|
Na tym zdjęciu nie ma gwiazd na niebie, lądownik jest zbyt dobrze oświetlony ze wszystkich stron, ślady stóp są zbyt wyraźne oraz brakuje unoszącego się pyłu księżycowego. |
Zdjęcia przedstawiające Neila Amstronga na Księżycu są znane chyba każdemu. Niektórzy bardziej wścibscy fachowcy dopatrują się w nich pewnych zadziwiających braków lub nieścisłości, co według nich dowodzi, że lądowanie na Księżycu było sfingowane. Ale może prawda jest zupełnie inna: Apollo 11 na Księżycu wylądował, tylko przywiezione z wyprawy zdjęcia nie nadawały się do pokazania ludziom na Ziemi.
|
Nie sądzę, aby fotograf David Percy, główny rzecznik teorii, że nie było lądowania na Księżycu, miał rację. Wiele szczegółów rzeczywiście przemawia za tym, że zdjęcia są sfałszowane - np. brak pyłu księżycowego, który powinien długo opadać, osiadając na wspornikach lądownika, czy dziwne źródła światła, dzięki którym zdjęcia wyglądają nie jak zrobione w trudnych warunkach księżycowych, lecz w studiu, itp.
Jednak oprócz fotografii mamy materialne dowody lądowania na Księżycu - w postaci np. próbek skał księżycowych (o składzie odmiennym niż spotykane na Ziemi). Jednak najbardziej przekonującym dowodem jest rozmowa Neila Armstronga z Ośrodkiem Kontroli Lotów w Houston, nagrana przez nieznanych radioamatorów, zanim połapano się, co się dzieje i przełączono rozmowę na tajny kanał.
"Ależ wielkie te cacka! Ogromne! Mój Boże, to nie do wiary! Mówię wam, tam dalej są jeszcze inne statki kosmiczne, wzdłuż krawędzi po drugiej stronie! Obserwują nas!"
Te słowa Armstronga obiegły cały świat, ale NASA pominęła je milczeniem. Wkrótce potem zwołano sympozjum, na którym Neil Armstrong dyskutował z pewnym profesorem, który usiłował go przekonać, że niczego takiego tam nie widział, ale kosmonauta upierał się przy swoim. Stwierdził, że na Księżycu nie ma miast ani baz Obcych, ale tylko wielkie, przewyższające nas potęgą i poziomem technologii statki, i że Obcy nie chcą, by ludzie kręcili się po Srebrnym Globie.
Wara ludziom od Księżyca!
|
Według Armstronga, to, że rządy USA i Rosji zaprzeczają wszystkiemu, nie oznacza, że po cichu nie robią wszystkiego, by nie wpaść w konflikt z obcą potęgą. Doskonale bowiem wiedzą, co się dzieje. Zwłaszcza że mają kolorowy film wideo nagrany przez towarzysza Armstronga, Buzza Aldrina, wpierw z pokładu głównego modułu statku, a potem podczas spaceru z Neilem po powierzchni Księżyca - jak twierdzi doktor Aleksader Kazancew.
Teorię tę potwierdza fakt, że najpierw było tyle szumu wokół podboju Księżyca, a potem tylko kilka szybkich, krótkich wypraw i... ludzie jakby zapomnieli o swym satelicie.
Jeśli więc astronauci przywieźli na Ziemię zdjęcia, na których było widać obce konstrukcje, nic dziwnego, że w laboratoriach NASA zrobiono wszystko, by je "wyretuszować", a ponieważ nie udało się odtworzyć księżycowych warunków (pamiętajmy, że był to rok 1969, technika komputerowa była w powijakach), nic dziwnego, że fotografie pełne są dziwów i sprzeczności, a wyjaśnienia NASA mętne i niedokładne.
Komu można uwierzyć?
Ci, którzy w Obcych nie wierzą (lub ich zadaniem jest ucinanie w zarodku wszelkich spekulacji), często twierdzą, że świadkom pojawienia się pojazdów Obcych lub samych istot pozaziemskich nie należy wierzyć, bo: mają halucynacje, chcą przeżyć swoje "pięć minut", tylko im się wydawało, a poza tym nie są szkoleni w obserwacjach, nie wiedzą, co widzą itp.
Musimy chyba jednak uznać, że piloci wojskowi, a zwłaszcza astronauci, którzy są w końcu elitą, to osoby godne całkowitego zaufania. Inteligentni, wyszkoleni, zdrowi na ciele i umyśle, potrafią rozpoznać różne typy samolotów i odróżnić nietypowe pojazdy od np. balonów meteorologicznych czy chmur, błysków światła itp. Nie potrzebują też gonić za chwilową sławą, gdyż tej prawdziwej mają aż nadto. Więc gdy taki astronauta twierdzi, że widział UFO, należy mu chyba uwierzyć? I z pewnością jego przełożeni mu wierzą, ale nie przyznają się do tego przed cywilami.
15 maja 1963 roku major Gordon Cooper, jeden z ostatnich Amerykanów, którzy udali się na samotny spacer w kosmosie, miał za zadanie 22 razy okrążyć Ziemię w jednoosobowej kapsule "Merkury" przeznaczonej do lotów orbitalnych. Podczas ostatniego okrążenia ujrzał zielonkawo świecący obiekt, który zbliżał się do jego kabiny. Skontaktował się ze stacją w Perth w Australii. Tamtejsze radary potwierdziły, że obok pojazdu Coopera znajduje się inny. Wszystkie etapy lotu komentowała na żywo telewizja NBC, jednak po wylądowaniu Coopera dziennikarzom zabroniono zadawania pytań na temat UFO.
Przepowiednia Majów zaczyna się spełniać
Z wypowiedzi majora Gordona Coopera, |
Ed White, pierwszy Amerykanin, który wyszedł w przestrzeń kosmiczną, również miał podobną przygodę. W czerwcu 1965 roku wraz z Jamesem McDivittem przelatywali nad Hawajami na pokładzie statku kosmicznego "Gemini". Raptem zauważyli obiekt o dziwnym wyglądzie - wystawały z niego długie ramiona. Kosmonauci sfilmowali dziwadło, ale po wylądowaniu film został zarekwirowany i nigdy nie ujrzał światła dziennego.
Lista astronautów, którzy mogliby opowiedzieć podobne historie, jest o wiele dłuższa, ale przecież nie ilość się liczy, lecz jakość. Naciski władz sprawiają, że piloci nabierają wody w usta, bojąc się konsekwencji ujawnienia prawdy. Ale, jak twierdzi przepowiednia Majów, weszliśmy w okres szóstego słońca, czasu ujawniania skrywanych tajemnic, czasu prawdy:
"W erze szóstego słońca wszystko, co zakopane, będzie odkryte, prawda stanie się nasieniem życia, a synowie szóstego słońca będą tymi, którzy podróżują wśród gwiazd."
Badacze uważają, że w erę szóstego słońca weszliśmy podczas zaćmienia Słońca w 1991 roku, które było widoczne w Meksyku. Wtedy to w miastach: Puebla, Meksyk i Tepeji pojawiły się cztery identyczne, metaliczne pojazdy. Od tamtego czasu z Meksyku napływa coraz więcej doniesień o obserwacji UFO. Niektóre z nich uratowały przed zagładą ludzi z miasteczka Puebla leżącego u podnóży wulkanu Popocatepetl, przez długi czas uważanego za wygasły. W 1994 roku okoliczni mieszkańcy zauważyli, że wokół krateru pojawia się cała masa UFO. Zaalarmowani naukowcy przyjrzeli się dokładnie wulkanowi i uznali, że on wcale nie wygasł. W lutym 1994 roku z krateru zaczął wydobywać się dym. Postanowiono rozpocząć ewakuację miasta. W grudniu wulkan wybuchł, zasypując miasto pyłem. Gdyby nie UFO, byłoby wiele ofiar. Mieszkańcy Puebla uważają istoty z UFO za swoich zbawców.
Ewa Ray
Udane 14 maja 1981 roku na orbicie okołoziemskiej radzieccy kosmonauci spotkali się oko w oko z Obcymi. Tę rewelację podał do publicznej wiadomości rosyjski generał Georgij Bieregowoj, naczelnik Programu Badań Kosmicznych w rosyjskim Ministerstwie Planowania.
Władimir Kowalionok i Wiktor Sawinik przebywali na pokładzie stacji kosmicznej Salut-6. Pod koniec ich dwuipółmiesięcznej misji w kosmosie zdarzyło się coś, co przez wiele lat było trzymane w wielkiej tajemnicy i dopiero na fali "głasnosti" wyszło na jaw. Otóż pewnego dnia do rosyjskiej stacji zbliżył się na odległość około stu metrów obcy pojazd o średnicy 8 metrów, czyli o połowę mniejszy od Salut-6. Przez 24 godziny pozostawał w tej samej odległości, nie dając znaku życia. Potem nagle zbliżył się na odległość 30 metrów, i wtedy podnieceni kosmonauci mogli się dokładnie przyjrzeć dyskoidalnemu obiektowi. Zobaczyli trzy okna, a w nich twarze podobne do ludzkich, o wyrazistych brwiach i dużych nosach. Ich niebieskie oczy były nieproporcjonalnie wielkie, co najmniej trzykrotnie większe od ludzkich. Ta udana wymiana informacji potwierdziła przypuszczenia rosyjskich naukowców, że istnieje język wspólny dla wszystkich istot rozumnych w kosmosie - jest nim matematyka.
Po paru dniach Rosjanie wykonali zaplanowany spacer w kosmosie. Ku swemu zdumieniu ujrzeli, że również obce istoty zrobiły to samo. Tyle że nie były one ubrane w żadne kombinezony, ani nie miały jakichkolwiek aparatów do oddychania! Ponad dwumetrowe istoty były najwyraźniej androidami, sztucznymi tworami nieznanej cywilizacji, przeznaczonymi do eksploatacji kosmosu. Rosyjscy kosmonauci wykonali wówczas film, na którym zarejestrowali to spotkanie w kosmosie. |