Bez rodziny
Są między nami ludzie, którzy z własnego wyboru - lub poza nim - rodziny nie założyli. Nie mają męża czy żony, nie mają dzieci - żyją sami.
Niektórzy funkcjonują w jakimś nietypowym układzie, dalekim od obowiązującego wzorca. Wzbudzają różne reakcje.
"Nie rozumiem kobiet, dla których ważniejsza jest kariera niż rodzina. Ja nie mogłabym nigdy zrezygnować z roli matki i żony. Jak kobieta nie ma dzieci, to robi się z niej stara panna i dziwaczeje prędzej czy później."
(mężatka, lat 24, matka półrocznego dziecka)
"Czasami wiele bym dała, żeby zamienić się z którąś z moich nie obciążonych rodziną koleżanek. One mają wolność, czas dla siebie i możliwość zmiany w każdej chwili. Ja sypiam pięć godzin na dobę, nigdy nie mogę być sama i muszę znosić mężczyznę, do którego nic nie czuję - bo to ojciec moich dzieci".
(mężatka, lat 37, matka trójki dzieci)
"Boję się, że syn zostanie starym kawalerem. Już ma prawie trzydziestkę, a nikogo stałego koło niego nie widać. A ja wierzę w dobór naturalny. Ci gorsi nie znajdują partnerów i nie przekazują dalej swoich genów. Więc z moim synem coś chyba jest nie tak."
(pięćdziesięcioletni ojciec czworga dzieci)
"Ludzie, którzy nie założyli rodziny, to leniwi egoiści. Mają przyjemniejsze życie, jest im łatwiej - ale to dlatego, że nie wypełniają swojego podstawowego moralnego obowiązku. Ja się męczyłam przez całe życie, a oni sobie fruwają, ale wierzę, że wszystko to będzie kiedyś policzone"
(sześćdziesięcioletnia matka trojga dzieci i babcia ośmiorga wnuków)
Ludzie samotni, którzy stykają się z takimi opiniami, często czują się dotknięci, niezrozumiani czy zlekceważeni. Wygląda na to, że życie w rodzinie zostało przez większość społeczeństwa uznane za normę, inny stan rzeczy traktuje się jako dziwaczny, aspołeczny czy wręcz patologiczny, a w najlepszym wypadku jako osobiste nieszczęście. Bo jeśli rodzina jest "podstawową komórką społeczną" i "największą wartością", to czymże jest życie poza nią?
Rzetelniej byłoby przyjąć, że pośród wielu decyzji, które człowiek musi podjąć, jedną z najważniejszych jest decyzja o trwałym związaniu się z drugim człowiekiem i posiadaniu dzieci - lub o życiu oddzielnie. Ten drugi wybór (bo należy uznać, że jest to wybór, nawet jeśli nieświadomy), pojawia się w większości kultur statystycznie rzadziej, ale nic nie uprawnia do uznania go za moralnie, społecznie czy psychologicznie mniej wartościowy. Zasługuje na krytyczną uwagę tylko wtedy, gdy wiąże się ze znacznym dyskomfortem czy wręcz cierpieniem.
Co to właściwie znaczy - spędzić życie samotnie? Jak ludzie mogą to odczuwać? Oto kilka przykładów.
Elżbieta, po pięćdziesiątce, na kierowniczym stanowisku: "Nie ułożyłam sobie życia. A teraz za późno. Nie wiem, co we mnie było takiego. Inne, brzydsze, znajdowały sobie mężów, a ja ciągle byłam sama. Koło trzydziestki miałam narzeczonego, ale po dwóch latach mnie rzucił. I w końcu zostałam bez nikogo - jak jakiś wybrakowany towar, na który nie było chętnych".
Dla Elżbiety jej samotność wiąże się przede wszystkim z poczuciem niższości. Mówi ona "nie ułożyłam sobie życia", porównuje się z "wybrakowanym towarem", chociaż jej życie pod względem zawodowym, finansowym, a nawet towarzyskim wielu osobom wydaje się godne pozazdroszczenia. Z jakichś powodów Elżbieta traktuje założenie rodziny jako podstawowe kryterium wartości człowieka i źródło zadowolenia w życiu. Ponieważ ona tego nie zrobiła - uważa się za mniej wartą od innych i nie odczuwa satysfakcji z życia.
Stefan, emerytowany inżynier, lat 73: "Nigdy nie czułem się samotny. Zawsze koło mnie byli koledzy, na ogół też jakaś kobieta. W mojej pracy dużo jeździłem, przenosiłem się z miejsca na miejsce. Ot, nie złożyło się. I dopiero od kilku lat czuję, że brakuje mi kogoś obok siebie. Dzieci, wnuków, żony. Z takich jak ja ludzie się śmieją, że potrzebny im ktoś do parzenia ziółek. Ale nie o to chodzi. Bo muszę się przyznać, że i teraz znalazłaby się chętna do ożenku, nawet i do tych ziółek. Mnie jest czego innego żal - że nie przeżyłem z nikim długich lat i że nie mam z kim teraz takiego wspólnego dobrego życia powoli kończyć".
W odróżnieniu od Elżbiety Stefan nie czuje się w żadnym stopniu gorszy od innych w związku ze swoją samotnością. Jest mu natomiast trudno zaakceptować konsekwencje swoich życiowych decyzji. W jego wyobrażeniach o życiu kryła się dość podstawowa sprzeczność - chciałby on przez znaczną część życia przejść swobodnie i bez obciążeń, a na starość korzystać z emocjonalnego kapitału nagromadzonego w wieloletnim związku. Są pośród nas wyjątki - tacy, którym udaje się tę sprzeczność pokonać: żyją sobie luźno i niezależnie, a jednocześnie mają przez lata partnera czy partnerkę, która taki układ akceptuje. I na starość jak znalazł! Stefan do tych wyjątków nie należy i dla niego zła strona swobodnego życia oznacza przede wszystkim samotność.
Iza, dziennikarka, lat 44: "Szłam przez życie jak czołg i nie przewidywałam, żeby miały mnie dopaść jakieś sentymenty. Za żadnego z moich licznych narzeczonych nie wyszłam, bo prawdę mówiąc nie widziałam ku temu sensownych powodów. Dzieci nie lubiłam i irytowały mnie zawsze te rodzinki traktujące swoje nieciekawe potomstwo jako ósmy cud świata, mówiące tylko o nim, narzucające je otoczeniu. Dopiero ostatnio coś we mnie się zmieniło. Nie to, żebym zaczęła przepadać za wrzeszczącymi niemowlakami. Ale chętnie bym towarzyszyła komuś, kto się rozwija, może mogłabym mu coś od siebie przekazać, może moja sprawność życiowa mogłaby się przydać na coś innego niż ustawiczne konfrontacje. Myślałam, żeby zaadoptować jakiegoś nastolatka - chłopaka, bo z dziewczynką to już w ogóle siebie nie widzę. Ale jakoś żaden dzieciak mi się nie spodobał, a potem pani psycholog mnie zdyskwalifikowała jako kandydatkę na matkę adopcyjną. Cóż, trzeba się pogodzić, że nic po sobie nikomu nie przekażę".
Izie samotne życie przez wiele lat najzupełniej odpowiadało i właściwie odpowiada jej nadal. Natomiast z biegiem czasu zaczęło jej brakować perspektywy metafizycznej kontynuacji. Chciałaby wiedzieć, że po jej śmierci będzie można wyświetlić napis "dalszy ciąg nastąpi". Dla Izy negatywna strona samotności to niemożność pozostawienia na świecie czegoś swojego - w jakiejś innej osobie.
Dlaczego zatem ludzie nie zakładają rodziny, skoro potem mogą cierpieć z tego powodu? Rzadko odbywa się to na mocy w pełni świadomej decyzji, częściej powody są nie całkiem uświadomione i ma się skłonność do przypisywania przyczyn samotności jakimś zbiegom okoliczności czy przypadkom. Można jednak sądzić, że ludzie żyjący bez rodziny w większości przypadków nie zakładają jej dlatego, że nie czują się do tego predysponowani - świadomie lub nie. Jest to zatem ich wybór. Co to znaczy - nie być predysponowanym do budowania trwałego i bliskiego związku z drugim człowiekiem?
Nie oznacza to, że jest się kimś gorszym. Czasami przeciwnie - dowodzi to, że jest się kimś przytomniejszym i bardziej świadomym niż osoby, które wprawdzie pozakładały rodziny i mają dzieci, ale są do tego kompletnie nieprzygotowane i swoimi życiowymi decyzjami spowodowały w sobie i dookoła siebie znacznie więcej zamętu i cierpienia niż pożytku.
Najogólniej rzecz biorąc, nie jest w danym momencie życia predysponowany do założenia rodziny człowiek, w którym perspektywa trwałej więzi budzi więcej lęku czy złości niż radości i nadziei. Nie jest też do tego predysponowany ktoś taki, kto wprawdzie czuje wiele entuzjazmu, ale jego wyobrażenia o związku są bardzo niedojrzałe i nierealistyczne. A zatem jeśli myśl o założeniu rodziny:
• kojarzy ci się z wchłonięciem przez drugą osobę i uzależnieniem,
• wzbudza obawy, że trzeba będzie zrezygnować z większości tego, co daje w życiu przyjemność,
• powoduje paniczny lęk i chęć ucieczki,
• wiąże się z poczuciem poddania czyjejś decyzji i własnej bierności, z pozbawieniem "autorstwa",
• wywołuje nieufność i podejrzliwość ("chce mnie złapać"),
• jest źródłem nadziei na uzyskanie trwałego i niezawodnego oparcia,
• inspiruje cię do marzeń o "jednej duszy w dwóch ciałach",
• daje ci pewność, że twoje życie nabierze podstawowego sensu,
itp. itd., to zastanów się nad swoją decyzją. Może to jeszcze nie pora.
Ci z nas, którzy zdecydowali się na samotność, radzą sobie z konsekwencjami tej decyzji lepiej lub gorzej. Tak samo zresztą, jak ci, którzy postanowili rodzinę założyć.
Niektórzy żyjący samotnie usiłują omamić innych (i siebie) przesadną afirmacją swojego wyboru. Ogłaszają zatem, że oddzielne życie jest jedyną sensowną możliwością. Twierdzą, że mają z tego same korzyści, a ich samotność nie niesie ze sobą żadnych trudniejszych chwil.
Inni dla odmiany robią z siebie nieszczęsne ofiary własnej sytuacji i obwiniają o nią cały świat, oczekując rekompensaty. Są to w rezultacie ludzie dość uciążliwi dla otoczenie, których chętnie się unika - co oczywiście nasila w nich poczucie niesprawiedliwej krzywdy.
Najlepiej chyba wiedzie się samotnym, którzy stworzyli jakiś rodzaj pozycji pośredniej: żyją oddzielnie, poza "podstawową komórką", ale w miarę swoich pragnień próbują budować coś na kształt więzi zastępczych (na przykład z kimś z dalszej rodziny, z zaprzyjaźnionym wielodzietnym małżeństwem, sąsiadami, wychowankami czy uczniami), wystarczająco mocnych, ale i nie nadmiernie dla nich krępujących. Ta strategia życiowa wymaga dość dużej świadomości własnych pragnień i obaw - tak, by można budować relacje, które nam rzeczywiście odpowiadają.