KATHIE DENOSKY
Dom na wzgórzu
Cykl: Przeżyj to inaczej
Getaway
Tłumaczyła: Renata Stasińska-Soprych
PROLOG
- Szanowni państwo, prosimy o uwagę. Wszystkie loty z Międzynarodowego Lotniska O'Hare zostają odwołane z powodu bardzo intensywnych i ciągle nasilających się opadów śniegu. Powiadomimy pasażerów, kiedy pasy startowe znowu będą czynne.
W hali odlotów rozległy się pomruki niezadowolenia. Na trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia chicagowskie lotnisko było po brzegi wypełnione podróżnymi.
Większość zrezygnowanych pasażerów spacerowała niespiesznie po hali. Trzy siedzące niedaleko siebie kobiety, w tym jedna z dzieckiem, patrzyły przez wielkie okna na padający na zewnątrz śnieg.
W końcu odezwała się jedna z nich.
- No to ładnie nam się zaczynają święta, co? - rzekła.
Pozostałe dwie zwróciły się w jej stronę.
- Nazywam się Megan - ciągnęła. - Mieszkam w Springfield w stanie Illinois i wybieram się do Knoxville w Tennessee. Mam niewielki domek niedaleko Parku Narodowego Smoky Mountains i postanowiłam spędzić tam święta. - Po chwili spojrzała na siedzącą po prawej stronie brunetkę. - A pani?
- Mam na imię Kayla i mieszkam w Salem w stanie Oregon. Lecę na tydzień do St Croix na Wyspach Dziewiczych, by spotkać się z kimś, kogo znam ze szkoły - odpowiedziała i nerwowo spojrzała na zegarek. - Mam na dzisiejszą noc zarezerwowany pokój w hotelu w Miami. Samolot na wyspy wylatuje dopiero jutro wczesnym rankiem. Mam nadzieję, że na lotnisku w Miami już nie będzie takich komplikacji.
Po chwili odezwała się siedząca po lewej stronie Megan kobieta z małą dziewczynką.
- A ja nazywam się Greta, a to moja córka, Lilly - rzekła, patrząc czule na dziewczynkę. - Mieszkamy w Kennebunk w stanie Maine, a lecimy do Houston odwiedzić dziadków Lilly.
- Tak, lecimy do dziadków - potwierdziła dziewczynka. - Nie byłyśmy tam bardzo, bardzo długo. Od śmierci taty.
Kobiety spojrzały na Gretę z sympatią.
- To musi być dla pani bardzo trudny okres - zauważyła Kayla. - Kiedy odszedł pani mąż?
- Trzy lata temu. To stało się tak nagle. Miał zaledwie trzydzieści osiem lat. Obie bardzo za nim tęsknimy. Trudno mi widywać się z teściami, choć nalegali, by ich odwiedzić kilka miesięcy po jego śmierci. Głupio mi, że tak długo zwlekałam z zabraniem do nich Lilly - wyjaśniła Greta, spoglądając przez okno. - Mam nadzieję, że teraz, kiedy wreszcie się wybrałyśmy, uda nam się do nich dotrzeć.
Kayla spojrzała na zegarek, by przerwać krępującą ciszę.
- Nie wiem, jak wy, ale ja chętnie bym coś przegryzła. Chodząc po lotnisku, widziałam parę restauracji. Jestem pewna, że uda nam się znaleźć miejsce w którejś z nich. Będzie nam wygodniej niż tu, w hali odlotów. Może macie ochotę mi towarzyszyć?
Megan wstała.
- Bardzo chętnie - odparła. - Chodźmy tam, napijemy się czegoś. Jak długo można tak siedzieć i patrzeć na burzę śnieżną?
Kobiety udały się do najbliższej restauracji - „Admiral”. Po kilku godzinach poznały się na tyle dobrze, że mogły porozmawiać ze sobą o swych prywatnych sprawach.
- Czy ktoś z rodziny wyjdzie po ciebie w Knoxville? - spytała Kayla, zwracając się do Megan.
- Nie. Mój dziadek zbudował ten domek, a kiedy zmarł, odziedziczyłam go po nim. Będę więc tam sama - westchnęła. - Czułam, że muszę wyjechać ze Springfield na jakiś czas. Ostatnie miesiące były dla mnie bardzo ciężkie. Parę tygodni temu zwolniono mnie z pracy, a wierzcie mi, koniec roku to nic najlepszy okres na szukanie nowej roboty. A do tego niedawno rozstałam się z mężczyzną, z którym spotykałam się przez ostatnie dwa lata. Nie jestem z tego powodu zrozpaczona, ale muszę przyznać, że rozstanie uraziło moją dumę.
Spojrzała na Kaylę.
- A kim jest ten twój stary znajomy? Jakąś miłością sprzed lat?
Kayla roześmiała się.
- Ależ skąd! To moja przyjaciółka, Karyn. Znamy się od trzeciej klasy podstawówki. Kiedy zrobiłyśmy maturę, jej rodzina przeprowadziła się na Wschodnie Wybrzeże, ale na szczęście utrzymywałyśmy kontakt telefoniczny i mailowy. Odwiedziłam ją też parę razy. Karyn znalazła świetną pracę na Manhattanie. I chociaż jesteśmy w stałym kontakcie, nie widziałyśmy się od kilku lat. Chcemy to nadrobić.
- To wspaniale, że masz przyjaciółkę od tak dawna - rzekła Greta. - Mnie tak pochłonęło małżeństwo i wychowywanie córeczki, że straciłam kontakt ze wszystkimi znajomymi z liceum. A ty co robiłaś po maturze?
- Poszłam na studia - odpowiedziała Kayla. - Zresztą wcale ich jeszcze nie skończyłam. Jestem na prawie i mam wrażenie, że nigdy nie uda mi się zrobić dyplomu.
Nagle podano kolejną informację o tym, że udało się uruchomić część pasów startowych. Kobietom było trudno się rozstać, ponieważ przez te kilka godzin rozmowy poczuły do siebie wielką sympatię. Każda z nich cieszyła się, że mogła podzielić się swymi przeżyciami, porażkami i obawami z osobami, których zapewne już nigdy w życiu nie zobaczy.
- Słuchajcie, skoro wszystkie wracamy tego samego dnia przez Chicago, może w drodze powrotnej choć na chwilę uda się nam tu spotkać i podzielić wrażeniami? - zaproponowała Kayla. - Byłoby fajnie!
- Ja już teraz mogę wam powiedzieć, jak będzie wyglądał mój urlop - zapewniła Megan. - W górach zapadnę w sen zimowy i prześpię cały pobyt. Może obudzę się dopiero na wiosnę?
Kayla zwróciła się do Grety.
- A może ty z Lilly chciałabyś się ze mną spotkać w drodze powrotnej?
- Oczywiście - odpowiedziała z uśmiechem. - Chętnie wysłucham twojej relacji z St Croix.
- Ja też - zawtórowała Megan. - Spodziewajcie się mnie na tym spotkaniu. Chętnie się dowiem, że przynajmniej wy miałyście udany urlop.
Kobiety uściskały się na pożegnanie, a następnie ruszyły przez zapełnioną halę odlotów i udały się do odpowiednich bramek.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ciepły strumień powietrza owiewał Megan Bennett, jadącą wynajętym jeepem, nie dopuszczając do wnętrza auta chłodu zimnego grudniowego wieczoru. Ten ciepły strumień nie mógł jednak rozwiać jej ponurego uczucia pustki. Westchnęła głęboko. Po raz pierwszy w swoim dwudziestosześcioletnim życiu miała zamiar samotnie spędzić święta.
Jechała teraz przez Harmony Falls, urokliwe miasteczko w stanie Tennessee. W zmierzchu wczesnego wieczoru migające światełka, którymi były przystrojone drzewa po obu stronach głównej ulicy, wiecznie zielone wieńce przewiązane dużymi czerwonymi kokardami, zawieszone na prawie każdych drzwiach, i elektryczne świeczki błyszczące w oknach większości domów, przypominały jej malarstwo Thomasa Kinkade.
Przyjechałam tu, żeby uciec od świąt Bożego Narodzenia i wylądowałam w samym środku świątecznej scenerii, pomyślała z ironią, skręcając w wąską, ośnieżoną drogę wiodącą prosto w górę Whisper Mountain.
Gdy światła miasteczka zostały z tyłu, Megan skupiła całą uwagę, żeby nie ześlizgnąć się w dół ze stromej, krętej drogi. Zamiast spędzania świąt w odosobnionym domku na stokach Smoky Mountains, mogłaby spędzić je w Illinois, w Springfield, w towarzystwie jednego ze swoich przyjaciół, lub przyjąć zaproszenie rodziców na wyprawę do dżungli w Costa Rica, gdzie zamierzali podpatrywać życie egzotycznych ptaków. Zważywszy jednak wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, nie miała ochoty na jakiekolwiek towarzystwo ani świętowanie czegokolwiek. Wszystko, czego pragnęła, to jakoś przetrwać te święta, z nadzieją, że nadchodzący rok będzie lepszy od tego, który właśnie się kończył.
W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy los boleśnie ją doświadczył. Rozstała się z mężczyzną, z którym spotykała się od dwóch lat, uznawszy, że ich związek nie ma przyszłości. Wskutek załamania się koniunktury została zwolniona z biura podróży, gdzie pracowała jako agentka. Ale największym ciosem była niespodziewana śmierć jej ukochanego dziadka, który zmarł na udar mózgu.
Gdy w świetle reflektorów samochodu zobaczyła pierwszy słupek płotu okalającego niewielki dom, zwolniła, by wjechać na niezwykle stromą ścieżkę wiodącą już bezpośrednio do celu. Nigdy tu nie była, ale dziadek Bennett w swoich opowieściach o wyprawach na połów pstrągów przedstawiał jej to miejsce tak dokładnie, że trafiłaby tutaj nawet bez mapy.
Zaparkowała samochód na pozbawionej drzew i zarośli przestrzeni przed zadaszonym szerokim gankiem, zbudowanym z drewnianych bali. Jakiś czas siedziała w samochodzie, starając się ogarnąć wzrokiem domek, który odziedziczyła po dziadku. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy uzmysłowiła sobie, że od piątego roku życia spędzała w jego towarzystwie każde Boże Narodzenie.
Chociaż dziadek nie celebrował świąt w tradycyjny sposób, dziewczynka zawsze z niecierpliwością oczekiwała na ferie świąteczne, podczas których miała go dla siebie cały czas. Zaraz po uroczystym odpakowaniu prezentów jej rodzice wyjeżdżali, a ona siedziała razem z dziadkiem przy kominku w jego gabinecie, piła gorące kakao i zajadała się pysznymi ciasteczkami, które piekła jego gospodyni. Starszy pan opowiadał o swoich wędrówkach po Smoky Mountains i o cudownym spokoju, którego doznawał za każdym razem, gdy wracał do swojego domku. Dziewczynka słuchała i marzyła o dniu, w którym będzie mogła zobaczyć to wszystko na własne oczy.
- Mam nadzieję, że zaznam tutaj tego samego spokoju, którego doznawałeś ty, dziadku - szepnęła Megan, po czym wysiadła z samochodu i weszła na schodki ganku.
Piętnaście minut później na kominku płonął ogień, w dzbanku parzyła się kawa, a większość rzeczy zdołała już wnieść do domu. Stojąc we frontowych drzwiach, rozglądała się po przytulnym wnętrzu chaty. Uznała, że dokonała słusznego wyboru, decydując się na spędzenie świąt właśnie tutaj. Będzie mogła nie tylko w spokoju zastanowić się nad swoją przyszłością i obmyślić plan szukania nowej pracy, ale poczuje się tak jak dawniej, jakby znowu była ze swoim ukochanym dziadkiem.
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na pokój, wyszła na zewnątrz sprawdzić, w jakim stanie technicznym znajduje się domek, który stał zupełnie pusty od ponad roku. Ale gdy odnalazła skrzynkę z głównym wyłącznikiem prądu i włączyła zasilanie, stwierdziła z ulgą, że wszystko działa bez zarzutu.
Przyszło jej na myśl, że zanim powróci do Illinois, będzie musiała odwiedzić przyjaciela dziadka, Lucasa McCabe, by podziękować mu za opiekę nad domkiem. Zależało jej, aby starszy pan nadal go doglądał, więc chciała udzielić mu dalszych instrukcji w tej sprawie. Tymczasem musiała przynieść z samochodu resztę bagaży, w których znajdowała się żywność zakupiona po drodze w Pigeon Forge. Potem Odgrzeje w piekarniku pizzę, oblecze świeżą pościel i nareszcie usiądzie przed kominkiem z filiżanką dymiącej, aromatycznej kawy i książką, którą kupiła w kiosku z upominkami na lotnisku O'Hare w Chicago, kiedy oczekiwała na zapowiedź opóźnionego rejsu jej samolotu.
Pogrążona w myślach, wyciągnęła ostatnie dwie torby z bagażnika samochodu, zatrzasnęła klapę i skierowała się w stronę domu. Zrobiła zaledwie kilka kroków, gdy z gęstwiny drzew otaczających dom wyskoczył mężczyzna ze strzelbą w ręku.
- To teren prywatny. Co pani tu robi? Zaskoczona Megan upuściła torby, a z jej ust wyrwał się okrzyk przerażenia.
Lucas McCabe nie wiedział, co myśleć, gdy wyszedłszy ze swojego warsztatu stolarskiego, zobaczył smużkę dymu nad domkiem Sama Bennetta. Czym prędzej sięgnął po swoją nieco staroświecką strzelbę i skrywając się w gęstwinie lasu, pobiegł w górę stromizny. Dotarcie do domu Sama, żeby przepędzić intruza, zajęło mu trochę czasu, ale ostatnią osobą, której się tam spodziewał, była drobna i pełna wdzięku blondynka, która swym krzykiem z pewnością obudziła wszystkie niedźwiedzie, od dawna pogrążone w zimowym śnie.
- Halo, proszę pani! Niech się pani uspokoi!
- zawołał z nadzieją, że jego głos przebije się przez wrzask kobiety.
- Kim... kim pan jest? - Dziewczyna cofnęła się o krok. - Czego pan chce? Nie mam gotówki przy sobie, ale proszę, niech pan... niech pan weźmie moje czeki podróżne i... karty kredytowe - zaproponowała uprzejmie, po czym rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu drogi ucieczki.
- Nie chcę pani pieniędzy, czeków ani kart kredytowych - oznajmił Lucas, pomagając sobie przeczącymi ruchami głowy dla większej czytelności tego komunikatu.
Starał się ze wszystkich sił nie potęgować jej przerażenia, oczywiście na ile było to możliwe dla mężczyzny o jego posturze, w dodatku trzymającego w ręku dużą strzelbę zdolną powalić łosia, więc podchodził do niej powoli, podczas gdy ona cofała się, dając mu wzrokiem do zrozumienia, że zaraz zacznie wrzeszczeć jak schwytana w sidła dzika kotka.
Lucas westchnął głęboko. Tylko tego brakowało. Po dwunastu godzinach spędzonych w warsztacie, gdzie robił zabawki na prezenty dla dzieci, wśród których były drewniane pociągi i kołyski dla lalek, marzył tylko o szklance zimnego piwa, gorącym prysznicu i kilku godzinach bezczynnego oglądania telewizji. Zajmowania się rozhisteryzowaną kobietą w ogóle nie przewidywał w dniu dzisiejszym.
- Musiała się pani zgubić albo zabłądzić - zauważył, starając się o naturalny ton głosu. - Nie ma tu nigdzie w tej okolicy żadnego wolnego lokum do wynajęcia na święta, a ten dom należy do rodziny Bennettów. Tak więc będzie musiała pani opuścić to miejsce - dodał, żeby nie robiła sobie żadnych nadziei.
Po takim wyjaśnieniu dziewczyna cofnęła się jeszcze kilka kroków.
- Pan znał Sama Bennetta? - zapytała z niedowierzaniem.
Lucas zmarszczył czoło.
- Kim pani jest, proszę pani? - odpowiedział pytaniem.
- A kim pan jest? - zapytała, zadzierając butnie podbródek.
- Pierwszy zapytałem.
Kobieta westchnęła z rezygnacją, co Lucas odebrał jako zgodę na proponowaną przez niego kolejność pytań i odpowiedzi.
- Jestem Megan Bennett. Sam Bennett był moim dziadkiem - objaśniła nieznajomego.
- Niemożliwe. Pani jest za stara na jego wnuczkę - oświadczył.
Reakcja Megan była natychmiastowa.
- A skąd pan wie, ile mam lat?
Lucas roześmiał się głośno. Kimkolwiek by była ta mała osóbka, pomyślał, trzeba jej przyznać, że potrafi trzymać fason. Przeżywszy bowiem spory szok z powodu jego niespodziewanego wychynięcia z lasu, przypominała teraz zajadłego małego pieska, który właśnie zapędził szopa pracza na drzewo. Niewiele kobiet na świecie, o jej delikatnej aparycji, zgodziłoby się stanąć twarzą w twarz z nieznajomym mężczyzną, wyższym od nich o przynajmniej trzydzieści pięć centymetrów i cięższym o jakieś czterdzieści kilogramów, który w dodatku trzyma w ręku dwulufowy karabin na bizony.
- Sam wiele razy opowiadał mi o swojej małej wnuczce. Nie mogła mieć więcej niż jakieś dziesięć, no, może jedenaście lat. Najwyżej dwanaście - dodał z przekonaniem.
- Jak pan widzi, jestem starsza.
- Bardzo odkrywcze... - powiedział, zanim zdołał się powstrzymać.
Dziewczyna gwałtownie potrząsnęła głową.
- Mój wiek nie ma tu nic do rzeczy. Kim pan jest i skąd pan znał mojego dziadka?
- Widzi pani, Sam Bennett i ja byliśmy przyjaciółmi - zaczął, bo pomyślał, że może ta dziewczyna mówi prawdę. - Mój ojciec doglądał tego domu dla Sama przez dwadzieścia lat. A potem, po jego śmierci, robię to ja.
- Pan się nazywa McCabe? - spytała, trzęsąc się z zimna. Miała na sobie tylko gruby czerwony sweter, który nie dawał skutecznej ochrony przed mrozem.
- Mam na imię Lucas. - Kiwnął głową w kierunku domku. - Niech pani wejdzie do środka i ogrzeje się trochę, a ja tymczasem pozbieram pani zakupy i wniosę je do domu. A potem porozmawiamy.
- To nie... n... nie jest konieczne, panie M... McCabe - zapewniła go, ale bez przekonania, czując, jak jej zęby uderzają o siebie niczym kastaniety.
Tymczasem McCabe z ufnością wręczył jej swoją broń i delikatnie popchnął ją w stronę ganku.
- Proszę wejść do domu, zanim nabawi się pani zapalenia płuc.
Trzymając strzelbę, jak uśpionego jadowitego węża, który może obudzić się w każdej chwili, obrzuciła go nieufnym spojrzeniem, po czym jednak zdecydowała się pójść za jego radą.
Lucas odprowadził ją wzrokiem, potem odwrócił się i zabrał się do zbierania leżących w śniegu zakupów. Podniósł ostatnią puszkę kukurydzy, wszedł do domku i otarłszy się o Megan, złożył wszystko na ladzie kuchennej.
Postanowił, że gdy tylko upewni się, czy ta młoda dama jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje, to albo powie jej, żeby zabierała stąd swój zgrabny tyłeczek i nigdy więcej nie pojawiała się w tych stronach, albo... albo to on wyniesie się czym prędzej do własnego domu i spróbuje zapomnieć o jej istnieniu.
- Dziękuję panu - powiedziała miękko, co wywołało u niego jakiś niepokojący dreszcz.
- Cieszę się, że przynajmniej tyle mogłem dla pani zrobić, tym bardziej że to ja jestem sprawcą tego bałaganu - odpowiedział z galanterią. Kobieta wręczyła mu swoje prawo jazdy.
- Proszę, żeby już więcej nie było żadnych nieporozumień co do mojej tożsamości - oznajmiła stanowczo. - Myślę, że teraz nie będzie miał pan już wątpliwości, że naprawdę jestem Megan Bennett.
Oniemiały ze zdumienia Lucas wziął z jej rąk dokument i przez dłuższą chwilę studiował go niczym policjant z drogówki.
- Przepraszam panią za to moje niedowiarstwo, ale dziadek pani ciągle powtarzał, że jego wnuczka jest małą dziewczynką.
Dziewczyna przygryzła dolną wargę, a jej ładne, szmaragdowe oczy wypełniły się łzami.
- Myślę, że dziadek nie chciał pogodzić się z tym, że stałam się dorosła.
Na kilka minut zapanowało milczenie. Przerwał je Lucas.
- Przykro mi z powodu odejścia Sama. Był bardzo dobrym człowiekiem i obaj spędziliśmy mnóstwo czasu na łowieniu ryb we wszystkich okolicznych strumieniach. - Chrząknął znacząco i zaczął przeciskać się w kierunku drzwi. Uznał bowiem, że będzie lepiej, jeśli natychmiast znajdzie się na świeżym powietrzu, gdyż nie wiadomo, z jakiego powodu poczuł przemożną chęć, by wziąć dziewczynę w ramiona i jakoś ją pocieszyć.
- Przywiozę... hmm... jutro trochę drewna do kominka.
- Czy chce pan, żebym zapłaciła za nie teraz? - zapytała Megan, sięgając po leżącą na stole portmonetkę.
Lucas, który właśnie otwierał drzwi, odwrócił się nagle.
- Nie, i nie będzie mi pani płaciła za nie ani teraz, ani jutro.
- Ale...
Energicznie pokręcił głową.
- Sam i ja zawsze byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Na pewno życzyłby sobie, żebym się panią opiekował.
Zanim Megan zdążyła oznajmić mu, że nie potrzebuje niczyjej opieki, Lucas podniósł swoją dwulufową strzelbę z miejsca, w którym ją położyła, i nie oglądając się, zniknął za drzwiami. Wtedy dopiero odetchnęła pełną piersią.
Spodziewała się, że przyjaciel dziadka będzie dużo starszy i zupełnie nie była przygotowana na spotkanie z kimś takim, jak Lucas McCabe.
Miał proste włosy w kolorze tytoniowego brązu, które zawadiacko opadały mu na prawą stronę czoła, sięgając brwi, ciemne oczy, które zdawały się przenikać ją na wskroś, i ciepły uśmiech, który mógłby stopić połowę czap lodowych na szczytach gór. Był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich do tej pory spotkała w swoim życiu.
Ale nie tyle jego niepospolita uroda zrobiła na niej największe wrażenie, ile władcza postura.
Gdy wszedł, wypełnił sobą niemal cały domek. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szeroką pierś i długie ramiona, w których mógł utulić każdą kobietę przekonaną, że właśnie zawalił się jej świat.
Serce Megan podskoczyło nagle, gdy w pewnej chwili zdała sobie sprawę, o czym ona w tej chwili myśli.
Przecież wcale nie potrzebowała mężczyzny, który wspierałby ją emocjonalnie. Nathan Kennedy skutecznie pomógł jej to zrozumieć. Myślała bowiem naiwnie, że mężczyzna, z którym była przez dwa lata, wesprze ją w trudnym dla niej czasie, zaraz po śmierci dziadka. Ale Nathan szybko wyprowadził ją z błędu, gdy oznajmił, że jej emocjonalne przeżycia powodują jego dyskomfort psychiczny i poprosił, żeby skontaktowała się z nim po pogrzebie, gdy wszystko powróci już do normy.
Tak było sześć miesięcy temu i od tego czasu nie zamieniła z nim ani słowa. Wprawdzie dzwonił do niej kilka razy, nagrywając się na automatycznej sekretarce i prosząc o kontakt, ale prędzej doczekałby się zamarznięcia piekła niż wiadomości od niej.
Ona tymczasem uzmysłowiła sobie, że straciła wystarczająco dużo czasu i energii w swoim życiu na to, by dowiedzieć się, jak bardzo można zawieść się na mężczyznach. Była młodą, niezależną kobietą o silnej osobowości, mocno stąpającą po ziemi i dającą sobie radę ze wszystkim, co życie stawiało jej na drodze.
Później jednak, gdy zasypiając w przytulnym łóżku przymknęła oczy i wyobraziła sobie wysokiego ciemnowłosego mężczyznę o ciepłym spojrzeniu i zniewalającym uśmiechu, który zapraszał ją, żeby położyła głowę na jego ramieniu - zapomniała o całym bożym świecie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Lucas rozpoczął następny dzień od załadowania na ciężarówkę obiecanego drewna do kominka i właśnie dorzucił na pokaźny stos jeszcze jedną kłodę, kiedy z jego ust wyrwało się soczyste przekleństwo. Nagle bowiem pomyślał o swoim poczuciu odpowiedzialności. Miał przecież pilną pracę do wykonania na gwiazdkowe przyjęcie dla dzieci z Harmony Falls, a doglądanie teraz wnuczki Sama bynajmniej nie sprzyjało terminowemu wywiązaniu się z tego zadania. Tocząc w sobie walkę między wyrzutami sumienia a świadomością odpowiedzialności, nadal jednak rzucał polana na samochód.
W dzieciństwie rodzice wpoili mu zasadę pomagania bliźnim, ale z drugiej strony był przekonany, że Sam Bennett chciałby, żeby pomógł jego wnuczce, dopóki będzie tu przebywała. Zatrzasnął więc klapę i wsunął się za kierownicę.
Tej nocy źle spał. Przewracał się z boku na bok, a jego myśli błądziły wokół kobiety, która zatrzymała się w domku jego przyjaciela. Jednakże w chwili, w której podniósł się z łóżka, doszedł do wniosku, że chyba postradał zmysły.
Megan Bennett w niczym nie przypominała jego żony. Sue Ellen była wysoką i bezsprzecznie atrakcyjną kobietą o łagodnym usposobieniu. Miał w niej oddaną przyjaciółkę i kochankę, a chociaż ich małżeństwo być może nie było oparte na wielkiej namiętności, Lucas nie miał wątpliwości, że spędziliby ze sobą resztę życia, gdyby tylko Sue Ellen żyła. Do dziś nie mógł ani zrozumieć tego, co się stało, ani pogodzić się ze śmiercią żony.
Megan była dokładnym przeciwieństwem Sue Ellen. Co więcej, kobiety w jej typie wcale go nie pociągały. Była drobnej budowy, trochę nerwowa i bardzo sprytna. Dlatego Lucas zupełnie nie umiał wytłumaczyć sobie, dlaczego od momentu, kiedy ujrzał ją wrzeszczącą wniebogłosy, nie może przestać o niej myśleć.
Skręciwszy na ścieżkę prowadzącą do domku Sama, odetchnął głęboko. Wykona to, czego Sam oczekiwałby od niego i dopilnuje Megan w czasie jej pobytu w Whisper Mountain, następnie pożegna ją, uda się w drogę powrotną do Illinois i zajmie własnymi sprawami.
Zadowolony ze swojego postanowienia, zaparkował ciężarówkę jak najbliżej domku, wysiadł z kabiny i zaczął układać polana w zgrabną stertę pod gankiem. Zrobił wszystko, co było w jego mocy, żeby przestać zaprzątać sobie głowę wnuczką Sama Bennetta i skoncentrować myśli na swoim warsztacie i czekających na wykończenie drewnianych zabawkach, co jednak nie przeszkodziło mu zauważyć jej natychmiast, kiedy wyszła na ganek.
- Czy na pewno nie muszę zapłacić panu za drewno do kominka? - upewniła się i posłała mu nieśmiały uśmiech.
Na dźwięk jej głosu poczuł w żyłach falę gorąca. Ciężkie polano, które wyciągnął właśnie z ciężarówki, wypadło mu z rąk, gdyż Megan wyglądała lepiej, niż ją sobie zapamiętał. Jej długie blond włosy niczym pasemka złotego jedwabiu układały się na miękkiej granatowej bluzie, a pięknie wykrojone usta właśnie obdarzały go pięknym i przyjaznym uśmiechem, który omal nie powalił go na kolana. Zakłopotany, schylił się po upuszczone bierwiono.
- Jak powiedziałem już wczoraj wieczorem, Sam zobowiązał mnie, żebym zapewnił pani wszystko, cokolwiek pani potrzebuje.
- No cóż, jeśli nie chce pan pieniędzy za drewno, niech pan przyjmie przynajmniej zaproszenie na kawę i ciasteczka, które właśnie wyjęłam z piekarnika.
Skrzyżowała ramiona, podkreślając tym gestem swój piękny, pełny biust, na który natychmiast zwrócił uwagę. Widok koniuszków jej piersi, uwypuklonych przez dotkliwe zimno przenikające przez jej bluzę, przyprawił go o zawrót głowy.
- Musi pani być zimno w tej bluzie - zauważył. - Jest na pewno kilka stopni poniżej zera - zapewnił ją pośpiesznie, chociaż czuł, że temperatura jego ciała podnosi się gwałtownie. - Niech pani wejdzie do domu, a ja przyjdę, gdy skończę układać drewno.
- Rzeczywiście jest dość chłodno - odpowiedziała, rozcierając ręce. - Ile czasu to panu zajmie?
- Nie dłużej niż pięć, może dziesięć minut. Uśmiechnęła się i zawróciła do środka.
- Przygotuję kawę.
Lucas odprowadził ją wzrokiem. Był przekonany, że z taką ilością adrenaliny, jaką miał już w żyłach, mógłby rozładować samochód, zanim zdążyłaby zamknąć za sobą drzwi.
Zaklął siarczyście, niezadowolony z siebie i swoich buzujących hormonów. Sięgnął po następne polano, zastanawiając się nad przyczynami tego typu gorących doznań. Dlaczego ta mała kobietka działa na niego w tak niezwykły sposób?
Nie mógł powiedzieć, że po śmierci żony żył jak mnich. Miał za sobą wiele randek i chociaż nie był nigdy z tego szczególnie dumny, zdarzyło mu się kilka razy wylądować w łóżku z kobietami jedynie po to, żeby zaspokoić potrzebę fizyczną. Megan jednak, w żadnym wypadku, nie mogła być jedną z nich. Co więcej, zwykle w ogóle nie zwracał uwagi na kobiety w jej typie.
Nagle, pod wpływem jakiejś myśli, w kąciku jego ust pojawił się uśmiech. Jeżeli zajęła się pieczeniem czegoś, najprawdopodobniej zrobiła to z myślą o kimś bliskim, kto prawdopodobnie wkrótce ją tu odwiedzi.
Byłoby dobrze. Gdyby bowiem miała kogoś przy sobie, nie musiałby przez cały czas się o nią troszczyć. A zatem, gdy tylko ułoży tę stertę, wykręci się jakoś z zaproszenia na kawę, pojedzie do domu i zaszyje się w swoim warsztacie.
A Megan Bennett i jej gość będą mogli sami zadbać o siebie.
Megan właśnie wyciągała z piekarnika blaszkę pełną świeżo upieczonych, gorących rogalików, kiedy usłyszała mocne pukanie do drzwi.
- Proszę wejść! - krzyknęła przez ramię. Odłożyła blaszkę i odwróciwszy się, zobaczyła go stojącego w zakłopotaniu w drzwiach i pokazującego na swoją ciężarówkę.
- Co się stało?
- Muszę... eeeee... już wracać. Mam sporo pracy.
Zaproszenie na kawę było jedynie formą rewanżu za drewno, za które nie chciał przyjąć pieniędzy. Właściwie powinna się ucieszyć, że odmawia. Ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu poczuła się rozczarowana.
- Pamiętam, jak dziadek mówił, że wykonuje pan piękne meble na zamówienie - powiedziała, starając się, by jej ton zabrzmiał naturalnie. - Czy pracuje pan teraz nad czymś specjalnym? Skinął głową, potwierdzając jej domysł.
- Mam trochę rzeczy do zrealizowania na Gwiazdkę.
- Czy jest pan przekonany, że nie ma pan czasu nawet na wypicie filiżanki kawy i zjedzenie kilku moich rogalików? - zapytała. - Bardzo mnie interesuje pana opinia na temat... - urwała.
Z wahaniem zsunął z rąk rękawiczki i wepchnął je do kieszeni kurtki.
- Na jaki temat?
- Na temat moich rogalików. - Wzięła do ręki blaszkę i zsunęła ciastka na półmisek. - Przepis pochodzi jeszcze od gospodyni dziadka i właśnie po raz pierwszy odważyłam się upiec je właśnie według tego przepisu.
Zamknął za sobą drzwi i wszedł do środka.
- A czy nie może pani zapytać o to kogoś, dla kogo piecze pani te rogaliki i z kim zamierza pani spędzić te święta?
Zwróciła ku niemu zdziwioną twarz.
- A dlaczego uważa pan, że ktoś koniecznie miałby tu ze mną być?
- Chce pani spędzić tu święta zupełnie sama? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak. - Załadowała piekarnik nową porcją rogalików. - Będę tylko ja i ostatnia powieść mojego ulubionego pisarza. Zdecydowałam się nie obchodzić świąt w tym roku.
Kiedy znów na niego spojrzała, zauważyła, że przesunął się w głąb kuchni.
- Nie zamierza pani nawet ubrać choinki?
- Nie. - Omal nie parsknęła śmiechem, zobaczywszy niemal dziecinne zdziwienie na jego męskiej twarzy. - W tym roku uciekam przed świętami i dlatego przyjechałam tutaj.
- Dlaczego?
- A dlaczego nie? - Uśmiechnęła się dyskretnie, widząc, jak zdejmuje roboczą kamizelkę i wiesza ją na poręczy krzesła. W swej czerwonej kraciastej koszuli, dżinsach i ciężkich roboczych butach przypominał teraz drwala, ale skojarzenie to prysło, gdy zobaczyła, jak odpina mankiety, podwija rękawy koszuli, odsłaniając muskularne ręce i usiadłszy przy stole, sięga po podaną filiżankę kawy.
W tym samym momencie uświadomiła sobie, że ten mężczyzna całkowicie zmienił jej wyobrażenia o pięknie męskiego ciała. Z wrażenia przełknęła ślinę i czym prędzej zajęła się czynnościami kuchennymi.
- Nie lubi pani świąt? - drążył.
- To nie tak - wyjaśniła pośpiesznie, wzruszając nerwowo ramionami. - Nie miałam ochoty walczyć z komarami w lasach na Costa Rica, tylko po to, żeby przez moment zobaczyć arę szkarłatną lub tukana.
- No dobrze, ale nadal nie rozumiem, dlaczego spędza pani święta Bożego Narodzenia sama?
Uśmiechając się, przysunęła sobie krzesło i usiadła po przeciwnej stronie stołu.
- Właśnie dlatego, że moi rodzice wolą przedzierać się przez dżungle Ameryki Środkowej w poszukiwaniu rzadkich lub zagrożonych wyginięciem ptaków, niż spędzać święta w Springfield, skąd większość z nich odleciała na zimę.
- Sięgnęła po rogalik. - Zaprosili mnie, żebym pojechała z nimi, ale znając moje szczęście, pewnie złapałabym jakieś tropikalne choróbsko.
- No, a przyjaciele? - zapytał, częstując się rogalikiem.
- Nie chciałam się narzucać ze swoim towarzystwem. - Wzruszyła ramionami i podniosła się, żeby wyjąć z piekarnika następną blaszkę. - A poza tym większość z nich postanowiła spędzić tegoroczne święta w taki sam sposób jak ja. Kilka tygodni temu wszyscy straciliśmy pracę, bo biuro podróży, w którym pracowaliśmy, zostało zlikwidowane.
- Gdy skończyła układać nową partię na półmisku, usiadła z powrotem i przysunęła do siebie filiżankę z kawą. - W każdym razie, nigdy jakoś szczególnie nie celebrowałam świąt Bożego Narodzenia. Dziadek nie przykładał wagi do przestrzegania tradycji.
Sama zdumiała się własną szczerością. Dlaczego opowiadała temu facetowi o czymś, o czym nie rozmawiała nawet z najbliższymi przyjaciółmi?
- Czy chce pani powiedzieć, że nie miała choinki nawet wtedy, kiedy była dzieckiem?
- zapytał z dezaprobatą.
- Oczywiście, że miałam. - Ugryzła kawałeczek gorącego rogalika. - Mama i tata zawsze ubierali drzewko na kilka tygodni przed świętami. Lecz gdy tylko rozpoczynały się ferie, wręczali mi jakiś absurdalnie drogi prezent, rozbierali choinkę i po drodze na lotnisko podrzucali mnie do dziadka.
- Nigdy nie spędzali z panią świąt? Dokąd jeździli? - dopytywał.
Zanim jednak utwierdził się w krytycznej opinii o jej rodzicach, Megan pośpieszyła z wyjaśnieniem.
- Obawiam się, że z mojej winy odniósł pan mylne wrażenie o moich rodzicach. Miałam cudowne dzieciństwo, tylko że było ono niekonwencjonalne. - Uśmiechnęła się do siebie na myśl o nieortodoksyjnych rodzicach. - Zawsze upewniali się, czy zdaję sobie sprawę, że jestem dla nich najważniejsza i czy wiem, że mnie bardzo kochają. Ale ojciec jest profesorem ornitologii, a matka pasjonatką obserwowania przyrody, oczywiście w szczególności ptaków. Wszystkie przerwy w zajęciach szkolnych były jedynymi okazjami, w których podejmowali swoje przyrodnicze wycieczki, żeby odnajdywać i fotografować rzadkie i egzotyczne ptaki.
Lucas sięgnął po jeszcze jednego rogalika, równocześnie rozważając to, co powiedziała.
- Chce pani powiedzieć, że zawsze spędzała wakacje z Samem?
Przytaknęła.
- Cudownie spędzaliśmy ze sobą czas. To była nasza własna tradycja. Siadaliśmy ze skrzyżowanymi nogami przy kominku w jego jaskini, piliśmy gorące kakao i jedliśmy takie rogaliki jak te, a on opowiadał mi o swoich wyprawach i przygodach. - Zaczęła nerwowo skubać rożek papierowej serwetki. - To będą moje pierwsze święta Bożego Narodzenia bez dziadka.
Widząc wzruszoną Megan, Lucas z najwyższym trudem opanował przemożną chęć wzięcia jej w ramiona... Oczywiście tylko po to, aby ją pocieszyć...
- Czy pani wie, czego pani potrzeba? - zapytał, ująwszy jej drobne ręce swoimi potężnymi dłońmi. Chociaż chciał tylko tym gestem dodać jej otuchy, poczuł nagle gorąco, które przez jego stwardniałą od pracy skórę rąk popłynęło aż do ramion, po czym rozlało się po jego szerokiej piersi. Dobrze pamiętał swoje pierwsze święta po śmierci Sue Ellen. Było to jedno z najgorszych przeżyć w jego życiu i nie był pewien, jak poradziłby sobie wtedy bez pomocy swoich przyjaciół.
Zmarszczywszy czoło, potrząsnęła przecząco głową.
- Nie potrafię teraz o niczym myśleć i nie mam pojęcia, czego mi potrzeba.
- Dobrze to rozumiem - powiedział i podniósł się z krzesła, nie uwalniając jednak jej rąk ze swoich dłoni. - Powinna pani zacząć obchodzić święta na własny sposób... całkiem inaczej niż do tej pory.
- Dlaczego?
- A dlaczego nie? Niech pani założy kurtkę i buty.
- Ale po co? Roześmiał się.
- Mówi pani jak jedna z tych papug z Ameryki Środkowej, za którymi uganiają się teraz pani rodzice. Proszę się ciepło ubrać. Ma sypnąć śnieg, a temperatura już spadła o kilka stopni.
Założył roboczą kamizelkę i był już pewien, że postradał swój zdrowy rozsądek. Początkowo nie miał zamiaru pić kawy z Megan ani rozmawiać z nią o tym, jak spędzała w przeszłości święta. Jednak kiedy po otwarciu drzwi domku jego wzrok spoczął na jej rozkosznym, zgrabnym tyłeczku, gdy zajęta wyjmowaniem blaszki z rogalikami, pochyliła się nad piekarnikiem, poczuł, że przestaje myśleć racjonalnie. Potem, kiedy zaczęli rozmawiać i dowiedział się, jak bardzo tęskni ona za Samem, i że nigdy nie miała tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia, po prostu nie mógł pozostać obojętny.
Jego przyjaciele pomogli mu przeżyć pierwsze święta bez żony. Teraz on powinien pomóc Megan, która znalazła się w podobnej sytuacji. Przynajmniej tym tłumaczył swoje zachowanie wobec wnuczki Sama Bennetta.
- Co będziemy robili? - zapytała z nutą niechęci w głosie, wkładając buty.
- Jedziemy po choinkę dla pani. - Uśmiechnął się szeroko, po czym zdjął z wieszaka przy drzwiach kurtkę Megan i szarmancko pomógł jej się ubrać.
Zamarła na chwilę.
- Nie potrzebuję drzewka.
- Czy przywiozła pani może ze sobą jedną z tych sztucznych choinek? - zapytał.
- No nie, ale...
Wyprowadził ją na ganek, a potem w dół po schodkach, ale zanim zdołała zaprotestować, wyjął z samochodu siekierę i skierował się do lasu.
- Zatem potrzebne jest pani drzewko.
- Chwileczkę, proszę mnie posłuchać - nalegała, starając się nadążyć za nim, gdy brnęli przez śnieżne zaspy.
- Słuchałem pani uważnie przez cały czas. Dlatego teraz tutaj jesteśmy. - Przystanął, żeby dać jej możliwość zrównania się z nim. - Nie może pani mieć tradycyjnych świąt bez prawdziwego drzewka...
- Wcale mnie pan nie słuchał - przerwała. - Gdyby tak było, pamiętałby pan, że nie obchodzę świąt w tym roku.
- Ależ pamiętam. - Uśmiechnął się. - Powiedziała pani, że przyjechała tutaj, żeby uciec przed świętami.
- No właśnie. Ale nie mogę tego zrobić, skoro nalega pan, żebym miała tę głupią choinkę.
- Zatrzymała się nagle i podparła pod boki. - A właściwie, dlaczego tak się pan uparł?
Lucas wzruszył ramionami. Nie umiał wytłumaczyć, dlaczego zależało mu na poprawieniu nastroju wnuczki Sama Bennetta.
- Powiedzmy, że wiem, jak to jest, kiedy spędza się święta po odejściu kogoś bliskiego.
- Upływ czasu złagodził wprawdzie ból po stracie Sue Ellen, ale wciąż jeszcze pamiętał, jak się czuł, kiedy nadeszły pierwsze samotne święta. - Miałem przyjaciół, którzy podtrzymali mnie na duchu po śmierci żony. Pani przyjaciół tutaj nie ma, więc spróbuję ich zastąpić.
- Och, Lucas, przepraszam. - Dotknęła jego ramienia. - Nie zdawałam sobie sprawy. Kiedy to było?
- Ponad pięć lat temu. - Zatrzymał się przed niedużym cedrem, zastanawiając się, czy na pewno tylko pięć lat. - W pewnym sensie wydaje się, jakby upłynęło dużo więcej czasu - rzekł po namyśle.
- Co się stałoś - Białaczka. Dowiedzieliśmy się w maju.
- Podniósł siekierę i wykonał ukośne nacięcie u podstawy pnia. - W sierpniu było już po wszystkim.
- Chyba była bardzo młoda. Przytaknął.
- Umarła na trzy tygodnie przed swoimi dwudziestymi piątymi urodzinami.
Megan nagle zawstydziła się. Litowała się nad sobą z powodu nieudanego roku, ale nie przeżyła czegoś tak silnie destrukcyjnego, jak śmierć małżonka lub któregoś z rodziców. Lucas doświadczył już jednego i drugiego.
- Teraz rozumiem, jak panu musiało być ciężko - powiedziała ze współczuciem.
Wykonał kilka ukośnych nacięć po drugiej stronie pnia, po czym chwyciwszy jego górną część, zaczął naginać drzewko, które w pewnym momencie złamało się z głośnym trzaskiem i upadło na miękki śnieg.
- Były chwile, kiedy nie chciało mi się żyć.
- Wyprostował się i spojrzawszy uważnie na nią, dodał: - Ale przetrwałem, ponieważ moi przyjaciele nie pozwolili mi się poddać. Uzmysłowili mi, że muszę się podnieść i iść naprzód. I mieli rację.
- Chyba nie rozumie pan tego, o co mi chodzi - powiedziała Megan, chcąc wyjaśnić mu swoją postawę. - Nie usiłuję schować się przed życiem. Ja tylko nie mam ochoty na pewne celebracje.
- Skoro pani tak mówi. - Uniósł jedną ręką pień drzewka i trzymając siekierę w drugiej, zaczął je ciągnąć za sobą po śniegu w kierunku domu. - Zakładam się, że gdy je postawimy, poczuje się pani zupełnie inaczej.
Wlokła się za nim i piorunowała wzrokiem jego szerokie plecy. Dlaczego mężczyźni są przekonani, że zawsze znajdują najprostsze i najlepsze rozwiązanie w każdej sytuacji?
Zła jak osa, pochyliła się, żeby nabrać pełną garść śniegu, ulepiła twardą kulę i rzuciła ją w niego, trafiając w sam środek pleców.
- Ma pan rację, panie McCabe - przyznała radośnie. - Już czuję się dużo lepiej.
Wypuścił z ręki siekierę i położył drzewko.
- Wiesz, co to oznacza? - zapytał z udawaną powagą.
- Że zrezygnowałeś z pomysłu przystrojenia mojego domu? - zaśmiała się przekornie, sięgając po następną porcję śniegu - Nie! - Figlarny uśmiech na jego twarzy zapowiadał odwet. - To oznacza wojnę. - Miękka kula śniegowa trafiła ją z przodu i rozpadłszy się, oprószyła buty.
- Masz za swoje! - Wycelowała i patrzyła z przyjemnością, jak kolejna kula śniegu ląduje na jego ramieniu. - Nie chcę żadnych świątecznych dekoracji.
Sięgnął po jeszcze jedną garść śniegu i zrobił w jej kierunku kilka kroków. Odwróciła się, żeby uciec, ale zaczepiła butem o coś znajdującego się pod śniegiem i w momencie, kiedy jego pocisk trafił ją w plecy, przewróciła się w zaspę.
Lucas natychmiast znalazł się przy niej.
- Megan, nic ci się nie stało?
Objęła go ramieniem, gdy pomagał jej się podnieść.
- Wszystko w porządku - uspokoiła go i... wsunęła swoją pełną śniegu rękę w okolice kołnierza jego rozpiętej flanelowej koszuli.
Ku jej zaskoczeniu, nawet się nie wzdrygnął.
- O, jak miło. Tylko że następnym razem musisz zrobić to bardziej precyzyjnie, bo nasypałaś mi śniegu między koszulę a kamizelkę.
Wstrzymała oddech, gdy zobaczyła w przeciągłym spojrzeniu jego oczu niepokojący błysk. Nagle spoważniał.
- Chodźmy - powiedział. - Musimy wrócić do domu i ubrać choinkę.
- Myślisz, że zawsze możesz postawić na swoim, tak? - zapytała zaczepnie, gdy podniósł siekierę i dźwignął drzewko.
Wzruszył ramionami i zaczął iść w kierunku domu.
- Nie zawsze.
Megan otrzepała się ze śniegu i posłusznie szła za nim. Być może wygrał pierwszą bitwę, ale nie wygra wojny. Nie miała zamiaru robić niczego, na co nie miała ochoty. Łącznie z przystrajaniem choinki.
- Kiedy będę robił stojak, ty przygotuj jakieś dekoracje - poprosił Lucas, gdy weszli do środka.
- O rany. Nie przywiozłam żadnych ozdób, więc myślę, że powinniśmy dać sobie spokój z tą choinką - powiedziała beztrosko, nie kryjąc cienia złośliwego uśmiechu.
Jego chłopięcy uśmiech spowodował, że omal nie przewróciła się o swoje własne, wyłożone futrem zimowe buty.
- Doskonale.
- Nie rozumiem... - Miała niejasne podejrzenie, że on doskonale zdaje sobie sprawę, iż w domku nie znajdzie się nic, co chociaż z daleka mogłoby przypominać ozdobę choinki.
Pomógł jej zdjąć kurtkę i powiesił ją na wieszaku.
- Prawdziwej, tradycyjnej choinki nie przystraja się ozdobami kupionymi w sklepach ani żadnymi połyskującymi łańcuchami - oznajmił zdumionej dziewczynie.
- No to czym?
- Kruchymi ciastkami posypanymi cukrem, prażoną kukurydzą, wstążkami... czymkolwiek, co jest dostępne w domu. - Dotyk jego ręki, gdy lekko popchnął ją w stronę kuchni, wywołał w niej rozkoszny dreszcz. - Więc lepiej zajmij się pieczeniem.
- A jeśli nie mam już składników? - zapytała, starając się opanować swój nienaturalny ton.
- Nie wierzę - odparł i roześmiał się. - Masz wszystko, czego ci potrzeba - dodał miękko, przyprawiając ją o mocniejsze bicie serca. - Mąkę, cukier i masło. Wystarczy na dwie blaszki.
- Ale nie mam foremek - oznajmiła prawie z triumfem.
- Nie będą ci potrzebne - odpowiedział z takim przekonaniem, że miała ochotę wrzeszczeć ze złości. - Nożem poodcinasz kawałki ciasta, a szklanką poodciskasz koła. - Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kamizelki i wyjął ołówek. Z metalowej oprawki na jego końcu zdjął gumkę, wręczył go coraz bardziej zdumionej dziewczynie. - A tego możesz użyć do wycinania dziurek na brzegu każdego ciastka. Kiedy będą gotowe, dziurki zmniejszą się w sam raz, żeby przewlec przez nie sznureczki. Proste? Posłała mu pełne wściekłości spojrzenie.
- Nie zamierzasz się poddać, prawda?
- Oczywiście, że nie! - Uśmiechnął się szeroko i wskazał na piecyk. - Bierz się do roboty. Gdy wrócę z oprawioną choinką, pierwsza porcja już będzie stygnąć.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Megan z najwyższym trudem powstrzymała się, żeby czymś w nie nie rzucić. Nie potrzebowała i nie chciała, żeby Lucas McCabe ingerował w jej świąteczne plany, a raczej w ich brak. I nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić mu, żeby zmuszał ją do wykonywania czegokolwiek, czego nie chce robić.
A jednak, wygłaszając w myślach prelekcję na temat wszystkich upartych, pewnych swych racji mężczyzn, i mrucząc do siebie ważniejsze fragmenty tego wykładu, sięgnęła do torby z mąką i zaczęła odmierzać ilość potrzebną do przygotowania dwóch blaszek kruchych ciasteczek.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jesteś, McCabe, osłem dziewiątej kategorii, powtarzał sobie Lucas, taszcząc oprawioną choinkę w kierunku domku.
Przyjechał do posiadłości Bennetta tylko po to, żeby dostarczyć drewno do palenia w kominku i sprawdzić, czy wnuczka Sama niczego nie potrzebuje. Następnie planował czym prędzej wrócić do warsztatu, żeby skończyć partię drewnianych zabawek dla dzieci, które miały znaleźć się na gwiazdkowym przyjęciu w Harmony Falls. A tymczasem pomaga jej w przygotowaniu świątecznych dekoracji.
Po osadzeniu drzewka w surowo wyglądającym stojaku udał się do swojej ciężarówki po strzelbę, która leżała w kabinie, po czym zawrócił do lasu. Na jaki pomysł wpadł tym razem? Otóż postanowił zestrzelić gałąź jemioły, którą zauważył na wielkim dębie, niedaleko miejsca, gdzie znalazł drzewko na choinkę.
Megan wystarczająco jasno dała mu do zrozumienia, że przyjechała do Whisper Mountain, żeby uniknąć bożonarodzeniowego zamieszania, a on mimo to za wszelką cenę chciał stworzyć jej świąteczny nastrój.
Zazwyczaj nie mieszał się w życie innych ludzi i gdyby rzeczywiście wierzył, że ona wie, czego chce i zdaje sobie sprawę z tego, co mówi, zabrałby się stąd i zostawił ją w spokoju. Nie postąpił tak jednak, ponieważ uważał, że ona wcale nie ucieka przed świętami, lecz obwinia je o swoją samotność. I nawet nie jest tego świadoma.
Zastanawiał się, skąd wzięła się u niego przemożna chęć uszczęśliwienia tej dziewczyny. Przecież nie pragnęła jego pomocy. Oczywiście, kiedy jego przyjaciele nie pozwolili mu zostać samemu podczas pierwszych świąt po śmierci Sue Ellen, czuł się tak samo jak Megan. Odsyłał ich wszystkich do diabła i bojkotował ich pomysły. Ale Sam na pewno by nie chciał, żeby jego wnuczka była nieszczęśliwa. I z pełnej szacunku pamięci o nim Lucas zamierzał zrobić, co tylko było w jego mocy, żeby temu zapobiec.
Wszedł do domku.
- Jak tam? Ciasteczka gotowe? - zapytał od progu, siląc się na wesołość.
- Bardziej gotowe być nie mogą - wycedziła i wzrokiem wskazała leżącą na stole tacę. - Jednak nóż w roli wykrojnika do ciasta nie dał oczekiwanego przez ciebie efektu.
Oparł drzewko o drzwi i podszedł bliżej, żeby ocenić jej starania.
- Co to jest? - Wskazał na ciasteczko o niezidentyfikowanym kształcie.
Spojrzenie, jakie mu posłała, świadczyło, że nie ma najlepszego zdania na temat jego inteligencji.
- A jak myślisz?
- Gwiazdka?
Przewróciła oczami dla podkreślenia najwyższego stopnia zdumienia, po czym wskazała na obiekt poddawany jego krytyce.
- To przecież domek. Nie widzisz komina?
- Och, rzeczywiście. - Nie dostrzegał nic, co przypominałoby komin, ale wolał się do tego nie przyznawać.
- Wyglądałyby trochę lepiej, gdybym miała trochę farbek spożywczych do kolorowania wypieków lub czegoś do ich dekorowania.
Lucas usłyszał rozczarowanie w jej głosie i zrobiło mu się jej żal. Objął ją ramieniem i przytulił na pocieszenie.
- Zobaczysz, jak fajnie będą wyglądały, jak je zawiesimy na drzewku.
Nie przypuszczał jednak, jakie wrażenie zrobi na nim ten z pozoru niewinny przyjacielski gest i że objąwszy ją, dozna czegoś w rodzaju elektrycznego wstrząsu. Niewiele też brakowało, żeby przytulił ją jeszcze mocniej i pocałował.
- Gdzie będzie stała choinka - zapytał, przytomniejąc w porę.
- Nie... nie jestem jeszcze pewna - odpowiedziała zmieszana.
- Jest niewysoka - zastanawiał się głośno - więc może na tym stoliku? Przeniosę go w kąt pokoju.
Poczekał, aż Megan zabierze stojącą na nocnym stoliku lampę i małą statuetkę czarnego niedźwiedzia, po czym przeniósł stolik na wybrane miejsce.
- Masz coś, żeby położyć na spodzie? - spytał jeszcze, umieszczając drzewko na blacie.
Megan zastanowiła się przez chwilę.
- Może znajdę jakieś prześcieradło. Będzie się nadawało?
W zamyśleniu przygryzała dolną wargę i wyglądała przy tym tak ponętnie, że uznał za bezpieczniejsze natychmiast się od niej odsunąć. Przytakując, skierował się do drzwi.
- To ja w takim razie poszukam jakiejś nitki albo sznurka.
Dwie godziny później Megan siedziała po turecku na podłodze przed kominkiem i przewlekała nitkę przez ostatnie, chyba milionowe, ziarno prażonej kukurydzy. Zawiązawszy nitkę, poddała swą pracę oględzinom Lucasa.
- Gotowe - oznajmiła z ulgą.
Po tę kukurydzę Lucas specjalnie pojechał do domu. Przywiózł ogromną torbę z żółtymi ziarnami i jakiś przedpotopowy przyrząd z długą rączką, służący do ich prażenia. Uparł się też, że najlepszy do wykonania tej tradycyjnej czynności będzie kominek. Wszystko to stanowiło w oczach Megan niezwykły, acz interesujący eksperyment.
Uniósł wzrok znad gwiazdy, którą właśnie wycinał z kawałka kartonu i potaknął z uznaniem.
- Zrobiłaś świetną robotę. Teraz zawieś to na drzewku.
Spojrzała krytycznie na wijące się na podłodze pasma kukurydzianych koralików.
- Są chyba za długie na taką małą choinkę. - Są idealne. Zobaczysz.
Podniosła się z podłogi i z dreszczem emocji zaczęła wieszać długi łańcuch, oplątując drzewko dookoła z dołu do góry. Ku jej miłemu zaskoczeniu, łańcuch skończył się dokładnie na wierzchołku choinki.
- Masz miarkę w oczach? - zapytała, nie mogąc ochłonąć ze zdumienia.
- No widzisz, mówiłem ci, że nie będzie za długi. - Wziął do ręki rolkę folii aluminiowej i oderwał kawałek odpowiedniej długości. - Jeszcze tylko obłóż tym gwiazdę i umieść ją na wierzchołku drzewka. I gotowe.
- Nie możesz tego zrobić sam? Przecież to wszystko to nie mój pomysł. Zapomniałeś?
Roześmiał się, po czym wstał i skierował do drzwi.
- O, nie. Ja mam jeszcze coś do zrobienia - odpowiedział tajemniczo.
- Co takiego?
Mrugnął do niej okiem, co sprawiło, że jej serce zabiło mocniej... - Zobaczysz.
Po chwili wrócił z naręczem zielonych gałązek w jednej ręce i z młotkiem w drugiej.
- A to co? - zdumiała się.
- Jemioła - wyjaśnił i przyłożył gwóźdź do jednej z belek sufitu przy drzwiach wejściowych.
Po kilku uderzeniach młotkiem gałąź znalazła się pod pułapem.
- Dla mnie wygląda to bardziej na jakiś chwast niż na jemiołę - oznajmiła z przekąsem.
Lucas uniósł swą ciemną brew.
- To dzika jemioła. Nie widziałaś jej nigdy? Uśmiechnęła się niepewnie.
- Przyznam, że nie.
- No, to ją masz u siebie. Prawdziwą jemiołę. Możesz się jej teraz przyjrzeć. - Wyciągnął rękę i pomógł jej wstać.
Kiedy poczuła mocny uścisk jego twardej dłoni, wstrzymała oddech.
- Przyjrzeć? - spytała nieswoim głosem.
Ich spojrzenia spotkały się. Megan nie umiałaby określić, jak długo patrzyli sobie w oczy, zdawało się jej bowiem, że czas się zatrzymał. Dopiero trzask palącego się w kominku polana przerwał chwilę zauroczenia na tyle, że szybko wyrwała rękę z jego dłoni.
- To może ja... ja już zawieszę tę gwiazdę - zaproponowała niepewnie. - Tylko że nie mam pojęcia, jak ją umocować.
Zachowując pozorną obojętność, Lucas podszedł do wieszaka na płaszcze i sięgnąwszy do kieszeni kamizelki, wyciągnął drut do czyszczenia fajki i rolkę samoprzylepnej srebrnej taśmy. Z drutu zrobił otwarte małe kółeczko, które przymocował z tyłu gwiazdy kawałkiem taśmy i wręczył ją Megan.
- Powinno spełnić swoje zadanie.
Gdy brała od niego gotową do zawieszenia gwiazdę, ich palce spotkały się. Jego dotyk wywołał u niej tym razem uczucie silnego mrowienia w całej ręce. Obróciwszy się w stronę choinki, wspięła się na palce, żeby zamocować ozdobę na szczycie drzewka, ale okazało się, że do wykonania tego zadania jest po prostu nieco za niska.
- Musisz mi pomóc - westchnęła, usiłując wręczyć mu z powrotem gwiazdę.
- W żadnym wypadku - odrzekł z wyszukaną galanterią. - Ta choinka jest twoja, więc sama musisz zawiesić na niej gwiazdę.
Gdy objął ją w talii, aż podskoczyła.
- Co ty... sobie wyobrażasz? - Pytanie zamarło jej na ustach, gdy uniósł ją jak piórko do góry na odpowiednią wysokość.
- Dosięgniesz teraz?
Poczuła na plecach jego ciepły oddech. Bez protestu zagięła ciasno drut wokół czubka choinki.
- Z... zrobione. - Jej serce wykonało kilka nadprogramowych uderzeń, kiedy jej pupa otarła się o jego szeroką klatkę piersiową, gdy powoli opuszczał ją na podłogę.
- Teraz wygląda naprawdę ładnie - powiedział, zrobiwszy dwa kroki do tyłu, bardzo pomocne w opanowaniu męskich emocji. Stali oboje w milczeniu, przez kilka niespokojnych sekund, zanim ostatecznie odwrócił się i ruszył do drzwi. - Robi się późno. Muszę wracać do domu.
Megan odprowadziła go do wyjścia.
- Dziękuję, że poświeciłeś mi tyle czasu... Naprawdę to doceniam.
- Nie żartuj. - W szerokim uśmiechu pokazał białe zęby, założył płaszcz, a następnie delikatnie oparł ręce na jej ramionach. - Przecież wiem, że miałaś ochotę wyrzucić mnie stąd razem z tą nieszczęsną choinką.
Megan uśmiechnęła się blado.
- No cóż, przyznaję, że jej nie chciałam, ale wygląda naprawdę wspaniale i pięknie pachnie w całym domu. Ale ciastka wyglądałyby dużo lepiej, gdybym miała foremki zamiast noża.
- Użyjesz ich w przyszłym roku.
- W przyszłym roku? Pokiwał głową.
- Pamiętaj! To początek twojej własnej świątecznej tradycji.
Patrzyła na niego coraz bardziej zaskoczona, starając się zrozumieć jego intencje, gdy zsunął dłonie z jej ramion i ujął jej ręce.
- Stoimy pod jemiołą, Megan.
Podniosła głowę, jakby chciała upewnić się, że to, co mówi jest prawdą.
- Rzeczywiście.
- Czy mógłbym zatem uczynić zadość zwyczajom i cię pocałować? - zapytał nieśmiało.
- T... tak.
- Jesteś pewna?
- Nie. - Zaprzeczyła ruchem głowy. - To znaczy, tak.
- Czyli? - Musnął płatek jej ucha. - Czy chcesz, żebym cię pocałował, czy nie? - Tym razem ton jego głosu był rzeczowy, a pytanie skonstruowane w sposób klarowny.
Nawet przelotny dotyk jego ust był dla jej delikatnej, wrażliwej skóry wystarczająco silną podnietą, żeby pośpiesznie sformułować jednoznaczną odpowiedź.
- Myślę... że chciałabym.
Cofnął się, żeby ją zobaczyć i odsunął palcem kosmyk włosów, który opadł jej na policzek.
- Cieszę się, ponieważ spędziłem z tobą całe popołudnie, żeby to się stało.
- T... tak?
Nie odpowiedział, tylko nagle pochylił się i ustami dotknął jej warg. Megan przymknęła oczy i zapomniała o bożym świecie, o choince, ozdobach i krzywych ciastkach. Lucas delikatnie gryzł jej wargi i przesuwał po nich usta tak, że czuła jego pocałunek niemal każdą komórką swojego ciała. Powoli, lecz zdecydowanie przyciągnął ją do siebie.
Jego potężna i mocna klatka piersiowa oraz silne długie ręce, którymi obejmował ją w talii, kontrastowały z jej drobną postacią przenikniętą teraz nieznanym rozkosznym dreszczem oczekiwania. Kiedy ich języki się zetknęły, Megan rozchyliła usta. Nikt nigdy dotąd nie całował jej w taki sposób.
Obejmując rękami szyję Lucasa, poddawała się odważnie jego pocałunkowi i coraz bardziej lgnęła do niego. Dopiero po chwili zorientowała się, że opuściwszy niżej ręce, uniósł jej biodra i przyciągnął do siebie tak, że poczuła jego podniecenie i ogarniającą ją falę gorąca. Chwyciwszy kurczowo flanelową koszulę na jego szerokiej piersi, jakby bała się, że mięknąc i topiąc się od nadmiaru ciepła, spłynie z niego na podłogę, przestraszona swoją pośpieszną reakcją, usiłowała odepchnąć go od siebie.
- P... proszę cię, nie...
- W porządku, kochanie. - Uwolnił ją z uścisku, trzymając jednak nadal w objęciach. - To był tylko pocałunek.
Potrząsnęła przecząco głową i spojrzała mu wymownie w oczy.
- Nie, nie sądzę.
- Lepiej będzie, jak sobie pójdę - powiedział i sięgnął do gałki u drzwi. - Mam jeszcze coś do skończenia w warsztacie.
- Dziękuję - odpowiedziała niepewnie, nie wiedząc, co jeszcze chciałaby powiedzieć.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnął się zagadkowo i tak miło, że znowu poczuła, jak mięknie jej serce. - Mam nadzieję, że tobie też było miło.
Wiedziała dobrze, że ma na myśli ich pocałunek.
- To znaczy... dziękuję za drewno do kominka i za choinkę - dodała pospiesznie, lekko zawstydzona.
- Rozumiem. - Otworzył drzwi, zachowując nad wyraz pogodne oblicze. - Cieszę się, że mogłem ci pomóc.
Zanim zdołała wykrztusić cokolwiek, mrugnął do niej porozumiewawczo i wyszedł.
Megan patrzyła jeszcze przez chwilę w oszołomieniu na drzwi, które zamknęły się za nim, zadając sobie pytanie, co, u licha, zmusiło ją do przyjazdu tutaj? Nie dość, że jednak nie uda jej się uniknąć świątecznego zamieszania, to jeszcze musi mieć do czynienia z najbardziej upartym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkała.
Gdy spojrzała na jemiołę wiszącą u góry, jej serce zatrzepotało jak złapany w potrzask ptak. W porządku, jest nieznośny, ale całuje świetnie. Co do tego nie miała cienia wątpliwości.
Dość tego, zganiła się w duchu. Nie obchodzi cię ani Lucas McCabe, ani żaden inny mężczyzna.
Położyła się na tapczanie i zwinąwszy w kłębek jak kot, patrzyła w zamyśleniu na trzaskające w ogniu kominka polana. Trzeba było położyć kres wszelkim niedorzecznościom i nonsensom. Nie była typem kobiety skłonnej poddać się przelotnym flirtom, bez względu na to, jak bardzo kuszące czy przyjemne byłyby pocałunki mężczyzny.
Do tej pory z nikim nie udało jej się stworzyć udanego związku. I chyba nie potrafiła właściwie oceniać mężczyzn. Ze swoim chłopakiem spotykała się przez dwa lata i przez ten czas nie zauważyła, że jest on płytkim egocentrykiem. Odkryła to dopiero w chwili, kiedy uświadomiła sobie, że nie ma już ochoty go widywać.
Widok żarzących się głowni w kominku wprowadzał nastrój spokoju, sprzyjający wszelkim refleksjom. Megan pomyślała, że Nathan Kennedy mógłby brać u Lucasa lekcje postępowania z kobietami. Nathan wycofał się natychmiast, gdy dała mu do zrozumienia, że oczekuje od niego wsparcia i psychicznego ukojenia, podczas gdy Lucas wręcz zmusił ją, by przyjęła jego pomoc i uzmysłowił jej, że, paradoksalnie, pragnie właśnie tego, przed czym uciekała.
Westchnęła głęboko i przykryła stopy kolorową narzutą z prawdziwej afgańskiej wełny. Nic wielkiego się nie stało, myślała, ale nie będzie już żadnych pocałunków pod jemiołą i kolejnych wizyt Lucasa. Przyjechała tutaj tylko po to, żeby przemyśleć i przygotować sobie plan szukania pracy i odpocząć od kłopotów. Na pewno nie po to, żeby ich sobie przysparzać.
Około północy Lucas pogasił światła w warsztacie i wyszedł na zewnątrz. Ogarnęła go cisza spokojnej, mroźnej, zimowej nocy. Udało mu się pokryć bejcą drewniane kołyski dla lalek, lecz pociągi musiały jeszcze poczekać na montaż aż do jutra rana. Czuł się bardzo zmęczony i z przyjemnością myślał o tym, że nareszcie położy się spać.
Spojrzawszy do góry w kierunku domu Bennetta, zobaczył przebijającą się przez ciemności niewyraźną smużkę światła. Drzewa, które oddzielały jego posesję od domu, w którym teraz znajdowała się Megan, nie pozwalały mu zorientować się, czy pochodzi ono z wnętrza, czy od lampy oświetlającej ganek. Tak czy owak, nie miało to znaczenia. Wiedząc, że niedaleko od niego, w domu Sama Bennetta, jest teraz kobieta, która w dziwny sposób zaprząta mu myśli, zastanawiał się, czy kiedykolwiek odzyska spokój.
Początkowo usiłował wmówić sobie, że tylko stara się pomóc jej przeżyć pierwsze święta bez ukochanego dziadka. Ale gdzieś pomiędzy dwoma zdarzeniami: zabawą w śnieżki i zamieszaniem wywołanym zawieszaniem bezkształtnych ciastek na choince - przyznał się, że w jego postępowaniu jest coś więcej niż tylko chęć bezinteresownej pomocy. Dokonał nawet dokładnego rachunku sumienia. Najpierw w drodze po prażoną kukurydzę, a potem już wieczorem. Uznał wówczas, że nie ma żadnego powodu, dla którego oboje nie mogliby cieszyć się swoim towarzystwem, tu w Whisper Mountain, jako dwoje przyjaciół.
Było też więcej niż prawdopodobne, że Megan nie pragnie poważnego zaangażowania się w jakikolwiek związek. Miała zamiar być sama podczas świąt i on także. Ale dlaczego nie mieliby spędzić tego czasu razem i dobrze się przy tym bawić? Potem ona wróci do Illinois, a on zostanie tutaj, w Whisper Mountain. Będzie nadal pracował spokojnie w swoim warsztacie i miło wspominał czas, który razem spędzili. Nie docenił jednak magii pocałunku pod jemiołą. W pierwotnym zamiarze miał być lekki i przyjemny - pocałunek między dwojgiem przyjaciół. Ale w chwili, gdy dotknął jej ust swoimi, poczuł żywy ogień. Cholera, nawet tylko wspomnienie tego pocałunku wystawiało go na ciężką próbę.
Wziąwszy głęboki wdech mroźnego nocnego powietrza w celu obniżenia wewnętrznej temperatury, zaczął zastanawiać się, dlaczego tak silnie reaguje na Megan. Do Sue Ellen zalecał się przez rok, był jej mężem przez pięć lat i nigdy nie doświadczył takiej namiętności w czasie jednego pocałunku. Intuicja podpowiadała mu, że Megan również nie przeżyła dotąd niczego podobnego.
Pogrążony w myślach, ciągle patrzył na światło sączące się z domu Sama. Nagle zrobiło się ciemno. Domyślił się, że pewnie poszła spać. Oczyma wyobraźni widział, jak włożywszy na siebie piżamę czy koszulkę, wsuwa się do łóżka i nagle zapragnął znaleźć się przy niej, objąć ją i przytulić.
Kolejny raz podniecił się, niczym nadpobudliwy nastolatek, mocno więc zawstydził się i zganił odpowiednimi słowami własną, jak to określił, głupotę.
Nieważne, co wiedzie ich na pokuszenie, i nie chodzi o bolesną cenę, jaką może zapłacić za pragnienie zdobycia Megan. To się nie ma prawa zdarzyć, powiedział sobie bardzo wyraźnie. Pominąwszy fakt, że była wnuczką jego przyjaciela, Sama Bennetta, Lucas mógłby przysiąc, że w jego ocenie dziewczyna absolutnie nie była typem kobiety nadającej się na przelotny romans. A on nie miał do zaoferowania nic więcej.
On i Sue Ellen byli bez wątpienia szczęśliwym małżeństwem. Ale Lucas McCabe nie był aż tak głupi, żeby myśleć, że szczęście w życiu musi się powtórzyć. Szanse, żeby znalazł drugą kobietę, która byłaby szczęśliwa, wiodąc spokojne, wiejskie życie przy jego boku, były praktycznie równe zeru.
Wchodząc na schodki swojego domu, odwrócił się jeszcze raz, żeby spojrzeć na dom Sama Bennetta. Zrobi, co tylko w jego mocy, żeby umilić Megan święta. Uczyni to dla Sama, to wszystko. Ale nie będzie już żadnych grzesznych, pożądliwych pocałunków pod jemiołą, czy pragnień, by objąć ją i przytulić.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Odejdź - mamrotała przez sen Megan, zakopując się głębiej w pościeli.
Kiedy pukanie do frontowych drzwi domu stało się głośniejsze, odrzuciła kołdrę na bok, podniosła się i usiadła na skraju łóżka. Pomimo rozespania, od razu domyśliła się, kto o tak nieludzkiej porze puka do drzwi. Postanowiła, że niezwłocznie da mu do zrozumienia, że jest tym zaledwie średnio zachwycona. Jej podróżny budzik nastawiony był na godzinę siódmą rano. Wprawdzie jeszcze niedawno wstawała o szóstej, żeby zdążyć do biura, ale teraz nie pracowała, a nawet gdyby było inaczej, znajdowała się właśnie na urlopie.
Zetknąwszy się bosymi stopami z twardą, zimną podłogą, zaczęła piszczeć i podskakiwać, rozglądając się za pantoflami.
- Czekaj, McCabe, niech no tylko otworzę drzwi...
W końcu ciepłe, podbite czerwonym futerkiem pantofle znalazły się pod łóżkiem i Megan pośpiesznie wsunęła w nie zimne nogi. Była już na to najwyższa pora, gdyż pukanie do drzwi rozlegało się nie tylko w domu, ale też w najbliższej okolicy.
- Megan, jesteś tam?!
- Przestań hałasować... - zrzędziła pod nosem. Przebiegła przez pokój, otworzyła energicznie drzwi i omiotła go wzrokiem. - Czy wiesz, która jest godzina?- Dzień dobry! - zawołał wesoło i spojrzał na zegarek. - Ósma - oznajmił radośnie.
Zdziwiona potrząsnęła głową z grymasem niezadowolenia.
- Nieprawda, siódma.
- Zmieniłaś strefę czasową - wykrzyknął tryumfalnie. - Tu jest godzina później niż w Illinois.
- A niech to diabli... - Wstrząsnął nią dreszcz wskutek zimnego podmuchu od uchylonych drzwi. - Co... co sprowadza cię tu o tak wczesnej porze, panie...?
Wydawał się rozkojarzony.
- Co... co takiego?
Podążyła za jego wzrokiem. No tak, wszystko jasne. W pośpiechu, żeby nie zdemolował drzwi, zapomniała nałożyć szlafrok. Pomimo że nie miała na sobie przeźroczystego, zwiewnego peniuaru, tylko nocną koszulę z flaneli, jej piersi odznaczały się pod nią tak wyraźnie, że ich sterczące, wskutek zimną, koniuszki zdawały się przebijać miękki materiał.
Założyła ręce i skuliła ramiona, jakby chciała obronić się przed zimnem, chociaż czuła gorąco na policzkach.
- Co tu robisz? - Oderwał od niej wzrok i spojrzał jej w oczy.
- Ja rozpalę ogień, a ty ubierz się w tym czasie - zaproponował.
- Wolałabym wrócić do łóżka. - W jej głosie brzmiał upór.
- Nie możesz. - Przesunął się obok niej, żeby położyć na kuchennym stole zielone gałęzie, które przyniósł ze sobą, po czym umieścił na ladzie worek z artykułami spożywczymi i diabli wiedzą z czym jeszcze. - Mamy mnóstwo roboty.
- O czym ty, u licha, mówisz? - Zatrzęsła się cała z oburzenia. - I... i co to za las na moim stole?
- Marzniesz. - Położył swoje wielkie dłonie na jej ramionach i obrócił ją, kierując w stronę sypialni. - Przyrzekam, że wszystko ci wyjaśnię, jak się ubierzesz.
Widząc, że dalszy opór nie ma sensu, Megan udała się do sypialni, żeby założyć na siebie bluzkę, dżinsy i ciepłe skarpety. Kiedy wróciła do salonu, Lucas umieszczał właśnie ekran ochronny przed buzującym w kominku ogniem.
- Za chwilę będzie ciepło - obwieścił zadowolony. - Zaparz kawy, a ja tymczasem pójdę do samochodu po drut.
- Chwileczkę. - Ujęła się pod boki. - Może najpierw wyjaśnisz mi, co ty znowu kombinujesz? - Wskazała na stos zieleni na stole.
- Musisz mieć wieniec nad drzwiami - wyjaśnił jej z taką powagą, jakby właśnie uzasadnił, dlaczego Ziemia musi krążyć dokoła Słońca.
- Nie chcę żadnego wieńca.
- Bo nie wiesz, że chcesz. Tak samo, jak z choinką. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Ale teraz podoba ci się, co, może nie?
Spojrzała na drzewko i wiszące na nim ozdoby - ciastka i prażoną kukurydzę.
- No cóż, nie wygląda najgorzej, ale myślałam, że na tym koniec.
Potrząsnął głową i skierował się do drzwi.
- Jak zawiesimy wieniec, zajmę się oświetleniem ganku. Umocuję światełka wzdłuż poręczy, a ty w tym czasie zrobisz piernik z imbirem.
- Nie mam produktów - pośpieszyła z odpowiedzią, ciesząc się, że storpedowała przynajmniej jeden jego zamiar.
- Ależ masz. - Wskazał na torbę, leżącą na ladzie. - Wziąłem w obroty Margie Lou, szefową największego sklepu w Harmony Falls i kazałem jej wrzucić tu wszystko, co może ci się przydać. Łącznie z przepisem na przepyszny piernik.
- Widzę teraz, że angażujesz do swojej świątecznej krucjaty wszystkich w okolicy - jęknęła Megan. - Czy to, że pozwoliłam na postawienie świątecznego drzewka, to mało?
- Bynajmniej. - Mrugnął do niej porozumiewawczo. - Pamiętasz? Budujesz własną tradycję spędzania świąt. Choinka jest tylko jednym z jej elementów.
Kiedy wyszedł po ten swój drut, rzuciła okiem na zielone gałązki pozostawione na stole i zabrała się do robienia kawy.
- Co za natręt... - westchnęła z ciężkim sercem.
Megan zmarszczyła czoło na widok wieńca w kształcie elipsy.
- Czy przypadkiem nie powinien być okrągły? - rzuciła nieco kąśliwie.
- Myślę, że wygląda całkiem nieźle - oznajmił, bardzo z siebie zadowolony, wręczając jej szeroką rolkę czerwonej aksamitnej wstążki. - Ale następnym razem na pewno będzie lepiej.
- A ileż to takich wieńców wykonał pan osobiście, panie „złota rączka”? - zapytała ironicznie, odmierzając długość wstążki z nadzieją, że wystarczy jej na przyzwoitą kokardę.
- No cóż, prawdę mówiąc... - Zarumienił się trochę.
Gdy jego głos załamał się, Megan wybuchnęła śmiechem.
- Aha. Czyli debiut...
- Coś w tym rodzaju. - Uśmiechnął się rozbrajająco.
Gdyby w tym momencie zmierzyć temperaturę Megan, pewnie nie wystarczyłoby skali na takim specjalnym termometrze, który mierzy erotyczne podniecenie. Przyrzekłszy sobie, że nie odezwie się już ani słowem, położyła wstążkę na stole i buntowniczo ujęła się pod boki.
- A czy ty masz u siebie w domu wieniec?
- zapytała zaczepnym tonem.
Kiedy skwapliwie przytaknął, zauważyła, że ma przynajmniej na tyle przyzwoitości, by nie patrzeć jej bezczelnie w oczy.
- Zawsze kupuję jeden w Pigeon Forge lub w Gatlinburgu jeszcze w listopadzie, kiedy odstawiam swoje meble do jednego z tamtejszych sklepów - wyjaśnił.
- Kupujesz? No pięknie! - wykrzyknęła z udawanym oburzeniem i zaczęła się śmiać.
- Ładnie się śmiejesz - zauważył Lucas, wyciągnął ręce i nagle posadził ją sobie na kolanach.
Czując jego twarde jak dwa konary dębu uda i silne ręce, którymi objął ją w talii, z wrażenia niemal przestała oddychać.
- Lucas... co ty robisz?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział bez większego sensu. Jego gorący oddech na jej szyi wprawiał ją w zmysłowe drżenie. - Ale przynajmniej wiem teraz jedno.
- Co takiego?
- Wiem, że chcę cię znowu pocałować. - Jego głos stał się miękki i aksamitny.
- To chyba nie jest dobry pomysł - odparła równie delikatnym tonem.
Położył palec wskazujący na jej policzku i potrząsnął głową.
- Chyba nie. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Ale konwenanse i to, czego pragniemy, nie zawsze idą w parze, prawda, kochanie?
- Nie zawsze - powtórzyła szeptem.
- Czy chcesz mnie pocałować, Megan?
Przecież już obiecała sobie, że nie będzie żadnych pocałunków z tym facetem, bez względu na okoliczności. A jednak tym razem jej pragnienie było silniejsze od postanowienia.
Jego brązowe oczy nabrały barwy ciemnej czekolady, gdy pochylił się nad nią, żeby dotknąć ustami jej warg.
- Och, jak miękko, jak słodko... - Pieścił słowami wargi Megan, zanim je dotknął koniuszkiem języka.
Dreszcz rozkoszy przebiegł przez ciało Megan. Rozchyliła zapraszająco usta. Lucas docenił to zaproszenie i delikatnie wsunął swój język w głąb jej ust. Serce dziewczyny biło jak szalone, tłocząc w jej żyły fale gorącej krwi. Siedząc na jego kolanach, przesunęła się tak, żeby być jeszcze bliżej niego, zarzuciła mu ręce na szyję i wplotła palce w jego włosy. Mimo że miała zamknięte oczy, raz po raz pojawiały się w nich oślepiające rozbłyski, a serce podskakiwało i gubiło rytm, gdy poczuła napierającą na jej udo jego podnieconą męskość.
Kiedy uniósł jej bluzę i wsunął pod nią dłoń, sięgając aż do koronkowego biustonosza opinającego krągłe piersi, zdawało się jej, że roztopi się niczym garstka śniegu. Drżącymi palcami usiłowała jeszcze rozpiąć guziki jego miękkiej flanelowej koszuli, ale gdy stawiły opór jej rozdygotanym palcom, nagle oprzytomniała. Co, u licha, wyprawia i do czego to prowadzi? Coś takiego nie zdarzyło się jej dotąd nigdy w życiu.
- Spokojnie, kochanie - powiedział Lucas, któremu najwidoczniej udzielił się jej nastrój. Delikatnie wycofał rękę i poprawił jej bluzę. - Nie musisz się martwić. Nie pozwolimy sobie na więcej.
Zmieszana swoim zachowaniem i bardzo zażenowana z tego powodu, starała się uniknąć jego badawczego spojrzenia.
- Normalnie... to... ja jeszcze nigdy... tak.. - zająknęła się.
Ujął jej twarz w obie dłonie, a ona czuła się tak, jakby dotykał ją całą swoimi twardymi spracowanymi rękami. Jej policzki płonęły i żałowała, że nie może teraz zapaść się pod ziemię.
- Wszystko w porządku, Megan. - Pocałował ją tak czule, że w jej oczach pokazały się łzy.
- Zawiąż tę kokardę, a ja tymczasem wbiję gwóźdź w drzwi, żeby zawiesić wieniec.
Megan aż zesztywniała ze zdumienia. Jak można tak od razu być gotowym do tak prozaicznych czynności po tym wszystkim, co między nimi zaszło? Widocznie wszystko spłynęło po nim jak woda po kaczce!
Po chwili namysłu zdecydowała, że najlepszy sposób na opanowanie emocji będzie wykonanie kilku głębokich oddechów, po czym potakująco skinęła głową.
- Dobrze. Ale nie obiecuję, że ta kokarda będzie udana.
Kiedy chciała powstać z jego kolan, objął ją ramionami.
- Właśnie! Wiesz co? Ja też nie obiecuję...
- Masz na myśli ten wieniec?
- Nie. - Przytulił ją na moment do siebie i postawił na nogi, po czym podniósł się i pochyliwszy się nad nią, uśmiechnął się szeroko. - Nie obiecuję, że nie pocałuję cię znowu - wyszeptał jej do ucha.
Wyszedłszy na zewnątrz, Lucas zaczerpnął dla uspokojenia spory haust zimnego powietrza. Igrał z ogniem i cholernie dobrze zdawał sobie z tego sprawę. W świecie, w którym żyła Megan, on zdawał się nie mieć wyboru. Powiedział już sobie, że sprawy pomiędzy nimi mają utrzymywać się w lżejszej konwencji, nic więcej ponad przyjaźń. Ale nie mógł powstrzymać się, żeby nie wziąć jej w ramiona, dokładnie tak samo, jak nie mógł przestać oddychać. I jeśli nawet pomyślał, że ich wczorajszy pocałunek pod jemiołą był dla niego jedynie nic nie znaczącym epizodem, to teraz nie mógł wyobrazić sobie nawet w części, co będzie czuł, kładąc się do łóżka dziś wieczorem.
Gdy sięgnął po młotek, pudło z gwoździami i zestaw migoczących lampek, które nabył przy okazji kupowania niezbędnych składników potrzebnych do zrobienia piernika, zastanawiał się, jak długo można wytrzymać bez snu. Przez ostatnie dwie noce bowiem przewracał się z boku na bok z powodu kobiety, która wywróciła jego świat do góry nogami.
I gotów byłby założyć się, że nie dane mu będzie zaznać przyzwoitego odpoczynku, dopóki ona stąd nie wyjedzie.
Kręcąc z dezaprobatą głową, rozwiesił pośpiesznie światełka wzdłuż poręczy ganku, a następnie, ująwszy palcami jednej ręki stosowny gwóźdź, drugą chwycił pokaźny młotek. Właśnie wziął zamach i chciał wykonać fachowe uderzenie, gdy Megan, pod wpływem sobie tylko wiadomej myśli, uchyliła drzwi, wskutek czego obuch młotka rozminął się z główką gwoździa. Nie rozminął się za to z kciukiem i palcem wskazującym Lucasa.
- Mam tę kokardę... - nagle urwała, zakrywając dłonią usta.
- Kur... A niech to... - Gwóźdź wypadł z ręki Lucasa, który na szczęście w porę zdał sobie sprawę z tego, na co się zanosi i zdążył nieco osłabić uderzenie.
- Och, Lucas, bardzo przepraszam. Bardzo boli? - Megan troskliwie ujęła jego rękę. - Pokaż.
Oba palce, dzięki jego zawodowemu refleksowi, nie ucierpiały aż tak bardzo, lecz gdyby nawet uległy rozklepaniu niczym srebrna blaszka, udawałby, że nic się nie stało, uśmiechając się przy tym promiennie. Jak mogłoby być inaczej? Megan miękko ujęła jego dłoń i głaszcząc palce Lucasa, szukała miejsca urazu, co sprawiało mu z każdą sekundą coraz większą rozkosz i odwracało jego myśli od miejsca bólu.
- Wszystko porządku - oznajmił nienaturalnym głosem.
- Nieprawda. - Megan pokazała mu ślady jego krwi na koniuszkach swoich palców.
Wzruszył ramionami, nie rozumiejąc, dlaczego robi tyle zamieszania wokół paru głupich zadrapań.
- Daj spokój. Przeżyłem już o wiele gorsze rany.
- Wejdźmy do środka. Poszukam bandaża. Pomimo że jego ręka wielkości niedźwiedziej łapy była dwa razy większa od jej dłoni, trzymała ją tak, jakby to była kosztowna filiżanka z kruchej porcelany.
Rozbawiony, zaczął tłumaczyć jej, dlaczego nie powinna kłopotać się tak banalnym przypadkiem, ale nie słuchała go i kazała mu usiąść przy stole.
- Zaraz wrócę, tylko poszukam jakiejś apteczki. Patrzył, jak Megan gorączkowo przeszukuje łazienkę. Rozpamiętywał czuły, pieszczący dotyk jej palców na swojej dłoni i oczekiwał niecierpliwie, kiedy wróci i podejmie znowu rolę pielęgniarki.
Dawno nie miał w swoim otoczeniu kobiety, która otaczałaby go taką troską, tak się nim interesowała. Kiedyś jego matka robiła to, co zwykle czynią wszystkie troskliwe matki, ale żona była już zbyt praktyczna i pragmatyczna, żeby nadmiernie przejmować się czymkolwiek. Przypomniał sobie teraz, ku swemu zaskoczeniu, że Sue Ellen nie była nadmiernie skłonna do okazywania współczucia i że czasami bezskutecznie oczekiwał od niej przejawów troski czy choćby najmniejszego zainteresowania.
Zawsze myślał, że Sue Ellen ma bardzo spokojną naturę. Ale może tak naprawdę była po prostu zbyt chłodna?
- Tak mi przykro z tego powodu - powiedziała Megan, śpiesząc z powrotem, i uklękła, żeby zająć się opatrunkiem.
Lucas otrząsnął się ze swoich myśli i próbował jeszcze raz zbagatelizować całe zdarzenie.
- Nie przejmuj się. To nic takiego.
- Ja tylko chciałam zapytać cię, czy jesteś gotów, żeby zawiesić ten wieniec. Nie chciałam cię zranić.
- I nie zrobiłaś tego. To ja trzymałem w ręku młotek.
Obserwował, jak delikatnie przeciera jego skaleczenia antyseptyczną ściereczką, a potem aplikuje jakąś przeciwbakteryjną maść na uszkodzenia i wszelkie otarcia skóry.
- Ale gdybym nie otworzyła drzwi właśnie w tym fatalnym momencie, nic by ci się nie stało. - Wyjęła z pudełeczka dwa kawałki samoprzylepnego bandaża, którymi w przemyślny sposób owinęła zranione miejsca.
Poczuł ogarniające go od wewnątrz ciepło, którego nie umiał sobie wytłumaczyć i które nie dawało mu żadnego komfortu. Ogarnęło go przemożne pragnienie, żeby nagle pochwycić Megan w ramiona, ale na razie, wysiłkiem woli, zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli trochę się od niej odsunie.
- Dzięki. - Podniósł się, pomógł jej wstać i wyciągnął obandażowany kciuk w kierunku drzwi. - A teraz pójdę wbić ten nieszczęsny gwóźdź, dobrze?
Uśmiechnęła się w sposób, który spowodował u niego gwałtowny wzrost ciśnienia krwi, zakłócił miarową pracę serca i spokojny oddech.
- Nie chcesz, żebym ci pomogła?
Och, tak, bardzo potrzebował jej pomocy, ale nie takiej, jaką właśnie oferowała.
- No, to może zajmij się piernikiem.
- Już się robi - oznajmiła z dumą. - Ciasto chłodzi się w lodówce od godziny. - Spojrzała na zegar umieszczony na piekarniku. - Wyjmę je za jakieś dziesięć minut, żeby przygotować wszystkie elementy na domek z piernika.
Lucas zatrzymał się w drodze do drzwi i na chwilę zaniemówił z wrażenia.
- Czyżbyś wzięła sprawy w swoje ręce? - zapytał z podziwem.
- Nie tak szybko. Najpierw zawieś na drzwiach wieniec, a potem przyjdź mi pomóc.
- Uśmiechnęła się obiecująco.
Poczuł gwałtowny skurcz w okolicy serca i suchość w gardle. W co, do cholery, się wpakował?
- Ale... ja... nie mam pojęcia, jak robi się domek z piernika.
- Wszystko to twój pomysł, nie pamiętasz? Poza tym, chcę tylko od ciebie, żebyś dopilnował właściwych wymiarów ścian - długości i wysokości. - Przygryzła w zamyśleniu dolną wargę.
- Z pewnością znajdziesz w samochodzie coś do mierzenia, na przykład taką zwijaną metalową taśmę, prawda?
- A tak, mam w samochodzie. To się nazywa taśma miernicza. - Roześmiał się z ulgą.
- W porządku. A więc wyobraź sobie, ze bierzesz udział w ważnym stolarskim przedsięwzięciu.
Godzinę później Lucas już szykował się do wyjścia, gdy jego wzrok znów natknął się na jej kształtne pośladki. Dziewczyna pochyliła się bowiem nad piekarnikiem, by wyjąć blaszkę z piernikiem, a kiedy wyprostowała się, wyglądała niemniej ponętnie z czerwonymi od gorąca policzkami i jedwabistym kosmykiem włosów, opadającym na czoło.
Westchnął ciężko i podniósł się z trudem. Był mężczyzną o wystarczająco silnej woli i dostatecznym krytycyzmie, żeby zdać sobie sprawę, na ile może sobie pozwolić. Spędził cały dzień na walce o pohamowanie żądzy i utrzymanie swych rąk przy sobie, z miernym, jak to ocenił, skutkiem. Oprócz tego naprawdę musiał wrócić do pracy. Bo jeśli natychmiast nie wróci do warsztatu, diabli wezmą zabawki, które ma skończyć na jutrzejsze przyjęcie.
- No, to wszystko gotowe - skwitował, sięgając po swoją kamizelkę. - A mnie czeka robota po powrocie do domu.
- Gdybyś chciał, mogłabym coś przygotować na obiad - zaproponowała z uśmiechem, kładąc na ladzie kuchenną rękawicę. - Jeśli jesteś głodny...
Przełknął ślinę, chociaż jego głód nie miał nic wspólnego z jedzeniem. Potrząsnął przecząco głową i skierował się do wyjścia.
- Dzięki za propozycję, ale nie jestem głodny.
- Zanim wyjdziesz, chciałabym cię o coś poprosić - zagadnęła, odprowadzając go do drzwi.
- O co takiego? - zapytał z nadzieją, że nie straci ostatniej krztyny rozsądku, jaka mu jeszcze została i zdoła utrzymać ręce przy sobie.
- Chciałabym, żebyś nie budził mnie jutro ze zdrowego snu z powodu jakiejś jeszcze innej świątecznej tradycji, o której sobie przypomnisz, dobrze?
W jej oczach błysnęły szelmowskie ogniki i w tym momencie jego mocne, jak mu się wydawało, postanowienie prysło jak bańka mydlana. Wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie, pochylając się tak, żeby ich głowy się zetknęły.
- Myślę, że zadbaliśmy o wszystko, z wyjątkiem tego... - Przykrył swoimi wargami jej miękkie kształtne usta.
Nie opierała się. Ta drobna, pełna wdzięku, apetyczna kobietka przyprawiała go o zawrót głowy. Oplotła jego szyję ramionami i z całej siły naparła na niego swym drobnym ciałem. Serce Lucasa tłukło się w klatce jego żeber jak dziki ptak. Czuł narastające podniecenie, cudowną słodycz, która najprostszą drogą spłynęła mu z krwią aż do pachwin. Jęknął, przytłoczony swym podnieceniem, przesuwając w dół jej pleców ręce, żeby ująć nimi jej rozkoszną pupę i podnieść ją ku sobie. Kiedy cała drżąca w jego uścisku, wyszeptała jego imię, omal nie upadł na kolana. Jeszcze nigdy w życiu tak mocno nie pragnął żadnej kobiety. I jeszcze nigdy nie bał się tego tak bardzo.
Starając się oprzytomnieć, ucałował ją w czoło. Zauważył, że jest oszołomiona tym, co się stało, dlatego powstrzymał się, żeby znów nie wziąć jej w objęcia.
- Muszę już jechać - wyszeptał drżącym głosem.
- Tak chyba będzie najlepiej - odparła zakłopotana.
- Uważaj na siebie, kochanie - powiedział jeszcze, otwierając drzwi i wychodząc na ganek.
- Wesołych świąt, Lucas.
Popatrzył na nią przez kilka długich chwil, przeżywając jeszcze raz wszystko, co między nimi zaszło.
- Wesołych świąt, Megan.
Lekko chwiejnym krokiem zszedł po schodkach ganku i wsiadł do samochodu. Kiedy już wyjechał na drogę prowadzącą do domu, w uszach zabrzmiały mu jak echo jej słowa na pożegnanie. Wiedział, że nie złoży jej kolejnej wizyty, i pomyślał, że ona także o tym wiedziała.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rzuciwszy książkę na poduszkę, Megan z trudem powstrzymywała się, żeby nie zalać się łzami. Dlaczego czuła się taka samotna? Przecież przybyła tutaj, do Smoky Mountains, właśnie po to, żeby być sama.
Jednak gdy popatrzyła na niewielką choinkę znajdującą się w kącie pokoju, a potem na krzywą chatkę z piernika, stojącą na gzymsie kominka, zrozumiała, że samotność jest ostatnią rzeczą, której pragnie. Serce zabolało ją, gdy uświadomiła sobie, że Lucas wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie wróci. Brakowało jej jego towarzystwa, choć trudno jej było się do tego przyznać.
W odróżnieniu od jej poprzedniego chłopaka, Nathana, który nie miał dla niej czasu, gdy najbardziej go potrzebowała, Lucas rzucił wszystko, żeby jej pomóc, mimo iż nawet nie przeszło jej przez myśl, by go o to prosić. Co więcej, perfekcyjnie ją rozszyfrował. Przejrzał jej wymówki i zorientował się, że ona wcale nie ucieka przed świętami Bożego Narodzenia, a wręcz przeciwnie...
To on uzmysłowił jej, że przyjechała do Smoky Mountains - miejsca, o którym dziadek opowiadał jej z tak wielką miłością - ponieważ usiłowała jeszcze raz przeżyć wszystko, czego doznawała, kiedy spędzali święta razem. I to dlatego powiedział jej, że musi przestać tkwić w przeszłości i zacząć budować własne życie.
Nerwowo otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. Cały problem polegał na tym, że nowe zwyczaje, o których mówił, miały związek z nim samym. Teraz nie miała wątpliwości, że ile razy spojrzy na jakąś choinkę lub zawiąże dużą czerwoną kokardę na jakimś wieńcu, przed jej oczami pojawi się Lucas.
Dlatego najlepiej będzie, jeśli przestaną się widywać.
Rozmyślania Megan przerwało pukanie do drzwi. Poderwała się z miejsca. To musi być Lucas. Był przecież jedyną osobą, którą znała w Whisper Mountain.
Wzięła głęboki wdech i sięgnęła do gałki przy drzwiach.
- Dzień dobry, Lucas.
Na jego twarzy malowała się powaga.
- Czy coś się stało - zaniepokoiła się.
- Można tak powiedzieć.
- Wejdź. - Wykonała zapraszający gest i szerzej otworzyła drzwi.
Wyraźnie nieswój, potrząsnął głową i nerwowo potarł ręką kark.
- Nie jestem przyzwyczajony do takich rzeczy, ale nie mam wyboru. Potrzebuję twojej pomocy.
- Co się stało - Ujęła go pod ramię i wprowadziła do środka. - Dobrze się czujesz?
Spojrzał na nią w osłupieniu. - Bardzo dobrze. Dlaczego pytasz?
- Myślałam... - Nagle zrobiło jej się po prostu głupio. - Nieważne. A teraz powiedz, o co chodzi?
Lucas patrzył na nią przez chwilę, po czym jego urodziwą męską twarz ozdobił promienny uśmiech.
- Martwisz się o mnie? - Nie.
- Kłamczucha - skwitował bardzo zadowolony.
- Czy powiesz mi wreszcie, co się dzieje?
- zapytała speszona, że rozszyfrował ją z taką łatwością.
- Potrafisz malować? - Ton pytania był jak najbardziej poważny.
- To zależy. W zeszłym roku pomalowałam sama moje mieszkanie i wyszło całkiem nieźle.
- Zaśmiała się. - Ale na zajęciach plastycznych w mojej szkole średniej pan od rysunków zawsze twierdził, że nigdy nie będę drugim Rembrandtem czy Picassem.
- Załóż kurtkę. Trzeba pomalować tuzin pociągów i musimy uporać się z tym do popołudnia... I właśnie taka jest moja prośba.
Lucas obserwował z przyjemnością, jak Megan założyła kosmyk swoich jedwabistych blond włosów za ucho, po czym wzięła do ręki wagonik i zaczęła malować go czerwonym akrylowym lakierem. Nie miał zamiaru prosić jej o pomoc przy pracach wykończeniowych, ale kiedy zorientował się, że w żaden sposób nie zdąży przygotować zabawek na dzisiejszy wieczór, zwrócił się do osoby odpowiedzialnej za to opóźnienie.
Jadąc do niej, powiedział sobie, że prosi ją o pomalowanie pociągów jedynie dlatego, że to przez nią nie skończył roboty na czas. W końcu, gdyby nie zmitrężył tyle czasu na wyciągnięcie jej z domu i szukanie drzewka, a potem ozdabianiu jej domu, wszystko już dawno byłoby gotowe. Musiał jednak przyznać przed sobą, że była to tylko częściowa przyczyna jego prośby. Reszta bowiem wiązała się z czymś nieuchwytnym, a zarazem głęboko odczuwalnym. Otóż w pracy najzwyczajniej na świecie przeszkadzała mu... tęsknota za Megan. Nie namyślał się długo. Zadowolony, że znalazł pretekst do kolejnej wizyty, wskoczył do ciężarówki, uruchomił silnik i popędził drogą wznoszącą się stromo w kierunku jej domu.
Megan odłożyła pomalowany wagonik i sięgnęła po kolejny.
- Jak długo zajmujesz się produkcją zabawek dla dzieci w Harmony Falls?
- Od dwudziestu lat. - Kończył właśnie malowanie złotą farbą kół parowozu. - Każdy w mieście robi coś na to przyjęcie. Ja daję drewniane zabawki dla dzieci. Margie Lou, szefowa centralnego magazynu handlowego, robi większą ilość domowych dżemów dla kobiet. Jim Ed ze stacji benzynowej daje w prezencie wszystkim palącym mężczyznom nowe fajki, które wykonuje z kolb kukurydzy. Nikt nie wychodzi z przyjęcia bez prezentu.
- Rozumiem, że Harmony Falls nie ma zbyt wielu mieszkańców - powiedziała zaskoczona sympatycznym miejscowym zwyczajem.
- Jakieś sto pięćdziesiąt osób - objaśnił. - Dlatego robimy tego tak dużo. Dla niektórych ta impreza to ich całe święta.
Przestała na chwilę malować i popatrzyła na niego z powagą.
- To bardzo miłe i wygląda bardziej na zebranie rodzinne niż spotkanie publiczne.
Oboje milczeli przez chwilę.
- Mogłabyś dołączyć do nas - zaproponował dwornie, poważnie odchrząknąwszy, niczym urzędnik magistratu, który ma właśnie zabrać głos na zebraniu rajców miejskich. Miał zamiar zaproponować jej to już poprzedniego wieczoru, ale ich ostatni pocałunek sprawił, że zapomniał o całym świecie. - To na pewno lepsze niż samotne spędzanie Wigilii - objawił jej oczywistą prawdę. Megan odłożyła pomalowany wagonik obok pozostałych i potrząsnęła głową przecząco.
- Dzięki, doceniam zaproszenie, ale lepiej będzie, jeżeli z niego nie skorzystam. - Wstała od stołu i podeszła do umywalki znajdującej się w kącie warsztatu, żeby zmyć z rąk ślady akrylowej farby. - Prawdopodobnie trochę poczytam, a potem położę się wcześniej spać - jeżeli zmienisz zdanie...
- Nie zmienię. - Zdjęła z wieszaka kurtkę i założyła ją pośpiesznie. Nagle zapragnęła zostać sama, choćby przez chwilę. - Pamiętasz? Przyjechałam tutaj, bo nie mam ochoty na to całe świąteczne zamieszanie - powiedziała, starając się nadać swoim słowom ton rozbawienia. - Nie wywiązałabym się z danej sobie obietnicy, gdybym wzięła udział w takim przyjęciu.
Lucas skierował się do umywalki.
- Odwiozę cię do domu.
- Nie! - Nie chciała, żeby zabrzmiało to tak opryskliwie. Zobaczywszy grymas niepewności i dezorientacji na jego twarzy, uśmiechnęła się, chcąc zatrzeć szorstkość swojej odmowy. - Stąd mam do domu tylko kilkaset metrów, a trochę ruchu dobrze mi zrobi. - Zanim jednak otworzyła drzwi, dodała jakby na pocieszenie. - Baw się dobrze.
Szła szybko do góry ścieżką, którą wskazał jej Lucas, ale zdołała przebyć zaledwie kilka metrów, gdy jej oczy napełniły się łzami. Dlaczego jego zaproszenie na przyjęcie wzbudziło w niej uczucie osamotnienia, jakiego nie doznała nigdy dotąd? - Czy nie powinna wykorzystać szansy uczestniczenia, w bądź co bądź sympatycznej imprezie, rozmyślała, brnąc przez kopny śnieg. Nagle dotarło do niej, że zna odpowiedzi na wszystkie te pytania, a także przyczynę smutku, który nagle wypełnił jej duszę. Otóż Lucas zaproponował jej, żeby przyłączyła się do nich, ale nie poprosił, aby poszła tam jako jego towarzyszka. I za to powinna być mu wdzięczna. Właśnie dlatego było jej o wiele łatwiej odrzucić zaproszenie.
Otarła policzki z łez i kroczyła dzielnie wśród drzew w drodze do domu. Teraz zrozumiała, dlaczego jej dziadek tak dobrze wyrażał się o Lucasie. Silny, pracowity, troskliwy i opiekuńczy, był typem mężczyzny, który potrafił dostrzec kogoś będącego w potrzebie i natychmiast oferował swą pomoc. Ale najbardziej niezwykłą jego cechą, odróżniającą go od wszystkich mężczyzn, z którymi miała do czynienia, było to, że zdołał całkowicie zburzyć jej spokój ducha.
Boże, jaka ja jestem głupia, strofowała się za to, że ani na chwilę nie przestaje o nim myśleć.
Lucas, zajęty ładowaniem pudełek z zabawkami do swojego samochodu, doszedł do wniosku, że gdyby miał piasek w ilości równoważnej jego rozumowi, nie napełniłby nim nawet naparstka. Jest kompletnym idiotą, więc nic dziwnego, że Megan odrzuciła jego propozycję. Zamiast poprosić ją, tak jak początkowo zamierzał, żeby poszła na to przyjęcie razem z nim, rozmawiał z nią w taki sposób, jakby mu na jej obecności w ogóle nie zależało. Bez względu więc na to, jak bardzo źle czuł się teraz, musiał przyznać, że postąpił sobie na przekór.
Zatrzasnął klapę skrzyni ciężarówki i skierował się do kabiny. Zamiast jednak wsiąść do samochodu, stanął przy nim i zaczął tęsknie patrzeć na migocące słabo światełka domu na wzgórzu.
Nie, nie pozwoli jej samotnie spędzić Wigilii. Bez niej nie pójdzie na to przyjęcie. Wsunął klucze od domu do kieszeni spodni i zasiadł za kierownicą.
Silnik odezwał się niczym konie u sań rwące się do jazdy, więc czym prędzej włożył odpowiedni bieg i wyjechał z podwórka. Nawet gdyby nie zastanawiał się, i tak skierowałby samochód na drogę prowadzącą do domu Megan. Niech się dzieje co chce, pomyślał, Megan musi być na tej imprezie.
Pięć minut później zatrzymał samochód przed jej domem, wysiadł z samochodu, dostojnym krokiem wszedł po schodkach na ganek i uroczyście zapukał do drzwi.
- Prawdopodobnie wcześniej każe mi iść do diabła - wymamrotał, tracąc nieznacznie pewność siebie. - Wcale nie będę miał o to do niej pretensji - dodał, nie wiedząc, kogo chciałby w ten sposób usprawiedliwić.
- Co tu robisz? - zapytała uprzejmie, otwierając drzwi. - Czyżbyś zrezygnował z tej wspaniałej imprezy? - Wyglądała na cokolwiek zdziwioną.
- Przyjechałem, żeby cię zabrać.
Chociaż patrzyła na niego jak na wariata, wyglądała, jego zdaniem, bardzo pociągająco.
- Nigdzie nie jadę!
Lucas powiódł ją do środka, zamykając za sobą drzwi.
- No, to ja także - oświadczył wesoło.
- Ale ty musisz. - Zacisnęła obie piąstki i oparła je na kształtnych biodrach dla wywołania wrażenia stanowczości. - Zrobiłeś te wszystkie zabawki. Dzieciaki nie będą miały prezentów, jeśli tam nie pojedziesz.
Lucas wzruszył ramionami z doskonale udawaną obojętnością.
- Wygląda na to, że w tym roku niczego nie dostaną.
Na jej twarzy pojawił się grymas ogromnej dezaprobaty.
- Nie możesz im tego zrobić - oświadczyła z całą mocą.
- W takim razie będzie lepiej, jeśli założysz kurtkę.
- Dlaczego? - zapytała tak zdumiona, że omal się nie roześmiał.
- Ponieważ bez ciebie nigdzie się nie wybieram - powiedział poważnie.
- Nie bądź śmieszny, Luca-a-a-s! - Wykrzyknęła z przerażeniem, gdy nagle pochylił się, objął rękoma jej nogi wokół kolan i podniósł ją wysoko, przewiesił sobie wygodnie przez ramię. - Co ty sobie wyobrażasz?
- Zdejmij z wieszaka kurtkę - powiedział uprzejmie, otwierając drzwi. - Założysz ją w samochodzie.
- Co się z tobą dzieje? - Zachowujesz się jak jakiś jaskiniowiec - sapnęła z wściekłością i sycząc jak kobra, zerwała kurtkę z wieszaka.
- Działam jak stary zbój z Tennessee, moja droga - wyjaśnił jej, gdy już siedziała w samochodzie.
- Jak kto?!
Zaśmiał się na widok wyrazu zaskoczenia malującego się na jej ładnej buzi.
- Nie widziałaś nigdy na kreskówkach zbója, który niesie na ramieniu porwaną dziewczynę?
- Może, ale co to ma do rzeczy...?
- Ponieważ nie chciałaś jechać ze mną, więc musiałem uciec się do stosowanej przez różnych opryszków metody wywierania nacisku - powiedział, zamykając drzwi po jej stronie, po czym obszedł z przodu samochód i zajął miejsce za kierownicą.
Megan obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
- Nie jestem odpowiednio ubrana. Wziął ją za rękę.
- Meg, to jest Harmony Falls. Mieszkają tu zwyczajni, bezpretensjonalni ludzie. To, co masz na sobie jest w porządku - zawyrokował krótko. - Jak to? Dżinsy i bluza mają być odpowiednim strojem na przyjęcie? - Minę miała taką, jakby kazał jej uwierzyć, że Księżyc jest zrobiony z sera.
- No jasne. - Uścisnął delikatnie dłoń Megan, by dodać jej otuchy. - Wierz mi, że będziesz czuła się bardzo dobrze.
- Bardzo w to wątpię.
Przepełniony optymizmem, uruchomił silnik i nareszcie ruszyli.
- Zawrzyjmy umowę. Jeśli nie będziesz się dobrze bawić, natychmiast cię stamtąd zabiorę i przywiozę do domu. Co ty na to?
Megan odetchnęła z ulgą, gdy weszła do udekorowanej sali szkoły podstawowej w Harmony Falls i rozejrzała się wokół. Lucas nie kłamał, mówiąc, że wszyscy ubrani będą w codzienne stroje.
- Och, jakże cieszę się, że nareszcie mam okazję cię poznać - zaczepiła ją jakaś kobieta w średnim wieku. - Twój dziadek zawsze zaglądał do mojego magazynu w drodze ze swoich rybackich wypraw. Tak mi przykro, że nie ma go już wśród nas - To powiedziawszy, uścisnęła ją serdecznie.
- Dziękuję pani - odpowiedziała Megan, poruszona jej naturalną szczerością.
- Megan, to jest Margie Lou Smith - powiedział Lucas, szczerząc zęby, gdy pomagał jej zdjąć kurtkę. - Poznajcie się, panie, a ja tymczasem przyniosę zabawki dla dzieci.
- Nie przeszkadzaj sobie i rób, co do ciebie należy - oznajmiła z nadzwyczajną swobodą Mary Lou, machając niedbale ręką w stronę drzwi. - Zabieram Megan ze sobą. Chcę ją wszystkim przedstawić.
Dziesięć minut po wejściu na salę Megan stała przy stole z zakąskami, zachwycona otaczającymi ją ludźmi; bezpośrednimi i przyjacielskimi. Wszyscy serdecznie wspominali jej dziadka, wyrażali żal z powodu jego odejścia i radość, że mogą nareszcie poznać jego wnuczkę.
- Jak się bawisz? - zapytał Lucas, podchodząc do niej.
Uśmiechnęła się zadowolona i wzięła z jego rąk kubek z aromatycznym ponczem.
- Trudno mi samej w to uwierzyć, ale cieszę się, że mnie tu zaciągnąłeś.
- Czy to oznacza, że nie chcesz wrócić do domu? - uśmiechnął się promiennie.
- Nie ma mowy. - Zatoczyła wzrokiem po wystrojonej sali. - Ludzie z Harmony Falls są cudowni.
- Lucas, czy zechciałbyś uroczyście otworzyć imprezę i wręczyć dzieciom prezenty? - zwrócił się do McCabe'a jakiś mężczyzna w kraciastej flanelowej koszuli i kombinezonie, który właśnie podszedł do nich z drugiego końca sali.
- Wygląda na to, że jesteś pilnie potrzebny.
- Ich ręce zetknęły się, gdy odbierała mu szklankę z ponczem.
Musiał odczuć to w taki sam sposób, co spostrzegła po wyrazie jego oczu i ekscytującym uśmiechu.
- Będę z powrotem za kilka minut - obiecał. Jej serce zabiło mocniej, gdy zobaczyła, jak idzie przez salę w kierunku dużej choinki stojącej po przeciwnej stronie, wokół której zgromadziła się grupka dzieci i z jaką radością rozdaje im prezenty. Uśmiech, który nie schodził mu z twarzy, wyrażał więcej, niż mogłyby wyrazić słowa. Był to mężczyzna, dla którego można było stracić głowę. W tej chwili uświadomiła sobie, jak blisko jej do zakochania się w tym człowieku.
- Wszystko w porządku? - Pytanie Lucasa przerwało jej myśli.
Zmieszana nieco i zaskoczona jego szybkim powrotem, skinęła głową, obserwując jakiegoś mężczyznę, który wręczał fajki kilku starszym dżentelmenom.
- Co będzie teraz? - odpowiedziała pytaniem.
- Dopiero zacznie się prawdziwa zabawa - oznajmił jej z tajemniczym uśmiechem.
- Na prawdę? - Pociągnęła łyk ponczu. - A co to będzie?
- Zagra Leroy Barker ze swoją kapelą - objaśnił. - Gdy dzieciaki zajmą się swoimi nowymi zabawkami lub pójdą spać, dorośli będą tańczyć.
- Lubisz tańczyć?
- Tylko powolne tańce.
- Tak jak znakomita większość męskiej populacji. - Uśmiechnęła się, rozbawiona.
Lucas podszedł bliżej i pochylił się nad nią.
- Jestem pewien, że gdy oboje znajdziemy się na środku parkietu i przytulimy do siebie, ty także polubisz wolne tańce - wyszeptał jej do ucha.
Kiedy ostatnie prezenty zostały rozdane i Lucas, ująwszy rękę Megan, wyszedł z nią na środek sali, musiała przyznać, że miał absolutną rację. Nieważne było, jaki kawałek country właśnie gra kapela, nie miały znaczenia słowa piosenki. Wolny, nastrojowy taniec z Lucasem był cudowny i liczyło się tylko to, że trzyma ją bardzo blisko siebie. Ktoś mądry przygasił światła, co stworzyło intymny nastrój. Ukryta w jego szerokich ramionach, które oddzielały ją od całego świata, czuła się tak, jakby na sali byli tylko oni we dwoje.
Megan, podtrzymywana przez jego silne ręce, pozwoliła nieść się w tańcu niczym na falach.
Kiedy jeszcze bardziej przyciągnął ją do siebie, jego umięśnione uda zdawały się generować w niej ładunki elektryczne, które rozpływały się każdym nerwem po całym ciele. Poczuła jego twardą męskość, która napierała na jej brzuch i wpiła palce w miękki materiał jego flanelowej koszuli, żeby nie krzyczeć z rozkoszy. Kołysząc się w takt muzyki, nie potrzebowali żadnych słów. Milcząco dał jej do zrozumienia, jak bardzo jej pragnie, a ona już nie kryła, że potrzebuje go równie mocno.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Dziękuję ci, że namówiłeś mnie na to przyjęcie. - Zwróciła się do niego, gdy zajechali na podwórko przed jej domem.
- Namówiłem? To chyba nie jest odpowiednie określenie.
- No cóż, chyba nie sądzisz, że podziękuję ci za porwanie - odparła zadowolona.
Popatrzyła na prezenty, które trzymała na kolanach, czekając aż wysiądzie z samochodu i otworzy jej drzwi.
- Poważnie, Lucas. Bawiłam się cudownie. I jestem wzruszona wspaniałomyślnością tych ludzi.
- Mówiłem ci, że nikt nie wychodzi z tego przyjęcia z pustymi rękami. Cieszę się, że ci się podobało.
Popatrzyła na niego wymownie.
- Wejdziesz do środka? Napijemy się kawy.
Ich spojrzenia spotkały się, gdy musnął końcami palców jej policzek - Bardzo chciałbym wejść, Megan. Ale nie chcę kawy.
Wstrzymała oddech.
- Ja... ja chyba też nie chcę kawy - powiedziała, zastanawiając się, czy ten kobiecy głos, który słyszy, na pewno należy do niej.
- Na pewno chcesz, żebym wszedł?
- Tak - odpowiedziała bez wahania.
Jego twarz pojaśniała, gdy ujął ją pod rękę.
- Jesteś pewna, kochanie? Jeśli oboje znajdziemy się w tym domu, to...
Megan położyła palec na jego ustach.
- Wiem, Lucas.
Spędziła cały wieczór, tańcząc z nim i przytulając się do jego szerokiej, męskiej klatki piersiowej, dlatego wiedziała, że teraz nastąpi ciąg dalszy. Słusznie, czy nie, pragnęła kochać się z tym fantastycznym facetem.
Lucas pochylił się i pocałował ją czule. Weszli do domu. Powiesił ich rzeczy na wieszaku i właśnie zamykał drzwi na klucz, gdy Megan podbiegła do choinki i położyła pod nią prezenty, którymi została obdarowana na przyjęciu.
Kiedy odwróciła się do niego, popatrzył na nią tak, że ugięły się pod nią kolana. Wyciągnął do niej rękę, zaprowadził ją do sypialni, zapalił lampę stojącą przy łóżku i delikatnie przyciągnął do siebie.
- Masz tremę, kochanie? - Jego przytłumiony baryton wywołał u niej dreszcz nieznanego podniecenia.
- Trochę.
- Nie bój się. - Musnął wargami jej usta.
- Przysięgam, że nigdy cię nie skrzywdzę.
- Wiem.
Ich usta połączyły się w długim pocałunku. Megan delektowała się jego smakiem i upajała jego siłą. Lucas wsunął dłonie pod jej bluzę i sięgnąwszy do jej piersi, zaczął delikatnie drażnić ich stwardniałe koniuszki. Jej podniecenie narastało aż do bólu, wywołując cichy jęk rozkoszy.
- Spokojnie, kochanie. - Gryzł delikatnie jej szyję i płatki uszu, po czym odpiął haftkę stanika.
- Mamy przed sobą całą noc. Nie musimy się nigdzie spieszyć.
- Całą noc? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie byłam... to znaczy, nie wiedziałam... że to aż...
- Chłopcom z twoich stron przydałaby się lekcja poglądowa - zażartował, a Megan przyznałaby mu rację, gdyby tylko była w stanie wydobyć z siebie głos.
Zapragnęła dotykać go, więc trzęsącymi się palcami zaczęła rozpinać guziki jego flanelowej koszuli, całując przy tym każde odsłaniane miejsce. Jej usiłowania przyniosły szybszy efekt, niż się spodziewała, bo nagle drgnął, a z jego piersi wydobył się jęk.
- Kochanie, jeśli utrzymasz takie tempo, zrobisz ze mnie największego kłamcę.
Rozpięła mu koszulę i zaczęła głaskać jego umięśnioną klatkę piersiową.
- Co masz na myśli? - zapytała. Zaczął całować koniuszki jej palców.
- Będziemy musieli poczekać, aż odzyskam siły, żebym mógł pokazać, co to znaczy kochać się przez całą noc.
Jej wzrok powędrował wzdłuż jego klatki piersiowej i zatrzymał się poniżej sprzączki paska spodni.
- Ach, tak... rozumiem... masz mały problem.
- Mały? - parsknął.
- O, Boże! - Jej policzki oblały się purpurą. - Powiedziałam... nie, nie miałam na myśli... niczego złego. Naprawdę nie chciałam cię urazić...
Ku jej zaskoczeniu, roześmiał się głośno.
- Kochanie, czy ty masz pojęcie, jaka jesteś atrakcyjna?
Zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy, zbyt zawstydzona, żeby zdobyć się na odpowiedź.
Pochwycił ją w ramiona i zaczął całować tak, że mocno wczepiła się w niego palcami.
- Nie chcę, żebyś czuła się zażenowana, czy myślała, że mnie czymkolwiek obraziłaś. - Podniósł jej bluzę do góry i jednym sprawnym ruchem zdjął ją z niej razem z biustonoszem. Objął jej nagą kibić, pochylił się do jej ponętnych piersi i zaczął wodzić po nich ustami. - Jesteś cudowna.
Drżąc z podniecenia, zaczęła pośpiesznie ściągać z niego koszulę.
- Jesteś piękny jak bóg. - Delikatnie przesunęła palcami po jego umięśnionych ramionach i falującym torsie.
- Faceci nie są piękni. Jesteśmy skonstruowani w niewyszukany, prosty sposób. Linie proste z zachowaniem kilku kątów dla poprawienia wizerunku i prawie zero zaokrągleń. - Uklęknął, żeby zdjąć jej buty i skarpety. Kiedy się podniósł, jego czekoladowe oczy błyszczały pożądaniem, które natychmiast jej się udzieliło, objawiając się wzmożonym biciem serca i coraz płytszym i szybszym oddechem. - Prawdziwe piękno jest zaklęte w idealnych, boskich krągłościach - powiedział mentorskim tonem znawcy i konesera, choć skądinąd wiedział, że wie o tym byle głupek noszący spodnie. - Takich jak twoje. - Sięgnąwszy do haftki jej spodni, rozpiął ją i zsunął spodnie Megan wzdłuż jej bioder.
Jego szorstkie dłonie pieściły jej jedwabiste uda i wilgotniejące zagłębienie w miejscu, gdzie się łączą. Czując, że zaraz zawiodą ją własne nogi, zarzuciła mu na szyję ramiona.
Gdy z kolei sięgnął do zapięcia swoich dżinsów, odsunęła jego rękę i przejęła inicjatywę.
- Ja się tym zajmę, dobrze? - Spojrzała mu pytająco w oczy. - Chcesz?
- Och, tak.
Wstrząsnął nim dreszcz rozkoszy, gdy rozpiąwszy mu spodnie, przesuwała palcami po jego bawełnianych bokserkach.
- Nie doprowadź mnie do końca za szybko - poprosił zdławionym głosem i chwycił ją za przegub dłoni. - Nie mam szansy nad tym zapanować, więc uważaj.
- Hmm. Wygląda na to, że problem staje się coraz większy - powiedziała z uśmiechem.
Zaśmiał się, po czym szybko zsunął z siebie dżinsy i spodenki.
Gdy ujrzała go w całej męskiej okazałości, z jej ust wyrwał się jęk zachwytu. Ten mężczyzna miał imponująco wspaniałe ciało.
- Możesz sobie nie myśleć, że jesteś piękny, bo wystarczy, że ja tak myślę - wykrztusiła.
Potrząsnął głową i znowu wziął ją w ramiona.
- Ty jedna jesteś piękna.
Kontrast pomiędzy jego owłosioną, szorstką skórą a jej delikatną i kobiecą zachwycił ją i jeszcze bardziej podniecił. Oplotła rękoma jego tors, jakby chciała zawiesić się na nim.
- Nie mam już siły... - jęknęła i poddała się miękko.
- Połóżmy się, dobrze? - zaproponował.
Odgarną kolorową kołdrę i ku jej zaskoczeniu, wziął ją na ręce i delikatnie położył na środku dużego łóżka. Zobaczyła, jak wyciągnął coś z kieszeni leżących na podłodze spodni, wsunął to pod poduszkę i położył się obok niej.
Leżąc w jego uścisku, zamknęła oczy, oddając się przyjemności bycia tak blisko niego.
- Mmm... jak cudownie - wyszeptała szczęśliwa.
- Obiecuję ci, że będzie jeszcze cudowniej, kochanie - powiedział, wplatając palce w jej włosy.
Gorący pocałunek, który znowu połączył ich wargi, był tak namiętny, że zdawał się ogarniać ją płomieniem. Lucas całował teraz jej szyję i obojczyk, po czym zaczął całować piersi, aż dotarł ustami do twardych sutek. Gdy dotknął ich językiem, wpiła mu palce w ciemne włosy.
Ssąc je i gryząc leciutko, wsunął rękę między jej gorące uda. Megan poddała się jego pieszczotom bez reszty. Nagle poruszyła się niecierpliwie i gwałtownie do niego przycisnęła.
- Lucas, p... proszę... - jęknęła spazmatycznie.
- Co, kochanie? - Uniósł głowę.
- Chcę ciebie...
- Teraz?
- Tak!
- Ale mamy kochać się całą noc - powiedział i nagle odsunął się od niej.
Zobaczyła, jak otwiera foliowe opakowanie. Do świtu spalę się na węgiel - szepnęła namiętnie.
- Nie pozwolę, żeby tak się stało - odpowiedział, rozdzieliwszy delikatnie swoim kolanem jej nogi. Wszedł między jej uda i uśmiechnął się.
- No, pokaż mi teraz, jak bardzo mnie pragniesz, Megan - poprosił namiętnym szeptem.
Był oczarowany, gdy przejęła inicjatywę, prowokująca i gotowa go przyjąć.
- Kochaj mnie teraz, Lucas.
Objął ją ramionami i zaczął poruszać się w niej powoli, a ona, ulegając narastającemu pożądaniu, wtopiła się w niego, trzymając mocno zaplecione ręce na jego szerokich plecach, aż nagle targnął nią spazm rozkoszy. Usłyszała jeszcze, jak wypowiedział jej imię, by po chwili dołączyć do niej.
Głęboka czerń nocy przybladła niepostrzeżenie i przeszła w perłowoszare światło świtu.
Megan patrzyła z przyjemnością na przystojnego mężczyznę, który leżał obok niej, obejmując ją lekko rozluźnionym w czasie snu ramieniem i uśmiechała się, gdy od czasu do czasu wypowiadał przez sen jej imię albo podświadomie przyciągał ją mocniej do siebie.
W ciągu tej długiej zimowej nocy Lucas wykazywał wielką troskę o to, żeby czuła się wspaniale. I udało mu się, bo nigdy w całym swoim dwudziestosześcioletnim życiu nie było jej tak dobrze jak teraz, gdy trzymał ją w swoich silnych ramionach.
Obserwowała go pogrążonego we śnie oczami pełnymi łez szczęścia. To nic, że znała go dopiero od kilku dni. Czuła, że kocha go z całego serca.
Delikatnie dotykając koniuszkami palców jego policzka, rozpamiętywała wszystko, co zrobił dla niej w ciągu tych kilku dni. Pokazał jej, że święta to coś dużo, dużo więcej niż czas wolny z racji ferii i drogie prezenty. Wspólna wyprawa do lasu wśród śniegu po kolana po świąteczne drzewko, siedzenie razem przed kominkiem, roztaczającym ciepło na cały dom, i robienie łańcucha z prażonej kukurydzy albo wycinanie gwiazdy z kartonu i owijanie jej srebrną folią - wszystko to składało się na cudowny czas i tworzyło prawdziwie świąteczną atmosferę.
Megan zdała sobie teraz sprawę, jak wiele Lucas zrobił dla niej, i musiała ze wstydem przyznać, że wcale mu tego nie ułatwiała, a wręcz przeciwnie, sama uczyniła dla niego bardzo mało. Ale co mogła zrobić? W jaki sposób mogła odwdzięczyć mu się za to wszystko?
Wysunęła się spod jego ręki, wstała z łóżka, włożyła pantofle, zarzuciła na siebie szlafrok i weszła do salonu. Gdy rozpalała ogień w kominku, żeby przegonić chłód poranka, który, nieproszony, zdążył już rozgościć się w domu, wpadła na pomysł, co zrobić dla niego.
Kiedy jej spojrzenie powędrowało do kuchni, w kącikach jej ust pojawił się uśmiech. Poda mu śniadanie do łóżka. Tak, to na pewno sprawi mu przyjemność.
Byle tylko nie obudził się, zanim wszystko nie będzie gotowe... Czym prędzej przystąpiła do działania i po niedługim czasie pojawiła się w drzwiach sypialni, trzymając w rękach tacę, na której znajdowały się dwie filiżanki dymiącej aromatycznej kawy i dwa talerze pełne rozmaitych pyszności.
- Wesołych świąt, śpiochu.
- Wesołych świąt, kochanie - mruknął Lucas i po omacku poklepał materac obok siebie. Dopiero wtedy skonstatował z przerażeniem, że nie ma jej w łóżku. W napięciu obrócił się na wznak. - Która godzina? - zapytał, zrywając się z posłania.
- Nie wstawaj. Dostaniesz dziś śniadanie do łóżka.
- Szalona kobieto! - wykrzyknął przejęty. - Niepotrzebnie zadałaś sobie tyle trudu - dodał, podniósłszy się, żeby wziąć z jej ręki tacę. - Nikt, nigdy przedtem nie podawał mi śniadania do łóżka - powiedział wzruszony.
- Kiedyś musi być pierwszy raz - Wręczyła mu widelec. - Mam nadzieję, że lubisz jajecznicę.
Z nadzwyczajną ostrożnością, żeby nie zrzucić całej zawartości talerza na podłogę, czy, co gorsza, na pościel, nachylił się, żeby ją pocałować.
- Mało rzeczy na świecie jest lepszych od jajecznicy - oznajmił i omal się nie oblizał. - Ale tu jest więcej pyszności! - zawołał odkrywczo.
Megan podniosła do ust grzankę.
- Zasłużyłeś sobie na to wszystko. Chcę ci pokazać, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym.
Gdyby uśmiech mógł podnosić, Lucas, znalazłby się na orbicie okołoziemskiej. - Dziękuję, kochanie - powiedział tylko, nie wiedząc, co mógłby dodać. O ile bowiem pamięć go nie myliła, nigdy w całym swoim długim, trzydziestodwuletnim życiu nie zaznał takiej troski jak w tym momencie.
Skonfundowany, postanowił zmienić temat rozmyślań.
- Kiedy twoi rodzice wracają z tej swojej wyprawy? - zapytał.
- Nie wcześniej niż w połowie stycznia - odpowiedziała, popadając w zadumę. - Wiesz, moi rodzice są niekonwencjonalni i bardzo ich za to kocham, ale kiedy będę miała własną rodzinę, chcę spędzać każde święta z mężem i dziećmi. Chcę, żeby zawsze wiedzieli, że są najważniejszą częścią mojego życia i że najcenniejszym prezentem jest czas, który możemy dzielić razem ze sobą. - Uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek. - Muszę ci podziękować, że uzmysłowiłeś mi to wszystko, Lucas.
Z wrażenia omal nie udławił się kawałkiem przysmażonego, chrupiącego boczku.
- Mnie?!
- Tak, tobie. - Obdarzyła go wdzięcznym spojrzeniem, które przyprawiło go o wyraźniejsze bicie serca. - Poświęciłeś swój czas, żeby pokazać mi, czym są święta Bożego Narodzenia.
Uczucie w piersi Lucasa rozrosło się tak, że omal nie rozsadziło mu klatki piersiowej. I to go bardzo wystraszyło.
Potrzebował dystansu i zaczął zastanawiać się, jak to zrobić, żeby nie zranić jej uczuć. Decydując się na połowiczną prawdę, spojrzał na jej podróżny zegarek, stojący na nocnym stoliku.
- Cholera! Muszę jechać do domu. Piętnaście minut temu miałem zadzwonić do mamy i złożyć jej świąteczne życzenia.
- Gdzie ona mieszka? - zapytała Megan, zabierając tacę z pustymi talerzami.
- Wyprowadziła się na Florydę zaraz po śmierci ojca, żeby być blisko swojej siostry - powiedział, wstając z łóżka.
Trochę zawstydzony, zabrał się do zbierania swoich rzeczy, które, w porywie namiętności, porozrzucał wczoraj po podłodze. Jego matka rzeczywiście mieszkała ze swoją siostrą w Orlando i rzeczywiście miał do niej zadzwonić z życzeniami. Tyle, że niekoniecznie właśnie teraz.
Kiedy skierował się w stronę drzwi, zobaczył Megan i zatrzymał się jak wryty. Robiła wrażenie kompletnie załamanej, jakby właśnie była świadkiem jego odejścia. Na nieszczęście, im bardziej chciał zostać, tym bardziej potrzebował czasu dla siebie, żeby wszystko przemyśleć.
Wykonał głęboki oddech, podszedł do niej i pocałował ją, z najwyższym trudem opierając się pragnieniu wzięcia jej znowu do łóżka. Poprzestał tylko na dotknięciu końcami palców jej atłasowego policzka.
- Dziękuję ci za wczorajszy wieczór i za dzisiejszy poranek. Nawet nie wiesz, jak dużo to wszystko dla mnie znaczyło.
- Cieszę się - szepnęła nieswoim głosem. Pomyślał, że jeśli nie zmusi się do wyjścia, nie wyjdzie od niej już nigdy.
- Przepraszam, kochanie, ale muszę iść.
- Rozumiem - odpowiedziała spokojnie. Nie miał pojęcia, jakim kosztem udało jej się zachować obojętność.
Gdy znalazł się na zewnątrz, jego poczucie winy wzrosło dziesięciokrotnie i poczuł się jak palant. Ale nic nie można było na to poradzić. Potrzebował czasu, żeby poradzić sobie z uczuciami, które mogły spowodować całkowity rozpad jego poukładanego świata.
Nie było sensu, żeby im zaprzeczyć, czy je zlekceważyć. Próbował je okiełznać, ale teraz zrozumiał, że prowadził z góry przegraną bitwę.
Lucas zakochał się w Megan.
Nadeszła chwila, w której musiał poważnie zastanowić się, co dalej zrobić z tą miłością.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Lucas oparł się o poręcz ganku swojego domu, spoglądając w zadumie na światła w domu Bennetta. Po tym, jak niczym pies z podwiniętym ogonem uciekł z miejsca, w którym przebywała Megan, spędził cały dzień w swoim warsztacie, myśląc tylko o tym, że się w niej zakochał.
A więc co zamierza z tym zrobić? Co może z tym zrobić?
Nie był pewien, co tak naprawdę myśli o nim Megan. Wiedział tylko, że w jakiś sposób zależy jej na nim. Nie była typem kobiety, która poszłaby z nim do łóżka, gdyby było inaczej. Ale czy to znaczy, że go kocha? Kiedyś myślał, że jego zmarła żona kocha go tak, jak on ją. Ale teraz, myśląc o tym z perspektywy czasu, wcale nie był tego taki pewien.
Sue Ellen kochała go tak, jak była w stanie. Ale też, musiał to przyznać, ich małżeństwo dalekie było od doskonałości.
Gdy tak się gapił w stronę domu na wzgórzu, przypomniał sobie coś, co Megan powiedziała dziś rano, i co dało mu do myślenia. Pomimo że jej rodzice kochali ją, zawsze przedkładali swoje wakacje nad jej sprawy. To wyjaśnia, dlaczego ona chce spędzać każde święta z rodziną, by pokazać mężowi i dzieciom, że są dla niej najważniejsi.
Poczuł kamień na sercu i zrobiło mu się niedobrze. Byłoby szaleństwem utrzymywać, że przez te kilka dni poznali się oboje bardzo dobrze. Ale dotarło do niego ponad wszelką wątpliwość, że to on chce być tym mężem i ojcem tych dzieci.
Niestety, były też inne rzeczy, które należało wziąć pod uwagę. Jej życie toczyło się w Illinois, a jego miejscem na ziemi było Whisper Mountain. Wygląda na to, że tutaj, owszem, podoba się jej, ale jest tylko gościem. Czy byłaby szczęśliwa, gdyby zamieszkała tu na stałe?
Lucas czuł, że ta sytuacja go przerasta. Nie był wcale mądrzejszy teraz, niż gdy wychodził z jej domu dziś rano. Ale jedno nie ulegało wątpliwości. Musi zobaczyć ją znowu, nawet gdyby miał jej powiedzieć tylko „do widzenia.”
Rezygnując z próby czytania czegokolwiek, Megan nawet nie usiłowała się oszukiwać. Zgasiła lampę przy łóżku i usiadła, pogrążona w ciemności, objąwszy rękoma podciągnięte kolana.
W kominku dopalały się polana, rzucając na ściany czerwone, drgające cienie, a ona myślała, że nadszedł czas spojrzenia prawdzie w oczy. Lucas nie wróci tu dzisiaj, ani jutro, ani... nigdy.
W oczach Megan co chwila pojawiały się łzy. Najwidoczniej jej znajomość mężczyzn pozostała na poziomie sprzed sześciu miesięcy. Pomyliła się co do Nathana Kennedy'ego, a teraz okazało się, że także co do Lucasa.
Niecierpliwym gestem otarła po raz setny łzy. Spędziła cały dzień, zastanawiając się, czy Lucas poszedł z powodu jakiejś jej niezręcznej uwagi, czy też doszedł do wniosku, że ich intymny kontakt okazał się nieporozumieniem, o którym trzeba jak najszybciej zapomnieć. Nie mógł już szybciej wyjść z jej domu dziś rano, myślała z ironią, ani nie zapomniał powiedzieć, że zaraz wróci.
Czuła, że jej serce rozpadło się na kawałki, gdy zdała sobie sprawę z tego, ile Lucas dla niej znaczy mimo tak krótkiego czasu ich znajomości. Nigdy już nie doświadczy tyle dobrego z innym mężczyzną, i do końca życia nie przeboleje tej miłości.
Najlepiej zatem będzie, jeśli jutro rano opuści Whisper Mountain. W ten sposób nie narazi się na ryzyko zobaczenia go znowu i definitywnie skończy z torturowaniem siebie uczuciami, które nie dają widoków na przyszłość.
- Megan? Nie śpisz?
Na odgłos pukania do drzwi, podskoczyła tak, jakby żarząca się w kominku głownia wpadła nagle do jej łóżka.
- Odejdź, Lucas! - zawołała przez cały dom. Nawet jeżeli kochała go z całego serca, był w tym momencie ostatnią osobą na świecie, którą chciałaby zobaczyć. Jedno jego spojrzenie wystarczyłoby, żeby zorientował się, że zakochała się w nim bez pamięci. Była jednak zbyt dumna, żeby pokazać mu, jaka była głupia.
- Megan, co się stało?
- Nic. Idź sobie.
- Cholera! - wrzasnął. - Kochanie, masz dwie możliwości. Albo otworzysz drzwi, albo je wykopię.
- Nie ośmielisz się.
- No to uważaj. - Ton jego głosu nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że to zrobi.
Podeszła i energicznie otworzyła drzwi.
- Czego chcesz, Lucas - Nic ci nie jest? - Nie czekając na zaproszenie, przeszedł obok niej. - Dlaczego nie chcesz mnie widzieć?
- No właśnie. - Zamknęła drzwi, żeby resztki ciepła nie uciekły z domu. Westchnęła głęboko i odwróciła się do niego. - Jest jakiś powód, dla którego zatrzymałeś się tutaj?
- Jest. Musimy porozmawiać - powiedział twardo, zdejmując kurtkę. Wyjął coś z kieszeni kurtki, po czym powiesił ją na wieszaku.
- To może jutro. Jestem naprawdę zmęczona i... - Przeczącym ruchem głowy potwierdziła niechęć do jakiejkolwiek rozmowy i... do wszystkiego.
- Płakałaś - powiedział, podchodząc do niej. Zanim zareagowała, objął ją ramionami i przyciągnął mocno do siebie. - Co się stało, kochanie?
- N... nic. - Próbowała wyłuskać się z jego ciepłego uścisku, a przy tym bardzo się starała, by nie wybuchnąć spazmatycznym szlochem.
- Widzę, że tak. - Poprowadził ją w kierunku kanapy, usiadł i wziął ją na kolana. Chciała wstać, ale przytrzymał ją. - No powiedz, Megan. Rozmawiaj ze mną.
- Roz... rozmyślałam o moim biednym dziadku.
- Mów prawdę. - Potrząsnął głową. Obtarł łzę na jej policzku. - Chcesz wiedzieć, co myślę?
- Nie.
- Myślę, że płakałaś przeze mnie - powiedział miękko. - Wiem, że uraziłem cię swoim zachowaniem dziś rano.
Jego niski, aksamitny głos wywołał w niej dreszcz podniecenia, ale całą siłą woli starała się to zignorować.
- Nieważne... sprawa zamknięta. - Skłamała. Powstrzymywanie się od płaczu było z każdą sekundą coraz trudniejsze.
- Warto o tym porozmawiać, kochanie. - Zobaczył jeszcze jedną łzę na jej policzku i Scałował ją. - Chcę ci opowiedzieć pewną historię, Megan. I chcę, żebyś mi obiecała, że wysłuchasz jej do końca, zanim cokolwiek powiesz.
- Niech ci będzie - zgodziła się.
- Kilka dni temu pracowałem do późna w moim warsztacie, gdy zauważyłem smugę dymu unoszącą się z komina domu mojego starego przyjaciela, Sama Bennetta. Kiedy udałem się na miejsce, żeby zbadać, co tam się dzieje i wyszedłem z lasu, zobaczyłem najpiękniejszą blondynkę na świecie, która na mój widok zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy. - Przełknął ślinę. - Gdy udało mi się nakłonić ją, żeby zrezygnowała z próby obudzenia wszystkich niedźwiedzi w Whisper Mountain, dowiedziałem się, że jest wnuczką Sama.
A więc uważał, że jestem piękna? - pomyślała ze zdziwieniem. Zagryzła dolną wargę, żeby zamaskować jej drżenie.
- Skończyłeś?
W odpowiedzi pocałował ją w czoło.
- Tak czy owak, pomyślałem, że Sam życzyłby sobie, żebym zaopiekował się jego wnuczką podczas jej pobytu w jego domu.
A więc odwiedzał ją jedynie z powodu respektu, jaki miał dla dziadka.
- Proszę... wolałabym nie... słuchać tego... więcej - powiedziała zrezygnowana.
- Nie przerywaj, bo teraz będzie najważniejsze. - Lucas uspokajającym gestem pogładził jej plecy swoją szeroką dłonią. - Gdy odkryłem, jak bardzo tęskniła za Samem, i że przyjechała w góry, ponieważ był to pewien sposób, żeby znowu poczuć się bliżej niego, postanowiłem pomóc jej przetrwać pierwsze święta bez niego.
- Ja... nie zdawałam sobie sprawy aż do wczoraj... że jest to powód, dla którego tu przyjechałam - przyznała.
- Wiem, kochanie. - Przyciągnął ją do siebie. - Lecz pomiędzy szukaniem dla ciebie drzewka na choinkę a wspólną zabawą na przyjęciu w Harmony Falls zdarzyło się coś, co... Czy chcesz wiedzieć, co się stało?
- Ja... nie, nie jestem pewna, czy... - Jej głos załamał się zupełnie.
- Spójrz mi w oczy.
- Nie! - Wiedziała, że jeśli to uczyni, wybuchnie płaczem.
Ujął delikatnie jej podbródek i przekręcił go tak, żeby ich spojrzenia się spotkały. Wyraz jego ciemnych, brązowych oczu zdawał się uprzedzać jego słowa i spowodował, że serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
- Zakochałem się w cudownej wnuczce Sama. Na ułamek sekundy serce Megan przestało bić.
- Naprawdę?
- Nie może być już chyba nic bardziej prawdziwego na świecie.
- Och, Lucas, ja ciebie także kocham - powiedziała, zarzucając mu ramiona na szyję. - Tak bardzo...
Pocałował ją czule.
- Ale historia nie kończy się na tym, kochanie.
- A co jest dalej? - zapytała, uśmiechając się przez łzy.
- To zależy od wnuczki Sama. - Wręczył jej przedmiot, który wyjął wcześniej z kieszeni swojej kurtki. Było to pudełeczko opakowane w grube, workowe płótno i przewiązane czerwoną wstążką. - Ale najpierw, chciałbym, żebyś je otwarła.
Drżącymi palcami rozwiązała wstążkę i zdjęła opakowanie. Kiedy podniosła wieczko, zobaczyła w środku maleńką, misternie wykonaną kołyskę.
- Och, Lucas, jakie to cacko. Czy ty sam to zrobiłeś?
Skinął głową.
- Zaraz po naszym rozstaniu, dziś rano. Resztę dnia spędziłem w warsztacie. Tam mi się najlepiej myśli.
- Ale co to ma wspólnego z dalszą częścią twojej historii? - zapytała, wodząc opuszkiem palca po prześlicznych ornamentach.
- Mam nadzieję, że wnuczka Sama zgodzi się zostać moją żoną - powiedział lekko zachrypniętym z przejęcia głosem. - I jeśli się zgodzi, zrobię jej dużą kołyskę, żeby nasze dzieci miały w czym spać.
Łzy płynęły po policzkach Megan. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Lucas wyjął z przepaścistej bocznej kieszeni spodni olbrzymią kraciastą chustkę i osuszył z łez jej twarz.
- Mam nadzieję, że są to łzy szczęścia. - Kiedy skwapliwie przytaknęła, obdarzył ją w sposób, w jaki tylko on mógł to zrobić, jeszcze jednym, męskim, szerokim i szczerym uśmiechem. - Nie spodziewałem się, że cię znajdę, kochanie. Ale teraz, gdy już cię mam, nie pozwolę ci nigdy odejść. Czy zechcesz wyjść za mnie, Megan i pozwolisz mi zrobić kołyskę dla naszych dzieci?
- T... tak - wykrztusiła wzruszona. - Kocham cię bardziej, niż kiedykolwiek zdołasz to sobie wyobrazić, Lucas.
- I ja cię kocham, skarbie.
Gdy trzymał ją tak blisko siebie, zadała mu niezwykle rzeczowe pytanie:
- Będziemy mieszkali u ciebie, czy u mnie?
- Czy myślisz, że mogłabyś być szczęśliwa, żyjąc tu, w górach?
Delikatnie ujęła w dłonie jego twarz.
- Uwielbiam to miejsce. Nie chcę mieszkać nigdzie indziej. Spróbuję znaleźć pracę w Pigeon Forge lub w Gatlinburgu, a jeśli mi się to nie uda, będę szczęśliwa, mogąc zostać w naszym domu z naszymi dziećmi.
- Czy chcesz poczekać ze ślubem do powrotu twoich rodziców?
- Tak. Być może, to zainspiruje ich do zrobienia tego samego - uśmiechnęła się do swych myśli.
- Kochanie, ja chyba musiałem coś przeoczyć - powiedział speszony. - Chcesz, żeby twoi rodzice odnowili przyrzeczenia małżeńskie?
Wybuchnęła śmiechem.
- Pamiętasz? Mówiłam ci, że są dość niekonwencjonalni. - Są ze sobą od prawie trzydziestu lat, ale nigdy nie czuli potrzeby, by się pobrać.
Lucas wyglądał na nieco zaskoczonego, co nie zdziwiło jej nadmiernie, zdążyła bowiem zauważyć, jak wielką wagę przywiązuje on do tradycji.
- Ale ty się zgadzasz zostać moją żoną? - zapytał lekko zaniepokojony.
- Oczywiście!
Na jego przystojnej twarzy odmalował się wyraz ulgi.
- Będę musiała pojechać do Springfield, żeby spakować się i zlikwidować moje mieszkanie, ale wrócę - jak tylko będę mogła najszybciej. Chcę, żebyśmy jeszcze w tym miesiącu rozpoczęli przygotowania do naszego ślubu. - Uśmiechnęła się pod wpływem jakiejś nagłej myśli. - Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć miny Grety i Kayli, gdy spotkam się z nimi w Chicago.
- Czy to twoje przyjaciółki?
- Poznałyśmy się kilka dni temu, kiedy nasze loty z lotniska O'Hare w Chicago zostały odwołane niemal w tym samym czasie z powodu burzy śnieżnej. Przegadałyśmy kilka godzin i od razu się polubiłyśmy...
Jego wargi, cały czas wędrujące po wrażliwej skórze Megan, nie ułatwiały jej koncentracji i wciąż budziły rozkoszne dreszcze.
- Gdy okazało się, że wracamy tego samego dnia, obiecałyśmy sobie, że spotkamy się i każda z nas opowie o tym, jak się jej udało uciec od świętowania, a także od trudnej codzienności...
- To miły pomysł - przyznał i delikatnie pocałował ją za uchem. - A wiesz, że ja też coś sobie obiecałem?
- T... ty obiecałeś sobie? - zapytała, nie skrywając ciekawości.
Tuląc ją do swojej szerokiej piersi, nagle wstał i trzymając ją w ramionach, skierował się do sypialni.
- Obiecałem sobie, że zaraz pokażę ci, jak zamierzam kochać się z tobą każdej nocy przez resztę naszego wspólnego życia.
- Mmm... podoba mi się ta obietnica - mruknęła, przeciągając się jak zadowolona kotka.
EPILOG
Lustrując wzrokiem zatłoczony hol Międzynarodowego Lotniska O'Hare, Megan namierzyła Kaylę, Gretę i jej małą córeczkę Lilly, siedzące we wnęce nieopodal wejścia.
- Czyżby panie czekały na mnie? - zagadnęła je wesoło.
- O, jesteś! - powitała ją radośnie Kayla. - Właśnie zaczęłyśmy się zamartwiać, czy przypadkiem nie przegapiłaś swojego lotu.
- A potem przyszło nam do głowy, że może skróciłaś swoją świąteczną eskapadę, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu - dodała Greta.
Megan usiadła przy stoliku naprzeciwko obu koleżanek.
- Mój lot z Knoxville rzeczywiście opóźnił się trochę z powodu burzy - wyjaśniła im.
Dziewczyny roześmiały się. Wszystkie były w znacznie lepszych nastrojach niż przed ponad tygodniem.
- No to opowiadajcie o swoich świętach. Kayla, jak się miewa twoja przyjaciółka w St Croix? Jak potoczyły się sprawy w Houston, Greta?
- Zanosi się na to, że wuj Brodie będzie moim nowym tatusiem - ogłosiła Lilly i ziewając, wdrapała się na kolana Grety. - Będziemy mieszkać w prawdziwym forcie.
- Naprawdę? - zapytały jednocześnie Megan i Kayla, po czym oderwały wzrok od małej i skierowały go na jej matkę.
- Mów, Greta! - zażądała Kayla. Greta nie dała się prosić.
- Brat mojego zmarłego męża, Brodie, nauczył mnie, że miłość jest darem zbyt cennym, żeby go odrzucić. Mamy więc zamiar pobrać się. Gdy tylko Lilly i ja spakujemy wszystko, natychmiast przyjedziemy do niego do Luizjany. On jest wojskowym w stopniu kapitana i został oddelegowany do szkolenia żołnierzy w Fort Polk.
- Moje gratulacje - powiedziała Kayla i uśmiechnęła się promiennie.
Megan z całego serca przyłączyła się do gratulacji Kayli.
- Naprawdę podzielam waszą radość. - Gdy zauważyła ten sam promienny wyraz szczęścia na twarzy Kayli, zapytała: - Czy ty też masz w zanadrzu jakąś niespodziankę, Kayla?
- Faktycznie - śmiejąc się, przyznała Kayla. - Moja przyjaciółka nawet się nie pokazała na tej egzotycznej wyspie. Zamiast siebie przysłała swojego brata. Spryciara. Domyśliła się, że od dawna jestem zakochana w Marku, więc postanowiła wystąpić w roli swatki. No i udało się jej. Pobieramy się w czerwcu, tuż po mojej sesji. On pracuje w Dystrykcie Kolumbii, dlatego przenoszę się do Georgetown na semestr jesienny.
- W ten sposób twoja najlepsza przyjaciółka będzie teraz również twoją szwagierką - zauważyła Megan. - To wspaniale!
- Wszystkiego najlepszego, Kayla - dorzuciła Greta. - No, ale co z tobą, Megan? Czy spędziłaś święta tak, jak chciałaś? W ciszy i samotności?
- Szczerze mówiąc, nie.
- Nie wystawiaj na próbę naszej cierpliwości - poprosiła Greta. - Powiedz, co się wydarzyło?
- Pewnie i ty też kogoś spotkałaś - odgadła Kayla.
Megan uśmiechnęła się tajemniczo.
- Spotkałam absolutnie fantastycznego mężczyznę. Ma na imię Lucas. Nie pozwolił mi rozczulać się nad sobą. Nalegał, żebym spędziła normalne, tradycyjne święta, no i...
- Przeprowadzasz się do Tennessee, czy on przyjedzie do Illinois? - zainteresowała się Greta.
- Ja zamieszkam w Tennessee, gdy tylko zlikwiduję swoje mieszkanie - oznajmiła uszczęśliwiona Megan. - Lucas i ja planujemy się pobrać, gdy tylko wrócą moi rodzice z tej swojej egzotycznej wyprawy.
- Cudownie słyszeć, że i twoje sprawy ułożyły się tak dobrze, Megan - powiedziała Kayla.
- A ja się cieszę, że wszystkim nam się udało - dorzuciła Greta i zerknęła na zegarek. - Szkoda, że nie możemy zostać z wami dłużej, ale zaraz mamy samolot.
- Ja też. - Megan sięgnęła po swoją torbę podróżną.
- Dajcie mi wasze adresy - zaproponowała Greta. - Ja podam wam mój. Bardzo chciałabym, żebyśmy pisywały do siebie i może jeszcze nieraz się spotkały? Co wy na to?
- To wspaniały pomysł. - Megan wyciągnęła ze swojej torebki notesik i długopis. - Zapiszę wam mój nowy adres w Tennessee - powiedziała z dumą.
Po wymianie wszystkich adresów i solennym obiecaniu sobie nawzajem, że na pewno będą utrzymywały kontakt, uściskały się i pobiegły. Każda do swojego wyjścia.
Ich świąteczne wakacje okazały się stokroć lepsze, niż mogły to sobie wyobrazić. Czy był to uśmiech losu? Cenny prezent pod choinkę! Przecież każda z nich znalazła swoją miłość, szczęście, no i... dwie nowe przyjaciółki. A wszystko dzięki temu, że zbuntowały się i postanowiły nie obchodzić w tym roku świąt Bożego Narodzenia w sposób tradycyjny. Chciały uciec od rutyny, uciec w nieznane...
Ale tak naprawdę, to od czego uciekały? Czy tylko od świątecznej rutyny? Czy może od nieciekawej, pozbawionej miłości, codzienności?