Kula w płot
Jeśli wierzyć gazetom i czasopismom, zwłaszcza tym bardziej kolorowym, to oto po wielu latach znowu mamy w telewizji „półkownika”. Juliusz Machulski, donoszą one, nakręcił super-, ale to superśmiały spektakl political-fiction, w którym tak „ dowala”, że nie chcą mu go puścić. Spektakl krąży po Warszawie na kasetach, informuje prasa, a zirytowany wstrzymaniem emisji autor w końcu zdecydował się wydać scenariusz w książce. Przy okazji prasa zamieszcza fragmenty tego scenariusza, jego streszczenia, dziwne artykuły na tematy ogólne, w których dzieło Machulskiego wyeksponowane zostało jakby tylko przypadkiem, słowem - na różne sposoby zachęca do obejrzenia spektaklu. Bo, jak się niemal natychmiast okazało, telewizja niby to zatrzymała, ale jednak w końcu zmiękła i rzecz wyemituje. Krótko miękła. W poniedziałek poszedł hyr, że telewizyjna cenzura zatrzymała, a chyba już w piątek, że - wskutek twardego nacisku opinii publicznej - puściła.
Ha. Nie ja zganię, kiedy ktoś robi wokół siebie agresywny pijar. Najlepszy produkt nie sprzeda się w dzisiejszym świecie bez reklamy. Niechże Machulski naprawo i lewo trąbi, że jest świetny, że zrobił genialną sztukę z wielkimi rolami, niechże tak piszą wszystkie gazety, skoro ma możliwość sobie to załatwić. Bardzo proszę. Ale w pijarze, wbrew mniemaniu ludzi, którzy o istnieniu czegoś takiego jak public relations dowiedzieli się z przemówień byłego ministra Łapińskiego, też obowiązują zasady, zawodowej etyki. Jedna z nich brzmi: chwal się, ile wlezie, bajeruj, ale nie łżyj. Nie obejrzałem dzieła Machulskiego i średnio mi się chce, ale drukowane fragmenty i omówienia wystarczają całkowicie do stwierdzenia, że nie ma absolutnie żadnego powodu, dla którego kwiatkowsko-zielińska TVP miałaby wstrzymywać czy zgoła blokować jego emisję. Jest to coś w rodzaju wajdowskiego Mateusza Bigdy, tylko, dla odmiany, rzucone w przyszłość. Jest rok dwa tysiące któryś tam, głupie polactwo masowo opowiedziało się przeciwko Europie i mianowało prezydentem kompletnego chama i prymitywa, a premierem - narodowego radykała; znaczy, „i śmieszno, i straszno”.
Może spektakl ratuje reżyseria i aktorstwo (dialogi raczej nie, czytałem próbkę), sam pomysł ani śmieszny, ani straszny mi osobiście się nie wydaje. Polactwo akurat nie zamierza żadnego wieśniaka do Belwederu wybierać, przeciwnie, wpadło pod przemożny urok współczesnej pani Dulskiej z okładek kolorowych pism; spektaklu o tym na pewno by Machulskiemu TVP zrobić nie pozwoliła, ale pewnie nie próbował. W kogo ma godzić ostrze jego satyry? W Leppera? Ależ demoniczność Leppera nie polega na jego prostactwie. Lepper to nie Jan Karol Maciej Wścieklica ani Bigda, jego popularność to nie żaden spontaniczny bunt polskiej „underclass” przeciwko elitom - to raczej Żyrinowski, produkt układu opartego na dawnych specsłużbach, skrojony pod potrzeby i oczekiwania znękanego biedą prymitywu i umiejętnie mu sprzedany dzięki wykorzystaniu nowoczesnych technologii masowej komunikacji oraz socjotechnicznym doświadczeniom manipulatorów z komunistycznej bezpieki.
Prezydentura Leppera nam nie grozi, bo mechanizm psychologiczny wyborów prezydenckich jest w Polsce zupełnie inny niż parlamentarnych (mówiąc w skrócie, w prezydenckich cham szuka pana, w parlamentarnych śle do Warszawy swojaków po kasę); jest on pomysłem, jak spożytkować na korzyść wspomnianego układu te 10-15 proc. głosów ludzi najgłupszych i najbardziej zagubionych, tak, aby układ zachował kontrolę nad sytuacją mimo nieuchronnych wyborczych strat w ławach SLD. Kpić z prostactwa Leppera? Ależ proszę bardzo, on się z nim nie kryje, on wręcz epatuje chamstwem, bo wie, że im jest bardziej prymitywny, tym bardziej się podoba tym, którym się podobać ma. I że jego elektorat tym bardziej będzie mu ufał, im więcej się miastowi będą naśmiewać z jego prostactwa, naśmiewając się tym samym, pośrednio, z tegoż elektoratu. Telewizja też to wie i blokować podobne „dowalanie” mogłaby z równym sensem, jak wywiad z premierem przeprowadzony przez p. Jeneralskiego.
Robótka Machulskiego wpisuje się w szerszy kontekst, wyznaczany przez i dzieła takie jak wspomniany już Bigda Wajdy czy sztuczka Bugajskiego „Niuz", rozważająca problemy etyki dziennikarskiej i politycznych nacisków na media na poziomie intelektualnym telenoweli i z podobnym skutkiem demaskatorskim. Oto kiedy nasi twórcy zapragną się wypowiedzieć na tematy ważne i poważne, wstrząsnąć społeczeństwem lub przestrzec, to ciągle wychodzą im dziełka płaskie i naiwne, chybione, pozbawione dziesiątej części tej grozy, jaka bije z każdej z setek autentycznych spraw, opisywanych przez dziennikarzy śledczych.
3 grudnia 2003