B R R Y D K I E K A C Z Ą T K O
Mógłbym zacząć tę opowieść od słów „Dawno, dawno temu”, tak, jak zaczyna się większość bajek. Ale historia, którą chcę Wam opowiedzieć, zdarzyła się całkiem niedawno. Może dwa, może trzy lata temu … na pewnej wsi w północnym kraju za morzem. Było to w środku lata. Sami wiecie, jak pięknie jest na wsi o tej porze roku. Pachnie siano na łąkach, śpiewają skowronki, klekoczą bociany, faluje jak złote jezioro dojrzała pszenica na polach. W cieniu wysokich topól znajdowało się gospodarstwo: murowany dom, stajnia i stodoła. Za chlewikiem w komórce, zwanej Kaczym Domkiem w wielkim wiklinowym koszu kaczka wysiadywała pisklęta. Bardzo się niecierpliwiła, wciąż powtarzała:
-Kwa, kwa, maluchy, pora wychodzić na świat!
Maluchy, widać, usłyszały, bo zaczęły cichutko odzywać się ze środka jajek:
-Pi pip, pi pip!
Potem jajka jedno po drugich pękały i wychodziły z nich żółciutkie, jeszcze w mokrym puchu, kaczuszki. Wyskakiwały z kosza i kiwając się pociesznie, dreptały po całym Kaczym Domku.
-Kwa, kwa, kwa! - zawołała uradowana Mama Kaczka. - Chodźcie tutaj, muszę was policzyć.
Pisklęta natychmiast przybiegły do mamy i ustawiły się w gromadkę.
-Hmm, jest was pięcioro: dwa kaczorki i trzy kaczuszki, ha, ha. Zostało jeszcze jedno jajo, największe i bardzo dziwne. Nic się nie chce z niego wykluć!
W południe przyszła odwiedzić kaczkę ciocia Taśtasiowa, wielka kaczka z czerwoną tasiemką na czubku głowy, zwana na podwórku Damulką.
-Moja droga, gratuluję! Te maluchy są, naprawdę, cudowne. Trzeba pisklęta pokazać wszystkim na podwórku. Wyjdź, wreszcie, z te go kosza!
-Nie mogę! Nie mogę, muszę jeszcze wysiedzieć jedno jajko. Siedzę już na nim trzeci tydzień i nie chce pęknąć. Co za niewysiadywalne jajko!
-Pokaż! - powiedziała ciocia Taśtasiowa i zajrzała do kosza.
-Ooo, rzeczywiście dziwne! Jakie duże! Jeszcze takiego nie widziałam! Moja droga, nie chcę kwakać, ale mam złe przeczucia! To może być, albo kula bilardowa, albo smocze jajo. Obawiam się, jednak, że raczej to drugie …
-Ach, co też ciocia za bajki opowiada! - ofuknęła ją Mama Kaczka. - Co można wiedzieć o dzieciach, jak się ich nigdy nie miało ?!
Jakoś niebawem jajko wreszcie pękło i wyszło z niego duże, szare pisklę.
-Ojej, czy to na pewno kacze dziecko? - zaniepokoiła się Mama Kaczka. - Odezwij się do mnie! Powiedz: „Kwa, kwa”…
Ale kaczątko nie umiało powiedzieć po kaczemu „kwa, kwa”. Mimo wielu prób powtarzało po swojemu: „Wak, wak”.
-Nawet po kaczemu mówić nie umie! - westchnęła Mama Kaczka. - Ale to nic. Pewnie to kaczorek. Kiedyś się nauczy, a kaczorki nie muszą być ładne …
Nazajutrz kaczka zaprowadziła kaczęta nad staw. Chciała się przekonać, czy to duże i brzydkie pisklę umie pływać. Okazało się, jednak, że pływa i nurkuje lepiej od innych kaczuszek.
-Och, to dobrze! - pomyślała z ulgą kacza mama. - Da sobie radę!
Wyprowadziła maluchy z wody i kazała im się ustawić porządnie, jedno za drugim.
-Pójdziemy teraz na podwórko. Najwyższy czas przedstawić was naszym sąsiadom.
Na podwórku pierwsza zobaczyła ją Pani Kwoka, która szła, otoczona gromadką kurcząt.
-Pani Kaczko! - zauważyła. - Śliczne ma pani pisklęta: żółciutkie i takie krąglutkie, tylko ten jeden jest jakiś niewydarzony! Bardzo brzydkie pisklę: szare, chude i ma czarny dziób! Czy to na pewno kaczka?
-Rozumiem! - zagdakał kogut wyniośle. - Nie wszyscy mogą być tak piękni i przystojni jak ja, ale ta kaczka to prawdziwe straszydło!
Indyk poczerwieniał z oburzenia i zagulgotał:
-Jeszcze czegoś takiego na tym podwórku nie było!
-Tak, tak! Tak, tak! - wtórowały mu indyczki.
W zagrodzie powstał wielki jazgot i harmider, bo każdy chciał zabrać głos w sprawie brzydkiego dziecka Pani Kaczki, która broniła swego pisklęcia, jak tylko mogła.
-Wrrrr, cicho! - warknął z budy Łatek. - Nie dajecie mi spać! Jak się w dzień nie wyśpię, to będę spał w nocy, a wtedy przyjdzie lis i was pogodzi!
A źrebak Kasztanek zarżał głośno i grzebiąc kopytkiem, powiedział:
-Nie dokuczajcie mu, bo się rozbrykam! A wiecie, co to znaczy. Jak się ostatnio rozbrykałem, to gospodyni musiała was szukać po całym podwórku. Nawet pan, panie indyku, wskoczył na dach obory, choć nigdy przedtem nie widziałem, żeby indyki fruwały …
Na podwórko wjechał traktor. Wysiadł z niego młody gospodarz w kraciastej koszuli. Spojrzał na kacze stadko i spytał żonę:
-Co to za brzydal, ten, co chodzi z pisklętami za starą kaczką?! Skąd się tu wziął?!
-Jak to, skąd! - powiedziała młoda, lecz niezbyt miła gospodyni. - Wykluł się z tego jaja, które znalazłeś nad stawem!
-Idź precz! - krzyknęła gospodyni i próbował kopnąć Brzydkie Kaczątko. Pisklę uniosło bojowo skrzydełka i zaczęło syczeć. Wszyscy na podwórku obserwowali tę scenę w milczeniu. Nikt nie odważył się stanąć w jego obronie. Każdy bał się gospodyni, ciągle niezadowolonej kobiety. Tylko Łatek poszedł do niego i szczeknął cicho:
-Lepiej zmykaj stąd, bo nic dobrego cię tutaj nie czeka …
Kaczęta były dla Brzydkiego Kaczątka coraz bardziej niemiłe.
-Pójdę w świat! - oznajmiło pewnego razu Brzydkie Kaczątko starej kaczce.
-To idź! Tak będzie lepiej, i dla ciebie, i dla nas…
I poszło sobie … Nawet się nie obejrzało. Przecisnęło się między sztafetami w płocie i podreptało dróżką przez pastwisko.
-Zaczekaj! - szczeknął Łatek. - Odprowadzę cię do Starej Wierzby.
Na pastwisku brykał Kasztanek.
-Dokąd idziecie? - zarżał.
-Ten mały wybiera się w świat. Odprowadzam go do Wierzby. - odrzekł Łatek.
-Poczekajcie, idę z wami!
I źrebaczek przygalopował, żeby do nich dołączyć.
-Czy mogę sobie choć przez chwilę pomyśleć, że jesteście moimi przyjaciółmi? - spytało nieśmiało Brzydkie Kaczątko.
-Ja na pewno jestem twoim przyjacielem. - odparł Łatek.
-I ja! I ja! - zarżał Kasztanek.
Pod Starą Wierzbą pożegnali się serdecznie i kaczątko powędrowało dalej. Maszerowało sobie raźno przed siebie, wcale nie po kaczemu. Wyglądało zabawnie, bo stawiało kroki jak mały żołnierz na defiladzie. Tak maszerując, doszło do rzeczki obrośniętej gęstym sitowiem. Zobaczyło tam parkę dzikich kaczek.
-Czy mógłbym się do was przyłączyć? - zapytało.
Kaczki miały właśnie odpowiedzieć, gdy wtem rozległy się strzały i ujadanie psów. Było to istna kanonada.
-Uciekaj! Uciekaj! - krzyczały kaczki, zrywając się do lotu. - Myśliwi do nas strzelają!
I obie kaczki poleciały nisko nad wodą unikając strzału. Kaczątko schowało się w trawie, bo nie bardzo wiedziało, dokąd ma uciekać. Śrut gwizdał mu nad głową, a odstrzelone łodyżki tataraku spadały na wodę. Nagle wszystko zakończyło równie szybko, jak się zaczęło. Kaczątko wyjrzało z trawy i zobaczyło grubego myśliwego w zielonym ubraniu i kapeluszu z piórkiem. Oparł strzelbę o Wierzbę, usiadł na pieńku i zaczął nabijać fajkę. Kaczątko śmiało podeszło do strzelby.
-To ten kij, z którego z hukiem wylatuje ogień i którego tak boją się kaczki … - pomyślało sobie i kopnęło strzelbę z całej siły, a ta wpadła do wody. Przez chwilę kołysała się na fali, a potem znikła i poszła na dno. Na powierzchni zostały tylko bąbelki powietrza. Kaczątko nie wiedziało, że od dłuższego czasu obserwuje je ktoś zza dużej kępy trawy. Najpierw wyłoniły się długie, szpiczaste uszy, a następnie wąsaty pyszczek o dużych oczach.
-Ciiii …! - kładąc łapkę na pyszczku, szepnął zajączek, bo to on był właśnie. Kaczątko powiedziało do zajączka:
-Nie bój się mnie, wyjdź z ukrycia!
-A dlaczego miałbym się ciebie bać? - zapytał zdziwiony zajączek.
-Bo jestem brzydki. Wszyscy mnie się boją …
-Ale jesteś odważny, nie tak jak ja. Obserwowałem cię. Nie uciekłeś, kiedy myśliwi strzelali do kaczek. A potem zatopiłeś strzelbę temu człowiekowi.
I zajączek popatrzył na Kaczątko z uznaniem.
-My, zające, nie jesteśmy takie odważne, ale temu myśliwemu chętnie napędziłbym stracha! Pomóż mi, schowamy się za krzakiem. Będziemy razem skakać po patykach i trząść gałązkami.
Myśliwy usłyszał trzask łamanych gałęzi i pobladł ze strachu, bo pomyślał, że to wilk skrada się do niego w zaroślach. Sięgnął po fuzję, ale fuzji przy wierzbie nie było. Wtedy zerwał się i uciekł co sił w nogach, gubiąc fajkę i kapelusz. Zajączek zaczął chichotać i śmiać się z myśliwego, trzymając się za brzuszek. Kaczątko robiło to samo. Śmiało się po raz pierwszy w życiu i odkryło, że jest to przyjemne uczucie. Kiedy się już tak dobrze pośmiali, zajączek zapytał:
-A ty dokąd się wybierasz?
-Idę w świat, może ktoś mnie przygarnie …
-Zaprosiłbym cię do siebie, ale mieszkam raz tu, raz tam, pod miedzą na polu, pod dębem w lesie. Zmieniam adresy, żeby mnie myśliwi nie znaleźli. Ale mogę ci pokazać, gdzie rośnie dużo sałaty. Wy, kaczki, przecież lubicie sałatę.
-Jeszcze nie wiem, czy lubię. Nigdy jej przedtem nie jadłem. - przyznało Kaczątko.
Kilka grządek sałaty rosło niedaleko mostu. Rzeczywiście, sałata smakowała Kaczątku. Była słodka i krucha, więc najadło się jej do syta, zajączek też.
-Cześć, musze wracać … - powiedział szaraczek. - Poszukać miejsca na nocleg, zanim zapadnie zmrok. I tak będę spał jak zając, z otwartymi oczami.
I czmychnął do lasu. Kaczątko powędrowało dalej polną dróżką, a kiedy się zmęczyło, przysiadło na snopku żyta. Nagle ujrzało małe, śmieszne stworzonko, które na niego patrzyło z zainteresowaniem.
-Kim jesteś?
-Myszą polną, a ty?
-Jestem Brzydkim Kaczątkiem.
-Ach, jaka tam z ciebie kaczka! Dobrze wiem, jak wyglądają kaczki i wcale nie jesteś brzydki. Jesteś bardzo ładną nie-kaczką. Dokąd się wybierasz?
-Idę w świat, może mnie ktoś przygarnie …
-Za górką na skraju lasu znajduje się chatka starego drwala. Wiem, że brakuje mu kaczki. Ma świnkę i kota. Wpadam tam czasami, kiedy na polu brakuje jedzenia. To dobre miejsce, dobry dziadek i dobry kot. Gruby, leniwy, nie gania myszy, bo jest zawsze najedzony.
Chatka drwala dawno by się już przewróciła, gdyby nie wiekowy dąb, o który się oparła.
-Wak, wak! - zawołało Kaczątko, podchodząc bliżej.
Z chatki wyszedł dziadunio z dębowym kijaszkiem, który służył mu za laskę.
-O, to chyba kaczka. Jakaś dziwna. Ach, nie szkodzi, akurat mi w zagrodzie brakowało kaczki. Pozwolę ci zostać, jeżeli będziesz mi znosić codziennie jedno jajko. Och, jak dawno nie jadłem jajecznicy. - ucieszył się dziadek. - Idź do chlewika, świnka ci wszystko powie ...
Różowa, tłuściutka świnka kazała Kaczątku umościć sobie gniazdo ze słomy i na nim siedzieć tak długo, aż zniesie jajko. Dwa dni siedziało Kaczątko na słomianym gnieździe i nie udało mu się znieść jajka.
-Ta kaczka jest nieznośna! Nie zniosła jeszcze żadnego jajka!
-Bo nie umiem! Jestem kaczorkiem!
-Bo nie chcesz! Nie chcesz! Jesteś uparty i leniwy! - zganiła go świnka.
-To kot jest leniwy, nie ja! Nic nie robi i dostaje mleko!
-Ja? Leniwy? Coś takiego! Wiesz, ile ja muszę się namruczeć i naocierać o nogi mego pana, by wieczorem dostać miskę mleka?
-Ho, ho, też mi zajęcie … - powiedziało Kaczątko. - Mruczeć jest łatwiej niż znosić jajka!
-A co ty byś chciał robić?
-Chciałbym pływać po jeziorze, nurkować oglądać podwodny świat. Pod wodą jest cudownie! To są moje marzenia!
-Przestań marzyć, zacznij znosić jajka! Będziesz miał tu wspaniałe życie, jak tylko zechcesz.
-A co to jest wspaniałe życie?
-Codziennie mieć świeże korytko i ryć w lesie w poszukiwaniu słodkich korzonków. To jest wspaniałe życie, trzeba korzystać z tego, co się ma i nie mówić za wiele.
-Myślisz tylko o jedzeniu. To jest twój świnkowy pogląd na świat. A ty, kocie, co powiesz?
-Mnie wystarczy miseczka mleka, a w dzień wylegiwanie się na dachu w cieplutkich promieniach słonka.
-To jest twój koci pogląd na świat, a ja mam swoje zdanie.
-No proszę, on ma swoje zdanie … A kim ty jesteś? Nie jesteś nawet kaczką, bo nie potrafisz znieść jajka!
-Takie nie wiadomo co ma czelność mieć swoje zdanie … - prychnął kot.
-Pójdę sobie w świat! - powiedziało urażone Kaczątko. - Może jestem brzydki, ale mam za to piękne marzenia! Jak jesteście tacy mądrzy, to znieście za mnie to jajko!
Kaczątko znów było samo i maszerowało przed siebie, aż natrafiło na nieduże oczko wodne przy drodze do miasteczka. Było tu cicho i przyjemnie. Przez całe dnie pływało i nurkowało, nie mogąc się nacieszyć wolnością. Uwielbiało kołysać się na falach, słuchać śpiewu ptaków i szumu wiatru w szuwarach. Bez trudu znajdowało sobie pożywienie, bo pod wodą rosły smaczne roślinki, a i na brzegu ich nie brakowało. Któregoś dnia nad stawem przeleciało stado wielkich białych ptaków. Były to łabędzie. Ale ono o tym nie wiedziało. Na ich widok Kaczątku mocniej zabiło serduszko i bardzo zapragnęło z nimi polecieć. Długo jeszcze patrzyło za nimi, aż zniknęły w chmurach. A były to już chmury jesienne. Lato nie trwa wiecznie. Na stawie przybywało złotych liści, które porywisty, chłodny wiatr pozrywał z drzew. Kaczątko zauważyło, ze jego dziób poczerwieniał i łąpki też.
-Może to z zimna … - pomyślało. - Schowam główkę pod skrzydełkiem, to będzie mi cieplej.
Tak też zrobiło i zasnęło. W nocy spadł śnieg i woda w stawie zamarzła. Gdy Kaczątko się obudziło, nie mogło wydostać się ze stawu. Zaczęło wołać pomocy, popiskując żałośnie: „Pi pip! Pip! Pip! Pi pip!”. Pewien sklepikarz wiózł akurat na sankach dzieci ze szkoły do domu.
-Tato, słyszałeś? To chyba jakiś ptaszek wzywa pomocy. - odezwała się Małgosia.
-Pip, pip, pip! - rozległo się znowu.
Tata zatrzymał się.
-O, tam! Przy brzegu jest duże pisklę! - zawołał Staś.
-Nie ruszajcie się z sanek! - przykazał dzieciom tata. - Staw jest świeżo zamarznięty, a lód kruchy, może być niebezpiecznie! Pójdę zobaczyć, co się da zrobić!
Pisklę utkwiło pod krzakiem z łapkami przymarzniętymi do tafli lodu.
-Och, aleś się wpakował, mój mały! Jeszcze chwila i byłoby po tobie!
Sklepikarz obcasem buta rozkuł cienki lód, wziął Kaczątko na ręce i wrócił do dzieci.
-Nie wiem, co to za ptak, jest bardzo młody. Co my teraz z nim zrobimy?
-Zabierzmy go do domu! - prosiły maluchy. - Bo inaczej umrze z zimna!
-Macie rację! - zgodził się tata. - Trzeba go zabrać! Tylko ciekawe, co mama powie …
Kaczątko zawinięto w kocyk i ułożono na sankach. W domu mama pochwaliła wszystkich:
-Dobrze zrobiliście, ja też bym go zabrała. Biegnijcie, dzieci, do piwnicy po kosz! Wymościmy mu posłanie. Będzie mu ciepło i przytulnie.
Kaczątko siedziało cichutko wyraźnie oszołomione, ale szczęśliwe.
-Hm, nie wszyscy ludzie są źli. - pomyślało sobie.
-On jest tak brzydki, że aż ładny! - zażartowała mama.
-Jest bardzo miły i czarujący! - zawołały dzieci i nazwały go „Czarusiem”.
Czaruś przebywał w domu sklepikarza przez całą zimę. Wszyscy go tu bardzo kochali. Pozwalano mu nawet pływać w wannie, gdy dzieci kąpały się przed snem. Czasem psocił, wyciągając im sznurowadła z butów, akurat wtedy, gdy spieszyły się do szkoły.
Chociaż Kaczątko bywało kłopotliwe, nikomu to nie przeszkadzało.
-Zauważyłeś … - zagadnęła kiedyś pani Sklepikarzowa swego męża. - … że nasze dzieci stały się teraz bardziej obowiązkowe? Coraz lepiej się uczą. Wcześniej odrabiają lekcje, żeby tylko móc pobawić się z Czarusiem.
-Najważniejsze, moja droga … - odpowiedział mąż. - … że nie siedzą już godzinami przed telewizorem.
A Kaczątko rosło, i rosło … wydłużyła mu się szyja, zniknął szary puch, a na jego miejscu pojawiły się białe piórka. Nadeszła wiosna. Słońce świeciło radośnie, powróciły ptaki zza morza i rozśpiewały całą okolicę. Czaruś nie był już małym pisklęciem. To był duży, młody ptak. Próbował latać i robi straszne spustoszenie w mieszkaniu. A kiedy stłukł kryształowy wazon stojący na komodzie, zrobiło mu się tak przykro, że przez cały dzień siedział smutny w kącie, bo do koszyka już się nie mieścił.
-Nie ma co! - stwierdził tata. - Musimy wypuścić Czarusia. Dobrze mu było u nas, ale teraz, kiedy już dorósł, ten dom stał się dla niego klatką.
Wypuszczono go na trawnik w ogródku. Chociaż dzieciom było żal rozstawać się ze swoim skrzydlatym przyjacielem, pożegnały go czule, obejmując za szyję. A on zawołał na do widzenia: „Wak, wak!” i pofrunął w stronę jezior. Wylądował na największym z nich i zobaczył tam piękne, białe ptaki. Takie same, jakie widział jesienią na niebie. Nie śmiał do nich podpłynąć, bo myślał, że jest brzydki. Ale kiedy spojrzał na swoje odbicie w wodzie, nie mógł uwierzyć. Wyglądał tak samo, jak one. Jeden z łabędzi zbliżył się do niego i spytał:
-Czemu pływasz samotnie? Jesteś przecież łabędziem! Należysz do nas! Witaj w stadzie!
Był to Wujek Nestor, najstarszy i najmądrzejszy łabędź, przywódca wszystkich łabędzi na jeziorze. W stadzie przyjęto młodego łabędzia bardzo serdecznie. Wreszcie dowiedział się, kim jest, a jego marzenia się spełniły. Któregoś słonecznego poranka na jeziorze pojawiła się ona. Śnieżnobiała, piękna i wyniosła. Miała na imię Bielinka. Wszystkie młode łabędzie oglądały się za nią, ale ona nie zwracała na nie uwagi. Czaruś zdobył się na odwagę, zerwał kwiat wodnej lilii i podpłynąwszy do Bielinki, położył go przed nią na fali. Bielinka spojrzał na Czarusia spod czarnych brwi.
-Dziękuję. - szepnęła.
-Czy mógłbym cię odprowadzić do zatoczki?
-Będzie mi miło. - odparła i popłynęli razem przez jezioro.
-Wygląda na to, że będzie z nich piękna para królewskich łabędzi. - powiedział Wujek Nestor. - Czaruś to duma nas wszystkich! Ileż w nim elegancji, majestatu …
Wujek Nestor wiedział, co mówi. Był prawdziwym łabędzim światowcem. Bywalcem pałacowych stawów w parkach Londynu, Rzymu i Warszawy.
-Czas do odlotu! - zdecydował pewnego dnia Wujek Nestor. - Ruszamy w dalszą drogę!
-Czemu odlatujemy właśnie teraz, a nie jesienią? - spytał Czaruś.
-Jesteśmy tu tylko przelotem … - wyjaśniła Bielinka. - … w drodze do naszego kraju. Pochodzimy z Polski, z Warszawy. Jest tam Park Łazienkowski, a w nim stawy i Pałac Królewski.
-Czy wiesz, że łabędzie wiążą się w pary na całe życie? - zapytała Bielinka, rumieniąc się.
-Wiem, i tego właśnie pragnę. - rzekła Czaruś.
-Ja też. - odpowiedziała cicho Bielinka.
Wujek Nestor, słysząc to, powiedział:
-Od tej pory jesteście mężem i żoną.
Wszystkie łabędzie zebrały się na środku jeziora. Rozpędziły się i bijąc skrzydłami po wodzie, wystartowały. Stado prowadził Wujek Nestor. Z początku leciały nisko, a potem wyżej, i wyżej. Przeleciały nad Starą Wierzbą i podwórkiem, gdzie Brzydkie Kaczątko wykluło się z jajka. Wtedy Czaruś zniżył lot, zatoczył koło nad zagrodą, wołając:
-Wak, wak!
-Rety! Rety! - szczeknął Łatek i skoczył na budę. - To nasze Brzydkie Kaczątko! Zobaczcie, co z niego wyrosło!
Wszyscy na podwórku zadarli głowy i podziwiali cudownego, białego ptaka. Kasztanek zarżał i puścił się galopem przez łąki. Czaruś leciał nad nim, a on gnał z rozwianą grzywą, za nim biegł i ujadał radośnie Łatek. Źrebak i pies zatrzymały się nad rzeką.
-Żegnaj, mały, od początku wiedziałem, że nie jesteś zwykłą podwórzową kaczką! Hau, hau, hau, hau! - krzyknął Łatek.
-I ja! I ja! - zarżał Kasztanek.
A Czaruś pomachał im skrzydłami, po czym wzbił się i dołączył do stada. Cudownie było tak lecieć i lecieć wysoko, mając u boku ukochaną Bielinkę i słuchać, jak w lotkach łabędzich skrzydeł gra wiatr. Nagle Wujek Nestor zwolnił i powiedział:
-Przyszedł czas, żebyś mnie zastąpił na czele stada. To będzie teraz zawsze twoje miejsce.
Czarusia rozpierała duma. Oto przewodził polski łabędziom w drodze kraju, którego tak bardzo był ciekawy. Jeśli kiedykolwiek odwiedzicie Warszawskie Łazienki, zatrzymajcie się przed pałacem od strony stawu. Zawsze tu podpływają łabędzie. Rozpoznacie je bez trudu. A ten największy, najpiękniejszy łabędź to Czaruś. Ten, co pływa majestatycznie ze skrzydłami postawionymi jak białe żagle. Odzywa się rzadko po swojemu: „wak, wak”. Nie tak jak inne łabędzie. Zostało mu to z czasów, kiedy był Brzydkim Kaczątkiem.
Co wynika z tej całej historii … ? Że warto marzyć … Marzenia dodają nam skrzydeł i Brzydkie Kaczątka wyrastają na piękne łabędzie …
Opracował: Piotr (Tuptuś)
na podstawie bajki na płycie CD,
dołączonej do margaryny RAMA
Płyta Nr 2/8
http://chomikuj.pl/petrus-paulus