Georgeowi Lucasowi i Timothy Zahnowi.
Legenda trwa...
Mace Windu złożył palce w piramidkę, wodząc wzrokiem po pozostałych Jedi, zgromadzonych w obszernej komnacie w Theed - stolicy Naboo. Obok dwunastu Mistrzów z Rady w kręgu zasiadał również Obi-Wan Kenobi, który zaledwie poprzedniego dnia został uznany za Rycerza Jedi.
Mace zatrzymał spojrzenie na Eeath'cie Koth'cie - Rycerzu z Nar Shaddaa. Eeth, podobnie jak tajemniczy wojownik zgładzony przez Kenobiego, należał do rasy Zabraków, wywodzącej się z planety Iridonia.
- To jasne, że wojownik był Sithem. - cierpliwie tłumaczył Obi-Wan. - Ciemna Strona biła od niego z olbrzymią siłą. Swą energię czerpał z gniewu i strachu.
- Sithowie wyginęli na Ruusan tysiąc lat temu. - Ki-Adi-Mundi wciąż obstawał przy swoim zdaniu. - Bractwo nie mogło odtworzyć się bez naszej wiedzy.
- A Exar Kun? Był Jedi, a jednak przeszedł na Ciemną Stronę bez pomocy żadnego Lorda.
- Rada nie popełni dawnych błędów...
- Rada już je popełniła. Bractwo Sith zostało zniszczone na Ruusan, gdyż było słabe. Sithowie skakali sobie do gardeł. W walce o władzę wyżynali się nawzajem i dlatego Bractwo upadło. Wciąż postrzegacie Sithów z perspektywy wielotysięcznej wspólnoty - łatwej do wykrycia i spajanej wątłym więzami, które w każdej chwili mogą runąć pod naporem ambicji poszczególnych Lordów. Nie możecie zrozumieć, że taki system musiał upaść. Oni zrozumieli - nie ma Bractwa, jest tylko uczeń i jego mistrz. Sithowie pozostają w ukryciu, gdyż szykują się do skrytego ataku. W ostatnich latach zginęło wielu Jedi. To nie może być dziełem przypadku. Kiedyś Sithowie wyjdą z cienia, a my musimy być na to przygotowani.
- Rada rozważy twoją prośbę. Tymczasem...
- Sithowie to nasz najważniejszy problem. Wasza ignorancja zabiła Qui-Gon'a. Nie pozwolę, by to się powtórzyło.
- Jak śmiesz przemawiać takim tonem? Jedi Jinn zginął w służbie Republiki. Był świadom swych poczynań i podjętego ryzyka.
- Ale Obi-Wan ma rację. - Mace Windu wreszcie zdecydował się zabrać głos. - Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Inwazja na Naboo udowodniła słabość systemu. Minie wiele lat nim nowy Kanclerz przywróci dawny ład. Sithowie z pewnością wykorzystają okazję, by zniszczyć Jedi teraz, gdy jesteśmy najbardziej potrzebni.
- Tożsamość wojownika odkryć musimy. - podjął mistrz Yoda. - Zbadanie powiązań jego z Federacją konieczne jest.
- Ale kto się tym zajmie? - Ki-Adi-Mundi powoli przekonywał się do punktu widzenia Obi-Wana. - To ryzykowna misja. Sithowie wciąż pragną pozostać w cieniu. Na pewną spróbują zgładzić każdego, kto podejmie próbę odkrycia ich tajemnicę.
- Neimoidianie do kontaktów z Sithami przyznać się nie chcą. Lojalność lub strach: orzec trudno.
- Może lojalność wymuszona strachem? - wtrącił Obi-Wan. - To nie jest ważne. Federacja na pewno nie pomoże nam w zbadaniu tej tajemnicy. Sithowie dobrze się ukrywali. Prawdopodobnie ujawnili się tylko przed najwyższymi przedstawicielami Federacji.
- A oni wciąż mają władzę. - dodał Mace Windu. - Senat obraduje w nieskończoność, rozpatrując różne aspekty inwazji i wciąż odwlekane jest nałożenie na Neimoidian sankcji prawnych.
- Może Federacja przekupiła niektórych senatorów? - zasugerował Kenobi.
- To niemożliwe! - oburzył się Ki-Adi-Mundi. - Sam Wielki Kanclerz obstaje przy dokładniejszym zbadaniu przyczyn i przebiegu inwazji na Naboo, nim zostaną podjęte jakieś kroki prawne.
- Fakty mówią same za siebie. O ile blokada została nałożona za zgodą Senatu, o tyle inwazja była bezprawna. Zginęli ludzie. Zabito Jedi. Senat będzie musiał obarczyć za to winą Neimoidian.
- Może chcą zyskać na czasie? - zauważył Mace Windu. - Spory proceduralne i biurokracja opóźniają działania Senatu. W przypadku sprawy Naboo jest to szczególnie widoczne. Ktoś dokłada wszelkich starań, by Neimoidianie mogli swobodnie działać w świetle prawa przez możliwie długi czas. Pytanie: co zrobią z tym czasem?
- Odpowiedzią powinni być Sithowie. Zmusili Neimodidian do milczenia, zmuszą do współpracy. Naszym najważniejszym zadaniem jest odkrycie powiązań zabitego Zabraka z Federacją Handlową.
- Ale kto się tym zajmie? I od czego powinno się zacząć? Nie mamy żadnych śladów.
- Poszukiwania powinno się rozpocząć na Iridonii. - odezwał się Eeth Koth. - To ojczysty świat Zabraków - rasy, z której wywodzę się i ja i zabity wojownik. Wypytując o tego Sitha, na pewno nie będę się tak rzucał w oczy wśród tamtejszej ludności, jak inni Jedi. Podejmę się tego zadania.
- Ryzyko ogromne jest. Pomocy potrzebować możesz.
- Tak. Kogoś znającego się na pracy detektywa i nie kojarzonego z Zakonem Jedi.
- Myślę, że znam kogoś takiego...
Derit Ravval ciął szerokim łukiem, pozbawiając przeciwnika prawej dłoni, dzierżącej ciężki miotacz. Trandoshanin zatoczył się do tyłu, rycząc wściekle z bólu. Jego kompan zasypał Derit'a lawiną laserowego ognia, ale Ravval zasłonił się fioletowym ostrzem swojego miecza świetlnego, płynnie odbijając nadlatujące pociski. Jedna ze szkarłatnych laserowych błyskawic odbiła się od klingi i trafiła w lewe ramię strzelca. Trandoshanin zawył wściekle, osuwając się na kolana. Jego blaster opadł obok niego z głośnym trzaskiem uderzając o durabetonową płytę.
Derit zgasił miecz i podszedł do rannego. Chwycił go za kołnierz i dźwigną do góry. Mógł to uczynić tylko dzięki Mocy, przepływającej przez jego ciało i wzmacniającej jego siły. Trandoshanin obrzucił go wściekłym spojrzeniem, ale nie próbował wyrwać się z uścisku.
- Zabicie tego Wookiego było głupim pomysłem. Pomyśl o tym, kiedy zostawię cię przed jego rodziną na Kashyyyku. Oni nie będą tacy mili jak ja, Rossk'Cra.
- Zabiję cię, Jedi!
- Doprawdy? Nie sądzę...
- To zastanów się jeszcze raz.
Mówiąc to, Trandoshanin wyjął ukryty w rękawie blaster i wymierzył go wprost w czoło Ravval'a. Derit tylko uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.
- Robisz w tym fachu już tyle lat, a jeszcze się nie nauczyłeś, że z pustego blastera nikogo nie zastrzelisz?
- Nie nabierzesz mnie na tę starą sztuczkę...
Darit puścił Trandoshanina i odsunął się od niego o krok. Drugi morderca dalej leżał na ziemi, zwijając się z bólu i próbując zatamować krwotok. Tymczasem Rossk'Cra nacisnął wściekle na spust swojej broni, ale nic się nie stało. Morderca spróbował jeszcze parę razy, aż wreszcie rzucił bezużyteczną bronią w Ravvala. Ten z łatwością chwycił nadlatujący blaster, nie spuszczając wzorku z Trandoshanina. Obcy sięgnął po leżący obok miotacz i znowu spróbował zastrzelić Jedi, ale i tym razem mu się nie udało.
- To jakaś twoja sztuczka Jedi! Coś ty zrobił?!
- Pewnie szukasz tego?
Ravval uśmiechnął się jeszcze szerzej, unosząc ogniwa energetyczne z obu blasterów Trandoshanina.
- Dziś już nie robią takich miotaczy, jak kiedyś. Zasilacze tak łatwo wypadają... Coś okropnego.
- Zabiję cię!
Rossk'Cra rzucił się na swojego przeciwnika, ale nim dosięgną go swymi szponami, zwalił się na ziemię nieprzytomny. Jedi strzelił do niego jeszcze raz z jego własnej broni, teraz nastawionej na ogłuszanie. Później Derit obrócił się do drugiego z Trandoshan, który czołgał się po ulicy, znacząc swoją drogę długą smugą krwi z okaleczonej ręki. Kolejna błękitna wiązka przecięła powietrze i Trandoshanin znieruchomiał.
Kilka dni później Derit Ravval siedział w sterowni swojego statku - niewielkiego frachtowca Gwiezdna Dama. Statek spoczywał na lądowisku jednego z miast Kashyyyku. Derit wpatrywał się w przedni iluminator, za którym grupa Wookich znikała między domami. Ravval uśmiechnął się z satysfakcją - kolejne zadanie wykonane, pomyślał.
Ludzie nazywali go czasem łowcą nagród, ale on wolał używać określeni "prywatny detektyw". Zawsze bardzo starannie dobierał swoje zlecenia - nigdy nie pracował dla Huttów i innych gangsterów. On po prostu pomagał wymierzać sprawiedliwość, a to, że nie robił tego za darmo... Cóż, z czegoś trzeb żyć.
Kiedyś Derit uczył się, by zostać Jedi, ale opuścił swojego mistrza przed zakończeniem szkolenia. Uważał Zakon Jedi za zbyt podporządkowany Republice. Ravval już dawno stwierdził, że Republika gnije i nie chciał mieć z nią zbyt wiele wspólnego. A Jedi? Ich krępowała polityka. Ze wszystkich swoich poczynań musieli się tłumaczyć przed Senatem. Ravval zbyt mocno cenił sobie niezależność. Niezależność... i samotność. Pracując na własny rachunek, zawsze działał sam. Pozostając w Zakonie byłby zmuszony do obcowania z innymi. W zgrupowaniu nawet podjęcie najprostszej decyzji zmuszało do rozważenia argumentów wszystkich osób, a to zabierało wiele czasu. Samotna praca była znacznie szybsza i efektywniejsza.
Z zamyślenia wyrwał Derita brzęczyk komunikator, informujący, że ktoś przysłał mu holowiadomość. Ravval pstryknął rząd przełączników i na podłodze obok niego pojawiła się metrowej wysokości postać mistrza Jedi, Eeth'a Koth'a.
- Witaj... uczniu. - przemówił holograficzny wizerunek. - Minęło już sześć lat od czasu, gdy zdecydowałeś się przerwać szkolenie. Szanuję twoją decyzję, nie myśl więc, że chcę cię namawiać do powrotu do Zakonu. Chciałbym cię prosić o pomoc. Jak zapewne wiesz, Federacja Handlowa nałożyła blokadę na małą planetę Naboo. Owa planeta została zajęta przez wojska Federacji, ale jej działania okazały się nielegalne. Qui-Gon Jinn i jego uczeń, Obi-Wan Kenobi, położyli kres bezprawiu Neimoidian, ale natknęli się na wojownika Sith, który zdołał zabić Qui-Gon'a nim sam został zgładzony. Rada Jedi obawia się odtworzenia Bractwa Sith, dlatego sprawą najwyższej wagi jest odkrycie tożsamości Sitha i odnalezienie jego kompanów. Przez te sześć lat zdobyłeś doświadczenie w pracy detektywa, więc twoje umiejętności, w połączeniu z talentem Jedi, mogą okazać się nieocenione. Przybądź jak najszybciej na Coruscant. Jedi potrzebują twojej pomocy. Niech Moc będzie z Tobą.
Holograficzna postać zamigotała i znikła. Ravval jeszcze jakiś czas wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą widział wizerunek dawnego mistrza. Wreszcie odwrócił się do konsolety sterowania i zaczął przygotowywać statek do startu.
Minęło sześć lat, ale Ravval wciąż pamiętał swoje szkolenie. Od tamtej pory zdobył wiele doświadczenia w posługiwaniu się Mocą, ale nie zmienił swego stosunku do Jedi, jako przestarzałego, niewydolnego organu utrzymywania porządku. Szanował jednak swojego dawnego mistrza i wiedział, że zawsze mógł liczyć na pomoc Eetha. Wiedział też, że nie mógł zawieść przyjaciela.
Zawsze, kiedy rozmyślał o swojej decyzji przerwania szkolenia, przed oczami widział twarz matki. Ona nigdy się z tym nie pogodziła. Utrzymanie rodzinnej tradycji było dla nie ważniejsze od moich poglądów, pomyślał. Spojrzał raz jeszcze przez iluminator. Nad czubkami drzew rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, kuszące przygodami i emocjami. Derit zbyt długo przebywał na Rubieżach, by wciąż pragnąć sensacji. Dla Ravvala gwiezdne podróże nie miały w sobie nic z romantycznego nastroju, nadanego im przez ojca Derita, gdy opowiadał synkowi o swoich wyprawach. Teraz były tylko drogą od jednego niebezpieczeństwa do drugiemu. Drogą samą w sobie bardzo niebezpieczną.
Ravval otrząsnął się wreszcie ze wspomnień i skupił na instrumentach. Sprawdził parametry statku i uruchomił silniki. Kadłub przeszyło lekkie drżenie i dało się słyszeć miarowe buczenie generatora.
Derit szybko załatwił formalności z kontrolą lotów i uniósł statek ku rozgwieżdżonemu niebu Kashyyyku. Znowu był Jedi, czy tego chciał, czy nie...
Ciepły, pomarańczowy blask słońca przesączał się przez szyby wysokich okien jednej z wielu komnat w Świątyni Jedi na Coruscant. Na środku pomieszczenia stał wąski, prosty stół, a na nim niewielki holoprojektor, wyświetlający wizerunek zabitego Zabraka. Po jednej stronie stołu, tyłem do szeregu okien w głębokim fotelu, siedziała niewysoka zielona istota - Yaddle. Naprzeciw niej, w podobnych prostych fotelach, spoczywało dwóch Jedi - Eeth Koth i Derit Ravval.
- Zawsze dwóch ich jest: mistrz i jego uczeń. Jeżeli Obi-Wan uśmiercił mistrza, zagrożenie może okazać się mniejsze niż początkowo zakładaliśmy. - zauważyła Yaddle.
- To mało prawdopodobne. - wtrącił Mistrz Koth. - Skóra tego Zabraka była pokryta wieloma tatuażami, ale nie sądzę, by mógł mieć więcej, niż dwadzieścia pięć lat. To zbyt mało, by osiągnąć poziom Mrocznego Lorda i podjąć się wyszkolenia nowego wojownika. Nie mógł to być również ostatni Sith, gdyż wtedy nie pojąłby ryzyka, wiążącego się z walką z dwoma Jedi.
- Poznanie personaliów wojownika może być bardzo trudne. - podjęła Yaddle.- Bez wątpienia Federacja zechce utrzymać w tajemnicy swoje powiązania z Sithami. Senat wciąż rozpatruje wydarzenia na Naboo i Neimoidianie nadal działają nieskrępowanie na całym obszarze galaktyki. Dlatego bardzo ważne jest, by o tej misji wiedziało jak najmniej osób. Nie będziecie mogli skorzystać z pomocy przedstawiciela Republiki na Iridonii, bo to nie uszłoby uwadze Federacji i ściągnęłoby na was jej wojsk. Nie zawahali się strzelać do Jedi na Naboo, nie zawahają się i teraz.
- Federacja dokonała inwazji na Naboo. - zauważył siedzący przed niewysoką Jedi Derit. - Jeśli podejmują się tak rozległych misji, na pewno dysponują siatką szpiegowską, obejmującą całą galaktykę. Gdy tylko rozpoczniemy nasze poszukiwania, Federacja się o tym dowie i będzie starała się bezzwłocznie nas uciszyć.
- Zgadza się. - przytaknął siedzący obok dawnego ucznia Eeth Koth. - Dlatego musimy działać szybko. Ale Iridonia to duża planeta, a my nie mamy jak dotąd żadnego punktu wyjścia, oprócz wizerunku Sitha.
Mistrz Jedi wskazał na obracający się, holograficzny portret Zabraka, ukazujący wojownika od pasa wzwyż.
- Jest jednak pewna poszlaka. - zauważyła Yaddle. Wcisnęła kilka przycisków na holoprojektorze i obraz Sitha ustąpił miejsca wizerunkowi silnie zbudowanego, łysego mężczyzny w średnim wieku. Obraz był nieco zamazany i niewyraźny.
- To jest Darth Bane. - wyjaśniła Yaddle. - Zdjęcie pochodzi z czasów bitwy o Ruusan. Bane był jedynym, który przeżył. Po tych wydarzeniach zmienił doktrynę Bractwa, wzorując się w pewnym stopniu na Zakonie Jedi. Na tej podstawie można wysunąć wniosek, iż Lord Sith, pragnąc wyszkolić swojego następcę, wybiera osobę bardzo młodą, podobnie jak Jedi szukają swoich padawanów. Iridonia to odległa planeta, więc uwagę Lorda Sith musiał przyciągnąć jakiś spektakularny wyczyn tego Zabraka, wtedy jeszcze dziecka. Jak zauważył Mistrz Koth, zabity wojownik nie miał więcej niż dwadzieścia pięć, góra trzydzieści lat. W bazie danych na Coruscant nie udało mi się znaleźć żadnej wzmianki na ten temat, zatem albo szpiedzy Federacji zatarli tu wszelkie ślady albo wiadomość o takim wydarzeniu nigdy nie dotarła na Coruscant. Jakieś informacje mogły zachować się na Iridonii - jeśli nie w głównym banku danych, to na pewno w jakiś prywatnych zbiorach. To jest właśnie wasz trop.
- To dosyć wątła poszlaka. - zauważył Ravval.
- Niestety, nic innego nie mamy. - odrzekł Eeth Koth, wstając z fotela. - Musimy odkryć Lorda Sith.
- Musicie również pamiętać, że szpiedzy Federacji mogą działać także tutaj, w Świątyni Jedi. Jeśli istotnie tak jest, znajdziecie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Musimy zaryzykować. Nie mamy innego wyjścia...
Derit Ravval ze zdziwieniem stwierdził, że stoi po kostki w wodzie. Niewysokie fale powoli docierały do piaszczystego brzegu, wyrzucając nań glony i muszle. Woda mieniła się srebrzystym blaskiem w promieniach wschodzącego słońca. Jedi zdał sobie sprawę, że stoi na brzegu Srebrnego Morza na rodzinnej Chandrilli.
Ravval rozejrzał się uważnie. Poranna mgła leniwie ustępowała miejsca wstającemu porankowi, odsłaniając odległą linię horyzontu. Jak okiem sięgnąć, Jedi widział tylko szeroką plażę i wysokie trawy za nią. Zastanawiał się co tutaj robi, gdy usłyszał krzyk dziecka - małej dziewczynki.
Derit pognał co sił w kierunku, skąd dochodził hałasy. Jednym susem przesadził piaszczystą wydmę i znieruchomiał. Płaska plaża przeradzała się tutaj w stromy klif, na którego brzegu parkował luksusowy śmigacz. Obok niego, wśród wysokich traw, leżał nieruchomo mężczyzna. Jakaś obszarpana postać pochylała się nad ciałem, przeczesując wszystkie kieszenie kurtki leżącego. Obok nich stała mała dziewczynka, której krzyk zwabił Derita na polanę. Rude loki obsypywały jej ramiona i opadały na czoło. Jedi spojrzał w jej błękitne oczy i momentalnie zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje i co ma się stać.
Ravval zrozumiał, że ma zaledwie siedem lat, a dziewczynka przed nim to Mon Mothma - jego przyjaciółka z dziecięcych lat. Jej ojciec zabrał ich nad morze, by oglądać wschód słońca. Derit pobiegł przodem i wtedy pojawił się On. Jedi nie pamiętał jak nazywała się owa obszarpana postać, ale jej widok przyprawił go o ciarki. Wiele lat później dowiedział się, że był to Trandoshanin, ale wtedy, dla małego chłopca z nadmorskiego miasta, był to najstraszniejszy potwór, jakiego widział.
Obcy zauważył Ravvala, ale uznał, że nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. Obrzucił chłopca gniewnym spojrzeniem i podszedł do śmigacza, by przetrząsnąć jego bagażnik.
Derit dobrze pamiętał uczucie paraliżującego strachu, które go wówczas nawiedziło. Oddychanie przychodziło mu z wielkim trudem, a o jakimkolwiek ruchu nie było mowy.
Trandoshanin wyrzucił całą zawartość bagażnika, ale nie znalazł w niej nic interesującego. Podszedł do drzwi śmigacza, obok których stała Mon i odepchnął dziewczynkę na bok. Łzy popłynęły jej po twarzy, gdy upadła. Miała wtedy pięć lat.
Derit zacisnął pięśći. Przypomniał sobie wszystkie bohaterskie czyny o jakich opowiadał mu ojciec i był zdecydowany działać.
Trandoshanin wygramolił się ze zbyt ciasnej dla niego kabiny pojazdu i poczłapał do leżącego mężczyzny. Zaczął zdejmować mu kurtkę, gdy poczuł, ze ktoś łapie go od tyłu za szyją. Obcy wyprostował się i jednym ruchem ręki zrzucił z siebie chłopca. Gad rozszerzył pysk, obnażając wszystkie kły i zaśmiał się okrutną, pogardliwą parodią śmiechu.
Derita zalał fala wstydu, ale natychmiast ustąpił gniewowi. Chłopiec skoczył ku Trandoshaninowi i zacisnął dłonie w pięści. Zamachnął się, by uderzyć, ale zrobił to zbyt wcześnie i jego pięść przemknęła kilka centymetrów przed Trandoshaninem. I wtedy stało się coś, co miało odmienić życie Derita Ravvala. Obcy zatoczył się do tyłu, chwycił za brzuch i spojrzał wściekle na chłopca. Siedmiolatek wyciągnął ku obszarpańcowi rękę i Trandoshanin, jak wystrzelony z procy, przeleciał kilka metrów w powietrzu i runął ze skarpy wprost na czekające w dole ostre skały.
Ravval wychylił się ostrożnie zza krawędzi klifu i spojrzał w dół. Obcy wpatrywał się w niego pustymi oczami, a na twarzy malował mu się wyraz bezbrzeżnego zdumienia. Z brzucha sterczała pojedyncza iglica skalna, na którą nabił się Trandoshanin.
Chłopiec odwrócił się do Mon Mothmy, spodziewając się dojrzeć na jej twarzy ulgę i radość, ale zobaczył jedynie przerażenie, większe nawet od tego, które widział na jej twarzy, gdy Trandoshanin przeszukiwał śmigacz.
- Zabiłeś go. - ciche oskarżenie z ust pięcioletniej dziewczynki poraziło go z siłą strzału z blastera, wypalając w jego psychice znacznie poważniejsze rany, niż miotacz.
Derit poderwał się gwałtownie i z całej siły uderzył głową w półkę. Ból rozlał się po jego czole, przywracając zdolność jasnego myślenia. Ravval uświadomił sobie, że to, co widział przed chwilą, było senną wizją wydarzeń sprzed lat. Dzięki tak spektakularnemu wyczynowi odkryto w nim umiejętności we władaniu Mocą. Goszczący wówczas na Chandrilli Jedi zabrał chłopca na Coruscant, gdzie, po zaliczeniu szeregu prób, został uznany na godnego zostania padawanem. Jago nauki podjął się Eeth Koth, który na długie lata stał się najbliższym przyjacielem Derita.
Ravval powrócił raz jeszcze myślą do wydarzeń sprzed lat. Wtedy, na plaży spotkał Mon Monthmę po raz ostatni. Słyszał, że została wybrana do Senatu i w pewien sposób był z niej dumny. Swego czasu było o niej dość głośno w HoloNecie, gdyż była najmłodszym Seniorem Senatorem. Derit widział w holowiadomościach, że włosy Mon z wiekiem się wyprostowały i teraz nosiła je krótko przycięte.
Ojciec Mon przeżył tamte dramatyczne wydarzenia, miał tylko małą bliznę nad łukiem brwiowym, ale mało kto ją zauważał. Oczywiście, gdy doszedł do siebie, podziękował Deritowi i wychwalał jego odwagę, ale Ravval nie chciał wtedy wspominać swego czynu. Wcale nie był z niego dumny. Szkolenie Jedi uzmysłowiło mu, że dał się zwieść Ciemnej Stronie; i to na samym początku. Mistrz Koth wielokrotnie powtarzał mu, że wyzwolił się od cienia, jaki rzucało na niego to wydarzenie, ale Derit w głębi duszy czuł się winny i wciąż zastanawiał się, czy mógł zrobić coś innego.
Zabity Trandoshanin był zwykłym kryminalistą, podejrzanym już o morderstwo i kilka włamań. Świadomość, że położył kres jego przestępczej karierze, nie polepszyła samopoczucia Ravvala. Cel nie uświęca środków, zwykł mawiać mistrz Koth.
Ravval wstał i obszedł kajutę kilka razy. Wykonał trochę ćwiczeń, by pomęczyć mięśnie i odpędzić złe myśli, aż wreszcie położył się z powrotem. Jeszcze długo nie mógł zasnąć, zastanawiając się, czemu właśnie teraz przyśniło mu się to wydarzenie. Miał uczucie narastającego napięcia, jakby zbliżał się nieunikniony, ale i okrutny konflikt. Konflikt o najwyższą z nagród. O jego duszę...
Kilka dni później Gwiezdna Dama wyskoczyła z nadprzestrzeni, nieopodal Iridonii. Planeta leżała na uboczu, ale mimo to na jej orbicie pozostawało wiele statków. Szczególnie jeden z nich wyraźnie rzucał się w oczy.
- Statek transportowy Federacji! - zauważył Ravval.
- Tak. To ten sam typ, którego użyli do blokady Naboo.
- Myślisz, że przysłali go tu z naszego powodu?
- Trudno powiedzieć. Póki Senat nie nałoży na Neimoidian restrykcji, mogą dalej prowadzić swoje interesy zgodnie z prawem. Wykrywasz jakieś uzbrojenie?
- Raczej nie, ale sensory Damy nie są zbyt czułe, a uzbrojenie na okrętach Federacji blokujących Naboo, było doskonale zamaskowane. Działa wysuwały się dopiero, gdy dochodziło do starcia.
- Zanim nas nie zaatakują nie zyskamy pewności.
- A jeżeli tak się stanie, będzie to oznaczać, ze w Świątyni Jedi jest szpieg Federacji, a może nawet Sithów.
- Miejmy nadzieję, że ten statek przybył tu wyłącznie w celach handlowych.
- Ale lepiej przygotować się na najgorsze.
- Tak. Leć dalej tym samym kursem. Twój statek nie jest kojarzony z Jedi, więc mogą nie wiedzieć, że to my nim lecimy.
- No to jazda.
Gwiezdna Dama przyspieszyła i pomknęła ku jasnej tarczy planety. Patrolowiec SoroSuub Spear 120-C był niewielki statkiem, zbudowanym na planie prostopadłościanu. Przednia ściana była ścięta płasko i prawie w całości pokrywała ją transpastalowa tafla przedniego iluminatora. Patrząc na kadłub z profilu, kabina przypominała trapez prostokątny, którego krótszy z pionowych boków stanowił dziób statku, a dłuższy - łączył kabinę z resztą kadłuba. Na bokach maszyny umieszczono po dwa potężne silnik, ciągnące się wzdłuż połowy burty, zamocowane jeden nad drugim. Spomiędzy obu silników wystawało po jednym skrzydle na każdą burtę. Koniec skrzydła zdobił poczwórny turbolaser wojskowego typu. Resztę uzbrojenia stanowiła wyrzutnia torped protonowych, umieszczona pod kabiną, w dziobowej sekcji statku. Na rufie zamontowano stelaż złożony z dwóch długich prętów, wyrastających z obu boków statku i biegnących równolegle do burt. Końce prętów były połączone poziomą sztabą, szeroką na pół metra. Na stelażu tym można było przymocować kontener z ewentualnym ładunkiem. Teraz też spoczywała tam obszerna skrzynia, w której ukryto zwinny myśliwiec powszechnie stosowany przez Jedi. Mistrz Koth nalegał, by go zabrać, gdyż w razie starcia jego szybkość i zwrotność mogły okazać się nieocenione. No i co dwa statki, to nie jeden.
Patrolowiec pomalowano srebrną farbą, mieniącą się w blasku słońca, wschodzącego nad Iridonią. Wzdłuż kadłuba biegły trzy granatowe pasy. Również na skrzydłach umieszczono taki znak.
Srebrzysty statek przebył bez przeszkód atmosferę. Kontroler lotów bez zbędnych formalności wskazał Deritowi odpowiedni dok i życzył miłego pobytu.
Iridonia okazała się niezbyt przyjazną planetą. Większość powierzchni zajmowały piaszczyste pustynnie, poprzeszywane puszczami, złożonymi z wysokich drzew iglastych. Gdzieniegdzie pylaste równiny przeradzały się zielone stepy, które rozlewały się aż po horyzont. Łatwo można się było domyślić, że gleba nie jest na Iridonii urodzajna. To zmuszało tubylców do importowania większości żywności z innych planet.
Gdy statek był jeszcze na orbicie, Derit zauważył dwa oceany, oblewające jedną trzecią globu. Trasa lotu wiodła nad jednym ze zbiorników wodnych i Ravval mógł się przyjrzeć bardziej bujnym przejawom flory i fauny. Na wybrzeżach, w przeciwieństwie do głębi lądu, dominowały drzewa liściaste, które zajmowały większość terenu nad oceanem. Gdzieniegdzie, między drzewami dało się dostrzec pojedyncze białe domki i Ravval szybko zrozumiał, że ziemia na wybrzeżu jest tak droga, że mało kogo stać na osiedlenie się tutaj.
Większość ludności skupiała się wokół dwóch miast - Berkad Belu i Ridonu. Ridon pełnił rolę stolicy i tam też została skierowana Dama. Berkad Bel był dwa razy mniejszy i leżał bliżej równika.
Centrum Ridonu stanowiła rozległa betonowa płyta o kształcie prostokąta. Przy jednym z jej dłuższych boków spoczywały szeregi niewysokich jasnych budynków z miejscowego kamienia. Na przeciwległym krańcu placu mieściły się długie szeregi bliźniaczych hangarów. Na ich żółtych dachach czerwieniły się duże liczby, informujące o numerze danego stanowiska.
Przy jednym z węższych boków ustawiono kilka hangarów, znacznie większych od pozostałych. Były one również całkowicie osłonięte i nie dało się dojrzeć co spoczywa we wnętrzach. Te zabudowania ogrodzono siatką, a do wnętrza prowadziła tylko jedna brama, okalana przez dwie wieże. Wokół kręciło się kilku tubylców z bronią, co nakazywało sądzić, że mieści się tam port wojenny, a hangary skrywają szeregi myśliwców i kilka kanonierek lub fregat.
Wszystkie zabudowani, domy, hangary i port wojenny, okalał wysoki na pięć metrów mur. Jedyną bramę umieszczono naprzeciw struktur militarnych, przy jednym z węższych boków placu. Tam również umieszczono dwie wieże z ciężkimi turbolaserami.
Ale uwagę obu Jedi najbardziej przykuł środek rozległego placu, gdzie stały dwie barki Federacji. Wokół nich krzątało się kilka droidów ASP, które wyładowywały wielkie skrzynie. Ich pracę nadzorowało kilku Zabraków i jeden Neimoidian. Na placu można było również dostrzec parę droidów bojowych Federacji, które cierpliwie pilnowały rozładunku.
- Ciekawe, co mają w tych skrzyniach? - zastanowił się Derit.
- Może żywność. Nie widziałem żadnych pól kiedy przelatywaliśmy.
- Tak, to możliwe. I tłumaczyłoby obecność statku na orbicie.
- Ale równie dobrze to może być przykrywka.
- Angażowaliby tak duże siły tylko z naszego powodu?
- Sithowie mogą mieć większy wpływ na Neimoidian niż przypuszczaliśmy.
- Wszystko to są wciąż jedynie domysły. Póki nie zyskamy pewności lepiej nie wchodźmy w drogę Federacji.
- W zupełności się z tobą zgadzam, Derit.
Gwiezdnej Damie przypadł typowy hangar z durabetonu i plastiku. Podstawę stanowiło prostokątne zagłębienie w ziemi - szerokie na pięćdziesiąt, długie na sto i głębokie na dziesięć metrów. Przy jednej z węższych ścian znajdowały się schody. Przeciwległa ściana była całkiem czarna od gazów wylotowych z dysz silników różnych statków. Ze wszystkich czterech rogów zagłębienia wzbijały się wysokie na trzydzieści metrów metalowe filary. Na samej górze, wysoko nad ziemią, łączyły się siecią mniejszych wsporników, na których rozpięto spłowiałą żółtą folię, pełniącą funkcję dachu.
Statek opadł delikatnie na ziemię, kryjąc się w cieniu hangaru. Derit wstał od sterów i udał się do swojej kajuty, by przygotować się do wyjścia.
Ich misja wymagała nie ujawniania tożsamości jak długo to możliwe. Dlatego mistrz Koth, zamiast powłóczystych szat Jedi, założył wysokie czarne buty, czarne spodnie i prostą białą koszulę bez guzików. Miecz świetlny ukrył w niewielkiej torbie, jaką przypiął do pasa.
Derit uśmiechnął się na widok Eeth, wspominając wspólne przygody. Ravval był bardzo wysoki, a zarazem szczupły. Na ramiona opadały mu kasztanowe włosy, które falowały przy każdym ruchu głowy. Ubrał się wysokie czarne buty, brązowe spodnie, taką sama białą koszulę, co mistrz Koth i bordową kurtkę ze skóry. Miecz spoczywał bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni kurtki.
Tak przygotowani, obaj Jedi zeszli po trapie, a następnie zamknęli szczelnie właz. Wiatr szarpał folię rozpiętą wysoko nad ich głowami, ale w dole nie czuło się porywistych podmuchów.
- Całkiem, jak za starych dobrych czasów. - Derit uśmiechnął się. Dwóch dzielnych Jedi kontra reszta świata.
- Bywało gorzej. To, że nie mogę sobie przypomnieć żadnej takiej sytuacji o niczym nie świadczy. - Mistrz również się uśmiechnął.
- Dobrze. Zaczniemy od Narodowej Biblioteki Iridonii, tak jak sugerowała Yaddle. Jeśli to nic nie da, udamy się do jakiegoś handlarza informacjami.
- Zatem nie traćmy czasu.
Szybko dotarli do obszernego budynku, mieszczącego Narodową Bibliotekę. Po drodze Derit przyjrzał się miejscowej architekturze i stwierdził, że Zabrakowie nad artystyczne piękno przedkładali prostotę i funkcjonalność. Większość budynków miała trzy piętra, ale zapewne resztę kondygnacji skryto głęboko pod powierzchnią ziemi, gdzie było chłodniej. Prostopadłościenne domy wykonano z białego i żółtego kamienia, który skutecznie odbijał promienie słoneczne. Gdy Dama wylądowała był wczesny poranek, ale słońce przygrzewało niemiłosiernie. Mimo to mijani Tubylcy preferowali czarne ubrania. Jak zauważył Derit, większość Zabraków była dobrze zbudowana i wysportowana. Trudy życia na Iridonii zmuszały ich do utrzymywania dobrej kondycji fizycznej.
Główne pomieszczenie biblioteki zajmowały szeregi dwuosobowych stanowisk komputerowych, z których miało się dostęp do zbiorów, zapisanych w postaci cyfrowej. Starodawne księgi i manuskrypty skryto w magazynach, głęboko pod ziemią.
Derith i Eeth zajęli najbliższe wolne stanowisko i rozpoczęli swoje poszukiwania. W Ridonie ukazywały się trzy gazety. Ravval wywołał archiwalne numery sprzed trzydziestu lat i kazał komputerowi odnaleźć w nich słowa Moc, Jedi, Sith. Gdy nie znalazł w wyświetlonych danych żadnych ciekawych informacji, Derit w ten sam sposób przeszukał numery z następnych lat, aż doszedł do tych sprzed dwudziestu jeden.
Większość uzyskanych tą drogą artykułów nie miała wiele wspólnego z misją Jedi. Informowały o wizycie jakiegoś Jedi, premierze holodramy, traktującej o Wojnie Sith i innych podobnych wydarzeniach. Wreszcie jeden fragment wzbudził ciekawość Ravvala.
Dwie osoby zginęły w wyniku huraganu, który nawiedził zachodnie dzielnice Redit. Zjawisko objęło mały obszar, ale wiatr wiał z olbrzymią siłą. Nie ulega wątpliwości, że huragan został wywołany sztucznie. Plotka głosi, iż wiatr przywołano przy użyciu Mocy. Przebywający z oficjalną wizytą na Iridonii senator Palpatine z Naboo przekazał wyrazy współczucia rodzinom zabitych.
- Co o tym sądzisz, Eeth?
- To może być nasz Sith. Niewiele tu informacji. Sprwadź w innych gazetach z tego okresu.
W obu dziennikach nie znalazła się żadna wzmianka o tajemniczym huraganie. Jedi natrafili za to na kilka obszernych artykułów o wizycie senatora Palpatine'a.
- Zatem musimy dowiedzieć się czegoś z mniej oficjalnych źródeł. Nic tu po nas. Chodźmy.
- Przynajmniej wiemy, o co pytać.
- To prawda. Miejmy nadzieję, ze to właściwy trop.
Jedi wyszli na rozległy plac, przy którym mieściła się biblioteka i kilka budynków administracji. Na skwer wiodły tylko dwie ulice, ale obie były zablokowane przez droidy Federacji. Przed szerokimi schodami, po których szli Jedi, zgromadziła się większa grupka automatów. Gdy tylko Derit i Eeth ukazali się w drzwiach, maszyny obróciły się ku nim. Jeden z droidów, z żółtymi insygniami dowódcy, zatrzymał się przed mężczyznami.
- Stójcie. Pójdziecie z nami.
- Czemu mielibyśmy cię słuchać? - mistrz Koth wysunął się przed dawnego padawana i dyskretnie wsunął rękę do torby, w której ukrył miecz.
- Rozkaz kapitana Budalo. Działacie na szkodę Federacji Handlowej. Nie stawiajcie oporu, a nic się wam nie stanie.
- Sądzę, że nie zrobiliśmy nic, co zaciekawiłoby twojego pracodawcę. Odwiedzimy go, gdy uznamy to za stosowne.
Eeth płynnym ruchem wyjął miecz i uaktywnił go. Błękitna klinga przecięła powietrze i trafiła drioda w tors, niszcząc delikatne obwody. Pozostałe roboty uniosły broń i otworzyły ku nim ogień. Derit wyszarpnął spod kurtki własną broń i włączył ostrze, którego fioletowy blask oblał mu twarz. Ravval ciął szerokim łukiem i dwa automaty padły na ziemię rozpłatane w pasie. Mistrz Koth skrócił o głowę jeszcze jednego droida i ruszył ku zbiorowisku w głębi placu. Ravval podbiegł do przyjaciela, rozcinając po drodze dwa roboty. Dwaj Jedi ruszyli przez plac. Ravval zajmował się odbijaniem blasterowych błyskawic, a Eeth niszczył kolejne maszyny. W tym czasie automaty z obu uliczek zbiły się w ciasną gromadę i ruszyły na Jedi. Derit rzucił swoim mieczem w ich kierunku i wirująca broń rozcięła trzy roboty, by po chwili powrócić do swojego właściciela. Koth sparował jeszcze dwa strzały i podbiegł do grupki droidów. Rozciął dwa najbliższe, a kolejnego pchnął Mocą na towarzyszy. Automat wpadł na trzy inne i wszystkie cztery zwaliły się z brzękiem na ziemię. Derit pozbawił kończyn ostatniego z robotów i odwrócił się do swojego dawnego mistrza.
- Teraz już wiemy co robi tu Federacja.
- Lepiej się stąd zabierajmy nim przybędą posiłki.
Nagle z jednej z uliczek dobiegł metaliczny dźwięk. Po chwili zza budynku wyłoniły się trzy kule, które znieruchomiały przed Jedi i zaczęły się rozkładać. Po chwili przed Zabrakiem i człowiekiem stały trzy droidy niszczyciele z włączonymi osłonami.
- To załatwia problem posiłków. - zauważył Ravval.
Droidy otworzyły ogień, zmuszając Jedi do włożenia wszystkich swoich sił w parowanie ciosów. Derit uskoczył przed laserową błyskawicą i jednym susem znalazł się przy robocie. Uderzył mieczem znad głowy, ale ostrze odbiło się od pola siłowego, nie wyrządzając robotowi żadnych szkód. Derit zaczął powoli się cofać i po chwili dotarł do mistrza, który z wolna podążał w stronę drugiej ulicy. Wtem powietrze znowu rozciął metaliczny dźwięk i z dotychczas pustej alei wyłonił się czwarty droid niszczyciel, zasypując Jedi lawina laserowego ognia.
- Nie pokonamy ich, Eeth.
- Musimy przebić się do tej ulicy. Ucieczka jest naszym jedynym wyjściem.
- Nie damy rady wywalczyć sobie drogi. Te droidy są odporne na naszą broń.
- Musimy coś wymyślić!
Ravval wyciągnął rękę i pozwolił, by Moc przepłynęła przez niego. Spróbował popchnąć droida, ale ten cofnął się zaledwie o parę centymetrów. Koth poruszył nadgarstkiem i ostrze zablokowała laserową błyskawicę kilka centymetrów przed twarzą Jedi.
Nagle z jednej z uliczek wypadł zielony śmigacz. Z olbrzymią prędkością uderzył w samotnego droida niszczyciela, który odbił się od maski i upadł na ziemię, gdzie znieruchomiał. Siedząca za sterami pojazdu młoda kobieta krzyknęła do dwóch Jedi.
- Na co czekacie? Wsiadajcie!
Ravval i Koth pognali do śmigacza i wskoczyli na jego tylnie siedzenie. Kobieta przyspieszyła i zawróciła ku alejce, z której przybyła. Po chwili budynki zasłoniły ich przed strzałami robotów.
- Dzięki za uratowanie życia. - wydyszał młody Jedi. - Nazywam się Derit Ravval, a to mój przyjaciel...
- Mistrz Eeth Koth. - dokończyła nieznajoma. - Jestem Arys Vandi.
- Jesteśmy ci wdzięczni za pomoc. - odezwał się Zabrak. - Dlaczego to zrobiłaś?
- I skąd znasz nasze imiona? - dodał Derit.
- Ja też staram się odkryć tożsamość tego Sitha z Naboo. Jestem wolnym strzelcem - handluję informacjami i rozwiązuję problemy. Nazwisko tego Zabraka może być wiele warte, więc chcę je poznać. Włamałam się do bazy danych uczelni i szukałam tych danych, ale niewiele znalazłam.
- Huragan w środku miasta dwadzieścia jeden lat temu?
- Dokładnie. Jednak szukając tych informacji zauważyłam pewne ciekawe zabezpieczenie. Jeśli ktoś szukał słów takich jak Moc, czy Jedi główny komputer automatycznie wysyłał zakodowany sygnał na statek Federacji.
- Neimoidianie nie zdołali wykasować wszystkich informacji o Sithach, więc założyli zabezpieczenie.
- Sądzę, ze zostawili tę krótką notatkę specjalnie. To przynęta na takich jak wy. Szefowie Federacji chcieli wiedzieć jak dużo wiemy, więc zostawili tę informację. Prawdopodobnie jest fałszywa.
- Może jednak nie. - wtrącił się mistrz Koth. - Może podsunęli nam ten ślad byśmy nim podążyli i odkryli prawdę.
- Ale po co? I dlaczego wysyłaliby wtedy te droidy?
- Żeby uwiarygodnić te dane. Chcieli, żeby szukający sądził, że natrafił na coś naprawdę ważnego i chciał podążyć tym śladem.
- W ten sposób osoba zaciekawiona odrodzeniem Sithów i silna na tyle, by pokonać droidy bojowe trafiłaby do osoby odpowiedzialnej za cały ten bałagan.
- Czyli Mrocznego Lorda Sith, który szuka nowego ucznia.
- Jeśli dane z biblioteki są prawdziwe, to wojownik z Naboo był jeszcze dzieckiem, gdy zaczął swój trening.
- Zatem Mroczny Lord może nie szukać ucznia, a już wykształconego adepta Ciemnej Strony.
- Racja. W ciągu setek lat po bitwie o Ruusan na Ciemną Stronę przeszło kilku Jedi. Ostatnim był padawan Qui-Gon Jinna - Xanatos. Właśnie kogoś takiego szuka ten Lord Sith - Mrocznego Jedi gotowego pomóc mu w realizacji jego planów.
- Zatem ten Lord Sith potrzebuje pomocnika natychmiast. Bardzo mu się spieszy.
- A w Senacie Federacja wciąż zyskuje czas na bezproblemowe działanie.
- Myślicie, że te dwie sprawy się łączą?
- To bardzo prawdopodobne. Lord Sith planuje coś wielkiego, a do osiągnięcia swojego celu potrzebuje Federacji i Mrocznego Jedi.
- A pierwszym punktem planu była inwazja na Naboo. Machina ruszyła, a on nie może jej zatrzymać, więc musi uzupełnić brakujące tryby.
- Ale jeśli podsunął te plany, by pozyskać pomocnika, musiał się liczyć z zainteresowaniem Jedi. Na pewno przygotował się na taką ewentualność.
- Pytanie brzmi: jak? Nie ma zastępcy takiego jak wojownik z Naboo. Droidy bojowe nie sprawdzają się w starciu z Jedi.
- A niszczyciele?
- Nie sprawdziły się na Naboo, nie powstrzymały nas teraz. Są wymagającymi wrogami, ale nie niepokonanymi.
- Ale kto jest w stanie stanąć do równej walki z Jedi, choć nie włada Mocą?
- Obawiam się, że wkrótce się tego dowiemy...
Zielony śmigacz Arys spoczywał bezpiecznie w małym garażu, na tyłach jednego z wielu salonów tatuażu na Iridonii. Jak zauważył Derit, każdy Zabrak zdobił swe ciało licznymi znakami, które z czasem przeradzało się w prawdziwe dzieło sztuki. Ravval sądził, że pierwszy tatuaż upamiętniał osiągnięcie pełnoletności, a następne przypominały o kolejnych ważnych wydarzeniach.
Kalatu Kadeen, właściciel zakładu, okazał się Zabrakiem starszym o kilka lat od Ravvala. Jego intensywnie pomarańczowa skóra świadczyła, że umiejętności w sztuce tatuażu doskonalił na własnym ciele.
Kalatu był dobrym przyjacielem Arys, odpowiedzialnym za jej tatuaż na brzuchu. Zabrak zgodził się ukryć ich na jakiś czas, chcą zrewanżować się Wuzhou'wa za jakąś przysługę sprzed kilku lat.
Derit, Eeth i Arys siedzieli w małym pokoju na poddaszy, zastanawiając się, co dalej. Pomarańczowy blask zachodzącego słońca wpadał przez małe okienka, mimo zasuniętych żaluzji. Ravval miał wreszcie okazję przyjrzeć się kobiecie. Była niższa od niego o głowę, czarne włosy nosiła równo przycięte na wysokości ramion. W piwnych oczach tańczyły wesołe iskierki i młody Jedi był pewny, że w innych okolicznościach kobieta uśmiechałaby się szeroko. Ubrana była w granatowe spodnie, wysokie czarne buty i krótką bluzkę, która odsłaniała tatuaż na brzuchu.
- W pomarańczowym blasku ginącego dnia, wydawała się Deritowi najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się spotkać w ciągu dwudziestu czterech lat życia.
- Niewątpliwe na planecie wciąż nie zjawił się nikt, kto zainteresowałby Mrocznego Lorda Sith. - zauważył mistrz Koth. - Inaczej wszystkie dane o huraganie zostałyby usunięte, a Neimoidianie by odlecieli.
- Musimy zatem obserwować planetę, aby przechwycić ewentualnego Mrocznego Jedi.
- Nie możecie tu tak siedzieć i czekać, aż coś się wydarzy! - oburzyła się Vandi. - Możliwe, że nikt nie przybędzie, a wtedy Federacja zwinie majdan i odleci. Lord Sith usunie się w cień, by rozpocząć poszukiwania nowego ucznia i ujawni się dopiero, gdy już nic nie będzie w stanie go powstrzymać.
- Zatem, co sugerujesz?
- Trzeba obserwować planetę, to pewne. Ale jeden z was musi wrócić na Coruscant i rozpocząć poszukiwania z drugiej strony, wychwytując w bazie danych wszystkich potencjalnych kandydatów na Lorda Sith - padawanów i Jedi, którzy opuścili zakon, a także takich, którzy wykazywali duże umiejętności we władaniu Mocą, ale byli za starzy na rozpoczęcie szkolenia.
- Nie zdziwiłbym się, gdybym ja też znalazł się na tej liście. - zauważył Derit.
- Ten, który poleci, powinien również zyskać jakąś pomoc militarną. Sami nie damy radę statkowi Federacji Handlowej.
- Z tym może być kłopot. Podczas inwazji na Naboo, Senat nie wysłał nawet jednego okrętu, by walczyć z Neimoidianami. Teraz też nie będą skłonni do współpracy.
- Nie możemy liczyć z republikańską armię, ale poszczególne systemy dysponują własną flotą, która nie podlega władzy Wielkiego Kanclerza. - stwierdził Ravval. - Znam pewnego senatora, który może udzielić nam wsparcia.
- Teraz należy zastanowić się, który z nas poleci.
- Eeth, ja nigdy nie byłem na Coruscant. Prawie nikt mnie tam nie zna. Ty za to jesteś postacią publiczną. Ludzie darzą cię szacunkiem. Na pewno wykonanie zadania okaże się łatwiejsze dla ciebie niż dla mnie.
- Po prostu nie chcesz znowu spotkać Yody? - Zauważył z lekkim uśmiechem Zabrak.
- To też dobry powód.
- Dobrze. Przygotuj list to swojego znajomego...
- Znajomej. - poprawił przyjaciela Derit. - Mówiłem o senator Mon Mothmie z Chandrilli. Jak tylko znajdę jakiś holoprojektor, nagram wiadomość.
- Kalaty mu jeden na zapleczu. - powiedziała Arys. - Na pewno ci go udostępni.
- Kiedy będziesz miał tę wiadomośc, pójdziemy po statek. Polecę swoim myśliwcem. Jest szybki i zwrotny - bez trudu wymanewruję statek Federacji.
- Gwiezdna Dama jest na pewno dobrze strzeżona przez droidy. - stwierdziła Arys. - Przyda się wam każda pomoc. Idę z wami.
- Zatem, witaj w drużynie. - uśmiechnął się Ravval, podając kobiecie dłoń.
Na Iridonii zapadła noc. Dwa księżyce zawieszone pośród setek gwiazd rzucały blade światło oświetlające port kosmiczny Ridonu. Między wysokimi hangarami mknął zielony śmigacz Arys Vandi. Pojazd wyminął stertę pudeł i pomknął ku stanowisku, kryjącemu Gwiezdną Damę. Obok statku zgromadziła się spora gruba droidów bojowych, która błyskawicznie skierowała blastery na nadjeżdżający ścigacz, ale nim którykolwiek z robotów zdołał wystrzelić, pojazd przemknął przez środek grupy, roztrącając automaty. Dwa z nich przetoczyły się po masce i spadły po drugiej stronie.
Pojazd zatrzymał się, a z jego wnętrza wysiadły trzy osoby. Dwóch mężczyzn wysunęło się przed kobietę i włączyło miecze świetlne. Fioletowe i błękitne ostrze rozcięło nocne powietrze, wypełniając je basowym buczeniem. Droidy odwróciły się ku nadchodzącym postaciom i zaczęły strzelać. Szkarłatne wiązki poszybowały ku atakującym, ale, nim dosięgły celu, klingi mieczy odbiły je w mrok. Niektóre błyskawice powróciły do strzelających automatów, zwalając je na ziemię.
Arys stanęła między dwoma Jedi i otworzyła ogień ze swojego pistoletu. Zielone błyskawice powędrował ku robotom powoli i systematycznie eliminując kolejne automaty.
Ravval zerwał się biegiem, korzystając z osłony jaką dał mu ogień Wuzhou'wa i wpadł między maszyny, siejąc zniszczenie w szeregach stalowej armii. Fioletowe ostrze mknęło od jednego droid do drugiego, zasypując ich mechaniczne ciała fontanną iskier. Po chwili do młodego mężczyzny dołączył jego dawny mistrz i już nic nie mogło powstrzymać atakujących. Cięcie szerokim łukiem, blok, nieznaczny ruch nadgarstkiem i miecz rozciął dwa roboty. Uderzenie znad głowy, obrót na pięcie, szybkie cięcie i następnych dwóch wrogów padło na ziemię.
Arys odstrzeliła kolejnemu droidowi głowę i stwierdziła, że był to ostatni przeciwnik. Rozejrzała się uważnie wokół, szukając nadciągających posiłków, ale nie dostrzegła żadnego ruchu.
- Szybko, zanim sprowadzą pomoc! - krzyknęła.
Mistrz Koth zeskoczył w głąb hangaru, gdzie spoczywała Dama. Upadek z dziesięciu metrów zamortyzował, korzystając z Mocy i po chwili był już przy obszernej skrzyni doczepionej do kadłuba patrolowca. Jedi wyłączył miecz i przypiął go do pasa. Jego broń zatańczyła na konsolecie, wbudowanej w ścianę kontenera, wieko skrzyni opadło, ukazując klinowatą sylwetkę myśliwca Jedi.
Myśliwiec skonstruowano na planie trójkąta. Na osi statku, na jego rufie umieszczono kabinę, otoczoną owiewką z transpastali. Zabrak wskoczył do kokpitu i zerknął w lewo. Na skrzydle maszyny, w specjalnym gnieździe spoczywał droid astromechaniczny serii R5, pomalowany białą i brązową farbą. Jego fotoreceptory ożył tęczą barw na widok właściciela. Automat wnet zaczął przygotowywać maszynę do startu.
Derit Ravval omiótł okolicę światłem, emitowanym przez klingę z miecza. Zadowolony, że nie dostrzegł żadnego ruchu, odwrócił się do kobiety, stojącej obok.
- Poszło łatwiej, niż myślałem.
- Aż za łatwo. Mam złe przeczucia.
- Oby na przeczuciach się skończyło.
Młody Jedi odwrócił się do hangaru w samą porę, by ujrzeć, jak klinowaty myśliwiec startuje z kontenera. Maszyna powoli wysunęła się z ukrycia i wyleciała spod żółtego dachu. Myśliwiec przyspieszył i po chwili upodobnij się do gwiazd rozsypanych na niebie Iridonii.
Derit zeskoczył do zagłębienia, by zamknąć pustą skrzynię. Wcisnął kilka przycisków na konsolecie i właz zamknął się powoli. Ravval obrócił się ku schodom, by opuścić zagłębienie, gdy usłyszał krzyk Arys. Bez namysłu wyskoczył wysoko w górę, pomagając sobie Mocą i opadł na krawędź hangaru.
Kilka metrów dalej Vandi klęczała na ziemi w kałuży własnej krwi. Blaster, rozcięty na dwie części leżał obok niej. Kobieta ściskała kurczowo rękojeść piki moc, której grot wciąż tkwił w jej lewym barku. Drugi koniec broni trzymał republikański gwardzista, ubrany w niebieskie szaty. Długi płaszcz i pióropusz umocowany na hełmie falowały łagodnie na wietrze. Mężczyzna zauważył Derita i wyrwał pikę z barku Arys. Kobieta osunęła się bezwładnie na ziemię, padając w kałużę krwi.
Gwardzista wyprostował się i zakręcił piką nad głową. Broń rozcięła powietrze, obracając się tak szybko, że wyglądała jak koło. Mężczyzna zsunął niebieski płaszcz z ramion, przełożył broń do prawej ręki, a gestem lewej zachęcił Jedi, by podszedł bliżej.
Derit uniósł miecz świetlny i zaatakował. Podbiegł do przeciwnika i wymierzył pierwszy cios wysoko znad głowy. Gwardzista chwycił pikę oburącz i zasłonił się nią, powstrzymując uderzenie. Ravval spodziewał się, że ostrze z łatwością przetnie broń i dosięgnie wroga, ale nic takiego się nie stało. Fioletowa klinga zaskwierczała w zetknięciu z piką, ale jej nie przebiła. Zaskoczony Jedi cofnął się o krok. Gwardzista dostrzegł to i uśmiechnął się szeroko, ale wcale nie przyjaźnie.
- Wzmocniona cortosisem. - pospieszył z wyjaśnieniami. - Na tyle ubogim stopem, by nie wyłączał miecza, a jedynie wytrzymać jego uderzenie. Prototypowy egzemplarz. Bardzo drogi.
Ravval zaatakował ponownie, tym razem nisko nad ziemią. Przeciwnik Jedi odbił się od ziemi, wykonał salto nad głową Derita i wylądował za jego plecami. Nim Ravval się odwrócił jego wróg pchnął piką w tył. Jedi odbił cios i skierował się twarzą do przeciwnika. Gwardzista zrobił to samo i błyskawicznie zaatakował. Jego broń śmignęła w powietrzu, ale Derit zablokował uderzenie wysoko nad głową. Republikański żołnierz kopnął w odsłonięty brzuch Jedi, który poszybował w powietrzu i opadł na ziemię, wzbudzając tumany kurzu. Gwardzista popędził ku niemu, aby zadać decydujący cios, ale nadział się na wystawioną nogę Ravvala. Derit złapał lewą ręką za krawędź zbroi przeciwnika i opadł na plecy, przerzucając wroga nad sobą.
Gwardzista dźwignął się na nogi i spojrzał wściekle na przeciwnika. Jedi zaatakował, wyprowadzając cios znad lewego ramienia. Żołnierz sparował cios, ale cofnął się o krok. Ravval uderzył ponownie, tym razem z prawej. Gwardzista i tym razem zablokował, ale teraz już bliżej ciała. Derit nabrał pewności siebie i pchnął miecz prosto przed siebie. Żołnierz dał krok w lewo i ostrze minęło go o centymetry. Jedi chciał cofnąć miecz, ale, nim to zrobił, Gwardzista ugodził go w bok.
Ravval krzyknął z bólu, zatoczył się i opadł ciężko na ziemię. Chwycił miecz w prawą dłoń, lewą przyciskając do zranionego boku. Żołnierz zaatakował ponownie. Derit cofnął się, pozwalają ostrzu piki przeciąć powietrze kilka centymetrów przed nim. Następny cios zdołał sparować, ale przyszło mu to z trudem. Gwardzista ciął szerokim łukiem. Ravval skierował miecz ostrzem w dół i zatrzymał cios. Jedi poruszył delikatnie nadgarstkiem i klinga wyminęła pikę, opadając na ramię przeciwnika.
Żołnierz zawył z bólu i opadł na kolana. Jego lewa dłoń opadła obok. Z kikuta popłynęła stróżka krwi, zalewając piasek. Pod Deritem ugięły się kolana, ale zdołał utrzymać się na nogach. Podszedł do zranionego gwardzisty, a wtedy ten niespodziewanie uniósł prawą dłonią broń i ciął płasko na wysokości bioder. Ostrze piki dosięgło brzucha Ravvala, rozcięło ubranie, skórę i rozorało mięśnie. Jedi spróbował się cofnąć, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i mężczyzna opadł bezwładnie na ziemię. Miecz wypadł mu z ręki i potoczył się po ziemi, automatycznie wyłączając klingę. Gwardzista również nie cieszył się ze swego zwycięstwa. Spróbował wstać, ale opadła na ziemię, z której uniosły się tumany kurzu.
- Wiele czasu upłynęło, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Od tamtej pory moje życie uległo diametralnej przemianie. Wstąpiłem do Zakonu Jedi, gdzie wyrzekłem się Ciemnej Strony, ale nie ukończyłem szkolenia. Przerwałem trening sześć lat temu, by zająć się prywatną działalnością w Rubieżach. Eeth Koth był moim nauczycielem i wciąż uważam go za przyjaciela. Poprosił mnie o pomoc w sprawie, która może zaważyć o losie Jedi. Naszym zadaniem było odkrycie tożsamości wojownika Sith, zabitego na Naboo. W tym celu udaliśmy się na Iridonię, rodzinną planetę Zabraków - rasy, z której wywodził się wojownik. Natknęliśmy się na pewien ślad, ale na planecie zjawił się również satek Federacji Handlowej. Udało nam się odeprzeć pierwszy atak droidów bojowych, ale spodziewam się, że na Jedi Mroczy Lord Sith przygotował coś specjalnego. Dlatego proszę cię o pomoc w imieniu swoim i Rady Jedi. Należy powstrzymać Federację, a do tego celu niezbędna jest flota. Wiem, że Chandrillia dysponuje odpowiednimi środkami, by zwyciężyć ten statek. Od tej misji może zależeć los Jedi, a może nawet całej Galaktyki. Proszę, pomóż nam.
Holograficzny wizerunek Derita Ravvala zamigotał i znikł. Senator Mon Mothma powoli przeniosła wzrok na mistrza Jedi, Eetha Kotha, stojącego po drugiej stronie biurka.
- Sytuacja naprawdę jest tak dramatyczna?
- Tak, pani senator. Neimoidianie są zdecydowani utrzymać w tajemnicy swoje kontakty z Sithami. Derit i wszyscy Jedi są w wielkim niebezpieczeństwie.
- Sama nie mogę nakazać flocie Chandrilli ataku na statek Federacji. Mogę jedynie złożyć wniosek do parlamentu. Jestem pewna, że mnie wysłuchają.
- Ale to zajmie zbyt wiele czasu! Ta pomoc jest nam potrzebna natychmiast.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale moim osobistym rozkazom podlega jedynie jednostka konsularna. Tylko ją mogę panu powierzyć w tej chwili.
- Co to za statek?
- Corelliańska korweta. To dobry statek, proszę mi uwierzyć. Podczas bitew, okręty Neimoidian praktycznie stoją w miejscu, a ich załogi polegają na sile ognia dział pokładowych. W takiej sytuacji Tantive II może być nieoceniony.
- Rozumiem pani sytuację i rad jestem z każdej pomocy, ale obawiam się, że to wciąż może być zbyt mało. Czy jest ktoś, kto bez wahania pomógłby w walce z Federacją Handlową?
- Na Coruscant wciąż przebywa królowa Amidala. Tara się dopilnować ukaranie Federacji. Towarzyszą jej dwa dywizjony myśliwców. Radzę spróbować i niej.
- Dziękując za pomoc, odchodzę w pokoju.
Jedi skłonił się lekko i opuścił pomieszczenie. Szybko skierował się na lądowisko dla powietrznych taksówek, by złożyć wizytę królowej Amidali.
Derit budził się stopniowo. Najpierw do jego świadomości dotarło uczucie piekącego bólu w brzuchu. Cierpienie szybko pomogło mu w odzyskaniu przytomności i po chwili do jego uszu doszło miarowe buczenie. Ravval uniósł niespiesznie powieki. Jego oczom ukazała się zamazana plama światła. Nagle jakiś ciemny kształt przysłonił blask, padający z góry.
Jedi uniósł się na łokciach i cofnął gwałtownie, jednocześnie uderzając tyłem głowy w metalową ścianę. Derit jęknął cicho z bólu i oprzytomniał całkowicie.
Ravval zdał sobie sprawę, że znajduje się w niewielkim metalowym pomieszczeniu, do którego wnętrza prowadziły tylko jedne drzwi, bez żadnej klamki, czy zamka po wewnętrznej stronie. Przy ścianach ustawiono dwie proste prycze, a w kącie stała toaleta i umywalka. Światło, które zauważył , pochodziło z panelu jarzeniowego, usytuowanego wysoko nad jego głową za solidną kratą.
Jedi wyprostował się na pryczy i zerknął na Arys, która usiadła na jego łóżku. Jej lewy bark, podobnie jak jego brzuch, starannie owinięto bandażem.
- Długo spałem? - wyszeptał. Spróbował powtórzyć pytanie nieco głośniej, ale to mu się nie udało.
- Kilka godzin dłużej niż ja. - kobieta uśmiechnęła się ciepło. - Nie przegapiłeś zbyt wiele.
- Wiesz gdzie jesteśmy?
- Na statku, to pewne. Pewnie na tym dużym Federacji Handlowej.
- Cudownie. Zawsze muszę się pakować w kłopoty. I w dodatku wciągać w to innych.
- Lepsze to niż nudne życie na jakiejś małej przyjemnej planecie.
- Pewnie, pomijając dziurę w brzuchu i fakt, że w każdej chwili mogą nas rozwalić to świetnie się bawię. Zupełnie jak na wakacjach, tylko więcej wrażeń.
- Przecież twój mistrz poleciał po pomoc. Wyciągnie nas z tego.
- Przyjaciel. Od sześciu lat nie jest moim mistrzem, tylko przyjacielem. Może nas wyciągnie z tego, jeśli wpierw nie wysadzi tego statku w powietrze, tak jak planowaliśmy. No i jeśli zdobędzie jakąś pomoc.
- Mówiłeś, że znasz tego senatora. Mon Mothma na pewno nam pomoże, jesteście przyjaciółmi.
- Możliwe. Kiedy się rozstaliśmy, nie byliśmy w najlepszych stosunkach.
- A konkretnie?
- Powiedzmy, że się mnie bała i miała ochotę znaleźć się jak najdalej ode mnie.
- Dzięki. Dodałeś mi otuchy.
- Nigdy nie mówiłem, że jestem Corellianinem. Ślepa wiara we własne siły i szczęście to nie moja specjalność.
- A skąd jesteś? Biorąc pod uwagę, że zaraz nas rozwalą, chciałabym poznać człowieka, z którym spędzę ostatnie chwile życia.
- Z Chandrilli. Mała spokojna planeta Światów Środka. W sam raz, żeby cieszyć się rodzinnym ciepłem i spokojnie brnąć przez życie. Sama widzisz, że materiał na bohatera za mnie żaden. A ty?
- Matka pochodziła z Alderaanu. Nie podobało jej się wygodne i bogate życie, więc wyruszyła na poszukiwanie przygód. Rodzina ją wydziedziczyła, więc dorabiała jak mogła, ale w końcu trafiła na Nar Shaddaa bez środków do życia. Tam spotkała ojca, przemytnika z Myrkr, który jej pomógł. Zamieszkali na statku i pracowali jako przemytnicy. W końcu wpadli na piratów. Nie mieli żadnych szans.
- A ty? Jak przeżyłaś?
- Zostałam wtedy u znajomych na Nar Shaddaa. Miałam wtedy szesnaście lat.
- Przykro mi. Wiem co czujesz. Mój ojciec zginął, służąc w Siłach Zbrojnych Republiki. To był dla mnie wielki cios.
W małej celi zapadło kłopotliwe milczenie. Derit wyprostował się i usiadł na łóżku przerzucając nogi za krawędź. Ravval przygarnął kobietę ramieniem i przytulił. Zdziwił się, gdy nie zaprotestowała.
- Zginiemy tu, prawda? - szepnęła.
- Daj spokój. - Ravval spróbował się uśmiechnąć, by podnieść Arys na duchu, ale nie wyszło mu to za dobrze. - Może nie jestem Corellianienem, ale łatwo się też nie poddaję. Coś wymyślę, zobaczysz.
Nie odpowiedziała. Przytuliła się tylko mocniej, zaciskając powieki, by nie płakać. Derit otarł łzę spływającą po jej policzku.
- Nie płacz, będzie dobrze.
Ravval ze zdziwieniem wyczuł falę strachu napływającą od dziewczyny. Od czasu porzucenia szkolenia uczucia odbierał jedynie od osób bliskich. Jedi rozejrzał się po pokoju, rozpaczliwe szukając jakiegoś tematu do rozmowy, by odciągną kobietę od ponurych myśli. Jego wzrok spoczął na panelu jarzeniowym.
- Wiesz ilu Corellian potrzeba, by wymienić panel jarzeniowy?
Arys ze zdziwieniem podniosła zaczerwienione oczy na Derita i pokręciła głową.
- Żadnego! Gdy w pokoju jest ciemno, nie można zauważyć Corellianina, oszukującego w sabaka.
Kobieta rozluźniła się nieco.
- A dlaczego tylu Corellian daje się zamknąć w kopalniach na Kessel? Bo stęsknili się za rodziną!
Arys uśmiechnęła się lekko i otarła łzy.
- Dzięki.
- Nie ma za co. Jeśli to mają być moje ostatnie chwile to cieszą się, że spędzę je właśnie z tobą.
- Nie musisz tego mówić. Pewnie wyszłam na idiotkę, tak się rozklejając.
- Nie, nigdy bym tak nie pomyślał. Wiele w życiu przeszłaś. Nie uważam cię za idiotkę. Ja...
Drzwi rozsunęły się z sykiem i do środka wpadło kilka droidów bojowych Federacji. Za nimi wszedł powoli Neimoidinani, trzymający w ręku holoprojektor. Ustawił urządzenie na podłodze i wcisnął kilka przycisków na jego obudowie. Nagle w powietrzu ukazał się holograficzy obraz człowieka odzianego w obszerny płaszcz z kapturem, który nie pozwalał dostrzec jego oblicza.
- Derit Ravval z Chandrilli. Jesteś silny. Niewielu jest takich, którzy przeżyliby spotkanie z gwardzistą. Nawet pośród Jedi. Twoje umiejętności w Mocy są nieznaczne, ale, gdy otworzysz się na Ciemną Stronę, zdobędziesz siłę o jakiej nie śniłeś. Zostaniesz moim uczniem...
- Nigdy, pomiocie Sithów! - warknął Derit. Ręka droida mignęła w powietrzu i wbiła się w jego brzuch, pozbawiając go oddechu.
- Jesteś hardy. Takiego potrzebuję. Oczywiście teraz uważasz, że Ciemna Strona jest ci obca, ale ja udowodnię ci, że drzemie w tobie z całą swą potęgą i tylko czeka, byś ją odkrył. Kapitanie, zabrać go na prom i odesłać z eskortą na wyznaczone miejsce.
- Tak, panie. - odezwał się nieśmiało Neimoidianin. - Co z dziewczyną?
- Zabić ją natychmiast. Nikt się nie może o tym dowiedzieć.
- Tak, panie.
Obraz zamigotał i znikł. Neimoidianin odwrócił się do dowódcy droidów bojowych.
- Zabrać go do hangaru. Zachować wszystkie środki ostrożności. Zabić dziewczynę i zniszczyć ciało. Żadnych śladów.
- Tak, sir.
Ravval szarpnął się, ale ręce droidów osadziły na miejscu. Poczuł na nadgarstka nieprzyjemny chłód kajdanek. Roboty podniosły obu więźniów i wyprowadziły z celi. Przemierzali długie, obszerne korytarze. Mijali jasno oświetlone pomieszczenia kontrolne i szeregi drodidów gotowych do walki. Wreszcie, przebywszy plątaninę korytarzy, schodów i wind dotarli na obszerną płytę lądowiska. Przy wysokich ścianach stały barki desantowe, a pod sufitem w specjalnych zaczepach spoczywały myśliwce. Daleko przed Deritem majaczyła rozgwieżdżona pustka kosmosu, przesłonięta jedynie energetycznym polem.
W na samym środku lądowiska stało pięć owalnych promów. Na rufie miały zainstalowane trzy potężne silniki. Droid popchnął Ravvala do włazy statku. Jedi przez ramię obejrzał się na Arys, którą prowadzono ku śluzie na samym końcu hangaru.
I wtedy Derit zobaczył gwardzistę. Szedł wzdłuż szeregu promów, obracając w palcach prawej ręki pikę Mocy. Odciętą lewą dłoń zastąpiono połyskującą metalicznie protezą, wykonaną na podobieństwo ludzkiej kończyny, ale nie obciągniętą sztuczną skórą. Gwardzista uśmiechnął się złowrogo, gdy podszedł do Jedi, ale nic nie powiedział. Ravval dostrzegł rękojeść swojego miecza uczepioną do pasa żołnierza. Derit spojrzał jeszcze raz na kobietę, później powiódł po rzędach droidów, tłoczących się wokół i z rezygnacją powlókł się do włazu promu.
Nie dotarł tam jednak. Potężne szarpnięcie, które wstrząsnęło kadłubem statku, zwaliło go na stalowy pokład. Gwardzista upadł na jedno kolano, ale błyskawicznie zerwał się na nogi. Odpiął od pasa komunikator i szybko go uruchomił.
- Co się dzieje, kapitanie? Jesteśmy atakowani?
- Potwierdzam. Dwie eskadry myśliwców N-1 i corelliańska korweta. Nie stanowią dla nas zagrożenia.
- Dla waszego statku nie, ale dla promu...
Derit z trudem dźwignął się na nogi, ale kolejny wstrząs posłał go na płyty pokładu. Ravval uniósł głowę i zobaczył dwa żółto srebrne myśliwce, pędzące przez hangar. Zasypywały droidy i rozstawione wokół statki lawiną laserowego ognia. Maszyny śmignęły z ogłuszającym jękiem silników nad głową Jedi i zawróciły, nie przestając strzelać.
Ravval nie czekał już więcej podniósł się i uderzył barkiem w podbródek gwardzisty. Żołnierz zatoczył się, ale nie upadł. Derit wyciągnął zakute w kajdany dłonie i pozwolił, by Moc przepłynęła przez jego ciało. Skupił się na srebrzystej rękojeści miecza, przyzywając wszystkie lata ćwiczeń. Żołnierz rzucił się na niego, kręcąc piką nad głową, ale nie zdążył. Rękojeść miecza odczepiła się od jego pasa i poszybowała ku kajdanom. Minęła je i ustawiła się tyłem do Derita. Mężczyzna uruchomił broń Mocą. Fioletowa klinga wystrzeliła w powietrze rozrywając stalowe więzy. Ravval chwycił rękojeść i zasłonił się ostrzem, by uniknąć ciosu gwardzisty. Pika i miecz skrzyżowały się, obsypując pokład snopami iskier. Jedi odepchnął broń przeciwnika i zaatakował. Gwardzista osłonił się najpierw przed ciosem z prawej, potem z lewej. Cofnął się o kilka kroków. Derit uderzył ponownie, tym razem znad głowy. Fioletowe ostrze przemknęło w powietrzu i z trzaskiem opadło na pikę, uniesioną wysoko przez żołnierza. Gwardzista, korzystając z chwili nieuwagi przeciwnika, kopnął go z całej siły w brzuch, posyłając na stalowe płyty pokładu.
Mistrz Eeth Koth stał na mostku Tantive II i obserwował przebieg bitwy. Żółte myśliwce skupiały na sobie uwagę wrogiej artylerii, pozwalając korwecie systematycznie ostrzeliwać statek Federacji. Zabrak pochylił się nad iluminatorem, gdy dwa myśliwce N-1 wyleciały z olbrzymią prędkością z hangaru okrętu Neimoidian. Lśniące stateczki pomknęły ku gwiazdom, a w ślad za nimi z hangaru wystrzeliły dziesiątki automatycznych myśliwców Federacji.
- Są myśliwce. - dobiegło z komunikatora.
- Przyjąłem Alfa Jeden. Bierzemy się z nich panie i panowie.
- Beta z wami. - dodał inny głos. - Zostawcie coś dla nas.
Myśliwce spotkały się w przestrzeni, wymieniając salwy laserowych błyskawic. Kosmiczną pustkę przecięły czerwone i zielone wyładowania, oświetlające kadłub Tantive II. Działa statku Federacji zostawiły myśliwce i skupiły swój ostrzał na corelliańskiej korwecie.
- Nasze osłony nie wytrzymają długo. - zwrócił się do Jedi kapitan korwety.
- Dobrze. Niech Gwiezdna Dama startuje. Dajcie jej dwa myśliwce osłony. I niech się pospieszą.
Od kadłuba Tantive II odczepił się srebrzysty kształt i poszybował ku skąpanemu w upiornym blasku laserowych strzało okrętowi Federacji.
Alfa Dwa przemknął obok rozpadającego się myśliwca wroga i popędził ku srebrnemu patrolowcowi, obok którego już leciał Alfa Cztery, zasypując nieprzyjacielskie maszyny laserowym ogniem. Dwójka omijała potężne wieże umieszczone na kadłubie statku Neimoidian, gdy wstrząsnęło nią trafienie. Droid R2 zaświergotał ostrzegawczo i odłączył lewy silnik, który stanął w ogniu. Pilot myśliwca obejrzał się przez ramię i zobaczył za sobą sylwetkę wrogiego statku, który strzelał bez ustanku. Alfa Dwa zakołysał statkiem raz w lewo, raz w prawo, skutecznie unikając następnego trafienia. Droid-myśliwiec niestrudzenie mknął za statkiem z Naboo, nie przestając pluć ogniem laserów. Alfa Dwa popchnął drążek przepustnicy zwiększając prędkość statku do maksymalnej, a gdy odskoczył nieco od maszyny prześladowcy, wyłączył silnik i pociągnął drążek sterowy do siebie. Myśliwiec N-1 obrócił się na plecy, kierując działa pokładowe wprost na nadlatującego wroga. Krótka seria zmieniła myśliwiec Federacji w chmurę zwęglonych szczątków. Alfa Dwa uruchomił silnik i dogonił Gwiezdną Damę i Alfę Cztery. Wszystkie trzy statki zagłębiły się w czeluściach hangaru statku Neimoidian, zostawiając za sobą gwiezdną bitwę.
Kiedy dwa myśliwce N-1 po raz pierwszy przemknęły przez hangar, niemal wszystkie droidy, pilnujące Arys zostały zniszczone. Kobieta rzuciła się po blaster pozostawiony przez jednego z robotów i pozbyła się dwóch prześladowców, którzy przetrwali niespodziewany atak statków. Vandi jednym strzałem pozbyła się kajdanek i biegiem ruszyła ku odległym rzędom promów, gdzie Derit walczył z gwardzistą.
Ravval zerwał się na nogi i naparł na przeciwnika. Żołnierz cofnął się o kilka kroków, parując ciosy miecza świetlnego. Derit ciął płasko na wysokości piersi, ale gwardzista wyskoczył wysoko i kopnął Jedi w podbródek. Ravval poczuł, że się przewraca, więc odbił się silnie od pokładu, wykonał salto w tył i wylądował z powrotem na nogach. Żołnierz popędził ku przeciwnikowi, wyprowadzając cios znad głowy. Derit przesunął się o krok w prawo tuż przed nadbiegającym żołnierzem i uderzył go krańcem rękojeści miecza w tył głowy. Żołnierz zatoczył się i siłą rozpędu przebył jeszcze kilka metrów nim zatrzymał się i obrócił do Ravvala. Jedi uśmiechnął się, widząc wściekłość w oczach wroga, ale nie cieszył się zbyt długo. Gwardzista błyskawicznie podbiegł do niego, odbił klingę miecza w bok, wyskoczył wysoko i kopnął Derita w pierś, jednocześnie się od niego odbijają, by wykonać popisowe salto w powietrzu i opaść za plecami Ravvala. Jedi upadł na pośladki, ale momentalnie zerwał się na nogi i obrócił ku wrogowi.
Gwardzista stał kilka metrów dalej ściskając blaster w prawej dłoni. Drugą ręką przytrzymywał Arys, którą zasłaniał się jak żywą tarczą. Vandi spróbowała krzyknąć, ale mężczyzna przytknął do jej skroni lufę blastera. Tym razem to żołnierz uśmiechnął się szeroko, ale bardzo nieprzyjemnie.
Wyłącz broń i rzuć go na pokład. Powoli.
Nie rób tego, Derit! - kobieta znowu spróbowała się wyrwać gwardziście.
Ravval ostrożnie wyłączył ostrze, a następnie położył broń na stalowych płytach pokładu i pchnął broń ku prześladowcy.
Dobrze. - kontynuował żołnierz. - A teraz się odwróć. Bardzo ładnie. Powo...
Nad ich głowami znowu przemknęły dwa myśliwce, ostrzeliwując rzędy barek desantowych. Trzeci statek, błyszczący srebrną farbą patrolowiec opadł lekko na pokład, kilka metrów od Jedi. Trap statku opadł niemal natychmiast, wypuszczając sporą grupę żołnierzy. Nie nosili oni niebieskiej zbroi i płaszcza, tak jak gwardzista. Ich uniformy były znacznie prostsze i funkcjonale. W dłoniach ściskali karabiny blasterowe, których lufy celowały w mężczyznę w płaszczu i jego zakładniczkę. Dowódca oddziału wysunął się na czoło grupy.
W imieniu Sił Zbrojnych układu Chandrilli, rozkazuję ci odłożyć broń i się poddać. W przeciwnym razie będziemy zmuszeni użyć siły.
Ani kroku dalej, bo ją rozwalę! - gwardzista cofnął się i przylgnął plecami do czerwonego poszycia jednego z promów.
Komunikator przy kołnierzu dowódcy odezwał się cicho. Żołnierz przycisnął jedną rękę do ucha, by lepiej słyszeć. Po chwili znów spojrzał na gwardzistę.
Zostaw ją. Zaraz cały ten statek wyleci w powietrze, a ty razem z nim. Jeśli ją puścisz - przeżyjesz. Jeśli nie - zginiesz.
Ja już jestem martwy, a tak przynajmniej zabiorę ją ze sobą.
Kapitan Tantive II odłożył komunikator i spojrzał na Jedi.
Powiadomiłem grupę uderzeniową o sytuacji. Znaleźli więźniów, ale mają problemy z ich zabraniem. Nakazać atak?
Niech szwadron Beta wykona jeszcze jeden przelot bojowy i atakuje główny reaktor. - odezwał się ciężko Eeth Koth.
Wykonuję.
Nie, czekajcie! - krzyknął Derit. - Weź mnie zamiast niej. To przecież o mnie chodzi. Nikt nie musi umierać. Polecę z tobą dobrowolnie.
Derit, nie rób tego!
Muszę Arys. To jedyny sposób.
Gwardzista nie zastanawiał się długo - pchnął dziewczynę na stłoczonych wokół żołnierzy i wolną ręką chwycił Ravvala. Przyciągnął go ramieniem i zasłonił się nim, tak jak przed chwilą zasłaniał się kobietą.
Uciekajcie! - wychrypiał Derit. - Na co jeszcze czekacie? Przekażcie tym na górze, by nas nie atakowali.
Żołnierze pomogli Arys wstać i pociągnęli ją ku Gwiezdnej Damie. Kobieta szarpała się i wyrywała, ale mężczyźni byli nieugięci. Gwardzista poczekał, aż właz patrolowca został zamknięty i popchnął Ravvala do środka promu. Płynnym ruchem wziął z pokładu miecz świetlny i poszedł za Jedi.
Żółte myśliwce szwadronu beta wyminęły czerwony prom Federacji i popędziły przez opustoszałe pomieszczenia hangaru. Pod ścianami dogasały wraki statków desantowych i myśliwców. Miejscami płyty pokładu były naznaczone czarnym śladami uderzeń laserowych pocisków. Trzy maszyny typu N-1 Odpaliły połyskujące błękitem torpedy i szybko zawróciły. Za ich ogonami świetliste kule uderzyły w potężne urządzenia głównego reaktora. Stalowa konstrukcja rozpadła się z hukiem, wyzwalając chmurę ognia, która ruszyła w pościg za trzema myśliwcami. Ostatnie ogniste tchnienie stalowego kolosa rozdzierało ściany, magazyny i droidy. Nic nie mogło go powstrzymać. Statki ze szwadronu beta wystrzeliły z zawrotną prędkością z hangaru statku Federacji i pomknęły ku sfatygowanej corelliańskiej korwecie. Płomienie dosięgły wreszcie płyt poszycia i rozerwały je, rozdzierając statek Federacji na dwoje. Wśród gasnących iskierek i stopionych odłamków przemykał się czerwony prom, który pędził ku otwartej przestrzeni, by umknąć niepostrzeżenie z pola bitwy. Żaden z wiwatujących pilotów nie dostrzegł, jak statek rozmywa się w pseudoruchu i niknie w nadprzestrzeni.
- To oburzające! - krzyczał przedstawiciel Federacji Handlowej, wodząc wzrokiem po zgromadzonych w sali Senatu. Wreszcie wbił oczy w twarz Arys Vandi, która stała obok senator Mon Mothmy i Jedi Eetha Kotha. - Czemuż to Federacja Handlowa miałaby atakować czcigodnych Rycerzy Jedi - orędowników pokoju i sprawiedliwości? Szanowni senatorzy! Nie godzi się, by wysłuchiwać tych pomówień, mających uzasadnić barbarzyński atak na nasz statek na orbicie Iridonii! Nie godzi się, wysłuchiwać oszczerstw z usta tej kobiety - osoby nie przejmującej się prawem, zarabiającym na cudzym nieszczęściu, parającej się ciemnymi interesami na zapadłych planety Rubieży...
- Jeśli nie darzycie zaufaniem słów Arys, musicie choć wysłuchać mojej relacji. - zauważył Koth. - Zakon Jedi popierał tą misję i wszyscy Rycerze i Mistrzowie są zgodni, że podjęte na Iridonii działania były słuszne. Co więcej, działania te były niezbędne, by powstrzymać lub chociaż odsunąć zagrożenie płynące z Bractwa Sith!
- Senat darzy wielkim szacunkiem Zakon, - wtrącił się Wielki Kanclerz Palpatine - ale w tej sytuacji nie może udzielić poparcia działaniom Jedi. Mistrz Koth opisał nam, jak, opuściwszy Narodową Bibliotekę Iridonii, zupełnie nie sprowokowany zaatakował oddział droidów Federacji, których zadaniem, jak sam mistrz Koth stwierdził, było zabranie ich na pokład statku Neimoidian. Takie działanie nie ma nic wspólnego z agresją, jakiej dopuścili się Jedi, którzy ponowili swój atak na odziały Neimoidian na terenie portu kosmicznego. Relacja Jedi w jasny sposób opisuje dwa niczym nie sprowokowane akty przemocy wymierzone w stacjonujące w owym czasie na Iridoni oddziały Federacji. Wszystko oparte na dodatek na wątłych domysłach i poszlakach, zrodzonych w głowie kryminalisty pokroju tej kobiety. I gdzież jest teraz ów były Jedi. Udał się z republikańskim gwardzistą, by szkolić się na Sitha? Arys Vandi, jak możesz obrażać nasze zgromadzenie takimi pomówieniami?
- Nie możemy pozostawać ślepi na zagrożenie, płynące z działań Federacji! - nie wytrzymała wreszcie Mon Mothma. - Aresztowanie wicekróla nie ukróciło przestępczej działalności Neimoidian. Ich statek na Iridonii, wyładowany głównie drodami bojowymi i myśliwcami, nie miał na celu dostarczać towarów na ojczystą planetę Iridonii. Zadaniem kapitana Budalo było utrudnienie działań oficjalnych wysłanników Republiki i Jedi. Jakkolwiek nie oceniać działań Eetha Kotha, Derita Ravvala i Arys Vandi, należy pamiętać, że droidy Fedreacji nie znalazły się przypadkiem na placu przed Biblioteką Narodową. Rzadko na zwykłe misja handlowe zabiera się również droidy niszczyciele, ale te były na Iridonii, z dala od portu kosmicznego i towarów Neimoidian. Jak widać, żadna ze stron nie może poszczycić się pokojowym działaniem. Dlatego wnioskuję o wycofanie oskarżeń przeciwko Jedi i Chandrilli, wzniesionych przez Federację.
Wielki Kanclerz milczał przez chwilę, wymienił kilka uwag ze stojącym obok Mas Amedą i wreszcie spojrzał na Mon Mothmę i Arys Vandi.
- Rozważywszy zaistniałą sytuację, przychylam się do wniosku o wycofanie oskarżeń. Nie ma wiarygodnych świadków i dowodów rzeczowych, które pozwoliłyby stwierdzić, że działania Jedi wykraczały poza obronę własną. Również przetrzymywanie oficjalnego przedstawiciela Zakonu Jedi na statku Federacji było aktem bezprawnym, ale Neimoidianie dowiedli, że kapitan Budalo działał samowolnie i tylko on powinien ponosić odpowiedzialność za wydarzenia na Iridonii. Senat nie pochwala działań senator Mon Mothmy, ale w zaistniałych okolicznościach należy uznać je za posunięcia właściwe i potrzebne. To wszystko. Zamykam posiedzenie.
- I jak poszło? - Eeth Koth podszedł do stojącej na balkonie w Świątynii Jedi Arys. - Tak jak się spodziewaliśmy. Nie było dowodów, całą winę zwalono zatem na martwego kapitana Budalo i sprawa została zamknięta.
Martwi mnie los Derita. Jeśli okaże się odporny na wpływ Sitha, nasza misja na Iridionii okaże się sukcesem. Jeśli nie - wtedy już nic nie zatrzyma Sitha i Federacji Handlowej.
Derit Ravval był moim najlepszym padawanem. Zawsze bardzo żałowałem, że nie ukończył szkolenie. Gdy był dzieckiem, Ciemna Strona odcisnęła na nim swoje złowieszcze piętno. Niełatwo będzie go przeciągnąć na stronę Mroku. Jeśli jednak tak się stanie, zyskamy potężnego wroga.
- Tego się właśnie obawiałam. Nie chciałabym spotkać go po drugiej stronie barykady.
- A ty? Czym się teraz zajmiesz?
- Nie jestem zbyt mile widziana na Coruscant. W Senacie wyszłam na niegodną zaufanie kryminalistkę z peryferii. Pewnie wrócę na Rubieże. Może wyskoczę na Wspólnego Sektora. Na pewno będę się trzymała z dala od Neimoidian.
- Weźmiesz statek Ravvala?
- Raczej tak. Na razie nie będzie go potrzebował. A ja nigdy nie miałam własnego statku. Latanie promami pasażerskimi jest dość niewygodne i nieefektywne w moim zawodzie. Przyda mi się własny środek transportu, a Gwiezdna Dama to dobry statek.
Przykro mi, że wszystko się tak ułożyło. Przynajmniej wiemy, kogo Mroczny Lord Sith chce mieć po swojej prawicy. Skontaktowałem się z władzami na Iridonii. Zapis o ewentualnym Sithu, który znaleźliśmy został wymazany z pamięci komputerów. Mamy przynajmniej pewność, że nikt nie zwróci się tą samą drogą do Mrocznego Lorda.
- Zatem niech Moc nas prowadzi. I niech prowadzi Derita, a będzie jej potrzebował, jestem tego pewna...
KONIEC
Darth Toki