Snyder Zilpha K Kupidyn緕 g艂owy


Zilpha K. Snyder

Kupidyn bez g艂owy

Larry.emu - zawsze i wci膮偶 Rozdzia艂 pierwszy Dawid zastanawia艂 si臋 cz臋sto, jak

to si臋 sta艂o, 偶e w tej w艂a艣nie chwili, kiedy jego macocha wyje偶d偶a艂a z Willi

Westerley贸w po Amand臋, on siedzia艂 na pode艣cie schod贸w na d艂ugo艣膰 r臋ki od

kupidyna bez g艂owy. Kiedy Molly pokaza艂a si臋 u st贸p schod贸w, wiedzia艂, 偶e

wyje偶d偶a, gdy偶 mia艂a pantofle na nogach i ani 艣ladu farb na r臋kach i sukni. By艂a

jego macoch膮 od trzech tygodni i, jak to malarka, chodzi艂a po domu ubrana bardzo

swobodnie. - Och, jeste艣 - zwr贸ci艂a si臋 do Dawida. - Jad臋 w艂a艣nie po Amand臋.

Przypilnujesz ma艂ych, kiedy mnie nie b臋dzie? Byli przed chwileczk膮 na dole, ko艂o

hu艣tawki. Dawid obieca艂, 偶e przypilnuje, i Molly wysz艂a, posy艂aj膮c mu u艣miech od

drzwi. Siedzia艂 jeszcze chwil臋 rozkoszuj膮c si臋 g艂臋bok膮 cisz膮 wielkiego starego

domu, zupe艂nie teraz pustego. I ju偶 wtedy, nim si臋 cokolwiek wydarzy艂o, wyczuwa艂

co艣 niesamowitego w tym miejscu na pode艣cie schod贸w. By艂 to centralny punkt,

jakby serce starego domu. A r贸wnie偶 znakomity punkt obserwacyjny z widokiem na

liczne drzwi i oba halle, ten na dole i na pi臋trze. Po chwili Dawid wsta艂 i

poszed艂 szuka膰 na dworze swego ma艂ego brata i siostrzyczek. Hu艣ta艂 ich, p贸ki si臋

nie zm臋czy艂, a potem zabra艂 ca艂e towarzystwo na g贸r臋 do pokoju, w kt贸rym

mieszka艂 ze swoim ma艂ym braciszkiem Blairem. Dzieci wyci膮gn臋艂y jakie艣 zabawki, a

Dawid widz膮c, 偶e s膮 zaj臋te, wzi膮艂 ksi膮偶k臋 i u艂o偶y艂 si臋 na parapecie okiennej

niszy, sk膮d obejmowa艂 wzrokiem podjazd. Troch臋 czyta艂, ale g艂贸wnie wygl膮da艂

samochodu Molly i zastanawia艂 si臋 nad przysz艂o艣ci膮 - i nad Amand膮. Amanda,

dwunastoletnia c贸rka Molly, mieszka艂a ze swoim ojcem, zanim tata Dawida o偶eni艂

si臋 z Molly, a teraz mia艂a zamieszka膰 z matk膮 i rodzin膮 Stanley贸w. Ka偶dy, kto po

tylu latach zajmowania pozycji najstarszego z rodze艅stwa nagle dostaje starsz膮

siostr臋 - Dawid mia艂 jedena艣cie lat - musi zamy艣li膰 si臋 nad przysz艂o艣ci膮. A

Dawid czu艂, 偶e Amanda mo偶e da膰 cz艂owiekowi wi臋cej do my艣lenia ni偶 przeci臋tna

siostra. To wra偶enie na temat Amandy mia艂o 藕r贸d艂o w kilku zas艂yszanych uwagach,

ale przede wszystkim w przeczuciu. Przeczucia by艂y cz臋stym zjawiskiem w rodzinie

Dawida - w rodzinie ze strony matki - a przeczucie, jakie go nachodzi艂o w

zwi膮zku z Amand膮, by艂o wyj膮tkowo silne. Co艣 jakby ostrze偶enie, 偶e powinien

oczekiwa膰 niebywa艂ych zmian po wej艣ciu Amandy do rodziny Stsanley贸w. Owe drobne

zas艂yszane uwagi, jakie wymkn臋艂y si臋 Molly czy tatusiowi, nie by艂y

najistotniejszym 藕r贸d艂em owego przeczucia. Najwa偶niejszy by艂 pewien szczeg贸lny

wyraz twarzy - wyraz twarzy Amandy w czasie jedynego ich wsp贸lnego spotkania.

Widzia艂 j膮 dotychczas tylko raz, bo przez ca艂y ten okres, kiedy Molly i tata

chodzili ze sob膮, Amandzie udawa艂o si臋 trzyma膰 na uboczu. Tata j膮 oczywi艣cie

widywa艂, ale za ka偶dym razem, kiedy projektowano wsp贸lny wypad dla obu rodzin,

Amanda mia艂a jakie艣 bardzo wa偶ne przeszkody - czy to test, do kt贸rego musia艂a

si臋 przygotowa膰, czy gryp臋 偶o艂膮dkow膮. Zawsze, z wyj膮tkiem tego jednego jedynego

wsp贸lnego p贸j艣cia do zoo, dawno temu, kiedy tata i Molly si臋 poznali. Dawid nie

zwraca艂 owego popo艂udnia specjalnej uwagi na Amand臋, bo w g艂owie mu nie posta艂o,

偶e zostanie kiedy艣 jego siostr膮, a poza tym bardzo by艂 zaj臋ty trzymaniem Blaira

z dala od zwierz膮t. Blair 艣wietnie si臋 rozumia艂 z wi臋kszo艣ci膮 zwierz膮t, wi臋c

w艂a艣ciwie nie grozi艂o mu niebezpiecze艅stwo, tyle 偶e dozorcy zwierz膮t nie bardzo

si臋 potrafili pozna膰 na Blairze. Dawid pami臋ta艂, 偶e powiedzia艂 dzie艅 dobry

Amandzie, kiedy tata ich sobie przedstawia艂 - i 偶e Amanda nie odpowiedzia艂a.

Rysowa艂 mu si臋 w pami臋ci mglisty obraz ciemnawych w艂os贸w i czerwonej sukienki,

ale najlepiej zapami臋ta艂 wyraz twarzy Amandy. Przez ca艂e popo艂udnie, za ka偶dym

razem kiedy si臋 do niej zbli偶a艂, rzuca艂a mu niezmiennie takie samo spojrzenie.

Po kilku podobnych spojrzeniach cz艂owiek normalnie zaczyna przypuszcza膰, 偶e

powinien obejrze膰 podeszwy swoich but贸w, zw艂aszcza je艣li znajduje si臋 w zoo.

Dawid sprawdzi艂, podeszwy by艂y czyste, ale tego spojrzenia nie zapomnia艂. A wi臋c

zas艂yszane uwagi, jak r贸wnie偶 instynkt ostrzega艂y go, 偶e powinien by膰 got贸w

w艂a艣ciwie na wszystko, i przypuszcza艂... mia艂 nadziej臋, 偶e jest got贸w. Kiedy

ma艂y volkswagen Molly skr臋ci艂 z szosy w d艂ugi, piaszczysty podjazd, Dawid

ukl臋kn膮艂 na parapecie i uchyli艂 okno, 偶eby wyjrze膰 przez szpar臋. Szk艂a w starych

witra偶owych oknach mia艂y powierzchni臋 nier贸wn膮 i ma艂o mo偶na by艂o przez nie

zobaczy膰, zw艂aszcza je艣li cz艂owieka ciekawi艂y szczeg贸艂y. Samoch贸d podjecha艂 na

podjazd prowadz膮cy na werand臋, ale przez chwil臋 nikt z niego nie wysiada艂. Dawid

s膮dzi艂, 偶e Molly gada z Amand膮. Na pewno maj膮 sobie du偶o do powiedzenia, to

oczywiste. Od chwili kiedy si臋 ostatni raz widzia艂y, tata i Molly pobrali si臋,

wyjechali w podr贸偶 po艣lubn膮, wr贸cili i przenie艣li wszystkie rzeczy oraz

Stanleyowskie dzieci do starej Willi Westerley贸w na wsi, gdy偶 by艂 to jedyny dom

odpowiednio du偶y i tani. A przez ca艂y ten czas Amanda mieszka艂a ze swoim ojcem w

po艂udniowej Kalifornii. Wci膮偶 jeszcze patrzy艂 i czeka艂, kiedy za nim, w pokoju,

rozleg艂 si臋 g艂o艣ny rumor, a potem wrzask, jakby kto艣 nadepn膮艂 kotu na ogon.

Dawid bez odwracania g艂owy wiedzia艂, co si臋 sta艂o. Kiedy ostatni raz sprawdza艂,

co dzieci robi膮, Janie wznosi艂a w k膮cie jak膮艣 budowl臋, Ester czy艣ci艂a pod艂og臋

dziecinnym odkurzaczem, a Blair zwin膮艂 si臋 na 艂贸偶ku Dawida i smacznie spa艂.

Ester podbieg艂a teraz do Dawida i wdrapa艂a si臋 na parapet, a po przeciwnej

stronie pokoju Janie podnosi艂a si臋 wolno z zaci艣ni臋tymi z臋bami i z艂ym wyrazem w

oczach. Ester wsun臋艂a si臋 za Dawida i spogl膮da艂a zza jego plec贸w na Janie,

kt贸ra, jak zwykle, gotowa by艂a czym艣 rzuca膰. - Uspok贸j si臋, Janie - rozkaza艂

Dawid. - Po艂贸偶 to. O co chodzi? - Tesser kopn臋艂a moj膮 zagrod臋 dla koni - cedzi艂a

Janie. Tesser by艂o to imi臋, jakim ochrzci艂a si臋 Ester, nim zdo艂a艂a w艂asne

wym贸wi膰 prawid艂owo. - Nie - t艂umaczy艂a Ester zza plec贸w Dawida. - Ja jej nie

kopn臋艂am. Ja si臋 na ni膮 przewr贸ci艂am. Janie sz艂a dalej naprz贸d. - Janie -

powiedzia艂 Dawid. - Jak ci艣niesz tym koniem, to go st艂uczesz. - St艂uczesz Tesser

- szepn臋艂a ESter. Dawid roze艣mia艂 si臋, a Janie po chwili spu艣ci艂a wzrok na

porcelanowego konika, kt贸rego trzyma艂a w r臋ku, i krew zacz臋艂a odp艂ywa膰 z jej

twarzy. Dawid odwr贸ci艂 si臋 znowu do okna. Pewno Amanda jest ju偶 w domu, a on nie

zd膮偶y艂 zauwa偶y膰, jak wchodzi艂a. Ale w dalszym ci膮gu siedzia艂a z Molly w

samochodzie. Wtem Molly otworzy艂a gwa艂townie drzwiczki i wyskoczy艂a. Zatrzasn臋艂a

je za sob膮 i ruszy艂a szybkim krokiem przez podjazd i po schodkach, zostawiaj膮c

Amand臋 sam膮. Dawid nie widzia艂 dok艂adnie twarzy Molly, ale co艣 w sposobie

trzymania ramion i g艂owy kaza艂o mu pomy艣le膰, 偶e ona chyba p艂acze. Przez kilka

nast臋pnych chwil Amanda siedzia艂a w samochodzie, potem powoli, nie艣piesznie

otworzy艂a dzrwiczki i wysiad艂a. Ujrzawszy j膮 Dawid wychyli艂 si臋 gwa艂townie,

wciskaj膮c Ester w k膮t wykuszu okiennego. - O rany! - j臋kn膮艂 z cicha. Us艂yszawszy

to Ester przesun臋艂a mu g艂ow臋 pod pach膮 tak, 偶e jej buzia znalaz艂a si臋 w szparze

okiennej pod jego twarz膮. - O rany! - szepn臋艂a. - A co to? - Dawid nie

odpowiedzia艂, wi臋c Ester stukn臋艂a go potylic膮 w podbr贸dek. - Co to? -

powt贸rzy艂a. - To? - Dawid powoli potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - To jest nasza nowa siostra,

Tesser. - I dalej gapili si臋 razem. Przez kilka pierwszych chwil naprawd臋

my艣la艂, 偶e to, co sterczy z g艂owy Amandy, to jakie艣 druty i spr臋偶yny, dopiero

potem zrozumia艂, 偶e to w艂osy. Posplata艂a je w mas臋 cienkich, sztywnych d艂ugich

warkoczyk贸w i cz臋艣膰 upi臋艂a w ogromnej p臋tli na g艂owie. Ramiona jej okrywa艂

jaskrawy d艂ugi szal z wystrz臋pion膮 fr臋dzl膮, a poni偶ej kolan zwisa艂o co艣

czarniawego z odprutym obr膮bkiem. Wysiad艂a z samochodu i sta艂a przez chwil臋

spogl膮daj膮c za matk膮; Dawid widzia艂 niemal ca艂膮 jej twarz. Teraz, kiedy j膮 znowu

ogl膮da艂, przypomnia艂 sobie to, co mu ulecia艂o z pami臋ci: bardzo ciemne brwi,

drobny nos i te usta, kt贸re si臋 od czasu do czasu wygina艂y w co艣, co wygl膮da艂o

jak u艣miech odwr贸cony do g贸ry nogami. Ale nie przypomina艂 sobie znamienia na

czole. Mia艂o kszta艂t tr贸jk膮ta, a kiedy rusza艂a g艂ow膮, chwyta艂o i odbija艂o

艣wiat艂o niczym malutkie lusterko. Sta艂a tak chwil臋 spogl膮daj膮c za matk膮 z tym

wywr贸conym u艣miechem na ustach, potem si臋gn臋艂a do wn臋trza samochodu. Najpierw

wyci膮gn臋艂a stamt膮d co艣, co wygl膮da艂o jak ogromna kopulasta klatka przykryta

r臋cznikiem k膮pielowym, a dalej kilka wielkich walizek. Potem otworzy艂a kufer i

zacz臋艂a wyci膮ga膰 pud艂a, mas臋 kartonowych pude艂, wype艂nionych chyba czym艣 bardzo

ci臋偶kim. Ustawi艂a wszystkie pud艂a, walizki i klatk臋 przy podje藕dzie. W艂a艣nie

wyci膮ga艂a dwie mniejsze klatki, kiedy wzrok jej na chwil臋 pobieg艂 ku g贸rze i

Dawid my艣la艂 ju偶, 偶e go zobaczy艂a w szparze okna. Ale zabra艂a si臋 z powrotem do

roboty i ustawi艂a wszystko przy podje藕dzie. W贸wczas obr贸ci艂a si臋 powoli, z

rozmys艂em i spojrza艂a wprost na Dawida i Ester. Nie mog艂o by膰 偶adnych

w膮tpliwo艣ci. Patrzy艂a dostatecznie d艂ugo, by upewni膰 Dawida, 偶e ich widzi, potem

skin臋艂a g艂ow膮 i zrobi艂a ruch r臋k膮. Zar贸wno skinienie, jak gest d艂oni m贸wi艂y:

"zejd藕 no tutaj". Dawid zeskoczy艂 z parapetu wykuszu i zamkn膮艂 okno. Ester

spojrza艂a na niego pytaj膮co. - Ta nowa siostra... powiedzia艂a tak - stwierdzi艂a

ESter robi膮c r臋k膮 ruch: "chod藕 no tutaj". - Wiem - kiwn膮艂 g艂ow膮 Dawid. Otworzy艂

ponownie okno i wychyli艂 si臋 na zewn膮trz. - Czy... czy chcesz, 偶ebym tam zszed艂?

- zawo艂a艂. Amanda wyd臋艂a wargi w swoim wywr贸conym u艣miechu i skin臋艂a g艂ow膮

powoli i zdecydowanie. Wskaza艂a stos walizek i pude艂. Dawid zrozumia艂. - Dobrze!

- zawo艂a艂. - Zaraz schodz臋! - Schodz臋 - powt贸rzy艂a Ester zsuwaj膮c si臋 r贸wnie偶 z

parapetu. Dawid spojrza艂 na ni膮 ze zmarszczonym czo艂em, ale wzruszy艂 ramionami i

da艂 pok贸j. Je艣li zacznie si臋 teraz z ni膮 spiera膰, zaraz zainteresuje si臋 tym

Janie, a nawet Blair mo偶e si臋 obudzi膰 i r贸wnie偶 zechce schodzi膰. Jeden ogon

lepszy ni偶 trzy. Skin膮艂 wi臋c Ester i zwr贸ci艂 si臋 do Janie: - Schodz臋 na d贸艂

pom贸c nosi膰 pud艂a i baga偶e. Janie ledwo na nich spojrza艂a i dalej odbudowywa艂a

zagrod臋 dla swoich koni. Umy艣lnie tak powiedzia艂, 偶eby u艣pi膰 jej czujno艣膰 - i

uda艂o si臋. Wszyscy w rodzinie nie cierpieli nosi膰 baga偶y. Na kr臋tych schodach

Dawid uj膮艂 Ester za r臋k臋, bo zazwyczaj schodzi艂a stawiaj膮c na ka偶dym stopniu

obie nogi, jedn膮 po drugiej, co trwa艂o w niesko艅czono艣膰, lecz kiedy znale藕li si臋

na dole, pu艣ci艂 ma艂膮. Wiedzia艂 z do艣wiadczenia, i偶 wiele os贸b w jego wieku widzi

co艣 艣miesznego w tym, 偶e ca艂e m艂odsze rodze艅stwo nie odst臋puje go na krok.

Istnia艂a, rzecz jasna, tego przyczyna - matka ich, nim umar艂a przed rokiem,

d艂ugo chorowa艂a i Dawid bardzo cz臋sto by艂 jedynym opiekunem dzieci. Ale przecie偶

trudno to by艂o wszystkim t艂umaczy膰. Zawsze si臋 skr臋ca艂 na wspomnienie, jak Ester

powiedzia艂a kiedy艣 do niego: "mamo" w obecno艣ci jednego znajomego ch艂opaka,

kt贸ry si臋 nazywa艂 Skip Hunter. Oczywi艣cie Ester wcale nie uwa偶a艂a go za swoj膮

matk臋. By艂a wtedy bardzo malutka i opr贸cz s艂owa "mama" niewiele potrafi艂a

powiedzie膰. Ale Skip rozgada艂 to wszystkim naoko艂o i koledzy przez d艂ugi czas

przezywali Dawida "Mamusi膮". Ester wlok艂a si臋 jeszcze kilka krok贸w z ty艂u, kiedy

Dawid wyszed艂 na stopie艅 werandy. Zobaczy艂 teraz, 偶e znami臋 na czole Amandy to

opalizuj膮cy tr贸jk膮t zrobiony z jakiej艣 metalicznej substancji. Amanda sta艂a bez

ruchu spogl膮daj膮c na nadchodz膮cych i tylko jej wzrok przesuwa艂 si臋 od Dawida do

Ester i z powrotem - d艂ugie oboj臋tne spojrzenie spod nie zmru偶onych powiek. -

Cze艣膰 - powiedzia艂 Dawid, ale Amanda wci膮偶 wpatrywa艂a si臋 w nich bez s艂owa, a

trwa艂o to tak d艂ugo, 偶e ju偶 si臋 zacz膮艂 zastanawia膰, czy ona i teraz, kiedy maj膮

mieszka膰 pod jednym dachem, nie b臋dzie si臋 chcia艂a do niego odzywa膰. By艂o to

wr臋cz niesamowite i Dawid z du偶ym wysi艂kiem opanowywa艂 nerwowe skurcze twarzy i

r膮k, kiedy tak sta艂 i czeka艂. Wreszcie Amanda westchn臋艂a m贸wi膮c jednocze艣nie: -

Ty jeste艣 Dawid? Dawid, rad, 偶e si臋 ta niesamowita cisza sko艅czy艂a, przytakn膮艂,

o wiele za entuzjastycznie. - A ta tutaj? - Amanda wskaza艂a Ester. - Kt贸ra to?

M贸wi艂a takim tonem, 偶e Dawid spojrza艂, czy siostrze czego nie brak, mo偶e jej

leci z nosa albo zapomnia艂a w艂o偶y膰 jakiej艣 cz臋艣ci garderoby - ale wszystko by艂o

w porz膮dku. Ester nie wygl膮da艂a specjalnie efektownie, ot, normalnie, jak

czteroletnia dziewczynka: ma艂a, krzepka, o prostych ciemnych w艂osach i kr膮g艂ych

r贸偶owych policzkach. - To jest... - zacz膮艂, lecz Ester mu przerwa艂a. - To jest

Tesser - pokaza艂a na siebie palcem przytykaj膮c go do nasady nosa. - Co ona

powiedzia艂a? - spyta艂a Amanda. - Powiedzia艂a "Tesser" - wyja艣ni艂 Dawid. - Ona

tak siebie nazywa. Amanda wyda艂a si臋 Dawidowi nieco bardziej ni偶 dot膮d

zainteresowana. - A dlaczego? - Nie wiem - odpar艂. - Czemu nazywasz siebie

Tesser? - Bo ja jestem Tesser - oznajmi艂a ESter. - Ona tak wymawia imi臋 Ester -

t艂umaczy艂 Dawid. - Och - wzruszy艂a ramionami Amanda. - Tylko tyle? My艣la艂am, 偶e

mo偶e to jej imi臋 duchowe. - Jej co? - zdumia艂 si臋 Dawid. - Jej imi臋 duchowe. -

Aha - powiedzia艂 Dawid. Ester poci膮gn臋艂a go z ty艂u za koszul臋. Burkn膮艂, 偶eby

przesta艂a, i odepchn膮艂 jej r膮czk臋, ale poci膮gn臋艂a znowu. Wreszcie spyta艂: - O co

chodzi? - A ona kiwn臋艂a paluszkiem, 偶eby si臋 schyli艂. - Szeptu, szeptu! -

zaszemra艂a. Dawid westchn膮艂. Ester nigdy nie wrzeszcza艂a ani nie ciska艂a niczym

jak Janie, ale by艂a potwornie uparta. Wiedzia艂, 偶e lepiej pozwoli膰 jej od razu

na te "szeptu, szeptu", inaczej b臋dzie si臋 upomina艂a bez ko艅ca. Przykucn膮艂, 偶eby

mog艂a si臋gn膮膰 do jego ucha, a ona pochyli艂a si臋 nad nim i zacz臋艂a swoje

"Szuszuszuszuszu". Nigdy nie mo偶na by艂o zrozumie膰 ani s艂owa z szept贸w Ester, ale

tym razem jasne by艂o, o co jej chodzi, bo ca艂y czas wskazywa艂a na g艂ow臋 Amandy.

- Ona zdaje si臋 chcia艂aby wiedzie膰, co znacz膮 te twoje w艂osy i to, co masz na

czole - powiedzia艂 Dawid. - Moje w艂osy? - zdziwi艂a si臋 Amanda, jakby nie by艂o w

nich nic nadzwyczajnego. - Dlaczego je... tego... tak posplata艂a艣 w te

warkoczyki. - Och! S膮 cz臋艣ci膮 sk艂adow膮 mojego stroju obrz臋dowego. To r贸wnie偶 -

tu wskaza艂a tr贸jk膮t na czole. - To jest m贸j o艣rodek w艂adzy. "W艂adzy?" - chcia艂

zapyta膰 Dawid, kiedy nagle Ester pisn臋艂a z przej臋ciem. Podnios艂a r贸g r臋cznika

k膮pielowego i zajrza艂a do klatki. - To ptak - o艣wiadczy艂a. - Popatrz, Dawid.

Wielki, ogromny ptak. - Tak - kiwn膮艂 g艂ow膮 Dawid. - Jeszcze jaki wielki! Wygl膮da

jak kruk. Czy to czasem nie kruk? Amanda podnios艂a klatk臋 i szczelnie owin臋艂a

r臋cznikiem. - Nie ca艂kiem - odpar艂a. - Ja zanios臋 klatk臋, a ty mo偶esz wzi膮膰

pud艂o z ksi膮偶kami. A ty - zwr贸ci艂a si臋 do Ester - mo偶esz zabra膰 neseser. Pud艂o z

ksi膮偶kami by艂o wielkie i ci臋偶kie. Dawid zatacza艂 si臋 lekko na schodach. Amanda

sz艂a za nim nios膮c w jednej r臋ce du偶膮 klatk臋, a w drugiej ma艂膮. Za ni膮

wdrapywa艂a si臋 powoli, schodek po schodku, Ester. Kiedy dotarli do pokoju, kt贸ry

Molly wybra艂a dla Amandy, Dawid przysiad艂 na pudle i dysza艂 ci臋偶ko. Pok贸j by艂

ma艂y, lecz interesuj膮cy, z mansardowym oknem i sko艣nym wielospadowym sufitem.

Amanda rozgl膮da艂a si臋 ch艂odnym wzrokiem, z twarz膮 bez wyrazu. Dawid nie m贸g艂

nawet odgadn膮膰, czy jej si臋 pok贸j podoba, czy nie. Potem przypomnia艂 sobie, o co

mia艂 j膮 spyta膰, kiedy zacz臋li wchodzi膰 na schody. - Co chcia艂a艣 powiedzie膰 przez

"nie ca艂kiem"? Czy to kruk, czy nie kruk? Jak to mo偶e by膰 "nie ca艂kiem" kruk?

Amanda odwin臋艂a r臋cznik, a kruk przesun膮艂 si臋 boczkiem po 偶erdzi i z

w艣ciek艂o艣ci膮 usi艂owa艂 dziobn膮膰 j膮 w palce. - To jest nie ca艂kiem kruk -

wyja艣ni艂a. - W gruncie rzeczy to jest m贸j Pobratymiec. Nie wiem, czy

kiedykolwiek s艂ysza艂e艣 to s艂owo, ale ten kruk jest moim Pobratymcem. Rozdzia艂

drugi Dawid nie mia艂 zielonego poj臋cia, o czym m贸wi艂a Amanda nazywaj膮c tego

wielkiego czarnego kruka swoim Pobratymcem. Przez chwil臋 wi臋c tylko kiwa艂 g艂ow膮

w nadziei, 偶e powie co艣 wi臋cej, z czego b臋dzie mo偶na cho膰 troch臋 zrozumie膰. Ale

ona tylko sta艂a i patrzy艂a na niego opu艣ciwszy k膮ciki ust i uni贸s艂szy jedn膮

brew. - Nigdy nie s艂ysza艂e艣 o Pobratymcach? - zapyta艂a wreszcie. - No... Chyba

tak... to mi brzmi troch臋... - tu przerwa艂 i u艣miechn膮艂 si臋 - bratersko. Wargi

Amandy zadygota艂y i znowu zacisn臋艂y si臋 w 艂uk. Westchn臋艂a. - To ma zupe艂nie inne

znaczenie. Pobratymiec to co艣, co ma form臋 zwierz臋cia czy ptaka, ale naprawd臋

jest duchem. To duch, kt贸ry 偶yje z okultyst膮 i jest 艂膮cznikiem mi臋dzy nim a

艣wiatem nadprzyrodzonym. - 艢wiatem nadprzyrodzonym? Jakim 艣wiatem

nadprzyrodzonym? - S膮 r贸偶ne rodzaje nauk tajemnych wprowadzaj膮cych w 艣wiat

nadprzyrodzony - wyja艣ni艂a Amanda. - Dopiero zacz臋艂am je poznawa膰 i jeszcze nie

wiem, w czym b臋d臋 si臋 specjalizowa膰. Mam przyjaci贸艂k臋, Leah, kt贸ra ju偶 studiuje

od lat i praktycznie bior膮c, wie wszystko o okultyzmie, ale ona interesuje si臋

przede wszystkim zwyk艂ym czarnoksi臋stwem. Ja si臋 jeszcze nie ca艂kiem

zdecydowa艂am. Rozwa偶am r贸偶ne mo偶liwo艣ci. - Jakie na przyk艂ad? Ale w艂a艣nie w tej

chwili Amanda zobaczy艂a, co robi Ester. Podczas ich rozmowy ma艂a przysz艂a

wreszcie, po艂o偶y艂a neseserek na 艣rodku pokoju i ruszy艂a prosto do klatki kruka

pod oknem. - Hej, odejd藕 stamt膮d! - zawo艂a艂a Amanda. Dawid zobaczy艂, 偶e

wszystkie dziesi臋膰 palc贸w Ester oraz nos tkwi膮 wewn膮trz klatki. Co艣 tam gada艂a

do kruka, ale nie s艂ysza艂 poszczeg贸lnych s艂贸w. - Odejd藕 stamt膮d! - krzykn臋艂a

znowu Amanda. Przeskoczy艂a przez pok贸j i oderwa艂a ma艂膮 od klatki. Ester

wpatrywa艂a si臋 w ni膮 okr膮g艂ymi ze zdumienia oczyma. - Dziobnie ci臋! -

wrzeszcza艂a Amanda. - Podziobie ci臋 jak... - zreflektowa艂a si臋, potem doda艂a: -

Chcesz, 偶eby ci wydzioba艂 oczy? - Obr贸ci艂a si臋 do Dawida i wzruszy艂a ramionami.

- Smarkacze - mrukn臋艂a. - Nie jestem do nich przyzwyczajona. Ester schowa艂a si臋

za brata i wygl膮da艂a zza jego plec贸w. - Czy ta nowa siostra b臋dzie te偶 wszystkim

rzuca艂a? - spyta艂a. - Nie - odpar艂 Dawid. - Ona si臋 na ciebie nie gniewa. Ona

tylko chcia艂a, 偶eby ci臋 kruk nie dziobn膮艂. - Ale on wcale nie chcia艂. Amanda

prychn臋艂a. - S艂uchaj, ma艂a, kiedy ten kruk chce dzioba膰, to nie m贸wi, 偶e chce,

tylko dziobie. Popatrz no - wyci膮gn臋艂a r臋ce. - Tutaj, tutaj i tutaj. Na d艂oniach

i palcach mia艂a liczne czerwone strupy. Dawid spojrza艂 na kruka. Nie mia艂

przyjaznej miny, to prawda. Siedzia艂 przycupni臋ty na 偶erdzi z g艂ow膮 wci艣ni臋t膮 w

skrzyd艂a i wpatrywa艂 si臋 bezustannie w Amand臋 z艂ymi 偶贸艂tymi oczyma. Za ka偶dym

razem, kiedy robi艂a krok w jego kierunku, wykr臋ca艂 ku niej g艂ow臋 i otwiera艂

dzi贸b. - Jak to si臋 dzieje, 偶e ci臋 dziobie, je艣li jest twoim Pobratymcem? -

zapyta艂 Dawid i w tej samej chwili po偶a艂owa艂 pytania. Amanda musia艂a mie膰 ca艂y

zestaw ch艂odnych spojrze艅, a to, kt贸re teraz rzuci艂a na Dawida, by艂o jednym z

najch艂odniejszych i najd艂u偶szych. - Po prostu dlatego - powiedzia艂a i zamilk艂a

na dobr膮 chwil臋, co w jaki艣 spos贸b by艂o bardziej obra藕liwe ni偶 s艂owa. - Dlatego,

偶e mam go dopiero od kilku dni. Leah powiada, 偶e za ma艂o mia艂am czasu na

nawi膮zanie 艂膮czno艣ci. Trzeba na to d艂u偶szego okresu i trzeba r贸wnie偶

odpowiednich obrz臋d贸w. W艂a艣nie zacz臋艂am je odprawia膰. Dawid przykucn膮艂 przy

klatce, a kruk przysun膮艂 si臋 bli偶ej, otwieraj膮c gro藕nie dzi贸b. - Gdzie go

zdoby艂a艣? - spyta艂 Dawid. - W Santa Monica, kilka dni temu. Na dzie艅 przed

wyjazdem tu, do was. To si臋 tak dziwnie z艂o偶y艂o - Amanda pochyli艂a si臋, a oczy

jej si臋 rozszerzy艂y i rozb艂ys艂y. - Widzisz - tu rozejrza艂a si臋 wko艂o ukradkiem,

tajemniczo i zni偶y艂a g艂os do napi臋tego, podnieconego szeptu - najbardziej

niesamowite jest to, 偶e czyta艂am ksi膮呕k臋 o Pobratymcach i akurat w kilka dni

p贸藕niej wesz艂am ca艂kiem przypadkiem do sklepu zoologicznego, ko艂o domu ojca, a

jak wesz艂am, to us艂ysza艂am g艂o艣ny skrzek, spojrza艂am i zobaczy艂am, jak si臋 we

mnie wpatruje, wodzi艂 za mn膮 wsz臋dzie oczyma. A kiedy go zobaczy艂am, przej臋艂o

mnie takie dziwne uczucie - mia艂am niemal wizj臋 - i wiedzia艂am, 偶e musz臋 go

mie膰. Wi臋c powiedzia艂am wieczorem tatusiowi o tym kruku, a on mi da艂 pieni膮dze -

ot, tak bez 偶adnego gadania. Dawid by艂 zafascynowany. Patrz膮c na twarz Amandy

opowiadaj膮cej o kruku, mia艂 takie wra偶enie, jakby patrzy艂 na rze藕bion膮 w

g贸rskiej skale twarz, o偶ywion膮 nagle w zdumiewaj膮cy, dramatyczny spos贸b. Tak by艂

poch艂oni臋ty staraniem, 偶eby nic z tego nie straci膰 - tajemniczo艣ci, zawieszenia,

podniecenia i tych sekretnych, znacz膮cych spojrze艅, kt贸re nie ca艂kiem pojmowa艂 -

偶e niemal przesta艂 rozumie膰, co ona m贸wi. Nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, 偶e

powinien odpowiedzie膰, dop贸ki Amanda nie powt贸rzy艂a: - A on da艂 mi pieni膮dze,

ot, tak, bez 偶adnego gadania. - Naprawd臋? Ile kosztowa艂? - Prawie czterdzie艣ci

dolar贸w. - Kupa forsy! Amanda wzruszy艂a ramionami. - M贸j tata ma mas臋 pieni臋dzy.

Doskonale rozumia艂, co ja prze偶ywa艂am widz膮c tego kruka. On rozumie wszystko,

czym ja si臋 interesuj臋, okultyzm i w og贸le. Zaraz po kupieniu tego kruka

poszli艣my do biura podr贸偶y i wymienili艣my bilet, kt贸ry mi mama przys艂a艂a, na

wcze艣niejszy o dob臋, 偶ebym mog艂a poby膰 jeden dzie艅 z moj膮 przyjaci贸艂k膮, Leah.

Postanowili艣my nie dzwoni膰 do mamy i nie zawiadamia膰 jej o tym. Wzi臋艂am po

prostu taks贸wk臋 z lotniska i pojecha艂am prosto do domu Leah, a potem, dzi艣 rano,

zadzwoni艂am do mamy, 偶eby mnie zabra艂a stamt膮d, a nie z lotniska. - Tak -

powiedzia艂 Dawid. - S艂ysza艂em, jak Molly m贸wi艂a o tym tacie dzi艣 rano, zaraz po

twoim telefonie. Amanda pochyli艂a si臋 ku niemu. - S艂ysza艂e艣? I co m贸wi艂a? By艂a

w艣ciek艂a? - NIe wiem, czy by艂a w艣ciek艂a. Wydawa艂a si臋 chyba zmartwiona. Oczy

Amandy zw臋zi艂y si臋, ale nie powiedzia艂a ani s艂owa. Schodzili w艂a艣nie na d贸艂 po

nast臋pny 艂adunek pude艂 i waliz, kiedy Dawidowi przysz艂o do g艂owy, by

zainteresowa膰 si臋, gdzie te偶 jest Molly. Widzia艂, jak bieg艂a do domu, ale potem

ju偶 nie wychodzi艂a. Dziwne, 偶e nie przysz艂a pom贸c Amandzie rozgo艣ci膰 si臋 w nowym

pokoju. - Gdzie Molly? - spyta艂. - Nie wiem - odpar艂a Amanda i Dawid stwierdzi艂,

偶e przybra艂a znowu poprzedni kamienny wyraz twarzy. - Pewno gdzie艣 si臋 tam

w艣cieka. Troch臋 si臋 pok艂贸ci艂y艣my po drodze. Dawid w ostatniej chwili powstrzyma艂

pytanie "o co?", bo pomy艣la艂 sobie, 偶e Amanda mog艂aby powiedzie膰, 偶e to nie jego

sprawa. Ale niepotrzebnie si臋 k艂opota艂, Amanda wyra藕nie chcia艂a o tym m贸wi膰. -

Zrozum, przede wszystkim matka nie znosi Leah, mojej najlepszej przyjaci贸艂ki. W

ka偶dym razie nie chce, 偶ebym si臋 z ni膮 przyja藕ni艂a. Leah to moja najlepsza

przyjaci贸艂ka od dw贸ch lat, odk膮d si臋 rodzice rozwiedli, a mama przeprowadzi艂a

si臋 ze mn膮 do tego samego domu, w kt贸rym mieszka Leah z matk膮. Ale moja mama

zawsze si臋 sprzeciwia艂a, 偶eby艣my by艂y przyjaci贸艂kami. - Czemu? - Kto j膮 tam wie?

- odpar艂a Amanda. Doszli w艂a艣nie do podjazdu i Amanda segregowa艂a reszt臋 baga偶u.

Oddziela艂a to, co mia艂a nie艣膰 sama, od tego, co mia艂 zabra膰 Dawid. Jemu

zostawi艂a wszystkie pud艂a z ksi膮偶kami. Ona nigdy nie powie wprost, 偶e nie znosi

Leah. M贸wi tylko, 偶e Leah jest ode mnie starsza i 偶e za du偶o czasu po艣wi臋ca

zjawiskom nadprzyrodzonym i takie r贸偶ne rzeczy. I nie bardzo jej si臋 podoba, 偶e

Leah nigdy si臋 do niej nie odzywa. - Nigdy si臋 do niej nie odzywa? - zdziwi艂 si臋

Dawid. - Jak to? - Och, ona nic nie ma przeciwko mamie, pr贸bowa艂am jej to

wyt艂umaczy膰. Po prostu doro艣li s膮 Leah zb臋dni. Ona do w艂asnej matki te偶 si臋 nie

odzywa. Dawid niemal przesta艂 na chwil臋 s艂ucha膰, tak si臋 nad tym zamy艣li艂 - 偶e

kto艣 mo偶e si臋 nigdy nie odzywa膰 do w艂asnej matki. Ale Amanda m贸wi艂a dalej: - Tak

czy inaczej mama by艂a w艣ciek艂a, 偶e tata pozwoli艂 mi wcze艣niej wyjecha膰 i zosta膰

na noc u Leah. Wyrzuca艂a mi, jak mog艂am sama jecha膰 na lotnisko i sama bra膰

taks贸wk臋, ale to przecie偶 takie g艂upie. Zawsze sama je偶d偶臋 taks贸wkami, jak

mieszkam z moim tat膮. Robi艂am to ju偶 setki razy. A zreszt膮 musia艂am jecha膰 do

Leah, bo mia艂am u niej mas臋 moich rzeczy. - S艂ysza艂em, jak Molly m贸wi艂a wczoraj,

偶e macie si臋 zatrzyma膰 w drodze powrotnej przy tym domu, gdzie mieszka艂y艣cie

dawniej, i zabra膰 twoje rzeczy. - Pewno, zatrzyma艂yby艣my si臋 na chwilk臋 i tyle.

Wcale bym si臋 nie widzia艂a z Leah. No wi臋c razem z tatusiem zmienili艣my troch臋

te plany. Dawid skin膮艂 g艂ow膮. - Ale nie o to g艂贸wnie posz艂o - ci膮gn臋艂a Amanda. -

K艂贸ci艂y艣my si臋 przede wszystkim o moje ubranie. Ona nie chcia艂a, 偶ebym dzisiaj

nosi艂a moje szaty obrz臋dowe. - Nie pozwala ci si臋 tak ubiera膰? - Och, na og贸艂

jako艣 mi nie prawi kaza艅 na ten temat, ale dzisiaj dosta艂a naprawd臋 jakiego艣

bzika. 呕e niby przyje偶d偶am tutaj po raz pierwszy i tra la la. Powiedzia艂a, 偶e

艣miertelnie wystrasz臋 dzieci. - Jako艣 nas nie wystraszy艂a艣 艣miertelnie. Amanda

prychn臋艂a. - Pewno, 偶e nie. Nic j膮 nie obchodzi, 偶e dla mnie to okropnie wa偶ne

chodzi膰 w艂a艣nie dzisiaj w szatach obrz臋dowych. Widzisz, dzisiaj jest bardzo

wa偶ny dzie艅 dla pewnego gatunku czarnoksi臋stwa. Leah dowiedzia艂a si臋 o tym

wczoraj, podczas specjalnych obrz臋d贸w, kt贸rych dope艂ni艂a, 偶eby sprawdzi膰, jaki

jest w艂a艣ciwy dzie艅, w kt贸rym mo偶na nawi膮za膰 kontakt z Pobratymcami.

Stwierdzi艂y艣my, 偶e musz臋 w艂a艣nie dzisiaj nosi膰 m贸j str贸j i przestrzega膰

wszelkich tabu i w og贸le, bo inaczej nigdy nie nawi膮偶臋 kontaktu z Rolorem. Dawid

otworzy艂 usta, by zapyta膰, ale Amanda go uprzedzi艂a. - Rolor to imi臋 mojego

Pobratymca. To s艂owo Si艂y z dawnych pie艣ni magicznych o krukach. - Rolor to imi臋

kruka? - Tak, ale jeszcze nie zd膮偶y艂am go tak nazwa膰. Czekam, a偶 nawi膮偶emy

kontakt. - Da艂bym g艂ow臋, 偶e nazywa艂a艣 go zupe艂nie inaczej, kiedy ci臋 dzioba艂.

Ester dotar艂a wreszcie do nich, wi臋c Amanda zacz臋艂a rozdawa膰 baga偶e do

niesienia. Dawid dosta艂 nast臋pne pud艂o z ksi膮偶kami, a Amanda wzi臋艂a walizk臋 i

drug膮 klatk臋. Nie pozosta艂 ju偶 偶aden drobiazg do niesienia, wi臋c wyci膮gn臋艂a dla

Ester dwie ksi膮偶ki z pud艂a Dawida. Bardzo si臋 dobrze z艂o偶y艂o, bo to pud艂o by艂o

jeszcze ci臋偶sze ni偶 poprzednie. Kiedy si臋 znale藕li na pode艣cie schod贸w, Dawid

zobaczy艂 Blaira i Janie wychodz膮cych z jego pokoju. Szli spokojnie, p贸ki Janie

nie spostrzeg艂a Amandy. W贸wczas, z twarz膮 zapalon膮 jak w艂膮czony komputer, wpad艂a

biegiem do pokoju Amandy ci膮gn膮c za sob膮 Blaira. Nim Dawid zd膮偶y艂 si臋 do nich

dowlec, Janie terkota艂a jak karabin maszynowy. - Dzie艅 dobry - m贸wi艂a. - Wiem,

kto ty jeste艣. Ja jestem Janie Victoria Stanley, mam sze艣膰 lat, ale jestem

bardzo rozwini臋ta na sw贸j wiek. Ty jeste艣 Amanda Randall, masz dwana艣cie lat,

Molly jest twoj膮 matk膮, wi臋c ty jeste艣 nasz膮 siostr膮 i... - Zamknij si臋 -

rozkaza艂 Dawid i Janie zamilk艂a na chwil臋. Amanda odwr贸ci艂a si臋 do niego z

wyrazem, kt贸ry zaczyna艂 ju偶 poznawa膰, chocia偶 wci膮偶 go zdumiewa艂. Jak jej si臋

udawa艂o przybiera膰 tak znudzon膮 i zbrzydzon膮 min臋 bez jednego drgnienia mi臋艣nia

w tej 艣miertelnej masce? - Co to takiego? - spyta艂a. - Gadaj膮ca lala? Dawid

u艣miechn膮艂 si臋. Janie by艂a dziewczynk膮 bardzo ma艂膮 na sw贸j wiek, o wdzi臋cznej

lalczynej buzi. Mia艂a do艂eczki na policzkach, niebieskie okr膮g艂e oczy, d艂ugie

fr臋dzlaste rz臋sy oraz r贸偶ne inne cechy, o kt贸rych Amanda z pewno艣ci膮 wkr贸tce si臋

dowie - na przyk艂ad, 偶e jest o wiele sprytniejsza, g艂o艣niejsza i bardziej

niezno艣na ni偶 przeci臋tna sze艣ciolatka. Dawid by艂 pewny, 偶e Amanda odczuje to

bardzo szybko na w艂asnej sk贸rze, i mia艂 s艂uszno艣膰. - Co jest w tej klatce? -

wybuchn臋艂a Janie po mniej wi臋cej minucie milczenia. - Co jest w tych dw贸ch

ma艂ych klatkach? Co ci si臋 sta艂o z w艂osami? Co to jest, co masz przylepione na

czole? Janie zawsze zadawa艂a pytania szybciej, ni偶 mo偶na by na nie odpowiedzie膰.

Amanda nawet nie pr贸bowa艂a. Powiedzia艂a: - To kruk i trzymaj si臋 od niego z

daleka. - Oraz: - to w膮偶 i jaszczurka: legwan rogaty, od nich te偶 trzymaj si臋 z

daleka. - A potem przesta艂a odpowiada膰, i zacz臋艂a uk艂ada膰 rzeczy w komodzie.

Janie po chwili da艂a spok贸j, usiad艂a obok Ester przy klatce kruka i zacz臋艂a

opowiada膰 ma艂ej wszystko o tych ptakach. T艂umaczy艂a jej, co kruki jedz膮 i jakie

wydaj膮 odg艂osy i 偶e kruk krukowi oka nie wykole. To by艂 jeszcze jeden zwyczaj

Janie. Je艣li nie zadawa艂a pyta艅, na kt贸re nikt nie m贸g艂 odpowiedzie膰,

odpowiada艂a na pytania, kt贸rych nikt nie zadawa艂. Amanda dalej rozpakowywa艂a

rzeczy. Wreszcie Blair ruszy艂 si臋 od progu, gdzie dot膮d sta艂, i wszed艂 do

pokoju. Opar艂 si臋 o komod臋 i u艣miechn膮艂 do Amandy. Ta spojrza艂a na niego i

odwr贸ci艂a wzrok, ale po chwili spojrza艂a znowu. Ka偶demu by艂o trudno oderwa膰 oczy

od Blaira, zw艂aszcza kiedy si臋 u艣miecha艂. Blair by艂 jasnow艂osy i niebieskooki,

jak Janie, ale buzi臋 mia艂 inn膮. Molly powiada艂a, 偶e Blair ma tak膮 twarz, jak膮

si臋 bardzo rzadko spotyka u prawdziwych ludzi. M贸wi艂a, 偶e musi da膰 spok贸j

wszelkim pr贸bom namalowania portretu Blaira, bo bez wzgl臋du na technik臋 zawsze

jej wychodzi jak anio艂ek na bo偶onarodzeniowej kartce. Amanda spojrza艂a na Blaira

kilka razy, wreszcie spyta艂a: - Kto ty jeste艣? Blair poruszy艂 wargami, lecz nie

wydoby艂 si臋 z nich 偶aden d藕wi臋k. - Czy ten z kolei nie gada? - zapyta艂a Dawida.

- Blair m贸wi - wyja艣ni艂 Dawid. - Tylko niewiele. - Co za ulga - mrukn臋艂a Amanda.

- On i Ester maj膮 dopiero po cztery lata. To bli藕ni臋ta. - Tak, s艂ysza艂am, 偶e

macie tu jakie艣 bli藕niaki. Kiedy raz jeszcze ruszyli po ostatni膮 ju偶 cz臋艣膰

baga偶u Amandy, zabrali ze sob膮 tr贸jk臋 ma艂ych, 偶eby ich nie zostawia膰 sam na sam

z krukiem. Mieli do wniesienia tylko jedn膮 ma艂膮 walizk臋 i jedno pud艂o z

ksi膮偶kami. To ostatnie pud艂o by艂o najwi臋ksze. - Masz mas臋 ksi膮偶ek - stwierdzi艂

Dawid. - Wiem. Tu, w tym pudle, jest cz臋艣膰 mojej biblioteki nauk tajemnych.

Rozumiesz - o czarnej magii, spirytyzmie, czarnoksi臋stwie i takich sprawach. -

Bomba! - ucieszy艂 si臋 Dawid. Wyci膮gaj膮c kilka ksi膮偶ek dla Janie i bli藕ni膮t do

niesienia zacz膮艂 ju偶 odczuwa膰 to mi艂e podniecenie, jakie zawsze budzi艂a w nim

biblioteka. Magia szczeg贸lnie go interesowa艂a, czyta艂 wiele ksi膮偶ek na ten

temat, ale wi臋kszo艣ci tych, kt贸re znajdowa艂y si臋 w pudle Amandy, nigdy nie

widzia艂 na oczy. Dwie pierwsze, jakie wyj膮艂, nosi艂y tytu艂y: "Nawiedzane domy" i

"Czarnoksi臋stwo nowoczesne". Na ok艂adce tej o czarnoksi臋stwie by艂o

czarno_czerwone nocne niebo i blady ksi臋偶yc przeci臋ty cienk膮 w臋偶owat膮 chmur膮. -

Ojejku. Czy m贸g艂bym kilka po偶yczy膰? - Nikomu nigdy nie po偶ycza艂am tych ksi膮偶ek,

tylko Leah - powiedzia艂a Amanda. - Poza tym, nie wygl膮dasz mi na odpowiedniego.

- Odpowiedniego do czego? - Do spraw nadnaturalnych. Aha, spod jakiego jeste艣

znaku? - Co to znaczy spod znaku? - Ooooch - j臋kn臋艂a Amanda. Brzmia艂o to jak

po艂膮czenie prychni臋cia i j臋ku. - Znaku! Znaku Zodiaku. Astrologicznego znaku.

Dawid potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Amanda znowu prychn臋艂a niedowierzaj膮co. - Kiedy masz

urodziny? - pyta艂a z t膮 przesadn膮 cierpliwo艣ci膮, z jak膮 niekt贸rzy doro艣li

t艂umacz膮 co艣 ma艂ym dzieciom. Kiedy Dawid odpowiedzia艂 jej, 偶e drugiego

pa藕dziernika, pokiwa艂a g艂ow膮, jak osoba, dla kt贸rej sprawa sta艂a si臋 jasna. - To

wszystko t艂umaczy - o艣wiadcy艂a. Wzi臋艂a ostatni膮 walizk臋 i ruszy艂a po schodach.

Za ni膮 szed艂 Dawid z pud艂em, a za nim rz臋dem tr贸jka ma艂ych, ka偶de z kilkoma

ksi膮偶kami. Ale mimo 偶e g贸rna warstwa ksi膮偶ek zosta艂a wyj臋ta, pud艂o by艂o bardzo

ci臋偶kie. Dawid z trudem dowl贸k艂 si臋 do podestu. - Id藕cie dalej - powiedzia艂. -

Ja zaraz przyjd臋. - Wci膮gn膮艂 pud艂o na podest, a sam roz艂o偶y艂 si臋 obok na

plecach. Amanda usiad艂a o stopie艅 wy偶ej i rzecz jasna dzieci te偶 si臋 zatrzyma艂y.

Blair i Ester usiedli obok Dawida, ale Janie przelaz艂a mu nad g艂ow膮, niemal

nadeptuj膮c na ucho, i usadowi艂a si臋 ko艂o Amandy. - Nie podoba ci si臋 nasz nowy

dom? - pyta艂a. - On ma nazw臋. Nazywa si臋 Stara Willa Westerley贸w. Mieszka艂a艣 ju偶

kiedy w domu, kt贸ry ma nazw臋? Bo my nie. I ma szesna艣cie i p贸艂 pokoju. Dawid

j臋kn膮艂. - Nic podobnego. NIe ma tylu. - Owszem ma. Sama liczy艂am. Wczoraj je

liczy艂am. Prawda, Tesser? - Wi臋c musia艂a艣 liczy膰 i werand臋, i 艂azienki, i

wszystko. Weranda i 艂azienki si臋 nie licz膮. - 艁azienki si臋 licz膮 - oznajmi艂a

Janie. - Wi臋c je wliczy艂am. Jest szesna艣cie i p贸艂. Nie zachwycasz si臋 swoim

nowym domem? Co, Amanda? W ciszy, jaka teraz nast膮pi艂a, Dawid d藕wign膮艂 si臋 do

pozycji siedz膮cej. Amanda wpatrywa艂a si臋 w Janie wspar艂szy podbr贸dek na pi臋艣ci.

- Nowym? - powiedzia艂a wreszcie. - Nowym domem? Ten mi wygl膮da dosy膰 staro. -

Wiem - odpar艂a Janie. - On jest okropnie stary. Dawid powiada, 偶e s膮 w nim

tajemne przej艣cia i ukryte skarby i nawet duchy. Amanda spojrza艂a na Dawida.

Dawid potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 my艣l膮c: "Ty wstr臋tna gadu艂o!" - Tego nie m贸wi艂em -

powiedzia艂 po chwili. - M贸wi艂em tylko, 偶e w takim domu mog艂oby to wszystko by膰.

- I Dawid ich szuka艂 - ci膮gn臋艂a Janie. - Z miark膮. Dawid wsta艂 i zacz膮艂 podnosi膰

pud艂o, ale Amanda siedzia艂a dalej, tarasuj膮c mu drog臋. - Z miark膮? - powt贸rzy艂a.

Dawid usiad艂. - S艂ysza艂em, jak si臋 mierzy 艣ciany w starych domach. Mierzy si臋 z

zewn膮trz, a potem od wewn膮trz i je艣li si臋 miara nie zgadza, to pewno tam jest

jaki艣 ukryty pok贸j albo przej艣cie. Amanda w zamy艣leniu pokiwa艂a g艂ow膮. Wci膮偶 nie

zmieniaj膮c pozycji, z podbr贸dkiem na pi臋艣ci zacz臋艂a si臋 rozgl膮da膰 po tej cz臋艣ci

domu, kt贸r膮 mo偶na by艂o obj膮膰 wzrokiem z podestu. A du偶o mo偶na by艂o zobaczy膰. Na

wprost podestu, niemal na jego wysoko艣ci, wisia艂 w hallu wielki 偶yrandol, a

dalej nad frontowymi drzwiami znajdowa艂o si臋 p贸艂okr膮g艂e okno o kolorowych

szybkach. Kiedy s艂o艅ce sta艂o nisko, promienie wpada艂y przez okienne szybki i

rozpryskiwa艂y si臋 w kryszta艂ach 偶yrandola na tysi膮ce dr偶膮cych plamek czerwieni,

zieleni i z艂ota. Drzwi frontowe by艂y szerokie i masywne, osadzone w rze藕bionych

framugach z ciemnego l艣ni膮cego drzewa. Z hallu na prawo i lewo prowadzi艂y drzwi

do saloniku, bawialni i jadalni, a przechyliwszy si臋 przez por臋cz mo偶na by艂o

zobaczy膰 w g艂臋bi r贸wnie偶 i drzwi do kuchni. Same schody stanowi艂y jeden z

naj艂adniejszych element贸w domu. Nie by艂y specjalnie szerokie, ale zrobione z

tego samego ciemnego l艣ni膮cego drzewa, z bogato rze藕bionymi por臋czami. Na ko艅cu

ka偶dej kondygnacji znajdowa艂y si臋 bardzo ozdobne s艂upki. Rze藕ba ich wyobra偶a艂a

grub膮 winoro艣l pn膮c膮 si臋 ku g贸rze, gdzie znajdowa艂a si臋 wielka drewniana kula, a

po obu stronach winoro艣li drewniane t艂uste kupidynki wspina艂y si臋 na palce i

dotyka艂y kuli pulchnymi paluszkami. Ojciec Dawida powiada艂, 偶e ta por臋cz jest

bardzo oryginalna i na sw贸j wiek w doskona艂ym stanie. Zaledwie w kilku miejscach

wida膰 by艂o w drzewie odpryski czy p臋kni臋cia, a jednemu kupidynkowi, tu na

pode艣cie, brakowa艂o g艂owy. Dawid si臋gn膮艂 r臋k膮 i pomaca艂 miejsce, gdzie powinna

si臋 znajdowa膰 g艂owa kupidyna. - Kto to zrobi艂? - spyta艂a Amanda. - Nie wiem -

odpar艂 Dawid. - Nie my. To si臋 musia艂o sta膰 bardzo dawno temu. Widzisz, kto艣

wypolerowa艂 to miejsce, z kt贸rego si臋 od艂ama艂a, i powlek艂 politur膮. - My艣my tego

nie zrobili - zapewnia艂a j膮 Janie. - To kto艣 inny. Ale czemu oni jej nie

przykleili z powrotem, Dawid? Czemu on nie ma g艂owy? Czy mia艂 kiedy g艂ow臋? - Na

pewno mia艂 - Dawid westchn膮艂. - Przecie偶 wszystkie pozosta艂e maj膮. Uwa偶aj! Janie

w艂azi艂a wszystkim na nogi i palce, by przej艣膰 do kupidyna bez g艂owy. Kucn臋艂a

tak, 偶e niemal dotyka艂a go nosem. - Biedny, kochany kupidynek - zacz臋艂a

melodramatycznie. Dawid ju偶 wiedzia艂, co b臋dzie dalej. Janie przechodzi艂a faz臋

rozsmakowywania si臋 w makabrze. - Biedny ma艂y kupidynek - m贸wi艂a. - Bawi艂 si臋

rozkosznie ze swoimi ma艂ymi braciszkami, a tu nagle przyszed艂 taki wielki

wyg艂odnia艂y olbrzym ze straszn膮, ogromn膮 siekier膮 i 艂ups... - Zamknij si臋, Janie

- zawo艂a艂 Dawid dostatecznie g艂o艣no, by j膮 zag艂uszy膰, bo Blair i Tesser robili

ju偶 wielkie oczy. - I biednemu ma艂emu kupidynkowi g艂贸wka spad艂a z szyjki... -

podj臋艂a natychmiast Janie. - Janie! Zamknij si臋! - wrzasn膮艂 Dawid. - Nie

s艂uchaj, Tesser, wcale tak nie by艂o. - A jak by艂o? - spyta艂a Ester. - Po prostu

inne kupidynki wzi臋艂y t臋 g艂ow臋 i schowa艂y dla kawa艂u. - Nic podobnego -

zaprotestowa艂a Janie. - To by艂 ten wielki ol... - S艂uchaj, Janie - Dawid z艂apa艂

j膮 za ramiona, przewr贸ci艂 na wznak, siad艂 na niej okrakiem i zatka艂 jej usta.

Czasami by艂 to jedyny spos贸b, by zmusi膰 Janie do s艂uchania. - S艂uchaj, Janie.

Zabrali mu g艂ow臋 i schowali dlatego, 偶e za wiele m贸wi艂. Tak to bywa, kiedy kto艣

za du偶o gada. Janie przesta艂a be艂kota膰 i zamkn臋艂a usta, a Dawid nagle

uprzytomni艂 sobie, 偶e niemal zapomnia艂 o Amandzie, kt贸ra siedzia艂a i patrzy艂a.

Zerkn膮艂 na ni膮, puszczaj膮c Janie, ale niewiele mu to da艂o. Amanda siedzia艂a w

dalszym ci膮gu z podbr贸dkiem wspartym na pi臋艣ci, przygl膮daj膮c si臋 im wszystkim.

Bardzo to by艂o tajemnicze, 偶e si臋 nigdy nie wiedzia艂o, co ona my艣Li. Rozdzia艂

trzeci Kiedy Amanda mia艂a ju偶 wszystkie swoje rzeczy w pokoju, wesz艂a do 艣rodka

i zamkn臋艂a drzwi na klucz zostawiaj膮c rodze艅stwo na korytarzu. Bli藕niaki czeka艂y

chwil臋, a potem zesz艂y na d贸艂, Janie zacz臋艂a przenosi膰 ok贸lnik dla koni do

swojego pokoju, a Dawid poszed艂 do siebie i wzi膮艂 ksi膮偶k臋, kt贸r膮 ostatnio

czyta艂. Zostawi艂 drzwi otwarte i wysun膮艂 sw贸j du偶y wygodny fotel do czytania

tak, 偶eby widzie膰 drzwi pokoju Amandy. Czyta艂 d艂u偶szy czas, lecz Amanda nie

wysz艂a. Na og贸艂 Dawid bardzo lubi艂 czyta膰, a teraz by艂 w 艣rodku bardzo dobrej

ksi膮偶ki, ale tego popo艂udnia trudno mu by艂o 艣ledzi膰 jej w膮tek. Przejmowa艂 go

nieuzasadniony niepok贸j. Raz, kiedy przechodzi艂 do 艂azienki, us艂ysza艂 jaki艣

d藕wi臋k w pokoju Amandy. By艂 niski, miarowy i ci膮gn膮艂 si臋 monotonnie. Nieco

p贸藕niej doszed艂 do wniosku, 偶e trzeba i艣膰 i sprawdzi膰, czy Janie nie robi

czego艣, czego robi膰 nie powinna. Co prawda teraz, kiedy w rodzinie by艂a matka,

Dawid nie by艂 ju偶 odpowiedzialny za m艂odsze rodze艅stwo, przynajmniej w czasie,

kiedy Molly by艂a w domu. Ale c贸偶 mu szkodzi pom贸c jej od czasu do czasu.

Przecie偶 jest do tego przyzwyczajony. Przeszed艂 wi臋c znowu pod drzwiami Amandy,

sk膮d dalej dochodzi艂 ten monotonny d藕wi臋k. Zatrzyma艂 si臋 i s艂ucha艂 chwil臋, kiedy

cichy 艣piewny d藕wi臋k urwa艂 si臋 nagle i dono艣ny g艂os powiedzia艂 "au!". Dalej

potoczy艂 si臋 szereg s艂贸w ju偶 nie tak dobitnych. Ale dostatecznie wyra藕nych, by

wiadomo by艂o, o co chodzi. Brzmia艂o to tak: - Ty... szuszuszu kruku! Zobaczysz,

偶e ci臋 szuszuszuszu, ty szuszuszu! Potem rozleg艂 si臋 g艂o艣ny brz臋k, jakby co艣

uderzy艂o o druty, potem skrzek i kroki. Dawid szybko ruszy艂 korytarzem. Kiedy

zbli偶a艂 si臋 czas kolacji, a Amanda wci膮偶 nie otwiera艂a drzwi, Dawid da艂 spok贸j

czytaniu i zszed艂 na d贸艂, do kuchni. Zasta艂 tam Molly, kt贸ra skroba艂a jarzyny.

Chyba nic jej nie dolega艂o, tylko by艂a cichsza ni偶 zwykle i mia艂a jakby

zaczerwienione oczy. Dawid powiedzia艂 "cze艣膰" i sta艂 w progu, czekaj膮c.

Zazwyczaj to wystarcza艂o, 偶eby Molly zacz臋艂a. By艂a na og贸艂 bardzo rozmowna. Ale

powiedzia艂a tylko: - Cze艣膰, Dawid. - A potem, po d艂u偶szej chwili: - Widzia艂e艣

Amand臋? - Oczywi艣cie. Pomog艂em jej zanie艣膰 rzeczy do pokoju. - To 艂adnie. -

Dawid czeka艂, ale ju偶 nie powiedzia艂a nic wi臋cej o Amandzie. Wreszcie podszed艂 i

zajrza艂 do zlewu. - Sko艅czy艂a艣 obiera膰? - spyta艂. - Nie, zosta艂y mi jeszcze

kartofle. - Och, ja je obior臋. Molly u艣miechn臋艂a si臋 zabawnym, dr偶膮cym u艣miechem

i przez jeden niezr臋czny moment zdawa艂o si臋 Dawidowi, 偶e gotowa jest go

u艣ciska膰. Wyt艂umaczy艂 wi臋c szybko, 偶e nie ma nic przeciwko obieraniu kartofli,

bo to zabawne obiera膰 艂upin臋 tak, 偶eby si臋 jak najd艂u偶ej nie zrywa艂a. Molly

zabra艂a si臋 wi臋c do czego艣 innego, a Dawid sko艅czy艂 obiera膰 kartofle. Podczas

obierania zerka艂 na ni膮 od czasu do czasu. Molly nie sprawia艂a na nim specjalnie

matczynego wra偶enia, pewno dlatego, my艣la艂, 偶e ogromnie si臋 r贸偶ni艂a od jego

matki. Matka by艂a bardzo niezwyk艂膮 osob膮. Pozosta艂a w jego wspomnieniu jak kto艣

ze snu, nie tylko dlatego, 偶e nie 偶y艂a ju偶 od przesz艂o roku. Zawsze by艂a

troszeczk臋 z innego 艣wiata - pi臋kna, delikatna, niepewna i pe艂na dziwnych my艣li

o wszystkim, my艣li, kt贸re nie przychodz膮 do g艂owy zwyk艂ym ludziom. Molly by艂a

zupe艂nie inna. Nosi艂a na co dzie艅 d偶insy i stare workowate koszule poplamione

farbami, bo by艂a malark膮. Drobna i 偶ywa, ciemne w艂osy wi膮za艂a w ko艅ski ogon i

chodzi艂a przewa偶nie na bosaka. Wszystko, z wyj膮tkiem malowania, robi艂a szybko,

zawzi臋cie i bardzo cz臋sto nieskutecznie. Na og贸艂 obraca艂a to w贸wczas w 偶art, od

czasu do czasu jednak z艂o艣ci艂a si臋 naprawd臋, ale tylko chwileczk臋. Dawid nie

potrafi艂 jeszcze traktowa膰 MOlly jak matki, ale jej osoba ju偶 mu teraz nie

przeszkadza艂a. Ogromnie si臋 zmieni艂 jego stosunek do niej. Na pocz膮tku strasznie

mu si臋 podoba艂a, kiedy si臋 przyja藕ni艂a z tat膮 i chodzi艂a na spacery z ca艂膮

rodzin膮 i robi艂a im kolacj臋, w dniach, w kt贸rych gosposia mia艂a wychodne.

Uwa偶a艂, 偶e jest ogromnie mi艂a i zabawna, bo 艣mia艂a si臋 i bawi艂a z m艂odszymi

dzie膰mi, a Dawida traktowa艂a niemal jak doros艂ego. Ale potem, kiedy si臋

dowiedzia艂, 偶e ona i tata maj膮 zamiar si臋 pobra膰, na jaki艣 czas ca艂kiem zmieni艂

zdanie. Zacz膮艂 dostrzega膰 w niej r贸偶ne rzeczy. Na przyk艂ad to, 偶e krzyczy, jak

si臋 z艂o艣ci, i to, jak si臋 ubiera, i to, 偶e zaczyna si臋 tak zachowywa膰, jakby

Tesser i Blair, i Janie byli jej w艂asno艣ci膮, a przecie偶 oni nale偶eli do mamy,

kt贸ra tak niedawno umar艂a, mimo 偶e jej niemal wcale nie pami臋tali. Ale Dawid j膮

pami臋ta艂. Potem jednak zacz膮艂 si臋 przyzwyczaja膰 do osoby Molly. Mia艂 z ni膮 kilka

powa偶nych rozm贸w, prosi艂a go o rad臋, pyta艂a, jak post臋powa膰 z ma艂ymi, bo

przecie偶 opiekowa艂 si臋 nimi tak d艂ugo i tak dobrze. I raz pojecha艂 z ni膮 na

poszukiwanie domu. A to by艂 w艂a艣nie ten dzie艅, kiedy znale藕li stary dom

Westerley贸w. Obydwoje od razu go polubili. Znalezienie odpowiedniego domu by艂o

ogromnym problemem. Musia艂 mie膰 co najmniej cztery pokoje sypialne i niedu偶o

kosztowa膰. Molly szuka艂a bardzo d艂ugo, nim znale藕li ten dom, i wprost nie mog艂a

w艂asnym uszom uwierzy膰, kiedy us艂ysza艂a, jaki jest wielki i tani. Dopiero

p贸藕niej zacz臋艂o si臋 okazywa膰, sk膮d ta niska cena. Jednym powodem by艂a odleg艂o艣膰

od miasta. Ale tata m贸wi艂, 偶e dla niego dojazdy to nie problem, bo profesorowie

z college.u maj膮 nieregularnie roz艂o偶one zaj臋cia i nie b臋dzie musia艂 je藕dzi膰 w

godzinach szczytu.Jeszcze innym powodem by艂 wiek budynku i jego stan. Nie mo偶na

powiedzie膰, 偶e dom zosta艂 przez poprzednich w艂a艣cicieli zapuszczony. Po艣rednik

sprzeda偶y nieruchomo艣ci powiedzia艂 Molly, 偶e ten stary budynek znajduje si臋 w

zdumiewaj膮co dobrym stanie i w艂a艣ciwie m贸wi艂 prawd臋. Mieszka艂y tu ca艂e 偶ycie

dwie staruszki i zawsze bardzo o niego dba艂y. By艂 czysty, regularnie malowany,

dokonywano w nim odpowiednich reperacji. Problem w tym, 偶e nie by艂 w og贸le

unowocze艣niany czy przerabiany od co najmniej p贸艂 wieku. Na przyk艂ad w

ubikacjach poci膮ga艂o si臋 jeszcze r膮czk臋 na 艂a艅cuszku, a wanny sta艂y na wysokich

偶elaznych orlich pazurach obejmuj膮cych 偶elazne kule. Na Ester zrobi艂y za

pierwszym razem ogromne wra偶enie. Wpatrywa艂a si臋 w nie jak urzeczona, a potem

opad艂a na czworaki, 偶eby im si臋 lepiej przyjrze膰. - Co to jest? - spyta艂a

Dawida. - Nogi - odpar艂 Dawid. - To s膮 nogi wanny. Ester odsun臋艂a si臋 szybko. -

To wanny chodz膮? - spyta艂a. Nic dziwnego, 偶e Ester nigdy w 偶yciu nie widzia艂a

podobnej wanny, ale by艂y tam rzeczy, jakich nawet Dawid nigdy nie ogl膮da艂. Na

przyk艂ad lodownia zamiast lod贸wki i bardzo ha艂a艣liwy bojler wmontowany przy

piecu na drzewo, gdzie woda grza艂a si臋 tylko wtedy, kiedy w piecu si臋 pali艂o.

Molly m贸wi艂a, 偶e ca艂a kuchnia tego domu powinna od dawna by膰 w jakim艣 muzeum i

znajdzie si臋 tam na pewno, kiedy tylko ona zdob臋dzie do艣膰 pieni臋dzy, 偶eby kupi膰

now膮. Molly m贸wi艂a, 偶e uwielbia stare domy, ale uczy膰 si臋 w tej kuchni gotowania

na ogromn膮 rodzin臋 po tym, jak si臋 gotowa艂o tylko dla Amandy w nowoczesnym

mieszkaniu - to do艣膰, 偶eby cz艂owiek dosta艂 bzika. Molly nakrywa艂a w艂a艣nie wielki

okr膮g艂y st贸艂 na 艣rodku kuchni - na siedem os贸b, teraz po przyje藕dzie Amandy -

kiedy rozleg艂 si臋 warkot samochodu ojca. Wysz艂a natychmiast na spotkanie. Dawida

dobieg艂y s艂owa: - Och, Jeff, jak si臋 ciesz臋, 偶e艣 wr贸ci艂. Co za dzie艅... - a

potem zni偶y艂a g艂os i ju偶 nic nie s艂ysza艂. Jeszcze przez kilka minut siedzieli

razem na dworze. Kiedy weszli, tata Dawida m贸wi艂 co艣 o Amandzie, ale nim Dawid

zd膮偶y艂 si臋 zorientowa膰, o co chodzi, z dworu wesz艂y bli藕niaki i Molly zmieni艂a

temat. Amanda sp贸藕ni艂a si臋 na kolacj臋. Janie zacz臋艂a o niej m贸wi膰 od pierwszej

chwili przy stole. - Przyjecha艂a Amanda - oznajmi艂a tacie. - Pomogli艣my jej

zanie艣膰 rzeczy na g贸r臋, do pokoju. - S艂ysza艂em - powiedzia艂 tata. - Ma kruka,

bardzo niebezpiecznego, i w臋偶a, i legwana, i takie specjalne ubranie na r贸偶ne

magiczne uroczysto艣ci... Janie przerwa艂a nagle. Wszyscy podnie艣li wzrok i

zobaczyli Amand臋, stoj膮c膮 w drzwiach kuchni. W dalszym ci膮gu ubrana by艂a w sw贸j

str贸j obrz臋dowy, a twarz mia艂a absolutnie bez wyrazu z wyj膮tkiem tego

wywr贸conego do g贸ry nogami lekkiego u艣miechu. - Cze艣膰 - powiedzia艂 Dawid, a za

nim wszyscy po kolei. Po sekundzie milczenia Blair dorzuci艂 cichutko swoje

"cze艣膰" jak ostatni d藕wi臋k do d艂ugiego stukotu. Amanda nie odpowiedzia艂a.

Rozejrza艂a si臋 tylko po nich wszystkich - by艂o to d艂ugie, ch艂odne, krytyczne

spojrzenie. Dawid widywa艂 prawie identyczny wyraz na twarzy Molly, kiedy

patrzy艂a na zdecydowanie z艂y obraz. Ale Amanda mia艂a ten wyraz niemal wprawiony

w twarz. Potrafi艂a nawet 偶u膰 i prze艂yka膰 nie zmieniaj膮c go ani odrobin臋. Podczas

ca艂ej kolacji odpowiada艂a tylko "tak" lub "nie", je艣li tata czy Molly zadawali

jej pytania wprost. Przez pewien czas rozmowa si臋 rwa艂a. Na og贸艂 jedynym

problemem przy stole Stanley贸w by艂o to, 偶e wszyscy m贸wili naraz, ale tego

wieczora nast臋powa艂y d艂ugie, nerwowe, milcz膮ce przerwy. Wreszcie Molly zapyta艂a

Janie, co robi艂a ca艂e popo艂udnie, i Janie zacz臋艂a opowiada膰 o ok贸lniku dla

swoich koni i o charakterach tych wszystkich porcelanowych, plastikowych i

wyimaginowanych zwierz膮t, kt贸re tam biega艂y, i raz wreszcie gadanina Janie

przynios艂a wszystkim ulg臋. Chyba pierwszy raz w 偶yciu Janie sko艅czy艂a posi艂ek

nie us艂yszawszy, 偶e ma by膰 cicho. Tej nocy Dawid d艂ugo nie m贸g艂 zasn膮膰 i

rozmy艣la艂 o r贸偶nych sprawach, ale przede wszystkim o Amandzie. My艣la艂 o tym jej

oci臋偶a艂ym zimnym spojrzeniu, jakim ogarnia艂a tat臋, kiedy si臋 do niej zwraca艂.

Przypomina艂o ono spojrzenie Skipa Huntera, jakim obrzuca艂 pana Endicotta,

nauczyciela w sz贸stej klasie, nawet kiedy pan Endicott na niego krzycza艂. Skip

mieszka艂 zaledwie o dwa domy od dawnego domu Stanley贸w w mie艣cie i prawd臋 m贸wi膮c

bardziej by艂 s膮siadem ni偶 przyjacielem, ale sp臋dza艂 z Dawidem troch臋 czasu

podczas weekend贸w. Przychodzi艂 zwykle do niego popatrze膰 na kolekcj臋 p艂az贸w. Ale

potem Dawid musia艂 si臋 pozby膰 kolekcji, bo ich druga z kolei gosposia po 艣mierci

matki dostawa艂a histerii na widok w臋偶a. Skip przesta艂 w贸wczas przychodzi膰, gdy偶

w艂a艣ciwie bardziej lubi艂 w臋偶e ni偶 Dawida. Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e Dawid te偶 nie

bardzo lubi艂 Skipa, ale Skip go na pewien spos贸b ciekawi艂. Skip przyci膮ga艂 uwag臋

wszystkich, poniewa偶 cieszy艂 si臋 najwi臋ksz膮 s艂aw膮 w ca艂ej szkole. By艂

czterokrotnie zawieszany i dwukrotnie zatrzymywany, a w pi膮tej klasie wychowawca

dosta艂 przez niego ataku nerwowego. Wszyscy m贸wili, 偶e Skip to najzimniejszy

facet w budzie - i na pewno mieli racj臋. Dawid postanowi艂 kiedy艣 wzi膮膰 Skipa pod

obserwacj臋, 偶eby wreszcie zrozumie膰, co trzeba robi膰, je艣li si臋 chce zosta膰

zimnym facetem. Doszed艂 do wniosku, 偶e zimny facet nigdy nie mo偶e by膰 speszony,

nerwowy czy zawstydzony. R贸wnie偶 nigdy nie mo偶e bra膰 bardzo powa偶nie niczego i

nikogo. Szczeg贸lnie wa偶n膮 cech膮 zimnego faceta by艂o okazywanie znudzenia, kiedy

inni czym艣 si臋 naprawd臋 przejmowali, je艣li byli szczerze rozentuzjazmowani czy

podnieceni, czy rozgniewani. Po ca艂ym semestrze pilnego przygl膮dania si臋 Skipowi

Dawid wiedzia艂 ju偶, co trzeba robi膰, 偶eby sta膰 si臋 zimnym facetem. Rzecz w tym,

偶e on tego nie potrafi艂. Prawd臋 m贸wi膮c Skip opowiada艂 wszystkim naoko艂o, 偶e z

Dawida taki zimny facet, jak z koziego ty艂ka tr膮ba - i chyba mia艂 racj臋. Blair

tego wieczora r贸wnie偶 przez pewien czas nie m贸g艂 zasn膮膰. Po d艂u偶szym czasie

bezsennego le偶enia usiad艂 na 艂贸偶ku i spojrza艂 na Dawida. - Dawid - powiedzia艂 -

ten kruk. Blair mia艂 zwyczaj zapowiadania na pocz膮tku, o czym b臋dzie m贸wi艂, tak

jakby podawa艂 jaki艣 tytu艂. - Tak - powiedzia艂 Dawid. - Co z tym krukiem? - Ten

kruk si臋 gniewa. - Tak, chyba tak. A jak my艣lisz, dlaczego si臋 gniewa? - Nie

wiem, ale on si臋 bardzo gniewa. Kiedy Blair wreszcie zasn膮艂, Dawid wyszed艂 z

艂贸偶ka i stan膮艂 przed lustrem. Stan膮艂 bokiem, a potem odwr贸ci艂 si臋 bardzo, bardzo

wolno, z rozmys艂em, rzucaj膮c w lustro d艂ugie, przeci膮g艂e spojrzenie. Powt贸rzy艂

to kilka razy, ale wci膮偶 nie wychodzi艂o mu jak nale偶y. Trzeba du偶o czasu i wielu

膰wicze艅, 偶eby si臋 czego艣 takiego nauczy膰. Zastanawia艂 si臋, ile to czasu zaj臋艂o

Amandzie. Rozdzia艂 czwarty 艢niadanie nast臋pnego dnia ogromnie przypomina艂o

poprzedni膮 kolacj臋, przynajmniej pod wzgl臋dem konwersacji. Amanda wygl膮da艂a

teraz ca艂kiem inaczej, bo mia艂a na sobie d偶insy i koszul臋 zamiast owego

okultystycznego stroju, a warkoczyki rozczesa艂a w k臋dzierzawe fale; w dalszym

ci膮gu jednak milcza艂a. Kiedy zwraca艂 si臋 do niej tata czy Molly, zwleka艂a z

odpowiedzi膮. Najpierw zwleka艂a, nim podnios艂a na rozm贸wc臋 wzrok, potem zwleka艂a

patrz膮c mu prosto w oczy, a potem, kiedy wygl膮da艂o ju偶 na to, 偶e nic nie odpowie

- m贸wi艂a co艣, ale niewiele. Dawid by艂 troch臋 zaskoczony zachowaniem swojego

ojca. Jeffrey A. Stanley, geolog, docent w Amesworth College, mia艂 du偶e

do艣wiadczenie z m艂odzie偶膮 w r贸偶nym wieku. By艂 to wielki m臋偶czyzna o silnej,

szczup艂ej twarzy i stanowczym, zdecydowanym sposobie bycia, umiej膮cy

podporz膮dkowa膰 sobie ludzi. Nie znaczy to, 偶eby ojciec by艂 ma艂ostkowy czy

przesadnie wymagaj膮cy. Dawid uwa偶a艂, 偶e ojciec jest na og贸艂 sprawiedliwy i

wyrozumia艂y. Ale by艂 to cz艂owiek z temperamentem i w艂asnym zdaniem i nie nale偶a艂

do tych, co pozwalaj膮 patrze膰 sobie w twarz z min膮, kt贸ra m贸wi: "no i co mi

zrobisz?" Raczej nie. Wida膰 tata zrozumia艂, 偶e Dawid si臋 dziwi, bo spr贸bowa艂 mu

to wyt艂umaczy膰 przed wyjazdem do pracy. Poca艂owa艂 na do widzenia Molly, Janie i

Ester i poprosi艂 syna, 偶eby mu pom贸g艂 zanie艣膰 rzeczy do samochodu. Mia艂 do

zabrania ksi膮偶ki i teczk臋, ale doskonale da艂by sobie z tym rad臋 sam, wi臋c by艂 to

tylko pretekst, 偶eby pogada膰 z Dawidem bez 艣wiadk贸w. W drodze do gara偶u, kt贸ry w

domu Westerley贸w znajdowa艂 si臋 z ty艂u, w pewnej odleg艂o艣ci za domem i mia艂

stryszek na siano, bo kiedy艣 by艂 stajni膮, tata spyta艂: - Co s膮dzisz o swojej

nowej siostrze? - No... - odpar艂 Dawid. - Jest dosy膰 ciekawa. To znaczy, nie

przypuszczam, 偶eby si臋 okaza艂a nudna. Ale ma charakterek, prawda? Ojciec

u艣miechn膮艂 si臋. - Prawda. Ma na pewno charakterek. Ale musimy pami臋ta膰, 偶e jest

teraz troch臋 przybita i nieszcz臋艣liwa... - My艣lisz o tym, 偶e pobrali艣cie si臋 z

Molly? - spyta艂 Dawid. - Tak, cz臋艣ciowo o tym. - Uhm - kiwn膮艂 g艂ow膮 Dawid. -

Mnie si臋 to te偶 z pocz膮tku nie bardzo podoba艂o, pami臋tasz? P贸ki nie przywyk艂em

do tej my艣li, nie pozna艂em Molly lepiej i w og贸le. - Ale wypadek Amandy jest

troszk臋 inny i chyba bardziej bolesny. Jej ojciec 偶yje i przez to sprawa jest

dla niej o wiele bardziej skomplikowana. W ci膮gu ostatnich lat mia艂a trudne,

przykre przej艣cia, a teraz znalaz艂a si臋 w nowej sytuacji, do kt贸rej musi si臋

przystosowa膰. Nie przyjdzie jej to 艂atwo i by膰 mo偶e, nam to r贸wnie偶 nie

przyjdzie 艂atwo. Potrzebny b臋dzie dodatkowy wysi艂ek... i masa cierpliwo艣ci.

Dawid wyszczerzy艂 z臋by. - Wiem, o co ci chodzi. Na przyk艂ad o to, jaka by艂a przy

艣niadaniu. Gdyby jedno z nas tak si臋 zachowywa艂o, to by艣 je rozszarpa艂. Ojciec

si臋 roze艣mia艂. - Mo偶liwe. I je艣li tak b臋dzie dalej, mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e

rozszarpi臋 Amand臋. Ale postaram si臋 jeszcze zachowa膰 cierpliwo艣膰. I mam

nadziej臋, 偶e wy tak samo. Dawid spojrza艂 ojcu prosto w oczy. - Jasne -

powiedzia艂. - Jasne, tato. - Szczerze tak my艣la艂, ale zastanawia艂 si臋

jednocze艣nie, jak by to by艂o, gdyby tylko patrzy艂 na ojca i nic nie powiedzia艂,

nawet si臋 nie u艣miechn膮艂. Dawid sta艂 i rozmy艣la艂, podczas gdy ojciec wyprowadza艂

w贸z z gara偶u - i to by艂 b艂膮d. Po chwili samoch贸d zatrzyma艂 si臋 i ojciec spu艣ci艂

szyb臋 w oknie. - By艂bym zapomnia艂 - powiedzia艂. - Czy mogliby艣cie zacz膮膰 pieli膰

rabaty przed domem? Te, kt贸re podlewali艣my w niedziel臋, wiesz? - Tak - kiwn膮艂

g艂ow膮 Dawid. - Wiem. - Zacznijcie to robi膰 dzisiaj, wszyscy. Powiedz bli藕niakom

i Janie, 偶eby te偶 pomogli. Powiedz, 偶e kaza艂em wszystkim troch臋 popracowa膰, nim

si臋 zaczn膮 bawi膰. - A co z Amand膮? - To zostawmy Molly. Ale s膮dz臋, 偶e Amanda

mog艂aby te偶 pom贸c. Tata wycofa艂 w贸z do ko艅ca podjazdu, a Dawid westchn膮艂. Nie

tyle mu chodzi艂o o pielenie, ile o pomoc Janie i bli藕ni膮t. Dobrze to zna艂.

Nak艂onienie tej gromadki do wsp贸lnej pracy przypomina艂o sen, jaki si臋 czasem

miewa: cz艂owiek biegnie dok膮d艣 i biegnie, i w 偶aden spos贸b nie mo偶e dobiec. A

poza tym Dawid liczy艂, 偶e uda mu si臋 porozmawia膰 z Amand膮, nim zd膮偶y si臋 znowu

zamkn膮膰 w pokoju. Chcia艂 pogada膰 jeszcze o spirytyzmie i mo偶e obejrze膰 kilka jej

ksi膮偶ek. Mia艂 powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy Amanda zechce pomaga膰 w robocie. Kiedy

wr贸ci艂 do kuchni i powiedzia艂 o pieleniu, Janie i bli藕ni臋ta nie mog艂y si臋

doczeka膰, kiedy zaczn膮. Nigdy w 偶yciu nie pieli艂y, a zawsze strasznie si臋

cieszy艂y wszystkim, co nowe - przynajmniej przez kilka pierwszych chwil. Amanda

dalej siedzia艂a w milczeniu przy stole. Dawid spojrza艂 na Mollly, Molly

spojrza艂a na Amand臋, a Amanda wbi艂a wzrok w talerz. Wtedy Molly wzi臋艂a g艂臋boki

oddech, podesz艂a i chwyci艂a Amand臋 za rami臋. - Wstawaj w tej chwili, id藕 na dw贸r

i pom贸偶 im! - powiedzia艂a gniewnym g艂osem. Amanda podnios艂a si臋 wolno,

wyszarpn臋艂a rami臋 i ruszy艂a do drzwi za Janie i bli藕ni臋tami. Dawid poszed艂 za

ni膮. Nie patrzy艂 na Molly. Musia艂 i艣膰 jeszcze do gara偶u po narz臋dzia; reszta

wa艂臋sa艂a si臋 po ogrodzie, kiedy do nich wr贸ci艂. To znaczy ca艂a tr贸jka, bo Amanda

zwin臋艂a si臋 na 艂awce ogrodowej z kutego 偶elaza. Dawid najpierw obejrza艂 teren i

ustali艂, co kto b臋dzie robi艂. Ziemia by艂a mi臋kka i wilgotna, gdy偶 odk膮d si臋

wprowadzili, tata wci膮偶 la艂 na ni膮 wod臋 strumieniami. Po艣rednik handlu

nieruchomo艣ciami m贸wi艂, 偶e ten ogr贸d by艂 starannie piel臋gnowany przez poprzednie

w艂a艣cicielki, ale zosta艂 strasznie zapuszczony w okresie, kiedy dom by艂

wystawiony na sprzeda偶. Teraz prawie uschni臋te drzewa i krzewy zaczyna艂y wraca膰

do 偶ycia, ale chwasty rozpleni艂y si臋 wsz臋dzie. - Tesser i Blair - zacz膮艂 Dawid.

- Wy jeste艣cie za mali na grac臋, wi臋c b臋dziecie musieli wyrywa膰 chwasty r臋koma.

Oczy艣cicie ten kawa艂ek, o tutaj, do tych r贸偶. A ty, Janie, wypielisz nast臋pny

kawa艂ek... Ale jak zwykle Janie mia艂a inne zdanie. - Ja chc臋 wycina膰 te wielkie

osty tam, przy ogrodzeniu - oznajmi艂a. - Ale偶 to jest najtrudniejsze -

zaprotestowa艂 Dawid. - Jeste艣 na to za ma艂a. - Nie jestem! Nie jestem za ma艂a.

Chc臋 wycina膰 osty. Dawid westchn膮艂. Wiedzia艂, 偶e sam jest temu winny. Trzeba

zwariowa膰, 偶eby m贸wi膰 Janie, 偶e jest na co艣 za ma艂a. Wzi膮艂 grac臋 i zacz膮艂 pieli膰

miejsce, kt贸re zamierza艂 uprzednio przydzieli膰 siostrze, a ona pomaszerowa艂a na

zaro艣ni臋t膮 ostami 艣cie偶k臋. Gratulowa艂 sobie w duchu, 偶e starczy艂o mu

przynajmniej rozumu, 偶eby nie m贸wi膰 Amandzie, co ma robi膰. Tego by ju偶 by艂o za

wiele. Dosy膰, 偶e rozwala si臋 na 艂awce i przygl膮da mu si臋 spod przymru偶onych

powiek z tym swoim wywr贸conym u艣mieszkiem. Dawid wzruszy艂 w duchu ramionami. A

niech sobie robi, co chce, to nie jego sprawa. Wykona艂 polecenie ojca i nic

wi臋cej robi膰 nie b臋dzie. Pu艣ci艂 malc贸w w ruch, ale teraz niech ka偶dy robi swoje.

Je艣li nie b臋d膮 pracowali jak trzeba, a pewno nie b臋d膮, nie powie s艂owa. W ka偶dym

razie nie przy Amandzie, kt贸ra tam le偶y i patrzy. Odwr贸ci艂 si臋 plecami do ca艂ego

艣wiata i skupi艂 si臋 na robocie. Pracowa艂 z zapa艂em. Up艂yn臋艂o mo偶e pi臋膰 minut,

kiedy us艂ysza艂 niesamowity d藕wi臋k i podni贸s艂 g艂ow臋. By艂 to rozdzieraj膮cy krzyk,

a dochodzi艂 chyba ze 艣cie偶ki zaros艂ej ostami. Spojrza艂 w tamtym kierunku i

zd膮偶y艂 jeszcze zobaczy膰 Janie, kt贸ra zataczaj膮c si臋 wychodzi艂a spomi臋dzy ost贸w

trzymaj膮c si臋 za pier艣; w drugiej r臋ce wymachiwa艂a grac膮. Zatoczy艂a si臋 jeszcze

kilka razy i pad艂a na ziemi臋. Dawid ju偶 chcia艂 do niej biec, kiedy zerwa艂a si臋

na nogi. - Co si臋 sta艂o, Janie? - zawo艂a艂. - Tocz臋 bitw臋 - odpowiedzia艂a. -

Zobacz, te osty to armia nieprzyjacielska, ja jestem bohater, a ta graca to m贸j

miecz. Skoczy艂am, rzuci艂am si臋 na nich i pozabija艂am. A kiedy jaki艣 oset dotknie

mnie, to ja jestem pozabijana. - Zabita - poprawi艂 j膮 Dawid i poszed艂 zobaczy膰.

Kilka ost贸w by艂o uci臋tych na rozmaitych wysoko艣ciach, inne po prostu przygi臋te.

Chcia艂 ju偶 powiedzie膰, 偶e w tym tempie wygracowanie 艣cie偶ki zajmie jej jedno

stulecie, ale si臋 opami臋ta艂. Spe艂ni艂 obietnic臋 i koniec. Je艣li tata chce zrobi膰

z Janie ogrodniczk臋, niech sam si臋 tym zajmie. Wr贸ci艂 do swojego pielenia, a

Janie wymachuj膮c grac膮 rzuci艂a si臋 do ataku na osty i wrzeszcza艂a, ile si艂 w

p艂ucach. Dawid zabra艂 si臋 znowu do roboty. Bli藕ni臋ta r贸wnie偶 pracowa艂y. Ka偶de z

nich wyci膮ga艂o po jednym zielsku, z kt贸rym bardzo wolno maszerowa艂o na skraj

ogrodu, k艂ad艂o na ziemi, a potem bardzo wolno wraca艂o. Po drodze przygl膮da艂o si臋

pprowadzonej na 艣cie偶ce walce z ostami. Dawid zacisn膮艂 z臋by, 偶eby nic nie

powiedzie膰, i praacowa艂 dalej. Kiedy opieli艂 spory kawa艂ek, a r臋ce i plecy

zacz臋艂y go ju偶 bole膰, wyprostowa艂 si臋. To, co zrobili inni, trudno by艂o nawet

dostrzec. Amanda w dalszym ci膮gu siedzia艂a na 艂awce. Dawid podszed艂 i usiad艂

obok, starannie odwracaj膮c wzrok. Nie mia艂 zamiaru zaczyna膰 rozmowy, je艣li ona

dzisiaj postanowi艂a nie odzywa膰 si臋 i do niego. Siedzia艂 tak kilka chwil daj膮c

wytchnienie plecom. Przez ten czas Blair kilka razy przeni贸s艂 jakie艣 zielsko z

miejsca na miejsce, nim sobie przypomnia艂, 偶e trzeba je wyrzuci膰, a Tesser

ca艂kiem przesta艂a pracowa膰 i sta艂a tylko przygl膮daj膮c si臋 Janie. Dawid doprawdy

nie m贸g艂 mie膰 pretensji do bli藕ni膮t. Jak zwykle, Janie przyci膮ga艂a og贸ln膮 uwag臋.

W ci膮gu pi臋ciu minut widzia艂 kilka jej szalonych szar偶 po 艣cie偶ce i kilka

nag艂ych zgon贸w przy akompaniamencie okropnych charcze艅, w艣r贸d 艣miertelnych

drgawek. - Nie zrobi膮 tego, co mieli zrobi膰, prawda? - odezwa艂a si臋 znienacka

Amanda, a Dawid niemal podskoczy艂 ze zdumienia. - Tak - odpar艂 potrz膮saj膮c

g艂ow膮. - NIkt nie zmusi Janie, 偶eby co艣 zrobi艂a. Nikt. Chyba 偶e sama ma na to

ochot臋. Po d艂u偶szej przerwie Amanda powiedzia艂a: - Za艂o偶臋 si臋, 偶e ja bym

potrafi艂a. - Jak? - Och, nie wiem. Musia艂abym si臋 zastanowi膰. Ale za艂o偶臋 si臋, 偶e

bym potrafi艂a. Dawid sceptycznie wzruszy艂 ramionami i dalej przygl膮da艂 si臋

czemu艣, co zapewne mia艂o by膰 rannym koniem. Janie galopowa艂a w k贸艂ko r偶膮c i

coraz bardziej przechylaj膮c si臋 na jeden bok. Kiedy ko艅 wreszcie zdech艂, Amanda

spyta艂a: - Chcesz zobaczy膰? Dawid by艂 tak zafascynowany technik膮 zdychania

konia, 偶e ca艂kiem zapomnia艂, o czym przed chwil膮 rozmawiali. - Co chc臋 zobaczy膰?

- spyta艂. - Chcesz zobaczy膰, jak zmusz臋 Janie, 偶eby co艣 zrobi艂a? - Oczywi艣cie -

odpar艂. - Z moim b艂ogos艂awie艅stwem. Amanda obrzuci艂a dom d艂ugim uwa偶nym

spojrzeniem. NIe wida膰 by艂o, by kto艣 im si臋 przygl膮da艂. Potem wrzasn臋艂a: - Hej,

dzieci! Ester i Blair przyszli natychmiast, ale trzeba by艂o krzykn膮膰 kilka razy

jeszcze g艂o艣niej, by wo艂anie dotar艂o do uszu Janie poprzez gwar bitewny. Kiedy

wszyscy stan臋li wok贸艂 niej, powiedzia艂a: - S艂uchajcie, b臋dziemy si臋 bawili w

now膮 gr臋. Nazywa si臋 "Niewolnicy i Poganiacz". Amanda by艂a poganiaczem

niewolnik贸w. Zdj臋艂a pasek i przywi膮za艂a do kija - by艂 to bat. Potem kaza艂a

wszystkim wyrywa膰 chwasty, a sama chodzi艂a w k贸艂ko krzycz膮c: "Szybciej,

szybciej!" i ok艂adaj膮c dzieci batem. Doskonale im sz艂o przez d艂u偶szy czas.

Wszyscy wyrywali chwasty jak szaleni, a Janie za ka偶dym uderzeniem straszliwie

j臋cza艂a i cierpia艂a. Pasek Amandy by艂 z materia艂u, wi臋c naprawd臋 nie bardzo

bola艂o, ale 艂atwo mog艂a udawa膰, 偶e znosi straszne katusze, bo Amanda zamachiwa艂a

si臋 gro藕nie i wali艂a tak, jakby to nie by艂y 偶arty. Zabawa okaza艂a si臋

dostatecznie podniecaj膮ca, 偶eby zaj膮膰 wszystkich na d艂u偶szy czas. Nim Janie

zacz臋艂a prosi膰, 偶eby teraz ona zosta艂a poganiaczem niewolnik贸w, opielono

zdumiewaj膮co du偶y teren. Kiedy drzwi frontowe otwar艂y si臋 nagle i ukaza艂a si臋 w

nich Molly, Amanda odda艂a bat Janie i ruszy艂a z powrotem na 艂awk臋. Dawid

podszed艂 porozmawia膰 z Molly, kt贸ra by艂a zdumiona, 偶e tyle zrobili. - Tak. Tata

b臋dzie zdziwiony. - B臋dzie bardzo zadowolony. Czy Amanda wam pomaga艂a? - Tak,

nawet bardzo. Molly podesz艂a do 艂awki, powiedzia艂a co艣 do Amandy i pog艂aska艂a j膮

po ramieniu. Dawid patrza艂 z werandy, wi臋c nie widzia艂 dok艂adnie, ale wydawa艂o

mu si臋, 偶e Amanda nic nie odpowiedzia艂a. Potem Janie bawi艂a si臋 dalej w

poganiacza niewolnik贸w, a Blair i Tesser byli niewolnikami, natomiast Dawid

zabra艂 Amand臋 na wsp贸lny obch贸d ca艂ego terenu. Pokaza艂 jej grup臋 bardzo starych

drzew za domem i wyschni臋te 艂o偶ysko strumienia na samym ko艅cu posesji. W

stajnio-gara偶u pokaza艂 jej stare 偶艂oby, gdzie zadawano obrok koniom, i stryszek

na g贸rce. Siedzieli tam chwil臋 i rozmawiali. - Dlaczego powiedzia艂e艣 mojej

matce, 偶e pomaga艂am? - spyta艂a Amanda. - Bo pomaga艂a艣. Przecie偶 nigdy w 偶yciu

nie zrobiliby艣my i po艂owy tego, gdyby艣 nie wymy艣li艂a zabawy w poganiacza. Amanda

prychn臋艂a pogardliwie. - Wielkie rzeczy! Przecie偶 mnie wcale nie chodzi艂o o

pielenie. To by艂y tylko 膰wiczenia moich umiej臋tno艣ci okultystycznych. To bardzo

wa偶na sprawa dla okultysty rozszerza膰 swoj膮 w艂adz臋 nad innymi lud藕mi. Chcia艂am

tylko sprawdzi膰, czy potrafi臋 ich do tego zmusi膰. - No i potrafi艂a艣 - przyzna艂

Dawid. Amanda wzruszy艂a ramionami. - To 偶adna sztuka, je艣li si臋 ju偶 raz te

umiej臋tno艣ci zdoby艂o. - A co z艂ego w tym, 偶e powiedzia艂em twojej matce, 偶e nam

pomaga艂a艣? - spyta艂 Dawid. - Gniewa艂aby si臋 przecie偶, gdyby艣 nie pomog艂a. - Nic

mnie to nie obchodzi - odpar艂a Amanda. Dawid spojrza艂 na ni膮 ze zdumieniem. - A

to dlaczego? - Bo jej nienawidz臋. Dlatego. - Nienawidzisz Molly? - Dawidowi

trudno by艂o w to uwierzy膰. Molly nie by艂a osob膮, kt贸rej mo偶na by nienawidzi膰.

Mo偶e mo偶na by si臋 bez niej oby膰, ale nienawidzi膰? Za co? - Nienawidz臋 jej -

oznajmi艂a Amanda - bo rozwiod艂a si臋 z moim ojcem. - Tata m贸wi艂, 偶e oni si臋 oboje

rozwiedli. Wsp贸lnie to zdecydowali. - M贸j tata m贸wi inaczej, a on chyba lepiej

wie. Ona go rzuci艂a, a potem, kiedy ju偶 prawie si臋 przyzwyczai艂am do mieszkania

z mam膮 tam w tamtym dou i zdoby艂am przyjaci贸艂k臋, i w og贸le, ona nagle wychodzi

za m膮偶 za twojego tat臋, kt贸ry jest, praktycznie bior膮c, biedny, z kup膮 w艂asnych

dzieci, kt贸rymi ona si臋 musi zajmowa膰 i musimy si臋 przeprowadza膰 tutaj na t臋

wioch臋, gdzie ju偶 nie mog臋 si臋 widywa膰 z Leah, i musz臋 chodzi膰 do jakiej艣

parszywej prowincjonalnej szk贸艂ki, gdzie nie znajd臋 nikogo podobnego do mnie i

wszyscy b臋d膮 na mnie patrze膰 jak na cudaka!!! - O, rany! - st臋kn膮艂 Dawid, a po

chwili doda艂: - M贸j tata nie jest biedny. - Jest, w por贸wnaniu z moim. - Sk膮d

wiesz? - Bo mi m贸j tata m贸wi艂. - O! Czy tamte rzeczy te偶 ci m贸wi艂? - Nie musia艂

m贸wi膰. I tak wiedzia艂am. Ale rozmawiali艣my o tym. M贸j tata doskonale rozumie, co

ja czuj臋. Wcale si臋 nie dziwi, 偶e jestem w艣ciek艂a. Dawid tylko kiwa艂 g艂ow膮, bo

nie wiedzia艂, co powiedzie膰, a po chwili Amanda podj臋艂a: - I za艂o偶臋 si臋, 偶e tw贸j

tata te偶 nie lubi spirytyzmu i magii. Na pewno tego nie cierpi. Prawda? - Nie -

odpar艂 Dawid. - Nie cierpi to nie jest w艂a艣ciwe s艂owo. Na og贸艂 tylko si臋

u艣miecha, kiedy m贸wimy o podobnych rzeczach. - No widzisz - triumfowa艂a Amanda.

- W艂a艣nie tak przypuszcza艂am. - Ale moja mama to lubi艂a. W gruncie rzeczy - tu

Dawid przerwa艂 i spojrza艂 na Amand臋 - w gruncie rzeczy ona sama by艂a troch臋...

nie z tego 艣wiata. - Naprawd臋? - zdziwi艂a si臋 Amanda. - Jak to? - No - m贸wi艂

wolno Dawid - wierzy艂a w duchy i strachy, i rozmawia艂a ze zwierz臋tami, i lubi艂a

wszystko, co dziwne i fantastyczne. My艣l臋, 偶e wiedzia艂a o rzeczach, kt贸re mia艂y

si臋 zdarzy膰 dopiero p贸藕niej, w przysz艂o艣ci. Przynajmniej o niekt贸rych. - Twoja

matka w to wierzy艂a? Dawid skin膮艂 g艂ow膮. - Niesamowite - stwierdzi艂a Amanda. Ale

Dawid poch艂oni臋ty by艂 teraz my艣lami o tym, co powiedzia艂... o tym, co w jego

matce by艂o takiego... nieziemskiego. Wierzy艂a, pami臋ta艂, 偶e co艣 - na przyk艂ad

t臋cza czy dzwony ko艣cielne - to dobry omen. I zawsze dopatrywa艂a si臋 jakich艣

magicznych symboli w rzeczach zwyk艂ych. Pami臋ta艂 r贸wnie偶 jej przeczucia...

czasem jakby wiedzia艂a o czym艣, co si臋 mia艂o sta膰 dopiero p贸藕niej. Po jej

艣mierci Dawid zda艂 sobie spraw臋, 偶e zapewne du偶o wcze艣niej ni偶 oni wiedzia艂a

ju偶, 偶e umrze. Si臋gaj膮c pami臋ci膮 wstecz przypomina艂 sobie, jak przygotowywa艂a go

do pomagania ojcu przy dzieciach, nim jeszcze ktokolwiek wiedzia艂, 偶e jest

chora. Nagle s艂owo, kt贸re wypowiedzia艂a Amanda, dotar艂o do jego 艣wiadomo艣ci. -

Niesamowite? - spyta艂. - A c贸偶 jest niesamowitego w zajmowaniu si臋 zjawiskami

nadprzyrodzonymi? My艣la艂em, 偶e ty si臋 tym zajmujesz. - Owszem - przytakn臋艂a

Amanda. - Tylko wydaje mi si臋 niesamowite, 偶e twoja matka mog艂a by膰 taka.

Rozdzia艂 pi膮ty Dawid zaczyna艂 rozumie膰, 偶e je艣li idzie o Amand臋, mo偶na zawsze

liczy膰 na jedno - na niespodzianki. Po tej d艂ugiej rozmowie na stryszku nad

gara偶em, kiedy to gadali o matkach i innych wa偶nych sprawach, my艣la艂, 偶e j膮

pozna艂, przynajmniej troch臋. Ale kiedy odezwa艂 si臋 do niej nast臋pnym razem,

zrobi艂a tak膮 min臋, jakby chcia艂a zwymiotowa膰, i powoli, z rozmys艂em odwr贸ci艂a

si臋 do niego plecami. Nic nie rozumia艂. Po prostu nic nie rozumia艂 - mo偶e to, 偶e

Molly akurat wchodzi艂a do pokoju, mia艂o jaki艣 zwi膮zek z tym zachowaniem?

P贸藕niej, tego samego dnia wieczorem, siedzia艂 na schodkach przed domem patrz膮c

na trawnik, kt贸ry ju偶 zaczyna艂 si臋 ponownie zieleni膰, kiedy wysz艂a Amanda i

przystan臋艂a. Obrzuci艂 j膮 ostro偶nym spojrzeniem, ale ona u艣miechn臋艂a si臋 i

powiedzia艂a: - Id臋 szuka膰 zi贸艂. P贸jdziesz ze mn膮? Ruszy艂a tak szybko, 偶e musia艂

niemal biec, by j膮 dogoni膰. - Zi贸艂? - spyta艂. - Jakich zi贸艂? - Och, zwyczajnych.

- Takich do przypraw? - Nie, g艂upi. Do czar贸w. Niekt贸re zio艂a maj膮 czarnoksi臋sk膮

moc. Prawie do ka偶dego zakl臋cia, odwaru czy napoju mi艂osnego potrzebne s膮 zio艂a.

Leah kupuje je w sklepie zielarskim, ale tu, na wsi, mo偶na je samemu uzbiera膰,

je艣li si臋 tylko wie, czego szuka膰. - A czego teraz szukasz? - Och, r贸偶nych

rzeczy - tojadu, truj膮cych grzyb贸w, wilczych jag贸d, r贸偶nych. - A gdzie b臋dziesz

szuka膰? - Najlepiej by艂oby na cmentarzu. Nie wiesz, czy jest tu gdzie jaki

cmentarz? - NIe - odpar艂 Dawid. - Nie w s膮siedztwie. - Przypuszcza艂am, 偶e nie

b臋dziesz wiedzia艂. Chc臋 poszuka膰 wzd艂u偶 drogi, po obu stronach. To odpowiednie

miejsce. Albo takie, gdzie kto艣 umar艂. Albo na skrzy偶owaniu dr贸g. Rozdro偶e to

bardzo dobry punkt dla r贸偶nych si艂 nadprzyrodzonych. Najbli偶sze rozdro偶e

znajdowa艂o si臋 niemal o p贸艂 mili. Kiedy tam doszli, Amanda rozejrza艂a si臋 i

zerwa艂a kilka ga艂膮zek r贸偶nych ro艣lin. Dawidowi wyda艂o si臋, 偶e to, co nazywa艂a

tojadem, by艂o zwyczajnym domowym any偶kiem, a wilcze jagody wygl膮da艂y mu na

zwyk艂y ja艂owiec. Ale Amanda by艂a ogromnie podniecona, gdy je znalaz艂a. - Czy

jeste艣 pewna, 偶e to wilcze jagody? - pyta艂 Dawid. - Bo mnie si臋 zdaje... -

S艂uchaj! - przerwa艂a Amanda. - Setki razy u偶ywa艂am wilczych jag贸d i zawsze tak

wygl膮da艂y i pachnia艂y, tyle 偶e by艂y, oczywi艣cie, bardziej suche. Leah kupowa艂a

je w sklepie zielarskim i p艂aci艂a prawie pi臋膰 dolar贸w za garsteczk臋. M贸wi艂a, 偶e

to bardzo rzadka i droga ro艣lina. Dawid doszed艂 do wniosku, 偶e chyba ta Leah

wiedzia艂a, co m贸wi, 偶a艂owa艂 tylko, 偶e nie mia艂 dot膮d poj臋cia o mo偶liwo艣ci

sprzedawania podobnego zielska za tyle pieni臋dzy. Kiedy wracali do domu, a on

ni贸s艂 jej torb臋 z zio艂ami, Amanda opowiada艂a mu o Leah i o tym, co robi艂a. Leah

studiowa艂a chiromancj臋 i na du偶ej pauzie w szkole obs艂ugiwa艂a kole偶anki, kt贸re

chcia艂y, 偶eby im wr贸偶y膰 z r臋ki. Chiromancja to bardzo skomplikowana sztuka i

Amanda dopiero zacz臋艂a si臋 jej uczy膰, wobec tego do niej nale偶a艂o tylko

zbieranie pieni臋dzy, pi臋膰dziesi膮t cent贸w od r臋ki, i sporz膮dzanie listy klientek,

podczas gdy Leah im wr贸偶y艂a. Amanda musia艂a r贸wnie偶 rozmawia膰 z tymi, kt贸re

czeka艂y na swoj膮 kolejk臋, i pyta膰, czy kto nie chce kupi膰 napoju mi艂osnego albo

kl膮twy. - A ile to kosztowa艂o? - To zale偶y. - Od czego? - Od tego, ile dany

dzieciak dostawa艂 kieszonkowego. I jak bardzo mu zale偶a艂o na tym, 偶eby si臋

zem艣ci膰 albo zdoby膰 sobie czyj膮艣 sympati臋. Za nap贸j mi艂osny dostawa艂y艣my czasem

nawet dolara. Kl膮twy by艂y na og贸艂 troch臋 ta艅sze. - Musia艂y艣cie zarabia膰 kup臋

forsy. - Ja nie zarabia艂am, tylko Leah. - Jak to? Nie dostawa艂a艣 po艂owy? - Nie,

bo wi臋kszo艣膰 sk艂adnik贸w, jakie na to sz艂y, kupowa艂a Leah, a poza tym ona by艂a

zawsze bez pieni臋dzy, bo jej ojciec nigdy nie p艂aci艂 aliment贸w. Ale ja mia艂am

dostawa膰 cz臋艣膰 forsy po dope艂nieniu wszystkich obrz臋d贸w inicjacji. No i akurat

wtedy, kiedy ju偶 si臋 wszystkiego nauczy艂am, musia艂am wyje偶d偶a膰. - I Leah nigdy

ci nic nie dawa艂a? - Nie. Widzisz, ona musia艂a mie膰 bardzo du偶o pieni臋dzy na

wszystko, czego nam by艂o trzeba do czar贸w, a trudno jej by艂o o fors臋 przy ojcu

pr贸偶niaku i matce, z kt贸r膮 nie rozmawia艂a. I niekt贸re zakl臋cia robi艂y艣my za

darmo. Na przyk艂ad kiedy z艂ama艂y艣my panu Fitzmaurice.owi nog臋. Wcale nie

zrobi艂y艣my tego dla pieni臋dzy. - A dlaczego z艂ama艂y艣cie mu nog臋? - Przez zemst臋

- powiedzia艂a Amanda. - Przez zemst臋? Amanda skin臋艂a g艂ow膮. 艢ci膮gn臋艂a ciemne

brwi przyjmuj膮c wyraz, kt贸ry przypomnia艂 Dawidowi spojrzenie, jakim obrzuca艂 j膮

kruk. - Przez zemst臋 za to, 偶e pan Fitzmaurice by艂 cz艂owiekiem niesprawiedliwym

i uprzedzonym. Rozumiesz, Leah mia艂a napisa膰 wypracowanie z historii o Aztekach

i nam贸wi艂a jedn膮 bardzo dobr膮 uczennic臋, Millicent Endicott, 偶eby jej pozwoli艂a

przepisa膰 swoje wypracowanie. Millicent mia艂a innego nauczyciela historii, wi臋c

nikt nie m贸g艂 wiedzie膰, 偶e Leah to przepisa艂a. No i... - tu Amanda przerwa艂a

przybieraj膮c wyraz twarzy, kt贸ry m贸wi艂 "nie uwierzysz i p臋kniesz ze z艂o艣ci, jak

ci powiem" - no i Millicent dosta艂a pi膮tk臋 za tych Aztek贸w, a Leah tr贸j臋. Za to

samo wypracowanie. Leah by艂a w艣ciek艂a. Pomy艣L tylko, ile musia艂a zmarnowa膰

czasu, 偶eby przekona膰 Millicent, 偶e mo偶na kogo艣 zauroczy膰, i ile tym mo偶na

narobi膰 szkody, do tego jeszcze ca艂a robota z przepisywaniem, bo to by艂a bardzo

d艂uga praca - i za to wszystko dosta膰 tylko tr贸j臋! To by艂 murowany dow贸d, 偶e pan

Fitzmaurice jest strasznie do niej uprzedzony. - A czemu by艂 do niej uprzedzony?

- Kto go tam wie? Tyle, 偶e on nie by艂 uprzedzony jedynie do tych, co zawsze

odrabia艂y zadania domowe i 艣mia艂y si臋 z jego dowcip贸w sprzed stu lat. No wi臋c

zdoby艂y艣my w艂os z r臋kawa jego marynarki, po艂o偶y艂y艣my go na glinian膮 lalk臋 i

wbija艂y艣my w ni膮 szpilki i pan Fitzmaurice pojecha艂 potem na narty i z艂ama艂

nog臋. Na Dawidzie, cho膰by nie chcia艂, musia艂o to zrobi膰 wra偶enie. Amanda

potrafi艂a patrze膰 cz艂owiekowi prosto w oczy, m贸wi膰 co艣, co brzmia艂o ca艂kiem

nieprawdopodobnie, a kiedy ko艅czy艂a, to ju偶 si臋 wcale nie wydawa艂o

nieprawdopodobne. - O, rany! - powiedzia艂 Dawid, us艂yszawszy opowie艣膰 o panu

Fitzmaurice. Amanda wygl膮da艂a na zadowolon膮. - S艂uchaj - spyta艂a - a mo偶e

chcia艂by艣 pobra膰 troch臋 nauk o zjawiskach nadprzyrodzonych? I nawet mali mogliby

te偶. Mogliby艣cie wszyscy zosta膰 moimi neofitami. - Co to jest neofita? - spyta艂

Dawid. - Ucze艅. Kto艣, kto jest w czym艣 nowy. By艂am neofitk膮 Leah, p贸ki nie

dope艂ni艂am obrz臋du inicjacji, wi臋c teraz wy wszyscy mo偶ecie by膰 moimi

neofitami... Dawid by艂 naprawd臋 zdumiony s艂ysz膮c propozycj臋 Amandy, 偶eby on i

malcy zostali jej neofitami. Mia艂 dot膮d cich膮 nadziej臋, 偶e powie mu co艣 wi臋cej o

magii i spirytyzmie i mo偶e mu da do przeczytania niekt贸re swoje ksi膮偶ki, ale

偶eby go zaprasza艂a do nauki czarnoksi臋stwa - tego si臋 nie spodziewa艂! W gruncie

rzeczy Dawid nie mia艂 jeszcze wyrobionego zdania o Amandzie i jej

czarnoksi臋stwie. Na przyk艂ad wcale nie ustali艂, w jakiej mierze widzi w tym co艣

naprawd臋 nadprzyrodzonego, i w gruncie rzeczy nie pr贸bowa艂 ustali膰. Nie bardzo

wiedzia艂, dlaczego, ale pami臋ta艂, 偶e kiedy艣 zapyta艂 mam臋, czy wierzy w duchy, a

ona odpowiedzia艂a, 偶e nie odrzuca wiary w nic, co sprawia, i偶 艣wiat jest

bardziej emocjonuj膮cy. I Dawid doszed艂 do wniosku, 偶e teraz odczuwa co艣

podobnego. Bo jedno trzeba by艂o powiedzie膰 o Amandzie - z pewno艣ci膮 艣wiat

wydawa艂 si臋 przy niej bardziej emocjonuj膮cy, cho膰 by艂y to emocje r贸偶nego

rodzaju. Tego wieczora, kiedy szli spa膰, Dawid powiedzia艂 dzieciom o zaproszeniu

Amandy i wszyscy przyj臋li je z entuzjazmem. Janie ogromnie chcia艂a si臋

wykszta艂ci膰 na czarownic臋, a Dawid powiedzia艂, 偶e jego zdaniem ma ju偶 ca艂kiem

dobre pocz膮tki. Ester plot艂a co艣 o kr贸likach. Z pocz膮tku nie m贸g艂 zrozumie膰, o

co jej chodzi, a偶 wreszcie poj膮艂, 偶e w jej poj臋ciu Amanda b臋dzie ich uczy膰

magicznych sztuczek. Najwyra藕niej ESter dowiedzia艂a si臋 sk膮d艣 - pewno z

telewizji - 偶e magia polega przede wszystkim na wyci膮ganiu kr贸lik贸w z czarnych

cylindr贸w. A Ester zawsze mia艂a kota na punkcie kr贸lik贸w. Blair jak zwykle m贸wi艂

niewiele, ale Dawid czu艂, 偶e by艂 zaciekawiony. Wreszcie si臋 odezwa艂. - Dawid? -

a kiedy Dawid spojrza艂 na niego, spyta艂: - Co to jest magia? Dawid nie zdawa艂

sobie dot膮d sprawy, jak trudno to wyt艂umaczy膰 za pomoc膮 s艂贸w. - No - powiedzia艂

- magia to jest robienie rzeczy, jakich inni nie mog膮 zrobi膰, u偶ywaj膮c si艂,

jakich inni nie maj膮. Blair skin膮艂 g艂ow膮 ze swoim u艣miechem z poczt贸wki

艣wi膮tecznej. - Och! Wi臋c to jest magia! - Ale trzeba si臋 bardzo d艂ugo uczy膰 i

bra膰 udzia艂 w obrz臋dach, i m贸wi膰 odpowiednie zakl臋cia, 偶eby zdoby膰 te si艂y.

Blair wydawa艂 si臋 zaskoczony. - Trzeba je m贸wi膰? Dawid skin膮艂 g艂ow膮. - I Amanda

je m贸wi? - Na pewno. Bardzo cz臋sto. - Dawid, s艂uchaj. Czy jak Amanda m贸wi

przekl臋cia, to kopie kruka? - NIe przekl臋cia - roze艣mia艂 si臋 Dawid - tylko

zakl臋cia. I Amanda nie kopie kruka. Blair potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Kopie -

o艣wiadczy艂. Ester przerwa艂a im nast臋pnym pytaniem o kr贸liki i Dawid musia艂 jej

ponownie t艂umaczy膰, 偶e pewno nie b臋dzie kr贸lik贸w, a przynajmniej nie od razu.

Nast臋pnego dnia rano Molly pojecha艂a do miasta po zakupy, a Amanda zawo艂a艂a

m艂odych Stanley贸w do swojego pokoju. Wygl膮da艂 teraz ca艂kiem inaczej ni偶 wtedy,

kiedy Dawid widzia艂 go po raz ostatni. Na 艣cianach rozwieszone by艂y kolorowe

afisze, a z sufitu zwisa艂y w kilku miejscach r贸偶ne dziwne przedmioty. Jeden

wygl膮da艂 jak olbrzymie oko wymalowane na tekturze, inne zrobione by艂y chyba z

patyk贸w i prz臋dzy. Na oknach ko艂ysa艂y si臋 d艂ugie sznury paciork贸w, a w kilku

miejscach wisia艂y zas艂ony. Jedna by艂a na drzwiach do schowka na ubranie, a druga

zas艂ania艂a p贸艂ki z ksi膮偶kami. Na 艣rodku pokoju sta艂 stolik do kart nakryty

szalem, a na nim talia kart. Amanda mia艂a na sobie czarn膮 sukni臋 i szal, a na

czole przyklejony 艣wiec膮cy tr贸jk膮t, tylko w艂os贸w nie posplata艂a w warkoczyki.

Kiedy wszyscy weszli, zamkn臋艂a drzwi i usiad艂a za stolikiem. Po przeciwnej

stronie sto艂u sta艂o jedno krzes艂o. Dawid, Ester i Janie przysiedli na brze偶ku

艂贸偶ka, a Blair przeszed艂 przez pok贸j i usiad艂 na pod艂odze, przy klatce kruka.

Amanda wzi臋艂a karty i zacz臋艂a je tasowa膰. - Postanowi艂am - oznajmi艂a - 偶e zanim

zaczn臋 was uczy膰, musicie przej艣膰 pewne testy. - Takie jak na inteligencj臋? -

ucieszy艂a si臋 Janie. - Bo ja mam bardzo dobre wyniki z testu na inteligencj臋. -

Nie, nie jak testy na inteligencj臋. Musz臋 zrobi膰 wam test na zdolno艣ci

nadprzyrodzone. Chc臋 sprawdzi膰, czy kt贸re艣 z was ma zadatki na medium. S膮

ludzie, kt贸rzy rodz膮 si臋 ze zdolno艣ciami telepatycznymi i r贸偶nymi innymi,

wykrywa si臋 to robi膮c rozmaite testy w laboratoriach. Czyta艂y艣my o tym z Leah.

Nie przypuszczam zreszt膮, 偶eby kt贸re z was je mia艂o, a je艣li to niewielkie. Ale

w ten spos贸b b臋dziemy mogli mie膰 pewno艣膰. Ty pierwszy, Dawid. Siadaj tu, na

krze艣le. Test polega艂 na tym, by sprawdzi膰, na ile kto艣 potrafi odczytywa膰 cudze

my艣li. Amanda wyci膮ga艂a z talii kart臋 tak, 偶eby Dawid jej nie widzia艂, a on

musia艂 powiedzie膰, czy to czarny, czy czerwony kolor. Amanda t艂umaczy艂a, 偶e

zwyk艂y cz艂owiek zgadnie w po艂owie przypadk贸w, to znaczy na dwadzie艣cia kart

odgadnie kolor dziesi臋ciu. Je艣li si臋 odgad艂o czterna艣cie czy pi臋tna艣cie, mia艂o

si臋 ca艂kiem niez艂e wrodzone zadatki na medium. Kiedy Leah robi艂a ten test na

Amandzie, ona od razu, za pierwszym razem, odgad艂a kolor czternastu kart. Tak

wi臋c Amanda wyci膮ga艂a karty, a Dawid ogl膮da艂 je od ty艂u i zgadywa艂, kt贸ra jest

czarna, a kt贸ra czerwona. Kiedy sko艅czy艂, powiedzia艂a, 偶e zgad艂 jedena艣cie razy,

co nie 艣wiadczy o niczym nadzwyczajnym, ale te偶 i nie by艂o beznadziejne.

Nast臋pna by艂a Janie. Janie 偶膮da艂a, 偶eby jej dawano za ka偶dym razem d艂ugi, d艂ugi

czas do namys艂u. Przyk艂ada艂a palce do skroni, przymyka艂a oczy i ko艂ysa艂a si臋 w

krze艣le mrucz膮c: "czerwona czy czarna, czerwona czy czarna". A kiedy odgad艂a

藕le, zaczyna艂a d艂ugie wyja艣nienia, 偶e chcia艂a w艂a艣nie powiedzie膰 odwrotnie,

tylko 偶e jej 藕le wysz艂o, kiedy m贸wi艂a, wi臋c powinno si臋 jej pozwoli膰 zgadywa膰

ponownie. Raz, kiedy Dawid czeka艂, a偶 Amanda i Janie sko艅cz膮 si臋 k艂贸ci膰, czy

ostatnia pomy艂ka b臋dzie si臋 liczy膰, czy nie, zauwa偶y艂 przypadkiem, co robi

Blair. Blair karmi艂 czym艣 kruka. Wygl膮da艂o to jak kiszka pasztetowa i pewno by艂a

to kiszka, bo Blair j膮 uwielbia艂 i zawsze nosi艂 w kieszeniach. Dawid najpierw

chcia艂 powiedzie膰, 偶eby uwa偶a艂, ale 偶e kruk dzioba艂 tylko kiszk臋 i nie mia艂

zamiaru dzioba膰 nic innego, da艂 pok贸j. Poza tym Blair na og贸艂 艣wietnie sobie

radzi艂 ze zwierz臋tami. Kiedy Janie sko艅czy艂a wreszcie, wysz艂o, 偶e zgad艂a

trzyna艣cie razy, ale ona upiera艂a si臋, 偶e pi臋tna艣cie, tylko Amanda 藕le

policzy艂a. Nast臋pna by艂a Ester. Wdrapa艂a si臋 i usadowi艂a na krze艣le, wysun膮wszy

przed siebie t艂uste n贸偶ki, a r臋ce z艂o偶ywszy na podo艂ku. Zamkn臋艂a oczy, tak jak

to robi艂a Janie, potem je otworzy艂a i powiedzia艂a: - Je艣li wygram, czy b臋d臋

mog艂a zrobi膰 pierwszego kr贸lika? - Kr贸lika? - zdumia艂a si臋 Amanda. - O czym ona

m贸wi? Dawid pr贸bowa艂 to wyja艣ni膰, na co Amanda prychn臋艂a i zabra艂a si臋 do testu.

Kiedy sko艅czy艂y, Ester mia艂a dok艂adnie dziesi臋膰 prawid艂owych odgadni臋膰. - Czy

dobrze wysz艂am? - dopytywa艂a si臋 Ester. - Przeci臋tnie. Nic nadzwyczajnego. Ester

podesz艂a i opar艂a si臋 o Dawida. - Dawid? - spyta艂a ze zmartwion膮 buzi膮. -

S艂uchaj, Tesser - szepn膮艂. - Je艣li w og贸le b臋d膮 kiedy kr贸liki, to ci jednego

zdob臋d臋. Obiecuj臋. Ester u艣miechn臋艂a si臋 i wdrapa艂a obok, na brzeg 艂贸偶ka. Dawid

zauwa偶y艂, 偶e Amanda odk艂ada karty. - A co z Blairem? - zapyta艂. Amanda zrobi艂a

zdziwion膮 min臋. - Jak on mo偶e przej艣膰 test? On w og贸le nie m贸wi. - M贸wi.

Przecie偶 ci powiedzia艂em. Tyle, 偶e nie cz臋sto. - No c贸偶, ja go nigdy nie

s艂ysza艂am. Blair podszed艂 do stolika i spojrza艂 na Amand臋. - No dobrze -

prychn臋艂a. - W艂a藕 na krzes艂o. - Wyci膮gn臋艂a kart臋 i spojrza艂a na ni膮. Blair

wdrapa艂 si臋 na krzes艂o, usiad艂 bardzo spokojnie i wpatrywa艂 si臋 z u艣miechem w

Amand臋. - No wi臋c, co to jest? - spyta艂a wreszcie. - Czerwona czy czarna. - To

s膮 serduszka - odpar艂 Blair cichutkim g艂osem. - Du偶o malutkich serduszek. Amanda

rzuci艂a kart臋 na st贸艂. - No widzisz - zwr贸ci艂a si臋 do Dawida - co ci m贸wi艂am?

Przecie偶 on nic nie rozumie. Dawid podszed艂 i podni贸s艂 kart臋. By艂a to dziewi膮tka

kier. W tym momencie Amanda krzykn臋艂a i przez u艂amek sekundy Dawid s膮dzi艂, 偶e

krzyczy ze zdumienia, bo Blair rozpozna艂 kart臋. Przecie偶 okaza艂o si臋, 偶e nie

tylko wiedzia艂, jakiego jest koloru, ale 偶e to s膮 serduszka kierowe - i 偶e jest

ich du偶o. Pewno wiedzia艂by, 偶e jest ich dziewi臋膰, gdyby potrafi艂 liczy膰 do

dziewi臋ciu. Dawid ju偶 otwiera艂 usta, by wyt艂umaczy膰, 偶e Blair jest troch臋 nie z

tej ziemi, kiedy zauwa偶y艂 prawdziwy pow贸d krzyku Amandy. Kruk wyszed艂 z klatki.

Skaka艂 na wielkich czarnych 艂apach po pod艂odze rozpo艣cieraj膮c coraz to szerzej i

szerzej skrzyd艂a. Wszyscy stali jak skamieniali, a on nagle poderwa艂 si臋 w g贸r臋

i Amanda wrzasn臋艂a znowu. Miota艂 si臋 jak szalony po pokoju 艂opocz膮c ogromnymi

skrzyd艂ami. Raz przysiad艂 na moment na komodzie i str膮ci艂 gromad臋 s艂oik贸w i

butelek, potem poderwa艂 si臋 znowu. Kiedy usiad艂 wreszcie na 艣rodku 艂贸偶ka, Janie,

Dawid, Ester i Amanda le偶eli na pod艂odze. Amanda os艂oni艂a g艂ow臋 r臋kami. Potem

wszyscy powoli, ostro偶nie usiedli. Blair podszed艂 do 艂贸偶ka. Zobaczywszy go kruk

przekrzywi艂 g艂ow臋 i przyskoczy艂 do niego dwoma wielkimi 艣lamazarnymi susami.

Blair obj膮艂 go ma艂ymi dziecinnymi ramionami i d藕wign膮艂 z 艂贸偶ka. Ptak by艂 tak

wielki, 偶e malec nios膮c go musia艂 si臋 odchyla膰 do ty艂u. Kruk zwisa艂 bezw艂adnie,

g艂owa mu si臋 kiwa艂a, a wielkie zakrzywione szpony niemal wlok艂y si臋 po ziemi.

Blair podszed艂 powoli do klatki i wpakowa艂 kruka do 艣rodka. Amanda poderwa艂a si臋

na nogi. - S艂uchajcie! On si臋 oswoi艂! Nagle si臋 oswoi艂! Wiecie, co to musia艂o

by膰? Pewno to, 偶e nigdy dot膮d nie m贸g艂 wyj艣膰 i polata膰 troch臋. Dlatego by艂 taki

z艂y! Na pewno przez to by艂 taki parszywy - podesz艂a do klatki, otworzy艂a

drzwiczki i cofn臋艂a si臋. Kruk wyszed艂. Wyszed艂 gwa艂townie i poderwa艂 si臋 w g贸r臋.

Trzepota艂 skrzyd艂ami i miota艂 si臋 po pokoju z pierzastym szumem wzbijaj膮c

kr贸tkie, lecz gwa艂towne wiry powietrza. Wszyscy zacz臋li przysiada膰 i piszcze膰.

Wreszcie kruk usiad艂 na 艂贸偶ku. Amanda ruszy艂a wolno ku niemu. - Rolor - m贸wi艂a.

- Rolor_obufo_lualul_obufo_rolor. Kruk cofn膮艂 si臋 przed ni膮. Obesz艂a 艂贸偶ko i

zacz臋艂a si臋 powoli zbli偶a膰 do niego z drugiej strony, m贸wi膮c po cichu r贸偶ne

dziwne s艂owa. Kruk zacz膮艂 wycofywa膰 si臋 boczkiem. Nagle Amanda pochyli艂a si臋

gwa艂townie i z艂apa艂a go obydwoma r臋kami. Ptak zaskrzecza艂 ochryple. Rozp臋ta艂 si臋

szalony m艂yniec r膮k, szpon贸w i pi贸r. Kruk jakby wdrapywa艂 si臋 po niej skrzyd艂ami

i pazurami, coraz wy偶ej ku w艂osom, a ona bieg艂a do klatki trzymaj膮c go i t艂uk膮c

jednocze艣nie. Kiedy si臋 znalaz艂a przy klatce, kruk siedzia艂 jej na g艂owie

wczepiony pazurami we w艂osy. Zerwa艂a go i cisn臋艂a do 艣rodka z tak膮 si艂膮, 偶e

uderzy艂 si臋 o druty przeciwnej 艣ciany. Potem cofn臋艂a si臋 i z zamachem kopn臋艂a

klatk臋. Metalowe druty zad藕wi臋cza艂y przeci膮gle, a wydawa艂o si臋, 偶e krukowi

wszystkie pi贸ra stan臋艂y rozedrgane na sztorc. Ptak zaskrzecza艂, a Amanda

wrzasn臋艂a: - Dobrze ci tak, ty... szuszuszuszuszuszu! Kiedy si臋 odwr贸ci艂a, w艂osy

mia艂a nastroszone, twarz czerwon膮, a na policzku d艂ug膮 czerwon膮 krech臋. Przez

chwil臋 sta艂a tak patrz膮c na Dawida i malc贸w i oddychaj膮c ci臋偶ko. Potem

przesun臋艂a r臋k膮 po w艂osach i wzruszy艂a ramionami. - G艂upie kruczysko -

powiedzia艂a zimno i spokojnie. - Co艣 go musia艂o wystraszy膰. - Podesz艂a do

stolika, zebra艂a karty i zacz臋艂a je sk艂ada膰. - MO偶ecie ju偶 i艣膰 - o艣wiadczy艂a. -

Na dzisiaj do艣膰. Jutro b臋dziemy si臋 uczy膰 dalej. Dawid, Blair i ESter ruszyli ku

drzwiom, ale Janie, jak zwykle, musia艂a oponowa膰. - Nie mogliby艣my jeszcze

zosta膰? - spyta艂a. - Nie mogliby艣my zosta膰 i jeszcze si臋 pouczy膰? Ja bym chcia艂a

zosta膰 i nauczy膰 si臋 oswajania kruk贸w. - Wyno艣 si臋! - wrzasn臋艂a Amanda. Rozdzia艂

sz贸sty Dopiero nast臋pnego dnia Amanda pozwoli艂a im wej艣膰 do swojego pokoju.

Stolik do kart by艂 odsuni臋ty, zamiast niego na 艣rodku pod艂ogi sta艂a 艣wieca i

metalowa miseczka z p艂on膮cym kadzid艂em. Okna by艂y zamkni臋te, zas艂ony

zaci膮gni臋te, a w przy膰mionym 艣wietle wi艂 si臋 s艂odkawy dymek. Amanda kaza艂a

wszystkim usi膮艣膰 na pod艂odze wok贸艂 艣wiecy i kadzid艂a. - Dzisiaj zaczynamy obrz臋d

inicjacji - oznajmi艂a. - Czego? - spyta艂a Janie. - Obrz臋d inicjacji - powt贸rzy艂a

Amanda powoli i wyra藕nie. Tr贸jka malc贸w wpatrywa艂a si臋 w ni膮 nierozumiej膮cym

wzrokiem. - S艂uchajcie - powiedzia艂 Dawid - to jak w tej bajce, kt贸r膮 wam

czyta艂em, jak ten kr贸lewicz musia艂 przej艣膰 przez r贸偶ne pr贸by i udowodni膰, 偶e

jest odwa偶ny, nim si臋 o偶eni艂 z kr贸lewn膮. Podczas inicjacji musicie przej艣膰 r贸偶ne

pr贸by, 偶eby dowie艣膰, 偶e si臋 nadajecie do... do tego, o co wam chodzi. - Mnie o

Dawida - powiedzia艂a Ester. - Co to znaczy, 偶e "tobie o Dawida"? - zdziwi艂 si臋

Dawid. - 呕eby si臋 o偶eni膰. Chodzi mi o to, 偶eby si臋 o偶eni膰 z Dawidem. Amanda i

Janie zacz臋艂y si臋 艣mia膰. - Ty g艂uptasie - t艂umaczy艂a jej Janie. - Nie mo偶esz

wyj艣膰 za w艂asnego brata. A poza tym jeste艣 na to za ma艂a. - I nie na tym polega

ta inicjacja - t艂umaczy艂 Dawid. - B臋dziemy wtajemniczani w sprawy 艣wiata

nadnaturalnego. - Spojrza艂 na Amand臋, by to potwierdzi艂a. Skin臋艂a g艂ow膮. - W

艣wiat okultyzmu - powiedzia艂a. - I magii - doda艂a Janie. - Aha - Ester teraz ju偶

wszystko zrozumia艂a - wi臋c mnie chodzi o pierwszego kr贸lika. Amanda machn臋艂a na

ni膮 r臋k膮 i zacz臋艂a t艂umaczy膰. Wygl膮da艂o na to, 偶e test贸w b臋dzie dziewi臋膰. Amanda

nazywa艂a je "pr贸bami". Ka偶da pr贸ba b臋dzie trwa艂a ca艂y dzie艅. Je艣li si臋 przejdzie

pr贸b臋 zwyci臋sko, mo偶na zacz膮膰 nast臋pn膮, ale je艣li si臋 zawali, to trzeba zaczyna膰

wszystko od pocz膮tku nast臋pnego dnia. Kiedy przejd膮 wszystkie pr贸by, odb臋dzie

si臋 ceremonia inicjacji. Ostatni obrz臋d b臋dzie ogromnie skomplikowany i trudny,

a kiedy go dokonaj膮, stan膮 si臋 wszyscy okultystami. - Pewne rzeczy musicie

zacz膮膰 robi膰 od razu, 偶eby si臋 przygotowa膰 do obrz臋d贸w - powiedzia艂a Amanda. -

To znaczy, opr贸cz pr贸b. Przede wszystkim musicie zaraz zacz膮膰 zbiera膰 r贸偶ne

przedmioty konieczne do skompletowania stroju obrz臋dowego. Tego si臋 nie da

zrobi膰 w ostatniej chwili. Ja to szykowa艂am ca艂ymi tygodniami. Powiem wam od

razu, 偶eby艣cie mogli zacz膮膰. Wi臋c przede wszystkim, ka偶da rzecz musi by膰 bardzo

stara, im starsza, tym lepsza. Tak jak moja czarna suknia. Znalaz艂am j膮 w

sklepie ze starzyzn膮, a sprzedawca powiedzia艂, 偶e to prawdziwy antyk. Poza tym

przynajmniej jedna cz臋艣膰 waszej garderoby musi nale偶e膰 do osoby umar艂ej. A jedna

musi by膰 kradziona. - Kradziona? - zdziwi艂 si臋 Dawid. - A kto ma j膮 ukra艣膰? -

Wy. Ka偶dy musi ukra艣膰 dla siebie. - Mamy kra艣膰? - Janie mia艂a zdumion膮 min臋.

Dawid wiedzia艂 dlaczego. Ojciec mia艂 bardzo zdecydowane zdanie co do kradzie偶y i

Janie s艂ysza艂a je niejednokrotnie. Amanda skin臋艂a g艂ow膮. - Mamy kra艣膰, 偶eby

obrz膮dek by艂 w porz膮dku? - upewni艂a si臋 Janie. - Tak. Janie zamy艣li艂a si臋 nad

tym przez chwil臋, a potem spyta艂a: - Wi臋c albo my b臋dziemy nie w porz膮dku, albo

nici z obrz臋du? - S艂uchaj, ma艂a - rozz艂o艣ci艂a si臋 Amanda. - Chcesz si臋

dowiedzei膰 wszystkiego czy nie? Aha, jeszcze jedno co do waszych szat. Nie

mo偶ecie mie膰 na sobie niczego bia艂ego. - Nawet majtek? - spyta艂a Janie. -

Niczego - uci臋艂a Amanda patrz膮c z艂ym wzrokiem najpierw na Janie, potem na

Dawida. - Jak jej nie zatkasz, to nigdy nie zaczniemy. - Zamknij si臋, Janie -

rozkaza艂 Dawid. Potem Amanda zacz臋艂a t艂umaczy膰, na czym polega pierwsza pr贸ba.

Ot贸偶 przez ca艂y dzie艅 nie mog膮 bra膰 do r臋ki niczego z metalu ani pozwoli膰, 偶eby

metal dotkn膮艂 ich sk贸ry. Pr贸ba mia艂a si臋 rozpocz膮膰 o p贸艂nocy i trwa膰 do p贸艂nocy

nast臋pnego dnia. W pierwszej chwili wyda艂o si臋 to Dawidowi 艂atwe. Ale potem

zacz膮艂 sobie zdawa膰 spraw臋 z niekt贸rych trudno艣ci. - Jak b臋dziemy odkr臋cali

krany? - spyta艂a Janie. - To nie trudne - odpar艂 Dawid. - Owiniesz r臋k臋

r臋cznikiem. Czy to si臋 b臋dzie liczy艂o? - Tak - odpowiedzia艂a Amanda. - Ale nie

pomy艣leli艣cie jeszcze o najtrudniejszej cz臋艣ci. Jak b臋dzie przy stole? Bo

b臋dziecie musieli je艣膰 palcami. - To si臋 Molly nie spodoba - powiedzia艂a ESter.

- Na pewno nam pozwoli przez jeden jedyny dzie艅, je艣li jej wyt艂umaczymy, o co

chodzi - powiedzia艂 Dawid. - Molly nie jest specjalnie drobiazgowa... Amanda

potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 ze zgorszon膮 min膮. - O co chodzi? - spyta艂 Dawid. - Nie macie

poj臋cia, jak ona si臋 potrafi czepia膰. To nie jest wasza matka. A poza tym nie

wolno wam niczego t艂umaczy膰. Je艣li b臋dziecie wyja艣nia膰, 偶e przechodzicie pr贸b臋,

to wszystko przepad艂o. Ca艂a pr贸ba na nic i trzeba zaczyna膰 inn膮. - O, rany! -

westchn膮艂 Dawid. - Dlaczego nie mo偶na? Czemu nie mo偶na powiedzie膰 o tym w艂asnej

rodzinie? Amanda wykrzywi艂a twarz w szyderczym, obra藕liwym u艣miechu. - Dlatego,

Dawidku, 偶e czarnoksi臋偶nicy i alchemicy nie lataj膮 do swoich mamu艣 po rad臋. - No

dobrze - mrukn膮艂 Dawid. - Dziwi艂em si臋 i tyle. Przez pozosta艂膮 cz臋艣膰 dnia, czy

to podczas pracy w ogrodzie, czy spaceru z malcami, a potem g艂o艣nego czytania,

Dawid my艣la艂 o jutrzejszej pr贸bie. Przychodzi艂y mu do g艂owy r贸偶ne pomys艂y, jedne

dobre, inne znowu do niczego. Przez pewien czas s膮dzi艂 nawet, 偶e ju偶 rozwi膮za艂

problem jedzenia, bo przypomnia艂 sobie plastikowe 艂y偶ki, kt贸re Molly bra艂a

zawsze na piknik, ale kiedy poszed艂 ich szuka膰, okaza艂o si臋, 偶e znikn臋艂y.

Zapyta艂 o nie Molly, kt贸ra powiedzia艂a, 偶e nic nie rozumie, bo z pewno艣ci膮 by艂y

przed kilku dniami. Sama przejrza艂a szuflad臋, kiedy Dawid da艂 ju偶 za wygran膮. -

Dziwne - powiedzia艂a. Mo偶e je dzieci zabra艂y. - Kiedy Dawid wyja艣ni艂, 偶e ju偶

pyta艂 dzieci i 偶e nie bra艂y, potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - NO c贸偶 - u艣miechn臋艂a si臋 do

Dawida - wobec tego musia艂 to zrobi膰 nasz duch. - Jaki duch? - Nasz. W takim

starym domu musi mieszka膰 przynajmniej jeden duch, nie s膮dzisz? - Och, na pewno

- roze艣mia艂 si臋 Dawid. Po raz pierwszy s艂ysza艂, jak Molly m贸wi o duchach, i

pewny by艂, 偶e uwa偶a to wy艂膮cznie za 偶art. Ale potem nie by艂 ju偶 taki pewny.

Dopiero p贸藕nym popo艂udniem u艣wiadomi艂 sobie problem z zamkiem b艂yskawicznym. By艂

to wy艂膮cznie jego problem, bo dziewczynki mia艂y mas臋 rzeczy bez ekler贸w, a Blair

nosi艂 majtki na gumce, podobne do gimnastycznych. Dawid przejrza艂 swoj膮

garderob臋 i doszed艂 do wniosku, 偶e najbezpieczniej b臋dzie w艂o偶y膰 spodenki

k膮pielowe, chocia偶 trudno mu przyjdzie to wyt艂umaczy膰, nawet je艣li si臋 jutro

ociepli. Ca艂y dzie艅 metal nie wychodzi艂 mu z g艂owy. Zabra艂 dzieci na ostatni

obch贸d domu, pokazuj膮c wszystko, co metalowe, ale nie by艂 pewny, czy b臋d膮

pami臋ta膰. Na przyk艂ad o metalowej ga艂ce w drzwiach kuchennych - bo pozosta艂e

by艂y kryszta艂owe, wi臋c bez problemu. Le偶a艂 ju偶 w 艂贸偶ku czekaj膮c, a偶 ogarnie go

sen, kiedy nagle przyszed艂 mu do g艂owy genialny pomys艂. Pierwszy wielki problem

b臋dzie ze 艣niadaniem. Tata lubi艂 wstawa膰 wcze艣nie i je艣膰 艣niadanie bez po艣piechu

z ca艂膮 rodzin膮 przed wyj艣ciem do pracy, a co do jednego by艂 bardzo wymagaj膮cy -

mianowicie, 偶eby przy stole zachowywa膰 si臋 spokojnie i grzecznie. Je艣liby

wszyscy zacz臋li je艣膰 palcami, nie by艂oby mowy o spokoju. Istnia艂a tylko jedna

mo偶liwo艣膰 uproszczenia sprawy. Molly, odwrotnie ni偶 ojciec, nie by艂a specjalnie

zdyscyplinowana, je艣li idzie o przestrzeganie rozk艂adu dnia i ju偶 kilka razy

zapomnia艂a nastawi膰 budzik. W takich wypadkach szykowa艂a 艣piesznie 艣Niadanie

ojcu i wyprawia艂a go do pracy, a dopiero potem zwo艂ywa艂a dzieci na d贸艂. Raz

nawet poprosi艂a Dawida, 偶eby przypilnowa艂 dzieci przy jedzeniu, bo chcia艂a si臋

zabra膰 do malowania. Nie mia艂 nic przeciwko temu, bo tyle razy to robi艂, nim

tata o偶eni艂 si臋 z Molly. Taka sytuacja ogromnie upro艣ci艂aby spraw臋 rano. Sztuka

w tym, 偶eby Molly zaspa艂a. Dawid szybko wyskoczy艂 z 艂贸偶ka i zeszed艂 do hallu. Na

g贸rze panowa艂a cisza, ale na dole pali艂y si臋 艣wiat艂a, to znaczy, 偶e tata i Molly

jeszcze si臋 nie po艂o偶yli. S艂ysza艂 g艂osy dochodz膮ce z bawialni, wr贸ci艂 wi臋c p臋dem

na g贸r臋 i poszed艂 do sypialni ojca i Molly. Na stoliczku nocnym sta艂 jej budzik.

Dawid przesun膮艂 wskaz贸wk臋 budzika o czterdzie艣ci minut. Ojciec powinien jeszcze

zd膮偶y膰, je艣li szybko prze艂knie 艣niadanie. Brzydka to by艂a sztuczka, ale Dawid

usprawiedliwi艂 si臋 w duchu argumentuj膮c, 偶e przecie偶 na pewno mniej j膮

zdenerwuje to ni偶 przygl膮danie si臋 razem z tat膮, jak dzieci jedz膮 r臋kami p艂atki

owsiane. W ten spos贸b Molly biegiem wyprawi tat臋, a wtedy Dawid zaproponuje, 偶e

sam nakarmi malc贸w, 偶eby mog艂a si臋 zabra膰 do malowania. Powinno p贸j艣膰 jak z

p艂atka, byle tylko Molly nie zorientowa艂a si臋 przed p贸j艣ciem spa膰, 偶e budzik

jest przesuni臋ty. Uda艂o si臋 genialnie. Rano zbudzi艂 Dawida tupot n贸g Molly

niemal biegn膮cej po schodach. Spojrza艂 na zegarek - wszystko w porz膮dku, by艂a

bardzo sp贸藕niona. W kilka chwil p贸藕niej us艂ysza艂 kroki ojca, wolniejsze, ale

r贸wnie偶 艣pieszne. Wsta艂 i wyjrza艂 przez okno, chc膮c sprawdzi膰, czy pogoda

r贸wnie偶 mu dopisa艂a. Ale niestety niebo by艂o zachmurzone i wia艂 lekki wiatr. W

spodenkach k膮pielowych by艂o Dawidowi zdecydowanie zimno, wi臋c w艂o偶y艂

najcieplejszy pulower. Mia艂 nadziej臋, 偶e mu to wyr贸wna ch艂贸d od do艂u, ale nic

podobnego, tu mu by艂o za ciep艂o, tam znowu za zimno. Nie martwi艂 si臋 zbytnio. Na

pewno potem zrobi si臋 cieplej, a poza tym, m贸wi艂 sobie, trudno wymaga膰, 偶eby

cz艂owiek przechodzi艂 pr贸by w luksusie. W ka偶dym razie nie takie autentyczne

pr贸by. Wyci膮gn膮艂 Blairowi ubranie, 偶eby ma艂y przez zapomnienie nie uj膮艂

metalowych r膮czek szuflady w komodzie. P贸藕niej poszed艂 do pokoju dziewczynek i

im r贸wnie偶 wyci膮gn膮艂 rzeczy. Kiedy zeszed艂 do kuchni, ojciec w艂a艣nie wychodzi艂.

Gdy samoch贸d ruszy艂, Molly nala艂a sobie kawy i opad艂a na krzes艂o. - Naprawd臋,

nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje. Mog艂abym niemal przysi膮c, 偶e nie tyka艂am wczoraj

budzika, a przecie偶 poprzednio dzwoni艂 o w艂a艣ciwej porze. A dzisiaj by艂

przestawiony niemal o godzin臋. Albo ten budzik zwariowa艂, albo ja. - A nie

my艣lisz, 偶e mo偶na przez sen majstrowa膰 przy budziku? - Mo偶e i mo偶na, tylko ja

nigdy w 偶yciu tego nie robi艂am. Poprzednim razem, kiedy zaspa艂am, okaza艂o si臋,

偶e nie odblokowa艂am dzwonka, wi臋c budzik nie zadzwoni艂. A dzisiaj dzwoni艂 jak

trzeba - tyle 偶e za p贸藕no. Dawid potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 ze wsp贸艂czuciem. - S艂uchaj -

powiedzia艂 - co ty na to, 偶ebym ja przygotowa艂 dzieciom 艣niadanie? NIe

sp贸藕ni艂aby艣 si臋 do swojego malowania. Molly u艣miechn臋艂a si臋 i powoli potrz膮sn臋艂a

g艂ow膮 jakby z niedowierzaniem. - Dawid, jeste艣 naprawd臋 najbardziej... -

Przerwa艂a nagle patrz膮c w kierunku drzwi. - Dzie艅 dobry - powiedzia艂a. W

drzwiach sta艂a Amanda. Podesz艂a do nich i usiad艂a przy stole. - Wiesz, na co mam

ochot臋 - zwr贸ci艂a si臋 do matki. Po raz pierwszy Dawid s艂ysza艂, by z w艂asnej woli

zwr贸ci艂a si臋 pierwsza do kogo艣 doros艂ego. - Mia艂abym wielk膮 ochot臋 na racuszki.

- Ja dzisiaj robi臋 艣niadanie - oznajmi艂 Dawid. - Umiesz robi膰 racuszki? - Nie

wiem. Nigdy nie pr贸bowa艂em. - Mam wielk膮 ochot臋 na racuszki - powt贸rzy艂a Amanda

niemal u艣miechaj膮c si臋 do matki. - My艣l臋, 偶e zd膮偶臋 ubi膰 ciasto - zdecydowa艂a

Molly. - Innym razem skorzystam z twojej propozycji, Dawid. Zabra艂a si臋 do

robienia racuszk贸w, a Dawid znalaz艂 sposobno艣膰, by szepn膮膰 Amandzie. - Wszystko

zepsu艂a艣. U艂o偶y艂em to tak, 偶eby jej nie by艂o przy 艣niadaniu ma艂ych. Amanda

spojrza艂a na niego wzrokiem bez wyrazu. - S艂uchaj - powiedzia艂a. - Tak si臋

z艂o偶y艂o, 偶e mam ochot臋 na racuszki. Jasne? - Jasne - odpar艂 Dawid. - Rozumiem. -

Co艣 zacz臋艂o mu 艣wita膰 w g艂owie. Zaczyna艂 rozumie膰, jak to jest naprawd臋 z Amand膮

i z tymi pr贸bami. Rozdzia艂 si贸dmy Kiedy Amanda upar艂a si臋 tego ranka przy

racuszkach, Dawid zacz膮艂 rozumie膰, 偶e ona nawet palcem nie kiwnie, by pom贸c

ma艂ym Stanleyom przy przechodzeniu kolejnych pr贸b. A w艂a艣ciwie zaczyna艂 nawet

przypuszcza膰, 偶e ma zamiar utrudnia膰 im, jak tylko si臋 da. Nie bardzo wiedzia艂

dlaczego, ale zaczyna艂 snu膰 kilka teorii na ten temat. A nie mia艂y one nic

wsp贸lnego ze 艣wiatem nadprzyrodzonym. Cokolwiek jednak by艂o tego przyczyn膮,

Amanda pokrzy偶owa艂a mu wszystkie 艣niadaniowe plany i teraz trzeba by艂o szybko

co艣 zrobi膰. Postanowi艂 i艣膰 na g贸r臋 i op贸藕ni膰 zej艣cie ma艂ych. Zamiast wys艂a膰 ich

na d贸艂 natychmiast, gdy si臋 ubrali, zebra艂 ca艂膮 gromadk臋 w swoim pokoju i zrobi艂

d艂ugi wyk艂ad na temat tego, co ju偶 im wczoraj m贸wi艂 o metalowych przedmiotach.

Przez ca艂y ten czas Janie powtarza艂a w k贸艂ko, 偶e wszystko to ju偶 wie, Ester

j臋cza艂a, 偶e jest g艂odna, a Blair oddawa艂 si臋 marzeniom na jawie, wygl膮daj膮c

przez okno. Dawid nie wspomina艂 nawet o racuszkach, bo wiedzia艂, 偶e w贸wczas za

偶adne skarby nie utrzyma艂by ich w pokoju ani przez chwil臋. Wreszcie, kiedy by艂

ju偶 pewny, 偶e Molly musia艂a sko艅czy膰 sma偶enie, postanowi艂 ich pu艣ci膰. Akurat gdy

si臋 znalaz艂 za progiem, us艂ysza艂, jak Molly wo艂a: - Dawid! Gdzie si臋 wszyscy

podzieli? Racuchy stygn膮! - Racuchy! - wrzasn臋li malcy i rzucili si臋 na d贸艂 po

schodach tak szybko, 偶e ma艂o nie zlecia艂 na z艂amanie karku chc膮c przed nimi

znale藕膰 si臋 w kuchni. Pod drzwiami kuchennymi stan膮艂, a Janie wpad艂a na niego z

g艂uchym 艂omotem, po kt贸rym nast膮pi艂y dwa s艂absze, gdy l膮dowali Blair i Ester. -

Nareszcie ich 艣ci膮gn膮艂em - powiedzia艂 Dawid wchodz膮c do kuchni. - Przepraszam za

sp贸藕nienie. Mo偶e by艣 si臋 teraz zabra艂a do malowania? Ja ju偶 wszystkiego

dopilnuj臋. Natychmiast po wyj艣ciu Molly Dawid zgarn膮艂 w 艣cierk臋 wszystkie

sztu膰ce, 偶eby ich dzieci nie dotkn臋艂y przez zapomnienie. Potem posmarowa艂

racuszki mas艂em i d偶emem u偶ywaj膮c plastikowego skrobaka do talerzy i pozwoli艂

malcom je艣膰 palcami. Z d偶emem sz艂o jak po ma艣le, ale Janie za偶膮da艂a syropu i

wszystko strasznie si臋 upa膰ka艂o. Kiedy sprz膮ta艂 po 艣niadaniu, wydawa艂o mu si臋,

偶e ca艂a kuchnia si臋 lepi - z wyj膮tkiem, rzecz jasna, sztu膰c贸w. 艢rodkowa cz臋艣膰

dnia przesz艂a ca艂kiem g艂adko, bo na lunch by艂y tylko kanapki i owoce. W pewnej

chwili zrobi艂o si臋 nawet tak ciep艂o, 偶e Dawidowi znikn臋艂a g臋sia sk贸rka na go艂ych

nogach. Ale przed nimi majaczy艂 najwi臋kszy problem - kolacja. Zbli偶a艂a si臋 pora

powrotu ojca do domu, a Dawidowi nie przychodzi艂o do g艂owy 偶adne wyj艣cie.

Wreszcie zrozumia艂 w rozpaczy, 偶e ka偶dy musi decydowa膰 za siebie i szuka膰

w艂asnego rozwi膮zania. Znalaz艂 dzieci na werandzie i przyzna艂 si臋 do pora偶ki. -

S艂uchajcie. Nic nie potrafi臋 wymy艣li膰. Nie mog臋 znale藕膰 plastikowych 艂y偶eczek, a

Molly powiada, 偶e je艣Li chcieli艣my mie膰 dzisiaj hamburgery, to trzeba jej by艂o

powiedzie膰 wcze艣niej, bo ona ma ju偶 wszystko przygotowane. Wi臋c ka偶de z was musi

samo znale藕膰 jaki艣 spos贸b. Ja si臋 poddaj臋. - A co ty zrobisz? - spyta艂a Janie. -

Nie mog臋 wymy艣li膰 nic lepszego ni偶 to, 偶eby je艣膰 palcami, kiedy nie b臋d膮

patrze膰, ale pewno nic z tego nie wyjdzie. Wtedy powiem, 偶e brzuch mnie boli, i

poprosz臋, 偶ebym m贸g艂 odej艣膰 od sto艂u. - Umrzesz z g艂odu - powiedzia艂a Ester. -

Nie umr臋. Jedna kolacja to nic wielkiego - odpar艂 Dawid, ale Ester nie wygl膮da艂a

na przekonan膮. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie opu艣ci艂a posi艂ku, wi臋c z pewno艣ci膮

niewiele wiedzia艂a o 艣mierci g艂odowej. - Mo偶e ja te偶 b臋d臋 mia艂a b贸le brzucha -

zamy艣li艂a si臋 Janie. Dla Janie rezygnacja z jedzenia nie stanowi艂a problemu.

By艂a okropnie wybredna i wielu rzeczy w og贸le nie tyka艂a. - No, dobra, Janie -

zgodzi艂 si臋 Dawid. - Oddaj臋 ci b贸le brzucha. To bardziej do ciebie pasuje. Ja

sobie wymy艣l臋 co艣 innego. - Ten pomys艂 z b贸lem brzucha i tak nie bardzo mu

odpowiada艂, bo Molly szykowa艂a kotlety baranie, kt贸re by艂y jego ulubion膮

potraw膮. W tym momencie z domu wysz艂a Amanda i Dawid zmieni艂 temat. Mia艂

wra偶enie, 偶e nie by艂oby m膮drze m贸wi膰 jej, co wymy艣lili. Kr臋ci艂a si臋 przy nich,

tote偶 kiedy w chwil臋 p贸藕niej Dawidowi przyszed艂 nowy pomys艂 do g艂owy, nie m贸g艂

si臋 nim podzieli膰 z rodze艅stwem. Kolacja od razu fatalnie si臋 zacz臋艂a. Przede

wszystkim ojciec Dawida wr贸ci艂 w ostatniej chwili z pracy, a ka偶dy, kto ma cho膰

troch臋 do艣wiadczenia z rodzicami, wie, 偶e to nie jest moment, w kt贸rym mo偶na ich

dra偶ni膰. Zw艂aszcza je艣li to robi kilka os贸b po kolei. Ca艂a tr贸jka malc贸w

sp贸藕ni艂a si臋 do sto艂u. Odes艂ano ich, 偶eby umyli r臋ce, no i, oczywi艣cie, problem

metalowych kran贸w musia艂 spraw臋 przed艂u偶y膰. Wszyscy ju偶 siedzieli przy stole i

tata mia艂 zniecierpliwion膮 min臋, kiedy wreszcie wesz艂a Janie z Blairem, a Molly

po chwili wsta艂a i zamkn臋艂a drzwi kuchenne, bo by艂 przeci膮g. Ledwo wr贸ci艂a do

sto艂u, kiedy rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Tata spyta艂 zmarszczywszy czo艂o: -

Czy to ty, Ester? - Tak, to ja, Tesser - dosz艂o ich zza drzwi. - No wi臋c wchod藕.

Nast膮pi艂a przerwa, po czym ESter zawo艂a艂a: - Nie mog臋. Mog艂a przecie偶 owin膮膰

d艂o艅 sp贸dnic膮 i przekr臋ci膰 ga艂k臋, pomy艣La艂 Dawid, ale przypomnia艂 sobie, 偶e ona

jest w spodniach. Po艂o偶y艂 serwetk臋 na stole i ju偶 podnosi艂 si臋, by i艣膰 siostrze

z pomoc膮. - Sied藕 - przytrzyma艂 go ojciec, odsun膮艂 krzes艂o i ostrym szarpni臋ciem

otworzy艂 drzwi. Ester wesz艂a niewinnie do kuchni, a tata przekr臋ca艂 ga艂k臋 tam i

z powrotem, sprawdzaj膮c zamek. - Przecie偶 dzia艂a, Ester! Czy przekr臋ci艂a艣 ga艂k臋,

nim poci膮gn臋艂a艣 drzwi? Ester spojrza艂a na tat臋 wzrokiem bez wyrazu i Dawid na

chwil臋 wstrzyma艂 oddech. Wreszcie pokr臋ci艂a g艂ow膮. - NIe - odpowiedzia艂a. - Nie?

Wi臋c r贸b to w przysz艂o艣ci, dobrze? Najpierw przekr臋caj ga艂k臋, a potem ci膮gnij! W

chwil臋 p贸藕niej Molly wys艂a艂a Dawida po mas艂o i tata zauwa偶y艂 spodenki k膮pielowe.

Na og贸艂 w rodzinie STanley贸w nie siada艂o si臋 do sto艂u w stroju k膮pielowym. Tata

zacz膮艂 w艂a艣nie przypomina膰 t臋 regu艂臋 Dawidowi, kiedy ten przerwa艂 t艂umacz膮c, 偶e

chcia艂 bawi膰 si臋 z dzie膰mi ogrodow膮 polewaczk膮, tylko 偶e przez ca艂y dzie艅 nie

zrobi艂o si臋 dostatecznie ciep艂o. - Co do tego nie ma w膮tpliwo艣ci - odpar艂 tata i

niemal natychmiast zawo艂a艂: - Janie, co to ma znaczy膰? Janie zajada艂a kolacj臋

przy pomocy zwyczajnej 艂y偶ki i widelca, tylko 偶e na r臋kach mia艂a par臋 ogromnych,

bardzo kosmatych jednopalcowych r臋kawiczek z kr贸liczego futerka. Dosta艂a je na

Gwiazdk臋, ale rzadko nosi艂a, bo takie by艂y grube i niezdarne. Wydawa艂o si臋, 偶e

艂y偶ka sterczy z ogromnego k艂臋bka bia艂ego futra. Ma艂a wygina艂a przy tym wargi,

jakby warcza艂a, 偶eby dotyka膰 metalu jedynie z臋bami. Janie u艣miechn臋艂a si臋

promiennie do taty, a oczy i do艂eczki na jej buzi zaja艣nia艂y jak u malutkich,

rozkosznych dziewczynek na telewizyjnych reklam贸wkach pasty do z臋b贸w. - R臋ce mi

marzn膮, tatusiu - t艂umaczy艂a przymilnie. - R臋ce mi okropnie marzn膮 ca艂y dzie艅.

Chyba co艣 z艂apa艂am - tu zmarszczy艂a nos i kichn臋艂a strasznie sztucznym,

teatralnym kichni臋ciem. Tata przenosi艂 wzrok z Dawida na Janie. Wtem Molly si臋

roze艣mia艂a i ojciec po chwili u艣miechn膮艂 si臋 r贸wnie偶, potrz膮saj膮c g艂ow膮. -

Musieli艣cie mie膰 dzisiaj bardzo oryginaln膮 pogod臋 - zauwa偶y艂. - Niezwykle

oryginaln膮 - potwierdzi艂a Molly nak艂adaj膮c Blairowi na talerz. - Ogromnie

zmienn膮. Potem przez kr贸tk膮 chwil臋 wszystko sz艂o jak z p艂atka. Tata opowiada艂

Molly o wyprawie terenowej, kt贸ra go czeka, i przez pewien czas tak byli

poch艂oni臋ci rozmow膮, 偶e nie widzieli, co si臋 dzieje przy stole. Dobrze si臋

sk艂ada艂o, bo dzia艂y si臋 rzeczy dziwne. Dawid zastosowa艂 rozwi膮zanie, kt贸re mu

przysz艂o do g艂owy w ostatniej chwili, i w ci膮gu p贸艂 minuty, z oczyma utkwionymi

w Molly i ojca, sprz膮tn膮艂 wszystko ze swojego talerza. Tu偶 przed kolacj膮 w艂o偶y艂

do kieszeni torebk臋 plastikow膮 i kiedy nikt nie patrza艂, zsun膮艂 do niej ca艂e

jedzenie. Potem to jako艣 wyniesie ukradkiem i zje w zaciszu w艂asnego pokoju.

Troszk臋 mu by艂o 偶al, 偶e wszystko si臋 tak ugniecie i wymiesza, ale lepsze to ni偶

g艂贸d. Maj膮c kolacj臋 z艂o偶on膮 bezpiecznie na kolanach m贸g艂 teraz popatrze膰, co

robi膮 inni. Janie dawa艂a sobie doskonale rad臋 z puchatymi r臋kawiczkami. Dawid

dziwi艂 si臋, 偶e te偶 mu to nie przysz艂o do g艂owy. No, ale wszyscy nie mogli

stosowa膰 tej samej metody. Janie mog艂o uj艣膰 jedzenie w r臋kawiczkach i wyginanie

warg, bo ona zawsze robi艂a dziwne rzeczy. Ale gdyby tak wszyscy w艂o偶yli

r臋kawiczki - by艂aby generalna klapa. Ester zajada艂a groszek przy pomocy czego艣,

co wygl膮da艂o jak miniaturowa szufla. Dawid pochyli艂 si臋 i pozna艂 szufelk臋 do

w臋gla z jej lalczynego domku. Na szcz臋艣cie wszystko w tym domku by艂o z plastiku.

Szufla doskonale nadawa艂a si臋 do jedzenia, tyle 偶e mog艂y si臋 na niej pomie艣ci膰

dwa groszki na raz. Blair po prostu jad艂 wszystko palcami. Dawid wiedzia艂, 偶e

tata szybko z tym sko艅czy, jak tylko zauwa偶y, co si臋 dzieje. Tak by艂 jednak

poch艂oni臋ty rozmow膮 z Molly, 偶e przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nic nie zauwa偶a艂. - Ale偶,

Jeff - m贸wi艂a Molly - jak my sobie damy rad臋 bez ciebie przez ca艂e trzy

tygodnie. Blair ko艅czy艂 ju偶 kartofle purr~ee, Janie walczy艂a z kotletem przez

kr贸licze r臋kawiczki, a kartofle Dawida bardzo mocno grza艂y mu udo w jednym

miejscu, kiedy Amanda nagle z 艂omotem postawi艂a szklank臋 na stole. - NO c贸偶, nie

musz臋 przyjmowa膰 tej propozycji... - m贸wi艂 ojciec - ale dodatkowy zarobek - tu

przerwa艂 i spojrza艂 na Amand臋. Wszyscy patrzyli na Amand臋. - Ma艂o mi szklanka

nie wypad艂a z r臋ki - wyja艣ni艂a. Ojciec skin膮艂 g艂ow膮, ale obracaj膮c wzrok ku

Molly dostrzeg艂 na nieszcz臋艣cie kilka rzeczy. - Dawid, co si臋 sta艂o z twoj膮

kolacj膮? Zapomnia艂em ci na艂o偶y膰? - Nie, nie zapomnia艂e艣. Tylko... tylko ju偶

wszystko posz艂o. By艂em chyba bardzo g艂odny. - Z pewno艣ci膮. Mo偶e chcesz dok艂adk臋?

- NIe, dzi臋kuj臋 - odpar艂 Dawid skr臋caj膮c si臋 ca艂y, bo to miejsce na udzie, gdzie

le偶a艂y kartofle i sos, zaczyna艂o okropnie piec. - Zjad艂em mas臋. Dzi臋kuj臋. -

Ko艣ci te偶 zjad艂e艣? - zapyta艂a znienacka Amanda. Janie obrzuci艂a j膮 w艣ciek艂ym

spojrzeniem. - Tak, zjad艂 - powiedzia艂a. - Ko艣ci te偶 zjad艂. Dawid ma okropnie

silne z臋by. Dawid u艣miechn膮艂 si臋 zak艂opotany. - Chyba m贸j kotlet nie mia艂 w

og贸le ko艣ci. Musia艂em dosta膰 samo mi臋so. Tata patrzy艂 na niego z dziwnym wyrazem

twarzy, ale w tym momencie zauwa偶y艂 co艣 nowego. Blair ko艅czy艂 zielony groszek,

obtaczaj膮c w nim kulki z t艂uczonych kartofli, kt贸re wk艂ada艂 do ust bardzo

upapranymi palcami. - Blair! Co ty wyrabiasz! Blair prze艂kn膮艂, obliza艂 palce i

jeszcze raz prze艂kn膮艂. Potem u艣miechn膮艂 si臋 swoim delikatnym, powa偶nym u艣miechem

i odpar艂: - Jem palcami. - To zauwa偶y艂em, chcia艂bym tylko wiedzie膰: dlaczego?

Blair zmarszczy艂 czo艂o i w zamy艣leniu przechyli艂 g艂ow臋. Zawsze to robi艂, nim

odpowiedzia艂 na czyje艣 pytanie, ale tym razem Dawid czu艂, 偶e tata nie jest

sk艂onny do okazania takiej cierpliwo艣ci, jak膮 zawsze mia艂 dla Blaira. - Dlaczego

jem palcami? - powt贸rzy艂 Blair. - W艂a艣Nie - g艂os ojca brzmia艂 jak skwierczenie

lontu tu偶 przed wybuchem bomby. Blair zmarszczy艂 si臋 znowu, a potem odpowiedzia艂

bardzo, bardzo powoli: - Bo... ja... musz臋... - Co to znaczy: musisz? Dlaczego

musisz? - g艂os ojca zagrzmia艂 gro藕nie i przez chwil臋 wszyscy siedzieli wpatrzeni

w pana domu bez s艂owa. Nawet Amanda obrzuci艂a ojca kr贸ciutkim, przelotnym

spojrzeniem, kt贸re przypomnia艂o Dawidowi wyraz oczu Janie, kiedy si臋 szykowa艂a

do zabrania przeciwnikowi trzech pionk贸w jednocze艣nie podczas gry w warcaby. W

tym momencie Molly po艂o偶y艂a ojcu r臋k臋 na ramieniu. - Jeff - powiedzia艂a - je艣li

idzie o ten wyjazd w teren... Tata spojrza艂 na ni膮, potem na Blaira. - Dosy膰,

Blair. 呕eby艣 mi wi臋cej nie jad艂 palcami. Blair w og贸le przesta艂 je艣膰. Na

szcz臋艣cie prawie ju偶 sko艅czy艂, wi臋c w chwil臋 p贸藕niej, kiedy ojciec poszed艂

odebra膰 telefon, a Molly szykowa艂a deser, zdo艂a艂 szybciutko zliza膰 j臋zykiem

resztki z talerza. Kiedy ojca i Mollly nie by艂o przy stole, Dawid szepn膮艂 Janie,

偶eby pomog艂a Ester, bo je艣Li b臋dzie dalej jad艂a t膮 szufelk膮, to nie sko艅czy do

rana. Janie, jak zwykle przesadzi艂a i tym razem. Chwyci艂a 艂y偶k臋 w os艂oni臋t膮

r臋kawiczk膮 d艂o艅 i warcz膮c straszliwie, by pokaza膰 Ester, jak ma je艣膰 nie

dotykaj膮c wargami 艂y偶ki, wsun臋艂a jej do buzi w ci膮gu p贸艂 minuty po艂ow臋 tego, co

by艂o na talerzu. Ester 艣miertelnie przera偶ona - zapewne tym warczeniem -

trzyma艂a buzi臋 otwart膮, cho膰 nie prze艂kn臋艂a jeszcze poprzedniej porcji. Zawsze

umia艂a szybko je艣膰, ale takiego tempa nikt nie zdo艂a艂by wytrzyma膰. Chwil臋

p贸藕niej Molly zapyta艂a j膮, czy ma ochot臋 na babeczk臋, a w贸wczas ma艂a wybuchn臋艂a

jak wulkan i zacz臋艂a sinie膰. Molly wrzasn臋艂a: - Jeff, Ester si臋 dusi! - i tata

biegiem wr贸ci艂 z hallu. Kiedy razem z Molly przestali wyci膮ga膰 Ester r臋ce nad

g艂ow臋 i wali膰 j膮 w plecy, wszyscy sko艅czyli swoje babeczki i gotowi byli wsta膰

od sto艂u. Z pocz膮tku wydawa艂o si臋 Dawidowi, 偶e ta kolacja jako pr贸ba ogromnie

si臋 uda艂a. By艂a przecie偶 taka trudna, a ka偶dy j膮 na sw贸j spos贸b wykona艂 i

zaliczy艂. By艂 wi臋c bardzo z wszystkiego zadowolony do chwili, kiedy Janie

zapyta艂a tat臋, czy mog膮 wsta膰 od sto艂u, a tata z Molly siedzieli ze wzrokiem

wbitym w fili偶anki z kaw膮; tata odpar艂: - Tak, tak oczywi艣cie. Nic wi臋cej nie

powiedzia艂, ale co艣 w jego tonie sprawi艂o, 偶e Dawid zacz膮艂 patrze膰 na ca艂膮

spraw臋 odrobin臋 inaczej. Przysz艂o mu teraz do g艂owy, 偶e ta kolacja by艂a ci臋偶k膮

pr贸b膮 dla wielu os贸b. A kiedy Amanda maszerowa艂a z kuchni, mia艂a na twarzy

wyraz, kt贸ry kaza艂 si臋 Dawidowi zastanowi膰, czy nie chodzi艂o jej w艂a艣nie o to.

Tego wieczora, w porze, kiedy sobie zawsze wszystko przemy艣liwa艂 le偶膮c w 艂贸偶ku i

czekaj膮c na przyj艣cie snu - zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 nad r贸偶nymi intencjami

r贸偶nych os贸b. Doszed艂 do wniosku, 偶e Amanda na serio wierzy w magi臋, bez wzgl臋du

na intencje, jakie mia艂a zapraszaj膮c rodze艅stwo Stanley贸w do wej艣cia w 艣wiat

okultyzmu. Doszed艂 r贸wnie偶 do wniosku, 偶e on sam mia艂 chyba te偶 pewne ukryte

intencje, pragn膮c wzi膮膰 udzia艂 w projekcie Amandy. Mo偶e mia艂 pewne intencje, do

kt贸rych nie przyzna艂 si臋 wobec nikogo - nawet wobec samego siebie - przynajmniej

nie w pe艂ni. W ka偶dym razie, je艣li idzie o jego intencje, mia艂 pewno艣膰 co do

jednego: zamierza艂 serio przej艣膰 wszystkie pr贸by, jakie tylko zdo艂a wymy艣li膰

Amanda, a potem - no c贸偶, potem zobaczy, co b臋dzie dalej. Rozdzia艂 贸smy

Nast臋pnego dnia przy 艣niadaniu Dawid dowiedzia艂 si臋 nieco wi臋cej o tej wyprawie

w teren, jak膮 mia艂 poprowadzi膰 ojciec. Okaza艂o si臋, 偶e doktor Bradley, kierownik

wydzia艂u ojca w college.u, zachorowa艂 i lekarze zabronili mu wyjazdu tego lata.

Ale studenci ju偶 si臋 uprzednio zapisali i zrobiono wszystkie przygotowania do

wyprawy w g贸ry, wobec tego poprosi艂 tat臋, 偶eby go zast膮pi艂. Ojciec projektowa艂

sobie urlop w drugim semestrze kurs贸w wakacyjnych, a teraz si臋 okaza艂o, 偶e nie

tylko b臋dzie musia艂 prowadzi膰 wyk艂ady przez ca艂e lato, ale w dodatku sp臋dzi膰

trzy tygodnie w g贸rach. Dawid widzia艂, 偶e tata i Molly zdecydowanie nie mieli na

to ochoty, uznali jednak, 偶e nie ma innego wyj艣cia. Po cz臋艣ci ze wzgl臋du na

doktora Bradleya, ale r贸wnie偶 i na to, 偶e przeprowadzka poch艂on臋艂a o wiele

wi臋cej pieni臋dzy, ni偶 przewidywali, a nadto w domu trzeba by艂o dokona膰 kilku

niezb臋dnych, a kosztownych napraw przed zim膮. - Na pewno - stwierdzi艂a Janie. -

Na przyk艂ad ubikacja na g贸rze. Wiecie, co tam si臋 czasami dzieje przy

spuszczaniu wody. - Tak, Janie, wiemy - powiedzia艂 ojciec. - Przed kilkoma

dniami opowiada艂a艣 nam o tym bardzo szczeg贸艂owo. I je艣li pami臋tasz, ustalili艣my

w贸wczas kilka og贸lnych zasad, co do temat贸w poruszanych przy jedzeniu. - Ale

przecie偶 Amanda o tym nie s艂ysza艂a. - Janie pochyli艂a si臋 do Amandy i ponad

g艂osem ojca dochodzi艂y wszystkie takie s艂owa, jak: "chluuuups" i "na ca艂膮

pod艂og臋" a偶 wreszcie tata rykn膮艂: - Janie! - i ma艂a ucich艂a. Potem Molly

westchn臋艂a, jakby to by艂o cudownie, gdyby mogli kupi膰 przed zim膮 nowy piec do

centralnego ogrzewania, a Dawid przypomnia艂 wszystkim, 偶e gor膮ca woda zwykle nie

jest gor膮ca. By艂o wi臋c oczywiste, 偶e pieni膮dze, kt贸re ojciec dodatkowo zarobi

prowadz膮c wypraw臋, bardzo si臋 przydadz膮. - I licz臋 na was wszystkich, 偶e

oka偶ecie si臋 odpowiedzialni i pomocni w czasie mojej nieobecno艣ci - powiedzia艂

ojciec. Wszyscy obiecali, 偶e b臋d膮, z wyj膮tkiem Amandy, kt贸ra siedzia艂a z tym

swoim wywr贸conym u艣mieszkiem na twarzy. Po 艣niadaniu poleci艂a Dawidowi i malcom,

偶eby wyszli na dw贸r, bo ma im co艣 do powiedzenia. Usiedli na kuchennych

schodkach, a ona zacz臋艂a chodzi膰 przed nimi tam i z powrotem. - Dzisiaj -

zacz臋艂a, nie przerywaj膮c chodzenia, a Dawid wiedzia艂, 偶e przyj臋艂a poz臋

dramatyczn膮 - dzisiaj p贸jdziemy na safari, b臋dziemy polowa膰 na gady. Po tych

s艂owach nast膮pi艂a wiele m贸wi膮ca pauza, kt贸r膮 przerwa艂a Janie pytaj膮c: - Czemu

nie p贸j艣膰 po prostu nad strumyk? Tam jest masa w臋偶y. Amanda ci膮gn臋艂a: -

Nast臋pna, o wiele ci臋偶sza od pierwszej pr贸ba, kt贸ra zaczyna si臋 jutro rano,

wymaga, aby ka偶dy neofita mia艂 gada. Ka偶dy neofita b臋dzie musia艂 mie膰 gada i

nosi膰 go przy sobie od 艣witu do zachodu. - Nosi膰 go gdzie? Gdzie go nosi膰,

Dawid? - pyta艂a z przej臋ciem Ester. - Na w艂asnej osobie. Ester spojrza艂a na

siebie, nim spyta艂a: - A je艣li si臋 nie ma osoby, to czy mo偶na go w艂o偶y膰 do

kieszeni? - Ciiicho - Dawid nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu, ale 艣mia艂 si臋 nie

tylko z Ester. 艢mia艂 si臋, bo je艣li Amanda sobie wyobra偶a, 偶e to b臋dzie bardzo

ci臋偶ka pr贸ba, to czeka j膮 niespodzianka. Mali Stanleyowie, dzieci geologa,

bywali z ojcem na wielu wyprawach i od najwcze艣niejszych lat przywykli do

kontaktu ze 艣wiatem zwierz臋cym. Nawet trzymali kiedy艣 ca艂膮 kolekcj臋 gad贸w w

suterenie, ale musieli j膮 zlikwidowa膰, bo ich 贸wczesna gosposia by艂a uczulona na

wszystko, co pe艂za. - Jakie gady s膮 potrzebne? - spyta艂a Janie. - Byle jakie czy

specjalne? - Najlepsze by艂yby w臋偶e - odpar艂a Amanda - ale inne te偶 b臋d膮 dobre.

Jaszczurki, iguany albo 偶aby. - 呕aby to nie gady - o艣wiadczy艂a Janie. - 呕aby to

zwierz臋ta ziemnowodne. - Albo 偶aby - powt贸rzy艂a twardo Amanda. - Jaka szkoda, 偶e

ju偶 nie mamy naszego molocha kolczastego - zafrasowa艂 si臋 Dawid. - To bardzo

niezwyk艂a jaszczurka, chowali艣my j膮 kiedy艣. Mia艂a takie kolce, wygl膮da艂a jak

malutki smok. - Mo偶na by j膮 gdzie艣 tu z艂apa膰? - zainteresowa艂a si臋 Amanda. -

NIe. One pochodz膮 z Australii. Tata nam j膮 kupi艂 w sklepie zoologicznym. -

Ojciec wam kupi艂? On lubi gady? - Jasne! - odpar艂 zdumiony Dawid. Amanda

chodzi艂a jeszcze chwil臋 tam i z powrotem, potem powiedzia艂a: - Zastanowi艂am si臋

i dosz艂am do wniosku, 偶e troch臋 za wcze艣nie na pr贸b臋 gad贸w. Wydaje mi si臋, 偶e

powinna by膰 pi膮ta czy sz贸sta, a nie druga. - Dlaczego? - Po pierwsze, pewno nie

uda nam si臋 z艂apa膰 jednego dnia dosy膰 gad贸w. - Mo偶emy spr贸bowa膰 - zaproponowa艂

Dawid. - A je艣li si臋 nie uda, to zawsze mo偶emy od艂o偶y膰 pr贸b臋, p贸ki nie

znajdziemy tyle, ile trzeba. Dzisiaj jest dobry dzie艅 na szukanie gad贸w,

pogodnie i s艂onecznie. Amanda zgodzi艂a si臋 wreszcie, 偶eby poszli na 艂owy i potem

zdecydowali, kiedy odb臋dzie si臋 pr贸ba. Dawid pos艂a艂 dzieci po s艂oiki i torby

papierowe, a kiedy pobieg艂y, mia艂 okazj臋 pogada膰 sam na sam z Amand膮. - Podoba艂o

ci si臋, jak wczoraj przeszli艣my pr贸b臋? - spyta艂. - Na pewno nie my艣la艂a艣, 偶e

wszyscy j膮 przejdziemy za pierwszym podej艣ciem. Amanda wzruszy艂a ramionami. -

Ka偶dy mo偶e przej艣膰 pr贸b臋, je艣li mu wszystko jedno, jak j膮 przechodzi. - Co to

znaczy "je艣li mu wszystko jedno?" A co by艂o z艂ego w tym, jake艣my j膮 przeszli? -

Po pierwsze - zacz臋艂a Amanda - no, to trudno dok艂adnie wyt艂umaczy膰. Po prostu

spirytysta mo偶e robi膰 r贸偶ne rzeczy w艂a艣ciwie i niew艂a艣ciwie. Chodzi mi o to, 偶e

powinno si臋 je robi膰 tajemniczo i dostojnie. - Tajemniczo? - zdziwi艂 si臋 Dawid.

- Jak to? - Tak to. My艣l臋, 偶e cz艂owiek czuje, czy co艣 jest tajemnicze, czy nie.

Na przyk艂ad, mo偶esz sobie wyobrazi膰 prawdziwego czarodzieja, takiego jak Merlin,

w r臋kawiczkach z kr贸liczego futerka? - S艂uchaj. Pr贸ba polega艂a na tym, 偶eby

przez ca艂y dzie艅 nie dotyka膰 metalu, tak czy nie? I 偶adne z nas nie dotkn臋艂o. To

znaczy, 偶e przeszli艣my pr贸b臋. Amanda popatrzy艂a na niego. - Przeszli艣cie -

powiedzia艂a wreszcie. - Ty po prostu nie rozumiesz, o czym ja m贸wi臋. - Rozumiem.

Nie mog臋 tylko poj膮膰, jakie to ma znaczenie. - Ma - stwierdzi艂a Amanda. Wr贸cili

malcy ob艂adowani sprz臋tem 艂owieckim i ekspedycja ruszy艂a. Zacz臋li od 艂o偶yska

strumienia, gdzie zawsze mo偶na by艂o znale藕膰 jaszczurki, a czasami nawet w臋偶a. -

Ale dzisiaj, kiedy ich b臋dziemy specjalnie szuka膰, na pewno si臋 偶aden nie poka偶e

- westchn膮艂 Dawid. - Tak zawsze bywa. - Tak - kiwn臋艂a g艂ow膮 Amanda. - W膮tpi臋,

偶eby艣my znale藕li tyle, ile trzeba. Nagle genialna my艣l przysz艂a Dawidowi do

g艂owy. - S艂uchaj! Przecie偶 ty masz jednego w臋偶a i legwana. Je艣li nie z艂apiemy

dosy膰 gad贸w, mog艂aby艣 je dwojgu z nas po偶yczy膰. Amanda potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Nie.

Mog艂yby wam uciec i zgin膮膰. - No to z艂apaliby艣my ci potem inne zamiast tych. -

Nic nigdy nie mog艂oby mi ich zast膮pi膰 - o艣wiadczy艂a Amanda g艂osem, kt贸ry

przypomnia艂 Dawidowi Janie, kiedy przyjmowa艂a w jakiej艣 sprawie poz臋 tragiczn膮.

Pewny by艂, 偶e oczekuje od niego pytania "dlaczego?", wi臋c je zada艂. - Bo je

dosta艂am od mojego ojca - odpar艂a Amanda. - A gdzie on je z艂apa艂? - zdziwi艂 si臋

DAwid. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e mieszka w mie艣cie. - Owszem. Kupi艂 mi je w sklepie

zoologicznym. Da艂 mi pieni膮dze i pozwoli艂 je sobie wybra膰. Od dawna ju偶

marzy艂am, 偶eby hodowa膰 w domu gada, a matka mi na to nie pozwala艂a, wi臋c kiedy艣,

jak pojecha艂am do ojca, to mu powiedzia艂am, a on mi da艂 fors臋, 偶ebym sobie

kupi艂a. Ojciec zawsze pozwala mi na wszystko, na co tylko mam ochot臋. - Na

wszystko? Amanda skin臋艂a g艂ow膮. - To jedyny cz艂owiek na 艣wiecie, kt贸ry mnie

naprawd臋 kocha, i jedyny, kt贸rego ja kocham. - Wi臋c dlaczego nie mieszkasz z

nim, tylko z Molly? - On by bardzo chcia艂, ale nie mo偶e. Bo nie ma 偶ony, kt贸ra

by si臋 mn膮 zaj臋艂a. - No to dlaczego nie we藕mie gospodyni? Tak zrobi艂 m贸j ojciec.

- On ma gospodyni臋. Ale ona si臋 nie nadaje do opieki nad dzieckiem. A poza tym

m贸j ojciec jest strasznie zapracowany i zaj臋ty, wi臋c i tak ma艂o bym go widzia艂a.

Nawet jak do niego je偶d偶臋 w odwiedziny, to ma dla mnie niewiele czasu. Dawid

wzruszy艂 ramionami. - Nie rozumiem, dlaczego mia艂by si臋 tob膮 kto艣 opiekowa膰.

Masz ju偶 dwana艣cie lat. Nie widz臋 powodu, dlaczego by tw贸j ojciec nie m贸g艂 ci臋

zabra膰 do siebie, gdyby naprawd臋 chcia艂. Amanda bez ostrze偶enia odwr贸ci艂a si臋 i

pchn臋艂a Dawida tak mocno, 偶e upad艂 na plecy, przetoczy艂 si臋 przez wielki g艂az i

wyl膮dowa艂 na siedzeniu. - S艂uchaj, ty! - wrzasn膮艂. Malcy, kt贸rzy biegli przodem,

stan臋li i zawr贸cili, 偶eby zobaczy膰, co si臋 sta艂o. - Zamknij si臋 - sykn臋艂a Amanda

przez z臋by. - Zamknij si臋 i nie m贸w wi臋cej o moim ojcu. 呕eby艣 ju偶 nigdy nie

wspomnia艂 jego imienia. - G艂upia! - Dawid wsta艂 i otrzepa艂 zabrudzone siedzenie.

Przez chwil臋 mia艂 ochot臋 odda膰 Amandzie i przy艂o偶y膰 jej porz膮dnie, no, ale to

przecie偶 dziewczyna, a poza tym da艂 ojcu obietnic臋... no, 偶e b臋dzie cierpliwy.

Wi臋c zamiast tego powiedzia艂: - G艂upia, przecie偶 to nie ja o nim m贸wi艂em, tylko

ty. Malcom powiedzia艂, 偶e upad艂, i ruszyli dalej do 艂o偶yska potoku, gdzie

zacz臋li 艂owy. Amanda sz艂a za Dawidem nie odzywaj膮c si臋 s艂owem i dopiero w

podnieceniu, jakie zapanowa艂o po z艂apaniu pierwszej jaszczurki, zapomnia艂a o

wszystkim. Pierwsza jaszczurka by艂a wielka z niebieskim brzuszkiem, a wkr贸tce

z艂apali drug膮, malutk膮, nie mia艂a wi臋cej ni偶 dwa cale licz膮c z ogonem. Potem,

daleko, w dole potoku zobaczyli ma艂ego w臋偶a. Nast膮pi艂 szalony po艣cig, kt贸ry

trwa艂 kilka minut, a偶 wreszcie w膮偶 sam si臋 z艂apa艂 do papierowej torby Blaira.

Amanda cofn臋艂a si臋, kiedy Dawid otworzy艂 torb臋, chc膮c jej pokaza膰 zdobycz. -

Pewny jeste艣, 偶e to nie jadowity? - spyta艂a. - Sk膮d? To w膮偶, kt贸ry nie k膮sa.

Tata nas uczy艂, jak je poznawa膰. Amanda zajrza艂a ostro偶nie i podskoczy艂a, bo w膮偶

zasycza艂. - My艣la艂am, 偶e ty strasznie lubisz w臋偶e - powiedzia艂a Janie. - Owszem.

Tylko si臋 zdziwi艂am, kiedy tak sykn膮艂. To bardzo g艂upio ba膰 si臋 w臋偶y. Kiedy

z艂apali w臋偶a, dochodzi艂o ju偶 po艂udnie i w 艂o偶ysku strumienia by艂o okropnie

gor膮co i sucho. Ester zacz臋艂a co艣 m贸wi膰, 偶e czas na lunch, postanowili wi臋c

szuka膰 ostatniego gada w drodze powrotnej. Nie znale藕li jednak nic, dopiero

kiedy zatrzymali si臋 przy kranie za domem, 偶eby si臋 napi膰 wody, zobaczyli

siedz膮c膮 obok na mokrej cegle salamandr臋. - Wezm臋 j膮 - oznajmi艂a Janie. - Lubi臋

salamandry. Dawid j膮 popar艂. Nie przepada艂 za salamandrami, bo by艂y takie

o艣lizg艂e. - Ale salamandra to przecie偶 nie gad - powiedzia艂. - Ona si臋 na pewno

nada - obstawa艂a Janie. - Amanda m贸wi艂a, 偶e 偶aba si臋 nadaje, a 偶aba to te偶 nie

gad. Amanda, czy salamandra si臋 nada? Amanda pochyli艂a si臋, by spojrze膰 na

艣liskie wy艂upiastookie stworzenie wij膮ce si臋 w d艂oni Janie. Wykrzywi艂a wargi, a

ramionami jej wstrz膮sn膮艂 lekki dreszcz. - Nada si臋 w sam raz. Pr贸ba gad贸w

rozpoczyna艂a si臋 nast臋pnego dnia, kiedy wszyscy wstan膮. Ma艂a jaszczurka i

salamandra doskonale mie艣ci艂y si臋 w kieszeni, tote偶 noszenie ich przy sobie nie

stanowi艂o problemu dla Janie i Ester. Trudniej ju偶 by艂o z du偶膮 jaszczurk膮 Blaira

i w臋偶em Dawida. Wreszcie Dawid ubra艂 si臋 w golf i bratu r贸wnie偶 za艂o偶y艂 koszulk臋

z wywijanym 艣ci膮gaczem przy szyi i d艂ugimi r臋kawami. Mocno zapi臋li paski od

spodni, wsadzili gady pod koszule i stan臋li przed lustrem, by zobaczy膰, co si臋

b臋dzie dzia艂o. Po chwili w膮偶 wysun膮艂 艂eb zza lewego ucha Dawida. Dawid wepchn膮艂

go z powrotem, ale jaszczurka Blaira zrobi艂a zaraz to samo, a Blair chichota艂,

bo mia艂 艂echotliw膮 szyj臋. D艂u偶szy czas nie mogli rozwi膮za膰 problemu ko艂nierzyka.

Wreszcie Dawid wzi膮艂 sznurowad艂a ze swoich lepszych but贸w i zawi膮za艂 sobie i

Blairowi pod szyj膮 - nie tak, 偶eby si臋 zadusi膰, ale bardzo mocno. To

uniemo偶liwia艂o stworzeniom ucieczk臋 g贸r膮, a z r臋kawami mo偶na sobie by艂o bez

trudu poradzi膰. - Czujesz, jak ci 艂azi po r臋ku - t艂umaczy艂 Blairowi Dawid. -

Wtedy musisz tylko z艂apa膰 si臋 za przegub, o tak, 偶eby mu zamkn膮膰 wyj艣cie.

B臋dziesz umia艂? Blair skin膮艂 g艂ow膮. - Ale mnie 艂achocze. B臋d臋 si臋 艣mia艂. - Wtedy

udawaj, 偶e si臋 艣miejesz z czego innego - poucza艂 go Dawid - albo powiedz, 偶e

masz jaszczurk臋 pod koszul膮. Tata nie b臋dzie si臋 gniewa艂. Nie wolno nam tylko

powiedzie膰, dlaczego to robimy. 呕e to jest pr贸ba wtajemniczenia. Dobra? - Dobra

- zgodzi艂 si臋 Blair kr臋c膮c si臋 i chichocz膮c. Amanda czeka艂a w hallu na g贸rze i

sprawdzi艂a, czy ka偶de ma przy sobie gada. 艢niadanie posz艂o g艂adko, tylko 偶e tata

zapyta艂 raz Blaira, czy co艣 mu nie dolega. Kiedy Blair potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, ojciec

powiedzia艂: - Wi臋c sied藕 spokojnie i jedz 艣niadanie. Wiercisz si臋 ca艂y czas.

Blair ju偶, ju偶 mia艂 odpowiedzie膰, i pewnie by powiedzia艂 ojcu o jaszczurce,

gdyby Janie nie przerwa艂a snuj膮c jak膮艣 d艂ug膮 histori臋, nie wiadomo o czym. W

chwil臋 p贸藕niej Molly zapyta艂a o sznurowad艂a. Nim Dawid zd膮偶y艂 wyja艣ni膰, po co je

zawi膮zali, Amanda powiedzia艂a: - To s膮 krawaty. Takie kowbojskie krawaty. - Aha

- kiwn臋艂a g艂ow膮 Molly. - To znaczy, 偶e dzisiaj ty i Blair jeste艣cie kowbojami?

Dawid musia艂 przytakn膮膰, chocia偶 w gruncie rzeczy by艂o mu wstyd; jeszcze ojciec

i Molly pomy艣l膮, 偶e bawi si臋 w takie dziecinne zabawy. Podni贸s艂 pytaj膮co brwi na

Amand臋, ale ona jakby nie rozumia艂a, o co chodzi - a przecie偶 Dawid dobrze

pami臋ta艂, jak jej t艂umaczy艂, 偶e chocia偶 tata ma wyra藕ne przes膮dy, co do

zachowania przy jedzeniu, nie ma najmniejszych, je艣li idzie o gady. Amanda

naprawd臋 by艂a pe艂na niespodzianek. W艂a艣nie kiedy si臋 wydawa艂o, 偶e b臋dzie si臋

stara艂a ze wszystkich si艂 utrudnia膰 im pr贸b臋, ona robi艂a co艣 wr臋cz przeciwnego.

Po 艣niadaniu Dawid spyta艂 j膮 o to. - Czemu wymy艣li艂a艣 t臋 historyjk臋 o kowbojach?

Przecie偶 mog艂em powiedzie膰, 偶e mamy za koszul膮 w臋偶e. Tata nie mia艂by nic

przeciwko temu. Wcale by nam nie kaza艂 ich wyrzuci膰. Amanda popatrzy艂a na niego

przez chwil臋, nim odpowiedzia艂a. - Owszem, kaza艂by - po czym odwr贸ci艂a si臋 i

odesz艂a. Dawid uwa偶a艂, 偶e ona po prostu nie wie, co m贸wi. My艣la艂 tak do godziny

jedenastej, kiedy wysz艂o na jaw co艣, co rzuci艂o na spraw臋 ca艂kiem nowe 艣wiat艂o.

Zacz臋艂o si臋 od strasznego krzyku w kuchni. Dawid przechodzi艂 w艂a艣nie przez hall,

zawr贸ci艂 wi臋c i pobieg艂 do kuchni. Zasta艂 tam Janie przy zlewie i Molly,

wci艣ni臋t膮 w k膮t przy piecu. - Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Dawid. - Kto krzycza艂?

Molly powoli wychodzi艂a z k膮ta, z wzrokiem utkwionym w Janie. - Przepraszam -

powiedzia艂a. - To by艂o g艂upie z mojej strony. Ale co to za okropie艅stwo? - To

moja salamandra - odpar艂a Janie. Obr贸ci艂a si臋 do Dawida. - Musia艂am j膮 pola膰

wod膮. Musia艂am j膮 zwil偶y膰, inaczej by zdech艂a. - Salamandra? - powt贸rzy艂a Molly

z takim wyrazem twarzy, jakby si臋 jej zbiera艂o na md艂o艣ci. - Tak - kiwn臋艂a g艂ow膮

Janie. - Mia艂am ich kiedy艣 ca艂膮 mas臋. One s膮 nieszkodliwe, trzeba je tylko

trzyma膰 w wilgoci, inaczej zdychaj膮. - Ruszy艂a ku Molly otwieraj膮c d艂o艅, by

pokaza膰 jej 艣wie偶o zmoczon膮 salamandr臋. - Nie! - krzykn臋艂a Molly cofaj膮c si臋. -

Zabierz j膮 na dw贸r, Janie - rozkaza艂 Dawid. - I nie mocz jej wi臋cej w zlewie. Po

wyj艣ciu Janie Molly wylaz艂a z k膮ta i usiad艂a, ca艂a dr偶膮ca. U艣miechn臋艂a si臋 s艂abo

do Dawida. - Strasznie mi przykro, 偶e taki ze mnie g艂uptas. Ale widzisz, zawsze

si臋 okropnie ba艂am takich stworze艅. Kiedy艣, kiedy by艂am ma艂膮 dziewczynk膮, omal

nie zosta艂am ugryziona przez grzechotnika. Matka by艂a pewna, 偶e mnie uk膮si艂, i

dosta艂a tak strasznej histerii, 偶e si臋 przerazi艂am 艣miertelnie. Od tego czasu

mam g艂upi膮 fobi臋. - To znaczy... boisz si臋 w臋偶y i rozmaitych gad贸w? - spyta艂

Dawid. - Tak - Molly zadr偶a艂a. - Wszystkiego, co o艣lizg艂e i pe艂zaj膮ce. Ale

najbardziej w臋偶y. W臋偶e s膮 najgorsze. - Och, w臋偶e s膮 najgorsze - powt贸rzy艂

g艂upkowato Dawid. Si臋gn膮艂 lew膮 r臋k膮 i 艣cisn膮艂 sw贸j prawy przegub w nadziei, 偶e

MOlly nie zauwa偶y tego czego艣, co si臋 wije pod prawym r臋kawem jego koszuli. -

Och, wiem oczywi艣cie, 偶e w臋偶e s膮 na og贸艂 nieszkodliwe i naprawd臋 okropnie si臋

stara艂am prze艂ama膰 ten sw贸j g艂upi l臋k, ale mimo to zawsze na ich widok jestem

nieprzytomna ze strachu. - Nieprzytomna ze strachu - powt贸rzy艂 Dawid. Zaczyna艂

m贸wi膰 jak echo. Za艂o偶y艂 r臋ce, 偶eby ukry膰 te ruchy, kt贸re teraz czu艂 na piersi.

Kiedy przesun臋艂y si臋 na plecy, powiedzia艂: - Ale przecie偶 Amanda hoduje u siebie

w臋偶a i legwana. Molly skin臋艂a g艂ow膮 i u艣miechn臋艂a si臋 dziwnym u艣miechem, kt贸ry

zdawa艂 si臋 wyra偶a膰 co艣 wr臋cz odwrotnego ni偶 艣miech. - Wiem - powiedzia艂a. - Wiem

dobrze. - I nie masz jej tego za z艂e? Czemu jej pozwalasz to trzyma膰? - Widzisz,

Dawid, to bardzo trudne, ona ich nie dosta艂a ode mnie. A poza tym - tu Molly

u艣miechn臋艂a si臋 ju偶 normalniejszym u艣miechem - s膮 w mocnych, dobrych klatkach. I

nie s膮dz臋, 偶eby Amanda je kiedykolwiek wyjmowa艂a. - Ona ich nie wyjmuje? -

zdziwi艂 si臋 Dawid. - A dlaczego? Ale w tej w艂a艣nie chwili drzwi kuchni otworzy艂y

si臋 z trzaskiem i wesz艂a Amanda. - Co dzisiaj na lunch? - spyta艂a. - Jestem

g艂odna. Rozdzia艂 dziewi膮ty Natychmiast, kiedy Dawid dowiedzia艂 si臋 o chorobliwym

l臋ku Molly przed gadami, zacz膮艂 rozumie膰, dlaczego Amanda chcia艂a utrzyma膰 pr贸b臋

gad贸w w sekrecie - a raczej dlaczego chcia艂a j膮 zachowa膰 w sekrecie, p贸ki ojciec

b臋dzie w domu. Gdyby Molly cho膰by pisn臋艂a o tym w obecno艣ci ojca, koniec z pr贸b膮

gad贸w - dla wszystkich i na zawsze. Po d艂u偶szym zastanowieniu Dawid doszed艂 do

wniosku, 偶e pozostaje mu tylko jedno - dopilnowa膰, 偶eby Molly nie dowiedzia艂a

si臋 o innych gadach, bez wzgl臋du na zamiary Amandy. Trzeba natychmiast ostrzec

malc贸w. Znalaz艂 w ogrodzie Janie i Ester, kt贸rym wszystko powiedzia艂, a potem

poszed艂 szuka膰 Blaira. Dobrze si臋 sta艂o, 偶e go znalaz艂, nim si臋 Molly na niego

natkn臋艂a, gdy偶 Blair siedzia艂 na pode艣cie schod贸w i bawi艂 si臋 jaszczurk膮. Wyj膮艂

j膮 zza pazuchy i wypu艣ci艂 na zewn臋trzn膮 stron臋 koszuli. - Co ty robisz? - spyta艂

Dawid. - Odpoczywam. - Odpoczywasz? Od czego? - Od 艂achotek. - Aha. Ale lepiej

r贸b to gdzie艣 indziej. Szuka艂em ci臋, 偶eby ci powiedzie膰 co艣 bardzo wa偶nego.

Pami臋tasz, jak ci m贸wi艂em, 偶e mo偶esz powiedzie膰 tacie i Molly o twojej

jaszczurce? Blair skin膮艂 g艂ow膮. - No wi臋c okaza艂o si臋, 偶e nie mo偶esz.

Dowiedzia艂em si臋, 偶e Molly 艣miertelnie si臋 boi w臋偶y i jaszczurek. Gdyby

wiedzia艂a, 偶e masz jaszczurk臋 za koszul膮, toby pewno zemdla艂a. Blair zmarszczy艂

czo艂o. - Boi si臋 w臋偶y? To Amanda boi si臋 w臋偶y. - Nie, Blair. Nie Amanda. Molly.

Molly nie mo偶e si臋 dowiedzie膰, 偶e masz jaszczurk臋 za pazuch膮. - Aha - kiwn膮艂

g艂ow膮 Blair. - To Molly te偶 si臋 boi. Dawid westchn膮艂. Doprawdy, czasem trudno

by艂o wyt艂umaczy膰 co艣 Blairowi. Malec pu艣ci艂 jaszczurk臋 na por臋cz i pozwala艂 jej

szmyrga膰 w艣r贸d drewnianych winoro艣li. Przebieg艂a do kupidyna bez g艂owy. - TEn

kupidyn - powiedzia艂 Blair. - Janie m贸wi, 偶e to zrobi艂 olbrzym. - Nie, nie

olbrzym - zaprzeczy艂 Dawid. - Ju偶 ci t艂umaczy艂em. Pewno to zrobi艂y jakie艣

dzieci, kt贸re tu kiedy艣, dawno temu, mieszka艂y. Mo偶e j膮 odpi艂owa艂 jaki艣 ch艂opak,

kt贸ry chcia艂 wypr贸bowa膰 now膮 pi艂臋 albo co艣 takiego. - Nie. Odpi艂owa艂a j膮

dziewczynka. Niegrzeczna dziewczynka. Dawid u艣miechn膮艂 si臋. NIc dziwnego, 偶e

偶yj膮c pod jednym dachem z Janie, a teraz Amand膮, Blair uwa偶a艂 dziewczynki za

藕r贸d艂o wszystkich k艂opot贸w. 艢ci膮gn膮艂 jaszczurk臋 z por臋czy i poda艂 Blairowi. -

Wsad藕 j膮 lepiej z powrotem za koszul臋, nim przyjdzie Molly i zobaczy. Ja id臋 na

dw贸r. Chcesz i艣膰 ze mn膮? Wszyscy zostali wi臋c ostrze偶eni, 偶e maj膮 zachowa膰 pr贸b臋

gad贸w w sekrecie, i reszta dnia up艂yn臋艂a g艂adko. Wi臋kszo艣膰 pozosta艂ych pr贸b

r贸wnie偶 posz艂a dobrze. By艂y od czasu do czasu pewne drobne k艂opoty, ale znowu

nic nadzwyczajnego. Pr贸ba, podczas kt贸rej ka偶dy neofita musia艂 nosi膰 z膮bek

czosnku, plasterek cebuli i troch臋 any偶ku na wisz膮cym na szyi sznurku, nie by艂a

specjalnie k艂opotliwa. Dawid zauwa偶y艂 tylko, 偶e Molly poci膮ga troch臋 nosem, a po

kolacji tata zapyta艂 go, czy nie zapomina czasem o codziennej k膮pieli. Mieli

troch臋 k艂opot贸w podczas pr贸by, kiedy to nie wolno by艂o st膮pn膮膰 na drewnian膮

pod艂og臋. Kuchnia by艂a g艂upstwem, bo w kuchni le偶a艂o linoleum, ale we wszystkich

pokojach pod艂ogi by艂y z drewna, niczym nie wy艣cie艂ane. Pr贸ba przedstawia艂a wi臋c

spore trudno艣ci, ale pod koniec dnia wytyczyli ju偶 sobie 艣cie偶ki przez wi臋kszo艣膰

pokoi. Na przyk艂ad wchodz膮c z hallu do bawialni stawa艂o si臋 na skraju le偶膮cego w

hallu chodnika, chwyta艂o si臋 za jedno skrzyd艂o prowadz膮cych do bawialni

podw贸jnych drzwi i jednym mocnym wyrzutem cia艂a l膮dowa艂o si臋 na ma艂ym perskim

dywaniku przed malutk膮 dwuosobow膮 kanapk膮. Stamt膮d skaka艂o si臋 na podn贸偶ek przy

fotelu ojca, a dalej trzeba si臋 by艂o prze艣lizn膮膰 na brzuchu po fortepianie i

zej艣膰 na stert臋 poduszek telewizyjnych. Potem przeje偶d偶a艂o si臋 na siedzeniu po

blacie bibliotecznego sto艂u i zje偶d偶a艂o na ma艂y dywanik po przeciwnej stronie

pokoju. Stamt膮d mo偶na ju偶 by艂o przeskoczy膰 na skraj dywanu w jadalni. Wszyscy

przeszli tego dnia pr贸b臋, tylko spad艂a jedna lampa, st艂uk艂 si臋 wazon z kwiatami,

a Janie zosta艂a przy艂apana na samym 艣rodku pianina i odes艂ana za kar臋 do swego

pokoju. Jedyn膮 pr贸b膮, kt贸r膮 w艂a艣ciwie ka偶dy zawali艂, by艂a pr贸ba milczenia. Tego

dnia nikomu nie wolno by艂o nic m贸wi膰, chyba 偶e zadano mu bezpo艣rednio pytanie,

w贸wczas powinien odpowiedzie膰 tylko w trzech s艂owach. Blair by艂 jedyny, kt贸ry j膮

przeszed艂 za pierwszym podej艣ciem. Dawid zawali艂, poniewa偶 ojciec doszed艂 do

wniosku, 偶e tego dnia po kolacji chcia艂by z nim odby膰 powa偶n膮 m臋sk膮 rozmow臋.

Bardzo to by艂o k艂opotliwe, bo Dawidowi udawa艂o si臋 jako艣 dot膮d od samego rana, i

przykro by艂o tak wszystko zaprzepa艣ci膰 w ostatniej chwili. Ale kiedy zobaczy艂

zmartwion膮 twarz ojca, zrozumia艂, 偶e nie ma wyj艣cia i po prostu musi zacz膮膰

wszystko od pocz膮tku kiedy indziej. Ojca martwi艂o wiele rzeczy. Zauwa偶y艂 co艣

bardzo dziwnego w sprawowaniu si臋 swoich dzieci: fatalne maniery przy jedzeniu,

t艂uczenie r贸偶nych przedmiot贸w, zachowanie niegodne ludzi cywilizowanych, na

przyk艂ad w艂a偶enie na meble. Opr贸cz tego wszystkiego, m贸wi艂 ojciec, opr贸cz faktu,

偶e ma pasierbic臋, kt贸ra si臋 do niego nie odzywa niemal przez ca艂y miesi膮c,

zaczyna nagle widzie膰, 偶e jego w艂asne dzieci zapadaj膮 na podobn膮 chorob臋. - I to

w艂a艣nie teraz, kiedy liczy艂em, 偶e poka偶ecie si臋 od najlepszej strony. Czy Molly

naprawd臋 musi 偶a艂owa膰, 偶e us艂ysza艂a kiedykolwiek o rodzinie Stanley贸w? Dawid by艂

w tym momencie bliski powiedzenia ojcu o wszystkim. O okultyzmie, o pr贸bach, o

inicjacji, o wszystkim. Ale kiedy ju偶 otwiera艂 usta, zobaczy艂 w wyobra藕ni twarz

Amandy z tym jej wykr臋conym u艣mieszkiem i us艂ysza艂, jak m贸wi, 偶e: "Dawidek

spowiada si臋 tatusiowi". Wi臋c zamiast tego spr贸bowa艂 uspokoi膰 ojca, 偶e to nic

powa偶nego ani trwa艂ego. - To pewno jaki艣 nasz okres przej艣ciowy - podsun膮艂. -

Wiesz, jak to bywa u dzieci. Ojciec si臋 u艣miechn膮艂. - By膰 mo偶e. Tylko 偶e ten

okres daje si臋 dobrze Molly we znaki. Ona chyba uwa偶a, 偶e nie bardzo jej si臋

wiedzie w nowej roli matki du偶ej rodziny. - Nie powinna tak uwa偶a膰 - obruszy艂

si臋 Dawid. - Wszyscy my艣limy, 偶e jest pierwsza klasa. To znaczy wszyscy

opr贸cz... - Opr贸cz kogo? - spyta艂 ojciec. - No... mia艂em na my艣li Amand臋. - A co

z Amand膮? Dawid zrozumia艂, 偶e si臋 wpakowa艂 w pu艂apk臋. Amanda z pewno艣ci膮 nie

chcia艂aby, 偶eby powtarza艂 to, co powiedzia艂a o swojej nienawi艣ci do matki. By艂

te偶 przekonany, 偶e ojciec wcale by nie chcia艂 tego s艂ysze膰. Wi臋c powiedzia艂

tylko: - Zdaje mi si臋, 偶e Amanda tak naprawd臋 to wola艂aby mieszka膰 ze swoim

ojcem. Ona go bardzo lubi. Ojciec sarkn膮艂 gniewnie. - Amanda musi si臋 jeszcze

bardzo du偶o nauczy膰, je艣li idzie o lubienie... i kochanie. - Czego si臋 ma

nauczy膰? - spyta艂 Dawid. Ojciec zamy艣li艂 si臋 chwil臋, potem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. -

No, c贸偶, to, czego Amanda ma si臋 uczy膰 i kiedy ma si臋 uczy膰, nie od nas chyba

zale偶y. My艣l臋, 偶e lepiej zajmijmy si臋 omawianiem naszych w艂asnych problem贸w. Czy

te偶 okres贸w? Dawid u艣miechn膮艂 si臋. - Tak, okres贸w - przytakn膮艂. - To chyba to.

Trudno si臋 dziwi膰, 偶e dzieci zareagowa艂y na tyle zmian - przenios艂y si臋 na wie艣,

dosta艂y now膮 matk臋, wszystko naraz. Ale jestem pewny, 偶e wszystko si臋 dobrze

u艂o偶y. My艣l臋, 偶e to ju偶 prawie koniec. - M贸g艂 powiedzie膰, 偶e koniec, poniewa偶

pr贸ba milczenia by艂a ostatni膮 z pr贸b i nie pozostawa艂o ju偶 nic poza sam膮

inicjacj膮. Nie przewidywa艂, 偶eby ona by艂a 藕r贸d艂em jakich艣 k艂opot贸w -

przynajmniej powa偶niejszych k艂opot贸w. Trzeba by艂o jeszcze trzech dni, 偶eby

wszyscy przeszli pr贸b臋 milczenia, bo Dawid zdecydowa艂, 偶e b臋d膮 j膮 odbywali

kolejno, jedno dziennie. W ten spos贸b by艂o to mniej widoczne. Posz艂o im

doskonale. Pod os艂on膮 gadulstwa Janie nikt nie zwr贸ci艂 uwagi na milczenie

Dawida, a ten z kolei stara艂 si臋 jak m贸g艂 os艂oni膰 Janie. Tu jednak gorzej mu si臋

powiod艂o. Trzeba by mie膰 o wiele wi臋ksz膮 ni偶 Dawid umiej臋tno艣膰 skupiania na

sobie og贸lnego zainteresowania, by nie dopu艣ci膰 do zauwa偶enia czego艣 tak

niezwyk艂ego jak milczenie Janie. Tata i Molly wci膮偶 pytali, czy jej co艣 nie

dolega, na co odpowiada艂a: - 殴le si臋 czuj臋 - bo tylko taka odpowied藕 z trzech

s艂贸w przychodzi艂a jej do g艂owy. W rezultacie pos艂ano j膮 do 艂贸偶ka i kazano

zmierzy膰 gor膮czk臋. Kiedy p贸藕niej Dawid sam zani贸s艂 jej kanapk臋 z mas艂em z

orzeszk贸w ziemnych, zacz膮艂 si臋 naprawd臋 o ni膮 niepokoi膰. By艂a napi臋ta,

zdenerwowana, rozpalona. Ale nie mia艂a gor膮czki, doszed艂 wi臋c do wniosku, 偶e to

wszystko z wysi艂ku milczenia. I rzeczywi艣cie, kiedy nast臋pnego dnia Janie gada艂a

bez przerwy trzy godziny, wszystkie niepokoj膮ce objawy ust膮pi艂y. Tak si臋

zako艅czy艂a ostatnia pr贸ba i nie pozostawa艂o ju偶 nic opr贸cz inicjacji. Amanda

przez kilka dni sp臋dza艂a ogromn膮 ilo艣膰 czasu w swoim pokoju szykuj膮c wszystko do

ceremonii. Bardzo by艂a co do tego tajemnicza. Kiedy Dawid j膮 pyta艂, odpowiada艂a

kr贸tko, 偶e czyni przygotowania, i radzi艂a, 偶eby i oni zaj臋li si臋 tym samym.

Mia艂a przez to, oczywi艣cie, na my艣li, 偶eby Dawid i dzieci szykowali swoje stroje

obrz臋dowe, wi臋c starali si臋 jak mogli, ale k艂opot贸w by艂o co niemiara. Niekt贸re

warunki nie by艂y trudne do spe艂nienia. To, na przyk艂ad, 偶e trzeba by艂o mie膰

jedn膮 rzecz nale偶膮c膮 do zmar艂ej osoby. Dawid pomaga艂 ojcu z艂o偶y膰 na strychu

pud艂a z rzeczami matki. Na pewno Ester i Janie chcia艂yby mie膰 w przysz艂o艣ci jej

suknie i bi偶uteri臋, m贸wi艂 ojciec. Wi臋c je艣li ojciec zamierza艂 im to kiedy艣 da膰,

nie mia艂by chyba za z艂e, gdyby si臋 dowiedzia艂, 偶e teraz je przez chwil臋 nosi艂y.

Z drugiej jednak strony ojciec nie upowa偶ni艂 Dawida do brania czegokolwiek z

tych pude艂, wi臋c przysz艂o mu do g艂owy, 偶e te rzeczy na strychu mog膮 spe艂nia膰 dwa

warunki. Mo偶e mo偶na by je uzna膰 jednocze艣nie i za rzeczy kradzione, i nale偶膮ce

do osoby zmar艂ej. Kiedy jednak wyst膮pi艂 z propozycj膮, 偶eby uzna膰 pier艣cionek,

naszyjnik, szal i r臋kawiczki z pud艂a na strychu za rzeczy kradzione, Amanda

spojrza艂a na niego szyderczo. - Nie b膮d藕 g艂upi. Trzeba co艣 ukra艣膰 osobie, kt贸ra

偶yje. Tego w艂a艣nie obawia艂 si臋 Dawid - jeszcze nim zada艂 pytanie. Zastanawia艂

si臋 chwil臋 i spyta艂, czy kwiaty by si臋 nada艂y? - Kwiaty? - zdumia艂a si臋 Amanda.

- To musi by膰 co艣, co mo偶esz nosi膰, jaka艣 cz臋艣膰 ubrania czy bi偶uteria. - Kwiaty

mo偶na nosi膰. W klapie albo we w艂osach. My艣la艂em, 偶e ci pa艅stwo, tam w tym domu,

gdzie droga skr臋ca w kierunku miasteczka, maj膮 mas臋 kwiat贸w. Pewno by nawet nie

zauwa偶yli braku tych zerwanych. - To nie mog膮 by膰 kwiaty - o艣wiadczy艂a Amanda -

a poza tym w kradzie偶y wa偶ne jest nie to, czy kto艣 zobaczy, 偶e czego艣 mu brak,

ale czy kto艣 nie zobaczy ciebie, jak kradniesz. - Tak - przyzna艂 Dawid. - Chyba

masz s艂uszno艣膰. - To mu w og贸le nie przysz艂o do g艂owy. - A jak ty to zrobi艂a艣? -

spyta艂 Dawid. - To znaczy, jak膮 cz臋艣膰 swojego stroju ukrad艂a艣? - Czarne d艂ugie

skarpetki. Skrad艂am je na wyprzeda偶y. Leah mi powiedzia艂a, 偶e naj艂atwiej jest

ukra艣膰 co艣 na wyprzeda偶y, bo przy tym jest zawsze t艂ok i baa艂agan. Zobaczy艂am te

czarne skarpetki na du偶ym stole mi臋dzy stosami innych szmat i po prostu w艂o偶y艂am

do kieszeni i wysz艂am. Dawid uzna艂, 偶e skarpetki to doskona艂y pomys艂, z kilku

powod贸w. Najwa偶niejsze, rzecz jasna, 偶e s膮 ma艂e i 艂atwo je schowa膰. Mniejsza

mog艂a by膰 tylko bi偶uteria, ale to z g贸ry wykluczy艂 ze wzgl臋du na dzieci. Chocia偶

rozumia艂, 偶e kradzie偶 jako cz臋艣膰 rytua艂u inicjacji to co艣 zupe艂nie innego ni偶

normalna kradzie偶, dla malc贸w takich jak bli藕ni臋ta, a nawet dla Janie rzecz

mog艂aby si臋 okaza膰 nie tak ca艂kiem jasna. Gdyby im pozwoli艂 ukra艣膰 co艣 z

bi偶uterii na inicjacj臋, a potem kiedy艣 jedno z nich zosta艂o z艂odziejem

klejnot贸w, z pewno艣ci膮 uwa偶a艂by si臋 za odpowiedzialnego za ten obr贸t rzeczy. To

by艂a druga zaleta kradzie偶y skarpetek. Dawid nigdy nie s艂ysza艂, 偶eby kto艣 obra艂

karier臋 z艂odzieja skarpetek. Kiedy ju偶 podj膮艂 skarpetkow膮 decyzj臋, pozostawa艂o

jeszcze kilka problem贸w do rozwi膮zania. W Steven.s Corners nie by艂o sklepu z

odzie偶膮, a dzieci mog艂y si臋 dosta膰 do miasta w jeden tylko spos贸b - jad膮c tam z

Molly samochodem. Ma艂o by艂o prawdopodobne, 偶eby je zabra艂a nie wiedz膮c, po co

chc膮 jecha膰. Wi臋c miasto odpada艂o. Wynika艂o z tego, 偶e kradzie偶y trzeba dokona膰

tu, w domu, co bardzo zaw臋偶a艂o pole manewru. W艂a艣ciwie jedyny wyb贸r by艂 pomi臋dzy

skarpetkami Molly i taty. I w艂a艣nie kiedy Dawid doszed艂 do tego punktu w swoich

rozwa偶aniach, nadarzy艂a si臋 cudowna okazja. Przechodz膮c kt贸rego艣 ranka przez

bawialni臋 zauwa偶y艂, 偶e Molly zostawi艂a sw贸j koszyk z szyciem przy fotelu, w

kt贸rym zwykle siadywa艂a. By艂 to du偶y koszyk pe艂en najrozmaitszych porwanych i

poszarpanych rzeczy do reperacji, gdy偶 Molly nie lubi艂a szy膰 i zawsze z tym

okropnie zwleka艂a. Niemal na wierzchu koszyka Dawid zobaczy艂 swoje d偶insy, kt贸re

rozdar艂 na kolanie kilka tygodni temu, i sukienk臋, na kt贸rej si臋 Janie

zawiesi艂a, kiedy pr贸bowa艂a przeskoczy膰 ogrodzenie ze sztachet. Niemal na dnie

koszyka Dawid dokona艂 bardzo interesuj膮cego odkrycia. Nim si臋 przeprowadzili na

wie艣, ojciec cz臋sto grywa艂 w tenisa po wyk艂adach, ale musia艂 z tego zrezygnowa膰,

tyle mu czasu zabiera艂a podr贸偶 do domu. Tak wi臋c du偶e bia艂e skarpetki tenisowe

musia艂y ju偶 od d艂u偶szego czasu le偶e膰 w koszyku Molly. A w艂a艣ciwie, je艣li ojciec

rzuci艂 tenisa, to Molly pewno nigdy si臋 nie zabierze za te skarpetki, a ojciec

nigdy nie zauwa偶y ich braku. Dawid rozejrza艂 si臋 ostro偶nie, wzi膮艂 jedn膮

skarpetk臋 pozostawiaj膮c jeszcze trzy i cichutko wr贸ci艂 na g贸r臋. Potem poszuka艂

malc贸w, powiedzia艂 im o swoim odkryciu i pos艂a艂 na d贸艂, kolejno, na kradzie偶

skarpetek. Janie, rzecz jasna, chcia艂a by膰 pierwsza, ale Dawid za偶膮da艂, 偶eby

posz艂a ostatnia. M膮drze zrobi艂, bo urz膮dzi艂a takie przedstawienie, 偶e ma艂o

brakowa艂o, by wsypa艂a wszystkich. Pe艂za艂a do bawialni okr臋偶nymi drogami,

zawraca艂a i tyle zmarnowa艂a czasu, 偶e Molly wysz艂a z pokoju, gdzie ca艂e

przedpo艂udnie malowa艂a, by zabra膰 si臋 do lunchu, a Janie jeszcze przekrada艂a si臋

po pokojach. Wr贸ci艂a w chwil臋 p贸藕niej, bez tchu, z bardzo dziwn膮 min膮. Si臋gn臋艂a

do ust i wyci膮gn臋艂a skarpetk臋. - Siup! - pomacha艂a skarpetk膮 w powietrzu, by j膮

wysuszy膰. - O ma艂o nie wpad艂am. Niewiele brakowa艂o, 偶ebym j膮 po艂kn臋艂a. Skarpetki

tenisowe rozwi膮za艂y najtrudniejsz膮 cz臋艣膰 problemu szat ceremonialnych, cho膰 ma艂o

brakowa艂o, 偶eby wszystkie wysi艂ki okaza艂y si臋 daremne. Dopiero kiedy ka偶de

ukrad艂o ju偶 swoj膮 skarpetk臋, Dawid przypomnia艂 sobie, 偶e nie mo偶e mie膰 nic

bia艂ego, a skarpetki by艂y z pewno艣ci膮 bia艂e. Ogarn臋艂o go ogromne zniech臋cenie. -

S艂uchajcie - zwr贸ci艂 si臋 do rodze艅stwa. - Musimy powt贸rzy膰 ca艂y ten numer z

kradzie偶膮. - 艢wietnie - ucieszy艂a si臋 Janie. - Tym razem ja id臋 pierwsza. - Nie.

Widzicie, musimy ukra艣膰 co艣 innego. Skarpetki s膮 bia艂e! Pami臋tacie? Nie mo偶na

mie膰 niczego bia艂ego. - Ooooch! - j臋kn臋艂a Janie podnosz膮c w g贸r臋 swoj膮

skarpetk臋. Nagle twarz jej poja艣nia艂a. - S艂uchaj, Tesser! Gdzie jest Ko艣lawiec?

Ko艣lawiec - wypchany s艂o艅 - by艂 ulubion膮 zabawk膮 Ester, p贸ki nie dosta艂a

odkurzacza. By艂 wielki, mi臋kki i ciemnoczerwony. - Pami臋tacie, co si臋 sta艂o z

po艣ciel膮, kiedy Tesser w艂o偶y艂a Ko艣lawca do pralki? - spyta艂a Janie. - Racja -

zawo艂a艂 Dawid. - Le膰 po Ko艣lawca, Tesser. W kilka minut p贸藕niej skarpetki

moczy艂y si臋 w umywalce razem ze s艂oniem, a Dawid my艣la艂, 偶e jednak Janie od

czasu do czasu ma dobre pomys艂y. Nast臋pnego dnia skarpetki tenisowe nie mia艂y

ju偶 nic wsp贸lnego z biel膮 i wszyscy byli gotowi do inicjacji. Rozdzia艂 dziesi膮ty

Amanda wybra艂a na inicjacj臋 dzie艅, kt贸ry jej matka mia艂a niemal do wieczora

sp臋dzi膰 w mie艣cie. Otwierano tam galeri臋 sztuki, gdzie Molly wystawia艂a kilka

obraz贸w, wi臋c obieca艂a, 偶e przyjedzie i pomo偶e. Mieli ca艂y dzie艅 dla siebie i

mogli swobodnie odby膰 inicjacj臋. W noc poprzedzaj膮c膮 ten dzie艅 Dawid nie m贸g艂

przez pewien czas zasn膮膰; le偶a艂 i rozmy艣la艂. Nie bardzo wiedzia艂, czego

w艂a艣ciwie oczekuje po owej inicjacji, ale czu艂 dziwne podniecenie. By艂 pewny, 偶e

zdarzy si臋 co艣 niezwyk艂ego. Przerzuca艂 w my艣lach wszystko, co mu Amanda

opowiada艂a o zjawiskach nadprzyrodzonych, jakie towarzyszy艂y praktykom magicznym

jej i Leah - takich jak upiorne zjawy, tajemnicze szepty i zapadanie w trans.

Nie wiedzia艂, czy naprawd臋 oczekuje czego艣 takiego, ale nie to by艂o wa偶ne. Wa偶ne

by艂o przeczucie, 偶e podczas inicjacji wydarzy si臋 co艣 niebywa艂ego. Rano, przed

wyjazdem, Molly poprosi艂a wszystkich, 偶eby byli grzeczni i bardzo uwa偶ali.

Powiedzia艂a Amandzie, 偶eby przygotowa艂a lunch i dopilnowa艂a porz膮dku w domu, a

Dawidowi, 偶eby si臋 zaj膮艂 ma艂ymi i nie pozwoli艂 im psoci膰. - Dlaczego ja nie mog臋

si臋 zaj膮膰 ma艂ymi, a Dawid zrobi艂by lunch? - spyta艂a Amanda. - No c贸偶, widzisz,

po prostu Dawid ma z nimi tyle do艣wiadczenia, ale my艣l臋... - Wszystko jedno -

przerwa艂a jej Amanda. - Ja wcale nie chc臋 si臋 nimi opiekowa膰. Nie rozumiem po

prostu, dlaczego nie mo偶emy sami decydowa膰, co kto b臋dzie robi艂, tylko si臋 nam

to narzuca z g贸ry. Przez chwil臋 wydawa艂o si臋, 偶e Molly zacznie wy膰 albo zrobi

co艣 r贸wnie dziwnego i Dawid stwierdzi艂 ze zdumieniem, 偶e w艂a艣ciwie tego chce.

Ale ona tylko zacisn臋艂a z臋by i ruszy艂a do samochodu. Kiedy odjecha艂a, Amanda

zwr贸ci艂a si臋 do pozosta艂ych. - No, zaczynamy. Mam nadziej臋, 偶e macie szaty

gotowe? - S膮 gotowe - powiedzia艂 Dawid - ale ubranie si臋 zabierze nam troch臋

czasu. - Ja te偶 potrzebuj臋 troch臋 czasu na przygotowanie. Spotkamy si臋 u mnie w

pokoju za p贸艂 godziny. Dobrze? - Odwr贸ci艂a si臋, by wej艣膰 na schody, lecz nagle

przystan臋艂a. - Potrzeba mi nie偶ywej jaszczurki. Czy masz jeszcze t臋 jaszczurk臋 z

pr贸by gad贸w, Tesser? - Mam - powiedzia艂a Ester - ale ona nie jest nie偶ywa. Po

pr贸bie gad贸w wszyscy wypu艣cili swoje zwierz臋ta, tylko Ester zatrzyma艂a

jaszczurk臋, kt贸r膮 hodowa艂a w pude艂ku od but贸w pod 艂贸偶kiem. - To j膮 zabij i

przynie艣 - rozkaza艂a Amanda Dawidowi. Dawidowi nagle pociemnia艂o w oczach.

Rzadko wpada艂 w furi臋, a w贸wczas m贸wienie przychodzi艂o mu zawsze z trudno艣ci膮. -

S艂u-uuchaj, Amanda - wykrztusi艂. - Nie p贸jd臋 i nie zabij臋 jaszczurki Tesser.

Dlaczego nie zat艂uczesz swojego legwana, je艣li ci potrzebny nie偶ywy gad? Amanda

obrzuci艂a Dawida w艣ciek艂ym spojrzeniem. - M贸wi艂am ci ju偶 o mojej jaszczurce!

S艂uchaj - zwr贸ci艂a si臋 do Ester. - Nikt ci tej jaszczurki nie dawa艂 w prezencie

i mo偶esz sobie z艂apa膰 tam, w 艂o偶ysku potoku, tysi膮ce takich samych. To przecie偶

nie jest 偶adna specjalna jaszczurka. Ester odpowiedzia艂a Amandzie r贸wnie

gniewnym spojrzeniem: - Uwa偶am, 偶e jest specjalna. - S艂uchajcie - wrzasn臋艂a

Janie znienacka, a wszyscy a偶 drgn臋li. - S艂uchajcie, wiem gdzie jest... Bieg艂a

ju偶 na dw贸r krzycz膮c co艣 jeszcze, ale nikt nie dos艂ysza艂 ko艅ca zdania. W chwil臋

p贸藕Niej by艂a z powrotem trzymaj膮c w dw贸ch palcach co艣 bardzo okropnego. By艂a to

bardzo sp艂aszczona jaszczurka bez w膮tpienia nie偶ywa. - Zauwa偶y艂am j膮 wczoraj na

jezdni. Nada si臋? Amanda popatrzy艂a pow膮tpiewaj膮co na rozjechan膮 jaszczurk臋. -

Popatrz, nie偶ywa, w sam raz - Janie zach臋caj膮co podsuwa艂a jej jaszczurk臋 pod

nos. Amanda odwr贸ci艂a si臋. - Dobrze. Zabierz j膮 na g贸r臋 i po艂贸偶 na pod艂odze pod

moimi drzwiami. Mam tu jeszcze kilka rzeczy do za艂atwienia. Janie wr臋czy艂a

jaszczurk臋 Ester. - Zanie艣 j膮 do pokoju Amandy, dobrze? Ester wzi臋艂a ostro偶nie

zwierz臋 w obie r臋ce, a Blair podszed艂 i pochyli艂 si臋 nad nim. Kiedy ruszali w

kierunku schod贸w, Ester zwr贸ci艂a si臋 do Blaira: - Ca艂kiem zdech艂a, co, Blair? -

Tak - kiwn膮艂 g艂ow膮 ch艂opiec. - Czy mogliby艣my j膮 o偶ywi膰? - Nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮

Ester. - Jest za bardzo zdech艂a. - A Dawid? - Nawet Dawid nie mo偶e. Jest za

bardzo zdech艂a nawet na Dawida. Janie zachichota艂a. - Blair i Tesser my艣l膮, 偶e

Dawid potrafi wszystko - zwr贸ci艂a si臋 do Amandy. - Nawet o偶ywi膰 przejechan膮

jaszczurk臋. To jeszcze straszne g艂uptasy. Amanda wyda艂a to swoje pogardliwe

prychni臋cie, ale przez chwil臋 spogl膮da艂a za bli藕niakami z dziwnym wyrazem

twarzy. Ubranie rodze艅stwa Stanley贸w w ceremonialne szaty okaza艂o si臋 zadaniem

bardziej szalonym, ni偶 to sobie Dawid wyobra偶a艂. Od dawna zbiera艂 wszystko i

trzyma艂 w pudle w szafie 艣ciennej, a teraz w艂asnor臋cznie ubiera艂 dzieci, 偶eby

nie by艂o 偶adnych nieporozumie艅, ale mimo to co chwila mia艂 jakie艣 k艂opoty. Janie

si臋 nad臋艂a, bo chcia艂a mie膰 naszyjnik mamy, a nie pier艣cionek, a z Blaira i

Ester wci膮偶 spada艂y kradzione skarpetki, o tyle na nich za du偶e. P贸艂 godziny

min臋艂o i Dawid by艂 pewny, 偶e Amanda zacznie si臋 w艣cieka膰 na sp贸藕nienie, wi臋c

szybko wpakowa艂 na dzieci ostatnie rzeczy, sprawdzi艂 b艂yskawicznie, czy ka偶de ma

na sobie, co trzeba, po czym pop臋dzi艂 ca艂膮 gromadk臋 na g贸r臋. Amanda stan臋艂a w

progu i wpatrywa艂a si臋 w nich d艂ug膮 chwil臋. Potem zakry艂a oczy, opu艣ci艂a r臋k臋 i

znowu si臋 w nich wpatrywa艂a. Potem znowu zakry艂a oczy i trwa艂a tak przez pewien

czas, wreszcie opu艣ci艂a r臋k臋. - 呕artujecie - j臋kn臋艂a. - Co to znaczy

"偶artujemy"? - spyta艂 Dawid. - Przecie偶 to nie s膮 ceremonialne szaty. - Pewno,

偶e s膮. A co w nich z艂ego? - lecz w chwili, kiedy wymawia艂 te s艂owa, ju偶

rozumia艂. Tak by艂 zaprz膮tni臋ty ubieraniem ka偶dego we wszystko, czego wymaga艂a

Amanda, 偶e nie zwr贸ci艂 uwagi na efekt og贸lny. A teraz, kiedy nadszed艂 moment

zastanowienia, trzeba by艂o przyzna膰, 偶e og贸lny efekt ubioru rodze艅stwa Stanley贸w

nie by艂 najlepszy, zw艂aszcza w por贸wnaniu z szatami Amandy. Mia艂a na sobie d艂ug膮

zwiewn膮 czarn膮 sukni臋, si臋gaj膮c膮 niemal do kostek. Spod sukni wygl膮da艂y jej

specjalne obrz臋dowe pantofle - staro艣wieckie, na bardzo wysokich obcasach,

sp臋kane, ob艂a偶膮ce lakierki. Na szyi wisia艂 na sk贸rzanym pasku medalion magiczny.

W艂osy mia艂a splecione i upi臋te w p臋tl臋. Na czole 艣wieci艂 opalizuj膮cy tr贸jk膮t, na

wszystko za艣, niby barwne skrzyd艂a, narzuci艂a mieni膮cy si臋, fioletowoczerwony

szal. Nawet komu艣, kto by jej nie zna艂, musia艂by si臋 jej widok kojarzy膰 z

chmurn膮 niesamowit膮 noc膮, cichymi monotonnymi 艣piewami i z oparami unosz膮cymi

si臋 nad bulgocz膮cym kot艂em. Z drugiej za艣 strony widok rodze艅stwa Stanley贸w w

ich szatach obrz臋dowych nie przywodzi艂 na my艣l nic szczeg贸lnego. Ca艂a r贸偶nica w

tym, 偶e Dawid nie mia艂 czasu ani mo偶liwo艣ci chodzenia po sklepach ze starzyzn膮

czy wyprzeda偶ach. Musia艂 si臋 oby膰 tym, co znalaz艂 w worku z resztkami i w kilku

pud艂ach na strychu, gdzie le偶a艂y stare rzeczy. Jednego dopilnowa艂 - 偶eby zosta艂y

spe艂nione wszystkie warunki. To, co dzieci mia艂y na sobie, by艂o bardzo stare i

na pewno nie bia艂e. Ka偶de mia艂o co艣, co nale偶a艂o do osoby zmar艂ej oraz jedn膮

skradzion膮 skarpetk臋. Tylko 偶e wszystko razem robi艂o niedobre og贸lne wra偶enie. A

ju偶 szczeg贸lnie fatalnie wygl膮da艂 Blair. Mia艂 na sobie trykotow膮 koszulk臋, kt贸r膮

ojciec nosi艂 jeszcze w college.u, a wi臋c z pewno艣ci膮 bardzo star膮, koloru

sp艂owia艂ego b艂臋kitu z 偶贸艂tym napisem: Uniwersytet Stanu Kalifornia. Ca艂y ton膮艂 w

tej koszulce, tylko 艣ci膮gacz na dole obciska艂 go mocno, tu偶 pod kolanami. Dawid

zawin膮艂 mu r臋kawy w wielkie grube obwarzanki skracaj膮c je na tyle, by z wewn膮trz

mog艂y wystawa膰 czubki palc贸w Blaira. Na cz臋艣膰 garderoby nale偶膮cej do osoby

zmar艂ej wybra艂 Dawid jedwabny szal matki, kt贸ry zawi膮za艂 jak krawat. Szal by艂

r贸偶owy, przezroczysty i tak d艂ugi, 偶e Blair id膮c wci膮偶 go przydeptywa艂. Na

jednej nodze mia艂 puszysty pantofel, na drugiej ukradzion膮 skarpetk臋, teraz ju偶

brudnor贸偶ow膮, przewi膮zan膮 nad kostk膮, 偶eby nie spad艂a, wst膮偶k膮 do w艂os贸w Ester.

Spojrzawszy na Blaira po raz pierwszy, spojrzawszy na niego jako na ca艂o艣膰,

Dawid nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu. - Wygl膮da troch臋 niesamowicie - zwr贸ci艂 si臋

do Amandy. - Niesamowicie? - parskn臋艂a. - Te偶! Nie wygl膮da wcale niesamowicie. O

to w艂a艣nie chodzi. Powinien wygl膮da膰 niesamowicie, a on wygl膮da 艣miesznie. Tak

jak i reszta. Dawid musia艂 jej przyzna膰 s艂uszno艣膰. Ca艂e rodze艅stwo wygl膮da艂o

bardzo uciesznie, odziane w najr贸偶niejsze stare 艂achy, ka偶de w ogromnej r贸偶owej

skarpetce na jednej nodze. - Chod藕cie - zawo艂a艂 na dzieci i zawr贸ci艂 w kierunku

swojego pokoju. - Zaczekaj - wrzasn臋艂a Amanda. - Dok膮d ty si臋 wybierasz? - Id臋

zrzuci膰 z siebie te 艂achy - Dawid z ka偶d膮 chwil膮 czu艂 si臋 bardziej 艣mieszny i

w艣ciek艂y. Amanda prychn臋艂a. - Wracajcie. Nie powiedzia艂am przecie偶, 偶e to si臋

nie nadaje. Powiedzia艂am tylko, 偶e wygl膮dacie 艣miesznie. Ale musi ju偶 tak

zosta膰, bo nie wiadomo, kiedy b臋dziemy mieli nast臋pny dzie艅 bez starych w domu.

Ma艂o brakowa艂o, 偶eby Dawid jednak nie zawr贸ci艂. Ma艂o brakowa艂o, 偶eby wszed艂 do

swojego pokoju i przekr臋ci艂 klucz. Wr贸ci艂, ale nie dlatego, 偶e Amanda si臋 na to

zgodzi艂a. Wr贸ci艂, bo nagle przypomnia艂 sobie swoje przeczucie, i wiedzia艂, 偶e

musi wr贸ci膰. Co艣 mia艂o si臋 sta膰, a on musi si臋 dowiedzie膰, co to takiego,

wszystko jedno, czy wygl膮daj膮 艣miesznie, czy nie. Kiedy wchodzili w pr贸g pokoju

Amandy, Ester poci膮gn臋艂a go za r臋k臋. - My te偶 wygl膮damy niesamowicie - szepn臋艂a.

- Prawda, Dawid? Rozdzia艂 jedenasty W pokoju Amandy wszystko by艂o gotowe do

inicjacji. Zas艂ony zaci膮gni臋te, na nich zawieszone koce, by zamkn膮膰 艣wiat艂u

wszelki dost臋p. Wchodzi艂o si臋 przez drzwi jak z jasnego poranka w sam膮 g艂膮b

nocy. Na 艣rodku pokoju pe艂ga艂o jedynie md艂e 艣wiat艂o 艣wiecy, pozostawiaj膮c k膮ty w

g艂臋bokim mroku. Dawid, zrobiwszy kilka krok贸w, stwierdzi艂, 偶e 艣wieca ustawiona

jest pod metalowym tr贸jnogiem, w kt贸rym tkwi艂 ma艂y okr膮g艂y garnek. Kiedy ju偶

wszyscy weszli do pokoju, Amanda zamkn臋艂a drzwi, przesz艂a pod przeciwleg艂膮

艣cian臋, obr贸ci艂a si臋 wolno i spojrza艂a na Dawida i malc贸w. - Niechaj neofici

zasi膮d膮 wok贸艂 kot艂a - zacz臋艂a uroczystym, wysokim g艂osem. Ester, kt贸ra wci膮偶

trzyma艂a r臋k臋 Dawida, szarpn臋艂a go teraz lekko. - Kocio艂! - szepn膮艂 Dawid

k膮cikiem ust wskazuj膮c garnek. - Aha - odszepn臋艂a Ester. Obr贸ci艂a si臋 do Blaira:

- To w艂a艣nie to, Blair. Kocio艂! - Ciiii - sykn膮艂 Dawid. Jedn膮 r臋k膮 zakry艂 Ester

usta, drug膮 wcisn膮艂 jej g艂ow臋 w ramiona, zmuszaj膮c ma艂膮, 偶eby usiad艂a. Potem

gestem wskaza艂 Blairowi miejsce obok niej. - Siadajcie wok贸艂 kot艂a - powt贸rzy艂a

Amanda, a Dawid obr贸ci艂 si臋 w sam czas, by zobaczy膰, 偶e Janie zagl膮da do garnka.

Z艂apa艂 j膮 za sukienk臋 i wci膮gn膮艂 z powrotem w kr膮g. Kiedy wszyscy wreszcie

usiedli, Amanda wyj臋艂a z biurka wielki zw贸j papieru i przynios艂a siedz膮cym. -

Najpierw - powiedzia艂a - ka偶dy neofita musi otrzyma膰 nowe imi臋. Imi臋 duchowe.

Janie musia艂a by膰 pierwsza. Siedzia艂a po turecku przymkn膮wszy oczy, kiedy Amanda

rozwija艂a przed ni膮 zw贸j papieru. Dawid dojrza艂 tam rozmaite s艂owa wypisane pod

r贸偶nymi k膮tami. - Dotknij papieru palcem, a imi臋, kt贸re wska偶esz, b臋dzie twym

nowym imieniem - powiedzia艂a Amanda. - Oczy musisz mie膰 zamkni臋te. - A jak mi

si臋 nie spodoba? - j臋kn臋艂a Janie. - Dotknij papieru. Janie pochyli艂a si臋 nad

arkuszem, a Dawid by艂 pewny, 偶e podgl膮da spod d艂ugich rz臋s. Wreszcie po艂o偶y艂a

palec dok艂adnie na 艣rodku jednego ze s艂贸w. Amanda podnios艂a papier. - Calla -

przeczyta艂a. - Duchy nada艂y ci nowe imi臋: Calla. Janie u艣miechn臋艂a si臋. - Podoba

mi si臋, owszem. Nast臋pny by艂 Dawid, kt贸rego palec osiad艂 na s艂owie: Templariusz.

Nie bardzo mu si臋 to wydawa艂o odpowiednie jako imi臋, ale ca艂kiem dobrze

brzmia艂o. Nast臋pny by艂 Blair, kt贸ry bez podgl膮dania przytkn膮艂 paluszek do s艂owa:

"Gwia藕dzisty". - Patrzcie! - ucieszy艂 si臋 Dawid. - Jak to pasuje do Blaira.

Nast臋pna by艂a Ester, ale kiedy Amanda po艂o偶y艂a przed ni膮 papier, ma艂a za艂o偶y艂a

r膮czki za plecami i nie chcia艂a wyci膮gn膮膰 palca. - Jestem Tesser - oznajmi艂a - i

nie chc臋 by膰 nic innego. Wszyscy zacz臋li jejj perswadowa膰 i t艂umaczy膰, a nawet

na ni膮 krzycze膰, ale nic z tego. Ju偶 taka by艂a Ester. W niewielu sprawach mia艂a

w艂asne zdanie, ale je艣li raz si臋 ju偶 przy nim upar艂a, daremne by艂y wszelkie

nalegania. - S艂uchaj - zwr贸ci艂 si臋 Dawid do Amandy. - Pami臋tasz, powiedzia艂a艣

kiedy艣, 偶e Tesser wyda艂o ci si臋 jej imieniem duchowym. A mo偶e i jest? Mo偶e

w艂a艣nie dlatego zacz臋艂a tak siebie nazywa膰? Dlaczego Tesser nie mo偶e by膰 jej

duchowym imieniem? Amanda wzruszy艂a ramionami. - No, dobra, mnie ono nie

przeszkadza. Ale je艣li to niew艂a艣ciwe imi臋, daleko z nim nie zajedzie w 艣wiecie

okultyzmu. - Spojrza艂a na Ester, kt贸ra siedzia艂a twardo z zaci臋t膮, upart膮 min膮,

r臋ce za艂o偶ywszy za plecy. - Zreszt膮 pewno i tak by nie zajecha艂a - mrukn臋艂a.

Kiedy ju偶 wszyscy mieli wybrane imiona, Amanda nastawi艂a p艂yt臋. By艂a to

niesamowita muzyka, wschodnia, pomy艣la艂 Dawid, jakie艣 instrumenty zawodzi艂y

wysokim tonem, a mi臋kkie g艂臋bokie b臋bny hucza艂y monotonnie jak uderzenia serca

olbrzyma. Potem zapali艂a laseczki kadzid艂a, osadzi艂a w oprawkach i ustawi艂a w

czterech k膮tach pokoju. Wreszcie znikn臋艂a za zas艂on膮 wisz膮c膮 na drzwiach

schowka. Zza zas艂ony przebija艂o 艣wiat艂o. Trwa艂o to kilka minut. Powietrze w

sypialni stawa艂o si臋 coraz bardziej duszne i ci臋偶kie od s艂odkiego zapachu

kadzid艂a. Dziwna muzyka rozbrzmiewa艂a w dalszym ci膮gu, a mali Stanleyowie

siedzieli po turecku wok贸艂 kot艂a czekaj膮c na powr贸t Amandy. Wreszcie 艣wiat艂o w

schowku zgas艂o i wysz艂a Amanda. Posuwa艂a si臋 wolnym uroczystym krokiem trzymaj膮c

w wyci膮gni臋tych r臋kach ma艂e metalowe pude艂ko. Zacz臋艂a obchodzi膰 kocio艂 trzymaj膮c

przed sob膮 owo pude艂ko i nuc膮c jakie艣 dziwne s艂owa. Brzmia艂y tak jako艣: "malu...

arabon-ralu_ belabor". To chodzenie i nucenie trwa艂o i trwa艂o i po pewnym czasie

Dawid zacz膮艂 si臋 ko艂ysa膰 powoli w rytm krok贸w Amandy. Md艂e, migotliwe 艣wiat艂o,

ko艂ysz膮cy krok Amandy, zawodz膮ca, rytmiczna muzyka, ci臋偶ka wo艅 pachnid艂a,

refleksy 艣wiat艂a padaj膮ce czasami z tr贸jk膮ta na czole Amandy - wszystko to

zacz臋艂o mu si臋 zlewa膰 i miesza膰. Odczuwa艂 dziwne sensacje: w g艂owie mia艂 lekki

zawr贸t, a w brzuchu dzia艂o mu si臋 co艣 niezwyk艂ego. W艂a艣nie zastanawia艂 si臋

mgli艣cie, jakby z pewnym dystansem a jednocze艣nie z pewnym podnieceniem, czy nie

zaczyna czasem zapada膰 ju偶 w trans, kiedy rozleg艂 si臋 dono艣ny g艂os: - Lepiej

przesta艅, Amanda. By艂a to Ester. Wszyscy wpatrywali si臋 teraz w ni膮. Nawet

Amanda przerwa艂a sw贸j dostojny obch贸d kot艂a i patrzy艂a na ma艂膮. - Lepiej

przesta艅, nim pojedziesz do Rygi. Kiedy艣 tak biega艂am i biega艂am naoko艂o

stoliczka do kawy, i zwymiotowa艂am. Prawda, Dawid? - Ciiiii! - Dawid potrz膮sn膮艂

g艂ow膮. - Owszem, zwymiotowa艂am - upiera艂a si臋 Ester. - Na perski dywan i pod

drzwiami. Nie pami臋tasz? - Ciiii - sykn臋li wszyscy tak ostro, 偶e Ester troszk臋

si臋 przestraszy艂a. - Ale przecie偶 zwymiotowa艂am - obstawa艂a dalej przy swoim,

tylko wykrzywi艂a buzi臋, jakby si臋 mia艂a za chwil臋 rozp艂aka膰. Amanda znowu

zacz臋艂a chodzi膰 dooko艂a sto艂u, a Ester umilk艂a poci膮gaj膮c tylko nosem. Po kilku

okr膮偶eniach Amanda zatrzyma艂a si臋 i stan臋艂a nieruchomo trzymaj膮c jedn膮 r臋k膮

metalowe pude艂ko nad kocio艂kiem. Si臋gn臋艂a drug膮 r臋k膮 i wyj臋艂a co艣 z pude艂ka.

Trzyma艂a to co艣 - co wygl膮da艂o jak zeschni臋te ga艂膮zki - nad kocio艂kiem

powtarzaj膮c 艣piewnie: malu-arabon-ralu_ belabor - po czym wrzuci艂a ga艂膮zki do

dymi膮cego garnka. Znowu obesz艂a go naoko艂o i zatrzyma艂a si臋, by wrzuci膰 jakie艣

sk艂adniki do wywaru. Tym razem wygl膮da艂o to jak kilka d艂ugich kosmyk贸w w艂os贸w.

Nast臋pnym razem by艂 to zeschni臋ty kwiat, potem jaki艣 kawa艂ek ko艣ci, pi贸rko,

suszony grzyb i malutki, bia艂y przedmiot, kt贸ry przypomina艂 z膮b. Dawid by艂

zafascynowany, a dzieci r贸wnie偶. Siedzia艂y bez ruchu, bez mrugni臋cia patrz膮c na

Amand臋, kt贸ra chodzi艂a wok贸艂 kot艂a i wrzuca艂a owe dziwne przedmioty do 艣rodka.

Wreszcie zatrzyma艂a si臋 i znowu wyci膮gn臋艂a r臋ce unosz膮c pude艂ko nad kot艂em. Tym

samym 艣piewnym g艂osem, kt贸rym dot膮d nuci艂a, wyda艂a rozkaz: - Niechaj jeden z

neofit贸w wstanie i zbli偶y si臋 do 艣wi臋tego ognia. Janie, oczywista, wsta艂a

pierwsza. Zerwa艂a si臋 na nogi, a potem podesz艂a dwoma wolnymi uroczystymi

krokami i stan臋艂a naprzeciw Amandy po drugiej stronie kocio艂ka. - Neofitko Callo

- 艣piewa艂a Amanda. - Mo偶esz wrzuci膰 nast臋pny magiczny sk艂adnik do kot艂a. Zni偶y艂a

pude艂ko, a Janie powoli, sztywno si臋gn臋艂a r臋k膮 do wn臋trza. Przez chwil臋 grzeba艂a

tam palcami, po czym podnios艂a r臋k臋 trzymaj膮c w czubkach palc贸w zdech艂膮

jaszczurk臋. Amanda cofn臋艂a si臋, a Janie unios艂a jaszczurk臋 nad kot艂em. - Wrzu膰

ingrediencj臋 do kot艂a - rozkaza艂a ponownie Amanda. Lecz Janie, zamiast wype艂ni膰

jej rozkaz, zacz臋艂a obchodzi膰 kocio艂, tak jak to robi艂a Amanda. Sz艂a powoli,

dostojnie nios膮c przed sob膮 w wyci膮gni臋tej r臋ce zdech艂e zwierz臋. Brod臋 zadar艂a

wysoko, oczy przys艂oni艂a tajemniczo d艂ugimi rz臋sami. Za drugim okr膮偶eniem

zaintonowa艂a jak膮艣 pie艣艅. Nie powtarza艂a tych samych s艂贸w co Amanda, ale dobra艂a

podobne. Sko艅czywszy 艣piewa膰 Janie przesz艂a do rytmicznego kolebania si臋 w takt

muzyki. Id膮c przechyla艂a si臋 g艂臋boko to w t臋, to w drug膮 stron臋 za ka偶dym razem

wymachuj膮c przed sob膮 zdech艂膮 jaszczurk膮. Dawid rzuci艂 szybkie spojrzenie na

Amand臋. Cofn臋艂a si臋, ust臋puj膮c Janie z drogi, i sta艂a tak, r臋ce wspar艂szy na

biodrach. Lecz nagle Janie zacz臋艂a ta艅czy膰. Przebieg艂a na czubkach palc贸w ca艂y

pok贸j i zako艅czy艂a wdzi臋cznym piruetem wywin膮wszy zdech艂膮 jaszczurk膮 nad g艂ow膮.

- Przesta艅! - wrzasn臋艂a Amanda, a Janie znieruchomia艂a nagle w 艣rodku nast臋pnego

pirueta i wbi艂a w ni膮 pytaj膮ce spojrzenie. - Neofitko Calla - sykn臋艂a Amanda

przez zaci艣ni臋te z臋by - wrzu膰 do kot艂a magiczn膮 ingrediencj臋. Janie westchn臋艂a,

wzruszy艂a ramionami, wrzuci艂a jaszczurk臋 do kot艂a i opad艂a na swoje miejsce na

pod艂odze. Po chwili i Amanda usiad艂a. - Nast臋pn膮 cz臋艣ci膮 obrz臋du inicjacji

b臋dzie sk艂adanie ofiar - oznajmi艂a. - Co b臋dziemy sk艂ada膰 na ofiar臋? - spyta艂

Dawid. - Ofiara musi by膰 czym艣, co dla ka偶dego z was jest ogromnie cenne.

Wyjdziecie st膮d po kolei, 偶eby wyszuka膰 przedmiot odpowiedni na ofiar臋 i

przynie艣膰 go tutaj. Potem zacznie si臋 obrz膮dek ofiarny. Amanda stan臋艂a w

drzwiach, a rodze艅stwo wychodzi艂o po kolei i wraca艂o z ofiar膮. Dawid wybra艂 sw贸j

n贸偶 sk艂adany o sze艣ciu ostrzach i chyba zrobi艂 dobry wyb贸r, bo Amanda kiwn臋艂a

g艂ow膮 i w艂o偶y艂a scyzoryk do metalowego pude艂ka. Ester jednak zosta艂a odes艂ana po

co艣 innego, a Janie wraca艂a dwukrotnie. Dawid ciekaw by艂, co te偶 one wybra艂y.

Wreszcie wszystkie ofiary znalaz艂y si臋 w metalowym pude艂ku, Amanda za艣 kaza艂a

rodze艅stwu usi膮艣膰 w kr膮g na dawnych miejscach i zawi膮za艂a im oczy. Dawidowi

przewi膮za艂a je szerokim jedwabnym szalem, i to tak mocno, 偶e ga艂ki wciska艂y mu

si臋 w g艂ow臋. Kiedy ju偶 wszyscy mieli oczy zas艂oni臋te, zwr贸ci艂a ka偶demu jego

ofiar臋 do r膮k i kaza艂a czeka膰 na przyj艣cie duch贸w. T艂umaczy艂a im ze swojego

miejsca w kr臋gu, 偶e sama te偶 w tej chwili przewi膮zuje oczy i 偶e zaraz przyjd膮

duchy, 偶eby przyj膮膰 ofiary. Neofici, powiedzia艂a, maj膮 trzyma膰 ofiary wysoko nad

g艂ow膮, a kiedy poczuj膮, 偶e co艣 dotyka ich r膮k, maj膮 wrzuci膰 ofiar臋 do metalowego

pude艂ka. - A kto b臋dzie trzyma艂 pude艂ko? - zapyta艂a Janie. - Duchy - odpar艂a

Amanda. - A gdzie ty b臋dziesz? - Tu, gdzie jestem, na pod艂odze. Ja te偶 mam oczy

zawi膮zane. - Aha - powiedzia艂a Janie. W pokoju zrobi艂o si臋 teraz bardzo cicho,

zawodzi艂a tylko p艂yta. Oczy coraz bardziej bola艂y Dawida pod mocno zawi膮zanym

szalem. Zacz臋艂y mu te偶 dr臋twie膰 i dokucza膰 zm臋czone r臋ce, w kt贸rych trzyma艂 nad

g艂ow膮 scyzoryk. Wreszcie co艣 dotkn臋艂o jego przegubu i poczu艂 pod r臋k膮 metalowe

pude艂ko. Wk艂adaj膮c do 艣rodka scyzoryk nas艂uchiwa艂 uwa偶nie, czy z dywanu przed

nim nie dojdzie go szmer krok贸w, ale nic nie us艂ysza艂. W chwil臋 p贸藕niej jednak

doszed艂 go szmer z prawej strony, gdzie siedzia艂a Janie. Potem us艂ysza艂 szept

Janie: - Czy dostan臋 go z powrotem po inicjacji? Nie by艂o odpowiedzi, wi臋c

szepn臋艂a nieco g艂o艣niej: - Czy go dostan臋 z powrotem? Duchu? Dalej by艂o ju偶

cicho i dopiero po, jak si臋 wydawa艂o, bardzo d艂ugiej chwili przem贸wi艂a Amanda ze

swego miejsca w kr臋gu. - Ofiara zosta艂a spe艂niona. Neofici mog膮 zdj膮膰 opaski.

Dawid 艣ci膮gn膮艂 szal. Z pocz膮tku nic nie widzia艂, tak bardzo bola艂y go oczy, ale

po chwili przejrza艂. Natychmiast zauwa偶y艂 metalowe pude艂ko stoj膮ce na pod艂odze

przy kocio艂ku. By艂o puste. - Ofiary zosta艂y przyj臋te - oznajmi艂a Amanda. - To

znaczy, 偶e wszyscy zostali艣cie przyj臋ci w 艣wiat okultyzmu. Teraz mo偶ecie zosta膰

namaszczeni. Namaszczenie by艂o ostatnim punktem obrz膮dku inicjacji - i

najkr贸tszym. Ka偶dy z neofit贸w podchodzi艂 do kot艂a, gdzie sta艂a Amanda, trzymaj膮c

w r臋ku d艂ug膮 bia艂膮 ko艣膰 bardzo przypominaj膮c膮 ko艣膰 z nogi indyczej. Przed kot艂em

kl臋kali, a Amanda zanurza艂a ko艣膰 w wywarze i dotyka艂a ni膮 czo艂a i d艂oni neofity.

I na tym koniec. Dawid czu艂 nieokre艣lone rozczarowanie. Podczas namaszczenia

ogromnie si臋 stara艂 wej艣膰 ponownie we w艂a艣ciwy nastr贸j, ale mu si臋 to nie

udawa艂o. Pr贸bowa艂 przywo艂a膰 to poprzednie uczucie podniecenia, niemal zapadania

w trans, jakie mia艂 na pocz膮tku uroczysto艣ci - ale nie chcia艂o wr贸ci膰. Kiedy

Amanda 艣piewaj膮c uroczy艣cie przytyka艂a mu bia艂膮 ko艣膰 do twarzy i r膮k, jedynym

jego wra偶eniem by艂o lekkie uczucie md艂o艣ci, bo para z kot艂a uderza艂a mu prosto w

twarz i naprawd臋 okropnie 艣mierdzia艂o. Kiedy szykowali si臋 do wyj艣cia z pokoju,

Amanda zwr贸ci艂a si臋 do rodze艅stwa: - Jeste艣cie teraz wszyscy czarnoksi臋偶nikami.

Zostali艣cie przyj臋ci w 艣wiat nauk tajemnych. Ale, oczywi艣cie, musicie si臋

jeszcze wiele uczy膰. Trzeba, 偶eby艣cie si臋 zdecydowali, jakiego rodzaju wiedz臋

chcieliby艣cie zg艂臋bi膰. - Ja o seansach i przywo艂ywaniu duch贸w - powiedzia艂

Dawid. - Nie! - zaoponowa艂a Ester. - Najpierw nauczymy si臋 robi膰 kr贸liki! - Czy

mog臋 dosta膰 z powrotem m贸j pier艣cionek, Amanda? - zapyta艂a Janie. Dopiero po

chwili pytanie siostry dotar艂o do 艣wiadomo艣ci Dawida, kt贸ry pojmuj膮c jego

znaczenie z艂apa艂 ma艂膮 za r臋k臋. Tak, na jej palcu nie by艂o pier艣cionka z

prawdziw膮 per艂膮 i opalem, pier艣cionka matki, kt贸ry Janie w艂o偶y艂a jako cz臋艣膰

swojego stroju obrz臋dowego. - Czy da艂a艣 pier艣cionek mamy na ofiar臋? - wrzasn膮艂,

a kiedy kiwn臋艂a g艂ow膮, z艂apa艂 j膮 za ramiona i mocno potrz膮sn膮艂. - Jak mog艂a艣! To

by艂 pier艣cionek mamy, nie wolno ci go by艂o oddawa膰. Mia艂a艣 go nosi膰 na pami膮tk臋

po niej, kiedy doro艣niesz. Pozwoli艂em ci go dzisiaj w艂o偶y膰, bo mi obieca艂a艣, 偶e

b臋dziesz go dobrze pilnowa膰. Dawid by艂 naprawd臋 w艣ciek艂y na Janie, a ona nie

mia艂a co do tego w膮tpliwo艣ci, bo zamiast si臋 wyk艂贸ca膰 patrzy艂a tylko na niego, a

艂zy nap艂ywa艂y jej do oczu. - Nie mog艂am znale藕膰 nic innego, co by si臋 nadawa艂o -

powiedzia艂a wreszcie. - Ale dostan臋 go z powrotem. Dostan臋 go z powrotem. Dawid

obr贸ci艂 si臋 do Amandy. - Trzeba jej odda膰 ten pier艣cionek. By艂 mamy. Mia艂a go

dosta膰, dopiero jak doro艣nie, kiedy b臋dzie go potrafi艂a pilnowa膰. Nie powinienem

by艂 go jej dawa膰. Ale Amanda patrzy艂a tylko na niego kamiennym wzrokiem. - Nie

mog臋 go odda膰 - o艣wiadczy艂a. - Ona go z艂o偶y艂a w ofierze. Jest teraz w艂asno艣ci膮

duch贸w. - S艂uchaj, Amanda - zacz膮艂 Dawid. - Ja nie 偶artuj臋... Nim zd膮偶y艂 wym贸wi膰

nast臋pne s艂owo, Amanda obr贸ci艂a si臋 ku niemu z wrzaskliw膮 furi膮. - Co to znaczy:

偶artuj臋? - zapiszcza艂a. - Czy ty sobie wyobra偶asz, 偶e ja stroj臋 偶arty w sprawach

nadprzyrodzonych? Je艣li tak my艣lisz, to mo偶esz si臋 st膮d wynosi膰. Jazda! Potem

Dawid nie by艂 ju偶 pewny, czy Amanda wypchn臋艂a ich si艂膮, czy tylko g艂osem, ale w

u艂amku sekundy ca艂e rodze艅stwo Stanley贸w znalaz艂o si臋 na korytarzu. - S艂uchaj,

Amanda - zacz膮艂 Dawid. - Przecie偶 nie chcia艂em powiedzie膰... - No w艂a艣nie, a co

ty chcia艂e艣 powiedzie膰? Co? - On chcia艂 powiedzie膰, 偶e nie wolno mi by艂o oddawa膰

pier艣cionka mamusi - przerwa艂a jej Janie dr偶膮cym g艂osem. - Musz臋 go dosta膰 z

powrotem. Musz臋. Amanda przenosi艂a wzrok z jednego na drugie oddychaj膮c ci臋偶ko.

- No, c贸偶... - powiedzia艂a wreszcie - no c贸偶... W tym momencie z jej pokoju

wyszed艂 Blair. Dawid by艂 zaskoczony, bo my艣la艂, 偶e Blair zosta艂 wypchni臋ty razem

ze wszystkimi. Widocznie jednak wr贸ci艂, gdy oni tutaj gadali. Zdziwili si臋 na

jego widok, ale jak wielkie by艂o ich zdumienie, kiedy zobaczyli, co trzyma w

wyci膮gni臋tej d艂oni. By艂 to pier艣cionek z per艂膮 i opalem. Ester krzykn臋艂a z

przej臋cia, a wszystkim dech zapar艂o. Janie z艂apa艂a pier艣cionek i wsun臋艂a na

palec. Amanda patrzy艂a na Blaira tak w艣ciek艂ym wzrokiem, 偶e Dawid zacz膮艂 si臋

wsuwa膰 pomi臋dzy nich. - Sk膮d to wzi膮艂e艣? - spyta艂a, a w jej g艂osie nie by艂o ani

艣ladu wynios艂ego ch艂odu. - Stamt膮d - pokaza艂 Blair. - Zza zas艂ony. -

Podgl膮da艂e艣. - Nie - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Blair. - Nie podgl膮da艂em. - Ach! Nie

podgl膮da艂e艣. Wi臋c jak to znalaz艂e艣? Blair poruszy艂 ustami, ale nie wydoby艂 si臋 z

nich 偶aden d藕wi臋k. - Co艣 mu powiedzia艂o - wyja艣ni艂a Ester. - Co艣 m贸wi Blairowi

bardzo wiele rzeczy. - K艂amiesz! - wrzasn臋艂a na Blaira Amanda. Odwr贸ci艂a si臋 do

Dawida. - Ten zwariowany smarkacz 艂偶e! Dawid czu艂, jak krew zalewa mu twarz,

wiedzia艂, 偶e teraz b臋dzie si臋 zacina艂, ale to ju偶 nie mia艂o znaczenia. Blair by艂

inny ni偶 wszyscy, ale nie by艂 zwariowany i Amandzie nie wolno takich rzeczy

m贸wi膰. - Z...z...zamknij si臋 - krzykn膮艂 i chwyciwszy Blaira za r臋k臋, a Ester za

rami臋, pchn膮艂 ich przed sob膮 przez g贸rny hall do swojego pokoju. Us艂ysza艂, jak

Amanda trzaska swoimi drzwiami tak mocno, 偶e ca艂y dom si臋 trz臋sie. Najpierw

przez jaki艣 czas Dawid by艂 po prostu w艣ciek艂y, ale kiedy gniew zacz膮艂 stygn膮膰,

poczu艂 ogromne rozczarowanie. Taki by艂 przedtem pewny, 偶e zdarzy si臋 co艣... no,

co艣 innego. Nie zdawa艂 sobie dot膮d sprawy, jak bardzo na to liczy艂. Nie m贸g艂by

powiedzie膰, czego w艂a艣ciwie oczekiwa艂, wiedzia艂 tylko, 偶e si臋 jego oczekiwania

nie spe艂ni艂y. No, by艂y co prawda duchy, kt贸re przysz艂y zabra膰 ofiary -

przynajmniej tak m贸wi艂a Amanda. Ale bez wzgl臋du na to, co podtrzymywa艂o metalowe

pude艂ko - nie tego si臋 spodziewa艂. A jeszcze p贸藕niej, kiedy si臋 zacz膮艂

zastanawia膰, dlaczego jego przeczucia si臋 nie spe艂ni艂y, przysz艂a mu do g艂owy

do艣膰 przykra my艣l. Mianowicie - czy to czasem nie jego w艂asna wina. Jego i

malc贸w. Gdy偶 og贸lnie bior膮c rodze艅stwo Stanley贸w dowiod艂o chyba ponad wszelk膮

w膮tpliwo艣膰, 偶e nie ma uzdolnie艅 do tego rodzaju czarnoksi臋stwa, jakie pr贸bowa艂a

praktykowa膰 Amanda. Rozdzia艂 dwunasty Jak zwykle Dawid nie mia艂 poj臋cia, czego

si臋 znowu nale偶y spodziewa膰 po Amandzie. Nast臋pnego dnia gniew mu ju偶 min膮艂 i

nie przypuszcza艂, by Amanda powiedzia艂a wczoraj serio to o Blairze. Ale te偶 nie

wiedzia艂, w jakim ona jest dzisiaj nastroju. Niepotrzebnie si臋 martwi艂. Amanda

by艂a rano tak przyjacielska, jak nigdy jeszcze. Nawet zastuka艂a do ich pokoju,

wesz艂a i pogada艂a, czego dot膮d nie robi艂a. Najpierw przejrza艂a ksi膮偶ki stoj膮ce u

Dawida, potem powiedzia艂a dzie艅 dobry Blairowi, kt贸ry si臋 w艂a艣nie budzi艂. A

kiedy Dawid zacz膮艂 wyjmowa膰 Blairowi jakie艣 ubranie, usiad艂a na pod艂odze przy

艂贸偶ku i powiedzia艂a: - Trzeba by chyba pomy艣le膰 teraz o seansie. - Seansie? -

zdumia艂 si臋 Dawid. - No, dobra. My艣la艂em, 偶e po tym, co si臋 wczoraj sta艂o i...

Amanda wzruszy艂a ramionami. Powoli obr贸ci艂a ku niemu wzrok i popatrzy艂a -

ch艂odno, bez wyrazu. - Co si臋 sta艂o? - spyta艂a tonem, kt贸ry m贸wi艂, 偶e o tej

sprawie 艣miesznie nawet wspomina膰. Potem zacz臋艂a opowiada膰 obu ch艂opcom o

seansach, w jakich bra艂a udzia艂, a zw艂aszcza o jednym, urz膮dzonym przez Leah i

jej przyjaci贸艂. Podczas tego seansu przyszed艂 do nich duch dziewczynki, kt贸ra

przed laty umar艂a w tym samym pokoju. Amanda m贸wi艂a w艂a艣nie, jak to g艂os tej

dziewczynki dochodzi艂 do nich spoza bia艂ych opar贸w w rogu pokoju, kiedy Molly

zawo艂a艂a, 偶eby schodzili na 艣niadanie. Przy 艣niadaniu tata przypomnia艂

wszystkim, 偶e nast臋pnego dnia wyje偶d偶a na trzytygodniow膮 wypraw臋 i 偶e wszyscy

przyrzekli mu zachowywa膰 si臋 w tym czasie jak ludzie cywilizowani i

odpowiedzialni. Kiedy to m贸wi艂, Dawid si臋 zastanawia艂, co by tata powiedzia艂 o

projektowanym seansie? Nie chodzi艂o mu wcale o ewentualne pozwolenie. Nie - po

prostu nigdy nie rozmawia艂 z ojcem o seansach i ciekaw by艂, co on o tym my艣li.

Co by powiedzia艂 na pr贸by rozmawiania z kim艣, kto nie 偶yje. Dawid naprawd臋

chcia艂 postawi膰 to pytanie, ale jako艣 mu si臋 nie uda艂o. Tak wi臋c nast臋pnego

ranka ojciec zabra艂 ekwipunek i wyjecha艂 i przez kilka dni wszystko sz艂o ca艂kiem

g艂adko. Molly du偶o malowa艂a, a Dawid z Amand膮 du偶o gadali i czytali na temat

seans贸w spirytystycznych. Potem, chyba trzeciego dnia, system elektryczny Willi

Westerley贸w, zawsze troch臋 zawodny, zacz膮艂 nawala膰 na ca艂ego. Najpierw zacz臋艂o

si臋 iskrzy膰 za ka偶dym razem, kiedy w艂膮czano 艣wiat艂o w bawialni, potem Molly

zauwa偶y艂a, 偶e je艣li w艂膮cza 偶elazko, to telewizor wysiada. Nie denerwowa艂a si臋

zbytnio tym wszystkim, p贸ki pr膮d jej nie kopn膮艂, kiedy odkr臋ca艂a w kuchni kurek

przy zlewie. Dawid s艂ysza艂 jej g艂os, nieco ju偶 histeryczny w rozmowie

telefonicznej z kim艣 z po艣rednictwa handlu nieruchomo艣ciami. - Nie - m贸wi艂a. -

Nie s膮dz臋, 偶ebym mog艂a zaczeka膰 na przyjazd montera z miasta. Dom mo偶e si臋

zapali膰 w ka偶dej chwili, je艣li nie wyleci wcze艣niej w powietrze. Czy w Steven.s

Corners nie ma nikogo, kto by si臋 cho膰 troch臋 zna艂 na elektryczno艣ci? Po chwili

uspokoi艂a si臋 na tyle, by wys艂ucha膰, co jej maj膮 do powiedzenia, a kiedy

wreszcie odwiesi艂a s艂uchawk臋, czu艂a si臋 ju偶 chyba troch臋 lepiej. By艂a nieco

speszona, kiedy stwierdzi艂a, 偶e Dawid ca艂y czas siedzia艂 w pokoju i s艂ysza艂 jej

rozmow臋. - Och, Dawid. Nie wiedzia艂am, 偶e tu jeste艣. Mam nadziej臋, 偶e ci臋 nie

przestraszy艂am. Na pewno nie jest tak gro藕nie, jak to przedstawi艂am. Tylko

widzisz, zawsze mnie ciarki przechodz膮, kiedy mam do czynienia z czym艣 tak

podst臋pnym i niewidocznym jak elektryczno艣膰. 呕e te偶 to paskudztwo musia艂o

doczeka膰 do wyjazdu ojca ze swoimi sztuczkami. - Tak, ojciec by sobie da艂 z tym

rad臋 - przytakn膮艂 Dawid. - Wiem. Ale nie mo偶na czeka膰 z reperacj膮 na jego

powr贸t. Pan Ballard, po艣rednik handlu nieruchomo艣ciami, przy艣le kogo艣, jakiego艣

starszego cz艂owieka, kt贸ry mieszka tu u nas, w Steven.s Corners. Nazywa si臋 pan

Gola艅ski i jest ju偶 na emeryturze, ale swego czasu pracowa艂 na budowach i

powinien wiedzie膰, co si臋 zepsu艂o. Molly pr贸bowa艂a przybra膰 wyraz spokoju i

beztroski, ale Dawid widzia艂, 偶e niepokoi si臋 w dalszym ci膮gu, poniewa偶 kaza艂a

wszystkim dzieciom wyj艣膰, p贸ki nie przyjdzie elektryk. Malcom by艂o i tak

wszystko jedno, bo zwykle bawili si臋 na dworze, ale Amanda, kt贸ra wi臋kszo艣膰

czasu sp臋dza艂a w swoim pokoju, odnios艂a si臋 do zarz膮dzenia matki sarkastycznie.

- Te偶! - sykn臋艂a Dawidowi na tyle g艂o艣no, by Molly us艂ysza艂a. - A ucz膮 nas, 偶eby

niepotrzebnie nie podnosi膰 paniki. Statek tonie! Wszyscy do 艂odzi! Przechodz膮c

ko艂o drzwi bawialni si臋gn臋艂a do kontaktu i ze znudzonym wyrazem twarzy

pstrykn臋艂a. Tym razem rozleg艂 si臋 o wiele g艂o艣niejszy trzask, sypn膮艂 si臋 snop

iskier, a w pokoju unios艂a si臋 smuga czarnego dymu. Molly wyda艂a kr贸tki,

rozpaczliwy pisk, i nawet Amanda straci艂a sw贸j znudzony wyraz twarzy i szybszym

krokiem ruszy艂a ku wyj艣ciu. Dzieci bawi艂y si臋 przed domem, a Dawid z Amand膮

siedzieli na schodkach werandy, kiedy na podjazd wjecha艂 stary roztrz臋siony

samochodzik combi. Wysiad艂 z niego cz艂owiek siwy jak go艂膮b o twarzy pooranej

g艂臋bokimi bruzdami, lecz oczach ciemnych i b艂yszcz膮cych, a ruchach spr臋偶ystych i

energicznych. Wyci膮gn膮艂 z ty艂u samochodu wielk膮 drewnian膮 skrzynk臋 z narz臋dziami

i ogromny m艂otek i ruszy艂 ku drzwiom wej艣ciowym. Dawid, patrz膮c, jak stary idzie

ku nim z wiech膮 bia艂ych w艂os贸w nad czo艂em i narz臋dziami w r臋ku, nagle wyobrazi艂

sobie ca艂膮 procesj臋 takich samych starych ludzi maszeruj膮cych w jakim艣 tunelu i

艣piewaj膮cych grzmi膮c膮 basow膮 pie艣艅. - Wygl膮da jak troll - szepn膮艂 do Amandy.

Amanda u艣miechn臋艂a si臋 tym swoim odwr贸conym u艣miechem. - Tak - kiwn臋艂a g艂ow膮. -

Co za twarz! Starzec podszed艂 do schod贸w, stan膮艂 i przez chwil臋 spogl膮da艂 na

nich bez s艂owa. Przenosi艂 wzrok z Dawida na Amand臋 i z powrotem. Wreszcie si臋

odezwa艂: - Jestem Rom Gola艅ski. W czym k艂opot? W tym momencie otwar艂y si臋 drzwi

wej艣ciowe i wysz艂a Molly: - Pan Gola艅ski? - a kiedy starzec powoli kiwn膮艂 g艂ow膮:

- Och, jak si臋 ciesz臋, 偶e pana widz臋. Moje nazwisko: Stanley. M膮偶 wyjecha艂 i

ca艂y dom zacz膮艂 si臋 sypa膰. Molly wprowadzi艂a pana Gola艅skiego do domu i Dawid z

Amand膮 s艂yszeli, jak id膮c przez hall opowiada艂a mu o ostatnich k艂opotach. Amanda

wspar艂a czo艂o na kolanach i siedzia艂a tak bez ruchu d艂u偶szy czas. Ranek up艂ywa艂

powoli. Pan Gola艅ski by艂 to wewn膮trz domu, to znowu wychodzi艂 na zewn膮trz,

wyci膮ga艂 przewody ze 艣cian, stuka艂 i puka艂. Molly nie zamkn臋艂a si臋 w pracowni,

by malowa膰, wobec tego nie by艂o najmniejszych szans na urz膮dzenie seansu. Amanda

wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzi艂a na werandzie na ruchomej kanapce z ksi膮偶k膮 w r臋ku, a

Dawid po prostu obija艂 si臋 bez celu. Wreszcie zapyta艂 pana Gola艅skiego, czy

m贸g艂by mu pom贸c. Pan Gola艅ski, kt贸ry w艂a艣nie przeci膮gn膮艂 przew贸d przez otw贸r w

listwie pod艂ogowej, wyprostowa艂 si臋 i rzuci艂 na Dawida d艂ugie mroczne

spojrzenie. - Pom贸c? - zapyta艂. - Tak. My艣la艂em, 偶e mo偶e m贸g艂bym co艣 zrobi膰. -

To zale偶y. Tak, s膮dz臋, 偶e to zale偶y od tego, co ju偶e艣 tutaj zmajstrowa艂. Dawid

zastanawia艂 si臋, czy stary nie ma czasem lekkiego szmergla. A mo偶e go tylko

pyta, czy ma jakie艣 do艣wiadczenie z elektryczno艣ci膮. Odpowiedzia艂 wi臋c, 偶e nie

ma 偶adnego do艣wiadczenia, ale my艣la艂, 偶e mo偶e m贸g艂by pom贸c przy noszeniu

narz臋dzi albo mo偶e co艣 przytrzyma膰. Pan Gola艅ski przygl膮da艂 mu si臋 bardzo d艂ugo,

wreszcie powiedzia艂: - Tak. Rozumiem. Rozumiem. No, dobrze, id臋 teraz na g贸r臋, a

ty mo偶esz zabra膰 narz臋dzia i ten zw贸j przewodu, co le偶y pod drzwiami, i zanie艣膰

na pi臋tro. Ob艂adowany narz臋dziami i drutem Dawid doszed艂 za panem Gola艅skim do

st贸p schod贸w - i stan膮艂. Starzec po艂o偶y艂 r臋k臋 na pierwszym s艂upku por臋czy, na

kuli trzymanej przez dwa pierwsze kupidyny, i sta艂 nieruchomo, w milczeniu

wodz膮c wzrokiem po schodach w g贸r臋 i w d贸艂, w g贸r臋 i w d贸艂. Dawid czeka艂 chwil臋,

a kiedy r臋ce zacz臋艂y mu ju偶 mdle膰, pr贸bowa艂 min膮膰 starca i wej艣膰 na schody. -

Zanios臋 to tylko... - lecz pan Gola艅ski wysun膮艂 r臋k臋 wzbraniaj膮c mu przej艣cia. -

To dzie艂o mojego ojca - powiedzia艂. - Te por臋cze rze藕bi艂 m贸j ojciec, kiedy by艂em

bardzo ma艂ym ch艂opcem. - Pana ojciec? Ojej! To musia艂 by膰 wielki rze藕biarz. M贸j

tata powiada, 偶e to s膮 wspania艂e por臋cze. Powiada, 偶e nigdy w tym kraju nie

widzia艂 czego艣 podobnego. W tym momencie do hallu wesz艂a Amanda z ksi膮偶k膮, wi臋c

Dawid zaraz jej powiedzia艂 o ojcu pana Gola艅skiego i o por臋czach. Zatrzyma艂a

si臋, by pos艂ucha膰 z min膮 znudzon膮, jak zwykle, a pan Gola艅ski m贸wi艂 dalej, jak

to jego ojciec przyjecha艂 do Ameryki za ziemi膮, bo chcia艂 zosta膰 farmerem, nie

mog膮c znale藕膰 pracy jako snycerz tam, sk膮d pochodzi艂. Potem pozna艂 pana

Westerleya, kt贸ry sprowadzi艂 go wraz z rodzin膮 do Steven.s Corners i pom贸g艂 mu

znale藕膰 ziemi臋 i prac臋. A kiedy pan Westerley zacz膮艂 wznosi膰 sw贸j nowy dom,

ojciec pana Gola艅skiego wyrze藕bi艂 mu te por臋cze w dow贸d wdzi臋czno艣ci. - Ojej! To

mu si臋 nie byle jak odp艂aci艂 - westchn膮艂 Dawid. - TE por臋cze to prawdziwe dzie艂o

sztuki. Tak powiada m贸j ojciec. - Tak - przyzna艂 pan Gola艅ski. - Dzie艂o sztuki.

Prawda. Ale trzeba je odnowi膰. Kiedy艣 tu przyjd臋 i wezm臋 si臋 do tego. Mo偶esz

powiedzie膰 ojcu, 偶e przyjd臋. B臋d膮 jak nowe. Z wyj膮tkiem tego cherubina na

pode艣cie, tego, kt贸rego zniszczy艂 poltergeist. Nie mog臋 mu dorobi膰 nowej g艂owy.

Dawid nie zwr贸ci艂by uwagi na s艂owo "poltergeist", gdy偶 nigdy go nie s艂ysza艂, ale

w chwili gdy pad艂o, Amanda nagle otrz膮sn臋艂a si臋 ze swego znudzenia, jakby

us艂ysza艂a wystrza艂 armatni. - Poltergeist? - spyta艂a. - Jaki poltergeist? Pan

Gola艅si rzuci艂 jej d艂ugie, mroczne spojrzenie. - Aha - mrukn膮艂. - Wi臋c ty co艣

wiesz o poltergeistach. Tak, wcale si臋 nie dziwi臋. - Prosz臋 pana, co z tym

poltergeistem? - pyta艂a natarczywie Amanda g艂osem nienaturalnie grzecznym. - Czy

w tym domu by艂 kiedy艣 poltergeist? - Tak, tak. Pojawi艂 si臋 wkr贸tce po uko艅czeniu

por臋czy. Zrobi艂 si臋 wok贸艂 tego ogromny szum... pisali we wszystkich gazetach,

przez d艂ugie tygodnie. Mieli艣my tutaj pe艂no policji i r贸偶nych profesor贸w... -

Czy tu... czy tu mieszka艂y jakie艣 dzieci? - pyta艂a Amanda. - Czy w tym czasie

mieszkali tu jacy艣 ch艂opcy... albo dziewczynki?... Pan Gola艅ski, kt贸ry ogl膮da艂

w艂a艣nie rysy na politurze por臋czy, odwr贸ci艂 si臋 i znowu popatrza艂 na Amand臋

d艂u偶sz膮 chwil臋, nim odpowiedzia艂: - Tak, du偶o wiesz o tych sprawach. Mo偶e nawet

za du偶o. - Potem obr贸ci艂 si臋 i skin膮wszy Dawidowi, by szed艂 za nim, ruszy艂 na

g贸r臋 po schodach. Amanda depta艂a im po pi臋tach. Kiedy pan Gola艅ski zacz膮艂

rozkr臋ca膰 kontakt w hallu na g贸rze, znowu zarzuci艂a go pytaniami. Co to by艂y za

dzieci, kt贸re mieszka艂y w Willi Westerley贸w i co tu si臋 w艂a艣ciwie wydarzy艂o, ale

otrzymywa艂a sk膮pe odpowiedzi. Tak jakby pan Gola艅ski nagle og艂uch艂. Tylko raz,

kiedy zapyta艂a o kupidyna bez g艂owy, przesta艂 pracowa膰 i obr贸ci艂 si臋 ku niej. -

Aaaa! Kupidyn. Odci臋to mu g艂ow臋 kiedy艣, noc膮, wielki by艂 przy tym zam臋t. Niemal

ca艂y dom zosta艂 zdemolowany. Pa艅stwo Westerley prosili mego ojca, 偶eby wyrze藕bi艂

drug膮 g艂ow臋, ale odm贸wi艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e by艂oby lepiej, gdyby znale藕li t臋,

kt贸ra zgin臋艂a. By艂 przekonany, 偶e mo偶na by j膮 znale藕膰. Dawid by艂 teraz

nieprzytomny z ciekawo艣ci, a Amanda najwyra藕niej te偶, ale pan Gola艅ski nie

chcia艂 ju偶 wi臋cej m贸wi膰. Amanda zadawa艂a dalej najrozmaitsze pytania, a偶

wreszcie pan Gola艅ski obr贸ci艂 si臋 ku niej gwa艂townie, 艣ci膮gn膮wszy krzaczaste

bia艂e brwi, a g艂臋bokie zmarszczki na jego twarzy u艂o偶y艂y si臋 w gniewne bruzdy.

Machn膮艂 r臋k膮 ze z艂o艣ci膮. - Odejd藕. Jestem zaj臋ty. - I Amanda odesz艂a. Dawid

odszed艂by r贸wnie偶, ale przytrzymywa艂 panu Gola艅skiemu koniec ta艣my pomiarowej.

Odszed艂 po chwili, nie zadaj膮c ju偶 偶adnych pyta艅. Amanda czeka艂a na niego na

werandzie. By艂a tak podniecona i rozentuzjazmowana, 偶e wyda艂a mu si臋 niemal jak

odmieniona. - Czy to nie cudowne? - m贸wi艂a. - Poltergeist. Tu, w tym domu. -

S艂uchaj. Czy mog艂aby艣 mi powiedzie膰, co to jest poltergeist? To znaczy,

dok艂adnie wyt艂umaczy膰. Mam o tym tylko og贸lne poj臋cie. Amanda wcale go nie

s艂ucha艂a. M贸wi艂a dalej, jakby do siebie: - To znaczy, 偶e to jest naprawd臋 dom, w

kt贸rym straszy. Mo偶e nawet nale偶y do s艂ynnych takich dom贸w... przynajmniej

kiedy艣 nale偶a艂... - To taki rodzaj ducha, prawda? - nie ust臋powa艂 Dawid. - Ale

dlaczego nazywa si臋 poltergeist? Nagle jakby dos艂ysza艂a jego pytanie. - NIe

wiesz, co to jest poltergeist? To duch, ale bardzo specjalny. Polter - znaczy

ha艂a艣liwy, a geist - znaczy duch. Wi臋c poltergeist to ha艂a艣liwy duch. By艂o

bardzo du偶o s艂ynnych poltergeist贸w. Badali je uczeni i detektywi, i r贸偶ni

tacy... - Sk膮d ty to wszystko wiesz? - Och, czyta艂am o nich tyle razy i Leah te偶

mas臋 o nich wie. - Zamy艣li艂a si臋 na chwil臋, a potem ci膮gn臋艂a ju偶 wolniej, jakby

chcia艂a to sobie wypunktowa膰 w pami臋ci: - Zawsze robi膮 du偶o ha艂asu i rzucaj膮

r贸偶nymi przedmiotami. Zwykle kamieniami, ale czym innym te偶. Przesuwaj膮 sprz臋ty,

kiedy nikt nie widzi, i p艂ataj膮 ludziom r贸偶ne figle. I jest jeszcze jedna rzecz,

dziwna, a dla nich typowa. - Co takiego? - Pokazuj膮 si臋 niemal zawsze w domach,

gdzie s膮 dzieci w pewnym wieku. - W jakim wieku? - spyta艂 Dawid. Amanda obr贸ci艂a

si臋 ku niemu, ale wydawa艂o si臋, 偶e patrzy gdzie艣, hen, daleko. - W moim wieku -

odpar艂a. Rozdzia艂 trzynasty Nast臋pnego dnia rano Molly pojecha艂a na chwil臋 do

miasta, 偶eby odda膰 jakie艣 obrazy, a Amanda wybra艂a si臋 razem z ni膮. Molly

wr贸ci艂a sama. - Gdzie Amanda? - spyta艂 Dawid. - W bibliotece. Przyjedzie do domu

autobusem. - Dot膮d w bibliotece? M贸wi艂a, 偶e p贸jdzie tam rano. - Owszem, posz艂a,

ale kiedy po ni膮 zajecha艂am, chcia艂a jeszcze zosta膰, wi臋c sprawdzi艂y艣my

po艂膮czenia autobusowe i postanowi艂a z艂apa膰 autobus o drugiej. Przychodzi do

Steven.s Corners oko艂o trzeciej. Amanda powiedzia艂a Dawidowi przed wyjazdem, 偶e

ma zamiar i艣膰 do biblioteki i poszuka膰 informacji o poltergeistach. Niewiele

mieli czasu na rozmow臋 i Dawid zastanawia艂 si臋 ca艂e przedpo艂udnie, co ona tam

chce znale藕膰 nowego, bo wydawa艂o mu si臋, 偶e o poltergeistach wie wszystko, co

wiedzie膰 mo偶na. Im d艂u偶ej o tym my艣la艂, tym bardziej by艂 ciekaw i oko艂o po艂udnia

postanowi艂 wyj艣膰 jej na spotkanie na przystanek autobusowy. Przystanek Steven.s

Corners znajdowa艂 si臋 na drugim ko艅cu osiedla, w pobli偶u szosy wiod膮cej do

miasta. By艂 to spory kawa艂ek drogi, zw艂aszcza je艣li si臋 sz艂o w kurzu w upalne

sierpniowe popo艂udnie. Nim Dawid dotar艂 do ma艂ego, z trzech stron os艂oni臋tego

przystanku, twarz mia艂 mokr膮 od potu i pokryt膮 py艂em. Usiad艂 zm臋czony i zgrzany,

kiedy podjecha艂 autobus i wysiad艂a Amanda opanowana i ch艂odna. Autobus, rzecz

jasna, mia艂 dobr膮 wentylacj臋, ale ch艂贸d Amandy by艂 innego rodzaju - mia艂

dowodzi膰, 偶e dziewczynka nie zauwa偶a spojrze艅 wsp贸艂pasa偶er贸w wpatruj膮cych si臋 w

jej str贸j zdobyty na jakiej艣 wyprzeda偶y w dalekim mie艣cie i na tr贸jk膮t o艣rodka

w艂adzy 艣wiec膮cy na jej czole. Twarz Amandy m贸wi艂a, 偶e ona nie dostrzega tych

ludzkich spojrze艅, a gdyby je nawet widzia艂a, toby j膮 tylko nudzi艂y. Sta艂a tak

ze skrzywion膮 min膮, p贸ki autobus nie odjecha艂, a ona nie zobaczy艂a Dawida. -

Dawid - skoczy艂a ku niemu - nie masz poj臋cia, jakie zrobi艂am odkrycie! - Co艣 o

poltergeistach? - O naszym poltergei艣cie. O tym, kt贸ry by艂 w Willi Westerley贸w.

- W jaki spos贸b do tego dosz艂a艣? - Pami臋ta艂am, 偶e dom zbudowano w 1895 roku, a

ten stary powiedzia艂, 偶e poltergeist zacz膮艂 zaraz dzia艂a膰. Wi臋c prosi艂am o

roczniki miejscowych gazet zaczynaj膮c od 1895. Nie chcieli mi da膰, bo nie jestem

doros艂a, ale wreszcie dali, kiedy im powiedzia艂am, 偶e mam napisa膰 prac臋 na kursy

wakacyjne. Tylko co chwila kto艣 zagl膮da艂, 偶eby sprawdzi膰, czy czego nie wycinam.

Ale wreszcie znalaz艂am, od wrze艣nia 1896. W drodze powrotnej do domu Dawid ju偶

nie czu艂 ani kurzu ani upa艂u, gdy偶 Amanda opowiada艂a mu fantastyczn膮 histori臋,

kt贸ra zdarzy艂a si臋 w Willi Westerley贸w. Ot贸偶 te dwie staruszki, kt贸re mieszka艂y

tu zawsze i wyprowadzi艂y si臋 dopiero na kilka miesi臋cy, nim Stanleyowie kupili

ten dom, by艂y w owym czasie m艂odymi dziewczynkami - jedna mia艂a dwana艣cie, druga

czterna艣cie lat. Nazywa艂y si臋 Mabel i Harriette i nim osiad艂y w Steven.s

Corners, podr贸偶owa艂y wiele po 艣wiecie. Ojciec ich, pan Westerley, by艂

pracownikiem rz膮dowym i je藕dzi艂 cz臋sto, wysy艂any do r贸偶nych kraj贸w. Ale potem

przyjecha艂 do Steven.s Corners, wycofa艂 si臋 z pracy rz膮dowej i zosta艂 farmerem.

Wkr贸tce po wprowadzeniu si臋 rodziny zacz臋艂y si臋 k艂opoty. Z pocz膮tku by艂y to

tylko kamienie. Kamienie i kamyczki rozrzucane po ca艂ym domu i przed domem -

czasem pojedynczo, czasem jak grad. Potem zacz臋艂y si臋 nocne ha艂asy, co艣

przesuwa艂o po ca艂ym domu du偶e, ci臋偶kie meble. Kiedy dosz艂o do niszczenia

sprz臋t贸w, t艂uczenia lamp, okien i wazon贸w, wezwano policj臋. W jednej gazecie

zamieszczony by艂 wywiad ze s艂u偶膮c膮, kt贸ra twierdzi艂a, 偶e na w艂asne oczy

widzia艂a, jak wielka lampa z r偶ni臋tego szk艂a podnosi si臋 sama i rozbija na

kawa艂ki o przeciwleg艂膮 艣cian臋. W gazetach by艂y wzmianki o specjalnie

prowadzonych dochodzeniach, a nawet o tym, 偶e do Steven.s Corners przyjecha艂o

kilku profesor贸w uniwersytetu, by bada膰 dziwne zjawiska w Willi Westerley贸w. -

Czy znale藕li co艣? - pyta艂 Dawid. - Rozwi膮zali zagadk臋? To znaczy, doszli, kto to

robi艂? - Nie. Nie doszli. By艂 w gazetach artyku艂 jednego z tych profesor贸w,

kt贸ry twierdzi艂, 偶e prawdopodobnie robi艂a to Harriette, starsza c贸rka pa艅stwa

Westerley, ale nie mia艂 na to 偶adnych dowod贸w. Stwierdzono jedynie, 偶e te

zdarzenia mia艂y miejsce tylko wtedy, kiedy dziewczynki by艂y w domu, ale to nie

znaczy, 偶e one to robi艂y. Duch musi mie膰 jak膮艣 osob臋, z kt贸rej czerpie si艂臋, a w

tym wypadku tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e t膮 osob膮 by艂a Harriette. Raz st艂uczono w nocy

szyb臋 w oknie od frontu, wtedy w艂a艣nie zosta艂a odci臋ta g艂owa kupidyna. Tej nocy

Harriette spa艂a w swoim 艂贸偶ku, a pilnowa艂y jej trzy osoby. Wi臋c mieli dow贸d, 偶e

to nie ona. - No i co zrobili? - Wtedy pani Westerley pos艂a艂a po jakie艣 s艂ynne

medium, tak膮 osob臋, kt贸ra przywo艂uje duchy. No i ta osoba przyjecha艂a i

powiedzia艂a, 偶e w tym domu jest z艂y duch i 偶e trzeba go wyp臋dzi膰, odprawiaj膮c

odpowiednie obrz臋dy. Ale ojciec tych dziewczynek, pan Westerley, wys艂a艂 je do

szko艂y z internatem i wszystko si臋 urwa艂o. Wi臋c w ko艅cu wcale nie wyp臋dzili tego

ducha. - Bomba! - westchn膮艂 Dawid. - Dlaczego nam o tym wszystkim nie

powiedzieli, kiedy kupowali艣my dom. Mo偶e my艣leli, 偶e si臋 przestraszymy? - Albo

mo偶e sami o tym nie wiedzieli. To by艂o tyle lat temu, wi臋kszo艣膰 ludzi, kt贸ra o

tym s艂ysza艂a, ju偶 pewno nie 偶yje albo wyjecha艂a. - Szkoda, 偶e nie ma taty! - A

to dlaczego? - Bo on by si臋 tym naprawd臋 zainteresowa艂. Widzisz, to przecie偶

w艂a艣ciwie historyczne wydarzenie... By艂o w gazetach i w og贸le. I jeszcze do tego

w naszym domu. Amanda przystan臋艂a i spojrza艂a na Dawida. Powiedzia艂a tylko: -

Dawidku! - Ale jej mina nie pozostawia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci, o co jej chodzi. -

S艂uchaj, Amanda - zdenerwowa艂 si臋 Dawid. - Nie rozumiem, czego si臋 czepiasz.

Dlaczego nie mia艂bym powiedzie膰 o ca艂ej historii mojemu ojcu? Jego by ona

naprawd臋 zainteresowa艂a, przecie偶 to nie 偶adna wielka tajemnica. To znaczy,

przecie偶 spraw臋 opisywano w gazetach i ludzie o niej wiedzieli. - Wszyscy

wiedzieli wtedy. Ale nie teraz. - To znaczy, 偶e nie chcesz powiedzie膰 nawet

Molly? - Powiedzie膰 Molly? Zwariowa艂e艣! Przecie偶 wiesz, jaki z niej tch贸rz. Nie

wytrzyma艂aby jednej nocy d艂u偶ej w tym domu. Dawidowi ta mo偶liwo艣膰 nie przysz艂a

do g艂owy. W takiej sytuacji mo偶e lepiej nie m贸wi膰 o tym ani ojcu, ani Molly,

chocia偶 to bardzo przykre. Taka niebywa艂a historia i nie mo偶na jej nikomu

opowiedzie膰, z wyj膮tkiem malc贸w, kt贸rzy s膮 za mali, by j膮 nale偶ycie oceni膰.

Kiedy wr贸cili do domu, Amanda zamkn臋艂a si臋 w swoim pokoju i tkwi艂a tam ca艂膮 noc

i ca艂y nast臋pny dzie艅 z przerwami na posi艂ki. Dawid okropnie chcia艂 pogada膰 i

nawet kilka razy zapuka艂 do niej, ale krzycza艂a tylko, 偶eby si臋 wynosi艂, bo jest

zaj臋ta. Bardzo to by艂o przygn臋biaj膮ce. Im d艂u偶ej my艣la艂 o poltergeistach i

wszystkim, co mu powiedzia艂a Amanda, tym wi臋cej przychodzi艂o mu do g艂owy

ciekawych my艣li i pyta艅. Chcia艂by wiedzie膰, do kt贸rych pokoi wpada艂y te kamienie

i o kt贸r膮 艣cian臋 rozwali艂a si臋 lampa. I gdzie by艂 pok贸j Harriette, w kt贸rym

spa艂a, pilnowana przez trzy osoby owej nocy, kiedy to poltergeist wpad艂 do domu

przez okno na dole, st艂uk艂 szyb臋 i odci膮艂 g艂ow臋 kupidynowi. Zastanawia艂 si臋, czy

to mo偶liwe, 偶eby to by艂 jego pok贸j. W艂a艣nie ten pok贸j, w kt贸rym teraz siedzi.

Wsta艂 i zacz膮艂 chodzi膰 tam i z powrotem wyobra偶aj膮c sobie, jak tu wtedy

wygl膮da艂o: gdzie mog艂o sta膰 艂贸偶ko Harriette, pewno takie staro艣wieckie 艂贸偶ko z

baldachimem, gdzie siedzieli ci, co jej pilnowali, i co zrobili, kiedy na dole

zacz臋艂y si臋 ha艂asy, mo偶e z pocz膮tku nie takie g艂o艣ne, dopiero potem coraz

g艂o艣niejsze i g艂o艣niejsze... W tym momencie gdzie艣, tu偶 obok, rozleg艂 si臋 艂oskot

i Dawid a偶 podskoczy艂, lecz zaraz zrozumia艂, 偶e to z pokoju dziewcz膮t. Pewno

Janie znowu si臋 o co艣 w艣ciek艂a. Wyszed艂 na korytarz, 偶eby j膮 uspokoi膰, ale po

drodze zapuka艂 do drzwi Amandy. W odpowiedzi us艂ysza艂 tylko: - Odejd藕! My艣l臋!

Rozdzia艂 czternasty Amanda wysz艂a z pokoju dopiero p贸藕no po po艂udniu. Malcy

biegali po trawniku w kostiumach k膮pielowych, a Dawid podlewa艂 jednocze艣nie i

ogr贸d, i dzieci. By艂 znowu jasny, upalny dzie艅, a Amanda sta艂a na schodkach i

rozgl膮da艂a si臋 przymru偶onymi oczami, jak kto艣, kto przed chwil膮 wychyn膮艂 z

ciemno艣ci. Zobaczywszy Dawida podesz艂a do niego okr膮偶aj膮c trawnik i piszcz膮ce,

chlapi膮ce dzieci. - Chod藕 no tutaj. Chc臋 z tob膮 pom贸wi膰. - Prosz臋 bardzo -

odpar艂 Dawid. - M贸w. - Nie tutaj. - No dobrze, za chwil臋. Teraz nie mog臋 st膮d

odej艣膰. Powiedzia艂em, 偶e im potrzymam rozpryskiwacz, a dopiero co zacz臋艂y si臋

bawi膰. - No to niech sobie same potrzymaj膮. Dawid potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. -

Wykluczone. Tata prosi艂, 偶eby im ju偶 nigdy nie dawa膰. Ostatnim razem wyp艂uka艂y z

ziemi dwa krzaki r贸偶 i niemal utopi艂y Ester. Amanda westchn臋艂a i ruszy艂a dalej,

zdegustowana, ale po kilku krokach wr贸ci艂a. - No dobrze, b臋dziemy tutaj

rozmawia膰, je艣li si臋 dos艂yszymy. Chcia艂am ci powiedzie膰 o seansie. Musi si臋

odby膰 dzisiaj. - Czemu dzisiaj? Mieli艣my czeka膰 do czwartku wiecz贸r, kiedy Molly

pojedzie na swoje zebranie. - Musi by膰 dzisiaj - powt贸rzy艂a Amanda. - Robi艂am

badania, radzi艂am si臋 znak贸w i wr贸偶b, wszystko wskazuje na dzisiejszy wiecz贸r.

Trzeba to b臋dzie urz膮dzi膰 p贸藕no, jak Molly p贸jdzie spa膰. - Ale偶 ona nigdy nie

chodzi wcze艣niej ni偶 dziesi膮ta, jedenasta... Blair i Ester zawsze ju偶 wtedy

艣pi膮. Nawal膮 z ca艂膮 pewno艣ci膮. - No to ich po艂贸偶 do 艂贸偶ek o zwyk艂ej porze, a

potem wyci膮gnij oko艂o p贸艂nocy. Zreszt膮 to i tak najlepsza pora na seans. Dawid

jeszcze si臋 troch臋 z ni膮 spiera艂 i nawet zaproponowa艂, 偶eby zrobi膰 seans bez

ma艂ych, a przynajmniej bez bli藕ni膮t, ale Amanda nie chcia艂a si臋 zgodzi膰.

T艂umaczy艂a, 偶e do seansu trzeba co najmniej pi臋ciu os贸b, 偶eby palce im si臋 mog艂y

zetkn膮膰, kiedy roz艂o偶膮 przed sob膮 d艂onie na stole. Dawid ust膮pi艂 wi臋c, cho膰

niech臋tnie i Amanda znikn臋艂a w domu. Dalej polewa艂 dzieci i troch臋 si臋 martwi艂

tym seansem. Z jednego przynajmniej m贸g艂 si臋 cieszy膰. Rad by艂, 偶e si臋 nie

wygada艂 przed malcami o poltergei艣cie. Je艣li ju偶 maj膮 wstawa膰 z 艂贸偶ek o p贸艂nocy

i i艣膰 na seans spirytystyczny, dobrze, 偶e przynajmniej nie wiedz膮 o duchu,

strasz膮cym w tym domu, teraz czy kiedy艣. Dowiedzie膰 si臋 za jednym razem o

seansie i poltergei艣cie to do艣膰, 偶eby si臋 cz艂owiek zrobi艂 troch臋 nerwowy, nawet

je艣li jest od nich du偶o starszy. Ju偶 poprzednio t艂umaczy艂 dzieciom, co to jest

seans spirytystyczny, ale Ester us艂yszawszy, 偶e ma si臋 odby膰 w najbli偶sz膮 noc,

chcia艂a si臋 jeszcze raz dowiedzie膰, na czym dok艂adnie polega. - M贸wi艂em ci ju偶 -

t艂umaczy艂 Dawid. - Wszyscy siadaj膮 w ciemnym pokoju wok贸艂 okr膮g艂ego sto艂u, a

jedna z os贸b siedz膮cych przy stole to medium. Medium to jest jakby po艣rednik.

Medium wpada w trans i przywo艂uje ducha. Duch rozmawia z wami albo przekazuje

sygna艂y, na przyk艂ad nog膮 sto艂u stuka jeden raz na "tak" i dwa razy na "nie".

Czasami nawet wida膰 ducha, ale nie zawsze. - A kto b臋dzie medium? - spyta艂a

Janie. - Amanda. - Dlaczego Amanda ma zawsze by膰 wszystkim? Dlaczego nie ja?

Przecie偶 to ja jestem najbardziej po艣rednia, a nie ona. - Co to znaczy, 偶e ty

jeste艣 najbardziej po艣rednia? - No przecie偶 ty i Amanda jeste艣cie najwi臋ksi, a

bli藕ni臋ta s膮 najmniejsze, wi臋c ja jestem najbardziej po艣rednia. Dawid j臋kn膮艂. -

To nie o to chodzi. Medium jest po艣rednikiem mi臋dzy tymi, co siedz膮 naoko艂o

sto艂u, a duchem. I musi mie膰 wrodzon膮 zdolno艣膰 nawi膮zywania kontaktu z duchami.

A to ma niewiele ludzi. - Ona b臋dzie potrafi艂a? - Przypuszczam, 偶e tak. M贸wi艂a,

偶e nie mia艂a okazji wypr贸bowa膰 tego na prawdziwym seansie, ale widzia艂a, jak to

robi膮 inni, i wie, jak to si臋 robi. Powiada, 偶e 膰wiczy ju偶 od d艂u偶szego czasu.

Wi臋c je艣li masz zamiar podnosi膰 krzyk na ten temat, to ci臋 wcale nie obudz臋.

Janie zmarszczy艂a si臋 gro藕nie, ale kiwn臋艂a g艂ow膮. - Dobrze. Ale nast臋pnym razem,

jak b臋dziemy urz膮dzali seans, to b臋dzie moja kolej. Wieczorem, kiedy dzieci

posz艂y do 艂贸偶ka, Dawid wyci膮gn膮艂 si臋 wygodnie z ciekaw膮 ksi膮偶k膮 i czeka艂, a偶

Molly p贸jdzie spa膰. Ba艂 si臋 zasypia膰, bo m贸g艂by si臋 nie obudzi膰 w por臋. Zdj膮艂

buty i w艂o偶y艂 g贸r臋 od pi偶amy na wypadek, gdyby Molly przysz艂a mu powiedzie膰

dobranoc, a potem wlaz艂 do 艂贸偶ka i zacz膮艂 czyta膰. Pod przeciwleg艂膮 艣cian膮 Blair,

kt贸ry mia艂 r贸wnie zdrowy sen jak Ester apetyt - spa艂 ju偶 mocno. Dawid po偶yczy艂

od Amandy ksi膮偶k臋, kt贸r膮 czyta艂. Nosi艂a tytu艂: "Opowie艣ci z tamtego 艣wiata", a w

ka偶dej by艂 duch, kt贸ry wr贸ci艂 na ziemi臋, 偶eby si臋 zem艣ci膰 za jak膮艣 wyrz膮dzon膮 mu

krzywd臋 albo opowiedzie膰 komu艣 swoj膮 straszliw膮 histori臋. Im d艂u偶ej Dawid

czyta艂, tym bardziej realne wydawa艂y mu si臋 opisywane postacie i miejsca, i tym

艂atwiej i 偶ywiej wyobra偶a艂 sobie, jak wszystko wygl膮da艂o i brzmia艂o. Po ka偶dym

opowiadaniu wstawa艂, podchodzi艂 do drzwi i nas艂uchiwa艂, ale wci膮偶 jeszcze

telewizor by艂 w艂膮czony i Molly si臋 krz膮ta艂a na dole. Ko艅czy艂 w艂a艣nie opowiadanie

o pewnym zmar艂ym, kt贸ry nawiedza艂 sw贸j dawny dom w postaci strasznego

czerwonookiego psa, kiedy us艂ysza艂, jak Molly wchodzi na g贸r臋. By艂 niemal pewny,

偶e to Molly. W ka偶dym razie nie s艂ysza艂 stukotu pazur贸w, jak w owym opowiadaniu,

ale mimo to siedzia艂 wyprostowany sztywno na 艂贸偶ku i dopiero po d艂u偶szej chwili

przem贸g艂 si臋, podszed艂 na palcach do drzwi i wyjrza艂. Zobaczy艂 艣wiat艂o w szparze

pod drzwiami Molly, wi臋c te kroki to jednak by艂y jej. Wr贸ci艂 do 艂贸偶ka i czeka艂,

a偶 Molly za艣nie, ale ju偶 nie bra艂 ksi膮偶ki do r臋ki, zreszt膮 wcale mu si臋 nie

chcia艂o spa膰. Siedzia艂 na 艂贸偶ku nas艂uchuj膮c i my艣l膮c o tym, co przed chwil膮

czyta艂. S艂uch mia艂 wyt臋偶ony i napi臋ty, oczy wychodzi艂y mu z orbit, czu艂 w nich

dziwn膮 sucho艣膰. Wreszcie us艂ysza艂 skrzypni臋cie drzwi Amandy. W chwil臋 p贸藕niej

rozleg艂o si臋 ciche stukni臋cie do jego drzwi. Amanda wsun臋艂a g艂ow臋 i skin臋艂a na

niego. Ubrana by艂a w obrz臋dowe szaty, przynajmniej cz臋艣ciowo. Podszed艂szy

bli偶ej, Dawid stwierdzi艂, 偶e do ca艂o艣ci brak jej czarnych po艅czoch i wysokich

bucik贸w na guziczki. Zamiast nich mia艂a na nogach stare puchate pantofle ranne.

Zauwa偶y艂a, 偶e patrzy na jej nogi. - Buciki by艂yby za g艂o艣ne - wyja艣ni艂a. -

W艂贸偶cie te偶 ranne pantofle, i ty i malcy. - Czy mamy ubra膰 si臋 w nasze szaty

obrz臋dowe? - Wy i wasze szaty obrz臋dowe! - prychn臋艂a Amanda. - Dajcie temu

spok贸j. - Lecz po chwili doda艂a: - Podczas seans贸w tylko medium musi by膰

specjalnie ubrane. Reszta mo偶e przyj艣膰, tak jak jest. Wysun臋艂a si臋 bezszmerowo

do swego pokoju, a Dawid podni贸s艂 Blaira i posadzi艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka.

Kilkakrotnie ju偶 budzi艂 go w nocy, wiedzia艂 wi臋c z do艣wiadczenia, 偶e sprawa nie

jest 艂atwa, ale wykonalna, tylko trzeba si臋 bardzo nam臋czy膰. Blair przewraca艂

si臋 na 艂贸偶ko kilka razy, ale kiedy Dawid potrz膮sn膮艂 nim ca艂kiem mocno, oczy

malca otworzy艂y si臋 szeroko i ju偶 tak zosta艂y. Dawid pu艣ci艂 go i pogna艂 do

pokoju dziewczynek. Janie i Ester zbudzi艂y si臋 bez trudu, ale nim je zap臋dzi艂 do

swojego pokoju, Blair przewr贸ci艂 si臋 znowu na 艂贸偶ko i smacznie zasn膮艂. Wreszcie

Dawid kaza艂 Janie trzyma膰 ma艂ego z jednej strony, sam podpiera艂 go z drugiej i

ruszyli do pokoju Amandy. Panowa艂a tam zupe艂na ciemno艣膰 rozja艣niona tylko

p艂omyczkiem jednej ma艂ej 艣wieczki. Dawid dojrza艂 w mroku zarys ustawionego na

艣rodku pokoju stolika do kart, przykrytego kocem, wok贸艂 kt贸rego sta艂o pi臋膰

krzese艂. - Ciiiii! - sykn臋艂a Amanda wpuszczaj膮c ich do pokoju. Zamkn臋艂a za nimi

drzwi i zacz臋艂a wydawa膰 rozkazy. - Ty siadaj tutaj, Dawid. Odejd藕 od tego kruka,

Tesser. Janie, ty... - Nie Janie - obruszy艂a si臋 ma艂a. - Ja jestem Calla. - Nie.

Jeste艣 Calla tylko wtedy, kiedy sama praktykujesz magi臋. Dzisiaj po prostu

bierzesz udzia艂 w seansie. Do tego nie potrzebujesz by膰 okultystk膮. Janie, ty...

- tu przerwa艂a patrz膮c na Blaira. - Co jemu jest? Blair sta艂, podtrzymywany z

dw贸ch stron przez Dawida i Janie, ale oczy mia艂 zamkni臋te. Dawid potrz膮sn膮艂 nim

i dmuchn膮艂 mu w twarz, a w贸wczas oczy malca otworzy艂y si臋, wielkie i

gwia藕dziste. - Nic mu nie jest - stwierdzi艂 Dawid. - Po prostu jeszcze si臋 nie

rozbudzi艂. Amanda westchn臋艂a. - Posad藕cie go na fotelu, 偶eby nie spad艂. I

zaczynajmy, nim si臋 zbudzi moja matka i przyjdzie tu w臋szy膰. Kiedy wszyscy

usiedli, Amanda pu艣ci艂a t臋 sam膮 p艂yt臋 co przy inicjacji, tylko tym razem bardzo

cicho. Potem ustawi艂a 艣wieczk臋 na 艣rodku sto艂u. By艂a to ma艂a czarna 艣wieczka,

kt贸ra dawa艂a silny zapach i bardzo nik艂e 艣wiat艂o. Amanda usiad艂a naprzeciwko

Dawida. Kaza艂a wszystkim roz艂o偶y膰 d艂onie na stole tak, by kciuki obu r膮k styka艂y

si臋 ze sob膮, a ma艂e palce dotyka艂y palc贸w s膮siad贸w. Dawid musia艂 u艂o偶y膰 paluszki

Blairowi, kt贸ry natychmiast zacz膮艂 si臋 pochyla膰 do przodu. Oczy mia艂 szeroko

otwarte, ale zupe艂nie bez wyrazu, tote偶 starszy brat musia艂 co par臋 chwil si臋ga膰

r臋k膮 i prostowa膰 go w foteliku. - A teraz - zacz臋艂a Amanda - chc臋, 偶eby艣cie si臋

wszyscy skupili na tej 艣wiecy. Wpatrujcie si臋 w ni膮 i starajcie si臋 nie my艣le膰 o

niczym innym. Ja zapadn臋 w trans, a kiedy nawi膮偶臋 kontakt z duchem, on da nam

znak, 偶e tu jest. - Zaczekaj - powiedzia艂 Dawid. - Czy nie musimy powiedzie膰, 偶e

chcieliby艣my rozmawia膰 z jakim艣 specjalnym duchem? Czy nie trzeba powiedzie膰, z

kim chcemy rozmawia膰? - Na niekt贸rych seansach tak robi膮. To znaczy niekt贸re

media to robi膮. Ale my艣la艂am, 偶e jako pocz膮tkuj膮ca, powinnam bra膰, kogo si臋

tylko da. Jak nabior臋 troch臋 do艣wiadczenia, b臋dziemy mogli przyzywa膰 okre艣lone

osoby. A w og贸le to z kim konkretnie chcia艂by艣 m贸wi膰? - No... - zacz膮艂 Dawid i

uci膮艂 nagle. W g艂owie k艂臋bi艂y mu si臋 my艣li, kt贸rych nigdy dot膮d nie dopuszcza艂

do siebie. Cho膰 nie przyznawa艂 si臋 do tego nawet przed sob膮, wiedzia艂 dobrze, z

kim chcia艂by rozmawia膰. Wiedzia艂 r贸wnie偶 albo powinien by艂 wiedzie膰, jaka b臋dzie

na to reakcja Amandy. Tyle ju偶 razy m贸wi艂a, co my艣li o zwierzaniu si臋 偶yj膮cym

rodzicom, 偶e nie by艂o w膮tpliwo艣ci, co b臋dzie my艣la艂a o rozmowie z matk膮, kt贸ra

nie 偶yje. Dawid potrz膮sa艂 g艂ow膮 m贸wi膮c - to nic, niewa偶ne - lecz ju偶 w tym samym

momencie rozumia艂, 偶e jest za p贸藕no. Amanda patrzy艂a na niego z domy艣ln膮 min膮. -

Aha, rozumiem - powiedzia艂a unosz膮c brwi i wykrzywiaj膮c warg臋. - Rozumiem. -

Nie, nie rozumiesz! Niewa偶ne. Odczep si臋. - Dobrze - by艂a wyra藕nie zdziwiona. -

Dobrze. Uspok贸j si臋. Jak kto艣 jest podra偶niony, to psuje atmosfer臋 seansu.

Trzeba si臋 zupe艂nie rozpr臋偶y膰, trzeba si臋 skoncentrowa膰 na tym, 偶eby nie my艣le膰

o niczym, kiedy ja b臋d臋 wpada艂a w trans. - Nie jestem podra偶niony - szepn膮艂 z

w艣ciek艂o艣ci膮 Dawid. Si臋gn膮艂 r臋k膮, podni贸s艂 g艂贸wk臋 Blaira, kt贸ra znowu nieomal

opad艂a na st贸艂, po czym ostrym szturchni臋ciem wyprostowa艂 malca w fotelu. Blair

spojrza艂 nieprzytomnie na brata, a potem u艣miechn膮艂 si臋 swoim u艣miechem z

poczt贸wki 艣wi膮tecznej. Po chwili Dawid odpowiedzia艂 mu r贸wnie偶 u艣miechem. C贸偶

malec m贸g艂 poradzi膰 na to, 偶e by艂 艣pi膮cy, i co by艂 winien, 偶e Amanda zachowywa艂a

si臋 tak, jak si臋 zachowywa艂a. Po艂o偶y艂 d艂o艅 na czubku g艂owy Blaira i obr贸ci艂 mu

buzi臋 ku 艣wiecy. - Wpatruj si臋 tylko ze wszystkich si艂 w 艣wiec臋 i pr贸buj si臋

skupi膰 - poprosi艂. - Skup si臋 - poucza艂a go Janie. - O, tak. Widzisz? Tak si臋

trzeba skupia膰. - Janie siedzia艂a pro艣ciutko, wpatrzona w 艣wiec臋. Wielkie oczy

mia艂a okr膮g艂e jak spodki, z leciutkim zezem. Ester przechyli艂a si臋, by zobaczy膰,

co robi Janie. - Czy tak? Powiedz, Janie, sp贸jrz na mnie, czy tak? Janie

spojrza艂a na Ester. - Nie. Powinna艣 mie膰 wi臋ksze oczy. Zr贸b takie wielkie oczy,

o, takie! - B臋dziecie wreszcie cicho! - sykn臋艂a Amanda. Z艂apa艂a si臋 obiema

r臋kami za g艂ow臋, jakby chcia艂a sobie wyrwa膰 dwie gar艣ci warkoczyk贸w. - Smarkacze

- warkn臋艂a do Dawida oskar偶ycielsko. - Zwariuj臋 przez te szczeniaki! Ale Dawid

wci膮偶 jeszcze by艂 na ni膮 tak w艣ciek艂y, 偶e nie czu艂 si臋 winny za to, co robi膮

dzieci. A nawet musia艂 si艂膮 pow艣ci膮gn膮膰 u艣miech. Lecz ku jego zdumieniu Janie

przeprosi艂a. - Bardzo przepraszamy. Ju偶 b臋dziemy cicho - powiedzia艂a. Musia艂a

by膰 strasznie podniecona tym seansem, poniewa偶 rzadko si臋 zdarza艂o, by za

cokolwiek przeprasza艂a. Amanda wsta艂a i pu艣ci艂a p艂yt臋 od nowa, bo ju偶 po艂ow臋

zmarnowali, a potem wr贸ci艂a, siad艂a i zacz臋艂a zapada膰 w trans. Odchyli艂a si臋 do

ty艂u w krze艣le, uni贸s艂szy twarz w g贸r臋, i zamkn臋艂a oczy. Po chwili us艂yszeli jej

ci臋偶ki oddech. Dawid wpatrywa艂 si臋 w 艣wiec臋, s艂ucha艂 j臋kliwej monotonnej melodii

- i czeka艂. Nie bardzo wiedzia艂, na co czeka. Nie by艂 ju偶 z艂y ani przera偶ony,

tak jak przed chwil膮 w swoim pokoju, ani pe艂en nadziei. Tak naprawd臋, to

w艂a艣ciwie niewiele si臋 spodziewa艂. Przez d艂ugi, d艂ugi czas nic si臋 nie dzia艂o.

Ester kilka razy zacz臋艂a si臋 wierci膰. Janie kichn臋艂a i musia艂a zdj膮膰 r臋k臋 ze

sto艂u, 偶eby si臋 podrapa膰 w nos, a Dawid musia艂 dwukrotnie zdejmowa膰 r臋k臋 i

przerywa膰 kr膮g, 偶eby przytrzyma膰 Blaira, kt贸ry wali艂 si臋 na st贸艂. Zaczyna艂 ju偶

sam odczuwa膰 lekk膮 senno艣膰, kiedy nagle sto艂em wstrz膮sn臋艂o silne uderzenie.

Dawid podskoczy艂. Janie i Ester siedzia艂y bardzo cicho z szeroko otwartymi

oczyma i nawet Blair wydawa艂 si臋 rozbudzony. Stukni臋cie by艂o g艂o艣ne i ostre,

jakby kto艣 uderzy艂 w drewniany blat sto艂u czym艣 metalowym, na przyk艂ad ma艂ym

m艂otkiem. Dawid popatrzy艂 na r臋ce wszystkich. By艂 pewny, 偶e nikt nie wysun膮艂

d艂oni z kr臋gu. Amanda w dalszym ci膮gu siedzia艂a bez ruchu z twarz膮 zwr贸con膮 ku

g贸rze i zamkni臋tymi oczyma. Dawid zastanawia艂 si臋, czy mo偶liwe, 偶eby to zrobi艂a

nog膮, ale przypomnia艂 sobie te mi臋kkie pantofle ranne. Wci膮偶 si臋 jeszcze

zastanawia艂, kiedy zn贸w rozleg艂o si臋 stukanie. Dwa stukni臋cia, jedno za drugim.

- Kto to? - zapyta艂a Amanda dziwnie g艂uchym g艂osem. Stuk. - Czy jeste艣 duchem? -

pyta艂a Amanda. Ponowne stukni臋cie. - Czy raz znaczy "tak", a dwa znaczy "nie"?

Stuk. Dawid musia艂 prze艂kn膮膰, nim zdo艂a艂 spyta膰: - Czy jeste艣 duchem kogo艣, kogo

znamy? Stuk, stuk. Potem odezwa艂a si臋 Ester: - Czy ty nam co zrobisz? Stuk,

stuk. - To znaczy "nie" - uspokaja艂a j膮 Janie. - On nam nic z艂ego nie zrobi,

Tesser. - Czy przyszed艂e艣, 偶eby nam co艣 powiedzie膰? - spyta艂 Dawid. Stuk. - Czy

by艂e艣 tu kiedy艣 w tym domu? - spyta艂a Amanda. Stuk. Dawid pochyli艂 si臋

gwa艂townie do przodu wpatruj膮c si臋 w 艣rodek sto艂u, sk膮d, wydawa艂o si臋, dochodzi艂

d藕wi臋k. - Czy jeste艣 duchem, kt贸ry tu kiedy艣 by艂? Poltergeistem? D艂uga przerwa,

a potem bardzo g艂o艣ny jeden stuk. Dawida zatka艂o, jakby oddech, kt贸ry mia艂 z

niego wyj艣膰, nagle zawr贸ci艂. Nie by艂o to jakie艣 gro藕ne zad艂awienie, ale

wystarczy艂o, by zacz膮艂 kaszle膰. Ponad tym kaszlem s艂ysza艂, jak Janie pyta艂a

nieprzytomnie: - Co to takiego poltergeist? Co to jest poltergeist? Dawid? Co to

jest poltergeist, Amanda? - Co jest kto? - pyta Ester. - Co to jest, Dawid?

Dawid wci膮偶 kaszla艂, a Amanda wci膮偶 by艂a w transie, ale nawet i w transie

marszczy艂a ju偶 brwi. Dawid przesta艂 wreszcie kaszle膰 i zdo艂a艂 wydusi膰 z trudem:

- Zamkn膮膰 si臋! Cicho! Janie i Ester zamilk艂y, ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Najwidoczniej duch si臋 zl膮k艂. Dawid zada艂 jeszcze kilka pyta艅, ale stukanie ju偶

si臋 nie powt贸rzy艂o. Amanda w dalszym ci膮gu by艂a w transie, oczy mia艂a zamkni臋te

i oddycha艂a ci臋偶ko. Od czasu do czasu poprawia艂a si臋 i wierci艂a na krze艣le.

Sk膮d艣 spoza niej doszed艂 ich nagle cichy trzask i ukaza艂o si臋 mgliste 艣wiat艂o.

Pada艂o jakby ze schowka i przebija艂o niewyra藕nie przez zas艂on臋 i d艂ugie sznury

paciork贸w, kt贸re Amanda zawiesi艂a na drzwiach schowka. Po艣rodku tej mglistej

jasno艣ci ukaza艂 si臋 ciemny kszta艂t. Niewyra藕ny, ale niew膮tpliwie ludzki -

okr膮g艂a g艂owa, dwoje pod艂u偶nych 偶arz膮cych si臋 oczu nad szyj膮 i ramionami. Dawid

zamruga艂 powiekami, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, ale posta膰 nie znika艂a. Janie pisn臋艂a

cicho, a Ester zacz臋艂a 艂apa膰 powietrze tak, jak to zawsze robi艂a, nim wybuchn臋艂a

p艂aczem. Potem ju偶 wszystko dzia艂o si臋 jednocze艣nie. Dawid porwa艂 Ester z

krzes艂a i rzuci艂 si臋 z ni膮 do drzwi, a Janie p臋dzi艂a za nimi. Zostawi艂 je za

drzwiami i zawr贸ci艂 po Blaira. 艢wiat艂o w schowku znikn臋艂o, w pokoju siedzia艂a

tylko Amanda z zamkni臋tymi oczami, trzymaj膮c r臋ce na stole. Jedynym 藕r贸d艂em

艣wiat艂a by艂a ponownie ma艂a czarna 艣wieczka, wystarczy艂a jednak, by Dawid

zobaczy艂, 偶e wszystkie pozost艂e krzes艂a s膮 puste. Blaira nigdzie nie by艂o. Na

jedn膮 okropn膮 chwil臋 zago艣ci艂a w g艂owie Dawida szalona my艣l, 偶e to, co widzieli

w padaj膮cym ze schowka 艣wietle, porwa艂o Blaira, ale w nast臋pnym momencie

zobaczy艂, 偶e co艣 si臋 rusza na pod艂odze ko艂o krzes艂a malca. Tak, to on, na

czworakach, tylko siedzenie wystawa艂o spod przykrywaj膮cego st贸艂 koca. Dawid

z艂apa艂 Blaira za spodnie od pi偶amy i wyci膮gn膮艂 spod sto艂u. P贸ki nie zobaczy艂

jego buzi, s膮dzi艂, 偶e ch艂opiec skry艂 si臋 strusi膮 metod膮 przed tym strachem ze

schowka, ale potem, zmieni艂 zdanie, bo Blair wcale nie by艂 przera偶ony.

Prawdopodobnie przespa艂 ca艂e wydarzenie i wreszcie zsun膮艂 si臋 z krzes艂a na

pod艂og臋. Ale ten upadek - czy co艣 tam innego - rozbudzi艂o wida膰 malca, gdy偶 nie

trzeba go ju偶 by艂o podtrzymywa膰, gdy wychodzi艂 na korytarz, gdzie sta艂y

przytulone Ester i Janie. Dawid pos艂a艂 ca艂膮 tr贸jk臋 do swojego pokoju i kaza艂 im

czeka膰. Potem wr贸ci艂 do Amandy. Siedzia艂a tak dalej, jak j膮 zostawi艂. Spojrza艂

niepewnie na drzwi schowka. Obszed艂 naoko艂o st贸艂 i stan膮艂 w miejscu, sk膮d

widzia艂 i Amand臋, i drzwi jednocze艣nie. - Amanda - powiedzia艂. - Zbud藕 si臋.

Amanda j臋kn臋艂a i zako艂ysa艂a si臋 w krze艣le. - Amanda - powt贸rzy艂 Dawid, tym razem

g艂o艣niej. Otworzy艂a powoli oczy i rozejrza艂a si臋 szkalnym wzrokiem, jakby nie

wiedzia艂aa, gdzie si臋 znajduje. - Gdzie jestem? - spyta艂a. - Co si臋 sta艂o? -

Seans. Nie pami臋tasz? Nie pami臋tasz stukania? Amanda potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Patrzy艂a

Dawidowi prosto w twarz szeroko otwartymi niewinnymi oczyma. - Rozmawia艂a艣 z

nim. - To musia艂a by膰 rozmowa 艂膮cz膮ca. Nie pami臋tam. - Stuka艂o. I my... my艣my to

widzieli. A w ka偶dym razie widzieli艣my co艣... W schowku. Amanda obr贸ci艂a si臋 i

spojrza艂a na drzwi schowka. Potem przenios艂a wzrok na Dawida. - Opowiedz mi o

tym - rozkaza艂a. Rozdzia艂 pi臋tnasty Dawid po艂o偶y艂 malc贸w do 艂贸偶ek i powt贸rnie

przykaza艂, 偶eby nie pisn臋li o seansie ani s艂贸wkiem nikomu, a ju偶 zw艂aszcza

Molly, po czym wr贸ci艂 do pokoju Amandy. Chcia艂a, 偶eby jej powiedzia艂 o

wszystkim, co si臋 sta艂o, kiedy zapad艂a w trans, wi臋c powt贸rzy艂 to, co

zapami臋ta艂. Przez kilka pierwszych chwil mia艂 wra偶enie, 偶e robi z siebie idiot臋.

No bo przecie偶 jak spojrze膰 na ca艂膮 spraw臋 z logicznego, naukowego punktu

widzenia, tak jak niew膮tpliwie spojrza艂by na ni膮 ojciec, to Amanda nie by艂a

zapewne w 偶adnym transie i doskonale wiedzia艂a, co si臋 dzia艂o. A w艂a艣ciwie na

pewno sama to wszystko zaprojektowa艂a i wykona艂a. Nie bardzo potrafi艂

odpowiedzie膰 sobie na pytanie, jak, ale zna艂 z do艣wiadczenia jej spryt. Mia艂a

jednak szczerze niewinn膮 min臋 pytaj膮c, co si臋 sta艂o, i sprawia艂a wra偶enie

prawdziwie zdumionej i przej臋tej, gdy si臋 dowiedzia艂a, 偶e duch wystuka艂 "tak" na

pytanie, czy jest poltergeistem. Dawid nie bardzo wiedzia艂, co my艣le膰. Nie

wiedzia艂, co my艣le膰, ale je艣li idzie o to, co czu艂, nie m贸g艂 opanowa膰 wra偶enia,

偶e tam, w pokoju Amandy, by艂 艣wiadkiem zjawiska nadprzyrodzonego. Nast臋pnego

dnia rozmawia艂 o tym z malcami, w ogr贸dku za domem, pod wielkim drzewem orzecha.

Janie wci膮偶 pyta艂a, co to jest poltergeist, kiedy na ganeczku od kuchni stan臋艂a

Amanda. Ujrzawszy malc贸w i Dawida ruszy艂a ku nim. Sz艂a powoli, wydawa艂o si臋, 偶e

utyka lekko na praw膮 nog臋. - Co ci si臋 st艂o? - spyta艂 Dawid, kiedy znalaz艂a si臋

w odpowiedniej odleg艂o艣ci. - Uderzy艂am si臋 drzwiami w du偶y palec - wyja艣ni艂a. -

Amanda - przerwa艂a Janie - co to jest poltergeist i kiedy ju偶 tutaj by艂? Amanda

powiedzia艂a jej wszystko: co to jest poltergeist i 偶e tu, w Willi Westerley贸w,

by艂 kiedy艣 jeden bardzo znany. - I on wr贸ci艂 zesz艂ej nocy? - dopytywa艂a si臋

Janie. - I znowu b臋dzie straszy艂? - Nie wiem - odpar艂a Amanda. - Nie wiem. Ale

Dawid powiada, 偶e wystuka艂 "tak" na pytanie, czy jest tym samym poltergeistem. -

B臋dzie rzuca艂 kamieniami i t艂uk艂 r贸偶ne rzeczy, tak, jak m贸wi艂a Amanda? - spyta艂a

Ester Dawida. - Molly mu przecie偶 nie pozwoli. - Nie - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Dawid. -

Nie my艣l臋. - Molly mu nie pozwoli! - prychn臋艂a szyderczo Amanda. - Jak b臋dzie

chcia艂, to b臋dzie rzuca艂, a Molly nic na to nie poradzi. Nikt nie mo偶e nakaza膰

poltergeistowi, co ma robi膰. Blair nic nie m贸wi艂. Pewno s艂ucha艂, bo s艂ucha艂 o

wiele cz臋艣ciej, ni偶 si臋 zdawa艂o, ale sprawia艂 wra偶enie poch艂oni臋tego zabaw膮

niebieskim ptasim pi贸rkiem, kt贸re znalaz艂 pod drzewem. Kiedy ju偶 wszyscy

powiedzieli, co mieli do powiedzenia w zwi膮zku z seansem i wydarzeniami

ostatniej nocy, Dawid zwr贸ci艂 si臋 do malca: - A ty s艂ysza艂e艣, jak duch stuka艂?

Blair podni贸s艂 buzi臋, bo dot膮d pr贸bowa艂 przesun膮膰 pi贸rko przez dziurk臋 od guzika

swojej koszuli. - Duch stuka艂? - zapyta艂. - Nie, s艂ysza艂em, jak on m贸wi艂. - O

czym ty gadasz! - zdenerwowa艂a si臋 Amanda. - Wszyscy s艂yszeli, 偶e stuka艂. -

Pewno ci si臋 tylko 艣ni艂o - powiedzia艂 Dawid. - Spa艂e艣 przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰

seansu. - A co on ci m贸wi艂, Blair? - spyta艂a Janie. - Co on ci powiedzia艂? -

Powiedzia艂, 偶e on wcale nie stuka. M贸wi艂... - tu Blair przerwa艂 i spojrza艂

najpierw na Amand臋, potem na Dawida. - M贸wi艂... o Amandzie. - Co on plecie? -

spyta艂a Amanda. - On to wszystko zmy艣la. - A co m贸wi艂 o Amandzie? - pyta艂a

Janie. - Sied藕 cicho - wrzasn臋艂a na ni膮 Amanda. - On to przecie偶 zmy艣la. Wszyscy

patrzyli na Blaira. Pochyli艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 do Amandy niebieskie pi贸rko. -

Mo偶esz je sobie wzi膮膰 - powiedzia艂 i zamilk艂 ju偶 na d艂ugi czas. Tego samego dnia

wkr贸tce po lunchu zacz臋艂y si臋 kamienie. Dawid siedzia艂 z Molly i Blairem w

kuchni. Rozmawiali, kiedy z hallu wesz艂a Ester kulej膮c i pop艂akuj膮c. - Co si臋

sta艂o, Ester? - spyta艂a Molly. - Nast膮pi艂am na kamie艅 - t艂umaczy艂a Ester.

Usiad艂a na pod艂odze i podnios艂a n贸偶k臋. Na pi臋cie mia艂a ma艂y czerwony 艣lad. Molly

poca艂owa艂a, 偶eby si臋 pr臋dko zagoi艂o, i powiedzia艂a Ester, 偶e sk贸ra nie jest

przeci臋ta, wi臋c zaraz przestanie bole膰. - Musia艂a艣 bardzo mocno na niego

st膮pn膮膰. - Ja na niego wbieg艂am! - skar偶y艂a si臋 Ester. - W hallu. - W hallu? -

zdumia艂 si臋 Dawid. - A co kamie艅 robi w... - urwa艂 w 艣rodku zdania i poszed艂

zobaczy膰, co tam le偶y na pod艂odze. U st贸p schod贸w znalaz艂 okr膮g艂awy kamyk z

ostrym kantem. Podni贸s艂 go i poszed艂 dalej. W bawialni znalaz艂 drugi, podobnej

wielko艣ci, le偶膮cy ko艂o pianina, a w jadalni le偶a艂y jeszcze dwa. Zani贸s艂 je z

powrotem do kuchni. - S艂uchajcie - powiedzia艂. - Znalaz艂em te wszystkie kamienie

w domu. Czy to ty je przynios艂e艣, Blair? Blair potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, a Ester te偶

powiedzia艂a, 偶e nie ona. Molly wzi臋艂a kamienie i obejrza艂a z zastanowieniem. -

To dziwne - powiedzia艂a. - Dzi艣 rano znalaz艂am tu偶 pod drzwiami mojego pokoju

jakie艣 kamyki. Kto艣 si臋 musi tym bawi膰. Dawid nie odpowiedzia艂, ale nagle poczu艂

ciarki na grzbiecie. Poszed艂 szuka膰 Janie i spyta膰, czy przynosi艂a do domu

jakie艣 kamyczki, ale nim odpowiedzia艂a, wiedzia艂 ju偶, 偶e us艂yszy: nie. Amanda

wr贸ci艂a do swojego pokoju. Dawid zapuka艂 i powiedzia艂, 偶e musi z ni膮

porozmawia膰. Kiedy zobaczy艂a kamyczki, by艂a bardzo podniecona, ale powiedzia艂a

zaraz: - Mog艂y je przynie艣膰 dzieci. - Nie. Pyta艂em. 呕adne z nich nie przynios艂o.

- Mog艂y k艂ama膰. - Nie. Ester nie k艂amie, a Janie nie k艂ama艂aby w takiej sprawie.

Janie k艂amie tylko z wyobra藕ni, kiedy opowiada jakie艣 historie. - A Blair? On

nawet nie odr贸偶nia prawdy od k艂amstwa. Dawida a偶 zatka艂o. - Owszem, odr贸偶nia.

Blair bardzo du偶o wie. On tylko wie inne rzeczy ni偶 zwykli ludzie. - No dobrze -

prychn臋艂a Amanda. - Niech ci b臋dzie. Wi臋c kto je, twoim zdaniem, przyni贸s艂?

Dawid spojrza艂 na ni膮 znacz膮co. - Poltergeist? - spyta艂a Amanda. - Ja...

my艣la艂em o takiej mo偶liwo艣ci. Amanda wzruszy艂a ramionami. - Je艣li tak, to

wkr贸tce si臋 o tym przekonamy. - Jak? Sk膮d wiesz? - To znaczy, je艣li to by艂

poltergeist, to nied艂ugo znowu co艣 zrobi. Przecie偶 nie wrzuci kilku kamieni do

domu, 偶eby zaraz przesta膰. Dawid nie pomy艣la艂 dot膮d o tym, ale teraz przyzna艂

jej racj臋. Kiedy wieczorem po kolacji kamie艅 wlecia艂 do kuchni, w艂a艣ciwie go

oczekiwa艂. Malcy po艂o偶yli si臋 spa膰, Amanda posz艂a do swojego pokoju, a Dawid

siedzia艂 w kuchni przy stole przegl膮daj膮c jaki艣 wielki album Molly. Amanda zmy艂a

przed p贸j艣ciem na g贸r臋, ale Molly jeszcze si臋 kr臋ci艂a, 艣ciera艂a blat sto艂u i

szorowa艂a zmywak. By艂o bardzo cicho, kiedy kamie艅 wpad艂, odbi艂 si臋 od sto艂u i

stoczy艂 na ziemi臋. Dawid zajrza艂 do hallu, cho膰 by艂 niemal pewny, 偶e nikogo tam

nie zobaczy. Lecz Molly nic nie wiedzia艂a. Podnios艂a kamyk, podesz艂a do drzwi

kuchennych i rozejrza艂a si臋 po hallu. - Dziwne - stwierdzi艂a. - Jak s膮dzisz,

sk膮d to si臋 mog艂o wzi膮膰? Potrz膮sn膮艂 tylko g艂ow膮, bo przecie偶 obieca艂, 偶e nic jej

nie powie. Ale mia艂 wra偶enie, 偶e ona tak czy inaczej dowie si臋 i to nied艂ugo.

Tylko 偶e nie od niego. Mia艂 racj臋, 偶e Molly si臋 dowie. Kamienie sypa艂y si臋

dalej. Jeden wlecia艂 z ha艂asem do hallu i zatrzyma艂 si臋 dopiero przed drzwiami

frontowymi, a co najmniej trzy nast臋pne wpad艂y przez drzwi kuchenne. Trzy naraz

potoczy艂y si臋 przez jadalni臋, a Molly pokaza艂a Dawidowi gar艣膰 kamyk贸w, kt贸re

wpad艂y przez otwarte okno pokoju s艂onecznego, kt贸ry przerobi艂a na swoj膮

pracowni臋. Dawid widzia艂 kilka kamyk贸w padaj膮cych i w locie, dzieci r贸wnie偶, a

Molly jeszcze wi臋cej. A nawet jeden z tych, kt贸re wpad艂y do pracowni, uderzy艂 j膮

w rami臋. Nast臋pnego dnia Amanda pokaza艂a Dawidowi du偶y kamie艅, kt贸ry, jak

powiedzia艂a, spad艂 w jej pokoju, kiedy siedzia艂a na 艂贸偶ku. M贸wi艂a, 偶e sta艂o si臋

to zupe艂nie tak, jakby kamie艅 spad艂 z g贸ry, z sufitu. Ale z wyj膮tkiem tego

jednego kamienia nie s艂ysza艂 o 偶adnym, kt贸ry by spad艂, kiedy mieli Amand臋 na

oczach. By艂o to bardzo zastanawiaj膮ce. Na trzeci czy czwarty dzie艅 po

rozpocz臋ciu si臋 k艂opot贸w z kamieniami Molly zwo艂a艂a wszystkich do bawialni na

powa偶n膮 rozmow臋. Oczywi艣cie ju偶 przedtem wypytywa艂a dzieci, ale tym razem

brzmia艂a w tym pytaniu b艂agalna pro艣ba, 偶eby powiedzia艂y, je艣li tylko co艣

wiedz膮. Kiedy Molly zacz臋艂a zadawa膰 pytania, ca艂a tr贸jka malc贸w skierowa艂a wzrok

na Dawida, a on wiedzia艂, 偶e pytaj膮, czy mog膮 powiedzie膰 o poltergei艣cie. Dawid

spojrza艂 na Amand臋. Molly roze艣mia艂a si臋 kr贸tkim nerwowym 艣miechem. - Je艣li

偶adne z was nie urz膮dza sobie zabawy, to chyba zaczn臋 my艣le膰, 偶e w naszym domu

straszy jaki艣 duch z tych, co to rzucaj膮 przedmiotami i ha艂asuj膮. Jak one si臋

nazywaj膮? Molly patrzy艂a na Amand臋, ale odpowiedzia艂a Janie: - Poltergeisty. One

si臋 nazywaj膮 poltergeisty. - O, w艂a艣nie. A sk膮d ty wiesz o poltergeistach,

Janie? - Och, ja wiem bardzo du偶o jak na m贸j wiek. Molly roze艣mia艂a si臋, ale

potem powiedzia艂a, 偶e wszystko jedno, czy to poltergeist czy kto艣, kto si臋 w ten

spos贸b bawi, ona zaczyna si臋 bardzo denerwowa膰 i je艣li to si臋 szybko nie

sko艅czy, b臋dzie musia艂a poprosi膰, 偶eby przyjecha艂 pan Ballard, po艣rednik w

handlu nieruchomo艣ciami. Dawid bardzo si臋 zmartwi艂. Zacz膮艂 o tym m贸wi膰 z Amand膮

przy pierwszej okazji. - Nie mo偶na dopu艣ci膰, 偶eby rozmawia艂a z panem Ballardem -

powiedzia艂. - A to czemu? - Bo on prawie na pewno wie o poltergei艣cie

Westerley贸w. - No to co? Dawid spojrza艂 na Amand臋 z ogromnym zdumieniem. -

Przecie偶 m贸wi艂a艣, 偶eby jej nie opowiada膰 o duchu, kt贸ry straszy艂 w tym domu.

Przecie偶 to ty powiedzia艂a艣, 偶eby jej tego w 偶adnym wypadku nie m贸wi膰! - Ja

powiedzia艂am, 偶e my nie mo偶emy m贸wi膰, ale nie zabronimy tego panu Ballardowi. -

Ale m贸wi艂a艣, 偶e ona si臋 艣miertelnie przerazi, jak si臋 dowie. Amanda wzruszy艂a

ramionami. - No to co! Tej nocy Dawid d艂ugo rozmy艣la艂 nad tym "no to co" Amandy.

Ona chyba pragn臋艂a, 偶eby si臋 Molly dowiedzia艂a o duchu. Chcia艂a zatai膰 jedynie

to, 偶e dzieci ju偶 dawno o nim wiedz膮. D艂ugo si臋 zastanawia艂 i wydawa艂o mu si臋

coraz bardziej prawdopodobne, 偶e tego w艂a艣nie Amanda w gruncie rzeczy chcia艂a.

Teraz by艂 niemal got贸w wierzy膰 w bardzo brzydkie rzeczy o Amandzie. Tyle, 偶e nie

potrafi艂 odpowiedzie膰 sobie na pytanie, jak ona to robi. Zacz膮艂 jej szuka膰 za

ka偶dym razem, gdy wpada艂 kamie艅. Raz znalaz艂 j膮 w jej w艂asnym pokoju, nast臋pnym

razem sz艂a akurat w kierunku domu z gara偶u, a zapytana odpowiedzia艂a, 偶e od

d艂u偶szego czasu czyta艂a na stryszku. Siedzieli przy stole w kuchni i jedli

kolacj臋 - Amanda, czw贸rka Stanley贸w i Molly. Wszyscy byli zdenerwowani,

niespokojni. Dawid g艂owi艂 si臋 ci膮gle nad kamieniami, a przypuszcza艂, 偶e

pozostali my艣l膮 o tym samym, bo byli milcz膮cy i czujni, jak stadko ptak贸w,

oczekuj膮cych niebezpiecze艅stwa, nawet podczas jedzenia. Wtem, jakby chc膮c

wprowadzi膰 nastr贸j jeszcze wi臋kszego napi臋cia, rury wodoci膮gowe dosta艂y znowu

swojego napadu ha艂a艣liwo艣ci. Urz膮dzenie wodoci膮gowe w Willi Westerley贸w by艂o

r贸wnie stare jak wszystko inne i wydawa艂o czasami d藕wi臋ki, kt贸re Molly nazywa艂a

atakami niestrawno艣ci. Zaczyna艂o si臋 to od burczenia, po kt贸rym nast臋powa艂y

dziwne chlupoty i bulgoty dochodz膮ce z r贸偶nych odcink贸w przewod贸w, zw艂aszcza z

bojlera stoj膮cego w k膮cie kuchni. Tego wieczora bojler wyda艂 szczeg贸lnie d艂ugi i

dono艣ny bulgot i wszyscy zacz臋li si臋 艣mia膰, kiedy nagle co艣 hukn臋艂o w sam 艣rodek

sto艂u. Dawid zd膮偶y艂 odwr贸ci膰 wzrok od bojlera, by zobaczy膰 kamie艅 tocz膮cy si臋 po

stole i mleko lej膮ce si臋 ze st艂uczonego dzbanka. Molly g艂o艣no chwyta艂a oddech i

skoczy艂a po g膮bk臋 i 艣cierk臋, a dzieci siedzia艂y bez ruchu, wpatrzone w kamie艅.

Molly star艂a mleko z min膮 zatrwo偶on膮 i jednocze艣nie gniewn膮. - To si臋 musi

sko艅czy膰 - oznajmi艂a dr偶膮cym g艂osem. Dawid zastanawia艂 si臋, czy m贸wi do nich -

czy do poltergeista. 呕adne z dzieci nie powiedzia艂o ani s艂owa, nawet Janie.

K艂ad膮c ma艂ych do 艂贸偶ek Dawid rozmy艣la艂 nad tym, 偶e wszyscy m贸wi膮 coraz mniej.

Chyba zna艂 pow贸d, ale wola艂 o nim nie my艣le膰, bo mu si臋 robi艂o straszno.

Okropne, jak cz艂owiek musi si臋 zastanawia膰, kto go jeszcze s艂ucha, kiedy

rozmawia w swoim w艂asnym domu. Wiedzia艂, 偶e nad tym zastanawiaj膮 si臋 wszyscy,

gdy偶 i jemu tylko to k艂臋bi艂o si臋 w g艂owie teraz, kiedy kamie艅 upad艂, a on mia艂

Amand臋 ca艂y czas na oczach. Rozdzia艂 szesnasty W nocy po owym wieczorze, kiedy

kamie艅 rozbi艂 dzbanek z mlekiem, wszystkich zerwa艂 na nogi straszny 艂oskot w

domu. Wydawa艂o si臋, jakby ten 艂oskot trwa艂, ci膮gn膮艂 si臋 d艂ugim grzmotem przez

dobr膮 chwil臋. Dawid zd膮偶y艂 usi膮艣膰 prosto na 艂贸偶ku, potem da膰 nura pod koc, potem

wychyli膰 si臋 i namaca膰 kontakt, nim umilk艂o ostatnie echo. Kiedy znalaz艂

wreszcie kontakt, zrozumia艂, 偶e d艂ugo艣膰 tego grzmotu nie by艂a dzie艂em jego

wyobra藕ni, gdy偶 nawet Blair si臋 zbudzi艂. Kiedy zab艂ys艂o 艣wiat艂o, siedzia艂 na

艂贸偶eczku przecieraj膮c zaspane oczy. - Ha艂as. Czy by艂 jaki艣 ha艂as, Dawid? -

Pewno, 偶e by艂 - odpar艂 Dawid i w艂a艣nie wysuwa艂 nog臋 z 艂贸偶ka, by wyj艣膰 i wyjrze膰,

kiedy drzwi otwar艂y si臋 z impetem i Molly wpad艂a do pokoju. P艂aszcz k膮pielowy

mia艂a na jednym ramieniu, w艂osy w nie艂adzie, bose stopy. - Nic si臋 wam nie

sta艂o? - spyta艂a, potem zawr贸ci艂a i nim Dawid zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, wypad艂a z

pokoju. Stan膮wszy w progu zobaczy艂, jak wbiega do pokoju Janie i Ester. Drzwi

pokoju Amandy by艂y otwarte, musia艂a wi臋c ju偶 sprawdzi膰, czy u niej wszystko w

porz膮dku. W chwil臋 p贸藕niej Molly wr贸ci艂a, za ni膮 bieg艂y Ester i Janie. Ujrzawszy

w drzwiach Dawida i Blaira, kt贸ry wychyla艂 si臋 zza niego, stan臋艂a i pr贸bowa艂a

si臋 u艣miechn膮膰. - Jak my艣lisz, co to by艂o? Trz臋sienie ziemi? - Nie przypuszczam

- odpar艂 Dawid. - W ka偶dym razie nie czu艂em, 偶eby si臋 co艣 trz臋s艂o. Ale

s艂ysza艂em. - Ja te偶 s艂ysza艂am - oznajmi艂a Janie. - Ja te偶 - przy艂膮czy艂a si臋 do

nich Ester. - Ja te偶 s艂ysza艂am. A ty s艂ysza艂e艣, Blair? Janie z艂apa艂a Dawida za

r臋k臋 i szepn臋艂a g艂o艣no w kierunku jego ucha: - To by艂 poltergeist, co Dawid?

Prawda, 偶e to poltergeist? - Cicho sied藕, Janie - szepn膮艂 Dawid, a g艂o艣niej

doda艂: - To chyba gdzie艣 na schodach. - Tak - skin臋艂a g艂ow膮 Molly. - Mnie si臋

te偶 tak zdaje. - Obj臋艂a ramionami Ester i Janie i przytuli艂a do siebie. Potem

odwr贸ci艂a si臋 wolno w kierunku, gdzie na g贸rnej platformie majaczy艂 pierwszy

stopie艅. Dawid zauwa偶y艂, 偶e ma oczy podpuchni臋te. - To dochodzi艂o stamt膮d, ze

schod贸w. W tym momencie Amanda wysz艂a ze swojego pokoju. Ubrana by艂a w star膮

koszul臋 ojca, kt贸r膮 zawsze nosi艂a jako koszul臋 nocn膮, oczy mia艂a zmru偶one, jakby

jeszcze nie ca艂kiem si臋 rozbudzi艂a. - Wiecie, co to by艂o? - spyta艂a. Ka偶de

potrz膮sn臋艂o g艂ow膮. - To chyba co艣 na schodach - powiedzia艂a Molly i ruszy艂a, a

za ni膮 dzieci. Kiedy zapali艂a 艣wiat艂o na g贸rnej platformie, wszyscy a偶 j臋kn臋li.

Schody, od samej g贸ry do hallu na dole, 艂膮cznie z platform膮 mi臋dzy kondygnacjami

pokryte by艂y ziemi膮, szcz膮tkami rozbitej donicy i kawa艂kami po艂amanych,

postrz臋pionych li艣ci filodendronu. - Och! - j臋kn臋艂a Molly. - Moja biedna

ro艣lina! D艂ugo hodowa艂a ten filodendron. Dawno, jeszcze w czasach, kiedy tata i

Molly chodzili ze sob膮, wyr贸s艂 ze swojej doniczki i tata przywi贸z艂 do domu z

jakiej艣 wyprawy do Meksyku wielk膮 wypalan膮 donic臋. Kiedy brali 艣lub, ro艣lina

by艂a ju偶 niemal wzrostu taty. Po przeprowadzce do Willi Westerley贸w jedynym

odpowiednio wysokim miejscem, jakie Molly mog艂a znale藕膰, by艂o okno z wykuszem na

ko艅cu g贸rnego hallu tu偶 przy schodach. Dawid pomaga艂 ojcu d藕wiga膰 ogromn膮 donic臋

na g贸r臋, a ten ca艂膮 drog臋 wyrzeka艂 偶artobliwie, "czemu Molly nie mog艂a znale藕膰

jakiego艣 ni偶szego miejsca na taki straszny ci臋偶ar". Teraz ro艣lina by艂a

rzeczywi艣cie na ni偶szym miejscu. U st贸p schod贸w le偶a艂 jej pie艅, a przynajmniej

g艂贸wna jego cz臋艣膰 w艣r贸d rozsypanej ziemi i wielkich skorup rozbitej donicy. -

Jak to mo偶liwe - zacz臋艂a Molly. - Jak to mo偶liwe - dr偶膮cymi d艂o艅mi obejmowa艂a

twarz, ale Dawid widzia艂 jej oczy takie, jakby mia艂a za chwil臋 wybuchn膮膰

p艂aczem. Ester wysun臋艂a si臋 zza Dawida i zacz臋艂a schodzi膰 po schodach, zbieraj膮c

skorupy i po艂amane li艣cie. Wszyscy stali w milczeniu i patrzyli na ma艂膮.

Przygl膮dali si臋, jak zawraca z r臋kami pe艂nymi skorup i pracowicie drapie si臋 z

powrotem stawiaj膮c obie n贸偶ki na ka偶dym stopniu. U szczytu schod贸w z艂o偶y艂a

skorupy w zgrabny stosik i ruszy艂a po nast臋pne. Wtedy Molly spu艣ci艂a wreszcie

r臋ce. - Tesser, kochanie - powiedzia艂a - nie teraz. Zrobimy porz膮dek rano. Teraz

zapomnijmy o tym i chod藕my wszyscy spa膰. Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 do Ester, a ma艂a posz艂a

z ni膮 niech臋tnie, ogl膮daj膮c si臋 przez rami臋 na ten zostawiony ba艂agan. Ester

zawsze martwi艂a si臋 ka偶dym nieporz膮dkiem bez wzgl臋du na to, kto go zrobi艂. Id膮c

do swego pokoju Dawid s艂ysza艂, jak Molly pyta Amand臋, czy nie chcia艂aby przespa膰

u niej reszty nocy, by nie zostawa膰 sama w swoim pokoju. Nie domkn膮艂 drzwi chc膮c

wiedzie膰, co Amanda odpowie. Nie s艂ysza艂 dok艂adnie, ale wywnioskowa艂, 偶e Amanda

odm贸wi艂a matce, dodaj膮c, i偶 nie ka偶dy trz臋sie si臋 ze strachu, kiedy stanie si臋

co艣, co ma jaki艣 zwi膮zek ze 艣wiatem duch贸w. Potem us艂ysza艂 Janie. - My

zostaniemy z tob膮 na noc. Pozw贸l, 偶eby艣my z Tesser spa艂y u ciebie. Bardzo

chcemy, prawda, Tesser? - Wi臋c Dawid zamkn膮艂 drzwi i poszed艂 do 艂贸偶ka. Przez

d艂ugi czas nie spa艂, nas艂uchiwa艂 i czeka艂, ale nic ju偶 si臋 wi臋cej nie sta艂o i

wreszcie zapad艂 w sen. Kiedy wsta艂 nast臋pnego ranka, Molly ju偶 si臋 od pewnego

czasu krz膮ta艂a, bo szcz膮tki filodendrona by艂y uprz膮tni臋te. Tego ranka atmosfera

przy 艣niadaniu by艂a dziwna i napi臋ta. Wszyscy, rzecz jasna, my艣leli o duchu i

ro艣linie i z pocz膮tku dzieci zacz臋艂y o tym m贸wi膰, ale Molly poprosi艂a, 偶eby

przesta艂y. Twarz mia艂a blad膮 i zm臋czon膮, wydawa艂a si臋 zdenerwowana i bliska

za艂amania. Kiedy malcy zjedli i poszli na dw贸r, Dawid zapyta艂, czy dzwoni艂a do

pana Ballarda. - Tak - skin臋艂a g艂ow膮. - Dzwoni艂am. Ale on nie bardzo mnie

pocieszy艂. S艂ysza艂, okaza艂o si臋, 偶e kiedy艣, dawno, dawno temu, chodzi艂y plotki o

duchu, kt贸ry straszy艂 w Willi Westerley贸w. Ale to by艂o bardzo dawno i przez

d艂ugie lata nic si臋 tu nie dzia艂o, inaczej nie bra艂by na siebie

odpowiedzialno艣ci za po艣redniczenie w sprzeda偶y tego domu. Da艂 mi wyra藕nie do

zrozumienia, 偶e nie jest cz艂owiekiem przes膮dnym, i przypuszcza, 偶e co艣 mi si臋

przewidzia艂o, bo jestem przesadnie pobudliwa, kiedy m臋偶a nie ma w domu. - Aha -

mrukn膮艂 Dawid. - Wobec tego powiedzia艂by pewno, 偶e wszystkim nam si臋

przewidzia艂o to, co tu by艂o zesz艂ej nocy. - Pr贸bowa艂am mu to wyt艂umaczy膰, ale on

m贸wi艂, 偶e to pewno sprawka jednego z dzieci, kt贸re teraz boi si臋 przyzna膰. -

Je艣li my艣li o ma艂ych, to zwariowa艂. Przede wszystkim nie da艂yby rady. Nie

ud藕wign臋艂yby donicy. A po drugie, gdyby to jedno z nich zrobi艂o, ja bym o tym

wiedzia艂. - Wiem. Nie przypuszczam, 偶eby to zrobi艂o kt贸re艣 z was. Nie, 偶adne z

was. Kiedy to m贸wi艂a, podbr贸dek zacz膮艂 jej si臋 trz膮艣膰, jakby mia艂a si臋

rozp艂aka膰, odwr贸ci艂a twarz, 偶eby jej Dawid i Amanda nie widzieli, i spiesznie

wysz艂a z pokoju. Dawid spojrza艂 na Amand臋. - Co ty o tym my艣lisz? To znaczy - o

niej? Czy ona trza艣nie? Wzruszy艂a ramionami. - Nie rozumiem, czego ona si臋 tak

boi. Przecie偶 poltergeisty nigdy nikomu nie robi膮 krzywdy. Przynajmniej ja nie

s艂ysza艂am. Och, s艂ysza艂am o jednym, kt贸ry k艂u艂 ludzi szpilkami i szczypa艂, ale

nic wi臋cej. Czyta艂am kiedy艣 o takim, co straszy艂 przez trzy lata w pewnym domu w

Anglii... - tu zacz臋艂a opowiada膰 d艂ug膮 histori臋 o jakim艣 poltergei艣cie i o tym,

co on robi艂. Ale Dawid s艂ucha艂 nie bardzo uwa偶nie. My艣la艂, 偶e ona powiedzia艂a:

trzy lata. By艂 zdumiony, 偶e kto艣 m贸g艂 tak d艂ugo znosi膰 ducha. Bo on na przyk艂ad

by nie m贸g艂, a je艣li tak p贸jdzie dalej, nie bardzo potrafi艂 sobie wyobrazi膰, jak

Molly wytrzyma cho膰by te dziewi臋膰 dni, kt贸re jeszcze ich dziel膮 od powrotu ojca.

Tego dnia nic si臋 nie wydarzy艂o, Janie znalaz艂a tylko troch臋 kamyk贸w rozsypanych

w jadalni. Amanda, jak zwykle, wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza艂a u siebie w pokoju, a

malcy bawili si臋 na dworze na trawniku i pod d臋bem. Molly jako艣 ma艂o malowa艂a.

Troch臋 pracowa艂a w ogrodzie i siedzia艂a w krze艣le ogrodowym z ksi膮偶k膮 w r臋ku,

ale niewiele czyta艂a. Kolacja min臋艂a bez wi臋kszych k艂opot贸w. Po kolacji Molly

pozwoli艂a malcom zosta膰 na dole d艂u偶ej ni偶 zwykle, a o dziesi膮tej wszyscy

jednocze艣nie poszli spa膰. Ester i Janie sp臋dza艂y t臋 noc znowu w pokoju Molly.

Blair, jak zwykle, zasn膮艂 natychmiast, ale Dawid my艣la艂, 偶e nigdy nie za艣nie,

p贸ki nie zbudzi艂 si臋 nagle z wra偶eniem, 偶e go wyrwano z g艂臋bokiego snu. Wydawa艂o

mu si臋, 偶e co艣 go zbudzi艂o, ale przez chwileczk臋 nie wiedzia艂, co. Le偶a艂 bez

ruchu staraj膮c si臋 si臋gn膮膰 pami臋ci膮 w sen i przypomnie膰 sobie, co to by艂o

takiego - kiedy nagle poj膮艂, 偶e co艣 dotkn臋艂o jego ramienia. W momencie kiedy do

艣wiadomo艣ci Dawida dotar艂 fakt, 偶e co艣 go dotkn臋艂o - serce za艂omota艂o mu w

piersi jak szalone, a wzrok skoczy艂 natychmiast w kierunku prawego ramienia,

napotykaj膮c zbit膮 艣cian臋 ciemno艣ci. Le偶a艂 jak zamar艂y pod kocami, sztywny jak

pos膮g i r贸wnie nieruchomy, tylko serce wali艂o tak g艂o艣no, 偶e to co艣, co tam

sta艂o w mroku obok niego, musia艂o je na pewno te偶 s艂ysze膰. Nagle dotkn臋艂o go raz

jeszcze i w tym samym momencie cichy znany g艂os szepn膮艂: - Dawid! Dawid musia艂

prze艂kn膮膰 艣lin臋, nim zdo艂a艂 odpowiedzie膰. - Blair? Co ty tu robisz, po co艣

wylaz艂 z 艂贸偶ka? - Dawid. Ja s艂ucham. Czy ty te偶 s艂uchasz? - O czym ty gadasz!

W艂a藕 w tej chwili z powrotem... Ale Blair znowu potrz膮sn膮艂 go za rami臋. -

Ciiiiii! Dawid ucich艂 na chwil臋 i w tym momencie us艂ysza艂 r贸wnie偶. By艂 to cichy

skrzyp, dochodz膮cy z innej cz臋艣ci domu. Usiad艂 na 艂贸偶ku i wyci膮gn膮艂 do brata

r臋k臋 w ciemno艣ci. Blair by艂 taki swojski - ma艂y i ciep艂y. Usiedli razem na

kraw臋dzi 艂贸偶ka i nas艂uchiwali. Po minucie us艂yszeli znowu d藕wi臋k - cichy,

odleg艂y skrzyp, po kt贸rym tym razem nast膮pi艂 bardzo nik艂y trzask. Dawid wsta艂 i

wci膮偶 trzymaj膮c Blaira za r臋k臋 ruszy艂 po omacku do wyj艣cia. Macaj膮c drzwi r臋k膮

znalaz艂 wreszcie ga艂k臋, kiedy gdzie艣 na dole rozleg艂 si臋 g艂o艣ny 艂oskot, a po

nim, niemal natychmiast, drugi, jeszcze g艂o艣niejszy. Gwa艂townym szarpni臋ciem

otworzy艂 drzwi i wyjrza艂 w ciemno艣ci. W tym samym momencie u st贸p schod贸w

ukaza艂o si臋 艣wiate艂ko, kt贸re dziwnymi susami zacz臋艂o pi膮膰 si臋 w g贸r臋. Susami,

jakby ni贸s艂 je kto艣, kto bieg艂, przeskakuj膮c po dwa, trzy schodki. Promie艅

艣wiat艂a by艂 malutki i w膮ski, lecz wystarczy艂, gdy pad艂 u szczytu schod贸w, by

Dawid zobaczy艂, 偶e osoba, kt贸ra je nios艂a, by艂a ma艂a i ubrana w biel. 艢wiat艂o

prze艣lizgn臋艂o si臋 bezszelestnie przez g贸rny hall i znik艂o w pokoju Amandy. W tym

momencie zapali艂a si臋 lampa w pokoju Molly, kt贸ra wybieg艂a znowu w p艂aszczu

k膮pielowym na jednym ramieniu, tak jak poprzedniej nocy. Kiedy znikn臋艂a w pokoju

Amandy, Dawid zapali艂 lamp臋 u siebie i ruszy艂 z Blairem ku schodom. Spotkali

Molly pod drzwiami Amandy. - Och, Dawid - j臋kn臋艂a Molly - co my zrobimy! - Gdzie

jest Amanda? - spyta艂 Dawid. - W 艂贸偶ku. Nic si臋 jej nie sta艂o. Ale ten straszny,

straszny 艂omot... Molly by艂a ogromnie przera偶ona. Tak bardzo przera偶ona, 偶e ju偶

nie udawa艂a w obecno艣ci Dawida i malc贸w, 偶e si臋 nie boi. Dawid poczu艂 nagle

wzbieraj膮c膮 w艣ciek艂o艣膰. Ju偶, ju偶 mia艂 powiedzie膰 co艣 bardzo ostrego, kiedy

Amanda wysz艂a ze swojego pokoju, a w tej samej chwili z pokoju Molly wybieg艂y

p臋dem Ester i Janie. Amanda znowu mru偶y艂a oczy i wygl膮da艂a na bardzo zaspan膮. -

Ja... ja chyba lepiej p贸jd臋 i sprawdz臋, co si臋 znowu sta艂o - powiedzia艂a Molly.

- Ja z tob膮 - o艣wiadczy艂a Janie. - Wszyscy p贸jdziemy, prawda, Dawid? - Pewno.

Wszyscy idziemy. - Ale kiedy ruszyli po schodach, zaczeka艂, a偶 skr臋cili na dole,

a potem rzuci艂 si臋 do pokoju Amandy. Przy jej 艂贸偶ku na nocnym stoliczku le偶a艂a

latarka wielko艣ci o艂贸wka, kt贸r膮 zauwa偶y艂 tu ju偶 dawniej. Wzi膮艂 j膮 na chwil臋 w

r臋k臋, potem po艂o偶y艂 na miejsce i zbieg艂 za reszt膮 po schodach. Dopad艂 drzwi

bawialni niemal r贸wno z pozosta艂ymi, akurat, kiedy stwierdzili, sk膮d ten

straszny 艂omot. Obraz spad艂 ze 艣ciany. By艂 to du偶y obraz olejny - portret Janie

i bli藕ni膮t, malowany przez Molly. Le偶a艂 na pod艂odze pod tym miejscem na 艣cianie,

gdzie wisia艂, ale nie spad艂 tak sam z siebie. Zrozumieli to natychmiast, kiedy

zobaczyli roztrzaskan膮 g贸rn膮 cz臋艣膰 z艂oconej ramy. Obok obrazu, na pod艂odze,

znale藕li wielki okr膮g艂y kryszta艂, kt贸ry ojciec trzyma艂 na biurku jako przycisk

do papier贸w. Kryszta艂 by艂 ci臋偶ki i kto艣 musia艂 nim uderzy膰 z ca艂ej si艂y. Dawid

mia艂 usta mocno zaci艣ni臋te, kiedy pomaga艂 Molly porz膮dkowa膰, a potem k艂a艣膰

malc贸w spa膰. Zaciska艂 je mocno, bo wiedzia艂, 偶e jak zacznie m贸wi膰, to powie

bardzo du偶o. A nim to powie, chcia艂 si臋 jeszcze zastanowi膰. Chcia艂 pomy艣le膰

troch臋 o latarce Amandy, latarce, kt贸ra by艂a jeszcze ciep艂a, kiedy j膮 wzi膮艂 do

r臋ki. Rozdzia艂 siedemnasty Kiedy Dawid wr贸ci艂 wreszcie do 艂贸偶ka, postanowi艂

kategorycznie, 偶e nie za艣nie, p贸ki nie przemy艣li wszystkiego do samego ko艅ca. A

wiele musia艂 przemy艣le膰; na przyk艂ad: "dlaczego?" i "w jaki spos贸b?" i, co mo偶e

by艂o najwa偶niejsze, "co teraz?" Ale ku swojemu zdumieniu niemal natychmiast

zasn膮艂. To znaczy, obudzi艂 si臋 nast臋pnego ranka zdumiony, 偶e zasn膮艂, nim podj膮艂

odpowiednie decyzje. Wiedzia艂, 偶e trzeba b臋dzie zaraz wstawa膰, wi臋c zostwi艂 na

boku "dlaczego?" i "w jaki spos贸b?" i skoncentrowa艂 si臋 na "co teraz?" Co on,

Dawid, ma zrobi膰 teraz, kiedy ju偶 wie, 偶e Amanda przez ca艂y czas by艂a

poltergeistem. Przede wszystkim pr贸bowa艂 odpowiedzie膰 sobie na pytanie, co

b臋dzie, kiedy si臋 wszyscy dowiedz膮. Co zrobi Molly i, najwa偶niejsze, co zrobi

ojciec. Jak post膮pi stwierdziwszy rozmiar przera偶enia Molly i dzieci? Jak

zareaguje? Dziewczynki Westerley贸w zosta艂y odes艂ane do szko艂y z internatem i

nikt nigdy nie udowodni艂, 偶e mia艂y co艣 wsp贸lnego z poltergeistem. Dok膮d wy艣l膮

Amand臋? A kiedy zostanie ukarana i wys艂ana z domu - co b臋dzie czu艂a wobec

doros艂ych - ona, kt贸ra ju偶 teraz ich nienawidzi, prawie wszystkich? Do tego

mniej wi臋cej punktu dobrn膮艂 w swoich rozmy艣laniach, kiedy obudzi艂 si臋 Blair,

przyszed艂 i usiad艂 na 艂贸偶ku brata. Dawid uprzytomni艂 sobie nagle, 偶e Blair musi

podj膮膰 wraz z nim decyzj臋, bo przecie偶 sta艂 tu偶 obok, kiedy Amanda bieg艂a po

schodach. - Czy wczoraj w nocy widzia艂e艣, jak kto艣 biegnie na g贸r臋 - zapyta艂. -

Amand臋 - skin膮艂 g艂ow膮 Blair. - Poskar偶ysz na ni膮? Blair wodzi艂 paluszkiem po

艂贸偶ku obrysowuj膮c gwia藕dzisty wz贸r na ko艂drze, ale Dawid wiedzia艂, 偶e brat

s艂ysza艂 jego pytanie i teraz si臋 nad nim zastanawia. Wreszcie u艣miechn膮艂 si臋 do

Dawida i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, 偶e nie poskar偶y. - Mogliby艣my jej powiedzie膰, 偶e

wiemy - m贸wi艂 Dawid - i 偶e nie poskar偶ymy nikomu, je艣li da temu spok贸j. Pewno by

wtedy przesta艂a, ale by艂aby na nas w艣ciek艂a. I pewno by sobie ca艂ymi latami

wyobra偶a艂a, 偶e w ka偶dej chwili mo偶emy o tym powiedzie膰. Trudno by艂oby z ni膮

wytrzyma膰. Blair skin膮艂 g艂ow膮. - Najlepiej by艂oby zmusi膰 j膮 bez skar偶enia, 偶eby

przesta艂a. Tylko zastanawiam si臋, jak. - Zmusi膰 j膮, 偶eby przesta艂a - powt贸rzy艂

Blair. Wsun膮艂 si臋 pod kap臋 i usiad艂 wznosz膮c na 艣rodku 艂贸偶ka ma艂y wigwam.

Siedzia艂 tak pod kap膮 bez s艂owa przez d艂u偶szy czas. - Co ty tam robisz? - spyta艂

wreszcie Dawid. - My艣l臋 - odpar艂 Blair. Zmuszam Amand臋, 偶eby przesta艂a. Dawid

roze艣mia艂 si臋 i kopn膮艂 malca, kt贸ry przeturla艂 si臋 i wylaz艂 spod kapy z czo艂em

oblepionym jasnymi k臋dziorami. Wesz艂a Molly i powiedzia艂a, 偶e pora wstawa膰, wi臋c

nie by艂o czasu na podejmowanie decyzji, przynajmniej nie w tej chwili. Kiedy

jednak Amanda zesz艂a na 艣niadanie, jak zawsze sp贸藕niona, Dawid spojrza艂 na ni膮

zupe艂nie innymi oczyma. Widzia艂, jak rozgl膮da si臋 po wszystkich, zw艂aszcza

patrzy na matk臋, jakby chcia艂a sprawdzi膰, czy s膮 dostatecznie zn臋kani nocnymi

wydarzeniami. Kiedy spojrza艂a na Dawida, odpowiedzia艂 jej w spos贸b, kt贸ry jego

samego zaskoczy艂 - spojrzeniem prosto w oczy. By艂o to d艂ugie, twarde spojrzenie

- niemal owo zimne spojrzenie, kt贸rego nigdy nie m贸g艂 si臋 nauczy膰. Zdziwi艂 si臋

tylko stwierdziwszy, 偶e w gruncie rzeczy ono wcale nie jest zimne, bo to, co si臋

pod nim kryje - to gniew. Molly do艂膮czy艂a do nich przy stole i powiedzia艂a, 偶e

w艂a艣nie dzwoni艂a do starej przyjaci贸艂ki, kt贸ra przyjedzie i zostanie z nimi

przez kilka dni. - Kto to taki? - spyta艂a Amanda. - Mam nadziej臋, 偶e nie Ingrid.

- Owszem, Ingrid. Wiem, 偶e jej nie lubisz, ale ma teraz wolne najbli偶sze trzy

dni i powiada, 偶e je艣li jej b臋d臋 potrzebowa艂a, to nawet zostanie d艂u偶ej i b臋dzie

doje偶d偶a膰 do pracy. Po prostu poczuj臋 si臋 o wiele lepiej, je艣li w domu zamieszka

jeszcze jedna doros艂a osoba. Kiedy Molly zacz臋艂a rozmawia膰 z Janie, Dawid

zwr贸ci艂 si臋 do Amandy. - Kto to jest Ingrid? - Przyjaci贸艂ka matki. Kiedy艣

pracowa艂y razem. Nie lubi臋 jej. - Czemu? Amanda wzruszy艂a ramionami. - Typowa

doros艂a, w艣cibska i si臋 szarog臋si. Po 艣niadaniu, kiedy Amanda ruszy艂a na

stryszek, gdzie mia艂a czyta膰, Dawid poszed艂 za ni膮. Nie potrafi艂 sobie

wyt艂umaczy膰, po co to robi, ale s膮dzi艂, 偶e je艣li jej b臋dzie dobrze pilnowa艂, to

mo偶e nie udadz膮 si臋 jej nast臋pne poltergeistowe sztuczki. Zreszt膮 - mo偶e si臋 nie

udadz膮, a mo偶e udadz膮 - pami臋ta艂 przecie偶 kamie艅, kt贸ry upad艂 na st贸艂 kuchenny,

kiedy Amanda siedzia艂a przy kolacji na oczach wszystkich, i te tajemnicze

zjawiska podczas seansu, kiedy Amanda trzyma艂a ca艂y czas r臋ce na stole. Na

stryszku spyta艂a Dawida, czy ma zamiar razem z malcami pojecha膰 z Molly do

miasta, po Ingrid. - Chyba nie. Mali nie bardzo lubi膮 je藕dzi膰 samochodem, a poza

tym nie wystarczy miejsca dla nas wszystkich i Ingrid. - Zajmie jej to co

najmniej dwie godziny. Nie b臋dziecie si臋 bali, ty i dzieci, zosta膰 tutaj tak

d艂ugo bez nikogo z doros艂ych? - A ty? - spyta艂 Dawid zastanawiaj膮c si臋, jak膮

chce znowu przygotowa膰 sztuczk臋 pod ich nieobecono艣膰. - Ja? Mo偶e b臋d臋 odrobink臋

zdenerwowana, ale jak cz艂owiek przywyk艂 do zjawisk nadprzrodzonych, to si臋

przecie偶 nie przejmuje tym, 偶e jaki艣 obraz spad艂 ze 艣ciany. Ale malcy b臋d膮 si臋

bali zosta膰 sami, prawda? Dawid wzruszy艂 ramionami. - Bli藕niakom to jest

oboj臋tne. Wiedz膮 ju偶, 偶e powinni si臋 ba膰 duch贸w, zjaw i takich rzeczy, ale nie

doro艣li do tego, 偶eby rozumie膰, dlaczego maj膮 si臋 ba膰. Nie b臋d膮 mieli stracha,

je艣li inni nie b臋d膮 mieli stracha. - A co z Janie? - Och, ona si臋 okropnie boi.

Ale Janie niemal lubi si臋 ba膰. Mia艂a najlepszy dzie艅 w 偶yciu, kiedy omal jej nie

przejecha艂 samoch贸d. Musia艂a o tym wszystkim opowiada膰 tysi膮ce razy. - A co ty?

Nie wygl膮dasz na bardzo wystraszonego? - Przygl膮da艂a si臋 bacznie Dawidowi spod

zmru偶onych powiek. Przed chwileczk膮 Dawid mia艂 ochot臋 powiedzie膰 jednak

Amandzie, co widzia艂 z Blairem, ale teraz, kiedy wydawa艂o si臋, 偶e jest bliska

odgadni臋cia, sta艂o si臋 nagle bardzo wa偶ne, 偶eby nie dopu艣ci膰 do tego. - Wydaje

mi si臋, 偶e ja te偶 zaczynam przywyka膰 do zjawisk nadprzyrodzonych - o艣wiadczy艂.

Zwali艂 si臋 w zakurzone siano i udawa艂 艣pi膮cego, ale przymkn膮艂 tylko oczy i

pilnowa艂 Amandy spod zmru偶onych powiek. Zabra艂a si臋 z powrotem do czytania, ale

od czasu do czasu przerywa艂a i patrzy艂a dziwnym wzrokiem na Dawida, jakby czego艣

nie mog艂a poj膮膰. Molly wyjecha艂a do miasta p贸藕no po po艂udniu, gdy偶 Ingrid mog艂a

wyruszy膰 dopiero po pracy. Przed wyjazdem Molly mia艂a d艂u偶sz膮 rozmow臋 z Amand膮 i

Dawidem, t艂umacz膮c im, co maj膮 robi膰. Maj膮 si臋 ca艂y czas trzyma膰 razem, a gdyby

si臋 cokolwiek sta艂o, nie dopu艣ci膰, 偶eby si臋 Janie i bli藕ni臋ta przestraszy艂y.

Prosi艂a Amand臋, 偶eby w艂o偶y艂a o p贸艂 do sz贸stej kartofle do piekarnika, a one z

Ingrid wyko艅cz膮 kolacj臋 po powrocie. Molly sprawia艂a wra偶enie zdenerwowanej i

zgn臋bionej. Wsiadaj膮c do swego samochodziku pr贸bowa艂a u艣miechn膮膰 si臋 do dzieci

krzepi膮co, ale nie bardzo jej si臋 to uda艂o. - Wszystko b臋dzie dobrze - zapewni艂

j膮 Dawid. - Nie przypuszczam, 偶eby艣my mieli dzisiaj jakie艣 k艂opoty z duchem.

Takie mam wra偶enie. - Nie t艂umaczy艂, 偶e Amanda pewno nie b臋dzie sobie zawraca艂a

g艂owy poltergeistowaniem, kiedy w domu s膮 tylko dzieci do straszenia. Po

wyje藕dzie Molly Amanda zamkn臋艂a si臋 w swoim pokoju, a Dawid zabra艂 dzieci do

siebie i czyta艂 im na g艂os. Zostawi艂 jednak przezornie drzwi otwarte i usiad艂

tak, by widzie膰 drzwi pokoju Amandy. Janie siedzia艂a na por臋czy jego fotela, jak

zwykle, 偶eby czyta膰 r贸wnolegle z nim, Ester na pod艂odze przed fotelem, a Blair -

na 艂贸偶ku Dawida. W ka偶dym razie siedzia艂 tak przez chwil臋, a potem si臋 zwin膮艂 i

wkr贸tce smacznie spa艂. Dawid zaczyna艂 si臋 ju偶 m臋czy膰 czytaniem, kiedy Amanda

wysz艂a ze swojego pokoju by zobaczy膰, co robi膮. Przez chwil臋 s艂ucha艂a, a potem

zaproponowa艂a, 偶e sama poczyta. Janie zmarszczy艂a brwi. - Dawid czyta najlepiej

na 艣wiecie - stwierdzi艂a. Amanda obrzuci艂a j膮 lodowatym spojrzeniem. - W zesz艂ym

roku czyta艂am tak, jakbym by艂a o cztery klasy wy偶ej. - Dawid czyta o pi臋膰 klas

wy偶ej - o艣wiadczy艂a Janie. - Nieprawda, Janie - speszy艂 si臋 Dawid. - Oni po

prostu lubi膮 m贸j spos贸b czytania - t艂umaczy艂 Amandzie. - Z tak膮 wyrazisto艣ci膮.

Matka czytywa艂a nam cz臋sto i robi艂a to z ogromnym wyrazem, wi臋c si臋 od niej

nauczy艂em. - Nawet pani w czytelni nie czyta tak 艂adnie jak Dawid - oznajmi艂a

Ester. - Dawid, jak czyta, to ma g艂os jak muzyka w telewizji - t艂umaczy艂a Janie.

- Taki przera偶ony, jak si臋 dziej膮 straszne rzeczy, a kiedy co艣 si臋 zbli偶a, to

te偶 od razu wiadomo. Amanda wyrwa艂a ksi膮偶k臋 Dawidowi i zacz臋艂a czyta膰. Czyta艂a

bardzo wyrazi艣cie. Po chwili Janie i Ester zrobi艂y zadowolone miny i usadowi艂y

si臋, 偶eby s艂ucha膰. Blair spa艂 dalej na 艂贸偶ku Dawida. Janie i Ester kilkakrotnie

przerywa艂y, m贸wi膮c, 偶e Amanda naprawd臋 bardzo dobrze czyta, a w贸wczas Amanda

zaczyna艂a czyta膰 z jeszcze wi臋ksz膮 emfaz膮. Nawet Dawid pomy艣la艂, 偶e chyba

troszk臋 przesadza, ale nie powiedzia艂 tego, bo przysz艂o mu do g艂owy, 偶e je艣li

nie b臋dzie zaj臋ta czytaniem, to mo偶e przesadzi膰 w zupe艂nie innej dziedzinie.

Wreszcie przypomnia艂 jej, 偶e ju偶 p贸艂 do sz贸stej, czas wsadzi膰 kartofle do

piekarnika. Amanda sko艅czy艂a rozdzia艂 i wszyscy razem zeszli do kuchni. Wszyscy,

z wyj膮tkiem Blaira, kt贸ry smacznie spa艂. Min臋艂a sz贸sta, kiedy zadzwoni艂 telefon.

Dzwoni艂a Molly. By艂a na jakiej艣 stacji obs艂ugi w po艂owie drogi mi臋dzy miastem a

Steven's Corners. G艂os mia艂a sp艂oszony. Co艣 si臋 sta艂o w samochodzie, a ona i

Ingrid czekaj膮 teraz, a偶 sko艅czy si臋 naprawa. - Czy tam u was wszystko w

porz膮dku? - dopytywa艂a bez ko艅ca. - Oczywi艣cie - odpar艂 Dawid. - Wszystko w

zupe艂nym porz膮dku. Nic si臋 w og贸le nie sta艂o. Ani jednego kamyczka. - Cudownie,

Dawid. Mo偶e razem z Amand膮 przygotujesz kolacj臋 dla malc贸w, dobrze? Musimy

zmieni膰 pomp臋 wodn膮 w samochodzie, a tutaj nie maj膮 takiej, jakiej nam trzeba.

Jeden z mechanik贸w pojecha艂 jej szuka膰 i powinien wr贸ci膰 nied艂ugo. Ale pewno nie

b臋dzie nas jeszcze co najmniej godzin臋. Czy dacie sobie rad臋? Amanda pogodnie

przyj臋艂a wiadomo艣膰, 偶e musz膮 gotowa膰 dla dzieci. Sma偶膮c hamburgery i gotuj膮c

groszek wspomnia艂a kilka razy, jak bardzo jej czytanie podoba艂o si臋 Janie i

Ester. Kiedy kolacja by艂a niemal gotowa, Blair zeszed艂 na d贸艂, ogromnie zaspany,

i wdrapa艂 si臋 na swoje krzese艂ko. Kolacja tego wieczora by艂a inna ni偶 zwykle,

troch臋 dlatego, 偶e hamburgery by艂y nieco przypieczone, a groszek nie dogotowany,

ale r贸wnie偶 i dlatego, 偶e bez doros艂ych Amanda zachowywa艂a si臋 jak nie ta sama.

Gada艂a, 艣mia艂a si臋 i droczy艂a z Janie t艂umacz膮c, 偶e nie dogotowane jarzyny s膮 o

wiele zdrowsze ni偶 mi臋kkie, a po kolacji ofiarowa艂a si臋 z pomoc膮 przy k艂adzeniu

malc贸w spa膰. Nie by艂a to jeszcze normalna pora spania, ale Janie i Ester

powiedzia艂y, 偶e chc膮 ju偶 i艣膰 do 艂贸偶ka. Mo偶e bawi艂a je nowo艣膰, jak膮 by艂a skupiona

na nich uwaga Amandy. Blair stwierdzi艂, 偶e nie jest senny. - Nic dziwnego -

zauwa偶y艂 Dawid. - Spa艂e艣 niemal ca艂e popo艂udnie. Malec patrzy艂, jak Amanda

wiezie Ester po schodach na barana i doszed艂 do wniosku, 偶e jednak p贸jdzie spa膰.

Gdy Amanda wr贸ci艂a, wdrapa艂 si臋 jej na plecy. - My艣la艂em, 偶e nie jeste艣 艣pi膮cy -

zauwa偶y艂 Dawid. - Mo偶e i jestem. Czasami sam nie wiem. Kiedy Amanda pomaga艂a

Ester przy k膮pieli, zadzwoni艂 telefon. Dawid podni贸s艂 s艂uchawk臋. Telefonowa艂a

Molly - tkwi艂a dot膮d na stacji obs艂ugi. Mechanik, kt贸ry je藕dzi艂 po brakuj膮c膮

cz臋艣膰, by艂 w trzech miejscach, nim znalaz艂 to, co trzeba. W艂a艣nie przyjecha艂,

ale up艂ynie jeszcze co najmniej godzina, nim Molly z Ingrid zdo艂aj膮 dotrze膰 do

domu. Pyta艂a trzy razy, czy wszystko jest w porz膮dku. - W najlepszym - zapewni艂

j膮 Dawid. - Zjedli艣my kolacj臋 i k艂adziemy ma艂ych spa膰. Nie by艂o ani 艣ladu

poltergeista. My艣l臋, 偶e si臋 wyprowadzi艂. Molly za艣mia艂a si臋, powiedzia艂a, 偶e

liczy na to i odwiesi艂a s艂uchawk臋. Dawid poszed艂 do bawialni i w艂膮czy艂

telewizor. Siedzia艂 tak, patrz膮c i nie widz膮c. Zastanawia艂 si臋 nad tym, co

powiedzia艂 i zadawa艂 sobie pytanie, czy w to wierzy. Czy Amanda sko艅czy艂a z

udawaniem poltergeista, czy tylko przerwa艂a, bo nie chodzi jej o straszenie

dzieci. Wci膮偶 si臋 nad tym zastanawia艂, kiedy zesz艂a i usiad艂a na drugim ko艅cu

kanapki. - Ale偶 z tymi bachorami roboty! - westchn臋艂a. - Jak ty to wytrzymujesz?

- Ale nie wygl膮da艂a na tak膮, kt贸ra ma tego do艣膰. Przez p贸艂 godziny siedzieli i

patrzyli na telewizj臋, potem Amanda wsta艂a i posz艂a do kuchni. Mia艂a ochot臋 na

ciasteczka, czy jemu te偶 ma przynie艣膰? Dawid odpar艂, 偶e prosi, i dalej patrzy艂 w

ekaran, poch艂oni臋ty morderstwem, kt贸rego za chwil臋 kto艣 mia艂 dokona膰. Nie

up艂yn臋艂a minuta od wyj艣cia Amandy, kiedy w filmie nast膮pi艂 moment ogromnej ciszy

- morderca wdrapywa艂 si臋 do okna - i w tej ciszy Dawid us艂ysza艂, jaki艣 nik艂y,

ale wyra藕ny d藕wi臋k dochodz膮cy ze schod贸w albo hallu. Wy艂膮czy艂 telewizor i sta艂,

nas艂uchuj膮c, kiedy co艣, ca艂a lawina przedmiot贸w, zacz臋艂a si臋 wali膰 po schodach.

Rozlega艂y si臋 g艂o艣ne 艂omoty i uderzenia, jakby toczy艂o si臋 co艣 ci臋偶kiego, i

s艂absze, i drobny stukot, jakby spada艂y setki kamieni. Dawid ws艂uchiwa艂 si臋

jeszcze w ostatnie echa lawiny, kiedy z kierunku kuchni doszed艂 go ostry krzyk.

Ruszy艂 ku schodom, zawr贸ci艂 i pobieg艂 ku drzwiom kuchennym, potem znowu zawr贸ci艂

ku schodom. Kiedy tak biega艂 w k贸艂ko, przez g艂ow臋 przelatywa艂y mu strz臋py my艣li:

"co ona zrobi艂a?" i "dlaczego to zrobi艂a?" i "co ona zrzuci艂a ze schod贸w?", a

potem "je艣li ona to rzuci艂a, to kto krzycza艂 w kuchnni?" Stan膮wszy wreszcie u

st贸p schod贸w zobaczy艂, 偶e ca艂a pod艂oga zasypana jest kamieniami - na og贸艂

drobnymi, ale by艂y i wi臋ksze. Kiedy si臋 schyla艂, by jeden podnie艣膰, us艂ysza艂 za

sob膮 jaki艣 d藕wi臋k, odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i zobaczy艂 Amand臋 o kilka krok贸w za

nim. D艂onie mia艂a zaci艣ni臋te na ustach, a oczy jak u sowy okr膮g艂e i

wytrzeszczone. Spojrza艂 na ni膮 twardo, lecz ona nie odpowiedzia艂a mu tym samym.

Wychyli艂a si臋 tylko i zza jego plec贸w powiod艂a wzrokiem po schodach. - Co to? -

spyta艂a nienaturalnym g艂osem. Popatrzy艂 w kierunku, kt贸ry wskazywa艂a. Na

kraw臋dzi jednego schodka niemal przy ko艅cu kondygnacji wisia艂 jaki艣 przedmiot.

Dawid wszed艂 po niego, toruj膮c sobie drog臋 mi臋dzy kamieniami. Kiedy si臋

odwraca艂, by go pokaza膰 Amandzie, omal si臋 z ni膮 nie zderzy艂, bo sta艂a tu偶 za

jego plecami. - Co to? - spyta艂a ponownie. - W艂a艣nie ci臋 mia艂em zapyta膰 -

powiedzia艂 znacz膮co Dawid, ale ona jakby nie rozumia艂a. - Ja... ja nie wiem -

odpar艂a ze wzrokiem wbitym w to, co trzyma艂 w r臋kach. Dawid, patrz膮c na ni膮,

musia艂 przyzna膰, 偶e ma niebywa艂y talent aktorski. Naprwd臋 zachowywa艂a si臋 i

wygl膮da艂a jak osoba bardzo wystraszona. Spu艣ci艂 wzrok na podniesiony przedmiot.

Wygl膮da艂 na jaki艣 mechanizm - mo偶e zegara albo zabawki. Ale bez wzgl臋du na to,

co kiedy艣 porusza艂, by艂 niew膮tpliwie stary, zardzewia艂y i pokryty kurzem. - Tam

jest co艣 jeszcze - szepn臋艂a Amanda. Kilka stopni dalej Dawid podni贸s艂 co艣, co

wygl膮da艂o jak bardzo du偶a proca. Podobnie jak ten mechanizm by艂a zakurzona, a

szeroki zwisaj膮cy z jednego ramienia kawa艂ek gumki mia艂a wilgotny i zbutwia艂y.

Trzymaj膮c w r臋ku t臋 zakurzon膮 proc臋 Dawid poczu艂 na plecach dreszczyk wra偶enia.

Obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 wy偶ej na schody. 艢wiat艂o w hallu na g贸rze by艂o zgaszone i

podest pogr膮偶ony by艂 w mroku, ale ch艂opiec widzia艂, 偶e co艣 tam jeszcze majaczy,

jaki艣 du偶y, ciemny kszta艂t. Okaza艂o si臋, 偶e to pud艂o. Drewniana skrzynka, d艂uga,

w膮ska, mocna. Kiedy Dawid wszed艂 na podest z Amand膮 drepcz膮c膮 mu po pi臋tach,

zobaczy艂, 偶e skrzynia le偶y na boku, a naoko艂o wala si臋 mn贸stwo kamyczk贸w i

kamieni. Wi臋kszo艣膰 bardzo ma艂ych, ale jeden o wiele wi臋kszy od reszty. Ten

wi臋kszy przedmiot mia艂 okr膮g艂awy kszta艂t. W przy膰mionym 艣wietle wydawa艂o si臋

Dawidowi, 偶e to tylko du偶y kamie艅 - p贸ki go nie wzi膮艂 do r臋ki. Wtedy dopiero

stwierdzi艂, 偶e nie jest to 偶aden kamie艅. By艂a to g艂owa, rze藕biona, politurowana,

g艂owa drewnianego kupidynka. Rozdzia艂 osiemnasty Przez d艂ug膮 chwil臋 Dawid i

Amanda stali wpatrzeni w g艂ow臋 kupidyna, nim ch艂opiec z艂o偶y艂 j膮 na pode艣cie i

obtar艂 r臋ce. D艂onie oblepia艂 mu ziarnisty py艂, po grzbiecie i szyi przechodzi艂y

ciarki, mimo i偶 by艂 przekonany, czy niemal przekonany, 偶e to wszystko dzie艂o

Amandy - tak czy inaczej. Spojrza艂 na ni膮, ale ona wci膮偶 ogl膮da艂a si臋 na boki,

zerka艂a na wszystkie strony i obraca艂a g艂ow臋 szybkimi nerwowymi ruchami.

Spojrza艂a w g贸r臋 i w d贸艂 schod贸w, potem przez por臋cz do hallu i wzd艂u偶

zewn臋trznej kraw臋dzi schod贸w wy偶ej, nad ich g艂owy. Kiedy jej wzrok przyw臋drowa艂

wreszcie z powrotem, mia艂a w k膮cikach oczu zmarszczki, jakby si臋 chcia艂a

rozp艂aka膰. - Co my zrobimy, Dawid? - G艂os jej brzmia艂 niemal jak zawodzenie.

Dawid otworzy艂 usta, ale by艂 tak zdumiony, 偶e nie powiedzia艂 ani s艂owa.

Wiedzia艂, 偶e musia艂a to zrobi膰 Amanda - nie rozumia艂 tylko, jak to by艂o mo偶liwe

technicznie. W jaki spos贸b zd膮偶y艂a dobiec do kuchni, by krzykn膮膰 tam niemal w

tej samej chwili, kiedy kamienie przesta艂y si臋 sypa膰 po schodach. Wiedzia艂, jaka

by艂a sprytna i przemy艣lna, i got贸w by艂 uwierzy膰, 偶e znalaz艂a i na to spos贸b.

Tylko coraz trudniej mu by艂o uwierzy膰, 偶e jest zdolna do tak nieprawdopodobnego

aktorstwa i tak wspaniale potrafi udawa膰 艣miertelnie przestraszon膮. Nagle Amanda

z艂apa艂a go za r臋k臋. - Wyjd藕my st膮d - szepn臋艂a. - Chod藕 gdzie艣, gdzie jest

ja艣niej. Do bawialni. W bawialni powiedzia艂a, 偶e mo偶e w kuchni b臋dzie lepiej,

ale przyszed艂szy tam wola艂a jednak wr贸ci膰 - sko艅czy艂o si臋 wi臋c na kanapce w

bawialni. Dawid usiad艂 w samym rogu, a Amanda tu偶 przy nim. - Dawid - odezwa艂a

si臋 nagle. - Prosz臋 ci臋, powiedz mi prawd臋. Czy to ty zrobi艂e艣? Wydaje mi si臋,

偶e nie mog艂e艣. Siedzia艂e艣 przecie偶 tutaj, w bawialni, a ja wysz艂am tylko na

chwilk臋, kiedy to si臋 sta艂o. Wydaje mi si臋, 偶e nie mog艂e艣, ale powiedz, zrobi艂e艣

czy nie? Powiedz, bardzo prosz臋. - Nie - odpar艂 Dawid. - Ja tego nie zrobi艂em. A

ty? - Nie... - w g艂osie jej zabrzmia艂o zawodzenie. - Ja tego nie zrobi艂am. Nie

zrobi艂am. Tym razem nie. - Tym razem nie? Amanda przez chwil臋 by艂a zaskoczona,

ale potem skin臋艂a g艂ow膮. - Tamte zrobi艂am ja. Wszystkie. Ale to, co by艂o

dzisiaj, to nie ja. Nie ja. Dawid odni贸s艂 dziwne wra偶enie, 偶e ona nie k艂amie. A

jednocze艣nie u艣wiadomi艂 sobie z jeszcze wi臋kszym zdziwieniem, 偶e ca艂y czas o tym

wiedzia艂. Ten dziwny dreszcz po plecach nie wzi膮艂 si臋 z niczego. - O, rany! -

szepn膮艂. - Boj臋 si臋 - j臋kn臋艂a Amanda. - Chcia艂abym, 偶eby mama i Ingrid ju偶 tu

by艂y. Dawid, ty si臋 nie boisz? - Pewno, 偶e si臋 boj臋. - Nie wygl膮dasz na

przestraszonego - z臋by Amandy szcz臋ka艂y. - Tam, na schodach wcale nie wygl膮da艂e艣

na przestraszonego. Ju偶 chcia艂 jej powiedzie膰, 偶e nie by艂 przera偶ony, poniewa偶

dobrze wiedzia艂, 偶e poprzednie strachy by艂y jej dzie艂em, wobec czego i w tym, co

si臋 sta艂o przed chwil膮, dopatrywa艂 si臋 jej autorstwa. A jednak si臋 do tego nie

przyzna艂. Nie bardzo wiedzia艂 dlaczego, tyle 偶e przekonanie Amandy o jego

m臋stwie w jaki艣 spos贸b czyni艂o go m臋偶niejszym. Poza tym wydawa艂o si臋, 偶e

czekanie na powr贸t Molly b臋dzie wymaga膰 ca艂ej jego odwagi. Przez wieczno艣膰

niemal - prawdopodobnie nie trwa艂a ona d艂u偶ej nad dwadzie艣cia minut - Dawid z

Amand膮 siedzieli skuleni na kanapce i gadali szeptem o tym, co le偶a艂o na

schodach, o g艂owie kupidyna i poltergei艣cie. G艂owa znikn臋艂a przed wielu, wielu

laty, kiedy to zabra艂 j膮 poltergeist. Przez ca艂y ten czas nikt jej nie widzia艂.

I nagle wr贸ci艂a. Wr贸ci艂a, a razem z ni膮 setki kamieni, jakie艣 starocie i, co

najbardziej niesamowite, kurz. Pokrywa艂 g艂ow臋 i skrzynk臋, i ca艂y podest. Nie

taki pylisty kurz ze dworu, ale pachn膮cy zgnilizn膮 i staro艣ci膮 proch, jaki si臋

艣ciele w opuszczonych miejscach, dawno odci臋tych od powietrza i 偶ycia. Bez

wzgl臋du jednak, sk膮d przysz艂a, g艂owa wr贸ci艂a i co艣 j膮 musia艂o przynie艣膰. I

doprawdy wygl膮da艂o na to, 偶e tym czym艣 by艂 poltergeist. To Amanda zada艂a pytanie

"dlaczego?" Je艣li poltergeist wr贸ci艂 po tylu latach do Willi Westerley贸w, to

dlaczego wr贸ci艂. Kiedy zada艂a to pytanie, spojrza艂a na Dawida, kt贸ry od razu

wiedzia艂, o co jej chodzi, bo my艣la艂 zupe艂nie to samo. Zadawa艂 sobie pytanie,

czy duch nie wr贸ci艂 czasami dlatego, 偶e Amanda si臋 pod niego podszywa艂a. Mo偶e

by艂 z tego niezadowolony. By艂a to my艣l przera偶aj膮ca, nawet dla Dawida, a Amanda

sprawia艂a wra偶enie niemal chorej ze strachu. Przestali w tym momencie rozmawia膰

i siedzieli bez s艂owa, ze wzrokiem i s艂uchem napi臋tym. W domu panowa艂a absolutna

cisza. Po chwili Dawid poczu艂 si臋 odrobin臋 swobodniej i chcia艂 zapyta膰 Amand臋,

jak robi艂a tamte niby to poltergeistowe sztuczki, ale kiedy spojrza艂 na jej

blad膮, 艣ci膮gni臋t膮 twarz, doszed艂 do wnisku, 偶e nie nadaje si臋 teraz do takiej

rozmowy. Siedzieli przycupni臋ci i milcz膮cy w rogu kanapki, kiedy us艂yszeli

samoch贸d Molly na podje藕dzie. 呕aden d藕wi臋k na 艣wiecie nie wyda艂 si臋 im nigdy tak

cudowny. - Wr贸ci艂y! - krzykn臋li do siebie rzucaj膮c si臋 do gara偶u. Molly i Ingrid

nie zd膮偶y艂y jeszcze wysi膮艣膰 z samochodu, kiedy opowiedzieli im po艂ow臋 ca艂ej

historii. Oczywista, musieli j膮 kilkakrotnie powtarza膰, nim obie panie zacz臋艂y

rozumie膰, o czym m贸wi膮. Kiedy wreszcie zrozumia艂y, Molly obj臋艂a ramionami Amand臋

i powiedzia艂a: - Och, Bo偶e, tak si臋 ba艂am, 偶e si臋 co艣 podobnego stanie! W

nast臋pnej chwili rzuci艂a si臋 p臋dem na g贸r臋, a za ni膮 pozostali, by sprawdzi膰, co

z malcami. Ca艂a tr贸jka spa艂a smacznie. W drodze na d贸艂 Ingrid i Molly dok艂adnie

obejrza艂y 艣mietnik na schodach. Po powrocie do bawialni Ingrid zacz臋艂a zadawa膰

tysi膮ce pyta艅. By艂a to du偶a, ros艂a blondynka, osoba w najwy偶szym stopniu

logiczna. Nawet wygl膮d mia艂a logiczny, jakby j膮 projektowano z suwakiem

logarytmicznym w r臋ku. Ulubinym jej wyra偶eniem by艂o: "wynika z tego", i je艣li

co艣 z czego艣 nie wynika艂o w spos贸b logiczny, to ona, rzecz jasna, nie mog艂a mie膰

dla tego czego艣 najmniejszego uznania. By艂o r贸wnie偶 oczywiste, 偶e prawdziwy duch

nie wynika艂 logicznie z 偶adnych jej poj臋膰 czy do艣wiadcze艅. Ingrid podejrzewa艂a,

偶e 藕r贸d艂o k艂opot贸w jest ca艂kiem ziemskie - Dawid czy Amanda albo oboje. Te

podejrzenia wywiera艂y dziwny wp艂yw na Amand臋. Kiedy Ingrid zacz臋艂a zadawa膰

nieufne pytania, na twarz Amandy zacz臋艂y wraca膰 rumie艅ce, wargi jej przesta艂y

dr偶e膰 i zacz臋艂y si臋 wywija膰 w ten jej u艣mieszek do g贸ry nogami. Najwyra藕niej nie

mia艂a zamiaru zwierza膰 si臋 Ingrid, a Dawid to akceptow艂. Je艣li Amanda chce

zaczeka膰 i kiedy indziej opowiedzie膰 o swojej roli w pozosta艂ych "zjawiskach

nadnaturalnych" - to jej sprawa, on nie ma nic przeciwko temu. Poza tym fakt, 偶e

Ingrid tak wyra藕nie dawa艂a im odczu膰 swoje niedowiarstwo, cho膰 przecie偶 m贸wili

prwd臋, sprawia艂, 偶e mia艂o si臋 ochot臋 jej k艂ama膰. Je艣li ona nie wierzy艂a w nic,

co opowiada艂 Dawid i Amanda, Molly wierzy艂a we wszystko. Siedzia艂a przy Amandzie

na kanapce i wydawa艂a si臋 r贸wnie zdenerwowana i podniecona jak jej c贸rka, p贸ki

si臋 nie roze藕li艂a pytaniami Ingrid. Kiedy ta postanowi艂a wreszcie od艂o偶y膰 dalsze

艣ledztwo do rana, Dawid zaofiarowa艂 si臋 z pomoc膮 przy sprz膮taniu na schodach.

Amanda zosta艂a wi臋c w bawialni z Molly, a Dawid z Ingrid zbierali kamienie i

inne przedmioty i sk艂adali w drewnianej skrzynce. Tam, na pode艣cie, po艣r贸d

kamieni i zat臋ch艂ego kurzu, Dawid niemal by艂 rad z towarzystwa Ingrid. W

podobnej sytuacji trudno nie doceni膰 osoby, kt贸ra nigdy w 偶yciu nie wierzy艂a w

duchy i nigdy nie uwierzy bez wzgl臋du na przysz艂e wypadki. Kiedy kamienie

znalaz艂y si臋 w skrzynce, Dawid podni贸s艂 i obtar艂 z kurzu g艂ow臋 kupidyna. -

Zabior臋 j膮 - powiedzia艂. Ingrid zapyta艂a, po co, tonem, jakim policjant m贸g艂by

zapyta膰 faceta przy okienku bankowym, dlaczego nosi mask臋. Dawid wzruszy艂

ramionami. - Chc臋 j膮 mie膰 u siebie w pokoju. - A gdzie j膮 trzyma艂e艣 dot膮d?

Potrz膮sn膮艂 wolno g艂ow膮. - Nigdzie nie trzyma艂em - odpar艂, ale ona mu nie

uwierzy艂a. Stwierdzi艂, 偶e naprawd臋 wszystko jedno, co b臋dzie m贸wi艂, i tak to nie

ma 偶adnego znaczenia, wi臋c da艂 spok贸j pr贸bom. Poza tym sam nie bardzo wiedzia艂,

dlaczego chce mie膰 g艂ow臋 kupidyna. Mo偶e dlatego, 偶e, jego zdaniem, powinna

wr贸ci膰 na miejsce. Ten kupidyn bez g艂owy zawsze sprawia艂 mu pewn膮 przykro艣膰,

wi臋c cieszy艂 si臋 teraz, 偶e po tylu latach dostanie j膮 z powrotem. Molly z Amand膮

siedzia艂y w dalszym ci膮gu na kanapce i gada艂y, ale zamilk艂y, kiedy Dawid wszed艂

z Ingrid. Bardzo by艂 ciekaw, o czym one m贸wi艂y, bo wyczuwa艂 jak膮艣 zmian臋. Nie

potrafi艂by jej okre艣li膰 czy nazwa膰, ale by艂a, i to tak du偶a, 偶e niemal

wyczuwalna w powietrzu. Tej nocy Ingrid spa艂a w pokoju Amandy, a Amanda spa艂a u

matki. To r贸wnie偶 by艂o co艣 nowego. Dawid by艂 tak zaintrygowany, 偶e w chwil臋

p贸藕niej, id膮c do 艂azienki stan膮艂 na chwil臋 pod drzwiami pokoju Molly. Nie

pods艂uchiwa艂, bo nie dochodzi艂y do niego poszczeg贸lne s艂owa, s艂ysza艂 tylko, 偶e

gadaj膮 i gadaj膮, jakby mia艂y zamiar przegada膰 p贸艂 nocy. Po艂o偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka i

przez d艂ugi czas nie m贸g艂 zasn膮膰. My艣la艂 o Amandzie, wci膮偶 rozmawiaj膮cej z matk膮

w s膮siednim pokoju. Zapewne przez t臋 jedn膮 noc wi臋cej sobie powiedzia艂y ni偶

przez ostatni rok czy dwa. My艣la艂 r贸wnie偶 o g艂owie kupidyna le偶膮cej o kilka

krok贸w, w g贸rnej szufladzie komody. Potem my艣la艂 o "tych rzeczach" na schodach -

zastanawia艂 si臋, kto je tam zani贸s艂 - i wci膮偶 dochodzi艂 do tego samego co

poprzednio wniosku. Bez wzgl臋du na to, co m贸wi Ingrid, sprawy nie mo偶na by艂o

wyja艣ni膰 w 偶aden logiczny spos贸b. Ale jako艣 wcale go to nie przera偶a艂o. Mo偶e

cz艂owiek przywyka do my艣li, 偶e mieszka z duchem pod jednym dachem? A jak ju偶 raz

przywyknie, to przestaje si臋 ba膰 tego ducha. Zastanawia艂 si臋, czy tak jest

naprawd臋. Wyobrazi艂 sobie na pr贸b臋, 偶e drzwi jego pokoju otwieraj膮 si臋

bezszelestnie, a potem wysuwa si臋 powoli jego szuflada z bielizn膮 wyci膮gana

niewidzialn膮 r臋k膮 poltergeista, kt贸ry przyszed艂 upomnie膰 si臋 o swoj膮 w艂asno艣膰.

Dawid wspar艂 si臋 na 艂okciu i zobaczy艂 to bardzo wyra藕nie oczami wyobra藕ni. W

zalewaj膮cym pok贸j bladym ksi臋偶ycowym 艣wietle wcale to nie by艂o trudne. Doszed艂

do wniosku, 偶e jednak ma s艂uszno艣膰, mo偶na przywykn膮膰 do ducha. Cho膰 w

najbardziej realistyczny spos贸b przedstawia艂 sobie poltergeista, 偶adne ciarki

nie chcia艂y mu przebiega膰 po grzbiecie. A nawet wyszczerzy艂 z臋by w kierunku

komody. - Prosz臋 bardzo, panie poltergeist - powiedzia艂 g艂o艣no. - Masz do niej

prawo pierwsze艅stwa. Le偶y tam, z prawej strony, za skarpetkami. Rozdzia艂

dziewi臋tnasty Nast臋pnego ranka g艂owa kupidyna w dalszym ci膮gu znajdowa艂a si臋 w

szufladzie po prawej r臋ce za skarpetkami. Gdyby jej tam nie by艂o, trudno

przysz艂oby Dawidowi uwierzy膰 w wydarzenia ostatniej nocy. Przede wszystkim

za艣wita艂 znowu jasny, pogodny dzie艅, jeden z takich, w kt贸rych wszystko rysuje

si臋 ostro, wyrazi艣cie, bez cienia tajemniczo艣ci. Taki dzie艅, kiedy to cz艂owiek

si臋 zastanawia, sk膮d te偶 u licha mog艂y mu si臋 przywidzie膰 te brednie, w kt贸re

wierzy艂 o p贸艂nocy. A drugim czynnikiem, kt贸ry sprawia艂, 偶e ostatnie wydarzenia

wydawa艂y si臋 nieprawdopodobne - by艂a Ingrid. Ingrid porwa艂a si臋 na nogi z samego

rana przejmuj膮c wszystko w swoje r臋ce. Nie艂atwo uj膮膰 w swoje r臋ce to, w co

ludzie wierz膮 albo nie wierz膮, ale je艣li to w og贸le mo偶liwe, Ingrid by艂a

najw艂a艣ciwsz膮 osob膮. Patrz膮c, jak krz膮ta si臋 po domu, Dawid stwierdzi艂, 偶e

zaczyna si臋 zdecydowanie przychyla膰 ku logicznemu wyja艣nieniu wydarze艅

wczorajszego wieczora. Nie znaczy to, 偶e je znalaz艂, lecz pr贸bowa艂 znale藕膰.

Amanda, rzecz jasna, by艂a pierwsz膮 ewentualno艣ci膮. Ca艂y czas obserwowa艂 j膮

bacznie. Przy 艣niadaniu by艂a jak zwykle milcz膮ca, ale wyczuwa艂 w niej jak膮艣

zmian臋. Przynajmniej dop贸ty, dop贸ki Ingrid nie zacz臋艂a znowu zadawa膰 pyta艅.

Wtedy Amanda w艂o偶y艂a ochronn膮 mask臋 zwyk艂ego ch艂odu. Ingrid zadawa艂a niezliczone

pytania. Raz jeszcze wszystkie, kt贸re zada艂a poprzedniego wieczora, i mas臋

nowych. Wiele z tych nowych dotyczy艂o Janie i bli藕ni膮t, kt贸rzy nie zeszli

jeszcze na 艣niadanie. Chcia艂a wiedzie膰, od jak dawna malcy le偶eli w 艂贸偶ku, nim

ruszy艂a lawina kamieni na schodach, i gdzie znajdowali si臋 podczas innych

wydarze艅. Molly, widz膮c, do czego Ingrid zmierza, potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Oni nie

mogli mie膰 z tym nic wsp贸lnego. S膮 za mali. My艣l臋, 偶e nie powinno si臋 im w og贸le

o tym m贸wi膰. Zbyt wiele mieli ostatnio smutnych prze偶y膰. Ciesz臋 si臋, 偶e

przynajmniej te wczorajsze przespali. Ingrid mia艂a inne zdanie, ale koniec

ko艅c贸w obieca艂a, 偶e nie wspomni o niczym, przynajmniej bli藕ni臋tom, uwa偶a艂a

jednak, 偶e powinna przepyta膰 Janie. Spiera艂y si臋 jeszcze o to, kiedy Amanda

poprosi艂a, by pozwolono jej wsta膰, i wysz艂a kuchennymi drzwiami. Po chwili Dawid

poszed艂 za ni膮. Wygrzewa艂a si臋 w porannym s艂o艅cu siedz膮c na schodkach

kuchennych. Usiad艂 obok niej. S艂o艅ce grza艂o na schodkach, ale w powietrzu wisia艂

jeszcze rze艣ki ch艂贸d z nocy. Siedzieli tak, ze wzrokiem wbitym w ziemi臋, bez

s艂owa. Ziemia pod kuchennymi schodkami by艂a sucha, naga i ca艂kiem nieciekawa,

ale 偶e Dawidowi trudno by艂o rozpocz膮膰 wypytywanie, wi臋c dalej wbija艂 wzrok w

ziemi臋. Amanda robi艂a to samo. Dawid zacz膮艂 ju偶 my艣le膰, 偶e przesiedz膮 tak ca艂y

ranek, kiedy w ich pole widzenia wesz艂a mr贸wka, kt贸ra ci膮gn臋艂a martwego 偶uka

trzykrotnie od niej wi臋kszego. Przygl膮dali si臋 jej oboje. - Bomba! - powiedzieli

jednocze艣nie. A kiedy zacz臋li si臋 g艂o艣no zastanawia膰, "jak te偶 ona mo偶e

ud藕wign膮膰 co艣, tyle razy od niej wi臋kszego", Dawid obr贸ci艂 si臋 do Amandy. -

Jak?... - zacz膮艂, ale nim sko艅czy艂, ju偶 odpowiada艂a. - Przeturla艂am -

powiedzia艂a. - Pami臋tasz, 偶e ta donica by艂a w dolnej cz臋艣ci zaokr膮glona! No wi臋c

jak si臋 j膮 odrobin臋 przechyli艂o, to mo偶na j膮 by艂o toczy膰 na boku. Dotoczy艂am j膮

do szczytu schod贸w i pu艣ci艂am. Dawid pokiwa艂 g艂ow膮. - A potem pogna艂a艣 do

艂贸偶ka... - I udawa艂am, 偶e 艣pi臋. Bardzo dobrze udaj臋, 偶e 艣pi臋. - Zmru偶y艂a

o艣lepione 艣wiat艂em oczy robi膮c min臋 osoby nagle wyrwanej ze snu. - A kiedy obraz

zosta艂 rozwalony? - Cisn臋艂am tym kryszta艂owym przyciskiem i zwia艂am. Nim

cz艂owiek si臋 zbudzi i zacznie rusza膰, musi up艂yn膮膰 troch臋 czasu, cho膰by nie wiem

co. Mia艂am latark臋, kt贸r膮 sobie o艣wietlam drog臋, wi臋c nie musia艂am si臋

zatrzymywa膰, 偶eby w艂膮czy膰 i wy艂膮czy膰 艣wiat艂o. Le偶a艂am mo偶e dwie sekundy w 艂贸偶ku,

kiedy wlecia艂a mama. Ma艂o brakowa艂o, 偶ebym wpad艂a. - A te wszystkie kamienie? -

Z wi臋kszo艣ci膮 posz艂o mi bardzo 艂atwo. Zbiera艂am je tam, w 艂o偶ysku strumienia, i

magazynowa艂am w gara偶u na stryszku. Potem nosi艂am je w kieszeni, p贸ki mi nie

by艂y potrzebne. Niekt贸re po prostu rozsypywa艂am i zostawia艂am, a wi臋kszo艣膰 tych

lataj膮cych rzuca艂am ze schod贸w. Z tego miejsca tam, na pode艣cie, mo偶na trafi膰

przez drzwi do czterech pokoi na dole. Wiesz o tym? - Nie - odpar艂 Dawid. -

Nigdy o tym nie pomy艣la艂em. W ka偶dym razie nie jako o miejscu, z kt贸rego mo偶na

rzuca膰 kamieniami. - My艣la艂 o tym pode艣cie jako o miejscu, w kt贸rym mo偶na si臋

nastawi膰 na odbi贸r ca艂ego domu. Dla niego ca艂y dom "wi膮za艂 si臋" z tym podestem,

a nie "le偶a艂 w jego zasi臋gu". - Wtedy, przy stole - ci膮gn臋艂a Amanda - wtedy,

kiedy si臋 st艂uk艂 dzbanek od mleka... - Tak, prawda. Nie potrafi艂em sobie

wyobrazi膰, jak mog艂a艣 to zrobi膰. - Przynios艂am po prostu do sto艂u du偶y kamie艅 w

kieszeni, potem przygotowa艂am go sobie na kolanach i czeka艂am, a偶 nadarzy si臋

okazja, kiedy wszyscy b臋dziecie patrzyli na co艣 innego, nie na mnie. - Ach,

pami臋tam! Bojler zacz膮艂 strasznie ha艂asowa膰. Amanda skin臋艂a g艂ow膮. - I kiedy

wszyscy odwr贸cili si臋 w tamtym kierunku, podrzuci艂am lekko kamie艅 w g贸r臋. Spad艂

prosto na st贸艂. W gruncie rzeczy ty mi podsun膮艂e膰 ten pomys艂. - Ja? - zdziwi艂

si臋 Dawid. - Tak! Tego dnia kiedy przechodzili艣cie pr贸b臋 metalu. Czeka艂e艣, a偶

wszyscy spojrz膮 w jakim艣 kierunku, i wtedy zsun膮艂e艣 swoje jedzenie na kolana.

Jeszcze jedna my艣l przysz艂a Dawidowi do g艂owy. - S艂uchaj, a co z seansem? Z tym

stukaniem i w og贸le... Czy to znaczy... czy to te偶 twoja robota? Przez chwil臋

Amanda przygl膮da艂a mu si臋 spod przymru偶onych powiek, wreszcie wzruszy艂a

ramionami. - Tak - powiedzia艂a. - To moja robota. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nigdy nie

zgadniesz, jak to zrobi艂am. - No c贸偶, dot膮d nie zgad艂em. - Du偶ym palcem u nogi.

- Du偶ym palcem u nogi? - Aha. Czyta艂am o takim szachrowanym duchu, kt贸rego przez

d艂ugi czas nikt nie m贸g艂 rozszyfrowa膰. Okaza艂o si臋, 偶e robi艂y to dwie

dziewczynki - a stukanie za艂atwia艂y du偶ymi palcami u nogi. Wi臋c poniewa偶 nigdy

dot膮d nie by艂am medium i nie mia艂am pewno艣ci, czy mi si臋 uda, wymy艣li艂am t臋

histori臋 z palcem na wypadek, gdyby 偶aden prawdziwy duch nie przyszed艂. 呕eby艣cie

nie mieli zawodu. - Ale jak mog艂a艣 tak g艂o艣no stuka膰 palcem? - W tej ksi膮偶ce nie

by艂o dok艂adnie powiedziane, jak one to robi艂y, wi臋c musia艂am sama co艣 wymy艣li膰.

Znalaz艂am du偶y ci臋偶ki pier艣cie艅 metalowy - jak膮艣 cz臋艣膰 silnika samochodowego -

pasuj膮cy jak ula艂 na m贸j du偶y palec. Zacz臋艂am 膰wiczy膰, a偶 nauczy艂am si臋 mocno

nim uderza膰. No i kiedy chcia艂am zastuka膰 podczas seansu, wystarczy艂o tylko

zsun膮膰 kape膰 i pukn膮膰 pier艣cieniem. Uda艂o si臋 doskonale, tyle 偶e mi palec spuch艂

i ledwo zdo艂a艂am zdj膮膰 to 偶elastwo. Bola艂 mnie potem przez kilka dni. - Aha. -

Dawid przypomnia艂 sobie, 偶e Amanda kula艂a przez jaki艣 czas. - A to, co si臋

ukaza艂o w schowku? - Och, to by艂o 艂atwe. Zrobi艂am os艂on臋 z czerwonego papieru na

偶ar贸wk臋. Wiesz, jak wygl膮da 艣wiat艂o w schowku, 偶ar贸wka wisi na takim

staro艣wieckim sznurze. No wi臋c przywi膮za艂am d艂ugi szpagat do 艂a艅cuszka

wy艂膮cznika, przesun臋艂am szpagat pod dywanikiem tak, 偶e wystawa艂 tu偶 pod moim

krzes艂em, na ko艅cu przywi膮za艂am guzik, 偶eby m贸c z艂apa膰 go palcami u n贸g i

poci膮gn膮膰. - A ta g艂owa z oczyma? - Wyci臋艂am j膮 z tektury i powiesi艂am na

zas艂onie od ty艂u tak, by艣cie mogli j膮 zobaczy膰 dopiero wtedy, kiedy w schowku

zapali si臋 艣wiat艂o. - Bomba - o艣wiadczy艂 Dawid. - M贸g艂bym zobaczy膰, jak to

zrobi艂a艣? - Pewno. Zaraz? - ju偶 si臋 podnosi艂a z tak膮 min膮, jak膮 robi艂a Janie,

kiedy podziwiano jej umiej臋tno艣ci. - Dobra, zaraz. Ale chcia艂em ci臋 przedtem

jeszcze o co艣 zapyta膰. - No? - Amanda usiad艂a. - To, o co ci臋 chcia艂em

zapyta膰... no wi臋c... chcia艂em zapyta膰: dlaczego? Rozumiesz? Dlaczego ty to

robi艂a艣? Amanda znowu wbi艂a wzrok w ziemi臋. Kilka razy podnosi艂a oczy na Dawida,

nim odpowiedzia艂a. Za pierwszym razem przypuszcza艂, 偶e si臋 rozz艂o艣ci, ale chyba

si臋 jednak rozmy艣li艂a. Wreszcie odpowiedzia艂a: - Nie wiem. Ju偶 teraz nie wiem.

Przez jaki艣 czas my艣la艂am, 偶e po to, 偶eby ich zmusi膰 do wyprowadzki z tego domu,

bo nie chcia艂am mieszka膰 tutaj, na wsi, i chodzi膰 do jakiej艣 g艂upiej szk贸艂ki dla

bogatych wsiok贸w, gdzie b臋dzie kupa grzecznych ulizanych dzieci, kt贸re na pewno

znienawidz膮 tak膮, jak ja. My艣la艂am, 偶e je艣li dobrze wszystkich nastrasz臋, to

b臋dziemy si臋 musieli wyprowadzi膰. Ale to chyba nie by艂 jedyny pow贸d. My艣l臋, 偶e

najwa偶niejsze dla mnie by艂o... 偶eby si臋 odegra膰. - Odegra膰? A za co ty si臋

chcia艂a艣 odgrywa膰? - Za wszystko. Na wszystkich za wszystko. Z tego, jak Amanda

wym贸wi艂a s艂owo "wszystko", mo偶na by艂o s膮dzi膰, 偶e uwa偶a, i偶 powinna si臋 by艂a

odegra膰 za bardzo wiele. Po chwili Dawid zapyta艂: - Czy przyzna艂a艣 si臋 Molly, 偶e

by艂a艣 poltergeistem? To znaczy, do wczorajszego wieczora? Czy o tym gada艂y艣cie?

Amanda kiwn臋艂a g艂ow膮. - Tak. Powiedzia艂am jej o tym i o wielu innych rzeczach.

Musia艂y艣my chyba gada膰 ze trzy albo cztery godziny. - A co ona na to? Co chce

zrobi膰 za ten rozwalony filodendron? - pyta艂 Dawid. - Nie wiem. Ona sama te偶 nie

wie, w ka偶dym razie jeszcze nie teraz. Nie mia艂y艣my czasu na decyzje w r贸偶nych

sprawach, ale wiele si臋 dowiedzia艂y艣my. - Amanda pochyli艂a si臋, podnis艂a

patyczek i zacz臋艂a co艣 rysowa膰 na piasku przed schodkami. - Ja si臋 czego艣

dowiedzia艂am... - Jest co艣, czego ja bym si臋 bardzo chcia艂 dowiedzie膰 -

powiedzia艂 Dawid. - Chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, sk膮d si臋 wzi臋艂a g艂owa kupidyna.

Amanda podnios艂a na niego szybko wzrok. - Ja te偶. - No a co ty my艣lisz?

Przypuszczasz, 偶e wr贸ci艂 prawdziwy poltergeist? - Nie wiem. Ty tak my艣lisz? -

Nie wiem. Przecie偶 to ty jeste艣 specjalistka od zjawisk nadprzyrodzonych i w

og贸le. Amanda westchn臋艂a i d艂ugo potrz膮sa艂a g艂ow膮. Wreszcie powt贸rzy艂a: - Nie

wiem. Chcia艂abym tylko, 偶eby tw贸j tata ju偶 wwr贸ci艂. Jak on jeszcze d艂ugo tam

b臋dzie? Dawida a偶 zatka艂o ze zdumienia. S膮dzi艂 dot膮d, 偶e zna stosunek Amandy do

ojca. I nigdy by mu w g艂owie nie posta艂o, 偶e nawet ca艂a armia poltergeist贸w

sprawi, by Amanda cieszy艂a si臋 na powr贸t jego taty. Ma艂o brakowa艂o, by to

powiedzia艂, lecz w艂a艣nie otwar艂y si臋 drzwi kuchenne i wesz艂a Janie, a za ni膮

bli藕niaki. Dawid rzuci艂 Amandzie znacz膮ce spojrzenie, kt贸re mia艂o przypomnie膰,

偶e malcy nic nie wiedz膮 o wczorajszych wydarzeniach i nie powinni si臋

dowiedzie膰. Amanda skin臋艂a g艂ow膮 spogl膮daj膮c przy tym na niego zimnym wzrokiem,

kt贸ry m贸wi艂, 偶e nie potrzebuje 偶adnych rad. Potem wspar艂a podbr贸dek na kolanach

i zapad艂a w ponure zamy艣lenie. Dzieci, nie艣wiadome wczorajszych zmartwie艅 i

prze偶y膰, by艂y, jak zawsze rankiem, pe艂ne energii i rado艣ci. A nawet wydawa艂o

si臋, 偶e energia rozpiera je bardziej ni偶 zwykle. Skaka艂y po kuchennym ganku,

chichocz膮c, gadaj膮c, pr贸buj膮c 艣ci膮gn膮膰 na siebie uwag臋. Nawet zacz臋艂y troch臋

dra偶ni膰 Dawida, a pewny by艂, 偶e Amandzie w jej obecnym nastroju daj膮 si臋 dobrze

we znaki. Kiedy Ester stan臋艂a za ni膮 na schodkach i pr贸bowa艂a wdrapa膰 si臋 jej na

plecy, 偶eby pojecha膰 na barana, Dawid a偶 si臋 skr臋ci艂, czekaj膮c na wybuch i

wrzask. Ale ku jego zdumieniu, zamiast wrzasn膮膰, Amanda przytrzyma艂a ma艂膮 za

n贸偶ki, by nie spad艂a, i galopowa艂a po ogrodzie z piszcz膮c膮 i chichocz膮c膮 Ester

na plecach, a Janie i Blair biegli za nimi z ty艂u. Bardzo to zdumia艂o Dawida,

ale czeka艂o go jeszcze wi臋ksze zdumienie, kiedy wszed艂szy po po艂udniu do swojego

pokoju zobaczy艂 Blaira, kt贸ry siedzia艂 na pod艂odze i karmi艂 kruka Amandy. Karmi艂

go okruszkami ciasta. Dawid zobaczy艂 otwart膮 klatk臋 na parapecie okiennym. -

S艂uchaj, Blair? Czy Amanda wie, 偶e masz tutaj Rolora? - Tak - kiwn膮艂 g艂ow膮

Blair. - Ona mi go da艂a. Dawid wiedzia艂, 偶e si臋 nie przes艂ysza艂, ale trudno mu

by艂o uwierzy膰. - Jeste艣 pewny? - Tak. A t臋 rogat膮 jaszczurk臋 da艂a Janie i

Tesser. - Niemo偶liwe! - A w膮偶 jest dla ciebie. - Niemo偶liwe! - powt贸rzy艂 Dawid.

Usiad艂 na pod艂odze obok Blaira i wzi膮艂 okruch ciasta chc膮c sprawdzi膰, czy kruk

b臋dzie jad艂 i z jego r臋ki. Ptaszysko obr贸ci艂o 艂eb, spojrza艂o na niego

podejrzliwie jednym 偶贸艂tym okiem, ale po chwili podskoczy艂o i wzi臋艂o jedzenie.

Dawid pomaga艂 Blairowi ustawi膰 klatk臋 Rolora w innym lepszym miejscu, na stole w

k膮cie, kiedy zauwa偶y艂 na nodze malca, tu偶 pod kolanem, wielki fioletowy siniak.

- A to sk膮d? - zapyta艂. - Zobacz, jeszcze tutaj - poskar偶y艂 si臋 Balir. - I

tutaj. - Pokaza艂 bratu drugi siniak na kostce i mniejszy na 艂okciu. - To schody

zrobi艂y - t艂umaczy艂. - Wtedy, jak spad艂em z t膮 skrzynk膮. - Przekrzywi艂 g艂ow臋 na

bok, zamy艣li艂 si臋 chwil臋, a potem spyta艂: - Gdzie jest ta skrzynka, Dawid?

Widzia艂e艣 j膮? Dawida zacz臋艂o ogarnia膰 podniecenie. - Skrzynka? - spyta艂. - Jaka

skrzynka, Blair? Drewniana skrzynka, w kt贸rej by艂a g艂owa kupidyna i kupa

kamieni? Blair kiwn膮艂 g艂ow膮. - Wczoraj wieczorem - t艂umaczy艂 - skrzynka spad艂a

razem ze mn膮 ze schod贸w. Ale teraz znikn臋艂a. Widzia艂e艣 t臋 skrzynk臋, Dawid?

Rozdzia艂 dwudziesty Trzeba by艂o czasu, cierpliwo艣ci i wielu pyta艅, by wyci膮gn膮膰

wreszcie z malca ca艂膮 histori臋. Kiedy do Dawida dotar艂o, o czym m贸wi Blair,

zacz膮艂 si臋 niecierpliwi膰 i denerwowa膰. A kiedy kto艣 zachowywa艂 si臋 wobec Blaira

niecierpliwie, malec natychmiast robi艂 si臋 bardziej milcz膮cy ni偶 zwykle. Niemal

ca艂kiem zaniem贸wi艂, a potem nagle poderwa艂 si臋 i podbieg艂 do parapetu w wykuszu

okiennym. Dawid ju偶 chcia艂 wrzasn膮膰, 偶eby wraca艂 i zacz膮艂 wreszcie gada膰, kiedy

zrozumia艂, 偶e brat chce mu co艣 pokaza膰. W wykuszu okiennym by艂 drewniany

parapet, tworz膮cy niskie siedzenie, gdzie Blair trzyma艂 wszystkie swoje zabawki,

wi臋c Dawid nie rozumia艂, co to mo偶e mie膰 wsp贸lnego z drewnian膮 skrzynk膮, p贸ki

nie zajrza艂 do 艣rodka. Oparcie siedzenia obluzowa艂o si臋 w murze i pochyli艂o

ponad zabawkami, a z ty艂u za nim zia艂 ciemny, zakurzony otw贸r. Otw贸r mia艂 kilka

cali szeroko艣ci, a si臋ga艂 w g艂膮b od oparcia siedzenia do zewn臋trznej 艣ciany

domu. By艂 pusty - zalega艂 tam tylko zat臋ch艂y kurz, kt贸rego zapach Dawid pami臋ta艂

z poprzedniej nocy. - Czy tu j膮 znalaz艂e艣? - spyta艂. - Czy to tu znalaz艂e艣

skrzynk臋 z g艂ow膮 kupidyna? Wszystko zacz臋艂o si臋 wyja艣nia膰. Blair nie by艂

wieczorem senny, bo si臋 wyspa艂 po po艂udniu, tote偶 kiedy Amanda po艂o偶y艂a go do

艂贸偶ka, nie zasn膮艂, wsta艂 i zacz膮艂 si臋 bawi膰 zabawkami. I jako艣 musia艂 uderzy膰 w

to oparcie okiennego siedzenia i obluzowa膰 je. No i za nim, z ty艂u, znalaz艂

skrzynk臋. - Zacz膮艂e艣 z ni膮 schodzi膰 w d贸艂 i upad艂e艣? - pyta艂 Dawid, a Balir

przytakn膮艂, kiwaj膮c zawzi臋cie g艂ow膮. - I co potem? Gdzie by艂e艣 potem? Nie

widzia艂em ci臋, kiedy przyszli艣my zobaczy膰, co si臋 sta艂o. - Ba艂em si臋 - t艂umaczy艂

Blair. - Noga mnie bola艂a i kto艣 krzycza艂, wi臋c si臋 schowa艂em do 艂贸偶ka i

czeka艂em na ciebie. I ty nie przyszed艂e艣. A potem by艂o rano. A wi臋c wszystko

sta艂o si臋 jasne. Krzyk Amandy wystraszy艂 Blaira, kt贸ry wr贸ci艂 do 艂贸偶ka i le偶a艂

tam, p贸ki nie zasn膮艂. Kiedy Dawid to sobie uzmys艂owi艂, chcia艂 w pierwszym

odruchu lecie膰 i powiedzie膰 innym. Najpierw Amandzie, a potem Molly i reszcie. A

nawet ju偶 ruszy艂 do drzwi, kiedy przywo艂a艂 go Blair. - O co chodzi? Nie mam

czasu - Dawid by艂 zniecierpliwiony. - Czy m贸g艂bym j膮 zobaczy膰? M贸g艂bym zobaczy膰

skrzynk臋? - Nie ma jej tutaj. Ingrid j膮 gdzie艣 zabra艂a... - nagle przypomnia艂

sobie o g艂owie kupidyna, podszed艂 do komody i wyci膮gn膮艂 rze藕b臋 z szuflady.

Usiad艂 ko艂o Blaira i razem j膮 ogl膮dali. By艂a taka sama, jak pozosta艂e g艂owy

kupidyn贸w przy por臋czy, tyle 偶e pod pokryw膮 kurzu drewniane policzki i loki

wydawa艂y si臋 bardziej l艣ni膮ce i mniej zniszczone. Jak pozosta艂e kupidynki, tak i

ten mia艂 okr膮g艂e pulchne policzki i ma艂e u艣miechni臋te usta. Od spodu, w miejscu

gdzie g艂owa zosta艂a odci臋ta, drzewo by艂o ostre, po艂upane, surowe, a nie

wyg艂adzone i polakierowane jak szyja, z kt贸rej j膮 odci臋to. Dawid trzymaj膮c g艂ow臋

w r臋kach zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, jak to si臋 sta艂o, 偶e j膮 odci臋to - i kto to

zrobi艂. I kto j膮 ukry艂 w skrzynce za oparciem okiennego wykuszu przed ponad

siedemdziesi臋ciu laty. Zapewne zrobi艂 to poltergeist - ten s艂ynny poltergeist z

Willi Westerley贸w - i teraz pozostawa艂a tylko jedna tajemnica do rozwi膮zania.

Czy to by艂 prawdziwy poltergeist, czy te偶 dwie siostry Westerley udawa艂y ducha

chc膮c kogo艣 wystraszy膰 - albo na kim艣 si臋 odegra膰. Kiedy tak siedzia艂 trzymaj膮c

w r臋kach g艂ow臋 kupidyna, zacz膮艂 doznawa膰 niejasnego uczucia zawodu. By艂

rozczarowany ewentualno艣ci膮, 偶e mo偶e prawdziwy poltergeist w og贸le nigdy nie

istnia艂. Wiedzia艂, 偶e malcy te偶 b臋d膮 zawiedzeni. I zabawne, ale nie s膮dzi艂, by w

tym stanie rzeczy Amanda odczu艂a najmniejsze rozczarownaie. Jakie to dziwne, 偶e

ona, kt贸ra mia艂a przecie偶 bzika na punkcie zjawisk nadprzyrodzonych, jako艣 o

wiele mniej je lubi艂a, kiedy si臋 zdarza艂y naprawd臋. A malcy, kt贸rzy nie mieli

przecie偶 poj臋cia o sprawach zwi膮zanych z okultyzmem, byli im og贸lnie bior膮c

bardzo radzi. Dawid da艂 Blairowi g艂ow臋 do zabawy, a sam wyci膮gn膮艂 si臋 na

pod艂odze i zamy艣li艂 powa偶nie. Amanda niew膮tpliwie si臋 zmieni艂a, odk膮d zacz臋艂a

s膮dzi膰, 偶e gdzie艣 w domu kryje si臋 prawdziwy poltergeist. Czy b臋dzie zachowywa膰

si臋 jak dawniej, je艣li si臋 dowie, 偶e 偶adnego ducha nie by艂o? Zastanawia艂 si臋

jaki艣 czas nad tym i nad innymi sprawami, a kiedy wsta艂, zmieni艂 poprzednie

postanowienie. Wyt艂umaczy艂 Blairowi bardzo dok艂adnie wszystko o Amandzie i

duchu. - S艂uchaj, Blair - powiedzia艂 na koniec. - Nie m贸wmy Amandzie ani nikomu

innemu o tym, 偶e znalaz艂e艣 skrzynk臋 i spad艂e艣 z ni膮 ze schod贸w. Nie m贸wmy o tym

nikomu ani s艂owa. Niech nie wiedz膮, przynajmniej jaki艣 czas. Mo偶e kiedy艣 im

wszystko powiemy. Ale tymczasem chc臋 troch臋 zaczeka膰. Dobra? - Dobra -

odpowiedzia艂 Blair z u艣miechem, a potem zacz膮艂 si臋 艣mia膰 i podskakiwa膰. - Dobra.

Niech nie m贸wmy. Dawid zastanawia艂 si臋, czy malec tak si臋 ucieszy艂, bo mi艂o mu

dzieli膰 sekret ze starszym bratem, czy te偶 tak bardzo mu si臋 nie u艣miecha艂o ca艂e

to gadanie i t艂umaczenie, zwi膮zane z wyjawieniem sprawy. A mo偶e wydawa艂o mu si臋,

tak samo jak Dawidowi, 偶e lepiej, aby Amanda przez jaki艣 czas jeszcze wierzy艂a w

tego poltergeista. Je艣li tak, to dziwne, bo Dawid sam nie bardzo wiedzia艂, na

czym si臋 opiera to przekonanie. Nic by jednak nie przysz艂o z wypytywania malca,

co my艣li - a poza tym, u Blaira my艣lenie nie mia艂o nic wsp贸lnego z rozumieniem.

Wobec tego Blair i Dawid siedzieli cicho i wszystko w Willi Westerley贸w sz艂o bez

zmian. Amanda sp臋dza艂a wiele czasu z malcami i z Molly, a po kilku dniach Ingrid

zrezygnowa艂a z rozwik艂ania tajemnicy i wr贸ci艂a do miasta. A potem, pod koniec

sierpnia, ojciec Dawida wr贸ci艂 z g贸r. Wr贸ci艂 brudny i zm臋czony i bardzo rad, 偶e

ich wszystkich widzi. Wszyscy za艣 byli bardzo radzi, 偶e ju偶 przyjecha艂.

Powiedzieli mu, rzecz jasna, o poltergei艣cie, o tym, co zrobi艂, no i musia艂 si臋

dowiedzie膰 r贸wnie偶 wszystkiego o Amandzie i o tym, co ona zrobi艂a. Wkr贸tce po

powrocie do domu tata odby艂 z ni膮 na ten temat d艂ug膮 rozmow臋 w cztery oczy.

Dawid nigdy nie m贸g艂 wyci膮gn膮膰 z Amandy, co sobie nawzajem powiedzieli, ale nie

musia艂o by膰 tak 藕le, skoro od tego czasu zacz臋艂a si臋 niekiedy odzywa膰 do ojca,

nawet przy ludziach. Tata nie dowiedzia艂 si臋 tylko jednego, 偶e to Blair znalaz艂

skrzynk臋 i zwali艂 j膮 ze schod贸w. Dawid nie m贸g艂 si臋 do tego przyzna膰, gdy偶 tata

na pewno powiedzia艂by Molly, a Molly powiedzia艂aby Amandzie, a Dawid wci膮偶 mia艂

wra偶enie, 偶e jeszcze na to nie pora. Jeszcze nie pora. Wobec tego tata musia艂

si臋 dalej g艂owi膰 nad t膮 zagadk膮, tak jak i reszta z wyj膮tkiem Dawida i Blaira.

Wszyscy o tym m贸wili i deliberowali, ale Amanda chyba najwi臋cej. Lecz wkr贸tce po

powrocie taty przesta艂a ju偶, za ka偶dym razem, gdy sz艂a po zmroku na g贸r臋, prosi膰

kogo艣, 偶eby jej towarzyszy艂. A w miar臋 jak p艂yn膮艂 czas i nic si臋 niesamowitego

nie dzia艂o, jej ciekawo艣膰 coraz bardziej mala艂a. A potem pewnego dnia wydarzy艂o

si臋 co艣, co kaza艂o Dawidowi zacz膮膰 zastanawia膰 si臋 od pocz膮tku. Ojciec by艂 ju偶

niemal tydzie艅 w domu i ca艂e podniecenie przycich艂o na tyle, 偶e Dawid m贸g艂 si臋

zabra膰 do kilku rzeczy, kt贸re chcia艂 zrobi膰. Jedn膮 z nich by艂o przywr贸cenie

kupidynkowi brakuj膮cej g艂owy. Ch艂opiec przygotowywa艂 si臋 do tego niemal ca艂e

jedno przedpo艂udnie. Najpierw musia艂 zetrze膰 papierem 艣ciernym politur臋 z

przeci臋tej szyi, a potem pilnikiem i papierem 艣ciernym dopasow膰 sp贸d g艂owy, tak

aby obie powierzchnie dobrze do siebie przylega艂y. Potem po偶yczy艂 od Molly

bardzo mocny klej do mebli. Siedzia艂 w艂a艣nie na pode艣cie smaruj膮c obie

powierzchnie klejem, kiedy ze schod贸w zacz膮艂 schodzi膰 Blair. Ni贸s艂 pi艂k臋

starszego brata. - Hej, tam, dok膮d si臋 z ni膮 wybierasz? - krzykn膮艂 Dawid. - Na

dw贸r. Bawi膰 si臋. Dobrze? - No, dobrze. Tylko nie zapomnij jej przynie艣膰 z

powrotem, jak si臋 sko艅czysz bawi膰. Ale Blair nie poszed艂 od razu dalej, na d贸艂.

Zobaczywszy, co robi brat, przysiad艂 na pode艣cie i patrzy艂. Dawid dmucha艂 na

klej, 偶eby si臋 pospieszy艂 i zacz膮艂 troch臋 g臋stnie膰. - B臋dzie zadowolona -

powiedzia艂 po chwili Blair. - Kto? Kupidyn? Kupidyn to pono膰 ch艂opiec nie

dziewczynka. - Nie, nie kupidyn. Ta dziewczynka, kt贸ra mi powiedzia艂a. -

Dziewczynka, kt贸ra co ci powiedzia艂a? - 呕eby wyci膮gn膮膰 g艂ow臋. Powiedzia艂a mi,

gdzie jej szuka膰. Chcia艂a, 偶eby kupidyn mia艂 j膮 z powrotem. Chyba chcia艂a. Dawid

przesta艂 dmucha膰 na g艂ow臋. - O czym ty m贸wisz, Blair? Jaka dziewczynka ci

powiedzia艂a, gdzie szuka膰 g艂owy? - Ogarn臋艂o go takie podniecenie, 偶e zacz膮艂

niemal krzycze膰 i tu, oczywista, pope艂ni艂 b艂膮d. Blair scich艂 ze strapion膮 min膮.

- Ta dziewczynka - wydusi艂 wreszcie - kt贸ra tu mieszka艂a. - Chcesz powiedzie膰,

偶e ta dziewczynka, kt贸ra tu mieszka艂a dawno, dawno temu? Blair skin膮艂 g艂ow膮. -

To znaczy duch dziewczynki? - Dawid stara艂 si臋 opanowa膰 g艂os, ale w gardle co艣

mu zapiszcza艂o. Po d艂ugiej chwili Blair ponownie skin膮艂 g艂ow膮 bardzo wolno. -

Chyba tak - powiedzia艂. W tym momencie pi艂ka wypad艂a mu z r膮k i potoczy艂a si臋 w

d贸艂 po schodach, a malec ruszy艂 za ni膮. Dawid chcia艂 za nim biec, ale kiedy si臋

podni贸s艂, stwierdzi艂, 偶e w roztargnieniu po艂o偶y艂 sobie g艂ow臋 kupidyna na

kolanach. Nim zd膮偶y艂 j膮 odklei膰 od spodni, malec wyszed艂 ju偶 na dw贸r. Dawid jak

szalony zatkn膮艂 g艂ow臋 kupidyna na uci臋tej szyi, wybieg艂 na dw贸r i zacz膮艂 szuka膰

Blaira. Wreszcie go znalaz艂. Odbija艂 pi艂k臋 na podje藕dzie. Kategorycznie jednak

odm贸wi艂 dalszych rozm贸w na ten temat. Na pytania Dawida odpowiada艂 tylko, 偶e nie

pami臋ta. I wci膮偶 nie pami臋ta艂, wobec czego Dawid musia艂 si臋 dalej zastanawia膰.

Zastanawia艂 si臋 nad tym bardzo d艂ugo, a ju偶 zawsze kiedy wchodzi艂 na g贸r臋 i

patrzy艂 na kupidyna z g艂ow膮 osadzon膮 na szyi - troszeczk臋 krzywo.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Snyder [Kupidyn bez g艂owy]
Kupidyn bez g艂owy
PATOLOGIA GLOWY I SZYI
miesnie szkieletowe glowy, szyji, brzucha i grzbietu bez ilustr
Badanie glowy i szyji TEKST
Urazy glowy konczyn i tulowia
Szkol Choroby B贸l g艂owy
Propozycje diagnostyczne i terapeutyczne w b贸lach g艂owy , Neurologia1
Ruchy g艂owy i szyi, WSZ
MI臉艢NIE G艁OWY
Chirurgia stom anatomia glowy Nieznany
cwiczenia rehabilitacyjne zawroty glowy zaburzenia rownowagi

wi臋cej podobnych podstron