6 kr贸l z domu o z艂otych赾hach OOSOC6EDHOOJCIVJPWTTUJ46XLQWCVPFZ3DDAII


e-mail : pw007@wp.pl
strona www :
www.balrog.hg.pl
Copyright (c) by
Balrog. All rights reserved

Rozdzia艂 VI聽 Kr贸l z Domu O Z艂otych Dachach

S艁O艃CE ZASZ艁O, NADSZED艁 ZMIERZCH, ZG臉STNIA艁A NOC, a Oni聽 ci膮gle jechali. Kiedy w ko艅cu stan臋li i zsiedli z koni, nawet Aragorn by艂 zesztywnia艂y i zm臋czony. Gandalf pozwoli艂 im tylko na kilka godzin odpoczynku. Legolas i Gimli natychmiast zasn臋li, Aragorn le偶a艂 bez ruchu na boku i tylko Gandalf sta艂 oparty na r贸偶d偶ce i spogl膮da艂 w mrok to na wsch贸d, to na zach贸d. Dooko艂a panowa艂a cisza i 偶aden znak ani d藕wi臋k nie 艣wiadczy艂 o obecno艣ci jakiej艣 innej 偶ywej istoty. Kiedy znowu zacz臋li zbiera膰 si臋 do wyjazdu, mrok przed艣witu pog艂臋bia艂y d艂ugie chmury, gnane przez zimny wiatr. W ch艂odnym blasku ksi臋偶yca ruszyli przed siebie tak szybko jak za dnia. Mija艂y godziny, a oni ci膮gle jechali. Gimli kiwa艂 si臋 na grzbiecie rumaka i par臋 razy zsun膮艂by si臋 z niego, gdyby nie opieku艅cze r臋ce Gandalfa, kt贸re chwyta艂y go i potrz膮sa艂y nim. Hasufel i Arod, utrudzone, lecz dumne, pod膮偶a艂y za niestrudzonym Szarogrzywym, kt贸ry niczym cie艅 ledwie majaczy艂 przed nimi. Up艂ywa艂a mila za mil膮; pyzaty ksi臋偶yc znikn膮艂 na zachmurzonym zachodzie. Powietrze by艂o przejmuj膮co zimne. Na wschodzie ch艂odna szaro艣膰 zacz臋艂a z wolna wypiera膰 mrok. Daleko po lewej stronie czerwone smugi 艣wiat艂a trysn臋艂y nad czarnymi zboczami Emyn Muil. Ranek wstawa艂 jasny i czysty, wiatr bieg艂 przed nimi, pochylaj膮c trawy. Szarogrzywy raptownie zatrzyma艂 si臋 i zar偶a艂. Gandalf wskaza艂 przed siebie.
— Sp贸jrzcie! — zawo艂a艂, a oni podnie艣li znu偶one oczy. Przed sob膮 mieli g贸ry Po艂udnia, odziane w czer艅 i zwie艅czone biel膮. Step dociera艂 do pag贸rk贸w, kt贸re przysiad艂y u st贸p masyw贸w, a potem nie tkni臋tymi przez 艣wiat艂o 艣witu, mrocznymi i zagadkowymi dolinami wp艂ywa艂 w samo serce wielkich g贸r. Najszerszy z tych w膮woz贸w otwiera艂 si臋 na wprost podr贸偶nik贸w niczym wielka zatoka wdzieraj膮ca si臋 mi臋dzy zbocza. Hen, daleko ciemnia艂 masyw skalny, nad kt贸rym wyrasta艂 wysoki szczyt, przywodz膮cy na my艣l samotnego stra偶nika przed wej艣ciem do doliny; u podn贸偶a srebrzy艂a si臋 nitka rzeki sp艂ywaj膮cej ze zboczy. Nad kraw臋dzi膮 doliny pojawi艂a si臋 z艂ota 艂una wschodz膮cego s艂o艅ca.
— Dalej, Legolasie — odezwa艂 si臋 Gandalf. — Powiedz nam, co widzisz. Legolas wpatrzy艂 si臋 uwa偶nie przed siebie, a d艂oni膮 os艂ania艂 oczy przed blaskiem rodz膮cego si臋 dnia.
— Widz臋 bia艂y strumie艅, kt贸ry pocz膮tek bierze po艣r贸d g贸rskich 艣nieg贸w — m贸wi艂.聽
— Na wschodzie, w miejscu, gdzie wynurza si臋 z cienia doliny, wznosi si臋 zielony pag贸rek, kt贸ry otacza fosa, ciernisty 偶ywop艂ot oraz mury. Wewn膮trz pi臋trz膮 si臋, rz膮d nad rz臋dem, dachy dom贸w, a po艣rodku, w centrum zielonego tarasu stoi samotnie wielki pa艂ac. O ile dobrze widz臋, przykrywa go dach ze z艂ota, kt贸rego blask sp艂ywa na ca艂膮 okolic臋. Z艂ote s膮 tak偶e jego drzwi i bramy. Wida膰 tam ludzi w promienistych kolczugach, ale poza tym gr贸d wydaje si臋 u艣piony.
— To stolica Rohanu, Edoras — wyja艣ni艂 Gandalf — a pa艂ac nazywa si臋 Meduseld. Jest siedzib膮 Theodena, syna Thengla, kr贸la Marchii Rohanu. Znale藕li艣my si臋 tutaj o wschodzie s艂o艅ca i droga biegnie prosto jak strzeli艂, niemniej jecha膰 musimy bardziej ostro偶nie, albowiem rozgorza艂a wojna, a Rohirimowie. W艂adcy Koni, nigdy nie pozwalaj膮, by sen wzi膮艂 g贸r臋 nad ich czujno艣ci膮, nawet je艣li z daleka wydaje si臋 inaczej. Zapami臋tajcie moj膮 rad臋: nie dobywajmy broni i starannie wa偶my s艂owa, je艣li chcemy stan膮膰 przed tronem Theodena. Poranek by艂 ju偶 w pe艂ni i g艂o艣no 艣piewa艂y ptaki, kiedy dotarli wreszcie do rzeki, kt贸ra wartko sp艂ywa艂a na r贸wnin臋, a u podn贸偶a g贸ry szerokim zakolem przecina艂a im drog臋, zmierzaj膮c na wsch贸d, aby poro艣ni臋tym trzcinami korytem do艂膮czy膰 do Entyny. Wsz臋dzie dooko艂a widzieli ziele艅: nad lakami i trawiastymi brzegami rzeki wierzby zwiesza艂y d艂ugie warkocze. Tutaj, na po艂udniu, w radosnym poczuciu nadchodz膮cej wiosny koniuszki ich ga艂膮zek zaczyna艂y si臋 ju偶 czerwieni膰. W miejscu, gdzie brzegi by艂y najni偶sze, przez rzek臋 prowadzi艂 br贸d, rozdeptany kopytami koni. Podr贸偶ni przedostali si臋 na drug膮 stron臋 i szerok膮, wydeptan膮 kopytami drog膮 pojechali w kierunku miasta. U st贸p g贸ry okolonej murem trakt bieg艂 w cieniu wysokich, zielonych usypisk, na kt贸rych zachodnich zboczach trawa by艂a tak bia艂a, jakby wiatr osypa艂 j膮 艣niegiem, albowiem mi臋dzy 藕d藕b艂ami l艣ni艂y niezliczone ma艂e kwiatki.
— Sp贸jrzcie tylko — wskaza艂 Gandalf — jak pi臋knie l艣ni膮 te 艣wietliste oczka. Nazywaj膮 je tutaj zadumkami, w j臋zyku Rohirrim贸w simbelmyne, kwitn膮 bowiem przez ca艂y rok, a rosn膮 tam, gdzie spoczywaj膮 zmarli. Uwa偶ajcie, dotarli艣my do miejsca, w kt贸rym 艣pi膮 przodkowie Theodena.
— Siedem wielkich kurhan贸w po lewej i dziewi臋膰 po prawej — rzek艂 Aragorn.聽
— Wiele d艂ugich 偶ywot贸w up艂yn臋艂o od wzniesienia pa艂acu.
— Od tego czasu w moim domu w S臋pnej Puszczy pi臋膰set razy opad艂y czerwone li艣cie — odpar艂 Legolas聽
— ale dla nas to ledwie chwila.
— Dla Je藕d藕c贸w z Marchii to okres na tyle d艂ugi, 偶e pami臋膰 o budowie pa艂acu zachowa艂a si臋 ju偶 tylko w pie艣niach, a lata wcze艣niejsze uton臋艂y w pomroce przesz艂o艣ci — powiedzia艂 w zamy艣leniu Aragorn.聽
— Dzi艣 kraj ten uwa偶aj膮 za sw膮 prawdziw膮 ojczyzn臋 i pos艂uguj膮 si臋 mow膮 r贸偶ni膮c膮 si臋 od tej, kt贸rej u偶ywaj膮 ich p贸艂nocni pobratymcy. I Dunadan zacz膮艂 艣piewa膰 cicho, uroczy艣cie, a chocia偶 j臋zyka owej pie艣ni nie znali ani elf, ani krzat, s艂uchali jednak uwa偶nie, urzeczeni wyrazist膮 melodi膮.
— Przypuszczam, 偶e to j臋zyk Rohirrim贸w — odezwa艂 si臋 Legolas — bardzo bowiem jest podobny do tej okolicy: miejscami bujny i potoczysty, a miejscami twardy i stanowczy, niczym g贸ry. Atoli nie wiem, co w nim zosta艂o wypowiedziane, z wyj膮tkiem tego, 偶e brzmi tu skarga 艣miertelnego cz艂owieka.
— Spr贸buj臋 zatem odda膰 to we Wsp贸lnej Mowie — powiedzia艂 Aragorn.聽

Gdzie je藕dziec i ko艅 S膭 teraz, gdzie r贸g co gra艂 hucznie?聽
Gdzie tarcza jest i kolczuga, gdzie spiczaste w艂贸cznie?聽
Gdzie r臋ka, co harf臋 nios艂a, gdzie czarowne g艂osy?聽
Gdzie wiosna, gdzie 偶niwiarze, gdzie s膮 dorodne k艂osy?聽
Min臋li jak deszcz g贸rski, niczym wiatr nad 艂膮kami,聽
Dni odesz艂y na Zach贸d, zla艂y si臋 z cieniami.聽
Gdzie偶 jest ten, co powstrzyma drewna dym palonego,聽
Kto odwr贸ci bieg wartki czasu okrutnego?聽

Dawno temu w Konanie zapomniany poeta w tych s艂owach opowiada艂 o tym, jak smuk艂y i urodziwy Eorl M艂ody zjecha艂 na te ziemie z P贸艂nocy, dosiadaj膮c praojca tutejszych koni, Felar贸fa, kt贸ry u kopyt mia艂 skrzyd艂a. I t臋 opowie艣膰 wieczorami wci膮偶 powtarzaj膮 tu ludzie. Wkr贸tce zostawili za sob膮 milcz膮ce kurhany. Kr臋t膮 drog膮 wznosili si臋 po zielonym zboczu, a偶 w ko艅cu dotarli do wyg艂adzonych wiatrem mur贸w i bram Edoras. Siedz膮cy pod nimi stra偶nicy w zbrojach na widok przyjezdnych natychmiast poderwali si臋 i zagrodzili drog臋 lasem pochylonych w艂贸czni.聽
— Zatrzymajcie si臋, nieznajomi! — zakrzykn臋li w j臋zyku Marchii Je藕d藕c贸w, a potem za偶膮dali, by w臋drowcy podali swoje imiona oraz cel przybycia. W ich zdziwionym wzroku niewiele by艂o przyja藕ni; podejrzliwie spogl膮dali na Gandalfa.
— Ja wprawdzie rozumiem wasz膮 mow臋 — powiedzia艂 czarodziej w tym samym j臋zyku — ale niecz臋sto si臋 to zdarza w艣r贸d przyjezdnych. Dlaczego nie u偶ywacie Wsp贸lnej Mowy, jak to jest w zwyczaju Zachodu? Wtedy 艂atwiej jest uzyska膰 odpowied藕.
— Jest wol膮 kr贸la Theodena, aby tych bram nie przekroczy艂 nikt, kto nie zna naszego j臋zyka i nie nale偶y do naszych przyjaci贸艂 — odrzek艂 jeden ze stra偶nik贸w.聽
— W tych wojennych czasach nie 偶yczymy tu sobie obcych, z wyj膮tkiem mieszka艅c贸w Mundburga w krainie Gondoru. Kim wi臋c jeste艣cie wy, kt贸rzy jawnie przybywacie r贸wnin膮, dziwnie odziani, maj膮c pod sob膮 wierzchowce tak podobne do naszych koni? Od dawna stoimy na warcie i przez ca艂y czas uwa偶nie was obserwowali艣my. Nigdy dot膮d nie widzieli艣my dziwniejszych od was go艣ci, ani konia bardziej dumnego od jednego spo艣r贸d tych, kt贸re艣cie ze sob膮 przywiedli. To jeden z mearas, chyba 偶e jaki艣 czar zwodzi nasze oczy. M贸wcie, czy nie jeste艣cie czasem czarownikami szpieguj膮cymi dla Sarumana? Albo mo偶e wytworami jego magii? Odpowiadajcie, i to szybko!
— Nie jeste艣my widmami — odpar艂 Aragorn — ani oczy was nie zwodz膮, albowiem dosiadamy rzeczywi艣cie waszych koni i przypuszczam, 偶e dobrze o tym wiedzia艂e艣, panie. Rzadko jednak koniokrad odprowadza swoj膮 zdobycz do stajni. Oto Hasufel i Arod, kt贸re Eomer, Trzeci Koniuszy Marchii, po偶yczy艂 nam ledwie dwa dni temu, my za艣, jake艣my mu przyrzekli, zwracamy je teraz. Czy偶by Eomer nie powr贸ci艂 i nie uprzedzi艂 o naszym przyje藕dzie? Na twarzy stra偶nika pojawi艂o si臋 zak艂opotanie.
— Nic nie mog臋 rzec o Homerze — powiedzia艂 — je艣li jednak to, co m贸wicie, panie, jest prawd膮, wtedy bez w膮tpienia Jego Wysoko艣膰 Theoden s艂ysza艂 ju偶 o wszystkim i by膰 mo偶e wasze przybycie wcale nie jest niespodziank膮. To w艂a艣nie dwa dni temu 呕mijowy J臋zyk stan膮艂 przed nami i oznajmi艂, 偶e z woli Theodena 偶adnemu obcemu nie wolno przekroczy膰 bram twierdzy.
— 呕mijowy J臋zyk? — powt贸rzy艂 Gandalf i ostro spojrza艂 na stra偶nika. — Do艣膰! To, co mam do przekazania, przeznaczone jest nie dla uszu 呕mijowego J臋zyka, lecz dla W艂adcy Marchii. Spieszno mi, wi臋c rusz si臋, 偶eby obwie艣ci膰 nasze przybycie! - Pod krzaczastymi brwiami skrzy艂o si臋 spojrzenie natarczywe i zniewalaj膮ce.
— Tak w艂a艣nie zrobi臋 — odrzek艂 stra偶nik — ale kogo mam zapowiedzie膰? I co mam rzec o tobie? Na pierwszy rzut oka wydajesz si臋 stary i znu偶ony, ale zarazem przemawiasz stanowczo i w艂adczo.聽
— Widzisz dobrze i m贸wisz te偶 s艂usznie. Nazywam si臋 Gandalf i wracam do waszej krainy, przy czym zwa偶, prowadz臋 r贸wnie偶 ze sob膮 konia. Oto wspania艂y Szarogrzywy, kt贸rego nie okie艂zna 偶adna inna r臋ka. Obok mnie stoi Aragorn, syn Aratorna, potomek wielkich Kr贸l贸w, kt贸ry zmierza do Mundburga. Nasi towarzysze to elf Legolas i krzat Gimli. Pospiesz teraz przed oblicze w艂adcy i powiedz mu, 偶e czekamy u jego bram i chcieliby艣my z nim porozmawia膰, je艣li wpu艣ci nas do 艣rodka.
— Dziwne doprawdy miana poda艂e艣 — powiedzia艂 stra偶nik — niemniej przeka偶臋 je, jak 偶膮dasz, i dowiem si臋, jakie postanowienie zechce podj膮膰 monarcha. Nie liczcie na zbyt wiele; czas jest mroczny i niespokojny.
Z tymi s艂owami wartownik si臋 oddali艂, pozostawiaj膮c przybysz贸w pod czujnym spojrzeniem pozosta艂ych 偶o艂nierzy. Po pewnym czasie by艂 z powrotem.
— Chod藕cie za mn膮 — poleci艂. — Jego Wysoko艣膰 Theoden pozwala wam wej艣膰, ale przed progiem musicie zostawi膰 wszelk膮 bro艅, cho膰by by艂a to tylko laska. Rzeczami tymi zaopiekuj膮 si臋 od藕wierni.
Wolno rozchyli艂y si臋 ciemne wierzeje, a Gandalf i jego towarzysze pod膮偶yli za przewodnikiem. G艂adka droga wy艂o偶ona szlifowanym kamieniem wspina艂a si臋 po pochy艂o艣ci, kt贸r膮 od czasu do czasu przerywa艂 ci膮g schod贸w. Min臋li wiele drewnianych dom贸w i wiele mrocznych odrzwi. Strumie艅, skrz膮c si臋 i turkocz膮c, sp艂ywa艂 kamiennym korytem obok drogi Min臋艂o troch臋 czasu, zanim dotarli na szczyt wzg贸rza. Tutaj, na szerokiej platformie, wznosi艂 si臋 wielki postument, u jego za艣 podn贸偶a bi艂o 藕r贸d艂o, kt贸rego kamiennemu uj艣ciu nadano posta膰 ko艅skiego 艂ba. Poni偶ej znajdowa艂a si臋 wielka sadzawka, z kt贸rej sp艂ywa艂a woda, dalej tworz膮c strumie艅. Po obu stronach postumentu bieg艂y w g贸r臋 kamienne, szerokie schody, a na ich szczycie sta艂y rze藕bione w kamieniu 艂awy, na kt贸rych zasiedli nast臋pni stra偶nicy z nagimi mieczami z艂o偶onymi na kolanach. Z艂ociste pukle sp艂ywa艂y im na barki, s艂o艅ce odbija艂o si臋 w zielonych tarczach, ciemno l艣ni艂y napier艣niki, a kiedy powstali, zdawali si臋 najwy偶si z ludzi.
— Dalej musicie i艣膰 sami — oznajmi艂 prowadz膮cy ich stra偶nik. — Ja wracam do obowi膮zk贸w przy bramie. 呕egnajcie! I oby W艂adca Marchii okaza艂 si臋 dla was 艂askawy. Odwr贸ci艂 si臋 i spiesznie odszed艂, a ca艂a czw贸rka zacz臋艂a wspina膰 si臋 schodami pod czujnym spojrzeniem wysokich wartownik贸w, kt贸rzy bez s艂owa patrzyli na nich z g贸ry. Dopiero kiedy Gandalf stan膮艂 na pode艣cie, rozleg艂o si臋 powitanie w j臋zyku Rohirrim贸w.
— Witajcie, przybysze z daleka. S艂owom tym towarzyszy艂 pokojowy gest, w kt贸rym stra偶nicy skierowali ku go艣ciom r臋koje艣ci swoich mieczy. W s艂onecznym 艣wietle zamigota艂y zielone kamienie. Jeden z Rohirrim贸w post膮pi艂 dwa kroki do przodu i przem贸wi艂 w j臋zyku Zachodu.聽
— Jestem od藕wiernym Jego Wysoko艣ci Theodena, a moje imi臋 brzmi Hama. Musz臋 was prosi膰, aby艣cie z艂o偶yli tutaj wszelk膮 swoj膮 bro艅. Legolas wr臋czy艂 mu srebrem zdobiony n贸偶, ko艂czan i 艂uk.
— Pilnuj ich dobrze — rzek艂 — pochodz膮 bowiem ze Z艂ocistego Boru, a otrzyma艂em je od Jasnej Pani Lotalorii.
M臋偶czyzna spojrza艂 na elfa ze zdumieniem, a otrzymane przedmioty od艂o偶y艂 pod 艣cian臋 tak spiesznie, jak gdyby ba艂 si臋 trzyma膰 je w d艂oni.
— Nikt ich nie dotknie, przyrzekam ci, panie — obieca艂. Aragorn prze偶ywa艂 rozterk臋.
— Wzdragam si臋 na sam膮 my艣l o tym, 偶e m贸g艂bym od艂o偶y膰 na bok Andurila, albo te偶 odda膰 go w cudze r臋ce. — Taka jest wola Theodena - rzek艂 Hama.
— Chocia偶 jest Theoden, syn Thengla, w艂adc膮 Marchii, nie wiem, czy jego wola mo偶e wzi膮膰 g贸r臋 nad wol膮 Aragorna, syna Aratorna, potomka Elendiia z Gondoru.
— Stoicie, panie, na dworze Theodena, a nie Aragorna i nic by to nie zmieni艂o, gdyby nawet zasiad艂 on na tronie Denetora jako kr贸l Gondoru聽
— odpar艂 Hama i szybko zagrodzi艂 drog臋 do drzwi. Nie r臋koje艣膰 ju偶, lecz ostrze godzi艂o w pier艣 przybysza.
— Dajcie spok贸j sporom — odezwa艂 si臋 Gandalf. — Niepotrzebne jest 偶膮danie Theodena, ale bez sensu by艂oby tak偶e przeciwstawia膰 si臋 mu. S艂usznie postanawiaj膮c czy nie, ale to kr贸l podejmuje decyzje na swoim dworze.
— Racja — przyzna艂 Aragorn — a ja nawet w chatce wie艣niaka bez szemrania podporz膮dkowa艂bym si臋 woli gospodarza, gdyby tylko u mojego boku wisia艂 inny miecz ni偶 Anduril.
— Jakkolwiek nazywa si臋 wasz or臋偶, szlachetny panie, tutaj musisz go zostawi膰, chyba 偶e chcesz samotnie zetrze膰 si臋 ze wszystkimi m臋偶ami Edoras - powiedzia艂 Hama.
— Nie samotnie — obruszy艂 si臋 Gimli, kt贸ry przebiera艂 palcami po r臋koje艣ci topora i spogl膮da艂 na od藕wiernego tak ponuro, jak gdyby ten by艂 m艂odym drzewem, kt贸re krzat zamierza艂 w艂a艣nie 艣ci膮膰.聽
— Nie samotnie!
— Spokojnie, spokojnie! — wtr膮ci艂 si臋 Gandalf. — Przybyli艣my tutaj jako przyjaciele i tak powinni艣my zosta膰 powitani, jedynym bowiem wynikiem naszych spor贸w b臋dzie rozg艂o艣ny 艣miech Mordom. Mam misj臋 nie cierpi膮c膮 zw艂oki. Oto jest przynajmniej m贸j miecz, szlachetny Hamo. Pilnuj go dobrze. Nazywa si臋 Glamdring; wiele, wiele lat temu zosta艂 wykuty przez elf贸w. A teraz pozw贸l nam wej艣膰. Pora na ciebie, Aragornie! Dunadan z wolna odpi膮艂 pochw臋, a potem sam opar艂 j膮 o 艣cian臋.
— Tutaj zostawiam Andurila — powiedzia艂 — ale tylko pod tym warunkiem, 偶e ani ty, panie, go nie dotkniesz, ani nie pozwolisz na to nikomu innemu. W tej pochwie kryje si臋 Miecz, Co Z艂amany, teraz za艣 na nowo wykuty. W g艂臋binach czasu stworzy艂y go r臋ce Telchara i 艣mier膰 czeka ka偶dego, kto ujmie miecz Elendila, nie b臋d膮c jego potomkiem. Hama cofn膮艂 si臋 o krok i z niedowierzaniem wpatrzy艂 si臋 w Aragorna.
— Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e na skrzyd艂ach pie艣ni przybywasz z dni dawno zapomnianych — rzek艂.聽
— Mog臋 ci臋 zapewni膰, dostojny panie, 偶e b臋dzie tak, jak sobie 偶yczysz. — Dobrze — odezwa艂 si臋 Gimli.聽
— Skoro dotrzymywa膰 ma towarzystwa Andurilowi, tak偶e m贸j top贸r mo偶e tu pozosta膰.聽
— Z tymi s艂owami krzat z艂o偶y艂 swoj膮 bro艅 na pod艂odze.聽
— A teraz, gdy spe艂nili艣my ju偶 monarsze 偶yczenie, pozw贸l nam wej艣膰 i przem贸wi膰 do twego w艂adcy. Od藕wierny w dalszym ci膮gu si臋 waha艂.
— A wasza laska? — zwr贸ci艂 si臋 do Gandalfa. — Wybaczcie mi panie, ale tak偶e ona musi zosta膰 przed progiem. — C贸偶 za bzdury! — 偶achn膮艂 si臋 czarodziej.聽
— Ostro偶no艣膰 to jedna rzecz, a nieuprzejmo艣膰 to druga. Jestem stary;
je艣li nie b臋d臋 m贸g艂 oprze膰 si臋 na swojej lasce, si膮d臋 tutaj, a wtedy sam Theoden b臋dzie musia艂 si臋 potrudzi膰 do mnie, aby艣my mogli porozmawia膰. Aragorn wybuchn膮艂 艣miechem.
— Okazuje si臋, 偶e ka偶dy ma co艣 zbyt cennego, aby zdecydowa艂 si臋 powierzy膰 to cudzym r臋kom. Czy偶 doprawdy chcesz pozbawi膰 starca jego podpory? Dosy膰 ju偶 tych ceregieli, pozw贸l nam wej艣膰.
— Nie chodzi tu o 偶adne ceregiele. Laska w r臋kach czarownika mo偶e by膰 czym艣 zgo艂a innym ni偶 tylko podpor膮 — rzek艂 Hama i spojrza艂 na laseczk臋 w kolorze popio艂u, na kt贸rej opiera艂 si臋 Gandalf.聽
— Niemniej w obliczu w膮tpliwo艣ci prawy cz艂owiek zawierzy w艂asnemu rozumowi. Mniemam, 偶e naprawd臋 jeste艣cie przyjaci贸艂mi i osobami godnymi szacunku, kt贸re nie przyby艂y tutaj w z艂ych zamiarach. Wejd藕cie, prosz臋. Stra偶nicy podnie艣li teraz ci臋偶kie sztaby i naparli na drzwi. Wrota ze skrzypieniem wielkich zawias贸w powoli uchyli艂y si臋 do 艣rodka. Przybysze wkroczyli do komnaty, kt贸ra po wej艣ciu ze 艣wie偶ego powietrza wyda艂a im si臋 mroczna i gor膮ca. Wn臋trze by艂o rozleg艂e, obszerne, pe艂ne cieni i p贸艂cieni. Wysoko nad nimi powala wspiera艂a si臋 na strzelistych filarach, a z wychodz膮cych na wsch贸d okien, skrytych w g艂臋bokich wykuszach, sp艂ywa艂y jasne smugi 艣wiat艂a s艂onecznego. W otworze dachu za cienkimi wst膮偶kami dymu wida膰 by艂o bladob艂臋kitne niebo. Kiedy oczy przywyk艂y ju偶 do mroku, podr贸偶ni zobaczyli, 偶e pod艂oga jest wy艂o偶ona r贸偶nobarwnymi kamieniami: pod ich stopami splata艂y si臋 ci膮gi znak贸w runicznych i osobliwych figur. Tak偶e na filarach ods艂oni艂y si臋 bogate rze藕bienia, po艂yskuj膮c w ciemno艣ci z艂otem i barwami tylko cz臋艣ciowo daj膮cymi si臋 rozpozna膰. Na 艣cianach zawis艂y liczne kobierce, na kt贸rych maszerowali bohaterowie starodawnych legend, trudni do rozpoznania i z racji wieku tkanin, i z racji nik艂ego o艣wietlenia. Tylko jedna posta膰, m艂ody m臋偶czyzna na bia艂ym koniu, widnia艂a wyra藕nie w s艂onecznym blasku. Je藕dziec podnosi艂 do warg ogromny r贸g, z艂ociste w艂osy powiewa艂y na wietrze. Wierzchowiec zadar艂 艂eb, a jego czerwone nozdrza rozszerzy艂y si臋, jakby z daleka wyczuwa艂 gor膮czk臋 bitwy. Wok贸艂 ko艅skich kolan biel膮 i zieleni膮 pieni艂a si臋 woda wartkiej rzeki.
— To Eorl M艂ody — mrukn膮艂 p贸艂g艂osem Aragorn. — Taki w艂a艣nie przyby艂 z Pomocy, aby wzi膮膰 udzia艂 w Bitwie na Polach Celebranta. Czterej towarzysze min臋li odkryte palenisko, na kt贸rym ogie艅 podtrzymywa艂y wielkie polana, a potem stan臋li. U ko艅ca sali zwr贸cony ku p贸艂nocy, w kierunku drzwi, znajdowa艂 si臋 podest, o trzech stopniach i bogato zdobionym tronie ustawionym w centrum. Zajmowa艂 go m臋偶czyzna tak przygnieciony przez wiek, 偶e wydawa艂 si臋 wr臋cz krzatem. 艢nie偶nobia艂e w艂osy d艂ugimi, mi臋kkimi puklami wysuwa艂y si臋 spod niewielkiej korony; po艣rodku czo艂a 艣wieci艂 jeden bia艂y diament; siwa broda si臋ga艂a kolan. Jednak偶e oczy, kt贸re podni贸s艂 na przybysz贸w, ci膮gle skrzy艂y si臋 blaskiem. Za jego plecami sta艂a m艂oda kobieta w bieli. U st贸p w艂adcy przysiad艂 cherlawy cz艂eczyna o bladej, ob艂udnej twarzy i ci臋偶kich powiekach.
Zapad艂a cisza. Starzec trwa艂 nieporuszony na tronie, a偶 wreszcie przem贸wi艂 Gandalf.
— Witaj, Theodenie, synu Thengla! Powr贸ci艂em. Trzeba mie膰 baczenie, nadci膮ga bowiem nawa艂nica i teraz wszyscy towarzysze oraz przyjaciele winni si臋 trzyma膰 razem, gdy偶 w pojedynk臋 zostan膮 zniszczeni.
Theoden powoli wsta艂 i ci臋偶ko opar艂 si臋 na kr贸tkiej czarnej lasce z bia艂膮 r膮czk膮, a przybysze spostrzegli, 偶e chocia偶 przygarbiony, ci膮gle by艂 wysoki; w m艂odo艣ci musia艂 g贸rowa膰 nad innymi.
— Bywaj! — powiedzia艂. — By膰 mo偶e oczekujesz serdecznego powitania, ale, m贸wi膮c szczerze, trudno tu o serdeczne s艂owa, mistrzu Gandalfie. Zawsze dot膮d by艂e艣 zwiastunem z艂ych wydarze艅; nieszcz臋艣cia ci膮gn膮 za tob膮 jak kruki i im cz臋艣ciej si臋 zjawia艂e艣, tym gorzej na tym wychodzili艣my. Nie b臋d臋 ci臋 zwodzi艂; kiedy us艂ysza艂em, 偶e Szarogrzywy powr贸ci艂, ucieszy艂em si臋 z powrotu konia, ale jeszcze bardziej z braku je藕d藕ca. Gdy za艣 Eomer pojawi艂 si臋 z wiadomo艣ci膮, 偶e oddali艂e艣 si臋 wreszcie na ostateczny spoczynek, nie bola艂em nad tym ani troch臋. Tyle 偶e wie艣ci z daleka rzadko okazuj膮 si臋 pomy艣lne i oto powracasz znowu! Jak nale偶a艂o si臋 spodziewa膰, nieszcz臋艣cia spad艂y na nas gorsze ni偶 kiedykolwiek dot膮d. Dlaczeg贸偶 wi臋c mia艂bym bym si臋 cieszy膰 z twojego przybycia, Gandalfie Zwiastunie Burzy? Powiedz mi. I z tymi s艂owami monarcha z powrotem usiad艂 na tronie.
— Masz ca艂kowit膮 racj臋, najja艣niejszy panie — odezwa艂 si臋 blady cz艂owiek ze stopni podwy偶szenia.聽
— Nie min臋艂o pi臋膰 dni od chwili, kiedy nadesz艂a wie艣膰, 偶e na Zachodnim Pograniczu poleg艂 Theodred, tw贸j syn i prawa r臋ka, Drugi Koniuszy Marchii. Na Eomerze nie mo偶na polega膰. Niewielu ludzi strzeg艂oby mur贸w twojego zamku, gdyby pozwoli膰 mu na swobod臋 decyzji. A teraz dowiadujemy si臋 z Gondoru, 偶e W艂adca Ciemno艣ci zaczyna si臋 szykowa膰 do wojny na wschodzie. Tak膮 w艂a艣nie godzin臋 wybra艂 sobie ten w艂贸cz臋ga na powr贸t. I czemu niby mieliby艣my wa艣ci rado艣nie wita膰, im膰 M膮ciwodo? A mo偶e raczej nale偶a艂oby ci臋 nazwa膰 Z艂膮 Nowin膮: a z艂ych nowin, przyznasz chyba sam, nikt ch臋tnie nie wita w swoich progach. U艣miechn膮艂 si臋 ponuro i na chwil臋 uni贸s艂 ci臋偶kie powieki, a nieprzyjazne spojrzenie czarnych oczu spocz臋艂o na przyby艂ych.
— Powiadaj膮, 偶e艣 m膮dry, zacny 呕mijowy J臋zyku, i bez w膮tpienia wielkie stanowisz wsparcie dla monarchy — odrzek艂 spokojnie Gandalf.聽
— Us艂ysza艂em, 偶e jestem zwiastunem niepomy艣lnych wydarze艅; pami臋ta膰 jednak trzeba, 偶e dwojakiego rodzaju s膮 ci, kt贸rzy przynosz膮 z艂e wie艣ci. Jedni sami gotuj膮 z艂o, inni wycofuj膮 si臋 na ubocze podczas dni pomy艣lno艣ci, spiesz膮 za艣 z pomoc膮, gdy nadchodzi czas pr贸by.
— To prawda — zgodzi艂 si臋 呕mijowy J臋zyk. — Ale jest jeszcze trzeci rodzaj zwiastun贸w: ci, kt贸rzy obgryzaj膮 ko艣ci, kt贸rzy raduj膮 si臋 nieszcz臋艣ciem innych, padlino偶ercy, kt贸rzy dzi臋ki wojnie obrastaj膮 w pi贸rka. Z jak膮偶 to pomoc膮 spieszy艂e艣 nam dot膮d. Zwiastunie Burzy? Jak膮 dzisiaj nam niesiesz? Kiedy艣 ostatnim razem tu si臋 zjawi艂, to ty od nas oczekiwa艂e艣 wsparcia. M贸j pan nakaza艂 ci wtedy, aby艣 wzi膮艂 sobie konia, jakiego chcesz, i zbiera艂 si臋 precz. Ty za艣 w swoim zuchwalstwie i ku zgorszeniu wszystkich wybra艂e艣 sobie Szarogrzywego. M贸j pan by艂 bardzo zagniewany, chocia偶 niekt贸rzy twierdzili, i偶 nawet utrata tak znakomitego rumaka nie by艂a cen膮 zbyt wysok膮 za to, 偶e opu艣ci艂e艣 nasz膮 krain臋. Przypuszczam, 偶e i tym razem b臋dzie jak poprzednio: bardziej liczysz na pomoc ni偶 chcesz jej udzieli膰. Czy przyprowadzi艂e艣 mo偶e ze sob膮 zbrojnych m臋偶贸w? Czy chcesz nam ofiarowa膰 konie, miecze, w艂贸cznie? To nazwa艂bym pomoc膮, gdy偶 tego nam w tej chwili najbardziej potrzeba. Tymczasem sp贸jrzmy, kogo to przywlok艂e艣 ze sob膮. Trzech oberwa艅c贸w w szarych 艂achmanach, a na ich czele ty, najbardziej przypominaj膮cy 偶ebraka.
— Musz臋 rzec, dostojny Theodenie, synu Thengla, 偶e grzeczno艣膰 w mniejszym jest ostatnio poszanowaniu na twym dworze — powiedzia艂 Gandalf.聽
— Czy偶by stra偶nik spod bramy nie przekaza艂 imion moich towarzyszy? Rzadko kt贸ry z w艂adc贸w Rohanu przyjmowa艂 trzech tak znakomitych go艣ci. Bro艅, kt贸r膮 pozostawili przed progiem, warta jest 偶ycia wielu 艣miertelnik贸w, nawet najpot臋偶niejszych. Szare s膮 ich szaty, gdy偶 tak odziali ich elfowie, ale w艂a艣nie dzi臋ki temu w cieniu wielkich niebezpiecze艅stw uda艂o im si臋 dotrze膰 do twego pa艂acu.
— A wi臋c to prawda, co powiada艂 Eomer, 偶e sprzymierzy艂e艣 si臋 z czarownic膮 ze Z艂ocistego Boru聽
— wpad艂 czarodziejowi w s艂owo 呕mijowy J臋zyk,聽
— Nic w tym zreszt膮 dziwnego, skoro w Dwimordene od zawsze tkano zdradzieckie sieci. Gimli post膮pi艂 gwa艂townie do przodu, ale poczu艂 na ramieniu u艣cisk d艂oni Gandalfa, wi臋c zastyg艂 bez ruchu.聽

Dwimordene, co Lori膮 takie cz臋sto zwane,聽
Niecz臋sto przez ludzi by艂o odwiedzane;聽
I rzadko 艣miertelni blasku do艣wiadczali,聽
Kt贸ry z dawien dawna mi臋kko tu si臋 pali.聽
O Galadrielo! Galadrielo Przeczysta!聽
Gdzie spojrzysz, tam woda mieni si臋 srebrzysta,聽
W jasnej twojej d艂oni gwiazda b艂yszczy bia艂a,聽
Nieskalana tu ziemi uroda dojrza艂a,聽
Wy偶sza nad pragnienia, co 艣miertelnym dane聽
W Dwimordene, co Lori膮 bywa tak偶e zwane.聽

Tak brzmia艂a cicha i 艂agodna pie艣艅 Gandalfa, ale kiedy si臋 sko艅czy艂a, czarodziej w mgnieniu oka si臋 zmieni艂. Odrzuci艂 na bok znoszon膮 opo艅cz臋 i wyprostowa艂 si臋, teraz nie potrzebuj膮c ju偶 偶adnej podpory, gdy za艣 przem贸wi艂, g艂os mia艂 czysty i mocny.
— M臋drzec m贸wi tylko o tym, na czym si臋 zna, Grimo, synu Galm贸da. Ty jednak zamieni艂e艣 si臋 w bezrozumn膮 gadzin臋. Dlatego zamilcz i trzymaj sw贸j jadowity j臋zyk za z臋bami. Nie po to przeszed艂em przez ogie艅 i 艣mier膰, aby teraz przerzuca膰 si臋 s艂owami z n臋dznym s艂ug膮. Lepiej niech przem贸wi b艂yskawica. Gandalf uni贸s艂 r贸偶d偶k臋 i rozleg艂 si臋 huk gromu. S艂o艅ce nagle znikn臋艂o z okien, w komnacie zapanowa艂a czer艅 nocy, a z p艂omieni na palenisku pozosta艂 tylko czerwony 偶ar. W nik艂ym 艣wietle wida膰 by艂o jedynie czarodzieja, bia艂ego i pot臋偶nego. W ciemno艣ci rozleg艂 si臋 rozpaczliwy szept 呕mijowego J臋zyka:
— Czy偶 nie uprzedza艂em ci臋, najja艣niejszy panie, 偶e trzeba odebra膰 mu r贸偶d偶k臋? Ten g艂upiec Hama zaradzi艂 nas!!! B艂ysn臋艂o, jakby piorun ugodzi艂 w dach. Zapanowa艂a cisza; 呕mijowy J臋zyk pad艂 na twarz.
— A teraz, Theodenie, synu Thengla, czy zechcesz mnie wys艂ucha膰? Czy zwr贸cisz si臋 do mnie o pomoc?聽
— Czarodziej uni贸s艂 r贸偶d偶k臋 w kierunku otworu w dachu: tam ciemno艣膰 ust膮pi艂a i wida膰 by艂o fragment 艣wietlistego nieba.聽
— Nie wsz臋dzie panuje ciemno艣膰. Odwagi, W艂adco Marchii, lepszej bowiem pomocy znik膮d nie otrzymasz. 呕adnej rady nie mog臋 udzieli膰 tym, kt贸rzy poddaj膮 si臋 rozpaczy, ale tobie chyba co艣 doradz臋; s膮 st贸wa, kt贸re chcia艂bym ci przekaza膰. Czy chcesz je us艂ysze膰? Nie s膮 jednak przeznaczone dla wszystkich uszu. Proponuj臋, by艣 wyszed艂 ze mn膮 i rozejrza艂 si臋 woko艂o. Zbyt d艂ugo siedzia艂e艣 w cieniu, zawierzaj膮c pokr臋tnym opowie艣ciom i nieszczerym namowom. Theoden powoli wsta艂 z tronu. W sali pojawi艂o si臋 lekkie 艣wiat艂o. M艂oda kobieta spiesznie podbieg艂a do boku starca i uj臋艂a go za rami臋, on za艣 niezgrabnie zszed艂 z podniesienia i powoli zacz膮艂 i艣膰 w kierunku wyj艣cia. 呕mijowy J臋zyk dalej le偶a艂 plackiem na pod艂odze. Kiedy w艂adca znalaz艂 si臋 u drzwi, Gandalf mocno zastuka艂 w podwoje.
— Otwiera膰! — zawo艂a艂. — Pan Marchii chce wyj艣膰 na zewn膮trz! Drzwi rozwar艂y si臋 i z poszumem wiatru do sali wpad艂o rze艣kie powietrze.
— Theodenie, rozka偶 stra偶nikom, aby zeszli do st贸p schod贸w — rzek艂 Gandalf.聽
— Tak偶e i ty, pani, zostaw mnie na chwil臋 z w艂adc膮, a ja si臋 nim zaopiekuj臋.
— Tak uczy艅, Eowyno, moja siostrzenico! — powiedzia艂 stary kr贸l. - Czas trwogi ju偶 min膮艂.
Kobieta obr贸ci艂a si臋 i z wolna wesz艂a do pa艂acu, ale w drzwiach zatrzyma艂a si臋 i obejrza艂a. W oczach jej by艂y powaga i namys艂, kiedy obdarzy艂a monarch臋 spojrzeniem pe艂nym wsp贸艂czucia. Twarz mia艂a bardzo pi臋kn膮, a w艂osy zda艂y si臋 rzek膮 z艂ota. W bia艂ej sukni haftowanej srebrem dziewczyna kr贸lewskiej krwi by艂a smuk艂a i dostojna, zarazem jednak silna i twarda niczym stal. Tak oto w pe艂nym 艣wietle dnia Aragorn po raz pierwszy zobaczy艂 Eowyn臋, ksi臋偶niczk臋 Rohanu, i pomy艣la艂, 偶e jest 艣liczna niczym poranek wczesnej wiosny, ale i ch艂odna, albowiem pr贸g kobieco艣ci by艂 jeszcze przed ni膮. Tak偶e i ona nagle zda艂a sobie spraw臋 z jego obecno艣ci: m膮drego do艣wiadczeniem prze偶ytych lat, wynios艂ego potomka kr贸l贸w, kt贸rego si艂y me potrafi艂o skry膰 przed jej spojrzeniem szare odzienie. Na chwil臋 znieruchomia艂a, a potem szybko znikn臋艂a za drzwiami. — A teraz, panie, sp贸jrz na sw膮 krain臋 i znowu odetchnij 艣wie偶ym powietrzem — rzek艂 Gandalf.
Z wysoko艣ci g贸rnego tarasu widzieli ci膮g zielonych p贸l Rohanu, znikaj膮cych w odleg艂ej szaro艣ci. Wicher powiewa艂 kurtynami deszczu. Niebo na zachodzie nadal pokrywa艂a ciemna chmura; b艂yskawica zadygota艂a nad wierzcho艂kami niewidocznych wzg贸rz,. Wiatr jednak zmieni艂 si臋 ju偶 i d膮艂 teraz od p贸艂nocy, wi臋c i burza, kt贸ra przytoczy艂a si臋 od wschodu, cofa艂a si臋 na po艂udnie, ku morzu. Nagle za ich plecami przez szczelin臋 w chmurach przedar艂 si臋 promie艅 s艂oneczny ostry niczym sztylet. Deszczowe strugi migota艂y srebrzy艣cie, odleg艂a rzeka wydawa艂a si臋 jak z p艂ynnego szk艂a.
— Wcale tu nie jest ciemno — zdziwi艂 si臋 Theoden.聽
— Nie. Ani te偶 wiek nie leg艂 takim ci臋偶arem na twoich barkach, jak przywyk艂e艣 s膮dzi膰. Sta艅 o w艂asnych si艂ach.
Czarna laska, kt贸ra wysun臋艂a si臋 z d艂oni kr贸la, zastukotala, padaj膮c na kamienie, on za艣 wyprostowa艂 si臋 powoli, jak cz艂owiek, kt贸ry d艂ugi czas 艣l臋cza艂 nad 偶mudn膮 prac膮. Sta艂 teraz dumny, wynios艂y, a jego oczy nape艂ni艂y si臋 b艂臋kitem nieba, na kt贸re spogl膮da艂.
— Mroczne opad艂y mnie sny — powiedzia艂 — ale teraz czuj臋, 偶e si臋 wreszcie z nich otrz膮sn膮艂em. 呕a艂uj臋, i偶 nie zjawi艂e艣 si臋 wcze艣niej, Gandalfie, obawiam si臋 bowiem, 偶e teraz czasu starczy mi tylko na to, aby obserwowa膰 ostatnie dni mego rodu. Nied艂ugo ju偶 b臋dzie trwa艂 pa艂ac wzniesiony przez Brega, syna Eorla, a ogie艅 po偶re m贸j tron. Czy mo偶na co艣 jeszcze uczyni膰?
— Tak, mo偶na i to niejedno — o艣wiadczy艂 Gandalf. — Ale przede wszystkim po艣lij po Eomera. Czy偶 nies艂usznie przypuszczam, 偶e kaza艂e艣 go uwi臋zi膰 za namow膮 Grimy, kt贸rego wszyscy opr贸cz ciebie nazywaj膮 呕mijowym J臋zykiem?聽
— To prawda — przyzna艂 Theoden. — Sprzeciwi艂 si臋 moim rozkazom i w mojej obecno艣ci zagrozi艂 Grimie 艣mierci膮.聽
— Mo偶na mi艂owa膰 ciebie, panie, a nie znosi膰 呕mijowego J臋zyka i jego rad.
— By膰 mo偶e. Zrobi臋 tak, jak m贸wisz. Przywo艂ajcie Ham臋. Skoro nie spisa艂 si臋 przy wrotach, niechaj b臋dzie teraz pos艂a艅cem: winny niech przyprowadzi winnego聽
— rzek艂 Theoden surowo, kiedy jednak spojrza艂 na Gandalfa, u艣miechn膮艂 si臋, a wtedy wiele zmarszczek, kt贸re wyry艂y na jego twarzy strapienia, znikn臋艂o, by nigdy ju偶 nie powr贸ci膰. Gdy Hama, otrzymawszy polecenie, spiesznie oddali艂 si臋, Gandalf poprowadzi艂 Theodena ku kamiennej 艂awie, sam za艣 usiad艂 przed nim na najwy偶szym stopniu schod贸w. Nieopodal stan臋li Aragorn i jego dwaj towarzysze.
— Nie ma czasu na zapoznanie ci臋, dostojny panie, z tym wszystkim, co powiniene艣 us艂ysze膰聽
— powiedzia艂 czarodziej.聽
— Aczkolwiek je艣li nadzieja mnie nie zwodzi, nied艂ugo ju偶 b臋dziemy mogli do woli porozmawia膰. Musisz mie膰 si臋 na baczno艣ci, zawis艂o bowiem nad tob膮 niebezpiecze艅stwo wi臋ksze nawet od tego, kt贸re chytro艣膰 呕mijowego J臋zyka potrafi艂a wple艣膰 w twoje sny. Zwa偶 jednak, 偶e ju偶 si臋 zbudzi艂e艣. 呕yjesz. Gondor i Rohan nie s膮 osamotnione. Si艂a Z艂ego przewy偶sza nasze wyobra偶enia, a przecie偶 jest nadzieja zwi膮zana z czym艣, czego on nie uwzgl臋dni艂 w swoich rachubach. Nikt opr贸cz Theodena nie us艂ysza艂 tego, co Gandalf pocz膮艂 teraz przedstawia膰 g艂osem 艣ciszonym i sekretnym. Kiedy bowiem m贸wi艂, coraz bardziej rozpogadza艂a si臋 twarz w艂adcy Rohirrim贸w, kt贸ry w ko艅cu powsta艂 z 艂awy, a maj膮c czarodzieja u boku, spojrza艂 na wsch贸d.
— Zaskakuj膮ce to, ale prawdziwe — ci膮gn膮艂 Gandalf — 偶e nasza nadzieja wi膮偶e si臋 z miejscem, gdzie mieszka te偶 najwi臋ksze zagro偶enie. Zawis艂o ono nad nami na cieniutkiej nici, a przecie偶 je艣li przez chwil臋 oprzemy si臋 atakowi, ci膮gle jest miejsce dla nadziei. Tak偶e i inni popatrzyli na wsch贸d. Ponad niezliczonymi milami l膮du ich wzrok pomkn膮艂 a偶 na kraniec horyzontu. Nadzieja i trwoga ponios艂y ich my艣li jeszcze dalej, a偶 w krain臋 Cienia. Gdzie by艂 teraz Opiekun Pier艣cienia? Doprawdy w膮t艂a by艂a ni膰, na kt贸rej zawis艂y losy ich wszystkich. Kiedy Legolas wyt臋偶y艂 sw贸j wy艣mienity wzrok, zda艂o mu si臋, 偶e dostrzega bia艂y po艂ysk: akurat s艂o艅ce zamigota艂o w oddali na szczycie Wie偶y Stra偶niczej. Jeszcze dalej, jak niesko艅czenie odleg艂a, a przecie偶 aktualna gro藕ba, b艂yska艂 male艅ki j臋zyk p艂omienia. Theoden powoli opad艂 na 艂aw臋 i mo偶na by艂o pomy艣le膰, 偶e na przek贸r wysi艂kom Gandalfa znu偶enie ponownie wkrada si臋 do jego duszy. Kr贸l Rohirrim贸w obr贸ci艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na fronton Domu O Z艂otych Dachach.
— C贸偶 za szkoda — mrukn膮艂 — 偶e te ponure dni wype艂ni艂y m贸j czas i to na staro艣膰, gdy powinienem raczej w spokoju odpoczywa膰. I jaka szkoda dzielnego Boromira! M艂odzi odchodz膮, a pozostaj膮 zwi臋dli starcy.聽
— Co m贸wi膮c, Theoden pomarszczonymi d艂o艅mi 艣cisn膮艂 wychudzone kolana.
— Twoje palce pr臋dzej przypomn膮 sobie o dawnej sile, kiedy pochwyc膮 r臋koje艣膰 miecza聽
— powiedzia艂 Gandalf. Theoden wsta艂 i si臋gn膮艂 do biodra, ale u pasa nie znalaz艂 broni.聽
— Gdzie te偶 podzia艂 go Gruna — mrukn膮艂 p贸艂g艂osem.
— We藕 ten, najja艣niejszy panie — odezwa艂 si臋 艣mia艂y g艂os.聽
— Zawsze by艂 on na twe zawo艂anie. Dw贸ch m臋偶czyzn wspi臋艂o si臋 niepostrze偶enie schodami i sta艂o teraz kilka stopni poni偶ej podestu. Jednym z nich by艂 Eomer. Na g艂owie nie mia艂 he艂mu, piersi nie okrywa艂a mu kolczuga, ale w d艂oni trzyma艂 obna偶ony miecz i kl臋cz膮c teraz, wr臋cza艂 go swemu panu.
— Sk膮d go masz? — zapyta艂 surowo Theoden. Eomer i Hama patrzyli zaskoczeni na posta膰 dumn膮 i wyprostowan膮. Czy偶 to ten sam starzec, kt贸rego jeszcze niedawno widzieli skulonego w fotelu, albo te偶 ci臋偶ko opieraj膮cego si臋 na lasce?
— To moja wina — odpowiedzia艂 Hama dr偶膮cym g艂osem. — Zrozumia艂em, 偶e Eomer ma zosta膰 uwolniony, a wtedy taka rado艣膰 mnie przepe艂ni艂a, i偶 by膰 mo偶e uczyni艂em b艂膮d. Skoro jednak mia艂 Eomer opu艣ci膰 loch, a wszak jest Trzecim Koniuszym Marchii, s膮dzi艂em, 偶e trzeba mu odda膰 miecz, o kt贸ry prosi艂.
— Prosi艂em, aby m贸c go z艂o偶y膰 u twoich st贸p, najja艣niejszy panie — rzek艂 Eomer. Na chwil臋 wszyscy zastygli w bezruchu, a Theoden wpatrywa艂 si臋 w kl臋cz膮cego Eomera.聽
— Nie we藕miesz miecza, panie? — odezwa艂 si臋 wreszcie Gandalf.
Theoden powoli wyci膮gn膮艂 d艂o艅, a kiedy palce dotkn臋艂y r臋koje艣ci, wszystkim wyda艂o si臋, 偶e wychudzone rami臋 nape艂nia si臋 si艂膮 i pewno艣ci膮. Nagle jasny zygzak ze 艣wistem rozci膮艂 powietrze, a w艂adca g艂o艣no zakrzykn膮艂. Czysty, mocny g艂os wezwa艂 w j臋zyku Rohanu do broni.聽

Powsta艅cie, powsta艅cie Je藕d藕cy Theodena!聽
Z艂o si臋 przebudzi艂o, mrok ci膮gnie od wschodu.聽
Okulbaczcie konie i zadmijcie w rogi!聽
Naprz贸d, Eorlingowie!聽

S膮dz膮c, 偶e to wezwanie, stra偶nicy pomkn臋li po schodach, popatrzyli zdumieni na swego w艂adc臋, a potem jak jeden m膮偶 z艂o偶yli swe miecze u jego n贸g i zawo艂ali:
— Na twe rozkazy, kr贸lu!
— Westu Theoden hal! — krzykn膮艂 Eomer. — C贸偶 to za rado艣膰 widzie膰, najja艣niejszy panie, 偶e powracasz do dawnych si艂. Nikt ju偶, Gandalfie, nie powie, 偶e przynosisz tylko ponure wie艣ci i nieszcz臋艣liwe zdarzenia!
— We藕 sw贸j or臋偶, Eomerze, m贸j siostrze艅cze! — powiedzia艂 kr贸l.聽
— A ty, Hama, ruszaj i poszukaj mego miecza, kt贸ry Grima gdzie艣 schowa艂. Przyprowad藕 tak偶e jego samego. Powiedzia艂e艣, Gandalfie, 偶e udzielisz mi rady, je艣li zechc臋 jej wys艂ucha膰. Jak zatem ona brzmi?聽
— Ju偶 zacz膮艂e艣 si臋 do niej stosowa膰 — odrzek艂 czarodziej.聽
— Zawierz bardziej Homerowi ni偶 cz艂owiekowi o pos臋pnych my艣lach. Odp臋d藕 od siebie przygn臋bienie i trwog臋. Natychmiast przyst膮p do dzia艂ania. Ka偶dy m臋偶czyzna zdolny dosi膮艣膰 konia powinien by膰 niezw艂ocznie wys艂any na zach贸d, jak radzi艂 Eomer. Dop贸ki jeszcze jest czas, musimy stara膰 si臋 odepchn膮膰 zagro偶enie ze strony Sarumana. Je艣li nie uda nam si臋 to, na pewno przegramy. Je艣li si臋 uda, zwr贸cimy si臋 ku nast臋pnym zadaniom. Wszyscy pozostali, kobiety, dzieci i starcy, winni schroni膰 si臋 w g贸rskich kryj贸wkach. Czy偶 nie z my艣l膮 o takiej chwili je szykowano? Niechaj wezm膮 ze sob膮 zapasy, ale niech nie zwlekaj膮 i nie obci膮偶aj膮 si臋 kosztowno艣ciami wielkimi czy ma艂ymi; to o ich 偶ycie chodzi przede wszystkim.聽
— To, co m贸wisz, bliskie jest memu sercu聽
— odpowiedzia艂 Theoden. — Niechaj gotuje si臋 m贸j lud. A co do was, drodzy go艣cie, prawd臋 powiedzia艂 m膮dry Gandalf, 偶e zawodzi grzeczno艣膰 na moim dworze. Jechali艣cie ca艂膮 noc, a teraz poranek niemal ju偶 up艂yn膮艂, wy za艣 nie zakosztowali艣cie jeszcze ani jad艂a, ani snu. Ka偶臋 przygotowa膰 dla was posi艂ek w sali biesiadnej, a gdy si臋 nasycicie, udacie si臋 na spoczynek.
— Nie, n膮ja艣niejszy panie — sprzeciwi艂 si臋 Aragorn.聽
— Nawet najbardziej znu偶onemu nie czas teraz odpoczywa膰. Rycerze z Rohanu musz膮 wyrusza膰 dzisiaj, a my pod膮偶ymy razem z nimi: top贸r, miecz i 艂uk. Nie poto艣my je nie艣li, aby teraz gnu艣nia艂y pod 艣cian膮. W艂adco Marchii. A ja przyrzek艂em te偶 Eomerowi, 偶e wsp贸lnie dob臋dziemy mieczy do boju.
— Prawdziwa rodzi si臋 nadzieja na zwyci臋stwo — powiedzia艂 z zapa艂em Eomer.
— Nadzieja z pewno艣ci膮 — pokiwa艂 g艂ow膮 Gandalf.聽
— Isengard jest jednak pot臋偶ny, a inne gro藕by podpe艂zaj膮 coraz bli偶ej. Nie zwlekaj, dostojny Theodenie, i kiedy wyjedziemy, natychmiast poprowad藕 swoich poddanych do wy偶ynnej twierdzy Skalne Gniazdo.聽
— O nie, szlachetny Gandalfie! — stanowczo zaprotestowa艂 kr贸l.聽
— Nie doceniasz swoich talent贸w uzdrowiciela. B臋dzie inaczej: sam poci膮gn臋 na wojn臋, aby, je艣li b臋dzie taka potrzeba, pa艣膰 w pierwszej linii walcz膮cych i zasn膮膰 na wieki w spos贸b najpi臋kniejszy i najbardziej godny.
— Wtedy nawet pora偶k臋 Rohanu upami臋tni膮 pie艣ni — powiedzia艂 z dum膮 Aragorn, a wszyscy zbrojni stoj膮cy dooko艂a zacz臋li uderza膰 w tarcze i wo艂a膰:
— W艂adca Marchii dosi膮dzie zn贸w konia! Naprz贸d Eorlingowie!
— Nie mo偶esz jednak reszty swych poddanych zostawi膰 bezbronnych i pozbawionych w艂adcy - rzek艂 Gandalf. — Kt贸偶 w miejsce ciebie, dostojny panie, wydawa膰 b臋dzie rozkazy i rozs膮dza膰 spory?
— Pomy艣l臋 o tym przed Wyjazdem. Na razie jednak wys艂uchajmy mego doradcy, kt贸ry oto nadchodzi.
Pojawi艂 si臋 w艂a艣nie Hama, a za nim mi臋dzy dwoma 偶o艂nierzami szed艂 Grima, 呕mijowy J臋zyk. Twarz mia艂 艣miertelnie blad膮 i mru偶y艂 oczy przed s艂o艅cem. Hama przykl臋kn膮艂 i poda艂 Theodenowi d艂ugi miecz w z艂oconej pochwie wysadzanej zielonymi kamieniami.
— Oto, najja艣niejszy panie, tw贸j Herug艅m. Znalaz艂em go w kufrze Grimy, kt贸ry za nic nie chcia艂 odda膰 kluczy. By艂o tam wiele jeszcze innych rzeczy, kt贸rych na pr贸偶no dot膮d poszukiwano.
— To k艂amstwo! — wykrzykn膮艂 呕mijowy J臋zyk. — A miecz ten najja艣niejszy pan da艂 mi na przechowanie.
— Teraz za艣 domagam si臋 go z powrotem — powiedzia艂 stanowczo Theoden. — Czy偶by by艂o ci to nie w smak?
— Sk膮d偶e, panie m贸j i w艂adco. Troszcz臋 si臋 o ciebie i twoj膮 rodzin臋 najlepiej, jak potrafi臋 — skwapliwie zapewni艂 呕mijowy J臋zyk.聽
— Nie nara偶aj si臋 jednak na nadmierne trudy i nie przeceniaj swych si艂. Pozw贸l innym zaj膮膰 si臋 natr臋tnymi go艣膰mi. Tw贸j posi艂ek za chwil臋 znajdzie si臋 na stole. Czy nie zechcesz do niego zasi膮艣膰? — Zechc臋聽 — rzek艂 Theoden — ale opr贸cz mojego niech偶e znajd膮 si臋 tak偶e nakrycia dla go艣ci. Dzisiaj wyrusza wyprawa. Pchnij go艅c贸w, 偶eby natychmiast zawiadomili wszystkich okolicznych mieszka艅c贸w. Zanim wybije druga godzina popo艂udnia, niechaj u bram pa艂acu stawi膮 si臋 wszyscy m臋偶owie i m艂odzie艅cy, kt贸rzy potrafi膮 unie艣膰 bro艅 i dosi膮艣膰 wierzchowca.
— Ukochany m贸j panie! — zakrzykn膮艂 呕mijowy J臋zyk. — Tego w艂a艣nie najbardziej si臋 obawia艂em. Ten czarodziej ci臋 omami艂. Czy偶 nikogo nie zostawisz do obrony Domu O Z艂otych Dachach, kt贸ry wznie艣li twoi ojcowie, oraz jego skarb贸w? Czy偶 nikt nie b臋dzie strzeg艂 W艂adcy Marchii?
— Je艣li to jest omamienie, bardziej mi si臋 ono wydaje uzdrawiaj膮ce ni偶 twoje naszeptywania聽
— odpar艂 surowo Theoden.聽
— Nie potrwa艂oby d艂ugo, a niczym pijawka os艂abi艂by艣 mnie tak bardzo, 偶e m贸g艂bym si臋 ju偶 tylko porusza膰 na czworakach. Nie, nikt nie pozostanie, nawet ty, Grimo. Tak偶e ty dosi膮dziesz konia! Nu偶e, pospiesz si臋, by艣 zd膮偶y艂 zeskroba膰 rdz臋 ze swego miecza!
— 艁aski, najmito艣ciwszy panie — zaskomla艂 呕mijowy J臋zyk, czo艂gaj膮c si臋 po posadzce.聽
— Miej lito艣膰 dla kogo艣, kto wszystkie si艂y strawi艂 w twojej s艂u偶bie. Nie odprawiaj mnie od swego boku. Przynajmniej ja przy tobie pozostan臋, kiedy opuszcz膮 ci臋 wszyscy pozostali. Nie odp臋dzaj od siebie wiernego Grimy!
— Zas艂u偶y艂e艣 sobie na moj膮 艂ask臋 — pokiwa艂 g艂ow膮 Theoden — i nie odprawi臋 ci臋. Razem z moimi dzielnymi rycerzami ruszam na wojn臋 i chc臋, by艣 mi towarzyszy艂 i dowi贸d艂 swojej wierno艣ci. 呕mijowy J臋zyk z jednej twarzy na drug膮 przerzuca艂 wzrok zaszczutego zwierz臋cia, kt贸re rozpaczliwie stara si臋 wyszuka膰 luk臋 w kr臋gu prze艣ladowc贸w. Przeci膮gn膮艂 d艂ugim j臋zykiem po poblad艂ych wargach.
— Jakkolwiek wiekowy jest przyw贸dca rodu Eori贸w, takiej decyzji nale偶a艂o si臋 po nim spodziewa膰聽
— wyb膮ka艂 w ko艅cu.聽
— Ci jednak, kt贸rzy prawdziwie go kochaj膮, powinni mie膰 szacunek dla jego lat, chocia偶 wydaje si臋, 偶e przyby艂em za p贸藕no. Na decyzj臋 mego pana wp艂yn臋li inni doradcy, kt贸rzy z pewno艣ci膮 nie tak jak ja b臋d膮 op艂akiwali jego 艣mier膰. Skoro nie mog臋 ju偶 udaremni膰 ich dzie艂a, przynajmniej w jednej sprawie wys艂uchaj mnie, kr贸lu. W Edoras powinien pozosta膰 kto艣, kto zna twoje zamys艂y i przestrzega twoich rozkaz贸w. Wyznacz spolegliwego namiestnika; niech偶e tw贸j doradca Grima zadba o wszystkie tutaj sprawy do czasu twego powrotu. I b艂agam, niech tak si臋 stanie, aczkolwiek nikt rozumny nie nazwie tego zadania wdzi臋cznym.
Eomer nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od 艣miechu.
— A je偶eli i ta pro艣ba nie uchroni ci臋 przed wojenn膮 wypraw膮, cny 呕mijowy J臋zyku, jak膮 rol臋 mniej jeszcze honorow膮 got贸w jeste艣 dla siebie wymy艣li膰? Pod藕wigasz w g贸ry worek z prowiantem, je艣li ktokolwiek o艣mieli艂by si臋 cokolwiek ci powierzy膰?
— O nie, Eomerze, nie do ko艅ca pojmujesz intencje zaiste przebieg艂ego 呕mijowego J臋zyka聽
— odezwa艂 si臋 Gandalf i wbi艂 pal膮ce spojrzenie w Grim臋.聽
— Nie braknie mu ani odwagi, ani sprytu. Nawet teraz prowadzi gr臋, chc膮c uzyska膰 jak najwi臋cej dla siebie. Ale do艣膰 ju偶 straci艂em cennych godzin. Na ziemi臋, padalcze!聽
— krzykn膮艂 czarodziej podniesionym g艂osem. — Na twarz! Jak dawno temu przekupi艂 ci臋 Saruman? Jak膮 obieca艂 ci nagrod臋? Czy偶 nie tak膮, 偶e kiedy zgin膮 wszyscy obro艅cy Rohanu, ty zagarniesz cz臋艣膰 jego skarb贸w, a tak偶e niewiast臋, kt贸rej niecnie po偶膮dasz? A偶 nazbyt d艂ugo spogl膮dasz na ni膮 spod oka i 艣ledzisz sekretnie jej kroki. Eomer porwa艂 za miecz.聽
— Domy艣la艂em si臋 — sykn膮艂. — Ju偶 tego by starczy艂o, aby zabi膰 go na miejscu, chocia偶by z pogwa艂ceniem kr贸lewskiego prawa. A s膮 jeszcze inne powody. I post膮pi艂 do przodu, ale zatrzyma艂a go r臋ka Gandalfa.
— Eowyna jest ju偶 bezpieczna — powiedzia艂 czarodziej — ty za艣. 呕mijowy J臋zyku, zrobi艂e艣 wszystko, co w twojej mocy, dla swego prawdziwego pana. Jak膮艣 nagrod臋 ju偶 otrzyma艂e艣, jednak偶e Saruman 艂atwo zapomina o umowach. Radz臋 ci, przeto, by艣 czym pr臋dzej do niego jecha艂 i przypomnia艂 mu o swoich zas艂ugach, inaczej bowiem got贸w rych艂o usun膮膰 je z pami臋ci.
— 艁偶esz! — zawo艂a艂 histerycznie 呕mijowy J臋zyk.
— Zbyt cz臋sto i zbyt 艂atwo pojawia si臋 to s艂owo na twoich ustach — odpar艂 Gandalf.聽
— Nie k艂ami臋. Sp贸jrz, Theodenie, oto masz przed sob膮 jadowitego gada. Nie mo偶esz go bezpiecznie zabra膰 ze sob膮, nie mo偶esz go te偶 bezpiecznie zostawi膰 w domu. Najbardziej sprawiedliwym rozwi膮zaniem by艂aby 艣mier膰. Nie zawsze jednak rzeczy mia艂y si臋 tak jak teraz. Kiedy艣 by艂 cz艂owiekiem i s艂u偶y艂 ci na sw贸j spos贸b, teraz wi臋c, 艂askawy panie, daj mu konia i pozw贸l jecha膰, dok膮dkolwiek zechce. Jego wyb贸r za艣wiadczy o nim.
— S艂ysza艂e艣, 呕mijowy J臋zyku? — powiedzia艂 Theoden.
— Oto i tw贸j wyb贸r. Jed藕 ze mn膮 na wojn臋, a w bitwie zobaczymy, jak si臋 sprawisz, albo te偶 pod膮偶, w jakim chcesz kierunku, wtedy jednak, je艣li spotkamy si臋 raz jeszcze, nie b臋dziesz ju偶 m贸g艂 liczy膰 na moj膮 艂ask臋. 呕mijowy J臋zyk z wolna powsta艂 z ziemi, popatrzy艂 na wszystkich spode 艂ba, a na koniec zatrzyma艂 oczy na twarzy Theodena i otworzy艂 usta, jak gdyby chcia艂 co艣 powiedzie膰. Zamiast tego post膮pi艂 do przodu i zamacha艂 r臋kami, a z jego oczu posypa艂y si臋 iskry. Tyle by艂o w nich z艂o艣ci, 偶e wszyscy cofn臋li si臋 przed nim o krok. Grima wykrzywi艂 wargi tak, 偶e ods艂oni艂y si臋 z臋by, z sykiem wci膮gn膮艂 powietrze, a potem splun膮艂 na kamienie-u st贸p kr贸la i pogna艂 w kierunku schod贸w.
— Za nim! — rozkaza艂 Theoden. — Dopilnujcie, aby nikogo nie skrzywdzi艂, nic mu jednak nie r贸bcie i nie przeszkadzajcie. Gdy zechce, dajcie mu konia.聽
— Je艣li znajdzie si臋 taki, kt贸ry go poniesie聽
— dorzuci艂 Eomer. Jeden ze stra偶nik贸w zbiegi schodami, inny w sadzawce u st贸p tarasu nape艂ni艂 he艂m wod膮, kt贸r膮 zacz膮艂 potem obmywa膰 skalane przez 呕mijowego J臋zyka kamienne p艂yty.
— A teraz, mili go艣cie chod藕cie, prosz臋, za mn膮 — powiedzia艂 Theoden.聽
— Chod藕cie i odpocznijcie na tyle, na ile zezwoli po艣piech. Zawr贸cili i weszli znowu do pa艂acu, a za sob膮 s艂yszeli ju偶 okrzyki herold贸w i odg艂os bojowych rog贸w. Kr贸l bowiem zamierza艂 wyruszy膰, kiedy tylko zbior膮 si臋 wojownicy z twierdzy i najbli偶szej okolicy. Do sto艂u, przy kt贸rym ju偶 czeka艂a Eowyna, zasiedli Eomer i czw贸rka go艣ci, a wszyscy 偶wawo wzi臋li si臋 do jedzenia i picia. Ca艂a reszta milcza艂a, podczas gdy Theoden wypytywa艂 Gandalfa o Sarumana.
— Kt贸偶 mo偶e zgadn膮膰, jak daleko si臋ga jego zdrada? — rzek艂 Gandalf.聽
— Nie zawsze by艂 z艂y; nie w膮tpi臋, 偶e kiedy艣 偶ywi艂 prawdziw膮 przyja藕艅 dla Rohirrim贸w i nawet teraz, kiedy jego sympatie dla was ozi臋b艂y, ci膮gle uwa偶a was za po偶ytecznych. Niemniej ju偶 od dawna dzia艂a艂, najja艣niejszy panie, na twoj膮 zgub臋, przystrajaj膮c twarz w przyjazn膮 mask臋, dop贸ki nie by艂 jeszcze gotowy do walnego starcia. W tych latach zadanie 呕mijowego J臋zyka by艂o proste, a Isengard niezw艂ocznie dowiadywa艂 si臋 o wszystkich twoich poczynaniach, granice Rohanu bowiem sta艂y otworem, a obcy mogli wa艂臋sa膰 si臋 po nim swobodnie. Nieustannie jednak szept 呕mijowego J臋zyka s膮czy艂 si臋 do twoich uszu, zatruwaj膮c my艣li, mro偶膮c serce, os艂abiaj膮c cz艂onki, inni za艣 bezradnie musieli si臋 temu przypatrywa膰, gdy偶 przesta艂e艣 by膰 panem swojej woli. Aczkolwiek kiedy uciek艂em z Isengardu i ostrzeg艂em ci臋, panie, maska zosta艂a uchylona, przynajmniej dla tych, kt贸rzy potrafili patrze膰. Teraz 呕mijowy J臋zyk zacz膮艂 prowadzi膰 niebezpieczn膮 gr臋, podczas kt贸rej stara艂 si臋 op贸藕ni膰 ka偶de twoje dzia艂anie i nie pozwoli膰, by艣 skupi艂 wszystkie swoje si艂y. Poczyna艂 sobie bardzo sprytnie, w zale偶no艣ci od sytuacji t艂umi膮c 艣mia艂o艣膰 jednych, a podsycaj膮c trwog臋 drugich. Czy nie pami臋tasz, z jakim zapa艂em twierdzi艂, 偶e trzeba wszystkich ludzi s艂a膰 na p贸艂noc, aby uganiali si臋 tam bez potrzeby, podczas gdy g艂贸wne niebezpiecze艅stwo nadci膮ga艂o od zachodu? To za jego namow膮 zabroni艂e艣 Eomerowi wyprawi膰 si臋 na ork贸w. Gdyby Trzeci Koniuszy nie przeciwstawi艂 si臋 呕mijowemu J臋zykowi przemawiaj膮cemu przez twoje usta, orkowie byliby ju偶 w Isengardzie, przynosz膮c tam wielk膮 zdobycz. Wprawdzie nie na nich najbardziej zale偶a艂o Sarumanowi, ale byliby to dwaj cz艂onkowie naszego Bractwa, dziel膮cy z pozosta艂ymi sekretn膮 nadziej臋, o kt贸rej nawet z tob膮, dostojny panie, nie mog臋 w tej chwili m贸wi膰 otwarcie. Czy potrafisz sobie wyobrazi膰, na jakie zostaliby wystawieni cierpienia, albo czego dowiedzia艂by si臋 Saruman na nasz膮 zgub臋?聽
— Wiele zawdzi臋czam Eomerowi — przyzna艂 Theoden. — Wiernemu sercu cz臋sto towarzyszy krn膮brny j臋zyk.
— A dodaj jeszcze — rzek艂 Gandalf — 偶e dla krzywego spojrzenia prawda mo偶e mie膰 wstr臋tne oblicze.
— No c贸偶, moje oczy nie tyle krzywo patrzy艂y, ile by艂y wr臋cz 艣lepe — zas臋pi艂 si臋 Theoden.聽
— Ogromny mam te偶 d艂ug wdzi臋czno艣ci wobec ciebie, m贸j znakomity go艣ciu. Raz jeszcze zjawiasz si臋 w sam膮 por臋. Zanim wyruszymy, chc臋 ci podarowa膰 to, co tylko sobie wybierzesz, cokolwiek, co do mnie nale偶y, z wyj膮tkiem jedynie miecza.
— Czy zjawi艂em si臋 w por臋, czy te偶 nie, to dopiero zobaczymy — odpar艂 Gandalf.聽
— Co za艣 do twego daru, dostojny panie, wybior臋 taki, kt贸ry jest mi najbardziej potrzebny: niezawodny i szybki. Daj mi Szarogrzywego! Poprzednio zosta艂 mi tylko wypo偶yczony, je艣li w og贸le godzi si臋 tak o nim powiedzie膰. Teraz jednak chc臋 go poprowadzi膰 w g膮szcze najwi臋kszych niebezpiecze艅stw, stawiaj膮c srebro przeciw czerni, a na to nie chcia艂bym nara偶a膰 niczego, co do mnie nie nale偶y. A poza tym zwi膮za艂a nas ju偶 wzajemna mi艂o艣膰.
— Dobry wyb贸r — pokiwa艂 g艂ow膮 Theoden.聽
— Z rado艣ci膮 ci go ofiaruj臋, chocia偶 prezent to doprawdy nie lada. Nie ma drugiego takiego wierzchowca jak Szarogrzywy; w nim od偶y艂a s艂awa wspania艂ych dawnych rumak贸w i wi臋cej to ju偶 si臋 nie zdarzy. Co za艣 do was, moi szlachetni go艣cie, ofiaruj臋 wam wszystko, co znajdziecie w mojej zbrojowni. Miecze wam niepotrzebne, ale s膮 tam he艂my oraz misterne zbroje, kt贸re ojciec m贸j otrzyma艂 w darze od Gondoru. Zanim wyruszymy, wybierzcie to, co najbardziej si臋 wam spodoba i co, miejmy nadziej臋, wiernie b臋dzie wam s艂u偶y膰. Z kr贸lewskiej zbrojowni przyniesiono sprz臋t wojenny, a Aragorn Legolas na艂o偶yli na siebie kolczugi, po czym wybrali tak偶e he艂my i okr膮g艂e tarcze powleczone z艂otem oraz nabijane szlachetnymi kamieniami w kolorze zieleni i czerwieni. Gandalf nie chcia艂 偶adnej zbroi, Gimli za艣 nie potrzebowa艂 kolczugi, nawet bowiem gdyby w kr贸lewskich zasobach znalaz艂a si臋 taka, kt贸ra nada艂aby si臋 do jego postury, 偶aden ze skarb贸w Edoras nie m贸g艂 si臋 r贸wna膰 z tym, kt贸ry sporz膮dzono pod G贸r膮 na P贸艂nocy. Niemniej krzat wyszuka艂 sobie he艂m z 偶elaza i sk贸ry, kt贸ry pasowa艂 do jego okr膮g艂ej g艂owy, a tak偶e por臋czn膮 tarcz臋. Widnia艂 na niej galopuj膮cy ko艅, bia艂y na zielonym tle, co by艂o znakiem rodu Eorla.
— Niech偶e s艂u偶y ci dobrze mo艣ci krzacie.— skwitowa艂 wyb贸r Theoden. — Zrobiono j膮 dla mnie za 偶ycia Thengla, gdy by艂em jeszcze ch艂opcem. Gimli sk艂oni艂 si臋 w odpowiedzi.
— To zaszczyt dla mnie, W艂adco Marchii, nosi膰 twoje god艂o, chocia偶 pr臋dzej to ja ponios臋 konia ni偶 on mnie:
bardziej ufam swoim stopom. Mam jednak nadziej臋, 偶e nadejdzie chwila, kiedy twardo stoj膮c na w艂asnych nogach, poka偶臋, ile jestem wart w bitwie.聽
— Oby tak si臋 sta艂o — pokiwa艂 g艂ow膮 Theoden. Kr贸l powsta艂 i zaraz pojawi艂a si臋 Eowyna z pucharami nape艂nionymi winem.聽
— Ferthu Theoden hal.' — rzek艂a.聽
— We藕 ten roztruchan i wznie艣 toast za pomy艣ln膮 przysz艂o艣膰. Niechaj zdrowie sprzyja tobie, a szcz臋艣cie twemu wyjazdowi i powrotowi. Theoden wychyli艂 puchar, kt贸ry Eowyna nast臋pnie nape艂nia艂a i podawa艂a ka偶demu z go艣ci. Kiedy stan臋艂a przed Aragornem, znieruchomia艂a na chwil臋, potem podnios艂a wzrok, a jej twarz rozpromieni艂a si臋 blaskiem. Tak偶e i on spogl膮da艂 z u艣miechem na jej urodziw膮 twarz, a gdy si臋gn膮艂 po kielich, ich r臋ce zetkn臋艂y si臋, i poczu艂, jak d艂o艅 Eowyny zadr偶a艂a pod jego dotykiem.
— Niech ci si臋 wiedzie, Aragornie, synu Aratorna — powiedzia艂a.
— Niech los ci sprzyja, ksi臋偶niczko Rohanu — odpar艂, ale na jego twarzy miejsce u艣miechu zaj臋艂a teraz troska.
Widz膮c, 偶e wszyscy ju偶 spe艂nili toast, kr贸l ruszy艂 ku drzwiom. Na zewn膮trz oczekiwali na niego stra偶nicy, heroldowie, a tak偶e mo偶now艂adcy i wodzowie, kt贸rzy mieszkali w Edoras i okolicy.
— Pos艂uchajcie mnie uwa偶nie! — przem贸wi艂 Theoden. — Wyruszam w pole i najpewniej jest to moja ostatnia wyprawa. Nie mam potomka; Theodred, m贸j syn, pad艂 w boju. Na swojego dziedzica wyznaczam Eomera, mojego siostrze艅ca. Je艣li 偶aden z nas. nie powr贸ci, sami wybierzcie nowego w艂adc臋. Ponadto kt贸remu艣 z was musz臋 powierzy膰 opiek臋 nad poddanymi, kt贸rzy nie mog膮 poci膮gn膮膰 na wojn臋. Kt贸偶 zatem got贸w jest pozosta膰 w Edoras?
Nikt si臋 nie odezwa艂.
— Nie dziwi臋 si臋, 偶e nie zg艂asza si臋 nikt z wojownik贸w, ale dlaczego nie s艂ysz臋 propozycji od tych, kt贸rzy zostaj膮? Czy偶by m贸j lud nikomu nie ufa艂?
— Wszyscy szacunkiem darz膮 r贸d Eorla — powiedzia艂 Hama.聽
— Bez Eomera nie mog臋 si臋 obej艣膰, a zreszt膮 i on nie zgodzi艂by si臋 pozosta膰 — rzek艂 kr贸l.聽
— Eomer za艣 jest ostami z rodu.
— Nie mia艂em na my艣li Eomera — odpar艂 Hama.聽
— Nie jest zreszt膮 ostatni. Oto jego siostra, Eowyna, c贸rka Eomunda. Jest dumna, a serce jej nie zna trwogi. Wszyscy j膮 kochaj膮, czemu偶 by wi臋c nie mia艂a ona panowa膰 nad Eorlingami, kiedy nas zabraknie w twierdzy?
— Niech偶e i tak b臋dzie — zgodzi艂 si臋 Theoden. — Pole膰cie heroldom, aby obwie艣cili, 偶e na czas nieobecno艣ci zast臋pczyni膮 sw膮 czyni臋 Eowyn臋. Kr贸l zasiad艂 na 艂awie u szczytu schod贸w, a Eowyna przyj臋艂a z jego r臋ki miecz i pi臋kn膮 zbroj臋.
— Bywaj, moja droga siostrzenico — powiedzia艂. — Mroczny nasta艂 czas, by膰 mo偶e jednak powr贸cimy do Domu O Z艂otych Dachach. Niemniej w Skalnym Gnie藕dzie broni膰 si臋 mo偶na bardzo d艂ugo, a je艣li bitwa nie p贸jdzie po naszej my艣li, tam b臋d膮 szukali schronienia wszyscy, kt贸rzy si臋 uratuj膮.
— Nie wolno ci tak m贸wi膰! — o艣wiadczy艂a zapalczywie ksi臋偶niczka.聽
— Ka偶dy dzie艅, kt贸ry up艂ynie od twego wyjazdu, dla mnie b臋dzie rokiem. Kiedy jednak m贸wi艂a te s艂owa, wzrok jej pomkn膮艂 ku stoj膮cemu nieopodal Aragornowi, ten za艣 rzek艂:
— Kr贸l powr贸ci niebawem, nie l臋kaj si臋! Nasz los rozstrzygnie si臋 nie na Zachodzie, lecz na Wschodzie.
Theoden zszed艂 teraz po schodach, maj膮c u boku Gandalfa, a reszta pod膮偶y艂a za nimi. Zanim dotarli do bramy, Aragorn obejrza艂 si臋 przez rami臋. U szczytu stopni, na tle wierzei, sta艂a samotna Eowyna, wsparta na r臋koje艣ci miecza. Zd膮偶y艂a ju偶 oblec si臋 w zbroj臋, kt贸ra srebrzy艣cie l艣ni艂a w s艂o艅cu. Gimli kroczy艂 obok Legolasa z toporem zarzuconym na rami臋.聽
— Nareszcie ruszamy — mrukn膮艂.聽
— Ludziom potrzeba wielu s艂贸w, zanim zabior膮 si臋 do czyn贸w. Top贸r zbyt d艂ugo pr贸偶nowa艂 za mym pasem i chocia偶 nie w膮tpi臋, 偶e Rohirrimowie potrafi膮 si臋 dobrze sprawi膰 w potrzebie, tak czy owak nie jest to wojna dla mnie najodpowiedniejsza. Jak mam dotrze膰 na miejsce bitwy? Wola艂bym pomaszerowa膰 tam na w艂asnych nogach, ni偶 na ko艅skim grzbiecie obija膰 si臋 za plecami Gandalfa niczym sakwa podr贸偶na.
— Przypuszczam, 偶e to bezpieczniejsze miejsce od wielu innych — u艣miechn膮艂 si臋 Legolas.聽
— Z pewno艣ci膮 jednak, kiedy dojdzie do walki, i Gandalf, i Szarogrzywy z ochot膮 zestawi膮 ci臋 na ziemi臋. Top贸r nie jest dobrym or臋偶em dla je藕d藕ca.
— A krzat nie jest dobrym materia艂em na je藕d藕ca. Wol臋 tym 艣cina膰 艂by ork贸w ni偶 czupryny ludzi - o艣wiadczy艂 Gimli, pieszczotliwie g艂adz膮c ostrze topora. U wr贸t zastali wielki t艂um m臋偶czyzn, starych i m艂odych. Zebra艂o si臋 ich dobrze ponad tysi膮c. Zza ich plec贸w wyrasta艂 metalowy las w艂贸czni. G艂o艣no i rado艣nie wykrzykn臋li imi臋 Theodena. Osiod艂any czeka艂 ju偶 kr贸lewski wierzchowiec, 艢nie偶nobia艂y, przygotowane by艂y te偶 konie Aragorna i Legolasa. Zas臋piony Gimli sta艂 na uboczu, tymczasem prowadz膮c swego konia, podszed艂 do niego Eomer.
— Pos艂uchaj mnie, Gimli, synu Gloina — powiedzia艂.聽
— Nie mia艂em dot膮d czasu, bym zgodnie z przyrzeczeniem pod twoj膮 r贸zg膮 pobra艂 nauki grzeczno艣ci. Czy nie pora jednak na bok od艂o偶y膰 wa艣nie? Obiecuj臋, 偶e nie wypowiem 偶adnego z艂ego s艂owa o Pani z Lasu.
— Mog臋 na chwil臋 zapomnie膰 o swoich pretensjach, Eomerze, synu Eomunda聽
— odpar艂 Gimli — ale je艣li zdarzy si臋, i偶 na w艂asne oczy ujrzysz Jasn膮 Pani膮 Galadriel, to albo przyznasz, 偶e jest najpi臋kniejsz膮 z niewiast, albo sko艅czy si臋 nasza przyja藕艅.
— Zgoda! — rzek艂 Eomer.聽
— Na razie jednak przyjmij moje przeprosiny, a na znak, 偶e si臋 na nie godzisz, racz jecha膰 ze mn膮. Gandalf pojedzie przodem z W艂adc膮 Marchii, za艣 P艂omiennonogi, m贸j wierzchowiec, poniesie nas obydw贸ch, je艣li tylko zechcesz.聽
— Dzi臋kuj臋 ci — odpar艂 krzat, bardzo rad z propozycji.聽
— Z ch臋ci膮 pojad臋 z tob膮, oby tylko obok nas znalaz艂 si臋 m贸j przyjaciel, Legolas.
— 艢wietnie! — wykrzykn膮艂 Eomer.聽
— Kiedy po lewicy b臋d臋 mia艂 Legolasa, a po prawicy Aragorna, nikt nie potrafi nam sprosta膰!
— A gdzie Szarogrzywy? — zapyta艂 Gandalf.
— Biega swobodnie po trawie — pad艂a odpowied藕.聽
— Nie pos艂ucha on niczyjej r臋ki. Tam, w pobli偶u brodu przemyka si臋 pomi臋dzy wierzbami niczym cie艅. Gandalf 艣wisn膮艂 i zawo艂a艂 konia po imieniu, ten za艣 pomkn膮艂 ku niemu jak strza艂a.
— Gdyby Zachodni Wiatr nabra艂 widzialnej postaci, tak by z pewno艣ci膮 wygl膮da艂聽
— mrukn膮艂 z podziwem Eomer, patrz膮c na wspania艂ego rumaka, kt贸ry ile si艂 w nogach gna艂 w ich kierunku.
— Dobrze, 偶e ofiarowa艂em go z w艂asnej woli, bo inaczej czeka艂oby mnie przykre rozczarowanie聽
— u艣miechn膮艂 si臋 Theoden, ale zaraz powa偶niej膮c, doda艂:聽
— Niechaj wszyscy bacznie s艂uchaj膮! Mego go艣cia, Gandalfa Szar膮 Opo艅cz臋, najm臋drszego z doradc贸w i najbardziej wypatrywanego z przybysz贸w, wszem i wobec og艂aszam Dostojnym Rohirrimem, wodzem Eorling贸w, dop贸ki trwa膰 b臋dzie nasz r贸d. Na dow贸d czego daruj臋 mu Szarogrzywego, ksi臋cia po艣r贸d koni.
— Dzi臋kuj臋 ci, Theodenie Kr贸lu — rzek艂 Gandalf, a potem znienacka odrzuci艂 szar膮 opo艅cz臋, cisn膮艂 precz kapelusz i jednym skokiem znalaz艂 si臋 na grzbiecie konia. Nie mia艂 na sobie he艂mu ani zbroi, jego 艣nie偶yste w艂osy powiewa艂y na wietrze, a bia艂a szata l艣ni艂a o艣lepiaj膮co w s艂o艅cu.
— Niech 偶yje Bia艂y Je藕dziec! — zawo艂a艂 Aragorn, a inni podj臋li ten okrzyk.聽
— Kr贸l Rohirrim贸w i Bia艂y Je藕dziec!聽
— hukn臋艂o. — Naprz贸d, Eorlingowie! Rozbrzmia艂y surmy; konie przysiad艂y na zadach i zar偶a艂y. W艂贸cznie i miecze zacz臋艂y rytmicznie uderza膰 o tarcze. Potem kr贸l uni贸s艂 r臋k臋, a wtedy, jak gdyby pod uderzeniem nawa艂nicy, ostatni hufiec Rohirrim贸w run膮艂 na zach贸d. Eowyna, samotna przed drzwiami opustosza艂ego i milcz膮cego pa艂acu, wpatrywa艂a si臋 z wysokiego tarasu w iskry b艂yszcz膮ce na grotach w艂贸czni.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gazeta Prawna W ZUS zabraknie w tym roku 5 miliard贸w z艂otych
Fallus kr贸l 偶ycia
cwiczenia aerobikowe w domu
Prywatne znaczy gorsze referat a krol 0
Oliwka Projekt Domu
P Stec POZYCJA PRAWNA DOMU AUK Nieznany
30 Pomyslow na zarabianie w domu
ABC Z K Krol J Gajos
Kr贸l - Propaganda i indoktrynacja w pa艅stwach totalitarnych1, E.C.Kr贸l, Przyw贸dztwo w pa艅stwach tota
wykaz ilo艣ci jedzenia chomika, PASJE MOJEJ C脫RECZKI ANI, chomiczek w domu
JAK POPRAWI膯 TRWA艁O艢膯 RAJSTOP LUB PO艃CZOCH, porady r贸偶ne, CIEKAWOSTKI DLA PANI DOMU LUB PANA DOMU!!!
K. Gorlach 艢wiat na progu domu, Globalizacja-kolejna odslona totalitaryzmu Globalism the latest mask
W domu, Twoje bezpiecze艅stwo
Kopciuszek sprz膮ta w domu, lektury
Niejadek w domu, Problemy z jedzeniem u dzieci
SILIKONOWY KR脫L, przepisy Tupperware
za艣wiadczenia o przeznaczeniu terenu (dzia艂ki) w miejscowym planie zagospoda, Budowa domu, UM

wi臋cej podobnych podstron