15 września 2008 Nosiciele wirusa lewicowej utopii.... W książce panów Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka pt:” SB a Lech Wałęsa- przyczynek do biografii” znalazłem następujący fragment, dotyczący rozmowy pana Lecha Wałęsy z panią Agnieszką Kublik, zamieszczoną w „ Gazecie Wyborczej”, w dniu 30 października 1996 roku. Oto jej fragment: - Czy jako prezydent prosił Pan Urząd Ochrony Państwa o teczkę „ Bolka”? - (Lech Wałęsa) Nic takiego nie było. - Nie kusiło nigdy Pana, by zajrzeć do swojej teczki? - Pani Agniesiu- już pani zapytała, ja odpowiedziałem. - Nie miał Pan nigdy tej teczki w ręku? - Nie, oczywiście, że nie miałem. Po co te pytania?(!!!) To jest polityk demokratyczny noszący na co dzień w klapie marynarki Matkę Boską, Królową Polski.. Każdy już wie, że pan prezydent te teczkę pobrał i jej nie oddał w pełnej zawartości, a tu masz.. Pan prezydent nie miał tej teczki nigdy w ręku..(!!!) Podobnie postępuje poseł Prawa i Sprawiedliwości, pan Paweł Kowal, który w wywiadzie dla Polskiego Radia w audycji Sygnały Dnia, w dniu 1.09.2008 roku powiedział, że:” Nagle jakaś gazeta na Zachodzie publikuje tekst, że Gruzini zaczęli… że myszka poruszyła wąsikiem i kocur miał prawo przyodziać łapką. I te informacje w jednym artykule, że pojawiają się informacje, że to Gruzja zaczęła. No to jest śmieszne dla każdego, kto się tym zajmuje”(???). Trzeba mieć bezczelność posła Kowala, żeby tak łgać na antenie radia, bo cały świat wie, że Gruzja napadła na Osetię Południową, a pan Kowal nie wie, albo ktoś kazał mu tak mówić wbrew prawdzie i faktom… I to są polscy politycy… Tacy ludzie rządzą nami, tumanią , straszą, uprawiają propagandę czarną jakiej świat nie widział, wypierają się, mataczą- nie można z ich ust usłyszeć słowa prawdy… Nich wasze słowa zaprzeczają temu co robią wasze ręce… Ale czy to przystoi chrześcijanom- również tym co mają Matkę Boską w klapie.??? W tym czasie komisarz ds. podatków Unii Europejskiej, pan Laszlo Kovacs, na konferencji prasowej powiedział, że:” Celem podniesienia minimalnej stawki akcyzy na papierosy w krajach Unii Europejskiej jest zredukowanie konsumpcji tytoniu ,a także rozbieżności w cenach papierosów w Unii”(!!!). Dodał również, że „ stopniowy wzrost minimalnej stawki akcyzy na papierosy do 2014 roku, doprowadzi do zmniejszenia przemytu i zakupu tańszych papierosów w innym kraju UE”. Akcyza ma być podniesiona o 50%.. Zmniejszenie przemytu i zakup tańszych papierosów- to” dwa fenomeny, które zmniejszają wpływy budżetowe pewnych krajów członkowskich, gdzie akcyza jest wyższa z myślą o zniechęceniu obywateli od palenia”(???) Propozycja Komisji Europejskiej na razie wymaga jednomyślnej aprobaty wszystkich 27 państw członkowskich, bo nie ma jeszcze akceptacji traktatu Lizbońskiego a minister Kovacs zapowiada dwa lata okresu przejściowego… Zwiększenie minimalnej akcyzy o 46,8 %, oznaczałoby mniejszy o 20 % popyt na papierosy w Polsce… Pan minister nie raczy uwzględniać przemytu papierosów z Ukrainy, Białorusi i Federacji Rosyjskiej, bo te kraje jeszcze do Unii nie należą.. Co prawda minister Radosław Sikorki, weteran walk w Afganistanie przeciwko Rosji, próbuje Białoruś ustawić przeciwko Rosji, może w przyszłości wciągnąć do socjalistycznej Unii Europejskiej, jakby Białoruś nie miała dość socjalizmu, ale swojego - narodowego… Ciekawe co na to prezydent Łukaszenka, jak się zachowa, co zrobi- bo do tej pory próbuje utrzymać samodzielne państwo pomiędzy Rosją a Unią Europejską... W naszym interesie jest utrzymanie samodzielnej Białorusi.. W interesie Amerykańskim jest wzmacnianie Unii Europejskiej przeciwko Rosji i wciąganie wszystkich państw do Unii Europejskiej.. W Bułgarii cena papierosów wzrosłaby o 36 %, przy zmniejszonym popycie o 6,6 procent, nie uwzględniając przemytu z Białorusi czy Federacji Rosyjskiej, w Czechach o 31 %, na Słowacji o 35,8 %, gdzie popyt zmalałby o 15, 4 %(!!!)
Jeśli czerwonym socjalistom europejskim, chodzi o odzwyczajenie wszystkich narodów od palenia papierosów to jest sposób prostszy…. Zakazać w ogóle palenia papierosów!! Powołać specjalne służby dymowe i papierosowe , które dzień i noc będą tropić niesfornych palaczy, którzy za żadną cenę nie chcą się podporządkować decyzjom samozwańczej Komisji Europejskiej. Oczywiście powstanie podziemie nikotynowe, a zacznie się w Kanale La Manche., gdzie niedawno wybuchł pożar, bynajmniej nie z powodu rzuconego niedopałka papierosowego.. Ci kontynuatorzy pomysłów Adolfa Hitlera są niestrudzeni… Nie pozwolą człowiekowi nawet na wolność papierosową, bo wystarczy zobaczyć człowieka, który z wielką czcią zaciąga się dymem, mruży oczy, pragnie tego dymu, jak kania dżdżu, a widać, że sprawa ociera się o wolność człowieka … A czego jak czego, ale wolności u „obywateli „socjaliści europejscy nienawidzą.. Propozycja Komisji Europejskiej dotyczy papierosów oraz tytoniu do papierosów. Uaktualnia też definicję różnych typów produktów tytoniowych, tak by znieść luki prawne, które do tej pory pozwalały na sprzedaż pewnego typu papierosów pod pozorem, że chodzi o cygara lub tytoń do fajek, które w niektórych krajach są niżej opodatkowane… O tabace nie ma na razie mowy.. Obecne różnice w opodatkowaniu papierosów w różnych krajach Unii Europejskiej dochodzą nawet do 600%(!!!). Jakoś cygar kubańskich się nie czepiają- w końcu komunista Castro, to przyjaciel Unii Europejskiej i jakiś, jakby mniejszy „dyktator”, jak do niedawna pan prezydent Łukaszenka.. On też wkrótce może w ogóle nie być despotą i zostać miłośnikiem demokracji, jak tylko ustąpi w paru sprawach, a opozycję polityczną- już wypuścił… Dwóch, czy trzech ,. którzy demokratyczne zakłócali porządek na Białorusi, bo chcą ją wepchnąć do Europejskiego Sojuza… Tymczasem ważą się losy państwowych stoczni miedzy innymi Stoczni Gdańskiej S.A., gdzie syndykiem jest pan mecenas Andrzej Wierciński, który zlecił obsługę prawną tej stoczni, kancelarii prawnej, której…. był współudziałowcem(???).. Kancelaria Wardyński i Wspólnicy zarobiła w ten sposób 1,5 miliona złotych, co stwierdza w swoim raporcie Najwyższa Izba Kontroli. „-Im dłużej trwa postępowanie upadłościowe, tym więcej zarabia syndyk. Nic dziwnego, że często nie jest on zainteresowany jego zakończeniem” - powiedział wiceprezes NIK, pan Stanisław Jarosz. Wiecie państwo, ile lat Stocznia Gdańska jest pod zarządem syndyka? Dziesięć!!! I jeszcze ma kilka nieruchomości do sprzedania.! Dobrze, ze nie dwadzieścia!. Prokuratura nie zwróciła uwagi na wątek w śledztwie, który mówił o tym, że pan Wierciński wypłacił, do kancelarii Wardyński i Wspólnicy łącznie 1 549 000 zł, w czasach, gdy sam był jednym ze wspólników(???). Że też prokuratura nie zwróciła uwagi na ten wątek w śledztwie… To naprawdę ciekawe i jakie zaskakujące! Gdańska prokuratura zarzucała Wiercińskiemu, że wyrządził stoczni straty szacowane na 90 milionów złotych. W lutym tego roku sąd pierwszej instancji uniewinnił syndyka. Teraz pan Wierciński jest wspólnikiem w warszawskiej kancelarii” Wierciński, Kwieciński, Baehr” Pan Wierciński „ nie widzi żadnego konfliktu interesów ani naruszenia norm etycznych”(???) A to wszystko dlatego, że zamiast już dawno wystawić stocznie na licytację, a pieniądze przekazać na fundusze emerytalne, cała sprawa się ślimaczy, a jedynym czerpiącym z tego państwowego nonsensu korzyści jest pan syndyk i jego przyjaciele.. A ma jako podatnicy utopiliśmy w tym krocie! I kto nam to odda? I nie ma kto zabić tego wirusa lewicowej utopii, dopiero musi dojść do kompletnej katastrofy., żeby syndyk wyniósł się ze swojego żerowiska.. I przerwać ssanie od stoczniowego cycka.. WJR
Europejska ekonomia rodziny Polityka UE w zakresie równouprawnienia jest prowadzona wbrew naturze i może nieść za sobą bardzo negatywne skutki ekonomiczne w przyszłości. Nawet niezbyt uważnemu obserwatorowi polityki UE wobec rodziny, rzuciła się zapewne w oczy obsesja biurokratów na punkcie zniszczenia tradycyjnej rodziny i naturalnych funkcji kobiety i mężczyzny. Urzędnicy nie tylko dążą do całkowitego zniesienia różnic między płciami, ale także do zmiany ich tradycyjnych funkcji, takich jak wychowywanie potomstwa czy utrzymanie rodziny. Według rewolucjonistów, których najnowszym owocem jest urodzenie dziecka przez mężczyznę - transseksualistę, to ojcowie powinni zajmować się niemowlętami, a matki poświęcać się robieniu kariery. Rewolucja postawiła współczesny świat na głowie, nie tylko zamieniając rolę męża i żony, ale także hamując naturalne potrzeby kobiety i mężczyzny. Nikt przecież nie zaprzeczy, że to kobieta jest najlepiej wyposażona przez naturę do opieki nad niemowlęciem po porodzie. Podobnie mężczyzna, od wieków, jest obdarzony większą motywacją do pracy dla utrzymania rodziny po urodzeniu dziecka. Terror rewolucji kulturowej zmusza współczesnych mężczyzn i kobiety do zamiany ról. Kobiety są rozdarte, ponieważ muszą porzucać swoje nowo narodzone dzieci, aby pracować na podatki utrzymujące socjalne państwo dobrobytu. Panowie zaś przymusowo wspomagają zdesperowane matki, kosztem długoterminowych strat finansowych dla domowego budżetu. Na dłuższą metę zamiana tradycyjnych ról ojca i matki może okazać się katastrofalna.
Komisja Europejska za rewolucją Wśród wielu programów oferujących unijne dotacje gros dotyczy aktywizacji zawodowej kobiet kosztem mężczyzn. Mężczyźni są dyskryminowani przez Brukselę, natomiast kobiety mają dostęp do znacznie większych możliwości otrzymania bezpośredniego wsparcia finansowego w formie dotacji. Oprócz korzyści ekonomicznych, zwykle przemilcza się koszty tego typu polityki dla rodziny. Ostatnie dane mówią o tym, że kobieta, która założy nową firmę może otrzymać nawet milion euro dofinansowania na usługi doradcze, najem, opłaty, odsetki od kredytów a nawet na zatrudnienie niani. Milion euro za powierzenie opieki nad dzieckiem komu innemu jest nie lada pokusą, z której skorzystają zapewne nie tylko feministki. Niestety ów milion przypomina wygraną w totolotka. Na marzenie o głównej wygranej, opodatkowują się wszyscy kupujący losy. Zrzeczenie się bezpośredniej opieki nad własnym dzieckiem przez matkę jest krótkowzroczne i może okazać się nieopłacalne w przyszłości. Jak przekonują badania - karmienie niemowląt naturalnym mlekiem matki, wzmacnia odporność dzieci na choroby w przyszłości. Tak więc zamiana naturalnych ról taty i mamy, oznacza nie tylko katowanie ojca nocnym karmieniem z butelki, ale może odbić się w przyszłości na zdrowiu dziecka, które będzie częściej chorowało, będzie wymagało większej opieki w przyszłości i większych nakładów finansowych ze strony rodziny. Jeszcze gorzej może wyglądać powierzenie opieki nad niemowlęciem obcej osobie - niani. Nianie, podobnie jak dziadkowie, rozpieszczają, a nie wychowują. Jak wykazują badania amerykańskich pediatrów, nianie pochodzące zwykle z niskich grup społecznych, mają przeważnie niezdrowe nawyki żywieniowe, przez co dzieci w większym stopniu narażone są na ryzyko otyłości. Wiadomo - otyłość to współcześnie największy wróg zdrowia, niosąca za sobą ryzyko cukrzycy czy śmiertelnych chorób układu krążenia. Zdecydowanie największe zagrożenia dla porzuconego dla kariery dziecka przez matkę, leżą w sferze psychicznej. Pozbawione naturalnej troski i pewności siebie dziecko, może w przyszłości wymagać opieki psychoterapeutycznej, a w skrajnych przypadkach, może trudniej się usamodzielniać. 40-letni synalkowie nie będący w stanie opuścić swoich rodziców w krajach Europy Zachodniej, to efekt między innymi takiej a nie innej polityki rodzinnej Unii Europejskiej. Od strony ekonomicznej utrzymywanie dziecka do czterdziestki może być znacznie mniej opłacalne od pożegnania się na etapie absolwenta.
Socjalistyczna Platforma Obywatelska Coraz więcej pomysłów, które mogą zniszczyć naturalne funkcje tradycyjnej rodziny, zaczyna padać na podatny grunt w Polsce. Platforma Obywatelska, rzekomo ugrupowanie wolnorynkowe, prześciga się w promowaniu socjalnych rozwiązań, nawiązujących do europejskiej rewolucji kulturowej. Jednym z ostatnich pomysłów, obok przyznania ojcom urlopu tacierzyńskiego, jest projekt opłacania przez podatników zawodowych niań. Ten z pozoru prorodzinny projekt, ma w założeniu zwiększyć dzietność polskich rodzin. Państwo nie tylko będzie dofinansowywało taką “rodzinną asystentkę”, ale szkoliło ją, przyznawało jej specjalny certyfikat i rejestrowało ją w każdej gminie. Według wiceminister pracy i polityki społecznej Agnieszki Chłoń-Domińczak, projekt ma wejść w życie do 2010 r. Z racjonalnego punktu widzenia pomysł PO oznacza coraz większą ingerencję państwa w życie rodziny, coraz bardziej oddala matki od swoich dzieci i zmusza podatników na łożenie na kolejną funkcję socjalną państwa. Innymi słowy Platforma Obywatelska, chce, aby w Polsce były najdroższe nianie na świecie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi chyba, aby niania wyszkolona, zarejestrowana i opodatkowana przez państwo, była tańsza od sąsiadki zatrudnianej na czarno. Podobnie szkodliwym pomysłem jest przyznanie matkom swego rodzaju renty socjalnej w zamian za prace domowe. Wówczas praca matki również drożeje kilkukrotnie, bo przecież wypłacona renta niepracującej matce, musi być zabrana z czyjejś pensji, a następnie umniejszona o pensje pracujących nad tym polityków i urzędników, opodatkowana, a dopiero potem przekazana beneficjantowi. W tym przypadku matkę skazuje się na wyuczone bezrobocie, bowiem znacznie trudniej będzie jej wrócić na rynek pracy, gdy potomstwo pójdzie do szkoły czy przedszkola. Pomysł renty za prace domowe opiera się na absurdalnym założeniu, że państwo zna lepiej od męża potrzeby finansowe żony!
Kapitalizm dla rodziny Jeśli państwo rzeczywiście chce pomóc rodzinie, powinno? wycofać się z jakiejkolwiek polityki “prorodzinnej”. Jest to element konieczny, bowiem zmniejsza potrzebę uzyskiwania wpływów podatkowych do budżetu, a tylko wówczas rząd będzie mógł obniżyć podatki. Współczesna rodzina oddaje jedną pensję urzędnikom. Jest to jedyny prawdziwy powód, dla którego w wielu małżeństwach musi pracować i mąż, i żona. Jedna pensja jest zwyczajnie rabowana przez państwo. Gdyby więc obniżyć podatki do poziomu, w którym pensja mężczyzny wystarczałaby na pokrycie domowego budżetu, okazałoby się, że kobieta chętnie zostałaby w domu i opiekowałaby się swoimi dziećmi. Nie potrzebne okazałoby się dofinansowanie niani, wspieranie równości płci i oferowanie dotacji. Także mężczyzna czułby radość, że po powrocie z pracy zastanie uśmiechniętą żonę i szczęśliwe dzieci. Niestety polityka Unii Europejskiej i wielu rządów, w tym niestety polskiego, zmierza nie tylko do niszczenia tradycyjnych funkcji rodziny, poprzez zwiększony interwencjonizm państwowy, ale także rzutuje negatywnie na skutki ekonomiczne w przyszłości dla całej gospodarki. Największymi zagrożeniami jest zmniejszenie wydajności pracy i wzrostu gospodarczego. Jeśli kobiety będą zastępować mężczyzn na rynku pracy, zmniejszy się dynamika rozwoju gospodarczego. Nie wynika to z uprzedzeń wobec kobiet, jak chciałyby tego feministki, lecz z ich natury, rozdarcia i generalnie odmiennych celów społecznych. Przecież nie są takimi celami dla kobiet: przywództwo, dominacja, rywalizacja. Gdy na rynku pojawi się pokolenie wyniańczone przez mężczyzn, będzie jeszcze gorzej. Gospodarka odczuje także większe koszty interwencjonizmu i polityki socjalnej, finansowanej z przymusowego opodatkowania. Innymi słowy, każda rodzina będzie musiała oddać środki, które mogłaby przeznaczyć na swoje potrzeby, “wiedzącym lepiej co dla niej jest dobre” urzędnikom. Właśnie w ten sposób polityka prorodzinna, zmienia się w inspirowaną marksistowską rewolucją społeczną, politykę antyrodzinną. Tomasz Teluk
Rosyjski imperializm Kilka osób sugerowało, że III RP powinna przeciwstawiać się secesji Abchazji - na wypadek gdyby powstała sytuacja, w której RFN interweniuje na rzecz secesji Śląska. Cóż: gdyby 90% mieszkańców Śląska Dolnego, Górnego i Rejencji Opolskiej miało paszporty RFN, wyrażało wolę przyłączenia się do RFN, a Bundeswehra byłaby wyraźnie silniejsza od WP - to można by się tylko targować... Tak jednak na szczęście nie jest. Przeciwnie: nastroje na tamtych ziemiach są w większości bardziej patriotyczne, niż w reszcie kraju. W dyskusji w TV PULS (z p. Stanisławem Janeckim z „WPROST”-u) stwierdziłem jednak, że to złe porównanie. Lepsze, z powodów rasowych, jest takie: Niemcy zajmują całą Polskę, chcą się wybić na niepodległość - i Rosjanie nam w tym pomagają...
Ale też nie najlepsze. Przechodzimy do realiów. P. Nina Burjanadze, b. przewodnicząca gruzińskiego Parlamentu, oświadczyła znienacka, że „była zszokowana”, gdy JE Michał Saakashvili przyznał, że podana w czerwcu przez moskiewski dziennik „Handlowiec” („Kommiersant”) wiadomość o tym, że proponował On JE Dymitrowi Miedwiediewowi rozbiór Abchazji pomiędzy Gruzję i Federację (Rosjanie odrzucili propozycję) była prawdziwa. Ja nie widzę w niej niczego szokującego - dobrze jest tylko zapamiętać, że rozbiory wchodzą latoś w modę. Natomiast panika w „Mołdawskiej Republice Naddniestrzańskiej” (PMR). JE Dymitr Miedwiediew spotkał się p. Igorem Smirnowem, prezydentem „PMR”. Nie wpuszczono dziennikarzy, „Handlowiec” pisze jednak na podstawie „dobrze poinformowanych źródeł”, że p. Smirnow „był trudnym rozmówcą” i Prezydent Federacji „musiał użyć całego arsenału środków by zmusić Go do przyjęcia konstruktywnej postawy”. Co oznacza, że gwarantując niepodległość Abchazji i Osetii Płd. Moskwa (nie granicząca przecież z Naddniestrzem) postanowiła pokazać, że potrafi również dla odmiany wierny sobie kraik poświęcić na rzecz zasady „nie zmieniania siłą granic w Europie”. I przy okazji przerzucić gdzieś stacjonującą nad Dniestrem VIII Armię. (2/3 ludności Naddniestrza - właściwie: Lewodniestrza; po rumuńsku: Stînga Nistrului - to Rosjanie lub Ukraińcy, a nie Mołdawianie; ale ja przecież nie uznaję zasady „samostanowienia narodowości”; z punktu widzenia filatelisty niepodległość Naddniestrza jest, oczywiście, korzystna - ale...) Ma to być zrobione szybko, sprawnie i po cichu. W najbliższych dniach ma się odbyć spotkanie p. Smirnowa z prezydentami FR i Mołdowy. PMR ma otrzymać (gwarantowany przez Kreml) status autonomiczny - oraz prawo do niepodległości gdyby Mołdawia miała zostać wcielona do Rumunii.
Tu zauważmy, że takie prawo uzyskała Gagauzja (Gagauzi, mieszkający na południu Mołdawii i na Budziaku, tak się mają do Mołdawian, jak Osetyńscy do Gruzinów...) - po czym konstytucja Republiki Mołdowy tę umowę de lege przekreśliła... Dziwię się tylko, że Moskwa nie zaproponowała Kijowowi zamiany: wcielenie Naddniestrza do Ukrainy - w zamian za przyłączenie Krymu do Rosji; z dużą dopłatą, oczywiście - lub np. części Krymu z Sewastopolem... Ludność obydwu ziem byłaby zadowolona, a zniknęłyby dwa punkty zapalne. Na zakończenie: proszę zauważyć, że sytuacja Mołdowy jest zbliżona do sytuacji Osetii: obywatele Republiki Mołdowy mają już w większości obywatelstwo Republiki Rumunii (dzięki temu mają paszporty Wspólnoty Europejskiej!!). Dlaczego ew. przyłączenie Osetii Południowej do Osetii Północnej (wchodzącej w skład Federacji Rosyjskiej) ludzi bulwersuje - a ew. przyłączenie Mołdowy do Mołdawii (stanowiącej 1/3 obecnej Rumunii...) - nie??? JKM
16 września 2008 Stołki są w zasięgu zadów.... Permanentna masturbacja polityczna trwa. Minister Julia Pitera z Platformy Obywatelskiej kontra pan Kłopotek z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Koalicjanci robią sztuczny tłok o wielkie nic… O stację Benzynową pod Bydgoszczą, która nie ma drogi, bo urzędnicy nie wyrażają zgody… To co ma zrobić właściciel stacji benzynowej, jak nie poprosić posła o pomoc- jeśli już o to chodzi? Skoro o wszystkim decydują urzędnicy i politycy będący urzędnikami, to co ma zrobić człowiek uwikłany przez nich w kłębowisko biurokratycznych nonsensów, zawalidróg, poprzecznic i innych leniuchów leżących na drodze do prowadzenia normalnie działalności gospodarczej? W tym czasie Platforma Obywatelska, odwracając uwagę sprawą pani Pitery i pana Kłopotka szykuje” reformę” w administracji… No takiej reformy jeszcze nie było… Nie chodzi o to, że ci spod okna będą siedzieć przy drzwiach, a ci spod drzwi będą siedzieć przy oknie. .Ani nie chodzi o to, że będą tasować kompetencje…. Nowa reforma polegać będzie na… wydłużeniu „ pracy” urzędników państwowych(???) Przyznam, że nie znam szczegółów tej „ reformy”, ale według mnie plan premiera jest prosty: nie dość, że te setki tysięcy darmozjadów zalega wzdłuż i w poprzek naszego kraju we wszystkich możliwych urzędach i się nudzi na nasz rachunek, to wydłużeniu pracy i zwiększonym, wynagrodzeniu będą się jeszcze bardziej nudzić… Ale będzie okazja, żeby po wydłużeniu „ pracy” chwilę odczekać, a potem ruszyć z propagandą, że za dużo pracy, że nie dają rady, że potrzebni są nowi urzędnicy do nowych zadań, że sprawa jest poważna i wagi państwowej.. I zatrudni się nowych urzędników, bo ich liczba musi bezustannie rosnąć, bo coraz gorzej w sektorze prywatnym, obkładanym podatkami i kontrolami, więc jedyna ucieczka dzięki sprawdzonym kanałom politycznym prowadzi do urzędów i do budżetówki.. Mam nadzieję, że premier w końcu potknie się o własną przebiegłość.. A co wymyśliła pani dr Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej i jednocześnie minister zdrowia? Ministerstwo Zdrowia chce rejestrować kobiety w ciąży(???). Chodzi o „ walkę z podziemiem aborcyjnym”(?????). Lekarz po stwierdzeniu ciąży u pacjentki, będzie musiał umieścić jej dane w specjalnym spisie(!!!). Będzie spis, będzie nadzór nad spisem, będzie rejestracja… Czyli co potrzebne będzie do zamknięcia całości?? No, no, no…. No jasne! Nowy urząd! Mało mamy urzędów , będzie jeszcze jeden… ale ten naprawdę będzie potrzebny…. socjalistom, żeby jeszcze dokładniej monitorowali nie swoje dzieci.. Już zwożą nowe biurka do Ministerstwa Zdrowia, już szykują telefony, już kompletują nowy skład urzędniczy, już zacierają ręce.. Będzie to Departament Matki i Dziecka… Taka jest robocza nazwa.. Prawda, że dźwięczna?? Matki i jednocześnie dziecka.. Bo można było powołać odrębnie Departament Matki i odrębnie Departament Dziecka, i spiąć te dwa departamenty, ale urzędnicy robią nam, pardon idą nam na rękę i tworzą oszczędnościowo tylko jeden urząd w jednym… Grunt to oszczędność, w końcu sam pan premier obiecał oszczędzać, latając na gapę samolotem, odwiedzając Peru czy trwoniąc 90 miliardów złotych w igrzyskach.. A Ministerstwie Rolnictwa koalicjant walczy z korupcją. Pan Marek Sawicki to jest naprawdę tęga głowa. Człowiek na właściwym miejscu, człowiek odpowiedni, niemal urodzony do zarządzania rolnictwem.. To jest jego żywioł! Bez Ministerstwa Rolnictwa ten człowiek nie mógłby żyć, zwiądłby natychmiast, skapcaniał,.. Jego ludzie z ministerstwa , którym zarządza ,uważają, że najlepszym sposobem w walce z korupcją jest właściwa obsługa petenta… Jaka?? Nie uwierzycie państwo? „Specjaliści” proponują, żeby do obsługi każdego petenta wyznaczać dwóch urzędników, żeby sobie wzajemnie patrzyli na ręce(!!!). Serio… Nic nie zmyślam!… Dwóch na jednego petenta.(???). Można tym sposobem osiągnąć bez wysiłku zwiększoną podaż zatrudnienia w urzędach i stworzyć korzystną wyjściową sytuację dla dalszej walki z korupcją , zatrudniając do obsługi jednego petanta- trzech urzędników nieskorumpowanych i patrzących sobie wzajemnie na ręce… No i na nogi oczywiście, jeśli jedną z tych urzędniczek będzie kobieta, w ramach szeroko rozumianego parytetu płci. Konsultantem w tych sprawach mógłby być pan Małkowski, prezydent z Olsztyna, w randze Krajowego Konsultanta Zatrudniania Właściwych Kobiet.. Cały ten pomysł przyszedł urzędnikom do głowy w wyniku skandalu z w bydgoskim oddziale Agencji Rynku Rolnego, niedaleko tej stacji benzynowej, o którą minister Pitera drze koty.. Chodziło o to, że szef tej agencji obiecał, ulegając prowokacji dziennikarskiej, związanej ze służbami, które podlegają Platformie Obywatelskiej, a bezpośrednio panu Schetynie, że jeśli ktoś będzie związany z Polskim Stronnictwem Ludowym, to bez trudu znajdzie się dla niego „ zatrudnienie”.. Bo przecież wszyscy Polacy z Polskiego Stronnictwa Ludowego to wielka rodzina.. A o interesy rodziny trzeba dbać- tak jak w porządnej mafii .. Na tle tych okoliczności taki raport Najwyższej Izby Kontroli to mały pikuś… NIK zarzuca państwowym szpitalom: oszustwa, niegospodarność, marnotrawstwo, jako główne przyczyny zadłużania szpitali.. Oczywiście ja to wszystko wiem bez żadnego raportu od wielu lat, oni też wiedzą, ale robią te raporty. W zasadzie każdego roku można spokojnie po kontroli przepisać poprzedni raport, a straty powiększyć o te 20, do 30 %- nie będzie wielkiego błędu. Kontrolerzy sprawdzili 34 szpitale, które od 2005 roku korzystały z pożyczek z budżetu państwa(????). We wszystkich wykryli „ nieprawidłowości”. Szpitale, by dostać nasze pieniądze, przedstawiały plany restrukturyzacji, ale ich nie realizowały(???). Tym sposobem, tylko tych 34 szpitali wyłudziło z naszych kieszeni 187 milionów złotych(!!!!). A przecież w Polsce jest około 600 szpitali!!!! Ile pieniędzy ukradły pozostałe??? Kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli bali się sprawdzać pozostałe.. A w resorcie Edukacji Narodowej też sielsko i wesoło.. Pani Katarzyna Hall z Platformy Obywatelskiej, oprócz zabierania nam dzieci, wymyśliła, że państwo ludowo- demokratyczne opłaci ludowi korepetycje państwowe za ludu pieniądze. Będzie ludowo i demokratyczne i ma się rozumieć korepetycyjnie... Od przyszłego roku szkolnego do szkół zostaną wprowadzone obowiązkowe lekcje uzupełniające z matematyki i języka polskiego. Z państwowych korepetycji na początek mają korzystać uczniowie podstawówek. „ W ten sposób ministerstwo chce wyrównywać szanse edukacyjne oraz ograniczyć plagę korepetycji”(????). Korepetycje to prywatny system szkolnictwa. Gdyby nie one, poziom uczniów kształconych przez państwowe szkoły, byłby jeszcze niższy… Jest okazja, pani minister… Zlikwidować państwowe szkoły, a nauczanie przerzucić na „ plagę korepetycji”(!!!). Na prywatnych korepetycjach uczniowie się naprawdę uczą.. W szkołach przesiadują i marnują czas.. Ale ich rodzicom trzeba oddać pieniądze, które zostały im zrabowane na państwową oświatę.. Prywatne korepetycje są dobrowolne, a te które zamierza wprowadzić pani „ konserwatystka” Hall są i przymusowe i upaństwowione.. Pani minister chce zniszczyć resztkę prywatnego i korepetycyjnego szkolnictwa tajnego i pozaszkolnego… W imię wyrównywania szans… Na prywatnych korepetycjach szans się nie wyrównuje.. Podkreśla się indywidualność! I stawia na samodzielność.. Państwowe korepetycje przymusowe będą kolektywne..! Zabiją w dzieciakach indywidualność i znudzą przymusowością.. Pani minister chce wprowadzić dodatkowo do szkół przymusowy kolektywny socjalizm.. Żona prosi męża: - Kochanie , opowiedz mi jakąś bajkę na dobranoc… Mąż chwilę myśli i mówi -Kocham cię… Mamy już dość tych bajek…i tych socjalistów, którzy codziennie je opowiadają po wszystkich zaprzyjaźnionych mediach.. WJR
Sztafeta pokoleniowa Kto kontroluje przeszłość, ten kontroluje przyszłość. Ta spiżowa prawda legła u podstaw tak zwanej „polityki historycznej”, czyli fałszowania historii dla potrzeb zapewnienia politycznego panowania jakiejś bandzie, albo ugruntowania panowania jakiejś bandy w przyszłości. Weźmy taką politykę historyczną w Polsce. Kiedy tylko w Lublinie Ojciec Narodów i Chorąży Pokoju zainstalował PKWN, któremu zza kulis mentorowali trzej Żydowie w osobach Jakuba Bermana, Hilarego Minca i Romana Zambrowskiego („Bo Berman oraz Minc Hilary, ludowej władzy dwa filary...”), zaraz rozpoczęło się historyczne politykowanie. W telegraficznym skrócie sprowadzało się do tego, że „zapluty karzeł reakcji”, czyli Armia Krajowa przez całą okupację albo wysługiwała się okupantowi, albo w najlepszym razie - „stała z bronią u nogi”, co też było swoistą formą wysługiwania się, podczas gdy główny ciężar walki z okupantem przejęła na swoje barki PPR („PPR, pod pierzyną rewolwer!”) i Armia Ludowa. Na przykład - Stefan Kielanowicz, który potem został generałem Grzegorzem Korczyńskim, że o innych bojownikach o wolność i demokrację nie wspomnę. Tak doczekaliśmy się wyzwolenia narodowego i społecznego, które za pośrednictwem Armii Czerwonej przyniósł nam towarzysz Stalin, co usta słodsze miał od malin, dzięki czemu będziemy mogli podążać wpieriod do socjalizmu. Ażeby podczas tego marszu ani nie zboczyć z jedynie słusznej drogi, ani nie zmylić kroku, nad naszym postępowaniem czuwać musiała partia, a w szczególności - jej karząca ręka w postaci UB, które już tam każdemu potrafiło wbić do głowy tak zwaną politgramotę. W Związku Radzieckim istniały nawet specjalne mnemotechniczne piosenki, przy pomocy których ludzie radzieccy przyswajali sobie zbawienne prawdy. Oto refren jednej z nich: „Partia Lenina simwoł swabody, partija nasza sowiest' i czest', partia eto sierdce i rozum naroda, budiet, była i jest!” Oczywiście samo UB by sobie z takim zadaniem nie poradziło i dlatego do polityki historycznej zostały wprzęgnięte liczne rzesze wykształciuchów, których najlepiej charakteryzuje rosyjskojęzyczne określenie: „wypustnik wuz-a” (wuz - wyższe uczebnoje zawiedienije). Jedną z wybitnych reprezentantów tej grupy była np. Helena Michnik, autorka historycznych podręczników dla młodzieży, napisanych z intencją wytresowania ich do myślenia po nowemu. I kto wie, do czego by to doprowadziło, gdyby partia nie popadła w sprośne błędy Niebu obrzydłe, które kazały jej postawić na kraje arabskie przeciwko Izraelowi. Wprawdzie sanhedryn i pozostające w kręgu jego oddziaływania wykształciuchy nadal zachowały sentyment do komuny, który i dzisiaj nie pozwala im na postawienie znaku równości między „nazistami” i bolszewikami, ale partia przestała im się podobać. W polityce historycznej doprowadziło to do przesunięcia tak zwanych „akcentów”; o ile przedtem eksponowane było „rąbanie drew”, to na tym etapie zwracano uwagę na lecące przy tym „wióry”. A ponieważ wśród tych „wiórów” przeważającą część stanowiły dawne „zaplute karły reakcji”, to i ich trzeba było jakoś rehabilitować, oczywiście częściowo i warunkowo, przypominając od czasu do czasu, że współczucie wobec nich podyktowane jest jedynie mądrością etapu, bo w ogóle to ulubioną rozrywką AK było mordowanie Żydów. Te ostrzeżenia od czasu do czasu powtarza „Gazeta Wyborcza”, przy pomocy której red. Adam Michnik kontynuuje politykę historyczną, wyssaną, jak to się mówi, z mlekiem matki, no i patron wykształciuchów, czyli „światowej sławy historyk” Jan Tomasz Gross. Kontynuując myśl „drogiego Bronisława”, autora określenia „fakt prasowy”, „światowej sławy historyk” tworzy na poczekaniu „fakty historyczne”, na fundamencie których powstaje kolejna wersja historycznej polityki. Ponieważ jednak niektórzy przedstawiciele mniej wartościowego narodu tubylczego sprawiają wrażenie opornych na błyskawiczne dostrajanie się do etapowych mądrości polityki historycznej, jedna z istotnych jej elementów staje się tresura. Właśnie jesteśmy świadkami tresowania tubylców do gładkiego łykania „legend”, z wykorzystaniem do tej tresury Lecha Wałęsy. Próby ujawnienia prawdy historycznej zostały nazwane „seansami nienawiści”. Oczywiście nie chodzi tu o osobę byłego prezydenta, który w tej tresurze służy tylko za rodzaj kija do walenia opornych po głowach, tylko o wpojenie tresowanym warunkowego odruchu składania rąk do oklasków, kiedy tylko padnie taki rozkaz. No dobrze, ale czemu ma służyć ta polityka historyczna, w jakim celu michnikowszcyzna zadaje sobie tyle trudu, by wytresować mniej wartościowy naród tubylczy? Tu wracamy do spiżowej sentencji, według której, kto kontroluje przeszłość, ten kontroluje przyszłość. A po co kontrolować przyszłość? Ano po to, by zapewnić sobie polityczne panowanie. Najwyraźniej michnikowszczyzna ma wobec mniej wartościowego narodu tubylczego konkretne zamiary, skoro szykuje się do wdeptywania nas w ziemię tak, jak jej stalinowscy przodkowie wdeptywali w ziemię naszych ojców. SM
Moment prawdy nadszedł. Gdyby Państwo czytali, co od tygodni o nadmuchiwanej bańce cen ropy pisze najlepszy spec od paliw, kol.Andrzej Szczęśniak na swoim blogu paliwowym to by się Państwo nie dziwili, że teraz ceny spadają. Ceny na giełdach po prostu nie mają NIC wspólnego z prawdziwymi cenami. Proszę zresztą uważnie wysłuchać argumentów Andrzeja Szczęśniaka - w naszym wspólnym wystąpieniu na Akademii Politycznej w Kielcach: A teraz bańka pękła. Najciekawsze, że dziennikarze, jeszcze parę dni temu załamujący ręce nad tragedią gospodarczą powodowaną przez wysokie ceny ropy - teraz płaczą, że ceny... spadają do w miarę normalnych! Podaję in extenso wiadomość z ONET.pl ; jak to nie świadczy o powszechnym skretynieniu... Ropa mocno tanieje, w USA mniej niż 92 USD/b, na giełdach panika (PAP, ak/16.09.2008, godz. 08:49) Ropa naftowa tanieje we wtorek na giełdach paliw, a w USA kosztuje poniżej 92 USD za baryłkę - podają maklerzy. Inwestorzy obawiają się bowiem, że zamieszanie na Wall Street może spowodować większe osłabienie w globalnej gospodarce i zredukować popyt na paliwa i surowce [!!!!! - JKM] . We wtorek na NYMEX w Nowym Jorku baryłka WTI na październik staniała o 4,15 USD, czyli 4,3 proc., do 91,80 USD. "Na giełdach jest totalna panika" - mówi Jonathan Kornafel, dyrektor na Azję w Hudson Capital Energy w Singapurze. "Wszyscy mówią, że to koniec świata i już nie będzie większego popytu na ropę" - dodaje. Ropa w USA staniała o 38 proc. z rekordowych 147,27 USD/b notowanych 11 lipca. Cóż: jak ktoś spekulował na zwyżkę do $200 za baryłkę - to teraz płacze... Może nie czytali blogu Szczęśniaka? JKM
Wywiad dla Angory Z ANDRZEJEM SZCZĘŚNIAKIEM, ekspertem rynku paliw i gazu, rozmawia KRZYSZTOF RÓŻYCKI
- W sierpniu zeszłego roku cena baryłki ropy (159 l) na przekraczała 70 dolarów. W lipcu tego roku przekroczyła 147. Na szczęście dziś spadła do 119 dolarów, ale to i tak strasznie dużo. Co takiego stało się w ostatnich miesiącach że mogło dojść do takiego szaleństwa?
- Do momentu inwazji na Irak (marzec 2003 - przyp. autora) głównym czynnikiem kształtującym cenę ropy była relacja między popytem a podażą. Dlatego baryłka kosztowała wówczas zaledwie 25 dolarów. Ogromną podwyżkę jaką obserwowaliśmy w ostatnim roku zawdzięczamy już czynnikom spekulacyjnym. Chociaż koszt wydobycia baryłki ropy, w zależności o złoża, nadal kształtuje się na poziomie od 0,5 do 12 dolarów, to jednak wszystko się zmieniło, gdy na giełdy towarowe wszedł gigantyczny kapitał, który próbował odrobić straty z innych inwestycji. Szczególnie kryzys amerykańskiego rynku finansowego od sierpnia ub. roku podniósł bardzo wysoko ceny, nie tylko ropy naftowej, także żywności i metali szlachetnych.
- Jednak największymi zwycięzcami tej cenowej galopady nie okazały się firmy naftowe czy fundusze spekulacyjne lecz państwa, które wydobywają najwięcej ropy.
- Jeszcze 4 lata temu OPEC (Organizacja Krajów Eksportujących Ropę Naftową) za całą swoją ropę dostawał 200 miliardów dolarów. W tym roku dostanie bilion! Bilion, który nim wpłynie do kasy państw OPEC, najpierw musi wypłynąć z takich krajów jak Polska. To zjawisko najlepiej zilustrować na naszym rodzimym przykładzie. Polska importuje rocznie około 20 milionów ton ropy. 95% to ropa rosyjska. Ten import kosztuje nas dzisiaj 20 miliardów dolarów! Połowa tej kwoty w formie podatku trafia bezpośrednio do rosyjskiego budżetu. Kolejne 10 miliardów to wpływy rosyjskich firm naftowych. I mamy już odpowiedź na pytanie skąd Moskwa ma środki na zbrojenia i wielkie inwestycje.
- Aleksiej Miller, szef Gazpromu straszy, że cena baryłki dojdzie do 250 dolarów, a T. Boone Pickens, amerykański nafciarz idzie jeszcze dalej mówiąc o 300 dolarach. Przecież światowa gospodarka tego nie wytrzyma.
- Także Hugo Chavez, prezydent Wenezueli czy Mahmud Ahmadineżad, prezydent Iranu lubią co jakiś czas postraszyć świat takimi rewelacjami. Pewnie poprawia im to samopoczucie. Wspomniany przez pana Pickens już cztery lata temu mówił nie tylko, że cena dojdzie do 300 dolarów ale także, iż wkrótce zabraknie nam ropy. Według mnie te wszystkie wypowiedzi służą napędzaniu koniunktury. Ponieważ rynki naftowe pozostają w stanie lekkiej histerii więc takie słowa jeszcze bardziej pogłębiają ten stan.
- Z drugiej strony prezydent OPEC, uspakaja, że ceny jednak będą spadać.
- Wszystko zależy od tego czy Ameryka upora się z kryzysem finansowym i naprawi funkcjonowanie giełdy towarowej. Istnieje prosta zależność: gdy rośnie kurs akcji spółek notowanych na giełdzie nowojorskiej to spada cena ropy, gdy akcje idą w dół, cena ropy wzrasta. Nadmierna spekulacja winduje ceny ropy, a cały Zachód płaci za to słoną cenę.
- Gdyby USA zdecydowały się na wojskową interwencję w Iranie jak wpłynęło by to na światowe ceny paliw?
- To byłaby naftowa apokalipsa. Nawet nie chcę spekulować do jakiej wysokości doszła by wówczas cena ropy. Jedynym wyjściem dla światowej gospodarki byłoby uruchomienie rezerw. OECD, 30 najbardziej rozwiniętych państw demokratycznego świata, posiada rezerwy ropy na 55 dni konsumpcji (Polska zgromadziła zapasy na 90 dni). Myślę jednak, że po doświadczeniach z Iraku Ameryka nie zdecyduje się na takie rozwiązanie.
- W Wenezueli, która zajmuje ósme miejsce wśród krajów wydobywających najwięcej ropy litr benzyny na stacji benzynowej kosztuje 4 centy, w Iranie (czwarta pozycja) 12 centów. Tymczasem w Norwegii (siódme miejsce) i Wielkiej Brytanii (dziewiąte) benzyna jest droższa niż w Polsce.
- Gdy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ropa była bardzo tania Wielka Brytania i Norwegia nałożyły na paliwa potworne podatki, które potrafiły stanowić 80% ceny detalicznej. Teraz ropa idzie w górę, ale podatki w państwach europejskich pozostają na niezmienionym poziomie. To oczywiście musi dusić całą gospodarkę i skutecznie opróżnia kieszenie kierowców.
- A jak to wygląda w naszym kraju? Jaki procent ceny, którą płacimy na stacji benzynowej stanowią podatki?
- Gdy litr benzyny kosztuje w Polsce 4,60 zł, to paliwo kosztuje jedynie 2,12 zł, a podatek wynosi 2,48 zł. Pewnie popsuję humor czytelnikom ANGORY gdy powiem, że w USA wysokość obciążeń podatkowych w litrze benzyny wynosi średnio zaledwie 26 groszy! Warto jednak przyjrzeć się jak to wygląda w tzw. nowych, dużo biedniejszych krajach Unii - najwyższe podatki w cenie benzyny są w Polsce, płacimy ich w każdym litrze o 57% więcej niż w sąsiedniej małej Łotwie.
- Co więc powinien zrobić polski rząd żeby chociaż trochę zahamować wzrost cen? Nie tak dawno opozycja nawoływała ministra finansów do obniżenia akcyzy. Czy to właściwe rozwiązanie?
- 15 września 2005 roku, 10 dni przed wyborami, rząd Marka Belki obniżył akcyzę na benzynę o 25 groszy na litrze. Cena detaliczna spadła średnio o 30 groszy, i można to nazwać „cudem wyborczym”, bo politycy tylko wtedy mogą coś oddać ludowi. I tak nie pomogło to lewicy, która z kretesem przegrała wtedy wybory parlamentarne. PiS, który tak głośno dopomina się ostatnio o obniżenie akcyzy, gdy sam był przy władzy, podniósł ją o 25 groszy na litrze, więc wg mnie jest gra pozorów - gdy władza podnosi podatki, opozycja chce je obniżać, ale gdy ta opozycja rządzi - to je podnosi.
- Od 1989 roku cały czas mówimy o energetycznym uzależnieniu Polski od Rosji, mówimy i nie robimy nic żeby to zmienić.
- Najlepiej widać to na przykładzie gazu ziemnego. Żeby połączyć się z systemem niemieckim a w konsekwencji systemem całej starej Unii, wystarczy wybudować ponad 100 km rury co kosztowałoby niewiele ponad 100 milionów dolarów. Suma wręcz śmieszna w stosunku do uzyskanych korzyści. Tylko za czasów rządów obecnej koalicji niemiecki minister spraw zagranicznych Frank Steinmeyer dwa razy składał nam taką propozycję. Oczywiście nie zastąpiłoby to taniego rosyjskiego gazu. Byłby to jednak krok znacznie polepszający naszą pozycję wobec Gazpromu. Rządy Jerzego Buzka i Leszka Millera nie wyraziły zgody na to, żeby przez nasz kraj szła druga nitka gazociągu jamalskiego, gdyż chciały być solidarne z Ukrainą. Teraz wszyscy dziwimy się, że, obchodząc Polskę, Rosjanie na dnie Bałtyku budują Gazociąg Północny. Przez kilka lat zastanawialiśmy się gdzie wybudować gazoport. Po wielkich bojach między Gdańskiem i Świnoujściem, z powodów politycznych, wygrało Świnoujście.
Minęły dwa lata i rząd przekazał budowę tego projektu z PGNiG do państwowej firmy Gaz-System, która według mnie sobie z tym nie poradzi. W efekcie już dziś wiadomo, że zamiast w 2011 gazoport powstanie najwcześniej w 2014. Jednak przy takim zaangażowaniu władz można mieć wątpliwości czy w ogóle zostanie zbudowany. Kolejny kwiatek to budowa polskiej część ropociągu Odessa-Brody. Od 11 lat pomimo setek deklaracji prezydentów, premierów i ministrów - nie zrobiono nic i dziś, gdy w tym rejonie zbudowano konkurencyjne rurociągi, ten projekt przestaje być realny.
- Przy tak wysokiej cenie ropy w wielu krajach eksploatuje się złoża, które do tej pory wydawały się nieopłacalne. Tymczasem w Polsce obserwujemy zupełnie odwrotne tendencje.
- Jeszcze w 2004 r. wydobywaliśmy prawie 900 tyś ton ropy rocznie, a ile dzisiaj wydobywamy? 700 tys. ton! I to w sytuacji, gdy ropa przynosi niewiarygodne zyski! Podobne jest z gazem ziemnym - w tym roku wydobycie w Polsce ma się obniżyć. Dzieje się tak dlatego, że na naszym rynku działają państwowi monopoliści, którymi kierują ludzie z politycznego nadania. Bezpieczeństwo energetyczne to w Polsce absolutnie puste słowo, wyborczy slogan, a właściwie polityczny bełkot.
- Pod względem wielkości militarnego zaangażowania byliśmy w Iraku trzecią siłą. Nie przyniosło to jednak żadnych efektów ekonomicznych, a plany eksploatacji irackich pól naftowych okazały się politycznymi mrzonkami.
- Polscy przywódcy, tak z lewej jak z prawej strony, w ogóle nie rozumieją na czym we współczesnej gospodarce polega rola polityków. Gdy do Chin jedzie prezydent Francji czy kanclerz Niemiec to zabierają ze sobą dziesiątki, a czasem setki przedsiębiorców. Gdy premier Tusk jechał do Rosji to w Orlenie starano się, żeby poruszył sprawę litewskich Możejek. Przypomnę, że znajduje się tam rafineria, którą wbrew Rosjanom kupił Orlen. Po tej transakcji Rosjanie niespodziewanie stwierdzili, że z powodu złego stanu technicznego rurociągu nie mogą przesyłać nim ropy do Możejek i zamknęli go na cztery spusty. Teraz Możejki są zaopatrywane w tą samą rosyjską ropę, ale przez Bałtyk, a to podraża produkcję.
I co załatwił premier Tusk? Nic, gdyż jak powiedział szefom Orlenu wysoki urzędnik MSZ, rząd nie zajmuje się sprawami pojedynczej firmy. Nie można tego nazwać inaczej jak skandalem. Jestem przekonany, że podczas negocjacji w sprawie udziału naszych wojsk w operacji irackiej nikt w rozmowach z Amerykanami nawet nie poruszył tak „przyziemnych” spraw jak wejście polskich firm na iracki rynek. W ubiegłym tygodniu kanclerz Merkel pojechała do Szwecji, żeby porozmawiać o wojnie w Gruzji, ale najwięcej czasu poświęciła namawianiu Szwedów do zmiany ich nastawienia wobec Rurociągu Północnego. To pokazuje jak można walczyć o swoje interesy i ważne projekty gospodarcze.
- Jak to możliwe, że wszystkie polskie rządy zgadzały się żeby pośrednikiem w polsko-rosyjskim handlu ropą była firma J&S?
- W takim handlu konieczna jest klarowna postawa państwa. Tymczasem chociaż polscy politycy od lat narzekają na J&S, to nie doprowadzili do tego, że Orlen ma kupować ropę bezpośrednio od dostawcy. Gdy kilka lat temu przyjechał do Polski Wagit Alekpierow, szef Łukoil-u, potężnej prywatnej rosyjskiej firmy naftowej, to na początku wizyty zapewniał, że oferuje nam bezpośrednie dostawy ropy. Gdy wyjeżdżał stwierdził, iż nie udało się mu z nami dogadać gdyż jego zdaniem polscy politycy są skorumpowani. Cała Polska to słyszała, bo szło to w wieczornych wiadomościach telewizyjnych. I co? I nic. Co by nie powiedzieć dziś J&S jest już stabilną spółką. Tymczasem za poprzedniego rządu Orlen podpisał kontrakt na dostawę ropy z zupełnie nieznaną firmą, której siedziba mieści się w baraku na terenie Emiratów Arabskich. To co od lat, w kwestii paliw, mówią publicznie nasi politycy nie ma żadnego związku z ich późniejszymi działaniami.
- Przed kilku laty straszono nas, że Orlen i Lotos mogą zostać wykupione przez Rosjan. Czy taka groźba nadal istnieje?
- Rosjanie wchodzą tylko do tych krajów w których mogą liczyć na akceptacje miejscowego rządu. Wrogie przejęcie Orlenu czy Lotosu musiałoby zakończyć się polityczną awanturą, na czym Rosjanom na pewno nie zależy. Tak więc zamiast podbijać bębenek niechęci do rosyjskich firm, spróbujmy sprywatyzować nasze kolosy i robić korzystne interesy z Rosjanami.
- W Polsce działa około 7 tysięcy stacji benzynowych. Ogromna większość należy do polskich lub zagranicznych koncernów naftowych. Czy niezależne stacje lub sieci takie jak Delfin, Huzar czy Moja Stacja mają szansę przetrwać w rywalizacji z potentatami?
- We wszystkich krajach gdzie istnieje wolny rynek, także w USA, niezależne stacje radzą sobie całkiem dobrze. W Polsce ich kryzys z lat dziewięćdziesiątych był spowodowany działaniami państwa, które dążyło do zniszczenia niezależnych sprzedawców. Na szczęście to już mamy za sobą. Gdy kilka lat temu w Łodzi niezależne stacje przystąpiły do „wojny cenowej” z naftowymi gigantami to efektem tego starcia były najniższe ceny benzyny w kraju. W Płocku pracuje największa polska rafineria a ceny na stacjach są takie jak w Zakopanem. Dlaczego? Bo w mieście jest 7 stacji Orlenu i 2 Statoil-u, a niezależni sprzedawcy oferują paliwa zaledwie w kilku punktach, które bardziej przypominają garaże niż stacje.
Jeszcze mocniej niż niezależne stacje obniżają ceny paliw stacje przy hipermarketach. We Francji to ponad połowa całej detalicznej sprzedaży. W przeciwieństwie do zwykłych stacji sieciowych hipermarkety, stosują zasadę minimalnego zysku na każdym sprzedanym litrze. Jestem zdania, że to jest najlepsza droga do obniżenia cen paliw i oszczędzenia naszych pieniędzy. Dziękuję.
Rosja ma zakręcić kurek - 1 września Sytuacja polityczna jest lekko napięta, a poważne gazety publikują informacje, które wyglądają mało wiarygodnie. Angielski "The Telgraph" daje duży tytuł: "Russia may cut off oil flow to the West" - "Rosja może odciąć dostawy ropy dla Zachodu". Mamy zakręcony rosyjski kurek z ropą... na razie w doniesieniach The Telegraph. Zaczyna się typowo: "rośnie strach" ("Fears are mounting"). Później, że taki krok, to byłaby "dramatyczna eskalacja kryzysu gruzińskiego".("a dramatic escalation of the Georgia crisis"), no i spowodowałoby "spustoszenia na rynku ropy" ("play havoc with the oil markets"). Skąd tak sensacyjne wieści? Niestety - źródła są dość enigmatyczne - to nieokreślone "doniesienia, krążące po Moskwie" ("Reports have begun to circulate in Moscow"), "wysokiej rangi źródła biznesowe" ("claimed a high-level business source"). I cóż to miałoby się stać? Otóż Kreml miałby wydać rozkaz, aby przerwać, i to w poniedziałek - 1 września - dostawy ropy do Polski ido Niemiec rurociągiem "Przyjaźń" ("Russian oil companies are under orders from the Kremlin to prepare for a supply cut to Germany and Poland through the Druzhba (Friendship) pipeline"). Nawet menedżerowie Łukoila mieli zostać odwołani z urlopu ("executives from lead-producer LUKoil have been put on weekend alert"). No tak, ropy nie będzie, rośnie strach, będą spustoszenia w rafineriach, ale dlaczego? Jakiś powód? Jakieś dowody? Żadnych. Tutaj w tekście zaczyna się już potok ogólnikowych informacji, z których jedyna jest konkretna, że "polski rząd nie zauważył, żeby zmniejszyły się dostawy ropy do Polski". To chociaż to dobrze, przynajmniej Rosjanie nie odpalili akcji za wcześnie, nie przerwali dostaw do Polski już dzisiaj... uuuuffff. Za to Niemcom obetną ropę precyzyjnie 1 września, na pamiątkę wspólnej akcji sprzed 69 lat. Dobra data na taką akcję :-) Nie rozumiem, jak poważna gazeta, jaką jest The Telegraph, może publikować takie.... nie chcę się wyrażać. Wydaje mi się, że Anglicy bardzo mocno chcą przekonać pozostałe kraje do twardego stanowiska wobec Rosji. Więc trochę strachu się przyda. Może jednak przydałoby się więcej zdrowego rozsądku i rzetelnego podejścia do takich wyssanych z palca sensacji i wyrzucenia ich do kosza? Jednak angielskie poczucie humoru ratuje sytuację - Economist lepiej ilustruje dzisiejszą sytuację: Bo zastanówmy się już na poważnie. Dlaczego Rosjanie mieliby wykonać tak drastyczny krok? Na przykład - jakie byłyby jego skutki? Załóżmy - Rosjanie zrywają dostawy, przerywają eksport ropy rurociągiem Przyjaźń - to jest dzisiaj ok. 65 mln ton rocznie. I co się dzieje? Pierwsze pytanie: co zrobią ze swoją ropą? Wypiją ją? W buty sobie wleją? Przecież wstrzymanie dostaw oznacza zaprzestanie wydobycia. Dzisiaj Rosja nie ma znaczących zapasów możliwości eksportowych. Porty w Primorsku i Noworosyjsku nie przyjmą o wiele więcej ropy. Rurociąg do Oceanu Spokojnego będzie gotowy dopiero za rok. Czyli Rosjanie mieliby przestać zarabiać z własnej woli 130 milionów $ dziennie? Ktoś, kto to wymyślił, może nie pamiętać, że gaz do Europy płynął z Rosji pomimo znacznie poważniejszych napięć politycznych. W wielu przytaczanych kryzysach, zerwaniach dostaw (np. gazowe Ukraina, Białoruś, naftowe - Możejki) chodziło Rosjanom właśni o interes, o pieniądze, o wyższe ceny gazu. Nie o to, żeby nie zarabiać, ale o to, by zarabiać. No już nie mówiąc o tym, że Rosja miałaby karać swego największego sprzymierzeńca w Unii, czyli Niemcy. Za to, że od dziesiątków lat kupuje ropę i gaz i zasila rosyjski budżet miliardami Euro? Rzeczywiście, chyba Anglikom puściły nerwy. Warto się przyjrzeć obrazkowi z The Economist. W Brytania to wśród tych protestujących? Chyba tak.
Zakręcania rosyjskiego kurka - dzień drugi Po publikacji The Telegraph, którą pozwoliłem sobie skrytykować ("Rosja ma zakręcik kurek - 1 września"), a której wiarygodność można ocenić na przysłowiowe "mniej niż zero", wydawało mi się, że sprawa się uspokoi. Ależ skąd! W sobotę we wszystkich mediach padało dramatyczne pytanie: "Co będzie, jak nam zakręcą kurek?" W telewizjach informacyjnych (TVN 24) przez cały dzień ta informacja była powtarzana bez końca. ciągle na początku powoływano się na "zachodnie media", a potem już... oddawaliśmy się lękom - czy to się naprawdę stanie, - ile to razy już Rosja kurek zakręciła, - jakie będą skutki zakręcenia tego kurka - czy jesteśmy przygotowani do zakręcenia kurka - jak z naszym bezpieczeństwem energetycznym. Politycy opowiadali, jak to "Rosjanie posługują się ekonomią strachu", eksperci twierdzili, że "Rosja jest zdolna do tego", a nawet rosyjscy "nie wykluczali takiej możliwości". Padały słowa: - "rosyjski odwet" (za poparcie Gruzji) - "sądny poniedziałek", - "Kreml trzyma w szachu niemal całą Europę, niepokorni (to chyba my...) muszą się liczyć z podwyżkami, albo z tym, że kurek z ropą czy gazem zostanie zakręcony" - "Kreml stoi za przeciekami do prasy' Pierwsze miejsca w wieczornych serwisach informacyjnych trzech głównych stacji zajęło właśnie zakręcanie kurka. Wiadomości TVP: Fakty TVN: Wydarzenia Polsatu harakterystyczne jest przyjęcie przez wszystkich takiego uzasadnienia: sprawdzamy, "co by było gdyby...". Mieszano także sprawy ropy naftowej i gazu. Nie zakłóciły tego naszego "bania się" nawet wypowiedzi ludzi w rodzaju Williama Ramseya, numer dwa z Międzynarodowej Agencji Energii (MAE): "Rosja nie ma zamiaru zakłócać dostaw energii dla celów politycznych." Mogła zresztą nie dotrzeć do Polski, bo znalazłem ją tylko na włoskich ("La Russia non ha intenzione di ostacolare l'approvvigionamento energetico dell'Europa per fini politici.") i rosyjskich serwisach. Brak w angielskich. Ładnie sprawę kontynuował "The Telegaph": "Russia seeks to ease fears over oil supplies", czyli "Rosja stara się złagodzić obawy o dostawy ropy". Jest w tym niezła ironia... A obok jeszcze jeden ładny tekst: : "Russia's powerful weapon: oil and natural gas" ("Rosyjska potężna broń: ropa i gaz"). Wszystko wiadomo. Oczywiście rozszalała się blogosfera, gdzie już rozważano: międzynarodowe implikacje takiego posunięcia? Początkowo bardzo bolesne. Zamknięte stacje benzynowe, samochody unieruchomione na parkingach. No może firmy transportowe korzystałyby z jakichś rezerw. Może rząd Tuska wprowadziły kartki na paliwo. Prasa nie zostawiłaby suchej nitki na prezydencie Kaczyńskim, możliwe długofalowe skutki takiej decyzji, w zasadzie scenariusz byłby dla Rosji co najmniej nieciekawy. Po olbrzymim skoku cen, po kilkutygodniowym, może kilkumiesięcznym, kryzysie paliwowym europejski rynek jakoś uregulowałby się - Rosja nie jest przecież jedynym dostawcą tego surowca, ale skutki takiej decyzji można byłoby nazwać wręcz doniosłymi dla dziejów Europy i świata. Praktycznie z dnia na dzień Rosja przestałaby być mocarstwem. I chociaż pisano, że "Niemcy szykują się na zamknięcie kurka", to Niemcy podeszli do tej informacji bardzo sceptycznie, byli spokojni o dostawy (Germany confident Russia will keep delivering oil), także uznali pogłoski za niewiarygodne ("Germany Calls Rumored Russian Oil Cut Unlikely"). Ciekawe, żyliśmy przez dwa dni w atmosferze: "Polska już w poniedziałek może paść ofiarą odwetu Rosji". Mamy 1. września. Apokalipsa? Dzisiaj?
Przepowiadacze cen, czyli Peak Oil Często podkreślam omawiając czynniki wzrostu cen, że jednym z podstawowych jest teoria Peak Oil . Dzisiaj, przeglądając prasę, znalazłem bardzo ciekawy przypadek, który ilustruje moją tezę. Cóż bowiem czytamy dzisiaj cytuję: CBS News T. Boone Pickens Predicts $200 A Barrel Oil (DENVER) In town for the Democratic convention to promote his “Pickens Plan” for alternative energy, billionaire oilman T. Boone Pickens predicted $200 a barrel oil within three years. “In two or three years, we're going to be at $200 a barrel—could be $300 a barrel for oil,” Pickens said inside the “Big Tent,” a complex outside the Pepsi Center set up for bloggers. “And consequently, our economy is going to struggle and our security is just—it's a disaster.” Wiemy więc, że legendarny miliarder, nafciarz twierdzi: "ropa będzie kosztować 200, nawet 300 $". I robi to nie w byle jakim miejscu, tylko na konwencji Demokratów. Kim jest T. Boone Pickens? Dlaczego media spijają z jego ust takie przepowiednie? Już w tekście mamy: "billionaire oilman" - nafciarz - miliarder. To dobra podstawa - facet musi wiedzieć, co mówi. Jednak jeśli przyjrzeć się jego wypowiedziom sprzed kilu lat - to... nie do końca. cytuję: T. Boone Dickens “Never again will we pump more than 82 million barrels.” “Nigdy ne wydobędziemy więcej niż 82 miliony baryłek dziennie” -- T. Boone Pickens, 9th August 2004. On the Kudlow and Cramer Show, MSNBC. “Global oil [production] is 84 million barrels [per day]. I don't believe you can get it any more than 84 million barrels." “Światowa produkcja ropy wynosi 84 miliony baryłekdziennie i niewierzę, by można wydobyć cokolwiek więcej." -- T. Boone Pickens, addressing the 11th National Clean Cities conference in May 2005. Dzisiaj produkcja ropy wynosi 86,5 mln baryłek. Przepowiednie "legendarnego nafciarza" nie sprawdziły się. Jednak wypowiadając je T. Boone Pickens nafciarzem już nie był. Zarabiał wtedy na handlu papierami (futures) naftowymi i prowadził swój hedge fund. Więc mówiąc to - zajmował "długie pozycje" (grał na zwyżkę cen) i wieścił wszem i wobec: "ropa się kończy", "nie wydobędziemy już ani baryłki więcej". I to działało - cena szła w górę, bo wielu inwestowało (nawet fundusze emerytalne...) w towar, którego jest coraz mniej, więc musi rosnąć. Boone Pickens robił to 4 lata temu, jego przepowiadanie się ośmieszyło, i jak, myślą Państwo, że ze wstydu nie może się publicznie pokazać? Nie, jest wręcz odwrotnie: ostatnio spotkał się z Barakiem Obamą, demokratycznym kandydatem na prezydenta USA i doradzał mu, jak "uratować USA przed zależnością od ropy naftowej". Pickens ma bowiem plan przestawienia USA na energię wiatru. A do tego jest potrzebna decyzja rządowa, zmuszająca do uzywania tej dużo droższej i dużo bardziej zawodnej energii. Wcześniej opierał McCaina, jednak nie zgadza się z jego planem radzenia sobie z wysokimi cenami ropy. McCain proponuje zwiększyć wydobycie w Stanach, także off-shore. Pomyśleć - "legendarny nafciarz", który nie che wydobywać ropy. On już wie, ze łatwiej niż na wydobyciu zarabia się na teoriach w rodzaju "Peak Oil" i na lobbowaniu "alternatywnych energii". Czystsza robota.
Więcej o mechanizmach cen ropy: Ceny ropy naftowej - dlaczego tak rosną? O kaspijskiej ropie - Ring TVN CNBC Konflikt w Gruzji stawia pod znakiem zapytania projekt rurociągu Odessa - Brody - Płock Czy możemy jeszcze liczyć na kaspijską ropę?
Andrzej Szczęśniak: Pomysł dotyczący sprowadzania ropy z Morza Kaspijskiego do Polski dzisiaj można uznać za nierealny z prostego powodu: nie posiadamy ropy naftowej, która mogłaby napełnić taki rurociąg, i nie będziemy jej mieli co najmniej w przeciągu najbliższych 10 lat
Krzysztof Spandowski: Konflikt w Gruzji zupełnie nie zmienia potrzeby kontynuowania tego projektu. Szczególnie że w projekcie pojawili się nowi udziałowcy, czyli Gruzja oraz Azerbejdżan, który posiada znaczne zasoby ropy. Oczywiście w obecnej sytuacji musimy ten projekt ponownie przemyśleć
Rurociąg Odessa - Brody łączy Morze Czarne z rurociągiem naftowym Przyjaźń i kończy bieg w pobliżu polskiej granicy. Zbudowano go w latach 1996 - 2001, a projekt pochłonął nieco ponad 100 mln dol. Długość rurociągu wynosi 675 km. Od lat mówi się o przedłużeniu tego rurociągu do Płocka i Gdańska. Dzięki temu Polska przynajmniej częściowo mogłaby zdywersyfikować dostawy ropy i uniezależnić się od Rosji. W kwietniu tego roku w obecności prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki oraz prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego została podpisana umowa pomiędzy inwestorem, międzynarodowym przedsiębiorstwem rurociągowym Sarmatia, oraz firmą Granherne. Spółka ta pod koniec marca wygrała przetarg na realizację techniczno-ekonomicznego uzasadnienia projektu Odessa - Brody - Płock - Gdańsk. Jednak ze względu na ostatnie działania zbrojne w Gruzji oraz napięcie polityczne na całym obszarze Kaukazu pojawiają się wątpliwości, czy taka inwestycja ma sens. Czy budowa polskiego odcinka rurociągu z Odessy to już polityczne science fiction, czy może wciąż jeszcze realny pomysł na uniezależnienie dostaw ropy do naszego kraju? O tym dyskutowano 13 sierpnia podczas kolejnego programu „Ring” przygotowanego przez telewizję TVN CNBC Biznes oraz „WSJ Polska”.
Gośćmi programu byli: Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku paliw, i Krzysztof Spandowski, prezes PERN Przyjaźń. Dyskusję prowadzili Marcin Kowalski i Marcin Piasecki.
Czy plany budowy polskiego odcinka rurociągu Odessa - Brody straciły już szansę realizacji?
Andrzej Szczęśniak: Cały ten pomysł dotyczący sprowadzania ropy z Morza Kaspijskiego do Polski dzisiaj można uznać za science fiction z prostego powodu: nie posiadamy ropy naftowej, która mogłaby napełnić taki rurociąg, i nie będziemy jej mieli co najmniej w przeciągu najbliższych 10 lat. Otóż obecnie zasoby ropy z zachodniej części Morza Kaspijskiego, czyli z Azerbejdżanu, oraz wschodniej, czyli Kazachstanu, są już zagospodarowane. Na dodatek w regionie pojawił się niesamowicie mocny konkurent, czyli Chiny.
Czy w związku z ostatnimi wydarzeniami w Gruzji nie powinniśmy odłożyć planów dywersyfikacji dostaw ropy przez sprowadzanie surowca z Morza Kaspijskiego?
Krzysztof Spandowski: Konflikt w Gruzji, który niedawno wybuchł, zupełnie nie zmienia naszej potrzeby kontynuowania prowadzenia tego projektu. Dane dotyczące zasobów ropy w regionie Morza Kaspijskiego mieliśmy jeszcze przed tym konfliktem - rok temu i pięć lat temu. Nowa jakość w naszych działaniach w ramach projektu Odessa - Brody - Gdańsk, a ściślej mówiąc Euroazjatyckiego Korytarza Transportu Ropy, polega na tym, że kilka miesięcy temu w projekcie pojawili się nowi udziałowcy, czyli Gruzja oraz Azerbejdżan, który posiada znaczne zasoby ropy. I to jest optymistyczna zmiana w stosunku do wielu wcześniejszych lat, kiedy projekt był dobrym pomysłem, ale niekoniecznie pokazywał jakiekolwiek realne perspektywy na jego realizację. Oczywiście w obecnej sytuacji musimy ten projekt ponownie przemyśleć.
Czy są dziś realne szanse na doprowadzenie tego projektu do końca, a jeśli tak, to kiedy miałoby się to stać?
Krzysztof Spandowski: Pewną cezurą czasową jest listopad tego roku. Na ten miesiąc przewidziano zakończenie przygotowywanego przez Granherne feasibility study, czyli studium wykonalności, które ma odpowiedzieć na pytanie, czy jest ropa, a jeśli tak, to ile, skąd, kiedy, po jakiej cenie oraz jaki będzie koszt wyprowadzenia jej z rejonów roponośnych i dostarczenia do Odessy oraz kolejnymi etapami do polskich rafinerii lub do portu w Gdańsku.
Co z bezpieczeństwem infrastruktury, skoro trudno mieć dziś nadzieję na rychłe ugaszenie niepokojów w regionie Kaukazu? Czy ktokolwiek będzie inwestował w instalacje, które mogą zostać uszkodzone lub okazać się bezużyteczne?
Krzysztof Spandowski: Przez ten właśnie rejon, który dzisiaj traktujemy jako niemożliwy do prowadzenia jakiegokolwiek przesyłu ropy, biegnie rurociąg BTC. Z jakiegoś powodu Amerykanie zdecydowali się na poprowadzenie rurociągu w pobliżu Osetii Południowej. BTC biegnie również przez tereny sejsmiczne oraz tereny Kurdów. Ale oczywiście jeśli się okaże, że obecne konflikty nie zostaną zażegnane, to naturalnie realizacja naszego projektu będzie zagrożona.
Andrzej Szczęśniak: Chciałbym zwrócić uwagę, że z podobną sytuacją jak obecnie mieliśmy do czynienia w latach 90. Ostatni konflikt z Abchazją to bodaj 1994 r. Na dobre kilka lat żaden inwestor w tym rejonie nie chciał się pokazać. Rurociąg Baku - Tbilisi - Ceyhan (BTC) tak naprawdę ruszył dopiero około 2000 r. Problem jest taki, że jeżeli do budowy nowego rurociągu będą się brały tylko państwa - a to jest zasadnicza słabość naszego projektu - to nie będzie miał on wielkich szans na realizację. Jeżeli popatrzymy na BTC, na czele zaangażowanego w to przedsięwzięcie konsorcjum stoi BP. Z kolei w Kazachstanie w projekcie Caspian Pipeline Consortium (CPC) jest m.in. Chevron, który takie konsorcja prowadzi twardą ręką. Z całym szacunkiem dla spółki Sarmatia, jest to mała spółka, która nie ma pieniędzy, a opracowywane obecnie studium wykonalności jest już którymś z kolei w historii tego nieszczęsnego rurociągu. To bardzo trudny projekt także dlatego, że Polska w tamtym regionie nie posiada żadnych narzędzi, a nasze zaangażowanie gospodarcze na Kaukazie jest praktycznie zerowe.
Może powinniśmy zaprzestać spoglądania na Wschód, a za to skoncentrować się na integracji naszych systemów przesyłowych z zachodnimi?
Andrzej Szczęśniak: To jest pomysł dotyczący raczej kwestii dywersyfikacji dostaw gazu do Polski, w przypadku którego sytuacja jest dużo gorsza, niż jeśli chodzi o ropę naftową. Tutaj moim zdaniem dosyć nierealne są tzw. norweskie projekty. Dużo łatwiej i bezpieczniej jest połączyć się z Europą Zachodnią. Wystarczyłyby dwa interkonektory, aby Polska mogła bezpiecznie przesyłać w którąkolwiek ze stron nawet 10 - 15 mld sześc. gazu ziemnego.
Krzysztof Spandowski: Nikt nie zaniedbuje Zachodu. Mamy w pełni sprawny system zapewniający dostawy ropy z kierunku północnego - to jest Naftoport, Port Północny, Rurociąg Pomorski. Kwestia rozbudowy tego systemu jest w tej chwili przedmiotem analiz w naszej spółce. Dziś na pewno jesteśmy w stanie dostarczyć odpowiednie ilości ropy, ale żeby do czterech rafinerii dostarczyć ropę z różnych źródeł, to wymaga dodatkowych inwestycji. Nie jest więc tak, że Polska skazana jest na projekt południowy Odessa - Brody - Płock. Od wielu lat mówimy o planach, ale czy udało się czegokolwiek dokonać, jeśli chodzi o realne inwestycje?
Andrzej Szczęśniak: Pochwalę tutaj pana prezesa PERN, ponieważ jedyną inwestycją, która obecnie jest naprawdę realizowana, jest trzecia nitka rurociągu Przyjaźń. To inwestycja naprawdę potrzebna, ponieważ odciąża istniejącą infrastrukturę. Problem polega na tym, że rurociąg jest rozbudowywany na Wschód, a tam napięcia polityczne rosną. Ale to potrzebna inwestycja i bardzo dobrze, że powstaje nie tylko w oświadczeniach polityków. Jednym z elementów obecnego konfliktu jest narastający spór Rosja - Zachód. Czy realnym narzędziem nacisku może być ograniczanie przez Rosję dostaw surowców w kierunku zachodnim?
Krzysztof Spandowski: Należy się z tym liczyć i w odpowiednim czasie - czyli natychmiast - podejmować działania, które przygotują nas do takiej sytuacji. To nie zdarzy się z dnia na dzień, jest to raczej kwestia wielu lat. Pierwszym warunkiem, aby przepływ na odcinku wschodnim rurociągu Przyjaźń mógł być ograniczony, jest wybudowanie zapowiadanego już rurociągu Uniecza - Ust - Ługa. Należy założyć, że wówczas o blisko połowę spadnie ilość ropy tłoczonej przed rozgałęzieniem na południową i północną nitkę rurociągu Przyjaźń. Nie wiemy, ile z tego, co zostanie, trafi do Polski, ale na to właśnie potrzebne jest wykorzystanie Naftoportu oraz Rurociągu Pomorskiego. W moim przekonaniu konieczne są pilne przystąpienie do wykonania drugiej nitki tego drugiego połączenia oraz rozbudowa bazy magazynowej ropy w Gdańsku. Działania w tym kierunku są już rozpoczęte.
Andrzej Szczęśniak: W mówieniu o zakręcaniu kurka jest dużo demagogii, polityki i grania na emocjach Polaków. W sensie gazu możemy spokojnie spać, ponieważ mamy umowę do 2020 r. i tutaj nie ma przypadku, by wobec kraju należącego do Unii Europejskiej takiego kontraktu nie dotrzymano. Zagrożenie co do ropy jest natomiast takie, że Rosjanie rozbudowują się na wschód. Już we wrześniu zaczyna działać fragment rurociągu Wschodnia Syberia - Ocean Spokojny. Jeżeli do końca roku projekt ten zostanie zakończony, do 30 mln, a potem 80 mln ton ropy będzie transportowane na wschód. Tym samym lekko wyschnie ta część Rosji, która nas zasila. To Rosjanie wówczas się zdywersyfikują i to jest realne niebezpieczeństwo. Osobiście uważam, że rosyjska ropa to szczęście dla polskich rafinerii, ponieważ daje dużo większe zyski niż ropa lekka. Ile kosztować będzie ewentualna budowa rurociągu Odessa - Brody - Gdańsk? Krzysztof Spandowski: Nie mamy jeszcze sprecyzowanej trasy tego rurociągu, ponieważ możliwości są różne. Kiedyś mówiło się o tym, że powinien to być odcinek Brody - Płock. W tej chwili prawdopodobne jest poprowadzenie tej trasy do Adamowa, czyli na początek naszego systemu, ale rozważamy także włączenie rurociągu do odcinka wschodniego - albo w Zawadach, albo w Orzechowie. Musimy wziąć pod uwagę, jakie będą do nas płynęły przepływy ropy Repco z systemu rurociągów Drużba. W zależności od trasy i jej długości kilometr rurociągu kosztuje około 1,5 mln dol. Z Brodów do Adamowa jest około 240 km. Mariusz Herma
Ceny w dół, pierwszy hedge fund się przewrócił Rola funduszy hedgingowych w kreowaniu ceny ropy była przedmiotem szerokiej dyskusji. Tak w mediach, jak i w amerykańskim Kongresie i Senacie. Pisałem o tym kilkakrotnie (polecam dział ceny, koszty) oraz wykład z Zakopanego ("Ceny ropy naftowej - dlaczego tak rosną?"). Dzisiaj mamy pierwszy przypadek, gdy fundusz hedgingowy, potężny inwestor z branży energii i giełdy towarowej - przewrócił się na swoich grach w commodities. cytuję: IHT The hedge fund manager Ospraie Management has said that it will close its flagship fund after it plunged 27 percent in August on losses in energy, mining and natural resources equity holdings, in one of the biggest ever closures of a commodities-focused hedge fund. 27% strat w sierpniu! 38,6% od początku roku. Wynik imponujący. Pozwalający inwestorom natychmiast wycofać pieniądze, więc potężny inwestor w branży energetycznej i wydobywczej - zamknął fundusz. Zwróci inwestorom kapitał - 40% do końca września, 40% do końca roku, a pozostałe 20% nie jest płynne, więc zwrot zajmie do 3 lat. Indeks Standard & Poor's GSCI (24 commodity futures) spadł w lipcu i sierpniu o 18%, głównie tracąc na ropie naftowej i jej produktach. Generalnie jest zły czas dla funduszy hedgingowych. Spadające rynki powodują straty, a rynki towarowe (tak przecież niewielkie w porównaniu do rynku akcji nie dostarczają już zabezpieczenia przed stratami na głównych rynkach. Wtedy w inwestorach finansowych wydziela się adrenalina i zachowują się jak rekiny, gdy poczują krew - rzucają się do wyprzedaży swoich papierów, żeby zdążyć przed konkurencją. To może się przyczynić do dalszych spadków ceny ropy naftowej i innych commodities. Fundusze będą uciekać ze swoich inwestycji w papiery towarów i cena może spadać znacząco dalej, co wywoła efekt kuli sniegowej. Warto wrócić tutaj do majowych zeznań Michaela Mastersa, portfolio manager funduszu inwestycyjnego, przed amerykańskim Senatem. Zwracał on uwagę, że ustanawiając zasady obrotu towarowego, amerykański Kongres w Commodity Exchange Act z 1936r. ograniczał możliwości nadmiernych inwestycji spekulacyjnych w rynki towarowe. Niestety, Commodities Futures Trading Commission dopuściła do obejścia limitów inwestycji spekulacyjnych, otwierając spekulantom praktycznie nieograniczony dostęp do operacji futures. Banki nie były klasyfikowane jako "non-commercials", gdy hedgowały transakcje swapowe over-the-counter. Otworzyło to lukę - "swap loophole" - dla nieograniczonej spekulacji. Jeśli inwestor spekulacyjny chciał kupić papierów na ropę za 500 mln$, na co nie pozwalały ograniczenia udziału pozycji spekulacyjnych, zawierał transakcję swapową z bankiem, który kupował za 500 mln$ na rynku commodity futures. Jak kiedyś pieniądze napływały na rynek towarowy i nawet indywidualny drobny inwestor mógł sobie kupić udziały w indeksie inwestycji towarowych, tak teraz pieniądze uciekają z rynku. Szczególne znaczenie ma wycofywanie się wielkich graczy (np. "funds of funds", które wycofują pieniądze, gdyż wielkie korporacje finansowe także potrzebują środków na pokrycie strat). Patrząc bowiem na zachowanie rynków ostatnimi czasy, to nie przejmowały się one najmocniejszymi nawet sygnałami podażowymi. 6 sierpnia wybucha rurociąg BTC - 1% światowej ropy nie dociera na rynek - cena spada ("Płonący rurociąg, wojna... a ceny nic, spadają"). Ostatnio huragan Gustav, po którym rynki odetchnęły z ulgą i... ceny dalej spadały. A przecież Gustav wyłączył z wydobycia prawie całą Zatokę Meksykańską (88% ropy i 74% gazu), czyli 1,1 mln baryłek dziennie nie płynie na rynek. 1,2% światowego wydobycia znika z rynku, a ceny spadają. Idzie zaniemówić. I jak łatwo informacje medialne przechodzą do porządku dziennego nad taką anomalią. Podobnie z zapasami. Zwykle, kiedy zapasy rosły - cena szła w dół. Zapasy spadały - cena w górę. Ostatni tydzień nie potwierdził tej zasady. Dane EIA z środy zaskoczyły analityków, przepowiadających wzrost zapasów o 2000 tys. baryłek. Spadły 10 razy tyle - o 1,9 miliona baryłek. Cena też spadła! Teraz inne czynniki są dużo ważniejsze - wzmacniający się dolar odciąga inwestycje z commodities na rynek walutowy. Obawy inwestorów o słabnący popyt także podcinają wiarę, że ropa będzie tylko drożała i warto w nią inwestować na dłużej. Popyt spada, ceny również - czas uciekać z pieniędzmi. A to są najważniejsze dzisiaj informacje: "Fundusze hedgingowe uciekają z rynku na wielka skalę" - mówi analityk naftowy Jim Ritterbusch. Czas na urealnienie ceny ropy naftowej. Nareszcie, być może będziemy płacić mniej, jeździć taniej, a bonanza naftowa dla producentów się skończy. Może tylko osłabnie. Choćby to. Miejmy nadzieję. OPEC zrobił niespodziankę OPEC dał rynkowi niewielki sygnał: obciął dostawy ropy o pół mln baryłek. Ceny już spadły o 3 $ (do 103,26$), bo rynek się takich rzeczy nie spodziewał. a tu OPEC po 5-godzinnych dyskusjach... To niespodziewana decyzja, jednak raczej próba sprawdzenia, czy rynek reaguje na takie sygnały, niż realnego wsparcia cen ropy i zahamowania spadków. Od dłuższego czasu kraje wydobywające ropę twierdziły, że to spekulacja winduje ceny, poświęcali temu analizy w swoim biuletynie (polecam ostatni sierpniowy biuletyn, w którym artykuł wiodący ma charakterystyczny tytuł "The Oil Market moves towards fundamentals"). Kraje konsumujące, głównie USA - zaprzeczały tej tezie (amerykańska EIA). Trudno więc spodziewać się, że OPEC chce na poważnie powstrzymać spadek cen. Doskonale przecież pamiętają, że dokładnie rok temu 15 września podjęli decyzję o zwiększeniu wydobycia o 0,5 mln baryłek dziennie, aby ostudzić trochę rynek. I co? od tego dnia do 1 listopada (gdy decyzja wchodziła w życie) ceny ropy wzrosły o 15$ (z 79,1 $ do 93,49 $/barrel (Cushing, OK Crude Oil Future Contract 1). Nie wydaje się więc, żeby mieli nadzieję tą decyzją realnie wpłynąć na wzrost cen, bo doskonale wiedzą, że ropa jest przewartościowana. I że to nie popyt i podaż do tego się przyczyniły. Być może jednak chcą przedłużyć okres wspaniałej koniunktury cenowej i doskonałych dochodów, dając podstawę do dalszej zabawy spekulacyjnej na giełdach towarowych. Może bowiem wrócić twierdzenie; "The Market is tight" - podstawowe zawołanie EIA i IEA - baza dla nadziei inwestorów, że ropa będzie już tylko drożeć. Decyzja była niespodziewana. Media już nawet donosiły: cytuję: This Day The Organisation of Petroleum Exporting Countries (OPEC) at its meeting yesterday in Vienna, Austria resolved to leave production levels unchanged. This is notwithstanding the rapidly falling crude oil prices in recent months and pressures from Iran and a few other producers to trim output. Stąd cena ropy Brent po raz pierwszy od pół roku spadła poniżej 100$/bbl, a ceny WTI spadły o 3 $ (do 103,26$),. Ostatni raz cenę zamknięcia WTI poniżej 100$ mieliśmy 27 lutego (99,64), a najwyższą cenę ropa osiągnęła 14 lipca - 145,18$ (ceny zamknięcia front month futures WTI). Ruch OPEC był także potężną niespodzianką dla analityków. Wszyscy mówili, że kwoty pozostaną niezmienione. cytuję: waluty.com.pl, e-gospodarka.pl Zdecydowana większość analityków ankietowanych przez agencję Bloomberga zakłada, że limity wydobycia ropy przez kartel nie zostaną zmniejszone. Przeważa opinia, wedle której największe z krajów OPEC są zadowolone tak długo, jak długo baryłka ropy kosztuje powyżej 80 dolarów, natomiast ceny powyżej 100 dolarów są dla kartelu niebezpieczne (ponieważ spada popyt). Dlatego ekonomiści zakładają, że OPEC utrzyma wydobycie na obecnym poziomie, który zdaje się zadowalać i kupujących (którzy nie muszą przepłacać za paliwa jak w lipcu i czerwcu) i sprzedających, którzy wciąż mają spore nadwyżki. Był jeden wyjątek: PFC Energy. Przewidywali podniesienie właśnie o pół miliona baryłek. Czy ceny spadną? Zobaczymy. Pocieszające jest to, że coraz powszechniej wiadomo, że nie o ropę tutaj chodzi, a o poszukiwanie zysku. Już nawet PAP donosi: cytuję: PAP Ropa tanieje po wzroście kursu dolara i przed OPEC wto, 9. września 08, 10:15 - Ropa naftowa tanieje we wtorek na rynkach paliw po umocnieniu się dolara wobec euro - podają maklerzy. Dolar umocnił się do najwyższego poziomu wobec euro od października 2007 w reakcji na przejęcie kontroli przez amerykański rząd nad firmami Fannie Mae i Freddie Mac. To zachęciło inwestorów do przenoszenia funduszy na rynki akcji. Pytanie czy Stany Zjednoczone są jeszcze na tyle zdrowym państwem, by nie ulec lobbystycznym grom i naprawić mechanizm wyceny ropy i innych commodities. Jeśli nie - drogo nam przyjdzie za to płacić. Już płacimy. P.S. Jednak z 149. posiedzenia OPEC w Wiedniu dobiegają inne ciekawe informacje: Rosja proponuje OPEC współpracę. Minister Sieczin zaproponował państwom kartelu regularne spotkania i współpracę z Rosją. Cel? "Zabezpieczenie długotrwałych stabilnych warunków dla wszystkich uczestników rynku". (обеспечение долгосрочной устойчивости нефтяного рынка в интересах всех участников - Nieft' Rossii). Rosja pokazuje, jakie karty ma w ręce. Może być w OPEC przedstawicielem świata Zachodu, może grać przeciw. Ameryka ma coraz trudniejszy orzech do zgryzienia. Europa od dawna to rozumie i chce współpracy z Rosją. Czyje będzie na wierzchu?
Niemiecko - amerykański spór o Nord Stream Doszło do bezpośredniego starcia między Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej a Republiką Federalną Niemiec w sprawie rurociągu Nord Stream. Sprawa jest poważna, gdyż z jednej strony jest zaangażowany ambasador USA w Szwecji, z drugiej niemiecki MSZ. W środę pani kanclerz Merkel stwierdziła, że Niemcy będą wspierać budowę rurociągu przez Bałtyk, gdyż inaczej może on się opóźnić. Powód? South Stream nabiera tempa. Pani kanclerz stwierdziła także, że długoterminowe kontrakty na gaz odegrały znaczącą rolę w niemieckiej gospodarce. Z drugiej strony Rosja jest potężnym odbiorcą niemieckiego eksportu. I dlatego, choć "są nieporozumienia, ale Rosja i Unia będą wzmacniać związki dla obopólnych korzyści". Michael M Wood, amerykański ambasador w Szwecji, opublikował w Svenska Dagbladet wypowiedź, w której zachęcał Szwecję, by przejęła przywództwo ("take the lead") w staraniach o zmniejszenie zależności energetycznej Europy od Rosji. Sztokholm powinien także dokładnie rozpatrzeć plany budowy rurociągu. Ambasador ostrzega także przed "specjalnymi stosunkami między Rosją a Niemcami. Wood robi to w bardzo oficjalnej formie, podkreślając na początku, że występuje jako ambasador Stanów Zjednoczonych ("my tenure as US Ambassador to Sweden"). Niemcy się zdenerwowali. MSZ wystąpił z oficjalnym protestem. To dosyć niezwykłe wydarzenie. Napięcie w stosunkach amerykańsko-niemieckich z powodu rurociągu to nie jest coś codziennego. Poszło na noże.
Biopaliwa - spór między EU a USA Między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi rozgorzał spór o biopaliwa. O ile bowiem ropa naftowa i jej produkty w krajach zachodnich nie podlegają państwowym subwencjom czy polityce ochrony, o tyle biopaliwa są przedmiotem dotacji, przymusu używania, a nawet kreowania rynku przez przepisy. Różnica między systemami wspierania biopaliw w Unii a systemem amerykańskim została wykorzystana przez biznes. I mamy spór - między dwoma rodzajami protekcjonizmu. Unia Europejska zagroziła wprowadzeniem taryf na import biopaliw w ochronie swoich producentów. Prowadzi dochodzenie, czy biodiesel amerykański otrzymuje pomoc publiczną, "niszczącą wolny handel" i czy import z USA nie jest dumpingiem. Spór jest skutkiem skargi europejskich producentów biodiesla, którzy nie mogą sobie poradzić z importem. Producenci ci (m.in. Archer Daniels Midland Co. i Cargill Inc.) zwrócili uwagę na mieszankę B99. Amerykanie subsydiują taki biodiesel nawet i 300 $/tonę. Wobec takiej pomocy europejskie firmy grożą upadkiem, w tym roku bowiem wykorzystali jedynie 50% swoich mocy produkcyjnych. . Dotowany amerykański eksport wzrósł z 7 tys. ton w 2005 roku do 1 miliona ton w 2007r. Podstawą tego wzrostu jest praktyka "splash-and-dash", która pozwala importować do Stanów biodiesel, dodać doń niewielka ilość produktów naftowych (stąd B99 - zawierający jeden procent oleju napędowego) i reeksportować to - najlepiej do Europy, która jest największym na świecie rynkiem konsumpcyjnym. Otrzymawszy na drogę 1 dolara na galon od rządu amerykańskiego. Później można jeszcze skorzystać z unijnego systemu dopłat. Ale to tylko 15% amerykańskiego eksportu. Główny problem leży w amerykańskich producentach biodiesla. Dotacje dla nich są tak duże, że państwa Unii nie mogą z nimi konkurować. Po prostu mniej dotują swoich producentów. Decyzja Unii, opublikowana 13 czerwca 2008 w "Official Journal of the European Union" daje możliwości po przeprowadzeniu dochodzenia nałożenia ceł w obronie rodzimego przemysłu. Amerykanie odpowiedzieli europejskim firmom w swoim stylu: oskarżyli ich o hipokryzję. Te właśnie firmy importują amerykański biodiesel i mają z tego ogromne korzyści. Europejskim problemem jest, że przeinwestowała, licząc na ogromny wzrost rynku i dzisiaj moce produkcyjne są niewykorzystane. Główną tego przyczyną jest zlikwidowanie dopłat w Niemczech - największym rynku biodiesla w Europie. Dodatkowo do kryzysu przyczyniają się wysokie ceny produktów rolnych. Bardzo pouczająca jest odpowiedź europejska. Xavier Beulin, szef francuskiego Sofiproteol, Dobrze ujmuje on rzeczywiste efekty żądań "niezależności energetycznej". Pod pięknym hasłem mamy całkiem skrzeczącą rzeczywistość interesów. cytuję: Financial Times "To że europejskie firmy odnoszą zyski z dotacji nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. Amerykańskie firmy pod płaszczykiem bezpieczeństwa energetycznego i niezależności energetycznej tworzą przemysł eksportowy oparty na rządowych dotacjach." "That European companies may be benefiting from the subsidy has no legal bearing at all," he said. "The US biodiesel industry, under the cover of policies for energy security and independence, is creating an export industry dependent on subsidies."Tak więc mamy początki wojny handlowej i konfliktu dwóch protekcjonizmów. Jeśli bowiem ropa naftowa jest towarem globalnym, z którego państwa europejskie czerpią olbrzymie korzyści (podatki w cenie paliw), to biopaliwa są raczej pompą ssącą budżety państw lub kieszenie konsumentów. Na dodatek jedyna możliwa w takim przypadku konkurencja to konkurencja o wielkość dotacji. Dzisiaj USA ma zasobniejszy portfel. Jednak jest to bardzo kruchy grunt na budowanie poważnego interesu. Jedno głosowanie może wywrócić wszystko. A głosowania w polityce to rzecz codzienna. Poza tym hipokryzja jest tutaj rzeczywiście wielka. Konflikt między dwoma systemami subwencji ochrony producentów i zmuszania konsumentów do używania paliw, których nie chcą - nazywać konfliktem o reguły "wolnego handlu"?
Na Wschodzie zmiany …i to wielkie zmiany. Nie tyle nawet w tym, co się dzieje - ile w tym, jak reaguje na to Polska. Katalizatorem tych zmian stała się próba Gruzji wkroczenia na teren „Republiki Południowej Osetii”. Efektem było uznanie tej „Republiki” przez Federację Rosyjską (i kilka innych państw), odbicie przez Abchazję Doliny Kodori - i najprawdopodobniej odejście w niesławie JE Michała Saakashviliego. Zresztą już w maju Partia Konserwatywna ogłosiła, że „Saakashvili to drugi Hitler - i będzie walczyć o odsunięcie Go od władzy”. Ma teraz dobrą okazję. P. Saakashvili nie jest Hitlerem; działa natomiast jako agent amerykańskich Republikanów - skutecznie zresztą, bo notowania p. Jana McCaina idą w górę. Jednak to nas mało interesuje: to już Azja. Te sprawy interesują Ormian, Persów, Izrael - oraz Amerykanów i Rosjan. Znacznie ważniejsze są skutki tych wydarzeń w dwóch krajach: na Białej Rusi i na Ukrainie. Na Ukrainie rozsypał się sojuz BJuT-u, czyli Bloku Julii Tymoszenko z prezydencką „Naszą Ukrainą”. JE Wiktor Juszczenko od dawna podgryzał p. Tymoszenko - niesłychanie niezależną niewiastę. Po tym, gdy nie chciała potępić Moskwy za wzięcie w obronę Osetyńców, p. Juszczenko oskarżył Ją (Ją, która jeszcze rok czy dwa temu nie mogła wjechać do Rosji, bo czyhał tam na Nią prokurator z nakazem aresztowania!!) o bycie „rosyjską agentką”. Zdumiewające, że p. Tymoszenko nie odparła, że jest tajemnicą Poliszynela, że p. Juszczenko jest agentem amerykańskim… Sytuacja w Kijowie zmienia się z godziny na godzinę - a jest bardzo skomplikowana, bo BJuT nie może rządzić wraz z Partią Regionów p. Wiktora Janukowycza bez poparcia komunistów i socjalistów. Ci z kolei stawiają warunki, jakich nie chce spełnić ani BJuT, ani tym bardziej Partia Regionów - wbrew „polskiej” propagandzie jak najdalsza od socjalizmu. Trwa pat - a agentury rozmaitych mocarstw na pewno uwijają się jak w ukropie i obficie sypią pieniędzmi. Natomiast na Białej Rusi JE Aleksander Łukaszenka przestraszył się. Ostatecznie 63% Białorusinów marzy o połączeniu się z Matuszką-Rossiją - więc gdyby wkroczyła Armia Federacji Rosyjskiej, to Białorusini na pewno nie chcieliby się z nią bić. Co więcej; postępuje budowa rurociągu Bałtyckiego - co oznacza, że nie można już będzie szantażować Kremla groźbą zakręcenia kurka! Nie będzie też można nic podkradać z rurociągu - co, przyznają władze obydwu republik, do tej pory zdarzało się nader często. To zresztą było głównym powodem, że Moskwa chce budować rurociągi wszędzie - tylko nie przez Białą Ruś i Ukrainę. Po co się narażać - i dawać okradać? JE Radosław Sikorski doskonale od lat zna moje (i nie tylko moje) argumenty w sprawie Białorusi. Wie doskonale, że p. Łukaszenka to nie żaden „pachołek Moskwy' - tylko człowiek, który chce zachować dla Siebie (a może i Swojej rodziny) Władzę w sporym państwie. W utrzymywaniu Władzy jest zresztą bardzo sprawny - a opozycję ma taka, że każdemu Tyranowi bym takiej życzył. Jednym mającym olej w głowie jest p. Aleksander Milinkiewicz - i sadzę, że obydwaj Panowie jakoś się po cichu porozumieją. Bo p. Milinkiewicz też nie chce, by czołgi rosyjskie weszły - i przyłączyły do Rosji Białoruś (lub tylko jej wschodnią połowę…) Problemem p. Sikorskiego jest to, że do tej pory musiał wygadywać o Białorusi bzdury suflowane z Brukseli i Waszyngtonu. A w Polsce mamy, niestety, d***krację - więc teraz trzeba jakoś tzw. L**owi wyjaśnić, jak to jest, że jeszcze wczoraj p. Łukaszenkę odsądzano od czci i wiary - a dziś staje się poważnym Mężem Stanu. Pretekstem było to, że p. Łukaszenka nie uznał niepodległości Osetii Płd, ani nawet Abchazji. Oczywiście nie zrobił tego po to, by ucieszyć zaplutych karłów d***kracji z Brukseli czy Warszawy - tylko dlatego, że jakby uznać Prawo Narodów do Samostanowienia - to mogłoby się okazać, że na Białorusi Wschodniej pojawił się jakiś naród - np. mohylewski - posiadający paszporty Federacji Rosyjskiej i marzący o wstąpieniu do niej… Więc dmucha na zimne. A teraz przyjdzie kolej na porozumienie z p. Janukowyczem - który też woli być u Siebie panem, niż pachołkiem u Rosjan. A najważniejsze: skończyć z popieraniem p. Juszczenki. O, tu p. Radosław będzie miał łatwo: z poplecznikiem UPA-owców i OUN-owców? Pupilkiem p. Aleksandra Kwaśniewskiego i p. Lecha Wałęsy? JKM
LEHMAN I INNI Chyba już nigdy nie zmądrzejemy. Po bankructwie „Braci Lehmańskich” w telewizorach na całym świecie pełno gadających głów tak zwanych „analityków finansowych”, którzy nie bardzo wiedzą co mówić. Więc plotą o kryzysie. A to nie kryzys. To rezultat - że pozwolę sobie sparafrazować nieodżałowanego Kisiela. Od czasu gdy wypowiedział on tę sentencję w odniesieniu do kryzysu w gospodarce socjalistycznej nic się nie zmieniło. Również w przypadku socjalizmu panującego na Giełdzie Nowojorskiej. Oczywiście nie brakuje dziś deklaracji różnych guru „alterglobalizmu”, którzy obwieścili, że sprawdzają się właśnie ich przewidywania o kryzysie „neoliberalizmu” i gospodarki „wolnorynkowej”!!! Winą za „kryzys” obarczyli administrację Busha „za brak nadzoru” i nadmierną „liberalizację” rynków finansowych. Karol Marks twierdził, że w kapitalizmie mamy do czynienia z kryzysem nadprodukcji. Więc ciśnie mi się pytanie: czegoż to mamy dziś za dużo? Instrumentów pochodnych, derywatów, futursów i innych takich. Tylko co one mają wspólnego z liberalizmem i wolnym rynkiem, na którym pieniądz jest jedynie miernikiem wartości a nie wartością samą w sobie? Karol Marks miał zdaje się rację w jednym: władzę bankierów powinna zmieść jakaś rewolucja. Ale na to się, niestety nie zanosi. Dziś ci, którzy nie zdążyli się „zapakować” w kredyty subprime - i bardzo tego żałowali - odgrywają rolę „mędrców”, którzy byli ostrożni i teraz zastąpią „skompromitowanych” menadżerów bankowych. „…Nie pieniądz ale tylko reprezentowane przezeń dobra stanowią dochód jednostki albo społeczeństwa” - pisał Adam Smith w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”. Ale to przecież było ponad 200 lat temu. Ten właśnie argument, że nie możemy się „cofnąć” w ekonomii do połowy osiemnastego wieku, pozwalał przez ostatnie lata przedstawicielom „rynków finansowych” ramię w ramię z przedstawicielami „alterglobalistów” i innych komunistów, dyskredytowć poglądy zarówno klasycznej szkoły manchesterskiej, jak i austriackiej (choć to już była połowa dwudziestego wieku) i pompować kolejne bański spekulacyjne w imię teorii, że wszystko można wyprodukować, pod warunkiem, że ktoś to kupi. Zgodnie z tą teorią tworzono różne „instrumenty pochodne”, żeby ludzie mogli „kupować”. Problem polega jednak na tym, że w dłuższej perspektywie w „realu” siła naszego popytu wynosi tyle, ile wartość dóbr lub usług przez nas dostarczonych na rynek, a nie tyle, ile ktoś nam zapisze w jakimś komputerze „świadectw udziałowych”. P.S. Czy zwróciliście Państwo uwagę, że ofertę Bank of America nabycia akcji Merrill Lynch przyjął…. zarząd „Merrilla”. A taki naiwny „wolnorynkowy liberał” pewnie sądzi, że akcje to mają akcjonariusze - a zarządy to tylko zarządzają! P.S. 2 Kilka dni temu poszedłem sobie na lunch robiąc przy okazji „prasówkę” i musiałem się bardzo starać, żeby nie słyszeć co facet przy stoliku obok wygadywał do kilku słuchających go osób na temat inwestycji w nowe „struktury” - czyli różne „strukturyzowane produkty finansowe”. Dotąd korzystały z nich jedynie „instytucje finansowe”. Tak, tak… Lehman and „consortes”. Dziś zaczęto je oferować klientom indywidualnym, żeby powstrzymać wycofywanie środków z funduszy inwestycyjnych. Są to „produkty”, które dają możliwość zarabiania na rynku kapitałowym z jednoczesnym ograniczeniem do minimum ewentualnej straty zainwestowanych pieniędzy (100% gwarancja kapitału). Ich specyfika polega na tym, że inwestor uczestniczy w zyskach zależnych od instrumentu bazowego (underlying), czyli instrumentu finansowego, na którym oparty jest dany produkt strukturyzowany. Mogą to być indeksy giełdowe, akcje wybranych spółek, ceny towarów rolnych, surowców, metali szlachetnych, walut obcych czy nawet - funduszy inwestycyjnych. Zrozumiałe? Nie? I właśnie o to chodzi. Nie trzeba rozumieć - trzeba inwestować ciesząc się, że nasze pieniądze są bezpieczne. Pewnie tak samo, jak inwestycje Lehmana. Produkty te zaczęły być oferowane klientom indywidualnym po tym, gdy spanikowane sytuacją na „rynkach finansowych” banki centralne dodrukowały setki miliardów dolarów, funtów i euro, żeby ratować płynność „instytucji finansowych”. A więc tak naprawdę, to gwarancja ochrony kapitału jest gwarancją straty jedynie tych kilku procent - tyle ile wynosi inflacja. Ale i to jest nie do końca prawdą, gdyż opiera się na przekonaniu, że jak znowu będzie „wtopa” podobna do tej, jaką odnotowaliśmy na subprimach, to banki centralne uruchomią „tani” pieniądz. A najciekawsze jest to, że zysk z tych inwestycji jest zależny od… uwaga! uwaga!… metody jego obliczania!!! Tych metod jest bardzo wiele, a ich nazwy dla niewtajemniczonych brzmią egzotycznie (np. autocall, lookback, opcja barierowa in/out, czy swing). Jedno mają wspólne: zysk zależy nie tylko od obiektywnych wartości, ale także od sposobu jego liczenia!!! Pełny Matrix! Robert Gwiazdowski
Zajefajny patriotyzm W tzw. polskim koncercie na londyńskim Wembley obok tubylczych celebrities udział wzięli także dwaj politycy, tj. Maciej Płażyński i Kazimierz Marcinkiewicz. Duet ten nie jest całkowicie przypadkowy, chociażby przez wzgląd na fakt, że Płażyński jako tenor założyciel i członek PO startował w ostatnich wyborach do sejmu z list PiS, choć jako kandydat niezależny - zaś Kazimierz Marcinkiewicz, niedawny poseł PiS i desygnowany przez to ugrupowanie premier, w ostatnich wyborach wspierał kandydatów PO. Dużo to mówi zarówno o czytelności podziałów na naszej scenie politycznej, jak i klarowności poglądów polityków, które zmieniają się prawie tak szybko jak miejsca pracy byłego premiera Marcinkiewicza. Ten w ciągu ostatnich trzech lat zdążył jako premier obtańcowywać licealistki na studniówkach, pełnić obowiązki prezydenta stolicy, doradzać prezesowi PKO, etatyzować się w EBOR-ze, a ostatnio podjął współpracę z bankiem Goldman Sachs i został powołany do Rady Nadzorczej spółki Netia. Kazimierz Marcinkiewicz pełni również zaszczytną rolę członka Rady Edukacji i Ładu Informacyjnego przy giełdzie i chyba w poczuciu odpowiedzialności za ten ład informacyjny były premier i kolekcjoner stanowisk za najważniejsze przesłanie do wielotysięcznej londyńskiej Polonii uznał stwierdzenie, że jest… zajefajnie. Można mieć nadzieję, że także absolwenci tworzonej przez Marcinkiewicza szkoły liderów politycznych będą wyłącznie zajefajni i po zdominowaniu przestrzeni publicznej w równie zajefajny sposób dokończą dzieło dorzynania watahy. Trudno zrozumieć, o co chodzi w obecnych sporach politycznych, bez zrozumienia ich genezy, a wydaje się, że większość polityków swoje przekonania opiera nie na jakichś głębszych ideowych studiach, ale raczej na prywatnych obsesjach. Nie jest to rzecz nowa w naszej historii, gdyż Dmowski, charakteryzując błędy popełnione u zarania II RP, stwierdzał, że wraz z odzyskaniem niepodległości Polacy, zamiast zacząć „jak ten rozumny człowiek, który chce się dorobić”, rozpoczęli „wyścig do koryta, wyścig interesów. Każdy uważał, że Polską może rządzić, każdy uważał, że jest powołany na dygnitarza, każdy uważał, że powinien zrobić majątek na tej Polsce”. Czy nie jest to aby wypisz, wymaluj charakterystyka III RP - trafna nie tylko w odniesieniu do sposobów dorabiania się i budowania podstaw bytu materialnego, lecz także w przypadku tego, że każdy uważa się za zdolnego do rządzenia nie tylko gminną spółdzielnią, powiatem czy miastem, ale również całym państwem i narodem? Cytowaną wypowiedź Dmowskiego warto przypomnieć chociażby przez wzgląd na jeszcze jeden fragment, w którym przywódca endecji zauważał, że „niechby nasi ministrowie przy sosnowych stolikach siedzieli, ale niechby nasz budżet był w porządku, to by nas więcej szanowano zagranicą”. Tymczasem komentator „Dziennika” ubolewa, że szef Kancelarii Prezydenta, Piotr Kownacki, musi tłumaczyć się, „dlaczego nie wyremontuje sobie wreszcie gabinetu i nie kupi normalnych mebli: zjadłyby go media, zarzuciły, że odbiera emerytom od ust, że rozpasany sybaryta. Będzie więc dziadował w obskurnym pokoiku, byle tylko dziennikarzy nie rozjuszyć”. Właściwy problem tkwi oczywiście nie w sporze o wygląd takiej czy innej Bardzo Ważnej Kancelarii, w tym w sposobie jej umeblowania - ale w fakcie, że niestety sposób, w jaki mówi się o mało istotnych sprawach, jest taki sam jak sposób postrzegania i rozumienia spraw o wiele bardziej istotnych. Na tym samym poziomie są oświadczenia premiera o zastąpieniu złotego przez euro czy prezydenckie bajania o narodowotwórczej roli szkoły jako argumencie na rzecz utrzymywania państwowej oświaty. Prezydent, wspominając o roli narodowotwórczej, nie omieszkał jednocześnie po raz kolejny zaznaczyć, że ma na myśli „polskość rozumianą nie nacjonalistycznie, czego jestem wrogiem. Chodzi mi o polski patriotyzm”. Ów polski patriotyzm wyraża się w tym, że jednym z nielicznych, którym prezydent bez zastrzeżeń zaklepał ambasadorską posadę, był Ryszard Schnepf, co do którego można być pewnym, że polskości nie będzie rozumiał nacjonalistycznie. Tego rodzaju oświadczenia i działania nie są jednakże przypadkowe, gdyż stanowią dalszy ciąg walki o to, jaka idea ma decydować o krajowej polityce Jest to ten sam spór, który w pierwszych latach II RP środowiska narodowej demokracji i prawicowe stronnictwa ludowe wiodły z piłsudczykami aż do momentu, kiedy tzw. sanacja postanowiła ten spór wygrać siłą. Dzisiejsza sanacja odbywa się oczywiście pod hasłami budowania IV RP i nie sprowadza się do obozu zwolenników PiS, gdyż pod tym względem niewiele dzieli PiS od PO. W tym to duchu nasz rząd i prezydent dzielnie walczą o utrzymywanie „świadomości historycznej” - pod warunkiem, że ma to być tylko jedna strona historii. A ta jedna strona historii miele nasze dzieje wyjątkowo skutecznie - najlepszy dowód, że współczesną historię tworzą nam sami zajefajni politycy, których twarzą może być marszałek Niesiołowski, dawniej także Myszkiewicz. Krzysztof M. Mazur
17 września 2008 Pełzający totalitaryzm demokratyczny... Właśnie usłyszałem w sklepie w Górze Kalwarii, z radiowego przekazu ,że Polska pobiła kolejną granicę długu publicznego, który obecnie przekroczył 600 miliardów złotych(!!!!), co jest sumą astronomiczną dla nas Polaków, a jeszcze niedawno pisałem , że dług ten - utworzony przez kolejne ekipy okrągłostołowe i zupełnie bezkarne, wynosił 270 miliardów dolarów..(???). Mamy więc około 300 miliardów dolarów długu publicznego, starczy na spłacanie przez nasze dzieci, wnuki i prawnuki… Co ta banda okrągłostołowa wyprawia z nami i z naszą przyszłością… Nie ma dla nich kary, więc nie mają miary.. Te trzysta miliardów dolarów, to oczywiście nic w porównaniu z bankructwem , czwartego co do wielkości banku amerykańskiego Lehtman Brothers, który upadł, bo wyparowało z niego około 800 miliardów dolarów… Wygląda na to, że sztuczne nadmuchiwanie i kreowanie wydatków, propagowanie życia na kredyt, gwałcenie zasady” pamiętaj przychodzie być z rozchodem w zgodzie”, kończy swój żywot… Na naszych oczach pęka balon pustego pieniądza, nadymany od lat, podlewany propagandą, że im więcej pożyczysz, im więcej wydasz, a potem oddasz, jak będziesz miał… A u nas rząd przygotowuje kolejne wydatki, bo rządzenie- zdaniem socjalistów- polega na jak największej ilości wydanych pieniędzy.. Będzie centralny ośrodek gdzie mają trafiać pedofile po odbytej karze… Będą leczeni za nasze, zaopatrywani w leki, ale musi to być proces permanentny, bo jednak leki ograniczające popęd seksualny też mają swoje czasowe działanie.. Zamiast pedofilów karać - rząd będzie się nimi opiekował. Ile to opiekowanie się pedofilami będzie kosztowało nas podatników- rząd dyskretnie milczy… Ileś milionów wyrzucone w błoto, zwiększy i tak rozdęty budżet.. Nawet elektrociepłownie się zagapiły przepojone ekologiczna propagandą, że ma być ocieplenie i to globalne.. Globalizm - globalizmem, ale na razie idzie oziębienie. Dyrektorzy elektrociepłowni widocznie lekce sobie ważą przepowiednie szamanów pogody, panów Jarosława Kreta i Andrzeja Zalewskiego, którzy na ogół nie potrafią utrafić jaka będzie pogoda, bo niby skąd mają wiedzieć(??)… Opowiadają jednie i rozwlekle, jaka pogoda była wczoraj, jakie chmury kłębiaste, jakie nadchodzą i skąd, co się zbliża, choć niekoniecznie, bo wiatr może się pojawić niespodziewanie, i te chmury przemieszczą się tam, gdzie nie powinny się przemieścić… Z globalnego ocieplenia wyszło globalne i lokalne oziębienie… Ale i to uzasadnią! I biorą za to ględzenie pieniądze… Pan szaman Kret mało nie wyjdzie z siebie przed ta mapą, choć nic nie wskóra, bo wszystkim i tak rządzi sam Pan Bóg, a pan Kret jest za cienki Bolek, żeby rządzić pogodą… Natomiast pan Zygmunt Pszczoła mówił przed kamerą o pszczołach , które „ wariują”(????). No nie tylko pszczoły wariują, panie Zygmuncie… Niech pan zobaczy co dzieje się z ludźmi?? Przede wszystkim - ludźmi władzy.. Bolek może i cienki, ale przy swojej konsekwencji wpłynął niewątpliwie na decyzję pana dr Sławomira Cenckiewicza, który pod naporem, i przy ciśnieniu politycznym zrezygnował ze stanowiska, bo jednak te trzydzieści milionów, które są potrzebne instytutowi… Po ustawie budżetowej będzie mógł wrócić na swoje stanowisko, niech tylko sprawa trochę przycichnie, media się nachłepcą,. a temat wyczerpie… Obaj panowie, panie Cenckiewicz( miałem okazję poznać pana!) i panie Gontarczyk- zrobiliście kawał dobrej roboty! Marszałek Senatu, Bogdan Borusewicz kreci umiejętnie jakby tu podnieść sobie i innym jaśnie czcigodnym senatorom uposażenie miesięczne, chociaż o te marne 1500 złotych..(!!!). Dieta ma wzrosnąć z 2473 złotych do 2522; pensja z 9669 do 10 090; na ważne biuro z 10 000 do 11 000.. zł To sprawi, że przyszłoroczny budżet wyższej izby parlamentu wzrośnie o ponad 7 milionów i wyniesie po korekcie w górę- 162, 5 miliona!!! To samo szykuje się w Sejmie, a pan prezydent domaga się kolejnych 30 milionów więcej na swoja kancelarię , w której „ pracuje” ponad 300 osób. A Prawo i Sprawiedliwość mówiło, ż e Kwaśniewski był zły… U niego” pracowało jednak tylko „ 250” osób… Jak Sejm uchwali i Senat przyklepie- tak będzie, ponieważ do ustawy budżetowej panu prezydentowi nie przysługuje veto… Jednak posłowie i senatorowie sprawy finansowe dotyczące naszych kieszeni wolą załatwić między sobą, bez udziału pana prezydenta, który musi wisieć u ich klamki.. A działacze ` Solidarności” pojechali do Brukseli… Nie , żeby rzucać petardami, palić opony, wyć jakimś wariackim urządzeniem… Popatrzcie państwo jacy „ europejscy”, eleganccy, i grzeczni… Pojechali pokornie prosić, żeby Bruksela pozwoliła im na to, żeby „ polski” rząd mógł dopłacić im do ich stoczni., ale z naszych pieniędzy… W tym roku byli tam trzy razy… i więcej nie będą! No cóż.. zbliża się zima! Wieje chłodem! Zbliża się globalne ocieplenie, poprzez oziębienie… Tak jak ta obniżka balcerowiczowska podatków- poprzez ich podniesienie.. Swojego czasu pan premier Józef Oleksy, jeszcze jak pan Andrzej Milczanowski oskarżył go o pracę na rzecz obcego wywiadu(!!!). Oskarżenie poważne , tym bardzie, że premiera, ale patrzcie państwo, po tylu latach nie wiadomo, który z tych panów mówił prawdę, a który kłamał.(???). Ale chodzi mi o wypowiedź pana premiera Oleksego z tamtego okresu, a dotyczącej systemu podatkowego… Proszę przeczytać co powiedział, pan Józef Oleksy, premier, któremu nigdy włos z głowy nie mógł spaść.. „Należałoby tak skonstruować system podatkowy, aby nie uszczuplając budżetu państwa pomniejszyć podatki dla najniżej zarabiających, z drugiej zaś strony urealnić je dla najzamożniejszych, tak jednak, aby nie zniechęcić ich do inwestowania”(???). Prawda, że pięknie skonstruowane? A jak finezyjnie? Panu premierowi, chodziło po prostu o to, że owce należy strzyc, ale nie obdzierać ze skóry. I żeby nie robić butów dla bogaczy ze skóry biedaków.... Przy tym wszystkim zapowiada się, że „ buda cyrkowa na Wiejskiej”, jak ją określił pan Waldemar Łysiak, będzie świadkiem nie lada wydarzenia.. Pan poseł Piotr Gadzinowski z Sojuszu Lewicy Demokratycznej zamierza bowiem nakręcić film o kuluarowym życiu posłów. Akcja będzie się koncentrować głównie w sejmowym hotelu oraz restauracji. Na początek ma powstać szesnaście odcinków, a tytuł serialu ma brzmieć :” Sejm jak miłość”.(!!!). W roli głównej poseł Gadzinowski chce obsadzić Bogusława Lindę.. Pan aktor Linda ma również zagrać w filmie o Westerplatte, majora Sucharskiego.. Czy panu Lindzie nie pomiesza się emploi bohaterów sejmowych i majora Sucharskiego? Ja bym jednak treść tego serialu umieścił w ubikacji sejmowej… z dużą ilością papieru toaletowego w różnych kolorach.. Bo to przypomina mi ten dowcip z Murzynem( dzisiaj Afroamerykaninem).\W dzielnicy Queens w Nowym Yorku, na rogu stoi Murzyn i pije mleko. Przechodzący obok białas komentuje: -To nie pomoże, naprawdę nie pomoże….. I to jest cała prawda! Pudrowanie krost niczego nie zmieni! WJR
Masoneria naprawdę istnieje; Wielki Wschód też... Przeglądając niektóre komentarze odniosłem wrażenie, że część z Państwa naprawdę nie wierzy w istnienie masonerii! Wierzycie Państwo najwyraźniej w spiskową teorię dziejów - że jakieś tajne służby specjalnie wyprodukowały w Sieci 68 tysięcy stron rozmaitych masońskich i para-masońskich lóż - po to, by wbić ludziom do głów (nie wiem, po co?) fałszywe przekonanie, że światem rządzą masoni. Tymczasem masoneria istnieje jak najbardziej, np. w USA praktycznie wszyscy liczący się obywatele, należą do lokalnej loży - o czym może jeszcze napiszę. Masoneria jednak NIE zajmuje się polityka - przynajmniej: nie bezpośrednio. We Francji natomiast istnieje (oprócz niezbyt silnej masonerii) potężna organizacja udająca masonerię, używająca jej symboliki i rytuałów - różniąca się jednak od masonerii trzema podstawowymi cechami: 1º dopuszcza przyjmowanie kobiet (ale GOdF - nie do swoich lóż; na razie...); 2º jest skrajnie ateistyczna (masonem nie może być ateista!); 3º Jak najbardziej uprawia politykę - konkretnie: lewicową. Jest to po prostu tajny oddział - a raczej think-tank - Międzynarodówki Socjalistycznej. Nazywa się „Grand Orient de France” - i tworzy sieć „Wielkich Wschodów” na całym świecie (w USA im to nie wychodzi...). Teoretycznie masoni mają zakaz wszelkich kontaktów z WW - ale nie wszędzie jest on przestrzegany. Np. w Polsce, niestety... Zamieszczam zdjęcie ówczesnego prezydenta Francji na gali z okazji 250-lecia GOdF (http://www.godf.org) - po to, by zdali sobie Państwo sprawę, że jest to naprawdę poważna instytucja. Po to też prosiłem, byście zobaczyli Państwo WM WL GOdF na żywo - bo oni rzadko występują w telewizji. Chodzi o przekonanie niedowiarków. Jak ktoś chce sobie z tego kpić - no, cóż... sam sobie wystawia świadectwo. Są ludzie, którzy nie wierzą nawet w atomy... No, ale są usprawiedliwieni: atomy nie występują w TV. A teraz uwaga: GOdF ma od kilku lat poważne kłopoty. Przede wszystkim: Francuzom znudziło się to, że oni nic, tylko zajmują się (oficjalnie...) laicyzowaniem państwa. Po drugie: w Wielkiej Loży są tarcia, poprzedni Wielki Mistrz ustąpił w niesławie: został skazany za manipulowanie wyborami w WLoży (zwołał nielegalne posiedzenie - na 7.30 rano - nazwane potem „porankiem długich noży”) - i, choć liczą setki tysięcy zamożnych braci, mają kłopoty finansowe; wydaje się, że wydali potworne pieniądze na przekupywanie polityków w różnych krajach by zgodnie budowali Związek Socjalistycznych Republik Europejskich... Jest to jednak nadal BARDZO licząca się organizacja. JKM
Skandal! I Ty dołożysz się do ITI? Decyduje się przyszłość jednego z interesów koncernu ITI, właściciela m.in. telewizji TVN, TVN24 i portalu onet.pl. Rada Warszawy ma zdecydować, czy wyłoży z miejskiego budżetu blisko pół miliarda złotych na budowę stadionu służącego temu koncernowi. Firma ta jest bowiem właścicielem piłkarskiego klubu Legia Warszawa… a nowy stadion ma właśnie temu klubowi służyć. Radni są podzieleni, a kibice Legii tak skłóceni z ITI, iż namawiają radnych do… zaniechania inwestycji! Medialny koncern pp. Jana Wejcherta i Mariusza Waltera kilka lat temu kupił znany warszawski klub piłkarski - Legię Warszawa. Smaczkiem jest to, że klub ten był klubem wojskowym. Nabywca obiecywał wzmocnienia i walkę o europejskie puchary. Razem z klubem koncern przejął atrakcyjne tereny w stolicy. Przejął 6 ha w dzierżawę, za którą płaci miastu symboliczną stawkę - 42 grosze za metr kwadratowy. Z obiecanych wzmocnień i meczy na europejskim poziomie pozostały jedynie obietnice. Najwytrwalsi kibice zaczęli coraz częściej sceptycznie wyrażać się o nowych właścicielach warszawskiego klubu. Tymczasem koncern ITI przejawiał od początku inicjatywę. Jednak nie w dziedzinie sportowej przyszłości Legii, a w zagospodarowaniu dzierżawionych hektarów.
ITI wchodzi w układ z Kaczyńskim Gdy prezydentem Warszawy jesienią 2002 roku został Lech Kaczyński, właściciele medialnego koncernu i piłkarskiego klubu wymyślili sobie, iż powstanie spółka ITI i miasta, która będzie właścicielem terenów Legii. Oczywiście koncepcja była taka: władze miasta do spółki wnoszą aportem grunty - około 6 ha - a koncern ITI pieniądze i oczywiście know-how, czyli pomysł, jak je wykorzystać, by przynosiło to wszystko dochody. Kosztami budowy nowego stadionu udziałowcy mieli się podzielić, lecz zyskami już nie koniecznie. Wstępne założenia mówiły, iż udziały miasta w spółce byłyby mniejszościowe. Jan Wejchert i Mariusz Walter do tej koncepcji przekonali ówczesnego wiceprezydenta Warszawy - Andrzeja Urbańskiego, dziś szefa TVP. Wśród radnych PiS podniosły się nieśmiałe głosy niezadowolenia z takiego rozwiązania. Koalicyjna PO była za, a SLD przeciwny z racji tego, że był opozycją. Mimo to władze miasta kierowane przez Lecha Kaczyńskiego postanowiły forsować tak korzystną dla ITI umowę. Umowę, która de facto oddawała na własność medialnemu koncernowi tereny w centrum stolicy. Gdy prezydent Lech Kaczyński wyjechał w zagraniczną podróż, na sesji Rady Warszawy stanął punkt o wyrażeniu zgody na powołanie spółki ITI i miasta. Prezentował go wiceprezydent Andrzej Urbański. Klub radnych PiS po raz pierwszy wypowiedział posłuszeństwo… Kaczyńskiemu! Na wewnętrznym zebraniu z udziałem wiceprezydentów padły ostre słowa. Radni mówili o korupcji w urzędzie. Urbański wyszedł wściekły. Jeszcze kilka razy PiS-owskie władze miasta bezskutecznie sondowały u swoich radnych różne warianty umowy z ITI. Nic już nie wskórano. Dlaczego ekipa Lecha Kaczyńskiego była tak pozytywnie nastawiona do ITI?
HGW stadionu Wszystko to działo się w latach 2003-2004, gdy ITI pokłóciło się z ekipą ówczesnego premiera Leszka Millera, a nadchodziły ważne dla PiS wybory parlamentarne i prezydenckie. Medialny koncern gwarantował jeśli nie wprost poparcie dla PiS, to przynajmniej brak ataków. Podobny manewr Kaczyńscy przeprowadzili przed wyborami samorządowymi w Warszawie, kiedy to dogadali się z Agorą. Stołeczny dodatek do „GW” bardziej atakował PO jako zdrajców sprawy Unii Wolności i wyciągał coraz to nowe afery „ekipy Piskorskiego”, a o partii braci Kaczyńskich pisał w miarę rzetelnie. Być może więc ci ostatni doszli do wniosku, że lepiej oddać Walterowi i Wejchertowi 6 ha miejskich gruntów, niźli iść z nimi na wojnę przed wyborami. Mimo że nie udało się przeforsować korzystnej dla ITI umowy, media należące do tego koncernu nie atakowały PiS w czasie kampanii roku 2005. Cały czas bowiem miały nadzieję, że po wyborach sprawa terenów Legii rozwiązana zostanie pozytywnie dla ITI. Tak się jednak nie stało. Dziś, pod rządami PO i Hanny Gronkiewicz-Waltz, w stolicy mamy powtórkę z sytuacji z czasów rządów Kaczyńskiego. Koncern ITI znów dogadał się z aktualną ekipą i chce wyciągnąć pieniądze od miasta. Znów zbliżają się wybory - tym razem do Parlamentu Europejskiego, a w perspektywie są wybory prezydenckie, tak ważne dla PO. Tym razem jednak sposób wyciągania miejskiej kasy jest inny. Tereny Legii pozostaną własnością miasta, a ITI będzie płaciło za nie niską dzierżawę. Miasto jednak w całości ze swoich funduszy, czyli z pieniędzy warszawskich podatników, wybuduje stadion piłkarski i odda go w użytkowanie medialnemu koncernowi na 25 lat. Stadion zaprojektowano wraz z miejscami do wynajmu na różnego rodzaju działalność usługą - restauracyjną, biurową, rozrywkową. Dochody z wynajmu wszystkiego, co się znajdzie na stadionie i obok niego, zabiera w całości ITI. Także pieniądze z wynajmu samego stadionu na inne cele niż mecze Legii Warszawa mają iść do kasy właścicieli piłkarskiego klubu.
Koszty rosną i rosną - jak miejskie podatki Przeciwko takiej umowie znów protestują radni PiS. Jednak taką koncepcję na „zagospodarowanie terenów Legii” wynegocjowała z ITI ekipa Kazimierza Marcinkiewicza, gdy był on komisarzem Warszawy i startował w wyborach na prezydenta stolicy. Tylko koszty budowy stadionu były znacznie mniejsze. I to jest zastanawiające! Koszty budowy stadionu dla Legii w ciągu dwóch lat, tj. od kiedy komisarz Marcinkiewicz na jesieni 2006 roku zaprezentował nową umowę z ITI, podskoczyły z trochę ponad 100 mln złotych do prawie pół miliarda. Na początku tego roku, gdy Rada Warszawy zgodziła się wydatkować z miejskiej kasy pieniądze na budowę, planowane wydatki wynosiły 346 mln zł. Gdy pod koniec czerwca otworzono koperty w przetargu na budowę stadionu dla Legii, najtańsza oferta opiewała już na blisko pół miliarda. Od tego też czasu ekipa pani prezydent Gronkiewicz-Waltz szuka poparcia wśród radnych, by zgodzili się na wyłożenie z kieszeni podatników dodatkowych pieniędzy na budowę kompleksu dla prywatnego koncernu. W tym samym czasie władze miasta odłożyły w czasie budowę drugiej linii metra i ograniczają inwestycje w miejską infrastrukturę, szczególnie w drogi. Podnoszą przy tym wszelkie miejskie podatki i opłaty. Podczas gdy ITI będzie płaciło symboliczne pieniądze za dzierżawę terenów Legii, prezydent Warszawy podniosła zwykłym mieszkańcom opłaty za użytkowanie gruntów o blisko 2000% (słownie: dwa tysiące procent). Ponadto prze wszelkimi środkami do dofinansowania budowy prywatnej infrastruktury. Tymczasem stadion Legii ma pomieścić trochę ponad 30 tys. widzów. Gdzie indziej w Europie takie „małe” stadiony buduje się za mniej niż 40 mln euro.
Wojna ITI z kibicami Tymczasem koncern ITI, jako właściciel Legii, zdążył zrazić do siebie kibiców tego piłkarskiego klubu. Doszło eraz do kuriozalnej sytuacji. Kibice Legii nie chcą budowy dla swojego klubu nowego stadionu. Dokładniej: nie chcą, by budowę finansowało miasto. Przychodzą na kluczowe sesje Rady Warszawy i protestują przeciwko wydatkowaniu na stadion pieniędzy z podatków. Nowego stadionu żądają jedynie od właścicieli klubu, czyli od ITI. Chyba żadnemu właścicielowi klubu piłkarskiego na świecie nie udało się tak szybko mieć przeciwko sobie jego zagorzałych sympatyków. Gdy nowy właściciel Manchesteru United podniósł ceny biletów i postanowił ograniczyć ilość pieniędzy na transfery piłkarzy, na ulice w protestacyjnych marszach wyszli kibice. Klub jednak w końcu porozumiał się z fanami, a ci wybaczyli już wszystko, gdy piłkarze zdobyli Puchar Europy. Piłkarze Legii grają jednak kiepsko, nawet do Pucharu UEFA się nie zakwalifikowali, a właściciele klubu żądali za bilety cen na poziomie klubów, które grają regularnie w Lidze Mistrzów. Do tego koncern ITI wydał wojnę biedniejszym fanom klubu, chcąc ich wyrugować ze stadionów. W tym celu napuścił na nich policję. Ostatnia, głośna akcja policji przeciw kibicom Legii nie miała na celu walki z chuliganami, tylko właśnie z tymi kibicami, których portfele nie odpowiadają Wejchertowi i Walterowi. Policja zupełnie bezpodstawnie otoczyła ponad 700 kibiców, nie pozwalając im się rozejść, a następnie oskarżyła ich o nielegalne zgromadzenie! Dziennikarze „Gazety Polskiej” byli świadkami, jak policjanci zgarniali zwykłych ludzi z przystanków autobusowych, zapędzali ich do otoczonej grupy, a następnie traktowali ich gazem łzawiącym, bili pałkami i kopali. Pretekstem do takiej akcji było rzucenie kilku rac świetlnych w stronę policji. Każdy, kto miał w ręku race, wie, że nie zrobi się nią krzywdy opancerzonym policjantom. Następnie telewizje TVN i TVN24 oraz portal onet.pl rozpoczęły wielką kampanię przeciw chuliganom, nagłaśniając akcję policji, a koronnym argumentem, że to pseudokibice atakowali stróżów prawa, był… widelec. Do tego znaleziony na trawie, w miejscu, w którym często różne firmy organizują latem pikniki. Niektórzy fani Legii podejrzewają, że to władze klubu z ITI przekupują kliki chuliganów, by ci organizowali zadymy. Następnie policja zgarnia wszystkich jak popadnie, a sądy orzekają tzw. zakaz stadionowy. W ten sposób właściciele Legii pozbywają się biedniejszej części kibiców, robiąc miejsce dla „białych kołnierzyków” z grubszymi portfelami. No dobrze, ale dlaczego ITI tak zależy na trzymaniu niedochodowej Legii Warszawa? Prawdopodobnie 6 ha gruntów w centrum miasta to na sport za dużo. Na połowie zapewne postawi się stadion i kilka innych obiektów sportowych, a resztę można w inny sposób wykorzystać - bardziej komercyjny, przynoszący ogromny zysk. Utrzymanie Legii to po prostu trzymanie w ręku atrakcyjnych gruntów, które można będzie w przejąć przyszłości, gdy „układ” się zmieni. Dariusz Kos
Jak media szerzą pedofilię Gdy ludzie zobaczyli, że PO to nie żadni liberałowie, tylko tacy sami faszyści, jak większość obecnych polityków, uspokoili się. Im bardziej publicyści - ze mną na czele - wrzeszczą, że PO nie realizuje swojego programu, a nawet idzie w drugą stronę - tym bardziej zadowolona jest tzw. Większość. Ostatnio p. Donald Tusk, były liberał, ogłosił więc, że jest za “chemiczną kastracją” pedofilów… Nimfomanek jest niewiele i są mało szkodliwe. Dzieje się tak, bo kobieta potrzebuje starszego, silniejszego od niej partnera - by zapewnił opiekę jej i dzieciom; jakby wybierały 14-latków, to dzieci by ginęły… Natomiast wśród mężczyzn młode partnerki cieszą się powodzeniem, bo z nich rodzą się lepsze dzieci; jak któryś np. gustował w paniach po 35.ce - to często rodziły im się dzieci niepełnosprawne. Selekcja naturalna spowodowała więc, że w prawie każdym mężczyźnie jest “coś” z “pedofila”. Tyle że każdy tłamsił to w sobie, uważając (i słusznie!!!), że robienie czegoś takiego jest niedopuszczalne. Gdy jednak telewizja zaczęła pokazywać, że jest to rzecz właściwie normalna - bo tych pedofilów są setki, albo i tysiące - no, to niektórzy zaczęli dawać upust tym, modnym obecnie, skłonnościom. Przypadki pedofilii trzeba oczywiście tępić - natomiast nie wolno o tym mówić. No, chyba że chcemy szerzyć pedofilię. Telewizje chcą - bo wtedy mają co pokazywać. Dlatego dziennikarze pomagają w rozprzestrzenianiu się pedofilii. Mają w tym interes. A jak walczyć z pedofilią? Karać! Nie “zapobiegać” - lecz surowo karać. W przypadkach skrajnych - nawet dożywociem. Niekoniecznie w więzieniu. Warto wydzielić kawałek Polski - np. w Bieszczadach - na Wolny Obszar, gdzie osobnicy nieprzystosowani będą robić, co chcą.
Byle nie z nami. Jednak ważniejsze jest przyjęcie zasady, że to ojciec, bracia, stryjowie, wujowie itd. mogą sflekować faceta, który molestuje im dzieciaka - i sądy mają ich uniewinniać. Jest to znacznie skuteczniejsze, niż ściganie pedofilów przez policję. Rodzina wie najlepiej, co właściwie zaszło, nie narusza się publicznie intymności dziecka - i nie fatyguje policji, sądów, prokuratur… Państwo potrzebne jest tylko w skrajnych przypadkach: ludzie do tej pory załatwiali ten problem sami. Bez urzędników - i bez telewizji… Ponadto państwo powinno wycofać się z określenia wieku dojrzałości. Laura (ta od Petrarki) miała 12 lat, królowa Jadwiga również… Potem było Globalne Oziębienie i wiek dojrzewania się podniósł - ale teraz podobno robi się (chwała Bogu!) cieplej… Jakkolwiek by było, trzeba przyjąć generalną zasadę, że dziewczyna jest dojrzała… wtedy, gdy jest dojrzała. Podobnie chłopiec - gdy przeszedł mutację. Trzymajmy się Praw Natury - a nie ustalajmy sztywnych dat. Bo u nas, jak się dobrać do dziewczyny o jeden dzień przed 15.tymi urodzinami - to grozi prokurator; dzień później - można robić, co się chce. A tymczasem jedne dojrzewają wcześniej - inne później… Reakcja rodziny jest znacznie bardziej naturalna i elastyczna… A pomysł “chemicznej kastracji” jest (a) bez sensu: pedofile (pomijam gwałcicieli, na których jest inny paragraf!) to na ogół impotenci; oraz (b): niebezpieczny. Jeśli przyjmiemy, że Władzuchnie wolno ludzi “leczyć” z rozmaitych upodobań, to skończymy na sowieckich psychuszkach: leczeniu ludzi z upodobań do bycia w opozycji. Np. p. Tuska z chęci wprowadzenia “chemicznej kastracji” można by wyleczyć za pomocą odpowiednich dawek haloperidolu i perfenazyny… JKM
Z kurzem krwi bratniej... Obchodziliśmy 65. rocznicę rzezi na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Rocznica jest umowna, gdyż ta koszmarna rzeź trwała przez długie miesiące od 1942 roku. Jej głównym celem była eksterminacja polskiej ludności Kresów Wschodnich, choć ucierpieli również Czesi, Żydzi i poważna liczba ludności ukraińskiej. Paradoksalnie pierwszymi ofiarami siepaczy z UPA-UNO padli Ukraińcy, gdyż banderowcy najpierw musieli spacyfikować własną ludność, aby uzyskać wśród niej należny posłuch. Z punktu widzenia prawnego było to ludobójstwo mające na celu czystkę etniczną żywiołów polskich oraz innej ludności obcej.
Rzeź nie pierwsza, za to rekordowa Takie rzezie miały również miejsce i wcześniej, jak dla przykładu głośna rzeź humańska z roku 1768, dokonana jeszcze w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, później liczne rzezie lokalne w czasie wojny domowej na Ukrainie oraz podczas wkraczania Armii Czerwonej na Kresy po 17 września 1939 roku. Ale takiej masowej rzezi Polaków jak w latach 1942-44 nie da się porównać do żadnej innej zbrodni pod względem liczby ofiar i jej okrucieństwa. Po rabacji Jakuba Szeli w Małopolsce w 1846 roku powstał przejmujący chorał do słów Kornela Ujejskiego "Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej do Ciebie Panie wznosimy głos...". A przecież zbrodnia kresowa znacznie przekracza pod względem skali zbrodnie Jakuba Szeli. Wyznam, że melodii tego chorału zabrakło mi w polskim radiu i TVP podczas transmisji obchodów zbrodni wołyńskiej. Obchody te w pewnym stopniu przełamały milczenie w sprawie rzezi wołyńskiej i galicyjskiej, panujące w Polsce z czasów PRL, dzięki czemu być może wiedza o tej tragedii narodowej przestanie być wyłączną wiedzą kresowiaków.
Nie było żałoby narodowej Jak zwykle przy takich masowych uroczystościach - nie obyło się bez pewnych napięć. Na głowę prezydenta Lecha Kaczyńskiego posypały się gromy o to, że zbyt mało zaangażował się osobiście w obchody rocznicy tragedii kresowej, że w jego oświadczeniach w tej sprawie zabrakło prawnego określenia, iż było to ludobójstwo, a nadto o to, że wraz z prezydentem Wiktorem Juszczenką objął swym protektoratem kolejny już, XIX Festiwal Kultury Ukraińskiej, zorganizowany przez Związek Ukraińców w Polsce w Operze Leśnej w Sopocie. Osobiście nie mam żalu o protektorat nad kolejnym Festiwalem Kultury Ukraińskiej, natomiast podzielam żal kresowiaków, że władze państwowe (nie tylko prezydent Lech Kaczyński, ale i premier Donald Tusk oraz marszałek Sejmu Bronisław Komorowski) pozostawiły troskę o należny wymiar obchodów tej rocznicy wyłącznie organizacjom kresowym. Jak gdyby nie była to sprawa całego narodu, sprawa wszystkich Polaków. Ten brak narodowej solidarności w żałobie po zamordowanych bardzo boli rodziny ofiar rzezi. Padły też gromy pod adresem Związku Ukraińców w Polsce i jego prezesa Piotra Tymy, o to że nie odwołano owego Festiwalu Kultury Ukraińskiej, zaś na łamach "Naszego Dziennika" jeden z działaczy organizacji kresowej wyznał z dumą, iż domaga się od premiera Donalda Tuska poskromienia Z.U.wP. oraz wydawanego przezeń w języku ukraińskim tygodnika "Nasze Słowo". Warto przyjrzeć się uważniej tym zarzutom. Ostatnie obchody wydobyły na światło dzienne napięcia pomiędzy organizacjami kresowymi a Związkiem Ukraińców w Polsce. Kresowiacy alarmują, że Związek Ukraińców w Polsce kolportuje sprowadzane z Kanady antypolskie publikacje wśród ludności ukraińskiej na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Uważam, że w takich sprawach nie ma co apelować do premiera D. Tuska, by represjonował wrogie działania, tylko nagłaśniać podobne przypadki. Chętnie zająłbym się takimi antypolskimi publikacjami, gdyby ktoś z czytelników "Gazety Polskiej" nadesłałby nam materiały dowodowe. Po to mamy w Polsce dzisiejszej wolność słowa, by o tych sprawach dyskutować otwarcie.
Unikać ukrainożerczych wypowiedzi W sporze z ukraińskimi nacjonalistami, jacy w myśl tych oskarżeń kryją się w szeregach Z.U.wP., należy wszelako unikać niemądrych i co gorsza - ukrainożerczych - wypowiedzi. Tymczasem "Nasz Dziennik" w artykule red. Jacka Dytkowskiego zawierającym krytykę postawy Z.U.wP. przytacza wypowiedź osoby tak ważnej w środowisku kresowiaków, jak samego przewodniczącego prezydium Rady Naczelnej Organizacji Kresowych, p. Tomira Sołtana, broniącego akcji "Wisła". A przecież akcja "Wisła" była zbrodnią komunistyczną, popełnioną przez władze PRL na wyraźne zlecenie Kremla, gdy ludność ukraińska ze wschodnich województw PRL odmówiła dobrowolnego wyjazdu do ZSRR. Zbrodnia ta, popełniona przez władze państwowe PRL, została słusznie potępiona przez senat III RP. Podważanie tej uchwały przez osobę ze świecznika organizacji kresowych rzuca cień nie tylko na pana Tomira Sołtana, ale i na jego wyborców. Z drugiej strony nasz kolega redakcyjny, wielebny ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski w pięknym artykule "Polacy przeciwko Polakom" idzie o kilka słów za daleko, gdy mówi, że hierarcha obrządku bizantyjsko-ukraińskiego oraz prezydent Ukrainy powinni "wspólnie w imieniu swego narodu na klęcząco błagać Polaków o przebaczenie". Jest to nieporozumienie wynikające w pospolitej u nas niestety zamiany pojęcia "banderowiec" pojęciem Ukrainiec. Tymczasem sam ks. Tadeusz nalega w swym artykule na potępienie za mordy na Polakach Ukraińskiej Powstańczej Armii. Prezydent Ukrainy oraz hierarchowie kościoła powinni potępić ludobójstwo banderowskie w imieniu narodu ukraińskiego. Premier RFN Willi Brandt mógł klęknąć przy pomniku bohaterów powstania w Getcie Warszawskim, gdyż jego państwo było i jest prawnym spadkobiercą III Rzeszy. UPA natomiast nie było siłą zbrojną niepodległej Ukrainy, lecz zbrojną milicją partyjną banderowskiego skrzydła OUN. UPA ma na sumieniu dziesiątki tysięcy Ukraińców zamordowanych obok Polaków za brak poparcia dla ludobójstwa. Władze ukraińskie powinny w imię prawdy historycznej potępić ludobójstwo, ale przepraszać mogą (i powinny!) za obecne honorowanie przywódców oraz żołnierzy UPA. Rozumiem motywy postępowania władz ukraińskich, gdyż dla nich UPA - to odpowiednik naszych "żołnierzy wyklętych" z podziemia antykomunistycznego. Tym bardziej w tej sprawie należy mówić całą prawdę. Kłym Sawur jest podstawowym winowajcą rzezi Polaków na Wołyniu i jest jednocześnie bohaterem walki z sowieckim okupantem, poległym w walce z NKWD. Wskutek jego politycznej krótkowzroczności popełniono masową zbrodnię i w skutek tej zbrodni Polacy, i Ukraińcy nie byli w stanie razem zwalczać oddziały NKWD, krwawiąc w pojedynkę. Wcześniej czy później ukraińscy przywódcy będą musieli powiedzieć o tym całą prawdę swemu społeczeństwu. Im wcześniej się to się stanie, tym lepiej dla naszych stosunków wzajemnych. A my róbmy swoje Stronie polskiej do tej chwili nie pozostaje nic innego jak czcić pamięć swych poległych, wznosząc im pomniki, mówić prawdę o ich mordercach i wdzięcznym sercem pamiętać o ukraińskich ofiarach siepaczy z UPA. Antoni Zambrowski
Ławrow w Warszawie Wizyta w Warszawie ministra spraw zagranicznych Rosji, Siergieja Ławrowa, miała "rozpocząć nowy rozdział", a przywołała ducha z poprzedniej epoki. Rozmowy z Donaldem Tuskiem i ministrem Radosławem Sikorskim przebiegały "w miłej i konstruktywnej atmosferze". W języku dyplomacji oznacza to, że pogadano sobie przy kawie o niczym. I faktycznie, sprawy istotne dla Polski, takie jak odblokowanie polskiej żeglugi na Zalewie Wiślanym, o co walczymy w "wolnej Polsce" od początku lat 90., zostały odłożone na później. Jeszcze gorzej było z najbardziej obecnie palącą sprawą - rosyjską agresją na Gruzję. Konferencja prasowa po rozmowach przebiegała tak, jakby nie było żadnej inwazji, nie było ludobójstwa, mordowania cywili i dzieci, a Gruzja nie była okupowana przez Rosję, a porozumienie Rosji z Unią Europejską nie było ustawicznie łamane przez Kreml. I to jest najgorsze, co mogła zrobić Warszawa - dać pośrednio zielone światło Rosji na dalsze zabawy z pokojem. Jest więc zrozumiałe, że minister Sikorski nie odciął się od jednoznacznie zimnowojennych twierdzeń Ławrowa, wymierzonych w naszego głównego sojusznika - Stany Zjednoczone, oskarżających Waszyngton o dążenie do globalnego konfliktu militarnego. Niedźwiedzia drażnić nie wolno... Tym bardziej że niedrażniony zwykł rozdawać ordery. I tak w duchu satrudniczestwa order za zasługi dla kultury odebrał m.in. aktor Wojciech Siemion. Polska nie uzyskała więc nic. Rosja wzięła wszystko, a Sikorski zadeklarował nawet, że Rosjanie będą mogli sobie do woli oglądać instalację antyrakietową umieszczoną u nas przez Amerykanów. Ta wizyta była jednak potrzebna. Nie tylko po to, byśmy mogli potwierdzić swoje obserwacje odnośnie polityki zagranicznej Kremla, ale byśmy zobaczyli, jak dużo rząd Tuska mógł zepsuć przez 300 dni swojego funkcjonowania. W polityce zagranicznej Polska z silnego gracza stała się zabawką w rękach Putina i Miedwiediewa. Wiadomo - Rosjanie nie lubią miękkich polityków. Mają szacunek jedynie dla przeciwników twardych. Tak było "za Kaczyńskiego", więc byliśmy "uważani", teraz - sami wiemy, jak jest. Nie możemy zapominać, że to jedynie dzięki twardej polityce prezydenta w sprawie Gruzji Rosja zrozumiała, że bez Polski trudno wyobrażać sobie politykę wschodnią Unii Europejskiej. Niszczy to Tusk i kierowany przez Sikorskiego MSZ mający wizję wręcz odmienną: spolegliwość wobec Rosji, Niemiec, Unii. Wyszło to jednoznacznie podczas konfliktów pomiędzy Sikorskim i Kaczyńskim przy okazji Gruzji i tarczy antyrakietowej. Warto było też posłuchać, przy nikłym sprzeciwie premiera, co Moskwa myśli o dalszym rozszerzeniu NATO. Jej zdaniem - to podstęp, szkodliwe wciąganie na siłę krajów, które mają z nią tradycyjnie przyjazne związki. Ławrow miał zapewne na myśli także Gruzję, w której w styczniowym referendum za wstąpieniem do sojuszu opowiedziało się 77 procent głosujących. Starym, carskim i sowieckim zwyczajem Ławrow w Warszawie napominał i straszył, a przy okazji zapewniał, że Rosja nie uważa Polski za wroga. A minister Sikorski zauważył z zadowoleniem, że stanowisko Rosji w sprawie tarczy ulega ewolucji. Jak dalece - usłyszał już następnego dnia, gdy premier Putin powiedział w Soczi: - Wycelujemy w Polskę, gdy tylko na jej terytorium pojawi się broń będąca częścią tarczy antyrakietowej. Putin może straszyć - wie, kto rządzi w Warszawie, wie, że reakcji nie będzie... Piotr Jakucki
Farmakologiczna trepanacja mózgu Jesteśmy świadkami definitywnego końca polityki miłości rządu Donalda Tuska. Premier zapowiedział przyspieszenie prac nad ustawą w sprawie "farmakologicznej kastracji" pedofilów i wszystko wskazuje na to, że rząd odniesie w tej sprawie szybki, spektakularny sukces, na który wszyscy czekamy od prawie 10 miesięcy. Projekt ustawy zostanie dołączony do jesiennego pakietu reform posła Palikota. Przypadek 45-letniego mieszkańca Siemiatycz Krzysztofa B., który przez 6 lat gwałcił córkę i miał zrodzone w związku kazirodczym dwoje dzieci, mocno premiera zdenerwował. Zboczeńcowi odmówił prawa do nazywania się człowiekiem i wyłączył go z kręgu tych, którym jako niezbywalne przysługują "prawa człowieka". Krzysztofa B. nazwał "kreaturą". Zdaniem premiera, taka "kreatura" powinna być poddana przymusowej kastracji. Trzeba przyznać, mocne słowa. Najwidoczniej premier "zapomniał się", zupełnie jak Zbigniew Ziobro w sprawie doktora G. Słynny ordynator oskarżony o 41 przestępstw, w tym o bicie i zastraszanie personelu lekarskiego, a także wymuszanie usług seksualnych, wygrał sprawę o zniesławienie z byłym ministrem sprawiedliwości. Zapowiedział ponadto skargę do Trybunału w Strasburgu, w której żąda od Polski 100 tys. euro za naruszenie zasady domniemania niewinności i poniżające jego godność traktowanie przez organy władzy. Nie wiadomo, czy Krzysztof B. nie zareaguje podobnie i nie pozwie premiera za użycie słowa "kreatura". Jest przecież oczywiste, że pedofil Krzysztof B., jak zresztą każda ludzka jednostka, także i doktor G. zachowuje osobistą godność, której strzeże wrażliwe na ludzkie krzywdy nasze prawo. Ale czy znajdzie się adwokat, który wystąpi w obronie naruszonych przez premiera dóbr osobistych pedofila z Siemiatycz? Ustawa o "farmakologicznej kastracji" pedofilów, za którą natychmiast opowiedziała się minister zdrowia Ewa Kopacz, może okazać się hitem rządu Donalda Tuska. Zwraca uwagę głęboko przemyślana nazwa ustawy. Wyraża ona bowiem nieprzejednaną wolę rozprawienia się z podłymi pedofilami, ale w taki sposób, by nie zrobić im żadnej krzywdy. Kastracja (łac. castratio) oznacza, jak wiadomo, wycięcie gruczołów płciowych (jąder albo jajników) u ludzi i zwierząt lub zniszczenie komórek rozrodczych, np. promieniami Roentgena. Kastrować, to po prostu wycinać, usuwać, trzebić. Tymczasem postulowana przez rząd "kastracja farmakologiczna" ma polegać na podawaniu leków obniżających popęd seksualny. Pedofil zachowuje w stanie nienaruszonym swoje naturalne narzędzie przestępstwa, a w trakcie odbywania kary zaleca mu się przyjmowanie leków. Czy pod przymusem, tego jeszcze nie wiadomo, choć jest to bardzo wątpliwe, ponieważ pomysł przymusowego karmienia lekami zdążył już oburzyć Marka Balickiego z SdPl, byłego ministra zdrowia. Jedno jest pewne. Po odbyciu kary przez pedofila, wraz z odstawieniem leków, "farmakologiczna kastracja" przestaje działać. Cóż to jest więc za kastracja, skoro niczego się nie wycina, a jedynie karmi pedofila lekami za publiczne pieniądze? Najwięcej zrozumienia dla pedofilów wykazują oczywiście lekarze. Największy liberał wśród seksuologów prof. Lew Starowicz chciałby, aby zgoda pedofila na dobrowolną "farmakologiczną kastrację" skutkowała zmniejszeniem wymiaru jego kary. Dlatego rząd Donalda Tuska martwi się, czy aby prezydent Lech Kaczyński nie odrzuci ustawy, bo prezydent, jak wiadomo, jest za zaostrzeniem kar. Warto wspomnieć, że ostatnio tak głośno o kastracji było po opublikowaniu książki Theodore'a N. Kaufmana "Niemcy muszą zginąć". Amerykański autor proponował wykastrować wszystkich mężczyzn będących Niemcami, i bynajmniej nie miał na myśli jakichś środków farmakologicznych. Pisał: Niemcy muszą raz na zawsze zniknąć z powierzchni ziemi. Pomysł musiał się chyba ogólnie podobać, ponieważ książkę opatrzono pochwalnymi recenzjami z "Time'a", "Washington Post" i "New York Time'a". Działo się to w 1941 roku. Jak można było się spodziewać, kastracja ŕ la Kaufman najbardziej spodobała się Józefowi Goebbelsowi, mózgowi Trzeciej Rzeszy. No cóż, ten Żyd źle się przysłużył swoim stronnikom, a naszym wrogom - pisał Goebbels w swoim pamiętniku. Gdyby napisał tę książkę na moje zamówienie, nie powstałoby zaiste lepsze dzieło. Twórca hitlerowskiej propagandy pognał najpierw z książką Kaufmana do Hitlera i uzyskał od niego natychmiastową zgodę na oznakowanie wszystkich Żydów żółtą gwiazdą Dawida z napisem "Jude", a potem książkę szeroko rozkolportował, wznosząc poziom nienawiści Niemców do Żydów na jeszcze wyższy upiorny poziom. Wszyscy ci, którzy teraz nagle, jak jeden mąż, zaczęli używać idiotycznego określenia "kastracja farmakologiczna", powinni się głęboko zastanowić nad tym, czym faktycznie jest kastracja. Jest to nieodwracalne fizyczne okaleczenie człowieka w celu zlikwidowania jego wynaturzonego popędu seksualnego. A jaką terapię zalecić producentowi wódki, co znalazł się w Sejmie jako zaufany premiera Tuska i kazał się fotografować z penisem i pistoletem? Czy nie należałoby go skierować na "farmakologiczną trepanację mózgu"? Wojciech Reszczyński
Cudu nie będzie W przyszłym roku polska gospodarka rozwijała się będzie wolniej. Co nas zwykłych zjadaczy chleba najbardziej interesuje? Na pewno to, że obniżone zostaną stawki PIT (zapowiadał to również na 2009 r. poprzedni rząd). Skala trzystopniowa: 19, 30 i 40 proc. zniknie, zastąpi ją dwustopniowa: 18 i 32 proc. W drugą stawkę "wpadną" osoby z dochodem przekraczającym rocznie 85,5 tys. zł brutto. Kwota wolna wyniesie 556,02 zł, ulga na dziecko - 1173,7 zł. Niech nas to nie zwiedzie, że fiskusowi oddamy mniej niż w tym roku, bo przeciętny podatnik odda więcej z tytułu innych obciążeń podatkowych. Wpłaci on do państwowej kasy nie jak w 2008 r. - 6300 zł, ale 7300 zł. Podatki pośrednie: VAT i akcyza wzrosną. W br. akcyza będzie nas kosztować 108,9 mld zł, w przyszłym - 119,6 mld zł. Z akcyzy państwo zbierze więcej pieniędzy, w tym roku powinno zebrać 52,5 mld zł, w przyszłym - 57,67 mld zł. Przechodząc do konkretów, spełnimy unijne wymagania i akcyza na papierosy podniesiona zostanie o 18 proc., a na autogaz (LNG) o 63 proc.. Obłożony też zostanie tym podatkiem gaz ziemny do napędu pojazdów (CNG). Jeśli jesteśmy przy podwyżkach akcyzy, zgodnych z normami Unii Europejskiej, lepiej już dzisiaj wiedzieć, że w następnych latach (ale nie w 2009 r.) Polska zobowiązała się do wprowadzenia akcyzy na węgiel, koks, gaz ziemny wykorzystywany w kuchenkach i do ogrzewania.
Podatek Belki pozostaje W 2009 r. możemy się spodziewać podwyżek na wiele produktów, ponieważ co najmniej o 20 proc., a może nawet o 30 proc. zdrożeje prąd. Trudno przypuścić, żeby staniał gaz, gdyż rosyjski Gazprom zapowiada, że gaz dla Europy Zachodniej będzie sprzedawał od 2009 r. po rekordowo wysokiej cenie 500 dolarów za 1000 metrów sześc. Cena gazu z Rosji - informuje wiceprezes Gazpromu Aleksander Miediwiediew - wzrośnie o 100 dolarów za 1000 metrów sześc., taki scenariusz się nie ziści, jeśli mocno stanieje ropa naftowa (ceny gazu skorelowane są z cenami ropy). Czy możemy się obawiać, że prawie wszystko podrożeje? Na zdrowy rozum, jak najbardziej. Ale rząd zapowiada, że inflację potrafi pięknie zbić poniżej 3 proc., z przewidywanej na koniec roku średniorocznej w wysokości 4,4 proc., o czym jeszcze będzie niżej mowa. To byłby cud! Chociaż Platforma Obywatelska przed wyborami solennie obiecywała, że zniesie tzw. podatek Belki, ten podatek pozostaje. Tak więc będziemy dalej płacić 19 proc. podatku od zysków kapitałowych. Nie obejmie to graczy giełdowych, którzy w tym roku na swoim graniu stracili i zamiast zysków mają straty. Obejmie za to ciułaczy, którzy trzymali złotówki na lokatach bankowych. Z tego podatku rząd się nie wycofuje, chociaż powinien. Kto np. z funduszy inwestycyjnych przeniósł środki do banku, ten zapłaci "Belkę".
Wzrost gospodarczy się kuli Powracając do wzrostu gospodarczego: Ministerstwo Finansów kolejny raz obniżyło prognozę dynamiki produktu krajowego brutto. W 2009 r. dynamika PKB, według resortu, wyniesie 4,8 proc. "Przecieki" przed obradami rządu, na którym ministrowie mieli zająć się przyszłorocznym budżetem, mówiły o wzroście dynamiki PKB najpierw 5,5 proc., potem - 5 proc. Jak jednak naprawdę będzie wyglądało gospodarcze hamowanie, dopiero zobaczymy. Trzeba wziąć pod uwagę, że eksperci szacują spadek wzrostu PKB w przyszłym roku do 4,4 proc. Dochody budżetowe zakładane przez rząd na przyszły rok to 269,89 mld zł. Zdaniem ekspertów, trudno będzie je osiągnąć przy kulącym się wzroście gospodarczym. Obniżenie stawek PIT nie przysporzy zbytnio pieniędzy, ale ponieważ bezrobocie dalej ma spadać (według założeń rządowych nie powinno przekroczyć na koniec 2009 r. - 8,5 proc., wobec 9,1 proc w br.), a ludzie zarabiać mają lepiej (przeciętne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej ma wzrosnąć do 3193 zł, a w sektorze przedsiębiorstw do 3453 zł z 2691 zł i 3228 zł w 2008 r.), PIT-y mogą okazać bardziej tłuste. Resort finansów chce zebrać z PIT w przyszłym roku 40,25 mld zł (w tym - 39,2 mld zł). Więcej o kilka miliardów zamierza ściągnąć z firm rozliczających się w CIT. Ze sprzedaży majątku publicznego rząd założył wysokie przychody sięgające 12 mld zł, z czego wesprze budżet 6,76 mld zł. Pozostałe pieniądze powinny wesprzeć reprywatyzację, nieco środków otrzymać powinien z tej puli Fundusz Restrukturyzacji Przedsiębiorstw.
Grad prywatyzować na potęgę musi! Jeśli Sejm uchwali taki budżet, trudno mieć pretensję, że minister skarbu Aleksander Grad prywatyzuje na potęgę. On prywatyzować musi! Dobry minister skarbu u nas, to sprawny prywatyzator, można mu mieć za złe wówczas, gdy oddaje majątek za bezcen albo w niejasnych okolicznościach. Inna sprawa, że nikogo siłą nie czynią ministrem skarbu. Wiesław Kaczmarek, czy Wojciech Jasiński ministrami skarbu być nie musieli, gdyby nie chcieli. To samo z Gradem - jest na tym stanowisku, bo chce. Że też nikt się dotąd nie pokusił o nakręcenie filmu sensacyjnego pt. "Ministrowie przekształceń własnościowych i skarbu III RP". Ale miałby frekwencję! Wydatki rząd szacuje na 288,1 mld zł. Deficyt wówczas wyniósłby 18,2 mld zł. W tych szacunkach na razie pominięto środki unijne. Cokolwiek by to logicznie znaczyło, rząd wyszczególnił "trzy priorytety", na które ma łożyć mniej oszczędnie. Są nimi: edukacja, nauka i drogi. Aż 75 proc. wydatków stanowią tzw. wydatki sztywne. Warto zwrócić uwagę, że na obsługę długu publicznego "pójdzie" w przyszłym roku 11,4 proc. ogółu wydatków. Przeliczając procenty na pieniądze, na obsługę długu publicznego w 2009 r. trzeba będzie wydać 32,7 mld zł! (w br. - 27,8 mld zł). To najlepiej świadczy, w jakim wielkim stopniu żyjemy sobie na kredyt. Dotacja na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych ma się zmniejszyć o 2 mld zł (w związku z większym zatrudnieniem), ale i tak na FUS z budżetu zostanie wydanych 30,96 mld zł (wydatek sztywny), a na Kasę Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego -16,44 mld zł (też wydatek sztywny). Tych astronomicznych sum nie da się ruszyć, trzeba je wyłożyć z kieszeni osób pracujących, ale tak jest na całym świecie - ludzie się starzeją, przechodzą na emerytury, jak wiadomo, duża część polskich emerytur i rent to są świadczenia głodowe.
Coś tu kipi i się nie zgadza... Narzekamy na "wydatki sztywne", ale można sobie wyobrazić, co by było, gdyby ich nie było. Tylko większa wydajność pracy i dłuższa praca może nas uratować, chociaż niektórzy harują już od rana do nocy i niewiele więcej da się już z nich wycisnąć. Ekspertów w projekcie rządowego budżetu mniej niepokoi ogólny brak cudu zapowiadanego przez Donalda Tuska przed wyborami, więcej - jego nonszalancja. Coś w tym budżecie niefrasobliwie kipi i się nie zgadza. Na przykład zapowiadana w przyszłym roku inflacja. Podwyżki - wszyscy się zgadzają - będą, jak najbardziej, i to takie, że już dziś boimy się wejść w Nowy Rok, który nadejdzie dopiero za trzy miesiące, a inflacja (rozumiana, jako wzrost cen) ma być niższa. W tym roku analitycy przewidują być może jeszcze dwukrotną podwyżkę stóp procentowych (hamującą inflację) do łącznego poziomu 50 punktów bazowych. Według założeń budżetowych, stopy mają być w przyszłym roku obniżane. A więc podwyżka i zaraz obniżka? Na dodatek dolar, za który kupujemy m.in. ropę, umacnia się wobec euro i złotego, analitycy twierdzą, że ta tendencja raczej się nie odwróci. Wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak nie kryje, że umacniający się dolar może być kłopotliwy dla naszej gospodarki. A więc jaka może być inflacja w pierwszym, drugim, trzecim i czwartym kwartale 2009 r., żeby dojść do poziomu średniorocznego 2,9 proc.? O szczegółach się nie mówi, szczegóły mogłyby założenia rządowe zabić. Wiesława Mazur
Kronika wyprzedaży Polski (281) Jak padł Ożarów Brutalna akcja policji, zamieszki przez cały dzień, tak kończyła życie sprywatyzowana Fabryka Kabli w Ożarowie pod Warszawą. Nowy właściciel zakładu do pomocy policji wynajął 300 ochroniarzy, którzy szarpali, kopali i w końcu zdołali wyważyć zabarykadowane drzwi do zakładowych hal, robiąc drogę tirom, na które zaraz zaczęto ładować sprzęt i materiały potrzebne do produkcji kabli, żeby je wywieść do Myślenic. Rozpędzano tłum, w którym znajdowały się całe rodziny mieszkające od lat obok, w przyzakładowych blokach, planowali w nich odciąć prąd, wodę i gaz. Ludzie mieli twarze opuchnięte z niewyspania, zgrabiałe z zimna ręce, bo był grudzień, zbliżało się Boże Narodzenie. Niektórzy z protestujących opowiadali dziennikarzom, jak ich kiedyś do Ożarowa ściągano, ile tutaj zostawili życia i pracy społecznej na rzecz zakładu. Nie brakowało wśród nich fachowców, z tytułami magistrów inżynierów. W fabryce już 12 lat temu uruchomiono produkcję kabli optotelekomunikacyjnych (światłowodowych), wdrożony w niej został System Zapewnienia Jakości, wg międzynarodowej normy ISO 9002, potem ISO 9001, fabryka posiadała Świadectwo Przedsiębiorstwa Czystej Produkcji, stosowała System Zarządzania Środowiskiem normy ISO 14001 - certyfikaty przyznane jej zostały przez British Approvals Service for Cables. Ożarów eksportował m.in. kable elektroenergetyczne średnich napięć o izolacji z polietylenu usieciowanego, które zaczęto wytwarzać w Ożarowie w 1997 r. Jeszcze niedawno nikomu nawet nie przyszło do głowy, że taki zakład wkrótce przestanie istnieć! - Nasza fabryka powinna produkować dalej - przekonywał przewodniczący komitetu protestacyjnego Arkadiusz Śliwiński. Burmistrz miasta Kazimierz Stachurski był tego samego zdania. Kiedy protestujący usłyszeli, że nie ma możliwości, by w Ożarowie przywrócić produkcję kabli, ale nie powinni się martwić, bo Ci, którzy zostaną bez pracy dostaną zasiłki, na podwórzu fabrycznym rozległ się płacz. O likwidacji fabryki zdecydował małopolski biznesmen Bogusław Cupiał. Blokada zakładu trwała siedem miesięcy. Gdyby zrozpaczony tłum mógł, obdarłby chyba Cupiła ze skóry. To na niego od kwietnia wylewała swoją żółć załoga, najpierw z niego pokpiwając. Cupiał? - pytano - a kimże on jest? Był kiedyś magazynierem, skończył technikum samochodowe w Sosnowcu, zaczynał od drobnego handlu i produkcji siatki, a teraz przemienił się w pana i za przeproszeniem chama, czego w Ożarowie doświadczyliśmy, dając takiemu zachowaniu właściciela odpór, dlatego nas niszczy. Jest właścicielem kilku fabryk, nieruchomości, ma wygodny dom w Myślenicach, koło którego zapewnił sobie zakaz poruszania się innych niż jego pojazdów. Hrabia! Car! Dla dziennikarzy Cupiał był trudno uchwytny, chciał pozostawać w cieniu, jednak - doniosły gazety - postacie polityczne często pojawiają się podczas meczów na trybunie honorowej klubu sportowego Wisła Kraków, którego Cupiał jest właścicielem. W "Rzeczpospolitej" przypomniano, że głośnym echem odbiła się sprawa 70 mln zł, które - zdaniem inspektorów skarbowych - powinna zapłacić spółka Cupiała TeleFonika, z tytułu nienależnego odliczenia podatku VAT. Po odwołaniach doszło do umorzenia należności. Dziennikarze wkrótce ujawnili, że ważni przedstawiciele fiskusa zostali zaproszeni przez "Wisłę" do Hiszpanii na mecz piłkarski. Wyjaśnienie było takie, że pojechali tam jako członkowie władz Polskiego Związku Piłki Nożnej. Cupiał może wszystko - przekonywali ożarownianie. Transakcję nabycia przez niego fabryki w Ożarowie blokował Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, bo były magazynier posiadał już prawdziwe kablowe imperium. Jego Tele-Fonika, po wykupieniu od Elektrimu SA większościowego pakietu akcji Fabryki Kabli "Ożarów" i innych dwóch kablowni (w 2002 r. pod nazwą Tele-Fonika Krakowska Fabryka Kabli) składała się z zakładów w Myślenicach, Krakowie-Bieżuniu, doszły do tego zakłady w Bydgoszczy i Załomiu pod Szczecinem. Ożarów, firma w Bydgoszczy i kablownia znajdująca się pod Szczecinem tworzyły razem grupę Elektrim Kable SA. Cupiał objął w niej 75 proc. akcji. Udział EK w produkcji krajowej kabli szacowano na 52 proc., Tele-Foniki na 24 proc. UOKiK kwestionował transakcję, twierdząc, że koncentracja na rynku kablowym może prowadzić do nieuzasadnionych podwyżek cen kabli i przewodów, co z kolei może wpłynąć na podwyżki cen dla ludności, m.in. usług Telekomunikacji Polskiej SA, Zakładów energetycznych czy PKP. Cupiał sobie z UOKiK też świetnie poradził. Wydana została zgoda na sprzedaż przez Elektrim SA, spółki Elektrim Kable, firmie Tele-Fonika z uzasadnieniem, że rynek mamy otwarty na import. Moce produkcyjne EK i Tele-Foniki szacowano na 1 mld dolarów i były niewykorzystane. W 2001 r. poinformowano załogę w Ożarowie o zwolnieniach grupowych, które miały objąć 528 osób, co wywołało szok. Potem nadeszła jeszcze gorsza wiadomość - o likwidacji zakładu, ponieważ spadła sprzedaż wyrobów z Ożarowa. Właściciel zapowiedział restrukturyzację potencjału wytwórczego, polegającą na koncentracji powtarzalnych ciągów produkcyjnych do poziomu odpowiadającemu popytowi. Minister pracy Jerzy Hausner bardzo się sumitował: dostał list podpisany przez Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, w którym obaj zdecydowanie sprzeciwiali się siłowemu rozbijaniu protestów robotniczych. Podczas spotkania z burmistrzem Ożarowa minister zapewniał, że chciałby ożarowianom nieba przychylić. Obiecywał, że na fabrycznych 34 ha powstanie park przemysłowy, a w nim będą nowe miejsca pracy, teren mógłby być zwolniony z podatku od nieruchomości. Był tylko problem, czy pan Cupiał, to jest jego firma mająca teren w wieczystym użytkowaniu, zgodzi się przekazać go państwu? Zaproponuję, żeby firma pana Cupiała oddała teren państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu - mówił Hausner. ARP, działając w imieniu Tele-Foniki znajdzie innego inwestora, sprzeda grunt, spłaci spółkę - wyjaśniał. Ludzie, idźcież do domów, nic nie wyjdzie z planów ministra Hausnera, jeśli teren będzie dalej okupowany - nawoływał przed fabryką człowiek Cupiała - Jan Kurbiel. Trudno nie zauważyć, że biznesmen Cupiał nie kupił fabryki w Ożarowie od skarbu państwa. Większościowy pakiet nabył od Elektrimu SA, czyli od byłej, sprywatyzowanej firmy państwowej, która powstała w 1945 r. i rosła w siłę, mając w 1990 r. aż 140 firm zależnych zajmujących się wszystkim, od produkcji turbin, do produkcji rolnej. Elektrim został złotym koniem giełdy, a potem zaczął opędzać się przed wierzycielami. W 1999 r. prezesem Elektrimu SA została Barbara Lundberg ze Stanów Zjednoczonych, wyprzedaż majątku firmy jeszcze się wzmogła. Wiesława Mazur
Oprawca to nie ofiara. Były kanclerz Gerhard Schröder nie chciał rozdrażniać ofiary przed jej wstąpieniem do Unii Europejskiej. Dziś, kiedy jesteśmy już zunifikowani, Erika Steinbach może swobodnie atakować Polaków i deformować historię na korzyść Niemców, którzy są odpowiedzialni za wybuch II wojny światowej. Pytanie tylko, jak długo będziemy jeszcze wysłuchiwać tych oszustw o wypędzonych i poszkodowanych obywatelach niemieckich? Nasz zachodni sąsiad od czasu do czasu odsłania atawistyczne zapędy określane w jego ojczystym języku jako "Drang nach Osten". To "parcie na wschód" dziś już nie jest, bo być nie musi, przeprowadzane siłowo. Zmieniająca się rzeczywistość wymaga do zastosowania bardziej wyrafinowanych metod podboju. Olbrzymią rolę pełni tutaj propaganda i fałsz historyczny. Warto przywołać, jakie zamiary miał wobec Polski, przed wstąpieniem do UE, Gerhard Schröder. Na zjeździe ziomkostw w 2000 r. wzywał, aby wstrzymać się z roszczeniami naszego państwa do momentu wejścia w struktury unijne. W prostych słowach wyłożył prawdziwe zamiary. - Pomorze, Prusy Wschodnie, Śląsk, Sudety, Królewiec, Szczecin, Gdańsk i Wrocław są częścią naszego dziedzictwa narodowego i kulturowego, ale te tereny w świetle prawa międzynarodowego nie należą do naszego państwa, a NRF nie wysuwa żadnych roszczeń terytorialnych w stosunku do Polski, Czech i Rosji. Jednakże Polska, Czechy i Węgry są już dzisiaj członkami Sojuszu; niedługo te kraje, w połączeniu z Unią, otworzą naszym wnukom i dzieciom możliwość powrotu na te ziemie, w ramach swobodnego osiedlania się tam, skąd pochodzą ich rodzice i dziadkowie - i będą one mogły, już bez przeszkód, angażować się w życie polityczne, społeczne i gospodarcze. (...) Nie drażnijcie ofiary, która sama pcha się w nasze ręce. Zawierzcie mojej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy tak, że dzisiejsi administratorzy, czyli Polacy, będą nam jeszcze wdzięczni, że zostali Europejczykami! - deklarował Schröder [cyt. za "Nowy Przegląd Wszechpolski" nr 3-4/2003]. I rzeczywiście, kiedy wstąpiliśmy w struktury Unijne, z żelazną konsekwencją strona niemiecka przystąpiła do ataku. Powiernictwo Pruskie złożyło 22 pozwy odszkodowawcze przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Co jednoznacznie wyraża oczekiwanie ze strony niemieckiej na zwrot pozostawionych majątków lub rekompensatę finansową. Z drugiej strony łączy się z tym potężne zakłamanie, które ma w nowej wersji historii zmienić rolę hitlerowskich Niemiec z kata na ofiarę. Pod koniec sierpnia br. w mediach pojawiła się informacja, potwierdzona przez ministerstwo kultury w Dolnej Saksonii, iż od nowego roku szkolnego 2008/2009 we wszystkich szkołach powszechnych podstawowych i gimnazjach w tym landzie został wprowadzony do programu szkolnego temat niemieckich wypędzeń po drugiej wojnie światowej. Szef Ziomkostw Śląskich Rudi Pawelka, nie ukrywał z tego powodu olbrzymiej satysfakcji. Ubolewał jedynie nad tym, że o losach niemieckich wypędzonych powinny uczyć się dzieci w całych Niemczech, a nie ograniczać się tylko do Dolnej Saksonii. Warto jeszcze postawić pytanie czy nie lepiej byłoby zamiast wypędzonych używać określenia uciekinierzy. Bo przecież ci ludzie uciekli przed wkroczeniem sowieckiej armii.
Historia budowana na nowo O tym, że działania są przemyślane i wiążą się w logiczną całość świadczy ostatnia skandaliczna wypowiedź szefowej Niemieckiego Związku Wypędzonych (BdV) Eriki Steinbach przemawiającej podczas dorocznego święta niemieckich ziomkostw "Dzień Stron Ojczystych". Nawoływała tam, aby nie zapominać o ogromnych cierpieniach Niemców uciekających po wojnie ze swojej dawnej ojczyzny. Jak podkreśliła miliony jej rodaków, przed wypędzeniem musiało świadczyć przymusową pracę. Działania te nie ograniczały się tylko do Polski i Czech, ale jak stwierdziła po zakończeniu wojny Europa Środkowa, Wschodnia i Południowa była dla Niemców przez wiele lat gigantycznym regionem niewolnictwa. Obecny na uroczystościach niemiecki minister spraw wewnętrznych Wolfgang Schaeuble zaznaczył jednak, że wysiedlenia to efekt polityki zniszczenia i wypędzeń prowadzonej przez niemiecki narodowy socjalizm na wschodnich obszarach objętych wojną - i dodał - że polityka reżimu narodowo-socjalistycznego przekreśliła wszelkie moralne i prawne ramy ochrony ludności cywilnej. Przemarsz Armii Czerwonej odwrócił spiralę przemocy w drugą stronę. Do wielu milionów ofiar wojny dołączyły niemieckie ofiary wypędzeń ze wschodnich obszarów dzisiejszych Niemiec i członkowie niemieckiej mniejszości we wschodniej i południowej Europie oraz w Rosji. W odpowiedzi na prowokacyjną przemowę Steinbach o świadczeniu pracy przez miliony wypędzonych Niemców m.in. na rzecz Polski rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Piotr Paszkowski ostrzegł przed rewizjonizmem. - Przestrzegamy zaprzyjaźniony naród niemiecki przed rewizjonizmem, głoszonym przez szefową Związku Wypędzonych (BdV) Eriką Steinbach - mówił rzecznik MSZ, dodając przy tym: - To, że sierżant Steinbach i jego córka musieli wrócić tam, skąd przyszli, z okupowanej Polski, ponieważ ich kanclerz przegrał wojnę, jest dla nas powodem do radości. Niesprawiedliwością byłoby, gdyby odwrotnie - rodzina pani Steinbach mogła dalej okupować mieszkanie, z którego władze jej kraju wypędziły polską rodzinę.
Nieznane oblicze Steinach Szefowa Związku Wypędzonych wyraziła też uznanie dla niemieckiego rządu za przyjęcie projektu ustawy powołującej fundację "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", mającej w przyszłości sprawować opiekę nad ośrodkiem dokumentacji i informacji dotyczących wysiedleń Niemców. Według planów, w bieżącym roku z niemieckiego budżetu na prace związane z powołaniem fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" przeznaczonych zostanie 1,2 miliona euro. Natomiast do 2011 roku rocznie przeznaczane na fundację będzie 2,5 miliona euro. BdV będzie miał w niej trzech przedstawicieli. Wszystko wskazuje na to, że Steinbach znajdzie tam dla siebie odpowiednie miejsce, ponieważ to właśnie BdV zdecyduje, kto będzie go reprezentował. - W tej sprawie jest od początku zgodność zarówno z kanclerz Angelą Merkel, jak i z sekretarzem stanu Berndem Neumannem. Stanowisko kanclerz - przedstawione zarówno wobec mnie, jak i całego prezydium BdV - było jasne: mamy oczywiste prawo podjąć tę decyzję w sposób autonomiczny. Doniesienia, z których wynika co innego, nie są trafne - oznajmiła Steinbach. Tym oto sposobem szefowa BdV zamknęła usta wszystkim, którzy chcieliby wierzyć, że kanclerz Angela Merkel w dbałości o dobre stosunki wewnętrzne z socjaldemokracją SPD jak i zewnętrzne np. z Polską, nakłoni Steinbach do rezygnacji z udziału we władzach fundacji. Takiego kroku nie przewidziano. Na początku września br. rząd niemiecki przyjął projekt ustawy dający podstawę prawną do utworzenia w Berlinie centrum upamiętniającego niemieckie wysiedlenia po drugiej wojnie światowej. Według projektu ustawy, Niemieckie Muzeum Historyczne ma zostać przekształcone w fundację o takiej samej nazwie. A następnie pod jej auspicjami ma powstać fundacja o nazwie "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" (nazywana dotychczas "Widocznym Znakiem"). We władzach fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" będzie zasiadać 12 osób, oprócz 3 z BdV znajdą się tam również przedstawiciele rządu, Bundestagu, Kościoła ewangelickiego oraz katolickiego oraz Centralnej Rady Żydów.
Sąsiedzkie stosunki: może być gorzej Dotychczas pani Steinbach udawało się "podburzać tłumy" i jątrzyć. Miała ona w Polsce swoich zwolenników i z pewnością nadal ich nie zabraknie. Można przypomnieć m.in. poparcie Adama Michnika z "Gazety Wyborczej" i Adama Krzemińskiego z "Polityki" dla inicjatywy ulokowania Centrum Wypędzonych ulokowanym we Wrocławiu, którzy solidaryzowali się z cierpiącym, przepędzonym narodem niemieckim. A w dodatku zaakcentowali, jak to polscy szabrownicy oraz polskie władze niszczyły ślady niemieckości. Jednakże trzeba zaznaczyć, że już dzisiaj nie wszyscy klaszczą w dłonie, kiedy przemawia pani Steinbach. Nawet ze źródeł zbliżonych do Kancelarii Premiera Tuska wypłynął komunikat, że jej udział we władzach fundacji nie uzyska aprobaty współrządzącej w Niemczech socjaldemokracji, jak i również w Polsce. - Nasze stanowisko jest jasne: nie życzymy sobie tej pani w kuratorium fundacji. Jeśli nasze zdanie nie zostanie wzięte pod uwagę, odbije się to negatywnie na stosunkach polsko-niemieckich - powiedział Polskiej Agencji Prasowej rozmówca zbliżony do kancelarii premiera Donalda Tuska. Sytuacja sąsiedzkich więzi, nie dość że dziś nie wygląda najlepiej, może ulec jeszcze pogorszeniu. Jacek Sądej
Nie pozwolimy na kneblowanie ust Z senator Dorotą Arciszewską-Mielewczyk, przewodniczącą Powiernictwa Polskiego, rozmawia Jacek Sądej - Szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach powiedziała niedawno, że miliony Niemców przed wypędzeniem zmuszano do pracy przymusowej nie tylko dla Związku Radzieckiego, ale również dla Polski, Czechosłowacji czy Jugosławii. Jak Pani ocenia tę wypowiedź? - Jest to wypowiedź ze wszech miar skandaliczna, wpisująca się w proces pisania historii na nowo. Historii, w której Niemcy będą takimi samymi ofiarami, jak Polacy, Rosjanie czy Żydzi. Niemcy, co widać gołym okiem, starają się postawić - a właściwie już stawiają - znak równości: nasze ofiary równa się wasze ofiary. Dla pani Steinbach - mówię to z ironią w głosie - historia zaczyna się w 1945 r., kiedy to barbarzyńscy Słowianie najechali na miłujących pokój Niemców i kazali im w pierwszej kolejności ciężko pracować, a później wygnali wszystkich z ich ojczyzny. Klasycznym przykładem tzw. syndromu wypędzonego jest sama p. Steinbach, urodzona w Rumi k. Gdyni, w mieszkaniu, z którego wcześniej wypędzono rodowitych Polaków. Idąc tym śladem, to niedługo Rosjanie również stworzą związki wypędzonych np. z Legnicy, tam też w końcu stacjonował silny garnizon sowiecki.
- Według Jana Rokity, strona polska w ramach polityki zagranicznej nie powinna angażować się w spory z poglądami Eriki Steinbach. Jego zdaniem, walka z jej poglądami jest walką z wiatrakami, a zamiast wdawania się w spory należałoby zająć się współczesną polityką zagraniczną. Czy według Pani, strona polska powinna przyjąć postawę, do której zachęca Rokita?
- Otóż w polskiej polityce spór Polska-Niemcy został spersonifikowany do osoby p. Steinbach. To bardzo poważny błąd. Za p. Steinbach stoi CDU/CSU. Nawet czasami dziwię się, dlaczego niemieccy politycy taktycznie nie "kopną" p. Steinbach gdzieś wyżej, usuwając ją tym samym w cień. Zawsze mogliby odtrąbić, że oto pokazali swoje koncyliacyjne oblicze, a i również rząd Tuska mógłby pochwalić się sukcesem: widzicie - przelałoby się przez polskie media - myśmy naciskali i Steinbach musiała ustąpić! Sukces, sukces, sukces. Niemalże cud. Ale jakie będzie miało to znaczenie? Żadne. Istotne są cele, które zamierzają osiągnąć Niemcy, nazwiska są drugoplanowe. Co to oznacza "zająć się współczesną polityką"? Przecież każdy rozsądny polityk wie, że nad bieżącymi wydarzeniami unosi się cień przeszłości, doświadczenia przeszłych pokoleń. Kto nie chce czerpać z tej studni, jest zwyczajnie nieroztropny i prędzej czy później trafi na te same rafy, o które rozbili się nasi przodkowie. Ważne jest w tym wszystkim, by przeszłość całkowicie nie przysłoniła nam przyszłości. Oczywiście zgadzam się z p. Rokitą, że należy zająć się bieżącą polityką zagraniczną, tylko co to oznacza w relacjach z Niemcami? Obawiam się, że ten rząd również nad tym się zastanawia.
- Niemiecki rząd przyjął projekt ustawy powołującej fundację "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie". Steinbach nie ukrywała radości z tego powodu i zapowiadała, że we władzach fundacji będą zasiadać również członkowie Związku Wypędzonych. Czego można spodziewać się po tej fundacji? - Wszystkiego najgorszego.
- Wydaje się, że kanclerz Angela Merkel akceptuje działania pani Steinbach, która będzie prawdopodobnie jedną z trzech osób ze związku wypędzonych BdV, zasiadających we władzach fundacji " Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie". W związku z tym istnieje zagrożenie, że wersja historii Niemiec i Europy propagowana przez Steinbach może zostać, przy braku sprzeciwu z różnych stron, uznana za autentyczną?
- Polska przegrywa walkę o pamięć. Niemcy piszą historię na nowo, a tymczasem polscy politycy (i proszę mi wierzyć przynależność partyjna nie ma tu zasadniczego znaczenia) zastanawiają się, jakby tu tylko nie obrazić Niemców. Przy takiej postawie za 50 lat w Europie obowiązywać będzie ta wersja historii, która zakłada, że w 1939 r. pijani polscy żołnierze znienacka zaatakowali niemieckie posterunki graniczne. Kilka lat temu w Niemczech pojawiła się niezwykle popularna gra komputerowa, która propagowała właśnie taki początek II wojny światowej. Setki tysięcy młodych Niemców grało w tę grę. I nie zdziwmy się, że kiedyś w przyszłości nasze dzieci przyjdą do nas i zapytają, dlaczego nasi dziadkowie rozpętali II wojnę światową. Jeżeli my ich nie nauczymy historii, to zrobi to za nas kto inny.
- Domaganie się zwrotu majątków pozostawionych po wojnie przez uciekających przed Armią Czerwoną Niemców i wszelkie wypowiedzi szkalujące nasz naród nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Jakie wobec tego kroki zamierza podjąć Powiernictwo Polskie, któremu pani przewodniczy?
- Powiernictwo Polskie już raz złożyło w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Udo Voita, szefa NDP, który domagał się zwrotu terenów onegdaj należących do III Rzeszy. Prokuratura jednak umorzyła tę sprawę. Powiernictwo Polskie już dwukrotnie wzywało niemiecki rząd, by zdelegalizował legalnie działające tam partie neonazistowskie. Jak grochem o ścianę. Ja sama mam proces wytoczony przez p. Steinbach w Niemczech. Chodzi o ten słynny plakat, na którym to p. Steinbach widnieje w towarzystwie żołnierza Waffen SS i teutońskiego rycerza. Przegrałam w pierwszej instancji. Teraz odwołałam się. I będę odwoływała się do skutku. Wiem, że niemieckie sądy staną murem za p. Steinbach. Pójdę do Strasburga. Nie odpuszczę! Nie może być tak, że jednej stronie wolno pleść, co jej ślina na język przyniesie, a drugiej - czyli nam - knebluje się usta. Nie ma na to naszej zgody! Teraz próbujemy usunąć p. Steinbach z Komitetu Honorowego budowy Kopca Pojednania w Oświęcimiu. Ręce opadają... Dziękuję za rozmowę.
Mistyczki komunizmu. Po 17 września 1939 r. kluczową rolę w haniebnej kolaboracji z sowieckim okupantem odegrały niektóre polskie pisarki. Sowiecka okupacja połowy ziem polskich pod wieloma względami przypominała niemiecką, ale miała też jedną cechę charakterystyczną: o ile przypadki kolaboracji obywateli II RP z Niemcami były sporadyczne, o tyle kolaboracja z Sowietami miała znacznie szerszy, wręcz zorganizowany charakter. Jej głównym ośrodkiem był Lwów, gdzie po klęsce wrześniowej zgromadziła się duża grupa intelektualistów. Organem, w którym mogli zaświadczyć o lojalności wobec nowej władzy, stał się polskojęzyczny "Czerwony Sztandar". Jak wspominał stały czytelnik tej gazety Kazimierz Żygulski: Ludzie wiążący się z okupantem, opluwający Polskę przedwrześniową i wychwalający swoją nową ojczyznę radziecką byli w społeczeństwie lwowskim potępiani i izolowani, ogromna większość z nich uciekła z cofającą się w 1941 roku armią czerwoną, pojawili się znowu w 1944 roku w Lublinie, już w nowych rolach polskich patriotów ("Jestem z lwowskiego etapu", Warszawa 1994, s. 123-124). Ta ponura karta naszej historii, jaką była lwowska kolaboracja, cechowała się nie tylko udziałem ludzi mających nieraz duże zasługi dla polskiej kultury (jak Tadeusz Boy-Żeleński), ale i kluczową rolą kobiet. Ten fenomen usiłował wytłumaczyć Aleksander Wat: Niezbadana jest dusza kobiet fanatycznych, Świętych Teres komunizmu (...). To są mistyczki, które nie widzą rzeczywistości, raczej widzą inną rzeczywistość, której my nie widzimy ("Mój wiek", t. I, Londyn 1981, s. 288).
"Wanda Lwowna" Słowa te Wat odnosił przede wszystkim do Wandy Wasilewskiej, której przypadła rola najważniejszej postaci wśród kolaborantów. Taką rolę wyznaczył jej Stalin, być może dlatego, że znał jej przedwojenną twórczość literacką opisującą bezrobocie, biedę i rzekomy ucisk mniejszości narodowych w II RP, a być może z racji jej pochodzenia. Wanda Lwowna była bowiem córką Leona Wasilewskiego, współpracownika Piłsudskiego i pierwszego ministra spraw zagranicznych niepodległej Polski, a także - jak ojciec - działaczką PPS. Nieufny wobec polskich komunistów, których niedawno zdziesiątkował i w dodatku rozwiązał im partię, Stalin postawił na osobę, która nie miała zaplecza w KPP-owskim środowisku i zdana była wyłącznie na sowieckie struktury władzy. Wątpliwe natomiast wydają się pogłoski o intymnych stosunkach łączących przywódcę ZSRR z polską pisarką. Karierę kolaborantki Wasilewska rozpoczęła już w październiku 1939 r., gdy w ekspresowych wyborach została deputowaną do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy, które przegłosowało wniosek o przyłączenie południowo-wschodnich Kresów II RP do sowieckiej Ukrainy. Kilka miesięcy później po raz pierwszy pojechała do Moskwy, gdzie została przyjęta przez Stalina (do czerwca 1941 r. była u niego jeszcze dwukrotnie). Z jej wspomnień wynika, że załatwiła u gospodarza Kremla pewne koncesje dla ziem zagarniętych po 17 września, m.in. zniesienie wprowadzonych przez Sowietów (!) opłat za studia wyższe czy wykłady w języku polskim na niektórych katedrach Uniwersytetu Lwowskiego. Podczas kolejnej audiencji miała nawet pytać o los polskich oficerów internowanych w ZSRR, ale znacznie bardziej interesowała ją sprawa polskich komunistów, których zaczęto przyjmować do partii bolszewickiej dopiero w 1941 r. Ona sama także otrzymała wówczas legitymację WKP(b), będąc od wiosny 1940 r. deputowaną Rady Najwyższej ZSRR. Wydaje się, że - w przeciwieństwie do wielu innych pisarzy, którzy przystali na współpracę z "Czerwonym Sztandarem" z powodów koniunkturalnych - Wasilewska w tym czasie przeszła głęboką metamorfozę, zatracając tożsamość polską, a przyjmując sowiecką. Ważnym etapem na tej drodze była śmierć jej drugiego męża, PPS-owca Mariana Bogatki, zastrzelonego we Lwowie w kwietniu 1940 r. prawdopodobnie przez NKWD. Od tej pory Wasilewska stała się całkowicie uległa wobec Sowietów, także w wymiarze osobistym: jej trzecim mężem został ukraiński pisarz i działacz polityczny Aleksander Korniejczuk. Jak wiadomo, pisarka szczególnie przysłużyła się nowej ojczyźnie w latach 1943-1944, firmując swym nazwiskiem utworzony przez Stalina Związek Patriotów Polskich, armię polską, a następnie PKWN. Po wojnie nie chciała zamienić obywatelstwa sowieckiego na polskie i pozostała w Kijowie, gdzie zmarła w 1964 roku.
"Megiera" Mniej znaną, ale nie mniej haniebną postacią wśród lwowskich kolaborantów była Elżbieta Szemplińska, przed wojną autorka powieści pisanych w podobnym stylu jak Wasilewska, ale też poetka. I właśnie poezją powitała nowe porządki, publikując w "Czerwonym Sztandarze" 13 grudnia 1939 r. jeden z najbardziej antypolskich wierszy w dziejach polskojęzycznej literatury pt. "Prawdziwa ojczyzna". Rola Szemplińskiej sprowadzała się nie tylko do pisania. Według Wata: To była w pierwszym rzędzie megiera. Donosiła, chodziła, agitowała, wściekała się ("Mój wiek", t. I, s. 268). Ona też decydowała o przyjmowaniu do Związku Pisarzy Zachodniej Ukrainy. Jan Kott, który próbował wstąpić do tej organizacji, wspominał: Głównym inkwizytorem była siedząca za stołem w tej komisji Elżbieta Szemplińska z zaciśniętymi ustami; wydawało się, że nienawidzi wszystkich. (...) Szemplińska z zaciętą twarzą spytała, czemu nie wyraziłem radości z upadku "pańskiej Polski" i wyzwolenia Zachodniej Ukrainy ("Przyczynek do biografii. Zawał serca", Kraków 1995, s. 43-45). Podobnie charakteryzował ją Jerzy Putrament: Tych, kogo nie lubiła, nienawidziła, przypisując im (szczerze przekonana!) najgorsze czyny i zamiary. Lubiła niewielu. Każde odrębne zdanie tych, kogo lubiła - uważała za zdradę. Nie lubiła wielu. Przede wszystkim Wasilewskiej, której zarzucała jej pepesiacką przeszłość. Ciężkim, osobistym ciosem dla niej był każdy sukces tamtej. W wyborach wysunięto jej kadydaturę do rady obwodowej. Ponieważ "tamta" była w "najwyższej", sam fakt wyboru uznała za klęskę ("Pół wieku. Wojna", Warszawa 1962, s. 24). Dalsze losy Szemplińskiej ułożyły się jednak inaczej niż jej kolegów ze Lwowa. Zaraz po wojnie jej mąż, dzięki jej zabiegom, został konsulem w Luksemburgu, szybko jednak uciekli z tej placówki do Hiszpanii, gdzie włączyli się w działalność antysowiecką. Ale mąż zaginął w tajemniczych okolicznościach, ona zaś na kilka lat wstąpiła do klasztoru, a w latach 60., dzięki wstawiennictwu Putramenta, wróciła do kraju i zamieszkała w warszawskim Domu Literatów. Zmarła w 1991 r.
"Sentymentalna socjalistka" Trzecią pisarką, której nazwisko figuruje w annałach lwowskiej kolaboracji, była Halina Górska pochodząca z zasymilowanej żydowskiej rodziny Endelmanów. Przed wojną sentymentalna socjalistka, niesłychanie czysty człowiek, czysta dusza, okropnie elegijna, wszystko ją bolało, wszelka niesprawiedliwość, jaka się działa na świecie - wspominał Wat ("Mój wiek", t. I, s. 284). Mimo to już w październiku 1939 r. włączyła się w działalność Związku Pisarzy i dała się wybrać do Zgromadzenia Ludowego, choć - jak wspominała Wasilewska - chciała na tym gremium postawić sprawę polskiej autonomii Lwowa (ona sama jej to odradzała), zaś podczas głosowania nad przyłączeniem Ukrainy Zachodniej do ZSRR była jedyną osobą, która wstrzymała się od głosu. Mimo tych wahań podpis Górskiej znalazł się pod oświadczeniem zatytułowanym "Pisarze polscy witają zjednoczenie Ukrainy", zamieszczonym w "Czerwonym Sztandarze" 19 listopada 1939 r. - obok m.in. Boya-Żeleńskiego, Szemplińskiej, Wata, Jerzego Borejszy, Władysława Broniewskiego, Stanisława Jerzego Leca, Leona Pasternaka, Adama Ważyka. W 1940 r. Górska jako jedna z pierwszych polskich literatów dostąpiła zaszczytu przyjęcia do Związku Sowieckich Pisarzy Ukrainy, a Biuro Polityczne w Kijowie podjęło decyzję o powierzeniu jej redakcji komsomolskiego pisma dla dzieci "Pionierzy", które jednak nie zdążyło się ukazać przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej. Po zmianie okupacji los Górskiej był tragiczny: ze względu na chorobę męża pozostała we Lwowie i wkrótce została uwięziona przez Niemców, a w czerwcu 1942 r. rozstrzelana. Paweł Siergiejczyk
Wierny sprawiedliwości Z sędzią Bogusławem Nizieńskim rozmawia Paweł Siergiejczyk - Prezydent Lech Kaczyński przyznał Panu najwyższe odznaczenie - Order Orła Białego. Proszę przyjąć najserdeczniejsze gratulacje od redakcji i czytelników "Naszej Polski".
- Bardzo dziękuję. Jest to dla mnie tym większy zaszczyt i radość, że uroczystość odznaczenia prawdopodobnie odbędzie się w dniu Święta Niepodległości, 11 listopada. - Bez wątpliwości tym odznaczeniem Rzeczpospolita honoruje Pański dorobek życiowy i zasługi dla niepodległości. Właśnie o Pańskim życiu chciałbym z Panem porozmawiać. Zacznijmy od tego, co Pana ukształtowało - od atmosfery domu rodzinnego. Jaka była? - Sprawa jest o tyle prosta, że urodziłem się jako syn oficera Wojska Polskiego, a wcześniej Legionów. Przyszedłem na świat w Wilnie - to także miało wpływ na moje życie. W dodatku ojciec mój był lwowianinem, matka - stanisławowianką, a więc oboje pochodzili z tej ziemi, która została nam zabrana. Ja natomiast urodziłem się w Wilnie z tego względu, że w tym czasie mój ojciec został oddelegowany z garnizonu "Warszawa" do służby w Korpusie Ochrony Pogranicza. Stąd ten mój ogromny sentyment, a nawet miłość do Wilna, która przejawia się w tym, że co roku jestem w tym mieście przez 3-4 tygodnie i nadal jestem nim zachwycony, a jednocześnie bardzo boleśnie odbieram fakt, iż to miasto nie należy już do Polski. W dzieciństwie wiele wędrowałem po kraju, gdyż ojciec mój był przenoszony do różnych garnizonów, m.in. wychowywałem się we Włodzimierzu Wołyńskim i w Cieszynie, zaś od 1934 r. w Jarosławiu - to było ostatnie miejsce służby mojego ojca w wolnej Polsce, w 3. Pułku Piechoty Legionów. Tak więc jeśli pan pyta o atmosferę domu rodzinnego, to mogę powiedzieć, że wychowałem się w koszarach Wojska Polskiego. - Jakie były losy syna oficera w czasie wojny? - Początkowo wraz z mamą mieszkaliśmy w Jarosławiu i dopiero wczesną wiosną 1940 r. przyjechaliśmy do Warszawy. Tutaj przebywałem przez około półtora roku, następnie wróciliśmy do Jarosławia. Mój ojciec w tym czasie był już jeńcem oflagu II B, potem II C, skąd powrócił dopiero w styczniu 1945 r. Po powrocie do Jarosławia zaczęła się moja "kariera" AK-owska, choć pewne doświadczenia przywiozłem jeszcze z Warszawy, gdzie mieszkaliśmy w bloku Funduszu Kwaterunku Wojskowego. I tam tacy jak ja roznosili nielegalne gazetki, więc nabrałem pewnego doświadczenia w działalności konspiracyjnej. W Jarosławiu nawiązał kontakt z moją mamą i ze mną młodszy kolega pułkowy ojca, porucznik Władysław Koba, który był bardzo mocno zaangażowany w konspirację jako dowódca plutonu dywersyjnego Obwodu AK Jarosław. Miałem to szczęście, że zostałem jego łącznikiem i nie mając jeszcze ukończonych 16 lat byłem również uczestnikiem akcji plutonu dywersyjnego na załogę niemieckiego obozu tzw. Baudienstu, czyli służby budowlanej, w nocy z 31 grudnia 1943 r. na 1 stycznia 1944 r. Celem tej akcji było pozyskanie broni, amunicji, aparatów radiowych i to się w pełni udało. To były początki mojej służby konspiracyjnej, wtedy po raz pierwszy trzymałem w ręku pistolet i byłem z tego bardzo, bardzo dumny. A potem przyszła normalna praca związana ze służbą u boku por. Koby, który przez cały okres okupacji musiał się ukrywać, bo gestapo wyznaczyło za niego nagrodę. W czerwcu 1944 r., kiedy por. Koba znalazł się w oddziale partyzanckim Zgrupowania Obwodów AK Jarosław-Przeworsk-Łańcut, wezwał mnie do stawienia się w miejscu stacjonowania tego oddziału. Ja tam dotarłem i wraz ze Zgrupowaniem wziąłem udział w nocnym boju z żołnierzami 21. Kałmuckiej Brygady Kawalerii na wschodnim brzegu Sanu, pod wsią Szyszków. Niestety, próba przebicia się w Lasy Janowskie, do zgrupowania dowodzonego przez majora Franciszka Przysiężniaka ps. "Ojciec Jan", nie udała się. Dostaliśmy się w zasadzkę ogniową i straciliśmy siedmiu ludzi, którzy ponieśli straszliwą śmierć: jako ranni zostali spaleni żywcem przez Kałmuków. - Potem było "wyzwolenie" w 1944 r. - W czasie akcji "Burza", czyli zdobywania miasta Jarosławia, co trwało pięć dni, pełniłem funkcję łącznika komendanta Obwodu AK, kapitana Wojciecha Szczepańskiego ps. "Julian". To była trudna służba, ponieważ musiałem dostarczać meldunki wśród pocisków wystrzeliwanych na miasto z katiusz. I po wkroczeniu Sowietów do Jarosławia pozostałem łącznikiem komendanta Obwodu - do wczesnej jesieni 1944 r., kiedy podjąłem naukę w liceum. Dodam, że podczas okupacji uczestniczyłem w tajnych kompletach, dzięki czemu nic nie straciłem, jeśli chodzi o naukę. Oczywiście cały czas miałem kontakt z por. Kobą, który został odkomenderowany do Przemyśla i tam był oficerem organizacji "Nie", a następnie organizował Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość. O tym, jak bliskie były nasze kontakty, świadczy fakt, że por. Koba wybrał mnie na ojca chrzestnego swojego syna, który mu się wówczas urodził. Niestety, po trzech latach działalności w WiN ten bohaterski oficer został aresztowany przez bezpiekę 26 września 1947 r. w Przemyślu, gdzie się ukrywał. Był wtedy komendantem Okręgu Rzeszów WiN. Został poddany bestialskiemu śledztwu w Rzeszowie, po czym stanął przed tamtejszym Wojskowym Sądem Rejonowym, który skazał go na karę śmierci, wykonaną strzałem w tył głowy w więzieniu na rzeszowskim Zamku 31 stycznia 1949 r. Cieszę się niezmiernie, że 25 maja br. udało się odsłonić w Jarosławiu pomnik poświęcony Władysławowi Kobie i mogłem wziąć udział w tej uroczystości, a kilka tygodni wcześniej, 3 maja, prezydent RP odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. - W powojennej konspiracji aktywny był także Pański ojciec. - Tak, po powrocie z obozu jenieckiego do Jarosławia mój ojciec został pozyskany do działalności podziemnej w Narodowej Organizacji Wojskowej, gdzie objął funkcję szefa sztabu. Oczywiście i ja pełniłem przy nim służbę jako łącznik, aż do momentu jego aresztowania 6 grudnia 1948 r. w Krakowie. Ponieważ miałem taki "pokręcony" życiorys, kończąc studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1950 r., miałem zamknięte drogi do pracy w zawodzie.
- No właśnie, co sprawiło, że - mając już takie doświadczenia z "wymiarem sprawiedliwości" w Polsce Ludowej - zdecydował się Pan na studiowanie prawa? - Można powiedzieć, że byłem trochę naiwny. Marzyła mi się zawsze służba wojskowa. Ale kiedy zrobiłem maturę w 1946 r., rzecz jasna, nie było mowy, abym wstąpił do ówczesnego wojska. I pod wpływem rozmów z ojcem wybrałem prawo dlatego, że wydawało mi się, iż przez te cztery lata studiów wszystko się zmieni, komuna runie, i ja wtedy będę mógł służyć w prawdziwym Wojsku Polskim, w wojskowym wymiarze sprawiedliwości. No i przez tę naiwność znalazłem się "na lodzie". Mój ojciec był wtedy więziony we Wronkach i zmarł zaraz po zwolnieniu w 1952 r., również mamę więziono dwa razy. Zostałem bez pracy. Na szczęście pomocną rękę podał mi Akademicki Związek Sportowy, którego wcześniej byłem zawodnikiem. Zostałem na pół etatu kierownikiem sekretariatu AZS Kraków. To trwało do 1957 r., gdy - na fali tzw. odwilży - postanowiłem spróbować, czy uda mi się rozpocząć pracę w zawodzie. Na szczęście zostałem wtedy przyjęty na aplikację sądową w Krakowie. Po dwóch latach uzyskałem pierwszą lokatę na egzaminie sędziowskim, ale wtedy zaczęto mi proponować znaczące stanowiska w wymiarze sprawiedliwości, ale pod warunkiem, że wstąpię do partii. Odpowiedziałem, że mój ojciec stracił życie przez ludzi z tej partii i ja do niej wstąpić nie mogę. To oznaczało, że nie mogłem otrzymać stanowiska w Krakowie. Znalazłem się na głębokiej prowincji, ale na szczęście dzięki życzliwym ludziom w krakowskim Sądzie Wojewódzkim po siedmiu miesiącach udało mi się wrócić do tego miasta. Od tego czasu moja droga zawodowa przebiegała dość stabilnie, choć cały czas trwały "podchody" o wstąpienie do partii. W 1970 r. zostałem delegowany do Izby Karnej Sądu Najwyższego, ale znów zabrakło tego podstawowego elementu, czyli przynależności do partii. Zamiast tego "zagospodarowano" mnie w Ministerstwie Sprawiedliwości, gdzie objąłem funkcję wizytatora w Departamencie Nadzoru Sądowego, później w Departamencie Spraw Karnych. To trwało przez dziesięć lat. - Kolejny nowy etap to 1980 r. i strajki, a potem "Solidarność". Z tego, co wiem, włączył się Pan natychmiast w tworzenie jej struktur. - Znalazłem się w grupie założycieli Komisji Zakładowej w resorcie sprawiedliwości. Wkrótce zostałem wiceprzewodniczącym tej Komisji, na czele której stanął prof. Adam Strzembosz. Mieliśmy wówczas 212 członków, z czego tylko 12 sędziów - resztę stanowili pracownicy administracyjni i techniczni. Kiedy przyszedł 13 grudnia 1981 r., wezwał mnie dyrektor mojego departamentu, który oświadczył mi wyraźnie, że dla spokoju załogi pracowniczej nie jest wskazane, żebym przychodził do ministerstwa - chyba że wystąpię z "Solidarności" i podpiszę deklarację lojalności. Odpowiedziałem, że ani jednego, ani drugiego nie zrobię. W ten sposób zostałem zwolniony z delegacji w resorcie sprawiedliwości i "zwrócony" do Sądu Wojewódzkiego w Warszawie. Na szczęście ówczesny prezes tego Sądu, nieżyjący już sędzia Józef Wieczorek, okazał się człowiekiem z sercem i pozwolił mi wrócić do pracy. Z sądownictwem PRL pożegnałem się dopiero w maju 1985 r., gdy przyszły sławne ustawy o trybie specjalnym, bez możliwości odwoływania się. Zgłosiłem wtedy prof. Strzemboszowi moje non possumus: że już dłużej nie mogę pracować w tym zawodzie. Dzięki pomocy ludzi dobrej woli, przede wszystkim mec. Wiesława Johanna, znalazłem zatrudnienie jako radca prawny w spółdzielni pracy "Unicum", założonej przez byłych internowanych. - Tzw. III Rzeczpospolita stanowi kolejny Pana etap: przywracanie dobrego imienia ludziom pomordowanym i bezprawnie skazanym przez komunistów... - Zaczęło się od tego, że w styczniu 1990 r. prof. Strzembosz, wówczas już wiceminister sprawiedliwości, wezwał mnie do pracy w tym resorcie. Przez sześć miesięcy zajmowałem się tam doborem ludzi na stanowiska prezesów sądów, następnie powołano mnie na funkcję sędziego Sądu Najwyższego i przewodniczącego Wydziału II Izby Karnej SN. W tym Wydziale były rozpoznawane sprawy o rehabilitacje niewinnie skazanych w okresie komunistycznym. Była to więc praca bardzo mi bliska. Pracowałem tam do marca 1998 r., kiedy to odszedłem w stan spoczynku. Ale nie na długo, bo jeszcze w tym samym roku zostałem powołany przez ówczesnego I Prezesa Sądu Najwyższego, prof. Strzembosza, na stanowisko rzecznika interesu publicznego, czyli prokuratora lustracyjnego. Jako rzecznik funkcjonowałem przez sześć lat, do końca 2004 r. A jeszcze latem 2006 r. prezydent Lech Kaczyński powołał mnie w skład Komisji Weryfikacyjnej WSI, której działalność wygasła z końcem czerwca br. - To jednakże temat na odrębną rozmowę i mam nadzieję, że do tego tematu niebawem wrócimy. Dziękuję za czas poświęcony naszej redakcji.
18 września 2008 Posezonowa wyprzedaż " haków".... „ Solidarnościowa rewolucja zatrzymała ich wpół drogi”- powiedział swojego czasu pan Lech Wałęsa. Nie wiem czy to dobrze, czy to źle, czytając te dwadzieścia jeden socjalistycznych postulatów.. Ale rewolucji solidarnościowej nie było być może dlatego, ponieważ gdzieś zawieruszył się raport z weryfikacji oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych.. Popatrzcie państwo… Pan minister Klich z Platformy jak najbardziej Obywatelskiej mówi, że nic o tym nie wie, natomiast pan Macierewicz …. Chciałbym wiedzieć, przynajmniej jeśli nie można znać całości, poznać treść” zbioru zastrzeżonego” , który istnieje i skrywać musi bardzo ciekawe sprawy.. Mnie najbardziej interesuje , kto z dziennikarzy wizyjnych, będąc w szeregach WSI robi nam na codzień wodę z mózgu… Mam oczywiście swoje typy podstawowe i typy dodatkowe.. Ale nie mam dokumentów mieć nie będę, więc nie mogę się wypowiadać po nazwiskach.. mogę jedynie sądzić po ilości rozdawanych im pieniędzy bajońskich za wierną służbę, spolegliwość i umiejętność pracy politycznej na odcinku frontu ideologicznego.. Chociaż gdybym był szefem wciągnąłbym do siatki szpiegowskiej wszystkich z wizji i znaczącej fonii… Nie można przecież pozwolić, żeby demokracja rozlała się niekontrolowanym strumieniem po wszelkich polach i tych nawodnionych i tych nienawodnionych.. Bo dialog- i owszem- uprawiać można, a nawet trzeba, ale ktoś nad tym wszystkim musi mieć pieczę, żeby centrum dialogu nie przeniosło się na przykład za bardzo na prawo.. Musi być jakiś ideologiczny korektor, który dbał będzie o właściwy porządek rzeczy i właściwe zrozumienie tego, co władza chciałaby powiedzieć i przy tym nie skłamać.. Bo kłamstwo to najgorsze, co może być przekazywane na wizji i fonii, ma zresztą krótkie nogi i z kłamstwem daleko się nie zajedzie, choć ważne jest, żeby kłamstwo, jeśli być musi, było podawane w formie zespolonej umiejętnie z elementami prawdy, wtedy kłamstwo jest słodkie, a nic tak nie smakuje publiczności jak słodkie kłamstwo.. To jest tak jak z kopalniami na Śląsku, które poprzez spółki węglowe, z powodu którejś z nich zastrzeliła się minister Barbara Blida, i wszystko spadło na ministra Zbiorę, popodpisywały kontrakty, na określoną ilość wydobytego węgla, ale ponieważ źle wyliczyły swoje moce przerobowe, przeto teraz mają swoiste kłopoty zaopatrzeniowe, co może brzmi śmiesznie, ale prawdziwie- bo kopalnie węgla kamiennego leżące w Polsce i po ziemią mająca złoża na wiele lat muszą sprowadzać węgiel z Kolumbii i Nowej Zelandii(???!!!), żeby wywiązać się z nałożonych na siebie i na działaczy związkowych zobowiązań… W tym węglowym cyrku potrzebują jedynie pieniędzy, bo takiej hucpy nie da się zorganizować bez pieniędzy… Potrzebują mianowicie od rządu, czyli od nas na razie 6,6 miliarda złotych, żeby zadość uczynić potrzebom węglowym, no i nie płacić kar cielesnych, pardon umownych idących w kolejne miliardy.. Te kary zapłacilibyśmy oczywiście my, bo kopalnie są państwowe, czyli nasze, więc odpowiedzialność musi spadać na nas… Na razie jednak wystarczy jak zapłacimy im te 6,6 miliarda złotych, część przejedzą zbiurokratyzowane spółki węglowe, powołane właśnie po to, żeby przejadały, a resztę zeżre biurokracja związkowa z tych kilkudziesięciu związków zawodowych, a reszta pójdzie na miał węglowy.. I to jest taka socjalistyczna gospodarka upaństwowiona i zaspółkowiona., gdzie każdy spłókuje z każdym, jeden drugiego maca i każdy ma satysfakcję, że nas obściskał i wymiętolił.. Podobnie rzecz się ma z tymi siedmioma milionami, których nie może doliczyć się kontrola w warszawskiej policji stołecznej, gdzie tamtejszy zakład remontowy, gdzieś zawieruszył niemałą w końcu sumę, coś się nie zgadza w papierach, tym zresztą gorzej dla papierów, które jednak są, a nie zaginęły , jak te z weryfikacji Wojskowych Oficerów Służb… NO co z tego , że są papiery jak nie ma pieniędzy, odwrotnie zresztą do sytuacji w WSI, gdzie są oficerowie, a nie ma papierów.. No i oficerowie są tajni, bo dla kogoś pracują, bo co zresztą za pożytek z ujawnionego oficera.. Ujawniony złodziej traci swój status i w danej okolicy nie ma co szukać.. Musi sobie poszukać nowego zbiegowiska gapiów i mediotów.. Mógłby już wtedy tylko inwigilować marsze milczenia przeciw czemuś tam, na przykład odbył się taki marsz w Kielcach przeciw pijanym kierowcom, gdzie mógłby podrzucać broszurki namawiające do niepicia podczas jazdy, zresztą w tej sprawie mógłby skonsultować się z kolegami z branży , którzy w tamtej komunie podrzucali pątnikom pornosy podczas pielgrzymek sierpniowych.. A jak ta robota nie będzie mu się podobać, to może rozklejać bilbordy, tak jak to zorganizował Wydział Promocji miasta Łodzi, i niedrogo- za 1 milion złotych ponakleja bilbordów z napisem:” Łódź mnie zwiodła. Karierę zrobiłam dzięki układom scalonym”(???). Haseł można wymyślić co niemiara, bo chodzi o wydatkowanie pieniędzy, a nie o jakikolwiek sens działania.. No i pan Janusz Korwin- Mikke miał rację… Myślę o zniesieniu przetargów na budowę państwowego stadionu tzw. Narodowego. Ma go wybudować firma Pol-Aqua- zadecydowało Narodowe Centrum Sportu. W spółce tej pracowało wielu agentów, pardon wojskowych, takich jak były szef Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Konstanty Malajczyk. W radzie nadzorczej zasiadają: gen.. Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, gen. Sławomi Petelicki, były dowódca GROM i członek rady nadzorczej Biotonu, spółki pana Ryszarda Krauzego. Oficerowie służb specjalnych będą budowali stadiony…. Naprawdę wielki ogólnonarodowy żart! Pol-Aqua to spółka ciekawa o tyle, że z małej spółki , zatrudniającej w 1990 roku cztery osoby, stała się potentatem budownictwa inżynieryjnego, ogólnego, ekologicznego, drogowego i budowy rurociągów. Początkowy kapitał zakładowy spółki wynosił równowartość dzisiejszej złotówki. Obecnie wartość firmy przekracza 2,1 mld złotych(????). Ja też bym chciał mieć taką firmę…. Ale jak załatwić zamówienia???? Trzeba mieć niebywałe wejścia polityczne, żeby tłuc kasę…. Trzeba- mać! No i paru generałów służb specjalnych na podorędziu… W firmie Pol-Aqua pracował pan Aleksander L, który aktualnie przebywa w areszcie jako były oficer WSW, podejrzany- razem z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim- o płatną protekcję, przy załatwianiu pozytywnej weryfikacji pułkownika WSI Leszka TobiaszaWłaścicielem 57% akcji firmy jest pan Marek Stefański, dwudziesty na liście najzamożniejszych Polaków, według miesięcznika „ Forbes”. W 2007 roku zarejestrowano w Moskwie spółkę Pol- Aqua Wostock, w której 51 % udziałów ma Pol-Aqua, 24 % Prokom Ryszarda Karuzego, a resztę partner rosyjski. Spółka otrzymała koncesję na poszukiwanie nafty i gazu, budownictwo paliwowe( informacje podaję za Gazeta Polską z 17 września). Oczywiście wariantu chińskiego nie będzie, choć panowie Schetyna i Drzewiecki z Platformy Obywatelskiej jeździli do Chin i spotykali się z przedstawicielami chińskich firm.. Był też tam pan Waldemar Pawlak.. Wygląda na to, że był to zwykły pic i fotomontaż.. Pierwszy etap budowy będzie kosztował 125,4 miliona złotych i obejmował będzie rozebranie pozostałości po Stadionie Dziesięciolecia, palowanie i wykonanie fundamentów pod stalową konstrukcję.. W 2006 roku tygodnik „Wprost” napisał:” Wojskowe Służby interesowały się biznesem, infiltrowały firmy, zakładały własne spółki. W archiwach wojskowych służb należy szukać odpowiedzi, dlaczego w otoczeniu najbogatszych Polaków znajduje się tylu byłych żołnierzy WSI ”(????). Przez władze Pol-Aqua przewinęło się wielu pułkowników, VIP-ów i kilku generałów.. Krzysztof Olbrycki- pułkownik rezerwy Biura ochrony Rządu, Wojciech Ławniczak, wiązany z tzw. aferą mostową w Warszawie, Mariusz Ambroziak, były działacz ZCHN, Janusz Steinhoff, wicepremier w rządzie Jerzego Buzka, Ireneusz MIsiołek, pracujący w PGNiG, a przedtem Megagazie razem z Wiesławem Huszczą, byłym skarbnikiem SdRP, Roman Kurnik, były doradca pan ministra Janika( od spraw wewnętrznych), admirał Romuald Waga, były dowódca Marynaki Wojennej, gen. Marian Robełek, były zastępca szefa Sztabu Generalnego, Jerzy Napiórkowski, wiceminister finansów w latach 1986- 1990, związany z aferą tzw. karabinową związana z handlem bronią z Irakiem… I wielu innych….. Na oko widać, że są to spółki i powiązania polityczno - specjalne… I dlatego między innymi w Polsce nie może być wolnego rynku i normalnego kapitalizmu, za to jest republika bananowa i republika kolesi- jak chcą inni… A to kosztuje wielkie pieniądze… Ciekawe, czy każdy ma „ haka” na drugiego, żeby mogła istnieć żelazna nić łącząca ich wszystkich? Wielkie pieniądze i wielkie bagno… WJR
Wróg rosyjskiego narodu “Nasza” prasa jakoś nie podaje informacji, że p.Włodzimierz Putin oświadczył oficjalnie, iż Federacja nie zgłasza żadnych pretensyj do - rosyjsko-języcznego - Krymu. Za co Go natychmiast nazwano „wrogiem narodu rosyjskiego”!! Zwracam jednak uwagę, że podając taką informację należy zaznaczyć, że najprawdopodobniej p.Putin powiedział to z uwagi na nadchodzące wybory na Ukrainie. Po wyborach JE Dymitr Miedwiediew może oświadczyć, że p.Premier mówił to prywatnie... A druga uwaga: proszę pamiętać, pod jakim naciskiem znajduje się Władza w Rosji. Pomyślcie teraz Państwo: co by się stało, gdyby tym idiotom z Waszyngtonu lub Brukseli naprawdę udało się w Rosji zaprowadzić d***krację!!! W ostatnich wyborach w Rosji startowało nie trzech, jak podaje „polska” prasa, a czterech kandydatów. Czwartym był... brat Andrzej Bogdanow:., WM:. WLNarodowej:. Rosji (podejrzewanej jednak o to, że tak naprawdę jest to loża Wielkiego Wschodu w owczej skórze!!). Otrzymał poniżej 1 mln głosów (połowę mniej, niż liczba podpisów zebranych pod Jego kandydaturą - ale zawsze milion...). I tak gładko przechodzimy do tematu masonerii. Kilka osób napisało, w różnej formie, tak: „No: dobra, dobra: masoneria istnieje - ale kogo to obchodzi?”. Jest to doprawdy szczyt głupoty!! Czy napisalibyście Panowie: „No: dobra, dobra: Kościół Rzymsko-katolicki istnieje - ale kogo to obchodzi?”. O ile wiem obchodzi to nie tylko katolików - ale również BARDZO obchodzi rozmaitych anty-katolików. Mam rację? Otóż Wielki Wschód ma w Europie znacznie większe wpływy, niż Kościół Rz.-kat - co widać po łatwości, z jaką przeprowadza swoje nieludzkie postulaty! KRz-k przegrywa z nim niemal na każdym polu. Z trudem opóźnia np. tryumfalny postęp euthanazji, obniżania wieku oświaty (by dzieci wyrwać spod wpływu rodziny i indoktrynować „odpowiednio”) itp. Skoro „Wielki Wschód” jest organizacją sprawniejszą, niż KRz-kat. to jest chyba totalną głupotą napisać: „...ale kogo to obchodzi?”... {~marcin} ujął to racjonalniej: „No dobrze, masoneria istnieje i co z tego? Jakie są konsekwencje istnienia masonerii? Jeśli przyjmiemy, że jest to organizacja mająca jakieś cele czy interesy rozbieżne z interesem innych grup czy organizacji to wystarczy stworzyć konkurencyjną kontr-masonerię. Masoneria nie jest organizacja idealną i (jeżeli to potrzebne) można przeciwstawić jej inną organizację (lepiej zarządzaną)”. Niestety: nie jest to proste. „Wielki Wschód” (przypominam: nie mówimy o masonerii; masoneria regularna polityką jako taką się nie zajmuje!) istnieje już 275 lat, a od 220 lat GOdF stał się organizacją lewicową (przedtem był regularny!). Na Kontynencie ma ogromne wpływy - i próby walki z nim są paraliżowane (proszę sobie przypomnieć szaleńczą wręcz kampanię nienawiści, jaką CAŁA prasa francuska podjęła, gdy 7 lat temu do drugiej tury wyborów przeszedł był we Francji p.Jan-Maria LePen - jedyny nie-mason wśród ważniejszych kandydatów), a na utworzenie organizacji o przeciwnych celach można, obawiam się, nie dostać zgody (to znaczy: czymś podobnym jest „Opus Dei”). Proszę przy tym pamiętać, że w Polsce „WW” i bezpieka żyją w symbiozie. W 1990 p.Krzysztof Kozłowski wpuścił na 6 tygodni do archiwum SB czteroosobową delegację GOdF, która swobodnie i bez żadnej kontroli zbierała tam materiały do szantażowania polityków - i nie tylko polityków - oraz najprawdopodobniej niszczyła, co chciała; (a jak Pan myśli: skąd przez te lata brały się wpływy Adama Michnika?!!). Taka organizacja byłaby niewątpliwie niszczona od wewnątrz, nasyłano by do niej agentów... A w ogóle za tajną organizację idzie się za kratki - jeśli ONI tego chcą, oczywiście... Ale może warto spróbować? Z tym, że np. masoneria nie pomoże. WWschodu nie znosi - ale walki politycznej z zasady nie wolno jej podejmować. Zresztą w Polsce część masonów z WLNP:. sympatyzuje z WWschodem!! I jeszcze uwaga historyczna. W 1938 roku sanatorzy, którzy przecież doszli do władzy dzięki masonerii, wydali dekret o jej rozwiązaniu; przestała być potrzebna - a kto wie, do czego mogłaby zostać użyta przez wrogów politycznych? Wydaje mi się, że podobne zjawisko występuje i dziś: ludzie z WWschodów pousadzali się w euro-instytucjach - i WW do niczego nie jest im już potrzebny. Co może tłumaczyć nieoczekiwane osłabienie GOdF. Załączam tekst, którego Autor nie potrafi odróżnić WW od masonerii (!! - we Francji jest 11 obrządków masońskich - ale tylko jeden, GLNF:., jest regularny - a dwa są ezoteryczne; reszta to klony GOdF - np. “Droit Humain”, który przyjmuje kobiety) - ale dobrze wyczuwa ogólny trend: JKM
"Naszość" po żydowsku Świat się wywraca do góry nogami; to co jeszcze do niedawna uchodziło za spiskowe teorie dziejów - dzisiaj okazuje się być czymś tak normalnym, że za oszołomów zaczną niedługo uchodzić ci, którzy w porę nie przestawią swojej świadomości na nowe częstotliwości haggady. Oto na łamach polsko-brytyjskiego dziennika - jak określił swoje pismo jeden z redaktorów "Rzeczpospolitej"- ukazał się felieton autorstwa certyfikowanego przyjaciela Polski, czyli Szewacha Weissa pod zagadkowym tytułem "Amchu". Co oznacza owe "amchu" - były ambasador Izraela dość prędko wytłumaczył, a mianowicie, że jest to "tajemny kod żydowski", który Żyd wypowiada, kiedy chce, by rozpoznał go jego rodak, a nie rozpoznali goje. Potwierdza to pani Joanna Wiszniewicz - pracownica Żydowskiego Instytutu Historycznego, która w jednej z publikacji przywołuje za wspomnieniami osób pochodzenia żydowskiego, że "się nie mówiło właściwie słowa "Żyd", tylko się mówiło właśnie "amchu" albo "nasz" i dalej "czy on jest [...] »amchu«, czy on jest "nasz". [...] Ci ["amchu"] to byli ludzie bliżsi niewątpliwie". Ta sama autorka podając, że w latach powojennych polska ludność na prowincji często wrogo odnosiła się do młodzieży żydowskiej, nie kryje wspomnień tych Żydów, którzy do takich zachowań prowokowali - "Krzyczało się o tym! Chodziło się po wsi i się wrzeszczało: »Po ulicy chodzą Żydzi, każdy Polak ich się brzydzi. Ale Żydzi są dziś w kupie, wszystkich gojów mają w dupie«". Felieton Szewacha Weissa jest ważny nie tylko ze względu na przyznanie, że osoby pochodzenia żydowskiego wzajemnie wspierały się i tworzyły, a także nadal tworzą lobby, ale także ze względu na dwie inne okoliczności. Otóż felieton ten nadal w dość bezceremonialny sposób zakłamuje historię, gdyż sugeruje, że po wojnie np. podczas tzw. pogromu kieleckiego miejscowi Polacy tylko czyhali, aby ukatrupić jakiegoś Żyda ("podczas pogromu kieleckiego w lipcu 1946 r. do pociągu, w którym znajdowało sie kilku Żydów, wsiadł oficer Wojska Polskiego. Powiedział im »Amchu«... »Amchu« uratowało tym Żydom życie") zaś wchodzący w 1944 r. do Polski krasnoarmiejcy myśleli tylko jak nas nakarmić i poprzytulać ("w lipcu 1944 r., kiedy Armia Czerwona wyzwoliła Borysław (Borysław, jak wiemy, jest "wyzwolony" do dnia dzisiejszego - przyp. K. M.)... zatrzymał się przed nami wóz, wysiadł z niego sowiecki major, powiedział »Amchu«, przytulił nas do siebie i obdarował gorącą zupą grochową"). Felieton ten oprócz reminiscencji historycznych jest także wezwaniem do współczesnej diaspory, gdyż "już nie ma potrzeby ukrywać pochodzenia żydowskiego", a "Amchu" wychodzi z podziemia". Chyba z tym wychodzeniem z konspiracji musi być coś rzeczywiście na rzeczy, gdyż na stronie Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP tenże związek ogłasza, że "uruchamia akcję Magen", dlatego też apeluje do tych osób "które w ostatnim czasie otrzymywały listy, SMS-y, telefony lub w inny sposób kierowane do nich były sformułowania, groźby bądź bezpośrednie akty przemocy o charakterze antysemickim", by "nie kasowali takich SMS-ów lub maili, nie wyrzucali listów, tak aby zostały zachowane wszystkie dowody". Związek jednocześnie oznajmia, że "teraz jest szansa, że nie zostanie to potraktowane jako akt o znikomej szkodliwości społecznej". Trudno w tym kontekście zrozumieć jednakże, czym miałoby się różnić owo "teraz" od przedtem, bo chyba nie tym, że "teraz" żydowskie małolaty znowu będą chodzić po wsiach, śpiewając "Ale Żydzi są dziś w kupie, wszystkich gojów mają w dupie". Na razie wystarczyłoby, że izraelskie wycieczki szkolne demolują nasze hotele, traktując miejsce, po którym akurat chodzą, jak żydowską placówkę eksterytorialną. Ale z drugiej strony takie ujawnienie swojego pochodzenia miałoby swoje dobre strony, gdyż wreszcie moglibyśmy zweryfikować te teorie, które do dnia dzisiejszego określa się jako mity. Na razie jesteśmy zmuszeni poznawać po znamionach zewnętrznych takich jak: dyplomatyczne DNA, ślad po heglowskim ukąszeniu, ambiwalencja w sprawach wiary i religii, medialne sukcesy i wyjątkowe szlacheckie nazwiska jak np. Mazowiecki czy Wojewódzki etc. Biorąc chociażby takie poszlaki pod uwagę, można oczekiwać, że połowa prezydenckich ministrów i doradców musiałaby przystąpić do ujawnienia.Takie ujawnienie mogłoby zagrozić pozycji niektórych autorytetów, już zresztą niektóre twierdzenia autorytetów wydają się mocno podejrzane - dla przykładu Władysław Bartoszewski zwany dla niepoznaki "profesorem", zapytany o zjawisko "żydokomuny", wyjaśniał, że "samo sformułowanie pytania jest zarzutem i jest jednostronne. Bo, po pierwsze, przypisuje z góry szczególną rolę Żydom w tych instytucjach. Żydom jako narodowi, czy jako wyznaniu? Jeśli jako wyznaniu, to jest to kompletny nonsens. Dla wierzącego Żyda było absolutną niemożliwością działać w duchu marksistowskim materializmu dialektycznego". Tymczasem na stronie wspomnianego wcześniej Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP stoi jak wół, że "każdy, kto ma matkę Żydówkę lub przeszedł przez oficjalną procedurę konwersji na judaizm - jest Żydem. Należy zaznaczyć, że bycie Żydem nie ma nic wspólnego z przekonaniami lub tym co się robi. Osoba urodzona z rodziców nie-Żydów nawet wyznająca tę samą wiarę jak Żydzi ortodoksyjni oraz przestrzegająca praw i zwyczajów judaizmu nadal pozostaje nie-Żydem nawet dla najbardziej liberalnych odłamów judaizmu podczas gdy osoba urodzona z matki Żydówki nawet jeśli jest ateistą i nigdy nie praktykuje religii żydowskiej nadal uważana jest za Żyda nawet przez ultra ortodoksyjnych Żydów. W tym sensie, judaizm jest bardziej podobny narodowości niż inne religie i bycie Żydem jest jak obywatelstwo" Stanowisko takie potwierdza również Szewach Weiss, który pisze, że "Myli się i wprowadza w błąd innych ten, kto twierdzi, że żydostwo jest tylko wiarą. Nawet ci, którzy odeszli od wiary mojżeszowej, nawróceni na inne wyznanie, częstokroć odczuwają swoją przynależność do swego narodu...". Czyżby "profesor" Bartoszewski także się mylił, mało nie tylko się mylił, ale także wprowadzał w błąd innych... Aj, waj, to chyba rzeczywiście musi już być koniec świata, nawet gdyby Lehmans Brothers jakimś cudem ożył, a amerykańscy podatnicy nie musieli pokrywać rachunków za właścicieli AIG. Krzysztof Mazur
19 września 2008 Czas płynie tylko w jednym kierunku... Lewicowa i międzynarodowa organizacja „ antykorupcyjna” o nazwie Transparency International, ma pomysł jak walczyć z korupcją w polskiej piłce nożnej. Zawsze myślałem, że najlepszym sposobem walki z korupcją jest możliwie jak największe odsunięcie urzędników od decydowania o naszych sprawach, żeby mogli jak najmniej stanowić, jak najmniej wpływać na nasze życie, jak najmniej się w nie wtrącać. Tak byłoby najlepiej dla obu stron, przy czym strona urzędowa żyje z pracy tej strony, na losy której wpływa świadomie i celowo, więc symbioza jest wykluczona tak naprawdę… Konfliktu frontalnego nie ma, jak na razie, bo masy nie uświadamiają sobie , że urzędnik jest po drugiej strony swoistej barykady. Problemem w polskiej piłce nożnej są oczywiście działacze wszelkiej maści, ich decyzje i powiązania, to oni korumpują i ustawiają, to oni wpływają i decydują, to oni eliminują i władają… I to jest problem! A wiecie państwo co proponuje międzynarodowa organizacja do walki z korupcją w polskiej piłce nożnej? Pod koniec każdego sezonu piłkarskiego organizacja będzie przyznawać nagrodę w wysokości 100 000 zł dla jednego klubu z ekstraklasy, pierwszej lub drugiej ligi, który odniesie największy sukces w zwalczaniu korupcji(????) Natomiast cztery osoby, które zgłoszą organizacji możliwe do potwierdzenia przypadki handlu meczami, otrzymają nagrody w wysokości po 25 000 zł(!!!). Wygląda na to, że powołana do zwalczania korupcji organizacja będzie korumpować poszczególnych ludzi, żeby donosili o stanie korupcji i sprzedawaniu meczów. Potencjalnymi beneficjentami tego pomysłu powinni być teoretycznie sędziowie piłkarscy i powiązani z nimi działacze, ale czy ktoś o zdrowych zmysłach wyobrazi sobie, że środowisko trzymające sztamę pęknie, bo ktoś zaoferuje mu 25 000 zł i wszyscy się o tym dowiedzą, tak, że w środowisku dany delikwent będzie spalony, choć spalonego może w ogóle nie było.. Tym bardziej, że łatwo jest go przebić sumą np.- 40 000 złotych… A już w ogóle jest nie do wyobrażania, żeby cały klub z ekstraklasy walczył w ekstraklasie w sypaniu siebie wzajemnie..(???). To musieliby być zupełni samobójcy! Bo chodzi o to, żeby króliczka gonić, ale go nie dogonić i narobić trochę szumu, że niby się walczy, a że z tej walki nic nie wyniknie… Tak jak w Łodzi nic nie wyniknie z wyposażenia strażaków, pardon strażników miejskich w mechaniczne hulajnogi.. Taka mechaniczna hulajnoga to się nazywa segway i kosztuje niedrogo, bo 20 000 złotych, i ma tę zaletę, że strażnik nią jadący nie może się skorumpować, bo obie dłonie trzyma cały czas na kierownicy ,a nogami stoi na podeście metalowym łączącym oba koła.. Mania posiadania strażników miejskich opanowała polskie miasta i coraz ich więcej, coraz więcej blokują kół samochodowych, coraz więcej wręczają mandatów i mają coraz więcej możliwości dobierania się nam do skóry z byle powodu.. Jeżdżą też konno, śmigają na wrotkach, jeżdżą samochodami służbowymi… Robią koszty gminom i za pieniądze podatników dobierają im się do skóry… Bo o ściganiu prawdziwych przestępców i złoczyńców nie ma mowy… Zresztą to coraz bardziej dotka również policję.. Ale na ukończeniu jest już program rządowy o dźwięcznej nazwie „Pięćdziesiąt plus”, program będzie realizowany poprzez fundację, która dogłębnie się tym zajmie.. Chodzi z grubsza o to, że jest pokaźna grupa „obywateli” po pięćdziesiątce, w tym i niżej podpisany, i rządowi chodzi o to, żeby te grupę zaktywizować(????). Ja osobiście na ilość pracy nie narzekam, pracuję od rana do wieczora i nie wyobrażam sobie, żeby mnie jeszcze „ zaktywizować”… Rozumiem oczywiście potrzeby rządu, że rząd potrzebuje coraz więcej pieniędzy , bo głównie zajmuje się rozbudową biurokracji państwowej, i trzeba powiększyć grupę frajerów, pardon obywateli, którzy po pięćdziesiątce, jeszcze bardzie by się zaktywizowali, bo potrzeby budżetu, bo wcześniejsze emerytury, bo nadmiar wydatków.. Obecnie tylko 24% spośród niezaktywizowanych obywateli po pięćdziesiątce tworzy fundamenty rozrzutnego budżetu państwa, a rząd chciałby ten wskaźnik poprawić już w ciągu najbliższych pięciu lat i marzy, żeby tych po pięćdziesiątce było przynajmniej 40%(!!!). No tak, ale za pięć lat, ci co mają dzisiaj pięćdziesiąt lat , będą mieli lat pięćdziesiąt pięć, a ci co pięćdziesiąt pięć sześćdziesiąt…niektórzy nawet sześćdziesiąt pięć.!!! Myślę sobie, że za pięć lat powstaną kolejne programy aktywizujące „ obywateli” po sześćdziesiątce.. Niech się nie lenią tylko pracują, bo potrzeby budżetu, bo wydatki.. Urzędników już rząd aktywizuje, proponując w kolejnym programie dla nich wydłużenie im przesiadywania w„ pracy”. Będzie nadmiar szkoleń, będą instruktorzy, będzie dużo gadania, no i trochę pieniędzy rozpieprzą.. Ale każdy może sobie kupić kota, bo jak stwierdzili jacyś tam „ naukowcy” od siedmiu boleści, że nie ma to jak kot, bo według ostatnich badań obecność kota bardzo wpływa na ciśnienie u człowieka.(???). Łagodzi je.. W przeciwieństwie do kukurydzy.. Kota można mieć nawet zmodyfikowanego, a kukurydzę zmodyfikowaną można siać, ale nie wolno jej kupować za granicą…(????) Takie jest prawo.. Trzeba ja kupić w Polsce!!! Ale sobie obmyślili wszelcy działacze od rolnictwa.. Popatrzcie państwo… Oni kupią za granicą, sprzedadzą w Polsce i siej sobie bracie ile chcesz! Ciekawe jaka jest różnica w cenie?.. Musi być niezła przebitka! Skoro takie jest demokratyczne prawo! Zmodyfikowane są też kobiety w Polsce, popularnie zwane feministkami.. Ni to kobieta, ni to wydra… Ostatnio aktywna jest Partia Kobiet pani Manueli Gretkowskiej, która wybiera się do Parlamentu Europejskiego trochę sobie posiedzieć w formie dekoracji, bo jest to ciało wyjątkowo dekoracyjne.. w Prowadzą nawet rozmowy z Polskim Stronnictwem Ludowym, w którym chłopi niczego tak nie pragną jak feministek w swoich szeregach i na swoich listach.. Chcą jeszcze na domiar złego rozwalić konserwatywną mentalność polskiego chłopa, wmówić chłopskim żonom , że są obywatelkami wyzwolonymi, dyskryminowanymi i brzydzącymi się przesądami.. Pani Elzbieta Radziszewska z Platformy Obywatelskiej i jednocześnie pełennocnik, pardon pełnomocnik do spraw równego traktowania kobiet i mężczyzn, właśnie z Partią Kobiet zastanawiają się jak tu ulżyć losowi kobiet prześladowanych w Polsce, raczej jak im wmówić, że są prześladowane i dyskryminowane... Partia Kobiet stara się o powołanie w całej Polsce sieci pełnomocników ds. równego statusu traktowania kobiet i mężczyzn(???). Mają nadzieję, że już pierwsze takie niepotrzebne stanowisko powstanie w Szczecinie, przy urzędzie miasta… Biurokracja najsilniej czuje się w kupie! W następnej kolejności takie stanowiska powstaną na Śląsku, w Gdańsku i Poznaniu. Partia Kobiet w raz z Platformą Obywatelska chcą walczyć o „ tolerancję”, poprzez walkę z dyskryminacją, która w Polsce szerzy się niczym cholera , albo jakaś dżuma…. My utrzymujący te wszystkie wariactwa pod przymusem nie jesteśmy dyskryminowani. „ - Aby zmienić ludzką mentalność musi współpracować ze sobą jak najwięcej środowisk”- twierdzi pani Elżbieta Staniszewska z Platformy Obywatelskiej… Trudna to będzie sprawa, zmiana świadomości normalnej na nienormalną… Ale , kto wie? Może się udać… Bo masy można kształtować jak formę z gliny… Chłopiec wybrał się z mamą blondynką na spacer… Widząc kota zapytał mamę blondynkę:- To jest kot , czy kotka? Blondynka mama: -Pewnie, że kot. Przecież ma wąsy…(???) Wkrótce tego typu dowcipy będą zakazane…. Oczywiście z powodu dyskryminacji blondynek.. WJR
Co jest zapisane w górze? Donnerwetter, Himmelherrgott Krucyfix sacra! Alleluja! Jestem pewien, że gdyby feldkurat Otto Katz z „Przygód dobrego wojaka Szwejka” był dzisiaj niemieckim dygnitarzem, to własnie tak by pobożnie przeklinał na wiadomość o przewerbowaniu się premiera polskiego rządu Donalda Tuska. Nawet jeśli (ach, cóż za „nawet” i cóż za „jeśli”!) premier Tusk nigdzie się nie przewerbowywał, to cóż innego mógłby feldkurat Otto Katz podejrzewać na podstawie tak zwanych „znamion zewnętrznych” (jak pamiętamy, w schyłkowym okresie Edwarda Gierka partia, której członkiem Biura Politycznego KC był wtedy również Wojciech Jaruzelski) wpadła na pomysł, by według takich „znamion” wymierzać obywatelom podatki)? Bo znamiona zewnętrzne są następujące: premier Tusk zapowiedział „deubekizację”, zażądał od Niemiec ponownego przeanalizowania celowości budowy Gazociągu Północnego, zaś minister spraw zagranicznych w rządzie premiera Tuska uczepił się brzytwy w postaci Aleksandra Łukaszenki. Tedy incipiam. Dotychczas o deubekizacji mówił tylko złowrogi Jarosław Kaczyński i basujący mu PIS-oidalny Ciemnogród. Teraz program deubekizacji będzie musiała pozytywnie komentować nawet przodująca w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym red. Monika Olejnik w zaubeczonej stacji telewizyjnej TVN. Jestem pewien, że na tym etapie, mnóstwo ciepłych słów dla deubekizacji znalazłby nawet red. Lesław Maleszka, do niedawna z „Gazety Wyborczej”, gdzie kolegował z samym Adamem Michnikiem, Heleną Łuczywo, Jarosławem Kurskim, nie mówiąc już o Magdalenie Środzie, prorokach mniejszych w rodzaju red. Jacka Żakowskiego, czy aspirantach w rodzaju red. Tomasza Wołka, lub wyrobnikach pokroju red. Mikołaja nomen omen Lizuta, co to „przyjmie każdą pracę”. Mamy zatem następujące możliwości: albo premier Tusk poparłszy budowę amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce, zerwał z popierającymi go dotychczas razwiedczykami przewerbowanymi do BND i GRU, albo z nikim nie zerwał, tylko tamci przewerbowali się do CIA, w związku z czym przodująca w pracy operacyjnej i tak dalej pani red. Monika Olejnik będzie odtąd śpiewała z całkiem innego klucza, albo wreszcie - nikt z nikim nie zrywał („Lecz Esik nie gra, bo niech no przegra, dałaby świekra ruletkę mu!”), tylko premier Donald Tusk po raz kolejny opowiada tubylcom, czego to też w nadchodzącym roku nie zrobi; że na przykład będzie rozrywał ludzi gołymi rękami, kastrował pedofilów („Raz Murzyni na pustyni złapali grubasa, nie wiedzieli co mu zrobić, ucięli kutasa, raz Murzyni na pustyni złapali dziewczynkę, nie wiedzieli co jej zrobić, wycięli...” no, mniejsza z tym.), no i oczywiście - „deubekizował”. Wszystko to oczywiście być może, ale przecież premier Tusk rok temu też zapowiadał różne rzeczy, z których zrealizowany został jedynie niezapowiedziany wzrost długu publicznego do prawie już 600 miliardów złotych. Jak to kiedyś mawiali niemieccy burszowie? „Mann kann singen, mann kann tanzen, aber nicht mit den Zasrancen”? Może być tak, ale może być też inaczej, bo zaktywizowały się też niezawisłe sądy. Z lektury gazet i sejmowych przemówień wiemy, iż rekrutacja do niezawisłych sądów odbywa się na zasadzie dziedziczenia pozycji społecznej, a nawet sędziowskiego powołania (jakież to pole dla genetyków i inżynierii genetycznej!), zaś z doniesień tajnych współpracowników (skoro Trybunał Konstytucyjny uwalił lustrację, to co będę sobie żałował?) wynika, że przyjęcie na aplikację sądową kosztuje od 50 do 100 tysięcy złotych w zależności od okręgu sądowego. Jeśli zatem niezawisłe sądy zdecydowały o przeprowadzeniu procesu generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka oraz Stanisława Kani i innych pod zarzutem kierowania „związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym”, to znowu pojawia się możliwość, iż młodsza generacja razwiedki postanowiła poświęcić starszą w charakterze „wpisowego” przy przewerbowaniu, a niezawisłe sądy dostały polecenie załatwienia sprawy zgodnie z zasadami ludowej praworządności. Prości ubowniczkowie na widok takiego świętokradztwa naturalnie się burzą, ale - jak zauważył Franciszek Maria Arouet, zwany Wolterem - „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Zresztą prości ubowniczkowie od mokrej roboty nigdy nie bywali zapraszani do uczestnictwa w rokowaniach („bo nie przy nich pisano zagraniczne słowa”), gdzie pod stołem przekazywano sobie z rąk do rąk poważne sumy. To nie dawne czasy, kiedy się śpiewało, że „chociaż żołnierz obszarpany, przecież stoi między pany”. Ale mniejsza już o nich, bo dzisiaj to już tylko tak zwany nawóz historii, na którym rozkwita sto kwiatów w rodzaju doktora Andrzeja Olechowskiego, czy Aleksandra Kwaśniewskiego. Co im szkodzi poświęcić kilku starych pierdzieli, którzy w dodatku wierzą w socjalizm, kiedy tu jest do zrobienia interes? Wszystko to być może, ale może być też tak, że przy pomocy niezawisłych sądów razwiedka założyła tzw. „passe wciągający” i proces generałów Jaruzeslkiego i Kiszczaka zakończy się spektakularnym oczyszczeniem, stanowiącym znakomity wstęp do ostatecznej rozprawy ze znienawidzonym przez ubowniczków i konfidentów IPN-em. W końcu - powiedzmy sobie szczerze - również dla Amerykanów, jak dotąd politykujących w Polsce przy pomocy agentury, konfident nieujawniony i przejęty, może być wykorzystywany aż do śmierci, podczas gdy z konfidenta ujawnionego pożytku jest tyle, ile ma pies z piątej nogi. Jestem pewien, że wielu zapisało się już na intensywne kursy angielskiego („angielskiego uczę się, i love you co znaczy już wiem...”) i sporo sobie po tym obiecuje. Najciekawsza jest wolta z Białorusią. Jak pamiętamy, w kwietniu 2004 roku Kondoliza oświadczyła w Wilnie, że na Białorusi „czas na zmiany”. Chodziło oczywiście o wysadzenie w powietrze złowrogiego prezydenta Łukaszenki. Minister spraw zagranicznych Daniel Rotfeld poderwał tedy do walki Związek Polaków, w charakterze jedynej opozycji antyłukaszenkowskiej. Skończyło się to oczywiście totalną pacyfikacją i zredukowaniem polskich wpływów na Białorusi do gołej ziemi. Gdybym nie zakładał uprzejmie, że minister Rotfleld zrobił to wszystko szczerze, to musiałbym przyjąć, że działał jako agent niemiecki w porozumieniu z wiadomą diasporą. Ale co to komu szkodzi zastosować wobec pana Daniela Rotfelda interpretację uprzejmą? Dlatego z Białorusią Polska toczyła zimną wojnę i wszyscy pamiętamy upokarzającą scenę cofnięcia z granicy samego Donalda Tuska, kiedy próbował przyjść w sukurs uciemiężonym przez Łukaszenkę rodakom. Teraz jednak na mieście inne kursują treście. Amerykańska razwiedka zauważyła mianowicie, że złowrogi Łukaszenka nie poparł ruskich szachistów w Gruzji, w związku z czym - a zwłaszcza w obliczy wolty, jakiej dokonała na Ukrainie niedawna duszeńka całej postępowej ludzkości Julia Tymoszenko - najwyraźniej sonduje możliwość mianowania kolejną naszą duszeńką właśnie jego. Tej możliwości, niczym brzytwy, uchwycił się najwyraźniej minister Radosław Sikorski, bo też nietrudno zauważyć, że do wspaniałej koncepcji „Partnerstwa Wschodniego” został mu już tylko pan Aleksander. Nie jest wszelako wykluczone, że ruscy szachiści przypomnieli sobie, jak to w swoim czasie, tzn. za Iwana Groźnego, przekomarzali się ze Stolicą Apostolską obietnicami porzucenia sprośnych błędów Niebu obrzydłych, byle tylko Watykan powstrzymał polski nacisk. Kto wie, czy jakiś polityczny potomek ojca Possevino, obecnego przy rosyjskiej kapitulacji pod Pskowem, nie sączy dzisiaj Kondolizie w uszy podobnego miodu, którym osładza sobie różne gorycze również minister Sikorski? Ale ale - co z tym wszystkim ma wspólnego przeznaczenie? Ano jak to co? Popatrzmy tylko na pana wiceparszałka Stefana Niesiołowskiego. Widać już dawno było zapisane w górze, że ma zostać donosicielem - no to w końcu został. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? SM
Apel do lisów w obronie kurnika Jarosław Marek Rymkiewicz wezwał premiera Donalda Tuska do opamiętania, a naukowców do obrony swobody badań naukowych. Swój apel skierował w związku ze zwolnieniem dra Sławomira Cenckiewicza z Instytutu Pamięci Narodowej za napisanie wraz z drem Piotrem Gontarczykiem książki dokumentującej wstydliwe zakątki z biografii Lecha Wałęsy. Zwolnienie doktora Cenckiewicza jest świadectwem zarówno słabości charakteru prezesa IPN, pana Kurtyki, jak i rosnących wpływów Ministerstwa Prawdy, za pomocą którego razwiedka odzyskuje wpływy również w sferze tzw. „polityki historycznej”. Skierowanie przez Jarosława Marka Rymkiewicza swego apelu akurat do premiera Tuska jest podobne do incydentu, jaki miał miejsce przed wojną w jednym z pensjonatów w Krynicy. Jak pisze w swoich wspomnieniach Adam Grzymała Siedlecki, gość przyglądający się towarzystwu grającemu w karty, zauważył, iż jeden z graczy szachruje i zwrócił mu uwagę mówiąc: vous trichez, Monsieur. Na co tamten, spokojnie odkładając karty, odpowiedział: nie wiem, w jakim celu informuje mnie pan o tym, o czym nie mogę przecież nie wiedzieć - a następnie wyzwał go na pojedynek i podobno nawet zabił. Co zaś się tyczy naukowców, to znaczna większość z nich, zainspirowana przez „drogiego Bronisława”, przystąpiła do „ruchu w obronie godności”, kierowanego przez dwóch byłych konfidentów Służby Bezpieczeństwa. Skoro znowu będą mogli pisać wypracowania pod dyktando Ministerstwa Prawdy, to swoboda badań naukowych potrzebna im jest jak psu piąta noga. Zresztą - jakich tam „badań”, kiedy gotowe ściągi dostarczą im oficerowie prowadzący, a oni tylko „twórczo” je rozwiną i opowiedzą własnymi słowami? SM
Łże-liberały, masony - i Swastyka
Sejm, pod wodzą łże-liberałów, odrzucił projekt ustawy przewidującej zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę mieszkalnych budynków o powierzchni użytkowej do 5 tys. m kw. i wysokości do 12 m. Wiadomo: właściciel to idiota, architekt kretyn, a budowniczy debil - tylko urzędnik wie, jak należy stawiać budynki. Niczego innego od PO już nie oczekuję. Zabawne tylko, że „liberalna” PO chce kastracji - a „etatystyczne” PiS chce liberalizacji. Jak widać te partie równie dobrze mogłyby zamienić się etykietkami: są to machiny do rozkradania państwa, a nie „partie polityczne”. Przy okazji pytam: dlaczego PiS nie przedłożył tego projektu wtedy, gdy był u władzy? Odpowiedź: bo PiS wcale nie chciał, by ta ustawa przeszła - to tylko tak, dla picu. Wracamy do masonerii i podobnych tematów. Chcę tu coś wyjaśnić. Otóż jestem zdecydowanym wrogiem Wielkiego Wschodu - ale nie uważam tych para-masonów za jakich-ś satanistów, którzy zaprzysięgli zgubę Ludzkości! Jest o wiele gorzej: ONI chcą dobrze! Jednak, jak głosi stare powiedzenie: "Panie Boże! Chroń mnie od przyjaciół - przed wrogami obronię się sam...". Wbrew pozorom lepiej jest, gdy ludzie są nieoświeceni, niż gdy działają dysponując połową wiedzy. Czerwoni naprawdę chcą dobrze - nie zdając sobie sprawy, że np. wręczanie zasiłków samotnym matkom z dziećmi powoduje lawinowy wzrost samotnych macierzyństw, co z kolei powoduje tragedie dla dzieci... Cóż: ONI chcieli dobrze zrobić tym, które już się urodziły... O konsekwencjach nie pomyśleli. Jednak, gdy za rządów nieświętej pamięci Franciszka Mitteranda korupcja we Francji stała się przerażająca, GOdF poparł w wyborach p.Jakóba Chiraca - choć ten jest nie z GOdF, lecz ze szwajcarskiej loży ALPINE, nie całkiem wielko-wschodniej... Aha: na liczne pytania, „Skąd ja to wszystko wiem?” odpowiadam: przez dwa lata prowadziłem w tygodniku „Najwyższy CZAS!” Obserwatorium Masonerii, uważnie przeglądałem strony masonów, WW i innych zbliżonych organizacyj, będąc w Londynie parę razy odwiedziłem siedzibę UGLE (Wielkiej Zjednoczonej Loży Anglii) i przeglądałem książki w ich bibliotece - ona jest powszechnie dostępna. Teraz o sprawach mało poważnych. {~prawy kat} zadał sobie trud przerobienia flagi UPR we Swastykę: {~prawy kat} nie zdaje sobie sprawy, że dowodzi tylko swojej ignorancji. Swastyka - to stary hinduski Krzyż Szczęścia; proponuję Mu zajrzeć np. tu: - a może się też dowiedzieć, że Swastyka jest oficjalnym emblematem na przykład fińskiego lotnictwa (po wojnie, pod naciskiem Aliantów, symbol zmieniono - ale przetrwał na pułkowych sztandarach do dziś). A wziął się był stąd, że pierwszy samolot podarował był w marcu 1918 tworzącym się fińskim siłom powietrznym (konkretnie: Białym, walczącym w Wojnie Domowej z Czerwonym Ścierwem) szwedzki książę Eryk von Rosen - a błękitna Swastyka była Jego osobistym szczęśliwym znakiem. Polecam strony: Gdyby więc UPR miała na fladze błękitną Swastykę, nie byłoby w tym nic szokującego. Ale mamy akurat Krzyż św. Jerzego - tyle, że błękitny, a nie czerwony, jak na fladze Anglii czy w herbie Moskwy. Lenistwo jest GRZECHEM! Zamiast sobie wpisać do GOOGLE cztery litery (UGLE:.) ktoś prosi mnie o podanie adresu Wielkiej Zjednoczonej Loży Anglii. A proszę, proszę: metro Covent Gdn. lub Holborn, wejście od Great Queen St., biblioteka na I piętrze, schodami. Nakrycie głowy obowiązkowo zdjąć przy wejściu! A pokazałem jednak londyński Freemasons' Hall po to, by zwrócili Państwo uwagę na pewien szczegół: Pięcioramienną Gwiazdę na szczycie. Pięcioramienna to Znak masoński - symbolizuje Człowieka - i masoni w Sejmie „Kontraktowym” (89-91) stoczyli bohaterską dwudniową walkę o nieusuwanie tej Gwiazdy z ramion Orła Białego. Skończyła się ona kompromisem: skrócono dwa ramiona Gwiazdy... czy już nie „Gwiazdy”?.Oczywiście Państwo NIC o tym nie wiecie - ale porównajcie Orła II RP (po 1926, gdy masoni z „sanacji” zdobyli władzę) i PRL-owskiego - z Orłem III RP): OK - ale dlaczego (tego na zdjęciu nie widać) CZERWONA? Siedziby masonerii w USA są o wiele bardziej imponujące. I nie noszą Czerwonych Gwiazd. JKM
Rosyjskie obchody bolszewickiego mordu W tym roku Rosja obchodzi uroczyście 90. rocznicę bolszewickiego mordu na rodzinie ostatniego cara Mikołaja II. W pierwszym roku swego panowania bolszewicy wymordowali całą rodzinę cesarską - obok cara i cesarzowej Aleksandry oraz gromadki ich dzieci, wszystkich braci i kuzynów z rodziny panującej. W warunkach wojny domowej w Rosji, jaką bolszewicy rozpętali, decydując się po zwycięskim zamachu stanu na początku listopada 1917 roku na ogłoszenie wyborów do parlamentu (Konstytuanty), a następnie po przegraniu tych wyborów - na jego rozpędzenie po jednym zaledwie dniu obrad, każdy żyjący członek rodziny monarchy mógł zostać sztandarową postacią kontrrewolucji.
Kara śmierci bez wyroku sądowego Rodzinę carską rozstrzelano bez żadnego wyroku sądowego w piwnicy domu inż. Ipatjewa w Jekaterynburgu, pozostałych członków rodziny panującej w różnych miejscach Rosji, gdzie ich dopadli mordercy. Niektórzy zginęli jeszcze okrutniejszą śmiercią, wrzuceni żywcem do szybu kopalnianego i obrzuceni później granatami. Dziś ta bolszewicka zbrodnia została w Rosji potępiona, zaś car oraz jego żona zostali wyniesieni na ołtarze jako męczennicy za wiarę przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną. Na miejscu domu inż. Ipatjewa, zburzonego przez Borysa Jelcyna na rozkaz Kremla w czasach, gdy był on sekretarzem KPZR we Swierdłowsku, dziś znowu noszącym tradycyjną nazwę Jekaterynburga, wzniesiono cerkiew prawosławną pod wezwaniem krwi męczenników (dosłownie: cerkiew na Krwi). Borys Jelcyn już jako prezydent Rosji brał osobiście udział w uroczystym pogrzebie znalezionych po latach szczątków rodziny carskiej w tradycyjnym miejscu pochówku Romanowych w Twierdzy św. Piotra i św. Pawła w Petersburgu. W tym roku ponownie obchodzono uroczyście rocznicę mordu, odprawiając w całej Rosji msze przebłagalne oraz procesje wiernych. Śp. Aleksander Sołżenicyn wzywał przed laty Rosję do pokuty za grzechy i można by sądzić, że przynajmniej część jego rodaków odezwała się na jego wezwanie, bijąc się pobożnie w piersi. Patrząc z satysfakcją na nadawane przez moskiewską TV obrazy takiej pokuty, mam mimo wszystko powody do refleksji. Inne ofiary terroru również upominają się o modlitwę Po pierwsze, wbrew temu co pisał ostatnio w swym internetowym piśmie młody stalinowiec Michał Nowicki - mord na rodzinie carskiej nie jest jedynym przejawem bolszewickiego okrucieństwa z czasów wojny domowej. Ten mord jest jedynie jego symbolem. Wojna domowa była pełna okrucieństw popełnianych przez obydwie strony konfliktu. O okrucieństwach tzw. białych uczono młodzież w sowieckich szkołach. Dziś historycy rosyjscy ujawniają przerażające szczegóły o okrucieństwie na białych, czyli przeciwnikach komunizmu z różnych stronnictw rosyjskich popełnionych nie tylko przez Czerezwyczajkę, ale i wszelakie formacje zbrojne bolszewików. Już po zdobyciu Krymu bolszewicy z węgierskim komunistą Belą Kunem na czele wymordowali tysiące bezbronnych ludzi, którzy zawierzyli ich słowu, że represji nie będzie. Wymordowano nawet rannych i chorych żołnierzy pozostawionych przez barona Wrangla w krymskich szpitalach. Ci wszyscy pomordowani również zasługują na pamięć i modlitwę. Zbrodnie Stalina przewyższają winy samodzierżawia, ale nie przekreślają ich Po drugie, budzi zdziwienie jednostronne traktowanie panującej pary jako wyłącznie męczenników. Co innego rodzina cesarska, zwłaszcza nieletnie dzieci monarchy. Ale car Mikołaj II i współrządząca wraz z nim cesarzowa Aleksandra ponoszą odpowiedzialność za straszne rzeczy, które działy się podczas ich panowania. A była to władza absolutna - samodzierżawie. Gdyby car dał Rosji konstytucję, a w jej ramach rząd odpowiedzialny przed parlamentem, nie byłby odpowiedzialny za całe zło, jakie istniało za jego panowania w imperium rosyjskim. Zarówno Mikołaj jak i jego pochodząca z Niemiec małżonka za swoje czyny powinni byli stanąć przed sądem. Lew Trocki - osławiony przywódca komunistyczny - przymierzał się do roli publicznego oskarżyciela tej pary. Inni przywódcy bolszewiccy - Lenin, Jakow Swierdłow oraz Grigorij Zinowjew zignorowali jego argumenty i polecili zamordowanie całej rodziny cesarskiej bez sądu. Nie wymazuje to jednak win cara i cesarzowej. Oczywiście zbrodnie Mikołaja II, przezwanego przez poddanych Krwawym, są niczym w porównaniu ze zbrodniami Stalina, ale to nie przekreśla w naszych oczach winy cesarskiej pary.
Władze Rosji nie aprobują uroczystości ku czci ofiar Stalina Ostatnio na Ukrainie obchodzono rocznicę straszliwego głodu, wywołanego przez Stalina w 1932 roku. Zmarły wtedy miliony chłopów na Ukrainie i prezydent Wiktor Juszczenko zabiegał, by światowa opinia publiczna uznała to jako ukraiński holokaust. Wywołało to protesty w Rosji, m.in. Aleksandra Sołżenicyna, który podkreślał, że stalinowski sztuczny głód zabił też miliony chłopów na Powołżu oraz Północnym Kaukazie. Wyjaśnijmy, że Stalin forsował eksport zboża na Zachód w warunkach wielkiej depresji gospodarczej w świecie, kiedy zboże było tak tanie, że aby podnieść ceny - palono lub topiono w morzu tysiące ton ziarna. W myśl zasady, że rząd się wyżywi, zabierano chłopom sowieckim ostatnie zapasy, by za uzyskany w eksporcie psi grosz zakupić dodatkowe maszyny i wykonać nierealistyczny plan industrializacji. Rzecz w tym, że niepodległa Ukraina obchodzi uroczyście rocznice Hołodomoru, zaś władze rosyjskie nie kwapią się do takich obchodów w Rosji. Poza tym Aleksander Sołżenicyn zarzucając Ukraińcom pomijanie rosyjskich ofiar stalinowskiego głodu, sam przeoczył katastrofalne skutki demograficzne głodu w Kazachstanie, który dosłownie zdziesiątkował autochtoniczną ludność tego kraju. Kości zmarłych z głodu Kazachów leżały na przestrzeni setek kilometrów wzdłuż trasy kolei żelaznej - opowiadał przejeżdżający w owym czasie tamtędy świadek historii. Inny opowiadał mrożącą w żyłach krew historię o parze Kazachów, która przeżyła przednówek, gotując z trupa swego dziecka bulion. Do ludożerstwa dochodziło zresztą i w Rosji, i na Ukrainie (opowiadali mi o tym moi koledzy podczas studiów w Moskwie). Pozostaje dziękować Panu Bogu za to, że Polska dzięki zwycięstwu nad nawałą bolszewicką w sierpniu 1920 roku uniknęła takiego koszmaru. Jest to historia przypominająca polsko-rosyjskie spory o Katyń. Zamiast obrażać się na Polaków wciąż czczących swych pomordowanych w Katyniu, Charkowie i Twerze, Rosjanie mogliby na polski wzór czcić swych niezliczonych rodaków pomordowanych w czasie stalinowskich czystek lat 30. Niestety, rządzący w Rosji czekiści nie chcą pielęgnować pamięci milionów swoich ofiar. I ostatnia refleksja nasuwająca się Polakowi rozważającemu rosyjskie dzieje. Ród Romanowych rządził Rosją przez trzy stulecia. Na inaugurację tych rządów rzuca cień publiczna egzekucja malutkiego synka Maryny Mniszchówny Iwana. Bogobojny car Michaił nie chciał już żadnych nowych samozwańców, więc kazał publicznie powiesić synka Samozwańca II. Dziecko było zbyt lekkie, by zwyczajnie w kilka sekund udusić się w pętli, toteż długo dyndało na stryczku i płakało. Rosyjscy historycy unikają przypominania tej koszmarnej sceny. Czy śmierć małego Aleksego Romanowa od bolszewickiej kuli w piwnicy nie była karą Opatrzności za tamten mord? Antoni Zambrowski
Kto zarobi na wprowadzeniu euro? Wielki krach za kilka lat? Obecny system finansowy na świecie to jedna wielka bańka spekulacyjna, oparta o stare socjalistyczne założenie: pieniądze się kreuje z niczego - i dba, aby szybko obiegały. W d***kracji ludzie dali się przekonać, że dzięki temu, że banki i rządy będą mogły tworzyć pieniądz papierowy, to wszyscy będziemy bogatsi. Złota nie da się dodrukować - ale papier: jak najbardziej. Jednak gdyby wszystkim dać nawet dwa razy tyle złota, ile akurat mają - to nie staliby się oni bogatsi; po prostu złoto by dwukrotnie staniało w stosunku do srebra i wszystkich innych towarów - i tyle. Natomiast papierom rządy nadają sztywny obieg - i dbają, by między sobą utrzymywały jako taki kurs. Np. przed wprowadzeniem w Polsce euro ONI chcą, by przez dwa lata kurs złotówki do euro się nie zmieniał. Proszę jednak zauważyć, że taka Czarnogóra wprowadziła sobie euro jako jedyną walutę oficjalną bez niczyjej zgody, nie będąc w ogóle członkiem Wspólnoty Europejskiej, ani nawet Europejskiego Obszaru Gospodarczego! Co dowodzi, że na wprowadzeniu euro ktoś chce w momencie wprowadzania go przy ustalonym z góry kursie coś zarobić… I będą to na pewno GIGANTYCZNE pieniądze. Co poznaje się po tym, że po wprowadzeniu euro nagle podskakują ceny - choć obiektywnie nie ma żadnego powodu, by coś takiego zaszło! Ta podwyżka naprawdę nie wynika z tego, że kupcy “zaokrąglają ceny w górę”. Tym bardziej, że w większości sklepów panuje obyczaj dokładnie odwrotny: jak cena wynikająca z podzielenia hurtowo nabytego towaru na sztuki wyjdzie no. 4.13, to się ją “zaokrągla” do 3.99 O tym może napiszę kiedy indziej. Tu piszę o tym, że ta Wielka Bańka obecnie się chwieje… Czy to oznacza, że nastąpi Wielki Krach? Otóż Wielki Krach MUSI nastąpić: to cena za to, że przez lata unikaliśmy małych krachów. Dziecko powinno przechodzić szkarlatynę, ospę wietrzną, różyczkę - by organizm nauczył się wytwarzać przeciwciała. Kto chroni dziecko przed tymi chorobami - naraża je na ogromne niebezpieczeństwo…Więc Wielki Krach, przy którym ten z 1929 roku to małe piwo, niewątpliwie nastąpi. Myślę jednak, że za kilka lat. Tym razem ONI jeszcze zdołają system opanować… JKM
20 września 2008 Tyrania i kradzież są wpisane w demokrację.. Miała rację pani Margaret Thatcher, twierdząc że:” Powołanie do życia Unii Europejskiej było największą głupotą naszych czasów”.(!!!!). Polacy się jeszcze o tym przekonają, ale propaganda będzie podtrzymywać wersję, że przyłączenie Polski do koszmarnego socjalizmu, było dobre, ale nasze wykonanie jest nieudane… No i nie zapominajmy co powiedział pan prezydent Niemiec Johannes Rau podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego :” W Europie Zachodniej już prawie żaden kraj nie jest zwolennikiem chrześcijańskiego modelu człowieka. Dlatego też potrzebujemy nowej Europy”(?????). Żaden z naszych dygnitarzy tego nie słyszał, albo bardzo udawał, żeby tych słów nie usłyszeć… Jakie nowej Europy potrzebuje pan prezydent Johannes Rau(????). Właśnie na naszych oczach powstaje ta nowa Europa wymarzona przez socjalistów, masonów wszelkiej proweniencji, antychrześijan, biurokracji i bizantynizmu koncesyjnego.. Już czasami trudno odróżnić co jest czystym pomysłem samej Unii, a co dopieszczaniem samowolnym naszych rodzimych okupantów biurokratycznych.. Powiem państwu, ze czasami nie chce mi się sprawdzać, czy kazała to wprowadzić Komisja Europejska, czy kazał to wprowadzić „ liberał „ TUsk.. Spokojnie Platformę Obywatelska można nazwać faszystami, którzy w tempie stachanowskim odbierają nam resztę wolności… Chodzi mi o ostatni pomysł pani dr Ewy Kopacz z Platformy Obywatelskiej, która nie jest doktorem psychiatrii, lecz pediatrii, a wymyśliła, przy pomocy biurokracji zwanej Polską Unią Onkologii, żeby od przyszłego roku kobiety, które idą do pracy , miały zrobione obowiązkowe badania onkologiczne(????). Na rany Chrystusa! A obowiązkowe badania psychiatryczne, neurologiczne, stomatologiczne, czy kardiologiczne?… Jeśli pracodawca nie okaże się podczas rutynowej kontroli zaświadczeniem o przeprowadzonych obowiązkowych badaniach, to groziła mu będzie kara- uwaga! -30 000 złotych(!!!). Ponieważ kobietom grożą nowotwory, badanie musi obejmować szyjki macicy i piersi.. Chociaż po Polsce jeżdżą „ darmowe” autobusy proponujące „ darmowe” badania dla kobiet, ale dobrowolnie, kobiety na ogół nie kwapią się do tej profilaktyki. Socjaliści nie mogli tego znieść, więc posunęli się do przymusu… Demokracja zwycięży, jeśli wszyscy demokraci przegłosują kolejną tyranię! Nie pomogła marchewka- pomoże z pewnością kij! Ta banda wariatów po przepchnięciu ustawy o obowiązkowym poddawaniu się badaniom cytologicznym, ma w planie przystąpienie do obowiązkowego badania mężczyzn pod kątem prostaty...(????). W sumie trzeba będzie przebadać 20 milionów dorosłych „ obywateli” czyli niewolników socjalistycznego państwa tylko pod kątem prostaty i w zakresie badań cytologicznych..(???) A jeśli obłęd na punkcie obowiązkowości badań posunie się nieuchronnie dalej , to czekają nas badania we wszystkich rodzajach chorób potencjalnie występujących na planecie Ziemia! A mamy setki chorób pod kątem których będzie trzeba zrobić obowiązkowe badania.. Ale socjaliści na razie mają za mało laboratoriów.. To jest ich wąskie gardło! Będzie trzeba wybudować masę nowych laboratoriów za państwowe pieniądze, obłożyć nas podatkami, ubezwłasnowolnić przepisami, zapędzić do zagrody głupoty i pędzić z badania na badanie, aż do utraty tchu i nosić te zaświadczenia od jednego przygłupa do innego, okazywać się, weryfikować, uczasowiać na bieżąco.. Roboty głupiego będzie w bród! A ile pozorowanych miejsc pracy przybędzie! To nie to samo, co kupić do gabinetu pana ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego nowe meble a la Napoleon za 48 000 złotych(!!!). Tutaj potrzebna będzie naprawdę góra pieniędzy…!!! Bo wyobrażacie sobie państwo ile trzeba włożyć biurokratycznego wysiłku, żeby wszystkich przebadać pod kątem wszystkich istniejących chorób, wszystkim wydać zaświadczenia… A potem to wszystko posegregować, wybudować do badań wszystkich chorób laboratoria, i poukładać sprawiedliwie społecznie, kto gdzie i na jaki czas może podjąć pracę, powołać do tej operacji specjalne służby czuwające nad całością… To będzie wysiłek stulecia, podobny chorób swej idei i zaangażowaniu do budowy Kanału Białomorskiego, przez samego towarzysza Stalina, który - jak wieść niesie- budowali opowiadacze dowcipów o tym wielkim Nauczycielu Ludzkości.. I dotąd dowcipy nie muszą być opatentowywane, mogą być najwyżej patentowane.. Jak już socjalistyczna i faszystowska Platforma Obywatelska przymusi nas do obowiązkowych badań i zaświadczeń weźmie się za reformę telewizji państwowej.. Zacznie od powołania - zasilanego z budżetu państwa, czyli z naszych kieszeni- Funduszu Zadań Publicznych. Będą to jakieś ciężkie miliony nam ukradzione, bo socjalizm to oczywiście tyraniczna kradzież. Porobią takie okręgowe radiokomitety i wprowadzą koncesje na same programy.. Będą koncesje na nadawanie programów, a równolegle będą koncesje na nadawanie poszczególnych audycji. Do tego dojdą koncesje na bycie dziennikarzem, na bycie redaktorem, na bycie kierownikiem działu, na bycie akustykiem, na bycie reporterem.. Bo jak powiedział wczoraj premier Donald Tusk:” Demokracja jest ustrojem stabilnym”(???). Pan premier nie dostrzega słonia w menażerii.. Demokracja ze swej natury jest anarchią, chaosem nie do opisania, tyranią grupową narzucającą jednostce wszystko czego demokracja zapragnie… Bo demokracja jest niemoralna! Ale żeby była „ ustrojem stabilnym”(????). Taki karnawał głupoty, zamieszania, niestabilności, nieprzewidywalności- ustrojem stabilnym??? Przecież widać gołym, że tak powiem okiem, że to kompletny nonsens budowany na kłamstwie, emocjach, propagandzie i zwodzeniu naiwnych.. „Demokracja po prostu nie ma żadnych racjonalnych podstaw, co można udowodnić , sprowadzając ją do absurdu”- powiedział Giovanni Sartori. Człowiek jest znośny jako jednostka, w tłumie zbliża się do świata zwierząt.. A demokracja to tłum,! Wczoraj mało się nie zdemokratyzowali przy przepychaniu Trzech Króli, jako dnia wolnego… Ciekawe ile osób z immunitetem spędzi ten dzień w kościele. .Można zrobić i Trzech Króli, ale zlikwidować Pierwszego Maja… W tym czasie czeka nas pakiet klimatyczny, który skrobnie nas nieźle po kieszeni.. Ale jest i dobra wiadomość.. Pan europoseł Ryszard Czarnecki kolejny raz zmienił barwy klubowe.. Był w UPR, ZCHN. Samoobronie, a teraz w Prawie i Sprawiedliwości. Naprawdę niezły spryciarz bezideowy.. To znaczy jego ideą jest dobrze płatna posada! Od jakiegoś czasu reklamował się w „ Gazecie Polskiej”- co było sygnałem, że coś się zdarzy i się zdarzyło… Przychodzi córka do matki ze łzami w oczach:
-Co się stało córeczko? -Strasznie się pokłóciliśmy z Jurkiem. - Nic się nie martw, w każdej rodzinie kłótnie się zdarzają. -Wiem, wiem mamo, ale co ja mam teraz zrobić z trupem?? A co my mamy zrobić z tymi wszystkimi trupami w demokratycznej szafie? WJR
Na wodzie pisane Prom z Vancouver do Victorii, stolicy Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie, płynie półtorej godziny, przekraczając w tym czasie cieśninę, a następnie klucząc pośród malowniczych, skalistych wysepek, porośniętych iglastymi lasami. Pogoda dopisuje, więc pasażerowie wygrzewają się w słońcu na górnym pokładzie pod potężnym kominem, z którego dobiega basowy pomruk dieslowskich silników. W tej atmosferze trudno myśleć o czymś nieprzyjemnym, ot, choćby o kolejnej rocznicy, jaka przypada 17 września, kiedy to Armia Czerwona, wykonując postanowienia umowy z ówczesnym strategicznym partnerem Związku Radzieckiego, czyli wybitnym przywódcą socjalistycznym Adolfem Hitlerem, przekroczyła wschodnią granicę Polski. Ta inwazja, której następstwem były deportacje ludności polskiej z Kresów Wschodnich w głąb Rosji i na Syberię, położyła kres marzeniom o kontynuowaniu polityki jagiellońskiej. W okresie międzywojennym przybrała ona postać tak zwanej koncepcji federacyjnej, to znaczy - oddzielenia Polski od Rosji kordonem niepodległych, chociaż zaprzyjaźnionych z Polską państw utworzonych przez narody zamieszkujące przed rozbiorami Wielkie Księstwo Litewskie. Nic z tego nie wyszło, z co najmniej dwóch powodów; po pierwsze - Polska była zbyt słaba, by stwarzać tego rodzaju fakty dokonane, a po drugie - powstałe w międzyczasie tamtejsze nacjonalizmy, z różnych przyczyn przybrały antypolski charakter. Drugą podobną koncepcją był prometeizm, czyli ekscytowanie tendencji niepodległościowych wśród narodów kaukaskich, który również nie wyszedł poza sferę projektów. Po drugiej wojnie światowej Związek Radziecki ustanowił granicę swoich wpływów w środku Niemiec, więc ze zrozumiałych względów o jakiejkolwiek polityce jagiellońskiej nie można było nawet marzyć, wobec czego nie tylko partia, ale nawet tak zwani pozytywiści praktykowali politykę „piastowską”. Po rozwiązaniu Związku Radzieckiego i rozpadzie światowego systemu komunistycznego, Polska, podobnie jak inne państwa Europy Środkowej, przystąpiła do NATO, a nawet - do tzw. Unii Europejskiej, która - chociaż formalnie jeszcze nie istnieje, to istnieje de facto, a jej politycznym kierownikiem są Niemcy. W rezultacie polityka „piastowska”, czyli obrona polskiego stanu posiadania na Ziemiach Zachodnich i Północnych, napotyka na trudności, w postaci utrzymującej się po stronie niemieckiej presji na zadośćuczynienie roszczeniom majątkowym tak zwanych „wypędzonych”. Nie jest wykluczone, że Niemcy, jako państwo poważne, osiągną w końcu swój cel w postaci doprowadzenia do zgodności między stanem prawnym, jaki rysuje się na gruncie konstytucji Republiki Federalnej Niemiec, a stanem faktycznym, co oznaczałoby kolejny rozbiór Polski. Tymczasem Stany Zjednoczone, przynajmniej na tym etapie, sprawiają wrażenie, jakby zamierzały prowadzić aktywną politykę na wschodzie Europy, polegającą na spychaniu rosyjskiej strefy wpływów coraz bardziej na północny wschód. Nietrudno zauważyć, że jest to tendencja zbieżna w rezultatach z dawnymi koncepcjami federacyjnymi, a nawet - prometejskimi, więc nic dziwnego, że budzi w Polsce wielkie emocje i nadzieje, zwłaszcza w niektórych środowiskach. Nie jest niestety wiadome, jak długo te tendencja w polityce amerykańskiej się utrzyma, a po drugie - czy jest autentyczna, czy tylko stanowi swego rodzaju dywersję wobec Rosji, żeby skłonić ją do ustępstw w zupełnie innych sprawach. Niezależnie jednak od tego, fakty dokonane, jeśli tylko udałoby się je stworzyć, byłyby przecież dokonane. Stąd też i emocje i nadzieje są całkowicie zrozumiałe. Dlatego też część opinii publicznej w Polsce przyjęła umowę ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie tarczy antyrakietowej ze zrozumieniem i nadzieją. Ale kiedy tylko to porozumienie zostało zawarte, również i Unia Europejska, czyli Niemcy, przedtem bardzo sceptycznie nastawione wobec tak zwanego Partnerstwa Wschodniego, czyli prób skaptowania przez Polskę i inne państwa leżące na wschodnich krańcach Unii Europejskiej, Białorusi i Ukrainy, nagle pozwoliły Polsce na rozwijanie tej inicjatywy, czyli na nawiązanie do polityki jagiellońskiej, oczywiście dostosowanej do istniejących obecnie realiów. Czy jest to próba licytowania się ze Stanami Zjednoczonymi, które na politykę jagiellońska nie tylko nam pozwalają, ale nawet nas do niej zachęcają, czy też - w obliczu sytuacji, jaką stworzyła niedawna wojna na Kaukazie, również i Niemcy, mimo strategicznego partnerstwa na wszelki wypadek chciałyby mieć „swoich” dywersantów? Co tu dużo mówić; jest o czym myśleć w przeddzień rocznicy 17 września, chociaż basowy pomruk silników promu płynącego z Vancouver do Victorii i jesienne słońce skłaniałyby do zupełnie innych refleksji. SM
Już po szabasie, odpowiadam na luzie na pytania: {~lesny_ludek}: „Panie Januszu, mówi Pan, że ludzie pociągający za sznurki w UE chcą dobrze... Jak można chcieć dobrze popierając tak złodziejski system finansowy jaki mamy obecnie, jak można chcieć dobrze wspierając globalizację, traktując ludzi jak bydło lub niewolników? Czy według Pana tam siedzą sami idioci czy może nie docenia Pan ich przewrotności w tworzeniu nowego ładu światowego? Czy UE to część przyszłego globalnego państwa?” Problem w tym, że to, co my nazywamy „dobrym”, ONI nazywają „złym”. Np. uważają, że narzucenie innym pod przymusem bezpieczeństwa, zapewnienie pracy (w niewolnictwie każdy miał pracę!!) itp. - jest dobre. Wierzą, że mając w łapkach nasze pieniądze lepiej zaspokoją nasze potrzeby - bo my byśmy je przepili. Jedno globalne państwo będzie „rządzić sprawniej” - itp. Co do UE: jeszcze nie. Przeciwnie: stworzenie bloków utrudni stworzenie Imperium Mundi. Podobnie {~precz z ludzką głupotą}: „Podam pewien przykład, który może uzmysłowi (...) fanom JKM na czym polega problem. Przykład: jestem z grupą pięciu znajomych na piwku w pubie, rozmawiamy na temat samochodów, wypadków. Jeden z nich mówi, że zdarzyła się tragedia, że gdyby jakiś jego znajomy miał zapięte pasy to by nie zginął w wypadku. Ja na to odpowiadam: "Wiecie, Koledzy: zapinanie pasów jest bez sensu, jest wbrew wolności." (Tę "niewolę" w postaci zapinania pasów w samochodzie to Twój idol JKM wymyślił.) POMYŚLCIE, JAKA BYŁABY REAKCJA PIĘCIU MOICH KOLEGÓW? POMYŚLCIE LOGICZNIE. PRZECIEŻ ONI BY MNIE UZNALI ZA CZŁOWIEKA NIESPEŁNA ROZUMU.”Mam dla {~precz z ludzką głupotą} dwa inne przykłady: Jest Pani w roku 2020 z grupą pięciu znajomych na piwku w pubie, rozmawiacie na temat wypadków w wyścigach samochodowych - w dawnych czasach, gdy nie były jeszcze zakazane. Jeden z nich mówi, że zdarzyła się tragedia, bo Ayrton Senna zginął w wypadku. Pani na to odpowiada: "Wiecie, Koledzy, zakaz organizowania wyścigów jest bez sensu, jest wbrew wolności." (To, że zakaz wyścigów samochodowych jest "niewolą” to Wasz idol JKM wymyślił.) NIECH PANI POMYŚLI JAKA BYŁABY REAKCJA PIĘCIU JEJ KOLEGÓW? PROSZĘ POMYŚLEĆ LOGICZNIE. PRZECIEŻ ONI BY UZNALI PANIĄ ZA NIEWIASTĘ O BARDZO MAŁYM ROZUMKU. Teraz odwrotnie: Jest Pani z grupą pięciu znajomych na piwku w pubie, rozmawiacie na temat wypadków samochodowych. Jeden z nich mówi, że zdarzyła się katastrofa; śp.Jarosław Zabiega spalił się wraz z samochodem, a dziennikarz, p. Maciej Zientarski ledwie przeżył: dzięki temu, że nie był zapięty pasami, wyleciał przez przednią szybę i uniknął spalenia się w tej kupie blachy, jaką stało się jego „Ferrari”. Pani na to odpowiada: "Wiecie Koledzy, nakaz jazdy w pasach jest słuszny, bo to zwiększa bezpieczeństwo. To ten Wasz idol JKM wymyślił, że jest to naruszenie wolności osobistej.” NIECH PANI POMYŚLI JAKA BYŁABY REAKCJA PIĘCIU JEJ KOLEGÓW? PROSZĘ POMYŚLEĆ LOGICZNIE. PRZECIEŻ ONI BY UZNALI PANIĄ ZA NIEWIASTĘ O BARDZO MAŁYM ROZUMKU. Ja np. wolę mieć dwa razy większą szansę śmierci w wypadku - ale trzy razy mniejszą szansę, że spalę się wtedy żywcem. Nie mam prawa - Pani zdaniem - wybrać sobie rodzaju śmierci??!? I jeszcze jedna uwaga. Po wprowadzeniu przymusu jazdy w pasach liczba wypadków (również śmiertelnych) wzrosła. Z oczywistego powodu: każdy jeździ w granicach bezpieczeństwa; np.: zaryzykuje manewr, jeśli szansa śmierci jest 1/100.000 - a nie zaryzykuje, jeśli jest to 1/50.000 (zagrożenie, oczywiście „liczy się” intuicyjnie). Kierowca w pasach czuje się bezpieczniejszy - więc jeździ ostrzej. Stąd kierowców ginie może i mniej - ale postronnych więcej. Co wyjaśnia wspomniane zjawisko. Gdyby wymyślić samochód tak bezpieczny, że waląc się 200 km/h w mur nie odnosiłoby się żadnego szwanku - skończyłoby się bezpieczeństwo na drogach: ludzie jeździliby jak na autodromie w „wesołym miasteczku”. Tym, co powstrzymuje nas przed piratowaniem nie jest groźba mandatu, lecz groźba kary śmierci wymierzonej na miejscu! Nie wiem, czy Pani znajomi pojmą to trudne rozumowanie (p. Kamil Durczok nie jest w stanie!!) - ale może by zaryzykować?... Może tylko nie przy piwku? Na zakończenie {~Z ciekawości}: „Z całkiem innej beczki. Używa Pan dosyć często czasu zaprzeszłego. O ile pamiętam w mojej szkole w ogóle o nim nie było mowy. Może podpowie Pan jakąś stronę lub t.p. gdzie można zapoznać się z zasadami jego tworzenia i wykorzystania?” Nie trzeba się „zapoznawać”; gdy opisujemy sytuację w czasie przeszłym, a trafi się potrzeba opisania czynności jeszcze znacznie wcześniejszej (i chcemy to zaznaczyć) używamy formy „napisał był” lub „był napisał”. To wszystko. Przykład: „Janusz pisał „Jakób” przez „ó”, bo jego ojciec napisał był w testamencie...” Dziwię się , że w szkole o tym nie uczą - dawniej uczyli (też jednym zdaniem). Ale nauka - nauką: trzeba po prostu czytać i naśladować. Gorzej: dowiedziałem się, iż w szkole nie uczą nawet co to jest „gros”, „kopa”, „mendel” i „tuzin”! JKM
21 września 2008 Umafijnianie polskiego życia politycznego... Pani w szkole pyta dzieci, czy żyją jeszcze jacyś ich przodkowie starsi od rodziców. Kasia odpowiada: - Tak, żyje moja babcia. Staś dorzuca:- A ja mam dwie babcie i dziadka. Jaś na to: - A ja mam praprapraprapradziadka.. Zdumiona nauczycielka protestuje: To niemożliwe Jasiu! - A to dla…dla…dla….dla…. dlaczego? Dowcip ten przypomniał mi się w związku z trudem jakim zadało sobie jedno z pism ogólnopolskich i sporządziło zestawienie słów i zbitek słów jakimi posługują się w demokracji dwa największe demokratyczne ugrupowania okrągłostołowe : Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, jak umiejętnie posługują się podobnymi słowy w zależności od tego kto jest obecnie rządzącym, a kto w tymczasowej opozycji, pomijając wszelkie transfery towarzyszące przepływowi cwanych działaczy.. Z testu wynika, że obojętnie na jaki temat jest dyskusja posłowie plotą to samo w kółko, zmieniając jednie parę słów, tembr głosu, gesty… Kluczem jest zrzucanie winy za zaistniałą sytuację na „ przeciwnika”, służba zdrowia, ślamazarne tempo budowy autostrad, katastrofalna sytuacja w szkolnictwie, trudna sytuacja emerytów i rencistów, bieda najuboższych, zagrożenie demokracji, zaniechania i błędy, I koniecznie bez konkretów, za to przydaje się jakaś obelga( np. Targowica)..Bo między Bogiem a Prawdą, to oba te ugrupowania- to jedna wielka Targowica.. Do tego dochodzą co jakiś czas wezwania w kierunku prokuratury, postawienie przed Trybunałem Stanu, wezwania do podania się do dymisji.. Gdy Platforma mówi, że:” katastrofalną sytuację( w służbie zdrowia, stoczniach, budowie autostrad, pomoc emerytom) odziedziczyliśmy po poprzednim rządzie- to Prawo i sprawiedliwość odpowiada, że;” Dramat w( służbie zdrowia, stoczniach, budowie autostrad, pomoc emerytom) to efekt nieudolnego sprawowania władzy przez Platformę Obywatelską(???. Gdy Platforma Obywatelska mówi, że:” Za karygodne zaniechania w rozwiązywaniu palących problemów społecznych były premier Jarosław Kaczyński powinien odpowiedzieć przed Trybunałem Stanu”- to Prawo i Sprawiedliwość odpowiada, że:” Gabinet Donalda TUska unika podejmowania niezbędnych decyzji. Dla premiera i jego ministrów liczy się tylko efekt propagandowy. Rząd Jarosława Kaczyńskiego był o krok od rozwiązania problemu( służby zdrowia, stoczni, budowy autostrad, pomocy emerytom). Gdy Platforma Obywatelska mówi, że :”Rząd PiS zamiast zajmować się( służbą zdrowia, stoczniami, budową autostrad, i emerytami) nieustannie tropił afery, wywoływał konflikty i skłócał społeczeństwo(!!!!)- to Prawo i Sprawiedliwość odpowiada, że: niestety zabrakło nam czasu. Mimo to, rząd Jarosława Kaczyńskiego zostawił po sobie zaawansowane prace nad( służbą zdrowia, stoczniami, budową autostrad, i nad sprawami emerytów)(???). Gdy Platforma Obywatelska mówi, że:” Od chwili powołania rządu Donalda Tuska problem( służby zdrowia, stoczni, budowy autostrad, pomocy emerytom) jest dla nas priorytetem. Na ukończeniu są prace nad pakietem niezbędnych ustaw. Dadzą one szanse na lepszą przyszłość. Pod warunkiem jednak, że nie zawetuje ich prezydent Lech Kaczyński(!!!). Na to Prawo i Sprawiedliwość odpowiada:” Ten dorobek został zmarnowany przez ekipę Donalda Tuska. Nasze ustawy zostały popsute lub trafiły do kosza. A nowe projekty PiS, zgłoszone już w obecnym, Sejmie, nie mogą doczekać się na rozpatrzenie(!!!).,, Widzicie państwo, ten krótki przegląd stereotypowych zdań świadczy jak wielkie jaja robią sobie z nas demokratyczne ugrupowania… Robią wszystko, żeby nas po prostu oszukać, zakołatać, odciągnąć od spraw ważnych a nakarmić jedynie propagandowym bełkotem, z którego nic nie wynika.. Nawet ostatnia propozycja Platformy Obywatelskiej dotycząca zawieszania prowadzenia działalności gospodarczej dotyczy jedynie 300 000 firm( tzw. samoztrudnieniowych) a nie dotyczy pozostałych 1 700 000(???). Ale propaganda nagłaśnia, że nareszcie będzie można sobie zawiesić działalność gospodarczą, jakby to był wielki cymes… Za poprzedniej komuny można było sobie zawieszać pracę firmy i nikt z tego nie robił problemu…. Sam zawieszałem prace firmy w latach 1983 - 1988… Bo to powinno być normalne i oczywiste.. W końcu to jest prywatna firma! Ale nie zawieszają sobie pracy działacze Platformy Obywatelskiej, którzy personifikują udział w spółkach skarbu państwa tacy jak: Jerzy Marciniak, prezes Zakładów Azotowych w Tarnowie, były doradca ministra skarbu Aleksandra Grada; Artur Osuchowski, wieloletni asystent Andrzeja Olechowskiego, zabawia w Ciechu; prezes Górnośląskiej Agencji Przekształceń, Eugeniusz Wycisło (były poseł Platformy); członek zarządu PKS „ Wschód” Leszek Piotr Krajecki (sekretarz lubelskiej PO), członek Rady Nadzorczej Enei, Michał Łagoda( szef sądu partyjnego wielkopolskiej Platformy); Arkadiusz Gierałt, członek Platformy Obywatelskiej, został dyrektorem generalnym departamentu inwestycji i rozwoju w biurze zarządu Polskiej Miedzi. Po wyborach zasiadł też w czterech radach nadzorczych spółek, w których KGHM ma udziały(???). Ale żona posła Platformy Obywatelskiej, pani Wojnarowska dostała posadę w departamencie administracji w spółce zależnej od KGHM-Ecorenie. Zaraz potem została dyrektorem z pensją około 30 000 złotych, ale nie rocznie- gdyby ktoś pomyślał inaczej! Pan poseł Norbert Wojnarowski tłumaczył prasie, że w KGHM pracują jego dwie ciotki, kuzynka, pracował dziadek, ojciec i teść.. No, ale radny Platformy Obywatelskiej z Głogowa,, Karol Szczepaniak, przed wyborami był w spółce… starszym specjalistą ds. organizacyjnych i kierownikiem ds. marketingu. Ale po wyborach awansował i został dyrektorem spółki Pol- Miedź Trans, spółki zależnej od KGHM. Szczęście też uśmiechnęło się do Jerzego Bednarza, członka Platformy Obywatelskiej z Legnicy, byłego radnego, który otrzymał posadę w spółce ciotce KGHM Nova .(???). Stanowiska dyrektorów ds. pracowniczych w kopalniach Polkowice- Sieroszowice i Rudna dostali były senator Platformy Obywatelskiej Tadeusz Maćkała i członek Platformy Mieczysław Kraśniański, nota bene- nic nie majmy wspólnego z przemysłem miedziowym. Pan Kraśniański wcześniej był dyrektorem Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego, a jeszcze wcześniej pracował w ZUS. Tam musiał się coś nauczyć o miedzi, bo kto nie ma miedzi ten w domu siedzi.. Pan Maćkała podobno sprawdził się jako prezydent Lubina, gdzie oskarżony został o niegospodarność na sumę 1,6 mln złotych… Wkrótce ma być decyzja o rozpoczęciu procesu.. W Kartuzach Rada regionalna Platformy Obywatelskiej rozwiązała swoje powiatowe struktury z uwagi na konsekwencje pijackich wybryków pana wicestarosty Juliusza Zielonki, który uczestniczył w otwarciu remizy, a potem… już poszło z górki. Interwencja policji, groził policji pozbawieniem ich życia, zniesławił jakiegoś faceta, potem pan Zielonka oświadczył, ze leczył się psychiatrycznie… I takie tam duperele.. I można tak jeszcze długo, ale przyznam się państwu, że to jest temat nudny, z uwagi na to, że kolejne ekipy mają na składach podobnych do siebie ludzi, którym wydaje się, że są nadludźmi, i wszystko im wolno.. Bo mają odrobinę władzy.. Umafijnianie polskiego życia politycznego trwa w sposób demokratyczny.. Tymczasem w Warszawie znaleziono martwą panią Janinę S., byłą legislatorkę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji skazaną w tzw. „ aferze Rywina”. Dostała rok więzienia w zawieszeniu za usuniecie słów” lub czasopisma” z ustawy medialnej, co blokowało wydawcom dzienników kupno telewizji…. W grę wchodziły wielkie pieniądze… A wielkie pieniądze- to wielkie skandale…. A wielkie skandale to wielkie….. Sprawę jak zwykle prowadzi prokuratura! Ciekawe, czy coś wyjaśni??? WJR
Razwiedka naciera i napiera Co tu ukrywać; Franciszek Maria Arouet, bardziej znany, jako Voltaire, wszystko przewidział. Naturalnie w ogólnych zarysach, bo szczegóły, w których, jak wiadomo, tkwi diabeł, tworzą już inni, na przykład - razwiedczykowie, którzy do spółki z salonowcami, przeprowadzając w Polsce rekonkwistę swoich wpływów za parawanem Platformy Obywatelskiej i rządu premiera Donalda Tuska. Franciszek Maria Arouet zauważył bowiem m.in., że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Tę myśl musiała przypomnieć sobie razwiedka, być może za podszeptem jakiegoś erudyty z Salonu i skojarzyła ją ze spostrzeżeniem innego aforysty, mianowicie marszałka Wellingtona, który zauważył, że „armia maszeruje na brzuchu”. Stąd już niedaleko do spiżowego prawa, ustalonego przez spółkę Marks&Engels (chwilowo Marks&Spencer), że o nadbudowie przesądza baza. Toteż premier Tusk zapowiada („król srogie głosi kary”), że poobcina budżet „wszystkim kancelariom”. Ugodzi to zapewne również w Kancelarię Prezydenta, bo „tanie państwo”, to nie żarty i kto wie, czy panu prezydentowi wolno będzie choćby jęknąć. Zresztą, nawet gdyby było wolno, bo w końcu żyjemy w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej, to nie jest wykluczone, że jęk ten byłby „cieńszy od pisku” - jak poeta Majakowski charakteryzował możliwości jednostki w społeczeństwie socjalistycznym. Chodzi o to, że tego jęku nie nagłośniłyby żadne media, naturalnie jeszcze nie teraz, tylko po „reformie”, jaka zapowiada rząd. Polegać ma ona na likwidacji abonamentu, ale za to zostanie utworzony specjalny fundusz, na czele którego z woli Sejmu staną „wybitni specjaliści” (a któż ma najwybitniejszych, jeśli nie razwiedka?), którzy będą rozdzielać forsę na różne przedsięwzięcia. Jeśli nie spodobają się one rządowi, to forsę trzeba będzie zwracać. Nietrudno się domyślić, że w tej sytuacji medialny obraz rzeczywistości i naszego kraju może już wkrótce stać się znacznie piękniejszy nawet od tego, który telewizja pod kierownictwem Macieja Szczepańskiego prezentowała w czasach Edwarda Gierka. Polska, jak wiadomo, rosła wtedy w siłę, a ludzie żyli dostatniej, dopóki Lech Wałęsa nie przeskoczył przez płot, przez co obalił komunizm i wskutek tego czar prysnął. Co tu dużo mówić; socjalizm bez cenzury długo wytrzymać nie może i oryginalność rozwiązań zaleconych przez razwiedkę polega na zastosowaniu tak zwanych mechanizmów rynkowych, oczywiście tak, jak pojmują je tajniacy („na ratuszu bije druga; na tajniaka tajniak mruga...”). W końcu, czyż rząd premiera Tuska nie reprezentuje w razwiedce tak zwanych leberałów („zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie” - proponował Towarzysz Szmaciak)? Ten sam mechanizm razwiedka musiała zastosować również wobec znienawidzonego IPN-u, który w dodatku ostatnio rozdokazywał się ponad wszelkie granice i podniósł swoją zbrodniczą rękę nawet na najsławniejszego tajnego współpracownika. Tego zuchwalstwa ani razwiedka, ani salon puścić płazem nie mogły i w końcu doszło do tego, do czego w tej sytuacji dojść musiało: jeden ze zuchwalców, dr Cenckiewicz „poczuł się odwołany”. Przypomina to sceny opisywane wielokrotnie w dziewiętnastowiecznych powieściach podróżniczych, jak to płynący pirogą w górę rzeki biali podróżnicy w momentach krytycznych wyrzucali za burtę murzyńskiego chłopca, żeby krokodyle przestały napierać na pirogę. Oczywiście nie starczało to na długo, toteż tylko patrzeć, jak z iPN-owskiej pirogi zaczną wylatywać kolejni murzyńscy chłopcy. Czy na ich miejsce wsiądą do niej starzy towarzysze z razwiedki? Tego wykluczyć nie można, bo któż lepiej od nich poprowadzi Ministerstwo Prawdy, w jakie w tej sytuacji może przekształcić się IPN? Do takiego przypuszczenia skłaniają mnie zapewnienia posła Gowina, że będzie „walczył” z próbami obcięcia Instytutowi budżetu. No jakże to tak? A „tanie państwo”? No, chyba żeby razwiedka przekształciła instytut w Ministerstwo Prawdy, bo jużci - prawda nie tylko najważniejsza, ale nawet „wyswobodzi”. Oczywiście wyswobodzi od lęku przed zlustrowaniem, który nie jest, jak się okazało, obcy nawet JE biskupowi Tadeuszowi Pieronkowi. Odmówił on złożenia oświadczenia lustracyjnego deklarując, że „nie będzie marionetką”. Naprawdę? A od kiedy? Wprawdzie Helsińska Fundacja Praw Człowieka twierdzi, że w sprawie IPN chodzi tylko o obronę praw człowieków, ale wiadomo, że przecież nie wszystkich, tylko tych, na których wskaże nieubłagany palec sponsorów. Warto bowiem wiedzieć, że Fundacja sponsorowana jest przede wszystkim przez „filantropa”, czyli Jerzego Sorosa, zarówno za pośrednictwem Fundacji Batorego, jak i Instytutu Społeczeństwa Otwartego w Budapeszcie, a także Instytutu Społeczeństwa Otwartego w Nowym Jorku, nie mówiąc już o rozmaitych ambasadach i innych fundacjach. W tej sytuacji wiadomo, że obrońcy praw człowieków nie będą kąsali ręki, a w szczególności - obgryzali nieubłaganego palca. Jeśli zatem wskaże on, dajmy na to, na IPN, czy doktora Gontarczyka, drugiego zuchwalca, to osobistości z Fundacji i Helsińskiego Komitetu zmiażdżą go swoim autorytetem i żaden niezawisły sąd nie odważy się stanąć w jego obronie. Jak rekonkwistę bowiem, to rekonkwistę. Wprawdzie PSL nie jest razwiedce przeciwny, ale co innego małżeństwo z rozsądku, a co innego - z miłości. Świadczą o tym również znaki wskazujące, iż przez zbliżającym się terminem wyborów europejskich i prezydenckich razwiedka najwyraźniej wolałaby koalicję Platformy Obywatelskiej z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, niż ze „Stronnictwem” Waldemara Pawlaka. Niezależnie bowiem od akcji minister Julii Pitery, przed którą ktoś ci przygiął karku nawet mężnemu posłowi Kłopotkowi, ostatnio odezwał się nawet prawnuk Wincentego Witosa, oskarżając PSL-owskich dygnitarzy, że swego patrona traktują instrumentalnie. Czy to tylko przypadkowa zbieżność w czasie prawnuczej nadziei na zdyskontowanie tak szlachetnego pochodzenia („niech mi chociaż dyferencjał dadzą!”), czy też potomek został, jak to się mówi w razwiedkowym żargonie, „zadaniowany obiektowo” - tego, rzecz prosta, wiedzieć nie mogę, chociaż zbieżność tych suplikacji z akcją pani Pitery i ukorzeniem się posła Kłopotka nasuwa różne refleksje. Bo, powiedzmy sobie szczerze, cóż to za różnica, czy obok deklamacji o „tanim państwie”, zamiast, dajmy na to, katalogu potrzeb „wsi i rolnictwa”, pojawiły się deklamacje o „społecznej wrażliwości” i „państwie neutralnym światopoglądowo”? „Filantrop” też pewnie nie miałby nic przeciwko temu, bo z chłopami, chociaż niby postępowi, nigdy nic nie wiadomo; już Lenin zauważył, że posiadają oni aż dwie dusze: proletariusza i kułaka, a przecież wiadomo, że mniej wartościowe narody tubylcze duszy nie mają w ogóle, a w każdym razie - nie powinny. Więc tylko patrzeć, jak Helsińska Fundacja włączy się również do tej sprawy, tylko najpierw musi podnieść się nieubłagany palec. Skoro wszystko układa się tak pomyślnie, to nic dziwnego, że rozgorzał „spór” o wizerunek, jaki ma ozdabiać polska edycję euro, którego wprowadzenie premier Tusk zapowiedział na rok 2011. Najpoważniejszym kandydatem jest oczywiście Lech Wałęsa, którego kandydaturę popieram z całego serca. Gdyby chodziło o złotówkę, to co innego, ale o euro, na którym Orła już nie będzie - jak najbardziej. Na euro bowiem będzie tylko reszka. SM
Przymusowe badania ciężarnych Faszystowski „Rząd” PO-PSL kontynuuje ofensywę przeciwko Wolności: chce (za nasze pieniądze) zafundować wszystkim kobietom obowiązkowe badania piersi i szyjki (macicy). By nie naruszać zasady równości płci: mężczyznom badania prostaty. Jak producenci aparatów EKG zbiorą trochę na stosowną łapówkę, to i elektrokardiografia (raz na miesiąc? na kwartał? na tydzień?) stanie się obowiązkowa. Dla dobra obywateli, rzecz jasna. Teraz o Wielkiej Polityce. W całkowitej zgodzie z tym, co sugerowałem na blogu, w „Najwyższym CZAS!”-ie (38/08) pt. „Dziwne (pozornie) rzeczy” napisałem (o Gruzji, o aferze z ambasadorem USA w Sztokholnie): „Myślę, że to nie koniec. Neo-konie to bardzo pomysłowi ludzie - i lada moment się okaże, że coś wybuchło w Korei, albo coś napadło na ambasadę USA w Kairze... „.Nie trzeba było czekać nawet trzech dni. Najpierw coś ostrzelało ambasadę USA w Sanie (Jemen, nikt w ambasadzie nie odniósł najmniejszych obrażeń): » Prezydent Stanów Zjednoczonych Jerzy W. Bush oświadczył, że ataki na ambasadę USA w stolicy Jemenu Sanie przypominają, że USA prowadzą wojnę z ekstremistami. - Ten atak jest przypomnieniem, że jesteśmy w stanie wojny z ekstremistami, którzy gotowi są zabijać niewinnych ludzi, aby osiągnąć swoje ideologiczne cele - powiedział Bush po spotkaniu z generałem Dawidem Petraeusem, któremu dziękował za służbę w Iraku.- Jednym z celów tych ekstremistów jest zabijanie. Chcą, by Stany Zjednoczone straciły cierpliwość i wycofały się z pewnych regionów świata - dodał prezydent. - Chcemy pomóc rządom wygrać z ekstremistami. Chcemy, by ludzie mogli prowadzić normalne życie, by matki mogły wychowywać swoje dzieci w pokojowym otoczeniu, by dzieci te mogły mieć nadzieję i marzenia o lepszym świecie - przekonywał. W środę ambasada USA w Sanie została zaatakowana przez grupę napastników uzbrojonych w broń automatyczną i rakietowe granatniki przeciwpancerne. Przed ambasadą wybuchły dwa samochody-pułapki. Napastnicy prawdopodobnie próbowali dostać się na teren placówki. Zginęło 16 osób. Nikt z pracujących w ambasadzie Amerykanów nie odniósł obrażeń. Do ataku przyznał się Islamski Dżihad w Jemenie. Jednak (...) przedstawiciel Departamentu Stanu Sean McCormack ocenił, że akcja ma "wszelkie cechy ataków al-Kaidy" «. To jasne: wyborca w USA wie tylko, co to jest al-Qa'ida - i nie wolno mącić mu w głowie! A wczoraj Onet doniósł: „Korea Północna przygotowuje się do ponownego uruchomienia reaktora atomowego. Zdaniem Waszyngtonu, Koreę dzieli tylko krok od wznowienia programu nuklearnego. Władze w Phenianie oświadczyły ze swej strony, iż wznawiają prace nad atomem, a także nie chcą, by ich kraj, został usunięty z listy państw Osi Zła” Ciekawe, co im Biały Dom obiecał za takie oświadczenie... Widać przy tym, że jest to pełna lipa, bo dalej czytamy: „Amerykanie podkreślają jednak, iż możliwe, że wznowienie programu nuklearnego to, ze strony Korei Płn., część strategii negocjacyjnej. Amerykańscy technicy i kamery ONZ pozostają nadal w Yongbion, by monitorować proces demontażu instalacji nuklearnych, na co Phenian zgodził się kilka miesięcy wcześniej.” Potem idą rytualne pogróżki: „przedstawiciele administracji Busha oświadczyli, że Korea Płn. na własne życzenie skazuje się na dalszą izolację na arenie międzynarodowej. Rzecznik Departamentu Stanu Sean McCormack potwierdził, że Phenian jest o krok od ponownej aktywacji reaktora atomowego”. Ale obywatele USA mogą być spokojni, republikańska administracja czuwa: „Jak jednak dodał, Stany Zjednoczone przestrzegły już Koreę Płn. przed dążeniem do realizacji tego celu”. Pomyliłem się tylko o tyle, że napisałem, iż będzie to ambasada w Kairze - ale: nic straconego. Swoją drogą neo-konie mają pecha: wszystkie te wiadomości przykrywa kryzys finansowy w USA... PS. Wczoraj chciałem pokazać Freemasons' Hall w Chicago (najwyższy w swoim czasie budynek na świecie!), ale ponieważ został rozebrany (z uwagi na budowę pod nim metro) postanowiłem najpierw pokazać chałupkę masonów w Detroit. I tak jakoś wstawiłem Detroit do Illinois... A, rzut kamieniem przez Jeziorko... JKM
BARTOSZEWSKI I PRASA NIEMIECKA Media o ogromnym kapitale niemieckim w Polsce i media w RFN mają obecnie w naszym kraju niekwestionowanego pupila. Jest nim Władysław Bartoszewski, który podczas ostatniej kampanii wyborczej stał się ikoną i dumą Platformy Obywatelskiej. Powszechnie zaś krytykowany i wyszydzany jest w wielu niemieckich mediach prezydent Lech Kaczyński, który prowadzi wobec Niemiec politykę wolną od lizusowstwa i serwilizmu. Według raportu Europejskiej Federacji Dziennikarzy obcy kapitał - w trzech czwartych niemiecki - opanował 85 proc. rynku mediów w Europie Środkowej, w tym ponad 50 procent rynku prasowego (raport z 2003 roku nie uwzględnia powstałych w Polsce później „Dziennika” i „Polski” będących własnością Axel Springer oraz Bauer Media). Raport zawiera opinię, iż niemieccy właściciele potężnych mediów mieszczących się poza RFN wywierają na redakcje niektórych gazet wpływ, który nie zawsze odpowiada interesom tych krajów. Tymczasem w RFN nie istnieje żadne liczące się medium o polskim kapitale. Niemcy nie lubią, gdy obcy kapitał wtyka nos w kształtowanie niemieckiej opinii publicznej. I nie lubią twardych polskich polityków.
Niemieckie imperium w Polsce W raporcie EFD czytamy o „ogromnej skali zdominowania sektora medialnego przez zagraniczne grupy medialne”. I dalej: „To wielkie zagrożenie dla niezależnego dziennikarstwa i wolności myśli. Stary monopol państwa totalitarnego został w Europie Środkowej zamieniony na monopol obcego kapitału". W innym sprawozdaniu EFD napisano: „polskie prawo własności mediów drukowanych jest bardzo permisywne wobec zachodnich inwestorów”; „napływ inwestycji zagranicznych do polskich mediów spowodował pogorszenie się jakości oraz upadek ich bezstronności”. Obecna sytuacja jest w dużej mierze skutkiem sposobu likwidowania Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej "Prasa-Książka-Ruch" oraz nowelizacji prawa prasowego z czerwca 1989 r., umożliwiającej wydawcom zagranicznym tworzenie gazet i czasopism. W skład siedmiosobowej Komisji Likwidacyjnej - działającej w latach 1990-1992 - wchodził także Donald Tusk. Koncesje dla nowych wydawców przyznawano wówczas chaotycznie, bez żadnych limitów dla kapitału obcego. Tymczasem znakomita większość krajów demokratycznych zazdrośnie dba o swój rynek medialny. Na przykład w Kanadzie udział w nim kapitału obcego jest zerowy, w Portugalii może sięgać 10 procent, we Francji 20 procent, a na Węgrzech 40. Sytuacja Polski jest ewenementem na skalę światową. Jedynym polskim dziennikiem ogólnokrajowym, który jest w 100 procentach własnością polską, jest „Nasz Dziennik”. Pozostałe dzienniki ogólnopolskie oraz kluczowe dzienniki regionalne znajdują się głównie w rękach kapitału niemieckiego (częściowo lub w całości). Należy do nich „Fakt”, dziennik o największym nakładzie w kraju, oraz - wymieniam tylko media najbardziej opiniotwórcze - m.in. „Dziennik. Polska, Europa, Świat”, „Polska” , „Dziennik Bałtycki" (który wchłonął "Wieczór Wybrzeża"), "Dziennik Łódzki - Wiadomości Dnia", "Gazeta Krakowska”, „Gazeta Poznańska", "Głos Wielkopolski","Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska", "Trybuna Śląska", "Dziennik Zachodni", "Gazeta Olsztyńska”. „Bardzo niebezpieczne jest urabianie opinii publicznej przez zagraniczne media o monopolistycznej pozycji, zwłaszcza w środowiskach lokalnych. Może to zagrozić obiegowi informacji w naszym kraju, spowodować, że w dyskusji o ważnych dla Polaków sprawach moderatorem będą tylko zagraniczne podmioty" - twierdzi Stefan Bratkowski (za „Wprost24”). Gdy brytyjski Mecom przejął gazetę „Berliner Zeitung”, w tamtejszych mediach - w których kapitał obcy ma śladowy udział - rozpętała się prawdziwa histeria. Tymczasem podejmowanie tematu zdominowania polskiego rynku mediów przez kapitał niemiecki jest w Polsce obłożone anatemą. Sytuację tę podsumował na łamach „Rzeczpospolitej” profesor Zdzisław Krasnodębski:„Jeśli w Polsce już w ogóle nie można podejmować tego rodzaju problemów, nie narażając się na nagonkę, to należy poważnie obawiać się o wolność Polaków. (...) Jestem krytykiem uprawianej obecnie w Niemczech polityki pamięci, nie mam dobrego zdania o niemieckiej polityce wobec Polski i Rosji. Nie akceptowałem ataków prasy niemieckiej na prezydenta RP i poprzedniego premiera, niepokoi mnie postępujący brak autokrytycyzmu elity niemieckiej i energiczne dążenie do powiększania wpływów w Europie. Sądzę, że są to tendencje niedobre nie tylko dla Polski i Europy, ale i dla samych Niemiec”.
Slang Bartoszewskiego W latach 2005-2006 roku w Bonn i Berlinie prezentowana była głośna wystawa „Ucieczka, wypędzenie, integracja”. W materiałach wystawowych wspomniana została także osoba Władysława Bartoszewskiego. Polski polityk został w nich przedstawiony jako przeciwnik wystawy, pojednania polsko-niemieckiego i ogólnie jako postać negatywna, choć Bartoszewski i wcześniej, i później często występował w niemieckich kanałach telewizyjnych i był tam traktowany z szacunkiem. Podczas ostatniej kampanii wyborczej, podczas której Bartoszewski stał się krzykliwym eksponentem Platformy Obywatelskiej, rozdając bez opamiętania razy politykom PiS, wiele niemieckich mediów zaczęło manifestować wręcz uwielbienie dla jego osoby. A Bartoszewski nie przebierał i nie przebiera w słowach. Głównym obiektem jego ataków stał się do niedawna rządzący PiS oraz osoba prezydenta. Zresztą obydwu braciom Kaczyńskim oberwało się od Bartoszewskiego niejednokrotnie. A nie wolno zapominać, że to właśnie ci politycy stanowili od początku piastowania najwyższych urzędów w państwie obiekt złośliwych ataków i drwin wielu mediów niemieckich. Gdy w Niemczech podniosły się głosy żądające odszkodowań od Polski za ziemie i majątek przejęte przez Polskę po II wojnie światowej, reakcją premiera Kaczyńskiego było m.in. wezwanie do oszacowania materialnych strat poniesionych w tym okresie przez Polskę (aby ewentualnie wystąpić z kontrroszczeniami). Obydwaj politycy bardzo krytycznie reagowali na niemieckie pomysły w stylu utworzenia muzeum „Centrum przeciw Wypędzeniom” w Berlinie czy inne wypowiedzi i działania Eriki Steinbach (której obecna kanclerz Niemiec miała ostatnio obiecać wysokie stanowisko w tej instytucji). Mówiąc krótko, jak żaden inny premier, jak żaden inny prezydent bracia Kaczyńscy prowadzą politykę stanowczą i wolną od serwilizmu wobec Niemiec i Rosji. To się Niemcom i Rosjanom bardzo nie podoba. A pamiętajmy, że kumoterstwo Niemców i Rosjan - ponad głowami Polaków - ma swoje wielowiekowe tradycje. Podoba się natomiast miękka i nijaka polityka Platformy Obywatelskiej, a zwłaszcza akcje pana Bartoszewskiego. „Dyplomatołki”, „bydło”, „polska ciemnota”, „wyjce”, „paranoicy”, „nierządnicy” - ten język, mający opisywać politycznych przeciwników niezdarnie próbującej rządzić Platformy Obywatelskiej, nie budzi oburzenia niemieckich mediów. Wymierzony jest bowiem często w ludzi, którzy nie są skłonni kłaniać się Niemcom w pas. Władysław Bartoszewski: „Mamy do czynienia z bolszewizacją myślenia. Jedna partia, jeden przywódca, jedna dyrektywa, jedna myśl. Podnieś rękę, a ja wyję. A o co wyjesz, wyjcu?" - powiedział polityk na Westerplatte w obecności dziennikarzy podczas obchodów wybuchu II wojny światowej. Wypowiedź ta dotyczyła wydarzeń z obchodów rocznicy Porozumień Sierpniowych. Podczas ceremonii buczeniem i gwizdami publiczność kwitowała pojawiające się nazwisko Bogdana Borusewicza. Podobna sytuacja miała miejsce podczas ostatnich obchodów rocznicy powstania warszawskiego, gdy tłum buczał podczas wyczytywania nazwiska Bartoszewskiego. „Tam również przywiezione autobusami grupy zachowywały się karygodnie” - komentował on niedawno, nawiązując do teorii spiskowej. Bogdan Borusewicz ma niepodważalne zasługi w tworzeniu w czasach PRL wolnych związków zawodowych i w powstaniu „Solidarności”. Działalność polityczną Bartoszewskiego po 1989 roku oceniam raczej negatywnie - m.in. listek figowy dla rządów SLD - ale nie wolno nie doceniać godnej szacunku wojennej przeszłości Władysława Bartoszewskiego. Nie popieram też gwizdów i zakłócania ceremonii, które odbywają się ku czci i pamięci bohaterskich ludzi i ważnych faktów historycznych. Moją uwagę zwraca co innego. Oto pan Bartoszewski mówi nam o „bolszewizacji” i wyjcach, gdy sam dopuszcza się nagminnie bolszewizacji języka, myślenia i argumentacji polityczej. Tego nie chce dostrzec publicysta „Dziennika” Cezary Michalski (Axel Springer Polska), który ostatnio w tekście „Bartoszewski i wyjcy” opisuje ostatnie wydarzenie, nie wspominając słowem o wybrykach Bartoszewskiego, o chwiejnej postawie marszałka Senatu przy wyborze listy wyborczej, z której miał startować (ostatecznie został członkiem PO), o fochach Lecha Wałęsy (który odmówił udziału w gdańskiej uroczystości z racji udziału w niej prezydenta i prezesa IPN), o ostatniej książce Gontarczyka i Cenckiewicza. O tym, jak środowisko autorytetów, do których zaliczają się od dawna Mazowiecki czy Wałęsa - a ostatnio na dobre doszlusował do nich Bartoszewski - potraktowało Annę Walentynowicz czy małżeństwo Gwiazdów. Tekst Michalskiego jest pompatyczny, patetyczny i oderwany od bieżących realiów polskiej sceny publicznej. Autor pisze: „Kombatanci polskich wojen na górze wygwizdują kombatantów wojen prawdziwych. Ludzie, którym wydaje się, że cierpieli z rąk siepaczy Wałęsy, Mazowieckiego czy Tuska dają sobie prawo gwizdania na Bartoszewskiego, który w młodości trafił w ręce prawdziwych siepaczy, tych z gestapo, a potem tych z UB. (...) Parę lat temu, po aferze Rywina, liderzy polskiej prawicy obiecali nam odrodzenie polskiej polityki, odrodzenie ducha republikańskiego Polaków, odrodzenie patriotyzmu. Dzisiaj ten republikanizm został zredukowany do gwizdów tłumu, a patriotyzm do nazywania oponentów zdrajcami”. Co ma znaczyć owo „nazywanie oponentów zdrajcami”? Najpewniej działalność IPN, który ujawnia byłych agentów SB głównie w środowiskach, które nagle tak bliskie stały się ostatnio Michalskiemu i jego gazecie. Odrodzenie ducha republikanizmu? Autorstwa Wałęsy, Mazowieckiego, Bartoszewskiego i Tuska? Uśmiać się można do rozpuku. A co do tych, którzy ucierpieli z rąk wspomnianych "siepaczy", to sam Michalski ma tu dużo do powiedzenia. Ten bowiem kryptopostmodernista byłby dzisiaj gwiazdą „Gazety Wyborczej”, gdyby nie to, że na początku III RP znielubił się ze środowiskiem Mazowieckiego, Bartoszewskiego i Michnika. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie ulega wątpliwości, że dla polskich mediów i polskiej opinii publicznej lepiej by było, gdyby polscy publicyści siedzieli na stołkach wyprodukowanych za polskie pieniądze. Zwłaszcza wtedy, gdy są to stołki wysokie. Paweł Paliwoda