GENE WOLFE
detektyw sn贸w
Siedzia艂em przy biurku w gabinecie przy rue Madeleine, kiedy Andr茅e, moja sekretarka, wprowadzi艂a do pokoju Herr D... Wsta艂em, od艂o偶y艂em korespondencj臋 i u艣cisn膮艂em mu r臋k臋. Powinienem chyba wspomnie膰, 偶e mia艂 niespe艂na pi臋膰dziesi膮t lat, zdrow膮 cer臋 charakterystyczn膮 dla tych, kt贸rzy w m艂odo艣ci (niestety, minionej dla nas obu) znajdowali wi臋ksze upodobanie w towarzystwie koni i ps贸w oraz w ekscytuj膮cych polowaniach ni偶 w butelkach, domach publicznych i 偶yciu w mie艣cie, oraz 偶e jego twarz zdobi艂y broda i w膮sy przystrzy偶one na wz贸r zmar艂ego cesarza. Przyj膮艂 zaproszenie do zaj臋cia miejsca w fotelu, a nast臋pnie okaza艂 dokumenty.
- Jak pan widzi - rzek艂 - przywyk艂em do roli reprezentanta mego rz膮du, w tej sprawie jednak nim nie jestem, w zwi膮zku z czym mog臋 si臋 czu膰 nieco zagubiony... - Wiele os贸b, kt贸re tu przychodz膮, czuje si臋 zagubionych - odpar艂em. - Chlubi臋 si臋 jednak tym, 偶e wi臋kszo艣膰 z nich, przy mojej pomocy, potrafi si臋 odnale藕膰. Pa艅ski problem, jak przypuszczam, jest natury 艣ci艣le osobistej?
- Sk膮d偶e znowu. To sprawa publiczna w najpe艂niejszym znaczeniu tego okre艣lenia. - Jednak 偶aden z dokument贸w, kt贸re przede mn膮 le偶膮, cho膰 wszystkie s膮 opatrzone wspania艂ymi piecz臋ciami i wst臋gami, nie 艣wiadczy o tym, 偶e jest pan kim艣 innym ni偶 d偶entelmenem odbywaj膮cym ca艂kowicie prywatn膮 podr贸偶 zagraniczn膮. Pan tak偶e twierdzi, 偶e nie reprezentuje swojego rz膮du. Co mam o tym my艣le膰? I na czym w艂a艣ciwie polega pa艅ski problem?
- Dzia艂am w interesie publicznym - poinformowa艂 mnie Herr D... - M贸j maj膮tek nie jest zbyt wielki, zapewniam pana jednak, 偶e je艣li odniesie pan sukces, zostanie pan sowicie wynagrodzony. Chocia偶 musi pan przyj膮膰, 偶e tylko ja jestem pa艅skim zleceniodawc膮, mo偶e mi pan wierzy膰, i偶 w razie potrzeby jestem w stanie uzyska膰 dost臋p do znacznych 艣rodk贸w finansowych.
- Mo偶e zechcia艂by pan udzieli膰 mi bardziej szczeg贸艂owych informacji?
- Czy ma pan co艣 przeciwko podr贸偶om?
- Nie.
- To bardzo dobrze - odpar艂, po czym uraczy艂 mnie jedn膮 z najbardziej zdumiewaj膮cych, a raczej najbardziej zdumiewaj膮c膮 histori膮, jak膮 mia艂em zaszczyt kiedykolwiek us艂ysze膰. Nawet ja, kt贸ry jako pierwszy zapozna艂em si臋 z relacj膮 cz艂owieka, kt贸remu uda艂o si臋 odnale藕膰 Paulette Renan z ziarnem pigwy wci膮偶 tkwi膮cym w jej gardle; kt贸ry wys艂ucha艂em opowie艣ci kapitana Brotte'a o odkryciach, jakich dokona艂 w艣r贸d lod贸w Antarktyki; kt贸ry na d艂ugo przed innymi dowiedzia艂em si臋 od Joan O'Neil, jak si臋 czu艂a 偶yj膮c przez dwa lata za swoim portretem w Luwrze; nawet ja siedzia艂em zas艂uchany jak dziecko.
Kiedy umilk艂, odezwa艂em si臋 w te s艂owa:
- Herr D..., po tym, co od pana us艂ysza艂em, podj膮艂bym si臋 tej misji nawet w贸wczas, gdybym mia艂 nie zarobi膰 ani jednego sou. Je艣li rzeczywi艣cie raz w 偶yciu ka偶dy z nas trafia na zagadk臋, kt贸r膮 musi rozwi膮za膰 dla samej przyjemno艣ci jej rozwi膮zania, to ja w艂a艣nie natrafi艂em na swoj膮. Pochyli艂 si臋 do przodu w fotelu i chwyci艂 moj膮 d艂o艅 w obie swoje z wylewno艣ci膮, jak s膮dz臋, nie maj膮c膮 wiele wsp贸lnego z jego prawdziw膮 natur膮. - Prosz臋 odszuka膰 i unicestwi膰 Mistrza Sn贸w, a je艣li takie b臋dzie pa艅skie 偶yczenie, zasi膮dzie pan na z艂otym tronie i b臋dzie pan jada艂 ze z艂otego sto艂u. Kiedy wyruszy pan do naszego kraju?
- Jutro z samego rana - odpar艂em. - Musz臋 jeszcze tylko uporz膮dkowa膰 par臋 spraw. - Ja wracam jeszcze dzi艣 wiecz贸r. Mo偶e pan kontaktowa膰 si臋 ze mn膮 o ka偶dej porze dnia i nocy, by uzyska膰 informacje o rozwoju wydarze艅. - Wr臋czy艂 mi wizyt贸wk臋. - Pod tym adresem zawsze mo偶na zasta膰 albo mnie, albo kogo艣 ca艂kowicie godnego zaufania, kto b臋dzie wyst臋powa艂 w moim imieniu. - Rozumiem.
- A to powinno pokry膰 wst臋pne wydatki. Prosz臋 da膰 mi zna膰, gdyby potrzebowa艂 pan wi臋cej.
Czek, kt贸ry mi wr臋czy艂, podni贸s艂szy si臋 do wyj艣cia, opiewa艂 na kwot臋 stanowi膮c膮 r贸wnowarto艣膰 ma艂ej fortuny. Zaczeka艂em, a偶 znalaz艂 si臋 prawie za drzwiami, po czym powiedzia艂em:
- Dzi臋kuj臋 panu, Herr Baron.
Musz臋 mu odda膰 sprawiedliwo艣膰, 偶e si臋 nie odwr贸ci艂, z satysfakcj膮 zauwa偶y艂em jednak, jak jego blady do tej pory kark poczerwienia艂 nad idealnie prost膮 kraw臋dzi膮 ko艂nierzyka. Chwil臋 p贸藕niej wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Zaraz potem w gabinecie zjawi艂a si臋 Andr茅e.
- Kto to by艂? Kiedy wychodzi艂, wygl膮da艂 tak, jakby uderzy艂 go pan biczem.
- Dojdzie do siebie - uspokoi艂em go. - To baron H... z tajnej policji K... Przedstawi艂 si臋 panie艅skim nazwiskiem matki. Przypuszcza艂, 偶e skoro jego biurko dzieli od mojego kilkaset kilometr贸w i poniewa偶 nie dopuszcza do tego, by jego podobizna pojawia艂a si臋 w gazetach, nie zdo艂am go rozpozna膰. Zar贸wno ze wzgl臋du na jego opini臋 o mnie, jak i moj膮 opini臋 o samym sobie, zale偶a艂o mi na tym, by si臋 dowiedzia艂, 偶e nie艂atwo mnie oszuka膰. Jak tylko opadnie z niego pocz膮tkowa irytacja, uda si臋 na spoczynek ze znacznie lepszym wyobra偶eniem o zdolno艣ciach, jakie zaprz臋gn臋 do realizacji misji, kt贸r膮 mi powierzy艂. - To dla pana typowe, monsieur - zauwa偶y艂a Andr茅e 艂agodnym tonem. - Zawsze troszczy si臋 pan o dobry sen swoich klient贸w.
Uleg艂em pokusie jej apetycznego policzka i uszczypn膮艂em j膮 lekko. - Istotnie - odpar艂em - ale baron i tak nie b臋dzie mia艂 spokojnych sn贸w tej nocy.
Opu艣ciwszy Pary偶, m贸j poci膮g pop臋dzi艂 z 艂oskotem przez rozleg艂e ukwiecone 艂膮ki, by niebawem zapu艣ci膰 si臋 w doliny, w kt贸rych jeszcze ca艂kiem niedawno grozi艂oby nam zasypanie przez lawiny. Gdziekolwiek spojrze膰, wsz臋dzie by艂o wida膰 migotanie sp艂ywaj膮cej z g贸r wody, a kiedy ekspres zwalnia艂 podczas pokonywania wzniesie艅, do uszu pasa偶er贸w dociera艂 tak偶e jej 艣piew, zwielokrotniony echem odbijaj膮cym si臋 od szarych alpejskich ska艂. Wieczorem ta w艂a艣nie muzyka uko艂ysa艂a mnie do snu; nazajutrz rano obudzi艂em si臋 na stacji I..., wiekowej stolicy J..., obecnie prowincji K...
Wynaj膮艂em baga偶owego, 偶eby zani贸s艂 moj膮 waliz臋 do hotelu, w kt贸rym poprzedniego dnia telegraficznie dokona艂em rezerwacji, sam za艣 uda艂em si臋 na kilkugodzinny spacer po mie艣cie. Mo偶na powiedzie膰, 偶e 艣redniowiecze nie tyle pozostawi艂o tu wyra藕ne 艣lady, co raczej nigdy st膮d nie odesz艂o. Miasto jest z trzech stron otoczone nietkni臋tymi murami obronnymi, zwie艅czone blankami baszty s膮 w艂a艣nie starannie odnawiane, brukowane za艣 ulice z pewno艣ci膮 pami臋taj膮 czasy, kiedy ruch ko艂owy by艂 niezmiernie rzadki. Co si臋 tyczy budynk贸w... Bez w膮tpienia spodoba艂yby si臋 Kotu w Butach i jego kompanii. Brzuchate 艣ciany, w oknach male艅kie szybki z grubego szk艂a, wy偶sze kondygnacje wysuni臋te poza obrys parteru, tak 偶e chwilami dziwi艂em si臋, w jaki spos贸b te budowle utrzymuj膮 r贸wnowag臋. Na jednej z takich konstrukcji, szarej, z w膮skimi oknami i masywnymi drzwiami, odkry艂em tabliczk臋 informuj膮c膮 o tym, i偶 cho膰 pocz膮tkowo by艂 to ko艣ci贸艂, p贸藕niej pe艂ni艂 kolejno funkcj臋 wi臋zienia, urz臋du celnego, domu mieszkalnego, a wreszcie szko艂y. Po bli偶szych ogl臋dzinach okaza艂o si臋, i偶 obecnie mieszcz膮 si臋 tam sklepy; wn臋trze, zapewne jeszcze za czas贸w pierwszego Ludwika, podzielono na male艅kie, zat臋ch艂e boksy. Tak si臋 z艂o偶y艂o, i偶 by艂 to jeden z adres贸w podanych mi przez barona, wszed艂em wi臋c do 艣rodka. Wsz臋dzie p艂on臋艂y gazowe lampy, jednak nie da艂oby si臋 powiedzie膰, 偶e wn臋trze by艂o rz臋si艣cie o艣wietlone, wr臋cz przeciwnie - zupe艂nie jakby w艂a艣cicielom stoisk zale偶a艂o przede wszystkim na tym, by blask ich lamp pod 偶adnym pozorem nie dotar艂 do stoiska s膮siada. Uk艂ad sklep贸w by艂 zupe艂nie chaotyczny, nie mia艂em gdzie zasi臋gn膮膰 rady, w jaki spos贸b dotrze膰 do interesuj膮cych mnie stoisk. Nieliczni stali klienci, kt贸rzy zapewne bywali tu od lat i nie potrzebowali przewodnika, snuli si臋 od kom贸rki do kom贸rki. Kiedy zatrzymywali si臋 przed kolejn膮, natychmiast pojawia艂 si臋 w艂a艣ciciel, kt贸ry w ca艂kowitym milczeniu (takie przynajmniej odnios艂em wra偶enie) czeka艂 na jakie艣 pytanie lub zap艂at臋. Nie us艂ysza艂em jednak ani s艂owa, ani razu te偶 nie zauwa偶y艂em, 偶eby pieni膮dze przechodzi艂y z r膮k do r膮k; klient sprawdzi艂 kciukiem ostro艣膰 no偶a albo obejrza艂 pobie偶nie jaki艣 fragment garderoby, albo przekartkowa艂 nadbutwia艂膮 ksi膮偶k臋, po czym rusza艂 dalej.
Wreszcie, kiedy ju偶 znudzi艂o mi si臋 zagl膮danie w zau艂ki jeszcze bardziej mroczne od g艂贸wnych alejek, zatrzyma艂em si臋 przy straganie z wyrobami sk贸rzanymi i zapyta艂em w艂a艣ciciela, gdzie mog臋 znale藕膰 Fr盲ulein A... - Nie znam jej - odpar艂.
- Wiem z pewnego 藕r贸d艂a, i偶 prowadzi interesy w tym budynku. Handluje antykami.
- Mamy tu wielu antykwariuszy. Na przyk艂ad Herr M...
- Szukam m艂odej kobiety. Czy ten pa艅ski Herr M... ma siostrzenic臋 albo kuzynk臋? - ...zajmuje si臋 g艂贸wnie krzes艂ami i komodami. Herr O..., w pobli偶u siedziby cech贸w...
- Chodzi mi wy艂膮cznie o ten budynek.
- ...specjalizuje si臋 z kolei w obrazach i zwierciad艂ach. Czego konkretnie pan szuka?
Nie wiem, ile jeszcze czasu toczy艂aby si臋 ta „rozmowa”, gdyby nie wtr膮ci艂a si臋 kobieta z s膮siedniej kom贸rki.
- On szuka Fr盲ulein A... Prosz臋 p贸j艣膰 prosto, skr臋ci膰 w lewo, min膮膰 perukarza, potem znowu w prawo, a偶 do sklepu z materia艂ami pi艣miennymi, a tam w lewo. Sprzedaje stare koronki.
Po d艂u偶szym czasie odnalaz艂em wskazane miejsce oraz, siedz膮c膮 w g艂臋bi boksu, Fr盲ulein A... we w艂asnej osobie - 艂adn膮, szczup艂膮, skromn膮 m艂od膮 kobiet臋. Towar mia艂a roz艂o偶ony na dw贸ch stolikach. Udaj膮c, 偶e mu si臋 przygl膮dam, stwierdzi艂em, i偶 w rzeczywisto艣ci nie s膮 to wcale koronki, lecz stare ubrania; tylko niekt贸re z nich by艂y obszyte koronkami. Po jakim艣 czasie wsta艂a, podesz艂a do mnie i zagadn臋艂a:
- Gdyby zechcia艂 pan powiedzie膰, co go interesuje... By艂a wy偶sza ni偶 przypuszcza艂em, a jej p艂owe w艂osy z pewno艣ci膮 wygl膮da艂yby niezwykle atrakcyjnie, gdyby uwolni膰 je z ciasnych splot贸w okalaj膮cych g艂ow臋. - Nic konkretnego. Jest tu sporo pi臋knych rzeczy... Czy s膮 bardzo kosztowne? - Nie, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋, co dostaje pan za swoje pieni膮dze. To, co teraz trzyma pan w r臋kach, kosztuje pi臋膰dziesi膮t marek. - To chyba do艣膰 du偶o, prawda?
- Te stroje pochodz膮 sprzed wielu lat i by艂y u偶ywane przy r贸偶nych uroczystych okazjach, na przyk艂ad podczas wizyt i bal贸w. S膮 w艣r贸d nich suknie zamo偶nych pa艅 o arystokratycznym gu艣cie, wszystkie jak nowe. Prosz臋 spojrze膰 na te szwy: to r臋czne szycie. W tamtych czasach spod r臋ki najlepszych krawc贸w wychodzi艂y najwy偶ej trzy, mo偶e cztery suknie rocznie, ludzie ci za艣 pracowali po czterna艣cie godzin dziennie, od 艣witu do p贸藕nej nocy. - Pani p艂acze, Fr盲ulein. Istotnie, ich los nie by艂 godny pozazdroszczenia, cho膰 jestem pewien, 偶e nawet dzisiaj mo偶na znale藕膰 sporo ludzi, kt贸rzy cierpi膮 na r贸wni z nimi.
- Bez w膮tpienia - odpar艂a m艂oda kobieta. - Ja jednak do nich nie nale偶臋.
Odwr贸ci艂a si臋, by ukry膰 przede mn膮 艂zy.
- M贸wiono mi co innego.
Zn贸w ujrza艂em jej twarz.
- A wi臋c zna go pan? Prosz臋 mu powiedzie膰, 偶e nie jestem zamo偶na, ale zap艂ac臋, ile b臋d臋 mog艂a. Naprawd臋 pan go zna?
Pokr臋ci艂em g艂ow膮.
- Zawiadomi艂a mnie wasza policja.
Przyjrza艂a mi si臋 uwa偶niej.
- Jest pan cudzoziemcem. On chyba te偶, jak mi si臋 wydaje. - Widz臋, 偶e jednak czynimy post臋py. Czy ma pani tu jeszcze jedno krzes艂o? Jak sama pani widzi, wasza policja nie waha艂a si臋 szuka膰 pomocy za granic膮, wi臋c chyba nie stanie si臋 nic z艂ego, je艣li porozmawiamy. - To wcale nie „nasza” policja - odpar艂a z gorycz膮 m艂oda kobieta - ale owszem, porozmawiam z panem. Nawet pr臋dzej z panem ni偶 z nimi, cho膰 jest pan Francuzem. Nie powt贸rzy im pan tego?
Obieca艂em, 偶e niczego nie powt贸rz臋. Po偶yczyli艣my krzes艂o z kwiaciarni naprzeciwko, a nast臋pnie wys艂ucha艂em jej opowie艣ci. - M贸j ojciec umar艂, kiedy by艂am ma艂a. Matka zacz臋艂a tu handlowa膰, 偶eby zarobi膰 na nasze utrzymanie; pocz膮tkowo wi臋kszo艣膰 towar贸w stanowi艂y suknie mojej babki. Od dw贸ch lat, czyli od jej 艣mierci, sama prowadz臋 interes. W艣r贸d klient贸w przewa偶aj膮 kolekcjonerzy i zespo艂y teatralne. Nie zarabiam wiele, ale i niewiele potrzebuj臋, wi臋c nawet zdo艂a艂am troch臋 zaoszcz臋dzi膰. Mieszkam samotnie przy ...strasse 877; to stary dom podzielony na sze艣膰 mieszka艅. Moje znajduje si臋 na poddaszu.
- Jest pani m艂oda i urocza - przerwa艂em jej - a nawet ma jakie艣 oszcz臋dno艣ci.
To dziwne, 偶e nie wysz艂a pani za m膮偶.
- Wielu ju偶 mi to m贸wi艂o.
- I co pani im odpowiada艂a?
- 呕eby nie wtykali nosa w nie swoje sprawy. Niekt贸rzy twierdz膮, 偶e nienawidz臋 m臋偶czyzn. Frau G... ze sklepu z galanteri膮 zacz臋艂a rozpuszcza膰 takie plotki po tym, jak odrzuci艂am zaloty jej syna. Prawda przedstawia si臋 w ten spos贸b, 偶e ludzie w og贸le nic mnie nie obchodz膮, bez wzgl臋du na p艂e膰 i wiek. Chyba mam prawo 偶y膰 tak, jak mam na to ochot臋?
- Bez w膮tpienia, ale z pewno艣ci膮 za艣wita艂o pani podejrzenie, 偶e osoba, kt贸rej tak si臋 pani obawia, mo偶e by膰 szukaj膮cym zemsty, odtr膮conym adoratorem? - W jaki spos贸b uda艂oby mu si臋 wp艂ywa膰 na moje sny?
- Tego nie wiem. To pani twierdzi, 偶e on to robi. - Z pewno艣ci膮 bym go zapami臋ta艂a, gdyby si臋 wcze艣niej do mnie zaleca艂. Co prawda, wydaje mi si臋, 偶e ju偶 go gdzie艣 widzia艂am, ale nie mog臋 sobie przypomnie膰, gdzie to by艂o. Mo偶e gdybym...
- Chyba b臋dzie lepiej, je艣li opowie mi pani sw贸j sen. Je艣li si臋 nie myl臋, powtarza si臋 w niezmienionej formie?
- Owszem. Id臋 pogr膮偶on膮 w ciemno艣ci drog膮. Boj臋 si臋, ale jednocze艣nie jestem przyjemnie podekscytowana, je偶eli wie pan, co mam na my艣li. Czasem trwa to bardzo d艂ugo, czasem za艣 zaledwie par臋 chwil. Wydaje mi si臋, 偶e 艣wieci ksi臋偶yc, a par臋 razy zauwa偶y艂am gwiazdy. Po prawej stronie ci膮gnie si臋 wysoki czarny 偶ywop艂ot albo mur, po lewej zaczynaj膮 si臋 pola. Po jakim艣 czasie docieram do otwartej na o艣cie偶 bramy z 偶elaznych pr臋t贸w... Nie, to raczej furtka tak w膮ska, 偶e z trudem mog臋 si臋 przez ni膮 przecisn膮膰. Czy mia艂 pan okazj臋 zapozna膰 si臋 z pismami doktora Freuda z Wiednia? Dowiedzia艂am si臋 od pewnej kobiety, 偶e on zajmuje si臋 w艂a艣nie snami, wi臋c wypo偶yczy艂am z biblioteki jego prace. Gdybym by艂a m臋偶czyzn膮, z pewno艣ci膮 powiedzia艂by, 偶e przej艣cie przez w膮sk膮 furtk臋 oznacza stosunek seksualny. - Zni偶y艂a g艂os do szeptu. - My艣li pan, 偶e to mo偶liwe, bym mia艂a jakie艣 nienaturalne sk艂onno艣ci? - A czy kiedykolwiek odczuwa艂a pani poci膮g do os贸b tej samej p艂ci?
- Sk膮d偶e znowu! Wr臋cz przeciwnie.
- W takim razie bardzo w膮tpi臋 - odpar艂em. - Prosz臋 opowiada膰 dalej. Co pani odczuwa, przechodz膮c przez t臋 furtk臋?
- To samo, co wtedy, kiedy sz艂am drog膮, tyle 偶e intensywniej. Boj臋 si臋 jeszcze bardziej, ale r贸wnocze艣nie jestem szcz臋艣liwa i podekscytowana, jakbym dokona艂a czego艣 niezmiernie wa偶nego.
- Rozumiem.
- Teraz jestem w ogrodzie. S艂ysz臋 szmer fontann i 艣piew s艂owik贸w ukrytych w wierzbach. W powietrzu unosi si臋 zapach lilii, kwitn膮ca wi艣nia wygl膮da jak olbrzymka w 艣lubnej sukni. Id臋 g艂adk膮 prost膮 艣cie偶k膮. Chyba u艂o偶ono j膮 z marmurowych p艂ytek, poniewa偶 w blasku ksi臋偶yca jest zupe艂nie bia艂a. Przede mn膮 wznosi si臋 Schloss - ogromna budowla. Z wn臋trza dobiegaj膮 d藕wi臋ki muzyki. - Jaka to muzyka?
- Wspania艂a. Radosna, je偶eli wie pan, co chc臋 przez to powiedzie膰, ale nie fircykowata. Raczej jaka艣 pot臋偶na symfonia. Nigdy nie by艂am na spektaklu operowym w Bayreuth, lecz tak w艂a艣nie to sobie wyobra偶am: dostojna, a zarazem pogodna melodia. - U艣miechn臋艂a si臋 do muzyki, kt贸ra na nowo zabrzmia艂a w jej wspomnieniach. - Widz臋 kolumny i bogato zdobione wej艣cie, do kt贸rego prowadz膮 szerokie schody. Wbiegam po nich (jestem taka szcz臋艣liwa!) i otwieram drzwi na o艣cie偶. Wn臋trze jest rz臋si艣cie o艣wietlone: niczym oceaniczny grzywacz uderza we mnie fala z艂ocistego blasku. Wkraczam do ogromnej komnaty o wysokim sklepieniu. Po艣rodku stoi d艂ugi st贸艂, przy kt贸rym siedzi chyba ze sto os贸b; jedno miejsce, najbli偶ej mnie, jest wolne. Zajmuj臋 je. Na stole le偶膮 przepi臋knie wyro艣ni臋te bochenki chleba, obok stoj膮 misy wype艂nione miodem, w kt贸rych unosz膮 si臋 kwiaty r贸偶, kryszta艂owe karafki z winem oraz mn贸stwo innych wspania艂o艣ci, kt贸re jednak zaraz po obudzeniu umykaj膮 mi z pami臋ci. Wszyscy jedz膮, pij膮 i rozmawiaj膮, wi臋c ja te偶 zaczynam je艣膰.
- To tylko sen, Fr盲ulein. Nie ma powodu do p艂aczu.
- Ale ja 艣ni臋 go co noc, od miesi臋cy!
- Prosz臋 m贸wi膰 dalej.
- A potem on si臋 zjawia. Jestem pewna, 偶e to wszystko dzieje si臋 za przyczyn膮 tego cz艂owieka, poniewa偶 tylko jego twarz widz臋 wyra藕nie i pami臋tam ze wszystkimi szczeg贸艂ami po obudzeniu, niekiedy nawet przez godzin臋 albo dwie. Wystarczy w贸wczas, 偶e zamkn臋 oczy, a natychmiast staje przede mn膮 jak 偶ywy. - Opisze mi go pani p贸藕niej, tymczasem za艣 prosz臋 opowiedzie膰 mi do ko艅ca sw贸j sen.
- Jest wysoki, odziany jak kr贸l, a na g艂owie ma co艣 w rodzaju korony. Zatrzymuje si臋 przy mnie i cho膰 milczy, to zdaj臋 sobie spraw臋, i偶 etykieta nakazuje, 偶ebym wsta艂a. Robi臋 to. Niekiedy, podnosz膮c si臋 z krzes艂a, pospiesznie oblizuj臋 palce. - A wi臋c pa艂ac nale偶y do niego?
- Tak, jestem tego pewna. To jego zamek, jego dom. Jestem jego go艣ciem. Staj臋 z nim twarz膮 w twarz, ogromnie chcia艂abym mu si臋 przypodoba膰, nie wiem jednak, jak to zrobi膰.
- To musi by膰 przykre uczucie.
- Zgadza si臋. W艂a艣nie wtedy, zupe艂nie niespodziewanie, u艣wiadamiam sobie, jak jestem ubrana.
- Jak?
- Tak jak teraz: w prost膮 czarn膮 sukienk臋. Inni natomiast maj膮 na sobie stroje, kt贸re tu sprzedaj臋. Na przyk艂ad suknie takie jak ta. - Pokazuje mi przepi臋kn膮 kreacj臋 uszyt膮 z wielu warstw koronki, z guzikami z polerowanych agat贸w. - Od razu zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e nie mog臋 tam zosta膰, zanim jednak zd膮偶臋 wykona膰 jakikolwiek ruch, kr贸l daje znak, tamci za艣 rzucaj膮 si臋 na mnie i wypychaj膮 mnie za drzwi.
- Czuje si臋 pani upokorzona?
- Tak, najgorsze jednak jest to, 偶e nie ulega dla mnie w膮tpliwo艣ci, i偶 on wie, 偶e sama nie zdoby艂abym si臋 na opuszczenie jego pa艂acu, i 偶e w ten spos贸b pragnie oszcz臋dzi膰 mi rozterek. Tymczasem jednak jaka艣 straszliwa bestia zakrad艂a si臋 do ogrodu. W chwili, gdy otwieraj膮 si臋 drzwi, wyra藕nie czuj臋 jej ohydny smr贸d - zupe艂nie jak przy klatce z hienami w Tiergarten... A zaraz potem si臋 budz臋. - To nieprzyjemny sen.
- Widzia艂 pan suknie, kt贸rymi handluj臋. Czy uwierzy pan, 偶e przez par臋 tygodni zak艂ada艂am do snu jedn膮 z nich, potem kolejn膮, a potem jeszcze inn膮? - Ale to nie da艂o rezultat贸w?
- 呕adnych. We 艣nie zawsze jestem ubrana tak jak teraz. Przez pewien czas nosi艂am te suknie bez przerwy, nawet tu, w sklepiku, i kiedy robi艂am zakupy na targu, ale to te偶 nic nie da艂o.
- Pr贸bowa艂a pani zmieni膰 miejsce nocnego spoczynku? - Owszem, spa艂am u kuzynki, kt贸ra mieszka na drugim ko艅cu miasta. 呕adnej r贸偶nicy. Jestem pewna, 偶e m臋偶czyzna z mojego snu istnieje naprawd臋. Stanowi przyczyn臋 snu i bierze w nim udzia艂, ale sam nie 艣pi. - Ale nigdy nie widzia艂a go pani na jawie?
Na chwil臋 przygryz艂a doln膮 warg臋, po czym odpowiedzia艂a:
- Na pewno go widzia艂am!
- Ach!
- Ale nie pami臋tam, gdzie ani kiedy. Wydaje mi si臋, 偶e to by艂o na ulicy.
- Prosz臋 si臋 skupi膰. Czy przychodzi pani na my艣l jaka艣 konkretna cz臋艣膰 miasta?
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
呕egnaj膮c si臋 z ni膮, dysponowa艂em w miar臋 dok艂adnym rysopisem Mistrza Sn贸w, cho膰 mo偶e nie a偶 tak dok艂adnym, jakbym sobie 偶yczy艂. Rysopis ten niemal w stu procentach pokrywa艂 si臋 z tym, jaki przekaza艂 mi baron H..., ale to jeszcze niczego nie dowodzi艂o, jako 偶e baron m贸g艂 opiera膰 swoje ustalenia w艂a艣nie na relacji Fr盲ulein A...
Bank Herr R... by艂 bankiem prywatnym, podobnie jak wszystkie najwi臋ksze europejskie instytucje tego rodzaju. Mie艣ci艂 si臋 w kamienicy, kt贸ra niegdy艣 nale偶a艂a zapewne do jakiej艣 szlacheckiej lub arystokratycznej rodziny (nad wej艣ciem znajdowa艂 si臋 wykuty w kamieniu herb, teraz cz臋艣ciowo zaro艣ni臋ty winoro艣l膮); o tym, co obecnie si臋 tam mie艣ci, informowa艂a jedynie niewielka mosi臋偶na tabliczka z wygrawerowanymi nazwiskami Herr R... i jego wsp贸lnik贸w. Wystr贸j wn臋trz by艂 chyba jeszcze bardziej elegancki (cho膰 zapewne nie tak wysmakowany) jak za poprzednich w艂a艣cicieli: na 艣cianach wisia艂y mroczne obrazy w z艂oconych ramach, urz臋dnicy za艣 siedzieli przy intarsjowanych biurkach na krzes艂ach wy艣cie艂anych kosztownymi tkaninami. Kiedy zapyta艂em o Herr R..., powiedziano mi, 偶e dzi艣 ju偶 nie zdo艂a mnie przyj膮膰; poprosi艂em wi臋c, by dostarczono mu moj膮 wizyt贸wk臋, na kt贸rej skre艣li艂em kilka s艂贸w o „niespokojnych snach” i zaledwie pi臋膰 minut p贸藕niej znalaz艂em si臋 w luksusowym gabinecie urz膮dzonym najprawdopodobniej w dawnej sypialni w艂a艣cicieli. Herr R... by艂 pot臋偶nie zbudowanym cz艂owiekiem, wysokim i chyba znacznie bardziej oty艂ym ni偶 spodoba艂oby si臋 to jego lekarzowi. Wygl膮da艂 na jakie艣 pi臋膰dziesi膮t lat, mia艂 mi臋sist膮 twarz o zdecydowanych rysach, wysokie czo艂o i czaszk臋 o ogromnej puszce m贸zgowej oraz niewielkie ciemne oczy, kt贸re b艂yskawicznie oszacowa艂y m贸j wygl膮d, str贸j i ruchy. Udawanie czegokolwiek przed takim cz艂owiekiem by艂o ca艂kowicie pozbawione sensu, powiedzia艂em mu wi臋c wprost, 偶e przychodz臋 jako wys艂annik barona H..., 偶e wiem, jakie gn臋bi膮 go problemy i 偶e spr贸buj臋 im zaradzi膰, je艣li zechce ze mn膮 wsp贸艂pracowa膰. - Znana mi jest pa艅ska reputacja, monsieur - odpar艂. - Firma, kt贸rej jestem udzia艂owcem, przed trzema laty korzysta艂a z pa艅skich us艂ug w sprawie zwi膮zanej z pewn膮 mumi膮. - Wymieni艂 nazw臋 tej firmy. - Sam powinienem by艂 wpa艣膰 na pomys艂, 偶eby zwr贸ci膰 si臋 do pana.
- Nie wiedzia艂em, 偶e ma pan z nimi co艣 wsp贸lnego. - Tylko dop贸ty, dop贸ki jest pan ze mn膮 w tym pokoju. Nie wiem, jak膮 nagrod臋 obieca艂 panu baron H..., ale je偶eli uda si臋 panu zdemaskowa膰 i unieszkodliwi膰 cz艂owieka, kt贸ry mnie prze艣laduje, otrzyma pan tyle samo, ile dosta艂 pan za rozwi膮zanie sprawy mumii. W贸wczas, je艣li pan zechce, b臋dzie pan m贸g艂 przej艣膰 na emerytur臋 i osi膮艣膰 w s艂onecznym klimacie po艂udnia. - Raczej nie zechc臋 - odpar艂em. - A gdybym mia艂 takie zamiary, wcieli艂bym je w 偶ycie ju偶 dawno temu. Przed chwil膮 powiedzia艂 pan co艣 niezmiernie interesuj膮cego; jest pan pewien, 偶e pa艅ski prze艣ladowca to cz艂owiek z krwi i ko艣ci?
- Znam si臋 na ludziach. - Herr R... odchyli艂 si臋 do ty艂u w fotelu i wpatrzy艂 w pokryty malowid艂ami sufit. - Czy wie pan, 偶e w dzieci艅stwie sprzedawa艂em na ulicy faszerowan膮 kapust臋? Moja matka gotowa艂a j膮 na ogniu z resztek wyburzanych budynk贸w. Do偶y艂em chwili, kiedy zamieszka艂a w najpi臋kniejszym domu w Lindau otoczona tuzinem s艂u偶by. Nigdy nie chodzi艂em do szko艂y; dodawa膰 i odejmowa膰 nauczy艂em si臋 na ulicy, a kiedy musz臋 co艣 pomno偶y膰 albo podzieli膰, robi to za mnie kt贸ry艣 z urz臋dnik贸w. Za to nikt tak dobrze jak ja nie zna si臋 na ludziach. Czy przypuszcza pan, 偶e po czterdziestu latach praktyki da艂bym si臋 nabra膰 zjawie? O nie, to z pewno艣ci膮 cz艂owiek, i to silniejszy ode mnie. Cz艂owiek z krwi i ko艣ci, obdarzony nieprzeci臋tnym umys艂em, kt贸rego ju偶 kiedy艣 widzia艂em w tym mie艣cie, i to wi臋cej ni偶 raz.
- Prosz臋 go opisa膰.
- Dor贸wnuje mi wzrostem. Znacznie m艂odszy - jakie艣 trzydzie艣ci, mo偶e trzydzie艣ci pi臋膰 lat. Kasztanowa rozdwojona broda mniej wi臋cej dot膮d. - Jego palce zatrzyma艂y si臋 oko艂o pi臋tnastu centymetr贸w od podbr贸dka. - Kasztanowe w艂osy, bez 艣ladu siwizny, ale chyba nieco przerzedzone na skroniach. - Chyba? Nie jest pan tego pewien?
- W moim 艣nie ma na g艂owie wieniec z r贸偶, wi臋c nie widz臋 zbyt dok艂adnie.
- Co艣 jeszcze? Jakie艣 blizny lub inne znaki szczeg贸lne?
Herr R... skin膮艂 g艂ow膮.
- Zraniona r臋ka. W moim 艣nie, kiedy wyci膮ga do mnie r臋k臋 po pieni膮dze, widz臋 na niej krew, jakby otworzy艂a si臋 艣wie偶a rana i zacz臋艂a na nowo krwawi膰. R臋ce ma d艂ugie i szczup艂e, jak pianista.
- Czy zechce pan opowiedzie膰 mi sw贸j sen?
- Naturalnie. - Przez twarz przemkn膮艂 mu cie艅, jakby si臋 obawia艂, 偶e nie sko艅czy si臋 na wspomnieniach i b臋dzie musia艂 na nowo zag艂臋bi膰 si臋 w prze艣laduj膮cym go 艣nie. - Jestem w ogromnym domu. Wszyscy odnosz膮 si臋 do mnie z wielkim szacunkiem, jakbym by艂 w艂a艣cicielem, ale nim nie jestem. W艂a艣ciciel... - Chwileczk臋 - przerwa艂em mu. - Czy jest tam sala balowa? Czy dom ma ozdobny portal i zewn臋trzne schody, i jest otoczony ogrodem? Herr R... wytrzeszczy艂 oczy.
- Czy偶by pana tak偶e prze艣ladowa艂 ten sen?
- Nie, ale wydaje mi si臋, 偶e ju偶 kiedy艣 s艂ysza艂em o tym domu. Prosz臋 m贸wi膰 dalej.
- Wprost roi si臋 tam od s艂u偶膮cych. Cz臋艣膰 z nich pracuje w polu, kt贸re zaczyna si臋 za ogrodem. Wydaj臋 im rozmaite polecenia, cho膰 szczeg贸艂y s膮 ka偶dej nocy inne. Czasem nadzoruj臋 prac臋 w kuchni, czasem w stajniach i oborach, niekiedy sprawdzam, jak posuwaj膮 si臋 prace przy melioracji p贸l. Ro艣nie na nich g艂贸wnie zbo偶e, ale jest te偶 winnica i spory ogr贸d warzywny. Poza tym, rzecz jasna, sam dom musi by膰 wysprz膮tany i utrzymany w dobrym stanie technicznym. W艂a艣ciciel nie ma 偶ony; co prawda, mieszka z nim jego matka, ale niewiele obchodz膮 j膮 codzienne sprawy. Ja od nich jestem. Prawd臋 m贸wi膮c, nigdy jej nie widzia艂em, ale by艂bym got贸w da膰 g艂ow臋, 偶e tam przebywa.
- Czy 贸w dom przypomina ten, kt贸ry kupi艂 pan w Lindau dla swojej matki?
- Tylko w tym sensie, w jakim s膮 do siebie podobne wszystkie du偶e domy.
- Rozumiem.
- Ka偶dej nocy trwa to do艣膰 d艂ugo: wydaj臋 polecenia, a niekiedy sprawdzam tak偶e rachunki. Potem zjawia si臋 kto艣 ze s艂u偶by, zazwyczaj pokoj贸wka, i informuje mnie, 偶e w艂a艣ciciel pragnie mnie widzie膰. Staj臋 wtedy przed zwierciad艂em (widz臋 si臋 r贸wnie wyra藕nie jak pana teraz), poprawiam ubranie, pokoj贸wka przeciera mi twarz chusteczk膮 umoczon膮 w r贸偶anej wodzie.
Zawsze czeka na mnie w jednym z pokoj贸w na pi臋trze. Siedzi przy stole, na kt贸rym le偶y roz艂o偶ona ksi臋ga rachunkowa. Przez otwarte okno za jego plecami widz臋 wierzcho艂ek kwitn膮cej wi艣ni. Bardzo d艂ugo, chyba ponad dziesi臋膰 minut, stoj臋 przed nim, on za艣 w milczeniu przewraca kartki kajetu. - Przypuszczam, 偶e czuje si臋 pan do艣膰 niepewnie, prawda? Na jawie raczej nie zdarza si臋 panu zazna膰 tego uczucia... I co dalej? - Powiada do mnie: „Jeste艣 mi winien...” - Herr R... umilk艂 na chwil臋. - W艂a艣nie na tym polega problem, monsieur: ani razu nie zdo艂a艂em zapami臋ta膰 kwoty, ale wiem, 偶e jest bardzo du偶a. Potem za艣 dodaje: „Jestem zmuszony za偶膮da膰, aby艣 natychmiast wszystko mi zwr贸ci艂”. Odpowiadam, 偶e nie mam tylu pieni臋dzy, on za艣 na to: „W takim razie zwalniam ci臋 ze s艂u偶by”. Padam na kolana i b艂agam, by tego nie czyni艂, poniewa偶 w ten spos贸b pozbawi mnie jedynego 藕r贸d艂a utrzymania, a tym samym uniemo偶liwi zwrot d艂ugu. Przyznam si臋 panu ze wstydem, 偶e nawet p艂acz臋, niekiedy za艣 rzucam si臋 na pod艂og臋 i 艂omoc臋 w ni膮 pi臋艣ciami. - Jakie wra偶enie czyni膮 pa艅skie pro艣by na Mistrzu Sn贸w? - 呕adnego. Powt贸rnie 偶膮da, bym natychmiast zwr贸ci艂 ca艂膮 sum臋. M贸wi艂em mu wielokrotnie, 偶e w tym 艣wiecie jestem maj臋tnym cz艂owiekiem i 偶e gdyby pozwoli艂 mi uregulowa膰 nale偶no艣膰 w naszej walucie, uczyni艂bym to natychmiast... - To interesuj膮ce. Zazwyczaj w snach nie wykazujemy takiej trze藕wo艣ci. I co on na to?
- Prawie zawsze nazywa mnie g艂upcem, raz jednak powiedzia艂: „Chyba ju偶 zd膮偶y艂e艣 si臋 zorientowa膰, 偶e to sen. Nie mo偶na zwr贸ci膰 prawdziwego d艂ugu pieni臋dzmi ze snu”. Kiedy do mnie m贸wi, wyci膮ga r臋k臋 po pieni膮dze. W艂a艣nie wtedy spostrzegam krew na jego d艂oni.
- Boi si臋 go pan?
- I to bardzo. Zdaj臋 sobie spraw臋, i偶 ma nade mn膮 ca艂kowit膮 w艂adz臋. Szlocham, wreszcie za艣 padam mu do st贸p, z g艂ow膮 pod sto艂em, je艣li da pan wiar臋, i p艂acz臋 jak dziecko. W贸wczas on wstaje, pomaga mi d藕wign膮膰 si臋 na nogi i m贸wi: „Nigdy nie zdo艂asz odda膰 mi d艂ugu, jeste艣 niesumiennym i nieuczciwym s艂ug膮, lecz mimo to daruj臋 ci wszystko na zawsze”. Nast臋pnie wyrywa kartk臋 z kajetu i wr臋cza mi j膮.
- A wi臋c pa艅ski sen ma szcz臋艣liwe zako艅czenie... - Wcale nie, bo to jeszcze nie koniec. Wpycham kartk臋 za pazuch臋, po czym wychodz臋, ocieraj膮c twarz r臋kawem. Wiem, 偶e gdyby ujrza艂 mnie kto艣 ze s艂u偶by, natychmiast domy艣li艂by si臋, co zasz艂o, tote偶 spiesz臋 do swojego pokoju, gdzie stoi 偶eliwny piec, w kt贸rym mog臋 spali膰 kartk臋. - Rozumiem.
- Jednak przed samymi drzwiami spotykam cz艂owieka, kt贸ry, s膮dz膮c po jego stroju, przypuszczalnie r贸wnie偶 jest jednym z wa偶niejszych s艂ug. Tak si臋 sk艂ada, i偶 jest mi winien znaczn膮 sum臋, wi臋c aby ukry膰 przed nim moje niedawne prze偶ycia, 偶膮dam, by mi natychmiast j膮 zwr贸ci艂. - Herr R... podni贸s艂 si臋 z fotela i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po pokoju, spogl膮daj膮c to na obrazy na 艣cianach, to na turecki dywan pod stopami. - Musi pan wiedzie膰, 偶e tu, w tym gabinecie, wielokrotnie rozmawia艂em w ten spos贸b z interesantami. Cz艂owiek 贸w pada na kolana i ze 艂zami w oczach b艂aga, bym da艂 mu jeszcze troch臋 czasu, ja jednak wyci膮gam r臋k臋, o tak, i chwytam go za gard艂o.
- I co dalej?
- Otwieraj膮 si臋 drzwi, lecz za nimi, zamiast mego pokoju z biurkiem i 偶eliwnym piecykiem na w臋giel drzewny, jest gabinet w艂a艣ciciela domu. Stoi w progu, za nim widz臋 otwarte okno i kwitn膮c膮 wi艣ni臋.
- Co m贸wi?
- Nic. Milczy. Zwalniam uchwyt i cz艂owiek, kt贸rego dusi艂em, ucieka chy艂kiem.
- A pan zapewne si臋 budzi?
- Nie bardzo wiem, jak to wyja艣ni膰... Owszem, budz臋 si臋, ale zanim to nast膮pi, stoimy tylko we dw贸ch, ja za艣... s艂ysz臋 rozmaite d藕wi臋ki. - Je艣li to dla pana zbyt przykre, mo偶e pan nie m贸wi膰 nic wi臋cej.
Herr R... wyj膮艂 z kieszeni jedwabn膮 chusteczk臋 i otar艂 czo艂o. - Nie wiem, jak to wyja艣ni膰 - powt贸rzy艂. - S艂ysz膮c te d藕wi臋ki, u艣wiadamiam sobie, 偶e w艂a艣ciciel domu ma jeszcze innych s艂u偶膮cych, kt贸rzy nigdy nie znajdowali si臋 pod moim zwierzchnictwem. Mam wra偶enie, jakbym zawsze zdawa艂 sobie z tego spraw臋, ale, a偶 do tej pory, nie mia艂em powodu, 偶eby o tym my艣le膰. - Rozumiem.
- Mieszkaj膮 w innej cz臋艣ci domu, niekiedy wydaje mi si臋, 偶e w lochach pod piwnicami z winem. Nigdy ich nie widzia艂em, wiem jednak, 偶e s膮 odra偶aj膮cy i okrutni. Wiem r贸wnie偶, i偶 zdaniem w艂a艣ciciela niewiele si臋 od nich r贸偶ni臋 i 偶e pozwala, by mu s艂u偶yli, poniewa偶 nie widzi powodu, by im tego odm贸wi膰, skoro ja mu s艂u偶臋. Stoj臋, a raczej stoimy, i nas艂uchujemy, jak zbli偶aj膮 si臋 od strony swoich kwater. Wreszcie drzwi na ko艅cu korytarza uchylaj膮 si臋 powoli, ze szczeliny za艣 wysuwa si臋 co艣 jakby 艂apa wstr臋tnego gada... - Czy na tym ko艅czy si臋 sen?
- Tak.
Herr R... opad艂 z powrotem na fotel i ponownie wytar艂 sobie czo艂o.
- I w tej postaci powtarza si臋 co noc?
- R贸偶ni si臋 szczeg贸艂ami.
- Na przyk艂ad poleceniami, jakie wydaje pan podw艂adnym? - Nie tylko. Pocz膮tkowo budzi艂em si臋 w chwili, gdy drzwi na ko艅cu korytarza ledwo zacz臋艂y si臋 otwiera膰, lecz ka偶dy kolejny sen trwa odrobin臋 d艂u偶ej. Niewiele, najwy偶ej jedn膮 dziesi膮t膮 sekudny, ale teraz widz臋 ju偶 ca艂e przedrami臋 ukrytej za nimi istoty.
Zapisa艂em jego domowy adres, kt贸ry poda艂 mi bez wahania, po czym wr贸ci艂em do hotelu.
Nazajutrz rano zaraz po 艣niadaniu sk艂adaj膮cym si臋 z rogalika i kawy uda艂em si臋 pod adres, kt贸ry figurowa艂 na wizyt贸wce wr臋czonej mi przez barona H... Kilka minut p贸藕niej siedzieli艣my we dw贸ch w pokoju urz膮dzonym r贸wnie ascetycznie jak namioty sztabowe w pobli偶u p贸l bitewnych.
- Czy jest pan got贸w, by od rana przyst膮pi膰 do pracy? - zapyta艂. - Przyst膮pi艂em do niej ju偶 wczoraj, dzi艣 za艣 prowadzone przeze mnie dochodzenie wejdzie w now膮 faz臋. Zdaj臋 sobie spraw臋, i偶 nie zwr贸ci艂by si臋 pan do mnie, gdyby Mistrz Sn贸w dr臋czy艂 tylko te osoby, kt贸rych nazwiska mi pan poda艂. Chc臋 wiedzie膰, kto jeszcze pad艂 jego ofiar膮 i pragn膮艂bym jak najpr臋dzej porozmawia膰 z tym cz艂owiekiem.
- M贸wi艂em ju偶 panu, 偶e mamy mn贸stwo zg艂osze艅, wi臋c... - W takim razie prosz臋 dostarczy膰 mi pe艂n膮 list臋. Ci, z kt贸rymi spotka艂em si臋 do tej pory, to albo zwykli mieszczanie, albo osoby jeszcze podlejszego stanu. Przez pewien czas podejrzewa艂em, i偶 poprosi艂 mnie pan o pomoc, ulegaj膮c namowom Herr R..., ale gdyby tak by艂o, z pewno艣ci膮 za偶膮da艂by pan, by w ca艂o艣ci pokry艂 moje wynagrodzenie. Nie ulega dla mnie w膮tpliwo艣ci, i偶 w gr臋 wchodzi kto艣 znacznie wa偶niejszy. Musz臋 si臋 z nim spotka膰.
- Hrabina...
- Ach!
- Hrabina r贸wnie偶 wyrazi艂a ch臋膰 spotkania z panem, cho膰 hrabia jest temu zdecydowanie przeciwny.
- Jak si臋 domy艣lam, chodzi o gubernatora tej prowincji?
Baron skin膮艂 g艂ow膮.
- O hrabiego von V... Nad nim jest ju偶 tylko kr贸lowa regentka.
- Doskonale. Pragn臋 porozmawia膰 z hrabin膮, ona za艣 pragnie porozmawia膰 ze mn膮. Zapewniam pana, baronie, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej dojdzie do spotkania; od pana tylko zale偶y, czy odb臋dzie si臋 ono pod pa艅skimi auspicjami. Hrabina, kt贸rej przedstawiono mnie jeszcze tego samego dnia po po艂udniu, okaza艂a si臋 dwudziestokilkuletni膮 kobiet膮 o obfitej piersi i ciemnych w艂osach, cerze jak mleko oraz wielkich czarnych oczach wype艂nionych l臋kiem i (takie odnios艂em wra偶enie) 偶alem, osadzonych w doskonale owalnej twarzy. - Ciesz臋, 偶e pana widz臋, monsieur. Baron H... ju偶 od siedmiu tygodni szuka tego cz艂owieka, lecz, jak do tej pory, nie uda艂o mu si臋 go pojma膰. - Gdybym wiedzia艂, hrabino, 偶e moja obecno艣膰 sprawi pani przyjemno艣膰, zjawi艂bym si臋 ju偶 dawno, nie bacz膮c na przeciwno艣ci. A wi臋c pani tak偶e jest przekonana, i偶 mamy do czynienia z prawdziwym cz艂owiekiem?
- Rzadko wychodz臋 z domu, monsieur. M贸j ma艂偶onek obawia si臋, i偶 mo偶emy w ka偶dej chwili spodziewa膰 si臋 zamachu na nasze 偶ycie.
- Najprawdopodobniej ma racj臋.
- Jednak z okazji uroczysto艣ci pa艅stwowych je藕dzimy niekiedy przeszklonym powozem do Rathausu. Otaczaj膮 nas w贸wczas je藕d藕cy, kt贸rzy maj膮 zapewni膰 nam bezpiecze艅stwo. Jestem pewna, 偶e kiedy艣, jeszcze zanim zacz臋艂y nawiedza膰 mnie sny, widzia艂am w t艂umie twarz tego cz艂owieka.
- Rozumiem. Prosz臋 opowiedzie膰 mi sw贸j sen.
- Jestem w domu...
- Ma pani na my艣li pa艂ac, w kt贸rym si臋 znajdujemy?
Skin臋艂a g艂ow膮.
- W takim razie to co艣 nowego. Prosz臋 m贸wi膰 dalej. - W ogrodzie ma si臋 odby膰 egzekucja. - Przez urocz膮 twarz hrabiny przemkn膮艂 u艣miech. - Chyba nie musz臋 panu m贸wi膰, i偶 w rzeczywisto艣ci odbywaj膮 si臋 w zupe艂nie innym miejscu, ale we 艣nie ani troch臋 mnie to nie dziwi. Chyba dopiero co wr贸ci艂am z podr贸偶y i zaledwie przed chwil膮 dowiedzia艂am si臋 o tym, co ma si臋 wydarzy膰. Wybiegam do ogrodu. Jest tam ju偶 cz艂owiek, kt贸rego baron H... nazywa Mistrzem Sn贸w, przywi膮zany do pnia kwitn膮cej wi艣ni. Naprzeciwko stoi oddzia艂 偶o艂nierzy z karabinami, nieco z boku oficer z obna偶on膮 szabl膮, m贸j m膮偶 za艣 jeszcze par臋 krok贸w dalej. Wo艂am, by si臋 wstrzymali, a kiedy m膮偶 odwraca si臋 ku mnie, m贸wi臋: „Karl, nie wolno ci tego robi膰! Nie wolno ci zabi膰 tego cz艂owieka!”. Jednak wyraz jego twarzy 艣wiadczy o tym, i偶 uwa偶a mnie za g艂upiutkie dziecko o 艂agodnym sercu. Karl jest znacznie starszy ode mnie. - Wiem o tym.
- Mistrz Sn贸w r贸wnie偶 patrzy na mnie. Ludzie m贸wi膮 mi niekiedy, 偶e mam du偶e oczy... Czy to prawda, monsieur?
- S膮 bardzo du偶e i bardzo pi臋kne, hrabino.
- Ot贸偶 nagle odnosz臋 wra偶enie, 偶e jego oczy staj膮 si臋 znacznie wi臋ksze i pi臋kniejsze od moich. Dostrzegam w nich odbicie mego m臋偶a. A teraz prosz臋 s艂ucha膰 bardzo uwa偶nie, poniewa偶 to, co powiem, jest niezmiernie istotne, cho膰 jednocze艣nie, obawiam si臋, trudno to poj膮膰.
- Hrabino, we 艣nie wszystko jest mo偶liwe.
- Ot贸偶 widz膮c odbicie mego m臋偶a, u艣wiadamiam sobie niespodziewanie, i偶 to w艂a艣nie ono jest prawdziwym Karlem, a nie cz艂owiek, kt贸ry obok mnie stoi. Ten, kt贸rego do tej pory uwa偶a艂am za mego m臋偶a, jest jedynie odbiciem odbicia. Czy pojmuje pan, co chc臋 przez to powiedzie膰?
- Chyba tak.
- „Nie zabijaj go”, b艂agam. „Nic dobrego z tego nie wyniknie”. Jednak m贸j ma艂偶onek daje znak oficerowi, 偶o艂nierze podnosz膮 karabiny, a ja... ja... - A pani si臋 budzi. 呕yczy sobie pani moj膮 chusteczk臋, hrabino? Jest z pospolitego materia艂u, ale czysta i znacznie wi臋ksza od tej, kt贸r膮 ma pani. - Karl ma racj臋: jestem tylko g艂upiutk膮 dziewczynk膮. Nie, monsieur, nie budz臋 si臋. Jeszcze nie. Rozlega si臋 huk salwy, Mistrz Sn贸w osuwa si臋 bezw艂adnie, lecz kr臋puj膮ce go wi臋zy nie pozwalaj膮 mu upa艣膰, a tu偶 przy mnie Karl rozpada si臋 na krwawe strz臋py.
W drodze powrotnej do hotelu naby艂em plan miasta; jak tylko znalaz艂em si臋 w pokoju, roz艂o偶y艂em go na stole. Wystarczy艂 jeden rzut oka, aby upewni膰 si臋, 偶e przeszklony pow贸z hrabiny m贸g艂 je藕dzi膰 wy艂膮cznie po Hauptstrasse - by艂a to jedyna ulica w mie艣cie, gdzie bez trudu zmie艣ci艂aby si臋 kareta otoczona oddzia艂em je藕d藕c贸w. Trasa 艂膮cz膮ca dom Herr R... z jego bankiem w znacznej cz臋艣ci r贸wnie偶 wiod艂a t膮 ulic膮; Fr盲ulein A... przekracza艂a Hauptstrasse w艂a艣nie na tym odcinku. To mi w zupe艂no艣ci wystarczy艂o.
Nazajutrz z samego rana zaj膮艂em stanowisko na skrzy偶owaniu. Je偶eli mojemu cz艂owiekowi nie zaszkodzi艂o wielokrotne nocne rozstrzeliwanie, powinien w ci膮gu kilku dni pojawi膰 si臋 w tym miejscu, a ja jestem przyzwyczajony do czekania. Pal膮c papierosy, obserwowa艂em defiluj膮cych przede mn膮 mieszka艅c贸w I... Po godzinie kupi艂em gazet臋 u ulicznego sprzedawcy i zagl膮da艂em do niej, kiedy ruch stawa艂 si臋 rzadszy.
Stopniowo zacz膮艂em sobie zdawa膰 spraw臋 z tego, 偶e jestem obserwowany. Co prawda, wychwalamy pot臋g臋 rozumu, cz臋sto jednak korzystamy ze zmys艂贸w, nad kt贸rymi rozum nie sprawuje 偶adnej kontroli. Nie mia艂em poj臋cia, gdzie znajduje si臋 obserwator, ale wyra藕nie czu艂em na sobie jego spojrzenie. A wi臋c ju偶 mnie znasz, przyjacielu, pomy艣la艂em. Czy od tej pory i mnie zacznie nawiedza膰 uporczywy sen? Co zwr贸ci艂o tw膮 uwag臋 na niepozornego cudzoziemca, przybysza, kt贸ry czeka nie wiadomo na kogo na ruchliwym skrzy偶owaniu? Czy偶by艣 widzia艂 si臋 z Fr盲ulein A... albo z kim艣, kto z ni膮 ostatnio rozmawia艂?
Rozejrza艂em si臋 ukradkiem doko艂a w poszukiwaniu kogo艣, kto tak jak ja od d艂u偶szego czasu przebywa艂 w jednym miejscu, lecz nikogo takiego nie dostrzeg艂em: ani drzemi膮cego na 艂awce staruszka, ani kobiety z dzieckiem, ani nawet psa, a ju偶 na pewno nie wysokiego m臋偶czyzny z rozdwojon膮 brod膮 i przeszywaj膮cym spojrzeniem ciemnych oczu. A wi臋c okna. Przyjrza艂em si臋 kolejno wszystkim, wypatruj膮c podejrzanego ruchu w wype艂nionych p贸艂mrokiem wn臋trzach. Bez rezultatu.
Pozosta艂y jeszcze budynki za moimi plecami. Przeszed艂em na drug膮 stron臋 Hauptstrasse i rozejrza艂em si臋 uwa偶nie, by niemal natychmiast parskn膮膰 艣miechem. W oczach tych statecznych mieszczan wygl膮da艂em chyba jak osobnik niespe艂na rozumu, poniewa偶 zgi膮艂em si臋 w p贸艂, wypu艣ci艂em z ust niedopalonego papierosa i chwyci艂em si臋 r臋kami za brzuch z obawy o to, 偶e p臋knie mi pasek od spodni. Co za zuchwalstwo, c贸偶 za tupet i bezczelno艣膰 z jego strony, i jaka偶 nieprawdopodobna g艂upota z mojej! Jak mog艂em da膰 si臋 tak nabra膰? Od tej pory a偶 do ko艅ca 偶ycia b臋d臋 z ochot膮 podejmowa艂 si臋 ka偶dej sprawy i z zapa艂em rusz臋 tropem ka偶dego, nawet najbardziej nieudacznego przest臋pcy, zawsze bowiem b臋dzie istnia艂a szansa, 偶e mnie przechytrzy.
Ot贸偶 Mistrz Sn贸w umie艣ci艂 Swoj膮 naturalnej wielko艣ci, kolorow膮 podobizn臋 w oknie Swego domu. Wci膮偶 krztusz膮c si臋 ze 艣miechu, pozdrowi艂em go gestem, zaraz potem za艣 przeszed艂em przez ulic臋 i wszed艂em do budynku, gdzie czeka艂 na mnie... Nie, nie On we w艂asnej osobie, lecz kto艣, kto wiedzia艂 po kogo przyszed艂em i kto zdawa艂 sobie spraw臋 r贸wnie dobrze jak ja, i偶 nigdy nie zdo艂am Go uj膮膰. Ukl膮k艂em, a nast臋pnie unicestwi艂em Mistrza Sn贸w w ten sam spos贸b, w jaki by艂 ju偶 unicestwiany niezliczon膮 ilo艣膰 razy; poch艂on膮艂em Jego bia艂e m膮czniaste cia艂o, aby艣my wszyscy mogli si臋 cieszy膰 偶yciem wiecznym. 艢nijcie dalej, dobrzy ludzie.
Prze艂o偶y艂 Arkadiusz Nakoniecznik
GENE WOLFE
Najwi臋ksz膮 s艂aw臋 przynios艂o mu pi臋ciotomowe arcydzie艂o „Ksi臋ga Nowego S艂o艅ca”, w kt贸rym religia, cierpienie, tortury i zmartwychwstanie splataj膮 si臋 z klasyczn膮 opowie艣ci膮 o poszukiwaniu i dojrzewaniu, tworz膮c alegoryczny obraz chrze艣cija艅stwa w bardzo odleg艂ej przysz艂o艣ci. W kolejnym, wci膮偶 rozbudowywanym cyklu „Ksi臋ga D艂ugiego S艂o艅ca” religia r贸wnie偶 odgrywa niezmiernie wa偶n膮 rol臋. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 b艂臋dne by艂oby jednak twierdzenie, i偶 w swojej tw贸rczo艣ci porusza wy艂膮cznie ten jeden temat. Wr臋cz przeciwnie: r贸偶norodno艣膰 problematyki oraz zdolno艣膰 formalnego eksperymentowania zar贸wno ze sposobem narracji jak i bohaterami, 艣wiadcz膮 o klasie jego pisarstwa. Inne znacz膮ce pozycje w jego dorobku to m. in.: „Castleview”, „呕o艂nierz z mg艂y”, „Mieszkanie za darmo” oraz „Pi膮ta g艂owa Cerbera”. Niniejsze opowiadanie pochodzi z obszernej antologii „Z艂ota ksi臋ga fantasy”, kt贸ra niebawem uka偶e si臋 nak艂adem Pr贸szy艅skiego i S-ki. (anak)