Zaginione Zwierciadło
Stopy Harry'ego dotknęły drogi. Spojrzał z bólem na znajomą główną ulicę Hogsmeade: ciemne witryny sklepów, mglistą linię gór wznoszących się nad wioską, zakręt drogi, która prowadzi do Hogwartu, światło wylewające się z okien pubu Pod Trzema Miotłami, z przeszywającą dokładnością pamiętał jak znalazł się tutaj prawie rok temu wspierając beznadziejnie słabego Dumbledore'a, wszystko to w sekundzie po wylądowaniu... A później, jak już rozluźnił uścisk na ramionach Rona i Hermiony, to się wydarzyło.
Powietrze zostało rozdarte przez krzyk, który brzmiał jak Voldemorta, kiedy zauważył, że puchar został ukradziony. Wszystkie nerwy w ciele Harry'ego zadrżały, wiedział, że to ich pojawienie się to spowodowało.
Spojrzał na Rona i Hermionę pod peleryną, kiedy drzwi pubu Pod Trzema Miotłami otworzyły się i tuzin zamaskowanych i zakapturzonych Śmierciożerców wyleciało na ulicę z różdżkami w górze.
Harry chwycił nadgarstek, Rona kiedy ten podniósł różdżkę. Było ich zbyt dużo żeby uciekać. Nawet próba mogła ujawnić ich pozycję. Jeden ze Śmierciożerców wziósł różdżkę i krzyk ucichł, ale ciągle odbijał się echem w pobliskich górach.
- Accio Peleryna - ryknął jeden ze Śmierciożerców.
Harry ścisnął pelerynę mocniej, ale ona nie drgnęła. Zaklęcie Przywoływania na niej nie działało.
- Nie pod swoją osłonką, Potter? - zawył Śmierciożerca, który próbował użyć zaklęcia, a następnie zwrócił się do swoich kompanów. - Rozdzielcie się. On jest tutaj.
Sześciu Śmierciożerców podbiegło do nich: Harry, Ron i Hermiona cofnęli się tak szybko jak to tylko możliwe do drugiej strony ulicy, a Śmierciożercy minęli ich o kilka cali. Czekali w ciemności słuchając kroków i oglądając światła wydobywające się z ich różdżek.
- Chodźmy stąd - westchnęła Hermiona. - Deportujmy się teraz!
- Świetny pomysł - powiedział Ron, ale zanim Harry odpowiedział, Śmierciożerca krzyknął.
- Wiemy, że tu jesteś, Potter, nie ma drogi ucieczki! Znajdziemy cię!
- Oni na nas czekali - szepnął Harry - Umieścili tu czar, który powiedział im, że przybyliśmy. Myślę, że zrobili coś żeby nas tu przytzymać, żeby nas uwięzić.
- Co powiecie na dementorów? - krzyknął inny. - Dajmy im wolną ręke, znajdą go w mgnieniu oka.
- Voldemort chce śmierci Pottera nie w naszym wykonaniu, ale jego..
- Dementorzy go nie zabiją! Czarny Pan chce jego życia, ale nie duszy. Będzie łatwiej go zabić jeżeli najpierw dementor złoży na nim swój pocałunek.
Pojawiły się głosy akceptacji. Strach wypełnił Harry'ego: żeby odepchnąć dementorów będa musieli wyczarować patronusy, które natychmiast zdradzą ich ukrycie.
- Musimy spróbować deportacji, Harry! - szepnęła Hermiona
Kiedy to powiedziała, poczuł nienaturalne zimno rozprzestrzeniające się po ulicy. Światło zostało wessane do środowiska, łącznie z gwiazdami, które zniknęły. W smolistej ciemności, poczuł jak Hermiona chwyciła jego ramię i razem okręcili się w miejscu.
Powietrze, którego potrzebowali żeby się poruszyć zdawało się zmieniać stan skupienia na stały. Nie mogli się deportować. Smierciożercy znakomicie umieścili swoje zaklęcia. Zimno stawało się coraz bardziej odczuwalne. Harry, Ron i Hermiona cofnęli się i zaczęli szukać po omacku ściany i próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wtedy, dookoła nich, szybując bezszczelestnie, pojawili się dementorzy, dziesięciu lub więcej, widoczni, ponieważ byli jeszcze ciemniejsi niż ich otoczenie, ze swoimi czarnymi pelerynami i trupimi, zgniłymi dłońmi. Czy mogli wyczuć strach w pobliżu? Harry był tego pewien: zdawali się teraz zbliżać szybciej, biorąc długie charczące oddechy, których się brzydził, smakująć rozpaczy wiszącej w powietrzu, nadchodząc.
Podniósł różdżkę: nie może, nie dozna Pocałunku Dementora, cokolwiek miałoby się zdarzyć później. To przez Rona i Hermionę tak pomyślał i szepnął:
- Expecto Patronum!
Srebrny jeleń wystrzelił z jego różdżki i przystąpił do ataku: dementorzy znikali. Triumfujący głos wyłonił się gdzieś z ciemności.
- To on, tutaj! Tutaj! Widziałem jego patronusa! To jeleń!
Dementorzy cofnęli się, gwiazdy znowu sie pojawiły, a kroki Śmierciożerców były coraz głośniejsze. Ale zanim Harry w panice zdecydował co teraz zrobić usłyszał dźwięk otwiernia zasuwy, drzwi otworzyły się po lewej stronie wąskiej uliczki i szorstki głos powiedział:
- Tutaj, Potter, szybko!
Wykonał to bez zastanowienia. wszyscy troje wpadli przez otwarte drzwi.
- Na górę, nie zdejmujcie peleryny, cicho! - wymamrotała wysoka postać, zamykając drzwi za nimi.
Harry nie miał pojęcia gdzie się znaleźli, ale wtedy zauważył, w migającym świetle świeczki, brudne wnętrze Gospody Pod Świńskim Łbem. Pobiegli za ladę, przez drugie wejście, które prowadziło do drewnianej klatki schodowej, po której wspięli się tak szybko, jak to tylko jest możliwe. Schody wychodziły na salon z wytrzymałym dywanem i małym kominkiem, nad którym wisiał olejny obraz blondynki, która obserwowała pokój z jakimś rodzajem próżnej słodyczy.
Z ulicy dobiegł krzyk. Ciągle nosząc na sobie pelerynę niewidkę podbiegli w popłochu do umorusanego okna i spojrzeli na dół. Ich wybawca, którego Harry teraz rozpoznał jako barmana z Gospody pod Świńskim Łbem, był jedyną osobą, która nie nosiła kaptura.
- No i co? - warknął do jednej z zakapturzonych postaci. - I co? Po co przyprowadziłeś dementorów na moją ulicę? Wysłałem patronusa żeby ich odeprzeć. Nie znoszę ich obok siebie, mówiłem ci o tym. Nie znoszę!
- To nie był twój patronus - powiedział Śmierciożerca. - To był jeleń. Należał do Pottera.
- Jeleń - zaryczał barman i wyciągnął różdżkę. - Jeleń. Jesteś idiotą. Expecto Patronum!
Coś ogromnego z rogiem wyskoczyło z różdżki. Biegnąc cofnęło się z głównej ulicy i zniknęło im z oczu.
- To nie to widziałem - powiedział Śmierciożerca nieco mniej pewnie.
- Godzina policyjna została złamana, słyszałeś hałas - jeden z kompanów powiedział do barmana. -Ktoś znajdował sie na ulicy niezgodnie z zarządzeniem.
- Jeżeli będe chciał wypuścić mojego kota na dwór, zrobię to. Bądź przeklęty z tą swoją godziną policyjną.
- Ty naruszyleś Caterwauling Charm? {Zalklęcie Wykrywania Hałasu?]
- A co jeśli tak? Umieścisz mnie w Azkabanie? Zabijesz mnie za wytknięcie nosa poza moje własne drzwi frontowe? Zrób to, jeśli tylko chcesz. Ale mam nadzieje, że ze względu na to, że nie nacisnąłeś swojego malutkiego Mrocznego Znaku i nie wezwałeś go. Nie byłby chyba zadowolony gdyby został tutaj zawołany tylko dla mnie i mojego starego kota.
- Nie martw się o to - powiedzial jeden ze Śmierciożerców. - Martw się o siebie, łamiącego godzinę policyjną.
- A gdzie będziecie nabywać partie swoich antidotów i trucizn, kiedy mój bar zostanie zamknięty? Co się stanie z waszymi robotami na boku?
- Grozisz nam?
- Trzymam język za zębami, dlatego tu przychodzicie, czyż nie?
- Ciągle twierdzę, że widziałem patronusa, który był jeleniem! - krzyknął pierwszy Śmierciożerca.
- Jeleniem? - ryknął barman. - To była koza, idioto!
- No dobra, popełniliśmy błąd - powiedział drugi Śmierciożerca. - Złam godzinę policyjną jeszcze raz a nie będziemy już tak pobłażliwi.
Śmierciożercy przeszli przez główną ulicę. Harmiona westchnęła z ulgą, wywijając się spod peleryny, i usiadła na bujanym krześle. Harry zasunął zasłony i zdjął pelerynę z siebie i Rona. Mogli usłyszeć barmana, jak zaryglował drzwi na dole i wspiął sie po schodach.
Uwagę Harry'ego skupił przedmiot na okapie kominka: małe, prostokątne lusterko opierające się o jego czubek, na prawo od portretu dziewczyny.
Barman wszedł do pokoju.
- Jesteście cholernymi głupcami! - powiedział cierpko, patrząc na każdego po kolei. - Czego się spodziewaliście, przychodząc tutaj?
- Dziękuje - powiedział Harry. - Jesteśmy twoimi dłużnikami do końca życia. Uratowałeś nam życie!
Barman burknął. Harry zbliżył się do niego spoglądając na jego twarz: próbował jej dojrzeć przez długą, włóknistą, szarą, kręconą brodę. Za brudnymi soczewkami dostrzegł przeszywające oczy, cudownie niebieskie.
- To twoje oczy widziałem w lustrze.
W pokoju zapadła cisza. Harry i barman patrzyli na siebie nawzajem.
- Ty wysłałeś Stworka.
Barman przytaknął i rozejrzał się szukając elfa.
- Myślałem, że jest z tobą. Gdzie go zostawiłeś?
- On nie żyje - powiedział harry - Bellatrix Lastrange go zabiła.
Wyraz twarzy barmana był beznamiętny. Po kilku sekundach powiedział:
- Przykro mi to słyszeć, lubiłem tego skrzata.
Odwrócił się i machnięciem różdżki zapalił lampy w pokoju, nie spoglądając na żadne z nich.
- Ty jesteś Abertforth - powiedział Harry zwracając się do pleców barmana.
Nie potwierdził, ani nie zaprzeczył: schylił się tylko żeby napalić w kominku.
- Skąd to masz? - zapytał Harry zbliżając się się do lustra Syriusza, takiego samego jak to, które rozbił prawie dwa lata temu.
- Kupiłem je od Dunga około rok temu - powiedział Abertforth. - Albus powiedział mi co to jest. Próbowałem miec na ciebie oko.
Ron westchnął.
- Srebrna łania - powiedział podekscytowany. - Też była twoja?
- O czym mówisz? - zapytał Abertforth.
- Ktoś wysłał patronusa w kształcie łani do nas.
- Z takim tokiem myślenia mógłbyś być Śmierciożercą, synu. Czyż nie udowodniłem przed chwilą, że mój patronus to koza?
- Oh - powiedział Ron. - No tak. No więc... Jestem głodny. - dodał w defensywie, kiedy jego brzuch gwałtownie zaburczał.
- Mam jedzenie - powiedział Abertforth wyskakując z pokoju, a po chwili powrócił z wielkim bochenkiem chleba, kawałkiem sera oraz metalowym dzbankiem miodu pitnego, który umieścił na stoliku naprzeciwko kominka.
Wygłodniali jedli, pili i przez moment usłyszeć można było tylko dźwięk żucia.
- W takim razie - powiedział Abertforth, kiedy najedli się do syta, kiedy Harry i Ron usiedli gwałtownie na krzesłach. - Musimy pomyśleć o tym jak się stąd wydostaniecie. Oczywiście nie można tego zrobić w nocy, widzieliście co się dzieje, kiedy ktokolwiek wyjdzie z domu kiedy jest ciemno: Caterwauling Charm działa, zlecą się tutaj jak nieśmiałki do jak bahanek. Nie wydaje mi się, że uda mi się ponownie wmówić im, że jeleń był kozą. Poczekajmy na dzień, aż czar ustąpi, a wtedy założycie pelerynę z powrotem i wyjdziecie z Hogsmeade, udacie się w góry, a tam można się już deportować. Możecie spotkać Hagrida. Ukrywa się tam w jaskini razem z Graupem od kiedy próbowali go aresztować.
- Ale my stąd nie idziemy - powiedział Harry - Chcemy się dostać do Hogwartu.
- Nie bądz głupi, chłopcze - powiedział Abertforth.
- Musimy się tam dostać - mruknął Harry.
- Wszystko co musicie zrobić - powiedział Abertforth pochylając się ku przodowi - To udać się jak dajdalej stąd najszybciej jak się da.
- Ty nie rozumiesz. Nie zostało wiele czasu. Musimy udać się do zamku. Dumbledore, to znaczy, twój brat chciał tego.
Płomienie z kominka spowodowały, że brudne soczewki w okularach Abertfortha zrobiły się nieprzezroczyste i Harry skojarzył ten widok z niewidomym olbrzymim pająkiem Aragogiem.
- Mój brat Albus chciał wiele rzeczy - powiedział Abertforth - I ludzie przywykli już do tego, że cierpieli, kiedy on wykonywał swoje wielkie plany. Trzymaj się z dala od szkoły, Potter, i z dala od kraju, jeżeli to możliwe. Zapomnij o moim bracie i jego mądrych spiskach. Jest martwy więc to go nie zrani, a ty nie będziesz mu nic winien.
- Ty nie rozumiesz - powiedział Harry ponownie.
- Oh, doprawdy? - powiedział szybko Abertforth - Nie wydaje ci się że rozumiałem swojego własnego brata? Myślisz, że znałeś Albusa lepiej niż ja?
- Nie miałem tego na myśli - odrzekł Harry, którego mózg był już ospały z powodu przemęczenia i przejedzenia. - On... On zostawił mi robotę.
- Otóż to - powiedział Abertforth - Ładną robotę mam nadzieje. Przyjemną? Łatwą? Jakiś rodzaj misji, którą młody czarodziej może wykonać bez narażania się.
Ron uśmiechnął się ponuro. Hermiona spojrzała z napięciem.
- N-nie jest łatwa - odpowiedział Harry. - Ale ja musze...
- Musisz? Czemu niby musisz? On jest martwy, czyż nie? - zapytał Abertforth szorstko. - Daj temu spokój, chłopcze, bo skończysz tak jak on. Ratuj siebie!
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Ja - Harry czuł się niezręcznie: nie mógł tego wytłumaczyć, więc odparł atak. - Ale ty też walczysz. Jesteś w Zakonie Feniksa.
- Byłem - przerwał mu Abertforth. - To koniec Zakonu Feniksa. Sam-Wiesz-Kto wygrał, koniec gry. I każdy kto uważa inaczej oszukuje sam siebie. Nigdy nie będziesz tu bezpieczny, Potter, on za bardzo ciebie pragnie. Wyjedź za granicę, ukryj się, ratuj swoje życie. Najlepiej weź tych dwoje ze sobą. - wskazał na Rona i Hermionę. - Tak długo jak żyją są w niebezpieczeństwie, każdy wie, że z tobą pracują.
- Nie moge odejśc - powiedział Harry. - Mam zadanie.
- Oddaj je komuś innemu!
- Nie mogę. Dumbledore powierzył je mnie, wszystko mi wytłumaczył...
- Czyżby? Powiedział ci wszystko, był z tobą zupełnie uczciwy?
Harry całym sercem pragnął odpowiedzieć teraz "Tak", ale to słowo nie mogło mu przejśc przez gardło. Abertforth wydawał się wiedzieć o czym myśli.
- Znałem mojego brata, Potter. Nauczył się dyskrecji na przykładzie matki. Sekrety i kłamstwa, w takim środowisku dorastaliśmy, więc Albus...się dopasował.
Oczy starego mężczyzny powędrowały na portret dziewczynki na gzymsie. To był, Harry rozejrzał się jeszcze raz dokładnie, jedyny obraz w pokoju. Nie było zdjęć Albusa Dumbledore'a ani nikogo innego.
- Panie Dumbledore - zwrócił się Harry z trwogą - Czy to twoja siostra? Ariana?
- Tak - odparł treściwie. - Czytałaś Ritę Skeeter, panienko?
Nawet w świetle kominka widać było, że Hermiona się zaczerwieniła.
- Elphias Doge wspominał nam o niej - powiedział Harry wybawiając Hermionę.
- Ten stary naiwniak - mruknął Abertforth, biorąc duży łyk miodu pitnego. - Myślał, że każde słowo mojego brata jest święte. Zresztą, jest pełno ludzi, włączając was troje, którzy tak myśleli, jakby się temu przyjżeć.
Harry milczał. Nie chciał wyrażać swoich wątpliwości i niejasności co do zagadek jakie postawił przed nim Dumbledore. Podjął decyzję kiedy kopał grób dla Stworka, zdecydował kontynuować tą pokręconą niebezpieczną drogę, którą wskazał mu Albus Dumbledore, żeby zaakceptować to, że nie powiedział mu wszystkiego, ale po prostu mu zaufać. Nie było sensu się ponownie zastanawiać: nie chciał słyszeć niczego co mogloby odciągnąć go od jego celu. Spotkał wzrok Abertfortha, który był tak uderzający jak jego brata: błyszczące niebieskie oczy dawały takie wrażenie jakby prześwietlało go na wylot, więc Harry pomyślał, że Abertforth wiedział o czym myśli i rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
- Profesor Dumbledore bardzo dbał o Harry'ego - powiedziała Hermiona cichym głosem.
- Czyżby? - odparł Abertforth. - Zabawna sprawa, jak wiele ludzi otoczonych jego opieką skończyło dużo gorzej niż gdyby pozostawił ich samych sobie.
- Co masz na myśli? - zapytała Hermiona.
- Nie ważne - odpowiedział Abertforth.
- Ale, ale to jest ważne! - powiedziała głośniej Hermiona - Chodzi o twoją siostrę?
Abertforth gapił się na nią. Jej usta wyglądały jakby przeżuwała słowa, które on zatrzymywał. Po chwili zaczął mówić.
- Kiedy moja siostra miała 6 lat, została zaatakowana przez trzech młodych chłopców z mugolskich rodzin. Widzieli jak czaruje, szpiegowali ją przez żywopłot: była dzieckiem, nie mogła tego kontrolować, nikt nie może w tym wieku. Kiedy to zobaczyli, wydaje mi się, że się przestraszyli. Przeskoczyli przez płot, a kiedy nie chciała pokazać im sztuczki, ale ich poniosło i nazwali ją dziwakiem i kazali przestać to robić.
Oczy Hermiony wydawały się ogromne w świetle kominka. Ron wyglądał na chorego. Abertforth wstał, wysoki niczym Albus, był rozzłoszczony, strasznie go to bolało.
- To ją zniszczyło, to co zrobili: nigdy już nie była taka sama. Nie używała magii. ale nie mogła się jej pozbyć. To doprowadziło ją do szaleństwa. Eksplodowało kiedy nie mogła tego kontrolować, czasem była dziwna i niebezpieczna. Ale głównie była słodka, przestraszona i nieszkodliwa. Mój tata zajął się tymi gówniarzami i ich zaatakował. No i został za to zamknięty w Azkabanie. Nigdy nie powiedział dlaczego to zrobił, bo Ministerstwo dowiedziałoby się jaka stała się Ariana, zostałaby zamknięta w Św. Mungusie. Oni widzieliby w niej zagrożenie nadające się do Międzynarodowgo Kodeksu Tajemnie, przez to niezrównoważenie, wybuchy magii, kiedy nie mogła już tego dłużej wytrzymać. Musieliśmy zapewnić jej ciszę i bezpieczeństwo. Przeprowadziliśmy się, mówiąc, że to z powodu jej choroby. Moja matka się nią opiekowała, chciała żeby była spokojna i szczęśliwa. Byłem jej ulubieńcem - powiedział, a mówiąc to zza jego brody i zmarszczek wydawał się wyglądać brudny uczeń. - Nie Albus, on zawsze siedział na górze w swojej sypialni, czytał ksiązki i liczył nagrody, utrzymywał korespondencję z "najbardziej wpływowymi czarodziejami dekady" - podparł się Abertforth - Nie chciał być z nią kojarzony. Mnie lubiła bardziej. Ja przynosiłem jej jedzenie, kiedy nie pozwalała na to mojej matce, potrafiłem ją uspokoić, kiedy miała ataki, a kiedy była spokojna pomagała mi karmić kozy. Później, kiedy miała czternaście lat... Nie było mnie tam. Gdybym był, uspokoiłbym ją. Miała jeden z ataków, moja matka nie była już taka młoda i... to był wypadek. Ariana nie mogła tego kontrolować. Moja matka umarła.
Harry poczuł jednocześnie litość i wstręt. Nie chciał tego dłużej słuchać, ale Abertforth kontynuował, a Harry zastanawiał się jak długo minęło od czasu kiedy ostatni raz to opowiadał, o ile w ogóle opowiadał.
- To położyło kres wędrówce Albusa z Dogem po świecie. Oboje wrócili na pogrzeb matki, a później Doge poszedł swoją drogą, a Albus został w domu jako głowa rodziny. Ha!
Plunął do ognia.
- Opiekowałem się nią, powiedziałem mu więc, że nie obchodzi mnie szkoła, że zostanę w domu i zajmę się tym. Powiedział mi, że musze skończyć edukację i że to ON przejmie obowiązki po matce. Niezła degradacja dla Pana Błyskotliwego, nie ma nagród za zajmowanie się w połowie upośledzoną siostrą, hamowanie jej wybuchów każdego jednego dnia. Ale on się tym zajmował...do czasu, aż pojawił się on.
Przez twarz Abertfortha przeszła kategoryczna złość.
- Grindelwald. I w końcu mój brat mógł porozmawiac z kimś tak błyskotliwym i utalentowanym jak on. No i opiekowanie się Arianną zeszło na boczny plan, knuli swoje plany zdobycia nowych czarodziejskich orderów i szukania Relikwii i czegośtam jeszcze, to było jedyną rzeczą, która ich interesowała. Wielki plany dla całej społeczności czarodziejów, co znaczyła jedna młoda dziewczyna, kiedy Albus pracował nad większym dobrem? Ale po kilku tygodniach ja miałem tego dosyć. Zbliżał się czas kiedy miałem wrócić do Hogwartu więc poszedłem do nich i prosto w twarz, tak jak wam teraz - i Abertforth i spojrzał na Harry'ego, a ten wobraził sobie go jako nastolatka, młodego i rozwścieczonego, w konfrontacji ze starszym bratem - Powiedziałem mu, że lepiej będzie jak da sobie z tym spokój, że nie może jej ruszać, że ona nie jest dobrem państwowym, że nie może jej wziąć ze sobą, gdziekolwiek się wybiera, kiedy będzie wygłaszał te swoje mowy. Nie spodobało mu się to. - powiedział Abertforth, a jego oczy były blisko ognia odbijającego się w soczewkach jego okularów: zbladły i znowu stały się nieprzejżyste.
- Grindewaldowi się to nie spodobało.Zdenerwował się. Powiedział mi, że jestem głupcem i jak śmie stawać na drodze jemu i mojemu błyskotliwemu bratu. Czy nie mogli zrozumieć, że moja biedna siostra nie może byc ukrywana odkąd zmienili świat, wypuścili czarodziejów z ukrycia i pokazali Mugolom nasze miejsce?
To był argument...Ja wyjąłem swoją różdżkę, a on swoją. Najlepszy przyjaciel mojego brata próbował rzucić na mnie Zaklęcie Crutiatus, Albus próbował go powstrzymać, kiedy się pojedynkowaliśmy we trójkę, światła i huki zwabiły ją, nie mogła tego znieść...
Z twarzy Abertfortha znikały kolory, tak jakby właśnie otrzymał śmiertelną ranę.
- Wydaje mi się, że chciała pomóc, ale ona nie wiedziała dokładnie co robi i ja nie wiem, który z nas to zrobił, to mógł być każdy, Ariana umarła.
Jego głos załamał się przy ostatnim słowie i upadł na najbliższe krzesło. Twarz Hermiony była mokra od łez, a Ron był prawie tak blady jak Abertforth. Harry nie czuł nic oprócz wstrętu: chciałby tego nigdy nie słyszeć, wymazać to z pamięci.
- Tak mi... Przykro. - westchnęła Hermiona.
- Odeszła - wycedził Abertforth - Odeszła na zawsze.
Wysmarkał nos w swój mankiet i przełknął głośno ślinę.
- Oczywiście Grindelwald uciekł. Miał już coś na sumieniu, wrócił do swojego kraju, nie chciał dodawać Arianny do swojego konta. No i Albus był wolny, czyż nie? Wolny od uciążliwej siostry, teraz mógł już zostać największym czarodziejem z....
- Nigdy nie był wolny - przerwał mu Harry.
- Dałem ci głos?
- Nigdy! - powiedział Harry - Tej nocy kiedy twój brat umarł, wypił truciznę, która spowodowała, że nie był w pełni sprawny umysłowo. Zaczął krzyczeć, bronić kogoś kto nie był tam obecny. "Nie rań ich, błagam....Zrań mnie zamiast nich".
Ron i Hermiona gapili się na Harry'ego. Nigdy nie mówił o szczegółach tego co zdarzyło się na wyspie na tym jeziorze. Wydarzenia po powrocie do Hogwartu to przyćmiły.
- Myślał, że jest z powrotem tam z tobą i Grindelwaldem, wiem, że tak było - powiedział Harry przypominając sobie te szepty, obronę Dumbledore'a.
- Myślał, że obserwuje Grindelwalda raniącego ciebie i Ariannę... To była dla niego tortura. Gdybyś go wtedy widział, nigdy nie powiedziałbyś, że był wolny.
Aberforth wydawał się zgubić w rozważaniach, miał kurczowo zaciśnięte dłonie. Po długiej przerwie powiedział:
- Jak możesz być pewien, Potter, że mój brat nie był bardziej zainteresowany większymi rzeczami niż tobą? Skąd pewność, że nie jesteś tylko alternatywą, jak moja mała siostra?
Kawałek lodu zdawał się ukłuć sercę Harry'ego.
- Nie wierzę w to. Dumbledore kochał Harry'ego - wtrąciła Hermiona.
- Dlaczego, w takim razie, nie powiedział mu żeby się ukrył? - odparł atak Aberforth - Dlaczego nie powiedział mu: "Bądź ostrożny. Powiem ci jak przetrwać".
- Ponieważ - powiedział Harry, zanim Hermiona się odezwała - Czasem trzeba myśleć o czymś więcej niż o własnym bezpieczeństwie! Czasem trzeba wybrać większe dobro! To jest wojna!
- Masz siedemnaście lat, chłopcze.
- Jestem pełnoletni i mam zamiar walczyć, nawet jeśli ty się poddasz.
- Kto powiedział, że ja się poddałem?
- "To koniec Zakonu Feniksa" - Harry powtórzył - "Sam-Wiesz-Kto wygrał. To koniec. Każdy kto myśli inaczej oszukuje sam siebie".
- Nie powiedziałem, że podoba mi się to, ale to jest prawda!
- Nie, nie jest - powiedział Harry - Twój brat wiedział jak pokonać Sam-Wiesz-Kogo i przekazał mi tą wiedzę. I zamierzam robić to co mi powierzył aż mi się uda, albo aż umrę. Nie myśl, że nie wiem jak to się może skończyć. Wiem o tym od lat.
Czekał aż Aberforth odeprze argument, ale tego nie zrobił. Harry poruszył się.
- Musimy dostać się do Hogwartu - powiedział jeszcze raz - Jeżeli nam nie pomożesz, poczekamy do rana i zostawimy cię w spokoju i sami znajdziemy drogę. Jeżeli jednak zachcesz nam pomóc to świetnie, teraz jest dobry czas żeby to przemysleć.
Aberforth pozostał przytwierdzony do krzesła, patrząc na Harry'ego wzrokiem, który niesamowicie przypominał wzrok jego brata. W końcu przełknął ślinę, wstał na nogi i omijając stolik dookoła, zwrócił się do Arianny.
- Wiesz co robić - powiedział.
Uśmiechnęła się, odwróciła i odeszła. Nie tak jak ludzie na portretach mają w zwyczaju, do jednej z ram, ale wzdłuż, jakby długiego tunelu za nią. Obserwowali jej wątła sylwetkę cofającą się do czasu, aż została całkowicie pochłonięta przez ciemność.
- No i co? - zaczął Ron.
- Jest tylko jedna droga - powiedział Aberforth. - Musicie wiedzieć, że wszystkie stare sekretne przejścia zamknięte z obu stron, dementorzy są wszędzie wokół granic murów, z moich źródeł wiem też, że w środku są ciągłe patrole. To miejsce nigdy nie miało aż takiej ochrony. Jak zamierzacie zrobić cokolwiek, kiedy dotrzecie tam dotrzecie ze Snape'm odpowiedzialnym za wszystko i Śmierciożercami jako zastępcami...No dobrze, to wasza perspektywa, prawda? Powiedzieliście, że jesteście przygotowanie na śmierć.
- Jest jakieś ale? - zapytała Hermiona spoglądając na obraz Arianny i marszcząć brwi.
Mały biały punkt pojawił się na końcu namalowanego tunelu, Arianna do nich wracała, stawała się coraz większa. Ale z nią był ktoś jeszcze, ktoś wyższy, kulejący i spoglądający z podekscytowaniem. Jego włosy były dłuższe niż Harry kiedykolwiek u kogokolwiek widział. Sylwetki rosły aż w końcu ich głowy i ramiona wypełniły portret.Wtedy przy ścianie pojawiła się jakaś rzecz, jakby małe drzwiczki i wejście do realnego tunelu zostało otwarte. A z niego, zarośnięty, z pokaleczoną buzią i podartymi szatami, wyszedł prawdziwy Neville Longbottom, który wydał krzyk zadowolenia, zeskoczył z gzymsu i zawołał:
- Wiedziałem, że przyjdziesz! Po prostu wiedziałem, Harry!