autostopem przez galaktyke 璦ms


0x01 graphic

0x01 graphic

Autor - Douglas Adams
Tytu艂 - Autostopem przez galaktyk臋
T艂umaczenie - A. Banaszak
Opracowanie - Tomasz Kobus

0x01 graphic

Dla Jonny Brock i Clare Gorst
wszystkich innych Arlingtonian za herbat臋, sympati臋 i sof臋

Daleko, daleko, na nie obj臋tych mapami peryferiach niemodnego kra艅ca Zachodniego Ramienia Spiralnego Galaktyki, znajduje si臋 ma艂e, niepozorne, 偶贸艂te s艂o艅ce. W odleg艂o艣ci jakich艣 dziewi臋膰dziesi臋ciu dw贸ch milion贸w mil okr膮偶a je kompletnie nic nie znacz膮ca, male艅ka, zielono-b艂臋kitna planeta, na kt贸rej pochodz膮ce od ma艂py formy 偶ycia s膮 tak niewiarygodnie prymitywne, 偶e wci膮偶 jeszcze uwa偶aj膮 zegarki elektroniczne za ca艂kiem sprytny pomys艂.
Planeta ta ma - a raczej mia艂a - pewien problem polegaj膮cy na tym, 偶e wi臋kszo艣膰 mieszkaj膮cych na niej ludzi by艂a przez wi臋kszo艣膰 czasu nieszcz臋艣liwa. Proponowano wiele rozwi膮za艅 tego problemu, lecz prawie ka偶de z nich opiera艂o si臋 g艂贸wnie na ruchach ma艂ych, zielonych papierk贸w, co jest dosy膰 dziwne, bo w ko艅cu to nie ma艂e, zielone papierki by艂y nieszcz臋艣liwe.

I tak problem pozosta艂; mn贸stwo ludzi by艂o wrednych, ale wi臋kszo艣膰 przygn臋bionych. Nawet ci z zegarkami elektronicznymi.
Wielu 偶ywi艂o coraz mocniejsze przekonanie, 偶e wszyscy pope艂nili wielki b艂膮d, schodz膮c z drzew. Niekt贸rzy twierdzili, 偶e nawet drzewa byty z艂ym posuni臋ciem i 偶e nigdy nie nale偶a艂o opuszcza膰 w og贸le ocean贸w.
I oto nagle pewnego czwartku prawie dwa tysi膮ce lat po tym, jak pewien cz艂owiek zosta艂 przybity gwo藕dziami do drzewa za to, 偶e m贸wi艂, jak to by艂oby 艣wietnie by膰 dla odmiany mi艂ymi dla siebie nawzajem, pewna dziewczyna siedz膮ca samotnie w ma艂ej kawiarni w Hickmansworth nagle zrozumia艂a, co przez ca艂y czas sz艂o 藕le i wiedzia艂a ju偶, jak mo偶na sprawi膰, aby 艣wiat sta艂 si臋 dobrym i szcz臋艣liwym miejscem. Tym razem wszystko by si臋 zgadza艂o, wszystko by zadzia艂a艂o i nikt nie zosta艂by do niczego przybity.
Jednak偶e, niestety, zanim zd膮偶y艂a dotrze膰 do telefonu i powiedzie膰 o tym komukolwiek, zdarzy艂a si臋 kompletnie idiotyczna katastrofa i idea zosta艂a stracona na zawsze.
Nie jest to historia tej dziewczyny.
Ale jest to historia owej komplefiie idiotycznej katastrofy i niekt贸rych jej konsekwencji.
Jest to r贸wnie偶 historia pewnej ksi膮偶ki: przewodnika "Autostopem przez Galaktyk臋". Nie by艂a to jednak ziemska ksi膮偶ka; nigdy nie wydano jej na Ziemi i do czasu owej strasznej katastrofy nie s艂ysza艂 o niej 偶aden Ziemianin.
Niemniej jednak jest to ksi膮偶ka ze wszech miar godna uwagi.
W rzeczywisto艣ci by艂a ona prawdopodobnie najbardziej godna uwagi ze wszystkich ksi膮偶ek, jakie kiedykolwiek wyda艂y wielkie korporacje wydawnicze w Ursa Minor - o kt贸rych tak偶e nigdy nie s艂ysza艂 偶aden Ziemianin.
Jest to nie tylko ze wszech miar godna uwagi ksi膮偶ka, ale r贸wnie偶 wielki bestseller - bardziej popularny ni偶 "Gwiezdny poradnik domowy", lepiej sprzedaj膮cy si臋 ni偶 "Nast臋pne pi臋膰dziesi膮t trzy rzeczy, jakie mo偶ecie robi膰 w zerowej grawitacji" i bardziej kontrowersyjny ni偶 s艂ynna trylogia filozoficzna Odona Colluphida: "Gdzie B贸g pope艂ni艂 b艂膮d?", "Kilka innych najwi臋kszych b艂臋d贸w Boga" i "Kim jest w艂a艣ciwie ten ca艂y B贸g?"
W wielu bardziej zrelaksowanych cywilizacjach Zewn臋trznej Wschodniej Kraw臋dzi Galaktyki przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋" zast膮pi艂 ju偶 wielka "Encyklopedi臋 Galactica" jako standardowa skarbnica wszelakiej wiedzy i m膮dro艣ci. Bo chocia偶 zawiera on wiele przeocze艅 i fragment贸w apokryficznych lub co najmniej zawrotnie nie艣cis艂ych, ma jednak przewag臋 nad starszymi i bardziej prozaicznymi dzie艂ami pod dwoma wa偶nymi wzgl臋dami: po pierwsze, jest troch臋 ta艅szy; po drugie, ma na ok艂adce napis "Bez paniki", wydrukowany du偶ymi, sympatycznymi literami.
Lecz historia owego okropnego i g艂upiego czwartku, historia jego niezwyk艂ych nast臋pstw oraz tego, jak konsekwencje te s膮 nierozerwalnie zwi膮zane z owi ze wszech miar godn膮 uwagi ksi膮偶k膮, zaczyna si臋 bardzo prosto.
Zaczyna si臋 od domu.

ROZDZIA艁 1

Dom sta艂 na niewielkim wzniesieniu, na samym skraju wsi. Byt to samotny budynek g贸ruj膮cy ponad szerokim pasem ziem uprawnych West Country. Nie by艂o w nim nic szczeg贸lnego. Oko艂o trzydziestoletni, zbudowany z ceg艂y, kwadratowy i przysadzisty. Od frontu mia艂 cztery okna, kt贸rych rozmiary i proporcje by艂y raczej niezbyt przyjemne dla oka.
Jedyn膮 osob膮, dla kt贸rej dom ten mimo wszystko mia艂 w sobie co艣 szczeg贸lnego, by艂 Artur Dent, ale tylko dlatego, i偶 przypadkiem by艂 jego w艂a艣cicielem. Mieszka艂 w nim od trzech lat, odk膮d wyprowadzi艂 si臋 z Londynu, kt贸ry 藕le wp艂ywa艂 na stan jego nerw贸w. Artur Dent r贸wnie偶 mia艂 oko艂o trzydziestki, by艂 wysoki, ciemnow艂osy i nigdy nie czu艂 si臋 naprawd臋 swobodnie. Najbardziej denerwowa艂o go to, 偶e ludzie zawsze pytali, dlaczego jest taki zdenerwowany. Pracowa艂 w miejscowej rozg艂o艣ni radiowej i ci膮gle powtarza艂 swoim znajomym, 偶e jest to znacznie bardziej interesuj膮ce ni偶 mog艂oby im si臋 wydawa膰. I rzeczywi艣cie tak by艂o. Wi臋kszo艣膰 jego znajomych pracowa艂a w reklamie.
Ca艂膮 noc ze 艣rody na czwartek la艂 deszcz i droga zmieni艂a si臋 w jedno wielkie bajoro. Teraz s艂o艅ce czysto i jasno 艣wieci艂o na dom Artura Denta, 艣wieci艂o - jak si臋 mia艂o okaza膰 - po raz ostatni.
Do Artura nie dotar艂o jeszcze ca艂kowicie, 偶e miejscowa rada zamierza艂a zburzy膰 jego dom i zbudowa膰 w tym miejscu autostrad臋.
W czwartek o 贸smej rano Artur nie czu艂 si臋 zbyt dobrze. Obudzi艂 si臋 z wysi艂kiem, wsta艂 i niemrawo przespacerowa艂 si臋 po pokoju. Otworzy艂 okno, zobaczy艂 buldo偶er i powl贸k艂 si臋 do 艂azienki.
- Pasta na szczotk臋... dobrze. A teraz umy膰 z臋by. Lusterko do golenia wycelowane w sufit przez chwil臋 pokazywa艂o odbicie drugiego buldo偶era za oknem 艂azienki. Potem - gdy ustawi艂 je w艂a艣ciwie zarost Artura. Zgoli艂 go, op艂uka艂 twarz, wytar艂 i pocz艂apa艂 do kuchni, 偶eby znale藕膰 co艣 do zjedzenia. Czajnik, gwizdek, lod贸wka, mleko, kawa. Ziewn膮艂. S艂owo "buldo偶er" b艂膮dzi艂o po jego g艂owie, szukaj膮c jakiego艣 skojarzenia. Maszyna za oknem kuchni nale偶a艂a do ca艂kiem sporych. Gapi艂 si臋 na ni膮.
呕贸艂ty, pomy艣la艂 i powl贸k艂 si臋 z powrotem do sypialni.
Przechodz膮c obok 艂azienki przystan膮艂. Wypi艂 szklank臋 wody, a po chwili jeszcze jedn膮. Zacz膮艂 podejrzewa膰, 偶e ma kaca. Dlaczego ma kaca? Czy偶by poprzedniego dnia pi艂? Przypuszcza艂, 偶e pewnie tak. W lusterku mign膮艂 mu jaki艣 obraz.
呕贸艂ty, pomy艣la艂 znowu i ruszy艂 do sypialni. Stan膮艂 i zastanawia艂 si臋. Pub, pomy艣la艂. O cholera, Pub!
Przypomnia艂 sobie niejasno, 偶e by艂 z艂y. Z艂y z powodu czego艣, co wydawa艂o mu si臋 wa偶ne. M贸wi艂 o tym innym ludziom. Przypuszcza艂 nawet, 偶e dosy膰 drobiazgowo. Jedyne wyra藕ne wspomnienie z tego wieczoru to dziwny wyraz ich twarzy. Co艣 na temat nowej autostrady - o czym w艂a艣nie si臋 dowiedzia艂, a co by艂o w planach od miesi臋cy, tylko 偶e nikt jako艣 o tym nie m贸wi艂. Idiotyczne. Wypi艂 艂yk wody.
Samo si臋 jako艣 za艂atwi, doszed艂 do wniosku. Komu potrzebna jest autostrada? Rada nie ma nic do gadania. Samo si臋 za艂atwi.
Niemniej jednak przyprawi艂o go to o potwornego kaca. Spojrza艂 na siebie w lusterku szafy. Wystawi艂 j臋zyk.
呕贸艂ty, pomy艣la艂. S艂owo "偶贸艂ty" b艂膮dzi艂o po jego g艂owie, szukaj膮c jakiego艣 skojarzenia.
Pi臋tna艣cie sekund p贸藕niej by艂 na zewn膮trz i le偶a艂 przed du偶ym, 偶贸艂tym buldo偶erem, kt贸ry posuwa艂 si臋 w jego stron臋 po ogrodowej 艣cie偶ce.
Pan L. Prosser by艂, jak to m贸wi膮, tylko cz艂owiekiem. Innymi s艂owy, by艂 opart膮 na w臋glu dwuno偶n膮 form膮 偶ycia pochodz膮c膮 od ma艂py. Dok艂adniej - mia艂 oko艂o czterdziestki, by艂 gruby, wredny i pracowa艂 dla miejscowej rady. Chocia偶 mo偶e to wydawa膰 si臋 osobliwe, by艂 tak偶e w linii prostej m臋skim potomkiem D偶yngis-chana, z czego nie zdawa艂 sobie sprawy. Niemniej jednak po艣rednie pokolenia i wymieszanie ras tak poprzestawia艂y jego geny, 偶e nie posiada艂 偶adnych dostrzegalnych cech mongoloidalnych. Jedyn膮 pozosta艂o艣ci膮 po wielkich przodkach by艂a u pana L. Prossera jego wyra藕na oty艂o艣膰 oraz s艂abo艣膰 do ma艂ych,
futrzanych kapelusik贸w. Nie by艂o w nim nic z wielkiego wojownika; w gruncie rzeczy by艂 ma艂ym, nerwowym i zaniepokojonym cz艂owieczkiem.
Tego dnia by艂 szczeg贸lnie zaniepokojony, poniewa偶 wyra藕nie co艣 by艂o nie w porz膮dku z jego zadaniem polegaj膮cym na dopilnowaniu, aby dom Artura Denta zosta艂 usuni臋ty z drogi przed zachodem s艂o艅ca.
- Niech pan da spok贸j, panie Dent - powiedzia艂. - Przecie偶 pan wie, 偶e z nami pan nie wygra. Nie b臋dzie pan le偶a艂 przed buldo偶erem bez ko艅ca.
Spr贸bowa艂 zmusi膰 swoje oczy do miotania b艂yskawic, ale nic z tego nie wysz艂o. Artur u艂o偶y艂 si臋 w b艂ocie i chlapn膮艂 na niego.
- To taka gra - powiedzia艂. - Zobaczymy, kto pierwszy zardzewieje.
- S膮dz臋, 偶e musi si臋 pan z tym pogodzi膰 - podj膮艂 pan Prosser, chwytaj膮c sw贸j futrzany kapelusik i obracaj膮c go na g艂owie. - Ta autostrada ma by膰 zbudowana i b臋dzie zbudowana!
- Pierwsze s艂ysz臋 - odpar艂 Artur. - Dlaczego ma by膰 zbudowana?
Prosser pogrozi艂 mu palcem raz i drugi.
- Co chce pan przez to powiedzie膰, dlaczego ma by膰 zbudowana? - zapyta艂. - To autostrada, a autostrady trzeba budowa膰.
Autostrady to takie urz膮dzenia, kt贸re pozwalaj膮 ludziom przemieszcza膰 si臋 bardzo szybko z punktu A do punktu B, podczas gdy inni ludzie przemieszczaj膮 si臋 bardzo szybko z punktu B do punktu A. Natomiast ludzie mieszkaj膮cy w punkcie C, kt贸ry jest dok艂adnie po艣rodku, maj膮 sk艂onno艣膰 do zastanawiania si臋: co takiego wspania艂ego jest w punkcie A, 偶e tylu ludzi z punktu B chce si臋 tam jak najpr臋dzej dosta膰 i co jest takiego wspania艂ego w punkcie B, 偶e tylu ludzi z punktu A chce si臋 jak najszybciej dosta膰 do punktu B? Ci z punktu C chcieliby, 偶eby ludzie zdecydowali si臋 raz na zawsze, gdzie, do cholery, chc膮 by膰.
Pan Prosser tymczasem chcia艂 by膰 w punkcie D. Punkt D nie le偶a艂 w 偶adnym szczeg贸lnym miejscu. By艂 to po prostu jakikolwiek dogodny punkt le偶膮cy bardzo daleko od punkt贸w A, B i C. Mia艂by tam 艂adny domek z toporami nad drzwiami i sp臋dza艂by dowoln膮 ilo艣膰 czasu w punkcie E, kt贸ry by艂by najbli偶szym pubem. Jego 偶ona chcia艂a oczywi艣cie pn膮ce r贸偶e, ale on wola艂 topory. Nie wiedzia艂 dlaczego; po prostu je lubi艂.
Prosser poczu艂 na twarzy pal膮ce wypieki pod wp艂ywem szyderczych u艣mieszk贸w operator贸w buldo偶er贸w. Przeni贸s艂 ci臋偶ar cia艂a z jednej nogi na drug膮, ale na obu by艂o mu r贸wnie niewygodnie. Najwyra藕niej kto艣 tu by艂 przera偶aj膮co niekompetentny i pan Prosser pok艂ada艂 w Bogu nadziej臋, 偶e to nie on.
- Wie pan, w odpowiednim czasie mia艂 pan pe艂ne prawo odwo艂a膰 si臋 od tej decyzji - odezwa艂 si臋.
- W odpowiednim czasie?! - wrzasn膮艂 Artur. W odpowiednim czasie?! Po raz pierwszy dowiedzia艂em si臋 o tym wczoraj, kiedy do mojego domu przyszed艂 robotnik! Zapyta艂em go, czy przyszed艂 umy膰 okna, a on odpowiedzia艂, 偶e nie, 偶e przyszed艂 zburzy膰 m贸j dom. Oczywi艣cie nie powiedzia艂 mi tego od razu. O nie! Najpierw przetar艂 par臋 okien i za偶膮da艂 pi膮taka. Dopiero wtedy mi o tym powiedzia艂.
- Ale偶 panie Dent, plany by艂y do wgl膮du w miejscowym biurze planowania przez ostatnie dziewi臋膰 miesi臋cy.
- O tak, wczoraj po po艂udniu, jak tylko si臋 o tym dowiedzia艂em, natychmiast poszed艂em je obejrze膰. Nie zada艂 pan sobie szczeg贸lnie wiele trudu, 偶eby zwr贸ci膰 na nie czyj膮艣 uwag臋, prawda? Na przyk艂ad 偶eby komu艣 o nich powiedzie膰.
- Ale偶 plany by艂y na wystawie...
- Na wystawie? Aby je znale藕膰, musia艂em ostatecznie zej艣膰 do piwnicy!
- To w艂a艣nie dzia艂 wystaw. - Z latark膮!
- C贸偶, pewnie zabrak艂o pr膮du. - Schod贸w te偶.
- Ale w ko艅cu znalaz艂 pan te plany, prawda? - O tak! - warkn膮艂 Artur. - W ko艅cu je znalaz艂em. By艂y na wystawie, na dnie zamkni臋tej na klucz szafki, kt贸r膮 wepchni臋to do nieczynnej ubikacji z napisem na drzwiach: Uwaga, z艂y lampart!
Nad ich g艂owami przep艂yn臋艂a chmura. Rzuci艂a cie艅 na Artura Denta le偶膮cego w zimnym b艂ocie i podpieraj膮cego si臋 艂okciem. Chmura rzuci艂a cie艅 na dom Artura Denta. Pan Prosser zmarszczy艂 na ten widok brwi.
- Nie powiem, 偶eby to by艂 szczeg贸lnie 艂adny dom - zauwa偶y艂.
- Trudno. Tak si臋 sk艂ada, 偶e mnie si臋 podoba. - Autostrada te偶 si臋 panu spodoba.
- Niech si臋 pan zamknie - powiedzia艂 Artur Dent. - Niech si臋 pan zamknie i zabiera st膮d!

I we藕mie ze sob膮 tg cholern膮 autostrad臋. Nie ma pan prawa podnie艣膰 na mnie palca i dobrze pan o tym wie!
Usta Prossera otworzy艂y si臋 i zamkn臋艂y kilka razy, podczas gdy jego umys艂 wype艂niony by艂 przez chwil臋 niewyt艂umaczaln膮, aczkolwiek niezwykle poci膮gaj膮c膮 wizj膮 domu Artura Denta ogarni臋tego przez p艂omienie, a samego Artura wybiegaj膮cego z krzykiem z p艂on膮cej ruiny, z co najmniej trzema solidnymi w艂贸czniami stercz膮cymi w plecach. Pana Prossera cz臋sto nawiedza艂y podobne wizje, wprawiaj膮c go w takich chwilach w silne zdenerwowanie. R贸wnie偶 teraz j膮ka艂 si臋 przez moment, zanim wreszcie doszed艂 do siebie.
- Panie Dent - powiedzia艂 - czy wie pan, jakiego uszczerbku dozna艂by ten buldo偶er, gdybym na przyk艂ad wpad艂 na pomys艂, aby pozwoli膰 mu przejecha膰 po panu?
- Jakiego?
- Dok艂adnie 偶adnego - poinformowa艂 go pan Prosser, zastanawiaj膮c si臋, sk膮d si臋 wzi臋艂o w jego g艂owie tysi膮c w艂ochatych, wrzeszcz膮cych na niego je藕d藕c贸w.
Dziwnym zbiegiem okoliczno艣ci stwierdzenie "dok艂adnie 偶adnego" doskonale okre艣la艂o przekonanie Artura Denta, 偶e jeden z jego najbli偶szych przyjaci贸艂 nie urodzi艂 si臋, jak twierdzi艂, w Guildford, ale na ma艂ej planecie w okolicach Betelgeuzy. Arturowi co艣 takiego nigdy w 偶yciu nie przysz艂oby do g艂owy.
Jego przyjaciel przyby艂 na Ziemi臋 jakie艣 pi臋tna艣cie lat temu i w艂o偶y艂 wiele wysi艂ku w to, aby wtopi膰 si臋 w ziemskie spo艂ecze艅stwo, z pewnym - trzeba mu
to przyzna膰 - sukcesem. Na przyk艂ad sp臋dzi艂 owe pi臋tna艣cie lat, udaj膮c bezrobotnego aktora, co by艂o wystarczaj膮co wiarygodne. Jednak przez swoj膮 niedba艂o艣膰 pope艂ni艂 pewien b艂膮d. Poniewa偶 chcia艂 zaoszcz臋dzi膰 na badaniach przygotowawczych, w 艣wietle informacji, kt贸re zebra艂, uzna艂 偶e nazwisko "Ford Prefect" b臋dzie wystarczaj膮co pospolite i nie b臋dzie si臋 zbytnio rzuca艂o w oczy.
Ford nie by艂 wysoki, a rysy jego twarzy, cho膰 uderzaj膮ce, nie by艂y specjalnie przystojne. Mia艂 sztywne, rudawe w艂osy, na skroniach zaczesane do ty艂u. Sk贸ra na jego nosie wydawa艂a si臋 troch臋 napi臋ta. By艂o w nim co艣 dziwacznego, chocia偶 trudno by艂o okre艣li膰 co. Mo偶e to, 偶e jego oczy nie mruga艂y wystarczaj膮co cz臋sto, a komu艣 kto rozmawia艂 z nim przez d艂u偶szy czas, oczy zaczyna艂y mimowolnie 艂zawi膰... Mo偶e to, 偶e u艣miecha艂 si臋 zbyt szeroko i wywiera艂 na ludziach obezw艂adniaj膮ce wra偶enie, 偶e szykuje si臋, aby skoczy膰 im do gard艂a.
Wi臋kszo艣膰 jego znajomych na Ziemi uwa偶a艂a go za osobnika ekscentrycznego - niesfornego pijaczka o pewnych osobliwych nawykach. Mia艂 na przyk艂ad w zwyczaju pojawia膰 si臋 bez zaproszenia na przyj臋ciach uniwersyteckich, gdzie upija艂 si臋, a potem wy艣miewa艂 z ka偶dego napotkanego tam astrofizyka tak d艂ugo, a偶 go wyrzucano. Czasami nachodzi艂 go dziwny, oderwany nastr贸j. Wpatrywa艂 si臋 wtedy w niebo jak zahipnotyzowany, a偶 wreszcie kto艣 go pyta艂, po co to robi. Czu艂 si臋 w takich momentach jak przy艂apany na czym艣 niew艂a艣ciwym, jednak po chwili rozlu藕nia艂 si臋 i u艣miecha艂 szeroko:

- Szukam po prostu lataj膮cych talerzy - odpowiada艂 偶artem, a wszyscy wybuchali 艣miechem i pytali, jakich. - Zielonych - m贸wi艂 z szyderczym wyrazem twarzy i wybucha艂 dzikim 艣miechem. Potem p臋dzi艂 nagle do najbli偶szego baru i wypija艂 niesamowite ilo艣ci alkoholu.
Wieczory tego rodzaju zwykle ko艅czy艂y si臋 藕le. Zalany w trupa Ford zaci膮ga艂 w k膮t jak膮艣 dziewczyn臋 i t艂umaczy艂 jej be艂kotliwie, 偶e tak naprawd臋 kolor lataj膮cych talerzy nie ma a偶 tak wielkiego znaczenia. Za艣 p贸藕n膮 noc膮, zataczaj膮c si臋 po ulicach w kompletnym zamroczeniu, pyta艂 mijaj膮cych go policjant贸w, czy nie znaj膮 drogi do Betelgeuzy. Policjanci zwykle odpowiadali co艣 w rodzaju:
- Czy nie uwa偶a pan, 偶e powinien ju偶 pan i艣膰 do domu, sir?
- W艂a艣nie pr贸buj臋, ch艂opcze, w艂a艣nie pr贸buj臋 stwierdza艂 Ford nieodmiennie przy takich okazjach. Lecz tak naprawd臋, gdy wpatrywa艂 si臋 noc膮 w nie
bo, szuka艂 jakiegokolwiek lataj膮cego talerza. M贸wi艂, 偶e zielonego, poniewa偶 zielony by艂 tradycyjnym kolorem kombinezon贸w kosmicznych agent贸w handlowych Betelgeuzy.
Ford Prefect czeka艂 z desperacj膮, a偶 pojawi si臋 wreszcie jakikolwiek lataj膮cy talerz - pi臋tna艣cie lat to zbyt d艂ugi czas na utkni臋cie gdziekolwiek, a szczeg贸lnie w miejscu tak niesamowicie nudnym jak Ziemia. Pragn膮艂, 偶eby szybko pojawi艂 si臋 jaki艣 lataj膮cy talerz, poniewa偶 wiedzia艂, jak je zatrzymywa膰 i zabiera膰 si臋 na ich pok艂ad. Wiedzia艂 te偶, jak mo偶na zobaczy膰 cuda wszech艣wiata za mniej ni偶 trzydzie艣ci altairia艅skich dolar贸w dziennie.
W rzeczywisto艣ci Ford Prefect pracowa艂 jako w臋drowny badacz dla owego ze wszech miar godnego uwagi przewodnika ",Autostopem przez Galaktyk臋".
Istoty ludzkie maj膮 wielk膮 zdolno艣膰 adaptacji, tote偶 zanim nadszed艂 czas lunchu, 偶ycie w okolicy domu Artura Denta popad艂o w ustalon膮 rutyn臋. Ka偶dy gra艂 swoj膮 rol臋. Rola Artura polega艂a na le偶eniu i chlupotaniu w b艂ocie, i domaganiu si臋 od czasu do czasu spotkania z prawnikiem, z matk膮 lub z dobr膮 ksi膮偶k膮. Do roli pana Prossera nale偶a艂o sporadyczne apelowanie do Artura nowymi pogadankami z cyklu: "Dla dobra publicznego", "Marsz post臋pu" czy te偶 "Wie pan, m贸j dom te偶 pewnego dnia zosta艂 zburzony, ale nigdy do tego nie wracam", jak i rozmaitymi pochlebstwami i pogr贸偶kami. Natomiast rol膮 operator贸w by艂o siedzenie, picie kawy i zastanawianie si臋, czy da艂oby si臋 za pomoc膮 przepis贸w zwi膮zkowych skorzysta膰 finansowo na ca艂ej tej sytuacji.
Ziemia porusza艂a si臋 powoli swoim dziennym kursem. S艂o艅ce zaczyna艂o wysusza膰 b艂oto, w kt贸rym le偶a艂 Artur. Znowu przesun膮艂 si臋 po nim cie艅.
- Cze艣膰 Artur - powiedzia艂 cie艅.
Artur spojrza艂 w g贸r臋 i mru偶膮c oczy od s艂o艅ca, ze zdumieniem zobaczy艂 nad sob膮 Forda Prefecta.
- Cze艣膰 Ford. Jak leci?
- 艢wietnie - odpowiedzia艂 Ford. - S艂uchaj, czy jeste艣 zaj臋ty?
- Czy jestem zaj臋ty?! - wykrzykn膮艂 Artur. - No... mam co prawda wszystkie te buldo偶ery i inne rzeczy,

przed kt贸rymi musz臋 tu le偶e膰, bo chc膮 zburzy膰 m贸j dom, ale poza tym... Nie, nie robi臋 nic specjalnego, a co?
Na Betelgeuzie nie istnieje sarkazm, tote偶 Ford Prefect cz臋sto go nie zauwa偶a艂, je偶eli nie by艂 dostatecznie skoncentrowany. Powiedzia艂 wi臋c:
- Dobra, gdzie mogliby艣my porozmawia膰? - Co? - zapyta艂 Artur.
Na kilka sekund Ford najwyra藕niej go zignorowa艂, wpatruj膮c si臋 uparcie w niebo jak kr贸lik, kt贸ry usi艂uje zosta膰 przejechany przez samoch贸d, a potem niespodziewanie przykucn膮艂 obok Artura.
- Musimy porozmawia膰 - rzek艂 ponaglaj膮co. - 艢wietnie - odpar艂 Artur. - Rozmawiajmy. - I napi膰 si臋 - doda艂 Ford. - Musimy koniecznie porozmawia膰 i napi膰 si臋. Natychmiast. P贸jdziemy do pubu we wsi.
Zn贸w popatrzy艂 na niebo, niespokojny i wyczekuj膮cy.
- S艂uchaj, czy to do ciebie nie dociera?! - wrzasn膮艂 Artur i wskaza艂 Prossera. - Ten facet chce zburzy膰 m贸j dom!
Ford z lekkim zaciekawieniem rzuci艂 na niego okiem.
- No tak, ale mo偶e to przecie偶 zrobi膰, kiedy ciebie tu nie b臋dzie, prawda?
- Ale ja nie chc臋! - Aha.
- Co si臋 z tob膮 dzieje, Ford? - spyta艂 Artur.
- Nic si臋 ze mn膮 nie dzieje. Pos艂uchaj, musz臋 ci powiedzie膰 najwa偶niejsz膮 rzecz, jak膮 kiedykolwiek
us艂ysza艂e艣. Musz臋 powiedzie膰 ci to natychmiast i musz臋 to zrobi膰 w barze "Pod Koniem i Stajennym". - A dlaczego tam?
- Bo b臋dzie ci potrzebny bardzo solidny drink. Ford wpatrywa艂 si臋 uparcie w Artura i Artur stwierdzi艂 ze zdumieniem, 偶e jego si艂a woli zaczyna s艂abn膮膰. Nie wiedzia艂, 偶e to z powodu starej gry, kt贸rej Ford nauczy艂 si臋 w hiperprzestrzennych portach obs艂uguj膮cych pas kopalni mandranity w systemie gwiezdnym Orion Beta.
Gra podobna by艂a do ziemskiej gry nazywanej "India艅skimi zapasami". Jej zasady by艂y bardzo proste: Dw贸ch zawodnik贸w siada艂o po dw贸ch stronach sto艂u, a przed ka偶dym z nich sta艂a szklanka. Pomi臋dzy nimi ustawiano butelk臋 Old Janx Spirit. Nast臋pnie ka偶dy z zawodnik贸w koncentrowa艂 sw膮 si艂臋 woli na butelce, pr贸buj膮c przechyli膰 j膮 i nala膰 alkoholu do szklanki przeciwnika, kt贸ry musia艂 j膮 wtedy wypi膰. Butelk臋 nape艂niano ponownie i rozgrywano kolejn膮 rund臋. A po niej kolejn膮. Je偶eli kt贸ry艣 z zawodnik贸w zacz膮艂 przegrywa膰, najprawdopodobniej przegrywa艂 potem ca艂y czas, poniewa偶 jednym z efekt贸w Old Janx Spirit by艂o os艂abienie si艂 telepsychicznych. Gdy tylko ustalona ilo艣膰 alkoholu zosta艂a skonsumowana, przegrywaj膮cy musia艂 wykona膰 jakie艣 zadanie, kt贸re najcz臋艣ciej bywa艂o nieprzyzwoite biologicznie.
Ford Prefect zazwyczaj gra艂, aby przegra膰.
Teraz wpatrywa艂 si臋 uparcie w Artura, kt贸ry zaczyna艂 dochodzi膰 do wniosku, 偶e by膰 mo偶e mimo wszystko chce p贸j艣膰 do baru "Pod Koniem i Stajennym".

- Ale co z moim domem? - zapyta艂 p艂aczliwie. Ford spojrza艂 na pana Prossera i nagle wpad艂 mu do g艂owy perfidny pomys艂.
- On chce zburzy膰 tw贸j dom? - Tak. Chce zbudowa膰...
- I nie mo偶e, bo ty le偶ysz przed jego buldo偶erami?
- Tak, i...
- Jestem pewien, 偶e mo偶emy doj艣膰 do porozumienia - stwierdzi艂 Ford. - Przepraszam na chwil臋! Pan Prosser w艂a艣nie dyskutowa艂 z przedstawicielem
operator贸w buldo偶er贸w o tym, czy Artur Dent stanowi zagro偶enie dla ich zdrowia psychicznego, a je偶eli tak, to ile im si臋 za to nale偶y. Przerwa艂, zaniepokojony tym, 偶e Artur ma towarzysza.
- Czy pan Dent namy艣li艂 si臋 ju偶? - spyta艂.
- A czy mo偶emy na chwil臋 za艂o偶y膰 - odpowiedzia艂 Ford - 偶e nie?
- Wi臋c? - westchn膮艂 pan Prosser.
- Czy mo偶emy tak偶e za艂o偶y膰 - ci膮gn膮艂 Ford 偶e zamierza zosta膰 tu przez ca艂y dzie艅?
- A wi臋c?
- Wi臋c pa艅scy ludzie b臋d膮 tu sta膰 przez ca艂y dzie艅 nic nie robi膮c?
- By膰 mo偶e, by膰 mo偶e...
- A zatem, skoro pan i tak zrezygnowa艂 z burzenia domu, w gruncie rzeczy nie potrzebuje pan, by Artur le偶a艂 tu przez ca艂y czas, prawda?
- Hm?
- W gruncie rzeczy - wyja艣ni艂 Ford cierpliwie nie potrzebuje go pan tutaj.
Pan Prosser zastanawia艂 si臋 nad tym.
- No, niezupe艂nie... - odpowiedzia艂. - Niezupe艂nie potrzebuj臋...
Pan Prosser by艂 troch臋 zdezorientowany. Obawia艂 si臋, 偶e jeden z nich m贸wi nie ca艂kiem do rzeczy.
- Je偶eli wi臋c zgodzi艂by si臋 pan przyj膮膰, 偶e jest on tu ca艂y czas, to on i ja mogliby艣my na p贸艂 godziny wyskoczy膰 do pubu. Co pan na to? - rzek艂 Ford.
Pan Prosser by艂 zdania, 偶e my艣l ta jest zupe艂nie ob艂膮kana.
- My艣l ta jest zupe艂nie rozs膮dna - powiedzia艂 uspokajaj膮cym tonem, zastanawiaj膮c si臋 jednocze艣nie, kogo pr贸buje uspokoi膰.
- A je偶eli potem pan b臋dzie mia艂 ochot臋 wybra膰 si臋 na jednego - doda艂 Ford - zawsze mo偶emy si臋 panu zrewan偶owa膰.
- Bardzo dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂 Prosser, nie maj膮c zielonego poj臋cia, jak to dalej rozegra膰. Dzi臋kuj臋 bardzo, tak, to niezwykle uprzejmie...
Zmarszczy艂 bawi, u艣miechn膮艂 si臋 i spr贸bowa艂 zrobi膰 obie te rzeczy naraz. Nie wysz艂o mu. Nerwowo chwyci艂 sw贸j futrzany kapelusik i obr贸ci艂 go na czubku g艂owy. M贸g艂 tylko przypuszcza膰, 偶e w艂a艣nie odni贸s艂 zwyci臋stwo.
- A zatem - kontynuowa艂 Ford Prefect - czy m贸g艂by pan podej艣膰 tu i po艂o偶y膰 si臋?
- Co takiego? - spyta艂 pan Prosser.
- O, przepraszam - rzek艂 Ford. - Mo偶e nie wyrazi艂em si臋 dostatecznie jasno. Kto艣 musi le偶e膰 przed buldo偶erami, prawda? W przeciwnym razie nic ich nie powstrzyma przed zburzeniem domu pana Denta, nieprawda偶?

- Co takiego? - powt贸rzy艂 pan Prosser.
- To bardzo proste - wyja艣ni艂 Ford. - M贸j klient, pan Dent, m贸wi, i偶 przestanie le偶e膰 w b艂ocie tylko i wy艂膮cznie pod warunkiem, 偶e pan przyjdzie tu i go zast膮pi.
- O czym ty m贸wisz? - zapyta艂 Artur, ale Ford tr膮ci艂 go butem, 偶eby by艂 cicho.
- Chce pan - m贸wi艂 Prosser, powoli oswajaj膮c si臋 z now膮 my艣l膮 - abym przyszed艂 i po艂o偶y艂 si臋...?
- Tak.
- Przed buldo偶erem? - Tak.
- Zamiast pana Denta? - Tak.
- W b艂ocie?
- W, jak pan to uj膮艂, b艂ocie.
Gdy tylko pan Prosser zda艂 sobie spraw臋, 偶e pomimo wszystko to w艂a艣nie on poni贸s艂 pora偶k臋, poczu艂 si臋 tak, jakby wielki ci臋偶ar spad艂 mu z ramion. To wszystko przekracza艂o jego poj臋cie o 艣wiecie. Westchn膮艂.
- W zamian za co pan p贸jdzie z panem Dentem do pubu?
- Dok艂adnie - potwierdzi艂 Ford. - Dok艂adnie tak.
Pan Prosser zrobi艂 kilka nerwowych krok贸w w prz贸d i przystan膮艂.
- S艂owo? - zapyta艂.
- S艂owo - odpowiedzia艂 Ford i odwr贸ci艂 si臋 do Artura. - Wstawaj - rzek艂. - Wstawaj i zr贸b miejsce panu Prosserowi.
Artur podni贸s艂 si臋, maj膮c wra偶enie, 偶e 艣ni. Ford skin膮艂 na Prossera, kt贸ry usiad艂 niezgrabnie w b艂ocie. Mia艂 uczucie, 偶e ca艂e jego 偶ycie jest czym艣 w rodzaju snu i zastanawia艂 si臋, kto go 艣ni i czy jest to sen przyjemny. &oto otoczy艂o go a偶 po pas i natychmiast dosta艂o si臋 do but贸w.
Ford spojrza艂 na niego surowo.
- I 偶adnego podst臋pnego burzenia domu pana Denta pod jego nieobecno艣膰, dobrze?
- Samo przypuszczenie - warkn膮艂 Prosser - 偶e co艣 takiego przysz艂oby mi na my艣l - ci膮gn膮艂 dalej, sadowi膮c si臋 w b艂ocie - nie posta艂o mi nawet w g艂owie.
Ujrza艂 nadchodz膮cego przedstawiciela zwi膮zk贸w zawodowych i zamykaj膮c oczy, odchyli艂 g艂ow臋 do ty艂u. Usi艂owa艂 uporz膮dkowa膰 sobie argumenty dowodz膮ce, 偶e jego osoba nie stanowi teraz zagro偶enia dla zdrowia psychicznego operator贸w buldo偶er贸w. Sam by艂 daleki od pewno艣ci w tej kwestii - jego umys艂 by艂 najwyra藕niej pe艂en zgie艂ku, koni, dymu i zapachu krwi. Zdarza艂o mu si臋 to za ka偶dym razem, gdy czu艂 si臋 nieszcz臋艣liwy czy wystrychni臋ty na dudka i nigdy nie by艂 w stanie sobie tego wyt艂umaczy膰. W innym wymiarze, o kt贸rym nie mamy poj臋cia, pot臋偶ny chan rycza艂 z w艣ciek艂o艣ci, ale pan Prosser jedynie trz膮s艂 si臋 lekko i popiskiwa艂. Poczu艂 s艂abe uk艂ucia wody pod powiekami. Biurokratyczny chaos, rozz艂oszczeni faceci le偶膮cy w b艂ocie, niepoj臋ci nieznajomi zadaj膮cy niewyt艂umaczalne upokorzenia i nie zidentyfikowana armia je藕d藕c贸w wy艣miewaj膮cych si臋 z niego w jego w艂asnej g艂owie - co za dzie艅!
Co za dzie艅! Ford Prefect wiedzia艂, 偶e nie da艂by nawet funta k艂ak贸w, aby ocali膰 dom Artura Denta. Teraz nie mia艂o to jednak 偶adnego znaczenia.
Niepok贸j Artura nie zmala艂.
- Ale czy mo偶emy mu ufa膰? - zapyta艂.
- Ja osobi艣cie ufa艂bym mu do ko艅ca 艣wiata odpar艂 Ford.
- Aha - powiedzia艂 Artur - to znaczy jak d艂ugo?
- Jakie艣 dwana艣cie minut. Idziemy, musz臋 si臋 napi膰.

ROZDZIA艁 2

Oto, co "Encyklopedia Galactica" m贸wi na temat alkoholu. Twierdzi, 偶e alkohol to bezbarwna, lotna ciecz otrzymywana w procesie fermentacji cukr贸w. Odnotowuje r贸wnie偶 odurzaj膮cy efekt, jaki wywiera on na pewne formy 偶ycia. Przewodnik ",Autostopem przez Galaktyk臋" r贸wnie偶 wspomina o alkoholu. M贸wi, 偶e najlepszy drink, jaki kiedykolwiek istnia艂, to Pangalaktyczny Dynamit Pitny.
Informuje, 偶e efekt wypicia tego trunku mo偶na opisa膰 jako zmia偶d偶enie m贸zgu plasterkiem cytryny owini臋tym wok贸艂 wielkiej ceg艂y ze z艂ota. Podaje te偶, na jakich planetach mo偶na dosta膰 najlepiej zmiksowany Pangalaktyczny Dynamit Pitny, jakiej ceny nale偶y si臋 spodziewa膰 i jakie organizacje charytatywne zajmuj膮 si臋 pomoc膮 przy p贸藕niejszej rehabilitacji.
Przewodnik podaje nawet przepis na 贸w koktajl: porcj臋 Old daru Spirit wla膰 do jednej porcji wody z m贸rz Santraginusa V, doda膰 trzy kostki mega-ginu i wymiesza膰, aby roztopi艂y si臋 w roztworze. Kostki , musz膮 by膰 odpowiednio zamro偶one, by nie ulotni艂a si臋 z nich benzyna. Roztw贸r po艂膮czy膰 z czterema

litrami fallia艅skiego gazu b艂otnego o w艂a艣ciwo艣ciach musuj膮cych (ku pami臋ci tych szcz臋艣liwc贸w, kt贸rzy umarli z rozkoszy na bagnach Fallii). Na grzbiecie srebrnej 艂y偶ki odmierzy膰 miark臋 qualacti艅skiego ekstraktu hipermi臋ty, zawieraj膮cego wszystkie osza艂amiaj膮ce zapachy ciemnej strefy Qualactiny o subtelnej, mistycznej s艂odyczy. Doda膰 z膮b algolia艅skiego tygrysa s艂onecznego. Patrze膰 jak si臋 rozpuszcza, rozpalaj膮c g艂臋boko w sercu koktajlu p艂omienie algolia艅skich S艂o艅c. Spryska膰 Zamphuorem. Doda膰 oliwk臋. Wypi膰... ale... bardzo ostro偶nie.
- Sze艣膰 du偶ych piw - powiedzia艂 Ford do barmana "Pod Koniem i Stajennym". - I prosz臋 si臋 po艣pieszy膰. Nadchodzi koniec 艣wiata.
Barman "Pod Koniem i Stajennym" nie zas艂ugiwa艂 na tego rodzaju traktowanie. By艂 pe艂nym godno艣ci starszym panem. Poprawi艂 okulary na nosie i spojrza艂 ze zdziwieniem na Forda Prefecta. Ford zignorowa艂 go i zapatrzy艂 si臋 w okno, barman spojrza艂 wi臋c na Artura, kt贸ry nic nie m贸wi膮c, bezradnie wzruszy艂 ramionami.
- Naprawd臋? Pogoda w sam raz - powiedzia艂 barman i zacz膮艂 nape艂nia膰 kufle. Po chwili spr贸bowa艂 jeszcze raz: - Zamierza pan ogl膮da膰 dzisiejszy mecz?
Ford zmierzy艂 go wzrokiem.
- Nie. Nie ma sensu - odpar艂 i ponownie przeni贸s艂 wzrok na okno.
- Dlaczego? Czy偶by uwa偶a艂 pan, 偶e wynik jest przes膮dzony? - zapyta艂. - Arsenal bez szans?
- Nie, nie - odpowiedzia艂 Ford. - Po prostu nadchodzi koniec 艣wiata.
- Tak, ju偶 pan to m贸wi艂 - rzek艂 barman, patrz膮c sponad okular贸w tym razem na Artura. - Upiecze si臋 Arsenalowi, je艣li to prawda.
Ford spojrza艂 na niego szczerze zaskoczony.
- No, niezupe艂nie - mrukn膮艂 i zmarszczyt bawi. Barman g艂o艣no wci膮gn膮艂 powietrze.
- Prosz臋, oto pa艅skie sze艣膰 du偶ych piw - powiedzia艂.
Artur u艣miechn膮艂 si臋 do niego blado i znowu wzruszy艂 ramionami. Odwr贸ci艂 si臋 z tym samym u艣miechem do reszty go艣ci, na wszelki wypadek, gdyby kto艣 s艂ysza艂 rozmow臋 przy barze. Nikt nic nie s艂ysza艂, nie mogli wi臋c zrozumie膰, dlaczego Artur si臋 do nich u艣miecha.
Facet siedz膮cy obok Forda przy barze spojrza艂 na dw贸ch m臋偶czyzn, potem na sze艣膰 du偶ych piw, przeprowadzi艂 w my艣li obliczenia, otrzyma艂 wynik, kt贸ry mu si臋 spodoba艂, i wyszczerzy艂 do nich z臋by w g艂upawym, pe艂nym nadziei u艣miechu.
- Odczep si臋, to nasze! - powiedzia艂 Ford i rzuci艂 mu spojrzenie, kt贸re sprawi艂oby, 偶e algolia艅ski tygrys s艂oneczny bez zw艂oki powr贸ci艂by do przerwanej czynno艣ci. Po艂o偶y艂 na lad臋 banknot pi臋ciofuntowy. - Prosz臋 zatrzyma膰 reszt臋 - rzek艂.
- Z pi臋ciu funt贸w? Dzi臋kuj臋.
- Zosta艂o panu dziesi臋膰 minut, 偶eby to wyda膰. Barman zdecydowa艂 si臋 troch臋 odsun膮膰.
- Ford - spyta艂 Artur - czy m贸g艂by艣 mi powiedzie膰, co tu si臋, do cholery, dzieje?
- Napij si臋 - powiedzia艂 Ford. - Musisz wypi膰 te trzy piwa.

- Trzy piwa? - zapyta艂 Artur. - W porze lunchu?
Facet obok Forda wyszczerzy艂 z臋by i z satysfakcj膮 pokiwa艂 g艂ow膮. Ford zignorowa艂 go.
- Czas to z艂udzenie - rzek艂 do Artura. - Niech b臋dzie podw贸jna pora lunchu.
- Bardzo g艂臋bokie - odpar艂 Artur. - Powiniene艣 wys艂a膰 to do "Readers Digest". Maj膮 tam stron臋 dla takich jak ty.
- Napij si臋.
- Czemu akurat trzy du偶e piwa?
- Piwo powoduje rozlu藕nienie mi臋艣ni. - Rozlu藕nienie mi臋艣ni?
- Rozlu藕nienie mi臋艣ni. Artur spojrza艂 na swoje piwo.
- Czy zrobi艂em dzisiaj co艣 z艂ego? - zapyta艂. Czy te偶 艣wiat zawsze by艂 taki, a ja by艂em zbyt zaj臋ty sob膮, 偶eby to zauwa偶y膰?
- W porz膮dku - odpowiedzia艂 Ford. - Spr贸buj臋 ci to wyt艂umaczy膰. Jak d艂ugo si臋 znamy?
- Jak d艂ugo? - zastanowi艂 si臋 Artur. - No, jakie艣 pi臋膰 lat. Mo偶e sze艣膰, i przez wi臋kszo艣膰 tego czasu wydawa艂o mi si臋, 偶e ma to troch臋 sensu.
- W porz膮dku - rzek艂 Ford. - Jak by艣 zareagowa艂, gdybym ci powiedzia艂, 偶e nie jestem jednak z Guildford, ale z ma艂ej planety gdzie艣 w pobli偶u Betelgeuzy?
Artur wzruszy艂 ramionami.
- Nie wiem - odpar艂, poci膮gaj膮c 艂yk piwa. Dlaczego wydaje ci si臋, 偶e m贸g艂by艣 co艣 takiego powiedzie膰?
Ford podda艂 sig. Naprawd臋 nie warto by艂o przejmowa膰 si臋 tym w obliczu nadchodz膮cego ko艅ca 艣wiata. Powiedzia艂 wi臋c tylko:
- Napij sig. - I doda艂 absolutnie zgodnie z prawd膮,: - Nadchodzi koniec 艣wiata.
Artur zn贸w u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo do reszty go艣ci. Reszta go艣ci zmarszczy艂a na to brwi. Jaki艣 facet zamacha艂 do niego, 偶eby przesta艂 si臋 do nich u艣miecha膰 i zaj膮艂 w艂asnymi sprawami.
- Dzi艣 musi by膰 czwartek - powiedzia艂 do siebie Artur, pochylaj膮c si臋 nad piwem. - Nigdy nie mog艂em si臋 po艂apa膰, o co chodzi w czwartki.

ROZDZIA艁 3

Tego w艂a艣nie czwartku jaki艣 obiekt przemieszcza艂 si臋 cicho przez jonosfer臋 wiele mil ponad powierzchni膮 planety; kilka obiekt贸w - dok艂adnie m贸wi膮c, kilka tuzin贸w olbrzymich, 偶贸艂tych, klockowatych obiekt贸w - wielkich jak biurowce i bezszelestnych jak ptaki. Porusza艂y si臋 z 艂atwo艣ci膮 rozgrzane elektromagnetycznymi promieniami gwiazdy Sol, zabijaj膮c czas przegrupowaniami i przygotowaniami.
Planeta pod nimi by艂a prawie absolutnie nie艣wiadoma ich obecno艣ci, dok艂adnie tak jak sobie tego 偶yczyli. Olbrzymie, 偶贸艂te obiekty przesun臋艂y si臋 nie zauwa偶one nad Goonhill, min臋艂y Przyl膮dek Canaveral, nie wywo艂uj膮c 偶adnej reakcji radar贸w. Woomera i Jodrell Bank patrzy艂y dok艂adnie na wskro艣 nich troch臋 szkoda, bo by艂o to w艂a艣nie to, czego szuka艂y przez wszystkie te lata. Tylko jedno urz膮dzenie na Ziemi zarejestrowa艂o ich obecno艣膰. By艂 to ma艂y, czarny przedmiot, nazwany sub-etha sens-o-manc, kt贸ry zamruga艂 sam do siebie. Znajdowa艂 si臋 w czelu艣ci sk贸rzanej torby, kt贸r膮 Ford Prefect nosi艂 zawsze na szyi. Zawarto艣膰 owej torby by艂a do艣膰 ciekawa
i sprawi艂aby, 偶e oczy ka偶dego fizyka na Ziemi wysz艂yby na wierzch. Dlatego Ford Prefect ukrywa艂 j膮 zawsze pod kilkoma wy艣wiechtanymi egzemplarzami sztuk, w kt贸rych rzekomo ubiega艂 si臋 o rol臋. Opr贸cz sub-etha sens-o-manca i upchanych na wierzchu sztuk Ford mia艂 te偶 elektroniczny kciuk - kr贸tki, gruby, czarny pr臋t g艂adki i matowy, z kilkoma p艂askimi prze艂膮cznikami i tarczami na jednym ko艅cu. Mia艂 tak偶e urz膮dzenie, kt贸re wygl膮da艂o na co艣 w rodzaju sporego elektronicznego kalkulatora. Mia艂o ono oko艂o stu ma艂ych, p艂askich przycisk贸w i dwuip贸艂calowy ekran, na kt贸rym w mgnieniu oka mo偶na by艂o wy艣wietli膰 kt贸r膮kolwiek z miliona "stronic". Ca艂e urz膮dzenie sprawia艂o wra偶enie ob艂臋dnie skomplikowanego i to by艂 jeden z powod贸w, dla kt贸rego na jego plastikowej obudowie znajdowa艂 si臋 wydrukowany du偶ymi literami napis "Bez paniki!" Inna sprawa, 偶e urz膮dzenie to by艂o najbardziej godn膮 uwagi ksi膮偶k膮, jaka kiedykolwiek zosta艂a wydana przez wielkie korporacje wydawnicze w Ursa Minor. By艂 to przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋", a zosta艂 wydany w postaci mikrosubmezonowego komponentu elektronicznego dlatego, 偶e gdyby wydrukowano go jako tradycyjn膮 ksi膮偶k臋, mi臋dzyplanetarny autostopowicz, kt贸ry chcia艂by wozi膰 j膮 ze sob膮, potrzebowa艂by na to kilku niepor臋cznie wielkich budynk贸w.
Opr贸cz tego Ford Prefect mia艂 w swojej torbie kilka d艂ugopis贸w, notatnik i du偶y r臋cznik k膮pielowy od Marksa i Spencera.
Przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋" ma do powiedzenia kilka rzeczy na temat r臋cznik贸w.

R臋cznik, m贸wi, to najbardziej nieprawdopodobnie u偶yteczna rzecz, jak膮 mo偶e posiada膰 mi臋dzyplanetarny autostopowicz. Cz臋艣ciowo dlatego, 偶e ma olbrzymie zastosowanie praktyczne. Mo偶na owin膮膰 si臋 nim dla ochrony przed ch艂odem, przemierzaj膮c zimne ksi臋偶yce Jaglana Beta; mo偶na po艂o偶y膰 si臋 na nim na roziskrzonych, marmurowych piaskach pla偶 Santraginusa V, wdychaj膮c odurzaj膮ce morskie powietrze; mo偶na przykry膰 si臋 nim, 艣pi膮c pod czerwonymi gwiazdami na opuszczonym 艣wiecie Kalffafoonu; mo偶na pos艂u偶y膰 si臋 nim jak 偶aglem, p艂yn膮c ma艂膮 tratw膮 w d贸艂 powolnej rzeki Moth; zmoczy膰 go i u偶ywa膰 jako broni w walce wr臋cz; zawin膮膰 na g艂owie dla ochrony przed szkodliwymi wyziewami lub wzrokiem 偶ar艂ocznego Bugblattera, bestii z Traala (nieprawdopodobnie t臋pe zwierz臋, kt贸re uwa偶a, 偶e je偶eli ty go nie widzisz, ono te偶 ci臋 nie widzi. G艂upie jak szczotka, ale naprawd臋 niezwykle 偶ar艂oczne); w razie niebezpiecze艅stwa wymachuj膮c r臋cznikiem, mo偶na dawa膰 sygna艂y alarmowe - no i oczywi艣cie mo偶na wyciera膰 si臋 nim, je偶eli ci膮gle jeszcze jest dostatecznie czysty.
Co wi臋cej, r臋cznik ma ogromne znaczenie psychologiczne. Tak si臋 sk艂ada, 偶e je偶eli jaki艣 strag (strag: nie-autostopowicz) stwierdzi, 偶e autostopowicz ma przy sobie r臋cznik, automatycznie dochodzi do wniosku, 偶e posiada on tak偶e szczotk臋 do z臋b贸w, r臋czniczek do twarzy, myd艂o, puszk臋 suchar贸w, termos, kompas, mapy, k艂臋bek sznurka, spray przeciw komarom, p艂aszcz przeciwdeszczowy, kombinezon pr贸偶niowy i tak dalej. Ponadto strag po偶yczy ch臋tnie autostopowiczowi kt贸ry艣 z tych czy jakikolwiek inny przedmiot, kt贸ry autostopowicz m贸g艂by przypadkowo "zgubi膰". Pomy艣li sobie te偶, 偶e kto艣, kto przemierzy艂 autostopem Galaktyk臋 wzd艂u偶 i wszerz, znosi艂 niewygody, walczy艂 na przek贸r wszystkim przeciwno艣ciom, zwyci臋偶a艂 i ci膮gle wiedzia艂, gdzie ma r臋cznik - jest bez w膮tpienia cz艂owiekiem, z kt贸rym nale偶y si臋 liczy膰.
St膮d wzi臋艂o si臋 powiedzenie, kt贸re wesz艂o do slangu autostopowicz贸w: Hej, czy wihasz tego za偶ytnego froda, Forda Prefecta? Ten to wie, gdzie ma r臋cznik. (Wiha膰 - zna膰, wiedzie膰, spotka膰, uprawia膰 seks; za偶ytny - zadziwiaj膮co przytomny facet; frod - naprawd臋 zadziwiaj膮co przytomny facet. )
Spoczywaj膮c wygodnie na r臋czniku w torbie Forda Prefecta, sub-etha sens-o-manc zacz膮艂 mruga膰 szybciej. Wiele mil ponad powierzchni膮 planety olbrzymie, 偶贸艂te obiekty zacz臋艂y ustawia膰 si臋 w szyku. W Jodrell Bank kto艣 doszed艂 do wniosku, 偶e najwy偶szy czas na fili偶ank臋 herbaty.
- Masz przy sobie r臋cznik? - zapyta艂 znienacka Ford.
Artur, z trudem wlewaj膮c w siebie trzecie piwo, rozejrza艂 si臋 woko艂o.
- Dlaczego? 膭 co, powinienem? - Da艂 sobie spok贸j z okazywaniem zdziwienia. Nie mia艂o to 偶adnego sensu.
Ford cmokn膮艂 z irytacj膮. - Pij szybciej - ponagli艂.

W tej chwili dotar艂 do nich g艂uchy, dudni膮cy 艂oskot z zewn膮trz, przefiltrowany przez szmer rozm贸w w pubie, d藕wi臋k graj膮cej szafy i czkawk臋 faceta przy barze, kt贸remu Ford postawi艂 w ko艅cu whisky.
Artur zakrztusi艂 si臋 piwem i zerwa艂 na r贸wne nogi. - Co to? - krzykn膮艂.
- Nie przejmuj si臋 - powiedzia艂 Ford. - Jeszcze nie zacz臋li.
- Dzi臋ki Bogu - westchn膮艂 Artur i usiad艂.
- Pewnie tylko burz膮 tw贸j dom - doda艂 Ford, ko艅cz膮c ostatnie piwo.
- Co? - wrzasn膮艂 Artur. Rozejrza艂 si臋 dziko i podbieg艂 do okna. - O Bo偶e, naprawd臋! Burz膮 m贸j dom! Co ja, do cholery, robi臋 w tym pubie, Ford?
- Na tym etapie nie robi to specjalnej r贸偶nicy - odpowiedzia艂 Ford. - Niech maj膮 troch臋 zabawy.
- Zabawy?! - rykn膮艂 Artur. - Zabawy! - Jeszcze raz rzuci艂 okiem na widok za oknem, 偶eby sprawdzi膰, czy na pewno m贸wi膮 o tym samym. - Do cholery z ich zabaw膮! - krzykn膮艂 i wybieg艂 z pubu, wymachuj膮c z furi膮 prawie pustym kuflem. Tego dnia jako艣 nie zyska艂 sobie w pubie nowych przyjaci贸艂. Przesta艅cie, wandale! Przekl臋ci burzyciele! Ob艂膮kani Wizygoci, przestaniecie czy nie?!
Ford wiedzia艂, 偶e musi p贸j艣膰 za nim. Odwr贸ci艂 si臋 szybko do barmana i poprosi艂 o cztery paczki fistaszk贸w.
- Prosz臋, sir - powiedzia艂 barman, rzucaj膮c fistaszki na bar. - Dwadzie艣cia osiem pens贸w, je艣li pan pozwoli.
Ford by艂 niezwykle uprzejmy, wr臋czy艂 barmanowi nast臋pny banknot pi臋ciofuntowy i powiedzia艂, aby zatrzyma艂 dla siebie reszt臋. Barman spojrza艂 na banknot, a potem na Forda. Nagle zadr偶a艂 - odebra艂 bowiem przelotne i zupe艂nie niezrozumia艂e wra偶enie. Co艣, czego nie do艣wiadczy艂 jeszcze 偶aden mieszkaniec Ziemi. W chwilach wielkiego napi臋cia ka偶da forma 偶ycia wysy艂a bowiem delikatny, pod艣wiadomy sygna艂, kt贸ry w spos贸b dok艂adny, prawie patetyczny przekazuje odczucie odleg艂o艣ci, jaka dzieli ow膮 form臋 偶ycia od miejsca jej narodzin. Na Ziemi nigdy nie mo偶na by膰 dalej ni偶 szesna艣cie tysi臋cy mil od miejsca urodzenia, co wcale nie jest tak膮 du偶膮 odleg艂o艣ci膮, wi臋c sygna艂y s膮 zbyt s艂abe, aby mo偶na je odebra膰. Ford Prefect by艂 w tej chwili pod up艂ywem wielkiego napi臋cia, a urodzi艂 si臋 na planecie odleg艂ej o sze艣膰set lat 艣wietlnych od Ziemi.
Barman zachwia艂 si臋 uderzony pora偶aj膮cym odczuciem niepoj臋tej odleg艂o艣ci. Nie wiedzia艂, co to znaczy, ale spojrza艂 na Forda Prefecta z nowym uczuciem respektu, a nawet l臋ku.
- Naprawd臋, sir? - odezwa艂 si臋 cichym szeptem, kt贸ry sprawi艂, 偶e w pubie momentalnie zapad艂a cisza. Naprawd臋 uwa偶a pan, 偶e nadchodzi koniec 艣wiata?
- Tak - odpowiedzia艂 Ford. - Dzi艣 po po艂udniu?
. Ford poczu艂, 偶e wraca jego dobre samopoczucie. - Tak - rzek艂 pogodnie. - Wed艂ug moich oblicze艅 za nieca艂e dwie minuty.
Barman nie m贸g艂 uwierzy膰 w rozmow臋, kt贸r膮 prowadzi艂, ale nie m贸g艂 tak偶e zapomnie膰 wra偶enia, takiego do艣wiadczy艂 przed chwil膮.


- Czy nie mo偶na niczego zrobi膰? - zapyta艂.
- Nie, nie mo偶na - odpowiedzia艂 Ford, wpychaj膮c fistaszki do kieszeni.
Kto艣 za艣mia艂 si臋 ochryple w zupe艂nie cichym pubie. Facet przy barze by艂 ju偶 troch臋 wstawiony. Podni贸s艂 przymglone oczy na Forda.
- Wydawa艂o mi si臋 - powiedzia艂 - 偶e gdy nadchodzi koniec 艣wiata, trzeba si臋 po艂o偶y膰 albo na艂o偶y膰 na g艂ow臋 papierow膮 torb臋 czy co艣 w tym rodzaju.
- Owszem, je艣li ma pan ochot臋 - odrzek艂 Ford.
- Tak m贸wili w wojsku - doda艂 facet, z trudem przenosz膮c wzrok z powrotem na swoj膮 whisky.
- Czy to co艣 pomo偶e? - zapyta艂 barman.
- Nie - odpowiedzia艂 Ford i pos艂a艂 mu przyjacielski u艣miech. - Przepraszam bardzo, musz臋 ju偶 i艣膰. Skin膮艂 r臋k膮 na po偶egnanie i wyszed艂.
W pubie jeszcze przez chwil臋 panowa艂a cisza, a potem, ku zak艂opotaniu wszystkich, facet o ochryp艂ym g艂osie za艣mia艂 si臋 znowu. Dziewczyna, kt贸r膮 przywl贸k艂 tu ze sob膮, poczu艂a do niego w ci膮gu ostatniej godziny tak膮 odraz臋, 偶e sprawi艂oby jej dzik膮 satysfakcj臋, gdyby wiedzia艂a, 偶e za mniej wi臋cej p贸艂torej minuty facet nagle wyparuje, zamieniaj膮c si臋 w chmur臋 wodoru, ozonu i tlenku w臋gla. Jednak偶e gdy chwila ta nadesz艂a, dziewczyna by艂a zbyt zaj臋ta swoim w艂asnym parowaniem, by to zauwa偶y膰.
Barman prze艂kn膮艂 艣lin臋 i us艂ysza艂 sw贸j g艂os: - Przyjmuj臋 ostatnie zam贸wienia. Olbrzymie, 偶贸艂te obiekty zacz臋艂y si臋 zni偶a膰.
Ford wiedzia艂, 偶e tam s膮. Ale nie tak to sobie Wyobra偶a艂.
Biegn膮c drog膮, Artur prawie dotar艂 do domu. Nie zauwa偶y艂, 偶e zrobi艂o si臋 nagle zimno, nie zauwa偶y艂 wiatru ani gwa艂townego, niewyt艂umaczalnego deszczu. Nie zauwa偶y艂 niczego poza buldo偶erami pe艂zaj膮cymi po rumowisku, kt贸re jeszcze niedawno by艂o jego domem.
- Barbarzy艅cy! - dar艂 si臋. - Podam rad臋 do s膮du! B臋d臋 was wiesza膰, 膰wiartowa膰 i rozdziera膰 na sztuki! B臋d臋 was ch艂osta膰 i gotowa膰 a偶... a偶... b臋dziecie mie膰 do艣膰!
Ford bieg艂 za nim bardzo szybko. Bardzo, bardzo szybko.
- I zrobi臋 to jeszcze raz! - wrzeszcza艂 Artur. A kiedy sko艅cz臋, pozbieram wszystkie kawa艂ki i b臋d臋 po nich skaka艂!
Artur nie zauwa偶y艂, 偶e operatorzy uciekali z buldo偶er贸w; nie zauwa偶y艂, 偶e pan Prosser wpatrywa艂 si臋 nieprzytomnie w niebo, w jakie艣 olbrzymie, 偶贸艂te obiekty, kt贸re z rykiem przedziera艂y si臋 przez chmury. Nieprawdopodobnie wielkie, 偶贸艂te obiekty.
- I b臋d臋 tak skaka艂 - krzycza艂 Artur, ci膮gle biegn膮c - a偶 dostan臋 odcisk贸w albo wymy艣l臋 co艣 jeszcze gorszego i wtedy... - Potkn膮艂 si臋, upad艂 twarz膮 w prz贸d, przekozio艂kowa艂 i wyl膮dowa艂 na plecach. W ko艅cu zauwa偶y艂, 偶e co艣 si臋 dzieje i wycelowa艂 palec w niebo. - Co to, do cholery, jest!? - wrzasn膮艂 przera藕liwie.
Cokolwiek to by艂o, p臋dzi艂o w swej monstrualnej 偶贸艂to艣ci po niebie, rozdzieraj膮c je na strz臋py ha艂asem

ponad ludzk膮 wytrzyma艂o艣膰. Powietrze zamyka艂o si臋 za tym czym艣 z hukiem, kt贸ry wciska艂 uszy w czaszk臋. Po chwili pojawi艂o si臋 nast臋pne co艣, co robi艂o dok艂adnie to samo, tylko g艂o艣niej.
Trudno powiedzie膰 dok艂adnie, co dzia艂o si臋 z lud藕mi na powierzchni planety, bo sami nie bardzo zdawali sobie z tego spraw臋. Nic, co robili, nie mia艂o zbyt wiele sensu - wybiegali z dom贸w, wbiegali do dom贸w, krzyczeli bezg艂o艣nie w powodzi ha艂asu. Na ca艂ym 艣wiecie ulice miast eksplodowa艂y t艂umami ludzi, a samochody wpada艂y jeden na drugi, gdy niewyt艂umaczalny grzmot spad艂 na nie i przetoczy艂 si臋 jak przyp艂yw ponad wzg贸rzami i dolinami, pustyniami i oceanami, jak gdyby rozgniataj膮c wszystko, co napotka艂 na drodze.
Tylko jeden cz艂owiek sta艂 i obserwowa艂 niebo. Sta艂 z wielkim smutkiem w oczach i gumowymi zatyczkami w uszach. Wiedzia艂 dok艂adnie, co si臋 dzieje, odk膮d jego sub-etha sens-o-matic obudzi艂 go mruganiem w 艣rodku nocy. W艂a艣nie na to czeka艂 przez wszystkie te lata, ale gdy rozszyfrowa艂 otrzymane sygna艂y, siedz膮c samotnie w swym niedu偶ym, ciemnym pokoju, ch艂贸d 艣cisn膮艂 jego serce. Dlaczego ze wszystkich ras w Galaktyce, pomy艣la艂, kt贸re mog艂y przelecie膰 i powiedzie膰 Ziemi "Cze艣膰", musieli to by膰 w艂a艣nie Vogonowie? Niemniej jednak wiedzia艂, co ma do zrobienia. Gdy statki Vogon贸w z rykiem przedziera艂y si臋 przez atmosfer臋 ponad jego g艂ow膮, Ford otworzy艂 swoj膮 torb臋. Wyrzuci艂 egzemplarz "J贸zefa i zadziwiaj膮cego technikolorowego p艂aszcza sn贸w", wyrzuci艂 egzemplarz Ewangelii - nie potrzebowa艂 ich tam, dok膮d si臋
wybiera艂. Wszystko by艂o na swoim miejscu, wszystko by艂o gotowe.
Ford wiedzia艂, gdzie ma r臋cznik.
Nag艂a cisza ogarn臋艂a Ziemi臋 i je艣li mog艂o by膰 co艣 gorszego od tamtego ha艂asu, by艂o to w艂a艣nie to. Przez chwil臋 nic si臋 nie dzia艂o.
Ogromne statki zawis艂y bez ruchu nad ka偶dym krajem na Ziemi. Tkwi艂y na niebie nieruchome, olbrzymie i ci臋偶kie jak blu藕nierstwo przeciwko Naturze. Wielu ludzi dozna艂o szoku, gdy pr贸bowali poj膮膰 to, na co patrz膮.
I ci膮gle nic si臋 nie dzia艂o.
Wtem rozleg艂 si臋 lekki szmer, nag艂y, dochodz膮cy ze wszystkich stron odg艂os. Ka偶de radio na 艣wiecie, ka偶dy telewizor, ka偶dy magnetofon, ka偶dy megafon, ka偶dy nadajnik 艣redniego zasi臋gu cicho si臋 w艂膮czy艂. Ka偶da puszka, ka偶dy kosz na 艣mieci, ka偶de okno, ka偶dy samoch贸d, ka偶dy kieliszek wina, ka偶dy kawa艂ek zardzewia艂ego metalu - wszystko zosta艂o uaktywnione jako doskona艂e akustycznie pud艂o rezonansowe. Gdyby kto艣 si臋 nad tym zastanawia艂, zanim Ziemia przesta艂a istnie膰, uznano by to za szczytowe osi膮gni臋cie w technice przekazywania d藕wi臋ku; najwi臋kszy system masowego przekazu, jaki kiedykolwiek stworzono. Nie by艂o jednak koncertu, muzyki ani fanfar - by艂 po prostu komunikat.
- Ludzie na Ziemi, prosz臋 o uwag臋 - powiedzia艂 g艂os i by艂o to cudowne. Absolutnie doskona艂y kwadrofoniczny d藕wi臋k o poziomie zniekszta艂ce艅 tak niskim, 偶e wycisn膮艂by 艂zy cz艂owiekowi o najtwardszym sercu. - M贸wi Prostetnic Vogon Jeltz z Galaktycznej

Rady Planowania Hiperprzes艅zennego - ci膮gn膮艂 g艂os. - Jak bez w膮tpienia wiecie, plany rozwoju odleg艂ych region贸w Galaktyki wymagaj膮 zbudowania hiperprzestrzennej trasy szybkiego ruchu przebiegaj膮cej przez wasz system s艂oneczny i niestety wasza planeta zosta艂a przeznaczona do zniszczenia. Proces potrwa nieca艂e dwie ziemskie minuty. Dzi臋kuj臋 za uwag臋.
G艂os zamilk艂.
Przera偶enie ogarn臋艂o nic nie rozumiej膮cych ludzi na Ziemi. Strach przesuwa艂 si臋 powoli po zebranych t艂umach, jak gdyby ludzie byli opi艂kami 偶elaza, nad kt贸rymi przesuwa si臋 magnes. Znowu wybuch艂a rozpaczliwa panika, lecz nie by艂o dok膮d ucieka膰.
Widz膮c to, Vogonowie zn贸w w艂膮czyli sw贸j nadajnik. G艂os przem贸wi艂:
- Nie ma sensu okazywa膰 teraz a偶 takiego zdziwienia. Wszystkie plany i rozkazy zniszczenia by艂y wystawione w waszym miejscowym departamencie planowania na Alfa Centauri, przez pi臋膰dziesi膮t waszych ziemskich lat, wi臋c mieli艣cie mn贸stwo czasu, 偶eby wnie艣膰 jak膮艣 formaln膮 skarg臋. Teraz jest o wiele za p贸藕no, 偶eby robi膰 z tego powodu zamieszanie.
G艂os umilk艂, a jego echo rozlega艂o si臋 przez chwil臋 ponad ziemi膮. Ogromne statki bez wysi艂ku obr贸ci艂y si臋 na niebie. Na spodzie ka偶dego z nich otworzy艂 si臋 luk - pusty, czarny, kwadratowy.
W tym czasie kto艣 gdzie艣 zmontowa艂 nadajnik radiowy, zlokalizowa艂 d艂ugo艣膰 fal i nada艂 wiadomo艣膰 do statk贸w Vogon贸w, aby b艂aga膰 ich w imieniu planety. Nikt nigdy nie us艂ysza艂, co im powiedzia艂,
us艂yszano tylko odpowied藕. Nadajnik Vogon贸w w艂膮cz si臋 z trzaskiem, g艂os by艂 zirytowany:
- Co to znaczy, 偶e nigdy nie byli艣cie na Alfa Centauri? Na przestrze艅! Ludzie, to tylko cztery lata 艣wietlne st膮d! Przykro mi, ale je偶eli obchodzi was dzia艂alno艣膰 lokalna, to ju偶 wasza sprawa. Wys艂a膰 promienie niszcz膮ce. - 艢wiat艂o wystrzeli艂o z luk贸w. Nie wiem - powiedzia艂 jeszcze g艂os - cholerna, apatyczna planeta, wcale mi ich nie 偶al - i wy艂膮czy艂 si臋.
Zapad艂a okropna, upiorna cisza. Zapanowa艂 okropny, upiorny ha艂as. Zapad艂a okropna, upiorna cisza.
Vogo艅ska Flota Budowlana odlecia艂a w atramentowo czarn膮, gwia藕dzist膮 pr贸偶ni臋.

ROZDZIA艁 4

Daleko na przeciwnym Spiralnym Ramieniu Galaktyki, pi臋膰set tysi臋cy lat 艣wietlnych od gwiazdy Sol, Zaphod Beeblebrox, prezydent rz膮du Imperium Galaktycznego, docisn膮艂 peda艂 gazu. P臋dzi艂 po morzach Damograna swoim 艣lizgaczem o nap臋dzie jonowym" b艂yszcz膮cym w promieniach damogra艅skiego s艂o艅ca.
Damogran gor膮cy; Damogran daleki; Damogran prawie nikomu nie znany. Damogran, ukryty dom "Z艂otego Serca".
艢lizgacz przyspieszy艂. Up艂ynie troch臋 czasu, zanim dotrze do miejsca przeznaczenia, bowiem Damogran jest niezwykle niepraktycznie rozplanowan膮 planet膮. Nie sk艂ada si臋 z niczego poza 艣rednimi i du偶ymi bezludnymi wyspami, oddzielonymi od siebie pi臋knymi, lecz denerwuj膮co rozleg艂ymi po艂aciami oceanu.
艢lizgacz przyspieszy艂.
Z powodu swoich niedogodno艣ci topograficznych Damogran nigdy nie by艂 zamieszkany. W艂a艣nie dlatego rz膮d Imperium Galaktycznego wybra艂 go na siedzib臋 projektu "Z艂ote Serce" - poniewa偶 projekt "Z艂ote
Serce" by艂 tak kompletnie tajny, a Damogran tak kompletnie nie zamieszkany.
艢lizgacz mkn膮艂 ze 艣wistem po morzu rozci膮gaj膮cym si臋 pomi臋dzy g艂贸wnymi wyspami jedynego archipelagu na ca艂ej planecie, kt贸ry mia艂 rozs膮dne rozmiary. Zaphod Beeblebrox przemierza艂 drog臋 z malutkiego portu kosmicznego na Wyspie Wielkanocnej (nazwa ta by艂a ca艂kowicie przypadkowym zbiegiem okoliczno艣ci - w j臋zyku galaktycznym wielkanocny znaczy ma艂y, p艂aski i jasnobr膮zowy) do wyspy "Z艂otego Serca", kt贸ra - dzi臋ki kolejnemu ca艂kowicie przypadkowemu zbiegowi okoliczno艣ci - nazywa艂a si臋 Francja.
Jednym z efekt贸w ubocznych pracy nad "Z艂otym Sercem" by艂a seria ca艂kowicie przypadkowych zbieg贸w okoliczno艣ci.
Ale w 偶adnym razie nie by艂 zbiegiem okoliczno艣ci fakt, 偶e dzie艅 ten, kulminacyjny punkt projektu, wielki dzie艅 ods艂oni臋cia, dzie艅, w kt贸rym "Z艂ote Serce" mia艂o by膰 ostatecznie pokazane oczom zadziwionej Galaktyki - mia艂 by膰 r贸wnie偶 wielkim punktem kulminacyjnym dla Zaphoda Beeblebroxa. W艂a艣nie dla tego dnia zdecydowa艂 si臋 ubiega膰 o urz膮d prezydenta. Decyzja ta spowodowa艂a, 偶e fale zdumienia obieg艂y ca艂e Imperium Galaktyczne - Zaphod Beeblebrox? Prezydentem? Nie t e n Zaphod Beeblebrox? Nie tym prezydentem? Wielu uzna艂o to za ostateczny dow贸d, 偶e ca艂y znany wszech艣wiat dosta艂 w ko艅cu kota.
Zaphod u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i doda艂 gazu.
Zaphod Beeblebrox, poszukiwacz przyg贸d, by艂y hipis, wielbiciel przyjemno艣ci 偶ycia (kanciarz? ca艂kiem mo偶liwe), maniak autoreklamy, beznadziejny w stosunkach mi臋dzyludzkich, cz臋sto uwa偶any za kompletnie stukni臋tego.
Prezydentem?
Nikt nie dosta艂 kota; przynajmniej nie pod tym; wzgl臋dem.
Tylko sze艣ciu ludzi w ca艂ej Galaktyce rozumia艂o zasad臋 rz膮dzenia Galaktyk膮 i wiedzia艂o, 偶e gdy Zaphod Beeblebrox raz zg艂osi艂 swoj膮 kandydatur臋 n urz膮d prezydenta, rzecz by艂a mniej wi臋cej za艂atwiona: stanowi艂 on idealn膮 zas艂on臋 dymn膮.
------------------------
Prezydent - pe艂ny tytu艂: prezydent Rz膮du Imperium Galaktycznego. Okre艣lenie "Imperium" zosta艂o zachowane, chocia偶 teraz jest anachronizmem. Dziedziczny cesarz jest na granicy 艣mierci znajduje si臋 w tym stanie od wielu wiek贸w. W ostatnich chwilach przed艣miertnej 艣pi膮czki umieszczono go w polu Stasis, kt贸re utrzymuje go w stanie wiecznej niezmienno艣ci. Wszyscy jego spadkobiercy dawno wymarli; oznacza to, 偶e bez 偶adnego drastycznego przewrotu politycznego w艂adza zosta艂a przeniesiona w spos贸b prosty i skuteczny o szczebel lub dwa w d贸艂 drabiny. Obecnie uwa偶a si臋, 偶e w艂adza spoczywa w r臋kach cia艂a, kt贸re za czas贸w cesarza posiada艂o jedynie funkcj臋 doradcza-wybieralnego Zgromadzenia Rz膮dowego, kt贸remu przewodniczy prezydent wybrany przez to Zgromadzenie. W rzeczywisto艣ci w艂adza nie znajduje si臋 w tych i r臋kach. W szczeg贸lno艣ci prezydent jest g艂贸wnie figurantem - nie posiada zupe艂nie 偶adnej realnej w艂adzy. Istotnie wybiera go rz膮d, lecz na podstawie cech, kt贸re charakteryzuj膮 nie przyw贸dc臋, ale precyzyjnie wywa偶ony skandal. Z tego powodu wyb贸r prezydenta jest zawsze kontrowersyjny. Zawsze jest to doprowadzaj膮cy do sza艂u, lecz fascynuj膮cy charakter. Jego zadanie polega nie na sprawowaniu w艂adzy, ale na odwracaniu od niej uwagi. Wed艂ug tych kryteri贸w Zaphod Beeblebrox jest jednym z najlepszych prezydent贸w, jakich kiedykolwiek mia艂a Galaktyka - sp臋dzi艂 ju偶 dwa lata ze swej dziesi臋cioletniej kadencji w wi臋zieniu za oszustwo. Bardzo niewielu ludzi zdaje sobie spraw臋, 偶e prezydent i rz膮d nie maj膮 prawie 偶adnej w艂adzy, a z tych tylko sze艣ciu wie, gdzie naprawd臋 jest najwy偶sza w艂adza polityczna. Wi臋kszo艣膰 pozosta艂ych wierzy skrycie, 偶e decyzje o najwy偶szym znaczeniu podejmuje komputer. Nie mog膮 bardziej si臋 myli膰.

Czego jednak kompletnie nie potrafili zrozumie膰, to przyczyny, dla kt贸rych Zaphod to robi艂.
Zaphod wykona艂 艣lizgaczem ostry zwrot, wzbijaj膮c w powietrze 艣cian臋 spienionej wody, kt贸ra przes艂oni艂a na moment s艂o艅ce.
Dzi艣 nadszed艂 ten dzie艅; dzie艅, w kt贸rym dowiedz膮 si臋 wreszcie, co Zaphod zamierza艂. O ten jeden dzie艅 chodzi艂o w ca艂ej jego prezydenturze. Dzi艣 by艂y tak偶e jego dwusetne urodziny, lecz by艂 to kolejny ca艂kowicie przypadkowy zbieg okoliczno艣ci.
Mkn膮c 艣lizgaczem przez morza Damograna, Zaphod lekko u艣miechn膮艂 si臋 do siebie, my艣l膮c, jaki wspania艂y i ekscytuj膮cy b臋dzie ten dzie艅. Rozlu藕ni艂 si臋 i leniwie w5rci膮gn膮艂 oba ramiona wzd艂u偶 oparcia siedzenia. Sterowa艂 dodatkow膮 r臋k膮, kt贸r膮 ostatnio zamontowa艂 sobie tu偶 pod praw膮, 偶eby 艂atwiej by艂o mu uprawia膰 boks na nartach.
- Hej - zamrucza艂 do siebie czule - naprawd臋 diabelnie opanowany z ciebie facet.
Lecz jego nerwy gra艂y marsza bardziej piskliwego ni偶 d藕wi臋k gwizdka na psa.
Wyspa Francja mia艂a oko艂o dwudziestu mil d艂ugo艣ci i pi臋ciu mil szeroko艣ci, by艂a piaszczysta i mia艂a kszta艂t p贸艂ksi臋偶yca. Zdawa艂a si臋 istnie膰 nie jako wyspa na swych w艂asnych prawach, lecz po prostu jako spos贸b na zaznaczenie rozleg艂ego 艂uku wielkiej zatoki. Wra偶enie to pog艂臋bia艂 fakt, 偶e wewn臋trzne wybrze偶e p贸艂ksi臋偶yca by艂o stromym klifem; od jego bytu teren obni偶a艂 si臋 stopniowo przez pi臋膰 mil do Przeciwleg艂ego brzegu.
Na szczycie klifu sta艂 komitet powitalny. W du偶ej cz臋艣ci sk艂ada艂 si臋 z in偶ynier贸w i badaczy, kt贸rzy zbudowali "Z艂ote Serce". Przewa偶nie humanoidalnych, ale, tu i tam trafiali si臋 gadopodobni Atominerzy, dw贸ch lub trzech zielonych podobnych do sylfid Maximegalatyjczyk贸w, jeden czy dw贸ch o艣miornicowatych Fisuk-: turalist贸w i Hooloovoo. (Hooloovoo to superinteligentny odcie艅 koloru niebieskiego. ) Wszyscy poza Hooloovoo b艂yszczeli w swych wielokolorowych ceres monialnych uniformach laboratoryjnych, Hooloovoo za艣 by艂 rozszczepiony z tej okazji w wolno stoj膮cym. pryzmacie.
Panowa艂 w艣r贸d nich nastr贸j ogromnego podniecenia. Wszyscy razem i ka偶dy z osobna osi膮gn臋li i prze- ` kroczyli najodleglejsze granice praw fizyki, przebudowali podstawow膮 struktur臋 materii, naginali, przekr臋cali i 艂amali prawa prawdopodobie艅stwa i nieprawdopodobie艅stwa, ale ci膮gle wygl膮da艂o na to, 偶e najbardziej ekscytuj膮ca rzecz, jaka mo偶e im si臋 zdarzy膰, to spotka膰 cz艂owieka z pomara艅czow膮 szarf膮 na szyi (pomara艅czowa szarfa by艂a tradycyjn膮 oznak膮 prezydenta Galaktyki). By膰 mo偶e nie robi艂oby im nawet specjalnej r贸偶nicy, gdyby wiedzieli, ile w艂adzy na- prawd臋 posiada prezydent Galaktyki; gdyby wiedzieli, 偶e nie posiada jej w og贸le. Tylko sze艣ciu ludzi w Galaktyce wiedzia艂o, 偶e zadanie prezydenta polega艂o nie na sprawowaniu w艂adzy, ale na odwracaniu od niej uwagi.
Zaphod Beeblebrox by艂 w tym niesamowicie dobry. ; T艂um ci臋偶ko oddycha艂, o艣lepiony s艂o艅cem i blaskiem metalu, gdy prezydencki 艣lizgacz wp艂ywa艂 do zatoki. B艂yska艂 i l艣ni艂, mkn膮c po morzu szerokimi, 艂ukowatymi 艣lizgami.
W gruncie rzeczy nie musia艂 wcale dotyka膰 wody, poniewa偶 podtrzymywa艂a go mlecznobia艂a poduszka zjonizowanych atom贸w, ale dla samego efektu zamontowano .w nim cienkie ostrza p艂etwowe, kt贸re mo偶na by艂o zanurzy膰 w wodzie. Rozcina艂y one tafl臋 wody z g艂o艣nym sykiem, rze藕bi艂y g艂臋bokie rysy w morzu, kt贸re burzy艂o si臋 w艣ciekle i zamyka艂o, tworz膮c spieniony kilwater za p臋dz膮cym 艣lizgaczem.
Zaphod uwielbia艂 mocne efekty - w tym by艂 najlepszy.
Gwa艂townie skr臋ci艂 ko艂em sterowym i 艂贸d藕 obr贸ci艂a si臋 dooko艂a w dzikim, kosz膮cym 艣lizgu poni偶ej czo艂a klifu, by po chwili lekko spocz膮膰 na rozko艂ysanych falach.
Po chwili Zaphod wyskoczy艂 na pok艂ad, machaj膮c i u艣miechaj膮c si臋 szeroko do ponad trzech bilion贸w ludzi. W rzeczywisto艣ci nie by艂o tam trzech bilion贸w ludzi, lecz tylu obserwowa艂o ka偶dy ruch Zaphoda oczami ma艂ej, automatycznej kamery tri-D, kt贸ra s艂u偶alczo unosi艂a si臋 w powietrzu. Wyst臋py prezydenta zawsze stawa艂y si臋 zadziwiaj膮co popularnymi programami tri-D - po to w艂a艣nie by艂y.
Zaphod znowu u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Trzy biliony i sze艣ciu ludzi nie wiedzia艂o o tym, ale dzi艣 b臋dzie lepszy wyst臋p ni偶 ktokolwiek m贸g艂by oczekiwa膰.
Automatyczna kamera przysun臋艂a si臋, aby zrobi膰 zbli偶enie bardziej popularnej z dw贸ch g艂贸w Zaphoda, kt贸ry pomacha艂 widzom raz jeszcze. Jego wygl膮d, opr贸cz dodatkowej g艂owy i trzeciej r臋ki, by艂 z grubsza humanoidalny. Jasne, rozczochrane w艂osy stercza艂y mu w r贸偶nych kierunkach, w b艂臋kitnych oczach migota艂o co艣, co kompletnie nie da艂o si臋 zdefiniowa膰, a podbr贸dki by艂y prawie zawsze nie ogolone.
Przezroczysta kula o 艣rednicy dwudziestu st贸p unosi艂a si臋 na wodzie obok jego 艂odzi, ko艂ysz膮c si臋, hu艣taj膮c i migocz膮c w pe艂nym s艂o艅cu. Wewn膮trz niej znajdowa艂a si臋 szeroka, p贸艂kolista sofa pokryta wspania艂膮, czerwon膮 sk贸r膮: im bardziej kula ko艂ysa艂a si臋 i hu艣ta艂a, tym bardziej sofa trwa艂a w absolutnym bezruchu, jak pokryta czerwon膮 sk贸r膮 ska艂a. To te偶 by艂o zrobione tylko i wy艂膮cznie dla efektu.
Zaphod przeszed艂 przez 艣cian臋 kuli i usadowi艂 si臋 wygodnie na sofie. Roz艂o偶y艂 dwie r臋ce na oparciu, a trzeci膮 strzepn膮艂 niewidoczny py艂ek z kolana. Jego g艂owy rozgl膮da艂y si臋 z u艣miechem. Pomy艣la艂, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e zacz膮膰 krzycze膰.
Kula unios艂a si臋. Wznosi艂a si臋 coraz wy偶ej i wy偶ej w powietrze, opieraj膮c szczud艂a ze 艣wiat艂a na zboczu klifu. Unosi艂a si臋 w g贸r臋 na dyszach wyrzucaj膮cych z siebie wod臋, kt贸ra spada艂a z powrotem do morza z wysoko艣ci setek st贸p.
Zaphod u艣miechn膮艂 si臋 na my艣l o tym, jak wygl膮da.
Zupe艂nie absurdalny 艣rodek lokomocji, ale i zupe艂nie zachwycaj膮cy.
Na szczycie klifu kula zachybota艂a si臋 na chwil臋, przesun臋艂a do ogrodzonej rampy, potoczy艂a w d贸艂 do ma艂ej, wkl臋s艂ej platformy i tam znieruchomia艂a.
przywitany ogromnym aplauzem, Zaphod Beeblebrox wyszed艂 z kuli w swojej pomara艅czowej, ja艣niej膮cej w 艣wietle szarfie na szyi.
Prezydent Galaktyki by艂 na miejscu. Zaphod poczeka艂, a偶 ucichn膮 oklaski i podni贸s艂 r臋k臋 w ge艣cie pozdrowienia.
- Cze艣膰! - powiedzia艂.
Rz膮dowy paj膮k przysun膮艂 si臋 bokiem do niego i spr贸bowa艂 wcisn膮膰 mu do r膮k egzemplarz po艣piesznie przygotowanego przem贸wienia. Strony od trzeciej do si贸dmej wersji oryginalnej znajdowa艂y si臋 w tym momencie na powierzchni morza Damograna jakie艣 pi臋膰 mil od zatoki i p艂yn臋艂y sobie powoli. Strony pierwsza i druga zosta艂y uratowane przez damogra艅skiego li艣ciastego or艂a grzebieniastego, kt贸ry w艂膮czy艂 je ju偶 w swoj膮 zadziwiaj膮c膮, now膮 form臋 gniazda, kt贸r膮 w艂a艣nie znalaz艂. Gniazdo zbudowane zosta艂o g艂贸wnie z papiermache i by艂o praktycznie niemo偶liwe, aby 艣wie偶o wyklute piskl臋 or艂a mog艂o si臋 z niego wydosta膰. Damogra艅ski li艣ciasty orze艂 grzebieniasty s艂ysza艂 o poj臋ciu przetrwania gatunk贸w, ale nie chcia艂 zaprz膮ta膰 sobie tym g艂owy.
Zaphod Beeblebrox wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie potrzebowa艂 偶adnego przem贸wienia i delikatnie odsun膮艂 podawany przez paj膮ka egzemplarz.
- Cze艣膰! - powiedzia艂 znowu.
Wszyscy rozpromienili si臋 na jego widok - albo przynajmniej prawie wszyscy. Zaphod odnalaz艂 w t艂umie Trillian. Trillian by艂a dziewczyn膮, kt贸r膮 niedawno poderwa艂 podczas rozrywkowej wizyty incognito na jakiej艣 planecie. By艂a smuk艂a, 艣niada i humanoidalna,

mia艂a d艂ugie, faluj膮ce czarne w艂osy, pe艂ne usta, ma艂y, zabawny nosek i idiotycznie br膮zowe oczy. W czerwonym szaliku zawi膮zanym na g艂owie w ten szczeg贸lny spos贸b i d艂ugiej, powiewnej, br膮zowej sukni przypomina艂a troch臋 Arabk臋. Nie, 偶eby kto艣 s艂ysza艂 tam kiedykolwiek o Arabach. Arabowie w艂a艣nie ostatnio przestali istnie膰, a nawet kiedy istnieli, byli o pi臋膰set tysi臋cy lat 艣wietlnych oddaleni od Damograna. Trillian nie by艂a nikim szczeg贸lnym, a przynajmniej tak twierdzi艂 Zaphod. Po prostu sp臋dza艂a z nim dosy膰 du偶o czasu i m贸wi艂a, co o nim my艣li.
- Cze艣膰, kochanie - powiedzia艂 do niej.
Trillian rzuci艂a mu szybki, pow艣ci膮gliwy u艣miech i odwr贸ci艂a wzrok. Po chwili zn贸w na niego spojrza艂a, tym razem z cieplejszym u艣miechem, ale Zaphod w tym momencie patrzy艂 ju偶 na co艣 innego.
- Cze艣膰! - powiedzia艂 do niewielkiej grupki stworze艅 z prasy, kt贸re sta艂y obok, 偶ycz膮c sobie, 偶eby przesta艂 wreszcie powtarza膰 w k贸艂ko "cze艣膰" i rzuci艂 jakim艣 powiedzonkiem, kt贸re b臋dzie mo偶na zacytowa膰.
Zaphod u艣miechn膮艂 si臋 do nich szczeg贸lnie szeroko, bo wiedzia艂, 偶e ju偶 za kilka minut us艂ysz膮 od niego zupe艂nie niesamowity cytat.
Jednak偶e nast臋pna rzecz, jak膮 powiedzia艂, nie nadawa艂a si臋 do wykorzystania. Jeden ze zgromadzonych tam dra偶liwych wysokich urz臋dnik贸w doszed艂 do wniosku, 偶e prezydent najwyra藕niej nie jest w nastroju, aby przeczyta膰 znakomite, starannie dla niego przygotowane przem贸wienie, wobec czego przesun膮艂 prze艂膮cznik zdalnie steruj膮cego urz膮dzenia znajduj膮cego si臋 w jego kieszeni. Daleko przed nimi odcinaj膮ca si臋 od nieba
olbrzymia bia艂a kopu艂a p臋k艂a w po艂owie, rozdzieli艂a si臋 na dwie cz臋艣ci i powoli opad艂a na ziemi臋. Wszyscy westchn臋li na ten widok, chocia偶 doskonale wiedzieli, jak to b臋dzie wygl膮da艂o - sami zbudowali t臋 kopu艂臋.
Pod ni膮 znajdowa艂 si臋 ogromny statek mi臋dzygwiezdny o wytwornym kszta艂cie trampka, d艂ugo艣ci stu pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w, dziewiczo bia艂y i niesamowicie pi臋kny. W jego sercu niewidocznym dla oczu, spoczywa艂o niewielkie pude艂ko ze z艂ota zawieraj膮ce urz膮dzenie, na my艣l o kt贸rym m贸zg stawa艂 d臋ba. Najbardziej nieprawdopodobne urz膮dzenie, jakie mo偶na sobie wyobrazi膰; urz膮dzenie, kt贸re sprawia艂o, 偶e statek ten by艂 unikatem w ca艂ej historii Galaktyki i kt贸remu zawdzi臋cza艂 swoj膮 nazw臋: "Z艂ote Serce".
- O rany! - powiedzia艂 Zaphod Beeblebrox do "Z艂otego Serca". Nic innego nie przychodzi艂o mu do g艂owy. Powt贸rzy艂 to jeszcze raz, bo wiedzia艂, 偶e zdenerwuje to pras臋. - O rany!
T艂um wyczekuj膮co odwr贸ci艂 twarze w jego kierunku. Zaphod mrugn膮艂 do Trillian, kt贸ra unios艂a brwi i spojrza艂a na niego rozszerzonymi oczami. Wiedzia艂a, co za chwil臋 powie, i uwa偶a艂a go za okropnego efekciarza.
- To jest naprawd臋 zadziwiaj膮ce - rzek艂. - To jest naprawd臋 absolutnie zadziwiaj膮ce. To jest tak zadziwiaj膮co zadziwiaj膮ce, 偶e chyba chcia艂bym to ukra艣膰!
Fantastyczne, absolutnie autentyczne s艂owa prezydenta. T艂um roze艣mia艂 si臋 z uznaniem, dziennikarze rado艣nie wcisn臋li guziki swoich sub-etha news-matik贸w, a prezydent u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

Gdy si臋 tak u艣miecha艂, jego serce wyda艂o z siebie niepohamowany wrzask, a palce namaca艂y niewielk膮 paralysomatyczn膮 bomb臋 spoczywaj膮c膮 spokojnie w jego kieszeni.
W ko艅cu nie m贸g艂 tego d艂u偶ej znie艣膰. Odrzuci艂 w ty艂 swoje dwie g艂owy i wyda艂 dziki okrzyk rado艣ci w tonacji dur. Rzuci艂 bomb臋 na ziemi臋 i pu艣ci艂 si臋 biegiem poprzez morze nagle zamar艂ych promiennych u艣miech贸w.

ROZDZIA艁. 5

Prostefiic Vogon Jeltz nie by艂 mi艂ym widokiem nawet dla innych Vogon贸w. Jego wysoko sklepiony nos wyrasta艂 znacznie ponad ma艂e 艣wi艅skie czo艂o, a ciemnozielona, przypominaj膮ca gum臋 sk贸ra by艂a wystarczaj膮co gruba, aby m贸g艂 gra膰 w gr臋 nazywan膮 "Vogo艅sk膮 polityk膮 administracyjn膮" (i to gra膰 dobrze) oraz wystarczaj膮co wodoodporna, 偶eby m贸g艂 sp臋dza膰 dowoln膮 ilo艣膰 czasu w g艂gbinach morskich, nawet do tysi膮ca st贸p, bez 偶adnych negatywnych skutk贸w. Oczywi艣cie nie chodzi艂 nigdy pop艂ywa膰 by艂 na to zbyt zaj臋ty.
By艂, jaki by艂, poniewa偶 biliony lat temu, gdy Vogonowie po raz pierwszy wype艂zli z pradawnych, leniwych m贸rz Vogsfery i legli, sapi膮c i ci臋偶ko dysz膮c na dziewiczych brzegach planety, gdy owego ranka pad艂y na nich pierwsze promienie m艂odego, jasnego, vogo艅skiego s艂o艅ca - dok艂adnie w tym momencie si艂y ewolucji jak gdyby da艂y sobie z nimi spok贸j, odwr贸ci艂y si臋 z niesmakiem i spisa艂y na straty jako nieprzyjemn膮 i po偶a艂owania godn膮 omy艂k臋. Vogonowie nigdy ju偶 nie ewoluowali - nie powinni byli w og贸le przetrwa膰.

Fakt, 偶e jednak im si臋 to uda艂o, jest pewnym oddaniem sprawiedliwo艣ci niewzruszonemu i 艣limaczom贸zgiemu wyrazowi tych stworze艅. Ewolucja? powiedzia艂y sobie. - Komu to potrzebne? I radzi艂y sobie po prostu bez tego, czego natura nie chcia艂a dla nich zrobi膰, a偶 do czasu, gdy byli w stanie korygowa膰 co wi臋ksze niedogodno艣ci anatomiczne za pomoc膮 chirurgii.
Tymczasem si艂y przyrody na Vogsferze pracowa艂y nadliczbowo, usilnie staraj膮c si臋 nadrobi膰 swoj膮 wcze艣niejsz膮 gaf臋. Stworzy艂y iskrz膮ce si臋 od klejnot贸w kraby zatapiaj膮ce, kt贸re Vogonowie zjadali, rozbijaj膮c ich pancerze 偶elaznymi m艂otkami; wysokie, strzeliste drzewa o zapieraj膮cej dech w piersiach wiotko艣ci i kolorze, kt贸re Vogonowie wycinali, aby rozpala膰 z nich ogie艅 do pieczenia mi臋sa krab贸w; eleganckie, podobne do gazel stworzenia o jedwabistym futrze i l艣ni膮cych oczach, kt贸re Vogonowie 艂apali, aby ich dosiada膰. By艂y one bezu偶yteczne jako wierzchowce, poniewa偶 ich kr臋gos艂upy natychmiast p臋ka艂y, ale Vogonowie i tak ich dosiadali.
Tak wi臋c planeta Vogsfera prze偶ywa艂a ci臋偶kie tysi膮clecia do czasu, gdy Vogonowie odkryli nagle podstawowe zasady podr贸偶y mi臋dzygwiezdnych. W ci膮gu kilku kr贸tkich vogo艅skich lat urszyscy co do jednego wyemigrowali do raju gwiezdnego Megabranris, - politycznego centrum Galaktyki, gdzie tworzyli teraz niezwykle pot臋偶ny ko艣ciec administracji galaktycznej. Pr贸bowali zdobywa膰 wykszta艂cenie, pr贸bowali zyska膰 maniery i og艂ad臋 towarzysk膮; lecz pod 偶adnym prawie wzgl臋dem wsp贸艂czesny Vogon praktycznie nie
r贸偶ni si臋 od swoich prymitywnych przodk贸w. Co roku sprowadzaj膮 oni ze swojej rodzinnej planety dwadzie艣cia siedem tysi臋cy krab贸w zatapiaj膮cych o iskrz膮cych si臋 od klejnot贸w pancerzach i sp臋dzaj膮 radosn膮, pijack膮 noc, rozbijaj膮c je na drobny mak 偶elaznymi m艂otkami.
Prostetnic Vogon Jeltz by艂 dosy膰 typowym Vogonem w tym sensie, 偶e by艂 do gruntu nikczemny. Poza tym nie lubi艂 autostopowicz贸w.
Gdzie艣 w ma艂ej, ciemnej kabinie, g艂臋boko we wn臋trzno艣ciach statku flagowego Prostetnica Vogona Jeltza, zapali艂a si臋 nerwowo zapa艂ka. Posiadacz zapa艂ki nie by艂 Vogonem, ale wiedzia艂 o nich wszystko i mia艂 wszelkie powody do nerwowo艣ci. Jego nazwisko brzmia艂o Ford Prefect.
------------------------
Prawdziwe nazwisko Forda Prefecta mo偶na wym贸wi膰 jedynie w ma艂o zrozumia艂ym dialekcie rasy z okolic Betelgeuzy, praktycznie wymar艂ej od czasu Wielkiej Katastrofy Upadku I-Irunga (Gal) Sid. (Rok 03758), kt贸ra zmiot艂a z powierzchni ziemi wszystkie dawne ludy praxibetelskie na Betelgeuzie VII. Ojciec Forda byl jedynym cz艂owiekiem na ca艂ej planecie, kt贸ry prze偶y艂 Wielk膮 Katastrof臋 Upadku Hrunga. Sta艂o si臋 to dzi臋ki zadziwiaj膮cemu zbiegowi okoliczno艣ci, kt贸rego nigdy nie by艂 w stanie zadowalaj膮co wyt艂umaczy膰. Ca艂y epizod owiany jest g艂臋bok膮 tajemnic膮, w gruncie rzeczy nikt nigdy nie dowiedzia艂 si臋, czym w艂a艣ciwie by艂 Hrung ani dlaczego wybra艂 sobie na upadek w艂a艣nie l3etelgeuz臋 VII. Ojciec Forda, wielkodusznie nie zwracaj膮c uwagi na chmury podejrze艅, kt贸re w spos贸b nieunikniony zacz臋ty gromadzi膰 si臋 nad jego g艂ow膮, osiedli艂 si臋 na Betelgeuzie V, gdzie by! jednocze艣nie ojcem i wujem dla Forda. Ku pami臋ci swej nie istniej膮cej ju偶 rasy ochrzci艂 syna imieniem w dawnym praxibetelskim j臋zyku. Poniewa偶 Ford nigdy nie nauczy艂 si臋 wymawia膰 swojego prawdziwego imienia, jego ojciec umar艂 w ko艅cu ze wstydu, kt贸ry jest ci膮gle 艣mierteln膮 chorob膮 w niekt贸rych cz臋艣ciach Galaktyki. Inne dzieci nazwa艂y Forda "DC", co w j臋zyku Betelgeuzy V oznacza: "ch艂opiec, kt贸ry nie jest w stanie zadowalaj膮co wyt艂umaczy膰, co to jest I-Irung ani dlaczego wybra艂 sobie na upadek w艂a艣nie Betelgeuz臋 VII".

Rozejrza艂 si臋 po kabinie, ale bardzo niewiele uda艂o mu si臋 zobaczy膰 poza dziwnymi, monstrualnymi cieniami, ukazuj膮cymi si臋 i skacz膮cymi w 艣wietle ma艂ego, drgaj膮cego p艂omyka. By艂o ca艂kiem cicho. Wyszepta艂 bezg艂o艣nie podzi臋kowanie dla Dentrassich. Dentrassi to bardzo niesforne plemi臋 - rozbestwiona, lecz sympatyczna banda smakoszy, kt贸rych Vogonowie zacz臋li ostatnio zatrudnia膰 jako personel do spraw wy偶ywienia w swoich d艂ugich transportowcach, pod warunkiem jednak偶e, 偶e pod 偶adnym pozorem nie b臋d膮 pr贸bowali zaprzyja藕nia膰 si臋 z Vogonami.
Ten uk艂ad bardzo pasowa艂 Dentrassim, kt贸rzy kochali pieni膮dze Vogon贸w, jedn膮 z najtwardszych walut kosmosu, ale nie cierpieli samych Vogon贸w. Jedyny rodzaj Vogona, kt贸ry cieszy艂 si臋 sympati膮 Dentrassich, to Vogon wkurzony.
W艂a艣nie dzi臋ki tej jednej drobnej informacji Ford Prefect nie by艂 teraz chmur膮 wodoru, ozonu i tlenku w臋gla.
Us艂ysza艂 cichy j臋k. Przy 艣wietle zapa艂ki ujrza艂 ci臋偶ki kszta艂t poruszaj膮cy si臋 niemrawo na pod艂odze. Szybko zgasi艂 zapa艂k臋, si臋gn膮艂 do kieszeni i znalaz艂 to, czego szuka艂. Rozerwa艂 opakowanie i potrz膮sn膮艂 torebk膮. Przykucn膮艂 na pod艂odze. Kszta艂t poruszy艂 si臋 znowu.
Ford Prefect powiedzia艂:
- Kupi艂em troch臋 fistaszk贸w.
Artur Dent poruszy艂 si臋 i znowu j臋kn膮艂, mamrocz膮c co艣 bez zwi膮zku.
- We藕 par臋 - przynagli艂 go Ford, jeszcze raz potrz膮saj膮c torebk膮. - Je偶eli nigdy przedtem nie
przechodzi艂e艣 przez promienie transformacji materii, prawdopodobnie straci艂e艣 troch臋 soli i bia艂ka. Piwo, kt贸re wypi艂e艣, powinno ci troch臋 pom贸c.
- Gggdzdzdz... - zacz膮艂 Artur Dent. Otworzy艂 oczy. - Ciemno - doda艂.
- Tak - zgodzi艂 si臋 Ford Prefect. - Jest ciemno. - Nie ma 艣wiat艂a - ci膮gn膮艂 Artur Dent. - Ciemno, nie ma 艣wiat艂a.
Jedn膮 z rzecz5r, kt贸re Ford Prefect uwa偶a艂 zawsze za najtrudniejsze do poj臋cia w istotach ludzkich, by艂 ich nawyk ci膮g艂ego stwierdzania i powtarzania najoczywistszych fakt贸w, jak na przyk艂ad: "艁adn膮 mamy dzi艣 pogod臋" albo "Jeste艣 bardzo wysoki", albo "Kochanie, wygl膮da na to, 偶e wpad艂e艣 do trzydziestostopniowej studni, dobrze si臋 czujesz?" Pierwsza z jego teorii wyja艣niaj膮cych to niepoj臋te zachowanie g艂osi艂a, 偶e je偶eli istoty ludzkie przestaj膮 ci膮gle 膰wiczy膰 swoje usta, ich otw贸r g臋bowy zarasta. Po kilku miesi膮cach rozwa偶a艅 i obserwacji Ford porzuci艂 t臋 teori臋 na rzecz nowej: je偶eli istoty ludzkie przestaj膮 ci膮gle 膰wiczy膰 swoje usta, ich m贸zg zaczyna pracowa膰. Po pewnym czasie jednak zrezygnowa艂 i z tej teorii jako przesadnie cynicznej i zdecydowa艂, 偶e pomimo wszystko raczej lubi艂 ludzkie istoty. Zawsze jednak doprowadza艂o go do czarnej rozpaczy przera偶aj膮ce mn贸stwo rzeczy, o kt贸rych nie wiedzieli.
- Tak - zgodzi艂 si臋 z Arturem. - Nie ma 艣wiat艂a. - Pocz臋stowa艂 go fistaszkami. - Jak si臋 czujesz? - zapyta艂.
- Jak akademia wojskowa - odpowiedzia艂 Artur. - Cz膮stki mnie ci膮gle urz膮dzaj膮 parady.

Ford spojrza艂 na niego w ciemno艣ci t臋pym wzrokiem.
- Gdybym zapyta艂, gdzie, do cholery, jeste艣my - odezwa艂 si臋 s艂abo Artur - czy bardzo bym tego 偶a艂owa艂?
Ford wsta艂.
- Jeste艣my bezpieczni - stwierdzi艂.
- To dobrze - odpowiedzia艂 ostro偶nie Artur. - Jeste艣my w ma艂ej kabinie kuchennej jednego ze statk贸w kosmicznych Vogo艅skiej Floty Budowlanej doda艂 Ford.
- Aha - powiedzia艂 Artur - to pewnie jakie艣 dziwne znaczenie s艂owa "bezpieczny", z kt贸rym si臋 wcze艣niej nie zetkn膮艂em.
Ford zapali艂 nast臋pn膮 zapa艂k臋, 偶eby u艂atwi膰 sobie poszukiwania wy艂膮cznika 艣wiat艂a. Monstrualne cienie znowu ukaza艂y si臋 na 艣cianach. Artur podni贸s艂 si臋 z wysi艂kiem i rozejrza艂 wok贸艂 l臋kliwie. Ohydne pozaziemskie kszta艂ty zdawa艂y si臋 t艂oczy膰 wok贸艂 niego. Powietrze by艂o lepkie od zaple艣nia艂ych woni, kt贸re wciska艂y si臋 do jego p艂uc, nie daj膮c si臋 zidentyfikowa膰, a niskie, denerwuj膮ce buczenie nie pozwala艂o si臋 skoncentrowa膰.
- Jak si臋 tutaj dostali艣my? - zapyta艂, dr偶膮c lekko. - Zabrali艣my si臋 autostopem - odpowiedzia艂 Ford.
- Co takiego?! - spyta艂 Artur. - Czy chcesz mi powiedzie膰, 偶e po prostu wystawili艣my sobie kciuki, a jaki艣 zielony potw贸r z oczami jak karaluch wyjrza艂 i powiedzia艂: "Cze艣膰, ch艂opcy, wskakujcie, mog臋 was zabra膰 a偶 do obwodnicy Basiugstoka".
- Nie ca艂kiem - powiedzia艂 Ford. - Kciuk to elektroniczne urz膮dzenie sygnalizuj膮ce, a obwodnica jest przy Gwie藕dzie Barnarda sze艣膰 lat 艣wietlnych st膮d. Poza tym mniej wi臋cej si臋 zgadza.
- A potw贸r z oczami jak karaluch? - Owszem, zielony.
- 艢wietnie - rzek艂 Artur. - Kiedy mog臋 wr贸ci膰 do domu?
- Nie mo偶esz - odpowiedzia艂 Ford, kt贸ry znalaz艂 wreszcie na 艣cianie wy艂膮cznik. - Zas艂o艅 oczy... ostrzeg艂 i przekr臋ci艂 go.
Widok, kt贸ry ukaza艂 si臋 ich oczom, zdziwi艂 nawet jego.
- Wielkie nieba - odezwa艂 si臋 Artur. - Czy to naprawd臋 wn臋trze lataj膮cego talerza?
Prostetnic Vogon Jeltz d藕wign膮艂 swoje nieprzyjemne zielone cielsko wok贸艂 mostka kontrolnego. Zawsze po zniszczeniu zamieszkanych planet czu艂 si臋 cokolwiek rozdra偶niony. Mia艂 ochot臋, 偶eby kto艣 przyszed艂 i powiedzia艂 mu, 偶e by艂o to ca艂kowicie nie w porz膮dku, bo wtedy m贸g艂by zacz膮膰 na niego wrzeszcze膰 i poczu艂by si臋 lepiej. Klapn膮艂 na swoje siedzenie kontrolne tak ci臋偶ko jak tylko m贸g艂, w nadziei, 偶e rozleci si臋 i da mu jaki艣 rzeczywisty pow贸d do w艣ciek艂o艣ci, ale siedzenie wyda艂o tylko z siebie co艣 w rodzaju pe艂nego pretensji zgrzytu.
- Wyno艣 si臋! - wrzasn膮艂 na m艂odego stra偶nika, kt贸ry w tej chwili pojawi艂 si臋 na mostku.
Stra偶nik ulotni艂 si臋 natychmiast z uczuciem wielkiej ulgi. Byt zadowolony, 偶e to nie on b臋dzie musia艂

dostarczy膰 kapitanowi otrzymany przed chwil膮 raport. Raport ten by艂 oficjalnym komunikatem, kt贸ry stwierdza艂, 偶e w艂a艣nie w tym momencie w rz膮dowej bazie naukowej na Damogranie mia艂o miejsce ods艂oni臋cie statku kosmicznego o fantastycznej nowej formie nap臋du. W zwi膮zku z tym wszelkie hiperprzestrzenne trasy szybkiego ruchu staj膮 si臋 od tej chwili zb臋dne.
Otworzy艂y si臋 nast臋pne drzwi, ale tym razem kapitan Vogon贸w nie zacz膮艂 wrzeszcze膰. By艂y to drzwi prowadz膮ce z cz臋艣ci kuchennej, gdzie Dentrassi przygotowywali dla niego posi艂ki. Dobry lunch to w艂a艣nie to, czego w tym momencie by艂o mu trzeba.
Olbrzymie, kud艂ate stworzenie w kilku skokach znalaz艂o si臋 na mostku. W 艂apach trzyma艂o tac臋 i szczerzy艂o z臋by w maniackim u艣miechu.
Prostetnic Vogon Jeltz by艂 wniebowzi臋ty. Wiedzia艂, 偶e gdy Dentrassi wygl膮da na tak niesamowicie zadowolonego z siebie, gdzie艣 na statku dzieje si臋 co艣, na co b臋dzie mo偶na naprawd臋 porz膮dnie si臋 w艣ciec.
Ford i Artur rozgl膮dali si臋 woko艂o.
- Co o tym my艣lisz? - zapyta艂 Ford. - Dosy膰 brudno, nie uwa偶asz?
Ford skrzywi艂 si臋 na widok niechlujnych materacy, nie umytych kubk贸w i porozrzucanych po ca艂ej kabinie bli偶ej nie zidentyfikowanych cz臋艣ci dziwnie wygl膮daj膮cej bielizny o wybitnie nie艣wie偶ym zapachu.
- C贸偶, na tym statku si臋 pracuje - powiedzia艂. To cz臋艣膰 mieszkalna Dentrassich.
- Wydawa艂o mi si臋, 偶e nazywasz ich Vogonami czy jako艣 podobnie.
- Owszem - rzek艂 Ford. - Vogonowie dowodz膮 tym statkiem, a Dentrassi s膮 kucharzami. To oni wpu艣cili nas na pok艂ad.
- Wszystko mi si臋 pomiesza艂o - o艣wiadczy艂 Artur.
- Dobra, rzu膰 okiem na to - powiedzia艂 Ford. Usiad艂 na jednym z materacy i zacz膮艂 grzeba膰 w swojej torbie. Artur tr膮ci艂 nerwowo materac i po chwili r贸wnie偶 usiad艂. W rzeczywisto艣ci nie by艂o powod贸w do nerwowo艣ci, poniewa偶 wszystkie materace hodowane na mokrad艂ach Sqornshellusa Zeta przed rozpocz臋ciem ich u偶ytkowania s膮 bardzo dok艂adnie zabijane i suszone. Bardzo nieliczne kiedykolwiek odzyska艂y 偶ycie.
Ford poda艂 mu ksi膮偶k臋.
- Co to jest? - zapyta艂 Artur.
- Przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋". To co艣 w rodzaju elektronicznej ksi膮偶ki. M贸wi wszystko, co jest ci potrzebne na dany temat. Na tym polega jej zadanie.
Artur nerwowo obr贸ci艂 j膮 w r臋kach.
- Podoba mi si臋 ok艂adka - stwierdzi艂. - "Bez paniki". To pierwsza sensowna czy zrozumia艂a rzecz, jak膮 us艂ysza艂em przez ca艂y dzie艅.
- Poka偶臋 ci, jak to dzia艂a - rzek艂 Ford. Wyj膮艂 ksi膮偶k臋 z r膮k Artura, kt贸ry trzyma艂 j膮, jak gdyby by艂 to zdech艂y przed dwoma tygodniami kanarek, i zdj膮艂 futera艂. - Naciskasz ten guzik, o, tutaj, a ekran zapala si臋 i podaje ci indeks hase艂.

Ekran - wielko艣ci mniej wi臋cej trzy na cztery cale - zapali艂 si臋 i has艂a zacz臋艂y si臋 pojawia膰.
- Chcesz dowiedzie膰 si臋 czego艣 na temat Vogon贸w, a wi臋c wpisuj臋 tutaj to has艂o. - Jego palce przebieg艂y po klawiaturze. - No i mamy.
S艂owa "Vogo艅ska Flota Budowlana" zab艂ys艂y zielono po艣rodku ekranu. Ford przycisn膮艂 du偶y, czerwony guzik i s艂owa zacz臋艂y si臋 przesuwa膰. W tej samej chwili ksi膮偶ka zacz臋艂a tak偶e recytowa膰 spokojnym, modulowanym g艂osem. Artur us艂ysza艂, co nast臋puje:
Vogo艅ska Flota Budowlana. Oto, co powiniene艣 zrobi膰, je偶eli chcesz zabra膰 si臋 z nimi autostopem: daj sobie spok贸j. Vogoni to jedna z najbardziej nieprzyjemnych ras w Galaktyce - nie do ko艅ca z艂a, ale 0 odra偶aj膮cym usposobieniu, zbiurokratyzowana, nadgorliwa i nieczu艂a. Nie kiwn臋liby nawet palcem, aby uratowa膰 w艂asn膮 babci臋 ze szpon贸w 偶ar艂ocznego Bugblattera, bestii z Traala, bez rozkaz贸w podpisanych w trzech egzemplarzach, wys艂anych, odes艂anych, zakwestionowanych, zgubionych, odnalezionych, przedstawionych opinii publicznej, zn贸w zgubionych, porzuconych ostatecznie na trzy miesi膮ce na kupie kompostu i zu偶ytych jako surowiec wt贸rny do rozpalania ognia.
Najlepszy spos贸b na wyci艣ni臋cie drinka z Vogona to w艂o偶y膰 mu palec w gard艂o, a najlepszy spos贸b na zdenerwowanie go to rzuci膰 jego babci臋 na po偶arcie 偶ar艂ocznemu Bugblatterowi, bestii z Traala.
Pod 偶adnym pozorem nie pozw贸l, aby Vogon czyta艂 ci poezj臋.
Artur zamruga艂 nerwowo.
- Co to za przedziwna ksi膮偶ka. Wi臋c jak si臋 tu dostali艣my?
- O to w艂a艣nie chodzi, jest ju偶 nieaktualna - wyja艣ni艂 Ford, wk艂adaj膮c ksi膮偶k臋 z powrotem do futera艂u. - Jestem badaczem terenowym, zbieraj膮cym materia艂 do nowego poprawionego wydania i jednym z moich zada艅 jest przygotowanie informacji o tym, 偶e Vogonowie zatrudniaj膮 teraz Dentrassich jako kucharzy, co daje nam ca艂kiem zgrabny pretekst.
Wyraz cierpienia przemkn膮艂 przez twarz Artura. - Ale kim s膮 Dentrassi? - zapyta艂.
- 艢wietni faceci - odpowiedzia艂 Ford. - S膮 najlepszymi kucharzami i robi膮 najlepsze drinki, a poza tym kompletnie nic ich nie obchodzi. Zawsze wpuszczaj膮 na pok艂ad autostopowia贸w, troch臋 dlatego, 偶e lubi膮 towarzystwo, ale g艂贸wnie dlatego, 偶e denerwuje to Vogon贸w. W艂a艣nie tego rodzaju rzeczy musisz wiedzie膰, je偶eli jeste艣 sp艂ukanym autostopowiczem, kt贸ry pr贸buje zobaczy膰 cuda wszech艣wiata za mniej ni偶 trzydzie艣ci altairia艅skich dolar贸w dziennie. To jest w艂a艣nie moja praca. Niez艂a zabawa, nie uwa偶asz?
Artur wygl膮da艂 za zagubionego.
- To zadziwiaj膮ce - powiedzia艂 i spojrza艂 podejrzliwie na jeden z pozosta艂ych materacy.
- Niestety, utkn膮艂em na Ziemi na troch臋 d艂u偶ej ni偶 zamierza艂em - ci膮gn膮艂 Ford. - Wpad艂em na tydzie艅 i utkn膮艂em na pi臋tna艣cie lat.
- Ale jak si臋 tam w og贸le dosta艂e艣?
- Bez problemu, podwi贸z艂 mnie kawalarz. - Kawalarz?
- Aha.


- Ale kto to...
- Kawalarz? Kawalarze to zwykle bogaci smarkacze, kt贸rzy nie maj膮 nic do roboty. W艂贸cz膮 si臋 po kosmosie w poszukiwaniu planet, kt贸re nie nawi膮za艂y jeszcze kontaktu z innymi cywilizacjami, i robi膮 je w UFO.
- Robi膮 w UFO? - Artur zacz膮艂 podejrzewa膰, 偶e komplikowanie mu 偶ycia sprawia Fordowi szczer膮 przyjemno艣膰.
- Aha - potwierdzi艂 Ford. - Robi膮 w UFO. Znajduj膮 odosobnione, s艂abo zaludnione miejsca, l膮duj膮 przed nosem jakiej艣 biednej, nie艣wiadomej duszy, kt贸rej nikt nigdy nie uwierzy, i spaceruj膮 sobie tam i z powrotem z idiotycznymi antenami na g艂owie, robi膮c "bip-bip". Naprawd臋 szczeniackie zagrywki. Ford opar艂 si臋 plecami o materac i za艂o偶y艂 r臋ce za g艂ow臋, a jego zadowolona z siebie mina mog艂a doprowadzi膰 do sza艂u.
- Ford - powiedzia艂 zdecydowanie Artur. Domy艣lam si臋, 偶e to pytanie mo偶e zabrzmie膰 g艂upio, ale co ja tu robi臋?!
- Przecie偶 wiesz - rzek艂 Ford. - Uratowa艂em ci臋 z Ziemi.
- A co si臋 sta艂o Ziemi? - Zosta艂a zniszczona.
- Naprawd臋? - zapyta艂 Artur s艂abym g艂osem. - Owszem. Po prostu wyparowa艂a.
- Pos艂uchaj - zacz膮艂 Artur. - Jestem tym troch臋 zmartwiony.
Ford zmarszczy艂 lekko brwi i przyjrza艂 si臋 tej my艣li ze wszystkich stron.
- Owszem, potrafi臋 to zrozumie膰 - powiedzia艂 w ko艅cu.
- Potrafisz to zrozumie膰! Ford zerwa艂 si臋 na nogi.
- Popatrz na ksi膮偶k臋! - sykn膮艂 ostro. - Co takiego?
- "Bez paniki"!
- Wcale nie panikuj臋! - Owszem, panikujesz.
- Niech ci b臋dzie, panikuj臋, a co innego mog臋 zrobi膰?
- Mo偶esz je藕dzi膰 ze mn膮 i nie藕le si臋 bawi膰. Galaktyka to 艣wietne miejsce. Musisz mie膰 tylko t臋 rybk臋 w uchu.
- Przepraszam bardzo? - zapyta艂 Artur, lak mu si臋 zdawa艂o, bardzo uprzejmie.
Ford trzyma艂 w r臋kach s艂oiczek, w kt贸rym znajdowa艂a si臋 ma艂a, z艂ota, trzepocz膮ca si臋 rybka. Artur zamruga艂 gwa艂townie. 呕yczy艂 dobie, 偶eby znalaz艂o si臋 co艣 prostego i mo偶liwego do zidentyfikowania, co艣, czego m贸g艂by si臋 chwyci膰. Poczu艂by si臋 bezpiecznie, gdyby obok bielizny Dentrassich, stos贸w materacy ze Sqornshellusa i cz艂owieka z Betelgeuzy trzymaj膮cego ma艂膮 rybk臋, kt贸r膮 nale偶a艂o w艂o偶y膰 do ucha, m贸g艂 ujrze膰 cho膰by najmniejsze pude艂ko p艂atk贸w kukurydzianych. Ale nie m贸g艂 i dlatego nie czu艂 si臋 bezpieczny.
Nagle us艂yszeli w艣ciek艂y ha艂as, kt贸rego 藕r贸d艂a nie mogli zidentyfikowa膰. Artur wstrzyma艂 oddech, ws艂uchuj膮c si臋 ze zgroz膮 w d藕wi臋ki przypominaj膮ce p艂ukanie gard艂a podczas za偶artej walki z ca艂ym stadem wilk贸w.

- 膯艣艣艣... - szepn膮艂 Ford. - S艂uchaj, to mo偶e by膰 wa偶ne.
- Wa... wa偶ne?!
- To kapitan Vogon贸w og艂asza komunikat na Tannoyu.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e to jest mowa Vogon贸w? - S艂uchaj!
- Ale ja nic nie rozumiem!
- Nie szkodzi. Po prostu w艂贸偶 t臋 rybk臋 do ucha. Ford z szybko艣ci膮 b艂yskawicy przy艂o偶y艂 r臋k臋 do ucha Artura, kt贸ry odczu艂 nag艂e mdl膮ce wra偶enie, 偶e po jego przewodzie s艂uchowym ze艣lizguje si臋 ryba. Wstrzymuj膮c z obrzydzenia oddech, przez sekund臋 czy dwie grzeba艂 w uchu, lecz nagle przesta艂 i popatrzy艂 na Forda wytrzeszczonymi ze zdumienia oczami. Prze偶ywa艂 s艂uchowy odpowiednik patrzenia na rysunek dw贸ch czarnych profil贸w, kt贸re niespodziewanie okazuj膮 si臋 bia艂ym 艣wiecznikiem. Albo patrzenia na zbiorowisko kolorowych kropek, kt贸re nagle sk艂adaj膮 si臋 w cyfr臋 sze艣膰, oznaczaj膮c膮, 偶e tw贸j okulista zaraz za偶yczy sobie ci臋偶kich pieni臋dzy na nowe okulary.
Artur ci膮gle s艂ucha艂 skowytu po艂膮czonego z p艂ukaniem gard艂a, wiedzia艂 o tym, tylko 偶e teraz w niepoj臋ty spos贸b przybra艂 on posta膰 czystej, nieskazitelnej angielszczyzny.
A oto, co us艂ysza艂...

ROZDZIA艁 6

- Auuu auuu gargl auuu gargl auuu auuu auuu gargl auuu gargl auuu auuu gargl gargl auuu gargl gar臋 gargl auuu skup uuuurgl mia艂by si臋 dobrze bawi膰. Uwaga, powtarzam komunikat. M贸wi wasz kapitan, a wi臋c przesta艅cie robi膰 to, co robicie, i s艂uchajcie uwa偶nie. Przede wszystkim odczytuj臋 z naszych przyrz膮d贸w, 偶e mamy na pok艂adzie par臋 autostopowicz贸w. Witam was, gdziekolwiek jeste艣cie. Chc臋 tylko, 偶eby by艂o to absolutnie jasne: jeste艣cie tu bardzo niemile widziani! Ci臋偶ko pracowa艂em na moje dzisiejsze stanowisko i nie zosta艂em kapitanem Vogo艅skiej Floty Budowlanej po to, 偶eby przerobi膰 j膮 na taks贸wki dla bandy zdegenerowanych gapowicz贸w. Wys艂a艂em ju偶 oddzia艂 poszukiwaczy i gdy tylko was znajd膮, natychmiast wyrzuc臋 was ze statku. Je偶eli b臋dziecie mieli sporo szcz臋艣cia, przeczytam wam najpierw troch臋 mojej poezji.
- Po drugie - ci膮gn膮艂 g艂os - w艂a艣nie przygotowujemy si臋 do skoku hiperprzestrzennego w kierunku Gwiazdy Barnarda. Po przylocie zostaniemy w doku na siedemdziesi臋ciodwugodzinny przegl膮d, podczas kt贸rego nikomu nie wolno opuszcza膰 statku. Powtarzam, wszelkie wyj艣cia na planet臋 s膮 odwo艂ane! W艂a艣nie prze偶y艂em nieudany romans i nie widz臋 powodu, aby ktokolwiek mia艂 si臋 dobrze bawi膰. Koniec komunikatu.
Ha艂as umilk艂.
Ku swemu za偶enowaniu Artur odkry艂, 偶e le偶y zwini臋ty w k艂臋bek na pod艂odze, r臋kami os艂aniaj膮c g艂ow臋. U艣miechn膮艂 si臋 blado.
- Czaruj膮cy go艣膰 - powiedzia艂. - 呕a艂uj臋, 偶e nie mam c贸rki, kt贸rej m贸g艂bym zabroni膰 ma艂偶e艅stwa z nim.
- Nie ma obawy - odpowiedzia艂 Ford. - S膮 tak seksowne jak wypadek drogowy. Nie, nie ruszaj si臋 doda艂, widz膮c, 偶e Artur zaczyna si臋 rozpl膮tywa膰. Przygotuj si臋 lepiej na skok hiperprzestrzenny. Nieprzyjemnie przypomina upicie si臋.
- Co jest takiego nieprzyjemnego w upiciu si臋? - Zapytaj szklank臋 wody.
Artur przemy艣la艂 to.
- Ford - odezwa艂 si臋.
- Tak?
- Co robi ta ryba w moim uchu?
- T艂umaczy. To ryba Babel. Przeczytaj o niej w ksi膮偶ce, je艣li masz ochot臋.
Ford rzuci艂 mu przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋" i przygotowuj膮c si臋 do skoku, przyj膮艂 pozycj臋 embrionaln膮.
W tej samej chwili dno m贸zgu Artura odpad艂o. Jego oczy wywr贸ci艂y si臋 na lew膮 stron臋, a stopy zacz臋艂y przecieka膰. Pok贸j wok贸艂 niego z艂o偶y艂 si臋 w kostk臋, zawirowa艂, znikn膮艂 z pola widzenia i pozostawi艂 go, ze艣lizguj膮cego si臋 do swojego w艂asnego p臋pka.
Przechodzili przez hiperprzestrze艅.
- Ryba Babel - powiedzia艂 spokojnie przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋" - jest ma艂a, z艂ota i przypomina pijawk臋. Jest to prawdopodobnie najdziwniejsza rzecz we wszech艣wiecie. 呕ywi si臋 energi膮 fal m贸zgowych, lecz nie swojego nosiciela, ale istot go otaczaj膮cych. Poch艂ania wszelkie nie艣wiadome cz臋stotliwo艣ci umys艂owe fal m贸zgowych, kt贸rymi si臋 od偶ywia. Wydala nast臋pnie do m贸zgu nosiciela telepatyczn膮 matryc臋 utworzon膮 z kombinacji cz臋stotliwo艣ci 艣wiadomych my艣li i sygna艂贸w nerwowych odebranych z o艣rodk贸w mowy m贸zgu, kt贸ry je dostarczy艂. Praktyczny rezultat tego wszystkiego jest taki, 偶e je偶eli kto艣 w艂o偶y sobie ryb臋 Babel do ucha, mo偶e natychmiast zrozumie膰 ka偶d膮 wypowied藕 w jakiejkolwiek formie j臋zyka. Wzorce mowy, jakie s艂yszy w rzeczywisto艣ci, rozszyfrowuj膮 matryc臋 fal m贸zgowych, kt贸ra zosta艂a dostarczona do jego m贸zgu przez ryb臋 Babel.
Powstanie i ewolucja czego艣 tak niewyobra偶alnie po偶ytecznego za spraw膮 czystego przypadku by艂aby tak niesamowicie nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczno艣ci, 偶e niekt贸rzy my艣liciele uznali to za ostateczny i rozstrzygaj膮cy dow贸d na nieistnienie Boga.
Ich tok rozumowania przebiega mniej wi臋cej tak: "Odmawiam dowodzenia, 偶e istniej臋 - stwierdza B贸g poniewa偶 dow贸d neguje wiar臋, a bez wiaty jestem niczym". "Ale - odpowiada Cz艂owiek - zdradzi艂e艣 si臋 ryb膮 Babel. Nie mog艂a powsta膰 przypadkowo, a wi臋c dowodzi, 偶e istniejesz, a wi臋c, wed艂ug twojej w艂asnej linii rozumowania, nie istniejesz. Co nale偶a艂o dowie艣膰". "O rany - m贸wi B贸g - o tym nie pomy艣la艂em" - i znika bez zw艂oki w ob艂oku logiki. "To by艂a pestka" - stwierdza Cz艂owiek; na bis postanawia udowodni膰, 偶e bia艂e jest czarne i zostaje przejechany na najbli偶szej zebrze dla pieszych.
Wi臋kszo艣膰 wybitnych teolog贸w twierdzi, 偶e dow贸d ten nie jest wart z艂amanego grosza, ale nie zmieni艂o to faktu, 偶e Oolon Collubhid zrobi艂 ma艂膮 fortunk臋, kiedy wykorzysta艂 go jako centralny motyw w swoim bestsellerze "Podchwytliwe pytania dla Boga".
Tymczasem nieszcz臋sna ryba Babel, znosz膮c skutecznie wszelkie bariery w porozumiewaniu pomi臋dzy r贸偶nymi czasami i kulturami, spowodowa艂a wi臋cej knnrawych wojen ni偶 cokolwiek innego w historii stworzenia.
Artur wyda艂 z siebie cichy j臋k. By艂 zdumiony i przera偶ony faktem, 偶e skok przez hiperprzestrze艅 nie zabi艂 go. Znajdowa艂 si臋 teraz w odleg艂o艣ci sze艣ciu lat 艣wietlnych od miejsca, w kt贸rym by艂aby Ziemia, gdyby jeszcze istnia艂a.
Ziemia. Wizje Ziemi przep艂yn臋艂y przez jego umys艂, przyprawiaj膮c go o md艂o艣ci. Nie by艂o mowy, 偶eby jego wyobra藕nia by艂a w stanie odczu膰 wstrz膮s spowodowany znikni臋ciem Ziemi, by艂 na to stanowczo zbyt wielki. Artur wystawi艂 na pr贸b臋 swoje uczucia, my艣l膮c o tym, 偶e jego rodzice i siostra znikn臋li. 呕adnej reakcji.
Pomy艣la艂 o wszystkich bliskich mu ludziach. 呕adnej reakcji, Wtem przypomnia艂 mu si臋 zupe艂nie obcy cz艂owiek stoj膮cy za nim w kolejce w supermarkecie dwa dni temu i Artur poczu艂 nag艂e uk艂ucie - nie ma ju偶 supermarketu, nie ma ludzi, kt贸rzy w nim byli. Znikn臋艂a kolumna Nelsona! Kolumna Nelsona znikn臋艂a - i nikogo to nie obesz艂o, bo nie ma ju偶 nikogo, kogo mog艂oby to obej艣膰. Od tej pory kolumna Nelsona istnia艂a tylko w jego g艂owie. Anglia istnia艂a tylko w jego g艂owie - w jego g艂owie, zamkni臋tej w tym zimnym, 艣mierdz膮cym, stalowym statku. Zatopi艂a go fala klaustrofobii.
Anglia ju偶 nie istnia艂a. Dotar艂o to do niego w jaki艣 spos贸b zdo艂a艂 to poj膮膰. Spr贸bowa艂 jeszcze raz. Ameryka, pomy艣la艂, znikn臋艂a. Nie dociera艂o. Postanowi艂 zn贸w zacz膮膰 od mniejszych rzeczy. Nowy Jork znikn膮艂. 呕adnej reakcji. Nigdy zreszt膮 nie wierzy艂, 偶e Nowy Jork naprawd臋 istnieje. Dolar, pomy艣la艂, straci艂 warto艣膰 na zawsze. Lekkie dr偶enie. Wszystkie filmy z Bogartem zosta艂y skasowane, powiedzia艂 sobie, i to by艂 paskudny wstrz膮s. McDonald, pomy艣la艂. Nie ma ju偶 takiej rzeczy, jak hamburger McDonalda...
Straci艂 przytomno艣膰. Gdy przyszed艂 do siebie sekund臋 p贸藕niej, stwierdzi艂, 偶e op艂akuje swoja matk臋. Zerwa艂 si臋 gwa艂townie na nogi.
- Ford!
Ford spojrza艂 na niego z kata, w kt贸rym siedzia艂, mrucz膮c co艣 do siebie. Zawsze w艂a艣ciwie uwa偶a艂, 偶e podr贸偶owanie przez kosmos jest raczej m臋cz膮ce.
- Tak? - odezwa艂 si臋.
- Je偶eli zbierasz informacje do tego ca艂ego przewodnika i by艂e艣 na Ziemi, to na pewno zebra艂e艣 te偶 co艣 na jej temat.
- No, uda艂o mi si臋 rozszerzy膰 troch臋 oryginalne has艂o, owszem.
- To poka偶 mi, co jest napisane w tym wydaniu. Musz臋 to zobaczy膰.
- Dobra. - Ford zn贸w poda艂 mu ksi膮偶k臋. Artur z艂apa艂 j膮, pr贸buj膮c powstrzyma膰 dr偶enie r膮k. Wyszuka艂 w艂a艣ciw膮 stron臋. Ekran rozb艂ys艂, zamiga艂 i wy艣wietli艂 rz臋dy liter. Artur przyjrza艂. mu si臋.
- Nic nie ma! - wybuchn膮艂. Ford zajrza艂 mu przez rami臋.
- Owszem, jest - powiedzia艂. - Zobacz tutaj, na samym dole ekranu, pod has艂em "Zielonow艂osa Eccentrica Gallumbits, trzypier艣na dziwka z Eroticonu VI".
Artur przesun膮艂 wzrokiem po ekranie i zobaczy艂, co wskazywa艂 palec Forda. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nie dociera艂o do niego, a potem jego umys艂 prawie eksplodowa艂.
- Co?! "Nieszkodliwa?!" To wszystko, co ma do powiedzenia? "Nieszkodliwa!!!" Jedno s艂owo!
Ford wzruszy艂 ramionami.
- Co chcesz, w Galaktyce jest sto bilion贸w gwiazd i tylko ograniczona ilo艣膰 miejsca w mikroprocesorach ksi膮偶ki - powiedzia艂. - No oczywi艣cie, nikt nie wiedzia艂 zbyt du偶o na temat Ziemi.
- No dobra, ale na lito艣膰 bosk膮, chyba uda艂o ci si臋 troch臋 to rozszerzy膰?
- No, owszem, uda艂o mi si臋 przes艂a膰 wydawcy nowy tekst has艂a. Musia艂 go odrobin臋 skr贸ci膰, ale zawsze jest to jaki艣 post臋p.
- I jak brzmi teraz? - zapyta艂 Artur.
- "przewa偶nie nieszkodliwa" - wyzna艂 Ford i zakaszla艂 z lekkim za偶enowaniem.
- "przewa偶nie nieszkodliwa!" - wrzasn膮艂 Artur. - Co to by艂 za ha艂as? - sykn膮艂 Ford.
- To ja wrzeszcza艂em! - wrzasn膮艂 Artur.
- To si臋 zamknij! - rzek艂 Ford. - Zdaje si臋, 偶e mamy k艂opoty.
- Tobie si臋 zdaje, 偶e mamy k艂opoty! - Zza drzwi dochodzi艂 wyra藕ny odg艂os krok贸w. - Dentrassi? wyszepta艂 Artur.
- Nie, to s膮 podkute buty - odpowiedzia艂 Ford. Rozleg艂o si臋 ostre stukanie do drzwi.
- To kto?
- No c贸偶 - stwierdzi艂 Ford. - Je偶eli mamy szcz臋艣cie, to tylko Vogoni, kt贸rzy przyszli, 偶eby wyrzuci膰 nas w pr贸偶ni臋.
- A je艣li mamy pecha?
- A je艣li mamy pecha - rzek艂 Ford ponuro - to kapitan by膰 mo偶e m贸wi艂 powa偶nie, kiedy grozi艂, 偶e przedtem poczyta nam swoj膮 poj臋...

ROZDZIA艁 7

Vogo艅ska poezja jest oczywi艣cie na trzecim miejscu, je艣li chodzi o najgorsz膮 poezj臋 wszech艣wiata Na drugim miejscu znajduj膮 si臋 utwory Azgotk贸w z Kria. Podczas recytacji poematu "Oda do ma艂ej bry艂ki zielonego kitu, kt贸r膮 znalaz艂em pod pach膮 pewnego letniego poranka" w wykonaniu autora, wielkiego mistrza poezji Grunthosa Flatulenta, czworo s艂uchaczy zmar艂o na skutek krwotoku wewn臋trznego, a Prezydent 艢rodkowo-Galaktycznej Rady Utrudniania Rozwoju Sztuki uszed艂 z 偶yciem tylko dzi臋ki odgryzieniu w艂asnej nogi. Wed艂ug doniesie艅 naocznych 艣wiadk贸w, Grunthos by艂 "rozczarowany" przyj臋ciem utworu i mia艂 w艂a艣nie przyst膮pi膰 do czytania swojego poematu heroicznego w dwunastu ksi臋gach zatytu艂owanego "Moje ulubione bulgoty k膮pielowe", gdy jego w艂asne jelito grube, w desperackiej pr贸bie ratowania 偶ycia i cywilizacji, przeskoczy艂o mu przez szyj臋 i odci臋艂o dop艂yw tlenu do m贸zgu.
Najgorsza poezja w ca艂ym wszech艣wiecie przesta艂a istnie膰 wraz ze swoim tw贸rc膮 Paul膮 Nancy Millstone Jennings z Greenbridge w hrabstwie Essex, Anglia, w momencie zniszczenia planety Ziemia.
Na twarz Prostetnica Vogona Jeltza bardzo powoli wype艂z艂 u艣miech. Nie by艂o to jednak zrobione dla efektu, po prostu kapitan usi艂owa艂 przypomnie膰 sobie kolejno艣膰 ruch贸w mi臋艣ni. Sko艅czy艂 w艂a艣nie wrzeszcze膰 na swoich wi臋藕ni贸w - z wybitnie terapeutycznym efektem - tote偶 czu艂 si臋 teraz ca艂kowicie zrelaksowany i gotowy na odrobink臋 niegodziwo艣ci.
Wi臋藕niowie usiedli na krzes艂ach do rozkoszowania si臋 poezj膮-przywi膮zani rzemieniami. Vogonowie nie mieli z艂udze艅 co do opinii, jaka otacza艂a powszechnie ich poezj臋. Ich wczesne pr贸by poetyckie by艂y cz臋艣ci膮 subtelnych jak uderzenie maczugi pr贸b udowodnienia, 偶e s膮 odpowiednio rozwini臋t膮, i kulturaln膮 rasa, ale teraz jedynym powodem, dla kt贸rego wci膮偶 pisali wiersze, byta przemo偶na ch臋膰 robienia wszystkim na z艂o艣膰.
Zimny pot obla艂 czo艂o Forda Prefecta i sp艂yn膮艂 obok elektrod przymocowanych na jego skroniach. By艂y one pod艂膮czone do zestawu sprz臋tu elektronicznego - wzmacniaczy obrazowania, modulator贸w rytmicznych, rezydulator贸w aliteracyjnych i dumper贸w por贸wna艅 - zaprojektowanego tak, aby wzm贸c prze偶ycia artystyczne s艂uchacza i upewni膰 si臋, 偶e ani jeden subtelny niuans poetycki nie przeszed艂 nie zauwa偶ony.
Artur Dent usiad艂 i zadr偶a艂. Nie mia艂 zielonego poj臋cia, co go czeka, ale wiedzia艂, 偶e dot膮d nie zdarzy艂o mu si臋 nic, co by mu si臋 podoba艂o i nie wydawa艂o mu si臋 prawdopodobne, 偶eby mia艂o si臋 co艣 zmieni膰.
Vogon zacz膮艂 czyta膰 - cuchn膮cy, niedu偶y fragment w艂asnego autorstwa.

- O fredluj膮cy gruntbugglonie...! - rozpocz膮艂. Drgawki wstrz膮sn臋艂y cia艂em Forda; by艂o to gorsze, ni偶 m贸g艂 oczekiwa膰.
- ...twe unkturacje s膮 dla mnie... Jak plurdlowany gabbleblotkis w brytfannie.
- Aaaaaaarggggghhhhhh! - zawy艂 Ford Prefect, wykr臋caj膮c g艂ow臋 do ty艂u, gdy偶 przewala艂y si臋 przez nil spazmy b贸lu. Ledwo widzia艂 zamglon膮 posta膰 Artura zwijaj膮cego si臋 i szamocz膮cego na kze艣le obok. Zacisn膮艂 z臋by.
- A wi臋c gropnij, zaklinam ci臋 - ci膮gn膮艂 bezlito艣nie Vogon - w me frontuj膮ce turlingdrpomy! Jego g艂os wznosi艂 si臋 na przera偶aj膮ce wy偶yny roznami臋tnionej piskliwo艣ci: - I drangluj mnie hoptomicznie krinklowymi bindlewurdlami, bo inaczej rozedr臋 ci臋 na gobberwarty moim blurglekrunczonem, my艣lisz, 偶e nie?!
- Nuuuyyyuuumgghhhh!!! - wrzasn膮艂 Ford Prefect, chwycony w klesze b贸lu podczas fina艂owego skurczu, gdy elektroniczne wzmocnienie ostatniego wersu pos艂a艂o mu w skronie ca艂a moc urz膮dzenia. Jego cia艂o zwiotcza艂o.
Artur zwis艂 na kze艣le.
- A teraz, ziemskie stwory... - zawarcza艂 Vogon (nie wiedzia艂, 偶e Ford pochodzi艂 naprawd臋 z ma艂ej planety w pobli偶u Betelgeuzy, zreszt膮 gdyby wiedzia艂 i tak by go to nie obesz艂o) - przedstawiam wam prosty wyb贸r! Albo umrzecie za chwil臋 w pr贸偶ni, albo... albo powiecie mi, jak dobry jest waszym zdaniem m贸j wiersz!
Rzuci艂 si臋 do ty艂u na olbrzymi, sk贸rzany fotel w kszta艂cie nietoperza i przygl膮da艂 si臋 im. Na jego twarzy znowu pojawi艂 si臋 u艣miech.
Ford z trudem z艂apa艂 oddech. Przejecha艂 pokrytym py艂em j臋zykiem po spieczonych wargach i j臋kn膮艂. Artur powiedzia艂 o偶ywionym g艂osem:
- Owszem, jest ca艂kiem niez艂y.
Ford obr贸ci艂 si臋 i wlepi艂 w niego wzrok. Oto podej艣cie, kt贸re najzwyczajniej w 艣wiecie nie przysz艂o mu do g艂owy.
Vogon ze zdziwienia uni贸s艂 bawi, co skutecznie zakry艂o jego nos i z tego powodu nie by艂o z艂a rzecz膮.
- Dobrze... - zawarcza艂 ze sporym zdziwieniem. - O, tak - powiedzia艂 Artur. - Wydaje mi si臋, 偶e niekt贸re elementy obrazowania metafizycznego by艂y rzeczywi艣cie wyj膮tkowo efektowne.
Ford ci膮gle gapi艂 si臋 na niego, powoli zbieraj膮c my艣li i przestawiaj膮c si臋 na ten zupe艂nie nowy koncept. Czy to mo偶liwe, 偶eby tym sposobem naprawd臋 mogli si臋 z tego wywin膮膰?
- Tak, m贸w dalej... - powiedzia艂 zapraszaj膮co Vogon.
- No i... tak偶e te... interesuj膮ce 艣rodki rytmiczne - ci膮gn膮艂 Artur - kt贸re zdawa艂y si臋 kontrapunktowa膰... eee... eee... - Straci艂 koncept i zamilk艂.
W tej samej chwili Ford przyszed艂 mu z pomoc膮. - Kontrapunktowa膰 - zaryzykowa艂 - surrealizm fundamentalnej metafory... eee... - On te偶 ugrz膮z艂, ale Artur by艂 ju偶 gotowy.
- ...humanizmu...
- Vogonizmu - sykn膮艂 do niego Ford.

- O tak, vogonizmu, przepraszam, wsp贸艂czuj膮cej duszy poety - Artur poczu艂 si臋 w swoim 偶ywiole kt贸ra przebija poprzez medium struktury wiersza, aby wysublimowa膰 to, przetranscendentowa膰 tamto i osi膮gn膮膰 porozumienie z zasadniczymi dydrotamiami tego drugiego - dochodzi艂 do triumfalnego crescendo a odbiorca pozostaje z g艂臋bokim i wnikliwym wgl膮dem w istot臋... istot臋... - kt贸re nagle go zwiod艂o.
Ford wyskoczy艂, zadaj膮c ostateczny cios:
- W istot臋 problemu, cokolwiek nim by艂o! wrzasn膮艂. I doda艂 cicho: - 艢wietnie, Artur, to by艂o pierwsza klasa.
Vogon przyjrza艂 im si臋 uwa偶nie. Przez chwil臋 jego zgorzknia艂a, rasistowska dusza zosta艂a poruszona, ale nie, pomy艣la艂. Za ma艂o i za p贸藕no. Jego g艂os zabrzmia艂 jak odg艂os kocich pazur贸w na szkle.
- A wi臋c m贸wicie, 偶e pisz臋 poezj臋, poniewa偶 tak naprawd臋 pod pow艂ok膮 nieczu艂o艣ci, nikczemno艣ci i braku serca chc臋 po prostu, 偶eby mnie kochano stwierdzi艂. Zrobi艂 pauz臋. - Zgadza si臋?
Ford za艣mia艂 si臋 nerwowo.
- No, w艂a艣ciwie tak - powiedzia艂. - Czy偶 nie jest tak, 偶e my wszyscy, w g艂臋bi duszy, wie pan... eee... Vogon wsta艂.
- Nie, nie jest tak. Mylicie si臋 ca艂kowicie rzek艂. - Msz臋 poezj臋 po to, aby dostarczy膰 mojej pow艂oce nieczu艂o艣ci, nikczemno艣ci i braku serca chwilowej ulgi. Tak czy inaczej, i tak zamierzam wyrzuci膰 was ze statku. Stra偶! Zabra膰 wi臋藕ni贸w do komory powietrznej numer trzy i wyrzuci膰!
- Co? - krzykn膮艂 Ford.
Olbrzymi, m艂ody vogo艅ski stra偶nik wyst膮pi艂 naprz贸d i wyszarpn膮艂 ich z wi臋z贸w pot臋偶nymi, gumowatymi ramionami.
- Nie mo偶ecie wyrzuci膰 nas w przestrze艅 - wrzasn膮艂 Ford. - piszemy ksi膮偶k臋!
- Op贸r nie ma sensu! - odwrzasn膮艂 mu vogo艅ski stra偶nik. By艂o to pierwsze zdanie, jakiego nauczy艂 si臋 po wst膮pieniu do Vogo艅skiego Korpusu Stra偶y.
Kapitan popatrzy艂 na to z oboj臋tnym rozbawieniem, a potem odwr贸ci艂 si臋.
Artur rozejrza艂 si臋 dzikim wzrokiem.
- Nie chc臋 teraz umiera膰! - krzykn膮艂. - Ci膮gle boli mnie g艂owa! Nie chc臋 i艣膰 do nieba z b贸lem g艂owy, b臋d臋 mia艂 z艂y humor i nie spodoba mi si臋 tam!
Stra偶nik twardo chwyci艂 ich obu za szyj臋 i z pe艂nym szacunku uk艂onem w stron臋 plec贸w kapitana wywl贸k艂 ich z mostka, nie zwa偶aj膮c na gwa艂towne protesty. Stalowe drwi zamkn臋艂y si臋 i kapitan znowu zosta艂 sam. Zamy艣li艂 si臋 g艂臋boko, mrucz膮c co艣 do siebie i stukaj膮c lekko palcami w notatnik z wierszami.
- Hmmm - powiedzia艂. - Kontrapunktowa膰 surrealizm fundamentalnej metafory... - rozwa偶a艂 to przez chwil臋, a potem zamkn膮艂 notatnik z ponurym u艣miechem. - 艢mier膰 jest dla nich za dobra stwierdzi艂.
D艂ugi stalowy korytarz odbija艂 nik艂ym echem s艂ab膮 szamotanin臋 dw贸ch istot ludzkich 艣ci艣ni臋tych pod pachami Vogona.
- To jest 艣wietne - be艂kota艂 Artur. - To jest naprawd臋 fantastyczne. Puszczaj mnie, ty brutalu! Vogo艅ski stra偶nik wl贸k艂 ich dalej.

- Nie przejmuj si臋 - powiedzia艂 Ford. Wymy艣l臋 co艣. - Nie zabrzmia艂o to specjalnie pocieszaj膮co.
- Op贸r nie ma sensu! - rykn膮艂 stra偶nik.
- Mo偶e przesta艂by艣 m贸wi膰 takie rzeczy - rzek艂 z trudem Ford. - Jak mo偶na w og贸le zachowa膰 pozytywny stosunek do rzeczywisto艣ci, je偶eli bez przerwy s艂yszy si臋 co艣 takiego?
- O Bo偶e - powiedzia艂 p艂aczliwie Artur. - M贸wisz o pozytywnym stosunku do rzeczywisto艣ci, a twoja planeta nawet nie zosta艂a dzisiaj zniszczona. Obudzi艂em si臋 dzi艣 rano i my艣la艂em, 偶e sp臋dz臋 mi艂y, relaksuj膮cy dzie艅, troch臋 poczytam, wyk膮pi臋 Psa... Min臋艂a dopiero czwarta po po艂udniu, a mnie wyrzucaj膮 ze statku kosmicznego obcej rasy sze艣膰 lat 艣wietlnych od dymi膮cych szcz膮tk贸w Ziemi! - zacz膮艂 be艂kota膰 i charcze膰, gdy Vogon wzmocni艂 sw贸j uchwyt.
- No dobra - rzek艂 Ford. - Tylko nie panikuj! - Kto tu m贸wi o panikowaniu? - warkn膮艂 Artur. To ci膮gle jeszcze tylko szok kulturowy. Poczekaj, a偶 przyzwyczaj臋 si臋 do tego wszystkiego i zorientuj臋 w sytuacji! Wtedy zaczn臋 panikowa膰!
- Artur, wpadasz w histeri臋. Zamknij si臋! - Ford rozpaczliwie pr贸bowa艂 si臋 skupi膰, ale zn贸w przerwa艂 mu ryk stra偶nika.
- Op贸r nie ma sensu!
- Ty te偶 mo偶esz si臋 zamkn膮膰! - warkn膮艂. - Op贸r nie ma sensu!
- Och, uspok贸j si臋 na chwil臋! - za偶膮da艂 Ford. Wykr臋ci艂 g艂ow臋, 偶eby spojrze膰 prosto w twarz swojego prze艣ladowcy. Wpad艂a mu do g艂owy pewna my艣l.
- Naprawd臋 podoba ci si臋 to wszystko? - zapyta艂 znienacka.
Vogon stan膮艂 jak myty i wyraz bezgranicznej t臋poty powoli wyp艂yn膮艂 na jego twarz.
- Czy mi si臋 podoba? - zagrzmia艂. - Co to znaczy?
- To znaczy - powiedzia艂 Ford - czy daje ci to ca艂kowit膮 satysfakcj臋 偶yciow膮? Tupanie po statku, wrzeszczenie, wyrzucanie ludzi w pr贸偶ni臋...
Vogon gapi艂 si臋 na niski stalowy sufit, a jego bawi prawie zasz艂y jedna na drug膮. Usta otworzy艂y si臋. W ko艅cu powiedzia艂:
- No, godziny s膮 dobre...
- Na pewno - zgodzi艂 si臋 Ford.
Artur odwr贸ci艂 g艂ow臋, 偶eby spojrze膰 na niego.
- Ford, co ty robisz? - zapyta艂 zdumionym szeptem.
- Po prostu pr贸buj臋 zainteresowa膰 si臋 艣wiatem dooko艂a mnie, rozumiesz? - odpowiedzia艂 Ford. A wi臋c godziny s膮 ca艂kiem niez艂e? - podj膮艂 znowu.
Vogon gapi艂 si臋 w d贸艂 na niego, podczas gdy powolne procesy my艣lowe z trudem zachodzi艂y w mrocznych g艂臋binach jego m贸zgu.
- Tak - odezwa艂 si臋. - Ale je艣li ju偶 o tym mowa, to wi臋kszo艣膰 minut jest dosy膰 parszywa. Opr贸cz... - zn贸w pomy艣la艂 chwil臋, co wymaga艂o patrzenia na sufit - opr贸cz krzyczenia, kt贸re dosy膰 lubi臋. - Nabra艂 powietrza w p艂uca i zarycza艂: - Op贸r nie ma...
- dobra, dobra - mu po艣piesznie Ford. Jeste艣 w tym naprawd臋 niez艂y, wiem o tym. Ale je偶eli to jest przewa偶nie parszywe - m贸wi艂 wolno, aby jego s艂owa osi膮gn臋艂y zamierzony efekt - to po co to robisz? Co ci臋 trzyma? Dziewczyny? Sk贸ra? Bycie twardym facetem? Czy te偶 uwa偶asz po prostu, 偶e znoszenie bezmy艣lnej nudy tego wszystkiego jest interesuj膮ce?
Artur przenosi艂 wzrok z jednego na drugiego w kompletnym os艂upieniu.
- No... - powiedzia艂 stra偶nik - eee... no... nie wiem. My艣l臋, 偶e po prostu... no, jako艣... robi臋 to naprawd臋. Moja ciotka powiedzia艂a, 偶e stra偶nik na statku kosmicznym to niez艂y zaw贸d dla m艂odego Vogona. - No wiesz, mundur, nisko zawieszony miotacz p艂omieni, bezmy艣lna nuda...
- Ot贸偶 to, Artur - powiedzia艂 Ford z min膮 cz艂owieka osi膮gaj膮cego konkluzj臋 swojego dowodu. - I tobie si臋 wydaje, 偶e ty masz problemy...
Owszem, Arturowi wydawa艂o si臋, 偶e ma problemy. Pomijaj膮c nieprzyjemne zdarzenie, kt贸re spotka艂o jego rodzinn膮 planet臋, byt ju偶 na p贸艂 uduszony przez , vogo艅skiego stra偶nika i nie podoba艂 mu si臋 specjalnie pomys艂 zostania wyrzuconym w pr贸偶ni臋.
- Spr贸buj zrozumie膰 jego problemy - nalega艂 Ford. - Oto biedny ch艂opak, praca ca艂ego jego 偶ycia polega na tupaniu po statku, wyrzucaniu ludzi w pr贸偶ni臋...
- I krzyczeniu - doda艂 stra偶nik.
- I krzyczeniu, zgadza si臋 - rzek艂 Ford, z przyjacielsk膮 protekcjonalno艣ci膮 poklepuj膮c gumowate rami臋 艣ciskaj膮ce go za szyj臋. - A on nawet nie wie, po co to robi!
Artur zgodzi艂 si臋, 偶e jest to bardzo smutne. Uczyni艂 to s艂abym i nieznacznym gestem, nie by艂 ju偶 bowiem w stanie m贸wi膰.
Stra偶nik wyda艂 z siebie g艂臋boki gulgot otumanienia.
- No, tak to przedstawi艂e艣, 偶e wydaje mi si臋... - Dobry ch艂opak! - zach臋ci艂 go Ford.
- No dobra - ci膮gn膮艂 dudni膮co stra偶nik - ale jakie jest inne wyj艣cie?
- C贸偶 - powiedzia艂 Ford z o偶ywieniem, ale powoli. - Oczywi艣cie przesta艅 to robi膰! Powiedz im - ci膮gn膮艂 - 偶e nie zamierzasz wi臋cej tego robi膰. - Czu艂, 偶e powinien doda膰 co艣 jeszcze, ale przez chwil臋 stra偶nik zdawa艂 si臋 ca艂kowicie zaj臋ty rozwa偶aniem tego, co ju偶 us艂ysza艂.
- Nieeee... - stwierdzi艂 stra偶nik. - No... Moim zdaniem to wcale nie jest taki dobry pomys艂.
Ford poczu艂 nagle, 偶e w艂a艣ciwy moment min膮艂.
- Poczekaj chwil臋 - rzek艂. - Widzisz, to tylko pocz膮tek, jest jeszcze wiele innych...
Ale w tym momencie stra偶nik 艣cisn膮艂 go mocniej i powr贸ci艂 do wleczenia wi臋藕ni贸w do komory powietrznej. By艂 najwyra藕niej poruszony.
- Nie, wydaje mi si臋, 偶e je艣li nie sprawi to wam r贸偶nicy - powiedzia艂 - to lepiej wpakuj臋 was do tej komory powietrznej, a potem p贸jd臋 i zajm臋 si臋 krzyczeniem, kt贸re mi jeszcze zosta艂o.
Fordowi Prefectowi sprawia艂o to zasadnicz膮 r贸偶nic臋. - To nie wszystko... Pos艂uchaj! - zawo艂a艂.
- Hahhhggguuu - odezwa艂 si臋 Artur bez 偶adnej wyra藕nej modulacji.

- Ale poczekaj chwil臋! =-- nie poddawa艂 si臋 Ford. Jest jeszcze muzyka i sztuka, i inne_rzeczy, o kt贸rych chc臋 ci powiedzie膰! Arrrggghhh!
- Op贸r nie ma sensu! - zarycza艂 stra偶nik i wyja艣ni艂: - Widzisz, je偶eli b臋d臋 to robi艂, to mog臋 w ko艅cu awansowa膰 na starszego oficera lazycz膮cego, a 偶e zazwyczaj nie ma zbyt wielu wolnych miejsc na stanowiskach nie krzycz膮cych i nie popychaj膮cych 艂udzi oficer贸w, to my艣l臋, 偶e lepiej pozostan臋 przy tym, co umiem.
Doszli do komory powietrznej - du偶ego okr膮g艂ego stalowego luku o imponuj膮cej grubo艣ci, wpuszczonego w wewn臋trzn膮 pow艂ok臋 statku. Stra偶nik otworzy艂 go bez trudu.
- Ale dzi臋ki za zainteresowanie - powiedzia艂. To na razie!
Wepchn膮艂 Forda i Artura przez luk do ma艂ej komory. Artur upad艂, z trudem 艂api膮c oddech. Ford rzuci艂 si臋 do ty艂u i bezskutecznie uderza艂 ramionami w zamykaj膮cy si臋 luk.
- Ale pos艂uchaj! - krzykn膮艂 do stra偶nika. - Jest jeszcze ca艂y 艣wiat, o kt贸rym nic nie wiesz... Co powiesz na to? - Rozpaczliwie chwyci艂 si臋 jedynego skrawka kultury, jaki mia艂 na podor臋dziu. - Zanuci艂 pierwszy takt "Pi膮tej symfonii" Beethovena: - Da da da dam! Czy to niczego w tobie nie porusza?
- Nie - odpowiedzia艂 stra偶nik. - Naprawd臋 nie. Ale wspomn臋 o tym mojej ciotce.
Je艣li powiedzia艂 co艣 jeszcze, oni ju偶 tego nie us艂yszeli. Luk zamkn膮艂 si臋 szczelnie, odcinaj膮c dop艂yw wszelkich d藕wi臋k贸w poza dalekim, s艂abym pomrukiem silnik贸w statku.
Znajdowali si臋 w wypolerowanej do blasku cylindrycznej komorze, d艂ugiej na dziesi臋膰 st贸p i o 艣rednicy oko艂o sze艣ciu st贸p.
Ford rozejrza艂 si臋 wok贸艂, oddychaj膮c ci臋偶ko.
- Wygl膮da艂 na potencjalnie poj臋tnego m艂odzie艅ca - stwierdzi艂 i osun膮艂 si臋 po 艂ukowatej 艣cianie.
Artur ci膮gle le偶a艂 na pod艂odze w tym samym miejscu, na kt贸re upad艂. Nie spojrza艂 nawet w g贸r臋. Po prostu le偶a艂, z trudem 艂api膮c oddech.
- Jeste艣my w pu艂apce, prawda?
- Tak - powiedzia艂 Ford. - Jeste艣my w pu艂apce.
- No i co, masz jaki艣 pomys艂? Wydawa艂o mi si臋, 偶e m贸wi艂e艣, 偶e masz zamiar co艣 wymy艣li膰. Mo偶e wymy艣li艂e艣 co艣, a ja nie zauwa偶y艂em.
- Owszem, wymy艣li艂em - rzek艂 Ford. Artur spojrza艂 na niego wyczekuj膮co. - Ale niestety - ci膮gn膮艂 Ford - to raczej zak艂ada艂o, 偶e b臋dziemy po drugiej stronie tych nie przepuszczaj膮cych powietrza drzwi. - Kopn膮艂 luk, przez kt贸ry w艂a艣nie zostali wrzuceni.
- Ale to by艂 dobry pomys艂? - O tak, bardzo sprytny.
- To znaczy konkretnie jaki?
- No c贸偶... nie opracowa艂em jeszcze szczeg贸艂贸w. Teraz chyba nie ma to ju偶 zbyt wielkiego znaczenia, prawda?
- Wi臋c co... no, co si臋 teraz stanie? - spyta艂 Artur.
- C贸偶, przypuszczam, 偶e za par臋 chwil otworzy

si臋 automatycznie ten luk przed nami, a my wylecimy jak z procy w otwart膮 pr贸偶ni臋 i umrzemy z braku tlenu. Je偶eli przedtem we藕miesz g艂臋boki oddech, to oczywi艣cie mo偶esz wytrzyma膰 do trzydziestu sekund... - powiedzia艂 Ford. Za艂o偶y艂 r臋ce na g艂ow臋, podni贸s艂 brwi i zaci膮艂 nuci膰 stary hymn bojowy z Betelgeuzy.
W oczach Artura sta艂 si臋 nagle bardzo obcy.
- A wi臋c tak to wygl膮da - stwierdzi艂 Artur. - Za chwil臋 umrzemy.
- Tak - zgodzi艂 si臋 Ford. - Opr贸cz... nie! Poczekaj chwil臋! - Znienacka rzuci艂 si臋 przez komor臋 w kierunku czego艣 poza polem widzenia Artura: Co to za prze艂膮cznik? - krzykn膮艂.
- Co? Gdzie? - zawo艂a艂 Artur, odwracaj膮c si臋. - Nic, 偶artowa艂em tylko - powiedzia艂 Ford. Jednak umrzemy.
Znowu osun膮艂 si臋 po 艣cianie i podj膮艂 nucenie melodii w miejscu, w kt贸rym przerwa艂.
- Wiesz - stwierdzi艂 Artur. - W chwilach takich jak ta, kiedy jestem uwi臋ziony w vogo艅skiej komorze powietrznej z cz艂owiekiem z Betelgeuzy, a za moment mam umrze膰 z braku tlenu w otwartej pr贸偶ni, naprawd臋 偶a艂uj臋, 偶e nie s艂ucha艂em, co m贸wi艂a mi matka, kiedy bytem ma艂y.
- A czemu, co takiego m贸wi艂a? - Nie wiem, nie s艂ucha艂em.
- Aha. - Ford znowu zacz膮艂 nuci膰.
To jest naprawd臋 fantastyczne, pomy艣la艂 Artur. Kolumna Nelsona znikn臋艂a, McDonald znikn膮艂, wszystko, co zosta艂o, to ja i s艂owa "przewa偶nie nieszkodliwa". A za par臋 sekund wszystko, co zostanie, to "przewa偶nie nieszkodliwa". A jeszcze wczoraj wszystko zapowiada艂o si臋 tak dobrze...
Silnik zawarcza艂.
Cichy syk zamieni艂 si臋 w og艂uszaj膮cy ryk uciekaj膮cego powietrza, gdy zewn臋trzny luk otworzy艂 si臋 na czarn膮 pustk臋 usian膮 male艅kimi nieprawdopodobnie jasnymi punkcikami. Ford i Artur wystrzelili w otwart膮 pr贸偶ni臋 jak kapiszony z pistoletu-zabawki.

ROZDZIA艁 8

Przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋" jest ksi膮偶k膮 ze wszech miar godn膮 uwagi. Wielokrotnie redagowano go i przeredagowywano w ci膮gu wielu lat pod okiem wielu wydawc贸w. Zawiera wk艂ad niezliczonych podr贸偶nik贸w i badaczy.
Wst臋p zaczyna si臋 tak:
"Kosmos jest wielki, naprawd臋 wielki. Nie uwierzyliby艣cie, jak w艣ciekle, nieprawdopodobnie, ob艂臋dnie wielki. To znaczy mo偶e si臋 wam wydawa膰, 偶e od waszego domu do drogerii jest daleko, ale to absolutnie nic w por贸wnaniu z kosmosem. Zobaczcie..." i tak dalej.
Po pewnym czasie styl troch臋 powa偶nieje i zaczynaj膮 si臋 informacje naprawd臋 u偶yteczne, jak na przyk艂ad ta, 偶e bajecznie pi臋kna planeta Bethselamin jest tak zaniepokojona erozj膮 powodowan膮 przez dziesi臋膰 bilion贸w turyst贸w rocznie, 偶e jakakolwiek rozbie偶no艣膰 netto pomi臋dzy ilo艣ci膮 konsumowan膮 a wydalan膮 przez turyst贸w podczas pobytu na planecie jest chirurgicznie usuwana z masy ich cia艂a w momencie wyjazdu, a wi臋c jest niezwykle
istotne, aby zabiera膰 pokwitowania po ka偶dej wizycie w ubikacji.
Trzeba jednak przyzna膰, 偶e w obliczu czystej niewyobra偶alno艣ci odleg艂o艣ci pomi臋dzy gwiazdami ugi臋艂y si臋 znacznie pot臋偶niejsze umys艂y ni偶 ten, kt贸ry by艂 odpowiedzialny za wst臋p do przewodnika. Niekt贸re z nich proponuj膮, aby wyobrazi膰 sobie fistaszek w Reading i ma艂y orzech w艂oski w Johannesburgu czy te偶 inne przyprawiaj膮ce o zawr贸t g艂owy pomys艂y tego typu.
A prawda jest taka, 偶e odleg艂o艣ci mi臋dzygwiezdne po prostu nie przystaj膮 do ludzkiej wyobra藕ni. Nawet 艣wiat艂o, kt贸re porusza si臋 tak szybko, 偶e
odkrycie, i偶 w og贸le si臋 porusza, zajmuje wi臋kszo艣ci z nas tysi膮ce lat, nawet ono potrzebuje czasu na pokonanie przestrzeni pomi臋dzy gwiazdami. Przebycie odleg艂o艣ci pomi臋dzy gwiazd膮 Sol a miejscem, gdzie by艂a Ziemia, zajmuje 艣wiat艂u osiem minut, za艣 dotarcie do najbli偶szej gwiazdy, Alfy Proxima - cztery lata.
Aby dotrze膰 na przeciwny kraniec Galaktyki, na przyk艂ad na Damogran, 艣wiat艂o potrzebuje troch臋 wi臋cej czasu: pi臋膰set tysi臋cy lat.
Rekord na pokonanie tej odleg艂o艣ci autostopem wynosi nieca艂e pi臋膰 lat, ale nie mo偶na wtedy zobaczy膰 zbyt wiele po drodze.
Przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋" twierdzi, 偶e je偶eli nabierze si臋 pe艂ne p艂uca powietrza, mo偶na prze偶y膰 w ca艂kowitej pr贸偶ni do trzydziestu sekund. Jednak偶e dodaje te偶, 偶e kosmos jest nieprawdopodobnie wielki i z tego wzgl臋du szanse na zostanie

zabranym przez inny statek w ci膮gu tych trzydziestu sekund wynosi dwa do pot臋gi dwie艣cie sze艣膰dziesi膮t siedem tysi臋cy siedemset dziewi臋膰 do jednego.
Absolutnie zadziwiaj膮cym zbiegiem okoliczno艣ci jest to r贸wnie偶 numer telefonu pewnego mieszkania w Islington.
Artur byt tam kiedy艣 na bardzo udanym przyj臋ciu i spotka艂 pewn膮 mi艂膮 dziewcz5m臋, kt贸r膮 chcia艂 poderwa膰, ale kompletnie mu nie wysz艂o - dziewczyna opu艣ci艂a przyj臋cie z jakim艣 obcym facetem, kt贸ry pojawi艂 si臋 bez zaproszenia.
I chocia偶 planeta Ziemia, mieszkanie w Islington i telefon jur nie istnia艂y, pocieszaj膮ca jest my艣l, 偶e zosta艂y w pewien spos贸b upami臋tnione faktem, i偶 dwadzie艣cia dziewi臋膰 sekund p贸藕niej Ford i Artur zostali uratowani.

ROZDZIA艁 9

Komputer zaterkota艂 sam do siebie alarmuj膮co, zauwa偶ywszy, 偶e luk powietrzny otworzy艂 si臋 sam i zamkn膮艂 bez 偶adnej widocznej przyczyny.
Zdarzy艂o si臋 tak, poniewa偶 Przyczyna oszala艂a.
W Galaktyce pojawi艂a si臋 w艂a艣nie dziura. Trwa艂a dok艂adnie jedn膮 zerow膮 sekundy, mia艂a jedn膮 zerow膮 cala szeroko艣ci i ca艂kiem sporo milion贸w lat 艣wietlnych od jednego ko艅ca do drugiego.
Kiedy si臋 zamyka艂a, wypad艂o przez ni膮 mn贸stwo papierowych czapek i kolorowych balonik贸w i odp艂yn臋艂o w kosmos. Wypad艂 te偶 zesp贸艂 siedmiu specjalist贸w od marketingu o wzro艣cie trzech st贸p, kt贸rzy ponie艣li 艣mier膰 na miejscu cz臋艣ciowo z braku tlenu, a cz臋艣ciowo ze zdumienia. Wypad艂o tak偶e dwie艣cie trzydzie艣ci dziewi臋膰 tysi臋cy jajek na mi臋kko, materializuj膮c si臋 w formie wielkiego galaretowatego stosu w dotkni臋tym zaraz膮 kraju Poghril贸w w systemie Pansela.
Z ca艂ego plemienia Poghril贸w zaraz臋 prze偶y艂 tylko jeden m臋偶czyzna, kt贸ry kilka tygodni p贸藕niej zmar艂 na zatrucie cholesterolem.

Jedna zerowa sekundy, podczas kt贸rej istnia艂a dziura, miota艂a si臋 tam i z powrotem w czasie w najbardziej nieprawdopodobnym stylu. Gdzie艣 w zamierzch艂ej przesz艂o艣ci wywo艂a艂a powa偶ny uraz u niedu偶ej grupy przypadkowo zebranych atom贸w dryfuj膮cych poprzez pust膮 ja艂owo艣膰 kosmosu, co spowodowa艂o, 偶e po艂膮czy艂y si臋 w najbardziej niezwyk艂e i nieoczekiwane wzory. Wzory te szybko nauczy艂y si臋 reprodukowa膰 (cz臋艣ciowo w艂a艣nie na tym polega ich niezwyk艂o艣膰) i przyst膮pi艂y do przysparzania powa偶nych k艂opot贸w wszystkim planetom, na kt贸re zaw臋drowa艂y. Tak w艂a艣nie powsta艂o we wszech艣wiecie 偶ycie.
Pi臋膰 nieobliczalnych wir贸w zdarze艅 zakr臋ci艂o si臋 jak w艣ciek艂e cyklony i zwymiotowa艂o chodnik.
Na chodniku le偶eli Ford Prefect i Artur Dent, 艂api膮c powietrze jak na p贸艂 uduszone ryby.
- A widzisz? - zasapa艂 Ford, wczepiaj膮c si臋 palcami w szpony chodnika p臋dz膮cego przez Trzeci Kr膮g Nieznanego. - Powiedzia艂em ci, 偶e co艣 wymy艣l臋.
- O, tak - rzek艂 Artur. - Na pewno.
- M贸j genialny pomys艂 - stwierdzi艂 Ford - 偶eby znale藕膰 mijaj膮cy statek i da膰 mu si臋 uratowa膰! Prawdziwy wszech艣wiat wygi膮艂 si臋 pod nimi w wywo艂uj膮cy md艂o艣ci 艂uk. Kilka fa艂szywych przemkn臋艂o tu偶 obok jak kozice. Pierwotne 艣wiat艂o eksplodowa艂o, obryzguj膮c czasoprzestrze艅 czym艣 w rodzaju grudek budyniu. Czas zakwit艂, materia skurczy艂a si臋. Najwy偶sza liczba pierwsza po艂膮czy艂a si臋 cicho w k膮cie i ukry艂a na zawsze.
- Daj spok贸j - powiedzia艂 Artur. - Szanse, 偶e si臋 nie uda, by艂y astronomiczne.
- Co z tego, skoro si臋 uda艂o - odpar艂 Ford.
- Co to za statek? - spyta艂 Artur, podczas gdy otch艂a艅 wieczno艣ci ziewn臋艂a pod nimi.
- Nie wiem - odpowiedzia艂 Ford - jeszcze nie otworzy艂em oczu.
- Ja te偶 nie.
Wszech艣wiat podskoczy艂, zamar艂 i wykrzywi艂 si臋 w kilku nieoczekiwanych kierunkach.
Artur i Ford otworzyli oczy i rozejrzeli si臋 ze sporym zaskoczeniem.
- Rany boskie - powiedzia艂 Artur. - To wygl膮da... to zupe艂nie jak brzeg morza w Southend.
- Cholera, ciesz臋 si臋, 偶e m贸wisz - odezwa艂 si臋 Ford.
- Dlaczego?
- Bo my艣la艂em, 偶e chyba zwariowa艂em.
- Mo偶e zwariowa艂e艣. Mo偶e tylko ci si臋 wydaje, 偶e to powiedzia艂em.
Ford przemy艣la艂 to.
- Wi臋c jak, powiedzia艂e艣 czy nie? - zapyta艂. - Chyba tak - odrzek艂 Artur.
- To mo偶e obaj zwariowali艣my.
- Tak - zgodzi艂 si臋 Artur. - Wzi膮wszy wszystko pod uwag臋, musieliby艣my zwariowa膰, 偶eby my艣le膰, 偶e to jest Southend.
- Ale my艣lisz, 偶e to jest Southend? - No, tak.
- Ja te偶.
- A wi臋c zwariowali艣my.
- Pogoda w sam raz.
- Tak - potwierdzi艂 mijaj膮cy ich wariat.

- Kto to by艂? - zapyta艂 Artur.
- Kto, ten facet z pi臋cioma g艂owami i krzakiem czarnego bzu pe艂nym 艣ledzi?
- Tak.
- Nie wiem. Kto艣 tam. - Aha!
Usiedli obaj na chodniku i wpatrywali si臋 z pewnym niepokojem w olbrzymie dzieci skacz膮ce ci臋偶ko po piasku i dzikie konie mkn膮ce z hukiem po niebie ze 艣wie偶ymi dostawami wzmocnionego ogrodzenia dla Niepewnych Rejon贸w.
- Wiesz co - zakaszla艂 Artur - je偶eli to Southend, to jest w tym co艣 bardzo dziwnego.
- Masz na my艣li to, ie morze jest nieruchome jak g艂az, a budynki faluj膮? - spyta艂 Ford. - Tak, mnie te偶 wydaje si臋 to dziwne. W gruncie rzeczy - ci膮gn膮艂, podczas gdy Southend rozpad艂o si臋 z g艂o艣nym hukiem na sze艣膰 r贸偶nych cz臋艣ci, kt贸re ta艅czy艂y i wirowa艂y wok贸艂 siebie nawzajem w zmys艂owych i rozpustnych konfiguracjach - dzieje si臋 tutaj co艣 naprawd臋 bardzo dziwnego.
Dzikie, skowycz膮ce d藕wi臋ki piszcza艂ek i smyczk贸w przeszy艂y powietrze, gor膮ce p膮czki po dziesi臋膰 pens贸w zacz臋艂y wy艂azi膰 spod ziemi na skraj drogi, odra偶aj膮ce ryby spada艂y z nieba, a Ford i Artur postanowili ratowa膰 si臋 ucieczk膮.
Rzucili si臋 przez twarde 艣ciany d藕wi臋ku, g贸ry archaicznej my艣li; doliny muzyki nastroj贸w - a偶 nagle us艂yszeli g艂os dziewczyny. Brzmia艂 ca艂kiem sensownie, ale powiedzia艂 tylko:
- Dwa do pot臋gi stutysi臋cznej do jednego i spada.
I to by艂o wszystko.
Ford po艣lizgn膮艂 si臋 na promieniu 艣wiat艂a i obr贸ci艂 dooko艂a, pr贸buj膮c znale藕膰 藕r贸d艂o g艂osu, ale nie zobaczy艂 niczego, w co m贸g艂by naprawd臋 uwierzy膰.
- Co to za g艂os? - krzykn膮艂 Artur.
- Nie wiem! - wrzasn膮艂 Ford. - Nie wiem! Brzmia艂o to jak rachunek prawdopodobie艅stwa.
- Prawdopodobie艅stwa? Co masz na my艣li?
- Prawdopodobie艅stwo. No wiesz, jak dwa do jednego, trzy do jednego, pi臋膰 do czterech... A to by艂o dwa do pot臋gi stutysi臋cznej do jednego; dosy膰 ma艂o prawdopodobne, nie s膮dzisz?
Kad藕 z kremem o pojemno艣ci miliona galon贸w otworzy艂a si臋 nad nimi bez ostrze偶enia.
- Ale co to znaczy? - krzykn膮艂 Artur. - Co, krem?
- Nie, rachunek nieprawdopodobie艅stwa!
- Nie wiem. Naprawd臋 nie wiem. Wydaje mi si臋, 偶e jeste艣my na jakim艣 statku kosmicznym.
- Mog臋 tylko przypuszcza膰 - mrukn膮艂 Artur 偶e nie jest to kabina pierwszej klasy.
W strukturze czasoprzestrzeni pojawi艂y si臋 wybrzuszenia. Wielkie, nieprzyjemne wybrzuszenia.
- Haaan gghhh - powiedzia艂 Artur, czuj膮c, 偶e jego cia艂o staje si臋 coraz bardziej mi臋kkie i wygina si臋 w dziwacznych kierunkach. - Southend rozrywa si臋... gwiazdy wiruj膮... pustynia... moje nogi odp艂ywaj膮 w zachodz膮ce s艂o艅ce... moje lewe rami臋 te偶 odlecia艂o... Nagle uderzy艂a go przera偶aj膮ca my艣l. - Cholera powiedzia艂 - jak ja b臋d臋 teraz przestawia艂 m贸j zegarek elektroniczny? - Rozpaczliwie powi贸d艂 wzrokiem w kierunku Forda. - Ford - oznajmi艂
- zmieniasz si臋 w pingwina. Przesta艅!
Znowu rozleg艂 si臋 g艂os:
- Dwa do pot臋gi siedemdziesi膮t pi臋膰 tysi臋cy do jednego i spada.
Ford machaj膮c skrzyd艂ami, zatacza艂 w艣ciek艂e k贸艂ka wok贸艂 swojego stawu.
- Hej, kim ty jeste艣? - zakwaka艂. - Gdzie jeste艣? Co tu si臋 dzieje i czy mo偶na jako艣 z tym sko艅czy膰? - Prosz臋 si臋 odpr臋偶y膰 - powiedzia艂 g艂os ciep艂o,
jak stewardesa w samolocie z jednym skrzyd艂em i dwoma silnikami, w kt贸rym jeden si臋 pali. - Jeste艣cie ca艂kowicie bezpieczni.
- Ale nie o to chodzi! - wrzasn膮艂 z w艣ciek艂o艣ci膮 Ford. - Chodzi o to, 偶e jestem teraz ca艂kowicie bezpiecznym pingwinem, a mojemu przyjacielowi w szybkim tempie odpadaj膮 r臋ce i nogi!
- Ju偶 w porz膮dku, wr贸ci艂y do mnie - stwierdzi艂 Artur.
- Dwa do pot臋gi pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy do jednego i spada - oznajmi艂 g艂os.
- Bez w膮tpienia - ci膮gn膮艂 Artur - s膮 d艂u偶sze, ni偶 mi to zazwyczaj odpowiada, ale...
- Czy masz wra偶enie - zaskrzecza艂 Ford w przyp艂ywie nag艂ej furii - 偶e jest co艣, co powinna艣 nam powiedzie膰?
G艂os odchrz膮kn膮艂. W pewnej odleg艂o艣ci przemaszerowa艂y ci臋偶ko gigantyczne biszkopty.
- Witajcie na pok艂adzie statku kosmicznego "Z艂ote Serce" - powiedzia艂 g艂os. - Prosz臋 si臋 nie niepokoi膰 niczym, co widzicie czy s艂yszycie wok贸艂 siebie. To naturalne, 偶e odczuwacie pocz膮tkowo pewne niezdrowe objawy, jako 偶e zostali艣cie uratowani od pewnej 艣mierci na poziomie nieprawdopodobie艅stwa dwa do pot臋gi dwie艣cie siedemdziesi膮t sze艣膰 tysi臋cy do jednego lub znacznie wy偶szym. Obecnie poruszamy si臋 na poziomie dwa do pot臋gi dwadzie艣cia pi臋膰 tysi臋cy do jednego, kt贸ry wci膮偶 maleje, i powr贸cimy do normalno艣ci, jak tylko upewnimy si臋, co w艂a艣ciwie jest normalne. Dzi臋kuj臋 za uwag臋. Dwa do pot臋gi dwadzie艣cia tysi臋cy i maleje.
G艂os zamilk艂.
Ford i Artur znajdowali si臋 w niewielkiej, 艣wiec膮cej na r贸偶owo kabinie.
Ford by艂 szale艅czo podekscytowany.
- Artur! - zawo艂a艂. - To fantastyczne! Zabra艂 nas statek zasilany nap臋dem niesko艅czonego nieprawdopodobie艅stwa! Nie do wiary! S艂ysza艂em o tym pog艂oski! Oficjalnie wszyscy zaprzeczali, ale musia艂o im si臋 uda膰! Stworzyli nap臋d nieprawdopodobie艅stwa! Artur, to jest... Artur? Co si臋 dzieje?
Artur opiera艂 si臋 ca艂ym cia艂em o drzwi kabiny, pr贸buj膮c je zamkn膮膰, ale by艂y 藕le dopasowane. Ma艂e, poro艣ni臋te futrem r臋ce wciska艂y si臋 przez wszystkie szpary, a ich paznokcie by艂y poplamione atramentem. Cienkie g艂osy trajkota艂y jak oszala艂e.
Artur podni贸s艂 wzrok.
- Ford! - krzykn膮艂. - Za drzwiami jest niesko艅czona liczba ma艂p; chc膮 porozmawia膰 o nowej wersji "Hamleta", kt贸r膮 w艂a艣nie stworzy艂y!

ROZDZIA艁 10

Nap臋d niesko艅czonego nieprawdopodobie艅stwa jest fantastyczn膮 now膮 metod膮 pokonywania olbrzymich odleg艂o艣ci mi臋dzygwiezdnych w przeci膮gu jednej zerowej sekund bez tego ca艂ego nudnego pa艂臋tania si臋 w hiperprzestrzeni.
Odkryto go dzi臋ki szcz臋艣liwemu trafowi, a nast臋pnie zesp贸艂 badawczy rz膮du galaktycznego na Damogranie opracowa艂 opart膮 na nim niezawodn膮 form臋 nap臋du.
Taka jest w skr贸cie historia tego odkrycia.
Zasada generowania ma艂ych ilo艣ci sko艅czonego nieprawdopodobie艅stwa za pomoc膮 prostego przyczepiania obwod贸w logicznych bamblewenicznego pi臋膰dziesi膮tego si贸dmego submezonowego m贸zgu do atomowego plottera wektorowego, zawieszonego w silnym 藕r贸dle ruch贸w Browna (powiedzmy w fili偶ance dobrej, gor膮cej herbaty) by艂a oczywi艣cie dobrze znana. Generator贸w tego rodzaju u偶ywano cz臋sto do prze艂amania pierwszych lod贸w na przyj臋ciach - sprawiano za ich pomoc膮, 偶e wszystkie cz膮steczki bielizny gospodyni przeskakiwa艂y jednocze艣nie o p贸艂 metra w lewo, zgodnie z teori膮 nieokre艣lono艣ci.
Wielu ciesz膮cych si臋 szacunkiem fizyk贸w twierdzi艂o, 偶e nie maj膮 zamiaru tego popiera膰 - cz臋艣ciowo dlatego, 偶e by艂a to degradacja fizyki; g艂贸wnym powodem by艂 jednak fakt, 偶e nigdy ich nie zapraszano na te przyj臋cia.
Nast臋pn膮 rzecz膮, kt贸rej nie mogli znie艣膰, by艂o niezmienne fiasko, kt贸rym ko艅czy艂y si臋 ich pr贸by skonstruowania maszyny zdolnej do generowania pola niesko艅czonego nieprawdopodobie艅stwa o mocy zb臋dnej, aby da膰 statkom kopa, kt贸ry pos艂a艂by je przez parali偶uj膮ce umys艂 odleg艂o艣ci mi臋dzy najdalszymi gwiazdami, tote偶 na koniec og艂osili zrz臋dliwie, 偶e maszyna taka jest czystym nieprawdopodobie艅stwem.
W贸wczas pewnego dnia jaki艣 student, kt贸remu kazano zosta膰 i pozamiata膰 laboratorium po szczeg贸lnie nieudanym przyj臋ciu, z艂apa艂 si臋 na nast臋puj膮cych rozwa偶aniach:
Je偶eli, pomy艣la艂 sobie, maszyna taka jest czystym nieprawdopodobie艅stwem, logicznie wynika z tego, 偶e jest to sko艅czone nieprawdopodobie艅stwo. A wi臋c 偶eby j膮 skonstruowa膰, wystarczy tylko dok艂adnie obliczy膰, jak jest nieprawdopodobna, wrzuci膰 t臋 liczb臋 do generatora sko艅czonego nieprawdopodobie艅stwa, wla膰 w niego fili偶ank臋 艣wie偶o zaparzonej gor膮cej herbaty... i w艂膮rz5r膰 go!
Zrobi艂 to i by艂 dosy膰 zdumiony odkryciem, 偶e uda艂o mu si臋 stworzy膰 z powietrza d艂ugo poszukiwany z艂oty generator niesko艅czonego nieprawdopodobie艅stwa.

By艂 jeszcze bardziej zdumiony, gdy zaraz po otrzymaniu Nagrody Instytutu Galaktycznego za Ekstremaln膮 Pomys艂owo艣膰 zosta艂 zlinczowany przez ogarni臋ty sza艂em t艂um ciesz膮cych si臋 szacunkiem fizyk贸w, kt贸rzy zdali sobie w ko艅cu spraw臋, 偶e jedyn膮 rzecz膮, kt贸rej naprawd臋 nie mogli znie艣膰, jest pewny siebie m膮drala...

ROZDZIA艁 11

Nieprawdopodobie艅stwo - szczelna kabina kontrolna "Z艂otego Serca" do z艂udzenia przypomina艂aby konwencjonalny statek kosmiczny, gdyby nie to; 偶e by艂a idealnie czysta. By艂a tak nowa, 偶e z niekt贸rych siedze艅 nie zdj臋to jeszcze nawet plastikowych pokrowc贸w. Prostok膮tna i urz膮dzona g艂贸wnie na bia艂o, mia艂a rozmiary niewielkiej restauracji. W rzeczywisto艣ci nie by艂a idealnie prostok膮tna: dwie d艂ugie 艣ciany uformowano w nieznaczne, r贸wnoleg艂e wygi臋cie, a wszystkim k膮tom i rogom kabiny nadano ekscytuj膮co kszta艂tne zarysy. Prawd臋 powiedziawszy, by艂oby o wiele pro艣ciej i praktyczniej zbudowa膰 kabin臋 jako zwyczajne tr贸jwymiarowe pomieszczenie prostok膮tne, ale w贸wczas projektanci popadliby w depresji. W swoim obecnym kszta艂cie kabina wygl膮da艂a na ekscytuj膮co funkcjonaln膮: 艣cian臋 wkl臋s艂膮 pojawia艂y du偶e ekrany wideo ponad tablicami rozdzielczymi system贸w steruj膮cych i kontrolnych, w wypuk艂膮 za艣 wbudowane by艂y d艂ugie rz臋dy komputer贸w. W jednym z k膮t贸w siedzia艂 w dziwacznej pozie robot, a jego wypolerowana i b艂yszcz膮ca stalowa g艂owa zwisa艂a lu藕no pomi臋dzy

wypolerowanymi i b艂yszcz膮cymi kolanami. On r贸wnie偶 by艂 ca艂kiem nowy, ale chocia偶 pi臋knie zbudowany i l艣ni膮cy, sprawia艂 niejasne wra偶enie, 偶e r贸偶ne cz臋艣ci jego mniej wi臋cej humanoidalnego cia艂a nie ca艂kiem do siebie pasuj膮. W rzeczywisto艣ci pasowa艂y idealnie, lecz by艂o co艣 w jego wygl膮dzie, co sugerowa艂o, 偶e jednak mog艂yby pasowa膰 lepiej.
Zaphod Beeblebrox przechadza艂 si臋 nerwowo tam i z powrotem po kabinie, przesuwaj膮c d艂o艅mi po b艂yszcz膮cych instrumentach i chichocz膮c z podniecenia.
Trillian siedzia艂a przygarbiona nad zespo艂em instrument贸w i odczytywa艂a g艂o艣no liczby. Jej g艂os przenoszony by艂 w systemie Tannoya ca艂ego statku.
- d臋膰 do jednego i maleje... - powiedzia艂a. Cztery do jednego i maleje... trzy do jednego... dwa... jeden... Wsp贸艂czynnik prawdopodobie艅stwa jeden do jednego... Osi膮gn臋li艣my normalno艣膰. Powtarzam: osi膮gn臋li艣my normalno艣膰. - Wy艂膮czy艂a mikrofon, po czym w艂膮czy艂a go znowu z lekkim u艣miechem i doda艂a: - A wi臋c wszystko z czym jeszcze nie mo偶ecie sobie poradzi膰, to wasze w艂asne problemy. Odpr臋偶cie si臋. Wkr贸tce po was po艣lemy.
- Kim oni s膮, Trillian? - wybuchn膮艂 z irytacj膮 Zaphod.
Trillian okr臋ci艂a si臋 w fotelu i wzruszy艂a ramionami. - Po prostu para facet贸w, kt贸r膮 najwyra藕niej zabrali艣my w otwartej pr贸偶ni - odpowiedzia艂a. - Sektor ZZ dziewi臋膰 Plural Z Alfa.
- No, tak, Trillian, to by艂 naprawd臋 czaruj膮cy pomys艂 - j臋kn膮艂 Zaphod. - Ale czy naprawd臋 wydaje
ci si臋, 偶e by艂o to m膮dre posuni臋cie w tych okoliczno艣ciach? Pomy艣l, ukradli艣my statek, uciekamy, do tego czasu mamy ju偶 pewnie na karku policj臋 po艂owy Galaktyki i zatrzymujemy si臋, 偶eby zabra膰 autostopowicz贸w. W porz膮dku, dziesi臋膰 punkt贸w na dziewi臋膰 za styl, odj膮膰 kilka milion贸w za rozs膮dek, tak?
Ze z艂o艣ci膮 b臋bni艂 palcami po tablicy rozdzielczej. Trillian delikatnie odsun臋艂a jego r臋k臋, zanim wcisn膮艂 jaki艣 wa偶ny guzik. Jakiekolwiek by by艂y zalety umys艂u Zaphoda - ryzykanctwo w wielkim stylu, odwaga, pr贸偶no艣膰 - zupe艂nie nie panowa艂 on nad swoimi ruchami i z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 lekkomy艣lnym gestem wysadzi膰 statek w powietrze. Trillian zacz臋艂a podejrzewa膰, 偶e mia艂 tak szalone i pe艂ne sukces贸w 偶ycie g艂贸wnie dlatego, i偶 nigdy naprawd臋 nie rozumia艂 wagi tego, co robi艂.
- Zaphod - rzek艂a cierpliwie - ci faceci znajdowali si臋 w otwartej pr贸偶ni, bez kombinezon贸w ochronnych... Chyba nie chcia艂by艣, 偶eby zgin臋li, prawda?
- No wiesz... nie. Nie w tym sensie, ale...
- Nie w tym sensie? Nie w tym sensie zgin臋li? A w jakim? - Trillian przechyli艂a g艂ow臋 na bok.
- No tak, ale mo偶e kto艣 inny by ich p贸藕niej zabra艂. - Sekund臋 p贸藕niej byliby ju偶 martwi.
- Gdyby艣 wi臋c zada艂a sobie trud pomy艣lenia o tym odrobin臋 d艂u偶ej, problem rozwi膮za艂by si臋 sam. - By艂by艣 szcz臋艣liwy, gdyby艣 pozwoli艂 im umrze膰? - No, wiesz, nie w tym sensie szcz臋艣liwy, ale... - Tak czy inaczej - przerwa艂a Trillian, odwracaj膮c si臋 od urz膮dze艅 kontrolnych - to nie ja ich zabra艂am.
- Co takiego?! To kto ich zabra艂?!
- Statek.
- Co?
- Statek. Sam z siebie.
- Co?
- Kiedy byli艣my w stanie niesko艅czonego nieprawdopodobie艅stwa.
- Ale to niemo偶liwe!
- Nie, Zaphod. Po prostu niesamowicie ma艂o prawdopodobne.
- No tak.
- Pos艂uchaj, Zaphod. -Trillian po艂o偶y艂a mu r臋k臋 na ramieniu. - Nie przejmuj si臋 tymi obcymi. Przypuszczam, 偶e to po prostu para zwyk艂ych facet贸w. Wy艣l臋 robota, 偶eby ich tu przyprowadzi艂. Hej, Marvin!
G艂owa robota w k膮cie poderwa艂a si臋 gwa艂townie, ale zara煤 niedostrzegalnie si臋 zachwia艂a. Robot podni贸s艂 si臋 na nogi, jak gdyby by艂 du偶o ci臋偶szy ni偶 w rzeczywisto艣ci i podj膮艂 co艣, co dla postronnego obserwatora wygl膮da艂oby na heroiczny wysi艂ek, aby przej艣膰 przez kabin臋. Zatrzyma艂 si臋 przed Trillian i spojrza艂 przez jej lewe rami臋.
- My艣l臋, 偶e powinni艣cie wiedzie膰, 偶e prze偶ywam g艂臋bok膮 depresj臋 - powiedzia艂 niskim i beznadziejnym g艂osem.
- O Bo偶e - wymamrota艂 Zaphod i opad艂 na fotel. - Wi臋c - rzek艂a Trillian o偶ywionym i pe艂nym wsp贸艂czucia tonem. - Mamy co艣 dla ciebie, 偶eby troch臋 zaj膮膰 tw贸j umys艂 i wprawi膰 ci臋 w lepszy nastr贸j.
- To na nic - odpowiedzia艂 ponuro Marvin. Mam wyj膮tkowo du偶y umys艂.
- Marvin! - ostrzeg艂a go Trillian.
- W porz膮dku - mrukn膮艂. - Co mam zrobi膰? - P贸jdziesz do wn臋ki wej艣ciowej numer dwa i przyprowadzisz tutaj pod 艣cis艂ym nadzorem dw贸ch obcych.
Mikrosekundow膮 pauz膮 oraz precyzyjnie obliczon膮 mikromodulacj膮 wysoko艣ci i brzmienia g艂osu - niczym, co by艂oby naprawd臋 obra藕liwe - Marvin zdo艂a艂 wyrazi膰 swoj膮 bezgraniczn膮 pogard臋 i wstr臋t do wszystkiego, co ludzkie.
- Tylko tyle? - zapyta艂.
- Tak - odpowiedzia艂a stanowczo Trillian. - To mnie nie rozerwie - stwierdzi艂 Marvin. Zaphod skoczy艂 na r贸wne nogi.
- Wcale nie musi! - krzykn膮艂. - Po prostu zr贸b to, dobrze?
- W porz膮dku - powiedzia艂 Marvin g艂osem przypominaj膮cym bicie wielkiego p臋kni臋tego dzwonu. Zrobi臋 to.
- 艢wietnie... - warkn膮艂 Zaphod. - 艢wietnie... Wielkie dzi臋ki.
Marvin odwr贸ci艂 si臋 i podni贸s艂 na niego swoje sp艂aszczone tr贸jk膮tne oczy.
- Nie psuj臋 wam humoru, prawda? - zapyta艂 patetycznie.
- Nie, nie, sk膮d偶e - zawo艂a艂a Trillian. - Wszystko w porz膮dku, naprawd臋...
- Nie chcia艂bym my艣le膰, 偶e psuj臋 wam humor. - Och, nie przejmuj si臋 - powiedzia艂a. - Jeste艣 po prostu sob膮, zachowujesz si臋 naturalnie i wszystko b臋dzie dobrze...

- Naprawd臋 ci to nie przeszkadza? - dopytywa艂 si臋 dalej Marvin.
- Nie, nie, sk膮d偶e... - brn臋艂a Trillian. - Wszystko jest naprawd臋 w porz膮dku... Po prostu 偶ycie. Marvin rzuci艂 jej elektroniczne spojrzenie.
- 呕ycie - stwierdzi艂 gorzko. - Nie m贸wcie mi nic o 偶yciu.
Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i powl贸k艂 si臋 w stron臋 wyj艣cia. Drzwi zamkn臋艂y si臋 za nim z pe艂nym satysfakcji pomrukiem i cmokni臋ciem.
- Chyba nie wytrzymam d艂ugo z tym robotem, Zaphod - westchn臋艂a Trillian.
"Encyklopedia Galactica" definiuje robota jako mechaniczny agregat zaprojektowany, aby wykonywa膰 prac臋 cz艂owieka. Dzia艂 marketingowy Korporacji Cybernetycznej Syriusza reklamuje robota jako "Twojego plastikowego kumpla, z kt贸rym nie b臋dziesz si臋 nudzi艂".
Przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋" definiuje dzia艂 marketingowy Korporacji Cybernetycznej Syriusza jako "band臋 bezmy艣lnych kretyn贸w, kt贸rzy pierwsi znajd膮 si臋 pod 艣cian膮, gdy nadejdzie rewolucja". Pod spodem znajduje si臋 dopisek oznajmiaj膮cy, 偶e wydawca oczekuje ofert od zainteresowanych przej臋ciem stanowiska korespondenta do spraw robotyki.
Interesuj膮cy jest fakt, 偶e wydawnictwo "Encyklopedii Galactica", kt贸re mia艂o szcz臋艣cie wypa艣膰 przez dziur臋 czasow膮 z przysz艂o艣ci odleg艂ej o tysi膮c lat, definiuje dzia艂 marketingowy Korporacji Cybernetycznej Syriusza jako "band臋 bezmy艣lnych kretyn贸w, kt贸rzy pierwsi znale藕li si臋 pod 艣cian膮, gdy nadesz艂a rewolucja".
R贸偶owa kabina b艂ysn臋艂a i znikn臋艂a, ma艂py przenios艂y si臋 do lepszego wymiaru. Ford i Artur znale藕li si臋 w okolicy 艂adowni statku kosmicznego. Wygl膮da艂 ca艂kiem elegancko.
- To chyba zupe艂nie nowy statek - powiedzia艂 Ford.
- Sk膮d wiesz? - zapyta艂 Artur. - Masz jakie艣 tajemnicze urz膮dzenie do mierzenia wieku metalu?
- Nie, po prostu znalaz艂em na pod艂odze ulotk臋 reklamow膮. Testy z cyklu "Kosmos mo偶e by膰 tw贸j" i tak dalej. O! Sp贸jrz, mia艂em racj臋. - Chwyci艂 jedn膮 z kartek i pokaza艂 j膮 Arturowi. - Pos艂uchaj: "Sensacyjny prze艂om w fizyce nieprawdopodobie艅stwa! Jak tylko statek osi膮ga stan niesko艅czonego nieprawdopodobie艅stwa, przechodzi przez ka偶dy punkt wszech艣wiata. Sta艅 si臋 przedmiotem zazdro艣ci innych g艂贸wnych rz膮d贸w!" Cholera, mocna rzecz.
Podekscytowany Ford przebieg艂 wzrokiem szczeg贸艂y techniczne statku, wydaj膮c z siebie w miar臋 czytania pe艂ne zdumienia sapni臋cia - najwyra藕niej podczas jego wygnania astrotechnologia galaktyczna zrobi艂a znaczne post臋py.
Artur s艂ucha艂 przez chwil臋, ale 偶e nie m贸g艂 zrozumie膰 zdecydowanej wi臋kszo艣ci tego, co czyta艂 Ford, odbieg艂 my艣lami, a jego palce przesuwa艂y si臋 machinalnie wzd艂u偶 kraw臋dzi zupe艂nie niezrozumia艂ego komputera. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i nacisn膮艂 du偶y, zapraszaj膮co czerwony guzik na klawiaturze obok. Zapali艂 si臋 napis: "Bardzo prosz臋 nie naciska膰 tego guzika po raz drugi". Artur otrz膮sn膮艂 si臋.

- Pos艂uchaj - zawo艂a艂 Ford, ci膮gle poch艂oni臋ty ulotk膮 reklamow膮. - Prze艂om w cybernetyce statku! "Nowa generacja robot贸w i komputer贸w Korporacji Cybernetycznej Syriusza, wyposa偶onych w ALU"!
- ALU? - zdziwi艂 si臋 Artur. - Co to jest?
- ALU to znaczy Autentyczna Ludzka Osobowo艣膰.
- O rany - rzek艂 Artur. - To brzmi koszmarnie. - To jest koszmarne - powiedzia艂 g艂os za nimi. By艂 niski, beznadziejny i towarzyszy艂o mu lekkie
pobrz臋kiwanie. Odwr贸cili si臋 i ujrzeli stoj膮cego przy drzwiach smutnego, zgarbionego cz艂owieka ze stali. - Co? - zapytali r贸wnocze艣nie.
- Koszmarne - m贸wi艂 dalej Marvin - wszystko. Absolutnie koszmarne. Nawet nie m贸wcie o tym. Sp贸jrzcie na te drzwi - powiedzia艂, post臋puj膮c krok naprz贸d. W modulator jego g艂osu w艂膮czy艂y si臋 obwody ironii, gdy przedrze藕nia艂 styl ulotki reklamowej: "Wszystkie drzwi na tym statku maj膮 mi艂e i pogodne usposobienie. Otwiera膰 si臋 dla ciebie to dla nich przyjemno艣膰, zamyka膰 to satysfakcja p艂yn膮ca z poczucia dobrze spe艂nionego obowi膮zku".
Gdy drzwi zamkn臋艂y si臋 za nimi, rzeczywi艣cie us艂yszeli co艣 w rodzaju pe艂nego zadowolenia westchnienia. - Hammm...
Marvin odni贸s艂 si臋 do tego z zimnym niesmakiem, podczas gdy jego obwody logiczne zatrz臋s艂y si臋 ze wstr臋tu i zacz臋艂y rozwa偶a膰 pomys艂 zastosowania wobec drzwi przemocy fizycznej. Dalsze obwody w艂膮czy艂y si臋, m贸wi膮c: "Po co zawraca膰 sobie g艂ow臋? Jaki to ma sens? Nie warto si臋 do niczego miesza膰". Jeszcze
dalsze obwody zabawi艂y si臋 analizowaniem sk艂adnik贸w molekularnych drzwi i kom贸rek m贸zgowych humanoid贸w. Potem zmierzy艂y poziom emisji wodoru w otaczaj膮cym je parseku sze艣ciennym przestrzeni kosmicznej i zn贸w pogr膮偶y艂y si臋 w nudzie. Spazm rozpaczy wstrz膮sn膮艂 cia艂em robota.
- Chod藕cie - powiedzia艂 ponuro. - Mam rozkaz, 偶eby doprowadzi膰 was do mostka. Oto ja, m贸zg rozmiaru planety, a oni ka偶膮 mi doprowadzi膰 was do mostka! I wy to nazywacie satysfakcj膮? Bo ja nie.
Odwr贸ci艂 si臋 i znowu podszed艂 do drzwi.
- Przepraszam bardzo - powiedzia艂 Ford, id膮c za nim - do kt贸rego rz膮du nale偶y ten statek?
Marvin zignorowa艂 go.
- Patrzcie na te drzwi - mrukn膮艂. - Zaraz znowu si臋 otworz膮. Czuj臋 to po tej niezno艣nej aurze samozadowolenia, jak膮 zaczynaj膮 z siebie wydziela膰.
Z cichym, przymilnym miaukni臋ciem drzwi rozsun臋艂y si臋 ponownie i Marvin ci臋偶ko przekroczy艂 pr贸g. - Chod藕cie - powiedzia艂.
Ford i Artur szybko przeszli za nim, a drzwi zasun臋艂y si臋 z powrotem z pe艂nym satysfakcji cmokni臋ciem. - Dzi臋ki ci, dziale marketingowy Korporacji Cybernetycznej Syriusza - rzek艂 robot i powl贸k艂 si臋 sm臋tnie b艂yszcz膮cym, zakr臋conym korytarzem, kt贸ry rozci膮ga艂 si臋 przed nimi. - "Zbudujemy roboty z Autentyczn膮 Ludzk膮 Osobowo艣ci膮", stwierdzili. Wi臋c zbudowali mnie. Jestem prototypem. Rzuca si臋 w oczy, prawda?
Ford i Artur zacz臋li mamrota膰 pe艂ne za偶enowania zaprzeczenia.

- Nie cierpi臋 tych drzwi - ci膮gn膮艂 Manrin. - Nie psuj臋 wam humoru, prawda?
- Do kt贸rego rz膮du... - zacz膮艂 znowu Ford.
- Do 偶adnego czadu - warkn膮艂 robot. - Ten statek zosta艂 skradziony.
- Skradziony?!
- Skradziony - przedrze藕ni艂 go Marvin.
- Przez kogo? - zapyta艂 Ford.
- Przez Zaphoda Beeblebroxa.
Co艣 dziwnego sta艂o si臋 z twarz膮 Forda. Co najmniej pi臋膰 zupe艂nie odmiennych wyraz贸w szoku i zdumienia na艂o偶y艂o si臋 na niej, tworz膮c kompletny chaos. Jego lewa noga, zawieszona w powietrzu w po艂owie kroku, mia艂a najwyra藕niej wielkie trudno艣ci z trafieniem z powrotem na pod艂og臋. Gapi艂 si臋 na robota, pr贸buj膮c zapl膮ta膰 niekt贸re mi臋艣nie strza艂kowe.
- Zaphod Beeblebrox? - zapyta艂 s艂abo.
- Przepraszam, czy powiedzia艂em co艣 nie tak? odezwa艂 si臋 Marvin, bez wzgl臋du na okoliczno艣ci nie schodz膮cy z tematu w艂asnej osoby. - Przepraszam, 偶e oddycham, czego i tak nigdy nie robi臋, wi臋c nie wiem, po co w艂a艣ciwie zadaj臋 sobie trud, 偶eby to powiedzie膰. O Bo偶e; jestem taki za艂amany. Nast臋pne zadowolone z siebie drzwi 呕ycie! Nie m贸wcie mi o 偶yciu.
- Nikt nawet o tym nie wspomnia艂 - mrukn膮艂 Artur z irytacj膮. - Ford, dobrze si臋 czujesz?
Ford spojrza艂 na niego t臋po.
- Czy ten robot powiedzia艂 "Zaphod Beeblebrox"? - spyta艂.

ROZDZIA艁 12

G艂o艣ny brz臋k muzyki gunk rozlega艂 si臋 w kabinie "Z艂otego Serca", podczas gdy Zaphod Beeblebrox przeszukiwa艂 sub-ethonowe fale radiowe, aby us艂ysze膰 wiadomo艣ci na sw贸j temat. Pos艂ugiwanie si臋 tym urz膮dzeniem by艂o dosy膰 trudne. Przez wiele lat odbiorniki radiowe nastawiano, naciskaj膮c przyciski i kr臋c膮c ga艂kami; potem, gdy technika sta艂a si臋 bardziej wyrafinowana, zacz臋to produkowa膰 radia reaguj膮ce na dotyk - wystarczy艂o przesuwa膰 tylko palcami po skali; teraz wszystko, co nale偶a艂o zrobi膰, to machn膮膰 r臋k膮 w og贸lnym kierunku wybranej stacji i mie膰 nadziej臋. Oczywi艣cie, zaoszcz臋dza艂o to wszelkiego wysi艂ku mi臋艣ni, ale oznacza艂o, 偶e mo偶na by艂o dosta膰 sza艂u od siedzenia bez ruchu, je偶eli chcia艂o si臋 przez ca艂y czas s艂ucha膰 tej samej stacji.
Zaphod machn膮艂 r臋k膮 i kana艂 znowu si臋 zmieni艂. Rozleg艂a si臋 muzyka gunk, ale tym razem by艂a podk艂adem do serwisu informacyjnego. Wiadomo艣ci przygotowywano zawsze tak, aby pasowa艂y do rytmu muzyki.

- ...a oto wiadomo艣ci, przesy艂ane wam na falach sub-ethonowych i nadawane na ca艂膮 Galaktyk臋 przez ca艂膮 dob臋 - zaskrzecza艂 g艂os. - Przesy艂amy du偶ego ca艂usa wszystkim inteligentnym formom 偶ycia w ca艂ym kosmosie... i wszystkim innym te偶; ca艂y sekret polega na tym, 偶eby trzyma膰 si臋 razem, kochani. oczywi艣cie przebojem dnia jest sensacyjna kradzie偶 nowego prototypu statku kosmicznego z nap臋dem nieprawdopodobie艅stwa, dokonana nie przez kogo innego, jak przez prezydenta Galaktyki, Zaphoda Beeblebroxa. Pytanie, kt贸re wszyscy sobie zadaj膮, to... Czy wielki Z. ostatecznie zwariowa艂?! Beeblebrox, cz艂owiek, kt贸ry wymy艣li艂 Pangalaktyczny Dynamit pitny, by艂y naci膮gacz i oszust finansowy okre艣lony kiedy艣 przez Eccentrik臋 Gallumbitis mianem najlepszej spr臋偶yny od czasu Wielkiego Wybuchu, wybrany ostatnio po raz si贸dmy Najgorzej Ubran膮 Rozumn膮 Form膮 呕ycia w znanym wszech艣wiecie... czy tym razem zna on odpowied藕? Zapytali艣my jego osobistego specjalist臋 od piel臋gnacji m贸zgu, Gaga Halfrunta...
Muzyka zawirowa艂a i przycich艂a na moment. Wtr膮ci艂 si臋 drugi g艂os, przypuszczalnie Halfrunt. Powiedzia艂 tylko:
- C贸偶, Zaphod to taki kole艣, wiecie... - i zamilk艂, bo przez kabin臋 i przestrze艅 wok贸艂 radia reaguj膮c膮 na wy艂膮czanie, przelecia艂 elektroniczny o艂贸wek.
Zaphod odwr贸ci艂 si臋 i nuci艂 piorunuj膮ce spojrzenie na Trillian - to ona wy艂膮czy艂a radio.
- Hej! - krzykn膮艂. - Dlaczego to zrobi艂a艣? Trillian stuka艂a palcem w pokryty liczbami ekran. - W艂a艣nie pomy艣la艂am o czym艣 - odezwa艂a si臋.
- Tak? O czym艣 wystarczaj膮co wa偶nym, 偶eby przerwa膰 wiadomo艣ci radiowe na m贸j temat?
- S艂ysza艂e艣 ju偶 o sobie dostatecznie du偶o. - Wiesz, 偶e jestem bardzo zakompleksiony.
- Czy mo偶emy zostawi膰 na chwil臋 twoje ego? To wa偶ne.
- Je偶eli jest tu gdzie艣 co艣 wa偶niejszego ni偶 moje ego, chc臋, 偶eby to natychmiast z艂apa膰 i zastrzeli膰. Zaphod zn贸w rzuci艂 jej piorunuj膮ce spojrzenie, a potem roze艣mia艂 si臋.
- Pos艂uchaj - rzek艂a Trillian. - Zabrali艣my tych dw贸ch facet贸w...
- Jakich facet贸w?
- Tych, kt贸rych zabrali艣my.
- Aha - powiedzia艂 Zaphod - dw贸ch facet贸w. - Zabrali艣my ich w sektorze ZZ dziewi臋膰 Plural Z Alfa.
- Tak? - zdziwi艂 si臋 Zaphod i zamruga艂. Trillian powiedzia艂a spokojnie:
- Czy m贸wi ci to cokolwiek?
- Mmmm - zastanowi艂 si臋 Zaphod. - ZZ dziewi臋膰 Plural Z Alfa... ZZ dziewi臋膰 Plural Z Alfa?
- Wi臋c? - zapyta艂a Trillian.
- Eee... co znaczy Z? - spyta艂 Zaphod. - Kt贸re?
- Kt贸rekolwiek.
Jedn膮 z g艂贸wnych trudno艣ci, jakich do艣wiadczy艂a Trillian w swoim zwi膮zku z Zaphodem, by艂o nauczenie si臋 rozr贸偶nia膰, kiedy udawa艂, 偶e jest g艂upi, 偶eby zmyli膰 czujno艣膰 innych, kiedy udawa艂, 偶e jest g艂upi, bo nie chcia艂o mu si臋 my艣le膰 i chcia艂, 偶eby robi艂 to kto艣 za

niego, kiedy udawa艂, 偶e jest potwornie g艂upi, 偶eby ukry膰 fakt, 偶e rzeczywi艣cie nie rozumie, co si臋 dzieje, a kiedy by艂 naprawd臋 autentycznie g艂upi. By艂 znany z tego, 偶e jest zadziwiaj膮co bystry, i by艂o tak rzeczywi艣cie - lecz nie przez ca艂y czas, co bardzo go niepokoi艂o i dlatego tak si臋 zachowywa艂. Wola艂, 偶eby ludzie byli zaskoczeni ni偶 pe艂ni pogardy. To przede wszystkim wydawa艂o si臋 Trillian autentycznie g艂upie, ale nie mia艂a ochoty d艂u偶ej si臋 o to spiera膰.
Westchn臋艂a i chc膮c mu u艂atwi膰 orientacj臋, wy艣wietli艂a na ekranie map臋 gwiazd, nie wnikaj膮c w przyczyny, dla kt贸rych tego chcia艂.
- Tutaj - wskaza艂a - dok艂adnie tutaj. - Hej... Tak! - odezwa艂 si臋 Zaphod. - A wi臋c? - spyta艂a.
- A wi臋c co?
Cz臋艣膰 jej m贸zgu wrzasn臋艂a na inn膮 cz臋艣膰 jej m贸zgu. Powiedzia艂a jednak bardzo opanowanym g艂osem:
- To ten sam sektor, z kt贸rego mnie zabra艂e艣. Zaphod spojrza艂 na ni膮, a potem zn贸w popatrzy艂 na ekran.
- No tak - stwierdzi艂. - To niesamowite. Powinni艣my byli przelecie膰 prosto przez sam 艣rodek mg艂awicy Ko艅ski 艁eb. Jak to si臋 sta艂o, 偶e si臋 tam znale藕li艣my? Przecie偶 to jest nigdzie.
Trillian zignorowa艂a to.
- Nap臋d nieprawdopodobie艅stwa - powiedzia艂a cierpliwie. - Sam mi to t艂umaczy艂e艣. Przechodzimy przez ka偶dy punkt wszech艣wiata, przecie偶 wiesz.
- Okay, ale to jest jeden wielki, niesamowity zbieg okoliczno艣ci.
- Tak.
- Zabra膰 kogo艣 w艂a艣nie w tym punkcie? Maj膮c do wyboru ca艂y wszech艣wiat? To po prostu... Chc臋 to obliczy膰. Komputer!
Wyprodukowany przez Korporacj臋 Cybernetyczn膮 z Syriusza komputer pok艂adowy, kt贸ry kontrolowa艂 i przenika艂 ka偶d膮 cz膮steczk臋 statku, w艂膮czy艂 obwody komunikacyjne.
- Sie macie ch艂opaki! - zawo艂a艂 rado艣nie, wysuwaj膮c jednocze艣nie wst臋g臋 papieru, na kt贸rej napisane by艂o: Sie macie ch艂opaki!
- O Bo偶e - j臋kn膮艂 Zaphod. Nie pracowa艂 zbyt wiele z tym komputerem, ale ju偶 nauczy艂 si臋 go nie cierpie膰.
Komputer trajkota艂 dalej, weso艂y i natr臋tny, jak gdyby sprzedawa艂 proszek do prania:
- Co s艂ycha膰? Jakie艣 problemy? Nie ma strachu! S艂uchajcie, jestem tu po to, by艣cie nie mieli 偶adnych problem贸w, bez wzgl臋du na to, jakie one s膮.
- Dobra, dobra - powiedzia艂 Zaphod. - S艂uchaj, u偶yj臋 lepiej papieru.
- Pewnie - zgodzi艂 si臋 komputer, wyrzucaj膮c jednocze艣nie zadrukowan膮 wst臋g臋 papieru do kosza na 艣mieci. - Rozumiem to. Je艣li chcia艂by艣 kiedy毛olwiek...
- Zamknij si臋! - krzykn膮艂 Zaphod i chwytaj膮c o艂贸wek usiad艂 obok Trillian przy konsoli.
- Dobra, dobra - powiedzia艂 komputer ura偶onym tonem i zamkn膮艂 swoje kana艂y mowy.
Zaphod i Trillian zag艂臋bili si臋 w liczbach, kt贸re wy艣wietli艂 przed nimi skaner kursu nieprawdopodobie艅stwa.

- Czy mo偶emy obliczy膰 - zapyta艂 Zaphod - jakie by艂o nieprawdopodobie艅stwo uratowania ich z punktu widzenia?
- Owszem, to jest sta艂a - odpowiedzia艂a Trillian. - Dwa do pot臋gi dwie艣cie siedemdziesi膮t sze艣膰 tysi臋cy siedemset dziewi臋膰 do jednego.
- Wysokie. Mieli naprawd臋 niesamowite szcz臋艣cie.
- Tak.
- Ale w odniesieniu do tego, co my robili艣my w chwili, gdy statek ich zabra艂...
Trillian zsumowa艂a wynik. Wyni贸s艂 dwa do pot臋gi niesko艅czono艣膰 minus jeden (liczba niewymierna, kt贸ra ma jedynie konwencjonalne znaczenie w fizyce nieprawdopodobie艅stwa).
- ...jest dosy膰 niskie - doko艅czy艂 Zaphod z cichym gwizdni臋ciem.
- Tak - zgodzi艂a si臋 Trillian i spojrza艂a na niego pytaj膮co.
- To jest jeden wielki kawa艂 nieprawdopodobie艅stwa, kt贸ry trzeba wyja艣ni膰. Teraz w bilansie musi pojawi膰 si臋 co艣 mocno nieprawdopodobnego, je艣li to wszystko ma si臋 艂adnie zsumowa膰. - Zaphod nabazgra艂 kilka liczb, przekre艣li艂 je i wyrzuci艂 o艂贸wek: Cholera, nie mog臋 tego obliczy膰!
- Wi臋c?
Zaphod stukn膮艂 si臋 ze z艂o艣ci g艂owami i zgrzytn膮艂 z臋bami.
- Okay - powiedzia艂. - Komputer! Obwody g艂osowe zn贸w o偶y艂y.
- Cze艣膰! Jak leci? - powiedzia艂y (wysun臋艂a si臋 ta艣ma). - Wiecie, wszystko, czego pragn臋, to czyni膰 wasze dni przyjemniejszymi, przyjemniejszymi i przyjemniejszymi...
- Dobra, a teraz zamknij si臋 i policz co艣 dla mnie.
- Nie ma sprawy - zgodzi艂 si臋 ochoczo komputer. - Chcesz prognoz臋 prawdopodobie艅stwa opart膮 na...
- Danych nieprawdopodobie艅stwa, tak.
- Okay - ci膮gna艂 komputer - ale przedtem pewna ma艂a, ale jak偶e interesuj膮ca obserwacja. Czy zdajecie sobie spraw臋, 偶e 偶yciem wi臋kszo艣ci ludzi rz膮dz膮 numery telefoniczne?
Wyraz cierpienia przemkn膮艂 z jednej twarzy Zaphoda na druga.
- Zwariowa艂e艣? - zapyta艂.
- Ja nie, ale ty zwariujesz, kiedy ci powiem, 偶e... Trillian gwa艂townie wci膮gn臋艂a powietrze i przycisn臋艂a szybko kilka klawiszy pod ekranem kursu nieprawdopodobie艅stwa.
- Numer telefonu? - zawo艂a艂a. - Czy on powiedzia艂 numer telefonu?!
Liczby rozb艂ys艂y na ekranie.
Komputer uprzejmie zrobi艂 pauz臋, ale zaraz podj膮艂: - Mog臋? Chcia艂em powiedzie膰, 偶e...
- Prosz臋 ci臋, nie zawracaj g艂owy - przerwa艂a mu Trillian.
- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Zaphod.
- Nie wiem - odpowiedzia艂a Trillian. - Ale ci obcy... S膮 w艂a艣nie w drodze na mostek z tym przekl臋tym robotem. Czy mo偶emy z艂apa膰 ich na jakim艣 monitorze?

ROZDZIA艁 13

Mamin wl贸k艂 si臋 korytarzem, ci膮gle narzekaj膮c: ...no i jeszcze oczywi艣cie ten okropny b贸l we
wszystkich diodach lewego boku...
- Nie? - powiedzia艂 ponuro id膮cy obok niego Artur. - Naprawd臋?
- O, tak - potwierdzi艂 Mamin. - Oczywi艣cie prosi艂em, 偶eby mi je wymienili, ale nikt nigdy nie s艂ucha...
- Mog臋 to sobie wyobrazi膰.
Od strony Forda dobiega艂y niewyra藕ne pomrukiwania i pogwizdywania.
- A wi臋c to tak - m贸wi艂 w k贸艂ko do siebie. Zaphod l3eeblebrox...
Mamin przystan膮艂 nagle i podni贸s艂 r臋k臋. - Wiesz oczywi艣cie, co si臋 sta艂o?
- Nie, a co? - odpowiedzia艂 Artur, kt贸ry wcale nie chcia艂 wiedzie膰.
- Doszli艣my do nast臋pnych z drzwi. Rzeczywi艣cie, w 艣cian臋 korytarza wpuszczone byty rozsuwane drzwi. Marvin obejrza艂 je podejrzliwie.
- I co? - rzek艂 Ford niecierpliwie. - Wchodzimy?
- Wchodzimy, wchodzimy? - przedrze藕ni艂 go Marvin. - Owszem. To jest wej艣cie na mostek. Mia艂em rozkaz przyprowadzi膰 was do mostka. Prawdopodobnie to najwi臋ksza pr贸ba, na jaka wystawiono dzi艣 moje mo偶liwo艣ci intelektualne, nie powinienem si臋 艂udzi膰.
Powoli, z wielkim wstr臋tem, zrobi艂 krok w kierunku drzwi jak my艣liwy podchodz膮cy zwierzyn臋. Drzwi rozsun臋艂y si臋 nagle.
- Dzi臋kuj臋 = powiedzia艂y - 偶e zechcia艂e艣 uszcz臋艣liwi膰 proste drzwi.
G艂臋boko w Watce piersiowej Marvina zazgrzyta艂y tryby.
- To bardzo zabawne - zaintonowa艂 pogrzebowo. - Zawsze, kiedy dochodzisz do wniosku, 偶e 偶ycie nie mo偶e ju偶 by膰 gorsze, ono nagle jeszcze si臋 pogarsza! - Przekroczy艂 ci臋偶ko pr贸g i pozostawi艂 Forda i Artura gapi膮cych si臋 na siebie nawzajem i wzruszaj膮cych ramionami. Z wn臋trza zn贸w dobieg艂 ich g艂os Marvina: - Przypuszczam, 偶e chcecie teraz zobaczy膰 obcych - rzek艂. - Mam usi膮艣膰 w k膮cie i zardzewie膰, czy te偶 wolicie, 偶ebym po prostu rozlecia艂 si臋 na kawa艂ki tam, gdzie stoj臋?
- No tak, a teraz wprowad藕 ich do 艣rodka, dobrze, Marvin? - odezwa艂 si臋 inny g艂os.
Artur rzuci艂 okiem na Forda i stwierdzi艂 ze zdziwieniem, 偶e ten si臋 艣mieje.
- Co si臋..
- Szszsz... - przerwa艂 mu Ford. - Wchod藕! I przeszed艂 przez drzwi na mostek.
Artur nerwowo poszed艂 za jego przyk艂adem i stan膮艂

jak wryty na widok cz艂owieka z nogami na konsoli, rozwalonego niedbale w fotelu i d艂ubi膮cego lew膮 r臋k膮 w z臋bach prawej g艂owy. Prawa g艂owa wydawa艂a si臋 ca艂kowicie poch艂oni臋ta t膮 czynno艣ci膮, ale lewa przywita艂a przybysz贸w szerokim, zrelaksowanym, nonszalanckim u艣miechem. Liczba rzeczy, co do kt贸rych Artur nie wierzy艂 w艂asnym oczom, by艂a dosy膰 spora. Ze zdumienia opad艂a mu szcz臋ka i sta艂 tak przez d艂u偶sz膮 chwil臋.
Dziwny osobnik pomacha艂 leniwie do Forda i odezwa艂 si臋 z fatalnie udawan膮 nonszalancj膮:
- Cze艣膰, Ford. Jak leci? Ciesz臋 si臋, 偶e wpad艂e艣. Ford nie zamierza艂 by膰 gorszy.
- O, Zaphod - rzuci艂 z ca艂kowit膮 swobod膮. Mi艂o ci臋 widzie膰, do twarzy ci z t膮 trzeci膮 r臋k膮. Niez艂y statek ukrad艂e艣.
Artur wytrzeszczy艂 na niego oczy.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e znasz tego faceta?! wrzasn膮艂, wskazuj膮c na Zaphoda.
- Czy go znam?! - zawo艂a艂 Ford. - To jest... przerwa艂 i postanowi艂 dokona膰 prezentacji w odwrotn膮 stron臋: - Zaphod, to jest m贸j przyjaciel, Artur Dent - rzek艂. - Uratowa艂em go, zanim jego planeta zosta艂a zniszczona.
- Na pewno - powiedzia艂 Zaphod. - Cze艣膰, Artur, ciesz臋 si臋, 偶e ci si臋 uda艂o. - Jego prawa g艂owa rozejrza艂a si臋 woko艂o, rzuci艂a zdawkowe "cze艣膰" i powr贸ci艂a do przerwanego d艂ubania.
Ford zaj膮艂 si臋 drug膮 cz臋艣ci膮 prezentacji:
- Arturze - oznajmi艂. - To jest m贸j daleki kuzyn, Zaphod Beeb...
- My si臋 znamy - przerwa艂 Artur ostro.
Kiedy p臋dzicie drog膮 na pasie szybkiego ruchu, wyprzedzaj膮c od niechcenia powolne samochody, i czujecie si臋 ca艂kowicie zadowoleni z siebie, a nagle przypadkowo zmieniacie bieg z czwartego na pierwszy zamiast na trzeci, co powoduje, 偶e silnik wyskakuje wam spod maski, robi膮c do艣膰 nieprzyjemny ba艂agan w rezultacie wytr膮ca was to z r贸wnowagi mniej wi臋cej tak, jak odpowied藕 Artura wytr膮ci艂a z r贸wnowagi Forda.
- Co... co takiego? - zaj膮kn膮艂 si臋. - Powiedzia艂em, 偶e si臋 znamy.
Zaphod podskoczy艂 ze zdumienia i bole艣nie d藕gn膮艂 si臋 Przy tym w dzi膮s艂o.
- Hej, co... naprawd臋? Hej... eee...
Ford obr贸ci艂 si臋 do Artura z gniewnym b艂yskiem w oczach. Teraz, gdy by艂 zn贸w na swoim terenie, poczu艂 nagle 偶yw膮 niech臋膰 do zadawania si臋 z tym prymitywnym ignorantem, kt贸ry tyle wiedzia艂 o sprawach Galaktyki, ile komar z Ilford o 偶yciu w Pekinie.
- Co to znaczy: znacie si臋? - zapyta艂 ostro. - To jest Zaphod Beeblebrox z Betelgeuzy pi臋膰, a nie jaki艣 cholerny Martin Smith z Corydon!
- Wszystko jedno - stwierdzi艂 zimno Artur. Spotkali艣my si臋 ju偶, prawda, Zaphod? Czy raczej... Phil?
- co ?! - sn膮艂 Ford.
- Musisz mi przypomnie膰 - powiedzia艂 Zaphod. Mam fataln膮 pami臋膰 do gatunk贸w.
- To by艂o na przyj臋ciu - m贸wi艂 dalej Artur. - C贸偶, nie s膮dz臋 - odpowiedzia艂 Zaphod.

- Uspok贸j si臋, Artur! - za偶膮da艂 Ford. Artur nie zwr贸ci艂 na niego uwagi.
- Przyj臋cie p贸艂 roku temu -- ci膮gn膮艂 niewzruszony. - Na Ziemi... Anglia...
Zaphod potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z nieszczerym u艣miechem. - Londyn - nalega艂 Artur. - Islington.
- Och. - Zaphod wzdrygn膮艂 si臋 z mina winowajcy. - To przyj臋cie...
By艂o to zupe艂nie nie w porz膮dku wobec Forda, kt贸ry w kompletnym oszo艂omieniu wodzi艂 wzrokiem od jednego do drugiego.
- Co?! - zwr贸ci艂 si臋 do Zaphoda. - Chyba nie chcesz powiedzie膰, 偶e ty te偶 by艂e艣 na tej ma艂ej, n臋dznej planecie?!
- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie! - powiedzia艂 lekko Zaphod. - No, mo偶e wpad艂em tam na chwil臋, wiesz, po drodze...
- Ale ja tam tkwi艂em pi臋tna艣cie lat!
- Przecie偶 nie wiedzia艂em o tym, no nie? - Ale co ty tam robi艂e艣?!
- No wiesz, rozgl膮da艂em si臋 troch臋...
- Wdar艂 si臋 bez zaproszenia na przyj臋cie - rzek艂 Artur, trz臋s膮c si臋 ze z艂o艣ci. - To by艂 bal maskowy... - A jak ty to sobie inaczej wyobra偶asz? - rzuci艂 Ford.
- Na tym przyj臋ciu - nie ust臋powa艂 Artur - by艂a pewna dziewczyna... A zreszt膮... To ju偶 teraz nie ma 偶adnego znaczenia. Wszystko i tak wyparowa艂o.
- M贸g艂by艣 wreszcie przesta膰 marudzi膰 o tej cholernej planecie - stwierdzi艂 Ford. - Co to by艂a za dziewczyna?
- Niewa偶ne. A zreszt膮, niech ci b臋dzie. No wi臋c nie sz艂o mi z ni膮 zbyt dobrze. Pr贸bowa艂em przez ca艂y wiecz贸r. Do diab艂a, to by艂a naprawd臋 dziewczyna z klas膮! Pi臋kna, urocza, piekielnie inteligentna... W ko艅cu uda艂o mi si臋 zosta膰 z ni膮 sam na sam i w艂a艣nie pr贸bowa艂em nawi膮za膰 jaka艣 rozmow臋, kiedy wpakowa艂 si臋 ten tw贸j przyjaciel i powiedzia艂: "Cze艣膰, kotku, czy ten facet ci臋 nie nudzi? Dlaczego nie porozmawiasz ze mn膮? Jestem z innej planety". Nigdy wi臋cej ju偶 jej nie zobaczy艂em.
- Zaphod? - wykrzykn膮艂 Ford.
- Tak - potwierdzi艂 Artur, rzucaj膮c mu piorunuj膮ce spojrzenie i usi艂uj膮c nie czu膰 si臋 g艂upio. - Mia艂 tylko dwie r臋ce i jedn膮 g艂ow臋 i m贸wi艂, 偶e nazywa si臋 Phil, ale...
- Ale musisz przyzna膰, 偶e naprawd臋 pochodzi z innej planety - doko艅czy艂a Trillian, pojawiaj膮c si臋 w polu widzenia z drugiej strony mostka. Pos艂a艂a Arturowi mi艂y u艣miech, kt贸ry przywali艂 go jak tona cegie艂, i znowu skoncentrowa艂a swoj膮 uwag臋 na urz膮dzeniach kontrolnych statku.
Przez kilka sekund panowa艂a cisza, a potem z g艂臋bi zmaltretowanej papki m贸zgu Artura wydoby艂y si臋 z trudem s艂owa:
- Tricia McMillan? - zapyta艂 s艂abo. - Co ty tu robisz?
- To samo co ty - odpowiedzia艂a. - Zabra艂am si臋 autostopem. Co innego mog艂am zrobi膰 z jednym doktoratem z matematyki, a drugim z astrofizyki? Mia艂am do wyboru albo to, albo zn贸w w poniedzia艂ek kolejk臋 po zasi艂ek dla bezrobotnych.
- Niesko艅czono艣膰 minus jeden - odezwa艂 si臋 komputer. - Suma nieprawdopodobie艅stwa wyr贸wnana.
Zaphod spojrza艂 na siebie, na Forda, na Artura i w ko艅cu na TrIllian.
- Trillian - powiedzia艂. - Czy co艣 takiego b臋dzie si臋 zdarza艂o za ka偶dym razem, gdy b臋dziemy u偶ywa膰 nap臋du nieprawdopodobie艅stwa?
- Obawiam si臋, 偶e to bardzo prawdopodobne odpowiedzia艂a.

ROZDZIA艁 14

"Z艂ote Serce" lecia艂o cicho przez wieczn膮 noc kosmosu, pos艂uguj膮c si臋 tym razem konwencjonalnym nap臋dem fotonowym. Jego czteroosobowa za艂oga czu艂a si臋 troch臋 skr臋powana, wiedz膮c, 偶e znale藕li si臋 tu razem nie z w艂asnej woli czy te偶 za spraw膮 przypadku, lecz dzi臋ki niepoj臋temu kaprysowi fizyki - jak gdyby zwi膮zki pomi臋dzy lud藕mi podlega艂y tym samym prawom, kt贸re rz膮dz膮 zwi膮zkami pomi臋dzy atomami i cz膮steczkami.
Gdy na statku zapad艂a sztuczna noc, z ulg膮 schronili si臋 do oddzielnych kabin i pr贸bowali upora膰 ze swoimi my艣lami.
Trillian nie mog艂a spa膰. Usiad艂a na tapczanie i wpatrywa艂a si臋 w ma艂膮 klatk臋, kt贸ra zawiera艂a ostatnie i jedyne ogniwo 艂膮cz膮ce j膮 z Ziemi膮 - dwie bia艂e myszki. Przekona艂a Zaphoda, aby pozwoli艂 jej zabra膰 je ze sob膮. Chocia偶 by艂a prawie pewna, 偶e ju偶 nigdy nie zobaczy Ziemi, jednak brak reakcji na wiadomo艣膰 o zniszczeniu planety sprawi艂 jej przykro艣膰. Ziemia wydawa艂a si臋 odleg艂a i nierealna i nie przychodzi艂y jej do g艂owy 偶adne zwi膮zane z ni膮 my艣li. Obserwowa艂a myszy biegaj膮ce po klatce i miotaj膮ce si臋 w艣ciekle na swoich ma艂ych plastikowych karuzelach, a偶 w ko艅cu poch艂on臋艂o to ca艂膮 jej uwag臋. Nagle otrz膮sn臋艂a si臋 i wr贸ci艂a na mostek, aby czuwa膰 nad mrugaj膮cymi 艣wiate艂kami i liczbami, kt贸re znaczy艂y drog臋 statku przez pr贸偶ni臋. Czu艂a, 偶e chcia艂aby wiedzie膰, o czym tak bardzo stara艂a si臋 nie my艣le膰.
Zaphod nie m贸g艂 spa膰. On r贸wnie偶 czu艂, 偶e chcia艂by wiedzie膰, o czym tak bardzo nie pozwala艂 sobie my艣le膰. Odk膮d si臋ga艂 pami臋ci膮, zawsze m臋czy艂o go nieuchwytne, lecz dokuczliwe wra偶enie, 偶e jest nie ca艂kiem przy zdrowych zmys艂ach. Przez wi臋kszo艣膰 czasu udawa艂o mu si臋 odsuwa膰 takie my艣li i nie przejmowa膰 si臋 nimi, ale teraz zn贸w odezwa艂y si臋, wywo艂ane nag艂ym, niewyt艂umaczalnym pojawieniem si臋 Forda Prefecta i Artura Denta. W jaki艣 spos贸b pasowa艂o to do wzoru, kt贸rego nie m贸g艂 zobaczy膰.
Ford nie m贸g艂 spa膰. By艂 zbyt podekscytowany tym, 偶e zn贸w znalaz艂 si臋 na szlaku. Pi臋tna艣cie lat dos艂ownego prawie uwi臋zienia by艂o ju偶 wspomnieniem, a sta艂o si臋 to w chwili, gdy zaczyna艂 powoli traci膰 nadziej臋. Troch臋 w艂贸cz臋gi z Zaphodem zapowiada艂o si臋 na niez艂膮 zabaw臋, chocia偶 by艂o co艣 odrobink臋 dziwnego w jego dalekim kuzynie, co艣, czego nie umia艂 sprecyzowa膰. Fakt, 偶e zosta艂 prezydentem Galaktyki, by艂 wystarczaj膮co zdumiewaj膮cy podobnie jak spos贸b, w jaki porzuci艂 swoje stanowisko. Czy by艂a w tym jaka艣 ukryta przyczyna? Nie by艂o sensu pyta膰 o to Zaphoda - on najwyra藕niej nigdy nie kierowa艂 si臋 偶adnymi przyczynami w niczym, co robi艂: podni贸s艂 niewyt艂umaczalno艣膰 na wy偶yny sztuki. Wszystko w 偶yciu
atakowa艂 z mieszanin膮 zadziwiaj膮cego geniuszu i naiwnej niekompetencji, tak 偶e czasami trudno by艂o odr贸偶ni膰, kt贸re jest kt贸re.
Artur spa艂: by艂 potwornie zm臋czony.
Rozleg艂o si臋 ciche pukanie do drzwi kabiny Zaphoda. Drzwi rozsun臋艂y si臋.
- Zaphod.. - Tak?
W owalu 艣wiat艂a sta艂a Trillian.
- Zdaje si臋, 偶e znale藕li艣my to, czego szuka艂e艣. - Hej, naprawd臋?
Ford zrezygnowa艂 z pr贸b za艣ni臋cia. W rogu jego kabiny sta艂 ma艂y monitor komputerowy z klawiatur膮. Usiad艂 przy nim na chwil臋, pr贸buj膮c u艂o偶y膰 nowe has艂o do przewodnika na temat Vogon贸w, ale nie m贸g艂 wymy艣li膰 niczego wystarczaj膮co jadowitego, wi臋c z tego te偶 zrezygnowa艂; owin膮艂 si臋 szlafrokiem i przespacerowa艂 si臋 na mostek.
Gdy wszed艂 do kabiny, zaskoczy艂 go widok dw贸ch postaci pochylonych z podnieceniem nad instrumentami.
- Widzisz? Za chwil臋 statek wejdzie na orbit臋 m贸wi艂a Trillian. - Jest tam jaka艣 planeta, dok艂adnie w koordynatach, kt贸re poda艂e艣.
Zaphod us艂ysza艂 ha艂as i podni贸s艂 g艂ow臋.
- Ford! - sykn膮艂. - Chod藕 no tu i rzu膰 na to okiem.
Ford podszed艂 i spojrza艂. By艂y to migocz膮ce na ekranie rz臋dy cyfr.
- Poznajesz te wsp贸艂rz臋dne galaktyczne? - spyta艂 Zaphod.

- Nie.
- Podpowiem ci. Komputer!
- Cze艣膰, ch艂opaki! - wykrzykn膮艂 rado艣nie komputer. - Nasze 偶ycie towarzyskie naprawd臋 si臋 rozwija, nie uwa偶acie?
- Zamknij si臋 - powiedzia艂 Zaphod. - I w艂膮cz wizj臋 na ekrany.
艢wiat艂a na mostku przygas艂y. Iskierki 艣wiat艂a przemkn臋艂y przez konsole i odbi艂y si臋 w czterech parach oczu wpatrzonych w ekrany zewn臋trznych monitor贸w.
Nie by艂o na nich zupe艂nie nic.
- Poznajesz to? - szepn膮艂 Zaphod. Ford zmarszczy艂 bawi.
- No... nie -.rzek艂. - Co widzisz?
- Nic.
- Poznajesz to?
- O czym ty m贸wisz?!
- Jeste艣my w mg艂awicy Ko艅ski 艁eb. Jedna wielka czarna chmura.
- I mia艂em to pozna膰 z zupe艂nie pustego ekranu?! - Wn臋trze czarnej mg艂awicy to jedyne miejsce w Galaktyce, gdzie mo偶esz zobaczy膰 czarny ekran. - Bardzo dobrze.
Zaphod roze艣mia艂 si臋. By艂 czym艣 niezwykle, prawie dziecinnie podekscytowany.
- To naprawd臋 fantastyczne, po prostu nie mog臋 uwierzy膰!
- Co jest takiego fantastycznego w utkni臋ciu w chmurze py艂u? - chcia艂 wiedzie膰 Ford.
- Jak my艣lisz, co tu mo偶na znale藕膰? - nalega艂 Zaphod.
- Tu? Nic.
- Nic? 呕adnych gwiazd, 偶adnych planet? - Nie.
- Komputer! - zawo艂a艂 Zaphod. - Obr贸膰 k膮t widzenia o jedn膮 osiemdziesi膮t膮 stopnia i nie odzywaj si臋!
Przez chwil臋 wydawa艂o si臋, 偶e nic si臋 nie zmieni艂o, gdy nagle na kraw臋dzi ogromnego ekranu co艣 jaskrawo rozb艂ys艂o. Przesun臋艂a si臋 przez niego czerwona gwiazda wielko艣ci spodka, a za ni膮 jeszcze jedna system podw贸jny. Po chwili w rogu obrazu pojawi艂 si臋 szeroki p贸艂ksi臋偶yc - czerwony blask wpadaj膮cy stopniowo w g艂臋bok膮 czer艅 nocnej planety.
- Znalaz艂em! - krzykn膮艂 triumfalnie Zaphod, uderzaj膮c w konsol臋. - Znalaz艂em!
Ford gapi艂 si臋 na艅 ze zdumieniem. - Co to jest? - zapyta艂.
- To... - odrzek艂 Zaphod - to jest najbardziej nieprawdopodobna planeta, jaka kiedykolwiek istnia艂a.

ROZDZIA艁 15

(Fragment przewodnika "Autostopem przez Galaktyk臋", strona sze艣膰set trzydzie艣ci cztery tysi膮ce siedemset osiemdziesi膮t siedem, cz臋艣膰 pi臋膰 a, has艂o: Magrathea).
Dawno temu, w mrokach czas贸w staro偶ytnych, w wielkich i pe艂nych chwa艂y dniach dawnego Imperium Galaktycznego, 偶ycie by艂o szalone, bogate i przewa偶nie wolne od podatk贸w.
Pot臋偶ne statki kosmiczne przeciera艂y szlaki pomi臋dzy egzotycznymi s艂o艅cami w poszukiwaniu przyg贸d i bogactw na najodleglejszych kra艅cach Galaktyki. W owych czasach ludzie byli nieustraszeni, stawy wysokie, m臋偶czy藕ni byli prawdziwymi m臋偶czyznami, kobiety prawdziwymi kobietami, a ma艂e futrzane stworki z Alfa Centauri prawdziwymi ma艂ymi futrzanymi stworkami z Alfa Centauri. I wszyscy wa偶yli si臋 stawia膰 czo艂o nieznanym niebezpiecze艅stwom, dokonywa膰 wielkich czyn贸w i pope艂nia膰 b艂臋dy ortograficzne, jakich nikt przed nimi nie pope艂ni艂 - i w ten spos贸b wykute zosta艂o Imperium.
Oczywi艣cie, wielu ludzi zdoby艂o olbrzymie maj膮tki, ale by艂o to zupe艂nie naturalne i nikt nie mia艂 si臋 czego wstydzi膰, nikt bowiem nie by艂 naprawd臋 biedny
a przynajmniej nikt, o kim warto by艂oby wspomina膰. Nieuniknion膮 kolej膮 rzeczy dla wszystkich najbogatszych kupc贸w 偶ycie sta艂o si臋 nudne i nu偶膮ce; doszli oni do wniosku, 偶e to z powodu wad 艣wiat贸w, na kt贸rych si臋 osiedlili. 呕aden z nich nie by艂 ca艂kowicie zadowalaj膮cy: albo p贸藕nym popo艂udniem klimat nie by艂 wystarczaj膮co wilgotny, albo doba by艂a o p贸艂 godziny za d艂uga, albo te偶 morze mia艂o niew艂a艣ciwy odcie艅 r贸偶u.
I w ten spos贸b powsta艂y warunki dla szokuj膮cej nowej ga艂臋zi specjalistycznego przemys艂u budowy luksusowych planet na zam贸wienie. Siedzib膮 tego przemys艂u zosta艂a planeta Magrathea, gdzie in偶ynierowie hiperprzeni wsysali materi臋 przez bia艂e dziury w przestrzeni, aby uformowa膰 j膮 w planety sn贸w: z艂ote planety, platynowe planety, mi臋kkie, gumowe planety z du偶膮 liczb膮 trz臋sie艅 ziemi - wszystkie wypieszczone, aby sprosta膰 wysokim wymaganiom, kt贸re naturalnie stawiali najbogatsi ludzie Galaktyki.
Lecz przedsi臋wzi臋cie to przynios艂o tak wielkie dochody, i偶 wkr贸tce sama Magrathea sta艂a si臋 najbogatsz膮 planet膮 wszystkich czas贸w, a reszta Galaktyki popad艂a w skrajn膮 n臋dz臋. W ten spos贸b system za艂ama艂 si臋, Impe艅um upad艂o, a d艂uga, pos臋pna cisza zapad艂a nad bilionem g艂oduj膮cych 艣wiat贸w, niepokojonych jedynie skrzypieniem pi贸r uczonych, kt贸rzy 艣l臋czeli d艂ugo po nocach, p艂odz膮c niewydarzone traktaty o wy偶szo艣ci planowanej ekonomii politycznej.
Sama Magrathea znikn臋艂a i pami臋膰 o niej wkr贸tce odesz艂a w mroki legendy.
Oczywi艣cie, w dzisiejszych o艣wieconych czasach nikt nie wierzy w ani jedno s艂owo owej legendy.

ROZDZIA艁 16

Artura obudzi艂y odg艂osy k艂贸tni, poszed艂 wi臋c na mostek. Ford wymachiwa艂 w艂a艣nie r臋kami.
- Oszala艂e艣, Zaphod! - wo艂a艂. - Magrathea to mit, bajka, kt贸r膮 rodzice opowiadaj膮 dzieciom na dobranoc, kiedy chc膮, 偶eby wyros艂y na ekonomist贸w, to...
- I to, na czego orbicie w艂a艣nie si臋 znajdujemy nie ust臋powa艂 Zaphod.
- S艂uchaj, nie obchodzi mnie, na jakiej orbicie ty si臋 osobi艣cie znajdujesz - rzek艂 Ford. - Ale ten statek...
- Komputer! - krzykn膮艂 Zaphod. - Nie, tylko nie...
- Cze艣膰! M贸wi Eddie, wasz pok艂adowy komputer, czuj臋 si臋 po prostu wspaniale, ch艂opaki, i chc臋 wam powiedzie膰, 偶e dam par臋 kop贸w na rozp臋d ka偶demu programowi, kt贸ry zechce si臋 wam przeze mnie przepu艣ci膰.
Artur spojrza艂 pytaj膮co na Trillian, kt贸ra zaprosi艂a go gestem, 偶eby wszed艂, ale nie odzywa艂 si臋.
- Komputer - za偶膮da艂 Zaphod - powiedz nam jeszcze raz, jaka jest nasza obecna trajektoria.
- Z prawdziw膮 przyjemno艣ci膮, bracie - odpowiedzia艂 komputer. - Znajdujemy si臋 obecnie na orbicie na wysoko艣ci trzystu mil dooko艂a legendarnej planety Magrathea.
- To 偶aden dow贸d - stwierdzi艂 Ford. - Nie uwierzy艂bym temu komputerowi nawet, gdyby mia艂 poda膰 moj膮 wag臋.
- Mog臋 to dla ciebie zrobi膰, pewnie - o偶ywi艂 si臋 komputer, wysuwaj膮c nast臋pn膮 papierow膮 wst臋g臋. Mog臋 nawet obliczy膰 ci twoje problemy z osobowo艣ci膮 do dziesi膮tego miejsca po przecinku, je艣li to co艣 pomo偶e.
Trillian przerwa艂a mu.
- Zaphod - powiedzia艂a. - Zaraz znajdziemy si臋 nad dzienn膮 stron膮 planety. - I doda艂a: - Czymkolwiek ona si臋 oka偶e.
- Hej, co masz na my艣li? Planeta jest tam, gdzie przewidzia艂em, tak czy nie?
- Owszem, wiem, 偶e tam jest. Nie zamierzam si臋 z nikim spiera膰; po prostu nie odr贸偶ni艂abym Magrathei od jakiejkolwiek innej bry艂y zimnej ska艂y. Nadchodzi 艣wit, je艣li ci臋 to interesuje.
- Dobra, dobra - zamrucza艂 Zaphod. - Zr贸bmy przynajmniej przyjemno艣膰 naszym oczom. Komputer! - Ahoj! Co m贸g艂bym...
- Po prostu zamknij si臋 i daj znowu widok na planet臋.
Ciemna, niczym nie wyr贸偶niaj膮ca si臋 masa zn贸w wype艂ni艂a ekran. Obracaj膮ca si臋 pod nimi planeta. Patrzyli na to przez chwil臋 w milczeniu, lecz Zaphod by艂 zbyt podniecony, by nic nie m贸wi膰.

- Przelatujemy teraz nad nocn膮 stron膮... - rzek艂 艣ciszonym g艂osem. Planeta obraca艂a si臋 dalej. - Powierzchnia planety jest teraz trzysta mil pod nami... ci膮gn膮艂. Pr贸bowa艂 przywr贸ci膰 aur臋 niezwyk艂o艣ci chwili, kt贸ra powinna by膰 wielka i niezapomniana. Magrathea! Czu艂 si臋 dotkni臋ty sceptyczn膮 reakcj膮 Forda. Magrathea! - Za kilka sekund - m贸wi艂 dalej - powinni艣my zobaczy膰... ju偶!
Chwila przeci膮ga艂a si臋. Nawet najbardziej zblazowany tramp mi臋dzygwiezdny nie mo偶e opanowa膰 dr偶enia na widok niezwykle widowiskowego dramatu, jakim jest wsch贸d s艂o艅ca ogl膮dany z przestrzeni kosmicznej. A c贸偶 dopiero podw贸jny wsch贸d s艂o艅ca, kt贸ry jest jednym z cud贸w Galaktyki.
Z absolutnej czerni wystrzeli艂 nagle punkt o艣lepiaj膮cego 艣wiat艂a. Wspina艂 si臋 w g贸r臋 u艂amkami stopni, rozlewaj膮c si臋 po bokach w w膮skie, p贸艂ksi臋偶ycowate ostrze i nagle w przeci膮gu sekund ukaza艂y si臋 dwa s艂o艅ca rozpalaj膮ce czarn膮 kraw臋d藕 horyzontu bia艂ymi p艂omieniami. Rzadk膮 atmosfer臋 pod statkiem rozjarzy艂y jaskrawe, t臋czowe promienie.
- Ognie 艣witu... - odetchn膮艂 g艂臋boko Zaphod. Bli藕niacze s艂o艅ca Soulianis i Rahm!
- Albo jakiekolwiek inne - zauwa偶y艂 cicho Ford. - Soulianis i Rahm! - upiera艂 si臋 Zaphod. P艂on膮ce s艂o艅ca wznosi艂y si臋, a przez mostek p艂yn臋艂a
niska, upiorna muzyka - to Marvin ironicznie co艣 do siebie mrucza艂 - tak bardzo nie cierpia艂 ludzi. Przygl膮daj膮c si臋 feerii barw i 艣wiate艂 przed nimi,
Ford czu艂 przepe艂niaj膮ce go podniecenie, ale by艂o to podniecenie wywo艂ane jedynie ujrzeniem nowej, nie
znanej planety. Wystarcza艂o mu traktowa膰 to w艂a艣nie w ten spos贸b. Dra偶ni艂o go odrobin臋, 偶e Zaphod musia艂 dorabia膰 sobie jakie艣 absurdalne fantazje, aby
ta scena go poruszy艂a.
Ca艂y ten nonsens z Magrathe膮 wydawa艂 si臋 Fordowi dziecinny i niem膮dry. Czy nie mo偶na widzie膰 po prostu, 偶e ogr贸d jest pi臋kny, bez konieczno艣ci uwierzenia, 偶e kryj膮 si臋 w nim wr贸偶ki?
Arturowi ca艂a ta historia z Magrathe膮 wydawa艂a si臋 kompletnie niepoj臋ta. Ukradkiem przesun膮艂 si臋 do Trillian i zapyta艂, co si臋 w艂a艣ciwie dzieje.
- Wiem tyle, ile powiedzia艂 mi Zaphod - odszepn臋艂a. - Najwidoczniej Magrathea jest czym艣 w rodzaju legendy z zamierzch艂ych czas贸w, w kt贸r膮 nikt naprawd臋 nie wierzy. Troch臋 jak Atlantyda na Ziemi, z t膮 r贸偶nic膮, 偶e wed艂ug legendy na Magrathei produkowano planety.
Artur zamruga艂, patrz膮c na ekran i poczu艂, 偶e umkn臋艂o mu co艣 wa偶nego. Nagle zda艂 sobie spraw臋, co to by艂o.
- Czy jest na tym statku herbata? - zapyta艂. Coraz wi臋ksza po艂a膰 planety rozci膮ga艂a si臋 pod nimi, gdy "Z艂ote Serce" mkn臋艂o po jej orbicie. S艂o艅ca sta艂y ju偶 wysoko i pirotechnika 艣witu sko艅czy艂a si臋. Powierzchnia planety w zwyczajnym 艣wietle dnia wygl膮da艂a ponuro i odpychaj膮co - szara, pokryta py艂em i niewyra藕nie zarysowana, wydawa艂a si臋 zimna i martwa jak krypta. Od czasu do czasu na odleg艂ym horyzoncie pojawia艂y si臋 obiecuj膮ce zarysy - w膮wozy, by膰 mo偶e g贸ry, by膰 mo偶e nawet miasta - ale gdy zbli偶ali si臋, linie stawa艂y si臋 wi臋ksze i rozmywa艂y si臋 w anonimowo艣ci, niczego nie tworz膮c. Powierzchnia planety by艂a zatarta przez czas, przez powolne ruchy rzadkiego, zasta艂ego powietrza pe艂zaj膮cego po niej stulecie po stuleciu.
Bez w膮tpienia planeta by艂a bardzo, bardzo stara. Patrz膮c na szary krajobraz rozci膮gaj膮cy si臋 przed nimi, Ford poczu艂 w膮tpliwo艣ci. Zaniepokoi艂 go bezmiar czasu, odczuwa艂 to niemal jak obecno艣膰. Prze艂kn膮艂 艣lin臋.
- Wi臋c nawet zak艂adaj膮c, 偶e to jest...
- Jest! - powiedzia艂 Zaphod.
- ...tym, czym nie jest - ci膮gn膮艂 Ford. - To co ty w艂a艣ciwie chcesz tu znale藕膰? Nic tu nie ma.
- Nic nie ma na powierzchni - stwierdzi艂 Zaphod. - No dobra, za艂贸偶my, 偶e co艣 tu jest; przyjmuj臋, 偶e nie przylecia艂e艣 tutaj tylko i wy艂膮cznie dla wykopalisk industrialnych. Ale po co ty to w艂a艣ciwie robisz, Zaphod?
Jedna z g艂贸w Zaphoda odwr贸ci艂a wzrok. Druga rozejrza艂a si臋 wok贸艂, 偶eby zobaczy膰, na co patrzy艂a pierwsza, ale nie by艂o to nic konkretnego.
- No c贸偶 - rzek艂 beztrosko Zaphod. - Cz臋艣ciowo z ciekawo艣ci, cz臋艣ciowo dla przygody, ale g艂贸wnie chyba dla s艂awy i pieni臋dzy...
Ford spojrza艂 na niego ostro. Byt przekonany, 偶e Zaphod nie mia艂 zielonego poj臋cia, po co si臋 tam w og贸le znalaz艂.
- Wiecie, nie podoba mi si臋 widok tej planety powiedzia艂a Trillian z dr偶eniem.
- Nie zwracaj na to uwagi - odrzek艂 Zaphod. Z ukryt膮 gdzie艣 tu po艂ow膮 bogactwa dawnego Imperium Galaktycznego mo偶e sobie pozwoli膰 na to, 偶eby wygl膮da膰 nieciekawie.
G贸wno prawda, pomy艣la艂 Ford. Nawet zak艂adaj膮c, 偶e by艂a to siedziba staro偶ytnej cywilizacji, kt贸ra obr贸ci艂a si臋 w proch, zak艂adaj膮c nawet kilka niezwykle ma艂o prawdopodobnych rzeczy, nie by艂o mowy, aby ogromne skarby mog艂y by膰 tam przechowane w jakiejkolwiek formie, kt贸ra mia艂aby jeszcze warto艣膰. Wzruszy艂 ramionami.
- Moim zdaniem to po prostu martwa planeta stwierdzi艂.
- Napi臋cie mnie wyka艅cza - powiedzia艂 Artur z westchnieniem.
Stres i napi臋cie nerwowe sta艂y si臋 powa偶nymi problemami spo艂ecznymi we wszystkich cz臋艣ciach Galaktyki. Aby wi臋c nie pogarsza膰 jeszcze bardziej sytuacji, ujawnimy teraz z wyprzedzeniem nast臋puj膮ce fakty:
Planeta, o kt贸rej mowa, jest rzeczywi艣cie legendarn膮 Magrathe膮.
艢mierciono艣ny atak rakietowy, kt贸ry wkr贸tce zostanie przeprowadzony przez staro偶ytny automatyczny system obronny, spowoduje jedynie zniszczenie trzech fili偶anek do kawy i Watki na myszy, skaleczenie czyjego艣 ramienia i ostatecznie stworzenie oraz nag艂e unicestwienie donicy z petuniami i niewinnego kaszalota.
Aby jednak zachowa膰 pewn膮 otoczk臋 tajemnicy, nie zdradzimy tu, czyje rami臋 zosta艂o skaleczone. Fakt ten mo偶e sta膰 si臋 powodem napi臋cia bez jakichkolwiek negatywnych nast臋pstw, jako 偶e nie ma kompletnie 偶adnego znaczenia.

ROZDZIA艁 17

Po dosy膰 gwa艂townym rozpocz臋ciu dnia umys艂 Artura zaczyna艂 zbiera膰 z powrotem w ca艂o艣膰 swoje kompletnie rozstrojone fragmenty, z kt贸rymi pozostawi艂 go wczorajszy dzie艅. Znalaz艂 maszyn臋 nutri-matyczn膮, kt贸ra dostarczy艂a mu plastikowy kubek wype艂niony p艂ynem prawie zupe艂nie (lecz nie do ko艅ca) niepodobnym do herbaty. Spos贸b funkcjonowania owej masz5my by艂 bardzo interesuj膮cy. Gdy naciskano guzik "Nap贸j", sporz膮dza艂a ona b艂yskawicznie bardzo szczeg贸艂owe badanie receptor贸w smakowych naciskaj膮cego i spektroskopow膮 analiz臋 jego metabolizmu. Nast臋pnie wzd艂u偶 po艂膮cze艅 nerwowych wysy艂a艂a delikatne sygna艂y eksperymentalne do m贸zgu, aby przekona膰 si臋; co prawdopodobnie przesz艂oby naciskaj膮cemu przez gard艂o. Jednak偶e nikt nie wiedzia艂, po co to robi艂a, poniewa偶 i tak nieodmiennie dostarcza艂a kubek p艂ynu, kt贸ry by艂 prawie zupe艂nie (lecz nie do ko艅ca) niepodobny do herbaty... Maszyna nutri-matyczna zosta艂a zaprojektowana i wyprodukowana przez Korporacj臋 Cybernetyczn膮 Syriusza, kt贸rej dzia艂 za偶ale艅 zajmuje w obecnej chwili
wszystkie g艂贸wne masywy l膮dowe trzech pierwszych planet w uk艂adzie planetarnym Syriusz Tan.
Artur wypi艂 p艂yn i stwierdzi艂, 偶e jest orze藕wiaj膮cy. Zn贸w rzuci艂 okiem na ekrany i obejrza艂 nast臋pne kilkaset mil szarego pustkowia, kt贸re przesuwa艂o si臋 pod statkiem. Nagle przysz艂o mu do g艂owy, aby zada膰 dr臋cz膮ce go pytanie:
- Czy tu jest bezpiecznie?
- Magrathea jest martwa od pi臋ciu milion贸w lat odpowiedzia艂 Zaphod. - Oczywi艣cie, 偶e tu jest bezpiecznie. Nawet tutejsze duchy musia艂y ju偶 dawno ustatkowa膰 si臋 i za艂o偶y膰 rodziny.
W tym momencie powietrze przeszy艂 dziwny i niewyt艂umaczalny d藕wi臋k - jak gdyby odleg艂ych fanfar, g艂uchy, piskliwy i nierzeczywisty. G艂os powiedzia艂:
- Pozdrawiam was...
M贸wi艂 do nich g艂os z martwej planety. - Komputer! - krzykn膮艂 Zaphod. - Sie macie!
- Co to jest, do fotona?!
- To tylko jaka艣 ta艣ma sprzed pi臋ciu milion贸w lat. - Co?! Nagranie?!
- Szszsz! - sykn膮艂 Ford. - Pos艂uchajmy!
G艂os by艂 stary, uprzejmy, niemal ujmuj膮cy, ale brzmia艂a w nim ca艂kiem niedwuznaczna gro藕ba.
- S艂uchacie nagranego komunikatu - powiedzia艂. - Jako 偶e niestety w tym momencie wszyscy jeste艣my nieobecni. Rada handlowa Magrathei czuje si臋 zaszczycona wasz膮 wizyt膮...
- G艂os ze staro偶ytnej Magrathei! - wykrzykn膮艂 Zaphod.

- Dobra, dobra - uspokoi艂 go Ford.
- ...偶a艂uj臋 jednak, 偶e ca艂a planeta jest chwilowo zamkni臋ta dla interes贸w. Dzi臋kujemy wam. Je偶eli mieliby艣cie ochot臋 zostawi膰 swoje nazwisko i adres planety, na kt贸rej mo偶na si臋 z wami skontaktowa膰, uprzejmie prosimy poda膰 go po us艂yszeniu sygna艂u.
- Chc膮 si臋 nas pozby膰 - rzek艂a nerwowo Trillian. - Co teraz zrobimy?
- To tylko nagranie - stwierdzi艂 stanowczo Zaphod. - Lecimy dalej. Zrozumia艂e艣, komputer?
- Zrozumia艂em - odpowiedzia艂 komputer i doda艂 gazu.
Czekali. Po mniej wi臋cej sekundzie zn贸w zabrzmia艂y fanfary, a po nich g艂os:
- Chcieliby艣my was zapewni膰, 偶e jak tylko powr贸cimy do naszej dzia艂alno艣ci, we wszystkich popularnych magazynach kolorowych i dodatkach pojawi膮 si臋 nasze og艂oszenia, a nasi klienci zn贸w b臋d膮 mieli do wyboru wszystko, co najlepsze we wsp贸艂czesnej geografii. - Gro藕ba w g艂osie zabrzmia艂a wyra藕niej. - Na razie dzi臋kujemy naszym klientom za ich uprzejme zainteresowanie i chcieliby艣my prosi膰 ich o opuszczenie planety. Natychmiast.
Artur rozejrza艂 si臋 po niespokojnych twarzach swoich towarzyszy.
- C贸偶, przypuszczam, 偶e najlepiej b臋dzie, je偶eli zabierzemy si臋 st膮d, nie uwa偶acie? - zasugerowa艂. - Szszsz! - powiedzia艂 Zaphod. - Nie ma absolutnie 偶adnego powodu do niepokoju.
- To dlaczego wszyscy s膮 tacy spi臋ci?
- S膮 po prostu zaciekawieni! - wrzasn膮艂 Zaphod. - Komputer, zacznij zni偶a膰 si臋 w atmosfer臋 i przygotuj statek do l膮dowania.
Tym razem fanfary zabrzmia艂y ca艂kiem niedbale, a g艂os by艂 wyra藕nie zimny.
- To ogromnie mi艂e - rzek艂 - 偶e wasz entuzjazm dla naszej planety nie s艂abnie i dlatego chcieliby艣my was zapewni膰, 偶e rakiety sterowane, kt贸re w艂a艣nie obieraj膮 za cel wasz statek, s膮 cz臋艣ci膮 specjalnych us艂ug, jakie 艣wiadczymy naszym najbardziej entuzjastycznym klientom, a ca艂kowicie uzbrojone g艂owice nuklearne to oczywi艣cie jedynie kurtuazyjny drobiazg. Z przyjemno艣ci膮 zaoferujemy nasze us艂ugi w waszym nast臋pnym 偶yciu... Dzi臋kujemy za uwag臋.
G艂os umilk艂.
- Oooo... - powiedzia艂a Trillian. - Eeee... - powiedzia艂 Artur.
- Wi臋c? - powiedzia艂 Ford.
- Pos艂uchajcie - powiedzia艂 Zaphod. - Czy to do was dociera? To tylko nagranie! Ma miliony lat. Nie dotyczy nas, rozumiecie?
- A co z rakietami? - zapyta艂a spokojnie Trillian. - Rakiety? Nie roz艣mieszaj mnie!
Ford po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Zaphoda i wskaza艂 tylny ekran. Daleko za nimi wznosi艂y si臋 przez atmosfer臋 w kierunku statku dwie srebrzyste strza艂ki. Szybkie zbli偶enie pokaza艂o je w ca艂ej okaza艂o艣ci: dwie niesamowicie prawdziwe, pruj膮ce przez niebo rakiety. Nag艂o艣膰 tego wszystkiego by艂a szokuj膮ca.
- My艣l臋, 偶e bardzo si臋 postaraj膮, 偶eby w nas trafi膰 - stwierdzi艂 Ford.
Zaphod gapi艂 si臋 na nie ze zdumieniem.
- Hej, to jest niesamow茅te! - zawo艂a艂. - Kto艣 tam na dole pr贸buje nas zabi膰!
- Niesamowite - zgodzi艂 si臋 Artur. - Ale nie rozumiesz, co to znaczy? - Owszem, wkr贸tce umrzemy.
- Tak, ale poza tym! - Poza tym?!
- To znaczy, 偶e jeste艣my na dobrym tropie! - Jak pr臋dko mo偶emy z niego zej艣膰?
Z ka偶d膮 sekund膮 obraz pocisk贸w na ekranach powi臋ksza艂 si臋. Obr贸ci艂y si臋 i wzi臋艂y kurs dok艂adnie na statek, tote偶 wszystko, co mogli teraz zobaczy膰, to wycelowane w nich g艂owice.
- Pytam z czystej ciekawo艣ci - odezwa艂a si臋 Trillian. - Co teraz zrobimy?
- Po prostu uspok贸jcie si臋 - powiedzia艂 Zaphod.
- To wszystko?! - wrzasn膮艂 Artur.
- Nie, podejmiemy tak偶e... eee... dzia艂ania unikowe! - krzykn膮艂 Zaphod w nag艂ym przyp艂ywie paniki. - Komputer, jakie dzia艂ania unikowe mo偶emy podj膮膰?
- Ee... obawiam si臋, ch艂opcy, 偶e 偶adnych - odpowiedzia艂 komputer.
- ...czy co艣 innego... - doda艂 Zaphod - eee... zako艅czy艂.
- Co艣 najwyra藕niej blokuje moje systemy steruj膮ce - wyja艣ni艂 pogodnie komputer. - Zderzenie za
czterdzie艣ci pi臋膰 sekund. M贸wcie mi Eddie, je艣li to wam pomo偶e si臋 zrelaksowa膰.
Zaphod pr贸bowa艂 biec w kilku kierunkach naraz.
- Dobrze! - zawo艂a艂. - Eee... musimy przej艣膰 na r臋czne sterowanie statkiem!
- Potrafisz nim sterowa膰? - zapyta艂 uprzejmie Ford.
- Nie, a ty? - Nie.
- Trillian, a ty? - Nie.
- W porz膮dku - rzek艂 Zaphod i rozlu藕ni艂 si臋. Zrobimy to razem.
- Ja te偶 nie - doda艂 Artur, kt贸ry poczu艂, 偶e nadszed艂 czas, aby zaznaczy膰 swoj膮 obecno艣膰.
- Domy艣li艂em si臋 tego - stwierdzi艂 Zaphod. Okay, komputer, przejmuj臋 pe艂ne r臋czne sterowanie statkiem.
- Za艂atwione - odpowiedzia艂 komputer. Otworzy艂o si臋 kilka du偶ych pulpit贸w rozdzielczych i ukaza艂y si臋 konsole kontrolne, zasypuj膮c za艂og臋 kawa艂kami styropianu i kulkami zwini臋tego celofanu: nigdy przedtem nie by艂y u偶ywane.
Zaphod popatrzy艂 na nie z panik膮.
- Dobra, Ford - powiedzia艂. - Ca艂a wstecz i dziesi臋膰 stopni na praw膮 burt臋. Albo na przyk艂ad... - Powodzenia, ch艂opaki - za膰wierka艂 komputer. - Zderzenie za trzydzie艣ci sekund...
Ford przyskoczy艂 do konsoli. Na pierwszy rzut oka tylko niekt贸re d藕wignie wyda艂y mu si臋 znajome, wi臋c je nacisn膮艂. Statek zadr偶a艂 i zawy艂, gdy steruj膮ce silniki rakietowe usi艂owa艂y pos艂a膰 go we wszystkich kierunkach jednocze艣nie. Ford zwolni艂 po艂ow臋 d藕wigni, a statek zatoczy艂 艂uk i wyl膮dowa艂 na tym samym kursie co poprzednio, na wprost zbli偶aj膮cych si臋 pocisk贸w.
Poduszki powietrzne w 艣cianach nad臋艂y si臋 momentalnie, gdy zosta艂a o nie rzucona ca艂a za艂oga. Przez kilka sekund si艂a bezw艂adno艣ci trzyma艂a ich rozp艂aszczonych, walcz膮cych o oddech, niezdolnych do 偶adnego ruchu.
Zaphod miota艂 si臋 w maniackiej desperacji; w ko艅cu uda艂o mu si臋 wymierzy膰 dzikiego kopniaka w ma艂膮 d藕wigni臋 stanowi膮c膮 cz臋艣膰 systemu steruj膮cego.
D藕wignia z艂ama艂a si臋. Statek skr臋ci艂 ostro i wystrzeli艂 w g贸r臋, a za艂oga przelecia艂a gwa艂townie przez kabin臋 i wyl膮dowa艂a pod przeciwleg艂膮 艣cian膮. Nale偶膮cy do Forda egzemplarz przewodnika "Autostopem przez Galaktyk臋" trzasn膮艂 w inn膮 cz臋艣膰 konsoli kontrolnej, z po艂膮czonym efektem: przewodnik zacz膮艂 obja艣nia膰 wszystkim, kt贸rzy mieli ochot臋 s艂ucha膰, najlepsze metody szmuglowania z Antaresa gruczo艂贸w papug ("gruczo艂y papug z Antaresa na wyka艂aczkach to obrzydliwa, lecz niezwykle poszukiwana zak膮ska koktajlowa, za kt贸r膮 bardzo bogaci idioci p艂ac膮 ogromne sumy tylko po to, aby zaszpanowa膰 innym bardzo bogatym idiotom"), a statek nagle zacz膮艂 spada膰 jak kamie艅.
Mniej wi臋cej w tym momencie jeden z cz艂onk贸w za艂ogi skaleczy艂 si臋 dotkliwie w rami臋. Fakt ten powinien zosta膰 podkre艣lony, poniewa偶 - jak to ju偶
wyjawiono - poza tym uda艂o im si臋 uciec bez najmniejszego szwanku, a 艣mierciono艣ne pociski nie uderzy艂y ostatecznie w statek.
Ca艂kowite bezpiecze艅stwo za艂ogi zosta艂o zapewnione.
- Zderzenie za dwadzie艣cia sekund, ch艂opaki... oznajmi艂 komputer.
- To w艂膮cz z powrotem te cholerne silniki! wrzasn膮艂 Zaphod.
- No pewnie, ch艂opaki - zgodzi艂 si臋 komputer. Silniki w艂膮czy艂y si臋 z diabelnym rykiem, statek g艂adko wyr贸wna艂 kurs i zn贸w ruszy艂 na spotkanie rakietom.
Komputer zacz膮艂 艣piewa膰.
- "Kiedy w臋drujesz przez burz臋... - zaj臋cza艂 nosowo. - Id藕 z podniesionym czo艂em..."
Zaphod wrzasn膮艂, 偶eby si臋 zamkn膮艂, ale jego g艂os zgin膮艂 w zgie艂ku tego, co uwa偶ali ca艂kiem naturalnie za nadchodz膮c膮 zag艂ad臋.
- "I nie b贸j... si臋 nigdy... ciemno艣ci" - zawodzi艂 Eddie.
Statek wyr贸wnuj膮c kurs, wyr贸wna艂 go w rzeczywisto艣ci do g贸ry nogami, tote偶 le偶膮c na suficie, nikt z za艂ogi nie mia艂 teraz 偶adnej szansy, aby dosi臋gn膮膰 system贸w steruj膮cych.
- "Na ko艅cu burzy..." - wy艂 Eddie.
Dwie imponuj膮ce rakiety ukaza艂y si臋 zn贸w na ekranach.
- "...czeka z艂ote niebo..."
Ale nieprawdopodobnie szcz臋艣liwym trafem nie zd膮偶y艂y ca艂kiem skorygowa膰 swojego kursu w stosunku do przedziwnie lawiruj膮cego statku i przesz艂y dok艂adnie pod nim.
- "I srebrzysta, s艂odka skowronka pie艣艅..." Skorygowany czas zderzenia: pi臋tna艣cie sekund, przyjaciele... - wtr膮ci艂 Eddie i 艣piewa艂 dalej: - "Id藕 poprzez wiatr..."
Rakiety z piskiem zatoczy艂y 艂uk i ponownie rzuci艂y si臋 w po艣cig.
- A wi臋c to ju偶 - powiedzia艂 Artur, obserwuj膮c atak na ekranach. - Ca艂kiem nieodwo艂alnie. Za chwil臋 umrzemy, prawda?
- M贸g艂by艣 przesta膰 m贸wi膰 takie rzeczy - odpar艂 Ford.
- Umrzemy czy nie? - Owszem, umrzemy.
- "Id藕 poprzez deszcz..." - 艣piewa艂 Eddie. Arturowi wpad艂a do g艂owy pewna my艣l, zerwa艂 si臋 na nogi.
- Dlaczego nikt nie w艂2tczy tego ca艂ego nap臋du nieprawdopodobie艅stwa?! - krzykn膮艂. - Chyba mogliby艣my go dosi臋gn膮膰.
- Oszala艂e艣? - spyta艂 Zaphod. - Bez w艂a艣ciwego zaprogramowania wszystko mog艂oby si臋 zda- Co to za r贸偶nica na tym etapie! - odkrzykn膮艂 Artur.
- "Cho膰 sny twe nie spe艂nij si臋 nigdy..." - wy艂 dalej Eddie.
Artur wlaz艂 z trudem na jeden z owych ekscytuj膮co kszta艂tnych wymodelowanych fragment贸w w miejscu, gdzie wygi臋cie 艣ciany styka艂o si臋 z sufitem.
- "Id藕 dalej z nadzieje w sercu..."
- Czy ktokolwiek wie, dlaczego Artur nie mo偶e w艂膮czy膰 nap臋du nieprawdopodobie艅stwa? - krzykn臋艂a Trillian.
- "A nigdy nie b臋dziesz szed艂 sam..." Zderzenie za pi臋膰 sekund, fajnie by艂o was pozna膰, ch艂opcy, niech was B贸g... "Nigdy nie b臋... dziesz... szed艂... sam.
- Pyta艂am - wrzasn臋艂a Trillian - czy ktokolwiek...
Nast臋pna rzecz膮, jaka si臋 wydarzy艂a, by艂a przekr臋caj膮ca m贸zg eksplozja 艣wiat艂a i d藕wi臋ku.

ROZDZIA艁, 18

A nast臋pn膮 rzecz膮, kt贸ra si臋 zdarzy艂a, by艂o to, 偶e "Z艂ote Serce" absolutnie normalnie kontynuowa艂o swoj膮 podr贸偶, aczkolwiek z dosy膰 interesuj膮co przebudowanym wn臋trzem. Zosta艂o ono w jaki艣 spos贸b powi臋kszone, 艣ciany za艣 uzyska艂y delikatne pastelowe odcienie b艂臋kitu i zieleni.
Po艣rodku znajdowa艂y si臋 kr臋cone schody, prowadz膮ce donik膮d, otoczone paprociami i 偶贸艂tymi kwiatami, obok za艣 sta艂 kamienny cok贸艂 zegara s艂onecznego, kt贸ry zawiera艂 teraz g艂贸wny terminal komputerowy. Przemy艣lnie rozmieszczone 艣wiat艂a i lustra tworzy艂y z艂udzenie cieplarni z widokiem na du偶y, znakomicie utrzymany ogr贸d. Na obwodzie cieplarni sta艂y stoliki o marmurowych blatach i misternie wykonanych nogach z kutego 偶elaza. Patrz膮c uwa偶nie w wypolerowan膮 powierzchni臋 marmuru, mo偶na by艂o dostrzec zamglone kszta艂ty instrument贸w pok艂adowych; wystarczy艂o ich dotkn膮膰, aby natychmiast zmaterializowa艂y si臋 pod d艂o艅mi dotykaj膮cego. Spogl膮daj膮c pod odpowiednim k膮tem w lustra, mo偶na by艂o dostrzec
w nich odbicie wszystkich potrzebnych odczyt贸w danych, chocia偶 pytanie sk膮d pochodzi to odbicie, pozostawa艂o bez odpowiedzi. Wszystko razem wygl膮da艂o zdumiewaj膮co pi臋knie.
Rozparty leniwie w wiklinowym fotelu ogrodowym, Zaphod Beeblebrox zapyta艂:
- Co, u diab艂a, si臋 sta艂o?
- No, m贸wi艂em w艂a艣nie - odpowiedzia艂 Artur le偶膮cy w niedba艂ej pozie obok niedu偶ej sadzawki z rybami - 偶e tam jest ten prze艂膮cznik nap臋du nieprawdopodobie艅stwa... - Machn膮艂 r臋k膮 w kierunku miejsca, gdzie przedtem znajdowa艂 si臋 prze艂膮cznik. Teraz sta艂a tam ro艣lina w doniczce.
- Ale gdzie my jeste艣my? - odezwa艂 si臋 Ford siedz膮cy na kr臋conych schodach z dobrze sch艂odzonym Pangalaktycznym Dynamitem Pitnym w d艂oni.
- Zdaje si臋, 偶e dok艂adnie tam, gdzie byli艣my... rzek艂a Trillian, gdy wszystkie lustra wok贸艂 nich pokaza艂y nagle odbicie zniszczonego krajobrazu Magrathei, kt贸ry wci膮偶 pod nimi przemyka艂.
Zaphod zerwa艂 si臋 z fotela.
- Wi臋c co si臋 sta艂o z rakietami? - wykrzykn膮艂. Nowe i zdumiewaj膮ce odbicie pojawi艂o si臋 w lustrach.
- Wygl膮da na to - stwierdzi艂 )=ord z pow膮tpiewaniem - 偶e zamieni艂y si臋 w donic臋 z petuniami i bardzo zdziwionego wieloryba...
- Przy wsp贸艂czynniku nieprawdopodobie艅stwa wtr膮ci艂 si臋 Eddie, kt贸ry nie zmieni艂 si臋 ani na jot臋 osiem milion贸w siedemset sze艣膰dziesi膮t siedem tysi臋cy sto dwadzie艣cia osiem do jednego.

Zaphod utkwi艂 wzrok w Arturze.
- Pomy艣la艂e艣 o tym, Ziemianinie? - za偶膮da艂 wyja艣nie艅.
- C贸偶 - odrzek艂 Artur. - Ja tylko...
- Wiesz, to by艂 kawa艂 bardzo dobrego my艣lenia. W艂膮czy膰 na sekund臋 nap臋d nieprawdopodobie艅stwa bez wcze艣niejszego uaktywnienia ekran贸w os艂onowych. Hej, ch艂opcze, w艂a艣nie uratowa艂e艣 nam 偶ycie, wiesz o tym?
- Och - powiedzia艂 Artur. - C贸偶, to naprawd臋 nic wielkiego...
- Naprawd臋? - spyta艂 Zaphod. - W takim razie zapomnijmy o tym. Dobra, komputer, przygotuj si臋 do l膮dowania.
- Ale...
- Powiedzia艂em, zapomnijmy o tym.
Nast臋pn膮 rzecz膮, kt贸ra zosta艂a zapomniana, by艂 fakt, 偶e na przek贸r wszelkiemu prawdopodobie艅stwu kilka mil ponad powierzchni膮 obcej planety zosta艂 powo艂any do istnienia kaszalot. A poniewa偶 nie jest to najnaturalniejsza w 艣wiecie sytuacja dla wieloryba, to nieszcz臋sne niewinne stworzenie nie mia艂o zbyt wiele czasu, aby doj艣膰 do 艂adu ze swoj膮 to偶samo艣ci膮 jako wieloryb, zanim musia艂o doj艣膰 do 艂adu z faktem niebycia ju偶 wielorybem.
Oto kompletny zapis jego my艣li od momentu, w kt贸rym zacz膮艂 swoje 偶ycie, do momentu, w kt贸rym je zako艅czy艂.
"Aaa!... Co si臋 dzieje? - pomy艣la艂. Ee, przepraszam bardzo, kim jestem? Cze艣膰? Dlaczego jestem tutaj? Jaki jest m贸j cel w 偶yciu? Co oznacza moje
istnienie? Spokojnie, we藕 si臋 w gar艣膰... O! Co za interesuj膮ce odczucie, co to jest? Co艣 w rodzaju... ziewania czy sw臋dzenia w moim... moim... Chyba powinienem zacz膮膰 nadawa膰 nazwy rzeczom, je艣li chc臋 zrobi膰 jaki艣 post臋p w tym, co dla potrzeb tego, co nazw臋 dyskusj膮, b臋d臋 nazywa艂 艣wiatem, a wi臋c powiedzmy, 偶e to jest brzuch. Dobrze. Ooo, nasila si臋. Hej, a co to jest ten gwi偶d偶膮cy, hucz膮cy d藕wi臋k wok贸艂 tego, co nagle zacz膮艂em nazywa膰 moj膮 g艂ow膮? Nazw臋 to... wiatr. Czy to jest dobra nazwa? Na razie wystarczy, mo偶e potem wymy艣l臋 co艣 lepszego, kiedy si臋 dowiem, do czego to s艂u偶y. Musi to by膰 co艣 bardzo wa偶nego, bo jest tego ca艂a masa. Hej, a to co? To jest... powiedzmy, ogon, tak ogon. O! naprawd臋 艣wietnie si臋 nim macha! To jest super! Nie widz臋, 偶eby mia艂o to jakie艣 efekty, ale pewnie p贸藕niej dowiem si臋, do czego to s艂u偶y. A wi臋c - czy uda艂o mi si臋 ju偶 stworzy膰 jakikolwiek sp贸jny obraz 艣wiata? Nie. Mniejsza z tym, hej, to jest naprawd臋 wspania艂e, tyle rzeczy, kt贸rych si臋 dowiem, tyle rzeczy, kt贸rych nie mog臋 si臋 ju偶 doczeka膰, umieram z niecierpliwo艣ci... Ale czy to jest wiatr? Jest go chyba coraz wi臋cej... O! Hej, a to co? Co to za rzecz, kt贸ra znienacka zacz臋艂a si臋 do mnie bardzo szybko zbli偶a膰?! Naprawd臋 bardzo szybko! Du偶a, p艂aska, okr膮g艂a, powinna mie膰 du偶a i solidnie brzmi膮c膮 nazw臋, jak na przyk艂ad... Ziemia! W艂a艣nie tak! Bardzo dobra nazwa - Ziemia! Ciekawe, czy zaprzyja藕ni si臋 ze mn膮?"
Reszta, po nag艂ym mokrym i g艂uchym uderzeniu, by艂a milczeniem.

Ciekaw膮 rzecz膮 jest fakt, 偶e jedyne, co przesz艂o przez my艣l donicy z petuniami podczas spadania, to s艂owa: "O nie, znowu to samo!"
Wielu ludzi dosz艂o do wniosku, 偶e gdyby艣my dok艂adnie wiedzieli, dlaczego donica z petuniami tak pomy艣la艂a, wiedzieliby艣my znacznie wi臋cej o naturze wszech艣wiata ni偶 teraz...

ROZDZIA艁 19

- Zabieramy z sob膮 tego robota? - zapyta艂 Ford, patrz膮c z niesmakiem na Marvina, kt贸ry sta艂 zgarbiony w k膮cie pod niedu偶膮 palm膮.
Zaphod odwr贸ci艂 wzrok od lustrzanych ekran贸w, kt贸re pokazywa艂y panoramiczny widok zniszczonej powierzchni planety, na kt贸rej wyl膮dowa艂o "Z艂ote Serce".
- Och, nasz paranoid-android - stwierdzi艂. Owszem, we藕miemy go ze sob膮.
- Ale co si臋 robi z robotami w stanie depresji maniakalnej?!
- Tobie si臋 wydaje, 偶e ty masz problemy - powiedzia艂 Marvin, jak gdyby zwraca艂 si臋 do 艣wie偶o zaj臋tej trumny. - A co si臋 robi, je偶eli to ty jeste艣 robotem w stanie depresji maniakalnej? Nie, nie wysilaj si臋 na odpowied藕! Jestem pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy razy bardziej inteligentny od ciebie, a nawet ja nie znam odpowiedzi. Samo zni偶anie si臋 do twojego poziomu intelektualnego przyprawia mnie o b贸l g艂owy.
Na mostek wpad艂a Trillian.

- Uciek艂y moje bia艂e myszki! - krzykn臋艂a. Wyraz g艂臋bokiej troski i zaniepokojenia nie zdo艂a艂
pojawi膰 si臋 na 偶adnej z twarzy Zaphoda.
- Do diab艂a z twoimi bia艂ymi myszkami - odpowiedzia艂 kr贸tko.
Trillian rzuci艂a mu rozdra偶nione spojrzenie i znik艂a ponownie.
Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e jej uwaga spotka艂aby si臋 z wi臋kszym zainteresowaniem, gdyby szerzej znany by艂 fakt, 偶e istoty ludzkie by艂y dopiero na trzecim miejscu, je艣li chodzi o najbardziej inteligentne formy 偶ycia na Ziemi, a nie - jak uwa偶a艂a wi臋kszo艣膰 niezale偶nych obserwator贸w - na drugim.
- Dzie艅 dobry, ch艂opcy!
G艂os by艂 dziwnie znajomy, ale i dziwnie odmieniony. Brzmia艂a w nim nuta matriarchalna. Odezwa艂 si臋 do za艂ogi, gdy przybyli do luku prowadz膮cego na powierzchni臋 planety.
Spojrzeli po sobie z zaskoczeniem.
- To komputer - wyja艣ni艂 Zaphod. - Odkry艂em, 偶e ma dodatkow膮 osobowo艣膰 do u偶ycia w nag艂ych przypadkach i pomy艣la艂em, 偶e mo偶e to zadzia艂a lepiej.
- Dzisiaj jest wasz pierwszy dzie艅 na nie znanej planecie - ci膮gn膮艂 nowy g艂os Eddiego - a wi臋c wszyscy musicie si臋 ciep艂o i starannie ubra膰; nie zadawajcie si臋 z niegrzecznymi potworami o oczach jak karaluchy.
Zaphod zastuka艂 niecierpliwie w pokryw臋 luku.
- Przepraszam - powiedzia艂. - Chyba lepszy by艂by suwak logarytmiczny ni偶 ten komputer.
- 艢wietnie! - warkn膮艂 komputer. - Kto to powiedzia艂?
- Komputer, czy m贸g艂by艣 otworzy膰 ten luk? - zapyta艂 Zaphod, staraj膮c si臋 nie zdenerwowa膰.
- Najpierw ten, kto to powiedzia艂, niech si臋 przyzna - ponagli艂 komputer.
- O Bo偶e - mrukn膮艂 Ford, osun膮艂 si臋 po 艣cianie grodzi i zacz膮艂 liczy膰 do dziesi臋ciu. By艂 pe艂en rozpaczliwej obawy, 偶e pewnego dnia rozumne formy 偶ycia zapomn膮, jak to si臋 robi. Jedynie za pomoc膮 liczenia ludzie mog膮 wykaza膰 swoj膮 niezale偶no艣膰 od komputer贸w.
- No, jazda! - odezwa艂 si臋 surowo Eddie. - Komputer... - zad膮艂 Zaphod.
- Czekam - przerwa艂 mu Eddie. - Mog臋 tak czeka膰 ca艂5r dzie艅, je艣li to konieczne...
- Komputer... - powiedzia艂 znowu Zaphod, pr贸buj膮c wymy艣li膰 jaki艣 subtelny i przekonuj膮cy argument, kt贸ry pozwoli艂by mu zagi膮膰 komputer, i zdecydowa艂 nie zawraca膰 sobie g艂owy wsp贸艂zawodnictwem z maszyn膮 na jej w艂asnym terenie. - Je艣li w tej chwili nie otworzysz luku, za pi臋膰 sekund b臋d臋 przy twoich g艂贸wnych bankach danych i przeprogramuj臋 ci臋 bardzo du偶膮 siekier膮, zrozumia艂e艣?
Zaszokowany Eddie przerwa艂 i rozwa偶a艂 t臋 mo偶liwo艣膰.
Ford spokojnie liczy艂 dalej. Jest to prawdopodobnie najbardziej agresywna rzecz, jak膮 mo偶na zrobi膰 komputerowi, odpowiednik podej艣cia do istoty ludzkiej, powtarzaj膮c: krwi... krwi... krwi... krwi...
W ko艅cu Eddie skapitulowa艂.

- Widz臋, 偶e nasze stosunki to co艣, nad czym wszyscy b臋dziemy musieli solidnie popracowa膰 - powiedzia艂 i luk otworzy艂 si臋.
Owion膮艂 ich lodowaty wiatr, wi臋c otulili si臋 szczelniej i zeszli po trapie na ja艂owy py艂 Magrathei.
- Jeszcze b臋dziecie p艂aka膰, przekonacie si臋! krzykn膮艂 za nimi Eddie i zamkn膮艂 luk.
Kilka minut p贸藕niej znowu otworzy艂 go i zamkn膮艂, w odpowiedzi na komend臋, kt贸ra zadzia艂a艂a przez ca艂kowite zaskoczenie.

ROZDZIA艁 20

Pi臋膰 postaci w臋drowa艂o powoli przez zniszczon膮 ziemi臋. Niekt贸re jej cz臋艣ci by艂y matowoszare, niekt贸re matowobr膮zowe, a reszta jeszcze mniej interesuj膮ca dla patrz膮cego. Wygl膮da艂o to jak wyschni臋te bagno, pozbawione jakiejkolwiek ro艣linno艣ci i pokryte grub膮 na cal warstw膮 py艂u. By艂o bardzo zimno.
Zaphod by艂 tym wszystkim wyra藕nie przygn臋biony. Przy艣pieszy艂 kroku i wkr贸tce znikn膮艂 z oczu pozosta艂ym za niewielkim wzniesieniem terenu.
Ostry wiatr k艂u艂 Artura w oczy i uszy, a zasta艂e, rzadkie powietrze dra偶ni艂o jego gard艂o. Jednak偶e najbardziej podra偶niony by艂 jego umys艂.
- To fantastyczne... - odezwa艂 si臋, a jego w艂asny g艂os nieprzyjemnie zatrzeszcza艂 mu w uszach. D藕wi臋ki bardzo 藕le rozchodzi艂y si臋 w rzadkiej atmosferze.
- Zabita dechami dziura, je艣li pytasz mnie o zdanie - stwierdzi艂 Ford. - Bawi艂bym si臋 lepiej w kocim kiblu.
Czu艂 wzrastaj膮c膮 irytacj臋. Spo艣r贸d wszystkich planet we wszystkich systemach gwiezdnych ca艂ej Galaktyki - wielu dzikich, egzotycznych i t臋tni膮cych 偶yciem musia艂 po pi臋tnastu latach 偶ycia na wygnaniu znale藕膰 si臋 na takim 艣mietniku jak ten! Ani jednej budki z hot-dogami w polu widzenia. Schyli艂 si臋 i podni贸s艂 zimn膮 bry艂臋 ziemi, ale nie by艂o pod ni膮 nic, dla czego warto by艂oby przelecie膰 tysi膮ce lat 艣wietlnych.
- Nie - upiera艂 si臋 Artur. - Nie rozumiesz, 偶e po raz pierwszy naprawd臋 postawi艂em nog臋 na innej planecie... Ca艂kowicie obcy 艣wiat! Szkoda tylko, 偶e to taki 艣mietnik.
Trillian otuli艂a si臋 szczelniej, zadr偶a艂a i 艣ci膮gn臋艂a bawi. Mog艂aby przysi膮c, 偶e k膮tem oka zauwa偶y艂a w dali jakie艣 nieznaczne i nieoczekiwane poruszenie, ale gdy spojrza艂a w tamtym kierunku, nie zobaczy艂a nic poza nieruchomym i cichym statkiem o kilkaset jard贸w za nimi.
Poczu艂a ulg臋, gdy sekund臋 p贸藕niej ujrzeli Zaphoda, stoj膮cego na szczycie wzniesienia, i daj膮cego im znaki, aby podeszli bli偶ej.
Wygl膮da艂 na podnieconego, ale nie s艂yszeli dok艂adnie, co m贸wi艂, z powodu rozrzedzonej atmosfery i wiej膮cego wiatru.
Podchodz膮c do szczytu wzniesienia, zdali sobie spraw臋, 偶e jest ono okr膮g艂e - co艣 w rodzaju krateru o 艣rednicy mniej wi臋cej stu pi臋膰dziesi臋ciu jard贸w. Wok贸艂 zewn臋trznej, opadaj膮cej w d贸艂 kraw臋dzi krateru ziemia pokryta by艂a czerwono-czarnymi strz臋pami. Zatrzymali si臋, aby spojrze膰 na jeden z nich. By艂 mokry i gumowaty.
Z nag艂ym przera偶eniem zdali sobie spraw臋, 偶e jest to 艣wie偶e mi臋so wieloryba!
Na szczycie kraw臋dzi spotkali Zaphoda.
- Sp贸jrzcie - wskaza艂 im wn臋trze krateru. Le偶a艂y tam roztrzaskane szcz膮tki samotnego kaszalota, kt贸ry nie 偶y艂 wystarczaj膮co d艂ugo, aby rozczarowa膰 si臋 do sinego losu. Cisz臋 zak艂贸ci艂y jedynie niezbyt g艂o艣ne, mimowolne spazmy wydobywaj膮ce si臋 z gard艂a Trillian.
- Przypuszczam, 偶e nie ma sensu pr贸bowa膰 go pogrzeba膰? - mrukn膮艂 Artur i natychmiast po偶a艂owa艂, 偶e to powiedzia艂.
- Chod藕cie - rzek艂 Zaphod i zacz膮艂 schodzi膰 w g艂膮b krateru.
- Co, na d贸艂? - zapyta艂a Trillian z gwa艂town膮 odraz膮.
- Tak - odrzek艂 Zaphod. - Chod藕cie, chc臋 wam co艣 pokaza膰.
- Widzimy to - stwierdzi艂a Trillian.
- Nie to - powiedzia艂 Zaphod niecierpliwie. Co艣 innego. No, chod藕cie!
Zawahali si臋 wszyscy.
- No, zejd藕cie tu - nalega艂 Zaphod. - Znalaz艂em drog臋 do 艣rodka.
- D o 艣 r o d k a? - zapyta艂 ze zgroz膮 Artur.
- Do wn臋trza planety! Podziemny korytarz. Odkry艂a go si艂a upadku wieloryba i w艂a艣nie tam musimy zej艣膰. Tam, gdzie noga cz艂owieka nie posta艂a przez pi臋膰 milion贸w lat, w sam膮 otch艂a艅 czasu...
Marvin zm贸w zacz膮艂 nuci膰 ironicznie. Zaphod uderzy艂 go, wi臋c przesta艂.
Z lekkim dreszczem wstr臋tu zeszli za Zaphodem po nachyleniu do wn臋trza krateru, usilnie staraj膮c si臋 nie patrze膰 na jego nieszcz臋snego tw贸rc臋.

- 呕ycie... - stwierdzi艂 Marvin sm臋tnie. - Mo偶esz na nie plu膰, mo偶esz je ignorowa膰, ale nie mo偶esz go polubi膰!
W miejscu upadku wieloryba ziemia zapad艂a si臋, ods艂aniaj膮c sie膰 przej艣膰 i korytarzy, teraz zawalonych g艂贸wnie od艂amkami szklanymi i wn臋trzno艣ciami zwierz臋cia. Zaphod zacz膮艂 torowa膰 drog臋 do jednego z korytarzy, ale Marvin by艂 w stanie zrobi膰 to nieco szybciej. Poczuli podmuch przejmuj膮co zimnego powietrza ciemnych czelu艣ci, a Zaphod skierowa艂 do 艣rodka 艣wiat艂o latarki. Niewiele jednak mogli zobaczy膰.
- Wed艂ug legendy - rzek艂 - Magratheanie wi臋kszo艣膰 偶ycia sp臋dzali pod ziemi膮.
- Dlaczego? - spyta艂 Artur. - Powierzchnia by艂a zbyt zanieczyszczona czy przeludniona?
- Nie, chyba nie - odpowiedzia艂 Zaphod. - My艣l臋, 偶e po prostu nie podoba艂a im si臋 specjalnie.
- Jeste艣 pewien, 偶e wiesz, co robisz? - spyta艂a Trillian, zagl膮daj膮c nerwowo w ciemno艣膰. - Wiesz, 偶e ju偶 raz zostali艣my zaatakowani.
- Kochanie, masz moje s艂owo, 偶e 偶yj膮ca populacja tej planety r贸wna si臋 zero plus nasza czw贸rka. Wejd藕my wi臋c do 艣rodka. Ee, hej, Ziemianinie...
- Artur - powiedzia艂 Artur.
- Tak, no wi臋c, czy m贸g艂by艣 zatrzyma膰 tego robota przy sobie i, no wiesz, pilnowa膰 tego ko艅ca korytarza, dobra?
- Pilnowa膰? - spyta艂 Artur. - Przed czym? Sam powiedzia艂e艣 przed chwil膮, 偶e nikogo tu nie ma. - No, tak, po prostu dla bezpiecze艅stwa, dobrze? - rzek艂 Zaphod.
- Czyjego? Twojego czy mojego? - Dobry ch艂opak! Okay, schodzimy.
Zaphod zszed艂 z trudem do wn臋trza, a za nim Trillian i Ford.
- Mam nadziej臋, 偶e sp臋dzicie tam czas naprawd臋 nieprzyjemnie! - zawo艂a艂 z roz偶aleniem Artur.
- Nie przejmuj si臋 - pocieszy艂 go Marvin. - Na pewno bardzo nieprzyjemnie.
Po kilku sekundach znikn臋li z pola widzenia. Rozdra偶niony Artur zatupa艂 kilka razy, lecz po chwili doszed艂 do wniosku, 偶e gr贸b wieloryba nie jest w gruncie rzeczy najodpowiedniejszym miejscem do tupania.
Marvin przygl膮da艂 mu si臋 przez moment z niech臋ci膮, a potem wy艂膮czy艂 si臋.
Zaphod schodzi艂 szybko w g艂膮b korytarza. Byt zdenerwowany jak diabli, ale pr贸bowa艂 to ukry膰, krocz膮c zdecydowanie. Omiata艂 wn臋trze 艣wiat艂em latarki. 艢ciany pokryte by艂y ciemnymi, zimnymi w dotyku kaflami, a powietrze czu膰 by艂o st臋chlizn膮.
- A nie m贸wi艂em? - stwierdzi艂. - Zamieszkana planeta. Magrathea. - I pomaszerowa艂 dalej przez 艣mieci i rumowisko za艣cielaj膮ce kaflowy chodnik.
Trillian nasun臋艂o si臋 nieodparte skojarzenie z londy艅skim metrem, chocia偶 nie by艂o ono a偶 tak zrujnowane i brudne.
Od czasu do czasu kafle na 艣cianach ust臋powa艂y miejsca du偶ym mozaikom - by艂y to proste, geometryczne wzory w jaskrawych kolorach. Trillian zatrzyma艂a si臋 i przyjrza艂a uwa偶nie jednemu z nich, ale nie mog艂a dopatrzy膰 si臋 偶adnego znaczenia.

- Hej, wiesz mo偶e, co to za dziwne symbole? zawo艂a艂a do Zaphoda.
- My艣l臋, 偶e to po prostu jakie艣 dziwne symbole odpowiedzia艂, prawie nie odwracaj膮c si臋.
Trillian wzruszy艂a ramionami i posz艂a za nim.
Co jaki艣 czas z prawej lub lewej strony mijali niewielkie pomieszczenia wype艂nione, jak odkry艂 Ford, porzuconym sprz臋tem komputerowym. Zaci膮gn膮艂 do jednego z nich Zaphoda, aby nuci艂 na nie okiem. Trillian wesz艂a za nimi.
- Sp贸jrz - rzek艂 Ford. - Uwa偶asz, 偶e to jest Magrathea...
- Tak - zgodzi艂 si臋 Zaphod. - I s艂yszeli艣my wszyscy g艂os, no nie?
- Okay, na moment przekona艂e艣 mnie, 偶e to jest Magrathea. Ale jak na razie nie powiedzia艂e艣 ani s艂owa o tym, jak u diab艂a j膮 znalaz艂e艣. Nie zajrza艂e艣 po prostu do atlasu gwiazd, to pewne.
- Badania. Archiwa rz膮dowe. Praca detektywistyczna. Troch臋 szcz臋艣cia. Troch臋 domys艂贸w. Drobiazg.
- I wtedy ukrad艂e艣 "Z艂ote Serce", 偶eby jej szuka膰? - Ukrad艂em "Z艂ote Serce", 偶eby szuka膰 mn贸stwa rzeczy.
- Mn贸stwa rzeczy? - zapyta艂 zaskoczony Ford. Na przyk艂ad jakich?
- Nie wiem. - Co takiego?
- Nie wiem, czego szukam. - Dlaczego nie?
- Poniewa偶... poniewa偶... wydaje mi si臋, 偶e to
mo偶e dlatego, 偶e gdybym wiedzia艂, nie m贸g艂bym ich szuka膰.
- Zwariowa艂e艣!?
- To mo偶liwo艣膰, kt贸rej nie uda艂o mi si臋 jeszcze wyeliminowa膰 - powiedzia艂 cicho Zaphod. - Wiem o sobie tylko tyle, ile pozwala obecny stan mojego umys艂u. A jego obecny stan nie jest dobry.
Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nikt si臋 nie odzywa艂, a Ford wpatrywa艂 si臋 w Zaphoda z nag艂ym niepokojem.
- Pos艂uchaj, przyjacielu - zacz膮艂 w ko艅cu - je艣li chcesz...
- Nie, poczekaj... Co艣 ci powiem - rzek艂 Zaphod. - Wiele rzeczy robi臋 na 偶ywio艂. Wpada mi do g艂owy jaki艣 pomys艂, hej, dlaczego by nie, no i robi臋 to. Postanowi艂em, 偶e zostan臋 prezydentem Galaktyki i po prostu tak si臋 sta艂o, 偶adnych problem贸w. Wpad艂em na pomys艂, 偶eby ukra艣膰 ten statek. Wpad艂em na pomys艂, 偶eby poszuka膰 Magrathei i to wszystko po prostu si臋 staje. Tak, zastanawiam si臋, w jaki spos贸b mo偶na to najlepiej zrobi膰, owszem, ale zawsze mi si臋 udaje. To jakby mie膰 galaktyczn膮 kart臋 kredytow膮, kt贸ra ci膮gle dzia艂a, chocia偶 nigdy nie wysy艂asz czek贸w. A za ka偶dym razem, kiedy chc臋 si臋 zastanowi膰, dlaczego chc臋 co艣 zrobi膰, jak wpad艂em na to, jak to za艂atwi膰, zaczynam odczuwa膰 przemo偶ne pragnienie, 偶eby przesta膰 o tym my艣le膰! Tak jak czuj臋 to teraz. M贸wi膰 o tym to naprawd臋 spory wysi艂ek. - Zaphod przerwa艂. Przez chwil臋 panowa艂a cisza, a potem zmarszczy艂 brwi i ci膮gn膮艂 dalej: - Wczoraj w nocy znowu si臋 tym martwi艂em. Tym, 偶e cz臋艣膰 mojego umys艂u najwyra藕niej nie pracuje tak jak powinna. I przysz艂o mi do g艂owy, 偶e wygl膮da to tak, jak gdyby kto艣 inny u偶ywa艂 mojego umys艂u do wpadania na dobre pomys艂y, bez mojego udzia艂u. Po艂膮czy艂em te dwie rzeczy i doszed艂em do wniosku, 偶e by膰 mo偶e kto艣 od艂膮czy艂 do tego celu cz臋艣膰 mojego umys艂u, i w艂a艣nie dlatego nie mog臋 jej u偶ywa膰. Zastanawia艂em si臋, czy jest jaki艣 spos贸b, w kt贸ry m贸g艂bym to sprawdzi膰... Poszed艂em wi臋c do cz臋艣ci medycznej statku i pod艂膮czy艂em si臋 do ekranu encefalograficznego. Zrobi艂em sobie wszystkie g艂贸wne testy sprawdzaj膮ce na obu g艂owach. Wszystkie testy, kt贸rym musia艂em si臋 podda膰 pod kontrol膮 rz膮dowych oficer贸w medycznych, zanim moja nominacja na prezydenta mog艂a by膰 zatwierdzona. Nie wykaza艂y niczego, a przynajmniej niczego nowego. Wykaza艂y, 偶e jestem inteligentny, pomys艂owy, nieodpowiedzialny, nie zas艂uguj膮cy na zaufanie, ekstrawertyczny, nic, czego by艣 si臋 sam nie domy艣la艂. 呕adnych innych anomalii. Zacz膮艂em wi臋c wymy艣la膰 inne testy, zupe艂nie na 艣lepo. Nic. Potem pr贸bowa艂em na艂o偶y膰 wyniki z jednej g艂owy na wyniki z drugiej. Ci膮gle nic. W ko艅cu zacz膮艂em lekko wariowa膰, bo uzna艂em to wszystko za nic innego jak atak paranoi. Ostatnia rzecz, jak膮 zrobi艂em przed spakowaniem wszystkiego, to wzi膮艂em ten na艂o偶ony obraz z obu g艂贸w i popatrzy艂em na niego przez zielony filtr. Pami臋tasz, 偶e zawsze by艂em przes膮dny na punkcie zielonego koloru, kiedy by艂em smarkaczem? Zawsze chcia艂em by膰 pilotem jednego z tych statk贸w handlowych, pami臋tasz? - Ford skin膮艂 g艂ow膮. - I wtedy zobaczy艂em - stwierdzi艂 Zaphod. - Jasne jak s艂o艅ce. Ca艂e zespo艂y w 艣rodku obu m贸zg贸w, powi膮zane wy艂膮cznie ze sob膮 na
wzajem i z niczym innym, co je otacza艂o. Jaki艣 sukinsyn wypali艂 wszystkie synapsy i spowodowa艂 uraz elektroniczny w tych dw贸ch bry艂ach m贸偶d偶ku.
Ford gapi艂 si臋 na niego os艂upia艂y i przera偶ony. Trillian poblad艂a.
- K t o 艣 ci to zrobi艂? - wyszepta艂 Ford. - Zgadza si臋.
- Ale domy艣lasz si臋, kto to m贸g艂 by膰?! I dlaczego?! - Dlaczego? Tego mog臋 si臋 tylko domy艣la膰. Ale wiem, kto to by艂 ten sukinsyn.
- Wiesz? Jakim cudem?
- Bo wypali艂 swoje inicja艂y w skanteryzowanych synapsach. 呕ebym m贸g艂 je sobie zobaczy膰.
Ford gapi艂 si臋 na niego ze zgroz膮, czuj膮c przebiegaj膮ce mu po plecach ciarki.
- Inicja艂y? Wypalone w twoim m贸zgu?! - Zgadza si臋.
- Na lito艣膰 bosk膮, jakie?!
Zaphod popatrzy艂 na niego przez chwil臋 w milczeniu, a potem odwr贸ci艂 wzrok.
- Z. B. - powiedzia艂 cicho.
W tym momencie zatrzasn臋艂a si臋 za nimi stalowa przegroda i pomieszczenie zacz膮艂 wype艂nia膰 gaz.
- Opowiem wam o tym p贸藕niej - rzek艂 krztusz膮c si臋 Zaphod i ca艂a tr贸jka straci艂a przytomno艣膰.

ROZDZIA艁 21

Na powierzchni Magrathei przechadza艂 si臋 Artur. By艂 w bardzo ponurym nastroju.
Ford przezornie zostawi艂 mu dla zabicia czasu sw贸j egzemplarz przewodnika "Autostopem przez Galaktyk臋". Artur na chybi艂 trafi艂 nacisn膮艂 kilka guzik贸w.
Przewodnik ",Autostopem przez Galaktyk臋" jest ksi膮偶k膮 szalenie nier贸wn膮 i zawiera wiele fragment贸w, kt贸re po prostu w danej chwili wydawa艂y si臋 wydawcom niez艂ym pomys艂em.
Jeden z nich (ten w艂a艣nie, na kt贸ry natkn膮艂 si臋 Artur) relacjonuje przypuszczalne do艣wiadczenia pewnego Veeta Voojagiga, spokojnego studenta Uniwersytetu w Maximegalon. By艂 on na najlepszej drodze do b艂yskotliwej kariery naukowej, zg艂臋biaj膮c staro偶ytn膮 filologi臋, etyk臋 transformacyjn膮 i falowo-harmoniczn膮 teori臋 percepcji historycznej, gdy nagle, po nocy sp臋dzonej na piciu Pangalaktycznego Dynamitu Pitnego z Zaphodem Beeblebroxem, popad艂 w nasilaj膮c膮 si臋 depresj臋 na punkcie problemu, co sta艂o si臋 ze wszystkimi d艂ugopisami, kt贸re kupi艂 w ci膮gu ostatnich kilku lat.
Potem nast膮pi艂 d艂ugi okres dociekliwych bada艅, podczas kt贸rego odwiedzi艂 wszystkie g艂贸wne centra utraty d艂ugopis贸w w ca艂ej Galaktyce. Ostatecznie stworzy艂 osobliw膮 teoryjk臋, kt贸ra nawet podzia艂a艂a na wyobra藕ni臋 opinii publicznej w onym czasie. Gdzie艣 w kosmosie, g艂osi艂a owa teoria, obok wszystkich planet zamieszkanych przez humanoidy, gadoidy, ryboidy, w臋drowne drzewoidy i superinteligentne odcienie b艂臋kitu, istnia艂a tak偶e planeta ca艂kowicie oddana we w艂adanie d艂ugopisoidalnym formom 偶ycia. I na t臋 w艂a艣nie planet臋 udawa艂y si臋 nie pilnowane d艂ugopisy, prze艣lizguj膮c si臋 cicho przez wydr膮偶one przez robaki dziury w przestrzeni do 艣wiata, gdzie - jak wiedzia艂y - czeka je jedyny w swoim rodzaju d艂ugopisoidalny tryb 偶ycia, dostarczaj膮cy potrzebnych d艂ugopisom bod藕c贸w i og贸lnie zapewniaj膮cy d艂ugopisoidalny odpowiednik godziwego 偶ycia.
I, jak to bywa z teoriami, wszystko sz艂o mi艂o i g艂adko do momentu, w kt贸rym Veet Voojagig obwie艣ci艂 znienacka, 偶e znalaz艂 t臋 planet臋 i 偶e pracowa艂 tam przez jaki艣 czas jako kierowca limuzyny tanich, zielonych jednoraz贸wek. Zosta艂 wtedy osadzony w zak艂adzie zamkni臋tym, gdzie napisa艂 ksi膮偶k臋, a nast臋pnie wys艂any na zes艂anie podatkowe, co stanowi zazwyczaj przeznaczenie tych, kt贸rzy koniecznie chc膮 publicznie robi膰 z siebie idiot贸w.
Gdy pewnego dnia wys艂ano ekspedycj臋 w koordynaty przestrzenne, kt贸re poda艂 Voojagig, odkryto jedynie ma艂y asteroid zamieszkany przez samotnego starego m臋偶czyzn臋. Twierdzi艂 on uparcie, 偶e wszystko jest nieprawd膮, chocia偶 p贸藕niej odkryto, i偶 k艂ama艂.

Pozostaje jednak偶e kwestia zar贸wno tajemniczych sze艣膰dziesi臋ciu tysi臋cy altairia艅skich dolar贸w, kt贸re wp艂ywaj膮 co roku na jego brantisvogo艅skie konto bankowe, jak i oczywi艣cie bardzo dochodowego handlu u偶ywanymi d艂ugopisami Zaphoda Beeblebroxa...
Artur przeczyta艂 to i od艂o偶y艂 ksi膮偶k臋.
Robot ci膮gle siedzia艂 w tym samym miejscu, kompletnie bezw艂adny.
Artur wsta艂 i wspi膮艂 si臋 na szczyt krateru. Przespacerowa艂 si臋 po jego obwodzie, ogl膮daj膮c ol艣niewaj膮cy zach贸d dw贸ch s艂o艅c nad Magrathe膮.
Zszed艂 z powrotem do krateru i obudzi艂 robota, bo nawet robot w stanie maniakalnej depresji to lepszy rozm贸wca ni偶 偶aden.
- Zapada noc - zagadn膮艂 go. - Zobacz, pokazuj膮 si臋 gwiazdy.
Z serca czarnej mg艂awicy mo偶na zobaczy膰 bardzo niewiele gwiazd, a i to bardzo s艂abo, niemniej jednak troch臋 gwiazd jest widocznych.
Robot spojrza艂 na nie pos艂usznie, a potem skierowa艂 wzrok na Artura.
- Widz臋 - stwierdzi艂. - Ohydne, prawda?
- Ale ten zach贸d s艂o艅ca! Nie widzia艂em czego艣 takiego w moich naj艣mielszych marzeniach... Dwa s艂o艅ca! Jak g贸ry ognia p艂on膮ce na niebie!
- Widzia艂em to ju偶 - mrukn膮艂 Mamin. - Nic nie warte.
- Tam, sk膮d pochodz臋, by艂o tylko jedno s艂o艅ce - nie ust臋powa艂 Artur. - Wiesz, jestem z planety, kt贸ra nazywa艂a si臋 Ziemia.
- Wiem - odpowiedzia艂 Mamin. - Ci膮gle o tym m贸wisz. Brzmi to okropnie.
- Wcale nie, to by艂o pi臋kne miejsce. - By艂y tam oceany.
- Oczywi艣cie - westchn膮艂 Artur. - Wielkie, bezkresne, faluj膮ce, b艂臋kitne oceany...
- Nie cierpi臋 ocean贸w - stwierdzi艂 Marvin.
- Powiedz mi - zainteresowa艂 si臋 Artur. - Dobrze 偶yjesz z innymi robotami?
- Nienawidz臋 ich - odpowiedzia艂 Marvin. - Dok膮d si臋 wybierasz?
Artur nie m贸g艂 tego d艂u偶ej wytrzyma膰. Znowu wsta艂. - Chyba p贸jd臋 troch臋 si臋 przej艣膰 - rzek艂.
- Nie mam do ciebie 偶alu - powiedzia艂 Marvin i doliczy艂 do pi臋ciuset dziewi臋膰dziesi臋ciu siedmiu miliard贸w owiec, zanim zasn膮艂 sekund臋 p贸藕niej.
Artur zrobi艂 kilka wymach贸w ramionami, aby pobudzi膰 kr膮偶enie. Powl贸k艂 si臋 znowu w g贸r臋 krateru. Poniewa偶 atmosfera by艂a bardzo rzadka, a na niebie
nie 艣wieci艂 ksi臋偶yc, noc zapad艂a bardzo szybko i zapanowa艂a kompletna ciemno艣膰. Z tego powodu Artur praktycznie nadepn膮艂 na starego cz艂owieka, zanim go zauwa偶y艂.

ROZDZIA艁 22

Sta艂 zwr贸cony plecami do Artura, przygl膮daj膮c si臋 ostatnim promieniom 艣wiat艂a nikn膮cego za horyzontem. By艂 do艣膰 wysoki, stary i ubrany w d艂ug膮, szaf膮 tog臋. Kiedy odwr贸ci艂 si臋, Artur zobaczy艂 jego twarz, szczup艂膮 i pe艂n膮 godno艣ci, zatroskan膮, lecz nie nieuprzejm膮; ten rodzaj twarzy, kt贸ry jest skarbem budz膮cego zaufanie urz臋dnika bankowego. Ale nie odwr贸ci艂 si臋 jeszcze, nawet po to, 偶eby zareagowa膰 na okrzyk zaskoczenia Artura.
W ko艅cu ostatnie promienie s艂o艅ca znikn臋艂y ca艂kowicie i wtedy si臋 odwr贸ci艂. Jego twarz wci膮偶 by艂a o艣wietlona i kiedy Artur rozejrza艂 si臋, 偶eby znale藕膰 藕r贸d艂o 艣wiat艂a, zobaczy艂, 偶e kilka jard贸w dalej sta艂 jaki艣 niewielki pojazd - domy艣li艂 si臋, 偶e by艂 to ma艂y poduszkowiec. Pojazd rozsiewa艂 wok贸艂 siebie lekk膮 po艣wiat臋.
Cz艂owiek spojrza艂 na Artura jak gdyby ze smutkiem. - Wybra艂e艣 zimn膮 noc na odwiedziny na naszej martwej planecie - przem贸wi艂.
- Kim... kim jeste艣? - wyj膮ka艂 Artur.
Cz艂owiek odwr贸ci艂 wzrok, a na jego twarzy zn贸w pojawi艂o si臋 co艣 w rodzaju smutku.
- Moje imi臋 jest niewa偶ne - rzek艂.
Wygl膮da艂o na to, 偶e jego umys艂 jest zaj臋ty czym艣 innym i nie spieszy艂o mu si臋 najwyra藕niej do nawi膮zywania rozmowy. Artur poczu艂 si臋 niezr臋cznie.
- Ja... eee... przestraszy艂e艣 mnie - powiedzia艂 w ko艅cu nieprzekonuj膮co.
Cz艂owiek znowu si臋 rozejrza艂 i lekko uni贸s艂 brwi. - Hmmm? - zapyta艂.
- Powiedzia艂em, 偶e mnie przestraszy艂e艣.
- Nie obawiaj si臋 niczego, nie zrobi臋 ci krzywdy. Artur 艣ci膮gn膮艂 brwi.
- Ale strzela艂e艣 do nas! Wys艂a艂e艣 przeciwko nam rakiety...
Cz艂owiek spojrza艂 w g艂膮b krateru. Lekki blask z oczu Marvina rzuca艂 bardzo s艂abe, czerwone cienie na szcz膮tki wieloryba.
Cz艂owiek zachichota艂 cicho.
- Automatyczny system - stwierdzi艂 z lekkim westchnieniem. - Staro偶ytne komputery, kt贸re zajmuj膮 wn臋trze planety, zabijaj膮 czas d艂ugich, ciemnych milion贸w lat, a wieki wydaj膮 si臋 tysi膮cleciami ich zakurzonym bankom pami臋ci. My艣l臋, 偶e chc膮 sobie czasem postrzela膰 dla o偶ywienia monotonii. Spojrza艂 powa偶nie na Artura i doda艂: - Wiesz, jestem wielkim entuzjast膮 nauki.
- 0... naprawd臋? - odezwa艂 si臋 Artur, kt贸remu dziwny i 艂agodny spos贸b bycia tego cz艂owieka zacz膮艂 wydawa膰 si臋 niepokoj膮cy.
- Tak - potwierdzi艂 stary i po prostu znowu przesta艂 si臋 odzywa膰.
- Aaa... - powiedzia艂 Artur - eee...
Mia艂 dziwne uczucie, jak kto艣 przy艂apany na cudzo艂贸stwie, kto jest zdumiony, gdy m膮偶 kobiety wchodzi do sypialni, zmienia spodnie, rzuca kilka zdawkowych uwag na temat pogody i wychodzi.
- Wydajesz si臋 niespokojny - zauwa偶y艂 stary cz艂owiek z uprzejmym zatroskaniem.
- Nie, sk膮d偶e... To znaczy, owszem. W gruncie rzeczy, widzisz, nie byli艣my przygotowani, 偶e naprawd臋 kogo艣 tu zastaniemy. Wydawa艂o si臋, 偶e wy wszyscy nie 偶yjecie czy co艣 w tym rodzaju...
- Nie 偶yjemy?- zdziwi艂 si臋 stary cz艂owiek. - Wielkie nieba, nie! Po prostu spali艣my.
- Spali艣cie? - powt贸rzy艂 Artur z niedowierzaniem.
- Tak, chcieli艣my przespa膰 recesj臋 ekonomiczn膮 rzek艂 stary, kt贸remu by艂o najwyra藕niej wszystko jedno, czy Artur zrozumia艂 cho膰 jedno s艂owo, czy nie.
Artur znowu musia艂 go zagadn膮膰. - Eee, recesj臋 ekonomiczn膮?
- No c贸偶, widzisz, pi臋膰 milion贸w lat temu gospodarka Galaktyki za艂ama艂a si臋, i widz膮c, 偶e budowane na zam贸wienie planety s膮 raczej artyku艂em luksusowym... - Przerwa艂 i spojrza艂 na Artura. Wiesz, 偶e budowali艣my planety, prawda? - zapyta艂 uroczy艣cie.
- No, owszem - odpowiedzia艂 Artur. - Domy艣li艂em si臋...
- Fascynuj膮cy przemys艂 - rzek艂 starzec i w jego oczach pojawi艂 si臋 wyraz t臋sknoty. - Najbardziej lubi艂em rze藕bienie wybrze偶y. Mog艂em bez ko艅ca bawi膰 si臋 szlifowaniem fiord贸w... Tak czy inaczej - rzek艂, wracaj膮c do przerwanego w膮tku - nadesz艂a recesja
ekonomiczna i doszli艣my do wniosku, 偶e zaoszcz臋dzimy sobie mn贸stwa k艂opot贸w, je偶eli po prostu j膮 prze艣pimy. Zaprogramowali艣my wi臋c nasze komputery, aby zbudzi艂y nas, kiedy recesja si臋 sko艅czy. - St艂umi艂 lekkie ziewni臋cie i m贸wi艂 dalej: - Komputery zosta艂y pod艂膮czone do Galaktycznej Gie艂dy Papier贸w Warto艣ciowych, aby obudzi膰 nas wtedy, gdy wszyscy odbuduj膮 swoj膮 gospodark臋 na tyle, by mogli pozwoli膰 sobie na nasze dosy膰 drogie us艂ugi...
Artur, kt贸ry regularnie czytywa艂 "Gwardiana", by艂 tym g艂臋boko wstrz膮艣ni臋ty.
- To dosy膰 nieuczciwy spos贸b, nie s膮dzisz?
- Naprawd臋? - spyta艂 tamten 艂agodnie. - Przykro mi, ale widocznie nie jestem na bie偶膮co. - Wskaza艂 wn臋trze krateru: - Czy ten robot jest tw贸j?
- Nie - odpowiedzia艂 cienki, metaliczny g艂os z g艂臋bi krateru. - Jestem sw贸j.
- Je艣li mo偶na to nazwa膰 robotem - mrukn膮艂 Artur. - To raczej co艣 w rodzaju elektronicznej maszyny narzekaj膮cej.
- Przywo艂aj go - rzek艂 stary cz艂owiek.
Artura zaskoczy艂a nuta stanowczo艣ci, kt贸ra nagle pojawi艂a si臋 w jego g艂osie. Zawo艂a艂 Marvina, kt贸ry powl贸k艂 si臋 w g贸r臋 stoku, udaj膮c, 偶e jest bardzo kulawy, cho膰 oczywi艣cie nie by艂.
- Zmieni艂em zdanie; zostaw go tutaj. Musisz p贸j艣膰 ze mn膮. Zanosi si臋 na wielkie wydarzenia - powiedzia艂 stary.
Odwr贸ci艂 si臋 w kierunku swojego pojazdu, kt贸ry zacz膮艂 bezszelestnie przybli偶a膰 si臋 do nich, chocia偶 nie otrzyma艂 偶adnego sygna艂u.

Artur popatrzy艂 na Marvina; kt贸ry znowu odegra艂 wielk膮 scen臋 pe艂nego wysi艂ku odwracania si臋 i mozolnego schodzenia z powrotem do krateru, mamrocz膮c do siebie jakie艣 cierpkie komentarze.
- Chod藕! - zawo艂a艂 cz艂owiek. - Chod藕, jest ju偶 p贸藕no.
- P贸藕no? - spyta艂 Artur.
- Jak si臋 nazywasz, ludzka istoto? - Dent. Artur Dent - rzek艂 Artur. ,.
- A wi臋c chod藕, zanim b臋dzie za p贸藕no, Dentarturdent - powiedzia艂 surowo stary cz艂owiek. - To co艣 w rodzaju gro藕by, jak widzisz. - W jego oczach znowu pojawi艂 si臋 wyraz zadumy. - Ja osobi艣cie nigdy nie by艂em w nich zbyt dobry, ale powiedziano mi, 偶e s膮 bardzo skuteczne.
Artur zamruga艂 gwa艂townie.
- Co za niezwyk艂y cz艂owiek - mrukn膮艂 do siebie.
- S艂ucham?
- Nic, bardzo przepraszam = rzek艂 Artur z zak艂opotaniem. - Dok膮d jedziemy?
- Wsi膮d藕 do mojego samochodu - odpowiedzia艂 stary, wskazuj膮c gestem miejsce w poje藕dzie, kt贸ry zatrzyma艂 si臋 cicho obok nich. - Jedziemy g艂臋boko do wn臋trza planety, gdzie nasza rasa powraca do 偶ycia po trwaj膮cym pi臋膰 milion贸w lat 艣nie. Magrathea budzi si臋.
Artur zadr偶a艂 mimowolnie, zajmuj膮c miejsce obok starego cz艂owieka. Obco艣膰 tego wszystkiego i lekkie ko艂ysanie pojazdu, kt贸ry wzbi艂 si臋 w nocne niebo, ca艂kowicie wytr膮ci艂y go z r贸wnowagi.
Popatrzy艂 na twarz starego cz艂owieka o艣wietlon膮 nik艂ym blaskiem ma艂ych 艣wiate艂ek na tablicy rozdzielczej.
- Przepraszam bardzo - odezwa艂 si臋. - Jak ty si臋 w艂a艣ciwie nazywasz?
- Jak si臋 nazywam? - powt贸rzy艂 cz艂owiek i ten sam odleg艂y smutek zn贸w pojawi艂 si臋 na jego twarzy. Milcza艂 przez chwil臋. - Nazywam si臋 - powiedzia艂 Slartibartfost.
Artur prawie si臋 zakrztusi艂.
- Przepraszam bardzo? - wybe艂kota艂.
- Slartibartfost - powt贸rzy艂 spokojnie stary cz艂owiek. - Slartibartfost?
Stary cz艂owiek spojrza艂 na niego z powag膮. - M贸wi艂em, 偶e to niewa偶ne - stwierdzi艂. Pojazd mkn膮艂 przez noc.

ROZDZIA艁 23

Rzecz膮 wa偶n膮 i powszechnie znan膮 jest, 偶e nie zawsze wszystko jest tak, jak si臋 wydaje. Na przyk艂ad na planecie Ziemia ludzie zawsze uwa偶ali, 偶e s膮 bardziej inteligentni od delfin贸w, poniewa偶 tyle uda艂o im si臋 osi膮gn膮膰 - ko艂o, Nowy Jork, wojny i tak dalej a wszystko, co kiedykolwiek osi膮gn臋艂y delfiny, to beztroskie moczenie si臋 w wodzie. I na odwr贸t, delfiny zawsze uwa偶a艂y, 偶e s膮 znacznie bardziej inteligentne ni偶 ludzie - z dok艂adnie tych samych powod贸w.
Ciekawy jest fakt, i偶 delfiny od dawna wiedzia艂y o nadci膮gaj膮cej zag艂adzie planety Ziemia i pr贸bowa艂y r贸偶nymi sposobami ostrzec ludzko艣膰 o gro偶膮cym jej niebezpiecze艅stwie. Jednak偶e wi臋kszo艣膰 ich pr贸b porozumienia zosta艂a b艂臋dnie zinterpretowana jako zabawne usi艂owanie podrzucania pi艂ek futbolowych czy gwizdania, 偶eby dosta膰 jaki艣 smaczny k膮sek, wi臋c ostatecznie podda艂y si臋 i opu艣ci艂y Ziemi臋 sobie tylko znanym sposobem na kr贸tko przed przybyciem Vogon贸w.
Ostatnia wiadomo艣膰 delfin贸w zosta艂a zinterpretowana jako zadziwiaj膮co wyrafinowana pr贸ba wykona
nia podw贸jnego salta do ty艂u poprzez obr臋cz podczas gwizdania "Gwia藕dzistego Sztandaru", podczas gdy prawdziwa wiadomo艣膰 brzmia艂a: Na razie i dzi臋ki za wszystkie ryby.
W rzeczywisto艣ci na ca艂ej planecie 偶y艂 tylko jeden gatunek bardziej inteligentny ni偶 delfiny, a jego przedstawiciele sp臋dzali wiele czasu w laboratoriach behawioryst贸w, biegaj膮c po labiryntach i przeprowadzaj膮c przera偶aj膮co eleganckie i subtelne eksperymenty na ludziach. Fakt, i偶 r贸wnie偶 tym razem ludzie ca艂kowicie b艂臋dnie zinterpretowali ich wzajemny stosunek, by艂 ca艂kowicie po my艣li owych stworze艅.

ROZDZIA艁 24

Pojazd mkn膮艂 cicho poprzez zimn膮 ciemno艣膰 pojedyncze, s艂abe 艣wiate艂ko, zupe艂nie samotne po艣r贸d g艂臋bokiej, magrathea艅skiej nocy. Towarzysz Artura wydawa艂 si臋 ca艂kowicie zatopiony we w艂asnych my艣lach, a gdy Artur pr贸bowa艂 kilkakrotnie nawi膮za膰 z nim rozmow臋, tamten pyta艂 po prostu, czy jest mu wystarczaj膮co wygodnie i milk艂 znowu.
Artur pr贸bowa艂 oceni膰 pr臋dko艣膰, z jak膮 si臋 poruszali, ale ciemno艣膰 by艂a absolutna i nie by艂o 偶adnych punkt贸w orientacyjnych. Wra偶enie ruchu by艂o tak nieznaczne i delikatne, i偶 by艂by w stanie uwierzy膰, 偶e nie poruszaj膮 si臋 prawie wcale.
Nagle daleko przed nimi pojawi艂 si臋 ma艂y punkcik 艣wiat艂a i w przeci膮gu kilku sekund powi臋kszy艂 si臋 tak znacznie, 偶e Artur zda艂 sobie spraw臋, i偶 zbli偶aj膮 si臋 do niego z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮. Pr贸bowa艂 rozpozna膰, jaki to mo偶e by膰 pojazd. Wpatrywa艂 si臋 w niego, ale nie m贸g艂 dostrzec 偶adnego wyra藕nego kszta艂tu, tote偶 a偶 podskoczy艂 ze strachu, gdy nagle ich pojazd obni偶y艂 ostro lot i wzi膮艂 kurs dok艂adnie na zderzenie. Wzgl臋dna pr臋dko艣膰 pojazd贸w wydawa艂a si臋 niewiarygodna
i Artur zaledwie zd膮偶y艂 wci膮gn膮膰 powietrze, gdy by艂o ju偶 po wszystkim. Nast臋pn膮 rzecz膮, kt贸ra do niego dotar艂a, by艂 widok w艣ciek艂ej, rozmazanej, srebrzystej po艣wiaty, kt贸ra zdawa艂a si臋 go otacza膰. Gwa艂townie odwr贸ci艂 g艂ow臋 do ty艂u i ujrza艂 ma艂y, czarny, szybko kurcz膮cy si臋 punkt. Potrwa艂o kilka sekund, zanim zrozumia艂, co si臋 sta艂o.
Zanurkowali w podziemny tunel. Przera偶aj膮ca pr臋dko艣膰 by艂a ich w艂asn膮 pr臋dko艣ci膮 w stosunku do 艣wiat艂a, kt贸re by艂o nieruchom膮 dziur膮 w ziemi, wylotem tunelu. W艣ciek艂a, srebrzysta po艣wiata by艂a kolist膮 艣cian膮 tunelu, w kt贸rym p臋dzili z pr臋dko艣ci膮 najprawdopodobniej kilkuset mil na godzin臋.
Artur przera偶ony zamkn膮艂 oczy.
Po up艂ywie czasu, kt贸rego nawet nie pr贸bowa艂 ocenia膰, wyczu艂 偶e ich pr臋dko艣膰 odrobin臋 zmala艂a. Kilka chwil p贸藕niej zda艂 sobie spraw臋, 偶e stopniowo wytracaj膮 pr臋dko艣膰, aby za moment 艂agodnie si臋 zatrzyma膰.
Znowu otworzy艂 oczy. Wci膮偶 znajdowali si臋 w srebrnym tunelu, klucz膮c i lawiruj膮c w czym艣, co wydawa艂o si臋 chaotyczn膮 pl膮tanin膮 zbiegaj膮cych si臋 korytarzy. Ostatecznie zatrzymali si臋 w niedu偶ej stalowej sali, kt贸ra by艂a punktem ko艅cowym tak偶e kilku innych tuneli. Na drugim ko艅cu sali Artur zobaczy艂 du偶y kr膮g przy膰mionego, denerwuj膮cego 艣wiat艂a. By艂o ono denerwuj膮ce, poniewa偶 p艂ata艂o figle oczom - nie mo偶na by艂o skoncentrowa膰 na nim wzroku ani oceni膰, jak daleko czy jak blisko si臋 znajduje. Artur domy艣li艂 si臋 (ca艂kowicie b艂臋dnie), 偶e jest to ultrafiolet.
Slartibartfost odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na niego swoimi powa偶nymi, starymi oczami.

- Ziemianinie - powiedzia艂. - Jeste艣my teraz g艂臋boko w sercu Magrathei.
- Sk膮d wiesz, 偶e jestem Ziemianinem? - zapyta艂 zaskoc2ony Artur.
- Wkr贸tce wszystko stanie si臋 dla ciebie jasne --odpowiedzia艂 艂agodnie stary cz艂owiek. - A przynajmniej - dorzuci艂 z lekkim pow膮tpiewaniem w g艂osie - ja艣niejsze ni偶 w tej chwili. Powinienem ci臋 ostrzec - ci膮gn膮艂 dalej - 偶e sala, w kt贸rej za chwil臋 si臋 znajdziemy, nie istnieje dos艂ownie we wn臋trzu naszej planety. Jest na to odrobin臋 za... du偶a. Za chwil臋 przejdziemy przez bram臋 do ogromnego obszaru hiperprzestrzeni. Mo偶e to by膰 dosy膰 nieprzyjemne.
Artur wyda艂 z siebie d藕wi臋ki pe艂ne niepokoju. Slartibartfost dotkn膮艂 guzika i doda艂 nie ca艂kiem uspokajaj膮co:
- Na sam膮 my艣l o tym w艂osy staj膮 mi d臋ba. Trzymaj si臋 mocno!
Pojazd wystrzeli艂 naprz贸d, prosto w kr膮g 艣wiat艂a, i Artur zyska艂 znienacka ca艂kiem jasne wyobra偶enie tego, jak wygl膮da niesko艅czono艣膰.
W rzeczywisto艣ci nie by艂a to niesko艅czono艣膰. Niesko艅czono艣膰 wygl膮da p艂asko i nieciekawie. Patrzenie noc膮 na niebo to patrzenie w niesko艅czono艣膰 - odleg艂o艣膰 jest niepoj臋ta i dlatego nie ma znaczenia. Sala, w kt贸rej znalaz艂 si臋 pojazd, w 偶adnym razie nie by艂a niesko艅czona, by艂a jedynie bardzo, bardzo, bardzo du偶a - tak du偶a, 偶e dawa艂a wra偶enie niesko艅czono艣ci znacznie lepiej ni偶 sama niesko艅czono艣膰.
Zmys艂y Artura podskoczy艂y i zawirowa艂y, gdy poruszaj膮c si臋 z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮, jak膮 rozwija艂 pojazd,
wspinali si臋 powoli przez otwart膮 przestrze艅, pozostawiaj膮c za sob膮 bram臋, przez kt贸r膮 przeszli, jako niewidoczny 艂ebek od szpilki na l艣ni膮cej 艣cianie za nimi.
艢ciana. 艢ciana przerasta艂a wyobra藕ni臋 - uwodzi艂a j膮 i pokonywa艂a. 艢ciana by艂a tak parali偶uj膮co olbrzymia i pionowa, 偶e jej szczyt, d贸艂 i boki umyka艂y poza zasi臋g wzroku. Sam szok spowodowany zawrotem g艂owy wystarcza艂, 偶eby zabi膰.
艢ciana wydawa艂a si臋 idealnie p艂aska. Jedynie najbardziej czu艂e laserowe przyrz膮dy pomiarowe mog艂yby wykry膰, 偶e nie tylko wspina艂a si臋 najwyra藕niej w niesko艅czono艣膰, nie tylko zawrotnie opada艂a w d贸艂, nie tylko rozpo艣ciera艂a si臋 w obie strony - ale tak偶e si臋 zakrzywia艂a. Jej boki zbiega艂y si臋 zn贸w o trzyna艣cie sekund 艣wietlnych dalej. Innymi s艂owy, 艣ciana by艂a kraw臋dzi膮 pustej sfery - sfery o 艣rednicy ponad trzech milion贸w mil, zalanej niewyobra偶alnym 艣wiat艂em.
- Witaj - powiedzia艂 Slartibartfost, gdy male艅ki py艂ek, kt贸rym by艂 pojazd, poruszaj膮cy si臋 teraz z trzykrotn膮 pr臋dko艣ci膮 d藕wi臋ku, niedostrzegalnie pe艂zn膮艂 naprz贸d w przestrze艅, przy kt贸rej umys艂 odmawia艂 pos艂usze艅stwa. - Witaj - powiedzia艂 - w naszej hali fabrycznej!
Artur rozejrza艂 si臋 wok贸艂 z czym艣 w rodzaju pe艂nego zgrozy podziwu. Przed nimi - w odleg艂o艣ci, kt贸rej nie m贸g艂 ani oceni膰, ani nawet odgadn膮膰 - znajdowa艂 si臋 szereg dziwacznych konstrukcji, misternych koronek z metalu i 艣wiat艂a, zawieszonych w powietrzu obok niewyra藕nych, sferycznych kszta艂t贸w.

- W艂a艣nie tutaj - rzek艂 Slartibartfost - budujemy wi臋kszo艣膰 naszych planet.
- Chcesz powiedzie膰 - odezwa艂 si臋 Artur, z trudem wymawiaj膮c s艂owa - 偶e znowu zaczynacie to robi膰?
- Nie, nie! Wielkie nieba, nie! - wykrzykn膮艂 stary cz艂owiek. - Galaktyka nie jest jeszcze wystarczaj膮co bogata, 偶eby nas utrzyma膰. Zostali艣my obudzeni, aby wykona膰 tylko jedno niezwyk艂e zam贸wienie dla szczeg贸lnie... wyj膮tkowych klient贸w z innego wymiaru. Mo偶e ci臋 to zainteresowa膰... O, tam, daleko przed nami!
Artur powi贸d艂 wzrokiem w kierunku wskazywanym przez starego cz艂owieka i dostrzeg艂 po chwili unosz膮c膮 si臋 w powietrzu konstrukcj臋. By艂a to rzeczywi艣cie jedyna z wielu konstrukcji wykazuj膮ca jakie艣 oznaki aktywno艣ci wok贸艂 siebie, chocia偶 by艂o to bardziej pod艣wiadome wra偶enie ni偶 co艣 bardziej uchwytnego.
Jednak偶e w tej chwili po konstrukcji przebieg艂 b艂ysk 艣wiat艂a i ukaza艂 na moment wzory, kt贸re powstawa艂y w艂a艣nie na ciemnej sferze wewn膮trz niej. Wzory znane Arturowi, nieregularne wybrzuszone kszta艂ty, kt贸re by艂y dla niego tak znajome jak kszta艂ty s艂贸w - cz臋艣膰 umeblowania jego umys艂u. Przez kilka sekund siedzia艂 w os艂upia艂ym milczeniu, a obrazy gna艂y tam i z powrotem po jego umy艣le, usi艂uj膮c znale藕膰 miejsce, w kt贸rym mog艂yby osi膮艣膰 i nabra膰 sensu.
Cz臋艣膰 jego m贸zgu m贸wi艂a mu, 偶e doskonale wie, na co patrzy i co przedstawiaj膮 kszta艂ty, podczas gdy pozosta艂a cz臋艣膰 ca艂kiem rozs膮dnie odmawia艂a zaakceptowania tego pomys艂u i zrzeka艂a si臋 odpowiedzialno艣ci za jakiekolwiek dalsze my艣lenie w tym kierunku.
B艂ysk pojawi艂 si臋 znowu i tym razem nie mog艂o by膰 w膮tpliwo艣ci.
- Ziemia... - wyszepta艂 Artur.
- C贸偶, dok艂adnie m贸wi膮c, Ziemia Numer Dwa skorygowa艂 pogodnie Slartibartfost. - Wykonujemy kopi臋 naszych oryginalnych projekt贸w.
Zapad艂a cisza.
- Czy chcesz powiedzie膰 - rzek艂 Artur wolno i z opanowaniem - 偶e to wy pierwotnie... zrobili艣cie Ziemi臋?
- Oczywi艣cie - potwierdzi艂 Slartibartfost. - Czy by艂e艣 kiedykolwiek w miejscu... wydaje mi si臋, 偶e nazywa艂o si臋 Norwegia?
- Nie - odpowiedzia艂 Artur. - Nie, nie by艂em. - Szkoda - odrzek艂 Slartibartfost. - Ja to zrobi艂em. Zosta艂o nagrodzone. Wiesz, 艣licznie sfalowane brzegi. By艂em naprawd臋 zmartwiony, kiedy us艂ysza艂em o jej zniszczeniu.
- T y by艂e艣 zmartwiony!
- Tak. Pi臋膰 minut p贸藕niej i nie mia艂oby to ju偶 tak wielkiego znaczenia. To by艂 naprawd臋 szokuj膮cy pech. - Co? - spyta艂 Artur.
- Myszy by艂y w艣ciek艂e. - Myszy by艂y w艣ciek艂e?!
- Tak - potwierdzi艂 艂agodnie stary cz艂owiek.
- Tak, i pewnie tak samo psy i koty, i dziobaki brunatne, ale...
- Ale widzisz, one zap艂aci艂y za to, prawda?
- Pos艂uchaj - odezwa艂 si臋 zdecydowanie Artur. - Czy zaoszcz臋dzi艂oby ci to du偶o czasu, gdybym podda艂 si臋 i zwariowa艂 od razu?


Przez chwil臋 w mkn膮cym poje藕dzie panowa艂o do艣膰 niezr臋czne milczenie, a potem stary cz艂owiek zacz膮艂 cierpliwie wyja艣nia膰:
- Ziemianinie, planeta, na kt贸rej mieszka艂e艣, by艂a zam贸wiona, op艂acona i kierowana przez myszy. Uleg艂a zniszczeniu na pi臋膰 minut przed osi膮gni臋ciem celu, dla kt贸rego j膮 zbudowano, i dlatego musimy zbudowa膰 jeszcze jedn膮.
Tylko jedno s艂owo dotar艂o do 艣wiadomo艣ci Artura. - Myszy? - j臋kn膮艂.
- Dok艂adnie, Ziemianinie.
- Przepraszam, ale czy na pewno m贸wimy o ma艂ych, futrzanych, zwariowanych na punkcie sarn stworzeniach, na kt贸rych widok kobiety z krzykiem wskakiwa艂y na sto艂y w komediach z wczesnych lat sze艣膰dziesi膮tych?
Slartibartfost zakaszla艂 uprzejmie.
- Ziemianinie - stwierdzi艂. - Chwilami trudno mi zrozumie膰 tw贸j spos贸b wyra偶ania si臋. Pami臋taj, 偶e przespa艂em we wn臋trzu tej planety pi臋膰 milion贸w lat i nic nie wiem o tych komediach z wczesnych lat sze艣膰dziesi膮tych, o kt贸rych m贸wisz. Widzisz, te stworzenia, kt贸re nazywam myszami, nie s膮 dok艂adnie takie, jakie ci si臋 wydaj膮. S膮 jedynie projekcj膮 w nasz wymiar ogromnych, hiperinteligentnych, wielowymiarowych istot. Ca艂e to zamieszanie z serem i piszczeniem to tylko zas艂ona dymna. - Stary cz艂owiek przerwa艂 i podj膮艂 zn贸w po chwili ze wsp贸艂czuj膮cym wyrazem twarzy: - Obawiam si臋, 偶e robi艂y na was eksperymenty.
Artur my艣la艂 o tym przez sekund臋 i jego twarz rozja艣ni艂a si臋.
- Nie, nie - powiedzia艂. - Teraz ju偶 widz臋 藕r贸d艂o nieporozumienia. Nie, widzisz, chodzi o to, 偶e to my robili艣my na nich eksperymenty. By艂y cz臋sto u偶ywane w badaniach behawioryst贸w, Paw艂owa i tym podobnych. Naukowcy przeprowadzali na nich r贸偶ne testy, myszy uczy艂y si臋 w艂膮cza膰 dzwonki, biega膰 po labiryntach i inne takie rzeczy i w ten spos贸b badano ca艂膮 istot臋 procesu uczenia si臋. Z obserwacji ich zachowania mogli艣my dowiedzie膰 si臋 mn贸stwa rzeczy o naszym w艂asnym...
G艂os Artura ucich艂.
- Co za subtelno艣膰... - rzek艂 Slartibartfost. Naprawd臋 godna podziwu.
- Co? - spyta艂 Artur.
- Jak mog艂yby lepiej ukry膰 swoj膮 prawdziw膮 natur臋 i pokierowa膰 waszym my艣leniem? Nagle pobiec w z艂膮 drog臋 w labiryncie, zje艣膰 z艂y kawa艂ek sera, niespodziewanie pa艣膰 trupem z powodu przedawkowania preparatu? Je艣li wszystko jest precyzyjnie wykalkulowane, 艂膮czny efekt jest olbrzymi. - Zrobi艂 pauz臋 dla zwi臋kszenia efektu. - Widzisz, Ziemianinie, one s膮 naprawd臋 wybitnie bystrymi, hiperinteligentnymi, wielowymiarowymi istotami. Twoja planeta i mieszkaj膮cy na niej ludzie tworzyli matryc臋 organicznego komputera przeprowadzaj膮cego program badawczy trwaj膮cy dziesi臋膰 milion贸w lat... Pozw贸l, 偶e opowiem ci ca艂膮 histori臋. Nie zajmie to zbyt wiele czasu.
- Czas - powiedzia艂 s艂abo Artur - nie nale偶y ostatnio do moich najwi臋kszych problem贸w.

ROZDZIA艁. 25

Jest oczywi艣cie wiele problem贸w zwi膮zanych z 偶yciem, z kt贸rych kilka najbardziej popularnych to: Dlaczego ludzie si臋 rodz膮? Dlaczego umieraj膮? Dlaczego mi臋dzy jednym a drugim chc膮 sp臋dza膰 tak wiele czasu, nosz膮c zegarki elektroniczne?
Wiele milion贸w lat temu rasa hiperinteligentnych wielowymiarowych istot (kt贸rych fizyczna manifestacja w ich w艂asnym wielowymiarowym wszech艣wiecie nie jest niepodobna do naszej ), mia艂a tak bardzo dosy膰 ci膮g艂ego wyk艂贸cania si臋 na temat sensu 偶ycia, kt贸re nieustannie przerywa艂o ich ulubion膮 rozrywk臋 - brockia艅skiego altrakrykieta (osobliwa gra, kt贸ra polega艂a mi臋dzy innymi na nag艂ym uderzaniu ludzi bez 偶adnej widocznej przyczyny i natychmiastowej ucieczce), 偶e postanowi艂a usi膮艣膰 i rozwi膮za膰 swoje problemy raz na zawsze.
W tym celu zbudowa艂a zdumiewaj膮cy superkomputer. By艂 on tak nies艂ychanie inteligentny, 偶e jeszcze przed pod艂膮czeniem swoich bank贸w danych zacz膮艂 od "My艣l臋, wi臋c jestem" i drog膮 dedukcji doszed艂 a偶 do istnienia puddingu ry偶owego oraz
podatku dochodowego, zanim ktokolwiek zdo艂a艂 go wy艂膮czy膰.
Byt rozmiar贸w sporego miasta.
Jego g艂贸wny pulpit zainstalowany by艂 w specjalnie zaprojektowanym dyrektorskim gabinecie i wmontowany w olbrzymie dyrektorskie biurko z najbardziej szlachetnego ultramahoniu wyko艅czonego kosztown膮, ultraczerwon膮 sk贸r膮. Poza tym w gabinecie znajdowa艂y si臋 liczne egzotyczne ro艣liny doniczkowe i gustownie wygrawerowane portrety g艂贸wnych programist贸w i ich rodzin. Pod艂og臋 pokrywa艂 ciemny, dyskretnie elegancki dywan, a wielkie, okaza艂e okna wychodzi艂y na okolony drzewami miejski plac.
W dniu Wielkiego W艂膮czenia przyby艂o dw贸ch uroczy艣cie ubranych programist贸w z akt贸wkami w r臋kach. Wprowadzono ich do gabinetu. Byli 艣wiadomi tego, 偶e reprezentuj膮 w艂a艣nie ca艂膮 swoj膮 ras臋 w jej najwa偶niejszym momencie, ale zachowywali si臋 cicho i dyskretnie. Z szacunkiem usiedli przed biurkiem, otworzyli swoje akt贸wki i wyj臋li oprawne w sk贸r臋 notesy.
Nazywali si臋 Lunkwill i Fook.
Przez kilka chwil siedzieli w pe艂nym czci milczeniu, a potem, wymieniwszy bez s艂owa spojrzenia z Fookiem, Lunkwill pochyli艂 si臋 do przodu i dotkn膮艂 ma艂ej, czarnej tablicy.
Najsubtelniejszy z szum贸w oznajmi艂 im, 偶e olbrzymi komputer jest w艂膮czony. Po kr贸tkiej przerwie przem贸wi艂 do nich g艂臋bokim, czystym i d藕wi臋cznym g艂osem:
- Jakie jest to wielkie zadanie, dla kt贸rego ja,

G艂臋boka My艣l, drugi najwi臋kszy komputer wszech艣wiata czasu i przestrzeni, zosta艂em powo艂any do istnienia?
Lunkwill i Fook spojrzeli na siebie zaskoczeni.
- Twoje zadanie, o komputerze... - zacz膮艂 Fook. - Nie, poczekaj chwil臋, co艣 tu si臋 nie zgadza przerwa艂 mu zaniepokojony Lunkwill. - Zaprojektowali艣my ten komputer w艂a艣nie po to, 偶eby by艂 najwi臋kszym komputerem wszechczas贸w i nie urz膮dza nas drugi. G艂臋boka My艣li - zwr贸ci艂 si臋 do komputera - czy nie jeste艣, tak jak mia艂e艣 by膰, najwi臋kszym i najpot臋偶niejszym z komputer贸w, jakie kiedykolwiek istnia艂y?
- Przedstawi艂em siebie jako drugi - o艣wiadczy艂 G艂臋boka My艣l. - I jestem drugi.
Programi艣ci zn贸w wymienili pe艂ne niepokoju spojrzenia. Lunkwill prze艂kn膮艂 艣lin臋.
- Musi tu tkwi膰 jaki艣 b艂膮d - rzek艂. - Czy偶 nie jeste艣 wi臋kszym komputerem ni偶 Miliardowy Gargantum贸zg z Maximegalona, kt贸ry mo偶e policzy膰 wszystkie atomy gwiazdy w ci膮gu milisekundy?
- Miliardowy Gargantum贸zg? - zapyta艂 G艂臋boka My艣l z nie skrywan膮 pogard膮. - Zwyk艂e liczyd艂o, nie m贸wmy o nim.
- I czy偶 nie jeste艣 - odezwa艂 si臋 Fook, niespokojnie wychylaj膮c si臋 naprz贸d - wi臋kszym analitykiem ni偶 Googlepleksowy Gwiezdny My艣liciel z Si贸dmej Galaktyki 艢wiat艂a i Pomys艂owo艣ci, kt贸ry mo偶e obliczy膰 trajektori臋 ka偶dej cz膮steczki py艂u podczas pi臋ciotygodniowej burzy piaskowej na Dangrabadzie Beta?
- Pi臋ciotygodniowa burza piaskowa? - zapyta艂 wynio艣le G艂臋boka My艣l. - Pytacie o to tego, kt贸ry rozwa偶a艂 wektory atom贸w samego Wielkiego Wybuchu? Nie naprzykrzajcie mi si臋 z tymi bzdurami dobrymi dla kieszonkowych kalkulator贸w.
Dw贸ch programist贸w siedzia艂o przez chwil臋 w nieprzyjemnej ciszy. Wtem Lunkwill wychyli艂 si臋 znowu. - Lecz czy偶 nie jeste艣 - powiedzia艂 - bardziej przewrotnym dyskutantem ni偶 Wielki Hiperlobiczny Wszystkowiedz膮cy Awanturnik Neutronowy z Ciceronicusa dwana艣cie, czarodziejski i niezmordowany?
- Wielki Hiperlobiczny Wszystkowiedz膮cy Awanturnik Neutronowy - rzek艂 G艂臋boka My艣l starannie wymawiaj膮c wszystkie "r" - mo偶e trzy razy zagada膰 na 艣mier膰 arktu艅a艅skiego megaos艂a, ale tylko ja mog臋 go potem nam贸wi膰, 偶eby poszed艂 na spacer.
- No to na czym polega problem? - zapyta艂 Fook.
- Nie ma 偶adnego problemu - stwierdzi艂 G艂臋boka My艣l wspaniale d藕wi臋cznym g艂osem. - Po prostu jestem drugim najwi臋kszym komputerem wszech艣wiata czasu i przestrzeni.
- Ale drugim?! - nie ust臋powa艂 Lunkwill. Dlaczego ci膮gle powtarzasz, 偶e drugim? Na pewno nie my艣lisz o Multicorticoidalnym Perspicutronowym Tytanowym M臋drcu, prawda? Ani o Pondermatycznym? Ani o...
Pogardliwe 艣wiat艂a rozb艂ys艂y na konsoli komputera.

- Nie po艣wi臋c臋 nawet jednej jednostki my艣lowej na tych cybernetycznych prostak贸w! - zagrzmia艂. Nie m贸wi臋 o 偶adnym z nich, lecz o komputerze, kt贸ry nadejdzie po mnie!
Fook zaczyna艂 traci膰 cierpliwo艣膰. Odsun膮艂 sw贸j notes i mrukn膮艂:
- Wydaje mi si臋, 偶e popada niepotrzebnie w mesjanistyczny nastr贸j.
- Nie wiecie nic o przysz艂o艣ci - o艣wiadczy艂 G艂臋boka My艣l. - A mimo to mog臋 przeprowadzi膰 w moich obwodach niesko艅czone strumienie delta prawdopodobie艅stwa przysz艂o艣ci, aby ujrze膰, 偶e pewnego dnia musi pojawi膰 si臋 komputer, kt贸remu nawet parametr贸w operacyjnych nie jestem godzien obliczy膰, lecz moim ostatecznym przeznaczeniem jest zaprojektowa膰 go.
Fook westchn膮艂 ci臋偶ko i nuci艂 spojrzenie Lunkwillowi.
- Mo偶emy wreszcie zada膰 mu pytanie? - spyta艂.
Lunkwill powstrzyma艂 go gestem.
- O jakim komputerze m贸wisz? - zwr贸ci艂 si臋 do maszyny.
- Teraz nie powiem ju偶 nic wi臋cej na ten temat - odrzek艂 G艂臋boka My艣l z godno艣ci膮. - A wi臋c zapytajcie mnie o co艣 innego, abym m贸g艂 wam odpowiedzie膰. Pytajcie.
Programi艣ci wzruszyli ramionami. Fook opanowa艂 si臋.
- O komputerze G艂臋boka My艣l! - zacz膮艂. Zadanie, do wykonania kt贸rego zosta艂e艣 zaprojektowany, jest nast臋puj膮ce. Chcemy, aby艣 poda艂 nam... przerwa艂 na moment - ...odpowied藕!
- Odpowied藕!? - spyta艂 G艂臋boka My艣l. - Odpowied藕? Na co?
- 呕ycie! - za偶膮da艂 Fook.
- Wszech艣wiat! - donuci艂 Lunkwill.
- Wszystko inne! - powiedzieli ch贸rem. G艂臋boka My艣l rozwa偶a艂 to przez chwil臋. - Podchwytliwe - orzek艂 w ko艅cu.
- Ale mo偶esz to zrobi膰? Nast臋pna chwila namys艂u.
- Tak - powiedzia艂 G艂臋boka My艣l. - Mog臋 to zrobi膰.
- A wi臋c odpowied藕 istnieje?! - zapyta艂 bez tchu Fook.
- Prosta odpowied藕?! - doda艂 podekscytowany Lunkwill.
- Owszem - potwierdzi艂 G艂臋boka My艣l. - 呕ycie, wszech艣wiat i wszystko inne. Owszem, odpowied藕 istnieje. Ale - doda艂 - musz臋 nad tym pomy艣le膰.
Nag艂e zamieszanie zak艂贸ci艂o uroczysty moment: gwa艂townie otworzy艂y si臋 drzwi i do gabinetu wpad艂o dw贸ch m臋偶czyzn, odpychaj膮c bezradnych lokaj贸w, kt贸rzy pr贸bowali zast膮pi膰 im drog臋. Mieli na sobie szorstkie, wyblak艂e, b艂臋kitne togi i pasy Uniwersytetu Cruxwan.
- 呕膮damy wpuszczenia! - krzykn膮艂 m艂odszy z nich, 艣ciskaj膮c d艂oni膮 gard艂o 艣licznej, m艂odej sekretarki. - Nie macie prawa trzyma膰 nas za drzwiami!
zawo艂a艂 starszy i wypchn膮艂 z powrotem za drzwi jednego z m艂odszych programist贸w.

- 呕膮damy, aby艣cie nie mieli prawa trzyma膰 nas za drzwiami! - wrzeszcza艂 m艂odszy, chocia偶 znajdowa艂 si臋 bez w膮tpienia w gabinecie i nikt ju偶 nie pr贸bowa艂 go wyrzuca膰.
- Kim jeste艣cie? - zapyta艂 Lunkwill, wstaj膮c ze z艂o艣ci膮. - Czego chcecie?
- Jestem Majikthise! - oznajmi艂 starszy.
- A ja 偶膮dam, 偶e jestem Vroomfondel! - wykrzykn膮艂 m艂odszy.
Majikthise odwr贸ci艂 si臋 do Vroomfondela.
- Zgadza si臋! - wyja艣ni艂 mu ze z艂o艣ci膮. - Nie musisz tego 偶膮da膰.
- W porz膮dku! - wrzasn膮艂 Vroomfondel, wal膮c pi臋艣ci膮 w stoj膮ce obok biurko. - Jestem Vroomfondel, i to nie jest 偶膮danie, to jest niepodwa偶alny fakt! 呕膮damy niepodwa偶alnych fakt贸w!
- Nie! - wykrzykn膮艂 Majikthise z irytacj膮. - To jest w艂a艣nie dok艂adnie to, czego nie 偶膮damy!
Prawie nie robi膮c przerwy na oddech, Vroomfondel krzykn膮艂:
- Nie 偶膮damy niepodwa偶alnych fakt贸w! To, czego 偶膮damy, to ca艂kowita nieobecno艣膰 niepodwa偶alnych fakt贸w! 呕膮dam, 偶e mog臋 by膰 lub mog臋 nie by膰 Vroomfondelem!
- Ale kim u diab艂a jeste艣cie?! - zawo艂a艂 kompletnie zdezorientowany Fook.
- My - wyja艣ni艂 Majikthise - jeste艣my filozofami!
- Chocia偶 mo偶emy nimi nie by膰! - doda艂 Vroomfondel, gro偶膮c palcem programistom.
- Owszem, jeste艣my - powiedzia艂 z naciskiem
Majikthise. - Jeste艣my tu bez najmniejszych w膮tpliwo艣ci jako przedstawiciele Po艂膮czonej Unii Filozof贸w, M臋drc贸w i Luminarzy oraz innych my艣l膮cych os贸b i 偶膮damy wy艂膮czenia tej maszyny. Natychmiast!
- Ale na czym polega problem? - spyta艂 Lunkwill.
- Ja ci powiem, na czym polega problem, bracie - stwierdzi艂 Majikthise. - Rozgraniczenie, to jest problem!
- 呕膮damy - krzykn膮艂 Vroomfondel - aby rozgraniczenie mog艂o by膰 lub mog艂o nie by膰 problemem! - Maszyny niech lepiej sobie dodaj膮 - powie
dzia艂 ostrzegawczo Majikthise. - A my ju偶 zajmiemy si臋 prawdami ostatecznymi, wielkie dzi臋ki! Lepiej sprawdzi艂by艣 swoj膮 sytuacj臋 prawn膮, bracie! Prawo gwarantuje, ie poszukiwanie prawdy ostatecznej jest niezbywalnym przywilejem waszych etatowych my艣licieli! A je偶eli jaka艣 cholerna maszyna rzeczywi艣cie j膮 znajdzie, to my natychmiast l膮dujemy na bruku, tak? Jaki jest po偶ytek z naszego przesiadywania po nocach i dyskutowania, czy B贸g istnieje, czy nie, je偶eli ta cholerna maszyna po prostu w艂膮cza si臋 i nast臋pnego dnia podaje ci jego numer telefonu?
- S艂usznie! - zawo艂a艂 Vroomfondel. - 呕膮damy precyzyjnie zdefiniowanych obszar贸w w膮tpliwo艣ci i niepewno艣ci!
Nagle w gabinecie rozleg艂 si臋 tubalny g艂os.
- Czy m贸g艂bym w tym punkcie zrobi膰 pewn膮 uwag臋? - zapyta艂 G艂臋boka My艣l.
- Zastrajkujemy! - wrzasn膮艂 Vroomfondel.

- Zgadza si臋 - potwierdzi艂 Majikthise. - Macie jak w banku og贸lnokrajowy strajk filozof贸w!
Poziom szumu w gabinecie nagle wzr贸s艂, gdy kilka pomocniczych wzmacniaczy bas贸w, zamontowanych w dyskretnie rze藕bionych i politurowanych g艂o艣nikach gabinetowych, w艂膮czy艂o si臋, aby doda膰 mocy g艂osowi komputera.
- Chcia艂em jedynie powiedzie膰 - zagrzmia艂 G艂臋boka My艣l - 偶e moje obwody s膮 ju偶 nieodwo艂alnie zaanga偶owane w poszukiwanie odpowiedzi na ostateczne pytanie o 偶ycie, wszech艣wiat i wszystko inne. Zrobi艂 pauz臋, aby poczu膰 satysfakcj臋, 偶e zaw艂adn膮艂 uwag膮 wszystkich, a potem doko艅czy艂 troch臋 ciszej: Ale ten program odrobin臋 potrwa.
Fook niecierpliwie rzuci艂 okiem na zegarek. - Jak d艂ugo? - spyta艂.
- Siedem i p贸艂 miliona lat - odpowiedzia艂 G艂臋boka My艣l.
Lunkwill i Fook zamrugali zdezorientowani.
- Siedem i p贸艂 miliona lat! - krzykn臋li z niedowierzaniem.
- Tak - potwierdzi艂 G艂臋boka My艣l. - Przecie偶 powiedzia艂em wam, 偶e musz臋 nad tym pomy艣le膰, prawda? I wydaje mi sig, 偶e przeprowadzenie takiego programu z pewno艣ci膮 wywo艂a ogromne zainteresowanie opinii publicznej ca艂膮 filozofi膮. Ka偶dy b臋dzie mia艂 swoj膮 w艂asn膮 teori臋, jakiej odpowiedzi ostatecznie udziel臋, a kto mo偶e bardziej na tym skorzysta膰 ni偶 w艂a艣nie wy? Je艣li tylko b臋dziecie nie zgadza膰 si臋 ze sob膮 wystarczaj膮co gwa艂townie i obrzuca膰 b艂otem w popularnej prasie, je艣li tylko b臋dziecie mieli
sprytnych agent贸w, mo偶ecie urz膮dzi膰 si臋 艣wietnie na ca艂e 偶ycie. Jak wam si臋 to podoba?
Obaj filozofowie gapili si臋 na niego.
- Jasny gwint - odezwa艂 si臋 Majikthise. - To jest w艂a艣nie to, co nazywam my艣leniem. Cholera, dlaczego nam nigdy nie udaje si臋 wymy艣li膰 nic takie?
- Nie wiem - odszepn膮艂 Vroomfondel z mieszanin膮 l臋ku i podziwu w g艂osie. - Chyba jeste艣my na to zbyt wysoko wyspecjalizowani, Majikthise
Powiedziawszy to, odwr贸cili si臋 na pi臋cie i przekroczyli pr贸g, wchodz膮c w 偶ycie, o jakim nie 艣ni艂o si臋 im w naj艣mielszych marzeniach.

ROZDZIA艁 26

- Owszem, bardzo pouczaj膮ce - powiedzia艂 Artur, gdy Slartibartfost przedstawi艂 mu najwa偶niejsze punkty tej opowie艣ci. - Ale nie rozumiem, jaki to ma zwi膮zek z Ziemi膮, myszami i ca艂膮 reszt膮.
- To dopiero po艂owa tej historii, Ziemianinie odrzek艂 stary cz艂owiek. - Je偶eli pragn膮艂by艣 dowiedzie膰 si臋, co sta艂o si臋 siedem i p贸艂 miliona lat p贸藕niej, w wielkim Dniu Odpowiedzi, pozw贸l, 偶e zaprosz臋 ci臋 do mojej pracowni, gdzie mo偶esz osobi艣cie prze偶y膰 te wydarzenia, zarejestrowane na ta艣mie sens-o-matycznej. To znaczy, je偶eli nie masz ochoty przespacerowa膰 si臋 po powierzchni nowej Ziemi. Obawiam si臋, 偶e nie jest jeszcze wyko艅czona; nie sko艅czyli艣my nawet grzebania w jej skorupie sztucznych szkielet贸w dinozaur贸w, no a potem mamy jeszcze do po艂o偶enia warstwy trzecio- i czwartorz臋du, ery kenozoicznej i...
- Nie, dzi臋kuj臋 - przerwa艂 mu Artur. - To nie by艂oby to samo.
- Nie - zgodzi艂 si臋 Slartibartfost. - Z pewno艣ci膮 nie - i odwr贸ci艂 sw贸j pojazd z powrotem w kierunku obezw艂adniaj膮cej umys艂 艣ciany.

ROZDZIA艁 27

W pracowni Slartibartfosta panowa艂 totalny chaos przypomina艂a ona bibliotek臋 publiczn膮 w chwil臋 po wybuchu bomby. Stary cz艂owiek zmarszczy艂 bawi, gdy przekraczali pr贸g.
- Nieszcz臋艣liwy wypadek - wyja艣ni艂. - W jednym z podtrzymuj膮cych 偶ycie komputer贸w wybuch艂a dioda. Gdy pr贸bowali艣my przywr贸ci膰 do 偶ycia nasz personel do sprz膮tania, odkryli艣my, 偶e nie 偶yj膮 od prawie trzydziestu tysi臋cy lat. Ciekaw jestem, kto teraz uprz膮tnie cia艂a. Usi膮d藕 tam, dobrze? Zaraz ci臋 pod艂膮cz臋.
Wskaza艂 gestem krzes艂o, kt贸re wygl膮da艂o, jak gdyby by艂o zrobione z ko艣ci klatki piersiowej stegozaura. - Zosta艂o zrobione z ko艣ci klatki piersiowej stegozaura - wyja艣ni艂 stary cz艂owiek, grzebi膮c pod stertami papieru i przyrz膮d贸w kre艣larskich w poszukiwaniu kawa艂k贸w przewod贸w.
- O, mam - powiedzia艂. - Trzymaj je - i poda艂 Arturowi dwie obna偶one ko艅c贸wki przewod贸w:
W chwili gdy Artur bra艂 je do r膮k, poczu艂, jak przelecia艂 przez niego ptak.

Byt teraz zawieszony w powietrzu i zupe艂nie niewidzialny dla samego siebie. Pod nim znajdowa艂 si臋 艂adny, okolony drzewami miejski plac, wok贸艂 kt贸rego, jak daleko si臋ga艂 wzrok, ci膮gn臋艂y si臋 bia艂e betonowe budynki o lekkich, przestrzennych kszta艂tach, lecz cokolwiek zniszczone - 艣ciany wielu z nich by艂y pop臋kane i mia艂y zacieki od deszczu. Tego dnia jednak 艣wieci艂o s艂o艅ce. Lekki wiaterek delikatnie muska艂 ga艂臋zie drzew, a osobliwe wra偶enie, 偶e wszystkie budynki wydawa艂y z siebie lekki pomruk, by艂o zapewne spowodowane tym, 偶e ca艂y plac i wszystkie ulice wok贸艂 niego by艂y szczelnie wype艂nione pe艂nymi radosnego podniecenia lud藕mi. Gdzie艣 niedaleko gra艂 jaki艣 zesp贸艂, jaskrawe flagi 艂opota艂y na wietrze i wsz臋dzie panowa艂 nastr贸j karnawa艂u.
Artur czu艂 si臋 niezwykle samotny, wisz膮c tak w powietrzu ponad wszystkimi i nie maj膮c nawet cia艂a, ale zanim zd膮偶y艂 zastanowi膰 si臋 nad tym, ponad placem rozleg艂 si臋 g艂os prosz膮cy wszystkich o uwag臋.
Cz艂owiek stoj膮cy na jaskrawo udekorowanym podium przed budynkiem, kt贸ry wyra藕nie dominowa艂 nad ca艂ym placem, zwraca艂 si臋 do t艂umu przez Tannoy:
- O ludzie, czekaj膮cy w cieniu komputera G艂臋boka My艣l! - zawo艂a艂. - Czcigodni Potomkowie Vroomfondela i Majikthisea, najwi臋kszych i najbardziej interesuj膮cych m臋drc贸w, jakich kiedykolwiek zna艂 wszech艣wiat... czas oczekiwania dobieg艂 ko艅ca!
Szale艅cze wiwaty rozleg艂y si臋 w艣r贸d t艂umu, a w powietrzu pojawi艂y si臋 flagi i serpentyny. W臋偶sze uliczki wygl膮da艂y z g贸ry jak przewr贸cone na grzbiet stonogi, ob艂膮ka艅czo wymachuj膮ce w powietrzu nogami.
- Siedem i p贸艂 miliona lat czeka艂a nasza rasa na ten wielki dzie艅, miejmy nadziej臋, dzie艅 o艣wiecenia! - wykrzykn膮艂 m贸wca. - Dzie艅 Odpowiedzi!
Ekstatyczny t艂um zn贸w wybuchn膮艂 wiwatami.
- Ju偶 nigdy wi臋cej! - wo艂a艂 m臋偶czyzna. - Nigdy wi臋cej nie obudzimy si臋 rano, zastanawiaj膮c si臋: Kim jestem? Jaki jest m贸j cel w 偶yciu? Czy naprawd臋, kosmicznie bior膮c, b臋dzie mia艂o to jakiekolwiek znaczenie, je偶eli nie wstan臋 dzi艣 i nie p贸jd臋 do pracy? Poniewa偶 dzisiaj poznamy raz na zawsze jasn膮 i prost膮 odpowied藕 na wszystkie te ma艂e, dokuczliwe problemy 偶ycia, wszech艣wiata i wszystkiego innego!
Gdy t艂um po raz kolejny wybuchn膮艂 entuzjazmem, Artur poczu艂, 偶e prze艣lizguje si臋 w powietrzu w kierunku jednego z du偶ych, okaza艂ych okien na pierwszym pi臋trze budynku znajduj膮cego si臋 za podium, z kt贸rego m贸wca zwraca艂 si臋 do zebranych.
P艂yn膮c prosto w okno, przery艂 moment paniki, kt贸ry min膮艂, gdy jak膮艣 sekund臋 p贸藕niej u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przep艂yn膮艂 prosto przez lite szk艂o, najwyra藕niej w og贸le go nie dotykaj膮c.
Nikt w pokoju nie skomentowa艂 jego dziwacznego pojawienia si臋, co nie wydaje si臋 zaskakuj膮ce, jako 偶e Artura tam nie by艂o. Zacz膮艂 u艣wiadamia膰 sobie, 偶e ca艂e to prze偶ycie jest jedynie nagran膮 projekcj膮.
Pok贸j by艂 prawie dok艂adnie taki, jak opisa艂 go Slartibartfost. W ci膮gu siedmiu i p贸艂 miliona lat dobrze o niego dbano i regularnie, co jakie艣 sto lat, sprz膮tano. Ultramahoniowe biurko mia艂o starte kraw臋dzie, dywan nieco wyblak艂, ale du偶y terminal komputerowy ci膮gle rozpiera艂 si臋 w pe艂nej chwale na pokrytym sk贸r膮


- W porz膮dku - rzek艂 komputer i znowu zamilk艂. Obaj m臋偶czy藕ni zadygotali. Napi臋cie stawa艂o si臋 nie do zniesienia.
- Naprawd臋 nie spodoba si臋 wam - powt贸rnie zauwa偶y艂 G艂臋boka My艣l.
- Powiedz nam!
- W porz膮dku - ust膮pi艂 komputer. - Odpowied藕 na wielkie pytanie...
- Tak...!
- O 呕ycie, wszech艣wiat i wszystko inne... - powiedzia艂 G艂臋boka My艣l.
- Tak...!
- Brzmi... - zacz膮艂 G艂臋boka My艣l i urwa艂. - Tak...!
- Brzmi... nn - Tak.......
- Czterdzie艣ci dwa - powiedzia艂 G艂臋boka My艣l z niesko艅czonym spokojem i majestatem.

ROZDZIA艁 28

Min臋艂o bardzo wiele czasu, zanim ktokolwiek si臋 odezwa艂.
K膮tem oka Phouchg widzia艂 morze napi臋tych i wyczekuj膮cych twarzy na placu przed budynkiem.
- Zlinczuje nas, prawda? - wyszepta艂.
- To by艂o trudne zadanie - powiedzia艂 艂agodnie G艂臋boka My艣l.
- Czterdzie艣ci dwa! - wrzasn膮艂 Loonquawl. To wszystko, co masz do powiedzenia po siedmiu i p贸艂 miliona lat?!
- Sprawdzi艂em to bardzo dok艂adnie - odrzek艂 komputer - i bez w膮tpienia to w艂a艣nie jest odpowied藕. Wydaje mi si臋, szczerze m贸wi膮c, 偶e problem polega na tym, i偶 wy nigdy nie znali艣cie naprawd臋 pytania.
- Ale to jest wielkie pytanie! Ostateczne pytanie o 偶ycie, wszech艣wiat i wszystko inne! - j臋kn膮艂 Loonquawl.
- Owszem - zgodzi艂 si臋 G艂臋boka My艣l tonem kogo艣, kto pogodnie znosi g艂upc贸w - ale jak ono dok艂adnie brzmi?
Dwaj m臋偶czy藕ni gapili si臋 na komputer, a potem na siebie w pe艂nym os艂upienia milczeniu.
- No, wiesz, to po prostu wszystko... wszystko... rzek艂 s艂abym g艂osem Phouchg.
- No w艂a艣nie! - stwierdzi艂 G艂臋boka My艣l. - A wi臋c gdy dowiecie si臋, jakie jest w艂a艣ciwe pytanie, b臋dziecie wiedzieli, co oznacza odpowied藕.
- Fantastycznie - mrukn膮艂 Phouchg, odrzucaj膮c sw贸j notes i ocieraj膮c 艂z臋.
- No dobrze, ale pos艂uchaj - odezwa艂 si臋 Loonquawl. - A czy t y m贸g艂by艣 poda膰 nam pytanie? - Ostateczne pytanie?
- Tak!
- O 偶ycie, wszech艣wiat i wszystko inne? - Tak!
G艂臋boka My艣l zastanowi艂 si臋.
- Podchwytliwe - stwierdzi艂 po chwili.
- Ale czy mo偶esz to zrobi膰?! - krzykn膮艂 Loonquawl.
G艂臋boka My艣l zastanawia艂 si臋 nad tym przez nast臋pn膮 d艂ug膮 chwil臋.
- Nie - powiedzia艂 w ko艅cu stanowczo. Obaj m臋偶czy藕ni z rozpacz膮 opadli na krzes艂a.
- Ale powiem wam, kto mo偶e - doda艂 G艂臋boka My艣l.
Loonquawl i Phouchg poderwali g艂owy: - Kto?!
- Powiedz nam!
Artur poczu艂 nagle, jak cierpnie sk贸ra na jego najwyra藕niej nie istniej膮cej g艂owie, gdy zda艂 sobie spraw臋, 偶e powoli, lecz nieub艂aganie zbli偶a si臋 do
konsoli komputera. Po chwili doszed艂 jednak do wniosku, 偶e jest to tylko dramatyczne zbli偶enie wykonane przez rejestruj膮cego zdarzenie na ta艣mie.
- M贸wi臋 o komputerze, kt贸ry nadejdzie po mnie! - o艣wiadczy艂 G艂臋boka My艣l, a jego g艂os odzyska艂 swoje zwyk艂e, deklamatorskie brzmienie. O komputerze, kt贸remu nawet parametr贸w operacyjnych nie jestem godzien obliczy膰, a mimo to zaprojektuj臋 go dla was. B臋dzie to komputer, kt贸ry odkryje pytanie do ostatecznej odpowiedzi, komputer o tak niesko艅czonym stopniu subtelnej komplikacji, 偶e cz臋艣ci膮 jego matrycy operacyjnej b臋dzie 偶ycie organiczne. A wy sami przyjmiecie nowe formy i zst膮picie na komputer, aby kierowa膰 jego trwaj膮cym dziesi臋膰 milion贸w lat programem. Tak! Zaprojektuj臋 dla was ten komputer! Nadam mu tak偶e imi臋. B臋dzie nazywa艂 si臋... Ziemia.
Phouchg gapi艂 si臋 na komputer.
- Co za nieciekawa nazwa - stwierdzi艂 i nagle na jego ciele pojawi艂y si臋 g艂臋bokie naci臋cia.
Loonquawl r贸wnie偶 otrzyma艂 potworne ci臋cia znik膮d. Konsola komputera pokry艂a si臋 plamami i pop臋ka艂a, 艣ciany zacz臋艂y dr偶e膰 i run臋艂y, a ca艂y pok贸j rozbi艂 si臋 z hukiem o sw贸j w艂asny sufit...
Slartibartfost sta艂 przed Arturem, trzymaj膮c w r臋kach dwa przewody.
- Koniec ta艣my - wyja艣ni艂.

ROZDZIA艁 29

- Zaphod! Obud藕 si臋! - Mmmwwwrrr?
- Hej, no ju偶, wstawaj.
- Po prostu pozw贸lcie mi zosta膰 przy tym, w czym jestem dobry, okay? - wymamrota艂 Zaphod i przewr贸ci艂 si臋 na drugi bok.
- Chcesz, 偶ebym ci臋 kopn膮艂? - zapyta艂 Ford.
- Sprawi艂oby ci to wiele rado艣ci? - spyta艂 Zaphod niewyra藕nie.
- Nie.
- Mnie te偶 nie. Wi臋c po co? Daj mi spok贸j Zaphod zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek.
- Dosta艂 podw贸jn膮 dawk臋 gazu - stwierdzi艂a patrz膮c na niego Trillian. - Dwie tchawice.
- I przesta艅cie gada膰 - doda艂 Zaphod. - Bez tego ju偶 jest wystarczaj膮co trudno zasn膮膰... Co si臋 sta艂o z ziemi膮? Jest strasznie zimna i twarda.
- To z艂oto - rzek艂 1=ord.
Jednym zadziwiaj膮co p艂ynnym ruchem primabaleriny Zaphod zerwa艂 si臋 na nogi i wpatrzy艂 si臋 w horyzont, poniewa偶 a偶 tam si臋ga艂a z艂ota ziemia, rozci膮gaj膮c
si臋 we wszystkich kierunkach, idealnie g艂adka i twarda. L艣ni艂a jak... Niemo偶liwo艣ci膮 jest opowiedzie膰, jak l艣ni艂a, poniewa偶 nic we wszech艣wiecie nie l艣ni tak samo jak planeta ze szczerego z艂ota.
- Kto to tutaj po艂o偶y艂? - wrzasn膮艂 Zaphod z wyba艂uszonymi oczami.
- Spokojnie - rzek艂 1=ord. - To tylko katalog. - Kto?!
- Katalog - powiedzia艂a Trillian, - Z艂udzenie. - Jak mo偶esz tak m贸wi膰? - krzykn膮艂 Zaphod, padaj膮c na kolana i wpatruj膮c si臋 w ziemi臋.
Popuka艂 w ni膮 i uk艂u艂 kilka razy. By艂a bardzo masywna i odrobink臋 mi臋kka - m贸g艂 zarysowa膰 j膮 paznokciem - bardzo 偶贸艂ta i bardzo l艣ni膮ca. Kiedy oddycha艂 nad ni膮, ulatnia艂a si臋 z jego oddechu w ten bardzo szczeg贸lny i wyj膮tkowy spos贸b, w jaki zwykle z艂oto ulatnia si臋 z oddechu.
- Trillian i ja przyszli艣my tu przed chwil膮 - wyja艣ni艂 Ford. - Krzyczeli艣my i wrzeszczeli艣my, a偶 kto艣 wreszcie si臋 zjawi艂, a potem krzyczeli艣my i wrzeszczeli艣my, a偶 mieli dosy膰 i dali nam do ogl膮dania sw贸j katalog planet, 偶eby艣my mieli co艣 do roboty do czasu, gdy b臋d膮 gotowi, 偶eby si臋 nami zaj膮膰. To tylko ta艣ma sens-o-matyczna.
Zaphod spojrza艂 na niego z gorycz膮.
- Cholera - powiedzia艂. - Obudzili艣cie mnie z mojego w艂asnego zupe艂nie dobrego snu, 偶eby pokaza膰 mi czyj艣. - Usiad艂 rozdra偶niony. - Co to za 艂a艅cuch dolin? - zapyta艂 po chwili.
- Pr贸ba z艂ota - odpowiedzia艂 Ford. - Ju偶 tam byli艣my.

- Nie budzili艣my ci臋 wcze艣niej - rzek艂a Trillian. -Na ostatniej planecie by艂y ryby po kolana.
- Ryby?
- Niekt贸rzy ludzie lubi膮 dosy膰 dziwne rzeczy.
- A przedtem - doda艂 Ford - by艂a platyna. Troch臋 nudna. Ale my艣leli艣my, 偶e t臋 b臋dziesz chcia艂 zobaczy膰.
Gdziekolwiek spojrzeli, widzieli wok贸艂 siebie to samo morze ostrego, z艂otego blasku.
- Bardzo 艂adne - stwierdzi艂 Zaphod zirytowanym tonem.
Na niebie pojawi艂 si臋 olbrzymi, zielony numer katalogowy. Zamruga艂 i zmieni艂 si臋, a kiedy si臋 rozejrzeli, zauwa偶yli, 偶e zmieni艂 si臋 tak偶e widok wok贸艂 nich.
- O rany! - powiedzieli jednym g艂osem.
Morze by艂o purpurowe. Pla偶a, na kt贸rej stali, sk艂ada艂a si臋 z drobnych, 偶贸艂tych kamyczk贸w - prawdopodobnie niezwykle cennych. Odleg艂e g贸ry o czerwonych szczytach wydawa艂y si臋 mi臋kkie i faluj膮ce.
W pobli偶u sta艂 stolik pla偶owy z czystego srebra z falbaniastym, purpurowym parasolem s艂onecznym ze srebrnymi fr臋dzlami.
Numer katalogowy na niebie znikn膮艂, a na jego miejscu pojawi艂 si臋 ogromny napis: "Jakiekolwiek s膮 wasze pragnienia, Magrathea mo偶e je zaspokoi膰. Nie chwalimy si臋".
R贸wnocze艣nie pi臋膰set zupe艂nie nagich kobiet spad艂o z nieba na spadochronach.
Po chwili ca艂a scena znikn臋艂a, pozostawiaj膮c ich na wiosennej 艂膮ce pe艂nej kr贸w.
-- O! - przypomnia艂 sobie Zaphod. - Moje m贸zgi!
- Chcesz o tym porozmawia膰!? - spyta艂 Ford. - Dobra - stwierdzi艂 Zaphod i ca艂a tr贸jka usiad艂a,
nie zwracaj膮c ju偶 uwagi na zmieniaj膮ce si臋 krajobrazy. - A wi臋c odkry艂em to - zacz膮艂 Zaphod. - Cokolwiek sta艂o si臋 z moim m贸zgiem, ja sam to zrobi艂em. I zrobi艂em to w taki spos贸b, aby nie wykry艂y tego rz膮dowe testy sprawdzaj膮ce. I nawet sam musia艂em nic o tym nie wiedzie膰. Ca艂kiem zwariowane, nie uwa偶acie? - Ford i Trillian skin臋li g艂owami. - Zastanawiam si臋 wi臋c, co jest tak wielk膮 tajemnic膮, 偶e nikt nie mo偶e si臋 dowiedzie膰, 偶e ja to wiem, nawet Rz膮d Galaktyczny, nawet ja sam? Odpowied藕 brzmi: nie wiem. To jasne. Ale zaczynam 艂膮czy膰 ze sob膮 r贸偶ne fakty i pr贸buj臋 zgadywa膰. Kiedy postanowi艂em ubiega膰 si臋 o urz膮d prezydenta? Wkr贸tce po 艣mierci prezydenta Yoodena Vrauxa. Pami臋tasz Yoodena, Ford?
- No pewnie - rzek艂 Ford. - To by艂 ten facet, kt贸rego spotkali艣my, kiedy byli艣my smarkaczami, arkturia艅ski kapitan. To by艂 go艣膰! Da艂 nam kasztany jadalne, kiedy wdar艂e艣 si臋 na jego megafrachtowiec. Powiedzia艂, 偶e jeste艣 najbardziej zadziwiaj膮cym bachorem, jakiego kiedykolwiek spotka艂.
- Co to za historia? - spyta艂a Trillian.
- Dawne dzieje - odpowiedzia艂 Ford - z czas贸w, gdy obaj byli艣my smarkaczami na Betelgeuzie. Arkturia艅skie megafrachtowce przewozi艂y wi臋kszo艣膰 towar贸w pomi臋dzy centrum Galaktyki a pozosta艂ymi rejonami. Agenci handlowi z Betelgeuzy zdobywali rynki, a Arkturianie zaopatrywali je. By艂a masa problem贸w z piratami kosmicznymi, zanim wygin臋li

w wojnach Dordellis, i megafrachtowce musia艂y by膰 wyposa偶one w najbardziej fantastyczne tarcze ochronne, jakie zna艂a galaktyczna nauka. To by艂y naprawd臋 olbrzymie bydlaki, te statki. Na orbicie oko艂oplanetarnej mog艂y za膰mi膰 s艂o艅ce. No i pewnego dnia - kontynuowa艂 Ford - m艂ody Zaphod postanowi艂 napa艣膰 na jeden z nich. Na trzysilnikowym skuterze do rob贸t w stratosferze. Kompletne szale艅stwo. Zabra艂em si臋 razem z nim, bo postawi艂em na pewniaka przeciwko niemu sporo forsy i nie chcia艂em, 偶eby sfabrykowa艂 fa艂szywe dowody. I co si臋 dzieje? Wsiadamy na jego skuter, kt贸ry jak si臋 okazuje, ma ca艂kowicie zmienione silniki: zrobienie trzech parsek贸w staje si臋 kwesti膮 paru tygodni, wdzieramy si臋 na megafrachtowiec, do dzi艣 nie wiem jakim sposobem, maszerujemy na mostek, wymachuj膮c pistoletami na kapiszony i 偶膮damy kasztan贸w jadalnych. O bardziej wariackim numerze nigdy nie s艂ysza艂em! Kosztowa艂o mnie to kieszonkowe z ca艂ego nast臋pnego roku. I za co? Kasztany jadalne!
- Kapitanem by艂 ten naprawd臋 zadziwiaj膮cy go艣膰, Yooden Vraux - doda艂 Zaphod. - Da艂 nam jedzenie, alkohol, rzeczy z naprawd臋 nieziemskich zak膮tk贸w Galaktyki, i oczywi艣cie mas臋 kasztan贸w. Sp臋dzili艣my tam czas po prostu niesamowicie, a potem Yooden teleportowa艂 nas z powrotem. Do najbardziej strze偶onego skrzyd艂a wi臋zienia stanowego na Betelgeuzie. To by艂 艣wietny facet! Zosta艂 prezydentem Galaktyki.
Zaphod umilk艂.
Sceneria wok贸艂 nich pogr膮偶y艂a si臋 w ciemno艣ci.
Otoczy艂y ich mroczne opary, a w cieniach przyczai艂y si臋 niewyra藕ne, s艂oniowate kszta艂ty. Powietrze rozdziera艂y od czasu do czasu odg艂osy mordowania jednych widziade艂 przez inne widziad艂a. Najwyra藕niej lubi艂o te rzeczy wystarczaj膮co wielu ludzi, aby ta oferta by艂a op艂acalna.
- Ford - odezwa艂 si臋 cicho Zaphod. - Tak?
- Na kr贸tko przed swoj膮 艣mierci膮 Yooden odwiedzi艂 mnie.
- Co? Nigdy mi nie m贸wi艂e艣. - Nie.
- I co powiedzia艂? Czego od ciebie chcia艂?
- Opowiedzia艂 mi o "Z艂otym Sercu". To by艂 jego pomys艂, 偶ebym ukrad艂 statek.
- Jego?!
- Zgadza si臋 - stwierdzi艂 Zaphod. - A jedyny spos贸b, 偶eby to zrobi膰, to by膰 na ceremonii ods艂oni臋cia.
Przez chwil臋 Ford gapi艂 si臋 na niego ze zdumieniem, a potem wybuchn膮艂 dzikim 艣miechem.
- Chcesz powiedzie膰 - zapyta艂, ocieraj膮c 艂zy 偶e kandydowa艂e艣 na urz膮d prezydenta Galaktyki tylko po to, 偶eby ukra艣膰 ten statek?!
- Dok艂adnie - potwierdzi艂 Zaphod z wariackim u艣mieszkiem.
- Ale dlaczego?! - spyta艂 Ford. - Dlaczego to takie wa偶ne?
- Nie wiem - odpowiedzia艂 Zaphod. - My艣l臋, 偶e gdybym wiedzia艂, dlaczego to jest takie wa偶ne i po co potrzebuj臋 tego statku, wysz艂oby to na rz膮dowych

testach sprawdzaj膮cych m贸zg i nigdy bym nie przeszed艂. Wydaje mi si臋, 偶e Yooden powiedzia艂 mi mn贸stwo rzeczy, kt贸re ci膮gle s膮 zablokowane.
- Wi臋c my艣lisz, 偶e poszed艂e艣 i narobi艂e艣 ba艂aganu we w艂asnym m贸zgu tylko dlatego, 偶e Yooden co艣 ci powiedzia艂?!
- To by艂 diabelnie wygadany facet.
- No dobra, ale Zaphod, stary druhu, powiniene艣 uwa偶a膰 na siebie!
Zaphod wzruszy艂 ramionami.
- To znaczy naprawd臋 ani troch臋 nie domy艣lasz si臋, jaka mo偶e by膰 przyczyna tego wszystkiego? Zaphod zastanowi艂 si臋 dobrze i zdawa艂o si臋, 偶e przez
jego umys艂 przebieg艂y w膮tpliwo艣ci.
- Nie - rzek艂 w ko艅cu. - Najwyra藕niej nie dopuszczam siebie do moich w艂asnych tajemnic. No i - doda艂 po dalszym namy艣le - mog臋 to zrozumie膰. Nie ufa艂bym sobie ani za grosz.
Chwil臋 p贸藕niej znik艂a ostatnia planeta katalogu i byli zn贸w w solidnym, rzeczywistym 艣wiecie. Siedzieli w pluszowej poczekalni pe艂nej stolik贸w ze szklanymi blatami i nagr贸d za projekty.
Przed nimi sta艂 wysoki cz艂owiek z Magrathei. - Myszy zaraz was przyjm膮 - oznajmi艂.

ROZDZIA艁 30

- No i tak to w艂a艣nie wygl膮da艂o - podsumowa艂 Slartibartfost, podejmuj膮c s艂ab膮 i pobie偶n膮 pr贸b臋 uprz膮tni臋cia cz臋艣ci koszmarnego ba艂aganu w swojej pracowni. Wzi膮艂 kartk臋 papieru ze szczytu stosu, ale nie m贸g艂 wymy艣li膰 偶adnego miejsca, gdzie m贸g艂by j膮 po艂o偶y膰, wi臋c od艂o偶y艂 j膮 z powrotem na szczyt tego samego stosu, kt贸ry natychmiast si臋 przewr贸ci艂. G艂臋boka My艣l zaprojektowa艂 Ziemi臋, my zbudowali艣my j膮, a ty mieszka艂e艣 na niej - powiedzia艂.
- A Vogonowie przylecieli i zniszczyli j膮 na pi臋膰 minut przed uko艅czeniem programu - doda艂 nie bez goryczy Artur.
- Tak - zgodzi艂 si臋 stary cz艂owiek i przerwa艂, 偶eby rozejrze膰 si臋 beznadziejnie po pracowni. - Dziesi臋膰 milion贸w lat planowania i pracy po prostu przepad艂o. Dziesi臋膰 milion贸w lat, Ziemianinie... Czy potrafisz w og贸le to poj膮膰? W tym czasie galaktyczna cywilizacja mog艂aby pi臋膰 razy rozwin膮膰 si臋 z pojedynczego robaka. Przepad艂o! - Zamilk艂. - C贸偶, dla ciebie to tylko biurokracja - doda艂 po chwili.
- Wiesz - powiedzia艂 Artur z namys艂em - to

wszystko wyja艣nia mn贸stwo rzeczy. Przez ca艂e 偶ycie mia艂em dziwne, niewyt艂umaczalne uczucie, 偶e co艣 si臋 dzieje na 艣wiecie, co艣 wielkiego, by膰 mo偶e nawet z艂owrogiego, i nikt nie chcia艂 mi powiedzie膰, co to jest.
- Nie - odrzek艂 Slartibartfost. - To tylko ca艂kowicie normalna paranoja. Ma to ka偶dy we wszech艣wiecie.
- Ka偶dy? - zdziwi艂 si臋 Artur. - C贸偶, je偶eli ka偶dy to ma, to mo偶e to co艣 oznacza膰! By膰 mo偶e, gdzie艣 poza znanym nam wszech艣wiatem.
- By膰 mo偶e. I co z tego? - przerwa艂 Slartibartfost, zanim Artur za bardzo si臋 rozentuzjazmowa艂. Mo偶e jestem stary i zm臋czony - ci膮gn膮艂 - ale zawsze uwa偶a艂em, 偶e szanse, aby si臋 dowiedzie膰, co si臋 naprawd臋 dzieje, s膮 tak absurdalnie ma艂e, 偶e jedyna rzecz, jak膮 mo偶esz zrobi膰, to powiedzie膰: do diab艂a z tym i zaj膮膰 si臋 czym艣. Sp贸jrz na mnie: projektuj臋 linie brzegowe. Dosta艂em nagrod臋 za Norwegi臋. - Pogrzeba艂 chwil臋 w stercie 艣mieci i wydosta艂 du偶y blok pleksiglasu z wtopionym modelem Norwegii. - Gdzie jest w tym jaki艣 sens? - zapyta艂. - Ja nie mog艂em znale藕膰 偶adnego. Przez ca艂e 偶ycie robi艂em fiordy. Na jeden przelotny moment sta艂y si臋 modne, i dosta艂em g艂贸wn膮 nagrod臋.
Wzruszaj膮c ramionami, obr贸ci艂 blok w r臋kach i odrzuci艂 go niedbale, ale nie na tyle niedbale, aby nie spad艂 na co艣 mi臋kkiego.
- W tej kopii Ziemi, kt贸r膮 teraz budujemy, przydzielili mi Afryk臋 i oczywi艣cie, znowu robi臋 wsz臋dzie fiordy, bo tak si臋 sk艂ada, 偶e je lubi臋 i jestem wystarczaj膮co staromodny, 偶eby uwa偶a膰, 偶e nadaj膮 one kontynentowi uroczysty, barokowy wyraz. A oni mi m贸wi膮, 偶e to nie jest wystarczaj膮co r贸wnikowe... R贸wnikowe! - za艣mia艂 si臋 sarkastycznie. - No i co z tego? Nauka osi膮gn臋艂a oczywi艣cie par臋 wspania艂ych rzeczy, ale ja ci膮gle o wiele bardziej wol臋 by膰 szcz臋艣liwy ni偶 mie膰 racj臋.
-,- A jeste艣?
- Nie. I oczywi艣cie w tym punkcie wszystko upada.
- Szkoda - powiedzia艂 Artur ze wsp贸艂czuciem. Bo wygl膮da艂o to na ca艂kiem niez艂y tryb 偶ycia.
Gdzie艣 na 艣cianie rozb艂ys艂o ma艂e, bia艂e 艣wiate艂ko. - Chod藕 - powiedzia艂 Slartibartfost. - Masz zobaczy膰 si臋 z myszami. Twoje pojawienie si臋 na planecie wywo艂a艂o spore poruszenie. Zosta艂o ju偶 obwo艂ane, jak wnioskuj臋, trzecim co do nieprawdopodobie艅stwa wydarzeniem w historii wszech艣wiata.
- Jakie by艂y pierwsze dwa?
- Och, pewnie zwyk艂e zbiegi okoliczno艣ci stwierdzi艂 Slartibartfost niedbale. Otworzy艂 drzwi i czeka艂 na Artura.
Artur rozejrza艂 si臋 raz jeszcze wok贸艂, a potem spojrza艂 na siebie, na swoje przepocone, brudne ubranie, w kt贸rym le偶a艂 w b艂ocie w czwartkowy poranek.
- Zdaje si臋, 偶e mam potworne problemy ze swoim trybem 偶ycia - mrukn膮艂 do siebie.
- Przepraszam bardzo? - zapyta艂 stary cz艂owiek 艂agodnie.
- Och, nic - powiedzia艂 Artur. - 呕artowa艂em tylko.

ROZDZIA艁 31

Oczywi艣cie wiadomo powszechnie, 偶e nieostro偶na gadanina powoduje ofiary, lecz pe艂na skala problemu nie zawsze jest doceniana.
Na przyk艂ad dok艂adnie w momencie, gdy Artur powiedzia艂: "Zdaje si臋, 偶e mam potworne problemy z moim trybem 偶ycia", w strukturze czasoprzestrzeni pojawi艂a si臋 znienacka dziura i przenios艂a jego s艂owa bardzo, bardzo g艂臋boko w przesz艂o艣膰, poprzez prawie niesko艅czone obszary przestrzeni do odleg艂ej galaktyki, gdzie wisia艂 w艂a艣nie na w艂osku wybuch krwawej, mi臋dzygwiezdnej bitwy pomi臋dzy dziwnymi i wojowniczymi istotami.
Wodzowie przeciwnych stron spotkali si臋 w艂a艣nie po raz ostatni.
Nad sto艂em konferencyjnym zapad艂a straszna cisza, gdy dow贸dca VIhurg贸w (wspaniale prezentuj膮cy si臋 w swoich czarnych, wysadzanych klejnotami szortach bojowych) spojrza艂 na wodza Gugwntt贸w kucaj膮cego naprzeciwko niego w ob艂oku zielonej, s艂odko pachn膮cej pary. Dow贸dca VIhurg贸w z milionem b艂yszcz膮cych, uzbrojonych po z臋by gwiezdnych kr膮偶ownik贸w, gotowych spu艣ci膰 ze smyczy elektryczn膮 艣mier膰 na jedno jego skinienie, wyzwa艂 ow膮 nikczemn膮 kreatur臋, aby odwo艂a艂a to, co powiedzia艂a o jego matce.
Kreatura zamiesza艂a swoj膮 przyprawiaj膮c膮 o md艂o艣ci piek膮c膮 par臋 i w tym w艂a艣nie momencie s艂owa: "Zdaje si臋, 偶e mam potworne problemy z moim trybem 偶ycia" przep艂yn臋艂y przez st贸艂 konferencyjny.
Niestety, w j臋zyku VIhurg贸w jest to najstraszniejsza zniewaga, jak膮 mo偶na sobie w og贸le wyobrazi膰, i jedyne, co mogli zrobi膰, to toczy膰 przez stulecia bezlitosn膮 wojn臋.
Oczywi艣cie w ko艅cu, gdy po kilku tysi膮cach lat ich galaktyka zosta艂a zdziesi膮tkowana, zdali sobie spraw臋, 偶e ca艂a sprawa by艂a okropn膮 pomy艂k膮. W rezultacie obie wrogie floty wojenne rozstrzygn臋艂y po艣piesznie nieliczne pozosta艂e r贸偶nice zda艅, aby rozpocz膮膰 po艂膮czony atak na nasz膮 Galaktyk臋 - prawid艂owo zidentyfikowan膮 jako 藕r贸d艂o obra藕liwej uwagi.
Przez nast臋pne tysi膮ce lat pot臋偶ne kr膮偶owniki pru艂y niezmierzone pustki kosmosu, aby ostatecznie rzuci膰 si臋 z rykiem na pierwsz膮 planet臋, kt贸r膮 napotka艂y tak si臋 z艂o偶y艂o, i偶 by艂a ni膮 Ziemia, gdzie z powodu straszliwej pomy艂ki w obliczeniu skali ca艂a flota wojenna zosta艂a przypadkowo po艂kni臋ta przez ma艂ego psa.
Ci, kt贸rzy zg艂臋biaj膮 skomplikowane wzajemne oddzia艂ywania przyczyn i skutk贸w w historii wszech艣wiata, m贸wi膮, i偶 tego rodzaju rzeczy zdarzaj膮 si臋 ca艂y czas, lecz nie jeste艣my w stanie im zapobiec.
Po prostu 偶ycie - stwierdzaj膮...

Po kr贸tkiej podr贸偶y pojazdem Artur i stary Magrathea艅czyk znale藕li si臋 przy drzwiach. Opu艣cili pojazd i weszli do poczekalni pe艂nej stolik贸w ze szklanymi blatami i pleksiglasowych nagr贸d. Prawie natychmiast nad drzwiami po przeciwnej stronie pokoju rozb艂ysn膮艂 艣wietlny sygna艂 i przekroczyli pr贸g.
- Artur! Jeste艣 bezpieczny! - krzykn膮艂 jaki艣 g艂os.
- Naprawd臋? - spyta艂 Artur zaskoczony. - To dobrze.
艢wiat艂o by艂o do艣膰 mocno przy膰mione; dopiero po d艂u偶szej chwili dojrza艂 Forda, Trillian i Zaphoda siedz膮cych wok贸艂 du偶ego sto艂u pi臋knie zastawionego egzotycznymi daniami, dziwacznymi s艂odyczami i osobliwymi owocami. Ca艂a tr贸jka opycha艂a si臋.
- Co si臋 z wami dzia艂o? - za偶膮da艂 wyja艣nie艅 Artur. - No c贸偶 - rzek艂 Zaphod, ogryzaj膮c ko艣膰. - Nasi go艣cie pu艣cili na nas gaz, szperali po naszych m贸zgach i og贸lnie zachowywali si臋 dosy膰 dziwnie, a teraz zaprosili nas na ca艂kiem niez艂y obiad, 偶eby zatrze膰 niemi艂e wra偶enie. O - doda艂, wy艂awiaj膮c z misy kawa艂 obrzydliwie cuchn膮cego mi臋sa. - Pocz臋stuj si臋 kotletem z vega艅skiego nosoro偶ca. Jest wy艣mienity, je偶eli lubisz akurat takie rzeczy.
- Gospodarze? - spyta艂 Artur. - Jacy gospodarze? Nie widz臋 tu nikogo...
W tej chwili odezwa艂 si臋 cienki g艂osik: - Witaj na obiedzie, ziemska istoto. Artur rozejrza艂 si臋 i wzdrygn膮艂 gwa艂townie. - O! - zawo艂a艂 - na stole s膮 myszy!
Wszyscy utkwili w nim znacz膮ce spojrzenia; zapad艂o niezr臋czne milczenie.
Artur by艂 ca艂kowicie zaj臋ty gapieniem si臋 na dwie bia艂e myszy siedz膮ce na stole w czym艣, co wygl膮da艂o na szklaneczki do whisky. Zaniepokojony nag艂膮 cisz膮, rozejrza艂 si臋 woko艂o.
- Aha! - zreflektowa艂 si臋 nagle. - Bardzo mi przykro, nie by艂em ca艂kiem przygotowany.
- Pozw贸l, 偶e ci臋 przedstawi臋 - powiedzia艂a Trillian. - Arturze, to jest mysz Benjy.
- Cze艣膰 - powiedzia艂a jedna z myszy. Musn臋艂a w膮sami co艣, co by艂o zapewne reaguj膮c膮 na dotyk tablic膮 rozdzielcz膮 i szklaneczka wysun臋艂a si臋 naprz贸d.
- A to jest mysz Frankie. Druga mysz rzek艂a:
- Mi艂o ci臋 pozna膰 - i zrobi艂a to samo. Artur gapi艂 si臋 z otwartymi ustami.
- Ale czy to nie s膮...
- Tak - potwierdzi艂a Trillian. - To s膮 myszy, kt贸re zabra艂am ze sob膮 z Ziemi. - Spojrza艂a mu w oczy i Arturowi wydawa艂o si臋, 偶e prawie niedostrzegalnie wzruszy艂a z rezygnacj膮 ramionami. - Czy m贸g艂by艣 poda膰 mi ten p贸艂misek mielonego arkturia艅skiego megaos艂a? - spyta艂a po prostu.
Slartibartfost chrz膮kn膮艂 uprzejmie. - Przepraszam bardzo - rzek艂.
- Tak, dzi臋kuj臋 ci, Slartibartfost - powiedzia艂a oschle mysz Benjy. - Mo偶esz odej艣膰.
- Co? Ale... eee... bardzo dobrze - stwierdzi艂 stary cz艂owiek, troch臋 ura偶ony. - A wi臋c id臋 zaj膮膰 si臋 moimi fiordami.
- No c贸偶, w gruncie rzeczy nie jest to konieczne - rzek艂a mysz Frankie. - Wygl膮da na to, 偶e druga Ziemia nie b臋dzie nam ju偶 potrzebna. - Przewr贸ci艂a swoimi r贸偶owymi oczkami. - Nie teraz, gdy znale藕li艣my rodowitego mieszka艅ca tej planety, kt贸ry by艂 tam na moment przed jej zniszczeniem.
- Co? - wykrzykn膮艂 os艂upia艂y Slartibartfost. Nie mo偶ecie tego zrobi膰! Mam ju偶 tysi膮c lodowc贸w gotowych, 偶eby pokry膰 Afryk臋!
- No c贸偶, mo偶e wi臋c wybra艂by艣 si臋 poje藕dzi膰 na nartach, zanim je zdemontujesz - odezwa艂 si臋 cierpko Frankie.
- Poje藕dzi膰 na nartach! - wykrzykn膮艂 stary cz艂owiek. - Te lodowce s膮 dzie艂ami sztuki! Pi臋knie rze藕bione kontury, strzeliste lodowe iglice, g艂臋bokie majestatyczne w膮wozy! Je藕dzi膰 na nartach po unikatowych dzie艂ach sztuki by艂oby 艣wi臋tokradztwem!
- Dzi臋kujemy ci, Slartibartfost - rzek艂 stanowczo Benjy. - To by艂oby wszystko.
- Tak, sir - odpar艂 zimno stary cz艂owiek. - Dzi臋kuj臋 bardzo. No, to 偶egnaj, Ziemianinie - zwr贸ci艂 si臋 do Artura. - Mam nadziej臋, 偶e tw贸j tryb 偶ycia wr贸ci do normy.
Skin膮艂 g艂ow膮 pozosta艂ym, odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 smutny z pokoju.
Artur patrzy艂 za nim, nie wiedz膮c, co powiedzie膰.
- A teraz - odezwa艂a si臋 mysz Benjy - za interesy!
Ford i Zaphod stukn臋li si臋 kieliszkami. - Za interesy! - powiedzieli ch贸rem.
- Przepraszam bardzo? - zapyta艂 Benjy.
Ford rozejrza艂 si臋.
- My艣la艂em, 偶e wznosisz toast - rzek艂.
Myszy zadrepta艂y niecierpliwie w swoich szklanych pojazdach. Po chwili uspokoi艂y si臋, a Benjy wysun膮艂 si臋 naprz贸d.
- A wi臋c, ziemska istoto - zwr贸ci艂 si臋 do Artura - w efekcie mamy nast臋puj膮c膮 sytuacj臋. Jak wiesz, przez ostatnie dziesi臋膰 milion贸w lat mniej wi臋cej zarz膮dzali艣my Ziemi膮, 偶eby odnale藕膰 t臋 parszyw膮 rzecz, nazywan膮 ostatecznym pytaniem.
- Dlaczego? - zapyta艂 ostro Artur.
- Nie, ju偶 o tym my艣leli艣my - przerwa艂 mu Frankie. -Ale to nie pasuje do odpowiedzi. "Dlaczego?" "Czterdzie艣ci dwa". Widzisz, nie zgadza si臋.
- Nie - rzek艂 Artur. - Chodzi mi o to, p o c o to robicie?
- Aha - stwierdzi艂 Frankie. - No c贸偶, tak naprawd臋 to chyba z przyzwyczajenia, je艣li mam by膰 brutalnie szczery! I o to w艂a艣nie mniej wi臋cej chodzi. Mamy ju偶 tego wszystkiego po dziurki w nosie i na sam膮 my艣l o zaczynaniu wszystkiego od pocz膮tku przez tych cholernych Vogon贸w dostaj臋 po prostu sza艂u, rozumiecie, prawda? Mieli艣my naprawd臋 mas臋 szcz臋艣cia, 偶e Benjyemu i mnie uda艂o si臋 szybciej sko艅czy膰 nasz膮 prac臋 i wyjechali艣my z Ziemi na kr贸tkie wakacje, a potem wymanewrowali艣my twoich przyjaci贸艂, 偶eby zabrali nas z powrotem na Magrathe臋.
- Magrathea jest bram膮 do naszego w艂asnego wymiaru - wtr膮ci艂 Benjy.
- No i wtedy - ci膮gn膮艂 jego my艣l towarzysz otrzymali艣my naprawd臋 niesamowicie korzystn膮 propozycj臋 kontraktu na wywiad w 5D i cykl wyk艂ad贸w w naszych okolicach i mamy wielk膮 ochot臋 j膮 przyj膮膰.
- Ja bym to zrobi艂, a ty, Ford? - powiedzia艂 zach臋caj膮co Zaphod.
- No pewnie - zgodzi艂 si臋 Ford. - Jak nic. Artur spojrza艂 na nich uwa偶nie, zastanawiaj膮c si臋, do czego to wszystko zmierza.
- Ale widzisz, do tego potrzebny jest nam produkt - stwierdzi艂 Frankie. - To znaczy, idealnie by by艂o, 偶eby艣my jednak mieli ostateczne pytanie w takiej czy innej formie.
Zaphod nachyli艂 si臋 do Artura.
- Zobacz - wyja艣ni艂. - Je偶eli oni po prostu usi膮d膮 sobie w studio, wygl膮daj膮c na bardzo zrelaksowanych i no wiesz, rzuc膮 od niechcenia, i偶 tak si臋 sk艂ada, 偶e znaj膮 odpowied藕 na 偶ycie, wszech艣wiat i wszystko inne, a potem b臋d膮 umieli w ko艅cu przyzna膰, 偶e tak naprawd臋 brzmi ona "czterdzie艣ci dwa", to ca艂a zabawa potrwa przypuszczalnie dosy膰 kr贸tko. Rozumiesz, nie b臋dzie dalszego ci膮gu.
- Potrzebujemy czego艣, co dobrze brzmi - rzek艂 Benjy.
- Czego艣, co dobrze brzmi?! - wykrzykn膮艂 Artur. - Ostateczne pytanie, kt贸re dobrze brzmi?! Od pary myszy?
Myszy nastroszy艂y si臋.
- Owszem, zgadzam si臋, "tak" idealizmowi, "tak" godno艣ci czystej nauki, "tak" poszukiwaniu prawdy we wszystkich jej przejawach, ale obawiam si臋, 偶e zawsze nadchodzi moment, kiedy zaczynasz podejrzewa膰, 偶e prawie na pewno ca艂膮 wielowymiarow膮
niesko艅czono艣ci膮 wszech艣wiata rz膮dzi banda szale艅c贸w. I je偶eli masz do wyboru sp臋dzi膰 nast臋pne dziesi臋膰 milion贸w lat, 偶eby si臋 tego dowiedzie膰 albo po prostu bra膰 fors臋 i w nogi, to ja osobi艣cie wol臋 zrobi膰 ten numer - powiedzia艂 Frankie.
- Ale... - zacz膮艂 beznadziejnie Artur.
- Hej, kiedy to do ciebie dotrze, Ziemianinie przerwa艂 mu Zaphod. - Jeste艣 produktem ostatniej generacji tej matrycy komputerowej i by艂e艣 tam dok艂adnie do momentu, w kt贸rym Vogonowie nacisn臋li spust, zgadza si臋?
- No...
- A wi臋c tw贸j m贸zg by艂 organiczn膮 cz臋艣ci膮 przedostatniej konfiguracji programu komputera - stwierdzi艂 Ford, przekonany, 偶e wyra偶a si臋 zupe艂nie jasno.
- Zgadza si臋? - spyta艂 Zaphod.
- C贸偶... - powiedzia艂 pe艂en w膮tpliwo艣ci Artur. Nigdy nie czu艂 si臋 organiczn膮 cz臋艣ci膮 niczego i uwa偶a艂 to zawsze za jeden ze swoich problem贸w.
- Inaczej m贸wi膮c - rzek艂 Benjy, kieruj膮c sw贸j ma艂y, dziwaczny pojazd prosto na Artura. - Istnieje spora szansa, 偶e struktura pytania jest zakodowana w strukturze twojego m贸zgu. Chcemy wi臋c to odkupi膰.
- Co, pytanie? - zapyta艂 Artur.
- Tak - powiedzieli Ford i Trillian. - Za mn贸stwo forsy - doda艂 Zaphod.
- Nie, nie - rzek艂 Frankie. - Chcemy kupi膰 m贸zg.
- Co?!
- A komu jest potrzebny? - spyta艂 Benjy.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e m贸wili艣cie, 偶e mo偶ecie zrobi膰 po prostu elektroniczny odczyt jego m贸zgu zaprotestowa艂 Ford.
- Owszem - powiedzia艂 Frankie. - Ale przedtem musimy go wyj膮膰. Musi by膰 przygotowany.
- Poddany obr贸bce - dorzuci艂 Benjy. - Pokrojony.
- Dzi臋kuj臋 bardzo! - krzykn膮艂 Artur, przewracaj膮c krzes艂o i cofaj膮c si臋 z przera偶eniem od sto艂u.
- Zawsze b臋dzie mo偶na wstawi膰 nowy - rzek艂 rozs膮dnie Benjy. - Je艣li uwa偶asz, 偶e to wa偶ne.
- Owszem, elektroniczny m贸zg - zgodzi艂 si臋 Frankie. - Wystarczy艂by prosty model.
- Prosty model! - j臋kn膮艂 Artur.
- Taaak - powiedzia艂 Zaphod z nag艂ym, nieprzyjemnym u艣miechem. - Wystarczy艂oby, 偶e zaprogramowaliby艣cie go, 偶eby m贸wi艂 "Co?" i "Nie rozumiem" i "Gdzie jest herbata?" i kto by co艣 zauwa偶y艂?
- Co?! - wrzasn膮艂 Artur, cofaj膮c si臋 jeszcze bardziej.
- Widzicie, o co chodzi? - spyta艂 Zaphod i zawy艂 z b贸lu z powodu czego艣, co zrobi艂a w tym momencie Trillian.
- J a bym zauwa偶y艂! - krzykn膮艂 Artur.
- Nie, nie zauwa偶y艂by艣 - odpar艂 Frankie. - By艂by艣 tak zaprogramowany.
Ford skierowa艂 si臋 do drzwi.
- Przykro mi, przyjaciele, ale chyba nie dobijemy targu - rzek艂.
- A nam si臋 zdaje, 偶e musimy dobi膰 targu - powiedzia艂y ch贸rem myszy.
Dwa szklane pojazdy unios艂y si臋 ze sto艂u z przera藕liwym piskiem i ruszy艂y w kierunku Artura, kt贸ry wci膮偶 cofa艂 si臋 w 艣lepy naro偶nik, ca艂kowicie niezdolny do my艣lenia czy stawiania oporu.
Trillian rozpaczliwie z艂apa艂a go za rami臋 i usi艂owa艂a ci膮gn膮膰 w stron臋 drzwi, kt贸re pr贸bowali otworzy膰 Ford i Zaphod, ale Artur by艂 ca艂kowicie bezw艂adny - wydawa艂 si臋 zahipnotyzowany przez dwa nadlatuj膮ce w jego kierunku gryzonie.
Wrzasn臋艂a na niego, ale on gapi艂 si臋 tylko przed siebie.
Kolejnym szarpni臋ciem Ford i Zaphod zdo艂ali otworzy膰 drzwi. Po drugiej stronie sta艂a niedu偶a grupa raczej nieprzyjemnych typ贸w, kt贸rzy nasuwali nieodparte skojarzenia z miejscowymi bandytami. Nie tylko sami byli niezbyt przyjemni, ale i sprz臋t medyczny, kt贸ry mieli ze sob膮, nie wygl膮da艂 szczeg贸lnie ujmuj膮co. Ruszyli naprz贸d.
A wi臋c g艂owa Artura mia艂a w艂a艣nie zosta膰 rozci臋ta; Trillian nie by艂a w stanie mu pom贸c, a Ford i Zaphod mieli akurat zosta膰 zaatakowani przez kilku znacznie ci臋偶szych i gro藕niej od nich uzbrojonych bandyt贸w.
Tak wi臋c, wzi膮wszy wszystko pod uwag臋, niezwykle szcz臋艣liw膮 okoliczno艣ci膮 by艂 fakt, i偶 w tej w艂a艣nie chwili wszystkie dzwonki alarmowe na planecie wybuchn臋艂y rozdzieraj膮cym ha艂asem.

ROZDZIA艁 32

- Alarm! Alarm! - tr膮bi艂y klaksony wzd艂u偶 i wszerz Magrathei. - Na planecie wyl膮dowa艂 wrogi statek! Uzbrojeni intruzi w sektorze osiem A! Stanowiska obronne, stanowiska obronne!
Dwie myszy w臋szy艂y z irytacj膮 wok贸艂 roztrzaskanych na pod艂odze od艂amk贸w swoich szklanych pojazd贸w. - Szlag by to trafi艂! - mamrota艂a mysz Frankie.
Ca艂e to cholerne zamieszanie wok贸艂 dw贸ch funt贸w m贸zgu jakiej艣 ziemskiej kreatury!
Drepta艂 tam i z powrotem, jego r贸偶owe oczka miota艂y b艂yskawice, a mi臋kka, bia艂a sier艣膰 zje偶y艂a si臋. - Jedyne, co mo偶emy teraz zrobi膰 - odezwa艂 si臋
Benjy, kucaj膮c i g艂aszcz膮c w zamy艣leniu swoje w膮siki - to spr贸bowa膰 wymy艣li膰 jakie艣 pytanie, kt贸re by brzmia艂o wiarygodnie.
- Trudne - stwierdzi艂 Frankie. My艣la艂 przez jaki艣 czas. - Co powiesz na: Co jest 偶贸艂te i niebezpieczne? - zapyta艂 wreszcie.
Benjy rozwa偶a艂 to przez chwil臋.
- Nie, nie nadaje si臋 - orzek艂. - Nie pasuje do odpowiedzi.
Na kilka sekund pogr膮偶yli si臋 w milczeniu.
- No dobra - powiedzia艂 i3enjy. - Jaki jest y mik, je偶eli pomno偶y膰 sze艣膰 przez siedem?
- Nie, nie, zbyt dos艂owne, zbyt przyziemne stwierdzi艂 Frankie. - Nie podtrzyma艂oby zainteresowania my艣licieli.
Zamy艣lili si臋 znowu.
- Mam co艣! - odezwa艂 si臋 nagle Frankie. - Jak wiele dr贸g musi przej艣膰 cz艂owiek?
- A! - zawo艂a艂 Benjy. - To naprawd臋 brzmi obiecuj膮co! - Przyjrza艂 si臋 uwa偶niej tej my艣li. Tak - zadecydowa艂. - Doskonale! Sprawia wra偶enie bardzo donios艂ego, a jednocze艣nie nie oznacza nic konkretnego. Jak wiele dr贸g musi przej艣膰 cz艂owiek? Czterdzie艣ci dwie!. Znakomite, znakomite! Frankie, uda艂o nam si臋!
Wykonali w podskokach radosny taniec zwyci臋stwa. W pobli偶u le偶a艂o na pod艂odze kilku nieprzyjemnych typ贸w, kt贸rzy dostali w g艂owy paroma ci臋偶kimi nagrodami za projekty.
P贸艂 mili dalej cztery postacie bieg艂y z trudem korytarzem, szukaj膮c drogi na zewn膮trz. Wypadli na rozleg艂膮, otwart膮 wn臋k臋 z komputerami i rozejrzeli si臋 dziko.
- Kt贸r膮 drog膮, Zaphod? - zapyta艂 Ford.
- Na chybi艂 trafi艂 powiedzia艂bym, 偶e t膮 - rzek艂 Zaphod i pobieg艂 na prawo pomi臋dzy bankiem komputerowym a 艣cian膮.
Inni pod膮偶yli za nim, lecz Zaphod zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie, gdy kilka cali przed jego nosem hukn膮艂 piorun energii kill-o-zap, wysma偶aj膮c spory kawa艂ek 艣ciany obok.

Przez megafon rozleg艂 si臋 g艂os:
- W porz膮dku Beeblebrox, ani kroku dalej! Mamy ci臋 na muszce.
- Gliny! - sykn膮艂 Zaphod i przylgn膮艂 do 艣ciany. Teraz twoja kolej, Ford!
- Dobra, idziemy t臋dy! - rzek艂 Ford i ca艂a czw贸rka rzuci艂a si臋 w kierunku pomostu pomi臋dzy dwoma bankami komputerowymi.
Na ko艅cu pomostu pojawi艂a si臋 uzbrojona po z臋by posta膰 w kombinezonie kosmicznym, , wymachuj膮c ultrakalibrowym niezbyt sympatycznym karabinem kill-o-zap.
- Nie chcemy ci臋 zastrzeli膰, Beeblebrox! - wykrzykn臋艂a posta膰.
- Bardzo si臋 ciesz臋! - odkrzykn膮艂 Zaphod i zanurkowa艂 w szerok膮 przerw臋 pomi臋dzy dwoma blokami przetwarzania danych.
Pozostali wskoczyli za nim.
- Ich jest dw贸ch - stwierdzi艂a Trillian. - Jeste艣my otoczeni.
Wcisn臋li si臋 w k膮t pomi臋dzy du偶ym komputerowym bankiem danych a 艣cian膮.
Wstrzymali oddech i czekali.
Powietrze eksplodowa艂o nagle piorunami energii, gdy obaj gliniarze jednocze艣nie otworzyli na nich ogie艅.
- Hej, oni do nas strzelaj膮! - rzek艂 Artur, kul膮c si臋 w ciasny k艂臋bek. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e powiedzieli, 偶e nie chc膮 tego robi膰.
- Tak, mnie si臋 te偶 wydawa艂o, 偶e tak m贸wili zgodzi艂 si臋 Ford.
Zaphod na jedn膮 ryzykown膮 chwil臋 wystawi艂 g艂ow臋. - Hej! - zawo艂a艂. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e m贸wili艣cie, 偶e nie chcecie nas zastrzeli膰! - I znowu si臋 schowa艂.
Czekali. Po chwili odpowiedzia艂 im g艂os: - By膰 glin膮 nie jest 艂atwo!
- Co on powiedzia艂?! - zapyta艂 ze zdumieniem Ford.
- Powiedzia艂, 偶e nie jest 艂atwo by膰 glin膮. - Dobra, ale to jego problem, no nie? - Te偶 tak my艣l臋.
Ford krzykn膮艂:
- Hej, s艂uchajcie! Mamy wystarczaj膮co du偶o w艂asnych problem贸w z waszym strzelaniem do nas, wi臋c je偶eli mogliby艣cie unikn膮膰 dok艂adania nam tak偶e swoich problem贸w, to wydaje mi si臋, 偶e wszyscy mogliby艣my mie膰 o wiele 艂atwiejsze 偶ycie!
Jeszcze jedna przerwa i zn贸w odezwa艂 si臋 megafon: - A teraz wy s艂uchajcie! - powiedzia艂 g艂os. - Nie macie do czynienia z t臋pymi kretynami, kt贸rzy wal膮 w co popadnie, maj膮 niskie czo艂a, 艣wi艅skie oczka i nie potrafi膮 o niczym porozmawia膰! Jeste艣my dwoma inteligentnymi, wra偶liwymi facetami, kt贸rych pewnie polubiliby艣cie, gdyby艣my si臋 spotkali towarzysko! Nie w艂贸cz臋 si臋, strzelaj膮c dla zabawy do ludzi, 偶eby si臋 potem przechwala膰 w podejrzanych spelunach dla kosmicznych w艂贸cz臋g贸w jak niekt贸rzy gliniarze, kt贸rych m贸g艂bym wymieni膰! W艂贸cz臋 si臋, strzelaj膮c dla zabawy do ludzi, a potem wyp艂akuj臋 si臋 godzinami mojej dziewczynie!

- A ja pisz臋 powie艣ci! - do艂膮czy艂 si臋 drugi. Chocia偶 jak na razie 偶adnej nie wydano, wi臋c lepiej si臋 pilnujcie, bo mam dzisiaj paskudny humor.
Oczy Forda wysz艂y z orbit. - Co to za faceci?!
- Nie wiem - odpowiedzia艂 Zaphod. - Chyba wola艂em, kiedy strzelali.
- To jak, wyjdziecie grzecznie - krzykn膮艂 zn贸w jeden z gliniarzy - czy mamy was wykurzy膰?
- A co by艣cie woleli? - odkrzykn膮艂 Ford. Milisekund臋 p贸藕niej powietrze wok贸艂 nich znowu zacz臋艂o si臋 sma偶y膰, a piorun za piorunem wali艂 w bank komputerowy przed nimi.
Strzelanina o trudnej do wytrzymania intensywno艣ci trwa艂a kilka sekund. Kiedy umilk艂a, nast臋pne kilka sekund powtarza艂o j膮 echo i dopiero potem zapanowa艂a cisza.
- Ci膮gle tam jeste艣cie? - zawo艂a艂 jeden z gliniarzy.
- Tak - odkrzykn臋li.
- Nie sprawi艂o nam to przyjemno艣ci! - krzykn膮艂 drugi.
- By艂o wida膰! - odpowiedzia艂 Ford.
- A teraz s艂uchaj, Beeblebrox, i radz臋 ci s艂ucha膰 uwa偶nie!
- Dlaczego? - odkrzykn膮艂 Zaphod.
- Poniewa偶 to b臋dzie bardzo inteligentne, dosy膰 interesuj膮ce, a przy tym humanitarne! Wi臋c tak: albo natychmiast si臋 poddacie i pozwolicie, 偶e troch臋 was pobijemy, chocia偶 nie za mocno, oczywi艣cie, bo jeste艣my zdecydowanie przeciwko nieuzasadnionemu stosowaniu przemocy, albo wysadzimy w powietrze ca艂膮 t臋 planet臋 i by膰 mo偶e jeszcze jedn膮 czy dwie inne, kt贸re zauwa偶yli艣my po drodze!
- Ale to szale艅stwo! - wykrzykn臋艂a Trillian. Nie zrobiliby艣cie tego!
- Owszem, zrobiliby艣my! - odrzek艂 gliniarz. No nie? - zapyta艂 drugiego.
- No pewnie, musieliby艣my to zrobi膰! - odwrzasn膮艂 mu drugi.
- Ale dlaczego?! - nalega艂a Trillian.
- Bo s膮 pewne rzeczy, kt贸re musi si臋 robi膰, nawet je偶eli jest si臋 o艣wieconym, liberalnym gliniarzem, kt贸ry wie wszystko o wra偶liwo艣ci i ca艂ej reszcie!
- Po prostu nie wierz臋 tym facetom - mrukn膮艂 Ford, potrz膮saj膮c g艂ow膮.
- Postrzelamy troch臋 do nich? - krzykn膮艂 jeden gliniarz do drugiego.
- Pewnie, czemu nie?
Wypu艣cili nast臋pn膮 elektryczn膮 seri臋.
Ha艂as i gor膮co by艂y naprawd臋 imponuj膮ce. Bank komputerowy zaczyna艂 si臋 powoli rozpada膰. Prawie ca艂y prz贸d stopi艂 si臋, a strumienie p艂ynnego metalu sp艂ywa艂y wolno do ty艂u, w kierunku skulonej czw贸rki.
Ford, Zaphod, Trillian i Artur st艂oczyli si臋 jeszcze bardziej i czekali na koniec.

ROZDZIA艁 33

Ale koniec nie nadszed艂, w ka偶dym razie nie wtedy. Ca艂kiem znienacka strzelanina umilk艂a, a nag艂膮 cisz臋 zm膮ci艂o par臋 gulgot贸w i g艂uchych odg艂os贸w jak gdyby duszenia si臋.
Ca艂a czw贸rka spojrza艂a po sobie. - Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Artur.
- Przestali - odpowiedzia艂 Zaphod, wzruszaj膮c ramionami.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Chcesz p贸j艣膰 ich zapyta膰? - Nie.
Czekali. - Jest tam kto?! - zawo艂a艂 Ford. 呕adnej odpowiedzi.
- To dziwne.
- Mo偶e to pomy艂ka. - Byli na to za g艂upi.
- Co to by艂y za odg艂osy? - Nie wiem.
Czekali nast臋pne kilka sekund.
- Dobra - odezwa艂 si臋 Ford. - Id臋 si臋 rozejrze膰.
Spojrza艂 na pozosta艂ych.
- Czy nikt nie ma zamiaru powiedzie膰: "Nie, nigdy w 偶yciu, ja p贸jd臋 zamiast ciebie?"
Ca艂a tr贸jka potrz膮sn臋艂a g艂owami. - No c贸偶 - mrukn膮艂 Ford i wsta艂. Przez chwil臋 nic si臋 nie dzia艂o.
Potem - po jakiej艣 sekundzie - nadal nic si臋 nie dzia艂o. Ford wyjrza艂 zza grubej zas艂ony dymu, kt贸ry wydobywa艂 si臋 z p艂on膮cego komputera.
Ostro偶nie wyszed艂 na otwart膮 przestrze艅. Ci膮gle nic si臋 nie dzia艂o.
Dwadzie艣cia jard贸w dalej zobaczy艂 poprzez dym niewyra藕n膮 posta膰 jednego z gliniarzy, kt贸ry le偶a艂 skurczony na pod艂odze. Dwadzie艣cia jard贸w dalej le偶a艂 drugi. Poza tym nie by艂o nikogo wi臋cej.
Fordowi wyda艂o si臋 to niezwykle dziwne.
Powoli i z namys艂em ruszy艂 w kierunku pierwszego. Cia艂o le偶a艂o uspokajaj膮co nieruchomo, kiedy podchodzi艂, nie przesta艂o te偶 le偶e膰 uspokajaj膮co nieruchomo, gdy stan膮艂 nad nim i postawi艂 stop臋 na karabinie kill-o-zap, kt贸ry ci膮gle trzyma艂y zwiotcza艂e palce.
Si臋gn膮艂 w d贸艂 i podni贸s艂 karabin, nie spotykaj膮c si臋 z najmniejszym oporem.
Gliniarz by艂 niew膮tpliwie martwy.
Pobie偶ne badanie ujawni艂o, 偶e pochodzi艂 on z Blagulona Kappa i nale偶a艂 do form 偶ycia oddychaj膮cych metanem. Aby prze偶y膰 w rzadkiej tlenowej atmosferze Magrathei, by艂 mu niezb臋dny kombinezon kosmiczny.
Na ramionach mia艂 plecak z malutkim komputerem systemu podtrzymuj膮cego Tycie i okaza艂o si臋, 偶e komputer ten ca艂kiem niespodziewanie wybuch艂.

Ford zajrza艂 do niego ze zdumieniem. Miniaturowe komputery mia艂y zwykle pe艂ne zabezpieczenie g艂贸wnego komputerem statku, z kt贸rym by艂y po艂膮czone bezpo艣rednio przez sub-etha. System ten by艂 niezawodny we wszystkich sytuacjach z wyj膮tkiem ca艂kowitego braku reakcji ze strony g艂贸wnego komputera, co by艂o nie do pomy艣lenia.
Podbieg艂 do drugiego martwego cia艂a i odkry艂, 偶e jemu r贸wnie偶 zdarzy艂a si臋 dok艂adnie ta sama nieprawdopodobna rzecz, przypuszczalnie w tym samym momencie.
Zawo艂a艂 reszt臋, 偶eby przyszli zobaczy膰. Byli zaskoczeni, ale nie podzielali ciekawo艣ci Forda.
- Zabierajmy si臋 st膮d - powiedzia艂 Zaphod. Wszystko mi jedno, co mia艂em tutaj znale藕膰. Cokolwiek to by艂o, nie chc臋 tego!
Z艂apa艂 drugi karabin kill-o-zap, w艂adowa艂 w艣ciek艂膮 seri臋 w ca艂kowicie nieszkodliwy komputer obliczeniowy i wybieg艂 na korytarz, a za nim pozostali. Bardzo ma艂o brakowa艂o, aby nast臋pn膮 w艣ciek艂膮 seri膮 rozwali膰 pojazd czekaj膮cy na nich par臋 jard贸w dalej.
Pojazd byt pusty, lecz Artur rozpozna艂 go: by艂a to maszyna Slartibartfosta.
Do tablicy rozdzielczej przyczepiona by艂a kartka. Narysowana na niej strza艂ka wskazywa艂a jeden z przycisk贸w.
Znajdowa艂y si臋 na niej s艂owa: "Jest to prawdopodobnie najlepszy guzik, jaki mo偶ecie nacisn膮膰".

ROZDZIA艁 34

Pojazd pomkn膮艂 przez stalowe tunele prowadz膮ce na odra偶aj膮c膮 powierzchni臋 planety, z pr臋dko艣ci膮 znacznie przekraczaj膮c膮 R siedemna艣cie. Magrathea znajdowa艂a si臋 w艂a艣nie w szponach kolejnego pos臋pnego 艣witu i upiorne szare 艣wiat艂o krzep艂o na jej powierzchni.
R jest miar膮 pr臋dko艣ci zdefiniowan膮 jak rozs膮dna pr臋dko艣膰 podr贸偶owania, kt贸ra jest zgodna ze zdrowiem, dobrym samopoczuciem psychicznym i gwarantuje sp贸藕nienie nie wi臋ksze ni偶, powiedzmy, pi臋膰 minut. Jest to wi臋c warto艣膰 prawie niesko艅czenie zmienna w zale偶no艣ci od okoliczno艣ci, pierwsze dwa czynniki bowiem r贸偶ni膮 si臋 w stosunku nie tylko do pr臋dko艣ci traktowanej jako warto艣膰 absolutna, ale i do 艣wiadomo艣ci trzeciego czynnika. Je偶eli nie podchodzi si臋 do niego ze spokojem, r贸wnanie to mo偶e spowodowa膰 silne stresy, wrzody, a nawet 艣mier膰.
R siedemna艣cie nie jest wyznaczon膮 pr臋dko艣ci膮, ale jest na pewno o wiele za du偶a.
Pojazd p臋dz膮c z pr臋dko艣ci膮 R siedemna艣cie wysadzi艂 ca艂膮 czw贸rk臋 obok "Z艂otego Serca", kt贸re sta艂o na zamarzni臋tej ziemi jak zbiela艂a ko艣膰, a potem rzuci艂 si臋 pospiesznie w kierunku, z kt贸rego przybyli, przypuszczalnie w swoich w艂asnych, nie cierpi膮cych zw艂oki sprawach.
Ca艂a czw贸rka sta艂a dr偶膮c i patrzy艂a na statek. Obok niego sta艂 jeszcze jeden.
Byt to policyjny statek patrolowy Blagulona Kappa, p臋katy i podobny do rekina, a jego burty w kolorze zgni艂ej zieleni pokryte byty czarnymi literami o r贸偶nej wielko艣ci i stopniu antypatyczno艣ci. Informowa艂y one ka偶dego, komu chcia艂o si臋 je czyta膰, o tym sk膮d pochodzi statek, do kt贸rej sekcji policji nale偶y i gdzie nale偶y w艂o偶y膰 wtyczki do poboru mocy.
Wydawa艂 si臋 jako艣 nienaturalnie ciemny i cichy, nawet jak na statek, kt贸rego dwuosobowa za艂oga le偶a艂a w艂a艣nie martwa w wype艂nionym dymem pomieszczeniu kilka mil pod powierzchni膮 planety. Jest to jedna z tych dziwacznych rzeczy, kt贸rych nie mo偶na wyt艂umaczy膰 czy zdefiniowa膰, lecz mo偶na wyczu膰, kiedy statek jest zupe艂nie martwy.
Ford wyczu艂 to i w艂a艣nie to odczucie by艂o najbardziej tajemnicze - wydawa艂o si臋, jak gdyby statek i dw贸ch policjant贸w spontanicznie przesta艂o 偶y膰. Jego do艣wiadczenie m贸wi艂o mu, 偶e wszech艣wiat po prostu nie funkcjonuje w ten spos贸b.
Pozosta艂a tr贸jka r贸wnie偶 wyczuwa艂a to, ale jeszcze intensywniej wyczuwa艂a przejmuj膮ce zimno i szybko schroni艂a si臋 we wn臋trzu "Z艂otego Serca", cierpi膮c na atak braku ciekawo艣ci.
Ford zosta艂 i poszed艂 obejrze膰 statek policyjny. Id膮c
omal nie przewr贸ci艂 si臋 o nieruchom膮, stalow膮 posta膰 le偶膮c膮 twarz膮 do ziemi w zimnym pyle.
- Marvin! - wykrzykn膮艂. - Co ty tu robisz?!
- Prosz臋 ci臋, nie czuj si臋 zobowi膮zany do zwracania na mnie uwagi - odpowiedzia艂 mu st艂umiony, metalowy g艂os.
- A jak si臋 czujesz, metalmanie? - zapyta艂 Ford. - Kompletnie za艂amany.
- Ale co masz na w膮trobie?
- Nie wiem - odpowiedzia艂 Mamin. - Nie zagl膮da艂em.
- Dlaczego le偶ysz twarz膮 do ziemi w tym pyle? spyta艂 Ford, kucaj膮c obok niego i dr偶膮c z zimna.
- To bardzo skuteczny spos贸b, 偶eby czu膰 si臋 parszywie - rzek艂 Marvin. - Nie udawaj, 偶e chcesz ze mn膮 rozmawia膰, i tak wiem, 偶e mnie nienawidzisz. - Wcale nie.
- W艂a艣nie 偶e tak. Wszyscy mnie nienawidz膮. To cz臋艣膰 wszech艣wiata. Wystarczy, 偶e porozmawiam z kim艣, i natychmiast zaczynaj膮 mnie nienawidzi膰. Nawet roboty mnie nienawidz膮. Je艣li po prostu mnie zignorujesz, to my艣l臋, 偶e odejd臋.
Podni贸s艂 si臋 na nogi i zwr贸ci艂 zdecydowanie twarz w przeciwnym kierunku.
- Ten statek nienawidzi艂 mnie - rzek艂 z przygn臋bieniem, wskazuj膮c statek policyjny.
- Ten statek? - spyta艂 Ford z nag艂ym o偶ywieniem. - I co si臋 z nim sta艂o? Wiesz co艣 o tym?
- Nienawidzi艂 mnie, poniewa偶 m贸wi艂em do niego. - M 贸 w i 艂 e 艣 do niego?! - krzykn膮艂 Ford. - Co to znaczy m贸wi艂e艣 do niego?

- Po prostu. Czu艂em si臋 bardzo znudzony i za艂amany, wi臋c poszed艂em i pod艂膮czy艂em si臋 do zewn臋trznego wej艣cia komputera. Wyt艂umaczy艂em mu bardzo szczeg贸艂owo moje pogl膮dy na wszech艣wiat.
- I co dalej? - naciska艂 Ford.
- Pope艂ni艂 samob贸jstwo - odrzek艂 Marvin i odszed艂 majestatycznie w kierunku "Z艂otego Serca".

ROZDZIA艁 35

Tej nocy "Z艂ote Serce" poch艂oni臋te by艂o pozostawieniem w tyle mg艂awicy Ko艅ski 艁eb. Zaphod rozwali艂 si臋 pod niedu偶膮 palm膮, przywracaj膮c sw贸j umys艂 do stanu u偶ywalno艣ci za pomoc膮 kuracji wstrz膮sowej sk艂adaj膮cej si臋 z kilku wielkich szklanek Pangalaktycznego Dynamitu Pitnego; Ford i Trillian siedzieli w k膮cie, dyskutuj膮c o 偶yciu i wynikaj膮cych z niego problemach, a Artur wzi膮艂 ze sob膮 do 艂贸偶ka przewodnik "Autostopem przez Galaktyk臋". Doszed艂 do wniosku, 偶e skoro ma tu 偶y膰, lepiej zacz膮膰 dowiadywa膰 si臋 czego艣 na jej temat.
Napotka艂 nast臋puj膮ce has艂o:
"Historia ka偶dej g艂贸wnej Cywilizacji Galaktycznej zwykle przechodzi przez trzy oddzielne i 艂atwe do rozpoznania fazy: prcetnwanie, pytania i wyrafinowanie, znane tak偶e jako fazy: jak, dlaczego i gdzie.
Na przyk艂ad faza pierwsza charakteryzuje si臋 pytaniem: Jak mo偶emy je艣膰? druga - Dlaczego jemy? a trzecia - Gdzie p贸jdziemy na lunch?"
Nie przeczyta艂 nic wi臋cej, poniewa偶 zabrz臋cza艂 interkom statku.

- Hej, Ziemianinie! Jeste艣 g艂odny? - zabrzmia艂 g艂os Zaphoda.
- No, owszem, chyba co艣 bym przegryz艂 - odpowiedzia艂 Artur.
- W porz膮dku, ch艂opcze. Trzymaj si臋 mocno rzek艂 Zaphod. - Lecimy na ma艂e co nieco do restauracji "Na Ko艅cu Wszech艣wiata"!

0x01 graphic

K O N I E C

0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Autostopem przez galaktyke
Adams Douglas Autostopem Przez Galaktyk锚
Autostopem przez galaktyk臋
Autostopem przez galaktyk臋
Adams Douglas Apg 01 Autostopem Przez Galaktyke (m76)
Obuchowski Przez Galaktyk臋 potrzeb Psychologia d膮偶e艅 ludzkich
Obuchowski Przez galaktyke potrzeb str 318 331 (NOWE)
Wronski Witold Autostopem przez Mumiland
Obuchowski Przez galaktyk臋 potrzeb psychologia d膮偶e艅 ludzkich str 318 331 (NOWE)
Kazimierz Obuchowski Przez Galaktyk臋 potrzeb Psychologia d膮偶e艅 ludzkich (streszczenie)
Jak przej艣膰 przez autostrad臋 Najlepiej zielonym mostem
Benford Gregory Centrum Galaktyki 06 呕egluj膮c przez wieczno艣膰
Benford Gregory Centrum Galaktyki 02 Przez morze s艂o艅c
Benford Gregory Centrum Galaktyki 02 Przez morze s艂o艅c

wi臋cej podobnych podstron