W poszukiwaniu elektoratu - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane poniedziałek, 29, września 2003
I jakże tu narzekać na oderwanie literatury od życia, kiedy coraz częściej mamy dowody, że życie ledwie naśladuje, często zresztą nieudolnie, tzw. fikcję literacką? Na przykład Agencja Rynku Rolnego, to nic innego, jak zaczerpnięty z powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza "Kariera Nikodema Dyzmy" pomysł Państwowego Banku Zbożowego. Dołęga-Mostowicz w swojej powieści autorstwo tego pomysłu przypisał niejakiemu Kunikowi, hohsztaplerowi i grandziarzowi, a Dyzma, jako nieświadomy rzeczy matoł, tylko powtarzał to, co szczwany Kunik wcześniej mu powiedział. Nawiasem mówiąc, zyskał dzięki temu reputację wybitnego ekonomisty i w rezultacie zaproponowano mu nawet misję tworzenia rządu. Warto zauważyć, że "Kariera Nikodema Dyzmy" była w intencji autora powieścią satyryczną, a więc świadomie karykaturującą pewne cechy rzeczywistości. Dzisiaj jednak ówczesna karykatura jest najprawdziwszą rzeczywistością! Lichwiarze, zwani uprzejmie finansistami oraz rozmaici Kunikowie sypią grandziarskimi pomysłami jak z rękawa, no a kolejni szefowie rządów w podskokach spełniają każde ich życzenie, ograniczając swój autorski udział do zapewnień, że czynią to dla dobra obywateli (wsi polskiej, Europy Zjednoczonej... - niepotrzebne skreślić). W taki właśnie sposób powstała m.in. Agencja Rynku Rolnego, która żadną literacką fikcją bynajmniej nie jest. Wystarczy tylko rzucić okiem na jej roczny budżet. Ho, ho! Daj Boże każdemu!
To znaczy, może jednak nie daj, bo właśnie w "Rzeczpospolitej" sprzed czterech tygodni JE abp Józef Życiński skrytykował pogląd, jakoby wolność była uzależniona od własności. Jego zdaniem jest akurat odwrotnie, bo po pierwsze pieniądze psują charakter, a po drugie - lepiej "być" niż "mieć". Dlaczego nie można i "być", i "mieć" - tego już nie wyjaśnił. Widocznie jest rozkaz, że my mamy tylko "być", podczas gdy ciężar "miecia" weźmie już na swe barki kto inny, zdejmując z nas w tym celu brzemię własności. "Własności, co komu po niej?" - można zawołać za poetą proletariackim. Ano, zależy komu. Tacy np. Żydzi bardzo cenią sobie własność i wydaje im się, że im więcej mają, tym bardziej są. Ciekawe, że im widać pieniądze wcale nie psują charakteru, bo gdyby było inaczej, to czy JE utrzymywałby, że "dialog z judaizmem jest wiosną Kościoła"? Odnoszę wrażenie, że JE abp Życiński zwyczajnie myli sytuację jednostki z sytuacją społeczności. Jednostka w dążeniu do doskonałości może wyrzec się wszelkiej własności, nie tylko nie tracąc niczego ze swej wolności, ale nawet powiększając jej zakres. Jednak sytuacja społeczności pozbawianej własności siłą lub podstępem jest zupełnie inna. Społeczność pozbawiona własności traci suwerenność, tzn. możliwość życia po swojemu. Rozumieli to autorzy Kodeksu Prawa Kanonicznego, wprowadzając zasadę, że osoba alienująca własność Kościoła podlega ekskomunice ipso facto. Jest to więc tak oczywiste, że wprost nie mogę uwierzyć, że JE tego nie zauważa. Jeśli zaś zauważa, a mimo to głosi takie poglądy, to z jakiej przyczyny? Czyżby takie były teraz warunki sławetnego "dialogu"? No, mniejsza z tym; revenons a nos moutons.
W tej sytuacji warto przypomnieć inne dzieło, nie byle jakiego autora, bo noblisty nazwiskiem Pirandello. Ten Ludwik Pirandello napisał m.in. "Sześć postaci scenicznych w poszukiwaniu autora". Tytuł tego dzieła jest znakomitą ilustracją zgryzot gnębiących bohaterów naszej sceny politycznej. Bohaterowie naszej sceny politycznej wydają się być trapieni jedną myślą: komu by się na najbliższe wybory nastręczyć w charakterze reprezentanta i obrońcy? Krótko mówiąc, na polskiej scenie politycznej miotają się liderzy w poszukiwaniu elektoratu. Na przykład podczas konwencji Polski Południowej, zorganizowanej przez Unię Wolności, pan Władysław Frasyniuk zaproponował, by odwołać się do tych, "których zdradziliśmy". No, przy zastosowaniu takiego kryterium to byłby całkiem pokaźny elektorat; kto wie, czy nawet nie cały naród polski. Ale Unia Wolności nie chce już być partią ogólnonarodową, tylko środowiskową. To akurat nic nowego; Unia Wolności zawsze była partią środowiskową, co nawet zjednało jej przydomek "partii zagranicy". Problem wszelako w tym, że pan Frasyniuk wcale nie mówi już o dalszym reprezentowaniu przez UW tego samego środowiska, tylko chce przerzucić się na "młodzież i kobiety". Liczy, że "młodzież i kobiety" łatwiej dziś zbajerować niż kogokolwiek innego? A może ci inni nie potrzebują już pana Frasyniuka?
Wszystko to być może, ale jeśli tak, to na jeszcze lepszy pomysł wpadł pan senator Marek Suski z Prawa i Sprawiedliwości. Utworzył on w parlamencie Zespół Przyjaciół Zwierząt, którego celem jest "działanie na rzecz dobrostanu zwierząt" i to ponad podziałami politycznymi. Podobno zgłosiło się już 27 kandydatów na reprezentantów zwierząt. Jest wśród nich wicemarszałek Sejmu, pan Janusz Wojciechowski z PSL, pani Hanna Gucwińska z Unii Pracy, pan poseł Jan Rokita z Platformy Obywatelskiej, pan Jarosław Kaczyński z Prawa i Sprawiedliwości, panie Sylwia Pusz i Katarzyna Maria Piekarska z Sojuszu Lewicy Demokratycznej i pan Krzysztof Filipek z Samoobrony. Co tu dużo gadać; zwierzęta jako elektorat, są znacznie lepsze nie tylko od kobiet czy młodzieży, ale w ogóle od ludzi. Nie tylko wierzą we wszystkie obietnice wyborcze, ale nie ulegają rozczarowaniom z powodu ich złamania. Widział kto kiedy, żeby, dajmy na to, pies, krowa czy świnia przyjeżdżały autobusami do Warszawy, biły się z policjantami i krzyczały: "Złodzieje, złodzieje!"? Nikt i nigdy. Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że politycy zniechęceni niewdzięcznością elektoratu ludzkiego, który nie tylko chce "być", tzn. grzecznie głosować, ale i coś z tego "mieć" - zatęsknili za elektoratem bardziej wyrozumiałym i mniej wymagającym? Nie można się dziwić tym bardziej, że zwierzęta stanowią elektorat znacznie liczniejszy od ludzkiego, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę również ptaki i owady, bo ryby - wiadomo - głosu nie mają. To wreszcie może być sposób na odsunięcie od władzy złowrogiego Millera. Trzeba tylko zapisać w konstytucji prawo głosu nie tylko dla cudzoziemców, ale i dla zwierząt, reprezentowanych przez polityków skupionych w Zespole - i tak oto dokończona zostanie transformacja ustrojowa, upodabniając zupełnie nasze państwo do "Folwarku zwierzęcego" Jerzego Orwella.