GREG BEAR
G艂owy
Porz膮dek jest ch艂odem, polityka - pe艂n膮 偶aru pasj膮. Narzucanie niew艂a艣ciwego porz膮dku skazuje na gniew, destrukcj臋, powolne konanie. Wszystko to sta艂o si臋 moim udzia艂em. Przeszed艂em przez fizyczne i duchowe piek艂o, straci艂em tych, kt贸rych kocha艂em, musia艂em te偶 wyzby膰 si臋 z艂udze艅. W moich snach powraca uporczywie jeden tylko obraz: wielkie srebrzyste ch艂odnie wysoko艣ci czterech pi臋ter, wisz膮ce nieruchomo w mrocznej pustce Lodowej Komory; bezg艂o艣na, ss膮ca energia pracuj膮cych bezustannie Pomp Chaosu; upiorne widmo mojej siostry, Rho, kt贸rej cia艂o roztapia si臋, znika; wyraz twarzy Williama Pierce'a, gdy napotka艂 swe przeznaczenie, odchodz膮c w absolutn膮 Cisz臋.
S膮dz臋, 偶e Rho i William nie 偶yj膮, cho膰 nigdy nie b臋d臋 tego ca艂kiem pewien. Zupe艂nie te偶 nie mam poj臋cia, co sta艂o si臋 z czterystu dziesi臋cioma g艂owami.
Komora Lodowa znajdowa艂a si臋 na g艂臋boko艣ci pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w pod szaropopielat膮 powierzchni膮 regolitu1 Oceanu Burz, dok艂adnie w centrum rozleg艂ych i prawie ca艂kiem pustych terytori贸w Rodziny Sandoval. Powsta艂a ona wskutek jednorazowej erupcji, jakby czkni臋cia wulkanu, kt贸re uformowa艂o t臋 “ba艅k臋” o szeroko艣ci prawie dziewi臋膰dziesi臋ciu metr贸w. Niegdy艣 by艂a wype艂niona wod膮 przes膮czaj膮c膮 si臋 z pobliskiego lodospadu.
Komora tworzy艂a swego czasu kopalni臋 przynosz膮c膮 spory zysk. Znajdowa艂o si臋 tu jedno z najobfitszych na Ksi臋偶ycu z艂贸偶 czystej wody w postaci lodowych bry艂, kt贸re jednak ju偶 dawno wyeksploatowano.
Rodzina, do kt贸rej nale偶臋, Zjednoczona Mnogo艣膰 Sandoval, nie pozby艂a si臋 Lodowej Komory, lecz zachowa艂a j膮, organizuj膮c tu stacj臋 hodowlan膮 przynosz膮c膮 jedynie straty. By艂o to zgodne z zasad膮 niepozostawiania 偶adnych cz艂onk贸w Rodziny bez zaj臋cia. W stacji zapewniano warunki 偶yciowe trzydziestu kilku ludziom zamiast, trzystu zamieszkuj膮cym niegdy艣 to miejsce. Obecnie baza przedstawia艂a op艂akany widok. By艂a 藕le zarz膮dzana i straszliwie zaniedbana. Jej korytarze i pomieszczenia, a to najgorsze z punku widzenia panuj膮cych na Ksi臋偶ycu obyczaj贸w, razi艂y nieopisanym brudem. Sama Lodowa Komora 艣wieci艂a pustkami, poniewa偶 nie wykorzystywano jej do 偶adnych rozs膮dnych cel贸w. Ju偶 dawno wyparowa艂 wype艂niaj膮cy j膮 niegdy艣 azot, kt贸ry zapewnia艂 odpowiedni膮 wilgotno艣膰. Dno Komory pokrywa艂 skalny rumosz - skutek wstrz膮s贸w ksi臋偶ycowej powierzchni.
W艂a艣nie to niego艣cinne miejsce upodoba艂 sobie m贸j szwagier, William Pierce, poszukuj膮c zera absolutnego, kt贸re jest ostateczn膮 granic膮 porz膮dku, spokoju i ciszy. Prosz膮c o mo偶liwo艣膰 u偶ycia do tego celu Lodowej Komory, William zarzeka艂 si臋, 偶e przemieni jej skalny rumosz w brylanty odkry膰 naukowych. W zamian za udost臋pnienie mu tego pustkowia Zjednoczona Mnogo艣膰 Sandoval b臋dzie mog艂a poszczyci膰 si臋 powa偶nym projektem naukowym, co podwy偶szy status Rodziny w ramach Tr贸jni, a w konsekwencji r贸wnie偶 jej pozycj臋 finansow膮. Baza w Lodowej Komorze stanie si臋 czym艣 wi臋cej ni偶 przestrzeni膮 偶yciow膮 kilkudziesi臋ciu bezrobotnych g贸rnik贸w, przebranych dla niepoznaki za farmer贸w. Za艣 on, William Pierce, zyska co艣 niezaprzeczalnie swojego, inspiruj膮cego, w co b臋dzie m贸g艂 zaanga偶owa膰 si臋 bez reszty.
Moja siostra, Rho, wspiera艂a m臋偶a jak mog艂a, u偶ywaj膮c przy tym ca艂ej energii i osobistego uroku oraz wykorzystuj膮c zaufanie naszego dziadka, dla kt贸rego by艂a chodz膮cym idea艂em.
Niezale偶nie od poparcia dziadka, ca艂膮 koncepcj臋 poddano szczeg贸艂owej analizie. Zaj臋li si臋 tym przedstawiciele Rodziny: finansi艣ci i przedsi臋biorcy, a tak偶e naukowcy oraz in偶ynierowie. Ci spo艣r贸d nich, kt贸rzy pracowali niegdy艣 z Williamem, znali jego niezwyk艂e uzdolnienia. Rho umiej臋tnie przeprowadza艂a projekt przez labirynt szczeg贸艂owych bada艅 i krytycznych obserwacji.
Losy projektu Williama wa偶y艂y si臋 d艂ugo, ale w ko艅cu przeszed艂 pomimo protest贸w finansist贸w i bardzo wstrzemi臋藕liwego poparcia kr臋g贸w naukowych.
Przyw贸dca naszej Zjednoczonej Mnogo艣ci, Thomas Sandoval-Rice, udzieli艂 swojej zgody bardzo niech臋tnie, ale w ko艅cu zatwierdzi艂 plan Williama. Musia艂 widocznie uzna膰, 偶e ryzykowny i ambitny projekt badawczy mo偶e si臋 przyda膰; czasy by艂y ci臋偶kie i wysoki presti偶 mia艂 rozstrzygaj膮ce znaczenie nawet dla Rodziny znajduj膮cej si臋 prawie na szczycie hierarchii.
Thomas postanowi艂 r贸wnie偶 u偶y膰 projektu jako swoistego poligonu dla zdolnych i obiecuj膮cych cz艂onk贸w Rodziny. Rho, bez mojej wiedzy, wymieni艂a mnie w艣r贸d kandydat贸w na wsp贸艂pracownik贸w projektu. Nagle okaza艂o si臋, 偶e musz臋 odegra膰 rol臋 znacznie przekraczaj膮c膮 moje mo偶liwo艣ci zar贸wno je艣li chodzi o wiek, jak i do艣wiadczenie. Zosta艂em mianowicie kierownikiem finansowym i g艂贸wnym zaopatrzeniowcem nowej stacji badawczej.
Wskutek wstawiennictwa siostry, a tak偶e zobowi膮zany lojalno艣ci膮 wobec mojej Rodziny, musia艂em przerwa膰 nauk臋 w Tranquil2 i stawi膰 si臋 w Bazie Lodowej Komory. Pierwsze wra偶enia, jakie odnios艂em, dalekie by艂y od entuzjazmu. Czu艂em. 呕e moim powo艂aniem s膮 raczej nauki humanistyczne, nie za艣 finansowe i kierowanie przedsi臋biorstwami. W oczach najbli偶szych marnowa艂em tu wiedz臋, kt贸r膮 zdoby艂em podczas studi贸w historii, filozofii oraz klasyk贸w ziemskiej literatury i sztuk pi臋knych.
Mimo to czu艂em, 偶e podo艂am nowym zadaniom. Mia艂em przecie偶 du偶e uzdolnienia techniczne - w mniejszym stopniu dotyczy艂y one nauk teoretycznych - oraz, skromny co prawda, udzia艂 w prowadzeniu rodzinnych finans贸w. Chcia艂em, by wszystko si臋 uda艂o cho膰by dlatego, 偶eby udowodni膰 rodzicom, 偶e m贸j humanistyczny umys艂 jest w stanie tego dokona膰.
Teoretycznie by艂em szefem projektu Williama, odpowiadaj膮c osobi艣cie przed finansowym kierownictwem Rodziny. Oczywi艣cie William bardzo szybko znalaz艂 spos贸b, by wtr膮ci膰 tu swoje trzy grosze. Zadecydowa艂 o tym m贸j brak do艣wiadczenia mia艂em w贸wczas zaledwie dwadzie艣cia lat, a William ju偶 trzydzie艣ci dwa.
We wn臋trzu Lodowej Komory stworzono warstw臋 izolacyjn膮 przez spryskanie jej 艣cian piank膮, kt贸ra zawiera艂a skalny py艂. Chroni艂a ona nadaj膮c膮 si臋 do oddychania atmosfer臋. Nadzorowa艂em te generalne porz膮dki. Istniej膮ce ju偶 pomieszczenia i korytarze zosta艂y odremontowane, a we wn臋trzu komory zainstalowano laboratorium zapewniaj膮ce badaczom niemal偶e sparta艅skie warunki pracy.
Od czas贸w, gdy wydobywano tu l贸d, w tutejszej bazie przechowywane by艂y gigantyczne ch艂odnie. Teraz przemieszczano je do wn臋trza Komory. Zapewnia艂y znacznie wi臋ksz膮 zdolno艣膰 ch艂odzenia ni偶 ta, kt贸rej potrzebowa艂 William.
Wibracja powoduje wzrost temperatury. Dzi臋ki temu, 偶e generatory mocy Lodowej Komory znajdowa艂y si臋 na powierzchni, ch艂odnie i umieszczone w laboratorium urz膮dzenia Williama by艂y odizolowane od ich ha艂asu i wzbudzanego przez nie pog艂osu. Absorpcj臋 resztek wibracji, kt贸re mog艂y zagrozi膰 urz膮dzeniom, zapewnia艂a skomplikowana sie膰 stalowych spr臋偶yn oraz amortyzuj膮ce pole si艂owe.
Tak偶e promienniki cieplne Lodowej Komory znajdowa艂y si臋 w pobli偶u powierzchni. Zosta艂y zainstalowane na g艂臋boko艣ci sze艣ciu metr贸w, w wiecznym cieniu, w szczelinach powierzchni Ksi臋偶yca. P艂aszczyzna radiacyjna ka偶dego z nich skierowana by艂a ku poch艂aniaj膮cej wszystko pustce kosmicznej przestrzeni.
Od rozpocz臋cia projektu min臋艂y trzy lata, a William wci膮偶 nie m贸g艂 uwie艅czy膰 go sukcesem. Domaga艂 si臋 coraz dziwaczniejszego i dro偶szego sprz臋tu. Coraz cz臋艣ciej te偶 spotyka艂 si臋 z odmow膮. W miar臋 up艂ywu czasu stawa艂 si臋 samotnikiem ulegaj膮cym zmienno艣ci nastroj贸w.
Spotka艂em Williama w przedsionku korytarza prowadz膮cego do Lodowej Komory, przy szybie g艂贸wnej windy. Zwykle widywali艣my si臋 jedynie w przej艣ciu, przemykaj膮c ch艂odnymi, wykutymi w skale korytarzami na trasie 艂膮cz膮cej kabiny mieszkalne z laboratorium. Tym razem William mia艂 ze sob膮 pude艂ko komputerowych plik贸w pami臋ciowych oraz miedziany solenoid; wygl膮da艂 na wzgl臋dnie zadowolonego.
By艂 cz艂owiekiem wysokim i smag艂ym. Mia艂 oko艂o dw贸ch metr贸w wzrostu, g艂臋boko osadzone, ciemne oczy, d艂ugi i w膮ski podbr贸dek, cienkie wargi, wyra藕ny do艂ek w brodzie. Jego w艂osy i brwi wydawa艂y si臋 czarne niczym kosmiczna przestrze艅. Tylko wtedy, gdy poch艂ania艂a go praca, bywa艂 spokojny i cichy. Gwa艂towno艣膰 i szorstko艣膰 by艂y dominuj膮cymi cechami Williama. Je艣li bra艂 udzia艂 w spotkaniu czy dyskusji na og贸lnoksi臋偶ycowej sieci 艂膮czno艣ci bez mityguj膮cego opiekuna, sw膮 pop臋dliwo艣ci膮 powodowa艂 nieomal samounicestwienie. Mimo to ludzie z najbli偶szego otoczenia Williama kochali go i obdarzali szacunkiem.
Wielu spo艣r贸d in偶ynier贸w Rodziny Sandoval uwa偶a艂o, i偶 William jest geniuszem techniki, kt贸remu pos艂uszne s膮 wszelkie narz臋dzia i maszyny. W trakcie tych rzadkich chwil, kiedy dane mi by艂o ogl膮da膰, gdy jego d艂onie pianisty sk艂aniaj膮 aparatur臋 do dzia艂ania jakby perswaduj膮c jej co艣, jakby uwodz膮c mechanizmy swym delikatnym dotykiem, by da艂y si臋 wkomponowa膰 w podporz膮dkowan膮 jednemu wsp贸lnemu celowi ca艂o艣膰, by艂em sk艂onny zgodzi膰 si臋 z opini膮 in偶ynier贸w. Mimo to bardziej kocha艂em Williama, ni偶 darzy艂em go szacunkiem.
Rho na sw贸j histeryczny spos贸b szala艂a za Williamem; poza tym, podobnie jak on, 偶y艂a jakby na przyspieszonych obrotach. Wydawa艂o si臋 cudem, 偶e oboje s膮 w stanie wsp贸艂pracowa膰 ze sob膮, i 偶e ich energia psychiczna sumuje si臋.
Zr贸wnali艣my krok.
- Rho wr贸ci艂a w艂a艣nie z Ziemi - powiedzia艂em. - Nadlatuje tutaj z Kosmoportu Jin.
- Odebra艂em wiadomo艣膰 - odpar艂 William. Szed艂 szybko i energicznie. Kilkakrotnie wybi艂 si臋 do skoku, muskaj膮c palcami sufit korytarza. Str膮ci艂 r臋kawic膮 nieco py艂u z pokrywaj膮cej go skalnej pianki. - Powinni艣my wezwa膰 robotnik贸w, 偶eby to zn贸w spryskali - zauwa偶y艂 tonem roztargnionym, tak jakby nie zale偶a艂o mu na tym, czy kto艣 go s艂ucha, czy nie. - Wiesz, Mike, w ko艅cu rozgryz艂em t臋 maszynk臋 do logiki kwantowej. To, co przekazuje mi interpretator, zaczyna mie膰 sens. Moje problemy s膮 ju偶 rozwi膮zane.
- Zawsze tak m贸wisz, dop贸ki nie powstrzyma ci臋 jaki艣 nowy, nie przewidziany efekt.
Zbli偶yli艣my si臋 do wielkich, okr膮g艂ych bia艂ych drzwi z p艂yty ceramicznej, b臋d膮cych wej艣ciem do Lodowej Komory. Stan臋li艣my przy bia艂ej, namalowanej na pod艂odze przez Williama trzy lata temu z charakterystycznym dla niego ca艂kowitym brakiem delikatno艣ci. Linia ta mog艂a zosta膰 przekroczona jedynie na zaproszenie gospodarza i w艂adcy tego miejsca, kt贸rym by艂 w艂a艣nie on.
W艂az otworzy艂 si臋 i ciep艂y powiew z Lodowej Komory wype艂ni艂 korytarz. W jej wn臋trzu panowa艂a zawsze wy偶sza temperatura ni偶 na zewn膮trz. Pracowa艂o tam przecie偶 ca艂e mn贸stwo wytwarzaj膮cej ciep艂o elektronicznej aparatury. Mimo to powietrze z komory pachnia艂o ch艂odem; by艂a to zagadka, kt贸rej nigdy nie zdo艂a艂em rozwik艂a膰.
- Uda艂o mi si臋 w ko艅cu okre艣li膰 藕r贸d艂o ubocznego promieniowania - stwierdzi艂 William. - To jaki艣 ziemski metal, w kt贸rym musi by膰 zawarto艣膰 py艂u radioaktywnego z dwudziestego wieku. - Poruszy艂 gwa艂townie r臋k膮. - Ju偶 zast膮pi艂em ten metal dobr膮, ksi臋偶ycow膮 stal膮. Zdo艂a艂em te偶 w艂a艣ciwie pod艂膮czy膰 Kwantowego Logika. Udziela ju偶 jasnych odpowiedzi na moje pytania... oczywi艣cie na tyle, na ile jest to mo偶liwe w wypadku logiki kwantowej. Prosz臋, nie niszcz moich z艂udze艅 akurat w tej chwili.
- Przepraszam.
Wielkodusznie wzruszy艂 ramionami.
- Chcia艂bym zobaczy膰, jak to wszystko dzia艂a - doda艂em odwa偶nie.
William zatrzyma艂 si臋 nagle. Twarz wykrzywi艂 mu grymas irytacji. Najwyra藕niej straci艂 dobry nastr贸j, jakby powr贸ci艂a dawna apatia.
- Przepraszam ci臋, Mike. Jestem durniem. Walczy艂e艣 przecie偶 o nasz wsp贸lny sukces. Zas艂u偶y艂e艣, 偶eby to zobaczy膰. Chod藕 ze mn膮.
Wsp贸lnie przekroczyli艣my bia艂膮 lini臋, a potem przeszli艣my przez czterdziestometrowy, szeroki na dwa metry pomost ze stalowych belek wzmacnianych pr臋tami. Po drugiej stronie znajdowa艂a si臋 Lodowa Komora.
William wysforowa艂 si臋 nieco, wchodz膮c pomi臋dzy strefy oddzia艂ywa艅 Pomp Chaosu. Zatrzyma艂em si臋 na chwil臋 przy tych owalnych formach pokrytych warstw膮 br膮zu, zamontowanych po obu stronach mostka. Przypomina艂y nieco rze藕by abstrakcyjne. Mimo swego pozornie nieutylitarnego kszta艂tu nale偶a艂y do najbardziej skomplikowanych i czu艂ych urz膮dze艅 Williama. Pracowa艂y nieprzerwanie, nawet wtedy, gdy nie by艂y pod艂膮czone do submolekularnych czujnik贸w.
Przechodz膮c pomi臋dzy pompami dozna艂em dziwnego uczucia. By艂 to wewn臋trzny skurcz lub dr偶enie, tak jakby moje cia艂o sta艂o si臋 nagle wielkim uchem ws艂uchanym w co艣, co mo偶na odr贸偶ni膰 od akustycznego t艂a jedynie z najwy偶szym trudem. By艂a to ledwie uchwytna, a jednak poch艂aniaj膮ca wszystko cisza. William spojrza艂 na mnie i u艣miechn膮艂 si臋 wsp贸艂czuj膮co.
- Upiorne uczucie, nieprawda偶?
- Nienawidz臋 tego - zgodzi艂em si臋.
- Masz prawo, ale wiedz, 偶e dla mnie to jest jak przepi臋kna muzyka... tak, to najpi臋kniejsza muzyka dla moich uszu.
Za Pompami Chaosu wisia艂a w przestrzeni Jama, po艂膮czona z mostem kr贸tkim i w膮skim chodnikiem. By艂a zamkni臋ta w stalowej klatce Faradaya3. Wewn膮trz niej znajdowa艂a si臋 kula o 艣rednicy jednego metra, zrobiona z kwarcu w idealnym stanie skupienia. Kula ta by艂a ponadto pokryta lustrzan膮 warstw膮 niobu. W 艣rodku, w ka偶dej z o艣miu izolowanych cel o 艣rednicy ludzkiego kciuka, znajdowa艂o si臋 mniej wi臋cej tysi膮c atom贸w miedzi. Ka偶da z tych cel otoczona by艂a przez osobny nadprzewodz膮cy elektromagnes. By艂y to czujniki nale偶膮ce zar贸wno do mikro-, jak i makro艣wiata, zdolne do detekcji makroskopowych temperatur, a r贸wnocze艣nie wystarczaj膮co ma艂e, by przynale偶e膰 do mikroskopijnej dziedziny zjawisk kwantowych. Nigdy nie pozwalano, by osi膮gn臋艂y temperatur臋 wy偶sz膮 ni偶 milion stopni Kelvina.
Laboratorium znajdowa艂o si臋 w ko艅cowej cz臋艣ci mostu. Na skonstruowanej ze stali platformie uda艂o si臋 wygospodarowa膰 mniej wi臋cej sto metr贸w przestrzeni u偶ytkowej, os艂oni臋tej ze wszystkich stron 艣cian膮 z tworzywa sztucznego.
Trzy spo艣r贸d czterech pot臋偶nych agregat贸w ch艂odz膮cych by艂y podwieszone pod znajduj膮c膮 si臋 wysoko w g贸rze kopu艂膮 Lodowej Komory na specjalnych, t艂umi膮cych wibracj臋 resorach i linach, wspomaganych przez pole antygrawitacyjne. Wygl膮da艂y niczym filary jakiej艣 艣wi膮tyni w tropikalnym lesie, wy艂aniaj膮ce si臋 spomi臋dzy d偶ungli przewod贸w i kabli. Ciep艂o, uboczny produkt pracy tych urz膮dze艅, by艂o transportowane elastycznymi przewodami poprzez rozpi臋t膮 pod kopu艂膮 siatk臋, chroni膮c膮 laboratorium przed od艂amkami ska艂. Dalej przechodzi艂o przez skaln膮 piank臋, kt贸r膮 pokryto wewn臋trzn膮 stron臋 kopu艂y, a偶 do zainstalowanych w szczelinach na powierzchni promiennik贸w cieplnych, ekspediuj膮cych 贸w zb臋dny produkt w przestrze艅.
Czwarty, ostatni, a zarazem najwi臋kszy z agregat贸w ch艂odniczych znajdowa艂 si臋 wprost ponad Jam膮 i by艂 zainstalowany na g贸rnej powierzchni kwarcowej kuli. Z pewnej odleg艂o艣ci agregat ch艂odniczy i Jama przypomina艂y razem nieco sp艂aszczony termometr rt臋ciowy starego typu, przy czym Jama mog艂a odgrywa膰 rol臋 ba艅ki na rt臋膰.
Laboratorium mia艂o kszta艂t litery “T” i sk艂ada艂o si臋 z czterech pomieszcze艅, z kt贸rych dwa tworzy艂y kresk臋 pionow膮, pozosta艂e dwa - po艂o偶one po bokach - poziom膮. Min臋li艣my z Williamem drzwi laboratorium, a w艂a艣ciwie zast臋puj膮c膮 je elastyczn膮 zas艂on臋, i weszli艣my do pierwszego pomieszczenia. Wype艂nia艂y je: niewielki metalowy st贸艂 oraz krzese艂ko, zdemontowane z艂膮cze logiczne4, pracuj膮ce w odst臋pach nanosekundowych5 oraz szafki pe艂ne kostek do z艂膮czy i dysk贸w komputerowych. W nast臋pnym pokoju znajdowa艂a si臋 wielka platforma, kt贸r膮 prawie w ca艂o艣ci zajmowa艂 sztuczny m贸zg, zwany przez Williama Kwantowym Logikiem. Wok贸艂 pozosta艂o jedynie oko艂o p贸艂 metra wolnego miejsca.
Na 艣cianie po lewej stronie znajdowa艂 si臋 - obecnie rzadko u偶ywany - pulpit sterowania r臋cznego oraz dwa okna, za kt贸rymi by艂a widoczna Jama. W pokoju tym panowa艂y cisza i ch艂贸d. W艂a艣nie ze wzgl臋du na spok贸j i bezruch przypomina艂 on nieco klasztorn膮 cel臋.
Niemal od pocz膮tku funkcjonowanie swego projektu William utrzymywa艂 w przedstawicielach Rodziny przekonanie, 偶e jego urz膮dzenia nie mog膮 by膰 odpowiednio sterowane ani przez najsprawniejszych operator贸w, ani najbardziej nawet skomplikowany komputerowy system kontroli. Oczywi艣cie czyni艂 to za po艣rednictwem moim oraz Rho, poniewa偶 nigdy nie pozwoliliby艣my, 偶eby sam, we w艂asnej osobie, rozmawia艂 z oficjelami. Wszystkie niepowodzenia zwi膮zane z projektem - jak twierdzi艂, gdy by艂 w ponurym nastroju - sprowadza艂y si臋 w gruncie rzeczy do jednej przyczyny: niemo偶no艣ci dostosowania si臋 jakichkolwiek makroskopowych kontroler贸w do spektrum wielko艣ci kwantowych, w kt贸rych operowa艂y czujniki.
Tym, czego potrzebowa艂 William - a w艂a艣ciwie czego potrzebowa艂 projekt - by艂 sztuczny m贸zg, pos艂uguj膮cy si臋 logik膮 kwantow膮. Tego rodzaju urz膮dzenia produkowano wy艂膮cznie na Ziemi, a tam obowi膮zywa艂 zakaz ich eksportu. Ze wzgl臋du na bardzo niewielk膮 produkcj臋, nie by艂y one dost臋pne na czarnym rynku Tr贸jni, koszty za艣 ich kupna oraz frachtu na Ksi臋偶yc z pomini臋ciem zwyk艂ych procedur celnych by艂y kolosalne. Ani ja, ani nawet Rho, nie byli艣my w stanie przekona膰 przedstawicieli Rodziny, aby zdecydowali si臋 na taki wydatek. Mia艂em wra偶enie, 偶e William wini za to osobi艣cie mnie.
Prze艂omem sta艂a si臋 dla nas wiadomo艣膰, 偶e jedno z azjatyckich konsorcj贸w przemys艂owych oferuje nieco zdezaktualizowany model sztucznego m贸zgu tego w艂a艣nie typu. William zadecydowa艂, 偶e owo urz膮dzenie b臋dzie wystarczaj膮ce do zaspokojenia potrzeb projektu, mimo i偶 ten model okre艣lano mianem “przestarza艂y”. By艂o ono r贸wnie偶 podejrzanie tanie i prawie na pewno nie nale偶a艂o do nowoczesnych. William zupe艂nie nie by艂 tym zmartwiony.
Ku zaskoczeniu wszystkich przedstawiciele Rodziny zaaprobowali ten wydatek. Najprawdopodobniej by艂 to swego rodzaju ostatni podarunek Sandovala-Rice'a dla Williama, a zarazem swoisty test, kt贸remu poddawa艂 on kierownika projektu. Mia艂o to oznacza膰, 偶e je艣li z艂o偶y on zapotrzebowanie na jakiekolwiek kolejne kosztowne urz膮dzenie, nie zarysowuj膮c r贸wnocze艣nie perspektywy sukcesu swoich bada膰, Lodowa Komora zostanie po prostu zamkni臋ta.
Rho wybra艂a si臋 na Ziemi臋, 偶eby ubi膰 interes z azjatyckim konsorcjum. Sztuczny m贸zg zosta艂 zapakowany i wys艂any. Dotar艂 na Ksi臋偶yc sze艣膰 tygodni przed nasz膮 wsp贸ln膮 wizyt膮 w Lodowej Komorze. Od czasu zakupu a偶 do wiadomo艣ci z Kosmoportu Jin nie mia艂em od Rho 偶adnej informacji na temat jej spodziewanego powrotu z Ziemi. Sp臋dzi艂a tam cztery dodatkowe tygodnie, a ja by艂em bardzo ciekaw, co te偶 mog艂a porabia膰 w tym czasie.
William pochyli艂 si臋 nad platform膮 i z dum膮 poklepa艂 sztuczny m贸zg.
- Nie wy艂膮czam go prawie nigdy - powiedzia艂. - Je艣li odniesiemy sukces, b臋dzie to w du偶ej mierze zas艂ug膮 Kwantowego Logika.
Samo urz膮dzenie zajmowa艂o oko艂o jednej trzeciej powierzchni platformy. Poni偶ej znajdowa艂y si臋 autonomiczne uk艂ady zasilania sztucznego m贸zgu. Zgodnie z obowi膮zuj膮cym w Tr贸jni prawem, wszystkie urz膮dzenia by艂y wyposa偶one w uk艂ady zasilania zdolne do ca艂orocznej pracy bez uzupe艂niania energii z zewn膮trz.
Pochyli艂em si臋 nad sztucznym m贸zgiem, wpatruj膮c si臋 w bia艂y cylindryczny pojemnik, stanowi膮cy jego os艂on臋.
- Jakby co, to kto dostanie Nobla: ty czy Logik? - zapyta艂em.
William potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 przecz膮co.
- Przecie偶 nikt spoza Ziemi nie dosta艂 jeszcze Nobla - odpar艂. - Oczywi艣cie, b臋d臋 mia艂 sw贸j udzia艂 w ewentualnym sukcesie - doda艂 po chwili - gdyby nie ja, to sk膮d Logik m贸g艂by si臋 dowiedzie膰, jaki problem nale偶y rozwi膮za膰?
Poczu艂em wdzi臋czno艣膰 dla swojego szwagra za to, 偶e odpowiedzia艂 sympatycznie na m贸j zjadliwy docinek.
- A co powiesz na temat tego? - delikatnie dotkn膮艂em palcem interpretatora. Zajmowa艂 drug膮 po艂ow臋 platformy i by艂 po艂膮czony z Logikiem za pomoc膮 艣wiat艂owod贸w grubo艣ci pi臋艣ci. Sam interpretator by艂 r贸wnie偶 rodzajem sztucznego m贸zgu. Przyjmowa艂 on zawi艂e rozwa偶ania Kwantowego Logika i t艂umaczy艂 je tak wiernie, jak to tylko by艂o mo偶liwe, na zrozumia艂y dla ludzi j臋zyk.
- Interpretator...? Sam w sobie jest nieledwie cudem.
- Powiedz mi co艣 o nim.
William spr贸bowa艂 mnie zbeszta膰.
- Wida膰, 偶e nie przestudiowa艂e艣 plik贸w - zarzuci艂 mi.
- By艂em zbyt zaj臋ty u偶eraniem si臋 z przedstawicielami Rodziny, 偶eby cokolwiek studiowa膰 - odpar艂em z zimn膮 krwi膮. - Poza tym sam przecie偶 wiesz, 偶e teoria nie jest moj膮 najmocniejsz膮 stron膮.
William przykl臋kn膮艂 naprzeciw mnie, za platform膮. Wygl膮da艂 na zamy艣lonego i pe艂nego czci dla spraw, o kt贸rych zamierza艂 m贸wi膰.
- Czyta艂e艣 kiedy艣 o Huang-Yi Hsu?
- Opowiedz mi o nim - odpar艂em cierpliwie. William westchn膮艂.
- Mo偶esz za to zap艂aci膰 jeszcze wi臋ksz膮 niewiedz膮, Mike. M贸g艂bym na przyk艂ad teraz ca艂kowicie wprowadzi膰 ci臋 w b艂膮d.
- Ufam ci, William - powiedzia艂em po prostu.
Zgodzi艂 si臋 z tym wspania艂omy艣lnie, cho膰 nie bez widocznego pow膮tpiewania, zapewne dotycz膮cego moich mo偶liwo艣ci zrozumienia jego wywod贸w.
- Ot贸偶 Huang-Yi Hsu wynalaz艂 swoj膮 post-boole'owsk膮6 tr贸jwarto艣ciow膮 logik臋 jeszcze przed rokiem 2010. Do 2030 nikt nie zwr贸ci艂 na ni膮 wi臋kszej uwagi. W tym czasie sam Huang-Yi Hsu ju偶 nie 偶y艂. Wola艂 pope艂ni膰 samob贸jstwo, ni偶 pogodzi膰 si臋 z Rz膮dami Siedmiu, ustanowionymi przez Bei-d偶inga. Ten Hsu by艂 genialnym facetem, ale jego spos贸b my艣lenia wydawa艂 si臋 w贸wczas kompletnie zwariowany. Dopiero p贸藕niej kilku fizyk贸w z Grupy Laboratoryjnej Kramera na Uniwersytecie Waszyngto艅skim odkry艂o, 偶e mog膮 zastosowa膰 to, co wymy艣li艂 Hsu, do rozwi膮zywania problem贸w logiki kwantowej. Okaza艂o si臋, 偶e logika post-boole'owska i kwantowa s膮 jakby dla siebie stworzone. Oko艂o roku 2060 zbudowany zosta艂 pierwszy sztuczny m贸zg, pos艂uguj膮cy si臋 logik膮 kwantow膮. Nie uznano tego jednak za sukces.
Na szcz臋艣cie obowi膮zywa艂 ju偶 w贸wczas zakaz wy艂膮czania bez zezwolenia s膮dowego sztucznych m贸zg贸w, kt贸re zosta艂y wcze艣niej aktywowane. Ale akurat z tym m贸zgiem nikt nie m贸g艂 si臋 dogada膰. Nie by艂 w stanie zrozumie膰 偶adnego z ludzkich j臋zyk贸w, bo ich logika r贸偶ni艂a si臋 zasadniczo od jego sposobu my艣lenia. Mike, ten umys艂 by艂 dla ludzi ca艂kowit膮 zagadk膮; wiedzieli, 偶e jest genialny, ale nie udawa艂o im si臋 przenikn膮膰 do jego wn臋trza. Sta艂 wi臋c bezu偶ytecznie w jednym z pomieszcze艅 Centrum Rozwoju Sztucznym M贸zg贸w Uniwersytetu Stanford, dop贸ki Roger Atkins... wiesz chyba, kto to by艂 Roger Atkins?
- William... - odezwa艂em si臋 b艂agalnie.
- No tak... a wi臋c sta艂 tam, dop贸ki Atkins nie wynalaz艂 podstawy wszelkich system贸w realnej logiki czynno艣ciowej, 艢wi臋tego Graala my艣li i j臋zyka, kr贸tko m贸wi膮c - interpretatora UTWL. Jego Uniwersalny T艂umacz Wszystkich Logik pozwoli艂 ludziom przem贸wi膰 wreszcie do Kwantowego Logika. To by艂, niestety, 艂ab臋dzi 艣piew Atkinsa - William westchn膮艂. - Zmar艂 rok p贸藕niej. A zatem - kontynuowa艂 mentorskim tonem - to - poklepa艂 d艂oni膮 interpretator, p艂askie, szare pude艂ko o powierzchni oko艂o pi臋tnastu i wysoko艣ci mniej wi臋cej dziewi臋ciu centymetr贸w - pozwala nam przemawia膰 do tego - dotkn膮艂 Kwantowego Logika.
- Dlaczego nikt do tej pory nie u偶y艂 Kwantowego Logika jako operatora innych urz膮dze艅? - zapyta艂em.
- Poniewa偶 Kwantowy Logik, a w ka偶dym razie ten Kwantowy Logik, nawet zaopatrzony w interpretator, jest kompletnym dziwol膮giem, nie nadaj膮cym si臋 prawie do wsp贸艂pracy - William stukn膮艂 w przycisk displeja i na powierzchni sztucznego m贸zgu pojawi艂a si臋 wielobarwna seria pask贸w oraz gmatwanina jakich艣 wykres贸w. - W艂a艣nie dlatego by艂 taki tani. Nie uznaje 偶adnych priorytet贸w, nie ma najmniejszego poczucia konieczno艣ci zaspokajania potrzeb swojego u偶ytkownika czy osi膮gania jakich艣 cel贸w. My艣li, ale wcale nie musi czegokolwiek rozwi膮zywa膰. Kwantowy Logik mo偶e jakby naszkicowa膰 sam膮 istot臋 problemu, zanim zrozumie jego 藕r贸d艂a i pytania, na kt贸re nale偶y odpowiedzie膰. Z naszego punktu widzenia wszystko, co robi, to jeden wielki ba艂agan. Bardzo cz臋sto formu艂uje on na przyk艂ad rozwi膮zanie jakiego艣 problemu, kt贸ry nie zosta艂 jeszcze postawiony. Potencjalnie jest w stanie robi膰 wszystko opr贸cz linearnego rozumowania, zgodnego z jednokierunkow膮 strza艂k膮 czasu. Co najmniej po艂owa jego wysi艂k贸w jest bezsensowna z punktu widzenia istot takich jak my: rozumuj膮cych i dzia艂aj膮cych w spos贸b celowy. Mimo to nie mog臋 eliminowa膰 tych jego pr贸b, jak przero艣ni臋tych ga艂臋zi 偶ywop艂otu, poniewa偶 wiem, 偶e gdzie艣 po艣r贸d nich le偶y rozwi膮zanie moich problem贸w, nawet je艣li jeszcze nie sformu艂owa艂em 偶adnego z nich lub te偶 nie u艣wiadamiam sobie w og贸le ich istnienia. Tak, Mike, to jest w艂a艣nie inteligencja post-boole'owska. Mimo, 偶e Kwantowy Logik funkcjonuje w czasie i przestrzeni, ca艂kowicie ignoruje stwarzane przez nie ograniczenia. Jest po prostu “dostrojony” do logiki zupe艂nie innego continuum czasoprzestrzennego: continuum Planca-Wheelera. Tam w艂a艣nie znajduje si臋 rozwi膮zanie mojego problemu.
- Na kiedy wyznaczy艂e艣 termin decyduj膮cej pr贸by?
- Za trzy tygodnie lub wcze艣niej, je艣li nie b臋dzie 偶adnych innych przeszk贸d.
- Czy jestem zaproszony?
- Dla wszystkich niedowiark贸w przygotowa艂em siedzenia w pierwszym rz臋dzie - odpar艂. - Odezwij si臋 do mnie, kiedy Rho ju偶 tu b臋dzie. Powiedz jej, 偶e z艂apa艂em byka za rogi.
Moje biuro znajdowa艂o si臋 przy granicy p贸艂nocnego obszaru uprawy, w odizolowanej, cylindrycznej komorze, kt贸ra s艂u偶y艂a kiedy艣 jako zbiornik skroplonej wody. Wielko艣膰 tego pomieszczenia znacznie przekracza艂a moje potrzeby. W gruncie rzeczy by艂o ono olbrzymie, tak 偶e moje 艂贸偶ko, biurko, szafki z segregatorami oraz pozosta艂e umeblowanie zajmowa艂o jedynie niewielki jego fragment, mniej wi臋cej pi臋膰 metr贸w kwadratowych w pobli偶u drzwi. Wszed艂em tam, usadowi艂em si臋 w wygodnym fotelu z poduszek powietrznych, wywo艂a艂em na ekranie Gie艂d臋 Tr贸jni - kursy walut w obszarze ekonomicznym Wielkich Planet, obejmuj膮cym Ziemi臋, Ksi臋偶yc i Marsa. W ten spos贸b zacz臋艂a si臋 moja codzienna kontrola stanu finansowego trustu Sandoval. W艂a艣nie przez takie wr贸偶enie z fus贸w mog艂em zwykle szacowa膰 roczne fundusze operacyjne Lodowej Komory.
Godzin臋 p贸藕niej na Amortyzatorze Czwartym wyl膮dowa艂 prom z moj膮 siostr膮 na pok艂adzie. By艂em w艂a艣nie poch艂oni臋ty ocen膮 stopnia realizacji nak艂ad贸w inwestycyjnych trustu, kiedy Rho odezwa艂a si臋 do mnie na drugim kanale 艂膮czno艣ci. Okaza艂o si臋, 偶e William nie odpowiada na swoim.
- Mike, pogratuluj mi! - us艂ysza艂em jej uradowany g艂os. - Mam co艣 naprawd臋 kapitalnego.
- Pewnie jaki艣 nowy ziemski wirus, na kt贸ry nie jeste艣my uodpornieni - stwierdzi艂em.
- Mike, to powa偶na sprawa.
- William prosi艂, 偶ebym przekaza艂 ci, 偶e jest bardzo blisko rozwi膮zania.
- To dobrze. A teraz pos艂uchaj...
- Gdzie jeste艣?
- W windzie dla personelu. Pos艂uchaj mnie...
- Tak?
- Ile dodatkowej pojemno艣ci ch艂odz膮cej ma William w swoich lod贸wkach?
- Naprawd臋 tego nie wiesz?
- Prosz臋 ci臋, Mike...
- Oko艂o o艣miu bilion贸w kalorii. Wiesz przecie偶, 偶e nie mamy tu problem贸w z pojemno艣ci膮 ch艂odz膮c膮.
- Przywioz艂am 艂adunek o obj臋to艣ci dwudziestu metr贸w sze艣ciennych. Zak艂adam, 偶e ma g臋sto艣膰 wody z du偶膮 zawarto艣ci膮 t艂uszczu. Czy to by艂by mniej wi臋cej dziewi膮ty stopie艅 ch艂odzenia? 艁adunek jest zanurzony w p艂ynnym azocie o temperaturze sze艣膰dziesi臋ciu stopni Kelvina. Dobrze by by艂o, gdyby uda艂o si臋 go jeszcze bardziej sch艂odzi膰, zw艂aszcza je艣li zdecydujemy si臋 na przechowywanie tego przez d艂u偶szy czas.
- Co to jest? Przeszmuglowa艂a艣 supernowoczesne mikroobwody, kt贸re ocal膮 ksi臋偶ycowy przemys艂?
- Chcia艂by艣, co? Nie, to nie jest nic a偶 tak niebezpiecznego. Chodzi o czterdzie艣ci do艣膰 starych pojemnik贸w Dewara7. S膮 zrobione z nierdzewnej stali i wyposa偶one w izolacj臋 pr贸偶niow膮.
- Czy w 艣rodku jest co艣, czym m贸g艂by si臋 zainteresowa膰 William?
- W膮tpi臋. Jak s膮dzisz, czy mog艂abym od razu skorzysta膰 z tej dodatkowej pojemno艣ci ch艂odz膮cej?
- William nigdy nie wykorzysta艂 tych dodatkowych mo偶liwo艣ci, nawet gdy zaczyna艂o mu jej brakowa膰. Ale nie wydaje mi si臋, 偶eby akurat teraz by艂 w nastroju do...
- Spotkajmy si臋 w domu. B臋dziemy mogli razem p贸j艣膰 do Williama i powiedzie膰 mu o tym.
- Chyba raczej “poprosi膰 go” - sprostowa艂em/
- Nie. W艂a艣nie “powiedzie膰” - twardo oznajmi艂a Rho. Dom Rodziny Pierce-Sandoval znajdowa艂 si臋 mniej wi臋cej dwie przecznice na po艂udnie od mojego biura, w niewielkiej odleg艂o艣ci od plantacji, opodal przyjemnego, ogrzewanego, dwa razy szerszego ni偶 zwykle otworu odkrywkowego dawnej kopalni, kt贸rego g艂adkie bia艂e 艣ciany pokryte by艂y sproszkowan膮 ska艂膮. Dopiero p贸艂 godziny po naszej rozmowie z Rho dotkn膮艂em d艂oni膮 tabliczki identyfikacyjnej na drzwiach tego domu, pozostawiwszy mojej siostrze czas na od艣wie偶enie si臋 po podr贸偶y z Krateru Kopernika, kt贸ra zwykle by艂a niezbyt luksusowa.
Gdy wszed艂em, Rho wy艂oni艂a si臋 z niszy k膮pielowej swojego mieszkania ubrana w mechaty zaw贸j z ksi臋偶ycowej bawe艂ny, okre艣lany tu s艂owem zaftig. Wstrz膮sn臋艂a g艂ow膮, odrzucaj膮c na plecy pukle swych pi臋knych, d艂ugich rudych w艂os贸w i znacz膮cym gestem wyci膮gn臋艂a w moj膮 stron臋 jak膮艣 broszur臋.
- S艂ysza艂e艣 kiedy艣 o Towarzystwie Ochronnym “Gwiezdny Czas”? - spyta艂a, podaj膮c mi bardzo stary druk oprawiony w b艂yszcz膮c膮 foli臋.
- Papier - stwierdzi艂em, delikatnie zwa偶ywszy go w r臋ce. - Prawdziwy, solidny papier.
- Na Ziemi mieli tego pe艂ne pud艂a. Ca艂y ich stos znajdowa艂 si臋 w zakurzonym k膮cie jednego z ziemskich biur. To pozosta艂o艣ci po najlepszym, platynowym okresie w ich historii. Wiedzia艂e艣 o tym?
- Nie - odpar艂em, przegl膮daj膮c pobie偶nie broszur臋. Zobaczy艂em tam m臋偶czyzn i kobiety w oszronionych kostiumach; szklane pojemniki wype艂nione tajemnicz膮 mg艂膮; puste pomieszczenia, kt贸re ch艂贸d pokry艂 delikatnym niebieskim odcieniem. By艂a tu te偶 reprodukcja obrazu przedstawiaj膮cego przysz艂o艣膰 widzian膮 oczyma artysty z pocz膮tk贸w dwudziestego pierwszego wieku: powierzchnia Ksi臋偶yca z dziwacznymi, przejrzystymi kopu艂ami. Pod nimi, jakby pod go艂ym niebem, znajduj膮 si臋 budowle. “Oferujemy Ci zmartwychwstanie w czasach spe艂nienia marze艅 rodzaju ludzkiego, czasach dojrza艂o艣ci i cud贸w...” - g艂osi艂 podpis pod obrazkiem.
- Zamro偶one cia艂a - wyja艣ni艂 Rho, gdy sta艂em tak z niewyra藕n膮 min膮
- Ach, wi臋c to tak - skonstatowa艂em z westchnieniem.
- Spo艂eczno艣膰, kt贸ra mia艂a sk艂ada膰 si臋 z trzystu siedemdziesi臋ciu jednostek. Przyj臋li jeszcze pi臋膰dziesi膮t dodatkowych przed ostatecznym terminem zamkni臋cia w 2064 roku.
- Czterysta dwadzie艣cia zamro偶onych cia艂? - spyta艂em.
- Tylko g艂贸w - sprostowa艂a. - Czterysta dwadzie艣cia indywidualnych istot ludzkich, kt贸re podda艂y si臋 dobrowolnej dekapitacji. Ka偶de z nich zap艂aci艂o za to w贸wczas p贸艂 miliona ziemskich dolar贸w. Przetrwa艂o czterysta dziesi臋膰, co stanowi liczb臋 doskonale mieszcz膮c膮 si臋 w ramach udzielonych przez firm臋 gwarancji.
- Masz na my艣li to, 偶e oni zostali o偶ywieni? - spyta艂em, nie wierz膮c w艂asnym uszom.
- Ale偶 nie... - odpar艂a, pogardliwym spojrzeniem kwituj膮c moj膮 ignorancj臋. - Chyba wiesz o tym, 偶e nikomu jeszcze nie uda艂o si臋 przywr贸ci膰 do 偶ycia hibernowanej ludzkiej istoty. To jest czterysta dziesi臋膰 ludzkich jednostek, kt贸re mo偶na o偶ywi膰 jedynie teoretycznie. Nie mo偶emy ich reaktywowa膰, ale Zjednoczona Mnogo艣膰 Cailetet posiada doskonale rozwini臋te mo偶liwo艣ci przechowywania ludzkich m贸zg贸w i badania ich za pomoc膮 skanera.
- S艂ysza艂em o tym, ale s膮dzi艂em, 偶e dotyczy to 偶ywych ludzi.
Niecierpliwym gestem oddali艂a moje obiekcje.
- A czy nie s艂ysza艂e艣 przypadkiem, 偶e Zjednoczona Mnogo艣膰 Onnes posiada nowe procesory logiczne dla ca艂ych grup ludzkich j臋zyk贸w wewn臋trznych? Studiujesz przecie偶 na bie偶膮co kopie ich zapotrzebowa膰 finansowych nadchodz膮ce z bank贸w centralnych, prospekty patentowe. Nie wiesz nic na ten temat?
- S艂ysza艂em co艣 o ich osi膮gni臋ciach na tym polu.
- Je偶eli to prawda i je偶eli uda nam si臋 wypracowa膰 porozumienie pomi臋dzy trzema Zjednoczonymi Mnogo艣ciami, to dajcie mi tylko par臋 tygodni czasu, a b臋d臋 mog艂a odczyta膰 zawarto艣膰 pami臋ci tych g艂贸w. B臋d臋 mog艂a powiedzie膰 wam, jakie s膮 ich wspomnienia i o czym my艣leli w swym aktywnym 偶yciu. B臋d臋 w stanie to uczyni膰, nie naruszaj膮c ani jednego zamro偶onego neuronu. Mo偶emy to zrobi膰 wcze艣niej ni偶 ktokolwiek na Ziemi i gdziekolwiek w znanym Kosmosie.
Spojrza艂em na ni膮 w spos贸b, kt贸ry, jak si臋 obawiam, nie wyra偶a艂 w pe艂ni braterskiego szacunku dla jej osoby.
- Bardzo stary i przykurzony pomys艂 - powiedzia艂em.
- To w艂asny m贸zg powiniene艣 oczy艣ci膰 z kurzu, Mike - odpar艂a. - M贸wi臋 zupe艂nie powa偶nie. G艂owy s膮 ju偶 w drodze tutaj. Podpisa艂am zobowi膮zanie, 偶e trust Sandoval zajmie si臋 ich przechowywaniem.
- Podpisa艂a艣 kontrakt w imieniu Zjednoczonej Mnogo艣ci? - z艂apa艂em si臋 za g艂ow臋.
- Mam na to pozwolenie.
- Kto tak powiedzia艂? Jezu Chryste, Rho, zrobi艂a艣 to nie porozumiewaj膮c si臋 z nikim...
- Mike, to b臋dzie najwi臋ksza antropologiczna rewelacja w ca艂ej historii Ksi臋偶yca! Pomy艣l, czterysta dziesi臋膰 ziemskich g艂贸w...
- Umarlaki! - 偶achn膮艂em si臋.
- Tak, ale idealnie zachowani w bardzo niskiej temperaturze. W najgorszym wypadku m贸g艂 nast膮pi膰 minimalny rozk艂ad.
- Ale, Rho - nie wytrzyma艂em. - Komu s膮 potrzebne te zamro偶one g艂owy?
- Musia艂am licytowa膰 si臋 z czterema innymi antropologami, 偶eby je zdoby膰. Trzech spo艣r贸d nich by艂o z Marsa, a jeden z kt贸rej艣 z pomniejszych planet.
- Licytowa膰 si臋? - spyta艂em nieprzytomnie.
- Wygra艂am - pochwali艂a si臋 Rho.
- Nie mia艂a艣 a偶 takich pe艂nomocnictw.
- Owszem, mia艂am, zgodnie z kart膮 ochrony d贸br Rodziny. Wystarczy do niej zajrze膰. “Wszyscy cz艂onkowie rodziny i ich uznani spadkobiercy - i tak dalej, i tak dalej - maj膮 woln膮 r臋k臋 w wydawaniu pieni臋dzy - oczywi艣cie w granicach przyzwoito艣ci - w celu ochrony wszelkich 艣wiadectw i innego rodzaju spu艣cizny Rodziny, a tak偶e ochrony dobrego imienia oraz d贸br materialnych nale偶膮cych do wszystkich jej uznanych spadkobierc贸w” - zacytowa艂a.
Zamurowa艂o mnie.
- Co? - zapyta艂em zszokowany. Jej pe艂ne triumfu spojrzenie by艂o niczym wzrok drapie偶nika.
- Robert i Emilia Sandoval - powiedzia艂a niespiesznie - jak zapewne pami臋tasz, zmarli na Ziemi. Oboje byli cz艂onkami Towarzystwa “Gwiezdny Czas”.
Szcz臋ka opad艂a mi ca艂kowicie. Wiedzia艂em oczywi艣cie, 偶e Robert I Emilia Sandoval, nasi prapradziadowie, byli pierwszymi lud藕mi, kt贸rzy kochali si臋 na Ksi臋偶ycu. Dziewi臋膰 miesi臋cy p贸藕niej stali si臋 pierwszymi rodzicami na Srebrnym Globie, daj膮c 偶ycie naszej prababci Deirdre. Gdy oboje byli ju偶 nieco starszawi, powr贸cili na Ziemi臋 - do Oregonu w starych, dobrych Stanach. Dziecko pozosta艂o na Ksi臋偶ycu.
- Oboje wst膮pili do Towarzystwa Ochronnego “Gwiezdny Czas”. Uczyni艂o to w贸wczas wielu s艂ynnych ludzi - stwierdzi艂a Rho.
- A zatem...? - spyta艂em niecierpliwie. Moja ciekawo艣膰 dosi臋g艂a szczytu.
- Musz膮 by膰 w tej grupie. To zagwarantowane przez Towarzystwo.
- Rozalindo, co m贸wisz?! - wykrzykn膮艂em, zupe艂nie jakbym dowiedzia艂 si臋 w艂a艣nie, 偶e umar艂 kto艣 bliski. Poczu艂em nagle na swych barkach brzemi臋 przeznaczenia, kt贸re rz膮dzi losem pokole艅. - Czy oni powr贸c膮 do 偶ycia?
- Nie przejmuj si臋 - uspokoi艂a mnie. - Nikt o tym nie wie opr贸cz powiernik贸w Towarzystwa, mnie... a teraz tak偶e ciebie.
- Prapradziadunio i praprababunia... - skonstatowa艂em z nies艂abn膮cym zdumienie.
Rho u艣miechn臋艂a si臋 do mnie u艣miechem, kt贸ry zawsze powodowa艂, 偶e mia艂em ochot臋 j膮 uderzy膰.
- Czy偶 to nie wspania艂e? - spyta艂a.
William pochodzi艂 z nie zjednoczonej ksi臋偶ycowej rodziny - Pierce'owie zamieszkiwali Baz臋 Badawcz膮 Numer Trzy w Kraterze Kopernika. Jednak nawet nie zrzeszona rodzina ksi臋偶ycowa nie sk艂ada si臋 wy艂膮cznie z os贸b wywodz膮cych si臋 od jednej matki i jednego ojca, lecz stanowi 艣ci艣le zwi膮zan膮 spo艂eczno艣膰 osadnik贸w sponsorowanych z jednego 藕r贸d艂a. Wsp贸lnota ta w pocie czo艂a ryje pod powierzchni膮, zak艂ada nowe obszary uprawy, powi臋kszaj膮c terytorium i pomna偶aj膮c zaludnienie Srebrnego Globu. Poszczeg贸lni cz艂onkowie tej spo艂eczno艣ci z regu艂y zachowuj膮 swoje nazwiska b膮d藕 przydomki, ale deklaruj膮 wierno艣膰 wobec g艂贸wnej rodziny nawet wtedy, gdy - jak czasami si臋 zdarza艂o - wszyscy jej cz艂onkowie ju偶 zmarli.
Podobnie jak nasza rodzina, Zjednoczona Mnogo艣膰 Sandoval, Pierce'owie nale偶eli do pi臋tnastki rodzin, kt贸re w pierwszej kolejno艣ci osiedli艂y si臋 na Ksi臋偶ycu, w roku 2019. Jak twierdz膮 nieoficjalnie opowie艣ci z pocz膮tk贸w ksi臋偶ycowego osadnictwa, byli oni do艣膰 dziwn膮 spo艂eczno艣ci膮: trzymali si臋 zawsze na uboczu i niech臋tnie kontaktowali z nowymi osadnikami. Rodziny, kt贸re na pocz膮tku osiedli艂y si臋 na Ksi臋偶ycu - zwane Pierwszymi - rozproszy艂y si臋 po ca艂ej jego powierzchni, nawi膮zuj膮c i zrywaj膮c przymierza ewentualnie 艂膮cz膮c si臋, pod wp艂ywem presji Ziemi, w zwi膮zki ekonomiczne nazwane p贸藕niej Zjednoczonymi Mnogo艣ciami. Pierce'owie nie po艂膮czyli si臋 z 偶adn膮 z powstaj膮cych Mnogo艣ci, chocia偶 nawi膮zywali lu藕ne przymierza z innymi rodzinami.
Rodziny nie po艂膮czone w Mnogo艣ci zwykle nie prosperuj膮 dobrze. Pierce'owie stracili swe wp艂ywy, mimo 偶e nale偶eli do grupy Rodzin Pierwszych. Skompromitowali si臋 ostatecznie wsp贸艂prac膮 z rz膮dami ziemskich pa艅stw w czasie Roz艂amu. Ziemia zerwa艂a wtedy zwi膮zki z Ksi臋偶ycem, by ukara膰 nas za nasz膮 zarozumia艂o艣膰 wyra偶aj膮c膮 si臋 w d膮偶eniu do niepodleg艂o艣ci. Od tego czasu na wiele dziesi臋cioleci Pierce'owie i im podobni stali si臋 kim艣 w rodzaju spo艂ecznych wyrzutk贸w.
W przeciwie艅stwie do nich, zjednoczone superrodziny znakomicie poradzi艂y sobie ze spowodowanym przez Roz艂am kryzysem.
Pierce'owie i wi臋kszo艣膰 podobnych im nie zjednoczonych rodzin, kierowani ub贸stwem i uraz膮 do Zjednoczonych Mnogo艣ci, w roku 2094 zaoferowali swoje us艂ugi francusko-polskiej stacji technologicznej w Kraterze Kopernika i w ten spos贸b ostatecznie w艂膮czyli si臋 w g艂贸wny nurt poroz艂amowej ekonomiki Ksi臋偶yca.
Mimo to potomkowie Pierce'贸w a偶 do dnia dzisiejszego spotykali si臋 z przejawami wyczuwalnych uprzedze艅 ze strony ksi臋偶ycowej spo艂eczno艣ci. Zyskali niedobr膮 s艂aw臋 nieokrzesanej bandy i przestawali wy艂膮cznie sami ze sob膮 we wn臋trzu oraz wok贸艂 stacji w Kraterze Kopernika.
Te uwarunkowania w oczywisty spos贸b wp艂yn臋艂y na Williama, gdy by艂 dzieckiem, i spowodowa艂y, i偶 sta艂 si臋 cz艂owiekiem nieodgadnionym.
Gdy moja siostra spotka艂a Williama na ta艅cach w Kraterze Kopernika, poderwa艂a go. On by艂 zbyt nie艣mia艂y i pe艂en uprzedze艅, by przegada膰 j膮. W ko艅cu poprosi艂a go, by jako jej m膮偶 sta艂 si臋 cz艂onkiem Zjednoczonej Mnogo艣ci Sandoval. William musia艂 potem wytrzyma膰 szczeg贸艂owe badanie swojej osoby przez dziesi膮tki podejrzliwych i niezdecydowanych przedstawicieli Rodziny.
Williamowi brakowa艂o instynktownego niemal d膮偶enia do 偶ycia w harmonii ze zbiorowo艣ci膮, charakteryzuj膮cego ka偶de dziecko wychowane w Zjednoczonej Mnogo艣ci; w epoce bezwzgl臋dny jednostek, doskonale przystosowanych do jeszcze bardziej bezwzgl臋dnych i wymagaj膮cych spo艂eczno艣ci, on by艂 samotnikiem: porywczym, lecz sentymentalnym, lojalnym, lecz krytycznym, b艂yskotliwym, ale sk艂onnym r贸wnocze艣nie do podejmowania zada艅 tak trudnych, i偶 wydawa艂o si臋, 偶e jego przeznaczeniem jest zawsze przegrywa膰.
W czasie tych pe艂nych napi臋cia miesi臋cy William pod nieustann膮 opiek膮 Rho da艂 jednak b艂yskotliwe przedstawienie, narzucaj膮c sobie uprzejmy i pe艂en pokory spos贸b bycia. Spowodowa艂o to, i偶 zosta艂 przyj臋ty do Zjednoczonej Mnogo艣ci Sandoval.
Rho by艂a kim艣 w rodzaju ksi臋偶ycowej ksi臋偶niczki. Genetycznie pochodzi艂a z rodu Sandoval, b臋d膮c w prostej linii praprawnuczk膮 Roberta i Emilii Sandoval. Jej przysz艂o艣膰 stanowi艂a przedmiot troski zbyt wielu os贸b, w zwi膮zku z czym Rho przyj臋艂a postaw臋 pe艂nego przekory indywidualizmu. Fakt, i偶 zwi膮za艂a si臋 z kim艣 takim, jak przedstawiciel rodziny Pierce'贸w, by艂 - bior膮c pod uwag臋 jej charakter i wychowanie - zar贸wno mo偶liwy do przewidzenia, jak i szokuj膮cy.
Jednak dawne uprzedzenia z czasem znacznie os艂ab艂y. Pomimo w膮tpliwo艣ci nadopieku艅czych “ciotek” i “wujk贸w” Rho oraz napi臋膰 zwi膮zanych z wprowadzaniem do rodziny i 艣lubem, a tak偶e pomimo sporadycznych powrot贸w do swego szorstkiego sposobu bycia, William wkr贸tce okaza艂 si臋 cennym uzupe艂nieniem naszej rodziny. By艂 b艂yskotliwym projektantem i teoretykiem. Przez cztery lata wspiera艂 w istotny spos贸b wiele spo艣r贸d naszych naukowych przedsi臋wzi臋膰; jednak fakt, i偶 by艂 jedynie pomocnikiem, cz艂owiekiem pe艂ni膮cym rol臋 w pewnym sensie us艂ugow膮, musia艂 g艂臋boko rani膰 jego godno艣膰.
Mia艂em pi臋tna艣cie lat, gdy Rho i William pobrali si臋, dziewi臋tna艣cie za艣, gdy m贸j szwagier ostatecznie zerwa艂 ze swoj膮 mniej lub bardziej s艂u偶alcz膮 mask膮, prosz膮c o mo偶no艣膰 kierowania eksperymentem w Lodowej Komorze. Nigdy nie zrozumia艂em w pe艂ni ich wzajemnej fascynacji; ksi臋偶ycowa ksi臋偶niczka zwabiona przez potomka rodziny banit贸w. Ale jedno by艂o pewne: cokolwiek William uczyni艂, by rozpali膰 w Rho uczucia dla siebie, ona odp艂aci艂a mu za to z nawi膮zk膮.
Pomog艂em Rho przygotowa膰 argumenty do ewentualnej dyskusji i po godzinie wyruszyli艣my wsp贸lnie do Lodowej Komory.
Mia艂a absolutn膮 racj臋: jako Sandovalowie mieli艣my obowi膮zek chroni膰 dobre imi臋 Zjednoczonej Mnogo艣ci Sandoval oraz jej spadkobierc贸w, co - zgodnie nawet z najsurowsz膮 logik膮 prawa - obejmowa艂o za艂o偶ycieli rdzennej ga艂臋zi naszego rodu.
Ca艂kiem inn膮 spraw膮 by艂o to, 偶e mieli艣my r贸wnocze艣nie przyj膮膰 czterysta osiem ca艂kiem obcych jednostek... Ale jak s艂usznie zauwa偶y艂a Rho, bardzo trudno jest obecnie jakiejkolwiek spo艂eczno艣ci sprzedawa膰 pojedynczych zamro偶onych ludzi. Oczywi艣cie nikomu nie przysz艂oby do g艂owy, 偶e sprowadzanie na Ksi臋偶yc takiej obfito艣ci mo偶liwej do wykorzystania informacji jest z艂ym pomys艂em. Stara, znu偶ona Ziemia ju偶 ich nie chcia艂a; byli dla niej jedynie dodatkowymi zamro偶onymi cia艂ami na 艣wiecie, kt贸ry dos艂ownie dusi艂 si臋 od ich nadmiaru. Te by艂y jedynie anonimowymi g艂owami, 艣ci臋tymi na pocz膮tku dwudziestego pierwszego wieku. By艂y pozbawione jakiejkolwiek przynale偶no艣ci pa艅stwowej, niemal偶e wyj臋te spod prawa. Nie obejmowa艂y ich 偶adne normy ludzkie, z wyj膮tkiem ochrony wynikaj膮cej z faktu zap艂acenia pieni臋dzy oraz istnienia chyl膮cej si臋 ku upadkowi fundacji “Gwiezdny Czas”.
Towarzystwo Ochronne o tej nazwie de facto nie sprzedawa艂o nikogo ani niczego. Po prostu przekazywa艂o swoich cz艂onk贸w, ruchomo艣ci oraz zobowi膮zania Zjednoczonej Mnogo艣ci Sandoval do czasu ca艂kowitego rozpadu pierwotnej spo艂eczno艣ci zamro偶onych g艂贸w; m贸wi膮c kr贸tko, po stu dziesi臋ciu latach Towarzystwo w ko艅cu wyp艂ywa艂o brzuchem do g贸ry niczym 艣ni臋ta ryba. Bankructwo by艂o przestarza艂ym terminem; teraz okre艣la艂o si臋 to mianem “ca艂kowitego wyczerpania zasob贸w i 艣rodk贸w”. Niech i tak b臋dzie; w ko艅cu gwarantowa艂o swoim cz艂onkom za艂o偶ycielom tylko sze艣膰dziesi膮t jeden lat czu艂ej i pe艂nej mi艂o艣ci opieki. Po up艂ywie tego czasu mo偶na ich by艂o z powodzeniem ogrza膰 do temperatury pokojowej.
- Spo艂eczno艣ci za艂o偶one w latach 2020 i 2030 og艂osi艂y, 偶e ich limit przechowywania wyczerpie si臋 ca艂kowicie w ci膮gu dw贸ch-trzech lat - stwierdzi艂a Rozalinda. - Ale do tej pory tylko jedna spo艂eczno艣膰 pochowa艂a swoich umarlak贸w. Wi臋kszo艣膰 wykupili przedsi臋biorcy handluj膮cy informacj膮 albo uniwersytety.
- Kto艣 z nich ma nadziej臋, 偶e na tym skorzysta? - spyta艂em.
- Nie b膮d藕 zbyt ha艂a艣liwy, Mike - powiedzia艂a. Jak zdo艂a艂em wywnioskowa膰, to jej okre艣lenie oznacza艂o niezdolno艣膰 do przetwarzania informacji na warto艣ciow膮 wiedz臋. - Oni nie s膮 zwyk艂ymi martwymi lud藕mi - to gigantyczne biblioteki. Ich wspomnienia s膮 teoretycznie nie naruszone, przynajmniej w tym stopniu, w jakim 艣mier膰 i choroba pozwoli艂y na to. Degradacja ich umys艂贸w wynosi prawdopodobnie oko艂o pi臋ciu procent; mo偶emy u偶y膰 algorytm贸w naturalnych j臋zyk贸w ludzkich, by zredukowa膰 t臋 degradacj臋 do oko艂o trzech procent.
- To bardzo ha艂a艣liwe - stwierdzi艂em.
- Nonsens. Te zarejestrowane przez m贸zg koleje losu mog膮 by膰 u偶yteczne. Natomiast twoje w艂asne wspomnienia z si贸dmych urodzin uleg艂y ju偶 pi臋tnastoprocentowej degradacji.
Spr贸bowa艂em przypomnie膰 sobie swoje si贸dme urodziny, ale nic nie przychodzi艂o mi do g艂owy.
- Dlaczego akurat to? Co zdarzy艂o si臋 w czasie moich si贸dmych urodzin?
- Nic wa偶nego, Mike - odpar艂a Rho.
- No wi臋c komu jest potrzebny ten rodzaj informacji? Jest zdezaktualizowana, ha艂a艣liwa, trudno b臋dzie ujawni膰 jej pochodzenie... i niewiele 艂atwiej sprawdzi膰 艣cis艂o艣膰.
Zatrzyma艂a si臋 i zmarszczy艂a brwi. By艂a wyra藕nie wytr膮cona z r贸wnowagi.
- Sprzeciwiasz mi si臋 w tej sprawie, prawda?
- Rho, jestem odpowiedzialny za finanse projektu. Musz臋 stawia膰 g艂upie pytania. Jak膮 warto艣膰 mog膮 mie膰 dla nas te g艂owy, nawet je艣li uda nam si臋 wydoby膰 z nich informacje? A poza ty - gestem ukaza艂em, 偶e zbli偶am si臋 do puenty - co stanie si臋, je艣li wydobycie informacji z m贸zg贸w oka偶e si臋 niszcz膮ce dla ich tkanki? Nie mo偶emy zrobi膰 sekcji tych g艂贸w - przyj臋艂a艣 przecie偶 okre艣lone warunki kontraktu.
- W ubieg艂ym tygodniu z Tampa na Florydzie kontaktowa艂am si臋 z Mnogo艣ci膮 Cailetet. Powiedzieli mi, 偶e szansa odtworzenia wzor贸w neuron贸w i ich dynamicznych stan贸w na podstawie badania zamro偶onych g艂贸w bez jakiejkolwiek ingerencji wynosi oko艂o osiemdziesi臋ciu procent. Bez 偶adnych mikroskopowych iniekcji, bez najdelikatniejszego nawet uszczypni臋cia. Oni s膮 w stanie przebada膰 dok艂adnie ka偶d膮 moleku艂臋 we wszystkich tych g艂owach nie naruszaj膮c nawet pojemnik贸w, w kt贸rych s膮 zamkni臋te.
Niezale偶nie od tego, jak dziwaczne by艂y koncepcje Rho, zawsze planowa艂a je dok艂adnie. Sk艂oni艂em g艂ow臋 w ge艣cie rezygnacji i podnios艂em r臋ce, poddaj膮c si臋.
- W porz膮dku - powiedzia艂em. - To rzeczywi艣cie fascynuj膮ce. Mo偶liwo艣ci, kt贸re si臋 przed nami otwieraj膮 s膮...
- ...ol艣niewaj膮ce - doko艅czy艂a za mnie Rho.
- Ale kto kupi od nas informacje o znaczeniu wy艂膮cznie historycznym?
- To s膮 naj艣wietniejsze umys艂y dwudziestego wieku - powiedzia艂a Rho. - Mo偶emy zacz膮膰 sprzedawa膰 udzia艂y w naszych przysz艂ych osi膮gni臋ciach.
- Je偶eli uda si臋 o偶ywi膰 te g艂owy - odpar艂em. Osi膮gn臋li艣my ju偶 bia艂膮 lini臋, wymalowan膮 na pod艂odze przez Williama, i zbli偶ali艣my si臋 do wielkiego porcelanowego w艂azu zamykaj膮cego Lodow膮 Komor臋. - W tej chwili nie s膮 ani zbyt aktywne, ani zbyt tw贸rcze - zauwa偶y艂em z艂o艣liwie.
- W膮tpisz w to, 偶e uda nam si臋 o偶ywi膰 je w przysz艂o艣ci - mo偶e za dziesi臋膰 lub dwadzie艣cia lat?
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 z pow膮tpiewaniem.
- Ju偶 sto lat temu zastanawiano si臋 nad mo偶liwo艣ci膮 o偶ywiania. Jednak nawet najwy偶szej jako艣ci mikroskopowe narz臋dzia chirurgiczne nie by艂y w stanie temu podo艂a膰. Skomplikowan膮 maszyn臋 mo偶na wypolerowa膰 do po艂ysku, przygotowa膰 j膮 do pracy tak, 偶e wszystko wewn膮trz niej b臋dzie do siebie pasowa艂o, ale je艣li nie wiadomo, gdzie nacisn膮膰, 偶eby zadzia艂a艂a... Wiele czasu up艂ynie, zanim ujrzy si臋 艣wiate艂ko w tunelu.
Rho dotkn臋艂a d艂oni膮 zabezpieczenia w艂azu. William nie spieszy艂 si臋 z odpowiedzi膮 na sygna艂.
- Jestem optymistk膮 - stwierdzi艂a Rozalinda. - Zawsze ni膮 by艂am.
- Rho, jestem teraz zaj臋ty - powiedzia艂 William przez komunikator.
- Na lito艣膰 bosk膮, Williamie. To ja, twoja 偶ona; nie by艂o mnie przez trzy miesi膮ce - Rho m贸wi艂a z 偶artobliw膮 uraz膮, nie wydawa艂a si臋 zirytowana. W艂az otworzy艂 si臋 i ponownie poczu艂em zapach ch艂odu w powietrznym pr膮dzie z wn臋trza Lodowej Komory.
- Te g艂owy s膮 bardzo stare - kontynuowa艂em, przekraczaj膮c przedsionek razem z Rho. - Musia艂yby od nowa nauczy膰 si臋 my艣lenia, nauczy膰 wszystkiego. S膮 to prawdopodobnie m贸zgi ludzi podstarza艂ych, rozumuj膮cych nieelastycznie... Ale wcale nie to stanowi najwi臋ksz膮 przeszkod臋; najwi臋ksz膮 trudno艣膰 stanowi fakt, 偶e s膮 martwe.
Zamiast odpowiedzi wzruszy艂a ramionami i energicznie przesz艂a przez pomost ze stali. Powiedzia艂a mi kiedy艣, 偶e William, w chwilach najwi臋kszego napi臋cia i frustracji, lubi艂 kocha膰 si臋 z ni膮 na tym pomo艣cie. W zwi膮zku z tym zastanawia艂em si臋 nad kwesti膮 drga艅 wzbudzonych.
- Gdzie personel? - spyta艂a.
- William powiedzia艂, 偶e mog臋 zwolni膰 tych ludzi. Stwierdzi艂, 偶e ju偶 ich nie potrzebujemy, kiedy Kwantowy Logik wszystko kontroluje.
Przez trzy lata pracowali艣my z grup膮 m艂odych technik贸w, wybranych spo艣r贸d wielu innych rodzin zamieszka艂ych wok贸艂 Oceanu Burz. Dwa dni po zainstalowaniu Kwantowego Logika William poinformowa艂 mnie, 偶e dziesi臋ciu naszych koleg贸w nie b臋dzie ju偶 nam potrzebnych. Powiedzia艂 mi to z bezwzgl臋dn膮 szczero艣ci膮 i nie owija艂 w bawe艂n臋, 偶e to w艂a艣nie ja b臋d臋 musia艂 zaj膮膰 si臋 zerwaniem kontraktu.
Jego argumentacja by艂a trudna do podwa偶enia; Kwantowy Logik nie b臋dzie potrzebowa艂 ludzkiej pomocy a przeznaczone na ni膮 艣rodki finansowe b臋dziemy mogli zu偶y膰 na inne cele. Pomimo instynktownego przekonania, 偶e ten krok niej jest zgodny z dobrymi manierami wsp贸艂偶ycia ksi臋偶ycowych rodzin, nie mog艂em przeciwstawi膰 si臋 Williamowi w tej kwestii. Uwagi zachowa艂em wi臋c dla siebie i spr贸bowa艂em st艂umi膰 impuls gniewu lub skierowa膰 go ku innemu celowi.
Rho przesun臋艂a si臋 pomi臋dzy podw贸jnymi korpusami Pomp Chaosu, pochyliwszy si臋 na chwil臋, jakby pod wra偶eniem du偶ych umiej臋tno艣ci technicznych swego m臋偶a lub te偶 na skutek efektu, jaki Pompy Chaosu wywiera艂y na jej cia艂o. Ze wsp贸艂czuciem spojrza艂a przez rami臋.
- Biedny Mike - stwierdzi艂a.
William otworzy艂 drzwi i roz艂o偶y艂 ramiona tak, jakby apodyktycznie nakazywa艂 Rho, by wesz艂a w jego obj臋cia; przytuli艂 偶on臋.
Kocham swoj膮 siostr臋. Nie wiem, czy to jaka艣 perwersyjna zazdro艣膰, czy te偶 szczere pragnienie jej pomy艣lno艣ci powodowa艂o, 偶e zawsze odczuwa艂em niepok贸j, widz膮c Williama obejmuj膮cego Rho.
- Mam co艣, co mo偶e nam si臋 przyda膰 - powiedzia艂a moja siostra, spogl膮daj膮c na m臋偶a z 偶arliw膮 adoracj膮, kt贸ra wyr贸wnywa艂a wszelkie mi臋dzy nimi r贸偶nice.
- Tak? - spyta艂 William, w kt贸rego oczach malowa艂a si臋 rezerwa. - Co to jest?
Le偶a艂em w 艂贸偶ku, niezdolny do usuni臋cia z my艣li bezg艂o艣nego ssania Pomp Chaosu; doznawa艂em czego艣 w rodzaju oczyszczenia cia艂a. Po okresie intensywnego wysi艂ku zacz膮艂em pogr膮偶a膰 si臋 w swojej zwyk艂ej ksi臋偶ycowej drzemce; w p贸艂sennej malignie obraz Williama obejmuj膮cego Rho miesza艂 mi si臋 z uczuciem, jakiego doznawa艂em, gdy Pompy Chaosu obejmowa艂y mnie swoim zasi臋giem; my艣la艂em te偶 o reakcji Williama na rewelacj臋 Rho, co przywo艂a艂o u艣miech na moj膮 twarz; w ko艅cu zasn膮艂em.
William nie wydawa艂 si臋 zadowolony z tego, co zrobi艂a Rho. Dla niego by艂a to niepotrzebna ingerencja w tok bada艅; tak, mia艂 dodatkow膮 pojemno艣膰 ch艂odz膮c膮; tak, jego procesory mog艂y obecnie zosta膰 u偶yte do stworzenia bezpiecznych warunk贸w przechowania g艂贸w w Lodowej Komorze; jednak akurat teraz nie chcia艂 偶adnego dodatkowego stresu, niczego, co odwraca艂oby jego uwag臋 od bliskiego ju偶 celu.
Rho przekonywa艂a Williama, u偶ywaj膮c charakterystycznej dla niej mieszaniny szczerego przekonania i determinacji. Por贸wnywa艂em zawsze moj膮 siostr臋 z lud藕mi obdarzonymi przez natur臋 silnym duchem, kt贸rzy wstrz膮saj膮 biegiem dziej贸w; z tymi, kt贸rzy swym irracjonalnym uporem zmieniaj膮 kurs ludzkich rzek... na dobre, czy na z艂e - o tym najcz臋艣ciej trudno zdecydowa膰 nawet nast臋pnym pokoleniom.
Oczywi艣cie William w ko艅cu ust膮pi艂. Ostatecznie przyzna艂, 偶e b臋dzie to dla niego niewielki k艂opot: surowce potrzebne do tego przedsi臋wzi臋cia mog膮 zosta膰 sfinansowane z funduszu wypadk贸w nadzwyczajnych, zgromadzonego przez Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 Sandoval; by膰 mo偶e b臋dzie nawet w stanie wycisn膮膰, w ramach odwzajemnienia si臋 za przys艂ug臋, nieco po偶ytecznego sprz臋tu, kt贸rego mu odm贸wiono z powod贸w czysto fiskalnych.
- Oczywi艣cie, robi臋 to g艂贸wnie przez wzgl膮d na twoich czcigodnych przodk贸w - zastrzeg艂 si臋 William.
G艂owy zosta艂y przywiezione pi臋膰 dni p贸藕niej przez prom z Kosmoportu Jin. Wraz z Rho kontrolowa艂em wy艂adunek pojemnik贸w na Amortyzatorze Czwartym po艂o偶onym najbli偶ej wej艣cia do windy prowadz膮cej do Lodowej Komory. G艂owy, zapakowane w sze艣cienne stalowe pud艂a, wyposa偶one we w艂asne zamra偶arki, zajmowa艂y nieco wi臋cej miejsca, ni偶 to pierwotnie ocenia艂a Rho. Po za艂adowaniu sze艣ciu transporter贸w i po siedmiu godzinach od momentu l膮dowania ca艂y transport znajdowa艂 si臋 w windzie towarowej.
- W Zjednoczonej Mnogo艣ci Nernst zam贸wi艂am projekt specjalnej konstrukcji ochronnej, kt贸r膮 zbuduj膮 automaty Williama - powiedzia艂a Rho. - A przez nast臋pny tydzie艅 g艂owy b臋d膮 mog艂y zosta膰 tutaj - stukn臋艂a palcem w najbli偶szy pojemnik, jej twarz rozja艣ni艂a si臋 u艣miechem poprzez szyb臋 he艂mu.
- Mog艂a艣 wybra膰 kogo艣 ta艅szego - stwierdzi艂em zrz臋dliwym tonem. W ci膮gu ostatnich kilku lat Nernstowie zdobyli niczym nie uzasadniony, wysoki status; osobi艣cie wybra艂em jak膮艣 bardziej rozs膮dn膮 Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 o por贸wnywalnych zdolno艣ciach technicznych.
- Dla naszych przodk贸w wszystko, co najlepsze - odpar艂a Rho. - Chryste, Mike, pomy艣l o tym... - odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 pojemnik贸w ustawionych w pier艣cieniu wewn膮trz kolistej windy. Ze skierowanej ku 艣rodkowi windy 艣cianki ka偶dego z pude艂 wystawa艂 charakterystyczny kszta艂t agregatu ch艂odniczego. Zjechali艣my w d贸艂 szybu. Nie widzia艂em twarzy Rho, ale w jej g艂osie s艂ysza艂em emocj臋. - Pomy艣l o tym, Mike, co b臋dzie, kiedy naprawd臋 zyskamy dost臋p do nich...
Przespacerowa艂em si臋 wok贸艂 pier艣cienia pojemnik贸w i pomi臋dzy nimi. By艂y ze staro艣wieckiej, jasnej stali wysokiej jako艣ci, pi臋knie ukszta艂towane i doskonale zespawane.
- Mamy tu mn贸stwo gadatliwych staruszk贸w - stwierdzi艂em.
- Mike... - zbeszta艂a mnie 艂agodnie. Wiedzia艂a, 偶e co艣 rozwa偶am.
- Czy one maj膮 tabliczki identyfikacyjne - spyta艂em.
- To jest pewien problem - przyzna艂a Rho. - Mamy list臋 nazwisk, a wszystkie pojemniki s膮 ponumerowane; jednak “Gwiezdny Czas” nie gwarantuje, 偶e nazwiska i numery dok艂adnie sobie odpowiadaj膮. Najwyra藕niej po terminie zamkni臋cia spo艂eczno艣ci w rejestry wkrad艂 si臋 b艂膮d.
- Jak to mog艂o si臋 sta膰? - spyta艂em, zdziwiony bardziej brakiem profesjonalizmu ni偶 oczywistym “nadprogramowym” rozwijaniem spo艂eczno艣ci.
- Nie mam poj臋cia - odpar艂a Rho.
- A co b臋dzie, je艣li oka偶e si臋, 偶e “Gwiezdny Czas” narobi艂 te偶 du偶o innych g艂upot i na przyk艂ad g艂owy naprawd臋 s膮 tylko fragmentami cia艂 umarlak贸w?
Rho wzruszy艂a ramionami. Zrobi艂a to tak zdawkowo, jakby po wszystkich staraniach, po wydaniu cz臋艣ci z trudem zarobionego kapita艂u Rodziny Sandoval, fakt ten m贸g艂by nie okaza膰 si臋 katastrofalny. Skuli艂em si臋 ze strachu.
- B臋dzie to oznacza膰, 偶e stracili艣my troch臋 pieni臋dzy - stwierdzi艂a. - Ale nie s膮dz臋, 偶eby zrobili a偶 takie g艂upstwo.
Na dnie szybu powoli wyr贸wna艂y si臋 ci艣nienia we wn臋trzu i na zewn膮trz windy. Rho uwa偶nie obserwowa艂a pojemniki, wypatruj膮c najmniejszych 艣lad贸w ich odkszta艂cenia. Nie dostrzeg艂a niczego; g艂owy by艂y zapakowane po mistrzowsku.
- Ludzie ze Zjednoczonej Mnogo艣ci Nernst m贸wi膮, 偶e na zbudowanie bariery ochronnej maszyny Williama b臋d膮 potrzebowali oko艂o dw贸ch dni. Czy m贸g艂by艣 nadzorowa膰 t臋 budow臋? William odmawia...
艢ci膮gn膮艂em he艂m, strz膮sn膮艂em nieco ksi臋偶ycowego py艂u z but贸w o wylot rury pr贸偶niowej i u艣miechn膮艂em si臋 z przygn臋bieniem.
- Jasne - powiedzia艂em. - Nie mam nic lepszego do roboty.
Rho po艂o偶y艂a d艂onie w pr贸偶niowych r臋kawicach na moich ramionach.
- Mike, braciszku...
Patrzy艂em na pojemniki, a moje zaintrygowanie wzrasta艂o w spos贸b zatrwa偶aj膮cy. Co b臋dzie, je艣li g艂owy w ich wn臋trzu nadal 偶yj膮 i b臋d膮 w stanie - na sw贸j spos贸b charakterystyczny dla p贸艂-nieboszczyk贸w - opowiedzie膰 nam o swoim 偶yciu? To b臋dzie co艣 nadzwyczajnego. Wydarzenie historyczne. Zjednoczona Mnogo艣膰 Sandoval mo偶e zyska膰 dzi臋ki temu rozg艂os, co znajdzie sw贸j wyraz w eskalacji naszej warto艣ci w obr臋bie sieci Tr贸jni.
- Zajm臋 si臋 tym nadzorem - obieca艂em. - Ale ty sk艂o艅 Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 Nernst, by wys艂ali tutaj cz艂owieka, a nie tylko automat in偶ynieryjny. To powinno znale藕膰 si臋 w kontrakcie na ten projekt; chcia艂bym, 偶eby kto艣 z ich strony osobi艣cie kontrolowa艂 wykonanie.
- Nie mam obawy - odpar艂a Rho. - U艣cisn臋艂a mnie szybko d艂oni膮 ju偶 bez r臋kawicy, ale w przylegaj膮cym do sk贸ry kostiumie. - Zacznijmy to przetacza膰! - zakomenderowa艂a, kieruj膮c pierwszy w贸zek z u艂o偶onymi na nim pojemnikami przez otwarte drzwi windy w stron臋 obszaru sk艂adowego Lodowej Komory. Tam g艂owy b臋d膮 przechowywane w najbli偶szym czasie.
Pierwsza zapowied藕 k艂opot贸w pojawi艂a si臋 szybko. Janis Granger, zast臋pczyni Fiony Task-Felder odwiedzi艂a nas zaledwie sze艣膰 godzin po roz艂adowaniu g艂贸w.
Zaniedba艂em poinformowania Rho o tym, co zdarzy艂o si臋 w ksi臋偶ycowej polityce od czasu jej odlotu na Ziemi臋. Chodzi艂o o wyb贸r Fiony Task-Felder na przewodnicz膮c膮 Rady Mnogo艣ci, co, jak s膮dz臋, jeszcze rok temu nie by艂oby mo偶liwe.
Janis Granger wyrazi艂a 偶yczenie spotkania z nami poprzez przedstawiciela Zjednoczonej Mnogo艣ci Sandoval, rezyduj膮cego w Kosmoporcie Jin. Zgodzi艂em si臋 na spotkanie, mimo 偶e nie mia艂em najmniejszego nawet poj臋cia, czego mia艂oby dotyczy膰. Trudno odmawia膰 propozycji spotkania, kt贸ra wysz艂a od przedstawicielki przewodnicz膮cej Rady. Jej prywatny prom wyl膮dowa艂 na Amortyzatorze Trzecim sze艣膰 godzin po tym, jak wyrazi艂em swoj膮 zgod臋.
Przyj膮艂em j膮 w moim skromnie urz膮dzonym, ale przestronnym oficjalnym biurze w obszarze nadzoru upraw.
Janis Granger mia艂a dwadzie艣cia siedem lat, czarne w艂osy, euroazjatyckie rysy i amerindyjsk膮 sk贸r臋; wszystkie te cechy idealnie ze sob膮 harmonizowa艂y. By艂a ubrana w doskonale czyste, niemal wymuskane drelichowe intensywnie niebieskie spodnie i bia艂膮 bluz臋 z ko艂nierzykiem wyko艅czonym koronk膮, kt贸rej ozdoby tworzy艂y zmienny wz贸r delikatnych bia艂ych figur geometrycznych. Fiona by艂a nie tylko szefem, ale i “siostr膮” Janis, poniewa偶 obie nale偶a艂y do Zjednoczonej Mnogo艣ci Task-Felder贸w.
Task-Felderowie byli rodzin膮 za艂o偶on膮 na Ziemi jako ksi臋偶ycowa Zjednoczona Mnogo艣膰, co stanowi艂o procedur臋 tak niezwyk艂膮, 偶e przed pi臋膰dziesi臋cioma laty ludzie otwierali usta ze zdumienia. Przypuszczalnie wszyscy cz艂onkowie tej Mnogo艣ci wywodzili si臋 z sekty Logolog贸w, a w ka偶dym razie nikt nie wiedzia艂 o 偶adnych wyj膮tkach od tej zasady. Task-Felderowie byli jedyn膮 Zjednoczon膮 Mnogo艣ci膮 ufundowan膮 na zasadach religijnych, z tych w艂a艣nie przyczyn znajdowali si臋 poza w臋z艂em wzajemnych relacji ksi臋偶ycowych i byli raczej bezsilni w ksi臋偶ycowej polityce, je艣li polityk膮 mo偶na nazwa膰 owo wsp贸lne d膮偶enie do korzy艣ci, wzajemnych uprzejmo艣ci i wsp贸艂pracy wewn膮trz niewielkich spo艂eczno艣ci w obliczu oczywistych nacisk贸w finansowych.
Logologowie ze Zjednoczonej Mnogo艣ci Task-Felder贸w pieczo艂owicie dogl膮dali swoich interes贸w; odgrywaj膮c rol臋 ksi臋偶ycowych biznesmen贸w, zwracali uwag臋 na najdrobniejsze szczeg贸艂y i jako艣膰 swoich produkt贸w, a tak偶e starannie rozdzielali wzgl臋dy oraz po偶yczki innym Mnogo艣ciom i ich Radzie. W nieprawdopodobnym tempie torowali sobie drog臋 po szczeblach drabiny powa偶ania i szacunku w艣r贸d ksi臋偶ycowych rod贸w, wierz膮c r贸wnocze艣nie w prawdy, od kt贸rych innym w艂os zje偶y艂by si臋 na g艂owie.
- Mam przy sobie raport Rady o stanie realizacji projektu - o艣wiadczy艂a Janis Granger, sadowi膮c si臋 z gracj膮 na krze艣le naprzeciwko mnie. Nie siedzia艂em za biurkiem; miejsce za nim by艂o zarezerwowane do prowadzenia pertraktacji przed podpisywaniem kontrakt贸w oraz do ubijania r贸偶nego rodzaju interes贸w finansowych.
- Chcia艂abym przedyskutowa膰 z panem ten raport, poniewa偶 to w艂a艣nie pan zarz膮dza najwi臋kszym projektem naukowym, kt贸ry jest aktualnie realizowany przez Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 Sandoval.
S艂ysza艂em co艣 o tym raporcie Rady; w fazie wczesnych projekt贸w wydawa艂 si臋 kolejnym nieszkodliwym uk艂adem, 艣wiadcz膮cym o aprobacie Zjednoczonych Mnogo艣ci dla naszych dzia艂a艅.
- Mamy zgod臋 najwa偶niejszych Zjednoczonych Mnogo艣ci na to, by konsultowa膰 z sob膮 nawzajem projekty, kt贸re mog膮 wp艂yn膮膰 na pozycj臋 Ksi臋偶yca w Tr贸jni - stwierdzi艂a Janis Granger.
“Dlaczego nie posz艂a z tym do pe艂nomocnik贸w rodziny w Kosmoporcie Jin? Dlaczego przeby艂a ca艂膮 t臋 drog臋, aby porozmawia膰 ze mn膮?” - pomy艣la艂em.
- W porz膮dku - powiedzia艂em na g艂os. - Przypuszczam, 偶e przedstawicielka Mnogo艣ci Sandoval przegl膮da艂a t臋 umow臋.
- Zrobi艂a to. Powiedzia艂a mi, 偶e w zwi膮zku z umow膮 mo偶e powsta膰 sp贸r dotycz膮cy waszego bie偶膮cego projektu, a nie projektu podstawowego. Poradzi艂a mi, 偶ebym wys艂a艂a przedstawiciela przewodnicz膮cej Rady, by z panem porozmawia艂; zdecydowa艂am, i偶 jest to tak wa偶ne, 偶e powinnam przyjecha膰 osobi艣cie.
Janis Granger mia艂a w sobie wewn臋trzn膮 si艂臋, kt贸r膮 przypomina艂a mi Rho. Nie spuszcza艂a ze mnie wzroku. Nie u艣miecha艂a si臋. Pochyli艂a si臋 do przodu, przez ca艂y czas trzymaj膮c 艂okcie na por臋czach krzes艂a, i powiedzia艂a dobitnie:
- Rozalinda Sandoval podpisa艂a kontrakt na sprowadzenie ziemskich zamro偶onych g艂贸w.
- Podpisa艂a - zgodzi艂em si臋. - Nawiasem m贸wi膮c jest moj膮 rodzon膮 siostr膮.
Janis Granger zamruga艂a powiekami. U cz艂onka Zjednoczonej Mnogo艣ci zorientowanego na warto艣ci familijne podobne stwierdzenie wywo艂a艂oby uprzejm膮 uwag臋: “Co nowego w pa艅skiej ga艂臋zi rodziny?” Jednak Granger nie bawi艂a si臋 w uprzejmo艣ci.
- Czy planujecie o偶ywienie ich? - zapyta艂a w ko艅cu.
- Nie - odpar艂em. - Na razie - dopowiedzia艂em w my艣li. - Liczymy na przysz艂y wzrost ich warto艣ci.
- Je艣li nie zostan膮 o偶ywione, ich przysz艂a warto艣膰 b臋dzie zerowa.
Pokr臋ci艂em g艂ow膮 przecz膮co.
- To jest wy艂膮cznie nasz problem - stwierdzi艂em.
- Rada wyrazi艂a opini臋, 偶e ten precedens mo偶e doprowadzi膰 w przysz艂o艣ci do zalania naszego rynku zamro偶onymi g艂owami. Patrz膮c realnie, Ksi臋偶yc nie b臋dzie w stanie przyj膮膰 stu tysi臋cy zamro偶onych cia艂. To mo偶e doprowadzi膰 do gigantycznego finansowego drena偶u.
- Nie widz臋 w tym 偶adnego precedensu - powiedzia艂em, zastanawiaj膮c si臋, do czego zmierza Janis Granger.
- Zjednoczona Mnogo艣膰 Sandovala to wielka rodzina. Macie wp艂yw na nowo powstaj膮ce rodziny i nowe ga艂臋zie rod贸w. Ju偶 w tej chwili otrzymali艣my informacj臋, 偶e dwie inne Mnogo艣ci rozwa偶aj膮 podpisanie analogicznych um贸w, gdyby okaza艂o si臋, 偶e jest w tym jakie艣 ziarno prawdy. Obie skontaktowa艂y si臋 ju偶 ze Zjednoczon膮 Mnogo艣ci膮 Cailetet. Przypuszczam, 偶e Rozalinda Sandoval-Pierce pr贸bowa艂a podpisa膰 z Cailetetami oficjalny kontrakt na wy艂膮czno艣膰. Czy zatwierdzi艂 pan to wszystko?
Oczywi艣cie nie zrobi艂em tego. Rho nie powiedzia艂a mi, 偶e dzia艂a tak szybko. W rzeczywisto艣ci nie zdziwi艂o mnie to. By艂 to logicznie uzasadniony, kolejny krok w jej planie.
- Nie dyskutowa艂em z ni膮 o tym. Na ten projekt mia艂a aprobat臋 pierwszego stopnia ze strony Mnogo艣ci.
Najwyra藕niej stwierdzenie to zaskoczy艂o Janis Granger.
- Statutowy priorytet Zjednoczonej Mnogo艣ci?
- Tak.
- Dlaczego?
Nie widzia艂em powodu, 偶eby wyjawia膰 tajemnice rodziny. M贸j instynkt m贸wi艂 mi, 偶e je艣li ona jeszcze nie wie, to nie ma powodu, by w og贸le si臋 dowiadywa艂a.
- To tajemnica gospodarcza.
Janis Granger spojrza艂a w bok i zastanawia艂a si臋 nad tym niepokoj膮co d艂ugo; potem przenios艂a wzrok na mnie.
- Mnogo艣膰 Cailetet zwr贸ci艂a si臋 do Rady z pro艣b膮 o sformu艂owanie opinii. Wyda艂a oficjalne o艣wiadczenie wyra偶aj膮ce dezaprobat臋. Uwa偶amy, 偶e tego rodzaju transakcje mog膮 ujemnie wp艂yn膮膰 na notowania naszej waluty w obr臋bie Tr贸jni. Obecnie na Ziemi zamro偶one g艂owy s膮 przedmiotem silnych animozji moralnych i religijnych; o偶ywianie g艂贸w zosta艂o zakazane przez siedem wsp贸lnot narodowych. S膮dzimy, 偶e to wzi臋li艣cie pod uwag臋.
- My tak nie s膮dzimy - odpar艂em.
- Niezale偶nie od tego Rada rozwa偶a wydanie rozporz膮dzenia zakazuj膮cego przechowywania oraz u偶ytkowania zamro偶onych g艂贸w w jakikolwiek spos贸b.
- Przepraszam - powiedzia艂em. Si臋gn膮艂em przez biurko do mojej tabliczki szyfrowej managera. - Autodoradca, prosz臋 - g艂o艣no wyrazi艂em 偶yczenie. Nie chc膮c, by Janis Granger to s艂ysza艂a, wystuka艂em szyfrowane instrukcje prosz膮c o opini臋 prawn膮 na temat zarysowanej przez moj膮 rozm贸wczyni臋 mo偶liwo艣ci.
- Nielegalne, zgodnie z bie偶膮cym stanem prawnym - odpowiedzia艂 szybko autodoradca, podaj膮c stosowne cytaty.
- Nie wolno kr臋powa膰 swobody autonomicznej uprzywilejowanej Zjednoczonej Mnogo艣ci - powiedzia艂em. Odczyta艂em stosowne ust臋py - Trzydzieste pi膮te Porozumienie Wzajemnej Korzy艣ci linijka 2111, z odniesieniem do porozumienia Rodzin Uprzywilejowanych, linijka 2120.
- Sztuczny m贸zg naszej Rady wyrazi艂 opini臋, 偶e je艣li wystarczaj膮ca liczba Zjednoczonej Mnogo艣ci b臋dzie przekonana, i偶 nie wie dostatecznie du偶o o waszych dzia艂aniach i je艣li ich rezultat finansowy mo偶e zrujnowa膰 kt贸r膮kolwiek z uprzywilejowanych Zjednoczonych Mnogo艣ci Pierwszego Rz臋du, wasza swoboda mo偶e zosta膰 ograniczona.
Tym razem by艂a moja kolej, by zrobi膰 przerw臋 i przemy艣le膰 wszystko, co zosta艂o powiedziane.
- W takim wypadku mo偶liwe, 偶e Rada b臋dzie musia艂a to przedyskutowa膰 - stwierdzi艂em.
- Przykro by mi by艂o powodowa膰 a偶 takie zamieszanie - odpar艂a Janis Granger. - By膰 mo偶e byliby艣my w stanie osi膮gn膮膰 porozumienie poza Rad膮.
- Nasi przedstawiciele mog膮 przedyskutowa膰 to z wami - zgodzi艂em si臋. M贸j kr臋gos艂up negocjatora stawa艂 si臋 stopniowo coraz twardszy. - Ja jednak s膮dz臋, 偶e powinno to zosta膰 otwarcie przedstawione na posiedzeniu Rady.
U艣miechn臋艂a si臋. Je偶eli, jak twierdz膮 Logologowie, ich filozofia znosi wszelkie ludzkie ograniczenia, to obserwuj膮c Janis Granger by艂em zdecydowanie przeciwny tego rodzaju korzy艣ciom, wynikaj膮cym z przyj臋cia ich wiary. Stopie艅 jej samokontroli 艣wiadczy艂 o tym, 偶e w istocie nie ma czego kontrolowa膰: ani przelotnych napad贸w zdenerwowania, ani te偶 prawdziwej, niebezpiecznej pasji. By艂a zupe艂nie jak automat. Kiedy na ni膮 patrzy艂em, ciarki przechodzi艂y mi po krzy偶u.
- Jak pan sobie 偶yczy - powiedzia艂a. - To naprawd臋 niewielki problem i nie jest wart wiele zachodu.
“Po co wi臋c zawraca膰 sobie g艂ow臋?” - Zgadzam si臋 z tym - powiedzia艂em. - Wierz臋, 偶e Zjednoczone Mnogo艣ci mog膮 rozwi膮za膰 to w swoim gronie.
- Rada reprezentuje Zjednoczone Mnogo艣ci - stwierdzi艂a Janis Granger.
Grzecznie pokiwa艂em g艂ow膮. W tej chwili pragn膮艂em tylko jednego: by znalaz艂a si臋 poza moim biurem i jak najdalej od Stacji Lodowej Komory.
- Dzi臋kuj臋 za to, 偶e po艣wi臋ci艂 mi pan czas - powiedzia艂a wstaj膮c. Odprowadzi艂em j膮 do windy. Nie po偶egna艂a si臋; u艣miechn臋艂a si臋 jedynie nieodgadnionym u艣miechem manekina.
Powr贸ciwszy do biura, nada艂em do Kosmoportu Jin 偶yczenie spotkania si臋 tam z Thomasem Sandovalem-Rice'em. Potem po艂膮czy艂em si臋 z Rho i Williamem. Na wezwanie odpowiedzia艂a Rho.
- Mike! - us艂ysza艂em jej g艂os - Mnogo艣膰 Cailetet w艂a艣nie potwierdzi艂a nasz kontrakt.
Zaniem贸wi艂em na chwil臋.
- Przepraszam, co...? - odezwa艂em si臋, zmieszany.
- Nad czym tak ubolewasz? To bardzo dobra wiadomo艣膰. S膮dz臋, 偶e s膮 w stanie poradzi膰 sobie. Powiedzieli, 偶e to dla nich co艣 w rodzaju wyzwania. Chc膮 podpisa膰 kontrakt na wy艂膮czno艣膰.
- Rozmawia艂em w艂a艣nie z Janis Granger.
- Kto to jest?
- Nale偶y do Mnogo艣ci Task-Felder贸w. Jest wsp贸艂pracowniczk膮 przewodnicz膮cej Rady - odpar艂em. - Zamierzaj膮 spr贸bowa膰 nas powstrzyma膰.
- Powstrzyma膰 Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 Sandoval? - roze艣mia艂a si臋 Rho, s膮dz膮c, 偶e 偶artuj臋.
- Nie. Chodzi im o powstrzymanie naszego projektu dotycz膮cego g艂贸w.
- Nie s膮 w stanie tego zrobi膰 - powiedzia艂a, najwyra藕niej nadal ubawiona.
- Prawdopodobnie nie. W ka偶dym razie b臋d臋 musia艂 skontaktowa膰 si臋 z naszym dyrektorem.
My艣la艂em nad tym, co powiedzia艂a mi Rho. Je艣li Mnogo艣膰 Cailetet potwierdzi艂a nasz kontrakt, oznacza艂o to, 偶e albo nie k艂opocz膮 si臋 debat膮 Rady, albo...
Albo Janis Granger k艂ama艂a w rozmowie ze mn膮.
- Mike, o co w tym wszystkim chodzi?
- Nie wiem - odpar艂em. - Postaram si臋 odrzuci膰 t臋 pi艂k臋. Nowa przewodnicz膮ca Rady pochodzi z Mnogo艣ci Task-Felder贸w. Powinna艣 zwraca膰 uwag臋 na te sprawy, Rho.
- Kto tu m膮ci wod臋? Nie mieli艣my 偶adnych skarg od innych Zjednoczonych Mnogo艣ci. Trzymamy si臋 w naszych granicach. Ci cholerni Task-Felderowie, 偶eby ich pokr臋ci艂o! Nie s膮 nawet uprzywilejowan膮 Zjednoczon膮 Mnogo艣ci膮. Czy to nie s膮 przypadkiem ci Logologowie?
- Maj膮 prawo g艂osu w Radzie - przypomnia艂em.
- Na lito艣膰 bosk膮! - 偶achn臋艂a si臋 Rho. - Oni s膮 przecie偶 g艂upi jak os艂y. Kiedy dostali to prawo g艂osu?
- Przed dwoma miesi膮cami.
- Jak to si臋 sta艂o?
- Starannie zwracali uwag臋 na to, by by膰 uprzejmymi wobec ka偶dego - odpar艂em, nerwowo pukaj膮c w wewn臋trzn膮 powierzchni臋 d艂oni.
Rho zastanowi艂a si臋 nad tym przez chwil臋.
- Czy nagrywa艂e艣 to spotkanie?
- Oczywi艣cie. - Nada艂em automatyczne polecenie zaopatrzone w klauzul臋 priorytetu Zjednoczonej Mnogo艣ci i przekaza艂em zapis rozmowy, wykorzystuj膮c adres z tabliczki identyfikacyjnej Rho.
- Wybieram si臋 do ciebie, Mike. Albo lepiej ty zejd藕 do Lodowej Komory. My艣l臋, 偶e William potrzebuje kogo艣 opr贸cz mnie, z kim m贸g艂by porozmawia膰. Zn贸w ma jakie艣 problemy z Kwantowym Logikiem, a poza tym wci膮偶 jest troch臋 z艂y z powodu g艂贸w.
M贸j szwagier by艂 w nastroju refleksyjnym.
- Na ziemi - w Indiach i Egipcie - m贸wi艂 - wiele setek lat przed wynalezieniem lod贸wek ludzie u偶ywali lodu, zimnych napoj贸w i klimatyzacji. A wszystko dzi臋ki temu, 偶e mieli suche powietrze i bezchmurny, nocny niebosk艂on.
Siedzia艂 naprzeciw, za metalowym sto艂em, w pierwszym pokoju laboratorium. Na zewn膮trz procesory Williama pracowicie i ha艂a艣liwie konstruowa艂y os艂on臋 dla g艂贸w sprowadzonych przez Rho, pos艂uguj膮c si臋 projektem opracowanym przez Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 Nernst. William usadowi艂 si臋 w starym i obszarpanym krze艣le z rzemieni rozpi臋tych na metalowym obramowaniu, pozostawiaj膮c mi go艣cinny fotel z mi臋kkimi poduszkami.
- Masz na my艣li to, 偶e u偶ywali baterii przechowuj膮cych energi臋, ogniw s艂onecznych lub czego艣 w tym rodzaju? - spyta艂em, sw膮 z艂o艣liwo艣ci膮 przerywaj膮c tok rodz膮cej si臋 opowie艣ci.
U艣miechn膮艂 si臋 mi艂o, jakby na my艣l o tym, o czym mia艂 opowiada膰.
- To nie jest takie proste - odpar艂. - S艂udzy faraona mogli u偶ywa膰 na przyk艂ad p艂askich i szerokich misek glinianych o porowatej powierzchni. Nalewali do nich kilka centymetr贸w wody, oczekuj膮c na szczeg贸lnie suchy wiecz贸r, podczas kt贸rego powietrze b臋dzie czyste i klarowne.
- Zimne powietrze? - zasugerowa艂em.
- Nieistotne. W Egipcie rzadko bywa艂o zimno. Tylko suche powietrze i pogodna noc i... voil?. Mieli l贸d.
Nie wygl膮da艂em na przekonanego.
- Nie 偶artuj臋 - powiedzia艂, pochylaj膮c si臋 do przodu. - Dzia艂o si臋 to dzi臋ki parowaniu i promieniowaniu w otwart膮, pust膮 przestrze艅. Wyobra藕 to sobie: doskonale czarne, nocne niebo, ci膮g艂e parowanie, kt贸re och艂adza misk臋 i znajduj膮cy si臋 w niej p艂yn; temperatura p艂ynu spada; nie absorbuj膮c prawie 偶adnej wilgoci miseczka zamarza, uzyskuj膮c stan cia艂a sta艂ego. Rano s艂udzy faraona mogli gromadzi膰 l贸d, a potem zn贸w nape艂nia膰 naczynie wod膮, by w nocy zamarz艂a. Przy odpowiednio du偶ej powierzchni, wystarczaj膮cej liczbie misek i grot, w kt贸rych mogli przechowywa膰 l贸d, Egipcjanie mieli nawet klimatyzacj臋.
- Czy to rzeczywi艣cie mog艂o funkcjonowa膰?
- Do diab艂a, Mike, to funkcjonowa艂o. W艂a艣nie w ten spos贸b uzyskiwali l贸d, zanim odkryto energi臋 elektryczn膮. Robili to wsz臋dzie, gdzie by艂o sucho, a nocny niebosk艂on czysty i niezm膮cony.
- Musieli traci膰 du偶o wody przez to parowanie.
William potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 przecz膮co.
- Nie grzeszysz fantazj膮, Mike. To nie mia艂o znaczenia, je艣li o偶ywia艂a ich my艣l o garncu ch艂odnego piwa dla faraona.
- Piwo... - rozmarzy艂em si臋. - Pomy艣l o tym, jaka ilo艣膰 piwa mog艂aby by膰 przechowywana w pawilonie Rho.
Piwo by艂o artyku艂em bardzo cennym i poszukiwanym na naszej ma艂ej stacji ksi臋偶ycowej.
Nagle wyraz twarzy Williama zmieni艂 si臋.
- Widzia艂em ta艣m臋 z zapisem spotkania z t膮... Janis Granger. Czy ona mo偶e narobi膰 k艂opot贸w Rho?
Zaprzeczy艂em ruchem g艂owy.
- Czasem co艣 takiego dobrze robi Rho... - Wsta艂 i potar艂 twarz d艂o艅mi w ge艣cie zm臋czenia, a potem 艣cisn膮艂 kciuk i palec wskazuj膮cy, patrz膮c na nie z ukosa.
- Mia艂e艣 racj臋, Mike. Mam problem... Pojawi艂 si臋 zupe艂nie nowy efekt. Kwantowy Logik twierdzi, 偶e Pompy Chaosu powinny zosta膰 zn贸w wyregulowane. Zajmie to tydzie艅. A potem osi膮gniemy zerowy stan materii. Nic takiego nie zdarzy艂o si臋 od czasu, gdy byli艣my tylko iskr膮 w oku Boga.
Przerabiali艣my to ju偶 wielokrotnie. Zawsze okazywa艂o si臋 偶e moje z艂o艣liwo艣ci dzia艂a艂y na niego 艂agodz膮co, gdy zderza艂 si臋 z kolejn膮 przeciwno艣ci膮.
- To przekroczenie trzeciego prawa termodynamiki - powiedzia艂em niepewnie.
William odprawi艂 moje obiekcje niecierpliwym machni臋ciem r臋ki.
- Mike, jeste艣 niedowiarkiem. Trzecie prawo termodynamiki to zwyczajny drobiazg, co艣 w rodzaju bariery d藕wi臋ku...
- A je偶eli to raczej co艣 w rodzaju granicy pr臋dko艣ci 艣wiat艂a?
William przymru偶y艂 oko i spojrza艂 na mnie z politowaniem.
- Wy艂o偶y艂e艣 na to ju偶 sporo pieni臋dzy. Je艣li ja jestem g艂upcem, to ty jeste艣 jeszcze wi臋kszym.
- Z twojego punku widzenia nie powinienem uzna膰 tego stwierdzenia za pokrzepiaj膮ce - powiedzia艂em, u艣miechaj膮c si臋. - Ale c贸偶 ja mog臋 o tym wiedzie膰? Jestem po prostu zasuszonym ksi臋gowym bez wyobra藕ni. Wystaw mnie w nocy na dzia艂anie czystego ziemskiego nieba, a m贸j m贸zg zamarznie.
William roze艣mia艂 si臋.
- Jeste艣 bardziej bystry ni偶 powiniene艣 - stwierdzi艂. - Pokonanie trzeciego prawa termodynamiki to 偶aden k艂opot. Mike, to jest jak kaczka na otwartym polu, kt贸ra siedzi i czeka na my艣liwego.
- Ona tak siedzi i czeka ju偶 bardzo d艂ugo. Wielu my艣liwych pr贸bowa艂o j膮 ustrzeli膰 i nie trafi艂o. Ty sam pr贸bujesz ju偶 od trzech lat.
- Do tej pory nie mieli艣my sztucznych m贸zg贸w pos艂uguj膮cych si臋 logik膮 kwantow膮 ani Pomp Chaosu - powiedzia艂 William, patrz膮c z zadum膮 w ciemno艣膰 za niewielkim okienkiem laboratorium. Na jego twarzy ta艅czy艂y pomara艅czowe odblaski 艣wiat艂a, pochodz膮ce od procesor贸w pracuj膮cych poni偶ej, w Komorze.
- Pompy powoduj膮, 偶e czuj臋 co艣 w rodzaju skurczu ca艂ego cia艂a - zwierzy艂em si臋 nie po raz pierwszy zreszt膮.
William zignorowa艂 t臋 uwag臋 i odwr贸ci艂 si臋 w moj膮 stron臋, nagle powa偶ny, niemal uroczysty.
- Je艣li cz艂onkowie Rady spr贸buj膮 powstrzyma膰 Rho, powiniene艣 walczy膰 z nimi za pomoc膮 wszelkich dost臋pnych 艣rodk贸w. Nie urodzi艂em si臋 Sandovalem, Mike, ale, na Boga, lepiej, 偶eby Zjednoczona Mnogo艣膰 wspiera艂a j膮 teraz.
- Nie rozumiem tego za bardzo, William - przyzna艂em si臋. - To tylko jakie艣 zamieszanie. Ja艂owe gl臋dzenie politykier贸w.
- Powiedz im, 偶eby sko艅czyli z t膮 cholern膮 polityk膮 - powiedzia艂 William 艂agodnie. To by艂 wsp贸lny lament wszystkich ksi臋偶ycowych rodzin, wszystkich 艣ci艣le powi膮zanych ze sob膮, a mimo to na sw贸j szorstki spos贸b pragn膮cych zachowa膰 odr臋bno艣膰 obywateli Srebrnego Globu. Jak cz臋sto ju偶 s艂ysza艂em to stwierdzenie?!
- To jest autorski projekt Rho - kontynuowa艂 William. - Je艣li zgodz臋 si臋... je艣li zgodzimy si臋 na to, by przechowywa艂a te g艂owy w Lodowej Komorze, nikt nie powinien jej w tym przeszkadza膰. Do diab艂a, przecie偶 w艂a艣nie dlatego mieszkamy na Ksi臋偶ycu... Czy wierzysz we wszystko, co s艂ysza艂e艣 o Logologach?
- Nie wiem - powiedzia艂em. - Oni na pewno my艣l膮 inaczej ni偶 ty czy ja.
Podszed艂em do Williama, kt贸ry sta艂 przy oknie.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂em.
- Za co?
- Za to, 偶e pozwoli艂e艣 Rho zrobi膰 to, co chcia艂a.
- Ona jest jeszcze bardziej szalona ni偶 ja - odrzek艂 William z westchnieniem. - M贸wi艂a mi, 偶e z pocz膮tku ty r贸wnie偶 nie by艂e艣 zbyt zadowolony z jej dzia艂a艅.
- To do艣膰 przera偶aj膮cy pomys艂 - przyzna艂em.
- Jednak interesuje ci臋 to coraz bardziej?
- My艣l臋, 偶e tak.
- A ta kobieta z Mnogo艣ci Task-Felder贸w spowodowa艂a, 偶e jeste艣 jeszcze bardziej zaintrygowany?
Kiwn膮艂em g艂ow膮 twierdz膮co.
William od niechcenia zapuka艂 w grube szk艂o okna laboratorium.
- Musisz pami臋ta膰, Mike, 偶e Rho, 偶yj膮c tu, na Ksi臋偶ycu, by艂a zawsze chroniona przez rodzin臋 Sandoval. Ksi臋偶yc zawsze j膮 wspiera艂 i dodawa艂 odwagi; wolny duch, kt贸ry tu panuje, niewielka liczba mieszka艅c贸w... miejsce, gdzie m艂odzi ludzie z otwartymi umys艂ami mog膮 roztacza膰 blask. Ona jest troch臋 naiwna, Mike.
- Nie r贸偶nimy si臋, je艣li o to chodzi - powiedzia艂em.
- Mo偶e ty nie, ale ja widzia艂em ciemne strony tej naiwno艣ci.
Przechyli艂em g艂ow臋 na bok, ofiarowuj膮c mu namys艂 nad jego s艂owami.
- Je艣li przez s艂owo “naiwna” rozumiesz to, 偶e jest bezkrytyczna, 偶e nie wie, co to znaczy uczestniczy膰 w prawdziwym starciu, to bardzo si臋 mylisz.
- Wie o tym, ale wy艂膮cznie na intelektualny spos贸b - stwierdzi艂 William. - I jest wystarczaj膮co inteligentna, by mog艂o jej to wystarczy膰. Ale tak naprawd臋 nie zdaje sobie sprawy, co mog膮 oznacza膰 brudne chwyty.
- My艣lisz, 偶e to mo偶e przerodzi膰 si臋 w podejrzan膮 rozgrywk臋?
- W zasadzie co艣 takiego nie mia艂oby sensu - odpar艂. - Czterysta zamro偶onych g艂贸w to do艣膰 makabryczne, ale niegro藕ne. Poza tym na Ziemi tolerowano to przez ca艂e stulecie...
- ...Poniewa偶 nic nigdy z tego nie wynik艂o - doda艂em. - Tolerancja Ziemian najwyra藕niej zaczyna si臋 ko艅czy膰.
William potar艂 policzki kciukiem i palcem wskazuj膮cym; jego i tak cienkie usta sta艂y si臋 jeszcze w臋偶sze.
- Dlaczego ktokolwiek mia艂by si臋 temu sprzeciwia膰? - spyta艂.
- By膰 mo偶e z przyczyn filozoficznych.
William potwierdzi艂 kiwni臋ciem g艂owy.
- Lub religijnych - doda艂. - Czyta艂e艣 literatur臋 Logolog贸w?
Przyzna艂em, 偶e nie.
- Ani ja; jestem pewny, 偶e Rho te偶 nic takiego nie czyta艂a. Nie s膮dzisz, 偶e przyszed艂 czas, 偶eby troch臋 to postudiowa膰?
Niepewnie wzruszy艂em ramionami, a potem dreszcz przeszed艂 mi po krzy偶u.
- Nie s膮dz臋, by spodoba艂o mi si臋 to, co tam znajd臋.
William cmokn膮艂, zastanawiaj膮c si臋 nad moimi s艂owami.
- To uprzedzenia, Mike, zwyczajne uprzedzenia. Pami臋taj o moim pochodzeniu. By膰 mo偶e Task-Felderowie nie s膮 a偶 tak odra偶aj膮cy.
Zirytowa艂o mnie jego oskar偶enie o uprzedzenia. Zdecydowa艂em zmieni膰 temat rozmowy i zaspokoi膰 艣wierzbi膮c膮 mnie ciekawo艣膰. William pokazywa艂 mi ju偶 wcze艣niej Kwantowego Logika, ale najwyra藕niej z rozmys艂em unika艂 tego, by zademonstrowa膰 mi jego dzia艂anie.
- Czy mog臋 do niego przem贸wi膰? - spyta艂em.
- Co...? - odezwa艂 si臋 zaskoczony William, a potem, pod膮偶aj膮c za moim wzrokiem, spojrza艂 za siebie, na st贸艂.
- Czemu nie? Zreszt膮 on nas teraz s艂ucha. Kwantowy Logiku, chcia艂bym przedstawi膰 ci mojego przyjaciela i koleg臋 po fachu, Mike'a Sandovala.
- Bardzo mi przyjemnie - powiedzia艂 Kwantowy Logik swoim bezp艂ciowym g艂osem, dok艂adnie takim, w jaki wyposa偶ona by艂a wi臋kszo艣膰 sztucznych m贸zg贸w. Unios艂em brwi i spojrza艂em na Williama. Ten g艂os by艂 ca艂kiem normalny, oswojony, niemal udomowiony. William zrozumia艂 m贸j wyraz twarzy, 艣wiadcz膮cy o umiarkowanym rozczarowaniu.
Czuj膮c si臋 sprowokowany do wsp贸艂zawodnictwa, skierowa艂 do Logika pytanie:
- Czy m贸g艂by艣 opisa膰 mi Mike'a?
- Je艣li chodzi o kszta艂t i form臋 on nie jest taki jak ty - zawyrokowa艂 sztuczny m贸zg.
- A co powiesz o jego rozci膮g艂o艣ci w przestrzeni?
- R贸偶ni si臋 od twojej. Jej stan jest swobodny i dynamiczny. Jego wi臋藕 z tob膮 nie jest pierwotna. Czy on wymaga kontroli?
William u艣miechn膮艂 si臋 triumfuj膮co.
- Nie, Logiku, on nie jest urz膮dzeniem. On jest czym艣 takim jak ja.
- Ty jeste艣 urz膮dzeniem.
- To prawda, ale tylko dlatego, 偶e tak jest wygodniej.
- On my艣li, 偶e jeste艣 cz臋艣ci膮 laboratorium? - spyta艂em.
- W ten spos贸b znacznie 艂atwiej jest z nim pracowa膰 - upewni艂 mnie William.
- Czy mog臋 zada膰 jeszcze jedno pytanie?
- Czuj si臋 moim go艣ciem.
- Kwantowy Logiku, kto tu jest szefem?
- Je艣li przez poj臋cie “szef” rozumiesz w臋z艂owy punkt przyw贸dztwa, nie ma tu 偶adnego szefa. Przyw贸dca powstanie po up艂ywie pewnego czasu, kiedy urz膮dzenia zostan膮 zintegrowane.
- Kiedy osi膮gniemy sukces - wyja艣ni艂 William - wtedy pojawi si臋 szef, w臋z艂owy punkt przyw贸dztwa; b臋dzie nim w艂a艣nie pozytywny rezultat eksperymentu.
- Czy to znaczy, 偶e Kwantowy Logik my艣li, i偶 osi膮gniecie zera absolutnego b臋dzie szefem?
- Co艣 w tym rodzaju - u艣miechn膮艂 si臋 William. - Dzi臋kuj臋, Kwantowy Logiku.
- Prosz臋 bardzo - odpar艂 Kwantowy Logik.
- Nie tak szybko - powiedzia艂em. - Mam jeszcze jedno pytanie.
William wyci膮gn膮艂 d艂o艅 przyzwalaj膮co w stron臋 sztucznego m贸zgu, co oznacza艂o zapewne: “b膮d藕 moim go艣ciem”.
- Jak s膮dzisz, co stanie si臋, gdy kom贸rki w Jamie osi膮gn膮 zero absolutne?
Interpretator milcza艂 przez chwil臋, a potem przem贸wi艂 tonem w subtelny spos贸b r贸偶ni膮cym si臋 od poprzedniego.
- Interpretator do艣wiadcza teraz trudno艣ci w przet艂umaczeniu odpowiedzi sztucznego m贸zgu. Czy 偶yczy pan sobie odpowiedzi w symbolach matematyki post-boole'owskiej poprzez przes艂anie wypowiedzi pod adresem z tabliczki identyfikacyjnej, czy te偶 interpretacji tej wypowiedzi w j臋zyku angielskim?
- Oczywi艣cie zadawa艂em mu ju偶 to pytanie - powiedzia艂 William. - Mam odpowiedzi w j臋zyku matematyki, w wielu r贸偶nych wersjach oznaczaj膮cych r贸偶ne mo偶liwo艣ci rozwoju sytuacji.
- Chcia艂bym interpretacj臋 w j臋zyku angielskim - oznajmi艂em.
- Prosz臋 zatem przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e odpowied藕 zmienia si臋 z godziny na godzin臋 w spos贸b znacz膮cy - odezwa艂 si臋 interpretator. - Mo偶e to wskazywa膰 na chaotyczn膮, falow膮 fluktuacj臋 teorii wewn膮trz Kwantowego Logika. M贸wi膮c inaczej, do tej pory nie sformu艂owa艂 on w艂a艣ciwej przepowiedni i prawdopodobnie nie jest w stanie tego zrobi膰. Sztuczny m贸zg przestawi wiele odpowiedzi w j臋zyku angielskim, ale ostrzega, 偶e mog膮 by膰 one niedostateczne do pe艂nego zrozumienia - kt贸re by膰 mo偶e w og贸le nie jest mo偶liwe - dla organicznych umys艂贸w ludzkich. Czy 偶yczy pan sobie odpowiedzi, kt贸re mog膮 by膰 myl膮ce?
- Prosz臋 da膰 pr贸bk臋 - poleci艂em i odczu艂em pewien rodzaj rozczarowania.
William usiad艂 za konsol膮 kontroli r臋cznej, chc膮c najwyra藕niej, by by艂 to m贸j osobisty mecz z Logikiem.
- Kwantowy Logik zak艂ada, 偶e rezultatem osi膮gni臋cia zera absolutnego w znacz膮cej pr贸bce materii b臋dzie nowy jej stan. Istnieje powi膮zanie pomi臋dzy ruchem materii w czasoprzestrzeni i innymi si艂ami we wn臋trzu materii, a szczeg贸lnie wewn膮trz j膮dra atomu - jest to zasada, na kt贸rej opiera si臋 dzia艂anie Pomp Chaosu - nowy stan materii mo偶e zatem by膰 stabilny i wymaga膰 trwa艂ego poch艂aniania energii, by utrzyma膰 sw贸j stan termodynamiczny. Jest niewielka mo偶liwo艣膰, 偶e ten nowy stan materii mo偶e by膰 przenoszony przez si艂y kwantowe, a tak偶e indukowa膰 taki sam w po艂o偶onych blisko niego atomach.
Rzuci艂em okiem na Williama.
- To bardzo niewielka mo偶liwo艣膰 - powiedzia艂. - I zabezpieczy艂em si臋 przed ni膮. Atomy miedzi s膮 odizolowane w pu艂apce Penninga i nie mog膮 skontaktowa膰 si臋 z niczym innym.
- Prosz臋 kontynuowa膰 - poleci艂em interpretatorowi.
- Inna mo偶liwo艣膰 zwi膮zana jest z dotychczas nie odkrytym powi膮zaniem pomi臋dzy stanami samej czasoprzestrzeni a termodynamicznym ruchem materii. Je艣li aktywno艣膰 termodynamiczna zanika we wn臋trzu pr贸bki, natura czasoprzestrzeni wok贸艂 pr贸bki mo偶e si臋 zmieni膰. Mog膮 ulec zmianie podstawowe stany kwantowe. Ograniczenia prawdopodobie艅stwa po艂o偶e艅 poszczeg贸lnych atom贸w mog膮 wywo艂a膰 wyr贸wnanie wirtualnej aktywno艣ci cz膮stek, wzmacniaj膮c inne efekty kwantowe, w tym zdalne wyzwolenie informacji kwantowej zwykle przekazywanej wy艂膮cznie pomi臋dzy cz膮steczkami i nieosi膮galnej z zewn膮trz.
- W porz膮dku - powiedzia艂em i poczu艂em si臋 pokonany. - William, potrzebuj臋 interpretatora dla twojego interpretatora.
- Z oblicze艅 wynika - wyja艣ni艂 William, w kt贸rego oczach pojawi艂 si臋 b艂ysk zapewne rado艣ci lub dumy, w ka偶dym razie na pewno nie smutku - 偶e pojawi si臋 co艣 w rodzaju krystalizacji czasoprzestrzeni.
- A zatem...?
- Czasoprzestrze艅 jest z natury amorficzna, je艣li mo偶na w spos贸b metaforyczny u偶y膰 do jej okre艣lenia termin贸w zarezerwowanych zwykle dla materii. Skrystalizowana czasoprzestrze艅 mo偶e mie膰 pewne interesuj膮ce w艂a艣ciwo艣ci. Informacja o stanach kwantowych i po艂o偶eniach cz膮stek, zwykle przekazywana wy艂膮cznie pomi臋dzy nimi poprzez tak zwane kana艂y zastrze偶one, mo偶e wydosta膰 si臋 stamt膮d. Mo偶e nawet nast膮pi膰 przekazywanie informacji kwantowej pod pr膮d strumienia czasu.
- To nie brzmi dobrze - powiedzia艂em.
- Mo偶e to by膰 zjawisko czysto lokalne - odpar艂 William - kt贸rego badanie b臋dzie naprawd臋 fascynuj膮ce. Mo偶na je sobie wyobrazi膰 tak, 偶e czasoprzestrze艅 stanie si臋 czym艣 w rodzaju hiperprzeka藕nika informacji, a nie o艣rodkiem, w kt贸rym jej przekazywanie jest 艣ci艣le ograniczone - tak jak teraz.
- Ale czy to jest prawdopodobne? - spyta艂em.
- Nie - odpowiedzia艂 William. - O ile jestem w stanie to zrozumie膰, 偶adna przepowiednia Kwantowego Logika w tej sprawie nie jest prawdopodobna ani nieprawdopodobna.
Farmy i utrzymuj膮ce je pola uprawy w Lodowej Komorze zajmowa艂y oko艂o trzydziestu pi臋ciu hektar贸w powierzchni i dawa艂y zatrudnienie dziewi臋膰dziesi臋ciu cz艂onkom rodziny. Jak na wyodr臋bnione przedsi臋biorstwo badawcze, by艂a ona stacj膮 艣redniej wielko艣ci. Dawne obyczaje s膮 porzucane jednak z trudem - na Ksi臋偶ycu ka偶d膮 stacj臋, ma艂膮 czy du偶膮, zaprojektowano tak, by mog艂a funkcjonowa膰 w pe艂ni autonomicznie na wypadek naturalnej katastrofy lub politycznego niebezpiecze艅stwa. Bazy ksi臋偶ycowe najcz臋艣ciej rozrzucone s膮 na du偶ej powierzchni, tak 偶e ten zwyczaj ma swoje uzasadnienie. Opr贸cz tego ka偶da stacja funkcjonuje jako niezale偶ny podmiot spo艂eczny, podobnie jak miasta na Ziemi. Najbli偶sza z wa偶niejszych stacji ksi臋偶ycowych, Kosmoport Jin, znajdowa艂a si臋 sze艣膰 godzin lotu promem od Komory Lodowej.
Dawno temu wyznaczy艂em sobie dwana艣cie przyjaci贸艂ek w wieku trzynastu lat nale偶膮cych do rodziny. Dwie z nich mieszka艂y w Lodowej Komorze. Spotkanie z jedn膮 z nich okaza艂o si臋 zupe艂nie nierewelacyjne, za to druga, Lucinda Bergman-Sandoval, by艂a moj膮 kochank膮 od chwili, gdy sko艅czyli艣my szesna艣cie lat. Lucinda pracowa艂a na farmie, kt贸ra dostarcza艂a stacji 偶ywno艣ci. Teraz widywali艣my si臋 mniej wi臋cej raz w miesi膮cu, poniewa偶 - jak oczekiwano od m臋偶czyzny, kt贸ry zbli偶a si臋 do wieku ma艂偶e艅skiego - skupi艂em uwag臋 na kobietach spoza rodziny. Mimo to wizyty u Lucindy wci膮偶 sprawia艂y mi przyjemno艣膰 i tego wieczora um贸wili艣my si臋 na randk臋 w kawiarni farmy, by pogaw臋dzi膰 troch臋 przy kolacji.
Nigdy nie zwraca艂em szczeg贸lnej uwagi na wygl膮d kobiet. Mam na my艣li, to, 偶e kobiety szczeg贸lnie pi臋kne nigdy nie wywiera艂y na mnie wra偶enia, by膰 mo偶e dlatego, 偶e sam nie odznaczam si臋 nadzwyczajn膮 urod膮. Sandovalowie, podobnie jak wi臋kszo艣膰 innych ksi臋偶ycowych rodzin, ju偶 dawno zaakceptowali jako w pe艂ni naturalne przed- i pourodzeniowe transformacje fizyczne, tak 偶e 偶adne dziecko naszej Zjednoczonej Mnogo艣ci nie by艂o wyra藕nie brzydkie. Rodzina Lucindy zdecydowa艂a, 偶e urodzi si臋 ona in vivo. W wieku siedemnastu lat dziewczyna postanowi艂a przeprowadzi膰 niewielk膮 transformacj臋 fizyczn膮. By艂a wysoka i smuk艂a. Mia艂a czarne w艂osy, sk贸r臋 koloru kawy, d艂ug膮 szyj臋 oraz mi艂膮, inteligentn膮 twarz. Podobnie jak wi臋kszo艣膰 dzieci ksi臋偶ycowych, wyposa偶ona by艂a w zdublowan膮 biochemi臋 cia艂a. Mog艂a polecie膰 na Ziemi臋 lud do jakiegokolwiek innego 艣rodowiska o zwi臋kszonej grawitacji i szybko si臋 do niego przystosowa膰.
Spotkali艣my si臋 w kawiarni, g贸ruj膮cej nad sze艣ciohektarow膮 farm膮 rozlokowan膮 na powierzchni. Grube okna wzmacniane polem si艂owym oddziela艂y nasz stolik od kosmicznej pr贸偶ni; miedziana por臋cz otacza艂a wok贸艂 pomieszczenie, by upewni膰 siedz膮cych we wn臋trzu, 偶e nie spadn膮 na powierzchni臋 niecki pokrytego rozlicznymi kamieniami regolitu rozci膮gaj膮cego si臋 poni偶ej.
Lucinda by艂a dziewczyn膮 艂agodn膮, bystr膮 i sympatyczn膮. Przez jaki艣 czas rozmawiali艣my o zwi膮zkach 艂膮cz膮cych nas z innymi lud藕mi - ona zastanawia艂a si臋 nad pozarodzinn膮 propozycj膮 ma艂偶e艅stwa z Hakimem, in偶ynierem pochodz膮cym z Mnogo艣ci Nernst. Ja te偶 mia艂em przed sob膮 pewne perspektywy, ale wci膮偶 waha艂em si臋, rozpatruj膮c r贸偶ne mo偶liwo艣ci.
- Hakim godzi si臋, by jego nazwisko rodowe by艂o na drugim miejscu - powiedzia艂a. - Jest bardzo wspania艂omy艣lny.
- Czy chce mie膰 dzieci?
- Oczywi艣cie. Powiedzia艂 mi, 偶e je艣li jestem wra偶liwa, to mog膮 by膰 ex utero - u艣miechn臋艂a si臋 Lucinda.
- Brzmi to do艣膰 zasadniczo.
- Nie, on nie jest taki. Po prostu... wspania艂omy艣lny. My艣l臋, 偶e jest dla mnie naprawd臋 przemi艂y.
- Czy b臋d膮 z tego jakie艣 korzy艣ci?
- B臋d膮 liczne korzy艣ci - odezwa艂a si臋 z nieco zbyt du偶膮 afektacj膮. - Jego ga艂膮藕 rodu kontroluje kontrakty pomi臋dzy Mnogo艣ci膮 Nernst a Tr贸jni膮.
- Mnogo艣膰 Nernst odwali艂a dla nas troch臋 roboty.
- Opowiedz mi o tym - poleci艂a mi 艂agodnym tonem.
- Prawdopodobnie nie powinienem. Nawet jeszcze tego nie przemy艣la艂em...
- Brzmi to bardzo powa偶nie.
- To mo偶e by膰 powa偶na sprawa, jak s膮dz臋. Przewodnicz膮ca Rady pr贸buje powstrzyma膰 co艣, czym zajmuje si臋 teraz moja rodzona siostra.
Lucinda unios艂a ekspresyjnie d艂ugie i w膮skie brwi.
- Naprawd臋? Na jakiej podstawie?
- Nie jestem pewien. Przewodnicz膮ca pochodzi z Mnogo艣ci Task-Felder贸w...
- A zatem...?
- Jest Logologiem.
- Ach... tak? No i co z tego? Oni tak偶e musz膮 stosowa膰 si臋 do regu艂.
- Oczywi艣cie. Nie wysuwam pod ich adresem 偶adnych oskar偶e艅... Ale co mo偶esz powiedzie膰 na temat Logolog贸w?
Lucinda zastanowi艂a si臋 przez chwil臋.
- S膮 bardzo nieust臋pliwi w zawieraniu i egzekwowaniu kontrakt贸w. Brat Hakina, Daood, nadzorowa艂 kontrakt na projekt dla Stacji Niepodleg艂o艣ci w pobli偶u krateru Fra Mauro. Ta stacja nale偶y w艂a艣nie do Task-Felder贸w.
- Wiem. W zesz艂ym miesi膮cu zosta艂em tam zaproszony na pota艅c贸wk臋 zapoznawcz膮.
- Wybra艂e艣 si臋?
Zaprzeczy艂em ruchem g艂owy.
- Za du偶o zachodu.
- Daood twierdzi, 偶e oni wykorzystywali projektant贸w z Mnogo艣ci Nernst bardzo forsownie, ka偶膮c im zajmowa膰 si臋 trzema r贸偶nymi zagadnieniami naraz. Wygl膮da艂o to raczej jak zes艂anie na ci臋偶kie roboty, a nie jak normalne przedsi臋biorstwo. Task-Felderowie, pocz膮wszy od najwy偶szych a偶 do najni偶szych szczebli zarz膮dzania, gubi膮 si臋 w nieistotnych drobiazgach. W艣r贸d miejscowych kierownik贸w i technik贸w nie spos贸b zaobserwowa膰 jakiejkolwiek niezale偶no艣ci my艣lenia. Daood nie by艂 tym zachwycony.
U艣miechn膮艂em si臋.
- My te偶 wytr膮cili艣my z r贸wnowagi troch臋 ludzi z Mnogo艣ci Nernst. To by艂o w ubieg艂y roku w czasie napraw ch艂odni i podnoszenia wydajno艣ci promiennik贸w.
- Hakim wspomina艂 mi o tym... Ale Daood powiedzia艂, 偶e w por贸wnaniu z Task-Felderami jeste艣my 艂agodni jak baranki.
- Dobrze wiedzie膰, 偶e zostali艣my docenieni przez bratni膮 Zjednoczon膮 Mnogo艣膰.
Przez chwil臋 pogr膮偶y艂a si臋 w zadumie. W tym czasie pojawi艂o si臋 nasze jedzenie, przywiezione przez w贸zek dostawczy z procesorem.
- Oczywi艣cie s艂ysza艂am o sprawie Io8, trudno by艂o w to uwierzy膰. Czyta艂e艣 jakie艣 prace Thierry'ego? By艂y bardzo modne za czas贸w naszego dzieci艅stwa.
- Stara艂em si臋 ich unika膰 - odpar艂em.
K. D. Thierry, urodzony na Ziemi producent filmowy, kt贸ry okre艣la艂 siebie jako filozofa, dzia艂a艂 za艣 jak guru-dyktator, u schy艂ku XX wieku opracowa艂 podstawy chronomopsychologii, a potem przekszta艂ci艂 j膮 w logologi臋.
- Jest autorem chyba trzystu ksi膮偶ek i kaset holograficznych. Przeczyta艂am dwie z nich: “Planetarnego Ducha” i “Dok膮d zmierza umys艂?” S膮 bardzo dziwne. Pr贸bowa艂 w nich okre艣li膰 zasady wszystkiego - od sn贸w po zachowanie si臋 w toalecie.
Roze艣mia艂em si臋.
- Po co je czyta艂a艣?
Lucinda wzruszy艂a ramionami.
- Lubi艂am przegl膮da膰 kasety holograficzne. W bibliotece by艂o ich bardzo wiele. Zamawia艂em je, uiszcza艂am op艂at臋 - mniej wi臋cej po艂ow臋 sumy, kt贸r膮 zwykle trzeba zap艂aci膰 za wi臋kszo艣膰 kaset. Tam by艂o mn贸stwo ca艂kiem 艂adnych holograficznych obrazk贸w. Ziemskie jeziora i rzeki o iskrz膮cej si臋 w s艂o艅cu powierzchni... Thierry, 偶egluj膮cy dooko艂a 艣wiata jachtem nap臋dzanym przez baterie s艂oneczne... Tego rodzaju historyjki. Wszystko to by艂o bardzo atrakcyjne dla dziewczyny z Ksi臋偶yca.
- Czy przeczyta艂a艣 cokolwiek, co wyja艣nia艂oby wydarzenia na Io?
- Pami臋tam co艣 w odwiedzinach anio艂a u Thierry'ego. Powiedzia艂 mu pono膰, 偶e ludzie zostali stworzeni przez walcz膮cych bog贸w, jakie艣 nadistoty. 呕y艂y one jeszcze przed narodzinami S艂o艅ca. Anio艂 powiedzia艂 te偶, 偶e g艂臋boko wewn膮trz nas istniej膮 cz膮stki osobowo艣ci niekt贸rych spo艣r贸d tych bog贸w.
- 艁api臋, w czym rzecz - stwierdzi艂em.
- Pozosta艂a cz臋艣膰 umys艂贸w bog贸w zosta艂a uwi臋ziona pod powierzchni膮 “Ksi臋偶yca Piekie艂”. Oni czekaj膮 na nas, by艣my ich uwolnili i po艂膮czyli si臋 z nimi... Co艣 w tym rodzaju - potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, wyra偶aj膮c tym gestem zdziwienie i dezaprobat臋.
Zna艂em reszt臋 tej opowie艣ci; znajdowa艂a si臋 ona w kartotekach historii najnowszej, kt贸re studiowa艂em w szkole 艣redniej. W roku 2090 Logologowie z Marsa wzi臋li w tysi膮cletni膮 dzier偶aw臋 od Tr贸jni obszar na Io, satelicie Jowisza: na dzikiej, bezu偶ytecznej Io, jedynie dwukrotnie w ci膮gu ca艂ej historii odwiedzonej przez ludzi. W roku 2100 nowi dzier偶awcy za艂o偶yli na Io za艂ogow膮 stacj臋. Stacja ta, wraz ze wszystkimi jej mieszka艅cami, uleg艂a zniszczeniu podczas formowania si臋 na powierzchni satelity nowego jeziora siarkowego klasy pelejskiej. Zgin臋艂o tam siedemdziesi臋ciu pi臋ciu lojalnych Logolog贸w, kt贸rych cia艂 nigdy nie odzyskano. S膮 tam wci膮偶, zatopione w naturalnym grobowcu z czarnej siarki.
Tym Logologom nigdy ju偶 nie b臋dzie dana mo偶no艣膰 poszukiwania zagubionych bog贸w.
Wzdrygn膮艂em si臋.
- Nigdy nie mia艂em poj臋cia, czego oni szukaj膮. To w艂a艣nie jest interesuj膮ce.
- To jest upiorne - podsumowa艂a Lucinda. - Przesta艂am czyta膰 Thierry'ego, kiedy zrozumia艂am, 偶e wydaje mu si臋, i偶 pisze histori臋 艣wiata. Jego wyznawcy uwa偶aj膮 go za boga.
- Naprawd臋?
- Robisz z nimi interesy i nie wiesz, co oni my艣l膮?
- Moje wady s膮 legendarne - unios艂em d艂onie w obronnym ge艣cie. - O jaki rodzaj bosko艣ci chodzi?
- Twierdz膮, 偶e on nie umar艂, 偶e by艂 przez ca艂y czas idealnie zdrowy. Utrzymuj膮 te偶, 偶e teraz udziela rad Logologom poprzez duchowe przes艂ania do wybranych uczni贸w, kt贸rych ma w ka偶dym kolejnym pokoleniu. “Namaszcza ich niebia艅skim ch艂odem”, jak m贸wi膮, cokolwiek by to mog艂o znaczy膰. Co zamierza zrobi膰 Rho, 偶e wzbudzi艂o to a偶 takie protesty Logolog贸w?
- Moje usta milcz膮. Rho organizuje tu konferencje prasowe.
- Ale przewodnicz膮ca wie, o co chodzi?
- Przypuszczam, 偶e musi wiedzie膰.
- Dzi臋ki za zaufanie, Mike - p贸艂u艣miechem da艂a do zrozumienia, 偶e specjalnie chce mi dokuczy膰. Mimo tego sygna艂u nie czu艂em si臋 teraz ani troch臋 lepiej.
- Chcia艂bym powiedzie膰, 偶e nie podoba mi si臋 to wszystko - zwierzy艂em si臋. - Wszystkie sprawy komplikuj膮 si臋 jeszcze bardziej.
- Wi臋c lepiej zabierz si臋 do odrabiania lekcji - poradzi艂a mi 偶artobliwie.
Im g艂臋biej wnika艂em w logologi臋, tym bardziej by艂em ni膮 zafascynowany. Odczuwa艂em tak偶e odraz臋, chocia偶 w ko艅cu zwyci臋偶y艂a fascynacja. By艂a to bowiem wiara bez 偶adnej koherentnej filozofii, system bez 偶adnej sensownej metafizyki. By艂a to dziecinna hipoteza, a nawet po prostu zwyczajny p艂贸d wyobra藕ni wyst臋puj膮cy jako objawiona prawda. A wszystko to opiera艂o si臋 na jednym rzekomym intuicyjnym wgl膮dzie w ludzki umys艂 - co艣 tak bezczelnego i w oczywisty spos贸b 艣miesznego, 偶e wydawa艂o si臋 a偶 fascynuj膮ce.
K. D. Thierry wykorzysta艂 zawarte g艂臋boko w ka偶dej ludzkiej duszy pragnienie uczestnictwa w spe艂nianiu si臋 Wielkiego Wydarzenia. Pod tym wzgl臋dem nie bardzo r贸偶ni艂 si臋 od innych prorok贸w i mesjaszy; prawdziwe r贸偶nice kry艂y si臋 w tym, jak wiele wiadomo by艂o o Thierrym i do jakiego stopnia komiczne wydawa艂o si臋 przypuszczenie, 偶e cz艂owiek taki jak on m贸g艂by dost膮pi膰 poznania jakiejkolwiek wielkiej prawdy.
Thierry w m艂odo艣ci grywa艂 niewielkie role w kiepskich filmach nale偶膮cych do masowego repertuaru i raz czy dwa pojawi艂 si臋 w dobrych obrazach. By艂 te偶 niezbyt znanym aktorem komediowym i zosta艂 producentem, a nawet re偶yserem filmowym.
W p贸藕nych latach osiemdziesi膮tych XX wieku sta艂 si臋 s艂awny jako re偶yser serii demonicznych film贸w tajemnicy, kt贸rych specyficzny klimat oraz na p贸艂 ob艂膮ka艅czy, na p贸艂 ironiczny humor przyci膮gn膮艂 rzesz臋 kinoman贸w. Zacz膮艂 wyk艂ada膰 na uniwersytetach i college'ach. W Nowym Jorku powiedzia艂 podobno jednemu z autor贸w scenariuszy: “Filmy s膮 jedynie ulotnym 艣ladem. Powinni艣my skierowa膰 si臋 w stron臋 religii”.
Skierowa艂 si臋 zatem w t臋 w艂a艣nie stron臋. Jako cz艂owiek wykszta艂cony, przy艂膮czy艂 si臋 do ch贸ru psycholog贸w deklaruj膮cych w贸wczas zrzucenie z piedesta艂u ostatnich, rozpadaj膮cych si臋 ju偶 resztek doktryny Freudowskiej. Thierry pr贸bowa艂 dobudowa膰 do tych fragment贸w reszt臋 贸wczesnej wiedzy psychologicznej; jego pierwsza 偶ona by艂a psychoterapeutk膮. Ich rozstanie sta艂o si臋 dla obojga pami臋tnym, okrutnym do艣wiadczeniem.
Gdy Thierry mia艂 trzydzie艣ci trzy lata, prze偶y艂 noc objawienia. Na pla偶y w pobli偶u kalifornijskiego miasta Newport stan膮艂 - jak twierdzi艂 - przed obliczem pot臋偶nej postaci, wysokiej jak drapacz chmur, kt贸ra wr臋czy艂a mu odprysk g贸rskiego kryszta艂u wielko艣ci ludzkiej pi臋艣ci. Kszta艂ty wskazywa艂y, 偶e figura ta by艂a postaci膮 kobiety, cho膰 mia艂a si艂臋 m臋偶czyzny. Powiedzia艂a do Thierry'ego: “Nie mam wiele czasu. Zbyt d艂ugo by艂am martwa, by tu pozosta膰 z tob膮 i rozmawia膰. Ten kryszta艂 opowie ci ca艂膮 histori臋”.
Thierry podejrzewa艂, 偶e olbrzymia figura by艂a hologramem; technologia ta wydawa艂a mi si臋 zbyt prymitywna. Bogini mog艂aby wybra膰 inny spos贸b, by objawi膰 si臋 cz艂owiekowi. Jednak wyobra藕nia Thierry'ego by艂a wyra藕nie ograniczona przez niski stopie艅 rozwoju techniki w tamtych czasach. Aby dotrze膰 do umys艂贸w publiki z艂o偶onej z naukowych analfabet贸w, do kt贸rych zamierza艂 przemawia膰, musia艂 u偶ywa膰 偶argonu oraz potocznych wyobra偶e艅 charakterystycznych dla lat dziewi臋膰dziesi膮tych XX wieku.
Przez jaki艣 czas intensywnie patrzy艂 na kryszta艂, a potem zapisa艂 to, co zobaczy艂, tworz膮c seri臋 tajemnych ksi膮g za jego 偶ycia nie opublikowanych. Wykona艂 jednak ich skr贸t, przeznaczony do u偶ytku publicznego. Streszczenie to, zatytu艂owane “Stary i nowy rodzaj ludzki”, objawia艂o czytelnikom kosmiczn膮 wiedz臋 zwan膮 chromopsychologi膮.
Z tre艣ci tej ksi膮偶ki wynika艂o, 偶e olbrzymi hologram by艂 obrazem ostatniej przedstawicielki gatunku Prawdziwych Ludzi, kryszta艂 za艣, kt贸ry otrzyma艂 od niej Thierry, pom贸g艂 mu odkry膰 prawdziw膮 si艂臋 jego w艂asnego umys艂u i dotrze膰 do niej.
Thierry opublikowa艂 swoj膮 ksi膮偶k臋 i osobi艣cie bra艂 udzia艂 w promocji. W pierwszym roku po jej ukazaniu si臋 sprzedano dziesi臋膰 tysi臋cy egzemplarzy, w ci膮gu nast臋pnego - ju偶 pi臋膰set tysi臋cy. W kolejnych edycjach zmieniono nazw臋 i pewne fragmenty doktryny kosmicznej wiedzy: nazywa艂a si臋 ona teraz logologi膮, co 艣wiadczy艂o o ca艂kowitym zerwaniu nawet z samym terminem “psychologia”.
Dzie艂o “Stary i nowy rodzaj ludzki” sta艂o si臋 wkr贸tce dost臋pne nie tylko jako edycja ksi膮偶kowa. Sprzedawano je pod postaci膮 kostki tekstowej, kasety holograficznej, kasety video; funkcjonowa艂o w pi臋ciu rodzajach 艣rodk贸w przekazu.
Na seminariach Thierry zdo艂a艂 nawr贸ci膰 z pocz膮tku niewielu uczni贸w, ale wkr贸tce ca艂y ich t艂um. Ludzie zacz臋li wierzy膰 w to, i偶 posiadali niegdy艣 si艂臋 r贸wn膮 bogom, teraz za艣 zakuci s膮 w prastare 艂a艅cuchy, kt贸re uczyni艂y ich pionkami zale偶nymi od kaprys贸w ich w艂asnych cia艂. Thierry twierdzi艂, 偶e wszyscy ludzie byli kiedy艣 zdolni przetransformowa膰 si臋 w obdarzone wielk膮 moc膮 duchy, zdolne swobodnie w臋drowa膰 poprzez kosmiczn膮 przestrze艅. Kryszta艂 przekaza艂 mu pono膰 wiedz臋, jak zerwa膰 kr臋puj膮ce nas okowy poprzez skomplikowane 膰wiczenia umys艂u oraz jak u艣wiadomi膰 sobie, 偶e wszyscy pradawni wrogowie ludzko艣ci - opr贸cz jednego, okre艣lanego przeze艅 imieniem Szejtan - s膮 ju偶 martwi, niezdolni do powstrzymania procesu naszego samowyzwolenia. Oswobodzenie ka偶dego cz艂owieka wymaga艂o wed艂ug Thierry'ego jedynie jego koncentracji, gromadzenia wiedzy, wewn臋trznej dyscypliny, a tak偶e do偶ywotniego uczestnictwa w Ko艣ciele Logolog贸w.
Szedjtan by艂 po艂膮czeniem Lokisa9 i czego艣 w rodzaju niew艂adnego Szatana, istot膮 zbyt s艂ab膮, by nas zniszczy膰 lub nawet powstrzyma膰 silne indywidualno艣ci przed oswobodzeniem si臋 z okow贸w. Wystarczaj膮co jednak przebieg艂膮, by utrzyma膰 w艣r贸d znacznej wi臋kszo艣ci ludzi przekonanie, i偶 s艂abo艣膰 jest naszym udzia艂em, a 艣mier膰 - przeznaczeniem.
Ci, kt贸rzy przeciwstawiali si臋 Thierry'emu, byli wed艂ug niego oszukani przez Szejtana lub te偶 stanowili uleg艂e mu kohorty (do kt贸rych nale偶eli tak偶e Freud, Jung, Adler i wszyscy pozostali psychiatrzy oraz psycholodzy). Istnia艂o wielu oszukanych przez Szejtana; byli w艣r贸d nich prezydenci, kap艂ani, a tak偶e koledzy po fachu Thierry'ego - prorocy.
W roku 1997 Thierry stara艂 si臋 zdoby膰 niewielk膮 wysepk臋 na po艂udniowym Pacyfiku, aby stworzy膰 tam spo艂eczno艣膰 Wyzwolonych z 艁a艅cuch贸w. Zosta jednak stamt膮d wyrzucony przez mieszka艅c贸w tego ma艂ego terytorium; zmuszono go do przeniesienia jego pierwszej kolonii do Idaho, gdzie za艂o偶y艂 w艂asne niewielkie miasteczko. Nazwano je Ouranos na cze艣膰 istoty, kt贸ra obudzi艂a ludzk膮 samo艣wiadomo艣膰. Ouranos sta艂o si臋 wa偶nym politycznym centrum stanu Idaho; Thierry by艂 cz臋艣ciowo odpowiedzialny za podzia艂 tego stanu w roku 2012 na dwie cz臋艣ci, z kt贸rych p贸艂nocna okre艣la艂a si臋 mianem Zielonego Idaho.
Thierry bez przerwy pisa艂 i od czasu do czasu robi艂 filmy. Jego p贸藕niejsze ksi膮偶ki dotyczy艂y wszystkich aspekt贸w 偶ycia Logologa, poczynaj膮c od opieki prenatalnej, ko艅cz膮c za艣 na rytach pogrzebowych i szczeg贸艂ach projektu miejsca jego wiecznego spoczynku. Wype艂nia艂 kasety holograficzne swoimi wypowiedziami na temat 艣wiatowej ekonomiki i polityki. Powoli stawa艂 si臋 odludkiem; oko艂o roku 2031, na dwa lata przed 艣mierci膮, nie widywa艂 si臋 z nikim opr贸cz kochanki i trzech osobistych sekretarek.
Thierry twierdzi艂, 偶e po jego wyzwoleniu nast膮pi膮 czasy kryzysu i 偶e w ci膮gu stulecia powr贸ci uwolniony z kajdan cia艂a, by uczyni膰 Ko艣ci贸艂 Logolog贸w si艂膮 dominuj膮c膮 nad spo艂eczno艣ci膮 Ziemi. “Z waszych przeciwnik贸w zostanie jedynie popi贸艂” - obiecywa艂 - “wierni za艣 prze偶yj膮 eon duchowej ekstazy”.
Przed 艣mierci膮 wa偶y艂 sto siedemdziesi膮t pi臋膰 kilogram贸w i musia艂 porusza膰 si臋 z pomoc膮 skomplikowanej, ci臋偶kiej aparatury, kt贸ra by艂a cz臋艣ciowo fotelem na ko艂ach, cz臋艣ciowo za艣 robotem. Informacje dopuszczone do prasy, a tak偶e relacje dla setek tysi臋cy jego uczni贸w w Ouranos i na ca艂ym 艣wiecie opisywa艂y t臋 艣mier膰 jako dobrowolne wyzwolenie. Pono膰 Thierry towarzyszy艂 w galaktycznej podr贸偶y duchowi, kt贸ry po raz pierwszy objawi艂 mu si臋 na pla偶y w Kalifornii.
Osobisty lekarz Thierry'ego, b臋d膮cy jego oddanym uczniem, twierdzi艂, 偶e - pomijaj膮c olbrzymi膮 mas臋 cia艂a - cieszy艂 si臋 on znakomitym zdrowiem i 偶e jego organizm uleg艂 wewn臋trznej transformacji w celu zgromadzenia pot臋偶nej ilo艣ci energii, maj膮cej mu s艂u偶y膰 przez kilka pierwszych lat duchowej podr贸偶y.
Samego Thierry'ego Logologowie okre艣lali jako Mistrza Wyniesionego nad Innych. Rzekomo przekazywa艂 swojej kochance cotygodniowe raporty z przyg贸d podczas podr贸偶y. Owa kobieta do偶y艂a podesz艂ego wieku, odm贸wi艂a poddania si臋, legalnemu czy te偶 nie, zabiegowi odm艂odzenia. Osi膮gn臋艂a pot臋偶n膮 mas臋 cia艂a, a potem, jak g艂osi艂a opowie艣膰, do艂膮czy艂a do swojego by艂ego kochanka, towarzysz膮c mu w kosmicznej pielgrzymce.
W rok od 艣mierci Thierry'ego jedna z jego sekretarek zosta艂a aresztowana na terenie Zielonego Idaho za szerzenie dzieci臋cej pornografii. Nie by艂o 偶adnych dowod贸w, by Thierry kiedykolwiek uczestniczy艂 w tego rodzaju dzia艂alno艣ci; mimo to skandal, kt贸ry by艂 konsekwencj膮 tego aresztowania, niemal zniszczy艂 Ko艣ci贸艂 Logolog贸w.
Instytucja ta odzyska艂a wp艂ywy niebywale szybko, gdy偶 zaj臋艂a si臋 sponsorowaniem m艂odych artyst贸w - autor贸w kaset holograficznych. Logologowie wykorzystali ten fakt do zyskania sobie powa偶ania w艣r贸d polityk贸w oraz do poprawy opinii publicznej. Dzi臋ki temu przesz艂o艣膰 ich Ko艣cio艂a zosta艂a wkr贸tce zapomniana, jego za艣 nowi przyw贸dcy - dzia艂aj膮cy skutecznie i do艣膰 bezbarwni - doko艅czyli dzie艂a Thierry'ego. Uczynili z logologii oficjaln膮, alternatywn膮 religi臋, przeznaczon膮 dla tych, kt贸rzy wci膮偶 poszukiwali pocieszenia w sacrum.
Ko艣ci贸艂 zacz膮艂 dobrze prosperowa膰 i podj膮艂 swoje pierwsze dzia艂ania na Puerto Rico. Logologowie za艂o偶yli na wyspie bezp艂atny szpital i psychiatryczny o艣rodek szkoleniowy w roku 2046, na cztery lata przed zyskaniem przez Puerto Rico statusu pi臋膰dziesi膮tego pierwszego stanu. Wkr贸tce sze艣膰dziesi臋cioprocentowa, praktycznie jednomy艣lna wi臋kszo艣膰 z艂o偶ona z Logolog贸w przej臋艂a kontrol臋 nad wysp膮, tworz膮c w ten spos贸b najwi臋ksz膮 wsp贸lnot臋 religijn膮 na Ziemi. Od czasu ustanowienia pi臋膰dziesi膮tego pierwszego stanu, ka偶dy z reprezentant贸w Puerto Rico w Kongresie Stan贸w Zjednoczonych by艂 Logologiem.
Reszta tej historii by艂a mi mniej wi臋cej znana, wliczaj膮c w to mroczn膮 opowie艣膰 o zakupie teren贸w na Io oraz o zag艂adzie mieszkaj膮cych tam osadnik贸w.
Kiedy sko艅czy艂em zag艂臋bia膰 si臋 w olbrzymim materiale dotycz膮cym Logolog贸w, by艂em wyczerpany i prawie nie dowierza艂em temu, co przeczyta艂em. Wydawa艂o mi si臋, 偶e rozumiem ludzk膮 natur臋 niejako z wy偶szej pozycji, jako kto艣, kto nigdy nie by艂 Logologiem i z tego powodu nigdy nie da艂 si臋 wci膮gn膮膰 w fantazje i k艂amstwa Thierry'ego.
Tej nocy 艣ni艂em, 偶e jestem w Egipcie i w臋druj臋 wzd艂u偶 kana艂u nawadniaj膮cego. Na wschodzie 艣wit rozja艣ni艂 niebo, barwi膮c je na intensywnie niebieski kolor, ale ponad moj膮 g艂ow膮 wci膮偶 艣wieci艂y gwiazdy. Kana艂 zamarz艂 w ci膮gu nocy, co nape艂ni艂o mnie zadowoleniem; w jego wn臋trzu le偶a艂y teraz pomieszane sze艣ciany lodu przejrzyste jak szk艂o. Potem sze艣ciany te zmienia艂y sw膮 wewn臋trzn膮 struktur臋 niczym 偶ywe istoty, przeistaczaj膮c si臋 w idealnie p艂askie lodowe tafle. “Oto porz膮dek” - pomy艣la艂em. - “Faraon b臋dzie zadowolony”. Ale gdy spojrza艂em w g艂臋bin臋 w贸d kana艂u, zobaczy艂em ryby uwi臋zione w warstwach sze艣cian贸w, niezdolne, by si臋 poruszy膰. Ich skrzela zamyka艂y si臋 i otwiera艂y w szale艅czym tempie. Zrozumia艂em w贸wczas, 偶e jestem winny ich 艣mierci. Spojrza艂em w g贸r臋 na gwiazdy, oskar偶aj膮c je, ale odm贸wi艂y przyj臋cia odpowiedzialno艣ci; potem skierowa艂em wzrok ku brzegom kana艂u, gdzie w艣r贸d trzcin ujrza艂em dwa charakterystyczne kszta艂ty po艂yskuj膮ce miedzi膮, wydaj膮ce prawie bezg艂o艣nie odg艂osy ssania. We 艣nie wszystkie mi臋艣nie mojego cia艂a przeszy艂 nag艂y skurcz i wydosta艂em si臋 na powierzchnie jawy.
By艂a osiemsetna godzina ksi臋偶ycowa. Sygna艂 艣wietlny mojej osobistej linii migota艂 uprzejmie, nie budz膮c mnie. Zdecydowa艂em si臋 odpowiedzie膰. Zostawiono dla mnie dwie wiadomo艣ci: jedna z nich, przyj臋ta trzy godziny wcze艣niej, pochodzi艂a od Rho, godzin臋 potem przysz艂a wiadomo艣膰 od Thomasa Sandovala-Rice'a.
Przes艂anie od Rho by艂o jedynie d藕wi臋kowe i bardzo kr贸tkie: “Mike, dyrektor chce spotka膰 si臋 z nami dzisiaj w Kosmoporcie Jin. O godzinie tysi臋cznej przy艣le po nas czarterowy prom w艂adz Mnogo艣ci”.
Wiadomo艣膰 od Sandovala-Rice'a okaza艂a si臋 obszernym tekstem, uzupe艂nionym przez zapis g艂osu sekretarki dyrektora: “Mike, Thomas Sandoval-Rice prosi ci臋 o spotkanie w Kosmoporcie Jin tak szybko, jak to tylko mo偶liwe. Chcieliby艣my, 偶eby Rozalinda tak偶e tam si臋 zjawi艂a”. Zapisowi towarzyszy艂 tekst oraz przekaz holograficzny na temat logologii, z艂o偶ony w wi臋kszo艣ci z materia艂贸w, kt贸re ju偶 przestudiowa艂em.
Ustali艂em plan dnia i odwo艂a艂em spotkanie z in偶ynierami z naszej Mnogo艣ci po艣wi臋cone konserwacji generatora mocy.
Rho wydawa艂a si臋 nietypowo przygn臋biona, gdy oczekiwali艣my na prom w pomieszczeniu dla podr贸偶nych przy Amortyzatorze Czwartym. Na zewn膮trz by艂a teraz ksi臋偶ycowa noc, a l艣ni膮ce 艣wiat艂a l膮dowiska zabiera艂y blask gwiazdom. Ponad naszymi g艂owami wisia艂a Ziemia w pe艂ni - kropka niebieskawego 艣wiat艂a o rozmiarach paznokcia, widoczna poprzez iluminatory w suficie. Przez okna poczekalni widzieli艣my jedynie par臋 hektar贸w zmieszanej ksi臋偶ycowej gleby - stos skalnych od艂amk贸w wykopanych dziesi膮tki lat temu z obszar贸w u偶ytkowych Lodowej Komory oraz szar膮, jakby betonow膮 powierzchni臋 ksi臋偶ycowego gruntu.
- Czuj臋 si臋 tak, jakby wpychano mnie nosem w py艂 - zwierzy艂a si臋 Rho. 艢wiat艂a czarterowego promu zaczyna艂y by膰 widoczne ponad lini膮 horyzontu. - Traktuj膮 nas fantastycznie - doda艂a z przek膮sem. - Dyrektor jeszcze nigdy nie po艣wi臋ci艂 nam tyle uwagi.
- Nigdy jeszcze nie namota艂a艣 tu naszych praprzodk贸w - stara艂em si臋 j膮 uspokoi膰.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 przecz膮co.
- Nie o to chodzi. On przes艂a艂 mi ca艂y stos analiz dotycz膮cych Logolog贸w.
Skin膮艂em g艂ow膮.
- Ja te偶 je dosta艂em. Czyta艂a艣 to?
- Oczywi艣cie.
- Co o nich my艣lisz?
- To dziwni ludzie, ale nie mam poj臋cia, dlaczego mieliby sprzeciwia膰 si臋 naszemu projektowi. Twierdz膮, 偶e 艣mier膰 nie jest dla cz艂owieka wyzwoleniem, dop贸ki nie dost膮pi on objawienia. A zatem zamro偶one g艂owy mog膮 by膰 po prostu kolejnymi potencjalnymi konwertytami...
- Mo偶e Thomas wie co艣 wi臋cej - zasugerowa艂em.
Kosmobus wyl膮dowa艂, jasnoczerwony i l艣ni膮cy. By艂 to kosztowny, nowoczesny model Ksi臋偶ycowego Land-Rovera, wyposa偶ony w pe艂noci艣nieniow膮, luksusow膮 kabin臋. Nigdy jeszcze do tej pory nie by艂em pasa偶erem pojazdu czarterowego Mnogo艣ci Sandoval. Wn臋trze okaza艂o si臋 imponuj膮ce. By艂y tam fotele automatycznie przystosowuj膮ce si臋 do kszta艂tu cia艂a pasa偶era, specjalny zesp贸艂 procesor贸w zajmuj膮cych si臋 przygotowywaniem posi艂k贸w - 偶a艂owa艂em, 偶e zjad艂em ju偶 艣niadanie. Nie odm贸wi艂em sobie jednak spr贸bowania zam贸wionych przez Rho jajek i sztucznej szynki. By艂o tam tak偶e doskonale wyposa偶one centrum 艂膮czno艣ci - gdyby艣my sobie tego 偶yczyli, mogliby艣my po艂膮czy膰 si臋 z Ziemi膮, Marsem czy kt贸rymkolwiek z asteroid贸w, u偶ywaj膮c przeka藕nik贸w Wsp贸lnoty Ksi臋偶ycowej, a nawet satelit贸w nale偶膮cych do Tr贸jni.
- Dzi臋ki temu mo偶na sobie u艣wiadomi膰, jak bardzo jeste艣my tu, w Lodowej Komorze, oddaleni od g艂贸wnego nurtu 偶ycia Mnogo艣ci - powiedzia艂em, gdy Rho wsuwa艂a sw贸j talerz do otworu zwrotnego.
- Nigdy mi tego nie brakowa艂o - odpar艂a. - Mamy wszystko, co nam potrzebne.
- William m贸g艂by si臋 z tym nie zgodzi膰.
- Nie chodzi mu przecie偶 o luksusy - u艣miechn臋艂a si臋 Rho.
Kosmoport Jin by艂 g艂贸wnym centrum handlowym i najwi臋ksz膮 aglomeracj膮 miejsk膮 na Oceanie Burz, g艂贸wnym o艣rodkiem koordynacyjnym dal wszystkich stacji po艂o偶onych na tej wielkiej r贸wninie. Z kolei Ocean Burz by艂 g艂贸wnym i najwi臋kszym terytorium nale偶膮cym do Mnogo艣ci Sandoval, chocia偶 dysponowali艣my tak偶e oko艂o dwudziestoma stacjami i dwoma mniejszymi portami kosmicznymi w g贸rach na widocznej z Ziemi p贸艂kuli Ksi臋偶yca. Opr贸cz tego, 偶e stanowi艂 wa偶ny w臋ze艂 transportowy, Kosmoport Jin otoczony by艂 przez farmy, kt贸re zapewnia艂y wy偶ywienie znacznej cz臋艣ci widocznej strony Ksi臋偶yca, s膮siaduj膮cej z Oceanem od po艂udnia i zachodu. Stacja farmerska o wystarczaj膮cych rozmiarach zwykle s艂u偶y mieszka艅com Ksi臋偶yca tak偶e jako uzdrowisko. Stanowi szans臋 podziwiania p贸l i las贸w.
Przelecieli艣my ponad zaciemnionymi teraz rz臋dami kopu艂 farm - tysi膮cami hektar贸w ziemi uprawnej rozlokowanymi wzd艂u偶 po艂udniowowschodniej granicy kosmoportu. P贸艂 godziny przed um贸wionym terminem wyl膮dowali艣my na prywatnym l膮dowisku Mnogo艣ci Sandoval. Zosta艂o nam niewiele czasu, by za pomoc膮 wagonik贸w szynowych i ruchomych eskalator贸w przedosta膰 si臋 przez zat艂oczone Miasto Jin do Portu Centralnego.
Sekretarka dyrektora poprowadzi艂a nas poprzez kr贸tki hall do niewielkiego osobistego biura swojego szefa, otoczonego przez inne biura, nale偶膮ce do pe艂nomocnik贸w rodziny. Thomas Sandoval-Rice by艂 nienagannie ubrany, mia艂 siwe w艂osy (co wydawa艂o si臋 do艣膰 odwa偶ne), cienki, kszta艂tny nos i wydatne wargi. By艂 siedemdziesi臋ciopi臋cioletnim m臋偶czyzn膮 w sile wieku, nosi艂 oficjalny, czarny garnitur z czerwon膮 szarf膮 i do艣膰 idiotyczne pantofle. Wsta艂, by si臋 z nami przywita膰. Ledwie starcza艂o tu miejsca na trzy krzes艂a i biurko; by艂a to wyra藕nie jego osobista pracownia, a nie pokazowe biuro dla klient贸w Mnogo艣ci Sandoval lub przedstawicieli innych rodzin. Gdy tam wchodzili艣my, Rho spojrza艂a na mnie z wyrazem zw膮tpienia w oczach. Wygl膮da艂o to na rzeczywi艣cie idealn膮 okazj臋 do zmieszania nas z b艂otem.
- Ciesz臋 si臋, 偶e zn贸w widz臋 was oboje - powiedzia艂 Thomas, zapraszaj膮c, by艣my usiedli. - Dobrze wygl膮dacie. Mike, czy to ju偶 trzy lata min臋艂y od chwili, gdy zatwierdzili艣my twoje stanowisko w Lodowej Komorze?
- Tak, prosz臋 pana - odpowiedzia艂em.
Thomas spojrza艂 na pe艂n膮 rezerwy twarz Rho i u艣miechn膮艂 si臋 pokrzepiaj膮co.
- To nie wizyta u technika dentystycznego - powiedzia艂. - Rho, widz臋, 偶e czujesz nadchodz膮cy sztorm i chcia艂bym, 偶eby艣 powiedzia艂a mi, jakiego rodzaju mo偶e to by膰 sztorm i dlaczego p艂yniemy w jego kierunku.
- Nie wiem, prosz臋 pana - odpowiedzia艂a Rho z powag膮.
- Mike? - Thomas zwr贸ci艂 si臋 tym razem do mnie.
- Czyta艂em przes艂any przez pana tekst. Jestem tak samo zaskoczony jak moja siostra.
- Wszyscy zapewniaj膮 mnie, 偶e stoi za tym Zjednoczona Mnogo艣膰 Task-Felder贸w. Mam przyjaci贸艂 w Stanach Zjednoczonych, kt贸rzy zasiadaj膮 w Senacie P贸艂kuli Zachodniej. Ci przyjaciele s膮 w kontakcie z kalifornijskim Ko艣cio艂em Logologii, kt贸ry jest, jak si臋 wydaje, ko艣cio艂em matk膮 wszystkich Logolog贸w. Zjednoczona Mnogo艣膰 Task-Felder贸w jest mniej niezale偶na, ni偶 chcia艂aby si臋 wydawa膰; oni ta艅cz膮 tak, jak im zagraj膮 Logologowie z Kaliforni. Zdajecie sobie spraw臋, 偶e 偶adna ksi臋偶ycowa Zjednoczona Mnogo艣膰 nie powinna dzia艂a膰 jako przedstawicielstwo Ziemi ani te偶 w celu lansowania zasad czysto religijnych... Wynika to z Porozumienia Zjednoczonych Mnogo艣ci Ksi臋偶yca. Z Ksi臋偶ycowej konstytucji.
- Tak, prosz臋 pana - potwierdzi艂em.
- Jednak Zjednoczonej Mnogo艣ci Task-Felder贸w uda艂o si臋 unikn膮膰 lub zignorowa膰 bardzo wiele tych postanowie艅 i nikt nie za偶膮da艂 ich przestrzegania, poniewa偶 偶adna Zjednoczona Mnogo艣膰 nie lubi sytuacji, gdy przed Rad膮 odbywa si臋 jej pr贸ba si艂 z inn膮 uprzywilejowan膮 Zjednoczon膮 Mnogo艣ci膮, nawet je艣li ta ostatnia ma powi膮zania z Ziemi膮. M贸wi膮c kr贸tko, jest to niekorzystne dla interes贸w. Wszyscy lubimy my艣le膰 o sobie jako o osch艂ych indywidualistach, dla kt贸rych na pierwszym miejscu stoi rodzina, na drugim - Ksi臋偶yc, na trzecim - Tr贸jnia... i niech diabli wezm膮 Tr贸jni臋, je艣li szturchni臋cia zamieniaj膮 si臋 w ciosy. Rozumiecie, o co mi chodzi?
- Tak, prosz臋 pana - odpowiedzia艂em.
- Przez dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat s艂u偶y艂em naszej Zjednoczonej Mnogo艣ci jako szef jej pe艂nomocnik贸w, a potem dyrektor. Przez te wszystkie lata obserwowa艂em, jak Task-Felderowie rosn膮 w si艂臋 pomimo niech臋ci starszych Zjednoczonych Mnogo艣ci, wywodz膮cych si臋 z prawdziwych rodzin. Task-Felderowie s膮 przebiegli, ucz膮 si臋 szybko, maj膮 imponuj膮ce zaplecze finansowe, a tak偶e niepokoj膮c膮 pewno艣膰 siebie i energi臋.
- Zauwa偶y艂em to, prosz臋 pana - odezwa艂em si臋. Thomas zacisn膮艂 wargi.
- Twoja rozmowa z Janis Granger nie by艂a przyjemna?
- Nie, prosz臋 pana.
- Zrobili艣my co艣, co ich urazi艂o. Moje 藕r贸d艂a informacji na Ziemi twierdz膮, 偶e Logologowie zamierzaj膮 zdj膮膰 bia艂e r臋kawiczki, zej艣膰 do parteru i zion膮膰 ogniem niczym wulkan, je偶eli oka偶e si臋 to konieczna. S膮 g艂upi jak os艂y.
- Nie rozumiem dlaczego, prosz臋 pana - powiedzia艂a ostro偶nie Rho.
- Mia艂em nadziej臋, 偶e kt贸re艣 z was jest w stanie o艣wieci膰 mnie w tym wzgl臋dzie. Przekopali艣cie si臋 przez skondensowany tekst, dotycz膮cy ich historii i wierze艅. Nie znale藕li艣cie niczego, co mog艂oby sugerowa膰 przyczyn臋?
- Ja na pewno nie - stwierdzi艂a Rho.
- Nasi zamro偶eni przodkowie nie zrobili czego艣, co mog艂o ich zdenerwowa膰?
- Nie wiemy o niczym takim.
- Rho, zdajesz sobie spraw臋, 偶e ze strony zaprzyja藕nionych z nami Zjednoczonych Mnogo艣ci mamy do czynienia z czym艣 w rodzaju dwulicowo艣ci, prawda? Nernstowie i Cailetetowie zamierzaj膮 zrobi膰 dla nas jakie艣 projekty i wzi膮膰 nasz膮 got贸wk臋, ale nie musz膮 stan膮膰 w naszej obronie na posiedzeniu Rady. - Thomas potar艂 palcem podbr贸dek i zrobi艂 kwa艣n膮 min臋. - Czy na li艣cie g艂贸w, opr贸cz naszych prarodzic贸w, jest jeszcze kto艣 interesuj膮cy?
- Przywioz艂am swoje archiwum, w tym tak偶e list臋 os贸b znajduj膮cych si臋 pod ochron膮 Towarzystwa “Gwiezdny Czas”. Jest tam jednak luka, na temat kt贸rej nie mam 偶adnych danych. Dotyczy ona trzech os贸b, kt贸re teoretycznie mo偶na o偶ywi膰. Prosi艂am ju偶 adwokata “Gwiezdnego Czasu”, kt贸ry rezyduje w Nowym Jorku, o przes艂anie mi wyja艣nienia w tej sprawie. Nie otrzyma艂am jeszcze odpowiedzi.
- Czy przeprowadzili艣cie kontrol臋 zbie偶no艣ci tej listy?
- S艂ucham?
- Czy sprawdzili艣cie historyczne korelacje pomi臋dzy powi膮zaniami Logolog贸w i list膮?
- Nie.
- A ty, Mike?
- Nie, prosz臋 pana.
Thomas spojrza艂 na mnie z wyrzutem.
- Pozw贸lcie zatem, 偶e ja to zrobi臋 - powiedzia艂, po czym wzi膮艂 list臋 Rho i w艂o偶y艂 j膮 do sztucznego m贸zgu, kt贸ry znajdowa艂 si臋 na jego biurku. Ju偶 na pocz膮tku zauwa偶y艂em, 偶e tan niewielka szara kostka to Ellen C, standardowy sztuczny m贸zg Mnogo艣ci Sandoval, udzielaj膮cy rad wszystkim jej przedstawicielom. Ellen C by艂 jednym z najstarszych typ贸w sztucznych m贸zg贸w pracuj膮cych na Ksi臋偶ycu, obecnie przestarza艂ym, ale niew膮tpliwie nieod艂膮cznym elementem naszej rodziny.
- Ellen, co my tu mamy? - spyta艂 Thomas.
- 呕adnych uderzaj膮cych zbie偶no艣ci ani korelacji pierwszego oraz drugiego stopnia - zakomunikowa艂 sztuczny m贸zg. - Kontrola zako艅czona.
Thomas uni贸s艂 brwi ze zdziwienia.
- By膰 mo偶e to 艣lepa uliczka - skonstatowa艂.
- Sprawdz臋 jeszcze t臋 tr贸jk臋 bezimiennych - zaofiarowa艂a si臋 Rho.
- Zr贸b to. A teraz, moje dzieci, chcia艂bym zrobi膰 z wami powt贸rk臋 paru informacji. Czy znacie wasze s艂abo艣ci - wasze w艂asne, a tak偶e ksi臋偶ycowego systemu Zjednoczonych Mnogo艣ci?
W swojej naiwno艣ci nie by艂em w stanie udzieli膰 natychmiastowej odpowiedzi na to pytanie. Rho wydawa艂a si臋 w r贸wnym stopniu zak艂opotana.
- Pozw贸lcie wi臋c, 偶e nieco starszy od was g艂upiec zrobi wam troch臋 wyk艂adu. Dziadek Ian Reiker-Sandoval faworyzowa艂 Rho, by艂 za艣lepiony na jej punkcie. Dawa艂 jej wszystko, czego chcia艂a. Dlatego w艂a艣nie Rho ma m臋偶czyzn臋, jakiego chcia艂a, kogo艣 spoza rodziny, kto nie odpowiada zwyk艂ym kryteriom Sandoval dotycz膮cym w艂a艣ciwego doboru ma艂偶e艅stw. Ale William wykona艂 znakomicie swoj膮 robot臋 i wszyscy oczekujemy teraz na prze艂om. Jednak偶e...
- Jestem zepsuta - stwierdzi艂a Rho, wyprzedzaj膮c wypowied藕 Thomasa.
- Powiedzmy... 偶e masz luz typowy dla bogatych dziewcz膮t, ale bez zepsucia powodowanego przez 艂atwy dost臋p do fantastycznego maj膮tku - powiedzia艂 Thomas. - Niemniej masz do swojej dyspozycji powa偶ne 艣rodki Zjednoczonej Mnogo艣ci i to stwarza ci mo偶liwo艣膰 wp臋dzenia nas w k艂opoty, chocia偶 tak naprawd臋 nie masz nawet poj臋cia, 偶e nam zagra偶aj膮.
- Nie jestem pewien, czy te wnioski s膮 s艂uszne - wtr膮ci艂em si臋.
- Zgodnie z panuj膮c膮 opini膮, s膮 one w najwy偶szym stopniu s艂uszne - odpar艂 Thomas, gromi膮c mnie spojrzeniem. - To nie pierwszy raz... a mo偶e m艂ode pokolenie Sandovali ma kr贸tk膮 pami臋膰?
Rho spojrza艂a najpierw na sufit, potem na mnie, a potem na Thomasa.
- Tulipany - powiedzia艂a.
- Zjednoczona Mnogo艣膰 Sandoval straci艂a na tym p贸艂 miliona dolar贸w Tr贸jni. Na szcz臋艣cie byli艣my w stanie przekszta艂ci膰 farmy na prowizoryczne zak艂ady farmaceutyczne. Ale to zdarzy艂o si臋 zanim wysz艂a艣 za Williama i by艂o w gruncie rzeczy nieznacznym... jakkolwiek typowym dla twoich m艂odzie艅czych przyg贸d incydentem. Od tego czasu zrobi艂a艣 si臋 znacznie dojrzalsza... jestem pewien, 偶e oboje zgodzicie si臋 ze mn膮 w tej kwestii. Jednak nigdy jeszcze nie zosta艂a艣 wci膮gni臋ta w walk臋, w kt贸rej nie obowi膮zuj膮 偶adne zasady. Zawsze mog艂a艣 liczy膰 na pe艂ne poparcie ze strony Mnogo艣ci. Mimo to trzeba ci przyzna膰, 偶e nigdy nie sprowadzi艂a艣 na nas takich k艂opot贸w, kt贸re mog艂yby rzuci膰 cie艅 na dobre imi臋 Sandovali. Na razie nie mog臋 przypi膮膰 ci za to 艂atki, chocia偶 musz臋 stwierdzi膰, 偶e nie jeste艣 szczeg贸lnie przewiduj膮ca.
- Obarcza j膮 pan odpowiedzialno艣ci膮 za wszystkie aspekty tej sprawy? - spyta艂em, wci膮偶 przyjmuj膮c postaw臋 obronn膮 pod uwa偶nym i spokojnym spojrzeniem Thomasa.
- Nie - odpar艂 Sandoval-Rice po daj膮cej do my艣lenia pauzie. - Oskar偶am ciebie, Mike. Jeste艣, m贸j drogi ch艂opcze, w gruncie rzeczy dyletantem o w膮skich zainteresowaniach, bardzo dobrym na swoim poletku, czyli w Lodowej Komorze, ale pozbawionym do艣wiadczenia w innych sprawach. Nie posiadasz ambicji Rho ani jej iskry nowatorskiej... Nie wykorzysta艂e艣 pod tym wzgl臋dem nawet swojego urlopu stypendialnego na Ziemi. Je偶eli mam by膰 szczery, Mike, dobrze wykonujesz swoj膮 prac臋 nadzorcy finansowego Lodowej Komory i na pewno pod tym wzgl臋dem nie mamy na co narzeka膰. Masz jednak znikome do艣wiadczenie na szerszej scenie Tr贸jni, a poza tym, przesiaduj膮c w Komorze, zrobi艂e艣 si臋 troch臋 ot臋pia艂y. Nie skontrolowa艂e艣 projektu Rho.
Wyprostowa艂em si臋 na krze艣le.
- Mia艂 aprobat臋 Mnogo艣ci...
- Mimo to nale偶a艂o go skontrolowa膰. Powiniene艣 by艂 wyczu膰, 偶e co艣 jest nie tak. By膰 mo偶e nie istnieje nic takiego, jak przewidywanie wydarze艅, ale wyostrzone instynkty maj膮 kluczowe znaczenie w naszej grze, Mike... W spos贸b bardzo p艂odny wykorzystywa艂e艣 przerwy pomi臋dzy wybuchami twojej aktywno艣ci w dziedzinie ekonomiki: zajmowa艂e艣 si臋 dobr膮 ziemsk膮 literatur膮, ambitn膮 muzyk膮 i w pewnej mierze histori膮. Na pota艅c贸wkach zapoznawczych sta艂e艣 si臋 kim艣 w rodzaju kobieciarza. Trudno mie膰 o to do ciebie pretensj臋; jeste艣 przecie偶 w wieku, w kt贸rym takie rzeczy s膮 naturalne. Przyszed艂 jednak czas, kiedy powiniene艣 nabra膰 nieco musku艂贸w. Chcia艂bym, 偶eby艣 zaj膮艂 si臋 te偶 innymi sprawami. B臋dziesz od tej chwili uczestniczy艂 w spotkaniach Rady - jedno z nich odb臋dzie si臋 za par臋 dni - i zajmiesz si臋 poszukiwaniem szczelin w pancerzu naszego systemu.
Wcisn膮艂em si臋 g艂臋biej w oparcie krzes艂a i nagle odczu艂em co艣 wi臋cej ni偶 tylko niepok贸j. Powodem nie by艂a wy艂膮cznie nieweso艂a perspektywa debiutu w dziedzinie wielkiej polityki.
- Czy s膮dzi pan, 偶e czekaj膮 nas jakie艣 niezwyk艂e wydarzenia?
Thomas skin膮艂 g艂ow膮.
- Niezale偶nie od twoich wad, Mike, jeste艣 inteligentny. Nie mam co do tego w膮tpliwo艣ci. Je艣li przyjdzie czas, gdy diabli wezm膮 zasady, wszystkie nasze dawne niedoci膮gni臋cia wyjd膮 na jaw jak szyd艂o z worka. Jest to ca艂kiem prawdopodobne. Czy nie zechcia艂by艣 poinstruowa膰 mnie troch臋 w tej kwestii?
Wzruszy艂em ramionami.
- Prosz臋 pana, ja...
- Rozwi艅 skrzyd艂a, m艂odzie艅cze. Nie jeste艣 g艂upcem; w przeciwnym wypadku nie powiedzia艂by艣 tego, co us艂ysza艂em przed chwil膮. W obliczu jakich niezwyk艂ych wydarze艅 stoi Zjednoczona Mnogo艣膰?
- Nie mog臋 tego dok艂adnie okre艣li膰, prosz臋 pana. Nie wiem dok艂adnie, jakie s艂abo艣ci ma pan na my艣li, ale...
- M贸w dalej. - Thomas u艣miechn膮艂 si臋. Wygl膮da艂 teraz niczym bardzo inteligentny drapie偶nik.
- W jakim艣 sensie przero艣li艣my ksi臋偶ycow膮 konstytucj臋. Dwa miliony ludzi w pi臋膰dziesi臋ciu czterech Zjednoczonych Mnogo艣ciach to dziesi臋膰 razy wi臋cej ni偶 w czasach, kiedy zosta艂a napisana. De facto nie zosta艂a ona stworzona przez jednego cz艂owieka. Sfastrygowa艂 j膮 komitet, uwa偶aj膮c, by nie narusza膰 ani nie uniewa偶nia膰 przywilej贸w poszczeg贸lnych Zjednoczonych Mnogo艣ci. Mam wra偶enie, 偶e s膮dzi pan, i偶 Task-Felderowie s膮 zdolni do wywo艂ania kryzysu konstytucyjnego.
- Tak? To zaczyna by膰 interesuj膮ce.
- Je偶eli planuj膮 co艣 takiego, teraz jest najwy偶szy czas, by to zrobi膰. Studiowa艂em wykazy osi膮gni臋膰 Tr贸jni w ci膮gu ostatnich kilku lat. Wynika艂o z nich, 偶e Zjednoczone Mnogo艣ci Ksi臋偶yca stawa艂y si臋 w ci膮gu tego czasu coraz bardziej konserwatywne. W por贸wnaniu z Marsem byli艣my... - znajdowa艂em si臋 w tej chwili na szczycie pobudzenia nerwowego; 偶ywo gestykulowa艂em i u艣miecha艂em si臋 przymilnie, maj膮c nadziej臋, 偶e nie wprowadz臋 w zak艂opotanie ani nie obra偶臋 nikogo.
- S艂ucham z uwag膮.
- No c贸偶, przejawiali艣my troch臋 cech, o kt贸re oskar偶a pan mnie. Pogr膮偶yli艣my si臋 w samozadowoleniu, chwal膮c sobie zast贸j, w kt贸rym si臋 znale藕li艣my. Ale w chwili obecnej Tr贸jnia przechodzi przez okres wielkich wstrz膮s贸w, ekonomika Ziemi uleg艂a, zgodnie z oczekiwaniami, powtarzaj膮cemu si臋 cyklicznie co czterdzie艣ci lat kryzysowi. To w zwi膮zku z tym Zjednoczone Mnogo艣ci sta艂y si臋 wra偶liwe, niezabezpieczone przed ingerencj膮 z zewn膮trz. Nasza stara maksyma “kup膮, mo艣ci panowie” zmieni艂a si臋 obecnie w nastawienie typu “nie m膮ci膰 wody w stawie”.
- Zgoda - odezwa艂 si臋 Thomas.
- Naprawd臋 nie by艂em 艣limakiem schowanym w swojej skorupie, prosz臋 pana - powiedzia艂em z bolesnym wyrazem twarzy.
- Mi艂o mi to s艂ysze膰. Ale co b臋dzie, je艣li Task-Felderowie przekonaj膮 jak膮艣 znacz膮c膮 liczb臋 Zjednoczonych Mnogo艣ci, 偶e m膮cimy wod臋 w spos贸b, kt贸ry mo偶e spowodowa膰 obni偶enie notowa艅 Ksi臋偶yca w Tr贸jni?
- Mog艂oby by膰 藕le. Ale dlaczego mieliby to zrobi膰? - spyta艂em, wci膮偶 zaskoczony. Rho nawi膮za艂a do mojego pytania:
- Thomas, w jaki spos贸b kilkaset g艂贸w mog艂oby spowodowa膰, a偶 taki kryzys? Co Task-Felderowie mog膮 mie膰 przeciw nam?
- Kompletnie nic, moje drogie dziecko - powiedzia艂 Thomas. Przedstawiciele Zjednoczonych Mnogo艣ci znajduj膮cy si臋 wy偶ej w hierarchii cz臋sto odnosili si臋 do os贸b podleg艂ych sobie jak do w艂asnych dzieci. - I to w艂a艣nie najbardziej mnie martwi.
Rho powr贸ci艂a do Lodowej Komory, by nadzorowa膰 zako艅czenie przygotowa艅 pomieszczenia, w kt贸rym mia艂y by膰 przechowywane g艂owy; ja zosta艂em, by przygotowywa膰 si臋 na spotkanie Rady. Thomas ulokowa艂 mnie w jednym z go艣cinnych pomieszcze艅 Mnogo艣ci, zarezerwowanym dla cz艂onk贸w rodziny, urz膮dzonym skromnie, lecz wygodnym. Czu艂em si臋 przygn臋biony i z艂y na siebie za to, i偶 okaza艂em si臋 tak wra偶liwy.
Naprawd臋 nienawidzi艂em rozczarowywa膰 Thomasa Sandovala-Rice'a.
Nie pociesza艂a mnie my艣l, i偶 prawdopodobnie doci膮艂 mi, by przyspieszy膰 kr膮偶enie mojej krwi, pobudzi膰 do dzia艂ania.
Pragn膮艂em za wszelk膮 cen臋 unikn膮膰 sytuacji, w kt贸rej by艂by ponownie zmuszony udziela膰 mi reprymendy.
Thomas obudzi艂 mnie z nerwowej godzinnej zaledwie drzemki, w kt贸r膮 zapad艂em po dwunastu godzinach studiowania materia艂贸w Mnogo艣ci. Czu艂em si臋 tak, jakby moja g艂owa by艂a pogi臋t膮, wype艂niona powietrzem puszk膮.
- Dostr贸j si臋 do g艂贸wnej sieci informacyjnej Ksi臋偶yca - poleci艂 mi. - Przewi艅 to do ostatnich pi臋tnastu minut informacji.
Zrobi艂em, co mi kaza艂, i zacz膮艂em ogl膮da膰 przekaz holograficzny.
Pi臋tnastominutowy serwis informacyjny. Streszczenie: Ziemia indaguje jurysdykcj臋 Ksi臋偶yca w kwestii zakupu przez Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 Sandoval Towarzystwa Ochronnego “Gwiezdny Czas” oraz transferu hibernowanych cia艂.
Rozwini臋cie 1: Biuro Kongresu Stan贸w Zjednoczonych do Spraw Kontakt贸w z Tr贸jni膮 przes艂a艂o do Rady Zjednoczonych Mnogo艣ci Ksi臋偶yca sojuszniczo-doradcze ostrze偶enie, i偶 wykup przez Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 Sandoval kontraktu ochronnego obejmuj膮cego czterysta dziesi臋膰 hibernowanych g艂贸w zmar艂ych jednostek ludzkich z dwudziestego pierwszego wieku mo偶e by膰 bezprawny z uwagi na przepis z ko艅ca dwudziestego wieku, dotycz膮cy utrzymania archeologicznych artefakt贸w w granicach narodowych i kulturowych. Towarzystwo Ochronne “Gwiezdny Czas”, sp贸艂ka cywilna finansowana z zasob贸w zmar艂ych os贸b prawnych wchodz膮cych w jej sk艂ad, obecnie rozwi膮zana na Ziemi, dokona艂a ju偶 transferu swych cz艂onk贸w, ruchomo艣ci oraz zobowi膮za艅 do Zjednoczonej Mnogo艣ci Sandoval. G艂贸wny przedstawiciel Mnogo艣ci Sandoval, Thomas Sandoval-Rice o艣wiadczy艂, i偶 g艂owy znajduj膮 si臋 pod legaln膮 kontrol膮 jego Zjednoczonej Mnogo艣ci, podlegaj膮cej...
Utrzymany w tym tonie komunikat obejmowa艂 kolejne osiem tysi臋cy s艂贸w tekstu oraz cztery minuty zarejestrowanych wywiad贸w. Sko艅czy艂 si臋 absolutnym przebojem, kt贸rym by艂 wywiad z Paulin膮 Grandville, senatorem z Puerto Rico: “Je艣li mieszka艅cy Ksi臋偶yca mog膮 po prostu ignorowa膰 odczucia i pragnienia ich ziemskich przodk贸w” - m贸wi艂a Grandville - “mo偶e to postawi膰 pod znakiem zapytania ca艂膮 struktur臋 dotychczasowych relacji mi臋dzy Ziemi膮 a Ksi臋偶ycem”.
Prze艂膮czy艂em si臋 na lini臋 Thomasa.
- To zadziwiaj膮ce - powiedzia艂em.
- Bynajmniej - odpar艂 Thomas. - Przejrza艂em przekazy holo z Ziemi na Ksi臋偶yc oraz ziemsk膮 pras臋. To wszystko jest teraz w twoim zbiorniku informacji.
- Prosz臋 pana, czyta艂em przez ca艂膮 noc...
Thomas przeszy艂 mnie wzrokiem.
- Nie oczekiwa艂em od ciebie ani odrobin臋 mniej. Pami臋taj, 偶e nie mamy du偶o czasu.
- M贸g艂bym nieco sprecyzowa膰 moje poszukiwania, gdyby pozwoli艂 mi pan pozna膰 pa艅sk膮 strategi臋, pa艅ski plan bitwy.
- Nie mam jeszcze 偶adnego, Mike. I ty tak偶e nie powiniene艣 mie膰. To s膮 dopiero pocz膮tkowe rundy. Pami臋taj, nigdy nie strzelaj z broni, dop贸ki nie wybierzesz celu.
- Czy wiedzia艂 pan wcze艣niej o tym, 偶e Kalifornia mo偶e kaza膰 Puerto Rico zrobi膰 co艣 takiego?
- To by艂a tylko pojedyncza wzmianka, nic poza tym. Niestety, moje 藕r贸d艂a informacji zamilk艂y. Obawiam si臋, 偶e nie us艂ysz臋 ju偶 wi臋cej ziemskich plotek. Jeste艣my zdani tylko na siebie.
Chcia艂em zapyta膰 go, dlaczego 藕r贸d艂a informacji zamilk艂y, ale czu艂em, 偶e wykorzysta艂em ju偶 przys艂uguj膮cy mi limit pyta艅.
Jeszcze nigdy w 偶yciu nie zetkn膮艂em si臋 z problemem, kt贸rego implikacje mia艂y zasi臋g mi臋dzyplanetarny. Po osiemnastu godzinach wype艂nionych rzetelnymi studiami nie czu艂em si臋 m膮drzejszy ni偶 na pocz膮tku, chocia偶 g艂ow臋 mia艂em pe艂n膮 fakt贸w; na temat Task-Felder贸w, na temat przewodnicz膮cej Rady i jej zast臋pczyni oraz jeszcze wi臋kszej liczby fakt贸w na temat logologii.
By艂em przygn臋biony i z艂y. Siedzia艂em przez godzin臋 z g艂ow膮 wspart膮 na d艂oniach, rozmy艣laj膮c dlaczego ca艂y 艣wiat nagle wali si臋 jakby prosto na mnie. Mia艂em w ko艅cu cho膰by cz膮stkow膮 odpowied藕 na krytyczne uwagi Thomasa pod moim adresem. Nie posiadaj膮c cechy zwanej intuicj膮 nie s膮dzi艂em, by ktokolwiek, nawet ni膮 obdarzony, m贸g艂 przewidzie膰 taki rezultat przedsi臋wzi臋cia Rho.
Unios艂em g艂ow臋, by odpowiedzie膰 na sygna艂 z prywatnej linii, 艂膮cz膮cy m贸j apartament z innymi kwaterami dla go艣ci.
- Mam bezpo艣rednie wezwanie z Kosmoportu Jin dla pana Mike'a Sandovala - us艂ysza艂em.
- To ja.
Sekretarka po艂膮czy艂a mnie z Kosmoportem. Ujrza艂em przed sob膮 holograficzny obraz Fiony Task-Felder, przewodnicz膮cej Rady.
- Panie Sandoval, czy mog艂abym zaj膮膰 panu kilka minut?
By艂em oszo艂omiony.
- Przepraszam, nie oczekiwa艂em... po艂膮czenia. W ka偶dym razie nie tutaj.
- Lubi臋 pracowa膰 w spos贸b bezpo艣redni, szczeg贸lnie gdy moi podw艂adni zawalaj膮 spraw臋, co, jak s膮dz臋, zrobi艂a Janis.
- Ach... tak?
- Czy mo偶e pan zatem po艣wi臋ci膰 mi kilka minut?
- Prosz臋, pani Prezydent... Cho膰 wola艂bym raczej, by przeprowadzi艂a pani rozmow臋 z naszym g艂贸wnym przedstawicielem, z kt贸rym mo偶emy si臋 po艂膮czy膰...
- Wola艂abym tego nie robi膰, panie Sandoval. Chodzi tylko o kilka pyta艅 i by膰 mo偶e b臋dziemy w stanie wszystko naprawi膰.
Fiona Task-Felder r贸偶ni艂a si臋 od swej zast臋pczyni bardziej ni偶 mo偶na sobie by艂o wyobrazi膰 w naj艣mielszych oczekiwaniach. Z pewno艣ci膮 dawno przekroczy艂a sze艣膰dziesi膮tk臋 i mia艂a siwe w艂osy. Jej muskularna budowa 艣wiadczy艂a o wielu godzinach starannych codziennych 膰wicze艅. Pod kr贸tk膮, oficjaln膮 tunik膮 ze znakiem Rady mia艂a na sobie zwyk艂y, elastyczny str贸j. Wygl膮da艂a na osob臋 pe艂n膮 energii, przyjacielsk膮 i opieku艅cz膮. By艂a przystojn膮 kobiet膮, cho膰 jej wygl膮d by艂 niemal przeciwie艅stwem wystudiowanej i sztucznej surowo艣ci Janis Granger, nie m贸wi膮c oczywi艣cie o r贸偶nicy wieku.
Powinienem by艂 mie膰 nieco wi臋cej rozumu w g艂owie, ale, nie podejrzewaj膮c nic, powiedzia艂em w贸wczas:
- W porz膮dku. Postaram si臋 odpowiedzie膰 najlepiej, jak potrafi臋.
- Dlaczego pa艅ska siostra chcia艂a mie膰 te g艂owy?
- Ju偶 to wyja艣niali艣my.
- Zrobili艣cie to w spos贸b, kt贸ry prawdopodobnie zadowoli艂 wy艂膮cznie was samych. Dowiedzia艂am si臋, 偶e s膮 w艣r贸d nich wasi dziadkowie... przepraszam, wasi pradziadkowie. Czy to jest prawdziwy pow贸d?
- Nie s膮dz臋, 偶eby艣my mogli teraz dyskutowa膰 na ten temat, a w ka偶dym razie nie pod nieobecno艣膰 mojej siostry, a przede wszystkim naszego dyrektora.
- Staram si臋 to zrozumie膰, panie Sandoval. S膮dz臋, 偶e powinni艣my zaaran偶owa膰 nieformalne spotkanie, bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony zast臋p贸w przedstawicieli Rodzin i szybko naprawi膰 to, co si臋 sta艂o, zanim kto艣 inny wyolbrzymi ten konflikt ponad wszelk膮 miar臋. Czy to mo偶liwe?
- S膮dz臋, 偶e Rho mog艂aby wyja艣ni膰...
- Dobrze, w takim razie prosz臋 j膮 sprowadzi膰.
- Przykro mi, ale...
Przybra艂a wyraz twarzy 艣wiadcz膮cy o czym艣 w rodzaju macierzy艅skiej irytacji, tak jakbym by艂 jej niepos艂usznym synem lub niesfornym kochankiem.
- Stwarzam panu unikaln膮 mo偶liwo艣膰 za艂atwienia tego zgodnie ze star膮 ksi臋偶ycow膮 tradycj膮 pertraktacji twarz膮 w twarz, bez udzia艂u polityk贸w. My艣l臋, 偶e mo偶emy rozwi膮za膰 ten problem, pod warunkiem 偶e b臋dziemy dzia艂a膰 szybko.
Czu艂em si臋 zbity z tropu. Namawiano mnie w艂a艣nie do wykroczenia poza formalne procedury... do podj臋cia natychmiastowej decyzji.
U艣wiadamia艂em sobie, 偶e jedynym sposobem podj臋cia tej gry jest ignorowanie jej nie wypowiedzianych zasad.
- Zgoda - powiedzia艂em.
- Mam wolny termin i miejsce spotkania na trzecim poziomie o godzinie tysi臋cznej. Czy to jest dogodne dla pana?
Wyznaczony przez ni膮 termin przypada艂 za trzy dni. Szybko obliczy艂em w pami臋ci, 偶e w tym czasie b臋d臋 ju偶 z powrotem w Bazie Lodowej Komory. Oznacza艂o to konieczno艣膰 wynaj臋cia czarterowego promu na przelot do Kosmoportu Jin.
- Dobrze, spotkam si臋 z pani膮 w tym terminie - powiedzia艂em.
- Zatem oczekuj臋 pana - powiedzia艂a Fiona Task-Felder, zostawiaj膮c mnie w pokoju dla go艣ci samego, bym m贸g艂 zastanowi膰 si臋 nad dokonaniem dogodnej w tym wzgl臋dzie opcji.
Nie uda艂o mi si臋 prze艂ama膰 nie wyra偶onych regu艂 jej gry. Nie rozmawia艂em w tej sprawie z Thomasem Sandovalem-Rice'em. Nie poinformowa艂em o swoich dzia艂aniach r贸wnie偶 Rho. Zanim opu艣ci艂em Kosmoport Jin, udaj膮c si臋 w podr贸偶 powrotn膮 do Lodowej Komory, w tajemnicy zam贸wi艂em specjalny, nie uj臋ty w rozk艂adzie, powrotny lot promem, wydaj膮c spor膮 sum臋 z funduszy Mnogo艣ci Sandoval na transport jednego tylko pasa偶era; na szcz臋艣cie, dzi臋ki swojej pozycji nie musia艂em wdawa膰 si臋 w 偶adne szczeg贸艂y.
Nie s膮dzi艂em, by Thomas lub Rho szukali mnie w czasie, gdy b臋d臋 poza baz膮; wiedzia艂em, 偶e moja nieobecno艣膰 ograniczy si臋 do sze艣ciu godzin podr贸偶y, kilku godzin pobytu w kosmoporcie oraz kolejnych sze艣ciu na drog臋 powrotn膮. Planowa艂em te偶, 偶e, zgodnie z panuj膮cym w naszej bazie obyczajem, pozostawi臋 wiadomo艣膰 dla wszystkich, kt贸rzy b臋d膮 chcieli skontaktowa膰 si臋 ze mn膮, wliczaj膮c w to Rho, Thomasa, a tak偶e - co by艂o znacznie mniej prawdopodobne - Williama.
Do dzi艣 czuj臋 nerwowe burczenie w kiszkach, gdy zadaj臋 sobie pytanie, dlaczego nie uleg艂em pierwszej intuicyjnej my艣li, by powiedzie膰 Thomasowi o propozycji przewodnicz膮cej Rady. My艣l臋, 偶e prawdopodobnie nie by艂em do艣膰 dojrza艂y emocjonalnie, czego powodem by艂y zwyczajowe docinki Thomasa; to, a tak偶e dziwaczna satysfakcja, wynikaj膮ca z faktu, i偶 sama przewodnicz膮ca Rady zechcia艂a rozmawia膰 ze mn膮 osobi艣cie. Zdecydowa艂a si臋 po艣wi臋ci膰 cz臋艣膰 swego niezwykle cennego czasu, by porozmawia膰 z kim艣, kto nie jest nawet zast臋pc膮 oficjalnego przedstawiciela Mnogo艣ci. By porozmawia膰 ze mn膮.
Wiedzia艂em, 偶e nie robi臋 tego, co powinienem, ale niczym mysz zahipnotyzowana przez w臋偶a przed atakiem ignorowa艂em wszystkich z wyj膮tkiem siebie. Ten spos贸b zachowania - jak przekona艂em si臋 - nie by艂 moj膮 wy艂膮czn膮 w艂a艣ciwo艣ci膮. Stanowi艂 przypad艂o艣膰 do艣膰 powszechn膮 w艣r贸d obywateli Ksi臋偶yca.
呕膮damy zwykle: “Sko艅czcie z t膮 polityk膮!”, lecz za ka偶dym razem dajemy si臋 uwie艣膰 wyzwaniu polityki i jej intrygom.
Naprawd臋 s膮dzi艂em, 偶e jestem w stanie pokona膰 Fion臋 Task-Felder.
Gdy nasze procesory wykona艂y plan, dostarczony nam przez in偶ynier贸w z Mnogo艣ci Nernst, okaza艂o si臋, 偶e przechowalnia g艂贸w przypomina sp艂aszczony p膮czek kwiatu, le偶膮cy jakby na boku; by艂 to szeroki, kolisty korytarz, gdzie g艂owy zosta艂y umieszczone w siedmiu rz臋dach specjalnych kabin wok贸艂 zewn臋trznego okr臋gu tunelu. U艂o偶one w spos贸b systematyczny, b臋d膮 mog艂y z powodzeniem le偶e膰 tak na dnie lodowej szczeliny o kszta艂cie kielicha, znajduj膮c si臋 poza zasi臋giem specyficznych zak艂贸ce艅, kt贸re mog艂yby pojawi膰 si臋 w Pompach Chaosu podczas eksperyment贸w Williama. Przechowalnia mia艂a r贸wnie偶 bardzo proste po艂膮czenie z ch艂odniami, ska艂a ksi臋偶ycowa za艣 spe艂nia艂a rol臋 izolatora zewn臋trznej 艣ciany korytarza. Przewody i inne potrzebne urz膮dzenia mog艂y doskonale zosta膰 opuszczone z ch艂odni znajduj膮cych si臋 powy偶ej. Dost臋p do przechowalni zapewnia艂a niewielka winda, zamontowana na mo艣cie po stronie przeciwnej ni偶 Jama.
By艂 to bardzo zgrabny projekt, taki, jakiego spodziewali艣my si臋 po Mnogo艣ci Nernst. Nasze procesory wykona艂y go idealnie, mimo 偶e by艂y przestarza艂e o dziesi臋膰 lat w stosunku do urz膮dze艅 tego typu najnowszej generacji.
Nikt ani razu nie wspomnia艂 o problemach zwi膮zanych z Rad膮 Mnogo艣ci. Zacz膮艂em odczuwa膰 nieuzasadnion膮 pewno艣膰 siebie; projekt poinformowania Thomasa o planowanym spotkaniu z przewodnicz膮c膮 Rady stopniowo zacz膮艂 bledn膮膰 z powodu nastroju, w jakim by艂em. Poradz臋 sobie z ni膮 - my艣la艂em. - Zagro偶enie jest minimalne. Je艣li b臋d臋 wystarczaj膮co sprytny, wystarczy, 偶e wpadn臋 tam na kilka chwil, co nie spowoduje 偶adnej szkody, cho膰 prawdopodobnie nie b臋dzie mia艂o 偶adnego po偶ytku dla nikogo.
Dzie艅 po tym, jak sko艅czy艂em nadz贸r przechowalni oraz przyj膮艂em raport z jej inspekcji, przygotowany przez in偶ynier贸w z Mnogo艣ci Nernst - by艂o to ju偶 po umieszczeniu ostatnich g艂贸w przywiezionych przez Rho w ich kabinach - podpisa艂em moj膮 zgod臋 na wyp艂at臋 ko艅cowego honorarium dla Mnogo艣ci Nernst. Potem wezwa艂em konsultant贸w z Mnogo艣ci Cailetet, by przejrzeli oprzyrz膮dowanie przechowalni. Spakowa艂em swoj膮 torb臋 podr贸偶n膮 i wyruszy艂em.
Powierzchnia ksi臋偶ycowych m贸rz sw膮 szar膮 jednostajno艣ci膮 powoduje co艣 w rodzaju stanu hipnozy, b臋d膮cej mieszanin膮 fascynacji ogromem pozbawionym jakiegokolwiek 偶ycia obszar贸w, niemo偶liwych do ogarni臋cia ludzk膮 pami臋ci膮 czy wyobra藕ni膮, oraz niewiarygodnej nudy. Jednak niekt贸re cz臋艣ci Ksi臋偶yca wywo艂uj膮 uczucie zachwytu nawet w mieszczuchu swym specyficznym, surowym pi臋knem: 艣ciany krater贸w, ogromne powierzchnie zryte szczelinami, malownicze p艂aszczyzny prastarych kana艂贸w, wyg艂adzonych przez p艂yn膮cy czas.
呕ycie na Ksi臋偶ycu to proces zwracania si臋 ku sobie, ku wewn臋trznej przestrzeni 偶yciowej, tak偶e ku wn臋trzu ludzkiej duszy. Mieszka艅cy Ksi臋偶yca rozwin臋li w spos贸b niezwyk艂y introspekcj臋, dekoracj臋 wn臋trz, a tak偶e uprawiane w domowym zaciszu ga艂臋zie sztuki i rzemios艂a. Na Ksi臋偶ycu mieszka wielu spo艣r贸d najznakomitszych artyst贸w Systemu S艂onecznego, a ich dzie艂a osi膮gaj膮 wysokie ceny w ca艂ej Tr贸jni.
W czasie podr贸偶y do Kosmoportu zasn膮艂em i przez dwie godziny 艣ni艂em zn贸w o staro偶ytnym Egipcie, o niesko艅czonych, pozbawionych nawet najmniejszej kropli wody pustyniach, rozci膮gaj膮cych si臋 wok贸艂 w膮ziutkich wst膮偶eczek nawadnianych przez Nil obszar贸w, o pustyniach zaludnionych przez mumie, prowadz膮ce karawany jucznych wielb艂膮d贸w. Wielb艂膮dy te d藕wiga艂y miseczki pe艂ne lodu, wydaj膮c d藕wi臋ki przypominaj膮ce ssanie Pomp Chaosu...
Obudzi艂em si臋 nagle, przeklinaj膮c Williama za t臋 jego opowie艣膰, za jak膮艣 szczeg贸ln膮 fascynacj臋, kt贸r膮 we mnie budzi艂a. C贸偶 tak nadzwyczajnego mog艂o by膰 w obrazie przestrzeni poch艂aniaj膮cej ciep艂o z wype艂nionych wod膮 miseczek? To samo zjawisko by艂o zasad膮 dzia艂ania naszych promiennik贸w cieplnych zamontowanych na powierzchni, nad Lodow膮 Komor膮. Mimo to nie mog艂em wyobrazi膰 sobie ziemskiego nieba tak czarnego i pustego, jak ksi臋偶ycowe: wybaczaj膮cego wszystko i wszystko poch艂aniaj膮cego.
Po kilku minutach prom wyl膮dowa艂 mi臋kko w Kosmoporcie Jin. Wysiad艂em ze艅 i cz臋艣膰 mojej 艣wiadomo艣ci nadal wierzy艂a w to, 偶e teraz, na godzin臋 przed um贸wionym terminem spotkania z przewodnicz膮c膮, p贸jd臋 jeszcze do biura Thomasa, by opowiedzie膰 mu o wszystkim.
Nie zrobi艂em tego. Sp臋dzi艂em godzin臋 szukaj膮c prezentu urodzinowego dla dziewczyny ze Stacji Kopernika, o kt贸rej wzgl臋dy w艂a艣ciwie w贸wczas nie zabiega艂em; chodzi艂o po prostu o to, by jako艣 wype艂ni膰 czas. M贸j umys艂 by艂 ca艂kowicie pusty, jakby oczyszczony.
Szed艂em tunelami Kosmoportu, r贸wnocze艣nie ze艣lizguj膮c si臋 po r贸wni pochy艂ej prowadz膮cej ku katastrofie. Wykorzystywa艂em czas, kt贸ry pozosta艂 do spotkania, by psychicznie si臋 do niego przygotowa膰. Nie by艂em a偶 tak g艂upi, by uwa偶a膰, 偶e niebezpiecze艅stwo nie istnieje; cz臋艣膰 mego umys艂u czu艂a nawet, 偶e to, co robi臋, obr贸ci si臋 raczej na z艂e ni偶 na dobre. Jednak, nie bacz膮c na nic, ze艣lizgiwa艂em si臋 w stron臋 biura przewodnicz膮cego Rady; na swoj膮 obron臋 mog臋 powiedzie膰 tylko to, 偶e moja pewno艣膰 siebie wci膮偶 przewy偶sza艂a w膮tpliwo艣ci. W sumie czu艂em si臋 raczej zadufany ni偶 niespokojny.
To by艂a polityka. Ca艂e moje wychowanie zakorzeni艂o we mnie prze艣wiadczenie o zasadniczej nico艣ci, bezsensowno艣ci ksi臋偶ycowej polityki. Dygnitarze z Rady byli dla mnie zaledwie sekretarzami, s艂u偶膮cymi ca艂emu splotowi z艂o偶onych interes贸w ksi臋偶ycowych rodzin, stawiaj膮cymi kropk臋 nad “i” w ich skomplikowanych zasadach wsp贸艂pracy. By艂aby ona prowadzona najprawdopodobniej r贸wnie偶 bez nich, wynika艂a wed艂ug mnie po prostu z zasad uprzejmo艣ci i wzajemnej korzy艣ci.
Wi臋kszo艣膰 spo艣r贸d na naszych przodk贸w to in偶ynierowie i g贸rnicy przybyli tutaj z Ziemi. Byli to ludzie konserwatywni i niezale偶ni, podejrzliwi wobec wszelkich autorytet贸w, 偶ywi膮cy silne przekonanie, i偶 nawet wielkie skupiska ludzi mog膮 偶y膰 we wzgl臋dnym spokoju i dobrobycie bez zb臋dnych nadbud贸wek w postaci rz膮du i zwi膮zanej z nimi biurokracji.
Moi przodkowie starali si臋 zawsze niszczy膰 rozwijaj膮ce si臋 samorzutnie pi臋tra owej zb臋dnej nadbudowy. Ich powtarzane bez przerwy zawo艂anie: “Sko艅czcie z t膮 polityk膮!” poparte by艂o pe艂nym oburzenia wstrz膮saniem g艂owami i dumnie uniesionym wzrokiem. Polityczna organizacja spo艂ecze艅stwa by艂a wed艂ug nich z艂em, rz膮d z艂o偶ony z reprezentant贸w spo艂eczno艣ci - rz膮dem narzuconym. Po co wybiera膰 reprezentant贸w - rozumowali - je艣li doskonale mo偶na oprze膰 wzajemne stosunki na osobistych kontaktach? Niech b臋d膮 one kameralne, bezpo艣rednie i w miar臋 mo偶liwo艣ci nieskomplikowane, a wolno艣膰 stanie si臋 ich naturaln膮 konsekwencj膮.
Nie uda艂o im si臋 ograniczy膰 do kameralnych kontakt贸w. Zaludnienie Ksi臋偶yca wzros艂o wkr贸tce do takich rozmiar贸w, 偶e okaza艂a si臋 konieczna sztuczna nadbudowa w postaci rz膮du i reprezentacji obywateli. Jednak, podobnie jak sta艂o si臋 to z obyczajami seksualnymi w niekt贸rych ziemskich kulturach, konieczno艣膰 nie gwarantowa艂a odpowiedzialno艣ci i racjonalnego planowania.
Od samego pocz膮tku ksi臋偶ycowe Rodziny Pierwsze i ich za艂o偶yciele - wliczaj膮c w to, musz臋 przyzna膰, Emili臋 i Roberta Sandoval - 艂amali ksi臋偶ycow膮 konstytucj臋, je艣li terminem “konstytucja” mo偶na nazwa膰 sztucznie sklecon膮 ca艂o艣膰, zestawienie pog艂osek i przywilej贸w zawieraj膮cych si臋 w paragrafach zaczerpni臋tych ze statut贸w poszczeg贸lnych ksi臋偶ycowych stacji.
Potem pojawi艂a si臋 wsp贸lna organizacja Mnogo艣ci, niezdyscyplinowana, skomponowana dorywczo i uporz膮dkowana bez entuzjazmu. W czasie Roz艂amu, gdy wsparcie ekonomiczne Ziemi zosta艂o przerwane i pojawi艂y si臋 pierwsze Zjednoczone Mnogo艣ci, Ksi臋偶yc sta艂 si臋 zbiorowiskiem pos艂usznych naiwniak贸w, kt贸rzy, jak si臋 okaza艂o, mieli pocz膮tkowo piekielne szcz臋艣cie. Zjednoczone Mnogo艣ci nie by艂y organizacjami politycznymi, lecz rodzinami biznesmen贸w, “przed艂u偶eniem ludzkich jednostek”, jak mawiali mieszka艅cy Ksi臋偶yca. Nie widzieli oni nic z艂ego w rozbudowanych strukturach rodzin, a nawet w ich korporacjach; nie dostrzegali z艂a tak偶e w jednolitych strukturach Mnogo艣ci, poniewa偶 nie traktowali ich na zasadzie instytucji rz膮dowych.
Gdy Zjednoczone Mnogo艣ci musia艂y za艂o偶y膰 swoje oficjalne biura i zacz臋艂y wsp贸lnie przestrzega膰 zapisanych oraz niepisanych przepis贸w, by unikn膮膰 wzajemnych tar膰, zinterpretowano to nie jako pr贸b臋 stworzenia rz膮du, lecz jako zwyk艂y pragmatyzm. Z kolei gdy Mnogo艣ci stworzy艂y Rad臋, nie dostrzegano w tym nic bardziej z艂owr贸偶bnego, ni偶 w gromadzeniu si臋 biznesmen贸w w celu dyskusji i zyskania indywidualnego consensusu. (Oksymoron: “indywidualny consensus” by艂 w贸wczas bardzo popularny). Rada Zjednoczonych Mnogo艣ci pocz膮tkowo rzeczywi艣cie nie by艂a niczym wi臋cej ni偶 komitetem, zorganizowanym, by zredukowa膰 tarcia pomi臋dzy konsorcjami - instytucj膮 fasadow膮 i pozbawione realnej w艂adzy.
Byli艣my wci膮偶 prostoduszni i nie przypuszczali艣my, 偶e cena wolno艣ci zale偶y od ci膮g艂ej sprawowanej nad ni膮 opieki - wymaga to wnikliwego planowania, starannej organizacji, nasza za艣 indywidualistyczna filozofia nie jest lepsz膮 ochron膮 przed polityczn膮 chorob膮 ni偶 przed zwyk艂膮 zaraz膮.
S膮dzicie, 偶e jestem naiwny...? Zgoda, by艂em naiwny. Wszyscy byli艣my tacy.
Biura przewodnicz膮cej znajdowa艂y si臋 w specjalnym przeznaczonym dla Rady pawilonie, dobudowanym do zachodniej dzielnicy mieszkaniowej Kosmoportu Jin; by艂y to przedmie艣cia, odleg艂e od centr贸w 偶ycia i aktywno艣ci Zjednoczonych Mnogo艣ci, jak przysta艂o na instytucj臋 polityczn膮. Biura te by艂y liczne, lecz trudno je okre艣li膰 jako okaza艂e; reprezentanci wielu ma艂ych Mnogo艣ci mogli poszczyci膰 si臋 wi臋ksz膮 zamo偶no艣ci膮 swych siedzib.
Wszed艂em najpierw do biura przyj臋膰, pomieszczenia o powierzchni zaledwie czterech metr贸w kwadratowych, w kt贸rym za biurkiem siedzia艂 urz臋dnik, b臋d膮cy najwyra藕niej dodatkiem do automatycznego systemu terminy spotka艅.
- Witam pana - powiedzia艂. Wygl膮da艂 na mniej wi臋cej pi臋膰dziesi膮t lat, mia艂 siwe w艂osy; wyraz jego twarzy wydawa艂 si臋 mi艂y, a zarazem bystry.
- Mike Sandoval - przedstawi艂em si臋. - Mam zaproszenie od pani przewodnicz膮cej.
- Zgadza si臋, panie Sandoval. Przyszed艂 pan blisko trzy minuty za wcze艣nie, ale s膮dz臋, 偶e pani przewodnicz膮ca jest teraz wolna.
Automatyczny system ustalania wizyt wy艣wietli艂 na ekranie mn贸stwo informacji.
- Tak, panie Sandoval. Prosz臋 wej艣膰. - Skierowa艂 mnie gestem w stron臋 podw贸jnych drzwi po lewej stronie, kt贸re otwar艂y si臋, ukazuj膮c d艂ugi hall. - To tam, na ko艅cu. Prosz臋 nie zwraca膰 uwagi na ba艂agan; nasza administracja dopiero si臋 tu wprowadza.
Pude艂ka z kostkami informacyjnymi oraz innego rodzaju akta, u艂o偶one starannie w stosy, wype艂nia艂y szczelnie hall pod 艣cianami. Kilka m艂odych kobiet w charakterystycznych, p艂owych strojach z Kosmoportu - nigdy nie uwa偶a艂em tego stylu za atrakcyjny dla oka - przemieszcza艂o archiwa do biura, poruszaj膮c si臋 przez hall w贸zkami elektrycznymi. U艣miecha艂y si臋, gdy przechodzi艂em obok nich, a ja odwzajemnia艂em ich u艣miechy.
Wype艂nia艂a mnie pewno艣膰 siebie, gdy tak w臋drowa艂em poprzez przyjemny, by nie powiedzie膰: kusz膮cy - cho膰 urz膮dzony jeszcze do艣膰 banalnie - hall do gabinetu Fiony Task-Felder. Tak, to byli w艂a艣nie ci przesadnie dobrze u艂o偶eni Logologowie. Poszczeg贸lni przewodnicz膮cy Rady, je艣li sobie tego 偶yczyli, mogli wybiera膰 wszystkich cz艂onk贸w personelu spo艣r贸d w艂asnej Mnogo艣ci. Nie spowodowa艂oby to nigdy oskar偶e艅 o nepotyzm lub nieuzasadnione faworyzowanie w艂asnej rodziny, poniewa偶, zgodnie z panuj膮cymi w ksi臋偶ycowej polityce obyczajami, taka praktyka by艂a czym艣 normalnym.
Biuro Fiony Task-Felder znajdowa艂o si臋 na ko艅cu hallu. Szerokie, standardowe na Ksi臋偶ycu drzwi wej艣ciowe otworzy艂y si臋 automatycznie, gdy do nich podszed艂em, i ukaza艂a si臋 w nich przewodnicz膮ca we w艂asnej osobie. Podesz艂a par臋 krok贸w zza swojego biurka, by u艣cisn膮膰 moj膮 d艂o艅.
- Dzi臋kuj臋 za przybycie - powiedzia艂a na wst臋pie. - Panie Sandoval...
- Prosz臋 m贸wi膰 do mnie: Mike - przerwa艂em.
- Bardzo mi mi艂o, Fiona. Jak widzisz, dopiero si臋 tu wprowadzamy. Siadaj. Pogadajmy o tym, czy uda si臋 osi膮gn膮膰 co艣 w rodzaju ugody pomi臋dzy Rad膮 a Mnogo艣ci膮 Sandoval.
Tym samym - zaiste z godn膮 podziwu delikatno艣ci膮 - da艂a mi do zrozumienia, 偶e nasza rodzina jest w jaki艣 spos贸b oddzielona od wsp贸lnoty pozosta艂ych Mnogo艣ci. Nie obruszy艂em si臋 nawet, s艂ysz膮c t臋 sugesti臋. Oczywi艣cie dostrzeg艂em j膮, ale wywnioskowa艂em, i偶 nie mog艂a by膰 zamierzona. Polityk臋 ksi臋偶ycow膮 cechowa艂a przecie偶 niemal wzorowa uprzejmo艣膰, ta uwaga za艣 wydawa艂a si臋 zbyt dosadna, by mog艂a by膰 uczyniona 艣wiadomie.
- Mo偶e soku owocowego? Podajemy tutaj tylko to - stwierdzi艂a Fiona z u艣miechem. Widziana bezpo艣rednio, wydawa艂a si臋 jeszcze bardziej akuratna ni偶 na ekranie komunikatora. Jej wygl膮d budzi艂 zaufanie. By艂a osob膮 barczyst膮, z g臋stymi, kr贸tko obci臋tymi w艂osami; jej b艂臋kitne oczy okala艂y zmarszczki, kt贸re moja matka nazwa艂a kiedy艣 “dywidendami na rzecz up艂ywaj膮cego czasu”. Wzi膮艂em od niej szklank臋 soku i usadowi艂em si臋 przy ko艅cu szerokiego, wygi臋tego w 艂uk biurka, na kt贸rym ustawione by艂y dwa ekrany z klawiaturami.
- Zdaje si臋, 偶e przechowalnia zosta艂a ju偶 wykonana i Cailetetowie zaczynaj膮 swoj膮 robot臋 w Komorze? - spyta艂a przewodnicz膮ca.
Skin膮艂em g艂ow膮.
- Czy s膮 bardzo zaawansowani?
- Nie bardzo - odpar艂em.
- Czy o偶ywili艣cie ju偶 jakie艣 g艂owy?
A偶 mn膮 rzuci艂o, gdy us艂ysza艂em to pytanie. Musia艂a przecie偶 wiedzie膰 r贸wnie dobrze jak ja, 偶e o偶ywianie jakichkolwiek g艂贸w nie le偶a艂o w naszych planach, 偶e nikt nawet nie my艣la艂 tego robi膰.
- Oczywi艣cie, 偶e nie - potwierdzi艂em, sil膮c si臋 na spok贸j.
- Je艣li to zrobili艣cie, uczynili艣cie wbrew 偶yczeniom Rady.
Ju偶 na samym pocz膮tku uda艂o jej si臋 wyprowadzi膰 mnie z r贸wnowagi. Gor膮czkowo pr贸bowa艂em pozbiera膰 si臋 po tym ciosie.
- Nie z艂amali艣my 偶adnych przepis贸w.
- Rada zosta艂a poinformowana przez przedstawicieli innych Mnogo艣ci, 偶e s膮 zaniepokojeni waszymi dzia艂aniami.
- Masz na my艣li to, 偶e obawiaj膮 si臋 sprowadzenia przez nas z Ziemi kolejnych partii zamro偶onych g艂贸w?
- Tak. - Skin臋艂a zdecydowanie g艂ow膮. - Je艣li zdarzy si臋, 偶e b臋d臋 mia艂a do czynienia z podobn膮 mo偶liwo艣ci膮, nie zamierzam do tego dopu艣ci膰. A teraz prosz臋 wyja艣ni膰 mi, co zamierzacie zrobi膰 z tymi g艂owami.
Kompletnie os艂upia艂em.
- S艂ucham? - spyta艂em, nie wierz膮c w艂asnym uszom. - To jest...
- To wcale nie jest poufne, Mike. Zgodzi艂e艣 si臋 przecie偶 przyjecha膰 tu i ze mn膮 rozmawia膰. Wiele Zjednoczonych Mnogo艣ci niecierpliwie oczekuje na moje sprawozdanie z konferencji z tob膮.
- Nie tak rozumia艂em intencje tego spotkania, Fiono - odpar艂em, staraj膮c si臋 m贸wi膰 spokojnie. - Nie jestem tu po to, by zeznawa膰 pod przysi臋g膮 i wcale nie musz臋 ujawnia膰 plan贸w rodziny jakiemukolwiek cz艂onkowi Rady, nawet jej przewodnicz膮cej. - Usadowi艂em si臋 pewniej na krze艣le, staraj膮c si臋 odzyska膰 moj膮 dotychczasow膮, ulatuj膮c膮 w艂a艣nie z wiatrem pewno艣膰 siebie.
Przybra艂a surowy wyraz twarzy.
- Mike, zwyk艂a uprzejmo艣膰 wobec innych Mnogo艣ci wymaga, 偶eby艣cie wyja艣nili, co zamierzacie zrobi膰.
Mia艂em nadziej臋, 偶e uda mi si臋 j膮 zby膰, ofiarowuj膮c jak膮艣 smakowit膮 informacj臋.
- G艂owy s膮 przechowywane w Lodowej Komorze, jaskini, w kt贸rej pracuje obecnie m贸j brat.
- Masz na my艣li swojego szwagra?
- Tak. Poniewa偶 zosta艂 przyj臋ty do rodziny, nie zwracamy uwagi na takie rozr贸偶nienia.
M贸g艂bym doda膰: “nie zwracamy uwagi, rozmawiaj膮c z obcymi”, ale oczywi艣cie nie zrobi艂em tego. Fiona u艣miechn臋艂a si臋, ale wyraz jej twarzy pozosta艂 surowy.
- Nazywa si臋 William Pierce - skonstatowa艂a. - To on przeprowadza finansowane przez wasz膮 Mnogo艣膰 badania nad bardzo niskimi temperaturami, wykorzystuj膮c od tego mied藕?
Skin膮艂em g艂ow膮.
- Czy osi膮gn膮艂 sukces?
- Jeszcze nie - odpar艂em.
- Czy to zwyk艂y zbieg okoliczno艣ci, 偶e jego urz膮dzenia nadaj膮 si臋 do przechowywania g艂贸w?
- Tak, przypuszczam, 偶e tak. Gdyby jednak tak nie by艂o, moja siostra prawdopodobnie nie sprowadzi艂aby g艂贸w na Ksi臋偶yc. My艣l臋 wi臋c, 偶e nie by艂 to zwyk艂y zbieg okoliczno艣ci, lecz raczej mo偶liwo艣ci, kt贸r膮 stworzy艂y urz膮dzenia Williama.
Fiona wystuka艂a polecenie i na ekranach pojawi艂 si臋 wykaz ksi臋偶ycowych Zjednoczonych Mnogo艣ci, kt贸re optowa艂y za tym, by zosta艂o przeprowadzone 艣ledztwo w sprawie importu g艂贸w przez rodzin臋 Sandoval. Na li艣cie tej zobaczy艂em rzeczywi艣cie sam膮 艣mietank臋: cztery najwa偶niejsze Mnogo艣ci, oczywi艣cie opr贸cz Sandovali, oraz pi臋tna艣cie innych rozrzuconych po ca艂ym Ksi臋偶ycu. Byli w艣r贸d nich tak偶e Nernstowie i Cailetetowie.
- Nawiasem m贸wi膮c - odezwa艂a si臋 Fiona. - Czy wiesz, 偶e stali艣cie si臋 s艂awni tak偶e na Ziemi?
- S艂ysza艂em o tym - odpar艂em.
- Czy wiesz, 偶e na Marsie zaczyna si臋 w艂a艣nie awantura zwi膮zana ze spraw膮 g艂贸w?
Nie mia艂em o tym poj臋cia.
- Chc膮, by ci, kt贸rzy zmarli na Ziemi, pozostali na niej - stwierdzi艂a przewodnicz膮ca. - S膮dz膮, 偶e eksport zamro偶onych g艂贸w stwarza z艂y precedens, kt贸ry mo偶e spowodowa膰, 偶e planety zewn臋trzne stan膮 si臋 odpowiedzialne za problemy wewn臋trznych. Uwa偶aj膮 te偶, 偶e Ksi臋偶yc knuje co艣 wsp贸lnie z Ziemi膮, by pozby膰 si臋 tego problemu.
- To nie jest 偶aden problem - powiedzia艂em zirytowany. - Przez ca艂e dziesi臋ciolecia nikt na Ziemi nie robi艂 zamieszania z tego powodu.
- Wi臋c dlaczego teraz powsta艂o zamieszanie?
Stara艂em si臋 wymy艣li膰 jaki艣 spos贸b na udzielenie grzecznej odpowiedzi.
- S膮dzimy, 偶e stoj膮 za tym Task-Felderowie - stwierdzi艂em w ko艅cu.
- Oskar偶asz mnie o to, 偶e popieram w Radzie interesy mojej Zjednoczonej Mnogo艣ci wbrew urz臋dowej przysi臋dze?
- O nic nikogo nie oskar偶am. Mamy jednak dowody, 偶e przedstawicielka... eee... przedstawicielka narodowego zgromadzenia Stan贸w Zjednoczonych z Puerto Rico...
- Przedstawicielka kongresu - poprawi艂a mnie Fiona.
- Tak... Wiedzia艂a艣 o tym?
- Jest Logologiem, podobnie jak wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w Puerto Rico. Oskar偶asz wyznawc贸w mojej religii o sprowokowanie tej sytuacji?
Jej g艂os by艂 do tego stopnia pe艂en zaskoczenia i oburzenia, 偶e przez moment zacz膮艂em mie膰 w膮tpliwo艣ci. Czy偶by艣my si臋 mylili? Czy偶by koincydencja fakt贸w wprowadzi艂a nas w b艂膮d? A mo偶e b艂臋dnie j膮 zanalizowali艣my? Po chwili jednak przypomnia艂em sobie Janis Granger i taktyk臋, kt贸r膮 zastosowa艂a podczas naszego pierwszego spotkania. Fiona Task-Felder nie by艂a delikatniejsza ani bardziej uprzejma od swojej zast臋pczyni. Zosta艂em tu przez ni膮 zaproszony po to, by mog艂a zmiesza膰 mnie z b艂otem.
- Przepraszam, pani prezydent - powiedzia艂em. - Chcia艂bym, 偶eby wyt艂uszczy艂a pani zasadniczy przedmiot sprawy.
- Mike, sedno sprawy polega na tym, 偶e przez przybycie tutaj wyrazi艂e艣 zgod臋 na z艂o偶enie zeznania w sprawie waszych dzia艂a艅 i wszystkiego, co 艂膮czy si臋 z powsta艂ym zamieszaniem, przed ca艂膮 Rad膮 na jej nast臋pnym zebraniu, kt贸re odb臋dzie si臋 za trzy dni.
U艣miechn膮艂em si臋, pokr臋ci艂em g艂ow膮 przecz膮co, a potem przysun膮艂em bli偶ej swoj膮 tabliczk臋 szyfrow膮.
- Autodoradca - wyda艂em polecenie. Na d藕wi臋k tych s艂贸w u艣miech Fiony sta艂 si臋 bardziej surowy, a spojrzenie jej b艂臋kitnych oczu jeszcze bardziej przenikliwe.
- Czy to jakie艣 nowe prawo, kt贸re wysma偶yli艣cie specjalnie na t臋 okazj臋? - spyta艂em, sil膮c si臋 na wyrafinowanie precyzyjny i pozbawiony skrupu艂贸w spos贸b zachowania.
- Bynajmniej - odpar艂a, a ja poczu艂em niemal fizyczny b贸l, jakby na moim gardle zaciska艂y si臋 pazury. - Mo偶esz sobie my艣le膰 co chcesz o Zjednoczonej Mnogo艣ci Task-Felder贸w i o Logologach, do kt贸rych nale偶臋, lecz wiedz o tym, 偶e nie gramy niezgodnie z zasadami. Zadaj swojemu autodoradcy pytanie o kurtuazyjne rozmowy i formalne posiedzenia Rady. Musisz wiedzie膰, Mike, 偶e nasza rozmowa jest kurtuazyjna i 偶e tak w艂a艣nie j膮 oficjalnie odnotowa艂am.
M贸j autodoradca odnalaz艂 stosowne przepisy, dotycz膮ce rozm贸w kurtuazyjnych, i okaza艂o si臋, 偶e prawo, kt贸re mia艂a na my艣li Fiona, zosta艂o ustanowione przed trzydziestu laty w艂a艣nie przez Rad臋. Gwarantowa艂o jej uprawnienia do us艂yszenia wszystkiego, co zosta艂o powiedziane osobi艣cie jej przewodnicz膮cemu, przy czym przes艂uchanie mia艂o charakter zeznania pod przysi臋g膮. By艂o to dziwne prawo, nad wyraz tr膮c膮ce parafia艅szczyzn膮; powo艂ywano si臋 na nie tak rzadko, 偶e nigdy o nim nie s艂ysza艂em. A偶 do tej pory.
- Ko艅cz臋 t臋 dyskusj臋 - powiedzia艂em wstaj膮c.
- Przeka偶 Thomasowi Sandovalovi-Rice'owi, 偶e obaj jeste艣cie zobowi膮zani do stawiennictwa na nast臋pnym zebraniu. Zgodnie z porozumieniami Rady Mnogo艣ci Ksi臋偶yca nie macie innego wyboru, Mike.
Nie u艣miecha艂a si臋 ju偶. Opu艣ci艂em biuro, przeszed艂em szybko przez hall, nie patrz膮c na nikogo, a zw艂aszcza na m艂ode dziewczyny wci膮偶 transportuj膮ce akta.
- C贸偶, wygl膮da na to, 偶e z艂apa艂a kr贸lika w sid艂a - powiedzia艂 Thomas, nalewaj膮c mi piwo.
Od momentu, gdy przy jego drzwiach zapowiedzia艂em swoje przybycie i z udr臋k膮 wyzna艂em, jak niedorzecznie post膮pi艂em, by艂 nienaturalnie cichy. Stawianie czo艂a jego milcz膮cemu rozczarowaniu okaza艂o si臋 znacznie gorsze ni偶 napad furii, kt贸rego si臋 spodziewa艂em.
- Nie wi艅 za to wy艂膮cznie siebie, Mike - powiedzia艂 cicho Thomas; by艂 teraz zamkni臋ty w sobie i oklap艂y niczym wodny anemon dotkni臋ty czyim艣 nieuwa偶nym palcem. - Powinienem by艂 przewidzie膰, 偶e spr贸buj膮 czego艣 w tym stylu.
- Czuj臋 si臋 jak idiota - wyzna艂em.
- M贸wisz to po raz trzeci w ci膮gu ostatnich dziesi臋ciu minut - odpar艂 Thomas. - Oczywi艣cie, zachowa艂e艣 si臋 jak idiota, ale nie upadaj pod ci臋偶arem tej 艣wiadomo艣ci.
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 przecz膮co; upad艂em ju偶 pod tym ci臋偶arem tak nisko, jak tylko mo偶na upa艣膰.
Thomas uni贸s艂 swoje piwo i przyjrza艂 si臋 du偶ym ba艅kom powietrza we wn臋trzu z艂ocistego p艂ynu.
- Je艣li nie b臋dziemy zeznawa膰 - stwierdzi艂 - znajdziemy si臋 w jeszcze gorszych k艂opotach. B臋dzie to wygl膮da膰 tak, jakby艣my ignorowali 偶yczenia innych Zjednoczonych Mnogo艣ci, jakby艣my stali si臋 renegatami. Je艣li za艣 b臋dziemy zeznawa膰, zostaniemy wmanewrowani w 艂amanie 艣wi臋tego prawa Zjednoczonych Mnogo艣ci do zachowania prywatno艣ci swoich interes贸w i prowadzonych bada艅, a to spowoduje, 偶e zaczniemy wygl膮da膰 jak cherlaki i g艂upcy. Przewodnicz膮ca zrobi艂a nam wielki k艂opot, Mike. Ale gdyby艣 odm贸wi艂 przybycia do niej i powo艂a艂 si臋 na przys艂uguj膮cy Mnogo艣ciom przywilej, spr贸bowa艂aby czego艣 innego...
- Wreszcie mo偶emy by膰 pewni, co nas czeka - kontynuowa艂 po chwili. - Izolacja, wzajemne obwinianie si臋, prawdopodobnie wycofanie zawartych z nami kontrakt贸w, by膰 mo偶e ca艂kowity bojkot naszych us艂ug. To nie zdarzy艂o si臋 nigdy przedtem, Mike. Nie ma 偶adnej w膮tpliwo艣ci, 偶e w tym tygodniu b臋dziemy tworzy膰 histori臋.
- Czy istnieje cokolwiek, co m贸g艂bym zrobi膰?
Thomas sko艅czy艂 swoj膮 szklank臋 piwa i wytar艂 wargi.
- Jeszcze jedn膮? - spyta艂, wskazuj膮c na stoj膮c膮 opodal beczu艂k臋. Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 przecz膮co. - Nie...? Ja te偶 nie. Musimy teraz mie膰 jasne umys艂y, Mike; musimy te偶 zwo艂a膰 zebranie ca艂ej rodziny. Powinni艣my stworzy膰 w niej silne poczucie wewn臋trznej solidarno艣ci; to zasz艂o znacznie dalej ni偶 cokolwiek, z czym m贸g艂by poradzi膰 sobie jedynie dyrektor i jego przedstawiciele.
Powraca艂em promem z Kosmoportu Jin z g艂ow膮 ci臋偶k膮 od troski. By艂em w jaki艣 spos贸b odpowiedzialny za wszystko, co si臋 zdarzy艂o. Thomas nie sformu艂owa艂 tego a偶 tak drastycznie, przynajmniej nie teraz, ale wspomnia艂 o tym poprzednio. 呕ywi艂em niemal nadziej臋, 偶e prom rozbije si臋 na powierzchni regolitu, 偶e katastrof臋 prze偶yje pilot, a ja w niej zgin臋. Potem jednak udr臋k臋 zast膮pi艂a zawzi臋to艣膰 i pe艂en determinacji gniew. Zosta艂em oszukany przez ekspert贸w od brudnych chwyt贸w dzia艂aj膮cych bez skrupu艂贸w, nie odr贸偶niaj膮cych celowego dzia艂ania od nadu偶ycia. Widzia艂em ju偶 przedtem naszych wrog贸w, a jednak nie doceni艂em ich determinacji niezale偶nie od tego, jakie mieli motywacje i cele. Ci ludzie nie post臋powali zgodnie z przyj臋tymi na Ksi臋偶ycu obyczajami; wci膮gali wszystkich do swojej brudnej gry - Zjednoczone Mnogo艣ci, mnie, Rho, Tr贸jnie, Stany Zjednoczone P贸艂kuli Zachodniej, wreszcie zamro偶one g艂owy. Wszyscy s艂u偶yli do ich m臋tnych machinacji, g艂owy by艂y jedynie pretekstem, tak naprawd臋 nie liczy艂y si臋 w ca艂ej rozgrywce; to wydawa艂o si臋 oczywiste. Liczy艂a si臋 wy艂膮cznie walka o w艂adz臋. Logologowie zamierzali zdominowa膰 Ksi臋偶yc, by膰 mo偶e tak偶e Ziemi臋. Nienawidzi艂em ich za t臋 szalon膮 ambicj臋, za ich diabeln膮 pewno艣膰 siebie, za spos贸b, w jaki poni偶yli mnie w oczach Thomasa.
Nie grzesz膮c nigdy zbyt nisk膮 samoocen膮, popad艂em teraz w przeciwie艅stwo kra艅cowej rozpaczy, w jakiej pozostawa艂em chwil臋 wcze艣niej. Okaza艂o si臋 to powa偶nym b艂臋dem; nie by艂o mi jednak dane u艣wiadomi膰 sobie tego jeszcze przez par臋 nast臋pnych dni.
Przyby艂em do domu i po raz pierwszy stwierdzi艂em, jak wiele dla mnie znaczy Stacja Lodowej Komory.
W alei prowadz膮cej do Komory spotka艂em przedstawiciela Mnogo艣ci Cailetet.
- To ty jeste艣 Mike, tak? - zapyta艂 zdawkowo. Ni贸s艂 niewielk膮 srebrzyst膮 kaset臋, kt贸ra ko艂ysa艂a si臋 zwisaj膮c mu z r臋ki. Wygl膮da艂 na zadowolonego. Spojrza艂em na niego tak, jakbym czeka艂 na przyznanie si臋 do zdrady.
- Przebadali艣my w艂a艣nie jedn膮 z waszych g艂贸w - powiedzia艂, najwyra藕niej ma艂o przej臋ty wyrazem mojej twarzy. - Przylecia艂e艣 teraz promem?
Kiwn膮艂em g艂ow膮.
- Jak tam Rho? - spyta艂em troch臋 ni w pi臋膰, ni w dziewi臋膰; od czasu mojego przylotu nie rozmawia艂em jeszcze z nikim.
- My艣l臋, 偶e jest wniebowzi臋ta. Wygl膮da na to, 偶e dobrze wykonali艣my nasz膮 robot臋.
- Przywi膮za艂e艣 si臋 do nas? - spyta艂em podejrzliwie.
- S艂ucham?
- Nie zosta艂e艣 jeszcze odwo艂any st膮d przez pe艂nomocnik贸w swojej rodziny?
- Nie - odpar艂, niepewnie cedz膮c s艂owa. - Nie zabroniono mi tu pozosta膰.
Najwyra藕niej rodziny stawa艂y si臋 nieprawdopodobnie dwulicowe.
- Jestem po prostu ciekaw, ile to nas b臋dzie kosztowa艂o - stwierdzi艂em.
- Na d艂u偶sz膮 met臋...? Ach, tak - powiedzia艂 z ulg膮, jakby nagle odkry艂 przyczyn臋 mojej zgry藕liwo艣ci. - To ty jeste艣 przecie偶 menad偶erem finansowym Lodowej Komory; przepraszam, jestem dzisiaj troch臋 ospa艂y. Wierz mi, ten projekt badawczy budzi nasze du偶e zainteresowanie. Je艣li udoskonalimy tu nasz膮 technik臋 pracy, b臋dziemy mogli oferowa膰 us艂ugi medyczne w ca艂ej Tr贸jni, a nawet poza ni膮. Obci膮偶ymy was jedynie wydatkami na sprz臋t, niczym innym, Mike. To dla nas z艂ota 偶y艂a.
- Czy to zadzia艂a? - spyta艂em, wci膮偶 ponurym tonem.
W odpowiedzi klepn膮艂 d艂oni膮 w kaset臋.
- Dane s膮 tutaj - stwierdzi艂. - Teraz sprawdzamy je z wydarzeniami historycznymi na Ziemi... Tak, mo偶na powiedzie膰, 偶e to dzia艂a. Rozmowa ze zmar艂ym - nie s膮dz臋, 偶eby komu艣 przed nami to si臋 uda艂o.
- Z kim rozmawiali艣cie?
- Z jednym spo艣r贸d bezimiennych. Rho zdecydowa艂a, 偶e zajmiemy si臋 nimi na pocz膮tku, 偶e pomo偶e to rozwi膮za膰 tajemnic臋 tych g艂贸w. Prosz臋, wejd藕 tu, Mike. Nernstowie zaprojektowali tu bardzo mi艂膮 przechowalni臋. Mo偶esz zadawa膰 przeciwnikom pytania i patrze膰 na to, co robi膮. Zajmuj膮 si臋 teraz drugim z bezimiennych.
- Dzi臋ki - powiedzia艂em, zastanawiaj膮c si臋 r贸wnocze艣nie, jakie wypaczenie protoko艂u mog艂o spowodowa膰, i偶 ten cz艂owiek zaprasza艂 mnie do przechowalni b臋d膮cej w艂asno艣ci膮 mojej Zjednoczonej Mnogo艣ci. - Ciesz臋 si臋, 偶e to dzia艂a.
- No c贸偶 - powiedzia艂 technik, wzdychaj膮c niemal niedos艂yszalnie. - Chyba musz臋 lecie膰. Musimy przebada膰 t臋 g艂ow臋, skorelowa膰 jej wspomnienia z ziemsk膮 histori膮... zobaczysz, 偶e wszyscy na tym zyskamy, Mike. Mi艂o by艂o ci臋 spotka膰.
Zatrzyma艂em si臋 przy bia艂ej linii i spyta艂em przez komunikator, czy mog臋 wej艣膰.
- Tak, do jasnej cholery! - us艂ysza艂em z g艂o艣nika ryk Williama. - Przecie偶 jest otwarte. Po prostu przejd藕 przez t臋 parszyw膮 lini臋 i przesta艅 zawraca膰 mi g艂ow臋.
- To ja, Mike - powiedzia艂em.
- Wi臋c chod藕 tu i przy艂膮cz si臋 do przyj臋cia! Wszyscy ju偶 tu s膮.
William zamkn膮艂 si臋 na klucz w laboratorium. Trzech technik贸w z Mnogo艣ci Onnes i Cailetet sta艂o na mo艣cie w s艂usznej odleg艂o艣ci od Pomp Chaosu, dyskutuj膮c i jedz膮c obiad. Przeszed艂em obok nich, niedbale kiwaj膮c im g艂ow膮.
S膮dz膮c po tonie, jakiego u偶y艂, William nie by艂 w nastroju do przyjmowania wizyt; o tej porze dnia przechodzi艂 zwykle faz臋 swojej najwi臋kszej aktywno艣ci. Odwr贸ci艂em si臋 w stron臋 windy i zjecha艂em do pomieszcze艅 roboczych Rho, po艂o偶onych kilka metr贸w pod laboratorium. Lodow膮 Komor臋 wype艂nia艂y echa g艂os贸w dochodz膮ce z g贸ry i z do艂u; gdy zje偶d偶a艂em a偶urow膮 wind膮, wydawa艂o si臋, 偶e g艂osy s膮 wsz臋dzie wok贸艂 mnie; skierowa艂em si臋 najpierw na prawo, potem na lewo, wr贸ci艂em do punktu wyj艣cia, uspokoi艂em si臋, a potem zn贸w wzburzy艂em. Rho zesz艂a do pomieszczenia przez w艂az znajduj膮cy si臋 na suficie, po czym, wyra藕nie podekscytowana, po艣pieszy艂a w moim kierunku.
- William jest wkurzony, ale staramy si臋 zostawia膰 go w spokoju, wi臋c s膮dz臋, 偶e to minie - niemal偶e kipia艂a entuzjazmem. Z okrzykiem: - Och, Mike! - gwa艂townie wzi臋艂a mnie w obj臋cia.
- Tak...?
- Czy powiedzieli ci ju偶 na g贸rze? Uda艂o nam si臋 dostroi膰 do fal m贸zgowych jednej z g艂贸w! To dzia艂a! Wejd藕, prosz臋, do laboratorium. Pracujemy teraz nad drug膮.
- Bezimienn膮? - powiedzia艂em, z grzeczno艣ci staraj膮c si臋 okaza膰 zainteresowanie. Nie uda艂o jej si臋 zarazi膰 mnie entuzjazmem. Ale, z drugiej strony, do jakiego stopnia mog艂em wini膰 w艂a艣nie j膮 za powsta艂e problemy?
- Tak, nad kolejn膮 bezimienn膮. Wci膮偶 nie dosta艂am odpowiedzi od powiernik贸w “Gwiezdnego Czasu” w sprawie ich to偶samo艣ci. Czy s膮dzisz, 偶e mogli zgubi膰 ca艂膮 dokumentacj臋? Gdyby艣my j膮 mieli, to by艂oby co艣, prawda?
Przez w艂az wprowadzi艂a mnie do komory roboczej. W jej wn臋trzu panowa艂a niemal ca艂kowita cisza; s艂ycha膰 by艂o jedynie delikatny za艣piew urz膮dze艅 elektronicznych i syczenie w niskiej tonacji, powodowane przez przemieszanie si臋 ch艂odziwa w instalacjach.
W艣r贸d obecnych rozpozna艂em Armanda Caileteta-Davisa, 艂ysiej膮cego szczup艂ego cz艂owieka, kt贸ry by艂 prawdziwym motorem badawczej aktywno艣ci Cailetet贸w. Obok niego sta艂a Irma Stolbart z Mnogo艣ci Onnes, urodzona na Ksi臋偶ycu, b臋d膮ca znan膮 superspecjalistk膮 w r贸偶nych dziedzinach techniki; oczywi艣cie s艂ysza艂em o niej, ale nigdy nie spotka艂em osobi艣cie. Wygl膮da艂a na trzydzie艣ci do trzydziestu pi臋ciu lat; by艂a wysok膮 i szczup艂膮 brunetk膮, mia艂a czerwonawy odcie艅 w艂os贸w i sk贸r臋 o barwie czekolady. Wszyscy stali w pobli偶u zamontowanego na stojaku urz膮dzenia, sk艂adaj膮cego si臋 z trzech po艂膮czonych, poziomych cylindr贸w, nakierowanych na jeden z czterdziestu pojemnik贸w z nierdzewnej stali. Sta艂y one pod 艣cian膮 zamontowane na specjalnych stela偶ach.
Rho przedstawi艂a mnie Cailetetowi-Davisowi oraz Irmie Stolbart. Poczu艂em dziwny dreszcz, polegaj膮cy chyba na u艣wiadomieniu sobie, co tu si臋 w艂a艣nie odbywa. Przenikn膮艂 przez mrocz膮 zas艂on臋 mojego nostalgicznego nastroju.
- W tej chwili wybieramy jeden z siedemdziesi臋ciu trzech znanych naturalnych j臋zyk贸w wewn臋trznych - wyja艣ni艂 Armand, wskazuj膮c na graniastos艂up sztucznego m贸zgu w d艂oniach Irmy Stolbart. U艣miechn臋艂a si臋 z roztargnieniem, spogl膮daj膮c na mnie i na Armanda, a potem powr贸ci艂a do pracy ze swoim zgrabnym, przeno艣nym sztucznym m贸zgiem, oko艂o dziesi臋ciu razy mniejszym od Kwantowego Logika Williama. - Sprawdzamy niekt贸re z za艂adowanych niedawno danych w poszukiwaniu struktur...
- Struktur, kt贸re by艂y w m贸zgu tej g艂owy? - spyta艂em, w gruncie rzeczy konstatuj膮c co艣 oczywistego.
- Tak. To jednostka ludzka rodzaju m臋skiego, kt贸ra w chwili 艣mierci mia艂a sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 lat. By艂a najwyra藕niej w bardzo dobrej kondycji fizycznej, bior膮c pod uwag臋 stosowane w贸wczas standardy. Minimalny rozk艂ad.
- Czy zajrzeli艣cie do 艣rodka? - spyta艂em.
Rho unios艂a brwi ze zdziwienia.
- Braciszku, nikt nie zagl膮da do 艣rodka, a w ka偶dym razie nie poprzez faktyczne otwieranie pojemnik贸w. Nie interesuje nas to, jak oni wygl膮daj膮 - za艣mia艂a si臋 nerwowo. - Nie chodzi o g艂ow臋, lecz o to, co zawiera m贸zg.
A wi臋c o dusz臋?, pomy艣la艂em. Zn贸w przeszy艂 mnie dreszcz, wynikaj膮cy nie tylko ze zm臋czenia, ale tak偶e z jakiego艣 zabobonnego l臋ku.
- Przepraszam - powiedzia艂em, nie zwracaj膮c si臋 do nikogo w szczeg贸lno艣ci. Ignorowali moj膮 obecno艣膰, skoncentrowani na swojej pracy.
- Odkryli艣my, 偶e p贸艂nocni Europejczycy maj膮 tendencj臋 do skupiania si臋 w tych trzech obszarach programu - wyja艣ni艂a Irma Stolbart. Pokaza艂a mi tabliczk臋 z ekranem, na kt贸rej przedstawiony by艂 diagram. Sk艂ada艂 si臋 z dwunastu prostok膮t贸w; ka偶dy z nich by艂 powi膮zany z inn膮 grup膮 etniczno-kulturow膮. Irma podkre艣li艂a palcem trzy oddzielne ramki, opatrzone okre艣leniami: “Grupa ugro-fi艅ska”, “Grupa skandynawska”, “Grupa germa艅ska”. - Pami臋ciowe j臋zyki wewn臋trzne nale偶膮 do cech genetycznych najsilniej zwi膮zanych z grup膮 etniczn膮. Uwa偶amy, 偶e w ci膮gu tysi臋cy lat zmieniaj膮 si臋 one jedynie w minimalnym stopniu. To ma sens, zwa偶ywszy odczuwan膮 przez dziecko potrzeb臋 natychmiastowego przystosowania si臋 do 艣rodowiska.
- Faktycznie - potwierdzi艂a Rho, u艣miechaj膮c si臋 do mnie i zn贸w delikatnie 艣ciskaj膮c za rami臋. - A zatem on wywodzi si臋 z p贸艂nocnoeuropejskiego pnia etnicznego?
- Zdecydowanie nie jest Lewanty艅czykiem, nie pochodzi te偶 z Afryki ani ze Wschodu - skonstatowa艂a Irma Stolbart. Obserwowa艂em j膮 uwa偶nie. Na jej szczup艂ej twarzy, kt贸r膮 ozdabia艂y pi臋kne br膮zowe oczy, maj膮ce nieco sceptyczny wyraz, malowa艂o si臋 zdecydowanie.
- Czy rozmawia艂e艣 z przedstawicielami swojej Mnogo艣ci? - spyta艂em Armanda nieoczekiwanie, zaskakuj膮c nawet samego siebie.
Okaza艂o si臋, 偶e Armand najwyra藕niej zyska艂 wysok膮 pozycj臋 w Mnogo艣ci Cailetet dzi臋ki szybko艣ci my艣lenia i umiej臋tno艣ci przystosowanie si臋 do ka偶dej sytuacji. Bez najmniejszego zawahania odpowiedzia艂:
- Pracujemy tu dop贸ty, dop贸ki kto艣 nie poleci nam opu艣ci膰 to miejsce. Do tej pory nikt tego nie zrobi艂. Mo偶e wy, zarz膮dcy, mogliby艣cie zwo艂a膰 zebranie i rozwi膮za膰 jako艣 t臋 spraw臋.
“Wy, zarz膮dcy”. To stwierdzenie od razu ustawia艂o nas na w艂a艣ciwym miejscu. Wy, specjali艣ci od przek艂adania papierk贸w, biurokraci, politycy. Sko艅czy膰 z politykami. Teraz my byli艣my tymi, kt贸rzy s膮 zawad膮 na drodze do g艂贸wnego celu naukowc贸w: nieograniczonego rozwoju bada艅 i rozumowania, kt贸re je pozwala interpretowa膰.
- W korze m贸zgowej widz臋 czterna艣cie 艣lad贸w algorytm贸w cyfrowych Penrose'a - stwierdzi艂a Irma. - To definitywnie p贸艂nocny Europejczyk.
Rho, kt贸ra wygl膮da艂a na zak艂opotan膮, obserwowa艂a moj膮 twarz w poszukiwaniu 艣lad贸w emocji. Gwa艂townym ruchem g艂owy i gestem skierowanym w g贸r臋 zasygnalizowa艂em jej, 偶e powinni艣my porozmawia膰. Odprowadzi艂a mnie na stron臋.
- Jeste艣 zm臋czony? - spyta艂a.
- Dos艂ownie padam z n贸g - przyzna艂em. - Jestem idiot膮, Rho, i by膰 mo偶e doprowadzi艂em ca艂e nasze przedsi臋wzi臋cie do rozpadu.
- Wierze w nasz膮 rodzin臋. Zobaczysz, uda nam si臋. Wierz臋 w ciebie, Mike - powiedzia艂a z naciskiem, 艣ciskaj膮c moje rami臋. Z niejasnych przyczyn czu艂em si臋 bardzo 藕le, widz膮c jej wyraz twarzy pe艂en ufno艣ci i nadziei. - Chcia艂abym, 偶eby艣 tu zosta艂 i troch臋 popatrzy艂... to jest naprawd臋 co艣 wa偶nego... czy by艂by艣 w stanie to zrobi膰?
- Nie m贸g艂bym tego przegapi膰 - odpar艂em.
- To niemal fascynacja religijna, prawda? - szepn臋艂a mi do ucha.
- W porz膮dku - wtr膮ci艂 si臋 Armand. - Dokonali艣my ju偶 lokalizacji. Teraz wywo艂ajmy obraz, za艂adujmy go do translatora i zobaczymy, czy b臋dziemy w stanie wydoby膰 imi臋 z za艂adowanego do komputera pliku.
Armand wyregulowa艂 pozycj臋 potr贸jnych cylindr贸w i dostroi艂 swoj膮 tabliczk臋 z ekranem do ich gniazda wyj艣ciowego, uzyskuj膮c obraz mglistej, szarej masy, zawieszonej jakby na p臋tli we wn臋trzu czarnego kwadratu o ostro zarysowanych brzegach. By艂a to g艂owa spoczywaj膮ca w swojej niszy i w ochronnym kloszu we wn臋trzu nieco wi臋kszego pojemnika.
- Jeste艣my ze艣rodkowani - powiedzia艂. - Irma, czy mog艂aby艣...
- Wska藕nik pola w艂膮czony - powiedzia艂a, przytkn膮wszy w艂膮cznikiem na niewielkiej p艂ytce przyklejonej ta艣m膮 do pojemnika.
- Rejestrowanie - poleci艂 Armand niedbale. Nie by艂o s艂ycha膰 偶adnego d藕wi臋ku, 偶adnych widocznych ani s艂yszalnych oznak, 偶e co艣 w og贸le si臋 dzieje. Na ekranie Armanda, w prawej g贸rnej cz臋艣ci szarej masy, pojawi艂y si臋 kwadraty. By艂em teraz w stanie dostrzec, 偶e g艂owa obsun臋艂a si臋 na bok, nie wiedzia艂em jednak, czy by艂a skierowana twarz膮 w nasz膮 stron臋. Wci膮偶 wpatrywa艂em si臋 w ekran, na kt贸rym kwadraty rozb艂yskiwa艂y regularnie jeden za drugim wok贸艂 zarysu czaszki. Mr贸wki przesz艂y mi po krzy偶u, gdy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e w ci膮gu dziesi膮tek lat przechowywania w ziemskim polu grawitacyjnym g艂owa uleg艂a deformacji, osiadaj膮c g艂臋biej w swojej ochronnej p臋tli niczym mro偶ony arbuz.
- Mam j膮 - powiedzia艂 Armand. - Jeszcze jedna - trzecia z nieznanych - i b臋dziemy mogli powiedzie膰, 偶e sesja nagra艅 sko艅czona.
Przez wzgl膮d na Rho zosta艂em, by obserwowa膰, jak skanuj膮 trzeci膮 g艂ow臋, a potem rejestruj膮 stan jej kom贸rek nerwowych i ich struktur臋. Potem poca艂owa艂em Rho w policzek, pogratulowa艂em sukcesu i pojecha艂em wind膮 na pomost. Zn贸w wok贸艂 mnie zacz臋艂y przep艂ywa膰 nierealne d藕wi臋ki; s艂ysza艂em powolny terkot jakich艣 urz膮dze艅 w komorze pode mn膮, a tak偶e g艂osy technik贸w pracuj膮cych na mostku.
Poszed艂em do swojego pokoju w dawnym zbiorniku wodnym i dos艂ownie run膮艂em na 艂贸偶ko.
Dziwna rzecz, ale bardzo dobrze mi si臋 spa艂o.
Rho wesz艂a do mojego pokoju i obudzi艂a mnie o tysi膮c dwusetnej, osiem godzin po tym, gdy zwali艂em si臋 na 艂贸偶ko. Oczywi艣cie sama w og贸le nie po艂o偶y艂a si臋 spa膰; jej w艂osy by艂y potargane, najwyra藕niej nerwowo je przeczesywa艂a palcami. Wida膰 by艂o nieudane pr贸by poprawienia fryzury; twarz Rho b艂yszcza艂a od potu i nosi艂a 艣lady niewyspania.
- Wiemy ju偶, jak nazywa si臋 numer pierwszy z bezimiennych - oznajmi艂a. - To kobieta, a nie m臋偶czyzna, jak s膮dzili艣my dotychczas. Nie przeprowadzili艣my jeszcze badania chromosomowego za pomoc膮 czujnik贸w, ale Irma zlokalizowa艂a kilka minut pami臋ci kr贸tkotrwa艂ej poprzedzaj膮cych 艣mier膰 i przekszta艂ci艂a to na informacj臋 d藕wi臋kow膮. Us艂yszeli艣my... - nagle skrzywi艂a si臋, jakby mia艂a si臋 w艂a艣nie rozp艂aka膰, a potem unios艂a g艂ow臋 i us艂ysza艂em jej 艣miech. - Mike, my us艂yszeli艣my g艂os... to musia艂 by膰 lekarz... g艂os, kt贸ry m贸wi艂 wyra藕nie: “Inchmore, s艂yszysz mnie? Ewelino...? Musimy mie膰 twoj膮 zgod臋...”
A偶 usiad艂em na 艂贸偶ku i przetar艂em oczy.
- To jest... - nie mog艂em znale藕膰 odpowiedniego s艂owa.
- Tak, spe艂ni艂o si臋... - powiedzia艂a Rho, siadaj膮c na brzegu mojego 艂贸偶ka. - Nazywa艂a si臋 Ewelina Inchmore. Wys艂a艂am oficjalne pytanie na Ziemi臋 do powiernik贸w “Gwiezdnego Czasu”. Ewelina Inchmore, Ewelina Inchmore... - kilkakrotnie g艂o艣no wym贸wi艂a to imi臋 i nazwisko, a jej g艂os opada艂 i cich艂 pod wp艂ywem zm臋czenia i zdumienia. - Czy wiesz, co to oznacza, Mike?
- Sukces, gratuluj臋 - podsumowa艂em.
- Po raz pierwszy w historii kto艣 skontaktowa艂 si臋 z hibernowanym cz艂owiekiem - odezwa艂a si臋 Rho, przemawiaj膮c jakby z du偶ej odleg艂o艣ci.
- Nie odpowiedzia艂a wam jednak - przypomnia艂em. - Po prostu uzyskali艣cie dost臋p do jej pami臋ci - wzruszy艂em ramionami. - Ona jest wci膮偶 martwa.
- Taaak... - westchn臋艂a Rho. - Uzyskali艣my tylko dost臋p do pami臋ci. Ale... zaczekaj - spojrza艂a na mnie nagle wstrz膮艣ni臋ta, jakby u艣wiadomi艂a sobie co艣. - To mo偶e by膰 jednak m臋偶czyzna. S膮dzili艣my, 偶e Ewelina to 偶e艅skie imi臋... Ale czy Evelyn nie by艂o u偶ywane tak偶e jako imi臋 m臋skie? Zdaje si臋, 偶e przed wiekami by艂 jaki艣 autor o tym imieniu...
- Evelyn Waugh - wyja艣ni艂em. - Wymawia si臋 jako d艂ugie “E”.
- Mo偶liwe, 偶e zn贸w mylimy si臋 w tej sprawie - powiedzia艂a, najwyra藕niej zbyt zm臋czona, by naprawd臋 troszczy膰 si臋 o to. - Mam nadziej臋, 偶e uda nam si臋 spraw臋 wyja艣ni膰, zanim wiadomo艣膰 dotrze do prasy.
Poziom mojej czujno艣ci wzr贸s艂 o kilka stopni.
- Czy powiedzia艂a艣 ju偶 Thomasowi, co si臋 zdarzy艂o?
- Jeszcze nie - odpar艂a.
- Rho, je艣li wydostanie si臋 st膮d cho膰 s艂owo o tym, 偶e uzyskali艣my dost臋p do g艂贸w... Ale kto zdo艂a powstrzyma膰 tych z Mnogo艣ci Cailetet lub Onnes przed roztr膮bieniem wszystkiego?
- My艣lisz, 偶e to mo偶e spowodowa膰 jakie艣 k艂opoty? - spyta艂a Rho.
Czu艂em niejasn膮 dum臋, 偶e w ko艅cu zacz膮艂em przewidywa膰 przysz艂e k艂opoty, jak tego oczekiwa艂 po mnie Thomas.
- Zadzia艂a艂oby to prawdopodobnie jak bomba zegarowa - stwierdzi艂em.
- W porz膮dku. Nie chc臋 powodowa膰 wi臋cej problem贸w, ni偶 jest to absolutnie niezb臋dne - spojrza艂a na mnie z pe艂nym mi艂o艣ci wsp贸艂czuciem. - Wygl膮dasz na wyko艅czonego, Mike.
- S艂ysza艂a艣, co si臋 sta艂o w Kosmoporcie Jin?
- Thomas wspomina艂 mi co艣, w czasie gdy lecia艂e艣 promem do domu. - Rho wyd臋艂a wargi, a jej twarz przybra艂a wyraz niezdecydowania. - To jaki艣 idiotyzm. Kto艣 powinien postawi膰 t臋 bab臋 w stan oskar偶enia i odebra膰 Task-Felderom ich kart臋 przywilej贸w.
- Doceniam twoje uczucie wobec nich, ale, niestety, 偶adna z tych mo偶liwo艣ci nie wchodzi w gr臋. Czy mog艂aby艣 dopilnowa膰, aby wiadomo艣膰 nie wydosta艂a si臋 st膮d jeszcze przez par臋 kolejnych dni?
- Stan臋 na g艂owie, 偶eby tak si臋 sta艂o - odpar艂a Rho. - Cailetetowie i Onnesowie s膮 zwi膮zani warunkami kontraktu. B臋dziemy kontrolowa膰 ujawnianie wynik贸w, nawet je艣li to im przypadnie ca艂a zas艂uga z powodu naukowych rezultat贸w eksperymentu. Powiem im, 偶e chcemy potwierdzi膰 to, czego si臋 dowiedzieli艣my, u powiernik贸w Towarzystwa na Ziemi i wesprze膰 nasze odkrycia ich informacjami. Zbada膰 trzeci膮 bezimienn膮 g艂ow臋, a tak偶e popracowa膰 nad kilkoma innymi, kt贸re maj膮 swoje kartoteki. Musimy przekona膰 si臋, 偶e nasze rezultaty s膮 godne zaufania.
- A co z prababci膮 i pradziadkiem? - spyta艂em. Rho u艣miechn臋艂a si臋 porozumiewawczo.
- Zachowamy ich sobie na p贸藕niej - powiedzia艂a.
- Nie zamierzamy eksperymentowa膰 na w艂asnej rodzinie, tak?
Skin臋艂a g艂ow膮.
- Gdy ju偶 b臋dziemy pewni, 偶e to wszystko dzia艂a, zrobimy co艣 z Robertem i Emili膮. Je偶eli o mnie chodzi, Mike, to postaram si臋 za kilka minut zafundowa膰 sobie troch臋 indukowanego snu. Zrobi臋 to zaraz, gdy ustal臋 pewne regu艂y post臋powania dla naszych przyjaci贸艂 z Mnogo艣ci Onnes i Cailetet. Aha, William chcia艂by teraz zamieni膰 z tob膮 par臋 s艂贸w.
- Na temat przerywania mu pracy?
- Nie s膮dz臋. Twierdzi, 偶e jego praca idzie dobrze.
U艣ciska艂a mnie serdecznie, a potem wsta艂a ze s艂owami:
- Id臋 spa膰. Mam nadziej臋, 偶e nic mi si臋 nie przy艣ni.
- 呕adnych g艂os贸w z przesz艂o艣ci... - u艣miechn膮艂em si臋.
- 呕adnych.
William wygl膮da艂 na zm臋czonego, ale by艂 spokojny i zadowolony z siebie. Siedzia艂 w centrum kontroli urz膮dze艅 swojego laboratorium, poklepuj膮c kwantowego Logika zupe艂nie jakby by艂 jego starym przyjacielem.
- Jestem z niego dumny, Mike - powiedzia艂. - Dostroi艂 wszystko tak, 偶e pasuje jak ula艂. Dzi臋ki niemu kwantowe robaczki z ca艂ego Wszech艣wiata nie nadgryzaj膮 moich urz膮dze艅; kontroluje te偶 przekonstruowane Pompy Chaosu, przewiduj膮c wirtualne fluktuacje cz膮steczkowe i dokonuj膮c odpowiednich korekt. Wszystko ju偶 urz膮dzi艂em; jedyna rzecz, kt贸r膮 musz臋 jeszcze zrobi膰, to doprowadzi膰 Pompy Chaosu do pe艂nej wydajno艣ci.
Pr贸bowa艂em okaza膰 entuzjazm, ale okaza艂o si臋, 偶e nie jestem do tego zdolny. W g艂臋bi serca czu艂em si臋 chory. Katastrofalne wydarzenie w Kosmoporcie Jin, zbli偶aj膮ce si臋 spotkanie Rady Mnogo艣ci, sukces odniesiony przez Rho z kilkoma g艂owami...
Nie maj膮c do tej pory dostatecznie du偶o czasu, by rozpami臋tywa膰 to, co si臋 zdarzy艂o, u艣wiadomi艂em sobie nagle, 偶e wszystko posz艂o 藕le. Thomas walczy艂 w艣ciekle o przekonanie Rady, by zaniecha艂a swoich dzia艂a艅 wobec nas. A ja by艂em tu, odsuni臋ty od biegu wydarze艅, obserwuj膮c Williama napawaj膮cego si臋 swoim sukcesem, kt贸ry jest tu偶-tu偶. Szwagier wyczu艂 m贸j nastr贸j i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w ge艣cie wsp贸艂czucia.
- Hej, nie za艂amuj si臋 - powiedzia艂. - jeste艣 jeszcze m艂ody. Pora偶ki te偶 s膮 cz臋艣ci膮 gry.
Skrzywi艂em twarz najpierw w grymasie gniewu, potem zwyk艂ego smutku; w ko艅cu odwr贸ci艂em si臋, a 艂zy pop艂yn臋艂y mi po policzkach. S艂owo “pora偶ka” wypowiedziane przez Williama tak prosto z mostu nie by艂o tym, co chcia艂bym teraz us艂ysze膰. Nie grzeszy艂em nadmiarem stoicyzmu, ale nie by艂em te偶 przewra偶liwiony na swoim punkcie.
- Serdeczne dzi臋ki - powiedzia艂em.
William klepa艂 mnie pod d艂oni, dop贸ki jej nie wyszarpn膮艂em.
- Przepraszam, Mike - powiedzia艂, a jego ton, 艣wiadcz膮cy o absolutnej szczero艣ci, nie zmieni艂 si臋. - Kiedy pope艂ni艂em b艂膮d, nigdy nie ba艂em si臋 do tego przyzna膰. Pope艂nianie b艂臋d贸w doprowadza mnie czasem do szale艅stwa. Wci膮偶 sobie powtarzam, 偶e powinienem by膰 doskona艂y, ale przecie偶 nie do tego sprowadza si臋 nasza rola. Doskona艂o艣膰 nie jest dla nas dobrym rozwi膮zaniem; doskona艂o艣膰 to 艣mier膰, Mike. Jeste艣my tu, by uczy膰 si臋 i zmienia膰, a to oznacza pope艂nianie b艂臋d贸w.
- Dzi臋ki za wyk艂ad - powiedzia艂em, patrz膮c na niego z uraz膮
- Jestem dwana艣cie lat starszy od ciebie. Zrobi艂em prawdopodobnie dwana艣cie razy wi臋cej powa偶nych b艂臋d贸w ni偶 ty. C贸偶 mog臋 ci powiedzie膰? 呕e 艂atwiej jest pogr膮偶y膰 si臋 w rozpaczy? Oczywi艣cie, staje si臋 to tym 艂atwiejsze, im wi臋ksz膮 d藕wigasz odpowiedzialno艣膰. Ale, do diab艂a, Mike, to nie powoduje, 偶e czujesz si臋 cho膰by odrobin臋 lepiej.
- Nie mog臋 my艣le膰 o tym po prostu w kategoriach b艂臋du - powiedzia艂em mi臋kko. - Zosta艂em zdradzony. Przewodnicz膮ca okaza艂a si臋 nieuczciwa i fa艂szywa.
William odchyli艂 si臋 na krze艣le i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem.
- Mike, ty jeste艣 prostaczkiem bo偶ym. Kto m贸g艂by oczekiwa膰 czegokolwiek innego? Na tym w艂a艣nie polega polityka - na k艂amstwach i zniewoleniu.
Nagle m贸j gniew zamieni艂 si臋 w dzik膮 furi臋.
- Do cholery, nie. Nie na tym polega polityka, a ludzie, kt贸rzy tak s膮dz膮, sprowadzili na nas ca艂y ten ba艂agan!
- Nie rozumiem.
- Polityka, Williamie, to sztuka zarz膮dzania i kierowania, to wzajemny zwi膮zek rz膮dzonych i rz膮dz膮cych. Chyba w艂a艣nie o tym zapomnieli艣my na Ksi臋偶ycu. Polityka to zarz膮dzenie wielkimi grupami ludzi w dobrych i z艂ych czasach. Pod warunkiem, 偶e ludzie wiedz膮, czego chc膮, a czego nie chc膮. “Sko艅czcie z t膮 polityk膮...” Sam jeste艣 prostaczkiem bo偶ym, William! - wyci膮gn膮艂em rami臋 i potrz膮sn膮艂em pi臋艣ci膮. - Nie mo偶esz tak po prostu uwolni膰 si臋 od polityki, podobnie jak nie mo偶esz... - szuka艂em najodpowiedniejszego por贸wnania - ...podobnie jak nie mo偶esz pozby膰 si臋 sposob贸w zachowania, prowadzenia dyskusji i wszelkich innych form komunikowania si臋 ludzi mi臋dzy sob膮.
- Dzi臋ki za wyk艂ad, Mike - powiedzia艂 William bez z艂o艣ci.
Opu艣ci艂em pi臋艣膰.
- Gdy m贸wisz, 偶e my tu, na Ksi臋偶ycu, zapominamy o tym wszystkim, to mog臋 si臋 z tob膮 zgodzi膰 - powiedzia艂 m贸j szwagier. - A tacy ludzie jak Task-Felderowie stwarzaj膮 jeszcze wi臋ksz膮 pokus臋, by traktowa膰 polityk臋 jako brudn膮 gr臋. Ale z mojego punktu widzenia ca艂a rzecz sprowadza si臋 do tego, 偶e nie zamierzam nigdy zosta膰 politykiem ani pracowa膰 w administracji. Nie licz膮c mojego obecnego towarzystwa, nie lubi臋 ludzkich stad, Mike. Oni wszyscy pojawili si臋 na Ksi臋偶ycu, 偶eby stan膮膰 na mojej drodze. Ta ca艂a sprawa z Rad膮 tylko potwierdza moje dotychczasowe uprzedzenia. A ty co mo偶esz na to poradzi膰? - Spojrza艂 na mnie tak, jakby szczerze pragn膮艂 pozna膰 odpowied藕.
- Mog臋 zgromadzi膰 potrzebn膮 wiedz臋 - odpar艂em. - Mog臋 by膰 lepszym... administratorem czy politykiem ni偶 inni.
William u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie.
- Lepszym, czyli bardziej przebieg艂ym? Graj膮cym w t臋 sam膮 gr臋 co oni, tylko odrobin臋 lepiej?
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 przecz膮co. Nie mia艂em na my艣li przebieg艂o艣ci ani uczestnictwa w grze Task-Felder贸w. My艣la艂em raczej o jakich艣 idealnych pryncypiach, o grze, ale prowadzonej w granicach etyki, a tak偶e obowi膮zuj膮cego prawa.
- Mo偶emy ju偶 teraz przygotowa膰 si臋 na najgorsz膮 ewentualno艣膰, kt贸ra mo偶e nast膮pi膰 - kontynuowa艂 William. - Mog膮 odci膮膰 nas od naszych dochod贸w nie tylko w ten spos贸b, 偶e powstrzymaj膮 inne Zjednoczone Mnogo艣ci przed udzielaniem nam pomocy. Przez jaki艣 czas mo偶emy przetrwa膰 ten zakaz, by膰 mo偶e nawet zawrze膰 jaki艣 osobny sojusz w interesach wewn膮trz Tr贸jni.
- To mog艂oby by膰... bardzo niebezpieczne - wyrazi艂em w膮tpliwo艣膰.
- Je艣li zostaniemy przyparci do muru, co innego b臋dziemy mogli zrobi膰? Prowadzimy r贸偶ne interesy w ca艂ej Tr贸jni. Musimy jako艣 przetrwa膰.
Od strony znajduj膮cej si臋 w pomieszczeniu platformy dobieg艂 nagle delikatny d藕wi臋k, kt贸rego 藕r贸d艂em by艂 Kwantowy Logik.
- Temperatura straci艂a stabilno艣膰 - zameldowa艂. William a偶 podskoczy艂 na krze艣le.
- Komunikat! - wyda艂 polecenie.
- Nieznany czynnik spowodowa艂 fluktuacj臋 temperatury o nieznanej amplitudzie i fazie. Cele maj膮 w tej chwili nieznan膮 temperatur臋.
- Co to znaczy? - spyta艂em.
William schwyci艂 zdalny sterownik sztucznego m贸zgu i sforsowa艂 zas艂on臋, zmierzaj膮c w kierunku mostu. Skierowa艂 si臋 ku Jamie, a ja poszed艂em za nim, zadowolony z przerwy w dialogu. Technicy z Mnogo艣ci Cailetet i Onnes opu艣cili ju偶 to miejsce, udaj膮c si臋 na odpoczynek. Lodowa Komora by艂a pogr膮偶ona w ciszy.
- Co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂em.
- Nie wiem - powiedzia艂 William niskim g艂osem, koncentruj膮c si臋 w tej chwili na obrazie stanu wewn膮trz Jamy. - S膮 jakie艣 przebicia w czterech spo艣r贸d o艣miu cel. Kwantowy Logik odmawia interpretacji odczyt贸w temperatury. Kwantowy Logiku, prosz臋 o wyja艣nienie.
- Rotacja fazowa o skali lambda. Zachodzi fluktuacja pomi臋dzy brzegami czterech cel.
- Cholera! - zakl膮艂 William. - Teraz cztery pozosta艂e cele poch艂aniaj膮 energi臋, a cztery pierwsze s膮 stabilne. Kwantowy Logiku, czy masz jakie艣 poj臋cie o tym, co tam si臋 mo偶e dzia膰? - spojrza艂 na mnie z wyrazem twarzy pe艂nym niepokoju.
- Brzeg drugiej celi jest w tej chwili w dolnej fazie fluktuacji. Szczyt fluktuacji nast膮pi za trzy sekundy.
- Teraz zosta艂a odwr贸cona - powiedzia艂 William po kr贸ciutkiej przerwie. - W g贸r臋 i w d贸艂... Kwantowy Logiku, co powoduje ubytek energii?
- Utrzymanie poziomu temperatury - stwierdzi艂 Logik.
- Wyja艣ni艂 to, prosz臋 - nalega艂 William, kt贸rego cierpliwo艣膰 najwyra藕niej si臋 ko艅czy艂a.
- Energia jest poch艂aniana przez cele w fazie spadku z powodu pr贸b utrzymania temperatury.
- Nie przez ch艂odnie lub Pompy Chaosu?
- Konieczne jest dostarczanie energii bezpo艣rednio do cel pod postaci膮 promieniowania mikrofalowego, aby stara膰 si臋 utrzyma膰 temperatur臋.
- Nie rozumiem, Kwantowy Logiku.
- Bardzo przepraszam - odpar艂 sztuczny m贸zg. - Cele poch艂aniaj膮 promieniowanie, aby pozosta膰 w stanie stabilnym, ale nie maj膮 temperatury, kt贸r膮 ten sztuczny m贸zg m贸g艂by zinterpretowa膰.
- Musimy podwy偶sza膰 temperatur臋? - zasugerowa艂 William, po czym a偶 otworzy艂 usta ze zdziwienia.
- Odwr贸cenie fazy spadku - oznajmi艂 Kwantowy Logik.
- Kwantowy Logiku, czy temperatura spad艂a poni偶ej zera absolutnego?
- To jedna z interpretacji zaistnia艂ego stanu rzeczy, jakkolwiek nie najlepsze.
William zakl膮艂 i zrobi艂 krok w ty艂, oddalaj膮c si臋 od Jamy.
Sztuczny m贸zg zakomunikowa艂:
- Wszystkie cele ustabilizowa艂y si臋 w dolnej fazie lambda. Fluktuacja zosta艂a zatrzymana.
William zblad艂.
- Mike, powiedz mi, 偶e nie 艣ni臋...
- Do diab艂a, ja nawet nie mam poj臋cia, co ty w艂a艣ciwie robisz - odpar艂em i w tej chwili ju偶 zacz膮艂em si臋 ba膰.
- Cele wysysaj膮 energi臋 mikrofalow膮 i utrzymuj膮 sta艂膮 temperatur臋. Jezu Chryste, ich cz膮steczki musia艂y teraz uzyska膰 nowe warto艣ci spinu10, a ich promieniowanie skierowane jest poza wymiary znanej nam geometrii... Czy to mo偶e oznacza膰, 偶e one dzia艂aj膮 teraz w odwr贸conym czasie? Mike, je艣li ktokolwiek z tych obcych sprowadzonych przez Rho namiesza艂 co艣 w laboratorium, albo je艣li przyczyn膮 s膮 te ich cholerne instrumenty... - zacisn膮艂 d艂onie w pi臋艣ci i potrz膮sn膮艂 nimi bezsilnie w ciemno艣膰 ponad nami - ...w贸wczas niech im B贸g dopomo偶e, bo... Mike, by艂em tak blisko celu! Planowa艂em jeszcze tylko pod艂膮czy膰 Pompy, uszeregowa膰 cele, wy艂膮czy膰 pole magnetyczne... zamierza艂em zrobi膰 to jutro.
- Nie s膮dz臋, by ktokolwiek namiesza艂 w twoich urz膮dzeniach - powiedzia艂em, staraj膮c si臋 go uspokoi膰. - To s膮 profesjonali艣ci, William, a poza tym Rho chyba zamordowa艂aby ich, gdyby to zrobili.
William opu艣ci艂 g艂ow臋 i pokiwa艂 ni膮 w poczuciu bezsilno艣ci.
- Mike, co艣 musi by膰 藕le z eksperymentem. Negatywna11 temperatura jest przecie偶 bez sensu.
- Logik nie powiedzia艂 przecie偶, 偶e temperatura jest negatywna - przypomnia艂em mu.
- Sztuczny m贸zg nie jest w stanie zinterpretowa膰 danych - wtr膮ci艂 si臋 Kwantowy Logik.
- To dlatego, 偶e jeste艣 asekurantem - oskar偶y艂 go William.
- Sztuczny m贸zg nie jest w stanie przekaza膰 fa艂szywej interpretacji - odpar艂 Logik.
Raptem William roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no z艂ym, bolesnym 艣miechem, kt贸ry wydawa艂 si臋 sprawia膰 mu przykro艣膰. Wytrzeszczy艂 oczy i poklepa艂 Kwantowego Logika po ojcowsku, r贸wnocze艣nie niemal zgrzytaj膮c z臋bami.
- Na lito艣膰 bosk膮, Mike, nic nigdy nie jest proste na Ksi臋偶ycu, prawda?
- Mo偶e odkry艂e艣 co艣 wa偶niejszego ni偶 zero absolutne - zasugerowa艂em. - Na przyk艂ad nowy stan materii.
Moja koncepcja go otrze藕wi艂a.
- No c贸偶... - przejecha艂 d艂oni膮 po w艂osach, powoduj膮c, 偶e jego fryzura sta艂a si臋 jeszcze bardziej niesforna. - Gdyby tak si臋 sta艂o rzeczywi艣cie, by艂aby to wielka rzecz.
- Potrzebujesz pomocy? - spyta艂em.
- Potrzebuj臋 czasu, 偶eby to przemy艣le膰 - powiedzia艂 mi臋kko. - Dzi臋ki, Mike. Potrzeba mi czasu i tego by nikt mi nie przerywa艂. Przynajmniej par臋 godzin
- Nie mog臋 niczego zagwarantowa膰 - stwierdzi艂em. William spojrza艂 na mnie z ukosa.
- Powiadomi臋 ci臋, czy odkry艂em co艣 niezwyk艂ego, dobrze? A teraz id藕 ju偶 sobie.
Delikatnie popchn膮艂 mnie wzd艂u偶 pomostu w kierunku wyj艣cia z Komory.
Pomieszczenie Rady Mnogo艣ci by艂o okr膮g艂e, ozdobione ornamentami z d臋biny pochodz膮cej z ksi臋偶ycowych farm. O艣wietlenie umieszczono w centrum pokoju. Na jednej z jego 艣cian w oddali znajdowa艂 si臋 zabytkowy ekran, zachowany pieczo艂owicie jeszcze z czas贸w, gdy Rada zosta艂a utworzona. Wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e politycy lubi膮 mie膰 si臋 nawzajem na oku; nie by艂o tu 偶adnych zakamark贸w, 偶adnych krzese艂, kt贸re umo偶liwia艂yby siedz膮cemu spogl膮danie poza centrum pomieszczenia.
Wlok膮c si臋 jak na 艣ci臋cie, dotar艂em do miejsca pomi臋dzy Thomasem a dwoma adwokatami z Kosmoportu Jin, wynaj臋tymi przez Thomasa, by udzielili mu bezstronnej porady spoza rodziny. W Tr贸jni mawiano cz臋sto, 偶e ksi臋偶ycowi adwokaci nie s膮 warci honorari贸w, kt贸re zarabiaj膮. By艂o w tym stwierdzeniu troch臋 prawdy, mimo to jednak Thomas chcia艂, by ocenili oni ca艂膮 spraw臋 z krytycznego i obiektywnego punktu widzenia.
Pomieszczenie by艂o jeszcze prawie ca艂kiem puste. Dotychczas tylko trzech reprezentant贸w zaj臋艂o swoje miejsca; interesuj膮ce, 偶e byli to przedstawiciele Mnogo艣ci Cailetet, Onnes i Nernst. Pozostali prowadzili nieformalne rozmowy w hallu. Przewodnicz膮ca Rady ze swoim personelem wchodzi艂a na sal臋 dopiero przed samym rozpocz臋ciem posiedzenia.
Sztuczny m贸zg Rady - wielki, pochodz膮cy z Ziemi antyk, obudowany szar膮 ceramik膮 - znajdowa艂 si臋 poni偶ej podium Przewodnicz膮cej, w p贸艂nocnym ko艅cu pokoju. Gdy usiedli艣my, Thomas szturchn膮艂 mnie 艂okciem, m贸wi膮c:
- Nie nale偶y lekcewa偶y膰 tego wiekowego urz膮dzenia. Ten elektroniczny sukinsyn ma wi臋cej do艣wiadczenia, ni偶 ktokolwiek w tej sali. Jednak jest on narz臋dziem Przewodnicz膮cej, a nie naszym - nie b臋dzie si臋 jej sprzeciwia艂, a tym bardziej wydawa艂 o艣wiadcze艅 nie po jej my艣li.
Przez jaki艣 czas milczeli艣my, podczas gdy pok贸j powoli wype艂nia艂 si臋 lud藕mi. W ustalonym terminie rozpocz臋cia spotkania przez drzwi znajduj膮ce si臋 za prezydenckim podium wesz艂a Fiona Task-Felder, Janis Granger oraz orszak z艂o偶ony z trzech adwokat贸w Rady.
Zna艂em wielu przedstawicieli Zjednoczonych Mnogo艣ci. Rozmawia艂em z dziesi臋cioma lub pi臋tnastoma spo艣r贸d nich w ci膮gu tych lat, gdy przeprowadza艂em analizy sytuacji na u偶ytek swoich podw艂adnych w Lodowej Komorze; pozosta艂ych zna艂em z widzenia, gdy偶 pojawiali si臋 w ksi臋偶ycowych dziennikach informacyjnych, a tak偶e sprawozdaniach z posiedze艅 Rady. Byli oni lud藕mi godnymi szacunku; s膮dzi艂em wi臋c, 偶e mimo wszystko nasze sprawy tutaj nie powinny p贸j艣膰 tak 藕le.
Wyraz twarzy Thomasa 艣wiadczy艂 o tym, 偶e jego przewidywania s膮 mniej dla nas pomy艣lne.
Sp贸r dotycz膮cy Lodowej Komory nie by艂 pierwszym punktem porz膮dku obrad. Przedtem poruszano sprawy zwi膮zane z tym, kto b臋dzie m贸g艂 zawiera膰 sta艂e, lukratywne kontrakty na dotychczas sporadyczne i zmienne centralne zam贸wienia zaopatrzeniowe z planet zewn臋trznych; odby艂a si臋 dyskusja dotycz膮ca tego, kto ma racj臋 w sprawie za偶ale艅 dotycz膮cych sprzeda偶y aluminium i tungstenu, skierowanych pod adresem Zjednoczonej Mnogo艣ci Richter. By艂 to pot臋偶ny i najcz臋艣ciej zachowuj膮cy wynios艂e milczenie koncern, utworzony dzi臋ki fuzji trzech rodzin, kontroluj膮cych wi臋kszo艣膰 zawieranych na Ksi臋偶ycu kontrakt贸w na sprzeda偶 kopalnianych surowc贸w. Problemy te reprezentanci Mnogo艣ci dyskutowali w spos贸b, kt贸ry poruszy艂 mnie jako przyk艂ad praktyk Rady. Przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 czasu po艣wi臋conego dyskusji przewodnicz膮ca Rady milcza艂a. Kiedy ju偶 decydowa艂a si臋 odezwa膰, jej s艂owa by艂y zawsze doskonale sp贸jne i trafia艂y w sedno sprawy. Wywar艂a na mnie du偶e wra偶enie.
Thomas wygl膮da艂 zupe艂nie tak, jakby zapada艂 si臋 w krze艣le. Podbr贸dek wspar艂 na d艂oni, jego siwe w艂osy by艂y rozwichrzone. 艁ypn膮艂 na mnie okiem, a potem ponownie zatopi艂 si臋 w swojej ponurej kontemplacji.
Nasi dwaj adwokaci spoza rodziny siedzieli sztywno wyprostowani, nie mrugaj膮c nawet oczami.
Janis Granger odczyta艂a nast臋pny punkt porz膮dku dziennego: “Mi臋dzyrodzinna dyskusja dotycz膮ca nabycia przez Zjednoczon膮 Mnogo艣膰 Sandoval ludzkich pozosta艂o艣ci od ziemskich stowarzysze艅 ochronnych”.
“Stowarzysze艅”. Ta subtelno艣膰 znaczeniowa mog艂aby zast膮pi膰 ca艂e tomy analiz zjawiska interpretacyjnych nadu偶y膰. Thomas, s艂ysz膮c to, zamkn膮艂 oczy i otworzy艂 je dopiero po d艂u偶szej chwili.
- Reprezentant Zjednoczonej Mnogo艣ci Gorrie chcia艂by przem贸wi膰 w tej sprawie - powiedzia艂a Fiona Task-Felder. - Przewodnicz膮ca zebrania udziela g艂osu Ahmedowi Bani Sadrowi ze Zjednoczonej Mnogo艣ci Gorrie, prosz膮c o ograniczenie wyst膮pienia do pi臋ciu minut.
Thomas wyprostowa艂 si臋 i pochyli艂 ku przodowi. Bani Sadr wsta艂, trzymaj膮c na wysoko艣ci brzucha swoj膮 tabliczk臋 szyfrow膮, aby korzysta膰 z jej podpowiedzi.
- Przedstawiciele naszej Zjednoczonej Mnogo艣ci wyrazili pewne zaniepokojenie z powodu mo偶liwego wzrostu napi臋cia we wzajemnych relacjach wewn膮trz Tr贸jni, kt贸re mo偶e spowodowa膰 ten zakup. Poniewa偶 nasza Mnogo艣膰 jest tw贸rc膮 najwi臋kszego przedsi臋biorstwa, zajmuj膮cego si臋 transportem pomi臋dzy Ziemi膮 a Ksi臋偶ycem, a tak偶e na wielu liniach translunarnych, jakakolwiek zmiana w stosunkach z Ziemi膮 mo偶e wyp艂yn膮膰 bardzo niekorzystnie na nasze interesy...
Tak si臋 zacz臋艂o. Nawet w swojej naiwno艣ci zdo艂a艂em bez trudu dostrzec, jak doskonale zgrany by艂 ten ch贸r. Zjednoczone Mnogo艣ci, jedna po drugiej, zabiera艂y g艂os w Radzie, w uprzejmy spos贸b wyra偶aj膮c swoj膮 wsp贸ln膮 trosk臋. Mieszka艅cy Ziemi dobijaj膮 si臋 do nas ze swoimi portfelami; Mars beszta nas za wstrz膮sanie 艂odzi膮 Tr贸jni w czasach ekonomicznej chwiejno艣ci. Stany Zjednoczone P贸艂kuli Zachodniej g艂osowa艂y za ograniczeniem handlu z Ksi臋偶ycem, je艣li problem nie zostanie rozwi膮zany po ich my艣li.
Wyraz twarzy Thomasa by艂 skupiony, pe艂en czujno艣ci i troski. Z dyskusji wynik艂o r贸wnie偶, 偶e nasz dyrektor nie pozosta艂 bezczynny. Cailetetowie wyrazili zainteresowanie kontynuacj膮 potencjalnie bardzo owocnych, a nawet rewolucjonizuj膮cych nauk臋 do艣wiadcze艅 ze zmar艂ymi; przedstawiciele Mnogo艣ci Onnes o艣wiadczyli, 偶e ani w tej chwili, ani w ci膮gu najbli偶szych dwudziestu lat nie b臋dzie istnia艂 偶aden wyobra偶alny spos贸b, w jaki g艂owy mog艂yby zosta膰 o偶ywione i uczynione - oczywi艣cie jako pe艂ne jednostki ludzkie - aktywnymi cz艂onkami spo艂ecze艅stwa. Technologia taka po prostu jeszcze nie istnieje, pomimo dziesi臋cioleci obiecuj膮cych bada艅 i pr贸b.
Nieoczekiwanie reprezentant Mnogo艣ci Gorrie diametralnie zmieni艂 swoje stanowisko, wyra偶aj膮c zainteresowanie medycznymi aspektami bada艅 nad g艂owami; zapyta艂, jak d艂ugo one potrwaj膮, zanim stan膮 si臋 op艂acalne w sensie finansowym. Jednak przewodnicz膮ca - nie bez racjonalnego uzasadnienia - zadecydowa艂a, 偶e pytanie to wykracza poza obszar zainteresowa艅 niniejszej dyskusji.
Reprezentant Zjednoczonej Mnogo艣ci Richter wyrazi艂 sympati臋 dla wysi艂k贸w Mnogo艣ci Sandoval, zmierzaj膮cych do stworzenia nowej dziedziny interes贸w, w kt贸rych m贸g艂by uczestniczy膰 Ksi臋偶yc. Stwierdzi艂 jednak, i偶 zak艂贸cenia w kontraktach na dostarczanie surowc贸w z Ksi臋偶yca na Ziemi臋, spowodowane przez te dzia艂ania, na kr贸tk膮 met臋 mog膮 okaza膰 si臋 katastrofalne. - Je艣li Ziemia zacznie bojkotowa膰 surowce z Ksi臋偶yca - argumentowa艂 - planety zewn臋trzne b臋d膮 mog艂y niemal natychmiast udzieli膰 jej wsparcia, a my stracimy jedn膮 trzeci膮 dochod贸w z najbardziej rozwini臋tej dziedziny naszego eksportu.
Thomas poprosi艂 o czas na odpowied藕. Przewodnicz膮ca przyzna艂a mu dziesi臋膰 minut na wyra偶enie stanowiska Mnogo艣ci Sandoval.
Nasz dyrektor skonsultowa艂 si臋 szybko z adwokatami. Kiwn臋li g艂owami potakuj膮co w odpowiedzi na kilka wypowiedzianych szeptem komentarzy. Thomas wsta艂, by udzieli膰 odpowiedzi w imieniu Mnogo艣ci. Swoj膮 tabliczk臋 szyfrow膮 trzyma艂 na wysoko艣ci talii - postawa formalnie zalecana w tym pomieszczeniu.
- Pani prezydent, szanowni przedstawiciele - zacz膮艂 swoje przem贸wienie. - B臋d臋 m贸wi艂 kr贸tko, nie owijaj膮c w bawe艂n臋. Wstyd mi z powodu takiego przebiegu naszych obrad i wstyd mi tak偶e, i偶 Rada okaza艂a si臋 tak kr贸tkowzroczna, by uzna膰 taki w艂a艣nie ich przebieg za konieczny. Nigdy jeszcze w ci膮gu trzydziestu dziewi臋ciu lat mojej s艂u偶by Mnogo艣ci Sandoval ani te偶 w ci膮gu siedemdziesi臋ciu pi臋ciu lat, gdy pozostawa艂em obywatelem Ksi臋偶yca, nie odczuwa艂em takiego zak艂opotania i troski jak teraz, gdy u艣wiadamiam sobie, co mo偶e zdarzy膰 si臋 na tej sali. Gdy pomy艣l臋, co mo偶na uczyni膰 z idea艂ami spo艂eczno艣ci ksi臋偶ycowej w imi臋 zwyk艂ego oportunizmu.
- Zjednoczona Mnogo艣膰 Sandoval - kontynuowa艂 Thomas po chwili - dokona艂a w pe艂ni uzasadnionej transakcji z ca艂kowicie legaln膮 ziemsk膮 jednostk膮 gospodarcz膮. Z niepoj臋tych dla nas powod贸w Zjednoczona Mnogo艣膰 Task-Felder贸w i pani prezydent osobi艣cie wywo艂a艂a fal臋 protestu poprzez seri臋 starannie zaplanowanych i wykonanych dzia艂a艅, maj膮cych na celu zmuszenie autonomicznej rodziny ksi臋偶ycowej do rezygnacji z legalnie nabytych d贸br. Zgodnie z moj膮 wiedz膮, w ca艂ej historii Ksi臋偶yca taka pr贸ba nigdy dotychczas nie zosta艂a podj臋ta.
- M贸wi pan o jakich艣 dotychczas nie podj臋tych, by膰 mo偶e w og贸le nie rozwa偶anych dzia艂aniach - przerwa艂a Fiona Task-Felder.
Thomas z u艣miechem rozejrza艂 si臋 po sali.
- Pani prezydent, zwracam si臋 do tych cz艂onk贸w Rady, kt贸rzy ju偶 otrzymali konkretne instrukcje w tej sprawie.
- Czy oskar偶a pan przewodnicz膮c膮 o uczestnictwo w tej tak zwanej “konspiracji”? - spyta艂a Fiona.
Z sali odezwa艂y si臋 g艂osy: “Pozw贸lcie mu m贸wi膰!”, “Niech powie to, co ma do powiedzenia!” Przewodnicz膮ca skin臋艂a g艂ow膮 i da艂a Thomasowi znak, by m贸wi艂 dalej.
- Nie mam wiele wi臋cej do powiedzenia. Mog臋 jedynie wyliczy膰 posiadane przez mnie informacje na temat mistrzowskiej polityki, prowadzonej w ca艂ym systemie s艂onecznym przez pozaksi臋偶ycow膮 organizacj臋, kt贸rej cele nie maj膮 nic wsp贸lnego z dobrobytem ani z gospodark膮 Ksi臋偶yca. Przyk艂adem tego mo偶e by膰 m贸j asystent, Mike Sandoval, kt贸rego podst臋pnie sk艂oniono do z艂o偶enia zeznania w sprawie prywatnych interes贸w rodziny, wci膮gaj膮c go w pu艂apk臋 wykorzystuj膮c膮 stare prawo stworzone kiedy艣 przez Rad臋, nie zastosowane ani razu od czasu jego ustanowienia. Szanowni wsp贸艂obywatele. Mike b臋dzie zeznawa艂 pod przymusem, je艣li tak za偶yczy sobie Rada, ale pomy艣lcie, jaki precedens stwarza podobna praktyka! Pomy艣lcie o w艂adzy, jak膮 w ten spos贸b przyznajecie Radzie oraz tym, kt贸rzy posiadaj膮 umiej臋tno艣膰 manipulowania ni膮; umiej臋tno艣ci, kt贸rych my sami nigdy nie zdobyli艣my ani nie zamierzali艣my zdoby膰, poniewa偶 ten rodzaj dzia艂alno艣ci zwraca si臋 przeciw samym podstawom naszej natury. W podobnej walce jeste艣my jedynie naiwnymi s艂abeuszami. Z powodu tej w艂a艣nie s艂abo艣ci oraz braku wcze艣niejszego przewidywania i planowania dzia艂a艅 ulegniemy przeciwnikom, a dzia艂ania mojej rodziny zostan膮 wstrzymane, by膰 mo偶e nawet ca艂kowicie zakazane; a wszystko dlatego, 偶e organizacja religijna, kt贸rej baza znajduje si臋 na naszej macierzystej planecie, nie 偶yczy sobie, by艣my robili rzeczy, do czynienia kt贸rych mieli艣my zawsze pe艂ne prawo. Wyra偶am m贸j protest teraz, by m贸g艂 zosta膰 zarejestrowany, zanim Rada przeprowadzi g艂osowanie. Pani prezydent, ten dzie艅 b臋dzie dniem naszej ha艅by i uroczy艣cie o艣wiadczam, 偶e po tym, co si臋 dzi艣 stanie, moja noga nie przekroczy progu tego pomieszczenia.
Twarz przewodnicz膮cej by艂a blada i nie wyra偶a艂a teraz 偶adnego uczucia.
- Czy oskar偶a pan mnie lub moj膮 uprzywilejowan膮 Mnogo艣膰 o pozostawanie pod kontrol膮 pozaksi臋偶ycowych grup nacisku?
Thomas, kt贸ry usiad艂 szybko po sko艅czeniu swojego zwi臋z艂ego przem贸wienia, wsta艂 ponownie, rozejrza艂 si臋 po siedz膮cych wok贸艂 cz艂onkach Rady i lakonicznie potwierdzi艂 kr贸tkim: “tak”.
- Uwa偶am, 偶e mam obowi膮zek odpowiedzie膰 na zarzut manipulacji. Ot贸偶 Mike Sandoval przyby艂 do Kosmoportu Jin, by z艂o偶y膰 dobrowolne zeznanie w obecno艣ci przewodnicz膮cej Rady. Zgodnie ze star膮 zasad膮 Rady Mnogo艣ci ustanowion膮 po to, by przewodnicz膮cy nie zachowywa艂 dla siebie informacji, kt贸re z mocy prawa powinna zna膰 ca艂a Rada, przewodnicz膮cy ma obowi膮zek wyrazi膰 偶yczenie, by zeznanie to zosta艂o z艂o偶one przed Rad膮 w jej pe艂nym sk艂adzie. Je艣li to jest w艂a艣nie manipulacja, uznaje si臋 za winn膮.
Wsta艂 pierwszy z naszych adwokat贸w pochodz膮cych spoza rodziny, kt贸ry zajmowa艂 miejsce przy samym Thomasie.
- Pani prezydent, uwa偶am, 偶e zapis magnetofonowy wizyty Mike'a Sandovala w pani biurze powinien spe艂ni膰 wymagania przywo艂anego prawa.
- Nie jest to zgodne z interpretacj膮 podan膮 przez sztuczny m贸zg Rady - stwierdzi艂a przewodnicz膮ca. - Prosz臋 o og艂oszenie decyzji w tej sprawie - zwr贸ci艂a si臋 do m贸zgu, kt贸ry oznajmi艂 w odpowiedzi:
- Duch tego prawa polega na sk艂onieniu do z艂o偶enia bardziej wyczerpuj膮cego zeznania przed ca艂膮 Rad膮 ni偶 przed jej przewodnicz膮cym podczas prywatnego spotkania. Dobrowolne zeznanie przed przewodnicz膮cym nasuwa wniosek, i偶 sk艂adaj膮cy je ma wol臋 wyg艂oszenia go w ca艂o艣ci przed Rad膮. Zeznanie takie musi by膰 zawsze dobrowolne, nie za艣 sk艂adane pod gro藕b膮 kary s膮dowej.
G艂臋boki, dono艣ny g艂os sztucznego m贸zgu zamilk艂, ust臋puj膮c miejsca g臋stej ciszy.
- Zdaniem naszych autodoradc贸w jest to wszystko, co mo偶na powiedzie膰 na ten temat - wymamrota艂 jeden z prawnik贸w do ucha Thomasa. Zn贸w przem贸wi艂 do Rady.
- Zeznanie Mike'a Sandovala zosta艂o wy艂udzone pod pretekstem przypadkowej rozmowy. Nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e mo偶e zosta膰 p贸藕niej zmuszony do wyjawienia ca艂ej Radzie prywatnych interes贸w rodziny.
- Rozmowy przewodnicz膮cej w sprawach dotycz膮cych Rady trudno okre艣li膰 jako przypadkowe - brzmia艂a odpowied藕. - Braki w edukacji prawniczej pa艅skiego asystenta nie s膮 moj膮 spraw膮. Rada 偶yczy sobie pozna膰 plany Zjednoczonej Mnogo艣ci Sandoval zwi膮zane z tymi zmar艂ymi jednostkami ludzkimi..
- Na lito艣膰 bosk膮, dlaczego?! - Thomas wybuchn膮艂, wstaj膮c z wysuni臋t膮 nagle do przodu szcz臋k膮. - Kto zadaje tego rodzaju pytania? Dlaczego prywatne interesy Sandovali interesuj膮 kogokolwiek opr贸cz nas samych?!
Przewodnicz膮ca nie zareagowa艂a na ten wybuch tak ostro, jak si臋 sopdziewa艂em. Skuli艂em si臋 wewn臋trznie po wypowiedzi Thomasa, ale Fiona Task-Felder powiedzia艂a tylko:
- Wolno艣膰 wymachiwania pi臋艣ciami, przys艂uguj膮ca kt贸rejkolwiek z naszych Mnogo艣ci osi膮gn臋艂a ju偶 pewien pr贸g. Nie jest wa偶ne to, w jaki spos贸b rozpocz臋艂o si臋 dochodzenie w sprawie rzeczonych g艂贸w; wa偶ne s膮 szkody, kt贸re ta transakcja mo偶e przynie艣膰 interesom Ksi臋偶yca. Czy to jest dla pana jasne, panie Sandoval-Rice?
Thomas usiad艂, nie odpowiadaj膮c. Przyjrza艂em mu si臋 badawczo, zadaj膮c sobie pytanie: w jakim stopniu to, co powiedzia艂 by艂o jedynie przedstawieniem na u偶ytek cz艂onk贸w Rady, a w jakim skutkiem rzeczywistej utraty kurateli nad w艂asnymi reakcjami? Widz膮c jego wyraz twarzy zda艂em sobie spraw臋, 偶e zachowanie Thomasa by艂o w r贸wnej mierze odzwierciedleniem zdolno艣ci aktorskich, co rzeczywistego zaniku kontroli. Dopiero wtedy u艣wiadomi艂em sobie, czuj膮c nieprzyjemny skurcz 偶o艂膮dka, 偶e Thomas musia艂 wiedzie膰 o rzeczach, o kt贸rych ja nie mia艂em zielonego poj臋cia, a nasza sytuacja by艂a naprawd臋 rozpaczliwa. By艂 on wytrawnym i do艣wiadczonym reprezentantem naszej Mnogo艣ci, prawdziwym obywatelem Ksi臋偶yca w klasycznym sensie, oznaczaj膮cym cz艂owieka naprawd臋 wolnego, a zarazem odpowiedzialnego za swoj膮 Rodzin臋. Wida膰 by艂o, jak szybko teraz traci nieliczne z艂udzenia odno艣nie w艂adzy, rz膮du i polityki ksi臋偶ycowej.
Zwr贸ci艂em spojrzenie ku podium przewodnicz膮cej, w stron臋 Fiony Task-Felder, czuj膮c po raz pierwszy prawdziw膮 nienawi艣膰. By艂o tak, jakby moje dotychczasowe “ja” w tym momencie osi膮gn臋艂o sw贸j kres; jakbym narodzi艂 si臋 ponownie jako cz艂owiek bardziej ju偶 cyniczny, bardziej wyrachowany i przebieg艂y; jakby w tej w艂a艣nie chwili sko艅czy艂a si臋 definitywnie moja m艂odo艣膰. R臋ce zacz臋艂y mi dr偶e膰. Wytar艂em z nich pot, a potem szybko okre艣li艂em w my艣li to, co mog臋 powiedzie膰 sk艂adaj膮c zeznanie, a co powinienem zachowa膰 dla siebie.
W贸wczas wsta艂 reprezentant Zjednoczonej Mnogo艣ci Richter, a Janis Granger udzieli艂a mu g艂osu.
- Szanowna pani prezydent - powiedzia艂 - stawiam wniosek, by Mike Sandoval zeznawa艂 przed Rad膮, ale by jego zeznania ograniczy艂y si臋 do tych informacji, kt贸re nie mog膮 wp艂yn膮膰 negatywnie na przysz艂e profity, potencjalnie mo偶liwe do osi膮gni臋cia przez jego Rodzin臋. Inaczej m贸wi膮c, czy Rada mog艂aby przeg艂osowa膰 pozwolenie na realizacj臋 projektu?
Twarz Thomasa minimalnie poja艣nia艂a. Mia艂em nadziej臋, 偶e przewodnicz膮ca zawaha si臋 w tym momencie i uzna to ograniczenie za sw贸j sukces. Jednak Fiona Task-Felder zmru偶y艂a oczy twardo i nieust臋pliwie, zanim zapyta艂a:
- Czy kto艣 popiera wniosek?
Przedstawiciele Nernst贸w i Cailetet贸w jednog艂o艣nie udzielili poparcia. Przeprowadzono szybkie g艂osowanie i decyzja by艂a jednomy艣lna; nawet przedstawiciel Task-Felder贸w przy艂膮czy艂 si臋 do og贸lnego trendu.
By艂a to pierwsza blokada postawiona na drodze do Armageddonu, kt贸ry szykowali nam Task-Felderowie. Zapora ta by艂a oczywi艣cie s艂aba i zosta艂a szybko zmieciona, lecz pomog艂a nam niezmiernie, dodaj膮c niezb臋dnej otuchy.
Z艂o偶y艂em zeznanie, opieraj膮c si臋 na wskaz贸wkach przygotowanych przez Thomasa i skorygowanych przez adwokat贸w spoza rodziny; Rada wys艂ucha艂a mnie z uwag膮. Nie roztrz膮sa艂em kwestii naszego sukcesu w odszyfrowaniu cz臋艣ci zawarto艣ci umys艂u jednej z g艂贸w.
Gdy sko艅czy艂em, wsta艂 przedstawiciel Task-Felder贸w, by ponagli膰 Rad臋 do natychmiastowego g艂osowania w sprawie zastopowania lub zezwolenia na kontynuacj臋 naszego projektu. Wniosek zyska艂 poparcie sali. Thomas nie sprzeciwia艂 si臋 ani nie prosi艂 o zw艂ok臋. Cailetetowie, Nernstowie i Onnesowie g艂osowali za kontynuacj膮 projektu.
Pozosta艂ych pi臋膰dziesi臋ciu jeden reprezentant贸w rodzin wypowiedzia艂o si臋 za jego zamkni臋ciem.
Historia zosta艂a stworzona, polityczne wzorce uleg艂y zmianie, a wszystko to sta艂o si臋 zgodnie z obowi膮zuj膮cymi zasadami.
Po zako艅czeniu obrad poszli艣my z Thomasem do jednego z pub贸w Kosmoportu Jin i rozsiedli艣my si臋 nad dwoma pot臋偶nymi kuflami dobrego angielskiego piwa. Przez pierwsze pi臋膰 minut m贸wili艣my bardzo niewiele.
- Nie by艂o tak 藕le - stwierdzi艂 Thomas po opr贸偶nieniu swojego kufla. - Nie zostali艣my uroczy艣cie spaleni. Pob艂ogos艂aw, Bo偶e, star膮, solidn膮 Mnogo艣膰 Richter; wych艂ostano nas i po膰wiartowano, ale pozostawiono nam resztk臋 godno艣ci, zanim zostali艣my ostatecznie wbici na pal.
- Nie chcia艂bym zawiadamia膰 o tym Rho.
- Ona ju偶 wie, Mike. Pracownicy mojego biura po艂膮czyli si臋 z Lodow膮 Komor膮. Rho pragn臋艂aby z tob膮 rozmawia膰, ale ja nie chcia艂bym, by艣 rozmawia艂 z kimkolwiek, zanim si臋 nie naradzimy, zgoda?
Skin膮艂em g艂ow膮.
- Czy偶bym wyczu艂 zmian臋 twojego stanowiska wobec tego wszystkiego? - spyta艂 艂agodnie Thomas.
U艣miechn膮艂em si臋.
- Tak. A pana nastawienie?
- Nie jestem tak dobrym reprezentantem Rodziny, jak m贸g艂by艣 s膮dzi膰, Mike - skonstatowa艂 Thomas, oddalaj膮c gestem m贸j s艂aby sprzeciw. - Hagiografi臋 zachowaj do swoich pami臋tnik贸w. Nie jestem w stanie powstrzyma膰 tego, co przyni贸s艂 ostatni czas. Mog臋 jednak odwlec w czasie realne skutki. Rada b臋dzie musia艂a przedstawi膰 dla nas plan, co艣 w rodzaju sposobu zako艅czenia projektu z minimaln膮 strat膮 艣rodk贸w zgromadzonych dla jego realizacji. To zajmie par臋 tygodni, a nie s膮dz臋, by Task-Felderowie - Fiona i jej Mnogo艣膰 - byli w stanie przy艣pieszy膰 bieg spraw. Upewni臋 si臋, 偶e tego nie uczyni膮, nawet gdybym musia艂 uciec si臋 do zamachu na czyje艣 偶ycie.
Nie u艣miecha艂 si臋, wypowiadaj膮c te s艂owa. Szczerze m贸wi膮c, w moim aktualnym nastroju nie mia艂o znaczenia czy m贸wi powa偶nie.
- Wiesz, Mike, zawsze mia艂em w膮tpliwo艣ci zwi膮zane z tym projektem. Uwa偶am, 偶e powody, dla kt贸rych przegrali艣my g艂osowanie w Radzie, s膮 bardziej natury psychologicznej, a mo偶e nawet mistycznej, ni偶 politycznej. My艣l臋, 偶e w g艂臋bi duszy oni s膮dz膮 - i mo偶e nawet ja tak s膮dz臋 - 偶e wkraczamy w co艣, co powinno by膰 pozostawione w spokoju. Je艣li Rho odniesie sukces, wiele rzeczy mo偶e si臋 zmieni膰. My, mieszka艅cy Ksi臋偶yca, jeste艣my w gruncie rzeczy do艣膰 konserwatywn膮 grup臋, ale w szczeg贸lnym sensie. Mo偶na by to okre艣li膰 jako duchowy konserwatyzm, cho膰 wi臋kszo艣膰 naszych przekona艅 religijnych zachowujemy dla siebie.
- Ju偶 odnios艂a - oznajmi艂em.
- Co odnios艂a? - spyta艂a Thomas, zbity z panta艂yku.
- Sukces. Zrobili to wsp贸lnie, ale sprawa jest ju偶 przes膮dzona.
- Tak? - zainteresowa艂 si臋.
- Uda艂o im si臋 dotrze膰 do zawarto艣ci pami臋ci jednej z g艂贸w. Teraz rozpracowuj膮 drug膮. Znamy ju偶 ich nazwiska. Uda艂o nam si臋...
Nagle moj膮 twarz wykrzywi艂 jaki艣 niesamowity grymas. Zacz膮艂em ca艂y dr偶e膰 i przeklinaj膮c unios艂em si臋 z krzes艂a. By艂o to przera偶aj膮ce uczucie; niemal zobaczy艂em upiora siedz膮cego obok nas przy stole, nieprawdopodobnie t艂ustego faraona pokrytego lodem, obserwuj膮cego nas z艂owr贸偶bnie. Thomas si臋gn膮艂 przez st贸艂, by 艣cisn膮膰 moje rami臋, i nagle widmo sczez艂o. Usiad艂em.
- Nie tra膰 samokontroli, Mike, nie teraz - prosi艂 Thomas. Pozostali klienci zacz臋li nas obserwowa膰. - Co si臋 sta艂o?
- Jezu Chryste, nie mam poj臋cia - zdo艂a艂em wyj膮ka膰. - Wiem jedno: koniecznie musz臋 wr贸ci膰 do Lodowej Komory. W艂a艣nie co艣 przysz艂o mi do g艂owy, co艣 naprawd臋 strasznego.
- Czy mo偶esz mi o tym opowiedzie膰?
- Do diab艂a, nie - stwierdzi艂em, kr臋c膮c g艂ow膮 przecz膮co. - to zbyt szalone. Ale musz臋 tam wr贸ci膰 - powiedzia艂em wstaj膮c. - Prosz臋, daruj mi. To po prostu przeczucie, irracjonalne i 艣mieszne.
- Ju偶 ci darowa艂em - stwierdzi艂 Thomas, po czym zapisa艂 rachunek na swoje osobiste konto.
Uda艂o mi si臋 dosta膰 na regularny rejs promem do Lodowej Komory; szcz臋艣cie i rozk艂ad lot贸w zadzia艂a艂y na moj膮 korzy艣膰. Ogarn臋艂a mnie gor膮czka niepokoju wzbudzonego przez domys艂. Jednak nie by艂em w stanie podwa偶y膰 w jakikolwiek spos贸b mojej teorii. W g艂owie wirowa艂o mi r贸wnocze艣nie uczucie niedowierzania; niemo偶liwe, by by艂o tak, jak przypuszcza艂em, chocia偶 w teorii wszystko pasowa艂o do siebie g艂adko. Ale szanse na to, 偶ebym mia艂 racj臋, by艂y astronomicznie wysokie. W贸wczas u艣wiadomi艂em sobie r贸wnie偶, 偶e gdybym si臋 myli艂 - a nie mog艂o przecie偶 by膰 inaczej - nie by艂em wart tego, by pe艂ni膰 funkcj臋 w Mnogo艣ci Sandoval. Musia艂em w贸wczas z艂o偶y膰 rezygnacj臋. Je艣li bra艂em pod uwag臋 tak szalone przeczucia, je艣li pozwala艂em by stawa艂y si臋 one moj膮 obsesj膮, oznacza艂o to, i偶 jestem jedynie bezu偶ytecznym 艣mieciem.
Lecieli艣my teraz ponad zewn臋trzn膮 plantacj膮. Jasnoczerwona budowla odcina艂a si臋 od t艂a szarego piasku i ska艂. Prom przechyli艂 si臋, mijaj膮c skr臋tem promienniki Lodowej Komory i siadaj膮c do l膮dowania. Po艂yskiwa艂y matow膮, pomara艅czowoczerwon膮 barw膮 zapo偶yczon膮 od ciep艂a, kt贸re ich czasze wysy艂a艂y w ciemno艣膰 kosmicznej przestrzeni.
Opu艣ci艂em pok艂ad promu z niewielk膮 walizk膮 w d艂oni. Przed o艣mioma godzinami - gdybym s艂ucha艂 nakaz贸w zdrowego rozs膮dku - powinienem by艂 po艂o偶y膰 si臋 spa膰, a mimo to nie straci艂em nawet chwili na autostymulacj臋 lub kr贸tki cho膰by sen indukowany. Ledwie znalaz艂em czas na to, by wrzuci膰 walizk臋 do mojego biura w dawnym zbiorniku wodnym.
Po艂膮czy艂em si臋 z Rho i obudzi艂em j膮.
- Czy oni zabrali ju偶 swoje urz膮dzenia? - spyta艂em.
- Kto? - odezwa艂a si臋 sennym g艂osem - Stolbartowie i Cailetetowie-Davisowie? Nie, jeszcze nie. Czekaj膮 na oficjalne polecenie od swoich Mnogo艣ci. Thomas powiedzia艂, 偶e b臋dziesz m贸g艂 uzupe艂ni膰 moje informacje, je艣li chodzi o pewne sprawy. Zamierza艂 z tob膮 porozmawia膰.
- No c贸偶... tak, mam pewne w膮tpliwo艣ci i musz臋 w zwi膮zku z tym dowiedzie膰 si臋 paru rzeczy. Czy zbadali艣cie ju偶 trzeci膮 g艂ow臋?
- Wydobyli艣my z niej ju偶 troch臋 struktur mentalnych, ale jeszcze ich nie przet艂umaczyli艣my. Ca艂e to zamieszanie mo偶e troch臋 przygasi膰 nasz entuzjazm, Mike.
- Rozumiem. Rho, sk艂o艅 ich, by przet艂umaczyli to, co ju偶 macie.
- Braciszku, mam wra偶enie, 偶e troch臋 fiksujesz. Nie bierz do siebie tego, co si臋 sta艂o. To moja, a nie twoja obsuwa. Pami臋tasz tulipany?
- Po prostu przet艂umaczcie te struktury. Prosz臋 ci臋, Rho, zr贸b to dla mnie.
- Odchyli艂em si臋 na krze艣le, oszo艂omiony wszystkim, co si臋 dzia艂o. Pr贸bowa艂em oceni膰 moj膮, nasz膮 sytuacj臋, je艣li moje przeczucie by艂o trafne.
Potem zn贸w rozpocz膮艂em poszukiwania. Nie by艂o sposobu, by to omin膮膰 - informacje, kt贸rych teraz najbardziej potrzebowa艂em, mog艂em znale藕膰 najprawdopodobniej na Ziemi, a dotarcie do nich mog艂o mnie drogo kosztowa膰.
Mog艂em te偶 od razu zapisa膰 te koszty na swoje osobiste konto.
Sze艣膰 godzin p贸藕niej przekroczy艂em bia艂膮 lini臋. Wci膮偶 nie zazna艂em ani minuty snu. Otaczaj膮cy mnie 艣wiat podziemnych plantacji, alej, zbiornik贸w wodnych, zastyg艂ych pod powierzchni膮 gruntu wulkanicznych b膮bli, w kt贸rych zainstalowane s膮 mosty i wiecznie pracuj膮ce Pompy Chaosu, nabra艂 dla mnie w艂a艣ciwo艣ci przykrego snu; sam nie wiem dlaczego czu艂em, 偶e William jest punktem centralnym mojego 偶ycia, by艂o tak jednak faktycznie. Nade wszystko pragn膮艂em zatem dowiedzie膰 si臋, jak post臋puj膮 jego badania. W poszukiwaniach Williama by艂o co艣 czystego i niemal 艣wi臋tego, co艣 wykraczaj膮cego ponad zwyk艂e ludzkie spory; czu艂em, 偶e odnajd臋 pocieszenie w samej obecno艣ci m臋偶a Rho, w s艂uchaniu jego s艂贸w.
Jednak sam William nie wygl膮da艂 na pocieszonego. Przypomina艂 raczej k艂臋bek nerw贸w. Podobnie jak ja, nie spa艂 od d艂u偶szego czasu. Wszed艂em do laboratorium, staraj膮c si臋 ignorowa膰 przyt艂umione d藕wi臋ki dochodz膮ce z do艂u, z Lodowej Komory. Zobaczy艂em, 偶e William stoi przy Kwantowym Logiku. Oczy mia艂 zamkni臋te, wargi porusza艂y si臋, jakby w bezg艂o艣nej modlitwie. Nagle spojrza艂 na mnie, a jego g艂owa i ramiona zadr偶a艂y.
- Jezu Chryste - powiedzia艂 mi臋kko i nieco bezwolnie. - Czy oni sko艅czyli ju偶 tam, na dole?
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 przecz膮co.
- Obawiam si臋, 偶e da艂em im impuls do nowej roboty.
- S艂ysza艂em, 偶e dosta艂e艣 mata - stwierdzi艂 William.
Wzruszy艂em ramionami.
- A co u ciebie? - spyta艂em
- M贸j przeciwnik jest znacznie bardziej wyrafinowany ni偶 jakikolwiek ludzki spisek. Dotar艂em do punktu, w kt贸rym mog臋 decydowa膰: prze艂膮czy膰 wszystko na plus czy na minus? - za艣mia艂 si臋 z gorycz膮. - Mog臋 osi膮gn膮膰 nowy stan materii zale偶nie od swego widzimisi臋, ale co艣 uniemo偶liwia mi dotarcie do ziemi niczyjej pomi臋dzy stanem normalnym a tym nowym stanem. W艂a艣nie to rozwa偶a teraz Kwantowy Logik. Pracuje nad nim ju偶 od pi臋ciu godzin.
- Na czym polega problem? - spyta艂em.
- Mike, zrozum, 偶e nie prze艂膮czy艂em nawet Pomp Chaosu, by osi膮gn膮膰 ten nowy stan. Nie odcina艂em pola magnetycznego, nie poczyni艂em 偶adnych specjalnych przygotowa艅. Nast膮pi艂 po prostu nag艂y przeskok do negatywnego stanu, w kt贸rym absorbowana jest energia, by utrzyma膰 nieokre艣lon膮 temperatur臋 pr贸bek.
- Ale dlaczego tak si臋 sta艂o?
- Najlepsze wyt艂umaczenie, kt贸re jest w stanie podsun膮膰 Kwantowy Logik, polega na stwierdzeniu, i偶 zbli偶amy si臋 do jakiego艣 kluczowego wydarzenia, kt贸re oddzia艂uje wstecz, pod pr膮d strumienia czasu, wp艂ywaj膮c ju偶 teraz na nasz eksperyment.
- A zatem 偶aden z was nie wie, co si臋 w艂a艣ciwie teraz dzieje?
Zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.
- To nie tylko jest niejasne, ale tak偶e niepoj臋te. Nawet Kwantowy Logik jest tym wszystkim oszo艂omiony i nie mo偶e da膰 mi jednoznacznych odpowiedzi.
Usiad艂em na brzegu platformy Kwantowego Logika i zacz膮艂em otwart膮 d艂oni膮 pie艣ci膰 powierzchni臋 sztucznego m贸zgu, jakby w odruchu wsp贸艂czucia.
- To wszystko od pocz膮tku do ko艅ca jest jakie艣 wyko艣lawione - powiedzia艂em. - 呕aden z艂oty 艣rodek nie jest tu uchwytny.
- Ach, Mike, to jest w艂a艣nie pytanie: co w tym wypadku stanowi centrum? Czym jest to wydarzenie, do kt贸rego zbli偶amy si臋 nieuchronnie, kt贸re jest w stanie dosi臋gn膮膰 nas nieuchwytnymi palcami swych oddzia艂ywa艅 i powodowa膰 ju偶 teraz kompletny chaos?
U艣miechn膮艂em si臋 smutno.
- Jeste艣my niew膮tpliwie dwoma g艂upcami - stwierdzi艂em.
- M贸w za siebie - powiedzia艂 William ostro, jakby w odruchu samoobrony. - Na Boka, Mike, zobaczysz, 偶e rozwik艂am ca艂y ten kram. Rozwi膮偶 tw贸j ma艂y problem, a ja rozwi膮偶臋 sw贸j - doda艂, wskazuj膮c w d贸艂, gdzie znajdowa艂a si臋 przechowalnia Rho.
Jakby w odpowiedzi na ten gest, drzwi otwar艂y si臋 nagle i stan臋艂a w nich moja siostra, kt贸rej twarz by艂a szara jak popi贸艂.
- Mike, sk膮d wiedzia艂e艣? - spyta艂a.
Szok zwi膮zany z potwierdzeniem moich przeczu膰 - a nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, i偶 jest to w艂a艣nie potwierdzenie - spowodowa艂, 偶e zadr偶a艂em. Zerkn膮艂em na Williama.
- Powiedzia艂 mi o tym ma艂y duszek. T艂usta, senna mara z lodowych p贸l.
- Przet艂umaczyli艣my jeszcze niewiele - powiedzia艂a Rho - ale znamy ju偶 jego imi臋.
- O kim ty m贸wisz? - spyta艂 zaskoczony William.
- O trzecim z naszych nieznajomych - wyja艣ni艂em. - Na dole mamy trzy nie zidentyfikowane g艂owy, trzy spo艣r贸d czterystu dziesi臋ciu. Przyczyn膮 braku identyfikacji by艂o domniemane niedopatrzenie w przechowywaniu danych.
- Wiesz co艣, Mike? - dopytywa艂a si臋 Rho.
- W latach 2079-2094 Towarzystwo “Gwiezdny Czas” zatrudnia艂o czterech Logolog贸w - odpar艂em. - Dw贸ch z nich pracowa艂o w przechowalni danych, dw贸ch za艣 w administracji. 呕adnemu z nich nie dano dost臋pu do samych g艂贸w, kt贸re by艂y przechowywane w ch艂odzonych kryptach w Denver.
- S膮dzisz, 偶e oni zwin臋li t臋 dokumentacj臋?
- Nic poza tym nie mogli wtedy zrobi膰.
- To jest tak cyniczne - stwierdzi艂a Rho - 偶e niemal nie mog臋 w to uwierzy膰. To tak, jakby艣my... pr贸bowali zabi膰 Roberta i Emili臋. Obrzydliwo艣膰.
William wymamrota艂 jakie艣 bezg艂o艣ne przekle艅stwo, wy艂adowuj膮c sw膮 frustracj臋.
- Do cholery, Rho, o czym ty m贸wisz?
- Ju偶 wiemy, sk膮d wzi臋艂y si臋 nasze problemy z Task-Felderami. Okaza艂o si臋, 偶e rozbi艂am bank, Williamie. Sprowadzi艂am do naszej zagrody wilka. Przepraszam.
- Jakiego wilka? - William by艂 zdziwiony.
- Thierry'ego - powiedzia艂em, niemal trac膮c oddech. Nie wiedzia艂em, czy mam si臋 艣mia膰, czy p艂aka膰.
- Macie tam, na dole jego? - spyta艂 William nieprzytomnie.
Obj臋li艣my si臋 z Rho i wstrz膮sn膮艂 nami atak 艣miechu na granicy histerii.
- Kimona Davida Thierry'ego - powiedzia艂a Rho, kiedy och艂on臋li艣my. Przetar艂a oczy. - Mike, jeste艣 genialny. Ale to wci膮偶 nie ma 偶adnego sensu. Dlaczego oni tak si臋 go boj膮?
Roz艂o偶y艂em ramiona w bezradnym ge艣cie. Nie by艂em w stanie udzieli膰 natychmiastowej odpowiedzi.
- G艂贸wnego Logologa we w艂asnej osobie? - William wci膮偶 nie by艂 w stanie uchwyci膰 ca艂ej prawdy.
Rho usiad艂a i wyci膮gn臋艂a nogi na postumencie Kwantowego Logika. Odchyli艂a g艂ow臋.
- William, czy m贸g艂by艣 dotkn膮膰 mojej szyi? Skurcz mi臋艣ni chyba skr臋ci mi kark, je艣li kto艣 nie zrobi mi zaraz masa偶u.
William stan膮艂 za plecami Rho i zacz膮艂 masowa膰 jej szyj臋.
- Mike, co teraz zrobimy? - spyta艂a.
- Boj膮 si臋 go, poniewa偶 s膮dz膮, 偶e mo偶emy dotrze膰 do ich sekret贸w, do prawdy - stwierdzi艂em, wypowiadaj膮c w ko艅cu to, co w gruncie rzeczy u艣wiadomi艂em sobie przed wieloma godzinami. - B臋dziemy w stanie zajrze膰 do jego wspomnie艅, do najbardziej osobistych my艣li i wyobra偶e艅. Logologowie przypuszczaj膮, 偶e je艣li zabrniemy odpowiednio daleko, b臋dziemy w stanie dotrze膰 do tego, co Thierry my艣la艂, gdy pisa艂 swoje dzie艂a, gdy ustanawia艂 podstawy ich wiary...
- Wiedz膮, 偶e by艂 oszustem - doda艂a Rho. - Robi膮 to wszystko, poniewa偶 zdaj膮 sobie spraw臋, i偶 偶yj膮 w k艂amstwie. A偶 nie mog臋 uwierzy膰 w ten szczyt cynizmu.
- S膮 organizatorami - powiedzia艂em. - To typowi politycy, pasterze swojego stada.
- Sko艅czy膰 z politykami - stwierdzi艂 William. - Rho, namiesza艂a艣 w komorze pe艂nej w臋偶y.
- W Lodowej Komorze pe艂nej mro偶onych w臋偶y. Bo偶e, miej nas w swej opiece - odpar艂a Rho i odnios艂em wra偶enie, i偶 jest to jak najbardziej szczera pro艣ba.
- “Nikt nie jest prorokiem we w艂asnym kraju”. Mateusz - zacytowa艂 William, najwyra藕niej sam zaskoczony w艂asn膮 erudycj膮. - Czy s膮dzicie, 偶e Fiona Task-Felder chce si臋 pozby膰 Thierry'ego?
- Ona mo偶e nawet nie wiedzie膰, 偶e Thierry tu jest - odpar艂em. - Tutejsi Logologowie to jedynie kukie艂ki ta艅cz膮ce na sznureczkach, chocia偶 kto艣 wysoko postawiony w Ko艣ciele Logologii wiedzia艂 przez ca艂y czas, gdzie by艂 Thierry, wiedzia艂, 偶e prorok kaza艂 “Gwiezdnemu Czasowi” zamrozi膰 si臋 w chwili 艣mierci... 偶e jego kremacja by艂a mistyfikacj膮, nie m贸wi膮c ju偶 o po艂膮czeniu si臋 przeze艅 z Wst臋puj膮cymi Mistrzami w roli w臋druj膮cego po galaktyce ducha.
- Ale dlaczego nie przelicytowali mnie na Ziemi, kiedy kupowa艂am g艂owy? - zastanawia艂a si臋 Rho. - Dlaczego Logologowie nie kupili “Gwiezdnego Czasu” wiele dziesi臋cioleci temu i po prostu nie zakopali tych umarlak贸w?
- Nie mo偶na kupi膰 czego艣, co nie jest do sprzedania - oznajmi艂em, wyjmuj膮c swoj膮 tabliczk臋 szyfrow膮 i przegl膮daj膮c list臋 nazwisk oraz danych biograficznych pochodz膮cych z publicznej przechowalni informacji, ze starych plik贸w, obejmuj膮cych Sprawozdanie Danych Finansowych Tr贸jni. Ka偶dy ziemski przedsi臋biorca, a tak偶e ka偶da sp贸艂ka, kt贸ra zainwestowa艂a w dowolne przedsi臋biorstwo Tr贸jni pod koniec dwudziestego pierwszego i na pocz膮tku dwudziestego drugiego wieku, musia艂a sk艂ada膰 obszrene sprawozdanie z tego przedsi臋wzi臋cia podejrzliwym i pe艂nym niech臋ci w艂adzom. By艂o to oczywi艣cie w dawnych z艂ych czasach, czasach Roz艂amu i embarga.
Towarzystwo Ochronne “Gwiezdny Czas” podj臋艂o wtedy wiele inwestycji, obejmuj膮cych tak偶e r贸偶ne przedsi臋wzi臋cia w Tr贸jni.
- Oto m贸j g艂贸wny podejrzany - oznajmi艂em. - Nazywa艂 si臋 Frederick Jones. By艂 dyrektorem “Gwiezdnego Czasu” od roku 2097 a偶 do 艣mierci, kt贸ra nast膮pi艂a przed czterema laty. By艂 Logologiem apostat膮. W roku 2090 oskar偶y艂 艢wi膮tyni臋 o zagarni臋cie trzydziestu milion贸w dolar贸w. Przegra艂. Czy “Gwiezdny Czas” przeprowadzi艂 selekcj臋 uczestnik贸w licytacji?
- Mogli to zrobi膰 - odpar艂a Rho.
- Jones prawdopodobnie wiedzia艂, 偶e Thierry by艂 cz艂onkiem “Gwiezdnego Czasu”. M贸g艂 nie wiedzie膰, gdzie on konkretnie jest, poniewa偶 nie do艂o偶y艂 szczeg贸lnych stara艅, by uporz膮dkowa膰 dane Towarzystwa, po tym jak dorwali je pracownicy 艢wi膮tyni. Pomy艣lcie, jakie katusze musia艂 prze偶ywa膰 Jones, chroni膮c cz艂owieka, kt贸rego najbardziej nienawidzi艂 spo艣r贸d wyznawc贸w swojej religii...
- Aby wype艂ni膰 warunki kontraktu z Thierrym - kontynuowa艂em po chwili - spadkobiercy Jonesa wy艂膮czyli 艢wi膮tyni臋 z licytacji, dopuszczaj膮c do niej jedynie tych, kt贸rych udzia艂 uznali za uzasadniony. Jones przez wiele dziesi臋cioleci odpiera艂 wszelkie pr贸by kupna g艂贸w. Powiedzia艂bym, 偶e najprawdopodobniej 艢wi膮tynia po prostu zrezygnowa艂a z dalszych pr贸b. Nie wygl膮da艂o na to, by na horyzoncie mia艂 pojawi膰 si臋 jaki艣 naukowy prze艂om, kt贸ry umo偶liwi艂by o偶ywienie g艂贸w. By艂y w贸wczas po prostu bezwarto艣ciowym, zamro偶onym mi臋sem. W zwi膮zku z tym nie istnia艂a te偶 偶adna mo偶liwa do przewidzenia gro藕ba zwi膮zana z Thierrym. Do w艂adzy doszli nowi przyw贸dcy 艢wi膮tyni. Po艣miertne losy za艂o偶yciela uton臋艂y w mgle zapomnienia. A potem ci nowi przyw贸dcy odkryli, co si臋 sta艂o. To tylko przypuszczenia, ale chyba trzymaj膮 si臋 kupy.
- Nadesz艂a Pandora - stwierdzi艂a Rho. - Pandora z puszk膮 pe艂n膮 tulipan贸w. Co teraz zrobimy, Mike?
- Oczywi艣cie jeste艣my prawnie zobowi膮zani, by broni膰 interes贸w tych g艂贸w, ale nie mam pewno艣ci, jakie prawo nas do tego zobowi膮zuje. Prawa Ziemi i Tr贸jni nie zaz臋biaj膮 si臋 dok艂adnie, nie m贸wi膮c ju偶 o prawie ziemskim i ksi臋偶ycowym.
- A co z Robertem i Emili膮? - spyta艂a Rho. - Je艣li zostaniemy zmuszeni do rezygnacji z naszych bada艅, co stanie si臋 z nimi?
Kwantowy Logik, dzwoni膮c delikatnie, przerwa艂 nasz膮 rozmow臋.
- Williamie, wzgl臋dna stabilno艣膰 wr贸ci艂a - oznajmi艂. - Wszystkie cele utrzymuj膮 cykliczn膮 temperatur臋 w przedziale od dziesi臋ciu do minus dwudziestu stopni Kelvina. Nie jest ju偶 konieczne wprowadzanie do nich energii, aby utrzyma膰 stabilno艣膰...
William przerwa艂 jego sprawozdanie.
- Nie s膮d藕cie, 偶e nie jestem zainteresowany spraw膮 g艂贸w - powiedzia艂 do nas - ale to oznacza, 偶e musz臋 wr贸ci膰 do pracy.
- Nie uda艂o mi si臋 nawet 艣ledzi膰 tego, co robisz - powiedzia艂a Rho ze smutkiem.
- Nie martw si臋 - odpar艂, pochylaj膮c si臋 nad Rho, aby poca艂owa膰 j膮 w czo艂o. Nigdy nie widzia艂em Williama bardziej czu艂ego, mi艂ego wobec mojej siostry i by艂em tym widokiem poruszony. - Dop贸ki przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 czasu jestem pozostawiony samemu sobie, udaje mi si臋 wykonywa膰 moj膮 robot臋. Ochraniajcie Roberta i Emili臋. Pami臋tajcie, 偶e ta Rodzina jest wa偶na tak偶e dla mnie.
Dziesi臋膰 minut p贸藕niej powiedzia艂em Thomasowi o naszym odkryciu. W og贸le na to nie zareagowa艂; wieczorem mia艂o odby膰 si臋 spotkanie przedstawicieli naszej Mnogo艣ci i wa偶y艂y si臋 losy jego pozycji w Rodzinie. Musia艂 zatem intensywnie my艣le膰.
- Przedstawiciele Rodziny przeg艂osowali wotum zaufania - powiedzia艂 do mnie Thomas przez telefon wczesnym rankiem nast臋pnego dnia. - Pozostawili t臋 spraw臋 wy艂膮cznie w moich r臋kach.
Przekaz wizualny, zwykle towarzysz膮cy rozmowie, tym razem zosta艂 wy艂膮czony. Przypuszcza艂em, 偶e wygl膮da艂 jak cz艂owiek zbyt zm臋czony i przegrany i nie chcia艂, by jego podw艂adny widzia艂 go w tym stanie; tonacja g艂osu Thomasa potwierdzi艂a moje przypuszczenia.
- Do cholery, chcia艂em, 偶eby wykopali mnie ze stanowiska i przej臋li moje obowi膮zki, ale wygl膮da na to, Mike, 偶e oni te偶 musz膮 wykonywa膰 lepiej swoj膮 robot臋.
- To znaczy, 偶e maj膮 do pana zaufanie - odezwa艂em si臋.
- N... nie - odpar艂 wolno. - Bynajmniej, Mike. Pomy艣l, co to naprawd臋 mo偶e oznacza膰?
Po chwili rozwa偶a艅 stwierdzi艂em:
- S膮dz膮, 偶e Zjednoczona Mnogo艣膰 Sandoval pod pana przyw贸dztwem nie mo偶e zrobi膰 du偶o wi臋cej ba艂aganu, ni偶 to si臋 sta艂o, inni za艣 przedstawiciel rodziny b臋d膮 prowadzi膰 zakulisowe pertraktacje z innymi Mnogo艣ciami i Rad膮, aby wszystko naprawi膰.
- Daj Mike'owi czas, a znajdzie odpowied藕 - skonstatowa艂 Thomas.
- Ale to nie ma kompletnie 偶adnego sensu - powiedzia艂em tonem ostrym niczym 偶膮d艂o. - Dlaczego po prostu nie powiedzieli nam, 偶eby艣my si臋 wynosili?
Nagle Thomas w艂膮czy艂 wizj臋. Wygl膮da艂 na bardzo wyczerpanego, jakby postarza艂 si臋 o dziesi臋膰 lat, ale w jego oczach widoczne by艂y iskry gor膮czkowego blasku.
- Mike, nie powiedzia艂em im o Thierrym. Powinni艣my spr贸bowa膰 jeszcze jednej rzeczy. S膮dzisz, 偶e przewodnicz膮ca nie wiedzia艂a, dlaczego otrzyma艂a polecenie likwidacji naszego projektu. Czemu zatem nie wyja艣ni膰 jej tego? A jeszcze lepiej, Mike, dlaczego nie odegrasz roli ma艂ego zarozumia艂ego b臋karta i nie powiesz jej tego sam?
Gdyby by艂 teraz ze mn膮 w pokoju, m贸g艂bym nie wytrzyma膰 i uderzy膰 go w tym momencie.
- Sam jeste艣 b臋kartem - powiedzia艂em. - Jeste艣 cholernym 艣wi臋toszkowatym, okrutnym starym b臋kartem.
- Tego w艂a艣nie chc臋, Mike: 偶eby艣 by艂 przekonany do tego, co robisz. Pok艂adam w tobie du偶o zaufania. S膮dz臋, 偶e to mo偶e wprowadzi膰 ksi臋偶ycowych Logolog贸w w bardzo dla nas u偶yteczny stan zak艂opotania. Przyw贸dcy 艢wi膮tyni licz膮 na nasz膮 niewiedz臋; dop贸ki my nie wiemy, Fiona i ca艂a ksi臋偶ycowa ga艂膮藕 wyznawc贸w ich religii te偶 si臋 nie dowie. Ale my mo偶emy wywr贸ci膰 t臋 r贸wnowag臋 ignorancji.
By艂em wci膮偶 wystarczaj膮co pobudzony, by trzyma膰 r臋k臋 na pulsie, ale dopiero teraz ca艂y jego plan stawa艂 si臋 dla mnie jasny.
- Najwyra藕niej chcesz, 偶ebym zn贸w odgrywa艂 narwa艅ca - powiedzia艂em.
- Z艂apa艂e艣, w czym rzecz, Mike. B臋dziesz w艣ciek艂y. Ura偶ony. W艂a艣nie wyrzuci艂em ci臋 z pracy. Powiesz Fionie Task-Felder, 偶e wiemy, i偶 mamy tu Thierry'ego i 偶e zamierzamy dok艂adnie przejrze膰 jego g艂ow臋, chyba 偶e si臋 wycofaj膮.
- Thomas, ten pomys艂 jest... straszny.
- S膮dz臋, 偶e to wprowadzi Fion臋 w stan stuporu i da nam troch臋 tak bardzo potrzebnego czasu. Wiesz ju偶, Mike, jaki b臋dzie nasz nast臋pny krok?
- Og艂osimy to w ca艂ym systemie s艂onecznym.
Thomas roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
- Niech ci臋 wszyscy diabli, ch艂opcze, zaczynasz 艂apa膰, o co w tym wszystkim chodzi. Mo偶emy przesun膮膰 艢wi膮tyni臋 Logolog贸w pi臋膰dziesi膮t lat do ty艂u. “艢wi膮tynia stara si臋 zniszczy膰 pozosta艂o艣ci swego proroka i za艂o偶yciela”. - R臋ce Thomasa odtworzy艂y w powietrzu kszta艂t olbrzymich tytu艂贸w. - S膮dz臋, 偶e kierownictwo Mnogo艣ci ma racj臋, pozostawiaj膮c t臋 spraw臋 w艂a艣nie nam, prawda?
Poczu艂em si臋 jak szczur w pu艂apce.
- Je艣li tak twierdzisz, Thomas - odpar艂em.
- To nakaz chwili. Za艂atw j膮, Mike.
Przed przyst膮pieniem do dzia艂ania odczeka艂em trzydzie艣ci godzin po prostu dlatego, by da膰 sobie czas na przemy艣lenie wszystkiego i uzyskanie intelektualnej niezale偶no艣ci od Thomasa. Nie by艂em ca艂kiem pewien, czy tym razem nie przeci膮gn膮艂 struny. My艣l o rozmowie z przewodnicz膮c膮 po ostatniej pora偶ce w jej obecno艣ci wywo艂ywa艂a u mnie skurcze 偶o艂膮dka. My艣la艂em o wszystkich tych biednych idiotach, kt贸rzy w ci膮gu trwania historii ludzko艣ci dali si臋 z艂apa膰 w pu艂apki polityczne, logistyczne oraz wszelkie sid艂a innego rodzaju; o wszystkich szczurach, kt贸re da艂y si臋 zagna膰 w uliczk臋 bez wyj艣cia.
Czu艂em, 偶e staj臋 si臋 coraz starszy. Nie wydawa艂o mi si臋, 偶ebym si臋 przy tym rozwija艂.
Ale kto za tym wszystkim sta艂? Kogo mog艂em obwinia膰 za taki przebieg wydarze艅?
W gruncie rzeczy by艂 to tylko jeden cz艂owiek, kt贸ry za艂o偶y艂 dziwaczny 艣wiecki ko艣ci贸艂, przyci膮gaj膮c do艅 ludzi dobrych i z艂ych, 艂atwowiernych i cynicznych, zapocz膮tkowuj膮c istnienie instytucji zbyt du偶ej, zbyt dobrze zorganizowanej i zabezpieczonej finansowo, by mog艂a po prostu przesta膰 istnie膰; og艂aszaj膮c publicznie ca艂膮 seri臋 k艂amstw, kt贸re sta艂y si臋 dla wielu ludzi u艣wi臋conymi prawdami. Jak cz臋sto co艣 podobnego zdarza艂o si臋 w historii i jak cz臋sto ludzie ulegali podobnej sugestii, po czym umierali?
W trakcie swoich poszukiwa艅 podj臋tych na Ziemi zag艂臋bi艂em si臋 w danych dotycz膮cych dawnych prorok贸w. Zaratustra, Jezus, Mahomet. Sabataj Cwi, siedemnastowieczny turecki 呕yd, kt贸ry og艂osi艂 si臋 mesjaszem, a potem zosta艂 apostat膮 i muzu艂maninem. Al Mahdi, kt贸ry pokona艂 Brytyjczyk贸w w Chartumie. Joseph Smith, kt贸ry odczytywa艂 s艂owo bo偶e ze z艂otych tabliczek za pomoc膮 specjalnych okular贸w, a tak偶e Brigham Young. Dziesi膮tki dziewi臋tnasto- i dwudziestowiecznych za艂o偶ycieli radykalnych od艂am贸w chrze艣cija艅stwa oraz islamu. Pozbawiony imienia i twarzy prorok Podw贸jnego Millenium. A jeszcze wszyscy mali oszu艣ci, kt贸rych religie najprawdopodobniej przesta艂y istnie膰, szarlatani o nik艂ej charyzmie, kt贸rych pokr臋tne przes艂ania by艂y zbyt prymitywne nawet dla mas. Do kt贸rej z tych grup nale偶a艂 Thierry?
Odwr贸ci艂em si臋 od tej mrocznej wizji, by zada膰 sobie pytanie, w jakim stopniu tacy ludzie przyczyniaj膮 si臋 do rozwoju filozofii i spo艂ecznego porz膮dku, do wzrostu cywilizacji. Judaizm, chrze艣cija艅stwo oraz islam uporz膮dkowa艂y i podzieli艂y 艣wiat Zachodu. Ja sam, osobi艣ci, by艂em pe艂en podziwu dla Jezusa.
Jednak to, czego dowiedzia艂em si臋 o Thierrym, uniemo偶liwia艂o przyznanie mu pierwsze艅stwa w艣r贸d prorok贸w i mesjaszy. By艂 cz艂owiekiem ma艂ego formatu i oszustem, a tak偶e ma艂ostkowym prze艣ladowc膮 tych, kt贸rzy utracili jego 艂aski. Stworzy艂 mn贸stwo zabawnych prawd, by kierowa膰 偶yciem swoich zwolennik贸w. By艂 okrutny i nieumiarkowany. Zamiast wybra膰 si臋 w galaktyczn膮 podr贸偶 i, jak twierdzi艂, do艂膮czy膰 do Wst臋puj膮cych Mistrz贸w, Thierry dozna艂 “odciele艣nienia” jedynie przez zamro偶enie go w ramach dzia艂alno艣ci Towarzystwa “Gwiezdny Czas”. Podarowa艂 swoj膮 g艂ow臋 nadchodz膮cym stuleciom w nadziei na ca艂kowicie 艣wieck膮 nie艣miertelno艣膰.
Wybra艂em si臋 z wizyt膮 do Lodowej Komory i pojecha艂em wind膮 do przechowalni g艂贸w. Stolbartowie i przedstawiciele Mnogo艣ci Cailetet-Davis zostali w ko艅cu odwo艂ani przez kierownictwo swoich rodzin, ale pozostawili w Komorze sw贸j ekwipunek, poniewa偶 odwo艂anie by艂o nie o obowi膮zuj膮ce i mia艂o dokona膰 si臋 dopiero w momencie ostatecznego zamkni臋cia projektu.
Rho dosta艂a od nich instrukcje dotycz膮ce podstaw obs艂ugi tych urz膮dze艅. Mog艂a odtwarza膰 dokonane ju偶 zapisy i wk艂adaj膮c w to nieco wysi艂ku dokonywa膰 pr贸b przet艂umaczenia innych struktur mentalnych kolejnej g艂owy.
Nie m贸wi膮c prawie nic, przykucn臋li艣my na stalowej pod艂odze pomieszczenia. Rho, mamrocz膮c przekle艅stwa pod nosem, zacz臋艂a grzeba膰 w艣r贸d znajduj膮cych si臋 tu urz膮dze艅.
- Chyba b臋d臋 musia艂a zinterpretowa膰 to w jakim艣 stopniu - stwierdzi艂a. - Na razie t艂umaczenia nie s膮 doskona艂e.
Zacz臋li艣my s艂ucha膰 zapisu ostatnich kilku minut 艣wiadomej pami臋ci Kimona Thierry'ego. Nie by艂o jeszcze 偶adnych wizualnych t艂umacze艅 tego zapisu. G艂os, kt贸ry wydobywa艂 si臋 z urz膮dze艅, by艂 zniekszta艂cony, g艂osy ludzi za艣 - ledwie rozpoznawalne.
- Panie Thierry, pani... (tu z aparatury rozleg艂y si臋 niezrozumia艂e trzaski)... d艂ugoletnia przyjaci贸艂ka pani Winston...
- S膮dzimy, 偶e Thierry rozmawia艂 przez telefon - wyja艣ni艂a po艣piesznie Rho.
- Tak, znam j膮. Czego chce?
Tym razem to by艂 sam Thierry, s艂yszany dos艂ownie we wn臋trzu w艂asnej g艂owy; d藕wi臋k jego g艂osu by艂 znacznie g艂臋bszy, rozbrzmiewa艂 wyra藕nie i g艂o艣no.
- Pyta艂a o... (zn贸w niezrozumia艂e trzaski) ...styczniowe spotkanie w Punkcie Logos. Czy ma si臋 tam odby膰 dyskurs mentalny XYZ?
- Nie widz臋 przeszk贸d. Kim ona jest? Czy to nie kolejna dziwka z Grupy Po艣rednicz膮cej Staten Island?
- Nie, prosz臋 pana. Ma rang臋 Platynowego Wsp贸艂pracownika. We wrze艣niu przywioz艂a pi臋cioro swoich dzieci do Obszaru Studi贸w Logosu Tao...
- Za艂atwiaj膮 najwyra藕niej jakie艣 bie偶膮ce interesy - zasugerowa艂a Rho. Wspar艂a podbr贸dek na d艂oniach, siedz膮c na pod艂odze w pozycji lotosu z 艂okciami opartymi o kolana, dok艂adnie tak, jak siadywa艂a zwykle, b臋d膮c jeszcze ma艂膮 dziewczynk膮. Jej spojrzenie wyra偶a艂o teraz pro艣b臋 o cierpliwo艣膰, a tak偶e obietnic臋, 偶e to, co najciekawsze, dopiero zostanie powiedziane.
- Powiedz jej - odezwa艂 si臋 Thierry - 偶e dyskursy umys艂贸w poch艂aniaj膮 du偶o mojej energii mentalnej. Je艣li zamierzam odby膰 rozmow臋 na poziomie XYZ, b臋dziemy potrzebowa膰 dziesi臋ciu nowych wsp贸艂pracownik贸w, a ka偶dy z nich b臋dzie musia艂 mie膰 platynow膮 rang臋. Potrzeba du偶o energii, by skontaktowa膰 si臋 z zagubionymi bogami.
Nawet s艂yszane poprzez filtr jego w艂asnej czaszki, s艂owa Thierry'ego wydawa艂y si臋 jedynie pust膮 deklamacj膮, a on sam by艂 najwidoczniej nie tylko fizycznie zm臋czony; by艂 cz艂owiekiem schwytanym w pu艂apk臋 艣miertelnej nudy, m贸wi膮cym to, co ma do powiedzenia, bez 偶adnej nadziei na wyzwolenie.
- Czy mo偶e pan zagwarantowa膰 kontakt z nimi?
- Co to ma znaczy膰, do jasnej cholery?!
- Prosz臋 pana, my艣l臋 o tym, czy b臋dzie pan mia艂 wszystkie potrzebne do tego 艣rodki? Pa艅ski stan zdrowia nie by艂 ostatnio najlepszy. Ostatni punkt logos...
- Powiedz tej pani jakiej艣tam, 偶e dzi臋ki mnie b臋dzie p艂awi膰 si臋 w M膮dro艣ci Delta, 偶e sprawi臋, i偶 bogowie wycisz膮 jej mentalne sinusoidy a偶 do chwili jej pocz臋cia w 艂onie matki. Powiedz wszystko, co b臋dzie potrzebne, 偶eby j膮 przekona膰 do pracy dla nas. Potrzebujemy nowych Platynowych Wsp贸艂pracownik贸w. Co, do diab艂a ci臋偶kiego, masz dla mnie jeszcze?
- Przepraszam, 偶e pana niepokoj臋, panie Thierry, ale chcia艂bym, 偶eby wszystko dobrze posz艂o...
- Doceniam twoj膮 trosk臋, ale zdaj臋 sobie doskonale spraw臋, jaki jest w tej chwili poziom mojej si艂y. Odpoczywam... na swoim w艂asnym, boskim poziomie. No, co jeszcze? Aaachch...
- Prosz臋 pana...? (zniekszta艂cenie odbioru).
Dalej nast膮pi艂 d艂ugi j臋k, potem ostry stukot, a tak偶e inne g艂osy, kt贸re pojawi艂y si臋 w najbli偶szym s膮siedztwie; spo艣r贸d nich wybija艂 si臋 jeden kobiecy g艂os, pytaj膮cy ze zdenerwowaniem: - Kimon, Kimon, co z tob膮?!
Jedyn膮 odpowiedzi膮 Thierry'ego by艂 kolejny przeci膮g艂y j臋k; da艂o si臋 s艂ysze膰 tak偶e co艣 w rodzaju przyt艂umionego trzeszczenia, tak jakby sztuczne ognie eksplodowa艂y w jakim艣 szczelnie zamkni臋tym i wyciszonym pokoju. Potem odezwa艂 si臋 jeszcze raz ten sam kobiecy g艂os, ale ledwie s艂yszalny w ostatnich wspomnieniach percepcji nie funkcjonuj膮cego ju偶 cia艂a: - Kimon, co si臋...
I jeszcze ostatnie s艂owa Thierry'ego, wypowiedziane niczym ledwie s艂yszalny j臋k: - Sprowad藕cie Petera...
T艂umaczenie struktur sko艅czy艂o si臋 i Rho wy艂膮czy艂a ta艣m臋.
Przez chwil臋 w milczeniu patrzyli艣my na siebie.
- Teraz mog臋 sobie wyobrazi膰... dlaczego niekt贸rzy ludzie odczuwaj膮 nasze dzia艂ania jako negatywne - powiedzia艂em cicho. - Mo偶e te偶 wiem, dlaczego Logologowie na Ziemi mog膮 je negowa膰.
- Tak, to namacalna ingerencja, a nie tylko co艣 w rodzaju otwarcia dziennika - przyzna艂a Rho.
- Powinni艣my odpiecz臋towa膰 ich wszystkich, zanim b臋d膮 mogli zosta膰 o偶ywieni - powiedzia艂em. Rho obejrza艂a si臋 za siebie, na starannie u艂o偶one rz臋dy stalowych pude艂ek, rozci膮gaj膮ce si臋 za nami wzd艂u偶 krzywizny pomieszczenia, a tak偶e na ekwipunek Cailetet贸w i Onnes贸w roz艂o偶ony w pobli偶u.
- Musimy by膰 odwa偶ni - stwierdzi艂a. - Je艣li dostaniemy zezwolenie na kontynuacj臋 tych bada艅, powinni艣my popracowa膰 nad nasz膮 w艂asn膮 etyk膮. My pierwsi pr贸bujemy robi膰 takie rzeczy. To, co robimy, nie jest z艂e z samego za艂o偶enia, ale rzeczywi艣cie jest niebezpieczne.
- Rho, jestem wyczerpany ca艂膮 t膮 spraw膮. Mogliby艣my skontaktowa膰 si臋 z Task-Felderami i zaproponowa膰, 偶e damy im Thierry'ego. Niech dostan膮 to, czego chc膮.
- Jak s膮dzisz, co oni z nim zrobi膮? - spyta艂a Rho. Przygryz艂em warg臋, wzruszaj膮c ramionami.
- Prawdopodobnie wy艣l膮 go z powrotem na Ziemi臋. Niech ich szefowie zdecyduj膮, czy powinien zosta膰...
- ...uwolniony - doko艅czy艂a za mnie Rho. - Po to, by m贸c do艂膮czy膰 do Wst臋puj膮cych Mistrz贸w.
- Nie mia艂 偶adnych spadkobierc贸w ani rodziny, kt贸r膮 by艂bym w stanie odkry膰... tylko Logolog贸w.
- A oni go nie chc膮 - podsumowa艂a Rho.
- Ale nie chc膮 te偶, by mia艂 go ktokolwiek inny - doda艂em.
Wstaj膮c z pozycji lotosu, unios艂a si臋 na kolana i wy艂膮czy艂a dop艂yw energii translatora.
- Czy zgadzasz si臋 na plan Thomasa? - spyta艂a.
Przez chwil臋 trwa艂em w bezruchu i milcza艂em, staraj膮c si臋 do niczego nie zobowi膮zywa膰.
- Potrzebujemy czasu - powiedzia艂em.
- Mike, Mnogo艣膰 Sandoval podpisa艂a wi膮偶膮ce porozumienie w imieniu nas wszystkich. Mamy obowi膮zek chroni膰 te g艂owy, strzec ich... a je艣li jest spos贸b, by je o偶ywi膰, musimy zrobi膰 r贸wnie偶 to.
- W porz膮dku - zgodzi艂em si臋. - Pami臋taj, 偶e nie wszystko, co m贸wi艂em dotychczas, nale偶y traktowa膰 powa偶nie.
- Chcia艂abym, 偶eby Robert i Emilia wybrali inne towarzystwo ochronne - rozmarzy艂a si臋 Rho. - Do diab艂a, chcia艂abym nigdy nie us艂ysze膰 o “Gwiezdnym Czasie”.
- Amen - stwierdzi艂em.
Nienawidz臋 dwulicowo艣ci. Jednak plan Thomasa wydawa艂 si臋 najlepszy. W ko艅cu, nie mog艂em wymy艣li膰 nic bardziej sensownego. Zostali艣my przyparci do muru i nale偶a艂o zastosowa膰 ostateczne 艣rodki. Jednak z wielk膮 niech臋ci膮 odnosi艂em si臋 do tego, co mia艂em w艂a艣nie zrobi膰: odgrywa膰 przed obliczem Fiony Task-Felder wcielenie ura偶onej niewinno艣ci. Mia艂em wra偶enie, 偶e zamierzam w艂o偶y膰 g艂ow臋 do paszczy lwa.
I zn贸w wybra艂em si臋 promem do Kosmoportu Jin. Tym razem jednak nie wst膮pi艂em po drodze do biura Thomasa; wcze艣niej, podczas rozmowy telefonicznej, zaplanowali艣my wszystko z wyprzedzeniem, bior膮c pod uwag臋 wszelkie ewentualno艣ci, mo偶liwe wykr臋ty, a tak偶e wyj艣cia awaryjne.
Pierwsz膮 cz臋艣ci膮 planu by艂o przybycie bez zapowiedzi do biura przewodnicz膮cej; za艂amany i pozbawiony zaj臋cia, mia艂em odgrywa膰 kogo艣, kto od艂膮czy艂 si臋 od obowi膮zuj膮cego ca艂膮 rodzin臋 wsp贸lnego kursu, ustalonego przez jej starszych przedstawicieli. Potarga艂em sobie w艂osy, przybra艂em pe艂en napi臋cia wyraz twarzy i w takim stanie wkroczy艂em do biura przyj臋膰 przewodnicz膮cej. 艁ami膮cym si臋 g艂osem poprosi艂em o audiencj臋 u Fiony Task-Felder.
Recepcjonista wiedzia艂, kim jestem, i poprosi艂 mnie, bym usiad艂. Nie wygl膮da艂o na to, by zamierza艂 kontaktowa膰 si臋 z Fion膮 lub cokolwiek zapisywa膰. Doszed艂em do wniosku, 偶e musia艂 by膰 wcze艣niej zawiadomiony, i偶 do biura zbli偶a si臋 kto艣, kto go mo偶e zainteresowa膰. Zapewne zosta艂em te偶 dok艂adnie przebadany przez ukryt膮 kamer臋. Odgrywa艂em moj膮 rol臋 z pewnym sprytem, zachowuj膮c si臋 bardzo niespokojnie.
Po chwili recepcjonista zwr贸ci艂 si臋 do mnie, oznajmiaj膮c:
- Przewodnicz膮ca b臋dzie mia艂a czas na spotkanie z panem nieco p贸藕niej, dzi艣 wiecz贸r. Czy m贸g艂by pan zjawi膰 si臋 tu ponownie oko艂o pi臋tnastej?
Odpar艂em, 偶e m贸g艂bym. Straci艂em bezproduktywnie trzy godziny i powr贸ci艂em do biura Fiony. Najwyra藕niej ta tura naszego wsp贸lnego ta艅ca rozwija艂a si臋 pomy艣lnie; pierwsze kroki, wzajemne przemieszczenia i okre艣lanie tego, kto b臋dzie prowadzi艂, a kto b臋dzie musia艂 si臋 dostosowywa膰.
Przeszed艂em d艂ugim korytarzem do wewn臋trznego sanktuarium przewodnicz膮cej. Powt贸rka sytuacji z mojego pierwszego pobytu by艂a przera偶aj膮co dok艂adna. M艂ode dziewczyny wci膮偶 przenosi艂y t臋dy pliki dokumentacji, u艣miechaj膮c si臋 na m贸j widok. Bez entuzjazmu odwzajemnia艂em te u艣miechy.
Drzwi biura Fiony Task-Felder otworzy艂y si臋. Za biurkiem siedzia艂a z za艂o偶onymi r臋kami pe艂na godno艣ci, niebieskooka pani przewodnicz膮ca, najwyra藕niej przygotowana wy艂膮cznie na to, by przyj膮膰 wiernopodda艅czy ho艂d.
- Prosz臋 usi膮艣膰 - powiedzia艂a 艂askawie. - Co mog臋 dla pana zrobi膰, panie Sandoval?
- Podejmuj臋 wielkie ryzyko, przychodz膮c tutaj - stwierdzi艂em na wst臋pie. - Musi pani wiedzie膰, 偶e zosta艂em zdj臋ty ze stanowiska... po prostu wyrzucony z pracy. Czuj臋 jednak, 偶e istnieje pewna przestrze艅 dla prowadzenia negocjacji...
- Negocjacji pomi臋dzy kim a kim?
- Pomi臋dzy mn膮... a pani膮.
- Kogo pan reprezentuje, panie Sandoval? I kogo ja mia艂abym reprezentowa膰 w tych “negocjacjach”: Rad臋, czy moj膮 Zjednoczon膮 Mnogo艣膰?
Zareagowa艂em na te s艂owa s艂abym u艣miechem.
- Teraz ju偶 nie ma to dla mnie znaczenia.
- Ale dla mnie ma. Je艣li 偶yczy pan sobie rozmawia膰 z przewodnicz膮c膮 Rady, zamieniam si臋 w s艂uch. Ale je艣li chce pan rozmawia膰 ze Zjednoczon膮 Mnogo艣ci膮 Task-Felder贸w...
- Chc臋 rozmawia膰 z pani膮. Musz臋 powiedzie膰 pani co艣...
Unios艂a wzrok, spogl膮daj膮c na sufit.
- Zawi贸d艂 pan swoich pracodawc贸w, panie Sandoval. Najwyra藕niej drogo to pana kosztowa艂o. Szczerze m贸wi膮c, nie dziwi mnie to: rodzinne Zjednoczone Mnogo艣ci s膮 w istocie jaskiniami nepotyzmu i niekompetencji. Czy ma pan pe艂nomocnictwa przedstawicieli swojej Mnogo艣ci?
- Nie mam.
- Pa艅skie dalsze przebywanie tutaj nie mo偶e zatem przynie艣膰 偶adnej korzy艣ci ani panu, ani mnie.
- Przedtem wykorzysta艂a mnie pani... - zacz膮艂em. Rzeczywisty gniew i zdenerwowanie przyda艂y moim s艂owom przekonania, kt贸rego nie m贸g艂bym w 偶aden spos贸b uda膰. - Pr贸buj臋 wyr贸wna膰 rachunki ze swoimi prze艂o偶onymi i z naszym dyrektorem. Chc臋 da膰 pani szans臋, pewn膮 informacj臋, co艣, co mo偶e chcia艂aby pani wiedzie膰...
Przyjrza艂a mi si臋 przenikliwie, ale bez niech臋ci, niczym wilk, kt贸ry obw膮chuje wysoce podejrzany pokarm.
- Czy zamierza pan wyrazi膰 wol臋 z艂o偶enia zeznania przed Rad膮? Powiedzie膰 im wszystko, co zamierza pan powiedzie膰 mnie?
A wi臋c jednak Thomas mia艂 racj臋.
- Wola艂bym nie...
- Nie wys艂ucham pana, dop贸ki nie wyrazi pan woli z艂o偶enia zeznania na otwartym posiedzeniu Rady.
- Prosz臋...
- To moje 偶膮danie, Mike. By艂oby najlepiej, gdyby艣 skonsultowa艂 si臋 z przedstawicielami swojej Mnogo艣ci, zanim zabrniesz dalej w swoich poczynaniach.
Wsta艂a, 偶eby mnie wyprosi膰.
- Dobrze - powiedzia艂em. - Pozwol臋 pani zdecydowa膰, czy chce pani, 偶ebym z艂o偶y艂 zeznanie przed Rad膮.
- Zarejestruj臋 to jako dobrowolne spotkanie, tak jak potraktowa艂am twoj膮 ostatni膮 wizyt臋.
- Zgoda - oznajmi艂em z westchnieniem, udaj膮c, i偶 pogr膮偶am si臋 w rozpaczy.
- A wi臋c s艂ucham.
- Zacz臋li艣my odczytywa膰 wzory... wspomnienia zawarte w tych g艂owach...
Fiona wygl膮da艂a teraz tak, jakby w艂a艣nie prze艂yka艂a co艣 gorzkiego.
- Mam nadziej臋, 偶e wszyscy zdajecie sobie spraw臋 z tego, co robicie - powiedzia艂a wolno.
- Odkryli艣my co艣 zaskakuj膮cego, co艣, czego w og贸le si臋 nie spodziewali艣my...
- M贸w dalej - zach臋ci艂a mnie.
Powiedzia艂em jej o oczywistych b艂臋dach Towarzystwa “Gwiezdny Czas” w prowadzeniu dokumentacji cz艂onk贸w stowarzyszenia. Powiedzia艂em te偶 o zidentyfikowaniu dw贸ch pierwszych nieznanych g艂贸w na podstawie kr贸tkotrwa艂ej pami臋ci i innych obszar贸w martwych, lecz nie naruszonych m贸zg贸w.
Zaobserwowa艂em u Fiony przeb艂ysk zainteresowania wymieszanego z odraz膮.
- Dopiero par臋 dni temu dowiedzieli艣my si臋, kim by艂 trzeci nieznajomy - prze艂kn膮艂em 艣lin臋. By艂 to jakby krok do ty艂u przed skokiem w przepa艣膰. - To Kimon Thierry. Kimon David Thierry - powt贸rzy艂em dla rozwiania ewentualnych w膮tpliwo艣ci. - Zosta艂 cz艂onkiem Towarzystwa “Gwiezdny Czas”.
Fiona ko艂ysa艂a si臋 powoli w ty艂 i w prz贸d na swoim krze艣le.
- K艂amiesz - powiedzia艂a mi臋kko. - To najg艂upsza, najbardziej absurdalna historia, jak膮... Nie wyobra偶am sobie, 偶e jest pan zdolny do takich rzeczy, panie Sandoval. Jestem... - niewyobra偶alnie w艣ciek艂a potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i wsta艂a.
- Wyno艣 si臋 st膮d - powiedzia艂a.
Po艂o偶y艂em na biurku przyniesion膮 dyskietk臋.
- S...s膮dz臋, 偶e n...nie pow...winna mnie pani w...wy...rzuca膰 - j膮kaj膮c si臋 rzuci艂em przez zaci艣ni臋te z臋by. Sprzeczne emocje, kt贸re mn膮 teraz miota艂y, pomaga艂y mi w tym spektaklu. - Zgromadzi艂em du偶o dowod贸w, mam zapisy... ostatnich chwil pana Thierry'ego.
Spojrza艂a najpierw na mnie, a potem na dyskietk臋. Usiad艂a ponownie, jakby odebra艂o jej mow臋.
- Mog臋 pani przestawi膰 dowody w bardzo kr贸tkim czasie - powiedzia艂em i bez zw艂oki przyst膮pi艂em do rozwijania przed ni膮 swojego zestawu dokument贸w. Zacz膮艂em od procesu pracownika 艢wi膮tyni, Fredericka Jonesa przeciwko Logologom, potem przeszed艂em do trzech nie zidentyfikowanych cz艂onk贸w przetransportowanej na Ksi臋偶yc spo艂eczno艣ci zmar艂ych i do naszego sukcesu w odtwarzaniu i translacji ich ostatnich wspomnie艅. Fakty i wspomnienia miesza艂y si臋 zapewne teraz w g艂owie Fiony, miotaj膮c si臋 we wn臋trzu jej czaszki, ale z twarzy przewodnicz膮cej nie mog艂em wyczyta膰 nic opr贸cz 艣ci艣le kontrolowanej furii.
- Nie dysponuje pan 偶adnym pewnym dowodem, panie Sandoval - powiedzia艂a, gdy sko艅czy艂em.
Wtedy odtworzy艂em jej ta艣m臋 ze wspomnieniami z ko艅cowych lat 偶ycia Thierry'ego, a wreszcie zapis jego ostatnich chwil; nie tylko d藕wi臋ki z kr贸tkotrwa艂ej pami臋ci, lecz tak偶e wspomnienia wizualne, kt贸re zosta艂y do艣膰 chaotycznie zreprodukowane i przet艂umaczone przez Rho na 偶膮danie Thomasa. Twarze, na pocz膮tku dziwnie niepodobne do ludzkich, a potem dopasowuj膮ce si臋 do pami臋ciowego wzorca rozpoznawalne; wspomnienia jeszcze nie przefiltrowane przez interpretatory indywidualnego ludzkiego umys艂y, zadziwiaj膮co szorstkie z powodu swej surowej bezpo艣rednio艣ci. Biuro, w kt贸rym umar艂, jego t艂uste d艂onie na blacie sto艂u, mruganie powiek i przenoszenie wzroku z jednego punktu otoczenia na inny, tak szybkie, 偶e trudno za nim nad膮偶y膰. Wreszcie zanikanie obrazu i jego ca艂kowite wyga艣ni臋cie - koniec zapisu.
Przewodnicz膮ca spojrza艂a na dyskietk臋, unosz膮c brwi i kurczowo zaciskaj膮c r臋ce na kraw臋dzi blatu biurka.
Pochyli艂em si臋, by zabra膰 dyskietk臋. Jednak to Fiona j膮 schwyci艂a, przez chwil臋 trzyma艂a w dr偶膮cych d艂oniach, by nagle cisn膮膰 ni膮 przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 biura. Dyskietka uderzy艂a o 艣cian臋 ze sproszkowanej ska艂y, po czym spad艂a na metaboliczny, poch艂aniaj膮cy odpadki dywan.
- To nie mistyfikacja - powiedzia艂em. - My tak偶e byli艣my zaszokowani.
- Wyno艣 si臋 - powiedzia艂a cicho. - Do jasnej cholery, wyno艣 si臋 st膮d natychmiast!
Odwr贸ci艂em si臋, by wyj艣膰 z pokoju, lecz zanim zdo艂a艂em dosi臋gn膮膰 drzwi, Fiona zacz臋艂a p艂aka膰. Ukry艂a twarz w d艂oniach, a jej ramiona opad艂y bezsilnie. Zrobi艂em krok w tamt膮 stron臋, by jako艣 j膮 pocieszy膰, powiedzie膰, 偶e jest mi przykro, ale w odpowiedzi na ten gest wrzasn臋艂a histerycznie, bym si臋 wynosi艂. W贸wczas opu艣ci艂em jej biuro.
- Jak zareagowa艂a? - spyta艂 Thomas.
Znajdowa艂em si臋 w jego prywatnej kwaterze w Kosmoporcie, jednak my艣l膮 przebywa艂em miliony mil st膮d, rozwa偶aj膮c swoje grzechy; dotychczas nigdy nie przypuszcza艂em, 偶e mog臋 czu膰 si臋 winny z ich powodu. Thomas poda艂 mi szklank臋 ziemskiej madery, kt贸r膮 g艂adko prze艂kn膮艂em; rozejrza艂em si臋 po kostkach informacyjnych wype艂niaj膮cych 艣ciany pokoju mojego zwierzchnika.
- Nie wierzy艂a mi - odpar艂em.
- A potem?
- Przekona艂em j膮, odtwarzaj膮c ta艣m臋.
- I co?
Wci膮偶 nie mog艂em spojrze膰 mu w oczy.
- A zatem...? - dopytywa艂 si臋.
- P艂aka艂a... zacz臋艂a p艂aka膰.
Thomas u艣miechn膮艂 si臋.
- To dobrze. A potem?
Spojrza艂em na niego z zaskoczeniem i dezaprobat膮.
- Thomas, ona nie udawa艂a. By艂a naprawd臋 zdruzgotana.
- W porz膮dku. Co zrobi艂a p贸藕niej?
- Wyprosi艂a mnie z biura.
- Nie umawia艂a si臋 na nast臋pne spotkanie?
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 przecz膮co.
- Mike, wygl膮da na to, 偶e naprawd臋 uda艂o ci si臋 wybi膰 otw贸r w jej pancerzu.
- Rzeczywi艣cie, uda艂o mi si臋 - powiedzia艂em z powag膮.
- To dobrze - skonstatowa艂 Thomas. - S膮dz臋, 偶e mamy dodatkowy czas, kt贸ry jest nam tak potrzebny. Wr贸膰 teraz do domu, Mike i odpocznij. Tym, co zrobi艂e艣, po stokro膰 naprawi艂e艣 swoje dotychczasowe b艂臋dy.
- Thomas, czuj臋 si臋 teraz jak g贸wno.
- No c贸偶... jeste艣, je艣li mo偶na tak rzec, czcigodnym g贸wnem, robi膮cym innym jedynie to, co oni wcze艣niej zrobili tobie - odpar艂 Thomas. Chcia艂 poda膰 mi r臋k臋, ale nie u艣cisn膮艂em jego d艂oni. - To twoja Rodzina - przypomnia艂, patrz膮c na mnie kamiennym wzrokiem.
Ja jednak nie mog艂em zapomnie膰 艂ez Fiony, bolesnego, szarpi膮cego nerwy gniewu, granicz膮cej z przera偶eniem konsternacji, a tak偶e jej 艣wiadomo艣ci, i偶 zosta艂a zdradzona.
- Jeszcze raz dzi臋kuj臋 ci, Mike - powiedzia艂 Thomas.
- Prosz臋, 偶eby艣 odt膮d zwraca艂 si臋 do mnie: Micha艂 - odpar艂em wychodz膮c.
Osamotnieniu po艣r贸d ludzi towarzyszy zawsze osamotnienie wewn臋trzne; to prawo odnosi si臋 do ka偶dej warstwy spo艂ecznej, a tak偶e do pojedynczych ludzi. Wyrz膮dzanie krzywdy swoim bli藕nim, nawet wrogom, powoduje w cz艂owieku tak偶e wewn臋trzne spustoszenia, niszczy jaki艣 wa偶ny element poczucia godno艣ci i pozytywnego obrazu w艂asnej osoby. Tak w艂a艣nie, tylko w jeszcze wi臋kszym nasileniu, musi by膰 w prawdziwej wojnie - my艣la艂em. Zabijaj膮c swoich wrog贸w, cz艂owiek zabija stopniowo r贸wnie偶 swoje dawne “ja”. Je艣li w jego duszy znajduje si臋 przestrze艅 do ponownego samorozwoju, dokonuje si臋 on, a cz艂owiek staje si臋 bardziej dojrza艂y, cho膰 obarczony brzemieniem smutku. Je艣li tej przestrzeni nie ma, musi umrze膰 lub oszale膰.
Samotny w swoim wysch艂ym wodnym zbiorniku, otoczony bogactwem wszystkich dost臋pnych na Ksi臋偶ycu przyjemno艣ci tego 艣wiata, duchowo za艣 pogr膮偶ony w stanie ca艂kowitej niedoli i n臋dzy, odgrywa艂em sw贸j w艂asny, bezg艂o艣ny Szekspirowski dialog z samym sob膮. Trzyma艂em stron臋 wszystkich swoich “ja”, na kt贸re si臋 podzieli艂em; bez przerwy gromadzi艂y si臋 one w mojej g艂owie, by prowadzi膰 nie ko艅cz膮ce si臋 dyskusje i spory.
Czu艂em si臋 藕le z powodu irytacji na Thomasa, kt贸rej wci膮偶 nie mog艂em zwalczy膰. Mimo to moje odczucie gniewu wydawa艂o si臋 nieuniknione; dotkn臋艂o mnie to, 偶e zosta艂em przez Thomasa zamieniony w bro艅 przeciwko Logologom i zadzia艂a艂em skutecznie, dok艂adnie tak, jak zamierza艂. Zobaczy艂em na w艂asne oczy, 偶e Fiona Task-Felder nie jest potworem bez serca; by艂a po prostu cz艂onkiem pe艂ni膮cym swoj膮 rol臋 najlepiej, jak potrafi艂a, i to nie dlatego, by wywy偶szy膰 siebie, lecz by rzetelnie wype艂nia膰 polecenia zwierzchnik贸w.
Zastanawia艂em si臋 nad tym, jakie wra偶enie wywr膮 nasze informacje na jej prze艂o偶onych, kieruj膮cych politycznymi 艣wieckimi agendami 艢wi膮tyni Logolog贸w.
Je艣li Thomas ujawni艂 te informacje opinii publicznej Tr贸jni, jakie wra偶enie wywr膮 one na milionach wierz膮cych Logolog贸w?
Logologia nie by艂a niczym innym ni偶 ob艂臋dem pojedynczego cz艂owiek, rozro艣ni臋tym za spraw膮 przypadku i praw socjologicznych w wielk膮 instytucj臋, zdoln膮 nie tylko do przetrwania, ale rozwijaj膮c膮 si臋 w czasie. Mogli艣my wydoby膰 do艣wiadczenia, wspomnienia cz艂owieka, kt贸ry by膰 藕r贸d艂em tego ob艂臋du. Mogliby艣my z czasem otworzy膰 oczy wiernych 艢wi膮tyni, by膰 mo偶e nawet zniszczy膰 j膮 ca艂膮.
呕adna z tych ewentualno艣ci nie sprawi艂a mi najmniejszej satysfakcji.
T臋skni艂em za stanem niezbrukania, kt贸rego do艣wiadczy艂em jeszcze trzy miesi膮ce temu, nawet nie b臋d膮c tego 艣wiadom.
Dziesi臋膰 godzin po powrocie do Kosmoportu Jin opu艣ci艂em sw贸j wysuszony zbiornik wodny, by przekroczy膰 bia艂膮 lini臋, oznaczaj膮c膮 wej艣cie do laboratori贸w Williama.
Uda艂o nam si臋 kupi膰 dodatkowy czas i w艂a艣nie z niego korzystali艣my; ksi臋偶ycowe odga艂臋zienie Logolog贸w - Mnogo艣膰 Task-Felder贸w - trwa艂a w ca艂kowitym milczeniu. W ksi臋偶ycowych sieciach informacyjnych nie da艂o si臋 s艂ysze膰 nawet najmniejszego pomruku niezadowolenia ze strony si艂 reprezentuj膮cych Ziemi臋.
Okaza艂o si臋, 偶e William jest w nastroju wr臋cz triumfalnym.
- Min臋li艣cie si臋 z Rho - powiedzia艂, gdy wszed艂em. - Ale i tak zjawi si臋 tu zn贸w najdalej za godzin臋. Mike, wreszcie mam to, czego chcia艂em. Jutro przeprowadzam eksperyment. Wszystkie pr贸bki s膮 ju偶 stabilne...
- Czy odkry艂e艣 藕r贸d艂o twoich ostatnich k艂opot贸w?
William zacisn膮艂 wargi, zupe艂nie jakbym wspomnia艂 w艂a艣nie o czym艣 podejrzanym i nieczystym.
- Nie - odpar艂. - Teraz wola艂bym o tym zapomnie膰. Nie jestem w stanie powt贸rzy膰 tego efektu, a Kwantowy Logik w tym wypadku nie mo偶e mi pom贸c.
- Strze偶 si臋 tych upior贸w - stwierdzi艂em zjadliwie. - One jeszcze powr贸c膮.
- Oboje z Rho jeste艣cie ostatnio nad wyraz pogodni - zrewan偶owa艂 si臋 William. - Zachowujecie si臋 tak, jakby艣my wszyscy tu oczekiwali na S膮d Ostateczny. Czy偶by Thomas zmusi艂 ci臋 do skrytob贸jstwa?
- Nie w sensie dos艂ownym - odpar艂em.
- C贸偶, spr贸buj臋 doda膰 ci otuchy; chcia艂bym, 偶eby艣cie oboje z Rho pomogli mi jutro.
- Co mieliby艣my robi膰? - spyta艂em.
- Przy tym do艣wiadczeniu b臋dzie potrzebna wi臋cej ni偶 jedna para r膮k, a tak偶e oficjalni 艣wiadkowie. Profesjonalni dokumentali艣ci nie s膮 pod tym wzgl臋dem satysfakcjonuj膮cy; podejrzewam, 偶e 偶ywe, ludzkie 艣wiadectwo pomo偶e mi otrzyma膰 bezzwrotn膮 pomoc finansow膮, zw艂aszcza je艣li ty i Rho przeka偶ecie swoje spostrze偶enia dyspozytorom 艣rodk贸w pieni臋偶nych.
Staniemy si臋 postaciami zbyt kontrowersyjnymi, by wycisn膮膰 fors臋 od jakiegokolwiek finansisty, pomy艣la艂em. - Zamierzasz handlowa膰 zerem absolutnym? - spyta艂em na g艂os.
- B臋dziemy handlowa膰 czym艣 nowym i niezwykle rzadkim - odpar艂 William. - Jeszcze nigdy dot膮d w historii Wszech艣wiata materia nie zosta艂a sch艂odzona i doprowadzona do temperatury zera stopni Kelvina. Mike, ta wiadomo艣膰 rozniesie si臋 po wszystkich sieciach informacyjnych Tr贸jni. Je艣li wolno pos艂u偶y膰 si臋 metafor膮, pomo偶e to tak偶e sch艂odzi膰 atmosfer臋 wok贸艂 Mnogo艣ci Sandoval. Ale przecie偶 nie musz臋 ci tego t艂umaczy膰, bo doskonale o tym wiesz; dlaczego jeste艣 takim pesymist膮?
- Przyjmij moje przeprosiny, William - odpar艂em.
- Z wyrazu twojej twarzy mo偶na by wysnu膰 wniosek, 偶e ju偶 przegrali艣my.
- Nie. Mo偶emy jeszcze wygra膰.
- A zatem rozchmurz si臋 troch臋, cho膰by dlatego, 偶ebym m贸g艂 troch臋 odetchn膮膰 od totalnego ponuractwa.
Powiedziawszy to, William powr贸ci艂 do pracy, ja za艣 poszed艂em na most g贸ruj膮cy nad otch艂ani膮 Lodowej Komory, by stan膮膰 pomi臋dzy Pompami Chaosu i ukara膰 swe cia艂o uczuciem przemieszczania si臋 jego najdrobniejszych kom贸rek pod wp艂ywem zewn臋trznej si艂y, uczuciem, kt贸re mo偶na por贸wna膰 chyba tylko z odg艂osem przesuwanego po szkle paznokcia.
O osiemnastej godzinie ksi臋偶ycowej do艂膮czyli艣my wraz z Rho do Williama pracuj膮cego w Lodowej Komorze. M贸j szwagier wyznaczy艂 Rho do monitorowania Pomp Chaosu, kt贸rych aktywno艣膰 wy艣rubowa艂 do maksimum. Ja obserwowa艂em ch艂odnie. Nie wygl膮da艂o na to, by istnia艂a jakakolwiek praktyczna potrzeba naszego przebywania tutaj. Wkr贸tce sta艂o si臋 oczywiste, 偶e zostali艣my zaproszeni przez Williama bardziej w celu dotrzymywania mu towarzystwa, ni偶 pomocy lub odgrywania roli 艣wiadk贸w.
William na zewn膮trz wydawa艂 si臋 spokojny, wewn臋trznie za艣 by艂 bardzo zdenerwowany. Przejawia艂o si臋 to w okazjonalnych i do艣膰 umiarkowanych wybuchach ura偶onej mi艂o艣ci w艂asnej, kt贸re stara艂 si臋 bardzo szybko tuszowa膰, przepraszaj膮c za nie. Nie zamierza艂em stawia膰 czo艂a jego obsesjom, jednak w jaki艣 spos贸b powodowa艂y one korzystne odwr贸cenie mojej uwagi od wydarze艅 na zewn膮trz Lodowej Komory.
Stanowili艣my do艣膰 dziwny zesp贸艂. Rho sprawia艂a wra偶enie nawet bardziej opanowanej ni偶 William, tak jakby nie wp艂ywa艂y na ni膮 przykre odczucia zwi膮zane z prac膮 Pomp Chaosu; ja stawa艂em si臋 coraz bardziej oszo艂omiony zupe艂nie nie uzasadnionym poczuciem ulgi z powodu odseparowania od innych naszych k艂opot贸w; William przeprowadza艂 obch贸d wszystkich urz膮dze艅, ko艅cz膮c go na pi臋knie wypolerowanej Jamie, zawieraj膮cej kom贸rki z pr贸bkami miedzi zawieszone na antygrawitacyjnych poch艂aniaczach zaraz pod lewym odga艂臋zieniem mostu.
Wysoko ponad nami, ledwo widoczne w rozproszonym 艣wietle pochodz膮cym z laboratorium i mostu, jakby wisia艂o w przestrzeni ciemnoszare sklepienie pustki stworzonej przez wybuch wulkanu, dodatkowo zabezpieczone siatk膮 przed skalnym rumoszem.
O godzinie dziewi臋膰setnej spok贸j Williama p臋k艂 jak ba艅ka mydlana, gdy Kwantowy Logik og艂osi艂, 偶e faza lambda ponownie si臋 odwr贸ci艂a, a w celach panuj膮 warunki fizyczne, kt贸rych nie jest w stanie zinterpretowa膰.
- Czy warunki s膮 takie same, jak poprzednim razem? - spyta艂 William, b臋bni膮c palcami obu d艂oni w g贸rn膮 powierzchni臋 sztucznego m贸zgu.
- Odczyty z cel i poch艂anianie przez nie energii s膮 takie same jak wtedy - odpar艂 Logik. Rho zauwa偶y艂a, 偶e urz膮dzenia kontrolne Pomp Chaosu ujawniaj膮 chaotyczne fluktuacje efektywno艣ci ich wysysania z cel.
- Czy to zdarzy艂o si臋 ju偶 wcze艣niej? - spyta艂a.
- Nigdy dotychczas nie eksploatowa艂em Pomp w takim stopniu jak teraz. Nie, to nigdy si臋 jeszcze nie zdarzy艂o - wyja艣ni艂 William. - Kwantowy Logiku, co sta艂oby si臋 z naszymi celami, gdyby艣my teraz po prostu wy艂膮czyli dop艂yw energii stabilizuj膮cej?
- Nie jestem w stanie nic zasugerowa膰 - odpar艂 m贸zg. Stanowczo odm贸wi艂 te偶 odpowiedzi na jakiekolwiek pytania sformu艂owane w podobny spos贸b, co zirytowa艂o Williama.
- Powiedzia艂e艣 wcze艣niej co艣 o mo偶liwo艣ci wp艂ywu jakich艣 przysz艂ych wydarze艅 w celach na tera藕niejszo艣膰 - przypomnia艂em. - Co mia艂e艣 na my艣li?
- Nie mog艂em wtedy i wci膮偶 nie mog臋 wymy艣li膰 偶adnego innego wyja艣nienia - stwierdzi艂 William. - Kwantowy Logik nie jest w stanie potwierdzi膰 ani zaprzeczy膰 istnienia tej mo偶liwo艣ci.
- Dobrze, ale co naprawd臋 mia艂e艣 na my艣li? Jak co艣 takiego mog艂oby si臋 sta膰?
- Je艣li w celach dosz艂o do powstania jakiego艣 nie zbadanego dotychczas stanu materii, by膰 mo偶e mamy do czynienia z czym艣 w rodzaju czasowego “艣ladu wodnego” tego wydarzenia, z oddzia艂ywaniem, kt贸re wp艂ywa na przesz艂o艣膰 b臋d膮c膮 nasz膮 tera藕niejszo艣ci膮.
- Brzmi to nieco zbyt abstrakcyjnie - skomentowa艂a Rho.
- To wi臋cej ni偶 abstrakcyjna historia, to intelektualna deska ratunku - stwierdzi艂 William. - Mimo to bez niej by艂bym ju偶 ca艂kiem zagubiony.
- Czy sprawdzi艂e艣 korelacj臋 czasow膮 pomi臋dzy tymi zmianami?
- Taak... - odpar艂 William, wzdychaj膮c niecierpliwie.
- W porz膮dku. Zatem spr贸buj zmieni膰 ustalony przez siebie moment osi膮gni臋cia zera absolutnego.
William spojrza艂 na swoj膮 偶on臋, stoj膮c膮 w drugim ko艅cu laboratorium. Uni贸s艂 brwi i otworzy艂 usta, co nada艂o jego pod艂u偶nej twarzy nieodparcie ma艂pi wyraz.
- Coo? - spyta艂.
- Zmie艅 parametry w swoich urz膮dzeniach. Ustaw moment osi膮gni臋cia zera nieco wcze艣niej lub p贸藕niej, a potem ju偶 tego nie zmieniaj.
William zaprezentowa艂 sw贸j najbardziej sardoniczny, pe艂en politowania u艣miech.
- Rho, kochanie, wygl膮da na to, 偶e jeste艣 jeszcze bardziej szalona ni偶 ja.
- Spr贸buj to zrobi膰 - odpar艂a Rho spokojnie.
William zakl膮艂, ale zrobi艂 to, co sugerowa艂a moja siostra: ustawi艂 parametry urz膮dze艅 na osi膮gni臋cie zera absolutnego pi臋膰 minut p贸藕niej, ni偶 zaplanowano uprzednio.
W tym samym momencie odwr贸cenie fazy lambda sko艅czy艂o si臋. Po up艂ywie pi臋ciu minut zacz臋艂o si臋 znowu.
- Jezu Chryste - wyszepta艂 William. - Nie odwa偶y艂bym si臋 teraz ruszy膰 tego ponownie.
- Lepiej tego nie r贸b - stwierdzi艂a Rho z u艣miechem. - Czy w wypadku poprzedniego incydentu by艂o podobnie? Czy zdarza艂y si臋 przerwy w odwr贸ceniu fazy lambda?
- Nie, tamten incydent mia艂 charakter ci膮g艂y, bez zmian w trakcie jego trwania.
- No widzisz. Najwyra藕niej tw贸j eksperyment sko艅czy si臋 sukcesem, a to jest cofni臋ty w czasie skutek tego sukcesu - oczywi艣cie, je艣li co艣 takiego jest mo偶liwe w logice kwantowej.
- Kwantowy Logiku? - William przekaza艂 problem sztucznemu m贸zgowi.
- Wypadki inwersji czasowej s膮 mo偶liwe jedynie wtedy, gdy nie dochodzi do przekazania 偶adnej informacji pod pr膮d czasu - stwierdzi艂 Logik. - Ty za艣 domagasz si臋 uzyskania potwierdzenia sukcesu eksperymentu.
- Ale jakiego rodzaju mia艂by to by膰 sukces? - wyrazi艂 w膮tpliwo艣膰 m贸j szwagier. - Ten przekaz z przysz艂o艣ci jest kompletnie niejasny... Nie wiemy, co konkretnie spowoduje nasz eksperyment, by wywo艂a膰 w przesz艂o艣ci te warunki, z kt贸rymi mamy do czynienia.
- Te cholerne Pompy przez ca艂y czas pracuj膮, co powoduje, 偶e jestem sko艂owany i nie mog臋 jasno my艣le膰 - skonstatowa艂em.
- Teraz s膮 skierowane ca艂kowicie na cele z pr贸bkami; zobaczysz, co b臋dzie p贸藕niej - ostrzeg艂 William, kt贸ry najwyra藕niej cieszy艂 si臋 z powodu mojego z艂ego samopoczucia. Ods艂oni艂 z臋by w sardonicznym u艣miechu, po czym zabra艂 si臋 za ostatnie przygotowania do najwa偶niejszej fazy eksperymentu. Pyta艂 na g艂os o wszystkie liczby i parametry na urz膮dzeniach kontrolnych, co by艂o w tej chwili zupe艂nie niepotrzebne. Odpowiadali艣my mu wy艂膮cznie po to, by podtrzyma膰 ducha. Od tej chwili eksperyment odbywa艂 si臋 ca艂kowicie automatycznie, wy艂膮cznie pod kontrol膮 Kwantowego Logika.
- S膮dz臋, 偶e odwrotna faza sko艅czy si臋 za par臋 minut - stwierdzi艂 William, staj膮c w pobli偶u b艂yszcz膮cej powierzchni Jamy. - Mo偶na to nazwa膰 “kwantowym kuksa艅cem”.
Rzeczywi艣cie, po kilku minutach Kwantowy Logik zakomunikowa艂, 偶e odwr贸cenie sko艅czy艂o si臋. William skin膮艂 g艂ow膮 z osobliw膮 satysfakcj膮, zupe艂nie jakby posiada艂 wy偶szy stopie艅 wtajemniczenia.
- Nie jeste艣my naukowcami, Mike - powiedzia艂 weso艂o. - Jeste艣my magikami. Bo偶e, dopom贸偶 nam.
Zegary kontrolne urz膮dze艅 kontynuowa艂y w ciszy odliczanie. William poszed艂 wzd艂u偶 mostu, by dokona膰 ostatecznego podregulowania prawej Pompy za pomoc膮 niewielkiego sze艣ciok膮tnego klucza.
- Trzymajcie kciuki - powiedzia艂.
- Czy to ju偶? - spyta艂a Rho.
- W ci膮gu najbli偶szych dwudziestu sekund dostroj臋 Pompy do celu, potem wy艂膮cz臋 pola magnetyczne...
- C贸偶, 偶ycz臋 nam szcz臋艣cia - powiedzia艂a Rho. William na chwilk臋 odwr贸ci艂 si臋 od niej, a potem roz艂o偶y艂 ramiona, wzi膮艂 moj膮 siostr臋 w obj臋cia i u艣cisn膮艂 czule. Z jego twarzy bi艂 entuzjazm; wydawa艂 si臋 rozradowany jak dziecko.
Zacisn膮艂em z臋by, kiedy dostroi艂 Pompy do cel. Wra偶enie zwi膮zane z ich dzia艂aniem potroi艂o si臋; moje d艂ugie ko艣ci sta艂y si臋 teraz niczym flety, na kt贸rych urz膮dzenia Williama odgrywa艂y ostr膮, niemelodyjn膮 nut臋 z obcego nam 艣wiata kwant贸w. Rho z j臋kiem przymkn臋艂a oczy.
- To okropne - powiedzia艂a. - Powoduje, 偶e mam ochot臋 narobi膰 w spodnie.
- To najs艂odsza muzyka - zaprzeczy艂 William potrz膮saj膮c g艂ow膮, jakby chcia艂 pozby膰 si臋 jakiej艣 natr臋tnej muchy. - Oto nadchodzi... - Uniesionym palcem odmierza艂 teraz sekundy do osi膮gni臋cia zera. - Pole wy艂膮czone.
W powietrzu ponad g艂贸wn膮 konsolet膮 kontroln膮 laboratorium rozb艂ys艂o niewielkie zielone 艣wiate艂ko. By艂 to sygna艂 Kwantowego Logika.
- Odwr贸cenie nieznanej fazy. Odwr贸cenie fazy lambda - oznajmi艂 Logik.
- Niech to wszyscy diabli! - wrzasn膮艂 William i tupn膮艂 nog膮.
R贸wnocze艣nie z jego okrzykiem wysoko, ponad sklepieniem jaskini rozleg艂 si臋 d藕wi臋k czterech dodatkowych tupni臋膰, zupe艂nie jakby jacy艣 gigantyczni s膮siedzi mieszkaj膮cy pi臋tro wy偶ej zacz臋li skaka膰 po pod艂odze 艂atwo wpadaj膮cej w rezonans. William zatrzyma艂 swoj膮 lew膮 stop臋 w powietrzu, zaskoczony tym, co wydawa艂o si臋 zwielokrotnionym echem jego gniewu. L臋k, kt贸ry malowa艂 si臋 na jego twarzy, zmieni艂 si臋 w co艣 w rodzaju radosnego wyczekiwania: - Tak, na Boga, co jeszcze mo偶e si臋 zdarzy膰?
Osobista tabliczka Rho wysokim g艂osem poprosi艂a o uwag臋. Moja w艂asna da艂a o sobie zna膰 dzwonieniem; tabliczka Williama nie odezwa艂a si臋 z tej prostej przyczyny, 偶e m贸j szwagier nie nosi艂 jej przy sobie.
- Dosz艂o do sytuacji awaryjnej - oznajmi艂y r贸wnocze艣nie obie nasze tabliczki. - W tej chwili zosta艂y po艂膮czone awaryjne 藕r贸d艂a zasilania.
艢wiat艂a sta艂y si臋 przy膰mione, wszystkie lampki i sygna艂y alarmowe w ca艂ym laboratorium wy艂膮czy艂y si臋.
- Nast膮pi艂a eksplozja w generatorach dostarczaj膮cych energi臋 do stacji - zakomunikowa艂y tabliczki.
Rho spojrza艂a na mnie rozszerzonymi z przera偶enie oczyma, przygryzaj膮c nerwowo wargi.
Mechaniczne, spokojne g艂osy tabliczek oznajmi艂y r贸wnocze艣nie: - Stwierdzono zniszczenia urz膮dze艅 ponad jaskini膮 Lodowej Komory, w tym promiennik贸w cieplnych.
Ta informacja dotar艂a z automatycznych punkt贸w wartowniczych rozmieszczonych wok贸艂 stacji. Ka偶da tabliczka informacyjna w Lodowej Komorze, a tak偶e awaryjne g艂o艣niki we wszystkich obszarach hodowli i korytarzach b臋d膮 od tej pory powtarza膰 ten komunikat.
Nagle jaki艣 ludzki g艂os przerwa艂 jego nadawanie. Prawdopodobnie nale偶a艂 do dy偶urnego obserwatora stacji; w celu kontroli automatycznego systemu wartowniczego, wyznaczano zawsze cz艂owieka nadzoruj膮cego maszyny.
- William, czy wszystko z tob膮 w porz膮dku? Czy tam jest jeszcze kto艣 opr贸cz ciebie?
- Mike i ja jeste艣my tu z Williamem. Czujemy si臋 dobrze - odpowiedzia艂a Rozalinda.
- Prom kosmiczny zrzuci艂 bomby w rowy na powierzchni. Williamie, oni zniszczyli twoje promienniki cieplne; r贸wnie偶 wszystkie generatory mocy. Tymczasem twoja komora pobiera znacznie wi臋cej energii ni偶 zwykle; by艂em tym zdenerwowany, poniewa偶...
- To nie powinno si臋 zdarzy膰 - odpar艂 William.
- William ma na my艣li to, 偶e Komora nie powinna pobiera膰 wi臋cej energii ni偶 zwykle - poinformowa艂a Rho anonimowego obserwatora dy偶urnego.
- ...ale pobiera - doko艅czy艂 William, spogl膮daj膮c na tablice kontrolne swoich instrument贸w.
- Odwr贸cenie fazy lambda we wszystkich celach - oznajmi艂 Kwantowy Logik.
- ...ludzie, wam si臋 mo偶e co艣 sta膰 - kontynuowa艂 obserwator dy偶urny, kt贸rego g艂os na艂o偶y艂 si臋 na relacje Logika.
- U nas wszystko w porz膮dku - stwierdzi艂em.
- Lepiej wyjd藕cie stamt膮d. W tej chwili nie spos贸b dowiedzie膰 si臋, w jakim stopniu zniszczona zosta艂a sama jaskinia, czy...
- Idziemy - oznajmi艂em, spogl膮daj膮c w g贸r臋.
Odpryski ska艂 i ziarna py艂u opada艂y na sie膰 ponad naszymi g艂owami, powoduj膮c, 偶e zacz臋艂a porusza膰 si臋, spr臋偶ynuj膮c w d贸艂 i w g贸r臋 niczym odwr贸cony do g贸ry nogami kielich meduzy.
- Zako艅czenie odwr贸cenia fazy lambda we wszystkich celach - zakomunikowa艂 Kwantowy Logik.
- Poczekajcie... - wtr膮ci艂 si臋 William.
Sta艂em na mo艣cie pomi臋dzy Jam膮 a Pompami Chaosu. Ch艂odnie wisia艂y nieruchomo w swoim skomplikowanych uprz臋偶ach. Rho znajdowa艂a si臋 w drzwiach laboratorium. William sta艂 w pobli偶u Jamy.
- Zero osi膮gni臋te - oznajmi艂 sztuczny m贸zg.
Rho spojrza艂a na mnie. Zacz膮艂em co艣 m贸wi膰, ale g艂os uwi膮z艂 mi w gardle. Wszystkie 艣wiat艂a wok贸艂 przyblad艂y.
- Nadszed艂 czas, by si臋 ewakuowa膰 - jakby z wielkiej odleg艂o艣ci odezwa艂y si臋 obie nasze tabliczki.
Odwr贸ci艂em si臋 w stron臋 wyj艣cia, po czym zrobi艂em krok pomi臋dzy Pompy Chaosu i tym uratowa艂em sobie 偶ycie. W ka偶dym razie wy艂膮cznie dlatego jestem tu i teraz w swoim obecnym, ca艂kiem niez艂ym stanie fizycznym.
Os艂ony Pomp rozb艂ys艂y zielono i znikn臋艂y, ods艂aniaj膮c przypominaj膮ce spaghetti unerwienie z przewod贸w i kabli, a tak偶e przedmioty o kszta艂cie jajek, z kt贸rych sk艂ada艂y si臋 te urz膮dzenia. Moje oczy pora偶a艂 intensywny zielony blask, kt贸ry wydawa艂 si臋 odbija膰 kleistymi falami od 艣cian jaskini. Rozwa偶a艂em mo偶liwo艣膰, 偶e co艣 spad艂o mi na g艂ow臋, powoduj膮c, 偶e widzia艂em te zjawiska, jednak nie czu艂em 偶adnego b贸lu, jedynie uczucie wielkiego napi臋cia, ogarniaj膮ce mnie od st贸p do g艂贸w. Patrz膮c teraz wzd艂u偶 pomostu w kierunku wej艣cia do Lodowej Komory nie mog艂em dojrze膰 ani Rho, ani Williama. Nie s艂ysza艂em ich tak偶e. Gdy spr贸bowa艂em odwr贸ci膰 si臋 w drug膮 stron臋, poczu艂em si臋 tak, jakby poszczeg贸lne cz臋艣ci mojego cia艂a oddziela艂y si臋 od siebie, a potem ponownie 艂膮czy艂y ze sob膮.
Wszystko, co mog艂em teraz zrobi膰, to skoncentrowa膰 si臋 na jednej z moich d艂oni, 艣ciskaj膮c kurczowo barierk臋 pomostu. D艂o艅 jakby wydziela艂a z siebie ciemne wst膮偶ki, kt贸re, zwijaj膮c si臋, opada艂y w kierunku powierzchni pomostu. Mrugn膮艂em powiekami i poczu艂em, 偶e one r贸wnie偶 oddzielaj膮 si臋 ode mnie, a potem 艂膮cz膮 z reszt膮 cia艂a wraz z ka偶dym uniesieniem i opadni臋ciem. L臋k g艂臋bszy ni偶 my艣l zmusi艂 mnie do powstrzymania si臋 od jakichkolwiek ruch贸w, do chwili gdy przemieszczanie si臋 krwi w 偶y艂ach i uderzenia serca sta艂y si臋 jedynymi poruszeniami i grozi艂y rozsadzeniem mnie od wewn膮trz.
W pewnej chwili poczu艂em, 偶e nie mog臋 ju偶 d艂u偶ej tego wytrzyma膰. Zacz膮艂em odwraca膰 si臋 powoli, zmierzaj膮c w stron臋 coraz g艂臋bszej ciszy, w kt贸rej jedynymi d藕wi臋kami by艂y szuranie moich but贸w przesuwaj膮cych si臋 po pomo艣cie oraz przypominaj膮cy syk w臋偶a odg艂os ci膮g艂ego rozpadu i ponownego 艂膮czenia si臋 cz臋艣ci mego cia艂a podczas kolejnych obrot贸w.
Prosz臋, by艣cie od tej chwili nie traktowali mej spowiedzi tak, jakby kry艂a si臋 w niej jakakolwiek prawda obiektywna. Cokolwiek zdarzy艂o si臋 w Lodowej Komorze, wp艂yn臋艂o na moje zmys艂y, je艣li nie na m贸j umys艂, w spos贸b, kt贸ry wyklucza wszelk膮 obiektywno艣膰.
Zobaczy艂em, 偶e kula, kt贸r膮 by艂a Jama, rozszczepia si臋 niczym skorupka jajka. Zobaczy艂em te偶 Rho stoj膮c膮 pomi臋dzy Jam膮 a laboratorium, doskonale nieruchom膮, skierowan膮 lekko w lewo, jakby zosta艂a przez co艣 schwytana w p贸艂obrocie; nie wygl膮da艂a ca艂kiem realnie. 艢wiat艂o, kt贸re odbija艂o si臋 od jej cia艂a, nie by艂o znajome, nie ca艂kiem dostrzegalne, prawdopodobnie dlatego, 偶e to 艣wiat艂o ulega艂o zmianie. Mo偶e te偶 jako艣 zmieni艂y si臋 moje oczy - trudno to rozstrzygn膮膰. W dodatku dociera艂 do mnie z jej cia艂a - “promieniowa艂” nie jest dobrym s艂owem, poniewa偶 jego znaczenie jest z艂udne, ale nie potrafi臋 wymy艣li膰 lepszego - jaki艣 rodzaj udzielania si臋 jej obecno艣ci, kt贸rego nie do艣wiadczy艂em nigdy przedtem, zupe艂niej jakby zrzuca艂a poszczeg贸lne warstwy sk贸ry; wydawa艂o mi si臋, 偶e proces ten zmniejsza艂 j膮 w czasie, gdy ja na to patrzy艂em. My艣l臋 teraz, 偶e dzia艂o si臋 tak dlatego, i偶 informacja, kt贸r膮 zawiera艂o cia艂o Rozalindy, ulatnia艂a si臋 przez nowy, nie istniej膮cy dotychczas w naszym Wszech艣wiecie rodzaj przestrzeni: przestrze艅 skrystalizowan膮, b臋d膮c膮 superprzeka藕nikiem informacji. Pozbywaj膮c si臋 niejako w艂asnej substancji, Rho stawa艂a si臋 coraz mniej materialna, coraz mniej realna. Rozpuszcza艂a si臋 niczym kawa艂ek cukru w szklance ciep艂ej wody.
Pr贸bowa艂em wykrzykn膮膰 jej imi臋, ale nie by艂em w stanie wyda膰 偶adnego d藕wi臋ku. Czu艂em si臋 jak schwytany w pe艂n膮 jadu 偶elatyn臋, kt贸ra atakowa艂a moje cia艂o, gdy tylko pr贸bowa艂em si臋 poruszy膰. Jednak nie dostrzega艂em, by moje cia艂o rozpuszcza艂o si臋, tak jak to si臋 dzia艂o z Rho. Wydawa艂em si臋 uodporniony przynajmniej na to niebezpiecze艅stwo.
William sta艂 za moj膮 siostr膮; kontur jego cia艂a by艂 widoczny coraz wyra藕niej, w miar臋 jak Rho nikn臋艂a. Znajdowa艂 si臋 dalej od Jamy; niszcz膮cy mechanizm, jakakolwiek by艂a jego natura, nie oddzia艂ywa艂 na niego tak silnie. Jednak i on zacz膮艂 traci膰 esencj臋, t臋 ukryt膮, tajemn膮 muzyk臋, kt贸r膮 艂膮czy poziom kwantowy i lokalizacj臋 ka偶dej cz膮steczki naszego cia艂a z innymi cz膮steczkami, kt贸ra podtrzymuje nasz kszta艂t i form臋, w jakiej aktualnie jeste艣my, przenosz膮c j膮 niejako od jednego do nast臋pnego momentu czasowego continuum. My艣l臋, 偶e pr贸bowa艂 poruszy膰 si臋, wr贸ci膰 do laboratorium, ale osi膮ga艂 jedynie to, i偶 jeszcze gwa艂towniej traci艂 w艂asn膮 esencj臋; w贸wczas zatrzyma艂 si臋, pr贸buj膮c zamiast tego dosi臋gn膮膰 Rho; wyraz jego twarzy 艣wiadczy艂 o ca艂kowitej determinacji, nasuwaj膮cej skojarzenie z dzieckiem, bez l臋ku stawiaj膮cym czo艂o tygrysowi.
Jego d艂o艅 przenikn臋艂o przez cia艂o Rho.
W tym momencie zobaczy艂em co艣 jeszcze innego, co jakby ulatywa艂o z sylwetki mojej siostry. Z g贸ry przepraszam za pr贸b臋 opisania tego; nie chodzi mi o to, by szerzy膰 w ten spos贸b jak膮艣 z艂udn膮 nadziej臋, by dowarto艣ciowywa膰 jakiekolwiek mistyczne interpretacje naszej egzystencji, poniewa偶, jak ju偶 m贸wi艂em, to, co widzia艂em mog艂o by膰 jedynie skutkiem mojej halucynacji, a nie 偶adnym obiektywnym bytem.
Zobaczy艂em jednak dwie, a potem trzy wersje mojej siostry, stoj膮ce wsp贸lnie na pomo艣cie; trzecia z nich przypomina艂a chmur臋, utrzymuj膮c膮 sw贸j nieregularny kszta艂t; chmura ta zdo艂a艂a przemie艣ci膰 si臋 w moj膮 stron臋 i dotkn膮膰 mnie sw膮 wyci膮gni臋t膮 odnog膮.
Czy wszystko z tob膮 w porz膮dku, Mike? - us艂ysza艂em, je艣li nie na w艂asne uszy, to wewn膮trz mojego m贸zgu. - Nie ruszaj si臋. Nie ruszaj si臋, prosz臋. Wygl膮dasz tak, jakby艣...
Nagle zobaczy艂em siebie z jej punktu widzenia, jakby od strony jej do艣wiadczenia, wytrawionego z jej m贸zgu i cia艂a, przechodz膮cego teraz we mnie niczym smak jej ja藕ni rozpuszczaj膮cej si臋 w superprzeka藕niku informacji.
Chmura przenikn臋艂a przeze mnie, niesiona jak膮艣 tajemnicz膮 inercj膮 o nieznanej zasadzie poprzez barierk臋 pomostu ponad pustk膮 jaskini, gdzie zacz臋艂a opada膰 w d贸艂 niczym rozumny deszcz. Czy r贸wnie偶 moim przeznaczeniem by艂o ca艂kowite znikni臋cie? Pozosta艂e obrazy Rho i Williama sta艂y si臋 teraz jedynie plamami na tle laboratorium, kt贸re tak偶e zacz臋艂o jakby parowa膰, trac膮c p艂ynne nici w艂asnej substancjalno艣ci.
Dziwne, 偶e teraz Jama, zawieraj膮ca pr贸bki miedzi - wywnioskowa艂em, i偶 to one by艂y przyczyn膮 tego wszystkiego, a w艂a艣ciwie ich nowy stan, kt贸ry og艂osi艂 Kwantowy Logik, stan zera stopni Kelvina - wydawa艂a si臋 bardziej sta艂a i stabilna ni偶 cokolwiek innego, nie licz膮c oczywi艣cie wyra藕nych szczelin na powierzchni os艂aniaj膮cej j膮 kuli.
Z powodu mojego po艂o偶enia pomi臋dzy Pompami Chaosu - powtarzam, i偶 jest to tylko moja spekulacja - wydawa艂o si臋, i偶 podlega艂em powszechnemu rozpadowi tylko w takim stopniu, w jakim by艂o to nieuniknione, podczas gdy wszystko wok贸艂 mnie stawa艂o si臋 coraz mniej materialne, mniej realne.
Pomost za艂ama艂 si臋. Ju偶 wcze艣niej rozci膮ga艂 si臋 pod moim ci臋偶arem, zupe艂nie jakbym sta艂 na warstwie gumy. Musia艂em wykona膰 gimnastyczn膮 ewolucj臋, chwytaj膮c barierk臋 obydwiema d艂o艅mi. Jednak nawet to nie powstrzyma艂o mojego pogr膮偶ania si臋. Opada艂em w kierunku znajduj膮cej si臋 pode mn膮 przechowalni g艂贸w. Pr贸bowa艂em wspi膮膰 si臋 ku g贸rze, ale stopy nie odnalaz艂y punktu oparcia.
Opadanie trwa艂o a偶 do chwili, gdy pomost i moje nogi w jaki艣 spos贸b przenikn臋艂y przez sufit dolnego pomieszczenia. Ostry, 艣widruj膮cy b贸l przeszy艂 mi nogi, zupe艂nie jakby kto艣 wbi艂 w nie ostr膮 dzid臋, docieraj膮c do bioder. Spojrzawszy w g贸r臋 w poszukiwaniu jakiego艣 uchwytu dla r膮k, jakiego艣 sposobu, by powstrzyma膰 upadek, ujrza艂em laboratorium wiruj膮ce swobodnie wok贸艂 centralnego punktu jaskini, wydzielaj膮ce z siebie mgliste opary. Rho i William stali si臋 ju偶 zupe艂nie nie widoczni.
Odnios艂em wra偶enie, 偶e otacza mnie g艂臋boki ch艂贸d, ale odczucie to szybko przygas艂o. Wok贸艂 w ciszy opada艂y ch艂odnie, przenikaj膮c przez pomieszczenie przechowalni i wznosz膮c wok贸艂 siebie powolne kaskady niebieskiego p艂ynu, kt贸ry wype艂nia艂 dno jaskini. Fale tego “p艂ynu” przela艂y si臋 nade mn膮.
Zrelacjonuj臋 teraz reszt臋 moich wra偶e艅, cho膰 wiem doskonale, 偶e nie mog膮 one by膰 niczym innym ni偶 rodzajem delirium, spowodowanego przez niezwyk艂e warunki, w kt贸rych znalaz艂 si臋 m贸j m贸zg.
Zastanawiam si臋, jak to si臋 dzieje, 偶e instynkt mo偶e nas ostrzega膰 przed sytuacjami, z kt贸rymi 偶adna ludzka istota nie mia艂a dotychczas do czynienia. Czu艂em co艣 w rodzaju pe艂nego l臋ku obrzydzenia, b臋d膮cego reakcj膮 na ow膮 fal臋 nieznanego niebieskiego p艂ynu; odraz臋 tak siln膮, 偶e moje d艂onie zmia偶d偶y艂y barierk臋 pomostu tak 艂atwo, jakby zosta艂a wykonana z cieniutkiej aluminiowej rurki. Mimo to wiedzia艂em, i偶 贸w p艂yn nie jest skroplonym gazem z ch艂odni, poniewa偶 nie czu艂em l臋ku przed zamro偶eniem.
Wyci膮gn膮艂em stopy z odra偶aj膮cego bagna i zdo艂a艂em zaczepi膰 jedn膮 z nich o wspornik, unosz膮c si臋 dzi臋ki temu mniej wi臋cej o metr w g贸r臋. Jednak nie znalaz艂em si臋 poza wzburzonym jeziorem i niebieski p艂yn zacz膮艂 przes膮cza膰 si臋 do mojego wn臋trza.
Zacz膮艂em wype艂nia膰 si臋 nie nale偶膮cymi do mnie wra偶eniami i wspomnieniami.
By艂y to wspomnienia zmar艂ych.
Koleje losu stu dziesi臋ciu martwych g艂贸w, kt贸rych wzorce intelektualne i tre艣ci pami臋ci wycieka艂y teraz poprzez przekszta艂con膮, skrystalizowan膮 czasoprzestrze艅. Informacja w nich zawarta opada艂a w g臋ste jezioro, nie sk艂adaj膮ce si臋 z materii ani z niczego, co ktokolwiek kiedykolwiek zdo艂a艂 do艣wiadczy膰 lub zidentyfikowa膰; by艂a to jakby esencja jakiego艣 ch艂odnego wywaru o nieznanej naturze.
Niekt贸re z kart ich dziej贸w nosz臋 wci膮偶 w swojej pami臋ci. Nie wiem, co lub kto jest 藕r贸d艂em tych wspomnie艅; wiem jedno: widz臋 rzeczy, s艂ysz臋 g艂osy, pami臋tam sceny, kt贸re wydarzy艂y si臋 na Ziemi, a kt贸rych w 偶aden spos贸b nie mog艂em sam do艣wiadczy膰. Nigdy nie poszukiwa艂em weryfikacji tych wspomnie艅 z tych samych powod贸w, dla kt贸rych do tej chwili nie opowiada艂em nikomu tej historii, poniewa偶 jestem niczym kielich pe艂en kroniki cudzych dziej贸w; poniewa偶 zmieni艂y one mnie samego, zast臋puj膮c pewne fragmenty w艂asnych wspomnie艅, kt贸re straci艂em w ci膮gu pierwszych kilku chwil dzia艂ania Ciszy na m贸j umys艂; dlatego, 偶e za 偶adn膮 cen臋 nie chc臋 dopu艣ci膰 do siebie tej my艣li, jedynego oczywistego wyt艂umaczenia zaistnia艂ych fakt贸w.
S膮dz臋, 偶e powinienem odtworzy膰 szczeg贸lnie jedno z tych wspomnie艅, najbardziej wstrz膮saj膮ce, nawet je艣li zweryfikowanie go nie jest mo偶liwe. Jego 藕r贸d艂em musia艂 by膰 sam Kimon Thierry. Wspomnienie to ma pewien szczeg贸lny posmak, kt贸ry powoduje, i偶 przewy偶sza ono sw膮 plastyczn膮 realno艣ci przet艂umaczone przez Rho g艂osy i wspomnienia wizualne, kt贸re odtwarza艂em dla Fiony Task-Felder. S膮dz臋, 偶e w owym przera偶aj膮cym jeziorze, kt贸re mnie w贸wczas ogarn臋艂o, przenikn臋艂y we mnie ostatnie my艣li Thierry'ego, wype艂niaj膮ce jego umys艂 w chwili 艣mierci. Nienawidz臋 tego wspomnienia; nienawidz臋 tak偶e Thierry'ego.
Czym innym jest przypuszcza膰, a nawet g艂臋boko wierzy膰, 偶e w ludziach istnieje dwulicowo艣膰, z艂a wola i chciwo艣膰 - 偶e istnieje w nich z艂o - czym innym za艣 wiedzie膰 to z ca艂膮 pewno艣ci膮. Jest to rodzaj wiedzy, z kt贸rym 偶adna ludzka istota nie chcia艂aby mie膰 do czynienia.
Ostatnie my艣li Kimona Thierry'ego nie dotyczy艂y oczekuj膮cej go wspania艂ej podr贸偶y, zwi膮zanej z transformacj膮 w jak膮艣 wy偶sz膮 istot臋. By艂 przera偶ony perspektyw膮 kary. W ostatnich chwilach przed pogr膮偶eniem si臋 w mrok niepami臋ci by艂 艣wiadomy tego, i偶 fa艂szowa艂 prawd臋, wci膮gn膮艂 setki tysi臋cy ludzi w to k艂amstwo, ograniczaj膮c przez to rozw贸j ich osobowo艣ci oraz wolno艣膰; ba艂 si臋, 偶e p贸jdzie do piek艂a, o kt贸rym uczono go w dzieci艅stwie podczas lekcji religii...
Obawia艂 si臋 mistyfikacji, ale znajduj膮cej si臋 jakby na innym poziomie, k艂amstwa stworzonego przez oszust贸w z przesz艂o艣ci w celu ukarania ich przeciwnik贸w i uzasadnienia ich w艂asnej, ma艂o znacz膮cej egzystencji.
Wspomnienie to ko艅czy si臋 nagle, co, jak s膮dz臋, zwi膮zane jest ze 艣mierci膮 Thierry'ego, zako艅czeniem wszystkich wspomnie艅 zarejestrowanych przez jego m贸zg, a tak偶e wszelkich fizycznych proces贸w w jego ciele. Od tego momentu nie ma ju偶 we mnie 偶adnych wra偶e艅 zwi膮zanych z t膮 osob膮.
Zacz膮艂em wspina膰 si臋 po wspornikach pomostu, odnajduj膮c co pomniejsze stalowe belki bardziej oddalone od Jamy, przy kt贸rej pierwotnie si臋 znajdowa艂y; mocniejsze, a mimo to z ka偶d膮 chwil膮 trac膮ce swoj膮 spoisto艣膰 i kszta艂t. Gramoli艂em si臋 po nich niczym owad w bezmy艣lnym przera偶eniu i w kompletnej ciszy. Uda艂o mi si臋 jako艣 pokona膰 dwadzie艣cia metr贸w dziel膮cych mnie od kraw臋dzi przedsionka.
Od czasu bombardowania min臋艂y najwy偶ej trzy minuty, naturalnie je艣li nasze okre艣lenia czasu mia艂y jakikolwiek sens w odniesieniu do Lodowej Komory.
Grupa ratownicza odnalaz艂a mnie czo艂gaj膮cego si臋 w pobli偶u namalowanej niegdy艣 przez Williama bia艂ej linii. Gdy pr贸bowali przej艣膰 przez w艂az laboratorium, by ratowa膰 pozosta艂ych, powiedzia艂em im, by tego nie robili; widzieli stan, w jakim si臋 znajdowa艂em, nie musia艂em wi臋c im tego d艂ugo t艂umaczy膰.
Okaza艂o si臋, 偶e straci艂em p贸艂centymetrow膮 warstw臋 sk贸ry wok贸艂 ca艂ego cia艂a od szyi w d贸艂 i wszystkie w艂osy, zupe艂nie jakbym zosta艂 spryskany p艂ynnym, superch艂odnym gazem.
Sp臋dzi艂em dwa miesi膮ce le偶膮c w sztucznie podtrzymywanym 艣nie w Szpitalu Miejskim Kosmoportu Jin, pogr膮偶ony w leczniczym p艂ynie. Kom贸rki mojej sk贸ry, mi臋艣ni i ko艣ci przemieszcza艂y si臋 pod kontrol膮 chirurgicznych mikronarz臋dzi, tkaj膮cych jakby powierzchnie mojego cia艂a. Pod koniec czasu przeznaczonego na leczenie obudzi艂em si臋 wpatrzony we w艂asne wn臋trze - nie z powodu cho膰by cienia strachu, poniewa偶 straci艂em wszelk膮 wra偶liwo艣膰 emocjonaln膮 - ale dlatego, i偶 czu艂em, 偶e jestem wci膮偶 w Lodowej Komorze, unosz膮c si臋 w ohydnym niebieskim jeziorze. Przes膮cza艂em si臋 poprzez sferyczn膮 przestrze艅 Komory Lodowej niczym woda przez wysch艂膮 g膮bk臋, wolno i spokojnie rozpuszczaj膮c si臋 w Ciszy.
Thomas zjawi艂 si臋 w moim szpitalnym pokoju, gdy ju偶 u艣wiadamia艂em sobie nieco ja艣niej, kim jestem i gdzie si臋 znajduj臋. Usiad艂 przy chroni膮cej mnie “ko艂ysce” i u艣miechn膮艂 si臋 niczym martwy cz艂owiek o szklistych oczach i bladej sk贸rze.
- Nie uda艂o mi si臋 zbytnio, Mike - powiedzia艂.
- Nam te偶 si臋 zbytnio nie uda艂o - potwierdzi艂em chrapliwym szeptem, najsilniejszym, na jaki mog艂em si臋 zdoby膰. Czu艂em si臋 tak, jakby moje cia艂o otacza艂y lodowe kostki. Wisz膮ce nade mn膮 czarne sklepienie wydawa艂o si臋 wysysa膰 substancj臋 mojego cia艂a i m贸zgu na zewn膮trz, w otwart膮 przestrze艅.
- Tylko ty wydosta艂e艣 si臋 stamt膮d - powiedzia艂 Thomas. - William i Rho zgin臋li.
Przypuszcza艂em, 偶e tak si臋 sta艂o. Mimo to potwierdzenie sprawi艂o mi b贸l.
Thomas spojrza艂 w d贸艂, na moj膮 “ko艂ysk臋” i powi贸d艂 gruzo艂owat膮, blad膮 d艂oni膮 po kraw臋dzi konstrukcji, na kt贸rej by艂a zawieszona.
- Wyzdrowiejesz ca艂kiem, Mike. Powiedzie ci si臋 lepiej ni偶 mnie. Zrezygnowa艂em z funkcji dyrektora.
Wzrok Thomasa napotka艂 m贸j i na jego ustach pojawi艂 si臋 przelotny p贸艂u艣miech pe艂en autoironii.
- Sztuka polityki jest sztuk膮 unikania katastrof, radzenia sobie z trudnymi sytuacjami dla dobra wszystkich, nawet naszych wrog贸w i to niezale偶nie od tego, czy zdaj膮 sobie z tego spraw臋, co jest dla nich dobre. Czy nie tak, Mike?
- Tak - wychrypia艂em.
- Mike, to, co poleci艂em ci zrobi膰...
- Zrobi艂em to - przerwa艂em mu.
Przyzna艂 mi chocia偶 tyle, 偶e wspania艂omy艣lnie potwierdzi艂 m贸j wsp贸艂udzia艂 w tym, co si臋 zdarzy艂o. Nic poza tym.
- Wiadomo艣膰 rozesz艂a si臋, Mike. Naprawd臋 uda艂o nam si臋 trafi膰 ich w czu艂y punkt i to w wi臋kszym stopniu, ni偶 im si臋 wydaje, poniewa偶 oni zranili te偶 siebie samych.
- Kto zrzuci艂 na nas bomby?
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 przecz膮co.
- To nie ma znaczenia. Nie ma 偶adnych dowod贸w, nikt nie zosta艂 aresztowany ani skazany.
- Czy nikt nie widzia艂 sprawc贸w?
- Pierwsza bomba zniszczy艂a nasze stanowiska wartownicze po艂o偶one najbli偶ej powierzchni. Nikt niczego nie zobaczy艂. S膮dzimy, 偶e to by艂 prom przystosowany do lot贸w na ma艂ych wysoko艣ciach. Do czasu, gdy zdo艂ali艣my wys艂a膰 za nim grup臋 poszukiwawcz膮, musia艂 by膰 ju偶 setki kilometr贸w od Lodowej Komory.
- 呕adnych aresztowa艅... a co z przewodnicz膮c膮? Kto odp艂aci jej pi臋knym za nadobne?
- Nie wiemy, czy to by艂 jej rozkaz, Mike. Poza tym my dwaj naprawd臋 j膮 za艂atwili艣my. Nie jest ju偶 przewodnicz膮c膮.
- Z艂o偶y艂a rezygnacj臋?
Thomas zn贸w zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.
- Cztery dni po bombardowaniu Fiona wysz艂a na zewn膮trz przez 艣luz臋 powietrzn膮. Nie za艂o偶y艂a skafandra. - Potar艂 wierzch d艂oni palcami drugiej. - My艣l臋, 偶e ja jestem za to odpowiedzialny.
- Nie tylko ty - powiedzia艂em.
- W porz膮dku - odpar艂. To by艂o wszystko, co od niego us艂ysza艂em. Zostawi艂 mnie zatopionego w my艣lach. I zn贸w, jak tyle razy przedtem, zacz膮艂em powtarza膰 w duchu:
Williamowi i Rho nie uda艂o si臋 uciec.
Tylko ja pami臋tam straszliwe jezioro.
Nie wiem, czy ci dwoje s膮 martwi, czy po prostu rozpu艣cili si臋 w Lodowej Komorze wype艂nionej hiperprzestrzeni膮, czy te偶 unosz膮 si臋 w niepoj臋tym jeziorze lub odbijaj膮 si臋 niczym echo od po艂o偶onych wy偶ej 艣cian jaskini. Nie wiem te偶, czy g艂owy s膮 w jakim艣 stopniu mniej martwe, ni偶 by艂y przedtem.
Istnia艂 jeszcze problem odpowiedzialno艣ci.
W swoim czasie przes艂uchiwano mnie a偶 do granic wytrzyma艂o艣ci, wci膮偶 nie przedstawiaj膮c nikomu 偶adnych oskar偶e艅. Podejrzenie, i偶 sprawcy bombardowania dzia艂ali na rozkaz pochodz膮cy z Ziemi, je艣li nie na rozkaz samej Fiony Task-Felder, nigdy nie zosta艂o przedstawione jako formalny zarzut. Zjednoczone Mnogo艣ci pragn臋艂y wr贸ci膰 do normalnego 偶ycia, zapomnie膰 o odra偶aj膮cej anomalii, kt贸ra je przerwa艂a.
Jednak Thomas mia艂 racj臋. Historia tego, co si臋 zdarzy艂o, zacz臋艂a zatacza膰 coraz szersze kr臋gi, staj膮c si臋 legend膮. Opowiadano o Thierrym, kt贸ry zgodzi艂 si臋 dobrowolnie na w艂asn膮 dekapitacj臋 i zamro偶enie, co by艂o oczywistym odst臋pstwem od zasad ustanowionej przez niego wiary. Wywo艂a艂o to gwa艂town膮 niech臋膰 jego zwolennik贸w do powrotu ich mistrza z za艣wiat贸w pod jak膮kolwiek postaci膮.
W ci膮gu kolejnych dziesi臋cioleci ta w艂a艣nie legenda uderzy艂a w 艢wi膮tyni臋 Logolog贸w silniej, ni偶 spowodowa艂aby to jakakolwiek sprawa s膮dowa, nawet zako艅czona wyrokiem skazuj膮cym. Bowiem 偶adna obiektywna prawda nie dzia艂a tak silnie jak legenda. Nawet mistrzowska polityka, ani wielka liczba k艂amstw nie s膮 w stanie przeciwstawi膰 si臋 legendzie.
Przed dwudziestoma laty Task-Felderowie przestali by膰 Zjednoczon膮 Mnogo艣ci膮 Logolog贸w. Wi臋kszo艣膰 cz艂onk贸w tej Mnogo艣ci g艂osowa艂a za otwarciem jej dla nowych ksi臋偶ycowych osadnik贸w, niezale偶nie od ich wyznania; zwi膮zki Task-Felder贸w z Ziemi膮 zosta艂y przerwane.
W tym czasie ja ca艂kowicie wyzdrowia艂em, przyby艂o mi lat, trudzi艂em si臋, by wprowadzi膰 ksi臋偶ycow膮 polityk臋 na w艂a艣ciwe tory, o偶eni艂em si臋 i wspar艂em rodzin臋 Sandoval, dodaj膮c jej nowych cz艂onk贸w - swoje dzieci. S膮dz臋, 偶e nale偶ycie wype艂ni艂em obowi膮zki wobec swej Mnogo艣ci oraz Ksi臋偶yca i nie mam powod贸w, by si臋 wstydzi膰. Obserwowa艂em jak zmienia si臋 polityka i konstytucja Ksi臋偶yca, osi膮gaj膮c tak膮 form臋, zgodnie z kt贸r膮 mo偶na 偶y膰, to znaczy dla nikogo nie idealn膮, ale mo偶liw膮 do zaakceptowania przez wszystkich, a przy tym wystarczaj膮co siln膮, by wesprze膰 nas w czasach kryzysu.
A偶 do chwili sporz膮dzenia niniejszego zapisu nigdy nikomu nie opowiada艂em ca艂ej prawdy o tym, co wiem i czego sam do艣wiadczy艂em w tych strasznych czasach.
By膰 mo偶e wspomnienie o czasie, kt贸ry sp臋dzi艂em w Ciszy, jest wy艂膮cznie moim wewn臋trznym k艂amstwem, moim dziwnym, prywatnym odwetem, kt贸ry przy艣ni艂 mi si臋 w chwilach niebezpiecze艅stwa i b贸lu.
Wci膮偶 brakuje mi Rho i Williama. Gdy pisa艂em te s艂owa, t臋skni艂em za nimi tak silnie, 偶e musia艂em odk艂ada膰 na bok swoj膮 tabliczk臋 szyfrow膮 i powraca膰 do niej dopiero wtedy, gdy min膮艂 czas wype艂niony smutkiem. 呕al bowiem nie ma ko艅ca; mo偶e zosta膰 jedynie otorbiony przez czas niczym obce cia艂o, zarodek per艂y w muszli skorupiaka.
Nikomu nie uda艂o si臋 powt贸rzy膰 sukcesu Williama, co doprowadzi艂o mnie do przekonania, 偶e gdyby nie bombardowanie, najprawdopodobniej jego eksperyment r贸wnie偶 zako艅czy艂by si臋 niepowodzeniem. Jakie艣 tajemnicze po艂膮czenie b艂yskotliwo艣ci Williama, powierzenie pieczy nad eksperymentem przewrotnemu Kwantowemu Logikowi, oraz niespodziewanej awarii urz膮dze艅 doprowadzi艂o do tego “sukcesu”, je艣li rezultat eksperymentu mo偶na w og贸le tak okre艣li膰.
Od czasu do czasu powracam do ca艂kowicie ju偶 zablokowanego wej艣cia do Lodowej Komory. Zanim zacz膮艂em prowadzi膰 ten zapis, uda艂em si臋 tam, mijaj膮c sta艂e punkty wartownicze, a tak偶e pojedynczego stra偶nika cz艂owieka: m艂od膮 dziewczyn臋, kt贸ra urodzi艂a si臋 ju偶 po opisanych przeze mnie wydarzeniach. Jako dyrektor Mnogo艣ci Sandoval, a r贸wnocze艣nie uczestnik tych wydarze艅, mam zezwolenie na swobodny wst臋p do przedsionka jaskini.
Teren za bia艂膮 lini膮 wype艂niony jest zepsutym i porzuconym sprz臋tem, kt贸ry pozosta艂 po dziesi膮tkach podejmowanych bezowocnych bada艅. Przyby艂em tam, by si臋 modli膰, pogr膮偶y膰 w swej prywatnej zdradzie racjonalizmu, by 偶ywi膰 irracjonaln膮 nadziej臋, i偶 moje s艂owa s膮 w stanie dotrze膰 do przetransformowanej mieszaniny materii i informacji znajduj膮cej si臋 poni偶ej.
Przyby艂em tam, pr贸buj膮c rozgrzeszy膰 si臋 z poczucia, i偶 zawini艂em wobec Fiony Task-Felder, podobnie jak Thierry zawini艂 wobec tak wielu... nie potrafi臋 sensownie tego wyt艂umaczy膰.
Nikt te偶 tego nie zrozumie, nawet ja sam, ale gdy umr臋, chcia艂bym, by moje cia艂o zosta艂o z艂o偶one w Komorze razem z moj膮 siostr膮, z Williamem i, przebacz mi, Bo偶e, nawet z Thierrym, Robertem, Emili膮 oraz ca艂膮 reszt膮 g艂贸w...
W absolutnej Ciszy.
1 Regolit - zbi贸r lu藕nych cz膮stek mineralnych, pokrywaj膮cych sta艂y pok艂ad skalny (przyp. t艂um.)
2 Tranquil - chodzi o baz臋 umiejscowion膮 na Morzu Spokoju - Mare Tranquilitatis (przyp. t艂um.)
3 Klatka Faradaya - os艂ona elektrostatyczna w postaci g臋stej siatki metalowej, chroni膮ca urz膮dzenia przed zewn臋trznymi polami elektrostatycznymi i magnetycznymi (przyp. t艂um.)
4 Z艂膮cze logiczne - uk艂ad do przetwarzania informacji za pomoc膮 sygna艂贸w dwuwarto艣ciowych (przyp. t艂um.)
5 Nanosekunda - 10-6 sekundy (przyp. t艂um.)
6 Logika post-boole'owska - logika pos艂uguj膮ca si臋 inn膮 liczb膮 warto艣ci ni偶 dwie; George Boole, tw贸rca nowoczesnej logiki matematycznej, potraktowa艂 logik臋 formaln膮 jako przyk艂ad algebry dwuelementowej.
7 Pojemnik Dewara - naczynie o podw贸jnych, posrebrzanych od wewn膮trz 艣ciankach, spomi臋dzy kt贸rych wypompowano powietrze (przyp. t艂um.).
8 Io - jeden z czterech najwi臋kszych satelit贸w planety Jowisz o najmniejszym spo艣r贸d nich promieniu orbity (odleg艂o艣膰 od planety - 422 tys. km.) (przyp. t艂um.).
9 Lokis - demon zniszczenia i 艣mierci z mitologii germa艅skiej; w贸dz demon贸w podczas ich walki z bogami, nazwanej przez Wagnera “Zmierzchem bog贸w” (Ragnor枚g) (przyp. t艂um.).
10 Spin - w艂asny moment p臋du mikrocz膮steczki, nie zwi膮zany z jej post臋powym ruchem w przestrzeni (przyp. t艂um.).
11 Autorowi chodzi tu o temperatur臋 poni偶ej zera absolutnego (zero stopni Kelvina). Zgodnie z III zasad膮 termodynamiki zero absolutne wyznacza najni偶sz膮 mo偶liw膮 temperatur臋, odpowiadaj膮c膮 zerowej energii cz膮steczek (przyp. t艂um.).
??
??
??
??