Bałwany na falach - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane poniedziałek, 7, lipca 2003
W niedzielę 22 czerwca wpłynął do portu we Władysławowie holenderski statek, nazywany przez swoją załogę "kliniką aborcyjną". Wystarczy jednak rzucić okiem na tę jednostkę, żeby nabrać pewności, że to nie żadna "klinika", tylko zwyczajny kuter śledziowy, zupełnie podobny do naszych, a nawet do rudowęglowca "Sołdek", tylko oczywiście znacznie od tamtego mniejszy. Widać od razu, że to nie żadna "klinika". Jeśli już cokolwiek, to najprędzej pływający burdel. Burdel na falach? Ano, nie pierwszy i zapewne nie ostatni, tyle, że jakiś wyjątkowo dziadowski. Tę jednostkę o zagadkowym przeznaczeniu wynajęły ponoć radykalne holenderskie feministki. Widać, że groszem to one nie śmierdzą, skoro nie było ich stać na coś bardziej efektownego od tego śledziowego kutra, za to tupetu im nie brakuje. W oficjalnych oświadczeniach zapodały, że przybyły do Polski z zamiarem przeprowadzenia "edukacji seksualnej" w ramach której przewidziane są nawet "warsztaty". Tymczasem wystarczy przerzucić "Życie Warszawy" z 23 czerwca, żeby przekonać się, jak bogatą ofertą edukacyjną dysponuje Polska. Tylko w tym jednym numerze mamy 254 ogłoszenia towarzyskie, a przecież "Życie Warszawy" jest pismem poważnym, bynajmniej nie specjalistycznym. Polska oferta edukacyjna jest też doskonale dostosowana do stratyfikacji społecznej i majątkowej. Przeważają oferty a consommation courante, np. "BB dobrze i tanio", ale zaraz obok jest anons: "Bardzo drogie!!! Prywatnie Centrum..." i tak dalej. Dawczyni ogłoszenia "Uleczę każdego" z pewnością wie, jak zorganizować warsztaty, zwłaszcza dla uprzednio zarażonych. Doprawdy, nie wiem, czego jeszcze holenderskie feministki mogłyby nauczyć damy ogłaszające się choćby w "Życiu Warszawy". Bezczelność i tupet tych "kobiet na falach" wynika niewątpliwie z jakichś rasistowskich stereotypów. Jak mówił dobry wojak Szwejk, nachalne są te holenderskie feministki i zuchwałe. Bo przecież nie tylko w wymiarze praktycznym nie mamy się czego wstydzić. Polska ma w dziedzinie edukacyjnej również bogaty dorobek teoretyczny. Żeby zbytnio się nie przechwalać, wspomnę tylko o pełnej edukacyjnych treści "Sztuce obłapiania" Aleksandra hr. Fredry. Dzisiaj wśród naszych, zapatrzonych na Zachód snobów obcmokiwane są "Monologi vaginy". Zwyczajnej vaginy! A to ci dopiero cymes! A przecież Aleksander hr. Fredro już 150 lat temu przeprowadził ścisły, naukowy podział na "cybulkę", "smródkę" i "chamajdę", zauważając przy tym, że "rozsądne Polki trzeciej się trzymają, jednak i niemi nieźle wyprawiają". Czy holenderskie feministki też są rozsądne, czy raczej, nie daj Boże, preferują typ drugi? Takie rzeczy trzeba było wyjaśnić, zanim tę łajbę wpuszczono do portu. Tymczasem nic z tego, więc widać, że ignorancja idzie tu w zawody z lekkomyślnością. Załoga śledziowego kutra proponuje bowiem "warsztaty", nie precyzując nawet czy chodzi o pary małżeńskie, czy jakieś przypadkowe kuplerstwo. Tymczasem Aleksander hr. Fredro przestrzegał przed partyzantką w tej dziedzinie. Wystarczy wyobrazić sobie powrót z takich "warsztatów". Kuter staje przy kei, a na nabrzeżu "męża postać gorsza od upiora"! Dlatego też nasz klasyk przeciwstawiał bezładowi w tej dziedzinie zalety związków trwałych i legalnych: "O wy najczulsze, małżeńskie pieszczoty! O lubieżności ręką dana cnoty!".
Dopiero na tle tego bogatego polskiego dorobku w zakresie praktyki i teorii edukacyjnej możemy ocenić nierozumne zacietrzewienie pani Wandy Nowickiej, które skłoniło ją do sprowadzenia w celach edukacyjnych akurat feministek holenderskich. Z całym szacunkiem dla tego narodu, nie przypominam jednak sobie żadnych wybitnych jego osiągnięć ani w dziedzinie poezji miłosnej, do jakich doszli np. francuscy trubadurzy czy stosownej sztuki, z której zasłynęli Włosi i Hiszpanie. Holendrzy zasłynęli raczej z tzw. martwej natury, czemu trudno się dziwić, rzuciwszy okiem na nadwerężone w walce z upływem czasu oblicza holenderskich feministek. Bardzo dobrze rozumiemy teraz przyczyny, dla których holenderscy malarze raczej nie malowali kobiet. Mówi się wprawdzie, że nie ma kobiet brzydkich, a najwyżej jest za mało wina, jednak wydaje się, że w Holandii trzeba by wypijać go szczególnie dużo. Być może to jest właściwa przyczyna, dla której pani Nowicka zaprzyjaźniła się akurat z feministkami holenderskimi. "Głęboko czujemy wspólnotę naszych losów" - brzmiał fragment posłania, z którym "Solidarność" zwróciła się w jesieni 1981 roku do narodów Europy Wschodniej.
Telewizja pokazała sceny protestów, z jakimi przeciwko wizycie tej, pożal się Boże, "kliniki" we Władysławowie wystąpili działacze Ligi Polskich Rodzin, członkowie Młodzieży Wszechpolskiej i aktywiści Ruchu Obrony Życia. Tak się akurat składa, że te środowiska były przeciwne Anschlussowi i z tego powodu były karcone, m.in. przez JE Józefa Życińskiego, arcybiskupa lubelskiego. Okazało się, że chociaż jest już po referendum, czyli po tzw. harapie, arcypasterz lubelski nadal nie daje za wygraną. Będąc 22 czerwca na terenie Archidiecezji Lubelskiej, miałem okazję wysłuchać listu pasterskiego Jego Ekscelencji. Z tego dokumentu wynikają trzy przesłania: po pierwsze, że każdy, kto był przeciwko Anschlussowi, jest złym, a przynajmniej podejrzanym katolikiem, po drugie - że pieniądze psują charakter, a po trzecie - że dla Unii Europejskiej Polska powinna się poświęcać. Najwyraźniej we Władysławowie protestowali katolicy najgorsi, same odpadki Kościoła świętego, bo najlepsi, jeśli przypadkiem nie bałwanią się na falach, to spotykają się zupełnie gdzie indziej, mianowicie przy rue Cadet 16 w Paryżu, skąd inspirują pana Walerego Giscarda d'Estaing.