David Eddings
Belgarath czarodziejPROLOG
By艂o dobrze po p贸艂nocy. Ksi臋偶yc ju偶 wzeszed艂. W jego bladym 艣wietle kryszta艂ki lodu na 艣niegu iskrzy艂y si臋 niczym rozsypane diamenty. Galionowi zdawa艂o si臋, 偶e to gwia藕dziste niebo odbija si臋 w pokrytej 艣niegiem ziemi. My艣l臋, 偶e ju偶 odeszli - powiedzia艂 Durnik, wpatruj膮c si臋 w niebo. Jego oddech parowa艂 w lodowatym, nieruchomym po
wietrzu. — Nie widz臋 ju偶 t臋czy.
T臋czy? - zapyta艂 nieco zaskoczony Belgarath.
Wiesz, co mam na my艣li. Ka偶dy z nich ma 艣wiat艂o innej bar
wy. Aldur b艂臋kitne, Issa zielone, Chaldan czerwone i wszyscy po
zostali maj膮 inne kolory. Czy kryje si臋 za tym jakie艣 znaczenie?
Prawdopodobnie jest to odbiciem ich r贸偶nych osobowo艣ci
- odpar艂 Belgarath. - Cho膰 nie jestem o tym do ko艅ca przekona
ny. Nigdy nie rozmawiali艣my na ten temat z moim Mistrzem. -
Czarodziej zacz膮艂 przytupywa膰 nogami. - Mo偶e wr贸cimy? - zapro
ponowa艂. - Zimno tu.
Zacz臋li schodzi膰 zboczem ku chatce. Zmro偶ony 艣nieg skrzypia艂 im pod nogami. Farma u podn贸偶a wzg贸rza sprawia艂a wra偶enie ciep艂ej i wygodnej. Strzech臋 chatki pokrywa艂a gruba warstwa 艣niegu. Spod okapu zwisa艂y b艂yszcz膮ce w blasku ksi臋偶yca sople. W postawionych przez Durnika zabudowaniach gospodarczych
by艂o ciemno, ale okna chaty ja艣nia艂y z艂ocistym blaskiem lamp. Ich 艂agodne 艣wiat艂o zalewa艂o zasypane 艣niegiem podw贸rko. Smuga szaroniebieskiego dymu z komina zdawa艂a si臋 wznosi膰 wprost do gwiazd.
Zapewne nie musieli odprowadza膰 go艣ci na szczyt wzg贸rza. To by艂 jednak dom Durnika, a Durnik by艂 Sendarem. Sendaro-wie za艣 przywi膮zuj膮 du偶膮 wag臋 do przestrzegania zasad dobrego wychowania i uprzejmo艣ci.
- Eriond zmieni艂 si臋 - zauwa偶y艂 Garion, gdy byli ju偶 prawie
na dole. - Wydaje si臋 teraz bardziej pewny siebie.
Belgarath wzruszy艂 ramionami.
Dorasta. Ka偶dy przez to przechodzi - by膰 mo偶e z wyj膮t
kiem Belara. Nie s膮dz臋, aby Belar kiedykolwiek dor贸s艂.
Belgaracie! - zawo艂a艂 wstrz膮艣ni臋ty Durnik. - Cz艂owiek nie
powinien tak wyra偶a膰 si臋 o swym Bogu!
O czym ty m贸wisz?
O tym, co powiedzia艂e艣 o Belarze. On jest Bogiem Alor-
n贸w, a ty przecie偶 jeste艣 Alornem, prawda?
Sk膮d ci to przysz艂o do g艂owy? Taki ze mnie Alorn, jak
i z ciebie.
Zawsze my艣la艂em, 偶e jeste艣 Alornem. Sp臋dza艂e艣 z nimi tak
wiele czasu.
To nie by艂 m贸j pomys艂. Mistrz powierzy艂 mi ten lud pi臋膰 ty
si臋cy lat temu. Wielokrotnie pr贸bowa艂em pozby膰 si臋 opieki nad
nimi, ale Mistrz nawet nie chcia艂 o tym s艂ysze膰.
Skoro nie jeste艣 Alornem, to kim?
Nie mam pewno艣ci. Za m艂odu nie przywi膮zywa艂em do tego
wagi. Wiem, 偶e nie jestem Alornem. Wydaj臋 si臋 na to niewystar
czaj膮co pomylony.
Dziadku! - zaprotestowa艂 Garion.
Ciebie to nie dotyczy, Garionie. Jedynie w po艂owie jeste艣
Alornem.
Doszli do drzwi chatki. Przed wej艣ciem starannie otrzepali nogi ze 艣niegu. W 艣rodku by艂o kr贸lestwo cioci Poi, a ona bardzo nie lubi艂a, gdy kto nanosi艂 艣niegu na jej nieskazitelnie czyste pod艂ogi.
W chatce by艂o ciep艂o. Z艂ociste 艣wiat艂o lamp odbija艂o si臋 w wypolerowanych miedzianych garnkach, patelniach i rondlach, wisz膮cych na hakach po obu stronach sklepionego 艂ukowo paleniska. Na 艣rodku izby sta艂y st贸艂 i krzes艂a. Durnik zrobi艂 je z d臋bu. 艢wiat艂o lamp podkre艣la艂o jeszcze z艂ocisty kolor drewna.
Wszyscy trzej natychmiast podeszli1 do paleniska ogrza膰 r臋ce i nogi.
Drzwi od sypialni otworzy艂y si臋 i wesz艂a Poledra.
Widzieli艣cie, jak odchodzili? - zapyta艂a.
Tak, moja droga - odpar艂 Belgarath. - Oddalili si臋 na p贸艂
nocny wsch贸d.
-Jak si臋 ma Poi? - zapyta艂 Durnik.
- Jest szcz臋艣liwa — odrzek艂a br膮zowow艂osa babcia Gariona.
Nie to mia艂em na my艣li. Czy nadal nie 艣pi?
Poledra kiwn臋艂a g艂ow膮.
Le偶y w 艂贸偶ku i podziwia swe dzie艂o.
M贸g艂bym do niej zajrze膰?
Oczywi艣cie. Tylko nie obud藕 dzieci.
- Zapami臋taj to sobie, Durniku — poradzi艂 mu Belgarath. —
Niebudzenie tych dzieci stanie si臋 g艂贸wnym celem twego 偶ycia
przez nast臋pne kilka miesi臋cy.
Durnik u艣miechn膮艂 si臋 i wszed艂 do sypialni wraz z Poledra.
Nie powiniene艣 tak mu dokucza膰, dziadku — powiedzia艂
z wyrzutem Garion.
Nie dokucza艂em mu, Garionie. Sen rzadko go艣ci w domu
bli藕ni膮t. Wydaje si臋, 偶e zawsze jedno z nich nie 艣pi. Chcesz si臋
czego艣 napi膰? Chyba potrafi臋 znale藕膰 beczu艂k臋 z piwem Poi.
Wyskubie ci brod臋, je艣li przy艂apie ci臋 na myszkowaniu po
spi偶arni.
- Nie z艂apie mnie, Garionie. Jest teraz zbyt zaj臋ta byciem
matk膮.
Starzec wszed艂 do spi偶arni i z ha艂asem zacz膮艂 po niej buszowa膰.
Garion zdj膮艂 p艂aszcz, powiesi艂 go na ko艂ku i wr贸ci艂 do kominka. Nogi nadal mia艂 przemarzni臋te. Spojrza艂 na krokwie nad g艂ow膮. Bez trudu rozpozna艂 zr臋czn膮 robot臋 Durnika. Skrupulatno艣膰 kowala zna膰 by艂o we wszystkim, co robi艂. Nad centralnym pomieszczeniem krokwie by艂y ods艂oni臋te, ale nad sypialni膮 znajdowa艂 si臋 stryszek, na kt贸ry wiod艂y schody biegn膮ce pod 艣cian膮.
- Znalaz艂em — zawo艂a艂 triumfalnie Belgarath ze spi偶arni. —
Pr贸bowa艂a j膮 schowa膰 za beczk膮 z m膮k膮.
Garion u艣miechn膮艂 si臋. Jego dziadek zapewne odnalaz艂by beczu艂k臋 piwa nawet na dnie kopalni.
Starzec wyszed艂 ze spi偶arni z trzema pe艂nymi po brzegi kuflami piwa. Postawi艂 je na stole i przysun膮艂 sobie krzes艂o do kominka. Potem wzi膮艂 jeden z kufli, usiad艂 i wyci膮gn膮艂 nogi w stron臋 ognia.
- Przysu艅 sobie krzes艂o, Garionie - zaprosi艂. - Czemu nie
ma by膰 nam wygodnie?
Garion przestawi艂 krzes艂o i usiad艂.
To by艂a noc! - rzek艂.
O tak, ch艂opcze — odpar艂 starzec. — W rzeczy samej.
Czy nie powinni艣my powiedzie膰 dobranoc cioci Poi?
Durnik jest u niej. Nie przeszkadzajmy im. To szczeg贸lny
czas dla ma艂偶onk贸w.
Tak - przyzna艂 Garion, wspominaj膮c noc sprzed dw贸ch ty
godni, gdy jego c贸rka przysz艂a na 艣wiat.
Wr贸cisz wkr贸tce do Rivy?
Chyba powinienem - odpar艂 Garion. - Zaczekam jednak
jeszcze kilka dni - dop贸ki ciocia Poi znowu nie stanie na nogi.
Nie zwlekaj zbyt d艂ugo - poradzi艂 mu Belgarath z u艣miesz
kiem na ustach. - Ce'Nedra sama siedzi teraz na tronie.
Poradzi sobie. Wie, co robi膰.
Tak, ale czy chcesz, aby robi艂a to po swojemu?
Nie s膮dz臋, aby wydala komu艣 wojn臋 podczas mojej nie
obecno艣ci.
Mo偶e nie, ale z Ce'Nedr膮 nigdy nic nie wiadomo. Chcia
艂em tylko powiedzie膰, 偶e jest troch臋 nieprzewidywalna - doda艂 s臋
dziwy czarodziej i westchn膮艂.
Co ci臋 niepokoi, dziadku?
Stare 偶ale o偶y艂y. Chyba nie zdajecie sobie sprawy, jacy z was
szcz臋艣liwcy. Mnie nie by艂o przy narodzinach moich bli藕niaczek.
By艂em w podr贸偶y s艂u偶bowej.
Garion oczywi艣cie zna艂 t臋 histori臋.
Nie mia艂e艣 wyboru, dziadku — powiedzia艂. - Aldur poleci艂
ci ruszy膰 do Mallorei. Czas by艂o odzyska膰 Glob. Musia艂e艣 pom贸c
Cherekowi i jego synom.
Nie pr贸buj tego racjonalnie usprawiedliwia膰, Garionie.
Prawda jest taka, 偶e porzuci艂em sw膮 偶on臋, kiedy potrzebowa艂a
mnie najbardziej. Sprawy mog艂yby potoczy膰 si臋 zupe艂nie inaczej,
gdybym tego nie uczyni艂.
Nadal czujesz si臋 winny?
Oczywi艣cie. Przez trzy tysi膮ce lat d藕wiga艂em poczucie winy.
Najlepsze usprawiedliwienia tego nie zmieni膮.
Babcia ci przebaczy艂a.
Oczywi艣cie. Twoja babcia jest wilczyc膮, a wilki nie chowaj膮
urazy. Rzecz w tym, 偶e ona mo偶e mi przebaczy膰, ty mo偶esz mi
przebaczy膰 i nawet zdoby膰 akt przebaczenia podpisany przez
wszystkich ludzi, ale ja nadal czuj臋 si臋 winny. Mo偶e porozmawiali
by艣my o czym艣 innym?
Z sypialni wyszed艂 Durnik.
- Zasn臋艂a - powiedzia艂 cicho. Potem podszed艂 do kominka
i do艂o偶y艂 drewna. - Zimna dzi艣 noc — zauwa偶y艂. — Lepiej, 偶eby
ogie艅 nie zgas艂.
Powinienem o tym pomy艣le膰 - przeprosi艂 Garion.
Dzieci 艣pi膮? - zapyta艂 Belgarath kowala.
Durnik kiwn膮艂 g艂ow膮.
Ciesz si臋 tym, p贸ki mo偶esz. One odpoczywaj膮.
Durnik u艣miechn膮艂 si臋. Potem przysun膮艂 sobie krzes艂o bli偶ej ognia.
Pami臋tasz, o czym rozmawiali艣my? - zapyta艂, si臋gaj膮c po
ostatni kufel piwa.
Rozmawiali艣my o wielu rzeczach — odpar艂 Belgarath.
Chodzi mi o cykliczno艣膰 pewnych wydarze艅. To, co zdarzy
艂o si臋 dzisiejszej nocy, jest jednym z nich, prawda?
Durniku, Poi nie jest pierwsz膮 kobiet膮, kt贸ra urodzi艂a bli藕
ni臋ta.
-Wiem, Belgaracie, ale tym razem jest inaczej. Mam wra偶enie, 偶e co艣 takiego jeszcze si臋 nie wydarzy艂o. Wydaje mi si臋, 偶e to co艣 zupe艂nie nowego. To by艂a bardzo szczeg贸lna noc. Sam Ul da艂 swoje b艂ogos艂awie艅stwo. Czy co艣 takiego mia艂o ju偶 kiedy艣 miejsce?
Chyba nie - przyzna艂 stary czarodziej. - By膰 mo偶e rzeczywi
艣cie to co艣 nowego, je艣li tak na to spojrze膰. Je偶eli tak, to sprawy
mog膮 przybra膰 dla nas troch臋 zaskakuj膮cy obr贸t.
Dlaczego? - zapyta艂 Garion.
W powt贸rzeniach mi艂e jest to, 偶e wiesz, czego si臋 spodzie
wa膰. Je艣li wszystko zatrzyma艂o si臋, gdy zdarzy艂 si臋 „wypadek", a te
raz ponownie ruszy艂o, to znajdziemy si臋 na nowym terytorium.
- Nie odnajdziemy wskaz贸wek w przepowiedniach?
Belgarath pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie. Ostatni ust臋p w Kodeksie Mri艅skiego m贸wi: „A potem
pojawi si臋 wielka jasno艣膰 i w tej jasno艣ci uleczone zostanie to, co
by艂o rozbite, a przerwany Cel b臋dzie kontynuowany, tak jak to
by艂o zamierzone od pocz膮tku". Wszystkie inne proroctwa ko艅cz膮
si臋 mniej wi臋cej tak samo. Wyrocznie Ashabine u偶ywaj膮 nawet
niemal dok艂adnie tych samych s艂贸w. Z chwil膮, gdy 艣wiat艂o dotar艂o do Korimu, jeste艣my zdani tylko na siebie.
Czy teraz pojawi膮 si臋 nowe przepowiednie? — zaciekawi艂 si臋
Durnik.
Zapytaj o to Erionda przy nast臋pnym spotkaniu. On teraz
jest odpowiedzialny. - Belgarath westchn膮艂. - Nie s膮dz臋 jednak,
by艣my byli zamieszani w jakie艣 nowe proroctwa. Zrobili艣my, co do
nas nale偶a艂o - u艣miechn膮艂 si臋 nieco krzywo. - Je艣li mam by膰
szczery, to ciesz臋 si臋, 偶e ju偶 to mamy za sob膮. Robi臋 si臋 za stary
na ratowanie 艣wiata. Pocz膮tkowo by艂o to ca艂kiem interesuj膮ce za
j臋cie, ale po kilku razach zrobi艂o si臋 wyczerpuj膮ce.
To by艂aby opowie艣膰 — odezwa艂 si臋 Durnik.
Jaka opowie艣膰?
O wszystkim, co prze偶y艂e艣 - ratuj膮c 艣wiat, walcz膮c z demo
nami, zach臋caj膮c do dzia艂ania Bog贸w i tym podobnych rzeczach.
To by艂aby nudna opowie艣膰, Durniku. Bardzo, bardzo nudna
- sprzeciwi艂 si臋 Belgarath. - Przez d艂ugie okresy nic si臋 nie dzia艂o.
Historia o wyczekuj膮cych ludziach nikogo by nie zaciekawi艂a.
Jestem pewny, 偶e by艂o wystarczaj膮co du偶o zajmuj膮cych
spraw, aby uczyni膰 j膮 interesuj膮c膮. Kt贸rego艣 dnia chcia艂bym na
prawd臋 us艂ysze膰 ca艂膮 t臋 histori臋 - no wiesz, jak spotka艂e艣 Aldura,
jak wygl膮da艂 艣wiat, nim Torak go roz艂upa艂, jak ty i Cherek wykra
dli艣cie Glob - o wszystkim.
Belgarath roze艣mia艂 si臋.
Rok m贸g艂bym opowiada膰, a jeszcze nie doszed艂bym do po
艂owy. Mamy chyba lepsze rzeczy do robienia.
Czy偶by, dziadku? - zapyta艂 Garion. - Powiedzia艂e艣, 偶e nasz
udzia艂 dobieg艂 ko艅ca. Mo偶e to dobry czas na podsumowanie?
A co by komu z tego przysz艂o? Ty w艂adasz kr贸lestwem,
a Durnik dogl膮da swej farmy. Macie wa偶niejsze rutciy do zrobie
nia, ni偶 wys艂uchiwanie moich opowie艣ci.
A zatem je spisz. — Garion nagle zapali艂 si臋 do tej my艣li. —
Wiesz, dziadku, im wi臋cej o tym my艣l臋, tym bardziej utwierdzam si臋 w przekonaniu, 偶e powiniene艣 to zrobi膰. By艂e艣 tu od samego pocz膮tku. Tylko ty znasz ca艂膮 histori臋. Naprawd臋 powiniene艣 j膮 spisa膰. Opowiedz 艣wiatu, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o. Twarz Belgaratha wyra藕nie posmutnia艂a.
艢wiata to nie obchodzi, Garionie. Urazi艂bym jedynie wielu
ludzi. Maj膮 w艂asn膮 wizj臋 wydarze艅 i s膮 z tego powodu szcz臋艣liwi.
Nie zamierzam przez nast臋pne pi臋膰dziesi膮t lat zapisywa膰 skraw
k贸w papieru tylko po to, aby ludzie przybywali do Doliny k艂贸ci膰
si臋 ze mn膮. Poza tym nie jestem historykiem. Nie mam nic prze
ciwko snuciu opowie艣ci, ale nie jestem przekonany do ich spisy
wania. Gdybym podj膮艂 si臋 takiego zadania, po kilku latach odpa
d艂aby mi r臋ka.
Nie b膮d藕 taki skromny, dziadku. Obaj z Durnikiem wiemy,
偶e nie musisz robi膰 tego r臋k膮. Potrafisz my艣li przela膰 na papier
nawet nie dotykaj膮c pi贸ra.
Zapomnij o tym - powiedzia艂 kr贸tko Belgarath. - Nie mam
zamiaru traci膰 czasu na co艣 tak niedorzecznego.
Le艅 z ciebie, Belgaracie — oskar偶y艂 go Durnik.
Dopiero teraz to zauwa偶y艂e艣? My艣la艂em, 偶e jeste艣 bardziej
spostrzegawczy.
Nie zrobisz wi臋c tego? - zapyta艂 Garion.
- Nie, chyba 偶e kto艣 poda mi lepszy pow贸d od waszego.
Drzwi sypialni otworzy艂y si臋 i do kuchni wesz艂a Poledra.
Macie zamiar rozmawia膰 ca艂膮 noc? — powiedzia艂a po cichu.
-Je艣li tak, to id藕cie gdzie indziej. Je偶eli obudzicie dzieci... - Pole
dra zawiesi艂a z艂owieszczo glos.
W艂a艣nie m贸wili艣my o p贸j艣ciu do 艂贸偶ka, skarbie — sk艂ama艂
g艂adko Belgarath.
To id藕cie, zamiast siedzie膰 i gada膰 o tym.
Belgarath wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋, by膰 mo偶e odrobin臋 zbyt teatralnie.
- Ona ma racj臋 - zwr贸ci艂 si臋 do przyjaci贸艂. - Nied艂ugo b臋dzie 艣wita膰, a bli藕ni臋ta odpoczywa艂y ca艂膮 noc. Je艣li chcemy si臋 przespa膰, to lepiej zr贸bmy to teraz.
Wdrapali si臋 na stryszek i zawin臋li w koce na siennikach, kt贸re Durnik tam trzyma艂. Garion le偶a艂 p贸藕niej wpatruj膮c si臋 w powoli bledn膮cy blask ognia i migotliwe cienie zalegaj膮ce pok贸j na dole. Rozmy艣la艂 o Ce'Nedrze i swych dzieciach, ale potem pozwoli艂 my艣lom poszybowa膰 ku wydarzeniom tej szczeg贸lnej nocy. Ciocia Poi zawsze by艂a o艣rodkiem 偶ycia Gariona. Urodzenie bli藕ni膮t nada艂o pe艂ni jej 偶yciu.
Tu偶 przed za艣ni臋ciem riva艅ski kr贸l wr贸ci艂 my艣lami do rozmowy, kt贸r膮 w艂a艣nie odbyli z Durnikiem i dziadkiem. Musia艂 przyzna膰, 偶e mia艂 niek艂aman膮 ch臋膰 przeczyta膰 opowie艣膰 Belgara-tha. Stary czarodziej byl bardzo dziwnym i skomplikowanym cz艂owiekiem. Jego wspomnienia pozwoli艂yby Garionowi spojrze膰 na dziadka pod innym k膮tem. Oczywi艣cie nale偶a艂o go do tego zmusi膰. Belgarath by艂 specjalist膮 w wymigiwaniu si臋 od pracy. Garion pomy艣la艂, 偶e zna jednak spos贸b na wyci膮gni臋cie od dziadka tej opowie艣ci. U艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Ogie艅 na kominku przygasa艂. Garion wiedzia艂 ju偶, jak si臋 do tego zabra膰. Pozna pocz膮tek tej historii.
A potem, poniewa偶 naprawd臋 by艂o p贸藕no, Garion zasn膮艂. By膰 mo偶e dzi臋ki znajomemu wn臋trzu kuchni cioci Poi, 艣ni艂 o farmie Faldorna, gdzie jego historia si臋 zacz臋ta.
TOM PIERWSZY
DOLINA
ROZDZIA艁 PIERWSZY
Im d艂u偶ej zastanawia膰 si臋 nad jakim艣 pomys艂em, tym bardziej mo偶liwe wydaje si臋 jego urzeczywistnienie My艣l rzucona dla zabicia czasu potrafi pizerodzi膰 si臋 w zobowi膮zanie, gdy podchwyc膮 j膮 inni Dlaczego ludzie nie mog膮 zrozumie膰, ze je艣li o czym艣 m贸wi臋, me oznacza wcale, i偶 czyni臋 to z ochot膮?
Wszystko zapocz膮tkowa艂a ca艂kiem niewinna uwaga Durnika Kowal powiedzia艂, ze chcia艂by us艂ysze膰, jak si臋 zacz臋艂a ta ca艂a historia Wiecie, jaki dociekliwy jest Durnik Potrafi wszystko rozebra膰 na cz臋艣ci, aby dowiedzie膰 si臋, dlaczego to dzia艂a Tym razem mog臋 mu jednak偶e wybaczy膰 Poi w艂a艣nie obdarzy艂a go bli藕ni臋tami, a m艂odzi ojcowie maj膮 sk艂onno艣膰 do niezbyt m膮drego zachowania Natomiast Garion powinien mie膰 na tyle oleju w g艂owie, aby si臋 nie wtr膮ca膰 Przeklinam dzie艅, w kt贸rym obudzi艂em w tym ch艂opcu ciekawo艣膰 poznania pocz膮tk贸w W pewnych sprawach potrafi by膰 okropnie marudny Gdyby po prostu da艂 temu spok贸j, me mozoli艂bym si臋 teraz nad tym paskudnym zadaniem
Ale gdzie偶 tam Obaj wracali do sprawy dzie艅 po dniu, jakby los 艣wiata od tego zale偶a艂 Pr贸bowa艂em zby膰 ich mglistymi obietnicami - niczym konkretnym - i mia艂em s艂ab膮 nadziej臋, ze zapomn膮 o tej ca艂ej g艂upiej sprawie
Potem Garion zachowa艂 si臋 tak bezwzgl臋dnie, tak podst臋pnie, ze wstrz膮sn臋艂o to mn膮 do 偶ywego Wspomnia艂 Polgarze
o tym g艂upim pomy艣le, a gdy wr贸ci艂 do Rivy, powiedzia艂 r贸wnie偶 Ce'Nedrze. Ma艂o tego, czy dacie wiar臋, 偶e nam贸wi艂 je, aby wmiesza艂y w ca艂膮 t臋 spraw臋 Poledr臋?
Musz臋 przyzna膰, 偶e sam sobie by艂em winny. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, 偶e owego wieczoru by艂em nieco zm臋czony. Mimowolnie pozwoli艂em wymkn膮膰 si臋 czemu艣, co przez trzy eony skrywa艂em g艂臋boko w swym sercu. Poledra spodziewa艂a si臋 dziecka, a ja zostawi艂em 偶on臋 sam膮. Przez p贸艂 偶ycia nosi艂em poczucie winy za ten czyn. To by艂o niczym n贸偶 wbijany we wn臋trzno艣ci. Garion o tym wiedzia艂 i z zimn膮 krwi膮, z rozmy-s艂em, wykorzysta艂 to, by nak艂oni膰 mnie do owego absurdalnego przedsi臋wzi臋cia. By艂 艣wiadom, 偶e w tych okoliczno艣ciach po prostu nie potrafi臋 niczego odm贸wi膰 swej 偶onie.
Poledra oczywi艣cie nie wywiera艂a na mnie 偶adnego nacisku. Nie musia艂a. Wystarczy艂o jedynie, by wspomnia艂a, i偶 podoba jej si臋 ten pomys艂. W tej sytuacji nie mia艂em 偶adnego wyboru. Mam nadziej臋, 偶e kr贸l Rivyjest szcz臋艣liwy z powodu tego, co mi uczyni艂.
To z ca艂膮 pewno艣ci膮 b艂膮d. Rozs膮dek mi m贸wi, 偶e o wiele lepiej pozostawi膰 rzeczy takimi, jakie s膮; przyczyny i skutki przysypane py艂em zapomnianych lat. Zostawi艂bym je tak, gdyby to ode mnie zale偶a艂o. Prawda zdenerwuje wielu ludzi.
Zrozumiej膮 nieliczni, a jeszcze mniej zaakceptuje to, co mam zamiar przedstawi膰, ale, jak ze z艂o艣liwym uporem powtarzali m贸j wnuk i zi臋膰, je艣li ja nie opowiem tej historii, uczyni to kto艣 inny. Skoro jednak tylko ja znam jej pocz膮tek, 艣rodek i koniec, wi臋c to mnie przypad艂o spisanie na zniszczonym pergaminie atramentem, kt贸ry ju偶 zaczyna blakn膮膰, nim wyschnie, do艣膰 niecodziennej relacji z tego, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o - i dlaczego.
A zatem pozw贸lcie, 偶e zaczn臋 t臋 opowie艣膰 tak, jak zaczyna si臋 wszystkie opowie艣ci, od pocz膮tku.
Urodzi艂em si臋 w Garze, wiosce, kt贸rej ju偶 dawno nie ma. O ile pami臋tam, le偶a艂a ona na przyjemnie zielonym brzegu rzeczki po艂yskuj膮cej w letnim s艂o艅cu, jakby by艂a posypana drogimi kamieniami. Odda艂bym wszystkie klejnoty, jakie kiedykolwiek posiada艂em lub widzia艂em, by znowu usi膮艣膰 nad brzegiem tej bezimiennej rzeki.
Nasza wioska nie by艂a bogata, ale w tamtych czasach 偶adna taka nie by艂a. Na 艣wiecie panowa艂 pok贸j. Bogowie przechadzali si臋 pomi臋dzy nami z u艣miechem. Nie pami臋tam, kto byl naszym Bogiem ani jakie mia艂 atrybuty czy totem. By艂em w贸wczas bardzo m艂ody, to przecie偶 odleg艂e czasy.
Bawi艂em si臋 z innymi dzie膰mi na gor膮cych, zakurzonych ulicach, biega艂em po 艂膮kach, po艣r贸d wysokiej trawy i polnych kwiat贸w, wios艂owa艂em po migotliwej rzece, kt贸r膮 zatopi艂o Morze Wschodnie niezliczone lata temu.
Moja matka umar艂a, gdy by艂em jeszcze ca艂kiem ma艂y. Pami臋tam, 偶e d艂ugo p艂aka艂em z tego powodu, cho膰 musz臋 szczerze przyzna膰, i偶 nie potrafi臋 sobie ju偶 przypomnie膰 jej twarzy. Zachowa艂em w pami臋ci delikatno艣膰 r膮k matki i zapach 艣wie偶o upieczonego chleba, kt贸ry rozchodzi艂 si臋 z kuchni, ale nie pami臋tam jej twarzy. Czy偶 to nie dziwne?
Potem mieszka艅cy Gary zaj臋li si臋 moim wychowaniem. Nigdy nie zna艂em swego ojca i nie przypominam sobie, abym mia艂 jakich艣 偶yj膮cych krewnych. Ludzie z wioski dbali, abym mia艂 co je艣膰, dawali mi stare ubrania i pozwalali sypia膰 w swoich oborach. Nazywali mnie Garath, co w naszym osobliwym dialekcie oznacza艂o „z miasta Gary". Mo偶liwe, 偶e by艂o to moje prawdziwe imi臋. Nie pami臋tam ju偶, jak wo艂a艂a na mnie matka, nie my艣l臋 jednak by mia艂o to jakie艣 znaczenie. Garath by艂o wystarczaj膮co wygodnym imieniem dla sieroty, nie wprowadza艂o zbytniego zam臋tu w spo艂ecznej strukturze wioski.
Nasza wioska le偶a艂a gdzie艣 w pobli偶u zbiegu granic staro偶ytnych ojczyzn Tolnedran, Nyissan i Marag贸w. My艣l臋, 偶e wszyscy byli艣my tej samej rasy, ale nie jestem tego zupe艂nie pewny. Przypominam sobie tylko jedn膮 艣wi膮tyni臋 - je艣li mo偶na j膮 tak nazwa膰 -co przemawia艂oby za tym, i偶 oddawali艣my cze艣膰 wsp贸lnemu Bogu, a tym samym byli艣my jednej rasy. W owym czasie religia by艂a mi rzecz膮 oboj臋tn膮, nie pami臋tam wi臋c, czy 艣wi膮tyni臋 wzniesiono ku czci Nedry, Mary czy Issy. Ziemie Arend贸w le偶a艂y nieco na p贸艂noc, zatem ca艂kiem mo偶liwe, 偶e nasza ko艣lawa 艣wi膮tynka zosta艂a wzniesiona ku czci Chaldana. Jestem jednak pewny, i偶 nie czcili艣my Toraka ani Belara. Pami臋tam, i偶 nie by艂 to 偶aden z nich.
Ju偶 w dzieci艅stwie oczekiwano, 偶e zapracuj臋 na swoje utrzymanie. Wie艣niacy nie byli skorzy do zapewniania mi luksusu b艂ogiego nier贸bstwa. Dali mi prac臋 pastucha kr贸w, ale nie by艂em w tym zbyt dobry, je艣li chcecie zna膰 prawd臋. Nasze krowy by艂y kar艂owate i 艂agodne, wi臋c niezbyt wiele z nich od艂膮cza艂o si臋 od stada, gdy znajdowa艂y si臋 pod moj膮 opiek膮, a te, kt贸re chodzi艂y samopas, zwykle wraca艂y na wieczorne dojenie. W sumie wi臋c pasienie kr贸w by艂o dobrym zaj臋ciem dla ch艂opaka, kt贸ry nie bardzo garn膮艂 si臋 do uczciwej pracy.
W owym czasie m贸j stan posiadania ogranicza艂 si臋 jedynie do tego, co mia艂em na grzbiecie, ale szybko nauczy艂em si臋 sobie radzi膰. Zamk贸w jeszcze nie wynaleziono, nie mia艂em wi臋c wi臋kszych trudno艣ci z przetrz膮saniem chat s膮siad贸w, gdy ci pracowali na polach. Krad艂em g艂贸wnie jedzenie, cho膰 od czasu do czasu do mych kieszeni trafia艂y i inne drobiazgi. Niestety, gdy gin臋艂y jakie艣 rzeczy, podejrzanym z regu艂y by艂em w艂a艣nie ja. Sieroty nie cieszy艂y si臋 w owym czasie zbytnimi wzgl臋dami. Z biegiem lat moja reputacja pogarsza艂a si臋 i innym dzieciom przykazano mnie unika膰. Wie艣niacy uwa偶ali, 偶e jestem leniwy i niegodny zaufania, nazywali mnie r贸wnie偶 k艂amc膮 i z艂odziejem - cz臋sto prosto w twarz! Nie zaprzeczam zarzutom, ale niezbyt przyjemnie us艂ysze膰 co艣 takiego prosto
w twarz. Mieli mnie ci膮gle na oku. Jasno te偶 dali mi do zrozumienia, abym za dnia trzyma艂 si臋 z dala od wioski. Najcz臋艣ciej jednak ignorowa艂em te drobne ograniczenia. Zacz膮艂em znajdowa膰 przyjemno艣膰 w zakradaniu si臋 po jedzenie i r贸偶ne przydatne rzeczy. Uwa偶a艂em siebie za bardzo przebieg艂ego go艣cia.
Mia艂em chyba ze trzyna艣cie lat, gdy zacz膮艂em zwraca膰 uwag臋 na dziewcz臋ta. To dopiero zdenerwowa艂o moich s膮siad贸w. Cieszy艂em si臋 w wiosce s艂aw膮 rozpustnika, co dla m艂odzie偶y by艂o czym艣 nieodparcie atrakcyjnym. A zatem zwraca艂em uwag臋 na dziewcz臋ta, a dziewcz臋ta interesowa艂y si臋 mn膮. I tak oto pewnego pochmurnego wiosennego ranka jeden z cz艂onk贸w wioskowej starszyzny przy艂apa艂 mnie w stodole ze sw膮 najm艂odsz膮 c贸rk膮. Zapewniam, 偶e do niczego nie dosz艂o. No, mo偶e do kilku niewinnych poca艂unk贸w, ale do niczego powa偶niejszego. Jednak偶e ojciec dziewczyny natychmiast pomy艣la艂 o najgorszym i spu艣ci艂 mi t臋gie lanie.
Ostatecznie uda艂o mi si臋 wyrwa膰 i biegiem opu艣ci艂em wiosk臋. Przeszed艂em w br贸d rzek臋 i w ponurym nastroju wspi膮艂em si臋 na wzg贸rze po przeciwnej stronie. Powietrze by艂o zimne i suche. Nad g艂ow膮 gna艂y chmury p臋dzone rze艣kim wiatrem. Siedzia艂em tam bardzo d艂ugo, zastanawiaj膮c si臋 nad swym po艂o偶eniem. Doszed艂em do wniosku, 偶e nie mam ju偶 czego szuka膰 w Garze. Moi s膮siedzi, musz臋 przyzna膰 nie bez racji, spogl膮dali na mnie podejrzliwie, a incydent w stodole pewnie przepe艂ni艂 miar臋. Ch艂odna kalkulacja pozwala艂a podejrzewa膰, 偶e w kr贸tkim czasie zostan臋 poproszony stanowczo o opuszczenie wioski.
Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie mia艂em zamiaru da膰 im tej satysfakcji. Obrzuci艂em wzrokiem skupisko mrocznych chat przycupni臋tych nad rzeczk膮, pociemnia艂膮 pod p臋dzonymi przez wiatr wiosennymi chmurami. Potem odwr贸ci艂em si臋 i spojrza艂em na zach贸d, na rozleg艂e 艂膮ki, o艣nie偶one szczyty za nimi, chmury gnaj膮ce po szarym niebie i poczu艂em raptown膮, nieprzepart膮 ch臋膰 w臋dr贸wki.
艢wiat nie ko艅czy艂 si臋 na wiosce Gara; i nagle bardzo zapragn膮艂em wyruszy膰, by go pozna膰. Nic w艂a艣ciwie mnie nie trzyma艂o. Ojciec mej ma艂ej towarzyszki igraszek pewnie b臋dzie czatowa艂 na mnie — z pa艂k膮 — gdy tylko pojawi臋 si臋 w okolicy. W tym momencie podj膮艂em decyzj臋.
Kr贸tko po p贸艂nocy z艂o偶y艂em ostatni膮 wizyt臋 w wiosce. Nie mia艂em zamiaru odchodzi膰 z pustymi r臋koma. Szopa na zapasy dostarczy艂a mi tyle jedzenia, ile mog艂em wygodnie unie艣膰. Poniewa偶 za艣 nie jest rozwa偶nie podr贸偶owa膰 bez broni, zabra艂em r贸wnie偶 s艂usznych rozmiar贸w n贸偶. Rok wcze艣niej zrobi艂em sobie proc臋. Nudne godziny sp臋dzone na dogl膮daniu kr贸w innych ludzi dawa艂y mi pod dostatkiem czasu na 膰wiczenia. Ciekaw jestem, co sta艂o si臋 z t膮 proc膮.
Rozejrza艂em si臋 po szopie i uzna艂em, 偶e mam ju偶 wszystko, czego mi naprawd臋 potrzeba. Przekrad艂em si臋 wi臋c cicho zakurzon膮 ulic膮, ponownie przeszed艂em w br贸d rzek臋 i oddali艂em si臋 z tego miejsca na zawsze.
Teraz, gdy wracam do tamtych dni my艣lami, u艣wiadamiam sobie, 偶e mam wobec owego wie艣niaka o ci臋偶kiej r臋ce ogromny d艂ug wdzi臋czno艣ci. Gdyby nie wszed艂 wtedy do tej stodo艂y, to m贸g艂bym nigdy nie wspi膮膰 si臋 na tamto wzg贸rze i nie spojrze膰 na zach贸d. R贸wnie dobrze m贸g艂bym prze偶y膰 swe 偶ycie w Garze i tam umrze膰. Czy偶 to nie dziwne, jak drobnostki mog膮 zmieni膰 los cz艂owieka?
Na zachodzie rozci膮ga艂y si臋 ziemie Tolnedran i o poranku by艂em ju偶 na ich terytorium. Nie mia艂em 偶adnego konkretnego celu, popycha艂 mnie jedynie 贸w osobliwy przymus w臋dr贸wki na zach贸d. Min膮艂em kilka wiosek, ale nie widzia艂em 偶adnego powodu, by si臋 w kt贸rej艣 z nich zatrzyma膰.
W dwa, a mo偶e trzy dni po opuszczeniu Gary spotka艂em zabawnego, dobrodusznego staruszka, jad膮cego na rozklekotanym wozie.
Dok膮d偶e to pod膮偶asz, ch艂opcze? - zapyta艂 mnie, jak s膮dzi
艂em w贸wczas, w jakim艣 obcym dialekcie.
W tamt膮 stron臋, zdaje mi si臋 - odpar艂em machn膮wszy r臋k膮
niedbale ku zachodowi.
Nie wydajesz mi si臋 zbytnio tego pewnym.
Bo nie jestem — przyzna艂em z u艣miechem. - Po prostu czu
j臋 nieodpart膮 ch臋膰 zobaczenia, co jest za nast臋pnym wzg贸rzem.
Najwyra藕niej potraktowa艂 moj膮 odpowied藕 dos艂ownie. S膮dzi艂em w贸wczas, 偶e jest Tolnedraninem, a zauwa偶y艂em, 偶e to bardzo prozaiczni ludzie.
Za tym wzg贸rzem niewiele jest, ot, Tol Malin - powiedzia艂.
Tol Malin?
Ca艂kiem spore miasteczko. Jego mieszka艅cy jednakowo偶
przesadne mniemanie o sobie maj膮. Kt贸偶 wszak k艂opota艂by si臋
owym „Tol", ale oni zdaj膮 si臋 s膮dzi膰, i偶 przydaje to wa偶no艣ci temu
miejscu. Pod膮偶am w tamt膮 stron臋 i je艣li zechcesz jecha膰 ze mn膮,
mo偶esz. Wskakuj, ch艂opcze. Wszak daleka to droga na piechot臋.
W贸wczas my艣la艂em, 偶e wszyscy Tolnedranie m贸wi膮 w ten spos贸b, ale wkr贸tce odkry艂em, i偶 by艂em w b艂臋dzie. W Tol Malin zabawi艂em kilka tygodni. To tam po raz pierwszy spotka艂em si臋 z pieni臋dzmi. Bankierzy tolnedra艅scy wynale藕li pieni膮dze. Pomys艂 ten wyda艂 mi si臋 fascynuj膮cy. Oto by艂o co艣 wystarczaj膮co ma艂ego, aby schowa膰 to w kieszeni, a jednak o ogromnej warto艣ci. Kto艣, kto ukrad艂 fotel, st贸艂 lub konia, rzuca si臋 w oczy. Pieni膮dze za艣, gdy ju偶 /najd膮 si臋 w twej kieszeni, trudno rozpozna膰 jako cudz膮 w艂asno艣膰.
Niestety, Tolnedranie w bardzo zaborczy spos贸b podchodzili do swych pieni臋dzy. W Tol Malin po raz pierwszy us艂ysza艂em, jak krzyczano: „Zatrzyma膰 z艂odzieja!". Wtedy do艣膰 pospiesznie opu艣ci艂em miasto.
Zdajecie chyba sobie spraw臋, 偶e nie wyci膮ga艂bym na 艣wiat艂o d/ienne swych ch艂opi臋cych grzeszk贸w, gdyby nie moja c贸rka. Potrafi by膰 bardzo niezno艣na, gdy czasami co艣 mi si臋 przytrafi.
Chcia艂bym jedynie, aby ludzie dla odmiany spojrzeli na to z mojej strony. Czy w danych okoliczno艣ciach mia艂em jaki艣 wyb贸r?
Rzecz zastanawiaj膮ca, spotka艂em ponownie tego samego zabawnego staruszka oko艂o pi臋ciu mil za Tol Malin.
No c贸偶, ch艂opcze - powita艂 mnie. - Widz臋, 偶e nadal pod膮
偶asz na zach贸d.
W Tol Malin dosz艂o do drobnego nieporozumienia — od
par艂em wymijaj膮co. — Pomy艣la艂em, 偶e lepiej dla mnie b臋dzie opu
艣ci膰 to miejsce.
Staruszek roze艣mia艂 si臋 ze zrozumieniem. Jego 艣miech za艣 sprawi艂, 偶e dzie艅 wyda艂 mi si臋 pogodniejszy. Starzec wygl膮da艂 zwyczajnie. Mia艂 bia艂e w艂osy i brod臋, ale jego intensywnie niebieskie oczy dziwnie nie pasowa艂y do pomarszczonej twarzy. Bi艂a z nich m膮dro艣膰, cho膰 nie wygl膮da艂y na oczy starego cz艂owieka. Zdawa艂y si臋 przenika膰 na wylot wszystkie moje m臋tne wyja艣nienia.
- Wskakuj zatem, ch艂opcze - powiedzia艂. - Tusz臋, i偶 nadal
w tym samym kierunku zd膮偶amy.
Przez nast臋pne kilka tygodni podr贸偶owali艣my przez ziemie Tolnedran, kieruj膮c si臋 ci膮gle na zach贸d. A by艂o to w czasach, gdy ludzi nie ogarn臋艂a jeszcze mania budowy prostych, dobrze utrzymanych trakt贸w. Szlak, kt贸rym pod膮偶ali艣my, by艂 zaledwie 艣ladem k贸艂, kt贸ry wij膮c si臋 przez 艂膮ki, znaczy艂 drog臋 naj艂atwiejszego przejazdu.
Tolnedranie byli rolnikami, jak niemal wszyscy w tamtych czasach. Po drodze by艂o jednak bardzo niewiele samotnych farm, poniewa偶 wi臋kszo艣膰 ludzi mieszka艂a w wioskach. Codziennie skoro 艣wit wyruszali do pracy na swych polach i wracali wieczorem.
Pewnego ranka, w 艣rodku lata, przeje偶d偶ali艣my przez jedn膮 z tych wiosek. Zobaczy艂em w贸wczas wie艣niak贸w mozolnie w臋druj膮cych do pracy.
- Czy偶 nie by艂oby 艂atwiej, gdyby po prostu zbudowali swoje
domy tam, gdzie s膮 ich pola? — zapyta艂em staruszka.
Prawdopodobnie tak - przyzna艂 - ale w贸wczas byliby wie
艣niakami, a nie mieszczanami. Tolnedranin wola艂by umrze膰, ni偶
by膰 uznanym za wie艣niaka.
To 艣mieszne - zaprotestowa艂em. — Ca艂ymi dniami grzebi膮
w ziemi, a to chyba znaczy, 偶e s膮 wie艣niakami, prawda?
Tak - odpar艂 spokojnie staruszek. - Im si臋 chyba jednak偶e
zdaje, 偶e mieszkanie w wiosce czyni z nich mieszczan.
Czy to dla nich takie wa偶ne?
Bardzo wa偶ne, ch艂opcze. Tolnedranin nade wszystko pra
gnie zachowa膰 dobre mniemanie o sobie.
My艣l臋, 偶e to g艂upie.
Ludzie wiele rzeczy g艂upich czyni膮. Przeto bacznie patrz
i s艂uchaj, gdy nast臋pnym razem mija膰 b臋dziemy jedn膮 z wiosek.
Je艣li b臋dziesz uwa偶ny, pojmiesz, co mia艂em na my艣li.
Zapewne nie zwr贸ci艂bym na to uwagi, gdyby nie 贸w staruszek. W ci膮gu nast臋pnych kilku tygodni przeje偶d偶ali艣my przez kilka wiosek i mia艂em okazj臋 pozna膰 Tolnedran. Nie obchodzili mnie zbytnio, ale przyjrza艂em si臋 im. Tolnedranie niemal ka偶d膮 minut臋 dnia po艣wi臋caj膮 na dok艂adne okre艣lenie swej pozycji w miejscowej spo艂eczno艣ci. Im za艣 wy偶sza wedle ich mniemania ma by膰, tym staj膮 si臋 agresywniejsi. Tolnedranin 藕le traktuje swoich s艂u偶膮cych nie z okrucie艅stwa, ale z g艂臋boko zakorzenionej potrzeby udowodnienia swej wy偶szo艣ci. Sp臋dza ca艂e godziny przed lustrem, 膰wicz膮c hardy, wynios艂y wyraz twarzy. By膰 mo偶e to w艂a艣nie dra偶ni艂o mnie w nich szczeg贸lnie. Nie lubi臋, gdy ludzie traktuj膮 mnie z g贸ry, m贸j status w艂贸cz臋gi za艣 stawia艂 mnie na samym dole drabiny spo艂ecznej, wi臋c ka偶dy patrzy艂 na mnie z wy偶szo艣ci膮.
Nast臋pny nad臋ty dupek, kt贸ry mnie wyszydzi, dostanie po
g臋bie — mrukn膮艂em pos臋pnie, gdy min臋li艣my kolejn膮 wiosk臋.
A po c贸偶 si臋 tym k艂opota膰? — zapyta艂 staruszek, wzruszaj膮c
ramionami.
Nie dbam o ludzi, kt贸rzy traktuj膮 mnie jak 艣mie膰.
Azali doprawdy obchodzi ci臋 to, co oni sobie my艣l膮?
Ani troch臋.
Po c贸偶 zatem traci膰 na艅 si艂y? Musisz nauczy膰 艣mia膰 si臋 z te
go, ch艂opcze. Azali nie s膮 g艂upcami owi przekonani o swej wa偶no
艣ci wie艣niacy?
Oczywi艣cie.
A czy偶 uderzenie jednego z nich nie czyni ci臋 r贸wnie g艂u
pim - a nawet g艂upszym? Azali jakiekolwiek znaczenie ma to, co
my艣l膮 o tobie inni, dop贸ki ty wiesz kim jeste艣?
No c贸偶, nie, ale... - szuka艂em niezdarnie jakiego艣 wyt艂uma
czenia, lecz 偶adnego nie znalaz艂em. W ko艅cu roze艣mia艂em si臋
nieco zak艂opotany.
Staruszek poklepa艂 mnie czule po plecach.
- Mia艂em nadziej臋, 偶e tak w艂a艣nie do tego w ko艅cu podej
dziesz.
To by艂o chyba najwa偶niejsze, czego nauczy艂em si臋 przez lata. Na d艂u偶sz膮 met臋 wi臋ksz膮 satysfakcj臋 daje wy艣miewanie w duchu g艂upc贸w, ni偶 szamotanie si臋 z nimi w ulicznym pyle. Poza tym jest to o wiele korzystniejsze dla ubrania.
Wydawa艂o si臋, 偶e staruszek podr贸偶owa艂 bez celu. Mia艂 w贸z, ale nie wi贸z艂 na nim niczego wa偶nego —jedynie kilka niepe艂nych work贸w ziarna dla swego niedu偶ego konika, beczu艂k臋 wody, troch臋 jedzenia i par臋 postrz臋pionych starych koc贸w, kt贸rymi z ochot膮 si臋 ze mn膮 dzieli艂. Im lepiej si臋 poznawali艣my, tym bardziej zaczyna艂em go lubi膰. Zdawa艂o si臋, 偶e dostrzega艂 istot臋 wszechrzeczy i we wszystkim znajdowa艂 co艣 do 艣miechu. Z czasem i ja r贸wnie偶 zacz膮艂em si臋 艣mia膰. Zda艂em sobie spraw臋, 偶e ze wszystkich znajomych, jego pierwszego by艂bym sk艂onny nazwa膰 przyjacielem.
Staruszek opowiada艂 o ludziach, kt贸rzy mieszkali na tej rozleg艂ej r贸wninie. Odnios艂em wra偶enie, 偶e znaczn膮 cz臋艣膰 swego 偶ycia sp臋dzi艂 na podr贸偶owaniu. Pomimo zabawnego sposobu m贸wienia
- a mo偶e w艂a艣nie dlatego - jego spostrze偶enia na temat r贸偶nych ras okaza艂y si臋 bardzo trafne. Sp臋dzi艂em tysi膮ce lat z tymi lud藕mi i ani razu nie stwierdzi艂em, aby okaza艂y si臋 mylne. Powiedzia艂 mi, 偶e Alornowie s膮 awanturnikami, Tolnedranie materialistami, a Arendowie niezbyt bystrzy. Maragowie byli uczuciowi i kapry艣ni, ale wielkoduszni wobec tych, kt贸rzy si臋 znale藕li w k艂opotach. Nyis-sanie byli leniwi i nieszczerzy, a Angarakowie obsesyjnie religijni. Dla Morindim贸w i Karand贸w 偶ywi艂 jedynie lito艣膰, dla Dal贸w za艣 szczeg贸lny rodzaj szacunku. Poczu艂em osobliwy b贸l i do艣wiadczy艂em uczucia g艂臋bokiej straty, gdy kt贸rego艣 z tych ch艂odnych, pochmurnych dni staruszek 艣ci膮gn膮艂 lejce swego konia i powiedzia艂:
Tu nasze drogi si臋 rozchodz膮, ch艂opcze. Zeskakuj.
Zdenerwowa艂a mnie lakoniczno艣膰 jego o艣wiadczenia.
W kt贸r膮 stron臋 si臋 udajesz? - zapyta艂em go.
- A jaka偶 to r贸偶nica, ch艂opcze? Ty zd膮偶asz na zach贸d, a ja
nie. Spotkamy si臋 jeszcze, ale na razie nasze drogi si臋 rozchodz膮.
Musisz jeszcze wiele zobaczy膰, a ja ju偶 to wszystko widzia艂em. Mo
偶e pogaw臋dzimy o tym przy nast臋pnym spotkaniu. Mam nadzie
j臋, 偶e znajdziesz to, czego szukasz, lecz tymczasem zeskakuj.
Ura偶ony tym do艣膰 nonszalanckim odprawieniem, nie sili艂em si臋 na zbytnie uprzejmo艣ci. Zebra艂em swe rzeczy, zeskoczy艂em z wozu i ruszy艂em na zach贸d. Nie ogl膮da艂em si臋, wi臋c nie potrafi臋 powiedzie膰, w kt贸rym kierunku odjecha艂. Gdy si臋 obejrza艂em, nie by艂o go ju偶 wida膰.
Staruszek da艂 mi og贸lne poj臋cie o geografii ziem le偶膮cych przede mn膮. Wiedzia艂em, 偶e by艂o zbyt p贸藕no na wypraw臋 w g贸ry oraz 偶e przed sob膮 mia艂em rozleg艂y las po drugiej stronie rzeki, kt贸ra w odr贸偶nieniu od innych rzek, p艂yn臋艂a z po艂udnia na p贸艂noc. Z jego opis贸w wiedzia艂em, 偶e te ziemie by艂y s艂abo zaludnione, wi臋c b臋d臋 zmuszony sam o siebie zadba膰, nie mog膮c liczy膰 na utrzymanie si臋 z drobnych kradzie偶y. Ale by艂em miody, pewny swej bieg艂o艣ci w strzelaniu z procy i przekonany, i偶 sobie poradz臋.
Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie musia艂em sam zdobywa膰 po偶ywienia tej zimy. Na skraju lasu natkn膮艂em si臋 na du偶e obozowisko dziwnych starych ludzi. Mieszkali w namiotach. M贸wili j臋zykiem, kt贸rego nie rozumia艂em. Na m贸j widok oczy zasz艂y im 艂zami, ale z u艣miechem zaprosili mnie do siebie.
Byli najbardziej osobliw膮 spo艂eczno艣ci膮, jak膮 spotka艂em, a wierzcie mi, 偶e widzia艂em ich wiele. Mieli dziwnie blad膮 sk贸r臋, co uzna艂em za charakterystyczne dla ich rasy, ale najbardziej niezwyk艂e wyda艂o mi si臋 to, 偶e nie by艂o w艣r贸d nich nikogo poni偶ej siedemdziesi膮tki.
Traktowali mnie z wielkim uwa偶aniem. Wci膮偶 jednak wi臋kszo艣膰 z nich szlocha艂a na m贸j widok. Ca艂ymi godzinami potrafili siedzie膰 i wpatrywa膰 si臋 we mnie, co, delikatnie m贸wi膮c, wprawia艂o mnie w zak艂opotanie. 呕ywili mnie, rozpieszczali i zapewnili ca艂kiem luksusow膮 kwater臋, je艣li mo偶na tak nazwa膰 namiot. Nikt w nim nie mieszka艂 i odkry艂em, 偶e w ich obozowisku by艂o wiele pustych namiot贸w. Po miesi膮cu wiedzia艂em ju偶 dlaczego. Nie by艂o tygodnia, aby kt贸ry艣 z nich nie umar艂. Jak m贸wi艂em, wszyscy byli bardzo starzy. Macie poj臋cie, jak przygn臋biaj膮ce by艂o 偶ycie w miejscu, gdzie wiecznie odbywa艂y si臋 pogrzeby?
Nadci膮ga艂a jednak zima, a ja mia艂em miejsce do spania, ogie艅, przy kt贸rym mog艂em si臋 ogrza膰, a starzy ludzie dobrze mnie karmili, wi臋c uzna艂em, 偶e znios臋 t臋 odrobin臋 przygn臋bienia. Postanowi艂em jednak, i偶 z pierwszym powiewem wiosny odej-d臋.
Nie trudzi艂em si臋 zbytnio, by nauczy膰 si臋 ich j臋zyka. Potrafi艂em rozr贸偶ni膰 jedynie kilka s艂贸w. Najcz臋艣ciej powtarza艂y si臋 „Go-rim" i „Ul", brzmi膮ce jak imiona i prawie zawsze wymawiane tonem g艂臋bokiego 偶alu.
Opr贸cz po偶ywienia, starzy ludzie zaopatrzyli mnie r贸wnie偶 w ubranie; moje nie by艂o najlepsze i bardzo si臋 zniszczy艂o w czasie podr贸偶y. Nie wymaga艂o to szczeg贸lnego wyrzeczenia z ich
strony, albowiem tam, gdzie co rusz odbywaj膮 si臋 pogrzeby, nie brak zb臋dnego odzienia.
Gdy 艣nieg stopnia艂, a mr贸z zacz膮艂 wys膮cza膰 si臋 z ziemi, po cichu zacz膮艂em czyni膰 przygotowania do odej艣cia. Krad艂em jedzenie - po trochu za ka偶dym razem, aby nie wzbudzi膰 podejrze艅 -i ukrywa艂em w swym namiocie. Z namiotu ostatniego ze zmar艂ych zw臋dzi艂em ca艂kiem porz膮dny we艂niany p艂aszcz. Tu i 贸wdzie pozbiera艂em inne u偶yteczne rzeczy. Dok艂adnie zbada艂em otaczaj膮cy teren i tu偶 na zach贸d od obozu znalaz艂em miejsce, w kt贸rym mog艂em przej艣膰 rzek臋 w br贸d. W贸wczas, ze szczeg贸艂owym planem ucieczki w g艂owie, spokojnie czeka艂em, a偶 zima odejdzie na dobre.
Jak to zwykle wczesn膮 wiosn膮 bywa, mieli艣my kilka tygodni ci膮g艂ego deszczu, wi臋c nadal czeka艂em, cho膰 moja niecierpliwo艣膰 stawa艂a si臋 trudna do zniesienia. W ci膮gu zimy 贸w osobliwy przymus, kt贸ry dokucza艂 mi, odk膮d opu艣ci艂em Gar臋, uleg艂 subtelnej zmianie. Teraz mia艂em wra偶enie, 偶e ci膮gnie mnie na po艂udnie zamiast na zach贸d.
W ko艅cu deszcze usta艂y, a wiosenne s艂o艅ce wydawa艂o si臋 wystarczaj膮co ciep艂e, aby uczyni膰 w臋dr贸wk臋 przyjemn膮. Pewnego wieczoru zebra艂em swoje 艂upy, upcha艂em je do tobo艂ka, kt贸ry zrobi艂em w czasie d艂ugich zimowych wieczor贸w, i usiad艂em w namiocie, nas艂uchuj膮c cichn膮cych odg艂os贸w krz膮taniny starych ludzi. Potem, gdy wok贸艂 zapanowa艂a cisza, wykrad艂em si臋 ze swego tymczasowego domu i ruszy艂em na skraj lasu.
Tej nocy ksi臋偶yc by艂 w pe艂ni, a gwiazdy 艣wieci艂y szczeg贸lnie jasno. Przekrad艂em si臋 przez cienisty las, przeszed艂em w br贸d rzek臋 i wspi膮艂em si臋 na drugi brzeg z uczuciem ogromnej rado艣ci. By艂em wolny!
Przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 nocy szed艂em wzd艂u偶 rzeki na po艂udnie, oddalaj膮c si臋 mo偶liwie jak najbardziej od starych ludzi - na odleg艂o艣膰, kt贸rej nie mog艂yby przeby膰 ich s臋dziwe nogi.
Las wydawa艂 si臋 niewiarygodnie stary. Drzewa by艂y ogromne, a pod艂o偶e, przes艂oni臋te li艣ciastym baldachimem, pozbawione typowego krzaczastego poszycia. Zamiast tego za艣ciela艂 je bujny zielony mech. Las robi艂 na mnie wra偶enie zaczarowanego i gdy tylko upewni艂em si臋, 偶e nie b臋dzie pogoni, uzna艂em, i偶 w rzeczywisto艣ci nie spieszy mi si臋 tak bardzo. Pomaszerowa艂em wi臋c wolno, czy te偶, jak kto woli, ruszy艂em spacerkiem, na po艂udnie. Nic mnie nie goni艂o, nie licz膮c owej niezbyt teraz nagl膮cej potrzeby, by dok膮d艣 i艣膰, cho膰 nie mia艂em najmniejszego poj臋cia dok膮d.
A potem drzewa rozst膮pi艂y si臋, robi膮c miejsce trawiastej dolinie, poznaczonej tu i tam rozkosznymi k臋pami kniei. Bujne zaro艣la krzew贸w jagodowych porasta艂y brzegi g艂臋bokich, zimnych strumieni o wodzie tak czystej, 偶e bez trudu dojrza艂em pstr膮ga, kt贸ry z g艂臋boko艣ci dziesi臋ciu st贸p spogl膮da艂 na mnie ciekawie, gdy przykl臋kn膮艂em, aby si臋 napi膰.
Jele艅, spokojny i 艂agodny niczym baranek, pas艂 si臋 na soczystej zielonej 艂膮ce, przygl膮daj膮c mi si臋 wielkimi, pokornymi oczyma.
W艂贸czy艂em si臋 zupe艂nie otumaniony, szcz臋艣liwszy ni偶 kiedykolwiek przedtem. St艂umiony g艂os rozwagi m贸wi艂 mi, 偶e moje zapasy jedzenia nie s膮 wieczne, ale wydawa艂o si臋, i偶 rzeczywi艣cie si臋 nie zmniejszaj膮 - by膰 mo偶e dlatego, 偶e objada艂em si臋 jagodami i innymi dziwnymi owocami.
D艂ugo zamarudzi艂em w tej zaczarowanej dolinie. Po jakim艣 czasie doszed艂em do samego jej 艣rodka. Ros艂o tam drzewo tak roz艂o偶yste, 偶e jego ogrom przyprawi艂 mnie o zawr贸t g艂owy.
Nie uwa偶am si臋 za szczeg贸lnego znawc臋 ro艣lin, ale dziewi臋膰 razy obszed艂em 艣wiat dooko艂a i jak dot膮d nie widzia艂em nigdzie takiego drzewa. I, co by艂o zapewne b艂臋dem, podszed艂em do niego. Po艂o偶y艂em d艂onie na chropowatej korze. Nieraz zastanawia艂em si臋, co by by艂o, gdybym tego nie uczyni艂.
Sp艂yn膮艂 na mnie wprost niewiarygodny spok贸j. Polgara przypisa艂aby to pewnie memu wrodzonemu lenistwu, ale by艂aby
w b艂臋dzie. Nie mam poj臋cia, jak d艂ugo siedzia艂em pogr膮偶ony w duchowej wsp贸lnocie z tym prastarym drzewem. Wiem, 偶e musia艂em by膰 jakim艣 sposobem 偶ywiony i podtrzymywany przy 偶yciu, gdy godziny, dni, a nawet miesi膮ce przep艂ywa艂y niezauwa偶enie, ale nie pami臋tam, abym jad艂 lub spa艂.
A potem, nagle, zrobi艂o si臋 zimno i zacz膮艂 pada膰 艣nieg. Ca艂y czas zima niczym 艣mier膰 skrada艂a si臋 za mn膮.
Postanowi艂em wr贸ci膰 do obozu starych ludzi na nast臋pn膮 zim臋, chyba 偶e trafi mi si臋 co艣 lepszego, ale by艂o jasne, i偶 zbyt d艂ugo zmitr臋偶y艂em w hipnotycznym cieniu tego g艂upiego drzewa.
艢nieg napada艂 tak g艂臋boki, 偶e z ledwo艣ci膮 przez niego brn膮艂em. Jedzenie sko艅czy艂o si臋, buty mia艂em znoszone, zgubi艂em sw贸j n贸偶 i nagle zrobi艂o si臋 bardzo, bardzo zimno. Nie chc臋 nikogo oskar偶a膰, ale wydaje mi si臋, 偶e to by艂a lekka przesada.
W ko艅cu, przemoczony do suchej nitki, z oblodzonymi w艂osami, skuli艂em si臋 za stert膮 kamieni, kt贸ra zdawa艂a si臋 wznosi膰 w samo serce 艣nie偶nej burzy szalej膮cej wok贸艂 mnie. Pr贸bowa艂em przygotowa膰 si臋 na 艣mier膰. Pomy艣la艂em o wiosce Gara i trawiastych polach wok贸艂 niej, o migotliwej rzece i mojej mamie, i - poniewa偶 nadal by艂em jeszcze bardzo m艂ody - rozp艂aka艂em si臋.
Czemu偶 to p艂aczesz, ch艂opcze? - us艂ysza艂em niezwykle 艂a
godny g艂os. 艢nieg pada艂 tak g臋sty, 偶e nie mog艂em dojrze膰, kto
m贸wi艂, ale ton tego g艂osu z jakiego艣 powodu mnie rozgniewa艂.
Czy偶bym nie mia艂 powodu do p艂aczu?
Poniewa偶 jestem zzi臋bni臋ty i g艂odny - odpar艂em - i ponie
wa偶 umieram, a tego nie chc臋.
A czemu偶 to umierasz? Czy偶by艣 by艂 ranion?
Zgubi艂em si臋 — powiedzia艂em nieco opryskliwie. — Sypie
艣nieg, a ja nie mam gdzie si臋 schroni膰.
艢lepy by艂, czy co?
- Azali by艂by to dla twego rodzaju wystarczaj膮cy pow贸d, by
zemrze膰?
A nie jest wystarczaj膮cy?
A jak偶e d艂ugo to twoje umieranie potrwa? - g艂os zdradza艂
jedynie niewielk膮 ciekawo艣膰.
Nie wiem - odpar艂em w nag艂ym przyp艂ywie rozczulenia
nad samym sob膮. - Nigdy tego dot膮d nie robi艂em.
Wicher zawy艂 i zawirowa艂 wok贸艂 mnie g臋stszy 艣nieg.
Ch艂opcze - powiedzia艂 w ko艅cu g艂os - chod藕 tu do mnie.
Gdzie jeste艣? Nie widz臋 ci臋.
Obejd藕 wie偶臋 w lewo. Azali odr贸偶niasz r臋k臋 lew膮 od
prawej?
Nie musia艂 zachowywa膰 si臋 tak obra藕liwie! Rozgniewany wsta艂em na swoje wp贸艂 zamarzni臋te nogi. 艢nieg o艣lepia艂 mnie.
- No, ch艂opcze? Idziesz to?
Ruszy艂em wok贸艂 tego, co uwa偶a艂em jedynie za stert臋 kamieni.
- Powiniene艣 doj艣膰 do g艂adkiego, szarego kamienia - ode
zwa艂 si臋 g艂os. -Jest nieco wy偶szy ni偶 twa g艂owa i szeroki na wyci膮
gni臋cie ramion.
No dobrze — wycedzi艂em przez szcz臋kaj膮ce z臋by, gdy dotar
艂em do opisanego przez niego kamienia. — Co teraz?
Powiedz, aby si臋 otworzy艂.
Co takiego?
Przem贸w do kamienia - powiedzia艂 cierpliwie g艂os, ignoru
j膮c fakt, 偶e zamarza艂em na 艣nie偶ycy. - Rozka偶 mu, by si臋 otworzy艂.
Rozkaza膰?Ja?
Ty艣 jest cz艂owiek. To jest tylko kamie艅.
Co m贸wi艂e艣?
Powiedz, aby si臋 otworzy艂.
My艣l臋, 偶e to g艂upie, ale spr贸buj臋 — rzek艂em. Odwr贸ci艂em
si臋 do kamienia. - Otw贸rz si臋 - rozkaza艂em bez przekonania.
Z pewno艣ci膮 potrafisz uczyni膰 to lepiej.
Otw贸rz si臋! - hukn膮艂em.
Kamie艅 odsun膮艂 si臋.
- Wejd藕, ch艂opcze - powiedzia艂 g艂os. - Nie stercz tak na nie
pogodzie jak ciel臋. Jest ca艂kiem ch艂odno.
Czy偶by dopiero teraz to zauwa偶y艂?
Wszed艂em do przedsionka, w kt贸rym znajdowa艂y si臋 jedynie kamienne schody, wij膮ce si臋 ku g贸rze. Dziwne, nie by艂o ciemno, cho膰 nie widzia艂em, sk膮d p艂ynie 艣wiat艂o.
Zamknij drzwi, ch艂opcze.
-Jak?
A jak偶e je otworzy艂e艣?
Odwr贸ci艂em si臋 ku wej艣ciu i z pewn膮 dum膮 rozkaza艂em:
- Zamknij si臋!
Na d藕wi臋k mego g艂osu kamie艅 przesun膮艂 si臋 ze zgrzytem, kt贸ry zmrozi艂 mnie bardziej ni偶 sroga 艣nie偶yca na dworze. By艂em w pu艂apce! Chwilowa panika min臋艂a, gdy nagle zda艂em sobie spraw臋, 偶e po raz pierwszy od wielu dni by艂em suchy. Nie powsta艂a nawet ka艂u偶a wok贸艂 moich st贸p! Dzia艂o si臋 tu co艣 dziwnego.
- Wejd藕 na g贸r臋, ch艂opcze — poleci艂 g艂os.
Jaki mia艂em wyb贸r? Wszed艂em na kamienne stopnie, wytarte przez niezliczone stulecia st膮pania i nieco zal臋kniony pocz膮艂em wspina膰 si臋 kr臋tymi schodami. Wie偶a by艂a bardzo wysoka i wspinaczka zaj臋艂a mi wiele czasu.
Na szczycie znajdowa艂a si臋 komnata pe艂na cud贸w. Spogl膮da艂em na rzeczy, jakich nigdy dot膮d nie widzia艂em. By艂em m艂ody i, pod贸wczas, nie ca艂kiem wolny od my艣li o kradzie偶y. Z艂odziejstwo zagnie藕dzi艂o si臋 w mojej robaczywej ma艂ej duszy. Jestem pewny, 偶e to wyznanie Polgara uzna za szczeg贸lnie zabawne.
W pobli偶u ognia — p艂on膮cego, jak zauwa偶y艂em, bez 偶adnego podsycania - siedzia艂 cz艂owiek, kt贸ry wydawa艂 si臋 wprost niewiarygodnie stary, lecz dziwnie znajomy, cho膰 nie potrafi艂em powiedzie膰, sk膮d go zna艂em. Mia艂 brod臋 d艂ug膮, g臋st膮 i bia艂膮 jak 艣nieg,
kt贸ry niemal mnie zabi艂, ale oczy osobliwie m艂ode. My艣l臋, 偶e to w艂a艣nie oczy wydawa艂y mi si臋 znajome.
A zatem, ch艂opcze — powiedzia艂 - czy偶e艣 postanowi艂 nie
umiera膰?
Tak, je艣li to nie jest konieczne - odrzek艂em odwa偶nie, na
dal kataloguj膮c w my艣lach cuda komnaty.
Azali czego艣 ci potrzeba? - zapyta艂. - S艂abo znam tw贸j rodzaj.
Troch臋 jedzenia, by膰 mo偶e - odpar艂em. - Nie jad艂em od
dw贸ch dni. I ciep艂y k膮t do spania, je艣li nie masz nic przeciwko te
mu. — Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e dobrym pomys艂em by艂oby pozosta
nie u tego dziwnego starca, wi臋c pospiesznie doda艂em: — Nie
sprawi臋 wiele k艂opotu, Mistrzu, i mog臋 by膰 w zamian u偶yteczny. -
To by艂a zr臋czna ma艂a przemowa. W czasie miesi臋cy sp臋dzonych
z To艂nedranami nauczy艂em si臋, jak by膰 mi艂ym dla ludzi, kt贸rzy
mogli mi wy艣wiadczy膰 przys艂ug臋.
Mistrzu? - powiedzia艂 i roze艣mia艂 si臋 tak rado艣nie, 偶e niemal
porwa艂 mnie do ta艅ca. Gdzie s艂ysza艂em ju偶 ten 艣miech? —Jam nie
jest twym Mistrzem, ch艂opcze - rzek艂. Po czym ponownie si臋 roze
艣mia艂, a moje serce roz艣piewa艂o si臋 wspania艂o艣ci膮 jego weso艂o艣ci. -
Zajmijmy si臋 teraz spraw膮 jad艂a. Czego ci potrzeba?
Troch臋 chleba, niezbyt czerstwego, je艣li mo偶na.
Chleba? Tylko chleba? Z pewno艣ci膮, ch艂opcze, tw贸j 偶o艂膮
dek jest got贸w na wi臋cej ni偶 chleb. Skoro masz by膰 u偶ytecznym -
jak obieca艂e艣 - musimy od偶ywia膰 ci臋 w艂a艣ciwie. Zastan贸w si臋,
ch艂opcze. Pomy艣l o wszystkich rzeczach, kt贸re jad艂e艣 w swym 偶y
ciu. Co najpewniej zaspokoi艂oby tw贸j pot臋偶ny g艂贸d?
Nie potrafi艂em nawet tego wym贸wi膰. Przed mymi oczyma przep艂yn臋艂y wizje paruj膮cych pieczeni, t艂ustej g臋si p艂ywaj膮cej we w艂asnym sosie, bochenki 艣wie偶o upieczonego chleba i t艂ustego, z艂ocistego mas艂a, klusek w g臋stej 艣mietanie, sera i ciemnego ale, owoc贸w i orzech贸w, i soli do doprawienia tego wszystkiego. Wizja by艂a tak realna, i偶 wydawa艂o mi si臋, 偶e czuj臋 zapach.
A on, siedz膮c przy jasnym ogniu, kt贸ry zdawa艂 si臋 p艂on膮膰 z samego powietrza, roze艣mia艂 si臋 i me serce znowu zata艅czy艂o z rado艣ci.
- Odwr贸膰 si臋, ch艂opcze - powiedzia艂 - i jedz do syta.
Odwr贸ci艂em si臋 i oto na stole, kt贸rego poprzednio nie widzia艂em, sta艂o wszystko, co sobie wyobrazi艂em. Nic dziwnego, 偶e czu艂em zapach! G艂odny ch艂opak nie pyta, sk膮d wzi臋艂o si臋 jedzenie - po prostu je. Tak wi臋c jad艂em. Jad艂em, dop贸ki m贸j 偶o艂膮dek nie zacz膮艂 trzeszcze膰 w szwach. Ca艂y czas towarzyszy艂 mi 艣miech starca, siedz膮cego przy ogniu, a moje serce podskakiwa艂o przy ka偶dym dziwnie znajomym chichocie.
A gdy sko艅czy艂em i siedzia艂em senny nad swym talerzem, starzec znowu si臋 odezwa艂.
Chcesz spa膰, ch艂opcze?
Wystarczy mi byle k膮t, Mistrzu - powiedzia艂em. - Kawa艂ek
miejsca przy ogniu, je艣li to nie sprawi zbytniego k艂opotu.
艢pij tam, ch艂opcze - rzek艂, wskazuj膮c r臋k膮 i w tej samej
chwili zobaczy艂em 艂贸偶ko, kt贸rego nie widzia艂em poprzednio -
ogromne 艂o偶e z wielkimi poduchami i pierzynami z najmi臋ksze-
go puchu. U艣miechn膮艂em si臋 w podzi臋ce, wpe艂z艂em do 艂贸偶ka i,
poniewa偶 by艂em m艂ody i bardzo zm臋czony, zasn膮艂em niemal na
tychmiast, nawet przez chwil臋 nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, jakie
(o wszystko by艂o dziwne.
Ale we 艣nie wiedzia艂em, 偶e ten, kto wyprowadzi艂 mnie ze 艣nie偶ycy, nakarmi艂 i da艂 schronienie, czuwa艂 nade mn膮 przez d艂ug膮, 艣nie偶n膮 noc, i spa艂em jeszcze spokojniej w przytulnym cieple jego opieki.
ROZDZIA艁 DRUGI
I tak zacz臋艂a si臋 moja s艂u偶ba. Zadania, kt贸re pocz膮tkowo zleca艂 mi Mistrz, by艂y proste — „Zamie膰 pod艂og臋", „Przynie艣 troch臋 drewna na opa艂", „Umyj okna" - tego rodzaju rzeczy. Przypuszczam, 偶e wiele z nich powinno wzbudzi膰 moje podejrzenia. M贸g艂bym przysi膮c, 偶e nigdzie nie by艂o ani py艂ku kurzu, gdy po raz pierwszy wspi膮艂em si臋 do tej komnaty w wie偶y i, zdaje si臋, i偶 wspomina艂em o tym wcze艣niej, ogie艅 p艂on膮cy na kominku nie potrzebowa艂 podsycania. Wygl膮da艂o na to, 偶e on w jaki艣 spos贸b wyszukiwa艂 dla mnie zaj臋cia.
Jednak偶e by艂 dobrym Mistrzem. Cho膰by z tego wzgl臋du, 偶e nie rozkazywa艂 jak Tolnedranie swej s艂u偶bie, lecz tylko czyni艂 sugestie.
- Azali nie s膮dzisz, 偶e pod艂oga na powr贸t brudna si臋 sta艂a,
ch艂opcze?
Lub:
— Czy偶 nie by艂oby rozwa偶nym zgromadzi膰 troch臋 drewna na
opa艂?
Te pos艂ugi w 偶adnym razie nie by艂y ponad moje si艂y czy mo偶liwo艣ci, a pogoda na zewn膮trz wydawa艂a si臋 wystarczaj膮co nieprzyjemna, aby przekona膰 mnie, 偶e to niewielka cena za jedzenie i schronienie. Postanowi艂em jednak, i偶 gdy nadejdzie wiosna, a on zacznie mi wyszukiwa膰 zaj臋cia na dworze, to postaram si臋 zrewidowa膰 nasz uk艂ad. Nie ma zbyt wiele do robienia, gdy zima
trzyma nas w domu, ale cieplejsza pogoda niesie ze sob膮 mo偶liwo艣ci ci臋偶szych i bardziej nu偶膮cych prac. Je艣li sprawy przybior膮 zbyt nieprzyjemny obr贸t, zawsze mog臋 si臋 zebra膰 i odej艣膰.
Jednak偶e w tej my艣li by艂o co艣 osobliwego. Przymus, kt贸ry ow艂adn膮艂 mn膮 w Garze, teraz znikn膮艂. Specjalnie si臋 jednak nad tym nie zastanawia艂em. Po prostu uzna艂em, 偶e opu艣ci艂 mnie, i nie rozmy艣la艂em o tym wi臋cej, a mo偶e wyros艂em z tego. Zdaje mi si臋, 偶e wieloma sprawami nie zaprz膮ta艂em sobie g艂owy tej pierwszej zimy.
Na przyk艂ad, bardzo niewielk膮 uwag臋 zwr贸ci艂em na fakt, 偶e m贸j Mistrz zdawa艂 si臋 nie mie膰 偶adnych widocznych 艣rodk贸w do 偶ycia. Nie hodowa艂 byd艂a, owiec czy cho膰by kur i nie by艂o szop ani innych zabudowa艅 w otoczeniu jego wie偶y. Nie potrafi艂em nawet znale藕膰 spi偶arni. Wiedzia艂em, 偶e gdzie艣 musi jaka艣 by膰, poniewa偶 posi艂ki, kt贸re przygotowywa艂, pojawia艂y si臋 zawsze na stole, gdy stawa艂em si臋 g艂odny. Niezwyk艂e, fakt, 偶e nigdy nie widzia艂em go gotuj膮cego, nie wydawa艂 mi si臋 szczeg贸lnie dziwny. Nawet fakt, 偶e ani razu nie widzia艂em Mistrza jedz膮cego czegokolwiek, nie wyda艂 mi si臋 zastanawiaj膮cy. To by艂o tak, jakby moja wrodzona ciekawo艣膰 - a wierzcie mi, 偶e potrafi臋 by膰 bardzo ciekawski — w jaki艣 spos贸b zosta艂a u艣piona.
Nie mia艂em najmniejszego poj臋cia, czym zajmowa艂 si臋 owej d艂ugiej zimy. Zdawa艂o mi si臋, 偶e bardzo wiele czasu sp臋dza艂 na wpatrywaniu si臋 w kr膮g艂y kamie艅. Nie odzywa艂 si臋 zbyt cz臋sto, ale ja m贸wi艂em za nas dw贸ch. Zawsze lubi艂em brzmienie swego g艂osu - zauwa偶yli艣cie to?
Moja nieustanna paplanina musia艂a rozprasza膰 uwag臋 Mistrza, poniewa偶 pewnego wieczoru z niejakim naciskiem zapyta艂, czy nie poczyta艂bym sobie czego艣.
Oczywi艣cie wiedzia艂em, co to jest czytanie. Nikt w Garze nie mia艂 poj臋cia na czym to polega, aleja widzia艂em, jak Tolnedranie czytali - lub udawali, 偶e to robi膮. W贸wczas wydawa艂o mi si臋 to
nieco g艂upie. Po co trudzi膰 si臋 pisaniem listu do kogo艣, kto mieszka dwa domy dalej? Je艣li ma si臋 wa偶n膮 spraw臋, to po prostu wystarczy zaj艣膰 i powiedzie膰 o rym.
- Nie wiem, jak si臋 czyta, Mistrzu - przyzna艂em si臋.
Wyda艂 si臋 tym naprawd臋 zaskoczony.
- Azali w istocie sprawy tak si臋 maj膮, ch艂opcze? - zapyta艂. -
S膮dzi艂em, 偶e umiej臋tno艣膰 owa wrodzona jest waszemu rodzajowi.
Pragn膮艂em, aby przesta艂 m贸wi膰 o „moim rodzaju", tak jakbym nale偶a艂 do jakiego艣 nieokre艣lonego gatunku gryzoni czy owad贸w.
- Zdejmij t臋 ksi膮偶k臋, ch艂opcze - poleci艂, wskazuj膮c na g贸rn膮
p贸艂k臋.
Podnios艂em wzrok z pewnym zdumieniem. Na p贸艂ce znajdowa艂o si臋 kilkana艣cie opas艂ych tomisk. Sprz膮ta艂em, odkurza艂em i pucowa艂em ten pok贸j od pod艂ogi po sufit kilkana艣cie razy, a mo偶e wi臋cej, i przysi膮g艂bym, 偶e tej p贸艂ki tam nie by艂o. Swoje zak艂opotanie skry艂em za pytaniem:
- Kt贸r膮, Mistrzu?
Zwa偶cie, 偶e zacz膮艂em nabiera膰 dobrych manier.
- Kt贸r膮kolwiek - odpar艂 oboj臋tnie.
Wybra艂em przypadkowo jedn膮 z ksi膮偶ek i zdj膮艂em j膮 z p贸艂ki.
- Usi膮d藕, ch艂opcze — powiedzia艂. — Udziel臋 ci pouczenia.
Niczego nie wiedzia艂em na temat czytania, wi臋c zdziwi艂o
mnie, 偶e pod delikatn膮 opiek膮 Mistrza nabra艂em wprawy w czytaniu w przeci膮gu godziny. Albo wi臋c by艂em szczeg贸lnie uzdolnionym uczniem - co wydawa艂o si臋 wysoce nieprawdopodobne — albo on by艂 najwspanialszym z nauczycieli, jacy kiedykolwiek 偶yli.
Od tej chwili sta艂em si臋 偶ar艂ocznym czytelnikiem. Po偶ar艂em zawarto艣膰 jego p贸艂ki na ksi膮偶ki od pocz膮tku do ko艅ca. W贸wczas, z pewnym 偶alem, wr贸ci艂em do pierwszej ksi膮偶ki, by odkry膰, 偶e nigdy jej nie widzia艂em. Czyta艂em, czyta艂em i czyta艂em, i ka偶da strona by艂a dla mnie nowa. Kilkana艣cie razy si臋ga艂em od pocz膮tku do
ksi膮偶ek z p贸艂ki i za ka偶dym razem znajdowa艂em tam nowe. Czytanie otworzy艂o przede mn膮 艣wiat umys艂u i stwierdzi艂em, 偶e bardzo mi si臋 to podoba.
Moja nowo odkryta pasja zapewni艂a Mistrzowi troch臋 spokoju. Zdawa艂o si臋, 偶e z aprobat膮 spogl膮da艂, jak przesiaduj臋 do p贸藕na w te d艂ugie 艣nie偶ne zimowe wieczory, czytaj膮c teksty w j臋zykach, w kt贸rych nie potrafi艂em m贸wi膰, ale pomimo to doskonale rozumia艂em s艂owa zdaj膮ce si臋 wyskakiwa膰 do mnie ze stronic ksi膮偶ki. Mgli艣cie — chyba ju偶 wspomina艂em, i偶 moja ciekawo艣膰 by艂a jakby przyt臋piona - zdawa艂em sobie r贸wnie偶 spraw臋 z tego, 偶e gdy czyta艂em, Mistrz nie miewa艂 dla mnie zaj臋膰, przynajmniej pocz膮tkowo. Konflikt pomi臋dzy czytaniem i codziennymi pracami pojawi艂 si臋 p贸藕niej. I tak min臋艂a nam zima. Og贸lnie rzecz bior膮c, pewnie nigdy nie by艂em tak szcz臋艣liwy.
Jestem przekonany, 偶e to ksi膮偶ki zatrzyma艂y mnie tam przez wiosn臋 i lato. Tak jak podejrzewa艂em, nastanie ciep艂ych dni i nocy rozbudzi艂o pomys艂owo艣膰 mojego Mistrza. Wynajdywa艂 mi najprzer贸偶niejsze zaj臋cia na zewn膮trz - g艂贸wnie nieprzyjemne, wymagaj膮ce sporego wysi艂ku i wyciskaj膮ce pot. Nie sprawia艂o mi na przyk艂ad przyjemno艣ci 艣cinanie drzew, szczeg贸lnie siekier膮. Wielokrotnie 艂ama艂em trzonek siekiery tej zimy - ca艂kiem umy艣lnie, musz臋 przyzna膰, a on w cudowny spos贸b naprawia艂 si臋 w ci膮gu nocy. Nienawidzi艂em tej przekl臋tej niezniszczalnej siekiery!
Rzecz dziwna, ale to nie har贸wk臋 mia艂em mu za z艂e, ale czas, kt贸ry traci艂em na walenie w te nieust臋pliwe drzewa. Mog艂em go sp臋dzi膰 z wi臋kszym po偶ytkiem, usi艂uj膮c przekopa膰 si臋 przez t臋 wiecznie pe艂n膮 nowych ksi膮偶ek p贸艂k臋. Ka偶da strona otwiera艂a przede mn膮 nowe cuda i j臋cza艂em g艂o艣no, gdy Mistrz sugerowa艂, 偶e ju偶 czas, by艣my, ja i moja siekiera, poszli si臋 znowu nieco zabawi膰.
Nim si臋 obejrza艂em, ponownie nadesz艂a zima. Z miot艂膮 wiod艂o mi si臋 lepiej ni偶 z siekier膮. Kurz po k膮tach d艂ugo potrafi艂 si臋
nie rzuca膰 w oczy. Kontynuowa艂em swoje czytanie, przekopuj膮c si臋 przez t臋 p贸艂k臋 z ksi膮偶kami tam i z powrotem, i pewnie przeczyta艂bym jeszcze wi臋cej, jednak偶e m贸j Mistrz, wiedziony jakim艣 niezrozumia艂ym sadystycznym instynktem, zawsze doskonale wiedzia艂, kiedy z najmniejsz膮 ochot膮 robi艂em sobie przerw臋 w czytaniu. Nieuchronnie wybiera艂 ten w艂a艣nie moment, by zaproponowa膰 mi zamiatanie, mycie naczy艅 czy przyniesienie drew na opa艂.
Czasami przerywa艂 swoje zaj臋cia i przygl膮da艂 si臋 mej pracy z wyrazem oszo艂omienia. Potem wzdycha艂 i wraca艂 do tego, co robi艂, a czego ja nie rozumia艂em.
Pory roku mija艂y, maszeruj膮c w majestatycznym, uporz膮dkowanym pochodzie, a ja 艣l臋cza艂em nad ksi膮偶kami i wykonywa艂em nie ko艅cz膮ce si臋, coraz trudniejsze zadania stawiane mi przez Mistrza. Zrobi艂em si臋 wybuchowy i ponury, ale nigdy nawet przez my艣l mi nie przesz艂o, by uciec.
Pewnego dnia, na pocz膮tku zimy po trzech, a mo偶e, co bardziej prawdopodobne, po pi臋ciu latach s艂u偶by w wie偶y, mocowa艂em si臋 z du偶ym g艂azem. Mistrz obchodzi艂 go przez wszystkie sp臋dzone wsp贸lnie lata, a teraz z jakiego艣 powodu zacz膮艂 mu przeszkadza膰. Kamie艅, jak ju偶 m贸wi艂em, by艂 ca艂kiem spory, bia艂y i bardzo, bardzo ci臋偶ki. Nie chcia艂 si臋 poruszy膰, cho膰 d藕wiga艂em go, pcha艂em i wyt臋偶a艂em wszystkie si艂y. W ko艅cu, rozw艣cieczony, skoncentrowa艂em si艂y i ca艂膮 wol臋 na tym g艂azie. Potem wymrucza艂em jedno, jedyne polecenie.
- Rusz si臋!
I ruszy艂 si臋! Ogromna bezw艂adna masa wcale nie opiera艂a si臋 mej sile. Zdawa艂o si臋, 偶e jednym palcem mo偶na by艂o go pchn膮膰 przez dolin臋.
No, no, ch艂opcze - odezwa艂 si臋 Mistrz, zaskakuj膮c mnie
sw膮 obecno艣ci膮 - zastanawia艂em si臋, kiedy nadejdzie ten dzie艅.
Mistrzu — powiedzia艂em, bardzo zmieszany - co si臋 sta艂o?
Jakim sposobem ten wielki g艂az poruszy艂 si臋 tak 艂atwo?
- Poruszy! si臋 na tw贸j rozkaz, ch艂opcze. Ty艣 jest cz艂owiek,
a to tylko kamie艅.
Gdzie ja to ju偶 s艂ysza艂em?
- Czy co innego te偶 mo偶na tak zrobi膰, Mistrzu? - zapyta艂em,
my艣l膮c o wszystkich godzinach straconych na zaj臋cia bez sensu.
-Wszystko mo偶na tak zrobi膰, ch艂opcze. Wystarczy jedynie wol臋 swoj膮 w艂o偶y膰 w to, czego chcesz dokona膰, i wym贸wi膰 s艂owo. A stanie si臋 dok艂adnie, jak za偶yczysz sobie. Po wielokro膰 podziwia艂em, ch艂opcze, uporczywo艣膰 twoj膮 w czynieniu r贸偶nych xieci?j r臋koma, miast wol膮 sw膮. Zaczyna艂em l臋ka膰 si臋 o ciebie, my艣l膮c, i偶 mo偶e u艂omnym jeste艣.
Nagle wszystko, co ignorowa艂em, odsuwa艂em od siebie, nie by艂em na tyle ciekaw, aby wzbudzi艂o moje zaniepokojenie, dotar艂o do mej 艣wiadomo艣ci. W rzeczywisto艣ci Mistrz wynajdywa艂 mi te zaj臋cia w nadziei, 偶e w ko艅cu poznam 贸w sekret. Podszed艂em do kamienia i po艂o偶y艂em na nim d艂onie.
Rusz si臋 — poleci艂em, kieruj膮c na艅 nacisk swej woli, i g艂az
poruszy艂 si臋 r贸wnie 艂atwo jak poprzednio.
Azali pokrzepiony si臋 czujesz dotykaj膮c kamienia, gdy po
ruszy膰 go pragniesz, ch艂opcze? - zapyta艂 Mistrz z nutk膮 ciekawo
艣ci w g艂osie.
Pytanie zaskoczy艂o mnie. Nie zastanawia艂em si臋 nawet nad tym. Spojrza艂em na kamie艅.
Rusz si臋 - powiedzia艂em tytu艂em pr贸by.
Musisz rozkazywa膰, ch艂opcze, nie b艂aga膰.
Rusz si臋! — rykn膮艂em i g艂az uni贸s艂 si臋 i potoczy艂 za spraw膮
Woli i S艂owa.
O wiele lepiej, ch艂opcze. By膰 mo偶e jest jeszcze dla ciebie
nadzieja.
Wtem co艣 mi si臋 przypomnia艂o. Przecie偶 pi臋膰 lat temu porusza艂em ju偶 kamie艅 zamykaj膮cy wej艣cie do wie偶y jedynie swym g艂osem.
- Ca艂y czas wiedzia艂e艣, 偶e potrafi臋 to robi膰, prawda, Mistrzu?
Wszak ten kamie艅 niewiele r贸偶ni si臋 od g艂azu, kt贸ry zamyka wej
艣cie do wie偶y.
Mistrz u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie.
Bardzo s艂usznie to spostrzeg艂e艣, ch艂opcze - pochwali艂 mnie.
Zaczyna艂o mnie m臋czy膰 owe „ch艂opcze".
Czemu po prostu nie powiedzia艂e艣 mi o tym, Mistrzu? - za
pyta艂em z wyrzutem.
Wiedzie膰 musia艂em, azali sam to odkryjesz, ch艂opcze.
I wszystkie te prace i zadania, kt贸re mi dotychczas zleca艂e艣,
mia艂y mnie zmusi膰 do odkrycia tego, tak, Mistrzu?
Oczywi艣cie — odpar艂 niedba艂ym tonem. — Jak ci na imi臋,
ch艂opcze?
Garath - odrzek艂em i nagle uprzytomni艂em sobie, 偶e nigdy
przedtem o to nie pyta艂.
Niestosowne imi臋, ch艂opcze. Zbyt lapidarne i powszednie
dla kogo艣 o twym talencie. Zwa艂 ci臋 b臋d臋 Belgarathem.
-Je艣li tak ci si臋 podoba, Mistrzu - powiedzia艂em. Nigdy przedtem nie zwraca艂em si臋 do niego w tak bezpo艣redni spos贸b i wstrzyma艂em oddech w obawie przed niezadowoleniem starca, ale ten nie da艂 niczego po sobie pozna膰. W贸wczas, o艣mielony sukcesem, posun膮艂em si臋 dalej. - A jak mam ciebie zwa膰, Mistrzu? — zapyta艂em.
- Zw臋 si臋 Aldur — odpar艂, u艣miechaj膮c si臋.
Oczywi艣cie, s艂ysza艂em ju偶 poprzednio to imi臋, wi臋c natychmiast pad艂em przed swym nauczycielem na ziemi臋.
Czy偶e艣 chory, Belgaracie?
O wielki i najpot臋偶niejszy Bo偶e - powiedzia艂em, dr偶膮c —
wybacz moj膮 ignorancj臋. Powinienem pozna膰 ci臋 od razu.
Nie czy艅 tego! - rzek艂 poirytowany. - Nie wymagam sk艂ada
nia ho艂d贸w. Nie jestem mym bratem Torakiem. Powsta艅, Belga
racie. Podnie艣 si臋, ch艂opcze. Zachowanie twe niestosownym jest.
Wsta艂em zal臋kniony i skulony, wstrz膮艣ni臋ty nag艂ym ol艣nieniem. Bogowie, jak wszyscy wiedzieli, potrafili zniszczy膰 wedle swego kaprysu tych, kt贸rzy im si臋 narazili. Spostrze偶enie jak najbardziej na czasie. Od tamtej pory spotka艂em ich paru i dobrze to wiem. Pod wieloma wzgl臋dami s膮 nawet bardziej ograniczeni od nas.
A co ze swym 偶yciem teraz zamierzasz, Belgaracie? — zapy
ta艂. Oto ca艂y m贸j Mistrz. Zawsze zadawa艂 pytania wybiegaj膮ce da
leko w przysz艂o艣膰.
Chcia艂bym zosta膰 i s艂u偶y膰 ci, Mistrzu — powiedzia艂em jak
mog艂em najpokorniej.
Nie potrzebuj臋 s艂u偶by - odpar艂. - Owe kilka minionych lat
dla twej korzy艣ci by艂y. Po prawdzie, Belgaracie, co m贸g艂by艣 dla
mnie uczyni膰?
To by艂o bezlitosne stwierdzenie — pewnie zgodne z prawd膮, ale mimo wszystko bezlitosne.
- A czy nie m贸g艂bym zosta膰 i czci膰 ci臋, Mistrzu? - zapyta艂em
b艂agalnym tonem. Pod贸wczas nigdy jeszcze nie spotka艂em Boga,
wi臋c nie by艂em pewny, jak nale偶y si臋 zachowa膰. Wiedzia艂em jedy
nie, 偶e umr臋, je艣li mnie oddali.
Aldur wzruszy艂 ramionami. Czy wiecie, 偶e mo偶na cz艂owiekowi z艂ama膰 serce wzruszeniem ramion?
Twych ho艂d贸w te偶 mi nie potrzeba, Belgaracie - powie
dzia艂 oboj臋tnie.
Czy mog臋 zosta膰, Mistrzu? — b艂aga艂em ze 艂zami w oczach.
艁ama艂 mi serce! Ca艂kiem rozmy艣lnie, oczywi艣cie. — B臋d臋 twym
pilnym uczniem.
Pragnienie nauki chlub臋 ci przynosi - rzek艂 - ale to 艂atwym
nie b臋dzie, Belgaracie.
Szybko si臋 ucz臋, Mistrzu - pochwali艂em si臋, zaniedbuj膮c
fakt, 偶e pi臋膰 lat trwa艂o, nim przyswoi艂em sobie jego pierwsz膮 lek
cj臋. — Postaram si臋, aby艣 by艂 ze mnie dumny.
Naprawd臋 tak my艣la艂em.
Bardzo dobrze zatem, Belgaracie - ust膮pi艂. - Przyjm臋 ci臋
na wychowanka.
I swego ucznia r贸wnie偶, Mistrzu?
— To si臋 oka偶e w godzinie przeznaczenia, Belgaracie.
W贸wczas, poniewa偶 by艂em jeszcze bardzo m艂ody i pod silnym
wra偶eniem swych ostatnich dokona艅, odwr贸ci艂em si臋 ku nagiemu krzewowi i przem贸wi艂em do niego 偶arliwie.
Zakwitnij — powiedzia艂em i krzak nagle wypu艣ci艂 pojedyn
czy kwiat. Nie by艂 to wspania艂y kwiat, musz臋 przyzna膰, ale najlep
szy, jaki w贸wczas potrafi艂em zrobi膰. By艂em jeszcze nowicjuszem
w tych sprawach. Zerwa艂em go i poda艂em Mistrzowi.
Dla ciebie, Mistrzu — rzek艂em — poniewa偶 ci臋 kocham.
Nigdy bym nie przypuszcza艂, 偶e kiedykolwiek u偶yj臋 s艂owa „kocha膰", kt贸re teraz sta艂o si臋 o艣rodkiem mego ca艂ego 偶ycia. Czy偶 nie jest dziwne, w jaki spos贸b dochodzimy do tak oczywistych ma艂ych odkry膰?
Aldur wzi膮艂 m贸j lichy kwiatek.
— Dzi臋kuj臋 ci, m贸j synu — odpar艂. Po raz pierwszy mnie tak
nazwa艂. — Ten kwiatuszek tw膮 pierwsz膮 lekcj膮 b臋dzie. Pragn臋,
aby艣 jak najdok艂adniej go przebada艂 i powiedzia艂 mi o wszystkim,
co potrafisz w nim dojrze膰. Od艂贸偶 siekier臋 i miot艂臋, Belgaracie.
Ten kwiat jest teraz twym zadaniem.
To zadanie zaj臋艂o mi, o ile pami臋tam, dwadzie艣cia lat. Co pewien czas przychodzi艂em do Mistrza z tym nigdy nie wi臋dn膮cym kwiatem - jak偶e go nienawidzi艂em! - i opowiada艂em, czego si臋 dowiedzia艂em. On za艣 na to m贸wi艂 nieodmiennie:
— Czy to wszystko, m贸j synu?
A ja za艂amany wraca艂em do swych studi贸w nad tym g艂upim kwiatuszkiem.
Z czasem moja niech臋膰 do niego zmala艂a. Im d艂u偶ej go bada艂em, tym lepiej poznawa艂em i w ko艅cu polubi艂em.
Pewnego dnia Mistrz zaproponowa艂, abym spali艂 kwiatek i zbada艂 jego popi贸艂, to mo偶e dowiem si臋 o nim wi臋cej. Odm贸wi艂em oburzony.
A czemu偶 to nie, m贸j synu? - zapyta艂.
Poniewa偶 jest mi drogi, Mistrzu - powiedzia艂em tonem
bardziej stanowczym, ni偶 zamierza艂em.
Drogi? - zdziwi艂 si臋.
Kocham ten kwiat, Mistrzu! Nie chc臋 go zniszczy膰!
Uparciuch z ciebie, Belgaracie - zauwa偶y艂. - Czy偶 dopraw
dy a偶 dwadzie艣cia lat trzeba by艂o, by艣 przyzna艂 si臋 do afektu dla
tej delikatnej kruszyny?
I to by艂 prawdziwy sens mojej pierwszej lekcji. Nadal gdzie艣 mam ten kwiatuszek i cho膰 nie zawsze mog臋 wzi膮膰 go do r膮k, my艣l臋 o nim cz臋sto i z wielkim uczuciem.
Wkr贸tce potem Mistrz zaproponowa艂, aby艣my wyruszyli w podr贸偶 do miejsca zwanego Prolgu, poniewa偶 pragn膮艂 zasi臋gn膮膰 tam czyjej艣 rady. Oczywi艣cie zgodzi艂em si臋 mu towarzyszy膰, ale szczerze m贸wi膮c wola艂em nie porzuca膰 na zbyt d艂ugo swych studi贸w. By艂a wiosna, a to zawsze dobra pora na podr贸偶owanie. Prolgu le偶y w g贸rach i przynajmniej krajobraz by艂 wspania艂y.
Dotarcie do tego miejsca zaj臋艂o nam nieco czasu — m贸j Mistrz nigdy si臋 nie spieszy艂 — i widzia艂em po drodze stworzenia, kt贸rych istnienia nawet nie podejrzewa艂em. Mistrz wskazywa艂 na jednoro偶ce, hrulginy, algrothy, eldraki i z osobliw膮 nut膮 b贸lu w g艂osie wymawia艂 ich nazwy.
Co ci臋 martwi, Mistrzu? — zapyta艂em pewnego wieczoru,
gdy siedzieli艣my przy ognisku. — Czy te stworzenia s膮 ci przy
kre?
S膮 wiecznym wyrzutem sumienia dla mnie i mych braci,
Belgaracie - odpar艂 ze smutkiem. - Gdy ziemia by艂a zupe艂nie no
wa, zamieszkiwali艣my wesp贸艂 w jaskini g艂臋boko pod tymi g贸rami,
trudz膮c si臋 nad stworzeniem zwierz膮t na polach, powietrznego
ptactwa i morskich ryb. Chyba opowiada艂em ci o tych czasach, prawda?
Kiwn膮艂em g艂ow膮.
Tak, Mistrzu - odrzek艂em. - To bv艂o w czasach przed poja
wieniem si臋 cz艂owieka.
Tak - powiedzia艂. - Cz艂owiek by艂 ostatnim dzie艂em naszego
stworzenia. W ka偶dym razie, niekt贸re z istot wydanych na 艣wiat
by艂y nieudane i po naradzie postanowili艣my je zniweczy膰, ale Ul
zabroni艂.
Ul? - To imi臋 zaskoczy艂o mnie. S艂ysza艂em je cz臋sto w obo
zowisku starych ludzi tej zimy przed przybyciem na s艂u偶b臋 do
swego Mistrza.
S艂ysza艂e艣 o nim, jak widz臋.
Nie by艂o sensu ukrywa膰 czegokolwiek przed mym Mistrzem.
Ul, jak m贸wi艂em - ci膮gn膮艂 dalej - zabroni艂 niweczenia tych
stworze艅, co ogromnie obrazi艂o kilku z nas. Torak w szczeg贸lno
艣ci by艂 mocno nierad. Zakazy lub ograniczenia jakiegokolwiek ro
dzaju nie s膮 po my艣li mego brata Toraka. To za jego spraw膮, zda
je mi si臋, odes艂ali艣my te nieudane stworzenia do Ula, m贸wi膮c im,
偶e on b臋dzie ich Bogiem. Gorzko 偶a艂uj臋 naszej z艂o艣liwo艣ci, albo
wiem to, co uczyni艂 Ul, zrobi艂 z Konieczno艣ci, kt贸rej w owym cza
sie sobie nie u艣wiadomili艣my.
To z Ulem chcesz si臋 naradzi膰 w Prolgu, prawda, Mistrzu?
- zapyta艂em przebiegle. Widzicie? Nie jestem ca艂kowicie pozba
wiony spostrzegawczo艣ci.
Mistrz skin膮艂 g艂ow膮.
- Pewna rzecz ma si臋 zako艅czy膰 - powiedzia艂 mi ze smut
kiem. - Mieli艣my nadziej臋, 偶e mo偶e nie, ale to kolejna z owych
Konieczno艣ci, przed kt贸r膮 ludzie i Bogowie jednako musz膮 si臋
pok艂oni膰 - westchn膮艂. - Uszykuj sobie pos艂anie, Belgaracie -
rzek艂 potem. - Daleka droga przed nami, nim dotrzemy do Prol
gu, a spostrzeg艂em, i偶 bez snu gburowaty z ciebie kompan.
- To moja s艂abo艣膰. Mistrzu — przyzna艂em, rozk艂adaj膮c koc na
ziemi. Oczywi艣cie Mistrz nie potrzebowa艂 snu, podobnie jak je
dzenia.
Po pewnym czasie dotarli艣rm. do Prolgu. By艂o to niezwyk艂e miejsce na szczycie g贸ry, kt贸ra sprawia艂a wra偶enie sztucznej. Na jej zboczu powita艂 nas bardzo stary cz艂owiek stoj膮cy w towarzystwie kogo艣, kto najwyra藕niej nie by艂 istot膮 ludzk膮. Tak wygl膮da艂o moje pierwsze spotkanie 7 Ulem. Przyt艂aczaj膮ca 艣wiadomo艣膰 jego obecno艣ci niemal mnie powali艂a na ziemi臋.
Aldurze - powiedzia艂 do mego Mistrza — dobrze ci臋 wi
dzie膰.
W rzeczy samej dobrze - odpar艂 m贸j Mistrz, uprzejmie
sk艂aniaj膮c g艂ow臋. Bogowie, jak zauwa偶y艂em, maj膮 ogromne wy
czucie stosowno艣ci zachowania. Potem m贸j Mistrz si臋gn膮艂 pod
szat臋 i wyci膮gn膮艂 贸w zwyczajny kr膮g艂y, szary kamie艅, kt贸remu tak
uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 przez ostatnie kilkadziesi膮t lat. - Nie zwa
偶aj膮c na nasze nadzieje - oznajmi艂, wyci膮gaj膮c kamie艅 ku Ulowi -
przyby艂.
Ul skin膮艂 z zak艂opotaniem g艂ow膮.
- Zda艂o mi si臋, i偶 wyczu艂em jego obecno艣膰. Azali przyjmiesz
brzemi臋 jego?
M贸j Mistrz westchn膮艂. -Je艣li musz臋 - powiedzia艂.
- Dzielny艣, Aldurze - rzek艂 Ul - i daleko m膮drzejszy ni偶 bra
cia twoi. Ten, kt贸ry w艂ada nami wszystkimi, celowo w艂o偶y艂 go
w twe d艂onie. Oddalmy si臋 i zastan贸wmy nad sposobem naszego
post臋powania.
Tego dnia dowiedzia艂em si臋, 偶e ten zwyczajnie wygl膮daj膮cy kamie艅 by艂 bardzo szczeg贸lny.
Starzec, kt贸ry towarzyszy艂 Ulowi, nazywa艂 si臋 Gorim i bez trudu nawi膮zali艣my rozmow臋. By艂 艂agodnym, 偶yczliwym staruszkiem, z rys贸w przypominaj膮cym ludzi, kt贸rych spotka艂em przed
laty. Potem udali艣my si臋 do miasta i s臋dziwy m臋偶czyzna zaprowadzi! nas do swego domu. Czekali艣my tam, podczas gdy nasi Mistrzowie d艂ugo rozmawiali. Dla zabicia czasu starzec opowiedzia艂 mi o tym, jak dosta艂 si臋 na s艂u偶b臋 do Ula. Pochodzi艂 z Dal贸w, ludu, kt贸ry jakim艣 sposobem pomini臋to, gdy Bogowie wybierali sobie podopiecznych. Pomimo mej osobliwej sytuacji, nigdy nie by艂em szczeg贸lnie religijnym cz艂owiekiem, wi臋c nieco trudno by艂o mi zrozumie膰 duchow膮 bole艣膰 Dal贸w, kt贸rzy uwa偶ali si臋 za wyrzutk贸w. Dalowie tradycyjnie zamieszkuj膮cy tereny na po艂udnie od pasma g贸r zwani byli r贸wnie偶 Korimami. Zdaje si臋 jed-' nak, 偶e do艣膰 wcze艣nie podzielili si臋 na wiele grup, kt贸re wyruszy艂y na poszukiwanie Boga. Niekt贸rzy udali si臋 na p贸艂noc, by sta膰 si臋 Morindimami i Karandami; inni ruszyli na wsch贸d i zostali Melcenami; jeszcze inni osiadli na po艂udniu Korimu i nadal byli Dalami; ale lud Gorima, Ulgosi, jak ich nazywa艂, uda艂 si臋 na zach贸d.
Ostatecznie, po tu艂aczce trwaj膮cej ca艂e pokolenia, narodzi艂 si臋 Gorim, a gdy osi膮gn膮艂 wiek m臋ski, postanowi艂 na ochotnika uda膰 si臋 samotnie na poszukiwanie Ula. Oczywi艣cie wszystko to dzia艂o si臋 na d艂ugo przed mym przyj艣ciem na 艣wiat. W ka偶dym razie, po wielu latach Gorim w ko艅cu odnalaz艂 Ula. Zani贸s艂 te dobre wie艣ci swemu ludowi, ale niewielu Ulgos贸w mu uwierzy艂o. Ludzie czasami ju偶 tacy s膮. W ko艅cu Gorim nabra艂 do nich odrazy. Oznajmi艂, 偶e nie dba o to, czy p贸jd膮 za nim, czy zostan膮. Niekt贸rzy ruszyli wraz z nim, inni nie. Gorim po tych s艂owach popad艂 w zadum臋.
Cz臋sto zastanawia艂em si臋, co sta艂o si臋 z tymi, kt贸rzy zostali
— powiedzia艂 ze smutkiem.
Mog臋 ci to wyja艣ni膰, przyjacielu - zapewni艂em go. - Zda
rzy艂o mi si臋 natkn膮膰 na nich jakie艣 dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu.
Mieli du偶e obozowisko daleko na p贸艂noc od Doliny mego Mi
strza. Sp臋dzi艂em z nimi zim臋, po czym ruszy艂em dalej. W膮tpi臋
jednak偶e, aby艣 nadal znalaz艂 kt贸rego艣 z tych ludzi przy 偶yciu. Gdy ich spotka艂em, wszyscy byli bardzo starzy.
Gorim spojrza艂 na mnie ze smutkiem, po czym pochyli艂 g艂ow臋 i zap艂aka艂.
Co si臋 sta艂o, Gorimie? - krzykn膮艂em zaniepokojony.
Mia艂em nadziej臋, 偶e Ul ust膮pi i zdejmie z nich m膮 kl膮tw臋 -
odpar艂 z艂amanym g艂osem.
Kl膮tw臋?
Ze uschn膮, wygin膮 i nie b臋dzie ich wi臋cej. Kobiety tego lu
du ma kl膮twa uczyni艂a bezp艂odnymi.
Kl膮twa nadal dzia艂a艂a, gdy z nimi mieszka艂em - powiedzia
艂em. - W ca艂ym obozie nie by艂o nawet jednego dziecka. Zastana
wia艂em si臋, czemu tak mnie ho艂ubili. Zdaje si臋, 偶e od bardzo,
bardzo dawna nie widzieli dziecka. Niczego si臋 od nich nie do
wiedzia艂em, poniewa偶 nie rozumia艂em j臋zyka tych ludzi.
Oni u偶ywaj膮 starej mowy - oznajmi艂 smutno - podobnie
jak m贸j lud tutaj, w Prolgu.
-Jak偶e wi臋c to si臋 sta艂o, 偶e ty m贸wisz naszym j臋zykiem? - zapyta艂em.
Moim zadaniem, jako przyw贸dcy, jest przemawianie w imie
niu mego ludu, gdy spotykamy innych - wyja艣ni艂.
No tak - rzek艂em. - Rzecz jasna.
Nied艂ugo potem wr贸cili艣my z Mistrzem do Doliny i podj膮艂em inne studia. Zdawa艂o si臋, 偶e w Dolinie czas nie p艂yn膮艂. Ca艂e lata po艣wi臋ca艂em na dog艂臋bne poznawanie nawet najbardziej zwyczajnych rzeczy. Bada艂em drzewa, ptaki, ryby i zwierz臋ta, owady i robaki. Sp臋dzi艂em czterdzie艣ci pi臋膰 lat na studiowaniu samej trawy. Po jakim艣 czasie uprzytomni艂em sobie, 偶e nie starzej臋 si臋 jak inni ludzie. Z jakiego艣 powodu nie obowi膮zywa艂y mnie dotycz膮ce ich prawa.
— Mistrzu - powiedzia艂em pewnego wieczoru, gdy wysoko
w wie偶y obaj trudzili艣my si臋 nad swymi badaniami —jak to si臋
dzieje, 偶e si臋 nie starzej臋?
Azali chcia艂by艣 zestarze膰 si臋, m贸j synu? - zapyta艂. -Ja nie
dostrzegam w tym wiele po偶ytku.
Nie t臋skni臋 za tym wcale, Mistrzu - przyzna艂em - ale czy偶
nie jest przyj臋te, 偶e cz艂owiek si臋 starzeje?
By膰 mo偶e — powiedzia艂 — ale nie jest to obowi膮zkiem. Wiele
si臋 jeszcze musisz nauczy膰. Jedno, dziesi臋膰, a nawet sto 偶ywot贸w
b臋dzie na to za ma艂o. Ile masz lat, synu?
My艣l臋, 偶e troch臋 ponad trzysta, Mistrzu.
Odpowiedni wiek, synu, i dobrze radzisz sobie ze studiami.
Gdybym zapomnia艂 si臋 i nazwa艂 ci臋 „ch艂opcem" ponownie, pro
sz臋 popraw mnie. Nie jest stosownym, by ucznia Boga zwa膰
„ch艂opcem".
B臋d臋 o tym pami臋ta艂, Mistrzu - zapewni艂em go, nie posia
daj膮c si臋 z rado艣ci, 偶e w ko艅cu nazwa艂 mnie swym uczniem.
By艂em pewny, i偶 polega膰 mog臋 na tobie - o艣wiadczy艂 z lek
kim u艣miechem. - A co jest przedmiotem twych obecnych stu
di贸w, synu?
Poszukuj臋 wyja艣nienia, czemu gwiazdy spadaj膮, Mistrzu.
Odpowiedni przedmiot bada艅, synu.
A ty, Mistrzu? - powiedzia艂em. - Czym si臋 zajmujesz, je艣li
me pytanie nie jest zbyt 艣mia艂e.
Tym, co poprzednio, Belgaracie - odpar艂, podnosz膮c 贸w
nieszcz臋sny kr膮g艂y kamie艅. - Powierzy艂 go mej opiece sam Ul, to
te偶 obcuj膮c z tym niezwyk艂ym klejnotem musz臋 pozna膰 jego cel.
Czy kamie艅 mo偶e mie膰 inny cel, Mistrzu, ni偶 by膰 kamie
niem?
Ten kawa艂ek ska艂y, teraz wyg艂adzony, nawet wypolerowany cierpliwymi d艂o艅mi mego Mistrza, z jakiej艣 przyczyny wzbudza艂 we mnie obaw臋. W przeb艂ysku przeczucia, jakie niecz臋sto mi si臋 zdarza艂o, powzi膮艂em podejrzenie, 偶e z jego przyczyny dojdzie do wielu krzywd.
- Ten szczeg贸lny klejnot ma ogromny cel, Belgaracie, albo-
wiem za jego spraw膮 艣wiat i wszyscy, kt贸rzy go zamieszkuj膮, zmieni膮 si臋. Je艣li potrafi臋 dostrzec ten cel, b臋d臋 m贸g艂 poczyni膰 pewne przygotowania. Ta konieczno艣膰 ci膮偶y mi na duszy.
Potem kolejny raz pogr膮偶y艂 si臋 w milczeniu, leniwie obracaj膮c kamie艅 w d艂oniach i wpatruj膮c si臋 w jego wypolerowan膮 powierzchni臋 zatroskanym wzrokiem.
Nie mia艂em zamiaru przeszkadza膰 mu w kontemplacji, wi臋c wr贸ci艂em do swych studi贸w nad zmiennymi gwiazdami.
ROZDZIA艁 TRZECI
Z czasem przybyli do nas inni. Niekt贸rzy, podobnie jak ja, przez przypadek, inni szukali z rozmyslem mego Mistrza, by si臋 od niego uczy膰. Takim w艂a艣nie przybyszem by艂 Zedar.
Pogodnego, z艂ocistego jesiennego dnia, po pi臋ciuset latach s艂u偶by u mojego Mistrza, natkn膮艂em si臋 na Zedara w pobli偶u wie偶y. Zbudowa艂 prymitywny o艂tarz i pali艂 na nim zw艂oki kozy. To ju偶 na samym pocz膮tku nie nastawi艂o mnie do przybysza przychylnie. Nawet wilki wiedz膮, 偶e nie zabija si臋 zwierzyny w Dolinie. T艂usty dym z jego ofiary zasmradza艂 powietrze, a on sam le偶a艂 plackiem przed wzniesionym o艂tarzem, 艣piewaj膮c dziwaczn膮 modlitw臋.
Co ty wyprawiasz? — za偶膮da艂em wyja艣nienia, do艣膰 obcesowo,
musz臋 przyzna膰, gdy偶 ha艂as i smr贸d oderwa艂 mnie od problemu,
nad kt贸rym rozmy艣la艂em przez ostatnie p贸艂 wieku.
Och, mo偶ny i wszystkowiedz膮cy Bo偶e - powiedzia艂 p艂aszcz膮c
si臋 na ziemi. — Przeby艂em tysi膮c lig, by ujrze膰 tw膮 wspania艂o艣膰 i od
da膰 ci cze艣膰.
Mo偶ny? Nie popisuj si臋 elokwencj膮, cz艂owieku. Wsta艅 i prze
sta艅 skomle膰. Taki sam ze mnie B贸g, jak i z ciebie.
Nie jeste艣 przeto wielkim Bogiem Aldurem?
—Jestem jego uczniem, Belgarathem. Co to za bzdury? - Wskaza艂em na jego o艂tarz i dymi膮c膮 koz臋.
- To, by sprawi膰 przyjemno艣膰 Bogu - odpar艂, wstaj膮c i otrzepu-
j膮c swe odzienie. Z wygl膮du przypomina艂 Tolnedranina, a mo偶e Arenda. Jego paplanina o tysi膮cu lig by艂a w oczywisty spos贸b przesad膮. Patrzy艂 na mnie pokornie i przymilnie. - Powiedz mi prawd臋 -b艂aga艂. - Czy moja marna ofiara mi艂膮 Aldurowi b臋dzie? Roze艣mia艂em si臋.
- Chyba nic nie mog艂oby go bardziej urazi膰.
Nieznajomy sprawia艂 wra偶enie za艂amanego. Odwr贸ci艂 si臋 i si臋gn膮艂 ku zwierz臋ciu, jakby chcia艂 pochwyci膰 je go艂ymi r臋koma i ukry膰.
Nie b膮d藕 durniem! - warkn膮艂em. - Poparzysz si臋!
To trzeba ukry膰 — powiedzia艂 z rozpacz膮 w g艂osie. — Wola艂
bym raczej umrze膰, ni偶 urazi膰 pot臋偶nego Aldura.
- Po prostu odsu艅 si臋 — rzek艂em.
-Co?
- Odsu艅 si臋 - poleci艂em, machaj膮c z rozdra偶nieniem r臋k膮 -
chyba 偶e chcesz si臋 wybra膰 w podr贸偶 wraz ze sw膮 koz膮.
Potem spojrza艂em na jego groteskowy o艂tarzyk, zapragn膮艂em, by znalaz艂 si臋 w miejscu oddalonym o pi臋膰 mil, i przemie艣ci艂em go jednym s艂owem. W powietrzu pozosta艂o jedynie kilka smu偶ek dymu.
Nieznajomy ponownie pad艂 twarz膮 na ziemi臋.
Zniszczysz sobie ubranie, je艣li b臋dziesz tak dalej robi艂 -
rzek艂em. - Mojego Mistrza to wcale nie bawi.
B艂agam ci臋, pot臋偶ny uczniu najwy偶szego Aldura - powie
dzia艂, wstaj膮c i ponownie otrzepuj膮c odzienie - poucz mnie, nie
abym obrazi艂 Boga.
Musia艂 by膰 Arendem. 呕aden Tolnedranin nie potrafi艂by tak kaleczy膰 j臋zyka.
- B膮d藕 prawdom贸wny - poradzi艂em - i nie popisuj si臋 kwieci
st膮 mow膮. Wierz mi, przyjacielu, Aldur potrafi zajrze膰 ci prosto
w serce, wi臋c nie ma sposobu, aby艣 Mistrza oszuka艂. Nie jestem pew
ny, jakiego Boga poprzednio czci艂e艣, ale na ca艂ym 艣wiecie nie ma
Boga takiego jak Aldur.
A jak mog臋 sta膰 si臋 jego uczniem, jako ty nim jesle艣?
Najpierw zosta艅 wychowankiem Mistrza — odpar艂em — a to
nie jest 艂atwe.
Co nale偶y zrobi膰, aby by膰 jego wychowankiem?
Musisz zosta膰 jego s艂u偶膮cym. - Przyznaj臋, 偶e powiedzia艂em
to z do艣膰 zadowolon膮 min膮. Kilka lat z siekier膮 i miot艂膮 z pewno
艣ci膮 wyjdzie na dobre temu nad臋temu dupkowi.
A potem wychowankiem Boga Aldura? — naciska艂.
Z czasem - odpar艂em - je艣li taka b臋dzie jego wola. - Nie
moj膮 rzecz膮 by艂o wyjawia膰 nieznajomemu sekret Woli i S艂owa.
Sam b臋dzie musia艂 do tego doj艣膰, podobnie jak ja.
A kiedy m贸g艂bym spotka膰 Boga?
Zaczyna艂em powoli mie膰 go dosy膰, wi臋c zabra艂em przybysza do wie偶y.
- Zechce B贸g Aldur zna膰 me imi臋? - zapyta艂, gdy szli艣my
przez 艂膮k臋.
Wzruszy艂em ramionami.
- Niespecjalnie. Je艣li b臋dziesz mia艂 tyle szcz臋艣cia, aby okaza膰
si臋 tego wartym, to nada ci imi臋 z w艂asnego wyboru. - Gdy dotar
li艣my do wie偶y, rozkaza艂em szaremu kamieniowi w 艣cianie, aby si臋
odsun膮艂 i weszli艣my do 艣rodka, a potem ruszyli艣my schodami
w g贸r臋.
Mistrz obejrza艂 nieznajomego i zapyta艂:
Czemu偶 to przywiod艂e艣 do mnie tego cz艂owieka, synu?
Ub艂aga艂 mnie, Mistrzu - odpar艂em. - Uzna艂em, 偶e do mnie
nie nale偶y powiedzie膰 mu „tak" lub „nie" - potrafi艂em, zdaje si臋, ka
leczy膰 j臋zyk r贸wnie dobrze jak Zedar. — Ty艣 winien decydowa膰 w ta
kich sprawach - ci膮gn膮艂em dalej. —Je艣li oka偶e si臋, 偶e nie podoba ci
si臋, zabior臋 go na dw贸r i zamieni臋 w marchew, i na tym si臋 sko艅czy.
To nie by艂o uprzejmie powiedziane, Belgaracie - strofowa艂
mnie Aldur.
Wybacz mi, Mistrzu - rzek艂em pokornie.
- Ty powiniene艣 pouczy膰 go, Belgaracie. Je艣li zdarzy si臋, i偶
nadawa膰 si臋 b臋dzie, zna膰 mi dasz.
J臋kn膮艂em w duchu, przeklinaj膮c sw贸j nierozwa偶ny j臋zyk. Ale Aldur by艂 moim Panem, wi臋c powiedzia艂em:
Uczyni臋 to, Mistrzu.
Co jest twym obecnym przedmiotem studi贸w, synu?
Badam przyczyn臋 istnienia g贸r, Mistrzu.
Zostaw g贸ry, Belgaracie i miast tego zajmij si臋 studiowa
niem cz艂owieka. By膰 mo偶e ta wiedza nastawi ci臋 bardziej przy
chylnie ku twym pobratymcom.
Wiedzia艂em, kiedy mnie strofuj膮, wi臋c nie dyskutowa艂em. Westchn膮艂em.
- Jak m贸j Mistrz ka偶e - uleg艂em z 偶alem. By艂em ju偶 o krok
od odkrycia tajemnicy g贸r i nie chcia艂em, aby mi si臋 wymkn臋艂a.
W贸wczas jednak偶e przypomnia艂em sobie, jak cierpliwy by艂 m贸j
Mistrz, gdy przyby艂em do Doliny, wi臋c prze艂kn膮艂em sw膮 uraz臋 -
przynajmniej na jego oczach.
Pokora opu艣ci艂a mnie jednak, gdy wyprowadzi艂em Zedara na dw贸r. Ze wstydem musz臋 przyzna膰, 偶e zgotowa艂em temu biedakowi prawdziwe piek艂o. Poni偶a艂em go, krzycza艂em na niego, dawa艂em mu do wykonania niemo偶liwe zadania, a potem 艣mia艂em si臋 pogardliwie z wysi艂k贸w Zedara. Aby by膰 ca艂kiem szczerym, musz臋 przyzna膰, i偶 w duchu mia艂em nadziej臋 tak uprzykrzy膰 mu 偶ycie, 偶e ucieknie.
Ale on tego nie uczyni艂. Znosi艂 wszystkie moje z艂orzeczenia ze 艣wi臋t膮 cierpliwo艣ci膮, od kt贸rej czasami chcia艂o mi si臋 krzycze膰. Czy ten cz艂owiek nie mia艂 w og贸le charakteru? By pogorszy膰 jeszcze spraw臋 - ku memu g艂臋bokiemu upokorzeniu - pozna艂 sekret Woli i S艂owa w przeci膮gu sze艣ciu miesi臋cy. Mistrz nazwa艂 go Bel-zedarem i przyj膮艂 na swego wychowanka.
Z czasem Belzedar i ja zawarli艣my pok贸j. Uzna艂em, 偶e skoro mamy sp臋dzi膰 ze sob膮 nast臋pne kilkana艣cie wiek贸w, to mo偶emy
nauczy膰 si臋 wsp贸艂pracowa膰. Faktycznie, gdy tylko wykorzeni艂em u niego sk艂onno艣膰 do hiperboli i nadmiernie kwiecistego j臋zyka, okaza艂 si臋 wcale niez艂ym kompanem. By艂 nadzwyczaj bystry, a przy tym uprzejmy na tyle, by nie wywy偶sza膰 si臋 nade mnie z tego powodu.
Nasz Mistrz, Belzedar i ja, zamieszkali艣my we tr贸jk臋 i nauczyli艣my si臋 nie dzia艂a膰 sobie zbytnio na nerwy.
A potem zacz臋li przybywa膰 inni. Kira i Tira byli bli藕niakami, alornskimi pasterzami owiec, kt贸rzy zgubili si臋, przyw臋drowali do Doliny pewnego dnia i zostali. Ich umys艂y by艂y tak 艣ci艣le ze sob膮 zwi膮zane, 偶e zawsze mieli te same my艣li w tym samym czasie, a nawet ko艅czyli jeden za drugiego zdanie. Pomimo faktu, i偶 byli Alornami, Belkira i Beltira to najdelikatniejsi ludzie, jakich znam. Prawd臋 powiedziawszy, do艣膰 ich lubi臋.
Makor przyby艂 jako nast臋pny, a przyw臋drowa艂 do nas z tak daleka, 偶e nie mog艂em poj膮膰, sk膮d w og贸le s艂ysza艂 o moim Mistrzu. W odr贸偶nieniu od nas, kt贸rzy przybyli艣my raczej marnie odziani, Makor nadszed艂 spacerkiem w jedwabnej opo艅czy, podobnej do stroj贸w obecnie modnych w Tol Honeth. By艂 dowcipnym, uk艂adnym, wykszta艂conym cz艂owiekiem i natychmiast przypad艂 mi do gustu.
Nasz Mistrz przepyta艂 go kr贸tko i uzna艂, 偶e mo偶na Makora przyj膮膰, przy wszystkich zwyk艂ych zastrze偶eniach.
- Ale偶 Mistrzu - zapi otestowa艂 gwa艂townie Belzedar - on nie
mo偶e sta膰 si臋 cz艂onkiem naszego bractwa. Ten cz艂owiek jest Da
艂em -jednym z bezbo偶nych.
— W艂a艣ciwie Melcenem, stary - poprawi艂 go Makor w ten
sw贸j superuprzejmy spos贸b, kt贸ry zawsze doprowadza艂 Belzedara
do ob艂臋du. Teraz rozumiecie, dlaczego tak polubi艂em Makora?
- C贸偶 to za r贸偶nica? - zapyta艂 bez ogr贸dek Belzedar.
— Zasadnicza, m贸j drogi - odpar艂 Makor, przygl膮daj膮c si臋
swoim paznokciom. - My, Melcenowie, od艂膮czyli艣my si臋 od Da-
l贸w tak dawno temu, 偶e nie jeste艣my do nich bardziej podobni, ni偶 Alornowie do Marag贸w. Prawd臋 m贸wi膮c, nic ci do tego. Zosta艂em wezwany, tak samo jak wy, i na tym koniec.
Przypomnia艂em sobie dziwny przymus, kt贸ry wyci膮gn膮艂 mnie z Gary i spojrza艂em ostro na mego Mistrza. Czy dacie wiar臋, 偶e wygl膮da艂 na nieco zak艂opotanego?
Belzedar mamrota艂 jaki艣 czas, ale skoro i tak nie m贸g艂 na to nic poradzi膰, st艂umi艂 swoje sprzeciwy.
Nast臋pnym, kt贸ry si臋 do nas przy艂膮czy艂, by艂 Sambar, Angarak. Sambar, czyli Belsambar, kt贸rym p贸藕niej zosta艂, oczywi艣cie nie by艂o jego prawdziwym imieniem. Angarackie imiona s膮 tak paskudne, 偶e m贸j Mistrz wy艣wiadczy艂 Sambarowi grzeczno艣膰, gdy je zmieni艂. Czu艂em ogromn膮 sympati臋 dla tego ch艂opca — mia艂 zaledwie pi臋tna艣cie lat, kiedy si臋 do nas przy艂膮czy艂. Nie widzia艂em jeszcze nigdy nikogo r贸wnie zdeterminowanego. On po prostu przyszed艂 pod wie偶臋, usiad艂 na ziemi i czeka艂 na przyj臋cie lub 艣mier膰. Beltira i Belkira oczywi艣cie go karmili. W ko艅cu byli pasterzami, a paste-i 偶e nie pozwol膮 niczemu zg艂odnie膰. Gdzie艣 po tygodniu, gdy sta艂o si臋 absolutnie jasne, 偶e m艂ody przybysz w 偶adnym razie nie wejdzie do wie偶y, nasz Mistrz zszed艂 do niego. Nigdy jeszcze nie widzia艂em, aby Aldur zrobi艂 co艣 podobnego. Rozmawia艂 przez jaki艣 czas z ch艂opcem w odra偶aj膮cym j臋zyku - starym angarackim, jak uda艂o mi si臋 stwierdzi膰 - i skierowa艂 go pod opiek臋 Beltiry i Belkiry. Je艣li ktokolwiek potrzebowa艂 delikatnego traktowania, to by艂 nim w艂a艣nie Belsambar.
Z czasem Belkira i Beltira nauczyli go m贸wi膰 normalnym j臋zykiem, kt贸ry nie wymaga艂 tylu prychni臋膰 i warkni臋膰. W贸wczas poznali艣my jego histori臋. Moja niech臋膰 do Toraka datuje si臋 w艂a艣nie od tamtego czasu. By膰 mo偶e jednak nie jest to jedynie wina Toraka. Z biegiem lat nauczy艂em si臋, 偶e pogl膮dy kap艂an贸w niekoniecznie s膮 pogl膮dami Bog贸w, kt贸rym s艂u偶膮. W tym wypadku moje w膮tpliwo艣ci dzia艂a艂y na korzy艣膰 Toraka — praktyki sk艂adania
ofiar z ludzi mog艂y by膰 jedynie przejawem wynaturzenia jego kap艂an贸w, Grolim贸w. Ale on nie uczyni艂 niczego, aby po艂o偶y膰 temu kres, a to by艂o niewybaczalne.
Wr贸膰my jednak do tematu. Rodzice Belsambara zostali oboje z艂o偶eni w ofierze, a jemu kazano, na dow贸d wiary, przygl膮da膰 si臋 temu. Wywar艂o to jednak wr臋cz odwrotny od spodziewanego skutek. Belsambar zosta艂 ateist膮. Odrzuca艂 nie tylko Toraka i jego cuchn膮cych krwi膮 Grolim贸w, ale wszystkich Bog贸w.
Tak by艂o, gdy nasz Mistrz wezwa艂 Belsambara do siebie. Dla niego wezwanie musia艂o mie膰 bardziej spektakularny charakter, ni偶 tylko bli偶ej nieokre艣lony przymus, kt贸ry mnie skierowa艂 ku Dolinie. Belsambar by艂 najwyra藕niej w stanie religijnej ekstazy, gdy dotar艂 do nas. Oczywi艣cie by艂 Angarakiem, a oni maj膮 do艣膰 osobliwe podej艣cie do religii.
* * *
Belmakor pierwszy rzuci艂 my艣l o budowie wie偶. W ko艅cu by艂 Melcenem, a oni mieli obsesj臋 budowania r贸偶nych rzeczy. Musz臋 przyzna膰, 偶e w wie偶y naszego Mistrza zaczyna艂o si臋 robi膰 nieco t艂oczno.
Budowa wie偶 zaj臋艂a nam kilka dziesi臋cioleci, o ile sobie przypominam. Prawd臋 powiedziawszy, traktowali艣my to raczej jako rodzaj hobby, a nie konieczno艣膰. Oczywi艣cie wykorzystywali艣my nasze niecodzienne umiej臋tno艣ci, ale ociosywanie kamieni to nudne zaj臋cie, nawet je艣li nie trzeba u偶ywa膰 d艂uta. Z czasem oczy艣cili艣my Dolin臋 z kamieni i po budulec trzeba by艂o wyprawia膰 si臋 coraz dalej.
Kt贸rego艣 roku wreszcie uzna艂em, 偶e pora sko艅czy膰 moj膮 wie偶臋 i mie膰 z tym spok贸j raz na zawsze. Poza tym wie偶a Belmakora by艂a na uko艅czeniu, a przecie偶 to ja w ko艅cu by艂em pierwszym uczniem. Nie mog艂em pozwoli膰, by mnie przegoni艂. Naszym post臋powaniem czasami kieruj膮 bardzo dziecinne motywy.
Poniewa偶 wraz z bra膰mi zupe艂nie ogo艂ocili艣my Dolin臋 z kamieni, w poszukiwaniu budulca wybra艂em si臋 na skraj lasu rozci膮-
gaj膮cego si臋 na p贸艂nocy. Myszkowa艂em pomi臋dzy drzewami wypatruj膮c 艂o偶yska strumienia lub odkrytego z艂o偶a ska艂, gdy nagle odnios艂em wra偶enie, 偶e kto艣 mi si臋 przygl膮da. To nieprzyjemne uczucie, zawsze dzia艂a艂o mi na nerwy.
Mo偶esz wyj艣膰 — powiedzia艂em. - Wiem, 偶e tam jeste艣.
Niczego nie pr贸buj - warkn膮艂 na mnie paskudny g艂os z po
bliskich krzak贸w. - Rozerw臋 ci臋 na strz臋py, je艣li to uczynisz.
Oto co nazywam nieobiecuj膮cym pocz膮tkiem.
— Nie b膮d藕 idiot膮 — odpar艂em. - Nie mam zamiaru ci臋
skrzywdzi膰.
To wywo艂a艂o wybuch najpaskudniejszego 艣miechu, jaki kiedykolwiek s艂ysza艂em.
Ty? - powiedzia艂 z pogard膮 g艂os. - Ty? Skrzywdzi膰 mnie? -
A potem krzaki rozsun臋艂y si臋 i wysz艂o z nich najszkaradniejsze
stworzenie, jakie widzia艂em. Stw贸r by艂 groteskowo zdeformowany,
z ogromnym garbem na plecach; mia艂 guzowate, kar艂owate nogi
i d艂ugie powykr臋cane ramiona. Ta kombinacja umo偶liwia艂a mu -
a nawet czyni艂a wygodnym - poruszanie si臋 na czterech ko艅czy
nach, jak czyni膮 to goryle. Jego twarz by艂a potwornie paskudna,
w艂osy i broda spl膮tane. By艂 niewiarygodnie brudny i cz臋艣ciowo
przyodziany w sk贸ry przypominaj膮ce z wygl膮du szczurze. - Nacie
szy艂e艣 si臋 widokiem? — zapyta艂 szorstko. — Sam nie grzeszysz urod膮.
Zaskoczy艂e艣 mnie, to wszystko - odpar艂em, sil膮c si臋 na
uprzejmo艣膰.
Widzia艂e艣 mo偶e gdzie艣 w okolicy starca na rozklekotanym
wozie? — zapyta艂. — Powiedzia艂, 偶e spotka si臋 ze mn膮 tutaj.
Spojrza艂em na niego zdumiony.
— Lepiej zamknij buzi臋 - poradzi艂 mi, warcz膮c charkotliwie.
-Jeszcze mucha ci wpadnie.
Wszystko zacz臋艂o do siebie pasowa膰.
— Ten starzec, kt贸rego szukasz — powiedzia艂em — czy m贸wi
w 艣mieszny spos贸b?
To on - stwierdzi艂 karze艂. - Widzia艂e艣 go?
O tak - odpar艂em z szerokim u艣miechem. - Znam go d艂u
偶ej, ni偶 m贸g艂by艣 sobie wyobrazi膰. Chod藕, m贸j szpetny przyjacielu.
Zaprowadz臋 ci臋 do niego.
Nie szafuj zbyt pospiesznie „przyjacielem" - warkn膮艂. - Ja
nie mam 偶adnych przyjaci贸艂 i tak mi dobrze.
Po kilkuset latach przejdzie ci - odrzek艂em, nadal u艣mie
chaj膮c si臋 do ma艂ego potworka.
Nie wygl膮dasz mi na zdrowego na umy艣le.
Do tego te偶 si臋 przyzwyczaisz. Chod藕. Przedstawi臋 ci臋 twe
mu Mistrzowi.
-Ja nie mam Mistrza.
- Nie zak艂ada艂bym si臋 o to.
Tak oto poznali艣my Dina. Moi bracia my艣leli pocz膮tkowo, 偶e natkn膮艂em si臋 na ob艂askawion膮 ma艂p臋. Din do艣膰 szybko wyprowadzi艂 ich z b艂臋du. Mia艂 wyj膮tkowo niewyparzon膮 g臋b臋, nawet gdy nie stara艂 si臋 by膰 napastliwy. Jestem przekonany, 偶e m贸g艂by przeklina膰 przez p贸艂tora dnia nie powtarzaj膮c si臋.
- Co zrobi艂e艣 z tym swoim g艂upim wozem? - zapyta艂 Mistrza.
- Pr贸bowa艂em i艣膰 po 艣ladach, ale one po prostu znikn臋艂y.
Aldur, obdarzony nadludzk膮 cierpliwo艣ci膮, u艣miechn膮艂 si臋. Dacie wiar臋, 偶e on rzeczywi艣cie lubi艂 tego potworka z niewyparzon膮 g臋b膮?
Dlateg贸偶 tyle zaj臋艂o ci to czasu? - przem贸wi艂 艂agodnie.
Oczywi艣cie, 偶e dlatego zaj臋艂o mi to tyle czasu! — wybuchn膮艂
Din. - Nie zostawi艂e艣 mi 偶adnego 艣ladu! Musia艂em dociec, gdzie
si臋 znajdujesz! - Din po mistrzowsku potrafi艂 traci膰 panowanie
nad sob膮. Najdrobniejsza rzecz mog艂a wyprowadzi膰 go z r贸wno
wagi. - I co teraz? - zapyta艂.
Musimy zadba膰 o tw膮 edukacj臋.
A na co komu艣 takiemu jak ja jaka艣 tam edukacja? Ja ju偶
wiem to, co potrzebuj臋 wiedzie膰.
Aldur utkwi艂 w nim powa偶ne spojrzenie, kt贸rego nawet Din nie potrafi艂 zbyt d艂ugo znie艣膰. Potem Mistrz przeni贸s艂 wzrok na nas. Oczywi艣cie wykluczy艂 Beltira i Belkira. Ich usposobienie nie pasowa艂o do charakteru naszego nowego towarzysza. Belzedar oniemia艂 z w艣ciek艂o艣ci. Mia艂 swoje wady, ale nie tolerowa艂 braku szacunku dla naszego Mistrza. Belmakor za艣 posiada艂 zbyt gryma-艣n膮 natur臋. Din by艂 brudny i 艣mierdzia艂 niczym otwarty 艣ciek. Zgadnijcie, kto pozosta艂.
Ze znu偶eniem podnios艂em r臋k臋.
Nie k艂opocz si臋, Mistrzu - powiedzia艂em. -Ja si臋 nim zajm臋.
Ale偶, Belgaracie - rzek艂 - to bardzo 艂askawe z twej strony,
i偶 z w艂asnej woli do dyspozycji si臋 stawiasz.
Postanowi艂em na to nie odpowiada膰.
Belgaracie? - rzuci艂 od niechcenia Belmakor.
S艂ucham?
Czy m贸g艂by艣 go umy膰 przed powrotem tutaj?
Pomimo demonstrowanej niech臋ci, nie by艂em tak ca艂kiem niezadowolony z tego uk艂adu. Pragn膮艂em wyko艅czy膰 sw膮 wie偶臋, a ten mocarny karze艂 idealnie nadawa艂 si臋 do noszenia kamieni. Je艣li sprawy potocz膮 si臋 po mej my艣li, to nie b臋d臋 musia艂 zbytnio wysila膰 swej pomys艂owo艣ci, aby znale藕膰 zaj臋cie dla mego szkaradnego s艂u偶膮cego.
Zabra艂em go na dw贸r i pokaza艂em swoj膮 nie doko艅czon膮 wie偶臋.
Rozumiesz, w czym rzecz? - zapyta艂em.
Mam robi膰 to, co mi ka偶esz.
Dok艂adnie — powiedzia艂em. Zapowiada艂o si臋 bardzo dobrze.
- No to wr贸膰my na skraj lasu. Mam dla ciebie ma艂膮 rob贸tk臋.
Dotarcie do lasu zaj臋艂o nam troch臋 czasu. Gdy tam doszli艣my, wskaza艂em na suche koryto strumienia wype艂nione kr膮g艂ymi g艂azami odpowiednich rozmiar贸w.
- Widzisz te kamienie? - zapyta艂em.
-Jasne, 偶e je widz臋, g艂upku! Nie jestem 艣lepy!
- Bardzo si臋 ciesz臋. Chc臋, aby艣 u艂o偶y艂 je w stos przy mojej
wie偶y, starannie, oczywi艣cie - usiad艂em pod cienistym drzewem. -
B膮d藕 tak dobry i zajmij si臋 tym.
Naprawd臋 sprawia艂o mi to przyjemno艣膰.
Din popatrzy艂 na mnie gro藕nie, po czym odwr贸ci艂 si臋 i utkwi艂 spojrzenie w korycie strumienia.
Wtem, jeden za drugim, kamienie zacz臋艂y znika膰! Dacie wiar臋? Din ju偶 zna艂 ten sekret! To by艂 pierwszy przypadek spontanicznych czar贸w, jaki widzia艂em.
A teraz co? - zapyta艂.
Jak nauczy艂e艣 si臋 to robi膰? — dopytywa艂em z niedowierza
niem.
Wzruszy艂 ramionami.
Gdzie艣 si臋 tego nauczy艂em - odpar艂. - Chcesz powiedzie膰,
偶e ty tego nie potrafisz?
Oczywi艣cie, 偶e potrafi臋, ale... - w tym momencie powstrzy
ma艂em si臋. -Jeste艣 pewny, 偶e przemie艣ci艂e艣 je na w艂a艣ciwe miejsce?
Poleci艂e艣, abym u艂o偶y艂 je przy twej wie偶y, prawda? Id藕, zo
bacz, je艣li chcesz. Ja wiem, gdzie one s膮. Czy masz dla mnie co艣
jeszcze do zrobienia?
Wracajmy - rzuci艂em kr贸tko.
Odzyskanie panowania nad sob膮 zaj臋艂o mi troch臋 czasu. Byli艣my prawie w po艂owie drogi, gdy nabra艂em zaufania do swego g艂osu na tyle, by rozpocz膮膰 indagacje.
Sk膮d jeste艣? - zada艂em banalne pytanie, ale od czego艣 trze
ba by艂o zacz膮膰.
Masz na my艣li, sk膮d pochodz臋? To raczej trudno powie
dzie膰. Ci膮gle przebywam gdzie indziej. W wi臋kszo艣ci miejsc nie
jestem mile widziany. Przyzwyczai艂em si臋 do tego. Tak ju偶 si臋
dzieje od czasu mych narodzin.
- Czemu?
—Jak s膮dz臋, lud mojej matki miat prosty spos贸b pozbywania si臋 u艂omnych. Gdy mnie zobaczyli, zaraz wynie艣li do lasu i zostawili, bym umar艂 z g艂odu - lub zapewni艂 jakiemu艣 wilkowi przek膮sk臋. Jednak偶e moja matka by艂a wra偶liwego serca i dokarmia艂a mnie potajemnie.
A ja my艣la艂em, 偶e mia艂em ci臋偶kie dzieci艅stwo.
- Przesta艂a si臋 pojawia膰 oko艂o roku po tym, jak nauczy艂em
si臋 chodzi膰 - doda艂 rozmy艣lnie szorstkim tonem. - Pewnie umar
艂a albo przy艂apali j膮, jak si臋 wymyka艂a, i zabili. Od tamtej pory
musia艂em sobie radzi膰 sam.
-Jak uda艂o ci si臋 prze偶y膰?
Czy to naprawd臋 ma znaczenie? — W jego oczach pojawi艂
si臋 jednak bolesny cie艅. — W lesie mo偶na znale藕膰 ca艂e mn贸stwo
rzeczy do jedzenia, je艣li nie jest si臋 zbyt wybrednym. S臋py i kruki
radz膮 sobie ca艂kiem dobrze. Nauczy艂em si臋 je wypatrywa膰. Wcze
艣nie zrozumia艂em, 偶e tam, gdzie dostrze偶esz s臋pa, jest pewnie co艣
do jedzenia. Po jakim艣 czasie przyzwyczajasz si臋 do zapachu.
Zwierz臋 z ciebie! —wykrzykn膮艂em.
Wszyscy jeste艣my zwierz臋tami, Belgaracie. - W贸wczas po
raz pierwszy u偶y艂 mojego imienia. -Ja jestem w tym lepszy od in
nych, bo mam wi臋cej praktyki. Czy mogliby艣my teraz zmieni膰 te
mat?
ROZDZIA艁 CZWARTY
By艂o nas teraz siedmiu i wiedzieli艣my, 偶e na razie nikt nowy si臋 nie pojawi. Inni przybyli p贸藕niej. Stanowili艣my osobliw膮 grup臋, zapewniam was. Jednak to, 偶e mieszkali艣my w osobnych wie偶ach, w znacznej mierze pozwala艂o ogranicza膰 niesnaski.
Obecno艣膰 Beldina nie by艂a tak k艂opotliwa, jak sobie pocz膮tkowo wyobra偶a艂em. Nie oznacza to jednak, 偶e nasz ma艂y paskudnik z艂agodnia艂. Raczej my z biegiem lat przyzwyczaili艣my si臋 do jego wybuchowej natury. Zaprosi艂em Beldina, by zamieszka艂 ze mn膮 na czas nowicjatu - okresu, w kt贸rym by艂 wychowankiem Al-dura, nim osi膮gn膮艂 pe艂ny status ucznia. Odkry艂em, 偶e pod zwierz臋c膮 pow艂ok膮 kry艂 si臋 umys艂, i to jaki umys艂! Beldin by艂 najinteligentniejszy z nas, by膰 mo偶e z wyj膮tkiem Belmakora. Obaj zreszt膮 przez ca艂e lata dyskutowali nad tak zawi艂ymi problemami logiki i filozofii, 偶e nie mieli艣my najmniejszego poj臋cia, o czym rozmawiali. Oni za艣 ogromnie te dyskusje lubili.
Sporo czasu min臋艂o, nim uda艂o mi si臋 przekona膰 Beldina do k膮pieli. Niew膮tpliwie argumentem by艂o to, 偶e je艣li si臋 wyk膮pie, wybredny Belmakor by膰 mo偶e pozwoli podej艣膰 mu na tyle blisko, i偶 nie b臋d膮 musieli krzycze膰 w czasie swych dyskusji. Jak moja c贸rka z lubo艣ci膮 mi wytyka, ja sam nie jestem zbyt zagorza艂ym mi艂o艣nikiem higieny, ale Beldin czasami wykazywa艂 przesadn膮 oboj臋tno艣膰 w tym wzgl臋dzie.
Przez lata wsp贸lnego 偶ycia i studi贸w pozna艂em Beldina i przynajmniej po cz臋艣ci nauczy艂em si臋 go rozumie膰. Ludzko艣膰 w owym czasie nadal by艂a jeszcze w powijakach i cnota wsp贸艂czucia nie rozpowszechni艂a si臋 tak dalece jak obecnie. Poczucie humoru, je艣li tak mo偶na to nazwa膰, by艂o raczej prymitywne i brutalne. Ludzie wszelkiego rodzaju anomalie uwa偶ali za zabawne, a trudno by艂o o wi臋ksz膮 anomali臋 od Beldina. Wie艣niacy witali jego wej艣cie do wioski salwami 艣miechu, a gdy na艣miali si臋 do woli, zwykle przep臋dzali go kamieniami. Nietrudno chyba zrozumie膰 przyczyn臋 paskudnego usposobienia Beldina. Pobratymcy usi艂owali zabi膰 kalek臋 zaraz po przyj艣ciu na 艣wiat, przez ca艂e 偶ycie przep臋dzano go z ka偶dej spo艂eczno艣ci, do kt贸rej pr贸bowa艂 wej艣膰. Naprawd臋 dziwi臋 si臋, 偶e nie zosta艂 morderc膮. Ja pewnie bym si臋 nim sta艂.
Pewnego deszczowego wiosennego dnia, po kilkuset latach wsp贸lnego mieszkania, Beldin poruszy艂 temat, kt贸rego pojawienia nale偶a艂o si臋 spodziewa膰 wcze艣niej czy p贸藕niej. Beldin spogl膮da艂 markotnie na zacinaj膮cy za oknem deszcz. W ko艅cu mrukn膮艂:
'"- My艣l臋, 偶e zbuduj臋 sobie w艂asn膮 wie偶臋.
Tak? - powiedzia艂em, odk艂adaj膮c ksi膮偶k臋. - A w tej ci si臋
nie podoba?
Potrzeba mi wi臋cej miejsca, zaczynamy sobie dzia艂a膰 na
nerwy.
Nie zauwa偶y艂em.
Belgaracie, ty nawet nie dostrzegasz p贸r roku. Kiedy sie
dzisz z nosem w jednej ze swych ksi膮g, m贸g艂bym podpali膰 ci pal
ce u n贸g, a ty by艣 tego nie zauwa偶y艂. Poza tym chrapiesz.
-Ja chrapi臋? Ty ka偶dej nocy wydajesz d藕wi臋ki przypominaj膮ce przetaczaj膮c膮 si臋 burz臋.
- Dzi臋ki temu nie czujesz si臋 samotny. - Ponownie spojrza艂
zadumany w okno. - Oczywi艣cie jest jeszcze inny pow贸d.
-Tak?
Popatrzy艂 na mnie z dziwn膮 t臋sknot膮 w oczach.
- Przez ca艂e swe 偶ycie nigdy nie mia艂em w艂asnego k膮ta. Sy
pia艂em w lasach, w rowach i stogach siana, a 艂agodna, przyjazna
natura mych ludzkich pobratymc贸w utrzymywa艂a mnie niemal
bez przerwy w ruchu. My艣l臋, 偶e cho膰 raz chcia艂bym mie膰 miejsce,
z kt贸rego nikt nie m贸g艂by mnie wyrzuci膰.
C贸偶 mog艂em na to odrzec.
Potrzeba ci pomocy? — zaofiarowa艂em si臋.
Nie, je艣li wie偶a nie ma przypomina膰 wygl膮dem twojej -
burkn膮艂.
A co ci si臋 nie podoba w tej wie偶y?
Belgaracie, b膮d藕 uczciwy. Twoja wie偶a wygl膮da jak skamie
nia艂y pniak. Nie masz za grosz poczucia pi臋kna.
I to m贸wi艂 Beldin.
Chyba p贸jd臋 porozmawia膰 z Belmakorem. Jest Melcenem,
a oni s膮 urodzonymi budowniczymi. Widzia艂e艣 kiedy艣 kt贸re艣 z ich
miast?
Nie mia艂em okazji wybra膰 si臋 na wsch贸d.
Oczywi艣cie. Nie potrafisz si臋 oderwa膰 od swych ksirg na
wystarczaj膮co d艂ugo, by uda膰 si臋 dok膮dkolwiek. No to jak? Idziesz
ze mn膮, czy nie?
Jak偶e mog艂em odrzuci膰 tak uprzejme zaproszenie? W艂o偶y艂em p艂aszcz i wyszli艣my na deszcz. Beldin, oczywi艣cie, nie zawraca艂 sobie g艂owy p艂aszczem. By艂 ca艂kowicie nieczu艂y na kaprysy pogody.
Stan臋li艣my pod nieco zbyt bogato zdobion膮 wie偶膮 Belmako-ra i m贸j kr臋py przyjaciel wrzasn膮艂:
- Belmakor! Musz臋 z tob膮 porozmawia膰!
Nasz dobrze wychowany brat podszed艂 do okna.
O co chodzi, stary? - zawo艂a艂.
Postanowi艂em zbudowa膰 sobie wie偶臋. Chc臋, aby艣 j膮 dla
mnie zaprojektowa艂. Otw贸rz te g艂upie drzwi.
A k膮pa艂e艣 si臋 ostatnio?
Dopiero co w zesz艂ym miesi膮cu. Nie martw si臋, nie zasmro-
dz臋 ci twojej wie偶y.
Belmakor westchn膮艂.
No dobrze - podda艂 si臋. Jego wzrok przybra艂 na chwil臋 nie
obecny wyraz, po czym szcz臋kn臋艂a ci臋偶ka 偶elazna klamka u drzwi.
Pozostali z nas za przyk艂adem Mistrza u偶ywali kamieni do zamy
kania wej艣膰, ale Belmakor czu艂 potrzeb臋 posiadania prawdziwych
drzwi. Beldin i ja weszli艣my do 艣rodka i wspi臋li艣my si臋 po scho
dach.
Por贸偶nili艣cie si臋 z Belgarathem? - zainteresowa艂 si臋 Bel
makor.
A co ci do tego? - warkn膮艂 Beldin.
Nic. By艂em tylko ciekaw.
On chce mie膰 sw贸j w艂asny k膮t — wyja艣ni艂em. — Zaczynamy
sobie wchodzi膰 w drog臋.
Belmakor by艂 bardzo bystry. W lot poj膮艂, co mia艂em na my艣li. -Jak sobie j膮 wyobra偶asz? - zapyta艂 kar艂a.
- Ma by膰 pi臋kna — powiedzia艂 bez ogr贸dek Beldin. - Nie je
stem w stanie dzieli膰 tego pi臋kna, ale przynajmniej b臋d臋 m贸g艂 na
nie patrze膰.
Belmakorowi oczy zasz艂y nagle 艂zami. Zawsze by艂 najbardziej wra偶liwy z nas wszystkich.
- Och, przesta艅! - skarci艂 go Beldin. — Czasami jeste艣 tak
sentymentalny, 偶e chce mi si臋 rzyga膰. Pragn臋, by by艂a pe艂na
wdzi臋ku. Ma by膰 proporcjonalna, chc臋 czego艣 niebotycznego.
Mam do艣膰 偶ycia w b艂ocku.
- Potrafisz to sobie wyobrazi膰? - zapyta艂em naszego brata.
Belmakor podszed艂 do biurka, zebra艂 swoje papiery i w艂o偶y艂
je do ksi臋gi, kt贸r膮 studiowa艂. Potem wstawi艂 ksi臋g臋 na g贸rn膮 p贸艂k臋, wyci膮gn膮艂 wprost z powietrza du偶y arkusz papieru i swe ulubione nie wysychaj膮ce g臋sie pi贸ro, po czym usiad艂.
-Jak du偶a ma by膰? - spyta艂 Beldina.
Lepiej, aby by艂a nieco ni偶sza od wie偶y naszego Mistrza, nie
s膮dzisz?
M膮dre posuni臋cie. Nie wywy偶szajmy si臋.
Belmakor szybko naszkicowa艂 czarowny zamek, kt贸rego widok zapar艂 mi dech w piersiach — uosobienie lekko艣ci i delikatno艣ci o zwiewnych przyporach, wznosz膮cych si臋 ku g贸rze niczym skrzyd艂a, i strzelistych wie偶yczkach.
Pr贸bujesz by膰 zabawny? - zapyta艂 oskar偶ycielskim tonem
Beldin. - Nawet motyla nie zmusi艂by艣 do zamieszkania w takiej
tandecie.
To tylko pocz膮tek, bracie — powiedzia艂 weso艂o Belmakor. -
Stopniowo nadamy mu bardziej rzeczywiste kszta艂ty. Musisz uczy
ni膰 to swymi marzeniami.
Tak zacz臋艂a si臋 dyskusja, kt贸ra trwa艂a przez oko艂o sze艣膰 miesi臋cy i ostatecznie wci膮gn臋艂a nas wszystkich. Nasze wie偶e, w wi臋kszo艣ci, charakteryzowa艂a u偶yteczna prostota. Z b贸lem przyzna膰 musz臋, 偶e Beldin trafnie opisa艂 moj膮 wie偶臋. Rzeczywi艣cie z pewnego oddalenia przypomina艂a skamienia艂y pniak. Jednak偶e zapewnia艂a os艂on臋 przed niepogod膮 i wynosi艂a mnie na tyle wysoko, 偶e widzia艂em horyzont i gwiazdy. Czeg贸偶 wi臋cej mo偶na oczekiwa膰 od wie偶y?
W贸wczas odkryli艣my, 偶e Belsambar ma dusz臋 artysty. Ostatnim miejscem, w kt贸rym szuka艂by艣 pi臋kna, jest umys艂 Angaraka. Ze zdumiewaj膮c膮 偶arliwo艣ci膮, wbrew swej naturze samotnika, d艂ugo i g艂o艣no dyskutowa艂 z Belmakorem. Upiera艂 si臋 przy swoich zmianach, zasadniczo r贸偶ni膮cych si臋 od prozaicznych zamys艂贸w melce艅skich. Melcenowie s膮 budowniczymi i rozumuj膮 w kategoriach kamienia, zaprawy murarskiej i materia艂贸w budowlanych, kt贸re daje si臋 zastosowa膰. Angarakowie my艣l膮 o niemo偶liwym, a potem staraj膮 si臋 znale藕膰 sposoby na urzeczywistnienie swych pomys艂贸w.
Czemu to robisz, Belsambarze? - zapyta艂 pewnego razu Bel-
din. - To jedynie przypora, a ty dyskutujesz ju偶 nad tym od tygodni.
Chodzi o jej krzywizn臋, Beldinie - wyja艣ni艂 Belsambar
z wi臋kszym zapa艂em ni偶 kiedykolwiek. - Tak to wygl膮da.
Po tych s艂owach nakre艣li艂 w powietrzu obraz dw贸ch wie偶. Nie zna艂em nikogo, kto potrafi艂by stworzy膰 r贸wnie pe艂ne iluzje jak Belsambar. My艣l臋, 偶e to cecha Angarak贸w; ich ca艂y 艣wiat opiera si臋 na iluzji.
Belmakor spojrza艂 i wyrzuci艂 r臋ce w powietrze.
- Chyl臋 czo艂o przed wy偶szo艣ci膮 talentu - podda艂 si臋. - Jest
pi臋kna, Belsambarze. Jak jednak j膮 urzeczywistnimy? Nie ma wy
starczaj膮co silnej podpory.
-Ja potrzymam j膮, je艣li trzeba — to powiedzia艂 Belzedar! -B臋d臋 podpiera艂 wie偶臋 naszego brata po kres dni, je偶eli zajdzie taka konieczno艣膰.
Ale偶 ten cz艂owiek mia艂 dusz臋!
Nadal nie odpowiedzia艂e艣 na moje pytanie, 偶aden z was nie
odpowiedzia艂! - wrzasn膮艂 Beldin. - Czemu wszyscy zadajecie so
bie tyle trudu?
To dlatego, i偶 bracia twoi mi艂uj膮 ci臋, m贸j synu - odpar艂 艂a
godnie Aldur, kt贸ry sta艂 ukryty w cieniu. - Azali nie potrafisz
przyj膮膰 ich mi艂o艣ci?
Wstr臋tna twarz Beldina nagle wykrzywi艂a si臋 groteskowo i karze艂 rozp艂aka艂 si臋.
- Oto twa pierwsza lekcja, m贸j synu — powiedzia艂 Aldur. —
Pragniesz dawa膰 mi艂o艣膰, skrywaj膮c si臋 za fasad膮 gburowato艣ci,
lecz musisz nauczy膰 siej膮 przyjmowa膰.
Wszystkich nas na te s艂owa ogarn臋艂o wzruszenie.
Tak wi臋c zabrali艣my si臋 wsp贸lnie za budowanie wie偶y Beldina. Nie zaj臋艂o nam to zbyt wiele czasu. Mam nadziej臋, 偶e Durnik, pomimo swej sendarskiej etyki, nie uzna za niemoralne wykorzystywanie naszych dar贸w dla przyziemnych cel贸w.
Odczuwa艂em brak towarzystwa mego groteskowego przyjaciela, ale musz臋 przyzna膰, 偶e spa艂o mi si臋 lepiej. Nie przesadza艂em w opisie jego chrapania.
Potem 偶ycie w Dolinie wr贸ci艂o do normy. Kontynuowali艣my studia nad otaczaj膮cym 艣wiatem i rozwijali艣my swe osobliwe talenty. Zdaje si臋, 偶e jeden z bli藕niak贸w odkry艂, i偶 mamy mo偶liwo艣膰 porozumiewania si臋 jedynie za pomoc膮 my艣li. To musia艂 by膰 kt贸ry艣 z bli藕niak贸w lub obaj, gdy偶 tylko oni dzielili swe my艣li od dnia narodzin. Wiem, 偶e Beldin by艂 tym, kt贸ry odkry艂 sztuk臋 przybierania postaci innych stworze艅. Jestem tego pewny, gdy偶 zaskoczy艂 mnie niepomiernie, kiedy pierwszy raz to uczyni艂. Kt贸rego艣 dnia wielki jastrz膮b z pasmem b艂臋kitnych pi贸r w ogonie przyszybowa艂, usiad艂 na parapecie mego okna i przemieni艂 si臋 w Beldina.
- Co ty na to? - zapyta艂. — W ko艅cu si臋 powiod艂o.
Z wra偶enia wypu艣ci艂em z r膮k kufel piwa i zakrztusi艂em si臋. Beldin waln膮艂 mnie po plecach.
- Co ty wyprawiasz? - napad艂em na niego, gdy odzyska艂em
oddech.
Beldin wzruszy艂 ramionami.
Studiowa艂em ptaki - wyja艣ni艂. - Pomy艣la艂em, 偶e dobrze by
by艂o spojrze膰 na 艣wiat z ich perspektywy. Latanie nie jest takie 艂a
twe, jak si臋 zdaje. Niemal zabi艂em si臋, gdy wyskoczy艂em z okna
mojej wie偶y.
Ty idioto!
Uda艂o mi si臋 opanowa膰 poruszanie skrzyd艂ami, nim ude
rzy艂em o ziemi臋. To troch臋 podobne do p艂ywania. Nie wiesz, czy
potrafisz, dop贸ki nie spr贸bujesz.
Jak to jest? Mam na my艣li latanie.
Nie sil臋 si臋 nawet, aby ci to opisa膰, Belgaracie - odpar艂
z wyrazem zachwytu na swym wstr臋tnym obliczu. - Powiniene艣
spr贸bowa膰. Nie radzi艂bym ci jednak skaka膰 z okna. Czasami ze
zbyt wielk膮 beztrosk膮 podchodzisz do szczeg贸艂贸w. Je艣li niedok艂adnie wyobrazisz sobie ogon, skr臋cisz kark.
Odkrycie Beldina przysz艂o akurat na czas. Wkr贸tce potem Mistrz wys艂a艂 nas poza Dolin臋, aby艣my sprawdzili, czego dokona艂a reszta ludzko艣ci. O ile jestem w stanie precyzyjnie to okre艣li膰, zdaje si臋, 偶e min臋艂o oko艂o pi臋tnastu stuleci od czasu owej 艣nie偶nej nocy, gdy tu przyby艂em.
W ka偶dym razie latanie jest o wiele szybszym sposobem poruszania si臋 ni偶 chodzenie. Beldin wy膰wiczy艂 nas wszystkich i wkr贸tce trzepotali艣my skrzyd艂ami nad Dolin膮 niczym stado w臋drownych kaczek. Zaraz na wst臋pie musz臋 przyzna膰, 偶e nie lata艂em zbyt dobrze. Polgara dogryza mi z tego powodu zawsze wtedy, gdy nie ma si臋 do czego przyczepi膰. W ka偶dym razie, kiedy Beldin nauczy艂 nas lata膰, rozwin臋li艣my skrzyd艂a i poszybowali艣my za Dolin臋 zobaczy膰, co zdzia艂ali ludzie. Na zach贸d od nas nie by艂o nikogo z wyj膮tkiem Ulgos贸w, a ja nie potrafi艂em dogada膰 si臋 zbyt dobrze z nowym Gorimem. Przyja藕ni艂em si臋 z ich pierwszym Gorimem, ale ostatni wydawa艂 si臋 zbyt zapatrzony w siebie.
Polecia艂em wi臋c na wsch贸d i wpad艂em do Tolnedran. Od czasu, gdy widzia艂em ich po raz ostatni, zbudowali wiele miast. Niekt贸re z nich by艂y nawet ca艂kiem spore, cho膰 tolnedra艅ski zwyczaj u偶ywania bali do budowy 艣cian i s艂omy do krycia dach贸w sprawia艂, 偶e z lekkim niepokojem wchodzi艂em do tych pu艂apek w obawie przed po偶arem. Jak mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰, fascynacja Tolnedran pieni臋dzmi nie os艂ab艂a przez te pi臋tna艣cie wiek贸w, kt贸re min臋艂y od czasu, gdy widzia艂em ich po raz ostatni. Co wi臋cej, zrobili si臋 jeszcze bardziej zach艂anni. Sp臋dzali wiele czasu na budowaniu dr贸g. O co chodzi艂o Tolnedranom z tymi drogami? Generalnie jednak byli usposobieni pokojowo. Wojny nie s艂u偶膮 interesom. Polecia艂em wi臋c odwiedzi膰 Ma-rag贸w.
Maragowie byli dziwnymi lud藕mi — jestem pewny, 偶e nasz przyjaciel Relg zd膮偶y艂 to ju偶 odkry膰. By膰 mo偶e ta osobliwo艣膰 wynika z faktu, 偶e w ich spo艂ecze艅stwie jest wi臋cej kobiet ni偶 m臋偶czyzn. B贸g Mara wykazuje wed艂ug mnie niezdrowe zainteresowanie p艂odno艣ci膮 i rozmna偶aniem. Spo艂ecze艅stwo Marag贸w ma struktur臋 matriarchaln膮, co jest nietypowe - cho膰 Nyissanie r贸wnie偶 sk艂aniaj膮 si臋 ku temu.
Pomimo osobliwo艣ci kultura Marag贸w by艂a funkcjonalna. Nie zacz臋li jeszcze praktykowa膰 rytualnego kanibalizmu, kt贸ry s膮siedzi Marag贸w uznali za odra偶aj膮cy. Zwyczaj 贸w w ko艅cu doprowadzi艂 do ich niemal ca艂kowitej zag艂ady. Byli szczodrymi lud藕mi - szczeg贸lnie kobiety. Ca艂kiem dobrze si臋 w艣r贸d nich czu艂em. Nie b臋d臋 jednak chyba wdawa艂 si臋 w szczeg贸艂y. Ta ksi膮偶ka z ca艂膮 pewno艣ci膮 wpadnie w ko艅cu w r臋ce Polgary, a ona ma zdecydowane zdanie na pewne tematy.
Po kilku latach wr贸cili艣my do Doliny. Zebrali艣my si臋 w wie偶y naszego Mistrza, by zda膰 spraw臋 z tego, co widzieli艣my.
Z niezawodn膮 delikatno艣ci膮 Mistrz wys艂a艂 Belsambara na p贸艂noc, aby zobaczy艂, co porabiaj膮 Morindimowie i Karandowie. W istocie nie by艂oby dobrym pomys艂em wys艂anie go z powrotem do Angarak贸w. Belsambar zdecydowanie nie przepada艂 za Groli-mami, a nasze podr贸偶e mia艂y by膰 wyprawami po fakty. Nie wybrali艣my si臋 tam po to, aby nawraca膰 z艂ych czy narzuca膰 w艂asne poczucie sprawiedliwo艣ci. Jednak偶e patrz膮c z perspektywy czasu, mogliby艣my oszcz臋dzi膰 艣wiatu wiele b贸lu i cierpienia, gdyby艣my wys艂ali Belsambara przeciwko Grolimom. Doprowadzi艂oby to wprawdzie do krwawego starcia pomi臋dzy Torakiem i naszym Mistrzem, ale i tak wkr贸tce przecie偶 do niego dojdzie.
Belzedar wyruszy艂 na p贸艂noc Korimu, aby przypatrze膰 si臋 Angarakom. Czy偶 nie jest zabawne, 偶e sprawy przyj臋艂y taki obr贸t? To, co zobaczy艂 w tych g贸rach, bardzo go zmartwi艂o. Torak zawsze mia艂 o sobie wyg贸rowane mniemanie i zach臋ca艂 Angara-
k贸w do r贸wnie przesadnego wyra偶ania swej wiary. Wznie艣li mu 艣wi膮tyni臋, gdzie Grolimowie z rado艣ci膮 zarzynali setki swoich wsp贸艂plemie艅c贸w przy aprobacie Toraka.
Praktyki religijne r贸偶nych lud贸w naprawd臋 nie by艂y nasz膮 spraw膮, ale Belzedar wierzenia Angarak贸w uzna艂 za pow贸d do niepokoju. Torak nie czyni艂 tajemnicy z faktu, i偶 uwa偶a si臋 za stoj膮cego kilka szczebli wy偶ej od swych braci i najwyra藕niej zach臋ca艂 sw贸j lud, by czu艂 si臋 podobnie.
- Obawiam si臋, 偶e to jedynie kwestia czasu - zako艅czy艂 ze smutkiem Belzedar. - Wcze艣niej czy p贸藕niej spr贸buj膮 narzuci膰 sw膮 dominacj臋 pozosta艂ej cz臋艣ci ludzko艣ci, a to si臋 nie uda. Je艣li kto艣 nie przekona Toraka, aby przesta艂 nabija膰 Angarakom g艂贸w tym wstr臋tnym poczuciem wy偶szo艣ci, to bardzo prawdopodobne, 偶e na po艂udniu dojdzie do wojny.
Belsambar doni贸s艂, i偶 Morindimowie i Karandowie zacz臋li oddawa膰 cze艣膰 demonom. Nie stanowi to jednak zagro偶enia dla reszty ludzi, poniewa偶 demony zajmowa艂y si臋 wy艂膮cznie zjadaniem czarownik贸w, kt贸rzy je przywo艂ali.
Beldin oznajmi艂, i偶 Arendowie jeszcze bardziej zg艂upieli -je艣li to w og贸le mo偶liwe - i 偶e wszyscy 偶yj膮 w stanie ustawicznej wojny.
Belmakor, w drodze do Melceny, przemierzy艂 ziemie Nyis-san. Doni贸s艂, 偶e W臋偶owy Lud nadal by艂 straszliwie prymitywny. Nyissanie nigdy nie grzeszyli energi膮, ale mo偶na by si臋 spodziewa膰, 偶e przynajmniej zacz臋li budowa膰 domy. Melcenowie oczywi艣cie budowali domy — prawdopodobnie wi臋cej ni偶 naprawd臋 potrzebowali, ale to powstrzymywa艂o ich przed robieniem g艂upstw. W drodze powrotnej Belmakor zawita艂 do Kell. Wed艂ug jego relacji Dalowie bardzo zaanga偶owali si臋 w zg艂臋bianie nauk tajemnych - astrologii, nekromancji i tym podobnych rzeczy. Dalowie tak wiele swojego czasu sp臋dzali na pr贸bach wejrzenia w przysz艂o艣膰, 偶e zaczynali traci膰 z oczu tera藕niejszo艣膰. Nie znosz臋 mistycyzmu!
Jednak偶e dzi臋ki temu nie stanowili dla nikogo zagro偶enia. Byli zbyt otumanieni.
Z Alornami sprawa oczywi艣cie przedstawia艂a si臋 ca艂kiem inaczej. To ha艂a艣liwi, wojowniczy ludzie, kt贸rzy walcz膮 z byle powodu. Beltira i Belkira przyjrzeli si臋 swym wsp贸艂ziomkom. Szcz臋艣liwie, dla dobra pokoju na 艣wiecie, Alornowie, podobnie jak Arendowie, wi臋cej czasu sp臋dzali walcz膮c ze sob膮, ni偶 wszczynaj膮c wojny z innymi narodami. Bli藕niacy z ca艂ym naciskiem sugerowali jednak, aby艣my nie spuszczali z nich oka. Co te偶 czyni艂em przez minione pi臋膰 tysi臋cy lat. Prawdopodobnie w艂a艣nie to przysporzy艂o mi siwizny. Alornowie potrafi膮 przez przypadek wpl膮ta膰 si臋 w wi臋cej k艂opot贸w, ni偶 inni ludzie z rozmys艂em — oczywi艣cie wyj膮wszy Arend贸w. Arendowie stanowili ci膮g艂e zagro偶enie.
Mistrz uwa偶nie wys艂ucha艂 naszych relacji i uzna艂, 偶e na 艣wiecie poza Dolin膮 generalnie panowa艂 spok贸j. Jedynie z Angaraka-mi mog艂y by膰 k艂opoty. Powiedzia艂, 偶e om贸wi ze swym bratem, To-rakiem, ten problem. Zwr贸ci mu uwag臋 na fakt, 偶e w razie wybuchu og贸lnej wojny, sami Bogowie nieuchronnie b臋d膮 w ni膮 zamieszani, a to grozi艂oby katastrof膮.
- Tusz臋, i偶 zdo艂am do rozs膮dku mu przem贸wi膰 - powiedzia艂
Aldur.
Rozs膮dek? Torak? Czasami optymizm Mistrza bra艂 g贸r臋 nad jego rozwag膮.
W trakcie naszych relacji Aldur z roztargnieniem bawi艂 si臋 swoim dziwnym szarym kamieniem. Mia艂 go ju偶 od tak dawna, 偶e nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, i偶 trzyma艂 kamie艅 w d艂oniach. Od rozmowy z Ulem chyba ani razu go nie od艂o偶y艂. Ten kawa艂ek ska艂y sta艂 si臋 niemal jego cz臋艣ci膮.
Naturalnie tym, kt贸ry to zauwa偶y艂, by艂 Belzedar. Zastanawiam si臋, jak potoczy艂yby si臋 sprawy, gdyby tego nie uczyni艂.
- Co to za dziwny klejnot, Mistrzu? - zainteresowa艂 si臋. Szkoda,
偶e nie ugryz艂 si臋 w j臋zyk, nim zada艂 to fatalne w sku&ach pytanie.
- Ten Glob? - odpar艂 Aldur, podnosz膮c go, by艣my wszyscy wi
dzieli. - W nim spoczywa los 艣wiata.
W贸wczas po raz pierwszy dostrzeg艂em w g艂臋bi kamienia niebieskawe b艂yski. Tysi膮ce lat dotyku d艂oni Mistrza wypolerowa艂y go. By艂 teraz, jak bystrze zauwa偶y艂 Belzedar, bardziej klejnotem ni偶 zwyk艂ym kamieniem.
-Jak偶e ten ma艂y przedmiot mo偶e by膰 tak wa偶ny, Mistrzu? -zdziwi艂 si臋 Belzedar. To nast臋pne pytanie, kt贸re wola艂bym, aby nie przysz艂o mu na my艣l. Gdyby nie pad艂o, nic, co p贸藕niej si臋 wydarzy艂o, nie mia艂oby miejsca, a on nie znajdowa艂by si臋 w swym obecnym po艂o偶eniu. Pomimo 偶膮dzy wiedzy, pewne pytania lepiej pozostawi膰 bez odpowiedzi.
Niestety nasz Mistrz mia艂 zwyczaj odpowiadania na pytania i tym sposobem wysz艂y na jaw rzeczy, kt贸re lepiej, aby pozosta艂y w ukryciu. Gdyby sprawy tak si臋 potoczy艂y, by膰 mo偶e nie ci膮偶y艂oby mi brzemi臋 winy, kt贸rego nie mam si艂y d藕wiga膰. Wola艂bym nie艣膰 na swych barkach g贸r臋 ni偶 mie膰 艣wiadomo艣膰 tego, co uczyni艂em Belzedarowi. By膰 mo偶e Garion zrozumia艂by, ale nikt poza nim. Skrucha? Tak, oczywi艣cie, 偶e 偶a艂uj臋. Mam poczucie winy jak st膮d do ksi臋偶yca. Ale nie umiera si臋 przecie偶 z 偶alu. Mo偶na si臋 z偶yma膰, lecz si臋 nie umiera.
Mistrz u艣miechn膮艂 si臋 do Belzedara, a Glob poja艣nia艂. Zdawa艂o mi si臋, 偶e dostrzeg艂em w nim migocz膮ce, przy膰mione wizerunki.
W tym tkwi przesz艂o艣膰 - powiedzia艂 Mistrz - i tera藕niejszo艣膰,
a tak偶e przysz艂o艣膰. To zaledwie ma艂a cz膮stka zalet Globu. Z jego
pomoc膮 mo偶e cz艂owiek, lub sama ziemia, uzdrowionym b膮d藕
zniszczonym by膰. Cokolwiek cz艂owiek albo B贸g chcia艂by uczyni膰,
cho膰by by艂o to ponad moc Woli i S艂owa, Glob urzeczywistni.
Zaprawd臋 cudowna to rzecz, Mistrzu — rzek艂 Belzedar, wy
gl膮daj膮c na nieco zaintrygowanego - ale nadal nie mog臋 tego
poj膮膰. Z pewno艣ci膮 klejnot jest bez skazy, lecz przy ca艂ej swej
wspania艂o艣ci to tylko kamie艅.
- Glob wyjawi艂 mi przysz艂o艣膰, synu - odpar艂 ze smutkiem
Mistrz. - Stanie si臋 przyczyn膮 wielu spor贸w, ogromnych cierpie艅
i rozleg艂ych zniszcze艅. Moc Globu dozwala mu zdmuchn膮膰 偶ycie
nie narodzonych jeszcze ludzi tak 艂atwo, jak ty zdmuchn膮艂by艣
艣wieczk臋.
— A zatem to z艂a rzecz, Mistrzu - powiedzia艂em, a Belsambar
i Belmakor mnie poparli.
Zniszcz to, Mistrzu - b艂aga艂 Belsambar - nim sprowadzi z艂o
na 艣wiat.
To by膰 nie mo偶e — odpar艂 Mistrz.
— B艂ogos艂awiona niech b臋dzie m膮dro艣膰 Aldura - rzek艂 Belze-
dar, z dziwnym b艂yskiem w oczach. - Przy naszej pomocy Mistrz
mo偶e w艂ada膰 tym klejnotem dla dobra zamiast z艂a. Potwornym
czynem by艂oby zniszczenie tak cennej rzeczy.
Teraz, gdy spogl膮dam wstecz na wszystko, co si臋 zdarzy艂o, zdaje mi si臋, 偶e nie powinienem wini膰 Belzedara za jego niezdrowe zainteresowanie Globem. To by艂o cz臋艣ci膮 koniecznego biegu wydarze艅. Nie powinienem obarcza膰 go win膮, ale to robi臋.
— A rzekn臋 wam, moi synowie - ci膮gn膮艂 dalej Mistrz - i偶 nie
zniszczy艂bym Globu, nawet gdyby mo偶liwym to by艂o. Powr贸cili
艣cie w艂a艣nie z przygl膮dania si臋 艣wiatu w jego dzieci艅stwie i ludz
ko艣ci w jej niemowl臋ctwie. Wszelkie 偶ywe stworzenie musi doro
sn膮膰 lub zginie. Przez ten klejnot 艣wiat zmienionym b臋dzie,
a cz艂owiek osi膮gnie stan, do kt贸rego zosta艂 stworzony. Glob sam
w sobie nie jest z艂y. Z艂o jest rzecz膮 tkwi膮c膮 jedynie w sercach
i umys艂ach ludzi, a tak偶e Bog贸w.
Potem Mistrz umilk艂, westchn膮艂, a my odeszli艣my, pozostawiaj膮c go w smutnym zjednoczeniu z Globem.
W ci膮gu nast臋pnych stuleci rzadko widywali艣my Mistrza. Samotnie w swej wie偶y kontynuowa艂 studia nad Globem, i my艣l臋, 偶e wiele si臋 od niego nauczy艂. Wszyscy smucili艣my si臋 nieobecno艣ci膮 Mistrza i niewiele znajdowali艣my rado艣ci w swej pracy.
Min臋艂o chyba ze dwadzie艣cia wiek贸w od czasu, gdy przyby艂em, by s艂u偶y膰 memu Mistrzowi, kiedy w Dolinie pojawi艂 si臋 nieznajomy. Pi臋kno艣ci膮 przewy偶sza艂 wszystkie widziane przeze mnie istoty. Chodzi艂 tak, jakby jego stopy z pogard膮 dotyka艂y ziemi.
Wyszli艣my, by go powita膰, jak by艂o w zwyczaju.
- Chc臋 rozmawia膰 ze swym bratem, waszym Mistrzem, Aldu-
rem - rzek艂, a my wiedzieli艣my, i偶 mamy przed sob膮 Boga.
Jako najstarszy wyst膮pi艂em przed swych braci.
Powiem Mistrzowi, 偶e przyby艂e艣, panie - oznajmi艂em uprzej
mie. Nic mia艂em pewno艣ci, kt贸ry to by艂 z Bog贸w, ale co艣 w nim
wzbudza艂o moj膮 niech臋膰.
To nie jest konieczne, Belgaracie - odezwa艂 si臋 tonem, kt贸
ry dra偶ni艂 mnie jeszcze bardziej ni偶 zachowanie przybysza. — M贸j
brat wie, 偶e tu jestem. Zawied藕 mnie do jego wie偶y.
Odwr贸ci艂em si臋 i poszed艂em przodem bez s艂owa. Nie mia艂em zaufania do swego g艂osu.
Gdy dotarli艣my do wie偶y, nieznajomy spojrza艂 mi prosto w oczy.
- Drobna rada, Belgaracie - powiedzia艂 — w podzi臋ce za twe
us艂ugi. Nie pr贸buj wynie艣膰 si臋 ponad w艂asn膮 osob臋. Nie twoj膮 rze
cz膮 jest pochwala膰 mnie lub gani膰. Dla twego dobra mam nadzie
j臋, i偶 gdy spotkamy si臋 nast臋pnym razem, b臋dziesz pami臋ta艂 t臋 ra
d臋 i zachowywa艂 si臋 w bardziej w艂a艣ciwy spos贸b.
Jego spojrzenie przenika艂o mnie na wylot. Brzmienie g艂osu nieznajomego zmrozi艂o krew w 偶y艂ach.
Poniewa偶 jednak nada艂 by艂em tym, kim by艂em, i nawet ponad dwa tysi膮ce lat sp臋dzone w Dolinie nie u艣pi艂y jeszcze we mnie natury dzikiego, buntowniczego ch艂opca, odpowiedzia艂em mu nieco opryskliwie.
- Dzi臋kuj臋 za rad臋. Czy 偶yczysz sobie czego艣 jeszcze?
Nie moj膮 rzecz膮 by艂o informowa膰 przybysza, gdzie znajdowa艂y si臋 drzwi i jak je otworzy膰. Czeka艂em, wypatruj膮c z nadziej膮 oznak zmieszania.
Zuchwa艂y艣, Belgaracie - zauwa偶y艂. — By膰 mo偶e pewnego
dnia znajd臋 woln膮 chwil臋, by nauczy膰 ci臋 dobrego zachowania
i nale偶nego szacunku.
Zawsze z ochot膮 si臋 ucz臋 - odpar艂em. Jak widzicie, od sa
mego pocz膮tku wkroczy艂em z Torakiem na wojenn膮 艣cie偶k臋. Za
uwa偶cie, 偶e domy艣li艂em si臋, kim by艂.
Przybysz odwr贸ci艂 si臋, machn膮艂 r臋k膮 i kamienne drzwi wie偶y otworzy艂y si臋. Potem wszed艂 do 艣rodka.
Nigdy nie dowiedzieli艣my si臋, co dok艂adnie zasz艂o pomi臋dzy Mistrzem i jego bratem. Rozmawiali wiele godzin, potem zerwa艂a si臋 letnia burza, wi臋c musieli艣my poszuka膰 schronienia, i dlatego przegapili艣my odej艣cie Toraka.
Gdy burza przesz艂a, Mistrz przywo艂a艂 nas do siebie. Udali艣my si臋 do jego wie偶y. Aldur siedzia艂 za sto艂em, przy kt贸rym od tak dawna pracowa艂 nad Globem. Na jego twarzy malowa艂 si臋 ogromny smutek, na kt贸rego widok zamar艂o mi serce. Mia艂 zaczerwieniony policzek, czego nie rozumia艂em.
Ale Belzedar dostrzeg艂 od razu to, czego ja nie zauwa偶y艂em.
- Mistrzu! - zawo艂a艂 z nut膮 paniki w g艂osie. - Gdzie jest klej
not? Gdzie Glob?
呕a艂uj臋, 偶e nie zwr贸ci艂em baczniejszej uwagi na ton, jakim wym贸wi艂 te s艂owa. By膰 mo偶e m贸g艂bym zapobiec wielu wydarzeniom, gdybym to uczyni艂.
Torak, m贸j brat, zabra艂 go ze sob膮 - odpar艂 Mistrz, a w je
go g艂osie dawa艂o si臋 wyczu膰 艂zy.
Szybko! - zawo艂a艂 Belzedar. - Musimy go dogoni膰 i od
zyska膰 Glob, nim Torak nam ucieknie! Jest nas wielu, a on tylko
jeden!
M贸j brat jest Bogiem, synu - powiedzia艂 Aldur. - Mnogo艣膰
ludzi niczym dla niego.
Ale偶, Mistrzu - rzek艂 z desperacj膮 w g艂osie Belzedar - trze
ba odzyska膰 Glob! On musi do nas wr贸ci膰!
A ja nadal nie zdawa艂em sobie sprawy z tego, co dzia艂o si臋 w umy艣le Belzedara. M贸j m贸zg musia艂 spa膰.
-Jakim to sposobem brat tw贸j dosta艂 od ciebie Glob, Mistrzu? — zapyta艂 Beltira.
- Torak zapa艂a艂 ch臋ci膮 posiadania klejnotu - powiedzia艂 Al
dur - i zaklina艂 mnie, i偶bym mu go odda艂. A gdy nie wyrazi艂em
zgody, uderzy艂 mnie, zabra艂 Glob i uciek艂.
Tego by艂o za wiele! Cho膰 klejnot mia艂 cudown膮 moc, to by艂 tylko kamieniem. Ale fakt, 偶e Torak uderzy艂 naszego Mistrza, wznieci艂 p艂omie艅 w mej duszy. Odrzuci艂em p艂aszcz, skierowa艂em ca艂膮 wol臋 w powietrze przed sob膮 i jednym s艂owem uczyni艂em miecz. Schwyci艂em go i skoczy艂em do okna.
Nie! - powiedzia艂 Mistrz i jego s艂owo sprawi艂o, 偶e zatrzyma
艂em si臋 jakby wyros艂a przede mn膮 艣ciana.
Otw贸rz! - rozkaza艂em, godz膮c w niewidzialn膮 艣cian臋 mie
czem.
Nie! - powt贸rzy艂 Mistrz i 艣ciana mnie nie przepu艣ci艂a.
On ci臋 uderzy艂, Mistrzu! - krzykn膮艂em gniewnie. - Za to
zabij臋 go, cho膰by po dziesi臋ciokro膰 by艂 Bogiem!
Nie. Torak zgni贸t艂by ci臋 tak 艂atwo, jak ty zgniatasz owada,
kt贸ry ci dokucza. Mi艂uj臋 ci臋 wielce, m贸j najstarszy synu, i nie
chc臋 ci臋 utraci膰.
Musi by膰 wojna, Mistrzu - powiedzia艂 Belmakor. To powin
no da膰 wam pewne wyobra偶enie o tym, jak powa偶nie podeszli艣my
do sprawy. S艂owo „wojna" by艂o ostatnim, jakiego spodziewa艂em si臋
us艂ysze膰 z ust uk艂adnego Belmakora. - Uderzenie i kradzie偶 nie
mog膮 uj艣膰 bez kary. Wykujemy bro艅, a Belgarath nas poprowadzi.
Wydamy wojn臋 temu z艂odziejowi, kt贸ry mieni siebie Bogiem.
Synu - rzek艂 Aldur z lekkim smutkiem - do艣膰 b臋dzie woj
ny, aby艣 syci艂 si臋 ni膮 do ko艅ca swego 偶ywota. Z ochot膮 odda艂bym
Glob Torakowi, gdyby klejnot nie powiedzia艂 mi, i偶 pewnego
dnia go zniszczy. Chcia艂em Torakowi tego oszcz臋dzi膰, lecz jego
偶膮dza klejnotu zbyt wielk膮 by艂a i nie pos艂ucha艂 mnie - Aldur westchn膮艂, po czym wyprostowa艂 si臋. - B臋dzie wojna, Belmakorze. Nieunikniona teraz jest. Brat m贸j posiada Glob, a z jego moc膮 mo偶e wyrz膮dzi膰 ogromne szkody. Musimy go odzyska膰 lub zmieni膰, nim Torak ujarzmi klejnot i nagnie do swej woli.
- Zmieni膰? - zapyta艂 z przera偶eniem Belzedar. - Z pewno
艣ci膮, Mistrzu, nie chcesz os艂abi膰 tej drogocennej rzeczy!
Zdawa艂o si臋, 偶e tylko o tym by艂 w stanie my艣le膰, a do mnie nadal to nie dociera艂o.
- Nie mo偶na go os艂abi膰, Belzedarze - odpar艂 Aldur. - Zachowa
sw膮 moc po kres dni. Celem naszej wojny b臋dzie przymusi膰 Tora-
ka do po艣piechu, by spr贸bowa艂 u偶y膰 Globu w niew艂a艣ciwy spos贸b.
Belzedar patrzy艂 na niego os艂upia艂y. Najwyra藕niej my艣la艂, 偶e klejnot by艂 biernym przedmiotem. Nie bra艂 pod uwag臋 faktu, i偶 Glob mia艂 w艂asne pogl膮dy na sprawy.
- 艢wiat jest niesta艂y, Belzedarze - wyja艣ni艂 Mistrz - ale dobro
oraz z艂o s膮 sta艂e i niezmienne. Glob jest przedmiotem dobra,
a nie jedynie zabawk膮. Ma zrozumienie, nie takie jak twoje, tym
niemniej zrozumienie. I posiada wol臋. Strze偶 si臋 jej, albowiem
wola Globu jest wol膮 kamienia. Jak ju偶 rzek艂em, to przedmiot do
bra. Je艣li obr贸ci膰 go ku czynieniu z艂a, uderzy w tego, kto chcia艂
si臋 nim tak pos艂u偶y膰 - cz艂owiek to b臋dzie czy B贸g.
Aldur najwyra藕niej dostrzeg艂 co艣, czego ja nie zauwa偶y艂em i w ten spos贸b pr贸bowa艂 ostrzec Belzedara. Jednak偶e nie my艣l臋, aby mu si臋 to uda艂o.
Mistrz westchn膮艂, po czym wsta艂.
- Musimy si臋 spieszy膰 — powiedzia艂. - Id藕cie zatem, moi
uczniowie. Id藕cie pomi臋dzy braci mych i powiedzcie, i偶 prosz臋, by
przybyli do mnie. Jam jest najstarszy i oni przyb臋d膮 przez szacunek,
je艣li nie z mi艂o艣ci. Wojna, kt贸r膮 wydamy, nie tylko nasz膮 b臋dzie. L臋
kam si臋, i偶 ca艂y rodzaj ludzki zostanie w ni膮 wmieszany. Id藕cie za
tem i przyzwijcie braci mych, by艣my naradzili si臋, co nale偶y czyni膰.
ROZDZIA艁 PI膭TY
Mo偶emy zamieni膰 s艂owo, Belgaracie? - zapyta艂 Belmakor,
gdy dotarli艣my do podn贸偶a wie偶y Mistrza.
Oczywi艣cie.
Uwa偶am, 偶e nie powinni艣my zostawia膰 Mistrza samego -
zasugerowa艂 z powa偶n膮 min膮.
My艣lisz, 偶e Torak m贸g艂by wr贸ci膰 i znowu go uderzy膰?
Raczej w膮tpi臋 i jestem pewny, 偶e Mistrz poradzi艂by sobie,
gdyby do tego dosz艂o.
Nie da艂 sobie rady ostatnim razem - odpar艂em pos臋pnie.
Prawdopodobnie dlatego, 偶e Torak go zaskoczy艂. Zwykle
nie spodziewamy si臋 uderzenia od brata.
A zatem, sk膮d twoja troska?
Nie 偶al ci Mistrza? Nie mam na my艣li jedynie straty Globu.
Torak zdradzi艂 go i uderzy艂, a teraz b臋dzie wojna. My艣l臋, 偶e kto艣
z nas powinien zosta膰, by pocieszy膰 Mistrza i zaopiekowa膰 si臋
nim.
Chcesz zosta膰?
Nie ja, stary. Jestem r贸wnie rozgniewany jak ty. Ogarn臋艂a
mnie taka z艂o艣膰, 偶e m贸g艂bym gry藕膰 ska艂y i plu膰 piaskiem.
Zastanowi艂em si臋 nad s艂owami Belmakora. By艂o nas siedmiu, a musieli艣my dotrze膰 jedynie do pi臋ciu Bog贸w, wi臋c z ca艂膮 pewno艣ci膮 mogli艣my pozwoli膰 sobie na zostawienie dw贸ch z nas.
A co powiesz na bli藕niak贸w? - zasugerowa艂em. - I tak nie
potrafiliby sprawnie dzia艂a膰, gdyby艣my ich rozdzielili, a w razie
konfrontacji na nic by si臋 zdali ze swym usposobieniem.
Doskona艂a propozycja, stary - pochwali艂. - Oczywi艣cie,
oznacza to, 偶e kto艣 inny b臋dzie musia艂 uda膰 si臋 na p贸艂noc, by po
rozmawia膰 z Belarem.
-Ja to zrobi臋 - zg艂osi艂em si臋 na ochotnika. — My艣l臋, 偶e poradz臋 sobie z Alornami.
Zatem ja udam si臋 do Nedry. Spotka艂em go ju偶 i wiem, jak
przyci膮gn膮膰 jego uwag臋. Przekupi臋 Nedr臋, je艣li b臋d臋 musia艂.
Przekupisz? On jest Bogiem, Belmakorze.
Zdaje si臋, 偶e nigdy go nie spotka艂e艣. Tolnedranie znani s膮
ze swej osobliwej uczciwo艣ci.
Zabierz ze sob膮 Belzedara - zaproponowa艂em. - Ma obse
sj臋 na punkcie Globu, wi臋c lepiej nie spuszcza膰 go z oczu. M贸g艂
by wyruszy膰 za Torakiem na w艂asn膮 r臋k臋. Gdy dotrzecie na zie
mie Tolnedran, wy艣lij go do krainy Arend贸w, by rozm贸wi艂 si臋
z Chaldanem. Gdyby pr贸bowa艂 z tob膮 dyskutowa膰, powiedz Bel-
zedarowi, 偶e poleci艂em mu tak uczyni膰, jestem najstarszy, a to po
winno mie膰 dla niego znaczenie. Nie pozw贸l Belzedarowi i艣膰 na
po艂udnie. Nie chc臋, aby da艂 si臋 zabi膰. Nasz Mistrz ma ju偶 do艣膰
powod贸w do smutku.
Belmakor skin膮艂 pos臋pnie g艂ow膮.
Innych r贸wnie偶 zabior臋 ze sob膮. Rozdzielimy si臋, gdy do
trzemy do Tolnedran. Belsambar mo偶e porozmawia膰 z Mar膮,
a Beldin powinien poradzi膰 sobie ze znalezieniem Issy.
To pewnie najlepszy plan. Ostrze偶 Beldina i Belsambara co
do Belzedara. Lepiej wszyscy miejmy na niego oko. Czasami jest
nieco impulsywny.
Czy wmieszamy w to Dal贸w i Melcen贸w?
Spojrza艂em w niebo. Letnia burza ju偶 przebrzmia艂a i pozosta艂o jedynie kilka nap臋cznialych bia艂ych chmur.
Mistrz o nich nie wspomina艂 - odpar艂em z lekkim pow膮t
piewaniem. - Mo偶esz jednak偶e ich przestrzec, je艣li chcesz. Praw
dopodobnie nie b臋d膮 sobie zawraca膰 g艂owy udzia艂em w wojnie
religijnej - bior膮c pod uwag臋 fakt, i偶 nie maj膮 Boga - ale dobrze
by by艂o poradzi膰 im, aby si臋 nie wtr膮cali.
Skoro tak uwa偶asz - wzruszy艂 ramionami. - Chcesz poroz
mawia膰 z bli藕niakami?
A mo偶e ty by艣 to zrobi艂? Ja mam dalek膮 drog臋 przed sob膮.
Alornowie rozproszeni s膮 po ca艂ej p贸艂nocy. Odszukanie Belara
mo偶e zaj膮膰 mi troch臋 czasu.
Udanego polowania - powiedzia艂 z lekkim u艣miechem.
Bardzo zabawne, Belmakorze - odpar艂em oschle.
Staram si臋, jak mog臋, stary. P贸jd臋 poro/mawia膰 z bli藕nia
kami.
Nie spiesz膮c si臋, ruszy艂 w kierunku wie偶y bli藕ni膮t. Niewzruszony, jak zwykle, Belmakor - przynajmniej na zewn膮trz.
Poniewa偶 po艣piech by艂 spraw膮 wa偶n膮, postanowi艂em przybra膰 posta膰 or艂a i polecie膰 na p贸艂noc, co okaza艂o si臋 b艂臋dem. Chyba wspomina艂em ju偶, 偶e nie fruwa艂em zbyt dobrze. Nigdy nie nabra艂em w tym wprawy. Po pierwsze, czuj臋 si臋 nie najlepiej w pi贸rach, po drugie - widok ca艂ej tej pustki pode mn膮 zdecydowanie mnie niepokoi, wi臋c macham skrzyd艂ami cz臋艣ciej ni偶 potrzeba, co po pewnym czasie robi si臋 m臋cz膮ce.
G艂贸wny problem jednak偶e tkwi w fakcie, 偶e im d艂u偶ej pozostaj臋 w postaci or艂a, tym bardziej charakter tego ptaka zaczyna dominowa膰 nad moim. Uwag臋 m膮 przyci膮gaj膮 drobne ruchy na ziemi i ogarnia mnie przemo偶na ch臋膰 poszybowania w d贸艂 i zabicia jakiego艣 stworzenia.
Wyl膮dowa艂em wi臋c na ziemi, powr贸ci艂em do swej postaci i siedzia艂em przez jaki艣 czas, by odzyska膰 oddech, da膰 wytchnienie mym ramionom i rozwa偶y膰 inne mo偶liwo艣ci. Orze艂, pomimo ca艂ej swej wspania艂o艣ci, jest doprawdy g艂upim ptakiem, a ja nie
chcia艂em, by byle mysz czy kr贸lik odrywa艂 mnie od poszukiwania Belara.
Zastanawia艂em si臋 nad postaci膮 konia. Ko艅 potrafi biec bardzo szybko przez kr贸tki czas, ale pr臋dko si臋 m臋czy i jest niewiele rozumniejszy od orla. Zdecydowa艂em si臋 nie przybiera膰 postaci konia. Antylopa potrafi biega膰 ca艂ymi dniami' bez zm臋czenia, ale to g艂upie stworzenie i dla zbyt wielu zwierz膮t na tej rozleg艂ej r贸wninie stanowi 艂akomy k膮sek. Nie mia艂em czasu na przekonywanie ka偶dego mijanego drapie偶nika, by poszed艂 poszuka膰 sobie czego艣 innego do jedzenia. Potrzebna mi by艂a posta膰 obdarzona szybko艣ci膮, wytrzyma艂o艣ci膮 i wystarczaj膮co odstraszaj膮c膮 reputacj膮, by trzyma膰 inne zwierz臋ta na dystans.
W ko艅cu przysz艂o mi na my艣l, 偶e owe cechy skupia w sobie wilk. Ze wszystkich stworze艅 zamieszkuj膮cych r贸wniny i lasy wilk by艂 najbardziej inteligentny, najszybszy, najmniej podatny na zm臋czenie. A co wi臋cej, 偶adne rozs膮dne zwierz臋 nie wejdzie w drog臋 wilkowi, je艣li mo偶e tego unikn膮膰.
Przeistoczenie si臋 we w艂a艣ciw膮 posta膰 zaj臋艂o mi troch臋 czasu. Beldin nauczy艂 nas przybierania postaci ptaka, ale gdy przysz艂o mi przywdzia膰 futro i 艂apy, by艂em zdany tylko na siebie.
Musz臋 przyzna膰, 偶e spartaczy艂em robot臋 pierwsze kilka razy. Widzieli艣cie kiedy艣 wilka z pi贸rami i dziobem? Naprawd臋 nie chcieliby艣cie tego ogl膮da膰. W ko艅cu uda艂o mi si臋 usun膮膰 z g艂owy wszelkie my艣li o ptakach i skoncentrowa膰 si臋 na wyidealizowanym wyobra偶eniu wilka.
Zmiana postaci to osobliwy proces. Najpierw wype艂nia si臋 umys艂 wizj膮 stworzenia, kt贸rego posta膰 chce si臋 przybra膰, a potem si艂a woli zlewa si臋 z tym wyobra偶eniem. 呕a艂owa艂em, 偶e nie ma w pobli偶u Beldina. On potrafi艂by wyt艂umaczy膰 to lepiej ode mnie. Wa偶ne jest, aby nie przestawa膰 pr贸bowa膰 — i szybko wraca膰 do w艂asnej postaci, je艣li co艣 nam nie wysz艂o. Je偶eli, na przyk艂ad, zapomnisz o sercu, b臋dziesz mia艂 k艂opoty.
Po dokonaniu przemiany, obejrza艂em si臋 dok艂adnie dla pewno艣ci. O niczym nie zapomnia艂em. Niew膮tpliwie wygl膮da艂em troch臋 g艂upio obmacuj膮c g艂ow臋, uszy i pysk 艂apami, ale chcia艂em utwierdzi膰 si臋 w przekonaniu, 偶e inne wilki nie b臋d膮 si臋 艣mia膰 na m贸j widok.
Potem ruszy艂em przez trawiast膮 r贸wnin臋. Szybko zda艂em sobie spraw臋, 偶e dokona艂em s艂usznego wyboru. Gdy tylko przyzwyczai艂em si臋 do biegania na czterech 艂apach, spodoba艂a mi si臋 nowa posta膰. Zauwa偶y艂em, 偶e umys艂 wilka nie r贸偶ni艂 si臋 w du偶ej mierze od mego. Po godzinie z przyjemno艣ci膮 stwierdzi艂em, i偶 przemierza艂em ziemi臋 przynajmniej tak szybko, jak nieudolnie pokonywa艂em przestworza jako orze艂. Pr臋dko odkry艂em, jak dobr膮 rzecz膮 jest posiadanie ogona, kt贸ry pozwala utrzyma膰 r贸wnowag臋 i przy nag艂ych skr臋tach dzia艂a niczym ster. Ma艂o tego, g臋stym, puszystym ogonem mo偶na owin膮膰 si臋 noc膮 dla os艂ony przed ch艂odem. Naprawd臋 powinni艣cie tego czasami spr贸bowa膰.
Bieg艂em na p贸艂noc oko艂o tygodnia, ale nada艂 nie natkn膮艂em si臋 na 偶adnego Alorna. Potem, pewnego z艂ocistego letniego popo艂udnia, spotka艂em m艂od膮 wilczyc臋 w figlarnym nastroju. Pami臋tam, 偶e mia艂a pi臋kny zad i urodziwy pysk.
Sk膮d ten wielki po艣piech, przyjacielu? - zapyta艂a nie艣mia艂o
na spos贸b wilk贸w. Pomimo 偶e czas nagli艂, poruszy艂o mnie to, i偶 ca艂
kiem dobrzej膮 rozumia艂em. Zwolni艂em, a potem zatrzyma艂em si臋.
Jaki wspania艂y masz ogon - pogratulowa艂a mi, szybko wyko
rzystuj膮c sw膮 przewag臋 - i co za doskona艂e z臋by.
Dzi臋kuj臋 - odpar艂em skromnie. — Tw贸j ogon r贸wnie偶 jest
pi臋kny, a futro doprawdy znakomite - otwarcie j膮 podziwia艂em.
Naprawd臋 tak s膮dzisz? - zapyta艂a, przygl膮daj膮c si臋 sobie.
Potem weso艂o tr膮ci艂a m贸j bok pyskiem i odskoczy艂a kilka krok贸w,
usi艂uj膮c zach臋ci膰 mnie do gonitwy.
Z ochot膮 zosta艂bym chwil臋, by艣my mogli si臋 lepiej pozna膰 -
powiedzia艂em - ale mam bardzo wa偶ne spraw)' do za艂atwienia.
Sprawy do za艂atwienia? - zaszydzi艂a, wywieszaj膮c w rozba
wieniu j臋zyk. - A kt贸偶 s艂ysza艂, 偶eby wilk mia艂 do za艂atwienia jakie艣
sprawy poza spe艂nianiem w艂asnych pragnie艅?
Tak naprawd臋 nie jestem wilkiem - wyja艣ni艂em.
Zdumiewaj膮ce. Wygl膮dasz jak wilk, m贸wisz jak wilk i z ca艂膮
pewno艣ci膮 pachniesz jak wilk, a twierdzisz, 偶e nie jeste艣 wilkiem.
Kim zatem jeste艣?
Cz艂owiekiem - o艣wiadczy艂em raczej pogardliwie. Odkry
艂em, 偶e wilki maj膮 w pewnych sprawach zdecydowane zdanie.
Wilczyca usiad艂a z wyrazem zdumienia na pysku. Musia艂a przyj膮膰 to, co powiedzia艂em, za prawd臋, gdy偶 wilki nie potrafi膮 k艂ama膰.
Masz ogon - zauwa偶y艂a - a ja nigdy nie widzia艂am przed
tem cz艂owieka z ogonem. Masz pi臋kne futro. Masz cztery 艂apy.
Masz d艂ugie, ostre z臋by, spiczaste uszy i czarny nos, a mimo to
m贸wisz, 偶e jeste艣 cz艂owiekiem.
To bardzo skomplikowane.
Zapewne - przyzna艂a. — My艣l臋, 偶e pobiegn臋 z tob膮 jaki艣
czas, skoro musisz zaj膮膰 si臋 tymi swoimi sprawami. Mo偶e mogli
by艣my podyskutowa膰 o tym po drodze i wyja艣ni艂by艣 mi wszy
stko.
-Jak sobie 偶yczysz - powiedzia艂em. Chyba j膮 polubi艂em i by艂em rad z ka偶dego towarzystwa. Wilkom te偶 czasami dokucza samotno艣膰. — Musz臋 ci臋 jednak偶e przestrzec, 偶e biegam bardzo szybko - uprzedzi艂em j膮.
Wilczyca prychn臋艂a.
- Wszystkie wilki biegaj膮 bardzo szybko.
I tak, 艂apa w 艂ap臋, pu艣cili艣my si臋 p臋dem przez bezkresn膮 krain臋 艂膮k w poszukiwaniu Boga Belara.
Masz zamiar biec zar贸wno w dzie艅, jak i w nocy? - zapyta艂a
mnie po przebyciu kilku mil.
Odpoczn臋, gdy b臋d臋 zm臋czony.
- Cieszy mnie to - roze艣mia艂a si臋 na spos贸b wilk贸w, tr膮ci艂a nosem m贸j grzbiet i uskoczy艂a.
Zacz膮艂em zastanawia膰 si臋 nad moraln膮 stron膮 swej sytuacji. Moja towarzyszka wydawa艂a mi si臋 rozkoszna. By艂em jednak pewny, 偶e nie odnios臋 takiego wra偶enia, gdy przybior臋 sw膮 prawdziw膮 posta膰. Co wi臋cej, cho膰 bez w膮tpienia ojcostwo jest wspania艂膮 rzecz膮, to gromadka szczeni膮t mo偶e okaza膰 si臋 k艂opotliwa, kiedy wr贸c臋 do swego Mistrza. Poza tym szczeniaczki nie b臋d膮 w pe艂ni wilkami, a ja doprawdy nie chcia艂bym by膰 ojcem rasy potwor贸w. A do tego wszystkiego, poniewa偶 wilki 艂膮cz膮 si臋 w pary na ca艂e 偶ycie, gdy opuszcz臋 sw膮 towarzyszk臋 - co w ko艅cu b臋d臋 zmuszony uczyni膰 - stanie si臋 ona przedmiotem szyderstwa i kpin cz艂onk贸w wilczej sfory, jako porzucona wilczyca z gromadk膮 pozbawionych ojca szczeni膮t. Przyzwoito艣膰 jest bardzo wa偶na dla wilk贸w. Postanowi艂em zatem oprze膰 si臋 jej zalotom podczas naszej wyprawy w poszukiwaniu Belara.
Nie po艣wi臋ci艂bym tyle czasu i miejsca temu incydentowi, gdybym nie pragn膮艂 wyja艣ni膰, jak podst臋pnie osobowo艣膰 istot o kszta艂tach, kt贸re przybieramy, mo偶e zdominowa膰 nasze my艣lenie. Nie ubiegli艣my zbyt daleko, gdy sta艂em si臋 wilkiem w r贸wnym, a mo偶e nawet wi臋kszym stopniu ni偶 moja przyjaci贸艂ka. Je艣li kiedykolwiek zdecydujecie si臋 na podobne 膰wiczenia, b膮d藕cie ostro偶ni. Pozostawanie zbyt d艂ugo w danej postaci mo偶e doprowadzi膰 do tego, 偶e gdy nadejdzie czas przeistoczenia si臋, nie b臋dziecie mieli na to ochoty. Otwarcie musz臋 przyzna膰, 偶e nim m艂oda wilczyca i ja dotarli艣my do kr贸lestwa Boga-Nied藕wiedzia, rozmy艣la艂em ju偶 nad przyjemno艣ciami legowiska i polowania, rozkosznego w臋szenia szczeni膮t i wiernego, niezawodnego towarzystwa mej partnerki.
Po jakim艣 czasie natrafili艣my na grup臋 my艣liwych na skraju rozleg艂ej, pradawnej puszczy, w kt贸rej przebywa艂 ze swym ludem Belar, B贸g-Nied藕wied藕. Ku zdumieniu mej towarzyszki, powr贸ci艂em do swej postaci i podszed艂em do nich.
Mam wiadomo艣膰 dla Belara - o艣wiadczy艂em.
Sk膮d mo偶emy wiedzie膰, 偶e to prawda? - zapyta艂 zaczepnie
jeden z krzepkich m臋偶czyzn. Czemu ci Alornowie zawsze s膮 sko
rzy do swar贸w?
Wiesz, 偶e to prawda, poniewa偶 powiedzia艂em, 偶e to prawda
- odpar艂em r贸wnie butnie. - Wiadomo艣膰 jest wa偶na, wi臋c prze
sta艅 marnowa膰 czas na pr臋偶enie mi臋艣ni i natychmiast zaprowad藕
mnie do Belara.
Wtem jeden .z Alorn贸w spostrzeg艂 moj膮 towarzyszk臋 i rzuci艂 w ni膮 w艂贸czni膮. Nie mia艂em czasu na zamaskowanie swego dzia艂ania. Zatrzyma艂em j膮 w locie.
Alornowie wpatrywali si臋 w os艂upieniu w dr偶膮c膮 w艂贸czni臋 tkwi膮c膮 w powietrzu niczym w pniu drzewa. Potem, poniewa偶 by艂em poirytowany, z艂ama艂em w艂贸czni臋 na p贸艂.
Magia! - zdo艂a艂 wydusi膰 jeden z nich.
Zdumiewaj膮ca spostrzegawczo艣膰, stary - powiedzia艂em
z sarkazmem, na艣laduj膮c jak najlepiej umia艂em Belmakora. -
A teraz, je艣li nie chcecie sp臋dzi膰 reszty swych dni jako kapusty, za
prowad藕cie mnie natychmiast do Belara. Wilczyca jest ze mn膮.
Nast臋pny, kt贸ry spr贸buje j膮 skrzywdzi膰, do ko艅ca 偶ycia b臋dzie
nosi艂 swe wn臋trzno艣ci w kuble.
Czasami trzeba wyrazi膰 si臋 bardzo obrazowo, aby dotar艂o to do Alorn贸w. Skin膮艂em na wilczyc臋. Podesz艂a do mnie, szczerz膮c na my艣liwych k艂y. Mia艂a 艣liczne, d艂ugie, zakrzywione i ostre niczym sztylety k艂y, kt贸re natychmiast i niepodzielnie przyci膮gn臋艂y uwag臋 Alorn贸w.
Dobra robota — warkn膮艂em do niej z zachwytem. Machn臋艂a
ogonem, nadal szczerz膮c si臋 gro藕nie na t臋pog艂owych barbarzy艅c贸w.
P贸jdziemy porozmawia膰 z Belarem, panowie? - zapyta艂em
jak najuprzejmiej.
Boga Belara odnale藕li艣my w prymitywnym obozowisku w g艂臋bi lasu. Wygl膮da艂 na bardzo m艂odego — niewiele starszego od
ch艂opca, cho膰 wiedzia艂em, 偶e by艂 niemal tak s臋dziwy, jak m贸j Mistrz. Mam pewne podejrzenia co do Belara. Otacza艂y go pier-siaste, jasnow艂ose dziewcz臋ta alor艅skie, kt贸re sprawia艂y wra偶enie ogromnie nim zachwyconych. No c贸偶, w ko艅cu by艂 Bogiem, cho膰 podziw kobiet nie wydawa艂 si臋 czysto religijnej natury.
* *
W porz膮dku, Polgaro, zostawmy to.
* *
Alornowie, kt贸rzy towarzyszyli Belarowi, byli ha艂a艣liwi, niezdyscyplinowani i, w wi臋kszo艣ci, pijani. 呕artowali sobie ze swym Mistrzem swawolnie bez krzty dobrych manier czy poszanowania dla jego godno艣ci.
Ciesz臋 si臋, 偶e ci臋 widz臋, Belgaracie - powita艂 mnie Belar,
cho膰 nigdy przedtem nie spotkali艣my si臋 i nie wyjawi艂em 偶adne
mu z tych wojowniczych my艣liwych mego imienia. -Jak si臋 wie
dzie memu ukochanemu starszemu bratu?
Nie za dobrze, panie — odpar艂em raczej oficjalnym tonem.
Pomimo kufla trzymanego w jednej r臋ce i blondynki w drugiej,
nadal by艂 Bogiem, wi臋c stara艂em si臋 zachowa膰 jak najlepsze ma
niery. — Tw贸j brat Torak odwiedzi艂 mego Mistrza, uderzy艂 go i za
bra艂 pewien szczeg贸lny klejnot, kt贸rego po偶膮da艂.
Co takiego? - rykn膮艂 m艂ody B贸g, podrywaj膮c si臋 na nogi
i wypuszczaj膮c z r膮k zar贸wno kufel, jak i blondynk臋. - Torak ma
Glob?
Obawiam si臋, 偶e tak, panie. M贸j Mistrz prosi艂, abym b艂aga艂
ci臋 o przybycie do niego mo偶liwie jak najszybciej.
Uczyni臋 tak, Belgaracie - zapewni艂 mnie Belar, ponownie
bior膮c do jednej r臋ki kufel i chwytaj膮c nieco nad膮san膮 blondyn
k臋. — Natychmiast poczyni臋 przygotowania. Czy Torak pos艂u偶y艂
si臋 ju偶 Globem?
My艣limy, 偶e nie, panie - odpar艂em. - M贸j Mistrz m贸wi, i偶
powinni艣my si臋 艣pieszy膰, zanim tw贸j brat Torak, panie, nie pozna
ca艂ej mocy klejnotu, kt贸ry ukrad艂.
S艂usznie — przyzna艂 Belar, po czym spojrza艂 na m艂od膮 wil
czyc臋, siedz膮c膮 u mych st贸p. - Pozdrowienia, siostrzyczko - po
wiedzia艂 w p艂ynnej mowie wilk贸w. -Jak si臋 masz?
Belar z pewno艣ci膮 nie jest bez wad, ale maniery ma nienaganne.
-Jakie to niezwyk艂e - rzek艂a nieco oszo艂omiona. — Zdaje si臋, 偶e znalaz艂am si臋 po艣r贸d stworze艅 o wielkim znaczeniu.
- Tw贸j towarzysz i ja musimy si臋 pospieszy膰 — o艣wiadczy艂 Be
lar. - W przeciwnym razie poczyni艂bym przygotowania, aby艣 mia
艂a zapewnione odpowiednie wygody. Czy m贸g艂bym ci zaofiarowa膰
co艣 do zjedzenia?
Rozumiecie teraz, co mia艂em na my艣li, m贸wi膮c o uprzejmo艣ci Belara?
Wilczyca spojrza艂a na wo艂a obracaj膮cego si臋 na ro偶nie nad ogniskiem.
To pachnie interesuj膮co - powiedzia艂a.
Oczywi艣cie.
Belar wzi膮艂 d艂ugi n贸偶 i odkroi艂 dla mej towarzyszki wielk膮 porcj臋. Nast臋pnie poda艂 jej, przezornie chowaj膮c szybko palce przed wspania艂ymi k艂ami wilczycy.
Moje podzi臋kowania - rzek艂a, odrywaj膮c k臋s i poch艂aniaj膮c
go w mgnieniu oka. - Ten - wskaza艂a na mnie kiwni臋ciem 艂ba -
spieszy艂 si臋 tak bardzo z dotarciem tutaj, 偶e ledwie mieli艣my czas,
by raz czy dwa schwyta膰 po drodze zaj膮ca. — Ze smakiem po艂kn臋艂a
reszt臋 mi臋sa w dw贸ch wielkich k臋sach. - Ca艂kiem dobre — zauwa偶y
艂a - cho膰 kto艣 zastanawia si臋, czy koniecznie trzeba by艂o to spali膰.
Taki zwyczaj, siostrzyczko - wyja艣ni艂.
No c贸偶, skoro to zwyczaj... - Starannie obliza艂a do czysta
pysk.
Za chwil臋 wr贸c臋, Belgaracie - powiedzia艂 Belar i odszed艂
rozm贸wi膰 si臋 ze swymi Alornami.
Ten jest mi艂y - o艣wiadczy艂a z przek膮sem ma towarzyszka.
On jest Bogiem - odpar艂em.
Nie ma to dla mnie znaczenia — rzek艂a oboj臋tnie. - Bogo
wie to ludzkie sprawy. Wilki ma艂o si臋 tym interesuj膮 - doda艂a, po
czym obrzuci艂a mnie krytycznym spojrzeniem. - Kto艣 by艂by bar
dziej rad z ciebie, gdyby艣 patrzy艂, gdzie nale偶y.
Kto艣 nie rozumie, co masz na my艣li.
S膮dz臋, 偶e rozumiesz. Te samice nale偶膮 do mi艂ego. Nie jest
w艂a艣ciwe, by艣 podziwia艂 je tak otwarcie.
By艂o ca艂kiem oczywiste, i偶 nie bacz膮c na moj膮 wstrzemi臋藕liwo艣膰, podj臋艂a pewne decyzje. Pomy艣la艂em, 偶e lepiej b臋dzie po艂o偶y膰 temu kres.
Nie chcia艂aby艣 wr贸ci膰 do miejsca, w kt贸rym si臋 spotkali艣my
i do艂膮czy膰 ponownie do swej sfory? - zasugerowa艂em delikatnie.
Pochodz臋 z tob膮 jeszcze troch臋 d艂u偶ej - odrzuci艂a m膮 pro
pozycj臋. - Zawsze by艂am ciekawa, a widz臋, 偶e znane ci s膮 sprawy
ze wszech miar godne uwagi.
Wilczyca ziewn臋艂a, przeci膮gn臋艂a si臋 i zwin臋艂a u mych st贸p — przezornie, jak spostrzeg艂em, uk艂adaj膮c si臋 pomi臋dzy mn膮 i owymi alor艅skimi dziewcz臋tami.
Powr贸t do Doliny, w kt贸rej oczekiwa艂 nas Mistrz, zaj膮艂 o wiele mniej czasu ni偶 moja podr贸偶 do krainy Boga-Nied藕wiedzia. Chocia偶 czas jest dla Bog贸w spraw膮 oboj臋tn膮, to w razie po艣piechu potrafi膮 pokonywa膰 odleg艂o艣ci w niewiarygodny spos贸b. Ruszyli艣my krokiem leniwej przechadzki. Belar wypytywa艂 mnie o Mistrza i nasze 偶ycie w Dolinie, a wilczyca w臋drowa艂a spokojnie pomi臋dzy nami. Po kilku godzinach takiego spaceru niecierpliwo艣膰 uczyni艂a mnie na tyle odwa偶nym, by przej艣膰 do sedna rzeczy.
- Panie - odezwa艂em si臋 - wybacz, ale w tym tempie dotarcie
do wie偶y mego Mistrza zajmie nam prawie rok.
- Niezupe艂nie, Belgaracie - stwierdzi艂 z zadowoleniem. — Mam
wra偶enie, 偶e wie偶a znajduje si臋 tu偶 za nast臋pnym wzg贸rzem.
Spojrza艂em na niego zaskoczony, 偶e Bogowie mog膮 by膰 tak naiwni, ale gdy wspi臋li艣my si臋 na wzg贸rze, ujrza艂em Dolin臋 z wie偶膮 mojego Mistrza po艣rodku.
-Jakie to niezwyk艂e - mrukn臋艂a wilczyca, przysiadaj膮c i wpatruj膮c si臋 w Dolin臋 swymi jasnymi 偶贸艂tymi 艣lepiami. W tym musia艂em si臋 z ni膮 zgodzi膰.
Moi bracia wcze艣niej powr贸cili i czekali na nasze przybycie u st贸p wie偶y Mistrza. Inni Bogowie ju偶 byli z Aldurem i Belar pospieszy艂 do wie偶y, by do nich do艂膮czy膰.
Bracia byli zaskoczeni widokiem mojej towarzyszki.
- Belgaracie - zaprotestowa艂 Belzedar — czy rozs膮dnie przy
prowadza膰 kogo艣 takiego? Wilki nie s膮 najbardziej godnymi za
ufania stworzeniami.
S艂ysz膮c to, wilczyca wyszczerzy艂a k艂y. Jakim sposobem mog艂a zrozumie膰, co powiedzia艂?
-Jakjej na imi臋? - zapyta艂 ostro偶nie Beltira.
- Wilki nie potrzebuj膮 imion - odpar艂em. - Wiedz膮, kim s膮,
bez takich dodatk贸w. My艣l臋, 偶e imiona to wymys艂 ludzi.
Belzedar pokr臋ci艂 g艂ow膮 i odszed艂 od wilczycy.
Czy ona jest ob艂askawiona? - zaciekawi艂 si臋 Belsambar.
Oswajanie wszystkiego, co si臋 da艂o, by艂o pasj膮 Belsambara. My艣l臋,
偶e zna po艂ow臋 kr贸lik贸w i jeleni w Dolinie, a ptaki zwyk艂y przysia
da膰 na nim niczym na drzewie.
Wcale nie jest oswojona, Belsambarze - powiedzia艂em. -
Spotkali艣my si臋 przypadkowo, gdy zd膮偶a艂em na p贸艂noc, i posta
nowi艂a mi towarzyszy膰.
-Jakie to niezwyk艂e - odezwa艂a si臋 do mnie wilczyca. - Czy oni zawsze s膮 tak pe艂ni pyta艅?
Sk膮d wiesz, 偶e zadawali pytania?
Ty r贸wnie偶? Jeste艣 taki sam jak oni.
To by艂 irytuj膮cy zwyczaj. Je艣li uzna艂a pytanie za nieistotne, po prostu na nie nie odpowiada艂a.
W naturze cz艂owieka le偶y dociekliwo艣膰 - powiedzia艂em
usprawiedliwiaj膮cym tonem.
Zdumiewaj膮ce stworzenia - prychn臋艂a, kr臋c膮c 艂bem. Potra
fi艂a r贸wnie偶 by膰 mistrzyni膮 niedom贸wie艅.
To zadziwiaj膮ce - zachwyci艂 si臋 Belkira. - Opanowa艂e艣 mo
w臋 zwierz膮t. B艂agam ci臋, naucz mnie tej sztuki.
Nie nazwa艂bym tego sztuk膮, Belkiro. Przyj膮艂em posta膰 wilka
na czas mej podr贸偶y na p贸艂noc. J臋zyk wilk贸w przyszed艂 wraz z t膮 po
staci膮 i pozosta艂, nawet gdy wr贸ci艂em do swojej. To nic wielkiego.
My艣l臋, i偶 mo偶esz by膰 w b艂臋dzie, m贸j drogi - powiedzia艂 Bel
makor z zamy艣lonym wyrazem twarzy. - Nauka j臋zyk贸w obcych
jest bardzo nu偶膮cym zaj臋ciem. Ju偶 od kilku lat mam zamiar na
uczy膰 si臋 j臋zyka Ulgos贸w, ale nawet go nie lizn膮艂em. Gdybym
przybra艂 posta膰 Ulgosa na dzie艅 czy dwa, to m贸g艂bym oszcz臋dzi膰
sobie miesi臋cy studi贸w.
Jeste艣 leniwy, Belmakorze - o艣wiadczy艂 wyzywaj膮cym tonem
Beldin. - Poza tym, nie zda艂oby to egzaminu.
A dlaczeg贸偶 to?
Poniewa偶 Ulgos nadal jest cz艂owiekiem. Wilczyca Belgara-
tha nie formu艂uje s艂贸w na nasz spos贸b, bowiem zupe艂nie inaczej
my艣li.
Nie s膮dz臋, aby Ulgosi to czynili - zaprotestowa艂 Belmakor.
- Uwa偶am, 偶e to mo偶e si臋 powie艣膰.
Jeste艣 w b艂臋dzie, nie uda si臋.
Dyskusja trwa艂a oko艂o stu lat. My艣l, aby spr贸bowa膰 i stwierdzi膰, kto ma s艂uszno艣膰, nigdy nie przysz艂a 偶adnemu z nich do g艂owy. Cho膰 pewnie i przysz艂a. Belmakor i Beldin nie byli na tyle f^艂upi, aby o tym nie pomy艣le膰. Ale obu ta dyskusja sprawia艂a tyle tado艣ci, 偶e nie chcieli psu膰 sobie przyjemno艣ci ustalaj膮c raz na /awsze wynik sporu.
Wilczyca zwin臋艂a si臋 i zasn臋艂a. My tymczasem czekali艣my na decyzj臋 naszego Mistrza i jego braci w sprawie samowolnego Toraka. Bogowie wyszli 偶 wie偶y zasmuceni i oddalili si臋 bez s艂owa.
Potem Aldur przywo艂a艂 nas do siebie i udali艣my si臋 na g贸r臋.
B臋dzie wojna - powiedzia艂 ze smutkiem Mistrz. - Nie mo偶
na pozwoli膰 Torakowi na zdobycie pe艂nej w艂adzy nad Globem.
Klejnot jest stworzony do r贸偶nych cel贸w i nie nale偶y ich 艂膮czy膰,
w przeciwnym razie struktura stworzenia zostanie rozdarta. Moi
bracia udali si臋, by zebra膰 swe ludy. Mara i Issa pod膮偶膮 od wscho
du przez ziemie Dal贸w, by zaj艣膰 Toraka od po艂udnia Korimu. Ne-
dra i Chaldan okr膮偶膮 go od zachodu, a Belar zajdzie od p贸艂nocy.
Sia膰 spustoszenie b臋dziemy po艣r贸d jego Angarakow, dop贸ki nie
zwr贸ci Globu. A cho膰 rani to me serce, musi tak by膰. Przygotuj臋
zadania dla ka偶dego z was, kt贸re wype艂nicie podczas mej nie
obecno艣ci.
Nieobecno艣ci, Mistrzu? - zapyta艂 Belzedar.
Musz臋 uda膰 si臋 a偶 do Prolgu, by naradzi膰 si臋 z Ulem. Zna
ne mu s膮, cho膰 niedok艂adnie, Przeznaczenia, kt贸re nami kieruj膮.
Pod przewodnictwem Ula nie przekroczymy dozwolonych granic
w wojnie przeciwko naszemu bratu.
Wilczyca niepostrze偶enie podesz艂a do Aldura i po艂o偶y艂a mu 艂eb na kolanach. A on m贸wi膮c do nas, bezwiednie - a mo偶e tak mi si臋 tylko zdawa艂o - g艂adzi艂 wilczyc臋 z dziwn膮 czu艂o艣ci膮. Wiem, 偶e to niemo偶liwe, ale mia艂em wra偶enie, i偶 oni si臋 znali.
ROZDZIA艁 SZ脫STY
Mistrz d艂ugo nie wraca艂 z Prolgu, my jednak mieli艣my wiele zaj臋膰. Na nud臋 nie narzekali艣my, zapewne podobnie jak ludy innych Bog贸w. Ludzko艣膰 nie zna艂a wojen, by膰 mo偶e wyj膮wszy Alor-n贸w i Arend贸w, a i im brakowa艂o organizacji koniecznej do stworzenia armii. Og贸lnie bior膮c, na 艣wiecie panowa艂 pok贸j, a walki, kt贸re wybucha艂y od czasu do czasu anga偶owa艂y jedynie ma艂e grupki ludzi staczaj膮cych bitwy przy u偶yciu niezbyt wymy艣lnej broni. Oczywi艣cie nie obywa艂o si臋 bez ofiar, cho膰 wol臋 my艣le膰, 偶e w wi臋kszo艣ci by艂y one dzie艂em przypadku.
Tym razem jednak sprawa przedstawia艂a si臋 inaczej. Ca艂e narody mia艂y stan膮膰 przeciwko sobie. Zupe艂nie nas to zaskoczy艂o. Rozpoczynaj膮c przygotowania do wojny, w znacznej mierze polegali艣my na wiedzy Belsambara o Angarakach. Poczucie wy偶szo艣ci, jakie wpoi艂 swemu ludowi Torak, sprawi艂o, 偶e stali si臋 tajemniczymi odludkami. Obcy nie byli mile widziani na ich ziemiach. Dla podkre艣lenia tego, Angarakowie tradycyjnie otaczali swoje miasta murami. Czynili tak nie dlatego, i偶 spodziewali si臋 wojny - cho膰 sam Torak pewnie j膮 przewidywa艂 - ale raczej z poczucia potrzeby zaznaczenia swej odr臋bno艣ci i nadrz臋dnej pozycji w stosunku do reszty ludzko艣ci.
Beldin przysiad艂 na pod艂odze. Zachmurzony s艂ucha艂 opowie艣ci Belsambara o murach otaczaj膮cych miasto, w kt贸rym urodzi艂 si臋 tysi膮c lat temu.
Mo偶e zaprzestali tej praktyki - burkn膮艂.
Gdy zajrza艂em do nich pi臋膰 wiek贸w temu, nie zaprzestali -
powiedzia艂 Belzedar. -Jedynie mury wok贸艂 miasl Angarak贸w by艂y
wy偶sze i grubsze.
Beltira wzruszy艂 ramionami.
Co jeden cz艂owiek zbuduje, drugi mo偶e zburzy膰.
Nie zburzy, je艣li posypie si臋 na niego grad w艂贸czni, kamie
ni i poleje si臋 wrz膮cy olej - zaprzeczy艂 Beldin. - Chyba powinni
艣my liczy膰 si臋 z wycofywaniem si臋 Angarak贸w za te mury, gdy na
nich ruszymy. Mno偶膮 si臋 jak kr贸liki, ale nadal b臋d膮 w mniejszo
艣ci, wi臋c nie zechc膮 stawi膰 nam czo艂a na otwartym polu. Schroni膮
si臋 w miastach, zamkn膮 bramy i zmusz膮 nas, by艣my do nich przy
szli. To wspania艂a okazja, aby wys艂a膰 na 艣mier膰 wielu naszych lu
dzi. Musimy wymy艣li膰 jaki艣 spos贸b na zburzenie mur贸w nie
anga偶uj膮c w to po艂owy ludzko艣ci.
Mo偶emy to zrobi膰 bez niczyjej pomocy - zasugerowa艂 Bel-
kira. - Pami臋tam, 偶e sam przemie艣ci艂e艣 dobre p贸艂 akra kamieni,
gdy pomaga艂e艣 Belgarathowi budowa膰 jego wie偶臋.
To by艂y pojedyncze g艂azy, bracie - odpar艂 ze skwaszon膮 mi
n膮 Beldin - i gdybym przemie艣ci艂 ich wi臋cej, to nie ruszy艂bym si臋
nast臋pnego dnia. Belsambar m贸wi, 偶e Angarakowie sklejaj膮 swe
mury zapraw膮. Musieliby艣my rozebra膰 je kamie艅 po kamieniu.
A Angarakowie odbuduj膮 te mury r贸wnie szybko, jak my
je zburzymy - doda艂 Belmakor. Spogl膮da艂 przez chwil臋 w zamy
艣leniu na sufit wie偶y Belsambara. - Po pierwsze, Beldin ma ra
cj臋. Nie mo偶emy tak po prostu ruszy膰 t艂umnie na ich miasta. Po
nie艣liby艣my niepowetowane straty - powiedzia艂 i popatrzy艂 na
nas. -Jeste艣my w tym zgodni?
Wszyscy przytakn臋li.
- Doskonale — o艣wiadczy艂 oschle. - Po drugie, je艣li spr贸buje
my zburzy膰 ich mury za pomoc膮 Woli i S艂owa, wyczerpiemy si臋,
a i tak nie osi膮gniemy zbyt wiele.
— Co nam zatem pozostaje? - zapyta艂 go zaczepnie Belzedar.
S艂ysza艂em, 偶e Belzedar i Belmakor spierali si臋 za偶arcie po dotar
ciu na ziemie Tolnedran. Belzedar, jako drugi ucze艅, uzna艂, i偶 to
on dowodzi. Belmakor, podpieraj膮c si臋 mym autorytetem, zakwe
stionowa艂 t臋 decyzj臋, a Beldin go popar艂. Domy艣lam si臋, 偶e Belze
dar poczu艂 si臋 mocno ura偶ony i szuka艂 teraz sposobno艣ci, aby
odegra膰 si臋 na Belmakorze za swoje, w jego mniemaniu, upoko
rzenie. - Nie mo偶emy uderzy膰 bezpo艣rednio na Toraka, zdajesz
sobie chyba z tego spraw臋 - ci膮gn膮艂 dalej. -Jedynym sposobem
zranienia go na tyle, by zmusi膰 Toraka do oddania Globu, jest
skrzywdzenie jego ludu, a nie b臋dziemy tego w stanie uczyni膰, je
艣li ukrywaj膮 si臋 za tymi murami.
A zatem chcesz powiedzie膰, 偶e sytuacja wymaga mecha
nicznych rozwi膮za艅, m贸j drogi? - spyta艂 Belmakor swym przesad
nie ugrzecznionym tonem.
Mechanicznych? - Belzedar wygl膮da艂 na zbitego z tropu.
Czego艣, co nie krwawi, stary. Czego艣, co potrafi poza zasi臋
giem w艂贸czni Angarak贸w zburzy膰 te mury.
Nie istnieje co艣 takiego — burkn膮艂 Belzedar.
Jeszcze nie, m贸j drogi, jeszcze nie, ale s膮dz臋, 偶e Beldin i ja
potrafimy wymy艣li膰 co艣 odpowiedniego.
Chcia艂bym tu z naciskiem podkre艣li膰 pewn膮 spraw臋. R贸偶ni ludzie usi艂owali przypisa膰 sobie wynalezienie machin obl臋偶niczych. Ich tw贸rcami okrzykn臋li si臋 Alornowie; a tak偶e Arendowie; z ca艂膮 pewno艣ci膮 autorami wynalazku mianowali si臋 Malloreanie; ale przyznajmy zas艂ug臋 temu, komu si臋 ona nale偶y. To moi bracia, Belmakor i Beldin, zbudowali pierwsz膮 machin臋 obl臋偶nicz膮.
Nie chc臋 powiedzie膰, 偶e wszystkie machiny dzia艂a艂y bez zarzutu. Pierwsza katapulta rozlecia艂a si臋 na kawa艂ki przy pr贸bie jej u偶ycia, a ruchomy taran by艂 prawdziw膮 katastrof膮, gdy偶 nie potrafili nim kierowa膰. Lubi! zbacza膰 z wyznaczonego kursu i wali膰 w Bogu ducha winne drzewa. Ale odbiegam od tematu.
W tym w艂a艣nie momencie dyskusji Belsambar zaskoczy艂 nas potworno艣ci膮 swego pomys艂u.
Belmakorze - zapyta艂 skromnie - s膮dzisz, 偶e naprawd臋 po
trafisz wymy艣li膰 co艣, co wyrzuca艂oby rzeczy na du偶膮 odleg艂o艣膰?
Oczywi艣cie, stary - odpar艂 z przekonaniem Belmakor.
A zatem, czemu mieliby艣my atakowa膰 mury? Nie prowadzi
my z nimi sporu. Mamy konflikt z Torakiem. Ja jestem Angara-
kiem i znam umys艂 Toraka lepiej ni偶 ktokolwiek z was. Zach臋ca
swych Grolim贸w, by sk艂adali ofiary z ludzi, poniewa偶 s膮 one do
wodem na to, 偶e kochaj膮 go bardziej ni偶 sw贸j lud. O wielko艣ci
mi艂o艣ci do Toraka 艣wiadczy liczba cierpi膮cych na o艂tarzach ofiar.
To okre艣lony, zindywidualizowany b贸l ofiary daje mu zadowole
nie. Najlepiej go zranimy, je艣li uczynimy ten b贸l powszechnym.
A co masz na my艣li, bracie? - zapyta艂 zaintrygowany Bel
makor.
Ogie艅 - powiedzia艂 z okrutn膮 prostot膮 Belsambar. — Smo艂a
pali si臋, podobnie jak nafta. Po co marnowa膰 czas i 偶ycie 偶o艂nie
rzy na atakowanie mur贸w? U偶yjmy naszych wspania艂ych machin
do przerzucania p艂ynnego ognia przez mury do miast. Uwi臋zieni
w nich Angarakowie spal膮 si臋 偶ywcem i w og贸le nie trzeba b臋dzie
wchodzi膰 do ich miast.
Belsambar! - krzykn膮} Beltira. — To okropne!
Tak - przyzna艂 Belsambar - ale, jak powiedzia艂em, znam
umys艂 Toraka. On boi si臋 ognia. Bogowie potrafi膮 zobaczy膰 przy
sz艂o艣膰, a Torak w swojej widzi ogie艅. W 偶aden inny spos贸b nie wy
rz膮dzimy mu wi臋cej b贸lu. A czy偶 nie to w艂a艣nie jest naszym celem?
W 艣wietle tego, co p贸藕niej si臋 sta艂o, Belsambar mia艂 absolutn膮 s艂uszno艣膰, cho膰 nie spos贸b wyja艣ni膰, sk膮d to wiedzia艂. Torak ba艂 si臋 ognia - i mia艂 ku temu pow贸d.
Propozycja Belsambara by艂a ze wszech miar praktyczna, ale wszyscy woleli艣my unikn膮膰 wprowadzenia jej w 偶ycie. Belmakora i Beldina ogarn膮艂 istny sza艂 wynalazczo艣ci, podobnie jak bli藕nia-
k贸w. Eksperymentowali z pogod膮. Wywo艂ywali huragany i tornada na czystym, b艂臋kitnym niebie. Mieli nadziej臋, 偶e w ten spos贸b zburz膮 miasta i wioski Angarak贸w. Ja skoncentrowa艂em wysi艂ki na tworzeniu r贸偶norodnych iluzji. Wype艂nia艂em ulice miast Angarak贸w niewyobra偶alnymi okropno艣ciami. Potrafi艂em wyp臋dzi膰 ich zza mur贸w, nim za spraw膮 w艂asnego rodaka sp艂on臋liby 偶ywcem.
Belzedar pracowa艂 r贸wnie ci臋偶ko jak my wszyscy. Wydawa艂o si臋, 偶e ogarn臋艂a go obsesja na punkcie Globu, z tak膮 desperacj膮 szuka艂 sposob贸w na odzyskanie klejnotu. Belsambar za艣 cierpliwie czeka艂. Wiedzia艂 chyba, 偶e gdy rozpoczn膮 si臋 walki, wr贸cimy do jego okropnego planu.
Cz臋sto wyprawiali艣my si臋 do ziem naszych sprzymierze艅c贸w, by sprawdzi膰, jakie czynili post臋py. Do tej pory poszczeg贸lne narody 艂膮czy艂y raczej lu藕ne wi臋zy, a 偶adnym z protonarod贸w nie w艂ada艂 pojedynczy cz艂owiek. Wojna z Torakiem wszystko zmieni艂a. System organizacji wojska z konieczno艣ci ma struktur臋 piramidy, a model sprawowania w艂adzy nad narodem przez jednego cz艂owieka przeniesiony zosta艂 potem na czasy powojenne. W pewnym sensie to Torakowi mo偶emy dzi臋kowa膰 - lub obarczy膰 go win膮 - za stworzenie koncepcji panowania kr贸l贸w.
Ja ponosz臋 chyba odpowiedzialno艣膰 za powstanie dynastii kr贸lewskiej Alorn贸w. Wraz ze swymi bra膰mi nadal pe艂nili艣my funkcje 艂膮cznik贸w pomi臋dzy r贸偶nymi narodami. W pewnym sensie automatycznie przyj臋li艣my odpowiedzialno艣膰 za ludy tych Bog贸w, kt贸rych osobi艣cie zapraszali艣my na narad臋 w Dolinie po kradzie偶y Toraka. My艣l臋, 偶e na ca艂ym moim 偶yciu zaci膮偶y艂 fakt, i偶 nieszcz臋艣liwie zosta艂em przypisany do Alorn贸w.
Nasze przygotowania do wojny zaj臋艂y kilka lat. W opowie艣ciach o tym okresie jest cz臋sto du偶o przesady. Oczywi艣cie dochodzi艂o do potyczek na granicy z Angarakami, ale nie wywi膮za艂a si臋 偶adna znacz膮ca bitwa. W ko艅cu Bogowie uznali, 偶e ich ludy s膮 ju偶 gotowe -je艣li kogokolwiek w tamtych czasach mo偶na by艂o nazwa膰
gotowym do krwawego starcia. Wojna przeciwko Angarakom nie przypomina艂a 偶adnej potyczki w historii ludzko艣ci, gdy偶 wymarsz wojsk wi膮za艂 si臋 z migracj膮 ca艂ych narod贸w. Bogowie w owych czasach byli tak bardzo przywi膮zani do swych lud贸w, ze my艣l o pozostawieniu kobiet, dzieci i starc贸w po prostu nie przysz艂a im do g艂owy.
Mara i Issa zabrali swych Marag贸w i Nyissan i ruszyli na po艂udniowy wsch贸d, na ziemie Dal贸w. Tolnedranie i Arendowie zacz臋li przemieszcza膰 si臋 na zach贸d. Tylko Alornowie pozostali na miejscu. W贸wczas to jedyny raz widzia艂em Mistrza czym艣 naprawd臋 poirytowanego. Poleci艂 mi uda膰 si臋 na p贸艂noc i sprawdzi膰, co ich zatrzymywa艂o.
Wyruszy艂em wi臋c i, jak zwykle, nie sam. M艂oda wilczyca zaw艂aszczy艂a sobie mnie w pewnym sensie, cho膰 nie pami臋tam, by艣my na ten temat rozmawiali. Skoro za艣 mi towarzyszy艂a, na czas podr贸偶y przemieni艂em si臋 w wilka. Moja prawdziwa posta膰 nie budzi艂a w niej szczeg贸lnego entuzjazmu; wydawa艂a si臋 o wiele szcz臋艣liwsza, gdy mia艂em cztery 艂apy i ogon.
Wiedzieli艣my, co zatrzymywa艂o Alorn贸w, nim jeszcze dotarli艣my do ziem Boga-Nied藕wiedzia. Dacie wiar臋, 偶e oni ju偶 walczyli mi臋dzy sob膮?
W owych czasach spo艂eczno艣膰 Alorn贸w mia艂a struktur臋 klanow膮 i nie mogli uzgodni膰, kt贸ry przyw贸dca klanu b臋dzie dowodzi艂 ca艂膮 armi膮. Inni Bogowie borykali si臋 z podobnymi problemami, ale po prostu sami wybierali przyw贸dc臋. Belar jednak偶e nie mia艂 takiego zamiaru.
— Pewny jestem, i偶 rozumiesz moje stanowisko, Belgaracie -
powiedzia艂, gdy w ko艅cu go odnalaz艂em. O艣wiadczy艂 to tonem
usprawiedliwienia.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech. Si艂膮 powstrzyma艂em si臋 przed wybuchem.
- Nie, panie - odpar艂em najuprzejmiej jak potrafi艂em. -
Prawd臋 powiedziawszy, panie, nie rozumiem.
-Je艣li wybior臋 jednego z wodz贸w klan贸w, inni mog膮 poczyta膰 to za faworyzowanie go, rozumiesz? Sami musz膮 dokona膰 pomi臋dzy sob膮 wyboru.
- Inne narody ju偶 wyruszy艂y, panie - przypomnia艂em z ca艂膮
cierpliwo艣ci膮, na jak膮 mog艂em si臋 zdoby膰.
- Do艂膮czymy do nich w ko艅cu, Belgaracie - zapewni艂 mnie.
Zna艂em ju偶 w贸wczas Alorn贸w na tyle, aby wiedzie膰, 偶e to
„w ko艅cu" rozci膮gnie si臋 pewnie na kilka stuleci.
Ma towarzyszka przysiad艂a i wywiesi艂a j臋zor, 艣miej膮c si臋 na wilczy spos贸b. Jej chichot nie poprawi艂 mi zbytnio humoru, musz臋 przyzna膰.
Czy by艂by艣 sk艂onny wys艂ucha膰 pewnej sugestii, panie? - za
pyta艂em grzecznie Boga-Nied藕wiedzia.
Ale偶 oczywi艣cie, Belgaracie - odpar艂. - Je艣li mam by膰 z to
b膮 szczery, 艂ama艂em sobie g艂ow臋 nad znalezieniem rozwi膮zania
tego problemu. Nie chcia艂bym zawie艣膰 swych braci i naprawd臋
nie mam zamiaru przegapi膰 ca艂ej wojny.
Bez ciebie nie by艂aby tym samym, panie - zapewni艂em go.
— Wr贸膰my teraz do problemu. Czy nie m贸g艂by艣 wezwa膰 do siebie
wszystkich wodz贸w i rozkaza膰 im ci膮gn膮膰 losy o przyw贸dztwo nad
Alornami?
Proponujesz zostawi膰 wszystko dzie艂u czystego przypadku?
To jest pewne rozwi膮zanie, panie, a je艣li obaj przyrzeknie
my nie miesza膰 si臋, to twoi wodzowie nie powinni mie膰 powodu
do niezadowolenia, prawda? Wszyscy b臋d膮 mieli r贸wne szans臋,
a je偶eli rozka偶esz im by膰 pos艂usznym wobec tego, kogo wska偶e
los, po艂o偶y to kres tej ca艂ej... - powstrzyma艂em si臋 przed wypowie
dzeniem s艂owa „g艂upocie".
M贸j lud lubi gry — przyzna艂. — Czy wiesz, 偶e wynale藕li艣my
gr臋 w ko艣ci?
Nie - odpar艂em uprzejmie. - Nie wiedzia艂em o tym. - Ka偶dy
z narod贸w przypisywa艂 sobie wynalezienie gry w ko艣ci, ale to ju偶
zostawi艂em dla siebie. - Mo偶e przywo艂amy twych wodz贸w, panie? Wyja艣ni艂by艣 im zasady konkursu i mogliby艣my do niego przyst膮pi膰. Nie chcieliby艣my chyba, aby Torak czeka艂, prawda? Dotkliwie odczuje tw膮 nieobecno艣膰, panie, gdy walki rozpoczn膮 si臋 bez ciebie.
Be艂ar u艣miechn膮} si臋. Jak ju偶 wspomina艂em, mia艂 on swoje wady, ale dawa艂 si臋 lubi膰.
- A tak przy okazji, panie - doda艂em, jakby w艂a艣nie przysz艂o
mi to na my艣l — czy mia艂by艣 co艣 przeciwko temu, abym pomasze
rowa艂 na po艂udnie z twym ludem?
Kto艣 musia艂 mie膰 na Alorn贸w baczenie.
— Oczywi艣cie, 偶e nie, Belgaracie - odpar艂. - Ciesz臋 si臋, 偶e b臋
dziesz z nami.
Tak wi臋c wodzowie klan贸w ci膮gn臋li losy i bez wzgl臋du na to, co mo偶e my艣le膰 Polgara, nie wp艂yn膮艂em na wynik losowania. Z mojego punktu widzenia jeden w贸dz niewiele si臋 r贸偶ni艂 od drugiego, a mnie naprawd臋 nie obchodzi艂o, kto wygra — wa偶ne, aby kto艣 w og贸le zwyci臋偶y艂. Los chcia艂, 偶e wodzem, kt贸ry wygra艂, by艂 Chaggat, daleki pradziadek Chereka o Nied藕wiedzich Barach, najwi臋kszego kr贸la, jakiego kiedykolwiek mieli Alornowie. Czy偶 nie dziwne, jak potoczy艂y si臋 te sprawy? A skoro ani ja, ani Belar nie mieszali艣my si臋 do tego, musia艂 uczyni膰 to kto艣 inny. Przyczyni艂 si臋 do sprawy 贸w gadatliwy przyjaciel, kt贸rego Garion nosi w swej g艂owie. To on wybra艂 przodka Chereka na pierwszego kr贸la Alorn贸w. Ale uprzedzam wypadki.
Gdy problem przyw贸dztwa zosta艂 rozwi膮zany, Alornowie wyruszyli w drog臋 w zadziwiaj膮co kr贸tkim czasie — cho膰 nie jest to takie zdumiewaj膮ce, je艣li si臋 zastanowi膰. Po pierwsze Alornowie w tamtym okresie byli w zasadzie nomadami, zawsze gotowymi ruszy膰 w drog臋 - my艣l臋, 偶e g艂贸wnie z powodu ich g艂臋bokiej niech臋ci do porz膮dku. W obozowiskach staro偶ytnych Alorn贸w panowa艂 okropny ba艂agan i przenosiny uznawali za bardziej poci膮gaj膮ce rozwi膮zanie od sprz膮tania.
W ka偶dym razie maszerowali艣my na po艂udnie, przechodz膮c przez wyludnione ziemie Arend贸w i Tolnedran. W po艂owie lata dotarli艣my do krainy zamieszkiwanej poprzednio przez Nyissan. Od tego miejsca wzmogli艣my czujno艣膰. Zbli偶ali艣my si臋 coraz bardziej do p贸艂nocnej granicy ziem Angarak贸w i w nied艂ugim czasie zacz臋li艣my natyka膰 si臋 na grupki dzieci Toraka.
Alornowie mieli swoje wady - wiele wad - ale potrafili dobrze walczy膰. Na granicy z Angarakami po raz pierwszy widzia艂em Alorna w bitewnym szale. By艂 pot臋偶nym m臋偶czyzn膮 o rudawej brodzie. Ciekaw jestem, czy nie by艂 dalekim przodkiem Bara-ka, Earla z Trellheim. Istnia艂a taka mo偶liwo艣膰, gdy偶 z wygl膮du go przypomina艂. W czasie potyczki wyprzedzi艂 swych towarzyszy i w pojedynk臋 natar艂 na grup臋 oko艂o dwunastu Angarak贸w. Uzna艂em, 偶e szans臋 ma marne i zacz膮艂em rozgl膮da膰 si臋 za dogodnym miejscem na gr贸b. Jednak偶e okaza艂o si臋, i偶 to Angarakom potrzebny by艂 poch贸wek, gdy wojowniczy Alorn si臋 z nimi rozprawi艂. Z ob艂膮ka艅czym 艣miechem i pian膮 na ustach, unicestwi艂 ca艂膮 grup臋. Dogoni艂 nawet i zar偶n膮艂 trzech, kt贸rzy pr贸bowali ratowa膰 si臋 ucieczk膮. Oczywi艣cie pozosta艂e dzieci Boga-Nied藕wie-dzia sta艂y i zach臋ca艂y go.
Alornowie!
Piana na ustach zaniepokoi艂a m膮 towarzyszk臋. Troch臋 czasu po艣wi臋ci艂em na przekonanie jej, 偶e rudobrody wojownik nie by艂 w艣ciek艂y. Wilki, co ca艂kiem naturalne, staraj膮 si臋 unika膰 w艣ciek艂ych stworze艅.
Nasze spotkania z dzie膰mi Boga-Smoka stawa艂y si臋 coraz cz臋stsze, jako 偶e zbli偶ali艣my si臋 do wy偶yny Korimu, gdzie znajdowa艂o si臋 centrum angaraskiej w艂adzy i g艂贸wne skupisko ludno艣ci. W drodze na po艂udnie zr贸wnali艣my z ziemi膮 liczne otoczone murami miasta Angarak贸w. Z nap艂ywaj膮cych raport贸w za艣 wynika艂o, 偶e inne narody bior膮ce udzia艂 w naje藕dzie na lud Toraka podobnie jak my niszczy艂y wioski i miasta.
Wynalezione przez Belmakora i Beldina machiny znakomicie dzia艂a艂y. Zwykli艣my przez kilka dni miota膰 g艂azy na mury napotkanych miast, podczas gdy moi bracia i ja zsy艂ali艣my na to miejsce tornada, a ulice wype艂niali艣my iluzorycznymi potworami. Potem, gdy mury obr贸cili艣my ju偶 w gruzy, a mieszka艅cy trz臋艣li si臋 z przera偶enia, przypuszczali艣my bezpo艣redni atak i zabijali艣my ich. Pr贸bowa艂em przekona膰 Chaggata, 偶e mordowanie wszystkich Angarak贸w nie by艂o zbyt cywilizowanym posuni臋ciem. Stara艂em si臋 sk艂oni膰 go do brania je艅c贸w. Chaggat jednak spojrza艂 na mnie swym czystym, nic nie rozumiej膮cym wzrokiem, z kt贸rym wszyscy Alornowie zdaj膮 si臋 przychodzi膰 na 艣wiat i zapyta艂:
- Po co? Co bym z nimi robi艂?
Niestety wojownicy z entuzjazmem podeszli do pomys艂u Bel-sambara, by 偶ywcem pali膰 mieszka艅c贸w miast. Na ich korzy艣膰 przemawia jedynie fakt, 偶e to oni nadstawiali w walce karku, a przeciwnik, kt贸remu dach p艂onie nad g艂ow膮, nie my艣li o obronie. Cz臋sto zdarza艂o si臋, 偶e Alornowie Chaggata burzyli mury i wpadali do miasta, kt贸rego wszyscy mieszka艅cy ju偶 dawno spalili si臋 偶ywcem. Za ka偶dym razem Alornowie wydawali si臋 tym bardzo rozczarowani.
Torak w ko艅cu kontratakowa艂. Angarakowie wylali si臋 t艂umnie z g贸r Korimu niczym szara艅cza i starli艣my si臋 z nimi na wszystkich czterech frontach. Nie lubi臋 wojny; nigdy nie lubi艂em. To najg艂upszy z mo偶liwych sposob贸w rozwi膮zywania problem贸w. W tym jednak偶e wypadku nie mieli艣my wyboru.
Rezultat tego spotkania by艂 przes膮dzony. Liczebnie przewy偶szali艣my Angarak贸w w stosunku pi臋膰 do jednego albo i lepiej i starli艣my ich w proch. Gdzie indziej poszukajcie jednak szczeg贸艂贸w na temat tej rzezi. Nie mam ochoty opowiada膰 o tym, co widzia艂em w ci膮gu owych okropnych dw贸ch tygodni. Ostatecznie zepchn臋li艣my Angarak贸w w g贸ry Korimu i rozpocz臋li艣my sw贸j nieub艂agany marsz na twierdz臋 Toraka, miasto-艣wi膮tyni臋 wznie-
sione na najwy偶szym szczycie. Nasz Mistrz co jaki艣 czas nak艂ania艂 swego brata do zwrotu Globu. T艂umaczy艂 mu, 偶e Angarakowie s膮
0 krok od ca艂kowitego wyniszczenia, a bez swoich dzieci Torak
b臋dzie niczym. Jednak偶e B贸g-Smok nie chcia艂 s艂ucha膰.
Urwiste wschodnie zbocza g贸r Korimu zmusi艂y Marag贸w
1 Nyissan do podej艣cia od po艂udnia. Gdyby nie to, katastrofa, do
kt贸rej potem dosz艂o, by艂aby jeszcze straszniejsza w skutkach.
Perspektywa utraty wszystkich swoich dzieci doprowadzi艂a w ko艅cu Toraka do szale艅stwa. Postawiony wobec wyboru pomi臋dzy zwrotem Globu a zag艂ad膮 swych wyznawc贸w, Torak, m贸wi膮c bez ogr贸dek, zwariowa艂. Szale艅stwo cz艂owieka jest straszne, ale ob艂臋d Boga? To dopiero okropie艅stwo!
Brat Mistrza, doprowadzony do ostateczno艣ci, zrobi艂 desperacki krok, kt贸ry tylko szale艅stwo mog艂o mu podpowiedzie膰. Wiedzia艂, co si臋 stanie. Musia艂 by膰 tego 艣wiadom. Pomimo to, postawiony wobec faktu wyniszczania jego Angarak贸w, wzni贸s艂 Glob, chocia偶 mia艂 nad nim s艂ab膮 kontrol臋.
I tym sposobem roz艂upa艂 艣wiat.
Huk, kt贸ry si臋 rozleg艂, nie przypomina艂 偶adnego ze znanych mi d藕wi臋k贸w. To by艂 odg艂os rozdzieranej ska艂y. Po dzi艣 dzie艅 zrywam si臋 ze snu spocony i dr偶膮cy, gdy dociera do mnie echo tego przera偶aj膮cego d藕wi臋ku sprzed pi臋ciu tysi膮cleci.
Melceni, kt贸rzy s膮 biegli w geologii, opisali, co wydarzy艂o si臋, gdy Torak roz艂upa艂 艣wiat. Moje badania potwierdzaj膮 ich teori臋. J膮dro 艣wiata nadal jest p艂ynne, a 贸w protokontynent, kt贸ry uwa偶ali艣my za sta艂y l膮d, w istocie unosi艂 si臋 na podziemnym oceanie lawy niczym tratwa.
Torak pos艂u偶y艂 si臋 Globem do zerwania wi臋z贸w, kt贸re zespala艂y tratw臋. W rozpaczliwej pr贸bie uratowania Angarak贸w, roz艂upa艂 skorup臋 tego ogromnego kontynentu, aby uniemo偶liwi膰 ludziom ca艂kowite wyniszczenie jego dzieci. Szczelina, kt贸r膮 utworzy艂, by艂a na mil臋 szeroka. Z tej straszliwej rozpadliny zacz臋艂a wy-
p艂ywa膰 lawa. Ju偶 to samo by艂o wystarczaj膮c膮 katastrof膮 - ale potem morze wdar艂o si臋 do nowo powsta艂ego p臋kni臋cia. Uwierzcie, lepiej nie la膰 wody na wrz膮c膮 law臋.
Wszystko eksplodowa艂o!
Nawet nie pr贸buj臋 zgadywa膰, ilu ludzi w贸wczas zgin臋艂o -przynajmniej po艂owa ludzko艣ci. Gdyby teren wschodniego Kori-mu by艂 bardziej p艂aski, to najprawdopodobniej Maragowie i Nyis-sanie potopiliby si臋 lub musieliby zamieszka膰 w Mallorei. W ka偶dym razie w jednej chwili przesta艂 istnie膰 艣wiat, kt贸ry znali艣my.
Torak zap艂aci艂 jednak s艂on膮 cen臋 za to, co uczyni艂. Glob nie by艂 rad ze sposobu, w jaki zosta艂 u偶yty. Belsambar mia艂 racj臋: brat Mistrza widzia艂 w swej przysz艂o艣ci ogie艅 i Glob obdarzy艂 go ogniem. Torak czyni膮c to, uni贸s艂 Glob w lewej d艂oni. Po roz艂upaniu 艣wiata nie mia艂 ju偶 lewej r臋ki. Glob spopieli艂 j膮. Potem, jakby dla podkre艣lenia swego niezadowolenia, wygotowa艂 lewe oko Toraka i stopi艂 lew膮 stron臋 jego twarzy. Dziesi臋膰 mil dzieli艂o mnie od miejsca, w kt贸rym si臋 to wydarzy艂o, a s艂ysza艂em krzyk m艣ciwego Boga tak wyra藕nie, jakby sta艂 tu偶 obok.
Najstraszniejszy w tym wszystkim by艂 fakt, 偶e rany Bog贸w, w odr贸偶nieniu od ludzi, nie goj膮 si臋. Ludzie z g贸ry przygotowani s膮 na odniesienie ran, Bogowie nie. Przypisano nam wi臋c zdolno艣膰 ich gojenia si臋. Bogom ta umiej臋tno艣膰 wydawa艂a si臋 zb臋dna.
Po roz艂upaniu 艣wiata Torak zdecydowanie potrzebowa艂 uleczenia. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e czu艂 贸w pal膮cy dotyk ognia od momentu pos艂u偶enia si臋 Globem po t臋 straszliw膮 noc pi臋膰 tysi臋cy lat p贸藕niej, gdy powalony wo艂a艂 sw膮 matk臋.
Ziemia zadr偶a艂a, kiedy moc Globu i wola Toraka roz艂upa艂y r贸wnin臋. Z rykiem podobnym tysi膮cu grzmot贸w, pomi臋dzy nas a dzieci Boga-Smoka wtargn臋艂o spienione, wrz膮ce i sycz膮ce morze. Rozdarta ziemia zapada艂a si臋 pod stopami, morska kipiel goni艂a nas, zatapiaj膮c r贸wnin臋, le偶膮ce na niej wioski i miasta. To w贸wczas przesta艂a istnie膰 Gara, wioska mych narodzin, i ta przej-
rzysta rzeczka, kt贸r膮 tak lubi艂em, zosta艂a poch艂oni臋ta przez wzburzon膮 wod臋.
Ogromny krzyk podni贸s艂 si臋 po艣r贸d ludzi, albowiem ziemie wi臋kszo艣ci z nich zosta艂y zalane przez morze, kt贸re wpu艣ci艂 Torak.
Nadzwyczajne — zauwa偶y艂a wilczyca.
Za cz臋sto to powtarzasz - powiedzia艂em ostro, przybity w艂a
snym 偶alem. Jej podej艣cie do katastrofy, kt贸rej w艂a艣nie byli艣my
艣wiadkami, wydawa艂o si臋 troch臋 oboj臋tne.
Nie uwa偶asz tego za nadzwyczajne? — zapyta艂a ca艂kiem spo
kojnie. Jak mo偶na dyskutowa膰 z wilkiem?
Uwa偶am - odpar艂em — ale kto艣 nie powinien powtarza膰 te
go zbyt cz臋sto, aby nie zosta膰 uznanym za g艂upkowatego.
To by艂a z艂o艣liwo艣膰 z mej strony, ale spokojna oboj臋tno艣膰 wilczycy wobec 艣mierci ponad po艂owy ludzko艣ci zdenerwowa艂a mnie. Po latach doszed艂em do wniosku, 偶e moja bezsilna z艂o艣膰 na niezno艣ne zachowanie towarzyszki by艂a kluczem do pomy艣lno艣ci naszego zwi膮zku.
Wilczyca prychn臋艂a. To jej irytuj膮cy zwyczaj.
- B臋d臋 m贸wi膰, co zechc臋 - powiedzia艂a z denerwuj膮c膮 wy偶
szo艣ci膮 wszystkich kobiet. — Nie musisz s艂ucha膰, je艣li ci si臋 nie po
doba, a je偶eli pragniesz uwa偶a膰 mnie za g艂upka, to twoje zmar
twienie, i tw贸j b艂膮d.
Byli艣my ca艂kowicie zbici z tropu. Szerokie morze odgradza艂o nas od Angarak贸w. Torak sta艂 na jego jednym brzegu, my na drugim.
Co zrobimy, Mistrzu? — zapyta艂em Aldura.
Nic nie mo偶emy zrobi膰 - odpar艂. — Wojna sko艅czona.
Nigdy! - krzykn膮艂 Belar. - M贸j lud to Alornowie. Naucz臋
ich 偶eglowa膰. Skoro nie mo偶emy dopa艣膰 zdrajcy Toraka l膮dem,
Alornowie zbuduj膮 wielk膮 flot臋 i najedziemy go od morza. Wojna
nie jest sko艅czona, bracie. Torak ci臋 uderzy! i skrad艂 twoj膮
w艂asno艣膰, a teraz zatopi艂 t臋 pi臋kn膮 krain臋 zimnymi wodami morza. Nie ma ju偶 naszych dom贸w, p贸l i las贸w. Powiem ci wi臋c, ukochany bracie, a s艂owa moje s膮 prawd膮. Pomi臋dzy Alornami i An-garakami b臋dzie wieczna wojna, dop贸ki zdrajca Torak nie zostanie ukarany za sw膮 niegodziwo艣膰 nawet gdyby mia艂o to trwa膰 do ko艅ca dni! — Belar potrafi艂 by膰 bardzo elokwentny, gdy mu na tym zale偶a艂o. Kocha艂 sw贸j kufel piwa i wielbi膮ce go alor艅skie dziewki, ale porzuci艂 to wszystko, by nie straci膰 okazji do tej przemowy.
- Torak zosta艂 ukarany, Belarze - powiedzia艂 swemu roz
ochoconemu bratu Mistrz. - P艂onie nawet teraz — i b臋dzie p艂on膮艂
wiecznie. Podni贸s艂 Glob przeciwko Ziemi i klejnot ukara艂 go za
to. Co wi臋cej, Glob przebudzi艂 si臋. Przyby艂 do nas w pokoju i mi
艂o艣ci. Teraz zosta艂 podniesiony w nienawi艣ci i wojnie. Torak zdra
dzi艂 go i obr贸ci艂 delikatn膮 dusz臋 klejnotu w kamie艅. Teraz jego
serce b臋dzie zimne i twarde niczym 偶elazo i nigdy ju偶 nie u偶yje
si臋 go w ten spos贸b. Torak ma Glob, ale ma艂膮 znajdzie w tym
przyjemno艣膰. Nigdy wi臋cej nie b臋dzie m贸g艂 go dotyka膰 ani pa
trze膰 na klejnot, w przeciwnym razie Glob zabije Toraka.
M贸j Mistrz dor贸wnywa艂 elokwencj膮 Belarowi.
Pomimo to - odpar艂 B贸g-Nied藕wied藕 - b臋d臋 z nim wi贸d艂
wojn臋, dop贸ki Glob nie zostanie ci zwr贸cony. Zobowi膮zuj臋 do te
go ca艂膮 Alorni臋.
Stanie si臋 wedle s艂贸w twoich, bracie - powiedzia艂 Aldur. -
Teraz jednak偶e musimy wznie艣膰 zapor臋 nacieraj膮cemu morzu,
inaczej poch艂onie ca艂y suchy l膮d, jaki nam pozosta艂. Po艂膮cz zatem
sw膮 wol臋 z moj膮 i ustalmy granice nowemu morzu.
Do tego dnia nie zdawa艂em sobie w pe艂ni sprawy, do jakiego stopnia Bogowie r贸偶nili si臋 od nas. Aldur i Belar podali sobie r臋ce, spojrzeli na rozleg艂膮 r贸wnin臋 i nadci膮gaj膮ce morze.
- Zatrzymaj si臋 — rzek艂 Belar do morza, podnosz膮c d艂o艅. Nie
m贸wi艂 g艂o艣no, ale morze us艂ysza艂o go i zatrzyma艂o si臋. Wezbra艂o,
gniewne i rozko艂ysane, za barier膮 jednego s艂owa, a na nas uderzy艂 wicher.
- Wznie艣 si臋 — powiedzia艂 Aldur r贸wnie cicho do ziemi.
Wstrz膮sn臋艂a mn膮 pot臋ga tego rozkazu. Ziemia, 艣wie偶o zraniona
przez Toraka, j臋kn臋艂a, d藕wign臋艂a si臋 i nap臋cznia艂a. A potem, na
moich oczach, wznios艂a si臋. Podnosi艂a si臋 coraz wy偶ej, a ska艂y na
dole p臋ka艂y i kruszy艂y si臋. Z r贸wniny wyros艂y g贸ry, kt贸rych tam
przedtem nie by艂o, i strz膮sn臋艂y z siebie ziemi臋, tak jak pies otrz膮
sa si臋 z wody, by sta膰 si臋 wieczn膮 barier膮 dla wpuszczonego przez
Toraka morza.
Czy stali艣cie kiedykolwiek p贸艂 mili od miejsca, w kt贸rym dzia艂o si臋 co艣 takiego? Za wszelk膮 cen臋 starajcie si臋 tego unikn膮膰. Wszyscy zostali艣my powaleni przez najgwa艂towniejsze trz臋sienie ziemi, jakie prze偶y艂em. Le偶a艂em skulony, a od wstrz膮s贸w szcz臋ka艂y mi z臋by. 艢wie偶o roz艂upana ziemia j臋cza艂a, a nawet zdawa艂a si臋 wy膰. I nie tylko ona. Moja towarzyszka zwini臋ta u mego boku unios艂a pysk ku niebu i tak偶e wy艂a. Obj膮艂em j膮 i przytuli艂em — co pewnie nie by艂o zbyt dobrym pomys艂em, bior膮c pod uwag臋, jak by艂a wystraszona. O dziwo nie pr贸bowa艂a mnie ugry藕膰 czy cho膰by warkn膮膰. Zamiast tego, jakby na pocieszenie, poliza艂a moj膮 twarz. Czy偶 to nie dziwne?
Po jakim艣 czasie wstrz膮sy usta艂y. Odzyskali艣my opanowanie i spojrzeli艣my najpierw na to nowe pasmo g贸r, a potem na wsch贸d, gdzie morze Toraka pos臋pnie si臋 wycofywa艂o.
— Nadzwyczajne — powiedzia艂a spokojnie wilczyca, jakby nic
si臋 nie sta艂o.
- Istotnie - nie mog艂em nie przyzna膰 jej racji.
Potem inni Bogowie i ich ludy przyby艂y do miejsca, w kt贸rym si臋 znajdowali艣my, i podziwiali, co uczynili Aldur i Belar dla powstrzymania morza.
— Nasta艂 czas rozstania — oznajmi艂 ze smutkiem Mistrz. - Nie
ma ju偶 pi臋knej krainy, kt贸ra niegdy艣 zapewnia艂a wy偶ywienie na-
szym dzieciom. To wybrze偶e jest pos臋pne i ja艂owe i nie dostarczy ju偶 po偶ywienia waszym ludom. Oto wi臋c ma rada, bracia. Niechaj ka偶dy z was zabierze sw贸j lud i wyprawi si臋 na zach贸d. Za g贸rami, w kt贸rych jest Prolgu, powinni艣cie znale藕膰 inn膮 urodzajn膮 r贸wnin臋 - by膰 mo偶e nie tak rozleg艂膮, nie tak pi臋kn膮 jak ta, kt贸r膮 Torak zatopi艂, ale pozwoli ona przetrwa膰 rasie ludzi.
A co z tob膮, bracie? - zapyta艂 Mara.
Zabior臋 swych uczni贸w i wr贸c臋 do Doliny - odpar艂 Aldur. -
Tego dnia z艂o zosta艂o wypuszczone na 艣wiat, a jego pot臋ga jest
wielka. Glob mi si臋 objawi艂, a za spraw膮 mocy klejnotu z艂o zosta艂o
uwolnione. Na mnie zatem spada zadanie poczynienia przygoto
wa艅 do dnia, gdy dobro i z艂o spotkaj膮 si臋 w ostatecznej bitwie,
kt贸ra rozstrzygnie o losach 艣wiata.
A zatem niech tak b臋dzie - powiedzia艂 Mara. - Witaj i 偶e
gnaj, bracie. - Nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋 i wraz z Issa, Chaldanem
i Nedr膮 oraz wszystkimi ich lud藕mi odeszli na zach贸d.
Ale Belar oci膮ga艂 si臋.
- Nadal wi膮偶e mnie moja przysi臋ga i zobowi膮zanie - oznaj
mi艂. - Nie odejd臋 na zach贸d z innymi, ale zabior臋 swych Alorn贸w
na nie zamieszkane ziemie na p贸艂nocnym zachodzie. Tam b臋
dziemy szuka膰 sposobu na dotarcie do Toraka i jego dzieci. Tw贸j
Glob powinien zosta膰 ci zwr贸cony, bracie. Nie spoczn臋, dop贸ki
to si臋 nie stanie.
Potem Belar, wraz ze swymi ros艂ymi wojownikami, wyruszy艂 na p贸艂noc.
Mistrz spogl膮da艂 za nimi w wielkim smutku, potem skierowa艂 si臋 na zach贸d, a ja i moi bracia pod膮偶yli艣my za nim. Pogr膮偶eni w 偶alu wyruszyli艣my z powrotem do Doliny.
TOM DRUGI
APOSTATA
ROZDZIA艁 SI脫DMY
Byli艣my do g艂臋bi wstrz膮艣ni臋ci wynikami wojny z Angarakami. Z pewno艣ci膮 nie spodziewali艣my si臋 tak desperackiej reakcji ze strony Toraka. My艣l臋, ze wszystkich nas dr臋czy艂o poczucie odpowiedzialno艣ci za 艣mier膰 po艂owy ludzko艣ci. Zasmuceni wr贸cili艣my do Doliny. Nie narzekali艣my na brak zaj臋膰, ale wieczorami zbierali艣my si臋 w wie偶y naszego Mistrza, by w jego obecno艣ci szuka膰 pocieszenia i uspokojenia.
Ka偶dy z nas mia艂 sw贸j fotel. Siadali艣my zwykle wok贸艂 d艂ugiego sto艂u i omawiali艣my wydarzenia dnia. Potem zajmowali艣my si臋 sprawami bardziej og贸lnej natury. Nie wiem, czy w ten spos贸b uda艂o nam si臋 rozwi膮za膰 cho膰 jeden z dr臋cz膮cych 艣wiat problem贸w, ale tak naprawd臋 nie po to wiedli艣my owe dyskusje. Po prostu odczuwali艣my potrzeb臋 bycia razem i spokoju, kt贸ry zawsze, pomimo burzliwych czas贸w, panowa艂 w tym znajomym pokoju na szczycie wie偶y. Nawet 艣wiat艂o zdawa艂o si臋 tam mie膰 inny blask. By膰 mo偶e wi膮za艂o si臋 to z faktem, i偶 nasz Mistrz nie zawraca艂 sobie g艂owy diewnem na podpa艂k臋. Ogie艅 na jego palenisku p艂on膮艂, poniewa偶 Mistrz tak chcia艂, i p艂on膮艂 bez wzgl臋du na to, czy podsyca艂 go, czy nie Nasze fotele by艂y du偶e i wygodne, z ciemnego, polerowanego drewna. Sama za艣 komnata przytulna i nie zagracona. Aldur przechowywa艂 swe rzeczy w jakim艣 niewyobra偶alnym miejscu. Pojawia艂y si臋 na jego 偶yczenie, zamiast wala膰 si臋 wok贸艂, gromadz膮c kurz.
Zbierali艣my si臋 wieczorami przez sze艣膰 miesi臋cy. Te spotkania pomog艂y nam och艂on膮膰 i broni艂y dost臋pu sennym koszmarom.
Wcze艣niej czy p贸藕niej jeden z nas musia艂 zada膰 owo pytanie. Okaza艂o si臋, i偶 uczyni艂 to Beltira.
- Od czego si臋 to wszystko zacz臋艂o, Mistrzu? - zapyta艂 z zadu
m膮. — Sprawa chyba si臋ga czas贸w o wiele odleglejszych ni偶 ostat
nie wydarzenia, prawda?
* * *
Zauwa偶cie, 偶e Durnik nie by艂 pierwszym ciekawym pocz膮tk贸w.
Aldur spojrza艂 na niego pos臋pnie.
W rzeczy samej, Beltiro - o wiele odleglejszych, ni藕li praw
dopodobnie m贸g艂by艣 wyobrazi膰 sobie. Kiedy艣, gdy wszech艣wiat
by艂 jeszcze miody, na d艂ugo przedtem, zanim pojawili si臋 moi
bracia i ja, zasz艂o zdarzenie, kt贸re nie by艂o zamierzone, i owo
zdarzenie rozdwoi艂o cel istnienia wszelkich rzeczy.
A zatem to by艂 wypadek, Mistrzu? - domy艣li艂 si臋 Beldin.
Bardzo trafne okre艣lenie, synu - pochwali艂 go Aldur. - Po
dobnie jak wszelkie rzeczy, gwiazdy rodzi艂y si臋, istnia艂y przez pe
wien czas, potem umiera艂y. „Wypadek", o kt贸rym m贸wimy, wyda
rzy艂 si臋, gdy gwiazda umar艂a w miejscu i czasie nie b臋d膮cym cz臋
艣ci膮 pierwotnego zamys艂u stworzenia. 艢mier膰 gwiazdy to tytanicz
ne zdarzenie, a skutki tej 艣mierci by艂y jeszcze wi臋ksze z powodu
nieszcz臋艣liwej blisko艣ci innych gwiazd. Wszyscy studiowali艣cie nie
bo, a zatem wiecie, i偶 wszech艣wiat jest zbiorem gromad gwiazd.
Gromada, o kt贸rej m贸wimy, sk艂ada si臋 z tak wielu gwiazd, 偶e zli
czy膰 ich nie spos贸b. Krn膮brne s艂o艅ce, kt贸re umar艂o po艣r贸d nich,
zapali艂o inne, a od tych z kolei zap艂on臋艂y nast臋pne. Po偶oga sze
rzy艂a si臋, a偶 w ko艅cu ca艂a gromada eksplodowa艂a.
Czy wydarzy艂o si臋 to w pobli偶u miejsca, w kt贸rym si臋 teraz
znajdujemy, Mistrzu? - zapyta艂 Belsambar.
Nie, synu. ZDARZENIE mia艂o miejsce na odleg艂ym kra艅cu
wszech艣wiata - prawd臋 powiedziawszy tak daleko, i偶 艣wiat艂o tej ka
tastrofy jeszcze do Ziemi nie dotar艂o.
-Jak偶e to mo偶liwe, Mistrzu? - Belsambar sprawia艂 wra偶enie zak艂opotanego.
- Widzenie nie jest natychmiastowe, bracie - wyja艣ni艂 mu
Beldin. - Istnieje pewne op贸藕nienie pomi臋dzy czasem, w kt贸
rym co艣 si臋 wydarzy, a czasem, w kt贸rym to zobaczymy. Wielu rze
czy, kt贸re widzimy na nocnym niebie, tak naprawd臋 ju偶 tam nie
ma. Pewnego dnia, gdy obaj znajdziemy woln膮 chwil臋, wyt艂uma
cz臋 ci to.
-Jak偶e tak odleg艂e zdarzenie mo偶e mie膰 jakiekolwiek znaczenie dla spraw dziej膮cych si臋 tutaj, Mistrzu? — zapyta艂 zbity z tropu Belzedar.
Aldur westchn膮艂.
Wszech艣wiat zaistnia艂 w pewnym Celu, Belzedarze - odpar艂
z dziwn膮 zadum膮 w g艂osie. - Wypadek rozdwoi艂 Cel i to, co by艂o
jednym, sta艂o si臋 dwoma. Z tego podzia艂u zrodzi艂a si臋 艣wiado
mo艣膰. Dwa Cele rywalizowa艂y ze sob膮 od chwili owego Zdarzenia.
Z czasem oba przysta艂y na to, i偶 ten 艣wiat - kt贸ry nawet jeszcze
nie istnia艂 - b臋dzie polem ich ostatecznej walki. Oto przyczyna,
dla kt贸rej pojawili si臋 moi bracia i ja, i dlatego stworzyli艣my ten
艣wiat. To tutaj podzia艂 Cel贸w wszech艣wiata zostanie uleczony. Se
ria Zdarze艅, wielkich i ca艂kiem ma艂ych, wiedzie ku ko艅cowemu
Zdarzeniu, a to Zdarzenie b臋dzie Wyborem.
Kto dokona owego wyboru? - zaciekawi艂 si臋 Beldin.
Nie pozwolono nam wiedzie膰 tego - odpar艂 Aldur.
Wspaniale! - krzykn膮艂 pe艂nym sarkazmu g艂osem Be艂din. -
A zatem wszystko gra! Kiedy to ma si臋 wydarzy膰?
Wkr贸tce, synu. Bardzo nied艂ugo.
Czy m贸g艂by艣 to okre艣li膰 nieco dok艂adniej, Mistrzu? Wiem,
od jak dawna jeste艣 na 艣wiecie, i dla ciebie s艂owo „wkr贸tce" mo偶e
mie膰 ca艂kiem inne znaczenie ni偶 dla nas.
Wyb贸r musi zosta膰 dokonany, gdy 艣wiat艂o z wybuchu owe
go ob艂oku gwiezdnego dotrze do Ziemi.
A to mo偶e zdarzy膰 si臋 w ka偶dej chwili, tak? O ile nam wia
domo, mo偶e rozb艂ysn膮膰 na niebie cho膰by tej nocy.
Pow艣ci膮gnij sw膮 niecierpliwo艣膰, Beldinie - rzek艂 Aldur. - B臋
d膮 znaki, kt贸re uprzedz膮 nas, i偶 chwila Wyboru zbli偶a si臋. P臋kni臋
cie 艣wiata by艂o jednym z takich znak贸w. Pojawi膮 si臋 r贸wnie偶 inne.
-Jakie? - naciska艂 Beldin. Gdy ju偶 raz si臋 czego艣 uczepi艂, nie pozwala艂 si臋 艂atwo zby膰.
Nim 艣wiat艂o rozb艂y艣nie, nastanie chwila ca艂kowitej ciemno艣ci.
B臋d臋 jej wygl膮da艂 - powiedzia艂 z przek膮sem Beldin.
-Jak rozumiem, s膮 dwa mo偶liwe Przeznaczenia - zauwa偶y艂 Belmakor. - Torak jest jednym z nich, prawda?
M贸j brat jest cz臋艣ci膮 jednego z nich, tak. Ka偶de z Przezna
cze艅 sk艂ada si臋 z niezliczonych cz臋艣ci i wszystkie zdaj膮 sobie spra
w臋 z istnienia innych.
Kt贸re pojawi si臋 najpierw, Mistrzu? - zapyta艂 Belkira.
Nie wiemy. Niedozwolone nam wiedzie膰.
- Znowu gry - powiedzia艂 Beldin z odraz膮. - Nie cierpi臋 gier.
-Jednakowo偶 w tej wszyscy zmuszeni jeste艣my wzi膮膰 udzia艂,
mi艂y Beldinie. Regu艂y mog膮 nie przypa艣膰 nam do gustu, ale musimy ich przestrzega膰, albowiem ustalone zosta艂y przez rywalizuj膮ce Cele.
Dlaczego? Przecie偶 to ich walka. Po co miesza膰 w to nas?
Czemu nie wybior膮 sobie czasu i miejsca, nie spotkaj膮 si臋 i nie
rozstrzygn膮 sporu raz na zawsze?
Gdy偶 tego uczyni膰 im nie wolno, synu, albowiem gdyby kie
dykolwiek star艂y si臋 bezpo艣rednio, ich zmagania zniszczy艂yby ca艂y
wszech艣wiat.
Chyba nie chcieliby艣my tego — powiedzia艂 艂agodnie Belki-
ra. Bli藕ni臋ta byli Alornami, a lud ten czerpa艂 dziecinn膮 rado艣膰 ze
skromnego uog贸lniania fakt贸w.
Ty jeste艣 tym drugim Przeznaczeniem, prawda, Mistrzu? -
zapyta艂 Belsambar. - Torak jest jednym, a ty drugim.
Stanowi臋 jego cz臋艣膰, synu - przyzna艂 Aldur. — Wszyscy jeste
艣my cz臋艣ci膮 Przeznaczenia. Dlatego nasze poczynania tak wa偶ny
mi s膮. Jednak偶e, gdy dope艂ni si臋 czas, przyb臋dzie ten, kto jeszcze
wa偶niejszym b臋dzie. To on stanie przeciw Torakowi i przygotuje
drog臋 dla Wyboru.
W贸wczas to po raz pierwszy us艂ysza艂em o Belgarionie. Aldur wiedzia艂 o jego nadej艣ciu i cierpliwie przygotowywa艂 si臋 na przybycie pogromcy Toraka, odk膮d wraz ze swymi bra膰mi stworzy艂 艣wiat. M贸wi膮c wprost, zdaje mi si臋, 偶e Bogowie stworzyli ten 艣wiat, aby Belgarion mia艂 na czym stan膮膰, gdy zacznie przywraca膰 porz膮dek rzeczy. To by艂a wielka odpowiedzialno艣膰 dla kogo艣 takiego jak Garion, ale my艣l臋, 偶e potrafi艂 tego dokona膰. Sprawy istotnie potoczy艂y si臋 mniej wi臋cej dobrze.
Wyja艣nienia Mistrza obarczy艂y nas brzemieniem odpowiedzialno艣ci, kt贸re srodze odczuwali艣my. Jednak偶e nawet po艣r贸d trud贸w naszej pracy zauwa偶yli艣my, i偶 艣wiat ogromnie si臋 zmieni艂 po tym, co Torak mu uczyni艂. Nowy ocean w miejscu dawnego 艣rodka kontynentu wywiera艂 wielki wp艂yw na klimat, a 艂a艅cuch g贸r, kt贸ry nasz Mistrz i Belar wznie艣li, by ograniczy膰 ten ocean, wp艂yw 贸w jeszcze powi臋ksza艂. Lata zrobi艂y si臋 suchsze i gor臋tsze, a zimy sta艂y si臋 d艂u偶sze i zimniejsze. To jeden z powod贸w, dla kt贸rych nie lubi臋, gdy kto艣 zaczyna bawi膰 si臋 pogod膮. Widzia艂em, co mo偶e si臋 sta膰, kiedy co艣 lub kto艣 manipuluje przy pogodzie. O ile sobie przypominam, mia艂em z Garionem na ten temat d艂ug膮 rozmow臋 przy pewnej okazji — to znaczy, ja m贸wi艂em, on s艂ucha艂. A przynajmniej mam nadziej臋, 偶e s艂ucha艂. Garion posiada ogromn膮 moc i czasami uwalniaj膮, nim przemy艣li do ko艅ca rezultat swego dzia艂ania.
Wraz ze zmian膮 klimatu stopniowo przemienia艂 si臋 otaczaj膮cy nas 艣wiat. Rozleg艂y pierwotny las na p贸艂nocnym skraju Doliny zacz膮艂 si臋 kurczy膰, a w jego miejsce pojawia艂y si臋 艂膮ki. Jestem pewny, 偶e Algarowie to pochwalali, lecz ja wol臋 drzewa.
Na dalekiej p贸艂nocy klimat r贸wnie偶 gwa艂townie si臋 zmieni艂. Belar nie zrezygnowa艂 ze znalezienia sposobu na ponowne spotkanie z Angarakami, tote偶 jego Alornowie zmuszeni byli znosi膰 naprawd臋 srogie zimy.
My jednak偶e mieli艣my na g艂owie wi臋cej ni偶 sam膮 pogod臋. P臋kni臋cie 艣wiata uruchomi艂o bieg wielu spraw i Aldur obarczy艂 nasz膮 si贸demk臋 mn贸stwem zaj臋膰. Musieli艣my pilnowa膰, aby sprawy, kt贸re mia艂y si臋 wydarzy膰, rzeczywi艣cie si臋 wydarza艂y. Przypuszczali艣my, i偶 Angarakowie robi膮 dok艂adnie to samo. Dwa rywalizuj膮ce Cele niechybnie zmierza艂y na upatrzone pozycje.
Oko艂o dwudziestu lat po p臋kni臋ciu 艣wiata, Mistrz zawezwa艂 nas do swej wie偶y i zaproponowa艂, aby jeden z uczni贸w wybra艂 si臋 do Mallorei i sprawdzi艂, co zamierza Torak i jego lud.
Ja p贸jd臋 — zg艂osi艂 si臋 na ochotnika Beldin. — Latam lepiej
od pozosta艂ych i mog臋 kr臋ci膰 si臋 pomi臋dzy Angarakami nie zwra
caj膮c niczyjej uwagi.
Twoje rozumowanie nie bardzo do mnie trafia, stary - po
wiedzia艂 Belmakor. - Jeste艣 facetem o raczej szczeg贸lnym wygl膮
dzie,
O to w艂a艣nie chodzi. Gdy ludzie na mnie patrz膮, dostrzega
j膮 jedynie garb na plecach i to, 偶e mam r臋ce d艂u偶sze od n贸g. Nie
przygl膮daj膮 si臋 mojej twarzy, by dowiedzie膰 si臋, jakiej jestem rasy.
To ten rodzaj anonimowo艣ci, kt贸ry idzie w parze z u艂omno艣ci膮.
Chcesz, abym uda艂 si臋 z tob膮? - zaproponowa艂 Belsambar.
- W ko艅cu jestem Angarakiem i znam ich zwyczaje.
Dzi臋ki, bracie, ale nie. Masz do艣膰 zasadnicze pogl膮dy na te
mat Grolim贸w. Nie zachowaliby艣my zbyt d艂ugo anonimowo艣ci,
gdyby艣 zacz膮艂 wywraca膰 na lew膮 stron臋 wszystkich po kolei kap艂a-
n贸w Toraka. Udaj臋 si臋 do Mallorei jedynie po to, aby si臋 rozejrze膰, i wola艂bym, 偶eby Torak nie dowiedzia艂 si臋 o tym.
Nie b臋d臋 si臋 wtr膮ca艂, Beldinie.
Lepiej zachowajmy ostro偶no艣膰. Za bardzo ci臋 kocham, aby
ryzykowa膰 twym 偶yciem.
Naprawd臋 nie powiniene艣 wyrusza膰 sam, Beldinie - powie
dzia艂 Belzedar z dziwn膮 determinacj膮 w g艂osie. - My艣l臋, 偶e b臋dzie
lepiej, je艣li udam si臋 z tob膮.
Nie jestem dzieckiem, Belzedarze. Sam potrafi臋 o siebie
zadba膰.
Nie w膮tpi臋, ale b臋dziemy mogli przeczesa膰 wi臋kszy obszar,
je艣li wyruszymy we dw贸ch. Ten nowy kontynent jest sporych roz
miar贸w i prawdopodobnie Angarakowie znacznie si臋 na nim roz
przestrzenili. Mistrzowi potrzebne s膮 informacje, a we dw贸ch
zbierzemy je szybciej ni偶 w pojedynk臋.
Gdy teraz o tym my艣l臋, argumenty Belzedara by艂y nieco naci膮gane. Spo艂ecze艅stwo Angarak贸w nale偶a艂o do naj艣ci艣lej kontrolowanych na 艣wiecie. Torak nie pozwoli艂by swemu ludowi na zbytnie rozproszenie si臋; wola艂 trzyma膰 ich pod pantoflem. Belzedar mia艂 w艂asne powody, by wyruszy膰 do Mallorei. Powinienem na czas zorientowa膰 si臋, i偶 pomoc Beldinowi nie by艂a jednym z nich.
Sprzeczali si臋 obaj jaki艣 czas, ale w ko艅cu Beldin da艂 za wygran膮.
- Wszystko mi jedno — rzek艂. - Chod藕 ze mn膮, je艣li to dla cie
bie tyle znaczy.
Nast臋pnego ranka przybrali postacie soko艂贸w i odlecieli na wsch贸d.
Wkr贸tce my r贸wnie偶 wyruszyli艣my w drog臋. Dla mnie Mistrz mia艂 zadania w Arendii i Tolnedrze.
M艂oda wilczyca oczywi艣cie mi towarzyszy艂a. Nawet przez chwil臋 nie pomy艣la艂em, by j膮 zostawi膰, prawdopodobnie nic by
z tego dobrego nie wysz艂o. Gdy spotkali艣my si臋 po raz pierwszy, powiedzia艂a: — Pochodz臋 z tob膮 jaki艣 czas.
Najwyra藕niej 贸w ,jaki艣 czas" jeszcze nie min膮艂. Jednak偶e nie mia艂em nic przeciwko temu. By艂a dobrym towarzyszem.
Najkr贸tsza droga do p贸艂nocnej Arendii wiod艂a przez Ulgo-land, tote偶 wilczyca i ja wspi臋li艣my si臋 na g贸ry i posuwali艣my si臋 na p贸艂nocny zach贸d. Ka偶dego wieczoru zak艂ada艂em dla nas obozowisko. Pocz膮tkowo ogie艅 niepokoi艂 j膮, ale teraz nawet lubi艂a wieczorne ogniska.
Po drodze u艣wiadomi艂em sobie, 偶e b臋dziemy przechodzi膰 niedaleko Prolgu. Nie bardzo lubi艂em obecnego Gorima; uwa偶a艂, i偶 Ulgosi s膮 lepsi od reszty ludzko艣ci. Z niech臋ci膮 uzna艂em, 偶e oznak膮 z艂ych manier by艂oby mini臋cie Prolgu bez z艂o偶enia kurtuazyjnej wizyty, wi臋c odbi艂em nieco na p贸艂noc, aby dotrze膰 do miasta.
Droga, kt贸r膮 wybra艂em, bieg艂a przez g臋sto zalesiony w膮w贸z. Jego 艣rodkiem p艂yn膮艂 rw膮cy g贸rski potok. By艂 p贸藕ny ranek i s艂o艅ce w艂a艣nie dotar艂o do mglistego dna w膮wozu. Zdaje si臋, 偶e zbiera艂em drewno. W g贸rach ogarnia mnie zawsze spok贸j i dopisuje pogoda ducha.
Wtem wilczyca po艂o偶y艂a uszy po sobie i zawarcza艂a ostrzegawczo.
O co chodzi? - zapyta艂em odruchowo w ludzkim j臋zyku.
Konie - odpar艂a na wilczy spos贸b. - By膰 mo偶e jednak to
nie s膮 prawdziwe konie. Pachn膮 krwi膮 i surowym mi臋sem.
Nie niepok贸j si臋 - powiedzia艂em, przechodz膮c na wilczy j臋
zyk. — Kto艣 spotka艂 je ju偶 poprzednio. To hrulginy. S膮 mi臋so偶er
ne. Zapach, kt贸ry czujesz, to krew i mi臋so jelenia.
Kto艣 my艣li, 偶e si臋 mylisz. Ta wo艅 nie jest zapachem jelenia.
Kto艣 wie, 偶e tak pachnie krew i mi臋so cz艂owieka.
To niemo偶liwe - prychn膮艂em. — Hrulginy nie jedz膮 ludzi.
呕yj膮 w tych g贸rach w pokoju z Ulgosami.
Kto艣 ma bardzo dobry nos - powiedzia艂a z naciskiem. - Kto艣
nie pomyli艂by woni krwi cz艂owieka z zapachem mi臋sa jelenia. Te drapie偶ne konie zabijaj膮 i jedz膮 ludzi, a teraz znowu poluj膮.
Poluj膮? Poluj膮 na co?
Kto艣 my艣li, 偶e poluj膮 na ciebie.
Wys艂a艂em badaj膮c膮 my艣l. Umys艂y hrulgin贸w nie s膮 zbyt podobne do umys艂贸w koni. Konie s膮 trawo偶erne, a agresywne staj膮 si臋 jedynie w porze god贸w. Hrulginy bardzo przypominaj膮 je wygl膮dem -je艣li nie liczy膰 pazur贸w i k艂贸w - ale nie jedz膮 trawy. Dotyka艂em ju偶 umys艂贸w hrulgin贸w podczas swych w臋dr贸wek przez g贸ry Ulgolandu. Wiedzia艂em, 偶e by艂y do艣膰 okrutnymi my艣liwymi, ale spok贸j Ula zawsze trzyma艂 je w ryzach. Umys艂y, kt贸rych dotkn膮艂em tym razem, wydawa艂y si臋 uwolnione z owych ogranicze艅.
Wilczyca mia艂a racj臋. Hrulginy polowa艂y na mnie.
Ju偶 kiedy艣 by艂em obiektem 艂ow贸w. M艂ody lew podchodzi艂 mnie przez dwa dni, nim go w ko艅cu przep臋dzi艂em. Poluj膮ce zwierz臋 nie ma prawdziwie z艂ych zamiar贸w. Ono po prostu szuka czego艣 do zjedzenia. Jednak偶e to, z czym mia艂em do czynienia tym razem, by艂o okrutn膮 nienawi艣ci膮, a co gorsza, z mojego punktu widzenia wydawa艂o si臋 ca艂kowitym szale艅stwem. Te hrulginy bardziej interesowa艂o zabijanie ni偶 jedzenie. By艂em w tarapatach.
Kto艣 proponuje, aby艣 zrobi艂 co艣 ze sw膮 postaci膮 - poradzi艂a
wilczyca. Przysiad艂a na tylnych 艂apach i wywiesi艂a j臋zor. Je艣li tego
nie zauwa偶yli艣cie, jest to spos贸b, w jaki psy si臋 艣miej膮.
Co w tym takiego zabawnego? — zapyta艂em.
Kto艣 uwa偶a cz艂owiecze co艣 za zabawne. My艣liwy skupia ca艂膮
uwag臋 na przedmiocie polowania. Je艣li czyha na kr贸lika, nie zbo
czy z drogi za wiewi贸rk膮. Te mi臋so偶erne konie poluj膮 na cz艂owie
ka - na ciebie. Zmie艅 posta膰, a zignoruj膮 ci臋.
Poczu艂em zak艂opotanie. Czemu ja o tym nie pomy艣la艂em? Pomimo ca艂ej naszej inteligencji, instynktown膮 reakcj膮, gdy u艣wiadomisz sobie, 偶e co艣 chce ci臋 zabi膰, jest panika.
Utworzy艂em w umy艣le wyobra偶enie wilka i przybra艂em jego posta膰.
- O wiele lepiej - pochwali艂a moja towarzyszka. - Przystoj
ny z ciebie wilk. Twa druga posta膰 nie jest tak ujmuj膮ca. Ru
szamy?
Odeszli艣my od potoku i zatrzymali艣my si臋 na skraju lasu, aby obserwowa膰 hrulginy. Nag艂e znikni臋cie mojego zapachu wprawi艂o je w zak艂opotanie i chyba jeszcze bardziej hrulginy rozsierdzi艂o. Ogier, przyw贸dca stada, stan膮艂 d臋ba i zar偶a艂 z w艣ciek艂o艣ci膮. Dar! kor臋 nic niewinnego drzewa pazurami, a z jego d艂ugich zakrzywionych k艂贸w 艣cieka艂a piana. Kilka klaczy cofn臋艂o si臋 za mym zapachem w d贸艂 w膮wozu, potem zawr贸ci艂y wolno, usi艂uj膮c wyw膮-cha膰 miejsce, w kt贸rym skr臋ci艂em i wymkn膮艂em im si臋.
- Kto艣 proponuje, aby艣my ruszyli - powiedzia艂a wilczyca. -
Mi臋so偶erne konie pomy艣l膮, 偶e zabili艣my i zjedli艣my cz艂owieka, na
kt贸rego czyha艂y. To ich rozgniewa. Mog膮 postanowi膰 przerwa膰
polowanie na cz艂owieka i zaczn膮 ob艂aw臋 na wilki.
Trzymali艣my si臋 skraju lasu. Mogli艣my w ten spos贸b obserwowa膰 zawiedzione hrulginy na wypadek, gdyby postanowi艂y zapolowa膰 na wilki. Po p贸艂 godzinie oddalili艣my si臋 na tyle, 偶e mia艂y marne szans臋, by nas dogoni膰.
Zmiany, jakie zasz艂y w hrulginach, ca艂kowicie zbi艂y mnie z tropu. Do tej pory w krainie Ula kr贸lowa艂 niepodzielnie jego spok贸j. Co wprawi艂o owe stwory w szale艅stwo?
Jak si臋 okaza艂o, hrulginy nie by艂y jedynymi potworami, kt贸re postrada艂y rozum.
* * *
S艂owa „potw贸r" u偶y艂em odruchowo, nie z racji uprzedzenia. Po prostu jest to t艂umaczenie ulgoskiego s艂owa. Ulgosi nawet driady nazywaj膮 potworami. Przypominam sobie, 偶e Ce'Nedra poczu艂a si臋 nieco ura偶ona tym okre艣leniem.
* * *
Postanowi艂em nie wraca膰 na razie do swej postaci. Co艣 bardzo dziwnego dzia艂o si臋 w Ulgolandzie. Dotarli艣my do osobliwie ukszta艂towanych g贸r, na kt贸rych wznosi si臋 Prolgu i rozpocz臋li艣my wspinaczk臋.
W po艂owie drogi na szczyt natkn臋li艣my si臋 na grup臋 algro-th贸w, kt贸re by艂y r贸wnie szalone jak hrulginy. Algrothy nie nale偶a艂y do mych ulubionych stworze艅. Skrzy偶owanie ma艂py, kozy i gada wydawa艂o mi si臋 nieco egzotyczne. Algrothy r贸wnie偶 polowa艂y na ludzi, by ich zabi膰 i po偶re膰. Bez wzgl臋du na to, czy go lubi艂em, czy nie, musia艂em zamieni膰 kilka s艂贸w z Gorimem.
Problem jedynie w tym, 偶e Prolgu by艂o ca艂kowicie opustosza艂e. 艢lady wskazywa艂y na pospieszne odej艣cie ludzi. Miasto musia艂o zosta膰 opuszczone jaki艣 czas temu, gdy偶 nie mogli艣my zw臋szy膰 nawet 艣ladu zapach贸w, kt贸re naprowadzi艂yby nas na miejsce, gdzie udali si臋 Ulgosi. Natrafili艣my na zmursza艂e ludzkie ko艣ci. Czy偶by wszyscy Ulgosi zostali zabici? Mo偶liwe jest, by Ul zmieni艂 zdanie i opu艣ci艂 ich?
Nie mia艂em czasu na zastanawianie si臋. Nad wyludnionym miastem zapad艂 wiecz贸r. W臋szyli艣my nadal w pustych domach, gdy cisz膮 wstrz膮sn膮艂 nag艂y wrzask. Ten krzyk dobiega艂 z g贸ry. Wyszed艂em na dw贸r i spojrza艂em w niebo.
Zapada艂 zmrok, ale by艂o wystarczaj膮co jasno, bym dojrza艂 ogromny kszta艂t rysuj膮cy si臋 na wieczornym niebie.
To by艂 smoczyca. Ogromnymi skrzyd艂ami bi艂a powietrze, a przy ka偶dym wrzasku wyrzuca艂a z siebie ob艂oki dymi膮cego ognia.
Zauwa偶cie, 偶e m贸wi臋 o niej w liczbie pojedynczej rodzaju 偶e艅skiego. Nie jest to dowodem mej szczeg贸lnej spostrzegawczo艣ci, jako 偶e na ca艂ym 艣wiecie istnia艂 tylko jeden smok i by艂a to ona. Dwa samce, kt贸re Bogowie stworzyli, pozabija艂y si臋 w czasie pierwszej pory godowej. Zawsze by艂o mi jej 偶al, ale nie tym razem. Podobnie jak hrulginy i algrothy, ca艂kowicie ow艂adn臋艂a ni膮
偶膮dza zabijania. By艂a przy tym zbyt g艂upia, aby wybiera膰 ofiary. Pali艂a wi臋c wszystko, co si臋 rusza艂o.
Torak udoskonali艂 smoki, gdy wraz z bra膰mi powo艂ywa艂 je do 偶ycia. Dzi臋ki temu sta艂y si臋 ca艂kowicie odporne na wszystko, co m贸g艂bym im uczyni膰 za pomoc膮 Woli i S艂owa.
Kto艣 by艂by bardziej rad, gdyby艣 co艣 w tej sprawie zrobi艂 -
powiedzia艂a wilczyca.
My艣l臋 nad tym - odpar艂em.
My艣l szybko. Ptaszysko wraca.
Wiara przyjaci贸艂ki we mnie by艂a wzruszaj膮ca, ale nie bardzo pomocna. Po艣piesznie przebieg艂em w my艣lach charakterystyczne przymioty smok贸w. Nic jej nie mog艂o zrani膰, by艂a g艂upia i samotna. Te dwie ostatnie cechy nasun臋艂y mi pewn膮 my艣艂. Pobieg艂em na skraj miasta. Skoncentrowa艂em sw膮 wol臋 na zaro艣lach znajduj膮cych si臋 kilka mil na po艂udnie od g贸r i podpali艂em je.
Smoczyca zaskrzecza艂a i rzuci艂a si臋 w kierunku p艂omieni, zion膮c po drodze w艂asnym ogniem.
Kto艣 ciekaw jest, czemu to uczyni艂e艣.
Ogie艅 jest cz臋艣ci膮 rytua艂u godowego jej gatunku.
-Jakie to niezwyk艂e. Wi臋kszo艣膰 ptak贸w ma por臋 godow膮 na wiosn臋.
Ona nie jest w艂a艣ciwie ptakiem. Kto艣 uwa偶a, 偶e powinni艣my
natychmiast opu艣ci膰 te g贸ry. Dziej膮 si臋 tu dziwne rzeczy, kt贸rych
kto艣 nie rozumie, a my mamy sprawy do za艂atwienia na nizinie.
Zawsze masz sprawy do za艂atwienia - westchn臋艂a.
Taka ju偶 natura cz艂owieka — powiedzia艂em.
Ale ty teraz nie jeste艣 cz艂owiekiem.
Nie potrafi艂em zakwestionowa膰 logiki stwierdzenia mej towarzyszki, ale i tak opu艣cili艣my to miejsce. Dwa dni p贸藕niej dotarli艣my do Arendii.
Zadanie, kt贸re powierzy艂 mi Mistrz, dotyczy艂o pewnych Arend贸w i Tolnedran. W tamtym czasie nie rozumia艂em, czemu
Mistrz by艂 tak zainteresowany 艣lubami. Oczywi艣cie teraz to pojmuj臋. Pewni ludzie musieli si臋 urodzi膰, a ja mia艂em przygotowa膰 do tego grunt.
My艣la艂em, 偶e obecno艣膰 mojej towarzyszki mo偶e skomplikowa膰 sprawy, ale okaza艂o si臋, i偶 by艂o wprost przeciwnie. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 trudno nie zosta膰 zauwa偶onym, gdy wkroczy si臋 do arend-skiej wioski lub tolnedra艅skiego miasta z doros艂膮 wilczyc膮 u boku. Jej obecno艣膰 sk艂ania艂a ludzi do pos艂uchu.
Aran偶owanie ma艂偶e艅stw w tamtych czasach nie by艂o wcale takie trudne. Arendowie — i w mniejszym stopniu Tolnedranie — opowiadali si臋 za patriarchatem. Dzieci musia艂y okazywa膰 pos艂usze艅stwo swym ojcom w wa偶nych sprawach. Tote偶 rzadko by艂em zmuszony do przekonywania szcz臋艣liwej pary, 偶e powinni si臋 pobra膰. Zamiast tego rozmawia艂em z ich ojcami. W owym czasie cieszy艂em si臋 pewn膮 s艂aw膮. Wspomnienia wojny nadal by艂y 艣wie偶e w umys艂ach ludzi, a ja i moi bracia odegrali艣my w tym konflikcie ca艂kiem znacz膮c膮 rol臋. Szybko r贸wnie偶 odkry艂em, 偶e kap艂ani w Arendii i Tolnedrze mog膮 by膰 bardzo pomocni. Z czasem wypracowa艂em schemat post臋powania. Zaraz po przybyciu do miasta wilczyca i ja udawali艣my si臋 do 艣wi膮tyni Chaldana b膮d藕 Ne-dry. Przedstawia艂em si臋 i prosi艂em miejscowego kap艂ana o poznanie mnie z ojcami, o kt贸rych mi chodzi艂o, w danym wypadku.
Oczywi艣cie nie zawsze wszystko sz艂o g艂adko. Czasami natyka艂em si臋 na upartego cz艂owieka, kt贸remu z jakiego艣 powodu nie odpowiada艂a kandydatura wsp贸艂ma艂偶onka dla jego dziecka. W najgorszym razie zawsze mog艂em zademonstrowa膰 im, co byi-bym w stanie zrobi膰, je艣li mnie zirytuj膮. To zwykle wystarcza艂o, by sprowadzi膰 opornych na w艂a艣ciw膮 drog臋.
— Kto艣 zastanawia si臋, dlaczego to wszystko jest konieczne -zapyta艂a moja towarzyszka, kiedy opuszczali艣my jedn膮 z arend-skich wiosek, po tym jak w ko艅cu uda艂o mi si臋 przekona膰 szcze-
g贸lnie opornego cz艂owieka, 偶e szcz臋艣cie jego c贸rki - i jego w艂asne zdrowie - zale偶y od ma艂偶e艅stwa dziewczyny z m艂odym ch艂opakiem, kt贸rego dla niej wybrali艣my.
Dadz膮 偶ycie m艂odym - stara艂em si臋 to wyja艣ni膰 mej towa
rzyszce.
C贸偶 za zdumiewaj膮ca sprawa - odpar艂a oschle. Wilk potrafi
w najprostszej odpowiedzi zawrze膰 ca艂膮 gam臋 ironii. - Czy偶 nie
jest to zwykle powodem parzenia si臋?
Musimy sprawi膰, by przysz艂y na 艣wiat szczeg贸lne m艂ode.
Dlaczego? Przecie偶 jeden szczeniak jest podobny do dru
giego. Charakteru nabieraj膮 w trakcie wychowania, nie przez
dziedziczenie.
Sprzeczali艣my si臋 o to co jaki艣 czas od kilku stuleci. Podejrzewam, 偶e pr贸bowa艂a wyprowadzi膰 mnie z r贸wnowagi. Formalnie by艂em przyw贸dc膮 naszej ma艂ej sfory, ale ona nie pozwala艂a mi wbi膰 si臋 zanadto w dum臋.
W tamtych czasach Arendia by艂a ponurym miejscem. Niewolnictwo dobrze ugruntowa艂o si臋 tu jeszcze przed wojn膮 z Angaraka-mi. Emigruj膮c, Arendowie przenie艣li j膮 na zach贸d. Nigdy nie rozumia艂em, jak kto艣 mo偶e godzi膰 si臋 na bycie niewolnikiem. My艣l臋, 偶e w tyn艁."wypadku nie bez znaczenia jest charakter Arend贸w, kt贸rzy wszczynali wojny mi臋dzy sob膮 pod byle pretekstem i ch艂op potize-bowa艂 kogo艣 do obrony przed walcz膮cymi s膮siadami.
Ziemie, kt贸re Arendowie zajmowali w centralnej cz臋艣ci kontynentu, by艂y rozleg艂e, a pola od dawna uprawiane. Ich nowym domem za艣 by艂 le艣ny g膮szcz, musieli wi臋c najpierw wycina膰 drzewa. To by艂o zadanie, kt贸re przypad艂o w udziale niewolnikom. Wilczyca i ja wkr贸tce przyzwyczaili艣my si臋 do widoku nagich ludzi r膮bi膮cych drzewa.
- Kto艣 jest ciekaw, czemu oni zdejmuj膮 swoje futro, by to ro
bi膰 - powiedzia艂a kiedy艣. W wilczej mowie nie ma s艂owa na okre
艣lenie „ubrania", wi臋c musia艂a improwizowa膰.
- To dlatego, 偶e maj膮 tylko po jednej rzeczy do okrycia swe
go cia艂a. Zdejmuj膮 je, gdy 艣cinaj膮 drzewa, poniewa偶 nie chc膮 ich
zniszczy膰 przy pracy.
Postanowi艂em nie porusza膰 problemu ub贸stwa ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych ani koszt贸w nowej p艂贸ciennej koszuli. Dyskusja i tak by艂a ju偶 wystarczaj膮co skomplikowana. Jak wyja艣ni膰 prawo w艂asno艣ci stworzeniu, kt贸re nie czuje potrzeby posiadania czegokolwiek?
To zakrywanie i odkrywanie cia艂a, kt贸re ludzie czyni膮, jest
g艂upot膮 - oznajmi艂a. - Dlaczego to robi膮?
呕eby si臋 ogrza膰, gdy jest zimno.
Ale post臋puj膮 tak r贸wnie偶 wtedy, gdy nie jest zimno. Dla
czego?
Ze skromno艣ci, jak przypuszczam.
A co to skromno艣膰?
Westchn膮艂em. Nie poczyni艂em post臋p贸w w swych wyja艣nieniach.
To taki zwyczaj pomi臋dzy lud藕mi - powiedzia艂em.
Ach, skoro to zwyczaj, to w porz膮dku — stwierdzi艂a. Wilki
mia艂y ogromny szacunek dla zwyczaj贸w. Wtem przysz艂o mej towa
rzyszce na my艣l co艣 innego. Zawsze przychodzi艂o jej do g艂t.vy co艣
jeszcze. -Je艣li pomi臋dzy lud藕mi zwyczajem jest okrywanie swych
cia艂 jednym razem, a innym nie, to nie bardzo jest to zwyczaj,
prawda?
Podda艂em si臋.
- Nie - odpar艂em. - Pewnie nie.
Wilczyca przysiad艂a na 艣rodku le艣nej 艣cie偶ki, kt贸r膮 pod膮偶ali艣my, i wywiesi艂a j臋zor w wilczym 艣miechu.
Mog艂aby艣 przesta膰? — za偶膮da艂em.
Kto艣 jest rozbawiony nielogiczno艣ci膮 ludzkiej strony twego
my艣lenia - o艣wiadczy艂a. —Je艣li przybierzesz sw膮 prawdziw膮 posta膰,
twe my艣li pop艂yn膮 bardziej g艂adko.
Nadal mia艂a prze艣wiadczenie, 偶e naprawd臋 by艂em wilkiem, a moje cz臋ste zmiany postaci stanowi艂y jedynie rodzaj nawyku.
W lasach Arendii cz臋sto natykali艣my si臋 na bandy zbieg贸w. Nie wszyscy ch艂opi pa艅szczy藕niani potulnie akceptowali sw贸j stan. Nie lubi臋, gdy ludzie celuj膮 we mnie w艂贸czniami. Po kolejnym spotkaniu ponownie przybra艂em posta膰 wilka zaraz po opuszczeniu wioski. Nawet najg艂upszy zbieg艂y ch艂op pa艅szczy藕niany nie b臋dzie szuka膰 zwady z par膮 doros艂ych drapie偶c贸w. Ludzie zawsze przeszkadzali mi, gdy mia艂em co艣 do zrobienia. Czemu nie mogli po prostu zostawi膰 mnie w spokoju?
Po wielu latach udali艣my si臋 ponownie do Tolnedry. Dalej zajmowa艂em si臋 swataniem ma艂偶e艅stw. W ko艅cu przybyli艣my do Tol Nedrane.
* * *
Nie pr贸bujcie odszuka膰 go na mapie. Nim rozpocz臋艂o si臋 drugie tysi膮clecie, nazwa zmieni艂a si臋 na Tol Honeth.
* * *
Wiem, 偶e wi臋kszo艣膰 z was widzia艂a Tol Honeth, ale nie poznaliby艣cie tego miejsca w jego pierwotnej postaci. Wojna z An-garakami nauczy艂a Tolnedran docenia膰 znaczenie pozycji obronnej, a wyspa na 艣rodku Nedrane - „rzeki Nedry" - wydawa艂a si臋 im idealnym miejscem na za艂o偶enie miasta. I by膰 mo偶e takim by艂a, ale mia艂a wiele wad, gdy po raz pierwszy si臋 na wyspie osiedlili. Pracowali nad tym przez pi臋膰 tysi臋cy lat i zdaje mi si臋, 偶e w ko艅cu wi臋kszo艣膰 z nich usun臋li.
Jednak偶e gdy po raz pierwszy wybrali艣my si臋 tam z wilczyc膮, wyspa by艂a wilgotnym, b艂otnistym miejscem, cz臋sto nawiedzanym przez wiosenne powodzie. Tolnedranie otoczyli j膮 solidn膮 艣cian膮 z drewnianych bali, za kt贸r膮 sta艂y domy r贸wnie偶 zbudowane z bali, o dachach krytych strzech膮 - moim zdaniem, takie budownic-
two a偶 prosi艂o si臋 o po偶ar. Ulice by艂y w膮skie, kr臋te i b艂otniste; m贸wi膮c szczerze, miejsce to cuchn臋艂o niczym kloaczny d贸艂. Moj膮 towarzyszk臋 szczeg贸lnie 贸w od贸r dra偶ni艂, gdy偶 wilki maj膮 bardzo czu艂y w臋ch.
G艂贸wnym powodem mojej obecno艣ci w Tolnedrze by艂a konieczno艣膰 dopilnowania, by powsta艂a linia Honeth贸w. Nie przepada艂em zbytnio za Honethami. Mieli o sobie zbyt wysokie mniemanie, a ja nigdy nie lubi艂em ludzi, kt贸rzy patrzyli na mnie z g贸ry. By膰 mo偶e z powodu owej niech臋ci by艂em nieco zbyt ostry wobec ojca przysz艂ego pana m艂odego. O艣wiadczy艂em mu bez ogr贸dek, 偶e od jego syna wymagano, aby po艣lubi艂 c贸rk臋 rzemie艣lnika, kt贸rego g艂贸wnym zaj臋ciem by艂o budowanie komink贸w. Rodzina Honeth贸w koniecznie musia艂a mie膰 jakie艣 dziedziczne powi膮zania z kamieniarstwem. W przeciwnym razie nigdy nie powsta艂oby Imperium Tolnedry, kt贸re w przysz艂o艣ci by艂o nam potrzebne. Nie chc臋 was nudzi膰, ale pragn膮艂bym, aby艣cie zrozumieli skal臋 naszych przygotowa艅. Nadawali艣my bieg sprawom, kt贸re przez tysi膮clecia nie mia艂y przynie艣膰 owoc贸w.
Po nak艂onieniu ojca pana m艂odego do zaakceptowania ma艂偶e艅stwa, kt贸re zaproponowa艂em jego synowi, opu艣ci艂em wraz z wilczyc膮 Tol Nedrane - promem, poniewa偶 nie wpadli jeszcze na pomys艂 budowania most贸w. Przewo藕nik zdar艂 z nas niemi艂osiernie, jak sobie przypominam, ale by艂 Tolnedraninem i nale偶a艂o si臋 tego spodziewa膰.
W ko艅cu wype艂ni艂em rozliczne zadania, powierzone mi przez Mistrza, tote偶 ruszy艂em wraz z wilczyc膮 na wsch贸d, ku g贸rom Tolnedry. Czas by艂o wraca膰 do domu, do Doliny, ale nie mia艂em zamiaru przechodzi膰 przez Ulgoland. Nie zamierza艂em nawet zbli偶y膰 si臋 do Ulgolandu, dop贸ki nie dowiem si臋, co si臋 tam wydarzy艂o. W g贸rach zasiedzieli艣my si臋 troch臋. Moja towarzyszka umila艂a sobie czas gonitwami za jeleniami i zaj膮cami. Ja natomiast poszukiwa艂em groty, o kt贸rej nasz Mistrz opowiada艂
nam przy r贸偶nych okazjach. Wiedzia艂em, 偶e jest gdzie艣 w tych g贸rach, wi臋c po艣wi臋ci艂em nieco czasu na poszukiwania. Nie mia艂em poj臋cia, co zrobi臋, gdy j膮 odkryj臋. Chcia艂em po prostu zobaczy膰 miejsce, w kt贸rym Bogowie 偶yli, gdy tworzyli 艣wiat.
Szczerze m贸wi膮c, nie po raz pierwszy poszukiwa艂em tej groty. Za ka偶dym razem, gdy przechodzi艂em przez te g贸ry, przeznacza艂em na penetracj臋 oko艂o tygodnia. Ostatecznie dom Bog贸w by艂 rzecz膮 wart膮 obejrzenia.
Oczywi艣cie nigdy jej nie odnalaz艂em. Garionowi si臋 to uda艂o - wiele, wiele lat p贸藕niej. Co艣 bardzo wa偶nego mia艂o si臋 tam wydarzy膰 i nie dotyczy艂o to mnie.
Be艂din wr贸ci艂 z Mallorei, ale Belzedara z nim nie by艂o. T臋skni艂em za mym paskudnym braciszkiem przez stulecie, kt贸re sp臋dzi艂 w Mallorei. Wytworzy艂y si臋 pomi臋dzy nami pewne szczeg贸lne wi臋zi i cho膰 mo偶e si臋 to wyda膰 troch臋 dziwne, lubi艂em jego towarzystwo.
Zda艂em relacj臋 z powodzenia swej wyprawy Mistrzowi, a potem opowiedzia艂em mu o tym, na co natkn膮艂em si臋 w Ulgolan-dzie. Wydawa艂 si臋 w r贸wnym stopniu zbity z tropu jakja.
Czy mo偶liwe, aby Ulgosi mogli czym艣 obrazi膰 swego Boga,
Mistrzu? - zapyta艂em. - Tak powa偶nie, 偶e odwr贸ci艂 si臋 od nich
i ponownie wypu艣ci艂 potwory?
Nie, synu - odpar艂 Mistrz, potrz膮saj膮c g艂ow膮. - Nie zrobi艂
by tego, nie m贸g艂by tak post膮pi膰.
-Ju偶 raz zmieni艂 zdanie, Mistrzu - przypomnia艂em mu. — Nie chcia艂 opiekowa膰 si臋 偶adn膮 cz臋艣ci膮 ludzko艣ci. Pierwszy Go-rim po przybyciu do Prolgu przez ca艂a lata musia艂 go b艂aga膰 o opiek臋, nim Ul w ko艅cu ust膮pi艂. Mo偶e to zabrzmi ma艂o 偶yczliwie, ale obecny Gorim nie jest zbyt sympatyczny. Wzbudzi艂 we mnie niech臋膰 od pierwszego wejrzenia. Niebiosa racz膮 wiedzie膰, jak wielk膮 nie偶yczliwo艣膰 potrafi wzbudzi膰, gdy zacznie m贸wi膰.
Aldur u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.
- To ty, Belgaracie, okazujesz brak sympatii - powiedzia艂, po
czym roze艣mia艂 si臋. - Musz臋 przyzna膰 jednak, i偶 w pe艂ni zgadzam si臋 z tob膮. Ul wszelako cierpliwszym jest. Nawet ten, kt贸ry jest obecnym Gorimem, nie potrafi艂by go tak wielce urazi膰. Zbadam t臋 niepokoj膮c膮 spraw臋 i dam ci zna膰, czego si臋 dowiedzia艂em.
- Dzi臋kuj臋 ci, Mistrzu - odpar艂em i odszed艂em. Po drodze
zatrzyma艂em si臋 u Beldina, zapraszaj膮c, aby wpad艂 do mnie na
kufelek i pogaw臋dk臋. Roztropnie po偶yczy艂em beczu艂k臋 ale od
bli藕niak贸w.
Beldin przycz艂apa艂 na szczyt mej wie偶y i nie 艂api膮c nawet oddechu, osuszy艂 pierwszy kufel.
A zatem? - zapyta艂em.
Co zatem?
Oto by艂 ca艂y Beldin.
Co dzieje si臋 w Mallorei?
M贸g艂by艣 wyra偶a膰 si臋 precyzyjniej? Mallorea to spore miejsce.
Wilczyca podesz艂a i po艂o偶y艂a Beldinowi 艂eb na kolanach. Zawsze go lubi艂a z jakiej艣 przyczyny. Beldin odruchowo podrapa艂 m膮 towarzyszk臋 za uchem.
Co robi Torak? - zapyta艂em nieco opryskliwie.
P艂onie - powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 krzywo. - My艣l臋, 偶e
brat naszego Mistrza b臋dzie si臋 pali艂 przez d艂ugi, d艂ugi czas.
To nadal trwa? — by艂em nieco zaskoczony. — My艣la艂em, 偶e
ogie艅 ju偶 przygas艂.
Nieznacznie. Nie wida膰 ju偶 p艂omieni, ale Stare Spalone
Oblicze nadal gore. Glob by艂 z niego bardzo niezadowolony,
a w ko艅cu to tylko kamie艅. Kamienie nie s艂yn膮 ze sk艂onno艣ci do
przebaczania. Torak przewa偶nie krzyczy.
- Czy偶 to nie wstyd? - zapyta艂em z nieszczer膮 trosk膮 w g艂osie.
Beldin znowu u艣miechn膮艂 si臋 do mnie.
- W ka偶dym razie - podj膮艂 dalej - po tym, jak roz艂upa艂 艣wiat,
kaza艂 swym Angarakom umie艣ci膰 Glob w 偶elaznej skrzyni, aby nie
musia艂 na niego patrze膰. Chyba sam widok klejnotu czyni艂 trawi膮-
cy go ogie艅 gor臋tszym. Ocean, kt贸ry stworzy艂, goni艂 Angarak贸w r贸wnie szybko jak nas, wi臋c pop臋dzili na wsch贸d, a fale depta艂y im po pi臋tach. Wszystkie 艣wi臋te miejsca Angarak贸w zosta艂y zatopione, musieli zatem wykszta艂ci膰 sobie skrzela albo znale藕膰 ziemie wy偶ej po艂o偶one.
Domy艣lam si臋, 偶e znie艣li te niewygody z ogromnym hartem
ducha - powiedzia艂em z zadowoleniem.
Belgaracie, zbyt wiele czasu sp臋dzi艂e艣 z Alornami. Nawet
zaczynasz m贸wi膰 tak jak oni.
Alornowie nie s膮 wcale tacy 藕li - rzek艂em ze wzruszeniem
ramion —je艣li si臋 ju偶 do nich przyzwyczai膰.
Mnie to raczej nie grozi. Zbytnio dzia艂aj膮 mi na nerwy.
Co wydarzy艂o si臋 potem?
Wybuch, kt贸rego byli艣my 艣wiadkami, gdy woda spotka艂a si臋
z gotuj膮c膮 law膮 wyp艂ywaj膮c膮 ze szczeliny w ziemi, znacznie zmie
ni艂 ukszta艂towanie terenu na wschodzie. Pomi臋dzy miejscem,
gdzie by艂 Korim, i gdzie znajduje si臋 Kell, powsta艂o ogromne ba-
gnisko.
Czy Kell nadal tam jest?
Kell zawsze tam istnia艂o, Belgaracie, i pewnie na zawsze po
zostanie. W Kell by艂o miasto, nim my wszyscy zeszli艣my z drzew.
Angarakom uda艂o si臋 przebrn膮膰 przez mokrad艂a. Torak zaj臋ty
by艂 krzykiem, wi臋c wodzowie jego armii musieli przej膮膰 dowodze
nie. Szybko zrozumieli, 偶e to b艂ocko nie nadawa艂o si臋 na zak艂ada
nie ludzkich siedlisk.
-Jestem zdumiony, 偶e im to przeszkadza艂o. Angarakowie lubuj膮 si臋 w ohydzie.
- W ka偶dym razie dosz艂o do wielkiej k艂贸tni pomi臋dzy gene
ra艂ami i Grolimami. Grolimowie mieli nadziej臋, 偶e morze cofnie
si臋 i b臋d膮 mogli wr贸ci膰 do Korimu. W ko艅cu tam by艂y ich o艂ta
rze. Genera艂owie my艣leli bardziej realnie. Wiedzieli, i偶 woda nie
opadnie. Przestali traci膰 czas na k艂贸tnie. Polecili armii maszero-
wa膰 na p贸艂nocny zach贸d i zabra膰 pozosta艂ych Angarak贸w ze sob膮. Odeszli, zostawiaj膮c na pla偶y Grolim贸w, spogl膮daj膮cych t臋sknie ku Korimowi. — Beldin czkn膮艂 ponownie i wyci膮gn膮艂 pusty kufel.
Wiesz, gdzie stoi - powiedzia艂em cierpko.
Nie jeste艣 zbyt go艣cinny, Belgaracie. - Wsta艂, pocz艂apa艂 do
beczu艂ki i nala艂 sobie pe艂en kufel, rozlewaj膮c piwo po pod艂odze.
Nast臋pnie przycz艂apa艂 z powrotem na swoje miejsce. — Grolim贸w
nie ucieszy艂a zbytnio decyzja genera艂贸w. Chcieli wr贸ci膰, ale je艣li
wr贸c膮 sami, nie b臋d膮 mieli kogo zarzyna膰; chyba 偶e siebie nawza
jem, ale a偶 tak pobo偶ni nie byli. Ruszyli w po艣cig za t艂umem i po
cz臋li namawia膰 do powrotu. To zdenerwowa艂o genera艂贸w i do
sz艂o do wielu paskudnych incydent贸w. My艣l臋, 偶e zapocz膮tkowa艂o
to rozpad spo艂eczno艣ci Angarak贸w.
Co takiego? - zapyta艂em zaskoczony.
Wyra偶am si臋 jasno, Belgaracie. Czy偶by szwankowa艂 ci s艂uch?
S艂ysza艂em, 偶e co艣 takiego przytrafia si臋 wam, starym ludziom.
Co rozumiesz pod poj臋ciem „rozpad spo艂eczno艣ci Angara
k贸w"?
Zaczynaj膮 p臋ka膰 spojenia. Dop贸ki Torak sprawowa艂
w艂adz臋, Grolimowie robili wszystko po swojemu. W czasie wojny
genera艂owie poczuli rozkosz rz膮dzenia. Wobec niezdolno艣ci do
dzia艂ania Toraka, Grolimowie nie maj膮 偶adnej w艂adzy; wi臋kszo艣膰
Angarak贸w czuje do Grolim贸w to samo, co Belsambar. Genera艂o
wie poprowadzili Angarak贸w przez g贸ry i zeszli na s艂abo zalud
nione r贸wniny. Zbudowali wielki ob贸z w miejscu zwanym Mai
Zeth i wystawili warty, aby nie wpuszcza膰 do niego Grolim贸w.
W ko艅cu Grolimowie dali za wygran膮, zabrali swych wiernych na
p贸艂noc i tam zbudowali drugie obozowisko. Nazwali je Mai
Yaska. Teraz mamy wi臋c w Mallorei dwa rodzaje Angarak贸w. 呕o艂
nierze w Mai Zeth s膮 jak 偶o艂nierze wsz臋dzie indziej na 艣wiecie; re
ligia nie nale偶y do ich priorytet贸w. Zeloci z Mai Yaska sp臋dzaj膮
tak wiele czasu na modlitwach do Toraka, 偶e nie zabrali si臋 jeszcze do budowy dom贸w.
- Nie wierzy艂em, 偶e kiedykolwiek mog艂oby do tego doj艣膰, nie
u Angarak贸w. Religia by艂a jedyn膮 rzecz膮, o kt贸rej byli w stanie
my艣le膰 - stwierdzi艂em. Wtem przysz艂o mi co艣 na my艣l. - Jak Bel
sambar zareagowa艂, gdy mu o tym powiedzia艂e艣?
Beldin wzruszy艂 ramionami.
Nie uwierzy艂 mi. Nie potrafi zaakceptowa膰 faktu rozpadu
spo艂ecze艅stwa Angarak贸w. Nasz brat ma teraz sporo k艂opot贸w,
Belgaracie. My艣l臋, 偶e dr臋czy go poczucie winy za sw贸j lud. W ko艅
cu jest Angarakiem, a Torak utopi艂 ponad po艂ow臋 ludzko艣ci. Mo
偶e lepiej ty z nim porozmawiaj - przekonaj go, 偶e naprawd臋 nie
ma w tym jego winy.
Zobacz臋, co si臋 da zrobi膰 - obieca艂em. - Tak zatem maj膮
si臋 teraz sprawy w Mallorei?
Beldin roze艣mia艂 si臋.
Och nie. Poprawia si臋. Oko艂o dwudziestu lat temu Torak
przesta艂 u偶ala膰 si臋 nad sob膮 i odzyska艂 przytomno艣膰. W dawnych
czasach wdepta艂by po prostu Mai Zeth w b艂oto, ale teraz mia艂 na
g艂owie inne sprawy. Ukrad艂 Glob, ale do niczego nie m贸g艂 go wy
korzysta膰. Zaw贸d przyprawi艂 Toraka o szale艅stwo. Przeszuka艂 Mai
Zeth i Mai Yaska, wybra艂 najzagorzalszych ze swych wyznawc贸w
i uda艂 si臋 na dalekie p贸艂nocno-wschodnie wybrze偶e, w pobli偶e
ziem Karand贸w. Po przybyciu tam, poleci艂 swym wyznawcom zbu
dowa膰 sobie wie偶臋 z 偶elaza.
Z 偶elaza? - zapyta艂em z niedowierzaniem. — 呕elazna wie偶a
nie wytrzyma dziesi臋ciu lat. Zacznie rdzewie膰, nim j膮 sko艅cz膮.
Chyba rozkaza艂 jej tego nie robi膰. Torak bardzo lubi 偶ela
zo. Mo偶e 偶elazna szkatu艂ka, w kt贸rej trzyma艂 Glob, nasun臋艂a To
rakowi ten pomys艂. Mo偶e my艣li, 偶e je艣li otoczy Glob wystarczaj膮c膮
ilo艣ci膮 偶elaza, to os艂abi go na tyle, 偶e b臋dzie m贸g艂 nim kierowa膰.
To czysty nonsens!
Nie do mnie te pretensje. To pomys艂 Toraka, nie m贸j. Lu
dzie, kt贸rych ze sob膮 zabra艂, zbudowali tam miasto. Torak skry艂
je w chmurach. To najbardziej ponure miejsce, jakie widzia艂em.
Angarakowie zw膮 je Cthol Mishrak - Miasto Wiecznej Nocy. To
rak nie jest ju偶 tak pi臋kny jak przedtem - bez po艂owy twarzy -
mo偶e wi臋c pr贸buje si臋 ukry膰. To wielce prawdopodobne, Belga
racie. Angarakowie maj膮 teraz trzy miasta, Cthol Mishrak, Mai
Yaska i Mai Zeth i zmierzaj膮 w trzech r贸偶nych kierunkach. Torak
jest tak zaj臋ty pr贸bami zapanowania nad Globem, 偶e nie zwraca
w og贸le uwagi na to, co dzieje si臋 w Mai Zeth i Mai Yaska. Spo艂e
cze艅stwo Angarak贸w rozpada si臋 i nie mog艂o to si臋 przytrafi膰
milszej grupie ludzi. I jeszcze jedno. Najwyra藕niej zrobili艣my na
Toraku wra偶enie. Postanowi艂 te偶 wzi膮膰 sobie uczni贸w.
Tak? Ilu?
Trzech jak na razie. P贸藕niej mo偶e ich by膰 wi臋cej. My艣l臋, 偶e
wojna przekona艂a Toraka, i偶 uczniowie to po偶yteczni ludzie.
Przed wojn膮 nie by艂 zainteresowany dzieleniem si臋 w艂adz膮, ale wi
da膰 zmieni艂 zdanie. Wiesz, 偶e zwyk艂y kap艂an staje si臋 bezsilny, gdy
przekroczy granice w艂asnego kraju?
Nie bardzo rozumiem.
Bogowie dopuszczali si臋 czasami drobnych oszustw. Obda
rzali swych kap艂an贸w pewn膮 ograniczon膮 w艂adz膮. To pomaga艂o
trzyma膰 wiernych w ryzach. Zwyk艂y Grolim — lub jeden z kap艂a
n贸w Nedry, Chaldana czy Salmissary — posiada pewn膮 zdolno艣膰
czynienia rzeczy, kt贸re my robimy. Jednak偶e, gdy tylko opuszcza
miejsce zamieszkane przez wyznawc贸w ich Boga, te umiej臋tno艣ci
nikn膮. Ucze艅 za艣 zachowuje je bez wzgl臋du na to, gdzie b臋dzie.
Dlatego mogli艣my robi膰 to wszystko w Korimie. Torak dostrzeg艂
warto艣膰 tego i zacz膮艂 sam gromadzi膰 uczni贸w.
Wiesz, kim s膮?
Dw贸ch z nich by艂o Grolimami - Urvon i Ctuchik. Nie mo
g艂em si臋 jednak dowiedzie膰 niczego o trzecim.
Gdzie by艂 w tym czasie Belzedar?
Nie mam najmniejszego poj臋cia. Gdy dolecieli艣my na miej
sce i wr贸cili艣my do w艂asnych postaci, m臋tnie zacz膮艂 si臋 t艂umaczy膰,
i偶 ma ch臋膰 przeszuka膰 ca艂y kontynent, i uda艂 si臋 na wsch贸d. Od
tamtego czasu go nie widzia艂em. Nie mam poj臋cia, co robi. Po
wiem ci jednak jedno.
Co takiego?
Co艣 go gna艂o. Nie m贸g艂 doczeka膰 si臋, by si臋 mnie pozby膰.
Na niekt贸rych tak dzia艂asz, bracie.
Bardzo zabawne, Belgaracie. Bardzo zabawne. Ile ci jeszcze
zosta艂o piwa?
Tyle co w beczu艂ce. Ostro si臋 za nie zabra艂e艣.
By艂em spragniony. Pr贸bowa艂e艣 kiedy piwa Angarak贸w?
Nie przypominam sobie.
To lepiej go unikaj. No c贸偶, jak nam si臋 sko艅czy, zawsze
mo偶emy z艂o偶y膰 wizyt臋 bli藕niakom - bekn膮艂, wsta艂 i chwiejnym
krokiem podszed艂 znowu do beczu艂ki z piwem.
ROZDZIA艁 脫SMY
Przyby艂 z zachodu. Pocz膮tkowo my艣leli艣my, 偶e to 艣lepiec, poniewa偶 oczy mia艂 zas艂oni臋te kawa艂kiem p艂贸tna. Po odzieniu pozna艂em, i偶 jest Ulgosem. Widywa艂em juz w Prolgu takie sk贸rzane cha艂aty z kapturami. Troch臋 zaskoczy艂 mnie jego widok. S膮dzi艂em, 偶e wszyscy Ulgosi zostali zg艂adzeni. Wyszed艂em i powita艂em przybysza w jego w艂asnym j臋zyku.
- Yad ho, groja Ul - powiedzia艂em. - Vad mar ishum.
Ulgos drgn膮艂.
To nie jest konieczne — odezwa艂 si臋. - Gorim nauczy艂 mnie
twej mowy.
Szcz臋艣liwie si臋 sk艂ada - odpar艂em z lekkim 偶alem. - Nie
m贸wi臋 zbyt dobrze po ulgosku.
Tak — rzeki z lekkim u艣miechem — zauwa偶y艂em. Ty pewnie
jeste艣 Belgarathem.
Tak si臋 sk艂ada. Czy twoim oczom co艣 dolega?
艢wiat艂o mnie razi.
Spojrza艂em na pochmurne niebo.
Dzisiaj nie jest wcale zbyt jasno.
By膰 mo偶e dla ciebie — powiedzia艂. - Dla mnie jest o艣lepiaj膮
co jasno. Czy m贸g艂by艣 zaprowadzi膰 mnie do swego Mistrza? Mam
dla niego wiadomo艣膰 od 艢wi膮tobliwego Gorima.
Oczywi艣cie - zgodzi艂em si臋 pospiesznie. Mo偶e teraz dowie
my si臋, co naprawd臋 dzieje si臋 w Ulgolandzie. - To tam - odpar-
艂em, wskazuj膮c na wie偶臋 Mistrza. Uczyni艂em to odruchowo. Prawdopodobnie z zas艂oni臋tymi oczami nie widzia艂 mego gestu. A mo偶e jednak widzia艂. Wygl膮da艂o na to, 偶e bez problemu szed艂 za mn膮.
U Mistrza by艂 Belsambar. Nasz angaracki brat od czasu rozbicia 艣wiata stawa艂 si臋 coraz bardziej przygn臋biony. Pr贸bowa艂em podnosi膰 go na duchu, ale bez powodzenia. W ko艅cu zaproponowa艂em Mistrzowi, aby on spr贸bowa艂 pocieszy膰 Belsambara.
Aldur powita艂 Ulgosa uprzejmie.
Yad ho, groja Ul - powiedzia艂 z o wiele lepszym akcentem
od mojego.
Yad ho, groja Ul - odpar艂 Ulgos. - Mam wie艣ci od Gorima
艣wi臋tego Ula.
Spragniony jestem s艂贸w Gorima - odrzek艂 Aldur. Ulgosi to
ludzie sztywni i oficjalni, Aldur jednak doskonale wiedzia艂, jak si臋
zachowa膰. -Jak wiedzie si臋 s艂ugom mego ojca?
Niedobrze, boski Aldurze. Spad艂o na nas nieszcz臋艣cie. Zra
nienie ziemi wprawi艂o w szale艅stwo potwory, z kt贸rymi 偶yli艣my
w zgodzie, odk膮d pierwszy Gorim przywi贸d艂 nas do Prolgu.
A wi臋c o to chodzi! - zawo艂a艂em.
Ulgos odwr贸ci艂 si臋 ku mnie zaintrygowany.
- Przechodzi艂em przez 艣wi臋te Ulgo kilka lat temu i hrulginy
oraz algrothy pr贸bowa艂y na mnie polowa膰. Nad wyludnionym
Prolgu kr膮偶y艂a smoczyca. Co si臋 sta艂o, przyjacielu?
Ulgos wzruszy艂 ramionami.
- Nie widzia艂em tego na w艂asne oczy - odpar艂. - To wydarzy
艂o si臋 przed moimi czasami, ale rozmawia艂em ze starszymi i oni
powiedzieli mi, 偶e zranienie ziemi wstrz膮sn臋艂o ca艂ymi g贸rami wo
k贸艂 nas. Pocz膮tkowo my艣leli, 偶e to tylko zwyk艂e trz臋sienie ziemi,
ale 艣wi臋ty Ul przem贸wi艂 do starego Gorima i powiedzia艂 mu, co
wydarzy艂o si臋 w Korimie. Nied艂ugo potem potwory zaatakowa艂y
lud Ulgo. Starego Gorima zabi艂 eldrak - przera偶aj膮cy stw贸r.
Aldur westchn膮艂.
- Tak - przyzna艂. - Moi bracia i ja zb艂膮dzili艣my tworz膮c eldra-
ki. Zasmuci艂a mnie 艣mier膰 waszego Gorima.
To by艂o uprzejmie z jego strony, ale nie s膮dz臋, aby Mistrz lubi艂 poprzedniego Gorima bardziej ode mnie.
Nie znalem go, o boski - przyzna艂 Ulgos z lekkim wzrusze
niem ramion. - Starsi powiedzieli mi, 偶e ziemia nie przesta艂a
jeszcze dr偶e膰, gdy potwory na nas napad艂y. Nawet driady zrobi艂y
si臋 dzikie. Lud Ulgo wycofa艂 si臋 do Prolgu. Mieli艣my nadziej臋, 偶e
potwory ul臋kn膮 si臋 艣wi臋tego miejsca, ale tak si臋 nie sta艂o. 艢ciga艂y
ludzi nawet tam. W贸wczas Ul odkry艂 przed nami jaskinie.
Jaskinie - powiedzia艂 z zadum膮 Aldur. - Oczywi艣cie. D艂ugo
rozmy艣la艂em nad znaczeniem tych jaski艅 pod Prolgu. Teraz
wszystko jest jasne. Zastanawia艂em si臋 tak偶e, czemu nie mog艂em
dotrze膰 do umys艂u mego ojca, gdy Belgarath opowiedzia艂 mi
o swych dziwnych przygodach w g贸rach Ulgo. 殴le skierowa艂em
swe my艣li, skoro on by艂 w jaskiniach ze swym ludem. Podziwiam
jego m膮dro艣膰. Czy s艂udzy Ula bezpieczni s膮 w tych jaskiniach?
Najzupe艂niej, o boski. 艢wi臋ty Ul rzuci艂 czar na jaskinie i po
twory l臋kaj膮 si臋 w nie zap臋dza膰. 呕yjemy w tych jaskiniach od cza
su zranienia ziemi.
Kl膮twa twego brata daleko si臋gn臋艂a, Mistrzu - powiedzia艂 ze
smutkiem Belsambar. - Nawet pobo偶ny lud Ulgo poczu艂 jej 偶膮d艂o.
Oblicze Aldura przybra艂o srogi wyraz.
-Jest jako rzek艂e艣, synu - przy/na艂. — M贸j brat, Torak, za wiele musi odpowiedzie膰.
-1 jego lud r贸wnie偶, Mistrzu - doda艂 Belsambar. - Wszyscy Angarakowie dziel膮jego win臋.
呕a艂uj臋, 偶e nie zwraca艂em baczniejszej uwagi na to, co m贸wi艂 Belsambar, ani na zagubiony wyraz jego oczu. Zbyt 艂atwo by艂o zwali膰 wszystko na nastroje Belsambara. By艂 bezkompromisowym mistykiem, a oni zawsze s膮 troch臋 dziwni.
M贸j Gorim poleci艂 mi powiadomi膰 ci臋, panie, o tym, co wy
darzy艂o si臋 w 艣wi臋tym Ulgo - ci膮gn膮艂 dalej nasz go艣膰. - Kaza艂 mi
r贸wnie偶 usilnie prosi膰 ci臋, panie, o przekazanie tych wie艣ci twym
braciom. 艢wi臋te Ulgo nie jest ju偶 bezpiecznym miejscem dla lu
dzi. Potwory grasuj膮 w g贸rach i lasach, zabijaj膮c i po偶eraj膮c
wszystko, co zobacz膮. Lud Ulgo nie wyprawia si臋 ju偶 na po
wierzchni臋, lecz pozostaje w jaskiniach, w kt贸rych jeste艣my bez
pieczni.
To dlatego 艣wiat艂o razi ci臋 w oczy, prawda? - zapyta艂em. -
Urodzi艂e艣 si臋 i wychowa艂e艣 w ca艂kowitych niemal ciemno艣ciach.
-Jest jako rzek艂e艣, prastary Belgaracie - odpar艂. Po raz pierwszy kto艣 mnie tak nazwa艂. Uzna艂em to za nieco obra藕liwe. Nie by艂em przecie偶 chyba a偶 tak stary?
- Tak oto wype艂ni艂em zadanie powierzone mi przez Gorima
- powiedzia艂 Ulgos do Mistrza. - Teraz b艂agam o pozwolenie na
powr贸t do jaskini mego ludu, albowiem zaprawd臋 艣wiat艂o tego
g贸rnego 艣wiata jest dla mnie 艣mierteln膮 udr臋k膮. Moje oczy, ni
czym para sztylet贸w, rani膮 mi m贸zg.
Musz臋 przyzna膰, 偶e szelma mia艂 poetyck膮 dusz臋.
- Zaczekaj troch臋 - rzek艂 mu Aldur. - Wkr贸tce zapadnie
noc, a w贸wczas mo偶esz wyruszy膰 w drog臋. To, co dla nas jest
ciemno艣ciami, dla ciebie jedynie bardziej 艂agodnym 艣wiat艂em b臋
dzie.
- Uczyni臋, jak radzisz, o boski - zgodzi艂 si臋 Ulgos.
Nakarmili艣my go - to znaczy bli藕niacy go nakarmili. Beltira
i Belkira mieli obsesyjn膮 potrzeb臋 karmienia wszystkich.
Ulgos odszed艂 po zachodzie s艂o艅ca. Dopiero p贸艂 godziny po jego odej艣ciu uprzytomni艂em sobie, 偶e nawet nie poda艂 nam swego imienia.
Po偶egnali艣my si臋 z Mistrzem, 偶ycz膮c mu dobrej nocy i w zapadaj膮cym zmroku odprowadzi艂em swego angarackiego brata do jego wie偶y.
To wci膮偶 post臋puje, Belgaracie — powiedzia艂 pe艂nym me
lancholii g艂osem.
Co post臋puje?
Zepsucie 艣wiata. Nigdy ju偶 nie b臋dzie taki jak przedtem.
Nigdy nie by艂, Belsambarze. 艢wiat zmienia si臋 ka偶dego
dnia. Co wiecz贸r kto艣 umiera i kto艣 rodzi si臋 ka偶dego ranka. Za
wsze tak by艂o.
To naturalne zmiany, Belgaracie. To, co dzieje si臋 teraz,
jest z艂e, nienaturalne.
My艣l臋, 偶e przesadzasz, bracie. Trafia艂y si臋 nam ju偶 z艂e czasy.
Nadej艣cie zimy nie jest wcale takie mi艂e, ale wiosna w ko艅cu
wr贸ci.
Nie s膮dz臋, aby wr贸ci艂a tym razem. Ta zima z up艂ywem lat
b臋dzie coraz gorsza.
Mistyk wszystko traktuje jak metafor臋. Metafory s膮 c/asami u偶yteczne, ale nie nale偶y ich nadu偶ywa膰.
Zima zawsze mija, Belsambarze - powiedzia艂em - Je艣li tego
nie mogliby艣my by膰 pewni, to nie by艂oby po co 偶y膰, czy偶 nic?
A jest po co, Belgaracie?
Tak. Cho膰by z ciekawo艣ci. Nie chcesz wiedzie膰, co wydarzy
si臋 jutro?
Po co? Po prostu b臋dzie gorzej - westchn膮艂. - To ju偶 trwa
od d艂ugiego czasu, Belgaracie. Wszech艣wiat rozpad艂 si臋, gdy owa
gwiazda wybuch艂a, a teraz Torak rozbi艂 艣wiat. Potwory z Ulgolan-
du postrada艂y zmys艂y, aleja my艣l臋, 偶e ludzie oszaleli r贸wnie偶. Kie
dy艣, dawno temu, my, Angarakowie, byli艣my jak inni ludzie. To
rak zasia艂 w nas zepsucie, gdy powierzy艂 nad nami piecz臋 Groli-
mom. Grolimowie uczynili nas dumnymi i okrutnymi. Potem To
rak sam popad艂 w zepsucie <za spraw膮 swego grzesznego po偶膮da
nia Globu naszego Mistrza.
-Jednak偶e przekona艂 si臋, i偶 by艂o to b艂臋dem.
- Ale to Toraka nie zmieni艂o. Nada艂 spragniony jest panowa-
nia nad Globem, cho膰 ten go okaleczy艂. Jego pragnienie sprowadzi艂o na 艣wiat wojn臋, a wojna zasia艂a zepsucie w nas wszystkich. Widzia艂e艣 mnie, gdy po raz pierwszy przyby艂em do Doliny. Czy da艂by艣 w贸wczas wiar臋, 偶e b臋d臋 zdolny pali膰 ludzi 偶ywcem?
Stali艣my wobec trudnego problemu, Belsambarze. Wszyscy
szukali艣my rozwi膮zania.
Ale to ja spu艣ci艂em deszcz ognia na Angarak贸w. Ty by艣 te
go nie zrobi艂; nawet Beldin tego nie uczyni艂; ale ja tak post膮pi
艂em. A gdy zacz臋li艣my pali膰 mych rodak贸w, Torak oszala艂. Nie
roz艂ama艂by 艣wiata i nie zatopi艂 tych wszystkich ludzi, gdybym go
do tego nie doprowadzi艂.
Wszyscy robili艣my rzeczy, kt贸re mu si臋 nie podoba艂y, Bel
sambarze. Nie mo偶esz sobie przypisywa膰 za to ca艂ej winy.
Nie zrozumia艂e艣 mnie, Belgaracie. Wszyscy byli艣my zepsuci
przez wydarzenia. 艢wiat zrobi艂 si臋 okrutny, a to i nas uczyni艂o
okrutnymi. 艢wiat nie jest ju偶 bez skazy. To jedynie zgni艂a, stoczo
na przez robaki 艂upina tego, czym niegdy艣 by艂. Nadci膮ga wieczna
noc i nic nie mo偶emy zrobi膰, aby j膮 powstrzyma膰.
Doszli艣my do podn贸偶a jego wie偶y.
— Id藕 spa膰, Belsambarze - powiedzia艂em, k艂ad膮c mu r臋k臋 na
ramieniu. - Sprawy nie b臋d膮 wygl膮da膰 tak 藕le rano, gdy wstanie
s艂o艅ce.
Na twarzy Belsambara pojawi艂 si臋 nik艂y, melancholijny u艣miech.
Je艣li wstanie — rzek艂, po czym obj膮艂 mnie. - 呕egnaj, Belga
racie.
Chcesz chyba powiedzie膰 „dobranoc"?
— By膰 mo偶e - odpar艂, odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do swej wie偶y.
Tu偶 po p贸艂nocy obudzi艂a mnie pot臋偶na detonacja i b艂ysk.
Poderwa艂em si臋 z 艂贸偶ka i rzuci艂em do okna. Z ca艂kowitym niedowierzaniem stwierdzi艂em, 偶e patrz臋 na ruiny wie偶y Belsambara. Pozosta艂a po niej jedynie kupa kamieni i wielki s艂up dymi膮cego
ognia. Ha艂as i p艂omienie by艂y przera偶aj膮ce, ale poczu艂em r贸wnie偶 ogromn膮 pustk臋, jakby wyrwano co艣 z mej duszy. Wiedzia艂em, co to znaczy. Nie czu艂em ju偶 obecno艣ci Belsambara.
Nie potrafi臋 powiedzie膰, jak d艂ugo sta艂em skamienia艂y w oknie, wpatruj膮c si臋 w t臋 przera偶aj膮c膮 scen臋.
- Belgaracie! Zejd藕 na d贸艂!
To by艂 Beldin. Sta艂 u st贸p mej wie偶y.
Co si臋 sta艂o? - zawo艂a艂em.
M贸wi艂em, 偶eby艣 uwa偶a艂 na Belsambara! W艂a艣nie za偶yczy艂
sobie w艂asnego znikni臋cia! Nie ma go, Belgaracie! Belsambar
znikn膮艂!
Mia艂em wra偶enie, 偶e ca艂y 艣wiat wali mi si臋 na g艂ow臋. Belsambar by艂 troch臋 dziwny, ale przecie偶 to m贸j brat. Zwykli ludzie, kt贸rzy wiod膮 zwyczajne 偶ycie, nie rozumiej膮, jak g艂臋boko mo偶na przywi膮za膰 si臋 do innej osoby w ci膮gu tysi臋cy lat. Znikni臋cie Belsambara w pewien spos贸b okaleczy艂o mnie. My艣l臋, 偶e wola艂bym straci膰 r臋k臋 lub nog臋 ni偶 jego i wiedzia艂em, 偶e moi bracia czuli podobnie. Beldin p艂aka艂 ca艂e dnie, a bli藕niacy byli nieutuleni w 偶alu.
Poczucie straty, jakiego do艣wiadczy艂em, gdy Belsambar zako艅czy艂 偶ycie, odbi艂o si臋 echem w ca艂ym 艣wiecie. Dosi臋gn臋艂o nawet Belzedara i Belmakora, kt贸rzy byli w贸wczas w Mallorei. Obaj przyszybowali w tydzie艅 potem, cho膰 nie bardzo wiem, co mogli w tej sytuacji poradzi膰. Belsambar odszed艂 i nie by艂o sposobu, by sprowadzi膰 go z powrotem.
Pocieszali艣my Mistrza najlepiej, jak potrafili艣my, cho膰 tak naprawd臋 niczego nie mogli艣my uczyni膰, by ul偶y膰 jego cierpieniu i smutkowi.
Beldinowi, cho膰 na to nie wygl膮da艂, nieobce by艂o poczucie delikatno艣ci. Odczeka艂, dop贸ki nie opu艣ci艂 z Belzedarem wie偶y Mistrza, i dopiero w贸wczas zacz膮艂 go 艂aja膰 za jego zachowanie w Mallorei. Przys艂uchiwali艣my si臋 temu z Belmakorem i elokwencja naszego pokracznego brata zrobi艂a na nas ogromne wra偶enie.
- Nierozwa偶ne — to naj艂agodniejsze s艂owo, jakiego u偶y艂.
Wszystko inne by艂o o niebo gorsze.
Belzedar w milczeniu przyj膮艂 jego z艂orzeczenia, co nie bardzo by艂o do niego podobne. Z jakiej艣 przyczyny 艣mier膰 Belsam-bara prze偶y艂 jeszcze bardziej od nas. Nie chc臋 przez to powiedzie膰, 偶e my nie odczuwali艣my 偶alu, ale bole艣膰 Belzedara zdawa艂a si臋 przesadna. Z nietypow膮 dla siebie pokor膮 usprawiedliwia艂 si臋 przed Beldinem - co i tak na nic si臋 nie zda艂o. Beldin rozp臋dzi艂 si臋 na dobre i nie mia艂 zamiaru przerwa膰 tylko dlatego, 偶e Belzedar przyzna艂 si臋 do winy. W ko艅cu zacz膮艂 si臋 powtarza膰 i w贸wczas w艂膮czy艂 si臋 Belmakor.
- Co robi艂e艣 w Mallorei, stary? - zapyta艂 Belzedara.
Belzedar wzruszy艂 ramionami.
A c贸偶by innego? Pr贸bowa艂em odzyska膰 Glob naszego Mi
strza.
Czy偶 nie jest to nieco niebezpieczne, m贸j drogi? Torak na
dal jest bogiem, jak wiesz, i spa艂aszuje tw膮 w膮trob臋 na 艣niadanie,
je艣li ci臋 na tym przy艂apie.
My艣l臋, 偶e znalaz艂em spos贸b, aby tego unikn膮膰 - odpar艂 Bel
zedar.
Nie b膮d藕 idiot膮 - warkn膮艂 Beldin. - Mistrz jest wystarczaj膮
co smutny bez twoich niewydarzonych plan贸w samounicestwie
nia.
S膮 jak najbardziej wydarzone, Beldinie - odrzek艂 ch艂odno
Belzedar. - Wystarczaj膮co du偶o czasu po艣wi臋ci艂em dopracowaniu
wszystkich szczeg贸艂贸w. Plan si臋 powiedzie. To jedyny spos贸b, by
艣my kiedykolwiek odzyskali Glob.
No to wys艂uchajmy go.
Nie s膮dz臋. Nie potrzebuj臋 pomocy i zdecydowanie nie
chc臋, aby mi przeszkadzano.
Po tych s艂owach odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂 w kierunku swej wie偶y. W 艣lad za nim pomkn臋艂y przekle艅stwa Beldina.
Ciekaw jestem, co on zamierza - duma艂 Belmakor.
Co艣 g艂upiego - odpar艂 skwaszonym tonem Beldin. - Belze
dar nie nale偶y do najracjonalniejszych 艂udzi i ma obsesj臋 na
punkcie Globu, od chwili gdy go ujrza艂. Czasami mia艂em wra偶e
nie, 偶e to jemu Torak go ukrad艂.
Widz臋, 偶e ty r贸wnie偶 to spostrzeg艂e艣 — powiedzia艂 Belma
kor ze s艂abym u艣miechem.
Spostrzeg艂em? Jak ktokolwiek m贸g艂by tego nie zauwa偶y膰?
A co ty robi艂e艣 w Ma艂lorei?
Chcia艂em zobaczy膰, co sta艂o si臋 z moim ludem.
I co si臋 z nim sta艂o?
Torak nie wy艣wiadczy艂 im przys艂ugi roz艂upuj膮c 艣wiat.
Nie s膮dz臋, aby si臋 o to stara艂. Co si臋 wydarzy艂o?
Nie jestem absolutnie pewny. Melcena by艂a wyspowym kr贸
lestwem u wschodniego wybrze偶a. Torakowi uda艂o si臋 zatopi膰 po
艂ow臋 z tych wysp, gdy zacz膮艂 wprowadza膰 zmiany w 艣wiatowej geo
grafii. To przysporzy艂o ludziom nieco k艂opot贸w. Teraz t艂ocz膮 si臋
wszyscy na tej niewielkiej przestrzeni, kt贸ra im pozosta艂a. Wyzna
czyli komitet w celu rozpatrzenia tej sprawy.
Co wyznaczyli?
To pierwsza rzecz, o kt贸rej my艣l膮 Melceni w razie jakiego
kolwiek kryzysu, stary. To daje nam poczucie spe艂nienia - i za
wsze mo偶emy w razie niepowodze艅 obwinia膰 komitet.
To najbardziej absurdalna rzecz, o jakiej s艂ysza艂em.
Oczywi艣cie. My, Melceni, jeste艣my absurdalni. To stanowi
cz臋艣膰 naszego uroku.
Co postanowi艂 komitet? - spyta艂em.
-Jak najwnikliwiej studiowali problem — przez dziesi臋膰 lat -a potem sporz膮dzili sprawozdanie dla rz膮du.
I jakie by艂y ich ustalenia? - zapyta艂em.
Sprawozdanie mia艂o pi臋膰set stron, Belgaracie. Ca艂膮 noc za
j臋艂oby mi jego powt贸rzenie.
Stre艣膰 je.
Wniosek by艂 taki, 偶e Cesarstwu Melcen贸w potrzeba wi臋cej
ziemi.
Zaj臋艂o im a偶 dziesi臋膰 lat, aby do tego doj艣膰? - zdziwi! si臋
Beldin.
Melceni s膮 bardzo sumienni, stary. Zaproponowali ekspan
sj臋 na kontynent.
Czy偶 nie jest on ju偶 zamieszkany? - zapyta艂em.
No c贸偶, jest, ale wszyscy ludzie zamieszkuj膮cy wybrze偶e s膮
przecie偶 7 pochodzenia Dalami - chyba 偶e zapu艣cisz si臋 dalej na
p贸艂noc, na ziemie Karand贸w — wi臋c istnieje pewne pokrewie艅
stwo. Cesarz wys艂a艂 emisariuszy do naszych kuzyn贸w w Rengel
i Celanta, by wybadali mo偶liwo艣ci wyj艣cia z tego k艂opotliwego po
艂o偶enia.
Kiedy rozpocz臋艂a si臋 wojna? - zapyta艂 bez ogr贸dek Beldin.
Ale偶 nie by艂o 偶adnej wojny, stary. My, Melceni, jeste艣my na
to zbyt cywilizowani. Cesarscy emisariusze po prostu uzmys艂owili
kr贸lewi膮tkom zalety p艂yn膮ce z w艂膮czenia do Cesarstwa Melcen贸w
i wady niewyra偶enia na to zgody.
Masz na my艣li gro藕by? - zasugerowa艂 Beldin.
Nie nazwa艂bym tego gro藕bami, stary. Emisariusze byli bar
dzo uprzejmi, oczywi艣cie, ale uda艂o im si臋 da膰 do zrozumienia,
偶e cesarz b臋dzie niezadowolony, je艣li nie dostanie tego, czego
chce. Kr贸lewi膮tka w lot poj臋li, w czym rzecz. Po umocnieniu si臋
w Rengel i Celancie, Melcenowie zaanektowali Darshiv臋 i Pelda-
n臋. Troch臋 trudno艣ci mieli jednak z Gandahar膮. Ludzie zamiesz
kuj膮cy d偶ungle Gandahary udomowili s艂onie, a nieco trudno po
radzi膰 sobie z jazd膮 na s艂oniach. My艣l臋 jednak, 偶e co艣 wymy艣l膮.
S膮dzisz, i偶 rozprzestrzenia si臋 na ziemie Dal贸w? - zapy
ta艂em.
Belmakor pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- To nie by艂by dobry pomys艂, Belgaracie.
Dlaczego? Nie s艂ysza艂em, aby Dalowie byli zbytnio wojowni
czym ludem.
Nie s膮, ale nikt przy zdrowych zmys艂ach nie wchodzi im
w drog臋. Biegle opanowali arkana sztuk tajemnych i potrafi膮 na
r贸偶ny spos贸b uprzykrzy膰 偶ycie ka偶demu, kto zab艂膮dzi na ich tery
torium. S艂ysza艂e艣 o Urvonie?
To jeden z uczni贸w Toraka, prawda?
Tak. Sprawuje w艂adz臋 nad Grolimami z Mai Yaska, a Ctu-
chik kieruje sprawami w Cthol Mishrak. Elka lat temu Urvon za
pragn膮艂 przyjrze膰 si臋 pierwotnym mieszka艅com Mallorei, wys艂a艂
wi臋c tam swych Grolim贸w. Ci, kt贸rzy udali si臋 do Kell, nie wr贸ci
li. Nadal b艂膮dz膮 w cieniu tej ogromnej g贸ry - 艣lepi i szaleni.
Oczywi艣cie nie zawsze mo偶na stwierdzi膰, czy Grolim postrada艂
zmys艂y; w ko艅cu nie nale偶膮 do zbyt racjonalnych ludzi.
Beldin wybuchn膮艂 chrapliwym 艣miechem.
Mo偶esz powt贸rzy膰 to jeszcze raz, bracie?
Czym zajmuj膮 si臋 Dalowie z Kell? - zapyta艂em zacieka
wiony.
R贸偶nymi rzeczami — czarami, nekromancj膮, wr贸偶eniem,
astrologi膮.
Nie powiesz mi chyba, 偶e nadal zajmuj膮 si臋 tymi bzdurami?
Nie jestem przekonany, czy to bzdury, stary. Astrologia jest
domen膮 jasnowidz贸w, a ci stoj膮 na czele spo艂ecznej struktury
w Kell. Kell by艂o tam od zawsze i nigdy nie mia艂o niczego, co
m贸g艂by艣 nazwa膰 rz膮dem. Wszyscy robi膮 to, co ka偶膮 im robi膰 ja
snowidze.
Czy spotka艂e艣 kiedykolwiek jednego z owych jasnowidz贸w?
— zaciekawi艂 si臋 Beldin.
-Jednego - m艂od膮 kobiet臋 z banda偶em na oczach. -Jak mog艂a czyta膰 z gwiazd skoro by艂a 艣lepa?
- Nie powiedzia艂em, 偶e by艂a 艣lepa, stary. Najwyra藕niej zdej
mowa艂a banda偶e, gdy chcia艂a czyta膰 z Ksi臋gi Niebios. Dziwna by艂a
z niej dziewczyna, ale Dalowie jej s艂uchali — cho膰 to, co m贸wi艂a, nie mia艂o dla mnie zbyt wiele sensu.
Tak zwykle bywa z lud藕mi, kt贸rzy udaj膮, 偶e potrafi膮 widzie膰
przysz艂o艣膰 - zauwa偶y艂 Beldin. - M贸wienie zagadkami to bardzo do
bry spos贸b, by ustrzec si臋 przed mianem oszusta.
Nie s膮dz臋, aby byli oszustami, Beldinie — nie zgodzi艂 si臋 Bel
makor. - Dalowie m贸wili mi, 偶e jasnowidz nigdy nie pomyli艂 si臋,
przepowiadaj膮c przysz艂o艣膰. Jasnowidze my艣l膮 w kategoriach epok.
Druga epoka rozpocz臋艂a si臋, gdy Torak roz艂upa艂 艣wiat.
To by艂o godne uwagi wydarzenie - powiedzia艂em. - Alorno-
wie zacz臋li od tego dnia liczy膰 sw贸j kalendarz. S膮dz臋, 偶e obecnie
mamy rok oko艂o sto trzydziesty 贸smy.
G艂upota! - parskn膮艂 Beldin.
Maj膮 przynajmniej o czym my艣le膰 poza wszczynaniem utar
czek ze swymi s膮siadami.
Przybieg艂a wilczyca.
- Kto艣 zastanawia si臋, kiedy przyjdziesz do domu — rzek艂a do
mnie z naciskiem.
- Jest niezno艣na niemal jak 偶ona - zauwa偶y艂 Beldin.
Wilczyca wyszczerzy艂a na niego k艂y. Nigdy nie by艂em pewny, ile
rozumia艂a z tego, co m贸wili艣my.
- Wracasz do Mallorei? - zapyta艂em Belmakora.
Nie s膮dz臋, stary. Chyba zajrz臋 do Marag贸w. Lubi臋 Mara-
g贸w.
No c贸偶, ja wracam do Mallorei - powiedzia艂 Beldin. - Nadal
pragn臋 si臋 dowiedzie膰, kto jest trzecim uczniem Toraka i wol臋
mie膰 oko na Belzedara, je艣li potrafi臋 go upilnowa膰. Wystarczy, 偶e
si臋 odwr贸c臋, a wymyka mi si臋 - spojrza艂 na mnie. — A co ty masz za
miar robi膰?
Teraz wracam do domu - nim moja przyjaci贸艂ka zatopi mi
k艂y w nodze i zaci膮gnie tam.
My艣la艂em w bardziej og贸lnych kategoriach, Belgaracie.
Nie jestem pewny. My艣l臋, 偶e jaki艣 czas zostan臋 tutaj, dop贸ki
Mistrz nie wynajdzie mi innego zaj臋cia.
A zatem - odezwa艂a si臋 do mnie wilczyca - idziesz do do
mu, czy nie?
- Id臋, moja droga - odpar艂em, wzdychaj膮c i przewracaj膮c oczyma.
W Dolinie zrobi艂o si臋 pusto po odej艣ciu Belsambara. Beldin
i Belzedar byli w Mallorei, a Belmakor przebywa艂 w艣r贸d Mara-g贸w, zabawiaj膮c maraskie kobiety, by艂em tego pewny. Wed艂ug niepisanej umowy, bli藕ni臋ta zawsze pozostawa艂y blisko Aldura. Zwyczaj 贸w ustali艂 si臋 po tym, jak Torak ukrad艂 Glob Mistrza. W ci膮gu nast臋pnych kilku stuleci kr臋ci艂em si臋 troch臋 po okolicy. Nadal trzeba by艂o co jaki艣 czas aran偶owa膰 ma艂偶e艅stwa — i morderstwa.
* * *
Szokuje to was? Nigdy nie ro艣ci艂em sobie pretensji do 艣wi臋to艣ci, a na 艣wiecie nie brakowa艂o niewygodnych ludzi. Nie m贸wi艂em Mistrzowi o swych poczynaniach, ale on te偶 nigdy o to nie pyta艂. Nie mam zamiaru marnowa膰 swego czasu, ani waszego, na niezdarne wykr臋ty. Kierowa艂a mn膮 Konieczno艣膰, wi臋c robi艂em, co by艂o konieczne.
* * *
Lata p艂yn臋艂y. Moje trzytysi臋czne urodziny min臋艂yby i nawet bym tego nie zauwa偶y艂, gdyby wilczyca mi o nich nie przypomnia艂a. Zawsze pami臋ta艂a o moich urodzinach, co by艂o bardzo dziwne. Wilki licz膮 czas up艂ywem p贸r roku nie lat, ale ona ani razu nie zapomnia艂a o tym dniu, kt贸ry dla mnie ju偶 od dawna nie mia艂 znaczenia.
Tego ranka wygramoli艂em si臋 z 艂贸偶ka ledwo widz膮c na oczy. Wraz z bli藕niakami 艣wi臋towali艣my co艣 poprzedniego wieczoru. Wilczyca siedzia艂a z tym swoim g艂upio wywalonym j臋zorem i obserwowa艂a mnie. Nie jest to dobry pocz膮tek dnia, kiedy kto艣 nas wy艣miewa od samego 艣witu.
Paskudnie cuchniesz - zauwa偶y艂a.
Prosz臋, przesta艅 - powiedzia艂em. - Nie czuj臋 si臋 najlepiej
tego ranka.
Nadzwyczajne. Wczorajszego wieczoru mia艂e艣 wy艣mienite sa
mopoczucie.
To by艂o wtedy, a nie teraz.
Kto艣 jest ciekaw, czemu to sobie robisz. Wiesz, 偶e rano b臋
dziesz niezdr贸w.
To zwyczaj - z biegiem lat przekona艂em si臋, 偶e najlepsz膮
metod膮 by艂o zwalanie wszystkiego na zwyczaj.
Rozumiem. No c贸偶, skoro to zwyczaj, to chyba nie ma
powodu do zmartwienia. Jeste艣 dzi艣 starszy, wiesz?
Czuj臋 si臋 dzi艣 o wiele, wiele starszy.
Dawno temu przyszed艂e艣 tego dnia na 艣wiat.
Znowu moje urodziny? Ju偶? Gdzie偶 podziewa si臋 ten czas?
- Za nami lub przed nami. To zale偶y, w kt贸r膮 stron臋 spojrzysz.
Dacie wiar臋, 偶e takie spostrze偶enie pochodzi艂o od wilka?
-Jeste艣 ze mn膮 ju偶 szmat czasu.
Czym偶e jest czas dla wilka? Wszystkie dni s膮 do siebie po
dobne.
O ile sobie przypominam, spotkali艣my si臋 na trawiastych
r贸wninach p贸艂nocy, nim 艣wiat zosta艂 rozbity.
Tak, to by艂o wtedy.
Poczyni艂em w my艣lach szybkie wyliczenia.
Oko艂o tysi膮ca moich urodzin min臋艂o od tamtego czasu.
-I co?
Czy normalnie wilki 偶yj膮 tak d艂ugo?
Ty jeste艣 wilkiem - czasami — i 偶yjesz tak d艂ugo.
To co innego. Jeste艣 niezwyk艂ym wilkiem.
Dzi臋kuj臋. Kto艣 my艣la艂, 偶e nigdy tego nie zauwa偶ysz.
- To naprawd臋 zdumiewaj膮ce. Nie mog臋 uwierzy膰, aby wilk
m贸g艂 偶y膰 tak d艂ugo.
- Wilki 偶yj膮 tak d艂ugo, jak d艂ugo zechc膮 - prychn臋艂a. - Kto艣
by艂by bardziej zadowolony, gdyby艣 zrobi艂 co艣 ze swoim zapachem
— doda艂a.
* * *
Widzisz, Polgaro, nie ty pierwsza to zauwa偶y艂a艣.
* * *
Kilka lat potem zdarzy艂o mi si臋 z jakiego艣 powodu, kt贸rego ju偶 dawno nie pami臋tam, znowu zmieni膰 posta膰. Nie potrafi臋 sobie przypomnie膰 nawet, w co si臋 zmieni艂em, ale kojarz臋, 偶e by艂a wczesna wiosna i z艂ociste promienie s艂o艅ca wpada艂y przez otwarte okno mojej wie偶y, zalewaj膮c swym jasnym 艣wiat艂em pozosta艂o艣ci po dawno zapomnianych do艣wiadczeniach, sterty ksi膮g i zwoj贸w pi臋trz膮cych si臋 pod 艣cianami. My艣la艂em, 偶e wilczyca 艣pi, gdy to robi艂em, ale powinienem j膮 lepiej zna膰. Nic z tego, czym si臋 zajmowa艂em, nigdy nie umkn臋艂o uwagi mej towarzyszki.
Wilczyca usiad艂a. Jej z艂ociste oczy b艂yszcza艂y w blasku s艂o艅ca.
- A wi臋c tak to robisz — powiedzia艂a. —Jakie偶 to proste.
I natychmiast zmieni艂a si臋 w bia艂膮 sow臋.
ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY
Od tamtej pory niewiele zazna艂em spokoju. Nigdy nie wiedzia艂em, czyje spojrzenie napotkam, gdy si臋 odwr贸c臋 - wilka, sowy, nied藕wiedzia czy motyla. Poledra zdawa艂a si臋 znajdowa膰 wielk膮 przyjemno艣膰 w zaskakiwaniu mnie, ale w miar臋 up艂ywu czasu coraz cz臋艣ciej ukazywa艂a si臋 mi w postaci sowy.
O co chodzi z tymi sowami? - burkn膮艂em kt贸rego艣 dnia.
Lubi臋 sowy - wyja艣ni艂a, jakby to by艂a najoczywistsza rzecz
pod s艂o艅cem. - Podczas mej pierwszej w 偶yciu zimy, gdy by艂am
m艂odym i g艂upim stworzeniem, goni艂am zaj膮ca, grz臋zn膮c w 艣nie
gu jak szczeni臋. Wielka bia艂a sowa run臋艂a z g贸ry i porwa艂a zaj膮ca
niemal wprost z mej paszczy. Zanios艂a go na pobliskie drzewo
i zjad艂a, zrzucaj膮c mi n臋dzne resztki. Pomy艣la艂am w贸wczas, 偶e do
brze by艂oby by膰 sow膮.
G艂upota — parskn膮艂em.
By膰 mo偶e - odpar艂a uprzejmie, g艂adz膮c dziobem pi贸ra
w ogonie — ale to mnie bawi. By膰 mo偶e pewnego dnia inna po
sta膰 wyda mi si臋 jeszcze bardziej zabawna.
Ci z was, kt贸rzy znaj膮 moj膮 c贸rk臋, wiedz膮 teraz, sk膮d wzi膮艂 si臋 u niej poci膮g do tej konkretnej postaci. Ani Polgara, ani moja 偶ona nie chc膮 powiedzie膰, jak porozumiewa艂y si臋 w ci膮gu tych
straszliwych lat, gdy s膮dzi艂em, 偶e straci艂em Poledr臋 na zawsze; najwyra藕niej jednak to czyni艂y i tym sposobem przenios艂o si臋 upodobanie Poledry do s贸w. Ale uprzedzam bieg wydarze艅.
* * *
Nast臋pne kilka stuleci up艂yn臋艂o spokojnie. Nadali艣my ju偶 bieg wi臋kszo艣ci spraw, by wszystko by艂o przygotowane, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
Zgodnie z tym, czego si臋 spodziewa艂em, Tol Nedrane spali艂o si臋 do fundament贸w i moje zabiegi w sprawie patriarchy rodu Ho-nethite op艂aci艂y si臋. Jeden z jego potomk贸w, wa偶ny notabl w 贸wczesnych czasach, czu艂 poci膮g do kamieniarstwa. O odziedziczenie tego zami艂owania w jego rodzinie wszak starannie zadba艂em. Po tym, jak na jego oczach Tol Nedrane obr贸ci艂o si臋 w popi贸艂, przekona艂 innych ojc贸w miasta, 偶e kamie艅 nie sp艂onie tak szybko, jak drewniane bale i strzecha. Jednak偶e by艂 ci臋偶szy ni偶 drewno, wi臋c przed przyst膮pieniem do budowy kamiennych dom贸w musieli umocni膰 podmok艂e grunty wyspy na rzece Nedrane. Pomimo g艂o艣nych protest贸w przewo藕nik贸w, zbudowali dwa mosty, jeden 艂膮cz膮cy z po艂udniowym brzegiem Nedrane, a drugi z p贸艂nocnym.
Po wype艂nieniu mokrade艂 kamiennym gruzem, zabrali si臋 do w艂a艣ciwej pracy. Je艣li mam by膰 ca艂kowicie szczery, to nie dbali艣my wcale o to, czy mieszka艅cy Tol Honeth 偶yj膮 w domach z kamienia, czy w chatach z papieru. Dla nas wa偶na by艂a praca zbiorowa. Zespo艂y budowlane stanowi艂y zacz膮tek legion贸w, potrzebnych nam p贸藕niej. Kamie艅 budowlany jest zbyt ci臋偶ki dla jednego cz艂owieka — chyba 偶e posiada on umiej臋tno艣ci moich braci i moje. Typowa dru偶yna robotnik贸w, sk艂adaj膮ca si臋 z dziesi臋ciu ludzi, ostatecznie sta艂a si臋 podstawowym oddzia艂em. Gdy musieli przemie艣ci膰 wi臋ksze kamienie, 艂膮czyli si臋 po dziesi臋膰 dru偶yn - tworz膮c typow膮 kompani臋. A kiedy przysz艂o im u艂o偶y膰 owe ogromne g艂azy pod fundamenty, grupowali si臋 po sto dru偶yn — tworz膮c legion.
Musieli nauczy膰 si臋 wsp贸艂pracowa膰 ze sob膮, aby wykona膰 okre艣lone zadanie, i s艂ucha膰 rozkaz贸w nadzorc贸w. Jestem pewny, 偶e pojmujecie, w czym rzecz. M贸j Honethit zosta艂 g艂贸wnodowodz膮cym ca艂ej operacji. Nadal jestem z niego w pewnym sensie dumny -cho膰 by艂 Honethem.
W owym czasie Tolnedra nie by艂a tak cywilizowana jak dzisiaj, je艣li mo偶na Ce'Nedr臋 nazwa膰 cywilizowan膮. W ka偶dym spo艂ecze艅stwie zawsze znajd膮 si臋 ludzie, kt贸rzy wol膮 zabra膰 innym to, czego pragn膮, ni偶 na t臋 rzecz zapracowa膰, i Tolnedra nie by艂a w tym wzgl臋dzie wyj膮tkiem. Po okolicach wa艂臋sa艂y si臋 bandy w艂贸cz臋g贸w. Pewnego razu jedna z nich pr贸bowa艂a przekroczy膰 po艂udniowy most, aby z艂upi膰 Tol Nedrane. M贸j kamieniarz poleci艂 swej grupie robotnik贸w rzuci膰 narz臋dzia i chwyci膰 za bro艅. Reszta, jak to m贸wi膮, jest histori膮. M贸j protegowany w lot poj膮艂, co stworzy艂, i tak zrodzi艂o si臋 marzenie o imperium.
Kiedy 贸w kamieniarz rozszerzy艂 sw膮 kontrol臋 nad okolic膮 do dwudziestu mil w ka偶dym kierunku, zmieni艂 nazw臋 rodzinnego miasta na Tol Honeth, a siebie samego mianowa艂 Ranem Honethem I, cesarzem ca艂ej Tolnedry - tytu艂 nieco na wyrost dla cz艂owieka, kt贸rego „cesarstwo" mia艂o powierzchni臋 zaledwie czterystu mil kwadratowych, ale zapewniam was, 偶e to by艂 dopiero pocz膮tek. By艂em zadowolony ze sposobu, w jaki to wszystko si臋 u艂o偶y艂o.
Nie mia艂em jednak偶e czasu spokojnie si臋 tym nacieszy膰, gdy偶 w艂a艣nie w贸wczas wybuch艂a wojna domowa w Arendii. Sporo pracy w艂o偶y艂em w t臋 krain臋 i nie chcia艂em, by rody za艂o偶one z takim trudem zosta艂y starte z powierzchni ziemi w trakcie tych igraszek. Trzy g艂贸wne miasta Arendii, Vo Mimbre, Vo Wacune i Vo Astur, powsta艂y do艣膰 wcze艣nie. Ka偶dym z nich i otaczaj膮cym go terytorium rz膮dzi艂 ksi膮偶臋. Nie jestem pewny, czy Arendom przyszed艂by do g艂owy pomys艂, by mie膰 jednego kr贸la, gdyby nie przyk艂ad pierwszej dynastii Honethite powsta艂ej na po艂udniu. Nie up艂yn臋-
艂o wiele czasu, gdy ksi膮偶臋 Vo Astur nada艂 ostateczny kszta艂t wewn臋trznemu konfliktowi proklamuj膮c siebie kr贸lem Arendii.
Jednak偶e ju偶 sama wojna domowa by艂a wystarczaj膮co k艂opotliwa. W ka偶dym z trzech ksi臋stw za艂o偶y艂em rody i moim g艂贸wnym zmartwieniem by艂o niedopuszczenie, by stan臋艂y przeciwko sobie na polu walki. Gdyby przodek Mandorallena zabi艂 przodka Lell-dorina na przyk艂ad, to nigdy nie uda艂oby mi si臋 doprowadzi膰 do pokoju pomi臋dzy nimi.
Na dodatek stada hrulgin贸w i sfory algroth贸w co jaki艣 czas robi艂y wypady do wschodniej Arendii w poszukiwaniu czego艣 — lub kogo艣 — do jedzenia, powi臋kszaj膮c panuj膮cy tu zam臋t. Ulgosi skryli si臋 w jaskiniach, a tym samym na terenie siedlisk owych potwor贸w zabrak艂o ich ulubionego po偶ywienia.
Zobaczy艂em to na w艂asne oczy, gdy niby to prowadzi艂em barona Vo Mandor, przodka Mandorallena, na pole bitwy. Nie chcia艂em, aby tam dotar艂, wi臋c zabra艂em go okr臋偶n膮 drog膮. Byli艣my w pobli偶u ulgoskiej granicy, gdy zaatakowa艂y nas algrothy.
Baron Mandorin by艂 Mimbrantem do szpiku ko艣ci. Zar贸wno on, jak i jego wasale zakuci byli w zbroje, kt贸re chroni艂y przed jadowitymi pazurami algroth贸w.
Mandorin zakrzykn膮艂 na swych wasali, opu艣ci艂 przy艂bic臋, nastawi艂 kopi臋 i ruszy艂 do ataku.
Niekt贸re cechy s膮 dziedziczne.
Odwaga algroth贸w jest odbiciem odwagi sfory, nie pojedynczych osobnik贸w, wi臋c gdy Mandorin i jego ludzie zacz臋li zabija膰 algrothy, bojowo艣膰 sfory pocz臋艂a s艂abn膮膰. W ko艅cu uciek艂y z powrotem do lasu.
Mandorin u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, gdy podni贸s艂 przy艂bic臋.
- Zabawne spotkanie, prastary Belgaracie - powiedzia艂 weso
艂o. - Azali ich brak ducha pozbawi艂 nas wi臋kszo艣ci uciechy.
Arendowie!
- Lepiej przeka偶 wie艣ci o tym incydencie, Mandorinie - rzek-
艂em. - Niech wszyscy w Arendii wiedz膮, 偶e potwory z Ulgolandu zapuszczaj膮 si臋 w te lasy.
Powiadomi臋 wszystkich Mimbre — obieca艂. — Bezpiecze艅
stwo Wacit贸w i Asturian nie le偶y mi na sercu.
To twoi rodacy, Mandorinie. Ju偶 cho膰by z tego powodu po
winiene艣 poczuwa膰 si臋 do ostrze偶enia ich.
Wrogami mymi s膮 - upiera! si臋.
Ale s膮 lud藕mi. Przyzwoito艣膰 nakazuje ich uprzedzi膰, a ty je
ste艣 przyzwoitym cz艂owiekiem.
To do niego przem贸wi艂o. Chwil臋 jeszcze sta艂 zas臋piony, potem jednak oblicze Mandorina rozpogodzi艂o si臋.
Stanie si臋, jako rzek艂e艣, prastary - obieca艂. - Azali zapraw
d臋 koniecznym nie b臋dzie.
A to dlaczego?
Gdy tylko zako艅czymy sprawy z Asturianami, wraz z kil
koma kompanami wyprawi臋 si臋 w g贸ry Ulgolandu. Tusz臋, i偶 wy
t臋pienie owych niezno艣nych stworze艅 wielkim trudem nie
b臋dzie.
Sam Mandorallen nie uj膮艂by tego inaczej.
Oko艂o pi臋tnastu wiek贸w po rozbiciu 艣wiata Beldin wr贸ci艂 z Mallorei, aby opowiedzie膰 nam o Toraku i jego Angarakach. Belmakor porzuci艂 uciechy w Maragorze i do艂膮czy艂 do nas, nadal jednak nie by艂o 艣ladu Belzedara. Zebrali艣my si臋 w wie偶y Mistrza i zaj臋li艣my swe zwyk艂e miejsca. My艣l臋, 偶e wszystkich nas niepokoi艂 pusty fotel Belzedara.
Przez jaki艣 czas w Mallorei panowa艂 absolutny chaos - rela
cjonowa艂 Beldin. — Grolimowie z Mai Yaska wybierali swe ofiary
nieomal wy艂膮cznie spo艣r贸d oficer贸w armii, a genera艂owie aresz
towali i tracili ka偶dego Grolima, kt贸ry im wpad艂 w r臋ce, oskar偶a
j膮c ich o wszelkiego rodzaju przest臋pstwa. W ko艅cu Torak zo
rientowa艂 si臋, co si臋 dzieje, i po艂o偶y艂 temu kres.
Szkoda - mrukn膮艂 Belmakor. - Co zrobi艂?
- Wezwa艂 dow贸dc贸w i hierarch贸w Grolim贸w do Cthol Mish-
rak i postawi艂 im ultimatum. Powiedzia艂, 偶e je艣li nie zaprzestan膮
swej skrytej wojny, to mog膮 pakowa膰 si臋 i przenosi膰 do Cthol Mi-
shrak, gdzie b臋dzie ich mia艂 na oku. To przem贸wi艂o do Groli
m贸w natychmiast. W Mai Zeth i Mai Yaska mogli 偶y膰 we wzgl臋d
nej autonomii, a i klimat w tych miastach nie by艂 wcale taki zty.
Cthol Mishrak by艂o niczym przedpro偶e Piekie艂. Le偶a艂o na po艂u
dniowym kra艅cu polarnych bagnisk i by艂o wysuni臋te tak daleko
na p贸艂noc, 偶e dni trwa艂y zim膮 jedynie oko艂o dw贸ch godzin —je艣li
w og贸le to, co nast臋powa艂o po 艣wicie, mo偶na by艂o nazwa膰 dniem.
Torak spowi艂 to miejsce wiecznymi chmurami, wi臋c 艣wiat艂o nigdy
tak naprawd臋 nie mia艂o do niego dost臋pu. Cthol Mishrak znaczy
Miasto Wiecznej Nocy i bardzo trafnie opisuje to miejsce. S艂o艅ce
nigdy nie dociera do ziemi, wi臋c rosn膮 tam jedynie grzyby.
Beltira wzdrygn膮艂 si臋.
Czemu to uczyni艂? - zapyta艂 zbity z tropu.
Kto wie, dlaczego Torak cokolwiek robi? - wzruszy艂 ramio
nami Beldin. -Jest szalony. Mo偶e pr贸buje ukry膰 sw膮 twarz. My艣l臋
jednak, 偶e tym, co ostatecznie doprowadzi艂o do opami臋tania ge
nera艂贸w i Grolim贸w, by艂 fakt, 偶e w Cthol Mishrak rz膮dzi艂 ucze艅
Ctuchik. Spotka艂em Urvona. Samym spojrzeniem potrafi艂 zmro
zi膰 krew w w臋偶u. Ctuchik uchodzi za jeszcze gorszego.
Dowiedzia艂e艣 si臋, kto jest trzecim uczniem? — zaciekawi
艂em si臋.
Beldin pokr臋ci艂 g艂ow膮.
Nikt nie chce o nim m贸wi膰. Odnios艂em wra偶enie, 偶e nie
jest Angarakiem.
To bardzo nie pasuje do mego brata — powiedzia艂 w zadu
mie Aldur. - Torak ma pozosta艂e rasy ludzkie w najg艂臋bszej po
gardzie.
Mog臋 si臋 myli膰, Mistrzu - przyzna艂 Beldin - ale sami Anga-
rakowie wydaj膮 si臋 przekonani, 偶e to nie jest nikt spo艣r贸d nich.
W ka偶dym razie strach przed powrotem do Cthol Mishrak otworzy艂 艂agodniej nastawion膮 cz臋艣膰 duszy Urvona, kt贸ry rz膮dzi艂 w Mai Yaska. Niemal natychmiast zacz膮艂 czyni膰 pokojowe zabiegi wzgl臋dem genera艂贸w.
Czy Urvon rzeczywi艣cie ma tyle autonomii? - zapyta艂 Beltira.
W zasadzie tak. Torak jest skoncentrowany na Globie i ad
ministracyjne detale pozostawia swym uczniom. Ctuchlik sprawu
je w艂adz臋 absolutn膮 w Cthol Mishrak, a Urvon zasiada na tronie
w Mai Yaska. Ub贸stwia by膰 wielbiony. Nast臋pnym centrum w艂adzy
w Mallorei jest Mai Zeth. Logika podpowiada, 偶e tam przebywa
trzeci ucze艅 Toraka - prawdopodobnie dzia艂a za kulisami. W ka偶
dym razie, gdy tylko Urvon i genera艂owie obwie艣cili mi臋dzy sob膮
pok贸j, Torak przykaza艂 im pilnowa膰 si臋 i odes艂a艂 do dom贸w.
Szczeg贸艂y wypracowali p贸藕niej. Grolimowie maj膮 absolutne wp艂y
wy w Mai Yaska, a genera艂owie w Mai Zeth. Pozosta艂ymi miastami
i okr臋gami rz膮dz膮 wsp贸lnie. 呕adnej ze stron to si臋 za bardzo nie
podoba, ale nie maj膮 wyboru.
Czy tak teraz wygl膮daj膮 spraw}'? - zagadn膮艂 Belkira.
Troch臋 posun臋艂y si臋 do przodu. Gdy tylko genera艂owie po
zbyli si臋 Grolim贸w, mogli bez przeszk贸d skierowa膰 sw膮 uwag臋 na
Karand贸w.
Wstr臋tne bydl臋ta - zauwa偶y艂 Belmakor. - Gdy pierwszy raz
zobaczy艂em jednego z nich, nie by艂em w stanie uwierzy膰, 偶e to
cz艂owiek.
Teraz troch臋 si臋 ucz艂owieczyli - powiedzia艂 Beldin. - Anga-
rakowie zacz臋li mie膰 k艂opoty z Karandami niemal zaraz po przy
byciu do G贸r Dalasia艅skich. Karandowie tworzyli co艣 w rodzaju
lu藕nej konfederacji siedmm kr贸lestw w p贸艂nocnej 膰wiartce kon
tynentu. Nowy ocean Toraka wprowadzi艂 radykalne zmiany
w tamtejszym klimacie. Karanda znajdowa艂a si臋 w 艣rodkowym
okresie zlodowacenia - sporo 艣niegu, lodowce i tym podobne
rzeczy, ale ca艂a ta para, kt贸ra wydoby艂a si臋 z rozpadliny w skoru-
pie ziemi, stopi艂a wszystko niemal przez noc. Kiedy艣 by艂 tam strumie艅 zwany Magan, kt贸ry sp艂ywa艂 meandrami z G贸r Karanda-skich na po艂udniowy wsch贸d, by w ko艅cu wpa艣膰 do oceanu w Gandaharze. Gdy wszystkie lodowce stopnia艂y jednocze艣nie, strumyk przesta艂 by膰 taki 艂agodny. Wy偶艂obi艂 ogromn膮 bruzd臋 przez trzy czwarte kontynentu. To zmusi艂o Karand贸w do poszukiwania miejsc wy偶ej po艂o偶onych. Na nieszcz臋艣cie takie ziemie znajdowa艂y si臋 na terenach, kt贸re Angarakowie uwa偶ali za swoje.
Nie nazwa艂bym tego takim wielkim nieszcz臋艣ciem - powie
dzia艂 Belmakor. — Je艣li Angarakowie s膮 zaj臋ci Karandami, to nie
b臋d膮 si臋 nam naprzykrza膰.
Nieszcz臋艣cie przysz艂o p贸藕niej - rzek艂 Beldin. - Dop贸ki ge
nera艂owie handryczyli si臋 z Grolimami, nie mieli czasu zajmowa膰
si臋 Karandami. Gdy jednak Torak rozwi膮za艂 ten problem, genera
艂owie skierowali sw膮 armi臋 ku granicom karandyjskiego Kr贸le
stwa Palii, a potem na nie najechali. Karandowie nie byli w stanie
stawi膰 im czo艂a i w ci膮gu miesi膮ca Pallia zosta艂a podbita. Groli-
mowie zacz臋li ju偶 ostrzy膰 swe no偶e, ale genera艂owie pragn臋li po
zostawi膰 Palli臋 w spokoju - oczywi艣cie musia艂aby p艂aci膰 haracz.
Zaproponowali, aby Karand贸w z Palii nawr贸ci膰 na wiar臋 Toraka.
Grolimowie wpadli w sza艂. W ich przekonaniu inne rasy ludzi
nadawa艂y si臋 jedynie na niewolnik贸w lub ofiary. M贸wi膮c kr贸tko,
Torak przemy艣la艂 to i ostatecznie stan膮艂 po stronie wojskowych.
Ich rozwi膮zanie przysporzy mu wi臋cej wiernych i da Torakowi
o wiele wi臋ksz膮 armi臋, w razie gdyby Belar znalaz艂 kiedy艣 spos贸b
na przeprowadzenie swych Alorn贸w na kontynent Mallorei. Z ja
kiej艣 przyczyny Alornowie denerwowali go.
Na mnie te偶 tak dzia艂aj膮 - odezwa艂 si臋 Belmakor. — By膰 mo
偶e wi膮偶e si臋 to z faktem, i偶 wpadaj膮 w sza艂 przy najmniejszej pro
wokacji.
Torak posun膮艂 si臋 jeszcze dalej - ci膮gn膮艂 Beldin. - Sama
Pal艂ia go nie zadowala艂a. Rozkaza艂 Grolimom wyruszy膰 i nawr贸ci膰
ca艂膮 Karand臋. - Pragn臋 mie膰 ich wszystkich - powiedzia艂 Groli-mom. - Ca艂y lud niezmierzonej Mallorei winien si臋 mnie pok艂oni膰, a je艣li kt贸ry艣 z was uchyli si臋 od tej odpowiedzialno艣ci, poczuje me niezadowolenie z ca艂膮 ostro艣ci膮.
Przekona艂 tym Grolim贸w, kt贸rzy ruszyli nawraca膰 pogan.
To niepokoj膮ce - rzek艂 Aldur. - Dop贸ki m贸j brat mia艂 tyl
ko swych Angarak贸w, z 艂atwo艣ci膮 mogli艣my dor贸wna膰 mu liczeb
no艣ci膮. Wszak偶e decyzja Toraka o przyj臋ciu i innych ras zmienia
nasz膮 sytuacj臋.
Nie bardzo mu si臋 powiod艂o, Mistrzu - zapewni艂 Beldin. -
Torakowi uda艂o si臋 nawr贸ci膰 Karand贸w w przewa偶aj膮cej mierze
dlatego, 偶e jego armia g贸rowa艂a na tymi wyj膮cymi barbarzy艅ca
mi, ale gdy genera艂owie Toraka dotarli do granic imperium Mel-
ceny, wpadli wprost na jazd臋 s艂oni. M贸wiono mi, 偶e zrobi艂o si臋
straszne zamieszanie. Genera艂owie wycofali si臋 i w zamian natarli
na Dalasj臋 - spojrza艂 na Belmakora. - Zdawa艂o mi si臋, 偶e wspom
nia艂e艣, i偶 Dalowie maj膮 tam miasta.
Mieli, przynajmniej w贸wczas, gdy by艂em u nich ostatnim
razem.
No c贸偶, teraz nie istnieje tam ju偶 偶adne miasto, poza oczy
wi艣cie Kell. Gdy Angarakowie wkroczyli do Dalasji, zastali jedynie
wioski z lepiankami.
Dlaczego mieliby zrobi膰 co艣 podobnego? - zapyta艂 zbity
z tropu Belmakor. — Mieli pi臋kne miasta. Tol Honeth wygl膮da
przy nich jak wielka rudera.
Istnia艂y ku temu powody - zapewni艂 go Aldur. - Zniszcze
nie miast by艂o fortelem, kt贸ry mia艂 przeszkodzi膰 Angarakom
w odkryciu, jacy naprawd臋 byli przemy艣lni.
Wed艂ug mnie wcale nie wygl膮dali na przemy艣lnych — po
wiedzia艂 Beldin. - Nadal orz膮 swe pola tyczkami, a potulni s膮 nie
mal jak baranki.
To r贸wnie偶 fortel, synu.
- Angarakowie nie mieli 偶adnych k艂opot贸w z nawr贸ceniem
ich, Mistrzu. Ch臋膰 posiadania Boga po tych wszystkich tysi膮cle
ciach, nawet takiego jak Torak, sprawi艂a, 偶e nawracali si臋 ca艂ymi
tysi膮cami. Czy to tak偶e udawali?
Aldur skin膮艂 g艂ow膮.
Dalowie posun膮 si臋 do wszystkiego, by ukry膰 swe prawdzi
we cele przed niewykszta艂conymi.
Czy genera艂owie pr贸bowali wr贸ci膰 do imperium Melce-
n贸w? - zapyta艂 Belmakor.
Nie - odpar艂 Beldin. - Gdyby艣 widzia艂 kilka batalion贸w
zdeptanych przez s艂onie, zrozumia艂by艣 to. Angarakowie i Melceni
handluj膮 troch臋 mi臋dzy sob膮, ale na tym ich kontakty si臋 ko艅cz膮.
M贸wi艂e艣, 偶e spotka艂e艣 Urvona - powiedzia艂 Belkira. - Czy
by艂o to w Cthol Mishrak, czy Mai Yaska?
Mai Yaska. Trzyma艂em si臋 z dala od Cthol Mishrak z powo
du chandim贸w.
Kim s膮 chandimy? - zaciekawi艂em si臋.
Byli kiedy艣 Grolimami. Teraz s膮 psami - wielkimi jak ko
nie. Niekt贸rzy nazywaj膮 je „psami Toraka". Patroluj膮 okolic臋 wo
k贸艂 Cthol Mishrak, w臋sz膮c za intruzami. Pewnie szybko wpad艂yby
na m贸j trop. By艂em na kra艅cach Mai Yaska, gdy wypatrzy艂em
nadchodz膮cego ze wschodu Grolima. Poder偶n膮艂em mu gard艂o,
ukrad艂em szat臋 i w艣lizn膮艂em si臋 do miasta. Myszkowa艂em po
艣wi膮tyni, gdy zaskoczy艂 mnie Urvon. Od razu zorientowa艂 si臋, 偶e
nie by艂em Grolimem, z miejsca poznaj膮c si臋 na mych nadzwy
czajnych talentach, kapujesz? - Z jakiego艣 niewyt艂umaczalnego
powodu przeszed艂 na gwar臋 ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych z p贸艂
nocnej Arendii. By膰 mo偶e zrobi艂 tak, gdy偶 wiedzia艂, 偶e mnie to
dra偶ni.
* * * Niewa偶ne. Wyja艣nienie tego zaj臋艂oby mi zbyt wiele czasu.
-Jego pojawienie si臋 nieco mnie zaskoczy艂o - ci膮gn膮艂 dalej m贸j kar艂owaty brat. - By艂 jednym z tych pokrytych plamami ludzi, jakich widuje si臋 tu i 贸wdzie. Angarakowie maj膮 艣niad膮 cer臋 — przypominaj膮 pod tym wzgl臋dem nieco Tolnedran - ale cia艂o Urvona by艂o pokryte du偶ymi plamami chorobliwie bladej sk贸ry. Przypomina艂 srokatego konia. Zacz膮艂 mi wygra偶a膰, strasz膮c wezwaniem stra偶y, ale na odleg艂o艣膰 zalatywa艂o od niego strachem. Odebrali艣my bardziej wszechstronne wykszta艂cenie od tego, jakie Torak da艂 swym uczniom, i Urvon wiedzia艂, 偶e nad nim g贸ruj臋 -oczywi艣cie m贸wi膮c w przeno艣ni. Nie spodoba艂 mi si臋 zbytnio. Pokona艂em Urvona swym urokiem oraz dlatego, 偶e pochwyci艂em go i cisn膮艂em kilkakrotnie o 艣cian臋. Gdy usi艂owa艂 odzyska膰 oddech, powiedzia艂em, 偶e je艣li pi艣nie lub ruszy si臋, to wypruj臋 mu flaki rozgrzanym do bia艂o艣ci hakiem. Potem, dla potwierdzenia swych s艂贸w, pokaza艂em hak.
Sk膮d wzi膮艂e艣 hak? - zapyta艂 Beltira.
St膮d - Beldin wyci膮gn膮艂 sw膮 s臋kat膮 r臋k臋, pstrykn膮艂 palca
mi i w jego d艂oni pojawi艂 si臋 roz偶arzony hak. - Czy偶 nie jest uro
czy? - potrz膮sn膮艂 palcami i hak znikn膮艂. - Urvon najwyra藕niej mi
uwierzy艂, cho膰 trudno to stwierdzi膰 z ca艂kowit膮 pewno艣ci膮, po
niewa偶 z miejsca zemdla艂. Przemkn臋艂o mi przez my艣l, by powie
si膰 go na moim haku na krokwi, ale uzna艂em, 偶e przyby艂em po
to, by si臋 wszystkiemu przyjrze膰, a nie profanowa膰 艣wi膮tynie,
wi臋c zostawi艂em Urvona rozci膮gni臋tego na pod艂odze i uda艂em
si臋 z powrotem za miasto, gdzie powietrze by艂o czystsze. W 艣wi膮
tyniach Grolim贸w panuje specyficzny od贸r - przerwa艂 i podra
pa艂 si臋 energicznie pod pach膮. — My艣l臋, 偶e lepiej, abym przez ja
ki艣 czas trzyma艂 si臋 z dala od Mallorei. Urvon rozwiesi艂 m贸j ryso
pis na wszystkich drzewach. Wielko艣膰 nagrody schlebia mi, ale
s膮dz臋, 偶e poczekam, a偶 sprawy nieco przycichn膮, zanim tam
wr贸c臋.
- S艂usznie - mrukn膮艂 Belmakor, po czym roze艣mia艂 si臋 bez
radnie.
Kilka tygodni p贸藕niej moje 偶ycie gruntownie si臋 zmieni艂o. By艂em pochylony nad sto艂em do pracy, gdy moja towarzyszka wlecia艂a przez okno, kt贸re za jej namow膮 zostawia艂em otwarte, przysiad艂a na ulubionym krze艣le i wr贸ci艂a do wilczej postaci.
My艣l臋, 偶e odejd臋 na jaki艣 czas - oznajmi艂a.
Tak? - zapyta艂em ostro偶nie.
Spojrza艂a na mnie. Jej z艂ociste oczy nawet nie mrugn臋艂y.
My艣l臋, 偶e chcia艂abym rozejrze膰 si臋 znowu po 艣wiecie.
Rozumiem.
My艣l臋, 偶e 艣wiat si臋 bardzo zmieni艂.
Mo偶liwe.
Pewnego dnia mog臋 wr贸ci膰.
Mam nadziej臋.
A zatem, 偶egnaj - powiedzia艂a, ponownie przybra艂a posta膰
sowy, machn臋艂a skrzyd艂ami i mej towarzyszki ju偶 nie by艂o.
Jej obecno艣膰 w ci膮gu tych lat by艂a czasami dla mnie utrapieniem, ale stwierdzi艂em, 偶e bardzo za ni膮 t臋skni臋. Nieraz odwraca艂em si臋, aby co艣 jej pokaza膰 i zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e mojej przyjaci贸艂ki ju偶 ze mn膮 nie ma. Za ka偶dym razem czu艂em dziwn膮 pustk臋 i smutek. Tak d艂ugo by艂a cz臋艣ci膮 mego 偶ycia, i偶 odnosi艂em wra偶enie, 偶e towarzyszy艂a mi od zawsze.
Potem, jakie艣 kilkana艣cie lat p贸藕niej, Mistrz wezwa艂 mnie i poleci艂 uda膰 si臋 na dalek膮 p贸艂noc, bym przyjrza艂 si臋 Morindi-mom. Ich praktyki wywo艂ywania demon贸w zawsze Aldura interesowa艂y i zdecydowanie nie chcia艂, aby nabrali w tym zbyt wielkiej bieg艂o艣ci.
Morindimowie byli - i pewnie nadal s膮 - o wiele bardziej prymitywni ni偶 ich kuzyni, Karandowie. Jedni i drudzy czcz膮 demony, ale Karandowie potrafili wie艣膰, przynajmniej pozornie, normalne 偶ycie. Morindimowie nie umieli tego - lub nie chcieli.
Klany i plemiona Karandy dla wsp贸lnego dobra z艂agodzi艂y dziel膮ce je r贸偶nice, g艂贸wnie dlatego, 偶e wodzowie mieli wi臋ksz膮 w艂adz臋 ni偶 czarownicy. U Morindim贸w by艂o na odwr贸t, a ka偶dy czarownik to nad臋ty zarozumialec, kt贸ry uznawa艂 istnienie innych czarownik贸w za osobist膮 obraz臋. Morindimowie byli nomadami o prymitywniej strukturze plemiennej i czarownicy ograniczali ich 偶ycie rytua艂ami i mistycznymi wizjami. M贸wi膮c otwarcie, Morindimowie 偶yli w nieustannym strachu.
Uda艂em si臋 przez Alorni臋 do p贸艂nocnego pasma g贸r, w kt贸rym teraz znajduje si臋 Gar og Nadrak. Belsambar zapozna艂 nas ze zwyczajami tych dzikus贸w, gdy dawno temu powr贸ci艂 z wyprawy w tamte strony, wi臋c mniej wi臋cej wiedzia艂em, jak upodobni膰 si臋 do Morinda. Poniewa偶 chcia艂em jak najwi臋cej dowiedzie膰 si臋 o ich praktykach wywo艂ywania demon贸w, uzna艂em, 偶e najlepszym sposobem b臋dzie zosta膰 uczniem jednego z czarownik贸w.
Przez jaki艣 czas przebywa艂em na skraju ich rozleg艂ej, podmok艂ej r贸wniny, by przyciemni膰 sobie sk贸r臋 i ozdobi膰 imitacj膮 tatua偶y. Potem, gdy ju偶 odzia艂em si臋 w sk贸ry i przystroi艂em pi贸rami, wyruszy艂em na poszukiwanie czarownika.
Przezornie cz臋艣膰 mojego przebrania stanowi艂y symbole poszukiwacza — opaska na g艂ow臋 z bia艂ego futra i dyndaj膮ca na niej czerwona w艂贸cznia - gdy偶 Morindimowie uwa偶aj膮, 偶e przeszkadzanie poszukiwaczowi przynosi nieszcz臋艣cie. Cho膰 raz czy dwa zdarzy艂o mi si臋 ratowa膰 magi膮, aby przekona膰 ciekawskiego lub wojowniczo nastawionego, by zostawi艂 mnie w spokoju.
Po tygodniu sp臋dzonym na tych pustkowiach natkn膮艂em si臋 na odpowiedniego kandydata na nauczyciela. Poszukiwacz zwykle ma aspiracje, by zosta膰 czarownikiem. Gdy przechodzi艂em przez jeden z niezliczonych strumieni, kt贸re przemierza艂y arktyczne pustkowia, zagadn膮艂 mnie krzepki facet w nakryciu g艂owy z czaszek.
— Nosisz znak poszukiwacza - powiedzia艂 tonem wyzwania, gdy stali艣my w wodzie po uda na 艣rodku lodowatego strumienia.
- Tak - odpar艂em z rezygnacj膮 w g艂osie. - Nie prosi艂em o to.
Po prostu mnie nasz艂o.
Zdaje mi si臋, 偶e pokora i nonszalancja s膮 cechami m艂odo艣ci.
— Opowiedz mi o swej wizji.
Pospiesznie oceni艂em tego barczystego, w艂ochatego i do艣膰 cuchn膮cego czarownika. Niewiele by艂o tak naprawd臋 do oceniania.
— To zdarzy艂o si臋 we 艣nie — rzek艂em. — Zobaczy艂em kr贸la Pie
kie艂, kt贸ry przykucn膮艂 na w臋glach piekielno艣ci. Przem贸wi艂 do
mnie i powiedzia艂, abym przemierzy艂 wzd艂u偶 i wszerz Morindi-
cum w poszukiwaniu tego, co zawsze by艂o ukryte. Teraz w艂a艣nie
szukam.
Oczywi艣cie by艂 to czysty be艂kot, ale my艣l臋, 偶e okre艣lenie „pie-kielno艣膰", kt贸re na poczekaniu wymy艣li艂em, przem贸wi艂o do niego.
Zawsze radzi艂em sobie ze s艂owami.
-Aby艣 przetrwa艂 owo poszukiwanie, przyjm臋 ci臋 na swego ucznia - i niewolnika.
Zdarza艂y mi si臋 lepsze propozycje, ale postanowi艂em nie targowa膰 si臋. By艂em tu, aby si臋 uczy膰, nie walczy膰 ze z艂ymi manierami.
Wydajesz si臋 niech臋tny - zauwa偶y艂.
Nie jestem najm膮drzejszym z ludzi, Mistrzu - przyzna艂em.
— Mam niewielk膮 bieg艂o艣膰 w magii. Szcz臋艣liwszy b臋d臋, je艣li tym
brzemieniem obarczysz innego.
— Jednak偶e do ciebie nale偶y jego d藕wiganie - wrzasn膮艂 na
mnie. — Sp贸jrz na dar, kt贸ry mog臋 ofiarowa膰. — P艂on膮cym palcem
wskazuj膮cym wywo艂a艂 na powierzchni wody wizerunek, najwyra藕
niej nie zwa偶aj膮c na to, i偶 wartki nurt strumienia poni贸s艂 go, nim
sko艅czy艂 kre艣lenie rysunku.
Wywo艂a艂 demona Pana, jednego z uczni贸w kr贸la Piekie艂. Gdy teraz o tym my艣l臋, mam wra偶enie, 偶e to by艂 Mordja. Wiele lat p贸藕niej spotka艂em Mordj臋, i wydawa艂 mi si臋 troch臋 znajomy.
C贸偶e艣 uczyni艂? - zapyta艂 Mordja swym okropnym g艂osem.
Wezwa艂em ci臋, aby艣 by艂 mi pos艂uszny - oznajmi艂 m贸j przy
sz艂y nauczyciel, nie bacz膮c na fakt, 偶e wywo艂any przez niego wize
runek oddali艂 si臋 ju偶 p贸艂 mili w d贸艂 strumienia.
Mordja, je艣li to by艂 on — roze艣mia艂 si臋.
- Sp贸jrz na lustro wody, g艂upcze - powiedzia艂. - Nie jest ju偶
dla ciebie os艂on膮. Tote偶... - Wyci膮gn膮艂 ogromn膮, 艂uskowat膮 r臋k臋,
pochwyci艂 mego „Mistrza" i odgryz艂 czarownikowi g艂ow臋. — Tro
ch臋 cienki — zauwa偶y艂, zgniataj膮c czaszk臋 i m贸zg w swych straszli
wych z臋biskach. Niedbale odrzuci艂 nadal drgaj膮ce zw艂oki i zwr贸
ci艂 na mnie zgubne spojrzenie swych oczu.
W tym momencie do艣膰 pospiesznie oddali艂em si臋 z tego miejsca.
W ko艅cu znalaz艂em mniej popisuj膮cego si臋 czarownika, kt贸ry zgodzi艂 si臋 przyj膮膰 mnie do siebie. By艂 bardzo stary, co stanowi艂o zalet臋, poniewa偶 od ucznia czarownika wymaga si臋, by pozosta艂 niewolnikiem swego „Mistrza" do ko艅ca jego 偶ycia. Czarownik mieszka艂 samotnie na 偶wirowym brzegu jednego ze strumieni w kopulastym namiocie ze sk贸r wo艂a pi偶mowego. Wok贸艂 namiotu le偶a艂y resztki z kuchni, jako 偶e mia艂 zwyczaj wyrzuca膰 艣mieci przed sw膮 siedzib臋, zamiast je zagrzebywa膰. Brzeg poro艣ni臋ty by艂 zaro艣lami spowitymi latem w chmary komar贸w.
Czarownik mamrota艂 co艣 bez sensu, ale zrozumia艂em, 偶e jego klan zosta艂 wyniszczony w jednej z tych wojen, kt贸re wci膮偶 wybucha艂y mi臋dzy Morindimami.
Od tamtego czasu datuje si臋 moja pogarda dla „magii", b臋d膮cej przeciwie艅stwem tego, co my robili艣my. Magia wymaga wiele bezsensownego mamrotania, tanich jarmarcznych trik贸w i symboli rysowanych na ziemi. Oczywi艣cie nic z tego nie jest naprawd臋 konieczne; ale Morindimowie w to wierz膮, a ich wiara sprawia, 偶e staje si臋 tak w istocie.
M贸j cuchn膮cy stary „Mistrz" rozpocz膮艂 od chochlik贸w - paskudnych karze艂k贸w si臋gaj膮cych nam do kolan. Gdy to ju偶 opanowa艂em, przeszed艂em do diab艂贸w, a potem ponownie do straszyde艂. Po kilku latach w ko艅cu uzna艂, 偶e by艂em gotowy, by spr贸bowa膰 swej r臋ki na w pe艂ni wyro艣ni臋tym demonie. Z mro偶膮c膮 nie-dba艂o艣ci膮 uprzedzi艂 mnie, i偶 pewnie nie prze偶yj臋 tej pr贸by. Po tym, co sta艂o si臋 z mym pierwszym „Mistrzem", doskonale wiedzia艂em, o czym my艣la艂.
Przebrn膮艂em przez te wszystkie nonsensowne rytua艂y i przywo艂a艂em demona. Nie by艂 to bardzo du偶y demon, ale dla mnie wystarczaj膮cy. Ca艂y sekret z demonami polega na tym, aby nada膰 im kszta艂ty wymy艣lone przez siebie, a nie ich naturalne postaci. Dop贸ki b臋d膮 uwi臋zione w wyobra偶onych przez nas kszta艂tach, musz膮 by膰 nam pos艂uszne. Je艣li uda im si臋 wyrwa膰 z wi臋z贸w i wr贸ci膰 do swej prawdziwej postaci, wpadniemy w k艂opoty.
Stanowczo odradzam wam wypr贸bowywanie tego.
* * *
W ka偶dym razie uda艂o mi si臋 trzyma膰 swego 艣rednich rozmiar贸w demona pod kontrol膮, wi臋c nie m贸g艂 zwr贸ci膰 si臋 przeciwko mnie. Zmusi艂em piekielnego stwora do wykonania kilku prostych sztuczek - zamiany wody w krew, podpalenia ska艂y, wysuszenia akra trawy - wiecie, o jakich sztuczkach m贸wi臋 - a potem, poniewa偶 by艂em ju偶 zm臋czony polowaniem w celu zdobycia po偶ywienia, wys艂a艂em demona z poleceniem przyniesienia kilku wo艂贸w pi偶mowych. Pierzchn膮艂 wyj膮c i warcz膮c, by wr贸ci膰 po p贸艂godzinie z zapasem mi臋sa wystarczaj膮cym mnie i mojemu „Mistrzowi" na miesi膮c. Potem odes艂a艂em go z powrotem do Piekie艂.
Podzi臋kowa艂em mu na koniec, co wprawi艂o demona w niema艂e zak艂opotanie.
Na starym czarowniku zrobi艂o to du偶e wra偶enie, ale wkr贸tce potem rozchorowa艂 si臋. Piel臋gnowa艂em go w czasie choroby najlepiej, jak potrafi艂em, a gdy umar艂, sprawi艂em „Mistrzowi" przyzwoity pogrzeb. W贸wczas uzna艂em, 偶e dowiedzia艂em si臋 ju偶, ile trzeba o Morindimach. Pozby艂em si臋 wi臋c swego przebrania i wr贸ci艂em do domu.
W drodze powrotnej do Doliny natkn膮艂em si臋 w zagajniku ogromnych drzew w pobli偶u ma艂ej rzeczki na domek pokryty strzech膮. Sta艂 na p贸艂nocnym kra艅cu Doliny, kt贸r臋dy przechodzi艂em ju偶 wielokrotnie. M贸g艂bym przysi膮c, 偶e nigdy przedtem nie by艂o tam 偶adnego domu. Co wi臋cej, z ca艂膮 pewno艣ci膮 wiedzia艂em, 偶e poza mieszka艅cami wie偶 w samej Dolinie, w promieniu pi臋ciuset lig nie by艂o ludzkiej siedziby. Ciekawi艂o mnie, kto m贸g艂 zbudowa膰 chat臋 w tak odludnym miejscu, wi臋c skierowa艂em si臋 ku jej wej艣ciu, by dowiedzie膰 si臋, kim byli owi twardzi pionierzy.
W domku mieszka艂a jedna osoba - m艂oda kobieta, cho膰 mo偶e tylko na tak膮 wygl膮da艂a. Mia艂a br膮zowe w艂osy i oczy w niezwyk艂ym z艂otym kolorze. Dziwne, nie nosi艂a 偶adnych but贸w. Zwr贸ci艂em uwag臋 na jej 艣liczne stopy.
Sta艂a w wej艣ciu, jakby si臋 mnie spodziewa艂a. Przedstawi艂em si臋, informuj膮c, 偶e jeste艣my s膮siadami. Wydawa艂o si臋, i偶 nie zrobi艂o to na niej wielkiego wra偶enia. Wzruszy艂em ramionami, my艣l膮c, 偶e by膰 mo偶e kobieta nale偶y do tych ludzi, kt贸rzy wol膮 samotno艣膰. Mia艂em zamiar si臋 po偶egna膰, gdy zaprosi艂a mnie na kolacj臋. Dziwna rzecz, zbli偶aj膮c si臋 do chaty nie by艂em szczeg贸lnie g艂odny, ale kiedy tylko wspomnia艂a o jedzeniu, natychmiast poczu艂em wilczy apetyt.
Wn臋trze domku by艂o czyste i przytulne, pe艂ne owych drobiazg贸w, po kt贸rych od razu mo偶na pozna膰 siedzib臋 zamieszkan膮 przez kobiet臋, w odr贸偶nieniu od pe艂nych nie艂adu chat m臋偶czyzn. Pomieszczenie by艂o znacznie wi臋ksze, ni偶 sugerowa艂oby okre艣lenie „chata", i cho膰 nie powinno mnie to obchodzi膰, zastanawia艂em si臋, po co jej tyle miejsca.
W oknach wisia艂y zas艂onki, a na parapetach i b艂yszcz膮cym d臋bowym stole sta艂y gliniane dzbany pe艂ne polnych kwiat贸w. Ogie艅 weso艂o p艂on膮艂 w palenisku, na kt贸rym bulgota艂 spory kocio艂ek. Z kocio艂ka i od bochenk贸w 艣wie偶o upieczonego chleba rozchodzi艂y si臋 cudowne zapachy.
- Kto艣 jest ciekaw, czy nie chcia艂by艣 umy膰 si臋 przed jedze
niem — zapyta艂a delikatnie.
Je艣li mam by膰 szczery, nawet o tym nie pomy艣la艂em.
Kobieta za艣 moje wahanie wzi臋艂a za zgod臋. Nape艂ni艂a mi cebrzyk ciep艂膮 wod膮, da艂a p艂贸cienny r臋cznik i kostk臋 br膮zowego, wiejskiego myd艂a.
- Tam - powiedzia艂a, wskazuj膮c na drzwi.
Wyszed艂em na zewn膮trz, ustawi艂em cebrzyk przy drzwiach i umy艂em sobie twarz i r臋ce. Pod wp艂ywem impulsu zdj膮艂em tunik臋 i umy艂em r贸wnie偶 tu艂贸w. Wytar艂em si臋 r臋cznikiem, naci膮gn膮艂em tunik臋 i ponownie wszed艂em do 艣rodka.
- O wiele lepiej - powiedzia艂a z aprobat膮. Potem wskaza艂a
st贸艂. — Usi膮d藕, przynios臋 ci jedzenie.
Zdj臋艂a glinian膮 mis臋 z p贸艂ki, st膮paj膮c cicho bosymi stopami po wyszorowanej do czysta pod艂odze. Potem przykl臋k艂a przy palenisku, nape艂ni艂a naczynie i poda艂a mi jedzenie, jakiego od lat ju偶 nie jad艂em.
Jej bezceremonialne zachowanie wydawa艂o si臋 nieco dziwne, ale jak my艣l臋, mo偶na je by艂o po艂o偶y膰 na karb skr臋powania, jakie wszyscy czujemy przy spotkaniu z nieznajomym.
Gdy zjad艂em, pewnie wi臋cej ni偶 powinienem, rozmawiali艣my i stwierdzi艂em, 偶e owa br膮zowow艂osa kobieta jest niespotykanie rozs膮dna. To znaczy, przewa偶nie zgadza艂a si臋 z moim zdaniem.
* * *
Czy zwr贸cili艣cie na to kiedykolwiek uwag臋? Ocen臋 inteligencji innych opieramy niemal ca艂kowicie na tym, w jakim stopniu
ich spos贸b my艣lenia jest zgodny z naszym. Mam pewno艣膰, 偶e s膮 ludzie, kt贸rzy w znacznym stopniu nie zgadzaj膮 si臋 ze mn膮 w wi臋kszo艣ci spraw, i jestem na tyle tolerancyjny, by przyzna膰, 偶e by膰 mo偶e nie s膮 kompletnymi idiotami; ale o wiele bardziej wol臋 towarzystwo ludzi, kt贸rzy s膮 tego samego co ja zdania.
* * *
Jej towarzystwo sprawia艂o mi przyjemno艣膰. Wynajdywa艂em wi臋c wym贸wki, by jeszcze nie odej艣膰. By艂a zdumiewaj膮co przystojn膮 kobiet膮 i rozsiewa艂a wok贸艂 siebie wo艅, kt贸ra przyprawia艂a mnie o zawr贸t g艂owy. Powiedzia艂a, 偶e nazywa si臋 Poledra i spodoba艂o mi si臋 brzmienie jej imienia. Stwierdzi艂em, 偶e niemal wszystko mi si臋 w niej podoba.
Kto艣 jest ciekaw, jak tobie jest na imi臋 - powiedzia艂a, gdy
sama si臋 przedstawi艂a.
Belgarath - odpar艂em - i jestem pierwszym uczniem Boga
Aldura.
-Jakie to niezwyk艂e - zauwa偶y艂a, a potem roze艣mia艂a si臋, tr膮caj膮c mnie w rami臋, jakby艣my znali si臋 od lat.
Zamarudzi艂em w jej chatce kilka dni, po czym z 偶alem powiedzia艂em, 偶e musz臋 wraca膰 do Doliny, by z艂o偶y膰 sprawozdanie memu Mistrzowi z tego, co dzieje si臋 na p贸艂nocy.
- P贸jd臋 z tob膮 - rzek艂a. - Z tego, co m贸wisz, w twojej Dolinie
dziej膮 si臋 zdumiewaj膮ce rzeczy, a ja zawsze by艂am ciekawa.
Poledra zamkn臋艂a drzwi swej chaty i wr贸ci艂a ze mn膮 do Doliny.
Dziwne, m贸j Mistrz czeka艂 na nas i powita艂 uprzejmie Pole-dr臋. Nie mam pewno艣ci, ale zdawa艂o mi si臋, 偶e wymienili tajemnicze spojrzenie, jakby znali si臋 i dzielili jaki艣 sekret.
W porz膮dku. Nie jestem g艂upi. Naturalnie mia艂em pewne podejrzenia, ale z czasem stawa艂y si臋 one coraz mniej wa偶ne i w ko艅cu ca艂kiem wyrzuci艂em je z my艣li.
* * *
Poledra wprowadzi艂a si臋 do mojej wie偶y. Nigdy tego nie omawiali艣my; po prostu zamieszka艂a za mn膮. Zdziwi艂o to nieco moich braci, ale got贸w by艂em walczy膰 z ka偶dym, kto okaza艂by si臋 na tyle nieokrzesany, aby sugerowa膰, i偶 by艂o w tym co艣 niew艂a艣ciwego. Musz臋 jednak przyzna膰, 偶e wystawi艂o to moj膮 wol臋 na powa偶n膮 pr贸b臋, ale wytrwa艂em. To zawsze z jakiego艣 powodu zdawa艂o si臋 Poledr臋 bawi膰.
Tej zimy sporo my艣la艂em o naszej sytuacji i ostatecznie podj膮艂em decyzj臋 - decyzj臋, kt贸r膮 Poledra najwyra藕niej podj臋艂a dawno temu. Na wiosn臋 pobrali艣my si臋. Mistrz osobi艣cie, pomimo obowi膮zk贸w, jakie na nim spoczywa艂y, pob艂ogos艂awi艂 ten zwi膮zek.
Nasze ma艂偶e艅stwo by艂o szcz臋艣liwe, pe艂ne czu艂o艣ci i dodaj膮ce otuchy. Nigdy nie my艣la艂em o rzeczach, kt贸re roztropnie usun膮艂em ze swego umys艂u, wi臋c nic nie zaciemnia艂o horyzontu. Ale to ju偶 jest oczywi艣cie inna historia.
* * *
Nie poganiajcie mnie. Dojdziemy do tego - wszystko w swoim czasie.
ROZDZIA艁 DZIESI膭TY
Jestem pewny, 偶e zrozumiecie, i偶 w owym czasie nade wszystko pragn膮艂em pokoju na 艣wiecie. M臋偶czyzna 艣wie偶o po 艣lubie ma lepsze rzeczy do robienia ni偶 studzenie wojowniczo艣ci innych. Niestety nie min臋艂o kilka lat od mojego o偶enku, gdy wybuch艂a wojna pomi臋dzy klanami Alorn贸w. Aldur wezwa艂 do swej wie偶y bli藕niak贸w i mnie, gdy tylko dotar艂a do nas wie艣膰 o tym idiotyzmie.
- Musicie si臋 tam uda膰 - powiedzia艂 tonem, kt贸ry nie zach臋
ca艂 do sprzeciwu. Mistrz rzadko nam rozkazywa艂, wi臋c gdy to ju偶
czyni艂, s艂uchali艣my go uwa偶nie. - Spraw膮 zasadniczej wagi jest, aby
obecny r贸d rz膮dz膮cy Alorni膮 pozosta艂 przy w艂adzy. Z tej linii b臋
dzie wywodzi膰 si臋 kto艣 o 偶ywotnym znaczeniu dla naszej sprawy.
Perspektywa pozostawienia Poledry nie by艂a zbyt porywaj膮ca, ale nie mia艂em zamiaru zabiera膰 jej na wojn臋.
Czy zaopiekujesz si臋 moj膮 偶on膮, Mistrzu? - zapyta艂em. To
by艂o g艂upie pytanie, oczywi艣cie. Naturalnie, 偶e otoczy j膮 opiek膮,
ale pragn膮艂em, aby zrozumia艂, jak niech臋tnie wyruszam do Alor-
nii i z jakiego powodu.
B臋dzie ze mn膮 bezpieczna — zapewni艂 mnie.
Bezpieczna, by膰 mo偶e, ale nie szcz臋艣liwa. Pocz膮tkowo sprzecza艂a si臋 ze mn膮 o to, ale da艂em jej do zrozumienia, 偶e to polecenie Aldura, co nie by艂o tak do ko艅ca k艂amstwem, prawda?
To nie potrwa zbyt d艂ugo — obieca艂em jej.
Oby - odpar艂a. — Kto艣 chce, by艣 zrozumia艂, 偶e kto艣 jest z te
go powodu niezadowolony.
Nast臋pnego ranka opu艣cili艣my z bli藕niakami Dolin臋 i ruszyli艣my na p贸艂noc. Przy domku, w kt贸rym spotka艂em Poledr臋, czeka艂a wilczyca. Belkira i Beltira wydawali si臋 tym nieco zaskoczeni. Ja chyba nie.
Kolejne z tych zada艅? - zapyta艂a.
Tak - odpar艂em oboj臋tnie — i kto艣 nie potrzebuje towarzy
stwa.
Twoje potrzeby mnie nie obchodz膮 - odrzek艂a r贸wnie oboj臋
tnym tonem. - P贸jd臋 z tob膮, czy b臋dziesz sobie tego 偶yczy艂, czy nie.
Jak chcesz — podda艂em si臋. Dawno temu nauczy艂em si臋, 偶e
nie ma co jej rozkazywa膰.
We czworo dotarli艣my do granicy Alorn ii i zacz臋li艣my rozgl膮da膰 si臋 za Belarem. S膮dz臋, 偶e nas unika艂. Nie potrafili艣my go znale藕膰. Oczywi艣cie w ka偶dej chwili m贸g艂 przerwa膰 wojn臋 klan贸w, ale by艂 straszliwym uparciuchem. Absolutnie nie chcia艂 opowiada膰 si臋 po 偶adnej ze stron, gdy jego Alornowie wszczynali wa艣nie. Bezstronno艣膰 jest pewnie dobr膮 cech膮 u Boga, ale w tym wypadku to by艂 absurd. W ko艅cu zrezygnowali艣my z poszukiwa艅 i udali艣my si臋 do uj艣cia rzeki, kt贸ra nosi艂a imi臋 naszego Mistrza. Przed nami rozci膮ga艂a si臋 zatoka nazwana p贸藕niej Zatok膮 Cherek. Dostrzegli艣my statki na jej wodach. Nie wygl膮da艂y na pe艂nomorskie. P艂askodenne 艂odzie ze 艣ci臋tym dziobem nie pasowa艂y mi do wyobra偶enia o pirackich okr臋tach pruj膮cych fale. Po dyskusji postanowili艣my zmieni膰 postaci i przelecie膰 nad zatok膮, aby unikn膮膰 spotkania z tymi ciekn膮cymi baliami.
— Kto艣 zauwa偶y艂, 偶e nadal nie nauczy艂e艣 si臋 dobrze lata膰 —
stwierdzi艂a 艣nie偶nobia艂a sowa frun膮ca u mego boku.
Poradz臋 sobie — powiedzia艂em, bij膮c skrzyd艂ami powietrze.
Ale niezbyt dobrze.
Zawsze musia艂a mie膰 ostatnie s艂owo, wi臋c nie zaprz膮ta艂em sobie g艂owy odpowiedzi膮. Miast tego skoncentrowa艂em si臋 na utrzymaniu pi贸r w ogonie z dala od wody.
Lot zdawa艂 si臋 trwa膰 wiecznie. W ko艅cu dotarli艣my do prymitywnego portu, kt贸ry znajdowa艂 si臋 w miejscu, gdzie dzi艣 wznosi si臋 Val Alorn, i wyruszyli艣my na poszukiwania potomka w prostej linii kr贸la Chaggata, kr贸la Uvara. Znale藕li艣my go r膮bi膮cego drewno na podw贸rzu za swoim d艂ugim domem. Ran Vordue IV, panuj膮cy w贸wczas imperator Tolnedry, mia艂 siedzib臋 w pa艂acu. Uvar w艂ada艂 imperium przynajmniej kilkana艣cie razy wi臋kszym od Tolnedry, ale mieszka艂 w d艂ugiej chacie z ciekn膮cym dachem i chyba nawet nie przysz艂o mu na my艣l, by rozkaza膰 jednemu ze swych niewolnik贸w nar膮ba膰 drewna na opa艂. Niewolnictwo w rzeczywisto艣ci nie zda艂o egzaminu, jako 偶e z Alorn贸w marni niewolnicy. Nigdy nie zosta艂o te偶 zniesione. Po prostu posz艂o w zapomnienie. W ka偶dym razie Uvar, rozebrany do pasa, spocony jak mysz, z zapami臋taniem r膮ba艂 drewno.
Witaj, Belgaracie - pozdrowi艂 mnie, wbijaj膮c siekier臋 w pie-
niek i ocieraj膮c pot z brodatej twarzy. Pozostawa艂em w kontakcie
z kolejnymi kr贸lami Alornii, wi臋c zna艂 mnie z widzenia.
Witaj, Uvarze - odpar艂em. - Co tu si臋 dzieje?
R膮bi臋 drewno - o艣wiadczy艂 z bardzo powa偶n膮 min膮.
Tak - rzek艂em - zauwa偶y艂em to, ale nie o to pyta艂em. S艂y
szeli艣my, 偶e pod twoim nosem toczy si臋 wojna.
Uvar mia艂 ma艂e 艣wi艅skie oczka. Spojrza艂 na mnie zezem zza swego wielkiego, z艂amanego nosa.
Ach, o to chodzi — powiedzia艂. - To 偶adna wojna. Poradz臋
sobie z tym.
Uvar - odezwa艂em si臋 z ca艂膮 cierpliwo艣ci膮, na jak膮 mog艂em
si臋 zdoby膰 —je艣li masz zamiar zrobi膰 z tym porz膮dek, to nie s膮
dzisz, 偶e czas by by艂o zacz膮膰? To ju偶 trwa od p贸艂tora roku.
By艂em troch臋 zaj臋ty, Belgaracie — odpar艂 tonem usprawie-
dliwienia. - Musia艂em za艂ata膰 dach i nadci膮ga zima, wi臋c nale偶y zgromadzi膰 drewno na opa艂.
Czy dacie wiar臋, 偶e ten cz艂owiek by艂 w prostej linii przodkiem kr贸la Anhega?
Aby ukry膰 swe rozdra偶nienie, przedstawi艂em mu bli藕niak贸w.
- Wejd藕my do 艣rodka — zaproponowa艂. — Mam beczu艂k臋 nie
z艂ego ale i jestem ju偶 troch臋 zm臋czony tym r膮baniem drewna'.
Belkira i Beltira skryli u艣miech, kt贸ry pojawi艂 im si臋 na twarzach. Weszli艣my do „pa艂acu" Uvara, ko艣lawej chaty z brudn膮 pod艂og膮 i najprymitywniejszymi meblami, jakie mo偶na sobie wyobrazi膰.
Co by艂o przyczyn膮 tej wojny, Uvarze? - zapyta艂em kr贸la
Alornii, gdy przysun臋li艣my sobie krzes艂a do chwiejnego sto艂u
i skosztowali艣my jego ale.
Religia, Belgaracie - odpar艂. - Czy偶 nie jest ona przyczyn膮
wszystkich wojen?
Nie zawsze, ale o tym mo偶emy porozmawia膰 innym razem.
Jak religia mog艂a wywo艂a膰 wojn臋 w Alornii? Przecie偶 wy wszyscy
czcicie Belara.
Niekt贸rzy bardziej od innych — powiedzia艂 z kwa艣n膮 min膮.
— Pomys艂 Belara, by dopa艣膰 Angarak贸w, jest pewnie bardzo do
bry, ale nie mo偶emy si臋 do nich dosta膰, poniewa偶 stoi nam na
drodze ocean. Na wschodzie jest pewien t臋pog艂owy kap艂an.
I to m贸wi Uvar? A偶 wzdrygn膮艂em si臋 na my艣l, jak g艂upi musia艂 by膰 贸w kap艂an, 偶e Uvar to zauwa偶y艂!
W ka偶dym razie - ci膮gn膮艂 dalej - ten kap艂an zebra艂 co艣
w rodzaju armii i chce uderzy膰 na kr贸lestwa po艂udnia.
Dlaczego?
Uvar wzruszy艂 ramionami.
- Pewnie dlatego, 偶e tam s膮. Gdyby ich tam nie by艂o, nie
chcia艂by na nie najecha膰, prawda?
Przezwyci臋偶y艂em w sobie ch臋膰 pochwycenia Uvara i potrz膮-艣ni臋cia nim.
Czy jako艣 go obrazili? - zapyta艂em.
Nic o tym nie s艂ysza艂em. Widzisz, Belara nie ma ju偶 od
do艣膰 dawna. Czasami nachodzi go t臋sknota za minionym, wi臋c
zabra艂 kilka dziewcz膮t, grup臋 wojownik贸w, par臋 beczu艂ek piwa
i poszed艂 pobiwakowa膰 sobie w lesie. Up艂yn臋艂o ju偶 kilka lat, od
k膮d znikn膮艂. W ka偶dym razie 贸w kap艂an postanowi艂, i偶 po艂udnio
we kr贸lestwa powinny przy艂膮czy膰 si臋 do nas, gdy ruszymy na woj
n臋 z Angarakami i 偶e pewnie b臋dzie wygodniej, gdyby艣my wszyscy
oddawali cze艣膰 temu samemu Bogu. Przyszed艂 do mnie z tym sza
lonym pomys艂em, a ja rozkaza艂em kap艂anowi o tym zapomnie膰.
On jednak偶e mnie nie pos艂ucha艂 i zacz膮艂 g艂osi膰 swe pogl膮dy w in
nych klanach. Potrafi艂 przekona膰 po艂ow臋 z nich, by przy艂膮czyli
si臋 do niego, ale reszta pozosta艂a mi wierna. Walcz膮 z sob膮 gdzie艣
tam - machn膮艂 r臋k膮 na wsch贸d. - My艣l臋, 偶e klany, kt贸re zwerbo
wa艂, bardziej s膮 zainteresowane spl膮drowaniem po艂udniowych
kr贸lestw ni偶 religi膮. Naprawd臋 religijni sformowali co艣, co nazy
waj膮 kultem nied藕wiedzia. To ma chyba jaki艣 zwi膮zek z Belarem -
tylko, 偶e Belar nic o tym nie wie.
Osuszy艂 sw贸j kufel i poszed艂 do spi偶arki po wi臋cej ale.
— On nie ma zamiaru si臋 ruszy膰, dop贸ki nie sko艅czy r膮bania
drewna - powiedzia艂 cicho Belkira.
Kiwn膮艂em pos臋pnie g艂ow膮.
Zobaczcie, czy nie da艂oby si臋 tego przyspieszy膰 - zasugero
wa艂em.
Czy to nie jest ma艂e szachrajstwo? - zapyta艂 Beltira.
By膰 mo偶e, ale musimy sprawi膰, by si臋 ruszy艂 przed nadej
艣ciem zimy.
Bli藕niacy skin臋li g艂owami i wyszli.
Uvar by艂 nieco zaskoczony tym, jak uros艂a jego sterta drewna, gdy ponownie wyszed艂 na dw贸r.
— No c贸偶 — powiedzia艂 - skoro to ju偶 za艂atwione, teraz pew
nie wypada zrobi膰 porz膮dek z t膮 wojn膮.
W ci膮gu nast臋pnych kilku miesi臋cy bli藕niacy i ja okrutnie naoszukiwali艣my i wkr贸tce gonili艣my ju偶 zbuntowane klany. Dosz艂o do ca艂kiem sporej bitwy na wschodniej r贸wninie, tam gdzie teraz jest Gar og Nadrak. Uvar mo偶e nie by艂 zbyt lotny, ale jako dobry taktyk zna艂 korzy艣ci p艂yn膮ce z zaj臋cia i utrzymania pozycji na wzniesieniu oraz ukrycia przed wrogiem pe艂nych rozmiar贸w swych si艂. W nocy po cichu zaj臋li艣my wzg贸rze. Oddzia艂y Uvora pokry艂y zbocze zaostrzonymi palikami, tak 偶e wygl膮da艂o jak je偶. Ty艂y swej armii schowa艂 po drugiej stronie wzniesienia.
Zbuntowane klany i wyznawcy kultu nied藕wiedzia obozowali na r贸wninie. Nast臋pnego ranka stwierdzili, 偶e maj膮 na karku Uvara. Poniewa偶 za艣 byli Alornami, zaatakowali.
Wi臋kszo艣膰 ludzi nie pojmowa艂a celu rozmieszczenia tych ostrych palik贸w. Ich zadaniem nie by艂o przebijanie wrog贸w. Mia艂y spowolni膰 nieprzyjaci贸艂 na tyle, by stanowili wygodny cel. Tego ranka 艂ucznicy Uvara mieli pe艂ne r臋ce roboty. Potem, gdy rebelianci byli w po艂owie zbocza, Uvar zad膮艂 w sw贸j r贸g i oddzia艂y tylnej stra偶y uderzy艂y dwoma szerokimi skrzyd艂ami na ty艂y wroga.
Ta taktyka ca艂kiem dobrze zda艂a egzamin. Wojownicy klan贸w i wyznawcy kultu nie mieli wyboru, wi臋c nadal parli w g贸r臋 zbocza, tn膮c paliki mieczami i siekierami. Za艂o偶yciel kultu nied藕wiedzia, pot臋偶ny facet o z艂ym spojrzeniu, zbli偶y艂 si臋 do nas, wycinaj膮c sobie drog臋. Zdaje mi si臋, 偶e ten biedny diabe艂 wpad艂 w sza艂. W ka偶dym razie, gdy ju偶 przedar艂 si臋 przez wszystkie paliki, mia艂 pian臋 na ustach.
Uvar czeka艂 na niego. Jak si臋 okaza艂o, miesi膮ce sp臋dzone przez kr贸la Alornii na r膮baniu drewna nie posz艂y na marne. Nie zmieniaj膮c nawet wyrazu twarzy, uni贸s艂 sw膮 siekier臋 i roz艂upa艂 zbuntowanego kap艂ana Belara jednym pot臋偶nym ci臋ciem od g艂owy po p臋pek. Po tym zaj艣ciu op贸r za艂ama艂 si臋 i kult nied藕wiedzia
sta艂 si臋 potajemny. Zbuntowane klany za艣 nagle polubi艂y bardzo swego kr贸la i ponownie z艂o偶y艂y mu ho艂d.
* * *
Widzicie teraz, czemu wojny mnie denerwuj膮? Zawsze jest tak samo. Wielu ludzi ginie, a w ko艅cu ca艂a sprawa zostaje za艂atwiona przy stole obrad. My艣l, by najpierw zacz膮膰 od pr贸b porozumienia, nie przychodzi nikomu do g艂owy.
Zmrozi艂a mnie uwaga wilczycy.
- Kto艣 jest ciekaw, co oni maj膮 zamiar pocz膮膰 z tym ca艂ym mi臋sem - powiedzia艂a. W艂os zje偶y艂 mi si臋 na karku, ale dostrzeg艂em spos贸b po艂o偶enia kresu wojnom. Gdyby zwyci臋ska armia musia艂a zje艣膰 pokonanych, wojna sta艂aby si臋 o wiele mniej atrakcyjna. Wystarczaj膮co d艂ugo by艂em wilkiem, aby wiedzie膰, 偶e smak mi臋sa zale偶y od diety, a zwietrza艂e piwo nie jest najlepsz膮 przypraw膮.
* * *
Uvar w pe艂ni przej膮艂 kontrol臋, wi臋c bli藕ni臋ta, wilczyca i ja wr贸cili艣my do Doliny. Wilczyca, oczywi艣cie, opu艣ci艂a nas, gdy dotarli艣my do chatki Poledry. Moja 偶ona za艣 oczekiwa艂a mnie w wie偶y, i wydawa艂o si臋, 偶e ca艂y czas tam by艂a.
Belmakor wr贸ci艂 podczas naszej nieobecno艣ci, ale zamkn膮艂 si臋 w swej wie偶y i nie odpowiada艂 na wezwania. Mistrz oznajmi艂, 偶e nasz brat z jakiej艣 przyczyny wpad艂 w g艂臋bok膮 depresj臋. Znali艣my Belmakora na tyle, by wiedzie膰, 偶e nie uznaje 偶adnych pr贸b pocieszenia go. Depresja Belmakora zawsze budzi艂a we mnie pewne podejrzenia. Gdybym kiedykolwiek m贸g艂 je potwierdzi膰, to wr贸ci艂bym tam, gdzie teraz jest Belzedar, i umie艣ci艂 go w o wiele mniej przyjemnym miejscu.
To bolesny epizod, wi臋c nie b臋d臋 si臋 nad nim rozwodzi艂. Po kilku latach melancholijnego dumania nad beznadziejno艣ci膮 na-
szych nie ko艅cz膮cych si臋 zada艅, Belmakor podda艂 si臋 i postanowi艂 p贸j艣膰 w 艣lady Belsambara.
My艣l臋, 偶e jedynie obecno艣膰 Poledry powstrzymywa艂a mnie przed popadni臋ciem w ob艂臋d. Moi bracia odchodzili i nic nie mog艂em zrobi膰, by temu zapobiec.
Oczywi艣cie Aldur wezwa艂 z powrotem do Doliny Belzedara i Beldina. Beldin by艂 w Nyissie, pilnuj膮c poczyna艅 W臋偶owego Ludu, Belzedar za艣, jak uznali艣my, nadal znajdowa艂 si臋 w Mallorei, cho膰 przybycie nie zaj臋艂o mu wiele czasu. Wydawa艂o si臋, 偶e dziwnie niech臋tnie dzieli艂 z nami smutek i z tego powodu nie spodziewa艂em si臋 po nim zbyt wiele. Z biegiem lat Belzedar zmieni艂 si臋. Nadal nie chcia艂 wyjawi膰 nam 偶adnego szczeg贸艂u swego planu odzyskania Globu - cho膰 prawd臋 powiedziawszy nie mieli艣my zbyt wielu okazji do porozmawiania z Belzedarem o tym, gdy偶 wyra藕nie nas unika艂. Mia艂 osobliwie nawiedzony wyraz twarzy, kt贸ry moim zdaniem nie by艂 w og贸le powi膮zany z naszym smutkiem. Wydawa艂o si臋, 偶e jest w tym co艣 zbyt osobistego. Po tygodniu poprosi艂 Aldura, 偶eby mu pozwoli艂 odej艣膰, po czym wr贸ci艂 do Mallorei.
Kto艣 zauwa偶y艂, 偶e tw贸j brat jest zaniepokojony — powiedzia
艂a Poledra po tym, jak nas opu艣ci艂. - Wydaje si臋, 偶e pr贸buje i艣膰
naraz dwiema 艣cie偶kami. Jego umys艂 jest podzielony i nie wie,
kt贸ra 艣cie偶ka jest t膮 w艂a艣ciw膮.
Belzedar zawsze by艂 nieco dziwny - przyzna艂em.
Kto艣 sugeruje, 偶e nie powiniene艣 zanadto mu ufa膰. Nie
m贸wi ci wszystkiego.
On nie m贸wi mi niczego - odparowa艂em. - Nigdy nie by艂 wo
bec nas ca艂kowicie szczery, odk膮d Torak ukrad艂 Mistrzowi Glob. Je
艣li ja mam by膰 szczery, ukochana, nie przepada艂em za Belzedarem
na tyle, aby teraz nie spa膰 po nocach dlatego, 偶e nas unika.
Powt贸rz to - rzek艂a z ciep艂ym u艣miechem.
Co mam powt贸rzy膰?
Ukochana. To mile s艂owo, a ty nie u偶ywasz go zbyt cz臋sto.
Przecie偶 wiesz, co do ciebie czuj臋, moja droga.
Kto艣 lubi, gdy mu to m贸wi膰.
Zrobi臋 wszystko, co ci臋 uszcz臋艣liwia, ukochana.
Nigdy nie zrozumiem kobiet.
Zastanawiali艣my si臋 jaki艣 czas z Beldinem nad pow艣ci膮gliwo艣ci膮 Belzedara, ale ostatecznie uznali艣my, 偶e niewiele mo偶emy na to poradzi膰.
Potem Beldin poruszy艂 bardziej pal膮cy problem.
- W Maragorze s膮 niepokoje - powiedzia艂.
-Tak?
Us艂ysza艂em o tym w drodze powrotnej z Nyissy. Spieszy艂em
si臋, wi臋c nie mia艂em czasu, aby si臋 temu bli偶ej przyjrze膰.
O co chodzi?
Jaki艣 dure艅 b艂臋dnie odczyta艂 jeden z ich 艣wi臋tych tekst贸w.
Mara musia艂 chyba przysn膮膰, gdy je dyktowa艂. A mo偶e skryba,
kt贸ry notowa艂, 藕le go zrozumia艂. Chodzi o s艂owo „przyjmowa膰".
Z tego, co zdo艂a艂em poj膮膰, Maragowie traktuj膮 to dos艂ownie. Ro
bi膮 wypady za granice. Chwytaj膮 Tolnedran lub Nyissan i zabiera
j膮 ich do Mar Amon. Urz膮dzaj膮 wielk膮 religijn膮 ceremoni臋 i zabi
jaj膮 pojmanych. Potem Maragowie ich jedz膮.
Co robi膮?
S艂ysza艂e艣, Belgaracie. Maragowie praktykuj膮 rytualny kani
balizm.
Czemu Mara tego nie przerwie?
Sk膮d mam wiedzie膰? Wr贸c臋 tam, gdy tylko Mistrz mi na to
pozwoli. My艣l臋, 偶e jeden z nas powinien rozm贸wi膰 si臋 z Mar膮. B臋
d膮 k艂opoty, je艣li wie艣ci o tym dotr膮 do Nedry lub Issy.
Co jeszcze z艂ego mo偶e si臋 wydarzy膰? - wybuchn膮艂em roz
dra偶niony.
Wiele rzeczy. Nikt nigdy nie obiecywa艂 ci chyba, 偶e 偶ycie
b臋dzie 艂atwe, prawda? Udam si臋 do Mar Amon i zobacz臋, co si臋
da zrobi膰. Przy艣l臋 po ciebie, je艣li b臋d臋 potrzebowa艂 pomocy.
- Informuj mnie.
-Je艣li znajd臋 co艣 godnego uwagi. A jak sobie radzisz z Po-ledr膮?
U艣miechn膮艂em si臋 z przymusem.
To obrzydliwe, Belgaracie. Zachowujesz si臋 jak m艂okos.
Wiem i ciesz臋 si臋 ka偶d膮 minut膮.
Zamierzam wpa艣膰 do bli藕niak贸w. Jestem pewny, 偶e maj膮
pod r臋k膮 beczu艂k臋 dobrego ale. Ostatnie kilka dziesi臋cioleci sp臋
dzi艂em w Nyissie, a Nyissanie nie gustuj膮 w piwie. Kosztuj膮 innych
rozrywek.
—Jakich?
Pewne li艣cie, jagody i korzenie czyni膮 ich tak szcz臋艣liwymi.
Wi臋kszo艣膰 Nyissan 偶yje w wiecznym zamroczeniu. P贸jdziesz ze
mn膮 do bli藕niak贸w?
Chyba nie, Beldinie. Poledra nie lubi, gdy m贸j oddech pach
nie piwem.
Pantoflarz z ciebie, Belgaracie.
Nie przeszkadza mi to ani troch臋, bracie - powiedzia艂em,
u艣miechaj膮c si臋 g艂upkowato. Beldin odszed艂 mrucz膮c co艣 pod
nosem.
W ci膮gu nast臋pnych stuleci wojny mi臋dzy klanami Alorn贸w wybucha艂y jeszcze kilkakrotnie. Wyznawcy kultu nied藕wiedzia nadal prowadzili agitacj臋 w艣r贸d klan贸w, ale kr贸lowie Alornii panowali nad sytuacj膮. Zwykle atakowali twierdze kultu i po prostu wdeptywali jego wyznawc贸w w ziemi臋. Alornowie ze swoistym urokiem rozwi膮zuj膮 swe problemy.
Chyba gdzie艣 w po艂owie dziewi臋tnastego wieku otrzyma艂em pilne wezwanie od Beldina. Nyissanie zapuszczali si臋 po niewolnik贸w do Maragoru, a Maragowie w odpowiedzi najechali ziemie W臋偶owego Ludu. Przeprowadzi艂em d艂ug膮 rozmow臋 z Poledr膮 i stanowczo powiedzia艂em jej, 偶e chc臋, aby zosta艂a w Dolinie podczas mojej nieobecno艣ci. Domaga艂em si臋 uznania minimum w艂a-
dzy nale偶nego przyw贸dcy sfory i ona zdawa艂a si臋 to akceptowa膰 -chocia偶 z Poledr膮 nigdy nie mo偶na by膰 zupe艂nie tego pewnym. Oczywi艣cie d膮sa艂a si臋. Poledra potrafi d膮sa膰 si臋 w zachwycaj膮cy spos贸b. Garion raczej to zrozumie, ale w膮tpi臋, czy kto艣 jeszcze.
Uca艂owa艂em 偶on臋 i ruszy艂em do Maragoru - cho膰 nie by艂em pewny, co wedle Beldina mog艂em zdzia艂a膰. Pr贸by podtrzymania ducha w wodzach Marag贸w mo偶na by nazwa膰 daremnym wysi艂kiem. M臋偶czy藕ni Marag贸w byli atletami o kurzych m贸偶d偶kach. A ich kobiety zdawa艂y si臋 z tego ca艂kowicie zadowolone. Pragn臋艂y wigoru, nie inteligencji.
;fc fy fy
Dobrze, Polgaro, nie tup. Lubi臋 Marag贸w. Mieli swoje dziwactwa, ale potrafili cieszy膰 si臋 偶yciem.
# * #
Najazd Marag贸w na Nyiss臋 okaza艂 si臋 kompletn膮 katastrof膮. Nyissanie, podobnie jak w臋偶e, kt贸re tak adorowali, po prostu znikn臋li w d偶ungli, ale zostawili kilka niespodzianek naje藕d藕com. W Nyissie farmakologia jest rodzajem sztuki. Nie po wszystkich jagodach i li艣ciach rosn膮cych w ich lasach ludzie czuj膮 si臋 dobrze. Wiele z nich ma wr臋cz przeciwne dzia艂anie - cho膰 trudno mie膰 co do tego pewno艣膰. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e tysi膮ce zesztyw-nia艂ych Marag贸w dosta艂o konwulsji i umar艂o z powodu spo偶ycia zdawa艂oby si臋 niegro藕nych ro艣linek.
Z ponurym uporem Maragowie parli dalej, co jaki艣 czas zatrzymuj膮c si臋, by upiec i zje艣膰 kilku wi臋藕ni贸w. Dotarli do Sthiss Tor, stolicy Nyissy, ale kr贸lowa Salmissara i wszyscy mieszka艅cy miasta zd膮偶yli ju偶 rozp艂yn膮膰 si臋 w d偶ungli, zostawiaj膮c sk艂ady pe艂ne po偶ywienia. T臋pog艂owi Maragowie zabrali si臋 za ucztowanie, co okaza艂o si臋 fatalnym w skutkach b艂臋dem.
Czemu otaczaj膮 mnie ludzie niezdolni wyci膮gn膮膰 nauki z do艣wiadczenia? Nie musia艂bym ogl膮da膰 tylu zmar艂ych na „niestraw-
no艣膰", by obudzi艂o to we mnie podejrzenia co do 藕r贸d艂a po偶ywienia. Wyobra藕cie sobie, 偶e Nyissanie nawet zatruli swe byd艂o w tak subtelny spos贸b, 偶e wygl膮da艂o ono na ca艂kowicie zdrowe, ale gdy Marag zjad艂 stek lub piecze艅 z takiego zwierz臋cia, to natychmiast robi艂 si臋 czarny na twarzy i kona艂 z pian膮 na ustach. Ponad po艂owa wszystkich m臋偶czyzn Marag贸w zmar艂a w czasie tej nieszcz臋snej inwazji.
Sprawy zaczyna艂y wymyka膰 si臋 z r膮k. Mara nie b臋dzie patrzy艂 spokojnie, jak Nyissanie wyniszczaj膮 jego dzieci, lada moment m贸g艂 zdecydowa膰 si臋 na interwencj臋. A gdy to uczyni, 艣pi膮cy Issa b臋dzie zmuszony si臋 obudzi膰 i odpowiedzie膰. Issa by艂 dziwny. Po p臋kni臋ciu 艣wiata po prostu przekaza艂 sprawowanie rz膮d贸w nad W臋偶owym Ludem swej najwy偶szej kap艂ance, Salmissarze, a sam zapad艂 w sen. Zdaje si臋, 偶e nie przysz艂o mu na my艣l, by w jaki艣 spos贸b przed艂u偶y膰 kap艂ance 偶ycie, wi臋c z czasem umar艂a. W臋偶owy Lud nie k艂opota艂 si臋 obudzeniem Issy po jej 艣mierci. Po prostu wybrali nast臋pczyni臋 Salmissary.
Wyruszyli艣my z Beldinem na poszukiwanie 贸wczesnej kr贸lowej, aby zaproponowa膰 jej mediacje w sprawie wycofania Marag贸w. W ko艅cu znale藕li艣my Salmissar臋 g艂臋boko w d偶ungli. Siedziba kr贸lowej by艂a niemal identyczna jak pa艂ac w Sthiss Tor. Prawdopodobnie po ca艂ej Nyissie mia艂a porozrzucane swoje siedziby.
Przedstawili艣my si臋 jej eunuchom, a ci zaprowadzili nas do sali tronowej, gdzie na p贸艂 le偶膮c podziwia艂a swe odbicie w lustrze. Salmissara - jak wszystkie Salmissary - pe艂na by艂a absolutnego uwielbienia dla siebie.
- Zdaje si臋, 偶e masz problem, wasza wysoko艣膰 - powiedzia艂em bez ogr贸dek, gdy wprowadzono nas przed jej oblicze. — Czy chcesz, abym z mym bratem spr贸bowa艂 zako艅czy膰 t臋 wojn臋?
W臋偶owa kobieta nie wydawa艂a si臋 tym szczeg贸lnie zainteresowana.
- Nie marnuj swej energii, prastary Belgaracie - odpar艂a,
ziewaj膮c. Wszystkie Salmissary by艂y ca艂kowicie takie same jak
pierwsza. Wybierano je przez wzgl膮d na ich podobie艅stwo do
kap艂anki i 膰wiczono od wczesnego dzieci艅stwa, by by艂y r贸wnie
ch艂odne i oboj臋tne. W ten spos贸b 艂atwiej by艂o sobie z nimi ra
dzi膰. Salmissara jest zawsze tak膮 sam膮 osob膮, wi臋c nie trzeba ka偶
dorazowo dopasowywa膰 do niej swego my艣lenia.
Beldinowi jednak偶e uda艂o si臋 zwr贸ci膰 uwag臋 w臋偶owej kobiety.
- W porz膮dku — rzek艂 r贸wnie oboj臋tnie jak ona - jest sucha
pora. Podpalimy z Belgarathem twoj膮 cuchn膮c膮 d偶ungl臋. Wypali
my Nyiss臋 do samej ziemi. Potem Maragowie b臋d膮 musieli p贸j艣膰
do domu.
Jedyny raz widzia艂em, by jakakolwiek Salmissara okaza艂a jakie艣 uczucie poza czysto zwierz臋c膮 偶膮dz膮. Jej jasne oczy rozszerzy艂y si臋, a kredowobia艂a sk贸ra zrobi艂a si臋 jeszcze bielsza.
- Nie uczyni艂by艣 tego! - krzykn臋艂a.
Beldin wzruszy艂 ramionami.
- Czemu nie? To po艂o偶y艂oby kres tej wojnie, a je艣li pozb臋dzie
my si臋 wszystkich narkotyk贸w, to by膰 mo偶e nauczycie si臋 robi膰 co艣
produktywnego. Nie igraj ze mn膮, w臋偶owa kobieto, bo przekonasz
si臋, 偶e potrafi臋 by膰 grubia艅ski. Pozw贸l Maragom wr贸ci膰 do domu
albo wypal臋 Nyiss臋 od g贸r po morze. Nie zostanie ani jedna jago
da czy listek — nawet te, kt贸re przed艂u偶aj膮 ci m艂odo艣膰. Niemal na
tychmiast zrobisz si臋 stara, Salmissaro, w贸wczas wszyscy ci 艂adni
ch艂opcy, kt贸rych tak lubisz, strac膮 zainteresowanie tob膮.
Spojrza艂a na Beldina z w艣ciek艂o艣ci膮, po czym jej pozbawione koloru oczy pocz臋艂y 艂agodnie膰.
Interesujesz mnie, paskudo — powiedzia艂a. — Nigdy nie
wsp贸艂偶y艂am z ma艂p膮.
Daj spok贸j - warkn膮艂. - Lubi臋 kobiety grube i ciep艂okrwi-
ste. Ty jeste艣 dla mnie za zimna, Salmissaro - o艣wiadczy艂. Oto ca
艂y m贸j brat. Nigdy nie da艂 si臋 zap臋dzi膰 w kozi r贸g. - A zatem do-
szli艣my do porozumienia? — naciska艂. -Je艣li pozwolisz Maragom wr贸ci膰 do domu, ja nie wypal臋 twoich cuchn膮cych mokrade艂.
Przyjdzie czas, 偶e tego po偶a艂ujesz, uczniu Aldura.
Moja ty s艂odka - odpar艂 z tym paskudnym akcentem Waci-
te. - W swym d艂uga艣nym 偶yciu wielu ju偶 rzeczy 偶a艂owa艂em, ale
rzekn臋 ci jedno, skarbie. Parzenie si臋 z w臋偶em do nich nie nale
偶y. - Potem jego oblicze przybra艂o twardy wyraz. — Pytam ci臋 po
raz ostatni, Salmissaro. Pozwolisz Maragom odej艣膰, czy mam za
cz膮膰 zapala膰 pochodnie?
I to mniej wi臋cej by艂 koniec wojny.
Pi臋knie j膮 poskromi艂e艣, stary — pogratulowa艂em Beldinowi,
gdy opu艣cili艣my kryj贸wk臋 Salmissary. — My艣la艂em, 偶e jej oczy wyjd膮
na wierzch, gdy zaproponowa艂e艣, 偶e podpalisz d偶ungl臋.
W ko艅cu do niej trafi艂o - Beldin westchn膮艂. - To mog艂oby
by膰 bardzo interesuj膮ce - powiedzia艂 t臋sknie.
Co mog艂oby by膰?
Niewa偶ne.
Odprowadzili艣my kolumn臋 os艂abionych Marag贸w do ich granicy. Za nami, na cuchn膮cych mokrad艂ach, pozosta艂y tysi膮ce zmar艂ych. Potem wr贸cili艣my z Beldinem do Doliny.
Gdy tylko tam dotarli艣my, Mistrz wys艂a艂 mnie do Alornii.
- Kr贸lowa Alornii jest przy nadziei — rzek艂. - Ten, na kt贸re
go czekali艣my, wkr贸tce przyjdzie na 艣wiat. Chc臋, aby艣 by艂 obecny
przy narodzinach i mia艂 piecz臋 nad jego m艂odo艣ci膮.
—Jeste艣 pewny, 偶e to ten w艂a艣ciwy, Mistrzu? — zapyta艂em. Aldur skin膮艂 g艂ow膮.
- Wszystkie znaki by艂y obecne. Gdy go ujrzysz, poznasz od
razu. Dlatego udaj si臋 do Val Alorn. Potwierd藕 jego to偶samo艣膰,
a potem wr贸膰.
W ten oto spos贸b by艂em obecny przy narodzinach Chereka o Nied藕wiedzich Barach. Gdy jedna z akuszerek wynios艂a czerwonego, wrzeszcz膮cego noworodka z sypiali kr贸lowej, od razu wie-
dzia艂em, 偶e Mistrz mia艂 racj臋. Nie pytajcie, sk膮d wiedzia艂em, po prostu wiedzia艂em. Cherek i ja byli艣my zwi膮zani od pocz膮tku czasu i rozpozna艂em go, od pierwszego wejrzenia. Pogratulowa艂em ojcu Chereka i wr贸ci艂em do Doliny, aby zda膰 relacj臋 Mistrzowi. Mia艂em nadziej臋 sp臋dzi膰 nieco czasu ze sw膮 偶on膮.
Kiedy Cherek by艂 dzieckiem, wiele razy odwiedza艂em Alor-ni臋 i poznali艣my si臋 ca艂kiem dobrze. Jako dziesi臋ciolatek mia艂 wzrost doros艂ego m臋偶czyzny i dalej r贸s艂. Gdy wst膮pi艂 na tron w wieku lat dziewi臋tnastu mia艂 ponad siedem st贸p wzrostu. Poczeka艂em, a偶 przyzwyczai si臋 do korony, a potem wr贸ci艂em do Val Alorn i zaaran偶owa艂em jego ma艂偶e艅stwo. Nie pami臋tam imienia dziewczyny, ale zrobi艂a, co do niej nale偶a艂o. Cherek mia艂 oko艂o dwudziestu trzech lat, gdy na 艣wiat przyszed艂 jego pierwszy syn, Dras. Dwadzie艣cia pi臋膰, kiedy urodzi艂 si臋 Algar. Gdy kr贸l Alornii mia艂 dwadzie艣cia siedem lat, zosta艂 ojcem trzeciego syna, Rivy. Mistrz by艂 zadowolony. Wszystko sz艂o tak, jak powinno.
Trzej synowie Chereka ro艣li r贸wnie szybko jak on. Alornowie s膮 du偶ymi lud藕mi, ale Dras, Algar i Riva nawet w艣r贸d nich uchodzili za nieprzeci臋tnie wysokich. W komnacie, w kt贸rej znajdowali si臋 Cherek i jego synowie, cz艂owiek czu艂 si臋 jak w zagajniku. Czasami nadu偶ywamy okre艣lenia „olbrzym", ale nie by艂o ono przesad膮 w odniesieniu do tej czw贸rki.
Jak kilkakrotnie wspomina艂em, Mistrz posiada艂 pewn膮 wiedz臋 o przysz艂o艣ci, ale bardzo skromnie si臋 ni膮 z nami dzieli艂. Wiedzia艂em, 偶e Cherek, jego synowie i ja mieli艣my co艣 do zrobienia, lecz Mistrz nie chcia艂 mi powiedzie膰 dok艂adnie co, rozumuj膮c pewnie, 偶e gdybym wiedzia艂 zbyt du偶o na ten temat, m贸g艂bym w jaki艣 spos贸b na to wp艂yn膮膰 i sprawi膰, 偶e nie powiod艂oby si臋.
Uda艂em si臋 do Alornii latem, gdy Riva dobieg艂 osiemnastki. To by艂a bardzo wa偶na rocznica w 偶yciu m艂odego Alorna, poniewa偶 w贸wczas zyskiwa艂 przydomek pasuj膮cy do jego wygl膮du. Cztery lata wcze艣niej starszy brat Rivy zosta艂 Drasem o Nied藕wie-
dzim Karku, dwa lata p贸藕niej Algar zyska艂 przydomek - o Chy偶ych Stopach. Riv臋, kt贸ry mia艂 ogromne r臋ce, nazwano Riv膮 o 呕elaznej D艂oni. Szczerze wierzy艂em, 偶e potrafi艂by w nich skruszy膰 ska艂y.
Kiedy wr贸ci艂em do Doliny, Poledra mia艂a dla mnie ma艂膮 niespodziank臋.
Kto艣 zastanawia si臋, czy sko艅czy艂e艣 na jaki艣 czas z tymi zada
niami - powiedzia艂a, gdy zjawi艂em si臋 w wie偶y.
Kto艣 ma nadziej臋 - odpar艂em. Nie rozmawiali艣my ze sob膮
w wilczej mowie, ale gdy byli艣my sami, wyra偶a艂em si臋 bardzo po
dobnie. - Mistrz jednak o tym zadecyduje — doda艂em.
Kto艣 porozmawia z Mistrzem — rzek艂a. — W艂a艣ciwe jest, aby艣
zosta艂 tu jaki艣 czas.
Dlaczego?
- To zwyczaj, a zwyczaj贸w nale偶y przestrzega膰.
-Jaki to zwyczaj?
- Ten, kt贸ry m贸wi, 偶e ojciec powinien by膰 obecny przy naro
dzinach swych m艂odych.
Spojrza艂em na ni膮 zaskoczony.
Czemu mi nie powiedzia艂a艣? - dopytywa艂em si臋.
W艂a艣nie to zrobi艂am. Co chcia艂by艣 na kolacj臋?
ROZDZIA艁 JEDENASTY
Poledra nie przejmowa艂a si臋 swoim stanem.
- To naturalny proces - powiedzia艂a ze wzruszeniem ramion. - Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Nie zrezygnowa艂a z wykonywania tego, co uwa偶a艂a za swe obowi膮zki, nawet w贸wczas gdy wyra藕nie pogrubia艂a, a jej ruchy zacz臋艂y by膰 niezdarne. 呕adnym s艂owem czy czynem nie mog艂em nak艂oni膰 偶ony, by zmieni艂a sw贸j rozk艂ad zaj臋膰.
W ci膮gu stuleci Poledra wprowadzi艂a zasadnicze zmiany w wygl膮dzie mej wie偶y. Jak ju偶 pewnie s艂yszeli艣cie, nie nale偶臋 do najbardziej dba艂ych o porz膮dek ludzi, ale nigdy mi to zbytnio nie przeszkadza艂o. Odrobina ba艂aganu sprawia, 偶e miejsce wygl膮da na zamieszkane. Po naszym 艣lubie wszystko uleg艂o zmianie. W mojej wie偶y nie by艂o 偶adnych wewn臋trznych 艣cian, g艂贸wnie dlatego, 偶e lubi艂em wygl膮da膰 przez okna w czasie pracy. Pomieszczenie urz膮dzi艂em w do艣膰 przypadkowy spos贸b - to miejsce by艂o przeznaczone do gotowania i jedzenia, tam pracowa艂em, a tu spa艂em. Dop贸ki by艂em sam, taki uk艂ad 艣wietnie zdawa艂 egzamin. To, co robi艂em, zale偶a艂o od miejsca, w kt贸rym si臋 w艂a艣nie znajdowa艂em.
Poledrze nie podoba艂o si臋 takie rozwi膮zanie. My艣l臋, 偶e potrzebowa艂a wyra藕niejszego zaznaczenia swojej obecno艣ci. Zacz臋艂o przybywa膰 sto艂贸w, sof, jaskrawych zas艂onek. Z jakiej艣 przyczyny
bardzo lubi艂a ostre kolory. Dywaniki, kt贸re porozk艂ada艂a na kamiennej posadzce, przysparza艂y mi troch臋 k艂opot贸w — zawsze si臋 o nie potyka艂em. Jej poczynania sprawi艂y w ko艅cu, i偶 surowe wn臋trze wie偶y nabra艂o przytulno艣ci. Zdaje si臋, 偶e samice wszystkich gatunk贸w lubi膮 przytulne siedliska. Podejrzewam, i偶 nawet samica w臋偶a ozdabia swe legowisko kilkoma dekoracyjnymi drobiazgami. By艂em tolerancyjny wobec tych osobliwo艣ci, ale jedno doprowadza艂o mnie do szale艅stwa. Poledra ci膮gle wszystko odk艂ada艂a na miejsce - i zwykle nie mog艂em niczego potem znale藕膰. Lubi臋 trzyma膰 rzeczy pod r臋k膮, ale ledwie zd膮偶y艂em co艣 od艂o偶y膰, ona zaraz chowa艂a to na p贸艂k臋. Zdaje si臋, 偶e zawieszenie tych p贸艂ek by艂o b艂臋dem, ale Poledra nalega艂a, a w pocz膮tkowych latach naszego ma艂偶e艅stwa z ochot膮 spe艂nia艂em wszystkie jej zachcianki.
W sprawie zas艂onek nie oby艂o si臋 jednak bez ostrych dyskusji. Co kobiety w nich widz膮? Jedynie zawadzaj膮. Nie zatrzymuj膮 w zimie ciep艂a ani nie chroni膮 przed upa艂em latem, a poza tym przeszkadzaj膮 przy wygl膮daniu przez okno. Z jakiego艣 powodu jednak偶e kobiety uwa偶aj膮 pok贸j bez zas艂onek za niekompletny.
By膰 mo偶e Poledra przechodzi艂a okres porannych nudno艣ci, kt贸re dokuczaj膮 wi臋kszo艣ci kobiet w ci膮偶y, ale je艣li nawet, to nic mi o tym nie powiedzia艂a. Zawsze by艂a na nogach o pierwszym brzasku. Ja lubi艂em p贸藕no wstawa膰, je偶eli nie mia艂em nic wa偶nego do zrobienia. Jednak偶e nie by艂o to, jak mo偶e s膮dzi膰 moja c贸rka, objawem lenistwa. Po prostu lubi艂em rozmawia膰, a wieczory s膮 w艂a艣nie por膮 rozm贸w. Zwykle wi臋c k艂ad艂em si臋 p贸藕no i wstawa艂em p贸藕no. Nie sypia艂em d艂u偶ej ni偶 moja 偶ona, robili艣my to jedynie w innych porach. W ka偶dym razie Poledra, nawet je艣li cierpia艂a na te poranne przypad艂o艣ci, to nie zdradzi艂a si臋 z tym. Nachodzi艂y j膮 jednak偶e owe osobliwe apetyty. Pocz膮tkowo, gdy poprosi艂a o dziwne rzeczy do jedzenia, przetrz膮sa艂em w ich poszukiwaniu ca艂膮 Dolin臋. Wkr贸tce zda艂em sobie jednak spraw臋, 偶e ona
je tylko kilka k臋s贸w. Zacz膮艂em wi臋c oszukiwa膰. Nie mia艂em zamiaru fundowa膰 sobie skrzyde艂 i lecie膰 nad pobliski ocean tylko dlatego, 偶e nag艂e nachodzi艂 j膮 apetyt na ostrygi. Tworzy艂em ostrygi, kt贸re smakowa艂y niemal jak prawdziwe, wi臋c Poledra udawa艂a, 偶e nie zauwa偶a mego szachrajstwa.
Potem, gdy by艂a w pi膮tym miesi膮cu, doszli艣my do sprawy ko艂ysek. Troch臋 mnie zabola艂o, gdy poprosi艂a o ich zrobienie Belti-r臋 i Belkir臋 zamiast mnie. Zaprotestowa艂em, ale powiedzia艂a mi bez ogr贸dek:
- Nie radzisz sobie zbyt dobrze z narz臋dziaini. - Po czym po
艂o偶y艂a d艂o艅 na mym ulubionym krze艣le i potrz膮sn臋艂a nim. Przy
znaj臋, 偶e troch臋 si臋 chwia艂o, ale nie rozlecia艂o si臋 pode mn膮
przez tysi膮c lat, kt贸re na nim przesiedzia艂em. Wi臋c chyba by艂o
wystarczaj膮co solidne, prawda?
Beltira i Belkira z pasj膮 zabrali si臋 do robienia ko艂ysek. Ko艂yska to po prostu 艂贸偶eczko na biegunach. Jednak偶e te wykonane przez bli藕ni臋ta mia艂y zawile poskr臋cane bieguny i misternie rze藕bione szczyty.
Czemu dwie? - zapyta艂em 偶on臋, gdy Beltira i Belkira z du
m膮 przynie艣li swe dzie艂a do wie偶y.
Nie zawadzi by膰 przygotowanym na ka偶d膮 ewentualno艣膰 —
odpar艂a. - Nie nale偶y do wyj膮tku przyj艣cie na 艣wiat kilku m艂odych
jednocze艣nie — po艂o偶y艂a d艂o艅 na swym nabrzmia艂ym brzuchu. -
Wkr贸tce b臋d臋 mog艂a policzy膰, ile serc bije. W贸wczas si臋 dowiem,
czy dwie ko艂yski wystarcz膮.
Rozwa偶y艂em znaczenie tego, co powiedzia艂a, i postanowi艂em nie dr膮偶y膰 dalej owego tematu. Istnia艂y pewne sprawy, o kt贸rych nie chcia艂em nawet my艣le膰, a tym bardziej m贸wi膰.
By膰 mo偶e ci膮偶a Poledry dla niej samej nie by艂a niczym nadzwyczajnym, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie dla mnie. Tak bardzo przepe艂nia艂a mnie duma, 偶e pewnie by艂em dla otoczenia nie do zniesienia. Mistrz przyjmowa艂 moj膮 che艂pliwo艣膰 z pe艂n膮 czu艂ego roz-
bawienia wyrozumia艂o艣ci膮, a Beltira i Belkira byli r贸wnie zachwyceni jak ja. Pasterzy zawsze wprawia艂 w radosny nastr贸j czas kocenia si臋 owiec, wi臋c my艣l臋, 偶e ich reakcja by艂a ca艂kiem naturalna. Beldin jednak偶e wkr贸tce do艣膰 mia艂 mego towarzystwa i uda艂 si臋 do Tolnedry, by czuwa膰 nad drug膮 dynasti膮 Honethite. Tolne-dranie nawi膮zali stosunki z Arendami i Nyissanami, ale Honeci zawsze byli zach艂anni. Zdecydowanie nie chcieli艣my, aby wpadli na pomys艂 zagarni臋cia cudzych ziem. Jedna wojna pomi臋dzy Bogami by艂a ca艂kowicie wystarczaj膮ca.
Tego roku zima przysz艂a wcze艣nie i wydawa艂a si臋 bardziej surowa ni偶 zwykle. Na dalekiej p贸艂nocy drzewa p臋ka艂y od mrozu, a 艣nieg tworzy艂 ogromne zaspy. Pewnego wyj膮tkowo mro藕nego dnia, gdy z nieba sypa艂y 艣nie偶ne grudki twarde jak kamienie, przyby艂o do Doliny czterech Alorn贸w opatulonych po uszy w futra. Rozpozna艂em naszych go艣ci ze znacznej odleg艂o艣ci, dzi臋ki ich rozmiarom.
- Dobrze ci臋 widzie膰, prastary Belgaracie - powita艂 mnie
Cherek o Nied藕wiedzich Barach.
Chcia艂bym, aby ludzie mnie tak nie nazywali.
— Zaw臋drowa艂e艣 daleko od domu, Chereku - zauwa偶y艂em. —
Czy偶by by艂y jakie艣 k艂opoty?
- Wr臋cz przeciwnie, przenaj艣wi臋tszy - zagrzmia艂 Dras o By
czym Karku. Dras by艂 wi臋kszy nawet od swego ojca i z jego piersi
wydobywa艂 si臋 dono艣ny g艂os. - Moi bracia znale藕li spos贸b na do
tarcie do Mallorei.
Spojrza艂em szybko na Riv臋 o 呕elaznej D艂oni i Algara o Chy偶ych Stopach. Riva niemal dor贸wnywa艂 wzrostem Drasowi, ale by艂 od niego szczuplejszy. Mia艂 bujn膮 czarn膮 brod臋, a jego b艂臋kitne oczy spogl膮da艂y wyj膮tkowo przenikliwie. Algar, milcz膮cy brat, by艂 g艂adko ogolony i mia艂 d艂ugie nogi chy偶ego psa.
— Byli艣my na polowaniu — wjja艣ni艂 Riva. - Na dalekiej p贸艂no
cy s膮 bia艂e nied藕wiedzie, a na wiosn臋 przypadaj膮 urodziny mamy.
Chcieli艣my z Algarem podarowa膰 jej narzut臋 z bia艂ego futra. Lubi takie, prawda? - Riv臋 cechowa艂a dziwnie ch艂opi臋ca niewinno艣膰. Co nie oznacza艂o g艂upoty. On po prostu by艂 pe艂en entuzjazmu i gotowo艣ci, by sprawi膰 przyjemno艣膰 innym. Czasami zdawa艂 si臋 kipie膰 entuzjazmem.
Algar, oczywi艣cie, nic nie powiedzia艂. Prawie nigdy tego nie robi艂. By艂 najbardziej ma艂om贸wnym cz艂owiekiem, jakiego zna艂em.
- S艂ysza艂em o tych bia艂ych nied藕wiedziach - rzek艂em. - Czy
polowanie na te zwierz臋ta nie jest troch臋 niebezpieczne?
Riva wzruszy艂 ramionami.
- By艂o nas dw贸ch - odpar艂, jakby to robi艂o jak膮艣 r贸偶nic臋
nied藕wiedziowi wzrostu czternastu st贸p i wadze niemal tony. -
W ka偶dym razie tego roku l贸d byl bardzo gruby na p贸艂nocnych
rubie偶ach Morza Wschodniego. Zranili艣my jednego nied藕wie
dzia, a on pr贸bowa艂 przed nami uciec. Gonili艣my zwierza i wtedy
znale藕li艣my przej艣cie l膮dowe.
-Jakie przej艣cie?
To, po kt贸rym mo偶na przej艣膰 do Mallorei - wyja艣ni艂 nie
dba艂ym tonem, jakby odkrycie czego艣, co Alornowie usi艂owali
znale藕膰 od dw贸ch tysi臋cy lat, nie by艂o niczym istotnym.
Mo偶e tak powiedzieliby艣cie co艣 wi臋cej na temat tego przej
艣cia? - zaproponowa艂em.
W艂a艣nie do tego zmierza艂em. W Morindlandzie jest punkt
wysuni臋ty bardzo na wsch贸d, a naprzeciwko niego, na ziemiach
Karand贸w w Mallorei, punkt wysuni臋ty na zach贸d. 艁膮c/.y je ci膮g
skalistych wysepek. Nied藕wiedziowi uda艂o si臋 jakim艣 sposobem
nam umkn膮膰. Tego dnia by艂o wyj膮tkowo mgli艣cie, a bia艂ego nied藕
wiedzia trudno wypatrzy膰 we mgle. Ogarn臋艂a jednak nas z Alga
rem ciekawo艣膰, wi臋c przeszli艣my l贸d po owym ci膮gu wysepek.
Wczesnym popo艂udniem zerwa艂 si臋 wietrzyk i rozwia艂 mg艂臋. Rozej
rzeli艣my si臋, a to ju偶 by艂a Mallorea. Postanowili艣my jednak nie za
puszcza膰 si臋 dalej. Nie potrzebowali艣my chyba zawiadamia膰 Tora-
ka, ze odkryli艣my przej艣cie, prawda? Zawr贸cili艣my wi臋c. Po drodze natkn臋li艣my si臋 na plemi臋 Morindim贸w. Powiedzieli nam, 偶e od wiek贸w u偶ywali tego przej艣cia, by odwiedzi膰 Karand贸w. Morind odda wszystko za sznur szklanych paciork贸w i kupcy karandyjscy chyba o tym wiedzieli. Morindimowie wymieniali k艂y mors贸w i bezcenne sk贸ry wydr morskich oraz sk贸ry bia艂ych nied藕wiedzi za sznury szklanych koralik贸w, jakie mo偶na kupi膰 na ka偶dym targowisku -oczy mu si臋 zw臋zi艂y. - Nienawidz臋, gdy ludzie oszukuj膮 innych, a ty? - Riva zdecydowanie mia艂 w艂asne zdanie.
Cherek u艣miechn膮艂 si臋 ponuro.
- Mogli艣my to odkry膰 ju偶 dawno temu, gdyby艣my zadali sobie nieco trudu i sp臋dzili troch臋 czasu z Morindimami. Przez dwa tysi膮ce lat przetrz膮sali艣my p贸艂noc wzd艂u偶 i wszerz w poszukiwaniu sposobu dotarcia do Mallorei i wznowienia wojny z Anga-rakami, a Morindimowie przez ca艂y ten czas znali drog臋. Musimy z wi臋ksz膮 uwag膮 traktowa膰 naszych s膮siad贸w.
* * *
O ile sobie przypominam, tak mniej wi臋cej przebiega艂a nasza rozmowa. Ci z was, kt贸rzy czytali „Ksi臋g臋 Alornu", zauwa偶膮, 偶e kap艂an Belara, kt贸ry napisa艂 pocz膮tkowe rozdzia艂y, pozwoli艂 sobie na bardzo dowolne potraktowanie tego materia艂u. To pokazuje, ze nigdy nie powinni艣cie wierzy膰, 偶e kap艂ani s膮 ca艂kowicie wierni faktom.
* * *
Spojrza艂em surowo na Chereka o Nied藕wiedzich Barach. Wiedzia艂em, do czego wszystko zmierza艂o.
To bardzo interesuj膮ce, Chereku, ale dlaczego przycho
dzisz z tym do mnie?
Pomy艣leli艣my, 偶e chcia艂by艣 o tym wiedzie膰, Belgaracie - od
par艂 z mistrzowsko udan膮 niewinno艣ci膮. Cherek posiada艂 wiele
sprytu, ale czasami potrafi艂 by膰 przera藕liwie szczery.
Nie owijaj w bawe艂n臋, Chereku - rzek艂em. - Powiedz, co ci
chodzi po g艂owie?
To nie takie skomplikowane, Belgaracie. Pomy艣leli艣my so
bie z ch艂opcami, 偶e mogliby艣my przeprawi膰 si臋 do Mallorei i wy
kra艣膰 Glob twego Mistrza Torakowi Jednookiemu - o艣wiadczy艂 to
tak, jakby proponowa艂 przechadzk臋 po parku. - Potem przysz艂o
nam do g艂owy, 偶e mo偶e chcia艂by艣 wybra膰 si臋 razem z nami, wi臋c
postanowili艣my przyj艣膰 tu i zaprosi膰 ci臋.
Absolutnie wykluczone - warkn膮艂em. - Moja 偶ona spodzie
wa si臋 dziecka i nie mam zamiaru zostawi膰 jej samej.
Gratulacje - mrukn膮艂 Algar. To by艂y jedyne s艂owa, jakie wy
powiedzia艂 w ci膮gu ca艂ego popo艂udnia.
Dzi臋kuj臋 - odpar艂em, po czym odwr贸ci艂em si臋 do jego oj
ca. — W porz膮dku, Chereku. Wiemy, 偶e ten tw贸j most tam jest
i b臋dzie tam za rok. By膰 mo偶e w贸wczas zechc臋 dyskutowa膰 o wa
szej wyprawie, ale nie teraz.
Z tym mo偶e by膰 problem, Belgaracie - rzek艂 z powag膮. -
Gdy moi synowie opowiedzieli mi o tym, co znale藕li, uda艂em si臋
do kap艂an贸w Belara i wypyta艂em ich o wr贸偶by. To jest czas odpo
wiedni na wypraw臋. L贸d przez ca艂e lata nie b臋dzie ju偶 taki gruby.
Potem mi powr贸偶yli. Z przepowiedni wynika, 偶e to mo偶e by膰 naj-
pomy艣lniejszy rok w ca艂ym mym 偶yciu.
Ty naprawd臋 wierzysz w te bzdury? - zapyta艂em. - Jeste艣
tak naiwny, aby my艣le膰, 偶e kto艣 mo偶e przewidzie膰 przysz艂o艣膰 ba
wi膮c si臋 stert膮 owczych flak贸w?
Cherek wygl膮da艂 na lekko ura偶onego.
To mia艂o du偶e znaczenie, Belgaracie. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie
wierzy艂bym w tym wypadku owczym wn臋trzno艣ciom.
Ciesz臋 si臋 to s艂ysz膮c.
Pos艂u偶yli艣my si臋 koniem. Wn臋trzno艣ci konia nigdy nie k艂a
mi膮.
Alornowie!
- 呕ycz臋 wam powodzenia, Chereku - odezwa艂em si臋 — ale nie
id臋 z wami.
Jego masywna, brodata twarz przybra艂a bolesny wyraz.
-Jest jeszcze pewien problem, Belgaracie. Wr贸偶by jasno powiedzia艂y, 偶e nie powiedzie si臋 nam, je艣li z nami nie wyruszysz.
Mo偶esz nawet wypatroszy膰 smoka, Chereku, aleja tu zosta
j臋. Zabierz bli藕niak贸w albo po艣l臋 po Beldina.
To nie b臋dzie to samo, Belgaracie. To musisz by膰 ty. Nawet
gwiazdy tak m贸wi膮.
Astrologia r贸wnie偶? Rozwijacie si臋, nieprawda偶? Czy kap艂a
ni Belara posypali gwiazdami wn臋trzno艣ci?
Belgaracie! - zawo艂a艂 zszokowany Cherek. - To 艣wi臋to
kradztwo!
Powiedz - spyta艂em z sarkazmem w g艂osie - czy wasi kap艂a
ni pr贸bowali ju偶 kryszta艂owej kuli lub herbacianych fus贸w?
Dobrze, Belgaracie, wystarczy.
To by艂 jeden z tych nielicznych raz贸w, kiedy us艂ysza艂em ten g艂os. Garion s艂ysza艂 go od dzieci艅stwa, ale do mnie rzadko przemawia艂. Nie trzeba dodawa膰, 偶e by艂em zaskoczony. Rozejrza艂em si臋 nawet doko艂a, aby sprawdzi膰, sk膮d dobiega, ale nie zauwa偶y艂em nikogo. Ten g艂os by艂 w mojej g艂owie.
Got贸w jeste艣 mnie wys艂ucha膰? - zapyta艂.
Kim jeste艣?
- Wiesz, kim jestem. Przesta艅 si臋 k艂贸ci膰. Wyruszysz do Mallorei i to
wyruszysz teraz. To jedna z tych rzeczy, kt贸re musz膮 si臋 wydarzy膰. Lepiej
id藕 porozmawia膰 z Aldurem.
Potem uczucie obecno艣ci g艂osu w moim umy艣le znikn臋艂o. Te odwiedziny wstrz膮sn臋艂y mn膮 do g艂臋bi. Usi艂owa艂em temu zaprzeczy膰, ale rzeczywi艣cie wiedzia艂em, kto do mnie m贸wi艂.
- Zaczekajcie tu - powiedzia艂em do kr贸la Alorn贸w i jego sy
n贸w. - Musz臋 porozmawia膰 z Aldurem.
Widz臋, 偶e艣 zatroskany, synu — rzeki Mistrz, gdy wszed艂em
do jego wie偶y.
Cherek o Nied藕wiedzich Barach i jego przero艣ni臋ci syno
wie tam s膮 - oznajmi艂em. - Znale藕li spos贸b na dostanie si臋 do
Mallorei i chc膮, abym z nimi wyruszy艂. To dla mnie bardzo nieod
powiedni czas, Mistrzu. Poledra urodzi w ci膮gu najbli偶szych mie
si臋cy i powinienem tu by膰. Cherek bardzo nalega, ale powiedzia
艂em, aby jechali beze mnie.
I? - Mistrz wiedzia艂, 偶e by艂o co艣 wi臋cej.
Mia艂em go艣cia. Powiedzia艂, 偶e powinienem wyruszy膰 z nimi.
To wielka rzadko艣膰, synu. Cel niecz臋sto zwraca si臋 do nas
bezpo艣rednio.
Obawia艂em si臋, 偶e tak do tego podejdziesz — przyzna艂em
ponuro. - Czy nie mo偶na od艂o偶y膰 wyprawy?
Nie, synu. CZAS jest cz臋艣ci膮 ZDARZENIA. Raz przegapio
ny nie wr贸ci, a je艣li stracimy okazj臋, wszystko mo偶e nam si臋 nie
powie艣膰. To wymaga od ciebie wielkiego po艣wi臋cenia, synu -
wi臋kszego ni偶 kiedykolwiek - ale to musi zosta膰 uczynionym. Nie
woli nas Konieczno艣膰, a Konieczno艣膰 nie znosi sprzeciwu.
Kto艣 musi zosta膰 z Poledr膮, Mistrzu - zaprotestowa艂em.
By膰 mo偶e jeden z braci zgodzi si臋 ni膮 opiekowa膰. Twoje za
danie jednakowo偶 jest jasne. Je艣li g艂os Konieczno艣ci powiedzia艂,
by艣 ruszy艂, to z ca艂膮 pewno艣ci膮 musisz i艣膰.
Nie podoba mi si臋 to, Mistrzu - narzeka艂em.
To nie jest konieczne, synu. Od ciebie wymaga si臋, by艣
szed艂, a nie lubi艂 chodzenie.
Bardzo mi pom贸g艂, nie ma co. Mrucz膮c pod nosem, wyszed艂em na dw贸r i skierowa艂em swe my艣li w stron臋 Tolnedry.
Potrzebuj臋 ci臋! - zawo艂a艂em do Beldina.
Nie -wrzeszcz! - odkrzykn膮艂. - Przez ciebie rozla艂em doskona艂e
ale.
Przesta艅 troszczy膰 si臋 o sw贸j brzuch i wracaj.
Co si臋 sta艂o?
Musz臋 odej艣膰 i k艂o艣 powinien opiekowa膰 si臋 Poledr膮.
Nie jestem po艂o偶n膮, Belgaracie. Popro艣 o to bli藕niak贸w. Oni s膮 fa
chowcami w tych sprawach.
U owiec, ty grzybie! Nie u ludzi! Wracaj tu zaraz!
Dok膮d si臋 wybierasz ?
Do Mallorei. Synowie Chereka znale藕li spos贸b, aby si臋 tam dosta膰
bez hodowania pi贸r. Ruszamy do Cthol Mishrak, by zabra膰 Glob.
Czy艣 ty zwariowa艂? Je艣li Torak was na tym przy艂apie, to usma偶y
na wolnym ogniu.
Nie mam zamiaru da膰 si臋 z艂apa膰. Wracasz, czy nie?
Dobra. Nie podniecaj si臋; wracam.
Odejd臋, zanim tu dotrzesz. Bez wzgl臋du na to, co Poledra b臋dzie
m贸wi膰 lub pr贸bowa膰 robi膰, nie pozw贸l, by za mn膮 posz艂a. Trzymaj j膮
w wie偶y. Przykuj moj膮 偶on臋 艂a艅cuchami do 艣ciany, je艣li b臋dziesz musia艂,
ale zatrzymaj j膮 iv domu.
Zajm臋 si臋 Poledr膮. Pozdr贸w ode mnie Toraka.
Bardzo zabawne, Beldinie. A teraz ruszaj.
Jak pewnie zauwa偶yli艣cie, nie by艂em w zbyt dobrym nastroju. Wr贸ci艂em do kr贸la Alornii i jego syn贸w, przytupuj膮cych na 艣niegu.
W porz膮dku - powiedzia艂em. - Oto, co zrobimy. P贸jdziemy
teraz do mojej wie偶y, ale 偶aden z was nie zdradzi si臋 z tym szale艅
czym pomys艂em przed moj膮 偶on膮. Musi uwierzy膰, 偶e po prostu
przechodzili艣cie t臋dy i wst膮pili艣cie z kurtuazyjn膮 wizyt膮. Nie chc臋,
aby wiedzia艂a, co zamierzam zrobi膰, dop贸ki nie b臋dziemy daleko
st膮d.
Rozumiem, 偶e zmieni艂e艣 zdanie - zauwa偶y艂 uprzejmie Che-
rek.
Nie ku艣 losu, Chereku - rzek艂em. - Zdecydowano za mnie
i wcale nie jestem z tego rad.
Nie mam poj臋cia, ile naprawd臋 Poledra wiedzia艂a, nie chce mi tego wyjawi膰 po dzie艅 dzisiejszy. Uprzejmie powita艂a Alorn贸w
i oznajmi艂a, 偶e kolacja w艂a艣nie si臋 gotuje. To dobitnie 艣wiadczy艂o o tym, 偶e zosta艂a w co艣 wtajemniczona. Z wie偶y by艂o wida膰 miejsce naszego spotkania. Cz臋sto zastanawia艂em si臋, jak daleko si臋gaj膮 „talenty" mojej 偶ony. Fakt, i偶 偶y艂a przez trzysta lat - o kt贸rych wiedzia艂em - by艂 jawnym dowodem na to, ze nie mo偶na by艂o nazwa膰 jej zwyczajn膮. Je艣li w istocie posiada艂a to, co nazywamy „talentami", nie zdarzy艂o si臋, by ujawni艂a si臋 z nimi, gdy by艂em w pobli偶u. My艣l臋, 偶e by艂a to cz臋艣膰 naszej milcz膮cej umowy. Nigdy nie zadawa艂em jej pewnych pyta艅, a Poledra nie zaskakiwa艂a mnie robieniem niezwyk艂ych rzeczy. Ka偶de ma艂偶e艅stwo ma swoje ma艂e sekrety. Je艣li ma艂偶onkowie wiedzieliby o sobie wszystko, 偶ycie by by艂o okropnie nudne.
Chyba ju偶 wspomina艂em, 偶e Cherek by艂 najgorszym k艂amczu-chem, jakiego zna艂em. Zjad艂 tyle pieczonej wieprzowiny, 偶e nasyci艂by si臋 tym ca艂y regiment, a potem rozpar艂 si臋 wygodnie w fotelu.
- Mamy spraw臋 w Maragorze — powiedzia艂 mojej 偶onie. — Za
trzymali艣my si臋 tutaj, aby zobaczy膰, czy tw贸j m膮偶 nie zechcia艂by
nam pokaza膰 drogi.
Maragor? Ajak膮偶 spraw臋 mogli mie膰 Alornowie w Maragorze?
- Rozumiem - odpar艂a Poledra dyplomatycznie.
Teraz by艂a kolej na m贸j udzia艂 w k艂amstwie Chereka, wi臋c musia艂em to zrobi膰 jak najlepiej.
To naprawd臋 nie jest zbyt daleko, moja droga - oznajmi
艂em 偶onie. - Przeprowadzenie ich przez g贸ry do Mar Amon nie
powinno zaj膮膰 mi wi臋cej ni偶 tydzie艅.
Chyba 偶e znowu zacznie pada膰 艣nieg - doda艂a. - To musi
by膰 bardzo wa偶ne, skoro chcecie przej艣膰 przez te g贸ry zim膮.
O tak, pani Poledro - zapewni艂 j膮 Dras o Byczym Karku. -
To jest bardzo, bardzo wa偶ne. Chodzi o handel.
Handel? Wiem, 偶e to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale Dras by艂 jeszcze gorszym k艂amc膮 od swego ojca. Maragowie nie mieli dost臋pu do wybrze偶a. Jak Arendowie mogliby dosta膰 si臋 do Mara-
goru, by z nimi handlowa膰? Nie wspominaj膮c ju偶 o fakcie, 偶e Ma-ragowie nie s膮 absolutnie zainteresowani jakimkolwiek handlem -a poza tym s膮 kanibalami! Ale偶 osio艂 z tego najstarszego syna Che-reka! Wzdrygn膮艂em si臋. Ten dure艅 byl nast臋pc膮 tronu Alornii!
Dobieg艂y nas plotki, 偶e strumienie w Maragorze wr臋cz p艂y
n膮 z艂otem - doda艂 Riva. Przynajmniej Riva mia艂 troch臋 rozumu.
Poledra zna艂a Alorn贸w na tyle dobrze, by wiedzie膰, 偶e s艂owo „z艂o
to" rozpala ich dusze do bia艂ego.
Spr贸buj臋 pertraktowa膰 w twoim imieniu, Chereku - powie
dzia艂em, robi膮c smutn膮 min臋 - ale nie s膮dz臋, aby si臋 wam wielce
poszcz臋艣ci艂o z Maragami. Nie s膮 zainteresowani z艂otem nawet na
tyle, aby si臋 po nie schyli膰. Moim zdaniem, nie macie im do zaofe
rowania niczego, co sk艂oni艂oby Marag贸w do takiego trudu.
My艣l臋, 偶e wasza podr贸偶 potrwa d艂u偶ej ni偶 tydzie艅 -
odezwa艂a si臋 Poledra. — Zabierz ciep艂e rzeczy.
Oczywi艣cie - zapewni艂em j膮.
Mo偶e powinnam p贸j艣膰 z tob膮.
Absolutnie nie — nie teraz, gdy rozwi膮zanie jest ju偶 tak blisko.
Za bardzo si臋 tym przejmujesz.
Nie. Zostaniesz tutaj. Pos艂a艂em po Beldina. Wraca, by do
trzyma膰 ci towarzystwa.
Musia艂by si臋 najpierw wyk膮pa膰.
Przypomn臋 mu o tym.
Kiedy ruszacie?
Rzuci艂em fa艂szywie pytaj膮ce spojrzenie Cherekowi.
- Jutro rano? - zapyta艂em.
Cherek wzruszy艂 ramionami, przesadzaj膮c nieco.
Mo偶e by膰 - przysta艂. - Pogoda w g贸rach nie ma zamiaru
si臋 poprawi膰. Czeka nas w臋dr贸wka przez 艣nieg, wi臋c lepiej nie
zwlekajmy.
Trzymajcie si臋 drzew — poradzi艂a Poledra. — 艢nieg nie jest
tak g艂臋boki w g臋stym lesie.
Je艣li rzeczywi艣cie wiedzia艂a, przyjmowa艂a to bardzo spokojnie.
- Lepiej si臋 troch臋 prze艣pijmy - rzuci艂em, wstaj膮c gwa艂tow
nie. Nie potrzebowa艂em ju偶 wi臋cej k艂amstw na swe wyt艂umacze
nie.
Tej nocy Poledra by艂a bardzo cicha. Przytuli艂a si臋 jednak偶e do mnie mocno i nad ranem odezwa艂a si臋:
- B膮d藕 bardzo ostro偶ny. M艂ode i ja b臋dziemy na ciebie cze
ka膰, gdy wr贸cisz. - Potem powiedzia艂a co艣, co m贸wi艂a bardzo
rzadko, pewnie dlatego, i偶 czu艂a, 偶e m贸wienie o tym nie by艂o ko
nieczne. - Kocham ci臋.
Nast臋pnie poca艂owa艂a mnie, przewr贸ci艂a si臋 na bok i natychmiast zasn臋艂a.
Alornowie i ja wyruszyli艣my nast臋pnego ranka, ostentacyjnie kieruj膮c si臋 na po艂udnie, do Maragoru. Gdy oddalili艣my si臋 kilka mil od mojej wie偶y, zawr贸cili艣my i, trzymaj膮c si臋 z dala, by nie by艂o nas wida膰, pod膮偶yli艣my na p贸艂nocny wsch贸d.
ROZDZIA艁 DWUNASTY
To wszystko wydarzy艂o si臋 oko艂o trzech tysi臋cy lat temu, na d艂ugo przedtem, nim Algarowie i Melceni rozpocz臋li swoje do艣wiadczenia z rozmna偶aniem domowych zwierz膮t, wi臋c 贸wczesne odpowiedniki koni by艂y nieco wi臋ksze od kucyk贸w i na niewiele by si臋 zda艂y grupie Alorn贸w wysokich na siedem st贸p. Podr贸偶owali艣my zatem piechot膮. To znaczy, oni szli, ja bieg艂em. Jaki艣 czas usi艂owa艂em dotrzyma膰 Alornom kroku, w ko艅cu zarz膮dzi艂em post贸j.
To na nic - powiedzia艂em. - Mam zamiar co艣 zrobi膰 i nie
chc臋, by艣cie zdenerwowali si臋 z tego powodu.
Co masz na my艣li, Belgaracie? - zagrzmia艂 Dras nieco za
niepokojony. Cieszy艂em si臋 w贸wczas w Alornii niezgorsz膮 reputa
cj膮, a Alornowie mieli przesadne wyobra偶enie o tym, czego po
trafi艂em dokona膰.
Skoro musz臋 biec, aby dotrzyma膰 wam kroku, to mam za
miar biec na swych czterech 艂apach.
Nie masz czterech n贸g - zaprotestowa艂.
Zaraz to naprawi臋. Gdy to ju偶 zrobi臋, nie b臋d臋 m贸g艂 z wa
mi rozmawia膰 — a przynajmniej nie w j臋zyku, kt贸ry by艣cie rozu
mieli -wi臋c je艣li macie jakie艣 pytania, zadajcie je teraz.
Nasz przyjaciel jest najpot臋偶niejszym czarodziejem na 艣wie
cie — powiedzia艂 do swych syn贸w Cherek. - Nie ma rzeczy, kt贸rej
nie potrafi艂by uczyni膰.
My艣l臋, 偶e naprawd臋 w to wierzy艂.
- 呕adnych pyta艅? - odezwa艂em si臋, spogl膮daj膮c na towarzy
szy. - W porz膮dku - rzek艂em - teraz wy b臋dziecie musieli dotrzy
ma膰 mi kroku.
Wyobrazi艂em sobie i przybra艂em znajom膮 posta膰 wilka. Robi艂em to ju偶 tak cz臋sto, 偶e czyni艂em to niemal automatycznie.
- Na Belara! - zawo艂a艂 Dras, odskakuj膮c ode mnie.
Ja tymczasem odbieg艂em sto jard贸w na p贸艂nocny wsch贸d, po czym zatrzyma艂em si臋, odwr贸ci艂em i usiad艂em, by na nich zaczeka膰. Nawet Alornowie potrafili zrozumie膰, co to znaczy.
* * *
Kap艂an Belara, kt贸ry napisa艂 pocz膮tkowe rozdzia艂y „Ksi臋gi Alorn贸w", w bardzo dowolny spos贸b potraktowa艂 prawd臋 o naszej podr贸偶y. By艂 pewnie zupe艂nie pijany, gdy to pisa艂, lub nie podszed艂 uczciwie do fakt贸w. A mo偶e po prostu s膮dzi艂, 偶e to, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o, by艂o zbyt prozaiczne dla pisarza o jego talencie. G艂osi艂, 偶e Dras, Algar i Riva czekali na nas tysi膮c lig na p贸艂noc, co nie by艂o zgodne z prawd膮. Potem oznajmi艂, 偶e moje w艂osy i broda pobiela艂y od mrozu tej ostrej zimy, co r贸wnie偶 by艂o k艂amstwem. Moje w艂osy i broda pobiela艂y na d艂ugo przedtem -g艂贸wnie za spraw膮 obcowania z dzie膰mi Boga-Nied藕wiedzia.
* * *
Nadal jednak nie by艂em zbyt zadowolony z uczestnictwa w tej wyprawie i win臋 za to z艂o偶y艂em na muskularne barki mych towarzyszy podr贸偶y. Dzie艅 za dniem gna艂em na swych czterech 艂apach do utraty tchu. Ka偶dego wieczoru wraca艂em do w艂asnej postaci i, nim nadeszli s艂aniaj膮cy si臋 na nogach Alornowie, zwykle mia艂em do艣膰 czasu na rozpalenie ogniska i przygotowanie wieczerzy.
- Spieszymy si臋 - przypomina艂em im z pewn膮 z艂o艣liwo艣ci膮. —
D艂ug膮 drog臋 musimy przeby膰, by dotrze膰 do waszego przej艣cia,
a nie chcemy chyba znale藕膰 si臋 tam, gdy l贸d zacznie ju偶 p臋ka膰, prawda?
W臋drowali艣my dalej na p贸艂nocny wsch贸d przez za艣nie偶one r贸wniny, kt贸re teraz s膮 Algari膮, a偶 dotarli艣my do wschodniej skarpy. Nie mia艂em zamiaru wspina膰 si臋 na t臋 wysok膮 na mil臋 skaln膮 艣cian臋, wi臋c skr臋ci艂em nieco i poprowadzi艂em mych zdyszanych towarzyszy na p贸艂noc, na torfowiska obecnej wschodniej Drasni. Potem przeci臋li艣my g贸ry, by wyj艣膰 na rozleg艂e pustkowia, na kt贸rych 偶yli Morindimowie.
Moje z艂o艣liwe wysi艂ki, by zagoni膰 Chereka i jego syn贸w na 艣mier膰, doprowadzi艂y do dw贸ch rzeczy. Dotarli艣my do Morind-landu w mniej ni偶 miesi膮c i moi przyjaciele byli we wspania艂ej kondycji. Spr贸bujcie ka偶dego dnia, przez miesi膮c, biega膰 najszybciej jak potraficie i zobaczycie, co si臋 z wami stanie. Zak艂adaj膮c, 偶e nie padniecie pierwszego dnia, po jakim艣 czasie b臋dziecie we wspania艂ej kondycji. Je艣li na mych przyjacio艂ach zosta艂a gdzie艣 odrobina t艂uszczu, to chyba tylko za paznokciami. Okaza艂o si臋 to dla nich bardzo korzystne.
Zeszli艣my z p贸艂nocnego 艂a艅cucha g贸r, kt贸ry znaczy po艂udniowe granice Morindlandu. Ponownie przybra艂em w艂asn膮 posta膰 i zarz膮dzi艂em post贸j. Zima by艂a w pe艂ni i rozleg艂膮 arktycz-n膮 r贸wnin臋, na kt贸rej 偶yli Morindimowie, pokrywa艂 艣nieg i spowija艂y ciemno艣ci. Zacz臋艂a si臋 d艂uga p贸艂nocna noc, cho膰 na szcz臋艣cie, gdy dotarli艣my do Morindlandu, nisko nad horyzontem wisia艂 jeszcze p贸艂ksi臋偶yc, zapewniaj膮c nam wystarczaj膮co du偶o 艣wiat艂a, by w臋dr贸wka by艂a nadal mo偶liwa — nieprzyjemna, ale mo偶liwa.
- Nie wiem, czy powinni艣my tam i艣膰 — powiedzia艂em swym
otulonym w futra przyjacio艂om, wskazuj膮c na zamarzni臋te r贸wni
ny. - Nie ma chyba zbytniej potrzeby wdawa膰 si臋 w dyskusje z ka偶
d膮 grup膮 napotkanych Morindim贸w?
— Nie - przyzna艂 Cherek, krzywi膮c si臋. - Nie dbam o Morin-
dim贸w. Przez tygodnie potrafi膮 opowiada膰 swoje sny, a my rzeczywi艣cie nie mamy na to czasu.
Gdy wracali艣my z Algarem od tego przej艣cia, trzymali艣my
si臋 podn贸偶a tamtych wzg贸rz - odezwa艂 si臋 Riva. - Morindimowie
nie lubi膮 wzg贸rz, wi臋c nie widzieli艣my ich zbyt wielu.
To pewnie najlepszy spos贸b — zgodzi艂em si臋. - Poradzi艂bym
sobie z przypadkowo napotkan膮 grup膮, ale to tylko strata czasu.
Wiesz, jak zrobi膰 znaki kl膮twy i znaki marzyciela?
Riva pos臋pnie skin膮艂 g艂ow膮.
Kombinacja tych dw贸ch znak贸w powinna ich trzyma膰 na
dystans, prawda?
Nie rozumiem - zadudni艂 Dras, spogl膮daj膮c na nas nie
pewnie.
Rozumia艂by艣, gdyby艣 co jaki艣 czas opuszcza艂 tawerny Val
Alorn - powiedzia艂 Algar.
-Jestem najstarszy - broni艂 si臋 Dras. - Na mnie spoczywa odpowiedzialno艣膰.
Oczywi艣cie - mrukn膮艂 ironicznie Riva. - Spr贸buj臋 ci to wy
t艂umaczy膰. Morindimowie 偶yj膮 w innym 艣wiecie - i nie mam tu
na my艣li jedynie 艣niegu. Sny s膮 dla nich wa偶niejsze ni偶 rzeczywi
sty 艣wiat i kl膮twy maj膮 bardzo istotne znaczenie. Belgarath za
proponowa艂 w艂a艣nie, aby艣my nosili znak marzyciela, daj膮c tym
Morindimom do zrozumienia, 偶e wype艂niamy polecenie otrzy
mane we 艣nie. B臋dziemy r贸wnie偶 nosi膰 znak kl膮twy, kt贸ry m贸wi,
偶e ka偶dy, kto nam przeszkodzi, b臋dzie mia艂 do czynienia z de
monem.
Nie ma czego艣 takiego jak demony - prychn膮艂 Dras.
Nie r臋czy艂bym za to swoj膮 g艂ow膮, Drasie — ostrzeg艂em go.
Widzia艂e艣 jakiego艣?
Przywo艂ywa艂em, Drasie. Aldur wys艂a艂 mnie tutaj, bym do
wiedzia艂 si臋 wszystkiego o tych ludziach. Zgodzi艂em si臋 na ucznia
do jednego z ich czarownik贸w i nauczy艂em si臋 wielu sztuczek. Ri-
va nie myli si臋. Znaki marzyciela i wykl臋tego sprawi膮, 偶e Morindi-mowie b臋d膮 nas unika膰.
- Znaki zarazy? — zaproponowa艂 Algar, kt贸ry nigdy nie u偶y
wa艂 wi臋cej s艂贸w ni偶 to by艂o absolutnie konieczne. Dotychczas nie
zrozumia艂em, po co w og贸le je m贸wi艂.
Zastanowi艂em si臋 nad tym.
Nie — zdecydowa艂em. - Morindimowie mogliby uzna膰, 偶e
najlepszym sposobem na zaraz臋 jest zasypanie zara偶onych ludzi
gradem strza艂.
K艂opotliwe - mrukn膮艂 Algar.
I tak nie spotkamy zbyt wielu Morindim贸w tak daleko na '
po艂udniu - powiedzia艂em - a znaki powinny trzyma膰 ich na dy
stans.
Myli艂em si臋 w tym wzgl臋dzie, jak si臋 okaza艂o. Sporz膮dzili艣my z Riv膮 znaki i ruszyli艣my na wsch贸d, trzymaj膮c si臋 podg贸rza. W臋drowali艣my zaledwie od dw贸ch dni - a raczej nocy, skoro ksi臋偶yc by艂 na niebie - gdy nagle wok贸艂 nas pojawili si臋 Morindimowie. Znaki trzyma艂y ich na dystans. By艂o jednak zaledwie kwesti膮 czasu, gdy jaki艣 czarownik wyjdzie podj膮膰 wyzwanie.
Nie sypia艂em za dobrze w czasie naszej w臋dr贸wki tym podg贸rzem. P贸艂nocne zbocza g贸r podziurawione by艂y jaskiniami. W jednej z nich ukry艂em Alorn贸w, po czym sam wyruszy艂em na zwiady. Niemal odmrozi艂em sobie 艂apy. Bo偶e, ale偶 by艂o zimno!
Nie uszed艂em daleko, gdy zacz膮艂em natyka膰 si臋 na znaki odwracaj膮ce kl膮tw臋. Obecno艣膰 tych odczyniaj膮cych znak贸w m贸wi艂a mi wyra藕niej ni偶 s艂owa, 偶e czarownicy zaczynaj膮 skupia膰 si臋 wok贸艂 nas. To by艂o intryguj膮ce, poniewa偶 czarownicy s膮 o siebie szale艅czo zazdro艣ni i prawie nigdy nie wsp贸艂pracuj膮. Poniewa偶 za艣 sprawuj膮 kontrol臋 nad wszystkimi aspektami 偶ycia swych klan贸w, takie ich zgromadzenie by艂o praktycznie niemo偶liwe.
Ksi臋偶yc, oczywi艣cie, nie zwa偶a艂 na nas i w swym nieuchronnym cyklu przemian z nocy na noc stawa艂 si臋 coraz wi臋kszy, a偶
w ko艅cu osi膮gn膮艂 miesi臋czn膮 pe艂ni臋. Cherek i jego synowie nie mogli poj膮膰, dlaczego ksi臋偶yc wschodzi艂, cho膰 s艂o艅ce tego nie czyni艂o. Pr贸bowa艂em im to wyja艣ni膰, ale gdy doszed艂em do prawdziwej orbity Ksi臋偶yca i widomej orbity S艂o艅ca, stracili w膮tek. W ko艅cu powiedzia艂em im po prostu:
- Poruszaj膮 si臋 po r贸偶nych 艣cie偶kach. -1 da艂em spok贸j.
Wystarczy艂o, aby wiedzieli, 偶e ksi臋偶yc b臋dzie na arktycznym
niebie przez oko艂o dwa tygodnie ka偶dego miesi膮ca zim膮. Obszerniejsze wyja艣nienia jedynie zam膮ci艂yby im w g艂owach. Prawd臋 rzek艂szy, wola艂bym, aby wzbieraj膮ce brzuszysko ksi臋偶yca skry艂o si臋 za horyzontem. Po doj艣ciu do pe艂ni zrobi艂o si臋 jasno jak w dzie艅. Ksi臋偶yc w pe艂ni nad za艣nie偶on膮 r贸wnin膮 rzeczywi艣cie daje bardzo du偶o 艣wiat艂a. By艂o to okropnie niewygodne. Zdaje si臋, 偶e w艂a艣nie na to czekali Morindimowie.
Zostawi艂em Chereka i ch艂opc贸w w jaskini tu偶 przed zachodem ksi臋偶yca i wyszed艂em si臋 rozejrze膰. O mil臋 na wsch贸d od naszej kryj贸wki zobaczy艂em Morindim贸w — ca艂e ich tysi膮ce.
Przypad艂em do ziemi i zacz膮艂em kl膮膰. Niezwyk艂e zgromadzenie wszystkich chyba klan贸w Morindlandu zupe艂nie nas zablokowa艂o. Byli艣my w powa偶nych k艂opotach.
Sko艅czy艂em w ko艅cu przeklina膰, zawr贸ci艂em, pogna艂em do jaskini i przybra艂em sw膮 w艂a艣ciw膮 posta膰. Alornowie spali.
Lepiej si臋 obud藕cie - powiedzia艂em.
O co chodzi? - zawo艂a艂 Gherek, odrzucaj膮c okrycie.
O mil臋 st膮d, na naszej drodze, roz艂o偶yli si臋 chyba wszyscy
Morindimowie.
Oni tego nie robi膮 — zaprotestowa艂 Riva. - Klany nigdy nie
zbieraj膮 si臋 razem w tym samym miejscu.
Najwyra藕niej zasady si臋 zmieni艂y.
Co zrobimy? - zapyta艂 Dras.
Nie mo偶emy prze艣lizn膮膰 si臋 obok nich? - zastanawia艂 si臋
Cherek.
Trudno by by艂o — powiedzia艂em. - Roz艂o偶yli si臋 na prze
strzeni wielu mil.
Co zrobimy? — zapyta艂 ponownie Dras, kt贸ry mia艂 zwyczaj
powtarzania si臋 w chwilach podniecenia.
Pracuje nad tym.
Zacz膮艂em bardzo szybko my艣le膰. Jedno by艂o pewne. Kto艣 manipulowa艂 Morindimami. Riva mia艂 racj臋; klany nigdy nie wsp贸艂pracowa艂y. Kto艣 musia艂 znale藕膰 spos贸b, by to zmieni膰, i my艣l臋, 偶e to nie by艂 偶aden z nich. Wysila艂em umys艂, ale nie potrafi艂em wymy艣li膰 sposobu na wypl膮tanie si臋 z tego. Ka偶dy z klan贸w mia艂 czarownika, kt贸ry posiada艂 w艂asnego demona. Bardzo mo偶liwe, 偶e gdy ksi臋偶yc wzejdzie, b臋d臋 mia艂 po uszy roboty ze stworami, kt贸re normalnie zamieszkuj膮 Piek艂o. Zdecydowanie potrzebna mi by艂a pomoc.
Nie mam poj臋cia, sk膮d pojawi艂a si臋 ta my艣l...
Pozw贸lcie, 偶e sprostuj臋. Teraz, gdy o tym my艣l臋, wiem sk膮d
przysz艂a.
* * *
-Jeste艣 tam?— zapyta艂em w my艣lach.
Oczywi艣cie.
Mam problem.
Tak, zdaje si臋, 偶e masz.
Co powinienem zrobi膰?
Nie wolno mi tego powiedzie膰.
W Dolinie zdawa艂o si臋 ci to nie przeszkadza膰.
To by艂o co innego. Pomy艣l, Belgaracie. Znasz Morindim贸w i wiesz,
jak trudno zapanowa膰 nad ich demonami. Czarownik musi by膰 bardzo
skoncentrowany, aby demon nie zior贸d艂 si臋 przeciwko niemu. Czy co艣 ci to
sugeruje?
Mam w jaki艣 spos贸b przeszkodzi膰 mu w koncentracji?
Czy to pytanie? Bo je艣li tak, to nie wolno mi odpowiada膰.
W porz膮dku, to nie jest pytanie. Co s膮dzisz o tym pomy艣le - czy
sto teoretycznie"? Czy wolno ci powiedzie膰 o danym pomy艣le, czy jest do
bry, czy zty ?
-Jedynie teoretycznie? My艣l臋, 偶e to dozwolone.
- To b臋dzie troch臋 niewygodne, ale s膮dz臋, ii sobie poradzimy.
Proponowa艂em rozliczne rozwi膮zania, a 贸w g艂os w mej g艂owie odrzuca艂 je jedno po drugim. Zaczyna艂em wymy艣la膰 coraz egzotyczniejsze sposoby. Ku memu przera偶eniu, ten bezcielesny g艂os zdawa艂 si臋 uwa偶a膰, 偶e nawet moje najokropniejsze i najniebezpieczniejsze pomys艂y nie by艂y ca艂kowicie pozbawione szans. W takich sytuacjach lepiej pow艣ci膮gn膮膰 swoj膮 wyobra藕ni臋.
Czy艣 ty oszala艂? - zawo艂a艂 Riva, gdy opowiedzia艂em Alor-
nom, co mam na my艣li.
Miejmy nadziej臋, 偶e nie - odpar艂em. - Nie ma innego wyj
艣cia, obawiam si臋. B臋d臋 musia艂 to zrobi膰, chyba 偶e wolimy zawr贸
ci膰 do domu, cho膰 nie s膮dz臋, aby to by艂o dozwolone.
Kiedy zamierzasz t臋 rzecz uczyni膰? — zapyta艂 Cherek.
Gdy tylko wzejdzie ksi臋偶yc. Musz臋 wybra膰 najlepszy czas
i nie chc臋, aby ubieg艂 mnie jaki艣 wytatuowany czarownik.
Po co czeka膰? - zapali艂 si臋 Dras. - Dlaczego nie zrobi膰 te
go teraz?
Poniewa偶 potrzebuj臋 艣wiat艂a, by narysowa膰 symbole na
艣niegu. Zdecydowanie nie chcia艂bym niczego pomin膮膰. Spr贸buj
cie si臋 troch臋 przespa膰. By膰 mo偶e d艂ugo nie b臋dziecie mieli do
tego okazji.
Potem wyszed艂em na dw贸r trzyma膰 stra偶.
To by艂a nerwowa noc, a w艂a艣ciwie dzie艅, skoro dnie i noce zamieni艂y si臋 miejscami w czasie arktycznej zimy. Proponuj膮c ten plan owemu g艂osowi Konieczno艣ci, kt贸ry zadomowi艂 si臋 w mej g艂owie, wiedzia艂em, 偶e by艂 bardzo ryzykowny, gdy偶 nie mia艂em
pewno艣ci, czy potrafi臋 go wcieli膰 w 偶ycie. Nie ma co jednak martwi膰 si臋 na zapas.
Gdy oceni艂em, 偶e ksi臋偶yc w艂a艣nie mia艂 zamiar wzej艣膰, wr贸ci艂em do jaskini i obudzi艂em przyjaci贸艂.
Nie chc臋, 偶eby艣cie trzymali si臋 zbyt blisko mnie - poradzi
艂em. - Nie ma powodu, by艣my wszyscy zgin臋li.
My艣l臋, 偶e wiesz, co robisz! — zaprotestowa艂 Dras. By艂 bardzo
pobudliwy. Pomimo wysokiego wzrostu, jego normalnie tubalny
g艂os zabrzmia艂 odrobin臋 piskliwie.
Teoretycznie, tak - powiedzia艂em - ale nigdy tego po
przednio nie pr贸bowa艂em, wi臋c mo偶e si臋 nie uda膰. B臋d臋 musia艂
poczeka膰, a偶 czarownicy przywo艂aj膮 swe demony, nim cokolwiek
uczyni臋, wi臋c przez jaki艣 czas sytuacja mo偶e by膰 krytyczna. Po
prostu b膮d藕cie gotowi do ucieczki. Ruszajmy.
Wyszli艣my z jaskini. Spojrza艂em na wsch贸d. Blada po艣wiata na horyzoncie powiedzia艂a mi, 偶e ksi臋偶yc niebawem wzejdzie, wi臋c ruszyli艣my, kieruj膮c si臋 ku czekaj膮cym Morindimom. Dotarli艣my na szczyt wzg贸rza w chwili, gdy zacz臋li wybija膰 si臋 ze snu. Budz膮cy si臋 w zimie Morindimowie przedstawiaj膮 niesamowity widok. Przypomina on o偶ywione nagle cmentarzysko, gdy偶 wedle zwyczaju zagrzebuj膮 si臋 w 艣niegu przed za艣ni臋ciem. Oczywi艣cie 艣nieg jest zimny, ale powietrze na zewn膮trz jeszcze zimniejsze. Podnosz膮 si臋 ze swoich n贸r, jakby wygrzebywali si臋 z grob贸w. To mro偶膮cy krew w 偶y艂ach widok.
Prawdopodobnie czarownicy nie spali wi臋cej ode mnie. Musieli poczyni膰 w艂asne przygotowania. Ka偶dy z nich wydepta艂 w 艣niegu symbole i zaj膮艂 miejsce wewn膮trz owych ochronnych znak贸w. Mruczeli ju偶 pod nosami zakl臋cia, gdy weszli艣my na wzg贸rze. A musz臋 wam powiedzie膰, 偶e owi czarownicy bardzo uwa偶aj膮, aby nie wymawia膰 zbyt wyra藕nie zakl臋膰 przywo艂uj膮cych demony. Te magiczne zwroty to rodzaj zawodowych sekret贸w i czarownicy strzeg膮 ich bardzo zazdro艣nie.
Nie cierpia艂em, gdy tak do mnie m贸wiono.
* # #
Nie trudzi艂em si臋 mamrotaniem. Nikt przy zdrowych zmys艂ach nie pr贸bowa艂by powt贸rzy膰 tego, czego zamierza艂em dokona膰. Wym贸wi艂em zakl臋cie bardzo dok艂adnie. To nie by艂 odpowiedni czas na pomy艂ki. Skoncentrowa艂em si臋 ca艂kowicie na tym, co robi艂em, i moja iluzja zafalowa艂a, po czym znikn臋艂a. Pozosta艂 mi jedynie ksi臋偶yc.
Powietrze znowu zamigota艂o, o wiele za blisko, bym czu艂 si臋 spokojny- to migotanie jarzy艂o si臋 krwist膮 czerwieni膮. Potem pocz臋艂o krzepn膮膰 i zestala膰 si臋. Postanowi艂em nie sili膰 si臋 na oryginalno艣膰. Czarownicy Morindim贸w wykazuj膮 si臋 du偶膮 pomys艂owo艣ci膮, gdy przychodzi do okre艣lania kszta艂t贸w, w kt贸rych zamierzaj膮 uwi臋zi膰 swe demony. Ja nie zawraca艂em sobie g艂owy mackami, 艂uskami czy tym podobnymi bzdurami. Wybra艂em posta膰 ludzk膮, kt贸rej doda艂em jedynie rogi. Szczeg贸lnie skupi艂em si臋 na tych rogach, jako 偶e od nich zale偶a艂o moje 偶ycie.
Demon przez chwil臋 by艂 niezdecydowany. Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e b臋dzie taki ogromny. To by艂 Naczelny Demon i wielko艣膰 wyra藕nie 艣wiadczy艂a o jego pozycji w hierarchii Piekie艂.
Naturalnie chcia艂 ruszy膰 przeciwko mnie. Na brodzie pocz臋艂y mi si臋 tworzy膰 sople lodu ze sp艂ywaj膮cego stru偶kami po twarzy potu.
— Przesta艅! - rozkaza艂em z irytacj膮. — R贸b, co ci ka偶臋, to potem ode艣l臋 ci臋 z powrotem tam, gdzie jest ciep艂o.
Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to powiedzia艂em!
O dziwo, by膰 mo偶e to uratowa艂o mi 偶ycie. Naczelny Demon parowa艂 na ch艂odzie. Spr贸bujcie wyskoczy膰 z piek艂a w sam 艣rodek arktycznej zimy i zobaczycie, jak wam si臋 to spodoba. M贸j demon gwa艂townie sinia艂 i szcz臋ka艂 k艂ami.
Zejd藕 i pozb膮d藕 si臋 innych demon贸w - rozkaza艂em.
Ty jeste艣 Belgarath, prawda? - rozleg艂 si臋 najokropniejszy
g艂os, jaki s艂ysza艂em. By艂em nieco zaskoczony, 偶e moja s艂awa dotar
艂a a偶 do Piekie艂. Taka wiadomo艣膰 mog艂a przewr贸ci膰 cz艂owiekowi
w g艂owie.
Tak - przyzna艂em skromnie.
Powiedz swemu Mistrzowi, 偶e m贸j Mistrz nie jest zadowolo
ny z twoich poczyna艅.
Przeka偶臋. A teraz bierz si臋 do roboty, nim ci rogi prze
marzn膮.
Nie jestem pewny, dzi臋ki czemu sztuczka si臋 uda艂a. By膰 mo偶e sprawi艂 to mr贸z, albo Kr贸l Piekie艂 poleci艂 Naczelnemu Demonowi wsp贸艂pracowa膰 ze mn膮, abym m贸g艂 zanie艣膰 jego wiadomo艣膰 Aldurowi. A mo偶e obecno艣膰 Konieczno艣ci onie艣mieli艂a besti臋. Lub te偶 by艂em wystarczaj膮co silny, by zapanowa膰 nad tym ogromnym potworem — cho膰 to wydawa艂o si臋 nieprawdopodobne. Bez wzgl臋du jednak na pow贸d, Naczelny Demon ur贸s艂 do pe艂nych rozmiar贸w - a by艂 naprawd臋 wysoki - i zakrzykn膮艂 co艣 absolutnie niezrozumia艂ego. Inne demony natychmiast znik艂y, a czarownicy, kt贸rzy je przywo艂ali, padli na 艣nieg w konwulsjach.
- Dobra robota — pochwali艂em Naczelnego Demona. - Teraz
mo偶esz wr贸ci膰 do domu. Trzymaj si臋 ciep艂o.
Wielokrotnie wyja艣nia艂em Garionowi, 偶e te rzeczy powinno si臋 robi膰 z pewn膮 klas膮. Nauczy艂em si臋 tego od Belmakora.
Cherek i jego synowie stali w pewnej odleg艂o艣ci, a gdy odes艂a艂em Naczelnego Demona, zacz臋li si臋 odsuwa膰 jeszcze dalej.
- Dajcie spok贸j! -warkn膮艂em. —Wracajcie.
Niech臋tnie i z pewnym l臋kiem zbli偶yli si臋 do mnie.
Musz臋 co艣 za艂atwi膰 - powiedzia艂em im. - Id藕cie dalej na
wsch贸d. Dogoni臋 was.
Co ci chodzi po g艂owie? - zapyta艂 Cherek g艂osem pe艂nym
nabo偶nego l臋ku.
— Riva mia艂 racj臋 - wyja艣ni艂em. - To ma艂e zgromadzenie zu
pe艂nie nie pasuje do Morindim贸w. Kto艣 musia艂 macza膰 w tym
palce. Mam zamiar dowiedzie膰 si臋, kto to jest, i poleci膰, by prze
sta艂 si臋 miesza膰. Wsch贸d jest tam - doda艂em wskazuj膮c w艂a艣nie
wzesz艂y ksi臋偶yc.
—Jak my艣lisz, ile ci to zajmie czasu? - zapyta艂 Riva.
— Nie mam poj臋cia. Po prostu id藕cie dalej.
Potem przybra艂em ponownie posta膰 wilka i pogna艂em na po艂udnie. Od kilku dni czu艂em mrowienie, kt贸re zdawa艂o si臋 pochodzi膰 z tego w艂a艣nie kierunku.
Gdy tylko wydosta艂em si臋 poza zasi臋g umys艂贸w swych towarzyszy i paplanin臋 ogarni臋tych panik膮 czarownik贸w Morindim贸w, przystan膮艂em i bardzo ostro偶nie wys艂a艂em poszukuj膮c膮 my艣l.
Wra偶enie, kt贸re do mnie wr贸ci艂o, by艂o bardzo znajome. Wygl膮da艂o na to, 偶e napotka艂em Belzedara.
Natychmiast cofn膮艂em sw膮 my艣l. Co on robi艂? Najwyra藕niej szed艂 naszym 艣ladem, ale dlaczego? Czy przybywa艂 nam z pomoc膮? Je艣li tak, to czemu po prostu nas nie dogoni艂 i nie przy艂膮czy艂 si臋? Po co si臋 skrada膰?
Od czasu, gdy Torak ukrad艂 Glob, przesta艂em w pe艂ni rozumie膰 Belzedara. Stawa艂 si臋 coraz bardziej wyobcowany i tajemniczy. Mog艂em po prostu przes艂a膰 sw贸j g艂os i zaprosi膰, by si臋 do nas przy艂膮czy艂, ale z jakiego艣 powodu tego nie uczyni艂em. Najpierw chcia艂em si臋 przekona膰, co robi艂. Zwykle nie jestem podejrzliwy, ale Belzedar zachowywa艂 si臋 do艣膰 dziwnie przez ostatnie dwa tysi膮ce lat i uzna艂em, 偶e lepiej post膮pi臋, je艣li dowiem si臋, dlaczego to robi艂, nim dam Belzedarowi zna膰, 偶e wiem o jego obecno艣ci.
Ustali艂em po艂o偶enie swego brata i wspina艂em si臋 p臋dem po p贸艂nocnym 艂a艅cuchu g贸r, co jaki艣 czas wysy艂aj膮c my艣l, w poszuki waniu 艣lad贸w.
* sfc Jj:
Spr贸bujcie to zapami臋ta膰. Gdy kogo艣 szukacie swym umys艂em i zbyt d艂ugo pozostajecie z nim w kontakcie, b臋dzie wiedzia艂 o waszej obecno艣ci. Ca艂a sztuka polega na tym, by jedynie muska膰 go my艣l膮. Nie dawajcie temu komu艣 czasu na zorientowanie si臋, 偶e jest poszukiwany. To wymaga sporo praktyki, ale je艣li nad tym popracujecie, to zrozumiecie, w czym rzecz.
W艂a艣nie usi艂owa艂em ustali膰 jego po艂o偶enie, gdy zobaczy艂em ognisko. Co za idiotyzm! Usi艂uje skrada膰 si臋 za mn膮, a pali sygnalizacyjne ognie! Wywiesi艂em z uciechy j臋zor. Nie mog艂em powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. Przesta艂em biec i zacz膮艂em si臋 czo艂ga膰, centymetr po centymetrze zbli偶aj膮c si臋 na brzuchu do p艂omieni.
Zobaczy艂em go. Sta艂 przy tym swoim niedorzecznym ognisku. Nie by艂 sam. Towarzyszy艂 mu Morindim, starzec ubrany w futra, z lask膮 zwie艅czon膮 czaszkami, co obwieszcza艂o, 偶e by艂 czarownikiem.
Podczo艂ga艂em si臋 bli偶ej. Podej艣膰 kogo艣 w 艣niegu nie jest tak 艂atwo, jak si臋 wydaje. 艢nieg t艂umi d藕wi臋ki, ale je艣li jest zimny, ca艂e cia艂o paruje. Na szcz臋艣cie troch臋 ju偶 zzi臋b艂em, wi臋c futro zatrzymywa艂o ciep艂o mego cia艂a, nie pozwalaj膮c wydosta膰 si臋 mu na powietrze. Z brzuchem przy ziemi, le偶a艂em pod o艣nie偶onymi krzakami i nas艂uchiwa艂em.
On sprawi艂, 偶e s艂o艅ce wzesz艂o! — m贸wi艂 czarownik do mego
brata przera偶onym g艂osem. — Potem przywo艂a艂 Naczelnego De
mona! M贸j klan nie b臋dzie d艂u偶ej w tym uczestniczy艂!
Musz膮! - nalega艂 Belzedar. - Belgarath nie mo偶e dotrze膰
do Ma艂lorei! Musimy go powstrzyma膰!
Co to mia艂o znaczy膰? Podczo艂ga艂em si臋 bli偶ej.
- Nic nie mog臋 poradzi膰 - powiedzia艂 twardo czarownik. -
M贸j klan rozproszy艂 si臋. Nie potrafi艂bym ich zebra膰, nawet gdy
bym spr贸bowa艂. Belgarath jest zbyt pot臋偶ny. Nie chc臋 ponownie
stawi膰 mu czo艂a.
Pomy艣l o tym, co tracisz, Etch膮uaw - prosi艂 Belzedar. —
Pragniesz by膰 niewolnikiem kr贸la Piekie艂 przez reszt臋 swego 偶y
cia?
Morindland jest zimny i mroczny, Zedarze - odpar艂 cza
rownik. - Nie l臋kam si臋 ogni piekielnych.
Ale mo偶esz mie膰 Boga! M贸j Mistrz przyjmie ci臋, je艣li ze
chcesz uczyni膰 dla niego tylko t臋 jedn膮 drobn膮 rzecz! — zawo艂a艂
z rozpacz膮 w g艂osie Belzedar.
Szczup艂y Morindim wyprostowa艂 si臋, na jego twarzy malowa艂o si臋 zdecydowanie.
- To moje ostatnie s艂owo, Zedarze. Nie chc臋 mie膰 wi臋cej do
czynienia z tym Belgarathem. Przeka偶 swemu Mistrzowi, co po
stanowi艂em. Powiedz Torakowi, 偶eby poszuka艂 sobie kogo艣 inne
go do walki z twym bratem Belgarathem.
ROZDZIA艁 TRZyNASTY
Patrz膮c z perspektywy czasu, pewnie dobrze si臋 sta艂o, 偶e dokona艂em tego odkrycia w wilczej postaci. W ci膮gu minionego miesi膮ca tak bardzo zaw艂adn臋艂a mn膮 osobowo艣膰 wilka, 偶e zmieni艂y si臋 moje reakcje. Wilk jest niezdolny do nienawi艣ci - do w艣ciek艂o艣ci tak; do nienawi艣ci nie. Gdybym by艂 w swej w艂asnej postaci, pewnie zrobi艂bym co艣 pochopnie.
A tak po prostu le偶a艂em w 艣niegu nastawiaj膮c uszu, przys艂uchuj膮c si臋, jak Zedar b艂aga艂 czarownika. Mia艂em do艣膰 czasu, aby och艂on膮膰. Jak mog艂em by膰 tak 艣lepy? Zedar zdradza艂 si臋 setki razy, odk膮d Torak roz艂upa艂 艣wiat, ale by艂em zbyt nieuwa偶ny, aby to spostrzec... Wielce prawdopodobne, 偶e straci艂bym mas臋 czasu na wymy艣laniu sobie, lecz raz jeszcze natura wilka wzi臋艂a g贸r臋 i porzuci艂em ten bezu偶yteczny zamys艂. Ale teraz, gdy zna艂em ju偶 prawd臋 o swym niegdysiejszym bracie, co mia艂em z tym zrobi膰?
Oczywi艣cie najpro艣ciej by艂oby przyczai膰 si臋, dop贸ki Morin-dim nie odejdzie, a potem wpa艣膰 na polan臋 i rozszarpa膰 swymi z臋bami Zedarowi gard艂o. Bardzo mnie to kusi艂o; Bogowie wiedz膮, jak strasznie mnie to kusi艂o. Ten pomys艂 stanowi艂 odbicie wilczej praktyczno艣ci. To by艂oby szybkie, 艂atwe, i raz na zawsze usun臋艂oby obecne niebezpiecze艅stwo.
Niestety pozostawi艂oby jednocze艣nie ca艂膮 mas臋 pyta艅 bez odpowiedzi, a ciekawo艣膰 jest cech膮 wsp贸ln膮 wilk贸w i ludzi. Wiedzia-
艂em, co Zedar zrobi艂. Teraz chcia艂em wiedzie膰 dlaczego. Jednak偶e zda艂em sobie spraw臋 z jednego. Straci艂em w艂a艣nie kolejnego brata. Nawet nie my艣la艂em ju偶-o nim jak o Belzedarze.
By艂 jednak jeszcze jeden pow贸d mojej pow艣ci膮gliwo艣ci. Do zgromadzenia Morindim贸w najwyra藕niej dosz艂o za namow膮 Ze-dara. Pokona艂 ich niech臋膰 do 艂膮czenia si臋, oferuj膮c im Boga. Wed艂ug mnie nie by艂o wielkiej r贸偶nicy pomi臋dzy Torakiem i kr贸lem Piekie艂, ale najwyra藕niej Morindimowie uwa偶ali inaczej. Zedar zaplanowa艂 t臋 pu艂apk臋 na mej drodze. Ile ich jeszcze by艂o? To naprawd臋 musia艂em wiedzie膰. Raz zastawiona pu艂apka mo偶e czeka膰 d艂ugo po 艣mierci cz艂owieka, kt贸ry j膮 przygotowa艂. Sytuacja wymaga艂a jednak podst臋pu, a ja zawsze by艂em w tym niez艂y.
Tylko marnujesz si艂y, Zedarze - m贸wi艂 Morindim. — Nie
mam zamiaru stawi膰 czo艂a magowi tak pot臋偶nemu, jak tw贸j brat.
Je艣li chcesz z nim walczy膰, to zr贸b to sam. Jestem pewny, 偶e tw贸j
Mistrz ci pomo偶e.
Nie mog臋, Etch膮uawie. To jest zakazane. Musz臋 by膰 narz臋
dziem Konieczno艣ci w czasie tego ZDARZENIA.
Co to mia艂o znaczy膰?
— Skoro jeste艣 narz臋dziem Konieczno艣ci, to dlaczego przyby
艂e艣 do nas?
艁atwo jest zby膰 Morindima. Od czcicieli demon贸w nie oczekujemy zwykle inteligencji, ale ten Etchquaw by艂 zaskakuj膮co spostrzegawczy.
My艣l臋, i偶 boisz si臋 Belgaratha - ci膮gn膮艂 dalej - i s膮dz臋, 偶e
obawiasz si臋 jego Konieczno艣ci. Nie mam zamiaru wsadza膰 za
ciebie r臋ki w ogie艅, Zedarze. Nauczy艂em si臋 偶y膰 z demonami.
Tak naprawd臋 niepotrzebny mi B贸g - szczeg贸lnie tak bezsilny,
jak Torak. M贸j demon potrafi zrobi膰 wszystko, co mu powiem
Tw贸j Torak zdaje si臋 do艣膰 ograniczony w swych dzia艂aniach.
Ograniczony? — zaprotestowa艂 Zedar. — On roz艂upa艂 艣wia
durniu!
- I co mu z tego przysz艂o? - zapyta艂 pogardliwie Morindim. -
Jedynie ogie艅, Zedarze. Oto, co mu z tego przysz艂o. Je艣li pragn膮艂
bym tylko ognia, zaczeka艂bym, a偶 p贸jd臋 do Piek艂a.
Zedar zmru偶y艂 oczy.
- Nie musisz czeka膰 tak d艂ugo, Etchquawie - powiedzia艂 sta
nowczo.
Mog艂em go powstrzyma膰. Czu艂em, jak zbiera艂 Wol臋, ale, m贸wi膮c szczerze, nie wierzy艂em, 偶e to zrobi.
Ale zrobi艂. By艂em ca艂kiem' blisko, wi臋c d藕wi臋k S艂owa uwalniaj膮cego Wol臋 by艂 og艂uszaj膮cy.
Etchquaw nagle zaj膮艂 si臋 ogniem.
* * *
Przepraszam, 偶e otwieram stare rany, Garionie, ale nie ty pierwszy tak post膮pi艂e艣. Cho膰 by艂a r贸偶nica. Ty mia艂e艣 pod dostatkiem powod贸w, aby zrobi膰 to, co uczyni艂e艣 w Lesie Driad. Jednak偶e Zedar podpali艂 Morindima z czystej z艂o艣liwo艣ci. Faktem r贸wnie偶 jest, 偶e ty czu艂e艣 si臋 winny, czego z pewno艣ci膮 nie m贸g艂bym powiedzie膰 o Zedarze.
* * *
To wszystko dzia艂o si臋 dla mnie nieco za szybko, wi臋c odczo艂ga艂em si臋 z tych o艣nie偶onych zaro艣li i zostawi艂em Zedara jego rozrywkom.
W my艣lach nadal d藕wi臋cza艂 mi spos贸b, w jaki Zedar u偶y艂 s艂owa „zdarzenie". To by艂 jeden z tych wypadk贸w, przed kt贸rymi przestrzega艂 nas Mistrz. By艂em przekonany, 偶e wydarzy si臋 co艣 wa偶nego, ale my艣la艂em, 偶e stanie si臋 to w Cthol Mishrak. Najwyra藕niej si臋 myli艂em. Mo偶e p贸藕niej b臋dzie inne zdarzenie, ale najpierw musimy przej艣膰 przez to. Postanowi艂em, 偶e czas znowu zasi臋gn膮膰 rady.
Mo偶emy porozmawia膰? - zapyta艂em obecno艣膰 w mej g艂owie.
Co艣 si臋 sta艂o ?
My艣l臋, 偶e to w艂a艣nie denerwowa艂o mnie najbardziej u mego nieproszonego go艣cia - wydawa艂o mu si臋, 偶e jest zabawny. Nie mia艂em zamiaru si臋 spiera膰. Bior膮c pod uwag臋 jego umiejscowienie, zapewne ju偶 wiedzia艂, jak si臋 czuj臋.
To jedna z tych ma艂ych konfrontacji, kt贸re wci膮偶 si臋 zdarzaj膮,
prawda ?
Najwyra藕niej.
Ma jakie艣 znaczenie?
Wszystkie maj膮 znaczenie, Belgaracie.
Zedar powiedzia艂, 偶e jest tym razem narz臋dziem innej Konieczno-
艣ci. My艣la艂em, 偶e to by艂 Torak.
By艂. To zmienia si臋 co jaki艣 czas.
Zatem Zedar m贸wi艂 prawd臋.
Skoro postanowi艂e艣 mu wierzy膰, tak.
Przestaniesz? - podnios艂em g艂os. Na szcz臋艣cie, powiedzia
艂em to na wilczy spos贸b, wi臋c nikt nie m贸g艂 moich s艂贸w us艂y
sze膰.
-Jeste艣 dzi艣 rozdra偶niony.
— Niewa偶ne. Skoro Zedar jest narz臋dziem innej Konieczno艣ci, kto
jest twoim ?
Na d艂ug膮 chwil臋 zapad艂o milczenie, ale wyczuwa艂em u swego go艣cia rozbawienie.
Nie jeste艣 powa偶ny!
Zawsze mia艂em do ciebie zaufanie.
Co mam zrobi膰"?
-Jestem pewny, 偶e to samo do ciebie przyjdzie.
Nie masz zamiaru mi powiedzie膰?
Oczywi艣cie, 偶e nie. Musimy trzyma膰 si臋 zasad.
Potrzebuj臋 pewnych wskaz贸wek. Je艣li zrobi臋 to po swojemu, to r臋
cz臋, 偶e pope艂ni臋 b艂臋dy.
Wzi臋li艣my to pod uwag臋. Poradzisz sobie.
Mam zamiar zabi膰 Zedara.
To by艂a pr贸偶na gro藕ba. Gdy ju偶 troch臋 och艂on膮艂em, moje mordercze zap臋dy ostyg艂y. Zedar by艂 mi bratem przez trzy tysi膮ce lat, wi臋c nie mia艂em zamiaru go zabi膰. M贸g艂bym podpali膰 mu brod臋 lub zawi膮za膰 jelita na wymy艣lny supe艂, ale nie zabi艂bym swego brata. Pomimo wszystko nadal bardzo kocha艂em Zedara.
B膮d藕 powa偶ny, Belgaracie - powiedzia艂 g艂os w mej g艂owie. -
Nie jeste艣 zdolny zabi膰 swego brata. Wystarczy, je艣li go wy艂膮czysz. Nie daj
si臋 zwie艣膰. B臋dziesz go jeszcze potrzebowa艂.
Nie masz zamiaru powiedzie膰 mi, co robi膰, prawda ?
To nie jest tym razem dozwolone. Musicie sami z Zedarem dopra
cowa膰 szczeg贸艂y - doda艂 g艂os i 艣wiadomo艣膰 obcej obecno艣ci w mej
g艂owie znikn臋艂a.
Z艂orzeczy艂em przez kilka minut. Potem pogna艂em z powrotem do miejsca, w kt贸rym Zedar grza艂 si臋 przy zw臋glonych szcz膮tkach Morindima. Po drodze zacz膮艂em uk艂ada膰 sobie plan. Mog艂em zaraz stan膮膰 przed Zedarem i za艂atwi膰 spraw臋, ale ten pomys艂 posiada艂 wiele luk. Teraz, gdy wiedzia艂em, w czym rzecz, nie by艂o sposobu, aby mnie zaskoczy艂, a bez elementu zaskoczenia nie mia艂 ze mn膮 szans. Mog艂em za艂atwi膰 go jedn膮 r臋k膮, ale problem pu艂apek nadal pozosta艂by nie rozwi膮zany. Uzna艂em, 偶e najlepszym wyj艣ciem b臋dzie 艣ledzi膰 Zedara przez kilka dni, by sprawdzi膰, czy mia艂 kontakt z innymi - Morindimami lub kim艣 jeszcze. Zna艂em 7,e&zxa wystarczaj膮co dobrze i wiedzia艂em, 偶e wola艂, by inni wykonywali za niego brudn膮 robot臋.
Wtem zatrzyma艂em si臋 i przywar艂em do ziemi. Zedar by艂 艣wiadom, 偶e moj膮 ulubion膮 postaci膮 zast臋pcz膮 by艂a posta膰 wilka. Je艣li zobaczy wilka - czy cho膰by jego 艣lady na 艣niegu - natychmiast b臋dzie wiedzia艂, 偶e buszowa艂em gdzie艣 w okolicy. Musia艂em przybra膰 inn膮 posta膰.
Bior膮c pod uwag臋 zasady obowi膮zuj膮ce w tym szczeg贸lnym spotkaniu, my艣l臋, 偶e mog臋 w pe艂ni przypisa膰 sobie ca艂膮 zas艂ug臋.
M贸j go艣膰 powiedzia艂, 偶e nie wolno mu by艂o niczego radzi膰, wiv< by艂em zdany wy艂膮cznie na siebie.
Przebieg艂em w my艣lach ostatnie kilka tysi臋cy lat. Zedar niemal prawie ca艂y ten czas sp臋dzi艂 w Mallorei, wi臋c o wielu sprawach, kt贸re wydarzy艂y si臋 w Dolinie, nie mia艂 poj臋cia. Wiedzia艂, 偶e wilczyca przebywa艂a ze mn膮 w wie偶y, ale nie by艂 艣wiadom, jakie posiada umiej臋tno艣ci. M贸g艂by co艣 podejrzewa膰, gdyby wilk ruszy艂 jego 艣ladem, ale sowa? Nie s膮dz臋 - przynajmniej dop贸ki nie zobaczy艂by, jak niewprawny by艂em w lataniu.
Oczywi艣cie pami臋ta艂em sow臋 bardzo dobrze, wi臋c nie by艂o mi trudno stworzy膰 w my艣lach jej obrazu. Dopiero po przyj臋ciu tej postaci zda艂em sobie spraw臋 /. pomy艂ki. To by艂a samica!
Oczywi艣cie tak naprawd臋 nie mia艂o to 偶adnego znaczenia, ale w pierwszej chwili zmiesza艂em si臋. Jak kobietom udaje si臋 nic mie膰 robaczywych my艣li przy tych wszystkich dodatkowych orga nach wewn臋trznych - i tych wszystkich substancjach kr膮偶膮cych
w ich krwi?
* * *
My艣l臋, 偶e lepiej b臋dzie nie rozwija膰 dalej tego tematu.
* 鈾 %
Szcz臋艣liwie dla mnie, bior膮c pod uwag臋 m贸j irracjonalny l臋k, gdy przychodzi do latania na zbyt du偶ych wysoko艣ciach, sowy nic maj膮 powodu wzbija膰 si臋 zbyt wysoko w powietrze. Sowa interesu je si臋 tym, co jest na ziemi, nie po艣r贸d gwiazd. Pofrun膮艂em nisko nad o艣nie偶on膮 ziemi膮 z powrotem do miejsca, w kt贸rym zostawi 艂em Zedara.
Macie poj臋cie, jak sowy 艣wietnie widz膮 w ciemno艣ci? By艂em zdumiony swym dobrym wzrokiem. Moje pi贸ra by艂y bard/o mi臋kkie i odkry艂em, 偶e potrafi臋 lecie膰 w absolutnej ciszy. Skon centrowa艂em si臋 na tej czynno艣ci. Uwierzycie, 偶e robi艂em to co-
raz lepiej? Przesta艂em jak szalony macha膰 skrzyd艂ami i uda艂o mi si臋 nawet lata膰 z pewnym wdzi臋kiem.
Po Etchquawarze pozosta艂a jedynie kupka dymi膮cego popio艂u, a Zedar znikn膮艂. Na szcz臋艣cie jego 艣lady nie. Wiod艂y 艂ukiem z powrotem w g贸r臋 zbocza na skraj kar艂owatych zimozielonych zaro艣li na linii drzew, a potem skr臋ca艂y na wsch贸d. To u艂atwi艂o mi spraw臋. Trudno 艣ledzi膰 kogo艣 niepostrze偶enie lec膮c nad otwartym terenem. Jako sowa mog艂em jednak偶e przemieszcza膰 si臋 cicho z drzewa na drzewo, dop贸ki go nie dogoni臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e kierowa艂 si臋 na wsch贸d, r贸wnolegle do kierunku marszu, jaki ustali艂em dla Chereka i jego syn贸w. Zabawia艂em si臋, lataj膮c zygzakiem wzd艂u偶 szlaku Zedara, raz przed nim, raz za nim. Nietrudno by艂o go 艣ledzi膰, poniewa偶 wyczarowa艂 sobie zielonkawe 艣wiat艂o do o艣wietlania drogi - i odp臋dzania z艂ych duch贸w. M贸wi艂em wam, 偶e Zedar ba艂 si臋 ciemno艣ci? To nadaje inny wymiar jego obecnej sytuacji, prawda?
By艂 po uszy opatulony w futra i mrucza艂 pod nosem, brn膮c samotnie w 艣niegu. Zedar cz臋sto do siebie m贸wi艂. Zawsze to robi艂.
Nie mia艂em poj臋cia, co zamierza艂. Je艣li s膮dzi艂, 偶e potrafi dotrzyma膰 kroku d艂ugonogim Alornom, to si臋 grubo myli艂. Mia艂em pewno艣膰, 偶e Cherek i jego ch艂opcy byli ju偶 przynajmniej dziesi臋膰 mil przed nim. Zedar nadal wspina艂 si臋 szerokim 艂ukiem i nim ksi臋偶yc ponownie zaszed艂, dotar艂 na gra艅 p贸艂nocnego 艂a艅cucha g贸r. W贸wczas zatrzyma艂 si臋.
Przefrun膮艂em na pobliskie drzewo i obserwowa艂em go na sowi spos贸b.
Przepraszam. Nie mog艂em si臋 temu oprze膰.
* * *
- Mistrzu!
Jego my艣l niemal str膮ci艂a mnie z konaru, na kt贸rym tkwi艂em. Panie, ale偶 Zedar potrafi艂 by膰 niezdarny, gdy si臋 zdenerwowa艂.
— S艂ysz臋 ci臋, synu.
Pozna艂em ten glos. Z pewnym zdziwieniem stwierdzi艂em, 偶e Torak by艂 niemal tak niezdarny, jak Zedar. A przecie偶 by艂 Bogiem! Czy偶by lepiej nie potrafi艂? Mo偶liwe, 偶e w tym tkwi艂 problem. Mo偶e poczucie bosko艣ci dawa艂o mu tak膮 pewno艣膰 siebie, 偶e sta艂 si臋 nieostro偶ny.
Zawiod艂em, Mistrzu - cichy g艂os Zedara dr偶a艂. Torak nie na
le偶a艂 do tych, kt贸rzy przyjmuj膮 ze spokojem wiadomo艣膰 o pora偶
ce swych podw艂adnych.
Zawiod艂e艣"? — ura偶ony ton Boga sugerowa艂 cale mn贸stwo
nieprzyjemnych nast臋pstw. - Nie przyjmuj臋 tego do wiadomo艣ci, Ze-
darze. Ty nie mo偶esz zawie艣膰.
Nasz plan mia艂 wad臋, Mistrzu. Belgarath jest o wiek pot臋偶niej
szy, ni偶 zak艂adali艣my.
-Jak偶e mog艂o do tego doj艣膰, Zedarze? Belgarath jest przecie偶 twym bratem. Jak to si臋 mog艂o sta膰, 偶e nie by艂e艣 艣wiadom wzrostu jego mocy?
— Zdawa艂 mi si臋 jedynie g艂upcem, Mistrzu. Jego umys艂 nie jest lotny
ani wzrok bystry. To jedynie zapijaczony rozpustnik o szcz膮tkowej moral
no艣ci i powadze.
Rzadko s艂yszymy co艣 pochlebnego na sw贸j temat, gdy pods艂uchujemy. Zauwa偶yli艣cie to?
—Jak偶e zatem uda艂o mu si臋 pokrzy偶owa膰 ci szyki, synu ? — w g艂osie Toraka s艂ycha膰 by艂o srogie oskar偶enie.
— W jaki艣 nie znany mi spos贸b posiad艂 wiedz臋 o sposobach, w jakie
czarownicy Mo艅ndim贸w przywo艂uj膮 demony i panuj膮 nad tymi, kt贸re
s膮 ich niewolnikami. Prawd臋 powiadam ci, Mistrzu, on o wiele przewy偶
sza w tym tych dzikus贸w.
Oczywi艣cie nie wiedzia艂, jakim sposobem pozna艂em magi臋 Morindim贸w. By艂 w Mallorei, gdy wyprawi艂em si臋 do Morindlan-du na nauk臋.
— Co on takiego uczyni艂, Zedarze? — dopytywa艂 si臋 Torak. - Mu-
sz臋 dok艂adnie wiedzie膰, jak wielkie s膮 jego umiej臋tno艣ci, nim poradz臋 si臋 Konieczno艣ci, kt贸ra nas prowadzi.
Dopiero po chwili dotar艂 do mnie sens tego, co us艂ysza艂em. Inna Konieczno艣膰 - przeciwie艅stwo tej, kt贸ra zamieszka艂a w mej g艂owie — nie kontaktowa艂a si臋 bezpo艣rednio z Zedarem. Torak znajdowa艂 si臋 pomi臋dzy nimi! By艂 zbyt zazdrosny, by pozwoli膰 komukolwiek na dost臋p do tego ducha - czy jak to nazwiecie. Tu ci臋 mam! Mnie m贸wiono, je艣li pope艂ni艂em b艂膮d; Zedarowi nie. Nag艂e mia艂em ochot臋 zatrzepota膰 skrzyd艂ami i zapia膰 jak kogut.
S艂ucha艂em bardzo uwa偶nie, jak Zedar opisywa艂 moje starcie z Morindimami i ich demonami. Troch臋 przesadza艂. Zedar zawsze wyra偶a艂 si臋 zbyt kwieci艣cie, ale tym razem mia艂 ku temu bardzo dobry pow贸d. To, czy nadal pozostanie w dobrym zdrowiu, zale偶a艂o od umiej臋tno艣ci przekonania Toraka, 偶e by艂em nieod-gadniony.
Zedar zako艅czy艂 barwny opis mojego Naczelnego Demona. Na d艂ug膮 chwil臋 zapad艂a cisza.
— Rozwa偶臋 to i zasi臋gn臋 rady Konieczno艣ci — powiedzia艂 w ko艅cu
Torak. — Id藕 tropem swego brata, ja tymczasem obmy艣l臋 nowe sposoby, by
go op贸藕ni膰. Nie ma potrzeby Belgaratha niszczy膰. CZAS ZDARZENIA
jest r贸wnie wa偶ny jak samo ZDARZENIE.
Wnioski z tego by艂y oczywiste. Nie istnia艂y inne pu艂apki. Wszystko uzale偶nili od Morindim贸w. Mia艂em ochot臋 si臋 u艣miechn膮膰, ale to troch臋 trudne, gdy ma si臋 dzi贸b. Nie by艂o zatem potrzeby d艂u偶ej zwleka膰; wiedzia艂em, co chcia艂em wiedzie膰. Postanowi艂em wy艂膮czy膰 Zedara z dzia艂ania tu i teraz. Mog艂em przefru-n膮膰 na wierzcho艂ek nad nim, zmieni膰 posta膰 i run膮膰 na Zedara niczym wal膮cy si臋 dach.
—Jeszcze nie teraz — powiedzia艂 g艂os. —Jeszcze nie czas.
Kiedy zatem 1
Za kilka minut mo偶e zechcesz ponownie rozwa偶y膰 sw贸j plan. My
艣l臋, 偶e ma pewne luki.
Po chwili namys艂u zda艂em sobie spraw臋, 偶e g艂os mia艂 racj臋. Spadni臋cie Zedarowi na g艂ow臋 nie by艂o dobrym pomys艂em. R贸wnie dobrze mog艂em sam straci膰 przytomno艣膰, co Zedara jej pozbawi膰. Poza tym chcia艂em z nim najpierw troch臋 porozmawia膰.
Mgliste poczucie obecno艣ci Toraka znikn臋艂o. Okaleczony B贸g z Cthol Mishrak zaj臋ty byt narad膮 z inn膮 艣wiadomo艣ci膮. Zedar zacz膮艂 schodzi膰 ze wzg贸rza przez kosodrzewin臋, kieruj膮c si臋 z powrotem na szlak.
Podlecia艂em i wyl膮dowa艂em na 艣niegu kilkaset jard贸w przed nim. Potem wr贸ci艂em do swej postaci i czeka艂em, oparty niedbale o drzewo.
Widzia艂em zielonkawe 艣wiate艂ko Zedara migocz膮ce pomi臋dzy drzewami, gdy szed艂 w moim kierunku. Wykorzysta艂em ten czas na opanowanie swego niebotycznego gniewu. Nie mo偶na pozwoli膰, by emocje wzi臋艂y g贸r臋 w jakimkolwiek konflikcie.
W ko艅cu Zedar wyszed艂 spomi臋dzy drzew na drugim kra艅cu polany.
Co ci臋 zatrzyma艂o? - zapyta艂em go spokojnym tonem.
Belgarath! - krzykn膮艂 zdumiony.
Chyba musia艂e艣 przysypia膰, Belzedarze. Nie czu艂e艣 mej obec
no艣ci? Nie stara艂em si臋 ukrywa膰.
Dzi臋ki Bogu, 偶e jeste艣 - powiedzia艂 z udawanym entuzja
zmem. Szybko si臋 opanowa艂, musz臋 mu to przyzna膰. - Nie s艂ucha
艂e艣? Pr贸bowa艂em skontaktowa膰 si臋 z tob膮.
Bieg艂em jako wilk. To musia艂o przyt艂umi膰 moje zmys艂y. Co
tu robisz?
Pr贸bowa艂em ci臋 dogoni膰. Razem z Alornami niepotrzebnie
si臋 nara偶acie.
-Tak?
- Nie musicie i艣膰 do Mallorei. Jaju偶 odzyska艂em Glob. Wasza
niedorzeczna wyprawa jest po prostu strat膮 czasu.
To zdumiewaj膮ce. Niech go zobacz臋.
Nie uwa偶a艂em za bezpieczne zabiera膰 Globu ze sob膮. Nie
mia艂em pewno艣ci, czy zdo艂am ci臋 dogoni膰, a nie chcia艂em go
bra膰 z powrotem do Mallorci, wi臋c schowa艂em w bezpiecznym
miejscu.
Dobry pomys艂. Jak uda艂o ci si臋 odebra膰 Glob Torakowi? -
Pomy艣la艂em, 偶e pozwol臋 Zedarowi snu膰 te niestworzone opowie
艣ci, dop贸ki mu starczy pomys艂owo艣ci.
Zajmowa艂em si臋 tym od dw贸ch tysi臋cy lat, Belgaracie. Przez
ca艂y ten czas pracowa艂em nad Urvonem. Nadal jest Grolimem, ale
l臋ka si臋 mocy klejnotu naszego Mistrza. Odwr贸ci艂 uwag臋 Toraka,
dzi臋ki czemu mog艂em w艣lizn膮膰 si臋 do tej 偶elaznej wie偶y w Cthol
Mishrak i ukra艣膰 Glob.
Gdzie go Torak trzyma艂? - Ta informacja mog艂a nam si臋
p贸藕niej przyda膰.
By艂 w pokoju przylegaj膮cym do komnaty, w kt贸rej Torak sp臋
dza ca艂y sw贸j czas. Nie chcia艂 tej 偶elaznej skrzyni w swoim pokoju.
Pokusa, by j膮 otworzy膰, mog艂aby by膰 zbyt wielka.
No dobrze - powiedzia艂em dobrodusznie - to chyba
wszystko za艂atwia. Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 spotkali艣my, bracie. Nie mia
艂em zbytniej ochoty w臋drowa膰 do Mallorei. Dogoni臋 Chereka
i jego syn贸w, a ty tymczasem p贸jdziesz po Glob. Potem mo偶emy
wszyscy wr贸ci膰 do Doliny - doda艂em. Pozwoli艂em mu jeszcze tro
ch臋 cieszy膰 si臋 sukcesem. - Nie spodziewa艂e艣 si臋 tego po zapija-
czonym rozpustniku o szcz膮tkowej moralno艣ci i powadze? - zapy
ta艂em, rzucaj膮c Zedarowi w twarz jego w艂asne s艂owa. Potem wes
tchn膮艂em z prawdziwym 偶alem. - Dlaczego, Belzedarze? Dlacze
go zdradzi艂e艣 naszego Mistrza?
Zedar spojrza艂 na mnie z przera偶eniem.
- Powiniene艣 by膰 bardziej uwa偶ny, stary - rzek艂em. - Przez
ostatnie dziesi臋膰 godzin pod膮偶a艂em tu偶 za tob膮. Uwa偶asz, 偶e na
prawd臋 konieczne by艂o podpalenie Etchquawa? - zapyta艂em. Przy-
znaj臋, 偶e go prowokowa艂em. Nadal by艂 moim bratem i nie chcia艂em pierwszy zada膰 ciosu. Naciska艂em go dalej nieub艂aganie. -Jeste艣 trzecim uczniem Toraka, prawda? Przeszed艂e艣 na drug膮 stron臋. C贸偶 ci takiego zaproponowa艂, Zedarze? Co na 艣wiecie mo偶e warte by膰 tego, co uczyni艂e艣? W tym momencie za艂ama艂 si臋.
— Nie mia艂em wyboru, Belgaracie — szlocha艂. — My艣la艂em, 偶e
uda mi si臋 zwie艣膰 Toraka, 偶e b臋d臋 m贸g艂 udawa膰, i偶 akceptuj臋 go
i s艂u偶臋 mu, ale Torak po艂o偶y艂 r臋k臋 na mej duszy i wyrwa艂 j膮 ze
mnie. Jego dotkni臋cie, Belgaracie! Bo偶e drogi, jego dotkni臋cie!
Zebra艂em si艂y. Wiedzia艂em, co si臋 stanie. Zedar zawsze by艂 nadpobudliwy. To stanowi艂o jego wielk膮 s艂abo艣膰.
Zacz膮艂 mi miota膰 ogniem w twarz. Pomi臋dzy jednym szloch-ni臋ciem a drugim bra艂 zamach, a potem rzuca艂 kul膮 p艂omieni, kt贸ra pojawia艂a si臋 w jego d艂oni.
Odrzuca艂em ogie艅 niedba艂ym gestem.
- Nie do艣膰 dobre, bracie - powiedzia艂em. Potem powali艂em
go na 艣nieg. To by艂o rozs膮dne z taktycznego punktu wiedzenia.
Czu艂em, jak moja Wola przybiera na sile i ten cios prosto w twarz
przyni贸s艂 mi ogromn膮 satysfakcj臋.
Wsta艂 pluj膮c krwi膮 i z臋bami. Usi艂owa艂 odzyska膰 panowanie nad sob膮. Nie da艂em mu na to jednak偶e czasu. Przez nast臋pne kilka minut ta艅czy艂 na 艣niegu, robi膮c uniki przed piorunami, kt贸rymi w niego miota艂em. Nadal nie chcia艂em Zedara zabi膰, wi臋c przed ka偶dym piorunem posy艂a艂em mu ostrze偶enie. Nie pozwoli艂em jednak, by odzyska艂 r贸wnowag臋. Syczenie, z jakim b艂yskawice uderza艂y w 艣nieg, wyra藕nie go denerwowa艂o.
Zedar otoczy艂 si臋 chmur膮 absolutnych ciemno艣ci, usi艂uj膮c si臋 ukry膰. Rozp臋dzi艂em jednak t臋 chmur臋 i dalej miota艂em w niego b艂yskawicami. Naprawd臋 Zedarowi si臋 to nie podoba艂o. M贸j brat l臋ka艂 si臋 wielu rzeczy, a b艂yskawice do nich nale偶a艂y. Trzaski moich piorun贸w, syczenie i para zdecydowanie go denerwowa艂y.
Spr贸bowa艂 znowu u偶y膰 przeciwko mnie ognia, ale gasi艂em jego p艂omienie, nim jeszcze na dobre zap艂on臋艂y. M贸g艂bym si臋 z Zedarem tak bawi膰 jeszcze d艂u偶ej, ale ju偶 zrozumia艂, kto jest g贸r膮. Nie by艂o potrzeby dalej go gn臋bi膰, wi臋c skoczy艂em na prze-niewierc臋 i dos艂ownie pocz膮艂em Zedara wbija膰 w ziemi臋 go艂ymi r臋koma. Mog艂em to zrobi膰 na setki innych sposob贸w, ale jego zdrada zdawa艂a si臋 wo艂a膰 o fizyczne zado艣膰uczynienie. Ok艂ada艂em go przez chwil臋 pi臋艣ciami. Pocz膮tkowo broni艂 si臋, jak m贸g艂. Przez kilka minut szarpali艣my si臋, ale dla mnie by艂a to wi臋ksza przyjemno艣膰 ni偶 dla niego. Nagromadzi艂o si臋 we mnie wiele gniewu i ok艂adanie Zedara sprawia艂o mi wielk膮 satysfakcj臋.
W ko艅cu zdzieli艂em zdrajc臋 solidnie w skro艅. Oczy mu si臋 zaszkli艂y i osun膮艂 si臋 nieprzytomny na 艣nieg.
- To ci臋 nauczy - mrukn膮艂em, staj膮c nad jego nieprzytom
nym cia艂em. Nie by艂o to najm膮drzejsze zdanie, ale co艣 musia艂em
powiedzie膰.
Pojawi艂 si臋 jednak偶e pewien problem. Co mia艂em z nim teraz zrobi膰? Nie chcia艂em Zedara zabi膰, a po ciosie, kt贸ry mu zada艂em, d艂ugo b臋dzie nieprzytomny. Mia艂em pewno艣膰, 偶e zasady tego spotkania zabraniaj膮 g艂osowi w mej g艂owie udzielania jakichkolwiek rad, wi臋c by艂em zdany jedynie na siebie.
Zamy艣li艂em si臋 nad nieruchomym cia艂em u mych st贸p. W obecnym stanie Zedar nie przedstawia艂 dla nikogo zagro偶enia. Wystarczy艂o, aby w tej kondycji pozosta艂. Wzi膮艂em go pod pachy i zaci膮gn膮艂em pomi臋dzy drzewa. Przykry艂em cia艂o ga艂臋ziami. Pomimo wszystko nie chcia艂em, aby zamarz艂 na 艣mier膰 lub zadusi艂 si臋 pod zwa艂ami 艣niegu. Potem wsun膮艂em r臋k臋 pod ga艂臋zie, odszuka艂em jego twarz i zebra艂em Wol臋.
- To wszystko musia艂o by膰 dla ciebie wyczerpuj膮ce, Zedarze
- powiedzia艂em. — Mo偶e by艣 si臋 troch臋 przespa艂?
Nast臋pnie uwolni艂em Wol臋. U艣miechn膮艂em si臋 i wsta艂em. Starannie to skalkulowa艂em. Zedar prze艣pi przynajmniej sze艣膰
miesi臋cy, wi臋c nie b臋dzie nam depta艂 po pi臋tach, gdy wraz z Alor-nami udamy si臋 do Cthol Mishrak, by doko艅czy膰 to, co zaplanowali艣my.
Bytem z siebie zadowolony. Przybra艂em ponownie posta膰 wilka.
Potem ruszy艂em na poszukiwanie Chereka i jego ch艂opc贸w.
ROZDZIA艁 CZTERNASTY
Najwyra藕niej wie艣膰 o moim Demonie ju偶 si臋 roznios艂a, poniewa偶 nie spotkali艣my Morindim贸w w trakcie przej艣cia przez po艂udniowy skraj pasma g贸r. Ksi臋偶yc oddali艂 si臋 na po艂udnie, ale zorze polarne wystarczaj膮co o艣wietla艂y niebo i poruszali艣my si臋 w dobrym tempie. Wkr贸tce dotarli艣my na wybrze偶e Morza Toraka.
Na szcz臋艣cie pla偶a upstrzona by艂a ogromnymi stertami drewna wyrzuconego przez fale. W przeciwnym razie nie byliby艣my w stanie powiedzie膰, gdzie ko艅czy si臋 ziemia, a zaczyna woda. Teren pla偶y by艂 niemal tak p艂aski, jak zamarzni臋te morze, a wszystko pokrywa艂a gruba warstwa 艣niegu.
- P贸jdziemy na p贸艂noc t膮 pla偶膮 - powiedzia艂 Riva. — Po ja
kim艣 czasie zakr臋ca na wsch贸d. Przej艣cie jest w tamtym kierunku.
- Nie zbli偶ajmy si臋 lepiej do twego przej艣cia - rzek艂em.
-Co?
Torak wie, 偶e nadchodzimy. A do tej chwili dowiedzia艂 si臋
ju偶 pewnie, 偶e Zedar nie potrafi艂 nas zatrzyma膰. Mo偶e przygoto
wa膰 dla nas kilka niespodzianek, je艣li skorzystamy z tego 艂a艅cu
cha wysepek. Lepiej p贸jd藕my lodem.
Tam nie ma 偶adnych punkt贸w orientacyjnych, Belgaracie
- zaprotestowa艂. - Nie mo偶emy nawet kierowa膰 si臋 s艂o艅cem. Zgu
bimy si臋.
Nie, nie zgubimy si臋, Rivo. Mam bardzo dobre wyczucie
kierunku.
Nawet w ciemno艣ciach?
Tak. - Rozejrza艂em si臋 wok贸艂, mru偶膮c oczy w mro藕nych po
rywach wiatru z p贸艂nocnego zachodu. - Schowajmy si臋 za t膮 stert膮
drewna - powiedzia艂em. - Rozpalimy ognisko, zjemy co艣 ciep艂ego
i prze艣pimy si臋. Nast臋pne dni nie b臋d膮 przyjemne.
My艣l臋, 偶e przej艣cie pola lodowego w samym 艣rodku zimy nie nale偶y do najmilszych do艣wiadcze艅. Z dala od brzegu wiatr ma do ciebie swobodny dost臋p, a polarne wichry wiej膮 niemal nieprzerwanie. Oczywi艣cie przy okazji oczyszczaj膮 l贸d ze 艣niegu, wi臋c przynajmniej nie trzeba brn膮膰 przez zaspy. Jednak偶e i bez nich jest do艣膰 problem贸w. Gdy ludzie m贸wi膮 o przej艣ciu przez pole lodowe, zwykle maj膮 na my艣li zamarzni臋te jezioro, kt贸re jest g艂adkie niczym st贸艂. Morze, z powodu przyp艂yw贸w i odp艂yw贸w, wygl膮da zupe艂nie inaczej. Nieustanne wznoszenie si臋 i opadanie wody jesieni膮 i wczesn膮 zim膮 powoduje p臋kanie lodu, dop贸ki nie stanie si臋 na tyle gruby, aby si臋 temu oprze膰. To za艣 sprawia, 偶e powstaj膮 grzbiety i g艂臋bokie szczeliny, kt贸re czyni膮 pokonanie zamarzni臋tego morza r贸wnie trudnym, co przej艣cie przez pasmo g贸r. Nie by艂o to zbyt przyjemne.
S艂o艅ce dawno porzuci艂o p贸艂noc i ksi臋偶yc r贸wnie偶 odszed艂, nie potrafi臋 wi臋c powiedzie膰, ile czasu zaj臋艂o przej艣cie przez morze -prawdopodobnie nie tak du偶o, jak si臋 nam wydawa艂o, poniewa偶 przybra艂em posta膰 wilka i d艂ugo mog艂em biec bez przystanku. Co wi臋cej, moje wy艣cigi z Alornami poprawi艂y im na tyle kondycj臋, 偶e potrafili prawie dotrzyma膰 mi kroku.
W ka偶dym razie w ko艅cu dotarli艣my na wybrze偶e Mallorei -akurat na czas, jak si臋 potem okaza艂o, poniewa偶 gdy tylko stan臋li艣my na brzegu, rozszala艂a si臋 trzydniowa 艣nie偶yca. Schronili艣my si臋 pod stert膮 drewna. Dras okaza艂 si臋 bardzo u偶yteczny. Swym toporem wyr膮ba艂 nam bardzo przytulne legowisko w 艣rodku tej g贸ry drewna. Rozpalili艣my ognisko i stopniowo odtajali艣my.
Podczas jednej ze swych wizyt w Dolinie Beldin naszkicowa艂 mi przybli偶on膮 map臋 Mallorei. Wiele czasu sp臋dzi艂em pochylony nad ni膮, podczas gdy 艣nie偶na zawierucha zaj臋ta by艂a usypywaniem kilkumetrowej zaspy nad naszym schronieniem.
-Jak daleko od miejsca, w kt贸rym przebyli艣my morze, znajduje si臋 przej艣cie? - zapyta艂em Riv臋, gdy wicher zacz膮艂 s艂abn膮膰.
- Nie wiem. Pewnie jakie艣 pi臋膰dziesi膮t lig.
-Jeste艣 bardzo pomocny, Rivo - powiedzia艂em kwa艣no. Znowu zacz膮艂em si臋 wpatrywa膰 w map臋. Beldin nie wiedzia艂 nic o przej艣ciu, oczywi艣cie, wi臋c go nie narysowa艂. Nie zamie艣ci艂 r贸wnie偶 skali, tak 偶e mog艂em jedynie zgadywa膰. - Wydaje mi si臋, 偶e jeste艣my w przybli偶eniu na zach贸d od Cthol Mishrak - oznajmi艂em przyjacio艂om.
W przybli偶eniu? - zdziwi艂 si臋 Cherek.
Ta mapa nie jest zbyt dok艂adna. Pozwala mi w og贸lno艣ci
ustali膰 po艂o偶enie miasta, ale to wszystko. Gdy wiatr jeszcze troch臋
ucichnie, rozejrzymy si臋. Cthol Mishrak le偶y nad rzek膮, a na p贸艂
noc od niej rozci膮gaj膮 si臋 mokrad艂a. Je艣li znajdziemy mokrad艂a,
to b臋dziemy wiedzieli, 偶e jeste艣my do艣膰 blisko.
A je偶eli nie znajdziemy?
- W贸wczas b臋dziemy musieli ich poszuka膰 — lub rzeki.
Cherek spojrza艂 na map臋.
Mo偶emy by膰 na p贸艂noc od mokrade艂, Belgaracie — zaprote
stowa艂. - Lub na po艂udnie od rzeki, na przyk艂ad. Mo偶emy tak
w艂贸czy膰 si臋 po okolicy do lata.
A masz co艣 lepszego do roboty?
No c贸偶, nie, ale...
Nie ma powodu do zmartwie艅, dop贸ki nie stwierdzimy, co
jest w g艂臋bi l膮du. Twoje wr贸偶by m贸wi膮, 偶e to tw贸j szcz臋艣liwy rok,
wi臋c mo偶e wyszli艣my na brzeg we w艂a艣ciwym miejscu.
Ale ty nie wierzysz we wr贸偶by.
Nie, ale ty w nie wierzysz. Mo偶e o to w tym chodzi. Je艣li my
艣lisz, 偶e masz szcz臋艣cie, to pewnie je masz.
Zdaje si臋, 偶e o tym nie pomy艣la艂em - powiedzia艂, a jego
twarz nagle rozpogodzi艂a si臋. Alorna mo偶na przekona膰 niemal
0 wszystkim, je艣li tylko wystarczaj膮co szybko m贸wi膰.
Zawin臋li艣my si臋 w nasze futra i zapadli艣my w sen. Naprawd臋 nie by艂o co robi膰, chyba 偶e przygl膮da膰 si臋 jak Dras gra艂 w ko艣ci. Drasnianie uwielbiaj膮 hazard, ale ja znajdowa艂em wi臋ksz膮 przyjemno艣膰, 艣ni膮c o swej 偶onie.
Nie jestem pewny, jak d艂ugo spa艂em, ale po jakim艣 czasie Ri-va obudzi艂 mnie.
Lepiej nastaw swe wyczucie kierunku, Belgaracie - rzek艂
napastliwym tonem.
O co chodzi?
By艂em w艂a艣nie na dworze, aby zobaczy膰, czy wicher przy
cich艂. S艂o艅ce wschodzi.
Usiad艂em szybko.
- Dobrze - odpar艂em. - Obud藕 ojca i braci. Przez jaki艣 czas
b臋dziemy mie膰 troch臋 艣wiat艂a. Wykorzystajmy to na rozejrzenie
si臋 po l膮dzie. Powiedz, aby nie zwijali obozu. Rozejrzymy si臋 tylko
1 wr贸cimy. Chc臋, by znowu zapad艂y ciemno艣ci, nim ruszymy.
Za pla偶膮 ci膮gn臋艂y si臋 艂agodne wzg贸rki. Podeszli艣my do nich. Dras uderzy艂 siekier膮 w pokryte 艣niegiem zbocze.
- Piasek - oznajmi艂. To zabrzmia艂o obiecuj膮co.
Wdrapali艣my si臋 na wydmy. Przed nami rozci膮ga艂 si臋 kar艂owaty las, kt贸ry przypomina艂 d偶ungl臋 poznaczon膮 tu i tam rozleg艂ymi polanami.
Co o tym my艣lisz? - zapyta艂 mnie Cherek. — Wygl膮da na pod
mok艂y teren. Oczywi艣cie jest zamarzni臋ty, pokryty 艣niegiem, ale je
艣li to owo bagnisko, to polanki latem powinny by膰 pod wod膮.
Rozejrzyjmy si臋 - powiedzia艂em, spogl膮daj膮c nerwowo na
gasn膮cy „艣wit" wzd艂u偶 po艂udniowego horyzontu. - Lepiej si臋 po-
spieszmy, je艣li chcemy tam dotrze膰, nim znowu zapadn膮 ciemno艣ci.
Zbiegli艣my z wydmy pomi臋dzy s臋kate, kar艂owate drzewka. Oczy艣ci艂em nog膮 ze 艣niegu kawa艂ek ziemi.
L贸d - o艣wiadczy艂em z pewn膮 satysfakcj膮. - Wyr膮b w nim
dziur臋, Drasie. Musz臋 przyjrze膰 si臋 wodzie.
St臋pisz m贸j top贸r, Belgaracie — narzeka艂.
Mo偶esz go ponownie naostrzy膰. Zaczynaj r膮ba膰.
Dras rzuci艂 pod nosem kilka przekle艅stw, wypr臋偶y艂 swe muskularne ramiona i wzi膮艂 si臋 do pracy.
- Mocniej, Drasie - ponagla艂em go. - Chc臋 dosta膰 si臋 do wo
dy, nim si臋 艣ciemni.
Dras r膮ba艂 mocniej i szybciej, rozpryskuj膮c na wszystkie strony kawa艂ki lodu. Po kilku minutach z dna otworu zacz臋艂a si臋 s膮czy膰 woda.
Z trudem powstrzyma艂em si臋, by nie zata艅czy膰 z rado艣ci. Woda by艂a br膮zowa.
- Wystarczy - powiedzia艂em. Przykl臋kn膮艂em, nabra艂em w d艂o
nie wody i posmakowa艂em. — S艂onawa — oznajmi艂em. — W porz膮d
ku, to woda z bagniska. Wygl膮da na to, 偶e twoje wr贸偶by sprawdzi艂y
si臋, Chereku. To jest tw贸j szcz臋艣liwy rok. Wracajmy na pla偶臋 i zjedz
my 艣niadanie.
W drodze powrotnej Algar zaj膮艂 miejsce u mego boku.
Rzek艂bym, 偶e to r贸wnie偶 tw贸j szcz臋艣liwy rok, Belgaracie -
mrukn膮艂 cicho. - Ojciec nie mia艂by najlepszego humoru, gdyby
艣my przegapili to bagnisko.
W 偶aden spos贸b nie mog艂em si臋 zgubi膰, Algarze - odpar艂em
weso艂o. - Gdy wr贸cimy na pla偶臋, po偶ycz臋 od twego brata ko艣ci
i przez ca艂y dzie艅 b臋d臋 wyrzuca艂 same trafne.
Nie gram w ko艣ci. O czym ty m贸wisz?
To gra zwana hazardem - wyja艣ni艂em. — Podajesz liczb臋, nim
rzucisz kostk膮. Je艣li wypadnie, wygra艂e艣. Te liczby nazywamy traf
nymi.
A je偶eli nie wypadn膮, przegra艂e艣?
To troch臋 bardziej skomplikowane. Niech ci Dras poka偶e.
Mam lepsze sposoby na wydawanie swych pieni臋dzy, Belga
racie. Nas艂ucha艂em si臋 opowie艣ci o ko艣ciach mego brata.
Nie my艣lisz chyba, 偶e oszukuje? Jeste艣 jego bratem.
- Gdy w gr臋 wchodz膮 pieni膮dze, Dras ok艂ama艂by w艂asn膮 matk臋.
Rozumiecie teraz, co my艣l臋 o Drasnianach?
Wr贸cili艣my do naszej kryj贸wki. Riva przyrz膮dzi艂 obfite 艣niadanie. Gotowanie jest robot膮, kt贸rej nikt nie lubi - z wyj膮tkiem mej c贸rki, oczywi艣cie - wi臋c zwykle przypada ono w udziale najm艂odszym. O dziwo, Riva nie by艂 z艂ym kucharzem.
* *
Nie wiedzia艂a艣 o tym, prawda, Poi?
* *
Rozpoznasz to miejsce, gdy je zobaczysz? - zagrzmia艂 Dras
z ustami pe艂nymi bekonu.
Nie powinno by膰 z tym k艂opotu — odpar艂em —jako 偶e to je
dyne miasto na p贸艂noc od rzeki.
Nie wiedzia艂em o tym - odpar艂.
Mo偶na powiedzie膰, 偶e b臋dzie si臋 rzuca艂o w oczy - m贸wi艂em
dalej. -Jest wiecznie spowite chmurami.
Dras zmarszczy艂 brwi.
Co jest tego przyczyn膮?
Torak, s膮dz膮c z tego, co powiedzia艂 Beldin.
Czemu to robi?
Wzruszy艂em ramionami.
Mo偶e nienawidzi s艂o艅ca.
Nie chcia艂em si臋 zbytnio rozwodzi膰. Drobiazgi wprawiaj;) Drasa w zak艂opotanie. Wielkie sprawy mog艂yby nadwer臋偶y膰 mu m贸zg.
# % %
Przepraszam ca艂y nar贸d Drasnian za t臋 ostatni膮 uwag臋. Dras by艂 odwa偶ny, silny i absolutnie lojalny, ale czasami troch臋 wolno my艣la艂. Jego potomkowie 艣wietnie si臋 z tym uporali. Je艣li kto艣 nie wierzy, niech spr贸buje interes贸w z ksi臋ciem Kheldarem.
* * *
Dobrze zatem - powiedzia艂em, gdy zjedli艣my. - Torak jest bardzo nieust臋pliwy. Gdy raz uczepi si臋 jakiej艣 my艣li, nie pozwoli si臋 od niej odci膮gn膮膰. Prawie na pewno wie o przej艣ciu - szczeg贸lnie od czasu, gdy Karandowie korzystaj膮 z niego, by handlowa膰 z Mo-rindimami, a Karandowie czcz膮 teraz Toraka. Cho膰 prawdopodobnie u偶ywaj膮 tego przej艣cia jedynie latem, gdy nie ma lodu. Nie s膮dz臋, aby Torak bra艂 pod uwag臋 mo偶liwo艣膰 przeprawy po lodzie.
- Do czego zmierzamy? - zapyta艂 Cherek.
-Jestem pewny, 偶e Torak si臋 nas spodziewa, ale oczekuje, i偶 nadejdziemy z p贸艂nocy - od strony przej艣cia. Je艣li wys艂a艂 ludzi, aby nas zatrzymali, tam w艂a艣nie b臋d膮.
Riva roze艣mia艂 si臋 uradowany.
Ale my nie nadejdziemy z p贸艂nocy, prawda? Zaskoczymy
ich z zachodu.
S艂uszna uwaga - mrukn膮艂 A艂gar z absolutnie powa偶n膮 twa
rz膮. Bardzo dobrze to ukrywa艂, ale Algar by艂 o wiele lotniejszy ni偶
jego bracia czy ojciec. By膰 mo偶e dlatego w艂a艣nie nie sili艂 si臋 na
rozmowy z nimi.
Potrafi臋 sprawi膰, aby Angarakowie skierowali sw膮 uwag臋 na
p贸艂noc - m贸wi艂em dalej. - Teraz, gdy zamiecie ju偶 ucich艂y, ozdo
bi臋 pokryty 艣niegiem brzeg w pobli偶u przej艣cia 艣ladami st贸p,
a w zaro艣lach rozpyl臋 nasz zapach. To powinno zwie艣膰 chandimy.
Chandimy? - Dras spojrza艂 na mnie z zak艂opotaniem.
Psy Toraka. B臋d膮 pr贸bowa艂y nas wytropi膰. Pozostawi臋 im
do艣膰 艣lad贸w, aby skierowa膰 ich w臋szenie na p贸艂noc. Je艣li b臋dzie-
my w miar臋 ostro偶ni, powinni艣my dotrze膰 do Cthol Mishrak nie zauwa偶eni.
- Ca艂y czas to wiedzia艂e艣, prawda, Belgaracie? - zapyta艂 Riva.
- To dlatego kaza艂e艣 nam i艣膰 po lodzie zamiast uda膰 si臋 do l膮do
wego przej艣cia.
Wzruszy艂em ramionami.
- Naturalnie - odpar艂em skromnie. To by艂o oczywi艣cie k艂am
stwo w 偶ywe oczy; ja po prostu z艂o偶y艂em wszystkie fakty do kupy.
Ale opinia nieomylnie m膮drego nie zawadzi, gdy masz do czynie
nia z Alornami. Ju偶 wkr贸tce mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e przyjdzie mi po
dejmowa膰 decyzje jedynie kieruj膮c si臋 domys艂ami i nie b臋d臋 mia艂
czasu na dyskusje.
Ciemno艣ci zapad艂y ponownie, gdy wyczo艂gali艣my si臋 z naszego legowiska i ruszyli艣my przez 艣nie偶ne wydmy ku zamarzni臋tym mokrad艂om na wschodzie. Wkr贸tce przekonali艣my si臋, 偶e nie wszystkie chandimy skierowa艂y si臋 na p贸艂noc, by tam warowa膰 na nas, czekaj膮c. Od czasu do czasu natykali艣my si臋 na 艣wie偶ym 艣niegu na 艣lady wielko艣ci ko艅skich kopyt i raz po raz s艂yszeli艣my ujadanie chandim贸w na bagnisku.
W tym miejscu musz臋 si臋 do czego艣 przyzna膰. Pomimo swych zastrze偶e艅 w tym wzgl臋dzie, manipulowa艂em jednak nieco przy pogodzie. Stworzy艂em dla nas ma艂膮, podr臋czn膮 zas艂on臋 mgieln膮 i bardzo pos艂uszn膮 chmurk臋 艣nie偶n膮, kt贸ra pod膮偶a艂a za nami jak szczeniaczek, z rado艣ci膮 zasypuj膮c nasze 艣lady 艣wie偶ym 艣niegiem. Naprawd臋 nie trzeba du偶o, by uszcz臋艣liwi膰 chmurk臋. Ca艂y czas jednak bacznie kontrolowa艂em poczynania chmurki i mg艂y, aby ich dzia艂ania nie wp艂yn臋艂y w znacz膮cy spos贸b na pogod臋. Ukryci pomi臋dzy nimi, byli艣my bezpieczni, a 艣wie偶y 艣nieg t艂umi艂 odg艂osy naszych krok贸w. Potem przywo艂a艂em ch臋tn膮 do wsp贸艂pracy rodzin臋 cybet贸w, by sz艂a za nami. Cybety to mi艂e ma艂e stworzonka spokrewnione ze skunksami, tyle 偶e zamiast pask贸w maj膮 kropki. Jednak偶e w podobny spos贸b radz膮 sobie ze stworzeniami, kt贸re
je zdenerwuj膮 - o czym m贸g艂 przekona膰 si臋 jeden z ps贸w Toraka, gdy podszed艂 zbyt blisko. Przez nast臋pne kilka tygodni inne chan-dimy b臋d膮 raczej unika膰 jego towarzystwa.
Kilka dni przekradali艣my si臋 nie zauwa偶eni przez zamarzni臋te bagniska, kryj膮c si臋 w g膮szczu w ci膮gu kr贸tkiego dnia i w臋druj膮c podczas d艂ugich polarnych nocy.
Pewnego ranka nasza mg艂a zacz臋艂a opalizowa膰. Pozwoli艂em si臋 jej rozproszy膰. Chcia艂em si臋 rozejrze膰, ale naprawd臋 nie by艂o to konieczne. Wiedzia艂em, co roz艣wietla艂o mg艂臋. S艂o艅ce w ko艅cu si臋gn臋艂o horyzontu. Zima mija艂a i czas by艂o si臋 spieszy膰. Gdy mg艂a si臋 przerzedzi艂a, zobaczyli艣my, 偶e zbli偶amy si臋 do wschodniego kra艅ca mokrade艂. Pasmo niskich wzg贸rz wznosi艂o si臋 kilka mil przed nami, a tu偶 za pag贸rkami rozci膮ga艂a si臋 atramentowoczarna zas艂ona z chmur.
— Oto jest - powiedzia艂em bardzo cicho do Chereka i jego
ch艂opc贸w.
- Co? - zapyta艂 Dras.
Cthol Mishrak. M贸wi艂em wam o chmurach, pami臋tacie?
Ach, tak. Zdaje si臋, 偶e zapomnia艂em.
- Ukryjmy si臋 i poczekajmy na zapadni臋cie ciemno艣ci. Musi
my by膰 bardzo ostro偶ni.
Dobrn臋li艣my do zaro艣li porastaj膮cych niski wzg贸rek. Przesun膮艂em sw膮 艣nie偶n膮 chmurk臋 kilka razy tam i z powrotem nad naszymi 艣ladami i odes艂a艂em do domu z podzi臋kowaniami. Po chwili namys艂u zwolni艂em te偶 cybety.
Masz plan? - zaniepokoi艂 si臋 Riva.
Pracuj臋 nad nim - odpar艂em kr贸tko. Prawd臋 powiedziawszy
nie mia艂em planu. Nie my艣la艂em, 偶e dojdziemy a偶 tak daleko.
Uzna艂em, 偶e to odpowiednia chwila, by uci膮膰 sobie pogaw臋dk臋
z przyjacielem z poddasza.
^Jeste艣 tam jeszcze?'- zapyta艂em na pr贸b臋.
— Nie, wt贸rz臋 si臋 gdzie艣 bezmy艣lnie. A gdzie偶 indziej mia艂bym by膰, Bel
garacie?
Zdaje si臋, 偶e to g艂upie pytanie. Wolno ci opisa膰 miasto?
Nie, ale to zbyteczne. To, co opowiedzia艂 ci Beldin, powinno wystar
czy膰. Wiesz, i偶 Torak przebywa w 偶elaznej wie偶y i 偶e Glob jest z nim.
Czy mam by膰 na co艣 przygotowany ? To znaczy, czy dojdzie w Cthol
Mishrak do kolejnego z tych spotka艅"? My艣l o zapasach z Torakiem nie
zbyt mnie poci膮ga.
Nie. Wszystko zosta艂o za艂atwione, gdy spotka艂e艣 si臋 z Zedarem.
To znaczy, 偶e jedno spotkanie wygrali艣my ?
Wygrali艣my prawie po艂ow臋 z nich. Jednak偶e nie zr贸b si臋 zbyt pewny
siebie. Czysty przypadek mo偶e ci stan膮膰 na drodze. Wiesz, co robi膰, gdy si臋
ju偶 tam dostaniesz, prawda ?
I nagle wiedzia艂em. Nie pytajcie sk膮d, po prostu wiedzia艂em.
Mo偶e lepiej wyrusz臋 sam na przeszpiegi — zasugerowa艂em.
Absolutnie wykluczone. Nie marnuj czasu na bezcelowe
w艂贸czenie si臋. Bierz Alorn贸w, r贸b, co do ciebie nale偶y, i wyno艣 si臋.
Czy jeste艣my zgodnie z planem?
Tak, je艣li zrobisz to tej nocy. P贸藕niej b臋dziesz mia艂 k艂opoty.
Nie pr贸buj ponownie ze mn膮 rozmawia膰, dop贸ki nie opu艣cisz miasta.
Nie wolno mi b臋dzie ci odpowiada膰. Powodzenia — doda艂 i ponownie
znikn膮艂.
Jasno by艂o przez oko艂o trzy godziny, kt贸re mnie wydawa艂y si臋 trzema latami. Gdy w ko艅cu z oci膮ganiem zapad艂 zmierzch, by艂em bardzo zdenerwowany.
— Ruszajmy - powiedzia艂em do Alorn贸w. - Je艣li natkniemy
si臋 na Angarak贸w, za艂atwcie si臋 z nimi kr贸tko i nie r贸bcie wi臋cej
ha艂asu, ni偶 to konieczne.
—Jaki mamy plan? — zapyta艂 Cherek.
— Po drodze go opracuj臋 — odpar艂em. Czemu tylko ja mam
si臋 denerwowa膰?
Cherek z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋.
— O艣wietl drog臋 — rzek艂. M贸wcie o Alornach, co chcecie, ale
nikt nie mo偶e odm贸wi膰 im odwagi.
Wyczo艂gali艣my si臋 z zaro艣li i przebrn臋li艣my przez 艣nieg na skraj mokrade艂. Nie martwi艂em si臋 zbytnio o nasze 艣lady, poniewa偶 Grolimowie patrolowali regularnie t臋 cze艣膰 bagnisk i ich 艣lady by艂y wsz臋dzie, co jaki艣 czas przemieszane z tropami ps贸w. Kilka wi臋cej nic nie znaczy.
Szcz臋艣cie nam dopisywa艂o. Z zachodu nadci膮gn臋艂a 艣nie偶yca i wyj膮cy wicher oczy艣ci艂 ze 艣niegu zbocza wzg贸rz przed nami. Nie min臋艂a godzina, gdy dotarli艣my na szczyt i po raz pierwszy spojrzeli艣my na Miasto Wiecznej Nocy.
Oczywi艣cie widzia艂em 偶elazn膮 wie偶臋 Toraka, ale nie ona mnie niepokoi艂a. 艢wiat艂o nie by艂o najlepsze, ale wystarczaj膮co dobre, by ujawni膰 fakt, 偶e Cthol Mishrak otacza艂 mur. Zakl膮艂em.
O co chodzi? - zapyta艂 Dras.
Widzisz ten mur?
-Tak.
- To oznacza, 偶e b臋dziemy musieli przej艣膰 przez bram臋, a wy
nie wygl膮dacie za bardzo na Grolim贸w.
Dras wzruszy艂 ramionami.
Za bardzo si臋 martwisz, Belgaracie - zagrzmia艂. - Po pro
stu zabijemy stra偶nik贸w, a potem wejdziemy jak do siebie.
Chyba mogliby艣my wymy艣li膰 co艣 lepszego - powiedzia艂 ci
cho Algar. - Sprawd藕my, jak wysokie s膮 te mury.
Jak ju偶 zapewne wspomina艂em, wicher zmi贸t艂 do czysta 艣nieg z zachodnich stok贸w i przesun膮艂 go na wschodnia stron臋. Patrzyli艣my na wysokie zaspy. Nie wygl膮da艂o to wcale dobrze.
Nie ma rady, Belgaracie - rzek艂 pos臋pnie Cherek. - B臋
dziemy musieli p贸j艣膰 tamt膮 drog膮. - Wskaza艂 na w膮sk膮 艣cie偶k臋,
kt贸ra wi艂a si臋 w g贸r臋 zbocza od bramy miasta.
Chereku — odpar艂em ze smutkiem — ta 艣cie偶ka jest kr臋ta
jak w膮偶 o przetr膮conym grzbiecie, a 艣nieg po obu jej stronach le
偶y tak wysoko, 偶e nie b臋dziemy widzie膰, czy kto艣 nie nadchodzi.
Wpadniemy na niego, nim cokolwiek zobaczymy.
Cherek wzruszy艂 ramionami.
- Ale b臋dziemy si臋 go spodziewa膰 - powiedzia艂. — Tyle prze
wagi nam chyba wystarczy, prawda?
To by艂a czysta g艂upota, oczywi艣cie, ale nie potrafi艂em wymy艣li膰 niczego lepszego poza brni臋ciem przez zaspy, a na to nie mieli艣my czasu. Spieszyli艣my si臋 do Cthol Mishrak na um贸wione spotkanie i nie chcia艂em si臋 sp贸藕ni膰.
- Spr贸bujmy - podda艂em si臋.
Rzeczywi艣cie spotkali艣my jednego Grolima po drodze do miasta, ale Algar i Riva skoczyli na niego, nim zd膮偶y艂 krzykn膮膰 i rozprawili si臋 z napastnikiem szybko swymi sztyletami. Potem podnie艣li go, zakr臋cili Grolimem kilka razy i przerzucili za 艣nie偶ny wa艂 po lewej stronie, gdy tymczasem Dras zagarn膮艂 nog膮 艣nieg na ka艂u偶臋 krwi.
Moi synowie dobrze wsp贸艂pracuj膮, prawda? - zauwa偶y艂
Cherek z ojcowsk膮 dum膮.
Bardzo dobrze - przyzna艂em. - Jak wydostaniemy si臋 z tej
艣cie偶ki przed dotarciem do bramy?
Podejdziemy nieco bli偶ej, a potem wydr膮偶ymy tunel w 艣nie
gu. Ostatni zawali wej艣cie. Nikt nigdy si臋 nie dowie, 偶e tu byli艣my.
Sprytne. Czemu ja na to nie wpad艂em?
Pewnie dlatego, 偶e nie nawyk艂e艣 do 偶ycia w krainie 艣niegu.
Gdy mia艂em oko艂o pi臋tnastu lat, w Val Alorn mieszka艂a pewna
m臋偶atka, kt贸ra wpad艂a mi w oko. Jej m膮偶 by艂 stary i bardzo za
zdrosny. Nim zima si臋 sko艅czy艂a, dooko艂a domu owej niewiasty
mia艂em wydr膮偶ony tunel w 艣niegu.
Twoja m艂odo艣膰 by艂a fascynuj膮ca. Ile mia艂a lat?
~ Chyba oko艂o trzydziestu pi臋ciu. Nauczy艂a mnie wielu rzeczy.
Mog臋 sobie wyobrazi膰.
Opowiem ci o tym, je艣li chcesz.
Mo偶e innym razem. Teraz mam za du偶o na g艂owie.
Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e nigdy nie czytali艣cie o tej rozmowie
w „Ksi臋dze Alorn贸w".
* * *
Algar poszed艂 przodem, ostro偶nie wygl膮daj膮c za ka偶dy zakr臋t kr臋tej 艣cie偶ki. Po chwili wr贸ci艂.
- Podeszli艣my dostatecznie blisko - powiedzia艂 kr贸tko. - Bra
my s膮 za nast臋pnym zakr臋tem.
-Jak wysokie s膮 mury? - zapyta艂 ojciec.
Nie jest 藕le - odpar艂 Algar. — Gdzie艣 na dwana艣cie st贸p.
Dobrze - rzek艂 Cherek. — Poprowadz臋. Wiecie, co robi膰,
ch艂opcy.
Kiwn臋li g艂owami. Nie wygl膮dali na ura偶onych nazwaniem ich „ch艂opcami". Dziewi臋膰dziesi臋cioletni Cherek nadal ich tak nazywa艂.
Kopanie tunelu w 艣niegu nie jest wcale takie trudne, szczeg贸lnie gdy ma si臋 pomoc. Cherek pierwszy przekopywa艂 si臋 przez 艣nieg. Kierowa艂 si臋 lekko ku g贸rze, zmierzaj膮c na lewo od bramy. Dras szed艂 za nim, prostuj膮c si臋 co kilka krok贸w, aby sprasowa膰 艣nieg nad sob膮. Nast臋pny pod膮偶a艂 Riva, rozpychaj膮c si臋 na boki ramionami, by poszerzy膰 tunel w 艣niegu.
Teraz ty - powiedzia艂 Algar. - Uklepuj brzuchem dno tu
nelu.
Nie budujemy przecie偶 tego tunelu na sta艂e, Algarze - za
protestowa艂em.
Ale chyba b臋dziemy chcieli wydosta膰 si臋 z powrotem, co,
Belgaracie?
Zdaje si臋, 偶e o tym nie pomy艣la艂em.
By艂 na tyle grzeczny, aby tego nie komentowa膰.
-Ja p贸jd臋 ostatni - powiedzia艂. - Wiem jak zamkn膮膰 tunel, aby nikt nie zobaczy艂 wej艣cia.
Chocia偶 musieli艣my si臋 spieszy膰, wiedzia艂em, 偶e nadal mieli艣my przynajmniej pi臋tna艣cie godzin, nim s艂o艅ce ponownie poj膮-
wi si臋 na kr贸tko nad po艂udniowym horyzontem. Przez kilka godzin ryli艣my jak krety, a偶 w ko艅cu wpad艂em na stopy Rivy.
Co si臋 sta艂o? - zapyta艂em. - Czemu si臋 zatrzymali艣my?
Ojciec dotar艂 do muru - odpar艂. - Widzisz? Nie by艂o tak 藕le.
Gdzie si臋 tego nauczyli艣cie?
Czasami tak polujemy i to dobry spos贸b na podej艣cie nie
przyjaciela.
-Jak przedostaniemy si臋 przez mury?
- Stan臋 Drasowi na ramionach, a Algar ojcu. Wdrapiemy si臋
na mury, a potem wci膮gniemy pozosta艂ych. Nie by艂oby to mo偶li
wie, gdyby艣my byli ni偶si. Wpadli艣my na ten pomys艂 w czasie ostat
niej wojny klan贸w - spojrza艂 przed siebie. — Mo偶emy rusza膰. Oj
ciec wyszed艂 z tunelu.
Przesuwali艣my si臋 cal po calu i wkr贸tce stan臋li艣my przy murze. Cherek i Dras zaparli si臋 r臋koma o kamienie, a Algar i Riva wspi臋li si臋 po ich plecach, uchwycili szczytu muru i podci膮gn臋li si臋.
— Najpierw Belgarath — szepn膮艂 Riva. — Podnie艣cie go, abym
m贸g艂 dosi臋gn膮膰 jego r臋ki.
Dras schwyci艂 mnie w pasie i podni贸s艂. W贸wczas to przekona艂em si臋, jak silne by艂y r臋ce Rivy. Mia艂em wra偶enie, 偶e z koniuszk贸w palc贸w try艣nie mi krew, gdy pochwyci艂 m膮 wyci膮gni臋t膮 d艂o艅.
A potem znale藕li艣my si臋 w mie艣cie. Beldin opisa艂 Cthol Mish-rak jako przedmie艣cie Piek艂a. Stwierdzi艂em, 偶e jego opis pasowa艂 do tego, co zobaczy艂em. Budynki sta艂y st艂oczone, a w膮skie, kr臋te uliczki przes艂oni臋te by艂y nawisami drugich pi臋ter, kt贸re styka艂y si臋 nad g艂owami. Zapewniam was, 偶e w mie艣cie tak daleko wysuni臋tym na p贸艂noc nie by艂o to pozbawione sensu. Przynajmniej ulic nie zasypywa艂 艣nieg, ale zupe艂ny brak okien w domach sprawia艂, 偶e przypomina艂y przedsionki loch贸w. Dymi膮ce smoli艣cie, z rzadka rozmieszczone pochodnie zapewnia艂y n臋dzne o艣wietlenie. Wygl膮da艂o to przygn臋biaj膮co, ale ani ja, ani moi przyjaciele
nie t臋sknili艣my za jasnymi bulwarami. Skradali艣my si臋, a to czynno艣膰, kt贸r膮 najlepiej robi膰 w ciemno艣ci.
Nie jestem pewny, czy te zadymione w膮skie korytarze by艂y wyludnione za spraw膮 porozumienia pomi臋dzy moim przyjacielem z poddasza i jego przeciwno艣ci膮, czy te偶 taki by艂 zwyczaj w Mie艣cie Wiecznej Nocy - nie bez przyczyny, skoro psy biega艂y wolne - ale zag艂臋biaj膮c si臋 w samo serce Angaraku nie napotkali艣my 偶ywej duszy.
W ko艅cu wyszli艣my na plac w 艣rodku miasta. Z wiecznego mroku wy艂oni艂a si臋 wie偶a. By艂a z 偶elaza - tak jak to opisa艂 Beldin. Wysoko艣ci膮 przewy偶sza艂a nawet wie偶臋 Aldura - co nie powinno specjalnie dziwi膰, bior膮c pod uwag臋 charakter Toraka. By艂a ogromna i monumentalnie paskudna. 呕elazo nie jest materia艂em na bardzo pi臋kne budowle. Oczywi艣cie by艂a czarna i nawet z oddali wygl膮da艂a dziobate. W ko艅cu sta艂a tam od dw贸ch tysi臋cy lat. Jednak偶e ani ja, ani Alornowie tak naprawd臋 nie patrzyli艣my na 贸w monumentalny pomnik ego Toraka. My spogl膮dali艣my na par臋 ogromnych ps贸w pilnuj膮cych nabijanych 膰wiekami drzwi.
Co teraz? — szepn膮艂 Algar.
Nic prostszego - odrzek艂 z przekonaniem Dras. — Przejd臋
przez plac i wy艂uskam ich m贸zgi moj膮 siekier膮.
Musia艂em natychmiast po艂o偶y膰 temu kres. Alornowie gotowi jeszcze uzna膰 za dobry ten absurdalny plan.
Nie uda si臋 — powiedzia艂em szybko. - Zaczn膮 ujada膰, gdy tyl
ko ci臋 zobacz膮, a to postawi na nogi ca艂e miasto.
Dobrze, w takim razie, jak przejdziemy? - zapyta艂 wojowniczo.
- Pracuj臋 nad tym.
My艣la艂em bardzo szybko i nagle rozwi膮zanie samo przysz艂o mi do g艂owy. Wiedzia艂em, 偶e si臋 powiedzie, poniewa偶 ju偶 raz to zadzia艂a艂o.
— Wycofajmy si臋 do tego zau艂ka — mrukn膮艂em. — Mam zamiar
znowu zmieni膰 posta膰.
Jako wilk nie dor贸wnujesz im wielko艣ci膮, Belgaracie - za
uwa偶)! Cherek.
Nie mam zamiaru zmieni膰 si臋 w wilka — zapewni艂em go. -
Lepiej si臋 troch臋 odsu艅cie. Dop贸ki nad nim nie zapanuj臋, mo偶e
by膰 troch臋 niebezpieczny.
Alornowie cofn臋li si臋 nerwowo.
Nie przemieni艂em si臋 w wilka ani w sow臋, ani w or艂a, ani nawet w smoka.
Sta艂em si臋 cybetem.
Alornowie odsun臋li si臋 jeszcze dalej.
Ten pomys艂 pewnie nie zda艂by egzaminu, gdyby psy Toraka by艂y prawdziwymi psami. Nawet najg艂upszy pies wie, 偶e nale偶y unika膰 cybeta czy skunksa. Chandimy by艂y jednak Grolirnami i na wszystkie dzikie zwierz臋ta patrzy艂y z pogard膮. Zadar艂em sw贸j kropkowany ogon, machaj膮c nim ostrzegawczo i ruszy艂em ku chandi-mom przez za艣nie偶ony plac. Gdy podszed艂em na tyle blisko, aby mnie zobaczy艂y, jeden z nich warkn膮艂 tak okropnym g艂osem, jakby prze偶uwa艂 s艂owa:
- Wyno艣 si臋.
Zignorowa艂em go i nadal szed艂em w kierunku ps贸w Toraka. Potem, gdy uzna艂em, 偶e znalaz艂y si臋 ju偶 w moim zasi臋gu, odwr贸ci艂em si臋 i skierowa艂em na chandimy sw贸j niebezpieczny odw艂ok.
* * *
Chyba nie musz臋 wdawa膰 si臋 w szczeg贸艂y. To do艣膰 odra偶aj膮ce. Nie chcia艂bym urazi膰 偶adnej z pa艅, kt贸ra b臋dzie to czyta膰.
* * *
Prawdziwy pies po przygodzie ze skunksem lub cybetem b臋dzie ujada艂 i wy艂, aby wszyscy wiedzieli, jak bardzo mu przykro, ale stwory przy drzwiach nie by艂y prawdziwymi psami. Chandimy zacz臋艂y macha膰 艂apami, tarza膰 si臋, chowa膰 nos w 艣niegu i trze膰 艂apami oczy.
Zerkn膮艂em na nich przez rami臋 i pos艂a艂em nast臋pn膮 porcj臋, tak dla pewno艣ci.
Gdy odwr贸ci艂em si臋 ponownie, chandimy na o艣lep niezdarnie sz艂y przez plac, zatrzymuj膮c si臋 co kilka krok贸w, by znowu tarza膰 si臋 w 艣niegu. Nie szczeka艂y ani nie wy艂y, ale zawzi臋cie skamla艂y.
Wr贸ci艂em do w艂asnej postaci, przywo艂a艂em machni臋ciem r臋ki Chereka i ch艂opc贸w, po czym przy艂o偶y艂em koniuszki palc贸w do 偶elaznych drzwi. Wyczu艂em zamek. Nie nale偶a艂 do zbyt skomplikowanych, wi臋c otworzy艂em go pojedyncz膮 my艣l膮 i cal po calu zacz膮艂em powoli uchyla膰 drzwi. Mimo to w ciszy panuj膮cej na placu bardzo ha艂asowa艂y przy otwieraniu. Nie s膮dz臋 jednak, aby d藕wi臋k ni贸s艂 si臋 zbyt daleko.
Cherek i jego synowie podeszli na pewn膮 odleg艂o艣膰 i zatrzymali si臋.
No, chod藕cie - szepn膮艂em.
W porz膮dku, Belgaracie - odszepn膮艂 Cherek. - Id藕 przo
dem. P贸jdziemy za tob膮.
Wydawa艂o mi si臋, 偶e usi艂uje wstrzyma膰 oddech.
— Nie b膮d藕 durniem - warkn膮艂em. — Ten zapach tutaj pozo
sta艂 po psach. Ja nie zosta艂em ochlapany — w ka偶dym razie nie
w tej postaci.
Oni jednak nadal nie mieli ochoty podej艣膰 bli偶ej.
Mrukn膮艂em pod nosem kilka przekle艅stw i wsun膮艂em si臋 bokiem przez szpar臋 w drzwiach. W 艣rodku panowa艂a absolutna ciemno艣膰. Pogmera艂em w sakiewce u pasa, wyci膮gn膮艂em ogarek i zapali艂em go dotkni臋ciem kciuka.
* * *
Przyznaj臋, to by艂o troch臋 ryzykowne. Wiedzia艂em jednak, 偶e Torak nie powinien si臋 miesza膰. Wola艂em si臋 co do tego upewni膰, nim p贸jdziemy dalej.
* * *
Alornowie w艣lizn臋li si臋 za mn膮 i zacz臋li si臋 nerwowo rozgl膮da膰.
Kt贸r臋dy? - szepn膮艂 Cherek.
W g贸r臋, t臋dy, zdaje si臋 — odpar艂em wskazuj膮c stalowe scho
dy wij膮ce si臋 w ciemno艣ci. - Nie ma powodu budowa膰 wie偶y, je艣li
nie planuje si臋 mieszka膰 na jej szczycie. Rozejrz臋 si臋 jednak naj
pierw na dole.
Os艂oni艂em 艣wieczk臋 i ruszy艂em wzd艂u偶 wewn臋trznej 艣ciany. Trafi艂em na drzwi, kt贸rych przedtem nie widzia艂em. Dotkn膮艂em ich ko艅cami palc贸w i wyczu艂em z ty艂u schody. Wiod艂y w d贸艂. To by艂a jedna z tych rzeczy, kt贸r膮 powinienem zrobi膰, po dostaniu si臋 do wie偶y. Nie mam poj臋cia dlaczego, ale musia艂em wiedzie膰, gdzie by艂y te schody. Pami臋膰 o ich po艂o偶eniu nosi艂em w g艂owie przez ponad trzy tysi膮ce lat. Potem, gdy wr贸ci艂em do Cthol Mishrak z Garionem i Silkiem, w ko艅cu zrozumia艂em dlaczego.
Teraz jednak wr贸ci艂em do 偶elaznych schod贸w wiod膮cych w g贸r臋.
- Chod藕my - zaproponowa艂em.
Cherek skin膮艂 g艂ow膮, wzi膮艂 ode mnie 艣wieczk臋, po czym wyci膮gn膮艂 sw贸j miecz. Ruszy艂 w g贸r臋 schod贸w. Tu偶 za nim Riva i Al-gar, a ja z Drasem zamyka艂em poch贸d.
To by艂a d艂uga wspinaczka. Wie偶a Toraka by艂a bardzo wysoka. Nie musia艂a by膰 tak wielka, ale znacie Toraka. Prawd臋 powiedziawszy, jestem nieco zaskoczony, 偶e jego wie偶a nie si臋ga艂a gwiazd.
W ko艅cu dotarli艣my na szczyt. Tam by艂y kolejne 偶elazne drzwi.
Co teraz? - szepn膮艂 Cherek.
Mo偶esz je otworzy膰 - powiedzia艂em. — Torak przypuszczal
nie nic nam nie b臋dzie m贸g艂 zrobi膰, ale o tym przekonamy si臋,
gdy wejdziemy. Starajcie si臋 jednak cicho zachowywa膰.
Cherek wzi膮艂 g艂臋boki oddech, poda艂 艣wiec臋 Algarowi i po艂o偶y艂 d艂o艅 na klamce.
- Powoli - ostrzeg艂em.
Skin膮艂 g艂ow膮 i nacisn膮艂 klamk臋 z przesadn膮 ostro偶no艣ci膮.
Beldin nie myli艂 si臋. Torak rzeczywi艣cie musia艂 co艣 zrobi膰, aby 偶elazo nie rdzewia艂o, gdy偶 drzwi zaskakuj膮co ma艂o ha艂asowa艂y przy powolnym otwieraniu.
Cherek zajrza艂 do 艣rodka.
—Jest tam - szepn膮艂 do nas. — My艣l臋, 偶e 艣pi.
— Dobrze - mrukn膮艂em. — Ruszajmy. Noc nie b臋dzie trwa艂a
wiecznie.
Weszli艣my ostro偶nie do komnaty. Natychmiast spostrzeg艂em, 偶e poza innymi swymi wadami, Torak by艂 r贸wnie偶 plagiatorem. To pomieszczenie bardzo przypomina艂o pok贸j mojego Mistrza na szczycie jego wie偶y - z t膮 r贸偶nic膮, 偶e w wie偶y Toraka wszystko by艂o z 偶elaza. Pomieszczenie o艣wietla艂 przy膰miony blask bij膮cy od ognia na kominku.
B贸g-smok rzuca艂 si臋 i wierci艂 na swym 偶elaznym 艂o偶u. Chyba nadal trawi艂y go p艂omienie. Sw膮 zmasakrowan膮 twarz skry艂 pod stalow膮 mask膮, kt贸ra wiernie oddawa艂a wygl膮d jego twarzy przed spaleniem. To by艂a pi臋kna robota. Jednak偶e sama maska, przez fakt, 偶e jej repliki zdobi艂y ka偶d膮 angarack膮 艣wi膮tyni臋, sprawia艂a z艂owieszcze wra偶enie. W odr贸偶nieniu od owych nieruchomych kopii, maska zakrywaj膮ca twarz Toraka porusza艂a si臋. Najwyra藕niej B贸g cierpia艂 katusze. By膰 mo偶e to okrutne, ale nie by艂o mi go 偶al. Jeden oczod贸艂 zia艂 pustk膮. Lewe oko Toraka nadal widocznie p艂on臋艂o.
Okaleczony B贸g wierci艂 si臋 i obraca艂, pogr膮偶ony w bolesnej drzemce. Wydawa艂o si臋, 偶e jego pal膮ce si臋 oko 艣ledzi nas i obserwuje, cho膰 sam Torak by艂 bezsilny wobec tego, co zamierzali艣my zrobi膰.
Dras podszed艂 do 艂o偶a, 艣ciskaj膮c sw贸j bojowy top贸r.
- M贸g艂bym oszcz臋dzi膰 艣wiatu wielu k艂opot贸w - zaproponowa艂.
— Nie b膮d藕 niedorzeczny — powiedzia艂em. — Tw贸j top贸r jedy
nie odbi艂by si臋 od niego, co mog艂oby Toraka po prostu obudzi膰.
- Rozejrza艂em si臋 po pokoju i dostrzeg艂em drzwi dok艂adnie na
przeciwko tych, kt贸rymi weszli艣my. A poniewa偶 w pomieszczeniu
by艂o tylko dwoje drzwi, znacz膮co zaw臋偶a艂o to poszukiwania. -
Chod藕my, panowie — rzek艂em do swych towarzyszy. — Czas zrobi膰
to, po co przyszli艣my.
Rzeczywi艣cie nadesz艂a ju偶 pora. Nie pytajcie, sk膮d o tym wiedzia艂em, ale to zdecydowanie by艂 odpowiedni czas. Przeszed艂em przez pok贸j Toraka i otworzy艂em drzwi. P艂on膮ce oko 艣ledzi艂o ka偶dy m贸j krok.
Pomieszczenie za drzwiami nie by艂o du偶e — niewiele wi臋ksze od schowka. Dok艂adnie po艣rodku sta艂 偶elazny st贸艂 wielko艣ci nocnej szafki. Na owym stoliku le偶a艂a 偶elazna szkatu艂ka. Wydawa艂a si臋 rozpalona, jakby dopiero co wyj臋to j膮 z paleniska w ku藕ni, ale nie czerwieni艂a si臋 jak roz偶arzone 偶elazo.
Jarzy艂a si臋 b艂臋kitnym blaskiem.
ROZDZIA艁 PI臉TNASTY
Czemu ona si臋 tak jarzy? - szepn膮艂 Dras.
Mo偶e z rado艣ci na nasz widok - odpar艂em. Sk膮d mia艂em
wiedzie膰, dlaczego si臋 艣wieci艂a?
Czy nie jest niebezpieczna? - zapyta艂 przezornie Algar.
Nie jestem pewny - odpar艂em. - Glob jest gro藕ny, ale czy
szkatu艂ka te偶, nie wiem.
-Jeden z nas musi j膮 otworzy膰 - powiedzia艂 Algar. - Torak m贸g艂 j膮 tu umie艣ci膰, aby nas zwie艣膰. Mo偶e szkatu艂ka jest pusta, a sam Glob znajduje si臋 gdzie indziej.
Cel sprawi艂, 偶e wiedzia艂em, kto mia艂 otworzy膰 skrzynk臋 i wyj膮膰 Glob. Mia艂em r贸wnie偶 艣wiadomo艣膰, 偶e powinien to by膰 ochotnik. Musia艂em wi臋c ich nieco ukierunkowa膰.
- Glob ci臋 zna, Belgaracie - rzeki Cherek. - Ty to zr贸b.
Pokr臋ci艂em g艂ow膮.
Mnie nie wolno. Mam inne zadania. Ten, kto we藕mie
Glob, reszt臋 swego 偶ycia po艣wi臋ci na jego strze偶enie. Jeden z was,
panowie, b臋dzie musia艂 to zrobi膰.
Ty zdecyduj, kto to ma by膰 - powiedzia艂 Cherek.
Nie wolno mi tego uczyni膰.
To bardzo proste, Belgaracie - odezwa艂 si臋 Dras. - Po kolei
b臋dziemy pr贸bowali otwiera膰 szkatu艂k臋. Ten, kt贸ry prze偶yje, b臋
dzie tym w艂a艣ciwym.
Nie - odpar艂em stanowczo. — Na ka偶dego z was czekaj膮 ja
kie艣 zadania i 艣mier膰 tu, w Cthol Mishrak, nie jest nikomu pisana
- spojrza艂em na rozjarzon膮 szkrzynk臋. - Chc臋, panowie, aby艣cie
byli absolutnie szczerzy. Glob jest najpot臋偶niejsz膮 rzecz膮 na 艣wie
cie. Ten z was, kt贸ry go we藕mie, b臋dzie m贸g艂 wszystko. Glob jed
nak nie chce robi膰 po prostu wszystkiego. Ma swoje w艂asne za
miary i nie b臋dzie zadowolony, je艣li kto艣 spr贸buje wykorzysta膰
Glob wbrew jego woli. Torak ju偶 to odkry艂. Wejrzyjcie w swe ser
ca, panowie. Potrzebny jest kto艣, kto nie jest ambitny. Potrzebny
jest kto艣, kto dobrowolnie po艣wi臋ci cale 偶ycie na strze偶enie Glo
bu, nigdy nie pr贸buj膮c go u偶y膰. Ten, kogo poci膮ga nieograniczo
na w艂adza, nie jest osob膮, kt贸rej szukam.
To mnie wyklucza — powiedzia艂 Cherek wzruszaj膮c lekko
ramionami. -Jestem kr贸lem, a w艂adcy powinni by膰 ambitni. Gdy
tylko si臋 upij臋, zaraz spr贸buj臋 go wykorzysta膰. - Spojrza艂 na
swych syn贸w. - To musi by膰 jeden z was, ch艂opcy.
Pewnie potrafi艂bym utrzyma膰 na wodzy sw膮 ambicj臋 -
wyzna艂 Dras - ale my艣l臋, 偶e powinien to by膰 kto艣 bardziej bystry
ode mnie. Umiem pokierowa膰 bitw膮, ale od zbytniego my艣lenia
boli mnie g艂owa.
Brutalna szczero艣膰 tego wyznania zdecydowanie poprawi艂a moj膮 opini臋 o Drasie.
Riva i Algar spojrzeli na siebie, po czym Riva wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋 rozbrajaj膮co.
No dobrze - rzeki. -1 tak nie mam nic lepszego do roboty.
Otworzy艂 szkatu艂k臋 i wyj膮艂 Glob.
Tak! — zawo艂a艂 g艂os w mej g艂owie.
— No to, skoro ju偶 to ustalili艣my — powiedzia艂 niedba艂ym to
nem Algar — mo偶emy rusza膰 z powrotem.
* * H=
Oto, co naprawd臋 wydarzy艂o si臋 w wie偶y Toraka. Ca艂a ta czcza gadanina o „z艂ych intencjach" w „Ksi臋dze Alorn贸w" zosta艂a wymy艣lona przez kogo艣, kogo ponios艂a wyobra藕nia. Mnie zdarza si臋 to ca艂y czas. Prawdziwy przebieg wydarze艅 w r贸偶nych opowie艣ciach zawsze wydawa艂 mi si臋 zbyt prozaiczny.
Schowaj go gdzie艣 za pazuch膮 - powiedzia艂em Rivie. -Jest
teraz nieco podniecony, a to jarzenie zbytnio rzuca si臋 w oczy.
Czy ja r贸wnie偶 zaczn臋 艣wieci膰? - zapyta艂 z obaw膮 Riva. -
Tak jak ta szkatu艂ka?
Spr贸buj i dowiedz si臋 — poradzi艂em.
Czy takie jarzenie boli? — zapyta艂.
Nie s膮dz臋. Nie martw si臋, Rivo. Glob bardzo ci臋 lubi. Nie
zrobi ci krzywdy.
Belgaracie, to kamie艅. Jak on mo偶e cokolwiek lubi膰?
To nie jest zwyczajny kamie艅. Po prostu go schowaj, Rivo,
i wyno艣my si臋 st膮d.
Riva prze艂kn膮艂 艣lin臋 i wsun膮艂 Glob pod futrzan膮 koszul臋. Potem wyci膮gn膮艂 swe ogromne d艂onie i przyjrza艂 si臋 im uwa偶nie. -Jeszcze nie 艣wiec臋 - zauwa偶y艂.
Widzisz? Musisz nabra膰 do mnie zaufania, ch艂opcze. Mamy
razem d艂ug膮 drog臋 do przebycia i utrudni nam, je艣li b臋dziesz za
dawa艂 g艂upie pytania przy ka偶dej okazji.
G艂upie? - zaprotestowa艂. - Po tym, co zrobi艂 Torakowi, nie
my艣l臋, aby moje pytania by艂y niem膮dre.
By膰 mo偶e 藕le si臋 wyrazi艂em. Ruszajmy.
W czasie wycofywania si臋 z wie偶y prze偶y艂em ci臋偶k膮 chwil臋. Torak krzykn膮艂. To by艂 okrzyk nieutulonego 偶alu; 艣pi膮cy B贸g--smok wiedzia艂, 偶e zabieramy Glob. By艂 bezsilny, nie m贸g艂 nas powstrzyma膰, ale s艂ysz膮c wrzask Toraka, obla艂em si臋 zimnym potem.
Nie lubi艂em zaskocze艅, tym chyba mo偶na wyt艂umaczy膰 me p贸藕niejsze zachowanie.
- 艢pij dalej, Toiaku - rzek艂em, a potem odezwa艂em si臋 jego
w艂asnymi s艂owami. - Dam ci rad臋, bracie mego Mistrza, w podzi臋
ce za pomoc, jak膮 mi dzi艣 okaza艂e艣. Nie szukaj Globu. M贸j Mistrz
jest bardzo delikatny. Ja nie. Je艣li zbli偶ysz si臋 do Globu, zrobi臋
z ciebie przek膮sk臋.
Oczywi艣cie to by艂a czysta fanfaronada, ale musia艂em co艣 mu powiedzie膰. Moja z艂o艣liwo艣膰 nie posz艂a na marne. Gdy Torak w ko艅cu si臋 obudzi艂, by艂 tak w艣ciek艂y, 偶e wiele czasu straci艂 na karanie Angarak贸w, kt贸rzy mieli nie dopu艣ci膰 nas do wie偶y. Dzi臋ki temu zyskali艣my przewag臋.
Ostro偶nie zeszli艣my ze schod贸w, nas艂uchuj膮c ca艂y czas, czy nie nadchodz膮 Grolimowie, ale towarzyszy艂a nam jedynie pe艂na grozy cisza. Gdy znale藕li艣my si臋 na dole, wyjrza艂em na za艣nie偶ony plac. Nadal by艂 pusty. Szcz臋艣cie nam dopisywa艂o.
- Ruszajmy! - ponagla艂 niecierpliwie Dras. Kilka lat temu
mieli艣my z ksi臋ciem Kheldarem d艂ug膮 dyskusj臋. Powiedzia艂 mi, 偶e
na z艂odzieju czapka gore, co czyni ucieczk臋 niebezpieczniejsz膮
od samego w艂amania. Naturalny instynkt nakazuje po kradzie偶y
bra膰 nogi za pas; ale je艣li nie chcesz by膰 z艂apany, lepiej zapanuj
nad tym instynktem.
Przy wej艣ciu do wie偶y nadal panowa艂 okropny smr贸d. Wstrzymali艣my wi臋c oddech, dop贸ki nie schronili艣my si臋 w ciemnym zau艂ku za placem.
-Jak s膮dzisz? - szepn膮艂 Cherek, gdy szli艣my kr臋t膮, zadymion膮 uliczk膮 w kierunku mur贸w. - Czy bezpiecznie b臋dzie wraca膰 t膮 sam膮 drog膮?
W艂a艣nie nad tym my艣la艂em i nie mia艂em jeszcze odpowiedzi. Musia艂y pozosta膰 jakie艣 艣lady naszego przej艣cia, bez wzgl臋du na to jak byli艣my ostro偶ni w swej w臋dr贸wce z wybrze偶a. Zna艂em Toraka. By艂em pewny, 偶e nie pokieiuje osobi艣cie poszukiwaniami.
Sceduje to na swych podw艂adnych, co oznacza Urvona lub Ctu-chika. Maj膮c w pami臋ci opis Beldina, specjalnie nie obawia艂em si臋 Urvona. Ctuchik by艂 jednak偶e dla mnie niewiadom膮. Nie wiedzia艂em, co potrafi drugi z uczni贸w Toraka i nie by艂 to chyba najlepszy czas na sprawdzanie.
W臋dr贸wka na p贸艂noc oczywi艣cie nie wchodzi艂a w rachub臋. Torak na pewno postawi艂 swych ludzi przy przej艣ciu. Nie mia艂em ochoty si艂膮 torowa膰 sobie w艣r贸d nich drogi - zak艂adaj膮c, 偶e byliby艣my w stanie to uczyni膰. Ucieczka na zach贸d by艂a zapewne r贸wnie niebezpieczna. Musia艂em bra膰 pod uwag臋 fakt, 偶e Ctuchik potrafi to, co ja. Z pewno艣ci膮 by艂by w stanie wyczu膰 艣lady, o kt贸rych wspomina艂em. W臋dr贸wka na wsch贸d w og贸le nie wchodzi艂a w rachub臋. Nie by艂o sensu zapuszcza膰 si臋 dalej w g艂膮b Mallorei, gdy musieli艣my pod膮偶a膰 w innym kierunku.
Pozostawa艂o wi臋c jedynie po艂udnie.
Co powiedzieliby艣cie panowie na ma艂膮 b贸jk臋? - zapyta艂em
Chereka i jego syn贸w.
Co masz na my艣li? — zaciekawi艂 si臋 Cherek.
Mo偶e tak wszcz臋liby艣my awantur臋 z wartownikami przy
p贸艂nocnej bramie?
M贸g艂bym poda膰 kilkana艣cie powod贸w, dla kt贸rych nie po
winni艣my tego robi膰 - powiedzia艂 z pow膮tpiewaniem Riva.
Ale ja potrafi臋 poda膰 lepszy, dlaczego powinni艣my. Nie
wiemy, ile czasu minie, nim Torak si臋 obudzi, a on nie podejdzie
z filozoficznym spokojem do utraty Globu. Gdy tylko stanie na
nogi, zaraz zacznie organizowa膰 po艣cig.
To chyba zrozumia艂e - przyzna艂 Riva.
Dobrze by by艂o, aby ta pogo艅 uda艂a si臋 w z艂ym kierunku.
Cia艂a martwych Grolim贸w przy p贸艂nocnej bramie sugerowa艂yby,
偶e tamt臋dy szli艣my, nieprawda偶?
—Ja bym pewnie tak pomy艣la艂.
- A zatem zabijmy kilku Grolim贸w.
Zaczekajcie chwil臋 - zaprotestowa艂 Cherek. - Je艣li mamy
wr贸ci膰 t膮 sam膮 drog膮, to lepiej nie przyci膮ga膰 uwagi na t臋 bram臋.
Ale my nie wracamy t膮 sam膮 drog膮.
Kt贸r臋dy wi臋c p贸jdziemy?
Na po艂udnie, a dok艂adniej na po艂udniowy zach贸d.
Nie rozumiem.
Zaufaj mi.
Cherek zakl膮艂 pod nosem. Najwyra藕niej jego r贸wnie偶 dra偶ni艂y takie uwagi.
Przy p贸艂nocnej bramie sta艂o sze艣ciu Grolim贸w w czarnych szatach. Szybko si臋 z nimi rozprawili艣my. Nie oby艂o si臋 oczywi艣cie bez st艂umionych krzyk贸w i przejmuj膮cych j臋k贸w, ale dzi臋ki temu, 偶e domy w Cthol Mishrak nie mia艂y okien, ludzie w 艣rodku niczego nie s艂yszeli.
W porz膮dku - powiedzia艂 Dras ocieraj膮c sw贸j zakrwawiony
top贸r o szat臋 powalonego Grolima - co teraz?
Wracajmy do tunelu.
Belgaracie - zaprotestowa艂 - my chcemy uciec z miasta.
Wyjdziemy przez bram臋, przeczo艂gamy si臋 przez tunel
i obejdziemy miasto a偶 do rzeki na po艂udniu.
Za murami biegnie szlak - zauwa偶y艂 Riva. - Po co i艣膰 tu
nelem?
Poniewa偶 psy by nas wyw臋szy艂y. Chcemy, aby my艣la艂y, 偶e po
szli艣my na p贸艂noc. Potrzebujemy czasu, by zyska膰 nad nimi prze
wag臋.
Bardzo sprytne - mrukn膮艂 Algar.
Nie rozumiem - odezwa艂 si臋 Dras.
Rzeka jest prawdopodobnie zamarzni臋ta, prawda? - zapy
ta艂 Algar.
Chyba tak.
Czy偶 nie czyni to z niej go艣ci艅ca - bez drzew czy wzg贸rz,
kt贸re mog艂yby spowalnia膰 nasz marsz?
Dras zastanowi艂 si臋 nad tym. Po czym na jego twarzy powoli zacz臋to 艣wita膰 zrozumienie.
Wiesz, Algarze - powiedzia艂 - my艣l臋, 偶e masz racj臋. Belga
rath jest bardzo sprytnym starcem.
Nie s膮dzicie, 偶e lepiej b臋dzie poczeka膰 z gratulacjami na
bardziej sprzyjaj膮cy moment? — rzeki Riva. - To ja nios臋 艂up i wo
la艂bym by膰 z dala od tego miejsca.
Postanowi艂em wyja艣ni膰 z Riv膮 pewne sprawy. „艁up" nie by艂o w艂a艣ciwym okre艣leniem na Glob Mistrza.
Pospiesznie opu艣cili艣my miasto, pozostawiaj膮c za sob膮 porozrzucane cia艂a stra偶nik贸w. Min臋li艣my zakr臋t i ponownie zanurkowali艣my w 艣nie偶n膮 zasp臋 po lewej stronie 艣cie偶ki. W nied艂ugim czasie wydostali艣my si臋 na dr贸偶k臋 wydeptan膮 przez patrole wzd艂u偶 mur贸w. Doszli艣my ni膮 do wschodniego naro偶nika mur贸w. Potem zakr臋cili艣my i skierowali艣my si臋 na po艂udnie przez zaspy, ku rzece. Wszystko razem, z dotarciem do brzegu rzeki, zaj臋艂o nam oko艂o dw贸ch godzin.
Moje przypuszczenia potwierdzi艂y si臋. Zamarzni臋ta rzeka nie by艂a pokryta 艣niegiem. Wi艂a si臋 niczym szeroka ciemna wst臋ga przez za艣nie偶on膮 okolic臋.
Mamy szcz臋艣cie - zauwa偶y艂 Dras. - Nie zostawimy 艣lad贸w.
O to mi w艂a艣nie chodzi艂o - powiedzia艂em z zadowolon膮
min膮.
Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e l贸d nie b臋dzie pokryty grub膮 warstw膮
艣niegu? - zapyta艂.
Wichura nadci膮gn臋艂a z zachodu. Na rzece nie ma prze
szk贸d, na kt贸rych m贸g艂by si臋 gromadzi膰 艣nieg, wi臋c wiatr zmi贸t艂
l贸d do czysta. Ca艂y 艣nieg zatrzyma艂 si臋 pewnie na zboczach g贸r
zachodniej Karandy.
Ty my艣lisz o wszystkim, prawda, Belgaracie?
Staram si臋. Ruszajmy na wybrze偶e. Zaczynam t臋skni膰 za
domem.
Starannie zatarli艣my 艣lady zej艣cia na brzeg rzeki. Potem przeprawili艣my si臋 lodem na drug膮 stron臋. Chcieli艣my trzyma膰 si臋 poza zasi臋giem 艣wiat艂a rzucanego przez pochodnie rozmieszczone na szczycie mur贸w. Ruszyli艣my szybko w d贸艂 rzeki.
To nie by艂a jazda na 艂y偶wach, ale nie oby艂o si臋 bez 艣lizgania. Po trzech godzinach mroczne chmury na po艂udniowym horyzoncie zacz臋艂y ja艣nie膰.
- S艂o艅ce wschodzi - zauwa偶y艂 Algar. - Czy to obudzi Tora
ka?
Nie by艂em tego pewny.
- Upewni臋 si臋 - odpar艂em. Pasa偶er podr贸偶uj膮cy pomi臋dzy
mymi uszami uprzedzi艂 mnie, abym nie pr贸bowa艂 z nim rozma
wia膰, dop贸ki nie oddalimy si臋 od miasta. Uszli艣my ju偶 kawa艂 dro
gi, wi臋c postanowi艂em si臋 z nim porozumie膰.
— Mo偶e zechcia艂by艣 si臋 obudzi膰1? - odezwa艂em si臋.
- Nie obra偶aj mnie.
Nie robi臋 tego celowo. Niepokoj膮ca zaczyna by膰 kwestia, czy kto艣 si臋
obudzi, czy nie. Zdobyli艣my to, po co przybyli艣my. Czy na tym, ko艅czy si臋
to ZDARZENIE?- zapyta艂em.
Mniej wi臋cej. Ca艂kowicie zako艅czy si臋, gdy przejdziecie z powrotem
Morze Wschodu.
Czy mo偶esz wyjawi膰 mi, kiedy Torak si臋 obudzi ?
- Nie. B臋dziesz wiedzia艂, gdy to si臋 stanie.
—Jaki艣 znak by艂by jednak pomocny.
Przykro mi, Belgaracie. Po prostu nie zatrzymuj si臋. Na razie idzie
ci dobrze.
Dzi臋ki - nie powiedzia艂em tego zbyt uprzejmie.
Spodoba艂 mi si臋 spos贸b, w jaki rozprawi艂e艣 si臋 z tymi dwoma
psami. Nigdy by mi to nie przysz艂o do g艂owy. Jak wpad艂e艣 na ten po
mys艂?
Ponios艂em pora偶k臋 w spotkaniu ze skunksem, gdy by艂em ch艂opcem.
Co艣 takiego si臋 pami臋ta.
- Mog臋 sobie wyobrazi膰. Nie zatrzymuj si臋 i miej uszy otwarte — do
da艂, po czym znowu znikn膮艂.
Nie min臋艂o pi臋tna艣cie minut, gdy zrozumia艂em, co mia艂 na my艣li m贸wi膮c, abym mia艂 uszy otwarte - cho膰 nie s膮dz臋, 偶e przegapi艂bym to, nawet gdybym spa艂. Jedna z wersji „Ksi臋gi Toraka" opisuje, co uczyni艂 B贸g-smok po przebudzeniu. Najwyra藕niej d艂ugo艣膰 艣pi膮czki Toraka by艂a cz臋艣ci膮 uk艂adu pomi臋dzy g艂osem w mojej g艂owie i g艂osem w umy艣le Toraka. Wsch贸d s艂o艅ca jest naturalnym przej艣ciem i w艂a艣nie w贸wczas Jednooki w ko艅cu si臋 obudzi艂. Zd膮偶yli艣my ju偶 odej艣膰 jakie艣 dziesi臋膰 mil od miasta. Pomimo to wyra藕nie s艂yszeli艣my jego w艣ciek艂e krzyki, gdy obraca艂 w gruzy ca艂e miasto. Posun膮艂 si臋 nawet do zburzenia w艂asnej wie偶y. To by艂 jeden z najbardziej spektakularnych napad贸w z艂ego humoru w historii 艣wiata.
Mo偶e pobiegliby艣my jaki艣 czas? — zaproponowa艂 Algar, gdy
odg艂osy niszczenia Cthol Mishrak strz膮sn臋艂y 艣nieg z drzew wzd艂u偶
brzeg贸w rzeki.
My biegniemy - powiedzia艂 Dras.
To mo偶e troch臋 przyspieszymy?
Wtedy w艂a艣nie odkry艂em, dlaczego Algar zwany by艂 Chy偶ono-gim. Panie, ale偶 ten ch艂opak potrafi艂 biec!
* * *
„Ksi臋ga Alorn贸w" opowiada o tym, co wydarzy艂o si臋 w Mallo-rei. To bardzo dobra opowie艣膰, pe艂na dramatyzmu, napi臋cia i mistycznego znaczenia. Sam przytacza艂em j膮 przy wielu okazjach. Z tym, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o, ma jednak raczej lu藕ny zwi膮zek, ale to nadal dobra historia. Go艣膰, kt贸ry j膮 napisa艂, by艂 Alor-nem i przesadne znaczenie nada艂 l膮dowemu przej艣ciu - podejrzewam, i偶 dlatego, 偶e to Alornowie je odkryli. W rzeczywisto艣ci nawet nie widzia艂em l膮dowego przej艣cia podczas tamtej wyprawy, g艂贸wnie dlatego, 偶e zapewne kilkuset Angarak贸w czeka艂o na nas
na ka偶dej z tych skalnych wysepek. Do Mallorei dotarli艣my po zamarzni臋tym Morzu Wschodu i wr贸cili艣my t膮 sam膮 drog膮.
* * *
Wybuch Toraka - za kt贸ry po cz臋艣ci jestem odpowiedzialny, z racji swej gadaniny przed opuszczeniem wie偶y - bez w膮tpienia doprowadzi艂 do kompletnego zam臋tu w艣r贸d Grolim贸w, chandi-m贸w i zwyk艂ych Angarak贸w, kt贸rzy mieszkali w Cthol Mishrak. Beldin dowiedzia艂 si臋 potem, 偶e to Ctuchik w ko艅cu przywr贸ci! porz膮dek - ze sw膮 zwyk艂膮 brutalno艣ci膮. Zaj臋艂o mu to i tak jednak偶e kilka godzin. Potem jeszcze da艂 si臋 nabra膰 na nasz podst臋p. An-garakowie znale藕li sze艣ciu zar偶ni臋tych Grolim贸w przy p贸艂nocnej bramie i Ctuchik wys艂a艂 psy na p贸艂noc i zach贸d nie bior膮c pod uwag臋 mo偶liwo艣ci podst臋pu.
Dzie艅 w tamtych okolicach nie trwa艂 zbyt d艂ugo, ale nadej艣cie nocy nie spowolni艂o tempa naszej ucieczki. Pod膮偶ali艣my za Algarem w d贸艂 rzeki najszybciej, jak potrafili艣my.
Nast臋pnego dnia, gdy na kr贸tko pojawi艂o si臋 s艂o艅ce, psy wr贸ci艂y do ruin Cthol Mishrak z niczym. W贸wczas ucze艅 Toraka zmieni艂 kierunek swych poszukiwa艅. Niechybnie kt贸ry艣 z ps贸w o bardzo czu艂ym w臋chu z艂apa艂 nasz trop. Potem ruszy艂 po艣cig. Ctuchik wt艂oczy艂 kilkuset zwyczajnych Grolim贸w w psie sk贸ry. Po艂owa z nich przyp艂aci艂a to jednak 偶)ciem, nim ujadaj膮ca sfora rzuci艂a si臋 w pogo艅 za nami.
Co zrobimy, Belgaracie? - wydysza艂 Cherek. - Zaczyna nam
brakowa膰 tchu. Nie jestem pewny, jak d艂ugo jeszcze b臋dziemy
mogli biec.
Mam zamiar co艣 wypr贸bowa膰 - powiedzia艂em. - Ziobimy
post贸j. Odsapnijcie, a ja tymczasem opracuj臋 szczeg贸艂y.
Pogr膮偶y艂em si臋 w my艣lach. Riva mia艂 schowan膮 za pazuch膮 nieograniczon膮 moc, ale nie m贸g艂 jej u偶y膰. Je艣li jednak nie myli艂em si臋, nie b臋dzie musia艂.
W porz膮dku — rzek艂em — oto, co zrobimy. Riva, gdy psy po
jawi膮 si臋 w zasi臋gu wzroku, wyci膮gniesz Glob i podniesiesz, aby
go zobaczy艂y.
S膮dzi艂em, 偶e nie wolno mi tego robi膰.
Nie powiedzia艂em, i偶 si臋 nim pos艂u偶ysz. Poleci艂em jedynie,
aby艣 go uni贸s艂. Chc臋, aby chandimy mog艂y zobaczy膰 Glob, i prag
n臋, aby magiczny kamie艅 m贸g艂 je zobac/y膰.
I co z tego przyjdzie?
Nie by艂em pewny, ale przeczuwa艂em, co si臋 wydarzy.
Wyja艣nienie zaj臋艂oby zbyt wiele czasu. Czy myli艂em si臋 kie
dykolwiek?
No c贸偶... chyba nie.
- Zatem musisz mi zaufa膰, gdy m贸wi臋, 偶e wiem, co robi臋.
Modli艂em si臋 偶arliwie, aby w istocie tak by艂o.
Nie up艂yn臋艂o wiele czasu, gdy pierwsze psy wybieg艂y zza zakr臋tu zamarzni臋tej rzeki.
Dobrze, Riva - powiedzia艂em. - Ju偶 czas. Podnie艣 Glob.
Nie wydawaj mu rozkaz贸w, po prostu unie艣 kamie艅. Nie 艣ciskaj
go. Wiem, jak silne masz r臋ce. Je艣li w rozgor膮czkowaniu go skru
szysz, b臋dziemy mie膰 k艂opoty.
My艣la艂em, 偶e ju偶 je mamy - mrukn膮艂 Cherek za mn膮.
S艂ysza艂em - rzuci艂em mu przez rami臋.
Riva westchn膮艂, wyci膮gn膮艂 Glob i uni贸s艂 go nad g艂ow膮.
- Zegnaj, ojcze - powiedzia艂 pos臋pnie.
P臋dz膮ce za nami psy, zatrzyma艂y si臋 gwa艂townie, rysuj膮c pazurami l贸d, gdy tylko dostrzeg艂y Glob b艂yszcz膮cy w d艂oniach Rivy.
Wtem magiczny kamie艅 przesta艂 艣wieci膰. Zamigota艂 i pociemnia艂.
Riva j臋kn膮艂.
Nagle ponownie si臋 obudzi艂. Tym razem nie jarzy艂 si臋 b艂臋kitnym blaskiem. Rozb艂ysn膮艂 czysto bia艂ym 艣wiat艂em. By艂 trzykrotnie ja艣niejszy od s艂o艅ca.
Chandimy pierzchn臋艂y, wyj膮c z b贸lu, zataczaj膮c si臋 i obijaj膮c jeden o drugiego, drapi膮c pazurami l贸d.
Nie mam poj臋cia, czy kt贸ry艣 z tych Grolim贸w kiedykolwiek odzyska艂 wzrok, ale wiem, 偶e gdy uciekali rzek膮, byli ca艂kowicie o艣lepieni.
No i co powiecie? - zapyta艂em z pewnym zdziwieniem. -
Jednak dzia艂a. Czy偶 to nie zdumiewaj膮ce!
Belgaracie! - w g艂osie Chereka pobrzmiewa艂a udr臋ka. -
Chcesz powiedzie膰, 偶e nie by艂e艣 tego 艣wiadom?
Teoretycznie - odpar艂em. - Ale ka偶d膮 teori臋 trzeba spraw
dzi膰 w praktyce..
- Co si臋 sta艂o? - dopytywa艂 si臋 Dras.
Wzruszy艂em ramionami.
- Rivie nie wolno pos艂ugiwa膰 si臋 Globem. Dlatego Glob po
zwala mu si臋 dotyka膰. Riva nie mo偶e nic zrobi膰, ale Glob mo偶e -
i zrobi艂. Glob nie lubi Toraka ani Angarak贸w. Darzy jednak sym
pati膮 Riv臋. 艢wiadomie wystawi艂em go na niebezpiecze艅stwo, a to
zmusi艂o Glob do przej臋cia sprawy w swe r臋ce. Posz艂o ca艂kiem nie
藕le, nie s膮dzicie?
Spogl膮dali na mnie w przera偶eniu.
- Przypomnij mi, abym nigdy nie gra艂 z tob膮 w ko艣ci, Belga
racie — powiedzia艂 Dras dr偶膮cym g艂osem. - Grasz zbyt ryzykow
nie.
W nied艂ugim czasie psy wr贸ci艂y oraz spora cze艣膰 Grolim贸w pop臋dzanych przez Ctuchika i Toraka. Za Grolimami jechali konni, odziani w he艂my, kolczugi i uzbrojeni. To byli pierwsi Murgowie, jakich widzia艂em. Nie spodobali mi si臋 i z biegiem lat nie zmieni艂em zdania. Konie mieli nieco wi臋ksze od drobnych kucyk贸w spotykanych po drugiej stronie Morza Wschodu, ale Murgowie i tak byli za wielcy dla swoich wierzchowc贸w.
* * *
B臋d臋 wspomina艂 od czasu do czasu o Murgach, Nadrakach i Thullach, wi臋c powiem, czym si臋 od siebie r贸偶ni膮. Trzy plemiona, kt贸re przyw臋drowa艂y na zachodni kontynent po zniszczeniu Cthol Mishrak, faktycznie nie stanowi艂y wcale odr臋bnych plemion. Wszyscy byli Angarakami, ale po dw贸ch tysi膮cach lat zamieszkiwania Miasta Wiecznej Nocy zasz艂y w nich zmiany. R贸偶nice pomi臋dzy nimi nie by艂y typu rasowego czy plemiennego, lecz raczej klasowego. S艂owo „Murgo" w starym j臋zyku Angarak贸w oznacza wojownika, „Nadrak" to mieszkaniec miasta, a „Thull" wie艣niak. Murgowie wygl膮dali jak 偶o艂nierze - barczy艣ci, w膮scy w pasie i muskularni. Nadra-kowie byli szczuplejsi. Thullowie budow膮 przypominali wo艂y. Torak tak by艂 zaj臋ty pr贸bami podporz膮dkowania sobie Globu, 偶e nie zwraca艂 uwagi na to, co dzia艂o si臋 z mieszka艅cami Cthol Mishrak. Po dw贸ch tysi膮cach lat selektywnego rozmna偶ania si臋 zasz艂y w nich powa偶ne zmiany. S膮dzi艂 wi臋c, 偶e s膮 r贸偶ni, poniewa偶 pochodz膮 z odmiennych plemion. To jedna z przyczyn, dla kt贸rych przeniesione na zach贸d spo艂ecze艅stwo nie funkcjonowa艂o najlepiej. Murgowie uwa偶ali, 偶e praca by艂a poni偶ej ich godno艣ci, Thullowie byli zbyt g艂upi na zorganizowanie cho膰by namiastki rz膮du, a Nadrako-wie nie mieli kogo oszukiwa膰, ok艂amywali wi臋c siebie nawzajem.
Zrozumieli艣cie wszystko? Starajcie si臋 to zapami臋ta膰. Nie mam ochoty powtarza膰 tego raz jeszcze.
Psy, nauczone tym, co spotka艂o ich towarzyszy, trzyma艂y si臋 przezornie z ty艂u za atakuj膮cymi Murgami i Grolimami. Nie musia艂em nawet m贸wi膰 Rivie, co ma robi膰. Wyci膮gn膮艂 Glob i uni贸s艂 go nad g艂ow膮.
Glob ponownie zamigota艂, przygas艂 i rozb艂ysn膮艂 ogniem. Jednak偶e tym razem o wiele silniej. By膰 mo偶e po raz pierwszy Cthol Mishrak by艂o w pe艂ni o艣wietlone. Zachodnie zbocza G贸r Karan-
dy, Morze Wschodu a偶 po biegun i do wybrze偶y Morindlandu, wszystko by艂o sk膮pane w blasku tak jasnym jak ten, kt贸ry rozb艂ysn膮艂 w Korimie trzy tysi膮ce lat p贸藕niej.
Nacieraj膮cy Murgowie i Grolimowie zostali natychmiast spopieleni. Przy tej okazji dowiedzia艂em si臋 czego艣 nowego o Globie. Nieobce mu by艂o poczucie przyzwoito艣ci. Ostrzega艂 ludzi, nim skierowa艂 przeciwko nim sw膮 moc. Tym w艂a艣nie by艂o o艣lepienie ps贸w - znakiem. Aczkolwiek jedynym. Je艣li ludzie zlekcewa偶yli pierwsze ostrze偶enie Globu, nast臋pnego ju偶 nie dostawali.
Byli艣my oszo艂omieni skal膮 tego, co si臋 wydarzy艂o. Psy wykorzysta艂y nasze chwilowe rozproszenie uwagi. Obesz艂y brzeg rzeki, by pojawi膰 si臋 na przedzie. Tym samym psom uda艂o si臋 spowolni膰 nasze tempo. Rozb艂ysk jaskrawego 艣wiat艂a nas r贸wnie偶 na moment o艣lepi艂. Potykali艣my si臋 i obijali艣my potem jeden o drugiego w kompletnych ciemno艣ciach. Z powodu chwilowej 艣lepoty i atak贸w ps贸w, czo艂gali艣my si臋 powoli w d贸艂 rzeki.
-Jakjeszcze daleko do wybrze偶a? - wydysza艂 Cherek.
Nie mam poj臋cia — przyzna艂em.
Sprawy nie wygl膮daj膮 dobrze, Belgaracie.
Za du偶o si臋 martwisz - powiedzia艂em i skierowa艂em za艂za
wione oczy na jego najm艂odszego syna. - Trzymaj Glob w g贸rze,
Riva. Niech widzi, co si臋 dzieje za nami.
W臋drowali艣my dalej w d贸艂 rzeki, co jaki艣 czas o艣lepiani seriami b艂ysk贸w, po kt贸rych s艂ycha膰 by艂o jakby trzaski piorun贸w. To Glob niszczy艂 psy, kt贸re naciera艂y na nas z brzeg贸w rzeki.
- Nadci膮gaj膮 z ty艂u, Belgaracie! - zawo艂a艂 Dras. - Torak jest
z nimi!
Zakl膮艂em. Tego si臋 nie spodziewa艂em. Bogowie nie mieli zwyczaju miesza膰 si臋 do takich potyczek.
- Czy wolno mu to robi膰? — skierowa艂em to pytanie do wn臋trza
swej rozbrzmiewaj膮cej echem wybuch贸w czaszki.
Nie, nie wolno! — m贸j pasa偶er wydawa艂 si臋 naprawd臋 roz
gniewany. — On oszukuje!
Czy to znaczy, 偶e zasady przesta艂y obowi膮zywa膰?
My艣l臋, 偶e tak. Jednak b膮d藕 ostro偶ny. Nie chcemy zniszczy膰 tej cz臋艣ci
wszech艣wiata.
Te s艂owa lekko mnie zszokowa艂y.
呕膮dasz, abym to zrobi艂?
Wykluczone! Je艣li dotkniesz Globu, on niechybnie na ciebie przele
je swe przywi膮zanie i nigdy nie b臋dziesz m贸g艂 si臋 od magicznego kamie
nia uwolni膰. Musia艂by艣 zosta膰 jego stra偶nikiem, a na to nie masz czasu.
Powiedz Rivie, aby to zrobi艂. Bez wzgl臋du na wszystko, nie pozw贸l mu
jednak zniszczy膰 Toraka. Riva nie jest tym, kt贸ry powinien to uczyni膰.
Chereku! - zawo艂a艂em. - Zabierz Drasa i Algara. Powstrzy
maj tamtych, dop贸ki nie rozm贸wi臋 si臋 z Riv膮!
Kr贸l Alorn贸w kiwn膮艂 pos臋pnie g艂ow膮. Wraz z synami zaj膮艂 pozycje na lodzie z broni膮 w pogotowiu. Przednia stra偶 nacieraj膮cych Angarak贸w szybko dosta艂a lekcj臋 pokory. Atakowanie pot臋偶nych Alorn贸w, gdy czekaj膮 na ciebie gotowi do walki, nie jest dobrym pomys艂em.
Pos艂uchaj uwa偶nie, Rivo - rzek艂em. - Chc臋, aby艣 skoncen
trowa艂 si臋 na swej d艂oni.
Co takiego? ,
Nie musisz rozumie膰. Po prostu patrz na Angarak贸w i my艣l
o tym, co pragn膮艂by艣 z nimi zrobi膰, ale jednocze艣nie pami臋taj
o swej d艂oni. Glob jest broni膮, lecz nie musisz nim wywija膰. Po
prostu b膮d藕 艣wiadom tego, 偶e trzymasz kamie艅 w d艂oni, a on zro
bi to, co b臋dziesz chcia艂.
By艂em przekonany, 偶e nie wolno mi tego czyni膰 - zaprote
stowa艂.
Zasady si臋 zmieni艂y. Druga strona post臋puje nieuczciwie,
wi臋c my te偶 troch臋 pooszukujemy. Nie pr贸buj jednak偶e zrani膰
Toraka. Zniszczysz ca艂y 艣wiat, je艣li to uczynisz.
Co takiego zrobi臋?
S艂ysza艂e艣. Skup si臋 na zniszczeniu Angarak贸w. Torak osta
tecznie jest na tyle bystry, by to zrozumie膰. Pewnie nie zechce ju偶
ponownie oszukiwa膰.
Zrobi臋, co w mej mocy.
Riva nie powiedzia艂 tego zbyt pewnie. Uni贸s艂 jednak Glob. Poczu艂em, jak wzbiera jego Wola, gdy skupi艂 si臋 na nadci膮gaj膮cych Angarakach.
Ale nic si臋 nie sta艂o.
Musisz to uwolni膰! — krzykn膮艂em.
Co takiego?
Zrozumia艂e艣, w czym rzecz, ale musisz to jeszcze uwolni膰!
-Jak?
Powiedz co艣!
Co powiedzie膰?
-Wszystkojedno! Spr贸buj „teraz", lub „spal", lub „zabij"! Po prostu co艣 powiedz!
- Ruszaj - rzek艂 z wahaniem.
Z pewnym trudem opanowa艂em si臋.
Ty tu wydajesz rozkazy, Riva - o艣wiadczy艂em. - Nie m贸w te
go tonem pro艣by.
Ruszaj! — zagrzmia艂.
Nie by艂o to S艂owo, kt贸rego ja u偶ywa艂em, ale zadzia艂a艂o. An-garakowie zacz臋li wybucha膰. Ca艂e szeregi wylatywa艂y w powietrze - jasny b艂ysk i kr贸tka detonacja rozbrzmiewa艂y raz z jednej, raz z drugiej strony brzegu. Najm艂odszy syn Chereka star艂 z powierzchni ziemi pierwszy szereg. Potem zabra艂 si臋 za nast臋pny. Zniszczy艂 go metodycznie, po czym skierowa艂 moc na trzeci.
Nie mo偶esz zg艂adzi膰 od razu wi臋cej? - zapyta艂em.
Masz ochot臋 sam to zrobi膰? - zapyta艂 przez zaci艣ni臋te
z臋by.
Nie. Nie wolno mi.
To mo偶e si臋 zamkniesz i pozwolisz mi dzia艂a膰?
* * *
Teraz widzicie, po kim Garion jest taki wybuchowy. Riva nale偶a艂 do najbardziej zr贸wnowa偶onych Alorn贸w, ale lepiej by艂o go nie z艂o艣ci膰.
Riva zamieni艂 kilka pierwszych szereg贸w Angarak贸w w smu偶ki dymu, nim pozostali zrozumieli, w czym rzecz. Odwr贸cili si臋 i uciekli, omijaj膮c z dala piekl膮cego si臋 Toraka.
B贸g-smok, pomimo w艣ciek艂o艣ci, zas艂ania艂 zakut膮 w stal twarz sw膮 jedyn膮 r臋k膮. Zdecydowanie nie chcia艂 straci膰 drugiego oka. W ko艅cu on r贸wnie偶 zawr贸ci艂 i uciek艂, wyj膮c w furii.
Mo偶esz ju偶 przesta膰 - powiedzia艂em do Rivy.
Mog臋 ich 艣ciga膰 - zaproponowa艂 ochoczo. - Potrafi臋 do
pa艣膰 wszystkich Angarak贸w na ca艂ym kontynencie.
Nawet o tym nie my艣l — rzek艂em. — Zrobi艂e艣, co do ciebie
nale偶a艂o. Schowaj Glob.
Wr贸cili Cherek, Dras i Algar.
- Mi艂a bitewka - zauwa偶y艂 kr贸l Alorn贸w. - Ten Glob to po
r臋czna rzecz.
Alor nowie!
* * *
Zdaje si臋, 偶e ju偶 to m贸wi艂em. Pewnie zd膮偶yli艣cie si臋 do tego przyzwyczai膰. Wywraca艂em oczy i wzdycha艂em „Alornowie!" od tak dawna, 偶e nawet przesta艂em zauwa偶a膰, i偶 to robi臋.
* * *
Dotarli艣my do uj艣cia rzeki i ruszyli艣my 艣lizgaj膮c si臋 po lodzie. Psy trzyma艂y si臋 teraz w przyzwoitej odleg艂o艣ci, ale nadal za nami
sz艂y.
B臋d膮 z nimi k艂opoty"? — zapyta艂em swego przyjaciela.
Me na d艂ugo. Zawr贸c膮, gdy znajdziecie si臋 w po艂owie drogi.
Dlaczego ?
To Grolimowie, Belgaracie. Nie posiadaj膮 mocy po twej stronie
Morza Wschodu.
Zedar mia艂.
Dlatego, 偶e by艂 uczniem. Inne zasady dotycz膮 uczni贸w. Ctuchik czy
Urvon mogliby i艣膰 dalej, ale zwyczajni Grolimowie nie.
Czemu?
Beldinju偶 ci to wyja艣nia艂, pami臋tasz?
Zdaje si臋, 偶e tak. Grolimowie nie posiadaj膮 mocy na terenach,
gdzie nie ma Angarak贸w?
Zdumiewaj膮ce. Jednak pami臋tasz.
Co teraz?
Unie艣 jedn膮 stop臋 i postaw przed drug膮. Pozostawi臋 twojej decyzji,
kt贸r膮. Postaraj si臋 jednak nie podnosi膰 obu na raz.
Bardzo zabawne.
W臋drowali艣my po straszliwie nier贸wnej powierzchni zamarzni臋tego morza przez kilka nast臋pnych dni. Psy nadal trzyma艂y si臋 blisko nas.
Oczywi艣cie nie by艂o 偶adnej linii granicznej, ale wiedzia艂em, kiedy dotarli艣my do po艂owy drogi, poniewa偶 psy nagle przerwa艂y sw贸j po艣cig. Ustawi艂y si臋 w szeregu i zacz臋艂y wy膰 rozczarowane.
Nadal dopisuje nam szcz臋艣cie - oznajmi艂em Alornom.
-Jak to? - zapyta艂 Cherek.
Psy dalej nie mog膮 i艣膰. Droga do domu wolna.
Okaza艂o si臋 to troch臋 przedwczesn膮 rado艣ci膮. Nagle pojawi艂 si臋 tu偶 przed nami ogromny pies - dwukrotnie wi臋kszy od tych wyj膮cych z ty艂u. Wydawa艂o si臋, 偶e otacza go czerwonawa po艣wiata.
- Nie, bracie - powiedzia艂em Rivie, kt贸ry si臋ga艂 ju偶 za swoj膮
koszul臋. - Ten pies jest tylko z艂udzeniem. W rzeczywisto艣ci go tu
nie ma.
Nie my艣l, 偶e na tym koniec, Belgaracie — warkn膮艂 do mnie
monstrualny stw贸r, klapi膮c wielkimi k艂ami.
Ty pewnie jeste艣 Urvonem - rzek艂em spokojnie - a mo偶e
Ctuchikiem.
To twoje zmartwienie. Spotkamy si臋 jeszcze, starcze, obie
cuj臋 ci to. Tym razem wygra艂e艣. Przy nast臋pnej potyczce nie b臋
dziesz mia艂 tyle szcz臋艣cia.
A potem widmo znikn臋lo.
ROZDZIA艁 SZESNASTY
Kilka dni p贸藕niej dotarli艣my do wybrze偶a Morindlandu. S艂o艅ce wschodzi艂o coraz wy偶ej i zostawa艂o na niebie coraz d艂u偶ej ka偶dego dnia. Przejmuj膮cy ch艂贸d powoli 艂agodnia艂. Nadchodzi艂a wiosna.
Postanowili艣my nie wraca膰 t膮 sam膮 drog膮, to znaczy przez ark-tyczne pustkowia Morindlandu. Skierowali艣my si臋 na po艂udnie. Nie grozi艂o nam teraz 偶adne niebezpiecze艅stwo. Wszyscy mieli艣my ochot臋 znale藕膰 si臋 ju偶 w cieplejszym klimacie. Brzegiem morza dotarli艣my do dzisiejszego Gar og Nadrak. W owych czasach ziemie te le偶a艂y we wschodniej Alornii. Cherek by艂 tam w艂adc膮, ale niewielu mia艂 poddanych w tej cz臋艣ci swego kr贸lestwa, je艣li nie liczy膰 jeleni. Wszyscy Alornowie, kt贸rzy tam mieszkali, i tak byli wyznawcami kultu nied藕wiedzia, wi臋c unikali艣my spotka艅 z nimi. Wyznawcy kultu nied藕wiedzia od pocz膮tku za艂o偶enia zakonu pragn臋li zdoby膰 Glob. Nikt z nas za艣 nie mia艂 zbytniej ochoty wi臋cej walczy膰.
Po przej艣ciu p贸艂nocnego pasma ponownie skr臋cili艣my na zach贸d. Przemierzyli艣my rozleg艂e lasy, przekroczyli艣my g贸ry i dobrn臋li艣my do mokrade艂 Drasni. Tam skr臋cili艣my na po艂udniowy zach贸d, min臋li艣my Jezioro Atun i w ko艅cu, pewnego pogodnego wiosennego ranka, dotarli艣my do brzeg贸w Rzeki Aldura.
Kto艣 tam na nas czeka艂.
- No, no, ch艂opcze - zagadn膮艂 mnie dobroduszny staruszek na rozklekotanym wozie - widz臋, 偶e nadal pod膮偶asz na zach贸d.
Zdaje si臋, 偶e wesz艂o mi to ju偶 w krew - odpar艂em wymijaj膮co.
Rozumiem, 偶e si臋 znacie — zauwa偶y艂 Cherek.
Spotkali艣my si臋 kilka razy - odrzek艂em. Uzna艂em, 偶e Mistrz
mia艂 powody, aby zachowa膰 anonimowo艣膰, wi臋c go nie zdra
dzi艂em.
Jedli艣cie ju偶 艣niadanie? — zapyta艂 staruszek.
Je艣li mo偶na to tak nazwa膰 — odezwa艂 si臋 Dras. — Kilka k臋s贸w
suchej wo艂owiny trudno nazwa膰 艣niadaniem.
O mil臋 st膮d, w dole rzeki, mam ob贸z - powiedzia艂 starzec.
- Ca艂膮 noc piek艂em wo艂u. Zapraszam do towarzystwa, je艣li macie
ochot臋. Jeste艣cie r贸wnie偶 spragnieni? W rzece przy obozowisku
ch艂odzi si臋 beczu艂ka przedniego ale.
To oczywi艣cie za艂atwi艂o spraw臋. Alornowie ruszyli za wozem niczym szczeni臋ta wabione smako艂ykami.
- Najpierw nakarmimy twoich przyjaci贸艂 - szepn膮艂 do mnie
staruszek. - Potem porozmawiamy.
-Jak sobie 偶yczysz - odpar艂em.
Cherek i jego synowie rzucili si臋 na pieczonego wo艂u niczym wataha g艂odnych wilk贸w, a do beczu艂ki ale nurkowali jak 艂awica ryb. Po godzinie zrobili si臋 senni i postanowili uci膮膰 sobie drzemk臋. Ja za艣 ze staruszkiem poszed艂em nad rzek臋. Stan臋li艣my nad wod膮, spogl膮daj膮c na drugi brzeg. W g贸rach Tolnedry zaczyna艂y si臋 wiosenne roztopy. Rzeka pe艂na by艂a brunatnej, mulistej wody.
Czy jest jaki艣 szczeg贸lny pow贸d twego przebrania? - zapy
ta艂em, przechodz膮c od razu do rzeczy.
Chyba nie - odrzek艂 Mistrz. - Korzystam z niego przy oka
zji opuszczenia Doliny. Na tym wozie ludzie nie zwracaj膮 na mnie
uwagi. Mieli艣my z bra膰mi spotkanie w grocie.
-Tak?
- Musimy odej艣膰, Belgaracie.
- Odej艣膰?
Nie mamy wyboru. Je艣li zostaniemy, wcze艣niej czy p贸藕niej
b臋dziemy musieli stawi膰 czo艂o Torakowi, a to zniszczy艂oby 艣wiat.
Ten 艣wiat zbyt wiele dla nas znaczy, nie mo偶emy do tego dopu
艣ci膰. Dziecko 艢wiat艂a b臋dzie go potrzebowa膰.
Kim jest Dziecko 艢wiat艂a?
To si臋 zmienia. Ty nim by艂e艣, gdy w Morindlandzie star艂e艣
si臋 z Zedarem. Konieczno艣ci nie mog膮 spotka膰 si臋 bezpo艣rednio,
wi臋c musz膮 dzia艂a膰 przez swych agent贸w. Chyba ju偶 ci to wyja
艣nia艂em.
Kiwn膮艂em pos臋pnie g艂ow膮. Nie cieszy艂 mnie taki obr贸t spraw.
-Jednak przyjdzie na 艣wiat ostatnie Dziecko 艢wiat艂a - podj膮艂 dalej - i ostatnie Dziecko Ciemno艣ci. To one ustal膮 wszystko raz i na zawsze. Do ciebie nale偶y przygotowanie wszystkiego na jego pojawienie si臋. Miej baczenie na Riv臋. Dziecko b臋dzie jego potomkiem.
- Czy zobacz臋 ci臋 jeszcze kiedykolwiek?
Aldur u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.
Oczywi艣cie. Zbyt wiele czasu po艣wi臋ci艂em na twoje wycho
wanie, aby ci臋 porzuci膰. Uwa偶nie 艣led藕 swoje sny, Belgaracie. Nie
mo偶liwym jest bym wr贸ci艂 bezpo艣rednio, a przynajmniej niecz臋
sto, wi臋c b臋d臋 rozmawia艂 z tob膮 we 艣nie.
To ju偶 co艣. Czyli b臋dziesz kierowa艂 nami za po艣rednictwem
sn贸w?
Konieczno艣膰 b臋dzie wami kierowa膰. Druga Era, o kt贸rej
m贸wi膮 Dalowie, ju偶 si臋 ko艅czy. Teraz nadchodzi Trzecia Era, Era
Proroctwa. Konieczno艣ci obdarz膮 moc膮 przepowiadania przysz艂o
艣ci pewnych ludzi.
Natychmiast dostrzeg艂em wad臋 tego planu.
- Czy nie jest to troch臋 niebezpieczne? — zapyta艂em. — Takie
informacje nie powinny dosta膰 si臋 w niepowo艂ane r臋ce.
-Ju偶 si臋 tym zaj臋to, synu. Pozostali ludzie nie zrozumiej膮 znaczenia przepowiedni. B臋d膮 na tyle tajemnicze, 偶e wi臋kszo艣膰
ludzi uznaje za brednie szale艅c贸w. Powiedz swym Alornom, 偶eby w miar臋 mo偶liwo艣ci wypatrywali takich nawiedzonych ludzi i spisywali, co m贸wi膮. W ich s艂owach b臋d膮 ukryte przesiania.
To niewygodny spos贸b za艂atwiania spraw, Mistrzu.
Wiem, ale takie s膮 zasady.
Nie jestem pewien, czy zasady s膮 nadal przestrzegane, Mi
strzu. Druga strona zacz臋艂a oszukiwa膰 podczas naszego pobytu
w Cthol Mishrak.
To by艂 Torak. Jego Konieczno艣膰 przeprosi艂a za to. Torak
zosta艂 ukarany.
Dobrze. Co mam teraz robi膰? Wiesz przecie偶, 偶e naprawd臋
powinienem wr贸ci膰 do Poledry.
Aldur westchn膮艂.
- To b臋dzie musia艂o zaczeka膰, obawiam si臋. Przykro mi, Bel
garacie - bardziej ni偶 mo偶esz sobie wyobra偶a膰 - ale jeszcze nie
sko艅czy艂e艣. Musisz dokona膰 podzia艂u Alornii.
- Czego musz臋 dokona膰?
Aldur wyja艣nia艂 mi to jaki艣 czas.
* * *
To moja historia i przedstawi臋 j膮 tak, jak chc臋. Je艣li wam si臋 to nie podoba, to opowiedzcie sobie sami.
* * *
Potem staruszek nakarmi艂 konia i odjecha艂 na po艂udnie. Zosta艂em w towarzystwie chrapi膮cych Alorn贸w. Nie budzi艂em ich, a druhowie spali bez przerwy do nast臋pnego ranka.
Gdzie tw贸j prz)jaciel? — zapyta艂 Cherek, gdy w ko艅cu si臋
obudzili.
Mia艂 co艣 do za艂atwienia - odrzek艂em.
A zatem ju偶 po wszystkim, prawda? - odezwa艂 si臋 Dras. -
Dobrze b臋dzie wr贸ci膰 do Val Alorn.
Ty nie wracasz do Val Alorn, Dras — powiedzia艂em.
Co takiego?
Zawr贸cisz na mokrad艂a.
Po c贸偶 mia艂bym to robi膰?
Poniewa偶 ja ci to m贸wi臋 - odpar艂em bez os艂onek. By艂em
w nie najlepszym humorze tego ranka. Spojrza艂em na Chereka. -
Przykro mi, Chereku — rzek艂em do niego — ale b臋d臋 zmuszony
dokona膰 podzia艂u twego kr贸lestwa. Angarakowie nie dadz膮 za
wygran膮, wi臋c musimy by膰 przygotowani na ich nadej艣cie. Riva
strze偶e Globu, zatem pozostali z was musz膮 ochrania膰 Riv臋. Roz
dziel臋 was, aby ludzie Toraka nie mogli znienacka napa艣膰 na Riv臋
i wykra艣膰 mu Globu.
Jak d艂ugo to potrwa? — zapyta艂 Cherek. - Po jakim czasie
b臋d臋 m贸g艂 ponownie zjednoczy膰 swe kr贸lestwo?
Obawiam si臋, 偶e nie b臋dziesz m贸g艂 tego uczyni膰. Alornia
zostanie podzielona na sta艂e.
Belgaracie! - zawo艂a艂 p艂aczliwym g艂osem Cherek, jak dziec
ko, kt贸remu odebrano ulubion膮 zabawk臋.
To nie zale偶y ode mnie, Chereku. To ty wpad艂e艣 na po
mys艂 wykradzenia Globu. Teraz b臋dziesz musia艂 ponie艣膰 tego
konsekwencje. Dras za艂o偶y w艂asne kr贸lestwo na p贸艂nocnych mo
krad艂ach. Algar b臋dzie mia艂 swoje na tych trawiastych r贸wni
nach. Ty wr贸cisz do Val Alorn. Twoim kr贸lestwem stanie si臋 ten
p贸艂wysep.
Kr贸lestwo? - wybuchn膮艂. — Ten p贸艂wysep nie jest wi臋kszy
od schowka na ubranie!
Nie przejmuj si臋 tym. Teraz twym kr贸lestwem b臋dzie oce
an. Zwo艂aj swych konstruktor贸w okr臋t贸w. 艁odzie, kt贸re budowali
do tej pory, ju偶 nie wystarcz膮. Naszkicuj臋 ci plany. Kr贸l Oceanu
b臋dzie potrzebowa艂 okr臋t贸w wojennych, nie p艂ywaj膮cych balii.
Cherek przymru偶y艂 w zamy艣leniu oczy.
- Kr贸l Oceanu - powt贸rzy艂 w zadumie. - Brzmi ca艂kiem nie-
藕le. Czy naprawd臋 mo偶na prowadzi膰 wojn臋 wykorzystuj膮c do tego okr臋ty?
O tak - zapewni艂em go. - A najlepsze w tym wszystkim jest
to, 偶e nie trzeba i艣膰 na pole walki.
A gdzie ja mam si臋 uda膰, Belgaracie? - zapyta艂 Riva.
Sam ci wska偶臋. Wyrusz臋 z tob膮 i pomog臋 si臋 urz膮dzi膰.
Dzi臋ki, ale dok膮d p贸jdziemy?
Na Wysp臋 Wiatr贸w.
To przecie偶 ledwie skala na 艣rodku Wielkiego Zachodnie
go Morza! - zaprotestowa艂.
Wiem, ale to twoja ska艂a. Zabierzesz tam ze sob膮 spor膮 gru
p臋 Alorn贸w. Zgodzi艂e艣 si臋 na ochotnika wzi膮膰 Glob. Teraz za nie
go odpowiadasz. Po dotarciu na wysp臋 zbudujesz twierdz臋 i wraz
ze swymi lud藕mi sp臋dzisz tam reszt臋 偶ycia, strzeg膮c Globu. Potem
przeka偶esz odpowiedzialno艣膰 chronienia Globu swym dzieciom
i one przejm膮 twe obowi膮zki.
-Jak d艂ugo to potrwa?
Nie mam najmniejszego poj臋cia - pewnie wieki, by膰 mo偶e
nawet tysi膮clecia. Tw贸j ojciec zbuduje okr臋ty wojenne i nikogo
nie dopu艣ci w pobli偶e Wyspy Wiatr贸w.
Nie tak to sobie wyobra偶a艂em, gdy zaczynali艣my, Belgaracie
- narzeka艂 Cherek.
呕ycie pe艂ne jest drobnych rozczarowa艅. Zabawa si臋 sko艅
czy艂a, panowie. Czas dorosn膮膰. Mamy prac臋 do wykonania.
Pewnie nie musia艂em obej艣膰 si臋 z nimi tak ostro, ale Mistrz te偶 nie potraktowa艂 mnie zbyt 艂agodnie. A poza tym mia艂em do艣膰 biadolenia Chereka i jego syn贸w. Najwa偶niejsz膮 misj臋 w historii swej rasy potraktowali jak rodzaj psoty. A teraz, gdy przychodzi im s艂ono p艂aci膰 za te igraszki, potrafi膮 jedynie narzeka膰.
Alornowie s膮 czasami strasznie dziecinni.
Nie sili艂em si臋 r贸wnie偶 na delikatno艣膰 przy omawianiu szczeg贸艂贸w podzia艂u. Nie da艂em im czasu na rozczulanie si臋. Powie-
dzia艂em Cherekowi, ilu ludzi ma wys艂a膰 ka偶demu ze swych syn贸w do pomocy przy zak艂adaniu nowych kr贸lestw. Spos臋pnia艂, gdy zda艂 sobie spraw臋, 偶e pozbawiam go ponad po艂owy poddanych. Za ka偶dym razem, gdy zaczyna艂 protestowa膰, przypomina艂em Cherekowi z naciskiem, 偶e po pierwsze, odzyskanie Globu by艂o jego pomys艂em, a po drugie, ja nie chcia艂em opuszcza膰 swej brzemiennej 偶ony, wi臋c teraz wcale mi go nie 偶al.
Tak w艂a艣nie post膮pimy - podsumowa艂em. —Jakie艣 pytania?
A co mamy robi膰, jak ju偶 si臋 urz膮dzimy? - zapyta艂 ponuro
Dras. - Po prostu wyczekiwa膰 na Angarak贸w?
Dalsze instrukcje otrzymasz od Belara - odpar艂em. - Bogo
wie te偶 s膮 w lo zamieszani.
Be艂ar mnie nie lubi — powiedzia艂 Dras. — Najcz臋艣ciej prze
grywa艂 ze mn膮 w ko艣ci.
A zatem nie graj z nim w ko艣ci. Staraj si臋 Belarowi nie nara偶a膰.
To okropnie rozleg艂a kraina - odezwa艂 si臋 Algar, spogl膮da
j膮c na rozci膮gaj膮ce si臋 po horyzont stepy. — B臋d臋 musia艂 si臋 do
brze nachodzi膰.
S膮 tam dzikie konie. Schwytaj kt贸rego艣.
Gdy dosiadam konia, szuram nogami po ziemi.
Z艂ap zatem wi臋kszego.
Nie ma wi臋kszych.
To je wyhoduj.
Pogoda na Wyspie Wiatr贸w jest naprawd臋 paskudna -
uskar偶a艂 si臋 Riva.
Zbuduj domy o grubych 艣cianach i solidnych dachach.
Wiatr zdrrmchnie s艂omiane poszycia dom贸w.
- To pokryj dachy 艂upkiem i poprzybijaj go.
W ko艅cu Cherek te偶 mia艂 tego do艣膰.
- Dostali艣cie instrukcje - powiedzia艂 swym synom. - Teraz
r贸bcie, co wam kazano. Mo偶ecie sobie by膰 kr贸lami, ale nadal je
ste艣cie mymi synami. Nie przynie艣cie mi wstydu.
To po艂o偶y艂o kres ca艂emu marudzeniu.
Po偶egnanie nast臋pnego ranka nie oby艂o si臋 jednak bez tez. Potem rozeszli艣my si臋, zostawiaj膮c Algara, stoj膮cego samotnie nad brzegiem Rzeki Aldura.
Ja z Riv膮 poszed艂em na zach贸d. Po dotarciu do g贸r skr臋cili艣my nieco na p贸艂nocny wsch贸d, aby obej艣膰 p贸艂nocne rubie偶e Ulgolandu. Wystarczaj膮co si臋 ju偶 rozerwa艂em potyczkami z Algara-kami. Nie mia艂em ochoty na zabaw臋 z algrothami czy eldrakami.
Po zej艣ciu z g贸r przeszli艣my przez urodzajne r贸wniny obecnej Sendarii i dotarli艣my na wybrze偶e Wielkiego Zachodniego Morza. Tam zatrzymali艣my si臋, by czeka膰 na wojownik贸w, kt贸rych obieca艂 nam przys艂a膰 Cherek - i ich kobiety, oczywi艣cie. Zak艂ada艂em nowy kraj i potrzebny mi by艂 zacz膮tek nowej rasy.
Tak, wiem, 偶e wyrazi艂em si臋 bez ogr贸dek i pewnie urazi艂em tym Polgar臋, ale trudno. Ona i tak zawsze znajdzie sobie pow贸d
do obra偶ania si臋.
* * *
Tym razem ci臋 dosta艂em, co, Pol?
* * *
W czasie oczekiwania na przybycie z Val Alorn ludzi Rivy zabawia艂em si臋 drobnymi sztuczkami. W pobli偶u pla偶y by艂 du偶y las. Zrobi艂em wi臋c u偶ytek ze swych talent贸w, powalaj膮c drzewa i tn膮c je na deski. Riva widzia艂 ju偶, jak robi艂em r贸偶ne rzeczy przy pomocy Woli i S艂owa, ale widok k艂ody rozpadaj膮cej si臋 na deski wyra藕nie go denerwowa艂. W ko艅cu zupe艂nie zrezygnowa艂 z patrzenia. Siedzia艂 i utkwiwszy wzrok w morzu mrucza艂 - „nienaturalne" — zwykle na tyle g艂o艣no, bym s艂ysza艂. Pr贸bowa艂em mu wyt艂umaczy膰, 偶e b臋dziemy potrzebowa膰 艂odzi na dotarcie do Wyspy Wiatr贸w, a do 艂odzi niezb臋dny jest budulec, ale Riva nie chcia艂 mnie s艂ucha膰. Dopiero, gdy za艣cieli艂em stosami desek 膰wier膰 mili brzegu, zdoby艂 si臋 na sensowny sprzeciw.
-Je艣li zbudujesz 艂odzie z tych 艣wie偶ych desek, to zaton膮. Musz膮 schn膮膰 przynajmniej przez rok.
- Nie tak d艂ugo - zaprotestowa艂em. Potem, aby pokaza膰 mu,
kto tu rz膮dzi, utkwi艂em wzrok w stercie desek, skoncentrowa艂em
si臋 i powiedzia艂em: - Gor膮co.
Stos desek zacz膮艂 natychmiast dymi膰. Riva dra偶ni艂 mnie i posun膮艂em si臋 troch臋 za daleko. Zmniejszy艂em gor膮co i zamiast dymu pojawi艂a si臋 para, gdy 艣wie偶e deski zacz臋艂y wypaca膰 sw膮 wilgo膰.
Wyginaj膮 si臋 - zauwa偶y艂 triumfalnie.
Oczywi艣cie - odpar艂em spokojnie. - Chc臋, aby si臋 wygina艂y.
— Powykrzywiane deski nie s膮 dobre.
- To zale偶y, co si臋 chce z nich zbudowa膰 - sprzeciwi艂em si臋.
- My zamierzamy skonstruowa膰 okr臋ty, a okr臋ty maj膮 zakrzywio
ne burty. Barki posiadaj膮 proste burty, ale nie 偶egluje si臋 na nich
zbyt dobrze.
— Masz na wszystko odpowied藕, Belgaracie. Nawet na swoje
pomy艂ki.
- Czemu si臋 na mnie gniewasz, Rivo?
— Poniewa偶 przewr贸ci艂e艣 mi 偶ycie do g贸ry nogami. Oderwa艂e艣
od rodziny, zabierasz mnie do najpaskudniejszego miejsca na 艣wie
cie, bym sp臋dzi艂 tam reszt臋 swego 偶ycia. Trzymaj si臋 ode mnie z da
la, Belgaracie. Niezbyt ci臋 teraz lubi臋 — doda艂 i odszed艂 pla偶膮.
Ruszy艂em za nim.
— Zostaw go samego, Belgaracie — to znowu by艂 m贸j przyjaciel.
-Je艣li mam z Riv膮 wsp贸艂pracowa膰, to musz臋 si臋 z nim pogodzi膰.
— Teraz jest nieco zdenerwowany. Uspokoi si臋. Nie os艂abiaj swojej
pozycji id膮c za nim. Spraw, by to Riva przyszed艂 do ciebie.
- A je艣li nie przyjdzie?
— Musi. Tylko ty mo偶esz powiedzie膰 mu, co robi膰, i Rwa o tym wie.
Ten Alom ma ogromne poczucie odpowiedzialno艣ci. Dlatego go wybra
艂em. Dras jest wi臋kszy, a Algar m膮drzejszy, ale Rwa trzyma si臋 tego, co
raz postanowi. Wracaj do gotowania desek. To uspokoi tw贸j umys艂.
Zawsze wiedzia艂, jakimi s艂owami najbardziej mi dokuczy. Gotowanie desek! Nadal czerwieniej膮 mi uszy, gdy sobie przypominam to wyra偶enie.
Dwa dni p贸藕niej Riva przyszed艂 do mnie z przeprosinami.
Wybacz, Belgaracie — powiedzia艂 ze skruch膮.
Co? Nie powiedzia艂e艣 niczego, co nie by艂oby prawd膮. Prze
wr贸ci艂em twe 偶ycie do g贸ry nogami, oderwa艂em ci臋 od rodziny
i zabior臋 na Wysp臋 Wiatr贸w, by艣 sp臋dzi艂 tam reszt臋 swego 偶ycia. Po
min膮艂e艣 jedynie fakt, 偶e nic z tego nie by艂o moim pomys艂em. Jeste艣
teraz Str贸偶em Globu i kto艣 musia艂 tob膮 pokierowa膰. Ja jestem two
im nauczycielem. 呕aden z nas nie prosi艂 si臋 o to. Pozosta艂o nam je
dynie robi膰 dobr膮 min臋 do z艂ej gry. A teraz chod藕, poka偶臋 ci plany,
kt贸re narysowa艂em dla twych 艂odzi.
Okr臋t贸w - poprawi艂 bezwiednie.
Jak sobie 偶yczysz, Stra偶niku Globu.
Alornowie zacz臋li przybywa膰 nast臋pnego popo艂udnia. Alor-nowie nie maszeruj膮. Nawet nie trzymaj膮 si臋 razem w czasie w臋dr贸wki. Jej kierunek te偶 raczej trudno okre艣li膰, poniewa偶 co i rusz jaka艣 grupka zbacza z kursu.
Riva natychmiast posy艂a艂 ich do budowy okr臋t贸w i wkr贸tce pusta pla偶a zmieni艂a si臋 w ruchliw膮 stoczni臋. Nie oby艂o si臋 bez dyskusji nad moimi projektami okr臋t贸w. Niekt贸re z wysuwanych przez Alorn贸w zastrze偶e艅 mia艂y nawet uzasadnienie. Jednak偶e wi臋kszo艣膰 z nich by艂a g艂upia. Alornowie uwielbiaj膮 dyskusje, pewnie dlatego s艂owne potyczki poprzedzaj膮 u nich walk臋.
W臋drowa艂em po pla偶y tam i z powrotem, korzystaj膮c z czar贸w, kiedy by艂o potrzeba, i nie min臋艂o sze艣膰 tygodni, gdy sko艅czyli艣my dziesi臋膰 okr臋t贸w. W贸wczas Riva przekaza艂 dow贸dztwo swemu kuzynowi, Anrakowi, i wyruszyli艣my z pierwsz膮 grup膮 na Morze Wiatr贸w, ku wyspie.
Je艣li nie widzieli艣cie Wyspy Wiatr贸w, mogliby艣cie s膮dzi膰, 偶e jej opisy s膮 przesadzone. Mo偶ecie mi wierzy膰, nie s膮. Po pierwsze,
wyspa ma tylko jedn膮 pla偶臋, w膮ski pasek 偶wiru d艂ugo艣ci oko艂o mili przy g艂臋boko wci臋tej zatoce po wschodniej stronie wyspy. Reszt臋 brzegu stanowi艂y urwiska. Wn臋trze wyspy porasta艂y lasy, ciemne, wiecznie zielone, jakie zwykle wyst臋puj膮 na p贸艂nocy. G贸rskie doliny wy艣cie艂a艂y rozleg艂e 艂膮ki. Pewnie nie by艂oby tam wcale 藕le, gdyby nie wiej膮ce ca艂y czas wiatry i deszcze, kt贸re potrafi艂y pada膰 nieprzerwanie przez sze艣膰 miesi臋cy. A gdy deszcz si臋 zm臋czy艂, zaczyna艂 sypa膰 艣nieg.
Op艂yn臋li艣my wysp臋 dwukrotnie, ale nie znale藕li艣my drugiej pla偶y, wi臋c dobili艣my do tej, o kt贸rej wspomnia艂em, i zeszli艣my na brzeg.
Gdzie mam zbudowa膰 twierdz臋? - zapyta艂 Riva, gdy stan臋li
艣my w ko艅cu na sta艂ym gruncie.
To zale偶y od ciebie — odpar艂em. — Kt贸ry teren najbardziej
si臋 do tego nadaje?
Chyba tam. To jedyne miejsce, gdzie mo偶na wyj艣膰 na
brzeg.
S艂usznie - powiedzia艂em. Przyjrza艂em mu si臋 uwa偶nie. Ob
licze Rivy zaczyna艂o ju偶 traci膰 ch艂opi臋c膮 beztrosk臋. Odpowiedzial
no艣膰, kt贸r膮 tak lekko wzi膮艂 na siebie w Cthol Mishrak, zaczyna艂a
mu ju偶 ci膮偶y膰.
Spojrza艂 na dolin臋 o stromych zboczach, zbiegaj膮c膮 z g贸r ku zatoce.
Twierdza musi by膰 nieco wi臋ksza, ni偶 my艣la艂em — rzek艂 z za
dum膮. - Powinienem zablokowa膰 ni膮 wej艣cie do tej doliny. Chy
ba musz臋 zbudowa膰 tam miasto.
Pewnie. Na wyspie nie zostanie du偶o do roboty, poza ro
bieniem dzieci, wi臋c liczba mieszka艅c贸w wzro艣nie. B臋dziesz po
trzebowa艂 wielu dom贸w.
Riva nagle zarumieni艂 si臋.
Wiesz, co si臋 z tym wi膮偶e? Mam na my艣li robienie dzieci.
Oczywi艣cie.
Chcia艂em si臋 tylko upewni膰, 偶e nie b臋dziesz grzeba艂 w ka
pu艣cie czy goni艂 bociany w ich poszukiwaniu.
Nie obra偶aj mnie - ponownie spojrza艂 na dolin臋. — Zdaje
si臋, 偶e nie ma dostatecznie du偶o drzew na zbudowanie miasta.
Nie ma - odpar艂em spokojnie. — Nie wzno艣 drewnianego
miasta. Tolnedranie wypr贸bowali ju偶 to w Tol Honeth. Nim
sko艅czyli je budowa膰, sp艂on臋艂o do fundament贸w. U偶yj kamienia.
To zajmie wiele czasu, Belgaracie - zaprotestowa艂.
A masz co艣 lepszego do roboty? Za艂贸偶 tymczasowy ob贸z tu,
na pla偶y, i rozpal ogniska sygnalizacyjne na cyplach u wej艣cia do
zatoki, by wskaza膰 drog臋 reszcie twych ludzi. Potem po艣wi臋cimy
nieco czasu na zaprojektowanie miasta. Nie chc臋, aby rozros艂o
si臋 niczym zielsko. Ma ochrania膰 Glob i wol臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e li
nia jego obrony b臋dzie szczelna.
W ci膮gu nast臋pnych kilku tygodni przyp艂yn臋艂y pozosta艂e okr臋ty Rivy, po sze艣膰 lub osiem za ka偶dym razem. Do tego czasu praca nad planem miasta dobieg艂a ko艅ca.
-Jak wed艂ug ciebie powinienem je nazwa膰? Mam na my艣li miasto — zapyta艂, gdy sko艅czyli艣my.
A jaka to r贸偶nica?
Miasto powinno mie膰 nazw臋, Belgaracie.
Nazwij je, jak chcesz, cho膰by swym imieniem.
Val Riva?
Czy to nie nazbyt ostentacyjne? Niech b臋dzie po prostu
Riva.
To nie brzmi jak nazwa miasta, Belgaracie.
- B臋dzie, gdy ludzie si臋 przyzwyczaj膮.
W ko艅cu przyby艂 Anrak.
- To ju偶 wszyscy, Rivo - zawo艂a艂, gdy wyszed艂 na brzeg. - Te
raz jeste艣my tu w komplecie. Masz co艣 do picia?
Tej nocy na pla偶y hucznie si臋 bawiono. Po kilku kuflach od ha艂asu zacz臋艂a mnie bole膰 g艂owa, wi臋c poszed艂em w g艂膮b stromej
doliny, by troch臋 pomy艣le膰. Czeka艂o mnie jeszcze sporo pracy, nim b臋d臋 m贸g艂 uda膰 si臋 w podr贸偶 do domu. Zastanawia艂em si臋 wi臋c, jak najszybciej si臋 z tym wszystkim upora膰. Naprawd臋 chcia艂em wr贸ci膰 do Doliny i do Poledry. Bez w膮tpienia by艂em ju偶 ojcem i pragn膮艂em zobaczy膰 swego potomka.
Troch臋 po p贸艂nocy zerkn膮艂em na pla偶臋 i zerwa艂em si臋 na nogi, przeklinaj膮c. Wszystkie okr臋ty sta艂y w ogniu!
Zbieg艂em na brzeg i odszuka艂em Riv臋. Sta艂 ze swym kuzynem nad wod膮, 艣piewaj膮c alornskie pijackie piosenki. Spojrzenie mieli t臋pe i kiwali si臋 w prz贸d i w ty艂, pijani w trupa.
Co wy wyprawiacie? - wrzasn膮艂em.
O jeste艣, Belgaracie - powiedzia艂 Riva. - Wsz臋dzie ci臋 szu
kali艣my - wskaza艂 na p艂on膮ce okr臋ty. - Pi臋kny po偶ar, co?
Wspania艂y. Po co go wzniecili艣cie?
Ten budulec, kt贸ry dla nas przygotowa艂e艣, jest bardzo do
bry i suchy, wi臋c dobrze si臋 pali.
Riva, czemu palisz okr臋ty?
Spojrza艂 na swego kuzyna.
Czemu palimy okr臋ty, Anraku? Zapomnia艂em.
Aby powstrzyma膰 ludzi przed ucieczk膮 - odpar艂 Anrak.
A tak. Teraz sobie przypominam. Czy偶 to nie dobry po
mys艂, Belgaracie?
To pomys艂 do chrzanu!
A co w nim z艂ego?
A jak ja mam teraz wr贸ci膰 do domu?
Och, nie pomy艣la艂em o tym - rzek艂, a oczy mu zab艂ys艂y. -
Chcesz si臋 czego艣 napi膰? — zapyta艂.
ROZDZIA艁 SIEDEMNASTY
Belgaracie? - powiedzia艂 do mnie Riva kt贸rego艣 ranka, kil
ka dni p贸藕niej. Stali艣my w g贸rnym kra艅cu w膮skiej doliny ci膮gn膮
cej si臋 do pla偶y. Przygl膮dali艣my si臋, jak Alornowie oczyszczali jej
tarasowate dno.
S艂ucham, Rivo.
Czy powinienem mie膰 miecz?
-Ju偶jeden masz.
Nie, chodzi mi o specjalny miecz.
Tak - odpar艂em. Sk膮d si臋 o tym dowiedzia艂?
Gdzie on w takim razie jest?
-Jeszcze nie istnieje. Masz go zrobi膰.
Chyba to potrafi臋. Z czego mam go zrobi膰?
O ile wiem, z gwiazd.
A w jaki spos贸b si臋 do nich dostan臋?
Spadn膮 z nieba.
A zatem to pewnie Belar rozmawia艂 ze mn膮 zesz艂ej nocy.
Nie rozumiem.
- Mia艂em sen, a przynajmniej zdawa艂o mi si臋, 偶e to by艂 sen.
Odnios艂em wra偶enie, 偶e s艂ysz臋 g艂os Belara. Rozpozna艂em go, ponie
wa偶 zwyk艂em przygl膮da膰 si臋, jak grywa艂 w ko艣ci z Drasem. Przeklina艂
w czasie gry, gdy偶 Dras zawsze by艂 g贸r膮. Czy偶 to nie dziwne? Wyda
wa艂oby si臋, 偶e B贸g mo偶e sprawi膰, aby ko艣ci wypad艂y jak zechce, ale
Belarowi nawet przez my艣l nie przesz艂o, by oszukiwa膰. Dras jednak nie gra艂 uczciwie. Potrafi艂 jedn膮 kostk膮 wyrzuci膰 dziesi臋膰. Stara艂em si臋 zachowa膰 spok贸j.
Rivo, odbiegasz od tematu. Zacz膮艂e艣 opowiada膰 mi o swo
im 艣nie. Skoro Belar do ciebie przem贸wi艂, to mo偶e by膰 wa偶ne.
Du偶o tam by艂o „winno" i „winiene艣".
Bogowie tak m贸wi膮. Co powiedzia艂?
Nie jestem pewny, czy dobrze zrozumia艂em pocz膮tek. 艢ni
艂em w艂a艣nie o czym艣 innym, nie chcia艂em, aby mi przeszkadzano.
A o czym to 艣ni艂e艣?
Riva zarumieni艂 si臋.
To doprawdy niewa偶ne — odpar艂 wymijaj膮co.
Ze snami nigdy nie wiadomo. O czym on by艂?
Riva zaczerwieni艂 si臋 jeszcze bardziej.
No c贸偶... by艂o w nim o pewnej dziewczynie. To chyba nic
wa偶nego?
Raczej nie. Czy Belarowi uda艂o si臋 w ko艅cu zwr贸ci膰 twoj膮
uwag臋?
Musia艂 m贸wi膰 do mnie do艣膰 g艂o艣no. Rzeczywi艣cie by艂em
bardzo zainteresowany t膮 dziewczyn膮.
Z pewno艣ci膮.
Nigdy jeszcze nie widzia艂em, by kto艣 mia艂 tak jasne w艂osy.
Dasz wiar臋, 偶e nie mia艂a nic na sobie?
Riva! Daj spok贸j dziewczynie! Co powiedzia艂 Belar?
Nie musisz si臋 tak denerwowa膰, Belgaracie — rzek艂 nieco
ura偶onym tonem. - W艂a艣nie do tego dochodz臋 - zmarszczy艂 brwi.
- Niech pomy艣l臋. Zdaje si臋, 偶e powiedzia艂 co艣 takiego: „Stra偶niku
Globu, oto sprawi臋, aby dwie gwiazdy spad艂y z nieba i wska偶臋 ci,
gdzie le偶膮, a ty winiene艣 podnie艣膰 obie gwiazdy i winiene艣 umie艣ci膰
je w wielkim ogniu i przeku膰. A jedna z nich winna by膰 ostrzem,
a druga r臋koje艣ci膮 i winien to by膰 miecz, kt贸ry strzec b臋dzie Glo
bu mego brata, Aldura". Czy co艣 w tym rodzaju.
Nale偶y zatem wystawi膰 wartownik贸w w nocy.
Po co?
Aby obserwowali niebo oczywi艣cie. Musimy wiedzie膰, gdzie
spadn膮 gwiazdy.
-Jaju偶 wiem, Belgaracie. Belar wyprowadzi艂 mnie przed namiot i wskaza艂 na niebo. Dwie gwiazdy spad艂y i widzia艂em, jak uderza艂y o ziemi臋. Potem Belar odszed艂, a ja wr贸ci艂em do 艂贸偶ka, aby sprawdzi膰, czy uda mi si臋 znowu znale藕膰 t臋 dziewczyn臋.
Dasz w ko艅cu spok贸j z t膮 dziewczyn膮?
Nie, nigdy nie dam. By艂a najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 wi
dzia艂em.
Pami臋tasz mo偶e, gdzie spad艂y te gwiazdy?
Tam. - Wskaza艂 niedbale na pokryty 艣niegiem szczyt wzno
sz膮cy si臋 na drugim kra艅cu doliny.
Chod藕my je podnie艣膰.
A nie powinienem tu zosta膰? Zdaje si臋, 偶e jestem dow贸d
c膮? Czy偶 obowi膮zkiem dow贸dcy nie jest kierowanie pracami?
Czy tw贸j kuzyn jest trze藕wy?
Anrak? Chyba tak, w ka偶dym razie mniej wi臋cej.
Wezwij go i przeka偶 Anrakowi dowodzenie. Lepiej b臋dzie,
je艣li p贸jdziemy odszuka膰 te gwiazdy, nim 艣nieg je przykryje.
Nadal b臋dziemy mogli je znale藕膰. Odrobina 艣niegu gwiazd
nie skryje.
Spojrza艂em na Riv臋 zdziwiony.
- To s膮 gwiazdy, Belgaracie, a one b艂yszcz膮. B臋dziemy wi
dzie膰 艣wiat艂o, nawet je艣li zupe艂nie przysypie je 艣nieg.
Rozumiecie teraz, co mia艂em na my艣li, m贸wi膮c o naiwno艣ci Rivy? Daleki by艂 od 艂atwowierno艣ci, ale nie potrafi艂 uwierzy膰, 偶e co艣 mog艂oby si臋 nie uda膰. Zakrzykn膮艂 na swego kuzyna, a potem ruszyli艣my w g贸r臋 w膮skiej doliny. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e kiedy艣 jej dnem p艂yn膮艂 strumie艅 lub rzeka, poniewa偶 le偶a艂o tam pe艂no zaokr膮glonych g艂az贸w. Teraz po strumie-
niu nie by艂o 艣ladu. Pewnie zmieni艂 bieg, gdy Torak roz艂upa艂 艣wiat.
Podczas wspinaczki Riva zabawia艂 mnie opowie艣ciami o dziewczynie ze swego snu. Najwyra藕niej nie m贸g艂 my艣le膰 o niczym innym.
Oczywi艣cie wcale nie by艂o trudno odnale藕膰 owe gwiazdy. By艂y rozpalone do bia艂o艣ci. Wytopi艂y w 艣niegu ogromne kratery.
To nie s膮 gwiazdy, Belgaracie - zaprotestowa艂 Riva, gdy
podnios艂em je triumfalnie. - To jedynie bry艂ki 偶elaza.
艢nieg je przygasi艂 — powiedzia艂em. Rozmin膮艂em si臋 nieco
z prawd膮, ale tak by艂o pro艣ciej, ni偶 pr贸bowa膰 mu to wyja艣ni膰.
Nie mo偶na zgasi膰 艣wiat艂a gwiazdy - rzek艂 drwi膮co.
To szczeg贸lne gwiazdy, Rivo - brn膮艂em dalej. Nie mia艂em
ochoty si臋 z nim sprzecza膰.
Tego nie wzi膮艂em pod uwag臋. Co teraz zrobimy?
Post膮pimy zgodnie z instrukcjami Belara. Rozpalmy ogni
sko.
Tutaj? Na 艣niegu?
Musisz zrobi膰 co艣 jeszcze. Masz nadal przy sobie Glob,
prawda?
Oczywi艣cie. Zawsze go ze sob膮 nosz臋. - Poklepa艂 w臋ze艂ek
pod tunik膮. - Czego u偶yjemy jako m艂ota? A co z kowad艂em?
-Ja si臋 tym zajm臋. Nie s膮dz臋, aby zwyk艂e narz臋dzia zda艂y tu egzamin. Te gwiazdy wydaj膮 si臋 twardsze od zwyk艂ego 偶elaza.
W pobliskim zagajniku rozpali艂em ognisko. Oczywi艣cie pos艂u偶y艂em si臋 czarami. Mokre drewno nie osi膮gn臋艂oby wystarczaj膮co wysokiej temperatury.
- Wrzu膰 je do ognia, Rivo - poleci艂em.
-Jak sobie 偶yczysz - zgodzi艂 si臋 i cisn膮艂 dwie grudki 偶elaza w p艂omienie.
Potem skoncentrowa艂em sw膮 Wol臋 i skonstruowa艂em m艂ot, kowad艂o oraz szczypce. Pewnie nadal stoj膮 na szczycie za dworem
riva艅skiego kr贸la. By艂y z tak g臋stego tworzywa, 偶e chyba jeszcze nie przerdzewia艂y. Riva uj膮艂 m艂ot.
Jest ci臋偶szy, ni偶 na to wygl膮da — zauwa偶y艂.
Poniewa偶 jest magicznym m艂otem.
Taka odpowied藕 by艂a 艂atwiejsza, ni偶 wdawanie si臋 w rozwa偶ania nad wzgl臋dn膮 g臋sto艣ci膮.
- Tak sobie pomy艣la艂em - powiedzia艂 zupe艂nie spokojnie.
Usiedli艣my na k艂odzie przy hucz膮cym ogniu, czekaj膮c a偶
grudki 偶elaza si臋 rozgrzej膮. Gdy by艂y ju偶 rozpalone do bia艂o艣ci, Riva wygrzeba艂 je z 偶aru i zabra艂 si臋 do pracy. Musia艂 gdzie艣 nauczy膰 si臋 kowalstwa. Nie by艂 tak dobrym fachowcem jak Durnik, ale zna艂 si臋 na rzeczy.
Po dziesi臋ciu minutach przerwa艂 kucie, przyjrza艂 si臋 uwa偶nie roz偶arzonym grudkom.
- Co si臋 sta艂o? — zapyta艂em.
- To musz膮 by膰 czarodziejskie gwiazdy, tak jak i ten m艂ot.
Gdyby by艂y zwyk艂ymi kawa艂kami 偶elaza, ju偶 by ostyg艂y.
* * *
Nie, Durniku, nie u偶ywa艂em czar贸w. Cho膰 my艣l臋, 偶e uczyni艂
to Belar.
* * *
W kilku wersjach „Ksi臋gi Alorn贸w" podaje si臋, 偶e przybra艂em posta膰 lisa, by doradza膰 Rivie przy wykuwaniu miecza. To wierutna bzdura, oczywi艣cie. Nigdy w 偶yciu nie zmieni艂em si臋 w lisa. Co sk艂ania kap艂an贸w do upi臋kszania dobrej opowie艣ci nieprawdopodobnymi szczeg贸艂ami? Je艣li tak t臋skni膮 do czar贸w, to czemu sami si臋 ich nie naucz膮? Mogliby w贸wczas bawi膰 si臋 nimi do woli.
Riva ku艂 dalej roz偶arzone kawa艂ki 偶elaza, dop贸ki nie zacz臋艂y przypomina膰 kszta艂tem klingi i r臋koje艣ci. W贸wczas zrobi艂em mu pilnik i zacz膮艂 je wyg艂adza膰. Nagle przerwa艂 i zakl膮艂.
O co chodzi? — zapyta艂em.
Pope艂ni艂em b艂膮d — powiedzia艂 z gorycz膮.
Nie s膮dz臋.
Otrzyma艂em dwa kawa艂ki, Belgaracie. Jak je po艂膮cz臋?
Dojdziemy do tego. Szlifuj dalej.
Po wyg艂adzeniu klingi od艂o偶y艂 j膮 i zabra艂 si臋 za masywn膮, dwur臋czn膮 r臋koje艣膰.
Czy powinna mie膰 ga艂k臋? - zainteresowa艂 si臋.
Do tego te偶 dojdziemy.
Riva pracowa艂 dalej. Twarz ocieka艂a mu potem od gor膮ca bij膮cego z 偶elaza. W ko艅cu odrzuci艂 pilnik i za pomoc膮 szczypc贸w po艂o偶y艂 r臋koje艣膰 na kowadle.
- Lepiej ju偶 chyba nie dam rady - rzek艂. - Nie jestem z艂otni
kiem. Co teraz?
Sprawi艂em, 偶e pojawi艂a si臋 beczka z wod膮.
- Ostud藕 je - odpar艂em.
Riva podni贸s艂 ogromn膮 kling臋 szczypcami i zanurzy艂 j膮 w wodzie. Nad beczk膮 pojawi艂a si臋 chmura pary. Potem wrzuci艂 do wody r臋koje艣膰.
Nadal nie s膮dz臋, by艣my mogli je po艂膮czy膰.
Zaufaj mi.
Sporo czasu up艂yn臋艂o, nim zanurzone w wodzie kawa艂ki 偶elaza przesta艂y si臋 jarzy膰. Musia艂em dwukrotnie nape艂nia膰 beczk臋 wod膮, zanim zacz臋艂y ciemnie膰.
Riva spr贸bowa艂 r臋k膮 wody i dotkn膮艂 ostrza.
- Chyba ju偶 ostyg艂y.
Wyjmij Glob — powiedzia艂em.
Riva rozejrza艂 si臋 szybko.
Nie widz臋 Angarak贸w - oznajmi艂.
Nie, tym razem chodzi o co艣 innego.
Riva si臋gn膮艂 pod tunik臋 i wyci膮gn膮艂 rozjarzony Glob. W jego masywnej d艂oni wygl膮da艂 na bardzo ma艂y.
- Teraz wy艂贸w r臋koje艣膰 - poleci艂em.
Zanurzy艂 rami臋 w beczce i wyci膮gn膮艂 ogromn膮 r臋koje艣膰.
Umie艣膰 Glob tam, gdzie powinna by膰 ga艂ka.
Dlaczego?
Po prostu zr贸b tak. Zobaczysz.
Riva uj膮艂 r臋koje艣膰 jedn膮 r臋k膮 i przy艂o偶y艂 Glob do jej ko艅ca. Po艂膮czeniu towarzyszy艂o g艂o艣ne szcz臋kni臋cie. Rivie z wra偶enia zapar艂o dech.
- Wszystko w porz膮dku - powiedzia艂em. - Tak mia艂o si臋 sta膰.
Teraz podnie艣 kling臋 i przy艂贸偶 jej koniec do szczytu r臋koje艣ci.
Uczyni艂 to.
Co teraz?
Pchnij.
Pchn膮膰? Co przez to rpzumiesz?
Wiesz, co znaczy to s艂owo. Wepchnij kling臋 w r臋koje艣膰.
- To niedorzeczne, Belgaracie. Przecie偶 s膮 ze stali.
Westchn膮艂em.
Po prostu spr贸buj, Rivo. Nie pchaj jednak zbyt mocno, bo
ostrze wyjdzie drug膮 stron膮.
Pijany jeste艣?
Zr贸b to, Rivo!
Klinga wyda艂a dziwnie 艣piewny odg艂os, gdy powoli wsuwa艂a si臋 w r臋koje艣膰. Od tego d藕wi臋ku pospada艂 ca艂y 艣nieg z pobliskich drzew. Gdy klinga wesz艂a do ko艅ca, Riva ostro偶nie spr贸bowa艂 poruszy膰 obiema cz臋艣ciami. Potem z ca艂ych si艂 stara艂 si臋 je rozdzieli膰.
Zdumiewaj膮ce! — powiedzia艂. - Stanowi膮 teraz ca艂o艣膰!
Naturalnie. Schwy膰 r臋koje艣膰 i unie艣 miecz.
To by艂a prawdziwa pr贸ba. Riva uj膮艂 obur膮cz r臋koje艣膰 i uni贸s艂 ogromny miecz.
Prawie nic nie wa偶y! - zawo艂a艂.
Glob przej膮艂 ci臋偶ar - wyja艣ni艂em. - Pami臋taj o tym, gdy b臋-
dziesz musia艂 zdj膮膰 Glob. Je艣li w takiej chwili trzyma艂by艣 miecz jedn膮 r臋k膮, jego ci臋偶ar m贸g艂by ci z艂ama膰 nadgarstek. Unie艣 miecz, Rivo.
M艂odzieniec z 艂atwo艣ci膮 podni贸s艂 go nad g艂ow膮 i tak, jak si臋 spodziewa艂em, Glob rozb艂ysn膮艂 rado艣nie b艂臋kitnym ogniem, zdzieraj膮c nier贸wno艣ci i poleruj膮c miecz a偶 do po艂ysku.
- Dobra robota - pogratulowa艂em mu, po czym zata艅czy艂em
z rado艣ci, pod艣piewuj膮c.
Riva gapi艂 si臋 na sw贸j p艂on膮cy miecz.
Co si臋 sta艂o? - zapyta艂.
Dobrze to zrobi艂e艣, ch艂opcze! - zawo艂a艂em.
To znaczy, 偶e to w艂a艣nie mia艂o si臋 zdarzy膰?
Za ka偶dym razem, Rivo! Za ka偶dym razem! Teraz miecz
jest cz臋艣ci膮 Globu. Dlatego p艂onie. Za ka偶dym razem, gdy go
w ten spos贸b podniesiesz, zap艂onie. O ile wiem, tak samo b臋dzie,
gdy podniesie go tw贸j syn i jego syn, a tak偶e syn jego syna.
-Ja nie mam syna.
- Poczekaj troch臋, a b臋dziesz mia艂. Zabierz sw贸j miecz. Musi
my teraz p贸j艣膰 na szczyt.
W czasie wspinaczki Riva wywija艂 mieczem, tn膮c powietrze. Musz臋 przyzna膰, 偶e to robi艂o wra偶enie, ale 艣wist, jaki temu towarzyszy艂, po jakim艣 czasie zacz膮艂 mi dzia艂a膰 na nerwy. Riva dobrze si臋 jednak bawi艂, wi臋c nic nie powiedzia艂em.
Na szczycie spoczywa艂 g艂az wielki jak dom. Przyjrza艂em mu si臋 i ogarn臋艂y mnie pewne w膮tpliwo艣ci. To by艂 paskudnie du偶y kamie艅.
W porz膮dku - powiedzia艂 Riva. - Co teraz?
Schwy膰 mocno sw贸j miecz i przetnij ten g艂az.
To wyszczerbi ostrze, Belgaracie.
Nie powinno.
Po co mam rozbija膰 g艂az mieczem? Czy nie by艂by do tego
lepszy m艂ot kowalski?
M贸g艂by艣 przez rok wali膰 w ten kamie艅 m艂otem i nawet go
nie wyszczerbi膰.
Znowu czary?
Co艣 w tym rodzaju. Kiedy艣 t膮 dolin膮 p艂yn臋艂a rzeka. Zosta艂a
zatamowana, gdy Torak roz艂upa艂 艣wiat. Jednak偶e ona nadal tam
jest - pod tym g艂azem. Twoja rodzina ma naprawi膰 艣wiat i to jest
miejsce, od kt贸rego zaczniesz. Rozbij t臋 ska艂臋, Rivo. Uwolnij rze
k臋. Twojemu miastu i tak b臋dzie potrzebna s艂odka woda.
Riva wzruszy! ramionami.
- Skoro tak twierdzisz, Belgaracie.
* * *
Garionie, chcia艂bym, aby艣 zauwa偶y艂, jakie absolutne zaufanie mia艂 do mnie ten ch艂opak. Pomy艣l o tym, gdy nast臋pnym razem b臋dziesz mia艂 ochot臋 sprzecza膰 si臋 ze mn膮.
* * *
Riva wzni贸s艂 ogromny p艂on膮cy miecz i zada艂 cios, kt贸ry mniejszy kamie艅 roztrzaska艂by pewnie w proch. Jestem pewny, 偶e ten odg艂os sp艂oszy艂 wszystkie jelenie w Sendarii.
G艂az rozpad艂 si臋 na po艂ow臋, a jego cz臋艣ci z g艂uchym 艂oskotem potoczy艂y si臋 na boki.
Rzeka wyla艂a si臋 spienion膮 fal膮.
Obaj z Riv膮 byli艣my przemoczeni. Wydostali艣my si臋 z wody i stali艣my, patrz膮c na nasz膮 rzek臋 z poczuciem pewnego spe艂nienia.
Ups - powiedzia艂 po chwili Riva.
Co si臋 sta艂o? - zapyta艂em.
Mo偶e powinienem ostrzec pracuj膮cych w dole 艂udzi - od
par艂. - Nie my艣l臋, by byli tym bardzo uszcz臋艣liwieni.
Nie stoj膮 w korycie rzeki, Rivo. Oni tam wrzucaj膮 ziemi臋
i kamienie z oczyszczanych taras贸w.
Mam nadziej臋, 偶e masz racj臋. W przeciwnym razie pewnie
ich zmyje do morza i b臋d膮 mi z艂orzeczy膰 jeszcze w tydzie艅 po dop艂yni臋ciu z powrotem do brzegu.
Jak si臋 potem okaza艂o, uwolniona rzeka zaoszcz臋dzi艂a Alor-nom miesi臋cy pracy. Pod nagromadzonymi przez lata rumowiskami, kt贸re usuwali, znajdowa艂y si臋 naturalne tarasy i pierwsza fala wody zmy艂a je do czysta. Alornowie, kt贸rzy zostali zepchni臋ci do morza, byli tak z tego radzi, 偶e nie powiedzieli Rivie z艂ego s艂owa, a przynajmniej niezbyt wiele.
Teraz, gdy Riva posiada艂 miecz, sko艅czy艂em to, co mia艂em do zrobienia na Wyspie Wiatr贸w. Nareszcie mog艂em wraca膰 do domu. Przez dzie艅 udziela艂em jeszcze instrukcji Rivie i jego kuzynowi, Anrakowi. Anrak troch臋 za bardzo lubi艂 dobre ciemne ale, lecz by艂 dobroduszny i cieszy艂 si臋 sympati膮 innych Alorn贸w. By艂 doskona艂ym zast臋pc膮. Niekt贸re z rozkaz贸w, kt贸re Riva b臋dzie musia艂 wydawa膰 swym ludziom, nie przypadn膮 im do gustu. Anrak, ze swym niesfornym, dobrodusznym 艣miechem, m贸g艂 pom贸c, aby nie zosta艂y 藕le przyj臋te. Naszkicowa艂em Rivie jego sal臋 tronow膮 i powiedzia艂em mu, jak przymocowa膰 miecz do 艣ciany za tronem. Troch臋 trudno by艂o mi utrzyma膰 uwag臋 Rivy, gdy偶 ci膮gle chcia艂 rozmawia膰 o dziewczynie ze swego snu. W ko艅cu 偶yczy艂em mu powodzenia i odszed艂em brzegiem. Wola艂em ukry膰 si臋 przed ciekawskimi spojrzeniami, aby nie dra偶ni膰 ludzi Rivy bardziej, ni偶 potrzeba.
Na czas powrotu na kontynent wybra艂em posta膰 albatrosa. Przesz艂o dwumetrowe skrzyd艂a by艂y wielk膮 pomoc膮 dla kogo艣 tak 藕le lataj膮cego, jak ja. Gdy wzbi艂em si臋 odpowiednio wysoko, nauczy艂em si臋 rozpo艣ciera膰 ogromne skrzyd艂a i po prostu szybowa膰 w powietrzu. Ale偶 to by艂o przyjemne! 呕adnego machania. 呕adnego nieudolnego trzepotania. 呕adnej paniki. Po pewnym czasie zacz臋艂o mi si臋 to nawet podoba膰. My艣l臋, 偶e m贸g艂bym tak szybowa膰 przez ca艂y miesi膮c. Po drodze uci膮艂em sobie jednak kilka kr贸tkich drzemek.
Na widok wybrze偶a obecnej Sendarii poczu艂em niemal 偶al.
Nie uwierzycie, jak inna by艂a w tamtych czasach Sendaria. Tereny obecnych p贸l uprawnych zarasta艂y dzikie lasy z ogromnymi drzewami, a jej jedyn膮 zamieszkan膮 cz臋艣膰, kt贸ra rozci膮ga艂a si臋 wzd艂u偶 p贸艂nocnego brzegu rzeki Camaar, zasiedlali Arendowie Wacite. Poniewa偶 spieszno mi by艂o wr贸ci膰 do Doliny, przybra艂em znajom膮 posta膰 wilka i pogna艂em przez las.
Tym razem nie musia艂em przystawa膰, aby dogonili mnie Alornowie, co sprawi艂o, 偶e mia艂em dobre tempo. By艂o lato, wi臋c pogoda mi dopisywa艂a. Przemierzy艂em Sendari臋, kieruj膮c si臋 na po艂udniowy wsch贸d i wkr贸tce dotar艂em do g贸r.
Po chwili namys艂u postanowi艂em nie traci膰 czasu na okr臋偶n膮 drog臋, ale przeci膮膰 p贸艂nocy kraniec Ulgolandu. Nie s膮dzi艂em, aby grozi艂y mi jakie艣 k艂opoty ze strony dzikich bestii. One interesowa艂y si臋 lud藕mi, nie wilkami; nawet algrothy i hrulginy unika艂y wilk贸w.
Przez chwil臋 my艣la艂em zahaczy膰 o Prolgu, aby zda膰 relacj臋 obecnemu Gorimowi z wydarze艅 w Mallorei, ale zarzuci艂em ten pomys艂. Mistrz wiedzia艂 o wszystkim i z pewno艣ci膮 powiadomi艂 Ula, nim odszed艂 wraz z pozosta艂ymi bra膰mi.
Nie chcia艂em o tym my艣le膰. Od czterech tysi臋cy lat moje 偶ycie koncentrowa艂o si臋 wok贸艂 Mistrza. Swym odej艣ciem burzy艂 m贸j obraz 艣wiata. Nie potrafi艂em sobie wyobrazi膰 Doliny bez Aldura.
Min膮艂em zatem Prolgu i zd膮偶a艂em dalej na po艂udniowy wsch贸d ku Dolinie. Widzia艂em kilka algroth贸w przemykaj膮cych skrajem lasu, raz s艂ysza艂em nawet hrulginy, ale m膮drze nie wchodzi艂y mi w drog臋. Spieszy艂em si臋 i nie 偶yczy艂em sobie, by mi przeszkadzano.
Przekroczy艂em lini臋 grzbiet贸w i zbieg艂em do rzecznego w膮wozu. Skoro za艣 wszystkie rzeki po tej stronie g贸r Ulgo sp艂ywa艂y na wsch贸d, by wpa艣膰 do Rzeki Aldura, najszybszym sposobem na dotarcie do Doliny by艂o po prostu pod膮偶anie wzd艂u偶 brzegu a偶 do r贸wnin Algarii.
Zauwa偶cie, 偶e ju偶 w贸wczas tak w my艣lach nazywa艂em te stepy.
Nie potrafi臋 sobie przypomnie膰, dlaczego w艂a艣ciwie postanowi艂em wr贸ci膰 do w艂asnej postaci po dotarciu do rzeki. Prawdopodobnie pomy艣la艂em, 偶e potrzebna mi k膮piel. By艂em w podr贸偶y od sze艣ciu miesi臋cy i wola艂em nie zrazi膰 Poledry, zjawiaj膮c si臋 w wie偶y cuchn膮cy niczym cap. By膰 mo偶e mia艂em ochot臋 na ciep艂y posi艂ek. W wilczej postaci zadowala艂a mnie dieta oparta na surowych kr贸likach, jeleniach, a nawet myszach polnych. Ale nie by艂em przecie偶 wilkiem i czasami nachodzi艂 mnie apetyt na gor膮ce danie.
Upolowa艂em w ka偶dym razie jelenia, wr贸ci艂em do w艂asnej postaci i zabra艂em si臋 za rozpalanie ogniska. Nadzia艂em udziec na szpikulec i zacz膮艂em go piec nad ogniskiem. Potem poszed艂em si臋 wyk膮pa膰 w rzece.
Pewnie za bardzo si臋 ob偶ar艂em. Wilk w czasie biegu nie jada zbyt wiele - zwykle kilka k臋s贸w przed dalsz膮 drog膮 - wi臋c by艂em do艣膰 wyg艂odnia艂y.
W ka偶dym razie po jedzeniu zdrzemn膮艂em si臋 przy ognisku. Nie wiem, jak d艂ugo spa艂em. Obudzi艂o mnie nagle wycie podobne do 艣miechu. Przekl膮艂em sw膮 nieostro偶no艣膰. Sforze skalnych wilk贸w uda艂o si臋 zakra艣膰 w moje pobli偶e.
Okre艣lenie „skalne wilki" jest myl膮ce. Te zwierz臋ta nie by艂y w istocie wilkami. S膮 raczej bli偶ej spokrewnione z hienami. To padlino偶ercy i pewnie zwietrzy艂y zapach mego jelenia. Najpro艣ciej by艂oby ponownie przybra膰 posta膰 wilka i uciec im. By艂o mi jednak przyjemnie i nie mia艂em ochoty biega膰 z pe艂nym brzuchem. By艂em te偶 w nieco wojowniczym nastroju. Rozdra偶ni艂o mnie wyrwanie ze smacznej drzemki. Podsyci艂em ogie艅, usadowi艂em si臋 oparty o drzewo i czeka艂em na nie.
Zauwa偶y艂em, jak kilka z nich skrada艂o si臋 pomi臋dzy drzewami, ale ba艂y si臋 mego ognia i nie podchodzi艂y bli偶ej. Tak min臋艂a noc. Fakt, i偶 nie zaatakowa艂y mnie ani nie odesz艂y w poszukiwa-
niu innego po偶ywienia, wydawa艂 si臋 nieco zastanawiaj膮cy. To nie by艂o normalne zachowanie skalnych wilk贸w.
艢wit w艂a艣nie zamajaczy艂 na wschodnim horyzoncie, gdy przekona艂em si臋, co by艂o tego powodem.
W艂a艣nie dok艂ada艂em drewna do ognia, gdy k膮tem oka dostrzeg艂em ruch na skraju lasu. Pomy艣la艂em, 偶e to kolejny skalny wilk, wi臋c schwyci艂em 偶agiew, odwr贸ci艂em si臋 i zamierzy艂em, aby rzuci膰 p艂on膮cym polanem w besti臋.
To nie by艂 jednak偶e skalny wilk. Ujrza艂em eldraka.
Oczywi艣cie widywa艂em ju偶 eldraki, ale zawsze z daleka, wi臋c nie zdawa艂em sobie sprawy, jakie by艂y wielkie. Skarci艂em si臋 w my艣lach za to, 偶e nie przybra艂em postaci wilka, gdy jeszcze mia艂em szans臋. Przeobra偶anie si臋 troch臋 trwa, a ten ogromny stw贸r nie sta艂 zbyt daleko ode mnie. Je艣li by艂 r贸wnie rozw艣cieczony jak hrulginy i algrothy, nie mia艂bym do艣膰 czasu.
Eldrak by艂 kosmaty i wysoki na osiem st贸p. Beznos膮 twarz ozdabia艂y mu 偶贸艂te k艂y, kt贸re niczym u dzika stercza艂y z wysuni臋tej dolnej szcz臋ki. Mia艂 ma艂e 艣wi艅skie oczka skryte g艂臋boko pod grubymi 艂ukami brwiowymi. Te oczka p艂on臋艂y 偶膮dz膮.
- Czemu ludzki stw贸r przyby膰 na teren Grula? - rykn膮艂 na mnie.
To by艂a niespodzianka. Wiedzia艂em, i偶 eldraki by艂y inteligentniejsze od algroth贸w czy troll贸w, ale nie mia艂em poj臋cia, 偶e potrafi艂y m贸wi膰.
Szybko opanowa艂em si臋. Fakt, i偶 mogli艣my si臋 porozumie膰, stwarza艂 mo偶liwo艣膰 pokojowego za艂atwienia sprawy.
Tylko przechodzi艂em - odpar艂em grzecznie. - Nie chcia
艂em naruszy膰 twego terytorium, nie wiedzia艂em, 偶e ten teren na
le偶y do ciebie.
Wszyscy wiedzie膰. - Mia艂 okropny g艂os. - Wszyscy wiedzie膰
to teren Grula.
No c贸偶, chyba jednak nie wszyscy. Jestem tu obcy, a ty nie
oznaczy艂e艣 swego terytorium.
Zje艣膰 jelenia Grula — rzek艂 oskar偶ycielskim tonem. To nie
wygl膮da艂o zbyt dobrze. Ostro偶nie, by si臋 nie zdradzi膰, wysun膮艂em
sw贸j d艂ugi sztylet z pochwy i ukry艂em go w lewym r臋kawie, r臋koje
艣ci膮 w d贸艂.
Nie zjad艂em wszystkiego - odpar艂em. - Prosz臋, pocz臋stuj
si臋 reszt膮.
Jak ci臋 zwa膰?
Nazywam si臋 Belgarath - odpowiedzia艂em. Mo偶e co艣 obi艂o
mu si臋 o uszy. W ko艅cu s艂ysza艂 o mnie nawet Naczelny Demon
w Morindlandzie. Je艣li moja reputacja dotar艂a a偶 do Piekie艂, to
mog艂a r贸wnie偶 dotrze膰 do tych g贸r.
Grat? - zapyta艂.
Belgarath - poprawi艂em.
Grat - powt贸rzy艂 z pewn膮 stanowczo艣ci膮. Najwyra藕niej
kszta艂t jego szcz臋k nie pozwala艂 eldrakowi na dok艂adniejsz膮 wy
mow臋. - Dobrze, 偶e Grul wiedzie膰. Grul pami臋ta膰 imiona wszyst
kich ludzkich stworze艅, kt贸re zje艣膰 - zdzieli艂 si臋 pi臋艣ci膮 po g艂o
wie. - Grat chcie膰 walczy膰, nim Grul zje艣膰? - zapyta艂 z nadziej膮.
Miewa艂em ju偶 sympatyczniejsze propozycje. Wsta艂em.
- Odejd藕, Grul — powiedzia艂em. - Nie mam czasu na zabawy
z tob膮.
Paskudny u艣miech wykrzywi艂 jego kosmat膮 twarz.
- Nie spieszy膰 si臋, Grat. Najpierw zabawi膰 si臋. Potem Grul
zje艣膰.
To naprawd臋 przybiera艂o z艂y obr贸t. Przyjrza艂em si臋 eldrakowi uwa偶nie. Mia艂 ogromne r臋ce, kt贸re zwisa艂y mu do kolan. Zdecydowanie nie chcia艂em, aby mnie wzi膮艂 w obj臋cia, wi臋c ostro偶nie opar艂em si臋 o drzewo.
- Pope艂niasz b艂膮d, Grulu - rzek艂em. - Zabierz jelenia
i odejd藕. Jele艅 nie b臋dzie walczy艂. Ja owszem.
To by艂a czysta brawura, oczywi艣cie. Nie mia艂em zbyt wielkich szans w walce wr臋cz z tym ogromnym potworem. Znajdowa艂 si臋
na tyle blisko, 偶e ka偶dy ruch by艂 bardzo ryzykowny. Jaki偶 to g艂upi spos贸b na zako艅czenie kariery cz艂owieka takiego jak ja.
- Grat za ma艂y, by walczy膰 z Grulem. Grat nie za m膮dry, je艣li
tego nie widzie膰. Grat odwa偶ny. Grul pami臋ta膰 odwa偶ny Grat,
gdy Grul go zje艣膰.
-Jeste艣 zbyt uprzejmy - mrukn膮艂em. - Chod藕 wi臋c, Grulu. Skoro si臋 przy tym upierasz, mo偶emy zaczyna膰. Mam dzi艣 ciekawsze rzeczy do robienia.
To by艂a ryzykowna zagrywka. Fakt, 偶e ten ogromny kosmaty potw贸r potrafi艂 m贸wi膰, by艂 znakiem, 偶e umie r贸wnie偶 my艣le膰, cho膰by w minimalnym stopniu. Moja fanfaronada by艂a obliczona na obudzenie ostro偶no艣ci eldraka. Nie chcia艂em, aby po prostu rzuci艂 si臋 na mnie. M贸g艂bym mie膰 szans臋, je艣li uda艂oby mi si臋 zasia膰 w Grulu niepewno艣膰.
Moja widoczna ch臋膰 do stoczenia z nim walki przynios艂a oczekiwany efekt. Grul nie by艂 przyzwyczajony, by ludzie lekcewa偶yli jego ogromne rozmiary, wi臋c zbli偶a艂 si臋 do mnie z pewn膮 ostro偶no艣ci膮. Na to w艂a艣nie czeka艂em. Gdy wyci膮gn膮艂 swe olbrzymie r臋ce, aby mnie pochwyci膰, zanurkowa艂em pod nimi, zrobi艂em krok do przodu i g艂adko wysun膮艂em sw贸j n贸偶 z r臋kawa. Potem, jednym szybkim poci膮gni臋ciem, rozci膮艂em eldrakowi brzuch. Nie by艂em wystarczaj膮co pewny jego anatomii, aby pr贸bowa膰 przebi膰 Grulowi serce. Przy jego wielko艣ci, 偶ebra mog艂y mie膰 grubo艣膰 nadgarstka.
Grul utkwi艂 we mnie kompletnie zaskoczony wzrok. Potem spojrza艂 na wn臋trzno艣ci wylewaj膮ce si臋 z otwartej rany biegn膮cej przez ca艂y brzuch.
- Zdaje si臋, 偶e co艣 ci wypad艂o - zasugerowa艂em.
Grul schwyci艂 swe wypadaj膮ce wn臋trzno艣ci w obie r臋ce. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz konsternacji.
Grat przeci膮膰 brzuch Grula - powiedzia艂. — Sprawi膰, 偶e
wn臋trzno艣ci Grula wypa艣膰.
Tak, zauwa偶y艂em. Chcesz jeszcze walczy膰? My艣l臋, 偶e lepiej
sp臋dzisz czas na zszywaniu si臋. Nie b臋dziesz m贸g艂 porusza膰 si臋 zbyt szybko z wn臋trzno艣ciami pl膮cz膮cymi ci si臋 pod nogami.
- Grat nie by膰 mi艂y — zarzuci艂 mi ponuro, po czym usiad艂
i z艂o偶y艂 wn臋trzno艣ci na kolanach.
Wyda艂o mi si臋 to ogromnie zabawne. Roze艣mia艂em si臋, ale gdy dwie wielkie 艂zy pocz臋艂y si臋 toczy膰 po jego kosmatej twarzy, poczu艂em si臋 troch臋 g艂upio. Wyci膮gn膮艂em r臋k臋, za偶yczy艂em sobie du偶膮 zakrzywion膮 ig艂臋 i nawlek艂em j膮 jelenim 艣ci臋gnem. Poda艂em j膮 eldrakowi.
- Masz - powiedzia艂em. - Zaszyj sobie brzuch i pami臋taj
o tym, gdy znowu si臋 spotkamy. Znajd藕 sobie co艣 innego do je
dzenia, Grul. Ja jestem stary i 偶ylasty, wi臋c naprawd臋 nie smako
wa艂bym najlepiej i, my艣l臋, 偶e ju偶 zd膮偶y艂e艣 to odkry膰, drogo trzeba
za mnie zap艂aci膰.
Rozja艣ni艂o si臋 ju偶 na tyle, i偶 mog艂em i艣膰 dalej. Zostawi艂em go wi臋c. Gdy odchodzi艂em, siedzia艂 przy ognisku i usi艂owa艂 dociec, jak pos艂u偶y膰 si臋 ig艂膮, kt贸r膮 mu da艂em.
Dziwne, ale to wydarzenie ogromnie poprawi艂o mi nastr贸j. Naprawd臋 mi si臋 uda艂o. Ale偶 to by艂o zdumiewaj膮ce! Delektowa艂em si臋 jego ostatni膮 uwag膮. Teraz p贸艂 艣wiata s膮dzi tak samo. Grat zdecydowanie nie jest mi艂y.
Dwa dni p贸藕niej dotar艂em na zachodni kraniec Doliny. By艂o wczesne lato, jedna z najmilszych p贸r roku. Wiosenne deszcze ju偶 usta艂y, a duszne gor膮co, kt贸re nast臋powa艂o p贸藕niej, jeszcze nie nadesz艂o. Pomimo nieobecno艣ci Mistrza, w Dolinie by艂o pi臋knie jak nigdy dot膮d. Trawa by艂a soczy艣cie zielona, a wiele z rosn膮cych dziko drzew owocowych ju偶 zakwita艂o. Pojawi艂y si臋 jagody, cho膰 jeszcze nie dojrza艂y. Lubi艂em ich cierpki smak. Niebo by艂o bardzo b艂臋kitne, a pierzaste chmurki zdawa艂y si臋 ta艅czy膰 w powietrzu. Sk艂臋bione szare chmury i porywiste wiatry wczesnej wiosny s膮 bardzo malownicze, ale rozpoczynaj膮ce si臋 lato jest bujne, ciep艂e i pe艂ne zapachu oraz pospiesznego wzrostu.
Mia艂em nadzwyczaj dobry nastr贸j. Wr贸ci艂em do domu. Nie wiem, czy kiedykolwiek czu艂em si臋 szcz臋艣liwszy.
To by艂 szczeg贸lny nastr贸j. Spieszno mi by艂o powita膰 Poledr臋, ale z jakiego艣 powodu cieszy艂o mnie oczekiwanie. Pozby艂em si臋 swej podr贸偶nej postaci i powolutku szed艂em spacerkiem przez 艂agodne wzg贸rza i doliny. Wiedzia艂em, 偶e Poledra wyczuje moje nadej艣cie i, jak zawsze, pewnie b臋dzie przygotowywa膰 kolacj臋. Nie chcia艂em jej ponagla膰.
Zapad艂 ju偶 wiecz贸r, gdy dotar艂em do swej wie偶y. By艂em nieco zaskoczony, 偶e w oknach nie pali si臋 艣wiat艂o. Okr膮偶y艂em j膮, otworzy艂em drzwi i wszed艂em.
- Poledro — zawo艂a艂em w g贸r臋 schod贸w.
Dziwne, nie odpowiedzia艂a.
Wszed艂em na g贸r臋.
W mojej wie偶y by艂o ciemno. Zas艂ony Poledry by膰 mo偶e nie zatrzymywa艂y wiatru, ale zdecydowanie nie przepuszcza艂y 艣wiat艂a. J臋zyczkiem ognia z mego wskazuj膮cego palca zapali艂em 艣wiec臋.
Nie zasta艂em nikogo. Pomieszczenie by艂o zakurzone i sprawia艂o wra偶enie nie u偶ywanego. O co tu chodzi艂o?
Wtem zobaczy艂em kawa艂ek pergaminu na stole do pracy. Pozna艂em ko艣lawe pismo Beldina.
- Przyjd藕 do mojej wie偶y.
To wszystko.
Unios艂em 艣wiec臋 i spostrzeg艂em, 偶e nie by艂o ko艂ysek. Najwyra藕niej Beldin przeni贸s艂 moj膮 偶on臋 i dziecko do swej wie偶y. Wyda艂o mi si臋 to dziwne. Poledra by艂a bardzo przywi膮zana do tej wie偶y. Czemu Beldin j膮 przeni贸s艂? O ile pami臋ta艂em, nie przepada艂a za jego wie偶膮. By艂a zbyt wymy艣lna jak na gust Poledry. Zaintrygowany zszed艂em na d贸艂.
Do wie偶y Beldina by艂o tylko pi臋膰 minut drogi i nie spieszy艂em si臋 zbytnio. Ale m贸j nastr贸j radosnego oczekiwania powoli ust臋powa艂 miejsca zaintrygowaniu.
- Beldin! - zawo艂a艂em. - To ja. Otw贸rz drzwi.
Chwil臋 trwa艂o, nim kamie艅 zas艂aniaj膮cy wej艣cie do jego wie偶y odsun膮艂 si臋.
Ruszy艂em w g贸r臋 schod贸w. Teraz si臋 spieszy艂em.
Po wej艣ciu na szczyt rozejrza艂em si臋. Byli tam Beltira, Be艂kira i Beldin, ale nie zauwa偶y艂em Poledry.
Gdzie moja 偶ona? - zapyta艂em.
Nie chcesz zobaczy膰 swych c贸rek? - odezwa艂 si臋 Beltira.
C贸rki? Wi臋cej ni偶 jedna?
Dlatego zrobili艣my dwie ko艂yski, bracie - powiedzia艂 Belki-
ra. -Jeste艣 ojcem bli藕niaczek.
Be艂din si臋gn膮艂 do jednej z ko艂ysek i delikatnie wyj膮艂 z niej dziecko.
- To jest Polgara - przedstawi艂 j膮. — To twoja starsza.
Poda艂 mi zawini臋te w kocyk niemowl臋. Odsun膮艂em r贸g narzutki i po raz pierwszy spojrza艂em w oczy swej c贸rki. Poi i ja nie mieli艣my zbyt dobrego pocz膮tku. Ci z was, kt贸rzy j膮 znaj膮, wiedz膮, 偶e oczy Polgary zmieniaj膮 kolor w zale偶no艣ci od jej nastroju. By艂y stalowoszare, gdy po raz pierwszy w nie spojrza艂em, i twarde niczym agaty. Odnios艂em wra偶enie, 偶e niewiele j膮 obchodz臋. Mia艂a bardzo ciemne w艂osy i nie by艂a tak puco艂owata, jak niemowl臋ta by膰 powinny. Twarz Poi by艂a pozbawiona wyrazu, ale te stalowe oczy m贸wi艂y du偶o. Potem zrobi艂em to, co by艂o zwyczajem w Garze. Poi by艂a moj膮 pierworodn膮, bez wzgl臋du na to, czy mnie lubi艂a, czy nie, wi臋c po艂o偶y艂em d艂o艅 na jej g艂owie w b艂ogos艂awie艅stwie.
Poczu艂em nag艂e uk艂ucie. Poderwa艂em d艂o艅 z okrzykiem zaskoczenia. Troch臋 niefortunnie wypad艂o, 偶e pierwsze s艂owa, jakie z mych ust us艂ysza艂a, by艂y przekle艅stwami. Spojrza艂em na dziewczynk臋 o pochmurnej twarzy. Pod moim dotkni臋ciem jeden lok na jej czole zrobi艂 si臋 艣nie偶nobia艂y.
- Ale偶 cud! - krzykn膮艂 Beltira.
- Niezupe艂nie - zaprzeczy艂 Beldin. - To pierworodna i w艂a
艣nie zosta艂a naznaczona przez niego. Je艣li si臋 nie myl臋, wyro艣nie
z niej czarodziej.
- Czarodziejka - poprawi艂 Belkira.
-Co?
- Czarodziej jest m臋偶czyzn膮. Ona jest dziewczynk膮, wi臋c po
prawnie b臋dzie czarodziejka.
Czarodziejka czy nie, ma pierworodna by艂a mokra, wi臋c od艂o偶y艂em j膮 z powrotem do ko艂yski.
Moja m艂odsza c贸rka by艂a najpi臋kniejszym dzieckiem, jakie widzia艂em - i nie przemawia przeze mnie tylko ojcowska duma. Ka偶dy, kto j膮 zobaczy艂, m贸wi艂 dok艂adnie to samo. U艣miechn臋艂a si臋 do mnie, gdy wzi膮艂em Beldaran od Beldina, i tym s艂onecznym u艣miechem trafi艂a wprost do mego serca i zaw艂adn臋艂a nim.
Nadal nie odpowiedzia艂e艣 na moje pytanie, Beldinie - po
wiedzia艂em, tul膮c w ramionach Beldaran. - Gdzie Poledra?
Mo偶e usiad艂by艣 i napi艂 si臋 czego艣, Belgaracie? — Podszed艂
szybko do beczu艂ki i zaczerpn膮艂 kufel ale.
Usiad艂em przy stole z c贸rk膮 na kolanach. Nie musz臋 chyba wspomina膰, 偶e nie by艂a mokra. Poci膮gn膮艂em spory 艂yk, nieco zaintrygowany zachowaniem moich braci.
- Do艣膰 wykr臋t贸w, Beldinie — rzek艂em, ocieraj膮c pian臋 z ust. —
Gdzie moja 偶ona?
Beltira podszed艂 i wzi膮艂 ode mnie Beldaran. Spojrza艂em na Beldina i dostrzeg艂em w jego oczach 艂zy.
Obawiam si臋, 偶e j膮 stracili艣my, Belgaracie - o艣wiadczy艂
smutnym g艂osem. — Mia艂a bardzo ci臋偶ki por贸d. Zrobili艣my wszyst
ko, co w naszej mocy, ale ona wymkn臋艂a si臋 nam.
O czym ty m贸wisz?
Ona umar艂a, Belgaracie. Przykro mi, ale Poledra nie 偶yje.
BELGARATH CZARODZIEJ
2