Rozdział VI. Caritas
William Morris był autorem poematu pt. Miłość wystarczy, a podobno ktoś o tym dziele napisał krotką recenzję: „Nie wystarczy”. I to stanowi właśnie temat tej książki.
Miłości przyrodzone nie są samowystarczalne. Jeśli to uczucie ma zachować swoją słodycz, musi mu przyjść z pomocą co innego, coś, co nazywamy z początku niezbyt ściśle „przyzwoitością i zdrowym rozsądkiem”, co się później okazuje cnotą, a w końcu pewnym aspektem całokształtu chrześcijańskiego życia.
Twierdzić, to nie znaczy pomniejszać wagę przyrodzonych miłości, lecz wskazywać, na czym polega ich istotna chwała.
Dotąd w tej książce nie zostało prawie nic powiedziane o naszych przyrodzonych miłościach jako o rywalach miłości do Boga.
Prawdziwa rywalizacja to ta, co istnieje pomiędzy naszą własną osobą a jakimś innym człowiekiem, a nie między tym kimś i Bogiem.
Miłości same świadczą, że nie są godne zająć miejsca Boga, bo bez pomocy Bożej nie mogą nawet pozostać sobą i dotrzymywać swych obietnic.
Gdy się oddaje serce komuś innemu niż Bogu. Wszystkie ludzkie istoty przemijają. Nie należy uzależniać swego szczęścia od czegoś, co można utracić. Jeżeli miłość ma być błogosławieństwem, a nie klęską, musi dotyczyć jedynie ukochanego, który nigdy nie przeminie.
Eros nieokiełznany, Eros, który woli ukochaną od szczęścia, jest bliższy Samej miłości niż tego rodzaju postawa.
Kochać - to znaczy być narażonym na cierpienie.
Najbardziej samowolna i nadmierna miłość mniej się sprzeciwia woli Bożej niż świadomie pielęgnowany brak miłości.
Pozostaje niewątpliwie prawdą, że wszystkie nasze przyrodzone miłości mogą być nieumiarkowane.
Nienawidzić znaczy: odsunąć, przeciwstawić się, nie zgadzać się na żadne ustępstwo wobec ukochanej istoty, jeśli wypowiada ona choćby najsłabszym, najżałośniejszym głosem słowa podszepnięte przez szatana.
Największą trudnością dla wszystkich jest zrozumieć, kiedy nadchodzi pora tego rodzaju „nienawiści”.
Dlatego właśnie niezmiernie ważną rzeczą jest tak uporządkować nasze miłości, żeby się to w ogóle prawie nie mogło zdarzyć.
Najskromniejszy z ludzi może posiadać w stanie łaski pewne „poznanie przez zbliżenie” samej miłości, może jej „zakosztować”, ale żaden człowiek najbardziej święty i najmądrzejszy nie posiada bezpośredniej „wiedzy” o najwyższym bycie, tylko operuje analogiami. Nie możemy widzieć światła, choć dzięki światłu widzimy przedmioty.
Bóg jest miłością. I znowu: „Na tym polega miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale On pierwszy umiłował nas…” (1J 4,10).
Podstawową miłością jest miłość dar.
Bóg jest „żywicielem”, który rozmyślnie stwarza własne pasożyty; powołuje nas do życia, byśmy mogli Go wyzyskiwać. To jest miłość. To jest schemat Samej Miłości i wszystkie miłości są Jego dziełem.
Bóg jako Stwórca natury zaszczepił w nas zarówno miłości-dary, jak miłości-potrzeby.
Miłości-dary są odbiciem Boga w naturze, reprezentują one bliskość przez podobieństwo, która niekoniecznie i nie w każdym człowieku musi być bliskością zbliżenia. Pełna poświęcenia matka, łaskawy władca lub nauczyciel może dawać i dawać, wciąż odtwarzając podobieństwo, ale nie tworząc zbliżenia.
Miłości-potrzeby nie mają żadnego podobieństwa do tej Miłości, którą jest Bóg.
Bóg udziela człowiekowi cząsteczkę swej własnej miłości-daru. Jest ona inna od miłości- darów, które wmontował w ludzką naturę (jest całkiem bezinteresowna i pragnie tego, co najlepsze dla ukochanego).
To działająca w człowieku Boska miłość-dar sprawia, że jest on zdolny pokochać tych, którzy w naturalnym porządku rzeczy nie wzbudzają miłości(przestępców, wrogów…),
Bóg sprawia, że człowiek może ową miłość-dar zwrócić ku Niemu, czyli dobrowolnie ofiarować Bogu lub każdemu człowiekowi którego karmimy czy odziewamy (gdyż jest on Chrystusem).
Każdy się zgodzi na to, że miłość-dar uzyskuje się drogą łaski i że powinna się nazywać Caritas.
Bóg udziela jeszcze dwóch darów: nadprzyrodzonej miłości-potrzeby Jego samego (daru łaski) i nadprzyrodzonej miłości-potrzeby ludzi między sobą.
Łaska nie stwarza potrzeby. Łaska daje nam pełne rozeznanie i rozsądną świadomość tej potrzeby, oraz radosną zgodę na nią. Bo bez łaski nasze życie i nasze konieczności życiowe kolidują ze sobą.
Łaska zastępuje absurd potrzeby, a nawet miłości-potrzeby, która nigdy nie uznała swej własnej nędzy, pełną, dziecięco ufną i radosną akceptacją naszej potrzeby, radością całkowitej zależności.
Poczciwy człowiek żałuje za grzechy, które wzmogły w nim potrzebę.
Bóg przemienia też wzajemną miłość-potrzebę ludzi, bo wymaga ona również przemiany.
Wszyscy potrzebujemy tej Caritas bliźnich, która będąc w nich Samą Miłością, kocha to, co nie wzbudza miłości. Ale choć potrzebujemy tego rodzaju miłości, nie pragniemy jej.
Trudno przyjąć i stale przyjmować dowody miłości nie uzależnionej od naszego osobistego uroku, dlatego takim wypadku trudniej jest brać niż dawać, i może większa w tym zasługa.
W ten sposób Bóg wpuszczony do ludzkiego serca przemienia nie tylko miłość-dar, ale również miłość potrzebę. Nie tylko naszą miłość-potrzebę do Niego, ale również wzajemną miłość-potrzebę ludzi.
Bóg może wystąpić ze straszliwym (w naszym mniemaniu) żądaniem całkowitego wyrzeczenia się wszystkich przyrodzonych miłości. Wzniosłe i przerażające powołanie, takie jak Abrahama, może zmusić człowieka do porzucenia rodziny i domu ojców. W takich wypadkach sam proces, choć trudny do przeżycia, jest łatwo zrozumiały.
Wówczas Boska Miłość nie zastępuje przyrodzonej i nie musimy wyrzucać srebra po to, aby zrobić miejsce dla złota. Przyrodzone miłości powołane są do tego, by stać się formą Caritas, pozostając nadal tym, czym były.
Tak jak Bóg stał się człowiekiem nie przemieniając Bóstwa w ciało, ale przyjmując człowieczeństwo do Bóstwa, tak samo Caritas nie maleje zamieniając się w przyrodzoną miłość, a przyrodzona miłość jest wywyższona i zagarnięta przez Samą Miłość i staje się jej posłusznym i sprawnym narzędziem.
Całkowita i trwała przemiana przyrodzonej miłości w jedną z form Caritas jest dziełem trudnym, a jednak prawo, że miłość musi być w ten sposób przemieniona, jest kategoryczne.
W każdym człowieku i oczywiście w nas, istnieje coś, co wymaga cierpliwości, wyrozumiałości, przebaczenia. Konieczność praktykowania tych cnot pobudza nas i zmusza w pierwszym rzędzie do podjęcia próby przemienienia naszej miłości w Caritas, a raczej do zgody na to, by Bóg dokonał tej przemiany.
Człowiek może wejść do nieba tylko dlatego, że „zamieszkał w nim” Chrystus, który umarł i wstąpił do nieba. Tak samo tylko ci, w których przebywa Sama Miłość, mogą mieć dostęp do Samej Miłości.
Przyrodzone miłości mogą mieć nadzieję ostania się w wieczności, tylko o ile dały się wchłonąć przez wieczną Caritas i o ile ten proces został zapoczątkowany tu na ziemi.
Jedynym wiecznym pierwiastkiem w mojej miłości do żony lub przyjaciela jest przekształcająca obecność Samej Miłości. To dzięki niej inne pierwiastki mogą mieć nadzieję zmartwychwstania.
Teolodzy zadawali czasem pytania, czy w niebie „poznamy się nawzajem” i czy indywidualne więzy miłości zadzierzgnięte na ziemi będą tam miały znaczenie. „Będzie to może zależało od tego, jakiego rodzaju miłością stało się lub stawało owo uczucie tu, na ziemi.”
Spotkanie w wieczności z kimś, kogo kochaliśmy, choć może najgoręcej, lecz tylko w sposób przyrodzony, nie byłoby nawet (na tym terenie) interesujące.
W niebie miłość, której nie kształtowała Sama Miłość, byłaby również bardzo nieodpowiednia. Bo natura przemija i wszystko, co nie jest wieczne, jest wiecznie przestarzałe.
Przekonujemy się, w oparciu o nasze doświadczenie, że na nic się nie zda zwracać do nieba po ziemskie pociechy. Niebo może tylko udzielić niebiańskich pociech, żadnych innych. A ziemia nie może nawet udzielić ziemskich pociech. Nie ma ziemskich pociech działających na dłuższą metę.
Zostaliśmy stworzeni dla Boga.
Osoby, które kochaliśmy na ziemi wzbudziły naszą miłość, gdyż były podobne do Boga i w nich objawiło się Jego piękno, troskliwość, rozum czy dobroć.
Na ziemi nie całkiem rozumieliśmy co kochamy. Kiedy zobaczymy oblicze Boga, przekonamy się że znaliśmy je zawsze. On brał udział we wszystkich ziemskich przeżyciach naszych bezgrzesznych miłości. On je stwarzał, podsycał, dzień po dniu nimi kierował.
Wszystko, co w nich było prawdziwą miłością, należało, nawet tu na ziemi, bardziej do Niego niż do nas.
W niebie nie będzie ani obawy, że odwrócimy się od tych, których kochaliśmy na ziemi, dlatego, iż się okaże, żeśmy się już odwrócili od istot wzbudzających miłość do Samej Miłości a także dlatego, że znajdziemy ich wszystkich w Nim. Kochając Go bardziej od nich, będziemy ich kochali bardziej, niż robimy to teraz.
W słowie Caritas zawarłem pojęcie dwóch łask. Ale Bóg może zesłać trzecią. Może wzbudzić w człowieku i skierować ku sobie nadprzyrodzoną miłość-upodobanie. To najcenniejszy ze wszystkich darów. Ten dar umożliwia wszystko.
Na tym autor zakończył swoją książkę, choć uważał, że lepsza książka zaczęłaby się od tego punktu. Nie śmiał on dalej pisać. Uważa, że Bóg jeden wie, czy zakosztował on kiedyś tej miłości.
3