K a z i m i e r z O b u c h o w s k i
ur. w Wołożynie, 25 lipca 1931 r.
Psycholog, prof. dr hab., członek
rzeczywisty Academia Europea.
Autor książek: Psychologia dążeń
ludzkich, Kody orientacji i struk-
tura procesów emocjonalnych,
Adaptacja twórcza, W poszukiwa-
niu właściwości człowieka, Czło-
wiek intencjonalny, Od przedmio-
tu do podmiotu.
Ewolucja jest ślepa niczym bogini sprawiedliwości. Bardziej
ceni sobie okoliczności przetrwania i ekspansji genów oraz
szczęśliwy traf mutacji niż osiągnięcia jednostki. Ludzkość
przeciwstawiła się tym jej preferencjom. Ludzie nabrali świa-
domości siebie i teraz nie mamy już wyboru. Tylko od jed-
nostki zależy jej klasa i przed nikim nie da się usprawiedli-
wić omyłki zaniechania bycia tym, kim można być.
ZYSK I S-KA
W Y D A W N I C T W O
ISBN 83-7150-929-4
C e n a 29 zł
Kazimierz Obuchowski
GALAKTYKA
POTRZEB
Psychologia dążeń ludzkich
ZYSK I S-KA
WYDAWNICTWO
Copyright © 2 0 0 0 by Kazimierz Obuchowski
Published by arrangement with Zysk i S-ka W y d a w n i c t w o s.c., Poznań
Copyright © for the cover illustration by Jacek Murat,
A X X A International Sp. z o.o., Agencja Fotograficzna F R E E
Redaktor
Anna Kowalska
Wydanie II, poprawione i z m i e n i o n e
Wydanie I ukazało się pt. Przez galaktyką potrzeb
I S B N 83-7150-929-4
Zysk i S-ka W y d a w n i c t w o s.c.
ul. Wielka 10, 6 1 - 7 7 4 Poznań
tel. (0-61) 853 27 5 1 , 8 5 3 27 67, fax S52 63 26
Dział handlowy, u!. Zgoda 54, 6 0 - 1 2 2 Poznań
tel. (0-61) 8 6 4 14 0 3 , 8 6 4 14 04
e-maii: sklep@zysk.com.pl
nasza strona: www.zysk.com.pl
Łamanie tekstu perfekt s.c.
ui. Grodziska 11, 6 0 - 3 2 7 Poznań
Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. K E N S.A.
B y d g o s z c z , ui. Jagiellońska 1, tel. ( 0 - 5 2 ) 3 2 2 - 1 8 - 2 1
e-mail: sekretariat@zgken.com.pl
Spis treści
Wprowadzenie do wydania drugiego 9
Rozdział 1. Osoba 13
1.1. Osoba — spełniający się podmiot 13
1.2. Pragnienia — potrzeby — dążenia 15
1.2.1. Dążenia jako spełnianie potrzeb 16
1.2.2. Dążenie i przyjemność 18
1.3. Sens poznawania siebie 20
1.3.1. Ludzi poznajemy poprzez siebie 20
1.3.2. Projekcja siebie 21
1.3.3. Wypieranie niechcianego 22
1.3.4. „Koło fortuny" 25
Rozdział 2. Dążenia i motywy 27
2.1. Pytanie o czynności 27
2.2. Różnorodność przyczyn postępowania 29
2.3. Za dużo tych motywów 31
2.4. Afekt i samokontrola 32
2.5. Definicja motywu 35
2.6. Racjonalizacja - • 35
Rozdział 3. Motywy ochronne 37
3.1. Rola motywu ochronnego 37
3.2. Warunki powstania motywu ochronnego 39
3.3. Wewnętrzna sprzeczność motywu ochronnego . . . 42
3.4. Nadstabilność programu w motywie ochronnym . . 44
3.5. Dorażność motywów ochronnych 47
3.6. Dalekie i bliskie zadania 48
5
Rozdział 4. Kultura i potrzeby 50
4.1. Dążenia i kultura 50
4.2. Dwa tysiące trzysta lat wstecz 56
4.3. Dwa źródła problematyki potrzeb 58
4.4. Listy potrzeb powszechnych 61
4.5. Henry A. Murray i jego koncepcja
„potrzeba-osobowość" 62
4.6. Abraham Maslow i hierarchiczna teoria potrzeb . 64
4.7. Dostosowawcza koncepcja potrzeb Kurta
Goldsteina 70
4.8. Alfred Adler — dążenie do mocy i interes
społeczny 72
4.9. Carl Rogers — tendencja samoaktualizacyjna
i potrzeba pozytywnego odniesienia 75
Rozdział 5. Potrzeby — podstawy teoretyczne . . . . 78
5.1. Właściwość — pragnienie — popęd 78
5.2. Motywacja tła 85
5.3. Normalność i definicja potrzeby 89
5.4. Kategoryzacja potrzeb 96
Rozdział 6. Potrzeby fizjologiczne 98
6.1. Organizm i środowisko 98
6.2. Środowisko i społeczeństwo 99
6.3. Równowaga wewnętrzna i zewnętrzna 102
6.4. Potrzeba optymalnej temperatury 104
6.5. Potrzeba tlenu 105
6.6. Potrzeba snu 108
6.7. Potrzeba bodźców zmysłowych i przetwarzania
informacji 109
6.8. Potrzeba pokarmowa 113
6.8.1. Potrzeba pokarmowa jako model potrzeby . 113
6.8.2. Głód i deficyty pokarmowe 113
6.8.3. Głód i zmiany osobowości 117
6.8.4. Uwagi końcowe o potrzebie pokarmowej . . . 127
Rozdział 7. Potrzeba seksualna 130
7.1. Potrzeba seksualna czy potrzeba zachowania
gatunku? 130
6
7.2. Właściwości potrzeby seksualnej 135
7.2.1. Seks i erotyzm 135
7.2.2. Zakres zachowań seksualnych 140
7.2.3. Naturalność seksu 143
7.2.4. Argumenty ewolucyjne 146
7.2.5. Dobór wewnątrzgatunkowy i wątpliwości
dotyczące swobody seksualnej 147
7.3. Definicja potrzeby seksualnej 150
7.4. Podstawowe warunki zaspokojenia potrzeby
seksualnej 151
7.4.1. Dwa odrębne mechanizmy fizjologiczne
potrzeby seksualnej 151
7.4.2. Dwa odrębne mechanizmy aktu płciowego . 154
7.5. Seks jest integralnym składnikiem osobowości . . 156
7.6. Zasada wielu kluczy do jednego zamka 157
7.7. Koncepcja sublimacji 160
7.8. Doświadczenie szczytowe i sublimacja 166
Rozdział 8. Potrzeby poznawania 169
8.1. Trzy rodzaje powszechnych potrzeb orientacyjnych 169
8.2. Dwa rodzaje potrzeb poznawczych 171
8.3. Wiedza nabyta i wiedza własna 184
8.4. Wszyscy jesteśmy uczonymi 185
8.5. Podstawy dynamiczne potrzeb poznawczych . . . . 193
Rozdział 9. Potrzeba kontaktu emocjonalnego 198
9.1. Orientacja emocjonalna 198
9.2. Koncepcja „popędu stadnego" Jana Mazurkiewicza 199
9.3. Pojęcie kontaktu emocjonalnego 202
9.4. Kontakt emocjonalny i potrzeba poznawcza . . . . 208
9.5. Dynamika potrzeby kontaktu emocjonalnego . . . 211
9.6. Fazy rozwoju potrzeby kontaktu emocjonalnego . . 221
9.6.1. Faza 1 221
9.6.2. Faza 2 221
9.6.3. Faza 3 223
9.6.4. Faza 4 224
9.7. Kompleks Kopciuszka i kompleks różnicy 227
9.8. Podsumowanie problemu potrzeby kontaktu
emocjonalnego 230
7
Rozdział 10. Potrzeba sensu życia 232
10.1. Skąd tu pojawił się problem sensu życia? 232
10.2. Trzy rodzaje nerwic egzystencjalnych 237
10.3. Ogólne rozważania nad pojęciem sensu życia . . . 244
10.4. Niektóre poglądy na to, czym jest sens życia . . . 257
10.5. Ograniczona, ale ważna rola nadanego
i własnego sensu życia 264
10.6. Sens życia w warunkach zsyłki syberyjskiej . . . . 268
10.6.1. Uwagi ogólne 268
10.6.2. Matki na zsyłce 272
10.6.3. Trzy przesłanki nadziei 273
10.6.4. Śmierć osobowości 275
10.6.5. Nerwice 276
10.6.6. Mechanizmy obrony psychicznej 278
10.7. Rewolucja podmiotów i pokusy uprzedmiotowienia 282
10.8. Kształtowanie się potrzeby sensu życia 292
10.8.1. Ekstrapsychizacja i intrapsychizacja . . . . 292
10.8.2. Nastawienie ekstrospekcyjne
i introspekcyjne 293
10.8.3. Dynamizmy poznawania 294
10.8.4. Odkrycie pytania o sens 295
10.8.5. Identyfikacja 296
10.8.6. Zmagania o przejście do fazy kosmicznej
sensu życia 301
10.8.7. Faza dojrzałej potrzeby sensu życia . . . . 310
Rozdział 11. Deterioracja a adaptacja twórcza 316
Rozdział 12. Potrzeba dystansu psychicznego
12.1. Nowe warunki usytuowania sensu życia . . . . . . 320
12.2.Ja intencjonalne i Ja przedmiotowe 323
12.3. Spełnienie potrzeby dystansu warunkiem wolności
psychicznej 330
Uwagi końcowe 332
Bibliografia 334
Indeks nazwisk 343
Wprowadzenie
do wydania drugiego
Warunkiem prawidłowego postępowania jest poznanie potrzeb
i motywów. Nie jest to łatwe, a trudność polega przede wszyst
kim na właściwym rozpoznaniu potrzeb, które często mylimy
z pragnieniami i na powiązaniu ich z motywami działania. Pierw
szego uczy ta książka, a drugie wymaga ponadto odwagi cy
wilnej i precyzji myślenia.
Temat ten wciąż podejmuję na nowo, zaczynając od Psy
chologii dążeń ludzkich,
gdyż tempo historii ulega przyspiesze
niu, a więc szybciej dokonują się zmiany w samookreślaniu się
ludzi i zmiany ich poglądu na to, po co waito cokolwiek czynić.
Oznacza to, że zmienić się powinny i hierarchia, i rodzaj po
trzeb człowieka.
Rzeczywistość potwierdziła te oczekiwania i przekroczyła
je
1
. Na przykład — raz określony sens życia przestał być trwa
łym kręgosłupem biografii. Stał się wartością jednostki ludz
kiej, która musi go zachować i wielokrotnie modyfikować w to
ku swojego życia. Pojawiła się też konieczność wyróżnienia
nowego typu potrzeby, jaką jest potrzeba dystansu psychiczne
go, gdyż typowe relacje typu „człowiek-świat", „człowiek-kul-
tura", zostały uzupełnione relacją „człowiek wobec samego sie
bie". Pojawiły się też, i to w skali masowej, pytania „Kim
jestem?" i „Czy spełniam siebie?" Nabrały one szczególnej wa
gi, gdyż oznaczają, że nie wystarcza już wiedza o tym, jaką
!
Por. K. Obuchowski (2000), Od przedmiotu do podmiotu, Bydgoszcz,
Wydawnictwo Akademii Bydgoskiej.
9
rolę pełni istota ludzka, czy jest przystosowana czy nieprzy
stosowana, czy spełnia to, czego się od niej oczekuje. Z upły
wem każdej dekady staje się bowiem coraz bardziej jasne, że
człowiek musi umieć odróżniać to, co obrosło jego osobowość,
od tego, co jest nim naprawdę, musi wiedzieć, czy się rozwija
i za co ponosi odpowiedzialność przed samym sobą. Bez po
siadania tej trudnej i nie zawsze przyjemnej wiedzy nie może
uzyskać wolności psychicznej, nie jest w stanie stawać się oso
bą, podmiotem, człowiekiem intencjonalnym.
Każde więc z siedmiu wydań i przekładów tej książki
2
było
poprawiane oraz rozszerzane. Mijał czas, aż stało się. Liczba
zmian „przeszła w jakość" i pojawiła się nowa książka, której
wydanie proponuje Zysk i S-ka Wydawnictwo. Nie wiem czy
lepsza. Na pewno mniej jednolita, gdyż wzrost wiedzy jest
szybszy niż szanse jej integracji.
Wspierał mnie w tym trudzie Prosiaczek, którego chyba zbyt
często cytuję, ulegając nie tylko urokowi jego maleńkiej wiel
kości, ale i naturalnej trafności ujęć. Rzetelność Prosiaczka wy
nika z tego, że mówi tylko od siebie i nie jest przekonany, że
wie cokolwiek lepiej od innych. Gdybym ja tak umiał!
Najtrudniej było po postawieniu ostatniej kropki, gdy po
czułem znany mi niepokój niedozakończenia, połączony z chę
cią wymazania tekstu z komputera i powrotu do mniej niepoko
jących zajęć. Prosiaczek, jak zawsze syntoniczny, zdecydował
się dać mi ostatnią lekcję z cyklu: wychowanie przewrażli
wionego autora. Wskazał kopytkiem na tekst, oczywiście w Te
Prosiaczka,
które leżało na podłodze, a otworzyło się na stronie
86. Jest tam mowa o Kłapouchym, który kogoś mi przypomina.
Właśnie wystękał swoje:
2
Cztery wydania w PWN, w latach 1966, 1969, 1971, 1983, a także
przekłady na rosyjski (wyd. Progress), bułgarski (wyd. Nauka i Izkustwo)
i słowacki (wyd. Obzor).
10
Tak, bytem tam. Potem zrobiłem błąd i przyszedłem tutaj.
A teraz, kiedy usłyszałem to, co chciałem usłyszeć, pewnie wró
cę z powrotem.
Zrozumiałem, że nie jest uszczęśliwiony ani tym, że przy
szedł, ani tym, że wychodzi. Cóż mógłby jednak innego uczy
nić. Może by został, ale nie pozwoli mu na to jego kłapoucho-
watość. Wiem o tym, gdyż cała książka dotyczy tego, czemu
nie chcemy czynić właśnie tego, co chcemy.
27 października 1998
„Samo istnienie dla człowieka nie jest wystarczającym celem
istnienia ani dostatecznie silnym motywem pokonywania rze
czywistości".
Stefan Szuman
„Człowiek jest ową bardzo dziwną istnością, która, aby być
tym, czym jest, musi to najpierw zbadać, musi, chcąc nie chcąc
— zadać sobie pytanie, czym są rzeczy w jego otoczeniu
i czym on sam pośród nich jest [...] Człowiek jest żądzą bycia
właśnie takim, jakim jest, urzeczywistnienia swego indywidu
alnego Ja".
Jose Ortega y Gasset
R O Z D Z I A Ł 1
Osoba
1.1. O S O B A — S P E Ł N I A J Ą C Y S I Ę P O D M I O T
„Mózg ludzki jest miejscem, w którym Wszechświat dotyka
i szczypie sam siebie". Tak w błysku genialnej intuicji ujął rolę
naszego niewielkiego narządu twórczego, Paul Valery, poeta.
I skromnie wyjaśnił swoją ideę: „«Człowiek myśli, więc Ja
jestem», mówi Wszechświat".
Psycholog nie ma wiele do dodania. Może tylko tę metaforę
rozwinąć. Może napisać, że mózg ludzki, jeden z narządów
przeżycia, którego celem jest przewidywanie, spełnia swoje co
dzienne zadania, wykonując sam z siebie nieskończoną liczbę
złożonych czynności psychicznych, ucząc się, a także uświa
damiając sobie oraz oceniając różne wersje świata i siebie sa
mego.
Jednak bardziej przedziwną możliwością mózgu jest to, że
kreuje rzeczywistość psychiczną, powodując, że człowiek, jej
posiadacz, przestaje być tylko wytwarzanym „przedmiotem".
Autonomiżując się, może intencjonalnie sterować swoimi dą
żeniami, rozwijać je lub niszczyć. Człowiek może stać się na
tyle podmiotowy, że o sobie mówi JA, a o mózgu mówi ON
i utrzymuje dystans psychiczny zarówno wobec swojego ciała,
jak i wobec przeżyć psychicznych, a więc i wobec tego, czego
pragnie i czego potrzebuje. Utrzymując ów dystans, może świa
domie spełniać siebie, tworząc nowe szanse i warunki zaspo
kajania potrzeb.
13
Owo spełnianie siebie jest również obroną przed dezinte
gracją, której zgodnie z prawem zachowania energii ulegają
wszystkie organizacje funkcjonalne, i to tym łatwiej, im bardziej
są skomplikowane. Na przykład, gdy nie rozbudowujemy naszych
koncepcji teoretycznych świata, zamieniają się one w konkretne
stereotypy. Oznacza to, że tworzenie, jak i zachowanie bardziej
złożonych form rzeczywistości psychicznej wymaga wprowa
dzania do nich nowych dookreślających treści. Ujmując to samo
innymi słowami, można powiedzieć, że wysoka jakość funkcji
psychicznych jednostki wymaga rozwoju jej osobowości.
Przykładem osiągnięcia nowego poziomu rozwoju jest usta
lenie sensu swojego istnienia i, dzięki temu, oparcie działań
na własnych zasadach, niezależnych od wymagań sytuacji i od
doświadczenia. Człowiek może działać wówczas „od siebie",
przekracza dane sobie możliwości i w ten sposób dokonuje
transgresji. Staje się osobą.
Osobą nazywam jednostką ludzką, która utrzymując
dystans psychiczny wobec potrzeb i pragnień, rozwija się,
kierując się sensem swojego istnienia.
Biorąc to pod uwagę, należy też przyjąć, że osoba, aby roz
wijać się i istnieć, musi ogarniać poznaniem nowe obszary swo
jej działalności aż do poziomu ich zrozumienia. Gdy tego nie
czyni, ponieważ nie chce, nie umie, nie widzi powodu lub boi
się — nieuchronnie następuje jej degresja
1
, która polega na
tym, że osoba przekształca się z powrotem w człowieka-
-przedmiot, tracąc zdolność do działań intencjonalnych,
gdyż brak jej dystansu wobec siebie samej.
W wyniku tego własne pożądania zdegradowanego psy
chicznie człowieka, jego lęki, nabyte stereotypy i wymagania
otoczenia zaczynają znowu kontrolować jego stan psychiczny
i wymuszać na nim określone działania, a on nie jest w stanie
przeciwstawić się im inaczej, niż czyni to kamień leżący na
1
Degresja określam przeciwny kierunek zmian osobowości niż transgresja
w znaczeniu, jakie nadal temu terminowi Józef Koziciecki (19SS).
14
drodze — swoim ciężarem, twardością lub nieprzydatnością.
Jest tak dlatego, ponieważ człowiek-przedmiot nie czyni „od
siebie", a jest czyniony przez świat, którego jest częścią. Sens
człowieka-przedmiotu zależy tylko od tego, jak bardzo temu
światu jest potrzebny.
1.2. PRAGNIENIA — POTRZEBY — DĄŻENIA
Powyżej zarysowałem tło dramatu, który jest tematem niniej
szej książki. Jego hasłami wywoławczymi są dwa pojęcia: prag
nienia i potrzeby,
Pragnienia to pożądania i apetyty, które nieraz odpowia
dają temu, co potrzebne jednostce naprawdę, a nieraz są
dla niej szkodliwe.
Potrzeby natomiast dotyczą tego, co jest człowiekowi nie
zbędne, aby istniał jako organizm, rozwijał się jako osoba
i był wolny
2
psychicznie.
Potrzeby obejmują bardzo zróżnicowaną przestrzeń warun
ków życia i stawania się osobą. Natomiast pragnienia są natural
ną busolą człowieka w jego locie przez galaktykę potrzeb, co
powoduje, że zbliża się on lub oddala od tego, co mu realnie po
trzebne. Sam może podejmować decyzje o tym, czy ufać strzałce
chceń, czy też w oparciu o wiedzę o potrzebach wytyczać inne
szlaki, nawet obce sobie. Ma więc dwie możliwości: spełnianie
się dla siebie i spełnianie się w sobie. Tylko dwie — gdyż
rozkład życia nie przewiduje ani powrotów, ani postojów.
To, że człowiek może jednych stanów rzeczy chcieć, a in
nych potrzebować, stwarza dylemat o następujących konse-
2
Bliski temu ujęciu wolności byf Roman Ingarden (1987), który sądził,
, że klucz do rozwiązania problemu wolności leży na obszarze tego, czym jest
; „osobowe «ja» jako praźródfo decyzji woli".
kwencjach: albo spełniając się dia siebie, pozna swoje potrzeby
i im podporządkuje pragnienia, czyniąc je składnikiem realiza
cji siebie i czyniąc siebie odpowiedzialnym za swoje życie,
albo spełniając się w sobie, podda się pragnieniom, a one zdo
minują jego życie i zniszczą go jako osobę.
W książce tej będę pisał głównie o tym, czego człowiek
potrzebuje. Zanim jednak dojdę do analizy kolejnych potrzeb
człowieka zapewniających mu istnienie, rozwój oraz wolność
psychiczną, zajmę się sprawami podstawowymi dla pragnień,
czyli pojęciami dążenia i motywu, a właściwie kłopotami zwią
zanymi ze zbyt dużą liczbą motywów i nadmierną chęcią czło
wieka oszukiwania samego siebie, gdy powstaje rozbieżność
między tym, czego on chce, a co czynić powinien.
1.2.1. Dążenia jako spemianie potrzeb
Oto przykład problemów człowieka, które wydają się parado
ksalne, gdyż uzyskany przez niego sukces, zamiast cieszyć
i skłaniać do odpoczynku, o którym marzył niegdyś, niepokoi
go i powoduje nawet kłopoty zdrowotne.
A. ukończył właśnie 46 lat, wykształcił dzieci, zbudował dom, ma
dobre stanowisko zawodowe. Osiągnął to, co chciał, a!e jest smutny. Wpa
da w nieoczekiwane konflikty, bywa rozdrażniony. Godzinami leży wpa
trzony w sufit. Nie wie, co mu jest, a zazdrośni znajomi cieszą się, że
sukcesy nie przyniosły mu szczęścia. Coraz częściej upija się, ale nie
przynosi mu to ulgi. Zalecone przez lekarza leki tylko pogłębiają jego
prostrację. Nie chce też zgodzić się na proponowaną mu rentę.
Wydawałoby się, że A. powinien być szczęśliwy, gdyż osiąg
nął to, czego chciał. Dlaczego więc spełnienie pragnień nie tylko
nie dostarcza mu pełnej satysfakcji, ale wywołuje negatywne
stany uczuciowe? Szukając odpowiedzi w jego biografii, może
my zauważyć, że dotychczasowe cele stawiało przed nim życie,
a nie on sam. Dowiadujemy się też, że nadal jest sprawny i moc-
16
ny, ale teraz, gdy już uczynił to, co trzeba, nie wie, czego warto
chcieć. Samo działanie już go nie zadowala, a on nie potrafi
sporządzić takiego programu na resztę żywota, który zapewniłby
mu trwałe poczucie sensu istnienia. Nie potrafi nie dlatego, że
jest do tego niezdolny, ale dlatego, że, jak wielu innych w jego
sytuacji, nie jest świadomy istoty własnego problemu. Stwierdza
tylko, iż czuje się źle i że „to wszystko nie ma sensu".
Otóż paradoks zachowania się A. można wyjaśnić istnie
niem potrzeby spełniania życia w sposób sensowny. Wiedząc
o tym, psycholog nie zajmuje się jego licznymi kłopotami, ale
tym, jak mu pomóc w usensownieniu jego egzystencji.
Zwracam uwagę na to, że termin „dążenie" oznacza tu różne
działania ludzkie, których wspólnym mianownikiem jest po
trzeba. Dążenie jest formą spełniania potrzeb. Nieraz speł
nianie potrzeb prowadzi do takiego stanu rzeczy, po którym
jakiś etap dążenia zostaje zamknięty. Przeważnie jednak dąże
nie realizowane jest jako kierunek — powtarzający się rytm
wciąż nowych spełnień nie kończącego się szeregu pragnień.
W ten sposób realizacja dążeń zapewnia stabilność drogi
życia. Być może nawet ważna jest nie tyle konkretna treść
dążeń, ile właśnie ta stabilność kierunku wiążąca kapryśne prag
nienia w całość, powodująca, że życie nie ulegnie rozproszeniu,
lecz uzyska określony format.
Format ten wynika z wagi dążeń i skutków, jakie one
powodują. Zakładając, że życie człowieka powinno zawierać
w sobie określony potencjał dramatyzmu, a nawet tragedii
3
,
stwierdzimy, że niewiele warte są dążenia, których spełnienie
lub niespełnienie nie wykracza poza przyjemność lub przy
krość. To domena przypadkowych pragnień, doraźnych satys
fakcji, przelotnych ukłuć, które z czasem stają się po prostu
nużące i nudne. Banalna forma spełniania potrzeb czyni życie
tak banalnym, że dokonywana realizacja siebie nie jest tego
naszego „siebie" warta. Stawanie się osoby, jej transgresja, wy-
3
Por. Obuchowski, 1993, 2000: „Niedocziowieczenie— tragedia i szanse".
17
maga natomiast dużej koncentracji energii, podejmowania dzia
łań ryzykownych i życia bez gwarancji sukcesu.
Bywa jednak i tak, że człowiek ma ważki sens życia, ale
nie dorasta do niego. Nie umie spełnić się w nim i tym samym
jego dążenie do uzyskania sensu życia traci sens. Właściwie
przestaje ono być dążeniem. Jest realizowaniem kolejnych prag
nień, a nie realizowaniem siebie. Bywa, że zabraknie podsta
wowych warunków do tego, aby u jednostki ludzkiej uformo
wała się zdolność do świadomego realizowania swoich dążeń.
W konsekwencji jej życie chyboce się od sytuacji do sytuacji
i nie wynika z niego nic poza samym życiem. Niektórzy twier
dzą, że to im wystarcza. Są dostatecznie uproszczeni, aby nie
stawiać życiu szczególnych wymagań. Biorą je takim, jakim
staje się ono i jakimi stają się oni dla siebie z dnia na dzień.
Wbrew pozorom ludzie ci udają tylko, że to im wystarcza.
Nieraz nawet oszukują się i pozorują sami przed sobą brak
zainteresowania tym, co wykracza poza luźne wydarzenia dnia
codziennego. Tych udających demaskują powtarzające się ataki
chandry, chętne uzależnienie się od zaciemniających rozum
środków chemicznych albo uzależnienie się od kogoś, komu
muszą i chcą wierzyć, aby osłabić poczucie własnego zagubie
nia. Nieraz pojawia się u nich irracjonalna agresja w stosunku
do innych ludzi lub do siebie. Pewien oficer huzarów tak uza
sadniał swoją decyzję samobójstwa: „Obrzydło mi już — rano
ubierać się, wieczorem rozbierać, potem znowu ubierać..."
1.2.2. Dążenie i przyjemność
Z tego, co wyżej napisałem, wynikać powinno, że dążenie jest
konieczne nie tylko dla osiągania czegoś określonego i waż
nego. Jest ono ważnym czynnikiem osobistej satysfakcji z ży
cia, które nie jest tym samym, co przeżycie przyjemności.
Przecież gdy nie ma trudu dążeń, życie można spędzać całkiem
przyjemnie. Co więcej, oddawanie się takim czynnościom, jak
18
zabawa, wypoczynek, pieszczoty, smaczne jedzenie, miłe to
warzystwo — nie wymaga szczególnego uzasadnienia ani speł
niania się jako osoby. Koncentracja na dalekim zadaniu, towa
rzyszący jej wysiłek, rozważanie alternatywnych decyzji czy
konieczne rezygnacje wręcz przeszkadzają w uzyskaniu przyjem
ności niezbędnej dla zdrowia psychicznego i nastroju skłaniają
cego do malowania swojego życia w ciepłych barwach.
Jednakże doraźna przyjemność nie może zastąpić tej satys
fakcji, jaką sprawia uzyskiwanie odległych celów życiowych
4
,
poczucie kontroli własnych chceń i zdolność do realizowania
siebie w skali własnej biografii. Można i trzeba umieć cieszyć
się pływaniem łódką po pięknej zatoce, oglądaniem krajobrazu,
podmuchem wiatru, smakiem wyrafinowanej potrawy. Nie za
stąpi to jednak poczucia i skutków osobistego zaangażowania
w daleką żeglugę, do ważnego celu, po nieznanych oceanach.
Można znaleźć wiele argumentów przemawiających za tym,
że spełnianie dążeń jest ważnym czynnikiem rozwoju osobowo
ści. Wiesław Łukaszewski w wyniku osobistych studiów stwier
dził, iż „cele nadają życiu wypełniony treścią napęd i są sty
mulatorami rozwoju osobowego" (Łukaszewski, 1984).
Ujmując inaczej ten problem, stwierdzę, że spełniając się
w swoich dążeniach, jednostka ludzka czyni to, gdyż jest to
jej sens. Działa ona jako „osoba", to znaczy jednostka zdol
na do osobistego, intencjonalnego zaangażowania w sprawy
świata, który jest obszarem JEJ działań. Natomiast jednost
ka spełniana przez okoliczności swojego życia uprzedmio-
tawia się. Staje się ona obszarem oddziaływań świata. Można
więc życie spełniać lub być przez nie spełnianym. Semantycz
nie — różnica niewielka, praktycznie — ogromna.
4
Zbigniew Zaleski (1987) wykazał, że sama tylko odległość celu „nadaje
życiu większy sens niż cele krótkie" (s. 246), a „ludzie z długą, przyszłościową
perspektywą czasową, są bardziej wytrwali i zadowoleni z czynności na rzecz
krótszych celów" (s. 169).
19
1.3. SENS POZNAWANIA SIEBIE
1.3.1. Ludzi poznajemy poprzez siebie
Skoro realizując dążenia, spełniamy siebie, oznacza to, że po
winniśmy wiedzieć, kogo spełniamy, a więc kim i czym jeste
śmy. Wiełu uważa, że o ile uzyskanie wiedzy o kimś jest pro
blemem uzdolnień poznawczych, o tyle wiedza o sobie dana
jest bezpośrednio. Sądzą oni, że każdy człowiek wyczuwa sie
bie właściwie, a jeśli ktoś jest o nim innego zdania, to tylko
dlatego, że myli się, gdyż nie jest nim.
Liczne doświadczenia wskazują na to, że sprawa jest znacz
nie bardziej skomplikowana. Ani nasz wgląd w siebie nie jest
taki rzetelny, jak nam się wydaje, ani poznawanie innych ludzi
nie jest zależne tylko od naszych zdolności intelektualnych.
Po pierwsze, zbyt często nie wiemy, jaką wiedzę o innych
ludziach powinniśmy posiadać. Po drugie, nawet gdy wiemy,
wiedza ta rzadko jest rzetelna, i to nie z powodu braku uz
dolnień, ale dlatego, że jest w nas coś, co nam w tym prze
szkadza. Nieraz nawet, gdy na obrzeżu świadomości objawia
się nam zarys trafnej odpowiedzi na pytanie „jaki ten ktoś
jest", nie potrafimy jej zaakceptować. A przecież z pozoru
sprawa jest prosta. Najdłużej i najintensywniej człowiek ćwi
czy poznawanie ludzi oraz zachowanie zgodne z tą wiedzą.
Zaczynamy tę praktykę już we wczesnym dzieciństwie i po
nosimy poważne konsekwencje popełnianych błędów. Po fatach
ćwiczeń, nagród i kar rozpoznawanie właściwości psychicz
nych ludzi powinno być najlepiej opanowaną umiejętnością.
Wiemy jednak, że tak nie jest. W stosunku do ludzi popeł
niamy najwięcej błędów, gdyż trafniej rozpoznajemy przed
mioty niż ludzi.
Powstaje więc pytanie, czy nie ma jakichś szczególnych
powodów tego, iż umiejętność poznawania człowieka rozwija
się inaczej niż umiejętność poznawania natury martwej.
20
Oczywiście wiemy, że KAŻDE spostrzeganie jest obciążone
błędem nastawienia. Psychologowie dawno zauważyli, że w re
alistycznym i trafnym poznawaniu świata przeszkadza nam już
istniejąca wiedza o nim. W oczach domniemanego zabójcy do
strzegamy błysk okrucieństwa, a zostaje on zastąpiony wyra
zem łagodności, gdy dowiadujemy się, że człowiek ten był
oskarżony niewinnie. Człowiek rozgniewany zabraniem mu
ulubionej przyjemności skłonny jest oceniać negatywnie człon
ków jakiegoś narodu nawet wówczas, gdy żadna wiedza o nim
nie obciąża jego poglądów. Aby znaleźć przykład tego rodzaju
ogłupienia, wystarczy rozmowa z antysemitą.
1.3.2. Projekcja siebie
Jednakże w wypadku spostrzegania ludzi mamy do czynienia nie
tylko z wpływem już uformowanej wiedzy albo dominującego
nastroju. Jest jeszcze coś, co powoduje, że trafne spostrzeganie
człowieka jest trudniejsze niż trafne spostrzeganie przedmiotów.
Psychologowie znaleźli podstawy do tego, aby sądzić, że
jednym z powodów tych trudności poznawczych jest podpo
rządkowanie psychiki poznającego jego własnym urazom, oba
wom, pragnieniom. Tworzą one przesłonę, przez którą patrząc,
spostrzegamy nie tyle właściwości innego człowieka, ile w nim
nasze własne właściwości. Wygląda to tak, jakbyśmy rzutowali
na ekran jego psychiki obraz tego, co jest w nas, i to nie tego,
co w nas najlepsze. Oznacza to, że mówiąc o kimś, mówimy
zbyt dużo o sobie. Nazywa się to projekcją. Ludzie skąpi do
patrują się u innych skąpstwa, nieżyczliwi — wrogości, a szal
bierze — nieuczciwości. Politycy skłonni do afer — doszu
kują się ich wszędzie, a jak to pół żartem zauważył Stanisław
Jerzy Lec, ludzie z kompleksami seksualnymi skłonni są wi
dzieć pornografię nawet w atlasie zoologicznym.
Gdy problem poznamy bliżej, przekonamy się, że człowiek,
u którego dokonuje się projekcja na innych jego własnych
21
cech lub problemów, nie dostrzega ich u siebie. Powstaje
w ten sposób podwójna mistyfikacja. Fałszuje on nie tylko
obraz innej osoby, przypisując jej swoje cechy, ale i obraz
własny, nie dostrzegając tych cech u siebie. Jest tak dlatego,
ponieważ istotnym powodem projekcji jest to, iż rzutująca oso
ba nie akceptuje swoich wad lub problemów. W dostrzeżeniu
ich przeszkadza jej lek przed rzeczowym spojrzeniem w siebie.
1.3.3. Wypieranie niechcianego
Istnieje wrodzony mechanizm psychologiczny, który powoduje,
że nie akceptowane przez nas właściwości psychiczne, w tym
i własne pragnienia, są wypierane z obszaru świadomości. Dla
tego nie wiemy, że je mamy. Tkwią one jednak w podświado
mości i wpływają na nasze oceny i decyzje. Ujawniają się nie
raz w snach. Czasem popełniamy „omyłki nieprzypadkowe",
zapominamy nieprzyjemne wydarzenia lub zmieniamy ich ślad
pamięciowy. Wspomniana wyżej projekcja jest właśnie wyni
kiem wypierania. Wypieranie i projekcja powodują, że na
wet jeśli ćwiczyliśmy umiejętność poznawania ludzi, to brak
zgody na samego siebie niweczy jej skuteczność.
Są oczywiście ludzie bardzo „psychologicznie mądrzy".
W toku badań, jakie prowadziłem, starając się zrozumieć wa
runki psychologiczne sukcesów osób pracujących na stanowi
skach kierowniczych
5
, zauważyłem, że wyróżniały się one traf
nością w ocenie ludzi i tym samym w doborze ich na posz
czególne stanowiska zawodowe. Wiedzieli, kogo wyrzucić za
drzwi, a z kim rozmawiać, komu zaufać, a kogo kontrolować,
kto jest w stanie wykonać dane zadanie, a kto się do tego nie
nadaje. To właśnie było jednym z powodów ich sukcesów.
Dokładne badania psychologiczne wykazały ponadto, że są to
ludzie o trafnym i tolerancyjnym wglądzie w siebie. Znają
5
W Zakładzie Psychologii Osobowości IFiS P A N w Poznaniu.
22
swoje wady, ale się ich nie boją ani nie lekceważą. Starają
się je usunąć lub po prostu godzą się z nimi i rzeczowo biorą
pod uwagę. Powoduje to zaufanie do siebie, dzięki czemu
mają dystans psychiczny wobec siebie
6
, który pozwala im
traktować się racjonalnie, bez zakłócającej nakładki emo
cjonalnej. W wyniku tego są również racjonalni wobec in
nych ludzi i oceniają ich trafnie.
Jest to zgodne z poglądem Abrahama Masłowa, twórcy psy
chologii humanistycznej. Zauważył on, że tzw. samoaktualizerzy
— ludzie, którzy realizują swoje potencjały — trafniej spostrze
gają świat i są bardziej realistyczni i twórczy. Akceptują swój
wygląd, swoją psychikę i swoje zadania życiowe. Są też zdrowsi
psychicznie, a więc i nie zajmują się sobą bardziej niż to jest
konieczne. Trudności życiowe traktują rzeczowo, jako wyzwa
nia. Mogą więc koncentrować się na tym, co ważne, co ma
istotne znaczenie dla świata i dla nich jako jego uczestników.
Z tego wynika, że aby móc trafnie rozpoznawać innych
ludzi, musimy mieć szanse trafnego rozpoznawania siebie,
a to, co nam to trafne poznawanie zapewnia, jest też wa
runkiem naszej własnej realizacji życia. Są tu potrzebne te
6
Szerzej uzasadniłem ten swoisty paradoks w książce Człowiek intencjo
nalny ( 1 9 9 3 , 2 0 0 0 ) . Człowiek, aby mógł być naprawdę upodmiotowiony, musi
„uprzedmiotowić" w sobie lo wszystko, co da się ująć przedmiotowo. Własną
pamięć można przecież potraktować tak jak pamięć komputera, swoje lęki tak
jak czyjeś lęki. Mogę wówczas mówić z pełnym uzasadnieniem: „to są moje
lęki", ,ja mam taką pamięć", gdyż wiem, że nie są one mną, a tylko „moje"
i dlatego mogę mieć do nich dystans. Mając wobec nich dystans, mogę je
kontrolować, a nie tylko odczuwać i tym samym być przez nie kontrolowanym.
Zdania: „boję się" i ,jest we mnie łęk" oznaczają całkiem różne psycholo
gicznie sytuacje. Podobnie możemy „uprzedmiotawiać" swoje myślenie, swoje
cierpienia, radość i ból. W wyniku tej, wydawałoby się mało istotnej, operacji
semantycznej — uprzedmiotawiając kolejno wszystko to, co jest mną kon
kretnie — dochodzimy w końcu do sedna siebie, do takiego stanu, ja", którego
uprzedmiotowić już się nie da. Tak wyodrębnia się Ja intencjonalne, warunek
psychicznej wolności jednostki ludzkiej. Sprawę tą poruszę szerzej w rozdzia
le 12.
23
same sprawności, które zapewniają dysponowanie swobodną
przestrzenią psychiczną, odróżnianie istotnych problemów, nie-
rozmienianie swojego życia na drobne i realizowanie go przez
siebie, a nie tylko bycie realizowanym przez okoliczności. Cho
ciażby dlatego warto poznawać samego siebie.
Badania wykazały, że na przykład przewidywanie, iż żyjący
w niewłaściwych warunkach społecznych nastolatek stanie się
przestępcą, jest najbardziej pewne wówczas, gdy stwierdzimy,
że jest on niezdolny do takiego wglądu w samego siebie, z któ
rego wynika autonomiczne i trafne samookreślenie (Rogers,
Kell, McNeil, 1948). To właśnie sprawia, że młody człowiek
musi ulegać wpływom otoczenia. Nie mając dystansu wobec
siebie, identyfikuje się z każdym, kto go w danej chwili po
ciągnie. Jest skazany na reagowanie na świat zewnętrzny, po
nieważ nie ma czego przeciwstawić mu od siebie. Przeciwsta
wić się konkretnym wzorcom mógłby tylko wówczas, gdyby
miał koncepcję siebie. Nie mając odrębnej koncepcji siebie,
musi pozwolić na to, aby wpływał na niego „świat". Nie mając
dystansu wobec swojego środowiska społecznego, staje się jego
częścią
7
. Wówczas możemy dokładnie przewidywać, że „złe"
środowisko uczyni go „złym". Nieustanny spór o to, co kształ
tuje postępowanie człowieka, jest więc bez sensu. Czy środo
wisko, czy też on sam zadecyduje o swoim postępowaniu,
zależy od autonomii jego wewnętrznego świata.
Wybitna specjalistka z zakresu leczenia alkoholizmu, Ewa
Woydyłło, podsumowała doświadczenia wskazujące, jakie
czynniki niweczą wyniki terapii, powodując powrót do picia.
Wymienia aż kilkanaście „pięt achillesowych" alkoholika i koń
czy swój wywód stwierdzeniem, że ograniczenie celu leczenia
do niepicia lub uczestniczenia w spotkaniach Anonimowych
Alkoholików prędzej czy później kończy się powrotem do pi
cia. „Niepicie jest warunkiem zewnętrznym wyzdrowienia z al-
7
Na temat stawania się częścią czegoś obszerniej będzie w rozdziale 10.6,
dotyczącym psychologicznych warunków przeżycia na syberyjskiej zsyfec.
24
koholizmu, natomiast t r w a ł o ś ć a b s t y n e n c j i z a l e ż y
o d p o z n a n i a s i e b i e i głębokiej przemiany wewnętrznej
polegającej na nabyciu umiejętności radzenia sobie w trudnych
sytuacjach, nauczeniu się pozytywnego stosunku do świata i na
twórczym rozwoju osobowości" (Woydyłło, 1991, s. 42, podkr.
K.O.).
1.3.4. „Koło fortuny"
Przedstawione wyżej rozumowanie jest skomplikowane. Przy
znam się jednak, że gdyby ktoś uparty dopytywał się o to, czy
nie ma jakichś prostych dróg trafnego rozpoznawania samego
siebie, bez tej całej złożonej otoczki teoretycznej, odpowiem
uczciwie, że jest tych metod mnóstwo. Dziesiątki ogłoszeń
w dziesiątkach czasopism obiecują nieomal cuda. Leży przede
mną gazeta, w której ogłasza się szalbierz, obiecując 9 7 % szan
sy na wyleczenie z alkoholizmu w ciągu J e d n e g o spotkania".
Spytajcie, co powie na to wspomniana wyżej Ewa Woydyłło
(Woydyłło, 1999). Ale i uczciwi opracowali wiele interesują
cych i trafnych technik diagnozy psychologicznej. Mają one
tylko jedną wadę: wyniki ich niewiele znaczą same w sobie.
Zdobyta za ich pomocą wiedza pozwala na rozpoznanie tylko
kilku liter w „kole fortuny"
8
, zabawie, w której każdy z nas
uczestniczy. Nie znając języka, nazw lub treści przysłów, jakie
mamy odgadnąć, niewiele z niej skorzystamy.
Oto przykład: odczytajmy zdanie reprezentowane przez tych
kilka liter poniżej; stanowi ono zalecenie szczególnie znaczące
w naszej kulturze.
P n a g
i„b
s
Bardzo popularna podczas pisania tej wersji książki gra telewizyjna —
uczestnicy na podstawie kilku liter powinni odgadnąć treść hasia.
25
Pełny napis tej treści był umieszczony nad wejściem do
starożytnej uczelni. Łatwo zauważyć, że temu, kto już uprzed
nio nie znał tego zdania lub nic nie wie o tym, czego ono
dotyczy, powyższy zestaw liter nie przyda się na nic. Wypisane
wyżej litery mają sens tylko dla osoby, która dysponuje wiedzą
o starożytnej Grecji, o jej filozofii i o tym, dlaczego zalecenie
„Poznaj samego siebie" wykuto właśnie nad wejściem do przy
bytku tworzenia i nabywania wiedzy o świecie.
Podobnie stwierdzenie, w wyniku zastosowania którejś te
chniki badania osobowości, że jestem „introwertykiem" albo
mam „wysoką reaktywność" lub wykazuję wysoki wskaźnik
„neurotyczności" — nie przyda się w istocie na nic, gdy nie
znamy tego, co te słowa opisują, co z ich sensu wynika, a więc
nie wiemy nic o psychologii osobowości. Jest to ten jej dział,
który zawiera, między innymi, wiedzę o tym, czego ludzie po
trzebują i co czynią, aby te swoje potrzeby realizować. Dopiero
na tle tej wiedzy możemy starać się zrozumieć dążenia jednost
ki. Zrozumiemy, dlaczego introwertyk będzie inaczej oceniał
warunki zaspokajania potrzeby sensu życia niż ekstrawertyk,
a jednostka neurotyczna będzie miała trudności z wyważonym
zachowaniem się w sytuacji trudnej.
R O Z D Z I A Ł 2
Dążenia i motywy
2.1. PYTANIE O CZYNNOŚCI
Tym rozdziałem rozpoczynamy zapoznawanie się z ważnym
fragmentem wiedzy z psychologii osobowości. Przyjmijmy na
początek, że opis dążeń jakiejkolwiek osoby obejmuje trzy róż
ne „tematy". Pierwszy dotyczy tego „ktosia", który dąży do
czegoś, drugi — to sposób, w jaki dąży, a trzeci — to cel
tego dążenia.
Zwracam uwagę na to właśnie, gdyż nie zajmuję się tutaj ani
działaniem, ani czynnościami, które są konkretnymi formami
zachowania. Poprzez analizę czynności możemy na przykład
badać strukturę działań, za pomocą których przybijamy gwóźdź.
Natomiast w wypadku analizy dążeń wbijanie gwoździa może
nas interesować najwyżej wówczas, gdyby ten nasz „ktoś" po
stanowił liczbą wbitych gwoździ wpisać się do księgi Guinessa
lub wbijał je w pupę laleczki oznaczającej wroga, któremu na
skutek tej magii zrobiłby się w tym miejscu czyrak. Interesuje
nas PO CO?, CZEMU TO?, a nie (lub mało) JAK?
Bohater jednej z powieści Saint-Exupery'ego, pilot samolotu
pocztowego, rozbił się wśród niedostępnych skał Andów, ma
połamane nogi i żadnej szansy na ratunek. Postanawia nie cze
kać na śmierć i pełznie z niebywałym samozaparciem w dół
lodowca, pokonując słabość i ból. Dla psychologa osobowości
istotną sprawą jest wyjaśnienie jego dążenia, a więc decyzji
dokonania tego czynu i wytrwałości w jego długotrwałej i krwa-
27
wej realizacji. W trakcie wielu dni czołgania się w dół lodowca
było przecież zwątpienie, były ból i słabość. COŚ jednak oka
zało się od nich silniejsze. Co? Aby to zrozumieć, pytamy naj
pierw o motyw naszego bohatera, o to, czym konkretnie kie
rował się, podejmując prawie beznadziejną udrękę. Następnie,
aby jego motyw zinterpretować, potrzebna jest nam bardziej
ogólna wiedza o tym człowieku, o jego stosunku do życia, sile
woli, a także o tym, jaki sens osobisty ma dla niego utrzymanie
się przy życiu. Być może nie zależało mu wiele na życiu i dla
tego tak łatwo podejmował ryzyko, jakim były loty pocztowe
nad szczytami Andów w czasach, gdy samoloty były bardzo
zawodne i nie było szansy na pomoc. Może żyje, aby wygry
wać, a zagrożenia, jakie napotyka, traktuje jako wyzwania na
dające jego życiu sens? Dlaczego właśnie motyw samozaparcia
stał się podstawą jego decyzji? Przecież mógł nie zdecydować
się na nic lub zdecydować się na śmierć czy na czekanie, licząc
na to, że stanie się coś. Cóż z tego, że we wszystkich trzech
przypadkach wynik byłby podobny. Wielu ludzi wybiera bier
ność, mimo iż wiedzą, że nie da ona pożądanego skutku. Może
nasz bohater po prostu panicznie bał się pozostania na tych
obmarzniętych skałach? Może kogoś kochał i w imię tej miłości
gotowy był na każde cierpienie? Aby to poznać, powinniśmy
wiedzieć, dlaczego w ogóle ludzie podejmują takie, a nie inne
działania, co leży u podstaw ich dążeń.
Polski psycholog Józef Pieter jeszcze w latach trzydziestych
napisał, że ludzie w toku całej swojej historii gotowi byli
poświęcić życie dla chleba, wolności, miłości i wiary. Inaczej
mówiąc, najważniejsze dla ludzi zawsze było: utrzymanie się
przy życiu, niezależność, więź uczuciowa oraz pewność, że jest
to coś, co ma wartość nadrzędną.
Którą z tych potrzeb realizował ów pilot? Może wszystkie
równocześnie? Był głodny, nie chciał być zależny od swojej
słabości, kogoś kochał, w coś wierzył, a może jego podstawową
wartością było niepoddawanie się nigdy? Może miał jakiś inny
powód?
28
2.2. R Ó Ż N O R O D N O Ś Ć PRZYCZYN POSTĘPOWANIA
Kto chce zrozumieć człowieka (w tym i siebie), zaczyna więc
od poszukiwania przyczyn jego postępowania. Najczęściej przy
czyna ta wydaje się oczywista.
B. wychodzi z sali podczas nudnego odczytu. Sadzimy więc, że by!
znudzony.
C. źle wyraża się o człowieku, który mu nic oddał pieniędzy. Uwa
żamy, że to diatego jest na niego zły.
D. z kolei zabiega o to, aby go chwalono. Tu już powód nie jest
oczywisty.
Mniej wymagający psycholog mógłby w tym ostatnim wy
padku posłużyć się najbardziej popularną techniką wyjaśniania
polegającą na powtórzeniu opisu innymi słowami. Stwierdzi
więc, że D. „bardzo zależy na pochwałach". Sam D. jednak
twierdzi, iż to nieprawda, na pochwałach mu nie zależy i za
pewnia nas, że tak nam się tylko wydawało. On po prostu lubi
porządną robotę. Sprawa więc nadal pozostaje niejasna. Zresztą
i pozostałe dwa „oczywiste" wyjaśnienia postępowania B. i C.
też można podważyć. W rzeczywistości B. opuścił odczyt, mi
mo że bardzo interesował się jego treścią. Musiał wyjść, gdyż
był umówiony na spotkanie. To my, sami znudzeni, przypisa
liśmy mu własny, nie zrealizowany motyw. C. był tego dnia
w złym humorze, gdyż otrzymał naganę od szefa i grozi mu
utrata pracy. Długiem natomiast nie przejmował się, ponieważ
była to suma niewielka i wie, że kiedyś zostanie zwrócona.
Zwróćmy uwagę na to, że te trzy sprawy są w istocie mało
ważne. Zajmując się nimi, po prostu zapełniamy jakąś pustkę
problemową lub też staramy się odsunąć od siebie to, co na
prawdę ważne. Możemy się przecież zgodzić i na tę, i na inną
interpretację błahego problemu, ale w istocie nie ma to dużego
znaczenia dla niczego. Dlatego w życiu codziennym tak łatwo
poprzestać na byle jakim wytłumaczeniu. Byle jakieś było. Na
29
ogół ludziom to wystarcza. Z takich banalnych zdarzeń i byle
jakich „wyjaśnień" składa się tkanka bytu codziennego ludzi,
którzy już poddali się wymaganiom życia lub też nigdy nie
traktowali siebie serio.
Są jednak WYDARZENIA WAŻNE, gdyż coś z nich wyni
ka, gdyż musimy podjąć nietypową decyzję, dokonać przemy
ślanej oceny, znaleźć sposób działania. Wyjaśnienie ważnych,
a niezrozumiałych zdarzeń staje się nieraz intelektualnym wy
zwaniem.
Oto przykłady:
Dobry i ceniony uczeń E. narkotyzuje się.
Inwalida F. odmawia posługiwania się protezą.
Kochany mąż G. wychodzi z domu na zawsze.
Oskarżony H. odmawia zeznań na swoją korzyść.
Każda z tych osób uczyniła coś nieoczekiwanego i ważnego
dla ich życia, a nieraz i dla życia innych ludzi. Zakładamy na
wstępie, że zrobiła to świadomie, że ma motyw swojego po
stępowania, tyle, że my go nie rozumiemy. Staramy się ten mo
tyw poznać, gdyż chcemy tę osobę „zrozumieć" lub też zmienić
czy ocenić jej postępowanie.
Inaczej ocenimy owego ucznia, gdy wiemy, że chciał w ten
sposób ukarać swoich rodziców, a inaczej, kiedy dowiemy się,
że zakochał się w narkomance. Inaczej ocenimy irracjonalny
opór inwalidy, gdy dowiemy się, że nie wierzy w sens posłu
giwania się protezą, inaczej, gdy powie nam, że obawia się, iż
ludzie mogliby pomyśleć: udaje, że nie jest inwalidą. Zbiegły
mąż wyjaśni nam, że musiał „z tym wszystkim raz nareszcie
skończyć". Oskarżony powie, że odmawia zeznań, gdyż jest
mu „wszystko jedno".
Każda z tych osób podała nam MOTYW swojego postępo
wania. Termin ten, pochodzący od łacińskiego słowa movere
— poruszać, popychać — stosujemy do określenia tych wszyst
kich czynników, które spowodowały czyjeś działanie. Wszedł
on do języka codziennego i — co jest ważne — mimo bardzo
30
szerokiego zakresu jego znaczenia, posługiwanie się nim w ży
ciu potocznym nie powoduje zasadniczych nieporozumień. Każ
dy, kto zna język polski, zrozumie, o co chodzi, gdy powiem
„Jan miał dobre motywy" czy „Piotrowi zabrakło dostatecznego
motywu do tego, aby to uczynić". Natomiast gdy przystąpimy
do szczegółowej analizy czyjegoś postępowania, tak jak to czyni
zawodowy psycholog, bez trudu stwierdzimy, że jest to termin
wieloznaczny.
Może się okazać, że ów uczeń był tylko ciekawy tego, jak
to jest po zażyciu narkotyku, później nie umiał odmówić swoim
nowym, namolnym „przyjaciołom", a potem już nie potrafił
odmówić swoim pragnieniom. Jest też prawdą, że czuł się sa
motny, nie doceniony, nie bardzo wiedział, czego chce, i spra
wiało mu satysfakcję uczestniczenie w grupie takich, którzy —
jak mu się wydawało — wiedzą, czego chcą, są inni, a więc
być może i lepsi. Uczeń ten jednak nie kłamał, podając swój
motyw. Powodem jego narkomanii był również żal do rodzi
ców. Wspomniany inwalida być może boi się, że po opanowa
niu protezy będzie musiał podjąć samodzielne życie, a obecna
zależność i pozostawanie pod opieką odpowiada jego charakte
rowi. Nie potrafi jednak zaakceptować tego rodzaju motywu
i oburzy się, gdy mu o nim powiemy. Mąż-uciekinier nie po
trafił spełnić oczekiwań swojej rodziny, a zabójca po prostu
boi się, że nieumyślnie obciąży siebie lub że nikt mu nie uwie
rzy w to, iż nie wie, dlaczego zabił.
2.3. ZA D U Ż O TYCH M O T Y W Ó W
Gdzie jest prawda? Może wszystkie te motywy są prawdziwe,
tyle że każdy z nich jest prawdziwy inaczej. Może więc postę
powanie tych ludzi było polimotywacyjne, co oznacza, że po
wodowały nimi liczne motywy. Jedne pojawiły się w fazie
31
wstępnej działania, inne towarzyszyły działaniu i wzmacniały
je. Jedne były w pełni uświadomione, a inne nie uświadomione
częściowo łub całkowicie.
Dociekając tego, co było motywem jakiejś osoby, uzysku
jemy mapę przeróżnych jej motywów. Im bardziej zagłębiamy
się w nią, tym znajdujemy ich więcej, co nie ułatwia zadania,
gdy mamy jednoznacznie ocenić czyjeś postępowanie lub ko
muś pomóc. Przyjmując, że wszystkie te motywy są prawdziwe,
spróbujmy je jakoś poszeregować i ustalić, które z nich są
szczególnie ważne. Jednak, na poznanie dążenia, tego wspól
nego mianownika działań spełniających potrzebę, jest za wcześ
nie. Jeszcze przecież nie wyjaśniamy postępowania, wciąż je
steśmy na poziomie opisu, wiedzy powierzchownej.
Wyżej wspomniałem, że jedne motywy były w pełni uświa
domione, inne częściowo, a jeszcze inne znajdowały się całkiem
poza obszarem świadomości. Może dokonując kwalifikacji mo
tywów, posłużymy się kryterium stopnia ich uświadomienia
umożliwiającego samokontrolę?
2.4. AFEKT I S A M O K O N T R O L A
Tu kilka uwag dotyczących świadomości i kontroli własnego
postępowania. Można przyjąć, że najbardziej prymitywną posta
cią ludzkiego zachowania jest zachowanie impulsywne, niein-
tencjonalne, pozbawione jakiegokolwiek motywu. Oznacza ono,
że jednostka ludzka nie kontroluje tego, co czyni. Zachowanie
takie wprawdzie wyraża człowieka, zwłaszcza jego uczuciowe
nastawienia, ale on sam właściwie nie odpowiada za nie. Dlatego
nasze prawodawstwo znacznie obniża karę za działanie „w stanie
silnego wzruszenia". Gdy zostanie wykazane, że oskarżony był
w stanie „afektu patologicznego", zwalnia go to całkowicie od
winy, ponieważ zachowanie w stanie afektu charakteryzuje brak
32
intencji. Dowodem tego jest brak przygotowania czynu, swego
rodzaju „bezmyślność", a nieraz i brak, po dokonaniu go, jakiej
kolwiek pamięci czynu — tak jakby dokonał go ktoś inny, ktoś,
z kim oskarżony nic poza ciałem nie ma wspólnego, gdyż był
on tylko przedmiotem swojego zachowania się. Oznacza to, że
świadomość łączy się ze zdolnością do kontroli siebie.
Należy zwrócić uwagę na fakt, że w społecznościach, które
już doceniły podmiotowość jednostki, a jeszcze nie przemy
ślały konsekwencji wolności psychicznej, dochodzi w ostat
nich latach do bardzo daleko posuniętego usprawiedliwiania
działań ludzi na podstawie założenia, że świadomość i kontrola
ich czynów była ograniczona wskutek zniewolenia przez jakiś
pogląd lub obronę przed niekorzystną sytuacją. Alan M. Der-
showitz w głośnej w USA książce o unikaniu odpowiedzialno
ści (Dershowitz, 1994) przytacza jako przykład usprawiedliwia
nie Erika i Lyle Menandezów, którzy zastrzelili swoich rodzi
ców podczas oglądania telewizji, uzasadniając to obroną własną
— ojciec popełniać miał wobec nich seksualne i emocjonalne
nadużycia. Powodować to miało podobny stan okresowej nie
poczytalności jak u Colina Fergusona, który zabił sześciu ludzi
i okaleczył dziewiętnastu, a który zdaniem adwokatów uległ
przesądom rasowym, co wywołało u niego „czarną wściekłość".
Powstało wiele innych pojęć, które stosuje się do usprawiedli
wienia zbrodni i sadyzmu, jak na przykład „zespół obsesyjny
fanów" (fan-obsession syndrome) lub „zespół przeżycia w mie
ście" {urban survival syndrome).
Tu tylko sygnalizuję problem, który dopiero formuje się, ale
wobec którego już stają się bezradne ławy przysięgłych w USA.
Proces Menandezów trwał sześć miesięcy i zakończył się bra
kiem decyzji o winie. Podobnie jest z oceną odpowiedzialności
fanatyków religijnych, którzy w Egipcie i w Algierii zabijają
innowierców lub w USA mordują personel klinik dokonujących
aborcji. Sprawy te nie są tematem tej książki, jest nim wolność
psychiczna człowieka, stopień jego intencjonalności, to, na ile
jego właściwości psychiczne, jego poglądy, pragnienia kontro-
33
Iują go, a na ile on sam jest zdolny je kontrolować. Wydaje
się, że owo swoiste „kto — kogo", dokonujące się wewnątrz
jednostki ludzkiej, staje się jednym z podstawowych proble
mów człowieka. Określano go dawniej nazwą „wolna wola".
Ustosunkowanie się do niego wymaga przemyślenia wielu usta
lonych już poglądów od nowa. W każdym razie konsekwent
ne stosowanie psychologicznego kryterium odpowiedzialności
jednostki prowadzić musi do pułapki relatywizmu etycznego,
jakim jest usprawiedliwianie każdego postępowania, gdyż każ
dy może mieć swój osobisty powód do zabijania, maltretowania
i wymuszania.
Zanim dotrzemy do rozdziałów, których treścią są najbar
dziej ludzkie potrzeby — potrzeba sensu życia i potrzeba dys
tansu psychicznego — i zajmiemy się bliżej problemem inten-
cjonalności, proponuję przyjąć prowizorycznie, że najwyższą
formą ludzkiego zachowania jest postępowanie świadome, ta
kie, którego rzeczywisty motyw — a więc i program, i cel —
jednostka potrafi sformułować. Formuła motywu powinna mieć
taką postać, aby mogła być poddana przez osobę własnej kon
troli, weryfikowana, modyfikowana, a i samo postępowanie
mogło podlegać intencjonalnej kontroli na każdym etapie jego
spełniania. Dlatego osoba, która wie świadomie, czego chce
i po co chce, jest w stanie kierować swoim postępowaniem,
dostosowywać je do sytuacji, a nawet rezygnować z niego na
rzecz działania innego, bardziej odpowiedniego. Jest ona pod
miotem swojego postępowania. Jako ten podmiot jest ona sama
przed sobą odpowiedzialna za czyny, w wyniku których zostaje
naruszony porządek świata, w którym dokonuje się jej życie.
Tyle mogę stwierdzić jako psycholog, który zawodowo zajmuje
się pomaganiem jednostce ludzkiej w zrozumieniu siebie. Re
sztę pozostawiam etykom i prawnikom.
34
2.5. DEFINICJA M O T Y W U
Ustaliliśmy, że motywy właściwe danej osoby to pełne, świa
domie formułowane racje postępowania, w których jest jas
no określony jego cel oraz program, który ma do tego celu
doprowadzić.
Możemy z taką osobą dyskutować nad tym, czy ten cel był
właściwy, czy program był adekwatny do celu. Nie ulega jed
nak wątpliwości, że to był JEJ motyw, i dlatego sądzimy, iż
może ona za jego realizację w pełni odpowiadać. Wiedza o mo
tywie pozwala nam ponadto na przewidywanie decyzji osoby
i kierunku jej postępowania. Samo istnienie motywu wskazuje
na to, że będzie ono uporządkowane.
Mimo tych zalet pojęcia motywu, podane wcześniej przykła
dy wskazują na to, że nawet jasno sformułowany, pełny motyw
może być tylko punktem wyjścia do analizy przyczyn postępo
wania. Nie jest jego jedynym powodem. Powstaje pytanie, czy
można odróżnić jakoś taki motyw, który jest rzeczywiście przy
czyną postępowania, od motywu, za którym skrywają się jeszcze
inne powody, może nie znane samej osobie?
2.6. RACJONALIZACJA
Wielu ludzi nie wie dokładnie, czego chce, a ich motywy są
niestabilne, mało precyzyjne i łatwo ulegają zmianom. W kul
turze, która właśnie mija, było to powodem wstydu. Piszę o tej
kulturze, że mija, gdyż teraz ludzie coraz łatwiej otwarcie przy
znają, że działają, nie bardzo wiedząc dlaczego. Jednakże i oni,
gdy powstaje konieczność wyjaśnienia swojego postępowania,
starają się podać taki motyw, który ich zdaniem byłby najbar
dziej właściwy. Z góry jednak mają co do niego wątpliwości
35
i dlatego nieraz zwracają się do psychologa, aby pomógł im
zrozumieć ich postępowanie.
Bywa jednak i tak, że ludzie wierzą w swój motyw nawet
wówczas, gdy jest on mało prawdopodobny i zbyt wygodny.
W psychologii nazywa się to „racjonalizacją", przypisywaniem
swojemu postępowaniu sensownych i „słusznych" motywów,
gdy naprawdę ma ono całkiem inny cel wypierany ze świado
mości. Wiele bajek z morałem zawiera właśnie takie racjonali
zowane motywy. Głodny wilk zarzuca jagnięciu, że musi je
ukarać za to, iż w ubiegłym roku poszczuło go psami, a lis
rezygnuje ze zbyt wysoko rosnących winogron, gdyż „są zbyt
kwaśne". Podejrzewam, że i ów praworządny wilk, i lis o de
likatnym podniebieniu, gdzieś tam, w zakątku swojej duszy,
wiedzieli o tym, że ich motywy są tylko fasadą dla innych
i odrobinkę dla nich samych. Wilk był bardzo głodny, a lis ma
za krótkie łapy. Może nawet tylko oszukiwali, podając „czystsze"
moralnie motywy? Nie wiemy tego. Znam jednak wiele przy
padków, w których „fałszywy" motyw jest szczery, jednostka
wierzy sama sobie, że nie chodzi jej o nic innego niż o to, co
zostało nazwane w jej motywie. Jeżeli tak jest, oznacza to, iż
jednostka nie zawsze wie, dlaczego czyni to, co czyni, nawet
mając motyw swojego postępowania.
Zwracam uwagę na to, że nie jest to w pełni brak wiedzy
o motywach własnego postępowania. Jest to nie tyle brak wie
dzy, ile — dokładniej rzecz ujmując —• wypieranie ze swo
jej świadomości do podświadomości wiedzy o celu swojego
postępowania. Wyparta wiedza nie znika i pozostając gdzieś
w psychice, ma wpływ na nasze postępowanie.
R O Z D Z I A Ł 3
Motywy ochronne
3.1. R O L A M O T Y W U O C H R O N N E G O
W wielu przypadkach sytuacja nie jest równie jasna jak w po
wyższych bajkach.
Oto przykład:
Do psychologa zgłasza sic 1., inżynier, który zauważy! u siebie objawy
wyczerpania nerwowego. Jest ono, jego zdaniem, spowodowane „prześla
dowaniem" w zakładzie pracy. Tłumaczy, że prześladowanie to jest wy
nikiem jego uczciwości i poważnego traktowania obowiązków zawodo
wych oraz dbania o dobro instytucji. Uważa, że jest bardzo aktywnym
pracownikiem. Występuje z krytyką na zebraniach, składa pisma z licz
nymi propozycjami zmian, podaje do prasy uwagi o niewłaściwej pracy
swoich zwierzchników i o ich niekompetencji, ale zamiast nagrody spo
tyka się nieustannie właśnie z prześladowaniem. Został zdegradowany.
Nowi kierownicy odsunęli go od jakiegokolwiek udziału w decyzjach
i niedwuznacznie dali do zrozumienia, że poparliby jego wniosek o zwol
nienie. I. jednak pozostał i pozornie pogodził się ze swoją nową pozycją,
uważając siebie za ofiarę wierności ideom dobrej roboty. Nieustannie do
chodzi jednak do scysji.
Należy wyjaśnić, że działo się to kilkadziesiąt lat temu, gdy
„krytyka społeczna" była zjawiskiem popularnym, ponieważ
dokonały się przemiany polityczne, w wyniku których wielu
ludzi dostało stanowiska w ramach tzw. awansu społecznego.
Otwierał on przed nimi szanse kariery, o jakiej uprzednio nie
mogli nawet marzyć. Byli wśród nich zarówno ludzie zdolni,
37
jak i całkowicie nieudolni. Zdolni czuli się odpowiedzialni za
swoje miejsca pracy i zwalczali nieudolność. Natomiast nie
kompetentnym, podobnie jak obecnie, pozostawała tylko kryty
ka i niszczenie tych, którzy stoją im na drodze, lub tych, którzy
mogą zdemaskować ich brak kwalifikacji. Bardzo trudno było
odróżnić „naprawiaczy" uczciwych od nieuczciwych. I jedni,
i drudzy byli popierani przez władze polityczne, gdyż krytyka
oddolna pomagała w nasilaniu kontroli administracji, ułatwiając
władzom partyjnym zajmowanie stanowiska arbitra. Zrozumia
łe, że owi „krytycy" byli zwalczani przez tych, których krytyka
dotyczyła.
W wyniku badań psychologicznych można było stwierdzić,
że pacjent I., dobry specjalista, został awansowany na wyższe
stanowisko w wyniku pozytywnych ocen, ale nie potrafił sobie
na nim poradzić. Przesunięto go więc „niżej" i wówczas dopiero
pojawiło się to jego „zaangażowanie". Jego działalność rzeczy
wiście dezorganizowała pracę zakładu. Wiedział o tym, ale dez
organizację zakładu uważał za konieczny koszt „prawdy".
Dodam tu nawiasem, że taka łatwa zgoda na negatywne
konsekwencje majstrowania przy naprawianiu świata spotykana
jest u ludzi działających zastępczo zarówno w małej, jak i w du
żej skali. To ostatnie dotyczy rewolucjonistów, którzy gotowi
są zagłodzić na śmierć tych, dla których dobrobytu walczą,
fanatyków religijnych gotowych niszczyć ludzi w imię miło
sierdzia dla nich lub wychowawców łamiących wolę dziecka,
które, jak sądzą, mają przygotować do samodzielnego życia.
Analiza psychologiczna nasunęła hipotezę, że inżynier I.
przekroczył na uprzednim stanowisku próg swoich kompeten
cji. Sprawny, dobrze wykształcony dawał sobie znakomicie ra
dę, gdy stawały przed nim problemy wymagające zastosowania
tylko wiedzy technicznej. Natomiast po awansie musiał umieć
rozwiązywać problemy personalne, organizacyjne, z którymi
sobie w ogóle nie radził. Od początku dopatrywał się przyczyn
swoich trudności w działaniach przeciwko niemu. Nasuwa to
podejrzenie, że już uprzednio spostrzegał świat w kategoriach
38
„spiskowych". Konflikty narastały — I. nie tylko nie rozwią
zywał ich, ale tworzył nowe, atakując domniemanych wrogów.
Doszło do tego, że musiał zostać dyscyplinarnie przeniesiony
na inne, niższe stanowisko. Ambitny i oczekujący sukcesów
nie chciał pogodzić się z tym, że po prostu nie ma talentów
kierowniczych, a jego interpretacja problemów jest fałszywa.
Jak wielu ludzi, swoje niepowodzenie potraktował jako poni
żenie, jako wynik działania przeciwko niemu osobiście, a więc
i przeciwko jego zakładowi pracy. Po to więc, aby utrzymać
wysoką samoocenę, zajął się walką ze swoimi zwierzchnikami,
którym przypisał swoją niekompetencję. Mamy tu klarowne
przykłady racjonalizacji, wyparcia i projekcji.
Zwracam uwagę na to, że motyw spełnił tu nie tylko rolę
moralnego uzasadnienia. Bez niego w ogóle to postępowanie
byłoby niemożliwe. Jest tak dlatego, ponieważ człowiek w sto
sunku do siebie jest swego rodzaju biurokratą. Nie nadaje biegu
sprawie bez odpowiedniej podkładki urzędowej. „Podkładką"
umożliwiającą postępowanie jest w motywie sformułowanie ce
lu postępowania. Chroni ono w niektórych przypadkach takie
postępowanie, które nie mogłoby dojść do skutku, gdyby jed
nostka dopuściła do świadomości to, co naprawdę jest jej ce
lem. Dlatego motyw racjonalizacyjny nazwany tu zostanie mo
tywem ochronnym.
3.2. W A R U N K I POWSTANIA M O T Y W U
O C H R O N N E G O
Nieraz podstawy motywu ochronnego są bardziej skompliko
wane niż w opisanym wyżej przypadku.
Zamożna, samodzielna i urodziwa lekarka J. jest bardzo skąpa. Jej
problemem klinicznym, z powodu którego zwraca się o pomoc, jest na-
39
siiająca się awersja do wielu pokarmów, a ostatnio nawet do ludzi. Utrud
nia jej to stosunki społeczne i zawodowe. Przesiaduje sama w domu,
wychudła, coraz częściej myśli o śmierci. Skąpstwo jej wyraża się w tym,
że na przykład zapraszając znajomych, podaje na stół niezbyt dobre je
dzenie, a to lepsze chowa. Ofiarowane jej czekoladki leżą aż do spleśnie
nia. Nigdy nikomu nic nie pożycza, mimo że chętnie bierze. Nie zauważa
swojego skąpstwa oraz objawów chciwości i określa siebie jako gospo
darną i rozsądną. Aluzji przyjaciół i ich prześmiewek nie rozumie. Sto
pniowo wytworzyła się o niej opinia dziwaczki. Twierdzi, że w istocie
jest przychylna ludziom i stara się być im pomocna, ale coraz więcej osób
unika kontaktów z nią. Doszukuje się więc różnych powodów odrzucenia.
Sądzi na przykład, że łudzie zazdroszczą jej urody, co jest w wielu wy
padkach prawdą. U w a ż a też, że ludzie w jej środowisku są zbyt prymi
tywni, co też można potwierdzić.
Analiza psychologiczna nasuwa hipotezę, że u podstaw tej
rozbudowującej się nerwicy leży skąpstwo zaczynającej się sta
rzec osoby. Jest ono prawdopodobnie symbolicznym wyrazem
lęku przed starością, tym silniejszym, że dotyczy kobiety o du
żej urodzie.
Gdzie jest motyw ochronny? Zarzuty pacjentki wobec oto
czenia społecznego są przecież trafne. Problem kryje się w prze
konaniu, że jest ona gospodarna, rozsądna, nie uznaje marno
trawstwa i lubi ludzi. Gdyby zaakceptowała to, że jest skąpa
(każdy ma jakieś wady), i to, dlaczego jest taka skąpa, wówczas
mogłaby to swoje skąpstwo kontrolować, a nawet nabrać wobec
niego dystansu psychicznego i uczynić je przedmiotem własnych
kpin. Jej racjonalizacja uniemożliwia jej takie rozwiązanie. Spra
wy zaszły już za daleko i nie da się ich rozwiązać bez długo
trwałej psychoterapii.
Czy J. mogła sama dokonać krytycznej analizy treści swojego
motywu? Nerwica na tym właśnie polega, że jednostka chora
nie jest w stanie tego dokonać bez pomocy z zewnątrz, po pierw
sze, z powodu działania mechanizmów wypierania, o których
już była mowa. Po drugie, treści urazowe usytuowane w pod
świadomości są źródłem szczególnego rodzaju motywacji, którą
Zygmunt Freud nazywał „oporem podświadomego". W wyniku
40
tego oporu pacjent kieruje swoją uwagę na wiele różnych nie
istotnych spraw, a każda próba skupienia się na problemie istot
nym wywołuje niechęć do zajmowania się nim. Nieraz niechęć
ta jest nawet kierowana na psychologa, który usiłuje wyjaśnić
pacjentowi, co jest rzeczywistym i głównym problemem. Po
trzecie, pacjentka nie jest w stanie intelektualnie uchwycić istoty
swojego problemu, mimo że technicznie odpowiada to poziomo
wi jej możliwości. Nie może tego uczynić, gdyż jej sprawność
intelektualna jest tylko wówczas odpowiednio wysoka, gdy
przedmiotem jej rozważań nie jest obszar jej problemów nerwi
cowych. Każda myśl, skojarzenie, które dotyczą tych proble
mów, wywołują lęk, który sprowadza procesy poznawcze na
poziom konkretny. Na poziomie tym poznanie jest ograniczane
do konkretów, do doświadczenia, do czasu przeszłego. John Dol-
lard i Neal E. Miller w swojej książce o psychoterapii (1969)
nazwali to wybiórczym „ogłupieniem". Jak długo procesy po
znawcze pozostają na poziomie konkretnym, tak długo nie ma
szansy na wyjście poza własne doświadczenie i tym samym poza
obszar własnych urazów emocjonalnych. Dopiero osoba wolna
od kontrolującej ją przeszłości ma szansę na zwrócenie się ku
zdarzeniom, jakie mogą wystąpić w przyszłości.
Jeśli tak jest naprawdę, leczenie powinno polegać na stwo
rzeniu psychologicznych warunków do refleksji nad włas
nym problemem neurotycznym i dzięki tej refleksji uwol
nieniu się od przeszłości. Technicznie rzecz biorąc, chodzi
o stworzenie warunków do posługiwania się abstrakcją, za po
mocą której osoba może tworzyć nie istniejące dotychczas po
jęciowe modele świata
9
. Dzięki tym modelom osoba może wy
zwolić się od nacisków doświadczenia, dokonać jego autono
micznej oceny i zaprojektować własne zasady postępowania
z dystansu, a więc i bez lęku.
Zwracam uwagę na to, że stworzenie leczonej osobie wa
runków do aktywnego, abstrakcyjnego myślenia leży u pod-
9
Zjawisko to wyjaśnia teoria kod-emocje, por. Obuchowski, 1982, 1993.
41
staw wszystkich sensownych metod techniki psychoterapeu
tycznej. Do sprawy tej będę jeszcze wracał przy okazji innych
kazuistyk.
3.3. WEWNĘTRZNA SPRZECZNOŚĆ M O T Y W U
O C H R O N N E G O
Podam jeszcze kilka innych przykładów motywów ochronnych.
Samotna, energiczna maika K., bojąc się utraty dorastającego syna,
kontroluje go totalnie. Chce go kąpać, „aby byl dość czysty", czyta jego
korespondencję, „aby żadna go nie skrzywdziła", i usiłuje śledzić go po
wyjściu z domu, „aby nic wpadł w złe towarzystwo". W konsekwencji
dochodzi do burzliwych konfliktów i syn przedwcześnie opuszcza dom,
pozostawiając matkę samą.
Ambitna, wzorowa uczennica L. przekłada maturę na następny rok —
„nie jestem jeszcze należycie przygotowana".
Młody ojciec M., były „babciny synek", uskarża się na coraz liczniej
sze objawy chorobowe, zmuszając tym żonę do zajmowania się nim, a nie
tylko dzieckiem.
Wszystkie przykłady motywu ochronnego charakteryzuje
również to, że „ochronna" formuła celu zawartego w motywie
jest logicznie sprzeczna z programem działania. Logicznie
sprzeczna, ale nie oderwana od niego. Jest z nim zgodna na
tyle, że może być jego uzasadnieniem wówczas, gdy nie wni
kamy w istotę problemu, lecz ujmujemy go tylko formalnie,
na poziomie konkretnym:
— opieka nad synem jest przecież obowiązkiem matki;
— uczennica powinna dbać o odpowiedni poziom swojej
wiedzy;
— ojciec musi być w dobrej formie fizycznej, aby należycie
wywiązywać się ze swoich obowiązków względem dziecka;
— pracownik powinien dbać o dobro swojego zakładu pracy;
42
— samotna kobieta nie może pozwolić sobie na beztroskę
i rozrzutność.
Oto przypadek, w którym sprzeczność programu i celu jest
wyjątkowo oczywista:
N., czterdziestoośmioletni inżynier, ożenił się z kobietą młodszą o dwa
dzieścia lat. Nie godził się na dziecko, zmuszał żonę do pozostawania
w domu i całkowicie uzależniał ją od siebie. Tym, co spowodowało jego
zwrócenie się do psychologa, było narastanie groźnego dla małżeństwa
konfliktu. Jego bezpośrednią przyczyną jest to, że L. nie oddaje żonie
zarobionych pieniędzy. Wydziela jej małe sumy, które nie wystarczają
nawet najedzenie. Uzasadnia to tym, że żona jest niedojrzała społecznie,
niezaradna i tylko w ten sposób może nauczyć ją samodzielności i dzięki
temu zabezpieczyć na przyszłość. Sam stołuje się poza domem, w swojej
fabryce, a pieniądze wpłaca do PKO. Żona, początkowo uległa, zaczęła
robić mu awantury, odstawiła go „od łoża", grozi rozwodem. W pewnym
sensie więc zaczęła być rzeczywiście samodzielna, ale na pewno nie tego
oczekiwał — nie widzi związku konfliktu ze swoim postępowaniem. D o
patruje się wpływu innych mężczyzn, wad charakteru żony, nawet włas
nej wady, za jaką uważa swój wiek. Co więcej, zaistniałe problemy są
dla niego dowodem słuszności zastosowanych „metod wychowawczych"
i utwierdzają go w jego decyzji. Prosi psychologa o zajęcie się właśnie
żoną.
Analiza psychologiczna wskazuje na to, że N. ma bardzo
głęboko ukryty, ale silny lęk przed starością, przed bezradnością,
jaka go czeka. Przeżył okrutną w swej bezradności starość ojca,
również znacznie starszego od matki. N. nienawidzi za to swojej
matki. Nie kontaktuje się z nią i nie pomaga jej. Można przyjąć,
że długie starokawalerstwo i obecna decyzja małżeństwa pozo
stają w związku z tym jego doświadczeniem, którego wspomnie
nie wywołuje lęk. Można sądzić, że motyw ochronny, jaki N.
prezentuje, ma wsparcie nie tylko w tym lęku, ale i w nienawiści
do matki — tak jakby N. ożenił się nie tylko po to, aby zapew
nić sobie opiekę młodszej osoby, ale i po to, aby w życiu oso
bistym móc karać matkę, z którą obecnie utożsamia swoją żonę.
Gdy pacjentowi temu przytaczałem motywy ochronne in
nych ludzi, z łatwością odnajdywał zawarte w nich sprzeczności
43
i dziwił się, że ludzie mogą popełniać tak elementarne błędy
poznawcze.
3.4. NADSTABILNOŚĆ PROGRAMU W M O T Y W I E
O C H R O N N Y M
Następną charakterystyczną właściwością motywu ochron
nego jest nadstabiłność zawartego w nim programu. Polega
ona na tym, że nie tylko brak pełnej zbieżności programu i celu
zawartego w motywie, ale też sam program nie ulega zmianie
zależnie od okoliczności. Musi tak być, gdy cel nie jest pra
wdziwy. Nie da się więc w warunkach zmian dostosowywać
do niego programu, jak to dzieje się w sposób naturalny w wy
padku motywu pełnego. Gdy wiem, że chcę zostać pisarzem
i nie mogę dostać się na polonistykę, dobieram sobie inny pro
gram i idę na psychologię lub filozofię. Ten nowy cel może
nie jest tak dokładnie dostosowany do poprzedniego, ale też
nie jest o wiele gorszy. Gdy wiem, że kocham muzykę, a oka
zuje się, że brak mi talentu — mogę wybrać muzykologię.
Gdy mam określony sens życia i zostaję tak bardzo okaleczony
w wypadku, że muszę zmienić swój zawód, jest to dramat, ale
mogę go przezwyciężyć, gdy wiem, czego chcę w życiu. Do
konuję więc odpowiedniego przeprogramowania życia, zmie
niam kwalifikacje, uczę się być znowu sprawnym inaczej.
Natomiast nie jestem w stanie modyfikować programu, gdy
nie wiem, a zwłaszcza nie chcę wiedzieć, czego w życiu chciał
bym chcieć. W takim wypadku realizowanie programu motywu
ochronnego staje się celem samym w sobie. Taka wynikająca
z braku celów zewnętrznych autonomizacja programu jest zja
wiskiem znanym również poza psychologią. Piszą o niej teo
retycy biurokracji oraz politolodzy. Zwracają uwagę na to, że
autonomizacja programów jest nieuchronną konsekwencją
44
każdego systemu organizacji podporządkowanej istnieniu
instytucji, a nie celowi, dla jakiego ona istnieje. Biurokracja
rozrasta się nie dlatego, że ktoś chce jej rozrostu. Przyczyny
rozrostu biurokracji mają u swoich podstaw pozytywny fakt
polegający na tym, że służby wykonawcze określonych działów
koncentrują się całkowicie na swoich zadaniach bieżących we
wnątrz instytucji. W wyniku tej koncentracji sprawne i uczciwe
służby zaczynają z czasem traktować wykonanie swoich zadań
jako cel sam w sobie. Każda dobra komórka organizacyjna im
jest lepsza, tym bardziej stara się podnieść swoje znaczenie
i wzmóc efektywność, zwiększając liczbę zatrudnionych, two
rząc nowe pomocnicze komórki, które z kolei powielają ten
proces. Wskutek tego całość rozrasta się jak tkanka rakowa
1 0
.
W ten sposób liczebność urzędników ministerstwa zajmującego
się koloniami w Wielkiej Brytanii wzrastała, w miarę jak zmniej
szała się liczba kolonii, i jest w tym pewna logika.
Gdy istnieje wyraźny i określony cel działania, jemu są
podporządkowywane środki jego realizacji. Natomiast im
ten cel jest mniej wyraźny, słabiej uświadamiany lub w ogó
le zanika, tym łatwiej o skoncentrowanie się na działaniach
samych w sobie.
To samo występuje u człowieka, który nie dysponuje hie
rarchią celów. Każde jego zadanie staje się ważne samo w so
bie. W pewnym sensie ma ono tendencję do tego, by być naj
ważniejszym zadaniem, a gdy jest ono realizowane, wszystkie
inne zadania stają się nieważne. To, czemu zadanie to wyjścio
wo miało służyć, ginie z pola widzenia osoby. Gdy ktoś na
przykład przeszkadza nam, blokując nasze dążenie do zdobycia
pozycji społecznej, wówczas walka z nim może stać się zada
niem autonomicznym. Walcząc o tak istotny cel, będziemy na
wet gotowi zaryzykować swoją pozycję społeczną na rzecz zni-
10
Dotyczy lo oczywiście instytucji państwowych, na które nie mają wpły
wu prawa rynku. W instytucji prywatnej proces taki kończy się szybkim ban
kructwem i wszyscy, łącznie z biurokratami, lądują na bruku.
45
szczenią naszego, teraz już osobistego, wroga. Gdy owa po
zycja społeczna była dla nas uprzednio tylko środkiem do
zdobycia szacunku otoczenia, teraz w wyniku zaangażowania
w walkę może stać się głównym celem i zrezygnujemy z tego
szacunku, byle tylko uzyskać cokolwiek, co jest w naszym po
czuciu wskaźnikiem owej pozycji, a więc stanowisko, tytuł lub
order.
Oznaczałoby to, że nadstabilność programu zawartego w mo
tywie ochronnym jest w dalekiej konsekwencji powodem zmniej
szania się liczby zadań osobistych jednostki i w konsekwencji
ubożenia jej osobowości.
Posiadanie celu nadrzędnego i zachowanie go w centrum
uwagi wydaje się jednym z najtrudniejszych zadań, jakie
stają przed jednostką ludzką zdecydowaną na kształtowanie
własnej biografii.
Nieraz biurokracja w obszarze motywacji jednostki prowa
dzi do fiksacji neurotycznej na jednym kierunku działania,
chroniąc w ten sposób nadrzędną wartość dążenia, które nie
mogłoby być zaaprobowane, gdyby poddać je refleksji. Staje
się to ważnym składnikiem życia.
Emerytowany adwokat O. prowadzi skomplikowany proces o należną
mu z dawnych lat niewielką sumę pieniędzy. Twierdzi, że suma ta jest
mu niepotrzebna, ale chodzi o „triumf sprawiedliwości", a „krzywda wy
rządzona musi być naprawiona". Z satysfakcją sporządza wciąż nowe
pisma, chętnie opowiada o swoich bojach. O. bynajmniej nie sprawia
wrażenia skrzywdzonego starca. Jest pełen energii, godzinami przesiaduje
w gmachu sądu, jest obecny na wielu innych — „podobnych", jak twier
dzi — rozprawach, lubi doradzać oczekującym świadkom. Bliższe po
znanie go upewnia, że znalazł skuteczny sposób na życie. Bez lego „pie-
niactwa" jego życie byłoby ubogie i czcze.
46
3.5. D O R A Ź N O Ś Ć M O T Y W Ó W O C H R O N N Y C H
Przytoczone przykłady wskazują na jeszcze jedną istotną wła
ściwość motywów ochronnych. Pomagają one „tu i teraz".
Ułatwiają życie w wielu konkretnych sytuacjach. Pozwalają na
zachowanie dobrego mniemania o sobie. Zapobiegają rezygna
cji wówczas, gdy powinniśmy działać, i wspierają nasz wysiłek,
gdy powinniśmy zrezygnować. Warto jednak pamiętać, że
wszelkie zaspokojenia na „tu i teraz" są jak diabeł, który
zawsze na końcu wystawia rachunek za swoje usługi. Może
nawet warunki motywu ochronnego są twardsze niż te, jakie
stawia łowca dusz. Płacimy je już za życia, i to nieraz bardzo
szybko. Wspomniani wyżej inżynier i lekarka zapłacili utratą
pracy i chorobą, matka — utratą syna i depresją, uczennica
— co najmniej utratą roku, mężczyzna — ojcostwem.
Wątek ten można snuć dalej. Zwrócę uwagę na to, że za
chowanie oparte na motywach ochronnych jest w istocie
skierowane przeciwko interesom własnym osoby. Już Alfred
Adler zauważył, że neurotyk jest największym wrogiem same
go siebie. Widoczne jest to zwłaszcza w odniesieniu do inte
resów jednostki rozpatrywanych w dłuższym dystansie. Jest tu
analogia do reguły dotyczącej dalekiej skuteczności człowieka.
W sprawach złożonych, trudnych, skuteczność daleka musi zo
stać okupiona rezygnacją z pełni skuteczności bliskiej
1 1
. Gdy
ktoś chce wygrać partię szachów z dobrym graczem, nie może
koncentrować się na zbijaniu każdego pionka. Program osiąga
nia odległego celu zawsze wymaga pewnych rezygnacji i ofiar
na rzecz zadań dalekich dystansów.
11
Reguła ta nie działa w sytuacjach, w których istnieją znaczne, nadmia
rowe rezerwy mocy i środków. Silna i sprawna jednostka uzyskując dalekie,
ale nietrudne cele, pokonuje cele pośrednie bez trudności. Tyle że ograniczając
swoje ryzyko, ogranicza też własne szanse rozwoju.
47
3.6. DALEKIE I BLISKIE ZADANIA
Zasady planowania i działania strategicznego są całkiem inne
od zasad akcji taktycznej
1 2
. Różnice między taktyką i strategią
występują zarówno w szachach, w ekonomii, w polityce, jak
i w życiu osobistym, tam wszędzie, gdzie dalekie zadania są
hierarchicznie nadrzędne nad zadaniami bliskimi.
Motywacja oparta na motywach pełnych i świadomych mo
że służyć obydwu rodzajom zadań. Ta jednak postać motywu,
w której realny cel jest wyparty i osłonięty celem ochronnym,
może służyć tylko zadaniom bezpośrednim. Gdybyśmy poznali
istotny powód wyboru takiego, a nie innego motywu ochron
nego, stwierdzimy łatwo, że jest nim głównie zapewnienie jed
nostce dobrego samopoczucia. Dobre samopoczucie nie jest
sprawą mało ważną. Jest istotnym składnikiem jakości życia.
Życie ludzkie trwa jednak wiele dziesiątków lat i jest ważne,
czy za chwilową przyjemność nie będziemy płacić długo i dużo,
a zwłaszcza czy nie będziemy płacić utratą lub nawet brakiem
dalekich zadań osobistych. Przecież tylko dalekie zadania są
naprawdę ważne i nadają życiu wartość. Barwy, jakie nadaje
życiu realizacja zadań bliskich, są miłe i ładne. Nic jednak
ponadto. Satysfakcja z życia i satysfakcja z przeżycia doraźne-
1 2
Dlatego inna osobowość cechuje efektywną osobę, której zadaniem są
problemy strategiczne, a inna osobę, której zadaniem jest rozwiązywanie bez
pośrednich problemów. Niezrozumienie tego zjawiska powodowało i powo
duje błędy polegające na awansowaniu na stanowisko strategiczne tego, kto
sprawdził się na stanowisku taktycznym, lub też osoby świetnej na stanowisku
strategicznym — na formalnie wyższe stanowisko taktyczne. Jest to jeden
z powodów kłopotów z tzw. elitami politycznymi. Gdy politycy nie posiadają
wykształcenia ani wiedzy niezbędnej do podejmowania decyzji strategicz
nych, sprawni w przesunięciach pionków koncentrują się na działaniach tak
tycznych, na układaniu i wypełnianiu szarad personalnych w pełnym poczuciu
spełniania misji politycznej. Spotykając się nieuchronnie z niepowodzeniami,
znajdują tylko jeden sposób wyjścia — destabilizację pola gry, zrzucenie
szachownicy ze stołu, „wojnę na górze" itp.
48
go są bardzo różne psychologicznie i fenomenologicznie. Bio
grafie wielu osób wykazują, że rozwój ich osobowości, odpor
ność na trudne sytuacje, trwałość sukcesów zawodowych zale
ży od pozycji, jaką zajmują te obydwa rodzaje zadowolenia
w hierarchii ich wartości.
Można by poczynić wiele dalszych tego rodzaju uwag do
tyczących motywów, ich formy i roli w życiu jednostki i w jej
stosunkach z ludźmi, ale na tym poprzestanę. Celem tego roz
działu było tylko wskazanie, że istnieją co najmniej dwie pod
stawy motywacji ludzkiej. Jedna z nich ma charakter za
mierzony, realistyczny, w pełni świadomy i jest wyrazem
ludzkich intencji. Istnieje też obszar motywów częściowo
zafałszowanych, które w istocie służą tylko celom doraź
nym, doraźnej satysfakcji. Poznanie człowieka, a więc i siebie
samego, wymaga przede wszystkim poznania motywów peł
nych i zdemaskowania motywów ochronnych. Jest to punkt
wyjścia. Krokiem następnym jest poznanie tego, czemu te mo
tywy służą, a więc poznanie tych kierunków dążefi, którym
różne działania jednostki zostały wprost lub pośrednio podpo
rządkowane.
R O Z D Z I A Ł 4
Kultura i potrzeby
4.1. DĄŻENIA I KULTURA
Na temat liczby dążeń i ich rodzajów wyrażano wiele poglą
dów. Zygmunt Freud, który pierwszy postawił problem mecha
nizmów osobowości, a w tym i głównych kierunków dążeń
ludzkich, skłaniał się w miarę napływu nowych doświadczeń
do poglądu, że wszelkie znaczące formy postępowania czło
wieka sa wyrazem dwóch wrodzonych, podstawowych dążeń.
Dążenia każdej jednostki prowadzą albo do podtrzymania jej
samej lub/i gatunku, albo do samounicestwienia siebie lub/i
gatunku. Reszta to sprawa okoliczności, poglądów i mody.
Takie postawienie problemu było nie do przyjęcia dla spo
łeczności zorientowanych na kontrolowanie jednostki, gdyż
pierwsze z tych dążeń w najczystszej postaci występuje jako
zachowanie seksualne, a drugie w postaci dążenia do samo
zagłady. Tradycyjnie już wychowawcy i dysponenci naszych
losów traktujący swoje powołanie na serio chcą, aby prawo
do życia i do śmierci było w ich rękach. To oni mają decy
dować o tym, jak i po co ludzie mają istnieć. Sądzą, że re
prezentują kulturę, „społeczeństwo", prawdę, a nie siebie. Są
pewni, że mają rację, gdyż ich zdaniem racji można nie mieć
tylko wówczas, gdy spełnia się osobiste cele. Uważają się za
wychowawców i nie wystarcza im, że kontrolują innych.
Wpajają im swoje normy i w wyniku tego ludzie już dalej
kontrolują się sami, pewni, że właśnie tak, a nie inaczej po-
50
winni czynić. Dlatego właśnie Freud sądził, że kultura
1 3
na
rzuca formę samoświadomości i jest zasadniczym antagonistą
osobistych dążeń jednostki. Człowiek nie ma więc wielu szans
na realizowanie swoich własnych planów życia, gdyż cała jego
energia zużywa się na walkę ze sobą i ze światem o prawo
do swoich dążeń.
Można też sprawę ująć inaczej niż Freud — zapytać nie
o to, do czego człowieka popychają jego pragnienia, ale o to,
co powinno być spełnione, aby człowiek mógł zrealizować
siebie. Można ująć człowieka tak jak każdy funkcjonalny układ,
na przykład silnik elektryczny lub płuca. Jest to ujęcie wygod
ne. Mogę nie wiedzieć, czego chciałby silnik w mojej pralce,
ale wiem, że będzie źle funkcjonował zasilany prądem o na
pięciu 180 V, gdyż prąd ten jest dla niego za słaby. Nie wiem,
czego pragną płuca, ale wiem, że oddychanie dymem tytonio
wym utrudni im wykonywanie ich funkcji. Nie będą one mogły
dostarczać odpowiedniej ilości tlenu do organizmu i usuwać
zanieczyszczeń, i nieważne, czy osobnik palący lubi swoje uza
leżnienie czy też nie, pragnie papierosa czy nie. Płuca potrze
bują czystego powietrza
Wiemy, że człowiek, jak każdy żywy organizm, musi uzu
pełniać paliwo, substancje budowlane i katalizatory reakcji che
micznych. Brak odpowiednich substancji spowoduje wady funk
cjonowania organizmu, a nawet jego rozpad. Nie ma znaczenia,
13
Mam tu na myśli kulturę w znaczeniu normatywnym. W tym ujęciu
kultura to przyjęte w określonych społecznościach poglądy, oceny, wzory
myślenia, z których wynika, co jest właściwe, a co niewłaściwe. Dlatego te
same sposoby postępowania, ubierania się, samookreślania, zarabiania pienię
dzy łub cele życiowe, kariery zawodowe itp. są w różnych kulturach różnie
realizowane i oceniane. Nieraz w obrębie tej samej kultury znajdują się od
mienności określane jako subkultury, na przykład subkultura wiejska, inteli
gencka lub młodzieżowa. W każdej z nich biała koszula z krawatem ma inny
sens wartościujący. Nie chcę tu wdawać się w dyskusję nad pojęciami kultury
materialnej lub symbolicznej itp., interesują mnie zmiany, które dotyczą war
tości — formy i nazwy są tylko ich nośnikami.
51
czy człowiek czuje głód i czego pragnie. Organizm jego potrze
buje odpowiedniego pokarmu.
Podobnie człowiek obdarzony świadomością musi rozumieć
sens swojego istnienia. Nie rozumiejąc tego sensu, nie zdobędzie
się na wysiłek, jakiego wymaga pokonywanie trudności życia.
Nie jest ważne, czy interesuje się on sensem swojego życia i co
0 tym sensie sądzi. Człowiek potrzebuje koncepcji nadającej
jego życiu sens. Rozwój osobowości jest związany z istnieniem
dystansu psychicznego wobec własnych pragnień, problemów
1 przeżyć. Nie ma więc istotnego znaczenia, czy jednostka utoż
samia się ze swoimi właściwościami przedmiotowymi, czy też
nie. Człowiek potrzebuje dystansu psychicznego wobec siebie.
Tak rozumiane potrzeby są warunkiem dobrego funkcjo
nowania. W wypadku człowieka jest szczególnie uzasadnio
ne rozdzielenie potrzeb, jako warunków normalnego fun
kcjonowania, od pragnień stanowiących wyraz tego, czego
się chce. Pragnienia kształtują się często w wyniku doświad
czeń przypadkowych, urazów psychicznych i błędów w ro
zumieniu świata. Nieraz występują sytuacyjnie i wielu ludzi
bardzo żałuje, że je realizowało lub wręcz twierdzi, że prag
nienia prowadzące do agresji, seksu lub rezygnacji nie były
„ich własne", że „im ulegli". Ponadto im bardziej pragnienia
człowieka są złożone, tym bardziej odbiegają od jego potrzeb,
gdyż pragnienia kształtują się pod naciskiem kultury, która
uformowała się całkiem niezależnie od potrzeb jednostek ludz
kich. Pragnienia są „pieczątką" kultury, a ma ona przecież
inne „potrzeby" niż jednostka. Dlatego ludzie zbyt często
lubią jeść nie to, co jest im potrzebne, koncentrują się na
celach dla nich zgubnych, ubierają się w sposób szkodliwy
dla swojego zdrowia, unikają rozwiązywania problemów waż
nych dla ich istnienia, boją się wiedzy o sobie i o świecie,
a odczuwają dumę, działając przeciwko sobie. Weźmy tu, jako
drastyczny, przykład dyrektora fabryki, który jest dumny z te
go, że powierzony mu zakład uzyskuje wysoki dochód, zatru
wając środowisko, w którym żyje on sam i jego dzieci. Dumny
52
jest z tego, że zgodnie z przypisaną mu „rolą społeczną" in
teres fabryki postawił ponad interesem ludzi, i to również lu
dzi mu bliskich.
Można by zapytać o to, jak więc, mimo niespójności prag
nień oraz ich podporządkowania kulturze, doszło do tego,
że ludzie utworzyli tak dynamiczną cywilizację, jaką mamy.
Musiało do tego dojść chyba wbrew kulturze, która na każ
dym etapie budowy cywilizacji powinna była działać zacho
wawczo, gdyż jedną z funkcji kultury jest właśnie stabili
zacja własnego sensu. Można by też odpowiedzieć na to
stwierdzeniem, że cywilizacji zbudowano już wiele i jak do
tychczas każda z nich zawaliła się na głowy ich budowni
czych. Tak się jednak szczęśliwie dla ludzkości składało, że
moc tych cywilizacji była technicznie ograniczona i obejmo
wały one fragmenty naszego globu. Obszar ich istnienia mógł
ulec całkowitemu zniszczeniu, ale ogromna część Ziemi pozo
stawała nietknięta. Obecnie, w warunkach globalizacji i wzmo
żenia sił przetwórczych ponad szanse ich kontroli, to zawalenie
się, gdyby nastąpiło, byłoby ostateczne.
I jeszcze jedna uwaga na zakończenie tego tematu. Cywili
zację można rozpatrywać jako rodzaj narzędzia, jakim po
sługuje się ludzkość, realizując wymagania swojej kultury.
Każde narzędzie, tak jak nóż lub idea, może być skierowane
przeciwko każdemu, nawet gdy długo i dobrze mu służyło. Nie
ma takiego instrumentu, który jest „dobry" zawsze, zwłaszcza
gdy to „dobro" zaczyna być utożsamiane z samym narzędziem.
Nożem można zabić i uratować życie. Idee miłości do człowieka
i wierności cnotom już zbyt wiele razy uzasadniały okrucień
stwo, mord i zdradę, aby mieć co do tego wątpliwości. Nawet
najwspanialsze pragnienia, które inspirowały ludzi do potęż
nych i barwnych dokonań były zgubne, gdy stawały się celem
samym dla siebie. Jako przykład może służyć cywilizacja Ma
jów, która, jak sądzą jej badacze, zginęła w wyniku własnego
rozwoju. Powstały potężne miasta, piramidy i precyzyjna astro
nomia, ale właśnie ta dynamika spowodowała przeludnienie i ta-
53
kie zniszczenia ekologiczne, które uczyniły niemożliwym bio
logiczne istnienie ludzi. Można znaleźć dowody na to, że ta dy
namika j ekozniszczenia były skutkiem patologizacji kultury. Co
jednak najważniejsze — u podstaw osiągnięć i katastrofy cywi
lizacji Majów leżała ich koncepcja istnienia ludzi w świecie,
z której wynikały: pogarda wobec dążeń i życia jednostki, uświę
cenie bólu, cierpień i zabijania człowieka, a także pęd do nie
ustających wojen mających głównie na celu zdobywanie coraz
większej liczby ofiar niezbędnych do religijnych mordów. Wie
rzono, że krew i cierpienia możliwie dużej liczby ludzi są nie
zbędne do utrzymania świata w całości, do utrzymania ognia
i zapobieżenia temu, aby wszyscy ludzie nie zamienili się w dzi
kie zwierzęta
1 4
. Jeden z badaczy tej kultury, David Freidel, na
pisał: „Bardzo rzadko zdarza się, że przeszłość jest źródłem tak
głębokiego pesymizmu. Kiedy spoglądam w przeszłość, to, co
widzę, to są nie tylko błędy ludzkiego wysiłku i ludzkiej wyob
raźni, ale też nieustępliwego pragnienia nadania życiu sensu"
1 5
.
Jest problemem samym dla siebie zbadanie tego, w jakich
warunkach owoce wzlotów myśli ludzkiej zaczynają zatruwać
pragnienia, obracając je przeciwko człowiekowi. Może to jest
tak, że ludzie przepojeni wiarą w świat ważniejszy niż oni
sami poświęcają mu wszystko, nie tylko to, co mają, a więc
siebie, ale i innych ludzi'
6
. Taka ideologia przypomina infek
cję, a powiązane z nią wzory kultury — wirusa, który zabija
swojego nosiciela.
u
Dramatyczne i szczegółowe opisy koncentracji tej kultury na doznawa
niu i zadawaniu cierpień oraz na rytualnym zabijaniu, obdzieraniu ze skóry
i zjadaniu części ciała, patrz Wierciński (1994).
15
David Freidel (1993) The Maya. „Time", August, 9.
1 6
Z punktu widzenia patologii psychicznej przypomina to tragedie osób
chorych psychicznie będących w stanie depresji psychotycznej. Pogrążone
w smutku i trwodze są one głęboko przekonane o tym, że życie w tym świecie
jest straszne. Zabijają więc bliskie im osoby, na przykład własne dzieci,
w przekonaniu, że czynią to dla ich dobra, aby nie cierpiały tak jak i one.
Czynią to dla nieb.
54
Należy więc ostrożnie oceniać, co jest człowiekowi potrzeb
ne. W książce tej uzasadniam pogląd o decydującej roli sensu
życia w kształtowaniu osiągnięć, uzyskiwaniu satysfakcji i za
chowaniu zdrowia jednostki ludzkiej. Przykład Majów wska
zuje, że nawet sens rzeczywiście wspomagający osobę w jej
dążeniach i w jej niepokojach może stać się źródłem klęski.
Usiłuję więc uzasadnić pogląd, że istotne znaczenie ma taka
treść sensu życia, która może być nieustannie modyfikowana
stosownie do nowych doświadczeń jednostki i nowych jej per
spektyw. Sens życia nie powinien stać się stereotypem, któremu
są podporządkowane losy jednostki ludzkiej. Jestem też skłon
ny bronić poglądu, że stałym składnikiem „dobrego" sensu
życia jest zasada, iż podobnie jak wolność jednostki jest
zabezpieczona tylko wówczas, gdy wszyscy ludzie są wolni,
tak i ostatecznym kryterium dobra jednostki ludzkiej jest
interes KAŻDEJ jednostki ludzkiej, której nie wolno po
święcać nigdy za nie. „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały
świat". Każde odstępstwo od tej reguły niszczy cały świat.
Koncepcja własnego sensu życia powinna skłaniać do
uwzględniania kryterium interesu każdej jednostki, tak aby kie
rujący się nią człowiek nigdy nie dążył do destrukcji, nie ni
szczył siebie ani innych. Oczywiście i wobec tej zasady należy
mieć wątpliwości. Wymaga ona weryfikacji w konkretnych wa
runkach. Sądzę ponadto, że żadna wiedza ogólna nie może
stwarzać recept, tak jak z teorii nie powinna wynikać praktyka.
Wiedza ogólna, jako narzędzie rozumienia świata, może tylko
doradzać, pomagać w wyborze i ostrzegać. Reszta musi być
wynikiem prywatnego myślenia jednostki. Wiedza ogólna nie
jest przeznaczona do tego, aby zmieniać świat. Celem jej
jest jego zrozumienie, a za odwrócenie tej zasady ludzkość
już zapłaciła zbyt wiele.
I to samo sądzę o każdej z potrzeb, o której będzie tu mowa.
Główną ich cechą jest to, że stają się podstawą dążeń, wspól
nym mianownikiem zachowań, które w przeciwnym wypadku
uczyniłyby z linii życia chaotyczny zestaw ruchów. Chcę przez
55
to powiedzieć, że główną potrzebą człowieka jest posiadanie
dążeń porządkujących i ukierunkowujących życie osoby. Jakie
to mają być dążenia spełniające jakie potrzeby, to sprawa umo
wy. Można wymieniać ich więcej łub mniej. Chodzi tylko o to,
aby proponowany zestaw miał swoje uzasadnienie, aby wiado
mo było, dlaczego wybrano jedne z nich, a pominięto inne.
Wówczas czytelnik sam będzie mógł sporządzić własną ich
listę. I o ten własny wybór, o tę własną koncepcję każdej jed
nostki ludzkiej, chodzi mi w tej książce.
Dlatego, nawet gdyby ktoś zaakceptował to, co mu proponuję,
tylko wówczas moja książka spełni swoje zadanie, gdy nastąpi
to po jego własnej analizie i stanie się jego własnym osiągnięciem.
4.2. DWA TYSIĄCE TRZYSTA LAT WSTECZ
Chętnie odwołujemy się do dziedzictwa starożytnych Greków.
To niezwykłe, że gdy tyle innych kultur stało się tylko ciekawost
ką historyczną, kultura przez nich stworzona wciąż może służyć
ludziom. Może to dlatego, że istotą ich zaleceń wobec trybu
życia było umiarkowanie pragnień i dbałość o ich pełne zaspo
kajanie z zachowaniem kontroli nad rozeznaniem tego, co dobre
i co złe. Nieumiarkowanie i dowolność ocen przysługiwały tylko
bogom. Już u zarania tej tradycji myślenia o sobie i o świecie
rozumiano, iż instrumentarium poznawania świata, przetwa
rzania wiedzy o nim oraz uczenia się jest ważne, ale wtórne
w stosunku do tego wszystkiego, co powoduje, że człowiek
w ogóle chce cokolwiek poznawać czy też czegokolwiek uczyć
się. Tak więc od znanych nam początków psychologii europej
skiej pragnienia człowieka były wiązane z tym, co jest mu po
trzebne i czego pragnie. Zauważono też, że jedne z pragnień są
warunkiem istnienia człowieka, a inne mogą być wprawdzie dla
niego korzystne, ale niekoniecznie muszą zostać spełnione, na
wet gdy są naturalne. Już wówczas sformułowano ten zestaw
56
założeń dotyczących motywacyjnej natury człowieka, poza który
nigdy nie wykroczono. To w III w. przed Chrystusem Epikur
z Efezu poddał rozwadze rodzaje pożądań ludzkich i doszedł do
wniosków znacznie bardziej kompletnych niż te, do jakich ze
chcieli doczołgać się jego koledzy po dwóch tysiącach lat. Za
miast tracić czas na rozróżnianie tego, co społeczne i co bio
logiczne, opracował kryteria naturalności potrzeb i ich
konieczności, a także ocenił rolę ich intensywności w życiu
jednostki, odróżniając namiętności, które kontrolują nas, od
tych pragnień, które kontrolujemy my.
Epikur podzielił wszelkie potrzeby na trzy kategorie: natu
ralne i konieczne, naturalne, ale niekonieczne i ani nienatural
ne, ani niekonieczne. Potraktował on utrzymanie się człowieka
przy życiu jako wartość ostateczną i trafnie założył, że skoro
ludzie żyją, to dlatego, że zostali przez naturę wyposażeni
w zdolność do utrzymania się przy życiu. Przyjął więc, że na
przykład potrzeby jedzenia i picia są naturalne i konieczne.
Natomiast pragnienie uprawiania seksu jest niewątpliwie natu
ralne, ale jego spełnienie nie jest konieczne. Pragnienia wyni
kające tylko z faktu życia człowieka wśród ludzi nie są, zda
niem Epikura, ani naturalne, ani konieczne. Człowiek może je
mieć, ale może też ich nie mieć — zależnie od sposobu, w jaki
został wychowany, a więc zależnie od wzorów kultury oraz
wymagań i reguł własnych. Jedni ludzie mogą więc mieć am
bicje dążenia do sławy, a dla innych te problemy mogą nie
istnieć — pragną oni przede wszystkim miłości. I jeden, i dru
gi wzór dążeń jest równie nienaturalny i równie niekonieczny
i może być zastąpiony jeszcze innym wzorem, na przykład
pragnieniem pokazania ludziom, jak powinni żyć.
Epikur wprowadził jeszcze trzecie kryterium, jakim jest in
tensywność pragnienia. Gdy staje się ono zbyt silne, przeradza
się w namiętność, patlios. Namiętność ta zaczyna kontrolować
jednostkę, podporządkowuje sobie jej dążenia i niszczy ją. Uży
wając języka współczesnej psychologii, powiem, że staje się
ona dążeniem patologicznym. Zdaniem Epikura trzy „namięt-
57
ności" są szczególnie groźne. Są to strach przed bogami, strach
przed śmiercią i miłość. Epikur doradza raczej trzymanie się
poglądu, że bogowie mają swoje własne, boskie problemy i nie
interesują się nami. Śmierć nie jest groźna, ponieważ gdy ży
jemy, to jej nie ma, a gdy jest, to nas już nie ma. Natomiast
przyjaźń jest znacznie pewniejsza niż miłość i nie zakłóca na
szego życia, zwiększając szanse na mądrość.
4.3. DWA ŹRÓDŁA PROBLEMATYKI POTRZEB
Dopiero w okresie Oświecenia pojawiły się następne wyartyku
łowane koncepcje potrzeb człowieka. Zapoczątkowany został
wówczas wciąż odnawiający się spór o to, czy potrzeby spe
cyficznie ludzkie są instrumentem, za pomocą którego instytu
cje społeczne podporządkowują sobie jednostki ludzkie, czy też
instytucje społeczne są instrumentem zaspokajania potrzeb ludz
kich. Spór ten łączył się ze sporem o naturę ludzką.
Na przykład Jean J. Rousseau założył, że właściwością cy
wilizacji jest wytwarzanie u jednostek pragnień, których istnie
nie powoduje, że jednostki te przestają być sobą i same dążą
do podporządkowania się wymaganiom społecznym. Po stu la
tach wątek ten podjął Zygmunt Freud, który wysunął koncepcję
istnienia wśród potrzeb ludzkich co najmniej jednej potrzeby
stanowiącej urządzenie psychiczne (superego) implantowane
w drodze socjalizacji i skłaniającej jednostkę do tego, aby sama
od siebie spełniała normy społeczne, nawet gdy skłaniana jest
przez siebie samą do działań przeciwnych na rzecz przyjemno
ści (id) lub rozsądku (ego).
Radykalne lub ograniczone ujęcie potrzeby jako regulatora
zachowań wpisanego wjednostkę, w istocie obcego jej naturze,
tkwi nadal, pod różnymi nazwami, w wielu koncepcjach socja-
lizacyjnych.
58
Równolegle, aż po dzień dzisiejszy, pojawiały się koncep
cje potrzeb jako tych właściwości człowieka, które powinny
być zaspokajane przez instytucje społeczne, a stopień ich za
spokajania stanowił kryterium oceny tych instytucji, a nawet
kryterium oceny podziału klasowego (Diderot, Halbwachs,
Marks, Fromm).
Ujmując potrzebę jako to, czego zaspokojenie należy się
jednostce od społeczeństwa, zajmowano dwa różne stanowi
ska dotyczące relacji „potrzeba-społeczeństwo". Według naj
bardziej zdroworozsądkowego ujęcia, instytucje społeczne po
winny nie tylko służyć zaspokajaniu tych potrzeb, które są
korzystne dla nich lub dla jednostek, ale i przeciwstawiać się
realizacji tych potrzeb, które przynoszą szkody jednostce lub
tym instytucjom. To proste ujęcie, chętnie akceptowane w sy
stemach totalitarnych, sprawia trudności już przy określeniu
tego, co jest pożyteczne, a co szkodliwe, a różnice między
badaczami dotyczyły tu spraw najbardziej podstawowych, np.
altruizmu lub dążenia do zysku. Były też wyrażane poglądy,
że potrzeby, które są dobre dla jednostki, są z zasady szkodliwe
społecznie i odwrotnie — to, co jest dobre społecznie, jest
szkodliwe dla jednostki.
Istniało też drugie ujęcie, o charakterze liberalnym, zgodnie
z którym przyjmowano, że świat jest tak zorganizowany, że
zaspokajanie nawet z pozoru szkodliwych potrzeb, w sumie
działań wszystkich ludzi, przynosi zysk wszystkim ludziom.
Nie należy więc interweniować w rodzaje i w sposoby zaspo
kajania potrzeb. Całość złoży się sama.
Pierwszą współczesną, wyraźnie psychologiczną i zakorze
nioną w różnych dziedzinach nauk społecznych była teoria po
trzeb Bronisława Malinowskiego. Wynikła ona z teorii kultury
jako aparatu do zaspokajania potrzeb. Założył on istnienie trzech
poziomów potrzeb. Pierwszy poziom to potrzeby podstawowe
wynikające wprost z natury biologicznej człowieka, jak potrze
ba metabolizmu lub bezpieczeństwa. Drugi poziom to potrzeby
instrumentalne wynikające z właściwego ludziom sposobu za-
59
spokajania potrzeb biologicznych. Są to nie tyle dążenia, ile
rodzaje działalności dotyczącej wytwarzania dóbr, obyczajowo
ści, kształcenia i polityki. Na poziomie trzecim znajdują się
potrzeby integratywne dotyczące nauki, religii i sztuki.
Zanika zainteresowanie współczesnych psychologów pro
blematyką potrzeb ludzkich. Odeszły lub odchodzą pokolenia
tych uczonych, którzy podejmowali trud systemowego i syste
matycznego studiowania właściwości psychicznych człowieka
określających jego dążenia. Powód tego stanu rzeczy wyma
ga odrębnych opracowań
1 7
. Stwierdzę tu tylko, że w obrębie
współczesnej cywilizacji rozszerza się obszar spraw waż
nych, ale nie domyślanych i ujmowanych nieprofesjonalnie.
Znaczna część praktyki psychologów związanej z problemami
jednostki ludzkiej pozostawiona zostaje szarlatanom, to zna
czy manipulatorom i technikom zainteresowanym tylko maso
wą sprzedażą usług. Dlatego omawiając współczesne koncepcje
potrzeb, zajmę się właściwie historią.
Istniały w zasadzie dwa powody, dla których uczeni podej
mowali problematykę potrzeb. Jedni z nich chcieli w ten sposób
lepiej zrozumieć zjawiska społeczno-kulturowe. Formułując
koncepcje potrzeb powszechnych, a więc potrzeb wspólnych
różnym jednostkom ludzkim, mieli na celu wyjaśnienie formo
wania się i trwałości określonych trendów dotyczących pracy,
życia rodzinnego, konsumpcji, polityki. Nieraz chcieli też w ten
sposób stworzyć pojęcia przydatne do opisu masowo występu
jących zachowań ludzi. Inni potrzebowali koncepcji potrzeb
ludzkich dla lepszego zrozumienia lub systematycznego opisu
specyficznych zachowań jednostki ludzkiej i jej problemów
oraz odnalezienia najbardziej skutecznych dróg udzielania jej
pomocy. Badacze ci nie ograniczali się do potrzeb powszech
nych. Interesowały ich specyficzne tylko dla danej osoby, jej
indywidualne potrzeby lub też indywidualne formy potrzeb po
wszechnych, to znaczy właściwych wszystkim ludziom.
Por. Obuchowski, 1992, 2000.
60
4.4. LISTY POTRZEB POWSZECHNYCH
Zacznę od tych koncepcji potrzeb powszechnych, które były
formułowane w postaci prostej, bez określonej teorii, bez za
łożeń ontologicznych. Koncepcje te bazowały bardziej na świa
topoglądzie autora niż na systematycznej wiedzy z zakresu psy
chologii osobowości. Przykładem może być wspomniana już
koncepcja Józefa Pietera, który w eseju O naturze ludzkiej za
mieszczonym w 1938 r. w „Kwartalniku Filozoficznym" wy
raził pogląd, że w toku swojej historii ludzie najczęściej wal
czyli, spierali się, współzawodniczyli — o chleb, o wolność,
o miłość i wiarę. Za to właśnie byli gotowi oddać swoje życie,
co jest dowodem tego, że było to dla nich ważniejsze niż sa
mo istnienie. Podkreślam to ujęcie ze względu na oryginalne,
historyczne kryterium kwalifikacji. Poza tym wydaje się, że
w krótkiej formie zawiera ono wszystko to, co istotne dla na
tury potrzeb człowieka. Koncepcja ta nie była jednak nigdy
rozwinięta i tym samym pozostała interesującą refleksją.
Inaczej próbował ująć problem socjolog amerykański, Wil
liam I. Thomas (1924). Spróbował on mianowicie odpowie
dzieć na pytanie o minimalną liczbę tych potrzeb psychicznych,
które muszą zostać zaspokojone, aby człowiek mógł normalnie
funkcjonować społecznie. Badał on w latach dwudziestych mło
dociane prostytutki i doszedł do wniosku, że odchylenie się ich
drogi życiowej od wzorców socjalizacyjnych jest spowodowane
właśnie zaspakajaniem podstawowych potrzeb psychicznych.
Thomas wyróżnił na podstawie badań empirycznych cztery
właściwe tym dziewczynom potrzeby: potrzebę bezpieczeń
stwa, potrzebę uznania, potrzebę przyjaźni oraz potrzebę no
wych doświadczeń. Jeśli wiedza o tych potrzebach jest trafna,
oznaczałoby to, że można na jej podstawie prowadzić działal
ność profilaktyczną i resocjalizacyjną.
Zwracam uwagę, że to właśnie idea wyróżnienia minimum
potrzeb, w odróżnieniu od długich list sporządzanych w tych
61
latach przez biologicznie zorientowanych badaczy, została wy
korzystana w tej książce. Dodam tylko, że do 1924 roku wy
różniono około sześciu tysięcy „instynktów", a więc potrzeb
uwarunkowanych biologicznie i wyposażonych we własną dy
namikę realizacji (Bernard, 1924). Jeszcze w ostatnim ćwierć
wieczu sporządzono wiele takich skomplikowanych list po
trzeb, głównie do celów opisowych i diagnostycznych. Nigdy
jednak nie spełniły one swojego przeznaczenia, gdyż były zbyt
skomplikowane. Nie było też jasne, dlaczego wyróżniono te,
a nie inne potrzeby, i wskutek tego nie dało się ich wykorzystać
do celów praktycznych lub do zbudowania koncepcji osobo
wości.
4.5. H E N R Y A. MURRAY I J E G O KONCEPCJA
„ P O T R Z E B A - O S O B O W O Ś Ć "
Nie udało się to nawet w przypadku tak rozbudowanej koncep
cji, jaką zaprezentował Henry A. Murray, twórca jednej z naj-
powszechniej stosowanych metod diagnostyki psychologicznej
o nazwie Test Apercepcji Tematycznej, w skrócie — TAT.
Potrzeba w ujęciu Murraya to jest takie coś, co — jak wydaje
nam się (konstrukt teoretyczny) — jest zlokalizowane jakoś
w mózgu i organizuje procesy psychiczne decydujące o postę
powaniu.
Murray wyróżnił kilkadziesiąt potrzeb, i to różnych rodza
jów. Jedne z nich są utajone, a inne jawne; jedne z nich są
proaktywne, to znaczy pochodzą od osoby, a inne reaktywne,
czyli wywołane przez sytuacje. Są jednak potrzeby, które mają
charakter i proaktywny, i reaktywny, jak na przykład potrzeba
seksualna, która może pojawić się zarówno w wyniku przebiegu
procesów hormonalnych, jak i pod wpływem pobudzenia ze
wnętrznego. Jedne z potrzeb są viscerogenne, a więc związane
62
z funkcjonowaniem organizmu, a inne psychogenne, to znaczy
związane z życiem psychicznym. Wspomniana wyżej potrzeba
seksualna też może należeć do obydwu kategorii, gdyż wywo
łuje ją zarówno pobudzenie mechaniczne, jak i wyobrażenie
1 8
.
Murray stwierdził, że w niektórych sytuacjach potrzeby psy
chogenne dominują nad viscerogennymi, co oznacza, że na
przykład człowiek może poświęcić swoje istnienie biologiczne
szlachetnym celom. Potrzeby nieraz współdziałają ze sobą, nie
raz łączą się, nieraz zaspokojenie jednych z nich prowadzi do
zaspokojenia innych. Trzymając się przykładu z potrzebą se
ksualną, można powiedzieć, że jej zaspokojenie może przy oka
zji zaspokajać potrzebę dominacji lub potrzebę osiągnięć, lub
potrzebę ekshibicji, lub te wszystkie potrzeby naraz.
Prezentacja koncepcji potrzeb Murraya jest więc przykła
dem konsekwencji, do jakich prowadzi tworzenie „empirycz
nych" list potrzeb na zasadzie „co tylko da się wyróżnić"
3 9
oraz
niedookreślenie ontologiczne konstruktu teoretycznego. Skoro
każda potrzeba może mieć każdą właściwość, to wyróżnianie
tej, a nie innej raczej nie ma sensu
2 0
.
18
Przytaczam taki właśnie przykład, aby nie tylko pokazać, jakie są kon
sekwencje tego rodzaju klasyfikacji, ale też i dlatego, że w rozdziale o po
trzebie seksualnej odwołam się do niego, prezentując zasadę ,,wielu kluczy
do jednego zamka". Pobudzenie seksualne można wywołać zarówno oddzia
ływaniem na skórę, na chemię ustroju, jak i na wzrok lub słuch, albo wytwa
rzając wyobrażenia tych stymulacji.
1 9
Tego rodzaju klasyfikacji, a właściwie zestawień wykonano w psycho
logii wiele. Celem ich było przede wszystkim sporządzanie skal pomiaru
potrzeb i tworzenie ich profilu, tak aby wyniki badań dało się opracować za
pomocą techniki psychometrycznej. W Polsce tego rodzaju próby dokonał
Tomasz Kocowski (1972), prezentując macierz kilkudziesięciu potrzeb.
2 0
Nie uchyla zarzutu sprowadzenia klasyfikacji do wyliczanki główna
teza Murraya, że potrzeby jako właściwości osobowości są zlokalizowane
w mózgu. „Nie ma mózgu, nie ma osobowości" (Murray, 1951). Jest to tylko
deklaracja ideowa. Obserwując człowieka i dochodząc do wniosku, że jego
różne postępowania wyrażające się w wyborze działań, wypowiedziach, wy
nikach pracy mają wspólny cel, jakim jest osiągnięcie w życiu ważnych wyni
ków, możemy rzeczywiście ująć nasze dane w postaci uogólnienia, że człowiek
63
Obecnie pozostała tylko stworzona przez Murraya metoda
diagnozowania osobowości zwana TAT. Wymienia się tylko
kilka opisanych przez niego potrzeb, zwłaszcza potrzebę osiąg
nięć, która stała się sama w sobie tematem badań naukowych.
4.6. A B R A H A M MASLOW I HIERARCHICZNA
TEORIA POTRZEB
Całkiem inny charakter ma koncepcja potrzeb tworzona przez
Abrahama Masłowa od końca lat pięćdziesiątych
2 1
. Ten zało
życiel psychologii humanistycznej uczynił przedmiotem swoich
dociekań naturę człowieka. Ujął ją jako integralną całość. Przy
jął, że twórcze potencjały człowieka stanowią wynik zdrowego
i właściwie ukierunkowanego rozwoju. Rozwój ten dokonuje
się w drodze poszukiwania i realizowania celów utrwalających
i wzbogacających życie jednostki i nadających jej sens. Oso
bowość JEST tym, czym się STAJE w toku spełniania tych
celów, a rodzaje tych celów wyznaczają właśnie potrzeby.
Potrzeby są dane jednostce ludzkiej z przyrodzenia i tworzą
hierarchię, w której zaspokojenie potrzeb podstawowych jest wa
runkiem zaspokojenia potrzeb nadrzędnych. Na tej zasadzie po
wstała tzw. piramida potrzeb Masłowa, która składa się z pięciu
kategorii. U podstaw znajdują się potrzeby fizjologiczne, dalej
kolejno — potrzeby bezpieczeństwa, przynależenia i miłości,
ten ma „wysoki poziom potrzeby osiągnięć". Jest to jednak tylko nasz wnio
sek. Natomiast założenie ontologiczne, że wysoki poziom motywacji osiągnięć
jest jakoś zlokalizowany w mózgu, nic wnosi do naszego rozumienia nic.
Ujmując rzecz nieco brutalnie, można by nawet powiedzieć, że potrzeba jest
zlokalizowana w małym palcu u nogi lub w sercu, i to też w niczym nie
zmieni sytuacji.
2 1
Jego podstawowa publikacja dotycząca tego tematu ukazała się w 1967
roku.
64
godności i szacunku oraz samoaktualizacji. Nazwy te są skró
towe i zawierają w sobie znacznie szerszą treść.
Potrzeby fizjologiczne są to, jak łatwo domyśleć się, po
trzeby pokarmu i odpowiednich dla istnienia warunków fizycz
nych.
Potrzeby
2 2
bezpieczeństwa dotyczą szczególnie dzieci. Obej
mują one dziecięce pragnienia pewności, porządku i przewidy
walności otoczenia. Szczególnie silnie ujawniają się one podczas
chorób, konieczności zabiegów lekarskich i izolacji w szpitalu.
U dorosłych obejmują one także takie sytuacje, jak bezrobocie,
rozwód, zubożenie. Pomijam tu oczywiste warunki wojny, ka
tastrof, nagłych zmian socjalnych i ekonomicznych. Potrzeby
te zaspokajane są nie tylko przez własne zachowanie obronne
i zapobiegawcze, ale i przez religię, poddanie się władzy, silnej
osobie itd.
Podobnie rozbudowany jest zakres pozostałych potrzeb. Po
trzeby poziomu trzeciego, czyli potrzeby przynależenia do cze
goś lub do kogoś, to potrzeby miłości i przynależności. Zaspo
kajane są, gdy jednostka już czuje się bezpiecznie. Dotyczą
pozycji w rodzinie, wśród rówieśników, bycia częścią odpo
wiedniej grupy lub organizacji. Ich niezaspokojenie wyraża się
w poczuciu samotności, braku osób bliskich, nostalgii dalekiej
podróży lub życia poza domem. Nasilenie tych potrzeb Maslow
(1970, s. 44) nazywa „głodem kontaktu, intymności, przynale
żenia". Sprzeciwia się on poglądowi Freuda, że miłość jest
sublimacją seksu, sądząc, że istotą miłości jest właśnie potrzeba
przynależenia, gdyż zakłada ona dawanie i branie uczucia. By
cie kochanym i akceptowanym jest sposobem zdrowego dowar
tościowania, zakłada wzajemny szacunek, podziw i zaufanie.
Dlatego wzorcem zaspokojenia potrzeby przynależenia jest mi
łość. „Możemy powiedzieć, że organizm jest zaprojektowany
do tego, że potrzebuje [...] miłości, tak samo jak samochód jest
-
2
Zwracam uwagę na użytą tu liczbę mnogą. Maslow nawet gdy używa
liczby pojedynczej, ma na myśli rodzaj potrzeb, a nie jakąś jedną z nich.
65
zaprojektowany do tego, że potrzebuje paliwa i oleju" (Maslow,
1970, s. 176). Potrzeba przynależenia i miłości jest, obok po
trzeby samoaktualizacji, modelowym konstruktem teoretycz
nym psychologii humanistycznej. Wyróżnia ją to spośród in
nych sposobów myślenia o człowieku.
Gdy człowiek jest już syty, bezpieczny i kochany, przycho
dzi kolej na zaspokajanie potrzeb szacunku, i to zarówno sza
cunku własnego, jak i ze strony innych ludzi. Tu też zakres
problemów jest szeroki. W grę wchodzi podejmowanie wy
zwań, jakich dostarcza życie, poczucie i uznanie kompetencji,
zaufania, mocy, osiągnięć, niezależności, a nawet wolności. Po
nieważ jest to hierarchia potrzeb, wystarczy, aby pojawiło się
zagrożenie lub odrzucenie czy głód i zimno, aby rola potrzeb
szacunku zaczęła maleć do zera. Jest też różnica, czy potrzeby
szacunku zaspokajane są przez siebie samego czy przez relacje
do nas innych ludzi. Maslow skłonny jest uważać, że tak na
prawdę powinien to być szacunek własny, a to, co pochodzi
od innych, ma tylko funkcję wspomagającą.
Zwieńczeniem wszystkich potrzeb są potrzeby samoaktuali
zacji. Zaspokajając je, „Muzyk tworzy muzykę, malarz maluje,
a poeta pisze po to, aby być w zgodzie z samym sobą. Czym
człowiek może być, tym musi być" (Maslow, 1970, s. 46).
Każdy staje się tym, czym powinien być, aby być sobą zgod
nie ze swoją naturą. STAWANIE SIĘ to kluczowe słowo kon
cepcji Masłowa. Stawanie się sobą to osiąganie najwyższego
poziomu własnych możliwości.
Łatwo zauważyć, że niewielu ludzi ma szanse uzyskania
takiego poziomu zaspokojenia potrzeb niższego rzędu, aby mog
ły ujawnić się potrzeby samoaktualizacji. Maslow sądzi, że
zwłaszcza potrzeby bezpieczeństwa są tu główną przeszkodą.
Ludzie boją się ryzyka podporządkowania życia własnym pro
jektom. Wolą odpowiedzialność za siebie pozostawić innym
2 3
.
Nawet jednak wtedy gdy ludzie osiągną ten szczebel zaspoko-
Por. Obuchowski, 1993: „Patologia wolności".
66
jenia, to niewielu z nich w ogóle wie, czym czy kim chcieliby
być. Ludzie raczej nie orientują się w swoich możliwościach
i nie potrafią zdefiniować swojego przeznaczenia. Znaczny
wpływ na ten stan rzeczy wywierają naciski społeczne skiero
wane na podporządkowanie jednostki oczekiwaniom otoczenia,
a nie samej sobie.
Maslow sporządził bardzo szczegółową charakterystykę psy
chologiczną „samoaktualizerów", czyli osób, które osiągnęły
poziom zaspokojenia potrzeby samoaktualizacji. Oparł ją na
danych biograficznych czterdziestu ośmiu osób. Przypisuje im
wiele wspaniałych cech, takich jak zdolność do akceptacji sie
bie i świata, spontaniczność, twórczość, naturalność bycia, au
tonomia, świeżość opinii, poczucie interesu społecznego, natu
ralny demokratyzm, odróżnianie celów od środków. Znajduje
u nich i takie właściwości, przynajmniej takimi widzi je ich
otoczenie, jak szczególne dążenie do samotności i prywatności,
pewne roztargnienie w kontaktach z ludźmi, chłód uczuciowy,
małe pragnienie takiej przyjaźni, jakiej oczekują ludzie prze
ciętni, którzy do samoaktualizacji nie doszli. Samoaktualizerzy
nie są więc koniecznie sympatyczni. Są zdolni do bezwzględ
nych, twardych, chociaż spokojnych decyzji wobec osób, które
ich na przykład zawiodły. Wydaje się też, że łatwo godzą się
z utratą bliskich, i to w sposób, który może wydawać się bra
kiem serca. Właściwością szczególną samoaktualizerów jest zdol
ność do przeżywania swoistego stanu psychicznego, uniesienia
bliskiego mistycznym doświadczeniom. Maslow nazywa ten
stan „szczytem doświadczania" lub „uczuciem oceanicznym".
Samoaktualizerzy skłonni są do doświadczania w sposób
szczytowy nawet wielu codziennych wydarzeń. Miłość, seks,
wybuchy twórczości, iluminacja poznawcza — wywołują u nich
takie stany ekstatyczne, dla których uzyskania inni muszą sto
sować co najmniej stymulanty chemiczne. Oznacza to szcze
gólną jakość życia, w którym nie ma miejsca na pustkę i apa
tię. Do spraw tych wrócę, kiedy będę omawiał potrzebę sensu
życia.
67
Hierarchia potrzeb wyróżnionych przez Masłowa spotyka
się z licznymi uwagami krytycznymi. Dotyczą one przeważnie
konieczności postulowanej przez niego drogi od potrzeb naj
niższych do wyższych. Znamy przecież przypadki ludzi rezyg
nujących z potrzeb fizjologicznych na rzecz bezpieczeństwa lub
na rzecz innych ludzi czy na rzecz własnych idei. Umartwienia
fizyczne i posty są w wielu religiach sposobem wykazania swo
jej wiary, uzyskania łaski i ukształtowania swojej osobowości
tak, aby można było lepiej służyć Bogu. Patrioci rezygnują ze
zdrowia, bezpieczeństwa, bliskich osób, aby przykładnie speł
nić swój obowiązek wobec Ojczyzny.
Swego rodzaju odpowiedzią na te zarzuty było dalsze roz
winięcie przez Masłowa jego teorii potrzeb. Przyjął on, że po
trzeby dzielą się na dwie jakościowo odrębne kategorie. Pozo
stał przy poglądzie, że obydwa rodzaje potrzeb mają swoje
„korzenie biologiczne" i wyrastają z natury człowieka. Jednak
że spełniają one całkiem inne funkcje. Jedne z nich służą uzu
pełnianiu naturalnych braków powstających w wyniku działal
ności człowieka, a inne służą jego doskonaleniu, rozwojowi.
Nazwał je potrzebami „ D " , od słowa „deficyt", i potrzebami
„B", od słowa „bycie".
Potrzeby „ D " to typowe niższe potrzeby, których niezaspo-
kojenie prowadzi do wzrostu napięcia motywacyjnego. Ich za
spokojenie powoduje redukcję tego napięcia. Sąto więc potrzeby
homeostatyczne, takie właśnie, jakie są głównym obiektem ba
dań laboratoryjnych w zakresie psychologii motywacji. Spełniają
one pięć kryteriów:
1) niezaspokojenie ich prowadzi do schorzeń;
2) zaspokojenie ich zapobiega chorobom;
3) zaspokojenie ich leczy choroby spowodowane przez ich
niezaspokojenie;
4) w warunkach wyboru między różnymi potrzebami jednost
ka niezaspokojona wybiera jej zaspokojenie — oznacza to, że
nie da się jednej potrzeby zaspokoić przez zaspokojenie potrzeby
innej;
68
5) osoby zdrowe, a więc i zaspokojone, nie odczuwają tych
potrzeb.
Przykładem może być potrzeba pokarmowa. Brak pokarmu
lub odpowiedniego pokarmu powoduje choroby, które można
wyleczyć tyłko za pomocą pokarmu. Jednostka głodna pragnie
jedzenia ponad najbardziej atrakcyjny seks, a osoby prawidło
wo i wystarczająco karmione w ogóle potrzeby pokarmowej
nie odczuwają.
Natomiast potrzeby „ B " nie tylko nie powodują wzrostu na
pięcia, ale często właśnie ich zaspokajanie jest powodem wzrostu
napięć. Zaspokajanie ich prowadzi też do wzrostu bogactwa oso
bowości. Ich niezaspokojenie powoduje choroby zwane przez
Masłowa — „metachorobami", na przykład depresję, nerwice
egzystencjalne. Zalicza on do metapatologii również apatię, alie
nację i cynizm. Stąd inna nazwa potrzeb „ B " — „metapotrze-
by".
Potrzeby „ D " i „ B " nie pozostają wobec siebie w stosunku
hierarchicznym. Maslow zwraca uwagę na to, że ludzie mogą
realizować potrzeby „ D " , realizując metapotrzeby. Na przykład
dbają o zdrowie, aby móc sprawniej wzbogacać swoją wiedzę
lub też narażają zdrowie dla uzyskania wolności.
Tyle o teorii potrzeb Masłowa. Poświęciłem jej dużo miejsca
nie tylko dlatego, że wydaje się najbardziej interesująca i naj
lepiej rozbudowana. Jakkolwiek powstała wiele łat później, ma
ona dużo wspólnego z moją koncepcją potrzeb
2 4
.
Zwrócę jeszcze tylko uwagę na to, że potrzeb w ujęciu Mas
łowa nie da się jednoznacznie przypisać ani do tradycyjnego
ujęcia utożsamiającego potrzeby z pragnieniami lub z popęda-
2 4
Jak postaram się wykazać w końcowych partiach książki, różni mój po
gląd przekonanie, że „Ja", a więc obraz siebie, swojego przeznaczenia, miejsca
w świecie, tak jak tę kategorię rozumieli psycholodzy humanistyczni, jest
czynnikiem równie zniewalającym psychicznie, jak i determinacje realne. Jed
nostka musi się z nimi uporać, nie koncentrując się na sobie, ale na zadaniach,
w jakie angażuje się jako osoba intencjonalna. Właśnie brak tego rozróżnienia
między wiedzą i intencjami sprzyja egocentryzacji i ucieczce od wysiłku.
69
mi, ani do prezentowanego tu ujęcia potrzeb jako właściwości
osoby. Podkreśla on usilnie, że korzenie wyróżnionych przez
niego potrzeb mają naturę biologiczną. Wydaje się, że w jed
nych przypadkach traktuje on je jako to, co wynika z samej
konstrukcji organizmu lub osobowości, w innych przypisuje im
właściwości popędowe.
4.7. DOSTOSOWAWCZA KONCEPCJA POTRZEB
KURTA GOLDSTEINA
W 1939 roku Kurt Goldstein przedstawił koncepcję potrzeby
ujmowanej jako wynik dążenia do zbalansowania formujących
się u osoby napięć. Organizm, jego zdaniem, posiada stały, śred
ni standard napięcia i ten standard usiłuje utrzymać, ilekroć na
stępuje jakieś odchylenie na skutek działania czynników czy to
zewnętrznych, czy to wewnętrznych. Nie należy więc mówić
o rozładowywaniu napięć, ale o ich wyrównywaniu — ekwali-
zacji. Ekwalizacja jest, według Goldsteina, rzeczywistym powo
dem działania każdej normalnej zdrowej osoby. Całe dojrzewa
nie psychiczne, nabieranie doświadczenia życiowego nie jest
niczym innym jak tylko dążeniem do zbalansowania napięcia,
co, jak można sądzić, polega na unikaniu frustracji i konfli
któw wewnętrznych. Uzyskuje się w ten sposób coraz większe
uniezależnienie działań od przypadkowych zmian w świecie
zewnętrznym i wewnętrznym. Stają się one coraz bardziej formą
aktualizacji własnych potencjałów — samoaktualizacją. Samo-
aktualizacja jest ograniczona koniecznością uwzględniania re
aliów, jakimi są ograniczenia techniczne jednostki i wymagania
społeczne. Uwzględnianie tych konieczności prowadzi w efekcie
do uformowania się indywidualnych form postępowania.
Goldstein zajmował się zawodowo ludźmi mającymi uszko
dzony mózg i z tego powodu ograniczonych w swojej orientacji
70
w świecie do kodów konkretnych. Ten ich defekt poznawczy
powoduje, że z czasem uczą się oni funkcjonować na poziomie
konkretnym i to staje się ich indywidualnym sposobem życia.
Ich potrzeby zostają więc zmodyfikowane i dostosowane do
obniżonego standardu możliwości.
Dodam tu tylko, że chyba nie zawsze muszą to być ograni
czenia obiektywne i nie zawsze musi to być dostosowywanie
się do mniejszych możliwości.
01iver Sacks (1994) opisuje pacjentkę, Madeleine J., która urodziła
się z porażeniem mózgowym. Miała wiele defektów fizycznych, jak nie-
wyksztaicenie się gałek ocznych i atetozę, czyli lekkie mimowolne ruchy
dłoni. Od wczesnego dzieciństwa otoczona była bardzo staranną opieką.
Mając 60 lat, trafiła do szpitala św. Benedykta z powodu pewnych pro
blemów funkcjonalnych. W rozmowie skarżyła się na całkowitą nieprzy
datność swoich dłoni. Mówiła o nich: „Nędzne, nie nadające się do niczego
kawałki ciasta". Były rzeczywiście bezużyteczne, nie mogła nimi nic robić
— trzeba ją było karmić, ubierać, myć. Nie potrafiła też niczego rozpo
znać za pomocą rąk. Po prostu przekonana, że nie może tego dokonać,
nie wykonywała żadnych ruchów badawczych i w ogóle nie koncentrowała
się na poznawaniu ręką. Całkiem inteligentna, refleksyjna nie była zdolna
do żadnej działalności życiowej, nawet do czytania pisma punktowego.
Trzeba jej było wszystko czytać, aby mogła ukończyć szkołę.
Sacks, niezwykły lekarz neurolog, po dokładnych badaniach nie zna
lazł żadnego powodu takiej nieporadności i przyjął, że być może ona po
prostu nigdy nie wpadła na myśl, że jej ręce są całkiem normalne. Jakie
kolwiek perswazje nie dawały skutku. Polecił więc pielęgniarce, aby je
dzenie postawiła przed pacjentką w pewnej odległości i nie karmiła jej.
Pewnego dnia pacjentka, głodna i zniecierpliwiona, wyciągnęła rękę, po
szukała przed sobą, znalazła bułkę i wzięła ją do ust. Była zaskoczona
swoim wyczynem. Od tej pory bardzo szybko zaczęła uczyć się świata
za pomocą dłoni. Cieszyło ją to tak bardzo, że po jakimś czasie spróbowała
odtwarzać poznany świat w glinie. Była tym światem tak zafascynowana,
że nawet wykonany przez nią model łyżki do butów miał w sobie jakiś
szczególny, artystyczny wyraz. Po roku znana już była jako „niewidoma
rzeźbiarka od św. Benedykta".
Rozumując w kategoriach koncepcji Goldsteina, wolno chyba
powiedzieć, że u Madeleine J. pojawiła się nowa potrzeba. Stwo-
71
rzyła ona u niej całkiem inną podstawę aktualizacji siebie. Przez
całe swoje dotychczasowe życie była bierną, podporządkowaną
i obsługiwaną inwalidką. Teraz stała się aktywną, znaną artystką.
Można powiedzieć, że doszło u niej do rozwoju osobowości na
tyle skokowego, że właściwy byłby tu, wspomniany już na wstę
pie, termin „transgresja". Można by też było użyć tu języka
Goldsteina i stwierdzić, że wymagania nowego układu ekwaliza-
cyjnego sprawiły, że Madeleine J. stała się inną osobą.
Przytoczony tu przypadek wskazuje też na to, że ten sam
mechanizm psychologiczny odpowiada za zaktualizowanie się
osobowości na niższym poziomie, jak to zachodzić może
u osób po uszkodzeniu organicznym mózgu, oraz za zaktuali
zowanie się na poziomie wyższym — u osoby, która odkryła
swoje nowe właściwości.
Koncepcja Goldsteina zawiera więc w sobie bardzo ciekawe
możliwości interpretacji zarówno degradacji, jak i rozwoju za
pomocą tego samego mechanizmu zmian osobowości. Nie zo
stała jednak w psychologii wykorzystana.
4.8. ALFRED ADLER — DĄŻENIE DO M O C Y
I INTERES SPOŁECZNY
W psychologii osobowości, od samych jej początków, znaczną
rolę odgrywały koncepcje, które redukowały dynamizmy jednost
ki do jednego lub kilku popędów, a poszczególne dążenia były
ich metamorfozą. Wspomnę tu tylko o badaczu węgierskim Li-
pocie Szondim, który przedstawił szczególnie oryginalną kon
cepcję „tropizmów" zakodowanych genetycznie, decydujących
o sile dążeń i o wyborach dokonywanych przez człowieka.
W rozdziale o potrzebie kontaktu emocjonalnego powołam się
na koncepcję „stadnych instynktów" Emila Duprego. Jednakże
nie mogę tu zająć się szczegółowo żadną z nich.
72
Natomiast szerzej omówię tu koncepcję, która wyróżnia się
tym, że nie wyprowadza głównej siły napędowej człowieka
z przyrodzonych mu biologicznych fundamentów dynamiz-
mów postępowania. Jej punktem wyjścia jest siła naturalna uni-
wersum, moc kosmiczna, powodująca, że w pewnych warun
kach zasady entropii zostają odwrócone i zamiast rozpadu
mamy wzrost organizacji układu. Wprowadził ją do psychologii
Alfred Adler, a sformułował Jan Ch. Smuts, geolog, biolog
i polityk z RPA. Doszedł on do wniosku, że wyjaśnienie ewo
lucji wszechświata wymaga przyjęcia istnienia ogólnej tenden
cji doskonalenia się każdej organizacji — zaczynając od kry
ształu, a kończąc na człowieku i jego cywilizacji
2 5
.
Adler na podstawie analiz klinicznych doszedł do wniosku,
że powinna istnieć jakaś siła, która powoduje, iż ludzie do
tknięci jakąś fizyczną słabością, na przykład wzroku, lub ka
lectwem skłonni są nie tylko je przezwyciężać, ale nawet wy
chodzić poza nie. Ludzie o słabym wzroku uzyskują sukcesy
właśnie w zawodach wymagających znakomitego widzenia,
a ludzie bardzo niscy, niepozorni znajdują więcej mocy niż
inni na to, aby wybić się i zyskać wysoką pozycję. Defekt
jest trampoliną wyrzucającą jednostkę poza jej ograniczenia,
a kompensacja tego defektu jest siłą napędową dążeń życio
wych, szansą doskonałości. Siła ta działa nieustannie. Wów
czas więc, gdy ludzie nie umieją przezwyciężyć swoich sła
bości konstruktywnie, skazani są na hiperkompensację, na
działania siłowe z natury destrukcyjne. Ten prosty model kli
niczny znalazł szerokie zastosowanie i w terapii, i w wycho
waniu.
2 5
Było to na wiele dziesiątków lat przed odkryciem liii Prigogine'a (Pri-
gogine, Stengers, 1990), że w toku zmian rozpadowych, jakie muszą zachodzić
w każdym złożonym systemie, a więc i w osobowości, powstają wyspy or
ganizacji w obszarach o najmniejszym potencjale entropii. Odkrycie to stwarza
nowe perspektywy przed psychologią osobowości, a zwłaszcza powstawania
osobowości, i nie wymaga tak ryzykownych założeń, jak koncepcja kierun
kowej mocy kosmicznej.
73
Adler zauważył, że koncepcja Smutsa ogólnego popędu do
skonalącego każdy układ znakomicie wyjaśnia opisane przez
niego mechanizmy kompensacji i hiperkompensacji. Przyjął, że
u ludzi popęd ten wyraża się w przyrodzonym im dążeniu do
mocy. Im człowiek słabszy, bardziej niedoskonały, tym dążenie
to musi stawać się silniejsze, jak bardziej ściśnięta sprężyna.
Realna moc człowieka zwiększa się jednak wówczas, gdy
staje się on bardziej doskonały nie tylko technicznie, ale
i społecznie, gdy umie synchronizować swoje interesy z in
teresami społeczności, z którymi się utożsamia. Im szersza
jest ta społeczność, tym bardziej rosną szanse doskonałości
własnej. Tak więc, gdy dążenie do mocy realizowane jest zgod
nie z interesem wszystkich ludzi — może ono prowadzić do
doskonałości i kompensuje wady jednostki tak, że staje się ona
lepsza. Przejawia się to w szczególnego rodzaju odczuciu jed
ności z uniwersum, które Adler nazwał „uczuciem kosmicz
nym"
2 6
. Osoba czuje wówczas zbieżność jej dążeń z Naturą.
Gdy natomiast dążenie to wzmaga tylko moc jednostki bez
uwzględniania interesu społecznego, niszczy ono zarówno ją
samą, jak innych ludzi. To środowisko wychowawcze, przepie-
szczając dziecko lub poniżając, egocentryzuje je i tym samym
skazuje na psychopatię lub nerwicę. Zarówno neurotyk —
wróg samego siebie — jak i psychopata — wróg społeczeń
stwa — lokują się w wyniku tego nie tylko poza swoją spo
łecznością, ale są też pozbawieni poczucia kosmicznego. Są
skazani na siebie, na swoje łęki, niepowodzenia. Adler przyjął,
że sensem życia jest zapewnienie podporządkowania dążeń jed
nostki interesowi społecznemu, wyjście poza egoizm i samo
tność. Sens ten musi ona sama odkryć i sformułować. Nie jest
on przyrodzony i dlatego dążenie do mocy nie przekształca się
samo w dążenie do doskonałości.
Podobnego terminu użył Maslow, pisząc o „uczuciu oceanicznym".
74
4.9. CARL ROGERS — TENDENCJA
S A M O A K T U ALI Z A C Y JN A I POTRZEBA
P O Z Y T Y W N E G O ODNIESIENIA
Znacznie późniejsza, a wiec i bardziej uproszczona koncepcja
natury ludzkiej oparta na istnieniu popędu do doskonalenia się
została utworzona przez Carla Rogersa. Zaczął on od prakty
ki u Alfreda Adlera, ale przyjął, że mądrość psychologiczna
jednostki wynika wprost z przyrodzonego popędu do dosko
nalenia się — „tendencji samoaktualizacyjnej". Samoaktualiza-
cja nie wymaga, jego zdaniem, orientacji na interes społeczny.
Jej warunkiem wyjściowym jest doświadczanie bezwarunkowej
akceptacji ze strony rodziców lub innej osoby znaczącej, co
stanowi potwierdzenie własnej wartości jednostki. Stwarza to
poczucie zaufania do siebie potrzebne do tego, aby rozsądnie
i bez zahamowań spełniać swoje potencjały. Człowiek, którego
dążenia są zgodne z jego tendencją samoaktualizacyjną, uf
ny i pewny siebie, nie musi rozwijać działań obronnych,
fałszować rzeczywistości. Nie musi on uzasadniać tego, co
jest, tym, co się stało. Jego doświadczenia nie decydują o je
go życiu. Nie im jest przyporządkowany. To one służą mu
do wyciągania wniosków dotyczących tego, jak żyć „dobrym
życiem".
Brak bezwarunkowej akceptacji ze strony osób bliskich
i znaczących powoduje, że każde niepowodzenie, realne czy
wydumane, staje się zagrożeniem własnej wartości, zaufania
do siebie. Blokuje to twórcze potencjały niezbędne do samo
aktualizacji. Gdy człowiek funkcjonuje źle, trzeba więc „od
blokować" te lęki, akceptując myśli i dążenia pacjenta, tak aby
dalej już sam potrafił odnaleźć się i stać „w pełni funkcjonującą
osobą", zdrowym psychicznie, doskonalszym, wybierającym
kierunek i sposób swojego funkcjonowania. Rogers, podobnie
jak Maslow, sporządził charakterystykę osoby idealnej, „w peł
ni funkcjonującej osoby". Tyle że, inaczej niż Maslow, oparł
75
się nie na analizie biografii wybitnych postaci historycznych,
ale na własnym doświadczeniu klinicznym. Ponieważ „w pełni
funkcjonująca osoba" to człowiek zdecydowanie zdrowy, a ba
zą empiryczną jego rozważań byli ludzie chorzy, należy domy
ślać się, że są to raczej postulaty tego uczonego i praktyka
wynikające z własnej teorii natury ludzkiej.
Główną właściwością „w pełni funkcjonującej osoby" jest
otwarcie na „doświadczenie wewnętrzne" stanowiące przeci
wieństwo „defensywności", bronienia się przed tym, czym są
własne przeżycia, chęci, oceny. Osoba „otwarta", nawet jeśli
negatywnie ocenia to, czego pragnie, czego się boi lub wstydzi,
zawsze potrafi przyjąć do wiadomości te fakty i wyciągnąć
z nich racjonalne wnioski.
Następną co do znaczenia właściwością pozytywną osoby
jest „życie egzystencjalne". Łączy się ono ściśle z „otwartością
na doświadczenie". Osoba żyjąca egzystencjalnie potrafi na
świeżo przeżywać i oceniać to, co niesie jej los, ujmuje nowe
fakty jako nowe i ważne. Osoba ta jest więc niezależna od
uprzednich doświadczeń. Ma to wpływ na jakość życia. Po
zwala na spontaniczne przeżywanie go, tolerancję wobec od
mienności i twórcze wykorzystywanie ich we własnej biografii.
Specyficzne dla koncepcji Rogersa jest wyróżnienie takiej
właściwości, jak „organiczne zaufanie". Powoduje ono, że po
dejmując ważne decyzje, nie musimy uciekać się do własnych
doświadczeń, do norm religijnych lub opinii otoczenia. Mamy
przecież zaufanie do własnej uczciwości, prawości, zdrowego
rozsądku. Nasze decyzje są „nasze" i jeśli nawet mylimy się,
jesteśmy gotowi ponieść tego konsekwencje. Gdy uważamy, że
trzeba to uczynić, nie zważamy na opinię innych ani na ryzyko
i dokładnie na godzinę 15.30 konwojujemy zbrodniarza na pociąg
do Yumy.
Kolejną właściwością „pełni funkcjonowania" jest „poczu
cie wolności". Osoba spełniająca się wie, że to ona kształtuje
własne życie i nikt ani nic z zewnątrz nie decyduje ostatecznie
ojej losach. Rogers docenia rolę tzw. czynników obiektywnych,
76
różnych ograniczeń, wypadków, nacisków nie do odrzucenia.
Nie sądzi jednak, że muszą one zniewolić człowieka. Są prze
cież naturalną materią życia. W tym swoim życiu jednostka
samodzielnie i na własny rachunek podejmuje decyzje, wyzna
cza kierunki działania i kontroluje ich realizację. Każde ogra
niczenie jest dla niej tylko wyzwaniem do jego pokonania lub
zneutralizowania.
Właściwością piątą, ostatnią, ale nie mniej ważną, jest „twór
czość", kategoria typowa dla wszystkich psychologów huma
nistycznych. Tylko twórczy stosunek do problemów świata
pozwala na konstruktywną synchronizację własnych potrzeb
i wymagań świata — tego, czym jesteśmy, z tym, czym po
winniśmy być. Pozwala na bycie w społeczeństwie i niepozo-
stawanie jego więźniem.
Streszczając, można powiedzieć, że zdaniem Carla Rogersa
pełnia życia przysługuje takiemu człowiekowi, który jest
dobry, ufny, twórczy i umie działać celowo.
R O Z D Z I A Ł 5
Potrzeby — podstawy teoretyczne
5.1. WŁAŚCIWOŚĆ — PRAGNIENIE — POPĘD
W poprzednich rozdziałach przedstawiłem koncepcje psycho
logiczne dotyczące wprost lub pośrednio potrzeb ludzkich. Po
chodzą one sprzed wielu lat, łatwo jednak zauważyć, że nie
zestarzały się, można je stosować w warunkach dzisiejszych,
mają też szeroki układ odniesienia i są wyrazem znacznej wie
dzy o psychologii człowieka. Wzbogacają one i dzisiaj naszą
znajomość natury ludzkiej i są inspirujące dla praktyki.
Zwraca uwagę, że autorzy tych koncepcji naturę potrzeb
określali jako biologiczną, gdyż taki był paradygmat naukowe
go ujmowania psychiki w owych czasach. Zastrzegali się więc,
że jest to ich założenie podstawowe. Staranność, z jaką każdy
badacz podkreślał ten fakt, pozwala zauważyć, iż owe przypi
sanie do biologii problemu sił dynamicznych osobowości, kła
dzenie nacisku na zapewnianie, że „są one w mózgu", miało
nie tylko znaczenie naukowe, ale było też manifestacją nauko
wości, sposobem odgrodzenia się od wiedzy pozaracjonalnej.
Mimo tego „biologizmu" godzono się jednak z tym, że pozna
wanie to atrybut człowieka nabyty przez niego w toku życia.
Było to konieczne, gdyż drugim równoległym paradygmatem
tamtych czasów było społeczne pochodzenie psychiki. Obecnie
zachowywanie tych obydwu niezbyt spójnych, ale koniecznych
dla przyzwoitego psychologa założeń straciło na znaczeniu,
gdyż dominujący paradygmat poznawczy nie obejmuje
78
R O Z D Z I A Ł 7
Potrzeba seksualna
7.1. POTRZEBA SEKSUALNA
CZY P O T R Z E B A ZACHOWANIA G A T U N K U ?
Nazwa „potrzeba seksualna" ma na celu podkreślenie specy
ficznych zmysłowych i uczuciowych aspektów dążeń związa
nych z tą potrzebą. Wysuwa też na plan pierwszy aspekt psy
chologiczny, przed cel biologiczny. Czy jednak nie byłoby
bardziej słuszne zwrócenie uwagi raczej na pierwotne, biolo
giczne przeznaczenie tej potrzeby, używając określenia „po
trzeba zachowania gatunku", która zaznacza jej funkcję gatun
kową, pozaosobniczą? Wielu autorów popiera biologiczne
ujęcie na tyle usilnie, że pojawia się obawa, czy nie kieruje
nimi niechęć do zjawisk psychologicznych związanych z sek
sem i dlatego wolą koncentrować się na jego „ogólnozwierzę-
cych" właściwościach. Pisząc o potrzebach zachowania gatun
ku, włączają w nie potrzeby macierzyństwa, ojcostwa, opieki
nad potomstwem, a nawet monogamii i poligamii.
Powstaje jednak pytanie, czy w ogóle którekolwiek z takich
ujęć odpowiada przyjętej w tej pracy definicji potrzeby. Przy
pomnę, że podstawowym kryterium potrzeby jest nie tylko sank
cja, a więc zakłócenie rozwoju lub zagrożenie istnienia jedno
stki, które następuje w razie niezaspokojenia potrzeby. Na
przykład w wypadku potrzeb fizjologicznych sankcja ta doty
czy złego funkcjonowania organizmu lub po prostu utraty życia.
Są to więc potrzeby „konieczne". Natomiast w wypadku po-
130
ność korzystania z pomocy, aby utrzymać się przy życiu, stanie
się dla głodujących ludzi powodem braku szans na intelektu
alne, samodzielne wyjście z pułapki, w jakiej się znaleźli. Jest
to wniosek okrutny, ale wskazuje na sprawy realne.
Może nie tak groźne, ale z pewnością niedoceniane pozostają
patologiczne wzory kultury. Manipulowanie smakiem, chemią
oraz zmiany dystrybucji pokarmu powodują, że w krajach za
sobnych wzrasta liczba dzieci, które zaspokajają potrzeby po
karmowe szkodliwie dla organizmu. Odżywianie się lodami, co
ca-colą i chipsami i upowszechnianie się awersji do ważnych
pokarmów prowadzi do zaburzeń przebiegu procesów psychicz
nych. Powstałe niedobory pożądanych składników pokarmowych
i nadmiar szkodliwych powodują trudności w koncentracji uwa
gi, agresywność, męczliwość i wady rozwojowe.
Należy też stwierdzić, że potrzeby fizjologiczne, mimo ich
wagi, obecnie znajdują się poza głównymi obszarami zaintere
sowania psychologów i pedagogów. Skupieni są oni na bardziej
spektakularnych i, ich zdaniem, ważniejszych problemach, jak
potrzeby emocjonalne, niedostosowanie społeczne i seks.
organizmu, może zostać uzależnione od wzorów kultury i po
glądów jednostki, przy czym właśnie samo zagrożenie dla ży
cia, jakie powoduje jej niezaspokojenie lub ograniczenie zaspo
kojenia, bywa powodem podejmowania ryzyka i uzyskiwania
aprobaty społecznej. Mamy tu więc do czynienia i z patołogią
kultury.
Jest zrozumiałe, że udział czynników psychologicznych
i kulturowych w zaspokajaniu potrzeby fizjologicznej zależy
od dystansu zagrożenia. Niezaspokojenie potrzeby pokarmowej
nie tylko nie jest zagrożone szybkimi sankcjami zdrowotnymi,
ale z jej zaspokajaniem łączą się przeżycia emocjonalne. Je
dzenie może być przede wszystkim formą kulturową, wyrazem
wyrafinowania estetycznego i spełnia znacznie szerszą rolę
w życiu jednostki niż tylko utrzymywanie organizmu w stanie
zdrowia i życia. Dlatego potrzeba ta jest objęta szczególnie
licznymi nakazami i zakazami. Post, który ma na celu określone
samoograniczenie przyjemności, umartwianie się, dotyczy głów
nie jedzenia. Jest też wskaźnikiem podporządkowania się naka
zom religijnym. Historycy podają, że Bolesław Chrobry, który
napotykał opory we wprowadzaniu chrześcijaństwa, kazał wy
bijać zęby tym, którzy łamali post. Niektóre wzory kulturowe,
a także indywidualne nawyki i poglądy podporządkowują po
trzebę pokarmową czynnikom bardzo dalekim od biologiczne
go sensu odżywiania się, a nawet temu sensowi przeciwstaw
nym, gdy narzucany sposób jedzenia i rodzaj pokarmu przede
wszystkim szkodzi organizmowi. Można też stwierdzić zależ
ność zaspokajania tej potrzeby od właściwości psychicznych
jednostki, od zaspokojenia innych jej potrzeb.
Trudności w zaspokajaniu potrzeby pokarmowej mogą pro
wadzić do powstawania wad rozwojowych ludzi, wpływając
bezpośrednio na kształtowanie się mózgu. Rozpoznanie tego
zjawiska i jego konsekwencji globalnych ma szczególne zna
czenie w obliczu sytuacji, w wyniku której ludność znacznych
obszarów świata pozostaje w stanie permanentnego głodu. Mo
że to spowodować, że niemożność likwidacji głodu i koniecz-
128
o zdrowie dziecka, to znaczy o jego nakarmienie i wagę. Początkowo
dziecko karmiono na kolanach, chociaż jadło bardzo długo, ale chętnie,
co przyjmowano z uznaniem. Gdy tylko stało się zdolne do samodzielnego
jedzenia, pozostawiano je samo sobie, a rodzice zajmowali się swoimi
sprawami. Gdy przestawało jeść, matka zaraz to zauważała i przez chwilę
karmiła je, aby przyspieszyć posiłek. W ten sposób dziecko otrzymywało
od matki komunikat, że jedzenie powoduje karę, a niejedzenie nagrodę.
Ponieważ w związku z tym niejedzenie pogłębiło się, matka zaniepokojona
stanem zdrowia dziecka zaczęła bić je przed każdym posiłkiem, aby „nie
stawiało oporu". W ten sposób komunikowała dziecku, że w ogóle posiłek
jest zagrożeniem. Na samo zbliżanie się pory posiłku dziecko zaczęło
reagować lękiem. Głodne dziecko uciekało od pokarmu. Cały spiot towa
rzyszących temu okoliczności, takich jak deficyt kontaktu emocjonalnego
z matką czy konfliktowy sposób załatwiania innych problemów powodu
jący zawężenie obszaru przeżyć pozytywnych, doprowadził do nerwicowej
fiksacji związku jedzenia z zagrożeniem. Chore dziecko zostało w końcu
skierowane do szpitala w stanie wyniszczenia głodowego — leczenie było
długie i dramatyczne
4 1
.
6.8.4. Uwagi końcowe o potrzebie pokarmowej
Spróbuję teraz wysnuć wnioski z rozważań tej części książki.
Wszystkie potrzeby fizjologiczne są powszechne, naturalne
i konieczne. Zaspokojenie ich nie jest tylko wynikiem wyboru
dokonanego przez osobę, a ich niezaspokojenie zagrożone jest
sankcją śmierci w kilkuminutowej lub wielomiesięcznej per
spektywie. Trudności w zaspokajaniu tych potrzeb, brak wiedzy
o ich właściwym zaspokajaniu — prowadzą do poważnych
zagrożeń zdrowia i zakłóceń stanu psychicznego.
Mimo tej bezpośredniości związku potrzeb fizjologicznych
z przeżyciem jednostki, zaspokajanie ich jest zawsze uwikłane
w uwarunkowania psychiczne i kulturowe. Na przykładzie po
trzeby tlenu można stwierdzić, że niezaspokojenie nawet tej
potrzeby, zagrożone niemal natychmiastowymi sankcjami dla
41
Przypadek z Państwowego Sanatorium dla Dzieci Nerwicowych w Ci-
chowie udostępniony mi w 1957 roku przez Irenę Obuchowską.
127
mechanizmy jej powstawania. Często jest to problem nieakcep
towania własnego ciała, nieraz chodzi tu o symboliczną rolę
jedzenia. Irena Obuchowska w Dynamice nerwic (1983) zwraca
uwagę na to, że matkom szczególnie zależy na tym, aby dziecko
jadło to, co mu podają, i tyle, iłe mu podają. Czasem ma to
znaczenie zdrowotne, a nieraz jest po prostu symbolem ich
dbałości macierzyńskiej lub wyrazem ich własnych problemów.
Dziecko z kolei nieraz zjada podawany mu pokarm mimo nie
chęci do jedzenia, dla świętego spokoju lub z miłości do matki.
Jednakże w wielu wypadkach, widząc, jak na tym matce zależy,
zaczyna nią „manipulować" za pomocą takiego, a nie innego
jedzenia, a częściej niejedzenia. Rodzice wówczas „Karmią
dziecko na oknie, kierują uwagę na samochód lub na pieska,
zagadują, wykonują czynności zabawowe, na przykład po za
powiedzi, że «pociąg wjeżdża do tunelu», łyżka wędruje do
buzi. Pewna dziewczynka odpowiadała wtedy przekornie i «wy-
jeździa», wypluwając jedzenie. Znam dziecko, które przyjmo
wało pokarm dopiero wtedy, gdy trzymało nóżki w bulgoczącej
wodzie uruchomionej pralki. Widok był zabawny i przerażają
cy: ojciec trzymał dziecko nad pralką, woda łaskotała mu stop
ki, natomiast matka z zapałem wkładała łyżkę po łyżce do buzi.
[...] Warto też przytoczyć przykład jedynaka, dla którego sytua
cja obiadowa była niemal jedyną sytuacją, podczas której mógł
zwrócić na siebie uwagę. Obiady jadł około trzech godzin, dys
kutując nad każdym kęsem, długo żując pokarm, a zdarzało
się, że jeszcze kilka godzin po wstaniu od stołu trzymał jedzenie
w buzi [...], charakter instrumentalny potwierdza fakt, że w kli
nice (a także w przedszkolu) dzieci te jedzą najzupełniej nor
malnie, w co nie chcą uwierzyć zatroskani rodzice" (s. 266-269).
W praktyce proces dochodzenia do takiej sytuacji jest na
stępujący:
Matka P., pedantyczna i nerwowa, traktuje swoje jedyne dziecko o-
schle. Zaczyna się nim interesować dopiero wówczas, gdy nie chce jeść,
gdyż sądzi, że jej głównym obowiązkiem wychowawczym jest dbanie
126
W moich latach durnych i niekoniecznie górnych uczestni
czyłem w nakarmieniu kanapką z boczkiem naszego przyjaciela
Kazacha, zagorzałego muzułmanina. Myśleliśmy, iż głodujący
tak jak i my chłopak po prostu przekona się, że jest to pokarm
jak każdy inny. Było to z naszej strony wyrzeczeniem, gdyż
sami byliśmy bardzo wygłodzeni. Poczciwy chłopiec zjadł ka
napkę z apetytem i był zadowolony do momentu, gdy mu po
wiedziano, co zjadł. Z miejsca zwymiotował, miał bóle brzucha
i nawet czyścił język, aby pozbyć się śladów tego „obrzydli-
stwa". Podobnie reagowali niektórzy znani mi chrześcijanie na
mięso psa, szczura, a szczególnie na „ludzinę". Muszę przy
znać, że jednak nie tak ostro jak mahometanie na „świninę".
Jedzenie ma też znaczenie czysto psychiczne. Jemy dla to
warzystwa, z nudów, z chciwości, z łakomstwa, z przekonania,
dla porządku, dla spokoju i dla rekordu. Ludzie jedzą też z tego
powodu, że są nieszczęśliwi, samotni, niekochani, niedopiesz-
czeni. Stanowi to nawet treść pracy wydanej pod wiele mówią
cym tytułem Stop killing your husband (Przestań zabijać swo
jego męża) (Dublin, 1952).
Interesujące światło na ten ostatni problem rzucają obserwacje
ludzi przebywających w izolacji społecznej, w małych grupach.
W konkretnym wypadku chodzi mi o załogę podwodnej łodzi
atomowej „Nautilus", która odbyła pierwszy, wielomiesięczny
rejs pod lodami bieguna północnego, i o członków amerykań
skiej stacji antarktycznej (cyt. za: Rohrer, 1961). W obydwu
sytuacjach, gdy czas izolacji był subiektywnie odczuwany jako
długi, ogromnie wzrastało znaczenie spraw pożywienia i przy
gotowywania pożywienia. Nawet znacznie wzrósł status spo
łeczny kucharza. Należy tu zaznaczyć, że ilość i jakość poży
wienia na tym okręcie mogła zaspokoić wszelkie wymagania.
Gdy to piszę, telewizja podaje informacje o regatach żaglowych
dookoła świata. Sukcesy jednego z jachtów przypisywane są
właśnie prowadzonej na nim znakomitej kuchni.
Ostatnio problemem medycznym staje się chorobowa awer
sja pokarmowa, określana nazwą anorexia nervosa. Są różne
125
wym potrzebom deficytu związku między rzeczywistym nie-
zaspokojeniem a jego subiektywnym odczuciem. Człowiek
mimo zaspokojenia potrzeby pokarmowej może mieć poczucie
jej niezaspokojenia. Może zaspokajać ją za pomocą środków
nie będących pokarmem, a nawet szkodliwych. Może nie od
czuwać głodu, mimo że organizm jest już wycieńczony i ob
jawy fizjologiczne głodu interpretuje jako na przykład chorobę
żołądka.
Istnieje jeszcze inna paradoksalna zależność między prag
nieniem głodu i niezaspokojeniem potrzeby pokarmowej. Okreś
lony sposób utrudniania zdobycia pokarmu może działać jako
kara i tym samym powodować niechęć, a co najmniej rezyg
nację z pokarmu. Przypomina o tym Janusz Reykowski w swo
jej książce pt. 2 zagadnień psychologii motywacji (1970). Cy
tuje on badania rosyjskiego psychologa zwierząt Nikołaja Woj-
tonisa, który zauważył, że gdy eksperymentator „droczył" się
z niedźwiedziami i lisem, pokazując im pokarm, a następnie
chowając, to zwierzęta te rezygnowały z jedzenia nawet wtedy,
gdy miały ten pokarm pod nosem. Lis na przykład siadał do
pokarmu tyłem, tak jakby obrażał się. Zdaniem Wojtonisa ana
logicznym zjawiskiem było unikanie rozmowy o jedzeniu pod
czas wspomnianych wyżej amerykańskich badań osób, które
poddały się ochotniczej głodówce. W rozdziale o potrzebie kon
taktu emocjonalnego będę pisał o dzieciach w szpitalu, które
w wyniku tęsknoty za domem i matką zaczynały traktować
niechętnie zarówno wizyty rodziców, jak i otrzymywane od
nich prezenty. Być może w omówionych tu trzech przypadkach
działają różne mechanizmy psychologiczne, ale fenomen uni
kania przedmiotu pożądania pozostaje ten sam.
Wspominałem już o tym, że potrzeba pokarmowa odgrywa
znaczną rolę kulturową. Głodówki, posty, dobór pokarmu, ob
żarstwo i nakazy, zakazy oraz ceremoniały religijne, obyczajo
we, sposoby jedzenia — nie ma chyba innych potrzeb ludzkich
posiadających tak bogatą i zróżnicowaną otoczkę kulturową.
Obyczaje te mają też znaczną silę.
124
łamywali się psychicznie w najtrudniejszych miesiącach sybe
ryjskiej zimy. Zaprzestali oni jakiejkolwiek działalności nasta
wionej na aktywne sposoby zdobywania żywności, takie jak
napad, kradzież, skomplikowana forma wymiany lub usługi dla
lepiej zaopatrzonych osób czy wreszcie kanibalizm, który znacz
nie częściej występuje w naszej kulturze, niż się o tym pisze
i mówi. Całymi dniami biernie wystawali w pobliżu ogromnych,
wielodniowych kolejek ludzi oczekujących na swój przydział,
300 lub 500 g, chleba. Tych, którzy już się skazali, charakte
ryzował specyficzny wygląd. Ich oczy były rozpalone i białe.
Przesuwali się powoli, spoglądając tylko w dół pod nogi, jakby
tam właśnie mógł znaleźć się okruch chleba. Odnosiło się jednak
wrażenie, że nie widzą nic, że gdyby nawet rzeczywiście leżał
tam chleb, to by go nie zauważyli. Może przeżywali już stany
halucynacyjne? Z tej fazy właściwie nie było już powrotu. Czy
byli tam też owi kiwający się, zrezygnowani, jakich opisuje li
teratura dotycząca niemieckich obozów zagłady? Może by i byli,
ale w tych warunkach, o których piszę, nie mieliby żadnej szansy
na przeżycie nawet jednego dnia.
Obserwacje tego rodzaju faktów pozwalają przypuszczać,
że w przypadku niezaspokojenia potrzeby pokarmowej prze
bieg głodówki i jej skutek w znacznym stopniu zależą od cech
osobowości, od koncepcji życia jednostki ludzkiej. Warto tu
zauważyć, że nawet w wypadku tych potrzeb fizjologicznych,
które wymagają znacznie szybszego zaspokojenia niż potrzeba
pokarmowa, określone nastawienie psychiczne, wytrwałość,
trening bardzo różnią od siebie poszczególne osoby. Podobnie
indywidualne różnice można by zauważyć i w wypadku odpor
ności na niskie temperatury. Przypomnę tu badaczy podbiegu
nowych. Istnieje pogląd, że klęska ekspedycji Scotta byłaby
mniej prawdopodobna, gdyby nie okazało się, że Amundsen
dotarł do bieguna o kilka dni wcześniej i w ten sposób pozbawił
sensu ich wyczyn.
Psychologiczne uwarunkowania potrzeby pokarmowej ma
ją też inny interesujący aspekt. Wspominałem już o właści-
123
a samo zdarzenie mogły nawet odbierać jako przygodę. Nie
jestem też pewien, że umarli na szalupach właśnie ci, u których
doszło do pomieszania zmysłów. Ci być może przeżyli, poza
tymi, u których wyraziło się to w dokonaniu samobójstwa. Pi
szę tu „być może" i „chyba", gdyż brak odpowiednio zweryfi
kowanych danych. Niemniej nie ulega wątpliwości, że to, co
przytacza Bombard, świadczy o decydującej roli psychiki.
Również w licznych materiałach dotyczących hitlerowskich
obozów koncentracyjnych podkreśla się fakt, że lepiej prze
trwali ludzie aktywni, nie poddający się strachowi, angażujący
się w sprawy społeczności więźniów, o ile, rzecz jasna, nie
zostali zamordowani. Pogląd ten, wyrażony już w pierwszych
wersjach tej książki, został wsparty przez Kazimierza Godo-
rowskiego, autora jednej z ważniejszych prac o psychologicz
nych aspektach obozów koncentracyjnych pt. Psychologia i psy
chopatologia hitlerowskich obozów koncentracyjnych
(1983).
Ci więźniowie, którzy podejmowali od początku walkę, a wła
ściwie kontynuowali to, co czynili przed uwięzieniem, mieli
największe szanse przetrwania. Nawet ludzie silni i odkarmieni,
ale nastawieni tylko na własne przeżycie, ginęli szybko. W wie
lu opracowaniach przytaczane są przypadki ludzi, którym za
brakło sił do dalszej walki — może przede wszystkim sił psy
chicznych — tych, którzy załamali się i poddali biernie swojemu
losowi. Spędzali cały swój czas, jaki pozostał im do śmierci,
siedząc i kiwając się jakby w modlitewnym transie, jak gdyby,
a może i naprawdę, pogodzeni z losem, wyłączeni już ze świata
żywych.
Inny świat,
autobiograficzna powieść Gustawa Herlinga-Gru-
dzińskiego o radzieckim łagrze, pokazuje, jak niesamowicie dłu
go można trwać przy życiu, gdy podejmuje się walkę, i można
ją nawet wygrać, mimo, wydawałoby się, całkowitego braku
szans.
Z moich własnych doświadczeń, w warunkach długotrwałego
zagrożenia śmiercią głodową na zsyłce w Majkainie (1940-1946),
pamiętam młodych i względnie silnych fizycznie ludzi, którzy za-
122
nych sprawozdań ludzi, którzy albo sami przeżyli sytuacje, gdy
człowiek umierał z głodu — w obozie koncentracyjnym, na
zesłaniu, podczas ekspedycji naukowej czy klęski żywiołowej
— albo też zbierali na ten temat materiały.
Alain Bombard, którego eksperymenty naturalne, dotyczące
warunków utrzymywania się przy życiu rozbitków wykazały,
jak niezwykle długo można przetrwać na Atlantyku, na samo
tnej szalupie, bez zapasów wody i jedzenia, podaje w jednej
ze swoich książek, że do tego rodzaju badań skłoniły go częste
fakty śmierci rozbitków w warunkach, które z biologicznego
punktu widzenia nie powinny były spowodować zgonu. Jednym
z takich przykładów jest historia rozbitków z ogromnego statku
pasażerskiego „litanie", który w 1912 roku zatonął z 1503
osobami, niezwykle szybko po zderzeniu z górą lodową
4 0
. Miał
to być statek niezatapialny, najnowocześniejszy produkt ów
czesnej techniki, a ludzie, którzy nim płynęli, wierzyli jej bar
dziej niż sobie. Bombard pisze: „Gdy w trzy godziny po zato
nięciu statku nadeszła pierwsza pomoc, na łodziach ratunko
wych byli już umarli, a znaczna część osób dostała pomieszania
zmysłów. Rzecz charakterystyczna — pomiędzy rozbitkami,
którzy strach okupili szaleństwem, a szaleństwo śmiercią, nie
było ani jednego dziecka poniżej dziesięciu lat. Dzieci, których
znalazło się sporo, posiadały jeszcze wrodzony rozsądek. Przy
kłady te umacniały mnie w przekonaniu o decydującej roli siły
ducha. Potwierdza to dobitnie statystyka. Dziewięćdziesiąt pro
cent rozbitków umiera w ciągu trzech dni po katastrofie, a trze
ba więcej czasu, aby umrzeć z głodu lub z pragnienia" (Bom
bard, 1958, s. 9).
Pominę tu dłuższą polemikę z interpretacją Bombarda. War
to jednak zauważyć, że chyba nie o rozsądku powinna tu być
mowa, a raczej o braku wyobraźni antycypacyjnej, o tym, że
dzieci nie potrafiły zdać sobie sprawy z możliwego zagrożenia,
4 0
Oslatnio ta przyczyna katastrofy jest podważana, nie ma to jednak zna
czenia dla niniejszych rozważań.
121
równie przymusowa sytuacja, jak u owych szczurów ekspery
mentalnych. Zostały one zniewolone, musiały działać w okre
ślonych przez „eksperymentatora" ramach, nie były w stanie
uniknąć kary ani też rozwiązać pozytywnie problemu. Być mo
że mózg, jako narząd antycypacji, sam wybierał w tych warun
kach najbardziej optymalną strategię. Świat nieprzewidywalny
to świat, w którym równie prawdopodobna jest każda sy
tuacja. W takim świecie najmniej strat ponosi jednostka,
która stabilizuje swoje działania i tym samym minimalizuje
chaos.
Długotrwała egzystencja w stanie łęku przed głodem
i nieprzewidywalności skutków własnych działań jest •—
jak wynika z tych obserwacji •— czynnikiem bardziej de
formującym osobowość niż sam głód. Znam wiele osób, któ
re naprawdę były bliskie śmierci głodowej, ale nie wystąpi
ła u nich fiksacja polegająca na bezsensownym gromadzeniu
jedzenia. Dochodzę do wniosku, że mamy tu być może do
czynienia z regułą ogólną dotyczącą deformacji osobowości
w warunkach trudnych.
Hipoteza ta ma swoje oparcie i w wielu innych obserwa
cjach, świadczących o tym, że wpływ beznadziejności na oso
bowość zależy od sytuacji psychicznej, od nastawienia osoby.
Często na przykład zwracano uwagę na fakt, że gdy obiektyw
nie główną rolę w ciężkiej sytuacji człowieka odgrywa brak
pożywienia, wówczas to, jak zniesie on ów brak, czy przeżyje
dłużej niż inni ludzie znajdujący się w tej samej sytuacji, zależy
nie tylko od tzw. zdrowia fizycznego i zapasów energetycznych
ulokowanych w tkance tłuszczowej, ale i od jego cech osobo
wości, takich jak opanowanie, rzeczowość, ideowość. Ważne
jest, jaką rolę w koncepcji życia człowieka odgrywa wydarze
nie, którego głód jest składnikiem. Wśród ludzi skazanych na
długotrwały głód przez los lub przez innych ludzi dłużej utrzy
mują się przy życiu ci, którzy nie ulegają panice, zachowują
spokój i nastawienie prospołeczne. Taki, wielce prawdopodob
ny wniosek nasuwa się z lektury licznych pamiętników i ust-
120
żyk przestały sygnalizować cokolwiek, przy czym szczur musiał
skakać, gdyż gdyby nie skoczył, karany był porażeniem prą
dem. W wyniku tej sytuacji następowała fiksacja skoku w jed
nym kierunku. Utrzymywała się ona nawet wówczas, gdy nie
tylko wprowadzono ponownie pełną przewidywalność sytuacji,
w ogóle wyeliminowano kary, ale również wtedy, gdy jedzenie
nie było już przesłonięte papierem i szczur je widział. Mimo
to, gdy jedzenie było na przykład po lewej stronie, a szczur
miał zafiksowany neurotycznie skok w prawo, to skakał w pra
wo na deskę i boleśnie spadał.
Dzisiaj nie żyje już żadna z osób, o których pisałem wyżej.
Swój szczególny stosunek do spraw pożywienia wiązały one
z przeżyciami w okresie wojny. Tym, co zwróciło moją uwagę,
było to, że w swoim życiu nie doświadczyli oni osobiście rze
czywistego, długotrwałego, zagrażającego życiu głodu. W naj
cięższych chwilach dysponowali pewnym minimum zapasów,
co pozwalało im zaspokoić najsilniejszy głód. Wspólnym do
świadczeniem wielu tych osób, jak można sądzić na podstawie
ich opowiadań, był nie tyle długotrwały głód, co długotrwały
lęk przed głodem. Widzieli wokół siebie głodujących, słuchali
ponurych opowiadań, resztę wyobrazili sobie. Lęk przed gło
dem prześladował ich przy każdym posiłku, przy każdej nowej
restrykcji, która mogła oznaczać utratę tego swego rodzaju
przywileju
3 9
.
Sądzę jednak, że nie tylko lęk był powodem owej deformacji
psychicznej. Wspólną właściwością sytuacji, w jakiej znala
zły się te osoby, była nieprzewidywalność, a więc beznadziej
ność poznawcza i wykonawcza. Nie było wiadomo, co należało
uczynić, aby uniknąć głodu i zachować to, co jest. Była to
3 9
Podobne obserwacje dotyczą i innych osób, którym po wojnie pozostał
lęk na przykład przed czarnym mundurem. Okazało się, że w znanych mi
przypadkach osoby te nie były represjonowane, nawet dosyć spokojnie żyły,
ale wokół nich nieustannie panował terror. To właśnie wieloletni strach tak
odbił się na ich osobowości.
119
pod stałą opieką lekarską i życiu ich nie zagraża niebezpieczeń
stwo. Poza tym prawdopodobnie inne ich potrzeby były zaspo
kajane normalnie. Świadczyłoby to o tym, że stwierdzane przez
wielu badaczy zmiany osobowości występujące w czasie prze
dłużonego głodowania i po nim są skutkiem nie tylko głodo
wania, ale i towarzyszącego głodowaniu splotu warunków —
zwłaszcza stałego zagrożenia życia, utraty praw ludzkich i bez
nadziejności.
Pewnym przyczynkiem do tego zagadnienia są wyniki mo
ich obserwacji. Wymagają one weryfikacji za pomocą analizy
zachowań ludzi w innych, podobnych warunkach, ale umożli
wiają już teraz wysunięcie interesującej hipotezy. Otóż w pierw
szych latach po drugiej wojnie światowej miałem do czynienia
z ludźmi, których zachowaniu towarzyszyła swego rodzaju ob
sesja, wyrażająca się w stosunku do pokarmu — głównie do
chleba i tłuszczów. Magazynowali oni większe ilości jedzenia
bez żadnych uzasadnionych powodów. Można sądzić, że pod
czas długotrwałej frustracji potrzeby pokarmowej uległy neuro
tycznej fiksacji niektóre elementy zachowania związane z po
karmem, mianowicie gromadzenie zapasów.
Przypomina to wyniki badań nad tworzeniem nerwic ekspe
rymentalnych, gdy też obserwowano fiksację jednego z rodza
jów zachowania. Pojawiało się ono niezależnie od realnej sy
tuacji. Eksperymenty (np. Maier, 1948) polegały na tym, że
wytwarzano swego rodzaju stan beznadziejności poznawczej
i wykonawczej. Oto na przykład szczur wyuczał się określone
go porządku zdarzeń. Skok w kierunku koła był nagradzany
pokarmem, gdyż za kołem narysowanym na cienkim papierze
znajdowało się jedzenie. Skok w kierunku krzyżyka był karany
upadkiem ze znacznej wysokości, gdyż za papierem, na którym
był krzyżyk, znajdowała się deska, od której szczur odbijał się
i boleśnie spadał. Po przyswojeniu związku jedzenia z kołem
i kary z krzyżykiem warunki zmieniano tak, że kara i nagroda
stawały się nieprzewidywalne, gdyż obydwa „znaki" umiesz
czano po jednej i po drugiej stronie przypadkowo. Koło i krzy-
118
Powyższe obserwacje kliniczne przeprowadzano na ludziach,
którzy głodowali w warunkach, jeśli można je tak nazwać, na
turalnych. Badania eksperymentalne nad wpływem głodu na
człowieka przeprowadzono w Stanach Zjednoczonych podczas
drugiej wojny światowej na trzydziestu dwóch ochotnikach.
Byli oni poddani trzymiesięcznej obserwacji, a następnie za
stosowano sześciomiesięczne ścisłe ograniczenie pokarmu.
W tym okresie waga ich spadła przeciętnie o 25%. Podczas
głodówki przeprowadzono drobiazgowe badania psychologicz
ne i fizjologiczne, stwierdzając różnice indywidualne między
badanymi. U wszystkich jednak wystąpiło znaczne osłabienie
fizyczne. Pojawiły się bóle głodowe, drażliwość, brak zaintere
sowania tematami seksualnymi, a duże zainteresowanie książ
kami kucharskimi i ilustracjami przedstawiającymi jedzenie.
W wielu wypadkach wystąpiło znaczne osłabienie samokontro
li etycznej. Zaobserwowano też pojawienie się złych manier
przy jedzeniu, jak na przykład głośne siorbanie i wylizywanie
talerzy. Co najciekawsze, badania testowe nie wykazały obni
żenia sprawności intelektualnej, jakkolwiek stwierdzono trud
ności w podejmowaniu decyzji i zapamiętywaniu (Keys, Bro
żek i in., 1950, za: Munn, 1956, s. 88).
6.8.3. Głód i zmiany osobowości
B.C. Schiele i J. Brożek (1948) na podstawie obserwacji klini
cznej stwierdzili, że długotrwałe nierozładowanie napięcia
związanego z niezaspokojeniem potrzeby pokarmowej powo
duje takie same skutki jak długotrwała frustracja wszelkich in
nych potrzeb, mianowicie zaburzenia nerwicowe. Zmiany te
uwidoczniły się wyraźnie w wynikach badań Wielowymiarową
Skalą Diagnostyczną — MMPI (Brożek, Jenaas, 1956). Bada
cze ci nie piszą nic o tym, czy nastąpiły trwałe zmiany osobo
wości. Należy jednak przy ocenie wyników pamiętać, że osoby
poddawane próbom były ochotnikami. Badani wiedzieli, że są
117
Obserwowali oni dwa przypadki głodówki więziennej alkoho
lików, u których stwierdzono degradację psychiczną. W trzecim
miesiącu głodówki pojawiły się objawy psychotyczne w postaci
majaczeń i halucynacji. Treścią obrazów halucynacyjnych był
między innymi widok zastawionych stołów. Obraz jedzenia od
suwał się lub też w ogóle znikał, gdy chory sięgał po nie ręką.
W innym przypadku, również u alkoholika, który spędził ty
dzień zamknięty przypadkowo na strychu, wystąpiły podobne
objawy.
Oczywiście opisany tu obraz kliniczny jest o tyle nietypowy,
że wystąpił u ludzi, których mózg już od lat był zatruwany
alkoholem, określanych przy tym enigmatycznie mianem psy-
chopatów. Dlatego też autorzy skłonni są przypuszczać, że istot
ną rolę w wystąpieniu objawów psychotycznych odegrało, poza
głodówką, organiczne uszkodzenie mózgu, które, ich zdaniem,
mogło już uprzednio u tych osób nastąpić. Drugim czynnikiem
bezpośrednio odpowiedzialnym za wystąpienie halucynacji ka-
tatymicznych (życzeniowych) miało być odwodnienie ustroju.
Autorzy dochodzą do tego wniosku na podstawie analogii do
znanego internistom objawu „widzenia wody" występującego
u chorych na cukrzycę oraz do zjawiska fatamorgany, którą Ta
deusz Bilikiewicz uważał za rezultat odwodnienia ustroju.
Jak wiadomo, z badań takich autorów, jak J.W. Atkinson,
D.C. McClelland, J. Brożek, A. Keys i H.H. Murray, niezaspo
kojenie potrzeby jakiego bądź rodzaju, przy pewnym stopniu
jej nasilenia i skonkretyzowania, daje w efekcie projekcję jej
treści w wyobraźni, skojarzeniach, snach i zainteresowaniach
człowieka. Zrozumiałe więc, że gdy następuje rozregulowanie
czynności mózgu (obojętnie, z jakich przyczyn — zatrucie,
odwodnienie, wyniszczenie głodowe, przemęczenie czy zbyt
silny stres emocjonalny), dochodzi do utraty kontroli nad prze
biegiem procesów poznawczych. Należałoby więc wystąpienie
opisanych objawów klinicznych tłumaczyć jako skutek głodów
ki, a w patologii osobowości pacjentów szukać raczej przyczy
ny głodówki.
116
nie ma. W fazie drugiej głodujący wykazują nowe, nie wystę
pujące uprzednio cechy osobowości. Na przykład często stają
się bardziej egoistyczni.
W fazie trzeciej, którą autor nazywa asteniczną, głodujący
stają się apatyczni i ieżą całymi dniami bez ruchu. Najsłabszy
bodziec zewnętrzny, zakłócający ich spokój, wywołuje na ich
twarzy płaczliwy grymas. W nieprzyjemnych sytuacjach reagu
ją łzami, obrażają się, ale sami nie czynią nic dla zmiany tej
sytuacji. Są równie pasywni wobec zdarzeń przykrych, jak
i przyjemnych. Stają się obojętni na sprawy innych ludzi i ich
przeżyć. Można ich określić jako otępiałych emocjonalnie.
Bogdanowicz zastanawia się w konkluzji nad tym, czy wśród
omówionych symptomów istnieją jakieś szczególnie charaktery
styczne cechy „dystrofti alimentarnej" (wyniszczenia białkowe
go). Stwierdza, że tak, i wymienia następujące:
1) parałelizm zmian somatycznych i psychicznych;
2) fazowość przebiegu zaburzeń;
3) labilność stanu świadomości, to jest jej niestałość;
4) dominację kompleksu jedzenia, klinicznie graniczącą z ide
ami nadwartościowymi zabarwionymi „wyobrażeniami o treści
pokarmowej" (s. 334).
Brak pokarmu, jak i znaczne jego ograniczenie, miewa jed
nak również głębszy wpływ na psychikę. W wyniku bardzo
długotrwałego niedożywienia zmiany psychiczne wywołane de
ficytem pokarmu prawdopodobnie utrwalają się i dochodzi do
trwałych zmian osobowości. Bogdanowicz ostrożnie zaznacza,
że w niektórych wypadkach, gdy leczenie stanów dystrofii ali
mentarnej miało się już ku końcowi, można było u pacjentów
stwierdzić wypaczenia osobowości polegające na utrwaleniu
się omówionych wyżej symptomów. Zbyt krótki okres obser
wacji nie pozwolił jednak autorowi na wysnucie jakichś wnios
ków ogólnych.
Zaburzenia psychiczne, które wystąpiły w dosyć szczególnych
warunkach głodówki, opisała grupa lekarzy Kliniki Psychiatrycz
nej w Gdańsku (Dolmierski, Sulestrowska, Sulestrowski, 1961).
115
walczył z propagandą rasistowską władz carskich i chciał w ten
sposób wykazać, że znaczna liczba osób upośledzonych umy
słowo, jaka charakteryzowała żyjące w skrajnej nędzy mniej
szości narodowe północnej Rosji, jest spowodowana niedoży
wieniem, a nie właściwościami genetycznymi. Również w cza
sach obecnych, gdy głód jest losem milionów ludzi naszego
globu, stwierdzenie związku między rozwojem mózgu a gło
dowaniem dzieci powinno nasuwać poważne wnioski progno
styczne.
Wielu ludzi ma swoje prywatne doświadczenia z głodem,
jest wiele literackich ujęć wpływu głodu na zachowanie się
ludzi. Naukowych opracowań nie ma jednak zbyt wiele. Po
zwolę sobie przytoczyć tu w obszernym streszczeniu wyniki
badań rosyjskiego lekarza L.A. Bogdanowicza (1948), prowa
dzonych przez niego na osobach, które przeszły długą, przy
musową głodówkę. Stwierdził on w różnych okresach głodo
wania specyficzne zmiany psychopatologiczne, w których prze
biegu wyróżnił trzy fazy.
Obraz fazy pierwszej przypomina neurastenię, a jej dodat
kową cechą jest „dominacja w świadomości kompleksu jedze
nia, stanowiąca swego rodzaju twór nadwartościowy".
W fazie drugiej pojawiają się, wraz z nowymi symptomami
somatycznymi, stany deliryjne i oneiroidaine z pełną lub czę
ściową amnezją. Zachodzą też wówczas specyficzne zmiany
świadomości polegające na przeżywaniu powrotu do dzieciń
stwa z wyraźnym zabarwieniem halucynacyjnym i iluzyjnym.
Głodujący widzi stół zastawiony jedzeniem, widzi siebie jako
ucznia biegnącego do szkoły i trzymającego w kieszeni ciepłe,
pachnące bułeczki, których zapach wyraźnie czuje. Nieraz też
wykonuje czynności, tak jakby rzeczywiście zabierał się do
jedzenia. Jedna z kobiet widzi siebie jako małą dziewczynkę
leżącą na polanie leśnej, słyszy szelest liści, potem czuje zapach
świeżego mleka i widzi matkę dojącą krowę. Inna kobieta miesi
ciasto w pustym naczyniu, a jeszcze inna kroi coś nożem na
pustym talerzu, przytrzymując uważnie widelcem coś, czego
114
6.8. POTRZEBA P O K A R M O W A
6.8.1. Potrzeba pokarmowa jako model potrzeby
Potrzeba pokarmowa zawsze interesowała psychologów, służąc
im wręcz za model ilustrujący prawidłowości właściwe potrze
bom w ogóle (por. np. Katz, 1933). W związku z tym potrzeba
pokarmowa jest najdokładniej zbadaną potrzebą fizjologiczną.
Chciałbym właśnie na jej przykładzie przedstawić obustronne
związki, jakie zachodzić mogą między zaspokajaniem potrzeby
fizjologicznej a psychiką człowieka. Ważny tu jest fakt, że czło
wiek może żyć dosyć długo, bądź to w ogóle nie przyjmując
pokarmu, bądź też będąc w stanie znacznego niedożywienia.
Ułatwia to poznanie tego, jak brak pokarmu wpływa na psy
chikę człowieka. Wiadomo na przykład, że już niedobór po
szczególnych substancji pokarmowych — jak białko, że nie
wspomnę o witaminach lub tzw. ziemiach rzadkich — może
powodować wyraźne zmiany zarówno w przebiegu procesów
regulacji psychicznej, jak i w stanie przeżyć subiektywnych. Ist
nieje też wyraźna współzależność między skurczami żołądka
występującymi pod wpływem głodu, a subiektywnym odczu
ciem głodu. Gdy na przykład, wstrzykując insulinę, obniżymy
poziom cukru we krwi, to zarówno ruchy żołądka, jak i odczu
cie głodu wyraźnie się zwiększą (por. Munn, 1956).
6.8.2. Głód i deficyty pokarmowe
Brak pokarmu może mieć wpływ na kształtowanie się mózgu.
Wielki rosyjski lekarz i psycholog Władimir Biechtieriew je
szcze na początku naszego wieku przeprowadził eksperymenty
na szczeniętach, wykazując poważne deficyty poznawcze
i zmiany w samych tkankach mózgowych, jakie wystąpiły w wy
niku braku odpowiedniej ilości białka w pokarmie. Biechtieriew
113
rzali świat od wewnątrz. Jest to dodatkowy powód do tego, aby
sądzić, że wytwarzane abstrakcyjnie modele poznawcze świata
są równie realne dla mózgu jak świat zewnętrzny.
Badania te naprowadzają na trop wielu jeszcze innych, dotych
czas nie całkiem jasnych problemów psychologicznych. Chodzi
tu między innymi o związek, jaki zachodzi między poznawczy
mi czynnościami człowieka a stanem równowagi homeosta-
tycznej ustroju. Dotychczas przypuszczano, iż związek między
orientacją w otaczającym świecie a homeostazą polega tylko
na tym, że dzięki lepszej orientacji w świecie możemy łatwiej
zapewnić sobie stan równowagi wewnętrznej. Okazuje się, iż
związek ten jest bardziej bezpośredni.
Pewnych wskazówek dostarczają tu obserwacje zaburzeń
występujących u dzieci pozbawionych opieki macierzyńskiej,
przebywających w monotonnej atmosferze żłobków lub szpita
li. W tych warunkach dochodziło nie tylko do regresji w roz
woju psychicznym i fizycznym, ale i do wielu zaburzeń soma
tycznych, łącznie z wyniszczeniem fizycznym (Ribble, 1944;
Spitz, 1956; Olechnowicz, 1957, 1959). Danym tym, mimo
obfitego materiału kazuistycznego, brakowało wystarczającej
podbudowy teoretycznej. Zdaje się, że eksperymenty, które wy
kazują, iż deprywacja sensoryczna jest u człowieka głównie
deprywacją informacyjną, są właściwym punktem wyjścia do
badań nad tym zawstydzającym produktem naszej cywilizacji.
Wykazują one, że czynnik psychiczny jest integralnym skład
nikiem potrzeb fizjologicznych. Istotne są też wyniki ba
dań wpływu deprywacji informacyjnej na ludzi, którzy w spe
cjalnych komorach i urządzeniach typu „żelazne płuca" byli
pozbawieni szans na aktywność, i na ludzi, którzy mogli reali
zować swobodne formy aktywności. U tych aktywnych prak
tycznie nie stwierdzono zaburzeń (Galubińska, 1974). Prawdo
podobnie ich własna aktywność wewnętrzna dostarczała im
wystarczającej stymulacji sensorycznej.
112
senność ustępuje miejsca wzrastającemu napięciu, niepokojowi,
któremu towarzyszą trudności w opanowaniu myśli „wypływa
jących" jakby z podświadomości (Lilly, Shurley, 1961). Są da
ne, które wskazują na to, że niepokój ten ma chyba charakter
psychoanalityczny, gdyż opanowujące świadomość myśli to
konkretne i przykre wspomnienia zdarzeń, które osoba wypie
rała, o których nie chciała myśleć. W stanie deprywacji traci
ona wpływ na ich istnienie w świadomości. Wydaje się, że
właśnie mechanizm obrony psychicznej, jakim jest wypieranie,
zawodzi w warunkach deprywacji sensorycznej. Myśli nie
akceptowane i nie poddające się kontroli w coraz większym
stopniu opanowują obszar świadomości i dochodzi do tego, że
nieraz po zakończeniu eksperymentu osoba badana musi zostać
poddana leczeniu psychiatrycznemu (Holt, Goldberg, 1961).
Zauważono też, że owe zaburzenia psychiczne przypominają
symptomy schizofreniczne, i to bardziej niż te, które są uzy
skiwane chemicznie za pomocą środków psych om i me tycznych,
jak meskalina lub LSD 25, tzw. kwas. Można by wprawdzie
sądzić, że deprywacja sensoryczna wywołuje objawy schizo
freniczne tylko u osób o znacznej gotowości do ich pojawienia
się (niski próg psychotyczności) w różnych trudnych dla mózgu
sytuacjach. Tak być może. Tu, podobnie jak i w przypadkach
anoksji, obraz zaburzeń zależy od osobowości badanego. Nie
da się jednak zaprzeczyć, że rodzaj stymulacji zewnętrznej,
w jakim przebiegała ewolucja naszego gatunku, jest nie
zbędnym warunkiem normalnego przebiegu procesów re
gulacji psychicznej.
Dodatkowej wiedzy dostarczają informacje o tych badanych,
którzy nie ulegli negatywnym skutkom deprywacji sensorycznej.
Oni nie zapadali w senność, pozostawiając czynności mózgu
„samym sobie". Narzucali swojej psychice dyscyplinę intelektu
alną, rozwiązując w myśli złożone problemy matematyczne lub
techniczne. W dosłownym sensie kompensowali brak informacji
z zewnątrz, wytwarzali je sami. Podejmując intencjonalnie czyn
ności abstrakcyjne, formując modele poznawcze, sami wytwa-
111
nie zdaje sobie sprawy z tego, jak istotnym warunkiem pracy
jego mózgu jest odpowiednie „obciążenie" mózgu bodźcami
zmysłowymi utrzymującymi tę nadmiernie złożoną strukturę
funkcjonalną w stanie równowagi
3 8
.
Impuls do badań nad tym zagadnieniem dały przygotowania
do długotrwałych podróży kosmicznych. Zebrano pokaźny ma
teriał eksperymentalny i opisowy dotyczący tej kwestii. Na
przykład badania zapoczątkowane w latach pięćdziesiątych
w laboratoriach psychologicznych McGill University w Kana
dzie wykazały, że normalny, zdrowy fizycznie człowiek zanu
rzony w specjalnym zbiorniku, w którym nie dochodzą do niego
żadne bodźce akustyczne ani świetlne i w którym niemal wy
eliminowano wrażenia dotykowe i węchowe oraz temperatury,
ma ogromne trudności w kontrolowaniu swoich myśli i wyob
rażeń, traci orientację w schemacie swojego ciała, pojawiają
się u niego halucynacje i lęki. Zaburzenia te doprowadzają nie
których ludzi, już po kilku godzinach deprywacji sensorycznej,
do kompletnego rozstroju nerwowego (Heron, Doane, Scott,
1956).
Można więc przy puszczać, że pogląd Iwana P. Pawłowa,
jakoby mózg pozbawiony bodźców zapadał tylko w sen i wy
poczywał, wymaga weryfikacji. Być może sprawdza się on wy
łącznie na psach. Pawłów jako dowód swojego twierdzenia opi
sywał psa, który miał przecięte wszystkie nerwy dośrodkowe,
z wyjątkiem drogi z jednego oka. Gdy psu temu zasłaniano to
jedyne czynne oko, natychmiast zasypiał.
Również u człowieka też w pierwszej fazie stanu deprywacji
sensorycznej pojawia się senność, nawet błoga senność zwią
zana ze znacznym rozluźnieniem się. Jednak po pewnym czasie
3 8
W Polsce rozwinęły się badania temperamentu rozumianego jako sto
pień zapotrzebowania na bodźce. Wyróżniono kategorie ludzi mających wy
soki poziom tego zapotrzebowania i ludzi o niskim zapotrzebowaniu (Strelau,
1992). Ta właściwość różnicowa okazała się mieć wpływ na wiele właściwości
człowieka, nawet związanych z jego ,ja" (Eliasz, 1992).
110
jak wydłużenie czasu reakcji, drażliwość, trudności w koncen
tracji uwagi. Wydaje się, że rekord czasu trwania insomii padł
w 1935 roku i wynosił dwieście trzydzieści jeden godzin po
wstrzymywania od snu. Zaistniałe zaburzenia somatyczne i psy
chiczne okazały się w pełni odwracalne.
Bardzo wszechstronnym i skomplikowanym badaniom pod
dano grupę kilkudziesięciu osób w trakcie stugodzinnej insomii
(Edwards, 1941). Stwierdzono wówczas, oprócz już wymienio
nych zmian ilościowych, także zaburzenia psychotyczne, których
przebieg zależał od typu osobowości, jakie reprezentowali badani.
Na przykład jedna z osób stale liczyła obecnych i nie była w sta
nie tego przerwać. Ktoś chciał wyjść z pokoju oknem, sądząc, że
są to drzwi. Inni badani mieli halucynacje wzrokowe i słuchowe.
Niektóre zaburzenia można by, sądząc z opisu, określić jako psy
chozę w postaci zespołu Korsakowa. I te zaburzenia jednak mijały
po kilkunastu godzinach normalnego snu.
Autor tej książki raz tylko nie miał szansy na sen mniej
więcej przez siedemdziesiąt godzin. Pod koniec tego okresu
całkowicie straciłem słuch. Innym razem, w podobnych, ale nie
tak drastycznych okolicznościach insomii, po zażyciu znacznej
ilości kawy wystąpiła agnozja semantyczna — słyszałem sło
wa, ale nie byłem w stanie zrozumieć ich sensu. Obydwa za
burzenia minęły po wyspaniu się.
6.7. POTRZEBA B O D Ź C Ó W Z M Y S Ł O W Y C H
I PRZETWARZANIA INFORMACJI
Szczególną rolę, do niedawna nie docenianą, odgrywają fizycz
ne bodźce świata zewnętrznego, takie jak ciśnienie, światło,
dźwięki i dotyk. Człowiek znajduje się bardzo rzadko w wa
runkach tak zwanej deprywacji sensorycznej (wyeliminowanie
wpływu bodźców na narządy zmysłów — receptory) i dlatego
109
maiizacji tego wszystkiego, co czyni, i w imię samej tylko
maksymalizacji. Ten rodzaj patologii dążeń wskazuje na to,
że sens postulowanej przez Klub Rzymski koncepcji „roz
woju zerowego" jako ratunku dla naszej cywilizacji ma
szerszy zakres niż ekonomia i dotyczy też szeroko rozumia
nej kultury.
Zresztą i inne dyscypliny „sportu" zaczynają wykazywać
objawy tej samej choroby. Można by tu wymienić „ładowanie
się koksem", czyli zażywanie środków dopingujących psychikę
i zmieniających muskulaturę. Niektórzy zawodnicy, dążąc do
lepszego wyniku sportowego, świadomie niszczą swój orga
nizm, wywołują u siebie kalectwo i szybszą śmierć. Powiększa
ją się zastępy tych, którzy za jeden tylko wynik gotowi są
zapłacić życiem. Publikowane są wypowiedzi osób, które otwarcie
oświadczają, że uzyskanie rekordu i miejsce na podium zwy
cięzców są warte takiej ofiary. Ofiara starego Fausta wydaje
się w porównaniu z ich decyzjami żadna.
6.6. POTRZEBA S N U
Nie tylko jednak zdobycie określonych substancji ze środowi
ska zewnętrznego jest potrzebą fizjologiczną ustroju. Dla nie
których jego tkanek, nieustannie czynnych, nieraz bardzo wra
żliwych i podatnych na zniszczenie, niezbędne są cykliczne
stany regeneracyjne, z których najbardziej znany jest sen. Po
zbawienie człowieka snu, uniemożliwienie mu wejścia w ten
stan prowadzi do wielu skomplikowanych zaburzeń somatycz
nych i psychicznych. Problem ten od dawna interesował psy
chologów, o czym świadczy fakt, że pierwsze eksperymentalne
badania nad nim rozpoczęto już w 1896 roku. Przeważnie utrzy
mywano ludzi w stanie bez snu mniej więcej przez osiemdzie
siąt godzin. Stwierdzano w wyniku bezsenności takie zmiany,
108
nawet po latach. Ryn dopatruje się w przeżyciach, jakie po
woduje pobyt na wysokościach, źródeł mistycyzmu i chęci „od
lotu", tak właściwych kulturze ludów zamieszkujących Andy,
nieraz na wysokości ponad pięć tysięcy metrów. Niektórzy
wspinacze wykazują już na stałe objawy uszkodzenia mózgu.
Wspólny im zespół kliniczny został nazwany przez Ryna „aste-
nią wysokogórską". Badacz ten zwraca uwagę na to, że ludzie,
którzy podejmują te działania, czynią tak z powodu dążenia do
szczególnie mocnych przeżyć, przy czym sądzi on, że u kobiet
jest to też „rozładowywanie napięć neurotycznych".
Omawiam te zjawiska tak szeroko, gdyż ujawniają one wy
raźnie, że zaspokajanie potrzeb fizjologicznych jest niemal za
wsze powiązane z szerszymi problemami psychologicznymi,
i nie tylko fizjologicznymi. Gdy wchodzenie na szczyty Hima
lajów z butlą tlenową uważane jest za „sportowe" faux pas,
przypomina to wyścig śmierci, w którym zawodnicy zgadzają
się na każdą konsekwencję dla chwili, w której mogliby liczyć
na doznanie sławy
3 7
. W postaci tej formy himalaizmu realizują
się najbardziej pesymistyczne wizje autorów science fiction
dotyczące degeneracji kultury zdolnej już tylko do maksy-
3 7
Natomiast w niższych górach, gdzie niedotlenienie nie może wystąpić,
powstają wciąż nowe formy wyścigów zapewniające również działanie w ob
szarze ryzyka dla zdrowia i życia. Są to zawody we wchodzeniu na skrajnie
trudne ściany bez asekuracji, a nawet bez raków, oraz zjazdy na nartach
szlakami wspinaczkowymi. Realizuje się coraz bardziej skomplikowane skoki
w nieznane, na lotniach i spadochronach, wówczas gdy wieje halny (por.
Andrzej Kulik, Artur J. Witoszyk, Zastrzyk adrenaliny. „Wprost", 1994, 4).
Byłoby jednak uproszczeniem sprowadzanie tego rodzaju wyczynów do
chęci sławy i współzawodnictwa. Są ludzie o szczególnie wzmożonym zapo
trzebowaniu na stymulację, którzy wyraźnie potrzebują silnych przeżyć. Wiąże
się to z ich cechami temperamentu. Problem jest ważny, istotny, niestety zbyt
złożony i za mało dla mnie jasny, abym mógł już w tym tomie zaprezentować
potrzebę stymulacji jako właściwość indywidualną dotyczącą optymalnych
warunków funkcjonowania. Pewne wyjaśnienie tego zjawiska zawierają prace
Jana Strelaua (1992) i Andrzeja Eliasza (1992).
107
cowym stanie fizycznym i psychicznym, że zdarza się, iż ci,
co jeszcze żyją, nie udzielają pomocy tym, którzy giną. Było
to już przedmiotem kilku publicznych dyskusji. Zdzisław Ryn,
który jako psychiatra i himalaista prowadził badania jeszcze
w latach siedemdziesiątych, gdy używano masek tlenowych,
charakteryzował zmiany psychiczne zachodzące u wspinaczy
wysokogórskich jako zespół, wydawałoby się, sprzecznych sta
nów. Mamy tu do czynienia z krańcowym zmęczeniem, głęboką
apatią, całkowitym niemal zobojętnieniem, mocnymi bólami
głowy, mdłościami. Nieraz jednak występują stany przeciwne
— agresja, ucieczka przed siebie, euforia. Po dotarciu na szczyt
notowano u wspinaczy zakłócenia psychotyczne, nieadekwatne
emocje, halucynacje wzrokowe i słuchowe. Opisywane są takie
doznania, jak poczucie, że się jest aniołem, chrzęst czekana
wbijanego w lód wydaje się śpiewem ptaków, widzi się kolo
rowe latawce nad szczytem, wiatr przemawia językiem ludz
kim, zmieniają się kolory, spostrzeganie otoczenia przebiega
tak, ,jakby film był eksponowany klatka po klatce". Może też
pojawić się nieprzeparta chęć pozostania na szczycie góry na
zawsze
3 6
. Bardzo możliwe, że poza typowymi zmianami psy
chotycznymi wywoływanymi dysfunkcją niedotlenionego móz
gu mamy tu też do czynienia z wynikiem wielomiesięcznego
krańcowego wysiłku oraz ze swoistym, towarzyszącym samo-
zrealizowaniu się „szczytem doświadczania", takim, o jakim
pisał Abraham Maslow. Jest to przeżycie, dla którego wielu
ludzi gotowych jest poświęcić wszystko. Realizm i plastycz
ność tych doznań są prawdopodobnie wzmożone brakiem ko-
Cgującej funkcji mózgu, a żywość barw jest wynikiem uszko
dzenia siatkówki, które stwierdza się u niektórych wspinaczy
3 6
Dodam tu, że w warunkach wysokogórskiej wspinaczki towarzyszą an-
oksji bardzo niskie temperatury i znaczne wyczerpanie fizyczne. Ryn przypi
suje jednak główną rolę w powstawaniu tych zaburzeń deficytowi tlenu, któ
rego na Mount Evereście jest o 2/3 mniej niż na poziomie morza. {Czy alpiniści
są normalni? — rozmowa Eugeniusza Publisa ze Zdzisławem Rynem. „Kul
tura", 1980, 9 marca).
106
6.5. POTRZEBA TLENU
Przeprowadzono wiele badań anoksji, zaburzeń spowodowanych
brakiem tlenu. Stwierdzono, że niedobór tlenu w atmosferze
wpływa ujemnie nie tylko na przebieg procesów somatycznych,
ale i na stan psychiczny człowieka. Anoksja wywołuje nawet
okresową zmianę postaw, odniesień emocjonalnych. Pojawia się
obniżenie krytycyzmu, wzmożenie samopoczucia, co prowadzi
na przykład u pilotów, którzy na dużej wysokości nie założyli
masek tlenowych, do przejściowej wprawdzie, ale poważnej dez
organizacji osobowości (Boring, 1960). Zaburzenia te można
zmniejszyć, kompensując brak tlenu zwiększeniem poziomu gli-
kozy we krwi. Jest ona po tlenie drugim co do ważności skład
nikiem procesu przemiany materii (Berger, 1943). Kompensacja
ta jest jednak ograniczona i możliwa tylko do określonego sto
pnia deficytu tlenu. Szczególne stany euforii i bezkrytycyzmu
obserwowano też u nurków, w wyniku oddychania niewłaści
wymi mieszankami gazów. Były to prawdopodobnie symptomy
zatrucia, takie same jak u „wąchaczy" kleju.
Nie zawsze jednak „klej" jest konieczny. Z okresu młodzień
czego pamiętam, że wśród młodzieży „bezprizornoj" stosowano
„odtlenienie" jako substytut alkoholu. Zaciskano ręcznik na
szyi, aż do stanu bliskiego uduszeniu się. Następowało owo
pożądane oszołomienie, euforia, okres bezmyślności, a więc
powstawał stan podobny jak po spożyciu większej ilości wódki.
Niedotlenienie jest też jednym ze skutków palenia papierosów.
Podobne stany uzyskują zawodowi himalaiści, którzy swoją
ambicją życiową i sposobem zarabiania na życie uczynili ry
walizację w zbliżeniu do granic śmierci z powodu niedotlenie
nia. Im bardziej któryś z nich naraża swój organizm, tym wyż
sze uzyskuje oceny w swoim środowisku, rozgłos i lepsze
warunki finansowe. Obecnie wspinają się na najwyższe szczyty
świata bez masek tlenowych, gdyż nie wypada inaczej. Tym
samym ginie znaczna ich część. Tam, na górze, są w tak krań-
105
ziomie najwyższym, mogą przewidywać za pomocą modeli
abstrakcyjnych zjawiska, jakie wystąpią za wieie lat.
Antycypacja jest czynnością psychiczną. Można więc po
wiedzieć, że już na poziomie homeostazy proste mechani
zmy fizjologiczne utrzymywania równowagi wewnętrznej są
modyfikowane przez czynności psychiczne. Ponieważ życie
człowieka przebiega w warunkach dalekich od standardów bio
logicznych, antycypacje też są nieraz dalekie od realnych inte
resów organizmu. Organizm szykuje się do walki, mimo że
nikt mu fizycznie nie zagraża. Odruch wymiotny może pojawić
się nie dlatego, że zjedliśmy coś niestrawnego, ale „symbolicz
nie" na widok kogoś, do kogo czujemy wstręt. Zagadnieniami
tymi zajmuje się medycyna psychosomatyczna.
6.4. POTRZEBA OPTYMALNEJ TEMPERATURY
Psychologia dysponuje obfitym materiałem empirycznym wska
zującym na bezpośredni wpływ zaspokajania potrzeb fizjo
logicznych na przebieg procesów psychicznych. Na przykład
L.A. Hellmer (1943) wykazał, że u szczurów zdolność ucze
nia się zależy ściśle od temperatury pomieszczenia, w jakim
są hodowane. I tak szczury w odpowiednim dla nich chłod
nym pomieszczeniu o temperaturze +15"C uczyły się prawid
łowego przechodzenia labiryntu po średnio 13,6 próbach
i popełnieniu 113,4 błędów. Szczury znajdujące się w po
mieszczeniu gorącym, o temperaturze +35"C, musiały dla wy
uczenia się labiryntu dokonać średnio 59,3 prób, popełniając
258,8 błędów. W grupie kontrolnej, w temperaturze pośred
niej +25"C, uzyskano wyniki pośrednie.
104
Z kolei braki dostawy pokarmu z zewnątrz powodują, że orga
nizm zaczyna żywić się sobą, przetwarzaniu zaczyna ulegać
tłuszcz, spalane są mięśnie, a na końcu organy wewnętrzne,
czego wynikiem jest śmierć.
Wiele zmian w ustroju występuje antycypacyjnie, zanim
nastąpi zakłócenie równowagi wewnętrznej. Tak na przykład
organizm jednostki szykującej się do walki zawczasu wytwa
rza substancje chemiczne zwiększające energię działania, serce
wzmaga pracę, dostarczając więcej tlenu tkankom, przygotowu
jąc je do wzmożonego wysiłku. Żołądek wytwarza sygnał głodu,
zanim nastąpi „głód tkanek", a organizm odkłada zapasy tłusz
czu, zanim nastąpi głód.
Oznacza to, że proces homeostazy polega nie tylko na włą
czaniu coraz to bardziej złożonych mechanizmów zachowania
równowagi wewnętrznej, ale i na wyprzedzaniu możliwych
zmian tej równowagi. Ta zasada zmian antycypacyjnych jest
bardzo ważna z punktu widzenia zainteresowań psychologii,
gdyż już na tym najniższym poziomie aktywności jednostki
przejawia się główna funkcja mózgu, jaką jest przewidywa
nie zdarzeń. Gdybyśmy szukali wskaźnika doskonalenia się
funkcji mózgu w toku ewolucji istot żywych, zaczynając od
najprostszych organizmów posiadających jakiś pramózg,
centralny organ kierowniczy — to wskaźnikiem takim jest
właśnie „dystans antycypacji". Informuje on, jak odległe wy
darzenia mózg jest w stanie przewidzieć. Na najniższym po
ziomie mózg posługuje się wrodzonymi sygnałami wydarzeń
(sygnały bezwarunkowe) oznaczającymi, że coś już zaczyna
występować. Na tej zasadzie ruch cienia na wodzie powoduje
ucieczkę ryby, zanim zrealizuje się zagrożenie. Na następnym
poziomie (sygnały warunkowe) osobnik uczy się tego, że jedno
wydarzenie jest sygnałem innego, które dopiero nastąpi. Lamp
ka sama w sobie nie jest sygnałem jedzenia, ale w pewnych
warunkach zwierzę może nauczyć się, że jest ona sygnałem
jedzenia. Cieszy się wówczas, ślini i cały jego organizm przy
gotowuje się do konsumpcji. Z kolei ludzie, którzy są na po-
103
6.3. R Ó W N O W A G A WEWNĘTRZNA I ZEWNĘTRZNA
Zaspokajanie potrzeb fizjologicznych jest bezpośrednim warun
kiem życia, a polega ono na zachowaniu równowagi wewnętrz
nej ustroju w warunkach nieustannego zakłócania jej, spowodo
wanego zmianami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Przykładem
zmian wewnętrznych jest wyczerpywanie się substancji niezbęd
nych do podtrzymania procesu przemiany materii, zużycie tka
nek ustrojowych. Natomiast zmiany zewnętrzne to zmiany bodź
ców odbieranych wprost przez organizm, jak temperatura czy
skład powietrza, lub pośrednio za pomocą narządów zmysło
wych, jak światło, dźwięk czy dotyk.
Walter Cannon w 1911 roku, w swojej pięknej książce zaty
tułowanej The wisdom of the body (Mądrość ciała), po raz pierw
szy doprowadził do powszechnej świadomości ludzi wiedzę
o tym, jak subtelny i precyzyjny mechanizm równowagi we
wnętrznej, zwany homeostazą, utrzymuje całość procesów ży
cia w założonych biologicznie standardach. Ilość cukru i soli
we krwi, spalanie tlenu w tkankach, usuwanie produktów roz
kładu materii żywej — utrzymywane są na określonym pozio
mie niezależnie od zmian w świecie zewnętrznym, aż do prze
kroczenia granic, w których ramach życie jest możliwe. Ta
stałość równowagi wewnętrznej utrzymywana w warunkach
zmian równowagi zewnętrznej możliwa jest również dzięki re
alizacji ogólnej strategicznej zasady, którą określam tu jako
zasadę „wielu kluczy do jednego zamka". Na przykład, gdy
powstaje niedobór dostarczanego z zewnątrz tlenu, następuje
podwyższenie uwalniania cukru z posiadanych w organizmie
zapasów, po dłuższym czasie wzrasta we krwi liczba czerwo
nych ciałek, następuje spowolnienie zachowania się człowieka,
zmieniają się jego preferencje, osłabia się aktywność proce
sów mózgowych. Nawet część szczególnie „tlenożernej" tkanki,
z jakiej składa się mózg, zostaje wyeliminowana i dopiero po
pokonaniu tej ostatniej bariery obrony życia następuje śmierć.
102
Hzm"
3 3
, całkiem inny niż indywidualizm z ubiegłej epoki, któ
ry był formą protestu łub infantylnego negatywizmu
3
"
3
. Nowy
indywidualizm wynika z poczucia prywatnej odpowiedzial
ności za losy świata, bez względu na to, jaki jego zakres
jest dostępny oddziaływaniu „neoindywidualisty". Nowy
indywidualizm nie wyklucza więc współdziałania grupowego
i działania na rzecz grupy. Wyklucza natomiast kolektywizm
podważający osobistą odpowiedzialność.
Poeta wyraził zawartą tu ideę następująco:
A kamień celnie wypuścić w pierwszego demokratę,
co szukałby podobnego do siebie, by mówić: my.
35
Jako komentarz można zacytować tu zdanie Janusza Grze
laka, który w swojej analizie koncepcji homo oeconomicus na
pisał wręcz: „Wzbudzenie kategorii »my« uruchamia proces
depersonalizacji" (Grzelak, 1989). Również Maria Jarymo-
wicz i jej zespół poświęcili wiele prac tego rodzaju negatyw
nym konsekwencjom utożsamiania się z „my" (por. Jarymo-
wicz, 1990).
Niestety, standardy nowego indywidualizmu, jak na razie,
naruszają w małym stopniu kolektywistyczne zasady doboru
ludzi do wyłaniania celów działań ludzkości.
3 3
Tamże.
3 4
Wydaje się, że rozróżnienie to oddaje trafnie, stwierdzona w ramach
całkiem innej konwencji teoretycznej i ujęta w dwa wymiary, różnica między
„konformizmem i nonkonformizmem" oraz „konformizmem i niezależnością"
(Stricker, Messick, Jackson, 1967). Tradycyjny „indywidualizm" to przeciw
stawny biegun „kolektywizmu", natomiast „nowy indywidualizm" jest kate
gorią wykluczającą „kolektywizm", nie odnoszącą się do niego.
35
Jacek Podsiadło, Drugi wiersz przeciwko państwu.
101
i mądrzy prywatnie, gdy działają w ramach zaprojektowanych
dla nich ról społecznych, rezygnują z własnych poglądów. Ich
sumienie jest czyste, gdyż odpowiedzialnością obarczają wszyst
kich: działając „w imię", nie czują się sami przed sobą od
powiedzialni za skutki swoich decyzji. Ponadto ich decyzje
wykonują inni „ludzie-przedmioty", całkiem wolni od poczu
cia winy, gdyż wykonują „to, co należy" niezależnie od swo
ich poglądów. Zabijają, nawet gdy nie chcą zabijać, gdyż są
żołnierzami, oszukują mimo umiłowania prawdy, gdyż są po
litykami. Na tej samej zasadzie zatruwają Ziemię, zasłaniają
słońce i niszczą życie. Ich uczucia, a nawet „prywatne" po
glądy na skutki swoich działań są dla nich bez znaczenia.
Działają, wykonując przepisy swojej roli społecznej, tak jak
maszyna wykonująca to, do czego została zaprojektowana.
Mając poczucie, że „są w grze", ludzie-przedmioty koncent
rują się, na możliwie dokładnym spełnianiu przepisów roli
„tu i teraz", a nie na krytycznej analizie celów i skutków
swoich działań.
Wskutek koncentracji na doraźnych zadaniach ludzie ci re
zygnują więc z wiedzy o tym, że i o ich istnieniu decyduje
pożywne jedzenie, zdrowa woda, czyste powietrze. Tak jakby
nie wiedzieli o tym, iż te tzw. elementarne warunki życia są
w istocie ważniejsze niż ich osobiste lub klasowe przywileje,
posłuszeństwo, posiadanie dużego bogactwa, władzy, narzuca
nie innym „jedynie słusznej" ideologii lub skonstruowanie bar
dziej destruktywnej bomby. Szybka zmiana warunków cywili
zacyjnych sprawia, że potencjały umysłowe ludzkości są wciąż
kierowane na dawne cele, te, które zapewniły ongiś rozwój
naszej cywilizacji. Wydaje się, że nie ma znaczenia wiedza
o tym, iż osiąganie tych samych celów obecnie ją niszczy, a na
bezludnej planecie nie będą one miały sensu w ogóle.
Rewolucja podmiotów
3 2
, która dokonuje się w ostatnich
dekadach, wiele zmienia. Wyłania się „nowy indywidua-
Por. Obuchowski, 2000 oraz rozdz. 12.3 niniejszej książki.
100
skierowaną na dalsze zmiany środowiska. Wskutek tego coraz
szybciej obraca się kamień młyński przemielający środowisko
życia na góry śmieci. Dociska to pętlę oczekującej nas zagłady,
gdyż działa jeszcze jeden czynnik destrukcyjny o charakterze
kulturowym. Jest nim nie podlegający dyskusji standard
maksymalizacji zysków traktowanych jako osiągnięcia, bez
względu na ich sens dla świata, dla kogokolwiek i czegokol
wiek. Dopiero zaczynamy rozumieć, że środowisko zewnętrz
ne, świat, w którym żyjemy, jest też swego rodzaju organi
zmem, który nie zawsze jest w stanie skompensować zmiany,
jakie powodują w nim ludzie.
6.2. ŚRODOWISKO I SPOŁECZEŃSTWO
Istnieją podstawy do tego, aby sądzić, że ludzie przegrają
wyścig między wzrostem ich sprawności w uniezależnianiu
się od wad środowiska a wzrostem liczby jego wad.
Historia naszego świata tak się złożyła, że niski jest poten
cjał działań wspartych przemyślanym i perspektywicznym wy
borem priorytetów. Dotyczy to zwłaszcza problemów nie ma
jących bezpośredniego wpływu na losy polityków, gdyż to oni
decydują o tym, co ważne dla świata. Istotne decyzje dotyczące
środowiska zależą więc od ludzi z natury rzeczy uprzedmioto
wionych przez wykonywane funkcje. Zbyt uboga jest ich wy
obraźnia, a ich inteligencja jest w całości skoncentrowana na
doraźnych, wycinkowych problemach. Są oni na tyle zinsty
tucjonalizowani, że w sprawach ważnych nie działają „z sie
bie", ale „ze swojej roli" i są z tego dumni — poświęcają
siebie „dla sprawy", „dla swojego narodu", „dla swojej wiary".
Pomijam tu oczywistą patologię czystek etnicznych i reli
gijnych, wycinania lasów lub narzucania wciąż nowych prag
nień konsumpcyjnych. Najgorsze jest to, że ludzie rozsądni
99
R O Z D Z I A Ł 6
Potrzeby fizjologiczne
6.1. ORGANIZM I Ś R O D O W I S K O
Organizm i środowisko są to dwie podstawowe kategorie ujmo
wania potrzeb fizjologicznych, gdyż potrzeby te dotyczą bezpo
średnio istnienia człowieka jako organizmu, a zaspokojenie tych
potrzeb zależy od jego środowiska. Organizm ludzki i środowi
sko, w jakim on istnieje, można rozpatrywać jako dwa układy
pozostające ze sobą w związku względnej niezależności. Nieza
leżność ta polega na tym, że niektóre zmiany środowiska
mogą nie zmieniać ważnych dla życia właściwości organizmu.
Organizm ludzki może na przykład utrzymać swoją stałą tem
peraturę mimo gorąca lub zimna. W wypadku niedoboru tlenu
może kompensować ten brak, spalając więcej cukru i zwiększa
jąc liczbę czerwonych krwinek. W wypadku braku środków po
karmowych może zużywać własne zasoby tłuszczu, a nawet
swoje mięśnie i organy wewnętrzne. Gdy zmiany środowiska są
zbyt znaczne, człowiek potrafi sam wytworzyć dla swojego or
ganizmu odpowiednie środowisko zewnętrzne. Może wyprodu
kować żywność, syntetyzować chemicznie wodę i ogrzewać
swoje ciało. Może też wytworzyć urządzenia umożliwiające mu
życie i pracę nawet w warunkach próżni kosmicznej lub w głę
binach oceanu.
Autonomia ta ma jednak swoją cenę. Im bardziej człowiek
uniezależnia się od swojego środowiska, tym intensywniej
je zmienia. To z kolei musi intensyfikować jego działalność
98
Do trzeciej kategorii zaliczam potrzeby naturalne, ale nieko
nieczne, powiązane z popędami rozrodu i różnorodnymi forma
mi ich przejawiania się. Nazwę je potrzebami seksualnymi.
Do kategorii czwartej zaliczam jedną tylko potrzebę, koronę
potrzeb człowieka, tę, której spełnienie jest ostatecznym wa
runkiem rozwoju osobowości trwającego przez całe życie jed
nostki. Jest to potrzeba nieustannego uprzedmiotawiania tych
składników naszego „ja", które da się uprzedmiotowić. Wyni
kiem jest wyzwalanie Ja intencjonalnego i uzyskanie dystansu
do tego wszystkiego, co wchodzi w skład „mnie". Wskutek
tego osoba uzyskuje pełny zakres intencjonalności. Nazwę ją
skrótowo potrzebą dystansu psychicznego. W określonych
warunkach jest ona podstawą wolności psychicznej.
Natomiast potrzeby indywidualne są specyficzne dla okre
ślonej jednostki ludzkiej. Ich spełnianie jest ważne dla istnienia
i rozwoju tylko w jednym, danym, indywidualnym przypadku
jednostki ludzkiej. Zaliczę tu potrzeby nawykowe, potrzeby
chorobowe i potrzeby odmienności. Nie będą one w tej książce
przedmiotem odrębnych rozważań.
oznacza to, że nie może on żyć, rozwijać się, funkcjono
wać seksualnie i odnosić się intencjonalnie do siebie i do
świata.
5.4. KATEGORYZACJA POTRZEB
Zarys kategoryzacji potrzeb wynika z już przedstawionego ma
teriału. Wymaga on tylko uporządkowania.
A więc po pierwsze, podzielę potrzeby na powszechne i in
dywidualne.
Potrzeby powszechne, w świetle tego, co już wiemy o czło
wieku, dotyczą wszystkich ludzi. Każdy, aby istnieć i rozwijać
się, musi zacząć je realizować prędzej czy później, tak albo
inaczej. Wszystko zależy od tego, jak je zrozumie, czego chce
od życia i jak będzie umiał i chciał je zrealizować.
Do pierwszej kategorii potrzeb powszechnych zaliczam te,
które dotyczą istnienia fizycznego jednostki ludzkiej. Ludzie
potrzebują określonej stymulacji, takiego, a nie innego pokar
mu lub zakresu temperatur. Nazwę je potrzebami fizjologicz
nymi.
Do drugiej kategorii potrzeb powszechnych zaliczam potrze
by związane z intelektualnym rozpoznaniem świata, ze współ
życiem z innymi ludźmi, z określeniem sensu swojego życia.
Potrzeby tego rodzaju można sprowadzić do posiadania okreś
lonej orientacji w świecie. Nazwę je potrzebami orientacyj
nymi
3 1
.
3 1
Można by użyć i innych terminów, jak potrzeby samorealizacji czy
egzystencjalne. Trzymam się terminu „orientacja" dla upamiętnienia Profesora
Andrzeja Lewickiego, pod którego kierunkiem rozpoczynałem działalność na
ukową. Jego książka Procesy poznawcze i orientacja w otoczeniu (1960) wy
warła znaczny wpływ na moje rozumienie procesów poznawczych. Procesy
poznawcze wchodzą w skład procesów orientacyjnych.
96
Do kryteriów normalności należałoby też dodać zdolność
do udziału w podtrzymaniu gatunku, stanowiącą określony
standard biologiczny. Byłoby jednak błędem uczynienie z re
alizacji tej zdolności kryterium normalności. Błędem, gdyż czyn
ności seksualne nie są warunkiem rozwoju osobowości. One
tylko mogą mieć wpływ na ten rozwój, a i sam rozwój może
mieć wpływ na nie. Zajmę się tym bliżej w dalszej części książ
ki, zwracając uwagę na to, że z psychologicznego punktu wi
dzenia ważna jest nie tyle zdolność do reprodukcji, ile zdolność
do działań seksualnych, zdolność do doznawania i dawania
szczególnego rodzaju satysfakcji, niezwykle uwikłana w oko
liczności kulturowe, gdyż każda niemal kultura czyni seks
przedmiotem swoich nakazów i zakazów, interweniując we
właściwy sobie sposób właśnie w tę najbardziej intymną stronę
życia psychicznego jednostki. Nawet jednak tam, gdzie wobec
ludzi spełniających określone role wysuwane są wymagania
celibatu, a więc wstrzymania się od czynności rozrodczych,
ściśle odróżnia się to od zdolności do ich realizacji. Celibat
osoby seksualnie niesprawnej nie miałby sensu. Nie tyle więc
chodzi o podtrzymywanie gatunku, ile o zautonomizowane
u człowieka stany psychiczne związane biologicznie z seksem.
Stanowią one potrzebę psychiczną, naturalną, chociaż nieko
nieczną. Oznacza to, że zaspokajanie jej nie musi dokonywać
się w formie biologicznie ustalonego behawioru. Ma ona włas
ną dynamikę i cele, jest potrzebą seksualną.
Zakładając, że te cztery właściwości człowieka — zdolność
do zachowania życia, rozwój osobowości, zdolność do czyn
ności seksualnych i do ustalenia dystansu psychicznego —
składają się na normalność funkcjonowania, można sporządzić
następującą definicję potrzeby.
Potrzeba jest właściwością każdego układu funkcjonal
nego — człowieka, zwierzęcia lub maszyny. Potrzeba da
nego układu polega na tym, że bez uzyskania przedmio
tu Y lub utworzenia stanu Z nie może on funkcjonować
zgodnie z założonymi parametrami. W wypadku człowieka
95
Ad 1. W toku życia każdej osoby narasta sprzeczność po
legająca na tym, że uzyskiwane sukcesy powodują wzrost trud
ności zadań, jakie przed nią stają, a naturalny proces starzenia
się obniża sprawność. Samo więc utrzymanie poziomu spraw
ności wymaga w istocie ciągłego jej podnoszenia.
Ad 2. Nowe właściwości to zarówno nowe poglądy, inne
rozumienie świata, przejście na bardziej abstrakcyjny sposób
ujmowania świata, jak i opanowanie nowych technik działania.
Ad 3. Satysfakcja to ogólne pozytywne tło, na jakim ujmu
jemy nasze życie. Nie wyklucza ono ujemnych stanów emo
cjonalnych jako właściwych reakcji na nieuniknione nieszczę
ścia i trudności. Właśnie ich brak byłby czymś nienormalnym.
Żal, a nawet rozpacz po utracie bliskiej osoby powinny wy
stąpić we właściwej dla danej jednostki formie. Utratę zdol
ności do rozwoju powoduje dopiero trwała rozpacz, która ni
szczy życie i tworzy nowe postacie negatywnego funkcjono
wania.
Ad 4. Zdolność do kontrolowania samego siebie wynika
z uzyskania dystansu psychicznego wobec takich właściwości
psychicznych, jak lęk, miłość czy wina, które mogłyby kontro
lować nas poza intelektualnymi przesłankami i modyfikować
nasze zachowanie w sposób niezgodny z naszymi intencjami.
Gdyby przyjąć, że zachowanie życia jest warunkiem pod
stawowym istnienia, rozwój można by ująć jako wskaźnik ja
kości życia wyznaczający normalność. Oznaczałoby to, że na
przykład inwalida może być normalny, prowadzić normalne
życie, gdy się rozwija, gdy spełnione zostaną warunki kompen
sujące jego braki. Bez tych warunków jest on nienormalny i na
tym polega istota jego inwalidztwa. Warto zauważyć, że każdy
człowiek nie rozwijający się, nie wykorzystujący swoich moż
liwości działania i przeżywania, nie posiadający dystansu
psychicznego wobec swoich impulsów psychicznych nie jest
z tego punktu widzenia normalny, mimo że z punktu wi
dzenia standardów fizycznych lub kulturowych nie wyka
zuje ani choroby, ani braków.
94
człowiek źle się czuje lub czegoś nie może i cierpi z tego
powodu, znaczy to, że coś u niego jest nie tak. Jest to ujęcie
szlachetne i humanistyczne. Człowiek powinien czuć się do
brze. Już Stefan Żeromski pisał, że „Człowiek jest stworzony
do szczęścia. Cierpienia trzeba zwalczać jak tyfus lub ospę".
Szkopuł leży w tym, że na drodze życiowej człowieka nie da
się uniknąć nieszczęść i przykrości, a wielu ludzi subiektywnie
szczęśliwych to chorzy psychicznie lub upośledzeni. Mimo to
leczymy ich i chronimy, nieraz przed nimi samymi.
Wydaje się, że do kategorii normalności w psychologii trze
ba i można dojść całkiem inną drogą. Psychologia osobowości
wskazuje na zapominaną wciąż możliwość, jaką jest powią
zanie normalności z rozwojem. Ernst Cassirer, nawiązując do
starożytnych Greków, pisał w Eseju o człowieku (1971), że
„Życie organiczne istnieje tylko o tyle, o ile rozwija się w czasie.
Nie jest rzeczą, ale procesem, nieustającym, ciągłym strumie
niem wypadków" (s. 103).
Nie tylko choroba jest procesem, ale i zdrowie. Sądzę, że
wskaźnikiem zdrowia człowieka jest jego rozwój. Istnieje wie
le konkretnych argumentów na rzecz poglądu, że zdolność
do rozwoju jest też najbardziej szczególną właściwością oso
bowości człowieka — od jego narodzenia aż do późnej sta
rości.
W pracy Adaptacja twórcza (1985) zaproponowałem trzy
kryteria rozwoju osobowości, z których żadne nie jest ważniej
sze. Muszą być spełniane wszystkie razem. Są to:
1) coraz wyższa sprawność,
2) pojawianie się nowych właściwości,
3) poczucie satysfakcji z życia.
Obecnie dodam kryterium czwarte:
4) zdolność do kontrolowania siebie. Wymaga ona szcze
gólnych warunków psychologicznych, właściwości specyficznie
ludzkich, stanowiących świat przeżyć człowieka, jego doświad
czeń wewnętrznych o najbardziej świadomym charakterze.
Kryteria te wymagają komentarza.
93
sposobu, który odbiega od standardów przyjętych w danej cy
wilizacji. Może to być nauczanie w szczególny sposób, praca
inaczej zorganizowana, opieka, która dla innych ludzi nie jest
konieczna. Jednostka taka wymaga więc szczególnych warun
ków życia, aby jej właściwość została w jakimś stopniu lub
w pełni skompensowana. Wymaga więc nie leczenia, które po
lega na zatrzymaniu procesu chorobowego, ale takiego uspraw
niania, które mogłoby skompensować dany brak. Może to zabrzmi
okrutnie, ale z teoretycznego punktu widzenia dla każdego
człowieka istnieją warunki, w których jest on niepełno
sprawny. Zamarznie zimą bez odzieży, a bez odpowiedniego
kształcenia nie utrzyma się przy życiu. Przypomnę, że dzieci
o lekkim upośledzeniu umysłowym przed wprowadzeniem po
wszechnego szkolnictwa podstawowego uważane były za cał
kiem normalne. Teraz są niepełnosprawne. Niepełnosprawność
jako odchylenie jest więc kategorią relatywną w stosunku do
sytuacji i do określonych standardów.
Zwracam uwagę na to, że każda z tych dwóch form „nie
normalności" wyznacza po prostu inne potrzeby indywidualne.
Chory na grypę lepiej się czuje w ciepłym łóżku i na lekkiej
diecie, człowiek okaleczony powinien korzystać z pomocni
czych narzędzi, na przykład z protez. Człowiek, którego jelita
utraciły zdolność przyswajania witamin, powinien zażywać je
inną drogą niż przez żołądek. Osoba starzejąca się musi częściej
ćwiczyć swoje zanikające sprawności niż ludzie młodzi, bar
dziej dbać o zdrowie i odpoczynek oraz stosować technikę kom
pensacji braków, które powstają u niej w toku starzenia się
ustroju. Oznacza to, że ma ona nowe indywidualne potrzeby.
Nieraz trzeba się ich uczyć i zaakceptować je.
Medyczne ujęcie nienormalności komplikuje nieco fakt, że
w ostatnich latach upowszechnia się przekonanie, iż kategorią
wyjściową w medycynie powinno być zdrowie, a nie choroba.
Zdrowie nie polega tylko na braku choroby lub kalectwa, ale
na samopoczuciu, zachowywaniu określonego dobrostanu. Ta
kie kryterium przyjęła Światowa Organizacja Zdrowia. Gdy
92
To możliwe, że w krainie ślepych widzący byłby królem. Tak
przynajmniej głosi przysłowie, mądrość ludu. Obawiam się jed
nak, że ten widzący byłby uznany w kraju niewidzących raczej
za nienormalnego. Być może nawet zostałby z łatwością wy
leczony chirurgicznie ze swojego defektu lub spalony na stosie
jako czarownik naznaczony przez diabła nadnaturalnymi moż
liwościami percepcji.
Można też do sprawy podejść inaczej. W praktyce psycho
logicznej i w środowiskach lekarzy rozróżnia się co najmniej
dwie kategorie „nienormalności". Są to: choroba i niepełno
sprawność.
Choroba polega na tym, że odchylenia funkcjonowania
organizmu nie tylko nie wracają do stanu poprzedniego, ale
w wyniku zmian, jakie spowodowały, wywołują nowe, ne
gatywne zmiany. Symptom rodzi symptom. Dlatego nawet
bardzo nerwowe, pobudliwe dziecko może być uznane za chore
dopiero wówczas, gdy właściwość ta wywołuje nowe sympto
my, na przykład agresję wobec otoczenia, pogorszenie wyni
ków w nauce, przekonanie dziecka o tym, że jest inne i gorsze
itp. Te symptomy z kolei powinny wywołać nowe symptomy
i tak dalej. Proces chorobowy z natury rzeczy rozwija się, sym
ptomy rozgałęziają się, obejmują nowe obszary psychiki, nowe
obszary działalności życiowej (por. Obuchowska, 1983). Dla
tego też sama nerwowość, mimo jej dolegliwości, nie jest ner
wicą tak długo, jak długo jest tylko specyficznym dla danej
osoby sposobem reagowania na sytuacje, który nie powoduje
żadnych istotnych, dodatkowych skutków. Choroba to proces,
który rozwija się, pogarszając funkcjonowanie jednostki. Gdy
więc mnożenie symptomów i samoczynne pogarszanie się stanu
fizycznego i psychicznego nie zachodzi, mamy tylko do czy
nienia ze znacznymi nawet, ale redukowanymi odchyleniami,
to znaczy z lepszą lub gorszą właściwością danej osoby.
Z niepełnosprawnością mamy do czynienia wówczas, gdy
ta właściwość, jako określony brak, wymaga i od osoby,
i wobec niej szczególnego sposobu postępowania. Takiego
91
nych ludzi
3 0
, odchylenia od niej nie dałyby podstawy do za
liczania kogokolwiek do „nienormalnych". Czy człowiek
o słabej pamięci jest nienormalny, nawet gdy ten brak zna
komicie kompensuje prowadzony przez niego system nota
tek? Czy też ma tylko słabą pamięć? Czy skarżący się na
impotencję jest nienormalny, czy też tylko jeden z rodzajów
jego życia seksualnego jest ograniczony? Kiedy możemy mó
wić właściwie o nienormalności w ogóle? Może nienormal
ność dotyczy tylko jakiejś jednej właściwości?
Wydaje się, że problem ten wykracza poza psychologię.
Związany jest z wzorami i normami kultury, odczuciami ludz
kimi, a przede wszystkim z koncepcją człowieka. Osoby uwa
żane za nienormalne w jednych kulturach, w innych są trak
towane jako normalne. Wielu ludzi mających poczucie własnej
normalności wymaga leczenia, a inni przekonani o własnej
nienormalności mogliby służyć za wzorzec zdrowia.
Swego czasu w badaniach medycznych kosmonautów wy
brano jako jedno z kryteriów selekcyjnych stopień pobudliwo
ści emocjonalnej mierzony za pomocą wskaźników fizjologicz
nych. Argumentowano, że ludzie bardziej niż inni pobudliwi
nie nadają się do precyzyjnych działań podczas tak znacznych
przeciążeń psychicznych, jakie występują w warunkach lotu
kosmicznego. Dopiero wiele niepowodzeń wskazało na rzecz
wydawałoby się oczywistą. Te „stabilne emocjonalnie" osoby
zawodziły właśnie z powodu swojej „młotowatości". Najlepsi
byli pobudliwi, którzy dysponowali dobrą samokontrolą.
Widzimy więc, że nie da się wykorzystać jako kryterium
normalności jednego tylko „parametru" osobowości lub samej
tylko nieodmienności od któregoś z istniejących standardów.
3 0
Tego rodzaju próba, przeprowadzona na użytek znalezienia profilu oso
bowości człowieka szczęśliwego, doprowadziła do bardzo banalnych wyni
ków: „Człowiek szczęśliwy jest pogodny, zdrowy, dobrze wykształcony, dobrze
opłacany, ekstrawerlywny, optymistyczny, wolny od obaw, religijny, o wyso
kim morale zawodowym, przeciętnych aspiracjach, dowolnej płci i o średnim
poziomie inteligencji" (Wiłkins, Krauss, 197S).
90
dziom na przykład takich, które są nastawione tylko na spra
wowanie władzy lub narzucanie swojej koncepcji, sprawia
mniej satysfakcji i prymitywizuje człowieka, podczas gdy dzia
łanie kooperacyjne i otwarte sprzyja i satysfakcji osobistej,
i rozwojowi osobowości.
Być może to właśnie zgodność życia z kierunkiem moty
wacji tła wyjaśnia odczuwanie szczęścia, a jego niezgodność
— odczuwanie braku zadowolenia z życia. Sprawa oczywi
ście wymaga wielu badań eksploracyjnych. Tu tylko ją syg
nalizuję. Zwracam przy okazji uwagę na szansę całkiem in
nego rodzaju interpretacji, opartej na zasadzie maksymalizacji
fitness,
funkcjonującej na obszarze antrolopologii porównaw
czej (por. Bielicki, 1991). Głosi ona, że jest tylko jedno kry
terium wartości jednostki — jej zdolność do maksymalizacji
zachowania swojego wyposażenia genetycznego. Uzyskuje się
ją przez własne przetrwanie i przekazanie genów następnym,
możliwie licznym egzemplarzom gatunku. Z tego punktu wi
dzenia pozytywne jest tylko to, co temu służy, a negatywne
to, co to utrudnia. Na tej zasadzie oparta jest wspomniana
wyżej koncepcja egoistycznego genu. Do rozważenia tej za
sady jako podłoża motywacji tła nie jestem jeszcze przygo
towany.
5.3. N O R M A L N O Ś Ć I DEFINICJA POTRZEBY
Dotychczas pozwalałem sobie na bardzo ogólne określanie
potrzeb jako tych właściwości jednostki, które powinny być
uwzględnione przy określaniu warunków jej funkcjonowania.
Wyraziłem też pogląd, że chodzi o „normalne" funkcjono
wanie. Niewiele jednak jest kategorii psychologicznych, któ
re sprawiają tyle kłopotów, co „normalność". Gdybyśmy na
wet wyprowadzili średnią z wyników badań osobowości róż-
89
przebiegać łatwiej i dostarczać większej satysfakcji, gdy
są zgodne z rodzajem popędu, a inne na odwrót — napo
tykają opory i sprawiają brak satysfakcji. Można by przy
jąć, że gdy matka działa DLA DZIECKA, sprawia to jej za
dowolenie, nawet gdy jest zmęczona i naraża się na kłopoty.
W tej samej sytuacji matka, DLA KTÓREJ JEST DZIECKO,
będzie nim znużona i niezadowolona z macierzyństwa. Podob
nie jest w wypadku kontaktu emocjonalnego zgodnego z syn-
tonią, wrodzoną zdolnością do emocjonalnego współbrzmie
nia. Gdy działamy na korzyść kogoś, z kim współbrzmimy,
sprawia to nam radość, lub odwrotnie, odczuwamy rodzaj
przykrości, działając przeciwko niemu. Jak te odczucia na
zwiemy i zinterpretujemy to już inna sprawa. Może radość
z rozumienia sensu swojego życia, a niepokój, gdy ten sens
pozostaje niejasny, mają swoje podstawy w popędzie poznaw
czym?
Andrzej Wierciński, który od lat drąży temat „osobliwości
gatunkowych człowieka", sporządził listy właściwości tylko ludz
kich i właściwości wspólnych z resztą świata zwierzęcego (Wier
ciński, 1994). Do tych właściwych tylko człowiekowi zaliczył
potrzebę sensu życia. Na podstawie tego, co napisałem wyżej,
może byłoby uzasadnione wyróżnienie trzeciej kategorii właści
wości — takich, które występują tylko u ludzi, ale których ko
rzenie popędowe tkwią w puli popędów wspólnej dla wszystkich
zwierząt wyposażonych w korę mózgu, a może i ewolucyjnie niż
szych.
Zakładam, że realizacja ludzkich kierunków działań, któ
re mają wrodzoną bazę popędową, może mieć pośredni
wpływ na motywację. Powodują one, że działania o bazie
popędowej są nie tylko bardziej satysfakcjonujące lub przy
kre, ale też łatwiejsze do spełnienia lub trudniejsze. Jednost
ka nie wie o tych „popędach" nic lub prawie nic, są one jednak
w tle motywacji. Dlatego takie towarzyszące motywacji popędy
nazywam „motywacją tła". Może to właśnie motywacja tła po
woduje, że realizowanie działań skierowanych przeciwko lu-
88
jących działanie człowieka wrodzonych, nie uświadamia
nych sił, które jeśli nawet nie ujawniają się w jego działal
ności w postaci wyraźnie określonych form zachowań, to
mają wpływ na łatwość podejmowania decyzji dotyczących
tych, a nie innych kierunków działania. Mogą one mieć też
wpływ na stabilność określonych kierunków i, co wydaje
się szczególnie ważne, mają znaczenie dla uzyskania przez
osobę satysfakcji z wykonania lub wykonywania tych, a nie
innych działań.
Nie podważając roli doświadczenia i przesłanek racjonal
nych, można przyjąć, że przecież spośród wymienionych
wyżej trzech „bloków" instynktu, „nadbudowie" w wyniku
uczenia się ulegają tylko dwa z nich — poznawczy i wyko
nawczy. Natomiast blok popędowy pozostaje nienaruszony.
Bardzo możliwe, że wiele motywów działania ludzkiego jest
zgodnych lub sprzecznych z rodzajem popędu niezależnie od
treści zawartej w formule motywu. Nie można wykluczyć na
wet sprzeczności między sensem motywu i popędu. Może to
mieć istotny wpływ na ton emocjonalny zarówno działa
nia, jak i ustosunkowania się do jego skutków. Nie jest wy
kluczone, że treść motywów i ton emocjonalny będą ze so
bą sprzeczne
2 9
. Jest możliwe, że te zachowania, które mają
u swojego podłoża istnienie wrodzonych popędów, mogą
2 9
Analogiczne zjawisko zostało zbadane w toku eksperymentów dotyczą
cych wpiywu treści spostrzeganych podświadomie na interpretację treści spo
strzeganych świadomie. U w e Hentschel i Uta Schneider (1986) eksponowali
obraz zawierający treść" pogodną — trębacz jazzowy pochylał się nad odchy
lonym do tyłu śpiewakiem. Na ten obraz wyświetlano w czasie niemożliwym
do dostrzeżenia przez osobę badaną prawie taki sam obraz, tyle że trębacz
trzymał w ręku nóż, którym jak gdyby celował w klatkę piersiową s'piewaka.
Osoby badane widziały rysunek pogodny, ale odczuwały niezrozumiały dla
siebie niepokój. Coś było dla nich w tym rysunku groźnego, ale nie wiedziały
co. Warto dodać, że to paradoksalne odczucie miały tylko osoby twórcze, bez
cech neurotycznych, które były zdolne do integracji w świadomości treści
całego pola spostrzeżeniowego — zarówno uświadamianego, jak i nie uświa
damianego. Podobnie może być w wypadku motywacji tła.
87
Są to trzy cechy obiektu, który wzbudza W M W (Wrodzony
Mechanizm Wyzwalający) opiekowania się — krótsza część
twarzowa w stosunku do czołowej, wypukłe policzki i niepo
radna motoryka (por. Tinbergen, 1976, s. 306-307). Przedsta
wiam tu wnioski wyłaniające się z badań laureatów Nagrody
Nobla z roku 1976: Nikolaasa Tinbergena i Konrada Lorenza.
W ogóle nie zostały one uwzględnione przez psychologię aka
demicką zdominowaną od lat przez paradygmat uczenia się.
Istnieje też pasjonujący materiał zdobyty przez badaczy, któ
rzy latami obserwowali w warunkach naturalnych stada małp,
lwy, szakale, dzikie psy.
Spostrzeżenia te przyczyniły się do powstania nowej dys
cypliny — socjobiologii, której założenia przedstawił w opa
słym tomie Edward O. Wilson (2000). Socjobiologia to, jego
zdaniem, „systematyczne studia biologicznych podstaw wszyst
kich społecznych zachowań". Sądzi on, że takie cechy czło
wieka, jak egoizm, altruizm, ksenofobia, homoseksualizm,
a nawet rudymentarne zasady etyczne, są w znacznym stopniu
wynikiem posiadania takich, a nie innych genów. W istocie
organizm jest tylko narzędziem reprodukcji genów, ich cza
sowym nosicielem i obrońcą, jak kura jest tylko narzędziem
do stworzenia jajka. Ojciec, który chroni swoje dziecko, który
w wypadku zagrożenia wybiera raczej życie swojego dziecka
niż matki — postępuje tylko zgodnie z tymi wrodzonymi re
gułami, a jego zachowania opiekuńcze stają się słabsze, gdy
dotyczą osób o coraz dalszym stopniu pokrewieństwa. Kon
cepcja „egoistycznego genu" (por. Dawkins, 1976) spotkała
się z ostrą krytyką, jako „politycznie niewłaściwa". Problem
jednak pozostaje — wystarczy przypomnieć koncepcje instynk
tów podstawowych, jak popęd śmierci Zygmunta Freuda, po
pęd samoaktualizacyjny Carla Rogersa lub „wektory popędo-
we" Lipota Szondiego. Należy więc zdać sobie sprawę z tego,
że nie jest to zespół koncepcji, które można zlekceważyć.
Pomijając argumentację szczegółową, chciałbym tu wska
zać na możliwość istnienia w zestawie czynników motywu-
86
5.2. MOTYWACJA TŁA
Sprawy, o których pisałem powyżej, nie są w istocie tak proste,
jak może wydawać się przy lekturze tej książki. Poświęcę więc
nieco uwagi temu, co wciąż nie może zostać zasymilowane
przez psychologię, a co, być może, prędzej czy później, będzie
musiało zrewolucjonizować wiele istotnych poglądów na po
trzeby człowieka i dynamikę jego pragnień.
Okazało się, że liczba wrodzonych zachowań zwierząt jest
znacznie większa niż dotychczas przypuszczano. Wrodzone oka
zują się złożone formy relacji społecznych, współdziałania, opieki,
zależności społecznej i uczuciowej, procedur rozpoznawania stanu
rzeczy i rozwiązywania problemów. Owe zachowania są u tej
samej jednostki różne zależnie od wieku, sytuacji zewnętrznej,
stanu organizmu, rodzaju doświadczeń. Występują też one nieraz
jako wynik niezrealizowania innych zachowań. Jako „zachowa
nia przerzutowe" mogą być realizowane cząstkowo, a także ła
two ulegają rytualizacji, w wyniku czego powstają całkiem nowe,
przekazywane dziedzicznie zachowania. Badając gatunki stano
wiące kolejne ogniwa ewolucji, badacze mogli zaobserwować,
jak pewne formy zachowań zmieniają swój cel, stając się formą
zachowania o całkiem nowej funkcji. Na przykład z pewnych
form zachowań much „z rodziny wujkowatych, zbliżonych do
łowikowatych i wierzchówek" (por. Lorenz, 1976, s. 101) ma
jących na celu uchronienie samca przed pożarciem przez samicę
przed ukończeniem kopulacji (jest na tyle przezorny, że przynosi
jej w darze inną ofiarę do konsumpcji) wyłoniła się forma ciała
stanowiąca sygnał erotyczny. Jest to biały welon na tylnych
odnóżach, który pozostał po podgatunkach przynoszących ofiarę
owiniętą w biały kokon.
Natomiast są też formy zachowania wyjątkowo stabilne, i to
wielogatunkowe Przykładem może być zachowanie opiekuń
cze wyzwalane przez ten sam zestaw bodźców kluczowych,
zarówno u człowieka, jak i u małpy, psa, królika czy mewy.
85
kojenia pragnienia sensu życia uczynić naczelnym proble
mem egzystencjalnym, rezygnując z tego, co wydawato mu
się dotychczas niezwykle ważne, a co nie ma dla niego wartości
„sensotwórczej". Nieraz wpada z tego powodu w depresję, któ
ra wtórnie utrudnia mu dokonanie odpowiednich przemyśleń
i podjęcie stosownych do nich decyzji.
Może też być nawet tak, że człowiek czuje, iż jest zbyt za
leżny zarówno od własnych problemów, od swoich stanów emo
cjonalnych, jak i od pragnień. One zakłócają jego funkcjonowa
nie, czynią życie cierpieniem lub niepowodzeniem. Niektórzy
zalecają w takich wypadkach technikę manipulacji psychiką ma
jącą na celu usunięcie cietpienia poprzez usunięcie pragnień
i doznań. Wydaje się, że istnieje jeszcze jedna droga opanowania
ich, o bardziej intelektualnym charakterze. Jak już wspominałem,
w wyniku zastanawiania się nad swoimi stanami psychicznymi
człowiek może dokonać ich obiektywizacji, swoistego uprzed
miotowienia. Zacznie na przykład myśleć o swoim lęku — TEN
LĘK, o swoim żalu — TEN ŻAL, o swoim głodzie — TEN
G Ł Ó D . Lęk, żal, głód, a nawet przekonanie o czymś, uzyskują
w ten sposób status psychologiczny „przedmiotu", do które
go osoba odnosi się nie jak do siebie, a jak do przedmiotu
właśnie. Stają się one przedmiotami jej intencji. W ten spo
sób osoba nabiera wobec nich dystansu i, co z tym się łączy,
uzyskuje kontrolę nad nimi. Teraz już nie one kontrolują
osobę, ale ona je kontroluje intencjonalnie. Przyjmuję, że to
zwiększanie zakresu intencjonalizacji powodujące dystans psy
chiczny wobec tego w nas, co może kierować nami, jest potrzebą,
tak samo jak potrzebą jest uzyskanie snu, powietrza, jedzenia,
zrealizowanie seksu czy uzyskanie kontaktu emocjonalnego.
Jak wynika z powyższych rozważań, każdy rodzaj potrzeb
ma inne mechanizmy powstawania, zaspokajania i patologii.
Inne ma sen, seks, kontakt emocjonalny i niewątpliwie dystans
psychiczny. Każda z tych potrzeb spełnia jednak to samo,
wspólne kryterium potrzeby. Spełnianie potrzeby jest po
trzebne dla normalnego funkcjonowania jednostki.
84
W dalszych rozdziałach wskażę na fakty pozwalające przy
puszczać, że na przykład z potrzebami poznawczymi, z potrze
bą seksualną i z potrzebą kontaktu emocjonalnego związany
jest potężny dynamizm popędowy popychający jednostkę do
określonej kategorii działań, a ich niezrealizowaniu towarzyszy
poczucie niezaspokojenia. Nie muszą to być instynkty. Silnie
utrwalone nawyki, zwane przecież „drugą naturą", również mo
gą powodować, że w określonej sytuacji czujemy pragnienie
wykonania takiej, a nie innej czynności. Czasem nawyki te są
oparte na wytworzonych chemicznie mechanizmach uzależnie
nia i wzmacniane tzw. zespołem abstynencji. Niezaspokojenie
takiego „chemicznego" pragnienia może być tak silne, że w po
łączeniu ze szczególnymi stanami uczuciowymi i dolegliwo
ściami somatycznymi wszystkie „naturalne" pragnienia zostają
zdominowane przez to sztuczne pragnienie. Nałogowi morfini-
ści, palacze czy inni narkomani są gotowi oddać za zaspo
kojenie nałogu wszystko, łącznie z życiem swoim i swoich
bliskich
2 8
. Tu widzimy szczególnie wyraźne odłączenie się prag
nień jednostki od jej funkcjonalnych interesów. Pragnienia te
są samobójcze, tak jak i neurotyczna awersja pokarmowa lub
nadmierny popęd do obżerania się.
U podłoża motywacji do realizacji potrzeby może też leżeć
nie instynkt, nie nawyk, nie patologiczne pragnienie, ale po
prostu dokuczliwe istnienie nie zaspokojonego pragnienia.
Człowiek nie posiadający sensu życia może w określonych
warunkach biograficznych ten właśnie problem niezaspo-
2 S
Są podstawy, aby sądzić, że nikotynizm, mniej spektakularny niż inne
uzależnienia, spełnia te kryteria. Można tu podać jako przykład „kochające"
matki, które palą w ciąży, a następnie przy dziecku, mimo pełnej wiedzy o tym,
jak śmiertelnym zagrożeniem jest to dla ich dzieci, lub ludzi już chorych na
raka płuc, którzy mając tylko skrawek płuca, jeszcze, chociaż ukradkiem, palą
z pełną świadomością skutków swojego działania pozbawiających terapię sen
su. To o palaczach istnieje opinia, że kto przy obecnym stanie wiedzy o ni
kotynizmie pali, ma albo defekt poznawczy, albo defekt osobowości. Bywa,
że palą nawet psychoterapeuci, mimo że kompromitują się jako profesjonaliści.
83
komplikacji zdrowotnych w świecie zaprojektowanym przez
chytrego eksperymentatora. Eksperyment ten wyjaśnia po
wód, dla którego ludzie nie potrafią kierować się w wyborze
diety zapotrzebowaniem swojego organizmu. Jedzą to, czego
nauczyli się jeść.
Tak jest jednak dopiero po określonym czasie trenowania
jedzenia pokarmu niewłaściwego, na przykład tradycyjnych już
coca-coli i lodów, którymi odżywia się sporo dzieci mających
nadmiar pieniędzy lub/i niemądrych rodziców
2 7
. Zanim jednak
opanują one te wady preferencji żywieniowych, dysponują
czynnym mechanizmem wrodzonego wyboru właściwego je
dzenia. Już w 1928 roku C M . Davis wykonał eksperyment
„swobodnego bufetu". Grupie niemowlaków przez sześć mie
sięcy podawał do wyboru trzydzieści pokarmów. Okazało się,
że te jeszcze nie wypaczone konsumpcyjnie dzieci wybierały
bardzo trafnie pokarmy, które były dla nich najodpowiedniejsze
pod względem składu witamin, kalorii itp. Oczywiście pod
względem kulinarnym były to dziwne mieszanki, ale zdrowe.
Wychowywany byłem na Wileńszczyźnie, gdzie w pokarmie
brakowało wielu związków mineralnych. Wyjadałem więc wę
giel drzewny z popielnika, zdrapywałem wapno ze ścian i obja
dałem się świeżymi gazetami, aby uzupełnić brak w organizmie
kobaltu, który był składnikiem farby drukarskiej. Wprawdzie
zapchanie jelit gazetami omal nie pozbawiło mnie życia, ale
organizm wybierał trafnie.
2 7
Nie znaczy to, że „naukowe" diety są lepsze. Ulegają one skrajnym
zmianom dopiero po tym, gdy ujawnia się ich szkodliwość. Na przykład po
odkryciu bakterii każdy pokarm gotowano godzinami, a więc byl bez smaku
i witamin. Po odkryciu witamin karmiono dzieci samymi surówkami, dopro
wadzając je do charłactwa. Następnie przerzucono się na płatki owsiane, aż
okazało się, że odwapniają, i pojawiła się zmora dzieci lat trzydziestych —
tran. Kiedy wymyślono, że o zdrowiu dzieci decyduje waga — karmiono je
mączkami, w wyniku czego były otyłe, z mięśniami jak z waty. Potem przyszły
konserwy dla dzieci. Obawiam się, że obecnie, gdy nastała moda na bardzo
długie karmienie piersią, znowu uda się z czymś przesadzić.
82
nego rodzeństwa, to same w sobie są ślepe. Może nawet wła
ściwe byłoby podkreślenie, że zostały one oślepione przez jed
nostkowe doświadczenie.
Na czym to polega? Otóż od ponad stu lat istnieje pogląd,
który zakłada, że wszelkiego rodzaju wrodzone mechanizmy
popędowe składają się z trzech bloków: poznawczego, wyko
nawczego oraz uruchamiającego je właściwego bloku popędo-
wego. Gdy blok popędowy jest czynny, następuje wrodzone
rozpoznawanie obiektu sytuacji i uruchomienie odpowiedniego
wrodzonego schematu zachowania. Na przykład owad, któremu
brak wody, pędzi w dowolnym kierunku. Gdy jednak na jego
receptory padnie z jednej strony pewna liczba molekuł wody,
skręca on w tę stronę i tak trafia do wodopoju.
Trudności interpretacyjne tego prostego mechanizmu poja
wiają się dopiero w związku z zasadą „wędrówki czynności ku
przodowi". Głosi ona, że czegokolwiek uczymy się, nakłada
się to na bloki wykonawcze oraz poznawcze i przejmuje funkcje
regulacyjne. Uczenie się powoduje więc utratę możliwości
wykorzystywania wrodzonych mechanizmów popędowych.
Oto przykład: E.M. Scott i E.L. Verney (1949) przeprowadzili
eksperyment, w toku którego odkryli, że szczury, u których
stwierdzono brak witaminy B, potrafią trafnie wybrać spośród
różnych pokarmów ten, który zawiera tę witaminę. Następnie
podawali im dwa pokarmy: jeden z witaminą, zawsze o zapachu
lukrecji, i drugi bez witaminy i bez zapachu lukrecji. Szczury
szybko nauczyły się, że zapach lukrecji sygnalizuje witaminę
B. W wyniku tego utraciły jednak zdolność wrodzonego wy
krywania witaminy B i wybierały zawsze pokarm o zapachu
lukrecji, mimo że nigdy nie zawierał witaminy. Po tym treningu
nawet poważne schorzenia spowodowane awitaminozą nie były
w stanie spowodować właściwego wyboru pokarmu. Uczenie
się oślepiło mechanizmy wrodzone i nastąpiło nie tylko roz
dzielenie potrzeby od popędu, ale i pragnienia od potrzeby.
Uczenie się, ten wspaniały czynnik przeżycia w zmiennym,
ale uczciwym świecie naturalnym, okazało się przyczyną
81
cie mam apetyt" występuje nieraz wyraźnie u tych kobiet brze
miennych, które nie zdają sobie sprawy ze zmiany zapotrzebo
wania ich ustroju. To mają „apetyty", to nic im nie smakuje.
3) Wielu ludzi, w wyniku problemów spowodowanych osa
motnieniem lub odrzuceniem emocjonalnym albo niezaspoko-
jeniem seksualnym czy brakiem sensu życia, odczuwa napięcia
lub niezadowolenie, z powodu których po prostu i bez sensu
nadmiernie objada się (bulimia), preferując nieraz słodycze, co
w efekcie może nawet sprawiać wrażenie powolnego samobój
stwa. Ich „apetyt" nie ma więc nic wspólnego z głodem.
4) W wyniku pewnych urazów psychicznych może dojść do
takiej sytuacji, że zamiast głodu jednostka może zacząć odczu
wać wstręt do pokarmu (anoreksja) i może umrzeć z wycień
czenia. Tu też „popęd" pokarmowy nie ma żadnego wpływu
na „normalne funkcjonowanie". Odwrotnie, jego patologiczna
konwersja może to funkcjonowanie znacznie ograniczyć.
Nie podważam faktu istnienia popędów. Praktyka koncepcji
poznawczych wskazuje nawet, że nieuwzględnianie ich byłoby
samobójcze dla psychologii, ograniczając jej zainteresowania
do artefaktów poznawczych. Tyle że „popędy" te są u człowie
ka „niemianowane", co oznacza, iż głód, seks, nieznane, wzbu
dzają określone stany pobudzenia lub niezadowolenia, które
mogą, ale nie muszą prowadzić do czynności jedzenia, czyn
ności seksualnych czy eksploracji poznawczej. Jak wskazują
powyższe rozważania — ich nasilenie może w pewnych wa
runkach prowadzić do powstania w świadomości „fałszywych
pragnień" i w konsekwencji do realizacji działań odwrotnych
niż te, których dobór wynika z natury danej potrzeby. Fałszy
we pragnienia bywają podstawą patologii psychicznej i orga
nicznej.
Za poglądem podającym w wątpliwość konieczność definio
wania potrzeb jako biologicznie uwarunkowanych czynników
dynamicznych przemawia też obszerny materiał empiryczny
wskazujący na to, że jeśli nawet ludzkie instynkty istnieją, a nie
da się zaprzeczyć istnienia ich i u nas, i u naszego biologicz-
80
w ogóle problematyki ontologicznej. „Naukowość" określa
metoda badań, a nie przedmiot i jego interpretacja. Treść
koncepcji nie podlega więc żadnym ograniczeniom. W ję
zyku cybernetyków oznacza to, że przestał istnieć obszar
badań naukowych. Pozostały tylko metody badań. One też
rozwijają się niezwykle intensywnie.
Już zresztą w okresie, gdy w psychologii dominowała kon
cepcja animal rationale, a więc dwoistej istoty ujmowanej jako
zwierzę (popędy) z nakładką ludzką (myślenie), pojawiły się
poważne wątpliwości dotyczące sensu wyjaśniania czynników
dynamizujących zachowania ludzi za pomocą kategorii biolo
gicznych. Ernst Cassirer już w 1944 roku pisał, że „Sprowa
dzając niektóre kategorie zjawisk ludzkich czy organicznych
do pewnych instynktów podstawowych, nie odkryliśmy żadnej
nowej przyczyny; wprowadziliśmy jedynie nową nazwę [...]
słowo instynkt [...] nabiera cech hipostazy, jako coś w rodzaju
siły przyrody" (Cassirer, 1971, s. 129-130).
Proponuję więc wyraźne oddzielenie od siebie czynników
napędowych istoty ludzkiej od jej indywidualnych właści
wości określających warunki niezbędne do jej funkcjono
wania. Oto kilka argumentów z obszaru potrzeby pokarmowej,
które za tym przemawiają.
1) Właściwością organizmu jest przemiana materii, w tym
zużywanie substancji energetycznych i budulca. Oznacza to, że
jedną z potrzeb człowieka jest zasilanie organizmu w składniki
pokarmowe. Jak już wspomniałem, człowiek po przejściu wła
ściwego naszej kulturze treningu żywieniowego może nie wie
dzieć tego, jakie to powinny być składniki i odczuwać głód
mimo najadania się „do pełna", gdyż sam głód „nie powie"
mu, co ma on jeść.
2) Tygrysek, przyjaciel Kubusia Puchatka był bardzo, a bar
dzo głodny, a więc pewien, że lubi wszystko, co da się przełknąć.
Swój błąd odczuł boleśnie po próbie żucia ostu, ulubionego
przecież pokarmu Kłapouchego. Ta niepewność „na co w isto-
79
trzeby „niekoniecznej", o której jest tu mowa, sankcje te doty
czą nie tyle zachowania życia, ile jego jakości. Takie są też
konsekwencje deficytu orientacji w świecie i w sobie samym,
braku kontaktu emocjonalnego lub braku satysfakcji z życia.
Zakres tych sankcji jest więc dosyć szeroki i obejmuje nie tylko
istnienie, ale i samoaktualizację jednostki.
Można by argumentować, że sankcją niezaspokojenia
potrzeby zachowania gatunku jest zagrożenie istnienia ga
tunku, a sama jednostka jest poza tą konsekwencją, chyba
że, jak to się dzieje w niektórych społecznościach, brak po
tomstwa powoduje brak rodziny zapewniającej wsparcie na sta
rość, brak szacunku otoczenia, brak obrońcy lub brak konty
nuatora działań wykraczających poza horyzont biologicznego
istnienia osoby. Braki te dotyczą jednak tylko człowieka o okre
ślonym rodzaju świadomości siebie i żyjącego w tego rodzaju
warunkach społecznych, w których konsekwencje tych właśnie
braków wychodzą na plan pierwszy. Są jednak ludzie, którzy
wybierają lub muszą spełniać taki rodzaj życia, w którym brak
własnego potomstwa nie ma dla nich znaczenia, lub też ich
koncepcja życia jest tego rodzaju, że konsekwencje braku po
tomstwa są im obojętne. W świecie zwierząt i ludzi żyjących
poza warunkami ludzkimi problem ten w ogóle nie istnieje,
gdyż nie istnieje świadomość dążeń własnych. Przynajmniej
tak nam się wciąż wydaje.
Również nie jest pewne, co miałoby być sankcją braku prze
życia macierzyństwa lub ojcostwa. Odpowiedź wydaje się jas
na. Powodowałoby to brak u osoby określonego rodzaju prze
żyć i doświadczeń, o których można sądzić, że są ważne
zarówno dla formowania się osobowości, jak i dla uzyskania
satysfakcji z życia. Jednakże pytanie o to, czy są one obiektyw
nie konieczne człowiekowi, pozostaje otwarte. Skłonny jestem
się zgodzić, że brak macierzyństwa lub ojcostwa rzeczywiście
zubaża osobowość. Sądzę też, że określoną rolę w formowaniu
się osoby dorosłej odgrywa to, co nazwałbym „wychowaniem
rodziców" przez dzieci, a może nawet dziadków przez wnuki.
131
Nie potrafię jednakże powiedzieć, na ile to jest „konieczne"
dla dojrzałego człowieka i czy inne, pozarodzinne formy dzia
łań lub zaangażowanie osobiste w opiekę nad dziećmi nie mogą
tego braku wyrównać, jak na przykład w wypadku Matki Te
resy z Kalkuty i wielu innych osób, które poświęciły swoje
życie innym ludziom.
Być może to tylko u zwierząt — psów, koni, małp — brak
macierzyństwa prowadzić musi do wypaczeń charakteru. Lu
dzie dysponują znacznie bogatszymi niż zwierzęta środkami
świadomego kształtowania swojej biografii, a więc i swojej
osobowości.
Już w wypadku potrzeby pokarmowej można było zaobser
wować rozszczepienie procesu zaspokajania potrzeby na kom
ponent fizjologiczny i psychologiczny, z których każdy może
funkcjonować autonomicznie. Podobnie problemem dla jednost
ki bywa nie tyle spełnienie zapłodnienia, ile spełnienie czyn
ności seksualnych. Samo zapłodnienie, gdy jest upragnione, też
może stanowić odrębny problem, nie tyle seksualny, ile seksuo
logiczny. W niektórych wypadkach pozostaje w mocy słynne
zalecenie lekarza cesarzowej Marii Teresy skierowane do jej
małżonka — „Paluszkiem, paluszkiem, Najjaśniejszy Panie".
Jak to już w poprzednim rozdziale starałem się pokazać,
można by z uzasadnieniem rozróżnić fizjologiczną potrzebę od
żywiania się i pragnienie jedzenia. Jednakże z punktu widzenia
psychologa podział taki nie jest konieczny. Każda potrzeba ma
różne formy spełniania i ma sens rozpatrywanie owych form
tylko z punktu widzenia tego, w jakim stopniu służą one za
spokajaniu tej potrzeby. Wspomniane w poprzednim rozdziale
dziecko, odżywiające się coca-colą i lodami, je wprawdzie i jest
syte, ale nie zaspokaja właściwie potrzeby pokarmowej. Zaspo
kajanie jej może też przybrać całkiem autonomiczne formy.
Jeden z pracodawców zagłodzonego i wątłego Lejzorka Rojt-
szwańca był smakoszem, a miał chory żołądek. Wynajął on
Lejzorka tylko po to, aby móc patrzeć, z jakim apetytem pała
szuje on wyrafinowane dania, i aby móc identyfikować się z je-
132
go „wielkim żarciem". „Każdy ma taką orgię, na jaką go stać"
— pisała Irena Krzywicka w swojej książeczce o zwierzętach
4 2
.
Podobna sytuacja zachodzi w wypadku potrzeby seksualnej.
U ludzi wyjątkowo celem aktu seksualnego jest zapłodnienie
4 3
.
Prokreacja wydaje się chcianym lub niechcianym, ale ubocz
nym skutkiem tego aktu. Aby zaakceptować ograniczenie sensu
aktu seksualnego do prokreacji, trzeba przyjąć z góry założenie,
że akt płciowy jest z natury swojej przykry, brudny lub grzesz
ny, a uświęca go tylko troska o istnienie potomstwa, jak w słyn
nym, wiktoriańskim zaleceniu dla panny młodej — „Zamknij
oczy i myśl o Anglii". W myśl postulowanych wówczas zasad
moralnych tylko prokreacja uzasadniała dokonanie tego „dziw
nego zabiegu". Nie powinno było być pod żadnym pozorem
mowy o seksie, czyli o nieprzyzwoitości nie akceptowanej w kul
turze wyższych sfer. Warto jednak pamiętać, że w tym właśnie
czasie, gdy Polka, pani Dulska, wyrażała pogląd, że przyzwoita
żona nie będzie dla męża stroić się pod spodem, właśnie w wik
toriańskiej Anglii wynaleziono bieliznę damską o walorach ero
tycznych.
Z całym uzasadnieniem można stwierdzić, że sankcją nie-
zaspokojenia potrzeby seksualnej jest brak redukcji napię
cia i pozbawienie określonych przeżyć uczuciowych. Jest to
prawda, ale też i znaczne uproszczenie. Właściwością po
trzeby seksualnej człowieka jest bardzo ścisłe uwikłanie re
alizacji potrzeby seksualnej w inne pragnienia, lęki, aspira
cje, kompleksy. Dla wielu ludzi jest to jedyna forma intymnego
zbliżenia z innym człowiekiem, uzyskania poczucia mocy czy
4 2
Konkretnie chodziło jej o akt seksualny żółwi.
4 3
Historia dostarcza nam tu różnych przykładów. Wspomnę o dwóch
z nich. W Niemczech hitlerowskich istniały swego rodzaju ośrodki zaplad-
niania przez doborowych żołnierzy patriotycznie zorientowanych kobiet. Ce
lem było przygotowanie kolejnych porcji Kaimanenfutter. Wspomnę tu też
o zbrodniczym zapładnianiu kobiet muzułmańskich podczas czystek etnicz
nych w Bośni jako o formie ich unicestwienia moralnego, gdyż obyczaj reli
gijny nakazuje traktowanie tych kobiet już na zawsze jako „nieczyste".
133
rozładowania napięć. Brak zaspokojenia potrzeby seksualnej to
nie tylko brak przeżyć seksualnych czy brak specyficznych do
znań fizycznych i psychicznych. Jest to również brak innych
ważnych spełnień.
Przed laiy byłem biegłym w sprawie o mord popełniony w sposób
psychologicznie niezrozumiały dla sądu. Zabójcą byl S., młody człowiek
słabo rozwinięty intelektualnie, sierota, samotny, biedny. Oskarżenie su
gerowało sadyzm.
Wydarzenie miało następujący przebieg: S. spotkał w odludnym miej
scu znajomą dziewczynę. Zaproponował jej stosunek seksualny. Ona od
mówiła, mimo że kiedyś zgadzała się. Forma, w jakiej odrzuciła jego
zaloty, wzburzyła go. Chwycił kamień i roztrzaskał jej głowę. W trakcie
rozprawy zeznawało wiele kobiet z okolicy, które korzystały z jego usług
seksualnych. Lubiły go, byl sprawny, dobry, delikatny, one nim kierowały
i w pewnym sensie opiekowały się nim. Lubiły go na tyle, że zgodziły
się w tej sprawie zeznawać. Jak okazało się w toku badań psychologicz
nych, o w e kontakty seksualne były dla S. jedynym rodzajem więzi uczu
ciowej, jaki zna). W jego ubogim życiu uczuciowym akceptacja partnerek
seksualnych była czynnikiem dominującym. To było jego „wszystko".
Niespodziewane odrzucenie, dodatkowo wsparte, jak się wydaje, poniża
jącymi uwagami, spowodowało chwilową utratę kontroli nad emocjami
i wynikającą z nich agresję.
Są jednak podstawy do tego, aby sądzić, że może być sy
tuacja dokładnie odwrotna. Rezygnacja z doznań seksualnych
w imię określonych wartości społecznych czy religijnych
może również być swego rodzaju spełnieniem siebie i może
dostarczyć głębokich satysfakcji osobistych w pełni tę re
zygnację uzasadniających.
Problem polega głównie na tym, że rezygnacja taka musi być
wsparta autentycznym przekonaniem, a nie być formą przymusu,
naśladowaniem lub ideą zastępczą. Co gorsza, gdy dochodzi do
wewnętrznego, nawet nie uświadomionego zakłamania, rezygna
cja z życia seksualnego
4 4
grozi kompulsją, nadmiernym skupie
niem zainteresowania na obszarze spraw seksualnych, a nieraz
Jak i z każdej formy silnych i trwałych pragnień.
134
i agresją wobec objawów płciowości, tym groźniejszą, im bar
dziej wyznawane wartości natury bardziej ogólnej uzasadniają
nietolerancję i bezwzględność.
Przymus płciowości jest wyrazem patologii dążeń seksu
alnych zarówno u tych, którzy w seksie realizują się wprost
i nie umieją wyjść poza jego obszar, jak i u tych, którzy
seksu świadomie nie realizują, ale właśnie z tego powodu
nie potrafią wyjść zainteresowaniami poza jego obszar.
Mimo złożoności tego rodzaju problemów można z uzasad
nieniem stwierdzić, że zarówno potrzeba zachowania gatunku,
jak i potrzeba seksualna nie zawierają elementu zagrożenia jed
nostki poważnymi fizjologicznymi konsekwencjami w razie
niespełnienia. Obydwie nie są dla jednostki potrzebami koniecz
nymi. Ewentualne powikłania psychiczne i socjalne są wyni
kiem nie tyle frustracji tej potrzeby, ile wad osobowości jed
nostki, zarówno polegających na jej dysharmonii, jak i prymi
tywizmie.
Tematem tej książki jest psychologia dążeń ludzkich. Po
nieważ trudno zaprzeczyć, że potrzeba zachowania gatunku jest
konstruktem czysto biologicznym, tym, co mnie tu interesuje,
jest potrzeba seksualna. Ograniczę się więc do zajęcia się tylko
tą potrzebą. Nie ulega wątpliwości ani jej istnienie, ani poważna
rola w życiu człowieka.
7.2. WŁAŚCIWOŚCI POTRZEBY SEKSUALNEJ
7.2.1. Seks i erotyzm
Przede wszystkim nie jest wcale łatwe określenie tego, czym
jest seks. Pojęcie to nieustannie ewoluuje. Początkowo, zgod
nie ze swoim łacińskim źródłosłowem, oznaczało ono tylko
płeć. Problemami seksualnymi oznaczano problemy psychiczne
135
związane z płcią, a więc z wszelkiego rodzaju odczuciami i prag
nieniami związanymi z działaniem w ustroju hormonów wła
ściwych danej płci oraz z pobudzaniem obszarów erogennych.
Tak nazywają się te obszary ciała, których stymulacja — głów
nie przez dotyk i określony rytm ruchów — powoduje szcze
gólne doznanie wzrostu przyjemnego napięcia, a w wypadku
nasilania i utrzymania tego napięcia — przeżycie orgazmu.
Orgazm to jest silna rozkosz, której towarzyszą: odczucie
powolnego nasilenia i szybkiego rozładowania napięcia,
pewne formy zmiany świadomości, zmiany fizjologiczne
i bardzo często, w wypadku dojrzałego silnego orgazmu,
fenomen doświadczenia szczytowego, bliski temu, jaki opisy
wał Abraham Maslow. Towarzyszy mu przecież nieraz utrata
poczucia granic między „ja" i światem oraz metafizyczne od
czucie jedni z uniwersum. Badania biochemiczne wskazują na
zmiany w zakresie tak, wydawałoby się, odległych od seksu
funkcji, jak wzrost odporności organizmu spowodowany zwięk
szoną produkcją ciałek odpornościowych krwi. Co ważne, za
kończone w 1994 roku obszerne i złożone badania populacji
amerykańskiej
4 5
wskazują na to, że orgazm nie jest reakcją
wyłącznie „genitalną". Wywołuje go każdy silny sposób prze
żywania seksu, nieraz tylko wyobrażeniowy, nieraz tylko okre
ślony rodzaj oddechu lub myśl.
Wielu klinicystów uważa brak przeżycia orgazmu podczas
kontaktów seksualnych za przyczynę poważnych chorób. Wielu
też uważa, że patogenne jest tylko uprawianie seksu bez orga
zmu, a więc pobudzanie się bez rozładowania wywołanego tym
napięcia. Warto jednak zwrócić uwagę na to, iż pojawiły się
na tym obszarze nowe zjawiska. Orgazm, który zdaniem bada
czy z lat sześdziesiątych (William Masters i Yirginia Johnson)
5
Przytaczane w tym rozdziale dane podaję za: „U.S. N e w s & World
Rcporf, October 17, 1994. Zawiera on przegląd wyników badań prowadzo
nych w wielu ośrodkach akademickich USA i ujętych w całości w raporcie
pt. Sex in America.
136
znany był bezpośrednio najwyżej kilku procentom osób upra
wiających seks, teraz jest doświadczany podczas każdego sto
sunku przez około 7 5 % mężczyzn i 29% kobiet. Tylko 1%
mężczyzn i 4% kobiet nie miało nigdy orgazmu. Nie jest to
jedynie wynikiem zmiany obyczajów seksualnych, jakkolwiek
warto zauważyć, że wśród urodzonych w dekadzie 1933-1942
stosunków przedmałżeńskich nie miało 84,5% mężczyzn i 93,8%
kobiet, natomiast wśród urodzonych w dekadzie 1963-1974 sto
sunków przedmałżeńskich nie miało 33,9% mężczyzn i 35,3%
kobiet. Warto też zauważyć, że wzrost liczby par świadomych
tego, czym jest orgazm, i aktywnie wywołujących go, nie spo
wodował zmian w tradycyjnych formach uprawiania stosun
ków seksualnych. Dominuje też ograniczanie się do konta
któw małżeńskich i heteroseksualnych. Badania wykazały, że
7 3 % Amerykanów nie miało innego, poza jednym, partnera
seksualnego w ciągu ostatniego roku. Tylko 3% miało pięciu
i więcej.
Wbrew oczekiwaniom wielu zwolenników koncepcji czło
wieka jako wymagającego trzymania w ryzach zbereźnika, swe
go rodzaju uspokojenie się atmosfery wokół seksu, większa
wiedza seksualna, swoboda ekspresji i szanse wyboru dopro
wadziły nie do promiskuityzmu, rozluźnienia obyczajów i de
wiacji, ale do „unormalnienia" sposobu jego uprawiania i zwięk
szenia satysfakcji partnerskiej. Odpowiadałoby to poglądom
badaczy, którzy tłumaczą właśnie brakiem wiedzy seksualnej
i brakiem satysfakcji seksualnej częste zmiany partnerów i kła
dzenie nadmiernego nacisku na odmienne formy seksu. Tylko
ludziom o chorej wyobraźni wydaje się, że wiedza i swoboda
muszą prowadzić do ekscesów i poróbstwa. Są to na szczęście
tylko ich projekcje siebie. Człowiek jest inny.
Są oczywiście i nowe problemy. Na przykład wiedza o or
gazmie i jego znaczeniu stała się tak powszechna, że powoduje
to u niektórych osób nadmierne skoncentrowanie się na pro
blemie i technice uzyskiwania orgazmu. Prowadzi to do innego
rodzaju problemów psychicznych niż dawny brak orgazmu,
137
a mianowicie do kompulsji, wewnętrznego przymusu osiągnię
cia każdorazowo orgazmu, co musi mieć negatywny wpływ na
osobiste relacje partnerów. Są to chyba jednak ogólniejsze pro
blemy osobowości, a nie samego seksu.
Pojawia się też pytanie, czy przeżycie orgazmu jest specy
ficznym doświadczeniem seksualnym. Jeśli wierzyć Masłowo
wi i jego zwolennikom, fenomen zwany doświadczeniem
szczytowym towarzyszy wszelkiego rodzaju postaciom pełni
spełnienia siebie. Spełnienie to może być zarówno spełnieniem
metapotrzeby, jak i spełnieniem potrzeby seksualnej, gdyż ła
two dowieść, że ma ona zarówno właściwości potrzeby „B",
jak i potrzeby „ D " . Zaspokajanie jej jest zarówno wytwarza
niem napięcia, jak i jego redukcją. Tak można by między in
nymi interpretować rozważania Williama Jamesa dotyczące
fenomenologii uniesienia religijnego. W interpretacji psycho
analitycznej wskazuje się wprost, że te tak krańcowo różne
duchowo przeżycia są tylko różnymi formami transformacji
libido. Przypomnę, że Zygmunt Freud uważał zdolność do or
gazmu za kryterium zdrowia psychicznego, i chyba miał rację,
gdy ujmiemy jego założenia w szerszym aspekcie, nie tylko
biologicznym, przyjmując, że zdolność do silnego spełniania
się wymaga określonego potencjału zdrowia psychicznego. Za
chowawczość Freuda przejawiła się tylko w tym, że błędnie za
normalny uważał on tylko orgazm waginalny. Już orgazm łech-
taczkowy prowadzić miał, jego zdaniem, do poważnych kom
plikacji psychicznych.
Jak wspomniałem, raport Sex in America zawiera dane
wskazujące na to, że orgazm nie jest zjawiskiem wyłącznie
genitalnym. Interesujące są tu badania inwalidów, u których
w wyniku uszkodzenia kręgosłupa nastąpiło przerwanie dróg
nerwowych prowadzących od genitaliów, a więc i przerwanie
dopływu do mózgu bodźców czuciowych. Okazało się, że roz
wijają się u nich w dowolnych, dostępnych czuciowo miejscach
ciała, „hipersensytywne" obszary, których drażnienie prowadzi
do orgazmu. Są też osoby, u których nie występują żadne dys-
138
funkcje dróg czuciowych, a u których orgazm może występo
wać nie tylko w wyniku drażnienia dowolnych części ciała, ale
i w wyniku działania wyobraźni, a nawet specjalnego sposobu
oddychania. Rekordziści uzyskują kolejno wiele orgazmów, na
wet bardzo wiele, na przykład jeden z mężczyzn mógł ich mieć
podobno siedemnaście, a jedna z kobiet — sto trzydzieści cztery.
Seksualność — kategoria, którą obecnie zastępuje się rze
czownikiem „seks" — była jeszcze niedawno dokładnie od
graniczana od erotyzmu. Seksualność to biologia, odczucia i dą
żenia, którym przypisywano rolę prymitywnego składnika oso
bowości wówczas jeszcze, gdy człowieka ujmowano jako byt
składający się z dwóch przeciwstawnych sobie części. Częścią
negatywną są biologiczne, wrogie i prymitywne popędy, mo
ralnie ujemne i podsuwające mu grzech w zamian za rozkosz.
Na tej zasadzie oparto pojęcie pornografii jako przestępczego
prezentowania obrazów lub opisów czynności seksualnych
4 6
.
Jest to oczywiście postęp od czasów, gdy nawet świat medycz
ny popierał tezę, że już samo odczuwanie przyjemności seksu
alnej jest chorobą. W 1758 roku lekarz Simon Andre Tissot
opublikował książkę, w której dowodził, że masturbacja powo
duje ślepotę. Na początku ubiegłego wieku inny lekarz twier
dził, że orgazm bardziej niszczy organizm niż ciężka, fizyczna
codzienna praca, a odczuwanie przyjemności seksualnej pozba
wia zdolności fizycznej do posiadania potomstwa. Proponowano
i 6
Nadano w len sposób pornografii dodalkowe znaczenia, inspirując po
wstanie przemysłu pornograficznego, pobudzając nadmiernie zainteresowania
młodzieży dorastającej i tworząc w efekcie „fałszywą świadomość" seksu oraz
nad wartość iowując jego sens. P o w o d y przeżywania pornografii tkwią nie
tyle w kulturze, ile w człowieku zaflksowanym na sprawach seksu. W kra
jach, w których pojęcie pornografii usunięto z języka prawa i przestano nią
się zajmować, sprawy te wracają do właściwych proporcji. Pornografia jako
kategoria prawna jest więc wyjątkowo niedookreślona. Prawnicy też nie czują
się w tej materii pewni, o czym świadczy powoływanie przez sędziów bieg
łych psychologów, lekarzy (sic!) i historyków sztuki oraz bezradność tych
ekspertów.
139
nawet sposoby oczyszczenia się z brudu moralnego, do jakiego
prowadzi owa niska „biologia". Najczęściej dokonywano tego
za pomocą przestrzegania określonych rytuałów, ograniczeń
i doboru celów, które mogłyby ów grzech usankcjonować. Ta
kim celem jest na przykład zapłodnienie. Ten ostry podział
Platoński na czarnego konia — seks i białego konia — erotyzm
zaowocował sporą liczbą nerwic seksualnych i nieusatysfakcjo-
nowanych ludzi. Należy jednak zauważyć, że zarówno rytuały
te, jak i ograniczenia seksu znajdują swoje poważne uzasad
nienie w dbałości o losy ewentualnego potomstwa i nie zawsze
są tylko sposobem kontroli jednostki. Zbyt często seks zamienia
się w tragedię ludzi ciemnych i bezmyślnych oraz ich dzieci.
Natomiast erotyzm, którego nazwa nawiązuje do imienia
starożytnego boga miłości, uważano za wywodzące się z se
ksualizmu wyższe formy kultury odczuć i pragnień. Nieraz ero
tyzm uznaje się za sam w sobie tak czysty, wysublimowany
i zautonomizowany, że poezja erotyczna znalazła swoje miej
sce nawet w twórczości osób duchownych, które wyrzekły się
seksualnego aspektu swojego życia, że przypomnę tylko piękne
strofy poety, jezuity ks. Wacława Oszajcy. Również w średnio
wieczu erotyczna poezja i poetycka miłość trubadurów nie tyl
ko nie dawała powodów do zazdrości rycerskim mężom, ale
wręcz przeciwnie, dodawała im splendoru.
7.2.2. Zakres zachowań seksualnych
W związku z przemianami kultury granice między erotyzmem
i seksualizmem nie są obecnie tak wyraźne. Nadal rozróżnia
sieje, ale niejako przeciwieństwa o odmiennym znaku etycz
nym, lecz jako zaznaczenie przewagi wątku cielesnego lub du
chowego. Problemem do indywidualnego rozwiązania staje się
ponowne spojenie seksu i erotyzmu w jedną całość. Jest to
problem niełatwy. W warunkach kultury masowej, popkultury
sprzyjającej ekspresji brutalności i chamstwa, wydzielenie seksu
140
jako czynnika samoistnego sprzyja również unurzeniu go w tych
brudnych kontekstach.
Równocześnie jednak upowszechnia się przekonanie, że
każda forma zachowania seksualnego pozbawiona aspektu
uczuciowego lub obca preferencjom osoby jest jej formą
niepełną, grozi komplikacjami psychicznymi i niezrealizo
waniem. To właśnie doświadczenia seksualne pozbawione po
zytywnego aspektu uczuciowego, zaufania do partnera łub
chęci do danej formy seksu są częstym powodem oziębłości
płciowej, impotencji, a nawet awersji seksualnej i bólu. Bywają
też powodem lęków, poczucia niższości i agresji. Towarzyszy
temu pogląd, że wybór formy zachowania seksualnego jest
sprawą indywidualną i każda z nich jest odpowiednia, gdy spra
wia osobie satysfakcję, a jej ocena moralna wynika dopiero
z oceny konsekwencji dla innych ludzi i dla przyszłości jednost
ki. Jest w tym obszarze wiele nowej wiedzy, innej niż potoczne
poglądy. Wspomniane wyżej badania amerykańskie wykazały,
że — paradoksalnie z punktu widzenia naszych stereotypów —
liczba masturbacji jest większa w małżeństwach mających dob
re pożycie seksualne niż u osób samotnych i że orgazm uzys
kiwany tą drogą nie różni się fizjologicznie od orgazmu innego
pochodzenia.
Nie są to poglądy przeciwstawne. Pierwszy z nich jest wnios
kiem wynikającym z założenia, że osobowość jest całością, nie
składa się z dwóch obcych sobie panów — Jekylla i Hyde'a.
Właściwości seksualne osoby ludzkiej formują się wraz z nią
od początku życia, łatwo podlegają zranieniom i są uwikłane
nierozdzielnie w wiele problemów osobistych, zwłaszcza tych
najbardziej intymnych. Drugi jest wnioskiem wynikającym
z wiedzy o tym, że seksualność, tak jak i inne intymne sfery
osoby, kształtuje się indywidualnie, a zakres jej „normal
nych" form jest tak duży, że to, co jednym osobom unie
możliwia uzyskanie satysfakcji seksualnej, dla innych bywa
jej warunkiem. Poza tym orgazm jest bardzo silnym wzmoc
nieniem warunkowym, w związku z czym praktycznie nieogra-
141
niczony jest zakres zachowań seksualnych, bardzo wydawałoby
się odległych od seksu, łatwo ulegają one wyuczeniu i silnemu
utrwaleniu. Są ludzie których podnieca budzik lub klamka
u drzwi, innych bardziej podnieca bielizna niż nagość, widok
niż dotyk, ból niż pieszczota. Są ludzie, których podnieca każda
nowa forma seksu i są tacy, dla których możliwa jest tylko
jedna jego postać. Są ludzie, których podnieca radość partnera
i są tacy, których podnieca strach. I nie musi to być patologia.
To dopiero może być patologią, tak jak objawem patologii
może stać się każda forma seksu. Jest to właściwym uza
sadnieniem ochrony młodych ludzi przed zbyt wczesnym
rozpoczynaniem życia seksualnego, zanim zdobędą odpo
wiednią wiedzę, zanim nauczą się odpowiedzialności za sie
bie i będą zdolni do dokonywania świadomego wyboru form
seksualnego życia. Silny orgazm może nakierować miłość do
osoby całkowicie nieodpowiedniej. Zbyt wczesne uwarunko
wanie jednej, rzadkiej formy seksu może uniemożliwić przyszłe
spełnienie się z partnerem „na życie" lub uzależnić od ludzi
funkcjonujących poza marginesem takiego życia, jakie mogło
by odpowiadać i poglądom, i osobowości młodego człowieka.
Zawodzą wciąż ponawiane próby ustalenia, jakie formy se
ksualne są normalne. Od tysięcy lat nieustannie ponawiane są
próby poddania intymnych form życia seksualnego kontroli
społecznej. Zawodzą one jednak w świecie, w którym to, co
nie narusza w niczym prywatności innych jednostek, uważane
jest za prywatną sprawę jednostki, w którą nikomu nie wolno
ingerować.
Właśnie niejednorodność tego, co składa się na seks, jest
chyba jego najwyraźniejszą cechą. W jednych wypadkach jest
on blisko powiązany z czynnościami zapładniania, a w innych
jest od nich tak daleki, że wymaga pewnego wysiłku uzasad
nienie poglądu, iż na przykład poddawanie się biczowaniu
przez kobietę w wysokich butach ma jakiś związek z czynno
ściami zachowania gatunku. W jednych wypadkach realizacja
dążeń seksualnych przebiega z minimalnym lub żadnym aspe-
142
ktem erotycznym. Niektórzy taki seks nazywają „gimnastyką
seksualną" i cenią go wysoko jako środek do szybkiego zaspo
kojenia, pozbawiony psychologicznych komplikacji. U innych
preferowany seks dokonuje się poza ciałem, wyłącznie w ob
szarze percepcji wzrokowej lub słuchowej. Stąd popularność
filmów pokazujących tzw. „twardy seks" lub numerów telefo
nicznych, którymi posługując się, ludzie tylko słuchają o seksie,
i płacą za to duże pieniądze, gdy łączą się z Ameryką lub
z Australią. Niektórzy uprawiają różne rodzaje seksu, natomiast
inni tylko jeden rodzaj i z politowaniem lub wstrętem mówią
0 takim, jakiego sami nie uprawiają. Są tacy, którzy uważają,
że każdy powinien mieć swój sposób, który jest dobry, gdy
jemu jest z tym dobrze. Na tę rozbieżność poglądów i praktyk
nakładają się obyczaje, wiedza, tym sztywniejsza, im mniejsza,
normy religijne testujące wiarę i różne własne urazy, ambicje
1 lęki.
T. zgłosił się do psychologa z prośbą o pomoc, gdyż nie może sobie
poradzić z miłością do dziewczyny, z którą musiał się rozstać. Była jego
narzeczoną i ustalili już termin śiubu. Mieli ze sobą sporadyczne, nie
w pełni realizowane stosunki płciowe. Narzeczona, trochę starsza, starała
się kierować poczynaniami znacznie mniej doświadczonego i wstydliwego
młodzieńca. Chcąc go ośmielić i pokazać mu swoje uczucie do niego,
wykonała z nim seks oralny. T. na podstawie narzuconej mu wiedzy uznał
to za dowód jej zboczenia i zdeprawowania. Odrzucił ją z oburzeniem,
ale też nie potrafi! przestać jej kochać. Usiłował nawet popełnić samo
bójstwo.
7.2.3. Naturalność seksu
Z powyższych rozważań wynika, że w naszych czasach seks
i praktyki mające na celu zapłodnienie nie stają się sobie bliż
sze. Może też nigdy sobie bliskie nie były. Nasi praojcowie
nawet nie wiedzieli o tym, że stosunek seksualny może prowa
dzić do zapłodnienia. Było to prawdopodobnie tylko egzekwo
wanie jednej z relacji socjalnych, takiej, jaka miała miejsce,
143
gdy suweren korzystał z „prawa pierwszej nocy". Jednoznaczne
oceny pozytywne lub negatywne tego stanu rzeczy, jaki jest
obecnie, wymagają zastosowania kryteriów spoza obszaru na
uki. Naukowo rzecz ujmując, należałoby kategorie normalności
lub nienormalności powiązać tylko z dowodami na to, że dana
postać seksu prowadzi do schorzeń, kalectwa lub zachowań
aspołecznych. Co więc jest naturalne, a co nienaturalne? Rów
nie dobrze można by pytać o to, czy kultura ludzi jest naturalna
czy nienaturalna, czy sposoby jedzenia, zabijania i uprawiania
roli są naturalne czy nienaturalne.
Nawet ciąża przestaje mieć związek konieczny z seksem
i z zapłodnieniem. Biologicznie niezdolna do zapłodnienia
sześćdziesięcioletnia kobieta, której wszczepiono zapłodnione
w probówce lub w innej kobiecie jajeczko, zajdzie w ciążę
i urodzi dziecko. Nie dotyczą więc jej ani definicja potrzeby
zachowania gatunku, ani potrzeby seksualnej, gdyż pragnie ona
tylko ciąży i macierzyństwa, a nie przedłużenia gatunku lub
rozkoszy seksualnej — zabieg ginekologiczno-genetyczny trud
no nazwać zabiegiem seksualnym. Jedynym, co można jej jed
nak zarzucić, to brak troski o los dziecka tak starej matki. Czy
starczy jej sił, energii i chęci na zapewnienie dziecku szczęścia
i warunków do rozwoju psychicznego? A jak będzie się czuło
dziecko staruszki?
Niewątpliwie jakąś formę seksu uprawiają członkowie klu
bów onanistów, jakie powstały ostatnio dla samotnych hete
roseksualnych mężczyzn, obawiających się zarażenia wirusem
HIV. Erotyczny składnik ich praktyk jest jednak bardzo szcze
gólny, o ile istnieje. Co więc jest seksem poza pieszczotą se
ksualną, gdy nawet natura orgazmu wzbudza tyle wątpliwości?
Czy seksem są seksualne wyobrażenia, które mogą zakończyć
się orgazmem, czy seksem są stosunki seksualne, które nie
kończą się orgazmem, czy seksem są cierpienia masochisty lub
ulga sadysty, czy seksem są odczucia pojawiające się podczas
oglądania filmu porno, czy seksem są zmazy nocne, którym
towarzyszą erotyczne sny? Różni specjaliści gotowi są tu dawać
144
różne odpowiedzi, włączając w sferę seksualną nawet niemow
lęcą rozkosz ssania piersi.
Można by sądzić, że cała ta problematyka jest jasna tylko
wtedy, gdy ograniczamy się do zwierząt. Potrzeba zachowania
gatunku jest tam niemal równoznaczna z pragnieniem seksu
alnym wyzwalanym przez określone transformacje czynności
układu endokrynnego. Pobudzenie seksualne u samicy oznacza
gotowość do zapłodnienia, to znaczy gotowość do aktu seksu
alnego i jest sygnałem dla samca, aby taki akt zrealizował.
Samiec w tym czasie jest również gotowy do realizacji zacho
wań seksualnych, wykonuje określone czynności sygnalizacyj
ne, nieraz odnosi się w określony sposób do rywali i gdy jest
to technicznie możliwe, wykonuje czynności prowadzące wprost
do zapłodnienia. Podkreślam tu istnienie całego wieloczłono
wego procesu, gdyż tylko jeden samiec spośród wielu może
zakończyć go uruchomieniem procesu ciąży. To znaczy, że
i w przypadku zwierząt tylko część zachowań seksualnych ma
bezpośredni związek z przedłużeniem istnienia gatunku. Dzieje
się tak, gdyż bloki instynktowe stanowiące podłoże popędu są
złożone, a poszczególne elementy aktu seksualnego nieraz wy
stępują niezależnie od siebie. Niektóre czynności seksualne od
grywają tylko rolę sygnałów socjalnych, jako sygnały poddania
się, dominacji, mocy lub sympatii. Pieszczoty są czasem po
wiązane, a czasem nie z aktem seksualnym. Czym jest rytuał
iskania u małp? Nawet więc w świecie zwierząt istnieje wy
raźne rozszczepienie popędu seksualnego na składnik erotyczny
i zapłodnienie. Bez odpowiedniego treningu w czasie zabaw
w wieku dziecięcym u niektórych zwierząt nigdy nie dochodzi
do kopulacji. Pozostają tylko niezintegrowane składniki aktu
seksualnego, a pobudzenie zalega, gdyż nie jest redukowane
w sposób naturalny.
Kilka młodziutkich makaków wychowywano w izolacji społecznej,
tak że nie mogły bawić się z rówieśnikami o różnej płci. Gdy już dorosły
i pojawiły się fizjologiczne objawy gotowości do zapłodnienia (ruja), po-
145
łączono je w pary z partnerami wychowywanymi normalnie, a więc taki
mi, którym dano szansę zintegrowania popędu seksualnego w toku zabaw
w wieku dziecięcym, Okazaio się, że osobniki wychowane w izolacji nie
były zdolne do realizacji aktu płciowego. Występowało wprawdzie pobu
dzenie, ale towarzyszyły mu szczątkowe zachowania seksualne lub prosta
agresja frustracyjna. Samiec z grupy izolowanej próbował zaczynać sto
sunek od głowy lub z boku, samica z grupy izolowanej tylko gryzła samca.
Tak więc i w wypadku zwierząt sprawa nie jest prosta.
7.2.4. Argumenty ewolucyjne
Przypomnę, że już Epikur w swojej klasyfikacji zaliczył tę
potrzebę do kategorii naturalnych, lecz niekoniecznych. Jed
nakże Epikur, formułując swoją uzupełniającą koncepcję pato-
logizacji potrzeby, gdy przybiera ona na przykład niepożądaną
jego zdaniem postać miłości, łączył ją raczej z potrzebami „ani
naturalnymi, ani koniecznymi". I tak chyba jest. Pani Bovary
umarła nie z powodu niezaspokojenia seksualnego, lecz z mi
łości. Miłość Heloizy i Abelarda, jeśli nawet była stymulowana
przez seksualne pożądanie, nie da się do niego zredukować.
Można by podważyć pogląd Epikura, pytając wprost o to,
jak biologia mogła tolerować ewolucję czegoś, co nie było ko
nieczne. Równie prosta jest odpowiedź. Określenie „koniecz
ny" jest tu stosowane tylko w znaczeniu konieczności dla jed
nostki. Może ona żyć bez zaspokajania tej potrzeby. Żyją bez
niej, i to dobrze, mnisi różnych religii i księża katoliccy, którzy
intencjonalnie i bezwarunkowo podporządkowali się swojemu
powołaniu. Zygmunt Freud, zdaniem wielu biografów, zrezyg
nował z życia płciowego po czterdziestce po to, aby dla rea
lizacji swoich potencjałów twórczych dysponować większym
ładunkiem wysublimowanego libido. Freud przekroczył osiem
dziesiątkę, pracując twórczo mimo kilkunastu lat choroby no
wotworowej i wielu operacji chirurgicznych. Inną sprawą jest
146
poradzenie sobie psychiczne z ubocznymi skutkami własnej
rezygnacji z naturalnego rozładowania naturalnego popędu,
z nadmierną koncentracją uwagi na tematach seksualnych uj
mowanych bezpośrednio lub symbolicznie. Bywa to punktem
wyjścia dla wielu rodzajów nerwic lub fiksacji ideowych. Nie
ma jednak podstaw do tego, aby sądzić, że jednostka świadoma
konsekwencji swoich wyrzeczeń i realnie zaangażowana w dą
żenia, dla których to uczyniła, nie jest w stanie poradzić sobie
z tymi problemami. Pomijam tu konsekwencje somatyczne,
w zakresie których nie jestem kompetentny.
Ustosunkowując się do argumentów ewolucyjnych, można
by powiedzieć, że potrzeba seksualna ewoluowała wraz z ga
tunkiem, gdyż te jednostki, które były chętne i sprawne w jej
realizacji, miały większe szanse dystrybucji swoich genów.
Można by nawet iść dalej w tych rozważaniach i zauważyć, że
szanse te powinny były wzrastać u jednostek męskich, które
zachowywały się poligamicznie. Natomiast u jednostek żeń
skich sytuacja ta była odwrotna. Te, które zachowywały się
monogamicznie, miały większe szanse zachowania życia dziec
ka. Pomijam tu sytuacje, jakie wynikały z wyjątkowo trudnych
warunków fizycznych, jak na przykład w Tybecie, gdzie kilku
mężów musiało pracować na utrzymanie przy życiu jednej mat
ki z dzieckiem.
7.2.5. Dobór wewnątrzgatunkowy i wątpliwości dotyczące
swobody seksualnej
Argument ewolucyjny podważył jednak Konrad Lorenz. Zwró
cił on uwagę na to (Lorenz, 1976), że dobór seksualny wcale
nie prowadzi do utrwalania się najbardziej biologicznie pozy
tywnych cech, sprzyjających wygranej w walce o byt. Rozróżnił
on selekcję międzygatunkową i wewnątrzgatunkową.
Selekcja międzygatunkową prowadzi do zwiększania szans
gatunku w jego obszarze ekologicznym lub nawet jego ekspan-
147
sję na inne obszary. Dinozaury z tej linii genetycznej, w której
budowa kończyn umożliwiała wykonywanie coraz dalszych
skoków, stawały się z czasem ptakami i opanowywały prze
strzeń powietrzną. Przekazywanie następnym pokoleniom coraz
silniejszych i bardziej skrzydło waty ch łap i złożonych refle
ksów latania stwarzało coraz większe szanse rozszerzania i opa
nowania nowej przestrzeni życia oraz wypierania z niej rywali
i wrogów. W ten sposób pojawiał się nowy gatunek.
Lorenz wskazał na fakt, że w wypadku doboru seksualnego
odbywa się on na całkiem innej zasadzie określonej nazwą „se
lekcja wewnątrzgatunkowa". Prowadzi ona do swego rodzaju
patologii ewolucyjnej, gdyż nie wzmacnia, ale osłabia pozycję
biologiczną gatunku. Jest to spowodowane tym, że cechy sprzy
jające wyborowi seksualnemu nie mają nic wspólnego z przy
stosowaniem biologicznym. Na przykład wieńce jelenia służą
wyłącznie do walk rytualnych o samicę. Z naturalnym wrogiem
jeleń walczy kopytami, tak jak i łania, a ogromne rozłożyste
rogi na pewno utrudniają mu codzienne życie w lesie. Jeszcze
wyraźniej widoczne jest to u argusa, jednego z podgatunków
kurowatych. Ma on na ramieniu skrzydła barwną plamę wabią
cą samice. Im większa plama, tym dłuższe też musi być ramię
skrzydła. Nieraz jest ono tak duże, że uniemożliwia latanie.
Cechy dziedziczne przekazują więc potomstwu głównie nie jed
nostki lepiej przystosowane do życia, ale lepiej wyposażone
w „dystynkcje" płciowe.
Lorenz zauważa przy okazji, że owa błędna droga ewolucji,
dokonującej się wskutek przekazywania cech mających war
tość tylko wewnątrzgatunkowa, jest wyraźnie widoczna także
i w „ewolucji" kultury ludzkiej. Jego zdaniem na przykład na
silanie tempa pracy właściwe kulturze zachodniej jest przeja
wem selekcji wewnątrzgatunkowej. Tempo to nie jest potrzebne
do lepszego przeżycia jednostek (i jak należy rozumieć — spo
łeczności, do której należą), ale selekcjonuje jednostki wzma
gające swoją pracowitość do absurdu pracoholizmu. Jest to być
może, dla ludzi naszej kultury, przykład wielce egzotyczny,
148
gdyż rzadko mamy skłonność do mylenia pracy z seksem. Moż
na jednak znaleźć przykłady bardziej nam bliskie. Są dzielne
i mądre osoby, które wychowują liczną gromadkę dzieci, i są
to rodziny szczęśliwe, ludzie spełniający się. Nietrudno jednak
zauważyć, że często dużo dzieci mają i ludzie funkcjonujący
poniżej standardów kulturowych — nieodpowiedzialni, nie
frasobliwi, niechętnie podejmujący trud kształcenia się oraz
pracy zawodowej. Nie potrafią oni zapewnić dzieciom odpo
wiednich warunków rozwoju i zwiększają liczbę osób z mar
ginesu społecznego. Mają oni tak wielu potomków nie dlatego,
że chcą ich lub szczególnie ich kochają, ale dlatego, że im „tak
wyszło". Natomiast warunki życia naszej cywilizacji stawiają
przed kobietą ambitną, angażującą się w swój i swoich dzieci
rozwój osobisty i zawodowy, znaczne utrudnienia w wypadku,
gdyby chciała zrealizować się jako matka. Mężczyzna odpo
wiedzialny, który chce zapewnić swoim dzieciom lepsze wa
runki życia i rozwoju, decyduje się na mniejszą liczbę dzieci.
Oznacza to, że nie tylko można stwierdzić wyraźne rozdzie
lenie seksu od zapładniania, ale już na poziomie ewolucyjnym
czym innym jest dobór płciowy i interes gatunku. Nie są więc
całkiem bez racji krytycy wolności seksualnej. Tyle że częściej
kładą nacisk na argumenty spoza obszaru nauki lub wynikające
z ich negatywnej koncepcji człowieka, z obawy przed anarchią
moralną, przed skutkiem braku dyscypliny socjalnej, lub też
używają argumentów „naukowych" kompromitujących ich wie
dzę i dobrą wolę. Sprawa jest ważna i wymaga poważnego
potraktowania. Potrzeba seksualna, jak każda z potrzeb tu oma
wianych, wymaga ustalenia warunków jej zaspokajania. Każdej
potrzeby dotyczą określone zagrożenia. Dla każdej potrzeby
istnieje jej norma i patologia.
Powstaje jednak pytanie: Czy rzeczywiście, gdy stwierdza
my oddzielenie się potrzeby seksualnej od biologii rozmnaża
nia, argument Konrada Lorenza nadal pozostaje w mocy, przy
najmniej w stosunku do człowieka?
149
7.3. DEFINICJA POTRZEBY SEKSUALNEJ
Przedstawiłem już tyłe materiału, że pora przystąpić do skon
struowania definicji potrzeby seksualnej. Przytoczone wyżej
rozważania „wymacujące" obszar, jaki można by z uzasadnie
niem zaliczyć do seksu, wskazują na to, że być może w zakresie
tej szczególnej, naturalnej i niekoniecznej potrzeby, której na
turalność staje się coraz trudniejsza do dostrzeżenia, należałoby
ująć inaczej samą definicję potrzeby. Nie od strony sankcji,
jakie mogłyby nastąpić w przypadku jej niezaspokojenia, ale
od strony „uzysku" psychicznego, od strony satysfakcji osobi
stej, która stanowi trzecie kryterium rozwoju (por. s. 93).
Potrzeba seksualna jest to składnik dążeniowy popędu
zachowania gatunku — funkcjonalnie zautonomizowany
oraz kulturowo i jednostkowo uformowany. Jest to taka
właściwość człowieka, która powoduje, że po osiągnięciu
odpowiedniej dojrzałości hormonalnej zdolny jest on do
uzyskania w określonych warunkach specyficznej przyje
mności i orgazmu.
Można tę definicję uzupełnić stwierdzeniem, że brak zaspo
kajania potrzeby seksualnej może być wynikiem aktu woli,
przeciwstawienia się swoim pragnieniom w imię określonych
wartości lub też wynikiem powikłań dążeniowych o znamio
nach choroby. Brak spełniania seksu sam w sobie nie musi więc
wywoływać negatywnych konsekwencji psychologicznych dla
jednostki i może zostać skompensowany zaspokajaniem innych
potrzeb. Dlatego potrzeba seksualna jest niekonieczna. Jednak
że bardzo złożone i trudne do określenia są warunki, które
muszą zostać spełnione, aby ten brak nie przeciwdziałał roz
wojowi osoby, uzyskiwaniu satysfakcji z życia i zachowaniu
dystansu psychicznego wobec własnych pragnień.
150
7.4. P O D S T A W O W E WARUNKI ZASPOKOJENIA
POTRZEBY SEKSUALNEJ
7.4.1. D w a odrębne mechanizmy fizjologiczne potrzeby
seksualnej
Uzasadniłem już powód, dla którego potrzeba zachowania ga
tunku nie jest tematem niniejszych rozważań. Niemniej jest
oczywiste, że u podstaw potrzeby seksualnej leżą popędy zwią
zane z reprodukcją gatunku. Zostało to określone powyżej za
pomocą formuły, że jest ona „składnikiem dążeniowym popędu
zachowania gatunku".
Jedną z konsekwencji tego stanu rzeczy jest niewątpliwy
związek potrzeby seksualnej z aktywnością fizjologicznych me
chanizmów zapłodnienia. Sądzę też, że jest to związek obu
stronny: w pierwszym okresie życia jednostki jej seksualność
jest w pewnym sensie „ładowana od dołu" w wyniku czynności
hormonalnych ustroju, a gdy te czynności słabną z wiekiem,
następuje proces odwrotny — to właśnie seksualność psychicz
na osoby, jej działania w tym zakresie, aktywność psychiczna,
zainteresowania mają wpływ podtrzymujący aktywność hormo
nalną. Stąd inna sytuacja seksu w wieku wchodzenia i w wieku
wychodzenia. Zwraca uwagę również związek aktywności fi
zjologicznej związanej z zapłodnieniem ze stanem organizmu,
a także z sytuacją dysponenta tego organizmu — osoby. Za
równo zagrożenia i urazy somatyczne, jak i sytuacja psychiczna
mają wyraźny wpływ na czynności związane z zapłodnieniem
i na czynności seksualne.
Wiemy, że w naszym organizmie istnieją dwa mechanizmy
fizjologiczne — względnie tylko niezależne, o zachodzących
na siebie funkcjach — regulujące dwa podstawowe obszary
działalności jednostki: przystosowanie i rozmnażanie. W skład
mechanizmu przystosowania wchodzą części mózgu zwane
podwzgórzem i przednim płatem przysadki oraz kora nadner-
151
czy. Mechanizm ten mobilizuje i wspomaga organizm, gdy mu
si on poradzić sobie z trudną sytuacją. Wprawdzie w warunkach
naszego życia nieraz on bardziej przeszkadza niż pomaga, jed
nakże bez niego prawdopodobnie nasz organizm nie dałby so
bie rady już na początku życia.
W skład mechanizmu rozmnażania wchodzą również pod
wzgórze i przedni płat przysadki, ale jego trzecim specyficznym
składnikiem są gruczoły płciowe. To ścisłe powiązanie z me
chanizmem mobilizacji do przeżycia sprawia, że działanie me
chanizmu rozmnażania wiąże się ze zmianą aktywności prawie
całego ustroju, zwłaszcza u osób płci żeńskiej. Uważa się, że
mechanizm ten ma również wpływ na temperament, budowę
ciała i wiele cech zachowania. Na przykład stwierdzono, że
samica szczura przebiega w okresie owulacji (gdy jajeczka są
gotowe do zapłodnienia) około dziesięciu mil dziennie, podczas
gdy w innych dniach przebywana przez nią droga sięga zale
dwie ułamka mili. Jeśli w czasie owulacji nastąpi kopulacja
i zapłodnienie, to tego rodzaju wzmożenie aktywności zostaje
zahamowane i nie występuje aż do końca ciąży i następnej
owulacji (Morgan, Stellar, 1950). Inny jest temperament i bu
dowa ciała osób pozbawionych gruczołów płciowych i osób,
u których gruczoły te działają intensywnie. Swego czasu, gdy
ludzie byli z zasady traktowani instrumentalnie, jako narzędzia
do wykonywania określonych zadań, i nie brano pod uwagę
ich losów życiowych i przeżyć, niektórych mężczyzn kastro
wano, to znaczy pozbawiano gruczołów płciowych, aby w wy
niku tego zachowali swój wysoki głos sprzed mutacji. Swego
czasu słynny był chór przy Kaplicy Sykstyńskiej, w którym
śpiewali mężczyźni tak okaleczani. Nie tylko zachowywali głos
sprzed mutacji, ale i nabywali cech fizycznych podnoszących
jakość emisji głosu. Praktyk tych zaniechano pod koniec ubieg
łego wieku.
Istnieją też wyraźne wskaźniki zależności obydwu omawia
nych tu mechanizmów. Reakcja na zagrożenie powoduje blo
kadę czynności rozrodczych. Między innymi u mężczyzn bę-
152
dących w stanie zagrożenia dochodzi do wstrzymania produk
cji plemników oraz do impotencji. Jest to problem mężczyzn
w tych zawodach, których istotą jest poddawanie się znacznym
obciążeniom fizycznym i psychicznym. Mamy tu wyraźny
przykład reguły nadrzędności interesów ustroju nad interesem
gatunku, ale też i ochrony biologicznej przed dokonaniem za
płodnienia przez osobnika, którego szanse przeżycia znacznie
zmalały.
Nie tylko stany osłabienia, przemęczenia, lęki, ale również
zatrucie alkoholem i dymem tytoniowym powoduje impotencję.
Leży to u podłoża tzw. kompleksu Otella. Tak określa się pato
logiczną zazdrość alkoholików. Alkohol wzmaga pobudliwość
seksualną i osłabia potencję płciową. Wielu alkoholików, w wy
niku trudności w zrealizowaniu stosunku płciowego, obwinia
o to swoje partnerki, przypisując im zdradę. Tłumaczą sobie,
że ich impotencja spowodowana jest obojętnością żony, a nawet
jej niechęcią, co ich zdaniem jest spowodowane „wyżyciem
się" z innymi mężczyznami. Tą „zdradą" uzasadniają swoją
agresję fizyczną, a nawet zabójstwa.
Ludzie, którzy z powodów religijnych ślubowali „czystość"
rozumianą jako powstrzymanie się od czynności seksualnych,
poddawali się specjalnym obciążeniom fizycznym, głodówkom,
samookaleczeniom, co miało między innymi
4 7
ułatwić im zacho
wanie owej czystości. Nie wydaje się, aby czyste intencjonalnie
wyrzeczenie, niczym nie wymuszone, mogło prowadzić do gor
szych konsekwencji psychicznych niż po prostu spełnienie.
O ile istnieje wyraźna zależność „mechanizmu rozmnażania"
od stanu fizycznego organizmu, o tyle większość specjalistów
stwierdza, że nie ma zależności odwrotnej. Wydaje się, że absty
nencja nie ma wyraźnego wpływu na czynności sterowane me
chanizmem przystosowania (Stockiert, 1959).
4 7
Między innymi, gdyż w wielu wypadkach chodziło też o uzyskanie
określonego stanu świadomości ułatwiającego modlitwę, a także o dokonanie
wyrzeczeń i ofiarowanie swoich cierpień Bogu.
153
7.4.2. Dwa odrębne mechanizmy aktu płciowego
Na złożoność dążeń seksualnych wskazuje też interesujący fakt,
że mechanizm samego aktu seksualnego jest u mężczyzn nie
jednorodny, a stanowi wynik działania co najmniej dwóch ośrod
ków regulacyjnych ośrodkowego układu nerwowego. Można je
nazwać mechanizmami przygotowania i spełnienia. Pierwszy
z nich uruchamia fazę wstępną seksualnego pobudzenia, swego
rodzaju przygotowanie do aktu płciowego. W skrócie angiel
skim nazywa się on S A M (Sexual Arousal Mechanism). Jest to
swoista przyjemność, skłaniająca do wzmagania rozkoszy i, co
za tym idzie, do wzmagania aktywności seksualnej. Drugi ma
charakter realizacyjny i przynajmniej w przypadku szczurów
(por. Beach, 1947) uruchamia możliwość wprowadzenia człon
ka do pochwy i wytrysk, to znaczy intromisję i ejakulację.
W skrócie angielskim nazwano go IEM (Intromission and Eja-
cidatory Mechanism).
Bez uruchomienia SAM niemożliwe jest
IEM, a więc i akt płciowy. Łatwo zauważyć, że to właśnie IEM
jest bardziej podatny na zakłócenia zewnętrzne, stany niepo
koju, lęku.
Podstawy wspomnianej wyżej niemocy płciowej powodują
cej u alkoholików kompleks Otella można by więc szukać w wy
gaszeniu IEM, przy pewnej bezwładności i zwiększonej pobud
liwości SAM.
Można sądzić, że u kobiet też istnieje podobna odmienność
mechanizmu pobudzenia seksualnego, narastania lub utrzymy
wania się przyjemności oraz mechanizmu orgazmu. Bez odpo
wiedniego stopnia wzbudzenia seksualnego orgazm jest mało
możliwy. Podobnie jak u mężczyzn, i u kobiet ten drugi me
chanizm jest bardziej wrażliwy na zakłócenia zewnętrzne, stany
psychiczne niepokoju, lęki.
Pobudzenie seksualne może wystąpić też całkiem przy
padkowo pod wpływem przegrzania okolic narządów płcio
wych, wyobrażenia i dotyku, nawet wówczas, gdy ten dotyk
następuje wbrew woli osoby, co bywa powodem konfliktu we-
154
wnętrznego
4 8
. To tylko początek, inicjacja samego procesu,
który może rozwijać się lub nie. Natomiast rozwój tego po
budzenia i jego narastanie, a następnie włączenie fazy speł
nienia zawsze wymagają odpowiednich warunków zapewnia
jących spokój, psychiczną akceptację i chociażby nie w pełni
uświadomioną chęć. Przerwanie aktu seksualnego w jego dru
giej fazie jest szczególnie przykrym przeżyciem, może nawet
wywołać agresję lub z czasem doprowadzić do nerwicy płciowej.
Boy-Żeleński opisał incydent ze znaną z temperamentu aktorką.
Rzuciła ona zapaloną lampą naftową w pana, który w jej szczy
towym momencie pozwolił sobie na przerwę, aby udzielić re
prymendy za, jego zdaniem, niestosowną aktywność.
Przed laty, gdy obowiązywał ścisły podział płci w domach
akademickich, seksuolodzy opisywali szczególny rodzaj „nerwic
korytarzowych". Występowały na ogół w postaci impotencji,
przedwczesnego wytrysku lub bólów pochwy uniemożliwiają
cych stosunek płciowy. Miały one wspólny początek, jakim był
stosunek gdzieś na klatce schodowej i jego nagłe przerwanie
w wyniku czyjegoś pojawienia się w momencie bliskim speł
nienia.
Zaspokajanie potrzeby seksualnej jest więc procesem fazo
wym. Porządek tych faz zależny jest od spełnienia wielu wa
runków zewnętrznych i wewnętrznych. Proces ten jest łatwo
wzbudzalny, rozwijający znaczne moce, ale też niestabilny
i wrażliwy na zakłócenia. Zaspokajanie innych potrzeb natu
ralnych nie jest tak złożone. Być może dlatego, że są one i na
turalne, i konieczne i nie mają tak bezpośredniego związku
z losami gatunku.
Pełna i bezpieczna dla zdrowia psychicznego realizacja aktu
płciowego wymaga komfortu fizycznego, spokoju, pewności
43
Zwłaszcza w sytuacji, gdy osoba przymuszona, pełna wstrętu i oburze
nia na zadany jej gwałt zdaje sobie sprawę z tego, że odczuła również przy
jemność. T e g o właśnie nie może sobie darować, mimo że nie miała wpływu
na przebieg zdarzenia.
155
moralnej i akceptacji uczuciowej partnera. Czy miłość jest też
tu potrzebna? Na pewno tak dla osób wrażliwych i na pewno
tak, gdy akt ten ma być początkiem normalnego życia płcio
wego i gdy ma ono być źródłem przeżyć o znaczeniu wykra
czającym poza obszar seksu. Czy jednak warunki te są ko
nieczne w każdym przypadku? Na to już odpowiedział Epikur.
Potrzeba seksualna jest wprawdzie naturalna, ale niekonieczna.
Oznacza to, że konkretni ludzie mogą nadawać jej określone
właściwości. Znam osoby, którym tylko najprościej realizowa
ny seks daje zaspokojenie, a wszelkie inne czynniki, jak zaan
gażowanie uczuciowe lub wyrafinowanie techniczne, zakłócają
go. Znam też przypadki, gdy właśnie brak tych „innych czyn
ników" czyni seks niemożliwym do spełnienia.
7.5. SEKS JEST INTEGRALNYM SKŁADNIKIEM
O S O B O W O Ś C I
Ta złożoność, wrażliwość i uwikłania procesu zaspokajania po
trzeby seksualnej powodują, że łatwo staje się on obszarem
zaburzeń wykraczających poza sferę seksu. Również odwrot
nie, bardzo szeroki zakres powikłań osobowościowych i trud
ności życiowych ma wpływ na proces zaspokajania potrzeby
seksualnej. Na podstawie własnych doświadczeń skłonny je
stem nawet sądzić, że bardzo rzadko kłopoty seksualne są wy
łącznym obszarem zaburzeń lub wyłącznym powodem zabu
rzeń. W mojej praktyce psychologa klinicznego często, aż do
wyleczenia, w ogóle nie poruszałem w rozmowach z pacjentem
tematu jego zaburzeń seksualnych
4 9
. Ograniczałem się do wska-
4 9
Powodem podstawowym wyboru tej okrężnej drogi jest moje przeko
nanie, że, po pierwsze, symptomy zaburzeń nerwicowych, zwłaszcza te, którym
pacjent przypisuje znaczenie, są szczególnie poddane kontroli mechanizmów
156
zówek dotyczących naturalności bardzo szerokiego zakresu za
spokajania potrzeby seksualnej. Nieraz tylko te wskazówki wy
starczały. W przypadkach bardziej złożonych starałem się po
móc w rozstrzygnięciu spraw osobistych, stosunku do innych
ludzi, sensu życia czy konfliktu podstawowego. Problemy se
ksualne same prostowały się „po drodze", w miarę jak człowiek
prostował swoje inne kłopoty, z reguły bardziej ogólne i za
sadnicze. Osobowość, ta złożona sfera „niekoniecznych"
właściwości człowieka, jest całością, dlatego patogenne jest
już samo tylko wyłączanie z niej jednej ze sfer i koncentro
wanie się na niej. Podobnie jest i z wiedzą, i z zadaniami
osobistymi. Ta sama prawidłowość dotyczy zresztą nie tylko
osobowości, ale również ekonomii, polityki i gimnastyki. Albo
traktujemy całość jako całość, część jako część całości, albo
fałszujemy rzeczywistość i ponosimy tego konsekwencje.
7.6. ZASADA WIELU KLUCZY DO J E D N E G O
ZAMKA
Zakończę problem omawiania złożoności procesu zaspokajania
potrzeby seksualnej prezentacją zjawiska, które jest charaktery
styczne dla wszystkich potrzeb naturalnych, ale w wypadku
potrzeby seksualnej jest jej właściwością zasadniczą. Wrócę
obronnych, a obszary znaczeniowe z nimi związane ulegają konkretyzacji. Po
drugie, dotyczą one przeszłości, gdyż realny czas teraźniejszy nie istnieje, jest
tylko punktem przepływu przyszłości w przeszłość", a przyszłość jest już opa
nowana przez lęk. Są to więc ostatnie pozycje obrony przed usunięciem poza
czas. Na tym połega sens „obrony symptomu". Dlatego dotarcie do niego,
bez zbytecznego nasilania obrony, jest użyteczne dopiero po osłabieniu ogól
nej reakcji nerwicowej i wytworzeniu orientacji przyszłościowej (Obuchow
ski, 1988a). Na ogół w takim wypadku jest już zbędne docieranie do sympto
mu, omawianie go.
157
w tym celu do potrzeby pokarmowej. Głód, który jest podsta
wowym czynnikiem pobudzającym do jedzenia, pojawia się nie
tylko wówczas, gdy tkanki naszego ciała „są głodne", gdy na
stępuje deficyt substancji potrzebnych dla działalności ustroju.
Głód pojawia się również, gdy nadchodzi czas posiłku, gdy jest
nam źle, gdy odczuwamy frustrację seksualną lub egzystencjal
ną, gdy widzimy apetyczny pokarm, gdy widzimy kogoś jedzą
cego z apetytem lub gdy czytamy Fizjologią smaku Savarina.
Są to różne „klucze" włączające pragnienie głodu. Dążenie za
spokajające potrzebę pokarmową może więc być nie tylko re
alizowane za pomocą różnych sposobów, ale też i różnie bloko
wane. Gdy drogą negatywnego uwarunkowania aktu jedzenia
dojdzie do wyłączenia pragnienia pokarmu, głód nie pojawi się
nawet w wypadku poważnego wygłodzenia ustroju, a widok
jedzenia wywołać może awersję. Można więc różnymi „klucza
m i " i otwierać, i zamykać określone pragnienia. Zasada „wiele
kluczy do jednego zamka" wynika z tego, że nie ma jednego,
pewnego powiązania potrzeby pokarmu z jego pragnieniem. To
właśnie było powodem wyboru w tej książce „obiektywnej"
definicji potrzeby, takiej, z której wynika rozdzielenie tego, „co
potrzebne", od tego, „co chciane", „co upragnione". Możemy
sobie wyobrazić paradoksalną sytuację, gdy dążenie, które jest
sposobem realizowania danej potrzeby, jest równocześnie jej
spełnianiem i sygnałem do blokowania jej spełnienia.
Właściwością „niekoniecznej" potrzeby seksualnej jest rów
nież to, że włączanie i wyłączanie pobudzenia seksualnego jest
możliwe za pomocą wielu „kluczy". Specyfika wytwarzania
hormonów przez organizm, określone wyobrażenia, dotyk, pieprz
na i mięsna dieta, obrazy, bodźce warunkowe — każdy z tych
czynników może być kluczem włączającym pragnienie, a także
wyłączającym je albo nawet włączającym zachowania zastęp
cze, jak lęk, awersję, agresję lub kompulsywne zachowania
zastępcze o charakterze zbrodniczym. Niekonieczność potrzeby
seksualnej, w odróżnienieniu od potrzeby pokarmowej, powo
duje, że jej „naturalne" niezrealizowanie nie podlega kontroli
158
sankcji fizjologicznych w wypadku zbytniego oddalenia się for
my realizacji dążenia seksualnego od jakiegoś uniwersalnego
wzorca fizjologicznego, gdyż taki wzorzec nie istnieje. Stąd
możliwość praktycznie nieograniczonego, ogromnego zakresu
form, których normalność lub nienormalność wynika nie z fi
zjologii, ale jest nadana kulturowo, wynika z wzorów kultury.
Pozytywność lub szkodliwość może też wynikać z reguł współ
życia społecznego lub konsekwencji dla rozwoju osobowości.
Zasada wielu kluczy do jednego zamka wskazuje na to,
że zaspokajanie potrzeb może różnicować się tym bardziej,
im bardziej dana potrzeba jest niekonieczna. Jest to pod
stawą ogromnego optymizmu wychowawczego i terapeu
tycznego w wypadku blokady określonych dążeń. Jednakże
wzbudza też niepokój. Wskazuje na to, jak łatwo może dojść
do utrwalenia się takich form zaspokajania potrzeb, które mogą
powodować wzrost komplikacji skutków zaspokajania lub skut
ki uboczne, które z kolei mogą mieć negatywny wpływ na
zaspokajanie innych potrzeb, lub też skutki paradoksalne po
wodujące właśnie blokadę zaspokajania.
Sprawa ta wymaga odpowiedniego komentarza: liczne cho
roby, dewiacje i cierpienia będące wynikiem określonego spo
sobu zaspokajania potrzeb wskazują na to, że nie tylko opty
mizm wychowawczy jest uzasadniony, ale uzasadnione są też
niepokoje wyrażane przez wielu opiekunów duchowych czło
wieka. Niestety zbyt rzadko są oni kompetentni w zakresie
wiedzy o psychice człowieka. Odnośnie do wielu z wyrażanych
publicznie obaw można stwierdzić, że wymagają one chyba
bardziej subtelnej bazy teoretycznej, w której indywidualne
uprzedzenia będą oddzielone od faktów, a szacunek do ludzi
innych będzie równy szacunkowi do siebie. Człowiek błądzi
nieustannie i nieraz bardzo cierpi z powodu popełnianych błę
dów. Dokładanie mu dodatkowych powodów do cierpień jest
moralnie wątpliwe, a zarazem niekonieczne. Nie tylko nie popra
wia człowieka, ale go tłamsi. Wymienię tu autentyczne, silnie
modyfikujące sferę seksualności lęki i wyrzuty sumienia, bę-
159
dące wynikiem masturbacji, często przypadkowej, naturalnej
w wielu sytuacjach. Prowadzą one nieraz do patologicznej fi-
ksacji właśnie na owym „samogwałceniu się". Dochodzi do
generaiizacji lęków i pojawia się coraz bardziej rozbudowana
negatywna ocena siebie, jako osoby złej, grzesznej i bezradnej.
Spotykałem przypadki, gdy na tym tle rozrastała się nerwica,
w toku której utrwalało się przekonanie, że wszyscy „ten grzech"
widzą na twarzy, że „zło" tej osoby zdradza jej „zły" wzrok.
Następnym krokiem była swego rodzaju personifikacja owego
poczucia zła. To właśnie owo zło, jako diabeł, kieruje odczu
ciami i działaniem. Wygląda z oczu. Stąd unikanie kontaktów
z ludźmi, lęk przed wychodzeniem na ulicę, ale też i nasilenie
masturbacji i masochistyczne skupienie się na niej. W konkret
nym przypadku, o którym tu piszę, a który nie był schizofrenią
i zakończył się dobrze, ten stan był wynikiem bezmyślnego
modyfikowania osobowości opaitego na przewrotnej i okrutnej
zasadzie: „Chcesz uzyskać nieśmiertelność, nie myśl o białej
małpie". Im jednak bardziej chcę być nieśmiertelnym, tym bar
dziej nie mogę przestać o tej małpie myśleć.
7.7. KONCEPCJA SUBLIMACJI
Zygmunt Freud wysunął pogląd, że libido — popęd leżący
u podłoża potrzeby seksualnej — może ulegać transformacji,
stając się podstawą energetyczną wszystkich rodzajów dążeń.
Była to logiczna konsekwencja założenia, że istnieje jeden tylko
rodzaj energii biologicznej uruchamiającej działania człowieka.
Może ona rozładowywać się wprost, dostarczając danej jednost
ce bezpośrednio najwyższej postaci przyjemności. Może też
ona zostać wprzęgnięta w uruchamianie skomplikowanych me
chanizmów psychicznych, których wytworem są czynności
twórcze czy też intelektualne. Ta procedura przekształcania
160
libido nazwana została sublimacją. Tym, co wprzęga tę pod
stawową energię psychiczną w pracę na rzecz wyższych dą
żeń, są różnego rodzaju zakazy i blokady kulturowe. Stąd
wniosek, jaki wynika z teorii sublimacji, że zarówno własny
rozwój osoby, jak i postępy cywilizacji są wynikiem bloko
wania seksu i skierowania jego energii na cele „wyższe".
Znalazł tu swój wyraz często spotykany stereotyp, że to, co
użyteczne i wyższe, nie może być przyjemne — albo przyjem
ność, albo postęp. Ten stereotyp, dosyć popularny w kulturze
wiktoriańskiej, paradoksalnie znalazł swoje oparcie właśnie
w psychoanalizie, koncepcji tak wrogiej wobec tej kultury i tak
w jej ramach tępionej.
Należy wziąć pod uwagę, że można by zamiast o sublimacji
mówić o tym, że jednostka, która chce uzyskać wyniki na naj
wyższym poziomie wyrafinowania twórczego, musi poddać się
określonej dyscyplinie, nie tracić wiele czasu i energii na za
bawę i podporządkować swoje dążenia twórczości. Życie to nie
tylko przyjemność, ale i wielki obowiązek. Kto tej zasady nie
przestrzega, marnuje swoje możliwości na rzecz doraźnych roz
koszy. Marnuje też swoje życie i innych osób, bliskich mu
i zależnych od niego. Takie były konsekwencje realizacji mo
delu życia, jaki prezentuje sobą Karamazow, ojciec.
Koncepcja sublimacji potrzeby seksualnej, w tym właśnie
ujęciu, zyskała sobie swego czasu popularność wśród szerokich
rzesz pedagogów, którzy widząc w niej rodzaj panaceum na
kłopoty seksualne dojrzewającej młodzieży, akceptowali wyni
kający z niej schemat behawioralny, mimo odrzucenia jej psy
choanalitycznych przesłanek. Przewaga koncepcji sublimacji
nad tym schematem behawioralnym polega na tym, że pozwala
ona na dalej idące uogólnienia, umożliwia dokładną identyfi
kację tego, co ma zostać zablokowane, i wyjaśnia istotę osiąg
nięć wyższych. Są to inne formy seksu, a więc i różne formy
przyjemności. Nigdzie nie zostało przecież udowodnione, że
wysublimowane czynności, jak namalowanie genialnego obra
zu lub rozwiązanie trudnego problemu matematycznego, nie
161
sprawiają przyjemności. Jest to jednak przyjemność szczegól
nego rodzaju
5 0
. Nie ma ona charakteru tak bezpośredniego do
znania, jakie daje seks.
Jakie argumenty przytaczano na rzecz koncepcji sublima
cji? Dwa z nich są najpoważniejsze. Pierwszy stanowi uogól
nienie obserwacji potwierdzających tezę, że ludzie aktywni in
telektualnie, twórczy mają o wiele mniej kłopotów z seksual
nym niezaspokojeniem niż inni — mało aktywni, bierni. Wi
docznie — taki stąd można wysnuć wniosek — twórcza aktyw
ność społecznie aprobowana w jakiś sposób rozładowuje napięcia
seksualne. Drugi argument, przemawiający za prawdziwością
tezy o sublimacji, jest wzięty raczej z socjologii: jest to mia
nowicie stwierdzenie, że polityczna prężność i ekspansywność
społeczeństw rośnie w miarę ograniczeń w zaspokajaniu po
trzeby seksualnej. Można by stąd wnosić, że polityczna aktyw
ność grup społecznych jest funkcją tych ograniczeń, stanowi
sublimację potrzeby seksualnej i wtórnie doprowadza do jej
zaspokojenia. J.B. Unwin na podstawie analizy osiemdziesięciu
kultur stwierdził (cyt. za: Schełsky, 1959), że „można wykryć
ścisłą korelację pomiędzy przedmałżeńską i małżeńską po
wściągliwością płciową i swobodą płciową z jednej strony,
a rozmiarami społecznych i politycznych energii danego spo
łeczeństwa z drugiej [...] każde społeczeństwo ma możność
wyboru: bądź rozwinięcie wielkich energii społecznych i poli
tycznych, bądź korzystanie z indywidualnych swobód seksual
nych".
Oba wymienione tu argumenty nasuwają wątpliwości. Jeżeli
ludzie aktywni i twórczy mniej od innych cierpią wskutek na
pięć seksualnych, to można tłumaczyć to niekoniecznie subli-
macją. Można przypuszczać, że dzięki swojej aktywności
i pomysłowości potrafią oni w ogóle lepiej zaspokajać wszel-
5 0
Trzeba uczciwie powiedzieć, że sprawa ta nigdy nic została wyraźnie
postawiona. Niedoformulowane koncepcje osobowości są wchłaniane przez
istniejące wzory kultury i nieraz niewiele z nich pozostaje.
162
kie swoje potrzeby, w tym i potrzebę seksualną. Nie tylko
lepiej potrafią, ale też i spotykają się z ułatwieniami wyni
kającymi stąd, że chętniej nawiązują z nimi kontakty osoby
będące potencjalnymi partnerami seksualnymi. Dlatego też
ich napięcia seksualne są efektywniej rozładowywane niż u in
nych ludzi i nie występują u nich w jakichś niepokojących
formach. Możliwa jest również inna hipoteza: dążenia łudzi
intensywnie pracujących i żywo zainteresowanych swoją
pracą, twórców, polityków, działaczy społecznych itp., wy
magają od nich tak wielkiego nakładu energii całego orga
nizmu, że problemy seksualne zostają zepchnięte na dalszy
plan. Silne napięcia związane z innymi potrzebami otamo-
wują napięcia seksualne, zgodnie z prawem dominanty ner
wowej. Jest wreszcie możliwa i trzecia hipoteza tłumacząca
fakty przypisywane bezkrytycznie sublimacji potrzeby seksu
alnej. Tajemnicą ludzi aktywnych i twórczych, a przy tym
harmonijnych i zrównoważonych, może być po prostu zdy
scyplinowanie, opanowanie wszelkich własnych dążeń i wy
znaczenie seksualności jej właściwego miejsca wśród innych
potrzeb, a może nawet podporządkowanie jej innym potrze
bom, co umożliwia im zarówno świadomość własnych po
trzeb, jak i fizjologiczna „niekonieczność" potrzeby seksu
alnej. Zauważmy przy tym, że biografie wybitnych i aktyw
nych ludzi bynajmniej nie skłaniają do podejrzewania ich
o jakąś atrofię seksualizmu. Przykładami mogą służyć nie tylko
Dumas ojciec i Napoleon — ludzie i pod tym względem dy
namiczni. Sposób dawania sobie rady z problemami seksual
nymi nosi na sobie piętno właściwego stylu życiowego: jest
spokojny, harmonijny i zrównoważony lub, przeciwnie, burz
liwy, chaotyczny i przypadkowy. Nieraz u tych samych osób
występują obydwie formy.
Warto też zauważyć, że relacja między aktywnością seksual
ną a aktywnością społeczną lub twórczą nie jest jednoznaczna.
Wielu aktywnych ludzi rezygnowało z życia seksualnego
z przekonań ideowych i udawało im się zachować pod tym
163
względem dyscyplinę. Nieraz pokonywali oni znaczne trudno
ści, o czym wiemy wprost z takich wypowiedzi, jakie zawierają
pisma św. Augustyna, a pośrednio z różnych fiksacji tematycz
nych i projekcyjnych obsesji. Wielu ludzi biernych, intelektual
nie niewydolnych, prowadzi z kolei bardzo intensywne życie
seksualne. Czy to dlatego, że nie są zdolni do sublimacji? Może
by tak było, gdyby nie fakt, że wśród biernych i niewydolnych
wielu i w obszarze seksu funkcjonuje równie biernie i niewy
dolnie. Przypomina się tu założenie, jakie wysunął Adler w swojej
polemice z Freudem. Człowiek jest taki w życiu seksualnym,
jaki jest w swoim życiu w ogóle.
Przeciw koncepcji sublimacji potrzeby seksualnej przema
wia również ciekawa uwaga zrobiona przez Kazimierza Imie-
lińskiego przy omawianiu przypadku „pokastracyjnego zespołu
psychoendokrynologicznego" (1961). Pisze on, że „obniżenie
siły popędu płciowego jest odwrotnie proporcjonalne do stopnia
inteligencji osobnika [...] u ludzi z wysoką kulturą ducha i wy
sokim stopniem inteligencji osłabienie popędu płciowego [po
kastracji — przyp. K.O.j następuje powoli i nie jest znaczne.
Ludzie prymitywni reagują na kastrację szybkim i silnym osła
bieniem popędu" (s. 374). Autor wprawdzie nie podaje, na czym
opiera swoje wnioski, na ilu przypadkach, jakimi metodami
prowadzonych, wniosek ten jest jednak zbieżny z opinią innych
klinicystów i jeśli nawet tylko w kilku wypadkach tak się zda
rzyło, to już wystarczy, aby podważyć koncepcję sublimacji.
Zgodnie z nią skutek kastracji powinien być wręcz odwrotny
— powinna ona prowadzić do szybkiego zaniku napięć seksu
alnych właśnie u tych z „wysoką kulturą ducha", mających
większe szanse aktywności sublimacyjnej, albo nawet do zani
ku tej ich kultury „ducha".
Jeszcze trudniej przyjąć socjologiczny dowód słuszności
koncepcji sublimacji sprowadzający polityczną aktywność ca
łych społeczeństw do tego, co określa się jako „ascetyczne spię
trzenie energii popędowych i ich społeczne skanalizowanie do
kilku nielicznych tego rodzaju możliwości działania" (Schel-
164
sky, 1959, s. 241). Przede wszystkim wydaje się, że z samego
stwierdzenia korelacji między ograniczeniami seksualnymi
a prężnością polityczną nie wynika wniosek o zależności tej
sytuacji politycznej od zaspokojenia seksualnego obywateli;
wiemy przecież, od jak wielu zupełnie pozapsychicznych czyn
ników zależy to, czy jakieś społeczeństwo wykaże mniejszy
lub większy dynamizm polityczny. Grają tu zasadniczą rolę
warunki ekonomiczne, geograficzne, histoiyczne, tradycje na
rodowe itp. Rozumowanie tego typu, jak zaprezentowane w przy
toczonym wyżej poglądzie Unwina, ma, poza błędami logicz
nymi, istotną wadę — zakłada się z góry to, co miało zostać
udowodnione. Psychologizm zbyt upraszcza rzeczywistość i nie
bierze pod uwagę skomplikowanych i różnorodnych jakościo
wo uwarunkowań bytu i rozwoju społecznego, jak to słusznie
zauważył na przykład Tadeusz Tomaszewski (1949), omawia
jąc psychologiczne aspekty wojny.
Można zresztą znaleźć podstawy do odrzucenia argumentu
Unwina, nawet w wypadku aprobaty jego obserwacji. Odwra
cając tok jego rozumowania, możemy stwierdzić, że większym
zdyscyplinowaniem powinno okazać się społeczeństwo żyjące
w ramach bardziej zwartego i prężnego systemu politycznego,
z natury rzeczy stawiającego bardziej rygorystyczne wymaga
nia wobec indywidualnego stylu życia. To zdyscyplinowanie
i rygory powinny objąć i formy zaspokajania potrzeby seksu
alnej. Są na to liczne dowody i we współczesnym świecie.
Z tego wcale nie musi wynikać wniosek, że dyscyplina seksu
alna decyduje o aktywności i prężności społeczno-politycznej.
Sama korelacja dwóch zjawisk nie niesie w sobie żadnej infor
macji o tym, co jest przyczyną, a co skutkiem.
Również badania empiryczne nie potwierdzają teorii subli
macji. L.F. Schaffer i E J . Shoben (1956, s. 552 i nast.) podają,
że badania, którym poddano grupę wybitnych twórców pozo
stających w stanie wolnym, nie potwierdziły hipotezy, jakoby
ich artystyczne czy intelektualne osiągnięcia zastępowały im
normalną realizację potrzeby seksualnej. Do takiego same-
165
go wniosku doszedł Taylor na podstawie badania czterdziestu
mężczyzn z wyższym wykształceniem, o wyraźnych zamiło
waniach artystycznych (por. McHunt, 1944, t. I, s. 320).
Podsumowanie tych wywodów dostarcza dostatecznych
podstaw do stwierdzenia, że wszelkie teorie tłumaczące zacho
wania społeczne człowieka takimi lub innymi formami subli
macji lub konwersji seksu są niewystarczająco uzasadnione.
Nie uwzględniają one ani całej złożoności osobowości ludzkiej,
ani podstawowych praw rozwoju społecznego. Przykłady przy
taczane przez zwolenników tych poglądów są wynikiem nieraz
interesujących obserwacji, mogą jednak być interpretowane
w inny sposób, czasami dokładnie odwrotnie.
7.8. D O Ś W I A D C Z E N I E SZCZYTOWE I S U B U M A C J A
Sądzę, że warto, nawet odrzucając koncepcję sublimacji, zasta
nowić się nad ujęciem innym, równie interesującym, a może
i bardziej użytecznym. Wynika ono z refleksji nad istotą prze
życia towarzyszącego szczególnym osiągnięciom „samoaktuali-
zującej się" jednostki. W pracach Masłowa synonimem „do
świadczenia szczytowego" jest „uczucie oceaniczne". Określenie
to miało na celu położenie nacisku na metafizyczny składnik
przeżycia, na swego rodzaju ekspansję poza granice realnego
świata. Być może jest to stan dany subiektywnie, bliski temu,
co młodzieżowy slang określa nazwą „odlot". Są też podobne
ujęcia naukowe. Adler nazwał „uczuciem kosmicznym" stan,
jaki towarzyszy spełnianiu się osiągnięć zgodnych z interesem
społecznym. Z kolei James w swoim traktacie o doświadczeniu
religijnym pisze o stanach, jakie towarzyszyły zatraceniu się
w modlitwie, pełnemu oddaniu się duchowemu powołaniu. Wie
lu twórców pisze o „olśnieniu", o szczególnie intensywnym prze
życiu, jakie towarzyszy rozwiązaniu ważnego problemu. Ko-
166
mentatorzy Masłowa, jak Larry A. Huelle i Daniel J. Ziegler
(1976), zwrócili uwagę na to, że podobnych „szczytowych" prze
żyć doznają nie tylko jednostki wybitne. Ich zdaniem coś po
dobnego przeżywali „streakersi". Tak nazywano ludzi, którzy
ulegali modnemu na początku lat siedemdziesiątych przymusowi
wewnętrznemu lub chęci biegania nago po ruchliwych ulicach.
Właśnie to przeżycie miało być wzmocnieniem wytwarzającym
pragnienie powtarzania owych zachowań.
Przytaczam te przykłady jako ilustrację tezy. że na każdym
poziomie uzyskania szczególnego osiągnięcia towarzyszy temu
rodzaj „orgazmu", mocnego, skrajnie pozytywnego, emo
cjonalnego przeżycia i nie należy tu zrażać się odmiennością
wartości tych stanów dla kultury. Być może od rodzaju owe
go „odlotu" zależy jego komponent fizjologiczny, intelektualny
lub duchowy. Różnica ta nie jest zresztą pewna, gdy przypo
mnimy sobie, że tak szeroko rozumiany orgazm był składni
kiem ceremonii wielu religii. Gdyby wyłaniająca się z tych
przykładów teza była do przyjęcia, oznaczałoby to, że orgazm
nie jest tylko „stanem genitalnym", ale może i nie jest spe
cyficznym dla seksu przeżyciem. Specyficzna jest tylko sy
tuacja spełnienia i komponent fizjologiczny. Właściwością
człowieka jest to, że jego osiągnięcia, te, które znajdują się
na linii jego dążeń, być może na linii popędów biologicz
nych, motywacji tła, są nagradzane wewnętrznie przeży
ciem szczytowym. Tyle że w przypadku realizacji dążeń se
ksualnych przeżycie to wydaje się najprostsze, jak to właśnie
zauważył Freud, który w swojej koncepcji sublimacji zawarł
sugestię, że jego odpowiedniki istnieją na każdym poziomie
funkcjonowania człowieka.
Problem ten wymaga dodatkowego opracowania. Poruszy
łem go już przy okazji omawiania motywacji tła. Tu tylko „za-
klepuję" go i zwracam na niego uwagę badaczy.
167
W rozdziale tym pominąłem temat, który zajął dużo miejsca
w poprzednich wersjach tej książki. Dotyczy on pytania o po
wody, dla których sprawy seksu tak wiele miejsca zajmują w na
szej kulturze. Jedni z badaczy wyjaśnienia szukają w funda
mentalnym znaczeniu tej potrzeby dla człowieka, zwracając
uwagę, że dowodzi tego liczba zakazów, nakazów, rytuałów,
zobowiązań do celibatu. Wielu badaczy tego problemu wyjaś
nienie znajduje w skutkach zakazów, ograniczeń, we fru
stracji tej potrzeby i w sztucznym wzbudzaniu związanych
z nią pragnień przez nasycone seksem obrazy i teksty. Nie
którzy winią za to pustkę życia, którą najłatwiej zapełnić przy
jemnością najbardziej bezpośrednią, a więc i najłatwiejszą. Po
lekturze tego rozdziału rodzą się jednak pytania: Czy rzeczy
wiście jest to przyjemność najłatwiejsza? Czy seks jako prob
lem istnieje realnie? Może tylko wydaje się nam, że atakuje on
nas ze wszystkich stron. Może po prostu bardzo niewielu ludzi
zdolnych jest do przeżycia szczytowego w toku realizacji głów
nych kierunków swojego życia. Pozostaje więc im tylko seks,
a właśnie „ten tylko" seks okazuje się zbyt trudny. Nie potrafią
oni i w tym obszarze życia uzyskać niczego szczególnego, żadnej
postaci szczytowego doświadczenia. Stąd ich frustracje. Seks
— sprawa wydawałoby się prosta i łatwa, a wyniku oczekiwa
nego nie ma. Może, jak już wspominałem, kryterium zdro
wia psychicznego wprowadzonym przez Freuda, jakim jest
zdolność do uzyskania orgazmu, objąć wszelkie doznania
szczytowe? Może na uzyskaniu ich, boję się to otwarcie po
wiedzieć, polega szczęście jednostki ludzkiej? Może dla tych
ludzi, którzy wydają majątek na to, aby posłuchać nagrane
go chociażby w Australii tekstu o przeżyciach erotycznych ob
cej sobie osoby, jest to jedyna dostępna ich psychice forma
szczęścia?
Może tu właśnie ujawnia się pęknięcie naszej kultury,
której moc normatywna zanika, ale w swojej szczątkowej
postaci potrafi jeszcze mocno unieszczęśliwić jednostkę
ludzką.
R O Z D Z I A Ł 8
Potrzeby poznawania
8.1. TRZY RODZAJE P O W S Z E C H N Y C H POTRZEB
ORIENTACYJNYCH
W rozdziale dotyczącym potrzeb starałem się uzasadnić powo
dy wyodrębnienia specjalnej grupy potrzeb właściwych wszyst
kim ludziom naszej kultury, a wynikających stąd, że odpo
wiednie postępowanie jednostki zależy przede wszystkim od
różnych postaci orientacji, których podstawową formą jest
orientacja intelektualna. Człowiek, aby mógł normalnie po
stępować, powinien orientować się w znaczeniu tych zda
rzeń, jakie zachodzą w otaczającym go świecie, i tych, jakie
mogą zachodzić. Powinien być zdolny do ich rozpoznania,
zrozumienia i przewidywania. Służy mu do tego jego aparat
intelektualnej orientacji w rzeczywistości.
Wiele danych wskazuje na to, że poza intelektualną orien
tacją w świecie niezbędna jest również orientacja uczucio
wa. Polega ona na bezpośrednim wyczuwaniu stanów uczu
ciowych innych ludzi i bezpośrednim zdawaniu sobie spra
wy ze swoich relacji uczuciowych z innymi ludźmi. Sądzę,
że istnieje wręcz zależność sprawności funkcjonowania jed
nostki od trafności tej orientacji. Jest ona szczególnie ważna
w okresie dojrzewania osobowości.
Już w końcówce tej fazy życia, w której rozpoczyna się
dojrzałość, wagi nabiera orientacja dotycząca swojego miej
sca w świecie i, odpowiednio do tego, posiadanie własnego
169
poglądu na to, po co się żyje, jakie racje uzasadniają własne
życie. Tu nie wystarczy orientacja intelektualna ani łączność
uczuciowa z otoczeniem. Decydującą rolę odgrywa określona
koncepcja świata, światopogląd i wytworzenie koncepcji siebie
w tym świecie, jakim on naszym zdaniem jest.
Tym trzem postaciom orientacji odpowiada wyróżnienie
trzech orientacyjnych potrzeb powszechnych: potrzeby po
znawczej, potrzeby kontaktu emocjonalnego i potrzeby sen
su życia.
Czy lista ta wyczerpuje liczbę możliwych potrzeb orienta
cyjnych? Z pewnością nie. Jednakże jednym z założeń prezen
towanej tu koncepcji jest oparcie się na minimum kategorii
niezbędnych do zrozumienia dążeń jednostki ludzkiej.
Nie znaczy to, że nie ulega zmianie liczba potrzeb. W toku
pracy nad tą koncepcją wyłoniła się jeszcze jedna potrzeba
— potrzeba dystansu psychicznego. Jest ona wynikiem moż
liwości zaistnienia określonego fenomenu psychiki polega
jącego na tym, że spora część tego, co w mojej świadomości
stanowi moje „ja", a może być ujęte jako przedmiot, zostaje
ujęte jako przedmiot. Moja miłość do kochanej osoby, mój
lęk przed niepowodzeniem i moja wadliwa pamięć konstytu
ują mnie, moją psychikę. Są mną, stanowią wspólnie moje Ja
synkretyczne. Czuję siebie jako moją miłość, lęk, zagubie
nie. Zakwestionowanie mojej miłości jest zakwestionowaniem
mnie. Jednakże w określonych warunkach mogę te swoje stany
nazwać, odróżnić je ode mnie samego, to znaczy rozpatrywać
je niezależnie od siebie, tak jak moją rękę, bliznę na mojej
nodze czy mój komputer. Zakwestionowanie mojej miłości mo
że być tylko i niczym więcej niż zakwestionowaniem mojej
miłości. Takie odróżnienie siebie od mojej miłości oznacza, że
tę miłość „uprzedmiotowiłem", wydzieliłem ją w postaci frag
mentu Ja przedmiotowego z jednolitego Ja synkretycznego,
któiym byłem w mojej świadomości. Tym samym uzyskałem
osobisty stosunek do niej, do tego mojego szczególnego „ja-
nie-ja". Mogę ją na chłodno oceniać, kontrolować, kompenso-
170
wać swoje braki w spełnianiu miłości, a nawet ćwiczyć i wzbo
gacać swoją wrażliwość uczuciową.
Uprzedmiotawiając kolejno fragmenty mojego Ja synkre-
tycznego, docieram w końcu do tego, co już nie da się uprzed
miotowić, do czego nie mogę mieć stosunku, gdyż ono JEST
tylko moim stosunkiem, nieredukowałnym do niczego. To jest
moje Ja intencjonalne. Dzięki niemu uzyskuję osobisty dystans
siebie do samego siebie, do swoich przeżyć i pragnień. Ja in
tencjonalne jest moim ostatecznym odniesieniem, jako podmiotu,
nieredukowałnym do przedmiotu. Dzięki posiadaniu Ja inten
cjonalnego jestem podmiotem, a znając reguły gry, uzyskuję
autonomię i wolność psychiczną. Jest to moją potrzebą, od niej
zależy mój rozwój jako osobowości, jak i pewne szczególne
poczucie satysfakcji i swobody, które jest wynikiem kontrolo
wania siebie. Dystans psychiczny jest szczególnym rodzajem
orientacji. Jest to określona struktura świadomości, jej fenomen.
Powstaje pytanie: Czy posiadanie owego dystansu psychicz
nego jest potrzebą orientacyjną? W pewnym sensie tak. Skłon
ny jestem jednak sądzić, że to odrębny rodzaj potrzeby.
8.2. DWA RODZAJE POTRZEB POZNAWCZYCH
Wrócę jednak do najbardziej oczywistej potrzeby orientacyjnej,
jaką jest potrzeba poznawcza. Zacznę od banalnego stwierdze
nia, że każda żywa istota musi móc poznawać swoje otoczenie
zarówno po to, aby utrzymać się przy życiu, jak i po to, aby
zapewnić sobie rozwój. Poznawanie jest więc potrzebą koniecz
ną. Poznawanie może dotyczyć tego, jakie są składniki naszego
otoczenia, nas samych, a także naszego własnego działania.
Uzyskujemy w ten sposób rodzaj fotografii, opis świata. Po
znawanie może też dotyczyć czegoś znacznie więcej, bo zro
zumienia i wyjaśnienia zarówno stanów i zdarzeń prostych, jak
171
i problemów wykraczających poza możliwości spostrzegania
zmysłowego. Na przykład problemem takim, wymagającym
zrozumienia, może być zarówno powód, dla którego jabłko spa
da z jabłoni, jak i uzyskanie odpowiedzi na trzy podstawowe
pytania: czym jest świat, czym jest człowiek i kim jestem ja
jako człowiek w tym świecie. Odpowiedź na te pytania formuje
„wiedzę uniwersalną" człowieka
5 1
.
Poznawanie przebiega nieraz według określonych rygorów.
Jednym z nich jest poznanie naukowe. Czasem poznawanie ma
charakter swobodny, gdy jest to poznawanie twórcze, a jego
zasady znajdują się poza świadomością twórcy. W wypadku
poznawania rzeczywistości nieskończenie złożonej, a także tak
ogólnej jak przedmiot powyżej podanych trzech pytań, granice
między poznawaniem naukowym i twórczym są przekraczane
w obydwie strony. Jednostka ani nie jest w stanie udzielić sobie
na nie odpowiedzi pełnej, gdyż nie panuje nad całością prze
słanek, ani też nie jest w stanie udzielić sobie odpowiedzi sta
bilnej, gdyż zależy ona od licznych kontekstów. Problem po
lega na tym, że wprawdzie na te pytania nikt nie potrafi udzielić
zadowalającej odpowiedzi, jednak należy do niej dążyć i doce
niać to, co udaje się uzyskać. W takiej sytuacji są też uczeni
szukający odpowiedzi na pytanie o istotę materii lub na pytania
o przyczynę postępowania ludzi.
Niektórzy odczuwają ten stan „niedopoznania" jako dys
komfort i albo negują sens szukania tego rodzaju ułomnych
odpowiedzi, albo udają, że takich pytań nie ma, i koncentrują
się tylko na pytaniach, na które odpowiedź jest prosta, a prze
słanki jakoby w całości znajdują się pod kontrolą pytającego.
To jest powodem, że poznawanie traktowane bywa jako proces
bezpośrednio związany ze spostrzeganiem świata takim, jakim
nam wydaje się, że on jest, i z uczeniem się tego tylko, co
zostało spostrzeżone. Mówimy, że poznaliśmy Tatry, gdyż by-
51
Więcej informacji na ten temat czytelnik znajdzie w: Obuchowski, 1985,
s. 235-246.
172
liśmy tam na wycieczce. Poznaliśmy geografię Polski, gdyż
nauczyliśmy się nazw polskich miast, rzek, rozkładu ich na
mapie, w wyniku czego potrafimy dokonać reprodukcji tej no
wej dla nas wiedzy i na przykład umiemy znaleźć na mapie
Poznań, a poprzednio tego nie umieliśmy. Poznawaniem tego
rodzaju jest również stosowanie techniki diagnozy. Możemy
nauczyć się tego, jaki kolor papierka lakmusowego oznacza
istnienie kwasu w roztworze, lub nawet nauczyć się przepro
wadzenia testu inteligencji i za pomocą tej wiedzy stwierdzić,
że wyniki, jakie uzyskał Jan, oznaczają iloraz inteligencji mie
szczący się w granicach statystycznej normy. Możemy też za
dać różnym ludziom pytania w sprawach dla nich bardziej lub
mniej interesujących i stwierdzić, że ich odpowiedzi były takie,
a nie inne, z czego jednak nie wynika nic więcej ponad to, że
ich odpowiedzi były takie, a nie inne.
Warto zwrócić uwagę na to, iż te wymienione wyżej spo
soby „poznawania" składu chemicznego, poziomu inteligencji
czy „poglądów" może realizować również komputer. Kom
puter bywa w tym nawet lepszy. Możemy po nauczeniu się
definicji kwasu i ilorazu inteligencji uzyskać dyplom upraw
niający do pracy na stanowisku specjalisty, na podstawie wy
powiedzenia ciągu zdań lub czynności nazywanych reproduk
cją tej wiedzy. Nawet jednak, gdy wyuczymy się wielu
złożonych operacji diagnostycznych, może to w niczym nie
zmienić faktu, że jest to nadal tylko wiedza mechaniczna, bier
na, taka właśnie, jaką może nabyć komputer. Wielu chemi
ków, psychologów, tak jak i żołnierzy oraz kolejarzy i poli
tyków, posługuje się, wykonując swoją pracę zawodową, tylko
taką wiedzą wyuczoną i za jej pomocą dokonuje określonych
operacji zawodowych. Oni sami, jak i kształcący ich, sądzą,
że wcale nie muszą tej wiedzy rozumieć, dokonywać jej trans
feru, posługiwać się nią do innych celów niż te, do jakich
była przewidziana. Komputer też nie musi „rozumieć" wło
żonej do niego dyskietki. Wystarczy, że potrafi ją zdekodo-
wać, to znaczy odczytać i umieścić zawarte w niej informacje
173
tam, gdzie przewiduje to jego program, i przetworzyć je tak,
jak przewiduje to jego program.
Tak mniej więcej przedstawia się model procesów pozna
wania ludzkiego prezentowany przez dominujące nurty psycho
logii. Co najistotniejsze, taki rodzaj wiedzy nie ma znaczenia
dla rozumienia świata przez posługujących się nią ludzi. Uczą
się odpowiednich zdań, ale nie muszą ich rozumieć. W odpo
wiednim momencie wypowiadają odpowiednie zdania lub
w inny sposób aktualizują się im określone schematy i to ma
zastąpić refleksję ogólną. Wiedza ta więc nie tylko nie rozwija
się ani nie rozwija ich intelektualnie, ale nawet blokuje ich
rozwój, obciąża ich. Będzie o tym jeszcze mowa w tej książce
przy okazji prezentacji problemu przejścia osobowości ludzi
z fazy mechanicznej identyfikacji do fazy własnej koncepcji
sensu życia.
Sposób funkcjonowania w świecie oparty na wiedzy mecha
nicznej nazwany został brikołażem
5 3
. Oznacza to z grubsza
majsterkowanie, manipulowanie. Jego celem jest reprodukcja
tego, co już jest znane. Ta wiedza, jaką dysponuje „brikoler",
została w niego włożona, nieraz utrwalana i modyfikowana
w nim w toku ćwiczeń, ale nie jest ona wynikiem jego własnej
aktywności intelektualnej. Claude Levi-Strauss nazwał tak my
ślenie ludzi kultur pierwotnych.
Łatwo uzasadnić pogląd, że człowiek nie jest niezbędny do
sprawowania czynności zawodowych opartych na takiej wie
dzy. Nawet więcej, coraz częściej jest zbędny, i nic w tym
dziwnego, gdyż w realizowaniu tego rodzaju operacji poznaw
czych jest bardziej zawodny niż maszyna. Nic też dziwnego,
że w obecnej fazie stanu cywilizacji technicznej, zwanej post-
industrialną, ludzie, których wiedza zawodowa ogranicza się
do wiedzy mechanicznej, stają się zbędni w procedurach wy
konywania tej pracy, która nie wymaga innej wiedzy poza wie-
5 2
Brikolaż — bricolage (fr.). Termin ten wprowadzi! Claude Levi-Strauss
(por. Obuchowski, 1982).
174
dzą mechaniczną. Stają się bezrobotni. Uczenie się takiej me
chanicznej, konkretnej wiedzy można uznać za proces natural
ny, gdyż samego tego uczenia się nie trzeba się uczyć. Jest tu
tylko jedna zasada znana od średniowiecza: „Powtarzanie jest
matką nauki". Polega ona na powtarzaniu, czyli utrwalaniu od
ruchów warunkowych, co jest funkcją wrodzoną. Ulepszanie
wiedzy polega tu tylko na ćwiczeniu na przykład sprawniejsze
go spostrzegania lub trwalszego wyuczenia się
5 3
, ale to już inna
sprawa. Można więc powiedzieć, że omawiana tu podstawowa
potrzeba poznawania mechanicznego, biernego, jest natu
ralna i konieczna, tak jak jedzenie, jak każdy rodzaj po
trzeb fizjologicznych.
Czyżby więc była ona w istocie postacią potrzeby fizjolo
gicznej? Pytanie ważne, ale o tym w dalszej części rozdziału.
Pozytywną właściwością naturalnego poznawania jest swoista
rzetelność, z jaką funkcjonuje wyuczona mechanicznie wiedza.
Chodzi o to, że jest ona w istocie odzwierciedleniem, reprezen
tacją realnej rzeczywistości, i niczym innym być nie może. Rze
telność ta powoduje, że w działaniach, w których wynik zależy
od tego, jak dokładnie zostanie wykorzystane doświadczenie
jednostki, wiedza ta ma przewagę nad refleksją i tworzeniem.
Ma to znaczenie szczególnie w warunkach, gdy ryzyko błędu
jest wielkie lub też gdy trzeba być pewnym takiego i tylko
takiego działania, a na rozumowanie nie ma czasu. Można by
powiedzieć, że poznawanie naturalne jest formą poznawania
właściwą pierwotnym warunkom życia naszego gatunku.
Wbrew oczekiwaniom nie oznacza to jednak, że wiedza na
turalna jest dokładną kopią rzeczywistości „włożoną" do mózgu
człowieka jako wynik jego doświadczenia. Powodem jest to,
że ograniczenia naszych zmysłów pozwalają na częściową tyl
ko percepcję świata. Nie dostrzegamy fal radiowych, promieni
rentgenowskich, znacznej części widma barw, znacznej części
dźwięków. Ale nawet od tego dostrzegalnego zmysłowo obrazu
Zwane w psychologii „przeliczeniem się".
175
świata ta jego „reprezentacja" ulega odchyleniu. Fałszuje go,
tak jak fałszuje obraz lustro mające nierówności i skazy. Wie
dza naturalna może odchylać się od rzeczywistości również
dlatego, że reprezentuje ją w sposób ograniczony, tylko w ogól
nych zarysach. Jest to wynik tzw. generalizacji. Bywa też tak,
że pewne składniki obrazu świata nie są dopuszczane do świa
domości w wyniku działania mechanizmów obrony psychicz
nej, jak na przykład wypierania. Zafałszowania wynikają też
stąd, że nawet, wydawałoby się, proste spostrzeganie czy zapa
miętywanie to złożone procesy, w wyniku działania których
„reprezentacja" rzeczywistości nigdy nie jest jej dokładną „re
produkcją", jej kopią, ale też nie jest niczym innym niż jej
niedoskonałą kopią. Poza tym „majsterek-brikoler" czasem nie
trafi młotkiem, czasem drgnie mu ręka, czasem czegoś nie za
uważy lub o czymś zapomni. Jest więc ogromna liczba przy
czyn powodujących, że poznawanie naturalne nie jest tak wia
rygodne, jak to się wydaje w ujęciu potocznym. Nigdy jednak
„reprezentacja" mechanicznie poznanego świata nie jest bogat
sza od świata, który reprezentuje. Może być najwyżej mylna,
gdyż pojawia się tu jeszcze jedna komplikacja, o której dotąd
nie wspomniałem. Nasza reprezentacja świata jest nie tylko
jego obrazem percepcyjnym, ale i wynikiem ubiegłych do
świadczeń, naszej już uprzednio istniejącej wiedzy o nim.
Nie jest prawdą, jak sądzą niektórzy, że dziecko uczy się roz
poznawania krowy w ten sposób, że poznaje wiele krów i łączy
je ze sobą nazwą. W toku wychowania często nazwa wyprzedza
doświadczenie percepcyjne i dziecko, które nigdy nie widziało
krowy, potrafi ją rozpoznać, gdyż miało do czynienia z opisami,
rysunkami, fotografiami. To właśnie „błąd" wspomnianej wy
żej generalizacji zapewnia sukces poznawczy, jakim jest roz
poznanie krowy nawet wówczas, gdy różni się ona od już wi
dzianych. Jako dorosły człowiek pomyliłem kiedyś z krową
inne zwierzę, w ogóle do niej niepodobne.
Otóż przed laty na Ornaku pomyliłem krowę z niedźwie
dziem. Brunatne cielsko posuwało się jakimś dziwnym ruchem,
176
dziwnie wysoko, na zboczu między krzewami. Błąd popełni
łem, ponieważ wiedziałem, że niedźwiedź jest w tej okolicy.
Nie dostrzegłem jednak w tym „niedźwiedziu" więcej, niż wi
działem i wiedziałem. O ile byłoby inaczej, gdyby z tej mojej
wiedzy wynikało coś więcej, niż widziałem i wiedziałem —
oznaczałoby to, że sam wytworzyłem tę wiedzę. Nieraz wydaje
się, że tak dzieje się w wypadku zeznań świadków, którzy two
rzą całe złożone i nieprawdziwe historie, tak jak pisarz tworzy
powieść. W istocie jednak świadkowie owi tyłko nie potrafią
odróżnić tego, co wiedzą, od tego, co widzieli sami. Powstał
u nich jeden obraz świata złożony z nałożenia się wielu obra
zów, i to nieraz obrazów tylko opisanych, a nie „doświadczo
nych zmysłowo". Nie mają oni wobec niego dystansu, jest on
dla nich „oczywisty" i tym samym nie są w stanie odróżnić
w obrazie tego, co widzieli sami, od tego, co zostało im opisane
przez innych. Nie ma jednak w tym obrazie nic więcej, nic, co
by pochodziło tylko od nich, poza omyłkami, złudzeniami wzro
kowymi lub skojarzeniami słowa z rzeczą.
Cała złożoność naturalnego poznawania rzeczywistości
polega na tym, że posiadanie jej reprezentacji nie jest wy
starczające jako wskaźnik prawdy o niej. Precyzyjne spo
strzeżenie ucha, nogi i ogona słonia nie jest prawdą o tym
słoniu, nie tylko dlatego, że uzyskana wiedza jest cząstkowa,
ale też dlatego, że jest zbyt powierzchowna.
Prawdę, która pozwala nam na przykład wiedzieć o tym, że
człowiek wytwarza pole elektromagnetyczne, że istnieją barwy,
których nie dostrzegamy, że samo obliczenie wyników testu
inteligencji uzyskanych przez badanego nie wystarcza do oceny
jego inteligencji — taką prawdę uzyskujemy nie w wyniku
doskonalenia reprezentacji świata, ale w wyniku jego rozumie
nia, aktywnego wyjaśniania jego istoty. Gdy klinicysta podczas
badania diagnostycznego dochodzi do wniosku, że niskie wy
niki w kwestionariuszu inteligencji spowodowane są tym, że
osoba badana ma awersję do ograniczania jej rozwiązań do
alternatywy — „a" lub „b" — a nie brakami intelektualnymi,
177
oznacza to, że sięgnął „w głąb", pod powierzchnię zjawiska,
ujmując to, co nie było mu dane bezpośrednio, i posługując się
tym do wyjaśnienia uzyskanego wyniku. Jest to już całkiem
inny rodzaj poznawania. Jest ono aktywne, dokonywane przez
niego, a nie przy jego pomocy. Takie poznawanie jest możliwe
tylko za pomocą języka, który jest wytworzony w kulturze, i za
pomocą techniki myślenia, której trzeba się uczyć i którą moż
na wytwarzać samemu. Wynikiem takiego poznawania nie jest
REPREZENTACJA, odzwierciedlenie, ale ROZUMIENIE, in
terpretacja.
Poznawanie prowadzące do rozumienia nie jest proce
sem naturalnym. Trzeba się go uczyć. Jego poziom zależy
od poziomu wykształcenia, jest on też funkcją nieustannego
treningu intelektualnego. Jest to poznawanie aktywne, pro
wadzone za pomocą określonych metod, które mogą być
lepsze lub gorsze. Potrzeba poznawania aktywnego jest więc
potrzebą nienaturalną.
Czy jest to potrzeba konieczna? Czy można żyć bez rozu
mienia, tak jak nie można żyć bez odzwierciedlania? Wspo
mniałem już, że nie tylko można, ale w określonych stałych
warunkach wymagających szybkich, pewnych działań można
być nawet tego życia pewniejszym. Tyle że poznawanie natu
ralne przywiązuje jednostkę do sytuacji, w których formowało
się jej doświadczenie. Natomiast w świecie zmiennym, gdy
zachodzi konieczność wychodzenia poza doświadczenie, gdy
wiedza musi szybko rozwijać się, konieczne jest poznawanie
czynne, prowadzące do rozumienia. Takim właśnie staje się
świat dla coraz większej liczby ludzi. Coraz bardziej ciasne
stają się nisze ekologiczne, w których człowiek współczesny
może spokojnie przeżyć, posługując się tylko poznawaniem na
turalnym.
Dotyczy to również najbardziej podstawowych warunków
rozwoju człowieka. W rozdziale dotyczącym potrzeby sensu
życia będzie mowa o wadze samookreśłenia się młodego czło
wieka przez sens tego, po co on istnieje. Sens ten młody czło-
178
wiek musi stworzyć' samodzielnie, opierając się na własnym
rozumieniu świata, człowieka i siebie jako człowieka żyjącego
w tym świecie. Taki sens wymaga modyfikacji co kilka lat,
a modyfikacja ta nie byłaby możliwa, gdyby sens ten nie był
dokładnie zrozumiany, gdyby nie było wiadomo, dlaczego zo
stał on określony w tej, a nie w innej postaci. Utworzenie sensu
życia i jego zmiany stwarzają szanse na rozwój osobowości
w toku całego życia.
Jednakże w niektórych sytuacjach, przy braku odpowiednie
go nastawienia umysłu, człowiek ogranicza się do poznawa
nia naturalnego. Określając siebie, może to uczynić, tylko iden
tyfikując się z tym, co jest mu dane w kulturze, za pomocą
istniejących wzorów. On się nie samookreśla, ale rozpoznaje,
sztywno uzależniony od tego, z czym się identyfikuje. Należy
zauważyć, że mogą to być ważne i wartościowe obiekty odnie
sień, takie jak ojczyzna, rodzina, religia. Nieraz w szczególnych
warunkach — na zsyłce, w łagrze, podczas wojny — zapew
niają one odporność, a także racje wyborów wykraczających
poza doraźne naciski, nawet intelektualne
5 4
. Natomiast w tzw.
normalnych warunkach, gdy wymagany jest nie tylko opór i od
porność na zniewolenie, ale i realizowanie konstruktywnych
programów życia na całe lata, trwałe, pozarefleksyjne odniesie
nia zawierają zbyt ubogą treść, aby można było nimi się po
sługiwać.
Możemy to obserwować w życiu współczesnym tych Pola
ków, których polskość polegała dotychczas na przeciwstawia
niu się zaborcy. Gdy rola ta straciła swoje uzasadnienie, nastą
piła utrata owej „polskości". Pozostały tylko formy uboczne jej
realizowania — działanie w ramach ugrupowań niepodległo
ściowych bez brania pod uwagę sensu tego słowa w warunkach
54
O problemie tym pisałem w pracy Człowiek intencjonalny, omawiając na
s. 151-152 przykłady dane przez Stanisława Świaniewicza w jego książce
W cieniu Katynia (1990). Pisa! on tam o absolutnej wierności ideom patrio
tycznym prostych żołnierzy i przeciwstawiał ją wahaniom wykształconych
oficerów.
179
niepodległości, wyszukiwanie wrogów, skupienie się na dzia
łaniach szowinistycznych lub też ograniczenie się do interesów
określonej grupy i utożsamianie ich z interesami Polaków.
Utrata konkretnego wzorca określającego tożsamość czło
wieka staje się dla niego utratą wszystkiego. Gdy zmiany świata
ulegają przyspieszeniu, jak to ma miejsce obecnie, człowiek
uzależniony od jednej, danej mu w kulturze, a więc konkretnej
postaci samorozpoznania, musi zagubić się albo zafiksować ir
racjonalnie na jednej wartości.
Chciałem za pomocą tego przykładu wskazać na to, że po
trzeba poznawania czynnego, rozumiejącego, nie jest potrzebą
ani naturalną, ani zawsze konieczną. Nieraz rozumienie może
nawet przeszkadzać. Chyba że rozwój jednostki uznamy za ko
nieczność — wówczas i tę potrzebę nazwiemy konieczną, gdyż
jest to potrzeba rozwojowa
5 5
.
Dla celów tej książki ograniczę się do stwierdzenia, że są
podstawy do wyróżnienia dwóch odrębnych potrzeb poznaw
czych. Jedną nazwałem potrzebą poznawania biernego, a drugą
— potrzebą poznawania czynnego. Spełnienie pierwszej po
trzeby jest konieczne do przeżycia jednostki, a drugiej do jej
rozwoju.
Potrzeby poznawania są to właściwości jednostki ludz
kiej, które powodują, że nie może ona żyć bez wiedzy
o świecie ani rozwijać się_ bez jego rozumienia.
Przyjąłem tu więc założenie, że poznawanie naturalne po
trzebne jest do przeżycia, a nienaturalne — do rozwoju oso
bowości. Ze względu jednak na wygodę posługiwania się na
zwami, w tej książce poznawanie naturalne będę nazywał
biernym, a poznawanie nienaturalne — czynnym.
Pisząc o poznawaniu, mam więc na myśli dwa odrębne pro
cesy orientacyjne. Jeden z nich polega na wyuczaniu się, na
bywaniu konkretnego doświadczenia, a drugi polega na czyn-
5 5
Jak pokażę w następnych rozdziałach, dotyczy to wszystkich potrzeb
orientacji.
180
nym poszukiwaniu rozwiązania problemu, na wytwarzaniu wie
dzy o czymś. W sposób czynny uzyskiwana jest wiedza o tym,
co wykracza poza to, co już o tym czymś nam wiadomo, poza
to, co możemy dostrzec. Jest ona formą zrozumienia, to znaczy
aktywnego, osobistego ujęcia czegoś na różnych poziomach
ogólności, wyróżnienia w tym czymś tego, co istotne i co nie
istotne, znajdowanie dla tego czegoś całkiem nowych zastoso
wań. Nie jest to już tylko opis i zapamiętanie obrazu, w któ
rym z natury rzeczy każdy element jest równie istotny, gdyż
żaden nie jest zrozumiany. Właśnie w wyniku poznawania
czynnego nastąpiło odkrycie formuły związku między energią
i materią, odkrycie organizacji genów czy mechanizmu psy
chologicznego przeniesienia agresji. Czasem może to być wie
dza mniej uniwersalna niż ta, która konstytuuje naukę, ale waż
na osobiście. Może ona dotyczyć tylko (?!) zrozumienia tego,
dlaczego Jan nie umie kochać, dlaczego zwiędnął kwiat, dla
czego Jaś moczy się w nocy.
Mój mały synek miał w piaskownicy kłopot z silniejszym i agresyw
nym kolegą, którego zabawa sprowadzała się do bójki, łamania zabawek
i sypania piasku w oczy. Pałając świętym oburzeniem, „ten łobuz psuje
zabawę MOJEMU synkowi", wyraziłem o tym koledze wiele niepochleb
nych zdań. Moje dziecko odczekało, aż skończę, i powiedziało: „Tata,
gdybyś wiedział, jak go rodzice biją. Dlatego on jest taki. On nie jest
zły". Jeszcze teraz odczuwam i wstyd zawodowego psychologa, i dumę
ojca. To ja zareagowałem stereotypem wiedzy biernej — „rozbija się,
więc jest zły". Natomiast moje dziecko wykazało zrozumienie mechani
zmu psychologicznego zjawiska i oceniło je stosownie do wiedzy czynnej.
Przykład ten ma na celu pokazanie, że po pierwsze — oby
dwa rodzaje wiedzy wynikającej z poznania biernego i z po
znania czynnego mogą współwystępować u tej samej osoby,
a posiadanie wiedzy głębokiej nie chroni samo w sobie przed
posługiwaniem się wiedzą powierzchowną. Po drugie — doj
rzałość i wykształcenie nie są warunkami wytwarzania zrozu
mienia. To są tylko czynniki sprzyjające. Decyduje nastawienie
na zrozumienie zjawisk, z jakimi mamy do czynienia.
181
Oto kolejne przykłady:
Gdy kierowałem badaniami osobowości kadry kierowniczej PGR-ów
Wielkopolski, zauważyłem, że w prowadzeniu wielkich, nowoczesnych
gospodarstw rolnych wiele osób, których wiedza ukształtowała się w tra
dycyjnych gospodarstwach rolnych, radzi sobie gorzej niż osoby, które
nie miały takich doświadczeń. Przeszkadzało im już posiadane doświad
czenie. Odróżniali wprawdzie lepiej niż inni pszenicę od żyta, ałe nie
potrafili skoncentrować się na tym, co istotne w działalności dużego kom
binatu rolnego. Mylili ze sobą to, co dla nich osobiście ważne, z tym, co
istotne w ich pracy.
I jedni, i drudzy byli znakomitymi fachowcami, ale jedni z nich byli
emocjonalnie zaangażowani w konkrety świata, w którym działali, i to
sprawiało, że mieli tendencje do nadmiernego posługiwania się swoim
doświadczeniem, wiedzą bierną, nabytą w toku poznawania przedmiotu
swojej praktyki. Natomiast drudzy nie mieli takiej szansy i to zmuszało
ich do prób zrozumienia tego, z czym mają do czynienia. Dlatego prefe
rowali poznawanie czynne i w wyniku tego byli lepsi od tych, którzy byli
pewni, że znają ten swój świat.
Jeden z moich współpracowników prowadził badania czynników przy
spieszających przejście z etapu biernej identyfikacji do etapu formułowa
nia własnego sensu życia. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że identyfi
kacja jest wygodniejszą fazą niż dalsze fazy potrzeby sensy życia. Samo
dojrzewanie intelektualne nie wydawało się więc wystarczającym powo
dem do przejścia na ten trudny i niepewny etap poszukiwania siebie
w świecie. Dlaczego niektórzy młodzi ludzie wchodzą w ten etap rozwoju
wcześniej niż inni? Okazało się, że tym, co przyspiesza dojrzałość oso
bowości, jest to samo, co pozbawia ich komfortu uładzonego bytu. Roz
wód rodziców, zmiana szkoły — to były te czynniki, które wymusiły
pogłębioną refleksję nad sobą
5 6
i tym samym przyspieszenie rozwoju.
5 6
Oczywiście nie znaczy to, że mamy zawsze do czynienia z taką właśnie,
konstruktywną reakcją młodych ludzi na radykalną zmianę ich sytuacji. Działa
tu złożony zespół czynników. Wiełu reaguje na pojawiającą się trudność agre
sją, depresją, regresją, odrzuceniem nowej sytuacji. Są to jednak właśnie ci,
którzy reagują wprost, gdyż czują się bezradni, zranieni lub nie umieją reago
wać inaczej. Okazuje się, że można w takiej samej sytuacji starać się pogłębić
jej zrozumienie i utworzyć nową wiedzę o niej i o sobie w niej. Można też
odwrotnie — utrwalić swoje niezrozumienie i kłopoty. Wyjaśnieniem tego,
dlaczego tak się dzieje, zajmuje się psychologia osobowości.
182
Byłoby niezbyt uczciwe, gdybym nie przyznał, że i pozna
waniu biernemu zawdzięczamy wiele ważnych wynalazków.
Metodą prób i błędów wynaleziono i żarówkę, i fonograf, i szkło.
Empirycznie opracowywano w tunelach aerodynamicznych
kształty dawnych samolotów. Ale już wynalezienie mas plastycz
nych wymaga rozumienia chemii, a skonstruowanie samolotu
naddźwiękowego i lądowanie na Księżycu było niemożliwe bez
wiedzy rozumiejącej. Postęp techniczny świata byłby niemoż
liwy bez poznawania czynnego, ale brak zrozumienia skut
ków tego postępu dla istnienia świata może nas kosztować
utratę wszystkiego. Oznacza to, że natura świata wymaga od
nas konsekwencji poznawczej. Skoro już jednąjego właściwość
opanowaliśmy poznawczo i wyciągnęliśmy z tego korzyść, po
minięcie reszty w wyniku lenistwa lub głupoty może przynieść
skutki ostateczne, pozbawiające sensu uprzednie sukcesy. Po
znawanie świata nie jest bezpieczne, a historia ucznia czarno
księżnika powtarza się nam już od wieluset lat.
Jest jednak wciąż sprawą dyskusji, czy poznawanie, którego
wynikiem jest zrozumienie, musi być aktem twórczym. Wciąż
wielu uczonych wierzy w istnienie „królewskiej drogi do pra
wdy", to znaczy takiego schematu przetwarzania informacji
o rzeczywistości, który prowadzi do prawdy sam z siebie, bez
własnego zaangażowania umysłowego badacza. Nie wiem, czy
ta wiara to wyraz lenistwa czy tylko głupoty
5 7
.
5 7
Gdy zaczynałem pracę naukową, wielu odkryć w psychologii dokony
wano za pomocą metody statystycznej manipulacji wynikami badan nazywanej
analizą czynnikową. Powstał wówczas pomysł, aby za te odkrycia nie nadawać
stopni naukowych, gdyż dowodzą one tylko wiedzy o technice analizy czyn
nikowej, którą łatwo opanować mechanicznie. Wtedy jeszcze uczeni wykazy
wali objawy „instynktu ochronnego".
183
8.3. W I E D Z A NABYTA I W I E D Z A WŁASNA
Już w innych moich pracach starałem się uzasadnić tezę, że ta
wiedza, którą posługujemy się w toku spełniania się naszej
biografii, powinna być wiedzą osobistą, przetworzoną w sobie,
przez siebie. Wiedza książkowa jest martwa, jest tylko budul
cem. Rysunki Archimedesa nie miały sensu dla rzymskiego
żołnierza, którego pracą było zabijanie. Każda cegła, każdy
fragment planu architektonicznego mają sens tylko dla budu
jącego określony dom w określonym celu. Poznawanie czynne
jest rodzajem budowania domu własnego i z określonym celem.
Oczywiście, że ważne są instrumenty budowlane, sztuka budo
wania, ale tylko jako narzędzia, a nie jako cel pracy. To tylko
powszechna, masowa edukacja szkolna uczyniła z instru
mentów cel, tak jak popnauka uczyniła z instrumentarium
naukowego cel nauki.
Psycholog zawodowy może być oczytany i uzyskać wiele
dyplomów. Jednakże wiedza jego będzie żywa dopiero po prze
tworzeniu jej przez niego samego w wiedzę własną. Podobnie
lekarz powinien dysponować własną wiedzą medyczną, taką,
która staje się częścią jego osobowości, której uprawianie jest
jego realizacją siebie. To samo dotyczy nauczyciela, inżyniera
i ucznia.
Jako początkujący wykładowca byłem zaskoczony szczerą
reakcją studentki, której na egzaminie z psychologii osobowo
ści musiałem wyjaśniać na przykładach, jak szerokie i praktycz
ne zastosowanie ma teoria osobowości, za pomocą której moż
na wyjaśniać tak wiele różnych przypadków. Pilna i obdarzona
dobrą pamięcią dziewczyna już od szkoły podstawowej słysza
ła, że to, czego się uczy, jest tylko po to, aby uzyskać stopień.
Takie nastawienie przetrwało u niej aż do szóstego semestru
studiów.
Przykład powyższy ilustruje pogląd, że nawet wiedza, która
jest podstawą psychologii osobowości, zdawałoby się z natury
184
swojej „rozumiejąca", może być wyuczona biernie jako zesta
wy formuł przeznaczonych tylko do „trzech Z "
5 S
.
Mój doktorant Aleksander Gałązka
5 9
wykazał (1982), że te
same treści wykładowe formują się w głowie słuchaczy jako
różne rodzaje wiedzy, zależnie od tego, jaki był cel uczenia
się. Jedni jego badani słuchali wykładu po to, aby następnie
zdać poznany materiał na egzaminie. Ich wiedza była konkretna
i fragmentaryczna. Celem drugiej grupy słuchaczy było posłu
żenie się nową wiedzą do rozwiązania określonych problemów.
Ich wiedza była pełniejsza i bardziej uogólniona. Zadaniem
pierwszych było tylko zapamiętanie, zadaniem drugich — zro
zumienie. Aleksander Gałązka wykazał empirycznie, że po
przestawanie na wiedzy nabytej biernie, niepoddawanie jej
własnej obróbce intelektualnej, niedopasowywanie jej do tego,
co już się wie, nietraktowanie jej jako nowej części samego
siebie jest błędem sztuki.
Wiedział już o tym Adam Mickiewicz, gdy pisał:
W ksiąg greckich, rzymskich steki,
Wlazłeś, nie żebyś gnił,
Byś bawił się jak Greki i jak Rzymianin bił.
8.4. WSZYSCY JESTEŚMY UCZONYMI
Jedni szukają, a drudzy domyślają się. Wygrywają ci drudzy.
Już przed trzydziestoma laty na arenie działań psychologów
poznania pojawił się uczony, który w ogóle zaprzeczył temu,
5 8
„Zakuć, Zdać, Zapomnieć".
5 9
Doktor Aleksander Gałązka, psycholog i inżynier, uczony o niebywałym
zacięciu w pracy i odporności na wszelkie stereotypy. Zginął tragicznie w Ta
trach u progu wielkiej kariery naukowej.
185
aby owo opisywane wyżej poznawanie bierne zaliczyć do ka
tegorii procesów poznawania, a poznawanie czynne uznał za
jedyny istotny proces psychiczny człowieka. W wyniku tego
i samo poznawanie ujął mniej zdroworozsądkowo, niż to czy
nimy od czasów Arystotelesa, dla którego polegało ono na roz
poznawaniu. George Aleksander Kelly, inżynier, pedagog i psy
cholog, napisał potężne dzieło (1955), prawie pozbawione
bibliografii, w którym rozwinął pogląd na człowieka jako na
istotę myślącą
6 0
. Jego zdaniem, każdy człowiek, poznając,
czyni właściwie to samo, czym powinien zajmować się uczo
ny — formułuje i sprawdza hipotezy dotyczące zrozumie
nia, przewidywania i modyfikowania świata. Celem pozna
wania jest, według Kelly'ego, rozumienie i przewidywanie
zdarzeń, a nie uzyskanie możliwie dokładnej fotografii tego,
co jest. Jak już wspomniałem, uzyskanie takiej fotografii w isto
cie nie jest możliwe, chociażby z tego powodu, że ograniczeni
jesteśmy swoimi receptorami. Nie widzimy fal magnetycznych,
grawitacji ani temperatury, ani pełnego zakresu światła, nie
zaglądamy do czyjegoś mózgu, a jeśli nawet udaje się to za
pomocą nowoczesnej techniki, dowiadujemy się tylko tego, że
tam a tam coś się dzieje inaczej lub więcej niż w innym miej
scu. Opisując przedmiot, uzyskujemy prawdę nie o nim, lecz
o zakresie swoich receptorów i o narzędziach detekcji. Nie
wiadomo zresztą, po co nam taka prawda obrazu. Dany recep-
torycznie obraz telewizora jest w istocie bezużyteczny dla tele-
6 0
Może to wydać się dziwne, ale homo sapiens nie był i nie jest obiektem
szczególnego zainteresowania psychologów poznawczych. Mimo że ów przy
słowiowy szczur laboratoryjny przesta! być analogiem człowieka w pracow
ni psychologicznej, to nadal dominuje ujęcie mechanistyczne człowieka jako
„układu reagującego", skazanego na „wyrównywanie rozbieżności poznaw
czych", „przymierzanie nabytych szablonów", „filtrowanie obrazu rzeczywi
stości przez sieć posiadanych pojęć" łub „realizowanego przez własne sche
maty". Nadal poszukuje się pod uliczną latarnią klucza zagubionego w ogrodzie,
ponieważ na ulicy jest jasno, a w ogrodzie ciemno. Metaforą tą chętnie po
sługuje się Tadeusz Tomaszewski, uczony, któremu bliska była rzeczywistość.
186
mechanika, a schemat techniczny telewizora jest bezużyteczny
dla telewidza. Podobnie ma się rzecz z obrazem samochodu
i jego silnika. Melchior Wańkowicz, który wiele dziesiątków
lat spędził za kierownicą, twierdził, że całkiem wystarczająca
dla niego koncepcja działania samochodu jest następująca: pod
maską siedzi leniwy diabeł, a koniec jego ogona wystaje jako
pedał gazu. Kierowca, chcąc przyspieszyć, przyciska ogon i diabeł
szybciej pędzi. Gdy ogon zostawia się w spokoju — diabeł
zwalnia. To wszystko.
Dwukrotny laureat Nagrody Nobla, Iwan Pawłów, sporządził
wspaniały system teoretyczny i wynalazł metody, za pomocą
których znakomicie falsyfikował swoje hipotezy. Twierdził, że
jest empirykiem zdejmującym kapelusz z szacunku przed Panem
Faktem. Paradoks chciał, że niemal żadne z jego założeń „empi
rycznych" nie potwierdziło się. Nie ma ani „pobudzenia współ
grającego z hamowaniem", ani ich „koncentracji i irradiacji" lub
„hamowania pozakresowego". Z jego obrazu pracy mózgu nie
pozostało nic, ale za jego pomocą przewidywał on trafnie, kiedy
zwiększy się, a kiedy zmniejszy liczba kropel śliny, kiedy nastąpi
uszkodzenie związków warunkowych i jak można przywrócić
równowagę regulacji psychicznej. Posługując się swoim narzę-
dziem-modelem, ustalił prawidłowości naukowe, których nie tyl
ko nie podważono po dzień dzisiejszy, ale z których wciąż się
korzysta. Stało się tak dlatego, że to, co, jak był pewien, było
„opisem", obrazem rzeczywistości, było jej koncepcją, i dlatego
był zdolny do przestawienia całej psychologii na nowe tory,
mimo że wolał, aby tytułowano go „księciem fizjologii", a nie
psychologiem.
Sens ma nie opis, ale koncepcja przedmiotu lub zdarzenia
ujmująca to, co najważniejsze w nim, z określonego punktu
widzenia. Prawda o przedmiocie lub zdarzeniu jest czymś od
niesionym do celu naszego poznawania.
Zdaniem Kelly'ego nie ma innego poznawania ani innego
jego celu niż rozumienie i przewidywanie. Nie ma więc sensu
mówienie o odzwierciedlaniu świata ani o jego reprezentacji
187
w umyśle jednostki, gdyż wiedzę o tym świecie tworzy każ
da jednostka sama dla własnych celów, za pomocą „oso
bistych konstruktów poznawczych". Trafność przewidy
wań wynika z bogactwa konceptualizacji świata, przede
wszystkim z tego, że człowiek ma wobec każdego ujęcia
równic prawdopodobną jego alternatywę. Kelly nazwał to
„altematywizmem konstruowania". Człowiek, wiedząc, czego
szuka, i stwierdzając, że jego oczekiwania nie znajdują po
twierdzenia, może wybierać alternatywne konstrukty i jest
w ich doborze swobodny, gdyż ogranicza go tylko sens da
nego konstruktu i jego odpowiedniość do celu, do zadania,
jakie sobie postawił. Oczywiście, tak jak każda teoria na
ukowa, konstrukty osobiste mają swój zakres stosowalności.
Nigdy nie ujmują wszystkiego, a problem polega na tym, żeby
znać te ograniczenia.
Podobnie jak każda teoria naukowa, konstrukty teore
tyczne są lepsze, bardziej użyteczne, gdy są „przepuszczal
ne" (permeability) i gorsze, lub wcale nieużyteczne, gdy są
nieprzepuszczalne. Przez przepuszczalność Kelly rozumiał ta
ką ich hierarchiczną organizację, która pozwala na włączanie
w ich skład innych konstruktów, lub fragmentów konstruktów,
które uprzednio w ich skład nie wchodziły. W ten sposób do
konuje się transfer wiedzy teoretycznej z jednej dziedziny na
inną, zarówno w pracy naukowej, jak i w życiu osobistym jed
nostki. Na przykład konstrukt osobisty dotyczący rozumienia
własnej odpowiedzialności za życiowe decyzje może ulec ta
kiemu przekształceniu, że w jego skład wejdzie też problem
własnej odpowiedzialności za skonstruowanie przesłanek racjo
nalnych tej decyzji. Na innym etapie poznawania może on na
wet znaleźć się w kontekście postulatu wolności jednostki. Im
bardziej ogólny i bardziej złożony konstrukt osobisty, tym bar
dziej przepuszczalny.
Natomiast poznawanie, które opisałem poprzednio jako bier
ne, polega w myśl tej teorii na posługiwaniu się nieprzepusz
czalnymi konstruktami osobistymi. Z powodu ich „nieprzepu-
188
szczalności" stosować je można tylko do takich zdarzeń, do
których zostały sporządzone.
Poznawanie bierne jest w istocie powodem blokady po
znawania, gdyż za pomocą konstruktów nieprzepuszczal
nych tylko rozpoznajemy to, co już wiemy i co się nie zmie
niło. Za ich pomocą nie umiemy określić istoty tego, co się
zmieniło. Przypomina to orientowanie się wyłącznie za pomocą
doświadczenia w znanym nam ciemnym pokoju. Pomaga nam
ono tylko, i to pod warunkiem, że nic się w pokoju nie zmieniło,
a przyszliśmy tu w tym samym celu, co poprzednio, i pamię
tamy wszystko dokładnie. W życiu codziennym taka sytuacja
jest mało prawdopodobna. W ciemnym pokoju naszego życia
obijamy się o nieoczekiwane przeszkody i czujemy się w nim
tym bardziej zagubieni, im bardziej pewni byliśmy naszej
uprzedniej wiedzy. Każde zadanie jest indywidualne, a i świat,
łącznie z naszą pamięcią, nieustannie się zmienia. Wymagane
są więc narzędzia poznawcze służące nie tyle do rozpoznawa
nia, nie tyle wypróbowane w opanowywaniu podobnych pro
blemów, ile takie, które dana osoba potrafi dostosować do prze
widywania zachodzących w świecie zmian.
Nie jest więc tak, że to tylko uczony odpowiedzialny jest
za właściwe uogólnienie wiedzy o zmianach świata, za to,
co rozumie i co potrafi przekazać. Dotyczy to każdego czło
wieka. Każdy, korzystając z powszechnie dostępnej wiedzy
i ze swojego doświadczenia, jest równie odpowiedzialny za
to, jak i za pomocą jakich konstruktów osobistych zabierze
się do rekonstrukcji w swoim umyśle zmian świata, zanim
do niego się dobierze. Świat sam w sobie nie tylko nie po
maga mu w tym, ale wręcz przeciwnie, tworzy nieustannie
za pomocą podobieństw pozory oczywistości, tając przed
zmysłami to, co istotne. Dają się nabrać na to tylko naiwni
rozpoznawacze, etykietkolodzy, dla których „wszystko już by
ł o " , zbyt leniwi, aby poznawać.
To Abraham Maslow zauważył w swojej charakterystyce
„samoaktualizera", że jedną z istotnych cech ujmowania przez
189
niego świata jest świeżość percepcji, zdolność do zauważania
cech nowości w wydarzeniach codziennych i pasjonowania się
tym. W pracy Motivation and personality (Motywacja i osobo
wość) pisał, że „Dla takiej osoby każdy zachód słońca może
być równie piękny jak i poprzednie, każdy kwiat może budzić
zapierające dech uczucie, nawet gdy uprzednio widział miliony
kwiatów" (Maslow, 1970, s. 163).
Bycie samoaktualizerem stwarza szanse doświadczenia szczy
towego tam, gdzie inni widzą tylko nudną, powtarzającą się
rzeczywistość pustki. Sądzę, że entuzjazm taki ogarnął Zyg
munta Freuda po zrozumieniu istoty snów. Wyraził to w liście
do przyjaciela (Freud, 1954), pisząc, nieco tylko żartobliwie, że
kiedyś na jego domu zostanie umieszczona tablica z napisem:
24 lipca 1885 roku
tajemnica snów została odkryta
przed doktorem Zygmuntem Freudem
Było to na wiele dziesiątków lat przed tym, zanim młody
lekarz neurolog został „tym" Zygmuntem Freudem. Może właś
nie dlatego nim został.
Gdy dwoje ludzi dochodzi do tych samych wniosków, dzieje
się to nie dlatego, że mają do czynienia z podobnym światem,
ale dlatego, że posłużyli się podobnymi sposobami jego anty
cypacji. Istotne podobieństwo ich konstruktów poznawczych
wynikło z podobieństwa psychicznego ludzi. Gdyby zdarzyło
się, a nie jest to wykluczone, że mają oni podobne poglądy,
ale są różni psychicznie, to te właśnie różnice psychiczne, a nie
podobieństwo ich poglądów, zadecydują o ich odmiennym dzia
łaniu, gdyż zastosują oni swoje podobne konstrukty w róż
ny sposób. Tymi samymi narzędziami wykonają inną pracę.
Jaskrawe tego przykłady znajdujemy w życiu politycznym:
w tych samych partiach przebywają ludzie o podobnej men
talności, gdyż czują do siebie sympatię, mimo że ich poglądy
polityczne czy gospodarcze są nieraz bardzo różne. Oni sa-
190
mi natomiast przekonani są, że jest odwrotnie, że mają po
dobne poglądy.
Oczywiście w przyszłości zadecydują testy praktycznych de
cyzji i partie „mentalnościowe" będą musiały się rozpaść, prze
grywając z partiami „wspólnego interesu". Na przykład w toku
dotychczasowych wyborów demokratycznych w Polsce nie
ustannie zachodziła paradoksalna rozbieżność między liczebno
ścią sympatyków partii „mentalnościowej", jaką była Unia
Demokratyczna, a jest Unia Wolności, i oddanych na nią głosów.
Mogłoby to być wynikiem tego, że wprawdzie wielu wyborców
odczuwa sympatię wobec polityków UW, nie miało to jednak
decydującego wpływu na dokonywane konkretne wybory lub też
wpływało na decyzje niebrania udziału w wyborach. Ich sym
patycy zgadzają się z nimi jako z osobami, ale nie wyrażają
zgody na ich konkretne poglądy.
To samo dotyczy interpretacji osobistego doświadczenia. Na
pewno przeżycie holocaustu ma do dzisiaj wpływ na psychikę
wielu Żydów. Poznałem kiedyś Żydówkę, która w szczególnie
intensywny sposób podporządkowała przeszłości swoje życie,
swoje miejsce zamieszkania i wybory osobiste. Miała ona być
jednym z niewielu dzieci, które przeżyły Auschwitz. Okazało
się z czasem, że jej wspomnienia są nieprawdziwe, ale „kon
strukty poznawcze", za pomocą których ujmowała teraźniej
szość, odpowiadały jej fikcyjnej biografii. Dlatego istotne dla
wyboru jej działania było nie to, czy rzeczywiście była ona
„dzieckiem oświęcimskim", ale to, co sama na ten temat sądziła.
Ona psychicznie była nim.
W rozdziale o potrzebie pokarmowej opisałem przypadki
ludzi, których zmiany osobowości wyjaśniałem długim życiem
w stanie lęku. Można by to wyjaśnienie uzupełnić tym, że istot
na w ich zachowaniu jest również ich współczesna interpretacja
tamtych zdarzeń. Jest ona zresztą znacznie bardziej dramatycz
na niż fakty, które wówczas miały miejsce. Psychiczne rozli
czenie się z własną przeszłością jest trudniejsze, gdy nie
uzasadnia ona w pemi tego, co „tu i teraz" czynimy, co
191
odczuwamy. Przypomnę, że podobny pogląd, oparty na cał
kiem innych założeniach, wyraża! Carl Rogers.
W pewnym okresie swojej praktyki Freud zetknął się z przy
padkiem kobiety, która w toku analizy „przypomniała sobie",
że jej ojciec usiłował ją zgwałcić, i przypisał temu wydarzeniu
duże znaczenie w jej obecnej symptomatyce nerwicy. Dzięki
dociekliwości biografów Freuda wiemy, że ojciec tej pacjentki,
w czasie gdy miał ją gwałcić, przebywał w innej części świata.
Można by na podstawie powyższych rozważań stwierdzić, że
nie ma znaczenia dla obrazu nerwicy to, czy rzeczywiście ojciec
pacjentki usiłował ją zgwałcić. Istotne jest owo fikcyjne wspo
mnienie, które być może było reminiscencją ówczesnego żalu
pacjentki do nieobecnego ojca, może jakąś postaciąjej marzeń.
Ważne jest to, że ona w ten właśnie sposób ujmuje swoje wspo
mnienie ojca. To wymyślone wspomnienie odgrywa określoną
rolę w strukturze konstruktów osobistych, za pomocą których
pacjentka interpretuje swoje problemy i oczekiwania. Czy zda
rzenie to miało miejsce, czy też nie, jest ono ważne psycho
logicznie. Być może nawet jest ono ważniejsze, gdy dotyczy
zdarzenia, którego w ogóle nie było. Powoduje przecież pro
blemy trudniejsze do rozwiązania, a pacjent musi dodatkowo
koncentrować się na nim. Jest to ostatecznie jego wytwór, spo
rządzony w osobistym i ważnym celu. Gdyby zdarzenie miało
rzeczywiście miejsce, miałoby ono tylko status wspomnienia.
W ogóle sytuacje wyraźne, dające się łatwo zdefiniować, są
psychologicznie problemem łatwiejszym, nawet gdy ich realne
konsekwencje są poważniejsze. Alfred Adler zwracał uwagę na
to, że na przykład poważniejszy psychologicznie problem może
mieć inwalida o małym, trudno zauważalnym stopniu kalectwa
niż inwalida znacznie i wyraźnie okaleczony. Używając kate
gorii konstruktów osobistych, można by wyjaśnić obserwację
Adlera tym, że inwalida „oczywisty" dysponuje konstrukta-
mi wyraźniej określonymi, nazwanymi przez Kelly'ego
„konstruktami preemptywnymi", ostatecznymi. Są to kon
strukty, których składniki należą wyłącznie do tego właśnie
192
i tylko do tego konstruktu. „To jest inwalidztwo i nic innego
niż inwalidztwo". Gdy natomiast mamy do czynienia z nie
mal niewidocznym okaleczeniem — to osoba ta i jest, i nie
jest inwalidą. Tak więc inwalidztwo, które jest samo w sobie
problemem trudnym, może być psychologicznie jasne, jedno
znaczne lub niejasne i niejednoznaczne. Tej samej problema
tyki dotyczy postulat wyraźnej akceptacji, pogodzenia się ze
swoją chorobą, z nieszczęściem, uwięzieniem. Wówczas łatwiej
jest określić wyraźnie swoje stanowisko i sformułować program
obrony i defensywy.
Wreszcie problem dla tego rozdziału podstawowy. Z kon
cepcji KeIly'ego wynika, że być może nie jest konieczne wy
różnianie dwóch potrzeb poznawczych — czynnej i biernej.
Może wystarczy skoncentrowanie się tylko na potrzebie pozna
wania czynnego, potrzebie rozumienia. Tylko to poznawanie
jest specyficznie ludzkie. Natomiast potrzeba poznawania bier
nego to tylko relikt ewolucyjny o ograniczonym znaczeniu.
Postuluję tu uznanie obydwu potrzeb jako równie ważnych
w życiu człowieka, tyle że ich waga zależy od celu, jakiemu
służy poznanie w danej sytuacji. Żadna z nich nie jest ani gor
sza, ani lepsza w ogóle. Każda z nich jest gorsza lub lepsza
zależnie od zadania realizowanego przez poznającą osobę.
8.5. PODSTAWY DYNAMICZNE POTRZEB
P O Z N A W C Z Y C H
Rozważając problem miejsca potrzeb poznawczych w klasy
fikacji Epikura, zwróciłem uwagę na to, że w przypadku po
trzeby poznawczej biernej można ją zaliczyć, tak jak i potrzeby
fizjologiczne, do potrzeb naturalnych. Natomiast potrzeba po
znania aktywnego została zakwalifikowana jako potrzeba nie
naturalna.
193
Przypominam, że potrzeby naturalne mają u swojego
podłoża wrodzone mechanizmy zaspokajania ukształtowane
w toku ewolucji w postaci bardziej lub mniej ukierunko
wanych popędów. Powstaje pytanie: Czy również w przypadku
potrzeb poznawczych znajdujemy dowody istnienia takiego na
turalnego, wrodzonego podłoża? Sądzę, że można na to pytanie
odpowiedzieć twierdząco; na poparcie tej odpowiedzi znajdu
jemy bogaty materiał teoretyczny i empiryczny, pochodzący
głównie z czasów, gdy psychologów pasjonowała wewnętrzna
natura procesów psychicznych, ich złożoność i uwarunkowania.
Kamieniami milowymi na tej drodze były takie fakty, jak na
przykład zauważenie, że najwyższą nagrodą dla małp podda
wanych eksperymentom w celu poznania prawidłowości ucze
nia się jest nie pokarm, którym i tak dosyć szybko się nasycają,
ale szansa obejrzenia ukrytego uprzednio za zasłoną filmu ry
sunkowego, czy tego, że nawet bardzo wygłodzony szczur roz
wiązujący klasyczne zadanie, jakim było wyuczenie się drogi
w labiryncie, najpierw biegał po nim, dokonując eksploracji
poznawczej otoczenia, a dopiero potem przystępował do za
dania nagradzanego smacznym posiłkiem. Zauważono też, że
szczury podnoszą swoje umiejętności uczenia się labiryntu bez
konieczności stosowania wzmocnień, nagród pokarmowych
6 1
.
Sporo czasu zajęło uczonym zorientowanie się, że zwierzę
ta, których używano do modelowania czynności poznawczych
człowieka, są mu psychicznie bliższe, niż im się wydawało,
i że naprawdę CHCĄ poznawać, a nie tylko żreć.
fil
Wystąpiło tu charakterystyczne dla badaczy laboratoryjnych zapomnie
nie, że ograniczenie problemu do tego, co jest przedmiotem badania, nie
oznacza, iż również m ó z g badanej istoty ogranicza się do tego problemu.
Istota ta przecież całkiem niezależnie od programu eksperymentu czegoś chce,
coś lubi, czegoś się boi. Dlatego wiele dziesiątków łat minęło, zanim niektórzy
badacze zauważyli, że motywacja do uczenia się nie jest tylko wynikiem głodu.
Podobnie nauczyciele, organizując procedury dydaktyczne, nie są skłonni za
uważać, że uczeń uczy się lub stawia temu uczeniu się opór z powodów innych
niż te, które przewiduje dydaktyka.
194
Podobnie można interpretować zachowanie małych dzieci.
H.F. Harlow (1954) pisze: „Dziecko, nawet głodzone od czter
nastu godzin, posadzone za stołem często, zamiast jeść, zaczyna
wrzucać groch do mleka [...] rzucać łyżeczki na podłogę, uży
wać ziemniaków jako środka do malowania palcem".
Tym jednak, co odegrało szczególną rolę w poznaniu dyna
micznych podstaw potrzeb poznawczych, było stwierdzenie roli,
jaką w procesie poznawania odgrywa wrodzony odruch orien
tacyjny inicjujący rozpoczęcie czynności poznawczych oraz po
jawiający się po nim odruch badawczy inicjujący realizację
czynności badawczych. Pojawia się tu więc podobny zestaw,
jak ten, o którym pisałem w rozdziale o potrzebie seksualnej.
Tam mieliśmy również do czynienia z mechanizmem inicjacji
i z odrębnym mechanizmem realizacji potrzeby. Istotne w tym
zakresie badania przeprowadziła Maria Susułowska. Porówny
wała ona dzieci rozwijające się normalnie z wykazującymi ob
jawy upośledzenia umysłowego. Stwierdziła, że o ile u dzieci
normalnych zauważenie czegoś nowego w sposób naturalny
przechodziło w postępowanie eksploracyjne, to u upośledzo
nych umysłowo odruch orientacyjny wyczerpywał potencjały
potrzeby poznawania i eksploracja już nie występowała. Wska
zała tym samym na upośledzenie dynamiki poznawania, a nie
tylko upośledzenie realizacji samej procedury poznawania. Do
wodem na to, że chodzi tu o napięcia związane z potrzebą
poznawczą, jest stwierdzenie, że u dzieci lękowych lęk wystę
pujący wspólnie z odruchem orientacyjnym wygaszał napięcie
niezbędne do realizacji odruchu badawczego. U dzieci tych
następowała eksploracja, ale słaba (Susułowska, 1960).
Istnienie procesu inicjującego czynności poznawcze było
postulowane przez wielu badaczy. Jeszcze w XIX w. pisali
o nim Hughline Jackson i Iwan Sieczenow. Koncepcję Jackso
na rozwijał w Polsce Jan Mazurkiewicz, rozpoczynając studia
nad popędem poznawczym, oraz Stefan Szuman, budując na
tej podstawie koncepcję rozwoju poznawczego dziecka. W wa
runkach laboratoryjnych koncepcje Sieczenowa kontynuował
195
Iwan P. Pawłów. W toku badań nad odruchem warunkowym
stwierdził on, że każdy nowy bodziec wywołuje u zwierzęcia
reakcje nastawienia receptorów i nazwał go początkowo „od
ruchem co-to-taki ego". Chroni on osobnika przed pominięciem
bodźca, który mógłby mieć dla niego określoną wartość
6 2
. Jed
ną z właściwości tego odruchu, wykrytą znacznie później, jest
habituacja. Polega ona na tym, że gdy wielokrotnie ten sam
bodziec nie zapowiada niczego ważnego, odruch orientacyjny
wobec niego wygasa. Istotą wielu patologii poznawania jest
właśnie albo brak odruchu orientacyjnego, albo brak jego ha-
bituacji. Gdy brak odruchu orientacyjnego, nowe bodźce nie
mogą być zauważone i jednostka nie może uczyć się, gdyż nie
zauważa tego, co nowe, czego należy się wyuczyć. W przy
padku braku habituacji jednostka nieustannie reaguje na wszyst
ko, na znane i na nie znane, i nie jest w stanie skoncentrować
się wybiórczo na tym, co nie znane. Gdy w klasyfikacjach
klinicznych nie ograniczano się do opisów, a sięgano do me
chanizmów leżących u podłoża danego zjawiska, rozróżnie
nie to można było położyć u podstaw rozróżnienia dwóch
rodzajów upośledzenia umysłowego. Jedno z nich wynikało
z niewłaściwego uformowania się mózgu, a drugie z usz
kodzenia właściwie rozwiniętego mózgu. Funkcjonalnie
są to innego rodzaju patologie poznawcze. W pierwszym
wypadku istniała wada mechanizmu inicjacji poznawania,
a w drugim — wada mechanizmu realizacji poznawania.
Interesująco ujęła to w swoich badaniach moja magistrantka,
Maria Piszczek. Stwierdziła w obydwu przypadkach różny
kształt krzywej uczenia się. Gdy u podstaw patologii poznawa
nia leżały defekty procesu inicjacji poznawania, krzywa uczenia
6 3
Iwan P. Pawłów pisał na ten temat następująco: „Sens biologiczny tego
odruchu jest ogromny. Jeżeliby zwierzę nie posiadało tej reakcji, to życie jego
nieustannie wisiałoby na włosku. A u ludzi odruch ten sięga niezwykle daleko,
występując w końcu pod postacią tego pędu do wiedzy, który stwarza naukę,
dającą nam obecnie i obiecującą dać w przyszłości najwyższą bezgraniczną
orientację w świecie" (1951, s. 25).
196
się wzrastała wolniej i tylko do określonej granicy. Natomiast
w przypadku uszkodzenia mózgu krzywa ta nagle zapadała się,
nawet poniżej poziomu wyjściowego, przypominając swoim
kształtem to, co już dawniej zostało nazwane „krzywą Krae-
pelina" (Piszczek, 1971). Ten wielki psychiatra stwierdził przed
prawie stu laty, że jedną z właściwości uszkodzonego mózgu
jest nagły spadek wydolności, natomiast zwykłe zmęczenie pro
wadzi tylko do stopniowego obniżenia wydolności. Psycholo
dzy stosowali tę metodę właśnie w celu diagnostyki uszkodzeń
organicznych mózgu.
R O Z D Z I A Ł 9
Potrzeba kontaktu emocjonalnego
9.1. ORIENTACJA EMOCJONALNA
Na początku była emocja
6 3
. Są podstawy do tego, aby sądzić,
że w pierwszych stadiach filogenezy i ontogenezy człowieka
wskaźniki emocjonalne odgrywają decydującą rolę w trafnej
orientacji jednostki. Posługując się emocjami, kompensujemy
nikłą instrumentalną wartość wyłaniających się dopiero spraw
ności poznawczych. Dzieje się tak, ponieważ jeszcze nie roz
winięty dostatecznie mózg, nie będąc w stanie uchwycić in
telektualnego sensu spostrzeganych wydarzeń, dokonuje
„wyboru" właściwego zachowania, prowadząc z rzeczywi
stością grę, którą można by nazwać „przyjemne-przykre".
Jej naturalną odmianą jest gra towarzyska w „ciepło-zim-
no", która polega na tym, że osoba wybrana poszukuje ukry
tego przedmiotu, kierując się wyłącznie wskazówkami: „cie
pło" i „zimno". Podobnie i mózg kieruje działania tam, gdzie
przyjemnie, a zarządza wycofywanie się stamtąd, gdzie jest
przykro.
Na tej samej zasadzie ludzie, najpierw jako dzieci, orientują
się za pomocą związków uczuciowych ze swoim maleńkim
153
Można sądzić, że prototypem emocji było ogólne pobudzenie. Zapew
niało ono pierwotnym formom życia przystosowanie do świata, zanim nabyły
one zdolności do rozpoznawania swojego otoczenia (por. Obuchowski, 1982).
198
światem. Unikają w nim tego, co przykre, dążą do tego, co
przyjemne. Dlatego na początku istnienia, gdy całym tym świa
tem jest matka, związek uczuciowy z nią jest podstawowym
warunkiem istnienia w świecie. Dzieci nie rezygnują ze wskaź
ników emocjonalnych nawet wówczas, gdy w miarę rozwoju
sprawności poznawczych stają się zdolne do tego, aby rozumieć
go intelektualnie. Zbyt zależą od świata zewnętrznego, aby zre
zygnować z każdej możliwości ochrony przed błędem powo
dującym zagrożenie. Bezpieczeństwo jest warunkiem podsta
wowym istnienia dzieci.
Orientacja emocjonalna pozostaje istotą wiedzy nawet na
tak zaawansowanym etapie rozwoju, na którym następuje sa-
mookreślenie. Młody człowiek wciąż jeszcze zależy bardziej
od stosunku do niego innych ludzi niż od koncepcji siebie
samego. Również po okresie dorastania, w tej fazie życia,
w której głównym problemem poznawczym staje się on sam
jako człowiek, orientacja emocjonalna może nadal odgry
wać dominującą rolę. Tym razem jednak przeważnie nega
tywną. Chroniąc własną samoocenę, łatwo rezygnujemy z pra
wdy o sobie.
9.2. KONCEPCJA „POPĘDU STADNEGO^
JANA MAZURKIEWICZA
Przyjmuję tu tezę, że pierwotna forma orientacji emocjonal
nej ma charakter biologiczny. Nie musi zostać wyuczona,
może najwyżej zostać zablokowana lub też nie pojawić się
w ogóle w wyniku patologii rozwoju psychicznego.
W psychologii polskiej najstarszą koncepcję biologicznych
podstaw orientacji emocjonalnej przedstawił Jan Mazurkiewicz.
Ten wybitny badacz psychologii i psychopatologii człowieka
pozostawił nam wysoce inspirujące dzieło pt. Wstąp do psy-
199
chofizjologii normalnej
(ł. I, 1950, t. II, 1958)
6 4
. W tomie pierw
szym zawarty jest pogląd, że jednym z podstawowych skład
ników osobowości człowieka jest „popęd stadny"
6 5
, którego
wyrazem jest „syntonia". Ten fenomen psychiczny opisuje Ma
zurkiewicz jako „instynktowne współdźwjęczenie z otocze
niem". Polega ono na tym, że osoba syntoniczna mimowolnie
odczuwa emocje zbieżne z emocjami osób, z którymi pozostaje
w bezpośrednim kontakcie. Cieszy się, gdy im jest wesoło,
i smuci, gdy im jest smutno.
Syntonię można też ujmować szerzej, jako swego rodzaju
wrodzoną zdolność do czucia się elementem składowym oto
czenia. W taki sposób opisał ją odkrywca tego fenomenu, słyn
ny psychiatra szwajcarski, Eugen Bleuler. Pisał on, że „Synto-
nik jest jednolity, zlewa się z obecnym otoczeniem, z myślą,
która go zajmuje, cała jego psychika nastraja się w tym kie
runku" (Bleuler, 1922, cyt. za: Mazurkiewicz, 1950, s. 85).
Mazurkiewicz sądzi, że pierwsze rzeczywiste przejawy „po
pędu stadnego" pojawiają się u dziecka nie zaraz po urodzeniu,
ale dopiero wówczas, gdy zainteresowania, uwaga, spostrzega
nie są już u dziecka bardziej rozwinięte i zintegrowane. Dopiero
wówczas budzi się w nim „uczucie gromadne", zdolność do
uczuciowego „współdźwięczenia" z daną osobą. Zwraca on
przy tym uwagę na konieczność odróżniania specyficznego
przejawu syntonii od tych form zachowań, które są tylko wy
uczoną reakcją emocjonalną związaną z innymi potrzebami, jak
na przykład radość niemowlęcia na widok matki. „Radość" ta
nie jest wyrazem jakiegoś uczucia „natury społecznej", ale
przejawem utrwalenia się w pamięci dziecka przyjemnego
wspomnienia matki zaspokajającej jego głód lub inne potrzeby
6 4
Trudno wyjaśnić powody, dla których książka ta nie została przetłuma
czona na inne języki ani nie wzbudziła zainteresowania polskich uczonych.
6 5
Występuje tu analogia do „instynktu sympatii", pojęcia wprowadzonego
wcześniej do psychologii przez Emila Duprego. Opisuje on ten instynkt ogól
nikowo, jako współdżwięczenic i wynikające z niego w s p ó ł d z i a ł a n i e .
200
fizjologiczne (Mazurkiewicz, 1950, s. 48). Natomiast „synto-
nia" nie jest wynikiem uczenia się. Jest popędem wrodzonym.
Mazurkiewicz twierdzi również, że syntoniczność dziecka
stanowi konieczny etap prawidłowego rozwoju psychicznego.
Ta sama syntoniczność zachowana u dorosłego człowieka świad
czy już o nieprawidłowości rozwoju, a to dlatego, że w pra
widłowym rozwoju psychicznym — w miarę dojrzewania,
czyli aktywizacji coraz wyższych ewolucyjnie mechanizmów
psychofizjologicznych — pojawić się powinny uczucia wyż
sze rozwojowo. Są one skoordynowane z działaniem mechani
zmów kierujących myśleniem logicznym, przyczynowo-skut-
kowym, i nie można ich sprowadzić do wrodzonej orientacji
popędowej
6 6
. To właśnie mechanizmy myślenia racjonalnego
tłumią „żywość i bezpośredniość uczuć niższych, poddając je
samokrytyce zastanowienia". Ponieważ zaś w toku normalnego
rozwoju refleksyjność rozwija się zawsze, zrozumiałe jest, że
w miarę dojrzewania psychicznego następuje naturalne osłabie
nie syntoniczności na rzecz swego rodzaju „schizoidyzacji"
6 7
syntonii dziecięcej.
U niektórych dzieci syntonia nie pojawia się w ogóle; ten
brak syntoniczności Mazurkiewicz nazywa schizoidią pierwot
ną. Schizoidię osób dojrzałych, wtórną, należy więc odróżnić
od schizoidii pierwotnej, która jest wyrazem patologii rozwoju
i stwarza podłoże dla formowana się charakteru psychopatycz
nego, tak jak wadliwy rozwój popędu poznawczego bywa pod
łożem upośledzenia umysłowego.
Istnieją też podstawy do tego, aby sądzić, że schizoidią pier
wotna, czyli brak syntonii u dziecka, może być spowodowana
nie tylko przez jej wrodzony brak, ale i przez aktywne wyha-
6 6
Tego rodzaju poznawcza, nabyta „syntonia" zoslaia nazwana empatią
(Hoffman, 1976).
6 7
„Schizoid przeciwnie [niż syntonik — przyp. K.O.] jest niezależny od
świata zewnętrznego, stara się opornie zachowywać wobec wpływów afektyw-
nych otoczenia" (Bleuler, 1922, cyt. za: Mazurkiewicz, 1950, s. 94).
201
mowanie tej reakcji w procesie wychowania. W obydwu przy
padkach mamy do czynienia z patologią rozwojową.
Tak więc syntonia pojawia się jako wynik prawidłowego
rozwoju biologicznego i uzależnia działalność dziecka od
przeżyć i stanu psychicznego innych ludzi. Jak potrzebna jest
taka faza emocjonalnego uzależnienia, najwyraźniej ukazują
analizy kliniczne przypadków tzw. bezuczuciowych, zimnych
psychopatów, najwyraźniej nie brane pod uwagę przez psycho
logów, którzy skłonni są do ujmowania osobowości człowieka
jako stanów wyuczonych lub wyrozumowanych. Z tej pozy
cji najpełniejszą polemikę z koncepcją syntonii Mazurkiewi
cza przeprowadzili Janusz Reykowski i Grażyna Kochańska
w książce Szkice z teorii osobowości (1980). Nie zgadzają się
oni z poglądem, że syntonia jest reakcją wrodzoną, typu bez
warunkowego odruchu emocjonalnego lub Wrodzonego Me
chanizmu Wyzwalającego. Przytaczają więc przykłady wska
zujące na to, że widok obrazu drastycznej operacji chirurgicznej
wzbudza u obserwatorów silne emocje, wzrasta wrażliwość lu
dzi na sygnały słuchowe, którym towarzyszą bodźce bólowe,
bardzo wcześnie niemowlęta reagują płaczem na dźwięk płaczu
dziecka, nawet własnego płaczu nagranego na taśmę, a objawy
cudzego lęku wzbudzają lęk u obserwatorów. Wskazują też,
podobnie jak Mazurkiewicz, na to, że dziecko może nauczyć
się reagowania radością na cudzą radość lub na bodźce, które
poprzednio sprawiały mu przyjemność. Po czym piszą: „Z tego
ma wynikać konkluzja, że nie można myśleć o empatii jako
o mechanizmie wrodzonym" (s. 192),
9.3. POJĘCIE KONTAKTU EMOCJONALNEGO
Wydaje mi się, iż stwierdzenie, że emocje innych ludzi działają
już na niemowlęta w sposób specyficzny i że można stosować
je jako wzmocnienia warunkowych odruchów emocjonalnych,
202
jest argumentem za istnieniem wrodzonych mechanizmów syn
tonii. Skoro tak, istnieją dodatkowe podstawy do sądu, że u czło
wieka jako istoty, której orientacja społeczna ma podłoże
genetyczne, istnieje swoista wrodzona emocjonalna orienta
cja w stanie uczuciowym innych ludzi. Początkiem takiej
orientacji może być właśnie syntonia, czyli pozaintelektualne
współdźwięczenie stanowiące pewnego rodzaju kontakt emocjo
nalny z kimś drugim. Dlatego orientowanie się w nastawieniu
emocjonalnym innych ludzi można powiązać z pragnieniem kon
taktu emocjonalnego.
Oczywiście, że nie ma podstaw do sprowadzania kontaktu
emocjonalnego wyłącznie do syntonii. Ostrożniej jest sądzić,
że wrodzona syntonia jest podstawą kontaktu emocjonalnego,
którego formy kształtują się w toku doświadczenia społeczne
go. Kontakt emocjonalny jest powiązany z syntonia, gdyż
staje się on możliwy tylko wówczas, gdy człowiek jest zdolny
do emocjonalnego współbrzmienia ze stanem emocjonal
nym innych ludzi. Każdy odruch warunkowy wymaga prze
cież specyficznego wzmocnienia.
Dodam tu, iż mówiąc o kontakcie emocjonalnym, zakła
dam istnienie kontaktu dwustronnego, w którym człowiek
czuje, że jest przedmiotem zainteresowania, że inni współ
brzmią z jego uczuciami. Bez odpowiedniego uczuciowego
nastawienia osób z otoczenia dziecka nie może więc dojść
do nawiązania kontaktu emocjonalnego. Być może jest tak,
że dzieci potencjalnie zdolne do nawiązywania kontaktu emo
cjonalnego, gdy zostaną pozbawione możliwości realizacji ta
kiego kontaktu — wskutek obojętności lub nawet niechęci
otoczenia — tracą zdolność do nawiązywania tego kontaktu
w przyszłości, a więc ich syntoniczność zostaje w jakiś sposób
zablokowana.
Z założenia, że kontakt emocjonalny wymaga poza syntonia
również określonego ustosunkowania się dziecka do innej oso
by i tej osoby do dziecka, wynika, że jest to rodzaj związku
intymnego, który formuje się wówczas, gdy osoba jest dziec-
203
ku znana, gdy ono jej ufa i odbiera jej zachowanie jako
nawiązanie wzajemnego kontaktu psychicznego.
Jest w tym zresztą coś więcej. Nawiążę do wspomnianej już
książki 01ivera Sacksa (1994). Pisze on o chorych, u których
uszkodzenie mózgu powoduje utratę rozumienia sensu słów.
W pewnych warunkach są oni bardziej zdolni do wykrycia uta
jonych walorów komunikatu słownego niż „normalni" ludzie.
Dzięki temu, że nie rozumieją słów, kierują się właśnie wskaź
nikami emocjonalnymi, być może obserwacją ekspresji, nieza
mierzonymi współruchami i na tej podstawie trafnie wyławiają
nieuczciwość, obojętność, sztuczność, wrogość lub sympatię.
To Joseph Conrad pisał, że statku nie da się oszukać, ponieważ
nie ma uszu. Ale i w tzw. warunkach normalnych, mając do
czynienia z ludźmi o skrajnie zablokowanej, „pokerowej" eks
presji, odczuwamy niepokój, gdyż nie jesteśmy pewni, czy wła
ściwie odbieramy ich komunikaty werbalne. Mówi się nieraz
o „szklanej ścianie" między komunikującymi się ludźmi. Ara
bowie, prowadząc ważne rozmowy, starają się być możliwie
blisko rozmówcy, widzieć jego oczy, czuć go niemal fizycznie.
Można przytoczyć wiele przykładów tego, co w ostatnich latach
rozumie się przez określenie J ę z y k ciała".
Sądzę, że nie należy jednak jednostek tego języka sprowa
dzać do form fizycznych zachowania, do behawioru. Jest to coś
ponad to. Leon Chertokbył tego bliski, gdy próbował wyjaśniać
hipnozę i sugestię biologicznym powiązaniem emocjonalnym
6 3
.
Takie ujęcie kontaktu emocjonalnego wyjaśnia, dlaczego sama
obecność wielu ludzi przy dziecku jeszcze tego kontaktu nie
zapewnia, a nawet — być może z powodu małej pojemności
poznawczej dziecka, które nie jest zdolne do zapamiętania,
6 3
Krótko przed swoją śmiercią, po przeczytaniu mojego eseju Rozczaro
wania Leona Cherlaka, czyli od hipnozy do romantyzmu zamieszczonego
w książce W poszukiwaniu właściwości człowieka (1989), Leon Cbertok
stwierdził w rozmowie, że być może mój pogląd na postawową rolę syntonii
w o w y m powiązaniu emocjonalnym, które jest istotą hipnozy, jest trafny;
chciał zająć się tym zagadnieniem bliżej.
204
a więc i rozpoznania zbyt dużej liczby osób — fakt obecności
wokół niego wielu różnych ludzi pociąga za sobą zjawisko
wręcz odwrotne: zagubienie i samotność, a z tym łączy się
lęk. Lęk ten powoduje wyuczenie negatywnej reakcji na
ludzi lub wygasza reakcję pozytywną nawet wówczas, gdy
zaczyna się ona rozwijać.
Nie upierałbym się przy przedstawionej wyżej hipotezie po
znawczej. Być może dziecko odczuwa ten sam niepokój, jaki
czujemy wobec osób nieprzeniknionych, lub po prostu ten sam
lęk, jaki w eksperymentach Donalda Hebba czuły małpy, wi
dząc samą głowę bez ciała. Hebb sądził, że lęk ten jest wyni
kiem zaburzenia wrodzonego stereotypu poznawczego. Dlaczego
nie można by więc mówić w wypadku tych dzieci o głębszym
z natury lęku będącym wynikiem zaburzenia schematu wrodzo
nego, a w konsekwencji zablokowania percepcji. Za słusznością
tych przypuszczeń przemawia obszerny materiał empiryczny
zebrany przez wielu innych badaczy.
Można tu przytoczyć dla przykładu wyniki obserwacji sze
ścioletnich dzieci wychowywanych od urodzenia w dużych,
mających liczny personel domach małego dziecka. Dzieci takie
od urodzenia przebywały w gromadzie, stale stykały się z do
rosłymi i z rówieśnikami, a mimo to wystąpił u nich brak emo
cjonalnego zaangażowania się w stosunki z otoczeniem. Rzeczą
charakterystyczną było, że dzieci te, zaproszone na wieczór
wigilijny do rodzin, w których otoczyło je ciepło uczuciowe,
czuły się z jednej strony zagubione, a z drugiej całe to wyda
rzenie wywarło na nich znacznie mniejsze wrażenie niż na dzie
ciach wychowywanych na początku życia w warunkach rodzin
nych. I tak na przykład dzieci „zakładowe" po powrocie z Wigilii
schowały otrzymane prezenty i spokojnie przeszły do zwykłego
trybu życia, podczas gdy dzieci, które spędziły wczesne dzie
ciństwo w domach rodzinnych, długo jeszcze przeżywały wspo
mnienia z tych świąt. To obojętne zachowanie dzieci, które
zawsze żyły w instytucji, poza rodziną, nie było więc, jak moż
na sądzić, zachowaniem obronnym. Powstaje przecież pytanie,
205
dlaczego taka sama „obronna" obojętność nie wystąpiła u dzieci
z doświadczeniem rodzinnym.
Na problemy z rozwojem syntonii wskazują też inne fakty.
Na przykład dorośli, którzy we wczesnym dzieciństwie spędzili
dłuższy czas w sanatoriach i w szpitalach, wykazują trudność
w nawiązywaniu kontaktu emocjonalnego z innymi ludźmi, nie
ufność, męczące poczucie osamotnienia (Prough, 1965). Podob
nie jest z dziećmi rodziców chłodnych i obojętnych.
Tym właśnie tłumaczyłby się pozorny paradoks, że dzieci
wychowywane w zakładzie opiekuńczym, mające więcej okazji
do kontaktów społecznych niż dzieci żyjące w rodzinach, wyka
zują jednak pewien brak zdolności lub chęci do kontaktu emoc
jonalnego z innymi (por. Olechnowicz, 1959; Ribble, 1944;
Bowlby, 1961).
Ta właściwość syntonii, a więc swego rodzaju Wewnętrz
nego Mechanizmu Wyzwalającego, który etolodzy traktują za
wsze łącznie z bodźcem kluczowym (w tym wypadku emocją
innych osób), powoduje, że nie stosuję do nazwy tego zjawiska
terminu „empatia", przyjętego w psychologii społecznej na o-
znaczenie nie tyle emocjonalnego współbrzmienia ze stanem
innej osoby, ile rozpoznania stanu emocjonalnego innej osoby,
gdy wyobrażamy sobie to, co byśmy odczuwali, przeżywając
to samo, co ta osoba, lub wówczas, gdy kojarzy się nam wyraz
danej emocji z naszym własnym (por. Hoffman, 1976). Na
pewno empatyczne odczucia odgrywają istotną rolę w funkcjo
nowaniu człowieka. Są jednak zbyt złożone poznawczo i trudno
poważnie przyjąć, że mogą być podstawą bezpośrednich, uczu
ciowych relacji między ludźmi. Dlatego pojęcie syntonii w pro
ponowanym tu ujęciu lepiej służy hipotezom dotyczącym za
leżności między rozwojem współbrzmienia jako Wewnętrznego
Mechanizmu Wyzwalającego dążenie do kontaktu emocjonal
nego a zestawami bodźców kluczowych, tj. współdźwięcze-
niem emocjonalnym wobec innych osób.
Pewne obserwacje dokonane wśród pacjentów poradni zdro
wia psychicznego pozwalają na dalsze rozbudowanie tych hi-
206
potez. Otóż można zauważyć, że wówczas, gdy rodzice otaczają
dziecko przesadną miłością, stale są do jego dyspozycji, nie
spuszczają go z oka, tak że prawie nigdy nie powstaje możli
wość braku kontaktu emocjonalnego, nie kształtują się mecha
nizmy umożliwiające zdobywanie tego kontaktu, szukanie go.
Potrzeba kontaktu emocjonalnego nie ulega konkretyzacji,
w związku z czym dziecko kontaktu takiego nie szuka. Poja
wiają się wtedy takie cechy osobowości, jak chłód uczuciowy,
asyntoniczność, egocentryzm. Gdyby przyjąć hipotezę, że jest
to empatia, a nie syntonia, to powinno być odwrotnie, gdyż
dzieci nieustannie otoczone uczuciem powinny być bardziej od
innych „wyuczone współbrzmienia".
Można tu przytoczyć jako przykład dziewczynkę, która urodziła się
dwa lata po śmierci pierworodnego brata i którą rodzice otaczali stalą,
przesadną opieką, wyrażającą ich przeżycia lękowe. Każdemu ich odczu
ciu emocjonalnemu wobec niej towarzyszył lęk o jej istnienie, lęk przed
utratą. Dziewczynka rozwijała się szybko i fizycznie, i intelektualnie —
była pracowita, żądna wiedzy, rzeczowa, ale mało uczuciowa, unikająca
pieszczot i serdeczności, o czym świadczyć może taka oto scenka: Gdy
miała pięć lat, całowana przez matkę ubierającą ją na łóżku stalą nieru
chomo z opuszczonymi rękami, czekając, aż TO się skończy. Dzięki póź
niejszej rozsądniejszej postawie rodziców i innym okolicznościom nie
nastąpiło aspołeczne wypaczenie charakteru, poza emocjonalnym chło
dem, tendencją do wycofywania się z relacji emocjonalnych.
Nie był to przy tym objaw dość często spotykanego lęku
przed kontaktem emocjonalnym wytwarzanego przez zaborczą
miłość egoistycznych rodziców. Lęku tu nie było. Po prostu,
jak można sądzić, mechanizmy prowadzące do szukania kon
taktu emocjonalnego (WMW) nie rozwinęły się.
Zjawisko to dotyczy również innych potrzeb, nawet fizjo
logicznych. Analogią są ludzie, u których nie doszło do kon
kretyzacji potrzeby pokarmowej. Nie czują nigdy głodu, mogą
poczuć się rozdrażnieni, ale wprost sobie głodu nie uświada
miają. Dopiero intelektualnie, przez analizę sytuacji, dochodzą
do wniosku, że prawdopodobnie są głodni. Przeprowadzając
207
z tymi ludźmi szczegółowy wywiad, można stwierdzić, że
w okresie wczesnodziecięcym karmiono ich zawsze, gdy tylko
były po temu możliwości. Nie dopuszczano nigdy do tego, aby
dziecko mogło poczuć się głodne. Jest to jeszcze jeden przykład
omawianego już zjawiska oddzielania się u człowieka pragnie
nia od napięcia związanego z niezaspokojeniem potrzeby.
9.4. K O N T A K T E M O C J O N A L N Y I POTRZEBA
POZNAWCZA
Kontakt emocjonalny jest więc stosunkiem wzajemnym, pole
gający na tym, że osoba:
1) czuje się przedmiotem zainteresowania i sympatii,
2) współdźwięczy z innymi, przeżywając ich przykrości i ra
dości.
Tezą tej pracy jest, że człowiek ma potrzebę tak rozu
mianego kontaktu emocjonalnego. W wypadku gdy tej po
trzeby nie zaspokaja, z powodów czy to zewnętrznych, czy
to wewnętrznych (brak okazji do właściwego kontaktu lub
negatywne doświadczenia), jego osobowość nie może się
prawidłowo rozwijać.
Ludzi, u których nie wytworzyły się mechanizmy kontaktu
emocjonalnego, określa się jako mających rysy lub cechy so-
cjopatyczne albo jako mających zaburzenia osobowości
6 9
.
Jest całkiem możliwe, że syntonia, która leży u podstaw
potrzeby kontaktu emocjonalnego, jest jedną z wielu spe
cyficznych form, w jakie przekształciła się w toku filogenezy
6 9
Pomijam tu problem wrodzonych wad osobowości przejawiających się
między innymi brakiem syntonii. Sprawa ta wymaga szerszego omówienia ze
względu na liczne nieporozumienia wywołane subiektywizmem kryteriów
diagnostycznych. Wolę je więc w tej książce pominąć.
208
ogólnobiologiczna potrzeba orientacyjna. Poza wyżej przy
toczonymi jest wiele innych argumentów wskazujących na to,
że warunkująca zaspokojenie tej potrzeby tendencja do zwra
cania szczególnej uwagi na drugiego człowieka, w odróżnieniu
od innych przedmiotów otoczenia, jest cechą wrodzoną. Na
przykład Stefan Baley w swoim podręczniku psychologii spo
łecznej pisze: „Badania eksperymentalne wskazują, że bardzo
wcześnie głos ludzi bardziej przyciąga uwagę niemowlęcia ani
żeli inne głosy" (1959, s. 68). C.W. Shirley (por. Hurlock, 1960,
s. 166) idzie w tym twierdzeniu jeszcze dalej, podając na pod
stawie własnych badań, że wcześniak! szczególnie silnie reagu
ją na krzyk innych niemowląt
7 0
.
Poza tym od momentu gdy dziecko zaczyna wchodzić w sto
sunki społeczne z otoczeniem, co przejawia się tym, że odnosi
się w sposób specyficzny do różnych osób nie zaspokajających
bezpośrednio jego potrzeb fizjologicznych, możemy w miarę
jego rozwoju zaobserwować dążenie do kontaktu emocjonal
nego z coraz większą liczbą ludzi. Normalnie dzieje się to w ten
sposób, iż dziecko, spotykając się zjedna osobą lub z grupą nie
znanych sobie ludzi, nie nawiązuje tego kontaktu od razu. Pierw
szą reakcją jest nieśmiałość, zahamowanie. Dziecko nie chce
głośno odpowiadać na pytania, czasem chowa się za matkę,
a nawet zaczyna głośno płakać. „Odważne" zachowanie się dziec
ka w sytuacji nowej dla niego, nie poprzedzone okresem cho
ciażby pewnej rezerwy pozwalającej na rozeznanie w sytuacji,
oceniane jest w praktyce klinicznej jako objaw podejrzany, któ
ry może być wskaźnikiem słabszego rozwoju intelektualnego.
Z drugiej strony również nienormalnie zachowuje się dziecko
zawsze starające się nie zwracać na siebie uwagi, przemykające
się pod ścianami i odnoszące się do każdego obcego z długo
zalegającym lękiem.
7 0
W tym wypadku, zgodnie z poglądami Mazurkiewicza, należałoby się
zastanowić, czy to jest syntonia, czy też jeden z właściwych przedwcześnie
urodzonym dzieciom odruchów bezwarunkowych, które z czasem zanikają.
209
Gdy dziecko odnoszące się z rezerwą do nowo poznanej
osoby zaczyna zachowywać się swobodnie, naturalnie, mówi
my, że „zawarło znajomość" lub „oswoiło się", o ile przez ten
termin będziemy rozumieli to samo, co wyrażał Lisek wobec
Małego Księcia. Dopiero po zaspokojeniu przez dziecko po
trzeby poznawczej, a więc swoistego stanu „oswojenia się",
może nastąpić nawiązywanie kontaktów emocjonalnych, co jest
podstawą ustalenia się określonych stosunków emocjonalnych.
Tak więc kontakt emocjonalny jest stanem, w którym jed
nostka nie tylko jest pewna poznawczo, wiedząc, że jej nic
nieoczekiwanego nie zagraża (co niekoniecznie jest zgodne
z rzeczywistością), ale też czuje, że jest obiektem zaintereso
wania zabarwionego emocjonalnie.
W tym miejscu należałoby się zatrzymać celem wyjaśnienia
pewnej sprawy. Istnieje w psychologii pogląd, że nieznane,
nowe samo przez się wywołuje uczucie strachu, przynajmniej
u małych dzieci. Tak na przykład sądziła Charlotta Buhler,
formułując prawo głoszące, że „wyraźnie nie znany wygląd
zarówno przedmiotu jakiegoś, jak i zjawiska budzi uczucie stra
chu, narzuca się organizmowi i wywołuje negatywną reakcję
uczuciową, która dopiero po opanowaniu bodźca przez obezna
nie się z nim przekształca się w pozytywną" (1933, s. 79).
Tymczasem E. Franus (1955) wykazał w swoich badaniach nad
pierwszymi reakcjami strachu u małych dzieci, że zawsze naj
pierw pojawia się odruch badawczy. Dopiero później, na przy
kład w wypadku, gdy nowy bodziec okaże się niezrozumiały
lub skojarzony z czymś, czego dziecko kiedyś się przestraszyło,
wystąpi reakcja strachu czy lęku. Również Maria Susułowska
w przytoczonych w uprzednim rozdziale badaniach (1960) nie
stwierdziła, aby pierwszą reakcją na coś nowego był strach.
Powyższe rozumowanie można by również odnieść do wspo
mnianej już koncepcji Hebba (1969), który sądzi, że bezwarun
kową reakcję strachu wywołują przedmioty nie tyle nowe, ile
bardzo dziwne, powodujące „konflikt spostrzegania", nie dają
ce się odnieść do niczego znanego lub ujrzane w bardzo nowym
210
układzie, lub też przedmioty, które budzą strach wrodzony, na
przykład wężopodobne. Odrzucenie prawa sformułowanego
przez Btthler dyktują też i inne względy, gdyż w przeciwnym
razie musielibyśmy przyjąć założenie, że dziecko nigdy nie
nauczy się żadnej pozytywnej reakcji, ponieważ każdy nowy
bodziec będzie wywoływał — zamiast procesu poznawczego
opanowywania go — strach i reakcję ucieczki, temu zaś prze
czą fakty. Jak dziecko opanowane strachem będzie mogło kie
dykolwiek opanować bodziec przez „obeznanie z nim"?
W cytowanych często badaniach H.S. Liddella nad reakcja
mi na stres (1944) wystąpiło zjawisko polegające na tym, że
w sytuacji, w której kózkę opanowywał strach, można było
strach ten wyeliminować, stwarzając jej szanse przytulenia się
do kozy-matki.
Nie wymaga obszernych dowodów potocznie obserwowany
fakt, że małe dziecko na rękach u matki, przytulone do niej lub
po prostu w jej obecności, boi się mniej lub wcale w tych
samych sytuacjach, które napawają je lękiem, gdy jest samo
lub wśród obcych ludzi.
Można by z tego wysnuć wniosek, że nie tylko warun
kiem kontaktu emocjonalnego jest poznanie, ale i samo po
znawanie wymaga kontaktu emocjonalnego.
9.5. D Y N A M I K A POTRZEBY K O N T A K T U
E M O C J O N A L N E G O
Dziecko do kontaktu emocjonalnego wyraźnie dąży. Wspomnia
łem już, że można zakładać istnienie specyficznego mecha
nizmu biologicznego, który tak samo jak w wypadku innych
potrzeb, które omawialiśmy, popycha dziecko do aktywności
skierowanej na zaspokajanie tej potrzeby w dostępny dla niego
sposób, i że mechanizm ten posiada wiele analogii do opisanego
przez etologów Wrodzonego Mechanizmu Wyzwalającego.
211
Istnienie i siła związanego z tą potrzebą napięcia przejawia
się najwyraźniej wówczas, gdy powstają niepomyślne dla jego
rozładowywania warunki. Obserwacje psychologów klinicznych
pracujących z dziećmi wykazują, że dziecko dąży do kontaktu
emocjonalnego szczególnie usilnie wówczas, gdy początkowo
stałe zainteresowanie otoczenia zaczyna wygasać, gdyż dorośli
przyzwyczajeni są do jego obecności lub też są bardziej zain
teresowani nowo urodzonym dzieckiem. Pojawia się wówczas
w zachowaniu dziecka negatywizm, kapryszenie przy jedzeniu,
dzięki czemu udaje się mu zazwyczaj zwrócić na siebie uwagę
otoczenia. U dziecka starszego, w wieku szkolnym, zaspokajanie
tej potrzeby może wyrazić się dążeniem do zajmowania uprzy
wilejowanej pozycji w grupie kolegów przez imponowanie im
w jakikolwiek sposób. Dziecko skupia wówczas skuteczniej
uwagę na sobie, wzbudzając zazdrość czy podziw rówieśników.
Przejawem potrzeby kontaktu emocjonalnego może być także
rywalizacja. Wiadomo, jak łatwo jest pobudzić dzieci do współ
zawodnictwa. Nieraz określa się takie zachowania jako przejaw
„dążenia do mocy". Należy jednak zwrócić uwagę na to, że im
większe powodzenie udaje się uzyskać, tym większe zaintereso
wanie bohaterem działań, a więc więcej osób przejawia stosunek
emocjonalny. Zwracał na to uwagę we wspomnianej już pracy
Stefan Baley. Ten wybitny polski badacz psychologii wychowa
nia pisał wprost o uniwersalnej tendencji do wywoływania zain
teresowania przez otoczenie (1959, s. 66). Jak silne jest to dążenie
do wywoływania zainteresowania otoczenia, świadczą przypadki
dzieci, które wolą nawet kary cielesne niż obojętność i chłód
rodziców. „Niech bije, niech boli, byle tylko zauważał mnie,
byle okazywał jakiś stosunek do mnie"
7 1
. Nie jest to dziecko
7 1
Obrońcy kar cielesnych, sadomasochiści, którzy wychowanie człowie
ka pomylili ze zniewoleniem raba, mogliby tu znaleźć argumenty na swoją
korzyść, gdyby nie to, że ciężkim oskarżeniem jest doprowadzenie do ta
kiej sytuacji dziecka, w której wybiera ono cierpienie, byle tylko mieć ojca
i matkę.
212
masochistyczne, jak niektórzy skłonni byliby je nazywać. Jest
to dziecko głęboko tragiczne. Zwraca uwagę też fakt, że niektóre
dzieci chętnie zamieniają pobyt w rodzinie dającej im bardzo
dobre warunki materialne, ale odnoszące się do ich uczuć obo
jętnie, na pobyt w rodzinie ubogiej, lecz otaczającej dziecko
troskliwą, serdeczną uwagą.
W literaturze przedmiotu (por. Cameron, 1947; Zawadzki,
1959) często spotyka się poglądy, że u podłoża rozwiniętej
nerwicy z objawami na przykład hipochondrii tkwi wytworzona
w okresie dziecięcym postawa wobec choroby jako przyjemno
ści. Choroba bywa niezawodnym, czasem jedynym środkiem
do zwrócenia na siebie uwagi otoczenia, uzyskania jego współ
czucia — chociażby współczucia, gdy brak miłości. Podobnie
tłumaczy się niektóre przypadki moczenia się starszych dzieci,
mimo że jego efekt bezpośredni — fizyczny dyskomfort, kary
i uciążliwe kuracje — na pewno nie jest przyjemny.
Tego rodzaju dane każą przypuszczać, że kontakt emo
cjonalny nie musi być kontaktem zabarwionym uczuciem
dodatnim, przyjemnością. Kontakt dodatni uczuciowo, nie
sprawiający przykrości, nie wywołujący przeżyć nieprzy
jemnych, jak na przykład kary fizyczne lub awantury, jest
najkorzystniejszy z punktu widzenia rozwoju osobowości.
Ale gdy pozytywny kontakt jest niemożliwy, dziecko za
dowala się każdym kontaktem. Właściwość ta ma szczegól
ne znaczenie w naszym kręgu kulturowym, w którym zainte
resowanie dzieckiem jest na ogół wywoływane jego wybrykami,
a nie poprawnym zachowaniem.
Jak wspomniałem, dziecko samo domaga się kontaktu emo
cjonalnego. Często można zaobserwować, że prawidłowo roz
wijające się, zdrowe dziecko, nie zgadza się z podrzędną rolą,
jaką narzuca mu struktura rodziny. Walczy o swoje prawa do
udziału w zainteresowaniu rodziców, zdobywając się nieraz na
znaczną przemyślność w doborze metod, a nawet odnosząc się
agresywnie przeciwko tym, którzy mu przeszkadzają, na przy
kład przeciwko młodszemu rodzeństwu. Nie zawsze to jest
213
agresja. Mój znajomy, jako dziecko, nosił siostrzyczkę po są
siadach, próbując zamienić ją na kota. Bywają jednak i poważne
objawy agresji, jak uszkodzenia fizyczne i próby otrucia. Właś
nie jednym z odkryć Alfreda Adlera było wskazanie na rolę,
jaką w kształtowaniu się stylu życia dorosłego człowieka od
grywa jego pozycja jako dziecka w rodzinie. A pozycja w ro
dzinie to również pozycja w staraniach o kontakt emocjonalny.
Szczególnie ilustratywnym przykładem tego problemu są
wyniki badań struktury osobowości karłów przysadkowych
(Obuchowski, 1967). Jednym z pytań, jakie pojawiło się pod
czas tych badań, było wyjaśnienie następującego paradoksu:
inwalidzi wzrostu kształtują się psychicznie w bardzo trudnych
warunkach interpersonalnych, a ich zachowanie cechuje pogo
da, często nawet wesołość i chęć ekspozycji społecznej. Ponie
waż są to osoby intelektualnie normalne, zdolne do oceny swo
jej sytuacji, należałoby więc oczekiwać, że wystąpią u nich
raczej objawy depresji, unikania ludzi, zamykania się w sobie.
Na podstawie uzyskanych danych udało się wykazać, że
typowe zachowanie osób dotkniętych karłowatością przysad
kową, określane przez lekarzy jako „wesołkowate", stanowi
tylko nadbudowę osobowości skrywającą istniejącą w rzeczy
wistości depresję i zmaganie się ze skomplikowanymi prob
lemami osobistymi. Ta zewnętrzna nadbudowa osobowości,
niezwykle podobna u prawie wszystkich badanych inwalidów
wzrostu, kształtowała się w podobny sposób mimo różnych
warunków środowiskowych. Otóż około szóstego, siódmego
roku życia, gdy różnica wzrostu między nimi a ich rówieśni
kami zaczyna być wyraźna — zaczynają napotykać coraz wię
cej trudności w kontakcie emocjonalnym. Są zbyt wyraźnie
inni, aby otoczenie mogło łatwo reagować na nich syntonicznie,
współbrzmieć z nimi lub w postaci empatii identyfikować się
z nimi w radościach i smutkach. Koledzy nie aprobują ich jako
rówieśników, wyłączają z zabaw (chyba że są oni ich przed
miotem) i z bardziej intymnych kontaktów towarzyskich. Je
dyną rolą, w jakiej skłonni są któregokolwiek z nich zaakcep-
214
tować, jest rola wesołka — osobnika, który i daje okazje, i po
zwala otoczeniu na wyśmiewanie się z niego, bawienie się jego
kosztem i wyładowywanie na nim własnych kompleksów. To
ostatnie znamy z bajeczki o zającu i żabie. Jest to też swoista
rola kozła ofiarnego, tyle że wskutek towarzyszącej jej reali
zacji atmosfery śmiechu i zadowolenia „partnerów" utrudnia
jąca otwartą agresję w jej brutalnych formach. Również dorośli
nie są skłonni dostrzegać karła jako osoby. Aprobują go tylko
w roli sympatycznej zabawki. Jego problemy, zmartwienia czy
łzy wywołują w najlepszym wypadku zdziwienie. Tak więc
rola wesołka, pogodnego, zadowolonego z życia i naiwnego,
jest jedyną rolą, jaką społeczność nasza zgadza się aprobować
u inwalidy wzrostu. Właśnie ten jednolity i powszechnie wy
stępujący, wyraźnie sprecyzowany zestaw wymagań, określa
jący warunki uzyskania kontaktu emocjonalnego, kształtuje po
dobne do siebie formy zachowania i występuje niezależnie od
środowiska. W jednym przypadku, w którym zachowanie było
nietypowe i przybierało indywidualny charakter, można było
stwierdzić wyjątkowo szczęśliwy układ warunków życiowych,
który pozwolił na uzyskiwanie kontaktu emocjonalnego na pra
wach normalnego człowieka.
Wspomniałem już, że z pozoru paradoksalnym problemem
są przypadki zaburzeń związanych z frustracją potrzeby kon
taktu emocjonalnego u dzieci, które od urodzenia wychowują
się poza rodziną. Wyrażam tu pogląd, że dzieci mają wrodzone
mechanizmy uzależniające ich rozwój od kontaktu z matką,
który w pierwszych miesiącach życia ma charakter wyraźnie
biologiczny, a jego wstępnymi etapami są takie zdarzenia bio
graficzne, jak odcięcie pępowiny, szansa adaptacji do tej nowej
sytuacji na brzuchu matki, szansa ssania piersi, przytulania się,
pieszczot.
Problematykę tę zapoczątkowały badania M.A. Ribble (1944),
która na podstawie obserwacji sześciuset dzieci doszła do wnios
ku, że brak opieki macierzyńskiej (zresztą sprawowanej nieko
niecznie przez matkę biologiczną) może prowadzić do ciężkich
215
zaburzeń somatycznych, i to już w drugim miesiącu życia. Or
ganizm niemowlęcy bowiem, aby móc prawidłowo funkcjono
wać, musi otrzymywać od środowiska zewnętrznego zespoły
bodźców, które właśnie zapewnia mu naturalna opieka matki.
Dotykanie, poklepywanie, podnoszenie, przyciskanie do piersi,
głos matki, możność ssania — są równie ważne dla niemow
lęcia reagującego całościowo, jak odpowiedni pokarm i tempe
ratura. Ribble stwierdza, że charakterystycznych dla tego za
burzenia zespołów chorobowych nie spotyka się u niemowląt
żyjących nawet w bardzo niehigienicznych warunkach, ale ma
jących zapewniony stały, fizyczny kontakt z matką. Zdarzają
się one natomiast nawet w najlepiej prowadzonych instytucjach
mających wyposażenie umożliwiające opiekę racjonalną z punk
tu widzenia medycznego, a właściwie fizjologicznego, ale nie
będących w stanie zapewnić dziecku subtelnych oddziaływań
osobowych, stanowiących warunek niezbędny zdrowego roz
woju dziecka. Maria Przetacznikowa prowadziła wraz ze współ
pracownikami badania porównawcze dzieci wychowywanych
w żłobku i w rodzinie. Były to żłobki dzienne, parogodzinne,
a nie zakłady, w których dziecko przebywa pozbawione matki
przez całe tygodnie i miesiące. I w tych wypadkach stwierdzono
u dzieci oddawanych do żłobka niższy poziom rozwoju psycho-
motoryki i mowy (Przełącznikowa, Buterlewicz, Chrzanowska,
1963).
Jak wspominałem, Mazurkiewicz zakładał, że pojawienie się
właściwej syntonii następuje dopiero po uzyskaniu przez dziecko
odpowiedniej dojrzałości procesów poznawczych, a więc około
szóstego miesiąca życia. Właśnie w Polsce prowadzono badania,
które mają znaczenie dla zrozumienia tego zagadnienia. Między
innymi wykazano, że u dzieci przyzwyczajonych już do bycia
w żłobku, gdyż są tam od urodzenia, mogą około szóstego mie
siąca życia wystąpić stany depresji psychicznej związane po
prostu z osiągnięciem wieku, w którym potrzeba kontaktu emo
cjonalnego zjedna osobą staje się czynnikiem istotnym rozwoju
psychicznego.
216
Hanna Olechnowicz, która opisała te „spóźnione" reakcje
na oderwanie od rodziców (1957), dokonała również próby usy
stematyzowania zaburzeń emocjonalnych powstających w wy
niku szoku oderwania dzieci od matki. Wyróżniła dwie ich
formy. Pierwsza to reakcja rozpaczy, gdy „dziecko po przyby
ciu do żłobka płacze niemal bez przerwy przez kilka dni; na
próby nawiązania kontaktu najczęściej reaguje nasileniem pła
czu; często odmawia przyjmowania pożywienia, nie bawi się,
nie interesuje się otoczeniem". Druga to reakcja osłupienia, gdy
„dziecko nie porusza się, nie bawi, nie cieszy, ale też nie płacze;
na zbliżenie dorosłego zupełnie nie reaguje bądź przejawia nie
chęć, ale nie protestuje, biernie poddaje się zabiegom pielęg
nacyjnym; mimika drewniana, oczy bez wyrazu". Dzieci te są
często traktowane jako upośledzone umysłowo.
Hanna Olechnowicz zauważa, że „W żłobku [...] stosunek
opiekunek do dziecka często bywa zupełnie bezosobowy. Gdy
powstaną więzy uczuciowe między opiekunką a dzieckiem, zo
stają one nieopatrznie i brutalnie przerwane". Podobnie dzieje
się w szpitalach, gdzie coraz to inna osoba zajmuje się dziec
kiem. Badania w jednym ze szpitali amerykańskich wykazały,
że w ciągu czternastu dni dziecko stykało się z trzydziestoma
dwoma nowymi dlań osobami. Wykazano również, że nawią
zywanie zerwanych kontaktów emocjonalnych jest możliwe
najwyżej do czterech razy, po czym dziecko przestaje dążyć
do kontaktu i staje się on dla niego obojętny (Prough, 1965).
I u nas, w szpitalach, w takim wypadku przyjęło się mówienie,
że dziecko „nareszcie zaadaptowało się do warunków szpital
nych". Przebieg takiej „adaptacji" opisał R. Spitz w pracy po
święconej zagadnieniu stosunków matka-dziecko (1956, s. 105
i nast.). W pierwszym miesiącu separacji dziecko (szósty mie
siąc życia) płacze, domaga się matki, „szuka" jakiejś osoby
mogącej ją zastąpić. W drugim miesiącu pojawiają się u dziec
ka reakcje ucieczkowe, lęk przed ludźmi, krzyczy ono, gdy ktoś
do niego podchodzi. Równocześnie obserwuje się wyraźnie
spadek wagi i obniżenie wskaźnika rozwoju. W trzecim mie-
217
siącu separacji od matki dziecko przybiera charakterystyczną
pozycję leżenia na brzuchu, „unika wszelkich kontaktów ze
światem". Jeśli mu się przeszkadza, krzyczy bardzo długo, nie
raz trzy godziny bez przerwy. Cierpi ono na bezsenność, traci
na wadze, łatwiej ulega infekcjom. Często pojawiają się u niego
zaburzenia skórne. W czwartym miesiącu separacji występuje
brak ekspresji mimicznej, mimika staje się sztywna, dziecko
już nie krzyczy, najwyżej żałośnie zawodzi. Wskaźnik rozwoju
cofa się po trzech miesiącach separacji o 12,5 punktu, po trzech,
czterech miesiącach o 14 punktów, powyżej pięciu miesięcy
o 25 punktów. Dziecko odseparowane od matki traci poprzed
nio wyuczone sprawności. Jeśli umiało chodzić, to teraz nie
umie nawet siedzieć. Według obserwacji innych badaczy tego
problemu, J. Bowlby'ego i J. Robertsona (1956), dzieci hospi
talizowane, przystosowując się do warunków szpitalnych, wy
pierają nieraz z pamięci obraz matki, a nawet zaczynają odnosić
się do niej negatywnie, niszczą otrzymane od niej zabawki, nie
chcą jej poznawać itp. W mojej praktyce spotkałem również
dziecko, które po powrocie z kliniki akademickiej poznawało
wszystkich domowników z wyjątkiem matki, co — jak sądzę
— było niezwykle jasnym dowodem neurotycznego wyparcia.
Podobne zjawiska opisał też Robertson w monografii poświę
conej dziecku w szpitalu (1982).
Na decydującą rolę potrzeby kontaktu emocjonalnego i syn
tonii wskazuje też fakt, że dzieci badane w okresie czterech,
pięciu lat po opuszczeniu szpitala z reguły nie pamiętały prze
biegu własnej choroby, nieraz ciężkich zabiegów leczniczych,
cierpień i bólu. Uległo to niemal pełnemu zapomnieniu lub
wyparciu. Natomiast pamiętały znakomicie samo oderwanie od
domu. Rysowały długą, wijącą się wokół kartki papieru drogę
do szpitala, a także okienko z doniczką — symbol swojego
domu
7 2
. Pamiętały też szczegółowo cierpienia innych dzieci,
7 2
Rysunek ten jest obecnie logo Stowarzyszenia Pomocy Mieszkaniowej
dla Sierot.
218
krzywdy psychiczne wyrządzane przez personel szpitala, oszu
stwa typu „tam czeka twoja mama", gdy dziecko wieziono na
salę operacyjną. Takie wydarzenia wyznaczały na długo stosu
nek dziecka do szpitala, do lekarzy, do białego fartucha jako
sygnału lęku. Należy dodać, że nawet jedno tylko pozytywne
zdarzenie, które podczas pobytu w szpitalu wywoływało zbio
rową radość, atmosferę zabawy (na przykład dobrze zorgani
zowana choinka), niwelowało nieraz wpływ wszystkich przy
krych wydarzeń (Obuchowska, Obuchowski, Goncerzewicz,
Krzywińska, 1961)
7 3
.
Przedmiotem wyżej wymienionych badań były tylko deter
minanty postaw dzieci wobec szpitala, lekarzy, leczenia. Innym
problemem są trwałe następstwa separacji dziecka, a więc le
czenia choroby poza pacjentem. Tu opinie są zgodne. Tak ba
dania amerykańskie, jak i polskie już od ponad trzydziestu lat
wskazują, że odwracalność zmian wywołanych separacją zależy
od czasu jej trwania. Panuje pogląd, że w wypadku separacji
dziecka trwającej ponad pięć, sześć miesięcy zmiany są w za
sadzie nieodwracalne (Spitz, 1956; Olechnowicz, 1957). I to
nie tylko zmiany osobowości. W roku 1961 opublikowano do
niesienie o procesie skutecznej rehabilitacji psychicznej chłop
ca wyniszczonego przez chorobę szpitalną (Bielicka, Olechno
wicz, Ręczajski, 1961). W przypadku tym autorzy „główną
przyczynę psychosomatycznego załamania się dziecka" wi
dzieli w „zerwaniu naturalnej więzi dziecko-matka". Pomyślne
7 3
Mijają lata i powoli dokonują się zmiany pozytywne. Obecność matek
w polskich szpitalach przestaje być problemem, chociaż nadal wielu lekarzy
nie dostrzega związku przebiegu choroby dziecka z obecnością przy nim mat
ki. Zmiany są wynikiem długotrwałych, uporczywych działań wielu osób.
Problem został zauważony oficjalnie w 19S6 roku, gdy pojawił się w tej
sprawie list otwarty Ireny Obuchowskiej do ministra zdrowia, który na niego
odpowiedział pozytywnie. Dane dotyczące matki w szpitalu czytelnik może
znaleźć w książce Ireny Obuchowskiej i Mariana Krawczyńskiego pt. Chore
dziecko (1991). W roku 1993 odbyła się na ten temat dramatyczna dyskusja
na łamach „Gazety Wyborczej".
219
wyniki prowadzonego leczenia przypisywali „metodzie postępo
wania kompleksowego. Polega ona na jak najszerszym uwzględ
nieniu potrzeb emocjonalnych i wychowawczych małego dziec
ka przy jednoczesnym korzystaniu ze wszystkich będących do
naszej dyspozycji środków terapii somatyczej [...] na pierw
szym miejscu stawiamy przywrócenie dziecku poczucia bez
pieczeństwa poprzez stworzenie mu możliwości powiąza
nia uczuciowego z jedną osobą [..,]" (s. 135). Autorzy byli
dobrej myśli, obserwując systematyczny proces poprawy. Nie
stety psychologiczne działania terapeutyczne nastąpiły za późno.
W maju 1982 roku otrzymałem od Hanny Olechnowicz nastę
pującą informację: „Wiadomości o chłopcu wyniszczonym
mam niestety niedobre. Po wypisaniu z oddziału zamieszkał
z matką, ale ze względu na trudne warunki [...] poprosiliśmy
0 pomoc siostry zakonne [...] Andrzejek jednak zachorował
1 został oddany do szpitala, gdzie zmarł — mniej więcej dwa
lata od opuszczenia oddziału [...] w ciągu jego pierwszej tak
przewlekłej choroby i przebytego marazmu nastąpiło jakieś
uszkodzenie nadnerczy [...]". Kora nadnerczy jest organem sty
mulującym reakcję na stres.
Wspomniałem już, że życiorysy osób dorosłych charaktery
zujących się trudnym kontaktem emocjonalnym, nieufnych, nie
umiejących współpracować, czujących się samotnie wśród lu
dzi, często wykazują długie okresy separacji od matki w okresie
dziecięcym.
I tyle o tych wciąż nowych i tak starych problemach. Zająłem
się separacją dziecka od matki nie tylko dlatego, że ujawnia ona
konsekwencje upierania się przy antyludzkim modelu choroby,
jaki wciąż jeszcze funkcjonuje w medycynie, ale też dlatego, że
pośrednio wskazuje ona na rolę potrzeby kontaktu emocjonal
nego nie tylko w rozwoju psychicznym jednostki ludzkiej, ale
wręcz w jej istnieniu biologicznym. Tu znowu, jak i w wypadku
innych omawianych już potrzeb, widać, jak niewielki jest dys
tans od frustracji psychicznych do załamania organizmu.
220
9.6. FAZY ROZWOJU POTRZEBY KONTAKTU
EMOCJONALNEGO
9.6.1. Faza 1
Obserwując sposoby zaspokajania potrzeby kontaktu emocjo
nalnego w różnych okresach rozwojowych, można zauważyć
fazy, w toku których potrzeba ta przekształca się, i to na tyle,
że zmieniają się zasadniczo warunki jej zaspokajania.
Faza pierwsza to niewątpliwie okres po trzecim, a przed
szóstym miesiącem życia dziecka. Do trzeciego miesiąca w wy
padku izolacji od matki raczej nie występują lęki separacyjne,
a pojawia się ogólna, negatywna reakcja na zmianę środowiska.
Natomiast krytyczny okres sprzed pojawienia się tej formy syn
tonii, o której pisze Mazurkiewicz, polega na tym, że dziecko
jest wówczas powiązane symbiotycznie z matką, która jest jego
całym światem. Potrzeba związku z matką ma wówczas bardzo
fizjologiczny, całościowy charakter. Rozwój dziecka jest wtedy
zależny zarówno od pogodnej atmosfery stwarzanej przez mat
kę, uczuć zawartych w głosie, uśmiechów, jak i od nassania
się, głaskania, poklepywania, huśtania, przytulania. Można by
nawet próbować ująć tę fazę jako przejaw odrębnej potrzeby
emocjonalnej, specyficznej dla najwcześniejszego okresu życia
dziecka, jak to opisała w swojej teorii Margaret Mahler, a także
w koncepcjach fazy „oralnej" Zygmunta Freuda i „niemowlę
cej" Erika Eriksona. Sprawą wymagającą odrębnej dyskusji jest
czas trwania tej fazy.
9.6.2. Faza 2
W każdym razie dopiero około szóstego miesiąca życia pojawia
się zdolność do syntonii właściwej, współbrzmienia uczucio
wego nie powiązanego z zaspokajaniem innych potrzeb. Jest
221
to faza druga. W tym właśnie okresie separacja małych dzieci
od matki szczególnie silnie zaburza ich stan psychiczny, ich
zdrowie fizyczne i poziom funkcjonowania. Wspomniałem już,
że Olechnowicz przytacza wyniki badań, z których wynika, że
u dzieci, które przebywały w żłobku już w okresie niemowlęcym
i nie wykazywały zaburzeń emocjonalnych, w wieku około szós
tego miesiąca życia występują niespodziewane stany depresji
psychicznej (Olechnowicz, 1957). Trudno je wiązać z szokiem
separacji z matką. Należałoby je raczej interpretować jako wy
nik braku matki.
Wspomniałem też o wynikach badań wskazujących na to,
że dziecko potrafi w warunkach szpitalnych nawiązać od nowa
stosunek uczuciowy tylko do czterech razy. Być może nie ina
czej jest i poza szpitalem. Fakt ten pozwala wysnuć wniosek,
uzasadniony chyba możliwościami, jakie stwarza poziom roz
woju mechanizmów poznawania, że od szóstego miesiąca do
około osiemnastego miesiąca życia potrzeba kontaktu emocjo
nalnego jest u dziecka zaspokajana przede wszystkim, a może
i wyłącznie w stosunkach z jedną, stale tą samą, znaną osobą.
Pozwala to zrozumieć, dlaczego małe dziecko w otoczeniu na
wet najbardziej serdecznych ludzi, jeśli są to osoby coraz to
inne, nie może zaspokoić potrzeby kontaktu emocjonalnego.
Wspomniałem, że prawdopodobnie jest to problem „pojemno
ści poznawczej", ale i być może jest to popęd wrodzony, któ
rego Wewnętrzny Mechanizm Wyzwalający zostaje urucho
miony tylko przez bodziec bezwarunkowy, jakim jest matka
lub inna stała osoba. Sprawę komplikuje fakt, że nawet jeśli
kontakt emocjonalny zostanie nawiązany po raz drugi lub trze
ci, ale przejściowo, to w wyniku jego kilkakrotnego zerwania
powstaje szok uczuciowy wywołujący nerwicę z objawami
ochronnymi blokującymi dalsze nawiązywanie kontaktów emo
cjonalnych.
Irena Obuchowska (Obuchowska, Krawczyński, 1991) zwra
ca uwagę na to, że w okresie od szóstego do około osiem
nastego miesiąca życia dziecko nie rozumie, że istnieje to,
222
czego ono nie widzi. Separację z matką odbiera jako jej cał
kowitą utratę.
Możliwość zaspokajania potrzeby kontaktu emocjonalnego
tylko z jedną, stale tą samą osobą oraz trudności wywołane
separacją z tą osobą byłyby więc cechą fazy drugiej. Ciekawym
przyczynkiem do jej charakterystyki są badania dzieci ze wsi
afrykańskich, które od urodzenia cały dzień przebywają z mat
ką, nawet podczas pracy, znajdując się na jej plecach. Maria
Geber (1958) stwierdziła, że u dzieci tych nie tylko szybciej
przebiega rozwój mowy i stosunków interpersonalnych, ale i roz
wój intelektualny i fizyczny. Nie jest to sprawa rasy. W rodzi
nach murzyńskich, w których dzieci wychowuje się po euro
pejsku, ich rozwój nie jest tak szybki.
Pisząc o tej jednokierunkowości w fazie drugiej, nie chcę
twierdzić, jakoby dziecko na przykład dwuletnie potrafiło ba
wić się i kontaktować jedynie z matką, nie zauważając innych
ludzi. Tak nie jest. Dobrze rozwijające się, zdrowe dziecko
żywo reaguje na słowa i gesty również innych ludzi. Tyle że
gdy nie będzie przy dziecku tej jednej, stałej i bliskiej osoby,
kontakty emocjonalne z innymi osobami nie wystarczą, a być
może nawet mogą ulec zablokowaniu.
9.6.3. F a z a 3
W zasadzie dopiero około trzeciego roku życia można zaob
serwować początek fazy trzeciej, charakteryzującej się tym, że
zaspokajanie potrzeby kontaktu emocjonalnego staje się wielo
kierunkowe i ogarnia coraz to szersze kręgi, początkowo osób
najbliższych, a potem i dalszych, o ile oczywiście nie zadziałają
czynniki blokujące ustalanie się tego kontaktu. Faza druga i trze
cia czasem zachodzą na siebie. Na pierwszy plan wybija się
wówczas kontakt emocjonalny z matką, ale już pojawiają się
dążenia do nawiązywania go z innymi ludźmi, i to zarówno
z dziećmi, jak i z dorosłymi. Pojawiają się sytuacje, gdy dziecko
223
zaczyna zaspokajać swoją potrzebę kontaktu emocjonalnego
z szerszym gronem osób, zarówno dzieci, jak i dorosłych, nie
zawsze stawiając na pierwszym planie matkę. Jest to okres
zaliczany przez wszystkich badaczy do okresu uspołeczniania
się — społeczność, w której dziecko żyje, staje się ważnym
układem odniesienia dla niego i ważnym czynnikiem formują
cym je.
Rodzice pamiętają ten okres jako najmilszy, najbardziej
sympatyczny, gdy ufne dziecko dostarczało całemu otoczeniu
najwięcej satysfakcji. Dziecko nieraz aktywnie zaczepia innych
ludzi, „kokietuje" ich i bywa w tym dosyć uparte. Odnosi się
wrażenie, że sprawdza ono, jakie możliwości w tym zakresie
istnieją, na co może sobie pozwolić. Jest to niewątpliwie okres
życia, w którym formują się prototypy późniejszych relacji so
cjalnych, ustala się ich zakres i sposób realizacji. Dziecko po
znaje więcej sposobów rozwiązywania problemów osobistych
— może wyżalić się nie tylko mamie, ale też uzyskać pomoc
od wielu innych ludzi.
Gdy mój synek w trzecim roku życia po raz pierwszy stwierdzi! po
obudzeniu się, że jest w domu w nocy sam, wiazi w ogromne papcie taty,
wyszedł z mieszkania, zadzwoni! do drzwi sąsiadki z dolnego piętra i po
wiedział: „Tu Michał. Mamy nie ma, taty nic ma, a ja nie mogę zasnąć".
Zaskoczona i wzruszona pani Krystyna odprowadziła go do mieszkania,
położyła do łóżeczka i siedziała przy nim, aż zasnął.
9.6.4. F a z a 4
W dalszej kolejności, około szóstego, siódmego roku przycho
dzi faza czwarta — dziecko zaczyna w coraz większym sto
pniu zaspokajać swoją potrzebę kontaktu emocjonalnego w gru
pie rówieśników, a układy emocjonalne z dorosłymi są nadal
ważne, ale nie tak ważne jak uprzednio. Może ma tu znaczenie
coraz trudniejsze porozumiewanie się z dorosłymi, którzy za-
224
czynają stawiać bardziej ostre wymagania, a poza tym dziecko
jest wdrażane do nowej i bardzo innej niż uprzednio roli —
roli ucznia. Waga ocen nauczycieli zaczyna dominować nad
wagą ocen rodziców, podstawą tych ocen są standardy formalne
całkiem inne, dalekie od zabawowych, uczuciowych, nie liczą
ce się z wolą dziecka, z jego zainteresowaniami i nastrojem.
Natomiast kontakt z rówieśnikami opiera się przede wszystkim
na kontakcie emocjonalnym. Ich więc aprobata lub dezaprobata
ma sens dla zaspokajania tej potrzeby.
Jest jeszcze prawdopodobnie inny powód owego odejścia
od świata dorosłych. Około szóstego, siódmego roku życia dziec
ko zaczyna już stwarzać sobie własne koncepcje świata, z któ
rych wynika odmienne wartościowanie. Dorośli jeszcze tego
nie zauważają, skłonni traktować dziecko jako ich własny i do
wolnie „obrabiany" produkt. Nie chcą więc świata dziecka ani
zauważyć, ani tolerować. Miał o to pretensje do dorosłych już
Janusz Korczak. Wydaje się, że największe różnice międzykul
turowe mają miejsce obecnie w tym właśnie obszarze relacji
międzyludzkich. Często jednak, nawet w krajach, w których
już uznano prawo dziecka do własnego wyboru, do własnych
decyzji, czyni się tak z lęku przed nerwicą lub po prostu z sza
cunku do każdej jednostki ludzkiej. Małe znaczenie przywią
zuje się nadal do konsekwencji rozwojowych wynikających
z autonomii wewnętrznego świata dziecka.
Istnieje wiele danych biograficznych wskazujących na bar
dzo istotne znaczenie dla dziecka, również w fazie czwartej,
kontaktu emocjonalnego z osobą dorosłą. Niestety, rzadko są
to rodzice — przeważnie babcia, dziadek, ciocia lub jakiś dzi
wak, który po prostu ma z dzieckiem bliski kontakt i nie usiłuje
go ani wychowywać, ani pouczać.
W życiorysach wielu osób dorosłych wykazujących trudno
ści adaptacji socjalnej znajdujemy dane, że w tej fazie życia
mieli ograniczone możliwości kontaktowania się z rówieśni
kami (często są to tzw. babcine dzieci, mające zbyt dorosłe
rodzeństwo, jedynacy z „dobrych rodzin", dzieci chronicznie
225
chore). Niektóre dzieci w tej fazie tworzą sobie w wyobraźni
fikcyjnych towarzyszy (por. Obuchowska, 1985), nadają im
imiona, rozmawiają z nimi, radzą się ich, bawią się z nimi,
chwalą się przed nimi zabawkami lub sukcesami. Są to ludzie,
zwierzęta, postacie z baśni. Bywają nawet autorytetami moral
nymi, jak czarownica żyjąca w piecu, którą pewna dziewczynka
pytała zawsze z respektem o to, co jest dobre, a co złe. W tym
domu tylko owa czarownica rozumiała, że można zastanawiać
się nad takimi pytaniami.
Właśnie w tej fazie zapoczątkowane zostały zmiany osobo
wości opisanych uprzednio inwalidów wzrostu. Przypominam,
że dziecku tak znacznie różniącemu się wzrostem od swoich
rówieśników dana była tylko jedna (ale jednak była dana) moż
liwość uzyskania ich aprobaty, utrzymania z nimi jakiejkolwiek
formy kontaktu emocjonalnego. Było to występowanie w roli
laleczki, miłej, pogodnej i poddającej się biernie każdemu dzia
łaniu. Gdyby w tym okresie życia zaspokojenie potrzeby kontaktu
emocjonalnego nie było taką koniecznością, należałoby ocze
kiwać raczej rezygnacji z kontaktów nieraz bardzo przykrych
i poniżających. W niektórych biografiach można odnaleźć prze
cież różne formy wycofania się z kontaktów. Ma to miejsce u tych
dzieci, którym zamknięto jakąkolwiek szansę kontaktu z rówieś
nikami. Mamy wówczas do czynienia z poważnymi zaburzeniami
kontaktu społecznego. Zjawisko to zauważono już bardzo dawno.
Wspominali o tym już w 1930 roku badacze amerykańscy, E.R.
Groves i P. Blanchard. Bohdan Zawadzki pisał w swoich wykła
dach z psychologii klinicznej, że brak odpowiednich relacji emo
cjonalnych z rówieśnikami może doprowadzić wprost do lęku
przed związkiem uczuciowym, co może zadecydować o przy
szłych trudnościach w znalezieniu sobie bliskiej osoby i w zało
żeniu rodziny (Zawadzki, 1959).
Wspomniany już Stefan Baley pisał, że w wieku około dzie
więciu lat „dążność do grupowania się, potrzeba należenia do
jakiegoś zespołu osiąga swoje maksimum na przestrzeni całego
życia ludzkiego" (1959, s. 197).
226
Faza czwarta trwa długo, łącznie z początkiem dorastania. Przy
biera ona różnorodne formy, gdyż ten okres życia jest niezwykle
odmienny u dzieci żyjących w różnych sferach kulturowych,
a jego zakończenie bywa początkiem dojrzałości w szesnastym
lub trzydziestym piątym roku życia, zależnie od losów czło
wieka. Przybiera on wówczas postać identyfikacji. Sprawy te
omówię w rozdziale następnym. Teraz stwierdzę tylko, że
u niektórych ludzi faza ta nie kończy się nigdy. Ludzie ci nigdy
nie stają się dorośli. Na przebieg tej fazy ma też wpływ sposób,
w jaki formowały się kontakty emocjonalne w poprzednich fa
zach. Zawsze jednak główną jej cechą jest zależność od apro
baty rówieśników — zarówno u dziecka, podrostka, jak i czło
wieka starego o niedokształtowanej osobowości.
9.7. K O M P L E K S KOPCIUSZKA
I K O M P L E K S RÓŻNICY
Poczucie odrzucenia przeżywają te osoby, dla których kontakt
emocjonalny jest wciąż ważny, a które nie są w stanie go na
wiązać. W określonych warunkach, gdy poczucie to utrwala
się, może ono doprowadzić do deformacji osobowości, przeja
wiających się w różnego rodzaju kompleksach emocjonalnych.
Bywa na przykład, że na tle poczucia odrzucenia powstaje
kompleks, który można by określić jako kompleks Kop
ciuszka. Użyłem tej nazwy, gdyż wydaje się bardziej trafna
niż nazwa „kompleks małej wartości" wprowadzona przez
Alfreda Adlera. Chodzi o to, że nawet te dzieci, które wy
rażają otwarcie przekonanie o własnej mniejszej wartości,
na ogół w skrytości ducha oceniają siebie wyżej. Oto dziecko
mające kompleks Kopciuszka pogodziło się już na pozór z tym,
że jest gorsze od innych, głupsze czy mniej ładne. W istocie
jednak dokładne badanie wykazuje, że ciągle jeszcze wierzy
227
w jakiś cud, w dobrą wróżkę, która pewnego dnia wszystko
odmieni. Jednorodne przekonanie o braku własnej wartości,
pozbawione ukrytych wątków nadziei, spotykamy bardzo rzad
ko. Świadczy ono o depresji lub zaawansowanym procesie za
burzającym rozwój osobowości. Zresztą kompleks Kopciusz
ka jest tylko jedną z postaci kompleksu, który nazwałem
kompleksem różnicy i który w każdym tego rodzaju pro
blemie odgrywa zasadniczą rolę. Odnosić się on może do
wszystkich tych cech dziecka, które utrudniają mu nawiązy
wanie kontaktu emocjonalnego i sądzę, że osłabia ten kom
pleks wszystko, co stanowi pomoc w nawiązywaniu tego
kontaktu.
Wydaje się, że kompleks różnicy odgrywa istotną rolę
w każdej fazie potrzeby kontaktu emocjonalnego. Stwierdza
jąc go, rozsądny psycholog nie będzie starał się wytworzyć
u pacjenta wyższego mniemania o sobie, gdyż grozić to może
jeszcze gorszymi konsekwencjami, dodatkowo komplikując
kontakt emocjonalny z rówieśnikami, którzy nie tolerują
żadnej „inności", a zwłaszcza „wyższości". Znane są przy
padki prześladowania nie tylko dzieci „gorszych" dlatego, bo
czegoś im brak, ale i dlatego, że coś mają. Wystarczy nawet
inność. Właśnie gdy piszę ten tekst, prasa podała w dwóch
niezależnych notatkach o biciu przez rówieśników po głowie
dziecka, które przeszło trepanację czaszki — „bo miał opero
waną głowę", a więc jest inny i trzeba go bić — oraz o biciu
dziecka nagrodzonego za wybitne uzdolnienia — gdyż jest in
ny i trzeba go bić, „aby mu się w głowie nie przewróciło". Już
nie wspomnę o innych różnicach, jak akcent czy kolor skóry.
Ofiarami szczególnie okrutnego, gdyż całkiem bezkarnego bi
cia są też dzieci niewidome, jako „niedorobione".
Wynikałoby z tego, że niekoniecznie pozytywną rolę mo
że odegrać nauczenie się przez dziecko jakiejkolwiek kompen
sacji tej swojej „różnicy". O tym była mowa przy okazji prob
lemów inwalidów wzrostu. Dostosowywanie się do wymagań
otoczenia destruuje osobowość, izolowanie się od otoczenia też
228
destruuje osobowość. Pozostaje więc chyba tylko dokonanie
zmiany wewnątrz dziecka, jego wiedzy lub oczekiwań.
To, jak ciekawe formy może przybrać eliminowanie kom
pleksu różnicy, wskazuje Georgene Seward w pracy poświęco
nej psychoterapii i konfliktom kulturowym (1956).
Rzecz dzieje się w U S A . Rodzina chłopca, dziecka imigrantów narodo
wości żydowskiej, zamieszkała w środowisku chrześcijańskim, w znacz
nym stopniu antysemickim. Dla przezwyciężenia kompleksu różnicy prze
szkadzającego mu w nawiązywaniu kontaktu emocjonalnego chłopiec (en
wybrał sposób, wydawałoby się, najbardziej racjonalny. Ani wywyższał
się, ani poniżał. Zaczął po prostu wypierać się swojego żydowskiego po
chodzenia i, aby upodobnić się do otoczenia, nawet pogardliwie odnosić
się do obyczajów niechrześcijan. Pozostał jednak Żydem i terapeuta trafnie
rozpoznał konsekwencje, jakie mogłyby mu zagrozić w przyszłości w wy
niku zajęcia takiego stanowiska, już teraz zakłócającego jego proces sa-
mookreślania się.
Psycholog zastosował następującą procedurę. Spowodował zaprosze
nie dziecka na święta Bożego Narodzenia jako żydowskiego gościa jednej
z kulturalnych chrześcijańskich rodzin. Przyjęto je życzliwie, wciągnięto
do ogólnej zabawy i śpiewania kolęd. Chłopiec czuł się tam bardzo dobrze,
a efektem lego przeżycia było to... że zaczął przyznawać się do swojego
pochodzenia oraz dodatnio wyrażać o zwyczajach nie-Żydów.
Efekt pozornie paradoksalny. Mogło się przecież wydawać,
że dopiero teraz, po tak przyjemnych przeżyciach wśród chrze
ścijan, pogłębi się obawa chłopca przed przyznawaniem się
do swojego żydowskiego pochodzenia. Tak by było, gdyby
kierował się on w swoim postępowaniu dążeniem do prze
wagi, jako naturalnej formy kompensacji kompleksu niższo
ści. Chłopiec jednak zareagował odpowiednio do wymagań
potrzeby kontaktu emocjonalnego, porzucając formy zastęp
czego przystosowania, gdy tylko zostały wyeliminowane pod
stawy dla poczucia różnicy.
229
9.8. PODSUMOWANIE PROBLEMU POTRZEBY
K O N T A K T U E M O C J O N A L N E G O
Do roli potrzeby kontaktu emocjonalnego jeszcze wrócę, oma
wiając pierwszą fazę kształtowania się potrzeby sensu życia.
Tu chciałem tylko pokazać, że orientacja emocjonalna jest rów
nie ważnym sposobem znajdowania siebie w świecie jak orien
tacja intelektualna. Tyle że ujęcie emocjonalne ma bardziej glo
balny charakter — trudno je modyfikować i kontrolować. Za
nim uformują się intelektualne koncepcje własnej tożsamości
i własnej drogi życia, związki emocjonalne umiejscawiają jed
nostkę wśród ludzi, uzależniają ją od nich, ale też i wywołują
problem wypracowania dostosowanych do własnej specyfiki
form związków uczuciowych.
Trudno przecenić rolę zaspokajania potrzeby kontaktu emo
cjonalnego w formowaniu morale jednostki i utrzymaniu konsy
stencji osobowości w warunkach, gdy jeszcze nie uformowały
się mechanizmy autonomii psychicznej. Na początku życia jed
nostki jest to decydujący mechanizm rozwoju osobowości.
Jednakże gdy zbliża się dojrzałość, ograniczenie orientacji
w świecie do związków emocjonalnych z innymi ludźmi staje
się powodem blokady rozwoju. Jest tak dlatego, ponieważ
zmiany rozwojowe osobowości dorosłego człowieka opierają
się już na innych zasadach niż te, które dominowały w pierw
szej dekadzie życia. Te nowe zasady wymagają autonomii
psychicznej, co polega na tym, że jednostka staje się zdolna
do odpowiedzialności za siebie, do koncentrowania się na
tym, co uważa za istotne, gdyż wynika to z niej, z jej koncep
cji życia, a nie z tego, że wywołuje aprobatę innych ludzi.
Jest to czas stawania się osobą, której postępowanie wynika
z niej samej, a nie z przypadkowych układów interesów różnych
ludzi. Gdy ta zmiana orientacji nie nastąpi, człowiek dorosły
fizycznie pozostaje psychicznie zależnym dzieckiem o ograni
czonej zdolności do samodzielności i partnerstwa.
230
Proces stawania się osobą może być atrakcyjnym i pełnym
pasjonujących możliwości wejściem do klubu ludzi dojrzałych.
Tak się jednak w naszym świecie dzieje, że dla wielu ludzi źle
przygotowanych do życia, biernych, zależnych, jest to proces
bolesny, gdyż wymaga zdobycia się na odwagę i działania na
własne ryzyko. Stawanie się osobą można metaforycznie na
zwać drugim odcięciem pępowiny, a nawet trzecim, gdyby za
Margaret Mahler przyjąć jako drugi poród wyjście ze związków
symbiotycznych z matką. Tyle że to trzecie odłączenie się jest
już wynikiem własnej decyzji, a nie naturalnego procesu doj
rzewania biologicznego. Decyzja ta ma zawsze swoją wysoką
cenę i musi być dokonana w imię czegoś, co jest tej ceny warte.
Tym czymś jest sens życia.
R O Z D Z I A Ł 1 0
Potrzeba sensu życia
10.1. SKĄD T U P O J A W I Ł S I Ę P R O B L E M
S E N S U Ż Y C I A ?
Problem psychologii sensu życia pojawił się jako paradoks wy
kryty w toku badania mechanizmów nerwic. Kończąc studia
w 1956 roku, uważałem się za psychologa klinicznego i byłem
dumny ze zdobytej właśnie nowej wiedzy o człowieku, z której
wynikało, że istota funkcjonowania osobowości polega na przy
stosowywaniu jednostki do świata i że w ramach osobowości
działają rozliczne mechanizmy służące przystosowaniu. Szcze
gólnie ważny był wniosek, że procesy psychiczne mają cel wy
kraczający poza ich funkcję bezpośrednią. W stosunku do tej
wiedzy, której nauczono mnie poprzednio, był to zapierający
dech skok w rozumieniu psychiki człowieka. Psychologii aka
demickiej wciąż jeszcze wystarczała wiedza o człowieku, któ
ry nie wiadomo po co coś „zapamiętuje", „przeżywa", „myśli"
i czuje, że „chce", a żaden z tych aktów psychicznych nie miał
nic wspólnego z pozostałymi
7 4
. Tak jak i obecnie, ułatwiało to
pracę tym psychologom, których człowiek nie interesował, gdyż
7 4
Prywatnie żartowaliśmy, że człowiek psychologii jest wielomózgowcem
— ma mózg myślenia, mózgi uczuć, pamięci, woli i jaki tylko da się wyróżnić
jako odrębny przedmiot badania. Powstawały śmieszne problemy odrębności
mózgu uczenia się i mózgu pamięci. Z czasem udaio się odkryć, że inny mózg
badają psychiatrzy, a inny psycholodzy. Problem się skończył, gdy mózg został
zastąpiony przez „zmienne".
232
dla nich ważne były tylko badania naukowe jako takie. Nato
miast wybijająca się na samodzielność psychologia kliniczna
potrzebowała wiedzy o celu psychiki jednostki ludzkiej i dlatego
chętnie wzięła teorię przystosowania na swoje wyposażenie. Ty
tuł mojej pracy dyplomowej brzmiał więc: Nei-wica jako skutek
nieprzystosowania,
a uogólniająca ją monografia Model i typy
przystosowania psychicznego w nerwicy
(1961) zawierała to, co
wydawało mi się najważniejsze w psychologii osobowości.
Łatwo zrozumieć, jak byłem zaangażowany w tę nową kon
cepcję, zwłaszcza że wyniki każdego z kolejnych badań przy
padków ludzi chorych na nerwicę potwierdzały tylko ideę, iż
nieprzystosowanie jednostki jest tym, co ujawnia lub powoduje
niezgodność w niej aspiracji i sprawności, wymagań i możliwości,
lęk przed trudnościami, skutki własnych nieudolności, błędy
zawyżonej oceny własnych szans. Łatwo było dostrzec, że nie
przystosowanie społeczne spowodowane owymi zakłóceniami
osobowości wywołuje nowe problemy przystosowawcze, te
z kolei inne, i tak zaciska się wokół człowieka pętla niepizystoso-
wania. Nie umiejąc z niej wyjść konstruktywnie, psychika czło
wieka szuka dróg obocznych
7 5
. Jedną z tych dróg jest ucieczka
7 5
Zwracam uwagę, że nieprzypadkowo piszę tu nie o osobie, ale o jej
psychice, aby podkreślić, że mamy w tego rodzaju przypadkach do czynienia
nie ze swobodnie dokonywanym wyborem, ale z mechanizmami psychicznymi
wymuszającymi określone rozwiązania. Nie zmienia tego fakt, iż jednostka ma
poczucie tożsamości ze swoją wiedzą. Zachodzi tu paradoks polegający na
tym, że bardziej jako swoje odczuwamy to, co działa nami, a nie to, co dzia
łamy my. Problemem tym zajmowałem się szerzej we wspominanej tu często
pracy Człowiek intencjonalny, a dla ilustracji tej myśli pozwolę sobie zacy
tować zamieszczony tam fragment ze zbioru esejów Czesława Miłosza pt.
Prywatne obowiązki: „Co sądzić o cywilizacji, która dokonuje zapierających
dech odkryć naukowych, wysyła pojazdy na inne planety i zarazem rozpoznaje
siebie w takim pisarzu jak Beckett? [...] Jego bohaterowie [...] nie działają, są
działani, są też pozbawieni mowy i b e ł k o t , j a k i t r z ę s i e L u c k y m ( b e ł
k o t w o b e c n i e g o n a d r z ę d n y ) , oznacza kpinę z języka [...] ktoś oto
przyszedł i powiedział, źe człowiek nie ma nic, zawiodły go filozofie, za
wiodła Matka-Natura (zostało z niej bezlistne drzewo), zawiódł język [...]"
[podkr. K.O.].
233
w chorobę, której symptomy są w swojej istocie „krzykiem
o ratunek". Niewielu jednak ten „krzyk" słyszy, jeszcze mniej
go rozumie, a nikt nie aprobuje. Prowadzi to do dalszych trud
ności, nieraz do rozpadu związków społecznych, degradacji ży
cia osobistego, zawodowego.
W tamtych latach uważano za truizm założenie, że wszelkie
trudności psychiczne są powodowane przez trudności społecz
ne. Wiedziałem, iż bywa odwrotnie, ale byłem pewien, że w za
sadzie to jednak nieprzystosowanie społeczne jest tym, co uru
chamia pętle zaburzeń psychicznych i stabilizuje proces ich
zacieśniania się. Dlatego tak dziwne wydały się przypadki ner
wic występujące u ludzi, których sytuacja życiowa nie dawała
do tego żadnego powodu. Byli bowiem znakomicie przystoso
wani, skuteczni, kompetentni i cenieni w zawodzie, o udanym
życiu osobistym, znani jako energiczni i odważni. W miarę
upływu łat podczas mojej praktyki klinicznej przypadków ta
kich spotykałem coraz więcej, jakby właśnie zaczęły się one
dopiero pojawiać jako znaki czasu
7 6
.
Z niedookreślonymi skargami typu „wszystko nie tak" przy
chodziły po pomoc osoby około czterdziestki, przeważnie wy
kształcone, ustabi lizowane, na dobrych stanowiskach
7 7
. Ich sym-
ptomatyka nerwicowa była powikłana i obejmowała właściwie
wszystkie obszary życia. Pacjenci skarżyli się na drażliwość,
męczliwość, niechęć do pracy, konflikty zawodowe, nieraz trud
ności z pamięcią, z pożyciem seksualnym. Narzekali, że najchęt
niej leżą na tapczanie i patrzą w sufit
78
.
1 6
W latach tych dokonywała się właśnie „rewolucja podmiotów", która
niepostrzeżenie zasadniczo zmieniła koncepcję roli jednostki w historii i jej
odpowiedzialności za historię i za siebie, Będzie jeszcze o tym mowa.
7 7
Byli to z zasady mężczyźni, gdyż u kobiet etykietyzowano te problemy
mianem „wczesna menopauza" i leczono endokrynologicznie oraz psychiatrycznie.
78
Objawy wiciu z tych pacjentów, zgodnie z kryteriami współczesnej amery
kańskiej medycyny opisowej, można by zaliczyć do syndromu zmęczenia. Z opi
su jednak otrzymujemy tylko opis. Ważne jest zrozumienie zjawiska.
234
Skoro jest im tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Skoro są
tak znakomicie przystosowani, to dlaczego czują się coraz go
rzej? Chorzy ci zrealizowali przecież to wszystko, czego od
nich wymagano: „zbudowali dom, wychowali syna, posadzili
drzewo", spełnili więc to, czego wymaga się od mężczyzny.
Zgodnie z poglądami Charlotty Buhler zbliżają się oni do wie
ku konsumowania sukcesów i podsumowywania życia. Ich bi
lans życiowy jest pozytywny. Wszystko więc w porządku. Dla
czego więc ci „wojownicy nie odpoczywają po bitwie", ale coś
ich dręczy, czują niepokój, i to płynący z tak głębokich warstw
osobowości, że dezorganizuje życie psychiczne i stosunki spo
łeczne?
Pierwsza nasuwająca się odpowiedź była wówczas zaska
kująca: może to tylko mnie, młodemu człowiekowi stojącemu
na starcie, wydaje się, że oni osiągnęli wszystko. Może osiąg
nęli tylko wszystko to, CO NALEŻY osiągnąć, ale nie osiągnęli
tego, co DLA NICH istotne? Może więc pytanie właściwe nie
powinno dotyczyć poziomu przystosowania jednostki, ale tego,
co jest dla niej istotne osobiście? Muszę przyznać, że nie było
łatwe zrozumienie pełni konsekwencji wynikających z takiego
postawienia problemu. Po pierwsze, nie było zwyczaju liczenia
się z poglądami i chceniami „osobnika ludzkiego". To psycho
log miał wiedzieć, o co naprawdę chodzi. Po drugie, nie było
łatwe pogodzenie się z tym, że owe fascynujące mechanizmy
przystosowania to tylko fragment osobowości i nie muszą one
decydować o kondycji osoby. Trudno było zaakceptować po
gląd, iż złe przystosowanie może być wtórne wobec proble
mów, jakie ma „osobnik" z sobą. Prowadziłem też badania
analityczne, aby nie przeoczyć jakichś wczesnodziecięcych ura
zów. I tu nie znajdowałem żadnych szczególnych problemów.
Wspólny dla moich badanych był tylko jeden fakt, który
wydawał się zbyt banalny, gdyż jak sądziłem, dotyczył wszyst
kich ludzi. Wiedziałem, że każdy człowiek ma jakieś młodzień
cze marzenia o tym, jakie powinno być jego życie, dla czego
warto żyć. Ujmowano je nieraz łącznie z innymi problemami
235
okresu dorastania. Do takiego wniosku doszli już w latach
przedwojennych Stefan Szuman, Józef Pieter i Henryk Weryń-
ski (1933) na podstawie analiz pamiętników młodzieży. Ma
rzenia te wydawały się jednak tylko jednym z symptomów
okresu dorastania. Po nim naturalnie, jak sądzono, następuje
dojrzałość. Surowe realia życia słusznie sprowadzają młodzień
cze rojenia na ziemię, gdy trzeba zająć się karierą zawodową,
uformować rodzinę, zapewnić jej byt, odchować dzieci. Czło
wiek podejmuje więc te obowiązki i jest to los człowieka do
rosłego, a nie specyficzny problem jednostki. Takie są wyma
gania naszej kultury.
Od razu wyłoniły się pytania następne: A może nie dla wszyst
kich te rojenia mają znaczenie? Może tylko niektórzy je mają
i dlatego piszą pamiętniki? Czym ci ludzie wyróżniają się?
Właściwie czym te rojenia są? Jaką funkcję odgrywają w oso
bowości? Z odpowiedzią na każde nowe pytanie problem oka
zywał się coraz mniej banalny.
Skracając prezentację dróg ówczesnych powikłanych roz
ważań, stwierdzę, co następuje:
Próby odpowiedzi na te pytania pozwoliły na postawienie
hipotezy, że przyczyną owej paradoksalnej nerwicy jest właśnie
niespełnienie młodzieńczych rojeń, marzeń. One ongiś stano
wiły sens życia, ale zostały zastąpione przez „realne wymaga
nia" codziennego życia, poczucie obowiązku. Gdy po latach,
po spełnieniu obowiązków, nadchodzi czas, w którym można
zacząć spełniać owe marzenia, już ich nie ma. Właściwie są,
tyle że zostały głęboko wyparte poza świadomość, gdyż ich
jawna obecność, jako nie spełnionych pragnień, była zbyt bo
lesna, zbyt utrudniała odgrywanie przypisanych ról społecz
nych. Jeśli pozostają one w umyśle dorosłego, to w postaci
czynnika zakłócającego funkcjonowanie, a nie w postaci pro
blemu do rozwiązania. Można by powiedzieć, upierając się na
dal przy terminologii teorii przystosowania, że owe osoby były
przystosowane do świata, ale nieprzystosowane do siebie i to
ujawniło się dopiero po uformowaniu dojrzałości, w tej fazie
236
życia, która, wydawałoby się, nie powinna już nastręczać
takich trudności technicznych, jakie nastręczała faza osią
gania dojrzałości.
Teraz sprawa okazała się terapeutycznie prosta. Trzeba wspólnie
z pacjentem dotrzeć do jego dawnego sensu życia, ujawnić go,
spowodować, aby został zaakceptowany ponownie, a następnie
znaleźć sposoby jego realizacji w nowych warunkach.
10.2. T R Z Y R O D Z A J E N E R W I C
E G Z Y S T E N C J A L N Y C H
Rozdział ten zawiera zarys trzech klinicznych przypadków ner
wic egzystencjalnych, bardzo różnych, ale mających podobną
podstawę.
U., czterdziestopięcioletni prezes spółdzielni, zgłasza się do poradni
zdrowia psychicznego ze skierowaniem z kliniki internistycznej, w której
był na obserwacji. Skarży się na depresję i przemęczenie trwające już od
bardzo dawna, a obecnie nasilające się. Długotrwale zwolnienie lekarskie
i pobyt w sanatorium nie przynoszą poprawy zdrowia, następuje raczej
pogorszenie. Pacjent informuje o narastających konfliktach z przełożony
mi oraz o konflikcie z żoną na tle zarówno jego nadmiernej drażliwości,
jak i osłabienia potencji seksualnej. Do tej pory nigdy nie narzekał na
stan fizyczny. Był zdrowy, uprawiał siatkówkę. Dane z wywiadu infor
mują, żc w pracy był nagradzany i szybko awansował, dlatego zarówno
zwierzchnicy, jak i podwładni golowi są tolerować jego zachowanie, przy
pisując je jakiejś przejściowej niedyspozycji. On sam czuje się jednak źle
jako „chory prezes" i zamierza podać się do dymisji, może nawet przejść
na rentę. Badanie internistyczne wskazuje jednak na dobry stan zdrowia.
Pacjent zosta! skierowany do psychologa ze wstępnym rozpoznaniem
nerwicy o nie ustalonym podłożu. Badania psychologiczne wykazują rów
nocześnie brak istotnych obszarów konfliktowych i zaskakująco wysokie
wskaźniki frustracji. Test Rorschacha wypada pozytywnie — wysoki po
ziom realistycznych form, dojrzała przeróbka wewnątrzpsychiczna, typ
ujmowania wyważony, pełny. Na tym tle dopiero wyróżnia się zestaw
237
wskaźników wysokiej „urażliwości" psychicznej i przeżywania stresu.
Dalsze badania potwierdzają hipotezę istnienia jakiegoś nieświadomego,
a więc i nierozwiązywalnego konfliktu psychicznego o zasadniczym zna
czeniu życiowym, co zaprzecza wynikom badań szczegółowych nie ujaw
niających obszarów konfliktowych. Owe konflikty, o których mówi w wy
wiadzie, to raczej starcia, iskrzenie niż jakieś istotne sprzeczności
interesów lub poglądów. Pacjent jednak zdecydowanie temu zaprzecza.
U. przyznaje, że rzeczywiście tak się czuje, jakby go c o ś gnębiło, ale
trudno znaleźć jakąkolwiek tego przyczynę. Swoje życie ocenia jako speł
nione, dobrze zorganizowane i uporządkowane.
Założyłem istnienie nerwicy egzystencjalnej i rozpocząłem cykl sean
sów psychoterapeutycznych mających na celu w pierwszej fazie ustalenie
treści sensu życia z okresu wczesnej młodości. Pacjent stwarza na począt
ku pewne trudności, oponując przeciwko zajmowaniu się sprawami nie
istotnymi — przyszedł tu po leczenie, a te rozmowy są bezprzedmiotowe
i tylko go męczą. W końcu jednak zgadza się na nie i już po trzeciej sesji
zaczyna nie tylko chętnie współpracować, ałe i sam wysuwa określone
koncepcje będące wynikiem przemyśleń i rozmów z żoną, którą znal od
dzieciństwa i którą poślubił jako bardzo młody chłopak. Dodam tu, iż
pacjent, dlatego że wcześnie założył rodzinę, przerwał studia ekonomicz
ne. Po trzydziestce uzupełni! je zaocznie, ale tylko ze względu na dzieci,
które okazały się zdolne, ambitne i skończyły studia. Do swoich studiów
nie przywiązuje wagi i uważa je za zbyt łatwe i powierzchowne.
Pacjent zwraca uwagę na to, że już same sesje diagnostyczne spowo
dowały u niego zmniejszenie wielu trudności. Polepszyły się jego stosunki
z żoną, która właśnie podjęia pracę zawodową, tłumacząc to tym, że dzieci
usamodzielniły się i jest w domu mniej potrzebna. Zaskoczyło go sympatyczne
przyjęcie w pracy. Wrócił do niej namówiony przez psychologa, który
przeciwstawi! się jego dalszemu przebywaniu na zwolnieniu lekarskim.
Stopniowo udało się stwierdzić, że tym, co U. chciał naprawdę czynić
w okresie swojego startu życiowego, były podróże. Kolekcjonował mapy,
zbierał literaturę podróżniczą. Marzył o dalekich krajach, przeprawach
przez góry, a osiadi w gabinecie prezesa dobrze zorganizowanej spółdziel
ni, gdzie nieźle zarabiał. Miał wiele pozytywnych kontaktów z ludźmi,
co w tych czasach umożliwiło mu budowę domu, kupno wielu trudno
dostępnych towarów i zapewnienie rodzinie dobrego materialnego po
ziomu.
Już samemu sformułowaniu tych marzeń z okresu młodości i swobod
nemu mówieniu o nich towarzyszyła dalsza poprawa stanu psychicznego.
W zasadzie objawy nerwicy znikły i pacjent przychodził do mnie raz
w tygodniu już nie tyle po poradę, ile po to, aby opowiedzieć o swoich
238
nowych planach życiowych. Skończył kurs przewodników PTTK, nawią
zał kontakt z Orbisem i „swoimi kanałami" dosyć szybko załatwił sobie
wyjazd do zaprzyjaźnionego państwa w roli przedstawiciela tego biura
podróży. Po roku całkiem zrezygnował z pracy w swojej spółdzielni.
Na pytanie, czy nie żałuje swojego dobrego stanowiska, odpowiadał,
że nieraz, jak jest zmęczony, żal mu tej wygodnej posady, ale chyba
zbytnio się na niej nudził. Teraz przypomniał sobie i zrozumiał pewien
fakt sprzed dwóch lat. Zaproponowano mu przeniesienie do „centrali".
W pierwszej chwili ucieszył się, że został doceniony, ale w nocy obudzi!
się z odczuciem łęku. Przeraziła go myśl, że jeszcze prawie dwadzieścia
łat będzie musiał „urzędować". Odmówił, podając całkiem nonsensowne
racje, co spowodowało poważny konflikt z żoną, i... całkowicie o tym
„zapomniał". Teraz zdaje sobie sprawę z tego, że była to zapowiedź jego
przyszłych kłopotów z sobą.
Na „nowej drodze" zaczął zarabiać jeszcze lepiej i ma dalekosiężne
plany. Jest pełen energii i optymizmu. Zastanawia się nad napisaniem serii
przewodników.
Przez pewien czas jeszcze telefonował do mnie i przysyłał kartki z co
raz dalszych podróży.
Przedstawiony wyżej przypadek nie wymaga specjalnych
komentarzy. Dodam tylko, że w latach sześćdziesiątych w lite
raturze psychologicznej zaczęły coraz liczniej pojawiać się do
niesienia o nerwicach egzystencjalnych, jak na przykład donie
sienie Stanislava Kratochvila
7 9
K psychoterapii existencidlni
frustrace
(1961).
Nie oznacza to, że klinicyści, a zwłaszcza lekarze, przyjęli
łatwo do wiadomości, że problemy egzystencjalne, a nie tylko
sytuacje społeczne, mogą powodować problemy somatyczne.
Już wprawdzie za czasów Pawłowa pogodzono się z tym, że
zaburzenie raz ustalonego stereotypu może powodować zakłó
cenia układu wegetatywnego i poprzez nie wywołać określone
7 9
Doktor Stanislav Kratochvił ze Szpitala Psychiatrycznego w Kromerzi
kolo Brna odegrał szczególną rolę w rozwoju psychologii klinicznej w Polsce.
Bywał w Katedrze Psychologii Klinicznej U A M w Poznaniu, a psycholodzy
polscy odbywałi u niego praktyki. Do tej pory wielu korzysta z jego książek.
239
dolegliwości psychiczne. Można było sobie wyobrażać, że
„układ nerwowy" zużywa się i osłabia, gdyż nie może podołać
„bodźcom". Następuje przesilenie „pobudzenia" lub „hamowa
nia" i w ten sposób fizjologiczne podstawy życia psychicznego
zostają uszkodzone. Jednakże nadal zakładano, że tak abstrakcyj
ne problemy, jak koncepcja życia, sens życia, marzenia i plany
życiowe są z natury rzeczy mało „emotogenne", „niefizjologicz-
ne". Nie są to „bodźce". Trudno więc było uwierzyć w ich wpływ
na „somę". Paradygmat wtórności życia psychicznego wobec
fizycznego miał silne podstawy, a poza tym często sprawdzał
się. Wiele tego rodzaju egzystencjalnych przypadków załamań
psychicznych, lęków wiązano z przemęczeniem, astenizacją po
różnych urazach i chorobach lub po prostu konstytucją fizyczną
mało odporną na przeciążenia. Lekarze dawali więc środki uspo
kajające i kierowali na wypoczynek, a bardzo często na rentę.
Tyle że wypoczynek nie pomagał tu, a nawet pogarszał stan
chorych, z czego nie wyciągano żadnych wniosków.
Niestety, nawet teraz, kilkadziesiąt lat od wprowadzenia przez
Abrahama Masłowa rozróżnienia między chorobami „deficytu"
i „metachorobami", nie znalazło to oddźwięku w medycynie.
Nie brak też dostatecznej liczby teorii do wyboru. Ostatecznie,
poza teorią potrzeb Masłowa lub koncepcją potrzeby sensu życia
zawartej już w pierwszej wersji tej książki (1966), można było
wybierać takie ujęcia, jak koncepcję bilansu informacyjnego An
toniego Kępińskiego lub koncepcję nadsensu Victora F. Frankla.
Mamy tu więc do dyspozycji zarówno ujęcia biologiczne, cy
bernetyczne, psychologiczne, jak i religijne.
Należy dodać, że z czasem okazało się, iż omówiony wyżej
wzorzec nerwicy egzystencjalnej ma swoje liczne odmiany. Po
latach zrozumiałem, że powrót do sensu życia ustalonego w mło
dości nie zawsze jest użyteczny. Bywa, iż istotą nerwicy egzy
stencjalnej jest właśnie jego realizacja, tyle że sens ten ma wad
liwą formę. Jego wada może polegać na tym, że owe „marzenie"
nie było wynikiem wyboru, uformowania ogólnej własnej kon
cepcji, którą można realizować w różnych postaciach przez całe
240
życie. Nieraz sens życia jest nadany, wymuszony przez okolicz
ności. Do sprawy tej wrócę w dalszej części książki. W tym
miejscu jeszcze tylko zauważę, że omówionej wyżej formie ner
wicy egzystencjalnej towarzyszy nie tylko dobre przystosowanie
społeczne, jak w wyżej opisanym przypadku, ale wręcz coś, co
przypomina samorealizację i co wskazuje na to, że samo pojęcie
samorealizacji, o której była mowa w części wstępnej, wymaga
chyba wielu dookreśleń.
Naukowiec W. przeszedł po habilitacji długotrwały kryzys psychiczny.
Ten wybitny szybko awansujący specjalista, o dużym autorytecie zawo
dowym, „zgubił się" i stracił chęć do pracy. Analiza biografii wykazała,
że pochodził on z prostej rodziny woźnego w liceum w małym miasteczku.
Takie pochodzenie wyznaczyło mu od początku pozycję i rolę w szkole.
Gdy koledzy szli do domu, on zamiatał klasy. W czasie dużej przerwy
biegał z listami na pocztę. Nauczyciele traktowali go bardziej pobłażliwie
niż jego kolegów, ale też z mniejszą uwagą. Nie liczyli się z nim. Koledzy
nie darzyli go zaufaniem i nie lubili jego ojca. Z góry zakładali, że będzie
donosił. Dawali mu odczuć, że uważają go za coś gorszego, za służącego.
Pewnego dnia do szkoły przyjechała grupa naukowców, by przeprowadzić
kilkudniowe badania. W. został przydzielony do ich obsługi. Mógł więc
z bliska przyjrzeć się ich pracy, a oni traktowali go uprzejmie i przyjaźnie,
tak jak nikt nigdy dotąd. Rozmawiali z nim, pytali, co będzie robi! w przy
szłości. To po raz pierwszy wzbudziło w nim refleksję, że mógłby być
kimś innym niż jego ojciec. Chłopiec widział też, z jakim szacunkiem
jego nauczyciele odnoszą się do uczonych. Od tego spotkania syn pedla,
uprzednio traktujący naukę jako przykry i raczej zbędny obowiązek, ruszył
do walki o swój awans społeczny, który widział w karierze naukowej.
Stał się kujonem i nie zważając na prześmiewki, pochłaniał książki. Dys
tans między nim a jego kolegami pogłębiał się, ale nigdy nie był z nimi
blisko, więc było mu wszystko jedno, co o nim myślą. Wcześniej zatem
niż inni uniezależnił się od kontaktu emocjonalnego, gdyż żyl marzeniami
0 przyszłości. Jego linia życiowa stanowiła od tej pory prostą drogę, bez
żadnych załamań i wahań. Dobre było to, co przybliżało go do jego celu,
a złe, co od niego oddalało. Rezygnował bez trudu z wielu przyjemności
1 brał na siebie dodatkowe obciążenia, również społeczne, gdyż począt
kowo nie chciano mu jego ambicji wybaczyć. Już jednak pod koniec
liceum jego pozycja była bezdyskusyjna. Na studiach szybko wyróżni!
się, dostał stypendium naukowe i już przed magisterium było wiadomo,
że otrzyma etat naukowy.
241
Pierwsze objawy ostrzegawcze nastąpiły po uzyskaniu doktoratu. Po
jawiły się wątpliwości co do wybranej drogi, zniechęcenie oraz odczucie
przemęczenia, którym jego stan tłumaczono. Po zaangażowaniu się w ha
bilitację objawy te minęły. Uzyskiwane wyniki i perspektywa nowej pracy
zaabsorbowały go całkowicie. Jeden ze starszych profesorów, gratulując
sukcesu młodemu docentowi, powiedział mu, prawdopodobnie żartem:
„Teraz może pan już do końca życia nic nie robić". W. stwierdził, że
słowa te wstrząsnęły nim — „zgasiły mnie całkowicie". Tak jakby ten
profesor sformułował myśl, której W. nie chciał dopuścić do świadomości,
że to już był rzeczywiście koniec. Osiągnął to wszystko, co chciał osiąg
nąć, a miał dopiero trzydzieści cztery łata. Zaczął narzekać, że tylko do
tego etapu liczyły się jego zaangażowanie i zdolności. Żałował, że tyle
stracił z życia, że to, co robii, nic ma sensu. Nie założył rodziny, żył
bardzo skromnie, nie udzielał się towarzysko, wakacje spędzał przy biur
ku, nie czyta! literatury pięknej — wszystko to wydało mu się stratą nic
do powetowania.
Kiedy zgłosi! się do poradni, skarży! się na depresję, „abulię" i trud
ności z koncentracją. Aplikowane mu środki antydepresyjne, nasenne,
z powodów oczywistych tylko pogłębiły jego stan — pojawiły się obja
wy zaniku pamięci, zaczął nie wywiązywać się z obowiązków. Coraz
dłuższe zwolnienia lekarskie powodowały trudności zawodowe.
Hipoteza, że była to nerwica egzystencjalna, została potwierdzona po
wrotem do zdrowia psychicznego i sukcesów zawodowych po psychote
rapii, której podstawowym założeniem było wywołanie aktywnej współ
pracy z pacjentem i negocjowanie z nim każdego kroku.
Ustaliłem trzy założenia: 1) powodem nerwicy jest wadliwy, nadany
z zewnątrz, a więc zbyt konkretny i krótkodystansowy sens życia, który
bardziej osobę realizował, niż byl przez nią realizowany; 2) sposobem
wyjścia z trudności może być skłonienie pacjenta do własnej modyfikacji
sensu życia, tak aby sens ten nabrał abstrakcyjnego, ogólnego charakteru,
aby mógł być spełniany cale życic bez szansy spełnienia do końca; 3)
treść lego nowego sensu życia powinna w pewien sposób odnosić się do
treści urazów psychicznych „syna pedla", redukując uformowany wów
czas kompleks różnicy.
Przytoczę tu jeszcze jeden przykład. Ilustruje on trzecią for
mę nerwicy egzystencjalnej, której istotą nie jest wyparcie sen
su życia lub jego wada formalna, ale sytuacja powodująca, że
realizacja sensu życia staje się dla jednostki równocześnie
i spełnianiem się, i zagrożeniem.
242
Miody, wybitnie utalentowany fizyk Z. zosta! przywieziony do kliniki
internistycznej z powodu ataku serca. Nie stwierdzono żadnej patologii
układu krążenia i zażądano konsultacji psychiatry. Pacjent trafi! do mnie.
stażysty w Instytucie Bechtierewa. W wyniku badań psychologicznych
ustaliłem następujące fakty, które mogły tłumaczyć chorobę:
Działo się to w ZSRR w końcu lat sześćdziesiątych. Pacjent, będąc
Żydem, którego ojca represjonowano, zataił swoje pochodzenie, aby do
stać się na studia, i od tej pory już stale fałszował swój życiorys. Wybitne
uzdolnienia powodowały, że szybko awansował na coraz wyższe stano
wiska i za każdym razem narastała obawa przed zdemaskowaniem, które
jeszcze w owych czasach (1968 rok) mogło skończyć się dramatycznie.
Właśnie rozważano propozycję mianowania Z. na stanowisko dyrektora
jednej z ważnych dla państwa instytucji naukowo-badawczych. Na tym
stanowisku miałby znacznie większe szanse prowadzenia badań i realizo
wania zainteresowań, które stanowiły oś jego życia. Było oczywiste, że
w związku z tym nastąpi dokładne sprawdzenie jego życiorysu — tego
bał się panicznie.
Problem polegał jednak na tym, że opisane wyżej obawy były już
niepotrzebne. Pozycja Z. była tak wysoka, że ów „defekt" życiorysu, jeśli
nawet byl nie znany, w co można wątpić, nie miaiby żadnego wpiywu na
jego karierę naukową, i pacjent dobrze o tym wiedział. Skąd więc lęk,
którego nie powinno być?
Lęk ten, niegdyś uzasadniony, był wzmacniany przez despotyczną
i histeroidną matkę-wdowę, która właściwie uniemożliwiła mu życie oso
biste. To ona bała się o karierę syna i w ogóle o jego istnienie, i z tego
strachu uczyniła rację swojej opieki nad synem, odsuwania go od innych
ludzi — kobiet, kolegów. Lęk pacjenta byl w istocie lękiem o matkę,
a właściwie przed matką. Gdyby ona nie miała racji, jego podporządko
wanie i samotność nie miałyby sensu. Bal się o siebie dla matki. Bal się
więc każdego wyróżnienia, każdego dalszego kroku w realizacji swojego
sensu życia.
Poza oczekiwanym awansem ważny był też inny czynnik. Jego przy
jaciel, również wybitny fizyk i w tym samym wieku, który był uprzednio
kandydatem na to stanowisko, zmarł na zawal serca w bibliotece. Atak
serca Z. miał miejsce właśnie w tej bibliotece, a nawet przy tym samym
stole. Był to prawdopodobnie wzór reakcji ucieczkowej.
Byfa to sytuacja złożona, ale uzasadniony byłby pogląd, że istotą pro
blemu pacjenta by! jego sens życia, którego realizacja stała w opozycji
do jego obaw. Dodam, że gdyby pacjent awansował i nie byioby żadnych
problemów z władzami bezpieczeństwa, co byio bardzo prawdopodobne,
gdyż na tym szczeblu kariery już samo wysunięcie kandydatury musiało
243
zostać poprzedzone odpowiednim „prześwietleniem", wówczas uprzednie
poświęcenia pacjenta, uległość matce, byłyby bez sensu.
Cały ten problem wydawałby się prosty, gdyby nie to, że Z. ułożył
sobie w swojej świadomości całkiem inny, banalny jego obraz. Wyparł
zarówno swoje lęki, jak i motywy podporządkowania się matce. W swoim
mniemaniu byl po prostu naukowcem, któremu jak wielu innym nie wy
szło życie osobiste, ale który uzyskuje sukcesy i kocba swoją pracę. Matka
jest trudną, ale dobrą i biedną kobietą.
Po wielogodzinnej rozmowie następnego dnia rano Z. zgłosił się, aby
powiedzieć, że czuje się już zdrowy, całą noc intensywnie myślał, zgadza
się z moim rozumowaniem, dziękuje i prosi o wypisanie z oddziału.
10.3. O G Ó L N E R O Z W A Ż A N I A N A D P O J Ę C I E M
S E N S U Ż Y C I A
Zaprezentowałem powyżej trzy postacie nerwicy egzystencjal
nej. Pierwsza z nich wydaje się „najbardziej egzystencjalna"
w tym sensie, że jej wiodący symptom to właśnie narastające
zagubienie egzystencjalne, a więc zagubienie w tym, „kim mam
być i czym jestem", odczucie pustki koncepcyjnej, bezsensu
istnienia. Przypomina to treść rozdziału o filozofii egzysten
cjalnej w podręczniku filozofii. W drugim przypadku załamanie
się linii życia wywołane zostało właśnie wypełnieniem się sen
su, gdyż jako konkretny sens życia nadany z zewnątrz jest on
spełnialny, a wówczas nic po nim nie zostaje. Natomiast w trze
cim przypadku zadecydowała sytuacja konfliktowa, gdy otwar
te, świadome realizowanie sensu życia stało się sprzeczne z in
nymi pragnieniami jednostki, bardziej doraźnymi i o większym
nasileniu motywacyjnym, jakimi z zasady są działania stymulo
wane przez lęk, zgrozę, niepokój. Ponieważ sens życia był
własną koncepcją życia, usunięcie nieporozumień interpretacyj
nych całkowicie wystarczyło do wyleczenia.
Powyższe trzy przypadki są bardzo różne i łączy je tylko
to, że wspólnym problemem jest trudność w realizacji potrzeby
244
sensu życia. W pierwszym wypadku — ze względu na brak
szans na jej konkretyzację i realizację, w drugim — ze wzglę
du na jej zbytnią konkretność i zbyt wczesne zrealizowanie,
a w trzecim — ze względu na negatywne konsekwencje jej
realizowania.
Z tej analizy wynikają trzy główne pytania dotyczące psy
chologii sensu życia: 1) jak sens życia powstaje, 2) jakie właś
ciwości powinien mieć sens życia, 3) jakie odniesienie do in
nych dążeń człowieka ma sens życia.
Odpowiedzi na te pytania wymagają odniesienia teoretycz
nego. Natomiast to, czym jest sam sens życia, wydaje się jasne
już w ujęciu potocznym. Każdy z omawianych pacjentów wie
dział, co to sens życia, bez uprzedniego definiowania. Oznacza
to, że sens ten był ujmowany przez nich w języku komunikacji.
Używając języka komunikacji
8 0
, ludzie rozumieją siebie nawza
jem, nawet gdy nie potrafią podać definicji sensu życia. Gdy
jedna osoba mówi do drugiej: „moje życie nie ma sensu" lub
„on znalazł w tym sens swojego życia", to obie rozumieją się
wzajemnie, czy to będzie student matematyki w rozmowie z fi
lozofem, czy też gospodyni domowa w rozmowie z sąsiadką.
Mówiąc o sensie życia, mają na myśli coś, co nadaje życiu
wartość wykraczającą poza samo istnienie człowieka, poza jego
dobre lub złe samopoczucie lub czyjąś jego ocenę. To COS nie
wiąże się z określoną sytuacją, ale powoduje, iż oceniając tę
sytuację lub inne wydarzenia, a także własną przeszłość lub
przyszłość, odnosimy to do wspólnego mianownika — do cze
goś, co jest na tyle ważne, że warto temu poświęcić życie, warto
jest dla tego sensu cierpieć, a radość i rozkosz nabierają głębi,
gdy towarzyszą temu, co nadaje życiu sens. Gdy ktoś mówi, że
8 0
Przez język komunikacji rozumiem jeden z języków, którego cwoiucja
przebiega w kierunku maksymalizacji znaczeń na jednostkę wyrazu. W prze
ciwstawnym kierunku przebiega ewolucja języka operacji, w którym następuje
minimalizacja znaczeń na jednostkę wyrazu. Znaczenia siów języka komuni
kacji dookreśla kontekst, znaczenia siów języka operacji kontekstu nic wyma
gają. Są to języki nieprzekiadalne.
245
miłość nadaje sens jego życiu, oznacza to coś znacznie więcej
niż przeżywanie silnego uczucia, zatracenie się lub zadurzenie.
Jest w tym ukryte założenie, że życie ludzkie samo w sobie nie
ma wiele sensu. Coś powinno mu ten sens nadać.
Tradycyjny sposób socjalizacji sprawia, że dla wielu ludzi
sens ich życia ogranicza się do jednego jego fragmentu, do
jednego rodzaju działalności. Oni koncepcji swojego życia nie
tworzą, nie analizują ani nie poddają rewizji. On jest im przy
pisany kulturowo i jest zlokalizowany w ich umysłach jako
konkretny, mocny i „płaski" zestaw wartości, w którym każda
wartość jest równie ważna i każda z nich jest niezależna od
innych. Waga takich wartości nie wynika z żadnych racjonal
nych przesłanek, one zostały nabyte w toku życia i są. Ludzie,
KTÓRYM U F O R M O W A Ł SIĘ taki zestaw wartości, stają się
od niego zależni, gdyż nie nadaje się on do przemyśleń i zmian.
On tylko trwa lub całkowicie rozpada się. Ludzie, u których
taki zestaw wartości określa ich sens życia, w istocie nie tyle
realizują swój sens, ile są przez niego realizowani. Stwierdzę
tu coś, co zabrzmi brutalnie, ale co należy powiedzieć. Taki
„sens" jest wysoce ceniony w naszej kulturze, ponieważ
uprzedmiotawia jednostkę ludzką. Czyni on tę jednostkę „prze
widywalną", dyspozycyjną wobec stawianych jej wymagań.
Wyraźnie występuje to w subkulturach fundamentalistycznych
— religijnych lub narodowych. Posiadanie takiego sensu bywa
na pewno źródłem radości, gdy „nadchodzi czas" i osoba czuje,
że spełnia to, co należy. W skali całego życia jest on jednak po
wodem głównie klęsk, niezadowolenia, niezaspokojenia, gdyż
„czas" taki nadchodzi rzadko i ma ograniczony zakres. Stąd
tak częsta agresywność, a nawet okrucieństwo ludzi uzależnio
nych od idei lub ich depresja i zagubienie, gdy świat „nie idzie
we właściwym kierunku". Nieraz owi ludzie zaangażowani
w cudze idee po okresie spełniania się już na całe życie pozo
stają z poczuciem, że to, co ich spotyka, małżeństwo, praca,
dzieci, jest ważne, ale nigdy nie będzie dla nich tym, czym
246
powinno być. Można mieć wątpliwości, czy taki „sens" może
spełniać rolę konstruktywnego czynnika rozwoju podmiotowej,
intencjonalnej osoby ludzkiej.
W wielu wypadkach istnieje zbieżność rodzaju działalności
zawodowej z wyczuciem tego, czym jest sens życia. Bywa ona
tak znaczna, że niektóre zawody uważa się za „same przez się"
nadające życiu ludzi sens. Sensotwórcze są więc w naszej kul
turze zawody związane ze swego rodzaju posłannictwem, słu
żebnością, wymagające osobistego zaangażowania na rzecz
wartości nadrzędnych. Nauczyciel, lekarz, duchowny czy poli
tyk — traktując swój zawód z oddaniem, jako służbę, do której
czują się „powołani", mają szanse na ulokowanie w nim swo
jego osobistego sensu życia lub ostatecznie znalezienia w nim
sensu życia dla siebie. Pogląd na rolę osobistą tych zawodów
jest tak silnie utrwalony w naszych wzorach kultury, że gdy
ktoś uprawia „sensotwórczy" zawód bez zaangażowania —
niejako służbę, ale tylko jako środek do egoistycznych celów,
jak pieniądze, władza lub prestiż — spotyka się z ocenami
negatywnymi. Nie ma natomiast takich oczekiwań wobec in
żyniera, rolnika lub restauratora.
Jednakże gdy to nie osoba nadaje sens zawodowi, ale wy
konywanie zawodu nadaje jej sens życia, ryzyko psychologicz
ne polega na tym, że jeśli coś tę działalność zablokuje, gdy na
przykład choroba, wyborcy lub sąd pozbawią uprawnień do
wykonywania tego, a nie innego zawodu, to może nastąpić
załamanie psychiczne będące wynikiem utraty sensu życia. Wia
domo, jak wielu polityków uzależnia się od swojej funkcji.
Poleganie na sensie życia nadanym przez zawód stanowi
więc znaczne ryzyko życiowe.
Poza tym wydaje się, że współcześnie następuje zmniejsze
nie znaczenia zawodów sensotwórczych w związku z ogólnym
słabnięciem kultury w jej funkcji normotwórczej i z zanikiem
etosów. Chociażby dlatego nie można wyborem zawodu roz
wiązać swojego problemu sensu życia.
247
Oczywiście dzięki spełnieniu dodatkowych warunków każ
dy zawód, tak jak i każdy sposób realizacji dążeń, może sta
nowić o sensie życia. Tyle że w wypadku zawodów niesłużeb-
nych wymaga to indywidualnej, szczególnej koncepcji ich
uprawiania. Paradoksalnie więc mniej ryzykowne jest znaj
dowanie sensu życia w wykonywaniu zawodu, który sam
z siebie nie jest „sensotwórczy".
Nieraz sens życia związany jest w sposób naturalny z rolą
społeczną matki lub ojca. Jest to jednak sens „nadany", a poza
tym zdecydowanie ograniczony w czasie. Dzieci zbyt szybko
dorastają, a trudności psychiczne związane z syndromem pu
stego gniazda świadczą wyraźnie o tym, że rodzicielstwo nie
może spełniać roli sensu życia do końca istnienia jednostki.
Wiele wskazuje na to, że sens życia może zostać znaleziony
w oddaniu się działalności społecznej, sztuce, pisarstwu. Zależy
tu wiele od własnej decyzji i wysiłku koncepcyjnego jednostki.
Dzieje się tak wówczas, gdy sens życia nie tyle jest odnaleziony
w tej działalności, ile w niej zostaje ulokowany jako własny
sens życia. Tu na pewno pomaga talent, owa moneta dana przez
bogów genu. Wydaje się jednak, że sam talent nie wystarcza.
Trzeba mieć coś do powiedzenia od siebie i o sobie. Trzeba
chcieć i umieć wyrazić to w obrazie lub w tekście.
Jest wielu artystów, utalentowanych i sprawnych, którzy nie
potrafią w swojej działalności wyrazić siebie. Realizują więc
sztukę, która nie jest z nich, gdyż nie jest prywatną wypowie
dzią o czymś istotnym. Czując tę próżnię, zagłuszają niepo
kój działalnością polityczną, alkoholem, ekscentrycznym try
bem życia lub rezygnują z ambicji. Ryzykowne jest spełnianie
się w talencie, gdy nie ma się nic do powiedzenia. Równie
źle się dzieje z tymi, którzy mają coś do powiedzenia, ale nie
mają talentu i nie potrafią wyrazić swoich idei. Wybierają więc
rolę wieszczy, proroków. Ryzykowne jest spełnianie swojego
sensu życia w sferze wymagającej szczególnych uzdolnień.
248
Czy nie jest to zbytnie komplikowanie problemu? Czy roli
sensu życia nie może spełnić każda własna idea realizowana
z zaangażowaniem? Ktoś przez całe życie wykonuje swoje
obowiązki. Czy spełnianie ich nie może stać się sensem jego
życia? Wydawałoby się, że powinien to być warunek wystar
czający, ale tym, co utrudnia akceptację takiego założenia, są
wyniki obserwacji, które wskazują na to, że samo zaangażo
wanie nie wystarcza i sensem życia nie jest chyba tylko dążenie
hierarchicznie najważniejsze, któremu wszelkie inne dążenia
zostają podporządkowane. Nie każde z nich usensawnia życie
tak, aby człowiek mógł coraz bardziej stawać się sobą, rozwijać
się, być coraz lepszym. Nadrzędne dążenie może nawet z cza
sem stać się czynnikiem uprzedmiotawiającym jednostkę.
Dla polityka najważniejsza jest opinia jego wyborców, dla
gangstera — władza, a dla każdego wielkiego generała •—
jego wielka bitwa, i to jest nie tylko ograniczenie. W naszej
historii kosztowało to już niemało i nas, i samych polityków
i generałów. To nadrzędne dążenie zbyt łatwo staje się ce
lem samym w sobie, uprzedmiotawiając ich. Stają się na
rzędziem narzuconego przez rolę zbyt konkretnego marze
nia. Oznaczałoby to, że sens życia powinien być nie tylko
nadrzędną ideą, obsesją spełnienia się w roli, ale przede
wszystkim koncepcją życia powstałą jako wynik przemyśle
nia tego, czym jest dla nas życie, czym jest świat i człowiek
w nim, i tego, co jest w naszym życiu naprawdę ważne.
Potrzebna jest tu jeszcze określona orientacja na człowieka.
Wyżej wspomniałem o okrucieństwie ludzi uzależnionych od
konkretnej „idei". W następnym rozdziale powołam się na Ste
fana Szumana, dla którego „zmysł życia" jest wyrazem zaan
gażowania się w losy ludzi ponad egoizmem i najbardziej nawet
uzasadnionym pesymizmem. Podobną ideę wyraża Alfred Ad
ler, według którego przestrzeganie zasad interesu społecznego
jest nadrzędnym warunkiem normalności psychicznej. W części
poświęconej dojrzałej potrzebie sensu życia podam argumenty
przemawiające za tym, że ten sens ma dotyczyć nas samych,
249
ma być uzgodnieniem postępowania ze swoim „ja". Sens życia
jest zrozumieniem siebie w świecie. Przytoczę tu ujęcie, które
proponuje Jose Ortega y Gasset. W rozprawie Wokół Galileusza
(1993) zwraca uwagę na to, że celem poznania nie powinna
być ciekawość ani intelektualna interpretacja znaczeń, ale okre
ślenie siebie wobec czegoś. „[...] rozwiązanie danego problemu
nie oznacza siłą rzeczy odkrycia prawa naukowego, lecz tylko
ów stan, kiedy wobec siebie samego nabieram jasności, czym
był dla mnie problem [...] Substancjalnym, pierwotnym i w tym
sensie jedynym problemem jest zamknięcie w sobie, zgodność
z sobą, spotkanie siebie" (s. 78). W przeciwnym wypadku zo
stajemy zagubieni we własnej wiedzy, która nie dotyczy nicze
go, co dla nas istotne. Człowiek gubi się w rzeczach, ponieważ
gubi się w sobie.
Jest jeszcze jeden istotny problem, mianowicie kod, w jakim
sens życia musi zostać ujęty. W Adaptacji twórczej (1985) uza
sadniłem tezę, że altruistyczne zadania własne z natury rzeczy
muszą być formułowane w kodach abstrakcyjnych, gdyż są
wyrazem czynienia czegoś w imię tego, co jest ponad własnym,
bezpośrednim interesem, ponad okolicznościami. Natomiast
egoistyczne zadania własne są formułowane za pomocą kodów
konkretnych, gdyż są one zależne od okoliczności, bezpośred
nio wyrażają nasze pragnienia
8 1
. Taka jest ich natura. Wynikać
z tego może, iż przestrzeganie standardu altruizmu jest jednym
z warunków rozwojowych zmian osobowości. Pośrednim argu
mentem jest stwierdzenie, iż jednym z kryteriów rozwoju oso-
3 1
Można sobie wyobrazić" zadania formułowane za pomocą siów, którymi
na ogól wyraża się „abstrakcję", ale o treści skierowanej przeciwko ludziom.
W istocie te słowa są używane w kodzie konkretnym, są to pozory abstrakcji.
Patologiczne ideologie, ideologie zła, są konkretne, gdyż z zasady wskazują
one na to, co konkretnie jest złem, a co dobrem. Konkretnie też wskazują na
to, co należy robió, aby niszczyć to, co zle, a są mdłe i niejasne, gdy chodzi
o dobro ludzi. Nie ma tam żadnej abstrakcji, tak jak i nie ma jej w dających
się w pełni zoperacjonalizować „teoriach" naukowych. Kod, a nie jego noś-
nik-pojęcie określa abstrakcyjność lub konkretność komunikatu.
250
bowości jest satysfakcja z życia, a człowiek jest tak skonstruo
wany, że cieszy go naprawdę tylko to, co cieszy również innych
ludzi. Gdy jest inaczej, świadczy to o głębokim wynaturzeniu
osobowości pozbawionej syntonii.
Sens życia jako ogólna koncepcja spełniania siebie w życiu
nie może więc być jakąkolwiek formułą dotyczącą tego, co
najważniejsze. Musi spełniać standardy tradycyjnie zaliczane
do sfery moralności i sądzę, że ma to swoje uzasadnienie psy
chologiczne. Odczuwanie satysfakcji zależy też od tego, czy
mają godziwą cenę te liczne trudności, wyrzeczenia, a nawet
ból, od którego nie jest wolne działanie mające spełnić rolę
sensu życia. „Godziwą ceną" jest poczucie jednostki, że ona
spełnia się tak, jak należy.
Fakt ten sprawia pewne trudności interpretacyjne, gdyż
w warunkach wciąż jeszcze standardowych dla wielu obszarów
naszej kultury jednostka skłaniana jest do realizowania tylko
przypisanej jej roli i uzyskuje w zamian za wyrzekanie się
siebie takie nagrody, które mają w pełni ją satysfakcjonować.
Gdy spełnia wymagania stawiane jej z zewnątrz w przekonaniu
o ich nadrzędnej wartości, wówczas właśnie te wymagania i ich
spełnianie nadają sens jej działaniom. Nie ma wówczas proble
mu sensu własnego indywidualnego życia, gdyż jednostka speł
nia się w przypisanej sobie funkcji przedmiotu. Nie ma pytania
o siebie, ale o sobie przypisany obowiązek, tak jak w wizji
spełniania się człowieka danej przez Josepha Conrada. Conra
dowski człowiek jest przywiązany do ról społecznych, a z nimi
z kolei związany jest wyraźny kodeks bycia. Taka jest rola
kapitana okrętu. Jest on jako osoba samodzielny, autonomiczny,
ale w swoich funkcjach kapitańskich nieodpowiedzialny oso
biście, gdyż za niego odpowiada regulamin floty. Będzie o tym
szerzej mowa w rozdziale o dojrzałym sensie życia.
W ustrojach, instytucjach i organizacjach autorytar
nych, jednostka, będąc ich częścią, może tym samym nie
mieć problemu ze sobą. Niektórzy znajdują nawet poczucie
szczęścia w całkowitym oddaniu się swojej roli. Nie muszą
251
podejmować żadnej własnej decyzji, a każde spełnione
przez nich wymaganie jest słuszne z definicji. Jest to więc
powrót do roli grzecznego dziecka, do jego poczucia bezpie
czeństwa i beztroski. Gdy pojawiają się wątpliwości i opór
wewnętrzny, pokonanie ich może sprawić nawet zdwojoną
satysfakcję, gdyż jest dowodem całkowitego oddania się
„służbie słuszności". Im bardziej jednostka uprzedmiotawia
się, przestaje być osobą, a staje się narzędziem, tym mniej
ma problemów egzystencjalnych i moralnych. Jeden z byłych
„naczalników" łagru w Workucie, jeszcze teraz, pod koniec
swojego życia, gdy już zawaliły się bolszewickie zasady ist
nienia imperium Rosji, wyraża przed kamerą telewizyjną prze
konanie o słuszności swoich działań. Przyznaje, że wiedział
oczywiście o tym, iż wielu więźniów, których zamęczaniem na
śmierć w kopalniach administrował, było niewinnych. Nie było
to jednak i nie jest dla niego problemem, gdyż „państwo po
trzebowało rzadkich metali". Posłuszeństwo i lojalność wobec
instytucji zastępuje tu moralność, a wiara w racje przełożonych
zastępuje refleksję nad racjami swoich działań. Znani zbrod
niarze często starali się swoje racje realizować jako spełnianie
racji Historii, Ludu, Boga, Przeznaczenia. Stalin przyznawał
publicznie, że jest okrutny, ale dodawał, że czyni to dla wy
zwolenia uczciwych, pracujących i wyzyskiwanych ludów
świata. Czyngis-chan, gdy wbrew umowie kazał wyrżnąć dwie
ście tysięcy mieszkańców Buchary, którzy oddali mu się bez
walki, miał powiedzieć, że rzeczywiście powinien darować im
życie, ale nie uczyni tego, gdyż musieli chyba czymś bardzo
nagrzeszyć, skoro Bóg zesłał na nich Czyngis-chana. Nie musi
to być racjonalizacja. Może to być podłoże osobistego dramatu,
konieczności wyboru między sercem a obowiązkiem wynika
jącym z roli społecznej. Fiodor Dostojewski w swojej metaforze
podstawowego konfliktu naszej kultury stworzył postać Wiel
kiego Inkwizytora, który jako duchowny poświęcił siebie Chry
stusowi, a jako urzędnik, chroniąc interesy Kościoła, skazał na
stos Chrystusa, gdy ten ponownie przyszedł na Ziemię.
252
Przykłady te ilustrują tezę, że uprzedmiotawiają się nie
tylko ci posłuszni i wierni, ale i ci wymuszający posłuszeń
stwo na nich i na sobie, a przedstawiona wyżej teza o więk
szym komforcie ludzi uprzemiotowionych nie jest tak pew
na, jak mogłoby się wydawać.
Konieczność utworzenia własnego sensu życia to koszt bycia
człowiekiem-podrniotem. W wielu wypadkach ten koszt bywa
wysoki dla tych, których organizacja psychiczna wymaga włas
nych racji działania, gdyż mają oni poczucie odpowiedzialności
za swoje życie, której nikt nie może z nich zdjąć, a którzy
równocześnie są silnie zaangażowani w wartości zewnętrzne
wynikające z kultury, w której zostali wychowani, która jest
im droga. Życie ludzi-podmiotów bywa więc trudne. Wspo
mniałem, że nie jest nawet pewne, czy bycie podmiotem
sprawia więcej satysfakcji bieżących niż bycie przedmiotem.
Sądzę jednak, że koszt ten warto ponosić, gdyż ludzie upod-
miotowieni mają szanse rozwoju, i to aż do końca swojego
życia, a w warunkach trudnych, gdy już nikt nie może im
pomóc, są w stanie znaleźć pomoc w sobie. Nie są też nigdy
całkowicie sami. Są mądrzy, gdyż żyjąc w burzliwie zmie
niającym się świecie, są zdolni do zachowania w nim siebie.
Wspomnę tu wyniki badań mojej magistrantki, Marii Szym
kowiak (1971). Dotyczyły one inwalidów zaraz po utracie koń
czyny. Jedną z większych trudności, jaką każdy z nich musi
pokonać, jest pogodzenie się z zaistniałą sytuacją i przystąpie
nie do opanowania uszkodzonych sprawności za pomocą pro
tezy. Jest to bolesne, trudne i wymagające samozaparcia zada
nie. Okazało się, że ci, którzy żyli tylko sensem swoich funkcji
życiowych, nie mieli własnego, nadrzędnego sensu życia, nie
mieli też motywacji do pokonania własnego oporu, bólu, de
presji, do wybrania jedynej drogi powrotu do czynnego życia,
w którym mogliby realizować swoje potencjały. Nie chcieli
ponosić tak wysokich kosztów, ponieważ nie widzieli żadnego
powodu. Utożsamili się ze swoim bólem, ze swoją tragedią
i tkwili w tym. Natomiast ci inwalidzi, którzy przed okalecze-
253
niem mieli określony sens życia, mogli zdobyć się na dystans
wobec swojej tragedii i znajdowali w sobie dosyć mocy, aby
podjąć trud rehabilitacji. Adler wykazał, że w niektórych tego
rodzaju wypadkach ludzie, kompensując braki, uzyskują na
wet wyższy poziom funkcjonowania niż ten, który posiadali,
gdy tych braków nie było. Przetwarzanie wad w zalety, zła
w dobro, a słabości w siłę stanowi, zdaniem Adlera, istotę
sensu życia (Adler, 1986).
Nie zawsze mówiąc o sensie życia, używa się tego terminu
wprost. Przypomnę tu poglądy Abrahama Masłowa i Carla Ro
gersa. Zarówno rnetapotrzeby, samoaktualizacja, samorealiza
cja, jak i spełnianie się są tylko innym sposobem ujmowania
tej problematyki.
Wielu myślicieli uchyla pytanie dotyczące sensu życia, twier
dząc, iż sensem życia jest życie. Odpowiedź taka może suge
rować, że wiedzą oni, po co jest życie. Pojawia się jednak
problem, gdyż chodzi przecież nie o życie jako proces biolo
giczny, ale życie danej jednostki ludzkiej o danej osobowości,
w danych warunkach.
Odpowiedź na takie pytanie nie jest zadaniem, którego bym
się tu podjął. Może więc wybrać drogę uproszczenia i przyjąć
jakieś założenie funkcjonalne? Może by więc określić jakiś ro
dzaj funkcjonowania, który jest dla danej osoby najważniejszy
i nadaje sens jej życiu lub przynajmniej fragmentowi jej życia?
Każda funkcja ma wówczas dla tej osoby określony sens lub
go nie ma. Tak się czyni w praktyce codziennej. Na przykład
zakładając, iż samochód jest do jeżdżenia, powiemy, że sensem
samochodu jest jazda, tak jak sensem noża krojenie, a sensem
matki opieka nad dzieckiem i miłość do niego. Przyjmuje się,
że sensem żołnierza jest walka i ryzyko śmierci na rozkaz. Gdy
żołnierz przed atakiem umrze na zawał serca, koledzy powie
dzą, że jego śmierć była bez sensu. Gdy natomiast przeciwnik
zakłuje go bagnetem, nazwą jego śmierć sensowną, gdyż od
powiada temu, po co jest żołnierz. Według słów starej piosenki:
„Koledzy go nie żałują, jeszcze końmi go tratują".
254
W swoich wspomnieniach z powstania warszawskiego Te
resa Bojarska mówi: „Byliśmy przekonani, że wszyscy zginie
my. Ale śmierć pod gruzami jest bez sensu. Zginąć w walce
od kuli, to ma sens. Ważne jest, jak się umiera". Dalej opisuje
scenę, gdy kąpała się w wannie w opuszczonym mieszkaniu:
„Ledwie zdążyłam zanurzyć się w wodzie, zawarczały samo
loty. Wyskoczyłam. [...] Nie chodziło o samą śmierć, ale stracić
życie w powstaniu w wannie, na nagusa? Niepodobna. Byłoby
w takiej śmierci coś groteskowego"
8 2
.
Przy takim ujęciu również stwierdzenie, że sensem życia
jest życie, jest sensowne dopiero, gdy wiemy, „po c o " jest to
życie. Teresa Bojarska, jak i tysiące osób z jej pokolenia, wie,
po co jest jej życie. Mówi, że jej życie „zatrzymało się na
powstaniu". Miała wówczas i ma obecnie poczucie winy, że
przeżyła. „Mam żal, że nie zginęłam". Dla niej jej życie ma
sens tylko wówczas, gdy spełnia się w walce o Ojczyznę, ramię
w ramię z takimi jak ona, dlatego czuje teraz, że razem z nimi
powinna była umrzeć. Takie poczucie sensu działania nigdy się
już w jej życiu nie powtórzyło. Dlatego tylko tamta część życia
się liczy. Nastąpiło wówczas największe napięcie motywacyjne
i najpełniejsza, czysta realizacja wartości, do których spełnienia
została wychowana. Cała reszta — małżeństwo, macierzyń
stwo, praca zawodowa — są, ale nie mają takiego znaczenia.
Koszt posiadania takiego sensu życia jest bardzo wysoki. Płaci
się za jego realizację istnieniem fizycznym lub latami pustki.
Można też postawić pytanie o to, jak bardzo konieczna jest
świadomość, że ta, a nie inna działalność nadaje sens życiu.
O tym, że mamy żołądek, wiemy, gdy jesteśmy głodni lub gdy
żołądek jest chory. Jak już wspomniałem w rozdziale o potrze
bach fizjologicznych, nie zawsze tego rodzaju wiedza jest traf
na. Nieraz głód mylimy z chorobą żołądka czy też chorobę
żołądka z chorobą wyrostka robaczkowego lub z ogólną infek
cją, gdyż dreszcze, nudności i zawroty głowy mogą naśladować
1 2
Cyt. za: Alicja Maciejowska, „Magazyn Gazety Wyborczej", 1994, 30.
255
grypę- Przykładem braku wiedzy o tym, co nam jest potrzebne,
są również zaprezentowane wcześniej trzy osoby chore na ner
wicę egzystencjalną. Żadna z nich nie podejrzewała u siebie
problemów egzystencjalnych, a jeśli nawet tak, to nie po
strzegała ich związku ze swoją chorobą.
Istnieje również wiele przykładów wskazujących na to, że
problemy egzystencjalne pojawiają się jako symptomy choro
bowe we wczesnych stadiach psychoz, przed rozpadem osobo
wości, gdy człowiek odczuwa swoją chorobę jeszcze tylko jako
niezwykłość odczuć, niejasność interpretacji. Wiele osób szuka
wówczas wyjaśnień swoich stanów psychicznych właśnie
w problematyce egzystencjalnej, w filozofii, psychologii. Jak
rozpoznać je u siebie samego?
Nieraz problemy sensu życia są formułowane przez osoby
dorosłe w celu obrony psychicznej lub zastępczo, jako osłona
zwykłego wygodnictwa, neurotycznej niechęci do podejmowa
nia sensownych działań. Stosunkowo łatwo je rozpoznać, gdyż
treść tych problemów charakteryzuje ogólnikowość i płynność.
Są one bliskie treści tzw. kosmicznej fazy rozwoju potrzeby
sensu życia, którą, jak o tym będzie mowa, przypisuję okresowi
dorastania jako jego normalną właściwość.
Twierdzę, że „sens życia" powinien być własny, świadomy,
ujęty na tyle ogólnie (to znaczy w ramach ogólnej koncepcji),
aby można go było poddawać modyfikacjom. Powinien być
na tyle rozbudowany, aby możliwe było zrozumienie jego
źródeł i przewidywanie skutków jego realizacji. Ma być prze
cież podstawą aktywnych, zdecydowanych wyborów spełnia
jących kryteria altruizmu i stabilnej co do kierunku, a zmien
nej w formie realizacji działań.
Opierając się na powyższych rozważaniach, można utwo
rzyć następującą definicję potrzeby sensu życia:
Sens życia jest to potrzeba dorosłego człowieka polega
jąca na tym, że bez utworzenia własnej, abstrakcyjnej kon
cepcji życia, w której może on się pozytywnie spełniać do
końca istnienia, nie jest możliwy rozwój jego osobowości.
256
W rozdziale 12.3. przytoczę argumenty przemawiające za
uwzględnieniem w treści sensu życia scenariusza zmian wywo
łanych naszym własnym działaniem. Postulat ten wiąże się
z poglądem, że poczucie odpowiedzialności osoby za powodo
wane stany rzeczy odgrywa istotną rolę w sensie życia. Uży
wam tam określenia — ekologiczny sens życia.
10.4. NIEKTÓRE POGLĄDY NA TO, CZYM JEST
SENS ŻYCIA
Mam nadzieję, że czytelnik przyjmie ze zrozumieniem, iż po
minę ogromną problematykę sensu życia zawartą w dziełach
filozoficznych i ograniczę się do psychologii.
Pierwszym, który pisał o sensie życia jako o czynniku decy
dującym dla stylu życia i zdrowia psychicznego jednostki, był
Alfred Adler. W książce pt. Sens życia (Adler, 1986) przedstawił
pogląd, że sens życia danej jednostki nie sprowadza się do po
stulowanej przez nią koncepcji sposobu własnego istnienia, ale
polega na zorientowaniu głównych kierunków działań. Zdaniem
Adlera życiu nadaje sens tylko taki rodzaj organizacji osobowo
ści, który zapewnia uformowanie się pozytywnego wzoru dążeń.
Wzór ten polega na tym, że przyrodzone człowiekowi dążenie
do doskonałości jest zsynchronizowane z orientacją na dobro
wszystkich ludzi. Zapobiega to przekształcaniu się dążenia do
doskonałości w dążenie do mocy. Dążenie do mocy jako takiej
jest, zdaniem Adlera, najbardziej prymitywną postacią dążeń,
gdyż ogranicza możliwości jednostki, skłania do kierowania
działań przeciwko innym ludziom i w efekcie przeciwko włas
nym interesom. Nastawienie na egoistyczne działania siłowe
pozbawia życie sensu, gdyż nigdy działanie na siłę nie reali
zuje osoby. Natomiast takie doskonalenie się, które bierze
pod uwagę interesy wszystkich ludzi, zapewnia poczucie
257
wspólnoty, sprawia, że osoba może odczuwać satysfakcję ze
swoich dokonań, realizuje pozytywne potencjały psychiczne
i w efekcie rozwija się. Każde odchylenie od tego wzoru po
woduje jakiegoś rodzaju dewiację osobowości — psychopatię
lub nerwicę.
Wśród psychologów polskich pierwszym, który wyraźnie
postawił problem sensu życia jako środka do realizacji tego
życia, jest Stefan Szuman. Dodam, że zestaw jego oryginalnych
poglądów zadziwia zarówno pełnią, jak i uniwersalizmem hi
storycznym, i należy żałować, że zaklasyfikowany do psycho
logii rozwojowej pozostał w cieniu kolegów filozofów swojego
środowiska
8 3
. W pracy poświęconej własnej koncepcji chara
kteru jako cechy osobowości decydującej o przystosowaniu
(Szuman, 1934b), analizując ten „charakter" z różnych punktów
widzenia, Szuman określa go jako „stopień osiągniętej samo
dzielności w kierowaniu sobą i w przystosowaniu się za pomo
cą intelektu i woli". Jest on „uniezależnieniem się od własnej
subiektywności, a w każdym razie zapanowaniem nad czysto
subiektywną motywacją swego postępowania [...] Ludzie bez
charakteru [...] są istotami nie przystosowanymi [...] to ludzie
nie tylko moralnie źli, ale i słabi, nieodporni, niezdolni do po
zytywnej, szczęśliwej, istotnie ludzkiej egzystencji".
Słowa „przystosowanie" użył Szuman na długo przed po
wstaniem w psychologii całej doktryny koncepcji przystosowa
nia. Oznacza ono u niego raczej radzenie sobie ze swoimi pro
blemami niż adaptację. Natomiast „charakter" jest niewątpliwie
wyrazem posiadania określonej koncepcji swojego życia, gdyż
„Samo istnienie dla człowieka nie jest wystarczającym ce
lem istnienia ani dostatecznie silnym motywem pokonywa
nia rzeczywistości". Zdanie to, napisane kilkadziesiąt lat przed
powstaniem psychologii humanistycznej i już zawierające po-
83
Wystarczy porównać cytowane tu prace z treścią tak bardzo znanej
Książeczki o człowieku Romana Ingardena (1987).
258
lemikę z jej formalizmem, obrałem za motto również pierwszej
wersji tej książki, jaką była Psychologia dążeń ludzkich.
Zdaniem Szumana istnieje wyraźny związek między sensem
życia i „światopoglądem", który zawiera zaaprobowaną kon
cepcję rzeczywistości i jest niezbędnym warunkiem przystoso
wania. „Światopoglądy w ogóle nie są tylko systemami pojęć
i przekonań określających stosunek poznawczy do rzeczywi
stości, lecz są zarazem formami przystosowania się do niej"
(Szuman, 1934). Ta właśnie uwaga Szumana wydaje mi się
szczególnie cenna dla lepszego zrozumienia związku między
sensem życia i światopoglądem. Zdanie: „Samo istnienie" nie
jest dość silnym „motywem" do odpowiedniego działania, ta
kim zaś motywem może być „światopogląd" — daje się do
skonale przełożyć na zdanie: bez odpowiedniego sensu życia
działanie danej osoby jest niepełnowartościowe z punktu
widzenia jej możliwości. Chyba też nie tylko danej osoby jako
takiej: „W nowej rzeczywistości cywilizacyjnej i kulturalnej,
w którą wkracza ludzkość w chwili obecnej, otwierają się przed
nią nowe zadania i możliwości. Dalszy rozwój ludzkości za
leży niewątpliwie od tego, czy potrafi ona wykształcić świa
topogląd w pełni przekonujący i zadowalający i czy będzie
go umiała wcielić w życie". Tymi słowami zakończył Szuman
swój przepiękny esej pt. Poważne i pogodne zagadnienia ąfir-
macji życia
(Szuman, 1947). Przedstawione są w nim koncep
cje, których wartości dla problemu niniejszej pracy i w ogóle
dla psychologii osobowości nie sposób przecenić. Szuman od
rzuca możliwość szukania sensu życia poza życiem. Jego zda
niem podstawowym warunkiem uzyskania tego sensu jest afir-
macja życia — jeden z najważniejszych celów wychowania
człowieka. „Sens życia jako immanentną jego treść przeżywa
my wtedy, gdy wzbudza on naszą ciekawość, gdy wzrusza nas
do głębi, gdy jest tajemnicą, którą objąć, zrozumieć, zgłębić
pragniemy [...] O ludziach, w których te dążenia i przeżycia są
silne, mówimy, że posiadają zmysł życia" [podkr. K.O.].
259
Oczywiście Szuman zastrzega się, że nie wystarczy afirmacja
życia naiwna ani też sprowadzająca się do negatywnego sto
sunku do śmierci czy do łatwego optymizmu. Dojrzały, pozy
tywny stosunek do życia jest przezwyciężeniem i opanowaniem
jak najbardziej uzasadnionego osobistego pesymizmu. Poma
gają w tym: wyrobiony zmysł życia, umiłowanie celu i realne
zadania, które zamierzamy zrealizować, oraz fakt, że zadania
te „w ten lub w inny sposób leżą poza metą naszych osobistych
interesów i naszego mniej lub więcej egoistycznego szczęścia.
[...] Dlatego człowiekowi potrzebny jest nade wszystko w pełni
przekonywający, a zadowalający także jego najistotniejsze po
stulaty w zakresie spełnienia się dobra i szczęścia, i jego moż
liwości — pogląd na życie".
Na przeciwnym biegunie koncepcji sensu życia umieścić
można poglądy Victora E. Franki a. Jego publikacje i orygi
nalna praktyka spowodowały, że uważany jest za jednego
z twórców tej problematyki. W każdym podręczniku znajduje
się wzmianka o nim, rzadko jednak jest to wzmianka o istocie
jego koncepcji, co jest zrozumiałe, gdyż neguje on możliwość
odnalezienia sensu swojego życia lub ustalenia jego sensownej
formy.
Tak paradoksalne stanowisko wymaga szerszego omówie
nia. Koncepcja Frankla jest wynikiem przemyśleń własnej sy
tuacji, w jakiej znalazł się on po aresztowaniu przez hitlerow
ców i osadzeniu w obozie koncentracyjnym. Tam uświadomił
sobie ostateczność własnej sytuacji, że nie ma już znaczenia,
do czego przyzwyczaił się, czego pragnął, a nawet to, co go
boli. Zrozumiał, że naprawdę ważny zawsze, nawet gdy ży
cia dalej być nie może, jest tylko sens istnienia jednostki
ludzkiej. Rozważając ten problem, doszedł do wniosku, że
sens ten znajduje się poza zasięgiem możliwości poznaw
czych człowieka. Jako lekarz psychiatra, Franki skonstruował
system praktyki, która jego zdaniem nie jest psychoterapią, ale
logoterapią polegającą na zmianie interpretacji odniesienia
swojej egzystencji. Pozycją wyjściową teorii stała się radykalna
260
krytyka wszelkiego rodzaju prób redukcji osoby ludzkiej do jej
istoty biologicznej, społecznej lub psychologicznej, gdyż efe
ktem takiej redukcji jest zawsze „nihilizm". Polega on na tym,
że pomija się to, co dla człowieka jedynie ważne, jego byt
duchowy, w którym może przejawić się intencjonalność. Nihi
lizm stwarza zamiast obrazu człowieka jego karykaturę, w jego
ujęciu — „homunkulusa". „Nihilizm nigdy nie może prowa
dzić do humanizmu i zawsze musi skończyć na homunku-
lizmie" (Franki, 1976, s. 11). Homunkulus to człowiek-mario-
netka poruszana sznurkami „od wewnątrz i od zewnątrz".
W świetle powyższego nie jest jednak pewne, dlaczego
Franki w istocie dokonuje jeszcze dalszej redukcji i w ogóle
redukuje człowieka jako istotę, gdyż nawet nie zostawia mu
życia duchowego. To, co ważne, co ma jakiekolwiek znaczenie,
jest poza, a właściwie ponad człowiekiem. Sens jednostki ludz
kiej nie jest, jego zdaniem, zawarty ani w koncepcji własnego
życia, ani w dążeniach, ani w sposobie bycia. Pytanie o sens
życia jest uprawnione tylko wówczas, gdy pytamy o własne
powinności w danej sytuacji i odpowiadamy, że działamy
sensownie, a więc zgodnie z tym, co powinniśmy czynić, lub
bezsensownie, gdy działamy niezgodnie z powinnościami.
Natomiast pytanie o własny sens, jest, jego zdaniem, nie
uprawnione, gdyż ani całość świata, ani żaden jego element
nie mają swojego sensu. Ich sens jest zawarty tylko w treści
„nadsensu". Problem polega na tym, że o nadsensie nie tylko
nic nie wiemy, ale i nie można go dowieść. Nie jest to zresztą
konieczne. Można tylko dowieść, że konieczna jest wiara w ist
nienie nadsensu jako takiego, gdyż wiara przeciwna, w to, że
nadsensu nie ma, prowadzić powinna do wniosku, iż własna
egzystencja jest jedyną nadającą sens instancją. Byłoby to rów
noznaczne z pychą wykluczającą pokorę i miłość
8 4
.
8 4
Istnieje jeszcze jeden argument wysunięty przez Andrzeja Morgasiń-
skiego w eseju O wolności w refleksji psychologicznej (1991). Zauważa on,
że gdyby Franki nie założy! istnienia wartości zewnętrznych, wobec których
261
Skoro istnieje nadsens niemożliwy do udowodnienia, ale
pewny, oznacza to, że cokolwiek człowieka dotyka, nawet
poniżenie i cierpienie, zawsze ma swój sens i nie ma zna
czenia to, jaki on jest. Sens tego, co najbardziej istotne
w egzystencji jednostki ludzkiej — zarówno zdrowie, choro
ba, radość, jak i cierpienie — istnieje więc tylko jako projekcja
nadsensu, w który po prostu trzeba wierzyć. Ujmując rzecz
logicznie, musimy przyjąć, że i ta wiara jest projekcją nadsensu.
Ponieważ treści nadsensu nie możemy poznać, pozostaje tyl
ko wyrażenie akceptacji dla tego, co się dzieje, zarówno dla
tragedii, jaka nas pochłania, pustki egzystencjalnej, jaka nas
zuboża, jak i wiary w jej sens wynikający z nadsensu. Temu
celowi służy logoterapia, która nie jest, zdaniem Frankla, psy
choterapią właśnie dlatego, że nie służy usuwaniu cierpienia,
ale nadawaniu mu sensu. Logoterapia, zdaniem jej twórcy, nie
zastępuje psychoterapii ani żadnych innych środków interwen
cji lekarskiej. Ona jest ich zwieńczeniem, obejmując sensem
to, co nieusuwalne. Franki nie wyjaśnia tego, po co jest owa
interwencja lekarska i czyni słusznie, gdy sądzi, że zarówno
leczenie, jak i nieleczenie ma sens będący poza możliwościami
poznawczymi człowieka — królika doświadczalnego siły wyż
szej. Traktując tę koncepcję poważnie, należy wszelkie inter
wencje lecznicze uznać za wyraz pychy jednostki ludzkiej. Tak
konsekwentnie czynią ci chrześcijanie, którzy wierzą zdecydo
wanie w determinację losów człowieka wynikającą z woli bo
skiej. Odmawiają oni przetaczania krwi, zażywania lekarstw,
dokonywania operacji chirurgicznych, gdyż jest to przeciwsta-
odczuwa powinność, „cóż przeszkadzałoby mu obrać strategię przeżycia za
wszelką cenę i na przykład zostać obozowym kapo?" (s. 61). Można by tylko
zapytać o to, czy na pewno właśnie zostanie kapo nie byłoby zgodne z nad-
sensem, tak jak chociażby przedwczesna śmierć. Nie wiemy przecież nic o in
tencjach tego, kto nas lub nami testuje świat. Można oczywiście wprowadzić
kategorię sumienia, ale to już byłoby niekonsekwentnym powrotem do na
szych prywatnych miar.
262
wianie się decyzji Boga. Stosując jakiekolwiek środki mody
fikacji leczniczej, na przykład zwykłą psychoterapię, ogra
niczylibyśmy się więc do stosowania wobec człowieka wyłącz
nie miar ludzkich, co grozi antropocentryzmem, przyjęciem
założenia, że to człowiek jest miarą wszechrzeczy. Chyba
że będziemy całkiem konsekwentni i potraktujemy każdą de
cyzję stosowania lub niestosowania terapii jako mającą swój
sens w nadsensie. Dlatego logoterapeuta nie skłania pacjenta
do ucieczki od cierpienia. Skłania go do przeżycia cierpienia
jako wydarzenia sensownego, gdyż od cierpień wynikających
z pustki egzystencjalnej nie ma, zdaniem Franki a, ucieczki. Gdy
cierpienie ma podłoże w zdarzeniu nieodwracalnym, jak śmierć
bliskiej osoby, nieuleczalna choroba lub też gubienie się w so
bie, jedynym sposobem jest właśnie wiara, że mają one swój
niedostępny dla naszego poznania sens. Wydaje się, że istotę
idei Frankla dobrze ilustruje następujący cytat: „Proszę sobie
wyobrazić, że jakiejś małpie daje się bolesne serum przeciwko
poliomyelitis.
Czy małpa może pojąć, dlaczego musi cierpieć?
Uzależniona od swego środowiska, nie potrafi zrozumieć racji
człowieka, który zaprzęgają do swoich eksperymentów, gdyż
ludzki świat, świat sensu i wartości, jest jej niedostępny. Małpa
nie dorasta do tego świata, świat ten nie mieści się w jej wy
miarach. Ale czyż z człowiekiem nie jest podobnie? Czyż świat
człowieka jest jakąś stacją końcową, poza którą nic już nie ma?
Czyż nie musimy raczej przyjąć, że i ponad światem ludzkim
jest jakiś inny świat niedostępny człowiekowi, świat, którego
sens, którego nadsens dopiero byłby w stanie nadać sens jego
cierpieniu?" (Franki, 1976, s. 120).
Tak w znacznym skrócie przedstawia się koncepcja najczę
ściej łączona z problemem sensu życia i z opartą na tej kategorii
terapią. Logoterapia ma więc wyraźnie ograniczony zakres sto
sowania. Jest techniką, którą można stosować tylko wobec ludzi
wierzących. Dotyczy też z zasady problemów nieusuwalnych,
gdyż stosowanie jej wobec problemów, które pacjent mógłby
opanować, jest po prostu niemoralne.
263
Mimo całej retoryki Frankla jego odhomunkulusowany
człowiek jest przedmiotowy, bierny, ograniczający się do
zgody na predestynację wynikającą z nadsensu. Nie potrafię
w tym dopatrzyć się ani intencjonałności, ani duchowości.
Ograniczę się do tych trzech koncepcji, gdyż, jak wydaje
się, obejmują one cały zakres problemu — od sensu życia jako
układu dążeń do sensu życia jako pogodzenia się z tym, co jest.
Pomiędzy nimi mieści się pogląd na sens życia jako na koncep
cję swojego życia służącą zrealizowaniu się w nim.
10.5. OGRANICZONA, ALE WAŻNA ROLA
N A D A N E G O I WŁASNEGO SENSU ŻYCIA
Psychologia sensu życia obejmuje obszerną i autonomiczną
problematykę, która wymaga odrębnego opracowania, zwłasz
cza że łączy się ona z tym, co można by nazwać — autokrea-
cją. Sądzę, że nawet gdy problem sensu życia nie jest tematem
analizy, dochodzimy do niego w wyniku zajmowania się pro
blemami rozwoju osobowości, podmiotowości, autonomii psy
chicznej, a także metapatologią.
Sens życia, który wyznacza rozwój osobowości, czyni sta
bilnym życie jednostki, nadaje mu znaczenie, jest czynnikiem
centralnym osobowości. Nawet „ułomne" postacie sensu życia,
jak sens życia nadany, odgrywają ograniczoną w czasie, ale
ważną rolę.
Przytoczyłem wyżej trzy przypadki kliniczne metapatologii
związanej z sensem życia. Przypadek W. wyraźnie ujawnił wadę
nadanego, a więc i zbyt konkretnego sensu życia. Nie powinno
się jednak nie zauważyć tego, jak znaczne sukcesy mu zapewnił,
stanowiąc podstawę motywacji naukowej i uzyskanych wyników.
Zalety takiego ułomnego sensu życia ujawniają również
przypadki ludzi, którzy już w zaawansowanym wieku po prostu
264
trafili na to, co nadało ich życiu sens i dzięki temu pokonali
trudności, które wydawały się nie do pokonania.
E.W. pochodził z niezamożnej rodziny góralskiej. Od młodości inte
resował się paranauka. Mając tylko „małą maturę", jako samouk opanował
kilka języków i zebrał pokaźną bibliotekę. Gdy został kupcem wielkopol
skim, działał z wielkim rozmachem i odniósł sukces. Podczas wojny utra
cił cały majątek. Po wojnie, przekonany o trwałości nowego ustroju, nie
podjął dalszej działalności handlowej, aby nie utrudniać kariery dzieciom.
Pracował w Urzędzie Repatriacyjnym, był księgowym. Miał powikłane
życie rodzinne. W późnym wieku zachorował na gruźlicę, przeszedł więc
na rentę. Pojawiły się objawy sklerozy, szybko zaczai się starzeć, co wy
rażało się zawężeniem zainteresowań i kontaktów społecznych, niedbaloś-
cią osobistą, drażliwością. Dorabiał do renty nauczaniem języków. Miesz
kał w dużym mieście, w którym życie kulturalne prawie nie istniało.
Nadeszły lata ogólnego ożywienia wszystkich dziedzin życia w Polsce.
Wówczas właśnie zaproponowano mu zorganizowanie filii stowarzyszenia
propagującego muzykę. Nie miał o muzyce pojęcia, ale dzięki ogromnemu
zaangażowaniu w krótkim czasie utworzył nie tylko tę filię, ale i zaini
cjował wiele form koncertowych cieszących się ogromnym zainteresowa
niem, między innymi festiwal, na który słuchaczy dowoziły nawet spe
cjalne pociągi. Wciągną! do tej działalności wielu ludzi. Zmienił się
fizycznie — elegancki, sprężysty, sprawny ruchowo, wyglądał, jakby mu
ubyło łat. Stal się znowu pogodny, towarzyski.
Zmarł nagłe podczas jednej ze swoich imprez, w wieku 67 lat, a jego
pogrzeb zgromadził bardzo wielu wdzięcznych i szanujących go ludzi.
Jego nadany mu tak późno sens życia nie był logicznym
wynikiem przemyśleń wynikających z własnej filozofii życia.
Jednakże bez tych swoich zainteresowań, bez aktywności inte
lektualnej, nie byłby zdolny do podjęcia wyzwania, które otrzy
mał w końcówce życia, mimo że był już wówczas schorowany
i czuł się zmęczony. Nie znam młodzieńczych marzeń E.W.
Jednakże czas i wysiłek, jaki poświęcał — obok swojej dawnej
działalności handlowej o międzynarodowym zasięgu — pro
blemom astrologii, parapsychologii, teozofii świadczyły o po
ważnym zaangażowaniu w problematykę spoza rutyny doraź
nych spraw. Ten rodzaj zainteresowań jest nieraz spotykany
w życiorysach ludzi o wykształceniu zbyt niskim w stosunku
265
do ich aktywności intelektualnej. Wiedza z zakresu paranauki
znakomicie kompensuje brak systematycznego, filozoficzne
go ujęcia świata, a nie wymaga spełnienia standardów aka
demickich. Zapewnia też określoną nadmiarowość zainte
resowań i wiedzy, która jest jednym z warunków wysokiej
efektywności zawodowej. Dlatego u ludzi tego rodzaju często
spotykamy wysoki poziom myślenia strategicznego i otwartość
na nowe doświadczenia, co ma istotny wpływ na osiąganie
sukcesów zawodowych. Entuzjazm, z jakim E.W. prowadził
swoją działalność społeczną, i zwrotny wpływ tej działalności
na jego osobowość, świadczą o tym, że znalazł on w niej swój
sens życia. Przypadek ten wskazuje ponadto, że nie ma granic
wiekowych dla podjęcia realizacji działań nadających sens
życiu i że nawet w późnym wieku działalność ta może zmie
nić już, wydawałoby się, ustabilizowaną biografię. Jest to
wniosek ważny dla psychologii osobowości ludzi starych.
Znane są też przypadki ludzi, którzy raz nadanym sensem
napełniają całe życie. Jest to jednak wersja ryzykowna, ponie
waż warunkiem jest tu brak radykalnych zmian w życiu. Matka,
która całkowicie poświęciła się dzieciom, może w swoim ma
cierzyństwie znaleźć sens życia. Nie jest to oczywiście wyro-
zumowana koncepcja, to się w jej życiu zdarzyło. Dla niej życie
jest po prostu sensowne, gdy identyfikuje się ona z życiem
swoich dzieci, uczestniczy w nim. Dzieci nieraz jednak usamo
dzielniają się w sposób wykraczający poza możliwość uczest
nictwa matki w ich życiu. Matka przestaje rozumieć ich aspi
racje, osiągnięcia, radości. Jest nadal obok, ale nie z nimi.
Z czasem musi zdać sobie sprawę, że nie jest im koniecznie
potrzebna, a pozostaje jej do przeżycia z sobą samą jeszcze
kilkadziesiąt lat. Może wprawdzie zachować miłość dzieci, żyć
wspomnieniami i mieć poczucie dobrze spełnionego obowiąz
ku. Odgrywa to jednak pozytywną rolę tylko do czasu, gdy już
zacznie brakować sił na to, aby uporać się z samotnością, z cho
robą, z brakiem środków do życia. Jeszcze trudniejsza sytuacja
powstaje w wypadku śmierci dziecka. Śmierć dziecka jest z na-
266
tury zerwaniem biologicznej więzi matki z życiem. Gdy sens
całego istnienia kobiety został zredukowany do bycia matką,
odejście dziecka powoduje całkowitą utratę sensu życia.
Spełnianie konkretnego sensu życia wymaga podporząd
kowania się mu, co zawsze uprzedmiotawia, nawet gdy sens
jest ważny. Człowiek uprzedmiotowiony nie jest tylko sobą.
On sam dla siebie ma sens, gdy świat spełnia warunki, z któ
rymi związane jest istnienie jego sensu. Stąd częsta orien
tacja kolektywistyczna tej kategorii ludzi i dlatego gdy ich
świat ulega zmianie lub gdy traci swój sens, to i oni — jako
jego składnik — tracą sens. To dramat wierzących w reali
zowane ideologie, które jako utopie musiały zawalić się. Czło
wiek uprzedmiotowiony nie może w obliczu radykalnych zmian
świata, rozpaczy lub samotności narzucić życiu swojej koncep
cji, swojej wersji istnienia. W historii ludzi takie załamania się
„wartości bezwzględnych" kończyły się nieraz masowymi sa
mobójstwami ich wyznawców.
Oczywiście to, jak konkretnie będzie przebiegał sam proces
radzenia sobie z sytuacją utraty sensu życia, zależy od wielu
czynników, od całej osobowości, światopoglądu, doświadczeń
osobistych i sytuacji stwarzanych przez okoliczności zewnętrz
ne. W jednych wypadkach będzie dominować rozpacz, w in
nych gniew, a w jeszcze innych depresja.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że czasem, właśnie w wy
niku pokonywania takiej trudnej sytuacji, może pojawić się od
krywcza refleksja prowadząca do utworzenia własnej koncepcji
życia. Biografie wskazują tu na rolę określonych osób, dorad
ców, mentorów, czasem lektur. Nowe idee, po przemyśleniu ich,
mogą stanowić zaczyn i ramy własnych przemyśleń. Nieraz jest
to ważne przeżycie iluminacji — gdy jednostka styka się z taką
ideą jako z nieoczekiwanym i ważnym odkryciem siebie samej.
267
10.6. SENS ŻYCIA W WARUNKACH ZSYŁKI
SYBERYJSKIEJ
8 5
10.6.1. Uwagi ogólne
Powyżej starałem się uzasadnić pogląd, że w określonych wa
runkach sens życia nadany z zewnątrz może być równie sku
tecznym narzędziem pokonywania przeszkód, jak i sens życia
własny. Sens nadany jest tylko dlatego sensem ułomnym, że
ma skuteczność ograniczoną do tej sytuacji, z której wynika
i do której jest dostosowany. Jednym z dowodów na to, jak
ograniczona jest funkcja nadanego sensu życia, jest to, że wielu
wspaniałych ludzi, którzy dzięki niemu sprawdzili się w wa
runkach ryzyka życia, głodu, cierpienia, ryzyka działalności
opozycyjnej, kompletnie zagubiło się po powrocie do warun
ków normalnych. Nie umieli już w nich odnaleźć się.
W poprzednich rozdziałach pisałem głównie o ludziach ży
jących w warunkach trudnych, nawet zdaniem wielu z nich zbyt
trudnych, ale trudność ta nie wykraczała poza określone granice
naszego standardu cywilizacyjnego. Z zasady trudności te były
wynikiem dokonania niewłaściwego wyboru, lenistwa, głupoty
społecznej, przecenienia swoich kompetencji, lęku, a także sta
rzenia się i choroby. Tu będę pisał o warunkach t r u d n y c h
e k s t r e m a l n i e . Nazywam tak sytuacje, w których reguły
istnienia człowieka — jego sukcesu i klęski, a nawet racjo
nalności — ulegają jakościowej zmianie.
Rola sensu życia ujawnia się szczególnie wyraźnie w wa
runkach trudnych ekstremalnie z założenia, to znaczy ta
kich, które zostały stworzone w celu zniszczenia osobowości
i zredukowania jednostki do przedmiotu. Warunki takie two
rzono zarówno w systemie hitlerowskim, jak i w radzieckim,
3 5
Dane do tego rozdziału wsparte są moimi własnymi doświadczeniami
z łat 1940-1946.
268
w obozach koncentracyjnych i na zsyłce syberyjskiej. Tylko
obozy śmierci były przeznaczone do bezpośredniej ekstermina
cji ludzi
8 6
. W zasadzie jednak celem obozów i zsyłki było za
straszenie całego społeczeństwa, wykonanie czystek etnicznych
i klasowych, uzyskanie wyników produkcyjnych oraz prze
kształcenie osobowości więźniów tak, aby mogli być wykorzy
stani zgodnie z wymaganiami autorytarnego państwa
8 7
. Znacz
ne skrócenie życia więźniów było tam skutkiem nieuchronnym,
ale ubocznym
8 8
.
Twierdzę, że w warunkach ekstremalnych nadany sens
życia spełniał szczególną rolę. Nie tylko zapewniał istnie
nie, ale i powodował, że osoba aktywnie realizowała swoją
koncepcję istnienia w tej rzeczywistości, w której miała,
z założenia, przekształcić się w przedmiot, stać się jej frag
mentem.
Nie jest to pogląd powszechnie przyjęty. Bruno Bettelheim,
autor ważnych analiz dotyczących obozów koncentracyjnych
(Bettelheim, 1980) uważał, że głównym czynnikiem przetrwa-
8 0
W Związku Radzieckim były one niepotrzebne. Znacznie bardziej wy
dajne, tańsze, a nawet zyskowne okazało się zabijanie milionów ludności gło
dem na znacznych obszarach kraju. Istniały wprawdzie obozy, w których na
izolowany teren dowożono latami nowych więźniów i nie dostarczano żadnych
innych środków do przeżycia. Były to jednak formy wyjątkowe.
8 7
Chyba nigdy w historii ludzkości nie dokonano równie kolosalnego wy
siłku koncepcyjnego i organizacyjnego mającego na celu zniszczenie fizyczne
i psychiczne tak ogromnych mas ludzi. Być może obydwa mocarstwa zła
musiały to uczynić, aby zrealizować swoją utopię. To, że musiały tak uczynić,
jest pośrednim dowodem, iż w naszym stuleciu upodmiotowienie się ludzi,
w ich masie, poszło dalej, niż badacze człowieka są skłonni dostrzec. Już nie
dało się tak po prostu podporządkować sobie ducha milionów ludzi na zasadzie
samego autorytetu Władzy lub Ideologii, jak to miało miejsce w starszych
historycznie imperiach. Oznaczałoby to, że rewolucja podmiotów miała przy
gotowaną glebę już od wielu dziesięcioleci.
88
Skazane wraz z dziećmi na zesłanie Polki, które wyładowano w maju
1940 roku na pustym stepie w tzw. Cesie koło Majkainu, otrzymały zaraz po
przybyciu oficjalną informację od „naczalnika", że wprawdzie będą musiały
tu umrzeć, ale czas przeżycia będzie zależał od ich pracy.
269
nia w nich było wyłączenie się psychiczne. Stanisław Pigoń,
były więzień obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, wyra
ził podobną ideę przetrwania następująco: „Nie dać dostępu
zwątpieniu, prostracji, zaszyć się w swym najciaśniejszym ostę
pie — i trwać jak kamień w gruncie. Niechże mnie wysadzą"
(cyt. za: Kapuściński, 1990). Być może jest to tylko metafora
dotycząca oporu psychicznego i nie należy interpretować jej
konkretnie, sugeruje jednak bezruch. Nie ma tu też odniesienia
do problemu przetrwania osoby.
Innego zdania jest Kazimierz Godorowski, autor szczególnie
ważnej analizy psychologicznej celów, procedur i wyników
działania niemieckich obozów koncentracyjnych (Godorowski,
1983). Dowodzi on, że wieloletnie trwanie w ekstremalnych
z założenia warunkach, jakie stwarza obóz koncentracyjny, wy
maga znacznej aktywności i zaangażowania. Trzeba być w ru
chu nawet wtedy, gdy nie wiadomo, w jakim kierunku iść.
Poddać się — to znaczy umrzeć.
Skłonny jestem sądzić, że zalecenie „wyłączenia się" i „trwania
jak kamień" może być trafne, ale tylko w odniesieniu do na tyle
niedługich okresów uwięzienia, że nie zdąży jeszcze wyczerpać
się odporność psychiczna i zachowana zostaje siła fizyczna do
wykonywania katorżniczej pracy. Godorowski, więzień kilku
obozów koncentracyjnych, powołując się na koncepcje zawarte
w Psychologii dążeń ludzkich (Obuchowski, 1983), stwierdza
zdecydowanie, że fakt przeżycia wielu lat w obozie był wyni
kiem aktywności w realizowaniu przez więźnia posiadanego sen
su życia.
Ci, co tworzyli koncepcję obozów koncentracyjnych, świa
domie zakładali tego rodzaju ich organizację, która powinna
była zmusić zarówno więźniów, jak i ich oprawców do utoż
samienia się ze światem obozu. Niemcy posunęli się tak daleko
w swojej skrupulatności, że strażnicy obozowi byli wyłączeni
z rzeczywistości pozaobozowej i nie wolno było prowadzić
z nimi szkolenia politycznego. Również każdy ze strażników
i komendantów łagrów radzieckich wiedział o tym, że ma dużą
270
szansę znalezienia się w roli „zeka" pod byle jakim, nieraz non
sensownym pretekstem
8 9
. Były więc spełnione warunki utoż
samienia się z obozem całej jego populacji.
Patrząc z punktu widzenia psychologii jako nauki o zacho
waniu, można stwierdzić, że spece z SS i z KGB nie popełnili
błędu. Jednakże w praktyce ponieśli porażkę, gdyż wielu więź
niów pozostało sobą.
Pomagali na przykład jedni drugim, gdy zgodnie z wymaga
niami rzeczywistości obozowej powinni byli dbać tylko o resztki
swoich sił; karmili jedni drugich, gdy powinni byli wyrywać
innym każdy kęs; tworzyli konspiracyjne organizacje obrony,
gdy powinni byli być ostrożni i dbać o każdy dzień przeżycia.
Mało tego, istnieją podstawy, aby sądzić, że większą szansę
przeżycia mieli właśnie ci, którzy kontynuowali siebie z okre
su wolności. Gdy już wiedzieli, że muszą umrzeć, potrafili uczy
nić coś ważnego nawet za pomocą swojej śmierci, jak uczynił
to ojciec Maksymilian Kolbe. Mieli w sobie coś, jak wiara,
godność, honor, co wykraczało poza zakres codziennego, dete-
riorującego bytu i to właśnie stanowiło dodatkowe źródło ich
siły. Sądzę, że spełnianie własnego sensu życia bez względu na
warunki, aktywne wychodzenie sobą poza ich ramy, było pod
stawowym czynnikiem pokonania dwóch głównych wrogów toż
samości człowieka — rozpaczy i osamotnienia psychicznego
9 0
.
Wstrząsający obraz walki i zwycięstwa człowieka, który po
konał rozpacz i samotność, stawiając wbrew realiom wszystko
na jedną kartę, przedstawił Gustaw Herling-Grudziński (1989)
8 9
Tajemnicą natury ludzkiej jest, że świadomość ta nie zmniejszała,
a zwiększała okrucieństwo wobec zeków (od ros. „zakliuczonnyj"), tzn. osób
uwięzionych. Nawet wyróżniający się bestialstwem funkcjonariusze zła wie
dzieli przecież, że pójdą pod ścianę lub za druty, tak samo „winni bez winy"
jak inni obywatele. Sprawie tej należy poświęcić osobne rozważania.
9 0
Wiedzę o roli tych dwóch czynników wykorzystano w stosowaniu tech
nik „prania mózgu". Wytwarzając stan rozpaczy i poczucie całkowitego osa
motnienia, doprowadzano do utraty poprzedniej tożsamości i nabycia nowej
tożsamości zaimplantowanej przez „wychowawców".
271
w swojej autobiograficznej powieści Inny świat. Wygrał tam
życie dlatego, że narzucił sytuacji własne reguły gry, zaryzy
kował śmiercią z głodu i wyczerpania, gdy tylko pojawiła się
minimalna, teoretycznie nierealna, ale jednak szansa wyjścia
z łagru. Umieszczony w izolatce, nie był samotny psychicznie,
gdyż był ze SWOIM zadaniem, stanowiącym jedyny sens życia
w tych warunkach. Przed rozpaczą chroniła go nadzieja i świa
domość, że podjął walkę o realizację swojego sensu.
10.6.2. Matki na zsyłce
Chcę tu napisać o pokonaniu rozpaczy i samotności, które
było udziałem grupy około tysiąca kobiet polskich zesłanych
w 1940 roku wraz z dziećmi do Majkainu w Kazachstanie,
do kopalni złota w głębi Głodowych Stepów (Obuchowski,
1992). Niektórym udało się tam przetrwać prawie siedem lat.
Były to wykształcone kobiety, żony aresztowanych oficerów
i urzędników państwowych. Większość bez zawodu. Uprzed
nio prowadziły dom i wychowywały dzieci. Na zesłaniu mu
siały pracować fizycznie i żyć w sytuacji trudnej ekstremalnie
z założenia, w ciężkich warunkach klimatycznych i miesz
kaniowych, na głodowych dawkach żywności. Dla większo
ści z nich sensem życia stało się przetrwanie ich dzieci. Czu
ły się też odpowiedzialne za nie wobec swoich mężów —
nie wiedziały o tym, że rozpoczęto ich mordowanie właśnie
wówczas, gdy aresztowano je i wieziono na zsyłkę
9 1
. Życie
dzieci było najważniejszym sensem przetrwania, obok reali-
91
Były one zesłane w ramach izw. ii transportu z 13 kwietnia 1940 roku.
Według danych Czerwonego Krzyża mojego Ojca zamordowano w Katyniu
15 kwietnia 1940 roku. W sumie odbyły się cztery transporty, z których dwa
pierwsze były typową realizacją czystki etnicznej. W Majkainie znalazły się
również pełne rodziny z I transportu, głównie osadników wojskowych, leśni
ków, urzędników administracji terenowej. W ten sposób powstało największe
272
zacji wartości wynikających z patriotyzmu i tradycji rodzin
kresowych.
10.6.3. Trzy przesłanki nadziei
Zastanawiając się nad czynnikami, które zapewniły tym mat
kom niesamowitą moc przetrwania, można dojść do wniosku,
że na pewno nie było to wyłączenie się. Przez te siedem lat na
zsyłce musiały być fizycznie i psychicznie w nieustannym ru
chu, jak człowiek zbłąkany podczas buranu, który wie, że gdy
siądzie — umrze. Zalecenie im, że mają trwać „jak kamień
w gruncie", byłoby nierealne.
Tym, czym wyróżniały się te kobiety, było zachowanie na
dziei, wiary w polepszenie losu, w niedalekie zakończenie cier
pień, byle „do najbliższej gwiazdki" lub „do lata". Nadzieja
ta, poza poczuciem odpowiedzialności za dzieci, była być mo
że jednym z głównych czynników powstrzymujących decyzje
ostateczne, jak samobójstwo. Piszę „być może", gdyż w tych
warunkach również decyzja kontynuowania życia była decyzją
ostateczną, zważywszy ogrom cierpień i rozczarowań, jakie
trzeba było pokonywać, decydując się na istnienie.
W psychologii istnieją dane uzasadniające pogląd, że na
dzieja rozumiana jako podstawa pozytywnej emocji podtrzy
muje zdolność do myślenia abstrakcyjnego, tworzenia perspe
ktywicznych planów i utrzymania intelektualnej kontroli nad
zdarzeniami. Tu prezentuję tezę o związku nadziei z sensem
życia. Łatwo przecież wykazać, że brak nadziei eliminuje
sens sensu życia.
Dlatego sądzę, że treść sensu życia jest nie tylko czynnikiem
porządkującym wydarzenia, czyniącym je zrozumiałymi oraz
znane skupisko polskich zesłańców. Niewiele o nim wiadomo, a program
badawczy, który miał na celu uzyskanie tej wiedzy, został bez wyjaśnienia
odrzucony przez historyków z Komitetu Badań Naukowych.
273
ukierunkowującym działania, ale również zależnym od nadziei
i podtrzymującym nadzieję. Treść nadziei była w owych wa
runkach w znacznej części irracjonalna. Istniały dla niej trzy
rodzaje przesłanek.
Pierwsza z nich miała nawet swoiste pararacjonalne podsta
wy. Chodziło o rzeczywiste wyrazy pamięci i opieki, jakie nad
chodziły najpierw ze strony Ambasady RP w Kujbyszewie,
a następnie ze strony Związku Patriotów Polskich. Powodowa
ły one optymistyczne poczucie, że „nie zapomniano o nas",
nie zgubiono w przestrzeniach Sybiru. Kontrastowało to z fa
ktem, że inne narodowości nie miały tego rodzaju wsparcia.
Mój przyjaciel, Niemiec „nadwołżański", popełnił samobójstwo,
gdy nadeszły wieści, że Polacy będą repatriowani. On był pe
wien, że Majkain to jego miejsce zesłania na całe życie i że
nikt nigdy o niego się nie upomni. Świadomość ta była dla
niego nie do wytrzymania.
Drugą było przekonanie, że „to" będzie trwało już tylko
„do następnej gwiazdki", „następnego lata". Dlaczego właś
nie do tego, a nie do innego czasu nie wiedział nikt i nikt o to
nie pytał. Nawet atak Niemców na Związek Radziecki był po
wodem do nadziei, że Hitler przyjdzie i nas wyzwoli. Liczono
też na Japończyków.
Trzeci rodzaj przesłanek nadziei miał oparcie w prywatnej
filozofii życia. Istniało przekonanie, że „tak dalej być nie
może, musi być lepiej", a także pewność, że „Polacy ma
ją szczególną pozycję" — u Boga, w historii, w ogóle, bo
tak jest. Te nasze cierpienia są „po coś", a za to nastąpi
nagroda. Była to swoista koncepcja nadsensu zarezerwowa
nego dla Polaków, gdyż zawsze okazywało się, że może być
gorzej, a owa opieka boska miała bardzo trudne do akceptacji
przejawy.
274
10.6.4. Śmierć osobowości
Poza utratą nadziei, co kończyło się śmiercią fizyczną, ludziom
skazanym na pobyt w „innym świecie" zagrażała też śmierć
osobowości. Każdy mógł obejrzeć szczątki ludzkie, jakimi byli
łagiernicy wypuszczeni po dwudziestu czy dwudziestu pięciu
latach katorgi. Było to doświadczenie tak przerażające, że wy
chudzeni, owinięci w szmaty zesłańcy patrzyli na tych eks-ła-
gierników ze zgrozą. Mieli podstawy do tego, aby sądzić, że
mogliby takimi stać się w przyszłości. O nich właśnie są Opo
wiadania kotymskie
Warłama Szałamowa. To wnikliwe stu
dium ludzi, których po kilkunastu latach głodu i cierpień już
nie stać na refleksję, na myślenie o następnym dniu, o tym
chociażby, że jest im źle, o tym, co czuje inny człowiek. Po
zostało tylko skupienie się na utrzymaniu się na nogach, na
wykonaniu minimum tego, co konieczne, na przeżuciu bezzęb
nymi ustami tego, co da się przeżuć, zanim wyrwą. Oni już
stali się „innym światem", co oznaczało śmierć podmiotu i po
przedzało niezauważalne przejście w stan śmierci fizycznej.
Zesłane matki wiedziały, że i dla nich to tylko problem
czasu. Są granice odporności. W Majkainie wahania tempe
ratury rocznej wynosiły ponad sto stopni Celsjusza, dzienna
dawka jedzenia, gdy była, zawierała mniej niż tysiąc kalorii.
Często, zwłaszcza zimą, nie było nic. Warunki mieszkaniowe
w Cesie, w zbiorowych, ogromnych ziemiankach były strasz
ne
9 2
. Wydawałoby się, że wyżycie powinno być głównym pro
blemem każdego, kto był skazany na pobyt tam. Uzyskanie
minimum zaspokojenia elementarnych potrzeb oraz uniknięcie
dolegliwości i chorób wydaje się oczywistym, racjonalnym spo
sobem radzenia sobie w tak skrajnej sytuacji.
9 2
Ponad setka matek z dziećmi w jamie ziemnej bez wentylacji, wody
i sanitariatów. Na jednego mieszkańca przypadało 80 X 180 cm przestrzeni.
W dzień opary zamarzały na suficie, a nocą woda strumieniami lała się na
leżących. Ludzie brodzili po kostki w ekskrementach.
275
Znajdujemy tu potwierdzenie innych doświadczeń wynoszo
nych z wojny i z obozów. Wskazują one na konieczność działań
wręcz przeciwnych niż te, które w normalnym świecie uchodzą
za racjonalne. Wskazują na rolę, jaką spełnia zdolność jednostki
do przeciwstawienia się tym antyludzkim warunkom, w jakich
została uwięziona. W Majkainie wszystko zależało od tego, czy
jednostka pozostanie sobą, to znaczy czy zachowa tożsamość
z tymi właściwościami osobowości, jakie ukształtowały się
w poprzednim świecie. Tożsamość ta występowała między inny
mi w postaci utrzymania zespołu cech psychicznych „kobiety
z Kresów", tego wspaniałego gatunku kobiet polskich, czułych,
twardych, zaradnych i mocno związanych z tradycją pokoleń
zesłańców syberyjskich. Jedyny artykuł napisany w Majkainie
i wydrukowany w gazecie „Polska", wydawanej w Kujbyszewie,
nosił tytuł rosyjski: „Niczewo, pri wykniesz"
9 3
. Autorką była Ma
ria Alexandrowiczowa. Słowo „priwykniesz" oznaczało tu nie po
prostu przyzwyczajenie się, ale głównie opanowanie rozpaczy.
Są podstawy do tego, aby sądzić, że w warunkach, jakie
tam istniały, właśnie zachowanie własnej identyczności było
podstawowym warunkiem przeżycia tak wielu lat. Nie jest
to stwierdzenie z zakresu etyki. Podobnie jak w obozach kon
centracyjnych, naturalnym wynikiem życia w Majkainie powin
no było być zniszczenie tego, co w człowieku osobiste, intymne,
własne, tak aby w całości, całą swoją psychiką stał się częścią
już tego, a nie poprzedniego świata.
10.6.5. Nerwice
Kultura poprzedniego świata, w jakiej wychowywali się ze
słańcy, gdy mieszkali jeszcze w Polsce, zapewniała każdej
jednostce spory margines tolerancji rozbieżności między jej
„To nic, przyzwyczaisz się" — najczęściej stosowana formuła pocie
szenia, z jaką tam spotykaliśmy się.
276
intencjami a realnym działaniem oraz między jej zamierze
niami a skutkami działań. Można było chorobą usprawied
liwić własne lenistwo lub lęk, można było tłumaczyć swoje
niepowodzenie tym, że chciało się dobrze. Takie luzy dające
jednostce przywileje lub ulgi z powodu choroby, słabości lub
emocji stwarzały łatwość „ucieczki" w nerwicę.
W Majkainie szanse takie odpadły. Kobieta-matka na maj-
kaińskiej zsyłce nie powinna była oczekiwać, że ktoś ulituje
się nad nią. Było wiele przypadków daleko idącej pomocy
9 4
,
ale w tych warunkach nie wolno było na nią liczyć, gdyż prawie
każdy był w podobnej sytuacji zagrożenia. „Wołanie o pomoc"
nie stwarzało korzyści. Każda decyzja była więc podejmo
wana wyłącznie na własną odpowiedziałność i miała łub
mogła mieć wartość ostateczną. Kogo mogłoby zaintereso
wać, że kobieta odczuwa lęk, czuje się słaba czy samotna.
Matkom w Majkainie chodziło nie tyle o przeżycie własne,
ale, i to głównie, o przeżycie dzieci. Nie mam danych potwier
dzających, że ileś osób próbowało uzyskać coś za pomocą
groźby samobójstwa. Wydaje się, że taka groźba nie miałaby
sensu. Co najmniej w kilku znanych mi wypadkach śmierć
człowieka, który utracił kontrolę nad rozpaczą, przyjmowano
z ulgą. Są przypuszczenia, że niektóre starsze osoby zagłodziły
się celowo, aby dać szanse młodszym
9 5
. Brak jednak dokład
nych danych. Ogólnie wiadomo mi tylko, że samobójstwo rzad
ko było sposobem wyjścia z trudności.
Okrucieństwo świata polegało tam nie tylko na braku roz
grzeszenia, jakie niegdyś dawała choroba, i w ogóle rozgrze
szenia, tego prawdziwego, bo głęboko ulokowanego w sercu
9 4
Gdy byłem na granicy śmierci głodowej i mogłem tyłko pełzać, nakar
miła mnie obca osoba, Pani Monika Budkiewicz. Mojej Matce już nie mogła
nic dać.
9 5
Były to z reguły bardzo młode matki, wiele z nich przed trzydziestką.
Osoby powyżej pięćdziesiątki zmarły w zasadzie już w pierwszym roku zsyłki,
gdyż nie były w stanic fizycznie znieść warunków mieszkaniowych, klimatycz
nych i pracy ponad siły.
277
człowieka. Okrucieństwo to było tym dotkliwsze, że dobro i zło
nie było łatwo rozpoznawalne. To nie takie proste, jak „nie
zabijaj", „nie kradnij". Czasem trzeba było zabić i trzeba
było ukraść. Pytanie tylko, kogo zabić i komu ukraść. Czy
matka ma sama więcej zjeść, aby mieć siły na zdobycie pokar
mu dla umierającego z głodu dziecka, czy też dać mu więcej,
przedłużając jego życie na dzisiaj, a sama utracić siły i nie
zdobyć mu pokarmu jutro? Kto ją zapewni, że nie popełnia
omyłki? Kto jej pomoże moralnie, gdyby okazało się, że po
pełniła błąd i że to ona umiera, zostawiając dziecko na samotną
śmierć? Takie były dylematy moralne matek.
Ta szczególna sytuacja psychologiczna wyraziła się mię
dzy innymi w zaniku nerwic. Jest wiele danych, że osoby,
które w „poprzednim życiu" znane były na przykład z hipo-
chondrii lub lęków albo cierpiały na wrzody żołądka, migreny
itp., w Majkainie całkowicie „wyleczyły się". Nie sugeruję tu
niczego, ale fakty pozostają faktami.
Powstaje ważne pytanie: Jaką rolę odgrywała tam religia?
Nie umiem na nie dokładnie odpowiedzieć. Wierzący byli pra
ktycznie wszyscy. Wiara w opiekę boską była na pewno czyn
nikiem wzmacniającym siły, ale była to wiara, która zarów
no kazała modlić się gorąco dziecku rzuconemu na ziemię
przez wicher wyłamujący kamieniami żebra, jak i przeklinać
Boga na grobie matki. W praktyce życia codziennego wszystko
zbyt silnie odchylało się od warunków i reguł życia, do których
przestrzegania dostosowana była przedwojenna wiedza kateche
tyczna.
10.6.6. Mechanizmy obrony psychicznej
Każda analiza psychologiczna życia w trudnych warunkach za
wiera problematykę psychologicznych mechanizmów obrony.
W klasycznym ujęciu obrona ta polega na takiej modyfikacji
278
widzenia i interpretacji rzeczywistego świata, która uczyni wia
rygodnym usprawiedliwienie siebie. W ten sposób chronimy
wartość naszego , ja". Istotą obrony psychicznej jest destruk
cja realistycznej percepcji rzeczywistości i logiki działania,
a jej narzędziem są mechanizmy wypierania i projekcji. Za
ich pomocą zostaje usunięte ze świadomości to, co psychicznie
niekorzystne, a dostrzegane jest tylko to, co korzystne. Zyskiem
bezpośrednim jest redukcja lęku i zachowanie przed sobą twa
rzy, a skutkiem dalszym są zarówno tzw. psychonerwice, jak
i choroby psychosomatyczne.
Wspomniałem już wyżej, że w warunkach Majkainu re
alia były zbyt jednoznaczne, a konsekwencje zbyt serio, aby
typowe mechanizmy obrony psychicznej „ja" mogły pomóc
w czymkolwiek. Próby demonstrowania, chociażby przed so
bą, że nie mogę, że jestem chora, że brzydzę się, że boję się
— nie miały żadnego sensu.
Obrona psychiczna jednak była, ale innego rodzaju niż
w świecie normalnym i dotyczyła nie tyle obrony wartości
Ja przed Nad-Ja, ile obrony przed rozpaczą.
Podstawowym instrumentem obrony były owe wspomniane
wyżej irracjonalne przesłanki nadziei. Sporej nadinterpretacji
posiadanej wiedzy wymagała przedziwna wiara w „ktoś powie
dział", „mówi się", że ,już niedługo zabiorą nas w lepsze miej
sce", „uratują nas Japończycy", a w ogóle, że zmieni się coś
na lepsze. To wyłączenie krytycyzmu dawało profity psycho
logiczne bez strat realnych. Pozwalało przetrwać. Istniała też
silna wiara we wróżby, organizowano seanse spirytystyczne.
Drugim mechanizmem obrony była swoista idealizacja
czasów przedwojennych: jak było wszystkim wspaniale, jakie
było braterstwo, uczciwość itp. „Witaj maj, trzeci maj, w naszej
Polsce to był raj" — śpiewano. Odmianą tego mechanizmu
było podwyższanie własnej pozycji w tamtym, przeszłym świe
cie. Pojawiło się wielu „bogaczy" i „arystokratów". Dwory sta
wały się z każdym rokiem większe, rosła też gromada służby
279
i liczba hektarów. Zastanawiając się nad rolą tego mechanizmu,
dochodzę do wniosku, że opierał się on na szczególnym zało
żeniu prywatnej, nie doformułowanej filozofii życia: ten, co
miał lepiej, nie może mieć tak źle jak ten, co już miał źle.
„Cham Skołuba krzyknął. Chłopie, tyś przywyknął, a nam szlach
cicom urodzonym, do złotych swobód przyzwyczajonym" —
czytamy już w Panu Tadeuszu. Poza tym wspomnienia lepsze
go świata w jakiś sposób łagodziły nędzę świata obecnego.
W tym była duma stanowiąca uzasadnienie aspiracji do lepsze
go życia, do lepszego traktowania. Łatwiej było żyć, chociaż
z pozoru wydawałoby się, że większy dystans między tym, co
było i co jest, spowoduje wyższą frustrację.
Te mechanizmy obrony psychicznej pomagały i nie szkodzi
ły. Podobną rolę odgrywały sny, bardzo intensywne i szczegó
łowo interpretowane. Warto wspomnieć i o innym mechanizmie
obronnym związanym ze snem. Było nim chwiejne, ale długo
trwałe założenie, że TU jest koszmarnym snem. W jakiejś
chwili obudzę się TAM, w domu, w swoim łóżku.
Tekstem tym wyrażam pamięć o matkach z Majkainu, zwła
szcza tych najbardziej tragicznych, którym nie udało się prze
trwać i musiały umierać, wiedząc, że zostawiają swoje dzieci
same.
Ma on jednak również swoje uzasadnienie merytoryczne.
Chciałem pokazać na tym przykładzie, że sens życia, stanowiąc
oś motywacji skierowanej na dalekie dystanse, ujawnia swoje
znaczenie szczególnie wyraźnie w sytuacjach ekstremalnych
z założenia. Przytoczę tu wspomniane na początku pracy, waż
ne odkrycie Zbigniewa Zaleskiego, który w wyniku drobiazgo
wych badań eksperymentalnych stwierdził, że już same „długie
cele nadają życiu większy sens niż cele krótkie" (Zaleski, 1987,
s. 246) i że „ludzie z przyszłościową perspektywą czasową są
bardziej wytrwali i zadowoleni z czynności na rzecz krótszych
celów" (s. 169).
Dodam tu, aby uniknąć nieporozumień, że sens życia jest
tylko jednym ze składników osobowości. Uwikłany w wiele
280
właściwości psychicznych, nie zawsze odgrywa rolę decydują
cą o postępowaniu. Życie ma swoje prawa, człowiek ma różne
pragnienia, marzenia, próżności, złudzenia. One nadają kształt
codziennym wydarzeniom. Pozwalają na odpoczynek, na chwi
lę słabości, a nawet rozkoszy. Unormalniają nienormalne życie.
Taka jest rola snów, marzeń, irracjonalnej nadziei, nieraz od
stępstw od reguł moralnych. Być może wiele z opisywanych
tu osób słabo uświadamiało sobie, że właśnie zróżnicowanie
pragnień i ich zmienność trzyma je przy życiu codziennym. To
wystarczało jednak tylko do momentu konieczności dokonania
wyboru ostatecznego. Gdy wyłaniała się beznadziejność, właś
nie wówczas dobroczynnie włączały się mechanizmy obrony
psychicznej i mógł uwydatnić się sens życia, co ułatwiało upo
ranie się ze zdarzeniami wywołującymi rozpacz.
W przedłużającej się ekstremalnie trudnej sytuacji, gdy
jednostce brak koncepcji siebie w swoim życiu, nie ma ona
szansy na obronę, gdyż są tu tylko dwie figury dramatu:
gnębiony człowiek-przedmiot i okrutny świat, którego ten
przedmiot staje się nie mniej okrutnym fragmentem. On jest
nie tylko sam, on przestaje być sobą.
Natomiast gdy jednostka ma koncepcję siebie i tego, co
nadaje jej sens, ma ona nie tylko szanse na obronę, ale
i na aktywną realizację siebie. Mamy wówczas do czynie
nia z trzema figurami dramatu. Są to: okrutny świat poza
człowiekiem, człowiek jako przedmiotowy składnik tego
świata i on sam jako osoba, ustosunkowujący się i do swo
ich właściwości przedmiotowych, i do reszty świata.
CZŁOWIEK TAKI JEST KIMŚ I N I E JEST S A M O T N Y
PSYCHICZNIE. ON JEST ZE SOBĄ.
281
10.7. REWOLUCJA PODMIOTÓW I POKUSY
UPRZEDMIOTOWIENIA
Gtówne tezy prezentowane w tym rozdziale są następujące:
1) Człowiek dojrzały intelektualnie, refleksyjny, musi, prę
dzej czy później, w obręb swoich zainteresowań wprowadzić
sens siebie samego. Wynika to z samej logiki poznawania
świata.
2) Własny sens życia jest czynnikiem warunkującym stabil
ność motywacyjną osoby, odporność na przeszkody, satysfak
cję z życia i stawanie się coraz lepszym.
3) Sens życia powinien być wytworem własnej refleksji oso
by, a jego racje powinny być wyraźnie określone, tak aby ist
niała szansa modyfikowania go w miarę zmian warunków ży
cia, zdobywania nowej wiedzy, nowego rozumienia świata.
4) Gdy sens życia jest nadany z zewnątrz, gdy wynika
z przepisów roli, z nadanego z zewnątrz systemu wartości lub
z sytuacji, jego wpływ na losy człowieka jest ograniczony
w czasie.
5) W określonych warunkach każdy sens życia jest decydu
jącym warunkiem zachowania siebie.
Będę do tych tez jeszcze nawiązywał. Tu chciałbym zająć
się kilkoma istotnymi, a pomijanymi dotychczas właściwościa
mi potrzeby sensu życia.
Każda z dotychczas omawianych potrzeb dotyczy każdego
człowieka. Potrzeba kontaktu emocjonalnego obejmuje zarów
no osoby o wysokim poziomie intelektualnym, jak i upośledzo
ne pod tym względem. To samo dotyczy potrzeby poznawczej
oraz potrzeb samozachowania biologicznego. Jednakże w wy
padku potrzeby sensu życia istnieje kryterium dodatkowe, które
powinien spełniać człowiek. Aby sens życia powstał u niego
jako problem i mógł odegrać swoją rolę w sukcesach osobistych
i rozwoju osobowości jednostki, powinna to być jednostka speł
niająca się. Spełniająca się, to znaczy taka, u której uformowały
282
się potencjały psychiczne, które z różnych powodów wciąż je
szcze w wielu obszarach naszej cywilizacji mają charakter eli
tarny, gdyż na ogół wymagają wykształcenia, odpowiednich
aspiracji i szczególnej mentalności.
Nie chciałbym być źle zrozumiany w związku z tym wy
mogiem kwalifikacji edukacyjnych niezbędnych do ustalenia
własnej koncepcji życia. Nie musi to być wykształcenie for
malne. Bywają osoby, które własną wieloletnią refleksją, licz
nymi lekturami, swoistą mądrością życiową nadrobiły brak wie
dzy dawanej przez szkoły i utworzyły dobrze rozbudowaną
i koherentną koncepcję świata i siebie w tym świecie. Można
by nawet znaleźć argumenty przemawiające za tezą, że dla
niektórych osób właśnie porzucenie formalnych dróg kształce
nia się
9 6
i podjęcie intensywnego, twórczego samokształcenia
jest bardziej korzystną drogą kształtowania się. Najlepszym
przykładem może być laureat Nagrody Nobla z zakresu litera
tury, Josif Brodski. Problem ten wymaga odrębnych studiów
biograficznych. Należy jednak pamiętać, że są to przypadki
wyjątkowe. Obawiam się, iż wyrazem zbytniego optymizmu
jest właściwy polskiej inteligencji sąd, który wyraźnie sformu
łował Stefan Szuman, pisząc: „Każdy wieśniak i każdy robotnik
jakoś filozofuje i tworzy swoją osobistą filozofię życia i filo
zofię ustroju społecznego" (1947, s. 12).
Ponadto wciąż zalega pogląd, że właśnie ubóstwo umysło
we jest ważnym czynnikiem zadowolenia z życia. Są ludzie
wykształceni, którzy istnienie tzw. prostych ludzi uważają za
szczególnie pożądane dla świata. Niektórzy nawet są przejęci
ideą, że to ludzie o umysłach prostackich dysponują jakimś
szczególnym rodzajem mądrości, instynktem prawdy, który
zanika w procesie kształcenia umysłowego i uczestniczenia
w dorobku cywilizacyjnym ludzkości. Pomijam tu chytrych
9 6
Kryje się tu moje podejrzenie, że być może niektóre formy kształcenia
młodych ludzi są przeciwstawne ich rozwojowi, zbyt wcześnie zawężając im
perspektywy.
283
polityków i obłudnych ideologów łasych na rząd dusz. Mam
na myśli zagubionych w sobie, uczciwych inteligentów zanie
pokojonych tym, że sami nie spełniają się, i patrzących z po
dziwem na bezproblemowość, pewność działania i bezkryty-
cyzm prostego człowieka.
Istnieje pogląd, że wielu „prostych ludzi" czuje się całkiem
dobrze w życiu, mimo, a może i dlatego, że są nieukształtowani
umysłowo, nierefleksyjni i zależni. Wystarcza im, że są „w po
rządku" i czynią „to, co trzeba". Może więc nie warto być
skomplikowanym za cenę niepewności i niepokoju?
Muszę przypomnieć tu o wprowadzonym rozróżnieniu mię
dzy tym, czego ludzie chcą i czego potrzebują. Podobnie ma
się rzecz i w tej sprawie. Uproszczeni ludzie pragną tego, co
znają, dlatego że nie wiedzą, czego innego mogliby chcieć.
Dostępna im jest tylko maksymalizacja tego, co już mają: wię
cej zarabiać, więcej mieć, może więcej wypić, więcej zabawić
się. Czy są zadowoleni? Błogostan „prostych ludzi" jest jednym
z mitów inteligenckich. Ci „prości ludzie" chcą tylko, aby było
więcej, nie dlatego że to im sprawia przyjemność. Nic inne
go nie wiedzą, a boją się nieznanego, niezrozumiałego. Chcą
zmian, gdyż sądzą, że zmiany te mogą przynieść coś więcej,
ale gdy zmiany już następują, wówczas wszystko, co napra
wdę zmienia się, jest dla nich zagrożeniem, ponieważ mogą
czuć się sobą tylko w tym świecie, który już był, który ich
ukształtował. Domagają się wówczas świata bez zmian, to zna
czy takiego, jaki był.
Lęk wobec zmian, które już zaszły, ma swoje realne uza
sadnienie, gdyż ci uproszczeni ludzie w każdych nowych wa
runkach tracą poczucie swojej wartości, nie znajdują wygodnej
pracy, nie wiedzą, co to znaczy własna inicjatywa, nie rozu
mieją nawet języka, którym czegoś się od nich wymaga.
Czymś całkowicie innym są problemy ludzi, którzy nie po
sługują się sztywnymi kryteriami oceny złożonego świata, dla
których to, co nowe w tym świecie, jest wyzwaniem i dla któ
rych nigdy nie kończy się proces jego poznawania i rozumienia.
284
Mają oni zawsze wybór między podjęciem wyzwań lub usu
nięciem się. Natomiast „prosty człowiek" wyboru nie ma. On
musi trwać przy znanych sobie wartościach
9 7
.
Są podstawy do tego, aby sądzić, iż zachodzące obecnie
w Polsce zmiany warunków życia ludzi powodują zwiększenie
się wymagań dotyczących ich zdolności do zmian. Coraz bar
dziej też staje się widoczne, że gdy ludzie nie realizują szans
psychologicznych, szans na rozwój, jest to źle przede wszyst
kim dla nich i dla tych, którzy kiedyś ponosić będą ciężar opieki
nad nimi. Człowiek, który funkcjonuje poniżej swoich mo
żliwości psychicznych, jest niepełnosprawny, tak jak i ci, któ
rych ciało lub umysł uległy okaleczeniu. Jest on w pewnym
sensie okaleczony, gdyż proces rozwoju jego osobowości został
zatrzymany. Ponieważ zmian tak złożonej całości jak osobo
wość nie można zatrzymać, więc gdy osobowość się nie roz
wija, ulega deformacji lub zubożeniu.
Można zadać pytanie: Dlaczego więc, poza obowiązkiem praw
nym kształcenia się na poziomie elementarnym, nie stawiamy
ludziom wymagań dotyczących ich rozwoju ani nie oczekujemy
od nich tego, że uczynią to sami? Jest tak z wielu powodów.
Zawodzi rozumienie tego zjawiska przez ludzi, którzy z racji
swojego treningu intelektualnego powinni stanowić daleko
siężne oczy i uszy cywilizacji, dostrzegając to, czego jeszcze
nie widać. Niestety, czują się bardziej komfortowo, spoglądając
wstecz i spełniając rolę kapłanów tego, co odeszło. Natomiast
politycy to ludzie czynu, a jak zauważył Henry Kissinger: „Czło
wiekowi czynu zawsze grozi to, że skoncentruje się na taktyce,
a zapomni o strategii" („Forum", 1972, 19). Zbyt często uprzed
miotowieni przez sytuację, która ich przerasta
9 8
, skłonni są do
3 7
Szczegółową analizę różnic psychologicznych między tymi dwoma ty
pami ludzi przeprowadziłem w innej pracy, posługując się określeniami „standard
przedmiotowy" i „standard podmiotowy" (Obuchowski, 1993, 2000).
9 8
Wydaje się, iż w warunkach demokracji przedstawicielskiej szczególnie
wyraźnie ujawnia się prawo Petera, które głosi, że każdy awansuje tak daleko,
aż przekroczy swój próg kompetencji. Wymiana elit po rewolucji, oprócz tego,
285
przeceniania układów i niedoceniania kwalifikacji psychicznych
i moralnych jednostek. Człowiek rozumny, a zwłaszcza człowiek
dobrze wykształcony, jest dla nich raczej czynnikiem przesz
kadzającym w realizacji wspaniałych pomysłów niż pomocą.
Z tego wynika moc stereotypów politycznych, decyzji edukacyj
nych, taki jest wynik braku zrozumienia tego, co zaszło z naszą
cywilizacją w ciągu ostatnich lat i w jakim kierunku następują
zmiany.
Problem jednak dotyczy nie tylko wykształcenia i wy
magań, jakie stawia czyn. Warto zwrócić uwagę na to, że
gubi się w sobie i w świecie coraz więcej wykształconych,
dobrze przystosowanych, ale bezrefleksyjnych i zbyt zadowo
lonych z siebie ludzi. Nie są w stanie wykorzystać własnej
wiedzy sprzed kilkunastu lat. Wiedza ta starzeje się coraz szyb
ciej i bardziej utrudnia niż ułatwia zrozumienie tego, co się
w świecie dzieje. Przykładem jest zagubienie elit intelektual
nych krajów zmieniających swój ustrój polityczny. Elity ze
swojej natury nie uczą się, gdyż w wyniku trenowania
w tym wielu pokoleń uważają się przede wszystkim za noś
niki wartości i koncentrują się na ich obronie zamiast na
wykorzystaniu swoich sprawności do rozumienia tego, co
się ze światem dzieje, i przygotowania się do tego świata,
jaki będzie. Są nawet obawy, że inteligent, gdy nie jest pod
miotowy, może być bardziej niebezpieczny niż mało wykształ
cony, ale uczciwy człowiek-przedmiot. W sposób następujący
zwrócił na to uwagę Witold Gombrowicz: „Wiedza i prawda
od dawna już przestały być naczelną troską intelektualisty —
zastąpiła je troska o to po prostu, żeby nie dowiedziano się,
że on nie wie. Intelektualista rozsadzany treściami, których
sobie nie przyswoił, kluczy jak może, byle nie dać się przy
łapać. [...] Dostęp do tego najwyższego i najgłębszego myś-
że skraca drogę ich awansu, powoduje, że skiadają się one w znacznym stopniu
z ludzi, których kompetencje znajdują się daleko za nimi. Muszą więc walczyć
o istnienie, gdyż nic innego nie umieją, i do tego sprowadza się ich działalność.
286
lenia [...] nie jest wcale łatwy: i oto ugrzęźliśmy w okropnym
grzęzawisku myślenia niedomyślonego, w jakimś niedotrawie-
niu generalnym, w mazi i błocie głębi połowicznej" (Gom
browicz, 1989, s. 58).
Powstaje naturalne pytanie. Skąd wzięły się tego rodzaju
powikłane problemy właśnie teraz? Przypomnę, że zacząłem
ten temat od nerwic egzystencjalnych. Czy to oznacza, że po
jawiły się one masowo dopiero w tym półwieczu? Czy po
przednio dominowały inne postacie nerwic? Wiadomo już, że
tak. Problemy wywołujące nerwice dotyczyły dawniej głów
nie sprawdzenia się, niemożności spełnienia społecznych ocze
kiwań, a ich dominującym symptomem był lęk. Rolą sym
ptomów nerwicowych było to, że ten lęk redukowały, były
uzasadnieniem niemożności lub wezwaniem na pomoc. Na
tomiast w obrazie obecnych nerwic dominuje zagubienie,
depresja, bezradność. Zaszło najwyraźniej coś, co spowo
dowało, iż człowiek już nie usiłuje znaleźć alibi dla swoich
niemożności i nie woła o pomoc. On w istocie WIE, że
jest wobec swoich spraw samotny, sam jest za nie odpo
wiedzialny i tylko sam może sobie pomóc. Dlatego smutek,
a nie lęk, jest wyrazem jego dramatu.
Co takiego zaszło w naszej cywilizacji, co spowodowa
ło, że status jednostki ludzkiej uległ tak zasadniczej zmia
nie?
Dawniej było czymś naturalnym, że traktowano większość
ludzi jako NARZĘDZIE pracy i walki. Oni sami oceniali siebie
również według tego kryterium — jestem lepszy od innych
lub gorszy, nadaję się do czegoś tam lub się nie nadaję, postę
puję jak należy czy też nie postępuję jak należy. Karen Horney
w swojej słynnej książce z 1937 roku pt. Neurotyczna osobo
wość naszych czasów
przedstawiła portret takiego człowieka,
który był całkowicie uzależniony od wzorców postępowania
i ocen swojego otoczenia, od stawianych mu wymagań. Gdy
wymagania te były niewłaściwe, wewnętrznie sprzeczne, jego
życie i pragnienia były też niewłaściwe, pełne sprzeczności.
287
Nie umiał w pełni kochać, a nawet w pełni nienawidzić, gdyż
wymagania kultury nie były dla niego jasne i wyczuwał ukryte
w nich zagrożenie wobec siebie jako jednostki. Cała jego orien
tacja była skierowana na zewnątrz, na te wymagania, na swoją
sytuację, a dopiero wtórnie na siebie. Podejmując pracę, czło
wiek, w praktyce zawsze mężczyzna, pytał o to, czy jej po
doła i czy zarobki dostarczą odpowiedniej sumy pieniędzy
na utrzymanie żony, na spełnianie określonego standardu
życia. W ogóle nie przychodziło mu do głowy pytanie o to,
czy będzie się w tej pracy rozwijał, czy da mu ona satysfak
cję osobistą. Te pytania pojawiają się dopiero teraz. Sta
wiają je głównie ludzie wykształceni, dla których jest oczy
wiste, że rozwój osobisty jest ich istotną wartością, a zado
wolenie z wykonywanej pracy jest ważne.
Autonomia psychiczna jednostki, refleksja osobista i własne
plany życiowe nie b y ł y " w ramach poprzedniej kultury uwa
żane za właściwości o pozytywnym znaczeniu. Istniał pogląd,
że one nawet przeszkadzają w spełnianiu upragnionej funkcji
sprawnego narzędzia, nie dają zadowolenia z tej sprawności.
Samoocena i ocena jednostki dokonywane były na podstawie
stabilnych norm zakorzenionych w tradycji, która była ich uza
sadnieniem. Sytuacja była jasna — można było być w układzie
lub trzeba było znaleźć się poza nim. Pierwsze było dobre,
a drugie złe. W wypadku gdy jednostka nie umiała lub nie
mogła spełnić stawianych jej wymagań, była karana, usuwana
poza margines społeczny lub karała siebie sama. Natomiast
osoby, które nie akceptowały układu, nie chciały znaleźć się
na marginesie ani też nie poczuwały się do winy na tyle, aby
odczuwać bojaźń i drżenie — organizowały rewolucje. Two
rzyły w ten sposób nowe układy, których stawały się częścią.
Była to kultura ludzi-przedmiotów. W tej kulturze warunkiem
9 9
Używam tu czasu przeszłego, jakkolwiek opisywane zmiany nie są glo
balne, a na niektórych obszarach naszego świata znajdują się dopiero w za
lążku.
288
dobrego samopoczucia, a nawet dumy jednostki było postępo
wanie zgodne z przypisanymi rolami, statusem społecznym lub
tradycją. „Tak się robi", „tak postępowano w mojej rodzinie",
„takie wymagania stawia kodeks honorowy", „być człowie
kiem" — to wystarczające argumenty za słusznością takiego,
a nie innego postępowania.
Przedstawiony tu w dużym uproszczeniu stan rzeczy uległ
radykalnej zmianie w latach sześćdziesiątych, gdy doszło do
r e w o l u c j i p o d m i o t ó w . Głupota polityków, tępota ideo
logów, a może po prostu upowszechnienie wykształcenia, czego
wymagały nowe technologie, sprawiły, że ludzie utracili szan
se polegania na danych im wzorcach kulturowych. Już w 1961
roku Witold Gombrowicz pisał w polemice z Czesławem Mi
łoszem: „Światopogląd ówczesny oparty był na autorytecie,
przede wszystkim Kościoła, hreczkosiej jeździł w niedzielę
na mszę, a w inne dni tygodnia oddawał się niewinnym po
myślunkom w rodzaju, czy zasiać owies czy koniczynę. Nawet
osoby o bujniejszym życiu umysłowym nie brały się do filo
zofowania, filozofia działa się na marginesie, jak coś ważnego
może, ale odległego. Dziś natomiast każdy z nas musi prze
myśleć świat i życie na własny rachunek, albowiem wykoń
czyły się autorytety" (Gombrowicz, 1989, s. 58).
Pojawiła się konieczność samodzielnego myślenia zwyk
łych ludzi o najistotniejszych sprawach ich życia. Wyłamując
się z tego, co im było dane w toku wychowania, i tworząc
własne koncepcje życia i powinności, stanęli oni przed prob
lemem samookreślenia się i odpowiedzialności za siebie. Bar
dzo interesującą ilustracją takich zmian jest wypowiedź Je
rzego Nowosielskiego (Polskie Radio, program 4, 2 kwietnia
1994). Z właściwą sobie intuicją wielkiego artysty zwrócił
uwagę na to, że dawniej podstawą w szkołach plastycznych
były „warsztaty", gdzie opanowywano techniki według wzoru
mistrza, później rzecz ograniczyła się do „kierunków", w ra
mach których spełniano koncepcje mistrza. Teraz są tylko
„indywidualni artyści".
289
We wspominanej tu już pracy, Człowiek intencjonalny
100
(Obuchowski, 1993, 2000), zebrałem argumenty przemawiające
za poglądem, iż w wyniku rewolucji podmiotów powstała
konieczność rekonstruowania przez jednostkę kultury w so
bie. Aby tego dokonać, osoba musi dysponować ogólną wiedzą,
umiejętnościami posługiwania się nią i odwagą ponoszenia ry
zyka własnych wyborów. Musi być podmiotem, nie ma innej
możliwości, gdy chce zachować poczucie godności, utrzymać
się w pracy, rozumieć swoje losy.
Kulturę ludzi-przedmiotów zastąpiła kultura ludzi-podmio-
tów i nie jest to konieczność historyczna, a przynależność do
niej jest wynikiem wyboru dokonanego przez każdą jednostkę
z osobna. Można od tego wyboru uchylać się, ale kosztem
strat polegających na wyłączeniu się psychicznym i redukcji
0 0
Punktem wyjścia tej książki było wyróżnienie dwóch standardów wa-
luacyjnych, tzn. kryteriów, za pomocą których ludzie oceniają świat. Temat
ten przedstawiłem tam następująco:
„W obszarze naszej cywilizacji, a zwłaszcza lam, gdzie jej zmiany są
szybsze, utrwala się przekonanie, że aby człowiek mógł rozwijać się jako
osoba, a rzetelna satysfakcja sankcjonowała jego działania, powinien spostrze
gać: siebie jako źródło swojego postępowania, cele własne jako przedmiot
swoich intencji, świat wokół jako szansę swoich możliwości. Poglądy te skła
dają się na podmiotowy standard waluacji, a u jego podstaw leży przeko
nanie, że wartości świata należy odliczać, zaczynając od jednostki ludzkiej.
Los lej jednostki i jej stan uważane są za warunek właściwych, sprzyjających
człowiekowi zmian socjalnych, ekonomicznych i politycznych. Stan społecz
ności, w jakiej jednostka żyje, oceniany jest pozytywnie, gdy służy jednostkom.
Standard podmiotowy upowszechnia się od czasu «rewolucji podmiotów»
(Obuchowski, 1988b) i przejmuje pozycje zajmowane uprzednio przez przed
miotowy standard waluacji. Zgodnie ze standardem przedmiotowym powin
niśmy spostrzegać; siebie jako spełniających kryteria przypisanej nam roli,
cele nasze jako zgodne z naszymi zobowiązaniami, świat wokół nas jako
obszar, w którym czynimy to, co do nas należy.
U podstaw standardu przedmiotowego leży przekonanie, że wartości świa
ta należy odliczać, zaczynając od instytucji społecznych. Taki, a nic inny los
społeczeństwa i jego stan traktowane są jako warunek odpowiedniej egzysten
cji każdego człowieka. Sposób bycia jednostki oceniany jest pozytywnie, gdy
służy tym instytucjom spoiecznym, do których ona należy".
290
pragnień. Można też dokonać samooszustwa, a do metod słu
żących temu oszukiwaniu się można zaliczyć: 1) modyfi
kowanie swoich stanów świadomości, 2) pozostawanie na po
zycji bezrobotnego, 3) przejście na margines historyczny,
4) włączenie w swój światopogląd indeterminizmu tego typu,
jaki proponują koncepcje z obszaru ideologicznego New Age,
z których wynika, że nie ma żadnych konieczności, gdyż życie
dokonuje się katatymicznie na wzór baśni lub snu. Gdy jed
nak, mimo manipulacji na światopoglądzie, determinizm po
zostaje nadal zbyt kłopotliwy, gdyż odmawianie tysięcy mantr
wymaga wysiłku, można bez trudności 5) uzależnić się od
kogoś lub od czegoś. To ostatnie najłatwiej uczynić za pomocą
środków chemicznych, tych właśnie, które modyfikują świa
domość.
Każdy z wymienionych wyżej pięciu obronnych wyborów
powoduje w konsekwencji uprzedmiotowienie się i tym samym
utratę poczucia kontroli swoich losów, czego konsekwencją jest
stan bezradności określający styl życia
1 0 1
.
Wyuczanie się bezradności nie jest jej jedyną przyczyną.
Podejrzewam, że uczą się bezradności, a raczej ją wzma
gają osoby bierne i leniwe, którym bezradność odpowiada,
tak jak optymizmu uczą się jednostki aktywne i pozytyw
ne, a nienawiści — agresywne. Sądzę, że podobnie jest
z poszukiwaniem sensu życia. Czują się bez niego źle jed
nostki refleksyjne, autonomiczne, które lubią wiedzieć.
W myśl przekazu biblijnego taką osobą była Ewa. Nic więc
1 0 1
Pomijam tu całkiem odrębny łos człowieka sowieckiego. Pisał o nim
następująco Robert Kaufmann, korespondent „The New York Timesa", który
chciai porozmawiać z obywatelami radzieckimi o katastrofie samolotu Ii-62:
„Dążenie tych łudzi, dążenie za wszelką cenę, żeby być nikim i niczym, żeby
żyć, ale zarazem nie istnieć podmiotowo — trwożliwa, rozdygotana ucieczka
w anonimowość, w niebyt, w nie-twarz". (cyt. za: Kapuściński, 1990). Sądzę,
że to jeden z najbardziej trafnych opisów samoredukcji do przedmiotu. Już
nawet nie do bycia cziowiekiem-przedmiotem, ale przedmiotem jako takim,
nieodróżnialnym od innych przedmiotów.
291
dziwnego, że przez następnych kilka tysięcy lat starano
się trzymać ją z dala od ważnych decyzji i od uniwersy
tetów.
10.S. KSZTAŁTOWANIE SIĘ POTRZEBY
SENSU ŻYCIA
Zajmę się tutaj próbą rekonstrukcji tego, jak dochodzi do ufor
mowania się potrzeby sensu życia.
10.8.1. Ekstrapsychizacja i intrapsychizacja
Zacznę od intrapsychizacji i introspektywności jako czynników
stwarzających warunki do powstania potrzeby sensu życia. Po
jęcia te wprowadził Jan Mazurkiewicz, wyróżniając je jako wyj
ściowe czynniki rozwoju autonomii psychicznej małego dziecka.
Na początku „Własna aktywność małego dziecka w stanie czu
wania, w znaczeniu własnego życia niezależnego od bodźców
ustrojowych lub zmysłowych działających w danej chwili, nie
istnieje jeszcze w ogóle, może być tylko wzbudzona przez te
podniety" (Mazurkiewicz, 1950, s. 63). Z czasem jednak, jak
u przytoczonej jako przykład Osi, w dwudziestym piątym mie
siącu życia zaczynają się pojawiać wypowiedzi, które nie pozo
stają w wyraźnym związku z bieżącymi wrażeniami i są wyra
zem aktywności własnej dziecka, mającej charakter „[...] akcji
samoistnej, a nie reakcji na spostrzegane przedmioty [...] można
by powiedzieć, że w pewych chwilach Osia bawi się zasobami
pamięci, jak w innych chwilach bawi się lalką" (s. 86). W ten
sposób przejawia się intrapsychizacja, nowa właściwość psy
chiczna dziecka, która w miarę rozwijania się przechodzi
w swoje coraz wyższe postacie, umożliwiając utrzymanie nie
zbędnego dystansu wobec aktualnego otoczenia.
292
Dzięki oderwaniu się od bieżącej kontroli sensorycznej (por.
też Hebb, 1969, s. 48) staje się możliwe ogarnianie w wyobraź
ni zdarzeń w ich historycznym powiązaniu, a także planowanie
i tworzenie swojego przyszłego środowiska. Instrumentem tego
uniezależnienia są pojęcia ogólne. Dzięki nim pojawia się
intrapsychizacja umożliwiająca nie tylko wyjście poza da
ne zmysłowe, ale i stwarzająca szanse tworzenia własnego
świata, a nawet wielu modeli świata, o różnym poziomie
ogólności i różnych konsekwencjach operacyjnych. Pojawia
się nie tylko szansa uniezależnienia się od konkretów postrze
ganego świata, ale i od już nabytych poglądów i stereotypów
społecznych, na rzecz koncepcji własnej, a także rozwijanie tej
koncepcji w sposób dowolny.
10.8.2. Nastawienie ekstrospekcyjne i introspekcyjne
Inny polski psycholog, Stefan Błachowski, wysunął już w 1917
roku pogląd, że pierwotne rozwojowo jest naiwne, jak to okreś
lał, nastawienie ekstrospekcyjne — nastawienie na spostrze
ganie i uwzględnianie tylko tego, co dzieje się na zewnątrz nas.
Dziecko interesuje się tylko tym, co poza nim. O sobie wie
tyle, ile mu powiedzą i nie jest tym zainteresowane samo z sie
bie. Wprawdzie w wieku około dwóch lat następuje odkry
cie, że się jest czymś odrębnym od otaczającego świata, ale
nadal Ja nie jest obiektem skłaniającym do poznawania go jako
szczególnej postaci bytu. Dzięki temu dziecko może posiadać,
jak to z kolei określił Stefan Szuman, „prostą i niezmąconą
wiarę w istnienie jako tłumaczący się sam przez się fakt". Gdy
jednak dziecko osiągnie poziom intrapsychizacji, to wówczas
nieuchronnie pojawia się i zdolność do nastawienia introspe-
kcyjnego. Jego własne przeżycia staną się takim samym obie
ktem zainteresowania jak zewnętrzny świat.
293
10.8.3. D y n a m i z m y poznawania
O poznawaniu i jego dynamizmach pisałem w rozdziale o po
trzebach poznawczych. Jedna z zawartych tam tez dotyczy
ła ekspansywności poznawania wynikającej z wrodzonej ten
dencji do obejmowania światłem wiedzy wszystkiego, co się
da. Poza odruchem orientacyjnym działają tu różne specy
ficzne dynamizmy. Przypomnę dla przykładu, że w począt
kowych fazach rozwoju dziecka wyraźny jest związek po
znawania z pewnością bezpieczeństwa. W ciemnym pokoju
może być wszystko, a więc i zagrożenie. Obcy człowiek mo
że być zagrożeniem, gdy nie wiemy, kim on jest. Istnieje jed
nak też u tych dzieci wyraźna tendencja eksploracyjna, dyna
mizm nasilający się znacznie po uruchomieniu możliwości,
jakie stwarza myślenie abstrakcyjne. Dlatego jedne z dzieci
boją się obcego człowieka i unikają go, inne natomiast też
boją się, ale obcość pociąga je na tyle, że potrafią przezwy
ciężyć lęk. Jedne dzieci wybierają więc ukrycie, chronią się
w sobie, ograniczają swój obszar działań, a inne idą przed
siebie w obcy świat, wciągają w zabawę całą dostępną im
przestrzeń, lubią stać przed domem w czasie burzy, aby bez
pośrednio doznać niezwykłego zjawiska. Te przeciwstawne
dążenia występują nieraz u tego samego dziecka, zależnie
od jego nastroju, pory dnia, a czasem i bez powodu, jak to
zwyczajnie u ludzi. Nasyca się jedno dążenie i pojawia się
drugie. Śmiech i nagle płacz. Jeszcze chowając się za matką,
niejedno dziecko już spogląda zaciekawione, gotowe do kon-
kwisty. Dążenia eksploracyjne niedoświadczonych istotek by
wają nie tylko powodem utraty rozprutego misia, ale i wielu
fizycznych zagrożeń, nieszczęść, poważnych wypadków ra
żenia prądem, utonięć, wpadania do studni. Powoduje to kon
flikty z opiekunami, którzy wolą, aby dziecko bało się i stra
szą je różnego rodzaju „czarnym ludem". Szczęśliwie, nie
wiele to pomaga, najwyżej komplikuje wydarzenia.
294
10,8.4. Odkrycie pytania o sens
Po odkryciu możliwości poznawczych, jakie stwarzają pytania
skierowane do osób dysponujących odpowiednią wiedzą, znacz
nie polepsza się sposób poznawania świata i jest on bardziej
bezpieczny. Dziecko nie musi już osobiście doświadczać wła
ściwości nieznanego, nie musi samo rozstrzygać, ale po prostu
pyta — na przykład „Czy ten pan lubi dzieci?", „Czy hau-hau
jest kochany?", „Do czego są te dwie dziurki w ścianie?" Py
tania, stwarzając szanse pośredniego poznawania, nie tylko
ograniczają zagrożenia, ale i kolosalnie rozszerzają zakres po
znawanego świata. Jest to na tyle wspaniałe doświadczenie, że
niektóre dzieci, około czwartego roku życia, potrafią zadawać
kilkaset pytań dziennie, doprowadzając rodziców do rozpaczy.
Chodzi tu nieraz tylko o możliwość zadawania pytań, gdyż
mają one charakter retoryczny i wystarcza sympatyczna odpo
wiedź. Nasuwa się przypuszczenie, że pytania te spełniają rów
nież rolę czynnika zaspokajania potrzeby kontaktu emocjonal
nego i dlatego wystarcza nie tyle wyjaśnienie, ile po prostu
zauważenie dziecka z jego pytaniem i pozytywne zareagowanie
na nie.
Z czasem pytanie typu „Co to jest?" zostaje zastąpione py
taniem mającym już u swoich podstaw operacjonalizację wie
dzy o świecie i wartościowanie z punktu widzenia jego funkcji:
„Po co mama?", „Po co księżyc?" Wystarcza tu jakaś odpo
wiedź, najlepiej taka, która jest związana z doświadczeniem
dziecka i nieco tylko wychodząca poza nie: „Mama jest po to,
aby kochać", „Księżyc jest po to, aby świecił w nocy". Jeszcze
intelekt nie stwarza szansy na zadanie serio pytania „Po co ja?",
ale szybciej, niż to wciąż wydaje się psychologom rozwoju, nad
chodzi okres, w którym pojawia się już tendencja do penetracji
właściwości bytu. „Co by było, gdybyś mnie nie urodziła?" lub
„Dlaczego jestem chłopcem? Czy mnie urodzisz jeszcze raz,
gdybym umarł?" Tu odpowiedzi typu „Nie byłoby ciebie na
świecie" lub „Bo masz siusiaka", „Jak będziesz grzeczny, to
295
może urodzę" nie wystarczają i prowadzą do dalszych pytań.
Mogą one być następujące: „A gdzie bym był, gdybyś mnie
nie urodziła?", „Dlaczego dziewczynki nie mają siusiaka?"
Sprawa staje się skomplikowana, gdy zaczynają pojawiać się
wątki ideologiczne o ważkich konsekwencjach. Sześcioletni
Michał pytał księdza o to, jak możliwa była wojna, jeżeli Pan
Bóg jest dobry.
W wielu pytaniach dzieci w tym wieku zawarty jest ele
ment pytania o sens. Jest to jednak sens głównie funkcjonalny.
W miarę dojrzewania intelektualnego i społecznego ta właśnie
kategoria sensu związanego z kategorią użyteczności zaczyna
pojawiać się w ocenach otoczenia i sytuacji własnej. Uczeń
buntuje się przeciwko programowi szkolnemu i ocenia go jako
bezsensowny, gdyż sądzi, że nie przyda mu się na nic. Twier
dzi, że bohater filmu działa sensownie, gdy wykonuje to, co
powinien wykonać. Taki sposób ujmowania sensu pozostaje
nieraz na całe życie — zmienia się tylko zakres kryteriów
wynikających z roli społecznej oceniającego. Przypomnę tu
przykład o uznaniu za sensowną śmierć żołnierza zabitego
w walce. Pamiętam, że niektóre patriotycznie zorientowane
osoby wyrażały rozczarowanie, gdy ujawniono, że straty ludz
kie podczas obrony Westerplatte nie były aż tak wielkie, aby
jego obrońcy „czwórkami do nieba szli". I nie były to wcale
osoby z natury krwi żądne.
10.8.5. Identyfikacja
Użyteczność posługiwania się kategorią sensu odniesionego do
funkcji powoduje, że gdy już minie wczesny wiek szkolny,
a młody człowiek zaczyna odczuwać pragnienie uzasadnienia
sensu siebie, znajduje go najłatwiej, identyfikując się z kimś,
kto jest w jego ocenie „sensowny". Wyrazem wejścia w tę fazę
bywa zainteresowanie racjami powodującymi takie, a nie inne
działanie bohaterów filmowych lub powieściowych. Już nie
296
wystarczy interesujący bieg zdarzeń, egzotyczny i zarazem bli
ski obraz sytuacji, w jakiej one przebiegają.
Należy zauważyć, że identyfikowanie się z określonymi po
staciami spełnia też wiele dodatkowych funkcji psychologicz
nych. Wzbogaca repertuar zachowań oraz możliwych rozwią
zań problemów, rozszerza doświadczenie daleko poza to, co
doświadczane jest osobiście, i pomaga w rozładowaniu włas
nych napięć. Jest więc w tym być może i to coś, na co zwrócił
uwagę Zygmunt Freud w Poza zasadą przyjemności, gdy zaj
mował się restytucyjną funkcją identyfikacji w przypadkach
depresji (1994, s. 73). Wynikałoby z tego, że może identyfi
kacja spełnia podwójną rolę, gdyż jest już sposobem usen-
sownienia życia, ale też jeszcze rodzajem spełniania konta
któw emocjonalnych traconych w miarę wzrostu poczucia
nieuchronności odpływu dzieciństwa. Poruszam tu złożony
problem wymagający odrębnej, pogłębionej analizy.
Wracając do prostszej interpretacji tego fenomenu, zwrócę
uwagę na to, iż rozważając rolę identyfikacji w zaspokojeniu
braku określonego obiektu, Freud dodał w przypisie, że przy
pomina mu to przekonanie ludzi pierwotnych, którzy spożywa
jąc jakieś zwierzę, wierzyli, że nabywają jego właściwości —
serce lwa dawało odwagę i dostojeństwo. Ta wiara leży też
u podstaw rytualnego kanibalizmu.
Na tej samej zasadzie częstą formą identyfikacji jest imi
tacja. Przypomnę tu masowość zainteresowania tenisem po suk
cesach Fibaka, noszenie czapki daszkiem do tyłu na wzór jakie
goś wykonawcy muzyki młodzieżowej, kształtowanie mięśni na
wzór Schwarzeneggera lub używanie grypsery na wzór zło
dziei.
Podobnie jak retoryczne pytania małych dzieci, identyfi
kacja, a właściwie imitacja, w tej dojrzalszej fazie życia nie
musi być pogłębiona. Może dotyczyć tylko cech powierz
chownych — stroju, gestów, języka — gdyż jej ważną
funkcją jest nie tylko usensawnianie życia, ale i zaspokaja
nie wciąż jeszcze ważnej potrzeby kontaktu emocjonalnego.
297
Funkcja przeniesienia będąca wynikiem frustracji konta
ktu emocjonalnego może nawet spowodować paradoksalne
zjawisko i d e n t y f i k a c j i b e z i m i t o w a n i a o b i e k t u
i d e n t y f i k a c j i , które zdarza się głównie w środowiskach
0 niskim statusie kulturowym. Całe grupy dziewcząt i chłopców
wybierają sobie pojedynczego lub zbiorowego idola w postaci
jakiegoś piosenkarza, zespołu jakiegoś stylu muzyki albo druży
ny piłkarskiej. Brak tu imitacji, gdyż wbrew pozorom obiektem
identyfikacji nie jest ten idol lub drużyna. Są oni tylko pretek
stem. W istocie mamy tu do czynienia z osłoniętą identyfikacyj
nym sztafażem regresją do dawnych form zaspokajania potrzeby
kontaktu emocjonalnego, gdyż obiektem identyfikacji staje się
własna grupa fanów lub kibiców. Stwarza to szanse nadania
swego rodzaju „sensu" realizowaniu różnych zdarzeń wynikają
cych z uczestnictwa w koncertach, meczach, noszenia określo
nych barw, malowania się, a także z obligatoryjnej dla mężczyzn
agresji wobec uczestników grup identyfikujących się ze sobą za
pomocą innych obiektów. Festiwal w Jarocinie to nie tylko słu
chanie ulubionej muzyki i inicjacja w narkotyki. To także Ka
rne radenschaft,
przebywanie w grupie swoich, tak samo umun
durowanych, i podkreślanie tej swojskości agresją wobec
„obcych". Nadawanie tej agresji „sensu" zamienia w obowiązek
najbardziej prymitywne formy przeniesienia swoich frustra
cji stwarzających niepokój niedokonania. Najwyraźniej uwi
dacznia to wojna punków ze skinami. Na tym polu jest już wielu
zabitych i rannych, a policjantów szokuje skala nienawiści, jaką
czują do siebie ci młodzi ludzie z marginesu społecznego, któ
rych różni tylko strój i zewnętrzny obiekt odniesienia, jakim dla
punków jest rodzaj muzyki, a dla skinów parapolityczne hasła.
Jak dotychczas nic lepiej nie sprzyja takiej formie agresji
niż mecze futbolowe, gdyż są tam obok siebie wyraźnie swoi
1 inni, a wszyscy razem najmniej zainteresowani są grą. Ważny
jest tylko wynik jako bezpośredni sygnał do agresji. Ściany
domów w Poznaniu pełne są rysunków szubienic, na których
wisi Legia, a obok znajdują się napisy z koroną typu: Lech-
298
-King! Te drużyny piłkarskie różni tyłko nazwa i siedziba klu
bu, bo chyba nawet zawodnicy wymieniają się w drodze kupna
i sprzedaży. Kibicom nie przeszkadza, gdy ich Lech przegrywa,
gdyż stwarza to pretekst do ostrzejszej agresji wobec fanów
„wygrywających".
Licealiści z kolei muszą poświęcać dużo czasu i uwagi na
zbieranie kaset „swojego zespołu", zdobywanie właściwych kur
tek czy plakietek wyrażających ich „przynależność". Napływa
coraz więcej informacji o tym, że zanika zróżnicowanie mło
dzieży ze względu na kryterium kształcenia się. Młodzież lice
alna przejmuje wzory realizowane przez młodzież o niższym
statusie kształcenia, co być może wiąże się z tym, że to właśnie
grupy „marginesu społecznego" wytwarzają w celach obron
nych bardziej wyraziste i mocne rytuały identyfikacyjne. Gdy
to piszę w 1994 roku, aktywna, zaangażowana społecznie, tego
roczna absolwentka pedagogiki specjalnej potwierdza tę obser
wację, opowiadając mi, że jej brat licealista i jego koledzy
przesiadują w swoim miasteczku w kawiarni z młodzieżą nie
uczącą się. Interesują się tylko odzieżą, kasetami i pieniędzmi.
Jest przerażona, że nie może się z nimi porozumieć. Sama w tym
wieku zaangażowana była w ruch oazowy i czytała wiele ksią
żek. Wydaje się, że obecnie sytuacja znowu się zmienia.
Właściwość tej fazy życia wykorzystują cyniczni ludzie in
teresu i politycy z ekstremalnych skrzydeł, zapewniając sobie
środki finansowe lub bojówki. Ci ostatni proponują również
coś w rodzaju ideologii, nadając uczestnikom „zadymy" poczu
cie racji intelektualnych. Treść tych racji nie jest jednak ważna.
Gdy identyfikacja z grupą dokonuje się tylko na podstawie
bezznaczeniowych cech formalnych, nadaje ona jednostce po
czucie przynależności do czegoś, nawet bez potrzeby racji „po
litycznych". I ta przynależność jest najważniejsza. Argumenty,
jako formuły słowne, to tylko oznaki, które łączą członków
grupy, i są chyba mniej ważne niż kurtka lub ogolona głowa.
Trzeba stwierdzić, że jest coraz mniej nisz ekologicznych,
w których młodzież może się realizować, znajdując sens w kon-
299
struktywnych działaniach rozwojowych niezbędnych dla pro
cesu przekształcania się osobowości z fazy dominacji potrzeby
kontaktu emocjonalnego do fazy potrzeby sensu życia. Poświę
cam temu tematowi wiele uwagi, gdyż sądzę, że owe różne
postacie identyfikacji stanowią pierwszy wyraz pojawienia się
potrzeby sensu życia przejawiającej się w dążeniu do usensow-
nienia kontaktu emocjonalnego. Ważną cechą identyfikacji jest
to, że w określonych warunkach imituje ona całkiem wystar
czająco sens życia i może pozostać jednostce na całe życie jako
jej sposób na określenie siebie. Blokuje wówczas dalsze fazy
rozwoju potrzeby sensu życia, a więc i wejście jednostki na
drogę rozwoju osobowości.
Prezentuję tu tezę, że identyfikacja jest progiem do wej
ścia na drogę do dojrzałości. Łączy początki potrzeby sensu
życia z działaniami mającymi na celu zaspokojenie potrzeby
kontaktu emocjonalnego.
Gdy z różnych powodów występuje u osoby wzrost wyma
gań intelektualnych wobec siebie, sprawia to, że formuła iden
tyfikacji już nie może pozostawać wystarczającym kryterium
sensu. Narasta przecież wiedza o świecie i rozwija się w wyniku
nauczania szkolnego orientacja na werbalizację złożonych pro
blemów alternatywnych. Sprzyja to powstawaniu nowych for
muł konstruktów poznawczych, z których tworzone są hipotezy
coraz bardziej ogólne, a więc bardziej „przepuszczalne" (por.
s. 186) i dynamiczne. Są one też bardziej odpowiednie do po
służenia się nimi w celu lepszego rozumienia swoich zachowań
i nowej ich interpretacji. Zaznaczam tu rolę edukacji szkolnej,
gdyż wbrew pozorom młody człowiek naszej kultury rzadko
w praktyce pozaszkolnej spotyka się z neutralną, chłodną wie
dzą i z argumentacją na rzecz różnych poglądów. Typowe jest
ograniczanie się do wiedzy gorącej, a więc złożonej z konstruk
tów nieprzepuszczalnych, oraz wynikającej z imitacji grupowej,
bezwarunkowej aprobaty jednych poglądów i agresywnego od
rzucania innych.
Możemy więc przyjąć, że u młodzieży kształcącej się, czy-
300
tającej książki czy rozważającej swoje dalsze kroki nastę
puje zużycie tych form postępowania, które odniesione są
tylko do relacji emocjonalnych z innymi ludźmi. Fakt, że ich
zachowanie, wygląd, pozycja są aprobowane, staje się coraz
słabszym nośnikiem wartości. Również sama akcja książki, fil
mu, własne działania czy nawet własne przeżycia stają się mniej
ważne, gdyż tym, co jest wartościowane, staje się tylko sens.
10.8.6. Zmagania o przejście do fazy kosmicznej
sensu życia
Pytanie o sens siebie pada wówczas, gdy identyfikacja jest już
nieużyteczna. Powinna więc prędzej czy później pojawić się
jakaś odpowiedź. Jakaś, gdyż intelektualnie dziewczyna lub
chłopiec nie są jeszcze przygotowani do utworzenia jasnej,
zbornej i wyraźnie zarysowanej formuły. Pozostawanie w roli
ucznia tworzy wprawdzie warunki do tego, aby pytanie takie
zostało postawione, ale ani treść wiedzy szkolnej
1 0 2
, ani stan
dojrzałości intelektualnej nie dają do tego podstaw. Brak też
doświadczenia i niezbędnego krytycyzmu, wynikającego z po
czucia odpowiedzialności za siebie, który pozwoliłby na kolej
ne artykułowanie kilku koncepcji tego samego, poddanie ich
analizie krytycznej i wyboru jednej z nich. Za wcześnie jeszcze
na fazę dojrzałej potrzeby sensu życia, która wymaga warun
ków psychologicznych niezbędnych do sporządzenia „pracują-
1 0 2
Powszechne nauczanie szkolne jest od stu lat projektowane jako sposób
dostosowywania ludzi do funkcji narzędzia i reprodukcji zanikającej kultury
ludzi-przedmiotów. Program tego nauczania nie zawiera więc wiedzy filozo
ficznej niezbędnej jednostce do własnego samookreślenia się, zawierającej
dane do odpowiedzi na podstawowe pytania: Czym jest świat, kim jest czło
wiek i kim jestem ja jako człowiek wobec tego świata? Wiedza ta stanowi
tylko fragment przedmiotu nauczania pod tytułem „filozofia człowieka" do
stępnego na niektórych kierunkach studiów wyższych, a więc zdecydowanie
za późno z punktu widzenia potrzeb rozwoju.
301
cej" koncepcji siebie, spełniającej funkcję narzędzia, za pomo
cą którego dorosły człowiek kontroluje swoją biografię. Daleko
też jeszcze do uzyskania społecznego statusu człowieka dojrza
łego. Dlatego w tej fazie, w której postawienie problemu
sensu życia jest już wyraźne, formułowane koncepcje tego
sensu są i muszą być mgliste, obejmując nieraz skrajny za
kres problemów, ogarniając nadmierną przestrzeń rzeczy
wistości lub bezgranicznie pusty obłok. Z tego powodu kon
cepcje tej fazy określiłem nazwą „kosmiczne", a całą fazę
nazwałem kosmiczną fazą rozwoju potrzeby sensu życia.
Bliski jest oczekiwaniom tej fazy postmodernizmu.
Już przed bardzo wielu laty przypisywano temu okresowi
życia cechy pewnej gorączkowości, niepewności, a zwłaszcza
niezadowolenia z siebie. Stefan Szuman, Józef Pieter i Henryk
Weryński, autorzy cytowanej tu już, głośnej w latach trzydzies
tych pracy Psychologia światopoglądu młodzieży (1933), piszą
o sytuacji w tym okresie życia następująco: „Bolesne uczucie
kontrastu między wyidealizowanym »Nad-Ja« i ułomnym »Ja«
skierowuje wysiłki ku kształtowaniu własnej duszy. Zmusza to
do poznania własnej duszy. Zmusza to do poznania samego
siebie, do pracy nad sobą
1
'.
Być może wiąże się to z odkryciem siebie. Dwudziesto
jednoletnia studentka ekonomii w swojej biografii napisanej
w 1994 roku ujęła to bardzo jasno: „Stopniowo w wieku dwu
nastu, trzynastu lat pojawiło się typowe dla tego okresu roz
chwianie, większe napięcie, nieraz chwile nieuzasadnionego
smutku, poczucie bezsensu. To były nowe doświadczenia. Za
częłam patrzeć na życie bardziej świadomie, zdawać sobie spra
wę z tego, że żyję, istnieję. Dotychczas po prostu byłam, ba
wiłam się, uczyłam, żyłam".
Może to wydać się dziwne, ale chyba w ciągu sześćdziesię
ciu lat, które minęły od badań Szumana, Pietera i Weryńskiego
istota problemów młodego człowieka wiele się nie zmieniła.
Natomiast ogromnej zmianie uległa sytuacja, w jakiej rozwią
zuje on swoje problemy. Szczególne znaczenie mają tu mocne
302
naciski i pokusy radykalnie innego sposobu tych rozwiązań.
Młodzi ludzie, podrostek lub dziewczyna, zależni od dorosłych
i walczący o swoją prywatność' stają się obecnie przede wszyst
kim klientami o zasobach finansowych niewyobrażalnych dla
ich dawnych rówieśników. Są więc obiektem intensywnego
marketingu. Z łatwością kupują narkotyki, papierosy i alkohol.
Dlatego są głównym źródłem istnienia handlu narkotykami i in
nymi środkami hipnoicznymi
1 0 3
, które nie tylko zastępują im
skutecznie myślenie, poszukiwanie sensu i samookreślenie, ale
też czynią te nowe problemy nieistotnymi dla jednostki. Cał
kowicie wystarczające okazują się zestawy bodźców warunko
wych odwołujące się wyłącznie do oddziaływań hipnoicznych,
takie jakie zawarte są na przykład w zapowiedziach występów
w Poznaniu zespołu Dump o następującej „treści": „Ultra heavy,
destructive, psychotic noise of Amphetamine Reptiles" (sty
czeń, 1995).
Problemem młodego człowieka staje się tylko zaciskająca
się pętla przymusu utrzymania wysokiego poziomu tej kon
sumpcji, wywołująca silne poczucie frustracji i nasilająca zacho
wania agresywne i rabunkowe. Właściwa temu wiekowi energia
rozprasza się więc bezużytecznie, a nawet tworzy szkody. Ojej
ogromie świadczy zaangażowanie i masowość udziału w Jerze
go Owsiaka Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy — na
kilka dni w roku pojawia się szansa zachowania stylu uznanego
za swój i zaangażowania po stronie dobra i wartości zoriento
wanych na ludzi.
To, w tej skali jedyna i krótkoterminowa, propozycja skie
rowana do całej młodzieży, poza ograniczonymi wysepkami
zahaczeń o sprawy wielkie. Niewiele wiadomo o tym, jaki pro
cent młodzieży trafia na te wysepki. Są one organizowane przez
1 0 3
Do środków hipnoicznych zaliczam wszelkiego rodzaju oddziaływania
mechaniczne, chemiczne, wzrokowe lub słuchowe, które powodują modyfi
kację świadomości ograniczającą sprawność odbioru i interpretacji świata.
Odróżniam je od środków informacyjnych i kulturotwórczych.
303
Kościół katolicki, gdzie istnieją formy działania mające na celu
tworzenie wspólnot pogłębiających wiarę, spełniających czyn
ności opiekuńcze wobec upośledzonych, spotykających się na
pielgrzymkach. Powstają też swego rodzaju kluby sympatyków
wokół niektórych instytucji artystycznych, jak na przykład Te
atr Ósmego Dnia czy Teatr Nowy w Poznaniu.
Niestety, jest to zbyt mało. Wskazuje na to rozwój narko
manii w szkołach, powstawanie nowych form i obszarów za
chowań agresywnych, coraz bardziej okrutnych i bezmyślnych.
Świadczy to o dynamice zła, wobec którego obecne społeczeń
stwa i społeczności są bezradne.
W swojej masie, na co dzień, młodzież żyje w świecie, w któ
rym bezpotomnie umiera dotychczasowa kultura, a więc istnieje
nieograniczone pole dla popkultury stwarzającej barwne i pocią
gające tło dla podtrzymania dążeń imitacyjnych. Jej mocy sprzy
ja bierność, może bezradność starszego pokolenia oraz jego lęk
lub nawet zafascynowanie nieznanym, a przede wszystkim nie
zrozumiałym wzorem kultury.
Zamiast konieczności podjęcia wysiłku konstruowania
koncepcji siebie, co jest podstawą ustalenia sensu swojego
życia, pojawia się przed młodymi ludźmi znacznie bardziej
atrakcyjna szansa popspełnienia się w postaci „odlotu"
i w ten sposób odsunięcia swoich problemów na nieokreślo
ną, nieważną przyszłość.
To już przestało być zabawą, gdyż dotyczy spraw zbyt po
ważnych. Tomasz Raczek w felietonie dotyczącym drugiego
wydania festiwalu w Woodstock wyraził tę myśl następująco:
„Na koncerty rockowe przychodziło się nie po to, by się po
bawić, lecz aby wyrazić swój stosunek do świata lub choćby
znaleźć wspólną tonację dla kłębiących się w duszy wątpliwo
ści, sprzeczności, anarchicznych buntów i innych marzeń. Dla
całej tej bajki, która dzieciom-kwiatom miała zastąpić realność,
ale nie potrafiła sobie z nią poradzić bez narkotykowego oparu
i rockowego masażu zmysłów [...] stała się ona zrazu lekar
stwem, potem kroplówką, wreszcie całym ich emocjonalnym
304
życiem. Zastąpiła słowa, zwierzenia, spowiedzi" („Wprost",
1994, 36, s. 90).
Naciski, jakie dawniej wywierano na młodzież, pochodziły
od jej rodziców i nauczycieli, a miały na celu to, aby wydoro
ślała i podjęła zadania związane z odpowiedzialnością za siebie.
Często zawierały one postulat kontynuowania drogi rodziców,
a nawet spełnienia tego, co rodzicom nie udało się. Łatwo więc
było buntować się przeciwko nim, gdyż był wyraźny adresat
buntu i był to ktoś, „kto nie jest w stanie M N I E ! ! ! zrozumieć".
Teraz naciski pochodzą od handlarzy i są usytuowane jakby
od wewnątrz młodego człowieka. Nie zawierają wyraźnych
postulatów, nie wymagają przezwyciężania siebie, dokona
nia czegoś. Nie mają nawet formy nacisku. Są pokusą, a od
wołując się do prawa do wolności, sugerują, że to na ich
spełnieniu polega spełnienie się. Niedookreśloność zawartych
w nich wymagań sprawia, że łatwo w nich się znaleźć, ale też
i nie stwarzają one ramy wspomagającej samookreślenie. Stąd
większa niż można by się spodziewać podatność młodych ludzi
na jakiekolwiek wpływy zewnętrzne — po prostu nie mają oni
im czego przeciwstawić. Winę zaniechania ponoszą tu też ci
psycholodzy, którzy podtrzymują podaż dobrze sprzedającego
się bełkotu.
Tradycyjny dla naszej kultury i mimo wszystko wciąż
aktualny niepokój młodych ludzi dotyczący sprostania wy
maganiom szkoły, rodziny, przyszłości znajduje więc łatwe
ujście w formach zachowania i angażowania się nie wyma
gających wysiłku, umiejętności i będących poza kryteriami
odpowiedzialności. Liczne badania młodzieży wskazują na wy
raźnie artykułowane obawy przed wydorośleniem, przed pod
jęciem odpowiedzialności za siebie. Dlatego chyba i młodzież
licealna, kształcąca się przyszłościowo, wciąga się w styl życia
młodzieży szkół zawodowych, kształconej z założenia tylko do
funkcji narzędzia, nastawianej na spełnianie wymagań lub do
raźnych chceń i skazanej na pozostanie w fazie identyfikacji.
Sądzę, że mimo zewnętrznego podobieństwa podłoże motywa-
305
cyjne u obydwu grup jest różne. U pierwszych dominuje lęk
przed podjęciem wysiłków i obowiązków człowieka dorosłego,
drudzy nie mają wyboru.
Nie dotyczy to całej młodzieży. Niektórzy podejmują trudne
zadania i pracują nad sobą. Nie wiem, co zadecydowało o po
zytywnym wyborze ich drogi. Są też młodzi ludzie, którzy mimo
rezygnacji z formalnego kształcenia się potrafili zdemaskować
pustkę popżycia i wyrwać się na przestrzeń nowego indywidu
alizmu. Jako przykład może służyć, cytowany już w tej pracy,
Jacek Podsiadło. Urodzony w 1964 roku, wykształcenie niepeł
ne średnie, świetny poeta młodego pokolenia, autor osiemnastu
tomów wierszy, mówi o sobie: „Jeździłem na różne Jarociny,
festiwale pokoju i pomniejsze koncerty, ale to, co najlepiej
z nich pamiętam, to uczucie osamotnienia. Nie znalazłem tam
tego, czego ludzie szukali, to znaczy jakiejś wspólnoty. Mówię
o drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Czułem potrzebę kon
taktów z ludźmi, ale te, które innych zadowalały, mnie wyda
wały się płytkie. Wiesz: upić się, naćpać i poobejmować [...]
albo dogadać się na zasadzie: «Cześć k...a, fajnie jest, a skąd
jesteś...»" (rozmowa Jerzego Sosnowskiego z Jackiem Podsiadło,
„Gazeta Wyborcza", 1995, 11 stycznia).
Są też podstawy do przypuszczeń, że po zmianie ustroju
politycznego rośnie w Polsce liczba młodzieży inwestującej
swój czas w kształcenie się oraz zajmującej się biznesem.
Równocześnie obniża się wiek zainteresowanych technikami
„odlotu", co być może oznacza ponowne przyspieszenie pro
cesu dojrzewania. Zjawiska te wymagają badań i interpretacji
ich wyników.
Moje doraźne uogólnienia mają na celu tylko ilustrację tezy,
że obecnie młody człowiek staje, w procesie rozwoju swojej
osobowości, przed innymi i znacznie większymi trudnościa
mi z wyjściem z fazy identyfikacji i przejściem do następnej
fazy potrzeby sensu życia, niż to miało miejsce w czasach,
gdy kultura raczej sprzyjała motywacji skierowanej na przy
spieszenie dojrzałości. Obecnie sam musi szukać konstruktyw-
306
nego rozwiązania problemu, gdyż popkultura, popnauka i pop-
sztuka
1 0 4
blokują motywację przejścia do dojrzałości, podsu
wając pokusy uprzedmiotowienia, pozostania na zawsze na sta
tusie dziecka.
Już wiele lat temu chęć zrozumienia czynników sprzyjają
cych przejściu z fazy identyfikacji do fazy kosmicznej potrzeby
sensu życia skłoniła mnie do zaproponowania badań tych osób,
u których proces ten dokonał się wcześniej niż u innych. Ba
dania, o których już wspominałem w innym kontekście, pro
wadził Piotr Moszyński w 1982 roku. Przyniosły one zaskaku
jące wyniki. Okazało się, że tym, co przyspiesza dojrzałość
u młodzieży licealnej, były trudności życiowe, styl wychowa
nia i rodzaj stawianych sobie celów. Rozwód rodziców, zmiana
szkoły, nagła choroba zmieniały sytuację osobistą młodego
człowieka, a konieczność poradzenia sobie z nie znanymi trud
nościami życiowymi skłaniała do samookreślenia, gdyż w tej
nowej sytuacji traciły uzasadnienie i nie sprawdzały się ustalone
schematy samooceny, oceny z zewnątrz, przekonanie o własnej
pozycji, o tym, kim się jest. Okazało się więc, że to nie tyle
własne szybsze dojrzewanie biologiczne, ale właśnie kłopoty
powodujące wzbudzenie refleksji nad sobą spowodowały wcześ
niejsze wyjście z układów identyfikacyjnych i rozpoczęcie prób
poszukiwania sensu życia.
Wydaje się, że wyborowi takiej drogi sprzyja partnerski
i akceptujący styl wychowania. Natomiast styl uzależniający
opóźnia ten proces. Cele osób, u których wystąpiło przyspie
szenie dojrzewania psychicznego, związane były z zaspoka-
1 0 4
Sztuka, kultura i nauka w konwencji pop są tworzone doraźnie odpo
wiednio do kryteriów organizacji masowych widowisk i mody. Nikłość treści
produkowanych w ramach konwencji pop stwarza szanse łatwości wymiany
jednych wytworów na inne, gdyż i tak wszystko jedno, czy ta piosenka czy
inna, czy ten obraz czy inny, czy takie badania naukowe czy inne. Potencjał
twórczy „twórcy" jest zbędny. Małpa, komputer i człowiek mają równe szanse.
Istotne dła oceny wytworów jest tylko to, czy istnieją środki na ich promocję
i czy szybko się sprzedają.
307
janiem potrzeb społecznych w sposób zharmonizowany z sa
tysfakcją osobistą. Jednostki, u których wystąpiło opóźnienie,
stawiały przed sobą cele związane wyłącznie ze swoją osobą
i z satysfakcją osobistą (Moszyński, 1982)
1 0 5
. Bardzo możli
we, że gdyby badania dotyczyły całej młodzieży, która stanęła
przed tego rodzaju trudnościami osobistymi, okazałoby się,
że jakaś jej część zareagowała na nie inaczej: ucieczką od
problemu, nerwicą, trudnościami wychowawczymi lub wącha
niem kleju. Podobnych sposobów „pokonywania" trudności
osobistych jest wiele — nadal mało wiemy o determinantach
ich wyboru. W każdym razie można przyjąć, że wyjście z fa
zy identyfikacji pozostaje w związku ze zmianą samookre-
ślenia się osoby, stylem wychowania w domu i w jakiś spo
sób z rodzajem stawianych sobie zadań. Podkreślam słowo
„zmiany", gdyż różne formy samookreślenia istnieją od wczes
nych lat życia, od wyłonienia się najbardziej pierwotnej wersji
własnego Ja
1 0 6
. Tyle że samookreślenie okresu dorastania od
grywa szczególną rolę, formując dojrzałe postacie relacji emo
cjonalnych i ma decydujący wpływ na kształt dorosłego czło
wieka.
Wydaje się, że i faza kosmiczna rozwoju potrzeby sensu
życia, tak jak chyba każda faza rozwoju osobowości, może
ulec fiksacji i pozostać w zastygłej formie do końca życia
jednostki ludzkiej, blokując swoim istnieniem szanse osiąg
nięcia następnych faz rozwoju. Pisałem wyżej o skutkach
i o przyczynach pozostania w fazie identyfikacji. Pozostanie
osoby dorosłej na poziomie kosmicznego ujęcia sensu życia
również blokuje rozwój osobowości, gdyż treść „kosmicz
na" nie stwarza szans na sformułowanie przez jednostkę
dalekich zadań osobistych stanowiących rzeczowy projekt
1 0 5
Badania prowadzono w Zakładzie Psychologii Osobowości IFiS PAN
w Poznaniu. Ich wyniki stanowiły treść rozprawy doktorskiej — nie skończo
nej, gdyż autor nagle zmienił swoje plany życiowe.
1 0 6
Interesujące dane na ten temat zebrała Milena Gracka (1991).
308
realizacji tego sensu. W wypadku pozostania w tej fazie
osoby dorosłej sens życia istnieje, ale w wersji niedokształ-
conej, często bardzo uniwersalnej, opartej jednak na nad
interpretacjach i projekcjach. W obecnym stanie kultury są
to najczęściej ciągi werbalizacji problemów wszechświata
obejmujących swoim tematem na przykład ducha kosmosu,
latające talerze i bioprądy w jednym ujęciu lub problemów
parapolitycznych obejmujących na przykład wszechświatowy
spisek, wielkość ofiar tego spisku i przyrodzoną im szlachet
ność w innym. Jakakolwiek próba nadania takim poglądom
koherencji musiałaby je unicestwić. Jednakże spełniają one
i rolę pozytywną. Zapewniają jakąś, ale zawsze określoną,
orientację poznawczą i chronią przed chaosem lub ucieczką
w „odlot". Stanowią też jakieś kryterium wyboru lektur czy
filmów. Jest to więc coś znacznie więcej niż identyfikacja
lub pozostanie na poziomie ekstrapsychizacji i ekstraspekcji.
Jest to coś, co porządkuje jakoś biografię i zapewnia jednostce
poczucie, że dysponuje ona określonym światopoglądem i nie
jest zagubiona w świecie i wszechświecie. Nie należy więc
treści kosmicznego sensu życia lekceważyć, gdyż jest ona
formą zaawansowania podmiotowości. Nie jest to wpraw
dzie wiedza rozwijająca się, ale ma potencjały wzbogaca
nia się i dlatego w jakimś stopniu uniezależnia jednostkę
od przypadkowych zdarzeń.
W wyjątkowych warunkach może ona być nawet punktem
wyjścia do osiągnięcia fazy dojrzałego sensu życia. Piszę o wy
jątkowych warunkach, gdyż wiedza fazy kosmicznej, jak każdy
stereotyp kulturowy, ma w sobie zawarte mocne bezpieczniki
przetrwania. Dzięki niedokształceniu jednostki, stwarza ona jej
poczucie pewności swojej wiedzy, wyzwala emocje obronne
w wypadku jej naruszenia i wymaga akceptacji całościowej.
Zwracam tu uwagę na to, że wiedza refleksyjna, dojrzała, oparta
na standardach podmiotowych nie stwarza takiego poczucia
pewności jak wiedza stereotypowa. Jest ona mało „twarda"
i może zmieniać się pod wpływem negocjacji. Dlatego myśle-
309
nie abstrakcyjne, osobiste, nie jest odpowiednim narzę
dziem ujmowania świata dla jednostki niepewnej siebie, peł
nej obaw i poczucia słabości.
Tylko u niektórych osób, w wyniku szukania odpowiedzi
na podstawowe pytania dotyczące świata, człowieka i siebie
w tym świecie, pojawia się próba ustalenia nie tylko tego, co
w ogóle jest ważne, ale i tego, co we własnym życiu jest dla
nich najważniejsze. Dojrzałość sensu życia polega między in
nymi na tym, że treść jego nie ogranicza się już tylko do uni-
wersaliów typu: „świat jest...", „najważniejsze dla ludzi jest...",
„ludźmi rządzi..." Te uniwersalia, gdy występują u osoby do
rosłej, są w istocie wyrazem fiksacji rozwojowej, zalegania
licealnej przeszłości.
10.8.7. Faza dojrzałej potrzeby sensu życia
Rozwój potrzeby sensu życia rozpatruję jako wynik ekspan-
sywności potrzeby poznawczej osoby, która czyni obiektem
poznania sens samej siebie. Formowanie się koncepcji sensu
siebie jest procesem złożonym i ma co najmniej trzy fazy.
Po fazie identyfikacji następuje faza kosmiczna potrzeby
sensu życia, a po jakimś czasie, po wyjściu z roli jednostki
przygotowującej się dopiero do życia, powinna pojawić się doj
rzała koncepcja życia, wynikająca nie tylko z zainteresowa
nia sensem utajonym własnego istnienia, ale też z poczucia
odpowiedzialności za własne życie.
Człowiek dojrzały, tworząc koncepcję siebie samego, doko
nuje jej przez określenie, co dla niego jest ważne i co z tego
wynika. Przepuszcza doświadczanie świata przez pryzmat Ja
i w ten sposób stawanie się osobą nabiera pełni. Przyjmując
definicję Czesława Nosala: „Jednostką mądrości jest każdy akt
umysłowy, w którym uczestniczą struktury Ja" (Nosal, 1994),
można stwierdzić, że stając się osobą, człowiek uzyskuje rów
nież formalne warunki do wejścia na drogę mądrości. Ten zwią-
310
zek sensu życia z Ja znajduje wsparcie w wynikach wielu badań
prowadzonych w ostatnich latach. Wskazują one jednoznacznie
na szczególną rolę Ja jako „centralnego schematu ustosunko-
wań, stanowiącego główny układ odniesienia dla procesów re
gulacji" (cyt. za: Jarymowicz, 1990). Stwierdzono też, że Ja
uformowane jako model, a więc koncepcja siebie, jest owym,
tak poszukiwanym w psychologii, warunkiem zgodności dzia
łań z przekonaniami
1 0 7
. Poza tym, wiadomo już, że Ja jest swe
go rodzaju prototypem, do którego odnosimy ujęcie innych lu
dzi. Gdy ludzie najpierw opisują siebie, wówczas innego
człowieka charakteryzują w kategoriach tego samego typu, co
siebie
1 0 8
, i tym samym stać ich na altruizm. Natomiast, gdy
zaczynają swoją refleksję nie od siebie, ale od innej osoby,
kładą nacisk na różnice, jakie je dzielą od nich. Ta asymetria
wydaje się czynnikiem decydującym o wyborze strategii nego
cjacji, kooperacji lub walki z innymi ludźmi.
Mądra osoba zaczyna od Ja, ponieważ jest to uczciwy punkt
wyjścia, nie wymagający odwoływania się do pewników z zew
nątrz. Nasuwa się tu od razu cytat z Dziennika Witolda Gom-
1 0 7
Wykazał to w serii badan Bogdan Wojciszke, autor koncepcji „Ideali
zmu Ja". Zajął się on jednym z najważniejszych problemów psychologii oso
bowości, jakim jest zgodność poglądów i działania. Zgodnie z uzyskiwanymi
wynikami empirycznymi tymi, którzy nawet w sytuacji pokusy wprowadzają
deklarowane preferencje do swojej praktyki życiowej, są osoby, których Ja
posiada charakter koncepcji abstrakcyjnych (Wojciszke, Tymoszczuk, 1989).
Wynik ten jest zrozumiały w ramach teorii kod-emocje. Jednym z wyni
kających z niej wniosków jest, że kontrola zgodności działań z ich założeniami
jest możliwa tylko za pomocą modelu (kod hierarchiczny).
1 0 8
U podłoża tego zjawiska leży fenomen wykryty przez Jeana Paula Co-
dola i nazwany przez niego „asymetrią autocenuyczną". Dotyczy on warun
ków, które powinny zostać speinione, aby w toku kooperacji jednostka skłonna
była zauważać kooperanta jako taką samą osobę jak i ona. Wydaje się więc,
że wychodzenie od Ja jest wyrazem autonomii psychicznej i wskazuje na zwią
zek tej autonomii z altruizmem. Wyjście od Ja, od siebie jako prototypu, wbrew
pozorom nie tylko nie zamyka nas w swoim świecie, ale otwiera nas na świat
innych ludzi.
311
browicza: „Ja zaś chciałem być — być sobą — sobą nie ar
tystą, ani ideą, ani żadnym dziełem swoim — sobą. Być po
wyżej sztuki, dzieła, stylu, idei" (Gombrowicz, t. IX, 1989,
s. 15). „Być sobą" to znaczy „być powyżej", czyli nie być
uzależnionym od tego, co jest. To warunek w ogóle konstruk
tywnego działania. Właśnie Gombrowicz, niestrudzony obroń
ca „chłopca" i zachowania go w nas nadmiernie doroślejących,
ujawnia, że status psychiczny danych nam obrazów, opisów
siebie i świata ulegać może zmianie zależnie od tego, czy nasze
Ja jest otwarte, takie, które postrzega siebie, które potrafi do
strzec siebie w czyimś Ja, nawet gdyby to było rudymentarne
Ja krowy. Gdy na przykład dostrzegł, że krowa — uprzednio
tylko krowa stojąca na poboczu drogi — dostrzegła go, ozna
cza to, że ta krowa stała się dla niego inną krową niż spotykana
na codziennym spacerze, gdyż zmieniła się relacja do niej. Ale
on w poczuciu wewnętrznym staje się czymś innym, gdyż spo
strzeżonym przez krowę. Zewnętrznie nic nie uległo zmianie,
obraz fizycznie jest ten sam, ale i krowa, i stosunek do niej,
i nawet do siebie, są już inne, gdyż Ja zostało usytuowane
inaczej wobec niej i ona inaczej wobec niego (s. 36). W filmie
Ingmara Bergmana Persona jego bohaterka, psychicznie niema,
jest sam na sam ze swoją pielęgniarką. Nie czyni, wydawałoby
się, nic szczególnego i nie mówi nic, ale obydwie ulegają za
sadniczym zmianom.
Niestety nieraz, a może najczęściej, Ja jest ograniczone do
tego, czym jestem, utożsamione z moją rolą społeczną, a nie
ze mną. Ja zostaje uwięzione, zamknięte w tej roli. Komunikuje
się ono ze światem tylko poprzez systemy sygnałów warun
kowych i tylko poprzez te systemy ujmuje siebie. Gombrowicz
pisze o ludziach w takiej sytuacji, że „ich obcowanie — z czym
kolwiek — odbywa się poprzez system znaków ustalonych,
niby przez telefon, a wszelka bezpośredniość jest surowo za
kazana. Refleks warunkowy — w tym sekret cały. Gdy się
chce, żeby psu Pawłowa wyciekła ślina, nie trzeba mu pokazy
wać mięsa, lecz zatrąbić. Gdy się chce, by oni wpadli w za-
312
chwyt, trzeba zacytować wiersze Cocteau lub pokazać Ce-
zanne'a — wówczas wpadną w zachwyt, skojarzy im się to
z pięknością, wycieknie im ślina, to jest raczej oklaski zjawią
się na rękach" (s. 129).
Takie Ja zamknięte w stereotypach poznawczych jest uwię
zione nie tyle w nas jako osobach, ile w nas jako poetach,
uczonych czy oficerach. Jest ono oczywiście ważne na co dzień,
chociażby dlatego, że jest punktem oporu, gdy sprawy stają się
już zbyt serio, a rzeczywistość przerasta nas i staje się groźna.
„Bo gdy już nie ma się czego uczepić, człowiek może się je
szcze uczepić siebie, zasada tożsamości «ja jestem ja» nie jest
tylko fundamentalną zasadą logiki, ale i ostatnią racją człowie
czeństwa; i kiedy znika wszystko, pozostaje jednak to, że jak
kiedyś byłem, byłem taki, a nie inny; i lojalność wobec siebie
samego objawia się nam jako ostatnie prawo, któremu jeszcze
możemy podlegać" (s. 64). Gombrowicz posługuje się tu przy
kładem kapitana okrętu idącego na dno, który trzyma się swo
jego kapitaństwa, gdy nie może już nic innego uczynić, niż też
pójść na dno. To mu pomaga umrzeć. Sądzę, że gdyby jednak
miał on przeżyć, to utożsamienie jego Ja z kapitaństwem może
być tylko obciążeniem. To utożsamienie nie służy niczemu, co
mogłoby cokolwiek posunąć do przodu w jego osobistym życiu,
gdyż tak naprawdę z samego Ja kapitańskiego nic nie wynika
dla kapitana. Znaczenia jego Ja utożsamionego z funkcją za
wodową wynikają przecież z sytuacji i dlatego jest ono od niej
zależne, a nie od niego jako od osoby. On staje się fragmentem
własnej sytuacji. Przedmiotem takim jak inne przedmioty.
„Nie znoszę poetów, którzy są zanadto poetami, i malarzy
zbyt oddanych malarstwu" (s. 14). Chyba że z ich Ja malar
skiego lub poetyckiego coś wynika, co ja, poeta lub malarz,
wnoszę do losów świata, domu, bliskich osób, a nawet do włas
nego losu. Mamy do czynienia ze sprawą wielką dopiero wtedy,
gdy kapitan, poeta, malarz traktują swoje rolę tylko jako taką
oczywistość, która ma z nimi, jako z osobami, powiązanie czy
sto zewnętrzne. Zastanawiają się natomiast rzetelnie nad tym,
313
czym oni stają się dla siebie i dla tej rzeczywistości, dla tej
Gombrowiczowskiej krowy. Co z nich dla niej wynika i dopiero
potem — co z niej wynika dla nich? Ta kolejność jest ważna,
gdyż ustala ona rzeczywiste, rzetelne relacje. Samo nasze ist
nienie zmienia świat. To, jakim byłem dzieckiem, kształtowało
moją mamę. To, jakim jestem ojcem, kształtuje mojego syna.
Nawet jego synostwo kształtuje mnie poprzez moje oddziały
wanie na niego, zamierzone i niezamierzone. Tu ponownie za
cytuję poetę Jacka Podsiadło, który wyraża swoje wyjście z fa
zy kosmicznej następująco: „ O ile dawniej czułem potrzebę
zbawiania świata, to dziś odczuwam potrzebę zbawienia siebie
[...]", a parę wierszy wcześniej „[...] jeżeli czuję potrzebę wal
czenia z państwem, to nie mam ochoty wrzeszczeć w wierszu
o czołgach i o tym, że Wałęsa jest głupi i że demokracja to
większość, a większość to idioci. Moją uwagę bardziej zwracają
przejawy «państwowości» w bardzo drobnych sprawach co
dziennego życia, a również mojego życia wewnętrznego".
Przedstawiam tu następującą tezę: dojrzały sens życia
ujmuje wkład jednostki w to, w czym ona istnieje, w czym
działa i w czym będzie realizowała się jej przyszłość. Doj
rzały sens życia jest tym, co przerasta i jednostkę, i stan rzeczy,
jaki jest tu i teraz. Nie jest to więc tylko transgresja osoby (por.
Kozielecki, 1987), ale transgresja jej w coś, co jest, a właściwie,
co będzie od niej zależne i co będzie miało na nią wpływ jako
na osobę tworzącą kolejne ciągi sytuacji. Problem, który mam
dzisiaj, obawa, jaką mi. wpojono, stają się w tym kontekście
fragmentami procesu stawania się mnie w świecie. Stają się
fragmentem strategicznej perspektywy spełniania sprawy
wielkiej. Wielkiej, gdyż dotyczy sensownego spełnienia mo
jego bycia w świecie. Stąd znaczenie dojrzałego sensu życia
kobiety lub mężczyzny, którzy nigdy nie kończą procesu swo
ich zmian, nie dojrzeli zbytnio, nie zdrewnieli, nie zapomnieli
o swoich zabawkach i zawsze gotowi są do pasji i zabawy,
w toku której projektują swoją przyszłość, a nawet liczne przy
szłości, w których będą przebierać, spełniając siebie. Jest to
314
rozszerzenie swojego Ja na te różne światy, w których możemy
realnie istnieć w przyszłości, jaka będzie dokonywać się wśród
nie znanych nam dzisiaj ludzi, drzew, kwiatów i książek, w
których powstaniu mamy swój udział. Być może nie jest ważne
to, czy będziemy tam osobiście i czy ten nasz udział był rze
czywiście istotny. Ten udział jest zawsze istotny dla nas.
Benjamin Hoff, uparty badacz Małych oraz Dużych Zwie
rzątek i nieco stronniczy w swoim stosunku do Prosiaczka,
napisał o nim: „Pod wieloma względami Prosiaczek może wy
dawać się najmniej znaczącą ze wszystkich puchatkowych po
staci. A jednak jest on jedyną postacią, która zmienia się, roz
wija i staje się czymś więcej, niż była na początku. W końcu
dokonuje tego nie przez zaprzeczenie własnej małości, ale przez
wykorzystanie jej dla dobra innych. Czyni to nie przez budo
wanie swojego wielkiego ego — w środku pozostaje nadal
Bardzo Małym Zwierzątkiem, ale całkiem innym rodzajem Bar
dzo Małego Zwierzątka" (Hoff, 1993, s. 45-46).
R O Z D Z I A Ł 1 I
Deterioracja a adaptacja twórcza
Co stanie się z ludźmi, którzy pozostali na poziomie identyfi
kacji? Otóż pozostaną już na zawsze zależni, niedojrzali, nie
zdolni do opanowywania swojej przyszłości. Wydaje się, że
dotyczy to głównie tych jednostek, które w okresie młodzień
czości nie kształciły się ogólnie. Po opanowaniu jakiegoś pod
stawowego, prostego zawodu ich drogą życiową będzie tylko
wykonywanie tego zawodu lub pozostawanie na marginesie ży
cia. Napisałem „wydaje się", gdyż jak wspomniałem, zachodzą
tu szybko zmiany i coraz częściej młodzież kształcąca się ogól
nie zaczyna również realizować „odlotowy", bezrefleksyjny
albo i agresywny styl życia. Mechanizm tego zjawiska nie jest
dla mnie całkiem zrozumiały. Sądzę, że jakąś rolę odgrywają
w nim trudności samookreślenia, brak wiary w siebie i agre
sywny rynek. Nie mając danych, zakładam doraźnie, że każda
forma kształcenia się sprzyja pokonaniu progu identyfikacji.
W pracy Adaptacja twórcza (Obuchowski, 1985) starałem się
uzasadnić pogląd, że osobowość zorientowana na tu i teraz,
na wymagania sytuacji, musi z czasem ulec zubożeniu, gdyż
nie są wykorzystywane jej możliwości, a narząd nie używany
zanika, adaptując się do obniżonych standardów działania. Moż
na więc przewidzieć konsekwencje „tuiterazowego" stylu ży
cia
1 0 9
. Jest nią formowanie się osobowości biernie wymagającej,
1 0 9
Zwłaszcza że „tu i teraz" jest fikcją — to tylko punkt, przez który
przepływa czas z przyszłości do przeszłości. Orientacja na okoliczności bie
żące to orientacja na przeszłość.
316
o miernej i zdezaktualizowanej wiedzy. Jednostka taka po uzy
skaniu dojrzałości fizycznej staje się z biegiem lat nie coraz
więcej, ale coraz mniej zdolna do opanowania nowego zawodu,
zrozumienia nowych wymagań i postawienia sobie nowych za
dań. Staje się psychicznie niepełnosprawna, jakkolwiek z punktu
widzenia lekarskiego jest zdrowa, a z punktu widzenia psycholo
gicznego nie wykazuje żadnych odchyleń.
Zmiany osobowości muszą zachodzić, gdyż istnienie oso
bowości jest procesem i nie jest możliwy jej stan stabilny. Może
ona ulegać ubożeniu, jak to wyżej opisałem, lub rozwijać się.
Jest jednak i trzecia możliwość — patologizacja, gdy zamiast
ubożenia lub rozwoju włączają się w proces zmian osobowości
mechanizmy obrony psychicznej, które wprawdzie wstrzymują
ubożenie, ale powodują uformowanie się pętli zwrotnych na
rastającej patologii, lub też następuje adaptacja do dysfunkcji
bazalnych cech osobowości.
Całkiem inaczej przebiegają zmiany osobowości jednostki
spełniającej się, formującej swój sens życia. Dokonuje się to
w drodze adaptacji twórczej. Polega ona na tym, że gdy
osoba stawia przed sobą określone zadania zorientowane
na daleką przyszłość, co jest wynikiem posiadania przez nią
koncepcji swojego życia, dochodzi do adaptowania się oso
bowości do modeli rzeczywistości nie tylko tej, jaka dzieje
się, ale i tej, jaka wynika z tych zadań. Ponieważ zadania
dalekie są wynikiem aktywności twórczej osoby, stąd nazwa
„adaptacja twórcza". Jest to podstawowy mechanizm rozwoju
osobowości przez cały okres życia człowieka dorosłego.
Jedną z tez tego rozdziału jest, że posiadanie własnej
koncepcji sensu życia umożliwia jednostce formułowanie
osobistych zadań dotyczących nie tylko tego, co przed nią
bezpośrednio, ale i jej dalszej przyszłości. Pisałem też, że
zapewnia to określoną odporność na boczne uderzenia spycha
jące z głównego nurtu życia, daje świadomość racji, dla jakich
podejmujemy wysiłek i ryzyko, oraz zapewnia zdolność do
kontrolowania własnej biografii. Nadaje też życiu wagę uza-
317
sadniającą znaczny wysiłek i duże ryzyko. Nawet sens życia
nadany spełnia na określony czas rolę stabilizatora i czynnika
odporności, tyle że waga życia zależy wówczas głównie od
okoliczności. Gdy sens życia jest własny, gdyż wynika z włas
nej koncepcji życia, dołącza się do tych walorów szansa speł
niania się adaptacji twórczej, a więc i rozwoju osobowości.
Szansy tej nikt nie może dać nikomu. Pełnia życia zależy od
samej osoby.
Adaptacja twórcza dotyczy struktur informacyjnych osobo
wości, z czego wynika, iż rozwój osobowości może trwać
względnie niezależnie od wieku i od stopnia zaawansowania
starczych zmian. Są nawet podstawy do przypuszczenia, że
właśnie rozwój osobowości łagodzi skutki tych zmian, a może
nawet je opóźnia. Tak więc nie tylko dojrzałość, ale i postać
starzenia się zależy bardziej od nas samych, niż możemy to
zauważyć, będąc pod naciskiem dokonujących się w nas zmian
somatycznych i poczucia zbliżania się końca.
Ewolucja jest ślepa niczym bogini sprawiedliwości. Bar
dziej ceni sobie okoliczności przetrwania i ekspansji genów
oraz szczęśliwy traf mutacji niż osiągnięcia jednostki. Ludz
kość przeciwstawiła się tym jej preferencjom
1 1 0
, ludzie na
brali świadomości siebie i teraz nie mamy już wyboru. Tyl
ko od jednostki zależy jej klasa i przed nikim nie da się
usprawiedliwić omyłki zaniechania bycia tym, kim można
być.
Od głębi refleksji nad sobą i od odwagi w wytyczaniu szla
ków życiowych zależy to, czy będziemy CZYMŚ czy KIMŚ
w strumieniu życia, który ewolucja zorientowała bardziej na
szybką wymianę pokoleń niż na doskonalenie się indywiduów
naszego gatunku. Użyłem tu słowa „gatunek" w ślad za mi
strzem wnikliwej obserwacji ludzi, Ryszardem Kapuścińskim.
1 1 0
Przypomnę tu wspomnianą już zasadę maksymalizacji fitness. Dociek
liwego humanistę odsyłam do artykułu Tadeusza Bielickiego pt. O pewnej
osobliwości człowieka jako gatunku (1991).
318
Napisał on w jednym z fragmentów Lapidarium następująco:
„Umysł człowieka kultury masowej to jest inny umysł. Różnica
między takim umysłem a umysłem intelektualisty nie jest róż
nicą stopnia, ale różnicą gatunku. Są to mózgi drukowane róż
nymi kodami. Nie można wprowadzać tu rozróżnienia wyższy
— niższy, chodzi bowiem o inność, o odmienność struktur
mentalnych. Cechy umysłu człowieka kultury masowej: a) brak
ciekawości świata, nie chce wiedzieć, b) obojętność, pasyw
ność, myślowa drzemka, c) jeżeli jakieś myślenie, to powol
ne, bez tempa, bez polotu, d) ślepa wiara w stereotypy, mity,
brednie; niechęć, aby je rewidować, odrzucać, e) nieufność"
(Kapuściński, 1990, s. 107).
R O Z D Z I A Ł 1 2
Potrzeba dystansu psychicznego
12.1. N O W E WARUNKI USYTUOWANIA
SENSU ŻYCIA
Przekonanie o tym, że wciąż kształtują się nowe potrzeby
człowieka, a w każdym razie nowe warunki ich realizacji,
jest wynikiem obserwacji dokonywanych w ostatnich dzie
sięcioleciach. Pisałem już wyżej o tym, że postępuje proces
zapoczątkowany przez upowszechnienie konieczności formu
łowania osobistej koncepcji sensu życia. Szczególną uwagę
zwraca to, że formułowanie tej koncepcji staje się nie tylko
tworzeniem układu wartości, według którego orientujemy
nasze życie. Jest to jedna z form rekonstruowania w sobie
tej kultury, która na zewnątrz nas coraz bardziej słabnie.
Musimy ją tworzyć, gdyż kultura jako taka jest niezbęd
na do utrzymania przez jednostkę statusu osoby ludzkiej.
Wynikają z niej przecież i powinności osoby i jej kryteria
dobra i z ł a
1 1 1
.
1 1 1
Nie jest jasne, jak w wypadku kultury tworzonej „przez osobę dla sie
bie" kształtuje się owa, opisywana od zeszłego stulecia, przeciwstawność in
teresów kultury i jednostki ludzkiej tak oczywista w wypadku kultury tworzo
nej „dla uporządkowania jednostki w kulturze". Odpowiedź na to pytanie
wymaga osobnego studium. Wydaje się jednak, że sprzeczność, j a k a powstaje
między jednostką i tworzoną przez nią na użytek własny kulturą, wynika
z rozbieżności interesów tego stanu, jaki jest, i tego stanu, jaki powinien
być. O to wiaściwie chodziło w owych bojach z kulturą.
320
Istnienie kultury, tak jak i istnienie osobowości, jest proce
sem. Osobowość powinno więc charakteryzować istnienie cią
gu przeformułowań koncepcji własnego życia. Jednostka speł
nia w ten sposób zrodzoną w sobie kulturę i przeciwstawia się
jej, dokonując jej modyfikacji. Sądzę, że ten w pewnym sensie
wewnętrznie sprzeczny proces nie może ulec zatrzymaniu bez
poważnych konsekwencji dla statusu osoby. Zatrzymanie go
bowiem powoduje, że treść sensu życia traci swój sens. Staje się
on tylko zapisem w pamięci, z którego wynika niewiele więcej
niż to, że jest. Tak jak nic nie wynika z książki, filmu, rozmo
wy, których treść nie została poddana przemyśleniu i nie po
wraca w treści kolejnych, nowych refleksji. Sensy kultury, tak
jak i dzieła sztuki, żyją tylko wówczas, gdy mogą odnaleźć
się w nowych formach, gdy mogą dookreślać nowe doświad
czenia i być przez nie dookreślane (Obuchowski, 1997).
Przypomnę, że już w latach sześćdziesiątych naszego wieku
zgodność z tradycją i identyfikacja z wzorami kultury pocho
dzącymi od starszych pokoleń utraciły w warunkach wymagań
nowych ludzi, ludzi-podmiotów, swoje szanse uzasadniania ży
cia, nadawania mu sensu. Umarły. Dlatego pojawiła się przed
ludźmi konieczność rekonstruowania kultury w sobie, to znaczy
określania zasad i warunków indywidualnej odpowiedzialności
człowieka za własne życie, za własne poglądy, realizowane cele
i skutki działań. Nawet gdy podejmuję działania zgodne
z tradycją, muszę sam wiedzieć, dlaczego postępuję zgodnie
z tradycją, co ona jest warta, a nie mogę traktować jej jako
wartości samej dla siebie. Jeśli naśladuję mojego ojca, mu
szę mieć argumenty przemawiające za moim wyborem i nie
wystarcza fakt, że jest on moim ojcem. Jeśli jestem religijny,
to muszę w pełni zdawać sobie sprawę z założeń mojej wia
ry, warunków, jakie muszę spełnić, i powodów, dla których
wybrałem tę wiarę, a nie inną. Mało tego, co pewien czas
powinienem moje wnioski przemyśleć od nowa.
Otóż proces utrzymywania swojej koncepcji życia w zmien
nym świecie, gdy narasta lawinowo nowa wiedza i ocieramy
321
się o różnorodne systemy wartości, wymaga istnienia warun
ków do coraz sprawniejszego ich zmieniania bez utraty tożsa
mości i zmiany zasadniczego kierunku działania. Wydaje się,
że jednym z tych warunków jest ogólność przesłanek, jakimi
posługujemy się, i rozszerzenie ich układu odniesienia. Ozna
cza to, że koncepcja sensu życia osoby powinna być coraz
bardziej obudowywana w teorię nie tylko życia, ale i warunków
życia jednostki ludzkiej i zasad istnienia jej jako osoby. Pisałem
ongiś o aktualności pragnienia Williama Jamesa, który chciał
poznać jakiś powód, dla którego trzeba żyć o godzinę dłużej
(Obuchowski, 1989a, s. 73). Być może nadszedł czas, gdy
przedmiotem takiego pytania powinna stać się ludzkość. Po
co ma ona istnieć o godzinę dłużej? Jaka jest rozsądna cena
jej istnienia? Sprawa nie jest tylko teoretyczna i dotyczy pra
ktyki życia każdego człowieka, gdyż staje się wyraźnie widocz
ne, że działania coraz większej liczby ludzi w coraz większym
stopniu mają wpływ na ich świat. Jest to wynikiem pojawienia
się nowych czynników. Jednym z nich jest upowszechnienie
demokracji i narastająca świadomość konieczności jej ewolucji
w kierunku demokracji partycypacyjnej.
Jak już wspomniałem w rozdziale o potrzebach fizjologicz
nych, problem polega na tym, że ludzie, swobodnie wybierając,
dali prawo decydowania o świecie osobnikom, którzy zaanga
żowani w doraźne działania polityczne i przekonani do trady
cyjnych priorytetów mają tendencję do skupiania się na projek
tach, których koszty są przerzucane na przyszłość. W wyniku
tego następne pokolenia być może pozostaną bez szans na ist
nienie. Niewiele wynika z oskarżania polityków o niszczenie
warunków życia na Ziemi. Odpowiedzialność za zakończenie
istnienia ludzkości, gdy już ono nastąpi, nie będzie miało prze
cież wówczas żadnego znaczenia. Cóż z tego, że uznamy za
niebezpiecznego durnia jakiegoś szefa służby zdrowia, który
ogłosił, iż deformacja układu genetycznego dzieci na Śląsku,
spowodowana zanieczyszczeniami przemysłowymi, jest szczę
śliwym trafem ulepszającym ewolucję człowieka. Nie pomoże
322
to w niczym chorym i umierającym dzieciom. Dobrze jest ra
czej zaakceptować prawdę, że za polityków odpowiedzialni są
wyborcy. To właśnie każdy wyborca, jako osoba, powinien
wiedzieć, na jaki decyduje się los, swój i swoich potomków,
wybierając określonego polityka i nie podejmując aktywności
samorządnej. Ochronny podział na „my i oni" nie zapobiegnie
najgorszemu.
Takich obszarów odpowiedzialności jest wiele i nie opanuje
ich jednostka nie dysponująca ogólną koncepcją siebie w świe
cie, w tym swojej odpowiedzialności za ten świat. Wadą doj
rzałego sensu życia, takiego, jaki do niedawna zapewniał
i nadał zapewnia rozwój osobowości, może być to, że daje
on zbyt dużą pokusę potraktowania siebie jako osoby, która
istnieje sama w sobie. Przytoczone wyżej rozważania postulatu
Gombrowicza dotyczą właśnie tych nowych wymagań wobec
indywidualnego sensu życia, polegających na ULOKOWANIU
SWOJEGO SENSU ŻYCIA W TYM, W CZYM B Ę D Ę IST
NIAŁ i stosownie do czego spełniać się będzie moja adaptacja
twórcza.
Właśnie ten punkt wyjścia w określaniu sensu życia wy
daje się tym, co jest specyficzne dla ostatnich lat XX wieku.
Nie może nim być zastana kultura ani to, w czym jednostka
jest, co ją kształtowało, co stawia jej wymagania. Punktem
wyjścia powinna być sama jednostka i jej wizja siebie w tym
świecie, który ona będzie zmieniać, sama się zmieniając.
12.2. JA INTENCJONALNE I JA P R Z E D M I O T O W E
Wyciągając wnioski z tego, co napisałem powyżej, można by
przyjąć, że warunkiem rozwoju osobowości są nie tylko szanse
zmieniania własnej koncepcji sensu życia, ale i coraz wyraź
niejsze zhierarchizowanie tej koncepcji. Nawiązując do koncep-
323
cji George'a Kelly'ego, zauważę, że dojrzała koncepcja sensu
życia jest rodzajem konstruktu poznawczego. Gdy jest on
w stanie asymilować treści innych konstruktów, i to treści
coraz bardziej odległych znaczeniem i zakresem, określimy
go nazwą przepuszczalny, a być może nawet „coraz bardziej
przepuszczalny". Ujmując to w innych słowach, powiemy, że
konstrukt ten, stając się coraz bardziej ogólny i pojemny, roz
szerza też zakres swoich treści, zakres świata, którego dotyczy.
Konstrukt, stając się coraz bardziej przepuszczalny, pozostaje
ten sam i wciąż inny, jak wspomniany wyżej Prosiaczek, który
funkcjonując nie przeciw czemuś, ałe dla czegoś, staje się
czymś więcej, niż był na początku. Pozostaje nadal Bardzo
Małym Zwierzątkiem, ale i całkiem innym rodzajem Bardzo
Małego Zwierzątka. Być może nawet Bardzo Wielkim Małym
Zwierzątkiem.
Powstaje pytanie, którego niektórzy psychologowie poznaw
czy nie lubią. Co sprawia, że przepuszczalny konstrukt (prze
ważnie jakaś wymyślona przez badacza „reprezentacja") zaczyna
„przepuszczać" do wewnątrz, do siebie, a właściwie „nasycać
się" odmiennościami, włączać w swoją treść treści innych kon
struktów? Aby na nie odpowiedzieć, trzeba przyjąć, że ten kon
strukt jest CZYJŚ, jest własnością czyjegoś aparatu poznawania
i jakoś daną osobę wyraża. Ten ktoś posługuje się nim inten
cjonalnie dzięki temu, że nie utożsamia się z nim, ma dys
tans do niego. Oznaczałoby to, że to nie konstrukt poznawczy
kieruje osobą, ale ona nim. Chyba że jest to konstrukt nie
przepuszczalny, stereotyp, przesąd. Z takim konstruktem
nie da się nic uczynić. To nie on jest narzędziem jednostki,
ale ona jest jego narzędziem. Ogon merda psem.
Kobiety na zesłaniu, o których uprzednio pisałem, nie da
wały się uczynić fragmentem świata, na jaki zostały skazane.
Pozostawały sobą, gdyż udawało im się utrzymać dystans wo
bec tego świata. Nie dawały się również opanować rozpaczy,
odnosząc się do niej jako do słabości i nie były całkiem samo
tne, gdyż każda z nich była ze sobą, gdyż zachowały swój status
324
autonomicznych jednostek ludzkich. Zachowały dystans. Czy
się zmieniły? Właśnie dlatego, że się zmieniły, mogły zacho
wać ten dystans. W czym się zmieniły? Trudno powiedzieć
dokładnie, ale na pewno w tym, że uznały za realny fakt, iż
teraz nie są już osobami o wysokim statusie społecznym, z któ
rymi inni muszą się liczyć, nie mają już oparcia w swoich
mężach, nie mogą dokonywać wyboru miejsca życia, nie mogą
decydować o sposobie swojego życia i dzielić odpowiedzial
ności za życie swoich dzieci ze swoimi małżonkami. Są zesłane
na Sybir. To znaczy, że nikt bliski im nie może pomóc, są
skazane na to, aby tu zostać i być może zostaną tu już na
zawsze, ich dzieci powinny w tych warunkach umrzeć, a mimo
to cała odpowiedzialność za ich życie spoczywa tylko na nich.
Pozbywając się złudzeń co do losu, jaki im przygotowano,
i akceptując swoją odpowiedzialność za losy dzieci, odrywając
się od swoich poprzednich ról, zaakceptowały też fakt, że będą
robić wszystko, co się da, aby ten wyznaczony im los się nie
spełnił. Wiedząc, że to tylko one osobiście są za wszystko
odpowiedzialne, stały się osobami zdolnymi do działań mą
drych. Usytuowały się więc poza swoim losem, decydując się
na aktywny udział w zmianie konsekwencji swojego zesłania.
Odniosły się do swojej sytuacji intencjonalnie. To właśnie ta
nieoczekiwana, niewyobrażalna sytuacja stworzyła nowe, twar
de reguły gry. Według tych reguł wyznaczono im rolę blotek,
ale one zamiast stać się tylko przedmiotem gry, zmieniły swój
status. Podjęły grę, stwarzając własne, dodatkowe reguły. Nie
które wygrały, niektóre umarły, to prawda, ale blotka nigdy nie
wygrywa. Przechodzi tylko z rąk do rąk.
Jaki mechanizm psychologiczny leży u podstaw tego rodza
ju opanowania i przekształcenia sytuacji, w której przedmiot
przejął inicjatywę i zaczął działać jako podmiot?
Spróbowałem odpowiedzieć na to pytanie w pracy Człowiek
intencjonalny
112
.
Zająłem się tam warstwą fenomenologiczną
1 2
Obuchowski, 1993: „Ja intencjonalne i Ja przedmiotowe", 2000.
325
psychiki człowieka. Analizując akty psychologiczne dziejące
się w świadomości ludzkiej, przyjąłem, że rozwój osobowości
może być ujmowany nie tylko na płaszczyźnie mechanizmów
psychologicznych, czego przykładem jest adaptacja twórcza,
ale i na typowo ludzkiej płaszczyźnie fenomenologii ducha.
Pociągające w tym ujęciu jest nie tylko przywrócenie psycho
logii, porzuconej przestrzeni ontologicznej, ale i zbadanie moż
liwości, jakie kryje zastosowanie w toku analizy fenomen do
świadczeń psychologicznych.
Punktem wyjścia była obserwacja, że istniejące w obrębie
świadomości treści psychiczne mogą być utożsamiane przez
nas z nami lub też traktowane przez nas jako nasze treści psy
chiczne, które posiadamy, ale które nie konstytuują nas jako
osób, jednostek intencjonalnych. Lęk, rozpacz, bycie chorym,
bycie kaleką, radość i sukces mogą występować w dwóch
postaciach. W postaci tożsamej z osobą i w postaci właści
wości osoby. Na przykład gdy ja utożsamiam się z moim bólem
lub z niepowodzeniem, one dla mnie są mną i dlatego ja nie
mogę nimi kierować, nie mogę kontrolować ich. W istocie one
kontrolują mnie.
„Jestem zły i dlatego reaguję agresją, a nie dlatego, że ja
chcę działać agresywnie. Ta złość jest mną. Jestem tą złością".
Może być jednak tak, że ta złość nie jest mną, ale jest moją
złością, odczuwam ją, tyle że jest ona we mnie, nie jest ona
mną. Nadaję więc jej status przedmiotu, takiego samego jak
moja ręka, komputer czy łyżka. Dlatego mogę tę złość kontro
lować.
„We mnie pojawiła się złość, ona powoduje, że chciałbym
zareagować agresją, ale mimo to postaram się ją w sobie stłu
mić lub zachować się agresywnie, gdyż tak mi się spodobało.
To moja sprawa, że odczuwam złość i moją sprawą jest, co
z nią zrobię".
326
Na tej samej zasadzie mogę kontrolować i mój lęk, i moją
radość, i miłość, i wrogość. Nie jest to sytuacja trwała. Nieraz
człowiek odczuwa to, że kontroluje na przykład swój lęk, ana
lizuje go, w pewnym sensie przygląda mu się z dystansu. Może
się jednak zdarzyć u tej samej osoby, że po jakimś okresie nie
sprzyjających jej warunków łęk zaczyna znowu opanowywać
ją. Osoba ta odczuwa wówczas wyraźnie, że traci kontrolę nad
nim. Nieraz nawet „przygląda się" spokojnie temu swojemu
radzeniu sobie z lękiem aż do chwili, gdy sama przekształci
się w lęk. Dokładniej ujmując, aż do chwili, gdy lęk staje się
nią. Fenomenologicznie rzecz ujmując, nie ma już jej poza nim.
Oznacza to, że status psychologiczny lęku uległ u niej ja
kościowej zmianie. Niby jest to wciąż lęk, taką samą ma nazwę,
ale psychologicznie staje się czymś całkiem innym.
Człowiek odpowiednio nastawiony może kolejno podda
wać swojej kontroli coraz więcej właściwości swojego Ja.
Nadając im status przedmiotu, wyłącza je ze swojego Ja, ze
swojej podmiotowości, nadając im status przedmiotu „ja-
-nie-ja". Kontynuując ten proces uprzedmiotawiania Ja, czło
wiek w końcu dociera do takiej treści Ja, której już nie da się
z niego wyłączyć. To„ co pozostało w owym „odprzedmioto-
wionym" Ja, to właśnie czysta intencja. Ona może tylko odno
sić się, a nie możemy do niej odnieść się, gdyż ona jest tylko
nami.
Można sobie ten mechanizm wyobrazić następująco: Czło
wiek na poziomie bezrefleksyjnym, orientujący się wyłącznie
za pomocą kodów konkretnych, ma jedno zintegrowane Ja. Na
zwijmy je Ja synkretycznym. Cokolwiek jest składnikiem tego
Ja, jest i tym Ja, Gdy człowiek o Ja synkretycznym ma jakiś
pogląd, a ktoś występuje przeciwko temu poglądowi, to
w poczuciu tego człowieka ten ktoś występuje przeciwko
niemu osobiście, ponieważ ten pogląd jest nim. Dlatego każ
da krytyka wywołuje osobistą obronę, nie tyle poglądu, ile sie
bie. Dlatego też żaden argument podważający ten pogląd jest
nie do przyjęcia. Dla człowieka z Ja synkretycznym nie istnieją
327
argumenty przeciwko jego poglądom. Traktuje on je jako atak
na siebie, na swoją wartość. Jego wiedza jest wiedzą „gorącą".
Ona go parzy, musi coś z nią zrobić.
Natomiast człowiek, który zaczyna posługiwać się koda
mi abstrakcyjnymi, wytwarza sobie koncepcję swoich wła
ściwości. Jego koncepcje nie są nim. Gdy mówi o swoim
poglądzie ujętym jako koncepcja, a nie jako konkretne
przekonanie, to mówi o „czymś" tak jak o swoim kapeluszu
lub o złamanym paznokciu czy nodze. Drobna, wydawałoby
się, zmiana semantyczna jest funkcjonalnie jakościową zmianą,
bo w jej wyniku człowiek rządzi sobą. Może jakąś swoją kon
cepcję przemyśleć na nowo, może ustalić, jak ona powstała,
może negocjować z kimś, kto twierdzi, że jest inaczej. Może
to wszystko czynić „chłodno", ponieważ to nie ON jest atako
wany, ale TEN pogląd. Jego wiedza jest chłodna, bo ona tylko
do czegoś mu służy, a on wie, że zawsze może istnieć lepsza,
bardziej poręczna wiedza.
Powyższe mogę ująć też następująco: Ja synkretyczne,
przestaje nim być, gdy jakiś jego składnik wyodrębnię i na
dam mu status przedmiotu. Pozostaje on wprawdzie skład
nikiem mojego „ja", ale jest to już inne Ja. Nazwiemy je
konsekwentnie Ja przedmiotowym. Od tego momentu Ja
synkretyczne znika, a na jego miejscu pojawiają się Ja in
tencjonalne i przeciwstawione mu Ja przedmiotowe.
Jest to proces nie kończący się. Każdy człowiek nieustannie
coś przeżywa, nabywa nowych doświadczeń. Oznacza to, że
jego Ja intencjonalne nieustannie wzbogaca się o nowe „gorą
c e " treści, takie, wobec których nie można mieć dystansu. Jego
Ja intencjonalne rozgrzewa się. Autonomia jednostki doko
nuje się natomiast w drodze nieustannego uogólniania tych
swoich doświadczeń, odrywania ich od siebie, a więc „schła
dzania" ich przez nadanie im statusu Ja przedmiotowego.
W ten sposób nieustannie dokonuje się proces uwalniania Ja
intencjonalnego od doświadczeń, w które ono obrasta. Możemy
ten proces opisać też jako uwalnianie się człowieka od tego,
328
co nim kieruje, a wzbogacanie, rozbudowę Ja przedmiotowego,
tego Ja, którym on kieruje, a które jest jego instrumentem sta
wania się i przeżycia.
W Człowieku intencjonalnym wysunąłem tezę, że proces
„oczyszczania" Ja intencjonalnego ze stale obrastających go
doświadczeń, schładzania ich i wzbogacania nimi Ja przed
miotowego jest psychologicznym warunkiem rozwoju oso
bowości.
Można przeprowadzić proces dowodowy, wykazując, że
wszelkiego rodzaju patologia psychiczna połega na wstrzyma
niu tego procesu w całości lub w szczegółach. Przykładem tego
ostatniego jest nerwica. Uraz psychiczny czy problem nerwi
cowy są nimi dlatego, że nie daje się ich uprzedmiotowić, ob
ciążają one i blokują intencjonalność człowieka i tym samym
ograniczają zakres jego wolności psychicznej. Psychoterapia
to stworzenie warunków do „uprzedmiotowienia", „schło
dzenia" problemu nerwicowego. Polega to na tym, że kon
kretne doświadczenie zostaje przekształcone w koncepcję.
Wymaga to swobodnej, twórczej aktywności poznawczej jed
nostki oraz spełnienia innych warunków psychologicznych, jak
wywołanie pozytywnej emocji i tym samym odsłonięcie zablo
kowanej lękiem perspektywy na przyszłość
1 1 3
. Neurotyk staje
się byłym neurotykiem wówczas, gdy uzyskuje dystans wobec
swoich problemów i tym samym spełnia podstawowy warunek
wolności psychicznej. To główny sens psychoterapii.
1 1 3
Jest to konieczne ze względu na zjawisko obrony symptomu. Pisałem
już, że teraźniejszość jest tyłko punktem przepływu zdarzeń z przyszłości do
przeszłości. Dlatego uczestniczenie w życiu wymaga adekwatnej antycypacji
nadchodzących zdarzeń. Natomiast neurotyk niezdolny do ujmowania realnej
przyszłości stawia na jej miejsce przeszłość i trzyma się tej przeszłości, gdyż
jest to ostatnie jego powiązanie z rzeczywistością. Utrata symptomu, zanim
będzie on zdolny do uczestniczenia w przyszłości, grozi mu więc znalezieniem
się poza czasem. Obrona symptomu to ostatnia linia obrony przed psychozą,
wypadnięciem poza czas.
329
12.3. SPEŁNIENIE POTRZEBY DYSTANSU
W A R U N K I E M W O L N O Ś C I PSYCHICZNEJ
W ten sposób, rozważając zmiany kondycji człowieka mające
wpływ na jego spełnianie się, dotarliśmy do zjawiska, które
spełnia kryteria potrzeby. Można dokonać w tym złożonym
fenomenie wyboru tego, co uznamy za jego najważniejszą wła
ściwość. Sądzę, że najbardziej praktyczne jest skupienie się na
problemie dystansu psychicznego i tym samym nazwanie tej
świeżo odkrytej potrzeby potrzebą dystansu psychicznego.
Potrzeba dystansu psychicznego jest to taka właściwość
jednostki ludzkiej, która powoduje, że bez utrzymania dys
tansu wobec nabytych doświadczeń i wobec głównych pro
blemów swojego życia nie może ona swobodnie rozwijać się,
panować nad swoimi doświadczeniami, a więc być wolna
psychicznie
1 1 4
.
Zbliżając się do końca tej książki, sformułuję jeszcze jedną
tezę, integrującą jej treść: W obecnej fazie przekształceń kul
tury, które dokonują się od czasu rewolucji podmiotów,
zmniejsza się rola samej podmiotowości jako zdolności do
kontroli wymagań stawianym nam z zewnątrz i pochodzą
cych od wewnątrz. Natomiast wzrasta rola konsekwencji
wynikających z posiadania statusu podmiotu, polegających
na włączaniu w sferę koncepcji siebie również swojej przy
szłości i koncepcji środowiska, w którym ta przyszłość bę
dzie realizowana.
Przypomnę, że w odróżnieniu od indywidualizmu jednostek
uprzedmiotowionych, dla których ich indywidualizm jest uciecz
ką od wymagań, od narzucanych ról społecznych, ten n o w y
i n d y w i d u a l i z m , włączający w zakres sensu życia koncep
cję szeroko rozumianej sfery ekologicznej, wynika z poczucia
1 1 4
Określam wolność psychiczną jako wynik urealnienia swobody działań
intencjonalnych (por. Obuchowski, 1993, 2000: „Wolność i intencjonalność").
330
wolności psychicznej, a więc i własnej odpowiedzialności za
swoje losy. Są one nierozerwalnie związane z losami świata.
Potrzeba dystansu psychicznego jest konstruktem określającym
podstawowy warunek formowania się osobowości jednostki re
alizującej ten ekologiczny sens życia.
Warto zauważyć, że mechanizm wytwarzający zdolność oso
by do dystansu psychicznego jest ontologicznie różny od me
chanizmów wszelkich innych omawianych tu potrzeb. Stanowi
on, po mechanizmach płaszczyzny fizjologicznej i psychologicz
nej, mechanizm trzeciej płaszczyzny — fenomenologii psychi
ki ludzkiej, organizacji jej Ja.
Można by zastanawiać się nad tym, czy nie byłoby bardziej
praktyczne włączenie problematyki dystansu psychicznego do
potrzeby sensu życia. Miałoby to swoje uzasadnienie, gdyż peł
ny, prawidłowy sens życia wymaga intencjonalności. Za mało
mam jeszcze doświadczeń z tym problemem. Dlatego też brak
tu kazuistyki, którą ilustrowałem poprzednie rozdziały, i tekst
jest stosunkowo krótki. Mam jednak poczucie, że wprowadzając
do psychologii osobowości to połączenie fenomenologii z wie
dzą o mechanizmach psychicznych, wchodzę na owocny obszar
analiz. Wymaga on innego podejścia i innego rozumienia pro
cesów psychicznych. Na tym obszarze mamy do czynienia
nawet nie tyle z przepływem informacji, z kształtowaniem
określonej wiedzy, ile ze zmianą statusu określonych treści
powodującym zmianę odniesienia do tego, czym jestem poza
doświadczanymi informacjami. Samo Ja jest figurą konkretną,
ale jako fenomen daną świadomości w sposób niepełny. Brak
mi słów do właściwego opisu zjawiska, dlatego mówię raczej
o funkcjach i odniesieniach. Równocześnie jest to najważniejsze,
co zachodzi w osobowości, co decyduje o autonomii i wolności
psychicznej. Wolę więc ująć potrzebę dystansu psychicznego
jako zjawisko specyficzne.
Uwagi końcowe
Tak więc okazuje się, że wspólnym mianownikiem różnych
form postępowania człowieka wyrażających się w dążeniu do
zachowania i utrwalenia życia, uzyskania kontaktu emocjonal
nego lub spełniania własnego sensu życia może być też dążenie
do utrzymania dystansu psychicznego wobec nich. Jest to więc
rodzaj metapotrzeby. Jej spełnianie powoduje, że głód, miłość,
zagubienie, groźba śmierci lub obietnica szczęścia nie mają
bezpośredniego wpływu na postępowanie osoby. To ona, osoba,
wybiera, akceptuje lub odrzuca, decyduje się na cierpienia lub
zapomnienie. Spełnia się w różnych swoich dążeniach i jest
wolna psychicznie nawet wówczas, gdy fizycznie ubezwłasno
wolnią ją ludzie lub choroba. Każdy zysk ma jednak swoje
koszty. Tym kosztem jest to, że osoba realizująca potrzebę dys
tansu psychicznego nie może na nikogo przenieść swojej odpo
wiedzialności za to, co czyni sama i co czynią inni bez jej
sprzeciwu.
W ten sposób od takich zagadnień jak sen, oddychanie, je
dzenie, przez relacje emocjonalne i usensownienie życia prze
szliśmy do problemów, które tradycyjnie są zaliczane do dzie
dziny wyborów moralnych. Oznaczać by to mogło, że treść tej
książki objęła cały zakres problematyki dążeń ludzkich.
Na tym lot przez galaktykę potrzeb został zakończony. Na
razie, gdyż rejestrowałem tylko te potrzeby, o których sądzę,
że są i że są ważne. Tak jak w przestrzeni wirtualnej komputera
jest zawarte tylko to, o czym wiedział jej konstruktor i co po-
332
trafił zaprogramować, tak i przestrzeń tej galaktyki jest ogra
niczona do tego, co było już w moim umyśle i co potrafiłem
wygenerować już w trakcie lotu. Jaki jest świat rzeczywisty?
Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że udało się dojrzeć przynaj
mniej niektóre jego ważne i realne fragmenty.
Bibliografia
Adler A. (1986) Sens życia. Warszawa, PWN.
Atkinson J.W., McClelland D.C. (1958) The projective expression af needs.
The effect of the lumger drive on thematic apperception. (In:) J.W. At
kinson (ed.) Motives in fantasy action and society. A method ofassesion
and study. Princetown, D. Van Nostrand.
Baley S. (1932) Psychologia wieku dojrzewania, Lwów, Książnica-Atlas.
Baley S. (1958) Psychologia wychowawcza w zarysie. Warszawawa, PWN.
Baley S. (1959) Wprowadzenie do psychologii społecznej. Warszawa, PWN.
Berger C. (1943) The effect of anoxia on visual resohńng power. „The Ame
rican Journal of Psychology", 3.
Bernard L.L. (1924) Instinct: a study in social psychology. New York, Holt.
Bettelheim B. (1980) Sunwtng and other essays. New York, Vintage Books
Edition.
Bielicka I., Olechnowicz H., Ręczajski B. (1961) Przebieg rewalidacji psy
chicznej dziecka wyniszczonego. „Szkoła specjalna". E, 2.
Bielicki T. (1991) O pewnej osobliwości człowieka jako gatunku. „Kultura
i Społeczeństwo", 2.
Błachowski S. (1917) Nastawienia i spostrzeżenia. Lwów, Polskie Towarzy
stwo Filozoficzne.
Bogdanowicz L.A. (1948) Psiciwticzeskije izmienienija pri aliinentarnoj di-
strofii u lic bywszyclt w okkupacji. (W:) L.L. Rochlin (red.) Problemy
sowremiennoj psichiatri. Moskwa, IAMN SSSR.
Bombard A. (1958) Dobrowolny rozbitek. Warszawa, Iskry.
Boring G. (1960) Psychologia. Warszawa, MON.
Bowlby J. (1961) Child careand the growth oflove. Harmondsworlh, Penguin
Books.
Bowlby J., Robertson J. (1956) A two-year-okł goes to hospital. (In:) S. Ken
neth (ed.) Mental health and infant development. New York, Basic Books.
334
Brożek J., Jenaas N.K. (1956) hem analysis of the psychonettrotic scales on
the MMPI in expeńmental semistarvation. (In:) G. Weish, W.G. Dahl-
sirom (eds.) Basic readings on the MMPI in psychology and medicine.
Minneapoiis, UnWersity of Minneapolis Press.
Biihler Ch. (1933) Dziecięctwo i młodość. Warszawa, Atlas.
Cameron N. (1947) The psychology of behavior disorders. Cambridge, Re-
verside Press.
Cannon W.B. (1939) The wisdom of the body (rev. cd.). New York: Norton.
Cassirer E. (1971) Esej o człowieku. Warszawa, Czytelnik.
Codo] J.P. (1990) Z badań nad procesami asymilacji auiocentrycznej. „Studia
Psychologiczne", t. XXVII, 2.
Davis C M . (1928) Self selection of diet by newly weaned infants. „American
J. Dis. of Children", 36.
Davis )., McCourt F., Solomon P. (1960) Effect of visual stimulation on
halucinations and other mental experiences dtiring sensual deprivation.
„American Journal of Psychiatry", 116.
Dawkins R. (1976) The selfish gene. Oxford University Press.
Dershowitz A.M. (1994) The Abuse Exuse And Other Cop-Outs, Sob Stones
and Evasions of Responstbility. New York, Litlle.
Dollard J., Miller N.E. (1969) Osobowość i psychoterapia. Warszawa, PWN.
Dolmicrski R., Sulcstrowska H., Sulestrowski W. (1961) W sprawie majaczę-
nia głodowego. „Neurologia, Neurochirurgia i Psychiatria Polska", 6.
Dublin L.L (1952) Stop kiłłing your husband. „Lifctime Living", 6.
Dufkova D., Kratochwil S. (1967) Psychometńcke skoumani existencialni fnt-
sirace. „Ćeskoslovcnska Psychologie", 6.
Edwards A.S. (1941) Effects of the lass of one hnndred hours ofsleep. „The
American Journal of Psychology", 1.
Elert R. (1959) Zaburzenia czynności gruczołów płciowych u kobiety. (W:)
H. Giese (red.) Seksuologia. Warszawa, PZWL.
Eliasz A. (1992) Rola interakcji temperamentu i środowiska (W:) A. Eliasz,
M. Marszal-Wiśnicwska (red.) Temperament a rozwój młodzieży. Warsza
wa, Instytut Psychologii PAN.
Franki V.E. (1976) Homo paiients. Warszawa, PAX.
Franus E. (1955) Pierwsze reakcje onieśmielenia i strachu. „Studia Pedago
giczne", t. UL
Freud Z. (1954) The ońgins of psychoanalysis: Letters to Fliess. New York,
Basic Books.
Freud Z. (1992) Wstąp do psychoanalizy. Warszawa, PWN.
Freud Z. (1994) Poza zasadą przyjemności. Warszawa, PWN.
335
Gałązka A. (1982) Zakres wykorzystania wiedzy jako funkcja celu jej na
bywania
(nie publikowana rozprawa doktorska, Instytut Psychologii UAM).
Geber M. (1958) Psycliomotor devełopment of Afńcan children in the first
year wid influence on maternal behavior.
,,Journal of Social Psycholo
gy". 2.
Godorowski, K. (1983) Psychologia i psychopatologia hitlerowskich obozów
koncentracyjnych.
Warszawa, ATK-
Goldstein K. (1939) The organism. New York, American Book.
Gombrowicz W. (1989) Dziennik. 1961-1966. (W:) Dzieła, t. IX, Kraków,
WL.
Gracka M. (1991) Teorie wczesnego rozwoju poczucia siebie. „Nowiny Psy
chologiczne", 3/4.
Grzelak J. (1989) „Homo oeconomicus" uspołeczniony? Motywacyjne i po
znawcze uwarunkowania działania w interesie społecznym.
„Studia Psy
chologiczne", l. XXVI, 12.
Harlow H.F. (1954) Motivational forces underlying learning. „The Kentucky
Symposium".
New York, J. Wilcy.
Hebb D.O. (1969) Podręcznik psychologii. Warszawa, PWN.
Hełlmer L.A. (1943) The effect of temperaturę on the behavior of the white
rat.
„The American Journal of Psychology", 2.
Hentschel U., Schneider U., (1986) Personalny correlates of creativity. (In:)
U. Hentschel, G. Smith, J.W. Draguns (eds.) The roots of perception.
Indiridual differences in Information processing within and beyond awa-
reness.
Amsterdarn-Ncw York, Norlh-Holland.
Herling-Grudzinski G. (1989) Inny świat. Zapiski sowieckie. Warszawa, Czy
telnik.
Hcron W., Doane B.K., Scott T.H. (1956) Visual disturbances after pralonged
perceptual tsolation.
„Canadian Journal of Psychology", 10.
Hoff B. (1993) Te Prosiaczka. Poznań, Rebis.
Hoffman M. (1976) Emphaty, role taking, and development of aliruisfics moti-
ves.
(In:) M. Takela (ed.) Morał development and behavior. New York,
Holt.
Holt R.R., Goldberg L. (1961) Assesmenl of indhndual resistance to sensory
alteration.
(In:) B. E. Flaherty (ed.) Psychophysiological Aspects of Space
Flight.
New York, Columbia UnWersity Press.
Horney K. (1982) Osobowość neurotyczna naszych czasów. Wyd. 2. Warszawa,
PWN.
Huelle L.A., Ziegler D.J. (1976) Personallty. Basic assumptions, research,
and aplicalions.
New York, McGraw Hilt.
Hurlock E.B. (1960) Rozwój dziecka. Warszawa, PWN.
336
Imieliński K. (1961) Zagadnienie adwracalności pakastracyjnego zespołu
psychoendokrynalogicznego w świetle spostrzeganego przypadku. „Neu
rologia, Neurochirurgia i Psychiatria Polska", 3.
Ingarden R. (3987) Książeczka o człowieku. Kraków, WL.
Jarymowicz M. (1990) Spostrzeganie siebie. Wprowadzenie. „Studia Psycho
logiczne", t. XXVII, 2.
Jarymowicz M. (1994) W stroną indywidualnej podmiotowości i zbliżeń z in
nymi: podmiotowe podstawy społecznych identyfikacji. (W:) Jarymowicz
M. (red.) Poza egocentryczną perspektywą widzenia świata. Warszawa,
Instytut Psychologii PAN.
Jaynes J. (1976) The Origin of Consciottsness in the Breakdown of the Bica-
meral Mind. Boston, Houghton Miffin Co.
Kapuściński R. (1990) Lapidarium. Warszawa, Czytelnik.
Katz D. (1933) Zur Grundlagung einer Bedurfnis-Psychołogie. „Zeitschrift
fiir Psychologie", 8.
Kelly G. (1955) The psychology of personal constructs. New York, Norton.
Keys A., Brożek J. i in. (1950) The biology ofhuman starvation. Minneapolis,
UnWersity Press.
Kinsey A.C., Pomeroy W.B., Martin C E . (1949) Sexual behavior in the human
małe. Philadelphia, Saunders.
Kocowski T. (1972) Macierzowa koncepcja repertuaru potrzeb. Ośrodek Ba
dań Prognostycznych Politechniki Wrocławskiej (na prawach rękopisu).
Koziclecki J. (1987) Koncepcja transgresyjna człowieka. Warszawa, PWN.
Kozielecki J. (1988) O człowieku wielowymiarowym. Eseje psychologiczne.
Warszawa, PWN.
Kratoctwil S. (1961) Kpsychoterapii existencialni frustrace. „Ćeskoslovenska
Psychiatrie", 3.
Levy J. (1933) Confłicts of culture and children maladjustment. „Mental Hy-
giene", t. III.
Lewicki A. (1960) Procesy poznawcze i orientacja w otoczeniu. Warszawa,
PWN.
Liddell H.S. (1944) Conditioned reflex method and expeńmental neurosis.
(In:) J. McHunt (cd.) Personality and the behavior disorders. New York,
The Ronald Press.
Lilly J.C., Shurley J.T. (1961) Experiments in solitude, in maximum achievable
physical isolation with water suspension of intact healthy persons. (In:)
B.E. Fiaherty (ed.) Psychophysiołogica aspects ofspace flight. New York,
Columbia UnWersity Press.
Lorenz K. (1976) Tak zwane zło. Warszawa, PIW.
Łukaszewski W. (1984) Szanse rozwoju osobowości. Warszawawa, KI W.
337
Łuniewski W. (1932) Uczucia moralne i znaczenie ich samoistnego braku
w patologii psychiki ludzkiej. „Rocznik Psychiatryczny".
Maier N.R.F. (1948) Experimentałły induced abnormal behavior. „Sc. Mon.", 47.
Mahier M.S. (1971) A Study of the separation indhnduation process: and its
possibie application to borderline phenomena in the psychoanalitic situ-
ation. „Psychoanalytical Study of the Child", 26.
Malinowski B., (195S) Szkice z teorii kultury. Warszawa, PWN.
Maslow A. (1956) A Philosophy of Psychology. (In:) J. Fairchild (ed.) Per-
sonal Psychology and Psychological Frontiers. New York, Sheridan Haus.
Maslow A. (1962) Toward a Psychology of Being. Princeton.
Maslow A. (1967) A theory of metamotivation: the biological rooling of va-
lue~life. „Journal of Humanistic Psychology", 7.
Maslow A. (1970) Motivation and personality, 2nd ed. New York, Harper.
Matson F.W. (1969) What ever became of the Third Force. American Asso-
ciaiion of Humanistic Psychology. „Newsleiter", 6.
May R. (1978) Miłość i wola. Warszawa, PIW.
Mazurkiewicz J. (1950) Wstęj) do psychofizjologii normalnej, t. I. Warszawa,
PZWL.
Mazurkiewicz J. (1958) Wstęp do psychofizjologii normalnej, t. II. Warszawa,
PZWL.
McHunt V.J. (1944) Personality and the behavior disorders. New York, The
Ronald Press.
Morgan C„ Stellar E. (1950) Physiological psychology, 2nd ed. N e w York,
McGrow Hill.
Morgasiński A. (1991) O wolności w refleksji psychologicznej. „Nowiny Psy
chologiczne", 1/2.
Moszyński P. (1982) Z badań nad czynnikami warunkującymi osiągnięcie
dojrzałości psychicznej. (W:) K. Obuchowski, J. Paiuchowski (red.) Oso
bowość i efektywność. Wrocław, Ossolineum.
Munn N.L. (3956) Psychology, 3rd ed. New York, Harper
Murray H.A. (1938) Expłorations in personality. New York, Oxford Press.
Murray H.A. (1951) Same basie psychological assumptions and conceptions.
„Dialectica", 5.
Naisbitt J. (1997) Megatrendy. Dziesięć nowych kierunków zmieniających na
sze życie. Poznań, Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Naisbitt J., Aburdenc P. (1991) Megatrends 2000. Ten New Dlrections For
the 1990's. New York, Avon Books.
Nosal Cz. (1993) Koan mądrości — ponad inteligencją i doświadczeniem.
„Studia Psychologiczne", t. 31, 1.
338
Obuchowska I. (1983) Dynamika nerwic. Wyd. 3. Warszawa, PWN.
Obuchowska I. (3985) Fikcyjni towarzysze dziecka. „Psychologia Wychowaw
cza", 3.
Obuchowska I., Krawczyński M. (1991) Chore dziecko. Warszawa, NK.
Obuchowski K. (1959) Kliniczne badania przystosowania psychicznego
w nerwicy. „Zeszyty Naukowe UAM. Filozofia — Psychologia — Peda
gogika", z. III. Poznań, Wydawnictwo U A M .
Obuchowski K. (1961) Model i typy przystosowania psychicznego w nerwicy.
„Zeszyty Naukowe UAM. Filozofia — Psychologia — Pedagogika", z. V.
Poznań, Wydawnictwo UAM.
Obuchowski K. (1967) Struktura osobowości karłów przysadkowych. „Prze
gląd Psychologiczny", 14.
Obuchowski K. (1972) Zastosowanie hipotez psychologicznych w naukach
historycznych. „Studia Metodologiczne", 9.
Obuchowski K. (1974) Wązłowe problemy teorii osobowości. „Studia Filozo
ficzne", 11.
Obuchowski K. (1978) Psychologiczne problemy seksuologii. (W:) K. Imie-
liński (red.) Seksuologia społeczna. Wyd.2. Warszawa, PWN.
Obuchowski K. (1982) Kody orientacji i struktura procesów emocjonalnych.
Wyd. 2. Warszawa, PWN.
Obuchowski K. (1983) Psychologia dążeń ludzkich. Wyd. 4, Warszawa, PWN.
Obuchowski K. (19S5) Adaptacja twórcza. Warszawa, Książka i Wiedza.
Obuchowski K. (1985a) Autonomia jednostki i osobowość. (W:) K. Obuchow
ski, O. Owczynnikowa, J. Reykowski (red.) Studia z psychologii emocji,
motywacji i osobowości. Wyd. 2. Wrocław, Ossolineum.
Obuchowski K. (1986) Microgenesis and generał systems in psychology. (In:)
U. Hentschel, G. Smith, J. G. Draguns (eds.) The roots of perception.
Individual differences of information processing within and beyond of
awarenes. Amsterdam-New York, North-Holland.
Obuchowski K. (1988a) Psychologia jako historia duszy. (W:) J. Drozdowski
(red.) Miedzy historią a teorią. Poznań-Warszawa, PWN.
Obuchowski K. (198Sb) Mikroświat i makroświat człowieka. „Przegląd Huma
nistyczny", 4/5.
Obuchowski K. (1988c) Alfred Adler as a precursor of humanistic psychology.
„Individual Psychology", 5.
Obuchowski K. (1989a) W poszukiwaniu właściwości człowieka. Warszawa,
Książka i Wiedza.
Obuchowski K. (1989b) Regulacyjna rola standardów ewaluacji. (W:) P. Bucz
kowski, R. Cichocki (red.) Podmiotowość. Możliwość — Rzeczywistość
— Konieczność. Poznań, Nakom.
339
Obuchowski K. (I9S9c) Potrzeby człowieka i psychologiczne aspekty jego
uczestnictwa w życiu społeczno-gospodarczym kraju. (W:) O nowoczesny
kształt Polski. Dylematy rozwoju na progu XXI wieku. Warszawa-Wroc
ław, Ossolineum.
Obuchowski K. (1990) Kolektywizm — Indywidualizm — Ideologizm. (W:)
J. Reykowski, K. Skarżyńska, M. Ziółkowski (red.) Orientacje społeczne
jako element mentalności. Poznań, Nakom.
Obuchowski K. (1992) Autobiografia naukowa. (W:) T. Rzepa (red.) Historia
psychologii polskiej w autobiografiach, cz. I. Poznań.
Obuchowski K. (1993) Człowiek intencjonalny. Warszawa, PWN, wyd. 1;
(2000) Poznań, Rebis, wyd. II.
Obuchowski K. (1997) Życie jako dzieło sztuki. „Literatura", 4.
Obuchowski K. (2000) Od przedmiotu do podmiotu. Bydgoszcz, Wydaw
nictwo Akademii Bydgoskiej.
Obuchowski K., Obuchowska I., Goncerzewicz L, Krzywińska K. (1961) Ba
dania nad odzwierciedleniem przeżyć szpitalnych dziecka w rysunku
i w opowiadaniu. Pamiętnik Xli Zjazdu Pediatrów w Poznaniu. Warsza
wa, PZWL.
Olechnowicz H. (1957) Choroba szpitalna (hospitałizm) u małego dziecka.
„Pediatria Polska", 7
Olechnowicz H. (1959) Stan psychiczny dzieci w wieku poniemowlęcym wy
chowywanych w żłobku. „Pediatria Polska", 2.
Ortega y Gasset J. (1982) Bunt mas i inne pisma socjologiczne. Warszawa, PWN.
Orlega y Gasset J. (1993) Wokół Galileusza. Warszawa, Spacja.
Pawłów I. P. (1951) Wykłady o czynności mózgu. Warszawa, PZWL.
Pieter J. (1938) Natura ludzka. „Kwartalnik Filozoficzny", t. 15, 4.
Piszczek M. (1971) Odruch orientacyjny i krzywa uczenia w oligofrenii (nie
publikowana praca magisterska). Instytut Psychologii UAM.
Prigogine I., Stengers I, (1990) Z chaosu ku porządkowi. Warszawa, PIW.
Prough D.C. (1965) łnvestigations deating with the reaction of children and
families to hospitalization and ilness. (In:) R. Caplan (ed.) Emotional
problems of early childhaod. New York, Basic Books.
Przełącznikowa M., Buterlewicz H., Chrzanowska D. (1963) Rozwój psychicz
ny dzieci od 9 miesięcy do 3 lat wychowywanych w żłobkach i w środo
wisku domowym. „Psychologia Wychowawcza", 1.
Reykowski J. (1970) Z zagadnień psychologii motywacji. Warszawa, PZWS.
Reykowski J. (1981) Nastawienia egocentryczne i nastawienia prospołeczne.
Wyd. 2 (W:) J. Reykowski (red.) Osobowość a społeczne zachowanie się
łudzi. Warszawa, PWN.
Reykowski I, Kochańska G. (1980) Szkice z teorii osobowości. Warszawa, WP.
340
Ribble M.A. (1944) Infantile experience in relation to personality develop-
ment. (In:) V. J. McHunt (ed.) Personality and the behavior disorders.
New York, The Ronald Press.
Robertson J. (1982) Kinder im Krankenhaus. Miinchen, Reinhard Verlag.
Rogers C.R., Kell W.L., McNeil H. (1948) The role of self-understanding in
the prediction of behavior. „Journal of Consulting Psychology", 12.
Rohrer J.H. (1961) Interpersonal relationships in isolated smali groups. (In:)
B.E. Flaherty (ed.) Psychophysiological aspects ofspace flight. New York,
Columbia University Press.
Rosenzweig N. (1959) Sensory deprivation and schizophrenia: some cłinical
and theoretical similiarities. „American Journal of Psychiatry", 116.
Sacks O. (1994) Mężczyzna, który pomylił swoją żoną z kapeluszem. Poznań,
Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Shaffer L.F., Shoben E.J. (1956) The psychology of adjustment. Boston,
Houghton.
Schelsky H. (1959) Społeczne formy stosunków płciowych. (W:) H. Giese
(red.) Seksuologia. Warszawa, PZWL.
Schiele B.C., Brożek J. (1948) Expeńmental neurosis resulting from semi-
starvation in tnan. „Psycliosomatic Medicine", 10.
Scott E.M., Vemey E.L. (1949) Sełfselection of diet. „Journal Nutrition", 37.
Serewis J. (1970) Reakcje na frustrację potrzeby kontaktu emocjonalnego
u dzieci w środowisku szkolnym (nie publikowana praca magisterska). In
stytut Psychologii UAM.
Seward G. (1956) Psychotherapy and culture conflict. New York, The Ronald
Press.
Spitz R. (1956) The influence of the mother-child relationship and its distur-
bances. (In:) S. Kenneth (ed.) Mental health and infant development,
vol. I. N e w York, Basic Books.
Strelau J. (1992) Badania nad temperamentem. Teoria, diagnoza, zastosowa
nia. Wrocław, Ossolineum.
Stricker L.J., Messick S., Jackson D.N. (1967) Suspicion of deception; łmpłi-
caiion for conformity research. „Journal of Personality and Social Psy
chology", 5.
Susułowska M. (1960) Reakcje poznawcze dzieci w wieku przedszkolnym na
sytuacyjnie nowe bodźce. „Zeszyty Naukowe UJ, „Prace Psychologiczno-
-Pedagogiczne", z. 2.
Szuman S. (1934) Charakter jako wyższa forma przystosowania się do rze
czywistości. „Kwartalnik Pedagogiczny", 3/4.
Szuman S. (1945) O psychicznym przystosowaniu i nieprzystosowaniu do rze
czywistości. „Sprawozdania PAU", l. XLVI, 9.
341
Szuman S. (1947) Poważne i pogodne zagadnienia afmnacji życia. Katowice,
Wydawnictwo J. Nawrockiego.
Szuman S-, Pieter J., Weryński H. (1933) Psychologia światopoglądu mło
dzieży. Naukowe Towarzystwo Pedagogiczne.
Szymkowiak M. (1971) Rola sensu życia w rehabilitacji inwalidów (nie pub
likowana praca magisterska). Instytut Psychologii UAM.
Swianiewicz S., (1990) W cieniu Katynia. Warszawa, Czytelnik.
Thomas W.I. (1934) The uttadjusted girl. Boston, Little.
Tinbcrgen N. (1976) Badania nad instynktem. Warszawa, PWN.
Tomaszewski T. (1949) Wojna jako zagadnienie psychologiczne. „Przegląd
Filozoficzny", 45.
Valery P. (1994) Myśli bez retuszu. Białystok, Luk.
Wierciński A. (1994) Magia i religia. Szkice z antropologii religii. Kraków,
Nomos.
Wilkins W.E., Krauss H. H. (1978) Anxiety and actualisation. Further re-
search. „Journal of Clinical Psychology", October, 4.
Wilson E.O. (2000) Socjobiologia. Wydanie popularnonaukowe. Poznań, Zysk
i S-ka Wydawnictwo.
Wojciszke B., Tymoszczuk Z. (19S9) „Uczciwość", idealizm i aktywizacja
struktur,' „ja" a oszukiwanie w sytuacji pokusy. „Studia Psychologiczne",
t. XXVI, 1/2.
Woydyilo E. (1991) O „pięcie achillesowej" alkoholika. „Nowiny Psycho
logiczne", 1/2.
Woydyilo E. (1999) Zgoda na siebie. Psycholog o uzależnieniach. Warszawa,
Bertelsmann Media.
Zaleski Z. (1987) Motywacyjna funkcja celów w działalności człowieka. Lub
lin, KUL.
Zawadzki B. (1959) Wykłady z psychopatologii. Warszawa, Uniwersytet War
szawski (skrypt).
Indeks nazwisk
Abelard 146
Adler Alfred 72-75 164, 192, 249,
254, 257
Alexandrowiczowa Maria 276
Amundsen Roald 123
Archimedes 184
Arystoteles 186
Atkinson J.W. 116
Augustyn Św. 164
Baley Stefan 209, 212, 226
Biechtieriew Władimir M. 113
Beckett Samuel 233
Bergman Ingmar 312
Bettelheim Bruno 269
Bielicki Tadeusz 89, 318
Bleuler Eugen 200, 201
Blachowski Stefan 293
Bogdanowicz L.A. 114, 115
Bojarska Teresa 255
Bolesław Chrobry 128
Bombard Alain 121, 122
Bovary 146
Bowlby John 218
Boy-Żeleński Tadeusz 155
Brodski Josif 283
Brożek John 116, 117
Budkiewicz Monika 277
BLihler Charlotla 210, 21 ]
Cameron Norman 213
Cannon Walter 102
Cassirer Ernst 79, 93
Cezanne Pauł 313
Chertok Leon 2 0 4
Cocteau Jean 313
Codol Jean Paul 311
Conrad-Korzeniowski Józef 204, 251
Czyngis-chan 2 5 2
Davis C M . 8 2
Dawkins R. 86
Dershowitz Alan M. 33
Dollard John 41
Dostojewski Fiodor 2 5 2
Dulska 133
Duprć Emil 72, 2 0 0
Eliasz Andrzej 107, 310
Epikur 57, 58, 346, 193
Erikson Erik 221
Ewa 291
Faust 108
Ferguson Cołin 33
Fibak Wojciech 297
Frank! Victor E. 240, 260-264
Franus Edward 2 1 0
Freidel David 54
Freud Zygmunt 50, 5 1 , 58, 86, 138,
146, 160, 164, 167, 168, 190,
192, 223, 297
Gałubińska Krystyna 312
Gałązka Aleksander 185
343
Geber M. 223
Godorowski Kazimierz 122, 270
Goldstein Kurt 70-72
Gombrowicz Witold 286, 287, 289,
312, 313, 323
Goncerzewicz Maria 219
Gracka Milena 308
Grzelak Janusz 101
Harlow H.F. 195
Hebb Donald 205, 210, 293
Hellmer L.A. 104
Heloiza 146
Hentschel U w e 87
Hcrling-Grudzinski Gustaw 122, 271
Hoff Benjamin 315
Hoffman Martin 201, 206
Holt R.R. Ul
Horney Karen 287
Huelie Lany A. 167
Hyde 141
Imicliński Kazimierz 164
Ingarden Roman 15, 258
Jackson Hughlinc 101, 195
James William 138, 166, 322
Jarymowicz Maria 301, 311
Jekyll 14!
Kapuściński Ryszard 270, 291, 318,
319
Karamazow Fiedor 161
Katz D. 113
Kaufmann Robert 291
Kell William 24
Kelly George A. IS6-188, 192, 193,
324
Keys A. 116
Kępiński Tadeusz 2 4 0
Kissinger Henry 2 8 5
Klapouchy 10, II, 79
Kochańska Grażyna 202
Kocowski Tomasz 63
Kolbe Maksymilian św. 271
Korczak Janusz 225
Kozielecki Józef 14, 314
Kratochvil Stanislav 2 3 9
Krawczyński Marian 219, 222
Krzywicka Irena 133
Krzywińska Krystyna 2 1 9
Kubuś Puchatek 79
Lec Stanisław Jerzy 21
Levi-Strauss Claude 174
Lewicki Andrzej 96
Lidcl! H.S. 211
Lisek 2 1 0
Lorenz Konrad 85, 86, 147-149
Łukaszewski Wiesław 19
Maciejowska Alicja 255
Mahler Margaret 221, 231
Malinowski Bronisław 59
Maslow Abraham 23, 64-69, 74,
75, 136, 138, 166, 167, 189, 190,
236, 240, 254
Mały Książę 210
Matka Teresa z Kalkuty 132
Mazurkiewicz Jan 195, 199-202,
209, 216, 221, 292
McClelland D.C. 116
McNeil Hugo 24
Menandez Erik 33
Menandez Lyle 33
Mickiewicz Adam 185, 2 8 0
Miller Neał Edgar 41
Miłosz Czesław 233, 289
Morgasiński Andrzej 261
Moszyński Piotr 307, 308
Murray Henry 62-64, 116
Nosal Czesław 310
Nowosielski Jerzy 289
344
Obuchowska Irena 91, 126, 127,219,
222, 226
Obuchowski Kazimierz 17, 23, 4 1 ,
60, 66, 100, 157, 172, 198, 214,
219,270, 272, 285, 290,316,322,
325, 330,
Olechnowicz Hanna 112, 206, 217,
219, 220, 222
Ortega y Gasset Jose 12, 250
Oszajca Wacław 140
Owsiak Jerzy 303
Pawiow Iwan P. 110, 187, 196, 239,
312
Pieter Józef 28, 61, 236, 302
Pigoń Stanisław 270
Piszczek Maria 196, i 97
Podsiadło Jacek 101, 306, 314
Prigogine Ilia 73
Prosiaczek 10, 315, 324
Przetacznikowa Maria 216
Raczek Tomasz 304
Reykowski Janusz 124, 202
Ribbłe M.A. 112, 206, 215, 216
Robertson Johann 218
Rogers Carl 24, 75-77, 86, 192, 2 5 4
Rojtszwaniec Lejzorek 132
Rousseau Jean J. 58
Ryn Zdzisław 106, 107
Sacks OIiver 71, 204
Sainl-Exupery Antoine 27
Schaffer Laurance F. 165
Schelsky H. 162, 165
Schiele B.C. 117
Schoben Edward J. 165
Schwarzenegger 297
Scott E.M. 81
Scott Robert F. 123
Seward George 229
Sieczenow Iwan M. 195
Smuts Jan Ch. 73, 74
Sosnowski Jerzy 306
Spitz R. 112, 217, 219
Streiau Jan 107, HO
Susułowska Maria 195, 210
Szaiamow Warłam 2 7 5
Szondi Lipot 72, 86
Szuman Stefan 12, 195, 236, 249,
258-260, 283, 293, 302
Szymkowiak Maria 253
Świaniewicz Stanisław 179
Thomas William 61
Tinbergen Nikolaas 86
Tissot Simon A. 139
Tomaszewski Tadeusz 165, 186
Tygrysek 79
Tymoszczuk Zbigniew 311
Unwin J.B. 162, 165
Valery Paul 13
Wańkowicz Melchior 187
Weryński Henryk 236, 302
Wierciński Andrzej 54, 88
Wilson Edward O. 86
Witoszyk Artur J. 107
Wojciszke Bogdan 311
Wojtonis Nikołaj 124
Woydyilo Ewa 24, 25
Zaleski Zbigniew 19, 2 8 0
Zawadzki Bohdan 213, 226
Ziegłer Daniel J. 167
Żeromski Stefan 93