Stanisław Michalkiewicz: Patos i groteska |
2004-09-03 (00:28) Najwyższy Czas |
|
9 lutego 1953 roku Rada Państwa PRL wydała dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych, uzależniający objęcie urzędu ordynariusza diecezji od zgody Prezydium Rządu, a proboszcza parafii - od zgody władz wojewódzkich. Był to wstęp do przekształcenia Kościoła katolickiego w Polsce w rodzaj "żywej cerkwi" złożonej albo od początku do końca z agentów, albo z ludzi całkowicie dyspozycyjnych wobec partii. W tym czasie partia zwerbowała tzw. księży patriotów stanowiących około kilkunastu procent duchowieństwa. Ale 8 maja 1953 roku biskupi polscy pod przewodnictwem Prymasa Wyszyńskiego ogłosili Memoriał, w którym znalazło się stwierdzenie: non possumus - nie możemy. "A gdyby się stało, że czynniki zewnętrzne będą nam uniemożliwiać powoływanie na stanowiska duchowne ludzi właściwych i kompetentnych, jesteśmy zdecydowani nie obsadzać ich raczej wcale niż oddawać religijne rządy dusz w ręce cesarskie" - napisał Prymas w liście do Bolesława Bieruta. Komuna odpowiedziała wzmożeniem represji. We wrześniu na 12 lat więzienia za "szpiegostwo" skazany został bp. Kaczmarek, a wkrótce potem aresztowano Prymasa.
Podczas ostatniej konwencji SLD Krzysztof Janik zapowiedział ideologiczną ofensywę, skierowana na promocję tzw. mniejszości, przede wszystkim "seksualnych" i "etnicznych", a Socjaldemokracja ustami swej tłustej baronessy Jolanty Banach zapowiedziała inicjatywy ustawodawcze, zmierzające do opodatkowania finansów kościelnych, poluzowania aborcji i promocji "mniejszości". Senat przegłosował poprawkę kasującą finansowanie składek na ubezpieczenie społeczne księży z Funduszu Kościelnego, finalizując tym samym rabunek własności Kościoła, któremu pozory legalności nadawała ustawa z 20 marca 1950 r. o utworzeniu tego Funduszu. Miał on być tworzony z dochodów ze skonfiskowanych nieruchomości kościelnych i przeznaczony na potrzeby duchowieństwa i działalność charytatywną. Obecnie Fundusz tworzony jest z dotacji budżetowej 78 mln zł. Gdzie w takim razie podziały się nieruchomości, że nie ma już z nich dochodu?
Podobnie jak za pierwszej komuny, oficerowie frontu ideologicznego również i teraz robią na odcinku wytwarzania odpowiedniej atmosfery. A cóż może lepiej sprzyjać atmosferze odpowiedniej dla walki z Kościołem, jeśli nie wytknięcie nieubłaganym palcem rozwydrzenia kleru? Do nagonki tym razem zatrąbił jako pierwszy gdański literat Paweł Huelle, który wstrzelił się w zapotrzebowanie powieścią "Weisser Dawidek", o - jakże by inaczej! - żydowskim chłopczyku, takim trójmiejskim mesjaszyku, którą "Gazeta Wyborcza" w swoim czasie obcmokała, jako "arcydzieło". Za takie przysługi trzeba płacić, podobnie jak za urzędnicze posady w telewizji, więc pan Huelle nieubłaganym palcem wskazał na księdza Henryka Jankowskiego, że swoją postawą... i tak dalej. Zaraz niezawisły sąd skierował donos do prokuratury o podejrzeniu seksualnych molestowań na plebanii, a usłużne "organy praworządności" organizowały dla oficerów frontu ideologicznego serwis codziennych przecieków. Ks. Jankowski w niedzielnym kazaniu uznał te działania za element "spisku judeokomuny wymierzonego w Kościół", co skrytykowało Centrum Szymona Wiesenthala, a 18 sierpnia "Gazeta Wyborcza" zażądała od abp. Gocłowskiego natychmiastowej dymisji prałata. Abp Gocłowski znalazł się wskutek tego w nader kłopotliwym położeniu, tym bardziej że z protestem przeciwko słowom użytym przez ks. Jankowskiego w kazaniu (to takie słowa są?) wystąpił do abp. Józefa Michalika prezes Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów, przedsiębiorca rozrywkowy Szymon Szurmiej, do którego przyłączyli się "Polacy pochodzenia żydowskiego". Szurmiej stawia sprawę jasno: dalsze pozostawanie księdza Jankowskiego na plebanii parafii Św. Brygidy będzie równoznaczne z "zezwoleniem na szerzenie nienawiści".
Krótko mówiąc, po 51 latach mamy do czynienia z próbą powrotu do sytuacji wytworzonej przez dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych, tyle że z próbą groteskową. Starszy Szechter w czasach dobrego fartu bez ceregieli skazałby księdza Jankowskiego na karę śmierci, jak nie za to, to za tamto. Młodszy Szechter, który w swoim czasie leżał plackiem przed księdzem Jankowskim, żeby tylko ochrzcił mu syna, już tylko szczuje swoich oficerów frontu ideologicznego, a oni raz kłapią dziobem, że ks. Jankowski "molestuje", potem - że wprawdzie nie "molestuje", ale "demoralizuje", bo "daje pieniądze". Ale Michnik im też podobno daje pieniądze, więc jak to właściwie jest z tą demoralizacją? Jak Michnik daje - to dobrze, a jak ks. Jankowski - to niedobrze? Na to wychodzi, zresztą "GW" zawsze stała na nieubłaganym stanowisku "Kościoła ubogiego". Bogata może być tylko Agora, to jasne. Ewentualnie Rywin, o ile nie bruździ Agorze. Nie da się wszelako ukryć, że młodszy Szechter, któremu najwyraźniej od własnej propagandy przewróciło się w głowie, naprawdę marzy o rządzie dusz w Polsce, w ramach Kościoła św. Judasza. Czyżby parafię Św. Brygidy upatrzył sobie za punkt startowy do tej kariery? Jakże inaczej tłumaczyć jego kategoryczne rozkazy wydawane arcybiskupowi Gocłowskiemu? Czego nie udało się Ochabowi, to uda się Szechterowi? Albo spółce Szechtera z przedsiębiorcą rozrywkowym Szurmiejem, ewentualnie "Polakami pochodzenia żydowskiego"? Rzeczywiście, historia powtarza się jako farsa. Prymas Wyszyński rzucał Bierutowi w twarz dumne słowa, że "jesteśmy zdecydowani nie obsadzać ich (stanowisk - S.M.) raczej wcale niż oddawać (...) w ręce cesarskie", i był w tym niekłamany patos mający za tło gotowość śmierci męczeńskiej. Tym razem jednak nie chodzi nawet o ręce "cesarskie", tylko co najwyżej pachciarskie, więc żadnego patosu, rzecz prosta, być tu nie może. Czy można zachować się w sposób patetyczny wobec uroszczeń pachciarzy? Nie można. Pozostaje tylko groteska.
Ciekawe, że w tym szaleństwie jest metoda. Jeśli nawet sytuacje patetyczne są z reguły niebezpieczne, to jednak Kościół w sytuacjach patetycznych radzi sobie raczej dobrze i z reguły przysparzają mu one szacunku i chwały. Gorzej z sytuacjami groteskowymi. Nawet nie dlatego, że Kościół nie umie sobie z nimi radzić, tylko dlatego, że uczestniczenie w sytuacjach groteskowych nie może nikomu przysporzyć ani szacunku, ani chwały. Z sytuacji groteskowych nie wynika bowiem nic, prócz śmieszności, a ta wypłucze każdy autorytet. Dlatego nieprzyjaciele Kościoła usiłują uwikłać go w sytuacje groteskowe; przepychanki z lesbijkami, pederastami, feministkami, zręcznie sterowanymi przez złość komuny i złoto "filantropów". Czy ks. Jankowski sam wpadł na tę "judeokomunę", czy to Duch Święty go natchnął - mniejsza z tym. Tak czy owak, trudno odmówić mu spostrzegawczości.