dyskretny urok klasy robotniczej 6WTPFM67B2EHZD2FN5RKLID4FB47MVMR7FWATOI


Opowieści z krypty

0x01 graphic


Dyskretny urok klasy robotniczej

Gdy chodziłem do szkoły, uczono mnie podziwu i

szacunku dla dzielnych robotników budujących nasze szczęście. Opowiadano mrożące

krew w żyłach historie powstania i dojścia do władzy Polskiej Zjednoczonej

Partii Robotniczej. Były capstrzyki, pochody pierwszomajowe, akademie i lekcje

wychowania obywatelskiego. Na plakatach stał u steru socjalistyczny Rambo w

rozchełstanej koszuli, z zamglonym wzrokiem skierowanym gdzieś daleko (uważałem

wówczas, iż mętne jego spojrzenie jest wynikiem troski o przyszłość narodu). Ba,

nawet John Lennon śpiewał wtedy: a working class hero is something to

be.

Moje pierwsze bliskie spotkanie III stopnia z

przedstawicielem klasy sprawiedliwych miało miejsce dopiero w Warszawie.

Odebrałem klucze od mieszkania i wybrałem się je obejrzeć. Po wyjściu z windy

pieszczącej nozdrza zapachem cementu i papierosów, znalazłem się na długim

korytarzu. Z przeciwnej strony ktoś się zbliżał wolnym, ciężkim krokiem. Był to

dorodny okaz robotnika w koszuli tak samo rozchełstanej jak na plakacie, jednak

nie wyzierał spod niej stallone'owski tors. Tłusty, obwisły brzuch wylewał się

na pobrudzone farbą pludry. Owe indywiduum, niemalże żywcem wyjęte z filmów

Felliniego, w jednej ręce trzymało wiadro, a w drugiej pędzel. Spływała z niego

świeża farba, znacząc białymi kropkami trasę przemieszczania się "artysty".

Szklanym wzrokiem spojrzał na mnie przez dym sączący się z trzymanego w ustach

peta. A potem ruszył dalej, roztaczając wszędzie intensywny aromat wody

ognistej.

Nieświadom historycznej powagi chwili, odszukałem drzwi swojego

mieszkania i wszedłem do środka. Trochę zrzedła mi mina na widok krzywych ścian,

zapaćkanych tynkiem okiennych zawiasów i byle jak osadzonych kontaktów. Długo

nie mogłem wyjść ze zgrozy i podziwu dla surrealisty, który zamontował

zlewozmywak pod oknem w kuchni. Wreszcie zajrzałem do łazienki. Wanna była

poobijana i brudna, natomiast w sedesie spoczywał powitalny prezent od

budowniczych: wielka zaschnięta kupa. Podpis klasy robotniczej.

Można by

powiedzieć, że ciężar gatunkowy owego znaleziska zaważył na całym moim życiu w

stolicy. A już z pewnością stał się symbolem radosnej działalności tak zwanych

fachowców, z których "usług" nie raz przyszło mi korzystać. Nie wspominam tych

chwil z rozrzewnieniem. Jednak kiedyś pękałem ze śmiechu, gdy Tadeusz Nyczek

(przyjaciel rodziny, który w 1976 roku zabrał mnie na koncert Procol Harum w

Nowej Hucie i nauczył jeść jajka smażone) opisywał swoje perypetie z

naturszczykiem wezwanym do reperacji ściany w łazience. Zjawił się kompletnie

pijany i na wstępie wyraził swoje niezadowolenie z powodu złożenia w spółdzielni

wniosku o dokonanie przeróbek. Bo należało dogadać się z nim i bezpośrednio jemu

zapłacić. A tak rachunek wystawi spółdzielnia, jemu zaś kapnie tylko procent.

Rozbieganym spojrzeniem obrzucił front pracy i zaproponował, że on może jeszcze

ten wniosek wycofać. Uzyskawszy zgodę i zaliczkę, radośnie oddalił się po

niezbędne narzędzia. Powrócił dopiero nazajutrz - cały szczęśliwy, że wycofał

wniosek, i pijany oczywiście nadal. Rozwalił pół ściany, wziął kolejną zaliczkę

na cement i odpłynął w sobie tylko znanym kierunku. Nie było go przez kilka

następnych dni. (Tadeusz Nyczek, Listy do Beksińskich, skoroszyt 2, pozycja

13, wersy od 21 do 28).

Łatwo się śmiać z cudzych perypetii, o wiele

trudniej radzić sobie z własnymi. Parkiet, który w latach osiemdziesiątych

położył w moim mieszkaniu pewien wyleniały mistrz, mógłby otrzymać specjalne

wyróżnienie na Wystawie Robót Spierdolonych. Boazeria w przedpokoju wygląda

lepiej, bowiem poprawiałem ją każdego wieczoru po wyjściu wykwalifikowanego

orła. Mnie więcej 20 lat temu wezwałem hydraulika ze spółdzielni, gdyż

przeciekała rura odpływowa od ubikacji. Przybył o jakiejś nieboskiej rannej

godzinie, upchnął szparę pakułami, spuścił wodę i poszedł. Po południu sedes

znowu stał w kałuży. Krew mnie zalała i przez następną godzinę bawiłem się

woskiem. Kazał pan, zrobił sam. Do dzisiaj nie cieknie. Nauczony tym

doświadczeniem, większość pozostałych robót u siebie wykonywałem

osobiście.

Jako mieszkaniec osiedla Służew nad Dolinką przez wiele lat

miałem przykrość przyglądać się budowie metra (do dziś nie potrafię uwierzyć, że

jeszcze się nie zawaliło). Często też moim oczom jawił się następujący obrazek:

rozkopana droga, postawione kolorowe rogatki i kilku prymitywów w brudnych

ferszalunkach, niedbale przycupniętych obok z petem w pysku i butelką piwa w

łapie. Sklep spożywczy z działem monopolowym zawsze był w bezpośredniej

bliskości miejsca "pracy". Doszedłem do wniosku, że ci ludzie po prostu krążą

tak po mieście i rozbijają obóz w pobliżu wódopoju. A żeby uzasadnić swoje

koczowanie w danym punkcie, rozkopują ulicę pod pretekstem jej naprawy. Znów

przypomina mi się Michael Douglas: Co się stało tej drodze? Jeszcze wczoraj

nią szedłem i była dobra!

I tak mijały lata. Zmieniła się sytuacja

polityczna. Nastały nowe czasy. Wiosną bieżącego roku postanowiłem przeprowadzić

remont generalny w niedawno zakupionym drugim mieszkaniu. Nadzór powierzyłem

wujkowi, który tak kocha przestawiać ściany, jak Kuba Rozpruwacz lubił haratać

prostytutki. Naczelny koordynator sprzężonych układów robotniczych w niedzielę

pomierzył pokoje, żeby kupić parkiet, a w poniedziałek - bez ostrzeżenia - ekipa

zaczęła zbijać tynki. Gdy zajrzałem tam we wtorek, natknąłem się w przedpokoju

na ścianę, której w tym miejscu wcześniej nie było. Inna ściana z kolei uległa

destrukcji. Wciąż z pełnym opadem szczęki zostałem załadowany do samochodu i

zawieziony na ul. Bartycką, gdzie musiałem na gwałt wybrać wannę, kabinę

prysznicową i umywalkę, bo "pracownicy nie będą czekać". Z rosnącym niepokojem

zauważyłem, że to wszystko nie zmieści się w łazience; jednak wuj był już w

swoim żywiole i spokojnie wyjaśnił, że ekipa właśnie przestawia drzwi i burzy

ściany. W obawie o swoje serce (jestem już w wieku zawałowym) postanowiłem

zostawić mu wolną rękę. Dzielni i sprawni post-socjalistyczni chłopcy wymienili

wszystkie drzwi, okna, parapety, kaloryfery. Przesunęli kilka ścian, dobudowali

jedną, ułożyli glazurę w łazience i ubikacji. Po miesiącu rzuciłem okiem na

rezultat. Nowa ściana była krzywa. Jeden kaloryfer był umocowany nierówno. Jeden

parapet pękł. Glazura i terakota została położona bez głowy i oleju - fugi na

podłodze nie pasowały do fug na ścianach. Okna w kuchni nie można było otworzyć,

bo samo się zamykało. Nigdzie nie było linii prostej ani kąta prostego. Jak za

starych dobrych czasów towarzysza Edwarda.

Poprawki trwały dwa miesiące.

Nadzorowałem je osobiście. Wuj powiedział, że ludzie w Oświęcimiu przeżyli kilka

lat, więc on ze mną jeszcze miesiąc wytrzyma. Odebrałem to jako komplement. Oraz

sam wziąłem się za uszczelnianie silikonem wanny i futryn. Doszedłem do wniosku,

że kwestię klasy robotniczej w tym kraju rozwiązać może tylko pluton

egzekucyjny. Co z tego, że teraz brudni panowie mają jednakowe, kolorowe

mundurki? Co z tego, że jest konkurencja? You're still fucking peasants as

far as I can see - śpiewał John Lennon w utworze Working Class Hero.

Miał rację.

TOMASZ BEKSIŃSKI
31 sierpnia 1999




"Tylko Rock" nr 11 (99) listopad

1999



© Faith Design inc.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dyskretny urok klasy robotniczej
Dyskretny urok działań na własną szkodę, Rozwój duchowy
Dyskretny urok PRL Kapuściska
Max Horkheimer – Niemoc niemieckiej klasy robotniczej (1934 rok)
Dyskretny urok burżuazji
Dyskretny urok psychoterapii Bartłomiej Dobroczyński, Magdalena E A Zielińska
SŁAWOMIR SOWIŃSKI dyskretny urok biurokracji
SŁAWOMIR SOWIŃSKI dyskretny urok biurokracji
Dyskretny urok wirtualnych bajek(1)
Dyskretny urok referencji
Tomasz Beksiński Dyskretny urok pająków
w2 klasy(1)
5 Algorytmy wyznaczania dyskretnej transformaty Fouriera (CPS)
C i c++ wykłady, klasy
Lekcja Przysposobienia Obronnego dla klasy pierwszej liceum ogólnokształcącego
01Zmienne losowe dyskretneid 3335 ppt

więcej podobnych podstron