1 緇garath czarodziej


David Eddings

Belgarath czarodziejPROLOG

By艂o dobrze po p贸艂nocy. Ksi臋偶yc ju偶 wzeszed艂. W jego bla­dym 艣wietle kryszta艂ki lodu na 艣niegu iskrzy艂y si臋 niczym rozsypa­ne diamenty. Galionowi zdawa艂o si臋, 偶e to gwia藕dziste niebo od­bija si臋 w pokrytej 艣niegiem ziemi. My艣l臋, 偶e ju偶 odeszli - powiedzia艂 Durnik, wpatruj膮c si臋 w niebo. Jego oddech parowa艂 w lodowatym, nieruchomym po­
wietrzu. — Nie widz臋 ju偶 t臋czy.

Zacz臋li schodzi膰 zboczem ku chatce. Zmro偶ony 艣nieg skrzy­pia艂 im pod nogami. Farma u podn贸偶a wzg贸rza sprawia艂a wra偶e­nie ciep艂ej i wygodnej. Strzech臋 chatki pokrywa艂a gruba warstwa 艣niegu. Spod okapu zwisa艂y b艂yszcz膮ce w blasku ksi臋偶yca sople. W postawionych przez Durnika zabudowaniach gospodarczych


0x08 graphic
by艂o ciemno, ale okna chaty ja艣nia艂y z艂ocistym blaskiem lamp. Ich 艂agodne 艣wiat艂o zalewa艂o zasypane 艣niegiem podw贸rko. Smuga szaroniebieskiego dymu z komina zdawa艂a si臋 wznosi膰 wprost do gwiazd.

Zapewne nie musieli odprowadza膰 go艣ci na szczyt wzg贸rza. To by艂 jednak dom Durnika, a Durnik by艂 Sendarem. Sendaro-wie za艣 przywi膮zuj膮 du偶膮 wag臋 do przestrzegania zasad dobrego wychowania i uprzejmo艣ci.

- Eriond zmieni艂 si臋 - zauwa偶y艂 Garion, gdy byli ju偶 prawie
na dole. - Wydaje si臋 teraz bardziej pewny siebie.

Belgarath wzruszy艂 ramionami.

0x08 graphic
Doszli do drzwi chatki. Przed wej艣ciem starannie otrzepali no­gi ze 艣niegu. W 艣rodku by艂o kr贸lestwo cioci Poi, a ona bardzo nie lubi艂a, gdy kto nanosi艂 艣niegu na jej nieskazitelnie czyste pod艂ogi.

W chatce by艂o ciep艂o. Z艂ociste 艣wiat艂o lamp odbija艂o si臋 w wy­polerowanych miedzianych garnkach, patelniach i rondlach, wi­sz膮cych na hakach po obu stronach sklepionego 艂ukowo paleni­ska. Na 艣rodku izby sta艂y st贸艂 i krzes艂a. Durnik zrobi艂 je z d臋bu. 艢wiat艂o lamp podkre艣la艂o jeszcze z艂ocisty kolor drewna.

Wszyscy trzej natychmiast podeszli1 do paleniska ogrza膰 r臋ce i nogi.

Drzwi od sypialni otworzy艂y si臋 i wesz艂a Poledra.

-Jak si臋 ma Poi? - zapyta艂 Durnik.

- Jest szcz臋艣liwa — odrzek艂a br膮zowow艂osa babcia Gariona.

- Zapami臋taj to sobie, Durniku — poradzi艂 mu Belgarath. —
Niebudzenie tych dzieci stanie si臋 g艂贸wnym celem twego 偶ycia
przez nast臋pne kilka miesi臋cy.

Durnik u艣miechn膮艂 si臋 i wszed艂 do sypialni wraz z Poledra.

0x08 graphic
- Nie z艂apie mnie, Garionie. Jest teraz zbyt zaj臋ta byciem
matk膮.

Starzec wszed艂 do spi偶arni i z ha艂asem zacz膮艂 po niej buszowa膰.

Garion zdj膮艂 p艂aszcz, powiesi艂 go na ko艂ku i wr贸ci艂 do komin­ka. Nogi nadal mia艂 przemarzni臋te. Spojrza艂 na krokwie nad g艂o­w膮. Bez trudu rozpozna艂 zr臋czn膮 robot臋 Durnika. Skrupulatno艣膰 kowala zna膰 by艂o we wszystkim, co robi艂. Nad centralnym po­mieszczeniem krokwie by艂y ods艂oni臋te, ale nad sypialni膮 znajdo­wa艂 si臋 stryszek, na kt贸ry wiod艂y schody biegn膮ce pod 艣cian膮.

- Znalaz艂em — zawo艂a艂 triumfalnie Belgarath ze spi偶arni. —
Pr贸bowa艂a j膮 schowa膰 za beczk膮 z m膮k膮.

Garion u艣miechn膮艂 si臋. Jego dziadek zapewne odnalaz艂by be­czu艂k臋 piwa nawet na dnie kopalni.

Starzec wyszed艂 ze spi偶arni z trzema pe艂nymi po brzegi kufla­mi piwa. Postawi艂 je na stole i przysun膮艂 sobie krzes艂o do komin­ka. Potem wzi膮艂 jeden z kufli, usiad艂 i wyci膮gn膮艂 nogi w stron臋 ognia.

- Przysu艅 sobie krzes艂o, Garionie - zaprosi艂. - Czemu nie
ma by膰 nam wygodnie?

Garion przestawi艂 krzes艂o i usiad艂.

Garion oczywi艣cie zna艂 t臋 histori臋.

Z sypialni wyszed艂 Durnik.

- Zasn臋艂a - powiedzia艂 cicho. Potem podszed艂 do kominka
i do艂o偶y艂 drewna. - Zimna dzi艣 noc — zauwa偶y艂. — Lepiej, 偶eby
ogie艅 nie zgas艂.


Durnik u艣miechn膮艂 si臋. Potem przysun膮艂 sobie krzes艂o bli偶ej ognia.

-Wiem, Belgaracie, ale tym razem jest inaczej. Mam wra偶e­nie, 偶e co艣 takiego jeszcze si臋 nie wydarzy艂o. Wydaje mi si臋, 偶e to co艣 zupe艂nie nowego. To by艂a bardzo szczeg贸lna noc. Sam Ul da艂 swoje b艂ogos艂awie艅stwo. Czy co艣 takiego mia艂o ju偶 kiedy艣 miej­sce?

- Nie odnajdziemy wskaz贸wek w przepowiedniach?
Belgarath pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie. Ostatni ust臋p w Kodeksie Mri艅skiego m贸wi: „A potem
pojawi si臋 wielka jasno艣膰 i w tej jasno艣ci uleczone zostanie to, co
by艂o rozbite, a przerwany Cel b臋dzie kontynuowany, tak jak to
by艂o zamierzone od pocz膮tku". Wszystkie inne proroctwa ko艅cz膮
si臋 mniej wi臋cej tak samo. Wyrocznie Ashabine u偶ywaj膮 nawet


0x08 graphic
niemal dok艂adnie tych samych s艂贸w. Z chwil膮, gdy 艣wiat艂o dotar艂o do Korimu, jeste艣my zdani tylko na siebie.

Belgarath roze艣mia艂 si臋.

0x08 graphic
Wiesz, dziadku, im wi臋cej o tym my艣l臋, tym bardziej utwierdzam si臋 w przekonaniu, 偶e powiniene艣 to zrobi膰. By艂e艣 tu od samego pocz膮tku. Tylko ty znasz ca艂膮 histori臋. Naprawd臋 powiniene艣 j膮 spisa膰. Opowiedz 艣wiatu, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o. Twarz Belgaratha wyra藕nie posmutnia艂a.

- Nie, chyba 偶e kto艣 poda mi lepszy pow贸d od waszego.
Drzwi sypialni otworzy艂y si臋 i do kuchni wesz艂a Poledra.

Belgarath wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋, by膰 mo偶e odrobin臋 zbyt te­atralnie.


0x08 graphic
- Ona ma racj臋 - zwr贸ci艂 si臋 do przyjaci贸艂. - Nied艂ugo b臋­dzie 艣wita膰, a bli藕ni臋ta odpoczywa艂y ca艂膮 noc. Je艣li chcemy si臋 przespa膰, to lepiej zr贸bmy to teraz.

Wdrapali si臋 na stryszek i zawin臋li w koce na siennikach, kt贸­re Durnik tam trzyma艂. Garion le偶a艂 p贸藕niej wpatruj膮c si臋 w po­woli bledn膮cy blask ognia i migotliwe cienie zalegaj膮ce pok贸j na dole. Rozmy艣la艂 o Ce'Nedrze i swych dzieciach, ale potem po­zwoli艂 my艣lom poszybowa膰 ku wydarzeniom tej szczeg贸lnej nocy. Ciocia Poi zawsze by艂a o艣rodkiem 偶ycia Gariona. Urodzenie bli藕­ni膮t nada艂o pe艂ni jej 偶yciu.

Tu偶 przed za艣ni臋ciem riva艅ski kr贸l wr贸ci艂 my艣lami do roz­mowy, kt贸r膮 w艂a艣nie odbyli z Durnikiem i dziadkiem. Musia艂 przyzna膰, 偶e mia艂 niek艂aman膮 ch臋膰 przeczyta膰 opowie艣膰 Belgara-tha. Stary czarodziej byl bardzo dziwnym i skomplikowanym cz艂o­wiekiem. Jego wspomnienia pozwoli艂yby Garionowi spojrze膰 na dziadka pod innym k膮tem. Oczywi艣cie nale偶a艂o go do tego zmu­si膰. Belgarath by艂 specjalist膮 w wymigiwaniu si臋 od pracy. Garion pomy艣la艂, 偶e zna jednak spos贸b na wyci膮gni臋cie od dziadka tej opowie艣ci. U艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Ogie艅 na kominku przyga­sa艂. Garion wiedzia艂 ju偶, jak si臋 do tego zabra膰. Pozna pocz膮tek tej historii.

A potem, poniewa偶 naprawd臋 by艂o p贸藕no, Garion zasn膮艂. By膰 mo偶e dzi臋ki znajomemu wn臋trzu kuchni cioci Poi, 艣ni艂 o far­mie Faldorna, gdzie jego historia si臋 zacz臋ta.


TOM PIERWSZY

DOLINA


0x01 graphic


ROZDZIA艁 PIERWSZY

Im d艂u偶ej zastanawia膰 si臋 nad jakim艣 pomys艂em, tym bardziej mo偶liwe wydaje si臋 jego urzeczywistnienie My艣l rzucona dla zabi­cia czasu potrafi pizerodzi膰 si臋 w zobowi膮zanie, gdy podchwyc膮 j膮 inni Dlaczego ludzie nie mog膮 zrozumie膰, ze je艣li o czym艣 m贸­wi臋, me oznacza wcale, i偶 czyni臋 to z ochot膮?

Wszystko zapocz膮tkowa艂a ca艂kiem niewinna uwaga Durnika Kowal powiedzia艂, ze chcia艂by us艂ysze膰, jak si臋 zacz臋艂a ta ca艂a hi­storia Wiecie, jaki dociekliwy jest Durnik Potrafi wszystko roze­bra膰 na cz臋艣ci, aby dowiedzie膰 si臋, dlaczego to dzia艂a Tym razem mog臋 mu jednak偶e wybaczy膰 Poi w艂a艣nie obdarzy艂a go bli藕ni臋ta­mi, a m艂odzi ojcowie maj膮 sk艂onno艣膰 do niezbyt m膮drego zacho­wania Natomiast Garion powinien mie膰 na tyle oleju w g艂owie, aby si臋 nie wtr膮ca膰 Przeklinam dzie艅, w kt贸rym obudzi艂em w tym ch艂opcu ciekawo艣膰 poznania pocz膮tk贸w W pewnych spra­wach potrafi by膰 okropnie marudny Gdyby po prostu da艂 temu spok贸j, me mozoli艂bym si臋 teraz nad tym paskudnym zadaniem

Ale gdzie偶 tam Obaj wracali do sprawy dzie艅 po dniu, jakby los 艣wiata od tego zale偶a艂 Pr贸bowa艂em zby膰 ich mglistymi obiet­nicami - niczym konkretnym - i mia艂em s艂ab膮 nadziej臋, ze zapo­mn膮 o tej ca艂ej g艂upiej sprawie

Potem Garion zachowa艂 si臋 tak bezwzgl臋dnie, tak podst臋p­nie, ze wstrz膮sn臋艂o to mn膮 do 偶ywego Wspomnia艂 Polgarze


0x08 graphic
o tym g艂upim pomy艣le, a gdy wr贸ci艂 do Rivy, powiedzia艂 r贸wnie偶 Ce'Nedrze. Ma艂o tego, czy dacie wiar臋, 偶e nam贸wi艂 je, aby wmie­sza艂y w ca艂膮 t臋 spraw臋 Poledr臋?

Musz臋 przyzna膰, 偶e sam sobie by艂em winny. Na swoje uspra­wiedliwienie mam jedynie to, 偶e owego wieczoru by艂em nieco zm臋czony. Mimowolnie pozwoli艂em wymkn膮膰 si臋 czemu艣, co przez trzy eony skrywa艂em g艂臋boko w swym sercu. Poledra spo­dziewa艂a si臋 dziecka, a ja zostawi艂em 偶on臋 sam膮. Przez p贸艂 偶ycia nosi艂em poczucie winy za ten czyn. To by艂o niczym n贸偶 wbijany we wn臋trzno艣ci. Garion o tym wiedzia艂 i z zimn膮 krwi膮, z rozmy-s艂em, wykorzysta艂 to, by nak艂oni膰 mnie do owego absurdalnego przedsi臋wzi臋cia. By艂 艣wiadom, 偶e w tych okoliczno艣ciach po pro­stu nie potrafi臋 niczego odm贸wi膰 swej 偶onie.

Poledra oczywi艣cie nie wywiera艂a na mnie 偶adnego nacisku. Nie musia艂a. Wystarczy艂o jedynie, by wspomnia艂a, i偶 podoba jej si臋 ten pomys艂. W tej sytuacji nie mia艂em 偶adnego wyboru. Mam na­dziej臋, 偶e kr贸l Rivyjest szcz臋艣liwy z powodu tego, co mi uczyni艂.

To z ca艂膮 pewno艣ci膮 b艂膮d. Rozs膮dek mi m贸wi, 偶e o wiele le­piej pozostawi膰 rzeczy takimi, jakie s膮; przyczyny i skutki przysy­pane py艂em zapomnianych lat. Zostawi艂bym je tak, gdyby to ode mnie zale偶a艂o. Prawda zdenerwuje wielu ludzi.

Zrozumiej膮 nieliczni, a jeszcze mniej zaakceptuje to, co mam zamiar przedstawi膰, ale, jak ze z艂o艣liwym uporem powtarza­li m贸j wnuk i zi臋膰, je艣li ja nie opowiem tej historii, uczyni to kto艣 inny. Skoro jednak tylko ja znam jej pocz膮tek, 艣rodek i koniec, wi臋c to mnie przypad艂o spisanie na zniszczonym pergaminie atramentem, kt贸ry ju偶 zaczyna blakn膮膰, nim wyschnie, do艣膰 nie­codziennej relacji z tego, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o - i dlaczego.

A zatem pozw贸lcie, 偶e zaczn臋 t臋 opowie艣膰 tak, jak zaczyna si臋 wszystkie opowie艣ci, od pocz膮tku.


0x08 graphic
Urodzi艂em si臋 w Garze, wiosce, kt贸rej ju偶 dawno nie ma. O ile pami臋tam, le偶a艂a ona na przyjemnie zielonym brzegu rzeczki po艂yskuj膮cej w letnim s艂o艅cu, jakby by艂a posypana drogi­mi kamieniami. Odda艂bym wszystkie klejnoty, jakie kiedykolwiek posiada艂em lub widzia艂em, by znowu usi膮艣膰 nad brzegiem tej bez­imiennej rzeki.

Nasza wioska nie by艂a bogata, ale w tamtych czasach 偶adna taka nie by艂a. Na 艣wiecie panowa艂 pok贸j. Bogowie przechadzali si臋 pomi臋dzy nami z u艣miechem. Nie pami臋tam, kto byl naszym Bogiem ani jakie mia艂 atrybuty czy totem. By艂em w贸wczas bardzo m艂ody, to przecie偶 odleg艂e czasy.

Bawi艂em si臋 z innymi dzie膰mi na gor膮cych, zakurzonych uli­cach, biega艂em po 艂膮kach, po艣r贸d wysokiej trawy i polnych kwia­t贸w, wios艂owa艂em po migotliwej rzece, kt贸r膮 zatopi艂o Morze Wschodnie niezliczone lata temu.

Moja matka umar艂a, gdy by艂em jeszcze ca艂kiem ma艂y. Pami臋­tam, 偶e d艂ugo p艂aka艂em z tego powodu, cho膰 musz臋 szczerze przyzna膰, i偶 nie potrafi臋 sobie ju偶 przypomnie膰 jej twarzy. Zacho­wa艂em w pami臋ci delikatno艣膰 r膮k matki i zapach 艣wie偶o upieczo­nego chleba, kt贸ry rozchodzi艂 si臋 z kuchni, ale nie pami臋tam jej twarzy. Czy偶 to nie dziwne?

Potem mieszka艅cy Gary zaj臋li si臋 moim wychowaniem. Ni­gdy nie zna艂em swego ojca i nie przypominam sobie, abym mia艂 jakich艣 偶yj膮cych krewnych. Ludzie z wioski dbali, abym mia艂 co je艣膰, dawali mi stare ubrania i pozwalali sypia膰 w swoich oborach. Nazywali mnie Garath, co w naszym osobliwym dialekcie ozna­cza艂o „z miasta Gary". Mo偶liwe, 偶e by艂o to moje prawdziwe imi臋. Nie pami臋tam ju偶, jak wo艂a艂a na mnie matka, nie my艣l臋 jednak by mia艂o to jakie艣 znaczenie. Garath by艂o wystarczaj膮co wygod­nym imieniem dla sieroty, nie wprowadza艂o zbytniego zam臋tu w spo艂ecznej strukturze wioski.


0x08 graphic
Nasza wioska le偶a艂a gdzie艣 w pobli偶u zbiegu granic staro偶yt­nych ojczyzn Tolnedran, Nyissan i Marag贸w. My艣l臋, 偶e wszyscy by­li艣my tej samej rasy, ale nie jestem tego zupe艂nie pewny. Przypo­minam sobie tylko jedn膮 艣wi膮tyni臋 - je艣li mo偶na j膮 tak nazwa膰 -co przemawia艂oby za tym, i偶 oddawali艣my cze艣膰 wsp贸lnemu Bo­gu, a tym samym byli艣my jednej rasy. W owym czasie religia by艂a mi rzecz膮 oboj臋tn膮, nie pami臋tam wi臋c, czy 艣wi膮tyni臋 wzniesiono ku czci Nedry, Mary czy Issy. Ziemie Arend贸w le偶a艂y nieco na p贸艂noc, zatem ca艂kiem mo偶liwe, 偶e nasza ko艣lawa 艣wi膮tynka zo­sta艂a wzniesiona ku czci Chaldana. Jestem jednak pewny, i偶 nie czcili艣my Toraka ani Belara. Pami臋tam, i偶 nie by艂 to 偶aden z nich.

Ju偶 w dzieci艅stwie oczekiwano, 偶e zapracuj臋 na swoje utrzy­manie. Wie艣niacy nie byli skorzy do zapewniania mi luksusu b艂o­giego nier贸bstwa. Dali mi prac臋 pastucha kr贸w, ale nie by艂em w tym zbyt dobry, je艣li chcecie zna膰 prawd臋. Nasze krowy by艂y kar艂owate i 艂agodne, wi臋c niezbyt wiele z nich od艂膮cza艂o si臋 od stada, gdy znajdowa艂y si臋 pod moj膮 opiek膮, a te, kt贸re chodzi艂y samopas, zwykle wraca艂y na wieczorne dojenie. W sumie wi臋c pa­sienie kr贸w by艂o dobrym zaj臋ciem dla ch艂opaka, kt贸ry nie bar­dzo garn膮艂 si臋 do uczciwej pracy.

W owym czasie m贸j stan posiadania ogranicza艂 si臋 jedynie do tego, co mia艂em na grzbiecie, ale szybko nauczy艂em si臋 sobie ra­dzi膰. Zamk贸w jeszcze nie wynaleziono, nie mia艂em wi臋c wi臋kszych trudno艣ci z przetrz膮saniem chat s膮siad贸w, gdy ci pracowali na po­lach. Krad艂em g艂贸wnie jedzenie, cho膰 od czasu do czasu do mych kieszeni trafia艂y i inne drobiazgi. Niestety, gdy gin臋艂y jakie艣 rzeczy, podejrzanym z regu艂y by艂em w艂a艣nie ja. Sieroty nie cieszy艂y si臋 w owym czasie zbytnimi wzgl臋dami. Z biegiem lat moja reputacja pogarsza艂a si臋 i innym dzieciom przykazano mnie unika膰. Wie艣nia­cy uwa偶ali, 偶e jestem leniwy i niegodny zaufania, nazywali mnie r贸wnie偶 k艂amc膮 i z艂odziejem - cz臋sto prosto w twarz! Nie zaprze­czam zarzutom, ale niezbyt przyjemnie us艂ysze膰 co艣 takiego prosto


0x08 graphic
w twarz. Mieli mnie ci膮gle na oku. Jasno te偶 dali mi do zrozumie­nia, abym za dnia trzyma艂 si臋 z dala od wioski. Najcz臋艣ciej jednak ignorowa艂em te drobne ograniczenia. Zacz膮艂em znajdowa膰 przy­jemno艣膰 w zakradaniu si臋 po jedzenie i r贸偶ne przydatne rzeczy. Uwa偶a艂em siebie za bardzo przebieg艂ego go艣cia.

Mia艂em chyba ze trzyna艣cie lat, gdy zacz膮艂em zwraca膰 uwag臋 na dziewcz臋ta. To dopiero zdenerwowa艂o moich s膮siad贸w. Cie­szy艂em si臋 w wiosce s艂aw膮 rozpustnika, co dla m艂odzie偶y by艂o czym艣 nieodparcie atrakcyjnym. A zatem zwraca艂em uwag臋 na dziewcz臋ta, a dziewcz臋ta interesowa艂y si臋 mn膮. I tak oto pewnego pochmurnego wiosennego ranka jeden z cz艂onk贸w wioskowej starszyzny przy艂apa艂 mnie w stodole ze sw膮 najm艂odsz膮 c贸rk膮. Za­pewniam, 偶e do niczego nie dosz艂o. No, mo偶e do kilku niewin­nych poca艂unk贸w, ale do niczego powa偶niejszego. Jednak偶e oj­ciec dziewczyny natychmiast pomy艣la艂 o najgorszym i spu艣ci艂 mi t臋gie lanie.

Ostatecznie uda艂o mi si臋 wyrwa膰 i biegiem opu艣ci艂em wio­sk臋. Przeszed艂em w br贸d rzek臋 i w ponurym nastroju wspi膮艂em si臋 na wzg贸rze po przeciwnej stronie. Powietrze by艂o zimne i su­che. Nad g艂ow膮 gna艂y chmury p臋dzone rze艣kim wiatrem. Siedzia­艂em tam bardzo d艂ugo, zastanawiaj膮c si臋 nad swym po艂o偶eniem. Doszed艂em do wniosku, 偶e nie mam ju偶 czego szuka膰 w Garze. Moi s膮siedzi, musz臋 przyzna膰 nie bez racji, spogl膮dali na mnie podejrzliwie, a incydent w stodole pewnie przepe艂ni艂 miar臋. Ch艂odna kalkulacja pozwala艂a podejrzewa膰, 偶e w kr贸tkim czasie zostan臋 poproszony stanowczo o opuszczenie wioski.

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie mia艂em zamiaru da膰 im tej satysfakcji. Obrzuci艂em wzrokiem skupisko mrocznych chat przycupni臋tych nad rzeczk膮, pociemnia艂膮 pod p臋dzonymi przez wiatr wiosenny­mi chmurami. Potem odwr贸ci艂em si臋 i spojrza艂em na zach贸d, na rozleg艂e 艂膮ki, o艣nie偶one szczyty za nimi, chmury gnaj膮ce po sza­rym niebie i poczu艂em raptown膮, nieprzepart膮 ch臋膰 w臋dr贸wki.


0x08 graphic
艢wiat nie ko艅czy艂 si臋 na wiosce Gara; i nagle bardzo zapragn膮艂em wyruszy膰, by go pozna膰. Nic w艂a艣ciwie mnie nie trzyma艂o. Ojciec mej ma艂ej towarzyszki igraszek pewnie b臋dzie czatowa艂 na mnie — z pa艂k膮 — gdy tylko pojawi臋 si臋 w okolicy. W tym momencie pod­j膮艂em decyzj臋.

Kr贸tko po p贸艂nocy z艂o偶y艂em ostatni膮 wizyt臋 w wiosce. Nie mia艂em zamiaru odchodzi膰 z pustymi r臋koma. Szopa na zapasy dostarczy艂a mi tyle jedzenia, ile mog艂em wygodnie unie艣膰. Ponie­wa偶 za艣 nie jest rozwa偶nie podr贸偶owa膰 bez broni, zabra艂em r贸w­nie偶 s艂usznych rozmiar贸w n贸偶. Rok wcze艣niej zrobi艂em sobie pro­c臋. Nudne godziny sp臋dzone na dogl膮daniu kr贸w innych ludzi dawa艂y mi pod dostatkiem czasu na 膰wiczenia. Ciekaw jestem, co sta艂o si臋 z t膮 proc膮.

Rozejrza艂em si臋 po szopie i uzna艂em, 偶e mam ju偶 wszystko, czego mi naprawd臋 potrzeba. Przekrad艂em si臋 wi臋c cicho zaku­rzon膮 ulic膮, ponownie przeszed艂em w br贸d rzek臋 i oddali艂em si臋 z tego miejsca na zawsze.

Teraz, gdy wracam do tamtych dni my艣lami, u艣wiadamiam sobie, 偶e mam wobec owego wie艣niaka o ci臋偶kiej r臋ce ogromny d艂ug wdzi臋czno艣ci. Gdyby nie wszed艂 wtedy do tej stodo艂y, to m贸g艂bym nigdy nie wspi膮膰 si臋 na tamto wzg贸rze i nie spojrze膰 na zach贸d. R贸wnie dobrze m贸g艂bym prze偶y膰 swe 偶ycie w Garze i tam umrze膰. Czy偶 to nie dziwne, jak drobnostki mog膮 zmieni膰 los cz艂owieka?

Na zachodzie rozci膮ga艂y si臋 ziemie Tolnedran i o poranku by艂em ju偶 na ich terytorium. Nie mia艂em 偶adnego konkretnego celu, popycha艂 mnie jedynie 贸w osobliwy przymus w臋dr贸wki na zach贸d. Min膮艂em kilka wiosek, ale nie widzia艂em 偶adnego powo­du, by si臋 w kt贸rej艣 z nich zatrzyma膰.

W dwa, a mo偶e trzy dni po opuszczeniu Gary spotka艂em za­bawnego, dobrodusznego staruszka, jad膮cego na rozklekotanym wozie.


Najwyra藕niej potraktowa艂 moj膮 odpowied藕 dos艂ownie. S膮dzi­艂em w贸wczas, 偶e jest Tolnedraninem, a zauwa偶y艂em, 偶e to bardzo prozaiczni ludzie.

W贸wczas my艣la艂em, 偶e wszyscy Tolnedranie m贸wi膮 w ten spo­s贸b, ale wkr贸tce odkry艂em, i偶 by艂em w b艂臋dzie. W Tol Malin zaba­wi艂em kilka tygodni. To tam po raz pierwszy spotka艂em si臋 z pie­ni臋dzmi. Bankierzy tolnedra艅scy wynale藕li pieni膮dze. Pomys艂 ten wyda艂 mi si臋 fascynuj膮cy. Oto by艂o co艣 wystarczaj膮co ma艂ego, aby schowa膰 to w kieszeni, a jednak o ogromnej warto艣ci. Kto艣, kto ukrad艂 fotel, st贸艂 lub konia, rzuca si臋 w oczy. Pieni膮dze za艣, gdy ju偶 /najd膮 si臋 w twej kieszeni, trudno rozpozna膰 jako cudz膮 w艂asno艣膰.

Niestety, Tolnedranie w bardzo zaborczy spos贸b podchodzili do swych pieni臋dzy. W Tol Malin po raz pierwszy us艂ysza艂em, jak krzyczano: „Zatrzyma膰 z艂odzieja!". Wtedy do艣膰 pospiesznie opu­艣ci艂em miasto.

Zdajecie chyba sobie spraw臋, 偶e nie wyci膮ga艂bym na 艣wiat艂o d/ienne swych ch艂opi臋cych grzeszk贸w, gdyby nie moja c贸rka. Po­trafi by膰 bardzo niezno艣na, gdy czasami co艣 mi si臋 przytrafi.


0x08 graphic
Chcia艂bym jedynie, aby ludzie dla odmiany spojrzeli na to z mo­jej strony. Czy w danych okoliczno艣ciach mia艂em jaki艣 wyb贸r?

Rzecz zastanawiaj膮ca, spotka艂em ponownie tego samego za­bawnego staruszka oko艂o pi臋ciu mil za Tol Malin.

Staruszek roze艣mia艂 si臋 ze zrozumieniem. Jego 艣miech za艣 sprawi艂, 偶e dzie艅 wyda艂 mi si臋 pogodniejszy. Starzec wygl膮da艂 zwy­czajnie. Mia艂 bia艂e w艂osy i brod臋, ale jego intensywnie niebieskie oczy dziwnie nie pasowa艂y do pomarszczonej twarzy. Bi艂a z nich m膮dro艣膰, cho膰 nie wygl膮da艂y na oczy starego cz艂owieka. Zdawa艂y si臋 przenika膰 na wylot wszystkie moje m臋tne wyja艣nienia.

- Wskakuj zatem, ch艂opcze - powiedzia艂. - Tusz臋, i偶 nadal
w tym samym kierunku zd膮偶amy.

Przez nast臋pne kilka tygodni podr贸偶owali艣my przez ziemie Tolnedran, kieruj膮c si臋 ci膮gle na zach贸d. A by艂o to w czasach, gdy ludzi nie ogarn臋艂a jeszcze mania budowy prostych, dobrze utrzymanych trakt贸w. Szlak, kt贸rym pod膮偶ali艣my, by艂 zaledwie 艣ladem k贸艂, kt贸ry wij膮c si臋 przez 艂膮ki, znaczy艂 drog臋 naj艂atwiejsze­go przejazdu.

Tolnedranie byli rolnikami, jak niemal wszyscy w tamtych czasach. Po drodze by艂o jednak bardzo niewiele samotnych farm, poniewa偶 wi臋kszo艣膰 ludzi mieszka艂a w wioskach. Codziennie sko­ro 艣wit wyruszali do pracy na swych polach i wracali wieczorem.

Pewnego ranka, w 艣rodku lata, przeje偶d偶ali艣my przez jedn膮 z tych wiosek. Zobaczy艂em w贸wczas wie艣niak贸w mozolnie w臋dru­j膮cych do pracy.

- Czy偶 nie by艂oby 艂atwiej, gdyby po prostu zbudowali swoje
domy tam, gdzie s膮 ich pola? — zapyta艂em staruszka.


Zapewne nie zwr贸ci艂bym na to uwagi, gdyby nie 贸w staru­szek. W ci膮gu nast臋pnych kilku tygodni przeje偶d偶ali艣my przez kilka wiosek i mia艂em okazj臋 pozna膰 Tolnedran. Nie obchodzili mnie zbytnio, ale przyjrza艂em si臋 im. Tolnedranie niemal ka偶d膮 minut臋 dnia po艣wi臋caj膮 na dok艂adne okre艣lenie swej pozycji w miejscowej spo艂eczno艣ci. Im za艣 wy偶sza wedle ich mniemania ma by膰, tym staj膮 si臋 agresywniejsi. Tolnedranin 藕le traktuje swo­ich s艂u偶膮cych nie z okrucie艅stwa, ale z g艂臋boko zakorzenionej potrzeby udowodnienia swej wy偶szo艣ci. Sp臋dza ca艂e godziny przed lustrem, 膰wicz膮c hardy, wynios艂y wyraz twarzy. By膰 mo偶e to w艂a艣nie dra偶ni艂o mnie w nich szczeg贸lnie. Nie lubi臋, gdy ludzie traktuj膮 mnie z g贸ry, m贸j status w艂贸cz臋gi za艣 stawia艂 mnie na sa­mym dole drabiny spo艂ecznej, wi臋c ka偶dy patrzy艂 na mnie z wy偶­szo艣ci膮.

Staruszek poklepa艂 mnie czule po plecach.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e tak w艂a艣nie do tego w ko艅cu podej­
dziesz.

To by艂o chyba najwa偶niejsze, czego nauczy艂em si臋 przez lata. Na d艂u偶sz膮 met臋 wi臋ksz膮 satysfakcj臋 daje wy艣miewanie w duchu g艂upc贸w, ni偶 szamotanie si臋 z nimi w ulicznym pyle. Poza tym jest to o wiele korzystniejsze dla ubrania.

Wydawa艂o si臋, 偶e staruszek podr贸偶owa艂 bez celu. Mia艂 w贸z, ale nie wi贸z艂 na nim niczego wa偶nego —jedynie kilka niepe艂nych wor­k贸w ziarna dla swego niedu偶ego konika, beczu艂k臋 wody, troch臋 je­dzenia i par臋 postrz臋pionych starych koc贸w, kt贸rymi z ochot膮 si臋 ze mn膮 dzieli艂. Im lepiej si臋 poznawali艣my, tym bardziej zaczyna­艂em go lubi膰. Zdawa艂o si臋, 偶e dostrzega艂 istot臋 wszechrzeczy i we wszystkim znajdowa艂 co艣 do 艣miechu. Z czasem i ja r贸wnie偶 zacz膮­艂em si臋 艣mia膰. Zda艂em sobie spraw臋, 偶e ze wszystkich znajomych, jego pierwszego by艂bym sk艂onny nazwa膰 przyjacielem.

Staruszek opowiada艂 o ludziach, kt贸rzy mieszkali na tej rozle­g艂ej r贸wninie. Odnios艂em wra偶enie, 偶e znaczn膮 cz臋艣膰 swego 偶ycia sp臋dzi艂 na podr贸偶owaniu. Pomimo zabawnego sposobu m贸wienia


0x08 graphic
- a mo偶e w艂a艣nie dlatego - jego spostrze偶enia na temat r贸偶nych ras okaza艂y si臋 bardzo trafne. Sp臋dzi艂em tysi膮ce lat z tymi lud藕mi i ani razu nie stwierdzi艂em, aby okaza艂y si臋 mylne. Powiedzia艂 mi, 偶e Alornowie s膮 awanturnikami, Tolnedranie materialistami, a Arendowie niezbyt bystrzy. Maragowie byli uczuciowi i kapry艣ni, ale wielkoduszni wobec tych, kt贸rzy si臋 znale藕li w k艂opotach. Nyis-sanie byli leniwi i nieszczerzy, a Angarakowie obsesyjnie religijni. Dla Morindim贸w i Karand贸w 偶ywi艂 jedynie lito艣膰, dla Dal贸w za艣 szczeg贸lny rodzaj szacunku. Poczu艂em osobliwy b贸l i do艣wiadczy­艂em uczucia g艂臋bokiej straty, gdy kt贸rego艣 z tych ch艂odnych, po­chmurnych dni staruszek 艣ci膮gn膮艂 lejce swego konia i powiedzia艂:

- A jaka偶 to r贸偶nica, ch艂opcze? Ty zd膮偶asz na zach贸d, a ja
nie. Spotkamy si臋 jeszcze, ale na razie nasze drogi si臋 rozchodz膮.
Musisz jeszcze wiele zobaczy膰, a ja ju偶 to wszystko widzia艂em. Mo­
偶e pogaw臋dzimy o tym przy nast臋pnym spotkaniu. Mam nadzie­
j臋, 偶e znajdziesz to, czego szukasz, lecz tymczasem zeskakuj.

Ura偶ony tym do艣膰 nonszalanckim odprawieniem, nie sili艂em si臋 na zbytnie uprzejmo艣ci. Zebra艂em swe rzeczy, zeskoczy艂em z wozu i ruszy艂em na zach贸d. Nie ogl膮da艂em si臋, wi臋c nie potra­fi臋 powiedzie膰, w kt贸rym kierunku odjecha艂. Gdy si臋 obejrza艂em, nie by艂o go ju偶 wida膰.

Staruszek da艂 mi og贸lne poj臋cie o geografii ziem le偶膮cych przede mn膮. Wiedzia艂em, 偶e by艂o zbyt p贸藕no na wypraw臋 w g贸ry oraz 偶e przed sob膮 mia艂em rozleg艂y las po drugiej stronie rzeki, kt贸ra w odr贸偶nieniu od innych rzek, p艂yn臋艂a z po艂udnia na p贸艂­noc. Z jego opis贸w wiedzia艂em, 偶e te ziemie by艂y s艂abo zaludnione, wi臋c b臋d臋 zmuszony sam o siebie zadba膰, nie mog膮c liczy膰 na utrzymanie si臋 z drobnych kradzie偶y. Ale by艂em miody, pewny swej bieg艂o艣ci w strzelaniu z procy i przekonany, i偶 sobie poradz臋.


0x08 graphic
Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie musia艂em sam zdobywa膰 po偶ywie­nia tej zimy. Na skraju lasu natkn膮艂em si臋 na du偶e obozowisko dziwnych starych ludzi. Mieszkali w namiotach. M贸wili j臋zykiem, kt贸rego nie rozumia艂em. Na m贸j widok oczy zasz艂y im 艂zami, ale z u艣miechem zaprosili mnie do siebie.

Byli najbardziej osobliw膮 spo艂eczno艣ci膮, jak膮 spotka艂em, a wierzcie mi, 偶e widzia艂em ich wiele. Mieli dziwnie blad膮 sk贸r臋, co uzna艂em za charakterystyczne dla ich rasy, ale najbardziej nie­zwyk艂e wyda艂o mi si臋 to, 偶e nie by艂o w艣r贸d nich nikogo poni偶ej siedemdziesi膮tki.

Traktowali mnie z wielkim uwa偶aniem. Wci膮偶 jednak wi臋k­szo艣膰 z nich szlocha艂a na m贸j widok. Ca艂ymi godzinami potrafili siedzie膰 i wpatrywa膰 si臋 we mnie, co, delikatnie m贸wi膮c, wpra­wia艂o mnie w zak艂opotanie. 呕ywili mnie, rozpieszczali i zapewnili ca艂kiem luksusow膮 kwater臋, je艣li mo偶na tak nazwa膰 namiot. Nikt w nim nie mieszka艂 i odkry艂em, 偶e w ich obozowisku by艂o wiele pustych namiot贸w. Po miesi膮cu wiedzia艂em ju偶 dlaczego. Nie by­艂o tygodnia, aby kt贸ry艣 z nich nie umar艂. Jak m贸wi艂em, wszyscy byli bardzo starzy. Macie poj臋cie, jak przygn臋biaj膮ce by艂o 偶ycie w miejscu, gdzie wiecznie odbywa艂y si臋 pogrzeby?

Nadci膮ga艂a jednak zima, a ja mia艂em miejsce do spania, ogie艅, przy kt贸rym mog艂em si臋 ogrza膰, a starzy ludzie dobrze mnie karmili, wi臋c uzna艂em, 偶e znios臋 t臋 odrobin臋 przygn臋bie­nia. Postanowi艂em jednak, i偶 z pierwszym powiewem wiosny odej-d臋.

Nie trudzi艂em si臋 zbytnio, by nauczy膰 si臋 ich j臋zyka. Potrafi­艂em rozr贸偶ni膰 jedynie kilka s艂贸w. Najcz臋艣ciej powtarza艂y si臋 „Go-rim" i „Ul", brzmi膮ce jak imiona i prawie zawsze wymawiane to­nem g艂臋bokiego 偶alu.

Opr贸cz po偶ywienia, starzy ludzie zaopatrzyli mnie r贸wnie偶 w ubranie; moje nie by艂o najlepsze i bardzo si臋 zniszczy艂o w cza­sie podr贸偶y. Nie wymaga艂o to szczeg贸lnego wyrzeczenia z ich


0x08 graphic
strony, albowiem tam, gdzie co rusz odbywaj膮 si臋 pogrzeby, nie brak zb臋dnego odzienia.

Gdy 艣nieg stopnia艂, a mr贸z zacz膮艂 wys膮cza膰 si臋 z ziemi, po ci­chu zacz膮艂em czyni膰 przygotowania do odej艣cia. Krad艂em jedze­nie - po trochu za ka偶dym razem, aby nie wzbudzi膰 podejrze艅 -i ukrywa艂em w swym namiocie. Z namiotu ostatniego ze zmar­艂ych zw臋dzi艂em ca艂kiem porz膮dny we艂niany p艂aszcz. Tu i 贸wdzie pozbiera艂em inne u偶yteczne rzeczy. Dok艂adnie zbada艂em otacza­j膮cy teren i tu偶 na zach贸d od obozu znalaz艂em miejsce, w kt贸­rym mog艂em przej艣膰 rzek臋 w br贸d. W贸wczas, ze szczeg贸艂owym planem ucieczki w g艂owie, spokojnie czeka艂em, a偶 zima odejdzie na dobre.

Jak to zwykle wczesn膮 wiosn膮 bywa, mieli艣my kilka tygodni ci膮g艂ego deszczu, wi臋c nadal czeka艂em, cho膰 moja niecierpliwo艣膰 stawa艂a si臋 trudna do zniesienia. W ci膮gu zimy 贸w osobliwy przy­mus, kt贸ry dokucza艂 mi, odk膮d opu艣ci艂em Gar臋, uleg艂 subtelnej zmianie. Teraz mia艂em wra偶enie, 偶e ci膮gnie mnie na po艂udnie zamiast na zach贸d.

W ko艅cu deszcze usta艂y, a wiosenne s艂o艅ce wydawa艂o si臋 wy­starczaj膮co ciep艂e, aby uczyni膰 w臋dr贸wk臋 przyjemn膮. Pewnego wieczoru zebra艂em swoje 艂upy, upcha艂em je do tobo艂ka, kt贸ry zrobi艂em w czasie d艂ugich zimowych wieczor贸w, i usiad艂em w na­miocie, nas艂uchuj膮c cichn膮cych odg艂os贸w krz膮taniny starych lu­dzi. Potem, gdy wok贸艂 zapanowa艂a cisza, wykrad艂em si臋 ze swego tymczasowego domu i ruszy艂em na skraj lasu.

Tej nocy ksi臋偶yc by艂 w pe艂ni, a gwiazdy 艣wieci艂y szczeg贸lnie ja­sno. Przekrad艂em si臋 przez cienisty las, przeszed艂em w br贸d rze­k臋 i wspi膮艂em si臋 na drugi brzeg z uczuciem ogromnej rado艣ci. By艂em wolny!

Przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 nocy szed艂em wzd艂u偶 rzeki na po艂udnie, oddalaj膮c si臋 mo偶liwie jak najbardziej od starych ludzi - na odle­g艂o艣膰, kt贸rej nie mog艂yby przeby膰 ich s臋dziwe nogi.


0x08 graphic
Las wydawa艂 si臋 niewiarygodnie stary. Drzewa by艂y ogromne, a pod艂o偶e, przes艂oni臋te li艣ciastym baldachimem, pozbawione ty­powego krzaczastego poszycia. Zamiast tego za艣ciela艂 je bujny zie­lony mech. Las robi艂 na mnie wra偶enie zaczarowanego i gdy tyl­ko upewni艂em si臋, 偶e nie b臋dzie pogoni, uzna艂em, i偶 w rzeczywi­sto艣ci nie spieszy mi si臋 tak bardzo. Pomaszerowa艂em wi臋c wolno, czy te偶, jak kto woli, ruszy艂em spacerkiem, na po艂udnie. Nic mnie nie goni艂o, nie licz膮c owej niezbyt teraz nagl膮cej potrzeby, by dok膮d艣 i艣膰, cho膰 nie mia艂em najmniejszego poj臋cia dok膮d.

A potem drzewa rozst膮pi艂y si臋, robi膮c miejsce trawiastej doli­nie, poznaczonej tu i tam rozkosznymi k臋pami kniei. Bujne zaro­艣la krzew贸w jagodowych porasta艂y brzegi g艂臋bokich, zimnych strumieni o wodzie tak czystej, 偶e bez trudu dojrza艂em pstr膮ga, kt贸ry z g艂臋boko艣ci dziesi臋ciu st贸p spogl膮da艂 na mnie ciekawie, gdy przykl臋kn膮艂em, aby si臋 napi膰.

Jele艅, spokojny i 艂agodny niczym baranek, pas艂 si臋 na soczystej zielonej 艂膮ce, przygl膮daj膮c mi si臋 wielkimi, pokornymi oczyma.

W艂贸czy艂em si臋 zupe艂nie otumaniony, szcz臋艣liwszy ni偶 kiedy­kolwiek przedtem. St艂umiony g艂os rozwagi m贸wi艂 mi, 偶e moje za­pasy jedzenia nie s膮 wieczne, ale wydawa艂o si臋, i偶 rzeczywi艣cie si臋 nie zmniejszaj膮 - by膰 mo偶e dlatego, 偶e objada艂em si臋 jagodami i innymi dziwnymi owocami.

D艂ugo zamarudzi艂em w tej zaczarowanej dolinie. Po jakim艣 czasie doszed艂em do samego jej 艣rodka. Ros艂o tam drzewo tak roz艂o偶yste, 偶e jego ogrom przyprawi艂 mnie o zawr贸t g艂owy.

Nie uwa偶am si臋 za szczeg贸lnego znawc臋 ro艣lin, ale dziewi臋膰 razy obszed艂em 艣wiat dooko艂a i jak dot膮d nie widzia艂em nigdzie takiego drzewa. I, co by艂o zapewne b艂臋dem, podszed艂em do nie­go. Po艂o偶y艂em d艂onie na chropowatej korze. Nieraz zastanawia­艂em si臋, co by by艂o, gdybym tego nie uczyni艂.

Sp艂yn膮艂 na mnie wprost niewiarygodny spok贸j. Polgara przypisa艂aby to pewnie memu wrodzonemu lenistwu, ale by艂aby


0x08 graphic
w b艂臋dzie. Nie mam poj臋cia, jak d艂ugo siedzia艂em pogr膮偶ony w duchowej wsp贸lnocie z tym prastarym drzewem. Wiem, 偶e mu­sia艂em by膰 jakim艣 sposobem 偶ywiony i podtrzymywany przy 偶yciu, gdy godziny, dni, a nawet miesi膮ce przep艂ywa艂y niezauwa偶enie, ale nie pami臋tam, abym jad艂 lub spa艂.

A potem, nagle, zrobi艂o si臋 zimno i zacz膮艂 pada膰 艣nieg. Ca艂y czas zima niczym 艣mier膰 skrada艂a si臋 za mn膮.

Postanowi艂em wr贸ci膰 do obozu starych ludzi na nast臋pn膮 zi­m臋, chyba 偶e trafi mi si臋 co艣 lepszego, ale by艂o jasne, i偶 zbyt d艂u­go zmitr臋偶y艂em w hipnotycznym cieniu tego g艂upiego drzewa.

艢nieg napada艂 tak g艂臋boki, 偶e z ledwo艣ci膮 przez niego brn膮­艂em. Jedzenie sko艅czy艂o si臋, buty mia艂em znoszone, zgubi艂em sw贸j n贸偶 i nagle zrobi艂o si臋 bardzo, bardzo zimno. Nie chc臋 niko­go oskar偶a膰, ale wydaje mi si臋, 偶e to by艂a lekka przesada.

W ko艅cu, przemoczony do suchej nitki, z oblodzonymi w艂osa­mi, skuli艂em si臋 za stert膮 kamieni, kt贸ra zdawa艂a si臋 wznosi膰 w sa­mo serce 艣nie偶nej burzy szalej膮cej wok贸艂 mnie. Pr贸bowa艂em przy­gotowa膰 si臋 na 艣mier膰. Pomy艣la艂em o wiosce Gara i trawiastych po­lach wok贸艂 niej, o migotliwej rzece i mojej mamie, i - poniewa偶 nadal by艂em jeszcze bardzo m艂ody - rozp艂aka艂em si臋.

艢lepy by艂, czy co?

- Azali by艂by to dla twego rodzaju wystarczaj膮cy pow贸d, by
zemrze膰?


Wicher zawy艂 i zawirowa艂 wok贸艂 mnie g臋stszy 艣nieg.

Nie musia艂 zachowywa膰 si臋 tak obra藕liwie! Rozgniewany wsta­艂em na swoje wp贸艂 zamarzni臋te nogi. 艢nieg o艣lepia艂 mnie.

- No, ch艂opcze? Idziesz to?

Ruszy艂em wok贸艂 tego, co uwa偶a艂em jedynie za stert臋 ka­mieni.

- Powiniene艣 doj艣膰 do g艂adkiego, szarego kamienia - ode­
zwa艂 si臋 g艂os. -Jest nieco wy偶szy ni偶 twa g艂owa i szeroki na wyci膮­
gni臋cie ramion.

0x08 graphic
Kamie艅 odsun膮艂 si臋.

- Wejd藕, ch艂opcze - powiedzia艂 g艂os. - Nie stercz tak na nie­
pogodzie jak ciel臋. Jest ca艂kiem ch艂odno.

Czy偶by dopiero teraz to zauwa偶y艂?

Wszed艂em do przedsionka, w kt贸rym znajdowa艂y si臋 jedynie kamienne schody, wij膮ce si臋 ku g贸rze. Dziwne, nie by艂o ciemno, cho膰 nie widzia艂em, sk膮d p艂ynie 艣wiat艂o.

Odwr贸ci艂em si臋 ku wej艣ciu i z pewn膮 dum膮 rozkaza艂em:

- Zamknij si臋!

Na d藕wi臋k mego g艂osu kamie艅 przesun膮艂 si臋 ze zgrzytem, kt贸ry zmrozi艂 mnie bardziej ni偶 sroga 艣nie偶yca na dworze. By艂em w pu艂apce! Chwilowa panika min臋艂a, gdy nagle zda艂em sobie spraw臋, 偶e po raz pierwszy od wielu dni by艂em suchy. Nie po­wsta艂a nawet ka艂u偶a wok贸艂 moich st贸p! Dzia艂o si臋 tu co艣 dziw­nego.

- Wejd藕 na g贸r臋, ch艂opcze — poleci艂 g艂os.

Jaki mia艂em wyb贸r? Wszed艂em na kamienne stopnie, wytarte przez niezliczone stulecia st膮pania i nieco zal臋kniony pocz膮艂em wspina膰 si臋 kr臋tymi schodami. Wie偶a by艂a bardzo wysoka i wspi­naczka zaj臋艂a mi wiele czasu.

Na szczycie znajdowa艂a si臋 komnata pe艂na cud贸w. Spogl膮da­艂em na rzeczy, jakich nigdy dot膮d nie widzia艂em. By艂em m艂ody i, pod贸wczas, nie ca艂kiem wolny od my艣li o kradzie偶y. Z艂odziejstwo zagnie藕dzi艂o si臋 w mojej robaczywej ma艂ej duszy. Jestem pewny, 偶e to wyznanie Polgara uzna za szczeg贸lnie zabawne.

W pobli偶u ognia — p艂on膮cego, jak zauwa偶y艂em, bez 偶adnego podsycania - siedzia艂 cz艂owiek, kt贸ry wydawa艂 si臋 wprost niewia­rygodnie stary, lecz dziwnie znajomy, cho膰 nie potrafi艂em powie­dzie膰, sk膮d go zna艂em. Mia艂 brod臋 d艂ug膮, g臋st膮 i bia艂膮 jak 艣nieg,


0x08 graphic
kt贸ry niemal mnie zabi艂, ale oczy osobliwie m艂ode. My艣l臋, 偶e to w艂a艣nie oczy wydawa艂y mi si臋 znajome.

Nie potrafi艂em nawet tego wym贸wi膰. Przed mymi oczyma przep艂yn臋艂y wizje paruj膮cych pieczeni, t艂ustej g臋si p艂ywaj膮cej we w艂asnym sosie, bochenki 艣wie偶o upieczonego chleba i t艂ustego, z艂ocistego mas艂a, klusek w g臋stej 艣mietanie, sera i ciemnego ale, owoc贸w i orzech贸w, i soli do doprawienia tego wszystkiego. Wizja by艂a tak realna, i偶 wydawa艂o mi si臋, 偶e czuj臋 zapach.


0x08 graphic
A on, siedz膮c przy jasnym ogniu, kt贸ry zdawa艂 si臋 p艂on膮膰 z samego powietrza, roze艣mia艂 si臋 i me serce znowu zata艅czy艂o z rado艣ci.

- Odwr贸膰 si臋, ch艂opcze - powiedzia艂 - i jedz do syta.

Odwr贸ci艂em si臋 i oto na stole, kt贸rego poprzednio nie wi­dzia艂em, sta艂o wszystko, co sobie wyobrazi艂em. Nic dziwnego, 偶e czu艂em zapach! G艂odny ch艂opak nie pyta, sk膮d wzi臋艂o si臋 jedze­nie - po prostu je. Tak wi臋c jad艂em. Jad艂em, dop贸ki m贸j 偶o艂膮dek nie zacz膮艂 trzeszcze膰 w szwach. Ca艂y czas towarzyszy艂 mi 艣miech starca, siedz膮cego przy ogniu, a moje serce podskakiwa艂o przy ka偶dym dziwnie znajomym chichocie.

A gdy sko艅czy艂em i siedzia艂em senny nad swym talerzem, sta­rzec znowu si臋 odezwa艂.

Ale we 艣nie wiedzia艂em, 偶e ten, kto wyprowadzi艂 mnie ze 艣nie偶ycy, nakarmi艂 i da艂 schronienie, czuwa艂 nade mn膮 przez d艂u­g膮, 艣nie偶n膮 noc, i spa艂em jeszcze spokojniej w przytulnym cieple jego opieki.


ROZDZIA艁 DRUGI

I tak zacz臋艂a si臋 moja s艂u偶ba. Zadania, kt贸re pocz膮tkowo zle­ca艂 mi Mistrz, by艂y proste — „Zamie膰 pod艂og臋", „Przynie艣 troch臋 drewna na opa艂", „Umyj okna" - tego rodzaju rzeczy. Przypusz­czam, 偶e wiele z nich powinno wzbudzi膰 moje podejrzenia. M贸g艂­bym przysi膮c, 偶e nigdzie nie by艂o ani py艂ku kurzu, gdy po raz pierwszy wspi膮艂em si臋 do tej komnaty w wie偶y i, zdaje si臋, i偶 wspo­mina艂em o tym wcze艣niej, ogie艅 p艂on膮cy na kominku nie potrze­bowa艂 podsycania. Wygl膮da艂o na to, 偶e on w jaki艣 spos贸b wyszu­kiwa艂 dla mnie zaj臋cia.

Jednak偶e by艂 dobrym Mistrzem. Cho膰by z tego wzgl臋du, 偶e nie rozkazywa艂 jak Tolnedranie swej s艂u偶bie, lecz tylko czyni艂 sugestie.

- Azali nie s膮dzisz, 偶e pod艂oga na powr贸t brudna si臋 sta艂a,
ch艂opcze?

Lub:

Czy偶 nie by艂oby rozwa偶nym zgromadzi膰 troch臋 drewna na
opa艂?

Te pos艂ugi w 偶adnym razie nie by艂y ponad moje si艂y czy mo偶­liwo艣ci, a pogoda na zewn膮trz wydawa艂a si臋 wystarczaj膮co nieprzy­jemna, aby przekona膰 mnie, 偶e to niewielka cena za jedzenie i schronienie. Postanowi艂em jednak, i偶 gdy nadejdzie wiosna, a on zacznie mi wyszukiwa膰 zaj臋cia na dworze, to postaram si臋 zrewidowa膰 nasz uk艂ad. Nie ma zbyt wiele do robienia, gdy zima


0x08 graphic
trzyma nas w domu, ale cieplejsza pogoda niesie ze sob膮 mo偶li­wo艣ci ci臋偶szych i bardziej nu偶膮cych prac. Je艣li sprawy przybior膮 zbyt nieprzyjemny obr贸t, zawsze mog臋 si臋 zebra膰 i odej艣膰.

Jednak偶e w tej my艣li by艂o co艣 osobliwego. Przymus, kt贸ry ow艂adn膮艂 mn膮 w Garze, teraz znikn膮艂. Specjalnie si臋 jednak nad tym nie zastanawia艂em. Po prostu uzna艂em, 偶e opu艣ci艂 mnie, i nie rozmy艣la艂em o tym wi臋cej, a mo偶e wyros艂em z tego. Zdaje mi si臋, 偶e wieloma sprawami nie zaprz膮ta艂em sobie g艂owy tej pierwszej zimy.

Na przyk艂ad, bardzo niewielk膮 uwag臋 zwr贸ci艂em na fakt, 偶e m贸j Mistrz zdawa艂 si臋 nie mie膰 偶adnych widocznych 艣rodk贸w do 偶ycia. Nie hodowa艂 byd艂a, owiec czy cho膰by kur i nie by艂o szop ani innych zabudowa艅 w otoczeniu jego wie偶y. Nie potrafi艂em nawet znale藕膰 spi偶arni. Wiedzia艂em, 偶e gdzie艣 musi jaka艣 by膰, po­niewa偶 posi艂ki, kt贸re przygotowywa艂, pojawia艂y si臋 zawsze na sto­le, gdy stawa艂em si臋 g艂odny. Niezwyk艂e, fakt, 偶e nigdy nie widzia­艂em go gotuj膮cego, nie wydawa艂 mi si臋 szczeg贸lnie dziwny. Nawet fakt, 偶e ani razu nie widzia艂em Mistrza jedz膮cego czegokolwiek, nie wyda艂 mi si臋 zastanawiaj膮cy. To by艂o tak, jakby moja wrodzo­na ciekawo艣膰 - a wierzcie mi, 偶e potrafi臋 by膰 bardzo ciekawski — w jaki艣 spos贸b zosta艂a u艣piona.

Nie mia艂em najmniejszego poj臋cia, czym zajmowa艂 si臋 owej d艂ugiej zimy. Zdawa艂o mi si臋, 偶e bardzo wiele czasu sp臋dza艂 na wpatrywaniu si臋 w kr膮g艂y kamie艅. Nie odzywa艂 si臋 zbyt cz臋sto, ale ja m贸wi艂em za nas dw贸ch. Zawsze lubi艂em brzmienie swego g艂osu - zauwa偶yli艣cie to?

Moja nieustanna paplanina musia艂a rozprasza膰 uwag臋 Mi­strza, poniewa偶 pewnego wieczoru z niejakim naciskiem zapyta艂, czy nie poczyta艂bym sobie czego艣.

Oczywi艣cie wiedzia艂em, co to jest czytanie. Nikt w Garze nie mia艂 poj臋cia na czym to polega, aleja widzia艂em, jak Tolnedranie czytali - lub udawali, 偶e to robi膮. W贸wczas wydawa艂o mi si臋 to


0x08 graphic
nieco g艂upie. Po co trudzi膰 si臋 pisaniem listu do kogo艣, kto mieszka dwa domy dalej? Je艣li ma si臋 wa偶n膮 spraw臋, to po prostu wystarczy zaj艣膰 i powiedzie膰 o rym.

- Nie wiem, jak si臋 czyta, Mistrzu - przyzna艂em si臋.
Wyda艂 si臋 tym naprawd臋 zaskoczony.

- Azali w istocie sprawy tak si臋 maj膮, ch艂opcze? - zapyta艂. -
S膮dzi艂em, 偶e umiej臋tno艣膰 owa wrodzona jest waszemu rodzajowi.

Pragn膮艂em, aby przesta艂 m贸wi膰 o „moim rodzaju", tak jak­bym nale偶a艂 do jakiego艣 nieokre艣lonego gatunku gryzoni czy owad贸w.

- Zdejmij t臋 ksi膮偶k臋, ch艂opcze - poleci艂, wskazuj膮c na g贸rn膮
p贸艂k臋.

Podnios艂em wzrok z pewnym zdumieniem. Na p贸艂ce znajdo­wa艂o si臋 kilkana艣cie opas艂ych tomisk. Sprz膮ta艂em, odkurza艂em i pucowa艂em ten pok贸j od pod艂ogi po sufit kilkana艣cie razy, a mo偶e wi臋cej, i przysi膮g艂bym, 偶e tej p贸艂ki tam nie by艂o. Swoje za­k艂opotanie skry艂em za pytaniem:

- Kt贸r膮, Mistrzu?

Zwa偶cie, 偶e zacz膮艂em nabiera膰 dobrych manier.

- Kt贸r膮kolwiek - odpar艂 oboj臋tnie.

Wybra艂em przypadkowo jedn膮 z ksi膮偶ek i zdj膮艂em j膮 z p贸艂ki.

- Usi膮d藕, ch艂opcze — powiedzia艂. — Udziel臋 ci pouczenia.
Niczego nie wiedzia艂em na temat czytania, wi臋c zdziwi艂o

mnie, 偶e pod delikatn膮 opiek膮 Mistrza nabra艂em wprawy w czyta­niu w przeci膮gu godziny. Albo wi臋c by艂em szczeg贸lnie uzdolnio­nym uczniem - co wydawa艂o si臋 wysoce nieprawdopodobne — al­bo on by艂 najwspanialszym z nauczycieli, jacy kiedykolwiek 偶yli.

Od tej chwili sta艂em si臋 偶ar艂ocznym czytelnikiem. Po偶ar艂em zawarto艣膰 jego p贸艂ki na ksi膮偶ki od pocz膮tku do ko艅ca. W贸wczas, z pewnym 偶alem, wr贸ci艂em do pierwszej ksi膮偶ki, by odkry膰, 偶e ni­gdy jej nie widzia艂em. Czyta艂em, czyta艂em i czyta艂em, i ka偶da stro­na by艂a dla mnie nowa. Kilkana艣cie razy si臋ga艂em od pocz膮tku do


0x08 graphic
ksi膮偶ek z p贸艂ki i za ka偶dym razem znajdowa艂em tam nowe. Czyta­nie otworzy艂o przede mn膮 艣wiat umys艂u i stwierdzi艂em, 偶e bardzo mi si臋 to podoba.

Moja nowo odkryta pasja zapewni艂a Mistrzowi troch臋 spoko­ju. Zdawa艂o si臋, 偶e z aprobat膮 spogl膮da艂, jak przesiaduj臋 do p贸藕­na w te d艂ugie 艣nie偶ne zimowe wieczory, czytaj膮c teksty w j臋zy­kach, w kt贸rych nie potrafi艂em m贸wi膰, ale pomimo to doskonale rozumia艂em s艂owa zdaj膮ce si臋 wyskakiwa膰 do mnie ze stronic ksi膮偶ki. Mgli艣cie — chyba ju偶 wspomina艂em, i偶 moja ciekawo艣膰 by­艂a jakby przyt臋piona - zdawa艂em sobie r贸wnie偶 spraw臋 z tego, 偶e gdy czyta艂em, Mistrz nie miewa艂 dla mnie zaj臋膰, przynajmniej po­cz膮tkowo. Konflikt pomi臋dzy czytaniem i codziennymi pracami pojawi艂 si臋 p贸藕niej. I tak min臋艂a nam zima. Og贸lnie rzecz bior膮c, pewnie nigdy nie by艂em tak szcz臋艣liwy.

Jestem przekonany, 偶e to ksi膮偶ki zatrzyma艂y mnie tam przez wiosn臋 i lato. Tak jak podejrzewa艂em, nastanie ciep艂ych dni i no­cy rozbudzi艂o pomys艂owo艣膰 mojego Mistrza. Wynajdywa艂 mi naj­przer贸偶niejsze zaj臋cia na zewn膮trz - g艂贸wnie nieprzyjemne, wy­magaj膮ce sporego wysi艂ku i wyciskaj膮ce pot. Nie sprawia艂o mi na przyk艂ad przyjemno艣ci 艣cinanie drzew, szczeg贸lnie siekier膮. Wie­lokrotnie 艂ama艂em trzonek siekiery tej zimy - ca艂kiem umy艣lnie, musz臋 przyzna膰, a on w cudowny spos贸b naprawia艂 si臋 w ci膮gu nocy. Nienawidzi艂em tej przekl臋tej niezniszczalnej siekiery!

Rzecz dziwna, ale to nie har贸wk臋 mia艂em mu za z艂e, ale czas, kt贸ry traci艂em na walenie w te nieust臋pliwe drzewa. Mo­g艂em go sp臋dzi膰 z wi臋kszym po偶ytkiem, usi艂uj膮c przekopa膰 si臋 przez t臋 wiecznie pe艂n膮 nowych ksi膮偶ek p贸艂k臋. Ka偶da strona otwiera艂a przede mn膮 nowe cuda i j臋cza艂em g艂o艣no, gdy Mistrz sugerowa艂, 偶e ju偶 czas, by艣my, ja i moja siekiera, poszli si臋 znowu nieco zabawi膰.

Nim si臋 obejrza艂em, ponownie nadesz艂a zima. Z miot艂膮 wio­d艂o mi si臋 lepiej ni偶 z siekier膮. Kurz po k膮tach d艂ugo potrafi艂 si臋


0x08 graphic
nie rzuca膰 w oczy. Kontynuowa艂em swoje czytanie, przekopuj膮c si臋 przez t臋 p贸艂k臋 z ksi膮偶kami tam i z powrotem, i pewnie prze­czyta艂bym jeszcze wi臋cej, jednak偶e m贸j Mistrz, wiedziony jakim艣 niezrozumia艂ym sadystycznym instynktem, zawsze doskonale wie­dzia艂, kiedy z najmniejsz膮 ochot膮 robi艂em sobie przerw臋 w czyta­niu. Nieuchronnie wybiera艂 ten w艂a艣nie moment, by zapropono­wa膰 mi zamiatanie, mycie naczy艅 czy przyniesienie drew na opa艂.

Czasami przerywa艂 swoje zaj臋cia i przygl膮da艂 si臋 mej pracy z wyrazem oszo艂omienia. Potem wzdycha艂 i wraca艂 do tego, co ro­bi艂, a czego ja nie rozumia艂em.

Pory roku mija艂y, maszeruj膮c w majestatycznym, uporz膮dko­wanym pochodzie, a ja 艣l臋cza艂em nad ksi膮偶kami i wykonywa艂em nie ko艅cz膮ce si臋, coraz trudniejsze zadania stawiane mi przez Mi­strza. Zrobi艂em si臋 wybuchowy i ponury, ale nigdy nawet przez my艣l mi nie przesz艂o, by uciec.

Pewnego dnia, na pocz膮tku zimy po trzech, a mo偶e, co bar­dziej prawdopodobne, po pi臋ciu latach s艂u偶by w wie偶y, mocowa­艂em si臋 z du偶ym g艂azem. Mistrz obchodzi艂 go przez wszystkie sp臋­dzone wsp贸lnie lata, a teraz z jakiego艣 powodu zacz膮艂 mu prze­szkadza膰. Kamie艅, jak ju偶 m贸wi艂em, by艂 ca艂kiem spory, bia艂y i bardzo, bardzo ci臋偶ki. Nie chcia艂 si臋 poruszy膰, cho膰 d藕wiga艂em go, pcha艂em i wyt臋偶a艂em wszystkie si艂y. W ko艅cu, rozw艣cieczony, skoncentrowa艂em si艂y i ca艂膮 wol臋 na tym g艂azie. Potem wymrucza­艂em jedno, jedyne polecenie.

- Rusz si臋!

I ruszy艂 si臋! Ogromna bezw艂adna masa wcale nie opiera艂a si臋 mej sile. Zdawa艂o si臋, 偶e jednym palcem mo偶na by艂o go pchn膮膰 przez dolin臋.

0x08 graphic
- Poruszy! si臋 na tw贸j rozkaz, ch艂opcze. Ty艣 jest cz艂owiek,
a to tylko kamie艅.

Gdzie ja to ju偶 s艂ysza艂em?

- Czy co innego te偶 mo偶na tak zrobi膰, Mistrzu? - zapyta艂em,
my艣l膮c o wszystkich godzinach straconych na zaj臋cia bez sensu.

-Wszystko mo偶na tak zrobi膰, ch艂opcze. Wystarczy jedynie wol臋 swoj膮 w艂o偶y膰 w to, czego chcesz dokona膰, i wym贸wi膰 s艂owo. A stanie si臋 dok艂adnie, jak za偶yczysz sobie. Po wielokro膰 podzi­wia艂em, ch艂opcze, uporczywo艣膰 twoj膮 w czynieniu r贸偶nych xieci?j r臋koma, miast wol膮 sw膮. Zaczyna艂em l臋ka膰 si臋 o ciebie, my艣l膮c, i偶 mo偶e u艂omnym jeste艣.

Nagle wszystko, co ignorowa艂em, odsuwa艂em od siebie, nie by艂em na tyle ciekaw, aby wzbudzi艂o moje zaniepokojenie, dotar­艂o do mej 艣wiadomo艣ci. W rzeczywisto艣ci Mistrz wynajdywa艂 mi te zaj臋cia w nadziei, 偶e w ko艅cu poznam 贸w sekret. Podszed艂em do kamienia i po艂o偶y艂em na nim d艂onie.

Pytanie zaskoczy艂o mnie. Nie zastanawia艂em si臋 nawet nad tym. Spojrza艂em na kamie艅.

Wtem co艣 mi si臋 przypomnia艂o. Przecie偶 pi臋膰 lat temu po­rusza艂em ju偶 kamie艅 zamykaj膮cy wej艣cie do wie偶y jedynie swym g艂osem.


0x08 graphic
- Ca艂y czas wiedzia艂e艣, 偶e potrafi臋 to robi膰, prawda, Mistrzu?
Wszak ten kamie艅 niewiele r贸偶ni si臋 od g艂azu, kt贸ry zamyka wej­
艣cie do wie偶y.

Mistrz u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie.

-Je艣li tak ci si臋 podoba, Mistrzu - powiedzia艂em. Nigdy przedtem nie zwraca艂em si臋 do niego w tak bezpo艣redni spos贸b i wstrzyma艂em oddech w obawie przed niezadowoleniem starca, ale ten nie da艂 niczego po sobie pozna膰. W贸wczas, o艣mielony sukcesem, posun膮艂em si臋 dalej. - A jak mam ciebie zwa膰, Mi­strzu? — zapyta艂em.

- Zw臋 si臋 Aldur — odpar艂, u艣miechaj膮c si臋.

Oczywi艣cie, s艂ysza艂em ju偶 poprzednio to imi臋, wi臋c natych­miast pad艂em przed swym nauczycielem na ziemi臋.

0x08 graphic
Wsta艂em zal臋kniony i skulony, wstrz膮艣ni臋ty nag艂ym ol艣nie­niem. Bogowie, jak wszyscy wiedzieli, potrafili zniszczy膰 wedle swego kaprysu tych, kt贸rzy im si臋 narazili. Spostrze偶enie jak naj­bardziej na czasie. Od tamtej pory spotka艂em ich paru i dobrze to wiem. Pod wieloma wzgl臋dami s膮 nawet bardziej ograniczeni od nas.

To by艂o bezlitosne stwierdzenie — pewnie zgodne z prawd膮, ale mimo wszystko bezlitosne.

- A czy nie m贸g艂bym zosta膰 i czci膰 ci臋, Mistrzu? - zapyta艂em
b艂agalnym tonem. Pod贸wczas nigdy jeszcze nie spotka艂em Boga,
wi臋c nie by艂em pewny, jak nale偶y si臋 zachowa膰. Wiedzia艂em jedy­
nie, 偶e umr臋, je艣li mnie oddali.

Aldur wzruszy艂 ramionami. Czy wiecie, 偶e mo偶na cz艂owieko­wi z艂ama膰 serce wzruszeniem ramion?

0x08 graphic
Naprawd臋 tak my艣la艂em.

— To si臋 oka偶e w godzinie przeznaczenia, Belgaracie.
W贸wczas, poniewa偶 by艂em jeszcze bardzo m艂ody i pod silnym

wra偶eniem swych ostatnich dokona艅, odwr贸ci艂em si臋 ku nagie­mu krzewowi i przem贸wi艂em do niego 偶arliwie.

Nigdy bym nie przypuszcza艂, 偶e kiedykolwiek u偶yj臋 s艂owa „ko­cha膰", kt贸re teraz sta艂o si臋 o艣rodkiem mego ca艂ego 偶ycia. Czy偶 nie jest dziwne, w jaki spos贸b dochodzimy do tak oczywistych ma­艂ych odkry膰?

Aldur wzi膮艂 m贸j lichy kwiatek.

Dzi臋kuj臋 ci, m贸j synu — odpar艂. Po raz pierwszy mnie tak
nazwa艂. — Ten kwiatuszek tw膮 pierwsz膮 lekcj膮 b臋dzie. Pragn臋,
aby艣 jak najdok艂adniej go przebada艂 i powiedzia艂 mi o wszystkim,
co potrafisz w nim dojrze膰. Od艂贸偶 siekier臋 i miot艂臋, Belgaracie.
Ten kwiat jest teraz twym zadaniem.

To zadanie zaj臋艂o mi, o ile pami臋tam, dwadzie艣cia lat. Co pe­wien czas przychodzi艂em do Mistrza z tym nigdy nie wi臋dn膮cym kwiatem - jak偶e go nienawidzi艂em! - i opowiada艂em, czego si臋 dowiedzia艂em. On za艣 na to m贸wi艂 nieodmiennie:

Czy to wszystko, m贸j synu?

A ja za艂amany wraca艂em do swych studi贸w nad tym g艂upim kwiatuszkiem.

Z czasem moja niech臋膰 do niego zmala艂a. Im d艂u偶ej go bada­艂em, tym lepiej poznawa艂em i w ko艅cu polubi艂em.


0x08 graphic
Pewnego dnia Mistrz zaproponowa艂, abym spali艂 kwiatek i zba­da艂 jego popi贸艂, to mo偶e dowiem si臋 o nim wi臋cej. Odm贸wi艂em oburzony.

I to by艂 prawdziwy sens mojej pierwszej lekcji. Nadal gdzie艣 mam ten kwiatuszek i cho膰 nie zawsze mog臋 wzi膮膰 go do r膮k, my­艣l臋 o nim cz臋sto i z wielkim uczuciem.

Wkr贸tce potem Mistrz zaproponowa艂, aby艣my wyruszyli w po­dr贸偶 do miejsca zwanego Prolgu, poniewa偶 pragn膮艂 zasi臋gn膮膰 tam czyjej艣 rady. Oczywi艣cie zgodzi艂em si臋 mu towarzyszy膰, ale szczerze m贸wi膮c wola艂em nie porzuca膰 na zbyt d艂ugo swych studi贸w. By艂a wiosna, a to zawsze dobra pora na podr贸偶owanie. Prolgu le偶y w g贸rach i przynajmniej krajobraz by艂 wspania艂y.

Dotarcie do tego miejsca zaj臋艂o nam nieco czasu — m贸j Mistrz nigdy si臋 nie spieszy艂 — i widzia艂em po drodze stworzenia, kt贸rych istnienia nawet nie podejrzewa艂em. Mistrz wskazywa艂 na jednoro偶­ce, hrulginy, algrothy, eldraki i z osobliw膮 nut膮 b贸lu w g艂osie wy­mawia艂 ich nazwy.

0x08 graphic
ptactwa i morskich ryb. Chyba opowiada艂em ci o tych czasach, prawda?

Kiwn膮艂em g艂ow膮.

Nie by艂o sensu ukrywa膰 czegokolwiek przed mym Mistrzem.

Mistrz skin膮艂 g艂ow膮.

- Pewna rzecz ma si臋 zako艅czy膰 - powiedzia艂 mi ze smut­
kiem. - Mieli艣my nadziej臋, 偶e mo偶e nie, ale to kolejna z owych
Konieczno艣ci, przed kt贸r膮 ludzie i Bogowie jednako musz膮 si臋
pok艂oni膰 - westchn膮艂. - Uszykuj sobie pos艂anie, Belgaracie -
rzek艂 potem. - Daleka droga przed nami, nim dotrzemy do Prol­
gu, a spostrzeg艂em, i偶 bez snu gburowaty z ciebie kompan.


0x08 graphic
- To moja s艂abo艣膰. Mistrzu — przyzna艂em, rozk艂adaj膮c koc na
ziemi. Oczywi艣cie Mistrz nie potrzebowa艂 snu, podobnie jak je­
dzenia.

Po pewnym czasie dotarli艣rm. do Prolgu. By艂o to niezwyk艂e miejsce na szczycie g贸ry, kt贸ra sprawia艂a wra偶enie sztucznej. Na jej zboczu powita艂 nas bardzo stary cz艂owiek stoj膮cy w towarzy­stwie kogo艣, kto najwyra藕niej nie by艂 istot膮 ludzk膮. Tak wygl膮da艂o moje pierwsze spotkanie 7 Ulem. Przyt艂aczaj膮ca 艣wiadomo艣膰 jego obecno艣ci niemal mnie powali艂a na ziemi臋.

Ul skin膮艂 z zak艂opotaniem g艂ow膮.

- Zda艂o mi si臋, i偶 wyczu艂em jego obecno艣膰. Azali przyjmiesz
brzemi臋 jego?

M贸j Mistrz westchn膮艂. -Je艣li musz臋 - powiedzia艂.

- Dzielny艣, Aldurze - rzek艂 Ul - i daleko m膮drzejszy ni偶 bra­
cia twoi. Ten, kt贸ry w艂ada nami wszystkimi, celowo w艂o偶y艂 go
w twe d艂onie. Oddalmy si臋 i zastan贸wmy nad sposobem naszego
post臋powania.

Tego dnia dowiedzia艂em si臋, 偶e ten zwyczajnie wygl膮daj膮cy kamie艅 by艂 bardzo szczeg贸lny.

Starzec, kt贸ry towarzyszy艂 Ulowi, nazywa艂 si臋 Gorim i bez trudu nawi膮zali艣my rozmow臋. By艂 艂agodnym, 偶yczliwym starusz­kiem, z rys贸w przypominaj膮cym ludzi, kt贸rych spotka艂em przed


0x08 graphic
laty. Potem udali艣my si臋 do miasta i s臋dziwy m臋偶czyzna zaprowa­dzi! nas do swego domu. Czekali艣my tam, podczas gdy nasi Mi­strzowie d艂ugo rozmawiali. Dla zabicia czasu starzec opowiedzia艂 mi o tym, jak dosta艂 si臋 na s艂u偶b臋 do Ula. Pochodzi艂 z Dal贸w, lu­du, kt贸ry jakim艣 sposobem pomini臋to, gdy Bogowie wybierali sobie podopiecznych. Pomimo mej osobliwej sytuacji, nigdy nie by艂em szczeg贸lnie religijnym cz艂owiekiem, wi臋c nieco trudno by艂o mi zrozumie膰 duchow膮 bole艣膰 Dal贸w, kt贸rzy uwa偶ali si臋 za wyrzutk贸w. Dalowie tradycyjnie zamieszkuj膮cy tereny na po艂u­dnie od pasma g贸r zwani byli r贸wnie偶 Korimami. Zdaje si臋 jed-' nak, 偶e do艣膰 wcze艣nie podzielili si臋 na wiele grup, kt贸re wyruszy­艂y na poszukiwanie Boga. Niekt贸rzy udali si臋 na p贸艂noc, by sta膰 si臋 Morindimami i Karandami; inni ruszyli na wsch贸d i zostali Melcenami; jeszcze inni osiadli na po艂udniu Korimu i nadal byli Dalami; ale lud Gorima, Ulgosi, jak ich nazywa艂, uda艂 si臋 na za­ch贸d.

Ostatecznie, po tu艂aczce trwaj膮cej ca艂e pokolenia, narodzi艂 si臋 Gorim, a gdy osi膮gn膮艂 wiek m臋ski, postanowi艂 na ochotnika uda膰 si臋 samotnie na poszukiwanie Ula. Oczywi艣cie wszystko to dzia艂o si臋 na d艂ugo przed mym przyj艣ciem na 艣wiat. W ka偶dym ra­zie, po wielu latach Gorim w ko艅cu odnalaz艂 Ula. Zani贸s艂 te do­bre wie艣ci swemu ludowi, ale niewielu Ulgos贸w mu uwierzy艂o. Ludzie czasami ju偶 tacy s膮. W ko艅cu Gorim nabra艂 do nich odra­zy. Oznajmi艂, 偶e nie dba o to, czy p贸jd膮 za nim, czy zostan膮. Nie­kt贸rzy ruszyli wraz z nim, inni nie. Gorim po tych s艂owach po­pad艂 w zadum臋.

0x08 graphic
jednak偶e, aby艣 nadal znalaz艂 kt贸rego艣 z tych ludzi przy 偶yciu. Gdy ich spotka艂em, wszyscy byli bardzo starzy.

Gorim spojrza艂 na mnie ze smutkiem, po czym pochyli艂 g艂o­w臋 i zap艂aka艂.

-Jak偶e wi臋c to si臋 sta艂o, 偶e ty m贸wisz naszym j臋zykiem? - zapy­ta艂em.

Nied艂ugo potem wr贸cili艣my z Mistrzem do Doliny i podj膮艂em inne studia. Zdawa艂o si臋, 偶e w Dolinie czas nie p艂yn膮艂. Ca艂e lata po­艣wi臋ca艂em na dog艂臋bne poznawanie nawet najbardziej zwyczajnych rzeczy. Bada艂em drzewa, ptaki, ryby i zwierz臋ta, owady i robaki. Sp臋dzi艂em czterdzie艣ci pi臋膰 lat na studiowaniu samej trawy. Po ja­kim艣 czasie uprzytomni艂em sobie, 偶e nie starzej臋 si臋 jak inni ludzie. Z jakiego艣 powodu nie obowi膮zywa艂y mnie dotycz膮ce ich prawa.

Mistrzu - powiedzia艂em pewnego wieczoru, gdy wysoko
w wie偶y obaj trudzili艣my si臋 nad swymi badaniami —jak to si臋
dzieje, 偶e si臋 nie starzej臋?


Ten kawa艂ek ska艂y, teraz wyg艂adzony, nawet wypolerowany cierpliwymi d艂o艅mi mego Mistrza, z jakiej艣 przyczyny wzbudza艂 we mnie obaw臋. W przeb艂ysku przeczucia, jakie niecz臋sto mi si臋 zdarza艂o, powzi膮艂em podejrzenie, 偶e z jego przyczyny dojdzie do wielu krzywd.

- Ten szczeg贸lny klejnot ma ogromny cel, Belgaracie, albo-


0x08 graphic
wiem za jego spraw膮 艣wiat i wszyscy, kt贸rzy go zamieszkuj膮, zmie­ni膮 si臋. Je艣li potrafi臋 dostrzec ten cel, b臋d臋 m贸g艂 poczyni膰 pewne przygotowania. Ta konieczno艣膰 ci膮偶y mi na duszy.

Potem kolejny raz pogr膮偶y艂 si臋 w milczeniu, leniwie obraca­j膮c kamie艅 w d艂oniach i wpatruj膮c si臋 w jego wypolerowan膮 po­wierzchni臋 zatroskanym wzrokiem.

Nie mia艂em zamiaru przeszkadza膰 mu w kontemplacji, wi臋c wr贸ci艂em do swych studi贸w nad zmiennymi gwiazdami.


ROZDZIA艁 TRZECI

Z czasem przybyli do nas inni. Niekt贸rzy, podobnie jak ja, przez przypadek, inni szukali z rozmyslem mego Mistrza, by si臋 od niego uczy膰. Takim w艂a艣nie przybyszem by艂 Zedar.

Pogodnego, z艂ocistego jesiennego dnia, po pi臋ciuset latach s艂u偶by u mojego Mistrza, natkn膮艂em si臋 na Zedara w pobli偶u wie偶y. Zbudowa艂 prymitywny o艂tarz i pali艂 na nim zw艂oki kozy. To ju偶 na samym pocz膮tku nie nastawi艂o mnie do przybysza przychylnie. Na­wet wilki wiedz膮, 偶e nie zabija si臋 zwierzyny w Dolinie. T艂usty dym z jego ofiary zasmradza艂 powietrze, a on sam le偶a艂 plackiem przed wzniesionym o艂tarzem, 艣piewaj膮c dziwaczn膮 modlitw臋.

—Jestem jego uczniem, Belgarathem. Co to za bzdury? - Wska­za艂em na jego o艂tarz i dymi膮c膮 koz臋.

- To, by sprawi膰 przyjemno艣膰 Bogu - odpar艂, wstaj膮c i otrzepu-


0x08 graphic
j膮c swe odzienie. Z wygl膮du przypomina艂 Tolnedranina, a mo偶e Arenda. Jego paplanina o tysi膮cu lig by艂a w oczywisty spos贸b przesa­d膮. Patrzy艂 na mnie pokornie i przymilnie. - Powiedz mi prawd臋 -b艂aga艂. - Czy moja marna ofiara mi艂膮 Aldurowi b臋dzie? Roze艣mia艂em si臋.

- Chyba nic nie mog艂oby go bardziej urazi膰.

Nieznajomy sprawia艂 wra偶enie za艂amanego. Odwr贸ci艂 si臋 i si臋­gn膮艂 ku zwierz臋ciu, jakby chcia艂 pochwyci膰 je go艂ymi r臋koma i ukry膰.

- Po prostu odsu艅 si臋 — rzek艂em.
-Co?

- Odsu艅 si臋 - poleci艂em, machaj膮c z rozdra偶nieniem r臋k膮 -
chyba 偶e chcesz si臋 wybra膰 w podr贸偶 wraz ze sw膮 koz膮.

Potem spojrza艂em na jego groteskowy o艂tarzyk, zapragn膮艂em, by znalaz艂 si臋 w miejscu oddalonym o pi臋膰 mil, i przemie艣ci艂em go jednym s艂owem. W powietrzu pozosta艂o jedynie kilka smu偶ek dymu.

Nieznajomy ponownie pad艂 twarz膮 na ziemi臋.

Musia艂 by膰 Arendem. 呕aden Tolnedranin nie potrafi艂by tak ka­leczy膰 j臋zyka.

- B膮d藕 prawdom贸wny - poradzi艂em - i nie popisuj si臋 kwieci­
st膮 mow膮. Wierz mi, przyjacielu, Aldur potrafi zajrze膰 ci prosto
w serce, wi臋c nie ma sposobu, aby艣 Mistrza oszuka艂. Nie jestem pew­
ny, jakiego Boga poprzednio czci艂e艣, ale na ca艂ym 艣wiecie nie ma
Boga takiego jak Aldur.


Zaczyna艂em powoli mie膰 go dosy膰, wi臋c zabra艂em przybysza do wie偶y.

- Zechce B贸g Aldur zna膰 me imi臋? - zapyta艂, gdy szli艣my
przez 艂膮k臋.

Wzruszy艂em ramionami.

- Niespecjalnie. Je艣li b臋dziesz mia艂 tyle szcz臋艣cia, aby okaza膰
si臋 tego wartym, to nada ci imi臋 z w艂asnego wyboru. - Gdy dotar­
li艣my do wie偶y, rozkaza艂em szaremu kamieniowi w 艣cianie, aby si臋
odsun膮艂 i weszli艣my do 艣rodka, a potem ruszyli艣my schodami
w g贸r臋.

Mistrz obejrza艂 nieznajomego i zapyta艂:

0x08 graphic
- Ty powiniene艣 pouczy膰 go, Belgaracie. Je艣li zdarzy si臋, i偶
nadawa膰 si臋 b臋dzie, zna膰 mi dasz.

J臋kn膮艂em w duchu, przeklinaj膮c sw贸j nierozwa偶ny j臋zyk. Ale Aldur by艂 moim Panem, wi臋c powiedzia艂em:

Wiedzia艂em, kiedy mnie strofuj膮, wi臋c nie dyskutowa艂em. Westchn膮艂em.

- Jak m贸j Mistrz ka偶e - uleg艂em z 偶alem. By艂em ju偶 o krok
od odkrycia tajemnicy g贸r i nie chcia艂em, aby mi si臋 wymkn臋艂a.
W贸wczas jednak偶e przypomnia艂em sobie, jak cierpliwy by艂 m贸j
Mistrz, gdy przyby艂em do Doliny, wi臋c prze艂kn膮艂em sw膮 uraz臋 -
przynajmniej na jego oczach.

Pokora opu艣ci艂a mnie jednak, gdy wyprowadzi艂em Zedara na dw贸r. Ze wstydem musz臋 przyzna膰, 偶e zgotowa艂em temu biedako­wi prawdziwe piek艂o. Poni偶a艂em go, krzycza艂em na niego, dawa­艂em mu do wykonania niemo偶liwe zadania, a potem 艣mia艂em si臋 pogardliwie z wysi艂k贸w Zedara. Aby by膰 ca艂kiem szczerym, musz臋 przyzna膰, i偶 w duchu mia艂em nadziej臋 tak uprzykrzy膰 mu 偶ycie, 偶e ucieknie.

Ale on tego nie uczyni艂. Znosi艂 wszystkie moje z艂orzeczenia ze 艣wi臋t膮 cierpliwo艣ci膮, od kt贸rej czasami chcia艂o mi si臋 krzycze膰. Czy ten cz艂owiek nie mia艂 w og贸le charakteru? By pogorszy膰 jesz­cze spraw臋 - ku memu g艂臋bokiemu upokorzeniu - pozna艂 sekret Woli i S艂owa w przeci膮gu sze艣ciu miesi臋cy. Mistrz nazwa艂 go Bel-zedarem i przyj膮艂 na swego wychowanka.

Z czasem Belzedar i ja zawarli艣my pok贸j. Uzna艂em, 偶e skoro mamy sp臋dzi膰 ze sob膮 nast臋pne kilkana艣cie wiek贸w, to mo偶emy


0x08 graphic
nauczy膰 si臋 wsp贸艂pracowa膰. Faktycznie, gdy tylko wykorzeni艂em u niego sk艂onno艣膰 do hiperboli i nadmiernie kwiecistego j臋zyka, okaza艂 si臋 wcale niez艂ym kompanem. By艂 nadzwyczaj bystry, a przy tym uprzejmy na tyle, by nie wywy偶sza膰 si臋 nade mnie z te­go powodu.

Nasz Mistrz, Belzedar i ja, zamieszkali艣my we tr贸jk臋 i nauczy­li艣my si臋 nie dzia艂a膰 sobie zbytnio na nerwy.

A potem zacz臋li przybywa膰 inni. Kira i Tira byli bli藕niakami, alornskimi pasterzami owiec, kt贸rzy zgubili si臋, przyw臋drowali do Doliny pewnego dnia i zostali. Ich umys艂y by艂y tak 艣ci艣le ze sob膮 zwi膮zane, 偶e zawsze mieli te same my艣li w tym samym czasie, a na­wet ko艅czyli jeden za drugiego zdanie. Pomimo faktu, i偶 byli Alornami, Belkira i Beltira to najdelikatniejsi ludzie, jakich znam. Prawd臋 powiedziawszy, do艣膰 ich lubi臋.

Makor przyby艂 jako nast臋pny, a przyw臋drowa艂 do nas z tak daleka, 偶e nie mog艂em poj膮膰, sk膮d w og贸le s艂ysza艂 o moim Mi­strzu. W odr贸偶nieniu od nas, kt贸rzy przybyli艣my raczej marnie odziani, Makor nadszed艂 spacerkiem w jedwabnej opo艅czy, po­dobnej do stroj贸w obecnie modnych w Tol Honeth. By艂 dowcip­nym, uk艂adnym, wykszta艂conym cz艂owiekiem i natychmiast przy­pad艂 mi do gustu.

Nasz Mistrz przepyta艂 go kr贸tko i uzna艂, 偶e mo偶na Makora przyj膮膰, przy wszystkich zwyk艂ych zastrze偶eniach.

- Ale偶 Mistrzu - zapi otestowa艂 gwa艂townie Belzedar - on nie
mo偶e sta膰 si臋 cz艂onkiem naszego bractwa. Ten cz艂owiek jest Da­
艂em -jednym z bezbo偶nych.

W艂a艣ciwie Melcenem, stary - poprawi艂 go Makor w ten
sw贸j superuprzejmy spos贸b, kt贸ry zawsze doprowadza艂 Belzedara
do ob艂臋du. Teraz rozumiecie, dlaczego tak polubi艂em Makora?

- C贸偶 to za r贸偶nica? - zapyta艂 bez ogr贸dek Belzedar.

Zasadnicza, m贸j drogi - odpar艂 Makor, przygl膮daj膮c si臋
swoim paznokciom. - My, Melcenowie, od艂膮czyli艣my si臋 od Da-


0x08 graphic
l贸w tak dawno temu, 偶e nie jeste艣my do nich bardziej podobni, ni偶 Alornowie do Marag贸w. Prawd臋 m贸wi膮c, nic ci do tego. Zo­sta艂em wezwany, tak samo jak wy, i na tym koniec.

Przypomnia艂em sobie dziwny przymus, kt贸ry wyci膮gn膮艂 mnie z Gary i spojrza艂em ostro na mego Mistrza. Czy dacie wiar臋, 偶e wygl膮da艂 na nieco zak艂opotanego?

Belzedar mamrota艂 jaki艣 czas, ale skoro i tak nie m贸g艂 na to nic poradzi膰, st艂umi艂 swoje sprzeciwy.

Nast臋pnym, kt贸ry si臋 do nas przy艂膮czy艂, by艂 Sambar, Angarak. Sambar, czyli Belsambar, kt贸rym p贸藕niej zosta艂, oczywi艣cie nie by艂o jego prawdziwym imieniem. Angarackie imiona s膮 tak paskudne, 偶e m贸j Mistrz wy艣wiadczy艂 Sambarowi grzeczno艣膰, gdy je zmieni艂. Czu艂em ogromn膮 sympati臋 dla tego ch艂opca — mia艂 zaledwie pi臋t­na艣cie lat, kiedy si臋 do nas przy艂膮czy艂. Nie widzia艂em jeszcze nigdy nikogo r贸wnie zdeterminowanego. On po prostu przyszed艂 pod wie偶臋, usiad艂 na ziemi i czeka艂 na przyj臋cie lub 艣mier膰. Beltira i Belkira oczywi艣cie go karmili. W ko艅cu byli pasterzami, a paste-i 偶e nie pozwol膮 niczemu zg艂odnie膰. Gdzie艣 po tygodniu, gdy sta艂o si臋 absolutnie jasne, 偶e m艂ody przybysz w 偶adnym razie nie wejdzie do wie偶y, nasz Mistrz zszed艂 do niego. Nigdy jeszcze nie widzia艂em, aby Aldur zrobi艂 co艣 podobnego. Rozmawia艂 przez jaki艣 czas z ch艂opcem w odra偶aj膮cym j臋zyku - starym angarackim, jak uda艂o mi si臋 stwierdzi膰 - i skierowa艂 go pod opiek臋 Beltiry i Belkiry. Je艣li ktokolwiek potrzebowa艂 delikatnego traktowania, to by艂 nim w艂a­艣nie Belsambar.

Z czasem Belkira i Beltira nauczyli go m贸wi膰 normalnym j臋­zykiem, kt贸ry nie wymaga艂 tylu prychni臋膰 i warkni臋膰. W贸wczas poznali艣my jego histori臋. Moja niech臋膰 do Toraka datuje si臋 w艂a­艣nie od tamtego czasu. By膰 mo偶e jednak nie jest to jedynie wina Toraka. Z biegiem lat nauczy艂em si臋, 偶e pogl膮dy kap艂an贸w nieko­niecznie s膮 pogl膮dami Bog贸w, kt贸rym s艂u偶膮. W tym wypadku mo­je w膮tpliwo艣ci dzia艂a艂y na korzy艣膰 Toraka — praktyki sk艂adania


0x08 graphic
ofiar z ludzi mog艂y by膰 jedynie przejawem wynaturzenia jego ka­p艂an贸w, Grolim贸w. Ale on nie uczyni艂 niczego, aby po艂o偶y膰 temu kres, a to by艂o niewybaczalne.

Wr贸膰my jednak do tematu. Rodzice Belsambara zostali obo­je z艂o偶eni w ofierze, a jemu kazano, na dow贸d wiary, przygl膮da膰 si臋 temu. Wywar艂o to jednak wr臋cz odwrotny od spodziewanego skutek. Belsambar zosta艂 ateist膮. Odrzuca艂 nie tylko Toraka i jego cuchn膮cych krwi膮 Grolim贸w, ale wszystkich Bog贸w.

Tak by艂o, gdy nasz Mistrz wezwa艂 Belsambara do siebie. Dla niego wezwanie musia艂o mie膰 bardziej spektakularny charakter, ni偶 tylko bli偶ej nieokre艣lony przymus, kt贸ry mnie skierowa艂 ku Dolinie. Belsambar by艂 najwyra藕niej w stanie religijnej ekstazy, gdy dotar艂 do nas. Oczywi艣cie by艂 Angarakiem, a oni maj膮 do艣膰 osobliwe podej­艣cie do religii.

* * *

Belmakor pierwszy rzuci艂 my艣l o budowie wie偶. W ko艅cu by艂 Melcenem, a oni mieli obsesj臋 budowania r贸偶nych rzeczy. Musz臋 przyzna膰, 偶e w wie偶y naszego Mistrza zaczyna艂o si臋 robi膰 nieco t艂oczno.

Budowa wie偶 zaj臋艂a nam kilka dziesi臋cioleci, o ile sobie przypo­minam. Prawd臋 powiedziawszy, traktowali艣my to raczej jako rodzaj hobby, a nie konieczno艣膰. Oczywi艣cie wykorzystywali艣my nasze nie­codzienne umiej臋tno艣ci, ale ociosywanie kamieni to nudne zaj臋­cie, nawet je艣li nie trzeba u偶ywa膰 d艂uta. Z czasem oczy艣cili艣my Doli­n臋 z kamieni i po budulec trzeba by艂o wyprawia膰 si臋 coraz dalej.

Kt贸rego艣 roku wreszcie uzna艂em, 偶e pora sko艅czy膰 moj膮 wie­偶臋 i mie膰 z tym spok贸j raz na zawsze. Poza tym wie偶a Belmakora by艂a na uko艅czeniu, a przecie偶 to ja w ko艅cu by艂em pierwszym uczniem. Nie mog艂em pozwoli膰, by mnie przegoni艂. Naszym po­st臋powaniem czasami kieruj膮 bardzo dziecinne motywy.

Poniewa偶 wraz z bra膰mi zupe艂nie ogo艂ocili艣my Dolin臋 z ka­mieni, w poszukiwaniu budulca wybra艂em si臋 na skraj lasu rozci膮-


0x08 graphic
gaj膮cego si臋 na p贸艂nocy. Myszkowa艂em pomi臋dzy drzewami wypa­truj膮c 艂o偶yska strumienia lub odkrytego z艂o偶a ska艂, gdy nagle od­nios艂em wra偶enie, 偶e kto艣 mi si臋 przygl膮da. To nieprzyjemne uczucie, zawsze dzia艂a艂o mi na nerwy.

Oto co nazywam nieobiecuj膮cym pocz膮tkiem.

Nie b膮d藕 idiot膮 — odpar艂em. - Nie mam zamiaru ci臋
skrzywdzi膰.

To wywo艂a艂o wybuch najpaskudniejszego 艣miechu, jaki kiedy­kolwiek s艂ysza艂em.

Spojrza艂em na niego zdumiony.

Lepiej zamknij buzi臋 - poradzi艂 mi, warcz膮c charkotliwie.
-Jeszcze mucha ci wpadnie.

Wszystko zacz臋艂o do siebie pasowa膰.

— Ten starzec, kt贸rego szukasz — powiedzia艂em — czy m贸wi
w 艣mieszny spos贸b?


-Ja nie mam Mistrza.

- Nie zak艂ada艂bym si臋 o to.

Tak oto poznali艣my Dina. Moi bracia my艣leli pocz膮tkowo, 偶e natkn膮艂em si臋 na ob艂askawion膮 ma艂p臋. Din do艣膰 szybko wyprowa­dzi艂 ich z b艂臋du. Mia艂 wyj膮tkowo niewyparzon膮 g臋b臋, nawet gdy nie stara艂 si臋 by膰 napastliwy. Jestem przekonany, 偶e m贸g艂by prze­klina膰 przez p贸艂tora dnia nie powtarzaj膮c si臋.

- Co zrobi艂e艣 z tym swoim g艂upim wozem? - zapyta艂 Mistrza.
- Pr贸bowa艂em i艣膰 po 艣ladach, ale one po prostu znikn臋艂y.

Aldur, obdarzony nadludzk膮 cierpliwo艣ci膮, u艣miechn膮艂 si臋. Dacie wiar臋, 偶e on rzeczywi艣cie lubi艂 tego potworka z niewyparzo­n膮 g臋b膮?

0x08 graphic
Aldur utkwi艂 w nim powa偶ne spojrzenie, kt贸rego nawet Din nie potrafi艂 zbyt d艂ugo znie艣膰. Potem Mistrz przeni贸s艂 wzrok na nas. Oczywi艣cie wykluczy艂 Beltira i Belkira. Ich usposobienie nie pasowa艂o do charakteru naszego nowego towarzysza. Belzedar oniemia艂 z w艣ciek艂o艣ci. Mia艂 swoje wady, ale nie tolerowa艂 braku szacunku dla naszego Mistrza. Belmakor za艣 posiada艂 zbyt gryma-艣n膮 natur臋. Din by艂 brudny i 艣mierdzia艂 niczym otwarty 艣ciek. Zgadnijcie, kto pozosta艂.

Ze znu偶eniem podnios艂em r臋k臋.

Postanowi艂em na to nie odpowiada膰.

Pomimo demonstrowanej niech臋ci, nie by艂em tak ca艂kiem niezadowolony z tego uk艂adu. Pragn膮艂em wyko艅czy膰 sw膮 wie偶臋, a ten mocarny karze艂 idealnie nadawa艂 si臋 do noszenia kamieni. Je艣li sprawy potocz膮 si臋 po mej my艣li, to nie b臋d臋 musia艂 zbytnio wysila膰 swej pomys艂owo艣ci, aby znale藕膰 zaj臋cie dla mego szkarad­nego s艂u偶膮cego.

Zabra艂em go na dw贸r i pokaza艂em swoj膮 nie doko艅czon膮 wie偶臋.

Dotarcie do lasu zaj臋艂o nam troch臋 czasu. Gdy tam doszli­艣my, wskaza艂em na suche koryto strumienia wype艂nione kr膮g艂ymi g艂azami odpowiednich rozmiar贸w.

- Widzisz te kamienie? - zapyta艂em.


0x08 graphic
-Jasne, 偶e je widz臋, g艂upku! Nie jestem 艣lepy!

- Bardzo si臋 ciesz臋. Chc臋, aby艣 u艂o偶y艂 je w stos przy mojej
wie偶y, starannie, oczywi艣cie - usiad艂em pod cienistym drzewem. -
B膮d藕 tak dobry i zajmij si臋 tym.

Naprawd臋 sprawia艂o mi to przyjemno艣膰.

Din popatrzy艂 na mnie gro藕nie, po czym odwr贸ci艂 si臋 i utkwi艂 spojrzenie w korycie strumienia.

Wtem, jeden za drugim, kamienie zacz臋艂y znika膰! Dacie wia­r臋? Din ju偶 zna艂 ten sekret! To by艂 pierwszy przypadek sponta­nicznych czar贸w, jaki widzia艂em.

Wzruszy艂 ramionami.

Odzyskanie panowania nad sob膮 zaj臋艂o mi troch臋 czasu. By­li艣my prawie w po艂owie drogi, gdy nabra艂em zaufania do swego g艂osu na tyle, by rozpocz膮膰 indagacje.

- Czemu?


0x08 graphic
—Jak s膮dz臋, lud mojej matki miat prosty spos贸b pozbywania si臋 u艂omnych. Gdy mnie zobaczyli, zaraz wynie艣li do lasu i zosta­wili, bym umar艂 z g艂odu - lub zapewni艂 jakiemu艣 wilkowi przek膮­sk臋. Jednak偶e moja matka by艂a wra偶liwego serca i dokarmia艂a mnie potajemnie.

A ja my艣la艂em, 偶e mia艂em ci臋偶kie dzieci艅stwo.

- Przesta艂a si臋 pojawia膰 oko艂o roku po tym, jak nauczy艂em
si臋 chodzi膰 - doda艂 rozmy艣lnie szorstkim tonem. - Pewnie umar­
艂a albo przy艂apali j膮, jak si臋 wymyka艂a, i zabili. Od tamtej pory
musia艂em sobie radzi膰 sam.

-Jak uda艂o ci si臋 prze偶y膰?

ROZDZIA艁 CZWARTY

By艂o nas teraz siedmiu i wiedzieli艣my, 偶e na razie nikt nowy si臋 nie pojawi. Inni przybyli p贸藕niej. Stanowili艣my osobliw膮 gru­p臋, zapewniam was. Jednak to, 偶e mieszkali艣my w osobnych wie­偶ach, w znacznej mierze pozwala艂o ogranicza膰 niesnaski.

Obecno艣膰 Beldina nie by艂a tak k艂opotliwa, jak sobie pocz膮t­kowo wyobra偶a艂em. Nie oznacza to jednak, 偶e nasz ma艂y paskud­nik z艂agodnia艂. Raczej my z biegiem lat przyzwyczaili艣my si臋 do jego wybuchowej natury. Zaprosi艂em Beldina, by zamieszka艂 ze mn膮 na czas nowicjatu - okresu, w kt贸rym by艂 wychowankiem Al-dura, nim osi膮gn膮艂 pe艂ny status ucznia. Odkry艂em, 偶e pod zwie­rz臋c膮 pow艂ok膮 kry艂 si臋 umys艂, i to jaki umys艂! Beldin by艂 najinteli­gentniejszy z nas, by膰 mo偶e z wyj膮tkiem Belmakora. Obaj zreszt膮 przez ca艂e lata dyskutowali nad tak zawi艂ymi problemami logiki i filozofii, 偶e nie mieli艣my najmniejszego poj臋cia, o czym rozma­wiali. Oni za艣 ogromnie te dyskusje lubili.

Sporo czasu min臋艂o, nim uda艂o mi si臋 przekona膰 Beldina do k膮pieli. Niew膮tpliwie argumentem by艂o to, 偶e je艣li si臋 wyk膮pie, wybredny Belmakor by膰 mo偶e pozwoli podej艣膰 mu na tyle blisko, i偶 nie b臋d膮 musieli krzycze膰 w czasie swych dyskusji. Jak moja c贸rka z lubo艣ci膮 mi wytyka, ja sam nie jestem zbyt zagorza艂ym mi­艂o艣nikiem higieny, ale Beldin czasami wykazywa艂 przesadn膮 obo­j臋tno艣膰 w tym wzgl臋dzie.


0x08 graphic
Przez lata wsp贸lnego 偶ycia i studi贸w pozna艂em Beldina i przynajmniej po cz臋艣ci nauczy艂em si臋 go rozumie膰. Ludzko艣膰 w owym czasie nadal by艂a jeszcze w powijakach i cnota wsp贸艂czu­cia nie rozpowszechni艂a si臋 tak dalece jak obecnie. Poczucie hu­moru, je艣li tak mo偶na to nazwa膰, by艂o raczej prymitywne i brutal­ne. Ludzie wszelkiego rodzaju anomalie uwa偶ali za zabawne, a trudno by艂o o wi臋ksz膮 anomali臋 od Beldina. Wie艣niacy witali je­go wej艣cie do wioski salwami 艣miechu, a gdy na艣miali si臋 do woli, zwykle przep臋dzali go kamieniami. Nietrudno chyba zrozumie膰 przyczyn臋 paskudnego usposobienia Beldina. Pobratymcy usi艂o­wali zabi膰 kalek臋 zaraz po przyj艣ciu na 艣wiat, przez ca艂e 偶ycie przep臋dzano go z ka偶dej spo艂eczno艣ci, do kt贸rej pr贸bowa艂 wej艣膰. Naprawd臋 dziwi臋 si臋, 偶e nie zosta艂 morderc膮. Ja pewnie bym si臋 nim sta艂.

Pewnego deszczowego wiosennego dnia, po kilkuset latach wsp贸lnego mieszkania, Beldin poruszy艂 temat, kt贸rego pojawienia nale偶a艂o si臋 spodziewa膰 wcze艣niej czy p贸藕niej. Beldin spogl膮da艂 markotnie na zacinaj膮cy za oknem deszcz. W ko艅cu mrukn膮艂:

'"- My艣l臋, 偶e zbuduj臋 sobie w艂asn膮 wie偶臋.

-Ja chrapi臋? Ty ka偶dej nocy wydajesz d藕wi臋ki przypominaj膮­ce przetaczaj膮c膮 si臋 burz臋.

- Dzi臋ki temu nie czujesz si臋 samotny. - Ponownie spojrza艂
zadumany w okno. - Oczywi艣cie jest jeszcze inny pow贸d.

-Tak?


0x08 graphic
Popatrzy艂 na mnie z dziwn膮 t臋sknot膮 w oczach.

- Przez ca艂e swe 偶ycie nigdy nie mia艂em w艂asnego k膮ta. Sy­
pia艂em w lasach, w rowach i stogach siana, a 艂agodna, przyjazna
natura mych ludzkich pobratymc贸w utrzymywa艂a mnie niemal
bez przerwy w ruchu. My艣l臋, 偶e cho膰 raz chcia艂bym mie膰 miejsce,
z kt贸rego nikt nie m贸g艂by mnie wyrzuci膰.

C贸偶 mog艂em na to odrzec.

I to m贸wi艂 Beldin.

Jak偶e mog艂em odrzuci膰 tak uprzejme zaproszenie? W艂o偶y­艂em p艂aszcz i wyszli艣my na deszcz. Beldin, oczywi艣cie, nie zawra­ca艂 sobie g艂owy p艂aszczem. By艂 ca艂kowicie nieczu艂y na kaprysy po­gody.

Stan臋li艣my pod nieco zbyt bogato zdobion膮 wie偶膮 Belmako-ra i m贸j kr臋py przyjaciel wrzasn膮艂:

- Belmakor! Musz臋 z tob膮 porozmawia膰!

Nasz dobrze wychowany brat podszed艂 do okna.

Belmakor westchn膮艂.

Belmakor by艂 bardzo bystry. W lot poj膮艂, co mia艂em na my艣li. -Jak sobie j膮 wyobra偶asz? - zapyta艂 kar艂a.

- Ma by膰 pi臋kna — powiedzia艂 bez ogr贸dek Beldin. - Nie je­
stem w stanie dzieli膰 tego pi臋kna, ale przynajmniej b臋d臋 m贸g艂 na
nie patrze膰.

Belmakorowi oczy zasz艂y nagle 艂zami. Zawsze by艂 najbardziej wra偶liwy z nas wszystkich.

- Och, przesta艅! - skarci艂 go Beldin. — Czasami jeste艣 tak
sentymentalny, 偶e chce mi si臋 rzyga膰. Pragn臋, by by艂a pe艂na
wdzi臋ku. Ma by膰 proporcjonalna, chc臋 czego艣 niebotycznego.
Mam do艣膰 偶ycia w b艂ocku.

- Potrafisz to sobie wyobrazi膰? - zapyta艂em naszego brata.
Belmakor podszed艂 do biurka, zebra艂 swoje papiery i w艂o偶y艂

je do ksi臋gi, kt贸r膮 studiowa艂. Potem wstawi艂 ksi臋g臋 na g贸rn膮 p贸艂­k臋, wyci膮gn膮艂 wprost z powietrza du偶y arkusz papieru i swe ulu­bione nie wysychaj膮ce g臋sie pi贸ro, po czym usiad艂.


0x08 graphic
-Jak du偶a ma by膰? - spyta艂 Beldina.

Belmakor szybko naszkicowa艂 czarowny zamek, kt贸rego wi­dok zapar艂 mi dech w piersiach — uosobienie lekko艣ci i delikatno­艣ci o zwiewnych przyporach, wznosz膮cych si臋 ku g贸rze niczym skrzyd艂a, i strzelistych wie偶yczkach.

Tak zacz臋艂a si臋 dyskusja, kt贸ra trwa艂a przez oko艂o sze艣膰 mie­si臋cy i ostatecznie wci膮gn臋艂a nas wszystkich. Nasze wie偶e, w wi臋k­szo艣ci, charakteryzowa艂a u偶yteczna prostota. Z b贸lem przyzna膰 musz臋, 偶e Beldin trafnie opisa艂 moj膮 wie偶臋. Rzeczywi艣cie z pew­nego oddalenia przypomina艂a skamienia艂y pniak. Jednak偶e za­pewnia艂a os艂on臋 przed niepogod膮 i wynosi艂a mnie na tyle wyso­ko, 偶e widzia艂em horyzont i gwiazdy. Czeg贸偶 wi臋cej mo偶na ocze­kiwa膰 od wie偶y?

W贸wczas odkryli艣my, 偶e Belsambar ma dusz臋 artysty. Ostat­nim miejscem, w kt贸rym szuka艂by艣 pi臋kna, jest umys艂 Angaraka. Ze zdumiewaj膮c膮 偶arliwo艣ci膮, wbrew swej naturze samotnika, d艂u­go i g艂o艣no dyskutowa艂 z Belmakorem. Upiera艂 si臋 przy swoich zmianach, zasadniczo r贸偶ni膮cych si臋 od prozaicznych zamys艂贸w melce艅skich. Melcenowie s膮 budowniczymi i rozumuj膮 w katego­riach kamienia, zaprawy murarskiej i materia艂贸w budowlanych, kt贸re daje si臋 zastosowa膰. Angarakowie my艣l膮 o niemo偶liwym, a potem staraj膮 si臋 znale藕膰 sposoby na urzeczywistnienie swych pomys艂贸w.


Po tych s艂owach nakre艣li艂 w powietrzu obraz dw贸ch wie偶. Nie zna艂em nikogo, kto potrafi艂by stworzy膰 r贸wnie pe艂ne iluzje jak Belsambar. My艣l臋, 偶e to cecha Angarak贸w; ich ca艂y 艣wiat opiera si臋 na iluzji.

Belmakor spojrza艂 i wyrzuci艂 r臋ce w powietrze.

- Chyl臋 czo艂o przed wy偶szo艣ci膮 talentu - podda艂 si臋. - Jest
pi臋kna, Belsambarze. Jak jednak j膮 urzeczywistnimy? Nie ma wy­
starczaj膮co silnej podpory.

-Ja potrzymam j膮, je艣li trzeba — to powiedzia艂 Belzedar! -B臋d臋 podpiera艂 wie偶臋 naszego brata po kres dni, je偶eli zajdzie ta­ka konieczno艣膰.

Ale偶 ten cz艂owiek mia艂 dusz臋!

Wstr臋tna twarz Beldina nagle wykrzywi艂a si臋 groteskowo i ka­rze艂 rozp艂aka艂 si臋.

- Oto twa pierwsza lekcja, m贸j synu — powiedzia艂 Aldur. —
Pragniesz dawa膰 mi艂o艣膰, skrywaj膮c si臋 za fasad膮 gburowato艣ci,
lecz musisz nauczy膰 siej膮 przyjmowa膰.

Wszystkich nas na te s艂owa ogarn臋艂o wzruszenie.

Tak wi臋c zabrali艣my si臋 wsp贸lnie za budowanie wie偶y Beldi­na. Nie zaj臋艂o nam to zbyt wiele czasu. Mam nadziej臋, 偶e Durnik, pomimo swej sendarskiej etyki, nie uzna za niemoralne wykorzy­stywanie naszych dar贸w dla przyziemnych cel贸w.


0x08 graphic
Odczuwa艂em brak towarzystwa mego groteskowego przyja­ciela, ale musz臋 przyzna膰, 偶e spa艂o mi si臋 lepiej. Nie przesadza­艂em w opisie jego chrapania.

Potem 偶ycie w Dolinie wr贸ci艂o do normy. Kontynuowali艣my studia nad otaczaj膮cym 艣wiatem i rozwijali艣my swe osobliwe ta­lenty. Zdaje si臋, 偶e jeden z bli藕niak贸w odkry艂, i偶 mamy mo偶li­wo艣膰 porozumiewania si臋 jedynie za pomoc膮 my艣li. To musia艂 by膰 kt贸ry艣 z bli藕niak贸w lub obaj, gdy偶 tylko oni dzielili swe my艣li od dnia narodzin. Wiem, 偶e Beldin by艂 tym, kt贸ry odkry艂 sztuk臋 przybierania postaci innych stworze艅. Jestem tego pewny, gdy偶 zaskoczy艂 mnie niepomiernie, kiedy pierwszy raz to uczyni艂. Kt贸­rego艣 dnia wielki jastrz膮b z pasmem b艂臋kitnych pi贸r w ogonie przyszybowa艂, usiad艂 na parapecie mego okna i przemieni艂 si臋 w Beldina.

- Co ty na to? - zapyta艂. — W ko艅cu si臋 powiod艂o.

Z wra偶enia wypu艣ci艂em z r膮k kufel piwa i zakrztusi艂em si臋. Beldin waln膮艂 mnie po plecach.

- Co ty wyprawiasz? - napad艂em na niego, gdy odzyska艂em
oddech.

Beldin wzruszy艂 ramionami.

0x08 graphic
zbyt wielk膮 beztrosk膮 podchodzisz do szczeg贸艂贸w. Je艣li niedo­k艂adnie wyobrazisz sobie ogon, skr臋cisz kark.

Odkrycie Beldina przysz艂o akurat na czas. Wkr贸tce potem Mistrz wys艂a艂 nas poza Dolin臋, aby艣my sprawdzili, czego dokona艂a reszta ludzko艣ci. O ile jestem w stanie precyzyjnie to okre艣li膰, zdaje si臋, 偶e min臋艂o oko艂o pi臋tnastu stuleci od czasu owej 艣nie偶­nej nocy, gdy tu przyby艂em.

W ka偶dym razie latanie jest o wiele szybszym sposobem po­ruszania si臋 ni偶 chodzenie. Beldin wy膰wiczy艂 nas wszystkich i wkr贸tce trzepotali艣my skrzyd艂ami nad Dolin膮 niczym stado w臋drownych kaczek. Zaraz na wst臋pie musz臋 przyzna膰, 偶e nie lata艂em zbyt dobrze. Polgara dogryza mi z tego powodu zawsze wtedy, gdy nie ma si臋 do czego przyczepi膰. W ka偶dym razie, kie­dy Beldin nauczy艂 nas lata膰, rozwin臋li艣my skrzyd艂a i poszybowali­艣my za Dolin臋 zobaczy膰, co zdzia艂ali ludzie. Na zach贸d od nas nie by艂o nikogo z wyj膮tkiem Ulgos贸w, a ja nie potrafi艂em doga­da膰 si臋 zbyt dobrze z nowym Gorimem. Przyja藕ni艂em si臋 z ich pierwszym Gorimem, ale ostatni wydawa艂 si臋 zbyt zapatrzony w siebie.

Polecia艂em wi臋c na wsch贸d i wpad艂em do Tolnedran. Od czasu, gdy widzia艂em ich po raz ostatni, zbudowali wiele miast. Niekt贸re z nich by艂y nawet ca艂kiem spore, cho膰 tolnedra艅ski zwyczaj u偶ywania bali do budowy 艣cian i s艂omy do krycia dach贸w sprawia艂, 偶e z lekkim niepokojem wchodzi艂em do tych pu艂apek w obawie przed po偶arem. Jak mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰, fa­scynacja Tolnedran pieni臋dzmi nie os艂ab艂a przez te pi臋tna艣cie wiek贸w, kt贸re min臋艂y od czasu, gdy widzia艂em ich po raz ostat­ni. Co wi臋cej, zrobili si臋 jeszcze bardziej zach艂anni. Sp臋dzali wiele czasu na budowaniu dr贸g. O co chodzi艂o Tolnedranom z tymi drogami? Generalnie jednak byli usposobieni pokojo­wo. Wojny nie s艂u偶膮 interesom. Polecia艂em wi臋c odwiedzi膰 Ma-rag贸w.


0x08 graphic
Maragowie byli dziwnymi lud藕mi — jestem pewny, 偶e nasz przyjaciel Relg zd膮偶y艂 to ju偶 odkry膰. By膰 mo偶e ta osobliwo艣膰 wyni­ka z faktu, 偶e w ich spo艂ecze艅stwie jest wi臋cej kobiet ni偶 m臋偶­czyzn. B贸g Mara wykazuje wed艂ug mnie niezdrowe zainteresowa­nie p艂odno艣ci膮 i rozmna偶aniem. Spo艂ecze艅stwo Marag贸w ma struktur臋 matriarchaln膮, co jest nietypowe - cho膰 Nyissanie r贸w­nie偶 sk艂aniaj膮 si臋 ku temu.

Pomimo osobliwo艣ci kultura Marag贸w by艂a funkcjonalna. Nie zacz臋li jeszcze praktykowa膰 rytualnego kanibalizmu, kt贸ry s膮siedzi Marag贸w uznali za odra偶aj膮cy. Zwyczaj 贸w w ko艅cu do­prowadzi艂 do ich niemal ca艂kowitej zag艂ady. Byli szczodrymi lud藕­mi - szczeg贸lnie kobiety. Ca艂kiem dobrze si臋 w艣r贸d nich czu艂em. Nie b臋d臋 jednak chyba wdawa艂 si臋 w szczeg贸艂y. Ta ksi膮偶ka z ca艂膮 pewno艣ci膮 wpadnie w ko艅cu w r臋ce Polgary, a ona ma zdecydo­wane zdanie na pewne tematy.

Po kilku latach wr贸cili艣my do Doliny. Zebrali艣my si臋 w wie偶y naszego Mistrza, by zda膰 spraw臋 z tego, co widzieli艣my.

Z niezawodn膮 delikatno艣ci膮 Mistrz wys艂a艂 Belsambara na p贸艂­noc, aby zobaczy艂, co porabiaj膮 Morindimowie i Karandowie. W istocie nie by艂oby dobrym pomys艂em wys艂anie go z powrotem do Angarak贸w. Belsambar zdecydowanie nie przepada艂 za Groli-mami, a nasze podr贸偶e mia艂y by膰 wyprawami po fakty. Nie wybra­li艣my si臋 tam po to, aby nawraca膰 z艂ych czy narzuca膰 w艂asne po­czucie sprawiedliwo艣ci. Jednak偶e patrz膮c z perspektywy czasu, mogliby艣my oszcz臋dzi膰 艣wiatu wiele b贸lu i cierpienia, gdyby艣my wys艂ali Belsambara przeciwko Grolimom. Doprowadzi艂oby to wprawdzie do krwawego starcia pomi臋dzy Torakiem i naszym Mi­strzem, ale i tak wkr贸tce przecie偶 do niego dojdzie.

Belzedar wyruszy艂 na p贸艂noc Korimu, aby przypatrze膰 si臋 Angarakom. Czy偶 nie jest zabawne, 偶e sprawy przyj臋艂y taki ob­r贸t? To, co zobaczy艂 w tych g贸rach, bardzo go zmartwi艂o. Torak zawsze mia艂 o sobie wyg贸rowane mniemanie i zach臋ca艂 Angara-


0x08 graphic
k贸w do r贸wnie przesadnego wyra偶ania swej wiary. Wznie艣li mu 艣wi膮tyni臋, gdzie Grolimowie z rado艣ci膮 zarzynali setki swoich wsp贸艂plemie艅c贸w przy aprobacie Toraka.

Praktyki religijne r贸偶nych lud贸w naprawd臋 nie by艂y nasz膮 spraw膮, ale Belzedar wierzenia Angarak贸w uzna艂 za pow贸d do niepokoju. Torak nie czyni艂 tajemnicy z faktu, i偶 uwa偶a si臋 za sto­j膮cego kilka szczebli wy偶ej od swych braci i najwyra藕niej zach臋ca艂 sw贸j lud, by czu艂 si臋 podobnie.

- Obawiam si臋, 偶e to jedynie kwestia czasu - zako艅czy艂 ze smutkiem Belzedar. - Wcze艣niej czy p贸藕niej spr贸buj膮 narzuci膰 sw膮 dominacj臋 pozosta艂ej cz臋艣ci ludzko艣ci, a to si臋 nie uda. Je艣li kto艣 nie przekona Toraka, aby przesta艂 nabija膰 Angarakom g艂贸w tym wstr臋tnym poczuciem wy偶szo艣ci, to bardzo prawdopodobne, 偶e na po艂udniu dojdzie do wojny.

Belsambar doni贸s艂, i偶 Morindimowie i Karandowie zacz臋li oddawa膰 cze艣膰 demonom. Nie stanowi to jednak zagro偶enia dla reszty ludzi, poniewa偶 demony zajmowa艂y si臋 wy艂膮cznie zjada­niem czarownik贸w, kt贸rzy je przywo艂ali.

Beldin oznajmi艂, i偶 Arendowie jeszcze bardziej zg艂upieli -je艣li to w og贸le mo偶liwe - i 偶e wszyscy 偶yj膮 w stanie ustawicznej wojny.

Belmakor, w drodze do Melceny, przemierzy艂 ziemie Nyis-san. Doni贸s艂, 偶e W臋偶owy Lud nadal by艂 straszliwie prymitywny. Nyissanie nigdy nie grzeszyli energi膮, ale mo偶na by si臋 spodzie­wa膰, 偶e przynajmniej zacz臋li budowa膰 domy. Melcenowie oczywi­艣cie budowali domy — prawdopodobnie wi臋cej ni偶 naprawd臋 po­trzebowali, ale to powstrzymywa艂o ich przed robieniem g艂upstw. W drodze powrotnej Belmakor zawita艂 do Kell. Wed艂ug jego rela­cji Dalowie bardzo zaanga偶owali si臋 w zg艂臋bianie nauk tajemnych - astrologii, nekromancji i tym podobnych rzeczy. Dalowie tak wiele swojego czasu sp臋dzali na pr贸bach wejrzenia w przysz艂o艣膰, 偶e zaczynali traci膰 z oczu tera藕niejszo艣膰. Nie znosz臋 mistycyzmu!


0x08 graphic
Jednak偶e dzi臋ki temu nie stanowili dla nikogo zagro偶enia. Byli zbyt otumanieni.

Z Alornami sprawa oczywi艣cie przedstawia艂a si臋 ca艂kiem inaczej. To ha艂a艣liwi, wojowniczy ludzie, kt贸rzy walcz膮 z byle po­wodu. Beltira i Belkira przyjrzeli si臋 swym wsp贸艂ziomkom. Szcz臋­艣liwie, dla dobra pokoju na 艣wiecie, Alornowie, podobnie jak Arendowie, wi臋cej czasu sp臋dzali walcz膮c ze sob膮, ni偶 wszczynaj膮c wojny z innymi narodami. Bli藕niacy z ca艂ym naciskiem sugerowa­li jednak, aby艣my nie spuszczali z nich oka. Co te偶 czyni艂em przez minione pi臋膰 tysi臋cy lat. Prawdopodobnie w艂a艣nie to przysporzy­艂o mi siwizny. Alornowie potrafi膮 przez przypadek wpl膮ta膰 si臋 w wi臋cej k艂opot贸w, ni偶 inni ludzie z rozmys艂em — oczywi艣cie wy­j膮wszy Arend贸w. Arendowie stanowili ci膮g艂e zagro偶enie.

Mistrz uwa偶nie wys艂ucha艂 naszych relacji i uzna艂, 偶e na 艣wie­cie poza Dolin膮 generalnie panowa艂 spok贸j. Jedynie z Angaraka-mi mog艂y by膰 k艂opoty. Powiedzia艂, 偶e om贸wi ze swym bratem, To-rakiem, ten problem. Zwr贸ci mu uwag臋 na fakt, 偶e w razie wybu­chu og贸lnej wojny, sami Bogowie nieuchronnie b臋d膮 w ni膮 za­mieszani, a to grozi艂oby katastrof膮.

- Tusz臋, i偶 zdo艂am do rozs膮dku mu przem贸wi膰 - powiedzia艂
Aldur.

Rozs膮dek? Torak? Czasami optymizm Mistrza bra艂 g贸r臋 nad jego rozwag膮.

W trakcie naszych relacji Aldur z roztargnieniem bawi艂 si臋 swoim dziwnym szarym kamieniem. Mia艂 go ju偶 od tak dawna, 偶e nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, i偶 trzyma艂 kamie艅 w d艂oniach. Od rozmowy z Ulem chyba ani razu go nie od艂o偶y艂. Ten kawa艂ek ska­艂y sta艂 si臋 niemal jego cz臋艣ci膮.

Naturalnie tym, kt贸ry to zauwa偶y艂, by艂 Belzedar. Zastana­wiam si臋, jak potoczy艂yby si臋 sprawy, gdyby tego nie uczyni艂.

- Co to za dziwny klejnot, Mistrzu? - zainteresowa艂 si臋. Szkoda,
偶e nie ugryz艂 si臋 w j臋zyk, nim zada艂 to fatalne w sku&ach pytanie.


0x08 graphic
- Ten Glob? - odpar艂 Aldur, podnosz膮c go, by艣my wszyscy wi­
dzieli. - W nim spoczywa los 艣wiata.

W贸wczas po raz pierwszy dostrzeg艂em w g艂臋bi kamienia nie­bieskawe b艂yski. Tysi膮ce lat dotyku d艂oni Mistrza wypolerowa艂y go. By艂 teraz, jak bystrze zauwa偶y艂 Belzedar, bardziej klejnotem ni偶 zwyk艂ym kamieniem.

-Jak偶e ten ma艂y przedmiot mo偶e by膰 tak wa偶ny, Mistrzu? -zdziwi艂 si臋 Belzedar. To nast臋pne pytanie, kt贸re wola艂bym, aby nie przysz艂o mu na my艣l. Gdyby nie pad艂o, nic, co p贸藕niej si臋 wy­darzy艂o, nie mia艂oby miejsca, a on nie znajdowa艂by si臋 w swym obecnym po艂o偶eniu. Pomimo 偶膮dzy wiedzy, pewne pytania lepiej pozostawi膰 bez odpowiedzi.

Niestety nasz Mistrz mia艂 zwyczaj odpowiadania na pytania i tym sposobem wysz艂y na jaw rzeczy, kt贸re lepiej, aby pozosta艂y w ukryciu. Gdyby sprawy tak si臋 potoczy艂y, by膰 mo偶e nie ci膮偶y艂oby mi brzemi臋 winy, kt贸rego nie mam si艂y d藕wiga膰. Wola艂bym nie艣膰 na swych barkach g贸r臋 ni偶 mie膰 艣wiadomo艣膰 tego, co uczyni艂em Belzedarowi. By膰 mo偶e Garion zrozumia艂by, ale nikt poza nim. Skrucha? Tak, oczywi艣cie, 偶e 偶a艂uj臋. Mam poczucie winy jak st膮d do ksi臋偶yca. Ale nie umiera si臋 przecie偶 z 偶alu. Mo偶na si臋 z偶yma膰, lecz si臋 nie umiera.

Mistrz u艣miechn膮艂 si臋 do Belzedara, a Glob poja艣nia艂. Zdawa­艂o mi si臋, 偶e dostrzeg艂em w nim migocz膮ce, przy膰mione wizerunki.

0x08 graphic
- Glob wyjawi艂 mi przysz艂o艣膰, synu - odpar艂 ze smutkiem
Mistrz. - Stanie si臋 przyczyn膮 wielu spor贸w, ogromnych cierpie艅
i rozleg艂ych zniszcze艅. Moc Globu dozwala mu zdmuchn膮膰 偶ycie
nie narodzonych jeszcze ludzi tak 艂atwo, jak ty zdmuchn膮艂by艣
艣wieczk臋.

A zatem to z艂a rzecz, Mistrzu - powiedzia艂em, a Belsambar
i Belmakor mnie poparli.

B艂ogos艂awiona niech b臋dzie m膮dro艣膰 Aldura - rzek艂 Belze-
dar, z dziwnym b艂yskiem w oczach. - Przy naszej pomocy Mistrz
mo偶e w艂ada膰 tym klejnotem dla dobra zamiast z艂a. Potwornym
czynem by艂oby zniszczenie tak cennej rzeczy.

Teraz, gdy spogl膮dam wstecz na wszystko, co si臋 zdarzy艂o, zdaje mi si臋, 偶e nie powinienem wini膰 Belzedara za jego niezdro­we zainteresowanie Globem. To by艂o cz臋艣ci膮 koniecznego biegu wydarze艅. Nie powinienem obarcza膰 go win膮, ale to robi臋.

A rzekn臋 wam, moi synowie - ci膮gn膮艂 dalej Mistrz - i偶 nie
zniszczy艂bym Globu, nawet gdyby mo偶liwym to by艂o. Powr贸cili­
艣cie w艂a艣nie z przygl膮dania si臋 艣wiatu w jego dzieci艅stwie i ludz­
ko艣ci w jej niemowl臋ctwie. Wszelkie 偶ywe stworzenie musi doro­
sn膮膰 lub zginie. Przez ten klejnot 艣wiat zmienionym b臋dzie,
a cz艂owiek osi膮gnie stan, do kt贸rego zosta艂 stworzony. Glob sam
w sobie nie jest z艂y. Z艂o jest rzecz膮 tkwi膮c膮 jedynie w sercach
i umys艂ach ludzi, a tak偶e Bog贸w.

Potem Mistrz umilk艂, westchn膮艂, a my odeszli艣my, pozosta­wiaj膮c go w smutnym zjednoczeniu z Globem.

W ci膮gu nast臋pnych stuleci rzadko widywali艣my Mistrza. Samotnie w swej wie偶y kontynuowa艂 studia nad Globem, i my艣l臋, 偶e wiele si臋 od niego nauczy艂. Wszyscy smucili艣my si臋 nieobecno­艣ci膮 Mistrza i niewiele znajdowali艣my rado艣ci w swej pracy.


0x08 graphic
Min臋艂o chyba ze dwadzie艣cia wiek贸w od czasu, gdy przyby­艂em, by s艂u偶y膰 memu Mistrzowi, kiedy w Dolinie pojawi艂 si臋 nie­znajomy. Pi臋kno艣ci膮 przewy偶sza艂 wszystkie widziane przeze mnie istoty. Chodzi艂 tak, jakby jego stopy z pogard膮 dotyka艂y ziemi.

Wyszli艣my, by go powita膰, jak by艂o w zwyczaju.

- Chc臋 rozmawia膰 ze swym bratem, waszym Mistrzem, Aldu-
rem - rzek艂, a my wiedzieli艣my, i偶 mamy przed sob膮 Boga.

Jako najstarszy wyst膮pi艂em przed swych braci.

Odwr贸ci艂em si臋 i poszed艂em przodem bez s艂owa. Nie mia­艂em zaufania do swego g艂osu.

Gdy dotarli艣my do wie偶y, nieznajomy spojrza艂 mi prosto w oczy.

- Drobna rada, Belgaracie - powiedzia艂 — w podzi臋ce za twe
us艂ugi. Nie pr贸buj wynie艣膰 si臋 ponad w艂asn膮 osob臋. Nie twoj膮 rze­
cz膮 jest pochwala膰 mnie lub gani膰. Dla twego dobra mam nadzie­
j臋, i偶 gdy spotkamy si臋 nast臋pnym razem, b臋dziesz pami臋ta艂 t臋 ra­
d臋 i zachowywa艂 si臋 w bardziej w艂a艣ciwy spos贸b.

Jego spojrzenie przenika艂o mnie na wylot. Brzmienie g艂osu nieznajomego zmrozi艂o krew w 偶y艂ach.

Poniewa偶 jednak nada艂 by艂em tym, kim by艂em, i nawet po­nad dwa tysi膮ce lat sp臋dzone w Dolinie nie u艣pi艂y jeszcze we mnie natury dzikiego, buntowniczego ch艂opca, odpowiedzia艂em mu nieco opryskliwie.

- Dzi臋kuj臋 za rad臋. Czy 偶yczysz sobie czego艣 jeszcze?

Nie moj膮 rzecz膮 by艂o informowa膰 przybysza, gdzie znajdowa­艂y si臋 drzwi i jak je otworzy膰. Czeka艂em, wypatruj膮c z nadziej膮 oznak zmieszania.


Przybysz odwr贸ci艂 si臋, machn膮艂 r臋k膮 i kamienne drzwi wie偶y otworzy艂y si臋. Potem wszed艂 do 艣rodka.

Nigdy nie dowiedzieli艣my si臋, co dok艂adnie zasz艂o pomi臋dzy Mistrzem i jego bratem. Rozmawiali wiele godzin, potem zerwa艂a si臋 letnia burza, wi臋c musieli艣my poszuka膰 schronienia, i dlatego przegapili艣my odej艣cie Toraka.

Gdy burza przesz艂a, Mistrz przywo艂a艂 nas do siebie. Udali艣my si臋 do jego wie偶y. Aldur siedzia艂 za sto艂em, przy kt贸rym od tak dawna pracowa艂 nad Globem. Na jego twarzy malowa艂 si臋 ogrom­ny smutek, na kt贸rego widok zamar艂o mi serce. Mia艂 zaczerwie­niony policzek, czego nie rozumia艂em.

Ale Belzedar dostrzeg艂 od razu to, czego ja nie zauwa偶y艂em.

- Mistrzu! - zawo艂a艂 z nut膮 paniki w g艂osie. - Gdzie jest klej­
not? Gdzie Glob?

呕a艂uj臋, 偶e nie zwr贸ci艂em baczniejszej uwagi na ton, jakim wym贸wi艂 te s艂owa. By膰 mo偶e m贸g艂bym zapobiec wielu wydarze­niom, gdybym to uczyni艂.

0x08 graphic
A ja nadal nie zdawa艂em sobie sprawy z tego, co dzia艂o si臋 w umy艣le Belzedara. M贸j m贸zg musia艂 spa膰.

-Jakim to sposobem brat tw贸j dosta艂 od ciebie Glob, Mi­strzu? — zapyta艂 Beltira.

- Torak zapa艂a艂 ch臋ci膮 posiadania klejnotu - powiedzia艂 Al­
dur - i zaklina艂 mnie, i偶bym mu go odda艂. A gdy nie wyrazi艂em
zgody, uderzy艂 mnie, zabra艂 Glob i uciek艂.

Tego by艂o za wiele! Cho膰 klejnot mia艂 cudown膮 moc, to by艂 tylko kamieniem. Ale fakt, 偶e Torak uderzy艂 naszego Mistrza, wznieci艂 p艂omie艅 w mej duszy. Odrzuci艂em p艂aszcz, skierowa艂em ca艂膮 wol臋 w powietrze przed sob膮 i jednym s艂owem uczyni艂em miecz. Schwyci艂em go i skoczy艂em do okna.

0x08 graphic
偶膮dza klejnotu zbyt wielk膮 by艂a i nie pos艂ucha艂 mnie - Aldur wes­tchn膮艂, po czym wyprostowa艂 si臋. - B臋dzie wojna, Belmakorze. Nieunikniona teraz jest. Brat m贸j posiada Glob, a z jego moc膮 mo偶e wyrz膮dzi膰 ogromne szkody. Musimy go odzyska膰 lub zmie­ni膰, nim Torak ujarzmi klejnot i nagnie do swej woli.

- Zmieni膰? - zapyta艂 z przera偶eniem Belzedar. - Z pewno­
艣ci膮, Mistrzu, nie chcesz os艂abi膰 tej drogocennej rzeczy!

Zdawa艂o si臋, 偶e tylko o tym by艂 w stanie my艣le膰, a do mnie nadal to nie dociera艂o.

- Nie mo偶na go os艂abi膰, Belzedarze - odpar艂 Aldur. - Zachowa
sw膮 moc po kres dni. Celem naszej wojny b臋dzie przymusi膰 Tora-
ka do po艣piechu, by spr贸bowa艂 u偶y膰 Globu w niew艂a艣ciwy spos贸b.

Belzedar patrzy艂 na niego os艂upia艂y. Najwyra藕niej my艣la艂, 偶e klejnot by艂 biernym przedmiotem. Nie bra艂 pod uwag臋 faktu, i偶 Glob mia艂 w艂asne pogl膮dy na sprawy.

- 艢wiat jest niesta艂y, Belzedarze - wyja艣ni艂 Mistrz - ale dobro
oraz z艂o s膮 sta艂e i niezmienne. Glob jest przedmiotem dobra,
a nie jedynie zabawk膮. Ma zrozumienie, nie takie jak twoje, tym
niemniej zrozumienie. I posiada wol臋. Strze偶 si臋 jej, albowiem
wola Globu jest wol膮 kamienia. Jak ju偶 rzek艂em, to przedmiot do­
bra. Je艣li obr贸ci膰 go ku czynieniu z艂a, uderzy w tego, kto chcia艂
si臋 nim tak pos艂u偶y膰 - cz艂owiek to b臋dzie czy B贸g.

Aldur najwyra藕niej dostrzeg艂 co艣, czego ja nie zauwa偶y艂em i w ten spos贸b pr贸bowa艂 ostrzec Belzedara. Jednak偶e nie my艣l臋, aby mu si臋 to uda艂o.

Mistrz westchn膮艂, po czym wsta艂.

- Musimy si臋 spieszy膰 — powiedzia艂. - Id藕cie zatem, moi
uczniowie. Id藕cie pomi臋dzy braci mych i powiedzcie, i偶 prosz臋, by
przybyli do mnie. Jam jest najstarszy i oni przyb臋d膮 przez szacunek,
je艣li nie z mi艂o艣ci. Wojna, kt贸r膮 wydamy, nie tylko nasz膮 b臋dzie. L臋­
kam si臋, i偶 ca艂y rodzaj ludzki zostanie w ni膮 wmieszany. Id藕cie za­
tem i przyzwijcie braci mych, by艣my naradzili si臋, co nale偶y czyni膰.


ROZDZIA艁 PI膭TY

Zastanowi艂em si臋 nad s艂owami Belmakora. By艂o nas siedmiu, a musieli艣my dotrze膰 jedynie do pi臋ciu Bog贸w, wi臋c z ca艂膮 pew­no艣ci膮 mogli艣my pozwoli膰 sobie na zostawienie dw贸ch z nas.


-Ja to zrobi臋 - zg艂osi艂em si臋 na ochotnika. — My艣l臋, 偶e pora­dz臋 sobie z Alornami.

Belmakor skin膮艂 pos臋pnie g艂ow膮.

Spojrza艂em w niebo. Letnia burza ju偶 przebrzmia艂a i pozo­sta艂o jedynie kilka nap臋cznialych bia艂ych chmur.


Nie spiesz膮c si臋, ruszy艂 w kierunku wie偶y bli藕ni膮t. Niewzru­szony, jak zwykle, Belmakor - przynajmniej na zewn膮trz.

Poniewa偶 po艣piech by艂 spraw膮 wa偶n膮, postanowi艂em przy­bra膰 posta膰 or艂a i polecie膰 na p贸艂noc, co okaza艂o si臋 b艂臋dem. Chyba wspomina艂em ju偶, 偶e nie fruwa艂em zbyt dobrze. Nigdy nie nabra艂em w tym wprawy. Po pierwsze, czuj臋 si臋 nie najlepiej w pi贸rach, po drugie - widok ca艂ej tej pustki pode mn膮 zdecydo­wanie mnie niepokoi, wi臋c macham skrzyd艂ami cz臋艣ciej ni偶 po­trzeba, co po pewnym czasie robi si臋 m臋cz膮ce.

G艂贸wny problem jednak偶e tkwi w fakcie, 偶e im d艂u偶ej pozo­staj臋 w postaci or艂a, tym bardziej charakter tego ptaka zaczyna dominowa膰 nad moim. Uwag臋 m膮 przyci膮gaj膮 drobne ruchy na ziemi i ogarnia mnie przemo偶na ch臋膰 poszybowania w d贸艂 i zabi­cia jakiego艣 stworzenia.

Wyl膮dowa艂em wi臋c na ziemi, powr贸ci艂em do swej postaci i siedzia艂em przez jaki艣 czas, by odzyska膰 oddech, da膰 wytchnie­nie mym ramionom i rozwa偶y膰 inne mo偶liwo艣ci. Orze艂, pomimo ca艂ej swej wspania艂o艣ci, jest doprawdy g艂upim ptakiem, a ja nie


0x08 graphic
chcia艂em, by byle mysz czy kr贸lik odrywa艂 mnie od poszukiwania Belara.

Zastanawia艂em si臋 nad postaci膮 konia. Ko艅 potrafi biec bar­dzo szybko przez kr贸tki czas, ale pr臋dko si臋 m臋czy i jest niewiele rozumniejszy od orla. Zdecydowa艂em si臋 nie przybiera膰 postaci konia. Antylopa potrafi biega膰 ca艂ymi dniami' bez zm臋czenia, ale to g艂upie stworzenie i dla zbyt wielu zwierz膮t na tej rozleg艂ej r贸w­ninie stanowi 艂akomy k膮sek. Nie mia艂em czasu na przekonywanie ka偶dego mijanego drapie偶nika, by poszed艂 poszuka膰 sobie czego艣 innego do jedzenia. Potrzebna mi by艂a posta膰 obdarzona szybko­艣ci膮, wytrzyma艂o艣ci膮 i wystarczaj膮co odstraszaj膮c膮 reputacj膮, by trzyma膰 inne zwierz臋ta na dystans.

W ko艅cu przysz艂o mi na my艣l, 偶e owe cechy skupia w sobie wilk. Ze wszystkich stworze艅 zamieszkuj膮cych r贸wniny i lasy wilk by艂 najbardziej inteligentny, najszybszy, najmniej podatny na zm臋czenie. A co wi臋cej, 偶adne rozs膮dne zwierz臋 nie wejdzie w drog臋 wilkowi, je艣li mo偶e tego unikn膮膰.

Przeistoczenie si臋 we w艂a艣ciw膮 posta膰 zaj臋艂o mi troch臋 czasu. Beldin nauczy艂 nas przybierania postaci ptaka, ale gdy przysz艂o mi przywdzia膰 futro i 艂apy, by艂em zdany tylko na siebie.

Musz臋 przyzna膰, 偶e spartaczy艂em robot臋 pierwsze kilka razy. Widzieli艣cie kiedy艣 wilka z pi贸rami i dziobem? Naprawd臋 nie chcieliby艣cie tego ogl膮da膰. W ko艅cu uda艂o mi si臋 usun膮膰 z g艂owy wszelkie my艣li o ptakach i skoncentrowa膰 si臋 na wyidealizowa­nym wyobra偶eniu wilka.

Zmiana postaci to osobliwy proces. Najpierw wype艂nia si臋 umys艂 wizj膮 stworzenia, kt贸rego posta膰 chce si臋 przybra膰, a po­tem si艂a woli zlewa si臋 z tym wyobra偶eniem. 呕a艂owa艂em, 偶e nie ma w pobli偶u Beldina. On potrafi艂by wyt艂umaczy膰 to lepiej ode mnie. Wa偶ne jest, aby nie przestawa膰 pr贸bowa膰 — i szybko wraca膰 do w艂asnej postaci, je艣li co艣 nam nie wysz艂o. Je偶eli, na przyk艂ad, zapomnisz o sercu, b臋dziesz mia艂 k艂opoty.


0x08 graphic
Po dokonaniu przemiany, obejrza艂em si臋 dok艂adnie dla pew­no艣ci. O niczym nie zapomnia艂em. Niew膮tpliwie wygl膮da艂em tro­ch臋 g艂upio obmacuj膮c g艂ow臋, uszy i pysk 艂apami, ale chcia艂em utwierdzi膰 si臋 w przekonaniu, 偶e inne wilki nie b臋d膮 si臋 艣mia膰 na m贸j widok.

Potem ruszy艂em przez trawiast膮 r贸wnin臋. Szybko zda艂em so­bie spraw臋, 偶e dokona艂em s艂usznego wyboru. Gdy tylko przyzwy­czai艂em si臋 do biegania na czterech 艂apach, spodoba艂a mi si臋 no­wa posta膰. Zauwa偶y艂em, 偶e umys艂 wilka nie r贸偶ni艂 si臋 w du偶ej mie­rze od mego. Po godzinie z przyjemno艣ci膮 stwierdzi艂em, i偶 prze­mierza艂em ziemi臋 przynajmniej tak szybko, jak nieudolnie poko­nywa艂em przestworza jako orze艂. Pr臋dko odkry艂em, jak dobr膮 rzecz膮 jest posiadanie ogona, kt贸ry pozwala utrzyma膰 r贸wnowa­g臋 i przy nag艂ych skr臋tach dzia艂a niczym ster. Ma艂o tego, g臋stym, puszystym ogonem mo偶na owin膮膰 si臋 noc膮 dla os艂ony przed ch艂odem. Naprawd臋 powinni艣cie tego czasami spr贸bowa膰.

Bieg艂em na p贸艂noc oko艂o tygodnia, ale nada艂 nie natkn膮艂em si臋 na 偶adnego Alorna. Potem, pewnego z艂ocistego letniego po­po艂udnia, spotka艂em m艂od膮 wilczyc臋 w figlarnym nastroju. Pa­mi臋tam, 偶e mia艂a pi臋kny zad i urodziwy pysk.

Wilczyca usiad艂a z wyrazem zdumienia na pysku. Musia艂a przyj膮膰 to, co powiedzia艂em, za prawd臋, gdy偶 wilki nie potrafi膮 k艂ama膰.

-Jak sobie 偶yczysz - powiedzia艂em. Chyba j膮 polubi艂em i by­艂em rad z ka偶dego towarzystwa. Wilkom te偶 czasami dokucza sa­motno艣膰. — Musz臋 ci臋 jednak偶e przestrzec, 偶e biegam bardzo szybko - uprzedzi艂em j膮.

Wilczyca prychn臋艂a.

- Wszystkie wilki biegaj膮 bardzo szybko.

I tak, 艂apa w 艂ap臋, pu艣cili艣my si臋 p臋dem przez bezkresn膮 kra­in臋 艂膮k w poszukiwaniu Boga Belara.

0x08 graphic
- Cieszy mnie to - roze艣mia艂a si臋 na spos贸b wilk贸w, tr膮ci艂a nosem m贸j grzbiet i uskoczy艂a.

Zacz膮艂em zastanawia膰 si臋 nad moraln膮 stron膮 swej sytuacji. Moja towarzyszka wydawa艂a mi si臋 rozkoszna. By艂em jednak pew­ny, 偶e nie odnios臋 takiego wra偶enia, gdy przybior臋 sw膮 prawdziw膮 posta膰. Co wi臋cej, cho膰 bez w膮tpienia ojcostwo jest wspania艂膮 rze­cz膮, to gromadka szczeni膮t mo偶e okaza膰 si臋 k艂opotliwa, kiedy wr贸c臋 do swego Mistrza. Poza tym szczeniaczki nie b臋d膮 w pe艂ni wilkami, a ja doprawdy nie chcia艂bym by膰 ojcem rasy potwor贸w. A do tego wszystkiego, poniewa偶 wilki 艂膮cz膮 si臋 w pary na ca艂e 偶y­cie, gdy opuszcz臋 sw膮 towarzyszk臋 - co w ko艅cu b臋d臋 zmuszony uczyni膰 - stanie si臋 ona przedmiotem szyderstwa i kpin cz艂onk贸w wilczej sfory, jako porzucona wilczyca z gromadk膮 pozbawionych ojca szczeni膮t. Przyzwoito艣膰 jest bardzo wa偶na dla wilk贸w. Posta­nowi艂em zatem oprze膰 si臋 jej zalotom podczas naszej wyprawy w poszukiwaniu Belara.

Nie po艣wi臋ci艂bym tyle czasu i miejsca temu incydentowi, gdy­bym nie pragn膮艂 wyja艣ni膰, jak podst臋pnie osobowo艣膰 istot o kszta艂­tach, kt贸re przybieramy, mo偶e zdominowa膰 nasze my艣lenie. Nie ubiegli艣my zbyt daleko, gdy sta艂em si臋 wilkiem w r贸wnym, a mo偶e nawet wi臋kszym stopniu ni偶 moja przyjaci贸艂ka. Je艣li kiedykolwiek zdecydujecie si臋 na podobne 膰wiczenia, b膮d藕cie ostro偶ni. Pozosta­wanie zbyt d艂ugo w danej postaci mo偶e doprowadzi膰 do tego, 偶e gdy nadejdzie czas przeistoczenia si臋, nie b臋dziecie mieli na to ochoty. Otwarcie musz臋 przyzna膰, 偶e nim m艂oda wilczyca i ja do­tarli艣my do kr贸lestwa Boga-Nied藕wiedzia, rozmy艣la艂em ju偶 nad przyjemno艣ciami legowiska i polowania, rozkosznego w臋szenia szczeni膮t i wiernego, niezawodnego towarzystwa mej partnerki.

Po jakim艣 czasie natrafili艣my na grup臋 my艣liwych na skraju rozleg艂ej, pradawnej puszczy, w kt贸rej przebywa艂 ze swym ludem Belar, B贸g-Nied藕wied藕. Ku zdumieniu mej towarzyszki, powr贸ci­艂em do swej postaci i podszed艂em do nich.


Wtem jeden .z Alorn贸w spostrzeg艂 moj膮 towarzyszk臋 i rzuci艂 w ni膮 w艂贸czni膮. Nie mia艂em czasu na zamaskowanie swego dzia艂a­nia. Zatrzyma艂em j膮 w locie.

Alornowie wpatrywali si臋 w os艂upieniu w dr偶膮c膮 w艂贸czni臋 tkwi膮c膮 w powietrzu niczym w pniu drzewa. Potem, poniewa偶 by­艂em poirytowany, z艂ama艂em w艂贸czni臋 na p贸艂.

Czasami trzeba wyrazi膰 si臋 bardzo obrazowo, aby dotar艂o to do Alorn贸w. Skin膮艂em na wilczyc臋. Podesz艂a do mnie, szczerz膮c na my艣liwych k艂y. Mia艂a 艣liczne, d艂ugie, zakrzywione i ostre ni­czym sztylety k艂y, kt贸re natychmiast i niepodzielnie przyci膮gn臋艂y uwag臋 Alorn贸w.

Boga Belara odnale藕li艣my w prymitywnym obozowisku w g艂臋­bi lasu. Wygl膮da艂 na bardzo m艂odego — niewiele starszego od


0x08 graphic
ch艂opca, cho膰 wiedzia艂em, 偶e by艂 niemal tak s臋dziwy, jak m贸j Mistrz. Mam pewne podejrzenia co do Belara. Otacza艂y go pier-siaste, jasnow艂ose dziewcz臋ta alor艅skie, kt贸re sprawia艂y wra偶enie ogromnie nim zachwyconych. No c贸偶, w ko艅cu by艂 Bogiem, cho膰 podziw kobiet nie wydawa艂 si臋 czysto religijnej natury.

Alornowie, kt贸rzy towarzyszyli Belarowi, byli ha艂a艣liwi, nie­zdyscyplinowani i, w wi臋kszo艣ci, pijani. 呕artowali sobie ze swym Mistrzem swawolnie bez krzty dobrych manier czy poszanowania dla jego godno艣ci.

Belar z pewno艣ci膮 nie jest bez wad, ale maniery ma niena­ganne.

-Jakie to niezwyk艂e - rzek艂a nieco oszo艂omiona. — Zdaje si臋, 偶e znalaz艂am si臋 po艣r贸d stworze艅 o wielkim znaczeniu.

- Tw贸j towarzysz i ja musimy si臋 pospieszy膰 — o艣wiadczy艂 Be­
lar. - W przeciwnym razie poczyni艂bym przygotowania, aby艣 mia­
艂a zapewnione odpowiednie wygody. Czy m贸g艂bym ci zaofiarowa膰
co艣 do zjedzenia?

Rozumiecie teraz, co mia艂em na my艣li, m贸wi膮c o uprzejmo­艣ci Belara?

Wilczyca spojrza艂a na wo艂a obracaj膮cego si臋 na ro偶nie nad ogniskiem.

Belar wzi膮艂 d艂ugi n贸偶 i odkroi艂 dla mej towarzyszki wielk膮 porcj臋. Nast臋pnie poda艂 jej, przezornie chowaj膮c szybko palce przed wspania艂ymi k艂ami wilczycy.

By艂o ca艂kiem oczywiste, i偶 nie bacz膮c na moj膮 wstrzemi臋藕li­wo艣膰, podj臋艂a pewne decyzje. Pomy艣la艂em, 偶e lepiej b臋dzie po艂o­偶y膰 temu kres.

Wilczyca ziewn臋艂a, przeci膮gn臋艂a si臋 i zwin臋艂a u mych st贸p — przezornie, jak spostrzeg艂em, uk艂adaj膮c si臋 pomi臋dzy mn膮 i owy­mi alor艅skimi dziewcz臋tami.

Powr贸t do Doliny, w kt贸rej oczekiwa艂 nas Mistrz, zaj膮艂 o wiele mniej czasu ni偶 moja podr贸偶 do krainy Boga-Nied藕wiedzia. Cho­cia偶 czas jest dla Bog贸w spraw膮 oboj臋tn膮, to w razie po艣piechu po­trafi膮 pokonywa膰 odleg艂o艣ci w niewiarygodny spos贸b. Ruszyli艣my krokiem leniwej przechadzki. Belar wypytywa艂 mnie o Mistrza i na­sze 偶ycie w Dolinie, a wilczyca w臋drowa艂a spokojnie pomi臋dzy na­mi. Po kilku godzinach takiego spaceru niecierpliwo艣膰 uczyni艂a mnie na tyle odwa偶nym, by przej艣膰 do sedna rzeczy.

- Panie - odezwa艂em si臋 - wybacz, ale w tym tempie dotarcie
do wie偶y mego Mistrza zajmie nam prawie rok.


0x08 graphic
- Niezupe艂nie, Belgaracie - stwierdzi艂 z zadowoleniem. — Mam
wra偶enie, 偶e wie偶a znajduje si臋 tu偶 za nast臋pnym wzg贸rzem.

Spojrza艂em na niego zaskoczony, 偶e Bogowie mog膮 by膰 tak naiwni, ale gdy wspi臋li艣my si臋 na wzg贸rze, ujrza艂em Dolin臋 z wie­偶膮 mojego Mistrza po艣rodku.

-Jakie to niezwyk艂e - mrukn臋艂a wilczyca, przysiadaj膮c i wpa­truj膮c si臋 w Dolin臋 swymi jasnymi 偶贸艂tymi 艣lepiami. W tym musia­艂em si臋 z ni膮 zgodzi膰.

Moi bracia wcze艣niej powr贸cili i czekali na nasze przybycie u st贸p wie偶y Mistrza. Inni Bogowie ju偶 byli z Aldurem i Belar po­spieszy艂 do wie偶y, by do nich do艂膮czy膰.

Bracia byli zaskoczeni widokiem mojej towarzyszki.

- Belgaracie - zaprotestowa艂 Belzedar — czy rozs膮dnie przy­
prowadza膰 kogo艣 takiego? Wilki nie s膮 najbardziej godnymi za­
ufania stworzeniami.

S艂ysz膮c to, wilczyca wyszczerzy艂a k艂y. Jakim sposobem mog艂a zrozumie膰, co powiedzia艂?

-Jakjej na imi臋? - zapyta艂 ostro偶nie Beltira.

- Wilki nie potrzebuj膮 imion - odpar艂em. - Wiedz膮, kim s膮,
bez takich dodatk贸w. My艣l臋, 偶e imiona to wymys艂 ludzi.

Belzedar pokr臋ci艂 g艂ow膮 i odszed艂 od wilczycy.

-Jakie to niezwyk艂e - odezwa艂a si臋 do mnie wilczyca. - Czy oni zawsze s膮 tak pe艂ni pyta艅?

0x08 graphic
To by艂 irytuj膮cy zwyczaj. Je艣li uzna艂a pytanie za nieistotne, po prostu na nie nie odpowiada艂a.

Dyskusja trwa艂a oko艂o stu lat. My艣l, aby spr贸bowa膰 i stwier­dzi膰, kto ma s艂uszno艣膰, nigdy nie przysz艂a 偶adnemu z nich do g艂o­wy. Cho膰 pewnie i przysz艂a. Belmakor i Beldin nie byli na tyle f^艂upi, aby o tym nie pomy艣le膰. Ale obu ta dyskusja sprawia艂a tyle tado艣ci, 偶e nie chcieli psu膰 sobie przyjemno艣ci ustalaj膮c raz na /awsze wynik sporu.


0x08 graphic
Wilczyca zwin臋艂a si臋 i zasn臋艂a. My tymczasem czekali艣my na decyzj臋 naszego Mistrza i jego braci w sprawie samowolnego To­raka. Bogowie wyszli 偶 wie偶y zasmuceni i oddalili si臋 bez s艂owa.

Potem Aldur przywo艂a艂 nas do siebie i udali艣my si臋 na g贸r臋.

Wilczyca niepostrze偶enie podesz艂a do Aldura i po艂o偶y艂a mu 艂eb na kolanach. A on m贸wi膮c do nas, bezwiednie - a mo偶e tak mi si臋 tylko zdawa艂o - g艂adzi艂 wilczyc臋 z dziwn膮 czu艂o艣ci膮. Wiem, 偶e to niemo偶liwe, ale mia艂em wra偶enie, i偶 oni si臋 znali.


ROZDZIA艁 SZ脫STY

Mistrz d艂ugo nie wraca艂 z Prolgu, my jednak mieli艣my wiele zaj臋膰. Na nud臋 nie narzekali艣my, zapewne podobnie jak ludy in­nych Bog贸w. Ludzko艣膰 nie zna艂a wojen, by膰 mo偶e wyj膮wszy Alor-n贸w i Arend贸w, a i im brakowa艂o organizacji koniecznej do stwo­rzenia armii. Og贸lnie bior膮c, na 艣wiecie panowa艂 pok贸j, a walki, kt贸re wybucha艂y od czasu do czasu anga偶owa艂y jedynie ma艂e grup­ki ludzi staczaj膮cych bitwy przy u偶yciu niezbyt wymy艣lnej broni. Oczywi艣cie nie obywa艂o si臋 bez ofiar, cho膰 wol臋 my艣le膰, 偶e w wi臋k­szo艣ci by艂y one dzie艂em przypadku.

Tym razem jednak sprawa przedstawia艂a si臋 inaczej. Ca艂e naro­dy mia艂y stan膮膰 przeciwko sobie. Zupe艂nie nas to zaskoczy艂o. Roz­poczynaj膮c przygotowania do wojny, w znacznej mierze polegali艣my na wiedzy Belsambara o Angarakach. Poczucie wy偶szo艣ci, jakie wpoi艂 swemu ludowi Torak, sprawi艂o, 偶e stali si臋 tajemniczymi odludkami. Obcy nie byli mile widziani na ich ziemiach. Dla podkre艣lenia tego, Angarakowie tradycyjnie otaczali swoje miasta murami. Czynili tak nie dlatego, i偶 spodziewali si臋 wojny - cho膰 sam Torak pewnie j膮 przewidywa艂 - ale raczej z poczucia potrzeby zaznaczenia swej od­r臋bno艣ci i nadrz臋dnej pozycji w stosunku do reszty ludzko艣ci.

Beldin przysiad艂 na pod艂odze. Zachmurzony s艂ucha艂 opowie­艣ci Belsambara o murach otaczaj膮cych miasto, w kt贸rym urodzi艂 si臋 tysi膮c lat temu.


Beltira wzruszy艂 ramionami.

Wszyscy przytakn臋li.

- Doskonale — o艣wiadczy艂 oschle. - Po drugie, je艣li spr贸buje­
my zburzy膰 ich mury za pomoc膮 Woli i S艂owa, wyczerpiemy si臋,
a i tak nie osi膮gniemy zbyt wiele.


0x08 graphic
Co nam zatem pozostaje? - zapyta艂 go zaczepnie Belzedar.
S艂ysza艂em, 偶e Belzedar i Belmakor spierali si臋 za偶arcie po dotar­
ciu na ziemie Tolnedran. Belzedar, jako drugi ucze艅, uzna艂, i偶 to
on dowodzi. Belmakor, podpieraj膮c si臋 mym autorytetem, zakwe­
stionowa艂 t臋 decyzj臋, a Beldin go popar艂. Domy艣lam si臋, 偶e Belze­
dar poczu艂 si臋 mocno ura偶ony i szuka艂 teraz sposobno艣ci, aby
odegra膰 si臋 na Belmakorze za swoje, w jego mniemaniu, upoko­
rzenie. - Nie mo偶emy uderzy膰 bezpo艣rednio na Toraka, zdajesz
sobie chyba z tego spraw臋 - ci膮gn膮艂 dalej. -Jedynym sposobem
zranienia go na tyle, by zmusi膰 Toraka do oddania Globu, jest
skrzywdzenie jego ludu, a nie b臋dziemy tego w stanie uczyni膰, je­
艣li ukrywaj膮 si臋 za tymi murami.

Chcia艂bym tu z naciskiem podkre艣li膰 pewn膮 spraw臋. R贸偶ni lu­dzie usi艂owali przypisa膰 sobie wynalezienie machin obl臋偶niczych. Ich tw贸rcami okrzykn臋li si臋 Alornowie; a tak偶e Arendowie; z ca艂膮 pewno艣ci膮 autorami wynalazku mianowali si臋 Malloreanie; ale przyznajmy zas艂ug臋 temu, komu si臋 ona nale偶y. To moi bracia, Bel­makor i Beldin, zbudowali pierwsz膮 machin臋 obl臋偶nicz膮.

Nie chc臋 powiedzie膰, 偶e wszystkie machiny dzia艂a艂y bez za­rzutu. Pierwsza katapulta rozlecia艂a si臋 na kawa艂ki przy pr贸bie jej u偶ycia, a ruchomy taran by艂 prawdziw膮 katastrof膮, gdy偶 nie potra­fili nim kierowa膰. Lubi! zbacza膰 z wyznaczonego kursu i wali膰 w Bogu ducha winne drzewa. Ale odbiegam od tematu.


0x08 graphic
W tym w艂a艣nie momencie dyskusji Belsambar zaskoczy艂 nas potworno艣ci膮 swego pomys艂u.

W 艣wietle tego, co p贸藕niej si臋 sta艂o, Belsambar mia艂 absolut­n膮 s艂uszno艣膰, cho膰 nie spos贸b wyja艣ni膰, sk膮d to wiedzia艂. Torak ba艂 si臋 ognia - i mia艂 ku temu pow贸d.

Propozycja Belsambara by艂a ze wszech miar praktyczna, ale wszyscy woleli艣my unikn膮膰 wprowadzenia jej w 偶ycie. Belmakora i Beldina ogarn膮艂 istny sza艂 wynalazczo艣ci, podobnie jak bli藕nia-


0x08 graphic
k贸w. Eksperymentowali z pogod膮. Wywo艂ywali huragany i torna­da na czystym, b艂臋kitnym niebie. Mieli nadziej臋, 偶e w ten spos贸b zburz膮 miasta i wioski Angarak贸w. Ja skoncentrowa艂em wysi艂ki na tworzeniu r贸偶norodnych iluzji. Wype艂nia艂em ulice miast Angara­k贸w niewyobra偶alnymi okropno艣ciami. Potrafi艂em wyp臋dzi膰 ich zza mur贸w, nim za spraw膮 w艂asnego rodaka sp艂on臋liby 偶ywcem.

Belzedar pracowa艂 r贸wnie ci臋偶ko jak my wszyscy. Wydawa艂o si臋, 偶e ogarn臋艂a go obsesja na punkcie Globu, z tak膮 desperacj膮 szuka艂 sposob贸w na odzyskanie klejnotu. Belsambar za艣 cierpli­wie czeka艂. Wiedzia艂 chyba, 偶e gdy rozpoczn膮 si臋 walki, wr贸cimy do jego okropnego planu.

Cz臋sto wyprawiali艣my si臋 do ziem naszych sprzymierze艅c贸w, by sprawdzi膰, jakie czynili post臋py. Do tej pory poszczeg贸lne na­rody 艂膮czy艂y raczej lu藕ne wi臋zy, a 偶adnym z protonarod贸w nie w艂ada艂 pojedynczy cz艂owiek. Wojna z Torakiem wszystko zmieni­艂a. System organizacji wojska z konieczno艣ci ma struktur臋 pirami­dy, a model sprawowania w艂adzy nad narodem przez jednego cz艂owieka przeniesiony zosta艂 potem na czasy powojenne. W pew­nym sensie to Torakowi mo偶emy dzi臋kowa膰 - lub obarczy膰 go wi­n膮 - za stworzenie koncepcji panowania kr贸l贸w.

Ja ponosz臋 chyba odpowiedzialno艣膰 za powstanie dynastii kr贸lewskiej Alorn贸w. Wraz ze swymi bra膰mi nadal pe艂nili艣my funkcje 艂膮cznik贸w pomi臋dzy r贸偶nymi narodami. W pewnym sen­sie automatycznie przyj臋li艣my odpowiedzialno艣膰 za ludy tych Bo­g贸w, kt贸rych osobi艣cie zapraszali艣my na narad臋 w Dolinie po kra­dzie偶y Toraka. My艣l臋, 偶e na ca艂ym moim 偶yciu zaci膮偶y艂 fakt, i偶 nie­szcz臋艣liwie zosta艂em przypisany do Alorn贸w.

Nasze przygotowania do wojny zaj臋艂y kilka lat. W opowie艣­ciach o tym okresie jest cz臋sto du偶o przesady. Oczywi艣cie docho­dzi艂o do potyczek na granicy z Angarakami, ale nie wywi膮za艂a si臋 偶adna znacz膮ca bitwa. W ko艅cu Bogowie uznali, 偶e ich ludy s膮 ju偶 gotowe -je艣li kogokolwiek w tamtych czasach mo偶na by艂o nazwa膰


0x08 graphic
gotowym do krwawego starcia. Wojna przeciwko Angarakom nie przypomina艂a 偶adnej potyczki w historii ludzko艣ci, gdy偶 wymarsz wojsk wi膮za艂 si臋 z migracj膮 ca艂ych narod贸w. Bogowie w owych cza­sach byli tak bardzo przywi膮zani do swych lud贸w, ze my艣l o pozosta­wieniu kobiet, dzieci i starc贸w po prostu nie przysz艂a im do g艂owy.

Mara i Issa zabrali swych Marag贸w i Nyissan i ruszyli na po艂u­dniowy wsch贸d, na ziemie Dal贸w. Tolnedranie i Arendowie za­cz臋li przemieszcza膰 si臋 na zach贸d. Tylko Alornowie pozostali na miejscu. W贸wczas to jedyny raz widzia艂em Mistrza czym艣 napraw­d臋 poirytowanego. Poleci艂 mi uda膰 si臋 na p贸艂noc i sprawdzi膰, co ich zatrzymywa艂o.

Wyruszy艂em wi臋c i, jak zwykle, nie sam. M艂oda wilczyca za­w艂aszczy艂a sobie mnie w pewnym sensie, cho膰 nie pami臋tam, by­艣my na ten temat rozmawiali. Skoro za艣 mi towarzyszy艂a, na czas podr贸偶y przemieni艂em si臋 w wilka. Moja prawdziwa posta膰 nie budzi艂a w niej szczeg贸lnego entuzjazmu; wydawa艂a si臋 o wiele szcz臋艣liwsza, gdy mia艂em cztery 艂apy i ogon.

Wiedzieli艣my, co zatrzymywa艂o Alorn贸w, nim jeszcze dotarli­艣my do ziem Boga-Nied藕wiedzia. Dacie wiar臋, 偶e oni ju偶 walczyli mi臋dzy sob膮?

W owych czasach spo艂eczno艣膰 Alorn贸w mia艂a struktur臋 kla­now膮 i nie mogli uzgodni膰, kt贸ry przyw贸dca klanu b臋dzie dowo­dzi艂 ca艂膮 armi膮. Inni Bogowie borykali si臋 z podobnymi proble­mami, ale po prostu sami wybierali przyw贸dc臋. Belar jednak偶e nie mia艂 takiego zamiaru.

Pewny jestem, i偶 rozumiesz moje stanowisko, Belgaracie -
powiedzia艂, gdy w ko艅cu go odnalaz艂em. O艣wiadczy艂 to tonem
usprawiedliwienia.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech. Si艂膮 powstrzyma艂em si臋 przed wy­buchem.

- Nie, panie - odpar艂em najuprzejmiej jak potrafi艂em. -
Prawd臋 powiedziawszy, panie, nie rozumiem.


0x08 graphic
-Je艣li wybior臋 jednego z wodz贸w klan贸w, inni mog膮 poczy­ta膰 to za faworyzowanie go, rozumiesz? Sami musz膮 dokona膰 po­mi臋dzy sob膮 wyboru.

- Inne narody ju偶 wyruszy艂y, panie - przypomnia艂em z ca艂膮
cierpliwo艣ci膮, na jak膮 mog艂em si臋 zdoby膰.

- Do艂膮czymy do nich w ko艅cu, Belgaracie - zapewni艂 mnie.
Zna艂em ju偶 w贸wczas Alorn贸w na tyle, aby wiedzie膰, 偶e to

„w ko艅cu" rozci膮gnie si臋 pewnie na kilka stuleci.

Ma towarzyszka przysiad艂a i wywiesi艂a j臋zor, 艣miej膮c si臋 na wilczy spos贸b. Jej chichot nie poprawi艂 mi zbytnio humoru, mu­sz臋 przyzna膰.

0x08 graphic
zostawi艂em dla siebie. - Mo偶e przywo艂amy twych wodz贸w, panie? Wyja艣ni艂by艣 im zasady konkursu i mogliby艣my do niego przyst膮pi膰. Nie chcieliby艣my chyba, aby Torak czeka艂, prawda? Dotkliwie od­czuje tw膮 nieobecno艣膰, panie, gdy walki rozpoczn膮 si臋 bez ciebie.

Be艂ar u艣miechn膮} si臋. Jak ju偶 wspomina艂em, mia艂 on swoje wady, ale dawa艂 si臋 lubi膰.

- A tak przy okazji, panie - doda艂em, jakby w艂a艣nie przysz艂o
mi to na my艣l — czy mia艂by艣 co艣 przeciwko temu, abym pomasze­
rowa艂 na po艂udnie z twym ludem?

Kto艣 musia艂 mie膰 na Alorn贸w baczenie.

Oczywi艣cie, 偶e nie, Belgaracie - odpar艂. - Ciesz臋 si臋, 偶e b臋­
dziesz z nami.

Tak wi臋c wodzowie klan贸w ci膮gn臋li losy i bez wzgl臋du na to, co mo偶e my艣le膰 Polgara, nie wp艂yn膮艂em na wynik losowania. Z mojego punktu widzenia jeden w贸dz niewiele si臋 r贸偶ni艂 od drugiego, a mnie naprawd臋 nie obchodzi艂o, kto wygra — wa偶ne, aby kto艣 w og贸le zwyci臋偶y艂. Los chcia艂, 偶e wodzem, kt贸ry wygra艂, by艂 Chaggat, daleki pradziadek Chereka o Nied藕wiedzich Ba­rach, najwi臋kszego kr贸la, jakiego kiedykolwiek mieli Alornowie. Czy偶 nie dziwne, jak potoczy艂y si臋 te sprawy? A skoro ani ja, ani Belar nie mieszali艣my si臋 do tego, musia艂 uczyni膰 to kto艣 inny. Przyczyni艂 si臋 do sprawy 贸w gadatliwy przyjaciel, kt贸rego Garion nosi w swej g艂owie. To on wybra艂 przodka Chereka na pierwszego kr贸la Alorn贸w. Ale uprzedzam wypadki.

Gdy problem przyw贸dztwa zosta艂 rozwi膮zany, Alornowie wy­ruszyli w drog臋 w zadziwiaj膮co kr贸tkim czasie — cho膰 nie jest to takie zdumiewaj膮ce, je艣li si臋 zastanowi膰. Po pierwsze Alornowie w tamtym okresie byli w zasadzie nomadami, zawsze gotowymi ruszy膰 w drog臋 - my艣l臋, 偶e g艂贸wnie z powodu ich g艂臋bokiej nie­ch臋ci do porz膮dku. W obozowiskach staro偶ytnych Alorn贸w pano­wa艂 okropny ba艂agan i przenosiny uznawali za bardziej poci膮gaj膮­ce rozwi膮zanie od sprz膮tania.


0x08 graphic
W ka偶dym razie maszerowali艣my na po艂udnie, przechodz膮c przez wyludnione ziemie Arend贸w i Tolnedran. W po艂owie lata dotarli艣my do krainy zamieszkiwanej poprzednio przez Nyissan. Od tego miejsca wzmogli艣my czujno艣膰. Zbli偶ali艣my si臋 coraz bar­dziej do p贸艂nocnej granicy ziem Angarak贸w i w nied艂ugim czasie zacz臋li艣my natyka膰 si臋 na grupki dzieci Toraka.

Alornowie mieli swoje wady - wiele wad - ale potrafili do­brze walczy膰. Na granicy z Angarakami po raz pierwszy widzia­艂em Alorna w bitewnym szale. By艂 pot臋偶nym m臋偶czyzn膮 o ruda­wej brodzie. Ciekaw jestem, czy nie by艂 dalekim przodkiem Bara-ka, Earla z Trellheim. Istnia艂a taka mo偶liwo艣膰, gdy偶 z wygl膮du go przypomina艂. W czasie potyczki wyprzedzi艂 swych towarzyszy i w pojedynk臋 natar艂 na grup臋 oko艂o dwunastu Angarak贸w. Uzna艂em, 偶e szans臋 ma marne i zacz膮艂em rozgl膮da膰 si臋 za dogod­nym miejscem na gr贸b. Jednak偶e okaza艂o si臋, i偶 to Angarakom potrzebny by艂 poch贸wek, gdy wojowniczy Alorn si臋 z nimi roz­prawi艂. Z ob艂膮ka艅czym 艣miechem i pian膮 na ustach, unicestwi艂 ca艂膮 grup臋. Dogoni艂 nawet i zar偶n膮艂 trzech, kt贸rzy pr贸bowali ra­towa膰 si臋 ucieczk膮. Oczywi艣cie pozosta艂e dzieci Boga-Nied藕wie-dzia sta艂y i zach臋ca艂y go.

Alornowie!

Piana na ustach zaniepokoi艂a m膮 towarzyszk臋. Troch臋 czasu po艣wi臋ci艂em na przekonanie jej, 偶e rudobrody wojownik nie by艂 w艣ciek艂y. Wilki, co ca艂kiem naturalne, staraj膮 si臋 unika膰 w艣cie­k艂ych stworze艅.

Nasze spotkania z dzie膰mi Boga-Smoka stawa艂y si臋 coraz cz臋stsze, jako 偶e zbli偶ali艣my si臋 do wy偶yny Korimu, gdzie znajdo­wa艂o si臋 centrum angaraskiej w艂adzy i g艂贸wne skupisko ludno艣ci. W drodze na po艂udnie zr贸wnali艣my z ziemi膮 liczne otoczone mu­rami miasta Angarak贸w. Z nap艂ywaj膮cych raport贸w za艣 wynika艂o, 偶e inne narody bior膮ce udzia艂 w naje藕dzie na lud Toraka podob­nie jak my niszczy艂y wioski i miasta.


0x08 graphic
Wynalezione przez Belmakora i Beldina machiny znakomi­cie dzia艂a艂y. Zwykli艣my przez kilka dni miota膰 g艂azy na mury na­potkanych miast, podczas gdy moi bracia i ja zsy艂ali艣my na to miejsce tornada, a ulice wype艂niali艣my iluzorycznymi potworami. Potem, gdy mury obr贸cili艣my ju偶 w gruzy, a mieszka艅cy trz臋艣li si臋 z przera偶enia, przypuszczali艣my bezpo艣redni atak i zabijali艣my ich. Pr贸bowa艂em przekona膰 Chaggata, 偶e mordowanie wszyst­kich Angarak贸w nie by艂o zbyt cywilizowanym posuni臋ciem. Star艂em si臋 sk艂oni膰 go do brania je艅c贸w. Chaggat jednak spojrza艂 na mnie swym czystym, nic nie rozumiej膮cym wzrokiem, z kt贸rym wszyscy Alornowie zdaj膮 si臋 przychodzi膰 na 艣wiat i zapyta艂:

- Po co? Co bym z nimi robi艂?

Niestety wojownicy z entuzjazmem podeszli do pomys艂u Bel-sambara, by 偶ywcem pali膰 mieszka艅c贸w miast. Na ich korzy艣膰 przemawia jedynie fakt, 偶e to oni nadstawiali w walce karku, a przeciwnik, kt贸remu dach p艂onie nad g艂ow膮, nie my艣li o obro­nie. Cz臋sto zdarza艂o si臋, 偶e Alornowie Chaggata burzyli mury i wpadali do miasta, kt贸rego wszyscy mieszka艅cy ju偶 dawno spalili si臋 偶ywcem. Za ka偶dym razem Alornowie wydawali si臋 tym bardzo rozczarowani.

Torak w ko艅cu kontratakowa艂. Angarakowie wylali si臋 t艂um­nie z g贸r Korimu niczym szara艅cza i starli艣my si臋 z nimi na wszystkich czterech frontach. Nie lubi臋 wojny; nigdy nie lubi艂em. To najg艂upszy z mo偶liwych sposob贸w rozwi膮zywania problem贸w. W tym jednak偶e wypadku nie mieli艣my wyboru.

Rezultat tego spotkania by艂 przes膮dzony. Liczebnie przewy偶­szali艣my Angarak贸w w stosunku pi臋膰 do jednego albo i lepiej i starli艣my ich w proch. Gdzie indziej poszukajcie jednak szczeg贸­艂贸w na temat tej rzezi. Nie mam ochoty opowiada膰 o tym, co wi­dzia艂em w ci膮gu owych okropnych dw贸ch tygodni. Ostatecznie zepchn臋li艣my Angarak贸w w g贸ry Korimu i rozpocz臋li艣my sw贸j nieub艂agany marsz na twierdz臋 Toraka, miasto-艣wi膮tyni臋 wznie-


0x08 graphic
sione na najwy偶szym szczycie. Nasz Mistrz co jaki艣 czas nak艂ania艂 swego brata do zwrotu Globu. T艂umaczy艂 mu, 偶e Angarakowie s膮

0 krok od ca艂kowitego wyniszczenia, a bez swoich dzieci Torak
b臋dzie niczym. Jednak偶e B贸g-Smok nie chcia艂 s艂ucha膰.

Urwiste wschodnie zbocza g贸r Korimu zmusi艂y Marag贸w

1 Nyissan do podej艣cia od po艂udnia. Gdyby nie to, katastrofa, do
kt贸rej potem dosz艂o, by艂aby jeszcze straszniejsza w skutkach.

Perspektywa utraty wszystkich swoich dzieci doprowadzi艂a w ko艅cu Toraka do szale艅stwa. Postawiony wobec wyboru pomi臋­dzy zwrotem Globu a zag艂ad膮 swych wyznawc贸w, Torak, m贸wi膮c bez ogr贸dek, zwariowa艂. Szale艅stwo cz艂owieka jest straszne, ale ob艂臋d Boga? To dopiero okropie艅stwo!

Brat Mistrza, doprowadzony do ostateczno艣ci, zrobi艂 despe­racki krok, kt贸ry tylko szale艅stwo mog艂o mu podpowiedzie膰. Wiedzia艂, co si臋 stanie. Musia艂 by膰 tego 艣wiadom. Pomimo to, po­stawiony wobec faktu wyniszczania jego Angarak贸w, wzni贸s艂 Glob, chocia偶 mia艂 nad nim s艂ab膮 kontrol臋.

I tym sposobem roz艂upa艂 艣wiat.

Huk, kt贸ry si臋 rozleg艂, nie przypomina艂 偶adnego ze znanych mi d藕wi臋k贸w. To by艂 odg艂os rozdzieranej ska艂y. Po dzi艣 dzie艅 zry­wam si臋 ze snu spocony i dr偶膮cy, gdy dociera do mnie echo tego przera偶aj膮cego d藕wi臋ku sprzed pi臋ciu tysi膮cleci.

Melceni, kt贸rzy s膮 biegli w geologii, opisali, co wydarzy艂o si臋, gdy Torak roz艂upa艂 艣wiat. Moje badania potwierdzaj膮 ich teori臋. J膮dro 艣wiata nadal jest p艂ynne, a 贸w protokontynent, kt贸ry uwa­偶ali艣my za sta艂y l膮d, w istocie unosi艂 si臋 na podziemnym oceanie lawy niczym tratwa.

Torak pos艂u偶y艂 si臋 Globem do zerwania wi臋z贸w, kt贸re zespa­la艂y tratw臋. W rozpaczliwej pr贸bie uratowania Angarak贸w, roz艂u­pa艂 skorup臋 tego ogromnego kontynentu, aby uniemo偶liwi膰 lu­dziom ca艂kowite wyniszczenie jego dzieci. Szczelina, kt贸r膮 utwo­rzy艂, by艂a na mil臋 szeroka. Z tej straszliwej rozpadliny zacz臋艂a wy-


0x08 graphic
p艂ywa膰 lawa. Ju偶 to samo by艂o wystarczaj膮c膮 katastrof膮 - ale po­tem morze wdar艂o si臋 do nowo powsta艂ego p臋kni臋cia. Uwierzcie, lepiej nie la膰 wody na wrz膮c膮 law臋.

Wszystko eksplodowa艂o!

Nawet nie pr贸buj臋 zgadywa膰, ilu ludzi w贸wczas zgin臋艂o -przynajmniej po艂owa ludzko艣ci. Gdyby teren wschodniego Kori-mu by艂 bardziej p艂aski, to najprawdopodobniej Maragowie i Nyis-sanie potopiliby si臋 lub musieliby zamieszka膰 w Mallorei. W ka偶­dym razie w jednej chwili przesta艂 istnie膰 艣wiat, kt贸ry znali艣my.

Torak zap艂aci艂 jednak s艂on膮 cen臋 za to, co uczyni艂. Glob nie by艂 rad ze sposobu, w jaki zosta艂 u偶yty. Belsambar mia艂 racj臋: brat Mistrza widzia艂 w swej przysz艂o艣ci ogie艅 i Glob obdarzy艂 go ogniem. Torak czyni膮c to, uni贸s艂 Glob w lewej d艂oni. Po roz艂upa­niu 艣wiata nie mia艂 ju偶 lewej r臋ki. Glob spopieli艂 j膮. Potem, jakby dla podkre艣lenia swego niezadowolenia, wygotowa艂 lewe oko To­raka i stopi艂 lew膮 stron臋 jego twarzy. Dziesi臋膰 mil dzieli艂o mnie od miejsca, w kt贸rym si臋 to wydarzy艂o, a s艂ysza艂em krzyk m艣ciwe­go Boga tak wyra藕nie, jakby sta艂 tu偶 obok.

Najstraszniejszy w tym wszystkim by艂 fakt, 偶e rany Bog贸w, w odr贸偶nieniu od ludzi, nie goj膮 si臋. Ludzie z g贸ry przygotowani s膮 na odniesienie ran, Bogowie nie. Przypisano nam wi臋c zdol­no艣膰 ich gojenia si臋. Bogom ta umiej臋tno艣膰 wydawa艂a si臋 zb臋dna.

Po roz艂upaniu 艣wiata Torak zdecydowanie potrzebowa艂 ule­czenia. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e czu艂 贸w pal膮cy dotyk ognia od mo­mentu pos艂u偶enia si臋 Globem po t臋 straszliw膮 noc pi臋膰 tysi臋cy lat p贸藕niej, gdy powalony wo艂a艂 sw膮 matk臋.

Ziemia zadr偶a艂a, kiedy moc Globu i wola Toraka roz艂upa艂y r贸wnin臋. Z rykiem podobnym tysi膮cu grzmot贸w, pomi臋dzy nas a dzieci Boga-Smoka wtargn臋艂o spienione, wrz膮ce i sycz膮ce mo­rze. Rozdarta ziemia zapada艂a si臋 pod stopami, morska kipiel go­ni艂a nas, zatapiaj膮c r贸wnin臋, le偶膮ce na niej wioski i miasta. To w贸wczas przesta艂a istnie膰 Gara, wioska mych narodzin, i ta przej-


0x08 graphic
rzysta rzeczka, kt贸r膮 tak lubi艂em, zosta艂a poch艂oni臋ta przez wzbu­rzon膮 wod臋.

Ogromny krzyk podni贸s艂 si臋 po艣r贸d ludzi, albowiem ziemie wi臋kszo艣ci z nich zosta艂y zalane przez morze, kt贸re wpu艣ci艂 To­rak.

To by艂a z艂o艣liwo艣膰 z mej strony, ale spokojna oboj臋tno艣膰 wil­czycy wobec 艣mierci ponad po艂owy ludzko艣ci zdenerwowa艂a mnie. Po latach doszed艂em do wniosku, 偶e moja bezsilna z艂o艣膰 na niezno艣ne zachowanie towarzyszki by艂a kluczem do pomy艣lno艣ci naszego zwi膮zku.

Wilczyca prychn臋艂a. To jej irytuj膮cy zwyczaj.

- B臋d臋 m贸wi膰, co zechc臋 - powiedzia艂a z denerwuj膮c膮 wy偶­
szo艣ci膮 wszystkich kobiet. — Nie musisz s艂ucha膰, je艣li ci si臋 nie p
doba, a je偶eli pragniesz uwa偶a膰 mnie za g艂upka, to twoje zmar­
twienie, i tw贸j b艂膮d.

Byli艣my ca艂kowicie zbici z tropu. Szerokie morze odgradza艂o nas od Angarak贸w. Torak sta艂 na jego jednym brzegu, my na dru­gim.

0x08 graphic
w艂asno艣膰, a teraz zatopi艂 t臋 pi臋kn膮 krain臋 zimnymi wodami mo­rza. Nie ma ju偶 naszych dom贸w, p贸l i las贸w. Powiem ci wi臋c, uko­chany bracie, a s艂owa moje s膮 prawd膮. Pomi臋dzy Alornami i An-garakami b臋dzie wieczna wojna, dop贸ki zdrajca Torak nie zosta­nie ukarany za sw膮 niegodziwo艣膰 nawet gdyby mia艂o to trwa膰 do ko艅ca dni! — Belar potrafi艂 by膰 bardzo elokwentny, gdy mu na tym zale偶a艂o. Kocha艂 sw贸j kufel piwa i wielbi膮ce go alor艅skie dziewki, ale porzuci艂 to wszystko, by nie straci膰 okazji do tej prze­mowy.

- Torak zosta艂 ukarany, Belarze - powiedzia艂 swemu roz­
ochoconemu bratu Mistrz. - P艂onie nawet teraz — i b臋dzie p艂on膮艂
wiecznie. Podni贸s艂 Glob przeciwko Ziemi i klejnot ukara艂 go za
to. Co wi臋cej, Glob przebudzi艂 si臋. Przyby艂 do nas w pokoju i mi­
艂o艣ci. Teraz zosta艂 podniesiony w nienawi艣ci i wojnie. Torak zdra­
dzi艂 go i obr贸ci艂 delikatn膮 dusz臋 klejnotu w kamie艅. Teraz jego
serce b臋dzie zimne i twarde niczym 偶elazo i nigdy ju偶 nie u偶yje
si臋 go w ten spos贸b. Torak ma Glob, ale ma艂膮 znajdzie w tym
przyjemno艣膰. Nigdy wi臋cej nie b臋dzie m贸g艂 go dotyka膰 ani pa­
trze膰 na klejnot, w przeciwnym razie Glob zabije Toraka.

M贸j Mistrz dor贸wnywa艂 elokwencj膮 Belarowi.

Do tego dnia nie zdawa艂em sobie w pe艂ni sprawy, do jakiego stopnia Bogowie r贸偶nili si臋 od nas. Aldur i Belar podali sobie r臋­ce, spojrzeli na rozleg艂膮 r贸wnin臋 i nadci膮gaj膮ce morze.

- Zatrzymaj si臋 — rzek艂 Belar do morza, podnosz膮c d艂o艅. Nie
m贸wi艂 g艂o艣no, ale morze us艂ysza艂o go i zatrzyma艂o si臋. Wezbra艂o,


0x08 graphic
gniewne i rozko艂ysane, za barier膮 jednego s艂owa, a na nas ude­rzy艂 wicher.

- Wznie艣 si臋 — powiedzia艂 Aldur r贸wnie cicho do ziemi.
Wstrz膮sn臋艂a mn膮 pot臋ga tego rozkazu. Ziemia, 艣wie偶o zraniona
przez Toraka, j臋kn臋艂a, d藕wign臋艂a si臋 i nap臋cznia艂a. A potem, na
moich oczach, wznios艂a si臋. Podnosi艂a si臋 coraz wy偶ej, a ska艂y na
dole p臋ka艂y i kruszy艂y si臋. Z r贸wniny wyros艂y g贸ry, kt贸rych tam
przedtem nie by艂o, i strz膮sn臋艂y z siebie ziemi臋, tak jak pies otrz膮­
sa si臋 z wody, by sta膰 si臋 wieczn膮 barier膮 dla wpuszczonego przez
Toraka morza.

Czy stali艣cie kiedykolwiek p贸艂 mili od miejsca, w kt贸rym dzia艂o si臋 co艣 takiego? Za wszelk膮 cen臋 starajcie si臋 tego unikn膮膰. Wszyscy zostali艣my powaleni przez najgwa艂towniejsze trz臋sienie ziemi, jakie prze偶y艂em. Le偶a艂em skulony, a od wstrz膮s贸w szcz臋ka­艂y mi z臋by. 艢wie偶o roz艂upana ziemia j臋cza艂a, a nawet zdawa艂a si臋 wy膰. I nie tylko ona. Moja towarzyszka zwini臋ta u mego boku unios艂a pysk ku niebu i tak偶e wy艂a. Obj膮艂em j膮 i przytuli艂em — co pewnie nie by艂o zbyt dobrym pomys艂em, bior膮c pod uwag臋, jak by艂a wystraszona. O dziwo nie pr贸bowa艂a mnie ugry藕膰 czy cho膰by warkn膮膰. Zamiast tego, jakby na pocieszenie, poliza艂a moj膮 twarz. Czy偶 to nie dziwne?

Po jakim艣 czasie wstrz膮sy usta艂y. Odzyskali艣my opanowanie i spojrzeli艣my najpierw na to nowe pasmo g贸r, a potem na wsch贸d, gdzie morze Toraka pos臋pnie si臋 wycofywa艂o.

Nadzwyczajne — powiedzia艂a spokojnie wilczyca, jakby nic
si臋 nie sta艂o.

- Istotnie - nie mog艂em nie przyzna膰 jej racji.

Potem inni Bogowie i ich ludy przyby艂y do miejsca, w kt贸rym si臋 znajdowali艣my, i podziwiali, co uczynili Aldur i Belar dla po­wstrzymania morza.

— Nasta艂 czas rozstania — oznajmi艂 ze smutkiem Mistrz. - Nie
ma ju偶 pi臋knej krainy, kt贸ra niegdy艣 zapewnia艂a wy偶ywienie na-


0x08 graphic
szym dzieciom. To wybrze偶e jest pos臋pne i ja艂owe i nie dostarczy ju偶 po偶ywienia waszym ludom. Oto wi臋c ma rada, bracia. Niechaj ka偶dy z was zabierze sw贸j lud i wyprawi si臋 na zach贸d. Za g贸rami, w kt贸rych jest Prolgu, powinni艣cie znale藕膰 inn膮 urodzajn膮 r贸wni­n臋 - by膰 mo偶e nie tak rozleg艂膮, nie tak pi臋kn膮 jak ta, kt贸r膮 Torak zatopi艂, ale pozwoli ona przetrwa膰 rasie ludzi.

Ale Belar oci膮ga艂 si臋.

- Nadal wi膮偶e mnie moja przysi臋ga i zobowi膮zanie - oznaj­
mi艂. - Nie odejd臋 na zach贸d z innymi, ale zabior臋 swych Alorn贸w
na nie zamieszkane ziemie na p贸艂nocnym zachodzie. Tam b臋­
dziemy szuka膰 sposobu na dotarcie do Toraka i jego dzieci. Tw贸j
Glob powinien zosta膰 ci zwr贸cony, bracie. Nie spoczn臋, dop贸ki
to si臋 nie stanie.

Potem Belar, wraz ze swymi ros艂ymi wojownikami, wyruszy艂 na p贸艂noc.

Mistrz spogl膮da艂 za nimi w wielkim smutku, potem skierowa艂 si臋 na zach贸d, a ja i moi bracia pod膮偶yli艣my za nim. Pogr膮偶eni w 偶alu wyruszyli艣my z powrotem do Doliny.


TOM DRUGI

APOSTATA


0x01 graphic


ROZDZIA艁 SI脫DMY

Byli艣my do g艂臋bi wstrz膮艣ni臋ci wynikami wojny z Angarakami. Z pewno艣ci膮 nie spodziewali艣my si臋 tak desperackiej reakcji ze strony Toraka. My艣l臋, ze wszystkich nas dr臋czy艂o poczucie odpo­wiedzialno艣ci za 艣mier膰 po艂owy ludzko艣ci. Zasmuceni wr贸cili艣my do Doliny. Nie narzekali艣my na brak zaj臋膰, ale wieczorami zbiera­li艣my si臋 w wie偶y naszego Mistrza, by w jego obecno艣ci szuka膰 po­cieszenia i uspokojenia.

Ka偶dy z nas mia艂 sw贸j fotel. Siadali艣my zwykle wok贸艂 d艂ugiego sto艂u i omawiali艣my wydarzenia dnia. Potem zajmowali艣my si臋 sprawami bardziej og贸lnej natury. Nie wiem, czy w ten spos贸b uda­艂o nam si臋 rozwi膮za膰 cho膰 jeden z dr臋cz膮cych 艣wiat problem贸w, ale tak naprawd臋 nie po to wiedli艣my owe dyskusje. Po prostu od­czuwali艣my potrzeb臋 bycia razem i spokoju, kt贸ry zawsze, pomimo burzliwych czas贸w, panowa艂 w tym znajomym pokoju na szczycie wie偶y. Nawet 艣wiat艂o zdawa艂o si臋 tam mie膰 inny blask. By膰 mo偶e wi膮za艂o si臋 to z faktem, i偶 nasz Mistrz nie zawraca艂 sobie g艂owy diewnem na podpa艂k臋. Ogie艅 na jego palenisku p艂on膮艂, poniewa偶 Mistrz tak chcia艂, i p艂on膮艂 bez wzgl臋du na to, czy podsyca艂 go, czy nie Nasze fotele by艂y du偶e i wygodne, z ciemnego, polerowanego drewna. Sama za艣 komnata przytulna i nie zagracona. Aldur prze­chowywa艂 swe rzeczy w jakim艣 niewyobra偶alnym miejscu. Pojawia艂y si臋 na jego 偶yczenie, zamiast wala膰 si臋 wok贸艂, gromadz膮c kurz.


0x08 graphic
Zbierali艣my si臋 wieczorami przez sze艣膰 miesi臋cy. Te spotka­nia pomog艂y nam och艂on膮膰 i broni艂y dost臋pu sennym koszmrom.

Wcze艣niej czy p贸藕niej jeden z nas musia艂 zada膰 owo pytanie. Okaza艂o si臋, i偶 uczyni艂 to Beltira.

- Od czego si臋 to wszystko zacz臋艂o, Mistrzu? - zapyta艂 z zadu­
m膮. — Sprawa chyba si臋ga czas贸w o wiele odleglejszych ni偶 ostat­
nie wydarzenia, prawda?

* * *

Zauwa偶cie, 偶e Durnik nie by艂 pierwszym ciekawym pocz膮t­k贸w.

Aldur spojrza艂 na niego pos臋pnie.

-Jak偶e to mo偶liwe, Mistrzu? - Belsambar sprawia艂 wra偶enie zak艂opotanego.

- Widzenie nie jest natychmiastowe, bracie - wyja艣ni艂 mu
Beldin. - Istnieje pewne op贸藕nienie pomi臋dzy czasem, w kt贸­
rym co艣 si臋 wydarzy, a czasem, w kt贸rym to zobaczymy. Wielu rze­
czy, kt贸re widzimy na nocnym niebie, tak naprawd臋 ju偶 tam nie
ma. Pewnego dnia, gdy obaj znajdziemy woln膮 chwil臋, wyt艂uma­
cz臋 ci to.

-Jak偶e tak odleg艂e zdarzenie mo偶e mie膰 jakiekolwiek zna­czenie dla spraw dziej膮cych si臋 tutaj, Mistrzu? — zapyta艂 zbity z tropu Belzedar.

Aldur westchn膮艂.

-Jakie? - naciska艂 Beldin. Gdy ju偶 raz si臋 czego艣 uczepi艂, nie pozwala艂 si臋 艂atwo zby膰.

-Jak rozumiem, s膮 dwa mo偶liwe Przeznaczenia - zauwa偶y艂 Belmakor. - Torak jest jednym z nich, prawda?

- Znowu gry - powiedzia艂 Beldin z odraz膮. - Nie cierpi臋 gier.
-Jednakowo偶 w tej wszyscy zmuszeni jeste艣my wzi膮膰 udzia艂,

mi艂y Beldinie. Regu艂y mog膮 nie przypa艣膰 nam do gustu, ale musi­my ich przestrzega膰, albowiem ustalone zosta艂y przez rywalizuj膮­ce Cele.

W贸wczas to po raz pierwszy us艂ysza艂em o Belgarionie. Aldur wiedzia艂 o jego nadej艣ciu i cierpliwie przygotowywa艂 si臋 na przy­bycie pogromcy Toraka, odk膮d wraz ze swymi bra膰mi stworzy艂 艣wiat. M贸wi膮c wprost, zdaje mi si臋, 偶e Bogowie stworzyli ten 艣wiat, aby Belgarion mia艂 na czym stan膮膰, gdy zacznie przywraca膰 porz膮dek rzeczy. To by艂a wielka odpowiedzialno艣膰 dla kogo艣 ta­kiego jak Garion, ale my艣l臋, 偶e potrafi艂 tego dokona膰. Sprawy istotnie potoczy艂y si臋 mniej wi臋cej dobrze.

Wyja艣nienia Mistrza obarczy艂y nas brzemieniem odpowiedzial­no艣ci, kt贸re srodze odczuwali艣my. Jednak偶e nawet po艣r贸d trud贸w naszej pracy zauwa偶yli艣my, i偶 艣wiat ogromnie si臋 zmieni艂 po tym, co Torak mu uczyni艂. Nowy ocean w miejscu dawnego 艣rodka konty­nentu wywiera艂 wielki wp艂yw na klimat, a 艂a艅cuch g贸r, kt贸ry nasz Mistrz i Belar wznie艣li, by ograniczy膰 ten ocean, wp艂yw 贸w jeszcze powi臋ksza艂. Lata zrobi艂y si臋 suchsze i gor臋tsze, a zimy sta艂y si臋 d艂u偶­sze i zimniejsze. To jeden z powod贸w, dla kt贸rych nie lubi臋, gdy kto艣 zaczyna bawi膰 si臋 pogod膮. Widzia艂em, co mo偶e si臋 sta膰, kiedy co艣 lub kto艣 manipuluje przy pogodzie. O ile sobie przypominam, mia艂em z Garionem na ten temat d艂ug膮 rozmow臋 przy pewnej okazji — to znaczy, ja m贸wi艂em, on s艂ucha艂. A przynajmniej mam nadziej臋, 偶e s艂ucha艂. Garion posiada ogromn膮 moc i czasami uwal­niaj膮, nim przemy艣li do ko艅ca rezultat swego dzia艂ania.


0x08 graphic
Wraz ze zmian膮 klimatu stopniowo przemienia艂 si臋 otacza­j膮cy nas 艣wiat. Rozleg艂y pierwotny las na p贸艂nocnym skraju Doli­ny zacz膮艂 si臋 kurczy膰, a w jego miejsce pojawia艂y si臋 艂膮ki. Jestem pewny, 偶e Algarowie to pochwalali, lecz ja wol臋 drzewa.

Na dalekiej p贸艂nocy klimat r贸wnie偶 gwa艂townie si臋 zmieni艂. Belar nie zrezygnowa艂 ze znalezienia sposobu na ponowne spo­tkanie z Angarakami, tote偶 jego Alornowie zmuszeni byli znosi膰 naprawd臋 srogie zimy.

My jednak偶e mieli艣my na g艂owie wi臋cej ni偶 sam膮 pogod臋. P臋kni臋cie 艣wiata uruchomi艂o bieg wielu spraw i Aldur obarczy艂 nasz膮 si贸demk臋 mn贸stwem zaj臋膰. Musieli艣my pilnowa膰, aby spra­wy, kt贸re mia艂y si臋 wydarzy膰, rzeczywi艣cie si臋 wydarza艂y. Przypusz­czali艣my, i偶 Angarakowie robi膮 dok艂adnie to samo. Dwa rywalizu­j膮ce Cele niechybnie zmierza艂y na upatrzone pozycje.

Oko艂o dwudziestu lat po p臋kni臋ciu 艣wiata, Mistrz zawezwa艂 nas do swej wie偶y i zaproponowa艂, aby jeden z uczni贸w wybra艂 si臋 do Mallorei i sprawdzi艂, co zamierza Torak i jego lud.

0x08 graphic
n贸w Toraka. Udaj臋 si臋 do Mallorei jedynie po to, aby si臋 rozej­rze膰, i wola艂bym, 偶eby Torak nie dowiedzia艂 si臋 o tym.

Gdy teraz o tym my艣l臋, argumenty Belzedara by艂y nieco na­ci膮gane. Spo艂ecze艅stwo Angarak贸w nale偶a艂o do naj艣ci艣lej kontro­lowanych na 艣wiecie. Torak nie pozwoli艂by swemu ludowi na zbytnie rozproszenie si臋; wola艂 trzyma膰 ich pod pantoflem. Bel­zedar mia艂 w艂asne powody, by wyruszy膰 do Mallorei. Powinienem na czas zorientowa膰 si臋, i偶 pomoc Beldinowi nie by艂a jednym z nich.

Sprzeczali si臋 obaj jaki艣 czas, ale w ko艅cu Beldin da艂 za wy­gran膮.

- Wszystko mi jedno — rzek艂. - Chod藕 ze mn膮, je艣li to dla cie­
bie tyle znaczy.

Nast臋pnego ranka przybrali postacie soko艂贸w i odlecieli na wsch贸d.

Wkr贸tce my r贸wnie偶 wyruszyli艣my w drog臋. Dla mnie Mistrz mia艂 zadania w Arendii i Tolnedrze.

M艂oda wilczyca oczywi艣cie mi towarzyszy艂a. Nawet przez chwil臋 nie pomy艣la艂em, by j膮 zostawi膰, prawdopodobnie nic by


0x08 graphic
z tego dobrego nie wysz艂o. Gdy spotkali艣my si臋 po raz pierwszy, powiedzia艂a: — Pochodz臋 z tob膮 jaki艣 czas.

Najwyra藕niej 贸w ,jaki艣 czas" jeszcze nie min膮艂. Jednak偶e nie mia艂em nic przeciwko temu. By艂a dobrym towarzyszem.

Najkr贸tsza droga do p贸艂nocnej Arendii wiod艂a przez Ulgo-land, tote偶 wilczyca i ja wspi臋li艣my si臋 na g贸ry i posuwali艣my si臋 na p贸艂nocny zach贸d. Ka偶dego wieczoru zak艂ada艂em dla nas obo­zowisko. Pocz膮tkowo ogie艅 niepokoi艂 j膮, ale teraz nawet lubi艂a wieczorne ogniska.

Po drodze u艣wiadomi艂em sobie, 偶e b臋dziemy przechodzi膰 nie­daleko Prolgu. Nie bardzo lubi艂em obecnego Gorima; uwa偶a艂, i偶 Ulgosi s膮 lepsi od reszty ludzko艣ci. Z niech臋ci膮 uzna艂em, 偶e oznak膮 z艂ych manier by艂oby mini臋cie Prolgu bez z艂o偶enia kurtuazyjnej wi­zyty, wi臋c odbi艂em nieco na p贸艂noc, aby dotrze膰 do miasta.

Droga, kt贸r膮 wybra艂em, bieg艂a przez g臋sto zalesiony w膮w贸z. Jego 艣rodkiem p艂yn膮艂 rw膮cy g贸rski potok. By艂 p贸藕ny ranek i s艂o艅ce w艂a艣nie dotar艂o do mglistego dna w膮wozu. Zdaje si臋, 偶e zbiera艂em drewno. W g贸rach ogarnia mnie zawsze spok贸j i dopisuje pogoda ducha.

Wtem wilczyca po艂o偶y艂a uszy po sobie i zawarcza艂a ostrze­gawczo.

0x08 graphic
nie pomyli艂by woni krwi cz艂owieka z zapachem mi臋sa jelenia. Te drapie偶ne konie zabijaj膮 i jedz膮 ludzi, a teraz znowu poluj膮.

Wys艂a艂em badaj膮c膮 my艣l. Umys艂y hrulgin贸w nie s膮 zbyt po­dobne do umys艂贸w koni. Konie s膮 trawo偶erne, a agresywne staj膮 si臋 jedynie w porze god贸w. Hrulginy bardzo przypominaj膮 je wy­gl膮dem -je艣li nie liczy膰 pazur贸w i k艂贸w - ale nie jedz膮 trawy. Do­tyka艂em ju偶 umys艂贸w hrulgin贸w podczas swych w臋dr贸wek przez g贸ry Ulgolandu. Wiedzia艂em, 偶e by艂y do艣膰 okrutnymi my艣liwymi, ale spok贸j Ula zawsze trzyma艂 je w ryzach. Umys艂y, kt贸rych do­tkn膮艂em tym razem, wydawa艂y si臋 uwolnione z owych ogranicze艅.

Wilczyca mia艂a racj臋. Hrulginy polowa艂y na mnie.

Ju偶 kiedy艣 by艂em obiektem 艂ow贸w. M艂ody lew podchodzi艂 mnie przez dwa dni, nim go w ko艅cu przep臋dzi艂em. Poluj膮ce zwierz臋 nie ma prawdziwie z艂ych zamiar贸w. Ono po prostu szuka czego艣 do zjedzenia. Jednak偶e to, z czym mia艂em do czynienia tym razem, by艂o okrutn膮 nienawi艣ci膮, a co gorsza, z mojego punktu widzenia wydawa艂o si臋 ca艂kowitym szale艅stwem. Te hrul­giny bardziej interesowa艂o zabijanie ni偶 jedzenie. By艂em w tara­patach.

Poczu艂em zak艂opotanie. Czemu ja o tym nie pomy艣la艂em? Pomimo ca艂ej naszej inteligencji, instynktown膮 reakcj膮, gdy u艣wiadomisz sobie, 偶e co艣 chce ci臋 zabi膰, jest panika.


0x08 graphic
Utworzy艂em w umy艣le wyobra偶enie wilka i przybra艂em jego posta膰.

- O wiele lepiej - pochwali艂a moja towarzyszka. - Przystoj­
ny z ciebie wilk. Twa druga posta膰 nie jest tak ujmuj膮ca. Ru­
szamy?

Odeszli艣my od potoku i zatrzymali艣my si臋 na skraju lasu, aby obserwowa膰 hrulginy. Nag艂e znikni臋cie mojego zapachu wprawi­艂o je w zak艂opotanie i chyba jeszcze bardziej hrulginy rozsierdzi­艂o. Ogier, przyw贸dca stada, stan膮艂 d臋ba i zar偶a艂 z w艣ciek艂o艣ci膮. Dar! kor臋 nic niewinnego drzewa pazurami, a z jego d艂ugich za­krzywionych k艂贸w 艣cieka艂a piana. Kilka klaczy cofn臋艂o si臋 za mym zapachem w d贸艂 w膮wozu, potem zawr贸ci艂y wolno, usi艂uj膮c wyw膮-cha膰 miejsce, w kt贸rym skr臋ci艂em i wymkn膮艂em im si臋.

- Kto艣 proponuje, aby艣my ruszyli - powiedzia艂a wilczyca. -
Mi臋so偶erne konie pomy艣l膮, 偶e zabili艣my i zjedli艣my cz艂owieka, na
kt贸rego czyha艂y. To ich rozgniewa. Mog膮 postanowi膰 przerwa膰
polowanie na cz艂owieka i zaczn膮 ob艂aw臋 na wilki.

Trzymali艣my si臋 skraju lasu. Mogli艣my w ten spos贸b obser­wowa膰 zawiedzione hrulginy na wypadek, gdyby postanowi艂y za­polowa膰 na wilki. Po p贸艂 godzinie oddalili艣my si臋 na tyle, 偶e mia­艂y marne szans臋, by nas dogoni膰.

Zmiany, jakie zasz艂y w hrulginach, ca艂kowicie zbi艂y mnie z tropu. Do tej pory w krainie Ula kr贸lowa艂 niepodzielnie jego spok贸j. Co wprawi艂o owe stwory w szale艅stwo?

Jak si臋 okaza艂o, hrulginy nie by艂y jedynymi potworami, kt贸re postrada艂y rozum.

* * *

S艂owa „potw贸r" u偶y艂em odruchowo, nie z racji uprzedzenia. Po prostu jest to t艂umaczenie ulgoskiego s艂owa. Ulgosi nawet driady nazywaj膮 potworami. Przypominam sobie, 偶e Ce'Nedra poczu艂a si臋 nieco ura偶ona tym okre艣leniem.


0x08 graphic
* * *

Postanowi艂em nie wraca膰 na razie do swej postaci. Co艣 bar­dzo dziwnego dzia艂o si臋 w Ulgolandzie. Dotarli艣my do osobliwie ukszta艂towanych g贸r, na kt贸rych wznosi si臋 Prolgu i rozpocz臋li­艣my wspinaczk臋.

W po艂owie drogi na szczyt natkn臋li艣my si臋 na grup臋 algro-th贸w, kt贸re by艂y r贸wnie szalone jak hrulginy. Algrothy nie nale偶a­艂y do mych ulubionych stworze艅. Skrzy偶owanie ma艂py, kozy i ga­da wydawa艂o mi si臋 nieco egzotyczne. Algrothy r贸wnie偶 polowa艂y na ludzi, by ich zabi膰 i po偶re膰. Bez wzgl臋du na to, czy go lubi艂em, czy nie, musia艂em zamieni膰 kilka s艂贸w z Gorimem.

Problem jedynie w tym, 偶e Prolgu by艂o ca艂kowicie opustosza­艂e. 艢lady wskazywa艂y na pospieszne odej艣cie ludzi. Miasto musia艂o zosta膰 opuszczone jaki艣 czas temu, gdy偶 nie mogli艣my zw臋szy膰 na­wet 艣ladu zapach贸w, kt贸re naprowadzi艂yby nas na miejsce, gdzie udali si臋 Ulgosi. Natrafili艣my na zmursza艂e ludzkie ko艣ci. Czy偶by wszyscy Ulgosi zostali zabici? Mo偶liwe jest, by Ul zmieni艂 zdanie i opu艣ci艂 ich?

Nie mia艂em czasu na zastanawianie si臋. Nad wyludnionym miastem zapad艂 wiecz贸r. W臋szyli艣my nadal w pustych domach, gdy cisz膮 wstrz膮sn膮艂 nag艂y wrzask. Ten krzyk dobiega艂 z g贸ry. Wy­szed艂em na dw贸r i spojrza艂em w niebo.

Zapada艂 zmrok, ale by艂o wystarczaj膮co jasno, bym dojrza艂 ogromny kszta艂t rysuj膮cy si臋 na wieczornym niebie.

To by艂 smoczyca. Ogromnymi skrzyd艂ami bi艂a powietrze, a przy ka偶dym wrzasku wyrzuca艂a z siebie ob艂oki dymi膮cego ognia.

Zauwa偶cie, 偶e m贸wi臋 o niej w liczbie pojedynczej rodzaju 偶e艅skiego. Nie jest to dowodem mej szczeg贸lnej spostrzegawczo­艣ci, jako 偶e na ca艂ym 艣wiecie istnia艂 tylko jeden smok i by艂a to ona. Dwa samce, kt贸re Bogowie stworzyli, pozabija艂y si臋 w czasie pierwszej pory godowej. Zawsze by艂o mi jej 偶al, ale nie tym ra­zem. Podobnie jak hrulginy i algrothy, ca艂kowicie ow艂adn臋艂a ni膮


0x08 graphic
偶膮dza zabijania. By艂a przy tym zbyt g艂upia, aby wybiera膰 ofiary. Pali艂a wi臋c wszystko, co si臋 rusza艂o.

Torak udoskonali艂 smoki, gdy wraz z bra膰mi powo艂ywa艂 je do 偶ycia. Dzi臋ki temu sta艂y si臋 ca艂kowicie odporne na wszystko, co m贸g艂bym im uczyni膰 za pomoc膮 Woli i S艂owa.

Wiara przyjaci贸艂ki we mnie by艂a wzruszaj膮ca, ale nie bardzo pomocna. Po艣piesznie przebieg艂em w my艣lach charakterystyczne przymioty smok贸w. Nic jej nie mog艂o zrani膰, by艂a g艂upia i samot­na. Te dwie ostatnie cechy nasun臋艂y mi pewn膮 my艣艂. Pobieg艂em na skraj miasta. Skoncentrowa艂em sw膮 wol臋 na zaro艣lach znajdu­j膮cych si臋 kilka mil na po艂udnie od g贸r i podpali艂em je.

Smoczyca zaskrzecza艂a i rzuci艂a si臋 w kierunku p艂omieni, zio­n膮c po drodze w艂asnym ogniem.

-Jakie to niezwyk艂e. Wi臋kszo艣膰 ptak贸w ma por臋 godow膮 na wiosn臋.

Nie potrafi艂em zakwestionowa膰 logiki stwierdzenia mej towa­rzyszki, ale i tak opu艣cili艣my to miejsce. Dwa dni p贸藕niej dotarli­艣my do Arendii.

Zadanie, kt贸re powierzy艂 mi Mistrz, dotyczy艂o pewnych Arend贸w i Tolnedran. W tamtym czasie nie rozumia艂em, czemu


0x08 graphic
Mistrz by艂 tak zainteresowany 艣lubami. Oczywi艣cie teraz to poj­muj臋. Pewni ludzie musieli si臋 urodzi膰, a ja mia艂em przygotowa膰 do tego grunt.

My艣la艂em, 偶e obecno艣膰 mojej towarzyszki mo偶e skompliko­wa膰 sprawy, ale okaza艂o si臋, i偶 by艂o wprost przeciwnie. Z ca艂膮 pew­no艣ci膮 trudno nie zosta膰 zauwa偶onym, gdy wkroczy si臋 do arend-skiej wioski lub tolnedra艅skiego miasta z doros艂膮 wilczyc膮 u bo­ku. Jej obecno艣膰 sk艂ania艂a ludzi do pos艂uchu.

Aran偶owanie ma艂偶e艅stw w tamtych czasach nie by艂o wcale takie trudne. Arendowie — i w mniejszym stopniu Tolnedranie — opowiadali si臋 za patriarchatem. Dzieci musia艂y okazywa膰 po­s艂usze艅stwo swym ojcom w wa偶nych sprawach. Tote偶 rzadko by­艂em zmuszony do przekonywania szcz臋艣liwej pary, 偶e powinni si臋 pobra膰. Zamiast tego rozmawia艂em z ich ojcami. W owym czasie cieszy艂em si臋 pewn膮 s艂aw膮. Wspomnienia wojny nadal by艂y 艣wie­偶e w umys艂ach ludzi, a ja i moi bracia odegrali艣my w tym konflik­cie ca艂kiem znacz膮c膮 rol臋. Szybko r贸wnie偶 odkry艂em, 偶e kap艂ani w Arendii i Tolnedrze mog膮 by膰 bardzo pomocni. Z czasem wy­pracowa艂em schemat post臋powania. Zaraz po przybyciu do mia­sta wilczyca i ja udawali艣my si臋 do 艣wi膮tyni Chaldana b膮d藕 Ne-dry. Przedstawia艂em si臋 i prosi艂em miejscowego kap艂ana o po­znanie mnie z ojcami, o kt贸rych mi chodzi艂o, w danym wypad­ku.

Oczywi艣cie nie zawsze wszystko sz艂o g艂adko. Czasami natyka­艂em si臋 na upartego cz艂owieka, kt贸remu z jakiego艣 powodu nie odpowiada艂a kandydatura wsp贸艂ma艂偶onka dla jego dziecka. W najgorszym razie zawsze mog艂em zademonstrowa膰 im, co byi-bym w stanie zrobi膰, je艣li mnie zirytuj膮. To zwykle wystarcza艂o, by sprowadzi膰 opornych na w艂a艣ciw膮 drog臋.

— Kto艣 zastanawia si臋, dlaczego to wszystko jest konieczne -zapyta艂a moja towarzyszka, kiedy opuszczali艣my jedn膮 z arend-skich wiosek, po tym jak w ko艅cu uda艂o mi si臋 przekona膰 szcze-


0x08 graphic
g贸lnie opornego cz艂owieka, 偶e szcz臋艣cie jego c贸rki - i jego w艂a­sne zdrowie - zale偶y od ma艂偶e艅stwa dziewczyny z m艂odym ch艂o­pakiem, kt贸rego dla niej wybrali艣my.

Sprzeczali艣my si臋 o to co jaki艣 czas od kilku stuleci. Podejrze­wam, 偶e pr贸bowa艂a wyprowadzi膰 mnie z r贸wnowagi. Formalnie by艂em przyw贸dc膮 naszej ma艂ej sfory, ale ona nie pozwala艂a mi wbi膰 si臋 zanadto w dum臋.

W tamtych czasach Arendia by艂a ponurym miejscem. Niewol­nictwo dobrze ugruntowa艂o si臋 tu jeszcze przed wojn膮 z Angaraka-mi. Emigruj膮c, Arendowie przenie艣li j膮 na zach贸d. Nigdy nie rozu­mia艂em, jak kto艣 mo偶e godzi膰 si臋 na bycie niewolnikiem. My艣l臋, 偶e w tyn艁."wypadku nie bez znaczenia jest charakter Arend贸w, kt贸rzy wszczynali wojny mi臋dzy sob膮 pod byle pretekstem i ch艂op potize-bowa艂 kogo艣 do obrony przed walcz膮cymi s膮siadami.

Ziemie, kt贸re Arendowie zajmowali w centralnej cz臋艣ci kon­tynentu, by艂y rozleg艂e, a pola od dawna uprawiane. Ich nowym domem za艣 by艂 le艣ny g膮szcz, musieli wi臋c najpierw wycina膰 drze­wa. To by艂o zadanie, kt贸re przypad艂o w udziale niewolnikom. Wilczyca i ja wkr贸tce przyzwyczaili艣my si臋 do widoku nagich ludzi r膮bi膮cych drzewa.

- Kto艣 jest ciekaw, czemu oni zdejmuj膮 swoje futro, by to ro­
bi膰 - powiedzia艂a kiedy艣. W wilczej mowie nie ma s艂owa na okre­
艣lenie „ubrania", wi臋c musia艂a improwizowa膰.


0x08 graphic
- To dlatego, 偶e maj膮 tylko po jednej rzeczy do okrycia swe­
go cia艂a. Zdejmuj膮 je, gdy 艣cinaj膮 drzewa, poniewa偶 nie chc膮 ich
zniszczy膰 przy pracy.

Postanowi艂em nie porusza膰 problemu ub贸stwa ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych ani koszt贸w nowej p艂贸ciennej koszuli. Dyskusja i tak by艂a ju偶 wystarczaj膮co skomplikowana. Jak wyja艣ni膰 prawo w艂asno艣ci stworzeniu, kt贸re nie czuje potrzeby posiadania czego­kolwiek?

Westchn膮艂em. Nie poczyni艂em post臋p贸w w swych wyja艣nie­niach.

Podda艂em si臋.

- Nie - odpar艂em. - Pewnie nie.

Wilczyca przysiad艂a na 艣rodku le艣nej 艣cie偶ki, kt贸r膮 pod膮偶ali­艣my, i wywiesi艂a j臋zor w wilczym 艣miechu.

0x08 graphic
Nadal mia艂a prze艣wiadczenie, 偶e naprawd臋 by艂em wilkiem, a moje cz臋ste zmiany postaci stanowi艂y jedynie rodzaj nawyku.

W lasach Arendii cz臋sto natykali艣my si臋 na bandy zbieg贸w. Nie wszyscy ch艂opi pa艅szczy藕niani potulnie akceptowali sw贸j stan. Nie lubi臋, gdy ludzie celuj膮 we mnie w艂贸czniami. Po kolejnym spo­tkaniu ponownie przybra艂em posta膰 wilka zaraz po opuszczeniu wioski. Nawet najg艂upszy zbieg艂y ch艂op pa艅szczy藕niany nie b臋dzie szuka膰 zwady z par膮 doros艂ych drapie偶c贸w. Ludzie zawsze prze­szkadzali mi, gdy mia艂em co艣 do zrobienia. Czemu nie mogli po prostu zostawi膰 mnie w spokoju?

Po wielu latach udali艣my si臋 ponownie do Tolnedry. Dalej zajmowa艂em si臋 swataniem ma艂偶e艅stw. W ko艅cu przybyli艣my do Tol Nedrane.

* * *

Nie pr贸bujcie odszuka膰 go na mapie. Nim rozpocz臋艂o si臋 drugie tysi膮clecie, nazwa zmieni艂a si臋 na Tol Honeth.

* * *

Wiem, 偶e wi臋kszo艣膰 z was widzia艂a Tol Honeth, ale nie po­znaliby艣cie tego miejsca w jego pierwotnej postaci. Wojna z An-garakami nauczy艂a Tolnedran docenia膰 znaczenie pozycji obron­nej, a wyspa na 艣rodku Nedrane - „rzeki Nedry" - wydawa艂a si臋 im idealnym miejscem na za艂o偶enie miasta. I by膰 mo偶e takim by­艂a, ale mia艂a wiele wad, gdy po raz pierwszy si臋 na wyspie osiedli­li. Pracowali nad tym przez pi臋膰 tysi臋cy lat i zdaje mi si臋, 偶e w ko艅cu wi臋kszo艣膰 z nich usun臋li.

Jednak偶e gdy po raz pierwszy wybrali艣my si臋 tam z wilczyc膮, wyspa by艂a wilgotnym, b艂otnistym miejscem, cz臋sto nawiedzanym przez wiosenne powodzie. Tolnedranie otoczyli j膮 solidn膮 艣cian膮 z drewnianych bali, za kt贸r膮 sta艂y domy r贸wnie偶 zbudowane z ba­li, o dachach krytych strzech膮 - moim zdaniem, takie budownic-


0x08 graphic
two a偶 prosi艂o si臋 o po偶ar. Ulice by艂y w膮skie, kr臋te i b艂otniste; m贸­wi膮c szczerze, miejsce to cuchn臋艂o niczym kloaczny d贸艂. Moj膮 to­warzyszk臋 szczeg贸lnie 贸w od贸r dra偶ni艂, gdy偶 wilki maj膮 bardzo czu艂y w臋ch.

G艂贸wnym powodem mojej obecno艣ci w Tolnedrze by艂a ko­nieczno艣膰 dopilnowania, by powsta艂a linia Honeth贸w. Nie prze­pada艂em zbytnio za Honethami. Mieli o sobie zbyt wysokie mnie­manie, a ja nigdy nie lubi艂em ludzi, kt贸rzy patrzyli na mnie z g贸­ry. By膰 mo偶e z powodu owej niech臋ci by艂em nieco zbyt ostry wo­bec ojca przysz艂ego pana m艂odego. O艣wiadczy艂em mu bez ogr贸­dek, 偶e od jego syna wymagano, aby po艣lubi艂 c贸rk臋 rzemie艣lnika, kt贸rego g艂贸wnym zaj臋ciem by艂o budowanie komink贸w. Rodzina Honeth贸w koniecznie musia艂a mie膰 jakie艣 dziedziczne powi膮za­nia z kamieniarstwem. W przeciwnym razie nigdy nie powsta艂oby Imperium Tolnedry, kt贸re w przysz艂o艣ci by艂o nam potrzebne. Nie chc臋 was nudzi膰, ale pragn膮艂bym, aby艣cie zrozumieli skal臋 naszych przygotowa艅. Nadawali艣my bieg sprawom, kt贸re przez tysi膮clecia nie mia艂y przynie艣膰 owoc贸w.

Po nak艂onieniu ojca pana m艂odego do zaakceptowania ma艂­偶e艅stwa, kt贸re zaproponowa艂em jego synowi, opu艣ci艂em wraz z wilczyc膮 Tol Nedrane - promem, poniewa偶 nie wpadli jeszcze na pomys艂 budowania most贸w. Przewo藕nik zdar艂 z nas niemi艂o­siernie, jak sobie przypominam, ale by艂 Tolnedraninem i nale偶a­艂o si臋 tego spodziewa膰.

W ko艅cu wype艂ni艂em rozliczne zadania, powierzone mi przez Mistrza, tote偶 ruszy艂em wraz z wilczyc膮 na wsch贸d, ku g贸­rom Tolnedry. Czas by艂o wraca膰 do domu, do Doliny, ale nie mia艂em zamiaru przechodzi膰 przez Ulgoland. Nie zamierza艂em nawet zbli偶y膰 si臋 do Ulgolandu, dop贸ki nie dowiem si臋, co si臋 tam wydarzy艂o. W g贸rach zasiedzieli艣my si臋 troch臋. Moja towa­rzyszka umila艂a sobie czas gonitwami za jeleniami i zaj膮cami. Ja natomiast poszukiwa艂em groty, o kt贸rej nasz Mistrz opowiada艂


0x08 graphic
nam przy r贸偶nych okazjach. Wiedzia艂em, 偶e jest gdzie艣 w tych g贸­rach, wi臋c po艣wi臋ci艂em nieco czasu na poszukiwania. Nie mia艂em poj臋cia, co zrobi臋, gdy j膮 odkryj臋. Chcia艂em po prostu zobaczy膰 miejsce, w kt贸rym Bogowie 偶yli, gdy tworzyli 艣wiat.

Szczerze m贸wi膮c, nie po raz pierwszy poszukiwa艂em tej gro­ty. Za ka偶dym razem, gdy przechodzi艂em przez te g贸ry, przezna­cza艂em na penetracj臋 oko艂o tygodnia. Ostatecznie dom Bog贸w by艂 rzecz膮 wart膮 obejrzenia.

Oczywi艣cie nigdy jej nie odnalaz艂em. Garionowi si臋 to uda艂o - wiele, wiele lat p贸藕niej. Co艣 bardzo wa偶nego mia艂o si臋 tam wy­darzy膰 i nie dotyczy艂o to mnie.

Be艂din wr贸ci艂 z Mallorei, ale Belzedara z nim nie by艂o. T臋skni­艂em za mym paskudnym braciszkiem przez stulecie, kt贸re sp臋dzi艂 w Mallorei. Wytworzy艂y si臋 pomi臋dzy nami pewne szczeg贸lne wi臋zi i cho膰 mo偶e si臋 to wyda膰 troch臋 dziwne, lubi艂em jego towarzystwo.

Zda艂em relacj臋 z powodzenia swej wyprawy Mistrzowi, a po­tem opowiedzia艂em mu o tym, na co natkn膮艂em si臋 w Ulgolan-dzie. Wydawa艂 si臋 w r贸wnym stopniu zbity z tropu jakja.

-Ju偶 raz zmieni艂 zdanie, Mistrzu - przypomnia艂em mu. — Nie chcia艂 opiekowa膰 si臋 偶adn膮 cz臋艣ci膮 ludzko艣ci. Pierwszy Go-rim po przybyciu do Prolgu przez ca艂a lata musia艂 go b艂aga膰 o opiek臋, nim Ul w ko艅cu ust膮pi艂. Mo偶e to zabrzmi ma艂o 偶yczli­wie, ale obecny Gorim nie jest zbyt sympatyczny. Wzbudzi艂 we mnie niech臋膰 od pierwszego wejrzenia. Niebiosa racz膮 wiedzie膰, jak wielk膮 nie偶yczliwo艣膰 potrafi wzbudzi膰, gdy zacznie m贸wi膰.

Aldur u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.

- To ty, Belgaracie, okazujesz brak sympatii - powiedzia艂, po


0x08 graphic
czym roze艣mia艂 si臋. - Musz臋 przyzna膰 jednak, i偶 w pe艂ni zgadzam si臋 z tob膮. Ul wszelako cierpliwszym jest. Nawet ten, kt贸ry jest obecnym Gorimem, nie potrafi艂by go tak wielce urazi膰. Zbadam t臋 niepokoj膮c膮 spraw臋 i dam ci zna膰, czego si臋 dowiedzia艂em.

- Dzi臋kuj臋 ci, Mistrzu - odpar艂em i odszed艂em. Po drodze
zatrzyma艂em si臋 u Beldina, zapraszaj膮c, aby wpad艂 do mnie na
kufelek i pogaw臋dk臋. Roztropnie po偶yczy艂em beczu艂k臋 ale od
bli藕niak贸w.

Beldin przycz艂apa艂 na szczyt mej wie偶y i nie 艂api膮c nawet od­dechu, osuszy艂 pierwszy kufel.

Oto by艂 ca艂y Beldin.

Wilczyca podesz艂a i po艂o偶y艂a Beldinowi 艂eb na kolanach. Za­wsze go lubi艂a z jakiej艣 przyczyny. Beldin odruchowo podrapa艂 m膮 towarzyszk臋 za uchem.

- Czy偶 to nie wstyd? - zapyta艂em z nieszczer膮 trosk膮 w g艂osie.
Beldin znowu u艣miechn膮艂 si臋 do mnie.

- W ka偶dym razie - podj膮艂 dalej - po tym, jak roz艂upa艂 艣wiat,
kaza艂 swym Angarakom umie艣ci膰 Glob w 偶elaznej skrzyni, aby nie
musia艂 na niego patrze膰. Chyba sam widok klejnotu czyni艂 trawi膮-


0x08 graphic
cy go ogie艅 gor臋tszym. Ocean, kt贸ry stworzy艂, goni艂 Angarak贸w r贸wnie szybko jak nas, wi臋c pop臋dzili na wsch贸d, a fale depta艂y im po pi臋tach. Wszystkie 艣wi臋te miejsca Angarak贸w zosta艂y zato­pione, musieli zatem wykszta艂ci膰 sobie skrzela albo znale藕膰 zie­mie wy偶ej po艂o偶one.

-Jestem zdumiony, 偶e im to przeszkadza艂o. Angarakowie lu­buj膮 si臋 w ohydzie.

- W ka偶dym razie dosz艂o do wielkiej k艂贸tni pomi臋dzy gene­
ra艂ami i Grolimami. Grolimowie mieli nadziej臋, 偶e morze cofnie
si臋 i b臋d膮 mogli wr贸ci膰 do Korimu. W ko艅cu tam by艂y ich o艂ta­
rze. Genera艂owie my艣leli bardziej realnie. Wiedzieli, i偶 woda nie
opadnie. Przestali traci膰 czas na k艂贸tnie. Polecili armii maszero-


0x08 graphic
wa膰 na p贸艂nocny zach贸d i zabra膰 pozosta艂ych Angarak贸w ze so­b膮. Odeszli, zostawiaj膮c na pla偶y Grolim贸w, spogl膮daj膮cych t臋sk­nie ku Korimowi. — Beldin czkn膮艂 ponownie i wyci膮gn膮艂 pusty kufel.

0x08 graphic
tak wiele czasu na modlitwach do Toraka, 偶e nie zabrali si臋 jesz­cze do budowy dom贸w.

- Nie wierzy艂em, 偶e kiedykolwiek mog艂oby do tego doj艣膰, nie
u Angarak贸w. Religia by艂a jedyn膮 rzecz膮, o kt贸rej byli w stanie
my艣le膰 - stwierdzi艂em. Wtem przysz艂o mi co艣 na my艣l. - Jak Bel­
sambar zareagowa艂, gdy mu o tym powiedzia艂e艣?

Beldin wzruszy艂 ramionami.

Beldin roze艣mia艂 si臋.

ROZDZIA艁 脫SMY

Przyby艂 z zachodu. Pocz膮tkowo my艣leli艣my, 偶e to 艣lepiec, po­niewa偶 oczy mia艂 zas艂oni臋te kawa艂kiem p艂贸tna. Po odzieniu po­zna艂em, i偶 jest Ulgosem. Widywa艂em juz w Prolgu takie sk贸rzane cha艂aty z kapturami. Troch臋 zaskoczy艂 mnie jego widok. S膮dzi­艂em, 偶e wszyscy Ulgosi zostali zg艂adzeni. Wyszed艂em i powita艂em przybysza w jego w艂asnym j臋zyku.

- Yad ho, groja Ul - powiedzia艂em. - Vad mar ishum.
Ulgos drgn膮艂.

0x08 graphic
艂em, wskazuj膮c na wie偶臋 Mistrza. Uczyni艂em to odruchowo. Praw­dopodobnie z zas艂oni臋tymi oczami nie widzia艂 mego gestu. A mo偶e jednak widzia艂. Wygl膮da艂o na to, 偶e bez problemu szed艂 za mn膮.

U Mistrza by艂 Belsambar. Nasz angaracki brat od czasu rozbi­cia 艣wiata stawa艂 si臋 coraz bardziej przygn臋biony. Pr贸bowa艂em podnosi膰 go na duchu, ale bez powodzenia. W ko艅cu zapropo­nowa艂em Mistrzowi, aby on spr贸bowa艂 pocieszy膰 Belsambara.

Aldur powita艂 Ulgosa uprzejmie.

Ulgos odwr贸ci艂 si臋 ku mnie zaintrygowany.

- Przechodzi艂em przez 艣wi臋te Ulgo kilka lat temu i hrulginy
oraz algrothy pr贸bowa艂y na mnie polowa膰. Nad wyludnionym
Prolgu kr膮偶y艂a smoczyca. Co si臋 sta艂o, przyjacielu?

Ulgos wzruszy艂 ramionami.

- Nie widzia艂em tego na w艂asne oczy - odpar艂. - To wydarzy­
艂o si臋 przed moimi czasami, ale rozmawia艂em ze starszymi i oni
powiedzieli mi, 偶e zranienie ziemi wstrz膮sn臋艂o ca艂ymi g贸rami wo­
k贸艂 nas. Pocz膮tkowo my艣leli, 偶e to tylko zwyk艂e trz臋sienie ziemi,
ale 艣wi臋ty Ul przem贸wi艂 do starego Gorima i powiedzia艂 mu, co
wydarzy艂o si臋 w Korimie. Nied艂ugo potem potwory zaatakowa艂y
lud Ulgo. Starego Gorima zabi艂 eldrak - przera偶aj膮cy stw贸r.


0x08 graphic
Aldur westchn膮艂.

- Tak - przyzna艂. - Moi bracia i ja zb艂膮dzili艣my tworz膮c eldra-
ki. Zasmuci艂a mnie 艣mier膰 waszego Gorima.

To by艂o uprzejmie z jego strony, ale nie s膮dz臋, aby Mistrz lu­bi艂 poprzedniego Gorima bardziej ode mnie.

Oblicze Aldura przybra艂o srogi wyraz.

-Jest jako rzek艂e艣, synu - przy/na艂. — M贸j brat, Torak, za wie­le musi odpowiedzie膰.

-1 jego lud r贸wnie偶, Mistrzu - doda艂 Belsambar. - Wszyscy Angarakowie dziel膮jego win臋.

呕a艂uj臋, 偶e nie zwraca艂em baczniejszej uwagi na to, co m贸wi艂 Belsambar, ani na zagubiony wyraz jego oczu. Zbyt 艂atwo by艂o zwali膰 wszystko na nastroje Belsambara. By艂 bezkompromisowym mistykiem, a oni zawsze s膮 troch臋 dziwni.


-Jest jako rzek艂e艣, prastary Belgaracie - odpar艂. Po raz pierwszy kto艣 mnie tak nazwa艂. Uzna艂em to za nieco obra藕liwe. Nie by艂em przecie偶 chyba a偶 tak stary?

- Tak oto wype艂ni艂em zadanie powierzone mi przez Gorima
- powiedzia艂 Ulgos do Mistrza. - Teraz b艂agam o pozwolenie na
powr贸t do jaskini mego ludu, albowiem zaprawd臋 艣wiat艂o tego
g贸rnego 艣wiata jest dla mnie 艣mierteln膮 udr臋k膮. Moje oczy, ni­
czym para sztylet贸w, rani膮 mi m贸zg.

Musz臋 przyzna膰, 偶e szelma mia艂 poetyck膮 dusz臋.

- Zaczekaj troch臋 - rzek艂 mu Aldur. - Wkr贸tce zapadnie
noc, a w贸wczas mo偶esz wyruszy膰 w drog臋. To, co dla nas jest
ciemno艣ciami, dla ciebie jedynie bardziej 艂agodnym 艣wiat艂em b臋­
dzie.

- Uczyni臋, jak radzisz, o boski - zgodzi艂 si臋 Ulgos.
Nakarmili艣my go - to znaczy bli藕niacy go nakarmili. Beltira

i Belkira mieli obsesyjn膮 potrzeb臋 karmienia wszystkich.

Ulgos odszed艂 po zachodzie s艂o艅ca. Dopiero p贸艂 godziny po jego odej艣ciu uprzytomni艂em sobie, 偶e nawet nie poda艂 nam swe­go imienia.

Po偶egnali艣my si臋 z Mistrzem, 偶ycz膮c mu dobrej nocy i w za­padaj膮cym zmroku odprowadzi艂em swego angarackiego brata do jego wie偶y.


Mistyk wszystko traktuje jak metafor臋. Metafory s膮 c/asami u偶yteczne, ale nie nale偶y ich nadu偶ywa膰.

-Jednak偶e przekona艂 si臋, i偶 by艂o to b艂臋dem.

- Ale to Toraka nie zmieni艂o. Nada艂 spragniony jest panowa-


0x08 graphic
nia nad Globem, cho膰 ten go okaleczy艂. Jego pragnienie sprowa­dzi艂o na 艣wiat wojn臋, a wojna zasia艂a zepsucie w nas wszystkich. Widzia艂e艣 mnie, gdy po raz pierwszy przyby艂em do Doliny. Czy da艂by艣 w贸wczas wiar臋, 偶e b臋d臋 zdolny pali膰 ludzi 偶ywcem?

Doszli艣my do podn贸偶a jego wie偶y.

Id藕 spa膰, Belsambarze - powiedzia艂em, k艂ad膮c mu r臋k臋 na
ramieniu. - Sprawy nie b臋d膮 wygl膮da膰 tak 藕le rano, gdy wstanie
s艂o艅ce.

Na twarzy Belsambara pojawi艂 si臋 nik艂y, melancholijny u艣­miech.

By膰 mo偶e - odpar艂, odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do swej wie偶y.
Tu偶 po p贸艂nocy obudzi艂a mnie pot臋偶na detonacja i b艂ysk.

Poderwa艂em si臋 z 艂贸偶ka i rzuci艂em do okna. Z ca艂kowitym niedo­wierzaniem stwierdzi艂em, 偶e patrz臋 na ruiny wie偶y Belsambara. Pozosta艂a po niej jedynie kupa kamieni i wielki s艂up dymi膮cego


0x08 graphic
ognia. Ha艂as i p艂omienie by艂y przera偶aj膮ce, ale poczu艂em r贸wnie偶 ogromn膮 pustk臋, jakby wyrwano co艣 z mej duszy. Wiedzia艂em, co to znaczy. Nie czu艂em ju偶 obecno艣ci Belsambara.

Nie potrafi臋 powiedzie膰, jak d艂ugo sta艂em skamienia艂y w oknie, wpatruj膮c si臋 w t臋 przera偶aj膮c膮 scen臋.

- Belgaracie! Zejd藕 na d贸艂!

To by艂 Beldin. Sta艂 u st贸p mej wie偶y.

Mia艂em wra偶enie, 偶e ca艂y 艣wiat wali mi si臋 na g艂ow臋. Belsam­bar by艂 troch臋 dziwny, ale przecie偶 to m贸j brat. Zwykli ludzie, kt贸­rzy wiod膮 zwyczajne 偶ycie, nie rozumiej膮, jak g艂臋boko mo偶na przy­wi膮za膰 si臋 do innej osoby w ci膮gu tysi臋cy lat. Znikni臋cie Belsamba­ra w pewien spos贸b okaleczy艂o mnie. My艣l臋, 偶e wola艂bym straci膰 r臋­k臋 lub nog臋 ni偶 jego i wiedzia艂em, 偶e moi bracia czuli podobnie. Beldin p艂aka艂 ca艂e dnie, a bli藕niacy byli nieutuleni w 偶alu.

Poczucie straty, jakiego do艣wiadczy艂em, gdy Belsambar za­ko艅czy艂 偶ycie, odbi艂o si臋 echem w ca艂ym 艣wiecie. Dosi臋gn臋艂o na­wet Belzedara i Belmakora, kt贸rzy byli w贸wczas w Mallorei. Obaj przyszybowali w tydzie艅 potem, cho膰 nie bardzo wiem, co mogli w tej sytuacji poradzi膰. Belsambar odszed艂 i nie by艂o sposobu, by sprowadzi膰 go z powrotem.

Pocieszali艣my Mistrza najlepiej, jak potrafili艣my, cho膰 tak na­prawd臋 niczego nie mogli艣my uczyni膰, by ul偶y膰 jego cierpieniu i smutkowi.

Beldinowi, cho膰 na to nie wygl膮da艂, nieobce by艂o poczucie delikatno艣ci. Odczeka艂, dop贸ki nie opu艣ci艂 z Belzedarem wie偶y Mistrza, i dopiero w贸wczas zacz膮艂 go 艂aja膰 za jego zachowanie w Mallorei. Przys艂uchiwali艣my si臋 temu z Belmakorem i elokwen­cja naszego pokracznego brata zrobi艂a na nas ogromne wra偶enie.


0x08 graphic
- Nierozwa偶ne — to naj艂agodniejsze s艂owo, jakiego u偶y艂.
Wszystko inne by艂o o niebo gorsze.

Belzedar w milczeniu przyj膮艂 jego z艂orzeczenia, co nie bar­dzo by艂o do niego podobne. Z jakiej艣 przyczyny 艣mier膰 Belsam-bara prze偶y艂 jeszcze bardziej od nas. Nie chc臋 przez to powie­dzie膰, 偶e my nie odczuwali艣my 偶alu, ale bole艣膰 Belzedara zdawa艂a si臋 przesadna. Z nietypow膮 dla siebie pokor膮 usprawiedliwia艂 si臋 przed Beldinem - co i tak na nic si臋 nie zda艂o. Beldin rozp臋dzi艂 si臋 na dobre i nie mia艂 zamiaru przerwa膰 tylko dlatego, 偶e Belze­dar przyzna艂 si臋 do winy. W ko艅cu zacz膮艂 si臋 powtarza膰 i w贸wczas w艂膮czy艂 si臋 Belmakor.

- Co robi艂e艣 w Mallorei, stary? - zapyta艂 Belzedara.
Belzedar wzruszy艂 ramionami.

Po tych s艂owach odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂 w kierunku swej wie偶y. W 艣lad za nim pomkn臋艂y przekle艅stwa Beldina.


-Jak najwnikliwiej studiowali problem — przez dziesi臋膰 lat -a potem sporz膮dzili sprawozdanie dla rz膮du.

Belmakor pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To nie by艂by dobry pomys艂, Belgaracie.


Beldin wybuchn膮艂 chrapliwym 艣miechem.

-Jednego - m艂od膮 kobiet臋 z banda偶em na oczach. -Jak mog艂a czyta膰 z gwiazd skoro by艂a 艣lepa?

- Nie powiedzia艂em, 偶e by艂a 艣lepa, stary. Najwyra藕niej zdej­
mowa艂a banda偶e, gdy chcia艂a czyta膰 z Ksi臋gi Niebios. Dziwna by艂a


0x08 graphic
z niej dziewczyna, ale Dalowie jej s艂uchali — cho膰 to, co m贸wi艂a, nie mia艂o dla mnie zbyt wiele sensu.

Przybieg艂a wilczyca.

- Kto艣 zastanawia si臋, kiedy przyjdziesz do domu — rzek艂a do
mnie z naciskiem.

- Jest niezno艣na niemal jak 偶ona - zauwa偶y艂 Beldin.
Wilczyca wyszczerzy艂a na niego k艂y. Nigdy nie by艂em pewny, ile

rozumia艂a z tego, co m贸wili艣my.

- Wracasz do Mallorei? - zapyta艂em Belmakora.

- Id臋, moja droga - odpar艂em, wzdychaj膮c i przewracaj膮c oczyma.
W Dolinie zrobi艂o si臋 pusto po odej艣ciu Belsambara. Beldin

i Belzedar byli w Mallorei, a Belmakor przebywa艂 w艣r贸d Mara-g贸w, zabawiaj膮c maraskie kobiety, by艂em tego pewny. Wed艂ug niepisanej umowy, bli藕ni臋ta zawsze pozostawa艂y blisko Aldura. Zwyczaj 贸w ustali艂 si臋 po tym, jak Torak ukrad艂 Glob Mistrza. W ci膮gu nast臋pnych kilku stuleci kr臋ci艂em si臋 troch臋 po okolicy. Nadal trzeba by艂o co jaki艣 czas aran偶owa膰 ma艂偶e艅stwa — i mor­derstwa.

* * *

Szokuje to was? Nigdy nie ro艣ci艂em sobie pretensji do 艣wi臋to­艣ci, a na 艣wiecie nie brakowa艂o niewygodnych ludzi. Nie m贸wi艂em Mistrzowi o swych poczynaniach, ale on te偶 nigdy o to nie pyta艂. Nie mam zamiaru marnowa膰 swego czasu, ani waszego, na nie­zdarne wykr臋ty. Kierowa艂a mn膮 Konieczno艣膰, wi臋c robi艂em, co by­艂o konieczne.

* * *

Lata p艂yn臋艂y. Moje trzytysi臋czne urodziny min臋艂yby i nawet bym tego nie zauwa偶y艂, gdyby wilczyca mi o nich nie przypomnia­艂a. Zawsze pami臋ta艂a o moich urodzinach, co by艂o bardzo dziwne. Wilki licz膮 czas up艂ywem p贸r roku nie lat, ale ona ani razu nie za­pomnia艂a o tym dniu, kt贸ry dla mnie ju偶 od dawna nie mia艂 zna­czenia.

Tego ranka wygramoli艂em si臋 z 艂贸偶ka ledwo widz膮c na oczy. Wraz z bli藕niakami 艣wi臋towali艣my co艣 poprzedniego wieczoru. Wil­czyca siedzia艂a z tym swoim g艂upio wywalonym j臋zorem i obserwo­wa艂a mnie. Nie jest to dobry pocz膮tek dnia, kiedy kto艣 nas wy艣mie­wa od samego 艣witu.


- Za nami lub przed nami. To zale偶y, w kt贸r膮 stron臋 spojrzysz.
Dacie wiar臋, 偶e takie spostrze偶enie pochodzi艂o od wilka?
-Jeste艣 ze mn膮 ju偶 szmat czasu.

Poczyni艂em w my艣lach szybkie wyliczenia.

- To naprawd臋 zdumiewaj膮ce. Nie mog臋 uwierzy膰, aby wilk
m贸g艂 偶y膰 tak d艂ugo.


0x08 graphic
- Wilki 偶yj膮 tak d艂ugo, jak d艂ugo zechc膮 - prychn臋艂a. - Kto艣
by艂by bardziej zadowolony, gdyby艣 zrobi艂 co艣 ze swoim zapachem

— doda艂a.

* * *

Widzisz, Polgaro, nie ty pierwsza to zauwa偶y艂a艣.

* * *

Kilka lat potem zdarzy艂o mi si臋 z jakiego艣 powodu, kt贸rego ju偶 dawno nie pami臋tam, znowu zmieni膰 posta膰. Nie potrafi臋 so­bie przypomnie膰 nawet, w co si臋 zmieni艂em, ale kojarz臋, 偶e by艂a wczesna wiosna i z艂ociste promienie s艂o艅ca wpada艂y przez otwar­te okno mojej wie偶y, zalewaj膮c swym jasnym 艣wiat艂em pozosta艂o­艣ci po dawno zapomnianych do艣wiadczeniach, sterty ksi膮g i zwo­j贸w pi臋trz膮cych si臋 pod 艣cianami. My艣la艂em, 偶e wilczyca 艣pi, gdy to robi艂em, ale powinienem j膮 lepiej zna膰. Nic z tego, czym si臋 zajmowa艂em, nigdy nie umkn臋艂o uwagi mej towarzyszki.

Wilczyca usiad艂a. Jej z艂ociste oczy b艂yszcza艂y w blasku s艂o艅ca.

- A wi臋c tak to robisz — powiedzia艂a. —Jakie偶 to proste.
I natychmiast zmieni艂a si臋 w bia艂膮 sow臋.


ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY

Od tamtej pory niewiele zazna艂em spokoju. Nigdy nie wie­dzia艂em, czyje spojrzenie napotkam, gdy si臋 odwr贸c臋 - wilka, so­wy, nied藕wiedzia czy motyla. Poledra zdawa艂a si臋 znajdowa膰 wiel­k膮 przyjemno艣膰 w zaskakiwaniu mnie, ale w miar臋 up艂ywu czasu coraz cz臋艣ciej ukazywa艂a si臋 mi w postaci sowy.

Ci z was, kt贸rzy znaj膮 moj膮 c贸rk臋, wiedz膮 teraz, sk膮d wzi膮艂 si臋 u niej poci膮g do tej konkretnej postaci. Ani Polgara, ani moja 偶o­na nie chc膮 powiedzie膰, jak porozumiewa艂y si臋 w ci膮gu tych


0x08 graphic
straszliwych lat, gdy s膮dzi艂em, 偶e straci艂em Poledr臋 na zawsze; najwyra藕niej jednak to czyni艂y i tym sposobem przenios艂o si臋 upodobanie Poledry do s贸w. Ale uprzedzam bieg wydarze艅.

* * *

Nast臋pne kilka stuleci up艂yn臋艂o spokojnie. Nadali艣my ju偶 bieg wi臋kszo艣ci spraw, by wszystko by艂o przygotowane, gdy nadej­dzie odpowiedni czas.

Zgodnie z tym, czego si臋 spodziewa艂em, Tol Nedrane spali艂o si臋 do fundament贸w i moje zabiegi w sprawie patriarchy rodu Ho-nethite op艂aci艂y si臋. Jeden z jego potomk贸w, wa偶ny notabl w 贸w­czesnych czasach, czu艂 poci膮g do kamieniarstwa. O odziedziczenie tego zami艂owania w jego rodzinie wszak starannie zadba艂em. Po tym, jak na jego oczach Tol Nedrane obr贸ci艂o si臋 w popi贸艂, prze­kona艂 innych ojc贸w miasta, 偶e kamie艅 nie sp艂onie tak szybko, jak drewniane bale i strzecha. Jednak偶e by艂 ci臋偶szy ni偶 drewno, wi臋c przed przyst膮pieniem do budowy kamiennych dom贸w musieli umocni膰 podmok艂e grunty wyspy na rzece Nedrane. Pomimo g艂o­艣nych protest贸w przewo藕nik贸w, zbudowali dwa mosty, jeden 艂膮cz膮­cy z po艂udniowym brzegiem Nedrane, a drugi z p贸艂nocnym.

Po wype艂nieniu mokrade艂 kamiennym gruzem, zabrali si臋 do w艂a艣ciwej pracy. Je艣li mam by膰 ca艂kowicie szczery, to nie dbali艣my wcale o to, czy mieszka艅cy Tol Honeth 偶yj膮 w domach z kamie­nia, czy w chatach z papieru. Dla nas wa偶na by艂a praca zbiorowa. Zespo艂y budowlane stanowi艂y zacz膮tek legion贸w, potrzebnych nam p贸藕niej. Kamie艅 budowlany jest zbyt ci臋偶ki dla jednego cz艂owieka — chyba 偶e posiada on umiej臋tno艣ci moich braci i mo­je. Typowa dru偶yna robotnik贸w, sk艂adaj膮ca si臋 z dziesi臋ciu ludzi, ostatecznie sta艂a si臋 podstawowym oddzia艂em. Gdy musieli prze­mie艣ci膰 wi臋ksze kamienie, 艂膮czyli si臋 po dziesi臋膰 dru偶yn - tworz膮c typow膮 kompani臋. A kiedy przysz艂o im u艂o偶y膰 owe ogromne g艂azy pod fundamenty, grupowali si臋 po sto dru偶yn — tworz膮c legion.


0x08 graphic
Musieli nauczy膰 si臋 wsp贸艂pracowa膰 ze sob膮, aby wykona膰 okre艣lo­ne zadanie, i s艂ucha膰 rozkaz贸w nadzorc贸w. Jestem pewny, 偶e poj­mujecie, w czym rzecz. M贸j Honethit zosta艂 g艂贸wnodowodz膮cym ca艂ej operacji. Nadal jestem z niego w pewnym sensie dumny -cho膰 by艂 Honethem.

W owym czasie Tolnedra nie by艂a tak cywilizowana jak dzi­siaj, je艣li mo偶na Ce'Nedr臋 nazwa膰 cywilizowan膮. W ka偶dym spo艂e­cze艅stwie zawsze znajd膮 si臋 ludzie, kt贸rzy wol膮 zabra膰 innym to, czego pragn膮, ni偶 na t臋 rzecz zapracowa膰, i Tolnedra nie by艂a w tym wzgl臋dzie wyj膮tkiem. Po okolicach wa艂臋sa艂y si臋 bandy w艂贸­cz臋g贸w. Pewnego razu jedna z nich pr贸bowa艂a przekroczy膰 po艂u­dniowy most, aby z艂upi膰 Tol Nedrane. M贸j kamieniarz poleci艂 swej grupie robotnik贸w rzuci膰 narz臋dzia i chwyci膰 za bro艅. Resz­ta, jak to m贸wi膮, jest histori膮. M贸j protegowany w lot poj膮艂, co stworzy艂, i tak zrodzi艂o si臋 marzenie o imperium.

Kiedy 贸w kamieniarz rozszerzy艂 sw膮 kontrol臋 nad okolic膮 do dwudziestu mil w ka偶dym kierunku, zmieni艂 nazw臋 rodzinnego miasta na Tol Honeth, a siebie samego mianowa艂 Ranem Hone­them I, cesarzem ca艂ej Tolnedry - tytu艂 nieco na wyrost dla cz艂o­wieka, kt贸rego „cesarstwo" mia艂o powierzchni臋 zaledwie cztery­stu mil kwadratowych, ale zapewniam was, 偶e to by艂 dopiero po­cz膮tek. By艂em zadowolony ze sposobu, w jaki to wszystko si臋 u艂o­偶y艂o.

Nie mia艂em jednak偶e czasu spokojnie si臋 tym nacieszy膰, gdy偶 w艂a艣nie w贸wczas wybuch艂a wojna domowa w Arendii. Sporo pra­cy w艂o偶y艂em w t臋 krain臋 i nie chcia艂em, by rody za艂o偶one z takim trudem zosta艂y starte z powierzchni ziemi w trakcie tych igraszek. Trzy g艂贸wne miasta Arendii, Vo Mimbre, Vo Wacune i Vo Astur, powsta艂y do艣膰 wcze艣nie. Ka偶dym z nich i otaczaj膮cym go teryto­rium rz膮dzi艂 ksi膮偶臋. Nie jestem pewny, czy Arendom przyszed艂by do g艂owy pomys艂, by mie膰 jednego kr贸la, gdyby nie przyk艂ad pierwszej dynastii Honethite powsta艂ej na po艂udniu. Nie up艂yn臋-


0x08 graphic
艂o wiele czasu, gdy ksi膮偶臋 Vo Astur nada艂 ostateczny kszta艂t we­wn臋trznemu konfliktowi proklamuj膮c siebie kr贸lem Arendii.

Jednak偶e ju偶 sama wojna domowa by艂a wystarczaj膮co k艂opo­tliwa. W ka偶dym z trzech ksi臋stw za艂o偶y艂em rody i moim g艂贸wnym zmartwieniem by艂o niedopuszczenie, by stan臋艂y przeciwko sobie na polu walki. Gdyby przodek Mandorallena zabi艂 przodka Lell-dorina na przyk艂ad, to nigdy nie uda艂oby mi si臋 doprowadzi膰 do pokoju pomi臋dzy nimi.

Na dodatek stada hrulgin贸w i sfory algroth贸w co jaki艣 czas robi艂y wypady do wschodniej Arendii w poszukiwaniu czego艣 — lub kogo艣 — do jedzenia, powi臋kszaj膮c panuj膮cy tu zam臋t. Ulgosi skryli si臋 w jaskiniach, a tym samym na terenie siedlisk owych po­twor贸w zabrak艂o ich ulubionego po偶ywienia.

Zobaczy艂em to na w艂asne oczy, gdy niby to prowadzi艂em ba­rona Vo Mandor, przodka Mandorallena, na pole bitwy. Nie chcia艂em, aby tam dotar艂, wi臋c zabra艂em go okr臋偶n膮 drog膮. Byli­艣my w pobli偶u ulgoskiej granicy, gdy zaatakowa艂y nas algrothy.

Baron Mandorin by艂 Mimbrantem do szpiku ko艣ci. Zar贸wno on, jak i jego wasale zakuci byli w zbroje, kt贸re chroni艂y przed ja­dowitymi pazurami algroth贸w.

Mandorin zakrzykn膮艂 na swych wasali, opu艣ci艂 przy艂bic臋, na­stawi艂 kopi臋 i ruszy艂 do ataku.

Niekt贸re cechy s膮 dziedziczne.

Odwaga algroth贸w jest odbiciem odwagi sfory, nie pojedyn­czych osobnik贸w, wi臋c gdy Mandorin i jego ludzie zacz臋li zabija膰 algrothy, bojowo艣膰 sfory pocz臋艂a s艂abn膮膰. W ko艅cu uciek艂y z po­wrotem do lasu.

Mandorin u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, gdy podni贸s艂 przy艂bic臋.

- Zabawne spotkanie, prastary Belgaracie - powiedzia艂 weso­
艂o. - Azali ich brak ducha pozbawi艂 nas wi臋kszo艣ci uciechy.

Arendowie!

- Lepiej przeka偶 wie艣ci o tym incydencie, Mandorinie - rzek-


0x08 graphic
艂em. - Niech wszyscy w Arendii wiedz膮, 偶e potwory z Ulgolandu zapuszczaj膮 si臋 w te lasy.

To do niego przem贸wi艂o. Chwil臋 jeszcze sta艂 zas臋piony, po­tem jednak oblicze Mandorina rozpogodzi艂o si臋.

Sam Mandorallen nie uj膮艂by tego inaczej.

Oko艂o pi臋tnastu wiek贸w po rozbiciu 艣wiata Beldin wr贸ci艂 z Mallorei, aby opowiedzie膰 nam o Toraku i jego Angarakach. Belmakor porzuci艂 uciechy w Maragorze i do艂膮czy艂 do nas, nadal jednak nie by艂o 艣ladu Belzedara. Zebrali艣my si臋 w wie偶y Mistrza i zaj臋li艣my swe zwyk艂e miejsca. My艣l臋, 偶e wszystkich nas niepokoi艂 pusty fotel Belzedara.

0x08 graphic
- Wezwa艂 dow贸dc贸w i hierarch贸w Grolim贸w do Cthol Mish-
rak i postawi艂 im ultimatum. Powiedzia艂, 偶e je艣li nie zaprzestan膮
swej skrytej wojny, to mog膮 pakowa膰 si臋 i przenosi膰 do Cthol Mi-
shrak, gdzie b臋dzie ich mia艂 na oku. To przem贸wi艂o do Groli­
m贸w natychmiast. W Mai Zeth i Mai Yaska mogli 偶y膰 we wzgl臋d­
nej autonomii, a i klimat w tych miastach nie by艂 wcale taki zty.
Cthol Mishrak by艂o niczym przedpro偶e Piekie艂. Le偶a艂o na po艂u­
dniowym kra艅cu polarnych bagnisk i by艂o wysuni臋te tak daleko
na p贸艂noc, 偶e dni trwa艂y zim膮 jedynie oko艂o dw贸ch godzin —je艣li
w og贸le to, co nast臋powa艂o po 艣wicie, mo偶na by艂o nazwa膰 dniem.
Torak spowi艂 to miejsce wiecznymi chmurami, wi臋c 艣wiat艂o nigdy
tak naprawd臋 nie mia艂o do niego dost臋pu. Cthol Mishrak znaczy
Miasto Wiecznej Nocy i bardzo trafnie opisuje to miejsce. S艂o艅ce
nigdy nie dociera do ziemi, wi臋c rosn膮 tam jedynie grzyby.

Beltira wzdrygn膮艂 si臋.

Beldin pokr臋ci艂 g艂ow膮.

0x08 graphic
W ka偶dym razie strach przed powrotem do Cthol Mishrak otwo­rzy艂 艂agodniej nastawion膮 cz臋艣膰 duszy Urvona, kt贸ry rz膮dzi艂 w Mai Yaska. Niemal natychmiast zacz膮艂 czyni膰 pokojowe zabiegi wzgl臋dem genera艂贸w.

0x08 graphic
pie ziemi, stopi艂a wszystko niemal przez noc. Kiedy艣 by艂 tam stru­mie艅 zwany Magan, kt贸ry sp艂ywa艂 meandrami z G贸r Karanda-skich na po艂udniowy wsch贸d, by w ko艅cu wpa艣膰 do oceanu w Gandaharze. Gdy wszystkie lodowce stopnia艂y jednocze艣nie, strumyk przesta艂 by膰 taki 艂agodny. Wy偶艂obi艂 ogromn膮 bruzd臋 przez trzy czwarte kontynentu. To zmusi艂o Karand贸w do poszuki­wania miejsc wy偶ej po艂o偶onych. Na nieszcz臋艣cie takie ziemie znaj­dowa艂y si臋 na terenach, kt贸re Angarakowie uwa偶ali za swoje.

0x08 graphic
ca艂膮 Karand臋. - Pragn臋 mie膰 ich wszystkich - powiedzia艂 Groli-mom. - Ca艂y lud niezmierzonej Mallorei winien si臋 mnie pok艂o­ni膰, a je艣li kt贸ry艣 z was uchyli si臋 od tej odpowiedzialno艣ci, po­czuje me niezadowolenie z ca艂膮 ostro艣ci膮.

Przekona艂 tym Grolim贸w, kt贸rzy ruszyli nawraca膰 pogan.

0x08 graphic
- Angarakowie nie mieli 偶adnych k艂opot贸w z nawr贸ceniem
ich, Mistrzu. Ch臋膰 posiadania Boga po tych wszystkich tysi膮cle­
ciach, nawet takiego jak Torak, sprawi艂a, 偶e nawracali si臋 ca艂ymi
tysi膮cami. Czy to tak偶e udawali?

Aldur skin膮艂 g艂ow膮.

* * * Niewa偶ne. Wyja艣nienie tego zaj臋艂oby mi zbyt wiele czasu.


0x08 graphic
-Jego pojawienie si臋 nieco mnie zaskoczy艂o - ci膮gn膮艂 dalej m贸j kar艂owaty brat. - By艂 jednym z tych pokrytych plamami lu­dzi, jakich widuje si臋 tu i 贸wdzie. Angarakowie maj膮 艣niad膮 cer臋 — przypominaj膮 pod tym wzgl臋dem nieco Tolnedran - ale cia艂o Urvona by艂o pokryte du偶ymi plamami chorobliwie bladej sk贸ry. Przypomina艂 srokatego konia. Zacz膮艂 mi wygra偶a膰, strasz膮c we­zwaniem stra偶y, ale na odleg艂o艣膰 zalatywa艂o od niego strachem. Odebrali艣my bardziej wszechstronne wykszta艂cenie od tego, jakie Torak da艂 swym uczniom, i Urvon wiedzia艂, 偶e nad nim g贸ruj臋 -oczywi艣cie m贸wi膮c w przeno艣ni. Nie spodoba艂 mi si臋 zbytnio. Po­kona艂em Urvona swym urokiem oraz dlatego, 偶e pochwyci艂em go i cisn膮艂em kilkakrotnie o 艣cian臋. Gdy usi艂owa艂 odzyska膰 od­dech, powiedzia艂em, 偶e je艣li pi艣nie lub ruszy si臋, to wypruj臋 mu flaki rozgrzanym do bia艂o艣ci hakiem. Potem, dla potwierdzenia swych s艂贸w, pokaza艂em hak.

0x08 graphic
- S艂usznie - mrukn膮艂 Belmakor, po czym roze艣mia艂 si臋 bez­
radnie.

Kilka tygodni p贸藕niej moje 偶ycie gruntownie si臋 zmieni艂o. By艂em pochylony nad sto艂em do pracy, gdy moja towarzyszka wle­cia艂a przez okno, kt贸re za jej namow膮 zostawia艂em otwarte, przy­siad艂a na ulubionym krze艣le i wr贸ci艂a do wilczej postaci.

Spojrza艂a na mnie. Jej z艂ociste oczy nawet nie mrugn臋艂y.

Jej obecno艣膰 w ci膮gu tych lat by艂a czasami dla mnie utrapie­niem, ale stwierdzi艂em, 偶e bardzo za ni膮 t臋skni臋. Nieraz odwraca­艂em si臋, aby co艣 jej pokaza膰 i zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e mojej przyjaci贸艂ki ju偶 ze mn膮 nie ma. Za ka偶dym razem czu艂em dziwn膮 pustk臋 i smutek. Tak d艂ugo by艂a cz臋艣ci膮 mego 偶ycia, i偶 odnosi艂em wra偶enie, 偶e towarzyszy艂a mi od zawsze.

Potem, jakie艣 kilkana艣cie lat p贸藕niej, Mistrz wezwa艂 mnie i poleci艂 uda膰 si臋 na dalek膮 p贸艂noc, bym przyjrza艂 si臋 Morindi-mom. Ich praktyki wywo艂ywania demon贸w zawsze Aldura intere­sowa艂y i zdecydowanie nie chcia艂, aby nabrali w tym zbyt wielkiej bieg艂o艣ci.

Morindimowie byli - i pewnie nadal s膮 - o wiele bardziej prymitywni ni偶 ich kuzyni, Karandowie. Jedni i drudzy czcz膮 de­mony, ale Karandowie potrafili wie艣膰, przynajmniej pozornie, normalne 偶ycie. Morindimowie nie umieli tego - lub nie chcieli.


0x08 graphic
Klany i plemiona Karandy dla wsp贸lnego dobra z艂agodzi艂y dziel膮­ce je r贸偶nice, g艂贸wnie dlatego, 偶e wodzowie mieli wi臋ksz膮 w艂adz臋 ni偶 czarownicy. U Morindim贸w by艂o na odwr贸t, a ka偶dy czarow­nik to nad臋ty zarozumialec, kt贸ry uznawa艂 istnienie innych cza­rownik贸w za osobist膮 obraz臋. Morindimowie byli nomadami o prymitywniej strukturze plemiennej i czarownicy ograniczali ich 偶ycie rytua艂ami i mistycznymi wizjami. M贸wi膮c otwarcie, Mo­rindimowie 偶yli w nieustannym strachu.

Uda艂em si臋 przez Alorni臋 do p贸艂nocnego pasma g贸r, w kt贸­rym teraz znajduje si臋 Gar og Nadrak. Belsambar zapozna艂 nas ze zwyczajami tych dzikus贸w, gdy dawno temu powr贸ci艂 z wypra­wy w tamte strony, wi臋c mniej wi臋cej wiedzia艂em, jak upodobni膰 si臋 do Morinda. Poniewa偶 chcia艂em jak najwi臋cej dowiedzie膰 si臋 o ich praktykach wywo艂ywania demon贸w, uzna艂em, 偶e najlepszym sposobem b臋dzie zosta膰 uczniem jednego z czarownik贸w.

Przez jaki艣 czas przebywa艂em na skraju ich rozleg艂ej, podmo­k艂ej r贸wniny, by przyciemni膰 sobie sk贸r臋 i ozdobi膰 imitacj膮 tatu­a偶y. Potem, gdy ju偶 odzia艂em si臋 w sk贸ry i przystroi艂em pi贸rami, wyruszy艂em na poszukiwanie czarownika.

Przezornie cz臋艣膰 mojego przebrania stanowi艂y symbole po­szukiwacza — opaska na g艂ow臋 z bia艂ego futra i dyndaj膮ca na niej czerwona w艂贸cznia - gdy偶 Morindimowie uwa偶aj膮, 偶e przeszka­dzanie poszukiwaczowi przynosi nieszcz臋艣cie. Cho膰 raz czy dwa zdarzy艂o mi si臋 ratowa膰 magi膮, aby przekona膰 ciekawskiego lub wojowniczo nastawionego, by zostawi艂 mnie w spokoju.

Po tygodniu sp臋dzonym na tych pustkowiach natkn膮艂em si臋 na odpowiedniego kandydata na nauczyciela. Poszukiwacz zwykle ma aspiracje, by zosta膰 czarownikiem. Gdy przechodzi艂em przez jeden z niezliczonych strumieni, kt贸re przemierza艂y arktyczne pustkowia, zagadn膮艂 mnie krzepki facet w nakryciu g艂owy z czaszek.

— Nosisz znak poszukiwacza - powiedzia艂 tonem wyzwania, gdy stali艣my w wodzie po uda na 艣rodku lodowatego strumienia.


0x08 graphic
- Tak - odpar艂em z rezygnacj膮 w g艂osie. - Nie prosi艂em o to.
Po prostu mnie nasz艂o.

Zdaje mi si臋, 偶e pokora i nonszalancja s膮 cechami m艂odo艣ci.

Opowiedz mi o swej wizji.

Pospiesznie oceni艂em tego barczystego, w艂ochatego i do艣膰 cuchn膮cego czarownika. Niewiele by艂o tak naprawd臋 do oce­niania.

To zdarzy艂o si臋 we 艣nie — rzek艂em. — Zobaczy艂em kr贸la Pie­
kie艂, kt贸ry przykucn膮艂 na w臋glach piekielno艣ci. Przem贸wi艂 do
mnie i powiedzia艂, abym przemierzy艂 wzd艂u偶 i wszerz Morindi-
cum w poszukiwaniu tego, co zawsze by艂o ukryte. Teraz w艂a艣nie
szukam.

Oczywi艣cie by艂 to czysty be艂kot, ale my艣l臋, 偶e okre艣lenie „pie-kielno艣膰", kt贸re na poczekaniu wymy艣li艂em, przem贸wi艂o do niego.

Zawsze radzi艂em sobie ze s艂owami.

-Aby艣 przetrwa艂 owo poszukiwanie, przyjm臋 ci臋 na swego ucznia - i niewolnika.

Zdarza艂y mi si臋 lepsze propozycje, ale postanowi艂em nie tar­gowa膰 si臋. By艂em tu, aby si臋 uczy膰, nie walczy膰 ze z艂ymi manie­rami.

Jednak偶e do ciebie nale偶y jego d藕wiganie - wrzasn膮艂 na
mnie. — Sp贸jrz na dar, kt贸ry mog臋 ofiarowa膰. — P艂on膮cym palcem
wskazuj膮cym wywo艂a艂 na powierzchni wody wizerunek, najwyra藕­
niej nie zwa偶aj膮c na to, i偶 wartki nurt strumienia poni贸s艂 go, nim
sko艅czy艂 kre艣lenie rysunku.

Wywo艂a艂 demona Pana, jednego z uczni贸w kr贸la Piekie艂. Gdy teraz o tym my艣l臋, mam wra偶enie, 偶e to by艂 Mordja. Wiele lat p贸藕niej spotka艂em Mordj臋, i wydawa艂 mi si臋 troch臋 znajomy.


Mordja, je艣li to by艂 on — roze艣mia艂 si臋.

- Sp贸jrz na lustro wody, g艂upcze - powiedzia艂. - Nie jest ju偶
dla ciebie os艂on膮. Tote偶... - Wyci膮gn膮艂 ogromn膮, 艂uskowat膮 r臋k臋,
pochwyci艂 mego „Mistrza" i odgryz艂 czarownikowi g艂ow臋. — Tro­
ch臋 cienki — zauwa偶y艂, zgniataj膮c czaszk臋 i m贸zg w swych straszli­
wych z臋biskach. Niedbale odrzuci艂 nadal drgaj膮ce zw艂oki i zwr贸­
ci艂 na mnie zgubne spojrzenie swych oczu.

W tym momencie do艣膰 pospiesznie oddali艂em si臋 z tego miejsca.

W ko艅cu znalaz艂em mniej popisuj膮cego si臋 czarownika, kt贸­ry zgodzi艂 si臋 przyj膮膰 mnie do siebie. By艂 bardzo stary, co sta­nowi艂o zalet臋, poniewa偶 od ucznia czarownika wymaga si臋, by pozosta艂 niewolnikiem swego „Mistrza" do ko艅ca jego 偶ycia. Czarownik mieszka艂 samotnie na 偶wirowym brzegu jednego ze strumieni w kopulastym namiocie ze sk贸r wo艂a pi偶mowego. Wok贸艂 namiotu le偶a艂y resztki z kuchni, jako 偶e mia艂 zwyczaj wyrzuca膰 艣mieci przed sw膮 siedzib臋, zamiast je zagrzebywa膰. Brzeg poro艣ni臋ty by艂 zaro艣lami spowitymi latem w chmary ko­mar贸w.

Czarownik mamrota艂 co艣 bez sensu, ale zrozumia艂em, 偶e je­go klan zosta艂 wyniszczony w jednej z tych wojen, kt贸re wci膮偶 wy­bucha艂y mi臋dzy Morindimami.

Od tamtego czasu datuje si臋 moja pogarda dla „magii", b臋­d膮cej przeciwie艅stwem tego, co my robili艣my. Magia wymaga wie­le bezsensownego mamrotania, tanich jarmarcznych trik贸w i symboli rysowanych na ziemi. Oczywi艣cie nic z tego nie jest na­prawd臋 konieczne; ale Morindimowie w to wierz膮, a ich wiara sprawia, 偶e staje si臋 tak w istocie.


0x08 graphic
M贸j cuchn膮cy stary „Mistrz" rozpocz膮艂 od chochlik贸w - pa­skudnych karze艂k贸w si臋gaj膮cych nam do kolan. Gdy to ju偶 opa­nowa艂em, przeszed艂em do diab艂贸w, a potem ponownie do straszy­de艂. Po kilku latach w ko艅cu uzna艂, 偶e by艂em gotowy, by spr贸bo­wa膰 swej r臋ki na w pe艂ni wyro艣ni臋tym demonie. Z mro偶膮c膮 nie-dba艂o艣ci膮 uprzedzi艂 mnie, i偶 pewnie nie prze偶yj臋 tej pr贸by. Po tym, co sta艂o si臋 z mym pierwszym „Mistrzem", doskonale wie­dzia艂em, o czym my艣la艂.

Przebrn膮艂em przez te wszystkie nonsensowne rytua艂y i przy­wo艂a艂em demona. Nie by艂 to bardzo du偶y demon, ale dla mnie wystarczaj膮cy. Ca艂y sekret z demonami polega na tym, aby nada膰 im kszta艂ty wymy艣lone przez siebie, a nie ich naturalne postaci. Dop贸ki b臋d膮 uwi臋zione w wyobra偶onych przez nas kszta艂tach, musz膮 by膰 nam pos艂uszne. Je艣li uda im si臋 wyrwa膰 z wi臋z贸w i wr贸­ci膰 do swej prawdziwej postaci, wpadniemy w k艂opoty.

Stanowczo odradzam wam wypr贸bowywanie tego.

* * *

W ka偶dym razie uda艂o mi si臋 trzyma膰 swego 艣rednich roz­miar贸w demona pod kontrol膮, wi臋c nie m贸g艂 zwr贸ci膰 si臋 prze­ciwko mnie. Zmusi艂em piekielnego stwora do wykonania kilku prostych sztuczek - zamiany wody w krew, podpalenia ska艂y, wysu­szenia akra trawy - wiecie, o jakich sztuczkach m贸wi臋 - a potem, poniewa偶 by艂em ju偶 zm臋czony polowaniem w celu zdobycia po偶y­wienia, wys艂a艂em demona z poleceniem przyniesienia kilku wo­艂贸w pi偶mowych. Pierzchn膮艂 wyj膮c i warcz膮c, by wr贸ci膰 po p贸艂go­dzinie z zapasem mi臋sa wystarczaj膮cym mnie i mojemu „Mistrzo­wi" na miesi膮c. Potem odes艂a艂em go z powrotem do Piekie艂.

Podzi臋kowa艂em mu na koniec, co wprawi艂o demona w nie­ma艂e zak艂opotanie.


0x08 graphic
Na starym czarowniku zrobi艂o to du偶e wra偶enie, ale wkr贸tce potem rozchorowa艂 si臋. Piel臋gnowa艂em go w czasie choroby naj­lepiej, jak potrafi艂em, a gdy umar艂, sprawi艂em „Mistrzowi" przy­zwoity pogrzeb. W贸wczas uzna艂em, 偶e dowiedzia艂em si臋 ju偶, ile trzeba o Morindimach. Pozby艂em si臋 wi臋c swego przebrania i wr贸ci艂em do domu.

W drodze powrotnej do Doliny natkn膮艂em si臋 w zagajniku ogromnych drzew w pobli偶u ma艂ej rzeczki na domek pokryty strzech膮. Sta艂 na p贸艂nocnym kra艅cu Doliny, kt贸r臋dy przechodzi­艂em ju偶 wielokrotnie. M贸g艂bym przysi膮c, 偶e nigdy przedtem nie by艂o tam 偶adnego domu. Co wi臋cej, z ca艂膮 pewno艣ci膮 wiedzia艂em, 偶e poza mieszka艅cami wie偶 w samej Dolinie, w promieniu pi臋ciu­set lig nie by艂o ludzkiej siedziby. Ciekawi艂o mnie, kto m贸g艂 zbu­dowa膰 chat臋 w tak odludnym miejscu, wi臋c skierowa艂em si臋 ku jej wej艣ciu, by dowiedzie膰 si臋, kim byli owi twardzi pionierzy.

W domku mieszka艂a jedna osoba - m艂oda kobieta, cho膰 mo­偶e tylko na tak膮 wygl膮da艂a. Mia艂a br膮zowe w艂osy i oczy w niezwy­k艂ym z艂otym kolorze. Dziwne, nie nosi艂a 偶adnych but贸w. Zwr贸­ci艂em uwag臋 na jej 艣liczne stopy.

Sta艂a w wej艣ciu, jakby si臋 mnie spodziewa艂a. Przedstawi艂em si臋, informuj膮c, 偶e jeste艣my s膮siadami. Wydawa艂o si臋, i偶 nie zrobi艂o to na niej wielkiego wra偶enia. Wzruszy艂em ramionami, my艣l膮c, 偶e by膰 mo偶e kobieta nale偶y do tych ludzi, kt贸rzy wol膮 samotno艣膰. Mia艂em zamiar si臋 po偶egna膰, gdy zaprosi艂a mnie na kolacj臋. Dziwna rzecz, zbli偶aj膮c si臋 do chaty nie by艂em szczeg贸lnie g艂odny, ale kiedy tylko wspomnia艂a o jedzeniu, natychmiast poczu艂em wilczy apetyt.

Wn臋trze domku by艂o czyste i przytulne, pe艂ne owych drobia­zg贸w, po kt贸rych od razu mo偶na pozna膰 siedzib臋 zamieszkan膮 przez kobiet臋, w odr贸偶nieniu od pe艂nych nie艂adu chat m臋偶czyzn. Pomieszczenie by艂o znacznie wi臋ksze, ni偶 sugerowa艂oby okre艣le­nie „chata", i cho膰 nie powinno mnie to obchodzi膰, zastanawia­艂em si臋, po co jej tyle miejsca.


0x08 graphic
W oknach wisia艂y zas艂onki, a na parapetach i b艂yszcz膮cym d臋­bowym stole sta艂y gliniane dzbany pe艂ne polnych kwiat贸w. Ogie艅 weso艂o p艂on膮艂 w palenisku, na kt贸rym bulgota艂 spory kocio艂ek. Z kocio艂ka i od bochenk贸w 艣wie偶o upieczonego chleba rozcho­dzi艂y si臋 cudowne zapachy.

- Kto艣 jest ciekaw, czy nie chcia艂by艣 umy膰 si臋 przed jedze­
niem — zapyta艂a delikatnie.

Je艣li mam by膰 szczery, nawet o tym nie pomy艣la艂em.

Kobieta za艣 moje wahanie wzi臋艂a za zgod臋. Nape艂ni艂a mi ce­brzyk ciep艂膮 wod膮, da艂a p艂贸cienny r臋cznik i kostk臋 br膮zowego, wiejskiego myd艂a.

- Tam - powiedzia艂a, wskazuj膮c na drzwi.

Wyszed艂em na zewn膮trz, ustawi艂em cebrzyk przy drzwiach i umy艂em sobie twarz i r臋ce. Pod wp艂ywem impulsu zdj膮艂em tuni­k臋 i umy艂em r贸wnie偶 tu艂贸w. Wytar艂em si臋 r臋cznikiem, naci膮gn膮­艂em tunik臋 i ponownie wszed艂em do 艣rodka.

- O wiele lepiej - powiedzia艂a z aprobat膮. Potem wskaza艂a
st贸艂. — Usi膮d藕, przynios臋 ci jedzenie.

Zdj臋艂a glinian膮 mis臋 z p贸艂ki, st膮paj膮c cicho bosymi stopami po wyszorowanej do czysta pod艂odze. Potem przykl臋k艂a przy pale­nisku, nape艂ni艂a naczynie i poda艂a mi jedzenie, jakiego od lat ju偶 nie jad艂em.

Jej bezceremonialne zachowanie wydawa艂o si臋 nieco dziwne, ale jak my艣l臋, mo偶na je by艂o po艂o偶y膰 na karb skr臋powania, jakie wszyscy czujemy przy spotkaniu z nieznajomym.

Gdy zjad艂em, pewnie wi臋cej ni偶 powinienem, rozmawiali艣my i stwierdzi艂em, 偶e owa br膮zowow艂osa kobieta jest niespotykanie rozs膮dna. To znaczy, przewa偶nie zgadza艂a si臋 z moim zdaniem.

* * *

Czy zwr贸cili艣cie na to kiedykolwiek uwag臋? Ocen臋 inteligen­cji innych opieramy niemal ca艂kowicie na tym, w jakim stopniu


0x08 graphic
ich spos贸b my艣lenia jest zgodny z naszym. Mam pewno艣膰, 偶e s膮 ludzie, kt贸rzy w znacznym stopniu nie zgadzaj膮 si臋 ze mn膮 w wi臋kszo艣ci spraw, i jestem na tyle tolerancyjny, by przyzna膰, 偶e by膰 mo偶e nie s膮 kompletnymi idiotami; ale o wiele bardziej wol臋 towarzystwo ludzi, kt贸rzy s膮 tego samego co ja zdania.

* * *

Jej towarzystwo sprawia艂o mi przyjemno艣膰. Wynajdywa艂em wi臋c wym贸wki, by jeszcze nie odej艣膰. By艂a zdumiewaj膮co przystoj­n膮 kobiet膮 i rozsiewa艂a wok贸艂 siebie wo艅, kt贸ra przyprawia艂a mnie o zawr贸t g艂owy. Powiedzia艂a, 偶e nazywa si臋 Poledra i spodo­ba艂o mi si臋 brzmienie jej imienia. Stwierdzi艂em, 偶e niemal wszyst­ko mi si臋 w niej podoba.

-Jakie to niezwyk艂e - zauwa偶y艂a, a potem roze艣mia艂a si臋, tr膮­caj膮c mnie w rami臋, jakby艣my znali si臋 od lat.

Zamarudzi艂em w jej chatce kilka dni, po czym z 偶alem po­wiedzia艂em, 偶e musz臋 wraca膰 do Doliny, by z艂o偶y膰 sprawozdanie memu Mistrzowi z tego, co dzieje si臋 na p贸艂nocy.

- P贸jd臋 z tob膮 - rzek艂a. - Z tego, co m贸wisz, w twojej Dolinie
dziej膮 si臋 zdumiewaj膮ce rzeczy, a ja zawsze by艂am ciekawa.

Poledra zamkn臋艂a drzwi swej chaty i wr贸ci艂a ze mn膮 do Doliny.

Dziwne, m贸j Mistrz czeka艂 na nas i powita艂 uprzejmie Pole-dr臋. Nie mam pewno艣ci, ale zdawa艂o mi si臋, 偶e wymienili tajemni­cze spojrzenie, jakby znali si臋 i dzielili jaki艣 sekret.

W porz膮dku. Nie jestem g艂upi. Naturalnie mia艂em pewne podejrzenia, ale z czasem stawa艂y si臋 one coraz mniej wa偶ne i w ko艅cu ca艂kiem wyrzuci艂em je z my艣li.


0x08 graphic
* * *

Poledra wprowadzi艂a si臋 do mojej wie偶y. Nigdy tego nie oma­wiali艣my; po prostu zamieszka艂a za mn膮. Zdziwi艂o to nieco moich braci, ale got贸w by艂em walczy膰 z ka偶dym, kto okaza艂by si臋 na tyle nieokrzesany, aby sugerowa膰, i偶 by艂o w tym co艣 niew艂a艣ciwego. Musz臋 jednak przyzna膰, 偶e wystawi艂o to moj膮 wol臋 na powa偶n膮 pr贸b臋, ale wytrwa艂em. To zawsze z jakiego艣 powodu zdawa艂o si臋 Poledr臋 bawi膰.

Tej zimy sporo my艣la艂em o naszej sytuacji i ostatecznie podj膮­艂em decyzj臋 - decyzj臋, kt贸r膮 Poledra najwyra藕niej podj臋艂a dawno temu. Na wiosn臋 pobrali艣my si臋. Mistrz osobi艣cie, pomimo obo­wi膮zk贸w, jakie na nim spoczywa艂y, pob艂ogos艂awi艂 ten zwi膮zek.

Nasze ma艂偶e艅stwo by艂o szcz臋艣liwe, pe艂ne czu艂o艣ci i dodaj膮ce otuchy. Nigdy nie my艣la艂em o rzeczach, kt贸re roztropnie usun膮­艂em ze swego umys艂u, wi臋c nic nie zaciemnia艂o horyzontu. Ale to ju偶 jest oczywi艣cie inna historia.

* * *

Nie poganiajcie mnie. Dojdziemy do tego - wszystko w swo­im czasie.


ROZDZIA艁 DZIESI膭TY

Jestem pewny, 偶e zrozumiecie, i偶 w owym czasie nade wszyst­ko pragn膮艂em pokoju na 艣wiecie. M臋偶czyzna 艣wie偶o po 艣lubie ma lepsze rzeczy do robienia ni偶 studzenie wojowniczo艣ci innych. Niestety nie min臋艂o kilka lat od mojego o偶enku, gdy wybuch艂a wojna pomi臋dzy klanami Alorn贸w. Aldur wezwa艂 do swej wie偶y bli藕niak贸w i mnie, gdy tylko dotar艂a do nas wie艣膰 o tym idioty­zmie.

- Musicie si臋 tam uda膰 - powiedzia艂 tonem, kt贸ry nie zach臋­
ca艂 do sprzeciwu. Mistrz rzadko nam rozkazywa艂, wi臋c gdy to ju偶
czyni艂, s艂uchali艣my go uwa偶nie. - Spraw膮 zasadniczej wagi jest, aby
obecny r贸d rz膮dz膮cy Alorni膮 pozosta艂 przy w艂adzy. Z tej linii b臋­
dzie wywodzi膰 si臋 kto艣 o 偶ywotnym znaczeniu dla naszej sprawy.

Perspektywa pozostawienia Poledry nie by艂a zbyt porywaj膮ca, ale nie mia艂em zamiaru zabiera膰 jej na wojn臋.

Bezpieczna, by膰 mo偶e, ale nie szcz臋艣liwa. Pocz膮tkowo sprze­cza艂a si臋 ze mn膮 o to, ale da艂em jej do zrozumienia, 偶e to polece­nie Aldura, co nie by艂o tak do ko艅ca k艂amstwem, prawda?


Nast臋pnego ranka opu艣cili艣my z bli藕niakami Dolin臋 i ruszyli­艣my na p贸艂noc. Przy domku, w kt贸rym spotka艂em Poledr臋, czeka­艂a wilczyca. Belkira i Beltira wydawali si臋 tym nieco zaskoczeni. Ja chyba nie.

We czworo dotarli艣my do granicy Alorn ii i zacz臋li艣my roz­gl膮da膰 si臋 za Belarem. S膮dz臋, 偶e nas unika艂. Nie potrafili艣my go znale藕膰. Oczywi艣cie w ka偶dej chwili m贸g艂 przerwa膰 wojn臋 klan贸w, ale by艂 straszliwym uparciuchem. Absolutnie nie chcia艂 opowia­da膰 si臋 po 偶adnej ze stron, gdy jego Alornowie wszczynali wa艣nie. Bezstronno艣膰 jest pewnie dobr膮 cech膮 u Boga, ale w tym wypad­ku to by艂 absurd. W ko艅cu zrezygnowali艣my z poszukiwa艅 i udali­艣my si臋 do uj艣cia rzeki, kt贸ra nosi艂a imi臋 naszego Mistrza. Przed nami rozci膮ga艂a si臋 zatoka nazwana p贸藕niej Zatok膮 Cherek. Do­strzegli艣my statki na jej wodach. Nie wygl膮da艂y na pe艂nomorskie. P艂askodenne 艂odzie ze 艣ci臋tym dziobem nie pasowa艂y mi do wy­obra偶enia o pirackich okr臋tach pruj膮cych fale. Po dyskusji posta­nowili艣my zmieni膰 postaci i przelecie膰 nad zatok膮, aby unikn膮膰 spotkania z tymi ciekn膮cymi baliami.

Kto艣 zauwa偶y艂, 偶e nadal nie nauczy艂e艣 si臋 dobrze lata膰 —
stwierdzi艂a 艣nie偶nobia艂a sowa frun膮ca u mego boku.

0x08 graphic
Zawsze musia艂a mie膰 ostatnie s艂owo, wi臋c nie zaprz膮ta艂em so­bie g艂owy odpowiedzi膮. Miast tego skoncentrowa艂em si臋 na utrzy­maniu pi贸r w ogonie z dala od wody.

Lot zdawa艂 si臋 trwa膰 wiecznie. W ko艅cu dotarli艣my do pry­mitywnego portu, kt贸ry znajdowa艂 si臋 w miejscu, gdzie dzi艣 wzno­si si臋 Val Alorn, i wyruszyli艣my na poszukiwania potomka w pro­stej linii kr贸la Chaggata, kr贸la Uvara. Znale藕li艣my go r膮bi膮cego drewno na podw贸rzu za swoim d艂ugim domem. Ran Vordue IV, panuj膮cy w贸wczas imperator Tolnedry, mia艂 siedzib臋 w pa艂acu. Uvar w艂ada艂 imperium przynajmniej kilkana艣cie razy wi臋kszym od Tolnedry, ale mieszka艂 w d艂ugiej chacie z ciekn膮cym dachem i chyba nawet nie przysz艂o mu na my艣l, by rozkaza膰 jednemu ze swych niewolnik贸w nar膮ba膰 drewna na opa艂. Niewolnictwo w rze­czywisto艣ci nie zda艂o egzaminu, jako 偶e z Alorn贸w marni niewol­nicy. Nigdy nie zosta艂o te偶 zniesione. Po prostu posz艂o w zapo­mnienie. W ka偶dym razie Uvar, rozebrany do pasa, spocony jak mysz, z zapami臋taniem r膮ba艂 drewno.

Uvar mia艂 ma艂e 艣wi艅skie oczka. Spojrza艂 na mnie zezem zza swego wielkiego, z艂amanego nosa.

0x08 graphic
dliwienia. - Musia艂em za艂ata膰 dach i nadci膮ga zima, wi臋c nale偶y zgromadzi膰 drewno na opa艂.

Czy dacie wiar臋, 偶e ten cz艂owiek by艂 w prostej linii przod­kiem kr贸la Anhega?

Aby ukry膰 swe rozdra偶nienie, przedstawi艂em mu bli藕niak贸w.

- Wejd藕my do 艣rodka — zaproponowa艂. — Mam beczu艂k臋 nie­
z艂ego ale i jestem ju偶 troch臋 zm臋czony tym r膮baniem drewna'.

Belkira i Beltira skryli u艣miech, kt贸ry pojawi艂 im si臋 na twa­rzach. Weszli艣my do „pa艂acu" Uvara, ko艣lawej chaty z brudn膮 pod­艂og膮 i najprymitywniejszymi meblami, jakie mo偶na sobie wyobrazi膰.

I to m贸wi Uvar? A偶 wzdrygn膮艂em si臋 na my艣l, jak g艂upi mu­sia艂 by膰 贸w kap艂an, 偶e Uvar to zauwa偶y艂!

Uvar wzruszy艂 ramionami.

- Pewnie dlatego, 偶e tam s膮. Gdyby ich tam nie by艂o, nie
chcia艂by na nie najecha膰, prawda?

Przezwyci臋偶y艂em w sobie ch臋膰 pochwycenia Uvara i potrz膮-艣ni臋cia nim.


Osuszy艂 sw贸j kufel i poszed艂 do spi偶arki po wi臋cej ale.

On nie ma zamiaru si臋 ruszy膰, dop贸ki nie sko艅czy r膮bania
drewna - powiedzia艂 cicho Belkira.

Kiwn膮艂em pos臋pnie g艂ow膮.

Bli藕niacy skin臋li g艂owami i wyszli.

Uvar by艂 nieco zaskoczony tym, jak uros艂a jego sterta drew­na, gdy ponownie wyszed艂 na dw贸r.

No c贸偶 — powiedzia艂 - skoro to ju偶 za艂atwione, teraz pew­
nie wypada zrobi膰 porz膮dek z t膮 wojn膮.


0x08 graphic
W ci膮gu nast臋pnych kilku miesi臋cy bli藕niacy i ja okrutnie naoszukiwali艣my i wkr贸tce gonili艣my ju偶 zbuntowane klany. Do­sz艂o do ca艂kiem sporej bitwy na wschodniej r贸wninie, tam gdzie teraz jest Gar og Nadrak. Uvar mo偶e nie by艂 zbyt lotny, ale ja­ko dobry taktyk zna艂 korzy艣ci p艂yn膮ce z zaj臋cia i utrzymania pozycji na wzniesieniu oraz ukrycia przed wrogiem pe艂nych rozmiar贸w swych si艂. W nocy po cichu zaj臋li艣my wzg贸rze. Od­dzia艂y Uvora pokry艂y zbocze zaostrzonymi palikami, tak 偶e wy­gl膮da艂o jak je偶. Ty艂y swej armii schowa艂 po drugiej stronie wznie­sienia.

Zbuntowane klany i wyznawcy kultu nied藕wiedzia obozowali na r贸wninie. Nast臋pnego ranka stwierdzili, 偶e maj膮 na karku Uvara. Poniewa偶 za艣 byli Alornami, zaatakowali.

Wi臋kszo艣膰 ludzi nie pojmowa艂a celu rozmieszczenia tych ostrych palik贸w. Ich zadaniem nie by艂o przebijanie wro­g贸w. Mia艂y spowolni膰 nieprzyjaci贸艂 na tyle, by stanowili wygodny cel. Tego ranka 艂ucznicy Uvara mieli pe艂ne r臋ce roboty. Potem, gdy rebelianci byli w po艂owie zbocza, Uvar zad膮艂 w sw贸j r贸g i od­dzia艂y tylnej stra偶y uderzy艂y dwoma szerokimi skrzyd艂ami na ty艂y wroga.

Ta taktyka ca艂kiem dobrze zda艂a egzamin. Wojownicy klan贸w i wyznawcy kultu nie mieli wyboru, wi臋c nadal parli w g贸r臋 zbo­cza, tn膮c paliki mieczami i siekierami. Za艂o偶yciel kultu nied藕wie­dzia, pot臋偶ny facet o z艂ym spojrzeniu, zbli偶y艂 si臋 do nas, wycina­j膮c sobie drog臋. Zdaje mi si臋, 偶e ten biedny diabe艂 wpad艂 w sza艂. W ka偶dym razie, gdy ju偶 przedar艂 si臋 przez wszystkie paliki, mia艂 pian臋 na ustach.

Uvar czeka艂 na niego. Jak si臋 okaza艂o, miesi膮ce sp臋dzone przez kr贸la Alornii na r膮baniu drewna nie posz艂y na marne. Nie zmieniaj膮c nawet wyrazu twarzy, uni贸s艂 sw膮 siekier臋 i roz艂upa艂 zbuntowanego kap艂ana Belara jednym pot臋偶nym ci臋ciem od g艂o­wy po p臋pek. Po tym zaj艣ciu op贸r za艂ama艂 si臋 i kult nied藕wiedzia


0x08 graphic
sta艂 si臋 potajemny. Zbuntowane klany za艣 nagle polubi艂y bardzo swego kr贸la i ponownie z艂o偶y艂y mu ho艂d.

* * *

Widzicie teraz, czemu wojny mnie denerwuj膮? Zawsze jest tak samo. Wielu ludzi ginie, a w ko艅cu ca艂a sprawa zostaje za艂a­twiona przy stole obrad. My艣l, by najpierw zacz膮膰 od pr贸b po­rozumienia, nie przychodzi nikomu do g艂owy.

Zmrozi艂a mnie uwaga wilczycy.

- Kto艣 jest ciekaw, co oni maj膮 zamiar pocz膮膰 z tym ca艂ym mi臋sem - powiedzia艂a. W艂os zje偶y艂 mi si臋 na karku, ale dostrze­g艂em spos贸b po艂o偶enia kresu wojnom. Gdyby zwyci臋ska armia musia艂a zje艣膰 pokonanych, wojna sta艂aby si臋 o wiele mniej atrak­cyjna. Wystarczaj膮co d艂ugo by艂em wilkiem, aby wiedzie膰, 偶e smak mi臋sa zale偶y od diety, a zwietrza艂e piwo nie jest najlepsz膮 przypraw膮.

* * *

Uvar w pe艂ni przej膮艂 kontrol臋, wi臋c bli藕ni臋ta, wilczyca i ja wr贸cili艣my do Doliny. Wilczyca, oczywi艣cie, opu艣ci艂a nas, gdy do­tarli艣my do chatki Poledry. Moja 偶ona za艣 oczekiwa艂a mnie w wie­偶y, i wydawa艂o si臋, 偶e ca艂y czas tam by艂a.

Belmakor wr贸ci艂 podczas naszej nieobecno艣ci, ale zamkn膮艂 si臋 w swej wie偶y i nie odpowiada艂 na wezwania. Mistrz oznajmi艂, 偶e nasz brat z jakiej艣 przyczyny wpad艂 w g艂臋bok膮 depresj臋. Znali­艣my Belmakora na tyle, by wiedzie膰, 偶e nie uznaje 偶adnych pr贸b pocieszenia go. Depresja Belmakora zawsze budzi艂a we mnie pewne podejrzenia. Gdybym kiedykolwiek m贸g艂 je potwierdzi膰, to wr贸ci艂bym tam, gdzie teraz jest Belzedar, i umie艣ci艂 go w o wie­le mniej przyjemnym miejscu.

To bolesny epizod, wi臋c nie b臋d臋 si臋 nad nim rozwodzi艂. Po kilku latach melancholijnego dumania nad beznadziejno艣ci膮 na-


0x08 graphic
szych nie ko艅cz膮cych si臋 zada艅, Belmakor podda艂 si臋 i postano­wi艂 p贸j艣膰 w 艣lady Belsambara.

My艣l臋, 偶e jedynie obecno艣膰 Poledry powstrzymywa艂a mnie przed popadni臋ciem w ob艂臋d. Moi bracia odchodzili i nic nie mog艂em zrobi膰, by temu zapobiec.

Oczywi艣cie Aldur wezwa艂 z powrotem do Doliny Belzedara i Beldina. Beldin by艂 w Nyissie, pilnuj膮c poczyna艅 W臋偶owego Lu­du, Belzedar za艣, jak uznali艣my, nadal znajdowa艂 si臋 w Mallorei, cho膰 przybycie nie zaj臋艂o mu wiele czasu. Wydawa艂o si臋, 偶e dziwnie niech臋tnie dzieli艂 z nami smutek i z tego powodu nie spodziewa­艂em si臋 po nim zbyt wiele. Z biegiem lat Belzedar zmieni艂 si臋. Na­dal nie chcia艂 wyjawi膰 nam 偶adnego szczeg贸艂u swego planu odzy­skania Globu - cho膰 prawd臋 powiedziawszy nie mieli艣my zbyt wie­lu okazji do porozmawiania z Belzedarem o tym, gdy偶 wyra藕nie nas unika艂. Mia艂 osobliwie nawiedzony wyraz twarzy, kt贸ry moim zdaniem nie by艂 w og贸le powi膮zany z naszym smutkiem. Wydawa艂o si臋, 偶e jest w tym co艣 zbyt osobistego. Po tygodniu poprosi艂 Aldura, 偶eby mu pozwoli艂 odej艣膰, po czym wr贸ci艂 do Mallorei.

Zastanawiali艣my si臋 jaki艣 czas z Beldinem nad pow艣ci膮gliwo­艣ci膮 Belzedara, ale ostatecznie uznali艣my, 偶e niewiele mo偶emy na to poradzi膰.

Potem Beldin poruszy艂 bardziej pal膮cy problem.

- W Maragorze s膮 niepokoje - powiedzia艂.
-Tak?

0x08 graphic
- Informuj mnie.

-Je艣li znajd臋 co艣 godnego uwagi. A jak sobie radzisz z Po-ledr膮?

U艣miechn膮艂em si臋 z przymusem.

—Jakich?

W ci膮gu nast臋pnych stuleci wojny mi臋dzy klanami Alorn贸w wybucha艂y jeszcze kilkakrotnie. Wyznawcy kultu nied藕wiedzia na­dal prowadzili agitacj臋 w艣r贸d klan贸w, ale kr贸lowie Alornii pano­wali nad sytuacj膮. Zwykle atakowali twierdze kultu i po prostu wdeptywali jego wyznawc贸w w ziemi臋. Alornowie ze swoistym urokiem rozwi膮zuj膮 swe problemy.

Chyba gdzie艣 w po艂owie dziewi臋tnastego wieku otrzyma艂em pilne wezwanie od Beldina. Nyissanie zapuszczali si臋 po niewol­nik贸w do Maragoru, a Maragowie w odpowiedzi najechali ziemie W臋偶owego Ludu. Przeprowadzi艂em d艂ug膮 rozmow臋 z Poledr膮 i stanowczo powiedzia艂em jej, 偶e chc臋, aby zosta艂a w Dolinie pod­czas mojej nieobecno艣ci. Domaga艂em si臋 uznania minimum w艂a-


0x08 graphic
dzy nale偶nego przyw贸dcy sfory i ona zdawa艂a si臋 to akceptowa膰 -chocia偶 z Poledr膮 nigdy nie mo偶na by膰 zupe艂nie tego pewnym. Oczywi艣cie d膮sa艂a si臋. Poledra potrafi d膮sa膰 si臋 w zachwycaj膮cy spos贸b. Garion raczej to zrozumie, ale w膮tpi臋, czy kto艣 jeszcze.

Uca艂owa艂em 偶on臋 i ruszy艂em do Maragoru - cho膰 nie by艂em pewny, co wedle Beldina mog艂em zdzia艂a膰. Pr贸by podtrzymania ducha w wodzach Marag贸w mo偶na by nazwa膰 daremnym wysi艂­kiem. M臋偶czy藕ni Marag贸w byli atletami o kurzych m贸偶d偶kach. A ich kobiety zdawa艂y si臋 z tego ca艂kowicie zadowolone. Pragn臋艂y wigoru, nie inteligencji.

;fc fy fy

Dobrze, Polgaro, nie tup. Lubi臋 Marag贸w. Mieli swoje dzi­wactwa, ale potrafili cieszy膰 si臋 偶yciem.

# * #

Najazd Marag贸w na Nyiss臋 okaza艂 si臋 kompletn膮 katastrof膮. Nyissanie, podobnie jak w臋偶e, kt贸re tak adorowali, po prostu znikn臋li w d偶ungli, ale zostawili kilka niespodzianek naje藕d藕com. W Nyissie farmakologia jest rodzajem sztuki. Nie po wszystkich jagodach i li艣ciach rosn膮cych w ich lasach ludzie czuj膮 si臋 do­brze. Wiele z nich ma wr臋cz przeciwne dzia艂anie - cho膰 trudno mie膰 co do tego pewno艣膰. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e tysi膮ce zesztyw-nia艂ych Marag贸w dosta艂o konwulsji i umar艂o z powodu spo偶ycia zdawa艂oby si臋 niegro藕nych ro艣linek.

Z ponurym uporem Maragowie parli dalej, co jaki艣 czas za­trzymuj膮c si臋, by upiec i zje艣膰 kilku wi臋藕ni贸w. Dotarli do Sthiss Tor, stolicy Nyissy, ale kr贸lowa Salmissara i wszyscy mieszka艅cy miasta zd膮偶yli ju偶 rozp艂yn膮膰 si臋 w d偶ungli, zostawiaj膮c sk艂ady pe艂­ne po偶ywienia. T臋pog艂owi Maragowie zabrali si臋 za ucztowanie, co okaza艂o si臋 fatalnym w skutkach b艂臋dem.

Czemu otaczaj膮 mnie ludzie niezdolni wyci膮gn膮膰 nauki z do­艣wiadczenia? Nie musia艂bym ogl膮da膰 tylu zmar艂ych na „niestraw-


0x08 graphic
no艣膰", by obudzi艂o to we mnie podejrzenia co do 藕r贸d艂a po偶ywie­nia. Wyobra藕cie sobie, 偶e Nyissanie nawet zatruli swe byd艂o w tak subtelny spos贸b, 偶e wygl膮da艂o ono na ca艂kowicie zdrowe, ale gdy Marag zjad艂 stek lub piecze艅 z takiego zwierz臋cia, to natychmiast robi艂 si臋 czarny na twarzy i kona艂 z pian膮 na ustach. Ponad po艂o­wa wszystkich m臋偶czyzn Marag贸w zmar艂a w czasie tej nieszcz臋snej inwazji.

Sprawy zaczyna艂y wymyka膰 si臋 z r膮k. Mara nie b臋dzie patrzy艂 spokojnie, jak Nyissanie wyniszczaj膮 jego dzieci, lada moment m贸g艂 zdecydowa膰 si臋 na interwencj臋. A gdy to uczyni, 艣pi膮cy Issa b臋dzie zmuszony si臋 obudzi膰 i odpowiedzie膰. Issa by艂 dziwny. Po p臋kni臋ciu 艣wiata po prostu przekaza艂 sprawowanie rz膮d贸w nad W臋偶owym Ludem swej najwy偶szej kap艂ance, Salmissarze, a sam za­pad艂 w sen. Zdaje si臋, 偶e nie przysz艂o mu na my艣l, by w jaki艣 spos贸b przed艂u偶y膰 kap艂ance 偶ycie, wi臋c z czasem umar艂a. W臋偶owy Lud nie k艂opota艂 si臋 obudzeniem Issy po jej 艣mierci. Po prostu wybrali na­st臋pczyni臋 Salmissary.

Wyruszyli艣my z Beldinem na poszukiwanie 贸wczesnej kr贸­lowej, aby zaproponowa膰 jej mediacje w sprawie wycofania Ma­rag贸w. W ko艅cu znale藕li艣my Salmissar臋 g艂臋boko w d偶ungli. Sie­dziba kr贸lowej by艂a niemal identyczna jak pa艂ac w Sthiss Tor. Prawdopodobnie po ca艂ej Nyissie mia艂a porozrzucane swoje sie­dziby.

Przedstawili艣my si臋 jej eunuchom, a ci zaprowadzili nas do sali tronowej, gdzie na p贸艂 le偶膮c podziwia艂a swe odbicie w lustrze. Salmissara - jak wszystkie Salmissary - pe艂na by艂a absolutnego uwielbienia dla siebie.

- Zdaje si臋, 偶e masz problem, wasza wysoko艣膰 - powiedzia­艂em bez ogr贸dek, gdy wprowadzono nas przed jej oblicze. — Czy chcesz, abym z mym bratem spr贸bowa艂 zako艅czy膰 t臋 wojn臋?

W臋偶owa kobieta nie wydawa艂a si臋 tym szczeg贸lnie zaintereso­wana.


0x08 graphic
- Nie marnuj swej energii, prastary Belgaracie - odpar艂a,
ziewaj膮c. Wszystkie Salmissary by艂y ca艂kowicie takie same jak
pierwsza. Wybierano je przez wzgl膮d na ich podobie艅stwo do
kap艂anki i 膰wiczono od wczesnego dzieci艅stwa, by by艂y r贸wnie
ch艂odne i oboj臋tne. W ten spos贸b 艂atwiej by艂o sobie z nimi ra­
dzi膰. Salmissara jest zawsze tak膮 sam膮 osob膮, wi臋c nie trzeba ka偶­
dorazowo dopasowywa膰 do niej swego my艣lenia.

Beldinowi jednak偶e uda艂o si臋 zwr贸ci膰 uwag臋 w臋偶owej kobiety.

- W porz膮dku — rzek艂 r贸wnie oboj臋tnie jak ona - jest sucha
pora. Podpalimy z Belgarathem twoj膮 cuchn膮c膮 d偶ungl臋. Wypali­
my Nyiss臋 do samej ziemi. Potem Maragowie b臋d膮 musieli p贸j艣膰
do domu.

Jedyny raz widzia艂em, by jakakolwiek Salmissara okaza艂a ja­kie艣 uczucie poza czysto zwierz臋c膮 偶膮dz膮. Jej jasne oczy rozszerzy­艂y si臋, a kredowobia艂a sk贸ra zrobi艂a si臋 jeszcze bielsza.

- Nie uczyni艂by艣 tego! - krzykn臋艂a.
Beldin wzruszy艂 ramionami.

- Czemu nie? To po艂o偶y艂oby kres tej wojnie, a je艣li pozb臋dzie­
my si臋 wszystkich narkotyk贸w, to by膰 mo偶e nauczycie si臋 robi膰 co艣
produktywnego. Nie igraj ze mn膮, w臋偶owa kobieto, bo przekonasz
si臋, 偶e potrafi臋 by膰 grubia艅ski. Pozw贸l Maragom wr贸ci膰 do domu
albo wypal臋 Nyiss臋 od g贸r po morze. Nie zostanie ani jedna jago­
da czy listek — nawet te, kt贸re przed艂u偶aj膮 ci m艂odo艣膰. Niemal na­
tychmiast zrobisz si臋 stara, Salmissaro, w贸wczas wszyscy ci 艂adni
ch艂opcy, kt贸rych tak lubisz, strac膮 zainteresowanie tob膮.

Spojrza艂a na Beldina z w艣ciek艂o艣ci膮, po czym jej pozbawione koloru oczy pocz臋艂y 艂agodnie膰.

0x08 graphic
szli艣my do porozumienia? — naciska艂. -Je艣li pozwolisz Maragom wr贸ci膰 do domu, ja nie wypal臋 twoich cuchn膮cych mokrade艂.

I to mniej wi臋cej by艂 koniec wojny.

Odprowadzili艣my kolumn臋 os艂abionych Marag贸w do ich gra­nicy. Za nami, na cuchn膮cych mokrad艂ach, pozosta艂y tysi膮ce zmar艂ych. Potem wr贸cili艣my z Beldinem do Doliny.

Gdy tylko tam dotarli艣my, Mistrz wys艂a艂 mnie do Alornii.

- Kr贸lowa Alornii jest przy nadziei — rzek艂. - Ten, na kt贸re­
go czekali艣my, wkr贸tce przyjdzie na 艣wiat. Chc臋, aby艣 by艂 obecny
przy narodzinach i mia艂 piecz臋 nad jego m艂odo艣ci膮.

—Jeste艣 pewny, 偶e to ten w艂a艣ciwy, Mistrzu? — zapyta艂em. Aldur skin膮艂 g艂ow膮.

- Wszystkie znaki by艂y obecne. Gdy go ujrzysz, poznasz od
razu. Dlatego udaj si臋 do Val Alorn. Potwierd藕 jego to偶samo艣膰,
a potem wr贸膰.

W ten oto spos贸b by艂em obecny przy narodzinach Chereka o Nied藕wiedzich Barach. Gdy jedna z akuszerek wynios艂a czerwo­nego, wrzeszcz膮cego noworodka z sypiali kr贸lowej, od razu wie-


0x08 graphic
dzia艂em, 偶e Mistrz mia艂 racj臋. Nie pytajcie, sk膮d wiedzia艂em, po prostu wiedzia艂em. Cherek i ja byli艣my zwi膮zani od pocz膮tku cza­su i rozpozna艂em go, od pierwszego wejrzenia. Pogratulowa艂em ojcu Chereka i wr贸ci艂em do Doliny, aby zda膰 relacj臋 Mistrzowi. Mia艂em nadziej臋 sp臋dzi膰 nieco czasu ze sw膮 偶on膮.

Kiedy Cherek by艂 dzieckiem, wiele razy odwiedza艂em Alor-ni臋 i poznali艣my si臋 ca艂kiem dobrze. Jako dziesi臋ciolatek mia艂 wzrost doros艂ego m臋偶czyzny i dalej r贸s艂. Gdy wst膮pi艂 na tron w wieku lat dziewi臋tnastu mia艂 ponad siedem st贸p wzrostu. Pocze­ka艂em, a偶 przyzwyczai si臋 do korony, a potem wr贸ci艂em do Val Alorn i zaaran偶owa艂em jego ma艂偶e艅stwo. Nie pami臋tam imienia dziewczyny, ale zrobi艂a, co do niej nale偶a艂o. Cherek mia艂 oko艂o dwudziestu trzech lat, gdy na 艣wiat przyszed艂 jego pierwszy syn, Dras. Dwadzie艣cia pi臋膰, kiedy urodzi艂 si臋 Algar. Gdy kr贸l Alornii mia艂 dwadzie艣cia siedem lat, zosta艂 ojcem trzeciego syna, Rivy. Mistrz by艂 zadowolony. Wszystko sz艂o tak, jak powinno.

Trzej synowie Chereka ro艣li r贸wnie szybko jak on. Alornowie s膮 du偶ymi lud藕mi, ale Dras, Algar i Riva nawet w艣r贸d nich ucho­dzili za nieprzeci臋tnie wysokich. W komnacie, w kt贸rej znajdo­wali si臋 Cherek i jego synowie, cz艂owiek czu艂 si臋 jak w zagajniku. Czasami nadu偶ywamy okre艣lenia „olbrzym", ale nie by艂o ono przesad膮 w odniesieniu do tej czw贸rki.

Jak kilkakrotnie wspomina艂em, Mistrz posiada艂 pewn膮 wie­dz臋 o przysz艂o艣ci, ale bardzo skromnie si臋 ni膮 z nami dzieli艂. Wie­dzia艂em, 偶e Cherek, jego synowie i ja mieli艣my co艣 do zrobienia, lecz Mistrz nie chcia艂 mi powiedzie膰 dok艂adnie co, rozumuj膮c pewnie, 偶e gdybym wiedzia艂 zbyt du偶o na ten temat, m贸g艂bym w jaki艣 spos贸b na to wp艂yn膮膰 i sprawi膰, 偶e nie powiod艂oby si臋.

Uda艂em si臋 do Alornii latem, gdy Riva dobieg艂 osiemnastki. To by艂a bardzo wa偶na rocznica w 偶yciu m艂odego Alorna, ponie­wa偶 w贸wczas zyskiwa艂 przydomek pasuj膮cy do jego wygl膮du. Cztery lata wcze艣niej starszy brat Rivy zosta艂 Drasem o Nied藕wie-


0x08 graphic
dzim Karku, dwa lata p贸藕niej Algar zyska艂 przydomek - o Chy偶ych Stopach. Riv臋, kt贸ry mia艂 ogromne r臋ce, nazwano Riv膮 o 呕elaznej D艂oni. Szczerze wierzy艂em, 偶e potrafi艂by w nich skruszy膰 ska艂y.

Kiedy wr贸ci艂em do Doliny, Poledra mia艂a dla mnie ma艂膮 nie­spodziank臋.

- To zwyczaj, a zwyczaj贸w nale偶y przestrzega膰.
-Jaki to zwyczaj?

- Ten, kt贸ry m贸wi, 偶e ojciec powinien by膰 obecny przy naro­
dzinach swych m艂odych.

Spojrza艂em na ni膮 zaskoczony.

ROZDZIA艁 JEDENASTY

Poledra nie przejmowa艂a si臋 swoim stanem.

- To naturalny proces - powiedzia艂a ze wzruszeniem ra­mion. - Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

Nie zrezygnowa艂a z wykonywania tego, co uwa偶a艂a za swe obowi膮zki, nawet w贸wczas gdy wyra藕nie pogrubia艂a, a jej ruchy zacz臋艂y by膰 niezdarne. 呕adnym s艂owem czy czynem nie mog艂em nak艂oni膰 偶ony, by zmieni艂a sw贸j rozk艂ad zaj臋膰.

W ci膮gu stuleci Poledra wprowadzi艂a zasadnicze zmiany w wygl膮dzie mej wie偶y. Jak ju偶 pewnie s艂yszeli艣cie, nie nale偶臋 do najbardziej dba艂ych o porz膮dek ludzi, ale nigdy mi to zbytnio nie przeszkadza艂o. Odrobina ba艂aganu sprawia, 偶e miejsce wygl膮da na zamieszkane. Po naszym 艣lubie wszystko uleg艂o zmianie. W mojej wie偶y nie by艂o 偶adnych wewn臋trznych 艣cian, g艂贸wnie dlatego, 偶e lubi艂em wygl膮da膰 przez okna w czasie pracy. Pomiesz­czenie urz膮dzi艂em w do艣膰 przypadkowy spos贸b - to miejsce by艂o przeznaczone do gotowania i jedzenia, tam pracowa艂em, a tu spa艂em. Dop贸ki by艂em sam, taki uk艂ad 艣wietnie zdawa艂 egzamin. To, co robi艂em, zale偶a艂o od miejsca, w kt贸rym si臋 w艂a艣nie znajdo­wa艂em.

Poledrze nie podoba艂o si臋 takie rozwi膮zanie. My艣l臋, 偶e po­trzebowa艂a wyra藕niejszego zaznaczenia swojej obecno艣ci. Zacz臋艂o przybywa膰 sto艂贸w, sof, jaskrawych zas艂onek. Z jakiej艣 przyczyny


0x08 graphic
bardzo lubi艂a ostre kolory. Dywaniki, kt贸re porozk艂ada艂a na ka­miennej posadzce, przysparza艂y mi troch臋 k艂opot贸w — zawsze si臋 o nie potyka艂em. Jej poczynania sprawi艂y w ko艅cu, i偶 surowe wn臋trze wie偶y nabra艂o przytulno艣ci. Zdaje si臋, 偶e samice wszyst­kich gatunk贸w lubi膮 przytulne siedliska. Podejrzewam, i偶 nawet samica w臋偶a ozdabia swe legowisko kilkoma dekoracyjnymi dro­biazgami. By艂em tolerancyjny wobec tych osobliwo艣ci, ale jedno doprowadza艂o mnie do szale艅stwa. Poledra ci膮gle wszystko od­k艂ada艂a na miejsce - i zwykle nie mog艂em niczego potem zna­le藕膰. Lubi臋 trzyma膰 rzeczy pod r臋k膮, ale ledwie zd膮偶y艂em co艣 od艂o偶y膰, ona zaraz chowa艂a to na p贸艂k臋. Zdaje si臋, 偶e zawiesze­nie tych p贸艂ek by艂o b艂臋dem, ale Poledra nalega艂a, a w pocz膮tko­wych latach naszego ma艂偶e艅stwa z ochot膮 spe艂nia艂em wszystkie jej zachcianki.

W sprawie zas艂onek nie oby艂o si臋 jednak bez ostrych dysku­sji. Co kobiety w nich widz膮? Jedynie zawadzaj膮. Nie zatrzymuj膮 w zimie ciep艂a ani nie chroni膮 przed upa艂em latem, a poza tym przeszkadzaj膮 przy wygl膮daniu przez okno. Z jakiego艣 powodu jednak偶e kobiety uwa偶aj膮 pok贸j bez zas艂onek za niekompletny.

By膰 mo偶e Poledra przechodzi艂a okres porannych nudno艣ci, kt贸re dokuczaj膮 wi臋kszo艣ci kobiet w ci膮偶y, ale je艣li nawet, to nic mi o tym nie powiedzia艂a. Zawsze by艂a na nogach o pierwszym brzasku. Ja lubi艂em p贸藕no wstawa膰, je偶eli nie mia艂em nic wa偶ne­go do zrobienia. Jednak偶e nie by艂o to, jak mo偶e s膮dzi膰 moja c贸r­ka, objawem lenistwa. Po prostu lubi艂em rozmawia膰, a wieczory s膮 w艂a艣nie por膮 rozm贸w. Zwykle wi臋c k艂ad艂em si臋 p贸藕no i wstawa­艂em p贸藕no. Nie sypia艂em d艂u偶ej ni偶 moja 偶ona, robili艣my to jedy­nie w innych porach. W ka偶dym razie Poledra, nawet je艣li cier­pia艂a na te poranne przypad艂o艣ci, to nie zdradzi艂a si臋 z tym. Na­chodzi艂y j膮 jednak偶e owe osobliwe apetyty. Pocz膮tkowo, gdy po­prosi艂a o dziwne rzeczy do jedzenia, przetrz膮sa艂em w ich poszuki­waniu ca艂膮 Dolin臋. Wkr贸tce zda艂em sobie jednak spraw臋, 偶e ona


0x08 graphic
je tylko kilka k臋s贸w. Zacz膮艂em wi臋c oszukiwa膰. Nie mia艂em zamia­ru fundowa膰 sobie skrzyde艂 i lecie膰 nad pobliski ocean tylko dla­tego, 偶e nag艂e nachodzi艂 j膮 apetyt na ostrygi. Tworzy艂em ostrygi, kt贸re smakowa艂y niemal jak prawdziwe, wi臋c Poledra udawa艂a, 偶e nie zauwa偶a mego szachrajstwa.

Potem, gdy by艂a w pi膮tym miesi膮cu, doszli艣my do sprawy ko­艂ysek. Troch臋 mnie zabola艂o, gdy poprosi艂a o ich zrobienie Belti-r臋 i Belkir臋 zamiast mnie. Zaprotestowa艂em, ale powiedzia艂a mi bez ogr贸dek:

- Nie radzisz sobie zbyt dobrze z narz臋dziaini. - Po czym po­
艂o偶y艂a d艂o艅 na mym ulubionym krze艣le i potrz膮sn臋艂a nim. Przy­
znaj臋, 偶e troch臋 si臋 chwia艂o, ale nie rozlecia艂o si臋 pode mn膮
przez tysi膮c lat, kt贸re na nim przesiedzia艂em. Wi臋c chyba by艂o
wystarczaj膮co solidne, prawda?

Beltira i Belkira z pasj膮 zabrali si臋 do robienia ko艂ysek. Ko艂y­ska to po prostu 艂贸偶eczko na biegunach. Jednak偶e te wykonane przez bli藕ni臋ta mia艂y zawile poskr臋cane bieguny i misternie rze藕­bione szczyty.

Rozwa偶y艂em znaczenie tego, co powiedzia艂a, i postanowi艂em nie dr膮偶y膰 dalej owego tematu. Istnia艂y pewne sprawy, o kt贸rych nie chcia艂em nawet my艣le膰, a tym bardziej m贸wi膰.

By膰 mo偶e ci膮偶a Poledry dla niej samej nie by艂a niczym nad­zwyczajnym, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie dla mnie. Tak bardzo prze­pe艂nia艂a mnie duma, 偶e pewnie by艂em dla otoczenia nie do znie­sienia. Mistrz przyjmowa艂 moj膮 che艂pliwo艣膰 z pe艂n膮 czu艂ego roz-


0x08 graphic
bawienia wyrozumia艂o艣ci膮, a Beltira i Belkira byli r贸wnie zachwy­ceni jak ja. Pasterzy zawsze wprawia艂 w radosny nastr贸j czas koce­nia si臋 owiec, wi臋c my艣l臋, 偶e ich reakcja by艂a ca艂kiem naturalna. Beldin jednak偶e wkr贸tce do艣膰 mia艂 mego towarzystwa i uda艂 si臋 do Tolnedry, by czuwa膰 nad drug膮 dynasti膮 Honethite. Tolne-dranie nawi膮zali stosunki z Arendami i Nyissanami, ale Honeci zawsze byli zach艂anni. Zdecydowanie nie chcieli艣my, aby wpadli na pomys艂 zagarni臋cia cudzych ziem. Jedna wojna pomi臋dzy Bo­gami by艂a ca艂kowicie wystarczaj膮ca.

Tego roku zima przysz艂a wcze艣nie i wydawa艂a si臋 bardziej suro­wa ni偶 zwykle. Na dalekiej p贸艂nocy drzewa p臋ka艂y od mrozu, a 艣nieg tworzy艂 ogromne zaspy. Pewnego wyj膮tkowo mro藕nego dnia, gdy z nieba sypa艂y 艣nie偶ne grudki twarde jak kamienie, przy­by艂o do Doliny czterech Alorn贸w opatulonych po uszy w futra. Rozpozna艂em naszych go艣ci ze znacznej odleg艂o艣ci, dzi臋ki ich roz­miarom.

- Dobrze ci臋 widzie膰, prastary Belgaracie - powita艂 mnie
Cherek o Nied藕wiedzich Barach.

Chcia艂bym, aby ludzie mnie tak nie nazywali.

Zaw臋drowa艂e艣 daleko od domu, Chereku - zauwa偶y艂em. —
Czy偶by by艂y jakie艣 k艂opoty?

- Wr臋cz przeciwnie, przenaj艣wi臋tszy - zagrzmia艂 Dras o By­
czym Karku. Dras by艂 wi臋kszy nawet od swego ojca i z jego piersi
wydobywa艂 si臋 dono艣ny g艂os. - Moi bracia znale藕li spos贸b na do­
tarcie do Mallorei.

Spojrza艂em szybko na Riv臋 o 呕elaznej D艂oni i Algara o Chy­偶ych Stopach. Riva niemal dor贸wnywa艂 wzrostem Drasowi, ale by艂 od niego szczuplejszy. Mia艂 bujn膮 czarn膮 brod臋, a jego b艂臋kitne oczy spogl膮da艂y wyj膮tkowo przenikliwie. Algar, milcz膮cy brat, by艂 g艂adko ogolony i mia艂 d艂ugie nogi chy偶ego psa.

Byli艣my na polowaniu — wjja艣ni艂 Riva. - Na dalekiej p贸艂no­
cy s膮 bia艂e nied藕wiedzie, a na wiosn臋 przypadaj膮 urodziny mamy.


0x08 graphic
Chcieli艣my z Algarem podarowa膰 jej narzut臋 z bia艂ego futra. Lu­bi takie, prawda? - Riv臋 cechowa艂a dziwnie ch艂opi臋ca niewin­no艣膰. Co nie oznacza艂o g艂upoty. On po prostu by艂 pe艂en entuzja­zmu i gotowo艣ci, by sprawi膰 przyjemno艣膰 innym. Czasami zdawa艂 si臋 kipie膰 entuzjazmem.

Algar, oczywi艣cie, nic nie powiedzia艂. Prawie nigdy tego nie ro­bi艂. By艂 najbardziej ma艂om贸wnym cz艂owiekiem, jakiego zna艂em.

- S艂ysza艂em o tych bia艂ych nied藕wiedziach - rzek艂em. - Czy
polowanie na te zwierz臋ta nie jest troch臋 niebezpieczne?

Riva wzruszy艂 ramionami.

- By艂o nas dw贸ch - odpar艂, jakby to robi艂o jak膮艣 r贸偶nic臋
nied藕wiedziowi wzrostu czternastu st贸p i wadze niemal tony. -
W ka偶dym razie tego roku l贸d byl bardzo gruby na p贸艂nocnych
rubie偶ach Morza Wschodniego. Zranili艣my jednego nied藕wie­
dzia, a on pr贸bowa艂 przed nami uciec. Gonili艣my zwierza i wtedy
znale藕li艣my przej艣cie l膮dowe.

-Jakie przej艣cie?

0x08 graphic
ka, ze odkryli艣my przej艣cie, prawda? Zawr贸cili艣my wi臋c. Po drodze natkn臋li艣my si臋 na plemi臋 Morindim贸w. Powiedzieli nam, 偶e od wiek贸w u偶ywali tego przej艣cia, by odwiedzi膰 Karand贸w. Morind od­da wszystko za sznur szklanych paciork贸w i kupcy karandyjscy chy­ba o tym wiedzieli. Morindimowie wymieniali k艂y mors贸w i bezcen­ne sk贸ry wydr morskich oraz sk贸ry bia艂ych nied藕wiedzi za sznury szklanych koralik贸w, jakie mo偶na kupi膰 na ka偶dym targowisku -oczy mu si臋 zw臋zi艂y. - Nienawidz臋, gdy ludzie oszukuj膮 innych, a ty? - Riva zdecydowanie mia艂 w艂asne zdanie.

Cherek u艣miechn膮艂 si臋 ponuro.

- Mogli艣my to odkry膰 ju偶 dawno temu, gdyby艣my zadali so­bie nieco trudu i sp臋dzili troch臋 czasu z Morindimami. Przez dwa tysi膮ce lat przetrz膮sali艣my p贸艂noc wzd艂u偶 i wszerz w poszuki­waniu sposobu dotarcia do Mallorei i wznowienia wojny z Anga-rakami, a Morindimowie przez ca艂y ten czas znali drog臋. Musimy z wi臋ksz膮 uwag膮 traktowa膰 naszych s膮siad贸w.

* * *

O ile sobie przypominam, tak mniej wi臋cej przebiega艂a na­sza rozmowa. Ci z was, kt贸rzy czytali „Ksi臋g臋 Alornu", zauwa偶膮, 偶e kap艂an Belara, kt贸ry napisa艂 pocz膮tkowe rozdzia艂y, pozwoli艂 sobie na bardzo dowolne potraktowanie tego materia艂u. To pokazuje, ze nigdy nie powinni艣cie wierzy膰, 偶e kap艂ani s膮 ca艂kowicie wierni faktom.

* * *

Spojrza艂em surowo na Chereka o Nied藕wiedzich Barach. Wiedzia艂em, do czego wszystko zmierza艂o.

Cherek wygl膮da艂 na lekko ura偶onego.

Alornowie!


0x08 graphic
- 呕ycz臋 wam powodzenia, Chereku - odezwa艂em si臋 — ale nie
id臋 z wami.

Jego masywna, brodata twarz przybra艂a bolesny wyraz.

-Jest jeszcze pewien problem, Belgaracie. Wr贸偶by jasno po­wiedzia艂y, 偶e nie powiedzie si臋 nam, je艣li z nami nie wyru­szysz.

To by艂 jeden z tych nielicznych raz贸w, kiedy us艂ysza艂em ten g艂os. Garion s艂ysza艂 go od dzieci艅stwa, ale do mnie rzadko prze­mawia艂. Nie trzeba dodawa膰, 偶e by艂em zaskoczony. Rozejrza艂em si臋 nawet doko艂a, aby sprawdzi膰, sk膮d dobiega, ale nie zauwa偶y­艂em nikogo. Ten g艂os by艂 w mojej g艂owie.

- Wiesz, kim jestem. Przesta艅 si臋 k艂贸ci膰. Wyruszysz do Mallorei i to
wyruszysz teraz. To jedna z tych rzeczy, kt贸re musz膮 si臋 wydarzy膰. Lepiej
id藕 porozmawia膰 z Aldurem.

Potem uczucie obecno艣ci g艂osu w moim umy艣le znikn臋艂o. Te odwiedziny wstrz膮sn臋艂y mn膮 do g艂臋bi. Usi艂owa艂em temu zaprzeczy膰, ale rzeczywi艣cie wiedzia艂em, kto do mnie m贸wi艂.

- Zaczekajcie tu - powiedzia艂em do kr贸la Alorn贸w i jego sy­
n贸w. - Musz臋 porozmawia膰 z Aldurem.


Bardzo mi pom贸g艂, nie ma co. Mrucz膮c pod nosem, wysze­d艂em na dw贸r i skierowa艂em swe my艣li w stron臋 Tolnedry.

Jak pewnie zauwa偶yli艣cie, nie by艂em w zbyt dobrym nastroju. Wr贸ci艂em do kr贸la Alornii i jego syn贸w, przytupuj膮cych na 艣niegu.

Nie mam poj臋cia, ile naprawd臋 Poledra wiedzia艂a, nie chce mi tego wyjawi膰 po dzie艅 dzisiejszy. Uprzejmie powita艂a Alorn贸w


0x08 graphic
i oznajmi艂a, 偶e kolacja w艂a艣nie si臋 gotuje. To dobitnie 艣wiadczy艂o o tym, 偶e zosta艂a w co艣 wtajemniczona. Z wie偶y by艂o wida膰 miej­sce naszego spotkania. Cz臋sto zastanawia艂em si臋, jak daleko si臋­gaj膮 „talenty" mojej 偶ony. Fakt, i偶 偶y艂a przez trzysta lat - o kt贸­rych wiedzia艂em - by艂 jawnym dowodem na to, ze nie mo偶na by­艂o nazwa膰 jej zwyczajn膮. Je艣li w istocie posiada艂a to, co nazywamy „talentami", nie zdarzy艂o si臋, by ujawni艂a si臋 z nimi, gdy by艂em w pobli偶u. My艣l臋, 偶e by艂a to cz臋艣膰 naszej milcz膮cej umowy. Nigdy nie zadawa艂em jej pewnych pyta艅, a Poledra nie zaskakiwa艂a mnie robieniem niezwyk艂ych rzeczy. Ka偶de ma艂偶e艅stwo ma swoje ma艂e sekrety. Je艣li ma艂偶onkowie wiedzieliby o sobie wszystko, 偶y­cie by by艂o okropnie nudne.

Chyba ju偶 wspomina艂em, 偶e Cherek by艂 najgorszym k艂amczu-chem, jakiego zna艂em. Zjad艂 tyle pieczonej wieprzowiny, 偶e nasyci艂­by si臋 tym ca艂y regiment, a potem rozpar艂 si臋 wygodnie w fotelu.

- Mamy spraw臋 w Maragorze — powiedzia艂 mojej 偶onie. — Za­
trzymali艣my si臋 tutaj, aby zobaczy膰, czy tw贸j m膮偶 nie zechcia艂by
nam pokaza膰 drogi.

Maragor? Ajak膮偶 spraw臋 mogli mie膰 Alornowie w Maragorze?

- Rozumiem - odpar艂a Poledra dyplomatycznie.

Teraz by艂a kolej na m贸j udzia艂 w k艂amstwie Chereka, wi臋c musia艂em to zrobi膰 jak najlepiej.

Handel? Wiem, 偶e to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale Dras by艂 jeszcze gorszym k艂amc膮 od swego ojca. Maragowie nie mieli dost臋pu do wybrze偶a. Jak Arendowie mogliby dosta膰 si臋 do Mara-


0x08 graphic
goru, by z nimi handlowa膰? Nie wspominaj膮c ju偶 o fakcie, 偶e Ma-ragowie nie s膮 absolutnie zainteresowani jakimkolwiek handlem -a poza tym s膮 kanibalami! Ale偶 osio艂 z tego najstarszego syna Che-reka! Wzdrygn膮艂em si臋. Ten dure艅 byl nast臋pc膮 tronu Alornii!

Rzuci艂em fa艂szywie pytaj膮ce spojrzenie Cherekowi.

- Jutro rano? - zapyta艂em.

Cherek wzruszy艂 ramionami, przesadzaj膮c nieco.

0x08 graphic
Je艣li rzeczywi艣cie wiedzia艂a, przyjmowa艂a to bardzo spokoj­nie.

- Lepiej si臋 troch臋 prze艣pijmy - rzuci艂em, wstaj膮c gwa艂tow­
nie. Nie potrzebowa艂em ju偶 wi臋cej k艂amstw na swe wyt艂umacze­
nie.

Tej nocy Poledra by艂a bardzo cicha. Przytuli艂a si臋 jednak偶e do mnie mocno i nad ranem odezwa艂a si臋:

- B膮d藕 bardzo ostro偶ny. M艂ode i ja b臋dziemy na ciebie cze­
ka膰, gdy wr贸cisz. - Potem powiedzia艂a co艣, co m贸wi艂a bardzo
rzadko, pewnie dlatego, i偶 czu艂a, 偶e m贸wienie o tym nie by艂o ko­
nieczne. - Kocham ci臋.

Nast臋pnie poca艂owa艂a mnie, przewr贸ci艂a si臋 na bok i natych­miast zasn臋艂a.

Alornowie i ja wyruszyli艣my nast臋pnego ranka, ostentacyjnie kieruj膮c si臋 na po艂udnie, do Maragoru. Gdy oddalili艣my si臋 kilka mil od mojej wie偶y, zawr贸cili艣my i, trzymaj膮c si臋 z dala, by nie by­艂o nas wida膰, pod膮偶yli艣my na p贸艂nocny wsch贸d.


ROZDZIA艁 DWUNASTY

To wszystko wydarzy艂o si臋 oko艂o trzech tysi臋cy lat temu, na d艂ugo przedtem, nim Algarowie i Melceni rozpocz臋li swoje do­艣wiadczenia z rozmna偶aniem domowych zwierz膮t, wi臋c 贸wczesne odpowiedniki koni by艂y nieco wi臋ksze od kucyk贸w i na niewiele by si臋 zda艂y grupie Alorn贸w wysokich na siedem st贸p. Podr贸偶owali­艣my zatem piechot膮. To znaczy, oni szli, ja bieg艂em. Jaki艣 czas usi艂o­wa艂em dotrzyma膰 Alornom kroku, w ko艅cu zarz膮dzi艂em post贸j.

0x08 graphic
My艣l臋, 偶e naprawd臋 w to wierzy艂.

- 呕adnych pyta艅? - odezwa艂em si臋, spogl膮daj膮c na towarzy­
szy. - W porz膮dku - rzek艂em - teraz wy b臋dziecie musieli dotrzy­
ma膰 mi kroku.

Wyobrazi艂em sobie i przybra艂em znajom膮 posta膰 wilka. Robi­艂em to ju偶 tak cz臋sto, 偶e czyni艂em to niemal automatycznie.

- Na Belara! - zawo艂a艂 Dras, odskakuj膮c ode mnie.

Ja tymczasem odbieg艂em sto jard贸w na p贸艂nocny wsch贸d, po czym zatrzyma艂em si臋, odwr贸ci艂em i usiad艂em, by na nich zacze­ka膰. Nawet Alornowie potrafili zrozumie膰, co to znaczy.

* * *

Kap艂an Belara, kt贸ry napisa艂 pocz膮tkowe rozdzia艂y „Ksi臋gi Alorn贸w", w bardzo dowolny spos贸b potraktowa艂 prawd臋 o na­szej podr贸偶y. By艂 pewnie zupe艂nie pijany, gdy to pisa艂, lub nie podszed艂 uczciwie do fakt贸w. A mo偶e po prostu s膮dzi艂, 偶e to, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o, by艂o zbyt prozaiczne dla pisarza o jego talencie. G艂osi艂, 偶e Dras, Algar i Riva czekali na nas tysi膮c lig na p贸艂noc, co nie by艂o zgodne z prawd膮. Potem oznajmi艂, 偶e moje w艂osy i broda pobiela艂y od mrozu tej ostrej zimy, co r贸wnie偶 by艂o k艂amstwem. Moje w艂osy i broda pobiela艂y na d艂ugo przedtem -g艂贸wnie za spraw膮 obcowania z dzie膰mi Boga-Nied藕wiedzia.

* * *

Nadal jednak nie by艂em zbyt zadowolony z uczestnictwa w tej wyprawie i win臋 za to z艂o偶y艂em na muskularne barki mych towa­rzyszy podr贸偶y. Dzie艅 za dniem gna艂em na swych czterech 艂apach do utraty tchu. Ka偶dego wieczoru wraca艂em do w艂asnej postaci i, nim nadeszli s艂aniaj膮cy si臋 na nogach Alornowie, zwykle mia艂em do艣膰 czasu na rozpalenie ogniska i przygotowanie wieczerzy.

- Spieszymy si臋 - przypomina艂em im z pewn膮 z艂o艣liwo艣ci膮. —
D艂ug膮 drog臋 musimy przeby膰, by dotrze膰 do waszego przej艣cia,


0x08 graphic
a nie chcemy chyba znale藕膰 si臋 tam, gdy l贸d zacznie ju偶 p臋ka膰, prawda?

W臋drowali艣my dalej na p贸艂nocny wsch贸d przez za艣nie偶one r贸wniny, kt贸re teraz s膮 Algari膮, a偶 dotarli艣my do wschodniej skar­py. Nie mia艂em zamiaru wspina膰 si臋 na t臋 wysok膮 na mil臋 skaln膮 艣cian臋, wi臋c skr臋ci艂em nieco i poprowadzi艂em mych zdyszanych towarzyszy na p贸艂noc, na torfowiska obecnej wschodniej Drasni. Potem przeci臋li艣my g贸ry, by wyj艣膰 na rozleg艂e pustkowia, na kt贸­rych 偶yli Morindimowie.

Moje z艂o艣liwe wysi艂ki, by zagoni膰 Chereka i jego syn贸w na 艣mier膰, doprowadzi艂y do dw贸ch rzeczy. Dotarli艣my do Morind-landu w mniej ni偶 miesi膮c i moi przyjaciele byli we wspania艂ej kondycji. Spr贸bujcie ka偶dego dnia, przez miesi膮c, biega膰 naj­szybciej jak potraficie i zobaczycie, co si臋 z wami stanie. Zak艂ada­j膮c, 偶e nie padniecie pierwszego dnia, po jakim艣 czasie b臋dziecie we wspania艂ej kondycji. Je艣li na mych przyjacio艂ach zosta艂a gdzie艣 odrobina t艂uszczu, to chyba tylko za paznokciami. Okaza艂o si臋 to dla nich bardzo korzystne.

Zeszli艣my z p贸艂nocnego 艂a艅cucha g贸r, kt贸ry znaczy po­艂udniowe granice Morindlandu. Ponownie przybra艂em w艂asn膮 posta膰 i zarz膮dzi艂em post贸j. Zima by艂a w pe艂ni i rozleg艂膮 arktycz-n膮 r贸wnin臋, na kt贸rej 偶yli Morindimowie, pokrywa艂 艣nieg i spo­wija艂y ciemno艣ci. Zacz臋艂a si臋 d艂uga p贸艂nocna noc, cho膰 na szcz臋­艣cie, gdy dotarli艣my do Morindlandu, nisko nad horyzontem wisia艂 jeszcze p贸艂ksi臋偶yc, zapewniaj膮c nam wystarczaj膮co du偶o 艣wiat艂a, by w臋dr贸wka by艂a nadal mo偶liwa — nieprzyjemna, ale mo偶liwa.

- Nie wiem, czy powinni艣my tam i艣膰 — powiedzia艂em swym
otulonym w futra przyjacio艂om, wskazuj膮c na zamarzni臋te r贸wni­
ny. - Nie ma chyba zbytniej potrzeby wdawa膰 si臋 w dyskusje z ka偶­
d膮 grup膮 napotkanych Morindim贸w?

Nie - przyzna艂 Cherek, krzywi膮c si臋. - Nie dbam o Morin-


0x08 graphic
dim贸w. Przez tygodnie potrafi膮 opowiada膰 swoje sny, a my rzeczy­wi艣cie nie mamy na to czasu.

Riva pos臋pnie skin膮艂 g艂ow膮.

-Jestem najstarszy - broni艂 si臋 Dras. - Na mnie spoczywa od­powiedzialno艣膰.

0x08 graphic
va nie myli si臋. Znaki marzyciela i wykl臋tego sprawi膮, 偶e Morindi-mowie b臋d膮 nas unika膰.

- Znaki zarazy? — zaproponowa艂 Algar, kt贸ry nigdy nie u偶y­
wa艂 wi臋cej s艂贸w ni偶 to by艂o absolutnie konieczne. Dotychczas nie
zrozumia艂em, po co w og贸le je m贸wi艂.

Zastanowi艂em si臋 nad tym.

Myli艂em si臋 w tym wzgl臋dzie, jak si臋 okaza艂o. Sporz膮dzili艣my z Riv膮 znaki i ruszyli艣my na wsch贸d, trzymaj膮c si臋 podg贸rza. W臋­drowali艣my zaledwie od dw贸ch dni - a raczej nocy, skoro ksi臋偶yc by艂 na niebie - gdy nagle wok贸艂 nas pojawili si臋 Morindimowie. Znaki trzyma艂y ich na dystans. By艂o jednak zaledwie kwesti膮 cza­su, gdy jaki艣 czarownik wyjdzie podj膮膰 wyzwanie.

Nie sypia艂em za dobrze w czasie naszej w臋dr贸wki tym podg贸­rzem. P贸艂nocne zbocza g贸r podziurawione by艂y jaskiniami. W jednej z nich ukry艂em Alorn贸w, po czym sam wyruszy艂em na zwiady. Niemal odmrozi艂em sobie 艂apy. Bo偶e, ale偶 by艂o zimno!

Nie uszed艂em daleko, gdy zacz膮艂em natyka膰 si臋 na znaki od­wracaj膮ce kl膮tw臋. Obecno艣膰 tych odczyniaj膮cych znak贸w m贸wi艂a mi wyra藕niej ni偶 s艂owa, 偶e czarownicy zaczynaj膮 skupia膰 si臋 wok贸艂 nas. To by艂o intryguj膮ce, poniewa偶 czarownicy s膮 o siebie szale艅czo za­zdro艣ni i prawie nigdy nie wsp贸艂pracuj膮. Poniewa偶 za艣 sprawuj膮 kontrol臋 nad wszystkimi aspektami 偶ycia swych klan贸w, takie ich zgromadzenie by艂o praktycznie niemo偶liwe.

Ksi臋偶yc, oczywi艣cie, nie zwa偶a艂 na nas i w swym nieuchron­nym cyklu przemian z nocy na noc stawa艂 si臋 coraz wi臋kszy, a偶


0x08 graphic
w ko艅cu osi膮gn膮艂 miesi臋czn膮 pe艂ni臋. Cherek i jego synowie nie mogli poj膮膰, dlaczego ksi臋偶yc wschodzi艂, cho膰 s艂o艅ce tego nie czyni艂o. Pr贸bowa艂em im to wyja艣ni膰, ale gdy doszed艂em do praw­dziwej orbity Ksi臋偶yca i widomej orbity S艂o艅ca, stracili w膮tek. W ko艅cu powiedzia艂em im po prostu:

- Poruszaj膮 si臋 po r贸偶nych 艣cie偶kach. -1 da艂em spok贸j.
Wystarczy艂o, aby wiedzieli, 偶e ksi臋偶yc b臋dzie na arktycznym

niebie przez oko艂o dwa tygodnie ka偶dego miesi膮ca zim膮. Obszer­niejsze wyja艣nienia jedynie zam膮ci艂yby im w g艂owach. Prawd臋 rzek艂szy, wola艂bym, aby wzbieraj膮ce brzuszysko ksi臋偶yca skry艂o si臋 za horyzontem. Po doj艣ciu do pe艂ni zrobi艂o si臋 jasno jak w dzie艅. Ksi臋偶yc w pe艂ni nad za艣nie偶on膮 r贸wnin膮 rzeczywi艣cie daje bardzo du偶o 艣wiat艂a. By艂o to okropnie niewygodne. Zdaje si臋, 偶e w艂a艣nie na to czekali Morindimowie.

Zostawi艂em Chereka i ch艂opc贸w w jaskini tu偶 przed zacho­dem ksi臋偶yca i wyszed艂em si臋 rozejrze膰. O mil臋 na wsch贸d od naszej kryj贸wki zobaczy艂em Morindim贸w — ca艂e ich tysi膮ce.

Przypad艂em do ziemi i zacz膮艂em kl膮膰. Niezwyk艂e zgromadze­nie wszystkich chyba klan贸w Morindlandu zupe艂nie nas zabloko­wa艂o. Byli艣my w powa偶nych k艂opotach.

Sko艅czy艂em w ko艅cu przeklina膰, zawr贸ci艂em, pogna艂em do jaskini i przybra艂em sw膮 w艂a艣ciw膮 posta膰. Alornowie spali.

Zacz膮艂em bardzo szybko my艣le膰. Jedno by艂o pewne. Kto艣 ma­nipulowa艂 Morindimami. Riva mia艂 racj臋; klany nigdy nie wsp贸艂­pracowa艂y. Kto艣 musia艂 znale藕膰 spos贸b, by to zmieni膰, i my艣l臋, 偶e to nie by艂 偶aden z nich. Wysila艂em umys艂, ale nie potrafi艂em wy­my艣li膰 sposobu na wypl膮tanie si臋 z tego. Ka偶dy z klan贸w mia艂 cza­rownika, kt贸ry posiada艂 w艂asnego demona. Bardzo mo偶liwe, 偶e gdy ksi臋偶yc wzejdzie, b臋d臋 mia艂 po uszy roboty ze stworami, kt贸re normalnie zamieszkuj膮 Piek艂o. Zdecydowanie potrzebna mi by艂a pomoc.

Nie mam poj臋cia, sk膮d pojawi艂a si臋 ta my艣l...

Pozw贸lcie, 偶e sprostuj臋. Teraz, gdy o tym my艣l臋, wiem sk膮d

przysz艂a.

* * *

-Jeste艣 tam?— zapyta艂em w my艣lach.

-Jedynie teoretycznie? My艣l臋, 偶e to dozwolone.

- To b臋dzie troch臋 niewygodne, ale s膮dz臋, ii sobie poradzimy.

Proponowa艂em rozliczne rozwi膮zania, a 贸w g艂os w mej g艂o­wie odrzuca艂 je jedno po drugim. Zaczyna艂em wymy艣la膰 coraz egzotyczniejsze sposoby. Ku memu przera偶eniu, ten bezciele­sny g艂os zdawa艂 si臋 uwa偶a膰, 偶e nawet moje najokropniejsze i naj­niebezpieczniejsze pomys艂y nie by艂y ca艂kowicie pozbawione szans. W takich sytuacjach lepiej pow艣ci膮gn膮膰 swoj膮 wyobra­藕ni臋.

Potem wyszed艂em na dw贸r trzyma膰 stra偶.

To by艂a nerwowa noc, a w艂a艣ciwie dzie艅, skoro dnie i noce zamieni艂y si臋 miejscami w czasie arktycznej zimy. Proponuj膮c ten plan owemu g艂osowi Konieczno艣ci, kt贸ry zadomowi艂 si臋 w mej g艂owie, wiedzia艂em, 偶e by艂 bardzo ryzykowny, gdy偶 nie mia艂em


0x08 graphic
pewno艣ci, czy potrafi臋 go wcieli膰 w 偶ycie. Nie ma co jednak mar­twi膰 si臋 na zapas.

Gdy oceni艂em, 偶e ksi臋偶yc w艂a艣nie mia艂 zamiar wzej艣膰, wr贸ci­艂em do jaskini i obudzi艂em przyjaci贸艂.

Wyszli艣my z jaskini. Spojrza艂em na wsch贸d. Blada po艣wiata na horyzoncie powiedzia艂a mi, 偶e ksi臋偶yc niebawem wzejdzie, wi臋c ruszyli艣my, kieruj膮c si臋 ku czekaj膮cym Morindimom. Dotar­li艣my na szczyt wzg贸rza w chwili, gdy zacz臋li wybija膰 si臋 ze snu. Budz膮cy si臋 w zimie Morindimowie przedstawiaj膮 niesamowity widok. Przypomina on o偶ywione nagle cmentarzysko, gdy偶 wedle zwyczaju zagrzebuj膮 si臋 w 艣niegu przed za艣ni臋ciem. Oczywi艣cie 艣nieg jest zimny, ale powietrze na zewn膮trz jeszcze zimniejsze. Podnosz膮 si臋 ze swoich n贸r, jakby wygrzebywali si臋 z grob贸w. To mro偶膮cy krew w 偶y艂ach widok.

Prawdopodobnie czarownicy nie spali wi臋cej ode mnie. Mu­sieli poczyni膰 w艂asne przygotowania. Ka偶dy z nich wydepta艂 w 艣niegu symbole i zaj膮艂 miejsce wewn膮trz owych ochronnych znak贸w. Mruczeli ju偶 pod nosami zakl臋cia, gdy weszli艣my na wzg贸rze. A musz臋 wam powiedzie膰, 偶e owi czarownicy bardzo uwa偶aj膮, aby nie wymawia膰 zbyt wyra藕nie zakl臋膰 przywo艂uj膮cych demony. Te magiczne zwroty to rodzaj zawodowych sekret贸w i czarownicy strzeg膮 ich bardzo zazdro艣nie.


0x08 graphic
Nie cierpia艂em, gdy tak do mnie m贸wiono.

* # #

Nie trudzi艂em si臋 mamrotaniem. Nikt przy zdrowych zmy­s艂ach nie pr贸bowa艂by powt贸rzy膰 tego, czego zamierza艂em doko­na膰. Wym贸wi艂em zakl臋cie bardzo dok艂adnie. To nie by艂 odpo­wiedni czas na pomy艂ki. Skoncentrowa艂em si臋 ca艂kowicie na tym, co robi艂em, i moja iluzja zafalowa艂a, po czym znikn臋艂a. Pozosta艂 mi jedynie ksi臋偶yc.

Powietrze znowu zamigota艂o, o wiele za blisko, bym czu艂 si臋 spokojny- to migotanie jarzy艂o si臋 krwist膮 czerwieni膮. Potem po­cz臋艂o krzepn膮膰 i zestala膰 si臋. Postanowi艂em nie sili膰 si臋 na orygi­nalno艣膰. Czarownicy Morindim贸w wykazuj膮 si臋 du偶膮 pomys艂owo­艣ci膮, gdy przychodzi do okre艣lania kszta艂t贸w, w kt贸rych zamierza­j膮 uwi臋zi膰 swe demony. Ja nie zawraca艂em sobie g艂owy mackami, 艂uskami czy tym podobnymi bzdurami. Wybra艂em posta膰 ludzk膮, kt贸rej doda艂em jedynie rogi. Szczeg贸lnie skupi艂em si臋 na tych ro­gach, jako 偶e od nich zale偶a艂o moje 偶ycie.

Demon przez chwil臋 by艂 niezdecydowany. Nie zdawa艂em so­bie sprawy, 偶e b臋dzie taki ogromny. To by艂 Naczelny Demon i wielko艣膰 wyra藕nie 艣wiadczy艂a o jego pozycji w hierarchii Piekie艂.

Naturalnie chcia艂 ruszy膰 przeciwko mnie. Na brodzie pocz臋­艂y mi si臋 tworzy膰 sople lodu ze sp艂ywaj膮cego stru偶kami po twarzy potu.

— Przesta艅! - rozkaza艂em z irytacj膮. — R贸b, co ci ka偶臋, to po­tem ode艣l臋 ci臋 z powrotem tam, gdzie jest ciep艂o.

Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to powiedzia艂em!

O dziwo, by膰 mo偶e to uratowa艂o mi 偶ycie. Naczelny Demon parowa艂 na ch艂odzie. Spr贸bujcie wyskoczy膰 z piek艂a w sam 艣rodek arktycznej zimy i zobaczycie, jak wam si臋 to spodoba. M贸j demon gwa艂townie sinia艂 i szcz臋ka艂 k艂ami.


Nie jestem pewny, dzi臋ki czemu sztuczka si臋 uda艂a. By膰 mo偶e sprawi艂 to mr贸z, albo Kr贸l Piekie艂 poleci艂 Naczelnemu Demono­wi wsp贸艂pracowa膰 ze mn膮, abym m贸g艂 zanie艣膰 jego wiadomo艣膰 Aldurowi. A mo偶e obecno艣膰 Konieczno艣ci onie艣mieli艂a besti臋. Lub te偶 by艂em wystarczaj膮co silny, by zapanowa膰 nad tym ogrom­nym potworem — cho膰 to wydawa艂o si臋 nieprawdopodobne. Bez wzgl臋du jednak na pow贸d, Naczelny Demon ur贸s艂 do pe艂nych rozmiar贸w - a by艂 naprawd臋 wysoki - i zakrzykn膮艂 co艣 absolutnie niezrozumia艂ego. Inne demony natychmiast znik艂y, a czarownicy, kt贸rzy je przywo艂ali, padli na 艣nieg w konwulsjach.

- Dobra robota — pochwali艂em Naczelnego Demona. - Teraz
mo偶esz wr贸ci膰 do domu. Trzymaj si臋 ciep艂o.

Wielokrotnie wyja艣nia艂em Garionowi, 偶e te rzeczy powinno si臋 robi膰 z pewn膮 klas膮. Nauczy艂em si臋 tego od Belmakora.

Cherek i jego synowie stali w pewnej odleg艂o艣ci, a gdy ode­s艂a艂em Naczelnego Demona, zacz臋li si臋 odsuwa膰 jeszcze dalej.

- Dajcie spok贸j! -warkn膮艂em. —Wracajcie.
Niech臋tnie i z pewnym l臋kiem zbli偶yli si臋 do mnie.

0x08 graphic
Riva mia艂 racj臋 - wyja艣ni艂em. - To ma艂e zgromadzenie zu­
pe艂nie nie pasuje do Morindim贸w. Kto艣 musia艂 macza膰 w tym
palce. Mam zamiar dowiedzie膰 si臋, kto to jest, i poleci膰, by prze­
sta艂 si臋 miesza膰. Wsch贸d jest tam - doda艂em wskazuj膮c w艂a艣nie
wzesz艂y ksi臋偶yc.

—Jak my艣lisz, ile ci to zajmie czasu? - zapyta艂 Riva.

Nie mam poj臋cia. Po prostu id藕cie dalej.

Potem przybra艂em ponownie posta膰 wilka i pogna艂em na po­艂udnie. Od kilku dni czu艂em mrowienie, kt贸re zdawa艂o si臋 po­chodzi膰 z tego w艂a艣nie kierunku.

Gdy tylko wydosta艂em si臋 poza zasi臋g umys艂贸w swych towa­rzyszy i paplanin臋 ogarni臋tych panik膮 czarownik贸w Morindi­m贸w, przystan膮艂em i bardzo ostro偶nie wys艂a艂em poszukuj膮c膮 my艣l.

Wra偶enie, kt贸re do mnie wr贸ci艂o, by艂o bardzo znajome. Wy­gl膮da艂o na to, 偶e napotka艂em Belzedara.

Natychmiast cofn膮艂em sw膮 my艣l. Co on robi艂? Najwyra藕niej szed艂 naszym 艣ladem, ale dlaczego? Czy przybywa艂 nam z pomo­c膮? Je艣li tak, to czemu po prostu nas nie dogoni艂 i nie przy艂膮czy艂 si臋? Po co si臋 skrada膰?

Od czasu, gdy Torak ukrad艂 Glob, przesta艂em w pe艂ni rozu­mie膰 Belzedara. Stawa艂 si臋 coraz bardziej wyobcowany i tajemniczy. Mog艂em po prostu przes艂a膰 sw贸j g艂os i zaprosi膰, by si臋 do nas przy­艂膮czy艂, ale z jakiego艣 powodu tego nie uczyni艂em. Najpierw chcia­艂em si臋 przekona膰, co robi艂. Zwykle nie jestem podejrzliwy, ale Bel­zedar zachowywa艂 si臋 do艣膰 dziwnie przez ostatnie dwa tysi膮ce lat i uzna艂em, 偶e lepiej post膮pi臋, je艣li dowiem si臋, dlaczego to robi艂, nim dam Belzedarowi zna膰, 偶e wiem o jego obecno艣ci.

Ustali艂em po艂o偶enie swego brata i wspina艂em si臋 p臋dem po p贸艂nocnym 艂a艅cuchu g贸r, co jaki艣 czas wysy艂aj膮c my艣l, w poszuki waniu 艣lad贸w.


0x08 graphic
* sfc Jj:

Spr贸bujcie to zapami臋ta膰. Gdy kogo艣 szukacie swym umy­s艂em i zbyt d艂ugo pozostajecie z nim w kontakcie, b臋dzie wiedzia艂 o waszej obecno艣ci. Ca艂a sztuka polega na tym, by jedynie mu­ska膰 go my艣l膮. Nie dawajcie temu komu艣 czasu na zorientowanie si臋, 偶e jest poszukiwany. To wymaga sporo praktyki, ale je艣li nad tym popracujecie, to zrozumiecie, w czym rzecz.

W艂a艣nie usi艂owa艂em ustali膰 jego po艂o偶enie, gdy zobaczy艂em ognisko. Co za idiotyzm! Usi艂uje skrada膰 si臋 za mn膮, a pali sygnali­zacyjne ognie! Wywiesi艂em z uciechy j臋zor. Nie mog艂em powstrzy­ma膰 si臋 od 艣miechu. Przesta艂em biec i zacz膮艂em si臋 czo艂ga膰, centy­metr po centymetrze zbli偶aj膮c si臋 na brzuchu do p艂omieni.

Zobaczy艂em go. Sta艂 przy tym swoim niedorzecznym ogni­sku. Nie by艂 sam. Towarzyszy艂 mu Morindim, starzec ubrany w fu­tra, z lask膮 zwie艅czon膮 czaszkami, co obwieszcza艂o, 偶e by艂 czarow­nikiem.

Podczo艂ga艂em si臋 bli偶ej. Podej艣膰 kogo艣 w 艣niegu nie jest tak 艂atwo, jak si臋 wydaje. 艢nieg t艂umi d藕wi臋ki, ale je艣li jest zimny, ca艂e cia艂o paruje. Na szcz臋艣cie troch臋 ju偶 zzi臋b艂em, wi臋c futro zatrzy­mywa艂o ciep艂o mego cia艂a, nie pozwalaj膮c wydosta膰 si臋 mu na po­wietrze. Z brzuchem przy ziemi, le偶a艂em pod o艣nie偶onymi krza­kami i nas艂uchiwa艂em.

Co to mia艂o znaczy膰? Podczo艂ga艂em si臋 bli偶ej.

- Nic nie mog臋 poradzi膰 - powiedzia艂 twardo czarownik. -
M贸j klan rozproszy艂 si臋. Nie potrafi艂bym ich zebra膰, nawet gdy­
bym spr贸bowa艂. Belgarath jest zbyt pot臋偶ny. Nie chc臋 ponownie
stawi膰 mu czo艂a.


Szczup艂y Morindim wyprostowa艂 si臋, na jego twarzy malowa­艂o si臋 zdecydowanie.

- To moje ostatnie s艂owo, Zedarze. Nie chc臋 mie膰 wi臋cej do
czynienia z tym Belgarathem. Przeka偶 swemu Mistrzowi, co po­
stanowi艂em. Powiedz Torakowi, 偶eby poszuka艂 sobie kogo艣 inne­
go do walki z twym bratem Belgarathem.


ROZDZIA艁 TRZyNASTY

Patrz膮c z perspektywy czasu, pewnie dobrze si臋 sta艂o, 偶e do­kona艂em tego odkrycia w wilczej postaci. W ci膮gu minionego miesi膮ca tak bardzo zaw艂adn臋艂a mn膮 osobowo艣膰 wilka, 偶e zmieni­艂y si臋 moje reakcje. Wilk jest niezdolny do nienawi艣ci - do w艣cie­k艂o艣ci tak; do nienawi艣ci nie. Gdybym by艂 w swej w艂asnej postaci, pewnie zrobi艂bym co艣 pochopnie.

A tak po prostu le偶a艂em w 艣niegu nastawiaj膮c uszu, przys艂u­chuj膮c si臋, jak Zedar b艂aga艂 czarownika. Mia艂em do艣膰 czasu, aby och艂on膮膰. Jak mog艂em by膰 tak 艣lepy? Zedar zdradza艂 si臋 setki ra­zy, odk膮d Torak roz艂upa艂 艣wiat, ale by艂em zbyt nieuwa偶ny, aby to spostrzec... Wielce prawdopodobne, 偶e straci艂bym mas臋 czasu na wymy艣laniu sobie, lecz raz jeszcze natura wilka wzi臋艂a g贸r臋 i po­rzuci艂em ten bezu偶yteczny zamys艂. Ale teraz, gdy zna艂em ju偶 prawd臋 o swym niegdysiejszym bracie, co mia艂em z tym zrobi膰?

Oczywi艣cie najpro艣ciej by艂oby przyczai膰 si臋, dop贸ki Morin-dim nie odejdzie, a potem wpa艣膰 na polan臋 i rozszarpa膰 swymi z臋bami Zedarowi gard艂o. Bardzo mnie to kusi艂o; Bogowie wie­dz膮, jak strasznie mnie to kusi艂o. Ten pomys艂 stanowi艂 odbicie wilczej praktyczno艣ci. To by艂oby szybkie, 艂atwe, i raz na zawsze usun臋艂oby obecne niebezpiecze艅stwo.

Niestety pozostawi艂oby jednocze艣nie ca艂膮 mas臋 pyta艅 bez od­powiedzi, a ciekawo艣膰 jest cech膮 wsp贸ln膮 wilk贸w i ludzi. Wiedzia-


0x08 graphic
艂em, co Zedar zrobi艂. Teraz chcia艂em wiedzie膰 dlaczego. Jednak­偶e zda艂em sobie spraw臋 z jednego. Straci艂em w艂a艣nie kolejnego brata. Nawet nie my艣la艂em ju偶-o nim jak o Belzedarze.

By艂 jednak jeszcze jeden pow贸d mojej pow艣ci膮gliwo艣ci. Do zgromadzenia Morindim贸w najwyra藕niej dosz艂o za namow膮 Ze-dara. Pokona艂 ich niech臋膰 do 艂膮czenia si臋, oferuj膮c im Boga. We­d艂ug mnie nie by艂o wielkiej r贸偶nicy pomi臋dzy Torakiem i kr贸lem Piekie艂, ale najwyra藕niej Morindimowie uwa偶ali inaczej. Zedar za­planowa艂 t臋 pu艂apk臋 na mej drodze. Ile ich jeszcze by艂o? To na­prawd臋 musia艂em wiedzie膰. Raz zastawiona pu艂apka mo偶e czeka膰 d艂ugo po 艣mierci cz艂owieka, kt贸ry j膮 przygotowa艂. Sytuacja wyma­ga艂a jednak podst臋pu, a ja zawsze by艂em w tym niez艂y.

Co to mia艂o znaczy膰?

— Skoro jeste艣 narz臋dziem Konieczno艣ci, to dlaczego przyby­
艂e艣 do nas?

艁atwo jest zby膰 Morindima. Od czcicieli demon贸w nie ocze­kujemy zwykle inteligencji, ale ten Etchquaw by艂 zaskakuj膮co spostrzegawczy.

0x08 graphic
- I co mu z tego przysz艂o? - zapyta艂 pogardliwie Morindim. -
Jedynie ogie艅, Zedarze. Oto, co mu z tego przysz艂o. Je艣li pragn膮艂­
bym tylko ognia, zaczeka艂bym, a偶 p贸jd臋 do Piek艂a.

Zedar zmru偶y艂 oczy.

- Nie musisz czeka膰 tak d艂ugo, Etchquawie - powiedzia艂 sta­
nowczo.

Mog艂em go powstrzyma膰. Czu艂em, jak zbiera艂 Wol臋, ale, m贸­wi膮c szczerze, nie wierzy艂em, 偶e to zrobi.

Ale zrobi艂. By艂em ca艂kiem' blisko, wi臋c d藕wi臋k S艂owa uwalnia­j膮cego Wol臋 by艂 og艂uszaj膮cy.

Etchquaw nagle zaj膮艂 si臋 ogniem.

* * *

Przepraszam, 偶e otwieram stare rany, Garionie, ale nie ty pierwszy tak post膮pi艂e艣. Cho膰 by艂a r贸偶nica. Ty mia艂e艣 pod dostat­kiem powod贸w, aby zrobi膰 to, co uczyni艂e艣 w Lesie Driad. Jednak­偶e Zedar podpali艂 Morindima z czystej z艂o艣liwo艣ci. Faktem r贸wnie偶 jest, 偶e ty czu艂e艣 si臋 winny, czego z pewno艣ci膮 nie m贸g艂bym powie­dzie膰 o Zedarze.

* * *

To wszystko dzia艂o si臋 dla mnie nieco za szybko, wi臋c odczo艂­ga艂em si臋 z tych o艣nie偶onych zaro艣li i zostawi艂em Zedara jego rozrywkom.

W my艣lach nadal d藕wi臋cza艂 mi spos贸b, w jaki Zedar u偶y艂 s艂o­wa „zdarzenie". To by艂 jeden z tych wypadk贸w, przed kt贸rymi przestrzega艂 nas Mistrz. By艂em przekonany, 偶e wydarzy si臋 co艣 wa偶nego, ale my艣la艂em, 偶e stanie si臋 to w Cthol Mishrak. Najwy­ra藕niej si臋 myli艂em. Mo偶e p贸藕niej b臋dzie inne zdarzenie, ale naj­pierw musimy przej艣膰 przez to. Postanowi艂em, 偶e czas znowu za­si臋gn膮膰 rady.

0x08 graphic
My艣l臋, 偶e to w艂a艣nie denerwowa艂o mnie najbardziej u mego nieproszonego go艣cia - wydawa艂o mu si臋, 偶e jest zabawny. Nie mia艂em zamiaru si臋 spiera膰. Bior膮c pod uwag臋 jego umiejscowie­nie, zapewne ju偶 wiedzia艂, jak si臋 czuj臋.

-Jeste艣 dzi艣 rozdra偶niony.

Niewa偶ne. Skoro Zedar jest narz臋dziem innej Konieczno艣ci, kto
jest twoim ?

Na d艂ug膮 chwil臋 zapad艂o milczenie, ale wyczuwa艂em u swego go艣cia rozbawienie.

-Jestem pewny, 偶e to samo do ciebie przyjdzie.

0x08 graphic
To by艂a pr贸偶na gro藕ba. Gdy ju偶 troch臋 och艂on膮艂em, moje mordercze zap臋dy ostyg艂y. Zedar by艂 mi bratem przez trzy ty­si膮ce lat, wi臋c nie mia艂em zamiaru go zabi膰. M贸g艂bym podpali膰 mu brod臋 lub zawi膮za膰 jelita na wymy艣lny supe艂, ale nie zabi艂­bym swego brata. Pomimo wszystko nadal bardzo kocha艂em Zedara.

Z艂orzeczy艂em przez kilka minut. Potem pogna艂em z powro­tem do miejsca, w kt贸rym Zedar grza艂 si臋 przy zw臋glonych szcz膮t­kach Morindima. Po drodze zacz膮艂em uk艂ada膰 sobie plan. Mo­g艂em zaraz stan膮膰 przed Zedarem i za艂atwi膰 spraw臋, ale ten po­mys艂 posiada艂 wiele luk. Teraz, gdy wiedzia艂em, w czym rzecz, nie by艂o sposobu, aby mnie zaskoczy艂, a bez elementu zaskoczenia nie mia艂 ze mn膮 szans. Mog艂em za艂atwi膰 go jedn膮 r臋k膮, ale pro­blem pu艂apek nadal pozosta艂by nie rozwi膮zany. Uzna艂em, 偶e naj­lepszym wyj艣ciem b臋dzie 艣ledzi膰 Zedara przez kilka dni, by spraw­dzi膰, czy mia艂 kontakt z innymi - Morindimami lub kim艣 jeszcze. Zna艂em 7,e&zxa wystarczaj膮co dobrze i wiedzia艂em, 偶e wola艂, by inni wykonywali za niego brudn膮 robot臋.

Wtem zatrzyma艂em si臋 i przywar艂em do ziemi. Zedar by艂 艣wiadom, 偶e moj膮 ulubion膮 postaci膮 zast臋pcz膮 by艂a posta膰 wilka. Je艣li zobaczy wilka - czy cho膰by jego 艣lady na 艣niegu - natych­miast b臋dzie wiedzia艂, 偶e buszowa艂em gdzie艣 w okolicy. Musia艂em przybra膰 inn膮 posta膰.

Bior膮c pod uwag臋 zasady obowi膮zuj膮ce w tym szczeg贸lnym spotkaniu, my艣l臋, 偶e mog臋 w pe艂ni przypisa膰 sobie ca艂膮 zas艂ug臋.


0x08 graphic
M贸j go艣膰 powiedzia艂, 偶e nie wolno mu by艂o niczego radzi膰, wiv< by艂em zdany wy艂膮cznie na siebie.

Przebieg艂em w my艣lach ostatnie kilka tysi臋cy lat. Zedar nie­mal prawie ca艂y ten czas sp臋dzi艂 w Mallorei, wi臋c o wielu spra­wach, kt贸re wydarzy艂y si臋 w Dolinie, nie mia艂 poj臋cia. Wiedzia艂, 偶e wilczyca przebywa艂a ze mn膮 w wie偶y, ale nie by艂 艣wiadom, jakie posiada umiej臋tno艣ci. M贸g艂by co艣 podejrzewa膰, gdyby wilk ruszy艂 jego 艣ladem, ale sowa? Nie s膮dz臋 - przynajmniej dop贸ki nie zobaczy艂by, jak niewprawny by艂em w lataniu.

Oczywi艣cie pami臋ta艂em sow臋 bardzo dobrze, wi臋c nie by­艂o mi trudno stworzy膰 w my艣lach jej obrazu. Dopiero po przy­j臋ciu tej postaci zda艂em sobie spraw臋 /. pomy艂ki. To by艂a sami­ca!

Oczywi艣cie tak naprawd臋 nie mia艂o to 偶adnego znaczenia, ale w pierwszej chwili zmiesza艂em si臋. Jak kobietom udaje si臋 nic mie膰 robaczywych my艣li przy tych wszystkich dodatkowych orga nach wewn臋trznych - i tych wszystkich substancjach kr膮偶膮cych

w ich krwi?

* * *

My艣l臋, 偶e lepiej b臋dzie nie rozwija膰 dalej tego tematu.

* %

Szcz臋艣liwie dla mnie, bior膮c pod uwag臋 m贸j irracjonalny l臋k, gdy przychodzi do latania na zbyt du偶ych wysoko艣ciach, sowy nic maj膮 powodu wzbija膰 si臋 zbyt wysoko w powietrze. Sowa interesu je si臋 tym, co jest na ziemi, nie po艣r贸d gwiazd. Pofrun膮艂em nisko nad o艣nie偶on膮 ziemi膮 z powrotem do miejsca, w kt贸rym zostawi 艂em Zedara.

Macie poj臋cie, jak sowy 艣wietnie widz膮 w ciemno艣ci? By艂em zdumiony swym dobrym wzrokiem. Moje pi贸ra by艂y bard/o mi臋kkie i odkry艂em, 偶e potrafi臋 lecie膰 w absolutnej ciszy. Skon centrowa艂em si臋 na tej czynno艣ci. Uwierzycie, 偶e robi艂em to co-


0x08 graphic
raz lepiej? Przesta艂em jak szalony macha膰 skrzyd艂ami i uda艂o mi si臋 nawet lata膰 z pewnym wdzi臋kiem.

Po Etchquawarze pozosta艂a jedynie kupka dymi膮cego popio艂u, a Zedar znikn膮艂. Na szcz臋艣cie jego 艣lady nie. Wiod艂y 艂ukiem z po­wrotem w g贸r臋 zbocza na skraj kar艂owatych zimozielonych zaro艣li na linii drzew, a potem skr臋ca艂y na wsch贸d. To u艂atwi艂o mi spraw臋. Trudno 艣ledzi膰 kogo艣 niepostrze偶enie lec膮c nad otwartym tere­nem. Jako sowa mog艂em jednak偶e przemieszcza膰 si臋 cicho z drzewa na drzewo, dop贸ki go nie dogoni臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e kierowa艂 si臋 na wsch贸d, r贸wnolegle do kierunku marszu, jaki ustali艂em dla Chereka i jego syn贸w. Zabawia艂em si臋, lataj膮c zygzakiem wzd艂u偶 szlaku Zedara, raz przed nim, raz za nim. Nietrudno by艂o go 艣le­dzi膰, poniewa偶 wyczarowa艂 sobie zielonkawe 艣wiat艂o do o艣wietlania drogi - i odp臋dzania z艂ych duch贸w. M贸wi艂em wam, 偶e Zedar ba艂 si臋 ciemno艣ci? To nadaje inny wymiar jego obecnej sytuacji, prawda?

By艂 po uszy opatulony w futra i mrucza艂 pod nosem, brn膮c sa­motnie w 艣niegu. Zedar cz臋sto do siebie m贸wi艂. Zawsze to robi艂.

Nie mia艂em poj臋cia, co zamierza艂. Je艣li s膮dzi艂, 偶e potrafi do­trzyma膰 kroku d艂ugonogim Alornom, to si臋 grubo myli艂. Mia艂em pewno艣膰, 偶e Cherek i jego ch艂opcy byli ju偶 przynajmniej dziesi臋膰 mil przed nim. Zedar nadal wspina艂 si臋 szerokim 艂ukiem i nim ksi臋偶yc ponownie zaszed艂, dotar艂 na gra艅 p贸艂nocnego 艂a艅cucha g贸r. W贸wczas zatrzyma艂 si臋.

Przefrun膮艂em na pobliskie drzewo i obserwowa艂em go na so­wi spos贸b.

Przepraszam. Nie mog艂em si臋 temu oprze膰.

* * *

- Mistrzu!

Jego my艣l niemal str膮ci艂a mnie z konaru, na kt贸rym tkwi艂em. Panie, ale偶 Zedar potrafi艂 by膰 niezdarny, gdy si臋 zdenerwowa艂.


0x08 graphic
S艂ysz臋 ci臋, synu.

Pozna艂em ten glos. Z pewnym zdziwieniem stwierdzi艂em, 偶e Torak by艂 niemal tak niezdarny, jak Zedar. A przecie偶 by艂 Bo­giem! Czy偶by lepiej nie potrafi艂? Mo偶liwe, 偶e w tym tkwi艂 pro­blem. Mo偶e poczucie bosko艣ci dawa艂o mu tak膮 pewno艣膰 siebie, 偶e sta艂 si臋 nieostro偶ny.

-Jak偶e mog艂o do tego doj艣膰, Zedarze? Belgarath jest przecie偶 twym bratem. Jak to si臋 mog艂o sta膰, 偶e nie by艂e艣 艣wiadom wzrostu jego mo­cy?

— Zdawa艂 mi si臋 jedynie g艂upcem, Mistrzu. Jego umys艂 nie jest lotny
ani wzrok bystry. To jedynie zapijaczony rozpustnik o szcz膮tkowej moral­
no艣ci i powadze.

Rzadko s艂yszymy co艣 pochlebnego na sw贸j temat, gdy pod­s艂uchujemy. Zauwa偶yli艣cie to?

—Jak偶e zatem uda艂o mu si臋 pokrzy偶owa膰 ci szyki, synu ? — w g艂osie Toraka s艂ycha膰 by艂o srogie oskar偶enie.

W jaki艣 nie znany mi spos贸b posiad艂 wiedz臋 o sposobach, w jakie
czarownicy Mo艅ndim贸w przywo艂uj膮 demony i panuj膮 nad tymi, kt贸re
s膮 ich niewolnikami. Prawd臋 powiadam ci, Mistrzu, on o wiele przewy偶­
sza w tym tych dzikus贸w.

Oczywi艣cie nie wiedzia艂, jakim sposobem pozna艂em magi臋 Morindim贸w. By艂 w Mallorei, gdy wyprawi艂em si臋 do Morindlan-du na nauk臋.

Co on takiego uczyni艂, Zedarze? — dopytywa艂 si臋 Torak. - Mu-


0x08 graphic
sz臋 dok艂adnie wiedzie膰, jak wielkie s膮 jego umiej臋tno艣ci, nim poradz臋 si臋 Konieczno艣ci, kt贸ra nas prowadzi.

Dopiero po chwili dotar艂 do mnie sens tego, co us艂ysza艂em. Inna Konieczno艣膰 - przeciwie艅stwo tej, kt贸ra zamieszka艂a w mej g艂owie — nie kontaktowa艂a si臋 bezpo艣rednio z Zedarem. Torak znajdowa艂 si臋 pomi臋dzy nimi! By艂 zbyt zazdrosny, by pozwoli膰 ko­mukolwiek na dost臋p do tego ducha - czy jak to nazwiecie. Tu ci臋 mam! Mnie m贸wiono, je艣li pope艂ni艂em b艂膮d; Zedarowi nie. Nag艂e mia艂em ochot臋 zatrzepota膰 skrzyd艂ami i zapia膰 jak kogut.

S艂ucha艂em bardzo uwa偶nie, jak Zedar opisywa艂 moje starcie z Morindimami i ich demonami. Troch臋 przesadza艂. Zedar za­wsze wyra偶a艂 si臋 zbyt kwieci艣cie, ale tym razem mia艂 ku temu bar­dzo dobry pow贸d. To, czy nadal pozostanie w dobrym zdrowiu, zale偶a艂o od umiej臋tno艣ci przekonania Toraka, 偶e by艂em nieod-gadniony.

Zedar zako艅czy艂 barwny opis mojego Naczelnego Demona. Na d艂ug膮 chwil臋 zapad艂a cisza.

Rozwa偶臋 to i zasi臋gn臋 rady Konieczno艣ci — powiedzia艂 w ko艅cu
Torak. — Id藕 tropem swego brata, ja tymczasem obmy艣l臋 nowe sposoby, by
go op贸藕ni膰. Nie ma potrzeby Belgaratha niszczy膰. CZAS ZDARZENIA
jest r贸wnie wa偶ny jak samo ZDARZENIE.

Wnioski z tego by艂y oczywiste. Nie istnia艂y inne pu艂apki. Wszystko uzale偶nili od Morindim贸w. Mia艂em ochot臋 si臋 u艣miech­n膮膰, ale to troch臋 trudne, gdy ma si臋 dzi贸b. Nie by艂o zatem po­trzeby d艂u偶ej zwleka膰; wiedzia艂em, co chcia艂em wiedzie膰. Posta­nowi艂em wy艂膮czy膰 Zedara z dzia艂ania tu i teraz. Mog艂em przefru-n膮膰 na wierzcho艂ek nad nim, zmieni膰 posta膰 i run膮膰 na Zedara niczym wal膮cy si臋 dach.

—Jeszcze nie teraz — powiedzia艂 g艂os. —Jeszcze nie czas.

0x08 graphic
Po chwili namys艂u zda艂em sobie spraw臋, 偶e g艂os mia艂 racj臋. Spadni臋cie Zedarowi na g艂ow臋 nie by艂o dobrym pomys艂em. R贸wnie dobrze mog艂em sam straci膰 przytomno艣膰, co Zedara jej pozbawi膰. Poza tym chcia艂em z nim najpierw troch臋 porozma­wia膰.

Mgliste poczucie obecno艣ci Toraka znikn臋艂o. Okaleczony B贸g z Cthol Mishrak zaj臋ty byt narad膮 z inn膮 艣wiadomo艣ci膮. Zedar za­cz膮艂 schodzi膰 ze wzg贸rza przez kosodrzewin臋, kieruj膮c si臋 z powro­tem na szlak.

Podlecia艂em i wyl膮dowa艂em na 艣niegu kilkaset jard贸w przed nim. Potem wr贸ci艂em do swej postaci i czeka艂em, oparty niedbale o drzewo.

Widzia艂em zielonkawe 艣wiate艂ko Zedara migocz膮ce pomi臋dzy drzewami, gdy szed艂 w moim kierunku. Wykorzysta艂em ten czas na opanowanie swego niebotycznego gniewu. Nie mo偶na pozwoli膰, by emocje wzi臋艂y g贸r臋 w jakimkolwiek konflikcie.

W ko艅cu Zedar wyszed艂 spomi臋dzy drzew na drugim kra艅cu polany.

-Tak?

- Nie musicie i艣膰 do Mallorei. Jaju偶 odzyska艂em Glob. Wasza
niedorzeczna wyprawa jest po prostu strat膮 czasu.


Zedar spojrza艂 na mnie z przera偶eniem.

- Powiniene艣 by膰 bardziej uwa偶ny, stary - rzek艂em. - Przez
ostatnie dziesi臋膰 godzin pod膮偶a艂em tu偶 za tob膮. Uwa偶asz, 偶e na­
prawd臋 konieczne by艂o podpalenie Etchquawa? - zapyta艂em. Przy-


0x08 graphic
znaj臋, 偶e go prowokowa艂em. Nadal by艂 moim bratem i nie chcia­艂em pierwszy zada膰 ciosu. Naciska艂em go dalej nieub艂aganie. -Jeste艣 trzecim uczniem Toraka, prawda? Przeszed艂e艣 na drug膮 stron臋. C贸偶 ci takiego zaproponowa艂, Zedarze? Co na 艣wiecie mo偶e warte by膰 tego, co uczyni艂e艣? W tym momencie za艂ama艂 si臋.

Nie mia艂em wyboru, Belgaracie — szlocha艂. — My艣la艂em, 偶e
uda mi si臋 zwie艣膰 Toraka, 偶e b臋d臋 m贸g艂 udawa膰, i偶 akceptuj臋 go
i s艂u偶臋 mu, ale Torak po艂o偶y艂 r臋k臋 na mej duszy i wyrwa艂 j膮 ze
mnie. Jego dotkni臋cie, Belgaracie! Bo偶e drogi, jego dotkni臋cie!

Zebra艂em si艂y. Wiedzia艂em, co si臋 stanie. Zedar zawsze by艂 nadpobudliwy. To stanowi艂o jego wielk膮 s艂abo艣膰.

Zacz膮艂 mi miota膰 ogniem w twarz. Pomi臋dzy jednym szloch-ni臋ciem a drugim bra艂 zamach, a potem rzuca艂 kul膮 p艂omieni, kt贸ra pojawia艂a si臋 w jego d艂oni.

Odrzuca艂em ogie艅 niedba艂ym gestem.

- Nie do艣膰 dobre, bracie - powiedzia艂em. Potem powali艂em
go na 艣nieg. To by艂o rozs膮dne z taktycznego punktu wiedzenia.
Czu艂em, jak moja Wola przybiera na sile i ten cios prosto w twarz
przyni贸s艂 mi ogromn膮 satysfakcj臋.

Wsta艂 pluj膮c krwi膮 i z臋bami. Usi艂owa艂 odzyska膰 panowanie nad sob膮. Nie da艂em mu na to jednak偶e czasu. Przez nast臋pne kilka minut ta艅czy艂 na 艣niegu, robi膮c uniki przed piorunami, kt贸rymi w niego miota艂em. Nadal nie chcia艂em Zedara zabi膰, wi臋c przed ka偶dym piorunem posy艂a艂em mu ostrze偶enie. Nie po­zwoli艂em jednak, by odzyska艂 r贸wnowag臋. Syczenie, z jakim b艂y­skawice uderza艂y w 艣nieg, wyra藕nie go denerwowa艂o.

Zedar otoczy艂 si臋 chmur膮 absolutnych ciemno艣ci, usi艂uj膮c si臋 ukry膰. Rozp臋dzi艂em jednak t臋 chmur臋 i dalej miota艂em w niego b艂yskawicami. Naprawd臋 Zedarowi si臋 to nie podoba艂o. M贸j brat l臋ka艂 si臋 wielu rzeczy, a b艂yskawice do nich nale偶a艂y. Trzaski mo­ich piorun贸w, syczenie i para zdecydowanie go denerwowa艂y.


0x08 graphic
Spr贸bowa艂 znowu u偶y膰 przeciwko mnie ognia, ale gasi艂em je­go p艂omienie, nim jeszcze na dobre zap艂on臋艂y. M贸g艂bym si臋 z Zedarem tak bawi膰 jeszcze d艂u偶ej, ale ju偶 zrozumia艂, kto jest g贸­r膮. Nie by艂o potrzeby dalej go gn臋bi膰, wi臋c skoczy艂em na prze-niewierc臋 i dos艂ownie pocz膮艂em Zedara wbija膰 w ziemi臋 go艂ymi r臋koma. Mog艂em to zrobi膰 na setki innych sposob贸w, ale jego zdrada zdawa艂a si臋 wo艂a膰 o fizyczne zado艣膰uczynienie. Ok艂ada­艂em go przez chwil臋 pi臋艣ciami. Pocz膮tkowo broni艂 si臋, jak m贸g艂. Przez kilka minut szarpali艣my si臋, ale dla mnie by艂a to wi臋ksza przyjemno艣膰 ni偶 dla niego. Nagromadzi艂o si臋 we mnie wiele gniewu i ok艂adanie Zedara sprawia艂o mi wielk膮 satysfakcj臋.

W ko艅cu zdzieli艂em zdrajc臋 solidnie w skro艅. Oczy mu si臋 zaszkli艂y i osun膮艂 si臋 nieprzytomny na 艣nieg.

- To ci臋 nauczy - mrukn膮艂em, staj膮c nad jego nieprzytom­
nym cia艂em. Nie by艂o to najm膮drzejsze zdanie, ale co艣 musia艂em
powiedzie膰.

Pojawi艂 si臋 jednak偶e pewien problem. Co mia艂em z nim te­raz zrobi膰? Nie chcia艂em Zedara zabi膰, a po ciosie, kt贸ry mu za­da艂em, d艂ugo b臋dzie nieprzytomny. Mia艂em pewno艣膰, 偶e zasady tego spotkania zabraniaj膮 g艂osowi w mej g艂owie udzielania jakich­kolwiek rad, wi臋c by艂em zdany jedynie na siebie.

Zamy艣li艂em si臋 nad nieruchomym cia艂em u mych st贸p. W obecnym stanie Zedar nie przedstawia艂 dla nikogo zagro偶enia. Wystarczy艂o, aby w tej kondycji pozosta艂. Wzi膮艂em go pod pachy i zaci膮gn膮艂em pomi臋dzy drzewa. Przykry艂em cia艂o ga艂臋ziami. Po­mimo wszystko nie chcia艂em, aby zamarz艂 na 艣mier膰 lub zadusi艂 si臋 pod zwa艂ami 艣niegu. Potem wsun膮艂em r臋k臋 pod ga艂臋zie, od­szuka艂em jego twarz i zebra艂em Wol臋.

- To wszystko musia艂o by膰 dla ciebie wyczerpuj膮ce, Zedarze
- powiedzia艂em. — Mo偶e by艣 si臋 troch臋 przespa艂?

Nast臋pnie uwolni艂em Wol臋. U艣miechn膮艂em si臋 i wsta艂em. Starannie to skalkulowa艂em. Zedar prze艣pi przynajmniej sze艣膰


0x08 graphic
miesi臋cy, wi臋c nie b臋dzie nam depta艂 po pi臋tach, gdy wraz z Alor-nami udamy si臋 do Cthol Mishrak, by doko艅czy膰 to, co zaplano­wali艣my.

Bytem z siebie zadowolony. Przybra艂em ponownie posta膰 wilka.

Potem ruszy艂em na poszukiwanie Chereka i jego ch艂opc贸w.


ROZDZIA艁 CZTERNASTY

Najwyra藕niej wie艣膰 o moim Demonie ju偶 si臋 roznios艂a, po­niewa偶 nie spotkali艣my Morindim贸w w trakcie przej艣cia przez po艂udniowy skraj pasma g贸r. Ksi臋偶yc oddali艂 si臋 na po艂udnie, ale zorze polarne wystarczaj膮co o艣wietla艂y niebo i poruszali艣my si臋 w dobrym tempie. Wkr贸tce dotarli艣my na wybrze偶e Morza To­raka.

Na szcz臋艣cie pla偶a upstrzona by艂a ogromnymi stertami drew­na wyrzuconego przez fale. W przeciwnym razie nie byliby艣my w stanie powiedzie膰, gdzie ko艅czy si臋 ziemia, a zaczyna woda. Te­ren pla偶y by艂 niemal tak p艂aski, jak zamarzni臋te morze, a wszy­stko pokrywa艂a gruba warstwa 艣niegu.

- P贸jdziemy na p贸艂noc t膮 pla偶膮 - powiedzia艂 Riva. — Po ja­
kim艣 czasie zakr臋ca na wsch贸d. Przej艣cie jest w tamtym kierunku.

- Nie zbli偶ajmy si臋 lepiej do twego przej艣cia - rzek艂em.
-Co?

My艣l臋, 偶e przej艣cie pola lodowego w samym 艣rodku zimy nie nale偶y do najmilszych do艣wiadcze艅. Z dala od brzegu wiatr ma do ciebie swobodny dost臋p, a polarne wichry wiej膮 niemal nieprze­rwanie. Oczywi艣cie przy okazji oczyszczaj膮 l贸d ze 艣niegu, wi臋c przy­najmniej nie trzeba brn膮膰 przez zaspy. Jednak偶e i bez nich jest do艣膰 problem贸w. Gdy ludzie m贸wi膮 o przej艣ciu przez pole lodowe, zwy­kle maj膮 na my艣li zamarzni臋te jezioro, kt贸re jest g艂adkie niczym st贸艂. Morze, z powodu przyp艂yw贸w i odp艂yw贸w, wygl膮da zupe艂nie inaczej. Nieustanne wznoszenie si臋 i opadanie wody jesieni膮 i wcze­sn膮 zim膮 powoduje p臋kanie lodu, dop贸ki nie stanie si臋 na tyle gru­by, aby si臋 temu oprze膰. To za艣 sprawia, 偶e powstaj膮 grzbiety i g艂臋bo­kie szczeliny, kt贸re czyni膮 pokonanie zamarzni臋tego morza r贸wnie trudnym, co przej艣cie przez pasmo g贸r. Nie by艂o to zbyt przyjemne.

S艂o艅ce dawno porzuci艂o p贸艂noc i ksi臋偶yc r贸wnie偶 odszed艂, nie potrafi臋 wi臋c powiedzie膰, ile czasu zaj臋艂o przej艣cie przez morze -prawdopodobnie nie tak du偶o, jak si臋 nam wydawa艂o, poniewa偶 przybra艂em posta膰 wilka i d艂ugo mog艂em biec bez przystanku. Co wi臋cej, moje wy艣cigi z Alornami poprawi艂y im na tyle kondycj臋, 偶e potrafili prawie dotrzyma膰 mi kroku.

W ka偶dym razie w ko艅cu dotarli艣my na wybrze偶e Mallorei -akurat na czas, jak si臋 potem okaza艂o, poniewa偶 gdy tylko stan臋li­艣my na brzegu, rozszala艂a si臋 trzydniowa 艣nie偶yca. Schronili艣my si臋 pod stert膮 drewna. Dras okaza艂 si臋 bardzo u偶yteczny. Swym topo­rem wyr膮ba艂 nam bardzo przytulne legowisko w 艣rodku tej g贸ry drewna. Rozpalili艣my ognisko i stopniowo odtajali艣my.


0x08 graphic
Podczas jednej ze swych wizyt w Dolinie Beldin naszkicowa艂 mi przybli偶on膮 map臋 Mallorei. Wiele czasu sp臋dzi艂em pochylony nad ni膮, podczas gdy 艣nie偶na zawierucha zaj臋ta by艂a usypywa­niem kilkumetrowej zaspy nad naszym schronieniem.

-Jak daleko od miejsca, w kt贸rym przebyli艣my morze, znaj­duje si臋 przej艣cie? - zapyta艂em Riv臋, gdy wicher zacz膮艂 s艂ab­n膮膰.

- Nie wiem. Pewnie jakie艣 pi臋膰dziesi膮t lig.

-Jeste艣 bardzo pomocny, Rivo - powiedzia艂em kwa艣no. Zno­wu zacz膮艂em si臋 wpatrywa膰 w map臋. Beldin nie wiedzia艂 nic o przej艣ciu, oczywi艣cie, wi臋c go nie narysowa艂. Nie zamie艣ci艂 r贸w­nie偶 skali, tak 偶e mog艂em jedynie zgadywa膰. - Wydaje mi si臋, 偶e jeste艣my w przybli偶eniu na zach贸d od Cthol Mishrak - oznajmi­艂em przyjacio艂om.

- W贸wczas b臋dziemy musieli ich poszuka膰 — lub rzeki.
Cherek spojrza艂 na map臋.

0 wszystkim, je艣li tylko wystarczaj膮co szybko m贸wi膰.

Zawin臋li艣my si臋 w nasze futra i zapadli艣my w sen. Naprawd臋 nie by艂o co robi膰, chyba 偶e przygl膮da膰 si臋 jak Dras gra艂 w ko艣ci. Drasnianie uwielbiaj膮 hazard, ale ja znajdowa艂em wi臋ksz膮 przy­jemno艣膰, 艣ni膮c o swej 偶onie.

Nie jestem pewny, jak d艂ugo spa艂em, ale po jakim艣 czasie Ri-va obudzi艂 mnie.

Usiad艂em szybko.

- Dobrze - odpar艂em. - Obud藕 ojca i braci. Przez jaki艣 czas
b臋dziemy mie膰 troch臋 艣wiat艂a. Wykorzystajmy to na rozejrzenie
si臋 po l膮dzie. Powiedz, aby nie zwijali obozu. Rozejrzymy si臋 tylko

1 wr贸cimy. Chc臋, by znowu zapad艂y ciemno艣ci, nim ruszymy.

Za pla偶膮 ci膮gn臋艂y si臋 艂agodne wzg贸rki. Podeszli艣my do nich. Dras uderzy艂 siekier膮 w pokryte 艣niegiem zbocze.

- Piasek - oznajmi艂. To zabrzmia艂o obiecuj膮co.

Wdrapali艣my si臋 na wydmy. Przed nami rozci膮ga艂 si臋 kar艂o­waty las, kt贸ry przypomina艂 d偶ungl臋 poznaczon膮 tu i tam rozle­g艂ymi polanami.

0x08 graphic
spieszmy, je艣li chcemy tam dotrze膰, nim znowu zapadn膮 ciem­no艣ci.

Zbiegli艣my z wydmy pomi臋dzy s臋kate, kar艂owate drzewka. Oczy艣ci艂em nog膮 ze 艣niegu kawa艂ek ziemi.

Dras rzuci艂 pod nosem kilka przekle艅stw, wypr臋偶y艂 swe musku­larne ramiona i wzi膮艂 si臋 do pracy.

- Mocniej, Drasie - ponagla艂em go. - Chc臋 dosta膰 si臋 do wo­
dy, nim si臋 艣ciemni.

Dras r膮ba艂 mocniej i szybciej, rozpryskuj膮c na wszystkie strony ka­wa艂ki lodu. Po kilku minutach z dna otworu zacz臋艂a si臋 s膮czy膰 woda.

Z trudem powstrzyma艂em si臋, by nie zata艅czy膰 z rado艣ci. Wo­da by艂a br膮zowa.

- Wystarczy - powiedzia艂em. Przykl臋kn膮艂em, nabra艂em w d艂o­
nie wody i posmakowa艂em. — S艂onawa — oznajmi艂em. — W porz膮d­
ku, to woda z bagniska. Wygl膮da na to, 偶e twoje wr贸偶by sprawdzi艂y
si臋, Chereku. To jest tw贸j szcz臋艣liwy rok. Wracajmy na pla偶臋 i zjedz­
my 艣niadanie.

W drodze powrotnej Algar zaj膮艂 miejsce u mego boku.

- Gdy w gr臋 wchodz膮 pieni膮dze, Dras ok艂ama艂by w艂asn膮 matk臋.
Rozumiecie teraz, co my艣l臋 o Drasnianach?

Wr贸cili艣my do naszej kryj贸wki. Riva przyrz膮dzi艂 obfite 艣nia­danie. Gotowanie jest robot膮, kt贸rej nikt nie lubi - z wyj膮tkiem mej c贸rki, oczywi艣cie - wi臋c zwykle przypada ono w udziale naj­m艂odszym. O dziwo, Riva nie by艂 z艂ym kucharzem.

Dras zmarszczy艂 brwi.

Nie chcia艂em si臋 zbytnio rozwodzi膰. Drobiazgi wprawiaj;) Drasa w zak艂opotanie. Wielkie sprawy mog艂yby nadwer臋偶y膰 mu m贸zg.


0x08 graphic
# % %

Przepraszam ca艂y nar贸d Drasnian za t臋 ostatni膮 uwag臋. Dras by艂 odwa偶ny, silny i absolutnie lojalny, ale czasami troch臋 wolno my艣la艂. Jego potomkowie 艣wietnie si臋 z tym uporali. Je艣li kto艣 nie wierzy, niech spr贸buje interes贸w z ksi臋ciem Kheldarem.

* * *

Dobrze zatem - powiedzia艂em, gdy zjedli艣my. - Torak jest bar­dzo nieust臋pliwy. Gdy raz uczepi si臋 jakiej艣 my艣li, nie pozwoli si臋 od niej odci膮gn膮膰. Prawie na pewno wie o przej艣ciu - szczeg贸lnie od czasu, gdy Karandowie korzystaj膮 z niego, by handlowa膰 z Mo-rindimami, a Karandowie czcz膮 teraz Toraka. Cho膰 prawdopodob­nie u偶ywaj膮 tego przej艣cia jedynie latem, gdy nie ma lodu. Nie s膮­dz臋, aby Torak bra艂 pod uwag臋 mo偶liwo艣膰 przeprawy po lodzie.

- Do czego zmierzamy? - zapyta艂 Cherek.

-Jestem pewny, 偶e Torak si臋 nas spodziewa, ale oczekuje, i偶 nadejdziemy z p贸艂nocy - od strony przej艣cia. Je艣li wys艂a艂 ludzi, aby nas zatrzymali, tam w艂a艣nie b臋d膮.

Riva roze艣mia艂 si臋 uradowany.

0x08 graphic
my w miar臋 ostro偶ni, powinni艣my dotrze膰 do Cthol Mishrak nie zauwa偶eni.

- Ca艂y czas to wiedzia艂e艣, prawda, Belgaracie? - zapyta艂 Riva.
- To dlatego kaza艂e艣 nam i艣膰 po lodzie zamiast uda膰 si臋 do l膮do­
wego przej艣cia.

Wzruszy艂em ramionami.

- Naturalnie - odpar艂em skromnie. To by艂o oczywi艣cie k艂am­
stwo w 偶ywe oczy; ja po prostu z艂o偶y艂em wszystkie fakty do kupy.
Ale opinia nieomylnie m膮drego nie zawadzi, gdy masz do czynie­
nia z Alornami. Ju偶 wkr贸tce mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e przyjdzie mi po­
dejmowa膰 decyzje jedynie kieruj膮c si臋 domys艂ami i nie b臋d臋 mia艂
czasu na dyskusje.

Ciemno艣ci zapad艂y ponownie, gdy wyczo艂gali艣my si臋 z nasze­go legowiska i ruszyli艣my przez 艣nie偶ne wydmy ku zamarzni臋tym mokrad艂om na wschodzie. Wkr贸tce przekonali艣my si臋, 偶e nie wszystkie chandimy skierowa艂y si臋 na p贸艂noc, by tam warowa膰 na nas, czekaj膮c. Od czasu do czasu natykali艣my si臋 na 艣wie偶ym 艣nie­gu na 艣lady wielko艣ci ko艅skich kopyt i raz po raz s艂yszeli艣my uja­danie chandim贸w na bagnisku.

W tym miejscu musz臋 si臋 do czego艣 przyzna膰. Pomimo swych zastrze偶e艅 w tym wzgl臋dzie, manipulowa艂em jednak nieco przy pogodzie. Stworzy艂em dla nas ma艂膮, podr臋czn膮 zas艂on臋 mgieln膮 i bardzo pos艂uszn膮 chmurk臋 艣nie偶n膮, kt贸ra pod膮偶a艂a za nami jak szczeniaczek, z rado艣ci膮 zasypuj膮c nasze 艣lady 艣wie偶ym 艣niegiem. Naprawd臋 nie trzeba du偶o, by uszcz臋艣liwi膰 chmurk臋. Ca艂y czas jednak bacznie kontrolowa艂em poczynania chmurki i mg艂y, aby ich dzia艂ania nie wp艂yn臋艂y w znacz膮cy spos贸b na pogod臋. Ukryci pomi臋dzy nimi, byli艣my bezpieczni, a 艣wie偶y 艣nieg t艂umi艂 odg艂osy naszych krok贸w. Potem przywo艂a艂em ch臋tn膮 do wsp贸艂pracy rodzi­n臋 cybet贸w, by sz艂a za nami. Cybety to mi艂e ma艂e stworzonka spo­krewnione ze skunksami, tyle 偶e zamiast pask贸w maj膮 kropki. Jednak偶e w podobny spos贸b radz膮 sobie ze stworzeniami, kt贸re


0x08 graphic
je zdenerwuj膮 - o czym m贸g艂 przekona膰 si臋 jeden z ps贸w Toraka, gdy podszed艂 zbyt blisko. Przez nast臋pne kilka tygodni inne chan-dimy b臋d膮 raczej unika膰 jego towarzystwa.

Kilka dni przekradali艣my si臋 nie zauwa偶eni przez zamarzni臋te bagniska, kryj膮c si臋 w g膮szczu w ci膮gu kr贸tkiego dnia i w臋druj膮c podczas d艂ugich polarnych nocy.

Pewnego ranka nasza mg艂a zacz臋艂a opalizowa膰. Pozwoli艂em si臋 jej rozproszy膰. Chcia艂em si臋 rozejrze膰, ale naprawd臋 nie by艂o to ko­nieczne. Wiedzia艂em, co roz艣wietla艂o mg艂臋. S艂o艅ce w ko艅cu si臋gn臋­艂o horyzontu. Zima mija艂a i czas by艂o si臋 spieszy膰. Gdy mg艂a si臋 prze­rzedzi艂a, zobaczyli艣my, 偶e zbli偶amy si臋 do wschodniego kra艅ca mo­krade艂. Pasmo niskich wzg贸rz wznosi艂o si臋 kilka mil przed nami, a tu偶 za pag贸rkami rozci膮ga艂a si臋 atramentowoczarna zas艂ona z chmur.

Oto jest - powiedzia艂em bardzo cicho do Chereka i jego
ch艂opc贸w.

- Co? - zapyta艂 Dras.

- Ukryjmy si臋 i poczekajmy na zapadni臋cie ciemno艣ci. Musi­
my by膰 bardzo ostro偶ni.

Dobrn臋li艣my do zaro艣li porastaj膮cych niski wzg贸rek. Przesu­n膮艂em sw膮 艣nie偶n膮 chmurk臋 kilka razy tam i z powrotem nad na­szymi 艣ladami i odes艂a艂em do domu z podzi臋kowaniami. Po chwili namys艂u zwolni艂em te偶 cybety.

^Jeste艣 tam jeszcze?'- zapyta艂em na pr贸b臋.

Nie, wt贸rz臋 si臋 gdzie艣 bezmy艣lnie. A gdzie偶 indziej mia艂bym by膰, Bel­
garacie?


I nagle wiedzia艂em. Nie pytajcie sk膮d, po prostu wiedzia艂em.

Jasno by艂o przez oko艂o trzy godziny, kt贸re mnie wydawa艂y si臋 trzema latami. Gdy w ko艅cu z oci膮ganiem zapad艂 zmierzch, by­艂em bardzo zdenerwowany.

Ruszajmy - powiedzia艂em do Alorn贸w. - Je艣li natkniemy
si臋 na Angarak贸w, za艂atwcie si臋 z nimi kr贸tko i nie r贸bcie wi臋cej
ha艂asu, ni偶 to konieczne.

—Jaki mamy plan? — zapyta艂 Cherek.

Po drodze go opracuj臋 — odpar艂em. Czemu tylko ja mam
si臋 denerwowa膰?

Cherek z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋.

O艣wietl drog臋 — rzek艂. M贸wcie o Alornach, co chcecie, ale
nikt nie mo偶e odm贸wi膰 im odwagi.


0x08 graphic
Wyczo艂gali艣my si臋 z zaro艣li i przebrn臋li艣my przez 艣nieg na skraj mokrade艂. Nie martwi艂em si臋 zbytnio o nasze 艣lady, ponie­wa偶 Grolimowie patrolowali regularnie t臋 cze艣膰 bagnisk i ich 艣la­dy by艂y wsz臋dzie, co jaki艣 czas przemieszane z tropami ps贸w. Kil­ka wi臋cej nic nie znaczy.

Szcz臋艣cie nam dopisywa艂o. Z zachodu nadci膮gn臋艂a 艣nie偶yca i wyj膮cy wicher oczy艣ci艂 ze 艣niegu zbocza wzg贸rz przed nami. Nie min臋艂a godzina, gdy dotarli艣my na szczyt i po raz pierwszy spoj­rzeli艣my na Miasto Wiecznej Nocy.

Oczywi艣cie widzia艂em 偶elazn膮 wie偶臋 Toraka, ale nie ona mnie niepokoi艂a. 艢wiat艂o nie by艂o najlepsze, ale wystarczaj膮co dobre, by ujawni膰 fakt, 偶e Cthol Mishrak otacza艂 mur. Zakl膮艂em.

- To oznacza, 偶e b臋dziemy musieli przej艣膰 przez bram臋, a wy
nie wygl膮dacie za bardzo na Grolim贸w.

Dras wzruszy艂 ramionami.

Jak ju偶 zapewne wspomina艂em, wicher zmi贸t艂 do czysta 艣nieg z zachodnich stok贸w i przesun膮艂 go na wschodnia stron臋. Patrzy­li艣my na wysokie zaspy. Nie wygl膮da艂o to wcale dobrze.

0x08 graphic
Cherek wzruszy艂 ramionami.

- Ale b臋dziemy si臋 go spodziewa膰 - powiedzia艂. — Tyle prze­
wagi nam chyba wystarczy, prawda?

To by艂a czysta g艂upota, oczywi艣cie, ale nie potrafi艂em wymy­艣li膰 niczego lepszego poza brni臋ciem przez zaspy, a na to nie mieli艣my czasu. Spieszyli艣my si臋 do Cthol Mishrak na um贸wione spotkanie i nie chcia艂em si臋 sp贸藕ni膰.

- Spr贸bujmy - podda艂em si臋.

Rzeczywi艣cie spotkali艣my jednego Grolima po drodze do miasta, ale Algar i Riva skoczyli na niego, nim zd膮偶y艂 krzykn膮膰 i rozprawili si臋 z napastnikiem szybko swymi sztyletami. Potem podnie艣li go, zakr臋cili Grolimem kilka razy i przerzucili za 艣nie偶­ny wa艂 po lewej stronie, gdy tymczasem Dras zagarn膮艂 nog膮 艣nieg na ka艂u偶臋 krwi.

~ Chyba oko艂o trzydziestu pi臋ciu. Nauczy艂a mnie wielu rzeczy.

0x08 graphic
Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e nigdy nie czytali艣cie o tej rozmowie

w „Ksi臋dze Alorn贸w".

* * *

Algar poszed艂 przodem, ostro偶nie wygl膮daj膮c za ka偶dy zakr臋t kr臋tej 艣cie偶ki. Po chwili wr贸ci艂.

- Podeszli艣my dostatecznie blisko - powiedzia艂 kr贸tko. - Bra­
my s膮 za nast臋pnym zakr臋tem.

-Jak wysokie s膮 mury? - zapyta艂 ojciec.

Kiwn臋li g艂owami. Nie wygl膮dali na ura偶onych nazwaniem ich „ch艂opcami". Dziewi臋膰dziesi臋cioletni Cherek nadal ich tak nazywa艂.

Kopanie tunelu w 艣niegu nie jest wcale takie trudne, szcze­g贸lnie gdy ma si臋 pomoc. Cherek pierwszy przekopywa艂 si臋 przez 艣nieg. Kierowa艂 si臋 lekko ku g贸rze, zmierzaj膮c na lewo od bramy. Dras szed艂 za nim, prostuj膮c si臋 co kilka krok贸w, aby sprasowa膰 艣nieg nad sob膮. Nast臋pny pod膮偶a艂 Riva, rozpychaj膮c si臋 na boki ramionami, by poszerzy膰 tunel w 艣niegu.

By艂 na tyle grzeczny, aby tego nie komentowa膰.

-Ja p贸jd臋 ostatni - powiedzia艂. - Wiem jak zamkn膮膰 tunel, aby nikt nie zobaczy艂 wej艣cia.

Chocia偶 musieli艣my si臋 spieszy膰, wiedzia艂em, 偶e nadal mieli­艣my przynajmniej pi臋tna艣cie godzin, nim s艂o艅ce ponownie poj膮-


0x08 graphic
wi si臋 na kr贸tko nad po艂udniowym horyzontem. Przez kilka go­dzin ryli艣my jak krety, a偶 w ko艅cu wpad艂em na stopy Rivy.

-Jak przedostaniemy si臋 przez mury?

- Stan臋 Drasowi na ramionach, a Algar ojcu. Wdrapiemy si臋
na mury, a potem wci膮gniemy pozosta艂ych. Nie by艂oby to mo偶li­
wie, gdyby艣my byli ni偶si. Wpadli艣my na ten pomys艂 w czasie ostat­
niej wojny klan贸w - spojrza艂 przed siebie. — Mo偶emy rusza膰. Oj­
ciec wyszed艂 z tunelu.

Przesuwali艣my si臋 cal po calu i wkr贸tce stan臋li艣my przy mu­rze. Cherek i Dras zaparli si臋 r臋koma o kamienie, a Algar i Riva wspi臋li si臋 po ich plecach, uchwycili szczytu muru i podci膮gn臋­li si臋.

Najpierw Belgarath — szepn膮艂 Riva. — Podnie艣cie go, abym
m贸g艂 dosi臋gn膮膰 jego r臋ki.

Dras schwyci艂 mnie w pasie i podni贸s艂. W贸wczas to przekona­艂em si臋, jak silne by艂y r臋ce Rivy. Mia艂em wra偶enie, 偶e z koniusz­k贸w palc贸w try艣nie mi krew, gdy pochwyci艂 m膮 wyci膮gni臋t膮 d艂o艅.

A potem znale藕li艣my si臋 w mie艣cie. Beldin opisa艂 Cthol Mish-rak jako przedmie艣cie Piek艂a. Stwierdzi艂em, 偶e jego opis pasowa艂 do tego, co zobaczy艂em. Budynki sta艂y st艂oczone, a w膮skie, kr臋te uliczki przes艂oni臋te by艂y nawisami drugich pi臋ter, kt贸re styka艂y si臋 nad g艂owami. Zapewniam was, 偶e w mie艣cie tak daleko wysu­ni臋tym na p贸艂noc nie by艂o to pozbawione sensu. Przynajmniej ulic nie zasypywa艂 艣nieg, ale zupe艂ny brak okien w domach spra­wia艂, 偶e przypomina艂y przedsionki loch贸w. Dymi膮ce smoli艣cie, z rzadka rozmieszczone pochodnie zapewnia艂y n臋dzne o艣wietle­nie. Wygl膮da艂o to przygn臋biaj膮co, ale ani ja, ani moi przyjaciele


0x08 graphic
nie t臋sknili艣my za jasnymi bulwarami. Skradali艣my si臋, a to czyn­no艣膰, kt贸r膮 najlepiej robi膰 w ciemno艣ci.

Nie jestem pewny, czy te zadymione w膮skie korytarze by艂y wy­ludnione za spraw膮 porozumienia pomi臋dzy moim przyjacielem z poddasza i jego przeciwno艣ci膮, czy te偶 taki by艂 zwyczaj w Mie艣cie Wiecznej Nocy - nie bez przyczyny, skoro psy biega艂y wolne - ale zag艂臋biaj膮c si臋 w samo serce Angaraku nie napotkali艣my 偶ywej duszy.

W ko艅cu wyszli艣my na plac w 艣rodku miasta. Z wiecznego mroku wy艂oni艂a si臋 wie偶a. By艂a z 偶elaza - tak jak to opisa艂 Beldin. Wysoko艣ci膮 przewy偶sza艂a nawet wie偶臋 Aldura - co nie powinno specjalnie dziwi膰, bior膮c pod uwag臋 charakter Toraka. By艂a ogromna i monumentalnie paskudna. 呕elazo nie jest materia艂em na bardzo pi臋kne budowle. Oczywi艣cie by艂a czarna i nawet z odda­li wygl膮da艂a dziobate. W ko艅cu sta艂a tam od dw贸ch tysi臋cy lat. Jed­nak偶e ani ja, ani Alornowie tak naprawd臋 nie patrzyli艣my na 贸w monumentalny pomnik ego Toraka. My spogl膮dali艣my na par臋 ogromnych ps贸w pilnuj膮cych nabijanych 膰wiekami drzwi.

Musia艂em natychmiast po艂o偶y膰 temu kres. Alornowie gotowi jeszcze uzna膰 za dobry ten absurdalny plan.

- Pracuj臋 nad tym.

My艣la艂em bardzo szybko i nagle rozwi膮zanie samo przysz艂o mi do g艂owy. Wiedzia艂em, 偶e si臋 powiedzie, poniewa偶 ju偶 raz to zadzia­艂a艂o.

Wycofajmy si臋 do tego zau艂ka — mrukn膮艂em. — Mam zamiar
znowu zmieni膰 posta膰.


Alornowie cofn臋li si臋 nerwowo.

Nie przemieni艂em si臋 w wilka ani w sow臋, ani w or艂a, ani na­wet w smoka.

Sta艂em si臋 cybetem.

Alornowie odsun臋li si臋 jeszcze dalej.

Ten pomys艂 pewnie nie zda艂by egzaminu, gdyby psy Toraka by艂y prawdziwymi psami. Nawet najg艂upszy pies wie, 偶e nale偶y uni­ka膰 cybeta czy skunksa. Chandimy by艂y jednak Grolirnami i na wszystkie dzikie zwierz臋ta patrzy艂y z pogard膮. Zadar艂em sw贸j krop­kowany ogon, machaj膮c nim ostrzegawczo i ruszy艂em ku chandi-mom przez za艣nie偶ony plac. Gdy podszed艂em na tyle blisko, aby mnie zobaczy艂y, jeden z nich warkn膮艂 tak okropnym g艂osem, jakby prze偶uwa艂 s艂owa:

- Wyno艣 si臋.

Zignorowa艂em go i nadal szed艂em w kierunku ps贸w Toraka. Potem, gdy uzna艂em, 偶e znalaz艂y si臋 ju偶 w moim zasi臋gu, odwr贸ci­艂em si臋 i skierowa艂em na chandimy sw贸j niebezpieczny odw艂ok.

* * *

Chyba nie musz臋 wdawa膰 si臋 w szczeg贸艂y. To do艣膰 odra偶aj膮ce. Nie chcia艂bym urazi膰 偶adnej z pa艅, kt贸ra b臋dzie to czyta膰.

* * *

Prawdziwy pies po przygodzie ze skunksem lub cybetem b臋dzie ujada艂 i wy艂, aby wszyscy wiedzieli, jak bardzo mu przykro, ale stwory przy drzwiach nie by艂y prawdziwymi psami. Chandimy zacz臋艂y ma­cha膰 艂apami, tarza膰 si臋, chowa膰 nos w 艣niegu i trze膰 艂apami oczy.


0x08 graphic
Zerkn膮艂em na nich przez rami臋 i pos艂a艂em nast臋pn膮 porcj臋, tak dla pewno艣ci.

Gdy odwr贸ci艂em si臋 ponownie, chandimy na o艣lep niezdar­nie sz艂y przez plac, zatrzymuj膮c si臋 co kilka krok贸w, by znowu ta­rza膰 si臋 w 艣niegu. Nie szczeka艂y ani nie wy艂y, ale zawzi臋cie skam­la艂y.

Wr贸ci艂em do w艂asnej postaci, przywo艂a艂em machni臋ciem r臋­ki Chereka i ch艂opc贸w, po czym przy艂o偶y艂em koniuszki palc贸w do 偶elaznych drzwi. Wyczu艂em zamek. Nie nale偶a艂 do zbyt skompli­kowanych, wi臋c otworzy艂em go pojedyncz膮 my艣l膮 i cal po calu za­cz膮艂em powoli uchyla膰 drzwi. Mimo to w ciszy panuj膮cej na placu bardzo ha艂asowa艂y przy otwieraniu. Nie s膮dz臋 jednak, aby d藕wi臋k ni贸s艂 si臋 zbyt daleko.

Cherek i jego synowie podeszli na pewn膮 odleg艂o艣膰 i zatrzy­mali si臋.

Wydawa艂o mi si臋, 偶e usi艂uje wstrzyma膰 oddech.

Nie b膮d藕 durniem - warkn膮艂em. — Ten zapach tutaj pozo­
sta艂 po psach. Ja nie zosta艂em ochlapany — w ka偶dym razie nie
w tej postaci.

Oni jednak nadal nie mieli ochoty podej艣膰 bli偶ej.

Mrukn膮艂em pod nosem kilka przekle艅stw i wsun膮艂em si臋 bo­kiem przez szpar臋 w drzwiach. W 艣rodku panowa艂a absolutna ciemno艣膰. Pogmera艂em w sakiewce u pasa, wyci膮gn膮艂em ogarek i zapali艂em go dotkni臋ciem kciuka.

* * *

Przyznaj臋, to by艂o troch臋 ryzykowne. Wiedzia艂em jednak, 偶e Torak nie powinien si臋 miesza膰. Wola艂em si臋 co do tego upew­ni膰, nim p贸jdziemy dalej.


0x08 graphic
* * *

Alornowie w艣lizn臋li si臋 za mn膮 i zacz臋li si臋 nerwowo rozgl膮da膰.

Os艂oni艂em 艣wieczk臋 i ruszy艂em wzd艂u偶 wewn臋trznej 艣ciany. Trafi艂em na drzwi, kt贸rych przedtem nie widzia艂em. Dotkn膮艂em ich ko艅cami palc贸w i wyczu艂em z ty艂u schody. Wiod艂y w d贸艂. To by艂a jedna z tych rzeczy, kt贸r膮 powinienem zrobi膰, po do­staniu si臋 do wie偶y. Nie mam poj臋cia dlaczego, ale musia艂em wiedzie膰, gdzie by艂y te schody. Pami臋膰 o ich po艂o偶eniu nosi艂em w g艂owie przez ponad trzy tysi膮ce lat. Potem, gdy wr贸ci艂em do Cthol Mishrak z Garionem i Silkiem, w ko艅cu zrozumia艂em dla­czego.

Teraz jednak wr贸ci艂em do 偶elaznych schod贸w wiod膮cych w g贸r臋.

- Chod藕my - zaproponowa艂em.

Cherek skin膮艂 g艂ow膮, wzi膮艂 ode mnie 艣wieczk臋, po czym wy­ci膮gn膮艂 sw贸j miecz. Ruszy艂 w g贸r臋 schod贸w. Tu偶 za nim Riva i Al-gar, a ja z Drasem zamyka艂em poch贸d.

To by艂a d艂uga wspinaczka. Wie偶a Toraka by艂a bardzo wysoka. Nie musia艂a by膰 tak wielka, ale znacie Toraka. Prawd臋 powie­dziawszy, jestem nieco zaskoczony, 偶e jego wie偶a nie si臋ga艂a gwiazd.

W ko艅cu dotarli艣my na szczyt. Tam by艂y kolejne 偶elazne drzwi.

0x08 graphic
Cherek wzi膮艂 g艂臋boki oddech, poda艂 艣wiec臋 Algarowi i po艂o­偶y艂 d艂o艅 na klamce.

- Powoli - ostrzeg艂em.

Skin膮艂 g艂ow膮 i nacisn膮艂 klamk臋 z przesadn膮 ostro偶no艣ci膮.

Beldin nie myli艂 si臋. Torak rzeczywi艣cie musia艂 co艣 zrobi膰, aby 偶elazo nie rdzewia艂o, gdy偶 drzwi zaskakuj膮co ma艂o ha艂asowa艂y przy powolnym otwieraniu.

Cherek zajrza艂 do 艣rodka.

—Jest tam - szepn膮艂 do nas. — My艣l臋, 偶e 艣pi.

Dobrze - mrukn膮艂em. — Ruszajmy. Noc nie b臋dzie trwa艂a
wiecznie.

Weszli艣my ostro偶nie do komnaty. Natychmiast spostrzeg艂em, 偶e poza innymi swymi wadami, Torak by艂 r贸wnie偶 plagiatorem. To pomieszczenie bardzo przypomina艂o pok贸j mojego Mistrza na szczycie jego wie偶y - z t膮 r贸偶nic膮, 偶e w wie偶y Toraka wszystko by艂o z 偶elaza. Pomieszczenie o艣wietla艂 przy膰miony blask bij膮cy od ognia na kominku.

B贸g-smok rzuca艂 si臋 i wierci艂 na swym 偶elaznym 艂o偶u. Chyba nadal trawi艂y go p艂omienie. Sw膮 zmasakrowan膮 twarz skry艂 pod stalow膮 mask膮, kt贸ra wiernie oddawa艂a wygl膮d jego twarzy przed spaleniem. To by艂a pi臋kna robota. Jednak偶e sama maska, przez fakt, 偶e jej repliki zdobi艂y ka偶d膮 angarack膮 艣wi膮tyni臋, sprawia艂a z艂owieszcze wra偶enie. W odr贸偶nieniu od owych nieruchomych kopii, maska zakrywaj膮ca twarz Toraka porusza艂a si臋. Najwyra藕­niej B贸g cierpia艂 katusze. By膰 mo偶e to okrutne, ale nie by艂o mi go 偶al. Jeden oczod贸艂 zia艂 pustk膮. Lewe oko Toraka nadal widocz­nie p艂on臋艂o.

Okaleczony B贸g wierci艂 si臋 i obraca艂, pogr膮偶ony w bolesnej drzemce. Wydawa艂o si臋, 偶e jego pal膮ce si臋 oko 艣ledzi nas i obser­wuje, cho膰 sam Torak by艂 bezsilny wobec tego, co zamierzali艣my zrobi膰.

Dras podszed艂 do 艂o偶a, 艣ciskaj膮c sw贸j bojowy top贸r.


0x08 graphic
- M贸g艂bym oszcz臋dzi膰 艣wiatu wielu k艂opot贸w - zaproponowa艂.

Nie b膮d藕 niedorzeczny — powiedzia艂em. — Tw贸j top贸r jedy­
nie odbi艂by si臋 od niego, co mog艂oby Toraka po prostu obudzi膰.
- Rozejrza艂em si臋 po pokoju i dostrzeg艂em drzwi dok艂adnie na­
przeciwko tych, kt贸rymi weszli艣my. A poniewa偶 w pomieszczeniu
by艂o tylko dwoje drzwi, znacz膮co zaw臋偶a艂o to poszukiwania. -
Chod藕my, panowie — rzek艂em do swych towarzyszy. — Czas zrobi膰
to, po co przyszli艣my.

Rzeczywi艣cie nadesz艂a ju偶 pora. Nie pytajcie, sk膮d o tym wie­dzia艂em, ale to zdecydowanie by艂 odpowiedni czas. Przeszed艂em przez pok贸j Toraka i otworzy艂em drzwi. P艂on膮ce oko 艣ledzi艂o ka偶­dy m贸j krok.

Pomieszczenie za drzwiami nie by艂o du偶e — niewiele wi臋ksze od schowka. Dok艂adnie po艣rodku sta艂 偶elazny st贸艂 wielko艣ci noc­nej szafki. Na owym stoliku le偶a艂a 偶elazna szkatu艂ka. Wydawa艂a si臋 rozpalona, jakby dopiero co wyj臋to j膮 z paleniska w ku藕ni, ale nie czerwieni艂a si臋 jak roz偶arzone 偶elazo.

Jarzy艂a si臋 b艂臋kitnym blaskiem.


ROZDZIA艁 PI臉TNASTY

-Jeden z nas musi j膮 otworzy膰 - powiedzia艂 Algar. - Torak m贸g艂 j膮 tu umie艣ci膰, aby nas zwie艣膰. Mo偶e szkatu艂ka jest pusta, a sam Glob znajduje si臋 gdzie indziej.

Cel sprawi艂, 偶e wiedzia艂em, kto mia艂 otworzy膰 skrzynk臋 i wy­j膮膰 Glob. Mia艂em r贸wnie偶 艣wiadomo艣膰, 偶e powinien to by膰 ochot­nik. Musia艂em wi臋c ich nieco ukierunkowa膰.

- Glob ci臋 zna, Belgaracie - rzeki Cherek. - Ty to zr贸b.
Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

Brutalna szczero艣膰 tego wyznania zdecydowanie poprawi艂a moj膮 opini臋 o Drasie.

Riva i Algar spojrzeli na siebie, po czym Riva wzruszy艂 ramio­nami i u艣miechn膮艂 si臋 rozbrajaj膮co.

— No to, skoro ju偶 to ustalili艣my — powiedzia艂 niedba艂ym to­
nem Algar — mo偶emy rusza膰 z powrotem.


0x08 graphic
* * H=

Oto, co naprawd臋 wydarzy艂o si臋 w wie偶y Toraka. Ca艂a ta czcza gadanina o „z艂ych intencjach" w „Ksi臋dze Alorn贸w" zosta艂a wymy艣lona przez kogo艣, kogo ponios艂a wyobra藕nia. Mnie zdarza si臋 to ca艂y czas. Prawdziwy przebieg wydarze艅 w r贸偶nych opowie­艣ciach zawsze wydawa艂 mi si臋 zbyt prozaiczny.

Riva prze艂kn膮艂 艣lin臋 i wsun膮艂 Glob pod futrzan膮 koszul臋. Po­tem wyci膮gn膮艂 swe ogromne d艂onie i przyjrza艂 si臋 im uwa偶nie. -Jeszcze nie 艣wiec臋 - zauwa偶y艂.

W czasie wycofywania si臋 z wie偶y prze偶y艂em ci臋偶k膮 chwil臋. Torak krzykn膮艂. To by艂 okrzyk nieutulonego 偶alu; 艣pi膮cy B贸g--smok wiedzia艂, 偶e zabieramy Glob. By艂 bezsilny, nie m贸g艂 nas po­wstrzyma膰, ale s艂ysz膮c wrzask Toraka, obla艂em si臋 zimnym potem.


0x08 graphic
Nie lubi艂em zaskocze艅, tym chyba mo偶na wyt艂umaczy膰 me p贸藕niejsze zachowanie.

- 艢pij dalej, Toiaku - rzek艂em, a potem odezwa艂em si臋 jego
w艂asnymi s艂owami. - Dam ci rad臋, bracie mego Mistrza, w podzi臋­
ce za pomoc, jak膮 mi dzi艣 okaza艂e艣. Nie szukaj Globu. M贸j Mistrz
jest bardzo delikatny. Ja nie. Je艣li zbli偶ysz si臋 do Globu, zrobi臋
z ciebie przek膮sk臋.

Oczywi艣cie to by艂a czysta fanfaronada, ale musia艂em co艣 mu powiedzie膰. Moja z艂o艣liwo艣膰 nie posz艂a na marne. Gdy Torak w ko艅cu si臋 obudzi艂, by艂 tak w艣ciek艂y, 偶e wiele czasu straci艂 na ka­ranie Angarak贸w, kt贸rzy mieli nie dopu艣ci膰 nas do wie偶y. Dzi臋ki temu zyskali艣my przewag臋.

Ostro偶nie zeszli艣my ze schod贸w, nas艂uchuj膮c ca艂y czas, czy nie nadchodz膮 Grolimowie, ale towarzyszy艂a nam jedynie pe艂na grozy cisza. Gdy znale藕li艣my si臋 na dole, wyjrza艂em na za艣nie偶ony plac. Nadal by艂 pusty. Szcz臋艣cie nam dopisywa艂o.

- Ruszajmy! - ponagla艂 niecierpliwie Dras. Kilka lat temu
mieli艣my z ksi臋ciem Kheldarem d艂ug膮 dyskusj臋. Powiedzia艂 mi, 偶e
na z艂odzieju czapka gore, co czyni ucieczk臋 niebezpieczniejsz膮
od samego w艂amania. Naturalny instynkt nakazuje po kradzie偶y
bra膰 nogi za pas; ale je艣li nie chcesz by膰 z艂apany, lepiej zapanuj
nad tym instynktem.

Przy wej艣ciu do wie偶y nadal panowa艂 okropny smr贸d. Wstrzy­mali艣my wi臋c oddech, dop贸ki nie schronili艣my si臋 w ciemnym za­u艂ku za placem.

-Jak s膮dzisz? - szepn膮艂 Cherek, gdy szli艣my kr臋t膮, zadymio­n膮 uliczk膮 w kierunku mur贸w. - Czy bezpiecznie b臋dzie wraca膰 t膮 sam膮 drog膮?

W艂a艣nie nad tym my艣la艂em i nie mia艂em jeszcze odpowiedzi. Musia艂y pozosta膰 jakie艣 艣lady naszego przej艣cia, bez wzgl臋du na to jak byli艣my ostro偶ni w swej w臋dr贸wce z wybrze偶a. Zna艂em To­raka. By艂em pewny, 偶e nie pokieiuje osobi艣cie poszukiwaniami.


0x08 graphic
Sceduje to na swych podw艂adnych, co oznacza Urvona lub Ctu-chika. Maj膮c w pami臋ci opis Beldina, specjalnie nie obawia艂em si臋 Urvona. Ctuchik by艂 jednak偶e dla mnie niewiadom膮. Nie wie­dzia艂em, co potrafi drugi z uczni贸w Toraka i nie by艂 to chyba naj­lepszy czas na sprawdzanie.

W臋dr贸wka na p贸艂noc oczywi艣cie nie wchodzi艂a w rachub臋. Torak na pewno postawi艂 swych ludzi przy przej艣ciu. Nie mia艂em ochoty si艂膮 torowa膰 sobie w艣r贸d nich drogi - zak艂adaj膮c, 偶e byli­by艣my w stanie to uczyni膰. Ucieczka na zach贸d by艂a zapewne r贸w­nie niebezpieczna. Musia艂em bra膰 pod uwag臋 fakt, 偶e Ctuchik potrafi to, co ja. Z pewno艣ci膮 by艂by w stanie wyczu膰 艣lady, o kt贸­rych wspomina艂em. W臋dr贸wka na wsch贸d w og贸le nie wchodzi艂a w rachub臋. Nie by艂o sensu zapuszcza膰 si臋 dalej w g艂膮b Mallorei, gdy musieli艣my pod膮偶a膰 w innym kierunku.

Pozostawa艂o wi臋c jedynie po艂udnie.

—Ja bym pewnie tak pomy艣la艂.

- A zatem zabijmy kilku Grolim贸w.


Cherek zakl膮艂 pod nosem. Najwyra藕niej jego r贸wnie偶 dra偶ni­艂y takie uwagi.

Przy p贸艂nocnej bramie sta艂o sze艣ciu Grolim贸w w czarnych szatach. Szybko si臋 z nimi rozprawili艣my. Nie oby艂o si臋 oczywi艣cie bez st艂umionych krzyk贸w i przejmuj膮cych j臋k贸w, ale dzi臋ki temu, 偶e domy w Cthol Mishrak nie mia艂y okien, ludzie w 艣rodku nicze­go nie s艂yszeli.

0x08 graphic
Dras zastanowi艂 si臋 nad tym. Po czym na jego twarzy powoli zacz臋to 艣wita膰 zrozumienie.

Postanowi艂em wyja艣ni膰 z Riv膮 pewne sprawy. „艁up" nie by艂o w艂a艣ciwym okre艣leniem na Glob Mistrza.

Pospiesznie opu艣cili艣my miasto, pozostawiaj膮c za sob膮 poroz­rzucane cia艂a stra偶nik贸w. Min臋li艣my zakr臋t i ponownie zanurko­wali艣my w 艣nie偶n膮 zasp臋 po lewej stronie 艣cie偶ki. W nied艂ugim czasie wydostali艣my si臋 na dr贸偶k臋 wydeptan膮 przez patrole wzd艂u偶 mur贸w. Doszli艣my ni膮 do wschodniego naro偶nika mur贸w. Potem zakr臋cili艣my i skierowali艣my si臋 na po艂udnie przez zaspy, ku rzece. Wszystko razem, z dotarciem do brzegu rzeki, zaj臋艂o nam oko艂o dw贸ch godzin.

Moje przypuszczenia potwierdzi艂y si臋. Zamarzni臋ta rzeka nie by艂a pokryta 艣niegiem. Wi艂a si臋 niczym szeroka ciemna wst臋ga przez za艣nie偶on膮 okolic臋.

0x08 graphic
Starannie zatarli艣my 艣lady zej艣cia na brzeg rzeki. Potem przeprawili艣my si臋 lodem na drug膮 stron臋. Chcieli艣my trzyma膰 si臋 poza zasi臋giem 艣wiat艂a rzucanego przez pochodnie rozmiesz­czone na szczycie mur贸w. Ruszyli艣my szybko w d贸艂 rzeki.

To nie by艂a jazda na 艂y偶wach, ale nie oby艂o si臋 bez 艣lizgania. Po trzech godzinach mroczne chmury na po艂udniowym hory­zoncie zacz臋艂y ja艣nie膰.

- S艂o艅ce wschodzi - zauwa偶y艂 Algar. - Czy to obudzi Tora­
ka?

Nie by艂em tego pewny.

- Upewni臋 si臋 - odpar艂em. Pasa偶er podr贸偶uj膮cy pomi臋dzy
mymi uszami uprzedzi艂 mnie, abym nie pr贸bowa艂 z nim rozma­
wia膰, dop贸ki nie oddalimy si臋 od miasta. Uszli艣my ju偶 kawa艂 dro­
gi, wi臋c postanowi艂em si臋 z nim porozumie膰.

Mo偶e zechcia艂by艣 si臋 obudzi膰1? - odezwa艂em si臋.

- Nie obra偶aj mnie.

- Nie. B臋dziesz wiedzia艂, gdy to si臋 stanie.
—Jaki艣 znak by艂by jednak pomocny.

0x08 graphic
- Mog臋 sobie wyobrazi膰. Nie zatrzymuj si臋 i miej uszy otwarte — do­
da艂, po czym znowu znikn膮艂.

Nie min臋艂o pi臋tna艣cie minut, gdy zrozumia艂em, co mia艂 na my艣li m贸wi膮c, abym mia艂 uszy otwarte - cho膰 nie s膮dz臋, 偶e prze­gapi艂bym to, nawet gdybym spa艂. Jedna z wersji „Ksi臋gi Toraka" opisuje, co uczyni艂 B贸g-smok po przebudzeniu. Najwyra藕niej d艂u­go艣膰 艣pi膮czki Toraka by艂a cz臋艣ci膮 uk艂adu pomi臋dzy g艂osem w mo­jej g艂owie i g艂osem w umy艣le Toraka. Wsch贸d s艂o艅ca jest natural­nym przej艣ciem i w艂a艣nie w贸wczas Jednooki w ko艅cu si臋 obudzi艂. Zd膮偶yli艣my ju偶 odej艣膰 jakie艣 dziesi臋膰 mil od miasta. Pomimo to wyra藕nie s艂yszeli艣my jego w艣ciek艂e krzyki, gdy obraca艂 w gruzy ca­艂e miasto. Posun膮艂 si臋 nawet do zburzenia w艂asnej wie偶y. To by艂 jeden z najbardziej spektakularnych napad贸w z艂ego humoru w historii 艣wiata.

Wtedy w艂a艣nie odkry艂em, dlaczego Algar zwany by艂 Chy偶ono-gim. Panie, ale偶 ten ch艂opak potrafi艂 biec!

* * *

„Ksi臋ga Alorn贸w" opowiada o tym, co wydarzy艂o si臋 w Mallo-rei. To bardzo dobra opowie艣膰, pe艂na dramatyzmu, napi臋cia i mi­stycznego znaczenia. Sam przytacza艂em j膮 przy wielu okazjach. Z tym, co naprawd臋 si臋 wydarzy艂o, ma jednak raczej lu藕ny zwi膮­zek, ale to nadal dobra historia. Go艣膰, kt贸ry j膮 napisa艂, by艂 Alor-nem i przesadne znaczenie nada艂 l膮dowemu przej艣ciu - podej­rzewam, i偶 dlatego, 偶e to Alornowie je odkryli. W rzeczywisto艣ci nawet nie widzia艂em l膮dowego przej艣cia podczas tamtej wyprawy, g艂贸wnie dlatego, 偶e zapewne kilkuset Angarak贸w czeka艂o na nas


0x08 graphic
na ka偶dej z tych skalnych wysepek. Do Mallorei dotarli艣my po za­marzni臋tym Morzu Wschodu i wr贸cili艣my t膮 sam膮 drog膮.

* * *

Wybuch Toraka - za kt贸ry po cz臋艣ci jestem odpowiedzialny, z racji swej gadaniny przed opuszczeniem wie偶y - bez w膮tpienia doprowadzi艂 do kompletnego zam臋tu w艣r贸d Grolim贸w, chandi-m贸w i zwyk艂ych Angarak贸w, kt贸rzy mieszkali w Cthol Mishrak. Beldin dowiedzia艂 si臋 potem, 偶e to Ctuchik w ko艅cu przywr贸ci! porz膮dek - ze sw膮 zwyk艂膮 brutalno艣ci膮. Zaj臋艂o mu to i tak jednak­偶e kilka godzin. Potem jeszcze da艂 si臋 nabra膰 na nasz podst臋p. An-garakowie znale藕li sze艣ciu zar偶ni臋tych Grolim贸w przy p贸艂nocnej bramie i Ctuchik wys艂a艂 psy na p贸艂noc i zach贸d nie bior膮c pod uwag臋 mo偶liwo艣ci podst臋pu.

Dzie艅 w tamtych okolicach nie trwa艂 zbyt d艂ugo, ale nadej­艣cie nocy nie spowolni艂o tempa naszej ucieczki. Pod膮偶ali艣my za Algarem w d贸艂 rzeki najszybciej, jak potrafili艣my.

Nast臋pnego dnia, gdy na kr贸tko pojawi艂o si臋 s艂o艅ce, psy wr贸­ci艂y do ruin Cthol Mishrak z niczym. W贸wczas ucze艅 Toraka zmieni艂 kierunek swych poszukiwa艅. Niechybnie kt贸ry艣 z ps贸w o bardzo czu艂ym w臋chu z艂apa艂 nasz trop. Potem ruszy艂 po艣cig. Ctuchik wt艂oczy艂 kilkuset zwyczajnych Grolim贸w w psie sk贸ry. Po­艂owa z nich przyp艂aci艂a to jednak 偶)ciem, nim ujadaj膮ca sfora rzuci艂a si臋 w pogo艅 za nami.

Pogr膮偶y艂em si臋 w my艣lach. Riva mia艂 schowan膮 za pazuch膮 nieograniczon膮 moc, ale nie m贸g艂 jej u偶y膰. Je艣li jednak nie myli­艂em si臋, nie b臋dzie musia艂.


Nie by艂em pewny, ale przeczuwa艂em, co si臋 wydarzy.

- Zatem musisz mi zaufa膰, gdy m贸wi臋, 偶e wiem, co robi臋.
Modli艂em si臋 偶arliwie, aby w istocie tak by艂o.

Nie up艂yn臋艂o wiele czasu, gdy pierwsze psy wybieg艂y zza za­kr臋tu zamarzni臋tej rzeki.

Riva westchn膮艂, wyci膮gn膮艂 Glob i uni贸s艂 go nad g艂ow膮.

- Zegnaj, ojcze - powiedzia艂 pos臋pnie.

P臋dz膮ce za nami psy, zatrzyma艂y si臋 gwa艂townie, rysuj膮c pazu­rami l贸d, gdy tylko dostrzeg艂y Glob b艂yszcz膮cy w d艂oniach Rivy.

Wtem magiczny kamie艅 przesta艂 艣wieci膰. Zamigota艂 i po­ciemnia艂.

Riva j臋kn膮艂.

Nagle ponownie si臋 obudzi艂. Tym razem nie jarzy艂 si臋 b艂臋kit­nym blaskiem. Rozb艂ysn膮艂 czysto bia艂ym 艣wiat艂em. By艂 trzykrotnie ja艣niejszy od s艂o艅ca.


0x08 graphic
Chandimy pierzchn臋艂y, wyj膮c z b贸lu, zataczaj膮c si臋 i obijaj膮c jeden o drugiego, drapi膮c pazurami l贸d.

Nie mam poj臋cia, czy kt贸ry艣 z tych Grolim贸w kiedykolwiek odzyska艂 wzrok, ale wiem, 偶e gdy uciekali rzek膮, byli ca艂kowicie o艣lepieni.

- Co si臋 sta艂o? - dopytywa艂 si臋 Dras.
Wzruszy艂em ramionami.

- Rivie nie wolno pos艂ugiwa膰 si臋 Globem. Dlatego Glob po­
zwala mu si臋 dotyka膰. Riva nie mo偶e nic zrobi膰, ale Glob mo偶e -
i zrobi艂. Glob nie lubi Toraka ani Angarak贸w. Darzy jednak sym­
pati膮 Riv臋. 艢wiadomie wystawi艂em go na niebezpiecze艅stwo, a to
zmusi艂o Glob do przej臋cia sprawy w swe r臋ce. Posz艂o ca艂kiem nie­
藕le, nie s膮dzicie?

Spogl膮dali na mnie w przera偶eniu.

- Przypomnij mi, abym nigdy nie gra艂 z tob膮 w ko艣ci, Belga­
racie — powiedzia艂 Dras dr偶膮cym g艂osem. - Grasz zbyt ryzykow­
nie.

W nied艂ugim czasie psy wr贸ci艂y oraz spora cze艣膰 Grolim贸w pop臋dzanych przez Ctuchika i Toraka. Za Grolimami jechali konni, odziani w he艂my, kolczugi i uzbrojeni. To byli pierwsi Murgowie, jakich widzia艂em. Nie spodobali mi si臋 i z biegiem lat nie zmieni艂em zdania. Konie mieli nieco wi臋ksze od drobnych kucyk贸w spotykanych po drugiej stronie Morza Wschodu, ale Murgowie i tak byli za wielcy dla swoich wierzchowc贸w.


0x08 graphic
* * *

B臋d臋 wspomina艂 od czasu do czasu o Murgach, Nadrakach i Thullach, wi臋c powiem, czym si臋 od siebie r贸偶ni膮. Trzy plemio­na, kt贸re przyw臋drowa艂y na zachodni kontynent po zniszczeniu Cthol Mishrak, faktycznie nie stanowi艂y wcale odr臋bnych plemion. Wszyscy byli Angarakami, ale po dw贸ch tysi膮cach lat zamieszkiwa­nia Miasta Wiecznej Nocy zasz艂y w nich zmiany. R贸偶nice pomi臋dzy nimi nie by艂y typu rasowego czy plemiennego, lecz raczej klasowe­go. S艂owo „Murgo" w starym j臋zyku Angarak贸w oznacza wojownika, „Nadrak" to mieszkaniec miasta, a „Thull" wie艣niak. Murgowie wy­gl膮dali jak 偶o艂nierze - barczy艣ci, w膮scy w pasie i muskularni. Nadra-kowie byli szczuplejsi. Thullowie budow膮 przypominali wo艂y. Torak tak by艂 zaj臋ty pr贸bami podporz膮dkowania sobie Globu, 偶e nie zwra­ca艂 uwagi na to, co dzia艂o si臋 z mieszka艅cami Cthol Mishrak. Po dw贸ch tysi膮cach lat selektywnego rozmna偶ania si臋 zasz艂y w nich po­wa偶ne zmiany. S膮dzi艂 wi臋c, 偶e s膮 r贸偶ni, poniewa偶 pochodz膮 z odmiennych plemion. To jedna z przyczyn, dla kt贸rych przenie­sione na zach贸d spo艂ecze艅stwo nie funkcjonowa艂o najlepiej. Mur­gowie uwa偶ali, 偶e praca by艂a poni偶ej ich godno艣ci, Thullowie byli zbyt g艂upi na zorganizowanie cho膰by namiastki rz膮du, a Nadrako-wie nie mieli kogo oszukiwa膰, ok艂amywali wi臋c siebie nawzajem.

Zrozumieli艣cie wszystko? Starajcie si臋 to zapami臋ta膰. Nie mam ochoty powtarza膰 tego raz jeszcze.

Psy, nauczone tym, co spotka艂o ich towarzyszy, trzyma艂y si臋 przezornie z ty艂u za atakuj膮cymi Murgami i Grolimami. Nie mu­sia艂em nawet m贸wi膰 Rivie, co ma robi膰. Wyci膮gn膮艂 Glob i uni贸s艂 go nad g艂ow膮.

Glob ponownie zamigota艂, przygas艂 i rozb艂ysn膮艂 ogniem. Jed­nak偶e tym razem o wiele silniej. By膰 mo偶e po raz pierwszy Cthol Mishrak by艂o w pe艂ni o艣wietlone. Zachodnie zbocza G贸r Karan-


0x08 graphic
dy, Morze Wschodu a偶 po biegun i do wybrze偶y Morindlandu, wszystko by艂o sk膮pane w blasku tak jasnym jak ten, kt贸ry rozb艂y­sn膮艂 w Korimie trzy tysi膮ce lat p贸藕niej.

Nacieraj膮cy Murgowie i Grolimowie zostali natychmiast spo­pieleni. Przy tej okazji dowiedzia艂em si臋 czego艣 nowego o Glo­bie. Nieobce mu by艂o poczucie przyzwoito艣ci. Ostrzega艂 ludzi, nim skierowa艂 przeciwko nim sw膮 moc. Tym w艂a艣nie by艂o o艣le­pienie ps贸w - znakiem. Aczkolwiek jedynym. Je艣li ludzie zlekce­wa偶yli pierwsze ostrze偶enie Globu, nast臋pnego ju偶 nie dosta­wali.

Byli艣my oszo艂omieni skal膮 tego, co si臋 wydarzy艂o. Psy wyko­rzysta艂y nasze chwilowe rozproszenie uwagi. Obesz艂y brzeg rzeki, by pojawi膰 si臋 na przedzie. Tym samym psom uda艂o si臋 spowol­ni膰 nasze tempo. Rozb艂ysk jaskrawego 艣wiat艂a nas r贸wnie偶 na mo­ment o艣lepi艂. Potykali艣my si臋 i obijali艣my potem jeden o drugie­go w kompletnych ciemno艣ciach. Z powodu chwilowej 艣lepoty i atak贸w ps贸w, czo艂gali艣my si臋 powoli w d贸艂 rzeki.

-Jakjeszcze daleko do wybrze偶a? - wydysza艂 Cherek.

W臋drowali艣my dalej w d贸艂 rzeki, co jaki艣 czas o艣lepiani seria­mi b艂ysk贸w, po kt贸rych s艂ycha膰 by艂o jakby trzaski piorun贸w. To Glob niszczy艂 psy, kt贸re naciera艂y na nas z brzeg贸w rzeki.

- Nadci膮gaj膮 z ty艂u, Belgaracie! - zawo艂a艂 Dras. - Torak jest
z nimi!

Zakl膮艂em. Tego si臋 nie spodziewa艂em. Bogowie nie mieli zwyczaju miesza膰 si臋 do takich potyczek.

- Czy wolno mu to robi膰? — skierowa艂em to pytanie do wn臋trza
swej rozbrzmiewaj膮cej echem wybuch贸w czaszki.


Te s艂owa lekko mnie zszokowa艂y.

Kr贸l Alorn贸w kiwn膮艂 pos臋pnie g艂ow膮. Wraz z synami zaj膮艂 pozycje na lodzie z broni膮 w pogotowiu. Przednia stra偶 nacieraj膮­cych Angarak贸w szybko dosta艂a lekcj臋 pokory. Atakowanie pot臋偶­nych Alorn贸w, gdy czekaj膮 na ciebie gotowi do walki, nie jest do­brym pomys艂em.

Riva nie powiedzia艂 tego zbyt pewnie. Uni贸s艂 jednak Glob. Poczu艂em, jak wzbiera jego Wola, gdy skupi艂 si臋 na nadci膮gaj膮­cych Angarakach.

Ale nic si臋 nie sta艂o.

-Wszystkojedno! Spr贸buj „teraz", lub „spal", lub „zabij"! Po prostu co艣 powiedz!

- Ruszaj - rzek艂 z wahaniem.

Z pewnym trudem opanowa艂em si臋.

Nie by艂o to S艂owo, kt贸rego ja u偶ywa艂em, ale zadzia艂a艂o. An-garakowie zacz臋li wybucha膰. Ca艂e szeregi wylatywa艂y w powie­trze - jasny b艂ysk i kr贸tka detonacja rozbrzmiewa艂y raz z jed­nej, raz z drugiej strony brzegu. Najm艂odszy syn Chereka star艂 z powierzchni ziemi pierwszy szereg. Potem zabra艂 si臋 za na­st臋pny. Zniszczy艂 go metodycznie, po czym skierowa艂 moc na trzeci.

* * *

Teraz widzicie, po kim Garion jest taki wybuchowy. Riva na­le偶a艂 do najbardziej zr贸wnowa偶onych Alorn贸w, ale lepiej by艂o go nie z艂o艣ci膰.

Riva zamieni艂 kilka pierwszych szereg贸w Angarak贸w w smu偶­ki dymu, nim pozostali zrozumieli, w czym rzecz. Odwr贸cili si臋 i uciekli, omijaj膮c z dala piekl膮cego si臋 Toraka.

B贸g-smok, pomimo w艣ciek艂o艣ci, zas艂ania艂 zakut膮 w stal twarz sw膮 jedyn膮 r臋k膮. Zdecydowanie nie chcia艂 straci膰 drugiego oka. W ko艅cu on r贸wnie偶 zawr贸ci艂 i uciek艂, wyj膮c w furii.

Wr贸cili Cherek, Dras i Algar.

- Mi艂a bitewka - zauwa偶y艂 kr贸l Alorn贸w. - Ten Glob to po­
r臋czna rzecz.

Alor nowie!

* * *

Zdaje si臋, 偶e ju偶 to m贸wi艂em. Pewnie zd膮偶yli艣cie si臋 do tego przyzwyczai膰. Wywraca艂em oczy i wzdycha艂em „Alornowie!" od tak dawna, 偶e nawet przesta艂em zauwa偶a膰, i偶 to robi臋.

* * *

Dotarli艣my do uj艣cia rzeki i ruszyli艣my 艣lizgaj膮c si臋 po lodzie. Psy trzyma艂y si臋 teraz w przyzwoitej odleg艂o艣ci, ale nadal za nami

sz艂y.


W臋drowali艣my po straszliwie nier贸wnej powierzchni zamarz­ni臋tego morza przez kilka nast臋pnych dni. Psy nadal trzyma艂y si臋 blisko nas.

Oczywi艣cie nie by艂o 偶adnej linii granicznej, ale wiedzia艂em, kiedy dotarli艣my do po艂owy drogi, poniewa偶 psy nagle przerwa艂y sw贸j po艣cig. Ustawi艂y si臋 w szeregu i zacz臋艂y wy膰 rozczarowane.

Okaza艂o si臋 to troch臋 przedwczesn膮 rado艣ci膮. Nagle pojawi艂 si臋 tu偶 przed nami ogromny pies - dwukrotnie wi臋kszy od tych wyj膮­cych z ty艂u. Wydawa艂o si臋, 偶e otacza go czerwonawa po艣wiata.

- Nie, bracie - powiedzia艂em Rivie, kt贸ry si臋ga艂 ju偶 za swoj膮
koszul臋. - Ten pies jest tylko z艂udzeniem. W rzeczywisto艣ci go tu
nie ma.


A potem widmo znikn臋lo.


ROZDZIA艁 SZESNASTY

Kilka dni p贸藕niej dotarli艣my do wybrze偶a Morindlandu. S艂o艅­ce wschodzi艂o coraz wy偶ej i zostawa艂o na niebie coraz d艂u偶ej ka偶de­go dnia. Przejmuj膮cy ch艂贸d powoli 艂agodnia艂. Nadchodzi艂a wiosna.

Postanowili艣my nie wraca膰 t膮 sam膮 drog膮, to znaczy przez ark-tyczne pustkowia Morindlandu. Skierowali艣my si臋 na po艂udnie. Nie grozi艂o nam teraz 偶adne niebezpiecze艅stwo. Wszyscy mieli艣my ochot臋 znale藕膰 si臋 ju偶 w cieplejszym klimacie. Brzegiem morza do­tarli艣my do dzisiejszego Gar og Nadrak. W owych czasach ziemie te le偶a艂y we wschodniej Alornii. Cherek by艂 tam w艂adc膮, ale niewie­lu mia艂 poddanych w tej cz臋艣ci swego kr贸lestwa, je艣li nie liczy膰 jele­ni. Wszyscy Alornowie, kt贸rzy tam mieszkali, i tak byli wyznawcami kultu nied藕wiedzia, wi臋c unikali艣my spotka艅 z nimi. Wyznawcy kul­tu nied藕wiedzia od pocz膮tku za艂o偶enia zakonu pragn臋li zdoby膰 Glob. Nikt z nas za艣 nie mia艂 zbytniej ochoty wi臋cej walczy膰.

Po przej艣ciu p贸艂nocnego pasma ponownie skr臋cili艣my na za­ch贸d. Przemierzyli艣my rozleg艂e lasy, przekroczyli艣my g贸ry i do­brn臋li艣my do mokrade艂 Drasni. Tam skr臋cili艣my na po艂udniowy zach贸d, min臋li艣my Jezioro Atun i w ko艅cu, pewnego pogodnego wiosennego ranka, dotarli艣my do brzeg贸w Rzeki Aldura.

Kto艣 tam na nas czeka艂.

- No, no, ch艂opcze - zagadn膮艂 mnie dobroduszny staruszek na rozklekotanym wozie - widz臋, 偶e nadal pod膮偶asz na zach贸d.


To oczywi艣cie za艂atwi艂o spraw臋. Alornowie ruszyli za wozem niczym szczeni臋ta wabione smako艂ykami.

- Najpierw nakarmimy twoich przyjaci贸艂 - szepn膮艂 do mnie
staruszek. - Potem porozmawiamy.

-Jak sobie 偶yczysz - odpar艂em.

Cherek i jego synowie rzucili si臋 na pieczonego wo艂u niczym wataha g艂odnych wilk贸w, a do beczu艂ki ale nurkowali jak 艂awica ryb. Po godzinie zrobili si臋 senni i postanowili uci膮膰 sobie drzemk臋. Ja za艣 ze staruszkiem poszed艂em nad rzek臋. Stan臋li艣my nad wod膮, spogl膮daj膮c na drugi brzeg. W g贸rach Tolnedry zaczy­na艂y si臋 wiosenne roztopy. Rzeka pe艂na by艂a brunatnej, mulistej wody.

-Tak?

- Musimy odej艣膰, Belgaracie.

- Odej艣膰?


Kiwn膮艂em pos臋pnie g艂ow膮. Nie cieszy艂 mnie taki obr贸t spraw.

-Jednak przyjdzie na 艣wiat ostatnie Dziecko 艢wiat艂a - podj膮艂 dalej - i ostatnie Dziecko Ciemno艣ci. To one ustal膮 wszystko raz i na zawsze. Do ciebie nale偶y przygotowanie wszystkiego na jego pojawienie si臋. Miej baczenie na Riv臋. Dziecko b臋dzie jego po­tomkiem.

- Czy zobacz臋 ci臋 jeszcze kiedykolwiek?
Aldur u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.

Natychmiast dostrzeg艂em wad臋 tego planu.

- Czy nie jest to troch臋 niebezpieczne? — zapyta艂em. — Takie
informacje nie powinny dosta膰 si臋 w niepowo艂ane r臋ce.

-Ju偶 si臋 tym zaj臋to, synu. Pozostali ludzie nie zrozumiej膮 znaczenia przepowiedni. B臋d膮 na tyle tajemnicze, 偶e wi臋kszo艣膰


0x08 graphic
ludzi uznaje za brednie szale艅c贸w. Powiedz swym Alornom, 偶eby w miar臋 mo偶liwo艣ci wypatrywali takich nawiedzonych ludzi i spi­sywali, co m贸wi膮. W ich s艂owach b臋d膮 ukryte przesiania.

Aldur westchn膮艂.

- To b臋dzie musia艂o zaczeka膰, obawiam si臋. Przykro mi, Bel­
garacie - bardziej ni偶 mo偶esz sobie wyobra偶a膰 - ale jeszcze nie
sko艅czy艂e艣. Musisz dokona膰 podzia艂u Alornii.

- Czego musz臋 dokona膰?
Aldur wyja艣nia艂 mi to jaki艣 czas.

* * *

To moja historia i przedstawi臋 j膮 tak, jak chc臋. Je艣li wam si臋 to nie podoba, to opowiedzcie sobie sami.

* * *

Potem staruszek nakarmi艂 konia i odjecha艂 na po艂udnie. Zo­sta艂em w towarzystwie chrapi膮cych Alorn贸w. Nie budzi艂em ich, a druhowie spali bez przerwy do nast臋pnego ranka.

Cherek przymru偶y艂 w zamy艣leniu oczy.

- Kr贸l Oceanu - powt贸rzy艂 w zadumie. - Brzmi ca艂kiem nie-


0x08 graphic
藕le. Czy naprawd臋 mo偶na prowadzi膰 wojn臋 wykorzystuj膮c do tego okr臋ty?

-Jak d艂ugo to potrwa?

Pewnie nie musia艂em obej艣膰 si臋 z nimi tak ostro, ale Mistrz te偶 nie potraktowa艂 mnie zbyt 艂agodnie. A poza tym mia艂em do艣膰 biadolenia Chereka i jego syn贸w. Najwa偶niejsz膮 misj臋 w historii swej rasy potraktowali jak rodzaj psoty. A teraz, gdy przychodzi im s艂ono p艂aci膰 za te igraszki, potrafi膮 jedynie narzeka膰.

Alornowie s膮 czasami strasznie dziecinni.

Nie sili艂em si臋 r贸wnie偶 na delikatno艣膰 przy omawianiu szcze­g贸艂贸w podzia艂u. Nie da艂em im czasu na rozczulanie si臋. Powie-


0x08 graphic
dzia艂em Cherekowi, ilu ludzi ma wys艂a膰 ka偶demu ze swych syn贸w do pomocy przy zak艂adaniu nowych kr贸lestw. Spos臋pnia艂, gdy zda艂 sobie spraw臋, 偶e pozbawiam go ponad po艂owy poddanych. Za ka偶dym razem, gdy zaczyna艂 protestowa膰, przypomina艂em Cherekowi z naciskiem, 偶e po pierwsze, odzyskanie Globu by艂o jego pomys艂em, a po drugie, ja nie chcia艂em opuszcza膰 swej brze­miennej 偶ony, wi臋c teraz wcale mi go nie 偶al.

- To pokryj dachy 艂upkiem i poprzybijaj go.
W ko艅cu Cherek te偶 mia艂 tego do艣膰.

- Dostali艣cie instrukcje - powiedzia艂 swym synom. - Teraz
r贸bcie, co wam kazano. Mo偶ecie sobie by膰 kr贸lami, ale nadal je­
ste艣cie mymi synami. Nie przynie艣cie mi wstydu.


0x08 graphic
To po艂o偶y艂o kres ca艂emu marudzeniu.

Po偶egnanie nast臋pnego ranka nie oby艂o si臋 jednak bez tez. Potem rozeszli艣my si臋, zostawiaj膮c Algara, stoj膮cego samotnie nad brzegiem Rzeki Aldura.

Ja z Riv膮 poszed艂em na zach贸d. Po dotarciu do g贸r skr臋cili­艣my nieco na p贸艂nocny wsch贸d, aby obej艣膰 p贸艂nocne rubie偶e Ulgolandu. Wystarczaj膮co si臋 ju偶 rozerwa艂em potyczkami z Algara-kami. Nie mia艂em ochoty na zabaw臋 z algrothami czy eldrakami.

Po zej艣ciu z g贸r przeszli艣my przez urodzajne r贸wniny obec­nej Sendarii i dotarli艣my na wybrze偶e Wielkiego Zachodniego Morza. Tam zatrzymali艣my si臋, by czeka膰 na wojownik贸w, kt贸rych obieca艂 nam przys艂a膰 Cherek - i ich kobiety, oczywi艣cie. Zak艂ada­艂em nowy kraj i potrzebny mi by艂 zacz膮tek nowej rasy.

Tak, wiem, 偶e wyrazi艂em si臋 bez ogr贸dek i pewnie urazi艂em tym Polgar臋, ale trudno. Ona i tak zawsze znajdzie sobie pow贸d

do obra偶ania si臋.

* * *

Tym razem ci臋 dosta艂em, co, Pol?

* * *

W czasie oczekiwania na przybycie z Val Alorn ludzi Rivy za­bawia艂em si臋 drobnymi sztuczkami. W pobli偶u pla偶y by艂 du偶y las. Zrobi艂em wi臋c u偶ytek ze swych talent贸w, powalaj膮c drzewa i tn膮c je na deski. Riva widzia艂 ju偶, jak robi艂em r贸偶ne rzeczy przy pomo­cy Woli i S艂owa, ale widok k艂ody rozpadaj膮cej si臋 na deski wyra藕­nie go denerwowa艂. W ko艅cu zupe艂nie zrezygnowa艂 z patrzenia. Siedzia艂 i utkwiwszy wzrok w morzu mrucza艂 - „nienaturalne" — zwykle na tyle g艂o艣no, bym s艂ysza艂. Pr贸bowa艂em mu wyt艂umaczy膰, 偶e b臋dziemy potrzebowa膰 艂odzi na dotarcie do Wyspy Wiatr贸w, a do 艂odzi niezb臋dny jest budulec, ale Riva nie chcia艂 mnie s艂u­cha膰. Dopiero, gdy za艣cieli艂em stosami desek 膰wier膰 mili brzegu, zdoby艂 si臋 na sensowny sprzeciw.


0x08 graphic
-Je艣li zbudujesz 艂odzie z tych 艣wie偶ych desek, to zaton膮. Mu­sz膮 schn膮膰 przynajmniej przez rok.

- Nie tak d艂ugo - zaprotestowa艂em. Potem, aby pokaza膰 mu,
kto tu rz膮dzi, utkwi艂em wzrok w stercie desek, skoncentrowa艂em
si臋 i powiedzia艂em: - Gor膮co.

Stos desek zacz膮艂 natychmiast dymi膰. Riva dra偶ni艂 mnie i posu­n膮艂em si臋 troch臋 za daleko. Zmniejszy艂em gor膮co i zamiast dymu pojawi艂a si臋 para, gdy 艣wie偶e deski zacz臋艂y wypaca膰 sw膮 wilgo膰.

Powykrzywiane deski nie s膮 dobre.

- To zale偶y, co si臋 chce z nich zbudowa膰 - sprzeciwi艂em si臋.
- My zamierzamy skonstruowa膰 okr臋ty, a okr臋ty maj膮 zakrzywio­
ne burty. Barki posiadaj膮 proste burty, ale nie 偶egluje si臋 na nich
zbyt dobrze.

Masz na wszystko odpowied藕, Belgaracie. Nawet na swoje
pomy艂ki.

- Czemu si臋 na mnie gniewasz, Rivo?

Poniewa偶 przewr贸ci艂e艣 mi 偶ycie do g贸ry nogami. Oderwa艂e艣
od rodziny, zabierasz mnie do najpaskudniejszego miejsca na 艣wie­
cie, bym sp臋dzi艂 tam reszt臋 swego 偶ycia. Trzymaj si臋 ode mnie z da­
la, Belgaracie. Niezbyt ci臋 teraz lubi臋 — doda艂 i odszed艂 pla偶膮.

Ruszy艂em za nim.

Zostaw go samego, Belgaracie — to znowu by艂 m贸j przyjaciel.
-Je艣li mam z Riv膮 wsp贸艂pracowa膰, to musz臋 si臋 z nim pogodzi膰.

Teraz jest nieco zdenerwowany. Uspokoi si臋. Nie os艂abiaj swojej
pozycji id膮c za nim. Spraw, by to Riva przyszed艂 do ciebie.

- A je艣li nie przyjdzie?

Musi. Tylko ty mo偶esz powiedzie膰 mu, co robi膰, i Rwa o tym wie.
Ten Alom ma ogromne poczucie odpowiedzialno艣ci. Dlatego go wybra­
艂em. Dras jest wi臋kszy, a Algar m膮drzejszy, ale Rwa trzyma si臋 tego, co
raz postanowi. Wracaj do gotowania desek. To uspokoi tw贸j umys艂.


0x08 graphic
Zawsze wiedzia艂, jakimi s艂owami najbardziej mi dokuczy. Go­towanie desek! Nadal czerwieniej膮 mi uszy, gdy sobie przypomi­nam to wyra偶enie.

Dwa dni p贸藕niej Riva przyszed艂 do mnie z przeprosinami.

Alornowie zacz臋li przybywa膰 nast臋pnego popo艂udnia. Alor-nowie nie maszeruj膮. Nawet nie trzymaj膮 si臋 razem w czasie w臋­dr贸wki. Jej kierunek te偶 raczej trudno okre艣li膰, poniewa偶 co i rusz jaka艣 grupka zbacza z kursu.

Riva natychmiast posy艂a艂 ich do budowy okr臋t贸w i wkr贸tce pusta pla偶a zmieni艂a si臋 w ruchliw膮 stoczni臋. Nie oby艂o si臋 bez dyskusji nad moimi projektami okr臋t贸w. Niekt贸re z wysuwanych przez Alorn贸w zastrze偶e艅 mia艂y nawet uzasadnienie. Jednak偶e wi臋kszo艣膰 z nich by艂a g艂upia. Alornowie uwielbiaj膮 dyskusje, pew­nie dlatego s艂owne potyczki poprzedzaj膮 u nich walk臋.

W臋drowa艂em po pla偶y tam i z powrotem, korzystaj膮c z cza­r贸w, kiedy by艂o potrzeba, i nie min臋艂o sze艣膰 tygodni, gdy sko艅czy­li艣my dziesi臋膰 okr臋t贸w. W贸wczas Riva przekaza艂 dow贸dztwo swe­mu kuzynowi, Anrakowi, i wyruszyli艣my z pierwsz膮 grup膮 na Mo­rze Wiatr贸w, ku wyspie.

Je艣li nie widzieli艣cie Wyspy Wiatr贸w, mogliby艣cie s膮dzi膰, 偶e jej opisy s膮 przesadzone. Mo偶ecie mi wierzy膰, nie s膮. Po pierwsze,


0x08 graphic
wyspa ma tylko jedn膮 pla偶臋, w膮ski pasek 偶wiru d艂ugo艣ci oko艂o mi­li przy g艂臋boko wci臋tej zatoce po wschodniej stronie wyspy. Resz­t臋 brzegu stanowi艂y urwiska. Wn臋trze wyspy porasta艂y lasy, ciem­ne, wiecznie zielone, jakie zwykle wyst臋puj膮 na p贸艂nocy. G贸rskie doliny wy艣cie艂a艂y rozleg艂e 艂膮ki. Pewnie nie by艂oby tam wcale 藕le, gdyby nie wiej膮ce ca艂y czas wiatry i deszcze, kt贸re potrafi艂y pada膰 nieprzerwanie przez sze艣膰 miesi臋cy. A gdy deszcz si臋 zm臋czy艂, za­czyna艂 sypa膰 艣nieg.

Op艂yn臋li艣my wysp臋 dwukrotnie, ale nie znale藕li艣my drugiej pla偶y, wi臋c dobili艣my do tej, o kt贸rej wspomnia艂em, i zeszli艣my na brzeg.

Spojrza艂 na dolin臋 o stromych zboczach, zbiegaj膮c膮 z g贸r ku zatoce.

Riva nagle zarumieni艂 si臋.

W ci膮gu nast臋pnych kilku tygodni przyp艂yn臋艂y pozosta艂e okr臋ty Rivy, po sze艣膰 lub osiem za ka偶dym razem. Do tego czasu praca nad planem miasta dobieg艂a ko艅ca.

-Jak wed艂ug ciebie powinienem je nazwa膰? Mam na my艣li miasto — zapyta艂, gdy sko艅czyli艣my.

- B臋dzie, gdy ludzie si臋 przyzwyczaj膮.
W ko艅cu przyby艂 Anrak.

- To ju偶 wszyscy, Rivo - zawo艂a艂, gdy wyszed艂 na brzeg. - Te­
raz jeste艣my tu w komplecie. Masz co艣 do picia?

Tej nocy na pla偶y hucznie si臋 bawiono. Po kilku kuflach od ha艂asu zacz臋艂a mnie bole膰 g艂owa, wi臋c poszed艂em w g艂膮b stromej


0x08 graphic
doliny, by troch臋 pomy艣le膰. Czeka艂o mnie jeszcze sporo pracy, nim b臋d臋 m贸g艂 uda膰 si臋 w podr贸偶 do domu. Zastanawia艂em si臋 wi臋c, jak najszybciej si臋 z tym wszystkim upora膰. Naprawd臋 chcia­艂em wr贸ci膰 do Doliny i do Poledry. Bez w膮tpienia by艂em ju偶 oj­cem i pragn膮艂em zobaczy膰 swego potomka.

Troch臋 po p贸艂nocy zerkn膮艂em na pla偶臋 i zerwa艂em si臋 na nogi, przeklinaj膮c. Wszystkie okr臋ty sta艂y w ogniu!

Zbieg艂em na brzeg i odszuka艂em Riv臋. Sta艂 ze swym kuzynem nad wod膮, 艣piewaj膮c alornskie pijackie piosenki. Spojrzenie mie­li t臋pe i kiwali si臋 w prz贸d i w ty艂, pijani w trupa.

ROZDZIA艁 SIEDEMNASTY

- Mia艂em sen, a przynajmniej zdawa艂o mi si臋, 偶e to by艂 sen.
Odnios艂em wra偶enie, 偶e s艂ysz臋 g艂os Belara. Rozpozna艂em go, ponie­
wa偶 zwyk艂em przygl膮da膰 si臋, jak grywa艂 w ko艣ci z Drasem. Przeklina艂
w czasie gry, gdy偶 Dras zawsze by艂 g贸r膮. Czy偶 to nie dziwne? Wyda­
wa艂oby si臋, 偶e B贸g mo偶e sprawi膰, aby ko艣ci wypad艂y jak zechce, ale


0x08 graphic
Belarowi nawet przez my艣l nie przesz艂o, by oszukiwa膰. Dras jednak nie gra艂 uczciwie. Potrafi艂 jedn膮 kostk膮 wyrzuci膰 dziesi臋膰. Stara艂em si臋 zachowa膰 spok贸j.

-Jaju偶 wiem, Belgaracie. Belar wyprowadzi艂 mnie przed na­miot i wskaza艂 na niebo. Dwie gwiazdy spad艂y i widzia艂em, jak uderza艂y o ziemi臋. Potem Belar odszed艂, a ja wr贸ci艂em do 艂贸偶ka, aby sprawdzi膰, czy uda mi si臋 znowu znale藕膰 t臋 dziewczyn臋.

Spojrza艂em na Riv臋 zdziwiony.

- To s膮 gwiazdy, Belgaracie, a one b艂yszcz膮. B臋dziemy wi­
dzie膰 艣wiat艂o, nawet je艣li zupe艂nie przysypie je 艣nieg.

Rozumiecie teraz, co mia艂em na my艣li, m贸wi膮c o naiwno­艣ci Rivy? Daleki by艂 od 艂atwowierno艣ci, ale nie potrafi艂 uwie­rzy膰, 偶e co艣 mog艂oby si臋 nie uda膰. Zakrzykn膮艂 na swego kuzyna, a potem ruszyli艣my w g贸r臋 w膮skiej doliny. Wszystko wskazywa­艂o na to, 偶e kiedy艣 jej dnem p艂yn膮艂 strumie艅 lub rzeka, ponie­wa偶 le偶a艂o tam pe艂no zaokr膮glonych g艂az贸w. Teraz po strumie-


0x08 graphic
niu nie by艂o 艣ladu. Pewnie zmieni艂 bieg, gdy Torak roz艂upa艂 艣wiat.

Podczas wspinaczki Riva zabawia艂 mnie opowie艣ciami o dziewczynie ze swego snu. Najwyra藕niej nie m贸g艂 my艣le膰 o ni­czym innym.

Oczywi艣cie wcale nie by艂o trudno odnale藕膰 owe gwiazdy. By艂y rozpalone do bia艂o艣ci. Wytopi艂y w 艣niegu ogromne kratery.

-Ja si臋 tym zajm臋. Nie s膮dz臋, aby zwyk艂e narz臋dzia zda艂y tu egzamin. Te gwiazdy wydaj膮 si臋 twardsze od zwyk艂ego 偶elaza.

W pobliskim zagajniku rozpali艂em ognisko. Oczywi艣cie po­s艂u偶y艂em si臋 czarami. Mokre drewno nie osi膮gn臋艂oby wystarczaj膮­co wysokiej temperatury.

- Wrzu膰 je do ognia, Rivo - poleci艂em.

-Jak sobie 偶yczysz - zgodzi艂 si臋 i cisn膮艂 dwie grudki 偶elaza w p艂omienie.

Potem skoncentrowa艂em sw膮 Wol臋 i skonstruowa艂em m艂ot, kowad艂o oraz szczypce. Pewnie nadal stoj膮 na szczycie za dworem


0x08 graphic
riva艅skiego kr贸la. By艂y z tak g臋stego tworzywa, 偶e chyba jeszcze nie przerdzewia艂y. Riva uj膮艂 m艂ot.

Taka odpowied藕 by艂a 艂atwiejsza, ni偶 wdawanie si臋 w rozwa偶a­nia nad wzgl臋dn膮 g臋sto艣ci膮.

- Tak sobie pomy艣la艂em - powiedzia艂 zupe艂nie spokojnie.
Usiedli艣my na k艂odzie przy hucz膮cym ogniu, czekaj膮c a偶

grudki 偶elaza si臋 rozgrzej膮. Gdy by艂y ju偶 rozpalone do bia艂o艣ci, Riva wygrzeba艂 je z 偶aru i zabra艂 si臋 do pracy. Musia艂 gdzie艣 na­uczy膰 si臋 kowalstwa. Nie by艂 tak dobrym fachowcem jak Durnik, ale zna艂 si臋 na rzeczy.

Po dziesi臋ciu minutach przerwa艂 kucie, przyjrza艂 si臋 uwa偶nie roz偶arzonym grudkom.

- Co si臋 sta艂o? — zapyta艂em.

- To musz膮 by膰 czarodziejskie gwiazdy, tak jak i ten m艂ot.
Gdyby by艂y zwyk艂ymi kawa艂kami 偶elaza, ju偶 by ostyg艂y.

* * *

Nie, Durniku, nie u偶ywa艂em czar贸w. Cho膰 my艣l臋, 偶e uczyni艂

to Belar.

* * *

W kilku wersjach „Ksi臋gi Alorn贸w" podaje si臋, 偶e przybra艂em posta膰 lisa, by doradza膰 Rivie przy wykuwaniu miecza. To wierut­na bzdura, oczywi艣cie. Nigdy w 偶yciu nie zmieni艂em si臋 w lisa. Co sk艂ania kap艂an贸w do upi臋kszania dobrej opowie艣ci nieprawdopo­dobnymi szczeg贸艂ami? Je艣li tak t臋skni膮 do czar贸w, to czemu sami si臋 ich nie naucz膮? Mogliby w贸wczas bawi膰 si臋 nimi do woli.

Riva ku艂 dalej roz偶arzone kawa艂ki 偶elaza, dop贸ki nie zacz臋艂y przypomina膰 kszta艂tem klingi i r臋koje艣ci. W贸wczas zrobi艂em mu pilnik i zacz膮艂 je wyg艂adza膰. Nagle przerwa艂 i zakl膮艂.


Po wyg艂adzeniu klingi od艂o偶y艂 j膮 i zabra艂 si臋 za masywn膮, dwur臋czn膮 r臋koje艣膰.

Riva pracowa艂 dalej. Twarz ocieka艂a mu potem od gor膮ca bi­j膮cego z 偶elaza. W ko艅cu odrzuci艂 pilnik i za pomoc膮 szczypc贸w po艂o偶y艂 r臋koje艣膰 na kowadle.

- Lepiej ju偶 chyba nie dam rady - rzek艂. - Nie jestem z艂otni­
kiem. Co teraz?

Sprawi艂em, 偶e pojawi艂a si臋 beczka z wod膮.

- Ostud藕 je - odpar艂em.

Riva podni贸s艂 ogromn膮 kling臋 szczypcami i zanurzy艂 j膮 w wo­dzie. Nad beczk膮 pojawi艂a si臋 chmura pary. Potem wrzuci艂 do wo­dy r臋koje艣膰.

Sporo czasu up艂yn臋艂o, nim zanurzone w wodzie kawa艂ki 偶ela­za przesta艂y si臋 jarzy膰. Musia艂em dwukrotnie nape艂nia膰 beczk臋 wod膮, zanim zacz臋艂y ciemnie膰.

Riva spr贸bowa艂 r臋k膮 wody i dotkn膮艂 ostrza.

- Chyba ju偶 ostyg艂y.

Riva si臋gn膮艂 pod tunik臋 i wyci膮gn膮艂 rozjarzony Glob. W jego masywnej d艂oni wygl膮da艂 na bardzo ma艂y.


0x08 graphic
- Teraz wy艂贸w r臋koje艣膰 - poleci艂em.

Zanurzy艂 rami臋 w beczce i wyci膮gn膮艂 ogromn膮 r臋koje艣膰.

Riva uj膮艂 r臋koje艣膰 jedn膮 r臋k膮 i przy艂o偶y艂 Glob do jej ko艅ca. Po艂膮czeniu towarzyszy艂o g艂o艣ne szcz臋kni臋cie. Rivie z wra偶enia za­par艂o dech.

- Wszystko w porz膮dku - powiedzia艂em. - Tak mia艂o si臋 sta膰.
Teraz podnie艣 kling臋 i przy艂贸偶 jej koniec do szczytu r臋koje艣ci.

Uczyni艂 to.

- To niedorzeczne, Belgaracie. Przecie偶 s膮 ze stali.
Westchn膮艂em.

Klinga wyda艂a dziwnie 艣piewny odg艂os, gdy powoli wsuwa艂a si臋 w r臋koje艣膰. Od tego d藕wi臋ku pospada艂 ca艂y 艣nieg z pobliskich drzew. Gdy klinga wesz艂a do ko艅ca, Riva ostro偶nie spr贸bowa艂 po­ruszy膰 obiema cz臋艣ciami. Potem z ca艂ych si艂 stara艂 si臋 je roz­dzieli膰.

To by艂a prawdziwa pr贸ba. Riva uj膮艂 obur膮cz r臋koje艣膰 i uni贸s艂 ogromny miecz.

0x08 graphic
dziesz musia艂 zdj膮膰 Glob. Je艣li w takiej chwili trzyma艂by艣 miecz jedn膮 r臋k膮, jego ci臋偶ar m贸g艂by ci z艂ama膰 nadgarstek. Unie艣 miecz, Rivo.

M艂odzieniec z 艂atwo艣ci膮 podni贸s艂 go nad g艂ow膮 i tak, jak si臋 spodziewa艂em, Glob rozb艂ysn膮艂 rado艣nie b艂臋kitnym ogniem, zdzieraj膮c nier贸wno艣ci i poleruj膮c miecz a偶 do po艂ysku.

- Dobra robota - pogratulowa艂em mu, po czym zata艅czy艂em
z rado艣ci, pod艣piewuj膮c.

Riva gapi艂 si臋 na sw贸j p艂on膮cy miecz.

-Ja nie mam syna.

- Poczekaj troch臋, a b臋dziesz mia艂. Zabierz sw贸j miecz. Musi­
my teraz p贸j艣膰 na szczyt.

W czasie wspinaczki Riva wywija艂 mieczem, tn膮c powietrze. Musz臋 przyzna膰, 偶e to robi艂o wra偶enie, ale 艣wist, jaki temu towa­rzyszy艂, po jakim艣 czasie zacz膮艂 mi dzia艂a膰 na nerwy. Riva dobrze si臋 jednak bawi艂, wi臋c nic nie powiedzia艂em.

Na szczycie spoczywa艂 g艂az wielki jak dom. Przyjrza艂em mu si臋 i ogarn臋艂y mnie pewne w膮tpliwo艣ci. To by艂 paskudnie du偶y ka­mie艅.

Riva wzruszy! ramionami.

- Skoro tak twierdzisz, Belgaracie.

* * *

Garionie, chcia艂bym, aby艣 zauwa偶y艂, jakie absolutne zaufanie mia艂 do mnie ten ch艂opak. Pomy艣l o tym, gdy nast臋pnym razem b臋dziesz mia艂 ochot臋 sprzecza膰 si臋 ze mn膮.

* * *

Riva wzni贸s艂 ogromny p艂on膮cy miecz i zada艂 cios, kt贸ry mniejszy kamie艅 roztrzaska艂by pewnie w proch. Jestem pewny, 偶e ten odg艂os sp艂oszy艂 wszystkie jelenie w Sendarii.

G艂az rozpad艂 si臋 na po艂ow臋, a jego cz臋艣ci z g艂uchym 艂osko­tem potoczy艂y si臋 na boki.

Rzeka wyla艂a si臋 spienion膮 fal膮.

Obaj z Riv膮 byli艣my przemoczeni. Wydostali艣my si臋 z wody i stali艣my, patrz膮c na nasz膮 rzek臋 z poczuciem pewnego spe艂nienia.

0x08 graphic
ich zmyje do morza i b臋d膮 mi z艂orzeczy膰 jeszcze w tydzie艅 po do­p艂yni臋ciu z powrotem do brzegu.

Jak si臋 potem okaza艂o, uwolniona rzeka zaoszcz臋dzi艂a Alor-nom miesi臋cy pracy. Pod nagromadzonymi przez lata rumowi­skami, kt贸re usuwali, znajdowa艂y si臋 naturalne tarasy i pierwsza fala wody zmy艂a je do czysta. Alornowie, kt贸rzy zostali zepchni臋ci do morza, byli tak z tego radzi, 偶e nie powiedzieli Rivie z艂ego s艂o­wa, a przynajmniej niezbyt wiele.

Teraz, gdy Riva posiada艂 miecz, sko艅czy艂em to, co mia艂em do zrobienia na Wyspie Wiatr贸w. Nareszcie mog艂em wraca膰 do do­mu. Przez dzie艅 udziela艂em jeszcze instrukcji Rivie i jego kuzyno­wi, Anrakowi. Anrak troch臋 za bardzo lubi艂 dobre ciemne ale, lecz by艂 dobroduszny i cieszy艂 si臋 sympati膮 innych Alorn贸w. By艂 doskona艂ym zast臋pc膮. Niekt贸re z rozkaz贸w, kt贸re Riva b臋dzie musia艂 wydawa膰 swym ludziom, nie przypadn膮 im do gustu. An­rak, ze swym niesfornym, dobrodusznym 艣miechem, m贸g艂 po­m贸c, aby nie zosta艂y 藕le przyj臋te. Naszkicowa艂em Rivie jego sal臋 tronow膮 i powiedzia艂em mu, jak przymocowa膰 miecz do 艣ciany za tronem. Troch臋 trudno by艂o mi utrzyma膰 uwag臋 Rivy, gdy偶 ci膮gle chcia艂 rozmawia膰 o dziewczynie ze swego snu. W ko艅cu 偶yczy艂em mu powodzenia i odszed艂em brzegiem. Wola艂em ukry膰 si臋 przed ciekawskimi spojrzeniami, aby nie dra偶ni膰 ludzi Rivy bardziej, ni偶 potrzeba.

Na czas powrotu na kontynent wybra艂em posta膰 albatrosa. Przesz艂o dwumetrowe skrzyd艂a by艂y wielk膮 pomoc膮 dla kogo艣 tak 藕le lataj膮cego, jak ja. Gdy wzbi艂em si臋 odpowiednio wysoko, na­uczy艂em si臋 rozpo艣ciera膰 ogromne skrzyd艂a i po prostu szybowa膰 w powietrzu. Ale偶 to by艂o przyjemne! 呕adnego machania. 呕adne­go nieudolnego trzepotania. 呕adnej paniki. Po pewnym czasie zacz臋艂o mi si臋 to nawet podoba膰. My艣l臋, 偶e m贸g艂bym tak szybo­wa膰 przez ca艂y miesi膮c. Po drodze uci膮艂em sobie jednak kilka kr贸tkich drzemek.


0x08 graphic
Na widok wybrze偶a obecnej Sendarii poczu艂em niemal 偶al.

Nie uwierzycie, jak inna by艂a w tamtych czasach Sendaria. Tereny obecnych p贸l uprawnych zarasta艂y dzikie lasy z ogromny­mi drzewami, a jej jedyn膮 zamieszkan膮 cz臋艣膰, kt贸ra rozci膮ga艂a si臋 wzd艂u偶 p贸艂nocnego brzegu rzeki Camaar, zasiedlali Arendowie Wacite. Poniewa偶 spieszno mi by艂o wr贸ci膰 do Doliny, przybra艂em znajom膮 posta膰 wilka i pogna艂em przez las.

Tym razem nie musia艂em przystawa膰, aby dogonili mnie Alornowie, co sprawi艂o, 偶e mia艂em dobre tempo. By艂o lato, wi臋c pogoda mi dopisywa艂a. Przemierzy艂em Sendari臋, kieruj膮c si臋 na po艂udniowy wsch贸d i wkr贸tce dotar艂em do g贸r.

Po chwili namys艂u postanowi艂em nie traci膰 czasu na okr臋偶n膮 drog臋, ale przeci膮膰 p贸艂nocy kraniec Ulgolandu. Nie s膮dzi艂em, aby grozi艂y mi jakie艣 k艂opoty ze strony dzikich bestii. One interesowa艂y si臋 lud藕mi, nie wilkami; nawet algrothy i hrulginy unika艂y wilk贸w.

Przez chwil臋 my艣la艂em zahaczy膰 o Prolgu, aby zda膰 relacj臋 obecnemu Gorimowi z wydarze艅 w Mallorei, ale zarzuci艂em ten pomys艂. Mistrz wiedzia艂 o wszystkim i z pewno艣ci膮 powiadomi艂 Ula, nim odszed艂 wraz z pozosta艂ymi bra膰mi.

Nie chcia艂em o tym my艣le膰. Od czterech tysi臋cy lat moje 偶y­cie koncentrowa艂o si臋 wok贸艂 Mistrza. Swym odej艣ciem burzy艂 m贸j obraz 艣wiata. Nie potrafi艂em sobie wyobrazi膰 Doliny bez Aldura.

Min膮艂em zatem Prolgu i zd膮偶a艂em dalej na po艂udniowy wsch贸d ku Dolinie. Widzia艂em kilka algroth贸w przemykaj膮cych skrajem lasu, raz s艂ysza艂em nawet hrulginy, ale m膮drze nie wcho­dzi艂y mi w drog臋. Spieszy艂em si臋 i nie 偶yczy艂em sobie, by mi prze­szkadzano.

Przekroczy艂em lini臋 grzbiet贸w i zbieg艂em do rzecznego w膮­wozu. Skoro za艣 wszystkie rzeki po tej stronie g贸r Ulgo sp艂ywa艂y na wsch贸d, by wpa艣膰 do Rzeki Aldura, najszybszym sposobem na dotarcie do Doliny by艂o po prostu pod膮偶anie wzd艂u偶 brzegu a偶 do r贸wnin Algarii.


0x08 graphic
Zauwa偶cie, 偶e ju偶 w贸wczas tak w my艣lach nazywa艂em te stepy.

Nie potrafi臋 sobie przypomnie膰, dlaczego w艂a艣ciwie postano­wi艂em wr贸ci膰 do w艂asnej postaci po dotarciu do rzeki. Prawdopo­dobnie pomy艣la艂em, 偶e potrzebna mi k膮piel. By艂em w podr贸偶y od sze艣ciu miesi臋cy i wola艂em nie zrazi膰 Poledry, zjawiaj膮c si臋 w wie偶y cuchn膮cy niczym cap. By膰 mo偶e mia艂em ochot臋 na ciep艂y posi艂ek. W wilczej postaci zadowala艂a mnie dieta oparta na suro­wych kr贸likach, jeleniach, a nawet myszach polnych. Ale nie by­艂em przecie偶 wilkiem i czasami nachodzi艂 mnie apetyt na gor膮ce danie.

Upolowa艂em w ka偶dym razie jelenia, wr贸ci艂em do w艂asnej postaci i zabra艂em si臋 za rozpalanie ogniska. Nadzia艂em udziec na szpikulec i zacz膮艂em go piec nad ogniskiem. Potem posze­d艂em si臋 wyk膮pa膰 w rzece.

Pewnie za bardzo si臋 ob偶ar艂em. Wilk w czasie biegu nie jada zbyt wiele - zwykle kilka k臋s贸w przed dalsz膮 drog膮 - wi臋c by艂em do艣膰 wyg艂odnia艂y.

W ka偶dym razie po jedzeniu zdrzemn膮艂em si臋 przy ognisku. Nie wiem, jak d艂ugo spa艂em. Obudzi艂o mnie nagle wycie podob­ne do 艣miechu. Przekl膮艂em sw膮 nieostro偶no艣膰. Sforze skalnych wilk贸w uda艂o si臋 zakra艣膰 w moje pobli偶e.

Okre艣lenie „skalne wilki" jest myl膮ce. Te zwierz臋ta nie by艂y w istocie wilkami. S膮 raczej bli偶ej spokrewnione z hienami. To padlino偶ercy i pewnie zwietrzy艂y zapach mego jelenia. Najpro­艣ciej by艂oby ponownie przybra膰 posta膰 wilka i uciec im. By艂o mi jednak przyjemnie i nie mia艂em ochoty biega膰 z pe艂nym brzu­chem. By艂em te偶 w nieco wojowniczym nastroju. Rozdra偶ni艂o mnie wyrwanie ze smacznej drzemki. Podsyci艂em ogie艅, usadowi­艂em si臋 oparty o drzewo i czeka艂em na nie.

Zauwa偶y艂em, jak kilka z nich skrada艂o si臋 pomi臋dzy drzewa­mi, ale ba艂y si臋 mego ognia i nie podchodzi艂y bli偶ej. Tak min臋艂a noc. Fakt, i偶 nie zaatakowa艂y mnie ani nie odesz艂y w poszukiwa-


0x08 graphic
niu innego po偶ywienia, wydawa艂 si臋 nieco zastanawiaj膮cy. To nie by艂o normalne zachowanie skalnych wilk贸w.

艢wit w艂a艣nie zamajaczy艂 na wschodnim horyzoncie, gdy prze­kona艂em si臋, co by艂o tego powodem.

W艂a艣nie dok艂ada艂em drewna do ognia, gdy k膮tem oka do­strzeg艂em ruch na skraju lasu. Pomy艣la艂em, 偶e to kolejny skalny wilk, wi臋c schwyci艂em 偶agiew, odwr贸ci艂em si臋 i zamierzy艂em, aby rzuci膰 p艂on膮cym polanem w besti臋.

To nie by艂 jednak偶e skalny wilk. Ujrza艂em eldraka.

Oczywi艣cie widywa艂em ju偶 eldraki, ale zawsze z daleka, wi臋c nie zdawa艂em sobie sprawy, jakie by艂y wielkie. Skarci艂em si臋 w my­艣lach za to, 偶e nie przybra艂em postaci wilka, gdy jeszcze mia艂em szans臋. Przeobra偶anie si臋 troch臋 trwa, a ten ogromny stw贸r nie sta艂 zbyt daleko ode mnie. Je艣li by艂 r贸wnie rozw艣cieczony jak hrulginy i algrothy, nie mia艂bym do艣膰 czasu.

Eldrak by艂 kosmaty i wysoki na osiem st贸p. Beznos膮 twarz ozdabia艂y mu 偶贸艂te k艂y, kt贸re niczym u dzika stercza艂y z wysuni臋­tej dolnej szcz臋ki. Mia艂 ma艂e 艣wi艅skie oczka skryte g艂臋boko pod grubymi 艂ukami brwiowymi. Te oczka p艂on臋艂y 偶膮dz膮.

- Czemu ludzki stw贸r przyby膰 na teren Grula? - rykn膮艂 na mnie.

To by艂a niespodzianka. Wiedzia艂em, i偶 eldraki by艂y inteli­gentniejsze od algroth贸w czy troll贸w, ale nie mia艂em poj臋cia, 偶e potrafi艂y m贸wi膰.

Szybko opanowa艂em si臋. Fakt, i偶 mogli艣my si臋 porozumie膰, stwarza艂 mo偶liwo艣膰 pokojowego za艂atwienia sprawy.

Miewa艂em ju偶 sympatyczniejsze propozycje. Wsta艂em.

- Odejd藕, Grul — powiedzia艂em. - Nie mam czasu na zabawy
z tob膮.

Paskudny u艣miech wykrzywi艂 jego kosmat膮 twarz.

- Nie spieszy膰 si臋, Grat. Najpierw zabawi膰 si臋. Potem Grul
zje艣膰.

To naprawd臋 przybiera艂o z艂y obr贸t. Przyjrza艂em si臋 eldrako­wi uwa偶nie. Mia艂 ogromne r臋ce, kt贸re zwisa艂y mu do kolan. Zde­cydowanie nie chcia艂em, aby mnie wzi膮艂 w obj臋cia, wi臋c ostro偶nie opar艂em si臋 o drzewo.

- Pope艂niasz b艂膮d, Grulu - rzek艂em. - Zabierz jelenia
i odejd藕. Jele艅 nie b臋dzie walczy艂. Ja owszem.

To by艂a czysta brawura, oczywi艣cie. Nie mia艂em zbyt wielkich szans w walce wr臋cz z tym ogromnym potworem. Znajdowa艂 si臋


0x08 graphic
na tyle blisko, 偶e ka偶dy ruch by艂 bardzo ryzykowny. Jaki偶 to g艂upi spos贸b na zako艅czenie kariery cz艂owieka takiego jak ja.

- Grat za ma艂y, by walczy膰 z Grulem. Grat nie za m膮dry, je艣li
tego nie widzie膰. Grat odwa偶ny. Grul pami臋ta膰 odwa偶ny Grat,
gdy Grul go zje艣膰.

-Jeste艣 zbyt uprzejmy - mrukn膮艂em. - Chod藕 wi臋c, Grulu. Skoro si臋 przy tym upierasz, mo偶emy zaczyna膰. Mam dzi艣 ciekaw­sze rzeczy do robienia.

To by艂a ryzykowna zagrywka. Fakt, 偶e ten ogromny kosmaty potw贸r potrafi艂 m贸wi膰, by艂 znakiem, 偶e umie r贸wnie偶 my艣le膰, cho膰by w minimalnym stopniu. Moja fanfaronada by艂a obliczona na obudzenie ostro偶no艣ci eldraka. Nie chcia艂em, aby po prostu rzuci艂 si臋 na mnie. M贸g艂bym mie膰 szans臋, je艣li uda艂oby mi si臋 za­sia膰 w Grulu niepewno艣膰.

Moja widoczna ch臋膰 do stoczenia z nim walki przynios艂a ocze­kiwany efekt. Grul nie by艂 przyzwyczajony, by ludzie lekcewa偶yli je­go ogromne rozmiary, wi臋c zbli偶a艂 si臋 do mnie z pewn膮 ostro偶no­艣ci膮. Na to w艂a艣nie czeka艂em. Gdy wyci膮gn膮艂 swe olbrzymie r臋ce, aby mnie pochwyci膰, zanurkowa艂em pod nimi, zrobi艂em krok do przodu i g艂adko wysun膮艂em sw贸j n贸偶 z r臋kawa. Potem, jednym szybkim poci膮gni臋ciem, rozci膮艂em eldrakowi brzuch. Nie by艂em wystarczaj膮co pewny jego anatomii, aby pr贸bowa膰 przebi膰 Grulowi serce. Przy jego wielko艣ci, 偶ebra mog艂y mie膰 grubo艣膰 nadgarstka.

Grul utkwi艂 we mnie kompletnie zaskoczony wzrok. Potem spojrza艂 na wn臋trzno艣ci wylewaj膮ce si臋 z otwartej rany biegn膮cej przez ca艂y brzuch.

- Zdaje si臋, 偶e co艣 ci wypad艂o - zasugerowa艂em.

Grul schwyci艂 swe wypadaj膮ce wn臋trzno艣ci w obie r臋ce. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz konsternacji.

0x08 graphic
sp臋dzisz czas na zszywaniu si臋. Nie b臋dziesz m贸g艂 porusza膰 si臋 zbyt szybko z wn臋trzno艣ciami pl膮cz膮cymi ci si臋 pod nogami.

- Grat nie by膰 mi艂y — zarzuci艂 mi ponuro, po czym usiad艂
i z艂o偶y艂 wn臋trzno艣ci na kolanach.

Wyda艂o mi si臋 to ogromnie zabawne. Roze艣mia艂em si臋, ale gdy dwie wielkie 艂zy pocz臋艂y si臋 toczy膰 po jego kosmatej twarzy, poczu艂em si臋 troch臋 g艂upio. Wyci膮gn膮艂em r臋k臋, za偶yczy艂em sobie du偶膮 zakrzywion膮 ig艂臋 i nawlek艂em j膮 jelenim 艣ci臋gnem. Poda艂em j膮 eldrakowi.

- Masz - powiedzia艂em. - Zaszyj sobie brzuch i pami臋taj
o tym, gdy znowu si臋 spotkamy. Znajd藕 sobie co艣 innego do je­
dzenia, Grul. Ja jestem stary i 偶ylasty, wi臋c naprawd臋 nie smako­
wa艂bym najlepiej i, my艣l臋, 偶e ju偶 zd膮偶y艂e艣 to odkry膰, drogo trzeba
za mnie zap艂aci膰.

Rozja艣ni艂o si臋 ju偶 na tyle, i偶 mog艂em i艣膰 dalej. Zostawi艂em go wi臋c. Gdy odchodzi艂em, siedzia艂 przy ognisku i usi艂owa艂 dociec, jak pos艂u偶y膰 si臋 ig艂膮, kt贸r膮 mu da艂em.

Dziwne, ale to wydarzenie ogromnie poprawi艂o mi nastr贸j. Naprawd臋 mi si臋 uda艂o. Ale偶 to by艂o zdumiewaj膮ce! Delektowa­艂em si臋 jego ostatni膮 uwag膮. Teraz p贸艂 艣wiata s膮dzi tak samo. Grat zdecydowanie nie jest mi艂y.

Dwa dni p贸藕niej dotar艂em na zachodni kraniec Doliny. By艂o wczesne lato, jedna z najmilszych p贸r roku. Wiosenne deszcze ju偶 usta艂y, a duszne gor膮co, kt贸re nast臋powa艂o p贸藕niej, jeszcze nie nadesz艂o. Pomimo nieobecno艣ci Mistrza, w Dolinie by艂o pi臋k­nie jak nigdy dot膮d. Trawa by艂a soczy艣cie zielona, a wiele z rosn膮­cych dziko drzew owocowych ju偶 zakwita艂o. Pojawi艂y si臋 jagody, cho膰 jeszcze nie dojrza艂y. Lubi艂em ich cierpki smak. Niebo by艂o bardzo b艂臋kitne, a pierzaste chmurki zdawa艂y si臋 ta艅czy膰 w po­wietrzu. Sk艂臋bione szare chmury i porywiste wiatry wczesnej wio­sny s膮 bardzo malownicze, ale rozpoczynaj膮ce si臋 lato jest bujne, ciep艂e i pe艂ne zapachu oraz pospiesznego wzrostu.


0x08 graphic
Mia艂em nadzwyczaj dobry nastr贸j. Wr贸ci艂em do domu. Nie wiem, czy kiedykolwiek czu艂em si臋 szcz臋艣liwszy.

To by艂 szczeg贸lny nastr贸j. Spieszno mi by艂o powita膰 Poledr臋, ale z jakiego艣 powodu cieszy艂o mnie oczekiwanie. Pozby艂em si臋 swej podr贸偶nej postaci i powolutku szed艂em spacerkiem przez 艂a­godne wzg贸rza i doliny. Wiedzia艂em, 偶e Poledra wyczuje moje nadej艣cie i, jak zawsze, pewnie b臋dzie przygotowywa膰 kolacj臋. Nie chcia艂em jej ponagla膰.

Zapad艂 ju偶 wiecz贸r, gdy dotar艂em do swej wie偶y. By艂em nieco zaskoczony, 偶e w oknach nie pali si臋 艣wiat艂o. Okr膮偶y艂em j膮, otwo­rzy艂em drzwi i wszed艂em.

- Poledro — zawo艂a艂em w g贸r臋 schod贸w.
Dziwne, nie odpowiedzia艂a.
Wszed艂em na g贸r臋.

W mojej wie偶y by艂o ciemno. Zas艂ony Poledry by膰 mo偶e nie zatrzymywa艂y wiatru, ale zdecydowanie nie przepuszcza艂y 艣wiat艂a. J臋zyczkiem ognia z mego wskazuj膮cego palca zapali艂em 艣wiec臋.

Nie zasta艂em nikogo. Pomieszczenie by艂o zakurzone i spra­wia艂o wra偶enie nie u偶ywanego. O co tu chodzi艂o?

Wtem zobaczy艂em kawa艂ek pergaminu na stole do pracy. Po­zna艂em ko艣lawe pismo Beldina.

- Przyjd藕 do mojej wie偶y.
To wszystko.

Unios艂em 艣wiec臋 i spostrzeg艂em, 偶e nie by艂o ko艂ysek. Najwy­ra藕niej Beldin przeni贸s艂 moj膮 偶on臋 i dziecko do swej wie偶y. Wy­da艂o mi si臋 to dziwne. Poledra by艂a bardzo przywi膮zana do tej wie偶y. Czemu Beldin j膮 przeni贸s艂? O ile pami臋ta艂em, nie przepada艂a za jego wie偶膮. By艂a zbyt wymy艣lna jak na gust Poledry. Zaintrygowany zszed艂em na d贸艂.

Do wie偶y Beldina by艂o tylko pi臋膰 minut drogi i nie spieszy­艂em si臋 zbytnio. Ale m贸j nastr贸j radosnego oczekiwania powoli ust臋powa艂 miejsca zaintrygowaniu.


0x08 graphic
- Beldin! - zawo艂a艂em. - To ja. Otw贸rz drzwi.

Chwil臋 trwa艂o, nim kamie艅 zas艂aniaj膮cy wej艣cie do jego wie­偶y odsun膮艂 si臋.

Ruszy艂em w g贸r臋 schod贸w. Teraz si臋 spieszy艂em.

Po wej艣ciu na szczyt rozejrza艂em si臋. Byli tam Beltira, Be艂kira i Beldin, ale nie zauwa偶y艂em Poledry.

Be艂din si臋gn膮艂 do jednej z ko艂ysek i delikatnie wyj膮艂 z niej dziecko.

- To jest Polgara - przedstawi艂 j膮. — To twoja starsza.

Poda艂 mi zawini臋te w kocyk niemowl臋. Odsun膮艂em r贸g na­rzutki i po raz pierwszy spojrza艂em w oczy swej c贸rki. Poi i ja nie mieli艣my zbyt dobrego pocz膮tku. Ci z was, kt贸rzy j膮 znaj膮, wie­dz膮, 偶e oczy Polgary zmieniaj膮 kolor w zale偶no艣ci od jej nastroju. By艂y stalowoszare, gdy po raz pierwszy w nie spojrza艂em, i twarde niczym agaty. Odnios艂em wra偶enie, 偶e niewiele j膮 obchodz臋. Mia­艂a bardzo ciemne w艂osy i nie by艂a tak puco艂owata, jak niemowl臋ta by膰 powinny. Twarz Poi by艂a pozbawiona wyrazu, ale te stalowe oczy m贸wi艂y du偶o. Potem zrobi艂em to, co by艂o zwyczajem w Ga­rze. Poi by艂a moj膮 pierworodn膮, bez wzgl臋du na to, czy mnie lu­bi艂a, czy nie, wi臋c po艂o偶y艂em d艂o艅 na jej g艂owie w b艂ogos艂awie艅­stwie.

Poczu艂em nag艂e uk艂ucie. Poderwa艂em d艂o艅 z okrzykiem za­skoczenia. Troch臋 niefortunnie wypad艂o, 偶e pierwsze s艂owa, jakie z mych ust us艂ysza艂a, by艂y przekle艅stwami. Spojrza艂em na dziew­czynk臋 o pochmurnej twarzy. Pod moim dotkni臋ciem jeden lok na jej czole zrobi艂 si臋 艣nie偶nobia艂y.

- Ale偶 cud! - krzykn膮艂 Beltira.


0x08 graphic
- Niezupe艂nie - zaprzeczy艂 Beldin. - To pierworodna i w艂a­
艣nie zosta艂a naznaczona przez niego. Je艣li si臋 nie myl臋, wyro艣nie
z niej czarodziej.

- Czarodziejka - poprawi艂 Belkira.
-Co?

- Czarodziej jest m臋偶czyzn膮. Ona jest dziewczynk膮, wi臋c po­
prawnie b臋dzie czarodziejka.

Czarodziejka czy nie, ma pierworodna by艂a mokra, wi臋c od­艂o偶y艂em j膮 z powrotem do ko艂yski.

Moja m艂odsza c贸rka by艂a najpi臋kniejszym dzieckiem, jakie widzia艂em - i nie przemawia przeze mnie tylko ojcowska duma. Ka偶dy, kto j膮 zobaczy艂, m贸wi艂 dok艂adnie to samo. U艣miechn臋艂a si臋 do mnie, gdy wzi膮艂em Beldaran od Beldina, i tym s艂onecznym u艣miechem trafi艂a wprost do mego serca i zaw艂adn臋艂a nim.

Usiad艂em przy stole z c贸rk膮 na kolanach. Nie musz臋 chyba wspomina膰, 偶e nie by艂a mokra. Poci膮gn膮艂em spory 艂yk, nieco za­intrygowany zachowaniem moich braci.

- Do艣膰 wykr臋t贸w, Beldinie — rzek艂em, ocieraj膮c pian臋 z ust. —
Gdzie moja 偶ona?

Beltira podszed艂 i wzi膮艂 ode mnie Beldaran. Spojrza艂em na Beldina i dostrzeg艂em w jego oczach 艂zy.

BELGARATH CZARODZIEJ

2



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czarodziejski prze艂膮cznik
02 Aladyn i czarodziejska lampa
59 MT 02 Czarodziejska szkatula
J Porazi艅ska Czarodziejska ksi臋ga
CZARODZIEJSKA KRAINA wymowa, Scenariusze zaj臋膰 w przedszkolu
Wr贸偶ka czarodziejka
5,16 Czarodziejska Pie艣艅
Czarodziejska 艂膮ka karta pracy
legal highs, czarodziejskie ro艣liny
czarodzieje gazetka
MARZEC 鈥 CZARODZIEJ
Simak Clifford D Czarodziejska Pielgrzymka
Mann - Czarodziejska gora, Maria Kurecka „Czarodziej
Chc臋 by膰 Twoim czarodziejem wierszyki
O KR脫LEWNIE CZARODZIEJCE
Ba艣nie 1001 nocy Aladyn i czarodziejska lampa
Karta pracy czarodziej
MOZART Czarodziejski Flet libretto

wi臋cej podobnych podstron