Gene Wolfe
Metoda Packerhausa
Pracownica opieki społecznej siedziała wyprostowana ze złączonymi kolanami i dłońmi splecionymi na podołku. Ze swoimi dość krótko ostrzyżonymi włosami i łagodnymi brązowymi oczami ukrytymi za okularami o okrągłych szkłach wyglądała dokładnie tak, jak powinna.
Stara kobieta siedząca w fotelu na biegunach także wyglądała dokładnie tak, jak powinna, a może nawet za bardzo: śnieżnobiałe włosy, szkła o podwójnej ogniskowej, robótka, kot. - To metoda Packerhausa - powiedziała. - Może już o niej słyszałaś?
Od czasu do czasu spoglądała z uśmiechem na dwoje frontowych drzwi.
- Aha - odparła pracownica opieki społecznej. Sprawiała wrażenie lekko zaniepokojonej.
- Miau! - powiedział kot.
- Metoda Packerhausa. Wspomniałaś chyba, że nazwa obiła ci się o uszy, ale nie znasz szczegółów?
Pracownica opieki społecznej wykonała nieokreślony ruch ręką.
- Coś w tym rodzaju. Przyzna pani, że każdy by się przestraszył, gdyby nagle wyskoczyło na niego coś... coś... Nie dokończyła zdania, jakby licząc na to, że ktoś ją wyręczy.
- Wspaniale - stwierdziła z satysfakcją stara kobieta. W ogóle nie słuchała, tylko zajmowała się robótką. Jedne z drzwi otworzyły się i w futrynę zastukał mężczyzna w mundurze.
- Gazownia!
Stara kobieta oderwała wzrok od robótki. - Licznik jest w piwnicy - poinformowała go z uśmiechem. - Śmiało, Frank. Nie zwracaj na nas uwagi. On także uśmiechnął się, po czym przejechał przez pokój na niewielkiej prostokątnej platformie, by zniknąć za drzwiami w przeciwległej ścianie, które samoczynnie otworzyły się przed nim.
- Przecież... Przecież on nie poruszał nogami! - wykrztusiła pracownica opieki społecznej. - Jechał na wózku albo na czymś w tym rodzaju!
Stara kobieta utkwiła w niej ciężkie spojrzenie. - Cóż, metoda Packerhausa nie jest doskonała. Pamiętaj jednak, moja droga, iż ani ja, ani pułkownik Packerhaus nigdy nie twierdziliśmy, że udało się rozwiązać wszystkie problemy. Mówiłam ci już, że był moim kuzynem? W jednym natomiast z pewnością miał rację: jego metoda stanowi „żywy pomnik wystawiony umarłym przez żywych”. Właśnie te słowa stanowiły myśl przewodnią, którą kierował się zakładając firmę. Jak zapewne wiesz, było to zaraz po tym, gdy zrezygnował z pracy w Wojskowym Rejestrze Grobów.
- Niestety, nie wiedziałam tego - przyznała ze skruchą pracownica opieki społecznej.
- Początkowo pułkownik traktował swoją metodę jako sposób kojenia bólu zrozpaczonych rodziców, żon i narzeczonych, ale dość szybko przekonał się, iż w wojsku nie znajdzie ona zbyt szerokiego zastosowania. Sama rozumiesz: żołnierska śmierć bywa gwałtowna i nie zawsze pozostawia nieszczęśnika w nie naruszonym stanie.
Inkasent z gazowni wyłonił się zza drzwi, za którymi niedawno zniknął, przejechał na platformie przez pokój, dotknął palcami daszka służbowej czapki, po czym opuścił pomieszczenie. - Minutę temu wyszedł stamtąd pani dziadek... - Ojciec. - Stara kobieta pokiwała głową, przez cały czas bujając się w fotelu. - Wspaniały człowiek. Prosi każdego o ogień. Właściwie nie zajmuje się niczym więcej. Umilkła i skoncentrowała się na robótce, jakby czekała na reakcję ze strony dziewczyny albo może nasłuchiwała, czy zagotowała się już woda w czajniku. Po pewnym czasie do pokoju, na takiej samej platformie jak inkasent, wjechał stary mężczyzna z cygarem w ręku. Miał na sobie opadające czarne spodnie i luźną białą koszulę; wyglądał trochę jak Mark Twain, a trochę jak Ralph Waldo Emerson.
Pracownica opieki społecznej drgnęła na jego widok, on zaś poprosił ją o ogień. Miał niski, dźwięczny głos. - Nie powinieneś palić, tato - skarciła go stara kobieta, po czym zwróciła się do dziewczyny. - Mówiłam już ci, że to metoda Packerhausa?
- A więc on nie jest... kukłą?
- Skądże znowu! - Kobieta potrząsnęła z uśmiechem głową. - Jest żywym pomnikiem, a więc, w rozumieniu moim i pułkownika, jest po prostu sobą. Prawda, tato?
Nie odpowiedział, zajęty szukaniem zapałek pod pokrowcem na meble.
- Metoda Packerhausa polega na nasączeniu mózgu żywicą fenolową, a następnie na podłączeniu go do zewnętrznego źródła energii elektrycznej, zastępującego impulsy nerwowe. - Stara kobieta pochyliła się nieco do przodu i konfidencjonalnie zniżyła głos. - Musisz wiedzieć, że on nie oddycha. Nie trzymam zapałek w domu, ale on czasem przypomina sobie, że przecież może zapalić cygaro od palnika w kuchence gazowej. Naturalnie zaraz potem stwierdza, że nie jest w stanie się zaciągnąć i wpada we wściekłość.
Pracownica opieki społecznej wpatrywała się w plecy starego mężczyzny.
- Skoro nie oddycha, to w jaki sposób mówi? - Dzięki wentylatorowi - odparła kobieta. - Wentylator zainstalowany w platformie tłoczy powietrze specjalną rurą, która doprowadza je aż do strun głosowych. - Miau! - powiedział kot.
Mężczyzna odwrócił się i donośnym, głębokim głosem poprosił o ogień. Kiedy dziewczyna poinformowała go, że nie ma zapałek, odwrócił się i wyszedł.
- Mam nadzieję, że nie pójdzie do kuchni - mruknęła stara kobieta. - Zdejmie czajnik z gazu i na pewno zapomni postawić go z powrotem. Kiedy był chory, bez przerwy przyrządzałam mu herbatę. Mówiłam ci o tym?
Pracownica opieki społecznej pokręciła głową. - On się porusza... - zauważyła tak słabym głosem, jakby lada chwila zamierzała zemdleć.
- Oczywiście, że się porusza! Między innymi właśnie na tym polega wielkie odkrycie pułkownika Packerhausa. Otóż stwierdził on, że nawet po śmierci człowieka jego mięśnie zachowują zdolność reagowania na bodźce. Kiedy byłam dziewczynką, przeprowadzaliśmy w szkole doświadczenia z żabimi udkami i ogniwami galwanicznymi. Przypuszczam, że teraz stosuje się nowocześniejsze metody.
- Chyba uczyłam się o tym na lekcjach biologii. - Specyfik pułkownika pozwala utrzymać tę zdolność przez długi czas. Podstawowym składnikiem jest formaldehyd, ale oprócz niego płyn zawiera także witaminy, proteiny, substancje wiążące tlen oraz mnóstwo innych rzeczy. Przy pierwszym spotkaniu z tatą mogłaś poczuć słabą woń formaldehydu, ale z pewnością pomyślałaś sobie, że to woda po goleniu. - Chyba muszę już iść - powiedziała dziewczyna, rozglądając się z roztargnieniem w poszukiwaniu torebki. - Och, jeszcze nie - odparła z uśmiechem stara kobieta. - To raczej na mnie pora. Mówiłam ci, że tata miewa skurcze żołądka? Tak samo jak Frank, który kiedyś pracował jako inkasent w gazowni. Zabawne, prawda? Gazownia i skurcze żołądka!
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Nie teraz, Frank! - zawołała kobieta. - Rozmawiamy.
- Czy on potrafi myśleć?
- Naturalnie. - Stara kobieta ponownie rozbujała fotel. - Myśleć, a także mówić. Modele stojące są instalowane na specjalnych platformach umożliwiających poruszanie, natomiast siedzące są na stałe przymocowywane do foteli. Jeśli chodzi o Puszka... - pochyliła się i pogłaskała kota - ...to zrobiono dla mnie wyjątek, bo zazwyczaj nikt nie zawraca sobie głowy zwierzętami. Cała aparatura mieści się pod podłogą. - Skoro potrafią myśleć i mogą się poruszać, to czym różnią się od żywych ludzi? - zapytała pracownica opieki społecznej, po czym sama udzieliła sobie odpowiedzi: - Przypominają inwalidów na zawsze przykutych do wózka. Stara kobieta odłożyła robótkę.
- Trafiłaś w dziesiątkę, kochanie. Nie byłoby prawie żadnej różnicy, gdyby nie pamięć. Jak może wiesz, „pamięć chwilowa” opiera się na zjawiskach elektrycznych, ale już wspomnienia sprzed więcej niż pięciu lub dziesięciu minut mogą trwać wyłącznie dzięki zmianom w układzie molekuł tworzących nasz mózg, a ponieważ metodę Packerhausa stosuje się wobec martwych mózgów, które nie podlegają żadnym zmianom, więc... - Machnęła ręką, wyraźnie zadowolona z udzielonych wyjaśnień. - Właśnie dlatego tata nie pamięta, że nie może palić. - Chyba mam skurcz żołądka.
- Zupełnie jak pułkownik Packerhaus. Co prawda, lubię być otoczona ludźmi, ale nie trzymam go tutaj. Zarząd firmy polecił umieścić go w głównym hallu Pierwszego Domu Przedpogrzebowego Packerhausa, żeby mógł rozmawiać z żałobnikami. Nic nie stracił ze swego talentu sprzedawcy, a do tego potrafi pocieszyć nawet najbardziej zrozpaczonych. - Kobieta podniosła się z miejsca i wepchnęła robótkę pod fotel. - Wciąż ma też znakomitą pamięć; chwilami odnoszę wrażenie, że coraz lepszą, zupełnie jakby jego mózg nauczył się utrwalać część najświeższych wspomnień, ale zapewne tylko mi się zdaje. Zresztą, sama się przekonasz. - Chcę wrócić do domu.
- To niemożliwe, moja droga - odparła łagodnie stara kobieta. - Niemniej jestem ci wdzięczna, że zechciałaś poświęcić mi tyle czasu. - Pochyliła się i pocałowała dziewczynę w czoło. - Mam dla ciebie wspaniałą nowinę: kiedy przyjdzie na mnie pora, ja także poddam się zabiegowi. Zapisałam to w testamencie. Wtedy będziemy mogły tak siedzieć i gawędzić bez przerwy: ty, ja, tata i oczywiście Frank, jeśli tylko będzie miał ochotę. I nowa dziewczyna, która ma się mną opiekować. Co prawda, na drzwiach wisi kartka, ale gdyby przyszła, powiedz jej, że w kuchni czeka na nią kubek z torebką herbaty, a wrzątek jest w czajniku na kuchence. Muszę teraz wyjść do sklepu, lecz niedługo wrócę.
- Miau! - powiedział kot.
Pracownica opieki społecznej pochyliła się, by go pogłaskać, ale stwierdziła, że nie może podnieść się z fotela. Zegar tykał cichutko. Dziewczynę ogarniało coraz większe przerażenie. W gardle czuła obrzydliwy suchy kłąb i zbierało jej się na płacz, lecz oczy miała zupełnie suche. Otworzyły się jedne z frontowych drzwi i w futrynę zastukał mężczyzna w mundurze.
- Gazownia!
- Ty jesteś Frank, prawda?
Zegar tykał cichutko.
Otworzyły się drugie drzwi i do pokoju weszła nowa pracownica opieki społecznej. Ze swoimi brązowymi, dość krótko przystrzyżonymi włosami, okularami o okrągłych szkłach i krótkowzrocznymi oczami wyglądała dokładnie tak, jak powinna. - Masz krótkie oczy - zauważyła pracownica opieki społecznej.
- Chciałaś powiedzieć, że jestem krótkowzroczna? - Nowa pracownica opieki społecznej poprawiła z uśmiechem okulary. - Zgadza się. Właśnie dlatego muszę nosić te okropne szkła. - Miau! - powiedział kot.
- Jestem inkasentem z gazowni - powiedział Frank. - Czasem zostaję na parę minut, żeby trochę pogadać. Starzy ludzie bywają bardzo samotni.
- To miło z pańskiej strony - odparła nowa pracownica opieki społecznej. - Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje wtargnięcie. Na drzwiach znalazłam kartkę z informacją o herbacie, która czeka na mnie w kuchni. Nie wiedziałam, że stara pani ma już jakieś towarzystwo.
Wyszła do kuchni.
- Jesteś bardzo dobry, prawda? - zapytała Franka pracownica opieki społecznej.
Zegar tykał cichutko.
Nowa pracownica opieki społecznej wróciła z kuchni z filiżanką herbaty i uśmiechem na twarzy. - Spotkałam miłego starszego dżentelmena - oznajmiła. - Stał przy kuchence i pomstował na swoje cygaro. Pracownica opieki społecznej cofnęła rękę wyciągniętą do Franka.
- Miałam ci powiedzieć, żebyś wypiła tę herbatę... A może, żebyś jej nie piła? Nie pamiętam. On jest za tobą. Nowa pracownica opieki społecznej odwróciła się gwałtownie. Dziadek, który właśnie wyłonił się z kuchni, poprosił ją o ogień.
- Próbowałem zapalić cygaro od gazu, ale nie dałem rady - poskarżył się.
Zegar tykał cichutko.
- Miau! - powiedział kot.
- Ten kot linieje - zauważyła nowa pracownica opieki społecznej. - Jeszcze nie widziałam kota, który liniałby w takim tempie. Sierść wychodzi mu całymi garściami. Zegar tykał cichutko.
Zegar tykał cichutko.
Zegar tykał cichutko.
- Ach! - wykrzyknęła stara kobieta. - Cóż widzę! Wszyscy razem. Czy przyszła już ta nowa dziewczyna? - Nowa dziewczyna? - zapytała pracownica opieki społecznej.
Z sąsiedniego pokoju dobiegł odgłos, jakby ktoś próbował coś powiedzieć z zakneblowanymi ustami. - Widocznie poszła do sypialni, żeby się położyć - mruknęła stara kobieta. - Myślałam, że ma ogień. - To chyba coś w rurach - zauważył dziadek. - Mam dla pani wiadomość - powiedziała pracownica opieki społecznej. - To dobra wiadomość, choć oznacza między innymi, że nie będę już pani odwiedzać, a przynajmniej nie oficjalnie. Stara kobieta wyjęła robótkę spod fotela.
- Cudownie.
- Miau! - powiedział kot.
- Frank i ja postanowiliśmy się pobrać. Zależało nam, żeby pani dowiedziała się o tym jako pierwsza. Dziewczyna siedziała wyprostowana ze złączonymi kolanami i dłońmi splecionymi na podołku.
- Cudownie! - powtórzyła stara kobieta. - Wspaniale! Naturalnie wiesz, co to oznacza? - zapytała znacznie poważniejszym tonem. - Będziemy musiały zaprosić pastora na herbatę.
- Chodźmy - odezwał się dziadek, ujmując Franka pod ramię. - Pozwólmy kobietom zająć się planowaniem ślubu i wesela. Masz może ogień?
- Oni... Oni nie chodzą! - wykrztusiła pracownica opieki społecznej. - Frank wyjechał z pokoju na czymś w rodzaju małej platformy. Czy ja już tego gdzieś nie widziałam?... - To metoda Packerhausa - odparła stara kobieta. - Chyba o niej słyszałaś?
- Mhm... - mruknęła dziewczyna. Sprawiała wrażenie lekko zaniepokojonej.
- Miau! - powiedział kot.
GENE (RODMAN) WOLFE
Rocznik 1931. Jeden z najbardziej oryginalnych twórców SF. Urodzony w Nowym Jorku, wychował się w Teksasie, a obecnie mieszka w Illinois. Podczas wojny koreańskiej był na froncie, następnie ukończył wydział mechaniczny na uniwersytecie w Houston. Pracował w zawodzie do 1972 roku, kiedy to został redaktorem w „Plant Engineering”. Opowiadania SF pisał od dawna, ale bardzo długo nie mógł się przebić jako pisarz. Sławę przyniósł mu dopiero cykl „Księga Nowego Słońca”, którego pierwszą część „Cień kata” drukowaliśmy w „F” 1-6/90. Ostatnio w serii książkowej wydrukowaliśmy zbiór jego opowiadań pt. „Śmierć doktora Wyspy”.