Był kiedyś maleńki świetlik - robaczek świętojański, który patrząc na gwiazdy, chciał poznać najpiękniejszą. Nie wiedział, która to jest i gdzie jej szukać. Odpowiedział mu wiatr, że jest jedna najpiękniejsza i największa gwiazda, której on nigdy nie widzi, bo śpi, kiedy ona świeci. I któregoś dnia świetlik nie poszedł spać, jak zawsze rano, tylko ukrył się w skalnej dziurce i wypatrywał tej najpiękniejszej gwiazdy.
Najpierw było ciemno, powoli gasły gwiazdy, potem zrobiło się szaro, potem, różowo i nagle... świetlik zasłonił sobie oczy łapkami, bo zza lasu wyjrzała ogromna kula światła, tak piękna, jakiej nigdy nie widział. To było Słońce.
Zawołał świetlik: - Zostanę z Tobą najpiękniejsza gwiazdo, bo tak cudownie świecisz! Ale Słońce odpowiedziało: - Ja wieczorem idę gdzie indziej a tutaj zostaje noc, kto więc ją rozświetli, zwłaszcza tam, gdzie nie widać gwiazd? - Ale ja ciebie kocham - zawołał świetlik - i muszę się z Tobą spotykać, bo z tęsknoty całkiem zgasnę.
Będziemy się spotykać wieczorem, przed zachodem - powiedziało Słońce - ja dam ci trochę mojego światła, a ty będziesz je niósł tym, którzy są smutniejsi od nocy. Będziesz przy nich siedział i cieszył ich światłem. Im lepiej ich pocieszysz, tym piękniej i jaśniej będziesz świecił!
I tak się stało. Wieczorem świetlik obejmował światło Słońca, a potem jak mała latarenka siadał na smutnych oknach, na smutnych rękach, na mokrych od łez poduszkach i świecił. Światłem o Słońcu opowiadał i na Słońce czekał, żeby nabrać od niego nowych, jasnych promieni.
Promyczek Dobra 4 (2008) s. 4