Kozyckyj Andrij Szemrany swiatek starego Lwowa


Andrij Kozyckyj, Stepan Bilostockyj

SZEMRANY ŚWIATEK STAREGO LWOWA

BELLONA

SZEMRANY ŚWIATEK STAREGO LWOWA

Andrij Kozyckyj, Stepan Bilostockyj

SZEMRANY ŚWIATEK STAREGO LWOWA

Przekład Agata Buczko

DOM wydawniczy P BELLONA Warszawa

Tytuł oryginału Kriminalnij świt starogo Lwowa

Projekt okładki Wojciech Markiewicz

Redaktor Monika Kuc

Redaktor prowadzący Zofia Gawryś

Redaktor techniczny Elżbieta Bryś

Korekta Teresa Kępa

• ht for the Polish translation by Agata Buczko, Warszawa 006 ' Copyng S for the Polish edition by Dom Wydawniczy Bellona, @Copynghtforthe wars/awa2006

@ Copyright Andrij Kozickyj, Stepan Bilostockyj, 2001

za zahczemem P°«^ Dom Wydawniczy Bellona Ul Grzybowska 77, 00-844 Warszawa Dzial Wysyłki 1 (22) 45-70-306, 652-27-0J, Ш (22) 620-42-71 Dziai wy у e_maii_ biuro@bellona.pl

, .11__„ «1

Internet: www.bellona.pl www.ksiegarnia.bellona.pl

ISBN 83-11-10320-8

Przedmowa

Nasze miasto od dawna stanowiło jedno z największych centrów rzemiosła i handlu w Europie Wschodniej. Wyroby rzemieślników lwowskich były dobrze znane daleko poza granicami Galicji, a lwowscy kupcy byli serdecznie witani w wielu krajach. Pod koniec XIV w. miasto Lwów otrzymało prawo składu, a w 1472 r. pozwolenie na przeprowadzenie dwóch corocznych jarmarków. Położona na pograniczu ważnych szlaków handlowych galicyjska stolica szybko się wzbogaciła.

Zdobycie przez zamożnych lwowian znacznych finansowych i materialnych zasobów budziło w niektórych mieszkańcach miasta pragnienie podziału bogactwa z jak największą korzyścią dla nich samych. Możemy przypuszczać, iż przestępstwa zdarzały się od początków istnienia Lwowa. Tu należy zaznaczyć, że lwowscy przestępcy na ogół wyróżniali się dosyć pogodnym usposobieniem, rzadko przejawiali skłonność do bezpodstawnej brutalności. Ciężkie kryminalne przestępstwa w dawnym Lwowie były raczej wyjątkiem, nie regułą, a dopuszczali się ich najczęściej przedstawiciele szlachty lub goście naszego miasta. Do popularnych naruszeń prawa należały: szachrąjstwo, fałszerstwa nawet najmniej oczekiwanych rzeczy, chuligaństwo i prostytucja. Poziom przestępczości wzrastał w sposób naturalny w czasach politycznej i ekonomicznej stagnacji, którym towarzyszyły społeczny rozłam i bankructwo ideałów społecznych.

Ironiczne i nostalgiczne szkice do historii świata przestępczego stolicy Galicji zostawił lwowianin Józef Wittlin. Wspominając czasy swej młodości, pisał: „Na pewno nigdzie więcej zabójstwa, grabieże, a nawet bardziej drobne kieszonkowe sprawki nie były owiane tak romantyczną aureolą, jak w tej ośpiewanej stolicy batiarów i radców prawnych".

Wkrótce złodzieje, dezerterzy, uliczni chuligani, a nawet zabójcy stali się tematem piosenek i opowiadań ulicznych. Legendą lwowskich ulic

5

w™ anie najcKtóej ^^.^^godnych z prawem. W.ele

Warszawy i innych miast mające miejsce w dawnym

Z historycznej PersPekyW^fsZ^eS dziś wydaja, się śmiesznym!,

Lwowie przed trzema^zteremastukcram, operetkowymi

wręcz zabawnym! przygodami a dawP nieprzyjemne

faciami. Czas ma wlaśawo^c4 ^ złamanie prawa jest Leżycia. Jednak me zmienia Ę^^f » ludzkiej duszy.

fawsL walk, dobra ze ^« J& stworzlnia własnej służby Wzrost przestępczości zmusił mrasto dkowe jeszcze nie

porządkowej. W ^ b«mW^ stawała w rękach książąt, istniały we Lwowie. Władza J^S^Itam-taWW P^dstawicie-Рипкф sądowniczą wykonywał najczęściej n em oskarzema

2 Zbieraniem dowodów WP^^Łc^wdy łagodnekary, każdy zajmował się osobiście. Ruskie czasy с ^^ do

bajowo przyjęta b^-^SiSS^Pb» ■*"*?

pistępców stosowano Ь-^^^лЛ^ miejskiego sądu

w ciężkie cepy, utworzono dopier ° ^^. h. Miasto miało równiej

ZJ^VO^^rh\TZl^ ™ w. w stolicy Galicji

swoich kontrwywiadowca. *"*££ We Lwowie funkcjonował

zaczęła się formować ^S*^Skompetencjinależało ściganie

miejski wójtowsko-ławmczy sąd,« Q ÓPCZ niego w stolicy Galicji

kryminalnych służb porządkowych w końcu XIX w., miasto Lwów nie pozostawało w tyle za innymi miastami europejskimi. W 1898 r. zaczęło działalność pierwsze w mieście policyjne laboratorium patologii i anatomii. Zwolennikiem odkrywania nowych metod dochodzeniowych był Antoni Kurka, policyjny urzędnik ze Lwowa, który przełożył z języka francuskiego prace jednego z prekursorów kryminalistyki, Alfonsa Bertiliona, oraz stworzył słownik żargonu złodziejskiego, który wznawiano trzykrotnie. Od 1902 r. we Lwowie działało biuro antropologiczne, prowadzące kartotekę danych antropologicznych przestępców. W tym samym roku utworzono oddział policji konnej, a w 1911 r. wprowadzono specjalne karety do przewozu więźniów. Od stycznia 1906 r. we Lwowie zaczęło działać prawo ruchu drogowego. W przededniu pierwszej wojny światowej w mieście trwały przygotowania do utworzenia Muzeum Policji.

W ciągu ostatniego dziesięciolecia pojawiła się cała seria publikacji dotyczących historii naszego miasta. Pozbawieni barier ideologicznych naukowcy i amatorzy dawnych historii odkrywają co rusz to nowe strony z przeszłości galicyjskiej stolicy. Tymczasem obok aspektów politycznych, ekonomicznych, kulturowych, istnieje jeszcze jedna strona zagadnienia, która najczęściej nie trafia na łamy poważnych naukowych wydań. Niestety, do dzisiaj Lwów nie posiada własnej historii świata kryminalnego, chociaż zainteresowanie literaturą podobnego gatunku ma wielką tradycję.

Do „gwałcicieli prawa" próbowano dotrzeć od dawien dawna. Już w XV-XVI w. w zachodniej Europie było modne rozsyłanie druków z krótką sądową notatką z procesów największych przestępców. Rzeczonego złoczyńcę najczęściej tracono na oczach publiki, a wtedy gapie, którzy przychodzili przyglądać się egzekucji, zaopatrywali się w tę szczególną pamiątkę, przypominającą dany wyrok. Gdy zaczął rosnąć popyt na takie „pamiątki", wydawcy poczęli drukować ilustrowane życiorysy sławnych straceńców i złoczyńców. Z czasem relacje z przebiegu znanych procesów kryminalnych przeistoczyły się w niezależny gatunek literacki. Prekursorem gatunku, od imienia którego poczęto nazywać potem podobne wydania, był Francois Gayot de Pitaval (1673-1743), który w 1735 r. wydał pierwszy zbiór opisów spraw kryminalnych i procesów. Pitawalizm stał się modny, zaczęto kompilować, wznawiać wydania i naśladować założyciela gatunku.

7

W tym samym czasie co Pitaval, pojawiła się książka londyńskiego wydawcy Johna Osborne'a Życie znanych przestępców, uznana za jeden z największych bestsellerów XVIII w. W 1775 r. inny londyńczyk, George Wilkinson wydał Informator Newgateskiego Więzienia. Szczególnym wydaniem, które stało się kanwą historii całej kryminologii Europy, był Nowy pitaval J. Hitziga i W. Haringa, którego 60 tomów wydawano prawie przez pół wieku (1842-1890). Pitaval dał podwaliny nowego oryginalnego gatunku - „Powieści tajemnic". W latach 1842-1843 E. Sue wydał Paryskie tajemnice i książka ta błyskawicznie zdobyła zwolenników. Wkrótce „tajemnice" innych miast posypały się jak z worka: Tajemnice Londynu P. Fevala (1844), Prawdziwe tajemnice Paryża E. Vidoqa (1845), Współczesne tajemnice Warszawy S. Rozbickiego (1845), anonimowe Tajemnice Berlina (1847), Petersburskie nory W. Krestowskiego (1867) i inne. Niebawem główne miasta miały swoje własne „tajemnice" - przy czym niektóre po kilka wydań różnych autorów. Moda na sensacyjną literaturę kryminalną nie ominęła i Galicji. W 1890 r. pojawiły się Tajemnice Lwowa Anastazego Waruszyńskiego.

Lwów zasługuje na to, aby badaniu jego zamierzchłych kryminalnych czasów poświęcić szczególną uwagę. Inne ukraińskie miasta także zrobiły duży krok naprzód w tej dziedzinie. W latach 1999-2001 pojawiły się dwa tomy gruntownych badań Wiktora Fąjtelberga-Blanka i Walerego Szestaczenki Odessa bandytów, które obejmują historię przestępczego świata południowej Palmiry (lata 1794-1920). Ostatnio znany dziennikarz Omar Uzarszawil wydał szkice Lwów bandycki, opowiadające o współczesnych „trudnych chwilach" przestępców i stróżów prawa w stolicy galicyjskiej.

Proponowane czytelnikowi studium tematu jest próbą naświetlenia najbardziej charakterystycznych spraw i kryminalnych postaci dawnego Lwowa. Zebrane w tej książce materiały pokazują, w jaki sposób funkcjonowała służba porządkowa Lwowa, miejsca przetrzymywania więźniów i opisują najbardziej znane kryminalne sprawy i ciekawe fakty z historii świata przestępczego miasta. Wśród „antybohaterów" tej książki znajdują się uliczni chuligani, skorumpowani urzędnicy, prostytutki, fałszerze monet, aferzyści-samozwańcy, międzynarodowi szpiedzy, profesjonalni kaci, ideologiczni terroryści.

8

Nie gloryfikując ani nie kokietując przestępczego świata dawnego Lwowa, autorzy ryzykują stwierdzenie, iż przestępczość stanowi nieodzowną część kolorytu tego miasta. Jednakowo niestosowne byłoby ukrywanie nieprzyjemnych stron jego historii, jak i rozkoszowanie się nimi w stylu bulwarowej sensacji. Wszystkie opowiadania w książce Szemrany światek starego Lwowa oparte są na prawdziwych wydarzeniach, a przedstawione postaci są autentyczne. W dodatku „Personalia" zamieszczono krótkie wiadomości o najważniejszych postaciach historycznych, kronikarzach i badaczach dawnego Lwowa, które pojawiają się na stronach tej książki.

Autorzy oczekują, iż wzbudzą zainteresowanie czytelników i będą wdzięczni za krytyczne uwagi. Szczególne podziękowania składają lwowskim historykom-archiwistom: Natalii Cariowej i Wasylowi Kme-ciowi, którzy chętnie udzielili pomocy przy powstaniu tej książki.

Andrij Kozyckyj Stepan Bilostockyj

Rzemiosło katów

Pan „małodobry' Pieniądze za tracenie Rodzaje egzekucji Stracenie Stefana Tomszy

Iwan Pidkowa

Przyszyta głowa Jankuły

Kary cielesne

Kat pechowiec

—ez^gg^o—

Słowo „kat" w świadomości większości ludzi wywołuje określone asocjacje. Ogólnie rzecz biorąc jest on nie tyle straszny, co zabawny - zazwyczaj wyobrażamy go sobie z ogromniastym toporem i w czerwonym kapturze. Faktyczny stan rzeczy ma niewiele wspólnego z mitami, które zakorzeniły się w społecznej świadomości. Ciekawą, a zarazem zupełnie nieznaną zamierzchłą historią starego Lwowa jest historia „codziennego życia" miejskiego kata.

Nie wszystkie średniowieczne miasta miały prawo utrzymywania kata. Z chwilą wprowadzenia prawa magdeburskiego pojawili się w mieście ludzie, którzy, karząc złoczyńców, służyli prawu, sprawiedliwości i bronili społeczeństwo przed przestępstwami - „aby zło nie szerzyło się po świecie". Uważano wówczas, iż kaci swoimi działaniami nie grzeszyli ani wobec Boga, ani wobec ludzi. Byli sługami bożymi, a wszystko co czynili - czynili w imię sprawiedliwości. Kaci podlegali ochronie prawnej króla i miejscowych organów prawnych. Ale zarazem kat i jego rodzina byli wyłączeni z czynnego życia społeczeństwa. Statuty cechów zabraniały rzemieślnikom wchodzenia w jakiekolwiek konszachty z katem. W świątyniach dla „małodobrego" było wyznaczone specjalne miejsce. Za haniebne uważano pomaganie katowi w jego „zawodowych czynnościach". Zakłady lwowskie, na które magistrat nałożył obowiązek konwojowania skazańców na śmierć, ciągle domagały się zwolnienia od tego nieprzyjemnego obowiązku. W marcu 1603 r. w zakładzie krawieckim doszło do konfliktu - prawosławni wierni odmówili obowiązku uczestniczenia w katolickiej mszy i patetycznie zakomunikowali: „wolimy prowadzić złodziei na szubienicę, aniżeli chodzić do kościoła".

11

Władze początkowo zmuszały skazańców, aby pełnili funkcję katów. Toteż przestępca miał do wyboru dwie drogi: umrzeć z rąk przyjezdnego kata lub samemu nim zostać. W średniowiecznej Europie rzemiosło kata przechodziło w spadku z ojca na syna i bywało tak, że monopol w mieście na bycie katem miała jedna czy dwie rodziny. Każde miasto miało sławną dynastię oddanych siekierze i pętli. Sławne klany rodzin katów znane są we Francji, Normandii, Niemczech. Np. w Stuttgarcie od 1580 do 1880 wszystkie egzekucje i tortury wykonywały jedynie dwie rodziny: Necherów i Bekelów. Francuski ród katów Sansonów tworzył całą epokę wymiaru sprawiedliwości w historii Francji XVII-XVIII w.

We Lwowie pierwsze wzmianki o istnieniu miejscowego kata pochodzą z początku XV w. Egzekutorami najczęściej bywali ludzie o słabej psychice, skłonni do przemocy, często plebejskiego stanu - włóczędzy, żebracy, różnego rodzaju znajdy, zdarzali się wśród nich i cudzoziemcy. Pracując w nowej profesji, nie zawsze tracili swoje przyzwyczajenia. I tak np. w roku 1629 musiano się obejść we Lwowie bez kata, bo ten, dopuściwszy się zabójstwa, uciekł z miasta, ukrywając się przed wymiarem sprawiedliwości. Archiwalne dokumenty Lwowa nazywają kata „mistrzem sprawiedliwości", „małodobrym", „egzekutorem" lub po prostu mistrzem. W XVIII w. kat otrzymywał 4 zł na tydzień - na tamte czasy były to całkiem dobre pieniądze. Oddzielne wynagrodzenie wyznaczano za każdą ofiarę, torturę czy chłostę. Stałych cenników za wykonywanie wyroku nie było - w 1531 r. za odcięcie głowy kat otrzymywał 12 gr, w 1548 analogiczne wykonanie wyroku wyceniono na 7,5 gr, a w 1730 za ścięcie głowy kobiecie, która zabiła nowo narodzone dziecko, zapłacono 4 zł. Natomiast w 1748 r. za to samo płacono 1 zł 10 gr. W średniowieczu tortury kosztowały średnio od 15 do 24 gr. Ścięcie głowy 8-18 gr. W XVII w. tortury znacznie zdrożały i za wykonanie takiego wyroku kat pobierał 12 zł. Biczowanie osoby przeciętnie kosztowało 3 zł 12 gr.

Miasto płaciło za sznurki dla wisielców, za drewno na palenie na stosie i za inne akcesoria potrzebne do profesjonalnej działalności. W niektórych miastach w celu zmniejszenia kosztów

12

ściągano pieniądze z majątków osądzonego. W 1515 r. w dniu Św. Marcina palono pewnego wieśniaka, który jakoby za namową Wołochów chciał podpalić miasto. W dokumentach skrupulatnie zanotowano wydanie katowi 9 gr na kupno drewna na stos. W tym samym roku za stracenie trzech innych wieśniaków kat otrzymał 36 gr. Interesujące były taryfy, według których miasto opłacało usługi różnych osób za udział w straceniach. Za przeprowadzoną w 1731 r. egzekucję kat otrzymał 4 zł, cepacy - 1 zł 10 gr, nocny burmistrz, który nadzorował egzekucję - 24 gr, zastępca wojewody - 24 gr, dwóch grabarzy - 1 zł i ksiądz - 6 zł. Jak widać, usługi duchownego opłacano najwyżej.

Metody średniowiecznych straceń i kar cielesnych. Rycina z 1508 r.

Miasto dawało katowi pieniądze na najpotrzebniejsze narzędzia do pracy. W 1631 r. Lwów wypłacił katowi 4 zł na zaopatrzenie się

13

w topór, a w 1625 r. - 15 zł na budowę szubienicy. Za zamówione u kowala w 1733 r. kajdany miasto zapłaciło 5 zł 24 gr.

Oprócz wykonywania straceń do obowiązków kata należało: torturowanie podejrzanych zbrodniarzy, nadzór nad oskarżonym, eskortowanie winowajców do sądu, a skazańców do miejsc straceń, lekkie kary cielesne (biczowanie), utrzymanie miejsc egzekucji w należytej higienie, pochówek tych, którzy zmarli w więzieniu lub w wyniku tortur i nie mieli rodziny. Za pogrzebanie ciała dziewczyny, która umarła w 1742 r. w więzieniu „Pod Aniołem", katowi za pochówek zapłacono 2 zł 12 gr.

Oprócz zajęć związanych z ochroną sprawiedliwości kat musiał dbać o porządek na rynku i ulicach miasta. Do jego kompetencji należał nadzór przy sprzątaniu ulic, oczyszczaniu ich ze śmieci, gnoju i padliny. Przy brudnej robocie miał pomocników. Za 5 dni pracy przy sprzątaniu miasta na początku XVIII w. średnio płacono 3 zł 20 gr, chociaż katowi za cztery dni analogicznej pracy płacono 2 zł 20 gr.

Lwowski „małodobry" dorabiał sobie, stwarzając konkurencję medykom i cyrulikom: leczył chorych i tych, którzy mieli do czynienia z jego torturami i wszelkiego rodzaju karami cielesnymi. Dopiero w końcu XVIII w. władze austriackie zabroniły katom stosowania praktyk medycznych. Inni kaci próbowali handlu różnymi towarami.

Góra Straceń we Lwowie (widok obecny)

Wspólnie z syndykiem, pisarzem, strażą wartowniczą, sługami wójtowskimi, kat był na etacie magistratu. Służbowym zwierzchnikiem kata był wójt. Pomocników kata, których zazwyczaj było dwóch, opłacało miasto. Oprócz wynagrodzeń za

14

wykonywaną pracę, miasto darowywało katowi bezpłatne mieszkanie i oczywiście na swój koszt robiło remont tego lokalu. Badacz historii Lwowa, Roman Zubyk pokazał, iż w 1631 r. „mołodobremu" nadano pomieszczenie w murach miasta. Władze miejskie postanowiły: „Żyda Hombrihta ze sklepu w murach miasta eksmitować, a zameldować na tym miejscu małodobrego". Dom kata mieścił się między murami Bramy Halickiej, gdzie mieszkał ze swoją rodziną i pomocnikami. W 1731 r. miejski pisarz zanotował w księdze tygodniowych wydatków magistratu koszty remontu mieszkania „majstra".

W starodawnym Lwowie karę śmierci wykonywano na cztery sposoby: poprzez ścinanie głowy, wieszanie, palenie na stosie, łamanie kołem. Kodeks średniowiecznego prawa kryminalnego „Carolina" obok tych kar śmierci podaje jeszcze i takie: ćwiar-towanie, topienie, wleczenie przestępcy na miejsce zbrodni, wbijanie na pal. Większość śmiertelnych wyroków we Lwowie odbywała się na Górze Straceń (ponad dzisiejszym Rynkiem Krakowskim). Miejsce egzekucji wybierano tak, aby przybywający do Lwowa i znajdujący się na placu jarmarku mieli na nie dobry widok. W szczególnych wypadkach kawałki poćwiartowanych przestępców rozwieszano na słupach przy wjeździe do miasta. Egzekucje przestępców szlacheckiego pochodzenia odbywały się na Rynku. W 1596 r. obok ratusza ustawiono kamienny słup hańby - pręgierz. Słup wieńczyła rzeźba, która przedstawiała kata z mieczem w ręku i boginię Temidę z wagą sprawiedliwości.

W XVI-XVII w. podczas przesłuchań wykorzystywano dwa typy tortur - rozciąganie i przypiekanie. Pierwszy polegał na rozciąganiu ciała podejrzanego specjalnym urządzeniem, aż do wypchnięcia kości z przegubów. Istniało kilka sposobów rozciągania: na ławie, na drabinie, w powietrzu. W niektórych przypadkach, w celu wzmocnienia bólu, torturowanego kładziono na specjalnych żelaznych grabiach, tzw. jeżykach. Przypiekanie odbywało się za pomocą rozżarzonego żelaza i żaru. Przed wykonaniem tortur, by złamać go psychicznie, podejrzanemu, długo pokazywano, jak to wszystko będzie wyglądać.

15

Tortury rozciągania na drabinie i przypalania. Rysunek z końca XIX Naicześciei praktykowanym rodzajem straceń we Lwowie było Yiede słowy W 1531 r. sąd Lwowa skazał na karę śmierci przez Ге e człowieka, który chciał dostać się do miasta przez mur Iw 1548 r wykonano analogiczny wyrok za rozbój w 1565 r. ubawiono głów dwóch szlachciców, którzy zabili strażnika СтГнаїХі і mieszczanina Józefa, który miał dwie żony, ^"icica, który zabił mieszczanma. Wbijanie głowy Га pal po śmierci było dodatkową karą która miała zhańbić straceńca W 1779 r. w taki sposób ukarano za zabójstwa Aleksandra Terasowskiego. We Lwowie kat dokonywał wyroku za pomocą miecza. Katowski miecz albo - jak nazywano go пасГеГ miecz sprawiedliwości" miał szeroką, dla obu rąk, ekoeść fprosty brzeszczot, ze ściętym prawie pod kątem pfostym ostrzem. Na klindze był przedstawiony herb miasta i szubienica. Dziś miecz kata dawnego Lwowa jest przechowywany w Muzeum Historycznym miasta

Ciekawe wydarzenie miało miejsce w 1508 r. Ścinając głowę skazanemu szlachcicowi kat nie zdołał ^^^ zamachem i sam przyznał, że jest to znak г niebios. Śmiertelnika

16

ułaskawiono. Wyleczywszy się, niedoszły skazaniec wszczął proces przeciw miastu Lwowowi za naruszenie swoich praw.

Na pniu katowskim we Lwowie głowy kładli nie tylko złodzieje i mordercy. Panu „małodobremu" przychodziło ścinać głowy, które nosiły korony władców. Stracenia wysokich dostojników państwowych nie należały do rzadkości w życiu starego Lwowa. W 1563 r. hospodar mołdawski Stefan VII Tomsza, uciekając przed swoim politycznym konkurentem Aleksandrem, zdecydował się potajemnie przedostać z Galicji na Węgry. Niestety, pod miastem Stryj Mołdawianin razem ze swym pocztem trafił w ręce miejscowego wojewody. Jeńców od razu odesłano do Lwowa, gdzie Tomszę i jego poplecznika Mohuczę osadzono w areszcie. Zawiadomiony o zatrzymaniu mołdawskiego hospodara, król natychmiast wysłał do galicyjskiej stolicy swojego przedstawiciela Stanisława Krasickiego, upoważnionego do zorganizowania śledztwa i przeprowadzenia procesu sądowego.

Podczas swego panowania mołdawski hospodar niejednokrotnie występował przeciw Polsce i dlatego nie miał żadnych szans na przeżycie. Tomsza, przestraszony zasądzoną karą śmierci, począł rozpowiadać, iż może pokazać miejsce gdzieś na Bukowinie, gdzie przechowywane są wielkie skarby mołdawskiego dworu. Dodatkowo Mołdawianin obiecał odkryć tajemnicę wojskowych planów imperium osmańskiego w stosunku do krajów chrześcijańskich. Sędziowie mieli wiele wątpliwości co do opowieści Tomszy. Aby upewnić się, przepytali jeszcze Mohuczę, po czym stało się jasne, że zdradziecki hospodar, ratując swoje życie, wygaduje bzdury.

Stefana Tomszę stracono wraz z Mohuczą 5 maja 1564 r. Przed egzekucją Tomsza modlił się w cerkwi Uspenskiej. W czasie bicia dzwonów na wieży cerkiewnej skazani na śmierć wyszli na zewnątrz. W otoczeniu ubranej na czarno warty, hospodar i Mohucza udali się na miejsce stracenia. Za nimi podążali bojarzy i - jak mówią niektóre źródła - żona hospodara, która specjalnie przyjechała do Lwowa. Słudzy z ratusza doprowadzili skazańca do zachodniej części Rynku, gdzie miała nastąpić

2 — Szemrany.

17

""*"}> V

-■•г"?

egzekucja. W momencie gdy hospodar padł na kolana i opuścił głowę, kat z wielką siłą ściął ją.

"""**""*' ' Iwan Pidkowa

Ciała straconych pochowano w klasztorze św. Onufrego. Autor wydanej w 1829 r. historii miasta ksiądz-karmelita Ignacy Chodyniecki pisał, że w 1824 r. w trakcie przebudowy krypty odkryto trumnę Tomszy. Ksiądz stwierdził, że żadnych zwłok tam nie było, jedynie bogate adamaszkowe ubranie ozdobione

^js^^Jc^^iJh drogimi guziKami.

«- 11 lotach od skazania Stefana

Tomszy jeszcze jeden mołdawski hos-J podar, a zarazem kozacki hetman, położył we Lwowie swoją głowę. W 1577 r. znany kozacki watażka Iwan Pidkowa wdał się w wojnę domową w Mołdawii. Rusini, rozgromiwszy wojska mołdawskiego hospodara Piotra V Kulawego, który był tureckim wasalem, zajęli Jassy i ogłosili mołdawskim panem swego hetmana. Rozzłoszczony kozackim napadem turecki sułtan Murad III (1574-1595) wysłał przeciw Pidkowie wielkie siły. Nie ważąc się na spotkanie z o wiele liczniejszymi zastępami wroga, hetman nakazał cofnąć się do granic Rzeczypospolitej, a tam na zlecenie Turków Pidkowę pojmano. Sułtan postawił ultimatum, w którym żądał stracenia Pidkowy w obecności tureckiego przedstawiciela, bo w przeciwnym wypadku Turcja skieruje swoje siły przeciw Polsce. Nie mając dostatecznych sił, aby rozpocząć walkę z imperium osmańskim, król Stefan Batory (1576-1586) przystał na tureckie warunki.

Zatrzymanego na rozkaz Turków Iwana Pidkowę przewieziono do Lwowa. Aby nie obrażać hetmana niegodnymi warunkami w więzieniu, specjalnie dla niego wynajęto pokój w kamienicy Matwija Korinnika. Wykonanie wyroku wyznaczono na

18

16 czerwca 1578 r. Król Stefan, który przebywał w mieście, zapobiegliwie wyjechał tego dnia o świcie na polowanie. Opuszczając miasto, władca nakazał komendantowi garnizonu trzymać wojsko w gotowości bojowej na wypadek zamieszek. Szczególnie nakazał, aby strzec spokoju sułtańskiego posła, który przyjechał jako obserwator egzekucji.

W drugiej połowie dnia 16 czerwca 1578 r. Iwan Pidkowa pojawił się na Rynku bez kajdan. W zadumie gładził brodę, obchodząc dwa razy plac. Przystając w zachodniej części ratusza, wyznaczonej na stracenia, Pidkowa zwrócił się do zebranego ludu z krótką mową:

„Panowie Lachy! Przyprowadziliście mnie na śmierć, chociaż w swoim życiu niczego takiego nie uczyniłem, aby zasłużyć na takie pokaranie. Wiem jedno: walczyłem zawsze matnie i jak uczciwy Żołnierz występowałem przeciw wrogom chrześcijaństwa, zawsze czyniłem dobro z korzyścią dła swojej ojczyzny, miałem jedno życzenie - być dla niej wsparciem, bronić przed niewiernymi i walczyć tak, aby pozostawali oni w swoich granicach i nie przechodzili Dunaju. Mój zacny cel nie może być wykonany i jeden Bóg wie dlaczego; szczególnie czynił mi przeszkody ten, z którego woli przywiedziono mnie na stracenie, ale pokładam w Bogu nadzieją, że nie minie wiełe czasu i on, przekupny chan, otrzyma zapłatą za przelaną krew. Mnie jest wiadome jedynie to, iż powinienem zginąć z jego rąk (wskazał na kata), dlatego że Turek, niewierny chan-poganin zlecił waszemu królowi i jego poddanym wykonanie wyroku i wasz król wydal takie rozporządzenie. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, zapamiątajcie, nie mam wiele czasu i to, co sią dzieje teraz ze mną stanie sią i z wami, z waszymi majątkami; głowy wasze i waszych królów wywiezione zostaną do Konstantynopola, gdy tylko tak wiarołomny chan busurman nakaże".

Przemowa wzruszyła lwowian, wielu obecnych, zahartowanych w boju, nie ukrywało łez. Pidkowa poprosił, by jego towarzyszom podróży, którzy byli przy nim w ostatniej drodze, nie czyniono żadnych przeszkód przy wyjeździe z miasta i aby kat nie dotykał jego ciała po śmierci.

19

Lwowski pręgierz (słup hańby) - rekonstrukcja. Rysunek z początku XX w.

Jeden z obecnych na egzekucji wojowników podał hetmanowi kielich z winem, a wypijając z niego wielki łyk Pidkowa rzekł, iż pije za zdrowie towarzyszy. Hetman, zanim uklęknął i podstawił szyję pod katowski miecz, polecił przynieść sobie dywanik, aby nie klękać na przygotowanej wcześniej słomie. Klęknąwszy, hetman zmówił modlitwę, zamknął oczy i czekał na uderzenie. Jednakże kat opóźniał wyrok, toteż Pidkowa zapytał, w czym rzecz. Kat wyjaśnił, iż należy opuścić kołnierz, aby nie zawadzał przy ścinaniu głowy. Pidkowa poprawił kołnierz i na koniec nakazał katowi, aby czynił swą powinność; wyrok przyjął ze szlachetnym

spokojem.

Zgodnie z ostatnią wolą Pidkowy kat po straceniu nie ruszał jego ciała. Jeden z urzędników królewskich podniósł głowę i pokazał ją na trzy strony zgromadzonym. Wszystkich zdumiał fakt, iż w momencie ścięcia głowy hetmana zawalił się jednocześnie przedsionek ratusza. Mimo iż runął on pod ciężarem ciał ludzi, którzy wdrapali się, aby zobaczyć egzekucję, uznano ten incydent za zły znak. Ludzie Pidkowy wzięli jego ciało, przyszyli głowę i pochowali w zielonej trumnie, przygotowanej wcześniej przez samego hetmana. Wkrótce zwłoki Pidkowy przewieziono do Kaniowa, gdzie je pochowano. W miejscu tym obok Pidkowy spoczęli po latach jego pobratymcy: Jakiw Szach, kozacki ataman Samijło Kiszka, a dwa i pół wieku później Taras Szewczenko.

20

Jeszcze jednym mołdawskim hospodarem, który stracił głowę w naszym mieście, był Jankuła Sas. Podobnie do swego nieszczęsnego poprzednika został usunięty z posady przez tureckiego sułtana, po czym rozgrabił on państwową skarbnicę i z niewielkim oddziałem wojska próbował przedostać się z Pokucia na Węgry. Warty odnotowania jest fakt, iż do usunięcia Jankuły od władzy przyłożył rękę ten sam Piotr Kulawy, który swojego czasu skarżył się Turkom na Iwana Pidkowę. W Galicji Mołdawianie zostali zatrzymani przez śniatyńkiego starostę, Michała Jazłowieckiego.

Skazany na śmierć Jankuła poprosił o przysłanie spowiedników. Jednakże, kiedy przysłano dwóch prawosławnych kapłanów, oburzył się i zażądał duchownego godnego jego rangi, „który by znał język niemiecki". Władze pogodziły się z żądaniem i Jankule przydzielono księdza bernardyna, który miał uczynić wszystkie konieczne obrzędy. Ignacy Chodyniecki stwierdził, iż przed śmiercią Jankuła przeszedł na katolicyzm. Wyrok wykonano 28 września 1582 r. Zgodnie z ostatnim życzeniem skazanego, kat odłożył swój rytualny miecz i ściął głowę Mołdawianinowi jego mieczem. Osoby o szlacheckim pochodzeniu uważały za hańbę ginąć od miecza kata. Bartłomiej Zimorowic, który zostawił nam szczegółowy opis tej egzekucji, wspomniał, że w XVII w. miecz Jankuły pokazywano w miejskim ratuszu. Ozdobiony był drogocennymi kamieniami i wielkimi perłami. Jeszcze trzydzieści lat po egzekucji, podczas przebudowy pomieszczeń starego klasztoru Bernardynów, całkiem młody wówczas przyszły kronikarz widział zwłoki i trumnę zmarłego. Ciało w całości okryte było dobrze zachowanym adamaszkiem. Ignacy Chodyniecki pisał, że po mieście krążyła legenda, głosząca, iż odrąbaną głowę Jankuły przyszyła jego żona własnym włosem.

Innym dość powszechnym sposobem egzekucji było wieszanie na szubienicy. We Lwowie szubienica znajdowała się poza miastem, na Górze Straceń. Szubienice w średniowieczu były różnego rodzaju. Najprostsza wyglądała następująco: wkopywano w ziemię drewniany słup z przybitą z wierzchu poprzeczną belką.

21

Drugi typ to słup z przymocowaną poprzeczną belką wystającą po obu stronach Była we Lwowie również murowana szubienica. Składała się z dwóch części: nadziemnej i podziemnej. Niższa cześć wymurowana z ciosanego kamienia, wyglądała jak studnia. Miała trzy metry wysokości i przykryta była siatką. Tu zazwyczaj kat zrzucał części ciała straceńców, które, wisząc, zaczynały się rozkładać. Nadziemną część stanowiły wmurowane słupy, na których właśnie wieszano skazańców.

Powieszenie na szubienicy było najbardziej poniżającą karą. Wieszano na ogół osoby oskarżone o kradzież, zgodnie z prawem Zwierciadła saskiego". Częścią składową kary przez powieszenie było pozostawienie zwłok do pełnego rozkładu. Średniowieczu prawnicy tłumaczyli taki sposób karania chęcią odstraszenia innych od popełniania podobnych przestępstw.

Paleniem na stosie karano fałszerzy pieniędzy, heretyków, czarodziei, jak i kobiety, które kradły, zabijały lub otruły kogoś z bliskiej rodziny. W 1558 r. wysłano kilka osób na stos za produkowanie fałszywego wosku; w 1518 r. spalono Ormianina i iego służącą za stosunki seksualne, gdyż byli różnego wyznania Trzy lata wcześniej spalono wieśniaka, który, jak sądzono, chciał podpalić miasto; w 1641 r. spalono Żyda Mateusza za kradzież w kościele, a mnicha Alberta Wirdziemskiego - za głoszeme herezji i podpisanie paktu z diabłem. .

Często zdarzało się, iż sąd Lwowa stosował taką karę śmierci, iak łamanie kołem (łamanie kolan). „Zwierciadło saskie zobowiązywało sędziego do nakładania takiej kary na osoby które dopuściły się tajemnego zabójstwa, ograbiły cmentarz lub kościół, a także na nocnych podpalaczy. Łamaniem kołem karano również przestępców, którzy truli ziołami lub świadomie wyrządzali cielesną krzywdę. Wykonując tak okrutny wyrok kat bił przywiązanego do ziemi złoczyńcę kołem od wozu po kolanach lub przywiązywał go do koła, a drugim łamał mu kości Po połamaniu kości przestępcę wplatano w koło, przekładając między szprychy jego zmaltretowane nogi i ręce.

22

W lwowskiej praktyce sądowniczej taki wyrok wykonano w 1776 r. na Józefie Dębickim za zamordowanie ojca (parricidium) i na Markuszu Chajmowiczu za zamordowanie własnego dziadka i grabież, a w 1774 r. na szlachcicu Piotrze Makowskim za incest i zabójstwo.

Oprócz kar „na życiu" stosowano kary „na ciele", niepo-zbawiające życia; odcinano wówczas niektóre części ciała lub biczowano. Pozbawieniem pewnych organów karano z reguły za wyrządzenie komuś cielesnej krzywdy. Odrąbaniem ręki karano za umyślne okaleczenie, zranienie, ale także za składanie wiarołomnej przysięgi i podrabianie monet przez zmniejszenie ich wagi. Odcięcie języka groziło temu, kto wymierzał karę bez specjalnego pozwolenia. Uszy obcinano za stręczycielstwo. Znany krakowski prawnik Bartłomiej Groicki pisał, że za drobne kradzieże należy odciąć uszy lub nos, a za nieprawidłowe protokołowanie spraw należy odciąć pisarzowi rękę.

Jednym z lekkich wymiarów kary, stosowanych najczęściej w miejskich organach władzy w XVI-XVII w., było biczowanie. W ten sposób karano woźnego, który działał przeciw obiektywnemu rozpatrzeniu sprawy, adwokata, prowadzącego sprawę na niekorzyść swojego klienta, a także innych drobnych przestępców.

We Lwowie zawsze na etacie był jeden kat. W 1774 r. magistrat Lwowa przyjął na posadę jeszcze drugiego kata. Fakt ten był następstwem strasznych wydarzeń, które poruszyły niemal całe imperium naddunajskie. Historia zdarzyła się niedaleko Lwowa. W Starej Soli mieszkał Piotr Makowski z czterema synami i dwiema córkami. Starsza córka Brygida poślubiła szlachcica Djakowskiego, a młodszą Honoratę skusił sam ojciec. Pożycie z ojcem miało swoje następstwa. Honorata zaszła w ciążę; przestraszona opowiedziała wszystko księdzu na spowiedzi, a ten nie dał jej rozgrzeszenia. Wówczas ojciec zmusił córkę, aby zabiła nowo narodzone dziecko. Uczyniwszy to, Honorata wyszła za mąż za brata męża starszej siostry, Pawła Djakowskiego. Małżeństwo okazało się nieudane. Sam ojciec

23

dziewczyny namawiał ją do otrucia męża. Jednak dwie próby otrucia nie powiodły się. Wówczas złoczyńcy umówili się, aby męża Honoraty udusić. Namówili sługę oraz jeszcze jednego mieszkańca, i wykonali swój straszny zamysł.

Kiedy cała sprawa wyszła na światło dzienne, lwowscy ławnicy skazali 57-letniego Piotra Makowskiego na karę śmierci przez zdarcie trzech pasów skóry z ciała i łamanie kości od stóp do głowy za pomocą pały. Córce Honoracie Djakowskiej, która skończyła zaledwie 21 lat, nakazano odciąć ręce, a później głowę. Pozostałym uczestnikom zbrodni również zasądzono karę śmierci. Odcięte głowy i poćwiartowane ciała zbrodniarzy miały być wywieszone na palach dla odstraszenia potencjalnych przestępców. Stracenie odbyło się we Lwowie na Rynku. W chwilę po odrąbaniu Honoracie głowy stała się rzecz nieprzewidziana: lwowski „małodobry" okazał się zupełnie bezsilny. Kat nie był w stanie przywiązać skazanego Makowskiego ani go zabić. Łamiąc ciało, powybijał nieszczęśnikowi zęby, oczy, połamał ręce i nogi. Mimo to przestępca ocalał. Jego krzyki z powodu bólu były tak przeraźliwe, że obecni na egzekucji uciekli, a sam kat ze strachu stracił przytomność.

Mieszczanie złożyli skargę w magistracie na nieprofesjo-nalność „mistrza sprawiedliwości". Kat się usprawiedliwiał, iż, będąc jeszcze małym dzieckiem, widział podobną egzekucję - łamanie ciała za pomocą pały - lecz sam takiej nie wykonywał. Prosił, aby nie zwalniać go z posady, biorąc pod uwagę fakt, iż przez lata sumiennie wykonywał swoje obowiązki i że ma również rodzinę, którą musi utrzymać. Magistrat wykazał miłosierdzie, zostawiając kata pechowca na dawnym stanowisku i zaproponował sprowadzić do Lwowa takiego, który potrafiłby wykonać szczególny rodzaj straceń, a jednocześnie był nauczycielem dla prowincjonalnych katów.

Wiedeń wyraził zgodę, aby we Lwowie działało dwóch „egzekutorów", zgodził się również na dodatkowy wydatek związany z ich utrzymaniem. Ogłoszono konkurs w całym imperium

24

i zaproponowano roczną wypłatę w wysokości 300 zł. Warto w tym miejscu zauważyć, iż na początku XVIII w. zwykłe roczne wynagrodzenie kata, bez dodatków, wynosiło 200 zł. Przyjechać do pracy we Lwowie zgodził się kat Wacław Medulin, przy czym poprosił o 200 zł zaliczki na przejazd, bo jest „biedny, obciążony rodzinnymi obowiązkami i nie ma pieniędzy na drogę". Miasto Lwów wydzieliło „fachowcowi" dodatkowe 150 zł na przejazd i na zaopatrzenie się w katowskie narzędzia pracy. Od razu po przyjeździe do Lwowa kat potwierdził swoje wysokie kwalifikacje, odcinając głowę mieszczaninowi i wbijając ją na pal.

—Ог^^О—

Zębate bicze grzeszników

Policja z pałami

Ekwipunek średniowiecznego policjanta

„Ordynacja" o obronie miasta

Woźny Bitwa z Korobem

Do szeroko rozpowszechnionych przekonań należy myśl, iż nic na tym świecie się nie zmienia oprócz ludzi. Przy całej logice podobnego poglądu na życie, musimy zastrzec, że faktyczny stan rzeczy jest dokładnie odwrotny. We Lwowie zmieniło się wszystko z wyjątkiem ludzi. Sto i dwieście lat temu codzienne przyzwyczajenia lwowiaków nie różniły się od dzisiejszych. Dziś sklepikarze tak jak dawniej oszukują mieszkańców miasta, urzędnicy wykorzystują swoją władzę, a stróże prawa niekiedy grzmocą i prawych, i winnych.

Organy lwowskiej milicji mają zdumiewającą historię. Już w XV w. we Lwowie stworzono specjalną służbę miejskich cepaków, która miała pilnować porządku na ulicach miasta. Miejska straż w XVI-XVIII w. ubrana była w długie kaftany z czerwonymi klapami i mankietami przy rękawach. Wybitny znawca lwowskich dziejów Franciszek Jaworski pisał, że kaftany cepaków były koloru błękitnego z czerwonymi lub zielonymi klapami z lamówką z plecionego sznurka. Na głowie stróże porządku nosili futrzane czapki z niedźwiedziej skóry z czerwonymi naszywkami, sznury z kutasami i blaszane kokardy z miejskim herbem. Dziesiętnicy mieli czerwone kaftany z błękitnymi klapami. Miasto niechętnie dawało pieniądze na umundurowanie służb porządkowych i dlatego cepacy ubrani byli w znoszoną odzież. Magistrat powoływał specjalne komisje za każdym razem, kiedy wnoszono prośby o nowe ubranie. Członkowie tych komisji skrzętnie badali stan odzieży i w razie konieczności z wielką niechęcią przydzielali pieniądze.

Na utrzymanie lwowskich cepaków tradycyjnie brakowało pieniędzy. W historii zapisała się śmieszna przygoda, kiedy to miasto przygotowywało się do święta beatyfikacji Jana z Dukli. Z okazji uroczystości zdecydowano uszyć nowe mundury dla straży ochronnej. Chwalebne zamiary pozostały jedynie na papie-

27

Stary ratusz we Lwowie. Rysunek I. Głogowskiego

rze, bo w ostatniej chwili magistrat, chcąc zadowolić mieszkańców barwnymi strojami cepaków, mądrze wymyślił, aby przyszyć nowe klapy do starych mundurów, co z daleka robiło wrażenie, że stróże prawa mają nowe ubrania.

Dawne uzbrojenie straży składało się z pancerza oraz okutego żelazem cepa, i to od tego narzędzia pochodzi nazwa cepacy.

Robocza" część cepa wysadzona była ostrymi szpikulcami, podobnymi do igieł jeża. Lwowski kronikarz Bartłomiej Zimorowic nazwał to uzbrojenie „biczem grzeszników". W razie zagrożenia

stróże otrzymywali hełmy, dodatkowe bandolety i inną lekką bron. Oprócz ręcznej broni palnej cepacy mieli także armaty, które

wykorzystywano podczas uroczystości. W 1747 r. jedna z takich

armat rozerwała się na miejskim wale. Innym razem w czasie

uroczystego strzelania dwie armaty utopiono w fortecznym rowie.

Lwów zmuszony był wynająć kilku żebraków, którzy zobowiązali

się wyciągnąć utopione armaty.

28

Lwowscy cepacy. Rysunek z 1670 r.

Cepacy pełnili uroczystą wartę, a niekiedy towarzyszyli różnym osobom przy oficjalnych wyjazdach jako ochrona. Zmarłych strażników miasto chowało na własny koszt i wypłacało rodzinie niewielką rekompensatę. Nowych cepaków przyjmowano jedynie z polecenia tych, którzy mieli długi staż w miejskiej straży. Wstępując do służby, składali oni przysięgę.

W czasie służby cepacy nocowali w ratuszu, aby w razie jakiegoś niebezpieczeństwa śpieszyć na miejsce „wrzenia" lub kradzieży. Pokój dla strażników mieścił się w piwnicach, gdzie było bardzo zimno. Często zdarzało się, że brakowało drewna na opał, wówczas cepacy szli do domów, nie mając zamiaru marznąć wraz z więźniami, których strzegli. W taki sposób, jak to opisywał jeden z historyków Lwowa, bezpieczeństwo miasta zależało od ilości drewna na opał. Na początku cepaków było czterech, z czasem ich liczba wzrosła. W końcu XVIII w., w czasie wejścia wojsk austriackich do Lwowa, strażników było piętnastu. Pragmatycznie nastawiony do utrzymywanych służb magistrat w latach 30. XVIII w. wyznaczył im dodatkowe obowiązki, do których należało nadzorowanie miejskich więzień i opieka nad skazańcami.

Oprócz cepaków burmistrz miał jeszcze do dyspozycji dwóch prywatnych ochroniarzy nazywanych ceklarzami, powołanych nie tyle do ochrony, ile do podniesienia jego autorytetu. Przedwojenny historyk Wacław Goździewski, badający lwowskie służby porządkowe, uważał, iż ochroniarze burmistrza odgrywali rolę średniowiecznych „policyjnych służb specjalnych", wykorzystywanych do misji delikatnych i tajemnych. Podczas oblężenia miasta lub zakłóceń porządku skład miejskiej „milicji" powiększał się o ochotników, których przyjmowano za zgodą magistratu.

29

W 1623 r. burmistrz Melchior Szulc-Wolfowicz wydał „ordynację" o ochronie miasta, która określała zasady utrzymywania bezpieczeństwa na ulicach i przedmieściach Lwowa. Stosownie do ordynacji stworzono specjalne oddziały, złożone z 50 osób pod dowództwem „doświadczonego i roztropnego" rotmistrza. Były one oddzielną formacją różniącą się od cepaków tym, iż patrolowały ulice miasta w nocy. ,

Co noc wysyłano pięciu stróżów na krakowskie i halickie przedmieście. Mieli oni strzec porządku w mieście, a rankiem stać przy głównych szlakach prowadzących do miasta i zatrzymywać przekupki. Za tę służbę miasto ustanowiło każdemu stróżowi pododdziału wypłatę w wysokości 4 talarów węgierskich na miesiąc, zwolniało z podatków i zapewniało rentę w razie wypadku na służbie. Oprócz tego wszyscy stróże otrzymali na koszt panStwa uniformy.

podatkowo, oprócz cepaków i nocnych stróżów, porząuKu w mieście pilnowali landwójtowie, albo, jak ich inaczej nazywano, nocni starostowie". Pomagali im wybierani „starsi"; każdemu z nich podlegała jakaś ulica. Co wieczór o godzinie dziesiątej po zamknięciu bram miasta „nocny starosta" obchodził wraz z wartą swoją dzielnicę.

Czując się dosyć pewnie, cepacy byli skorzy do bójek, szczególnie w czasie ustanawiania porządku w dzielnicy żydowskiej. Do siłowych starć dochodziło także ze sługami z Niskiego Zamku. Przez cały okres istnienia Rzeczypospolitej na porządku dziennym były walki żołnierzy lwowskiego garnizonu ze sługami królewskiego starosty. W 1737 r. słudzy starosty pobili miejskiego stróża tak, ze magistrat ze swojej kasy musiał wyjąć aż 10 zł, które przeznaczono na kupno maści i usługi cyrulika leczącego rany nieszczęsnego

stróża.

Oddzielnych struktur służb porządkowych, które odpowiadałyby dzisiejszemu urzędowi śledczemu, dochodzeniowemu i ekspertyzy sądowej, w dawnym Lwowie nie było. Obowiązki śledczych wykonywali wójtowie, którzy pełnili jednocześnie funkcje sędziów kryminalnych. Do ich kompetencji należało: prowadzenie spraw

30

kryminalnych, śledzenie hazardzistów, pilnowanie wykonywania egzekucji i obowiązkowa obecność na straceniach.

Wysokie stanowisko w dawnym Lwowie piastował woźny, porównywalne do dzisiejszego detektywa. Wspólnie z wójtem i ławnikami mógł przeprowadzać rewizję w domach, spisywał zeznania poszkodowanych, konfiskował narzędzia zbrodni i przedmioty, na których pozostawiono ślady przestępstwa. Aby w pełni mógł wykonywać swoje obowiązki, miał zezwolenie na broń. Będąc przedstawicielem władzy sądowniczej, powołanej do ochrony interesów publicznych tych, którzy podlegali pod jej jurysdykcję, woźny w sprawach kryminalnych występował w roli oskarżyciela i często składał zeznania przed sądem. Jego zeznania miały wartość dwóch świadków, o ile uznano, że zeznaje we własnym imieniu i jako przedstawiciel urzędu, który piastuje.

We Lwowie do kompetencji woźnego należało również ogłaszanie królewskich przywilejów, uchwał władz miejskich, dekretów sądowych o poszukiwaniu złoczyńców, odczytywanie wyroków w publicznych miejscach. Oprócz wymienionych wyżej funkcji prowadził on dozór nad osobami uwięzionymi. W XVII w. za wykonywanie swoich obowiązków woźny tygodniowo otrzymywał 4 zł, a zwróćmy uwagę, iż para ,--------------------------------,

wołów kosztowała wówczas 5 zł. Oddzielnie mu płacono za ogłaszanie prawnych dokumentów. W XVIII w. za tę funkcję płacono średnio 1 zł 6 gr tygodniowo. Teren, na którym woźny wykonywał swoje obowiązki, sięgał do granic miasta. Jak świadczą archiwalne materiały, posada woźnego nie zawsze była obsadzona. W latach 1591-1648 wybory na jej objęcie organizowano dość nieregularnie. A z przejściem Lwowa pod jurysdykcję Austrii posadę tę zlikwidowano.

Lwowski woźny. Rysunek z 1671 r.

31

Praca woźnego była nadzwyczaj trudna i niebezpieczna, mimo to społeczeństwo miejskie woźnego lekceważyło. Wiązało się to z charakterem wykonywanej przez woźnych pracy i faktem, iż nadużywali oni prawa i siły.

Najdawniejszym oddziałem specjalnym lwowskiej służby porządkowej była policja handlowa. Według Łucji Charewiczowej, znawczyni tematu, policja ta istniała w mieście już od XVI w. i podporządkowana była miejskiemu tłumaczowi. Policja handlowa ochraniała tłumacza, który, według prawa, uczestniczył w podpisywaniu umów między kupcami a miastem i pilnował, aby nikt nie handlował w święta.

Lwowianie nie zawsze traktowali z należytym szacunkiem swoich stróżów prawa. Szczególnie często opór stawiali mieszkający dookoła Lwowa wieśniacy, do których rada miejska wysyłała cepaków z nakazem akcji pacyfikacyjnych. W 1636 r. podczas żniw mieszkańcy Hołowska porządnie poturbowali miejskich cepaków, którzy siłą starali się wyegzekwować dług pańszczyźniany należny miastu. Wieśniacy stwierdzili, iż odrobili już wszystko i nie chcieli uznać dodatkowo nałożonych powinności. Uzbrojeni w żerdzie, widły, kosy, mieszkańcy Hołowska napadli na cepaków. Jak wkrótce zeznał woźny Mohylański, „ludzie nacierali chmarą, jednego z naszych trącili żerdzią o strzelbę, z której odpadł zamek; i jeśli jednego z nich w tym pojedynku by nie postrzelono, prawdopodobnie by nas pozabijali". Sąd, który odbył się zaraz po gorących wydarzeniach, skazał sześciu wieśniaków na karę śmierci. Względem pięciu wyrok później złagodzono; po pobiciu postronkami na schodach ratusza, posadzono ich do więzienia na czas „aż się zastanowią". Jedynie Jacja, „Iwanowego zięcia" z Małego Hołowska, zasądzono na karę śmierci przez ścięcie głowy mieczem.

Trafiały się wypadki złośliwej niepokory wobec służb porządkowych również w samym mieście. Skąpe linijki sądowego protokołu zachowały do naszych czasów informację o jednej z akcji specjalnych dawnej policji Lwowa. W kwietniu 1643 r. rada miejska wysłała na jurydykę św. Stanisława ośmiu cepaków z nakazem aresztowania szewca Jana Koroba, niesubordynowanego miejscowe-

32

go starosty, który nie stosował się do nakazów władz. Rok wcześniej Korob, nie powiadamiając rady, dał schronienie pewnej dziewczynie z Jarosławia w swoim domu. Okazało się, że dziewczyna była chora i od niej zaraziło się wiele osób na przedmieściach miasta oraz kilka rodzin w granicach murów. Szewca obwiniono o lekceważący stosunek do prawa. Później zdarzały mu się kolejne przypadki niefrasobliwości, aż wreszcie wydano nakaz aresztowania Koroba.

Jednak odważny szewc nie oddał się dobrowolnie w ręce wymiaru sprawiedliwości. Razem ze swoim podmajstrem Prokopem Żywko-wyczem, „zabezpieczając się w strzelbę, łuki, strzały, kamienie i inną zbroję", schował się na strychu swojego domu. Miedzy Korobem a cepakami rozegrała się prawdziwa bitwa. Odmawiając pójścia po dobroci, Korob stawiał zaciekły opór, obrzucając cepaków kamieniami, „jakich nanosili na strych półtora wózka"; rzucał nożami i kopytami szewskimi, także próbował strzelać do napastników z bandoletu. Ogółem w boju z zaciętym szewcem zranionych zostało ośmiu stróżów prawa. Miejska straż nie mogła dać sobie rady z buntownikiem, dopiero gdy zerwali dach i zaszli Koroba i Żywkowycza od tyłu, zdołali ich zaaresztować.

Podczas przesłuchania sądowego słudzy miejscy zademonstrowali sędziemu swoje obrażenia, które ponieśli w trakcie zatrzymania Koroba. Najbardziej ucierpiał Dmytro Studiozus, którego „rana w głowie była głębokości trzech knotów od świeczki". Oprócz tego miejska służba zademonstrowała sługom Temidy „sześć połamanych cepów i szewski nóż, którym Korob rzucił w nocnego burmistrza, trzaski z bandoletu, rozbitego przez Koroba na Iwanie Szczerbaku", także trzy hełmy ze znakami od uderzenia ryskalem z góry na krzyż; przy czym pisarz zaznaczył, iż u dwóch z nich „aż zagięła się blacha i oderwały obojczyki". Biorąc pod uwagę złośliwą niepokorę wobec władzy, Jana Koroba skazano na karę śmierci.

Na szczęście dla odważnego szewca król odstąpił od wyroku. Co więcej, Lwów miał wypłacić pokaźną sumę Korobowi za naruszenie jego praw osobistych. Oczywiście, że Lwów nie zapłacił, lecz męstwo zostało wynagrodzone.

3 — Szemrany... ÓJ

W imieniu prawa

Stworzenie służby policyjnej

Milicja mieszczańska

Stróże prawa we frakach

Niepokojący Gucciardi

RoZprawa z fałszywym opatem

—cz^gg^c^—

Spośród wielu mitów, dotyczących przeszłości naszego miasta, szczególnej uwagi domaga się rozpowszechniony stereotyp, jakoby austriacka okupacja kraju miała natychmiastowy wpływ na gospodarcze i polityczne uporządkowanie Galicji. Niewątpliwie z historycznej perspektywy wydarzenia te pozytywnie wpłynęły na wszystkie sfery życia Galicji, a nawet więcej, bezpośrednio przyczyniły się do kolejnego narodowego odrodzenia Ukrainy. Nostalgia za „dobrymi austriackimi czasami" nie jest zatem usprawiedliwiona, bo w znacznej mierze jawią się one w zbiorowej świadomości jako lepsze poprzez „kiepskość" czasów późniejszych. Przysłowiowe „austriackie porządki" nie zawsze wyróżniały się porządkiem, a ich przedstawiciele - porządnością. Prawdopodobnie tak jak dziś, sto i dwieście lat temu lwowianie narzekali na niefachowych i złodziejskich urzędników, niegospodarne służby miejskie, chciwych i bezkarnych stróżów prawa.

Przeszłość lwowskiej służby policyjnej do dziś pozostaje mało znaną kartą historii naszego miasta. Oddzielną służbę policyjną we Lwowie stworzono nie od razu. Jesienią 1772 г., po zajęciu Lwowa przez wojska austriackie, pełnienie policyjnej funkcji powierzono staroście okręgowemu - kreishauptmanowi. Pierwszy sztab lwowskiej policji składał się z 3 osób: pomocnika kreishauptmana do pracy kancelaryjnej i dwóch rewizorów - czy, jak dziś ich nazywamy, detektywów. Do służby patrolowo-wartowniczej wykorzystywano żołnierzy, których przydzielał garnizon wojskowy.

Organizowanie policyjnej służby w strukturach władz austriackich Habsburgów datuje się od 1749 r. W 1751 r. stworzono, wykorzystując doświadczenia Francuzów, posadę policyjnego komisarza Wiednia i Dolnej Austrii. W lutym 1789 Józef II założył cesarskie ministerstwo policji, którym dowodził hrabia Antoni

35

Antoni Pergen. Rycina z końca XVIII w.

Pergen. Zatem lwowska dyrekcja policji powstała wcześniej niż odpowiednie organy ogólnopaństwowe. O stworzeniu z dniem 1 stycznia 1786 r. dyrekcji policji we Lwowie powiadomią! dekret cesarski z 27 października 1785 r. Na naczelnika tejże dyrekcji wyznaczono Daniela Halamę von Gitschina, pod którego komendę oddano pomocnika, pisarza i czterech dzielnicowych. W pierwszych latach działalności cała lwowska policja mieściła się w dwóch pokojach. To zupełnie nie przeszkadzało śmiałym stróżom porządku zakładać mieszkańcom miasta 2,5 tys. spraw rocznie. Niemniej oddzielnego wydziału posterunkowych nie stworzono, a ulice tak jak i wcześniej patrolowane były przez żołnierzy garnizonu.

W lutym 1796 r. wojskowy garnizon Lwowa pilnie odprawiono na front do Włoch i miasto zostało bez wojskowych służb posterunkowych. Aż do marca 1797 г., gdy na polach Lombardii młody Bonaparte wygrzmocił armię austriacką, służbę wartowniczą Lwowa stanowili ochotnicy z ludności miejskiej, przede wszystkim członkowie strzeleckiego bractwa kurkowego. Najjaśniejszy cesarz wynagrodził wierną służbę lwowian i 20 kwietnia 1797 r. zezwolił na stworzenie we Lwowie odrębnej milicji mieszczańskiej. Milicja działała wspólnie z policją aż do 1848 r. Większość jej członków podczas Wiosny Ludów wstąpiła do gwardii narodowej, a po listopadowym ostrzale Lwowa przez Hammersteina milicję rozwiązano.

Lwowska milicja końca XVIII w. składała się z piętnastu pododdziałów i oprócz nocnego patrolu pełniła funkcję reprezentacyjną. Mundury policjantów były bardzo kolorowe, przy czym różniły się barwą w każdym pododdziale.

36

Andreas Hadik. Rycina z końca XVIII w.

Uniform austriackiego policjanta końca XVIII w. wyglądał imponująco. Składał się z błękitnego fraka, białych przylegających spodni, długich butów i eleganckiego kapelusza. Policjanci uzbrojeni byli w szable i laski. Te drugie symbolizowały władzę; wprawiano je w ruch przy wprowadzaniu porządku, kiedy policjant nie chciał wyjmować szabli. Dla policjantów typowe było uderzenie pochwą szabli po plecach. Po takim uderzeniu potencjalni przestępcy na długo tracili chęć do popełniania wykroczeń; plecy długo ich jeszcze bolały, a ręce zwisały bezwładnie.

Do uprawnień i obowiązków policyjnych należało wiele niespodziewanych i śmiesznych z dzisiejszego punktu widzenia zadań, jak пр.: nadzór nad jakością produktów, które sprzedawano na rynkach, egzekwowanie zakazu stawiania na parapetach okien nieprzywiązanych doniczek z kwiatami (aby nie pospadały na głowy przechodniów), nadzór nad tym, czy grabarze odpowiednio wykopują mogiły, które, zgodnie z wytycznymi magistratu, miały mieć 6 stóp głębokości, „usuwanie wszystkiego, co mogłoby powodować zepsucie lub publiczne zgorszenie".

Lwowska policja nie od razu zdobyła autorytet. W pierwszych latach istnienia służby porządkowej we Lwowie zdarzyło się wiele dość skandalicznych historii. Przyczyna w znacznej mierze leżała w osobie jednego z pierwszych galicyjskich kreishaupt-manów, który jednocześnie wykonywał obowiązki szefa miejskiej policji. Był nim Włoch Gucciardi. Główny lwowski stróż prawa był człowiekiem z natury wesołym i żwawym, entuzjastą gier hazardowych i hulaką uwielbiającym towarzystwo kobiet.

37

Szeregowiec I korpusu lwowskiej milicji miejskiej. Rysunek z końca XVIII w.

Wesołe życie na dłuższą metę miało katastrofalne skutki dla budżetu Włocha, toteż często popadał on w długi. Wielce krytycznie oceniał kreishaupt-mana Franz Kratter w „Listach o sytuacji Galicji". W myśl niemieckiego uczonego, policja miejska nie wywiązywała się z powierzonych jej obowiązków i wymagała radykalnych zmian. O Gucciar-dim Kratter napisał: „To człowiek bez godności i charakteru, skończony pijak i chuligan".

Mimo to do służby policyjnej naczelnik miał stosunek sumienny, chociaż w niektórych wypadkach nadużywał władzy. Do pokazowych należy historia, która przydarzyła się we Lwowie francuskiemu fałszywemu opatowi dTsae. Młody gadatliwy Francuz, który pojawił się w latach 70. XVIII w. we Lwowie, od razu zwrócił na siebie uwagę znudzonej prowincjonalnym życiem ludności. Wzrostowi autorytetu przybysza sprzyjało to, iż reprezentował w mieście interesy wpływowej rodziny Potockich. DTsae uważano za duchownego, chociaż nosił zwykłą odzież. Pełnomocnik Potockich podpisywał się jako opat.

Policja lwowska otrzymała tajemniczy raport, wyrażający wątpliwości, czy opat jest rzeczywiście osobą, za którą się podaje. Gucciardi nakazał, aby inwigilowano korespondencję dTsae wysyłaną ze Lwowa do Warszawy. Lustrując listy Francuza, policja dowiedziała się, że przybysz informował swoich korespondentów o głównych sprawach dziejących się w Galicji, ukazując zarazem austriacką administrację w najciemniejszych barwach. Jednocześnie opat prezentował fałszywą życzliwość, składając wizyty u gubernatora, wyżej postawionych rangą wojskowych i naczelników kraju. Z wielką gościnnością przyjmowano dTsae w polskich kołach, którym ciągle wyśpiewywał pochwalne dytyramby. Gucciardi nakazał śledzić Francuza i z oburzeniem wykrył, że ten roznosi o nim plotki po całym mieście.

38

Szeregowiec III korpusu lwowskiej milicji miejskiej. Rysunek z końca XVIII w.

O zwierzchniku lwowskiej policji krążyły historie, iż spoufala się z Żydami, którzy udzielali mu kredytów, co nie było zbyt dobrze postrzegane. Ofiarami plotek Francuza padli również: hrabia Kallenberg, baronowa de Blas-senberg, hrabina Sporek, którym przypisywał wiele nikczemnych działań.

Kiedy czara goryczy się przepełniła, zdecydowano Francuzowi dać nauczkę. Wykonawcami wyroku wraz z Gucciardim byli poszkodowani: Kallenberg, Sporek i radca Gunnini. Podczas przyjęcia w domu Sporka, dTsae wyproszono do innego pokoju, gdzie dotkliwie został pobity. Akcją osobiście kierował główny stróż prawa Lwowa. Po akcie zemsty jeden z jej uczestników powrócił do gości i barwnie opowiedział o porachunku i o tym, jak podczas niego zachowywał się znany z ostrego języka metr elegancji.

Francuz poczuł się zhańbiony i nie wychodził do ludzi, a niebawem jego polscy przyjaciele zaczęli pisać skargi do Wiednia. Cała sprawa dotarła do cesarza, który polecił rozpoznać sytuację i surowo ukarać winnych. Do Lwowa oddelegowano wysłannika rządowego, który wszczął śledztwo. Gucciardiego odsunięto od wykonywania obowiązków zawodowych. Wziąwszy zaświadczenia o chorobie, wszyscy czterej przyjaciele zasiedli do pisania notatek wyjaśniających; każdy przedstawiał własną wersję wydarzeń. Gunnini wyjaśniał, że kiedy zaszedł do pokoju, „gdzie rzekomo odbył się napad", zaczepił się o schody i upadł, jednocześnie potrącając poszkodowanego, a zarazem i jeszcze jednego z podejrzanych, toteż bezpodstawnie oskarżono go o udział w pobiciu. Według zeznań Kallenberga, w całym zajściu żadnego podstępu ani zasadzki nie było: opat zjawił się pijany, zaczepiał

39

gości, wszystkich obrażał, za co został wyproszony. Dalej hrabia pisał, iż Francuza kilka razy uderzono laskami, ale nie powinno się tego odbierać jako próby poniżenia, bo podobnie jak we Francji nie jest zniewagą ugodzenie szpadą, tak w Galicji panuje stara tradycja bójek na kije. Wobec powyższego godność d'Isae nie została naruszona.

Lwów w drugiej połowie XVIII w. Fragment panoramy J. Witwickiego

W najtrudniejszej sytuacji znalazł się Gucciardi. Sytuacja naczelnika lwowskiej policji w zaistniałych okolicznościach była o tyle skomplikowana, że oprócz rozpatrzenia sprawy o pobicie, „wisiało" nad nim jeszcze bezprawne uwięzienie Salomona Mełecha. Żyd twierdził, iż zatrzymano go z polecenia Gucciar-diego, gdyż nie udzielił mu pożyczki pieniężnej w wysokości 100 florenów. Gucciardi postanowił zagrać na patriotycznych uczuciach i całą sprawę o pobicie przedstawił w świetle niby to szpiegowskiej korespondencji Francuza z Warszawą. Po długim rozpatrywaniu uznano zajście za „osobiste porachunki w sprawach honorowych"

40

i zamknięto. Za jakiś czas wyjaśniono także sprawę Żyda. Za oszczerstwa Salomon Mełech otrzymał 2 lata publicznych robót w łańcuchach wraz z karą ogłoszenia wyroku pod miejskim pręgierzem i zawieszeniem jego tekstu na szyi skazanego.

—o^gg^o—

Dziadek masochizmu

Przedsiąbiorczy urzędnik

Szperacz-erudyta

Wielkie ucho Lwowa

Masoch i Ukraińcy

Owady w prezencie

■<Z^Z2TZ2>

Q austriackim p1Sarzu Leopoldzie von Sacher-Masochu

stócnbkrTSanT "ІЄІЄ- ZMny jeSt ^ stosunek do galS skich Ukraińców. Natomiast nieznane szerszemu ogółowi pozostaie prywatne życie jego rodziny. Krajowi badacze najczęśc еГГгЇЇ

sr z™z\* maleńkiego Leopoida w« *SŁ

mama, toteż ani ojciec, ani matka nie mieli zdecydowane™ wpływu na kształtowanie osobowości przyszłego^ PTewcV "Г

pTsr^Iif0ŚC1 '■***■ ™y- ~- 5£

pisarZa, imiennik swego wybitnego syna, Leopold Sacher-Masoch starszy sympatyzował z Ukrainą i odegrał nie mnie szą role w historii niż przyszły autor „Don Juana z Kołomyi '

Nie trzeba być Freudem, aby domyślać się, iż Sacher-Masoch senior miał jednak wielki wpływ na syna, k£y baSzw^Se zaczął przejawiać zainteresowanie uciechami, którym towalSo

czas pełnił obowiązki naczelnika lwowskiej policji Był postacią wyrastającą ponad przeciętność. Przyglądając s e wrdkS wspomnieniom tych, którzy dzielili życTe^Zdklm maSO25 mu trudno opędzić się od natrętnych myśli o gen^cznym dziedzictwie dziecięcych kompleksach i ironii ludzkTegoTosu rodź nT наСІ1ЄГ ? ^^ Ur°dził si* w ^отпеХоГкіеі

5^ k2VxvnigwemT 'Г™' ШГУ ^ do Galie wKoncu XVIII w., szukając lepszego jutra. Nowo nozyskana

ГеГТеСГГЄ T PfeStlŻOWym ""^ Жї więc większych perspektyw na zrobienie kariery Mimo to

f ^ьГУ SfaChdC J°hann Sacher Służ* cesarLHLie i wychowywał swego syna w prawdziwym duchu szacunku do domu monarszego. Już w dzieciństwie Leopold ujawn" wielkie zainteresowanie do nauki i pilnie się uczył.

43

Franciszek Masoch

Idąc śladami ojca, Leopold po ukończeniu gimnazjum podjął pracę w kancelarii gubernatora. Po pewnym czasie staranny, dobrze wykształcony młody urzędnik zwrócił na siebie uwagę baro-I na Franza Kriega, miejscowej szarej eminencji, który chociaż nie zajmował głównej posady w urzędowej hierarchii, faktycznie kierował sprawami Lwowa zza pleców oficjalnego gubernatora Ferdynada d'Este. Wytrwały haliczanin przypadł do gustu baronowi, który sam pochodził ze zubożałej familii szlacheckiej i jako osiemnaste dziecko w rodzinie bez żadnej protekcji wspiął się na wyżyny władzy. Mówiono później, iż właśnie Krieg pierwszy potrafił odkryć w Sacherze te cechy charakteru, które wkrótce wyznaczyły jego dalszą karierę w policji.

Z protekcji barona Leopold wstąpił do lwowskiej policji. W tym samym czasie ożenił się z córką bogatego i cenionego w mieście lekarza Franciszka Masocha - jednego z rektorów Uniwersytetu Lwowskiego. Aby przyjąć po ślubie podwójne nazwisko, młodzi musieli czekać na specjalne zezwolenie aż z Wiednia. I w taki właśnie sposób przyszły mistrz policyjnych pułapek i prowokacji nabył nazwisko Sacher-Masoch. Nowo upieczony urzędnik policji prowadził sprawy efektywnie i precyzyjnie; miał szacunek do starszych rangą kolegów i szybko zdobył sobie uznanie i autorytet. W listopadzie 1832 r. Leopolda Sacher-Masocha wyznaczono na naczelnika lwowskiej policji. Dwa lata później wprowadził reformy w służbie dzielnicowych. Za skrupulatne prowadzenie służbowych archiwów i rozbudowę sieci wywiadu został odznaczony przez głównego ministra policji Józefa von Sedlnitzkiego. Wkrótce sumienny policjant otrzymał tytuł nadwornego radcy. Należy zaznaczyć, że w ciągu

44

Franz Krieg 50 lat żaden z jego poprzedników na posadzie dyrektora lwowskiej policji nie otrzymał podobnego wyróżnienia. Pracując na tym stanowisku, Leopold odnalazł swoje życiowe powołanie. Został profesjonalnym szperaczem.

Jak na geniusza policyjnej intrygi, był osobą bardzo przyjemną. W młodości stracił oko, ale to zda-rżenie nie szpeciło jego urody. Średniego wzrostu, bezpośredni w nawiązywaniu kontaktów, nie był biurokratą, kiedy chodziło o pof100 „w przyjaznych stosunkach". Po Lwowie poruszał się bez ос!ігдоУ' zatrzymywał się na ulicy i bez ceregieli rozmawiał z lud#mi-Wydawało się nawet, że naczelnik był zadowolony, gdy ludzie zwracali się do niego z jakąś prośbą. Oprócz swoich urzędovvycn obowiązków Leopold Sacher-Masoch interesował się dosyć po^az" nie entomologią i zbierał minerały; w innych dziedzinach nauki był równie dobrze zorientowany. Kolekcjonował owady i motyle; wiedzę miał prawie encyklopedyczną. Znał się na sztuce i l11*7" słuchać muzyki. W wolnym czasie chodził do teatru na koncerty °raz dużo czytał. W 1840 r. został wybrany na szefa Muzycznie0 Towarzystwa w Galicji.

Komisarz policji Lwowa swą wielką erudycję należycie w}*0" rzystywał podczas przesłuchań i był ich prawdziwym mistrZ^m-Dla Sacher-Masocha prowadzenie rozmowy z zatrzymanym ЬУ*0 swoistą grą intelektualną, gimnastyką mózgu i czynnością słuz" bową jednocześnie. Na przesłuchaniach lubił wdawać się w dłuSie naukowe dyskusje, teologiczne lub filozoficzne dysputy, рґ2У czym sam mówił dużo więcej niż zatrzymany. Luźne pogawę^ na przeróżne tematy uspokajały podejrzanych na tyle, że pr^e"

45

Leopold Sacher-Masoch

stawali w nim widzieć dyrektora policji i traktowali jak zwyczajnego i przyjemnego rozmówcę. Leopoldowi wystarczyło kilka niestosownych słów, pół gestu, ledwo widocznej reakcji na to czy owo pytanie, aby rozszyfrować ciemne myśli podejrzanego, jego polityczne skłonności, niepokojące zamiary względem spo-

_____________________1 łeczeństwa.

W latach 30-40. XIX w. tajna służba policji przeżywała swój rozkwit. Austriacy zdołali odkryć kilka spisków polskiej młodzieży patriotycznej, choć niektórzy twierdzili, że sam Sacher-Masoch ich sprowokował. Co jakiś czas wysyłano depesze z relacjami z kolejnych zwycięstw cesarskiej policji i o szczególnych zasługach jej kierownika. Energiczny dyrektor za każdym razem przypominał cesarskiej stolicy o swych zasługach, tym samym ośmieszając wojskowych i urzędników miasta, którzy nie wyróżniali się podobną przebiegłością.

Wtajemniczeni twierdzili, iż Sacher-Masoch posiadał informatorów we wszystkich warstwach społecznych miasta. Wśród osób, które pomagały snuć dyrektorowi jego sieci, znajdowali się nie tylko służący, pokojówki, woźnice czy kelnerzy, ale również przedstawiciele wyższych sfer „lwowskiej śmietanki". Płatni agenci dyrektora lwowskiej policji stanowili nieznaczną część miejscowej siatki wywiadu. Sacher-Masoch werbował swoich tajemnych współpracowników nie tyle pieniężnymi obiecankami czy własną protekcją, ile zapewnieniem, że robią to dla wielkiej sprawy, ratując kraj przed buntownikami. Nie mając żadnych moralnych skrupułów, szantażował, groził i kupował wszystkich, którzy mogli się przyczynić do utrzymania porządku. Efektywność

46

informatorów Sacher-Masocha opierała się na surowo przestrzeganych zasadach pracy w całkowitej tajemnicy. Dyrektor policji spotykał się z agentami osobiście, rozdzielając im zadania lub przekazując informacje.

Ciekawie układały się stosunki głównego policjanta z galicyjskimi Ukraińcami. W czasie jego urzędowania we Lwowie Ukraińcy nie mieli jeszcze większych wpływów jako ukształtowana siła polityczna. Mimo to policyjny urzędnik przejawiał pewne zainteresowanie tym „niehistorycznym" narodem. Pierwszy zawodowy historyk galicyjski Denys Żubrycki wspomina, iż myśl napisania specjalnej pracy o życiu i kulturze dawnego Lwowa podsunął mu właśnie dyrektor lwowskiej policji „podczas długich i pouczających rozmów". Wydana w 1844 r. Kronika miasta Lwowa była poświęcona naczelnikowi lwowskiej policji S acher-Masocho wi.

Kiedy rewolucyjna fala Wiosny Ludów 1848 r. dotarła do Lwowa, doszło do licznych wystąpień przeciw naczelnikowi miejskiej policji. Jeszcze przed początkiem powstania 1848 r. we Lwowie Sacher-Masoch wyjechał na urlop. Jednak wrócić do Lwowa już mu się nie udało, ponieważ jednym z głównych żądań lwowian było odwołanie znienawidzonego urzędasa. Nowo wyznaczony namiestnik Galicji hrabia Agenor Gołu-chowski, znany z życzliwości do polskiej ludności, podtrzymał wszystkie oskarżenia wysunięte przeciw Sacher-Masochowi. Najważniejszymi z nich były zarzuty, iż dyrektor policji nadmiernie rozbudował tajną policję, całkowicie zaniedbał utrzymanie porządku w mieście, walkę z kryminalistami i chuliganami ze środowiska uniwersyteckiego klubu studentów--prawników. Wypomniano głównemu policjantowi Lwowa bezprawne pobieranie 600 florenów „na ekwipunek". Jednym słowem, zwolnieniu Sacher-Masocha towarzyszyły wielki skandal i hańba, co zdarzało się także późniejszym lwowskim stróżom prawa.

47

Plac Ferdynanda we Lwowie. Zdjęcie z drugiej połowy XIX w.

Jednak imperium nie trwoniło takich fachowców. Doświadczonego policjanta przeniesiono do Pragi, co można było traktować jak swoisty awans zawodowy. Tam Sacher-Masoch spokojnie doczekał starości i zaczął próbować swoich sił w literaturze. Na początku 1862 r. anonimowo wydał wspomnienia Polnische Revolutionen, w których wyraził swój pogląd na polskie ruchy wyzwoleńcze w Austrii. Pociąg do literatury ujawnił się u starszego Sacher-Masocha cztery lata wcześniej niż u jego sławnego syna, który dopiero w 1866 r. wydał drukiem swoje pierwsze książki.

Jeśli chodzi o Ukraińców, „dziadek masochizmu", wyjeżdżając na obczyznę, nie zapomniał o nich. Latem 1848 r. zrozumiał, że

48

już nie uda mu się wrócić do Lwowa. Wtedy to Leopold Sacher-Masoch zdecydował się zapisać część swojej kolekcji Domowi Narodowemu, założonemu przez Ukraińców. W rezultacie duchowo-kulturalnemu centrum lwowskiego ukraiństwa dostały się minerały i owady.

Wieża i podziemia

—C^£g^O—

Podziemne więzienie

Prywatne lochy Kampiana

Wieża „szlachecka" i „hultajska'

„ Szynk "starościński

Więzienia „ narodowe "

—C^^^Z)---

—^—

"pyawna ukraińska ludowa mądrość radzi, aby nie odżegnywać J^się od żebraczej torby i więzienia, życie może nam sprawie wiele niespodzianek i zepchnąć człowieka na margines otaczającej rzeczywistości, przynosząc to, od czego większość ludzi usiłuje się odżegnać. Zastanawiając się nad sensem egzystencji nie zaszkodzi w tym miejscu przypomnieć sobie historycznych tradycji galicyjskich więzień.

Kara więzienia w średniowieczu nie była tym samym co obecnie Krótkotrwałym więzieniem karano za niewielkie wykroczenia i osadzano w nim na czas śledztwa. Zdarzały się przypadki że miasto sadzało kogoś „do zimnej" na życzenie cechu L jS małe wewnątrzcechowe przewinienia. Przyczyną uwięzienia mogły być nawe niewinne niepotrzebne śmiechy przy pracy lub pogawędka z cze adzią". W marcu 1618 r. we lwowskim ratuszu uwięzlno kowali na życzenie starszyzny związków zawodowych. Częstymi goscmi miejskich więzień byli wieśniacy spod lwowskich wsi, którzy odmawiali narzuconych przez miasto powinności

Średniowieczny Lwów miał rozgałęziony system więzień miejskich oraz państwowych. Główne miejskie więzienia mieściły się w lochach ratusza. W archiwalnych dokumentach do najczęściej wspominanych miejskich więzień należy areszt „Dorotka". Spotyka się również wzmianki o innych miejscach przetrzymywania przestęp-

pLnv°k' Г "н wif ieniach: -Wesoła"' -Biała"' »Szotk£

Nad і ь" » ^ yCZka ' "Не1іа^пка"' Azalia", „Za Gratom",

.Nad Skarbem . Pozmej dodano do nich kolejne - „Pod Aniołem"

„latarnię - najcięższe z miejskich więzień. Nie wszystkie

tokowano w podziemiach, np. „Szalia" znajdowała się na parterze

ratusza. Jej pomieszczenia w zasadzie wykorzystywano do sądowych

51

Literami Zaznaczono: A - przygródek, В - dziedziniec wielki, С - budynek mieszkalny,

D - dziedziniec mały a - brama zewnętrzna, b - brama wewnętrzna, с - furtka,

d - wieże obronne, e' - „Wieża Szlachecka", f - „Wieża Hultajska", g - domek

burgrafa, h. - domek drabów, i - piekarnia, j - studnia, к - droga do miasta.

posiedzeń, a niekiedy zamykano tu natrętnych petentów, którzy przychodzili w różnych sprawach do magistratu. „Za Gratom" znajdowało się przy wejściu do budynku magistratu.

Jeszcze jedna cela - „Nad Skarbem" - mieściła się tuż obok „gabinetu wójta", dzieliła ją od niego jedynie ściana. W 1594 r. obok „solnej budy" na Rynku przytwierdzono łańcuch z obrożą, specjalnie, jak zapisał to miejski pisarz, „dla kłótliwych bab". Winnych, którzy zakłócali społeczny porządek i spokój miasta, przywiązywano za szyję i zostawiano tak na kilka godzin. Za wykonanie takiego łańcucha Matias Kowal otrzymał 5 gr.

Miasto oszczędzało na utrzymywaniu więzień. Remontowano je dosyć rzadko. Większy remont przeprowadzono w 1600 r. Jeszcze raz renowację powtórzono pod koniec lat 20. XVII w. - za czasów urzędowania burmistrza Marcina Kampiana. W październiku 1635 r. w więzieniu „Za Gratom" wykonano nowe drzwi. Dla więzienia „Pod Aniołem" w 1747 r. zrobiono haki, za które miasto zapłaciło 4 zł 24 gr.

Więzienia bardzo rzadko sprzątano, a ponieważ nie było tam toalet, ma się rozumieć, że miejsca strzeżone we Lwowie strasznie

52

Wysoki Zamek, połowa XVI w.

śmierdziały. W dokumentach miejskie więzienie w piwnicach ratusza najczęściej nazywa się „okrutnym i brudnym więzieniem" (duros et sąualidos carcer) lub „miejscem śmierdzącym, w którym ledwo można wytrzymać" (locus foetidus at vix tolerabilis). Powietrze do cel doprowadzały wąskie kanały wentylacyjne, wychodzące na Rynek. Oczywiste jest, że takich więzień nie wietrzono. Drugą istotną właściwością lwowskich więzień były nieprzeniknione ciemności. Kiedy w 1600 r. remontowano magistrackie cele, wszystkie prace wykonywano przy oświetleniu lampionów i świeczek. W lipcu 1635 r. kilku więzionych w ratuszu wieśniaków złożyło skargę do magistratu na miejskich urzędników o to, iż bili ich w celi. Mieli w więzieniu naocznych świadków, którzy widzieli, jak zadawano im rany. Oskarżony o przekroczenie swoich kompetencji Jakub Gizelczyk bronił się, twierdząc, iż żadnych ran świadkowie nie mogli widzieć, gdyż w więzieniach jest bardzo ciemno.

Rada miejska nie przydzielała pieniędzy na wyżywienie więźniów i dlatego obowiązek utrzymania spadał na bliską rodzinę. Produktów przynoszonych do więzienia nikt nie sprawdzał i dlatego do aresztów trafiały trunki. Więźniowie, napiwszy się, zaczynali głośno śpiewać. W takich wypadkach cepacy musieli „uspokajać" śpiewających siłą. Jednakże, jeśli rodzina nie wiedziała, że kogoś z jej członków zatrzymano, wówczas

53

Lwowskie więzienie w wieży obronnej, rys. z 1717 r.

więzień pozostawał głodny. Zdarzały się wypadki, gdy sami stróże prawa z litości karmili nieszczęśników.

Oprócz wyremontowanych więzień, Kampian miał kilka prywatnych cel, gdzie trzymał swoich więźniów. Wkrótce energiczny kierownik miasta był zmuszony stanąć przed sądem, oskarżony o nadużywanie prawa. Usprawiedliwiając się przed zarzutami stawianymi mu przez doktora Syksta, Kampian w liście do sądu z 3 listopada 1628 r. wyjaśniał funkcję prywatnych cel i przypomniał, że przejął więzienia od wcześniejszych zarządców Lwowa w opłakanym stanie. Utworzenie prywatnych cel burmistrz tłumaczył potrzebą zwiększenia miejsc, gdzie przetrzymywano by złodziei i włóczęgów, których ostatnio namnożyło się w mieście. Oprócz tego Kampian twierdził, iż „do własnych cel wsadzałem swoją czeladź, która uciekała ode mnie". „W miejskich wsiach landwójtowie mają dyby, łańcuchy, a mnie co? Nie wolno mi własnego poddanego dać do piwnicy, kiedy prawo mi na to zezwala!" - retorycznie stawiał pytania burmistrz. Mimo gorącej obrony, Kampiana uznano winnym postawionych zarzutów i na mocy orzeczenia sądu nakazano mu wyremontować na własny koszt Ruską Wieżę, gdzie planowano urządzić publiczne więzienie.

We Lwowie na więzienia wykorzystywano miejskie umocnienia, a niekiedy też budynki mieszkalne. Areszty w pewnym okresie znajdowały się w wieżach obronnych miasta. Są wzmianki, iż złoczyńców przetrzymywano w Bramie Halickiej i w wieży nad Bosacką Furtą. Właśnie w ostatniej w 1608 r. odsiadywał wyrok lwowski obywatel i uczony Jan Alembek. Dla szczególnych więźniów na cele wynajmowano pokoje w prywatnych miesz-

54

Żyd w „kunie". Rys. F. Kowalyszyna

kaniach. Właśnie w takim domu Matwija Korinnika w 1578 r. przetrzymywano Iwana Pidkowę.

Na Wysokim i Niskim Zamku znajdowały się cele dla więźniów królewskiego starosty. Na Wysokim Zamku dla więźniów wyznaczono północno-wschodnią i południowo-wschodnią wieżę, od-podpowiednio nazywane „szlachecką" i „hultajską". W lustracji Zamku wspomina się również cele w części mieszkalnej - trzy na piętrze i jedną na parterze, obok bramy wjazdowej. Oprócz tego na podwórzu Zamku były także łańcuchy z kajdanami, które nakładano złoczyńcom.

„Szlachecka" wieża Wysokiego Zamku miała pięć pięter, a „hultajska" - cztery. Najcięższą karą było przetrzymywanie na niższych piętrach wieży, gdzie nie było pieców, a okna znajdowały się bardzo wysoko. Oskarżonych spuszczano na sznurach i w podobny sposób podawano im żywność. Ciekawe, że więźniowie i dozorcy jadali z jednej kuchni. Więźniów na Wysokim Zamku strzegli słudzy burgrafa, których nazywano drabami. Kodeks „Carolina" przewidywał, iż stróża więzienia, pomagającego w ucieczce, spotykała taka sama kara, jaka była przysądzona uciekinierowi.

Na Wysokim Zamku często przetrzymywano ważnych więźniów. Dla nich czasami warzono piwo. W latach 1408-1411 siedział tu osobisty więzień króla Władysława Jagiełły, Jakub z Kobylan, oskarżony o romans z królową. Więźniami Wysokiego Zamku w latach 1410-1412 byli wzięci do niewoli pod Grunwaldem rycerze krzyżaccy. Tam również w 1559 r. była przetrzymywana pod „królewskim sekwestrem" Halszka z Ostroga. Zamek z czasem podupadł, a na początku XVIII w. całkowicie

55

Niski Zamek. Fragment panoramy J. Witwickiego

opustoszał. Z tego właśnie czasu pochodzą ostatnie wzmianki o więźniach na Wysokim Zamku.

Więzienne cele znajdowały się także na Niskim Zamku, który służył jednocześnie za rezydencję królewskiego starosty i miejsce posiedzeń starościńskiego sądu. Podobnie jak w Wysokim Zamku, tu też były oddzielne cele dla szlachty i pospolitych przestępców. Szlachciców więziono w narożnej baszcie z południowo-zachodniej strony, zwanej „Rynzą", a zwyczajnych przestępców - w budynku obok bramy. „Pospolite" więzienie Niskiego Zamku miało dwie cele z żelaznymi drzwiami i zakratowanymi oknami, które wychodziły na podwórze zamku od strony wjazdowej wieży. W XVI w. zdarzały się przypadki, że więźniów przetrzymywano w piwnicach mieszkania starosty. Cele te żartobliwie nazywano „szynkiem", z aluzją do dekoratywnych wazonów z kamienia, które stały od frontu budynku. Wazony te, o dziwo, przypominały kielichy, czym zwróciły uwagę pewnego dowcipnisia, który nadał im tę śmieszną nazwę.

W czerwcu 1423 r. do więzienia w Niskim Zamku trafił w pełnym składzie cały zarząd Lwowa. Uczeni przypuszczają, że przyczyną zatrzymania mogła być odmowa miasta spłacenia któregoś z królewskich podatków.

We Lwowie oprócz miejskich i starościńskich więzień były też „narodowe", przeznaczone dla przedstawicieli rusińskiej, ormiań-

56

skiej, żydowskiej gmin miasta. Rusińskie więzienie mieściło się w okolicach cerkwi św. Jura. W styczniu 1604 r. przez finansowe sprawy trafił do niej „drukarz ruskich ksiąg" Szymon Budzyna. Areszt był oczywiście niezbyt srogi, pilnowano go niedbale, więc Budzyna szybko uciekł i złożył skargę w magistracie na biskupa Gedeona Bałabana, który go uwięził. Innym miejscem kary dla Rusina była wieża Koraiakta. Za niewielkie przewinienia na wyższych piętrach zamykano członków bractwa uspenskiego. Takie „uwięzienia" nie były zbyt długie - trwały według prawa kilka godzin, ale nie więcej niż jeden dzień. Aby braciom na wieży się nie nudziło, dawano im do przetapiania wosk. Zdarzało się, że za spóźnienia na posiedzenia bractwa na wieży przebywali nawet jego założyciele: Piotr Krasowski i bracia Rohatyńce.

Dokumenty z marca 1636 r. odnotowują również „ciężkie więzienie" założone przez Ormian unitów. Żydowski areszt znajdował się bezpośrednio przy synagodze Nahmanowiczów. Tuż przy niej w 1603 r. mieścił się kahalny sąd. Przy wejściu do bożnicy znajdowało się wyznaczone miejsce, gdzie przestępców pochodzenia żydowskiego przykuwano w „kunie" łańcuchem za szyję. Po przeniesieniu w połowie XVII w. pomieszczenia sądowego do kamienicy Łejzerowskiej (obecnie budynek nie istnieje), stare więzienie przerobiono na kryte przejście, prowadzące z synagogi Nahmanowiczów do sąsiadującej z nią szkoły Bet-Hamidrasz. Wówczas kahał przeniósł więzienie na ulicę Za Zbrojownią.

W XVIII w. na więzienne potrzeby wykorzystywano miejski arsenał Lwowa. Tam przetrzymywano hajdamaków, uczestników koliszczyzny - anty szlacheckiego powstania w 1768 r. Przywiezieni do Lwowa mieli remontować miejskie umocnienia i jednocześnie budować na Rynku prywatne budynki ostatniego polskiego wojskowego komendata miasta, Felicjana Korytowskiego. Po zakończeniu prac czterdziestu hajdamaków stracono we Lwowie, pozostałych przewieziono do galicyjskich miasteczek i stracono na oczach ludności. W latach 1777-1800 austriackie władze założyły w miejskim arsenale areszt śledczy.

57

Kryminał królewsko-cesarski

—cz^g^o—

Cesarz w kajdanach Inspektor z Wiednia Więzienia pozakonne Pracując „jak dla magistratu " Zwyczaje w celach „ Obrona Sokołowa "

23§

—CZ^2g^O—

po zajęciu Lwowa wojska austriackie nadal wykorzystywały J_ jako więzienia Niski Zamek, miejski arsenał i pomieszczenia magistratu. Lwowskie więzienia były wówczas w opłakanym stanie. Niski Zamek w tym czasie był na tyle zrujnowany że służył jako areszt jedynie z przyzwyczajenia. Podczas lustracji w 1765 r zauważono, iż mury więzienia są w tak fatalnym stanie, że aresztanci po prostu je rozbierają. Z wniosków komisji dowiadujemy sie o tragikomicznej historii ucieczki z Niskiego Zamku grupy więźniów, którzy z banalną łatwością rozbili ścianę. W 1778 r z Niskiego Zamku uciekło 12 osób skazanych na śmierć, którymi dowodził szlachcic Antoni Izdebski. Przetrzymywani w magistracie więźniowie czuli się dosyć swobodnie; jak zauważył F. Kratter, śpiewali i wywieszali za okna cel różne części swej garderoby. '

W 1773 r. złożył wizytę we Lwowie cesarz Józef II Cesarz chciał obejrzeć miejskie więzienia, a także te miejsca których używano jako aresztu. Monarcha znany był z niezapowiedzianych odwiedzin i zamiłowania do kontrolowania wszystkiego co tylko mogło go zainteresować. Przed wizytą we Lwowie Jego Wysokość odwiedził fortecę Szpilberg na Morawach i zażyczył sobie tam spróbować na własnej skórze, jak czuje się człowiek zakuty w kajdany. Rezultatem półgodzinnego stania „w żelazie" było zniesienie tego rodzaju kary najpierw w Szpilbergu, a wkrótce w całej Austrii. Jeżeli chodzi o lwowskie więzienia, to Józef II nie był z nich zadowolony. Po powrocie do Wiednia cesarz zabronił stosowama średniowiecznych dybów, w które zakuwano więźniów i wysłał do Lwowa barona Bourguiniona, by ten nauczył lwowskich stróżów porządku zgodnego z prawem systemu kar

Johanna Franza Bourguiniona, barona de Baumberg, kawalera Orderu sw. Stefana, uważano za jednego z najlepszych prawników

59

Cesarz Józef II

cesarstwa. Miał on dobrą pamięć, wrodzoną zdolność do przemawiania i był bardzo wnikliwy. Zarazem Bourguinion nie należał do tych gabinetowych uczonych, którzy jedynie z papierkowych spraw poznają otaczający świat. Baron, zanim dojechał do Lwowa, urządził sobie wycieczkę po Galicji i na własne oczy zobaczył katastroficzny stan Galicji penitencjarnej.

Prawnika zdziwiło prawie wszystko: dlaczego sędziami są wyłącznie polscy szlachcice i czemu pracując nie otrzymywali żadnej zapłaty, dlaczego „dobrowolne prezenty" (sumy rzędu 200-300 florenów) zainteresowane strony przekazują bezpośrednio sędziom i wiele innych rzeczy. Co do więźniów, baron zwrócił uwagę na fakt, iż nikt nie pilnuje, aby nie uciekli i że, wbrew rządowym zakazom, zakuci są w dyby i żelazo. Po powrocie do stolicy Bourguinion sporządził listę najważniejszych zaleceń, do niecierpiących zwłoki należały: stworzyć nowe więzienia i straż więzienną, wprowadzić golenie głów więźniom. Następnie problemy lwowskich aresztów przedstawiono w sprawozdaniu powiatowej kancelarii dla imperatora 30 kwietnia 1777 r. i na plenarnym posiedzeniu najwyższego sądu Austrii 30 lipca 1781 r.

Po otrzymaniu cennych wskazówek z Wiednia galicyjska administracja z wielkim entuzjazmem zabrała sie do najprostszej sprawy - golenia głów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Galicyjscy wieśniacy, poinformowani o wysokich nagrodach za ujętych uciekinierów z więzienia, zabili kilku łysych, którzy odmówili wylegitymowania się, twierdząc, że nie są więźniami, lecz po prostu łysymi. Po tym zajściu wprowadzono comiesięczne

60

golenie połowy głowy, a przy uwolnieniu wydawano specjalny certyfikat, który potwierdzał legalne wyjście z więzienia. Idea była nie najmądrzejsza, bo w niepiśmiennych wioskach, aby uniknąć zatrzymania, wystarczyło pokazać jakikolwiek papier. Po lasach ukrywało się wielu uciekinierów, toteż aż do roku 1859 w Galicji prowadzono obławy na kryminalistów i włóczęgów. Armia i policja, włączając w akcję ogromną liczbę miejscowej ludności, przeczesywała prowincję od krańca do krańca.

Tradycyjnie aresztantów w lwowskim więzieniu wykorzystywano do sprzątania miasta. W latach 70. XVIII w. władze austriackie próbowały odnowić ten zwyczaj. Jednak korzyści z niewolniczej pracy były marne. Naoczni świadkowie pisali: „Napełniwszy w centrum miasta furę bagnem lub gnojem, większą część robotnicy gubili przez dziurę w furmance po drodze na miejskie śmietnisko". Zrozumiałe, iż nikt nie zwracał na to uwagi, a kiedy nie było w pobliżu dozorcy, sami więźniowie wyrzucali śmiecie z furmanki. Właśnie wówczas we Lwowie zrodziło się powiedzenie „pracują jak dla magistratu", co w wolnym tłumaczeniu oznaczało niedbałą pracę. Austriacki kodeks karny jako jedną z form kary przewidywał pracę przymusową (operaria). W 1783 r. szczególnie niebezpiecznych złoczyńców nakazywano odsyłać do katorżniczych ciężkich robót. Ponieważ w Galicji nie było wielkich kamieniołomów i głębokich kopalni, a karpackie wyręby leśne nie równają się z syberyjskimi, oskarżonych za ciężkie przewinienia odsyłano na Węgry do holowania statków. W rezultacie aresztanci ciągnęli barki po Dniestrze.

W latach 80. XVIII w. we Lwowie rozpoczęto lokowanie więźniów w klasztorach skonfiskowanych przez władze. W 1782 r. skasowano zakon misjonarzy, a jego budynki przy ulicy Zamar-stynowskiej (dzisiejsza część Instytutu Spraw Wewnętrznych) skonfiskowano na potrzeby aresztantów. Przyczyną zamknięcia klasztoru było bezprawne uwięzienie niepokornego duchownego i znęcanie się nad nim przez braci misjonarzy. Na początku w budynkach klasztoru zorganizowano szpital, a wkrótce tymczasowy areszt dla żebraków, do walki z którymi zabrał się

61

Więzienie „Karmelity" na ul. Batorego. Rys. Skrzyszewskiego, 1863 r.

miejscowy gubernator. Następnie w budynkach klasztoru mieściły się koszary i wojskowe więzienie. Kiedy w 1824 r. zbudowano nowe koszary na miejscu byłego klasztoru św. Krzyża, kompleks budynków z Zamarstynowskiej otrzymał nazwę „małych koszar". Wojskowe więzienie wówczas wykorzystano dla zwyczajnych aresztantów. I tak na przykład w lipcu 1834 г., kiedy areszt śledczy był przepełniony, część zatrzymanych przewieziono do „małych koszar". Wiele osób cywilnych siedziało w „małych koszarach" w latach 1915-1916. Po wyjściu Rosjan z miasta aresztowani, podejrzewani o państwową zdradę, odsiadywali wyroki w celach wojskowych w straszliwym ścisku.

Więzienie sądu kryminalnego na ulicy Batorego 5 (dziś ulica Kniazia Romana) ulokowano w przebudowanym klasztorze Karmelitów po kasacji zakonów kościelnych w 1784 r. Teraz tylko tablica pamiątkowa poświęcona przebywającemu tu w latach 1877_1878 Iwanowi Franko przypomina o więziennej przeszłości tego gmachu. W budynku, którego fasada ciągnie się od Gimnazjum Franciszka Józefa do placu Halickiego, mieścił się sąd krajowy. Centralną część budynku wraz z salą posiedzeń zbudował F. Skowron. Fasadę dekoruje alegoryczna grupa postaci Leonarda Marconiego przedstawiająca „Sprawiedliwość". Wielce symboliczną wymowę ma fakt, iż obecnie lwowskiej „Sprawiedliwości" brakuje ręki trzymającej wagę praworządności.

Po powstaniu styczniowym w 1863 r„ kiedy w Galicji wprowadzono stan wojenny, Austriacy przeprowadzili masowe aresztowania wśród nieprawomyślnych. Na zachowanej akwareli

62

z tego czasu na dalszym planie widać ludzi na balkonach budynku przy placu Bernardyńskim, przyglądających się więźniom wyprowadzonym na przechadzkę na plac więzienny i wypatrujących wśród nich swoich bliskich. Do historii przeszła Amelia Radziszewska - „Cipcia" i Aleksandra Swoboda - „Czarna Łapka". Obie w latach 30-40. XIX w. wytrwale przychodziły pod ściany więzień, udzielając duchowego wsparcia swoim ukochanym, którzy trafili za kraty. Śmieszne przezwiska nadali im więźniowie - pierwsze za dziecięcy wygląd, drugie - za czarne rękawiczki, w których zawsze przychodziła na Batorego. Spacerujący po podwórzu więzienia aresztanci niekiedy widzieli jedynie delikatną dłoń w czarnej rękawiczce, która machała im z okna na strychu sąsiedniej kamienicy. „Cipcia" doczekała się wreszcie swego ukochanego i wyszła za mąż za zwolnionego z więzienia Piotra Harnysza.

W 1912 r. w celi tego więzienia rozstał się z życiem zamożny prawnik Stanisław Lewicki. Osądzony na karę śmierci za zabójstwo z zazdrości swej zamężnej kochanki, aktorki Opery Lwowskiej Janiny Ogińskiej-Szenderowicz, niezrównoważony adwokat wolał

Spacer na dziedzińcu więzienia przy ul. Batorego. Rysunek z 1864 r.

63

się otruć, niż zginąć z rąk kata. Tragiczna historia Lewickiego stała się kanwą ulicznej piosenki z sentymentalno-dydaktycznym refrenem, który zaczyna się od słów: „Widzisz więc, Lewicki, co miłość może...".

W 1873 r. w sejmie galicyjskim po raz pierwszy w całym cesarstwie powstał problem „domów przymusowej pracy" i „poprawczaków". Galicja była często „poligonem" doświadczalnym innowacji w dziedzinie sądownictwa, ale tym razem stało się inaczej. Ustawa z 24 maja 1885 г., wprowadzona przez miejscowych sędziów, kierowała do przymusowej pracy w specjalnych gospodarstwach włóczęgów, żebraków i kobiety lekkich obyczajów. Środki na stworzenie penitencjalnego zakładu pojawiły się dopiero w 1894 r. W powiecie Samborskim władze przydzieliły podupadły majątek Bylice (362 morgi ziemi i 123 morgi lasu) na miejsce organizowania specjalnych kolonii pracowniczych dla wyrzutków społecznych. Do 1901 r. trwało zatwierdzenie projektu budowy, a po załatwieniu wszystkich formalności bardzo powoli sprawa ruszyła. W 1905 r. we Lwowie wydano książkę J. Makarewicza o wszystkich perypetiach zakładania domów i osiedli przymusowej pracy. Autor ze smutkiem konstatował, że „we współczesnych więzieniach mnożyły się bakterie gruźlicy i kluby przestępców i były one akademią złoczyńców".

Prezydent wyższego sądu cesarsko-królewskiego we Lwowie, Aleksander Tchorznicki, 30 kwietnia 1899 r. podpisał projekt nowej ustawy o przepisach porządkowych we lwowskich więzieniach. „Porządek domowy" dokładnie określał wszystkie prawa i obowiązki zatrzymanych. Szczególnie śmiesznie brzmią zakazy tego „rozporządzenia": „Surowo zakazane jest wszelkie naruszanie spokoju i porządku w kaźniach; szczególnie gwizdanie, śpiew, hałas, nietaktowne biesiady, bezwstydne ruchy, wymiana lub pożyczanie przedmiotów współwięźniom, wchodzenie na okna i inne przyrządy, zanieczyszczanie lub uszkodzenie murów, drzwi, okien, odrapywanie ścian i drzwi, podsłuchiwanie lub stukanie w ściany i drzwi, rozmowa przez okno lub kładzenie się za dnia na legowisku".

64

Cela więzienia na ul. Batorego. Rys. S. Suchego, 1864 r.

Najniebezpieczniejszym złoczyńcom policja przydzielała dodatkowo jednego lub dwóch policjantów, którzy wraz z więzienną strażą pilnowali celi. Dozorców więźniowie nazywali „kozuliami" lub „klawisznikami". Żołnierzy straży etatowej określano terminami „księżyce", „pawuki", „salcesony". Najlepszy stosunek do więźniów miała węgierska zmiana warty. Węgrzy sprzedawali więźniom tytoń, wódkę, papier i ołówki. Niekiedy proszono wartowników o przekazanie listu pod wskazany adres. Wszystkie więzienia doglądał radny sądu krajowego, raz na miesiąc skrupulatnie zapisując skargi. Najczęstsze niedostatki i narzekania dotyczyły braku światła, wody i przepełnienia cel. Po zgłoszeniu żalów niewiele się zmieniało, jednak możliwość złożenia skargi podobała się więźniom.

Wyposażenie cel ograniczało się jedynie do drewnianych prycz z siennikiem, naczynia z wodą i czerpakiem, wiadra z kotarą nazywanego kiblem. W wielu celach nie było ani stołów, ani krzeseł, toteż więźniowie siedzieli wyłącznie na pryczach. W jednoosobowych lub dwuosobowych celach, za dodatkową opłatą, dozorcy stawiali stolik i taborety. W celach więźniów politycznych meble były całkiem przyzwoite: biurko z wygiętymi nóżkami i wygodne miękkie fotele. Okna uzbrojone były od wewnątrz w kraty, a zewnątrz osłonięte drewnianą skrzynką z gęstą siatką, która prawie nie przepuszczała światła. Dopiero po 1843 r. do cel

5 — Szemrany.

65

zaczęto wnosić lampy, które zabierano po dziesiątej wieczorem. Okna w celach często były powybijane, co szczególnie dawało się we znaki zimą.

W każdej celi był starosta. Według tradycji, każdy, kto trafił do więzienia, połowę pieniędzy oddawał do wspólnej kasy. Za te pieniądze kupowano jedzenie i tytoń. Kiedy więźniowie nie mieli pieniędzy, wymieniali u wartowników chleb na tytoń. Za osiem bochenków chleba można było otrzymać siedem maleńkich paczek tytoniu marnego gatunku po cenie cztery krajcary każda, trochę papieru do skręcania papierosów i zapałki. Czasami kierownictwo więzienia zaostrzało rygory, wówczas więźniowie potajemnie przemycali tytoń do aresztu. Przynosili go w podszewkach marynarek, pod kapeluszami, pod wyściółką buta albo pakowali w cienki papier, z którego później kręcili papierosy. Papierosy odpalali ogniem zapałek podzielonych na cztery, które się zapalało przez tarcie o deski pryczy. Zapalić te dzielone na czworo zapałki w inny sposób nie było możliwe. Kiedy nie było zapałek, krzesali ogień, uderzając żelaznymi podkowami przy butach o żeliwny piecyk. Uderzenia więźniowie próbowali zagłuszyć głośnym śpiewem, który według prawa nie był zabroniony.

Codziennie rano więzień otrzymywał niewielki kawałek chleba, o kształcie sześcianu, który nazywano „kopytkiem". Waga chleba nie przekraczała 400 gramów. Oprócz tego na obiad wydawano dwa posiłki, które miały starczyć również na kolację. Najczęściej w menu więziennym były zupy z lebiody, grochówka, fasolówka, pęczak, kartofle i kapuśniak. Ogólna nazwa wszystkich zup to mamałyga, bo, jak twierdzili ci, którzy ich próbowali, nie różniły się smakiem. Mięso dawano wyłącznie w niedzielę; porcjowany kawałek był nakłuty sosnową wykałaczką. Po zjedzeniu swojej porcji, wykałaczki nie wyrzucano, ale przechowywano ją. Po liczbie zebranych wykałaczek więźniowie się orientowali, ile czasu już siedzą. Mięso było najgorszego gatunku, czasem tak twarde, że rozrywano je palcami lub łykano, nie przeżuwając.

66

Zwykle między więźniami nie dochodziło do niepokojących zachowań. Niekiedy nowicjuszy przyjmowano do więziennego bractwa poprzez „chrzciny". Rozciągniętego na stole neofitę trzykrotnie bito po pośladkach i wylewano mu na głowę czerpak wody. Wacław Bożemski opisał ciekawy zwyczaj wychowywania „nienażartych", którym wiecznie brakowało jedzenia. Do „kopytka" chleba przywiązywano nitkę, którą „głodomór" zarzucał na szyję zgięty wpół i powoli podciągał lewą ręką. W takiej pozycji „nienażarty" musiał podnieść chleb z klepiska na wysokość twarzy i dopiero wówczas pozwalano mu go zjeść. Cienka nitka wrzynała się tak mocno w szyję, iż po karmieniu w ten sposób biedak przez dwa tygodnie nie mógł kręcić głową.

Spośród lwowskich miejsc odsiadki najbardziej zaniedbane więzienie znajdowało się przy ulicy Batorego. W wielu celach była zgniła podłoga, a ściany wiecznie wilgotne. W środku brakowało światła i powietrza. Razem z nieszczęsnymi więźniami w kazamatach gnieździła się niezliczona ilość pasożytów. Tłuste szczury nie bały się ludzi. W więzieniach często panował świerzb. Więźniom dawano prześcieradła i poszewki, ale przez cały okres odsiadki ich nie zmieniano. Z czytaniem w areszcie było różnie. W pewnym okresie nie dawano niczego do czytania; w lepszych czasach więźniowie dostawali stare roczniki „Gazety Lwowskiej", a czasami nawet wypożyczano dla nich książki z biblioteki.

Oprócz aresztu przy ulicy Batorego w austriackim Lwowie były inne więzienia: tymczasowy areszt przy ulicy Jachowicza i kryminał „Brygidki" (dzisiejsze więzienie przy ulicy Gródeckiej). W pobliżu „Brygidek" mieściło się więzienie dla dłużników „Szafliwka", gdzie trzymano niewypłacalnych kredytobiorców. Jeszcze w 1786 r. w kościele Marii-Magdaleny, gdzie teraz mieści się Dom Muzyki Organowej i Kameralnej, utworzono więzienie dla kobiet. Oprócz klasztornych nazw lwowskie więzienia miały także inne, nadane im przez kryminalistów. „Brygidki" nazwano więc „Wiedniem", a po buncie w 1902 r. - gdy więzienny reżim trochę złagodzono - ironicznie „Ameryką". „Karmelity" nazywano

67

Austriaccy policjanci na lwowskiej ulicy. Zdjęcie z drugiej połowy XIX w.

„Wielkim Wiedniem" lub też - z aluzją do umocowanego za zasługi na froncie gmachu austriackiego orła - „Pod Krukiem". Areszt przy sądzie powiatowym miał nazwę „Mały Wiedeń", a z kolei areszt policyjny nazywano „furdygardem" lub „szklaj-zwelem".

Do 1842 r. szczególnie niebezpieczni mordercy, jak również polityczni więźniowie, siedzieli w celach pojedynczo, do czasu, kiedy samotny więzień targnął się na swoje życie, wieszając się na chusteczce do nosa przywiązanej do więziennych krat. Od tej pory naczelnik nakazał, aby w celach siedziały co najmniej dwie osoby. Aresztanci nawiązywali kontakty między sobą, jak we wszystkich więzieniach na całym świecie, stukając w ścianę lub - jeżeli było to możliwe - rozmawiając przez okna. Do kuriozalnego zajścia doszło, kiedy Aleksander Morgenbesser przypadkowo, dłubiąc w ścianie, przebił się do sąsiedniej celi. Na szczęście dla lwowskiego Monte Christo siedział tam ksiądz Lipiński, który, z powodu swego duchownego stanu, otrzymał pewne złagodzenie reżimu. Kontakty aresztantów przez otwór w ścianie były korzystne

68

dla obydwu. Przez tajny otwór Morgenbesser dostawał od duchownego różne delikatesy, nawet wino, które przynosili parafianie swojemu księdzu, a duchowny znalazł cierpliwego słuchacza opowieści z życia parafii w Sokołowie. Morgenbesser notował skrupulatnie te bajeczki, a z czasem napisał humorystyczny poemat Obrona Sokołowa. Poemat pisany był na bieliźnie drzazgą zanurzoną w atramencie własnej produkcji, z tłuczonej cegły. Ukończony 8 maja 1844 r. poemat przekazywany był z celi do celi, wywołując wokół zdrowy śmiech. Wyszedłszy na wolność, Morgenbesser wydał drukiem ten utwór. Po latach poemat ten miał jeszcze kilka wydań.

Babski wójt i jego czeladź

—c^sg^o—

Zebrak-biznesmen

Starosta ubóstwa

Żebrackie specjalizacje

„O karmieniu prawdziwych ubogich"

Pożar za rogatką Janowską

Republika dziadowska

Ofiara loterii

Zebrak-model

—cz^^g^c^—

—CZ^^^C3-----

Spotykamy się z nimi codziennie. Są w różnym wieku i różnej płci, odziani w łachmany lub całkiem dostatnie rzeczy, brudni i zadbani, bezzębni i ze złotymi koronkami; proszą nas o jałmużnę. Można by tu dyskutować o moralnych i estetycznych stronach dziadowania, jego socjalnym i ekonomicznym podłożu. Można litować się czy nienawidzić żebraków, jednak nie zauważyć ich nie sposób. Dziś nędzarze są nieodzowną częścią kolorytu lwowskiej ulicy. Patrząc głębiej w przeszłość, zobaczymy tam tych samych biedaków.

Jak zaznacza wspaniały znawca dawnego Lwowa Paweł Gran-kin, żebracze grupy istniałały we Lwowie już od 1471 r. Ówcześni nędzarze zbierali się „na Bajkach", w rejonach dzisiejszej ulicy Kijowskiej. Żebrali nie tylko w mieście, ale również w pobliskich cerkwiach i klasztorach. Szczególną popularnością cieszyła się cerkiew św. Jura i kościół św. Stanisława. Powszechnie żebrali przy przydrożnych krzyżach i kapliczkach, które wiodły do Lwowa. Częstym miejscem spotkań biedaków przy końcu XVI w. była figurka Męki Pańskiej, postawiona przez Erazma Syksta. Miejskie kroniki wspominają „Trzęsigłowę" - „starszego" wśród lwowskich żebraków, który przesiadywał pod wspomnianą figurą.

Logiczne wydaje się stwierdzenie, iż biedacy we Lwowie byli od zawsze. Dokumenty z dawnych czasów świadczą, że żebractwo było kiedyś bardziej uporządkowane. Już na początku XVI w. we Lwowie istniały korporacje żebraków, czy też, jak ich zwano, dziadów. Dziadowska firma miała własny emblemat i prawo prowadzenia ksiąg rachunkowych. Znany ukraiński historyk Iwan Krypiakewycz uważał dziadowskie przedsiębiorstwo za jedyny profesjonalny miejski związek, który nie dyskryminował swoich członków za religijne czy polityczne poglądy.

71

Zebry.

Rys. S. Dębickiego

Rusini, którzy należeli do owej spółki, byli ograniczeni chyba jedynie w tym, że nie mogli korzystać z miejskiej łaźni. Stanowiła o tym konstytucja z 1496 r. w sprawie żebraków. Nędzarze dzielili się na trzy kategorie. Do pierwszej należeli ci, którym miasto nadało przywilej publicznego żebrania. Na drugą kategorię składały się osoby niezdolne do pracy z przyczyn fizycznych i psychicznych, oczywiście odpowiednio udokumentowanych. Trzecią grupę stanowiły osoby zdrowe lecz zbyt leniwe, aby uczciwie zarabiać na życie. „Nielegalnych" żebraków prawo nakazywało odsyłać do prac przy budowie fortyfikacji. W przypadku, kiedy miejskie władze zaniedbały swoje urzędowe obowiązki ujawniania takich właśnie jałmużników, na wójta nakładano mandat. Sejmowa konstytucja z 1588 r. potwierdzała ustawę z 1496 г., а zarazem ustanowiła nałożenie odpowiedzialności na miejscową władzę za niedostateczną walkę z nielegalnymi nędzarzami.

W 1515 r. miasto stworzyło specjalne stanowisko nadzoru nad dziadami - starosty dziadów (judex pedanus), którego lwowianie nazywali „babskim wójtem" lub „starostą ubóstwa". Wybranemu spośród biedaków staroście miasto płaciło 3 gr na tydzień. Obowiązki starosty ubóstwa polegały na sprawowaniu pieczy nad żebrakami, nierobami i włóczęgami oraz na wypędzaniu „cudzych" żebraków z miasta. W tym czasie uważano, iż na wsi - gdzie zawsze potrzebne są ręce do pracy - każdy mógłby zarobić na chleb, podejmując się prac najemnych. W latach 1520-1530 lwowscy Rusini mogli nawet pochwalić się kierownictwem żebraczego „związku zawodowego". Starostą ubóstwa (starosta mendicorum) w tamtych czasach był Makar, jeden z trzech sławnych wówczas nędzarzy Lwowa.

72

Tradycyjnym skupiskiem żebraków w dawnym Lwowie były wzgórza: Żebracza Góra oraz Kalicza Góra (obecnie ulice Kołessy i Kalicza Góra). Nie wszyscy jednak biedacy mieszkali w wyżej wymienionych miejscach. Archiwalne dokumenty świadczą, iż dziady zamieszkiwali w różnych częściach miasta. Żebrak Makar mieszkał na Krakowskim Przedmieściu - Kłymko na ulicy Szpitalnej, Tymko - na Palczykowskiej, „na końcu od pola".

Wśród nędzarzy zdarzali się i tacy, którzy mieli własny domek i kawałek ziemi, oczywiście bardzo skromne; w dokumentach spotykamy zapisy w zdrobniałej formie - „domeczek i ogródeczek". Cena tych włości była bardzo niska - od 3 do 16 zł. Niektórzy żebracy mieli swoje rodziny. W miejskich aktach zachowały się zapiski z początku XVI w. o dzieciach żebraków „Makar miał Iwancia i Chwedję, Kłymko - Ostapka i Oryśku".

Ciekawe, że oprócz żebrania dorabiali sobie także w inny sposób. Np. wspomniany wyżej Kłymko próbował sprzedać jakieś towary, kupiwszy je uprzednio od zamożnego obywatela Wolfganga Scholtza za 30 zł, jednak z niewielkim skutkiem. O marnym biznesowym sukcesie lwowskiego żebraka z XVI w. świadczy czas, w jakim oddawał pieniądze Scholtzowi. Na kompletny zwrot długu Scholtz był zmuszony czekać 6 lat. Pożyczkę Kłymko uzyskał pod gwarancję „na swoich dobrach i majątkach, rzeczach handlowych, które miał lub będzie miał".

Od czasu do czasu uczynki żebraków trafiały na karty kronik historycznych. Tak np. jesienią 1672 г., kiedy wojska tureckie zaprzestały oblegać miasto, lwowscy żebracy wraz z biedotą miejską niczym zgraja sępów rzucili się na porzucony przez Turków tabor (dziś Góra Wronowskich). Szukali pożywienia i rozkopywali mogiły, odzierając już niemal rozłożone ciała z bielizny i pogrzebowych całunów.

O jałmużnę, jak było w zwyczaju, biedacy prosili przy cerkwiach i kościołach, i przy wejściu na cmentarz. Mieszkańcy położonego za murami przytułku dla chorych na trąd, założonego we Lwowie

73

Włóczędzy. Rys. z XVII w.

już w pierwszym kwartale XV w., prosili o jałmużnę w bramach miasta. Trędowaci nosili rękawiczki lub korzystali z torebek przymocowanych do długich kijów, aby nie zbliżać się do zdrowych ludzi. Tradycyjnie jałmużnę rozdawano w czasie otwierania cerkwi, kościoła, wizyt wysokich dostojników, świąt państwowych, przyznawania wyróżnień za zasługi wojskowe.

W zależności od sposobu wypraszania jałmużny, średniowieczni żebracy dzielili się na kilka grup. Największą grupę ówczesnych dziadów tworzyli upośledzeni fizycznie i inwalidzi. Zwyczajowo żebracy opowiadali, że ich kalectwo jest konsekwencją wojen i tortur, doświadczonych podczas wędrówek, w czasie których byli jednocześnie przymuszani do wyrzeczenia się chrześcijaństwa oraz przejścia na mahometanizm lub pogaństwo. Bardzo rozpowszechnionym sposobem wypraszania pieniędzy była niby to potrzeba wykupienia najbliższych z tureckiej niewoli, albo nawet samego siebie - „wypuszczonego na słowo honoru". Na potwierdzenie własnych słów żebracy demonstrowali kajdany, w których ich przetrzymywano, oraz dokumenty, zapisane w obcych językach. Religijno-mistyczny sposób dziadowania przejawiał się w obwieszaniu świętymi obrazkami i precjozami, świadczącymi o pielgrzymkach do Palestyny. Żebracy przy okazji sprzedawali słoiczki z wodą z rzeki Jordan i drzazgi ze Świętego Krzyża Zbawiciela, kamienie z Golgoty i inne pamiątki oraz lecznicze drobiazgi. Zamiast dzisiejszego „Proszę dajcie, jadę do Kijowa (Charkowa), pieniądze ukradli, żona chora", na ulicach średniowiecznego Lwowa można było usłyszeć: „Dajcie, dopiero co z Rzymu

74

Lwowski żebrak. Rys. z 1749 r.

(Palestyny) przyjechałem, po świętych miejscach chodziłem". Każdy szanujący się żebrak musiał odbyć kilka pielgrzymek, znać główne pieśni cerkiewne, orientować się w sprawach dogmatyki, czasem bywał nawet mistykiem. Lubelski burmistrz i poeta epoki renesansu Sebastian Fabian Klonowie (1545-1602) napisał poemat o galicyjskich żebrakach Worek judaszowy, gdzie wymienił główne profesje żebraków i ich specjalizacje. W 1612 r. ukazał się satyryczny poemat o życiu żebraków w Rzeczypospolitej Peregrynacja dziadowska.

Psychologia wypraszania jałmużny w następnych latach się nie zmieniła. W wydanym w 1885 r. we Lwowie przez Franciszka Ksawerego Mroczka zarysie etnograficznym znajdujemy przykłady starych żebraczych powiedzeń: „Tatuńciu miłościwy, Sokole ulubiony! Panoczku! Nie mijajcie biednego kaleki, ślepego, ciemnego, bezrobotnego! Hejże, tatuśku, spójrz na mnie łaskawym okiem!" itd.

Na ogół uważano, iż dziady byli bliżej Boga niż przeciętni obywatele, gdyż więcej mieli wolnego czasu i więcej się modlili. Dając żebrakom jałmużnę, ludzie przykazywali im jednocześnie modlić się za konkretne osoby. Wierzono, iż na niedającego nędzarzowi datku spadnie kara w postaci choroby. Inna legenda głosiła, iż po śmierci każdy mógł liczyć na odpuszczenie grzechów proporcjonalnie do wysokości jałmużny danej żebrakom.

Już w latach 70. XTV w. istniał przytułek dla biedaków w szpitalu przy kościele św. Elżbiety, który mieścił się na dzisiejszym placu Iwana Pidkowy. Od 1403 r. działał dziadowski szpital św. Ducha. Na początku XVII w. klasztor św. Łazarza, położony na Kaliczej

75

Górze, przeniesiono do specjalnie zbudowanego pomieszczenia przy obecnej ulicy Kopernika. W klasztorze tym spokój odnajdowali nie tylko kalecy i ubodzy, ale również stare brzydkie panny, które nie wyszły za mąż i pomagały zbierać pieniądze na utrzymanie żebraków. Dla biedaków i żebraków wszystkie klasztory Lwowa organizowały obiady i kolacje. Bernardyni codziennie karmili 20-30 osób, dominikanie 30, franciszkanie aż 60. Oprócz tego wszystkie zakony rozdawały chleb i dawały magistratowi ofiary dla ubogich w wysokości 300-500 zł na rok. Wyjątkową „szczodrością" wsławili się lwowscy jezuici, którzy nie karmili żebraków, lecz każdego miesiąca dawali magistratowi 5 zł na potrzeby nieszczęsnych starców i ubogich.

Magistrat średniowiecznego Lwowa był stosunkowo tolerancyjny dla miejskich żebraków. Przeprowadzono tylko kilka szerokich kampanii mających na celu oczyszczenie miasta z biedoty. Anty-żebracze akcje stosowano w czasach, gdy istniało zagrożenie pomorem, chcąc oczyścić miasto z jego nosicieli. I tak w 1548 r. ustanowiono specjalną posadę dozorcy, który strzegł porządku sanitarnego w mieście; w zakresie jego kompetencji znajdowało się też wypędzanie dziadów z miasta. O świcie rewizor wraz ze strażą miejską obchodził miasto i wyganiał żebraków za mury. W normalnych czasach biedacy nie potrzebowali takiego nadzoru. Za żebraka w roku 1559 przebrał się książę Symeon Słucki i, oszukując w ten sposób strażników, próbował dostać się do Halszki Ostrogskiej, która schroniła się u dominikanów przed prześladowcami.

W ХУІП w. liczba żebraków we Lwowie znacznie się zwiększyła. Sprzyjały temu upadek ekonomiczny Rzeczypospolitej i niepewne czasy polityczne. We Lwowie większość budynków niszczała, niwecząc tym samym przytułki dla bezdomnych. Do walki z szerzącym się żebractwem zabrali się austriaccy właściciele. Na dużą liczbę nędzników zwrócił uwagę podczas swej wizyty we Lwowie Józef II. Życząc sobie rozwiązania tego problemu, cesarz odwiedził szpital dla żebraków i kalek. W wydanym w 1786 r. przez urząd rozporządzeniu „O karmieniu prawdziwych ubogich" polecano

76

stworzyć przy cerkwiach i kościołach społeczne komitety, zbierające pieniądze na utrzymanie biedoty. Według urzędników, codziennie wydawano na wyżywienie biedaków nie mniej niż 3 krajcary na dorosłego i 1,5 krajcara na dziecko.

W 1787 r. zreorganizowano nadzór nad żebrakami. Wówczas to zjednoczono szpitale przy kościołach św. Ducha, św. Stanisława i św. Łazarza i utworzono miejski zakład dla kalek. We wrześniu następnego roku ogłoszono „Rozporządzenie o społecznym bezpieczeństwie", zgodnie z którym „żebraków, którzy śpią na ulicach" nakazano zamykać na 24 godziny w więzieniu. Podczas ostrej zimy w 1803 г., kiedy na przedmieściach zamarzło kilka osób, lwowski magistrat zmuszony był uruchomić dla żebraków specjalne noclegownie. W kilku miejscach we Lwowie biedakom wydawano ciepłe posiłki. Czynsz i drewno dla tych zakładów opłacało miasto. Żebractwo w dalszym ciągu się szerzyło, więc w 1811 r. gubernator stworzył komisję do spraw żebraków i ubogich. W jej skład weszli przedstawiciele magistratu i wszystkich świątyń miasta, przewodniczącym został ormiański duchowny Jan Szymonowicz. Z inicjatywy gubernatora 22 lutego 1811 r. przeprowadzono rewizję i spis wszystkich żebraków. „Cudzych", wśród których najwięcej było przybyszy z Bukowiny, wysiedlono z miasta, a swoich odesłano do zakładu dla ubogich. Na mocy rozporządzenia namiestników z 1 marca tego samego roku przy zakładzie dla ubogich stworzono Dom Pracy, aby żebracy mogli zarabiać na swoje utrzymanie. Po krwawych wojnach napoleońskich w 1814 i 1816 r. wydano rozporządzenia w sprawie żebraków-kalek wojennych. Takich inwalidów nakazano odprawić do rewirów wojskowych, by tam sprawdzono ich przydatność do służby wojskowej. W 1860 r. założono dobroczynne towarzystwo św. Józefa z Arymatei, które na własny koszt opiekowało się biednymi i żebrakami. W ciągu następnego ćwierćwiecza towarzystwo pochowało 16 000 osób.

17 listopada 1888 r. zakład dla ubogich otrzymał swój statut. W 1893 r. miasto wyłożyło 28 000 reńskich na zakup wielkiej noclegowni. W następnych latach corocznie wydawano 4000

77

reńskicft i dostarczano drewno na ogrzewanie pomieszczeń Przytułku zimą. Nowa noclegownia, oddzielająca mężczyzn i dzieci, mieściła się przy ulicy Kleparowskiej. Przy zakładzie pracowały Warsztaty, wytwarzające meble, obuwie i plecione chodniki. Na święta do noclegowni przychodzili rzymscy i grekokatoliccy dUchowni. Pod koniec minionego stulecia w zakładzie corocznie zimowało blisko 400 osób. Pierwszego listopada 1893 r. tworzono podobny przytułek dla kobiet, którym opiekowały się mniszki z różnych zakonów.

W drugiej połowie XIX w. za miejską rogatką Łyczakowa przez jakiś csas istniała prawdziwa żebracza republika. Mieszkali tam starcy, wspólnie prowadzący gospodarstwo. Ponieważ ich chałupki stały już na terenie Krywczyc, lwowska policja przymykała na nie oczy. Nędznicy, czując się coraz pewniej, poczęli dokuczać pobliskiemu otoczeniu. Kiedy ich orgie przeszły wszelkie granice wytrzymałości, ingerowała policja. Biedota została wygnana z Krywczyc i przesiedliła się do północnej części Lwowa.

W latach 80. XIX w. darmowym legowiskiem lwowskich żebraków były stosy siana Józefa Rosnera za rogatką Janowską. Siano, które przemysłowiec gromadził dla austriackiej armii, przechowywał w szopach odkrytych ze wszystkich stron i dlatego stale nocowali tam włóczędzy. Szczególnie zimą większość biedaków szukała noclegu w składach Rosnera. Liczba gromadzących się tam osób była tak wielka, że nic dziwnego, iż wreszcie zakończyło się to tragedią. 17 stycznia 1886 r. o godzinie czwartej rano składy Rosnera podpalono. Na miejsce pożaru szybko dotarli strażacy i tłum lwowian, ale nie zapobiegli katastrofie. Z dymem poszło kilka tysięcy metrów sześciennych siana pierwszej klasy, przeznaczonego dla cesarskiej kawalerii. Nie to było najstraszniejsze. W płomieniach zginęło kilkudziesięciu żebraków i włóczęgów. Uratowano jedynie dwóch, których z narażeniem życia wyciągnął z ognia piekarz Kazimierz Zajączkowski. Po pożarze zebrano z pogorzeliska ludzkie kości, złożono je do sześciu ogromnych trumien i pochowano na cmentarzu Stryjskim. Dziś lwowianie,

78

spacerujący po Stryjskim parku, nie podejrzewają, iż pod ich stopami spoczywają ofiary pożaru z 1886 r.

Pośród tych, którzy zaginęli, był również znany wówczas w mieście żebrak Julian Sz., który pochodził z bogatej i szanowanej rodziny. Jego los mógłby się stać tematem dydaktycznej opowieści, przestrzegającej przed skutkami nadmiernej dumy i bezmyślnych pasji. Julian był oficerem austriackiej armii. Po otrzymaniu ogromnego spadku zaczaj prowadzić hulaszcze i burzliwe życie. Grubiań-ski i obojętny dla poddanych, niecierpliwy w stosunku do kolegów na służbie, nie miał nigdy prawdziwych przyjaciół. Szybko roztrwonił pieniądze rodziców, popadł w długi, a za ciągłe skandale zwolniono go ze służby. Straciwszy wszystkie środki do życia, zbankrutowany oficer zaczął żebrać. Swój nieszczęsny żywot zakończył pamiętnej styczniowej nocy za rogatką Janowską.

Oprócz pieniężnych ofiar i obiadów dla dziadów w klasztorach i noclegowniach, we Lwowie goszczono także żebraków w prywatnych mieszkaniach. Niektórzy biedacy robili sobie plan na cały tydzień, do którego mieszkania w którym dniu pójść, aby otrzymać miskę ciepłej zupy czy kawałek mięsa. Zdarzały się komiczne sytuacje, kiedy pewni siebie żebracy krytykowali kulinarne zdolności gospodyni, a niekiedy składali nawet propozycje, co mogliby zjeść w następnym tygodniu. Na łyczakowskim przedmieściu organizowano czasami bale dla żebraków! Kupowano wódkę i piwo, zabijano świnię i zapraszano prosto z ulicy 12 żebraków na bankiet. Gościom usługiwał sam gospodarz. Żebraków należało napoić i nakarmić, póki nie posnęli przy stole. Autor zarysu historii lwowskich przedmieść, Adam Krajewski, uważał takie bankiety za rodzaj pokuty miejscowego ludu za ciągłe bójki i pijaństwo, jakimi wsławił się Łyczaków.

Niektórzy z lwowskich nędzarzy byli bardzo znani i na trwałe wpisali się do opowieści, przekazywanych z ust do ust. Smutna historia przydarzyła się jednemu majstrowi zajmującemu się stolarstwem. Józef, człek niepokaźnego wzrostu, w 1910 r. regularnie prosił o jałmużnę przy katedrze łacińskiej. Znany lwowski

79

Żebrak z Winnik. Rys. W. Szolgini

historyk literatury i pisarz, Jan Parandowski, na podstawie opowieści swej babci, przekazał smutną historię jego życia. Józef był dobrym majstrem i nieźle zarabiał. Żył samotnie - nie biedował. Ale miał jedną namiętność - lubił grać na loterii. Jak opowiadała babcia Parandowskiego, pewnego razu Józef nakleił dopiero co kupiony los na loterii na drzwi swego mieszkania. Podjął bowiem decyzję, że już nigdy więcej nie zagra i tak oto zakończy swoją pasję, której oddał 20 lat. Tymczasem wygrał. Upewniwszy się, że liczby, które zakreślił, zgadzają się z wylosowanymi, Józef rozpłakał się. Obawiając się o całość kwitu podczas odklejania, po prostu zdjął drzwi i powiózł je na taczce do pasażu Andriollego, gdzie mieścił się budynek loterii. Jak można było się spodziewać, pracownicy loterii odmówili wypłaty wygranej, argumentując, że drzwi do teczki z dokumentami nie wejdą. Wreszcie naczelnik nakazał

80

zostawić drzwi do wyjaśnienia. Józef tak uczynił, a kiedy wrócił do domu, zobaczył, że go obrabowano. Korzystając ze sprzyjającej okazji - braku drzwi - złodzieje wynieśli z mieszkania wszystko, łącznie z meblami. A kiedy jeszcze okazało się, iż nastąpiła pomyłka i nie było żadnej wygranej, Józef poszedł żebrać.

Nie wszyscy biedacy zdawali się na łaskę dobroczyńców. Legalnym sposobem na zarabianie pieniędzy było chodzenie po dworach z katarynką. „Gdybym nie miał katarynki - musiałbym iść w żebry" - mawiał uliczny muzykant. Pojawiali się we Lwowie i prawdziwi lirnicy. O spotkaniu z jednym z barwnych żebraków w Winnikach, w przeddzień II wojny światowej, opowiadał krakowski architekt Witold Szolginia.

Inni biedacy dorabiali sobie, wykonując niewielkie zadania lub polecenia mieszkańców i gości miasta. W szczególny sposób na początku XX w. zarabiał na życie stary żebrak, prosząc na placu obok katedry św. Jura. Mieszkał w grocie, którą własnoręcznie wykopał na miejscu, gdzie miał powstać budynek. Budowa z niewiadomych przyczyn się zatrzymała, a dziad latem i zimą żył w norze. Za kołdrę służyło mu wielkie rade palto.

Barwny dziad pracował jako model. Studenci Akademii Sztuk Pięknych prowadzili spory ze studentami politechniki o to, kto pierwszy będzie rysować żebraka. Wspaniała biała broda, wysokie sokratesowskie czoło, tajemniczy uśmiech spod równie wspaniałych wąsów to „twórcze amplua" dziada. Jego twarz inspirowała do malowania wizerunku świętych. Za swojego życia samotny żebrak zdążył zostać św. Piotrem, Józefem, Wojciechem i mniej znanymi postaciami z Biblii. Przy dobrej pogodzie studenci malowali dziada na skwerze obok politechniki lub przy katedrze św. Jura.

Za pozowanie dziad pobierał od studentów pieniądze. Nie było ustalonej taksy, nie wstydził się także wzięcia wódki. A jednak nie spijał się i nie tracił „cennego" wyglądu. Ulubionym zajęciem żebraka-modela była podróż tramwajem od początku do końca jakiejś trasy. Niekiedy, upijając się uprzednio w szynku Kijaka, dziad przyczepiał się do konduktora ze śmiesznymi zapytaniami,

6 — Szemrany.

81

Targ na Rynku we Lwowie. Zdjęcie z początku XX w.

czym rozbawiał cały tramwaj. Będąc w dobrym nastroju, pokazywał swój medal, który niby to otrzymał w bitwie pod Sadową, wyjaśniał, że wynagrodzono go za „szybkie nogi", bo jako jedyny w batalionie uciekł przed Prusakami. W przededniu wojny światowej dziad znikł ze Lwowa. Opowiadano później, iż pojechał do Snopkowa na zaproszenie malarza Kazimierza Sichulskiego, który zaproponował mu tam na stałe mieszkanie.

Inną kategorię miejskich żebraków stanowili wariaci i nie byli to wyłącznie starcy. Nie tylko dawano im jałmużnę, w zwyczaju było opłacanie zrobionej na niby „usługi". Legendarny Głupi Jaś, stojąc godzinami przed hotelem „George'a", kon-fidencyjnie uprzedzał przechodniów, aby nie kupowali od jego matki barszczu, gdyż utopił się w nim szczur. Historia ze szczurem naprawdę się zdarzyła, a długi język Jaśka doszczętnie zepsuł reputację matki, która w latach 80. XIX w. handlowała na Rynku barszczem obok straganów z kwiatami. Kiedy umarła, Jaś dalej opowiadał tę samą historię. Ciekawy był fakt, iż

82

Jasiek oddawał część jałmużny, którą otrzymywał za „mroczne informacje" o utopionym w barszczu szczurze. Otrzymane od Jasia pieniądze uważano za talizman i noszono w portfelu na szczęście. Twierdzono, iż takie monety pomagały przy grze w karty.

o^?^o

W szponach hazardu

Gra w kości

Karty w księgarniach

Karciane zabawy

Zakaz gier hazardowych

„Czarna kasa"

Zdobyte i utracone fortuny

Kodeks lwowskich karciarzy

Znani lwowscy karciarze

—cz^^^zd—

Całe nasze życie to gra, a wygrywają w niej szulerzy" - mawiał hiszpański satyryk Francisco Cevedo. Sprawdzając prawdziwość tych słów, zauważamy, że ludzie lubią kusić los. Specjalnie dla nich wymyślono gry hazardowe, które są formą dobrowolnego szaleństwa.

Najdawniejszą zabawą miłośników gry i ryzyka były kości. Znane były już w antycznej Grecji i Rzymie, a klasyczną formę osiągnęły w średniowieczu. Jak świadczą dokumenty, w połowie XIV w. chorobliwa skłonność do gry w kości na pieniądze była powszechna na ziemiach państwa polskiego, a stamtąd przeszła do Galicji. Już w 1387 r. lwowski magistrat wydał rozporządzenie zakazujące gry w kości w granicach miasta. Na tego, kto naruszył ten zakaz, nakładano mandat w wysokości 48 gr. Przy czym zaznaczono, że uczestnicy gry zobowiązani są do zwrotu sobie nawzajem wygranej. Szczególnie karano szynkarzy, którzy zezwalali na gry hazardowe w swoich gospodach. Po dwóch upomnieniach magistrat odbierał możliwość prowadzenia szynku.

Gra w kości, choć nie należała do zabaw wysublimowanych i szlachetnych, mimo zakazów i moralizujących upomnień przetrwała aż do końca XVIII w. Przede wszystkim popularna była w środowisku żołnierzy i w niższych warstwach społecznych. Poeta i wojak Zbigniew Morsztyn (1628-1689), cioteczny brat znanego polskiego poety Jana Andrzeja Morsztyna (1620-1693), nazwał grę w kości „grą hołoty i szachrajów". W jednym z jego utworów spotykamy strofę, w której kpi z łatwowiernych prostaków pragnących wygrać z profesjonalnymi „kosterami", czyli szachrajami. Nazwa „koster" w języku polskim przeszła wkrótce i na karciarzy--oszukańców. W XVI w. nazwę tę częściowo wyparł pochodzący z francuskiego „szuler". Aby oszukać partnerów, opisywał młodszy

85

Gra w kości.

Rycina średniowieczna

Morsztyn, w kostce do gry wydłubywano otwór, w który wlewano rtęć. Udoskonalona w ten sposób kostka przez cały czas padała wygrywającą stroną do góry. Podmienianie kości w trakcie gry było kwestią wprawy.

Posiadania kości do gry w domach prywatnych nie taktowano jako przestępstwo, gdyż oprócz hazardu kości służyły również do przepowiadania przyszłości. Istniały specjalne zbiory pomagające odczytać znaczenie kombinacji cyfrowych jakie wypadały w wyniku rzutu kośćmi. Kości, a w późniejszym czasie karty, mogły „prorokować" daleką podróż, spotkanie z ukochanym lub

więzienie.

Gry karciane rozpowszechniły się we Lwowie w XVI w. Kolorowe prostokąty papieru trafiły do Europy z Bliskiego Wschodu i dotarły na nasze ziemie przez Czechy i Polskę. O grze, która trafiła do Galicji, wspominał już Sebastian Fabian Klonowie. W wydanym w 1584 r. w Krakowie poemacie Roxolania, napisanym po łacinie, jest wiele ciekawych faktów z historii ziem zachodnioukraińskich. Klonowie opisuje, że entuzjaści kart na początku zaczynali grać na palce, później na orzechy, a „potem i pieniądze stawiali". Z utworu dowiadujemy się również o różnych odmianach szulerstwa. Już przed czterystoma laty istnieli podstawiani fałszywi świadkowie, którzy za odpowiednią opłatą wszczynali kłótnie przy grze; byli również podglądacze stojący za plecami graczy, którzy, używając specjalnie opracowanego systemu sygnałów, informowali o ich kartach.

W XVI w. karty postrzegano jako grę ludzi głupich, ograniczonych, niezdolnych do nawiązania normalnej rozmowy. „Z durniem - karty,

z mądrym - żarty" - głosiło ówczesne przysłowie. Tym niemniej nie brakowało ludzi, niepretendujących do szczególnego intelek-tualizmu i niemających nic przeciwko temu, aby się zabawić.

Oczywiste, że nasze miasto także nie pozostawało w tyle za nowymi trendami mody. Inwentarz lwowskiej księgarni, pozostały po śmierci w 1559 r. Piotra z Poznania, wśród różnorodnych pozycji wspomina o kartach do gry, które sprzedawał właściciel sklepu. Jak wielki był popyt na karty, świadczy fakt, iż sprzedawca miał ich pokaźną liczbę - pięć tuzinów, tzn. 60 talii. W inwentarzu księgarni Jana Rrzenowicza z 1653 r. w asortymencie figurują cztery rodzaje kart: norymberskie, krakowskie, wrocławskie i francuskie. Co prawda, wyżej wspomniany sklep należał do „biednych kramarzy", handlujących tanimi towarami.

W zależności od statusu społecznego i materialnego, poziomu wykształcenia i intelektu, mieszkańcy dawnego Lwowa wybierali różne gry karciane. W XVII w. najbardziej rozpowszechnionymi wśród lwowiaków grami były: pikieta, chapanka i kupiec. Trochę trudniejsza pikieta pochodziła z Francji, dwie następne gry - miejscowy wynalazek - były proste jak drut. Później pojawiły się: tiurma, pasza, trink, premier, pancerola.

Z czasem stosunek do kart zaczął się zmieniać. Arystokracja rehabilitowała karty z powodu ciągłych w drugiej połowie XVII w. wojen. W obozowym życiu gra ratowała od nudów i odwracała na chwilę uwagę od nieprzyjemnej codzienności. Z wojennych wędrówek karty trafiały do szlacheckich majątków i pałaców. Karty stały się popularne na dworze królewskim w Warszawie, modę tę wprowadziły francuskie narzeczone polskich królów: Maria

Gra w karty. Rysunek D. Chodowieckiego, 1778 r.

87

d'Arquien i Maria Gonzaga. Właśnie z tych czasów dowiadujemy się o pierwszej wielkiej karcianej wygranej w Rzeczypospolitej. Litewski szlachcic Karol Stanisław Radziwiłł ograł brata królowej, hrabiego de Molini na 14 tysięcy talarów. Podczas pertraktacji moskiewsko-polskich, które toczyły się we Lwowie w 1686 r. i zakończyły się podpisaniem Pokoju Wieczystego, dzielącego Ukrainę wzdłuż Dniepru między Rzeczpospolitą a Moskwę, w przerwach między dyplomatycznymi debatami posłowie grali ze sobą w karty. Z Moskalami grała wówczas w karty wspomniana już Maria Kazimiera d'Arquien, będąca już żoną Jana Sobieskiego i polską królową, zwaną Marysieńką.

W XVIII w. stały się popularne: włoski tryszak, francuski mariasz, niemiecki drużbart. W czasach Augusta ПІ (1733-1763) pojawił się faraon - gra, która w niedługim czasie znalazła znaczną liczbę zwolenników. W faraona wyjątkowo grało się na pieniądze, co moralistom dało podstawę do oskarżania tej gry o zgubny wpływ społeczny. Jeszcze w drugiej połowie XIX w. we Lwowie przeciwnicy hazardu drukowali satyryczne antykarciarskie teksty, w których wyśmiewali się z graczy w faraona. Jedną z wydanych wówczas filipik był poemat Konstantego Gaszyńskiego Gra i karciarze.

W końcu XVIII w. gra w karty już należała do typowych zabaw mieszkańców naszego miasta. Modne gry w owym czasie to ćwik, wist i egzotyczny kwindel, wymagający udziału pięciu osób. Rząd domagał się zakazu gier hazardowych. Pierwszego maja 1784 r. cesarz Józef U i minister Kollowrat podpisali nakaz, który zabraniał gier hazardowych i nakładał kary na graczy oraz na mieszkania, które dawały im schronienie. Mandat za naruszenie zakazu wynosił 300 florenów. Oddzielnie zadekretowano, że donosiciel, który powiadomi o potajemnych zebraniach amatorów hazardu, otrzyma trzecią część sumy od mandatu - 100 florenów (rząd gwarantował utrzymanie w tajemnicy nazwisk donosicieli).

Mimo urzędowych zakazów, miłośnicy gier hazardowych zbierali się potajemnie w prywatnych mieszkaniach. Miejscami gier kar-

88

ciarzy stały się we Lwowie domostwa Ponińskich, Szumlańskich, Korytowskich, a nawet królewskie pokoje w Rynku, gdzie mieszkał w tym czasie pisarz Kazimierz Rzewuski. Po powstaniu kościuszkowskim szczególną popularnością cieszył się salon karciany w domu Turkuła. Gospodarz tego budynku opowiadał gościom zabawną historię, która przydarzyła się podczas gry jego kuzynowi, Tadeuszowi, dobrze wychowanemu i prawemu człowiekowi. Kuzynowi przypadło grać w wista z partnerem, od którego strasznie śmierdziało. Zapach był nie do wytrzymania, Tadeusz starał się nie zwracać na to uwagi, gdyż właśnie wygrywał. Wreszcie nie wytrzymał i zmuszony był rzucić karty i przyznać się do porażki. Wujek opowiadał, że po tym zajściu młody elegant nigdy więcej nie przychodził na karciane rozgrywki. Zagorzały karciarz książę Poniński miał oddzielną specjalną kasę, do której zbierał pieniądze wygrane w karty i z której opłacał swoje przegrane. Kiedy w 1795 r. „czarna kasa" sięgnęła astronomicznej sumy - 94 000 florenów, książę nie kończył już nawet gry, zapewniając, że z pewnością dojdzie do 100 000 florenów. Długo jednak nie trzeba było czekać, aby fortuna się odwróciła. Poniński wyjechał ze Lwowa zaledwie z 20 000 florenów. Dwudziestosześcioletni Jan Duklan Ochocki wspominał w swoim

Plac Bernardyński w 1775 r. Rys. Z. Weiniga

89

pamiętniku, że po spędzeniu miesiąca we Lwowie kupił za wygraną karty karetę z parą dobrych koni angielskich, konia do jazdy wierzchem, meble do mieszkania i wynajął trzech służących. Hrabia Józef Kalinowski w ciągu nocy wygrał od młodego wówczas hrabiego Skarbka - przyszłego fundatora miejskiego teatru - kilka majątków ziemskich. Zaciskając zęby, Skarbek oddał przegraną, ale, jak później mówiono, przyrzekł nigdy więcej nie brać kart do ręki. Słowa zresztą nie dotrzymał. Korzystając z koniunktury, znany karciarz Walicki stworzył we Lwowie grupę szachrajów, którzy prowadzili nieuczciwą grę, oszukując zgłaszających się ochotników. Pewnego razu jednemu z członków tej przestępczej zgrai, Kacprowi Lubomirskiemu, udało się wygrać w trakcie jednego wieczoru 40 000 florenów. Szczególnie zaciekłe karciane rozgrywki toczyły się we Lwowie podczas corocznych zimowych kontraktów, na które zjeżdżali spragnieni mocnych wrażeń możni państwo. Na czas trwania kontraktów przyjeżdżali do Lwowa

- specjalnie pograć - znani karciarze: ksiądz Sierakowski, biskup wileński Masalski, szlachcice Miączyński i Chadzkiewicz. Ich i podobnych awanturników-szachrajów, nie zamierzających zamienić kart na cokolwiek innego, uwiecznił w Polskim Teofraście Kazimierz Rzewuski.

Salonowa gra stworzyła pewien styl. Nieodzownym atrybutem partyjek były masywne kandelabry, którymi -jak mówi przysłowie

- bito po głowach ujawnionych szachrajów. W drugiej połowie XVIII w. lwowscy hazardziści zamawiali eleganckie stoliki, specjalnie przystosowane do gry. Jedno z takich dzieł rzemiosła artystycznego, pięknie wykonane z drewna na wzór marmuru, z kieszeniami na wygrane, stoi dziś w bramie wieży zamku w Olesku. W zbiorach lwowskiej galerii sztuki zachowało się siedem karcianych stolików różnego typu z kolekcji zamku w Podhorcach.

W XIX w. ocena społeczna gry w karty się zmieniła. Zwykłej gry nie stawiano już pod osąd moralny i nie uważano za oznakę prostactwa. Znanym wielbicielem preferansa był wojskowy komen-

90

dant Lwowa, generał Wilhelm Hammerstein, który, jak mówi pogłoska, musiał odrywać się od partyjki, aby nadzorować przebieg ostrzału Lwowa w listopadzie 1848 r. Oprócz preferansa w XIX w. szczególną popularnością cieszył się sztos i diabełek. Na duże pieniądze we Lwowie już nie grano, chętni kusili los, jeżdżąc do sławnych karcianych salonów Europy - Benagera w Baden Baden i Blanca w Homburgu.

Karty z nerwowej i hazardowej zabawy stopniowo przekształciły się w całkiem miły obyczaj i relaks. Dużo więcej emocji wywoływał bilard, ulubiona rozrywka młodzieży studenckiej. W końcu XIX w. wielu ludzi przychodziło grać w karty do klubu czy kawiarni. Gospodarze pensjonatów dbali o stworzenie odpowiedniej atmosfery. Właściciele kawiarni także organizowali dla graczy zaciszne kąty, a dla klubowiczów zamawiali nawet specjalne meble. W latach 70. minionego stulecia po lwowskich kawiarniach krążyły składane przez pewnego żartownisia pisane ręcznie humorystyczne przepisy, dotyczące zachowania graczy i „kibiców". Podczas gry niedozwolone było: podglądanie cudzych kart, głośne komentowanie przebiegu gry, dawanie rad graczom, plucie na buty przeciwników itd.

Wielkim amatorem gry w karty był znany ukraiński mecenas i amator sztuki Mychajło Terlecki. W okresie międzywojennym był właścicielem apteki na Rynku (dziś apteka przy ul. Stawropihijskiej), która dawała mu niezły dochód, toteż mógł sobie pozwolić na taką „niewinną" zabawę, jak gra na pieniądze. Terlecki w karty grał źle i prawie zawsze przegrywał. Niepowodzenia nie zniechęcały zagorzałego zwolennika hazardu. Kiedy aptekarz niespodziewanie raz wygrał 3 złote, postanowił hucznie uczcić „zwycięstwo". Wprawdzie wobec regularnych przegranych sukces był więcej niż skromny, ale nie chodziło tu o pieniądze, tylko o zasadę. Podniecony Terlecki szedł przez miasto, gestykulując i zbierając po drodze tłum przyjaciół i znajomych. Napotkanych zapraszał na kolację, bo, jak mówił, dziś poszczęściło mu się w kartach i jest przy kasie. Wreszcie, zgromadziwszy 14 ludzi, „wiodący karciarz" zaprowadził

91

Kamienica Królewska we Lwowie. Zdjęcie z początku XX w.

wszystkich do restauracji. Zapłacił tam 36 złotych; Terłecki do późnej nocy opowiadał zaproszonym o tajemnicach gry w karty, ciesząc się swoją wygraną jak dziecko. Z wygranych w karty utrzymywał się i żył „pierwszy przedstawiciel ukraińskiej cyganerii na galicyjskiej ziemi", Osyp Szpytko.

92

Wyjątkowym mistrzem preferansa był wybitny kompozytor Stanisław Ludkiewicz. Ci, co go znali osobiście, opowiadali, że był tylko jeden sposób ogrania „Stasia" w karty. Kiedy podczas rozgrywania partyjki ktoś z obecnych zaczynał fałszywie nucić jakąś melodię, znany kompozytor zaczynał się denerwować. Ludkiewicz na początku robił śpiewakowi uwagi, a kiedy ten nie reagował, tracił w końcu kontrolę nad sobą i zaczynał mylić się w kartach. Bliscy znajomi wiedzieli o słabości maestra i dlatego specjalnie pomagali sobie w grze wokalnymi popisami.

Ostatni z lwowskiej kasty wielkich graczy w karty był wędrownik i geolog Emil Dunikowski. Pracując na kontrakcie w Meksyku na początku XX w., znalazł tam złoża nafty i wzbogacił się. Dunikowski przyjechał do Lwowa jako bajecznie bogaty człowiek, lecz, grając ciągle w karty na pieniądze, wkrótce wszystko stracił. Milioner-pechowiec umarł w ubóstwie. Jego syn, wychowany jeszcze w czasach bogactwa, nie doczekał się milionowego spadku i, bolejąc nad stratą majątku, nie wytrzymał ciosów losu, zwariował. Biedny chłopiec próbował jak w średniowieczu znaleźć kamień filozoficzny, który miał mu przywrócić utraconą przez ojca fortunę.

—c^gg^o—

/~1hęc skorzystania z cudzego majątku czy sięganie po niezasłużone tytuły to sprawy stare jak świat. Nigdy nie brakowało osób przypisujących sobie czyjeś funkcje, by podawać się za sławnych i szanowanych, a tym samym wprowadzać wszystkich dookoła w błąd. Lwów znajdował się niejednokrotnie na ścieżkach zwolenników takich gier.

Pierwszym znanym z kart historii samozwańcem, który za-szczycił swoją obecnością Lwów, był pretendent do tronu Księstwa Multami [Hospodarstwo Wołoskie], który przybył do naszego miasta w 1531 r. i tu zwrócił się do władz miejskich o materialne wsparcie. Oczywiście jego historia budziła pewne wątpliwości bo mieszkał w mieście całkiem jak osoba prywatna. Niestety w annałach historycznych nie zachowały się dokładniejsze informacje o tym człowieku, oprócz wzmianki, iż wysokie pochodzenie budziło wiele wątpliwości. Magistrat postanowił na wszelki wypadek me psuć stosunków z potencjalnym władcą Multanii i przyniósł mu w podarunku dwa złote. Ponieważ tron Multanii był zajęty, a innych wakansów nie przewidywano, kandydatowi nie pozostało mc innego, jak zatrzymać się w mieście na dłużej Przez rok miasto podarowało mu 12 gr na nowe buty. Dalszy los pretendenta do tronu był nieznany.

Nie ominął naszego miasta i sławny samozwaniec - Dymitr I awanturnik, uważany za zbiegłego moskiewskiego mnicha Grigorija Otnepjewa. Ciekawe, że lwowianie w ogóle nie widzieli w nim samozwańca. Lwów zorganizował nawet wystawne przyjęcie na czesc potencjalnego władcy Moskwy. Stolica Galicji była jednym z głównych punktów naboru najemników do pochodu na Moskwę organizowanego przez przedsiębiorczego zakonnika. Stosunek

95

Dymitr Samozwaniec I lwowiaków do „carewicza Dymitra" był należny monarsze. Miejski pisarz skrupulatnie zanotował w księdze wydatków magistratu lwowskiego sumę 12 zł 30 gr, którą 16 maja 1604 r. wydano na kupno wina w prezencie dla „koronowanej głowy". Nakaz zakupienia wina dla „carewicza" wydał osobiście burmistrz J. Wiotecki.

Dymitr Samozwaniec przebywał we Lwowie od późnej wiosny do jesieni 1604 r. Pretendenta na moskiewski tron pilnie obserwowali miejscowi prawosławni hierarchowie. Po tym jak 29 sierpnia po przybyciu z Sokolników przyszły władca wysłuchał w kościele jezuitów kazania superiora Adriana Radzimińskiego, lwowscy braciszkowie natychmiast wysłali pismo do Moskwy z powiadomieniem o „zdradzie". List, adresowany do cara Borysa Godunowa i patriarchy Jowa, dostarczył do Moskwy zwykły lwowski szewc Koranka. Dymitr Samozwaniec nie dowiedział się o donosie braciszków. Osiadłszy na dobre na Kremlu, samowładca podarował lwowskim braciszkom na budowę cerkwi 300 rubli gotówką i soboli na sumę 950 zł. Warto zaznaczyć, że do Moskwy razem z oszustem Dymitrem pojechał lwowianin, artysta-malarz Szymon Boguszowicz.

Lwów dosyć mocno ucierpiał z powodu wojsk Dymitra, które z początku przygotowywały się do wojny pod miastem, a wkrótce wracały z moskiewskiej ekspedycji znów przez Lwów. Wojacy i awanturnicy dotkliwie obrabowali przedmieścia. Do sprawy zmuszony był ustosunkować się sam król, wydając we wrześniu 1604 r. dwa uniwersały z surowym żądaniem wstrzymania grabieży wokół Lwowa.

96

Jeszcze jeden samozwaniec odbywał we Lwowie karę publicznego napiętnowania w 1643 r. Sprawa zaczęła się od tego, że pod koniec 1636 r. na Krymie zaginął szlachcic z bogatej i sławnej rodziny, Stanisław Daniłowicz. Powiadano, iż młodemu magnatowi, pojmanemu w południowych stepach w niewolę, osobiście odrąbał głowę Kantemir - z zemsty za to, że Polacy stracili jego pochwyconego w boju syna Mambeta. Głowę Ta-tarzyna odwieziono do sejmu w Warszawie i rzucono królowi do stóp.

Historia zabójstwa Daniłowicza wydawała się niemożliwa, gdyż Tatarzy nigdy nie mordowali wziętych do niewoli i wówczas zaczęły się szerzyć pogłoski, jakoby Daniłowicz się uratował. Mówiono, że wieść o jego śmierci rozpowszechniali nieżyczliwi mu ludzie. Dlatego kiedy w Krakowie pojawił się młody człowiek, nazywający siebie Daniłowiczem, mało kto mu nie wierzył. „Daniłowicz" pisał listy do rodzinnego majątku w Żółkwi, w których opowiadał o swoim szczęśliwym ocaleniu. Oprócz tego swoim sługom obiecał awansem wielkie prezenty, jeżeli w odpowiedni sposób będą witać swego „pana". Jednak z czasem wyłoniły się wątpliwości, a kiedy do Krakowa przybył jeden ze starych sług Daniłowicza, kłamcę zdemaskowano. Nie przejąwszy się ujawnieniem prawdy, aferzysta zaczął zapewniać wszystkich, że tak naprawdę to nie jest on prawdziwym Daniłowiczem, lecz Teofilem Pacem, synem pisarza ziemskiego. Los chciał, że do Krakowa przyjechał Krzysztof Pac, który miał być bratem „nowego członka rodziny". Przyciśnięty do muru samozwaniec był zmuszony przyznać się do oszustwa. Fałszywy Daniłowicz i nieprawdziwy Pac okazał się drobnym polskim szlachcicem Wojciechem Bołkow-skim ze wsi Witkowice nieopodal Mstowa. Ponieważ przestępca okazał się „dobrze urodzony", ukarano go aż nadto łagodnie. Publicznie napiętnowany stał przez trzy dni na rynku w Żółkwi, a wkrótce też pod lwowskim pręgierzem, trzymając w ręku tabliczkę z opisem swoich afer. Po czym na 6 miesięcy osadzono go w wieży na Zamku Lwowskim.

— Szemrany.

97

W końcu XVIII w. we Lwowie przydarzyła się skandaliczna historia z samozwańcem chevalier d'Arnau, który pojawił się w Galicji, przedstawiając się jako zamożny i rodowity Francuz. Wytworny elegant, szarmancki w europejskim stylu, młody szlachcic szybko znalazł miejsce w wyższych sferach miasta. Dając do zrozumienia, iż jest wtajemniczony w masońskie sprawy d'Arnau wstąpił do loży wolnomularskiej „Trzech białych orłów", którą właśnie założono we Lwowie. Na gruncie mistyki awanturnik zbliżył się z hrabią Potockim i wkrótce ożenił się z jedną z jego córek. Kiedy po Lwowie zaczęły krążyć plotki o plebejskim pochodzeniu d'Arnau, rodzina Potockich rozpoczęła śledztwo na własną rękę, zdobywając informacje od swoich francuskich znajomych. Potoccy z przerażeniem ujawnili, iż nowy członek rodziny nie jest żadnym chevalierem ani d'Arnau. Samozwaniec okazał się niejakim monsieur Koufrem, synem zwyczajnego paryskiego majstra, który zajmował się obijaniem mebli. Potoccy zdusili skandal w zarodku, wypłacając Koufrowi-d'Arnau 130 000 talarów i jednocześnie biorąc go za słowo, że na zawsze zniknie z kraju.

Wielka fala samozwańców pojawiła się w naszym mieście w pierwszej połowie lat 30. XIX w. na skutek klęski powstania listopadowego. Rozgromiwszy główne siły Polaków, wojska carskie stosowały terror wobec wrogo nastawionej do Rosji miejscowej ludności, która zaczęła uciekać do sąsiedniej austriackiej Galicji. W zimie 1831-1832 r. Lwów wypełniły ostatki powstańczych oddziałów: polityczni uchodźcy spod rosyjskiego zaboru na ziemiach polskich i z Ukrainy oraz ochotnicy z zachodniej Europy. Wśród nich byU ludzie zamożni z własnymi karocami i służbą - prawdziwa rodowita szlachta, jednak nie brakowało też samozwańców. W panującym rozgardiaszu trudno było cokolwiek sprawdzić, a niedawna wojna dostarczała materiału do niezliczonych konfabulacji o bohaterskich czynach, których nie było komu prostować. Przez Lwów chodzili prawdziwi i fałszywi powstańcy, często odziani w fantastyczne mundury wojskowe.

98

Lwów w 1807 r. Rys. F. Gertenberhera

Głośne stały się historie o fałszywym księciu Masalskim, podającym się za bohatera nierównych walk z Rosjanami i podziwianym młodzieńcu, przedstawiającym się jako szlachcic Zieliński, który oczarował damy z lwowskich salonów grą na fortepianie i całkiem niezłym śpiewem oraz recytacją słodkomiłosnych wierszy. Najpierw przez prostackie maniery wpadł oszust Masalski, a potem panicz Zieliński, który okazał się zwyczajnym małomiasteczkowym medykiem.

Jednakże najsławniejszy samozwaniec pojawił się w mieście kilka lat wcześniej. Szczegółowe opisy przygód barwnego cudzoziemca zostawili: Karol Ciszewski i Stanisław Schnur-Piepłowski. Osobą, której pojawienie się w XIX w. wywołało we Lwowie prawdziwą sensację, był indyjski książę, królewicz Arakami i Pegu. Zauważmy, że arakańskie królestwo rzeczywiście istniało w południowo-wschodniej części Indostanu, ale jeszcze w 1785 r. przyłączone zostało do Birmy. Młody indyjski „książę", który nazywał

99

siebie Solomonem Justynem Balzaminem, przybył do Galicji w porwanym mundurze napoleońskim, jednak potrafił przekonać wszystkich dookoła, że jest człowiekiem szlachetnym i bogatym. Na początku „spadkobierca tronu" zatrzymał się w majątku pani Urbańskiej w powiecie sokalskim, która, zauroczona opowiadaniami o dalekich bajecznych krajach, sprawiła mu porządne ubranie, przydzieliła sługę i pożyczyła pieniędzy. Sława „księcia" arakań-skiego szybko rozeszła się po okolicy i szlachta, znużona prowincjonalną nudą, pośpieszyła do Urbańskiej, aby zobaczyć żywego indyjskiego „królewicza".

Na początku lata 1815 r. Solomon Justyn Balzamin przybył do Lwowa. W tym czasie jego autorytet wzrósł już na tyle, iż oficjele przyjmowali go jak prawdziwego spadkobiercę tronu z dalekiego indyjskiego królestwa. Samozwańca uroczyście przywitał wiceprezydent krajowej administracji Jerzy Ochsner. Obok hotelu, gdzie zatrzymał się „książę", wystawiono honorową wartę. Najszlachetniejsze lwowskie rodziny na wyścigi ubiegały się o zaproszenie do siebie „dostojnego gościa". W zamian za pieniężne pożyczki, Solomon rozdawał swoim nowym przyjaciołom ordery z egzotycznymi nazwami: Bożej Opatrzności, Białego Słonia, Złych Tygrysów. Weksle młody oszust stemplował srebrnymi pieczątkami, wykonanymi za cudze pieniądze. Zobaczywszy, że teatr stoi nieźle, „książę" zdecydował się „rozszerzyć produkcję". Obok niego pojawiło się dwóch potężnych „ochroniarzy", których niby to przysłał sułtan turecki.

Bogato haftowane złotem kolorowe kaftany i turbany oraz gęsto srebrzone kindżały i pistolety za szerokimi pasami wywarły na lwowiakach niezapomniane wrażenie. Jakiś czas później pojawił się sekretarz Szat-bej, Pers, który twierdził, iż mówi wszystkimi wschodnimi językami. Niestety, nikt tego nie mógł stwierdzić z braku we Lwowie odpowiednich specjalistów. Tak w ogóle to sam „królewicz" mówił po francusku, jak spostrzeżono, bardzo słabo.

100

Z wyglądu Solomon miał zaledwie 25 lat. Średniego wzrostu, o wysokim czole i jasnej cerze pokrytej piegami. Spokojny i bardzo przyjemny w towarzystwie, samozwaniec od pierwszych dni pobytu we Lwowie zdobył przychylność miejscowych pań, które wyłącznie na nim skupiły swoją uwagę i dawały posłuch wszystkim wymysłom wędrownego „księcia". Opowiadając o swej dalekiej krainie, Solomon mówił, iż panuje tam teraz jego ojciec Dawid VII Balzamin, który jest nie tylko monarchą Arakanu i Pegu, ale również księciem Srogich Lwów i Leopardów, przyjacielem Najwyższego Boga i Jego Opatrzności. Jego kraj, według słów „królewicza", był wyjątkowo bogaty, a samego Solomona posłano do Paryża na spotkanie z Napoleonem. Razem z Bonapartem indyjski „książę" doszedł do Moskwy, a wracając z powrotem, zatrzymał się na Polesiu, gdzie został pochwycony przez Rosjan. Uciekając z więzienia, Solomon przekroczył austriacką granicę i przedostał się do Lwowa. Pewny lwowski zakonnik dominikanin, aby utrwalić dla potomnych historię o szlachetnym „królewiczu", skrupulatnie notował opowiadania wędrowca. Złe języki mówiły, że sam Solomon nie potrafił pisać.

Kiedy długi „Hindusa" wzrosły do astronomicznych sum, a obiecany karawan ze złotem się nie pojawił, Solomon Justyn wyciągnął należyte wnioski. W lipcu 1815 r. wyjechał na leczenie, zaliczył kilka hucznych imprez i znikł. Twierdzono, iż Solomona zdemaskował rosyjski wywiad i „królewicz" dogorywa gdzieś na Sybirze. Ktoś inny twierdził, że kompletnie zubożały „spadkobierca tronu" zamieszkał w Warszawie i zastawił tam swój surdut za 12 zł. Krążyły pogłoski, jak to indyjski królewicz, wpraszając się na audiencję u wielkiego księcia Konstantego, wybłagał sobie posadę w Petersburgu.

Najbardziej prawdopodobna jest wersja, że samozwańca uwięziono w Zamościu, skąd w 1831 r. uwolnili go polscy powstańcy. Były „książę" przyłączył się do powstańców i brał udział w walkach. Zginał w bitwie pod Ostrołęką, nie zobaczywszy dalekiego Arakanu. Jego prawdziwego imienia nikt nigdy się nie dowiedział.

101

Miłość na sprzedaż

Lwowski dom publiczny Kobiece niewolnictwo

Burdel „Na Mostkach" Austriackie porządki

—CZ^g^Z)---

W większości późnośredniowiecznych miast Zachodu prostytucja i pomieszczenia do uprawiania rozpusty istniały całkiem legalnie. W Krakowie i Pradze działały swoiste „związki zawodowe" kapłanek miłości. Miasta ustanawiały przepisy zachowania porządku i wyznaczały miejsca przebywania dziwek, wyznaczały również kolor odzieży, jaką powinny nosić (najczęściej był to czerwony). Nadzór nad przestrzeganiem wprowadzonego prawa i prostytutkami sprawował kat. Chociaż odwiedzanie domów rozpusty nie było karalne, nie była to też rzecz godziwa. W dawnych aktach są wzmianki o ustalonym przez cechy prawie, które zabraniało pracownikom warsztatów odwiedzania domów publicznych. Mimo że we Lwowie prostytucja jako handel ciałem uważana była za przestępstwo, z reguły za nią nie karano. Jedynie w dokumentach z XVIII w. są wzmianki o karaniu batami „niepotrzebnych dziwek". A w 1735 r. za pobicie kilku prostytuk magistrat wypłacił cepakom 6 gr.

Kilka lat temu podczas kuluarowej części polsko-ukraińskiej konferencji poświęconej historii Lwowa znany profesor K. opowiedział zainteresowanym, jak to szczęśliwym zbiegiem okoliczności natrafił w polskich archiwach na ślad pikantnych stosunków, łączących dawny Lwów z Krakowem. Naukowiec natknął się na dokument z początku XV w., w którym była mowa o przyjeździe do Krakowa „wielce wprawionej w swoim fachu" kurtyzany Katrusi Lwowianki (Katarzyny Leopoliency). Niestety, historyk nie przypomniał sobie dokładnej daty pamiętnego wydarzenia, ale można było wywnioskować, że zdarzyło się ono niedługo po bitwie pod Grunwaldem, a więc znacznie wcześniej od ogólnie przyjętej daty pojawienia się w galicyjskiej stolicy pierwszego domu rozpusty.

103

Lwowska tradycja przypisuje założenie pierwszego domu rozpusty Włochowi, który w 1473 r. - w miejscu dzisiejszych ruin synagogi Nachmanowiczów „Złota Róża" - stworzył burdel. W przekazach o istnieniu domu publicznego pojawia się ciekawa pomyłka. W przekładzie z łaciny na język polski tekstu wspominanego już Zimorowica „kupiec z Bergamo" przemienił się w „kupca Pergamonu", w wyniku czego wielu amatorów lwowskiej „starożytności" przypisywało wątpliwą sławę nie Włochowi, lecz mitycznemu wschodniemu kupcowi.

Łucja Charę wieżowa przypuszcza, że założycielem pierwszego domu rozpusty mógł być bergamoński kupiec Rusetto, opisany w dosyć pikantnych okolicznościach w magistrackich księgach Lwowa. Rusetto mieszkał w Kaffie i, korzystając z przywileju, nadanego miastu w 1466 r. przez króla Kazimierza Jagiellończyka (1447-1492), zajmował się handlem żywym towarem. W latach 1472-1474 przewoził przez Lwów transport niewolnic. Niewolnice przeważnie pochodziły z Gruzji. Z przywiezionych branek w 1472 r. do Lwowa trafiły trzy prawosławne kobiety - dwie z Abchazji (Agnieszka i Łucja) i jedna z Megrelii (Maria) oraz dwie katoliczki - Marta (genere gethica), jak możemy przypuszczać z Bałkanów, i Maria. Marta-katoliczka miała syna Jerzego, prawosławna Łucja także miała dziecko. Prawdą jest, iż Włochowi zabrakło pieniędzy i dlatego wraz ze swoim wspólnikiem Francisco de Pawia, który również pochodził z Kaffy, był zmuszony pożyczyć od lwowskiego mieszczanina Łukasza Lindera 100 koron węgierskich, które przeznaczono na utrzymanie niewolnic w mieście.

Przywiezione przez Włochów branki zatrzymały się we Lwowie na dłużej. W 1473 r. jeszcze jeden handlarz niewolnicami, Gianeto Lomellino, złożył w miejskim urzędzie dokument, w którym obiecał nadać kobietom wolność, z zastrzeżeniem, że przez 12 lat będą odpracowywać w Genui wyłożone przez niego pieniądze (pecunia in se habita), a gdyby uciekły wcześniej, cała umowa wygasa. Dzieci otrzymały wolność od razu. W 1474 г., przewożąc przez Lwów drugą grupę niewolnic, Rusetto właśnie tu sprzedał

104

Dom, w którym w poł. XVI w. znajdował się dom publiczny. Wygląd obecny

kobiety wspomnianemu wyżej Lomellinowi z Genui, przedstawicielowi genueńskiej „korporacji", ze specjalnym zezwoleniem wywiezienia kobiet z miasta. Niewolnictwo nie było we Lwowie niczym szczególnym. Stare prawo regulowało rozmieszczenie niewolników: oddzielnie chrześcijan i oddzielnie pogan; przewidywało także warunki ich uwolnienia.

Pojawienie się burdelu w naszym mieście w pierwszej połowie XV w. uzasadniał już Włodzimierz Stefanowicz (prawdopodobnie chodzi o szanowanego badacza lwowskiej architektury, który ukrywał się za twórczym pseudonimem). Dokumenty archiwalne poświadczają remont wodociągu w miejskim burdelu w 1450 r. Na naprawę wydano 12 gr. Jeszcze jedna restauracja „rur" odbyła się w 1549 г., tym razem miasto zapłaciło majstrowi za robociznę 20 gr. Możemy jedynie pozazdrościć stabilności cenowej robót technicznych, które nie zmieniły się w ciągu całego wieku.

Włodzimierz Stefanowicz ustalił, że za pomieszczenia budynku rozpusty w XV w. służyła karczma ze wsi Łopuszna. Kupiony przez miasto budynek rozebrano na części i przewieziono do Lwowa. Tu złożono go na nowo i postawiono obok miejskiego arsenału, naprzeciwko Końskiego Młyna. Budynek podczas wielkiego pożaru w 1571 r. spłonął, ale dzięki zeznaniom świadków podczas rozprawy sądowej w 1606 r. zachowały się jego szczegółowe opisy. „Wesoły budynek" składał się ze świetlicy i sześciu roboczych pomieszczeń, po trzy z każdej strony głównego pokoju. Świetlica miała 12 łokci długości, pokoje przeznaczone do uciech

105

cielesnych - po 6 łokci długości i 4 łokcie szerokości (w przybliżeniu 3,6 x 2,4 m). Dom publiczny miał dwa wejścia: jedno z boku miejskiego kieratu, drugie (dla dyskretnych gości) - od strony miejskich murów. Po pożarze w 1571 r. dom rozpusty na jakiś czas przeniesiono do wieży powroźników i tokarzy przy arsenale. Wkrótce dom rozpusty przeniesiono na ulicę Ruską do budynku Jerzego Wojnara (dziś nr 2).

Znany polski poeta Jan Andrzej Morsztyn, wyliczając w jednym ze swoich wierszy najbardziej znane burdele Rzeczypospolitej, nie omija także Lwowa:

...Kto nowicyiat odprawił w Lublinie

Na Czwartku, kto wie jakie gospodynie

W warszawskiej baszcie, na Mostkach we Lwowie,

Co za szynek w Smoczej Jamie przy Krakowie.

Możemy przypuszczać, że nazwane przez poetę miejsce („na Mostkach", potem występujące pod nazwą „Na Mistkach") zlokalizowane było na ulicy Żółkiewskiej, na odcinku starego Rynku od strony placu Krakowskiego. Miejsce wydaje się wygodne do prowadzenia intymnych usług ze względu na bliskość potencjalnych klientów z garnizonu Niskiego Zamku oraz położonego obok placu handlowego.

W XVIII w. dom rozpusty działał na ulicy Ruskiej w budynku nr 18 (budynek się nie zachował, obecną budowlę pod tym numerem zbudowano później). Dom publiczny znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie cerkwi Wołoskiej i rusińskie społeczeństwo wielokrotnie zwracało się z prośbą o jego przeniesienie. Możemy jedynie się domyślać, jakie zgorszenie parafian wywoływało takie sąsiedztwo. Po wejściu wojsk austriackich do Lwowa, w 1788 r. na prośbę o. Iwana Gorbaczewskiego, burdel wreszcie przeniesiono. Należy w tym miejscu zaznaczyć, iż usługi prostytutek w XVIII w. bardzo potaniały. W 1735 r. seans „intymnych uciech" kosztował we Lwowie bardzo tanio - 12 gr. Dla porównania, murarz w tym czasie zarabiał za dzień

106

Cesarzowa Maria Teresa

pracy 30 groszy, toteż mógłby teoretycznie pozwolić sobie z dziennej wypłaty na 2,5 „zabawy".

Paradoksalnie okupacja Galicji przez Austriaków, znanych ze swoich przepisów antyprostytu-cyjnych, zwiększyła tylko liczbę dziwek w mieście. Państwowy aparat cesarstwa Habsburgów prześladował nie tylko prostytucję, ale też inne oznaki rozwiązłości płciowej. W Austrii prostytutki karano batami, a kiedy kobieta lekkich obyczajów kogoś zaraziła - jeszcze ją torturowano. Klientom cór Koryntu groziły wysokie mandaty pieniężne, a nawet więzienie. W niektórych częściach naddunajskiej monarchii praktykowano barbarzyński rytuał wyganiania dziwek z miasta. Rozebraną do bielizny kobietę prowadzono na miejski plac, gdzie wsadzano ją do worka zawiązywanego pod szyją. Kat strzygł nieszczęsnej włosy i golił głowę. Wygolony czerep mazano sadzą lub dziegciem i tak wyglądającą dziwkę wystawiano na pośmiewisko życzliwych mieszczan, wśród których było wielu jej klientów. Później przywiązywano ją do ławy i biczowano po całym ciele, następnie wywożono na taczce za miasto. Podobne kary miały miejsce w Austrii jeszcze w latach 20. XIX w.

Austriacka cesarzowa Maria Teresa (1740-1778) surowo przestrzegała ustanowionych przez siebie praw. W 1774 r. zabroniono nawet korzystania z pomocy kobiet pracujących w szynkach i winnicach. Jednak na prostytutki w dalszym ciągu było zapotrzebowanie. Od 1751 r. do 1769 r. wysyłano je „na wychowanie" do Timiszoary w Banacie. Kiedy Austria okupowała Galicję, przed kurtyzanami otworzyły się nowe horyzonty. Wiedeń nie ingerował w wyjazdy do nowo przyłączonej prowincji osób niechcianych na

107

Lwów w końcu XVIII w.

starych ziemiach Korony, a miejscowe władze patrzyły na wiele spraw przez palce. Franz Kratter, obserwując zgraję dziwek we lwowskich kawiarniach, zapisał pogłoskę, że naczelnik lwowskiej policji nie prześladował prostytutek, o ile miał w tym interes.

O wielkiej liczbie prostytutek we Lwowie wspomina w swoich notatkach Heinrich Hotbird Bretsznajder, uczony zaproszony do współpracy z miejscowym uniwersytetem. Poczciwy bibliotekarz pisał: „Nigdy nie widziałem miasta na tyle oddanego rozpuście. Dziwek ubranych w futra z borsuków, czerwone baranie kożuszki obszyte białym i purpurowym jedwabiem, jest tu tak wiele, że Berlin jest Jerozolimą w porównaniu z tym Babilonem". Uczony zanotował, że funkcję pośredników miłości na sprzedaż pełnili Żydzi, krążący po ulicach i szukający potencjalnych klientów. Dziwki siedziały w domu i czekały, aż alfons przywiedzie spragnionego ich łask mężczyznę. Naukowiec spostrzegł, że we Lwowie istniała cała tajemna sieć akuszerek i położnych, które służyły miejskim dziwkom.

Jeszcze jeden uczony, profesor Uniwersytetu Lwowskiego Baltazar Hacąuet, który mieszkał we Lwowie w XVIII w., pisał,

108

że zaniedbywanie dzieci i oszukiwanie mężów jest główną cechą mentalności lwowianek. Według niego, aby poprawić stan moralności w mieście, należy zamknąć wszystkie szynki i kawiarnie oraz ograniczyć liczbę zabaw publicznych. Właśnie te miejsca były źródłem rozpusty. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że sąsiedni Przemyśl wydawał się Bretończykowi jeszcze bardziej rozpustny niż Lwów. Przejeżdżając przez San, Hacąuet ze zdziwieniem patrzył na całkiem roznegliżowanych mężczyzn i kobiety, którzy w biały dzień kąpali się w rzece, pozwalając sobie na różne „frywolne wybryki".

Królowie ulicy

Uliczne zabijaki

Waleczny rzefnik

Bale u braci Signio

Niesamowity Goździcki

Łyczakowskie przedmieście

Prawnicy-chuligani

C^^^Z)—

—cz^^^o—

Narzekając na współczesny moralny upadek i zgorszenie społeczne, przeciętny obywatel nie ominie okazji, aby z rozrzewnieniem wspomnieć jakieś wyimaginowane dobre czasy, kiedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Mit o „złotym wieku" utrwalił stereotyp, że jego rządzący byli rozumniejsi, prawo - bardziej humanitarne, a ludzie - życzliwsi. Kiedy bliżej przyjrzymy się historii, to okaże się, że sto i dwieście lat temu wszystko było tak, jak dziś. Lwów nie był tu wyjątkiem, nie brakowało w nim wielobarwnych postaci z ludzkimi słabościami.

Uliczne chuligaństwo i morderstwa podczas bójek w średniowiecznym Lwowie zdarzały się dość często. Najczęściej wszczynano je w stanie upojenia alkoholowego. Niekiedy przyczyną awantury stawały się najmniej oczekiwane rzeczy. Znawca średniowiecznych zwyczajów Julian Krzyżanowski przytacza śmieszną historię, która przydarzyła się we Lwowie w końcu XVI w. W tym czasie szlachta nosiła buty z cholewami wykonane ze specjalnego gatunku skóry - kurdybanu lub safianu. Zwyczajni mieszczanie nosili buty z czarnej lub szarej skóry. Pewnego razu we Lwowie pachołkowie pewnego szlachcica pobili na ulicy rzemieślników, którzy szli w obuwiu z drogiej kolorowej skóry. Po kilku dniach ci sami rzemieślnicy dali łupnia szlachcicowi, który miał na sobie zwykłe buty z czarnymi cholewami. Rzemieślnicy motywowali swój czyn tym, że „dobrze urodzonemu" należy się lepsze obuwie. Właśnie przez podobne wydarzenie pojawiło się przysłowie „Widać pana po cholewach".

W 1578 r. na Rynku pobili się: polny pisarz Wacław Wąsowicz i rotmistrz Temruk. Przyczyną konfliktu stało się to, że podczas wypłaty należnych za służbę pieniędzy pan Wąsowicz coś tam potrącił z przeznaczonego Temrukowi żołdu. Napotkany jakiś

111

czas potem Temruk począł się kłócić z Wąsowiczem i wreszcie wyzwał go „słowami, jakich powstydziłby się użyć chłop w karczmie".

Nie pozostając dłużnym, pisarz wymierzył rotmistrzowi policzek, a ten chwycił za szablę. Kiedy zabijaków odciągnięto, okazało się, że ktoś, ale nie Wąsowicz, zranił Temruka w rękę.

Zabijacy nie mieli zamiaru się pogodzić. Temruk gotów był się zgodzić na odcięcie ręki, jeśli Wąsowiczowi odrąbią głowę. Rozjuszony rotmistrz odmawiał pogodzenia się, wołając, iż „serce jego nie może uspokoić się" i lepiej niechby stracono ich dwóch. Stefan Batory, który był świadkiem bójki, nakazał posadzić obydwu w wieży Wysokiego Zamku, aby trochę ochłonęli. Po dwóch tygodniach zabijaków wypuszczono.

Walka dwóch szlachciców w samym centrum miasta nie była czymś nadzwyczajnym. Na ulicach Lwowa dokazywali nie tylko pijaczkowie i włóczędzy. W lipcu 1580 r. na weselu Anny Łąckiej pobili się przedstawiciele dwóch znanych i szanowanych rodzin Lwowa: Urban Ubaldini i Paweł Jelonek. Przed kościołem w 1687 r. pobili się pan Studnicki i ksiądz Majaszewicz. Sprawa dotyczyła tego, że duchowny domagał się wygnania szlachcica z przykościelnej kapliczki. Studnicki twierdził, iż nikomu nie przeszkadzał, lecz Majaszewicz naciskał i wreszcie pognał przeciwnika w kierunku Bramy Halickiej, wyzywając go obelżywymi słowami i wymachując kijem. Świadkowie, tłumy mieszczan, wystąpili w sądzie i świadczyli na korzyść Studnickiego. Ponieważ inicjatorem bójki była osoba duchowna, władze zrobiły wszystko, aby zataić sprawę. Materiały dowodowe odłożono do dolnej szuflady. W 1765 r. trzech szlachciców, będąc pod wpływem upojenia alkoholowego, napadło na sędziego Krasickiego.

Na przełomie XVI i XVII w. wzrosła we Lwowie liczba przestępstw kryminalnych. Przyczyniły się do tego watahy hul-tajów i żołnierzy, którzy zbierali się w zagony, aby napadać na ziemie moskiewskie i Wołoszczyznę lub ruszać w dalsze marsze na ziemie tureckie. Miasto zalała masa niebezpiecznych

112

mdunki/ej\$ро//ел £kJ?ti

***** ССЛгглфЫй^А^Ьгу

Skarga mieszkańców Krakowskiego Przedmieścia na Kacpra Łuczkowa

profesjonalnych żołnierzy, nawykłych do codziennego ryzyka i bezmyślnego spędzania wolnego czasu. Żołnierze często dawali się we znaki mieszkańcom miasta. Sejmowa konstytucja z 1601 r. wymienia najbardziej powszechne przestępstwa wędrownych żołnierzy w ówczesnym Lwowie: „zabójstwa, gwałty, wyrąbywanie lub wybijanie zamkniętych na noc furt i bram". W latach 60. XVIII w. postrachem krakowskiego przedmieścia___________________

był rzeźnik żeńskiego zakonu benedyktynek, Kacper Łuczkow Rzeźnik zabijaka lubił wypić, a po wypiciu strzemiennego szedł szukać przygód. Błąkając się po ulicach, zaczepiał przechodniów, ordynarnie ich łajał i bił tych, którzy nie przypadli mu do gustu. W kwietniu 1769 r. Łuczkow okropnie pobił mieszkańca Zamarsty-nowa, Alberta Łozińskiego. „Napadając na niewinnego człowieka, ośmielił się najpierw szydzić z niego, a później chwycił go za włosy, rzucił nim o ziemię, rwał z głowy włosy i mocno bił, raniąc aż do krwi, to kolanami, to nogami, to pięściami, to kijami po różnych częściach ciała, tak stwierdzają oficjalne oględziny" - napisał poszkodowany w złożonej do miejskiego sądu skardze. Nie zważając na ustawiczne skargi mieszkańców Zamarstynowa, kierowane pod adresem gwałtownego rzeźnika, ani zarządca gospodarstwa klasztornego Andrzej Kułakowski, ani jego przełożona Anna Gertruda Kurdwanowska nie przywołali chuligana do porządku. Raz Łuczkowa schwytała straż miejska, kiedy „pijany włóczył się ulicami", „jednakże wyrwał się z rąk służby na pola tegoż klasztoru i dalej odgrażał się".

~— Szemrany.

113

Taniec.

Rys. D. Chodowieckiego z 1780 r.

W drugiej połowie lat 70. XVIII w. tradycyjnym miejscem rozstrzygania prywatnych porachunków na pięści był dom braci Signio (Rynek 13), gdzie od roku 1775 odbywały się miejskie bale. Znawca dawnej galicyjskiej historii Antoni Schneider pisał, że w końcu XVIII w. we Lwowie pojawiły się śmieszne eufemizmy na określenie wyczynów na tane-czno-chuligańskich wieczorach HH^HIHHH na Rynku, jak na przykład „dostać signio", czyli zarobić po głowie małym taborecikiem (także zwanym „signio"), który często stawał się argumentem w bójkach. W rezultacie policja zakazała braciom organizować bale. Signio złożyli skargę do Wiednia. Pozwolenie wznowiono, ale pod warunkiem, iż organizatorzy będą uprzedzać policję o planowanej zabawie i ściśle przestrzegać porządku na swych wieczorach.

Najczęstszą przyczyną bójek i konfliktów były sprzeczki o kolejność tańców. Ktoś zamawiał angielskiego kadryla, a inny poloneza. I wówczas zaczynało się. Aby nie dochodziło do podobnych sytuacji, 29 grudnia 1775 r. władze lwowskie ogłosiły specjalnie opracowane przepisy organizowania balów. Przewidywano w nich porządek tańców, czas i trwanie przerw etc. Surowo zabraniano wchodzenia do tanecznej sali z szablą lub ze szpadą, jak również w ostrogach. Ostatni zakaz miał chronić damy przed niebezpieczeństwem niespodziewanego „rozebrania" przez zaczepienie o spód sukienki ostrogą. Jednak takie wypadki się zdarzały, o czym świadczą frywolne karykatury, rozpowszechniane na mieście tuż po tanecznych „konfuzjach".

Na balu miał być obecny oficer policji; w 1840 r. w miejskiej policji utworzono specjalną posadę dla oficera, który śledził

114

przebieg tanecznych wieczorów i balów we Lwowie. Na początku XIX w. bójki w wyższych sferach odchodzą w zapomnienie, ale wyjątkowo kryminalnym miejscem pozostał szynk Tira - „Pieczara Weteranów" na ulicy Kurkowej (dziś ulica Łysenki). Tam zbierali się żołnierze, przeważnie niżsi rangą, z austriackiego garnizonu. Na znanym z chuligaństwa łyczakowskim przedmieściu, leżącym nie opodal „Pieczary", również ekscesów nie brakowało.

Barwnym przedstawicielem plejady szlacheckich chuliganów, o których głośno było w latach 70-80. XVIII w., był Józef Gabriel Goździcki, ostatni z potężnego i znanego magnackiego rodu, w którego żyłach płynęło wiele krwi rusińskiej. Za swego życia zapalczywy hrabia walczył w pojedynkach więcej niż 30 razy, służył w wojsku Fryderyka II, zbałamucił dziesiątki zamożnych kobiet. Goździcki, kiedy pokłócił się z komendantem Kamieńca Podolskiego, ogłosił prywatną wojnę i, zebrawszy 80 rzezimiesz-eków, podbił jedną z najpotężniejszych fortec Rzeczypospolitej. Od 1768 r. Goździcki osiadł na stałe we Lwowie.

Goździcki, człowiek z natury wesoły i dowcipny, często dokuczał lwowskim kupcom, wyróżniającym się swoistym skąpstwem, by broń Boże nie dać komuś kredytu. Pewnego razu podczas pijatyki Goździcki wysłał kilka swoich sług do zamożnego handlarza winem, Ormianina Wartanowicza, z prośbą o przysłanie beczki wina. Kupiec odmówił, a następnego dnia zjawił się u niego rozgniewany szlachcic. Płacąc Ormianinowi za całą beczkę wina, Goździcki nakazał wylać je do kadzi na deszczówkę. Kupcowi dano czerpak w dłonie i postawiono obok kadzi, przykazując srogo, by nalewał wszystkim, którzy przechodzili ulicą, mówiąc przy tym „Pijcie, ludzie dobrzy. Durny War-tanowicz, który pożałował wina dla Goździckiego." Aby kupiec nie uciekł, postawiono obok niego wartę. Przez pół dnia biedny Ormianin musiał się poniżać, rozlewając własne wino wszystkim chętnym, a tym samym pokazując, jak niebezpiecznie jest odmawiać szczodremu Goździckiemu.

115

Goździcki był jedyny, który mógł przeciwstawić się austriackiemu kreishauptmanowi Lwowa Gucciardiemu. W swoim czasie szlachcic zaprzyjaźnił się z przyszłym gubernatorem Galicji Brygido; znajomość ta pozwoliła mu bezkarnie żartować z wysoko postawionych urzędników. Goździcki pobił się nawet z Gucciardim w gabinecie gubernatora. Dał urzędasowi takiego szturchańca, że ten wyleciał z gubernatorskiego gabinetu, otwierając plecami wejściowe drzwi.

Włoch dobrze to zapamiętał i po jakimś czasie postanowił się zemścić. Podczas spektaklu w miejskim teatrze grupa Austriaków zdecydowała się pouczyć pewnego siebie szlachcica. Do wykonania „egzekucji" został wybrany najsilniejszy austriacki oficer o nazwisku Testmeier. Podczas przedstawienia wszedł do loży, gdzie siedział Goździcki, i zaczął głośno porównywać szlachcica do śmiesznych postaci na scenie. Polak zażądał satysfakcji w pojedynku. W odpowiedzi Testmeier jedynie się uśmiechnął i zauważył, że prawo zabrania pojedynkowania się. Wówczas Goździcki zerwał się z miejsca, krzycząc: „Lecz takich błaznów jak ty kijem bić nie zabroniono!" i wypchnął oficera za drzwi. W korytarzu Polak począł grzmocić Austriaka pałką. Zbiegli się ludzie Gucciardiego i zaczęło się widowisko. Polak mężnie bronił się przeciw przeważającym siłom swoją pałką, póki nie rozleciała się na kawałki. Tłum ludzi potoczył się na schody, gdzie Goździcki spychał napastników jednego po drugim w dół. Dał radę aż czterem. Tymczasem przybiegli żołnierze kreishaupt-mana. Ludzie wychodzący z teatru zrobili taki ścisk, że wojacy nie mogli się przedostać do Goździckiego. Polak tymczasem chwycił pod pachę niewielkiego Niemca i począł nim wymachiwać niczym maczugą, torując sobie drogę do wyjścia. Wyskakując z teatru, Goździcki rzucił za siebie dobrze już poturbowanego Niemca i wskoczył do karety, która właśnie przejeżdżała ulicą. Odebrawszy woźnicy lejce, szlachcic dalej powoził sam. Warta goniła karetę aż do Bramy Halickiej, jednakże

116

Goździckiemu udało się uciec. Tej nocy hrabia był zmuszony opuścić miasto.

Do znanych daleko poza granicami Lwowa należeli zabijacy i chuligani z łyczakowskiego przedmieścia. Właśnie dzięki nim powstało przysłowie „Lwów nie każdemu zdrów". Szczególnie gwałtownym usposobieniem wsławili się lwowscy murarze i rzeźni-cy. Pierwszym w całej galerii łyczakowskich chuliganów lat 40. ХГХ w. był murarz Kuba Pelc, znany z mocnych pięści. Mówiono, że na każdej zabawie, na której był, zawsze kogoś pobił. Pewnego razu na zabawie w szynku pod egzotyczną nazwą „Babski korzeń", Pelc pobił jednego po drugim dziewięciu zdrowych austriackich grenadierów, rzucając ich głową do studni. Ciekawe, że ten siłacz nie był zbyt straszny z wyglądu, bo przysadzisty, jedynie średniego wzrostu. Będąc trzeźwym, Pelc nikogo nie zaczepiał, lecz wypiwszy, przeistaczał się w prawdziwą bestię. W dzień wypłaty murarz pił, a idąc do domu ulicą Łyczakowską grzmocił wszystko, co weszło mu w ręce. Dochodząc do cerkwi św. Piotra i Pawła, Pelc zaczynał ryczeć wojowniczo, by wszyscy, którzy nie życzą sobie mieć do czynienia z jego pięściami, zeszli z drogi. Biada temu, kto nie zastosował się do przestrogi.

Godne miano „króla Łyczakowa" przejął od Kuby Pelca Kacper Smoleński, który pobił murarza na jednej z łyczakowskich zabaw. Z kolei Smoleńskiego pobił rzeźnik Antoni Plecion. Plecion miał ciągłe problemy z prawem, bo oprócz swej profesji zajmował się przemytem, a także uchylał się od służby wojskowej. Czasami uciekał do Rosji przed prześladowaniami policji. Pewnego razu został pojmany przez miejskich wartowników w czasie nielegalnego przeganiana stada cieląt z Krywczyc do Lwowa. Podczas zatrzymania Plecion nie tylko pobił strażników, ale także połamał im strzelby. W bójce tej jeden ze strażników przebił bagnetem Plecionowi udo. W trakcie leczenia Plecion uciekł do Besarabii. Ostatnimi wyczynami Pleciona było pobicie dwóch policyjnych agentów i kolejna ucieczka za granicę.

117

Przedmieście żółkiewskie we Lwowie. Zdjęcie z początku XX w.

Pałeczkę po Plecionie przejął kolejny łyczakowski chuligan, rzeźnik Griiner, który czołem mógł wybić drzwi i nieraz pokonywał atletów, występujących w wędrownych cyrkach.

Kolejną parą szajbusów - popularnych person z ulicznej piosenki, byli: rzeźnik Teofil Berliński i murarz Tomasz Iwan-kowski. Ulubioną rozrywką przestępczego duetu było prowokowanie na zabawach masowych bójek. Prowokatorzy gasili światło i mieszali się w tłum, popychając i uderzając uczestników zabawy na prawo i lewo. Kiedy bójka na sto procent była już w toku, jej inicjatorzy cicho umykali, zadowoleni ze swojego „żartu". W historycznych almanachach zachowały się także wzmianki o inteligenckich ulicznych chuliganach, na przykład przewodniczącym klubu studentów - prawniku Kelchamerze, zwanym baronem Kelkipem. W latach 30-40. XIX w. przyszli prokuratorzy i adwokaci stale terroryzowali mieszkańców centralnej części miasta, niejednokrotnie wszczynając bójki nawet na Rynku pod ścianami Ratusza. Korporacyjną odznaką, odróżniającą studentów-prawni-ków od pospólstwa, była niedbale zawiązana czerwona krawatka.

118

Twierdzono, że hasłem wojowniczego klubu, który dobrze dawał się we znaki porządnym mieszkańcom, było: „Trzy razy B": bezwstydność, balanga i błazenada. Dowodzona przez Sacher--Masocha policja nie zwracała uwagi na wybryki potencjalnych kolegów po fachu i patrzyła na ich wyczyny z dystansem.

Hej, nalewajcie pełne czasze

Zakład piwowarski

Handel alkoholem

Pijaństwo

Przestępstwa po pijanemu

—cz^^g^o—

We Lwowie od najdawniejszych czasów produkowano i pito miód oraz piwo. Dla własnych celów mógł warzyć je każdy, kto tylko sobie tego życzył.

O sprzedaży świeżo uwarzonego piwa powiadamiała potencjalnych smakoszy zawieszona na dachu słomiana wiecha, która powinna była pozostawać tam dopóki nie rozprzedano wszystkiego piwa. Rozporządzenie o takim sposobie reklamy ogłoszono we Lwowie w 1412 r. Stałym konsumentem piwa był lwowski magistrat. Bez piwa w ratuszu nie odbywała się żadna uroczystość. Duże ilości piwa rozdawano miejskiej straży i innym sługom miejskim. Lwowskie piwo ofiarowano w darze królom i innym wysokim dostojnikom, którzy odwiedzali miasto.

Pierwsze profesjonalne lwowskie browary wspomina się już w latach 70. XIV w. Łucja Charewiczowa pojawienie się pierwszego zakładu piwowarskiego datuje na rok 1425. Tego roku rzemieślnicy warzący piwo i miód wymienieni są wśród osób, które przysięgały we Lwowie polskiemu królowi Władysławowi Jagielle. Herbem zakładu były trzy połączone korki. Korki symbolizowały słodziarzy, miodowników i browamików - przedstawicieli trzech głównych specjalizacji zakładu. W 1621 r. zakład przyjął nowy statut, który z czasem zatwierdzili wszyscy kolejni polscy królowie. W 1671 r. w zakładzie pracowało 3 słodziarzy, 6 miodowników i 15 browamików. Jak i inne zakłady, cechowe związki browamików posiadały własną wieżę i arsenał zakładowy. Każdy, kto otrzymał prawo nazywania siebie majstrem piwowarem, kupował do arsenału szablę, a kto stawał się miodowarem - siekierę, amunicję, prochownicę i nowy muszkiet. Wieża majstrów produkujących trunki była szósta na linii murów od Bramy Krakowskiej i mieściła się przy dzisiejszej ulicy Łesi Ukrainki.

121

I Jezuita. Rys. J. Hryhucia

Щ Pr Członkowie zakładu warzyli piwo i miód

1 I na zamówienie z „surówki klienta", jak

również na sprzedaż. Na sprzedaż warzono jedynie ograniczoną ilość piwa. Na tydzień zakład mógł wyprodukować nie więcej niż 3 kadzie piwa oraz 10 i pół beczki miodu. Tylko na czas jarmarków i świąt wytwarzano więcej - 4 kadzie piwa i 12 i pół beczki miodu. Chroniąc miejscowego producenta, miasto gorliwie pilnowało, aby nie łamano nakazu, zabraniającego utrzymywania karczem i browarów poza miejskimi murami. W latach 1668 i 1671 mieszczanie zdobywali się nawet na zbrojne akcje i rujnowali wszystkie nielegalne browary dookoła Lwowa, które odbierały chleb miejskim piwowarom. Zakaz warzenia piwa poza granicami murów przez długi czas rozciągał się także na przedmieścia. Dopiero w 1636 r. Władysław IV pozwolił tam warzyć piwo, ale tylko w sześciu wyznaczonych miejscach. Krążyły pogłoski, że miejscy rajcowie, którzy ciągle przeciwstawiali się pozamiejskim browarom, wydali zgodę na utworzenie konkurencyjnych zakładów na przedmieściu specjalnie dlatego, aby tam warzyć piwo własnej produkcji z nie najlepszego ziarna.

W 1684 r. importowane piwo sprzedawano jedynie w czterech ściśle wyznaczonych miejscach wewnątrz murów. Pozostałe karczmy handlowały miejscowym produktem.

Zakaz sprzedaży importowanego alkoholu w mieście w XVII w. stale łamali lwowscy jezuici. Zwożąc do miasta wielkie partie węgierskiego wina, niby to dla „własnych potrzeb", zakon z czasem sprzedawał je z wielkim zyskiem. Miasto niejednokrotnie skarżyło się na zakonników-przemytników. Wiele podobnych

122

skarg ujawnił we lwowskim archiwum młody badacz historii cerkiewnej, Wasyl Kmet.

Z kolei jezuici skarżyli się na miejską karczmę i browar, które znajdowały się naprzeciwko Furty Jezuickiej. Hałas i śpiewy, które płynęły z karczmy, przeszkadzały modlitwom zakonników, a budynek browaru swoim dymem psuł wystrój kościoła. Wreszcie w 1645 r. miasto przekazało zakonowi karczmę i browar. Jednak zakonnicy nie wstrzymali produkcji, wręcz przeciwnie, rozszerzyli warzenie piwa w browarze; można przypuszczać, że wtedy jego opary już nie szkodziły ozdobom architektonicznym.

We Lwowie sprzedawano trzy główne gatunki piwa: z pszenicy, jęczmienia i owsa. Ze względu na sposób produkcji rozróżniano piwo zwyczajne i podwójne, a pod względem dojrzałości: nie w pełni wystane i kendybał. Oprócz miejscowego piwa we Lwowie sprzedawano trzy rodzaje importowanych: krywczyckie, Winnickie i żółkiewskie. Jakość lwowskiego piwa docenił nawet młody pastor lwowskich ewangelików, Samuel Bredetzki. W 1806 r. pastor przybył do Lwowa i szybko objął stanowisko intendenta do spraw ewangelickich w całej prowincji. Spośród miejskich zakładów początku XIX w. pastor szczególnie wyróżniał zakład Maksymiliana Brunnera.

Z browaru Brunnera wychodziło wysokogatunkowe piwo „angielskie", które eksportowano nawet do Odessy. Oprócz tego młody intendent odnotował, iż rocznie z Węgier do Galicji przywożono wino na sumę kilku tysięcy florenów. Mimo sukcesów eksportu ziarna, skór i żelaza na Węgry, występował debet w handlowych stosunkach Galicji z Węgrami.

Na początku wódka we Lwowie była mało popularna ze względu na wysoką cenę. Dokumenty z 1570 r. donoszą o założeniu przez pewnego Żyda gorzelni na Krakowskim Przedmieściu. Próba zakończyła się porażką i Żyd uciekł z miasta, nie spłacając długów. Wcześniej wypędził zaledwie 10 kotłów wódki, ale i tego nie potrafił sprzedać. Wkrótce jednak ludzie rozsmakowali się w tym produkcie. Wódkę wówczas produkowały lwowskie apteki, bo w XVII w.

123

traktowano ją jako lek na choroby serca. Najlepszym gatunkiem była cytrynówka i hanusiwka (anyżówka). Naj drożej sprzedawano cukrową i adamaszkową. Ćwiartka ostatniej w 1689 r. kosztowała 2 zł.

Gorzelnie we Lwowie pojawiły się w końcu XVIII w. Wędrując w 1810 r. przez Galicję, Józef Rorer wyróżnił dwie lwowskie fabryki: Baczelesa i Morgulisa. Od 1810 r. konkurencyjną wytwórnią stał się zakład w Jarosławiu. Jednak Leopold Maksymilian Baczeles (Baczewski), który swego czasu rozpoczął produkcję wódek w Wybraniwce, oddalonej 44 km od Lwowa, nie dał się wyrugować konkurencji. Po przeniesieniu się do galicyjskiej stolicy najpierw założył gorzelnię na dzisiejszej ulicy Hnatiuka, a wkrótce przeniósł ją na rogatkę Żółkiewską. W 1810 r. Baczewski otrzymał honorowy tytuł „cesarsko-królewskiego nadwornego dostawcy" i prawo do zdobienia butelek swojej produkcji orłem cesarskim.

W 1639 r. w mieście było 20 winiarni. Handlowały one niemal wyłącznie winami z zagranicy. Otrzymując partię towaru, jego właściciel był zobowiązany sprawdzić, czy urzędnik magistratu postawił pieczątki na wszystkich beczkach i wydał zezwolenie na złożenie beczek z winem do piwnic. Oczywiste, że powszechną praktyką szynkarzy było rozcieńczanie wina lub mieszanie pospolitych gatunków z droższymi. W 1700 r. miasto ustanowiło specjalną przysięgę dla szynkarzy, którzy przyrzekali nie fałszować wina. Jednakże pokusa szybkiego zarobienia była silniejsza i kombinacje trwały dalej. Do wysokiej jakości węgierskich win dolewali tanie wołoskie lub „przerabiali" w tokaje, dodając wszelkie syropy i nalewki.

Miasto miało monopol na przewóz transportów alkoholu w granicach miejskich murów. Kiedy do miasta trafiało wino czy piwo, na miejskich rogatkach ładowano je na magistrackie wozy i odwożono do odbiorcy. Miasto trzymało specjalne wozy i konie do tego celu. Miejski zakład przewozu napoi alkoholowych nazywał się szrotownią. Na początku XVII w. pojawiły się skargi, że rajcowie wykorzystują wozy i konie szrotowni niezgodnie

124

z celem ich przeznaczenia, używając do przewozu własnych ładunków. Jak na ironię w XVIII w. w arendowym pomieszczeniu szrotowni Żydzi otworzyli gorzelnię i na miejscu sprzedawali wódkę. W rezultacie pomieszczenie przeistoczyło się w miejsce zgromadzeń wyrzutków społecznych.

Najdawniejszym rodzajem nadużyć powiązanych z handlem alkoholem było rozcieńczanie „czystego produktu" i oszukiwanie na objętości. We Lwowie trafiały się przypadki, że szynkarze naumyślnie dolewali do piwa wódkę. Takie „koktajle" zyskały popularność i zrozumiałe, że miały swoich zwolenników. Oszukiwanie ludzi przez niedolewanie im piwa czy też wina było trudne, więc szynkarze niekiedy korzystali ze specjalnych naczyń, które mieściły mniej płynu niż powinny. Należy zaznaczyć, iż nadzór nad dotrzymywaniem miar objętości naczyń był bardzo surowy. Beczka lwowskiego piwa miała 16 szkopców; szkopiec odpowiadał pięciu garncom, a garniec czterem ćwiartkom. Używanie nieodpowiednich naczyń karane było mandatem 14 grywien. Miasto ustanowiło posadę kontrolera, który czuwał nad dotrzymywaniem miar. W celu zapobiegania szachrajstwom wszyscy bednarze musieli znakować swoje wyroby własnym znakiem fabrycznym. Oprócz beczek kontroler oglądał również szynki i zgromadzone w nich naczynia i butelki. Jeżeli naczynia nie spełniały wymaganych norm, niszczono je na miejscu. Piwowarzy wstępując do cechu składali przysięgę używania do warzenia wyłącznie wysokogatunkowych składników i nie-mieszania ich z gorzelnianym słodem.

Jak twierdził jeden z najlepszych znawców zwyczajów Europy Wschodniej, polski historyk kultury Jan Stanisław By stroń, pijaństwo w XVI i XVII w. szerzyło się w miastach na potęgę. Pijani często się awanturowali. Bójki po pijanemu zdarzały się nawet na bankietach szlachty. W 1632 r. miała miejsce taka bójka na przyjęciu, które zorganizował lwowski starosta Mniszech dla szlachty, wyjeżdżającej na sejmik do Sądowej Wiśni. Wypiwszy, Piotr Ozga i Jan Wyżga sczepili się z sobą. W bójce udział

125

Karmelita i bernardyn. Rys. J. Norblina

wzięli również inni uczestnicy uczty, a w rezultacie kilka osób zostało poranionych. A propos, gdyby meble w karczmach były mniej masywne, z pewnością jako argument w dyskusjach wykorzystano by stoły i ławy. Jednak ławy w szynkach trudno było podnieść jednej osobie i dlatego podczas bijatyki nikt z nich nie korzystał.

Bardzo alkoholowa atmosfera panowała na tradycyjnych jarmarkach świętojurskich, które corocznie odbywały się poniżej pałacu metropolity, w okolicach obecnego cyrku. Przyjezdny Niemiec zauważył, że na każdy kram z towarami przemysłowymi przypadało 40 z napojami alkoholowymi. Lwowianie i goście naszego miasta nie omijali tych kuszących kramów i dlatego na dwustu kupujących można było spotkać chyba jednego trzeźwego. Alkohol sprzedawali nieomal wyłącznie Żydzi. Pijaństwo szerzyło się też wśród duchowieństwa. Bez żadnych różnic wyznaniowych przedstawiciele wszystkich kościołów nadużywali alkoholu. Wśród lwowskich zakonów szczególnie wsławili się bernardyni, którzy pijanymi śpiewami niepokoili nocami sąsiadów.

Wyjątkowo huczną pijatykę, nawet jak na owe czasy, zorganizował na weselu swej córki Zofii kasztelan koronny i wielki hetman

126

Orgie. Rys. D. Chodowieckiego z 1788 r.

koronny, a zarazem lwowski grodzki starosta Adam Sieniaw-ski. Weselny bankiet odbył się 3 sierpnia 1724 r. w Pałacu Arcybiskupów na Rynku (budynek nr 9). Z początku wytoczono dwie beczki wina dla żołnierzy miejskiego garnizonu, a wkrótce zaczęła się popijawa na całego. Do budynku, gdzie świętowali młodzi i ich goście, z polecenia zarządcy przytwierdzono cztery nowe rynny i zaczęto lać nimi wino. Zebrani na dole ludzie podstawiali pod rynny różne naczynia i pili do woli, niektórzy zaczerpywali wino w czapki lub prosto w garści. Pewien pijaczek położył się pod rynną, podstawiając usta i o mało nie zakrztusił się tym wspaniałym trunkiem. Kaskady wina z rynien lały się przez całą godzinę. Nic podobnego nie widział Lwów ani wcześniej, ani potem.

Historia Lwowa obfituje w przypadki, kiedy alkohol powodował poważne konflikty, niejednokrotnie z fatalnymi skutkami. W 1508 r. pijany szlachcic zarąbał ucznia, który zwrócił mu uwagę, że za głośno śpiewa. Wstrząśnięci lwowianie rzucili się w pościg za zabójcą, lecz ten schronił się w kościele Dominikanów, oddając się w ręce Boga. Rozwścieczeni mieszkańcy wyciągnęli zabójcę na ulicę i odprowadzili do ratusza.

Kłótnia między pijanymi żołnierzami lwowskiego garnizonu a uczniami w 1596 r. o mało nie zakończyła się konfliktem między całym Lwowem a garnizonem. Uczniowie pojmali kilku biesiadników, którzy awanturowali się przy cmentarzu obok katedry. Zatrzymanych odprowadzili do szkoły, w której się uczyli, i tam pobili ich rózgami. Kiedy komendant dowiedział się

127

Reklama lwowskiego piwa. Zdjęcie z początku XX w.

o incydencie, przybył do szkoły ze swoimi ludźmi i zażądał od kierownika, Jana Baranowskiego, aby wypuścił „zniewolonych" i wydał krzywdzicieli. Baranowski odmówił i wówczas wojsko zaczęło się gotować do szturmu. W tym momencie na wieży ratusza zegar zaczął wybijać godzinę, co część lwowian przyjęła jako sygnał alarmu. Przez chwilę dwie duże zbrojne grupy stały jedna naprzeciw drugiej, czekając na komendę, aby ruszyć do boju. Na szczęście rozpoczęła się ulewa i przeciwnicy rozbiegli się pod dachy.

W 1673 r. lwowski sąd rozpatrywał sprawę śmierci poznańskiego rzeźnika Adama Kupińskiego, którego 11 listopada znaleziono martwego w rowie przed Furtą Jezuicką, z rozbitą głową i poderżniętym gardłem. Z przesłuchania świadków wynikało, iż rzeźnik przyjechał do Lwowa, aby ściągnąć długi od innych rzeźników z miasta. Załatwiając jakieś sprawy w ratuszu, zawarł znajomość z kolegą po fachu z Krakowskiego Przedmieścia,

128

Laurentym Kolanikiem. Z budynku magistratu wyszli już jako przyjaciele, na Rynku wypili cztery ćwiartki miodu, następnie poszli do pani Kwasnowskiej, gdzie wypili kolejne siedem Ćwiartek miodu. Pijani przyjaciele szli miastem, póki nie rozstali się przy Furcie Jezuickiej. Kolanik twierdził, iż Kupiński Spotkał jakiegoś Niemca, a co było dalej, nie wiedział. Podejrzenia padały na Kolanika, ten jednakże zapewnił sobie dobre alibi. Przestępstwa nie rozwikłano, możemy jedynie przypuszczać, iż zgon nastąpił podczas bójki, a chmiel miał w tym wypadku fatalny udział. Zabójstwo nie wyglądało na rozbój, gdyż przy nieboszczyku ostała się droga odzież, szabla, leańczuk, a nawet portfel z pieniędzmi.

Rozbójnicy i złodziejaszkowie

Kradzież w średniowieczu

Koniokrady

Okradziony gospodarz

Rabusie i rozbójnicy

cz^^^z^—

/~1hęc wzbogacenia się cudzym kosztem ma długą tradycję ^Średniowieczne prawodawstwo bardzo poważnie trak towało przestępstwa majątkowe, którym nadano wspólna nazwę" „kradzież". Później, kwalifikując przestępstwo, орТГ^Теї zaczęto wyodrębniać grabież i rozbój. Kradzież mienia prywatnego i komokradztwo były najpopularniejszymi średniowiecz nynu przestępstwami. Według obliczeń współczesnego nol" skiego historyka, A. Karpińskiego, kradzież cudzej wLnośd

wH Іут XVnZyStklCh РГ2Є8ІеР^ POPełni°^h we lwowie w XVI-XVII w przy czym aż 23% z nich stanowił

rozboje. Za potencjalnych przestępców uważano przybyłe do miasta obce osoby, które nie posiadały konkretnego zawodu Magistrat niejednokrotnie zwracał się z prośbą do lwowian o meprzyjmowanie do własnych domów nieznanych Drzvbyszv i włóczęgów. Jednak prośby te nie skutkowały, ponieważ biorąc pod uwagę wysokie opłaty za wynajęcie mieszkania, wielu ludzi ulegało pokusie łatwego zarobku.

Najczęstszym przestępstwem we Lwowie była kradzież bydła i kom. Такт rodzaj kradzieży cechował wszystkie większe ośrodki handlowe, nP. Jakub Korak z Trzciany w 1598 r uM dwa woły, mieszkaniec lwowskiego przedmieścia Tomasz Wieleba w 1599 r. ukradł cztery konie, Stanisław Pikar w 1622 r - t™ a Piotr Laskowicz w 1642 r. - dwa. '

Zdarzały się również kradzieże miejskiego mienia Na przyjazd

króla Władysława IV we wrześniu 1634 , rada miejfkapolct

wybudować łuk triumfalny. Specjalnie w tym celu roLt no

z sc muru fortecznego w pobliżu miejskiego arsenału. Łuk

zbudowano z obitego kolorowym płótnem drewna. Na „mało

131

efektywnie" wykorzystywane płótno skusił się niejeden lwowianin, łącznie ze sługami miejskimi i hajdukami. Płótno wydzierano po kawałku, nie zważając na majestat osoby, którą miał upamiętniać budowany łuk. Miasto musiało nawet wystawić w pobliżu łuku specjalną straż nocną.

Częste również były przypadki okradania własnych gospodarzy przez niesumienną służbę. W listopadzie 1676 r. francuski podróżnik Andre Langlouin został okradziony we Lwowie przez własnego sługę Andrzeja Schachta z Gdańska. W domu lwowskiego mieszczanina Michała Hryhorowicza, gdzie zatrzymał się Francuz, podstępny sługa wykradł swojemu panu klucze od pokoju i, korzystając z nieobecności podróżnika, rozbił skrzynię monseigneura Andre i ukradł z niej 12 złotych luidorów. Później Francuz nie mógł dostać się do pokoju i, aby otworzyć zamek, zmuszony był wzywać ślusarza. Ponieważ Schacht uciekł z miasta ze skradzionymi pieniędzmi, straty poszkodowanemu musieli wyrównać rodzice przestępcy.

W mieście trafiały się również poważniejsze kradzieże. W 1541 r. mołdawski hospodar Piotr I Raresz skarżył się w magistracie lwowskim na mieszczanina Seńkę Popowicza, który, przebywając na mołdawskim dworze, miał okraść władcę. Zdumiewa lista skradzionych rzeczy - wspominano tu o 12 kaftanach ze „złotymi guzikami", każdy wartości 20 tysięcy asprów, dwóch szablach, w tym jednej w oprawie ze szczerego złota, czterech pozłacanych kindżałach, złotym kubku wartości 50 dukatów węgierskich, srebrnej łyżce, worku z 20 tysiącami asprów i pełnej torbie dukatów luzem. Miasto przeprowadziło własne śledztwo, w wyniku którego podejrzany został uniewinniony. Wyjaśniono, że Moł-dawianina okradł ktoś inny, a Seńce król polski wydał nawet specjalny dokument, zabraniający jakiegokolwiek prześladowania lwowianina w związku z tą sprawą. Przestępstwem rozpowszechnionym na równi z kradzieżą w miastach w XVI-XVIII w. były grabieże. W XVI w. swoimi rabusiami „wsławiło" się Krakowskie

132

Przedmieście. Właśnie tam mieszkał znany bandyta Dawid o ksywie Konfederat. Banda Dawida grabiła podróżujących na drodze do Glinian w lesie pod Białką. Pod koniec XVI w. „panami" Krakowskiego Przedmieścia, którzy absolutnie nikogo się nie bali, byli Abram Dankowicz i Heszel Juzio. Do spółki z Ickiem z Lublina 2 maja 1591 r. w biały dzień ograbili, a potem zabili bogatego Żyda, Szymona Solomonowicza.

Poza miejskimi murami bandyci zachowywali się bardziej zuchwale. Uzbrojone bandy popełniały przestępstwa na drogach koło Lwowa, napadając na kupieckie karawany, a niekiedy grabiły również pobliskie wsie. Liczba tego typu wypadków znacznie wzrastała w czasie wojen lub tatarskich napadów. Bandyci często sami podszywali się pod oddziały Tatarów. W okolicach Bożego Narodzenia w 1653 r. szlachcic Maciej Jeżowski wraz z trzema towarzyszami postanowili wzbogacić się cudzym kosztem. By osiągnąć cel, ubrali się w kożuchy obrócone wełną na zewnątrz i, udając Tatarów, napadli na podlwowską wioskę Hołosko. Grabieżcy spodziewali się, że przerażeni wieśniacy uciekną, szukając schronienia wśród miejskich murów i zostawią cały dobytek na ich pastwę. Początkowo podstępny plan przebiegał pomyślnie. Jeżowski z kompanami narobili takiego hałasu, że panika ogarnęła nie tylko Hołosko, ale także przedmieścia lwowskie. Przestraszeni smutną perspektywą jasyru, mieszkańcy przedmieścia uciekali do miasta w takim tłoku, że mostek nad Połtwą, leżący naprzeciw Furty Jezuickiej, załamał się i wielu ludzi znalazło się w wodzie. Nieszczęsnym nikt nie pomógł, kilku więc z nich utonęło. W tym czasie mieszkańcy Hołoska zorientowali się, że najeźdźców jest tylko czterech i w momencie gdy koń Jeżowskiego ugrzązł w bagnie, schwytali fałszywego Tatara. Oskarżony o zbrojny napad i spowodowanie śmierci niewinnych osób, Jeżowski został poddany torturom i później stracony. Ciekawe, że rodzina Jeżowskiego wykorzystała tę sprawę do oskarżenia władz miasta o jakoby naruszenie honorowych praw szlachcica.

133

Arsenał Królewski we Lwowie. Zdjęcie z drugiej połowy XIX w.

W okolicach Lwowa nigdy nie brakowało bandytów. W latach 1604-1606 wokół miast ludzi grabiły bandy Krzysztofa Stoj-gniewa, Stanisława Szczygielskiego oraz Kopcia. W latach 30. XVII w. koło Lwowa zlikwidowano bandę Hesmana. 10 lat później napadów w mieście i jego okolicy dokonywały bandyckie organizacje dowodzone przez Daniła Piotrowicza, Stanisława Jasińskiego i Stanisława Tycika. W 1641 r. lwowski sąd ławniczy wydał wyroki śmierci na członków grupy przestępczej, którzy zajmowali się rozbojami i napadami na majątki zacnych ludzi, podczas których łupem padały broń, pieniądze, wyroby futrzane oraz inne cenne przedmioty. Na śmierć skazano także te osoby, które zajmowały się przetrzymywaniem łupów. Wiele złego

134

miasto i jego mieszkańcy zaznali w latach 1660-1664 od bandyckich ugrupowań Jana Kozaczka, Franciszka Podwysockiego, Aleksandra Biłkowskiego i Wojciecha Dziadka.

—C^gg^C3----

Instynkt pierwotny

Zdrady małżeńskie

Lwowska Klitemnestra

Uprowadzanie kobiet

Wojny rodzinne

Kobiety-morderczynie

Dzieciobójcy

O^F^O---

—cz^gg^o—

Potocznie uważa się, że średniowiecze było okresem moralnej czystości i wstrzemięźliwości. Jednak źródła archiwalne dowodzą zupełnie czegoś innego. Przynajmniej we Lwowie nigdy nie brakowało przestępstw o podłożu seksualnym. Średniowieczne prawo przestępstwo seksualne rozumiało dosyć szeroko. Ogólnie takie przestępstwa nazywano „sodomią". Fachowcy wyróżniali trzy rodzaje sodomii - onanizm, homoseksualizm oraz kontakty płciowe ludzi ze zwierzętami. Jako grzech sodomii traktowano również nekrofilię, nietypowe kontakty płciowe, seks chrześcijanina z niechrześcijaninem. W przeciwieństwie do „Zwierciadła saskiego", które nie rozróżniało tego typu przestępstw, kodeks Karola V za stosunki człowieka ze zwierzęciem (zoofilia), mężczyzny z mężczyzną (homoseksualizm), kobiety z kobietą (lesbijstwo) nakazywał spalenie. Bartłomiej Groicki proponował uczynić wyjątek tylko dla jednopłciowej żeńskiej miłości i nie karać za takie odchylenie od normy. Zgodnie z paragrafem najczęściej pociągano do odpowiedzialności karnej za naruszenie obowiązujących zakazów kontaktów płciowych między przedstawicielami różnych wyznań. Praktyka tego typu karania sięga jeszcze XIII w. Pierwsze formalnie odnotowane na terenie Europy Wschodniej pociągnięcie do odpowiedzialności karnej miało miejsce na prowincjonalnym synodzie we Wrocławiu w 1267 r. Zastosowano je wobec Żydów, którzy mieli kontakty seksualne z chrześcijańskimi kobietami. Żydów ukarano wówczas więzieniem i grzywną, a kobiety wiary chrześcijańskiej - batami i wypędzeniem z miasta.

Podobne zasady obowiązywały również w przypadku stosunków między katolikami i przedstawicielami innych wyznań chrześcijańskich. W 1518 r. we Lwowie spalono Ormianina Iwaszka i katoliczkę Zofię, za wspólne życie i pogwałcenie zakazu kontaktów płciowych pomiędzy wiernymi różnych religii. Sąd nie

137

SW

Diabeł kuszący kobietę. Rycina z 1489 r.

wziął pod uwagę faktu, że Ormianin był wdowcem (parę lat wcze-HHHS śniej zmarła mu żona), a towarzyszka jego życia - panną. Skazanych na śmierć kochanków, uwiązanych do siebie plecami i ubranych jedynie w koszule, przewieziono na wozie przez miasto. Jadąc na miejsce stracenia, nieszczęśni trzymali w rękach niezapalone pochodnie. Przed wejściem „grzeszników" na przygotowany stos drewna, zapalono im pochodnie i w ten sposób skazani sami rozpalili swoje śmiertelne ognisko. Osierocone niemowlę zabrała na wychowanie ormiańska społeczność. Ormianie poskarżyli się królowi na ten brutalny wyrok i ten nakazał miastu wypłacić ormiańskiej społeczności ogromne odszkodowanie, którego miasto jednak nie zapłaciło. „Pospolitą" małżeńską zdradę nie zawsze karano w tak drastyczny sposób. Prawo magdeburskie zezwalało mężczyznom na dokonywanie samosądu w przypadku, kiedy mąż zastał żonę z innym mężczyzną, którego również można było zranić bądź nawet zabić. Jednak, kiedy nie skorzystało się z tej okazji, to pozostawał długi przewlekły proces. Mężczyznę za zdradę karano o wiele lżej. Za poważne przestępstwo uznawano jedynie te przypadki, kiedy mężczyzna miał jednocześnie dwie żony. Karą za takie przestępstwo była śmierć przez ścięcie głowy. Jeżeli oskarżony potrafił przekonać sąd, że powtórnie ożenił się w przekonaniu, iż pierwsza żona nie żyje, kara wówczas mogła być mniej sroga.

Pierwszy odnotowany we lwowskich dokumentach sądowych przypadek zdrady małżeńskiej pojawia się w 1407 r. W czasie

138

strasznego pomoru w 1623 r. na nocnej schadzce na gorącym uczynku pojmano panią Kuchnową z rodu Domagaliczów i jej młodego kochanka Dziewosza. Zdradzany mąż wytoczył proces sądowy, domagając się od kochanka żony moralnego zadośćuczynienia. Jasne, że zdrada małżeńska z zamiarami zaszkodzenia mężowi była karana bardziej srogo. We Lwowie w 1623 r. stracono Agnieszkę Klimut i aptekarza Langa, który pomógł jej otruć własnego męża. Podobną sprawę lwowski sąd ławniczy rozpatrywał również w 1687 r. Wówczas skazano na karę śmierci żonę, która opłaciła uduszenie męża. Tragiczne wydarzenia godne pióra Szekspira rozegrały się we Lwowie w 1622 r. Andrzej Herburt wraz ze sługami wdarł się do domu pani Zofii, wdowy po niedawno zmarłym bracie, i pojmał tam jej kochanka, Andrzeja Stockiego. Pojmanego przeprowadzono przez miasto okrywając wielką hańbą - „bez czapki i zbroi, bijąc go i haniebnie policzkując". Później Herburt chciał nawet zabić Stockiego, ale ten zdołał zbiec. Jeśli chodzi o Zofię i jej matkę, mieszkającą w tym samym budynku, to na żądanie Herburta królewski starosta przeprowadził śledztwo w sprawie ich roli w pozbawieniu życia Kacpra Herburta. Śledztwo ustaliło, że podstępna Zofia, korzystając z nieobecności męża przebywającego na wojnie, już dawno znalazła sobie kochanka. Kiedy mąż powrócił do domu, z pomocą matki zabiła go jeszcze pierwszego wieczoru. Zofia, podobnie jak przebiegła i zdecydowana Klitemnestra, przyrządziła mężowi smaczną wieczerzę, a kiedy ten, zmęczony miłosnymi igraszkami i winem, zasnął, wezwała do pomocy matkę i z zimną krwią zadusiła biedaka w małżeńskim łożu. Sąd uznał winę kobiet i w stosunku do obydwu orzekł karę śmierci. Tuż przed wykonaniem kary Zofii udało się w jakiś sposób uciec. Jej matce odrąbano głowę.

Bardzo rzadko trafiały się we Lwowie uprowadzenia kobiet. Jedna z takich historii zdarzyła się 15 lutego 1629 r. w Busku, i tylko w pewnej części dotyczy Lwowa. Szlachcic Jakub Żołczyński, który wprost z ulicy porwał młodą dziewczynę,

139

przywiózł ją do Lwowa, by tutaj wziąć z nią ślub. Później w aktach sprawy jego wspólnicy wyjaśniali, że wykradzioną przywieźli do Lwowa, bo tutaj łatwiej niż gdzie indziej można było znaleźć mniej zasadniczego księdza, który zgodziłby się udzielić ślubu w dość podejrzanych okolicznościach. Porywacze zatrzymali się w Hołosku w domu Handlowskiego, który był krewnym przyjaciół Żołczyńskie-go - Pawła i Piotra Suskich. W tym czasie grupa krewnych poszkodowanej, dowodzona przez brata dziewczyny, Adama Podho-rodeckiego, wyruszyła w pogoń za złoczyńcami. Porywaczy nakryto w Hołosku w domu Handlowskiego. Winny konfliktu Żołczyński zginaj: na miejscu, porąbany szablami i postrzelony kilkoma kulami. Później jego rodzina się skarżyła, że już martwego szlachcica „bito, kopano i deptano". Ujęty na miejscu przestępstwa Piotr Suski został uwięziony w wieży Wysokiego Zamku, z której niebawem zbiegł.

Jeszcze jedno porwanie kobiety zdarzyło się we Lwowie w maju 1639 r. Szlachcic Krzysztof Żorawiński uprowadził Annę, córkę miejskiego pisarza sądowego, Jana Zaleskiego. Incydent miał miejsce w momencie, gdy pisarz wraz z rodziną udawał się do pasieki położonej za miastem. Jak możemy przypuszczać, ta historia nie miała jakiś fatalnych następstw, bo w aktach sądowych odnotowano tylko jedną skargę pisarza na sprawcę. Sprawa zapewne zakończyła się polubownie, ponieważ śladów trwałego procesu sądowego nie ma.

Prawo chroniło kobiety przed zbytnią samowolą małżonków. Mieszkańca przedmieścia Krzysztofa Dąbrowskiego w październiku 1634 r. za pobicie żony uwięziono i nałożono na niego karę pieniężną w wysokości 100 zł. Sąd nie wziął pod uwagę faktu, iż poszkodowana nadużywała alkoholu i Dąbrowskił bił żonę, jak twierdził, wyłącznie w celach wychowawczych. W 1695 r. mieszkańca Krakowskiego Przedmieścia Jacka Kulawczyka za znęcanie się nad żoną skazano na dwieście razów, które miały być wymierzone na schodach przed Niskim Zamkiem. Ciekawe, że kochanka Kulawczyka, również oskarżona w tej sprawie, dostała karę 300 razów i została wypędzona z miasta.

140

Jak i współcześnie, tak i w dawnym Lwowie kontakty we-wnątrzrodzinne nieraz dochodziły do stanu wrzenia i dawano mu upust w głośnych kłótniach, a czasem i w rękoczynach. W 1629 r w mieście odbył się nawet niewielki konflikt zbrojny pomiędzy sługami męża i żony. Sprawa zaczęła się w Przemyślu, gdzie mieszkało małżeństwo Cieciszewskich. Jakoś po kolejnej kłótni Felicjana Cieciszewska zabrała wszystkich swoich służących i kosztowności i wyniosła się do Lwowa. W tamtych czasach rozwód był praktycznie niemożliwy, dlatego skonfliktowani mąż i żona nadal stanowili rodzinę. Piotr Cieciszewski nie zostawił żony w spokoju i na własny koszt zaczął drukować pamflety szkalujące Felicjanę Przyjeżdżając do Lwowa, mściwy mąż rozrzucał je wszędzie, za co dwukrotnie ukarano go krótkotrwałym więzieniem. W rezultacie wewnątrzrodzinny konflikt zakończył się rozlewem krwi. Przybywszy do Lwowa z watahą 100 swoich sług, Cieciszewski siłą próbował zdobyć budynek, w którym mieszkała jego żona. Jej słudzy stawiali silny opór i z pomocą sąsiadów udało się im odeprzeć atak. Sam Ciecieszewski dowodził, że w chwili, gdy spokojnie przejeżdżał obok domu żony, ta zjawiła się w oknie i nakazała słudze strzelać do niego. Na szczęście dla pana Piotra kula dosięgła jego towarzysza. Wówczas dopiero, jak twierdził napadający, rozpoczął się szturm. Na potwierdzenie własnych słów szlachcic pokazał w sądzie trupa swojego sługi.

W rezultacie „wojny rodzinnej" rozpoczął się długotrwały proces, w którego trakcie Cieciszewski uciekł wreszcie na wojnę z Moskwą. Małżeństwo otrzymało kościelny rozwód, ale wrogość i wzajemne oskarżenia nie ustawały. W 1640 r. za kolejny Wybryk małżonki Ciecieszewski zażądał dla niej kary śmierci. Jej postępek naprawdę musiał być poważny, skoro krewni pani Felicjany musieli ratować ją oddaniem do zakonu.

Były we Lwowie i kobiety popełniające „męskie przestępstwa", co jednak trafiało się bardzo rzadko. W 1537 r. Greta Kochnowa i jej córka Małgorzata dotkliwie pobiły rektora lwowskiej szkoły katedralnej, magistra Jana Tucholczyka. Pobity uczony - prawnik

141

Lwów w XVIII w. Panorama Z. Rozwadowskiego i S. Janowskiego, 1927 r.

z zawodu - zażądał od sprawczyń odszkodowania za straty moralne i materialne w wysokości 3000 węgierskich dukatów. Podczas procesu rewelacyjnie wystąpił obrońca kobiet Mateusz Kaszer. Kobiety wygrały proces, a poturbowany i znieważony rektor został z niczym.

W 1637 r. we lwowskim zamku pod strażą zamknięta została Agnieszka Opacka, która za jakieś drobne przewinienie bezprawnie nakazała odrąbać głowę swojej służącej. Oczywiście z psychiką szlachcianki nie wszystko było w porządku, bo, jak twierdzili świadkowie zdarzenia, rozkazała ona przynieść odrąbaną głowę nieszczęsnej służącej, a potem, trzymając ją w rękach, oglądała długie jasne włosy i w końcu rzuciła ją do płonącego pieca ze słowami: „Nie była warta takich pięknych włosów".

Typowo kobiecym przestępstwem było mordowanie noworodków lub nielegalna aborcja. Matki zabijające własne dzieci trafiały się we Lwowie bardzo często. Rozróżniano wówczas świadome zabójstwo narodzonego dziecka - „takiego, które żyło i organy można było rozpoznać" i uśmiercenie płodu. W średniowiecznych kodeksach rozróżniano takie metody zabójstwa dziecka, jak: spowodowanie obrażeń, w wyniku których doszło do śmierci,

142

pozostawienie noworodka bez opieki, wskutek czego dziecko umierało, świadome używanie szkodliwych dla płodu produktów i napoi. Takie przestępczynie skazywano na śmierć przez zakopanie żywcem, wbicie na pal lub utopienie.

W 1548 r. lwowski sąd ławniczy pozbawił życia przez wbicie na pal matkę, która zamordowała swoje nowo narodzone dziecko. Analogiczny wyrok zasądzono w 1568, jeszcze jedno podobne przestępstwo zdarzyło się w 1629 г., kiedy skazano Jadwigę z Rzeszowa, która w czasie tortur przyznała się, że zabite przez nią dziecko „było żywe, kiedy z niej na świat wyszło i [ona] słyszała jego krzyk", ale mimo to „chusteczką na dwa razy obwiązała jego gardło, zawiązała supeł i udusiła". Za zabójstwo dziecka sąd ustalił wyrok: „Za dokonane przestępstwo należy wyprowadzić w pole, żywcem zakopać i wbić w nią pal". Za zabójstwo noworodków ukarano odrąbaniem głowy służące w latach 1656, 1658 i 1666. W księgach wydatków miejskich znajduje się zapis, że 1 lipca 1730 r. katu wpłacono 4 zł za stracenie kobiety, która uśmierciła nowo narodzone dziecko. W 1731 r. stracono przez ścięcie głowy jeszcze jedną kobietę, która zamordowała swoje dzieci.

Przestępstwa tego typu były dosyć częste. Do dzieciobójstwa nieszczęsne kobiety popychał strach przed moralnym osądem oraz brak wystarczających zasobów na utrzymanie dziecka. Biorąc pod uwagę fakt, że srogie wyroki nie przynosiły pożądanych rezultatów, rząd austriacki w 1777 r. postanowił zamienić karę śmierci za bigamię i dzieciobójstwo na pozbawienie wolności od 8 do 10 lat. W 1782 r. sąd lwowski pozbawił na 10 lat wolności mieszkankę Lwowa Helenę Kuźmę, która dopuściła się zabójstwa dziecka. W czasie austriackich rządów taki rodzaj przestępstwa był najczęściej popełniany przez niezamężne dziewczęta, które z reguły pracowały jako służące.

ez^gg^cD

Sługa diabła

Walka z czarną magią

Wiedźmy

Pakt z diabłem

Świętokradztwo

Fanatyzm religijny

Wśród typowych średniowiecznych przestępstw publicznych za najcięższe pogwałcenie prawa uważano występki przeciw wierze i religii: bluźnierstwo, herezję i czary. Właśnie z bluźnierstwem przedstawiciele kleru wiązali pojawienie się w Europie głodu, epidemii i francuskiej choroby. Biorąc pod uwagę, że wyrządzały one wiele szkód ludzkości, osoby winne takiego przestępstwa karano więzieniem, a potem - śmiercią. Ówczesne akty prawne jasno określały pojęcie przestępstwa przeciw Bogu. Za bluźnierstwo uważano „przypisywanie Bogu tego, co Jemu niewłaściwe, przeczenie Jego naukom, obrazę Wszechmogącego Boga i Jego Świętej Matki Dziewicy Maryi".

Do połowy XVI w. rozpatrywanie spraw o bluźnierstwo leżało w kompetencjach sądów duchownych. Kościelne prawo w stosunku do spraw powiązanych z czarną magią opierało się na postanowieniach soborów powszechnych i lokalnych. Po wydaniu bulli „Super illius specula" przez papieża Jana XXII czarna magia znalazła się pod jurysdykcją świeckich sądów jako występek przeciw wierze, gdyż czarodzieje i wróżbici, podpisując pakt z diabłem, odwracali się od prawdziwej wiary, co stawiało ich na równi z heretykami. Polska konstytucja sejmowa z 1543 r. uznawała, że sprawy związane z czarną magią podlegają wyłącznie sądom duchownym. Takie sprawy przyjmowały miejskie sądy wówczas, gdy przestępcy jawnie działali na szkodę, tzn. wtedy gdy magia służyła jako narzędzie zbrodni.

Wyroki za czary były bardzo surowe. „Zwierciadło saskie" za popełnienie takiego przestępstwa przewidywało karę śmierci przez spalenie. Kodeks „Carolina" przewidywał podobną karę, lecz tylko w przypadku, gdy przez czary skrzywdzono człowieka. W przypadku, gdy ktoś zajmował się magią, jednak nikomu nie

10 — Szemrany.

145

szkodził, mógł zostać ukarany odpowiednio do zaistniałej sytuacji. Sprawy o zajmowanie się czarami i herezję rozpatrywano na drodze procesu inkwizycyjnego. Inkwizycyjny rodzaj procesu początkowo ukształtował się jako religijny i miał zastosowanie wyłącznie w sprawach kościelnych. Jednym z pierwszych jego teoretyków był papież Innocenty III (1198-1216). Głównym celem wprowadzenia procesu inkwizycyjnego było zapobieganie naruszeniom dyscypliny wśród duchowieństwa oraz walka z herezją. Sąd rozpatrywał sprawy o zajmowanie się czarami na podstawie skargi (accusatio), pogłosek (diffamatio) lub donosów (denuntiatio). W trakcie czwartego soboru laterańskiego w 1215 r. uprawomocniono wprowadzenie do kościelnych praktyk urzędu śledczego (inąuisitio), а władzę świecką zobowiązano do wykrywania i surowego karania wszystkich heretyków.

W rzymskim prawie kościelnym rozróżniano kanoniczny proces inkwizycyjny oraz proces przeciw heretykom (inąuisitio haereticae pravitatis). Charakterystyczną cechą procesów wobec heretyków było to, że oskarżonemu prezentowano nazwiska świadków, jednak nie zaznajamiano go z ich zeznaniami, często także stosowano tortury, a wyroki ogłaszano na podstawie formalnych dowodów - „heretycznego sposobu życia" lub „złej sławy". Głównym dowodem w sprawie było przyznanie się do winy.

Zasady dochodzenia w sprawach powiązanych z herezją ustalały bulle: „Ax extirpanda" z 1252 r. papieża Innocentego IV (1243-1254), „Summis desiderantes" z 1484 r. papieża Innocentego VIII (1484-1492). Dużą popularnością cieszyła się w Europie praca „Młot na czarownice" (Malleus maleficarum) ojców dominikanów Jacoba Sprengera i Heinricha Kramera. W pracy pisano, że przestępstwa związane z „wiedźmostwem powinny podlegać świeckim i kościelnym sądom", ponieważ „przestępstwa takie szkodzą tak świeckim dobrom, jak i wierze".

Potocznie uważano, że magią zajmowano się w celu zaszkodzenia drugiemu człowiekowi oraz dla chęci otrzymania wynagrodzenia za mistyczne usługi. Najczęstszym sposobem

146

Ikiamjeetpbironiria mit*

limbw ał^»flrwwi«penapo»ł«iwflglgfaifld»m

Wiedźmy. Rycina z 1489 r.

wyrządzenia krzywdy było otrucie. Wróżbiarki zajmowały się znachorstwem, ściągały przekleństwa, czasami pomagały nawet w wykryciu przestępcy. Najwięcej procesów przeciw wiedźmom odbyło się w Europie w XVII w. Według obliczeń polskiego historyka, Bogdana Baranowskiego, w XVTJ-XVIII w. w Rzeczypospolitej za zajmowanie się czarami skazano na śmierć 10 tysięcy osób. Tego rodzaju przestępstwa zdarzały się również we Lwowie. W 1687 r. lwowski prokurator oskarżył mieszkankę wsi Żubra, Kosychę, o to, że jest wiedźmą i za pomocą czarów zabiła pana Nicza. Nicz zmarł w następstwie urazów, jakich doznał, wypadając z okna własnego mieszkania. Główny dowód w sprawie stanowiły zeznania świadków. Na potwierdzenie tego, że oskarżona jest czarownicą, przytoczono masę „niepodważalnych" dowodów. Przed śmiercią poszkodowany zdążył wyjawić, że Kosy cha „nie tylko poza, ale i prosto w oczy przeklinała go", mówiąc: „Niech Bóg sprawi, abyś nie rządził długo, niech sprawi, byś w płomieniach się spalił". Oprócz tego twierdzono, że oskarżona miała żal do pana Nicza za to, że ten uwięził jej męża. Najważniejszym dowodem przeciw kobiecie, który zachował się w aktach sprawy, był fakt, że „gdy płonął majątek pański, przybiegła do pożaru bez przykrycia głowy".

Wróżkę z Rozdołu wymienia się przy okazji sprawy pani Guzowej, którą oskarżono o zabójstwo adoptowanych dzieci. Pisarz sądowy skrupulatnie zanotował, że o magicznych praktykach

147

rozdolańskiej czarownicy wiadomo było od mieszkańców Lwowa jeszcze na początku lat 40. XVII w. Zajmowała się ona ściąganiem przekleństw z szynków, leczyła różne przeziębienia, gruźlicę i inne choroby ziołami, solą, wodą i ziemią. Kiedy się dowiedziała, że Guzowa przy jej pomocy pragnie pozbawić dzieci życia - odmówiła. Jeden ze świadków w sprawie twierdził, że Guzowa osobiście weszła w pakt z diabłem: „Dwa tygodni temu od mieszczan jakichś słyszałem, że Guzowa do męża swego miała powiedzieć: - Powiedz, po co chodzisz do pana Boga, jeżeli i tak dobrze żyjesz". Inny świadek twierdził, że oskarżona zapraszała go do siebie w celu pokazania diabła: „Przyjdź do mnie wieczorem, a pokażę ci diabła w takiej postaci, jakiej tylko sobie życzysz". Niestety, nie wiadomo, czy stracono owe lwowskie wiedźmy, czy zostały przy życiu, ponieważ w ich kryminalnych sprawach nie odnotowano wyroków. Jeszcze jedną historię wróżki i czarownicy spotykamy w materiałach sprawy sądowej z 1650 r. o zamordowanie Teodora Bełżeckiego przez rodzonego brata Bonawenturę. Jak twierdziło dwóch innych braci Bełżeckich, Bonawentura od lat chciał pozbawić brata życia i w związku z tym już dawno umówił się ze znachorką Małanką, która miała otruć krewniaka. Dowiedziawszy się o podstępnym planie, Teodor nakazał pojmać znachorkę, która wydała cały plan. Teodor zabrał Małankę z lwowskiego zamku, gdzie przebywała pod wartą, i wywiózł ją na zebranie szlachty do Piotrkowa, aby tam w obecności świadków powtórzyła swoje zeznania. W drodze powrotnej do Lwowa słudzy Bonawentury napadli na zaprzęg Bełżeckiego. Szlachcic Stanisław Kurdwański postrzelił pana Teodora, wskutek czego ten niebawem zmarł.

Dokumenty historyczne odnotowują także inne przykłady spraw powiązanych z siłami pozaziemskimi. W 1572 r. na przedmiejskim cmentarzu obok kościoła Wniebowstąpienia Jezusowego pochowano kobietę z Riasnego. W ciągu następnych dni kilkoro ludzi, którzy mieszkali w pobliżu cerkwi, umarło, w związku z czym pojawiła się pogłoska, że ma to coś wspólnego z niedawno pogrzebaną kobietą. Kiedy rozkopano mogiłę, najgorsze przypuszczenia potwierdziły

148

Podpisy diabłów i demonów. Francuski cyrograf z 1629 r.

się: nieboszczka leżała w trumnie trzymając w zębach koniec swojej chustki, chociaż tego nie było w momencie, kiedy ją chowano. Stosując się do zaleceń miejscowych fachowców egzorcystów, kobietę obrócono twarzą do dołu i odrąbano jej głowę. Kiedy to uczyniono, pomór ustąpił. W 1641 r. miejski sąd kryminalny oskarżył o bluźnierstwo zakonnika Alberta Wiroziemskiego, który w pakcie z diabłem oddał mu swoją duszę i ciało. W materiałach sprawy sądowej odnotowano, że był to najbardziej haniebny ludzki występek w historii miasta. Zanim Wiroziemski przeszedł na stronę diabła, sąd kościelny oskarżył go o fałszerstwo dokumentów i nadużywanie świętego sakramentu. W trakcie procesu ustalono, że, przebywając w nowicjacie, Wiroziemski wykradł pieczęć przeora klasztoru Bernardynów, w którym wówczas przebywał, i podrobił dokument, który stwierdzał, że jest księdzem tego zakonu i może udzielać ślubów, spowiadać, chrzcić dzieci, udzielać komunii etc. Korzystając z fałszywych dokumentów, „duchowny" jeździł po okolicznych wsiach lwowskich i odprawiał tam msze. W aktach procesu znalazło się około dziesięciu takich epizodów, choć fałszerzowi bezsprzecznie udowodniono tylko jeden wypadek bezprawnego odprawienia mszy. Po wykryciu fałszerstwa Wiroziemski, chcąc uniknąć kary, uciekł z klasztoru. Jednak braciom bernardynom udało się go pojmać i uwięzić w klasztornym karcerze. Wychodząc z założenia, że nie był on osobą duchowną, a jedynie przebywał w nowicjacie, sąd kościelny przekazał sprawę fałszywego kapłana do miejskiego sądu ławniczego. Najsurowszą karą, którą mógł sąd kościelny zastosować wobec Wiroziemskiego była degradacja - pozbawienie wszystkich praw i przywilejów stanu duchownego, a zgodnie ze świeckim prawodawstwem groziło mu stracenie. Paniczny lęk przed karą pchnął złoczyńcę do niekonwencjonalnych działań.

149

W XV-XVII w. teolodzy napisali wiele prac o złych duchach i ich kontaktach z ludźmi, również o tym, jak można duchy wywoływać i jak z nimi walczyć. Najbardziej rozpowszechnione były prace opata Krępego „O złości szatana i złych duchach" i „Skarbnica cudownych i dostojnych pamięci historii naszych czasów" Gulara. Możliwe, że z tych publikacji Wiroziemski wziął pomysł na podpisanie cyrografu (kontraktu z diabłem na sprzedaż duszy). Chęć przeżycia u grzesznego Alberta była tak wielka, że, nie namyślając się, napisał: „Krwią swoją podpisuję się i oddaję się władzy księcia Lucyfera. W zamian za to proszę o 12 lat życia, po których on ma prawo zabrać me ciało i duszę. Zgodnie z tym kontraktem wyrzekam się Boga i Matki Boskiej. Ten kontrakt podpisuję z Węglikiem, który uwolni mnie z celi. Dla potwierdzenia podpisuję się własnoręcznie i oddaję się władzy wszystkich diabłów, którym przyrzekam służyć i wychwalać ich. Oni zobowiązani są dawać mi to, czego zapragnę. Będę im służył, zgodnie z paktem przekazuję duszę Węglikowi Borucie i wszystkim innym, za co proszę o uwolnienie z więzienia tej nocy". Ciekawe jest, że tekst lwowskiego cyrografu niemal dosłownie powtarza analogiczną ugodę człowieka z diabłem, cytowaną przez Gulara, chociaż, o ile wiadomo, Wiroziemski nie miał żadnych książek w celi. Pakt spisano krwią na ścianie celi. W momencie gdy straż znalazła cyrograf, jej zdziwienie było tak wielkie, że nawet powstało podejrzenie, że podrzucił go niewinnemu mnichowi sam diabeł. Wiroziemskiego poddano dokładnym oględzinom i znaleziono na jego palcu niewielka ranę, z której wziął krew do napisania bluźnierczego tekstu. Później, w czasie jednego z posiedzeń sądowych, podejrzany nawet opisał wygląd zewnętrzny kontrahenta. Według jego słów, obłudny Węglik Boruta miał wygląd młodego, atrakcyjnego chłopaka. Do więzienia, w którym siedział Albert, przychodził przenikając przez ścianę. Początkowo miał namawiać Wiroziemskiego, aby ten zaprzeczał wszystkim oskarżeniom, potem zaproponował popełnienie samobójstwa. Po długim rozpatrywaniu wszystkich okoliczności w sprawie sąd

150

uznał Wiroziemskiego za bluźniercę i fałszerza. Możemy tylko domyślać się, jak wielkie było rozczarowanie Wiroziemskiego, kiedy zasądzono mu karę śmierci przez spalenie.

Jeszcze jednym przestępstwem, które bezpośrednio dotyczyło obrazy boskiej wielkości i godności, było świętokradztwo. W 1641 r. ochrzczony Żyd o imieniu Mateusz (przed chrztem Rubin) okradł kościół św. Stanisława za murami miasta (obecnie w okolicy ulicy I Ty która). W kościele znajdował się przytułek dla trędowatych, dlatego mieszczanie szczodrze dawali pieniądze i kosztowności na i ego rozbudowę. Złodziej ukradł kielich mszalny i inne naczynia liturgiczne wykonane z cennych metali. Mateusz-Rubin zdążył sprzedać przedmioty kradzieży jakiemuś Boruchowi, który zaraz po tym uciekł z żoną z miasta. Świętokradcy uciec się nie udało. Zatrzymano go i, zgodnie z wyrokiem sądu, spalono. Oprócz tego sąd uznał, że społeczność żydowska powinna zapłacić miastu karę w wysokości 200 złotych jako rekompensatę za niegodny uczynek przedstawiciela swojej gromady i moralną szkodę, spowodowaną kradzieżą przedmiotów sakralnych.

Przestępstwa wobec własności kościelnej miały miejsce również w późniejszym okresie. Ich natężenie wzrastało szczególnie w czasach politycznej i ekonomicznej niestabilności. Wielkie moralne szkody wyrządziły społeczności lwowskiej wojny napoleońskie początku XIX w. i powiązany z nimi nieład ekonomiczny. Ratując zniszczoną kosztami wojennymi gospodarkę, rząd austriacki wycofywał z obiegu srebrne monety, zastępując je papierowymi pieniędzmi- W lutym 1811 r. nastąpiła niespodziewana dewaluacja tych pieniędzy i straciły one 4/5 swojej poprzedniej wartości. Urzędowe machlojki bardzo rozeźliły ludzi, którzy poczuli się oszukani. Na to przymusowe urzędowe wywłaszczenie odpowiedział jakiś cyniczny i dowcipny lwowski złodziej, który wyciągnął rękę po kościelny majątek. Okradłszy jeden ze lwowskich kościołów, na miejscu pozostawił napis: „Cesarz przy słońcu, ja przy księżycu", robiąc aluzję do wspólnej z jaśnie wielmożnym profesji, polegającej na konfiskacie srebra kościelnego dla celów prywatnych.

151

Jednak nie wszystkie przypadki kradzieży w kościołach rozpatrywano jako świętokradztwo. W 1628 r. na schodach ratusza bito postronkiem jakiegoś szewca, który wykradł z jednej prawosławnej cerkwi „księgi w srebro oprawione". Przestępstwo to potraktowano, oczywiście, jako zwykłą kradzież cennego metalu, dlatego też kara nie była nazbyt surowa.

Przekonania religijne czasem mogły popchnąć do przestępstwa nawet porządnych obywateli. W 1643 r. we Lwowie przytrafił się niesamowity wypadek, kiedy w czasie wykonywania wyroku z powodu prozelityzmu próbowano odbić skazanego na śmierć. Pikanterii całej sytuacji dodawał fakt, że inicjatorami i głównymi bohaterami konfliktu byli prawosławni księża i mnisi. Zdarzyło się tak, że jednego dnia miało być straconych dwóch złoczyńców - Polak katolik i prawosławny Rusin. Zgodnie z tradycją w ostatnią drogę ze skazanymi wyruszali księża i mnisi - z Polakiem jezuici, a z Rusinem - sześciu mnichów i popów. Kiedy stracono już Polaka i rozpoczęły się modły nad ciałem, jezuici zaczęli namawiać Rusina, aby ten przeszedł na „prawdziwą" wiarę. Na tyle to oburzyło prawosławnych, że w momencie kiedy kat przygotowywał się do wykonania wyroku i odwiązał skazanego od drabiny, mnisi wydarli go z jego rąk. „Młody i kudłaty" mnich ze słowami „Uciekaj, Iwanie!" odepchnął kata, a obecny na miejscu stracenia kuśnierz, Rusin Aleksander Ferencowycz, tak dołożył katowi, że ten padł na ziemię. Mnisi okrążyli skazanego i próbowali przedrzeć się przez tłum. Wówczas padło hasło „Bić popów!", które dało początek ogólnej bójce. W końcu przestępcę mimo wszystko stracono, mnichów jednak nie ukarano, ponieważ sąd uznał, że sprowokowali ich jezuici. W trakcie bójki pobito sześciu mnichów i starego popa Terleckiego.

Z religijnym fanatyzmem związane jest również pojawienie się we Lwowie pierwszego seryjnego mordercy. Pod koniec lat 60. XVII w. Żyd z Krakowskiego Przedmieścia, z powodu krzepkiej postury i niesamowitej siły przezwany Berem (Niedźwiedziem), napadał na swoje ofiary przy Furcie Jezuitów w miejskim murze

152

Nagrobek braci Raicesów. Rys. W. Schleyena

(w okolicach dzisiejszego pomnika Tarasa Szewczenki). Trupy zabitych ukrywał Ber w na pół zrujnowanym budynku Głogowskich, leżącym nieopodal. Pojmany na gorącym uczynku, Ber wyznał, iż mordował chrześcijan dlatego, że nie tolerował ich religii. Mordercę stracono w 1671 r.

Jeszcze bardziej tragiczna historia na religijnym gruncie przydarzyła się we Lwowie ponad pół wieku później. Wiosną w 1728 r. zjawił się we Lwowie ochrzczony Żyd o imieniu Jan Filipowicz. W tym czasie odbywał się we Lwowie zjazd rabinów i starszyzny kahalnej z terenu całej Galicji. Według świadectwa Filipowicza, kiedy wracał do domu, porwali go jacyś nieznajomi i wtrącili do lochu. Tam namawiano go, by powrócił do judaizmu, zerwano z szyi krzyżyk i zdeptano go. Znany badacz lwowskiego żydostwa, Majer Bałaban, twierdził, że, według żydowskich dokumentów, to sam Filipowicz dobrowolnie chciał przejść na judaizm. Kiedy w mieście stało się głośno o wypadku Filipowicza, władze zareagowały błyskawicznie, aresztując rabinów z Kamionki, Drohobycza, Stryja, Przemyśla oraz innych miast. Oprócz nich uwięziono także wielu lwowskich Żydów. Kiedy rozpoczęły się aresztowania, niektórzy Żydzi zaczęli uciekać z miasta, co w sumie tylko nasiliło podejrzenia prześladowców. Miasto wysłało specjalne jednostki do aresztowania podejrzanych poza granicami Lwowa. Za głównym rabinem kahalnym miejski woźny jeździł aż do Żółkwi. Po tym, gdy okazało się, że jeden z podejrzanych uciekł

153

Domniemany rytuał pozyskiwania krwi chrześcijańskiej. Średniowieczna rycina

przed wymiarem sprawiedliwości, władze miejskie nakazały aresztowanie matki i syna podejrzanego jako zakładników i skonfiskowały pieniądze, kosztowności oraz weksle dłużników jego rodziny. W końcu śledztwo skończyło się postawieniem zarzutów braciom Chaimowi i Jozuelowi Raicesom oraz rabinowi ze Szczyrca. Śledztwo prowadzono z użyciem tortur, dlatego też nie dziwi fakt, że sądowi udało się uzyskać wystarczające dowody świadczące o winie Żydów.

Złożony wyjątkowo ze szlachty sąd uznał wszystkich trzech za winnych i zasądził nieszczęsnym niesłychanie okrutną karę. Oskarżonym nakazano wyrwanie języków, którymi jakoby mieli plugawić chrześcijańską wiarę, spalić ręce, którymi, jak uznał sąd, jakoby to zerwali Filipowiczowi krzyżyk z szyi, następnie miano ich poćwiartować, a potem spalić na stosie. Jakimś sposobem szczyreckiemu rabinowi udało się uciec z więzienia w przededniu egzekucji. Mówiono, że uciekinier przekupił straż i udało mu się dotrzeć do Chocimia, który wówczas należał do Turcji. Jozuel, nie czekając na straszną śmierć, powiesił się w celi więziennej. W ten sposób w ręce kata trafił jedynie Chaim. Jezuickie kolegium wysłało księdza Żółtowskiego, aby ten spróbował przekonać oskarżonego do przyjęcia chrześcijaństwa. Gdyby ten się zgodził, obiecano mu zamianę strasznego wyroku. Jednak Chaim się nie ugiął, mimo iż namowy jezuitów trwały aż do momentu wykonania wyroku.

Stracenie odbyło się 13 maja 1728 r. Mężny Chaim twardo wytrzymał wszystkie nieludzkie tortury i zginął w płomieniach. Razem z Chaimem spalono ciało jego martwego brata. Żydowska

154

Abraham Kon

wspólnota miasta wykupiła popiół, jaki pozostał po egzekucji obu braci i złożyła go we wspólnej mogile na cmentarzu żydowskim. Nagrobny napis rozpoczynał się od słów: „/ płakał Izrael cały nad pożarem, który> Bóg rozpalił..."

Lwowscy Żydzi najczęściej padali ofiarą zamieszek o podłożu religijnym. Pogromy, zwane tumultami, nie były rzadkim zjawiskiem. Napady na żydowską dzielnicę miały miejsce wiatach: 1572, 1592, 1613, 1618, 1638, 1664, 1718, 1732, 1751, 1762. Ich inicjatorami najczęściej byli studenci szkoły katedralnej i jezuickiej. Młodzież katolicka niemal prześcigała się w tym, kto zorganizuje bardziej pokazowy pogrom. Żydzi zmuszeni byli wykupywać się przed napadami, płacąc pieniądze i oddając towary. Począwszy od 1611 r. ustalono coroczną opłatę w wysokości 20 zł, którą wypłacano rektorowi kolegium jezuickiego. W zamian za to rektor zobowiązywał się powstrzymywać studentów przed pogromami i napaściami.

Największy ze lwowskich pogromów odbył się w 1664 r. Cała sprawa rozpoczęła się od pogromu, do którego doszło w Krakowie. Zaniepokojeni Żydzi lwowscy uzbroili się w berdysze, szable, siekiery, strzelby, nawet kosy osadzone na długich kijach i postawili nocną wartę. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, należy zauważyć, że pilnowano nie najlepiej, bo ciągle upijano się i wykrzykiwano pijackie pieśni. W sobotę 3 maja 1664 r. odbywało się święto Odnalezienia Świętego Krzyża i jednocześnie jarmark pod cerkwią św. Jura. Żydzi lękając się, że właśnie w tym dniu może odbyć się pogrom, zebrali się na Krakowskim Przedmieściu. Około czterystu osób, na czele których stanął Lejzor Kuska, syn Menczyszyna, oraz Żyd o przezwisku „Turczyn", podzieliło się na trzy oddziały i z bronią w rękach stanęło w pobliżu synagogi. Żydów, którzy stali na warcie, zaczęła

155

zaczepiać młodzież z miasta. Nie wytrzymując dokuczliwych żartów jeden z oddziałów w pewnej chwili napadł na chłopców i bijąc przegonił ich aż do Bramy Krakowskiej. W trakcie starcia zraniono ucznia cechu produkującego miecze, kucharza i jakiegoś wieśniaka, który przyjechał do miasta na jarmark. Najbardziej ucierpiał uczeń. Kiedy przyniesiono go do cyrulika, rozeszła się plotka, że chłopak umiera.

W tym czasie Żydzi, dumni ze swej wygranej, zatrzymali się przy Bramie Krakowskiej. Powiadomieni o bójce, studenci akademii jezuickiej z szablami i mieczami przybiegli na miejsce potyczki. Oprócz nich znalazło się tam jeszcze dwóch Niemców, którzy początkowo podjudzali studentów, by ci zemścili się na sprawcach zajść, a później sami dowodzili „karną ekspedycją". Niemcy podzielili studentów na dwa oddziały i zaprowadzili ich na Krakowskie Przedmieście. Żydzi próbowali stawiać opór, ale stwierdziwszy, że siły są nierówne, zabarykadowali się w synagodze. Tłum wyważył drzwi i bójka trwała już w środku świątyni. Razem z synagogą zniszczono niemal wszystkie budynki i sklepy dzielnicy żydowskiej na przedmieściu. Pojawili się zabici. Tłum nie zadowolił się połowiczną zemstą. Pogromcy udali się do dzielnicy żydowskiej w mieście. Ani protokonsul Bartłomiej Zimorowic, ani posłany przez hetmana Stanisława Potockiego niewielki oddział nie mogli powstrzymać ludzi. Jedynie przy wejściu do getta rektor jezuitów wstrzymał pogromców na pewien czas. Żydzi zdążyli zamknąć bramy, ale niewiele to pomogło - studenci dostali się do żydowskiej dzielnicy przez dachy sąsiednich budynków. W rezultacie pogromu zginęło 129 osób, spalono 3 synagogi, splądrowano budynki i magazyny. Kilka budynków zniszczono tak, że trzeba było budować je od fundamentów.

Społeczność żydowska poskarżyła się królowi i Jan Kazimierz w ciągu dziesięciu dni wydał w Wilnie dekret, w którym potępił antyżydowskie akcje i nakazał natychmiastowe zaprzestanie tego typu występków. Wszystkich studentów, którzy brali udział w pogromie, wyrzucono z akademii, jednego nawet stracono.

156

Żydzi wytoczyli proces władzom miejskim, oskarżając je o sprzyjanie przestępcom. Poległych w czasie pogromu Żydzi pochowali w oddzielnej części starego cmentarza żydowskiego.

Religijna nienawiść zdarzała się także wewnątrz żydowskiej społeczności. Wyjątkowo napięte były stosunki między ortodoksyjnymi Żydami a zwolennikami nurtu reformatorskiego. Konflikt między nimi rozpalił się w połowie XIX w. Największą nienawiść wśród lwowskich ortodoksów wywoływała postać rabina-reformatora Abrahama Kona. Kiedy wiosną 1848 r. konflikt osiągnął apogeum, zwolennicy starego porządku zorganizowali zamach na Kona. Wynajęty morderca o nazwisku Pilpel niezauważony dostał się do kuchni rabina i, korzystając z nieuwagi służby, dosypał do jedzenia trucizny. Zatruła się cała rodzina rabina, na szczęście dzięki szybko udzielonej pomocy udało się uratować wszystkich, z wyjątkiem samego Abrahama Kona. Rabina pochowano na starym cmentarzu żydowskim. Ironia losu polegała na tym, że mogiła reformatora znalazła się obok grobu znanego ortodoksyjnego rabina, Jakuba Orenszteina.

Nadużywając stanowiska służbowego

Miejscy oligarchowie

Proces Kampiana

Mniszech

Przestępstwa żołnierzy Dragoni-zlodzieje

—O^ggź^O----

Oystem lwowskiej władzy miejskiej dawał jej wielkie możliwo-Ości do nadużyć. Stanowiska członków magistratu początkowo wybieralne, od 1519 stały się dożywotnie, przy czym wyboru nowych członków rady na zwolnione stanowiska dokonywała sama rada miejska. Kandydat powinien był mieć wyższe wykształcenie posesję w obrębie murów miejskich i najważniejsze - wpłacić znaczną sumę pieniędzy na korzyść innych członków rady. W XVII w kandydat do rady miejskiej płacił 300 złotych, którymi potem dzieliU się starsi rajcowie. Oczywiste, że każdy, kto zapłacił taką kwotę później szybko starał się ją sobie zrekompensować. Magistrat wszelkimi sposobami starał się utrudnić nowym członkom wstęp do rady - najczęściej przyjmnowano krewnych zmarłych członków. W taki sposób magistrat szybko stał się instytucją rodzinną. W 1576 r lwowianie skarżyli się królowi Stefanowi Batoremu na burmistrza Wolfa Scholtza, który wepchnął na posadę wójta jednego ze swoich synów, pozostałym synom umożliwił zostanie rajcami, a zięciom - ławnikami.

Rada na wszystkie sposoby utrudniała kontrolę wydatków z miejskiej kasy. Częste były przypadki przywłaszczenia miejskiego mienia i wykorzystywania miejskich sług do osobistych interesów. Z drugiej strony hermetyczność władzy miejskiej i przekształcenie jej w oligarchię nie miały wyłącznie negatywnych skutków. Walcząc o swoje prawa i przywileje, członkowie magistratu przy okazji umacniali samorządowy status miasta.

Nadużywanie władzy największe rozmiary przybrało w okresie kiedy magistratem kierowali ojciec i syn Kampianowie. Rodzina Kampianów osiedliła się we Lwowie w połowie XVI w Pierwszym przedstawicielem rodu sławnych lekarzy i przedsiębiorców był Paweł Nowokampian, który otrzymał prawa miejskie

159

Burmistrz Paweł Kampian - rzeźba w rodzinnej kaplicy

w 1560 r. Nowokampianowie pochodzili z niewielkiego miasteczka Nowopola położonego nad rzeką Pilicą, bardziej znanego jako Koniecpol.

Nazwisko Nowokampianów było dosłownym łacińskim przekładem nazwy rodzimego miasteczka. Już we Lwowie nazwisko skrócono do Kampiana.

Osiadłszy we Lwowie, Paweł Kampian szybko wzbogacił się i w końcu został burmistrzem. W połowie lat 90. XVI w. był jednym z najbogatszych mieszkańców Lwowa. W chwili gdy Lwów znalazł się w trudnej sytuacji finansowej, wielkoduszny burmistrz pożyczył magistratowi - co prawda, pod zastaw miejskich młynów - 1000 zł. Machinacja okazała się bardzo korzystna, bo Kampianowi pożyczone pieniądze nie tylko szybko się zwróciły, ale i przyniosły niemały zysk.

Marcin, syn Pawła, również został burmistrzem. Sprytem w finansowych sprawach i biznesową żyłką przewyższył nawet ojca. Kontynuując pożyczanie pieniędzy dla Lwowa, Marcin Kampian otrzymał w zastaw znaczną część miejskiej własności: Kleparów, Kulparków, młyny wraz z pozwoleniem na połów ryb w miejskich stawach i inne przywileje. Za zasługi w czasie walki z pomorem w 1623 r. Marcin otrzymał folwark w Sknytowku. Uwieńczeniem finansowego opanowania gospodarki miasta było wykupienie w 1627 r. 20 tys. miejskiego długu z rąk jezuitów. W tym samym czasie Kampian wyremontował umocnienia miasta, zakończył budowę pięknej kaplicy rodzinnej i zaczął wznosić wieżę miejskiego ratusza.

Po wykupieniu Lwowa z „jezuickiej niewoli" burmistrz nareszcie mógł poczuć się pełnoprawnym gospodarzem miasta. Nikt nie mógł mu się sprzeciwić i Marcin został faktycznie dyktatorem galicyjskiej

160

Burmistrz Marcin Kampian - rzeźba w rodzinnej kaplicy

stolicy. Jednak już w ciągu roku sytuacja zmieniła się diametralnie. Wczorajszy wychwalany pod niebiosa „wybawca miasta", na cześć którego wyśpiewywano dytyramby, stał się dla wszystkich znienawidzonym „tyranem". Rewoltą dowodził kolega Marcina po fachu - lekarz Erazm Sykst. W 1628 r. rozpoczął się długotrwały proces „miasto kontra Kampian", który skończył się nie tylko pozbawieniem Marcina Kampiana posady rajcy i burmistrza, ale też haniebnym pozbawieniem go praw miejskich. Kampian był drugim w historii miasta patrycjuszem, którego ukarano w ten sposób. Przed nim w 1603 r. za przestępstwa wobec magistratu miejskie prawa odebrano Janowi Alembekowi. Kampian zmarł po krótkotrwałej chorobie w 1629 г., los chciał, że właśnie wtedy, gdy jego apelacja do króla została pozytywnie rozpatrzona i wydany wcześniej wyrok anulowano.

W trakcie procesu sądowego Kampiana przesłuchano 55 świadków. Stwierdzono, że burmistrz bezprawnie zmuszał wieśniaków Hołoska, Małego Hołoska, Kleparowa i Biłohoszczy do pracy na swoim polu, rąbania lasu i zwożenia drewna na jego budowę. „Wszystko, co powinniśmy robić dla miasta, robiliśmy jedynie dla niego" - oświadczało wielu poszkodowanych. Niezadowolonych Kampian osadzał w podziemiach ratusza, a niektórych, zgodnie z jego rozkazem, bili miejscy słudzy. Najbardziej niepokornych burmistrz osadzał w prywatnych lochach, przypinając za pas łańcuchami. Konie pracujące na budowach Kampiana zdychały, a także nadwerężył się i zmarł wożący kamienie dla burmistrza mieszkaniec Kleparowa, Andrzej Kobyłecki. Kiedy Marcinowi spodobały się rosnące na Kleparowie drzewka, nakazywał je wykopywać i przywozić do swojego majątku. Maciejowi Barankowi zabrał Kampian 40, a Wojciechowi Czerepinowi 30 grusz.

11 — Szemrany... 161

Pszczelarzowi Janowi Kryształowiczowi miejscy słudzy odebrali 12 uli, a resztę zniszczyli, wybierając miód. W czasie epidemii słudzy Kampiana włamali się do mieszkania Bartosza Honczara i zabrali kafle, z których burmistrz postawił sobie później piec w Sknyłowie. Cieślom, zmuszonym do pracy dla niego, Kampian zabierał niesprawne siekiery i nakazywał przerabiać je na zawiasy do drzwi własnych budynków. Na prywatne budowy burmistrz zabierał miejskie cegły i wapno, a któregoś razu skonfiskował nawet kamienie przeznaczone na budowę prawosławnej kaplicy. Miał również w zwyczaju zamawiać jakiś towar i zabierać go nie płacąc. W najlepszym wypadku zwracał 2/3 realnej wartości. Zofia Horczyńska, żona kowala, opowiadała przed sądem, że kiedy przychodziła do Kampiana po zapłatę, ten posyłał ją do wszystkich diabłów albo też słudzy zbywali ją jakimiś kłamstwami.

Symboliczny epilog konfliktu rozegrał się już po śmierci Marcina Kampiana. Do Lwowa przybyli Wiktor Kuropatnicki i Jakub Strzelecki, podstarosta i miejski pisarz z Buska, oficjalni przedstawiciele hetmana Stanisława Koniecpolskiego. W imieniu swojego zwierzchnika zażądali przekazania Koniecpolskiemu całego majątku, nieruchomości i wszystkich pieniędzy zmarłego, powołując się na to, że Marcin Kampian był potomkiem uciekiniera - byłego pańszczyźnianego poddanego we włościach Koniec-polskich. Synowi Marcina Janowi Chryzostomowi przyszło długo załatwiać tę sprawę i wykupywać się wielką kwotą - 3000 zł.

Marcin Kampian nie był wyjątkiem wśród lwowskiego patry-cjatu, który często nadużywał służbowych stanowisk. Kilka lat później „na tym odcinku" odznaczył się burmistrz Jan Lorencowicz. Jego „specjalnością" było nakładanie kar za prawdziwe, a często i zmyślone przestępstwa. W 1634 r. Lorencowicz ukarał grzywną o wysokości 10 zł piekarza Krzysztofa za to, że jego żona pokłóciła się z jakąś kobietą. Sposobem na „wyrwanie" od kogoś pieniędzy było zatrudnienie niedoświadczonej osoby na jakimś miejskim stanowisku. Prawo mówiło, że nie można odmawiać przyjęcia posady, więc ci, którzy,

162

Stary lwowski ratusz. Litografia K. Auera, 1837 r.

bojąc się odpowiedzialności, rezygnowali, byli przez burmistrza karani grzywnami. Piotr Chilanowski i Piotr Kraszowczyk, którzy nie chcieli zostać sotnikami, przesiedzieli w więzieniu tydzień i zapłacili po 30 zł grzywny.

Oprócz występków popełnianych przez magistrat, częste były wykroczenia starostów królewskich. Do znanych naruszycieli prawa należał Stanisław Bonifacy Mniszech, który pełnił obowiązki królewskiego starosty na początku XVII w. Na jego rozkaz żołnierze lwowskiego garnizonu i słudzy z Niskiego Zamku wymuszali od lwowian różne towary, a także samowolnie nakładali na mieszczan podatki. Najgłośniejszą sprawą, w którą zamieszany był Mniszech, było zatrzymanie w 1621 r. we Lwowie kupców mołdawskich. Ze względu na napięte stosunki z Turcją, król nakazał zatrzymanie wszystkich kupców i innych poddanych Turcji, którzy znajdowali się na terenie Rzeczypospolitej. Później, po bitwie chocimskiej, kiedy podpisano już pokój, zatrzymanych

163

zwolniono, jednak starosta Lwowa odmówił wydania mołdawskim kupcom ich skonfiskowanego majątku. Gdy kupcy usiłowali się skarżyć, Mniszech nakazał ich ponownie osadzić w więzieniu i trzymać tak długo, póki nie zrezygnują z wszelkich pretensji. Aby uwolnić Mołdawian, musiał interweniować sam królewski sekretarz.

W 1626 r. Mniszech rozkazał zamordować i potajemnie pogrzebać mieszkańca lwowskich przedmieść, Wojciecha Sieczkę. Dwa lata później próba wykradnięcia mieszczanina, Petera Ber-siani, nie powiodła się, bo za poszkodowanym wstawili się miejscy cepacy. W trakcie bójki lwowscy stróże prawa nie tylko odbili Bersianiego, ale sługom Mniszcha sprawili niezły łomot.

Przez całe średniowiecze Lwów cierpiał z powodu swawoli najemnych wojsk. Żołnierzom płacono nieregularnie, dlatego też rabunki, kradzieże i nakładanie samowolnych podatków było zwyczajnym sposobem łatania dziur w żołnierskim budżecie. Szczególnie zjawisko to się nasiliło pod koniec XVII w., kiedy wokół Lwowa ciągle zbierały się watahy żołnierzy, idących lub wracających z kampanii wojennych. W zimie 1613 r. Lwów znalazł się w prawdziwym oblężeniu, które zorganizowali zbuntowani żołnierze konfederaci. Żołnierze rozlokowali się przy Furcie Jezuickiej, gdzie grabili wozy z towarami i drewnem na opał, które jechały do miasta. Miasto dysponowało 200 najemnikami, którzy jednak nie odważyU się stawiać oporu. Buntowników wpuszczono do Lwowa i w kolejnych miesiącach upuścili oni niemało krwi lwowianom. Po dwóch latach, w 1615 r. większość bandytów postawiono przed sądem. Początkowo stracono 4 dowodzących konfederatom - Karwackiego i Końskiego wbito na pal, a Sciborę i Suma poćwiartowano. Jeszcze 23 bandytów tej watahy stracono, odrąbując im głowy.

Przestępstw często dopuszczali się wojskowi z miejskiego garnizonu. W 1660 r. miasto skarżyło się na dowódcę Wysokiego Zamku, Dawida Lindenrota, który zamiast bronić miasta przed rozpasanymi watahami, sam wysyłał swoich żołnierzy, by odbierali żywność lwowianom i pobierali bezprawnie nałożone podatki.

164

Zdarzały się przypadki, że żołnierze Lindenrota nawet wykradali ludzi i więzili ich w Wysokim Zamku, a od ich rodzin żądali pieniędzy za uwolnienie. W skardze na komendanta skierowanej do króla lwowianie pisali: „Sam zbiera pieniądze dla siebie i oficerów, przez co biednym ludziom urządza ekscesy i zapodziewa krzywdę". Bandycie z Wysokiego Zamku dorównywał komendant arsenału, Wojciech Radwański, który równie aktywnie grabił przedmieścia. W 1661 r. w trakcie jednego z napadów Radwański zabił wójta z przedmieścia - Wojciecha Żywioła. Dopiero wtedy król nakazał aresztowanie rozbójnika. Wykonanie tego rozkazu polecono Linden-rotowi. Oczywiste, że ten nie wykonał nakazu, a jeszcze pomógł Radwańskiemu w ucieczce. Później w królewskim arsenale ujawniono cały skład rzeczy pochodzących z grabieży.

Znana lwowska archiwistka Natalia Cariowa odnalazła wiele przykładów podobnych nadużyć, których dopuszczali się dragoni lwowskiego garnizonu na początku lat 90. XVII w., kiedy komendantem miasta był pułkownik Rapp. Żołnierze oddziału miejskiego ciągle wszczynali jakieś bójki i awantury, często też kradli. W zbiorowej skardze lwowskich mieszczan z 1693 r. do sądu grodzkiego przytacza się dowody na liczne przypadki kradzieży i nadużyć, dokonane przez wiecznie głodnych żołnierzy. Szczególnie piekarz Jan Gawłowski skarżył się na to, że „dragoni pana komendanta" dwukrotnie ograbili jego sklep. Za pierwszym razem złoczyńcy wyłamali kraty w oknie i drzwiach, za drugim - włamali się do budynku przez piwnicę. Złodzieje ukradli masło, przędzarkę, metalowe elementy składanych straganów handlowych. W chytry sposób żołnierze okradli sklep Józefa Kłoskiewicza. Uzbroiwszy się w długą żerdź, dragoni przez okno powyciągali na ulicę damskie suknie, spódnice i chustki. Stanisława Dachnowskiego żołnierze okradli trzykrotnie, a pani Agnieszce, która sprzedawała na rynku kiełbasy, ukradli kawał wędzonego mięsa w czasie, gdy ta goniała psa, który ukradł jej kiełbasę. Dowódca dragonów - Rapp, ignorował wszystkie skargi i, jak się później okazało, nawet zachęcał swoich żołnierzy do samodzielnego zdobywania żywności.

165

Wojny prywatne

„ Wojna kokoszą " Bracia Białoskórscy

Banda Polickich Porwanie burmistrza

Szlachcic-meloman

Swawola ukarana

&?

—ez^gg^o—

Lwów często cierpiał z powodu swawoli szlachty. Za granicą miejskich murów, gdzie kończyła się jurysdykcja władzy miejskiej, zaczynała się wielkopańska „swoboda", której konsekwencje docierały także do galicyjskiej stolicy. Konflikty między szlachtą a miastem były zjawiskiem tak częstym, że król ustanowił system specjalnego pieniężnego zastawu - wadium. Przewidywało ono wypłatę znacznej kwoty pieniężnej przez tę stronę konfliktu, która pierwsza naruszy traktat ugodowy. W 1623 r. król ustanowił wadium na sumę 50 tys. dukatów w związku z konfliktem pomiędzy Lwowem a szlachcicem Januszem Tyszkiewiczem. Ten, kto pierwszy uczyniłby nieprzyjazny krok wobec drugiej strony, miałby wypłacić te pieniądze poszkodowanemu. Po czterech latach, w 1627 г., ustanowiono jeszcze jedno wadium w konflikcie między miastem a Aleksandrem Prusinowskim.

Bardzo nieprzyjemne czasy przeżywał Lwów w okresie szlacheckiego rokoszu w 1537 г., który później otrzymał miano „wojny kokoszej". Wszystko zaczęło się wiosną 1537 r. od wydania przez króla polskiego Zygmunta I Starego uniwersału wzywającego szlachtę do wstępowania do wojska, które miało wyruszyć na wołoskiego hospodara, Petryłę Raresza. Na miejsce ogólnego zebrania wojska wyznaczono Lwów. W ciągu lata wokół miasta zebrało się niemal 150 tys. osób. Wielkie tabory wojskowe rozlokowały się przy cerkwi św. Jura, na Bajkach, Zniesieniu i na Zboiskach.

Jednak zamiast ruszyć na wojnę, szlachta zbuntowała się i ogłosiła rokosz. Szlachta nie zgadzała się z wprowadzonym w 1510 r. królewskim podatkiem i metryką koronną. Na czele opozycji stanął marszałek koronny, Piotr Kmita. W połowie lipca 1537 r. do Lwowa przyjechał król i spróbował uspokoić

167

protestującą szlachtę. Zygmunt I zatrzymał się w Niskim Zamku, a rokoszanie urządzili wielką ogólną naradę w pobliżu cerkwi św. Jura. Żądania szlachty przedstawiono królowi, ale ten odmówił rozmów. Kulminacja rokoszu przypadła na 22 sierpnia, kiedy na wielkiej równinie koło Zboisk zebrało się blisko 150 tys. szlachty, która nie chciała wojować, lecz wolała bronić swoich praw. Zebranych próbował uspokoić pierwszy senator Rzeczypospolitej, kasztelan krakowski Jan Tarnowski, jednak nikt nie chciał go słuchać. Nawet ktoś strzelił do niego, ale nie trafił. Padły pogróżki i obietnice zrobienia porządku ze wszystkimi senatorami. Mityn-gowanie i pertraktacje trwały do 9 września, aż królewska cierpliwość skończyła się i monarcha rozpuścił szlachtę do domu.

Wszystkie te wydarzenia otrzymały nazwę „wojny kokoszej", dlatego że szlachta w czasie swojego pobytu pod Lwowem splądrowała wszystkie przedmieścia i zjadła wszystkie kury w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Lwowa. Decydując o „sprawach wagi państwowej", rokoszanie nie zastanawiali się nad takimi drobnostkami, jak zdobywanie pożywienia; zwyczajnie grabili mieszkańców przedmieść oraz wozy jadące do Lwowa. Miasto jeszcze długo po tym leczyło rany zadane przez zbuntowaną szlachtę, która bardziej od wojaczki lubiła drób.

W 1590 r. nocnym postrachem Lwowa i jego przedmieść stali się szlachcice - bracia Wojciech i Mikołaj Białoskórscy, synowie burgrabiego Wysokiego Zamku. Sam burgrabia Białoskórski--Biłozierski był człowiekiem bardzo porządnym i szlachetnym. Zajęty służbą dla króla, nie znajdował czasu dla swoich czterech synów. Wychowanie dzieci spoczywało na barkach żony, która we wszystkim pobłażała swoim pupilkom. Wyjątkowo rozpuszczeni byli wspominani już starsi bracia - Wojciech i Mikołaj. Rozrabiali i grabili nocą, a za dnia przesiadywali na Wysokim Zaniku, który był pod nadzorem ich ojca, Jana. Tam też urządzili kryjówkę, w której przetrzymywali zagrabione rzeczy. Lwowianie niejednokrotnie skarżyli się na nikczemników ich ojcu i królewskiemu staroście, ale ani jeden, ani drugi w żaden sposób

168

Hajduk. Rycina z XIX w.

nie chcieli uwierzyć w to, że synowie burgrabiego mogą być przestępcami.

W końcu miasto zdecydowało się posłać skargę na sejmik szlachty województwa ruskiego w Sądowej Wiśni. Ze skargą udało się na zgromadzenie dwóch miejskich rajców: Paweł Jelonek i Stanisław Gęsiorek. Na sejmiku Jelonek domagał się usunięcia starego Białoskórskie-go z zamku, proponując, by burgrabia został ktoś młodszy. Oprócz tego odważny rajca zażądał, aby szlachta przywołała jaśnie wielmożnych rozbójników do porządku. Bracia, którzy byli obecni na sejmiku, rzecz jasna, wszystkiemu zaprzeczali. Białoskórscy zdecydowali się zemścić i zastawili zasadzkę przy karczmie w bartatowskim lesie, gdzie pojmali powracających do domu lwowian. Pobito ich mocno i zaciągnięto w chaszcze, by tam zabić. Od nieuchronnej śmierci Jelonka i Gęsiorka uratowało niespodziewane pojawienie się podróżnych, którzy spłoszyli bandytów. Miasto poskarżyło się królowi, a ten nakazał staroście przeprowadzenie śledztwa. Białoskórscy w sądzie oczywiście się nie stawili. Zaocznie sąd skazał Wojciecha i Mikołaja na karę śmierci. Stary burgrabia umarł w poczuciu hańby, a potem rozeszła się wiadomość, że obydwaj rozbójnicy również zginęli w jakiejś pijackiej bijatyce.

30 lat później Lwów cierpiał już od innych swawolnych szlachciców - braci Andrzeja i Jakuba Polickich. Na swoją siedzibę bracia rozbójnicy wybrali Sokolniki. Do bandy weszło ponad 15 byłych najemnych żołnierzy, tzw. lisowczyków, którzy mieli duże doświadczenie wojskowe i odznaczali się wielką brutal-

169

Szlachcic. Rys. J. Norblina

nością. Oprócz nich w bandzie było kilku szlachciców, a nawet wieśniacy z Sokolnik. W dokumentach archiwalnych zachowały się dwa imiona wieśniaków kryminalistów - Job i Florek. Banda Polickich działała w okolicy Lwowa ponad dwa lata, dopóki nie została rozbita w 1625 r. Bracia znacznie przewyższali brutalnością swoich kryminalnych poprzedników. Wyjątkowym okrucieństwem odznaczał się młodszy z nich, Andrzej, który na początku bandyckiej kariery miał zaledwie 17 lat. Podczas zorganizowanego przez niego napadu na podmiejski folwark lwowskiego mieszczanina Krysz-tanowicza bandyci nie tylko kompletnie go ograbili, ale również zamordowali trzy osoby, które wówczas znajdowały się w majątku. Andrzej Policki nakazał związać trapy razem za ręce i za nogi i wrzucić głową w dół do studni. Starszy Policki był nie mniejszym zabijaką i czasem mordował ludzi dla zabawy. Pewnego razu w pobliżu kościoła Marii Magdaleny spotkał królewskiego dobosza i po krótkiej rozmowie podciął mu gardło. Bracia wielokrotnie rabowali mieszkańców przedmieścia, zabijali przechodniów, napadali na zamożnych kupców, niszczyli zamiejskie budynki, folwarki i pasieki lwowian. Później w czasie procesu poszkodowani mieszkańcy Kulparkowa opowiadali: „Całe przedmieście w tej części, gdzie Policcy jeździli do Sokolnik, spokoju nie miało; każdy musiał zamykać się we własnym domu, ale i tak rzadko kto zaznawał spokoju; każdy z nas bał się wychodzić na drogę, gdzieś jeździć, czy po prostu stać przed domem".

170

Pomyślnemu działaniu bandy sprzyjało dobrze zorganizowane rozpoznanie. Bracia mieli utalentowanego szpiega Gąsiorowskiego, który bezustannie obserwował Lwów i jego przedmieścia. Szpieg informował bandytów o pojawieniu się bogatego kupca, o wyjazdach bogatych mieszczan w interesach czy po prostu o sprzedanej przez kogoś krowie, a tym samym o potencjalnym napływie gotówki w pewnym miejscu. Do swoich operacji Gąsiorowski ciągle się przebierał. Raz zjawiał się w ubraniu wieśniaka, raz pielgrzyma, mnicha lub Żyda. Banda poczuła się na tyle bezkarnie, że Policcy zaczęli pojawiać się w dzień na przedmieściach, a nawet w samym Lwowie. Oczywiście do miasta przyjeżdżali w eskorcie uzbrojonej watahy. W 1625 r. w trakcie jednej z takich wizyt wywiązał się konflikt, który zresztą położył kres działalności Polickich. Wyśmienity znawca dziejów Lwowa, Władysław Łoziński, z sarkazmem zauważył, że bandę braci rozbójników zlikwidowały nie służby broniące prawa, lecz podobni do nich szlachcice, więc przyczyną konfliktu było nie pragnienie sprawiedliwości, ale zwyczajna zemsta.

Pewnego razu, w czasie kolejnych odwiedzin Lwowa, banda Polickich wszczęła bójkę przed murami kościoła Dominikańskiego naprzeciwko budynku Kapinosa. Kiedy zabijacy zaczęli strzelać w górę, z okna kamienicy Kapinosa wyjrzał Mikołaj Cetner i spróbował przywołać ich do porządku. Gdy bandyci nie zaprzestali walki, Cetner i jego gość Stanisław Głębocki wyszli na ulicę z szablami w rękach, a wtedy jeden z członków watahy Polickich, szlachcic Ostrowski, wystrzelił do nich ze strzelby, nie trafiając jednak. W odpowiedzi Głębocki zwrócił się do bandyty: „Sam, chodź sam, nie chowaj się za tą fuzyjką!". Ostrowski zeskoczył z konia i gdy tylko skrzyżował szablę z Głębockim, Jakub Policki dwoma strzałami uśmiercił Głębockiego. Powstało zamieszanie, z którego skorzystali zabójcy i większej części bandy udało się zbiec poza granicę murów miejskich. Jednak w rękach lwowian pozostał winny konfliktu Ostrowski.

171

Bracia zabitego Głębockiego, Paweł i Mikołaj, przysięgli zemstę. Zebrali niewielki oddział zdecydowanych i odważnych ludzi i w nocy napadli na mieszkanie matki Polickich w Hodowicy, w którym ci według pogłosek przechowywali łupy i często sami nocowali. W trakcie nocnej potyczki w ręce Głębockich wpadł młodszy z braci, Andrzej Policki, a kilku jego towarzyszy zabito. W trakcie strzelaniny zginęła także siostra bandytów, młoda i piękna dziewczyna, którą dosięgły aż trzy kule. Później matka zabitej skarżyła się do lwowskiego magistratu, że napastnicy zdarli z zabitej drogą suknię i ukradli z mieszkania 1000 zł.

Pojmanego we Lwowie Polickiego wtrącono do podziemnego więzienia „Gelażynka", należącego do najgorszych w mieście. Młody bandyta miał być oskarżony w tej samej sprawie co wcześniej pojmany Ostrowski, ale uratował go królewski starosta Mniszech. Przedstawiciel króla zabrał złoczyńcę do własnego więzienia, a później uwolnił. Ze strachu przed zemstą jego brata, który wciąż przebywał na wolności, świadkowie bali się zeznawać przeciw Andrzejowi, dlatego też sprawa upadła. Co do Ostrowskiego, to po dwukrotnym poddaniu go torturom, wreszcie przyznał się do licznych przestępstw i odcięto mu głowę na lwowskim Rynku. Ciekawe, że zwolniony później Policki zaczął skarżyć się do różnych instancji na Głębockich, którzy napadli na mieszkanie jego matki. Skarżył się również na lwowską radę miejską, która „bezprawnie" osadziła go w więzieniu.

Wielkiego rozgłosu nabrała sprawa uprowadzenia przez Samuela Niemirycza lwowskiego burmistrza Bartłomieja Uberowicza. Niemirycz, który mieszkał na przedmieściu Lwowa, na początku XVII w. „wsławił" się ciągłymi burdami, chuligaństwem i rabunkami. Szlachcic zaczepiał sąsiadów, strzelał do nich, w końcu zgwałcił dziewczynę, która sprzedawała placki. Burmistrz wysłał za szlachcicem cepaków, którzy pojmali Niemirycza i osadzili w ratuszowym więzieniu. Sąd, który w połowie składał się z mieszczan, a w połowie ze szlachty, skazał gwałciciela na karę

172

Tabliczka z podziękowaniem dla Lorencowicza

śmierci, ale dzięki zbiorowej prośbie szlachty karę najwyższą zamieniono na uwięzienie w wieży i grzywnę.

Zwolniony z więzienia Niemirycz zachował uraz do magistratu i postanowił się zemścić. W swoim majątku zebrał bandę kilku śmiałków i razem z kompanem Jerzym Lasockim powrócił do Lwowa. Zatrzymali się pod miastem i, wyśledziwszy burmistrza, napadli go, kiedy ten jechał do majątku w Sknyliwku. 23 lipca 1619 r. o północy bandyci przyjechali na miejsce, gdzie nocował Uberowicz. Ten już spał, ale usłyszawszy, że o nocleg prosi ziemski pisarz Swoszowski (tak tytułował się Niemirycz), otworzył drzwi. Szybko pojmano go, i tak jak stał - w nocnej koszuli - przywiązano do konia. Niemirycz zerwał z szyi burmistrza aksamitną sakiewkę, w której było 47 dukatów. Porywacze galopem pognali konie po bezdrożach, dlatego Uberowicz, który leżał na brzuchu w poprzek siodła, potłukł się bardzo dotkliwie, i prosił, żeby raczej go zabito, bo dłużej tej męki nie wytrzyma.

Tymczasem we Lwowie zorganizowano pogoń. Rajca Jan Julian Lorencowicz, dowiedziawszy się o uprowadzeniu prezesa magistratu, pośpieszył z pomocą, zabierając ze sobą jeszcze księcia Zasławskiego, którego oddział przejeżdżał właśnie przez Lwów. Niemirycza dogoniono na Wołyniu. Uberowicza odbito, ale sam porywacz uciekł. Z czasem miasto wystarało się u hetmana Stanisława Żółkiewskiego o specjalny uniwersał, który zaocznie skazywał Niemirycza na banicję. Cudowne ocalenie lwowskiego burmistrza uwieczniono tablicą z tekstem podziękowania, którą umieszczono na tarczy trzymanej przez lwa przed lwowskim magistratem. Obecnie rzeźba ta, nazywana „lwem Lorencowicza", znajduje się na Wysokim Zamku.

173

Dzwonnica ormiańska. Rys. J. Matejko

Jeszcze jeden przypadek porwania, dokonanego przez szlachcica, wydarzył się we Lwowie w 1623 r. Szlachcic Baratyński, który bardzo lubił muzykę i śpiew, próbował uprowadzić z lwowskiego kościoła Jezuitów 14-letniego chłopca, śpiewaka szczycącego się nadzwyczajnym głosem. „Meloman" chciał mieć młodego śpiewaka tylko dla własnej przyjemności. Baratyński pomyślał nawet o tym, że z wiekiem chłopiec może stracić głos, przygotował więc chirurga, który miał wykastrować nieszczęśnika, kiedy ten znajdzie się już w jego rękach. Uzbrojona wataha Baratyńskiego wdarła się do kościoła Jezuitów w trakcie mszy i starała się zabrać chłopca siłą. Na szczęście ludzie znajdujący się w kościele pomogli jezuitom odbić młodego śpiewaka. Obrażony na jezuitów Baratyń-

174

ski następnego dnia spotkał jednego ze swych „wrogów" i nakazał słudze go zastrzelić. Od śmierci wybawiły jezuitę tylko szybkie

nogi.

Najczęściej szlachta krzywdząca mieszczan pozostawała bezkarna. Nawet w przypadkach, kiedy swawolnego rozbójnika udawało się osadzić na jakiś czas w miejskim więzieniu, ten zaraz zasypywał różne instancje skargami o to, że „naruszone zostały jego prawa szlacheckie". Jednak niekiedy ręka sprawiedliwości mimo wszystko dosięgała złoczyńców ze środowiska szlacheckiego. Taki przypadek miał miejsce w 1618 г., kiedy szlachcic Piotr Kurnatowski jakimś wybrykiem sprowokował ostrą reakcję lwowskich Ormian. Kiedy szlachcic przejeżdżał zasiedloną przez Ormian lwowską ulicą Św. Jana, bardzo czymś rozzłościł jej mieszkańców. (Jak możemy przypuszczać, jakimś bluźnierstwem, skoro miejski pisarz nie zapisał w księgach tego, co było przyczyną konfliktu). Oburzeni mieszkańcy ulicy, na czele których stał Krzysztof Chaczki, zaczęli obrzucać szlachcica kamieniami. Kamienie rzucali wszyscy, nawet dzieci i kobiety. Kurnatowski zginął na miejscu.

Dość często opierali się szlacheckiej swawoli Żydzi z Krakowskiego Przedmieścia. Byli bardziej bojowi i zorganizowani niż ich współwyznawcy z dzielnicy żydowskiej, znajdującej się w granicy murów. W maju 1600 r. właściciel podlwowskiego folwarku Jan Oborski wspólnie z czeladzią napadł na Krakowskie Przedmieście. Złoczyńcy pobili ludzi, powybijali okna i witryny, nawet podpalili jakiś budynek. Żydzi z przedmieścia zebrali się i stawili opór napastnikom. Uzbrojona grupa Żydów zaskoczyła watahę Oborskiego, która, zmęczona „podbojami", odpoczywała w karczmie jakiegoś Jośka. Organizatorów pogromu dotkliwie pobito, wielu odebrano zbroje i pieniądze, niektórych odarto z ubrania. Inicjator konfliktu Oborski później skarżył się w magistracie, że w bójce zginął gdzieś bez wieści jeden z jego sług. Jeszcze jedna podobna historia zdarzyła się w 1607 r. Tym razem zarzewie konfliktu miało podłoże ekonomiczne. Pragnąc pozbyć się konkurencji,

175

rzeźnicy-chrześcijanie namówili dwóch szlachciców, Alberta Czechowicza i Krzysztofa Rakowskiego, żeby ci pomogli im „rozprawić" się z żydowskimi sprzedawcami mięsa. Zebrawszy kilkunastu mężczyzn, szlachta napadła na dom rzeźnika-Żyda Monisza i próbowała odebrać mu przygotowane na sprzedaż mięso. Monisz narobił krzyku i przybiegł mu z pomocą jego sąsiad Natan. Napastnicy dotkliwie pobili dwóch Żydów i uciekli. Natanowi złamali rękę, a Monisz miał całe ciało pokryte ranami.

Wysoki Zamek w końcu XVI w. oraz plan Wysokiego Zamku z końca XVI w.

176

Niedługo Żydom trafiła się okazja do zemsty. Zatrzymawszy Czechowicza przed Krakowską Bramą, Żydzi z przedmieścia pobili go, odarli z ubrania i za nogi zawlekli do jednego z budynków, gdzie egzekucja miała dalszy ciąg. Później mocno pobitego, obdartego i bosego szlachcica Żydzi odprowadzili do magistratu i zostawili w więzieniu.

rzeźnicy-chrześcijanie namówili dwóch szlachciców, Alberta Czechowicza i Krzysztofa Rakowskiego, żeby ci pomogli im „rozprawić" się z żydowskimi sprzedawcami mięsa. Zebrawszy kilkunastu mężczyzn, szlachta napadła na dom rzeźnika-Żyda Monisza i próbowała odebrać mu przygotowane na sprzedaż mięso. Monisz narobił krzyku i przybiegł mu z pomocą jego sąsiad Natan. Napastnicy dotkliwie pobili dwóch Żydów i uciekli. Natanowi złamali rękę, a Monisz miał całe ciało pokryte ranami.

Wysoki Zamek w końcu XVI w. oraz plan Wysokiego Zamku z końca XVI w.

176

Niedługo Żydom trafiła się okazja do zemsty. Zatrzymawszy Czechowicza przed Krakowską Bramą, Żydzi z przedmieścia pobili go, odarli z ubrania i za nogi zawlekli do jednego z budynków, gdzie egzekucja miała dalszy ciąg. Później mocno pobitego, obdartego i bosego szlachcica Żydzi odprowadzili do magistratu i zostawili w więzieniu.

Maestro fałszu

—o^^^o—

Komisja do sprawdzania gotówki „Wołoskie główki"

Tynfy Fałszowanie srebra Podrobione towary

—cz^^^o—

Fałszowanie pieniędzy należało w średniowiecznym Lwowie do popularnych rodzajów łamania prawa. Przestępstwo to karano bardzo srogo - fałszerzy monet palono, a za świadome rozprowadzanie podrobionych monet odrąbywano rękę. Ponadto podrabianie pieniędzy traktowano jako antypaństwowe przestępstwo, obrażające królewski majestat.

Masowy napływ fałszywych monet przypada we Lwowie na XV w. W 1421 r. wydano królewski nakaz, na mocy którego powstała we Lwowie specjalna komisja złożona z przedstawicieli szlachty i rajców do sprawdzania kursującej w mieście gotówki. Komisja obchodziła mieszkania lwowian i sprawdzała ich pieniądze. Wykryte „fałszywki" z cennych metali przetapiano, po czym otrzymane srebro oddawano właścicielom. Podróbki wykonane z ołowiu lub miedzi przedziurawiano w taki sposób, aby nie wróciły już do obiegu. W 1521 r. za fałszowanie monet spalono jakiegoś Ormianina, a w 1579 r. - jubilera Leonarda Matiasza i jego wspólnika Jacka Rusyna. Kolejnego jubilera spalono za podrabianie monet w 1602 r. W 1523 r. podejrzewany o fałszowanie pieniędzy Jan Gnat potrafił wytłumaczyć się przed sądem i obalić wszystkie wysunięte przeciw niemu zarzuty.

O pojawieniu się w mieście fałszywych pieniędzy informowano publicznie na Rynku, a ogłoszenia z opisem szczególnych znaków „fałszywek" wywieszano na drzwiach ratusza. W 1691 r. wywieszone ogłoszenie informowało lwowian o pojawieniu sie podrobionych talarów. Często trafiały się w mieście podróbki miedzianych szelągów-boratynek, które w latach 1660-1666 biła Rzeczypospolita w związku z kryzysem gospodarczym. Boratynki

179

podrabiano w tak ogromnych ilościach, że na sejmiku w Sądowej Wiśni szlachta domagała się wyłączenia z obiegu tych monet na terenie ziem Korony.

Władze nieustannie czuwały, aby w mieście nie było w obiegu podrabianych pieniądzy i dokładnie rozpatrywały wszystkie przypadki, gdy pojawiał się choćby cień podejrzenia złamania prawa. W 1621 r. magistrat zasądził Romanowi Strzeleckiemu grzywnę w wysokości 100 zł i dwa tygodnie więzienia za skup i przetapianie starych srebrnych monet „półtoraków". Miejski instygator prowadzący śledztwo twierdził, że przestępca zdążył przetopić kilkadziesiąt tysięcy monet, przy czym Strzelecki wykorzystał do tego więcej węgla niż w tym samym okresie cały cech jubilerski. Romanowi pomagał jego brat Andrzej. Choć bezpośredniego złamania prawa w poczynaniach braci nie dopatrzono się, to i tak sprawa wyglądała bardzo podejrzanie, bo istniały poszlaki, że otrzymane w wyniku przetopienia srebro planowano wykorzystać do bicia nowych monet z mniejszą zawartością szlachetnego metalu.

Głośne skandale powiązane były z rozpoczęciem bicia monet we Lwowie przez państwo. Funkcjonowaniu mennicy we Lwowie już od pierwszych dni towarzyszyły sprawy kryminalne. Konflikt rozpoczął się od tego, że nowy właściciel przeznaczonego na mennicę budynku Żydkowicza (Rynek 39) musiał wypłacić

odstępne poprzedniemu wynajmującemu. We wrześniu 1656 r. pracownicy mennicy Kacper Dłubidziurka, Ferenc Gołota, Jan Kapusta, Bernard Abramel i inni, upiwszy się w jednym z lwowskich szynków, wszczęli bójkę, a potem prześladowali szlach-

Talar Jana Kazimierza bity we Lwowie w 1661 r.

180

cica Jerzego Sapińskiego, który próbował ich uspokoić. Po miesiącu jednego ze stróżów mennicy zidentyfikowano jako dezertera i aresztowano. Później okazało się, że pracownicy mennicy kradli w pracy srebro i sprzedawali Żydom, a także pomagali kraść gotową produkcję oraz inne wartościowe rzeczy. Podczas urządzania mennicy w kamienicy Żydkowicza pracownicy wybili trzy okna w sąsiednim budynku. To spowodowało kolejny konflikt z właścicielem kamienicy oraz sąsiadami, którzy udali się ze skargą do magistratu. W 1661 r. w szynku „Pod św. Jurem" pijani pracownicy mennicy, Werbowicz, Majtowicz i Słomka, pobili tokarza Ligniowskiego. Również w tym samym roku sąd miejski rozpatrywał sprawę z powództwa kierownika mennicy przeciw szefowi mennicy w Bydgoszczy, Andrzejowi Tynfie (Tumpe). Ostatniego oskarżano o to, że bezprawnie skupował we Lwowie „moskiewskie pieniądze" za 80 grywien, choć prawo pozyskiwania srebra do produkcji monet we Lwowie należało do miejscowych fachowców.

W 1663 r. oskarżono nawet samego kierownika lwowskiej mennicy Giovanniego Baptisto Amurettiego o zamienianie srebra do bicia monet zbieranego w kościołach i klasztorach na podróbki z Suczawy. Właśnie w tym mieście istniała prywatna mennica bojara Georgija Ghitza, który produkował tzw. wołoskie główki - monety z obniżoną zawartością srebra. Zatrzymani w czasie przewożenia fałszywek furmani przyznali się, że jeździli do Amurettiego również i wcześniej. Ujawnili, że do budynku Włocha na halickim przedmieściu zawieźli już 16 worków podróbek. Kolejne 8 worków skonfiskował bracławski wojewoda Jan Potocki, który wykrył całą aferę. Jako punkt przerzutowy Amuretti wykorzystywał jeden z katolickich klasztorów, w którym pomocnik przeora był wtajemniczony w całą sprawę. Mimo że przestępstwo w pełni udowodniono, Włochowi udało się uniknąć kary. Pożyczywszy rządowi wielką sumę pieniędzy, wyjechał na Zadnieprze, gdzie próbował kontynuować

181

Patron jubilerów, św. Elizeusz

swój podejrzany biznes. W 1664 r. w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach Amuretti zginął. Jeszcze większym skandalem zakończyło się zorganizowane we Lwowie przez polski rząd na przełomie kwietnia i września 1663 r. bicie tynfów - monet nazwanych od imienia wspomnianego już Andrzeja Tynfy, który w tym czasie był właścicielem wielu mennic w Rzeczypospolitej. Rzutki finansista wspólnie ze swoim bratem zaproponował Janowi Kazimierzowi bicie srebrnych monet o zaniżonej zawartości srebra. Z 200 g srebra bili 60 tynfów, przy czym w monecie o wadze 6,7 g było tylko 3,3 g srebra. Ustalony przez państwo przymusowy kurs tynfa wynosił 32 miedziane grosze, chociaż realna jego wartość stanowiła zaledwie 12 gr. Kiedy sprawę ujawniono, Tynfa oskarżono o fałszowanie monet. W 1667 r. braci wezwano przed lwowski trybunał finansowy w celu złożenia wyjaśnień. Andrzejowi Tynfowi udało się zbiec do Brandenburga, ale jego brat Tomasz musiał posmakować lwowskich więzień. Na szczęście dla siebie młodszy Tynf potrafił oczyścić się z zarzutów, pokazując dokumenty z podpisem króla, które świadczyły o legalności całej operacji.

Oprócz fałszowania monet zdarzały się we Lwowie podróbki wyrobów jubilerskich. Sztuczka polegała na tym, że do szlachetnego metalu, z którego powstawały wyroby jubilerskie, dodawano trochę więcej miedzi, niż to było potrzebne. W 1601 r. o fałszowanie srebra oskarżono lwowskiego Żyda Natana. W 1637 r. cech lwowskich złotników skonfiskował Moszkowi Eloniowiczo-wi, jubilerowi z przedmieścia, 8 srebrnych pierścieni o niskiej

182

próbie, ostemplowanych fałszywym znakiem miejskiego cechu. Na istnienie szerokiego procederu fałszowania wskazuje także fakt, że już w 1599 r. lwowski cech złotników ustalił specjalny cechowy znak w kształcie lwa. Ciekawostką jest, że ogólnopań-stwowy system kontroli zawartości szlachetnych metali w wyrobach jubilerskich wprowadzono w Rzeczypospolitej dopiero w 1678 r. Korzystali z tego przestępcy i niejednokrotnie manipulowali podrobionymi klejnotami.

Sprzedaż klejnotów jubilerskich z fałszywych metali szlachetnych była kwitnącym biznesem. Najczęściej wyroby tego typu proponowano przyjezdnym prostaczkom, którzy słabo orientowali się w złocie i srebrze. Sprzedaż „cennej" rzeczy motywowano trudną sytuacją materialną i pilną potrzebą uzyskania pieniędzy. Prawdziwym mistrzem tego procederu był lwowski Żyd Salomon Wang, który sprzedawał zwykłą tandetę jako złote pierścionki. Jego klientkami najczęściej były niedoświadczone kucharki lub mieszkanki podmiejskich wiosek, które do miasta przyjeżdżały na targ. W lecie 1905 r. Wang świętował swój mały jubileusz. Policja 55 razy zatrzymała go za handel fałszywymi złotymi pierścieniami.

Oprócz pieniędzy i wyrobów jubilerskich we Lwowie zajmowano się fałszowaniem różnych innych towarów. Stabilne i dosyć duże korzyści przynosiło podrabianie alkoholu, głównie wina. Tanie młode wina za pomocą chytrych manipulacji przerabiano na coś podobnego do starych szlachetnych gatunków, po czym sprzedawano po wyższych cenach. Najważniejsze, zdaniem fałszerzy, było otrzymanie odpowiedniego koloru. W celu otrzymania „czerwonego" do beczki z trzeciogatunkowym trunkiem wrzucano tanie chustki, które mocno farbowały. Żółty kolor otrzymywano wykorzystując słomę. Zbyt silny kolor rozjaśniano przez rozpuszczanie w winie soli. Odpowiedni smak osiągano w drodze mieszania gatunków i dzięki wyszukanym dodatkom. Aby pozbyć się nieprzyjemnego smaku „kamienia winnego", do beczek z winem dosypywano siarki, wapna, gipsu, kładziono

183

Rynek we Lwowie. Zdjęcie z drugiej połowy XIX w.

kawałki słoniny lub dodawano surowe jajka. Fachowcy twierdzili, że pikantnego smaku dodają winu gołębie odchody. Można tylko się domyślać, jakich koktajli zmuszeni byli kosztować średniowieczni lwowianie.

We Lwowie odnotowano także przypadki fałszowania wosku. W celu zwiększenia objętości w trakcie przetapiania wosku dodawano roztarty groch. Ponieważ wosk był drogi, a także należał do strategicznych towarów miejskiego eksportu, kary za jego podrabianie były dosyć wysokie. W 1558 r. osoby produkujące we Lwowie fałszywy wosk skazano na śmierć przez spalenie.

W latach 1622-1634 trwał proces w sprawie podrabiania przez miejscowych tkaczy wschodnich tkanin. Długi czas monopolistami w produkcji specjalnego gatunku tureckich tkanin „machranów" byli lwowscy ormiańscy tkacze. Z czasem spostrzegawczy sąsiedzi zaczęli także tkać „machrany, kocyki, chustki i inne z tureckiej nitki towary". W kwietniu 1634 r. Zachar Aslanowicz, Jakub

184

Jakubowicz, Jakub Agopsa i „inni Ormianie cudzoziemcy" skarżyli się na Wojciecha Zygmuntowicza, który, według ich słów, podrabiał wschodnie tkaniny. Niestety, nie wiadomo, jak właściwie zakończyła się sprawa z fałszywymi „machranami".

—C^ggź^O---

Szpiegowskie namiętności

Tłumacze-kontrwywiadowcy

Kozacki wywiad

Szpieg Ludwika XIV

Redl

—c^^^o—

Pragnienie odkrycia cudzych sekretów jest stare jak świat. Z powstaniem najdawniejszych państw próby dowiedzenia się czegoś więcej niż stwierdza się oficjalnie przeradzały się w profesję. Na przestrzeni wieków szpiedzy i wywiadowcy zaspokajali wraz z prywatną dociekliwością także państwowe interesy. Gry szpiegowskie zawsze stanowiły rzecz niebezpieczną i brudną. W warunkach średniowiecznej izolacji państw i braku trwałych kontaktów dyplomatycznych wywiadowcy zdobywali nie tylko tajne wojskowe czy polityczne informacje, ale również ogólne wiadomości o tym lub owym kraju, łącznie z jego danymi etnograficznymi lub geograficznymi. Wysłani za granicę agenci starali się poznać liczebność i uzbrojenie armii, stan skarbca państwowego, dworskie intrygi i plotki, informacje handlowe.

Pierwszymi zawodowymi szpiegami i jednocześnie kontrwywiadowcami byli kupcy i tłumacze. Wydział tłumaczeń przy lwowskim magistracie po raz pierwszy wspomina się w 1441 r. Pracowało tam 12 osób, przeważnie Ormian i Greków. Oczywiście lwowianie byli nie najgorszymi tłumaczami, skoro na początku XVI w. królewska kancelaria wysyłała do przekładu korespondencję dyplomatyczną z Krakowa do Lwowa. W połowie tego wieku dwóch lwowian, Feliks i Bogdan, na stałe pracowało w królewskiej kancelarii na stanowisku tłumaczy.

Pierwszymi lwowskimi kontrwywiadowcami byli ormiańscy kupcy i tłumacze. Często podróżowali, a dzięki stałemu obcowaniu z mieszkańcami Wschodu znali po kilka języków. Ciekawe jest, że Ormianie odmawiali brania udziału w organizowanej przez magistrat musztrze wojskowej. Starszyzna ormiańskiej społeczności powoływała się na to, że „młodzież nasza żadnych ćwiczeń nie potrzebuje, bo synowie nasi, już w wieku 16 lat lub maksymalnie 18,

187

Oblężenie Lwowa w 1648 r. przez wojska B. Chmielnickiego. Rycina K. Niedbałowicza, 1702 r.

przyzwyczajeni są w kupieckich sprawach do Turków i za morze jeździć". Ormianie twierdzili, że, podróżując w sprawach handlowych, nieraz musieli stawiać czoło i „tysiącowi Tatarów". Pisarz lwowskiego magistratu Samuel Kuszewicz zapisał, że w czasie kozackiego oblężenia Lwowa w 1648 r. kilka dziesiątków młodych Ormian przebrało się we wschodnie stroje i chodziło na zwiady pomiędzy kozackimi oddziałami. Wyprawa powróciła bez strat.

Bartłomiej Zimorowic wspomina wysłanych w 1469 r. ze Lwowa do mołdawskiego hospodara Stefana Wielkiego (1467-1504) dwóch kupców, którzy mieli dowiedzieć się, czy Turcja planuje wojnę przeciw Polsce. „Legendą", służącą ukryciu prawdziwego celu podróży, było parafowanie umowy o wolnym handlu. Jednocześnie lwowianie mieli wykonywać sekretne zada-

188

nie. O randze misji świadczy fakt, że na powrót kupców czekał we Lwowie sam król Kazimierz Jagiellończyk. „Agenci" szczęśliwie powrócili, spotkali się z królem i zdali mu relację z wyjazdu do Mołdawii.

Z drugiej strony miasto pilnowało, aby przybywający do Lwowa cudzoziemscy kupcy nie prowadzili działań mających na celu poznanie państwowych tajemnic. Każdego przybysza przesłuchiwano w wydziale tłumaczy. Prócz tego Lwów zabraniał cudzoziemcom otwierania w stolicy Galicji handlowych faktorii i utrzymywania stałych przedstawicielstw handlowych. Miejski instygator w 1640 r. postawił przed sądem dwóch Galicjan, Stanisława Niebrodowicza i Kacpra Gertraffa, którzy złamali postanowienie o niezakładaniu w mieście zagranicznych faktorii. Ale zagranicznym kupcom i tak udawało się przenikać do miasta. Odbywało się to zazwyczaj przy protekcji któregoś z wysokich dostojników państwowych w stolicy. Około 1587 r. Żyd Mor-dechaj Kohan z Konstantynopola po otrzymaniu od sułtana prawa monopolu na wywóz malwazji do Polski, gorzko wspominał działalność swojej lwowskiej faktorii. Jej kierownik Mojsze pisał: „Lwowianie szybko by nas zjedli, gdyby nie łaska i protekcja kanclerza Jana Zamoyskiego". Mimo to później przy udziale Korniakta faktorię zamknięto. W 1600 r. w mieście działał agent kupców norymberskich Juliusza i Łukasza del Pacci - Sebastian von Schvindenbach.

Największy napływ tajnych agentów galicyjska stolica przeżywała w połowie XVII w., w czasie wojen kozackich. Profesor Iwan Krypiakewycz przypuszczał, że organizowaniem kozackiego wywiadu i jednocześnie propagandą zajmował się Maksym Krywonos. Kozaccy agenci docierali do naszego miasta już na początku powstania pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. W październiku 1648 r. aresztowano we Lwowie kobietę, która z rozkazu Krywonosa chodziła na zwiady aż pod Kraków. Podobnych agentów na pewno było więcej, skoro sejmik galicyjski w swoich

189

uchwałach stwierdzał, że kozacy „dzięki szpiegom i innym osobom buntują i zachęcają do przestępstw". Kozaccy zwiadowcy zjawiali się we Lwowie przeważnie przebrani za żebraków. W galicyjskiej stolicy kozaccy agenci, oprócz szpiegostwa i propagandy, zajmowali się również tajnym zakupem broni. Krakowski mieszczanin Goliński w 1648 r. zanotował całą historię tajnej misji agenta powstańców we Lwowie. Wspomina ją w swojej monografii Iwan Krypiakewycz: „W miesiącu czerwcu otrzymano w Krakowie informacje, i wielu zacnych ludzi potwierdzało, że tak było naprawdę. Chmielnicki /.../, mając w wojsku i własnym taborze mało kul, prochu, szabel i zbroi, napisał list do jednego lwowskiego mieszczanina Rusina--schizmatyka, wspomnianego z nazwiska, że miał kilka swoich kamienic/.../, prosząc go, żeby nakupił im ołowiu, szabel, prochu i innych materiałów wojskowych. Posłali mu za to pieniądze w prosie na ruskich wozach. Zanim dojechali do Lwowa, przechwycono ten list, otworzono i przeczytano, ale dla lepszych dowodów przepisano kopią tego listu, sam list znowu zapieczętowano i odesłano go przez pewną osobą w imieniu Kozaków, a w ślad wysłano szpiegów, żeby zobaczyli, co dalej uczyni ten Georgij. On odebrał list, szczodrze obdarzył posłańca i odprawił go. Tymczasem ruskie wozy Z prosem, gdzie były pieniądze, dotarły do Lwowa załadowane, prosto pojechały do tego Georgija, nie zatrzymawszy sią na Rynku, tam u niego złożono proso i pieniądze. Lwowskie władze i panowie szlachta śledzili, jak ten Georgij rozesłał swoje wozy w różne strony, najpierw do Kielc po ołów, i tam go nakupił, do Opatowca i Krakowa po proch i szable, i tych szabel zakupili kilka tysiący. I kiedy z tą bronią wyprawili sią na Ukrainą, do Kozaków, innym szlakiem mijali Lwów; pojmano ich, odebrano broń, proch, ołów, szable i inne zapasy. Wezwano pana Georgija do ratusza i pytano, jaką to zbroją odprawił i co pisał do niego Chmielnicki. [On] zaprzeczał, ale kiedy postawiono przed nim posłańca, który oddal jemu

190

list, i mówił mu prosto w oczy, i zabrano od niego listy, jakie pisał do Kozaków - nakazano posadzić go we Lwowie i trzymać pod dobrą strażą Posłano do jego domu i 200 tys. pieniądzy znaleziono i zabrano je do ratusza, że miał jeszcze zbroją kupować i Kozakom wysyłać. Także w sklepach jego pełno było pancerzy, strzelb, kul i różnej broni. Powiedział, że to do obrony Rzeczypospolitej, że tym bronił sią; co dalej z nim sią stanie, nie słychać". Czym zakończyła się historia z zakupem broni, niestety, nie wiemy.

Powstanie Bohdana Chmielnickiego wywołało prawdziwą szpie-gomanię, w rezultacie której niemal w każdym Rusinie przestraszone władze widziały szpiega. W czasie szlacheckiej narady w klasztorze Franciszkanów we Lwowie w październiku 1648 r. ktoś zauważył Rusina, który, stojąc w kącie, coś sobie notował. Nawet nie próbując wyjaśniać czegokolwiek, wywleczono go do Furty Jezuickiej i tam posiekano szablami. 13 czerwca 1651 r. z rozkazu króla Jana Kazimierza aresztowano lwowskiego miesz-czanina-Rusina, poetę i drukarza Andrzeja Skulskiego. Skulski ukończył lwowską szkołę zakonną. Był człowiekiem oświeconym. Pracując wspólnie z Michałem Slozką, utrzymywał kontakty z mołdawskim wojewodą Myronem Mohyłą-Bernawskim, mecenasem drukarstwa. Oskarżono go o zbieranie tajnych informacji dla armii Chmielnickiego. Dowodem miał być przechwycony przez Polaków list do Skulskiego od nieznanego adresata z Unio-wa. Przesłuchiwał poetę przedstawiciel króla Wysokowski i wojskowy śledczy Tynner. Mimo okrutnych tortur przez rozciąganie i przypalanie, Skulski nikogo nie ujawnił; zaprzeczał, że przechwycony list adresowany był właśnie do niego i na większość pytań odpowiadał: „Nie wiem!" Tortury powtórzono po

Jan III Sobieski. Jubileuszowy medal, 1674 r.

191

upływie 20 dni, ale drukarz był nieugięty. Wypuszczono go na wolność, jednak już do końca życia pozostał kaleką.

Pod koniec XVII w. do Lwowa kilka razy przyjeżdżali francuscy szpiedzy - mieszkaniec Fryzji Ulrich von Verdum i Normandczyk Jean de Courtenaine, którzy otrzymali zadanie nawiązania kontaktów ze szlachtą, niezadowoloną z króla Michała Korybuta Wiśnio wieckiego. Posłańcy Ludwika XIV mieli pełnomocnictwo do stworzenia tajnej organizacji, mającej przygotować przewrót państwowy. Do tego agenci przywieźli ze sobą specjalne tajne instrukcje i ogromną sumę pieniędzy. Tajne instrukcje zapakowane były w nawoskowany papier i zapieczone w chlebie, a złoto schowane w podwójnym dnie skrzyni podróżnej. Przebywszy w przebraniu jezuitów 3 grudnia 1670 r. do Lwowa, szpiedzy umówili się na spotkanie z przyszłym królem Polski, Janem Sobieskim. Aby nie zwracać niepotrzebnie uwagi, rozmowy zorganizowano w Żółkwi, gdzie było znacznie mniej ciekawskich oczu. 13 grudnia agenci wyruszyli w drogę powrotną. Kiedy wyjechali ze Lwowa, ruski wojewoda Jabłonowski, który początkowo zgodził się dołączyć do spiskowców, zmienił zdanie i poinformował władze o francuskiej misji. W pogoni za szpiegami

wysłano oddział 100 jeźdźców, jednak Francuzów nie udało się dogonić. Nie zważając na ujawnienie, tajni wysłańcy nie zlękli się ponownego przyjazdu do Lwowa wiosną 1671 r. Tym razem Verdum i Courtenaine podróżowali wierzchem przebrani za oficerów. Pierwszy udawał oficera z Kandii, przy czym miał prawdziwy oficerski patent kapitana-sapera. W celu lepsze-

Tablica przygraniczna Austro-Węgier

Wr

■Ą H

Щ ■'j ~„?Щ*

■"t'*

'■ Щ'т'' ж^Я

В*М№№.*,:И ч''

UJJ - > і Щь

192

Wizyta Franciszka Józefa w galicyjskim sejmie, 1880 r. Obraz H. Rodakowskiego

go zabezpieczenia się przed zdemaskowaniem, wszystkie nazwiska i nazwy miejscowości w tajnych listach, które wieźli szpiedzy, zaszyfrowano. „110" oznaczało biskupa, „406" - Jaworów, „149" - króla Francji etc. Listy schowano w podwójnym dnie niewielkiej beczki z dziegciem. Po przybyciu do Lwowa, 13 kwietnia, francuscy szpiedzy spędzili tu kilka dni, a dopiero potem pojechali na ponowne spotkanie do Jaworowa z Janem Sobieskim. Ostatni raz agenci odwiedzili Lwów w grudniu 1671 r. Sytuacja polityczna się zmieniła, i w końcu tajnym posłańcom króla Francji przyszło wracać do domu, nie osiągnąwszy pożądanego rezultatu. Ulrich von Verdum pracował później w szwedzkiej ambasadzie w Wiedniu. Swoje wspomnienia z lwowskiej misji dokładnie opisał, dzięki czemu wiemy dzisiaj o tych perypetiach tajnej paryskiej dyplomacji.

„Gry" szpiegowskie kontynuowane były we Lwowie także w okresie austriackim. Pod koniec XIX w. Galicja stała się areną walki rosyjskich i austro-węgierskich służb wywiadowczych. Rosjanie wykazali szczególną aktywność po utworzeniu we Lwowie konsulatu Rosji. Austriacy nie dali się zaskoczyć. Starając się na wszelkie możliwe sposoby nie dopuścić agentury

13 — Szemrany.

193

Romanowów do Galicji, Austriacy uciekali się do karkołomnych kombinacji operacyjnych. We wrześniu 1891 r. do wykonania specjalnej misji austriacki wywiad wojskowy wynajął za 900 guldenów specjalnie w tym celu zwolnioną z więzienia grupę przestępców. Kryminaliści otrzymali polecenie przekroczenia granicy i wykradzenia tajnych dokumentów z kancelarii rosyjskiej wołyńskiej brygady służb przygranicznych w Radziwiłłowie. Pierwsza faza operacji zakończyła się sukcesem, jednak w Radziwiłłowie szpiegów pojmano na gorącym uczynku. Złodzieje ratowali się ucieczką na austriackie terytorium, ale tam, w Brodach, pojmali ich miejscowi przemytnicy. Mieszkańcy Brodów, mający korzystny układ z rosyjskimi pogranicznikami, obawiali się, że obcy popsują im ten biznes. Pojmanych kryminalistów przekazali w ręce policji, która, zgodnie z rozporządzeniem kierownictwa we Lwowie, szybko ich zwolniła. Pierwszy konsul rosyjski we Lwowie K. Pustoszkin po dokładnym śledztwie wszystkie szczegóły tej sprawy przekazał do Sankt Petersburga.

Głośny skandal szpiegowski, który wyszedł daleko poza granice Galicji, zmuszając do nerwowej reakcji kilka europejskich stolic, rozpoczął się we Lwowie w 1903 r. Aresztowano oskarżonego o przywłaszczenie państwowych pieniędzy drobnego urzędnika Zygmunta Hejkałę, zatrudnionego w jednym z lwowskich składów wojskowych. Śledztwo doprowadziło do uniewinnienia i Hejkałę uwolniono. Wkrótce po tym urzędnik zniknął z miasta, a po pewnym czasie - jak się okazało - znalazł się aż w dalekiej Brazylii. Do wyjaśnienia tej sprawy zabrał się austriacki kontrwywiad. Wiedeński śledczy Gaberdinc, który prowadził sprawę uciekiniera, niespodziewanie dla siebie odkrył, że Hejkało miał kontakty z rosyjskim wywiadem wojskowym, od którego dostał później pieniądze na wyjazd za ocean. Austro--Węgry zwróciły się z prośbą o wydanie uciekiniera, co prawda nie jako wrogiego agenta, ale zwyczajnego kryminalistę. Na procesie, który odbył się w Wiedniu, pierwsze skrzypce jako

194

oskarżyciel grał rokujący duże nadzieje major armii austriackiej, Redl. Właśnie on przedstawił sędziom dowody na to, że Hejkało sprzedawał Rosjanom tajne plany wspólnej austro-niemieckiej kampanii przeciw Rosji. Bystry kontrwywiadowca twierdził, że udało się mu zdobyć dokumenty, wysłane przez zdrajcę rodzinie guwernanta rosyjskiego oficera w Warszawie. Redl oznajmił, że zorganizowanie kradzieży dokumentów kosztowało go 30 000 koron z prywatnej kieszeni. Na marginesie, później te pieniądze zwrócono mu z kasy państwowej.

Pod presją dowodów Hejkało podał nazwiska swoich wspólników. Okazali się nimi major Ritter von Więckowski, który służył w Stanisławowie, i adiutant wojskowego komendanta we Lwowie, kapitan Acht. Wskazanych przez zdrajcę oficerów natychmiast aresztowano. I tu właśnie zaczyna się najciekawsza część. Redl, który na początku procesu ostro atakował Hejkałę i przekonywał, że we Lwowie działała wielka i dobrze zakonspirowana siatka szpiegowska, niespodziewanie zaczął dowodzić niewinności podejrzanych. Więcej, uzyskawszy kontakty wśród wyższych szefów wojskowych, major próbował odsunąć od procesu swojego dobrego przyjaciela, Gaberdinca. Jednak w ostatnich dniach procesu zachowanie Redlą ponownie diametralnie się zmieniło. W efekcie całą trójkę osadzono. Więckowski i Acht otrzymali po 12, a Hejkało - 8 lat katorgi. Redlą dowództwo odznaczyło.

Nerwowe i niepewne zachowanie Redlą w procesie zrozumiano dopiero w maju 1913 г., kiedy jego samego zdemaskowano jako rosyjskiego szpiega. Pragnąc utrzymać swojego świetnie rokującego agenta, Rosjanie poświęcili Hejkałę. Dobrze rozkręcona sprawa miała podnieść autorytet Redlą jako zdolnego kontrwywiadowcy, a jednocześnie oddalić od niego wszelkie podejrzenia. Pierwszy etap operacji wypadł genialnie, jednak z czasem pojawiła się przeszkoda. Gaberdinc dokopał się do informacji o kontaktach Hejkały z dwoma działającymi agen-

195

Oblężenie Lwowa

tami rosyjskiego wywiadu. Redl natychmiast otrzymał polecenie, aby za wszelką cenę wyciągnąć ich. Właśnie wtedy po raz pierwszy zmieniło się jego zachowanie na procesie. Co prawda Rosjanie dosyć szybko zrozumieli, że nie uda im się uratować swoich ludzi, dlatego zgodzili się na ostateczne ich zdekon-spirowanie. Możliwe, że rolę odegrało także to, że nawet w przypadku uniewinnienia Więckowskiego i Achta zostaliby oni w kręgu podejrzanych i raczej nie byliby już przydatni. W zamian za swoich ludzi Petersburg zażądał, aby Redl wydał któregoś ze swoich austriackich agentów w Rosji.

W jednym z ostatnich dni procesu Redl przedstawił sądowi nadzwyczajnie tajny dokument, który, według jego słów, w pełni rozjaśnił sytuację wokół grupy szpiegowskiej we Lwowie. Opowiadając o tym dokumencie, kontrwywiadowca z trwogą powiedział (później nawet twierdzono, że głos majora wówczas zadrżał), że jego agent, który wykradł ten dokument z rosyjskiego sztabu głównego, niestety, został zdemaskowany przez Rosjan i powie-

196

szony. Oczywiście major nie wyjaśnił, że powieszony w Petersburgu pułkownik był właśnie tą figurą w szpiegowskiej grze, którą Rosjanie wymienili na Więckowskiego i Achta, i że właśnie jego Redl sprzedał carskiemu kontrwywiadowi.

e^^g^o

Po tamtej stronie lustra

Alchemicy dawnego Lwowa

Tajemniczy Maltańczyk

Cagliostro

Masoneria lwowska

Niesamowity Fesler

Bartolomeo Bosco

C^ZgrzD—

—C^źźgrZD—

Zajrzeć poza realną rzeczywistość ludzkość starała się od najdawniejszych czasów. We wszystkich epokach istniały umysły, które, zgłębiając wiedzę tajemną i odprawiając magiczne rytuały, próbowały przewidzieć przyszłość, a często poprawić również swoje doczesne życie. Chociaż udzielanie ezoterycznych porad i magicznych usług najbardziej poprawiało materialną sytuację samych mistyków, chętnych na skorzystanie z usług fachowców nigdy nie brakowało. Oczywiście także Lwów nie pozostał obojętny na tak pociągające i ciekawe zabawy, jak obcowanie poprzez tajemną sztukę z siłami pozaziemskimi.

Historyczne zapisy polskich kronikarzy, z których później korzystał jeden z pierwszych historiografów galicyjskiej stolicy, ksiądz karmelita Ignacy Chodyniecki, wspominają licznych wizjonerów, wróżbitów i wróżki, którzy w czasach ruskich mieszkali we Lwowie. Według słów księdza, z pojawieniem się wiary katolickiej Lwów oczyścił się z podobnego szarlataństwa. Jeszcze w czasach kniaziów we Lwowie mieszkał pierwszy ze znanych nam lwowskich czarnoksiężników, ormiański magister alchemii Dymitr. Wiadomo, że mieszkał na ulicy Ormiańskiej (możemy przypuszczać, że nie na współczesnej o tej samej nazwie, ale na nieistniejącej już dzisiaj, która znajdowała się na Krakowskim Przedmieściu). Wieść o jego tajemnej wiedzy rozeszła się daleko poza granicami miasta. Po nauki do lwowskiego alchemika przyjeżdżano nawet z Europy Zachodniej. Zachowała się informacja o wizycie we Lwowie dwóch kolegów Dymitra - praskiego alchemika Bartłomieja i czarnoksiężnika Leonarda z Maurperga. Przybysze prosili lwowianina o to, by podzielił się z nimi sekretem otrzymywania kamienia filozoficznego, który jakoby

199

Warsztat alchemików. Rys. P. Bruegela

miał znać. Chociaż swoich tajemnic Dymitr nie ujawnił, dał zainteresowanym list rekomendacyjny do pewnej „greckiej szkoły", położonej koło Tebrizu, aż w północnym Iranie. Niestety, nie znamy ani dalszych losów lwowskiego magistra, ani losu spragnionych tajnej wiedzy Europejczyków.

Alchemicy żyli we Lwowie także w czasach późniejszych. W 1671 r. dwaj Żydzi alchemicy, bracia Emanuel i Samuel Lewi, otrzymali od króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego pozwolenie na otwarcie apteki we Lwowie. Alchemicy przez współczesnych są wyobrażani jako postacie o demonicznym spojrzeniu, ciągle przebywające w otoczeni retort ze składnikami kamienia filozoficznego. Rzeczywistość była jednak trochę inna. Średniowieczni alchemicy nie wstydzili się dorabiać jako aptekarze, a w ich aptekach sprzedawano nie tylko leki, ale i tak „egzotyczne produkty", jak cukier i przyprawy. Razem z nimi oferowano „pomocne" amulety i cudowne zioła.

Po roku od otwarcia zakładu Lewich, galicyjska stolica miała okazję poznać wyjątkowo nietypowego, nawet jak na przedstawicieli swojej profesji, astrologa, Fryderyka Joachima Megelino, kawalera zakonu maltańskiego. Maltańczyk dobrze znał się na astrologii, jednak nie ma dowodów na to, że właśnie przepowiadaniem przyszłości zarabiał na życie. Astrologia nie była głównym

200

zajęciem sprytnego Maltańczyka. Fryderyk był wojskowym najemnikiem. „Fryderyk Megelino, kawaler zacny i we władaniu szablą sprawny, przy tym astrolog dość dobry, przepowiedział, że rozpocznie się wojna i Turcy będą oblegać miasto, jednak go nie wezmą. A uwolni się Lwów od zagrożenia dzięki dyplomatycznym pertraktacjom" - pisał o astrologu ksiądz Tomasz Józefowicz. Należy zauważyć, że wojnę i oblężenie Lwowa w 1672 r. przepowiedział nie tylko Maltańczyk. W czasie silnej burzy 7 (według innych danych 9) lipca 1672 r. z ratuszowej wieży spadła pozłacana kula z figurką lwa, wieńcząca budynek. Lew, spadając, zatrzymał się na dachu ratusza, a kula, runąwszy na ziemię, mocno się spłaszczyła. Znawcy znaków tajemnych na ziemi i symboli ukrytych na niebie od razu rozszyfrowali to zdarzenie jako przepowiednię, iż miasto w przyszłej wojnie ucierpi nieznacznie, ale państwo polskie, które miała symbolizować podobna do królewskich insygniów kula, ucierpi o wiele bardziej. Ponieważ lew spadł pyskiem na wschód, to zagrożenia należałoby oczekiwać ze strony tureckiej. Ciekawe, że po raz drugi lew spadł z wieży ratusza w 1704 г., w przeddzień podbicia miasta przez Szwedów.

Niemal bezgranicznie wzrósł autorytet Megelino w czasie oblężenia Lwowa przez turecko-kozacką armię na jesieni 1672 r. Po zdobyciu w sierpniu twierdzy kamienieckiej ogromna armia sułtana MehmedarV (1648-1687) zatrzymała się na Bereżańszczyźnie. Pod Lwów wysłano 50-tysięczny oddział paszy Kapudana, do którego po drodze dołączyli Kryniczanie Selim-Gireja i Kozacy Petra Doroszen-ki. Pod koniec września wielka armia otoczyła Lwów. Megelino, który razem z trzema innymi porucznikami dowodził hetmańską i najemną piechotą, od pierwszych dni odznaczył się nadzwyczajną odwagą. Pod jego dowództwem niewielki oddział miejskiej młodzieży codziennie odbywał wypady, niszcząc artyleryjskie pozycje Turków i Kozaków. W mieście mówiono, że jakieś mistyczne siły strzegą Maltańczyka nawet w czasie najokrutniej szych rzezi, bo chociaż zginęło pod nim kilkanaście koni, on sam wychodził bez szwanku.

201

jj Alessandro Cagliostro

Jeszcze ciekawsza historia I zdarzyła się w nocy z 27 na 28 września, kiedy Turcy przygoto-I wywali wybuch w podkopie prowadzącym pod kościół Bernardynów. Aby przeszkodzić w wygi sadzeniu miejskich umocnień, IMegelino na czele 60 ochotników dostał się przez równoległy kontrpodkop do tureckiej galerii. Wybuch granatów ręcznych, wystrzały pistoletów i brzęk szabel na zmianę z jękiem rannych i przedśmiertnym wołaniem umierających spod powierzchni ziemi dochodziły aż do miejskich murów. O północy, gdy podziemny bój na dobre rozgorzał, niespodziewanie nadeszła burza. Pioruny trafiały w tureckie namioty, a strumienie wody zaczęły zalewać zrujnowane wybuchami granatów podkopy. Kiedy sufit galerii już obsuwał się, Megelino wyprowadził swoich ocalałych ludzi do miasta. Wkrótce ziemia zawaliła się i pogrzebała zabitych i rannych. Świadkowie tych wydarzeń wspominali o potężnym wrażeniu, jakie wywarł na obrońcach miasta ich ratownik, gdy wśród błysków piorunów i migotania pochodni zjawił się spod ziemi w ubrudzonym gliną i krwią ubraniu i z zakrwawionym rapierem w dłoni. Nieprawdopodobne, ale na ciele bohatera nie było żadnego zadrapania! Pogłoski o związku Maltańczyka z magicznymi siłami po tym tylko się wzmocniły. Zabłysnąwszy jak jaskrawy meteoryt na galicyjskim nieboskłonie, zagadkowy Maltańczyk znikł ze Lwowa tak samo tajemniczo, jak się tu pojawił. Megelino zrezygnował z zaproponowanej przez miasto nagrody i powrócił do ojczyzny. Dalszy jego los jest nieznany.

Podziemna bitwa przy klasztorze Bernardynów nie minęła we Lwowie bez śladu. Pod koniec XIX w., w czasie porząd-

202

kowania obecnego placu Mytnego, przypadkowo natrafiono na szczątki podziemnej galerii i kości tych, którzy polegli tu w czasie wrześniowej nocy w 1672 r. Od razu rozeszły się pogłoski, że odnaleziono tajne przejście, wiodące od męskiego klasztoru Bernardynów do sąsiedniego żeńskiego klasztoru sióstr Klarysek. Później ta wersja ugruntowała się i do dzisiaj rozpowszechniana jest w mieście przez niesumiennych „mitotwórców".

O wiele bogatszy we wszelkiego rodzaju szarlatanów i sztukmistrzów, którzy przy użyciu magicznych sztuczek wykorzystywali ludzką łatwowierność i naiwność, był we Lwowie wiek XVIII. Wypowiadając się w stylu wydawnictw astrologicznych, można by powiedzieć, że wiek XVIII minął we Lwowie pod znakiem Cagliostro, jednego z bardziej znanych oszustów i mistyków swej, bogatej w tego pokroju ludzi, epoki. Nawiasem mówiąc, i sam senior Giuseppe w trakcie swoich podróży nie omijał Lwowa. Mistrz białej i czarnej magii odwiedził Lwów w drodze do Sutkiwiec na Podolu w towarzystwie szlachcica Tadeusza Gra-bianki, który w naszym mieście był właścicielem niewielkiego pałacyku za Furtą Jezuicką. Biedny Grabianka podczas znajomości z błyskotliwym oszustem najwyraźniej stracił rozum i nieustannie finansował wszystkie jego niesamowite projekty. Adept tajemnych nauk wspólnie z Cagliostro pojechał do Petersburga (szkoda, że dla krajana nie znalazło się miejsce w filmie Formuła miłości Marka Zacharowa), a później do Awinionu. We Francji za pieniądze Grabianki Cagliostro założył mistyczną sekto-komunę „Nowy Izrael". W końcu straciwszy 6 milionów florenów, Grabianka zmarł, raczej nie posiadłszy magicznych umiejętności swojego nauczyciela, za to zostawiając swojej żonie, Teresie, mnóstwo długów. Dzielna kobieta, która mieszkała we Lwowie, jeszcze długo porządkowała sprawy swojego męża.

Mistyka nowych czasów pojawiła się we Lwowie przebrana w szaty masońskie i udekorowana tajemną symboliką wolnomularstwa. Jak pisał autor wielkiej i rzetelnej pracy z historii galicyjskiej masonerii, Franciszek Jaworski, ironia losu sprawiła,

203

że ideały masońskie przetransportowano do Lwowa w plecakach cesarskich oficerów i urzędniczych teczkach. Trudno sobie wyobrazić coś mniej romantycznego i mistycznego. Trochę dziwi to, że osobista przeciętność znawców sztuk tajemnych nie zmniejszała ich popularności w środowisku lwowskich intelektualistów. Większość ówczesnej śmietanki chętnie biegała za różnego rodzaju tajemnicami. Nie był wyjątkiem poważny i szanowany bankier Longchamps, twórca pierwszej we Lwowie loży masońskiej „Trzy Boginie" (1747 г.), dla którego ruch masoński był raczej zabawą i zaspokojeniem własnej pychy. O reszcie masonów z galicyjskiej stolicy możemy powiedzieć, że byli to w większości na pół szaleni sztukmistrzowie i szarlatani, zainteresowani przede wszystkim poprawieniem swojej sytuacji materialnej kosztem bliźnich. Jeśli chodzi o Longchampsa, to później porzucił on ezoteryczne sztuki i został nawet miejskim rajcą.

Pionierem „prawdziwego" lwowskiego masoństwa był austriacki porucznik piechoty Martin von Klemens, który przybył do miasta z pierwszymi oddziałami okupacyjnego korpusu generała Hadika. „Mistyk trywialnego pokroju, może nawet nie szarlatan, a najprędzej głowa, w której wszystko się pomieszało, aż do skrajnej granicy maniactwa i szaleństwa" - tak dzielnego piechura scharakteryzował jego kolega po mistycznych zajęciach, profesor uniwersytetu, Fesler, o którym będzie mowa później. Klemens miał bzika na punkcie kabalistyki i tajemnych znaków w Piśmie Świętym. Pewnego razu, jak opowiadał Fesler, Klemens przyszedł do niego i poprosił o przetłumaczenie z hebrajskiego 20. wiersza 23. rozdziału Drugiej Księgi Mojżesza. Kiedy profesor dokonał przekładu, oficer z krzykiem zaczął skakać po pokoju, twierdząc, że właśnie w tym fragmencie Biblii ukryta jest cała mądrość świata. Nie wyjaśniając Feslerowi przyczyny swojej euforii, Klemens wybiegł na podwórze. Uszczypliwy tłumacz wypowiadał się później w tym duchu, że śladów opanowania „całej mądrości świata" w zachowaniu Klemensa jakoś nie było widać. Jednak brak widocznych cech wtajemniczenia nie przeszkodził porucz-

204

nikowi przewodniczyć w uroczystym otwarciu loży „Pod Trzema Sztandarami", które miało miejsce we Lwowie 29 kwietnia 1774 r. Loża, składająca się w znacznej mierze z austriackich oficerów na swego kierownika wybrała Klemensa.

W 1778 r. nad organizacją we Lwowie „loży teoretyczno--salomonowej" zaczął pracować Giuseppe Beducci. Włoch ciągle wspominał, że opanował wiedzę tajemną i za odpowiednią opłatą może się nią podzielić. W efekcie wyłudziwszy od łatwowiernych neofitów ezoteryki pieniądze, Giuseppe nikogo niczego nie nauczył. Gdy magik-biznesmen wyczuł, że grozi mu porachunek z rąk oszukanych adeptów, podrobił patent na prawo otworzenia oddzielnej loży masońskiej i zdobył gdzieś pozłacany młotek, który miał być symbolem masońskiego wtajemniczenia. Z tymi atrybutami Beducciemu udało się przejść do innych, jakoby bardziej wtajemniczonych partnerów i pozbyć się dokuczliwych uczniów.

Na oddzielny esej zasługuje biografia jednego z tytanów XVIII--wiecznego lwowskiego masoństwa, Innocentego Aureliusza Fes-lera (1756-1839). „Gigantyczna postać, która jaśnieje z daleka, jak ognisty słup przed ludem Izraela" - pisał o nim historyk galicyjskiego masoństwa, Abafi. Fesler naprawdę był jednym z niewielu wśród sobie współczesnych, którzy dobrze znali łacinę oraz hebrajski i systematycznie zajmowali się nie tylko magią, ale i nauką. Jednocześnie Feslera w zadem sposób nie można zaliczyć do profesorów gabinetowych. Syn wachmistrza z niewielkiego węgierskiego miasteczka, zakonnik kapucyn, badacz tajemnych więzień klasztornych, doktor teologii, autor Historii Wągier i ich mieszkańców w 10 tomach, profesor hermeneutyki Starego Testamentu na Uniwersytecie Lwowskim, szkolny nauczyciel w Saratowie, prywatny nauczyciel, profesor Akademii Nauk w Petersburgu, specjalista do spraw ewangelistów w Rosji - mistyk i wieczny dłużnik - miał Fesler dość dziwną naturę. W latach 1784-1788 obsadzał we Lwowie uniwersytecką katedrę, zanim nie uciekł z miasta, nie chcąc spłacać weksli.

205

Nieokiełznany charakter byłego zakonnika przejawiał się prawie we wszystkim, a szczególnie w sprawach masońskich. Przychodząc na posiedzenia lwowskich lóż, Fesler narzekał na ich zaściankowość i prostacką prymitywność. Wreszcie doszło do tego, że oficjele lokalnego masoństwa przyjęli specjalną uchwałę o nieza-pisywaniu wystąpień burzyciela spokoju do stenogramów z posiedzeń i o nieprzyjmowaniu jego tekstów do masońskiego archiwum. Wówczas uparty Fesler z własnych środków wydał broszurę Czym są, a czym powinny stad sią loże masońskie, w której ostro skrytykował drobiazgowość, intryganctwo, samolubstwo i brak wykształcenia ówczesnych lwowskich masonów.

Znalazł się jednak mistyk mądrzejszy i sprytniejszy od samego Feslera. Człowiekiem, który owinął wokół palca niespokojnego profesora hermeneutyki, był pan Korsycki, osoba nie mniej zagadkowa i ciekawa. Pochodzenie Korsyckiego nie było znane lwowianom, choć sądząc po nazwisku mógł być Polakiem lub Rusinem. Franciszek Jaworski uznaje nazwisko Korsyckiego za niemieckie przeinaczenie nazwiska słowiańskiego. Korsycki prawdopodobnie uczył się w Strasburgu, gdzie, według jego słów, został przyjęty do loży masońskiej i otrzymał później najwyższy stopień Kapituły Klermonckiej. Później wędrował przez Anglię i Francję, a w roku 1758 wstąpił do służby w rosyjskiej armii. Walczył w Niemczech pod dowództwem generała Fermora i po podpisaniu traktatu pokojowego razem z wojskiem rosyjskim trafił do Polski, gdzie wziął udział w elekcji Stanisława Augusta. W 1766 r. porzucił służbę wojskową i w sprawach spadkowych wyruszył do Sztokholmu. Spędzone tam lata poświęcił na naukę u znanego profesora Eklefa, który, według słów samego Korsyckiego, zapoznał go z tajemnymi zapisami dawnych alchemików i magów, a nawet pozwolił coś z tego przepisać. Straciwszy na naukę magii wszystkie pieniądze i przegrawszy proces sądowy, Korsycki pozostał bez środków do życia. Po przybyciu do Lwowa w 1782 r. żył z 300-rublowej pensji, którą regularnie przysyłano mu z Rosji.

206

We Lwowie Korsycki udzielał Feslerowi lekcji magii. W trakcie nocnych zajęć Korsycki początkowo zmuszał profesora do uczenia się na pamięć skomplikowanych rzędów greckich i hebrajskich liter na przemian ze znakami algebraicznymi, a z czasem przeszedł do objaśniania antycznych i średniowiecznych traktatów o magii.

Nauce towarzyszyły wszelkiego rodzaju magiczne rytuały, zgodnie z którymi Korsycki prowadził neofitę ku „komnatom mądrości" i „ołtarzom filozofii". Na każde zajęcia emerytowany oficer przynosił plik wykresów, rysunków i formułek. Pewnego razu podniecony maksymalnie Korsycki przyniósł pożółkły rękopis „Claviculae Solomonis", twierdząc, że teraz nauka magii pójdzie znacznie szybciej, bu udało mu się kupić najbardziej tajemny rękopis na Ziemi. Fesler ostudził jego zapał, mówiąc, że rękopis wydano w 1686 r. i nawet pokazał egzemplarz pierwodruku. Korsycki uspokoił się dopiero wówczas, gdy przekonał się, że drukowany tekst jest skrótem oryginału, a w rękopisie zachowały się opuszczone w książce fragmenty. Kupiony przez Korsyckiego za ogromne pieniądze rękopis mieścił „7 największych tajemnic bogów", „7 średnich tajemnic przyrody" i „7 małych tajemnic człowieka". Nieznany autor twierdził, że pod warunkiem prawidłowego korzystania z jego dzieła, można dowolnie przedłużać ludzkie życie, rozmawiać z duchami, osiągnąć arcymistrzostwo we wszelkich dziedzinach nauki i sztuki, a także robić inne pożyteczne i ciekawe rzeczy. Jeden drobiazg nieco zaniepokoił Feslera. Wszystkiego, co opisano, nie można było osiągnąć inaczej, jak tylko przechodząc do świata idei. Ale mechanizmu przejścia nie pokazano. Wielkie wątpliwości wywoływała możliwość powrotu ze świata idei do świata ludzi żywych. Później Korsycki i Fesler zdobyli „Arbatel" - podręcznik dawnej magii. Księga systematyzowała całą magię przodków w 9 rozdziałach. Każdy składał się z mistycznych aforyzmów. Jednak, jak można przypuszczać, i z tym podręcznikiem lwowscy adepci ezoteryki nie opanowali tajemnej sztuki.

207

W latach 80. XVIII w. cesarstwo austriackie z charakterystyczną dla siebie metodycznością zabrało się do porządkowania stosunku swoich poddanych do sił tajemnych. Ustawa z 1785 г., reglamentująca rejestrację lóż masońskich, przewidywała między innymi, że w każdym mieście w kraju, oprócz stolicy, może istnieć nie więcej niż jedna wolnomularska loża. Później austriackim lożom zabroniono kontaktów z zagranicznymi, a po pewnym czasie - udziału państwowych urzędników i wojskowych w jakiejkolwiek działalności wolnomularskiej. W 1795 r. Franciszek I ostatecznie zabronił masoństwa. Posłuszni wobec prawa galicyjscy masoni sami się rozwiązali, a we Lwowie, jak pisał jeden z historyków, „bałamucenie na pewien czas ucichło".

Finałowym akordem lwowskiej mistyki XVIII w. były wydarzenia związane z procesem sądowym, który miał miejsce we Lwowie w 1788 r. i nabrał prawdziwego rozgłosu międzynarodowego. Sprawa była ciekawa ze względu na zaangażowanych w nią ludzi, którzy za pomocą czarnej magii próbowali rozwiązać swoje problemy. Czterech niemieckich kolonistów ze wsi Mer-wycze, niedaleko Żółkwi, zaproszonych swego czasu do Galicji przez austriacki urząd, zdecydowało się na powrót do rodzinnych Niemiec. Wszystko byłoby zupełnie legalne, gdyby Niemcy uprzednio nie wzięli dużej pożyczki w banku i potajemnie nie sprzedali otrzymanego wcześniej od władz bydła i innego inwentarza. Otrzymawszy znaczną sumę, Jakub Brinkmann, Baltazar Magsmann, Sebastian Bosh i Martin Resh zaczęli myśleć o tym, jak potajemnie dotrzeć do granicy i przekroczyć ją. Z pomocą przyszedł im miejscowy Żyd, który za odpowiednią opłatą zgodził się poznać ich ze starym, kulawym Ukraińcem, mieszkającym samotnie w lesie pod Wielkimi Mostami i znany był z umiejętności magicznych. Otrzymawszy pewną kwotę w gotówce, czarownik obiecał ufnym Niemcom, że przygotuje specjalną maść, która czyni ludzi niewidzialnymi. Znachor sprzedał kolonistom beczułkę czerwonej substancji, która, odpowiednio zastosowana, powinna była uczynić ich niewidzialnymi. Trzy doby, przez które maść

208

miała działać, musiały wystarczyć na to, by dostać się do domu, nie narażając się na kontakty z policją lub służbami granicznymi. Szczodry Ukrainiec dodał do maści jeszcze jakichś ziół i nasion, które po przekroczeniu granicy miały przemienić się w prawdziwe złoto.

Wróciwszy do Merwycz, Niemcy zaczęli szykować się do ucieczki, ale maść jakoś nie zadziałała. Zakupiwszy u tego samego kulawca jeszcze jedną beczułkę specyfiku, spróbowali kolejny raz, ponownie bez powodzenia. W październiku z Niemcami spotkał się kolejny Żyd, który oprócz rozwiązania problemu niewidzialności obiecał jednocześnie poprawę ich sytuacji finansowej. Żyd skierował Niemców do starej wiedźmy Andrijichy, która korzystała z pomocy leśnego ducha Mykity. Do przeprowadzenia niezbędnych rytuałów potrzebowała trochę cukru, niesolonego masła, wódki, tytoniu i płótna, nie wspominając oczywiście o wynagrodzeniu finansowym. W lasku, tuż przy swojej wiosce, wiedźma wywołała leśnego ducha, który, według jej słów, za życia był królem, a po śmierci - skazany za grzechy - musi błąkać się po świecie. Według opisów kolonistów, Mykita był olbrzymem w fioletowym płaszczu i okrągłym kapeluszu, miał szeroki pysk i płonące oczy. Duch obiecał całej czwórce po milionie złotych monet i absolutną niewidzialność przez trzy dni. W zamian za przysługę były monarcha poprosił o jedno z dzieci Niemców. Po długich sprzeczkach i nie bez wewnętrznych rozterek, ojcowskie uczucia wzięły górę i umowy nie zawarto. Wracając z lasu do domu, wiedźma pocieszała Niemców, mówiąc, że duch może jeszcze raz przemyśleć wszystko i zgodzić się na jakieś cudze dziecko. W czasie kolejnego spotkania Mykicie zaproponowano dwoje dzieci, które jeden z kolonistów wziął od znajomych na tymczasowe wychowanie. Mykita odmówił, a później nie chciał także niechrzczonej duszy nienarodzonego jeszcze przez żonę Magsmanna dziecka. Oślepiony błyskiem obiecanego złota, Resh zaproponował swoje dziecko, ale w tym momencie odmówił już Mykita. Po długich i bezowocnych pertraktacjach duch znikł

14 — Szemrany.

209

zupełnie. Niepocieszeni koloniści zmuszeni byli umykać w stronę granicy bez pieniędzy i w widzialnej postaci. Oczywiście pojmano ich i ukarano za próbę oszukania urzędu. Wszystkie perypetie związane z procesem opisano później w wydanej w Berlinie broszurze. W następnym XIX w. umiejętność ogłupiania ludzkich rozumów za pomocą magicznych sztuczek nie miała już tej wcześniejszej elegancji i polotu. Lwów ciągle odwiedzali mistrzowie magii, jednak sceptyczne oko racjonalisty już nie z takim zainteresowaniem jak wcześniej patrzyło na śmiałe eksperymenty. Jednocześnie zmęczony pseudonaukową retoryką Lwów pragnął jaskrawych, wesołych i bezmyślnych uciech. W pierwszej połowie XIX w. z magicznymi seansami występował we Lwowie światowej sławy mag Ludwik Leopold Dóbler. Subtelny i elegancki magik był ulubieńcem panujących dynastii w całej Europie i nieraz występował przed imperatorami i królami. Powstał nawet styl w modzie „a la Dóbler". Swoje lwowskie występy przyjezdny mag zaczynał od tego, że jednym strzałem z pistoletu zapalał wszystkie świeczki w sali, gdzie odbywał się pokaz. W programie było rozdawanie papierowych bukietów, które wysypywały się z cylindra magika, manipulacje z magicznym lustrem, zgadywanie kart. Niesamowite zaciekawienie wywoływał numer programu, w trakcie którego Dóbler rzucał do garnka z gotującą się wodą martwe gołębie, po

czym te ożywały i latały po sali, siadając na głowach i ramionach widzów. Po występach maga jego numery starał się naśladować miejscowy sztukmistrz-samouk Stelcer. Ostatnim magiem, którego lwowskie występy miały posmak mistyki, był Giovanni Bartolomeo Bosco

- włoski mag, który dwa razy

- w 1827 i 1847 r. — gościł w na-

Ludwik Leopold Dubler

210

Giovanni Bartolomeo Bosco

szym mieście. Lwowianie szczególnie zapamiętali drugi występ Bosco, kiedy sztukmistrz zawinął do Lwowa, wracając z występów na Bliskim Wschodzie. Choć bilety na jego lwowskie występy były drogie, wszystkie cztery pokazy w marcu 1847 r. miały pełną publikę. Prasa szalała z zachwytu. Bosco był niewysokim mężczyzną z okrągłym brzuszkiem, co jednak nie przeszkadzało mu poruszać się zgrabnie. Był jednym z pierwszych w historii iluzjonistów, którzy nie korzystali ze specjalnych magicznych narzędzi i większość sztuczek polegała na sprycie własnych rąk. W programie Bosco było odcinanie, a następnie przywracanie gołębiom głów, strzelanie gołębiem z pistoletu, rozdzieranie żywego królika na dwa niniejsze, rozrzucanie wśród publiczności bukietów, które brały się z powietrza, i inne hity ówczesnej magii. Wyjątkowe wrażenie na lwowskiej publiczności robiły seanse „czytania w myślach na odległość". Zatrzymawszy niespodziewanie na kimś z widzów swój wzrok i uważnie wpatrując się w oczy, Włoch zaczynał powoli opowiadać życiorys tej osoby, czym się zajmuje obecnie itd.

Ostatnim echem dawnej sztuki obcowania z tajnymi siłami natury, które rozeszło się pod koniec 1833 г., było proroctwo anonimowego astrologa, zapowiadające, że 21 stycznia następnego roku o północy cały Lwów zapadnie się głęboko pod ziemię. Plotki o spodziewanym kataklizmie szybko rozprzestrzeniały się i o mało nie doprowadziły do paniki. Najciekawsze jest jednak to, że w 1834 r. galicyjską stolicę istotnie nawiedziło niewielkie trzęsienie ziemi, co prawda nie w styczniu, ale 15 października. Czara grzechów lwowian zapewne jeszcze się nie przebrała, dlatego też miasto ocalało.

—C^gg?^)---

211

Ukarany portret

„Rynsztok imperium"

Proletariat biurokracji

Przysiąga w Brodach

Dolce vita

Kreishauptman-uciekinier

Zaoczny wyrok

—CZ^g^O—

Pierwszy rozbiór Polski w 1772 r. i przyłączenie Galicji do monarchii Habsburgów przyjęto we Lwowie dosyć obojętnie. Miasto, które w Rzeczypospolitej uważano za ostoję polskiego patriotyzmu, nie protestowało w żaden sposób przy wejściu Austriaków. Nie było w tym nic osobliwego, zważywszy, że Lwów już od kilku lat musiał znosić obecność wojsk rosyjskich, które formalnie przebywały tu, aby walczyć z barskimi konfederatami. W porównaniu z czasami rozpasanej szlacheckiej wolności, nowa władza austriacka była bez wątpienia lepsza. Z przyjściem Austriaków zaczęto naprawiać gospodarkę finansową, administrację i normować życie codzienne. Prawo cesarstwa austriackiego miało tę niezaprzeczalną zaletę nad ustawodawstwem czasów polskich, że po prostu funkcjonowało. Powoli mieszkańców Galicji ponownie przyuczano do porządku.

Nowo przyłączona do imperium prowincja początkowo nie wyglądała zbyt ciekawie. Brak „europejskich" wygód, kiepskie drogi, ciemne i zacofane społeczeństwo - cały ów bukiet nie powodował wśród austriackich urzędników lawiny próśb o przeniesienie do Galicji. Przyjeżdżali ci, którym nie poszczęściło się w lepszych prowincjach. Z Czech i Moraw potoczyły się do Lwowa furgony z biednym majątkiem ludzi, którzy zamierzali rozpocząć nowe życie. Państwo austriackie nie wymagało od kandydata na urzędnika w Galicji pochodzenia szlacheckiego nadzwyczajnych umiejętności administracyjnych czy też pochwalnych rekomendacji z miejsca poprzedniej pracy. Wystarczyła umiejętność pisania i znajomość przynajmniej jednego z języków słowiańskich, niekoniecznie ukraińskiego lub polskiego. Na to

213

Austriacka mapa Galicji, Lodomerii, 1775 r.

wszystko polska szlachta miejscowa reagowała kpiną. Skłonni do buńczucznego chwalenia się swoimi tytułami, galicyjscy Polacy z nieukrywaną pogardą podchodzili do pospolitych urzędników.

Uszczypliwa pani Kosakowska, jadąc pewnego razu w karecie z gubernatorem kraju Antonem Pergenem, demonstracyjnie podarowała jałmużnę dwóm żebrakom - Polakowi i Niemcowi, przy czym Niemiec otrzymał złotą monetę, a „rodak" - tylko grosz. Na pytanie zdziwionego gubernatora, co to ma oznaczać, stara hrabina sarkastycznie wyjaśniła, że ten żebrak niczym się nie różni od urzędników, którzy przyjechali do Lwowa goli i bosi, a teraz siedzą w gabinetach austriackiej administracji. Niemieckojęzyczny żebrak może więc już jutro stać się wysokim dostojnikiem galicyjskiej maszyny biurokratycznej, dlatego ona już dziś stara się zdobyć jego łaskę, póki nie objął państwowej posady. Złe języki rozpuściły plotki o jednym z wyższych urzędników

214

austriackiej administracji we Lwowie, jakoby ten pracował kiedyś jako lokaj. Holender Gunnini po przyjeździe do Lwowa nie znał ani łaciny, ani języka niemieckiego. Cesarz, podpisując dokument o jego nominacji, powiedział, że w przeszłości ten kandydat nie miał niczego oprócz „długów i bałamuctw". Znawca lwowskiej historii XIX w. W. Łoziński nazywał pierwszych cesarskich urzędników, którzy przybyli do Lwowa, „proletariatem biurokracji, który nie miał nic do stracenia, a zyskać mógł bardzo wiele". Do demoralizacji i moralnego upadku urzędników austriackich w znacznej mierze przyczyniła się lokalna społeczność. W wieku XVIII w Polsce korupcja była nie tylko powszechnym zjawiskiem, ale wręcz nieodzownym składnikiem funkcjonowania machiny państwowej. Łapówki brali wszyscy, poczynając od pisarzy, a kończąc na państwowych kanclerzach. Gdy w Galicji pojawili się opłacani przez państwo urzędnicy, którzy odmawiali przyjmowania dowodów ludzkiej wdzięczności, wówczas miejscowy lud zastanowił się, a wszystko dobrze obmyśliwszy, ustalił taką wysokość „podziękowania", której już nie można było się oprzeć. Krążyła nawet anegdota o tym, że życie w Wiedniu stało się bezpieczniejsze po przyłączeniu Galicji, bo wyjechali wszyscy złodzieje, aby objąć we Lwowie urzędnicze stanowiska. Nie tylko uprzedzeni do Austriaków Polacy, również niemieccy podróżnicy Kratter i Rohrer oraz bretończyk Hacąuet pisali o skrajnym upadku moralnym, korupcji i oszustwach wśród austriackich urzędników. Sytuacja była na tyle poważna, że sam cesarz Józef II w liście do władz galicyjskich z 15 kwietnia 1773 r. zwrócił uwagę na potrzebę dokładniejszego doboru kandydatów na posady państwowe. W 1848 r. jeden z deputowanych do Reichstagu patetycznie stwierdził: „70 lat temu biedna Galicja stała się rynsztokiem dla odpadków aparatów biurokratycznych wszystkich prowincji cesarstwa".

Najwyraźniejszym i jednocześnie najbardziej skomplikowanym przykładem moralnego rozkładu austriackich urzędników końca XVIII w. w Galicji była historia miejscowego

215

kreishauptmana hrabiego Rudolfa Strassoldo. Ród Strassoldo pochodził z włoskiej Gorycji - malowniczej krainy alpejskiego przedgórza, znanej dziś dzięki powieści Ernesta Hemingwaya Pożegnanie z bronią. Jeszcze w XVI w. ród Strassoldów podzielił się na niemiecką i włoską gałąź. Przez kilka pokoleń Strassoldowie wiernie służyli Habsburgom, a pod koniec XVIII w. jeden z członków rodziny Vincent de Villanova został nawet tajnym radcą austriackiego cesarstwa i jednocześnie szefem kilku służb państwowych. Z typowym poczuciem wspólnoty z własną warstwą społeczną hrabia Villanova zadbał także o rodzinę. Młody Strassoldo otrzymał posadę urzędnika w Trieście. Niewysoka pensja (600 florenów rocznie) i ogromne potrzeby w prywatnym życiu szybko postawiły hrabiego Rudolfa w trudnej sytuacji. Obrósł długami, wplątał się w kilka niejasnych spraw i nawet udany pod względem finansowym ślub z urodziwą panienką z rodu Schirmey nie poprawił jego sytuacji. Na szczęście dla młodego Strassoldo właśnie w tym czasie Austria otrzymała Galicję, a jej przyszły gubernator Anton Pergen, przejeżdżający przez Triest, zwrócił uwagę na przystojnego urzędnika. Przeniesienie załatwiono sprawnie i hrabia Strassoldo wyjechał do Lwowa.

Początkowo otrzymał tam posadę dyrektora powiatowego urzędu dystrykcyjnego w Brodach. Mimo że świeżo upieczony dyrektor nie miał wprawy w administrowaniu, to łatwość nawiązywania kontaktów i skłonność do wystawnego życia szybko uczyniły go popularnym. W grudniu 1773 г., kiedy cała polska szlachta Galicji prześcigała się w hołdach wobec austriackiej monarchii, Strassoldo skorzystał z okazji, aby przypomnieć o sobie w Wiedniu. Zauważmy, że dokonać tego wcale nie było łatwo. Szlachta w obawie przed utratą swoich majątków głęboko schowała swój honor i na wyścigi zabiegała o względy nowej władzy. Nawet król ówczesnej Polski Stanisław August, którego część prywatnych włości znalazła się w granicach austriackiego cesarstwa, zmuszony był przez pełnopraw-

216

Budynek byłego kolegium jezuickiego, w którym w końcu ХУШ w. znajdowały się biura austriackich urzędników

nego przedstawiciela złożyć pokornie przysięgę na wierność Habsburgom. We Lwowie gubernatorowi Antonowi Pergenowi szlachta podarowała w prezencie 6000 florenów.

I w tej sytuacji powszechnych przejawów wiernopoddaństwa młody Strassoldo potrafił się wyróżnić. W dzień wyznaczony przez władzę na przysięgę, powiatowy dyrektor w Brodach wydał huczne i dobrze wyreżyserowane przyjęcie. Przez cały dzień 30 grudnia 1773 r. po ulicach miasteczka jeździli przebrani za Turków jeźdźcy, trąbili w pocztowe rogi, zwołując ludzi do świątyni. Synagogę przyozdobiono dywanami i drogimi srebrnymi naczyniami. Wielka srebrna korona i pozłacany orzeł cesarski symbolizowały majestat państwa. Do oświetlenia wykorzystano 600 woskowych i łojowych świec, 60 pochodni i 4 beczki smoły. Grała muzyka, obok synagogi ustawiono stragany z bakaliami i słodyczami. Strassoldo i jego zastępca Godelli, zjawiwszy się na zabawie, zaczęli rzucać w tłum monety. Świętowanie przyniosło skutek - o przejawie patriotycznych uczuć brodzieńskich Żydów napisało stołeczne „Wienner Diarium".

Zdolnego organizatora przeniesiono do Lwowa, gdzie objął posadę kreishauptmana. Na nowym miejscu Rudolf rozpoczął pracę od nieprzyjemnego konfliktu z duchowieństwem, aresztując za jakieś przewinienie proboszcza greckokatolickiej parafii, Grzegorza Semkowycza. Strassoldo odmówił przekazania go pod sąd duchowny przed wydaniem wyroku przez sąd świecki. Niezadowolony z powodu tej decyzji metropolita poskarżył się w Wiedniu, czym nadszarpnął Włochowi reputację. Wkrótce sprawa zeszła na

217

drugi plan i Strassoldo mógł zająć się realizacją dwóch swoich ukrytych pasji. Mówiono o nim, że ma podwójne szczęście: do kobiet i mnożenia długów. Hrabia żył wystawnie, urządzał bogate przyjęcia, ciągle szył sobie nowe ubrania, nie unikał zabronionej przez prawo gry w karty na pieniądze. Liczne intrygi z udziałem piękniejszej połowy ludzkości również nie sprzyjały ustatkowaniu się wielmożnego hulaki. Korzystając z autorytetu swojej posady, Strassoldo zaczął zaciągać długi. Wierzono mu na słowo. Skorzy do udzielania mu kredytów byli Żydzi, z którymi Rudolf utrzymywał kontakty jeszcze z czasów urzędowania w Brodach. Po pewnym czasie Strassoldo zaczął sięgać po pieniądze z państwowej kieszeni. Kiedy zadłużenie stało się katastrofalne, hrabia Rudolf po prostu znikł z miasta. Któregoś pięknego letniego poranka 1782 r. kreishauptman wyjechał z miasta, niby w celu sprawdzenia porządku w okolicznych wsiach. Wszyscy jednak znali skłonności hrabiego, dlatego nikogo nie zdziwiła obecność w karecie Strassoldo jakiejś młodej panienki. Alarm podniesiono wówczas, gdy dygnitarz nie powrócił do miasta. Jak okazało się później, Strassoldo potajemnie przekroczył granicę, udał się na Wołoszczyznę, skąd przeniósł się do Konstantynopola. Jego przyjaciel Giacomo Casanovą pisał później w swoich pamiętnikach, że Rudolf dobrze urządził się wśród Turków i nawet przeszedł na islam. Oczywiście tradycja zezwalająca posiadać jednocześnie 4 żony bardzo odpowiadała wesołemu Włochowi. Tymczasem we Lwowie wynikł skandal. Strassoldo zniknął nie tylko z młodą panienką. Razem z nimi z gubernialnej kasy zniknęły 17 442 floreny. Oprócz tego, wyjeżdżając w ostatnią podróż inspekcyjną, Strassoldo zabrał z kasy 41 florenów na bieżące wydatki. Razem z prywatnymi wekslami suma jego długów wynosiła ponad 20 tysięcy florenów. Śledztwo wykazało, że kreishauptman już od dawna wykorzystywał państwowe fundusze do celów prywatnych. Czynił to po mistrzowsku, gmatwając raporty kasowe, tak aby nie można było wykryć

218

braków. Nowy kreishauptman Vlasic de Almazi długo jeszcze potem porządkował papiery okręgowej kancelarii. W czasie kolejnych inspekcji brakująca suma zmniejszyła się do 615 florenów. W mieście krążyły pogłoski, iż część pieniędzy zwróciła rodzina hrabiego. Rudolf nie pozostawał obojętny wobec problemów, których przysporzył swoim bliskim. Napisał z zagranicy list do galicyjskiego gubernatora Brygido, w którym zapewniał, że to on stał się ofiarą ludzkiej podłości i złodziejstwa. Ze słów jego wynikało, że państwowe pieniądze przechowywał w domowej piwnicy, skąd ukradł je ktoś w czasie remontu budynku. Hrabia twierdził, że razem z państwową kasą znikła także spora suma jego oszczędności. Oburzając się na nikczem-ność lwowian i wyrażając przekonanie, że winni odnajdą się, uciekinier prosił Brygido o skontaktowanie się z warszawskim bankierem Blankiem, upoważnionym do prowadzenia jego spraw finansowych, któremu będzie można przesłać odebrane złodziejom pieniądze. Tymczasem majątek byłego kreishauptmana sprzedano na aukcji jedynie za 963 floreny. Pretensje do tych pieniędzy zgłosili liczni kredytodawcy hrabiego-uciekiniera. Sądowy proces Strassoldo, który odbył się pod nieobecność oskarżonego, stał się prawdziwą sensacją. Zastanawiano się nad tym, jak przeprowadzić symboliczną egzekucję przestępcy. Austriackie prawo przewidywało wykonanie kary nawet w przypadku, gdy oskarżony zmarł. Kilka lat wcześniej mieszkańcy Lwowa mieli okazję poplotkować o procesie zmarłego Potockiego. Jeszcze za polskich czasów właściciel Krystynopola niby to zgwałcił, a potem utopił córkę swojego sąsiada. Potem Potocki zmarł, a gdy w Galicji zjawili się Austriacy, nieszczęsny ojciec nie omieszkał poskarżyć się nowym władzom. Franciszek Karpiński zapisał w swoim dzienniku rozmowy, które toczyły się w ówczesnym Lwowie. Spekulowano w nich, że jeśli zapadnie wyrok, Potocki zostanie odkopany i miejski kat odrąbie mu głowę na Rynku. Oczywiste, że i Strassoldo nie mógł pozostać bez kary.

219

Lwów w końcu XVIII w.

Sędziowie postanowili powiesić na miejskiej szubienicy wielki portret Strassolda, wykonując w ten sposób przewidzianą prawem egzekucję. Przeciwko tej decyzji bezzwłocznie wystąpiła żona osądzonego. Powołując się na prawo, hrabina dowodziła, że szlachetny dworzanin ma prawo do śmierci przez odrąbanie mieczem głowy, ale w żadnym wypadku nie może być stracony jak jakaś kanalia. Zmuszony pogodzić się z przytoczonymi argumentami, sąd zmienił swój werdykt, a i w tym momencie zaprotestował kat miejski. Według „mistrza sprawiedliwości", odrąbanie mieczem głowy namalowanemu na portrecie jest niemożliwe, a wyciąć łeb z obrazu nożycami jakoś nie wypada. Wówczas słudzy Temidy postanowili obraz spalić. To wywołało jeszcze jedną skargę żony Strassolda, tym razem skierowaną prosto do Wiednia. Obrażona swawolą lokalnych władz, pani Strassoldo doniosła cesarzowi o bezpodstawnym zaostrzeniu kary, którą wymierzono jej mężowi, na bardziej srogą i barbarzyńską, zaznaczając, że w Austrii pali się tylko fałszerzy pieniędzy i heretyków. Dowiedziawszy się o tej historii, Józef II nakazał przybić portret do szubienicy i poinformować o przestępstwach

220

hrabiego przez gazety oraz specjalnie wydrukowany czterojęzyczny plakat. Po „straceniu" hrabiego władze galicyjskie starały się szybko zapomnieć o tym nieprzyjemnym incydencie.

Najdłużej nieuczciwego kreishauptmana wspominali we Lwowie krawcy, szewcy i służba, którym Strassoldo, uciekając z miasta, nie wypłacił należnych pieniędzy.

c^^^o

А

Honor na ostrzu szpady

—O^^O—

Romantyczna legenda

Pojedynek literatów

Śmierć „lwowskiego Dumasa'

Pojedynkujący sią politycy

—C^ggź^O—

—C^^^CD—

Wżyciu każdego człowieka pojawia się czasami uczucie potrzeby wyrównania rachunków ze sprawcami krzywd przy użyciu pierwszego lepszego ciężkiego przedmiotu. W dawnych czasach, kiedy ludzkość nie była jeszcze wprawiona w intelektualnych ćwiczeniach i o wiele prościej patrzono na świat, za obrazę odpłacano razami. Z czasem stworzono cały kodeks reguł, które sankcjonowały porządek otrzymywania moralnej satysfakcji w drodze osobistej konfrontacji. Jak wiadomo, Galicjanie są ludźmi bardzo honorowymi, dlatego pojedynkowanie, czy, jak wcześniej mówiono, „sprawy honorowe" we Lwowie nie należały do rzadkości.

Jeszcze pod koniec XVIII w. w północnej części Lwowa, w pobliżu Zboisk, stały kamienne rzeźby, które miały jakoby oznaczać miejsce, gdzie sprzeczka o względy dziewczyny doprowadziła do pojedynku między dwoma mieszkańcami przedmieścia, w którym obydwaj zginęli. Prawdziwa historia o powstaniu tych rzeźb wyglądała trochę inaczej, jednak romantyczna wersja o pojedynkujących się lwowianach spodobała się mieszkańcom miasta znacznie bardziej. Podobne wątki w swoich utworach wykorzystali: Iwan Franko w Dla ogniska domowego i Jan Lam w Człowieku ze szkła.

Do najsłynniejszych lwowskich „honorowych spraw" należał pojedynek, który odbył się w styczniu 1861 r. Rozgłosowi sprawy sprzyjał fakt, że pojedynkujący się byli znanymi w mieście pisarzami. Rozstrzygnąć swoją sprzeczkę za pomocą broni postanowili Walery Łoziński i Karol Ciszewski. Łoziński, rodzony brat znanego lwowskiego historyka i kolekcjonera Władysława Łozińskiego, zdobył sławę jako autor książek historyczno-przy-godowych. Lwowianie połowy XIX w. zaczytywali się jego powieściami Szlachcic chodaczkowy, Szaraczek i karmazyn,

223

Walery Łoziński

Czarny Matwij, Zaklęty dwór. Miejscowa prasa z szacunkiem pisała o literacie „nasz lwowski Dumas". Ciszewski był trochę mniej znany, chociaż również systematycznie publikował swoje szkice z historii Lwowa.

Konflikt z Karolem Ciszewskim nie był pierwszą „sprawą honorową" Walerego Łozińskiego. W lutym 1860 r. lwowskiego pisarza wyzwał na pojedynek austriacki oficer Telem. Przyczyną konfliktu było zwyczajne uliczne nieporozumienie. Spiesząc się na bal na Wałach Hetmańskich, Łoziński niechcący potrącił oficera, a kiedy ten zaczął mu ubliżać, Łoziński uszczypliwie zauważył, że niepotrzebnie tak się gorączkuje, lepiej gdyby swoją wojowniczością wykazał się pod Solferino. Telem od razu wyzwał Łozińskiego na pojedynek. Wspomniane Solferino, gdzie przed pół rokiem Austriacy przegrali bitwę ze zjednoczonymi siłami francusko-włoskimi, było dla niego kamieniem obrazy. Później jednak Austriak nie przejawiał już tak wielkiej odwagi. Najpierw o planowanym pojedynku poinformował policję. Stróże prawa wezwali obydwu pojedynkujących się na komisariat i tam nakłonili ich do zgody. Po powrocie do domu tym razem Łoziński wysłał sekundantów do Telema, uważając, że zgoda jest nieważna, bo została zawarta pod naciskiem policji. Austriak ponownie poinformował o pojedynku, tym razem sztab garnizonowy. W obecności 15 oficerów sekundanci Telema w imieniu wojska prosili lwowskiego pisarza o przebaczenie.

W czerwcu 1860 r. Łoziński pojedynkował się ze swoim starym przyjacielem i pracodawcą Janem Dobrzańskim. Tym razem przyczyną konfliktu były pieniądze. Dobrzański - redaktor gazety, dla której pisał Łoziński, nie zapłacił mu za zamówioną powieść.

224

Przyjaciele dyskutujący w kawiarni o artykule w prasie na temat wyzysku literatów, zaczęli się kłócić, a potem doszło do bójki. Walka była tak zażarta, że nawet wypchnięci na ulicę nie przestawali siłowo wyjaśniać swoich racji. Zwyczajna bójka nie dała satysfakcji byłym przyjaciołom, dlatego wkrótce odbył się pojedynek na pistolety. Gdy jednak w kolejnych rundach żadnemu nie udało się trafić drugiego, zdecydowano, że będą pojedynkować się na szable. W czasie walki obaj odnieśli rany głowy, co w efekcie ich uspokoiło.

Łoziński i Ciszewski byli starymi i dobrymi przyjaciółmi. Razem pracowali w redakcji czasopisma, Łoziński nawet zastępował przyjaciela, kiedy ten wyjeżdżał na leczenie.

Przyczyną sprzeczki stała się kobieta. Karol Ciszewski nieopatrznie poznał Walerego Łozińskiego ze swoją narzeczoną, panną Przyłęcką. Podstępny przyjaciel, korzystając z nieobecności Ciszewskiego, zaczął zalecać się do niej, a Przyłęcką zaloty szybko odwzajemniła. Gdy Ciszewski dowiedział się o zdradzie narzeczonej z najlepszym przyjacielem, popadł w histerię i zagroził, że popełni samobójstwo. Po dawnej przyjaźni nie zostało śladu. Łoziński nie pozostał dłużny i w jednym ze swoich artykułów nazwał Ciszewskiego „papierowym redaktorkiem". W odpowiedzi eks-narzeczony zaczął rozpowszechniać w mieście odręcznie napisany pamflet, hańbiący imię przyjaciela-zdrajcy. Po tym wydarzeniu Łoziński posłał mu swoich sekundantów. Pojedynek odbył się 10 stycznia 1861 r. w sadzie przy budynku Leszka Dąbczańskiego, między ulicami Kaleczą i Cytadelną. Jak wspominali później świadkowie, Łoziński aż pienił się ze złości i krzyczał: „Dajcie mi szablę! Ja tę bestię posiekam na pół". „Lwowski Dumas" był niższy od swojego przeciwnika, a oprócz tego niedowidział, dlatego Ciszewski miał znaczną przewagę. Cały pojedynek trwał mniej niż minutę. Już za pierwszym ciosem Łoziński rąbnął Ciszewskiego w lewe ramię, jednak ten zdołał odpowiedzieć i zranił przeciwnika w skroń. Ciekawe, że cios zadany został niemal w to samo miejsce, gdzie pół roku wcześniej Łoziński otrzymał ranę w pojedynku z Janem

15 — Szemrany...

225

Sala obrad sejmu galicyjskiego

Dobrzańskim. Pisarz od razu stracił przytomność. Następnego dnia policja powiadomiła o pojedynku sąd.

Specjalna komisja śledcza zaczęła przesłuchiwać pojedynkujących się i świadków zajścia. Śledztwo posuwało się dosyć powoli, bo nikt się nie skarżył, a rany pojedynkujących się nie były zbyt groźne. Po dwóch tygodniach Łoziński na własną odpowiedzialność wypisał się ze szpitala. Ale zamiast leżeć w łóżku, chodził w gości i odwiedzał redakcję. W efekcie jego stan pogorszył się i pisarz dostał zapalenia opon mózgowych. Walery Łoziński zmarł 30 stycznia 1861 r. Jego pogrzebowi towarzyszył wielki pochód mieszkańców miasta. Z darowizn miłośników książek pisarza postawiono na jego mogile pomnik autorstwa Abla Periera. Sprawę kryminalną przeciw Ciszewskiemu wznowiono. Pechowy uczestnik pojedynku, który spowodował śmierć swojego bliskiego przyjaciela, twierdził, że śmiertelną ranę zadał Łozińskiemu przez przypadek, w trakcie sportowej szermierki. Wszyscy świadkowie jednogłośnie to potwierdzili, dlatego sprawę trzeba było zamknąć. Dalsze życie Ciszewskiego ułożyło się nie najlepiej. Nie mogąc posadzić go za pojedynek, policja postawiła mu zarzut krytykowania miejscowej władzy. W rezultacie długotrwałego procesu Ciszewskiego skazano na 6 miesięcy ciężkiego więzienia. Mimo złego stanu zdrowia, pisarz odsiedział cały wyrok. Dopiero w styczniu 1863 r. wyszedł z lwowskich „karmelitów". Przez kolejne cztery lata musiał ciągle się leczyć, ale i tak nie zdołał powrócić do dawnego stanu zdrowia i na początku 1867 r. zmarł. Pojedynki wśród lwowskiej bohemy miały miejsce również w późniejszych latach, jednak, jak zauważył współczesny badacz,

226

Budynek sejmu galicyjskiego. Rys. W. Czechowicza, 1990 r.

Ihor Czornowoł, najczęściej kończyły się pokojowo, suto zakrapianymi spotkaniami w sporym towarzystwie. Szczególnie nasiliły się „sprawy honorowe" na początku lat 80. XIX w. Wyższym arbitrem w sprawach honoru był w ówczesnym Lwowie Stanisław Pieńczkowski. Chętni zawsze mogli go znaleźć w restauracji hotelu „Europejskiego" przy stoliku na lewo, zaraz przy wejściu. Jak wspominał Marian Rosko-Bogdanowicz, właśnie Pieńczkowski „był ostatnią instancją każdego młodzieńczego konfliktu". Jeżeli nie był jego aktywnym uczestnikiem, to był sekundantem albo co najmniej członkiem sądu towarzyskiego. Nikt nigdy nie przewyższył go w szczegółowej wiedzy o niuansach kodeksu honorowego.

Głośny stał się pojedynek pomiędzy dwoma posłami sejmu galicyjskiego w listopadzie 1889 r. Pojedynkowali się Ukrainiec Teofil Okuniewski i Polak Tomisław Rozwadowski. Sprzeczka między nimi wywiązała się na tle narodowościowym. 25 lipca 1889 r. w trakcie omawiania kwestii przydzielenia urzędowych subsydiów dla Polskiego Towarzystwa Kulturalnego, atmosfera w sali sesyjnej zbliżyła się do punktu wrzenia. W ferworze dyskusji Rozwadowski rzucił: „Po co przyprowadzono tu tę szuję?". Stojący obok Okuniewski, słysząc tę frazę, zapytał Polaka, kogo ten ma na myśli. Zdenerwowany Rozwadowski

227

Grand Hotel we Lwowie. Zdjęcie z początku XX w.

228

oznajmił, że miał na myśli wszystkich ukraińskich posłów. W odpowiedzi ukraiński poseł nazwał go nikczemnikiem i bła-znem i wyzwał na pojedynek. W czasie pojedynku, który odbył się 26 lipca 1889 г., los sprzyjał Okuniewskiemu. Mimo otrzymanej lekkiej rany w rękę, zdołał dobrze rozsiekać głowę swojemu przeciwnikowi. Gdy obecny przy pojedynku lekarz orzekł, że Rozwadowski nie może dalej walczyć, zwycięstwo przyznano Ukraińcowi. Później drukiem wyszło kilka książeczek z opisem historii tego pojedynku. Z wygranej Okuniewskiego wyjątkowo cieszyli się moskalofile, drażniąc tym w swojej prasie stronę polską.

Szkoła rosyjskich „bombistów"

Szkoła „bombistów"

Opieka policyjna

Tranzyt lwowski

Idea ukraińskiego terroru

■yyy;

Jednym ze stałych tematów współczesnego dziennikarstwa jest terroryzm polityczny. Porwania samolotów, branie zakładników i wybuchy bomb nikogo już dzisiaj nie dziwią. Nasz kraj, na szczęście, pozostaje na uboczu tych wszystkich wydarzeń. Może dlatego mało kto wie, że ziemie ukraińskie na początku XX w. znajdowały się w epicentrum terroryzmu, a we Lwowie działała tajna szkoła rosyjskich terrorystów.

W czasach radzieckich oficjalna historiografia sporadycznie wspominała przy kolejnych jubileuszach o istnieniu w stolicy Galicji tajnych składów przeładunkowych leninowskiej „Iskry", konspiracyjnych kwater bolszewików i w pełni legalnego towarzystwa, sprzyjającego rosyjskim socjaldemokratom. Wiele papieru zapisano opowieściami o pierwszych ukraińskich przekładach Kapitału Karola Marksa i Manifestu komunistycznego. Równocześnie praktycznie nieznana pozostawała szerszemu ogółowi historia lwowskiej tajnej szkoły rosyjskich bolszewików terrorystów. Komunistyczni przywódcy uznali za niepotrzebne kierowanie uwagi na mało ponętną historię początków swojej partii.

Pierwsi rosyjscy terroryści zjawili sie we Lwowie jeszcze na początku XX w., kiedy na Uniwersytecie Lwowskim przez pewien czas studiował Iwan Kalijew, przyszły znany bojownik partii rosyjskich eserów. Latem 1904 r. Kalijew uczestniczył w przygotowaniu zamachu na ministra spraw wewnętrznych Rosji, W. Plehwego, a 4 lutego 1905 r. w Moskwie osobiście wysadził karetę wielkiego księcia Siergiusza Aleksandrowicza, wuja cara Mikołaja II.

Na początku 1907 r. w stolicy Galicji zaczęła działać tajna szkoła „bombistów". Bolszewicy zmuszeni byli przenieść część swoich ludzi za granicę, gdyż w latach pierwszej rosyjskiej

231

rewolucji partia doznała bolesnych ciosów ze strony carskiej „ochrany". Ludzi i sprzęt ewakuowano w tajemnicy. Przekroczyć wówczas nielegalnie rosyjsko-cesarską granicę nie było zbyt trudno.

Do usług emigrantów, którzy z tej czy innej przyczyny nie życzyli sobie kontaktów ze strażą graniczną i celnikami, pozostawała szeroka i dobrze zorganizowana sieć przemytników. Zamierzający potajemnie dostać się do Austro-Węgier przyjeżdżali do Krzemieńca, gdzie w „Grand Hotelu" na ulicy Czajnej umawiali się co do warunków przekroczenia granicy. Usługi nielegalnego przewodnika kosztowały względnie tanio - 10-20 rubli carskich. Dalej system działał jak w zegarku. Przewodnik część pieniędzy przekazywał służbie granicznej, biorąc w zastaw zamek od karabinu. Po nielegalnym przekroczeniu granicy zastaw z resztą należnych pieniędzy za tymczasową głuchotę i ślepotę wracał do żołnierza. Zdarzały się przypadki, że rosyjscy pogranicznicy pomagali nawet przenosić przez granicę nielegalne bagaże. Przekupstwo rosyjskich celników znane było daleko poza granicami Galicji. Pisały o nim wiedeńskie gazety, a młody praski dziennikarz Jaroslav Hasek opublikował nawet dwa opowiadania, których głównymi bohaterami byli skorumpowani rosyjscy pogranicznicy.

Kierownikiem otwartej w styczniu 1907 r. we Lwowie szkoły „bombistów" został Mykoła Borodonos. Początkowo szkoła ta działała w Kijowie przy ul. Żylańskiej. Nękana przez policję, musiała przenieść się do Rostowa nad Donem, a stąd terroryści wyruszyli do Galicji. Na naukę przybywali do Lwowa „studenci" z całego imperium rosyjskiego: Ukrainy, Łotwy, Finlandii i Uralu.

W prywatnym mieszkaniu Borodonosa stworzono klasę, gdzie pod uważnym okiem instruktora przyszli terroryści poznawali teorię i praktykę. Nauka trwała dwa miesiące. Studenci szkoły uczyli się obliczać objętość materiału wybuchowego potrzebnego do wysadzenia różnych obiektów i projektowania korpusów bomb. Na zajęciach praktycznych przyszli terroryści uczyli się przygotowywać zapalniki chemiczne, piroksylinę, proch bezdymny, trinitrotyl etc.

232

Najpopularniejsza była wówczas „szymoza" - silny materiał wybuchowy melinit, który stał się modny po wojnie rosyjsko--japońskiej w latach 1904-1905. Nauka trwała od rana do wieczora, przy czym niektórym słuchaczom nieraz robiło się słabo, bo we znaki dawały się im szkodliwe dla organizmu trujące chemikalia. Ciekawe, że dobre antidotum na niebezpieczne dla zdrowia opary substancji wybuchowych stanowiła czarna kawa. Jak wspominał później jeden ze słuchaczy szkoły, Rosjanie rozsmakowali się w tym napoju.

Borodonos uczył produkować bomby z zapalnikiem mechanicznym, zegarowym, uderzeniowym, naciągowym i elektrycznym. Uwieńczeniem nauki było osobiste skonstruowanie przez każdego słuchacza „piekielnej maszynki". Terroryści czuli się we Lwowie na tyle pewnie, że w biały dzień wychodzili za miasto na stary poligon artyleryjski i tam testowali wyprodukowane zapalniki do bomb. Później na tym samym poligonie zdetonowali prawdziwą bombę.

Austriacka policja pobłażliwie spoglądała na działalność rosyjskich rewolucjonistów. Habsburgom, jak i innym sąsiadom Rosji, na rękę było osłabienie Moskwy. Austriacki kontrwywiad nawet chronił bolszewików. Bezprecedensowa historia przydarzyła się we Lwowie na początku 1910 r. Rosyjska „ochrana" wysłała do Lwowa tajnego agenta-prowokatora Aureliusza Myłobieckiego, udającego rewolucjonistę. Starał się on zwabić do Warszawy osoby zaangażowane we lwowską działalność podziemną. W stolicy czekała już na nich zasadzka. Tymczasem lwowska policja, dowiedziawszy się o misji Myłobieckiego (oczywiście dzięki kontrwywiadowi), aresztowała prowokatora i wysłała poza granice kraju, aby „nie mącił wody".

Korzystając z tej sytuacji, rosyjscy terroryści czuli się we Lwowie niemal jak w domu i nawet wdawali w różne rozróby. Najczęściej z anarchistami. Często te dwie grapy starały się wykraść sobie broń i materiały wybuchowe, które przez Lwów dostarczano do Rosji.

233

Zakup broni w ówczesnym Lwowie nie stanowił problemu. W mieście było wiele magazynów z bronią, gdzie zdobyć można było nie tylko strzelbę na polowanie, ale też różnego rodzaju pistolety i rewolwery. Oprócz tego istniał podziemny rynek. Królem tajnego handlu bronią na początku XX w. był Żyd Schtern, który mieszkał w Żółkwi. Schtern był właścicielem sklepu sprzedającego stare ubrania. Pod tą przykrywką przedsiębiorczy handlowiec sprzedawał broń i amunicję, a także materiały wybuchowe i niezbędne do ich samodzielnej produkcji chemikalia. W 1910 r. Schtern zdobył się na śmiałość i zwrócił się do lokalnej władzy z prośbą o pozwolenie na otwarcie legalnego magazynu z bronią.

Latem 1907 r. Lwów stał się miejscem radykalnych porachunków między bolszewikami i anarchistami, którzy nie mogli podzielić między siebie zakupionej w Belgii broni. Jeden z lokalnych handlarzy bronią o przezwisku Czort sprzedał jednocześnie tę samą partię browningów bolszewikom uralskim i anarchistom kijowskim. Po otrzymaniu pieniędzy od obydwu stron transakcji cwany Galicjanin zachował dla siebie cały ładunek. Bolszewicy postanowili nie patyczkować się ze zdrajcą i wysłali do Lwowa gońca, który siłą miał odebrać towar. Udając początkowo anarchistę, posłaniec zdobył zaufanie Czorta, a kiedy ten przyprowadził go do domu, wyciągnął broń, sterroryzował całą rodzinę i zmusił pośrednika nie tylko do oddania ładunku, ale i odstawienia go na własny koszt do Brodów. Dopiero tam przerażonego śmiertelnie pośrednika wypuścił. Co się stało później z Czortem - nie wiadomo.

Z powyższego wyłania się logiczne pytanie: „Jak odnosili się galicyjscy Ukraińcy do rosyjskich zabaw z bronią w centrum galicyjskiego Piemontu?". Jeden z działaczy Zachodnio-Ukraiń-skiej Republiki Ludowej, Andrzej Czajkowski, pisał z goryczą, że niemal cały ruch narodowy początku XX w. charakteryzował się dużą przychylnością dla pacyfizmu i niechęcią do armii, broni czy siłowych metod walki politycznej. Zabicie austriackiego namiest-

234

Rosyjscy żołnierze. Zdjęcie z początku XX w.

піка Galicji, hrabiego Andrzeja Potockiego, 12 kwietnia 1908 r. przez Mirosława Siczyńskiego i strzelanina w budynku Uniwersytetu Lwowskiego w lipcu 1910 г., wywołana przez ukraińskich

235

studentów, były tylko wyjątkami, potwierdzającymi główną tendencję rozwoju ukraińskiego ruchu politycznego.

Z drugiej strony warto zauważyć, że idea terroru narodowego jednak wisiała w powietrzu. Jeszcze w 1903 r. znany ze swoich eskapad i wojowniczości ukraiński pisarz z Galicji, Osyp Szpytko wydał w Czerniowcach małą książeczkę, w której jedną z „nowelek" poświęcił ukraińskiemu terroryzmowi. Główny bohater utworu Roman Łunę wy cz (który później ponownie pojawił się w powieści Szpytki Wyrid) planuje wysadzić w trakcie mszy lwowski kościół Jezuitów. Jednak z powodu wyrzutów sumienia w żaden sposób nie jest w stanie odważyć się na ten szaleńczy krok. I tak bohater Szpytki, nie zdoławszy pokonać swojego sumienia, w efekcie wysadza sam siebie na ławce w jednym z miejskich parków. Na szczęście dla lwowian terrorysta Roman Łunewycz był jedynie wytworem fikcji literackiej.

—c^^^o—

Suplement

Słowniczek archaizmów i wyrazów rzadko używanych

adamaszek - cenna tkanina syryjska

antidotum - odtrutka, środek zaradczy

aspr - srebrna moneta mołdawska

bandolet - lekka kawaleryjska broń strzelecka XVII-XVIII w.

banicja - kara polegająca na wygnaniu z ojczyzny i pozba-

wieniu wszelkich praw

beatyfikacja - w kościele rzymskokatolickim proces uznania

osoby za świętą i zezwolenie na jej kult lokalny

beczka - miara objętości równa 320 litrom

bulla - uroczysty dokument papieski wydawany w wyjąt-

kowo ważnych sprawach

bigamia - dwużeństwo; zawarcie ślubu przez żonatego/

mężatkę

burda - głośna bójka, sprzeczka, awantura

burgraf - urzędnik grodzki, zastępca starosty

ceklar - urzędnik magistratu, honorowy wartownik

cepak - szeregowy urzędnik służb strzegących porządku

prawnego w XV-XVIII w.

certyfikat - dokument potwierdzający prawo do posiadania

czegoś

chevalier - szlachcic francuski

czeladnik - pomocnik majstra

delikt - przewinienie, wykroczenie

237

dobosz dżura dyskretny egzorcysta

eufemizm

ekwipunek

ekonom

elekcja

eskapada

faktoria

filipika

floren

Fryz

garniec

glory fikcja

gorzelnia

gościniec

grosz

grywna

gulden hajduk

hermeneutyka

instygator insygnia inwentarz jurydyka

kaźń

- muzyk wojskowy grający na bębnie

- sługa wojskowy

- potrafiący dochować tajemnicy

- osoba duchowna posiadająca dar i pozwolenie Kościoła na wyganianie demonów i złych duchów

- łagodzące zastąpienie bardziej drażliwego wyrażenia lub nieprzyzwoitej wypowiedzi

- wyposażenie

- nadzorujący pracę w majątkach ziemskich

- tu: obieranie króla

- wyprawa, często ryzykowna, wypad

- stałe przedstawicielstwo firmy handlowej za granicą

- namiętna obwiniająca przemowa, ostra krytyka

- złota moneta o wartości 30 groszy

- tu: mieszkaniec Fryzji, historycznej krainy w północno-zachodniej Europie

- jednostka objętości, równa 3,76 litra

- uwielbienie, wychwalanie, oddawanie czci

- miejsce, gdzie produkuje się wódkę

- tu: główny szlak, najczęściej z twardą nawierzchnią

- srebrna moneta w Polsce bita w XIV-XVITI w.

- jednostka pieniężno-rozliczeniowa równa 48 groszom

- austriacka jednostka monetarna

- w wojsku polskim XVI-XVII w. żołnierz piechoty zorganizowanej przez Stefana Batorego na wzór węgierski lub służący na dworze magnackim, ubrany w strój węgierski

- dziedzina filozofii zajmująca się badaniem pisemnych źródeł w celu ustalenia poprawnego tekstu

- oskarżyciel publiczny

- znaki, symbole wyższej władzy i godności

- spis majątku, wykaz nieruchomości i ruchomości

- obszar, posiadłość ziemska szlachcica lub Kościoła w granicach miasta lub przedmieść wyjęta spod prawa miejskiego

- tu: cela więzienna

238

„Carolina"

Constitutio (Cerimi-

(nalis Carolina)

kasacja

kwarta

kendybał

kirys

konfederacja

konstytycja

kontrahent

kopa

kopyto kosterstwo kpić kreishauptman

krypta

kuna

kuracja kurdyban

landwójt ligatura

lupanar

lustracja

ławnik

łokieć

melinit

metryka

mila Multaniec

kodeks praw ustanowiony przez cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego Karola V (1519-1556) w XVI wieku, używany w polskich sądach tu: likwidacja

miara objętości, równa 0,94 litra piwo niskiej jakości i niewielkiej zawartości alkoholu część zbroi osłaniająca klatkę piersiową związek szlachty, duchowieństwa lub miast, zawierany dla osiągnięcia doraźnych celów uchwała sejmowa

jedna ze stron zawierających umowę jednostka płatnicza, równa 60 groszom; jednostka obrachunkowa (60 sztuk) tu: narzędzie szewskie oszukiwanie w czasie gry w kości lub karty znęcać się

państwowy urzędnik wyższego szczebla w austriackiej administracji lokalnej, okręgowy starosta podziemna część świątyni, w której chowano zmarłych i składano relikwie narzędzie kary w postaci obroży z łańcuchem; rodzaj pręgierza leczenie, gojenie ran

skóra koźla, specjalnie wyprawiana, wytłaczana we wzory, malowana i złocona wójt na przedmieściach lub w miejskich wsiach tu: metal, dodawany do wytapianych metali szlachetnych w celu nadania im większej twardości dom publiczny kontrola, inspekcja

członek miejskiego sądu wójtowo-ławniczego miara długości, lwowski łokieć wynosił 73,2 cm materiał wybuchowy zawierający kwas pikrynowy tu: zbiór dokumentów wydanych przez kancelarię państwową

miara długości, dorównywała 8 km mieszkaniec Księstwa Multanii (obecna Mołdawia lub Wołoszczyzna)

239

neofita

nowicjat

ordynacja

pacyfikacja

przedsionek pertraktacje postronki

pręgierz

prozelityzm

przywilej

prycza

rajca

relacja

reński

rewolta

rokosz

ryskal sakwa sekwestr

serwitorat

sodomia

sotnik

stopa

- człowiek, który przyjął nową wiarę, nowo nawrócony

- okres przygotowawczy w zakonie dla kandydatów na mnichów

- statut, zbiór praw regulujących pewne aspekty życia społecznego

- zbrojne stłumienie buntu albo przejaw niepokory wobec władzy

- ganek

- negocjacje

- część końskiej uprzęży wykorzystywana do wykonywania kar cielesnych

- słup hańby

- nawracanie innych na swoją wiarę

- akt prawny wydawany przez króla, nadający pewnym osobom lub stanom określone uprawnienia lub uchylający prawo powszechne w stosunku do pojedynczych osób lub określonych stanów

- drewniane łóżko

- członek rady miejskiej

- sprawozdanie, raport

- jednostka monetarna Austro-Węgier

- zamieszki, bunt, zmowa

- zbrojne powstanie szlachty przeciw królowi pod hasłem obrony praw szlacheckich

- łopata

- tu: portfel podróżny

- zajęcie majątku na korzyść państwa w celu zapewnienia realizacji dochodzonego roszczenia; oddanie rzeczy spornej między stronami w tymczasowy zarząd osobie trzeciej do czasu wydania wyroku przez sąd

- specjalny królewski przywilej, który wyłączał osobę lub grupę osób spod władzy miejskiej i podporządkowywał władzy królewskiego przedstawiciela

- tu: zboczenie seksualne

- tu: zarządzający w mieście setką budynków

- jednostka długości, równa 0,3 metra

240

stos

superior

talar

tiun

tumult

uniwersał

szkopec szopa

sztyb

szynkować

wadium

„Zwierciadło saskie"

wiecha woźny

wójt żołd złoty

tu: drewno przygotowane do wykonania kary przez spalenie

tu: przełożony w klasztorze jezuitów moneta srebrna, równa 30-50 groszom w ХП-ХШ w. zarządzający gospodarstwem kniazia wrzawa, pogrom

akt prawny wydawany przez króla, regulujący ważne sprawy wojskowe, religijne lub ekonomiczne miara objętości, ok. 20 litrów prowizoryczna budowla do przechowywania wozów, narzędzi rolniczych, siana itp. wzorzec, przykład tu: handlować alkoholem

suma składana jako zabezpieczenie między dwoma wrogimi stronami, którą wypłacała ta, która jako pierwsza łamała warunki pokoju kodeks prawa średniowiecznego ułożony przez Eike Eike von Repkowa w latach 1205-1235; w pierwszej połowie XIX w. stał się obowiązującym zbiorem praw w Polsce pęk siana lub słomy

urzędnik sądowy, który wykonywał obowiązki śledczego

przewodniczący miejskiego sądu ławniczego żołnierska zapłata jednostka płatnicza o wartości 30 groszy

C^2£^0

—O^g^^CD—

Słownik języka lwowskich złodziei

A

ajle - rok

ajn tud - dożywotnie więzienie andrus - złodziej arbajtować - pracować archanioł - dozorca arcywiza - woda aufnalen - otworzyć awire - schować się

В

beczka - ambona

belier - pies

ber - skrzynka

beserai - sąd powiatowy, także areszt przy nim

białe - srebro

białko - papier

bicha - książka

bikor - kij, pałka

bikora - laska

bilkale - kobiece piersi

binia - dziewczyna

blendować - zamykać

błat - paser

błatny - ten, który coś ukrywa

bodjak - wrzód spowodowany chorobą weneryczną

bojdek - strych

bolączka - bułka

boms - chleb

bosnia - szpital

branzolety - kajdanki

breńkacze - pieniądze

brzytwy - karty do gry

bury - policjant w zachodniej Galicji

buser - mięso

buchnąć - ukraść

badyle - włosy, również wąsy

badować - kąpać się

baj z - zły

bajzel - dom publiczny

bąjtłowanie - żebry

bajtłować - żebrać

bajcować - gryźć

balern - kraty

balmelhume - żołnierz

balas - odchody ludzkie

bałamut - torebka z pieniędzmi

baniaczek - cylinder lub sztywny

kapelusz bara - pieniądze barel - kłódka batale - portfel

243

buchacz - złodziej byndować - wiązać

С

cenalie - banknoty o nominale

10 koron i więcej cep - wieśniak cepka - wieśniaczka cinel - pierścień ciamkacz - dziecko ciachać - krzesać ogień cukier - głód cukiernik - pracownik kanalizacji

miejskiej cybula - zegarek

Ch chaber - dziura w ścianie chaj - tytoń chajlik - część łupu chajerł - piątka chał - okno

chałef - nóż, także agent policyjny chatrak - agent policyjny chatranka - patrol policyjny, rewizja chatrać - kraść chaszcz - kąpielisko za rogatką

Żółkiewską we Lwowie chawira - dom chawres - wspólnik chenger - kłódka chechtlin - nóż chigire - wielki pas chiżanka - karczma chiłen - tłum chiryć - pic chirus - pijak chichlać - potrzeba fizjologiczna

chichlacz - nocnik, toaleta

chmara - kolejarz

chodak - portfel

chometes - łańcuszek od zegarka

kieszonkowego chonk - walizka chonte - złodziejka, dziwka chowsze - wolny

Cz

czajnik - lampa nocna czardin - kradziony koń czardinek - koniokrad czekulada - maść rtęciowa czepyty - pojmać

D

dabern - mówić

dam - krew

decer - dziesiątka

dele - szafa, również drzwi

delegowany - sąd powiatowy

denbak - pierścień

diabeł - prokurator

dolina - kieszeń

drabinki - zęby

duhim - ryba

dzeńkacze - pieniądze

dziadownia - komisariat policji

dziakować - dawać

dziobak - człowiek ze śladami

ospy na twarzy dziombas - ptak

dziura - metalowa miska więzienna dzwonić - lamentować dym - mąka

dymać - siedzieć w areszcie dyrkacz - dzwonek elektryczny dycha - dziesiątka

244

E emplo - jabłko

F

facjenta - rzeczy

fagas - lokaj

fajka - papierośnica

faszit - zdradzony, zdemaskowany

fasziten - zdradzać

ferklapt - osoba, której zabroniono

przebywać w jakimś miejscu ferniak - nos fechtować - żebrać fiks - złoto filipus - papieros filiha - chusteczka filunki - drzwi filać - pchać fisy - nogi fiter - futro fiszla - zamek flekel - papieros flandrować - żartować, również

pieścić, łaszczyć się flach - pole

forsa - łapówka, przekupstwo frajer - głupi złodziej, głupiec fras - miłosna tęsknota, zazdrość,

cios furdygarnia - areszt policyjny

G

gara - wódka

garnek - dzwon garnkotłuk - sługus gąska - moneta geld - pieniądze gingelmajster - szewc gips - smród

gitmorgenbiter - złodziej kradnący o świcie gnyś - męski organ płciowy gnot - świeczka gonitwa - ucieczka gościre - fotografia grabie - widelec grabcia - ręka granda - rabunek groch - śrut

grochowianka - korale francuskie gruszka - kłódka grypsak - ołówek grypsanka - list, notatka grypsać - pisać gryf - ręka gudłaj - Żyd gwizdnąć - ukraść

H

hadyna - łańcuszek

haltownik - osoba przeszkadzająca w pościgu za złodziejem

haltować - przeszkadzać w pościgu za złodziejem

halsztuk - szubienica, pętla

hawernik - portfel

hawkacz - prokurator

haworuczka - pani

hawruk - pan

hołota - koń

hrabianczka - rękawiczka

husar - gęś

I

ijasz - wódka intersejfisz - kamizelka iwanyty - kraść

J

jidełe - dziesiątka jo - tak

jołt - Żyd, także kupiec jorhacz - prawda

Ja jajecznica - mamałyga jałen - dawać sygnał do ucieczki,

lamentować jancio - żołnierz jarecki - ojciec jarecka - matka jatka - dom rozpusty jazy - ogień jażonczka - zapałka, świeczka

Je

jehide - Żyd jehideste - Żydówka jerit - targ

Ju jucha - krew juchtić - kraść juchcianka - kradzież jur - kłamstwo

К

kacaraba - kot kaciaba - mała cela kafar - wieśniak kafarka - wieśniaczka kajzerki - piersi kobiece kajszlik - kożuch kalatawka - dzwonek kamiń - kolczyk kamfuła - sanitariusz kanarek - artylerzysta kantować - oszukiwać wieśniaków na jarmarku

kanioła - czapka kapowidło - lusterko kapować - patrzyć się, świecić kapuścianka - zakonnica kapuś - zdrajca karakon - wieśniak kaswenen - pisać kaszczyzna - zima, chłód kejsel - kasa kejsef - gulden kejszern - wiązać ki - fajka

kiczme - futrzana czapka kiecka - suknia, spódnica kima - wesz kimać - spać kimiże - koszula kimka - noc, sen kinol - nos kirat - obroty kireja - płaszcz kiri - sztywny kapelusz kirna - karczma kirny - pijany kirzyć - pić kitować - bić kiwnąć - umrzeć kiźnie - kościół, cerkiew klapa - rogatka, klatka klapciuch - Żyd klawy - ładny, fajny klawisz - klucz

klawisznik - strażnik w areszcie klin - zakaz przebywania w pewnym miejscu klipa - tłok, zbiegowisko klinger - zegarek klyw - wole

246

kłapacz - zegarek

kłapaczka - usta

knaler - pistolet, rewolwer

knasen - wiedzieć

knajać - iść

kniaper - ortodoksyjny Żyd

kobzanka - fotografia

kobzać - bić, też fotografować

kobzacz - fotograf

kociucha - kochanka lub kobieta wynajmująca złodziejom mieszkanie

kogut - żandarm

koj eh - grabież

kojehmaher - grabieżca

kojfować - kupić

kołeso - etap

koło - pierścień

kołtunić się - ożenić się

konował - lekarz

kopciuch - garnek

koryto - jedzenie

koronacja - moneta o nominale jednej korony

kozula - strażnik w areszcie

krawat - pętla, szubienica

krakus - moneta o nominale 20 kraj carów

krulik - świnia

krysa - mięso

krys - miękki kapelusz męski

kryże - żołądek

ksaw - ołówek

ksiwe - list

kukurudza - żandarm

kula - bochenek chleba

kumać - umieć

kuszer - metal szlachetny

kuznja - kościół kwacz - areszt

L lefit - ksiądz lejkech - złodziej lewiren - śledzić leżańsko - łóżko linkę - klasztor, także drzwi linker - fałszywy lipka - okno, szyba loch - miejsce, gdzie ukrywają się

złodzieje lufka - papierośnica luft - spacer

Ł

łabern - grać w karty łapiduch - policjant łasica - laska łaty - karty do gry łokieć - rok łopkanina - jedzenie łopti, łopuchy - obuwie z cholewkami łoś - koc łoszak - koc łysy - księżyc łyta - młody mężczyzna

M maciok - żołądek maczka - baty maga - bójka maje - setka majcher - nóż majchrować - ciąć majlech - sól mak - proch strzelecki

247

makówka - głowa małpa - gulden

małpalech - karty do gry, też banknoty maniata - koszula manylie - kajdanki mawicher - złodziej kieszonkowy mej gale - portfel melken - palić papierosy mendale - Żyd złodziej mesemedres - synagoga meszures - strażnik w więzieniu meter - złodziej fachowiec męcznik - piekarz męczybułka - piekarz meta - szeregowy w policji michał - worek michałek - torebka mietlucha - miotła mikwa - loch mikry - mały mikrus - malutki milje - śledztwo miód - ludzkie odchody mitgajer - laska mjawkać - żebrać mjawkacz - żebrak młyn - śledztwo mona - kobiece łono motio - nagroda za milczenie mues - pieniądze mulik - murarz

N nachtwandler - nocny złodziej naciongączki - kalesony nafke - złodziejka, kobieta lekkich obyczajów nafta - wódka

nastygy — spodnie

nawajłe - koń

niebo - parasol

nikel - niklowane monety

nimaki — karty do gry

O

obobra - suknia, spódnica okręt - miska ołówek - piwo opoka - ser oskima - pragnienie osioł - jatka

P

pachacz - nos

pajęczyna - bielizna

palnuć - ukraść

parkan - kołnierz

parmet - papier

parmetel - papier na papierosy

pawuk - szeregowy w policji

peda - kupiec

piasek - sól

pigułka - kula

pikuleta - trzewiki

pliajte - ucieczka

pliajten - uciekinier

płachta - papier na papierosy

pluć - strzelać

powidło - mydło

powrusło - drabina

pohan - Żyd

poliować - śledzić

popaleny - obdarty

poroty - iść

potoka - wóz, furmanka

poszabrowany - obdarty

poszta - sznur

248

pszykopa - kieszeń princ - pan princessen - pani pruhawka - poduszka pukawka - pistolet pula - słoik pulać - sprzedawać piotrówka - wódka pióra - włosy

R

rabin - sędzia

rajbuwać - przeszukiwać

razówka - dziewczyna ze wsi

rizuła - rzeźnik

rich - prokurator

rogal - księżyc

rogacizna - bydło

rogula - krowa

rozdzwonić - rozgłosić

różaniec - łańcuszek do zegarka

ryło - oblicze

S

salceson - policjant

sałamacha - więzienne jedzenie

siano - tytoń

siczka - drobne korale

sikora - zegarek

silweha - wielka chusta

siódemka - haczyk

siwraty - mówić

skiła - pies

sklepiczurnia - sklep

skok - kradzież

skrobideska - stolarz

slip - świadek

slipota - kura

slichenen - zdradzać

śliwka - kula

słup - szubienica

smarować - bić

spaś - spokój

spluwacz - rewolwer

spluwaczka - strzelba

spodek - żandarm

spust - apetyt

sterwo - mięso

strachuła - wartownik

styja - pośladki

sumer - chleb

syrok - kamień

szabry - narzędzia służące do włamania

szalieta - kamizelka

szan - światło

szitef - wspólnik

szlamem - spać

szlamować - oszukiwać wspólnika

szlisak - nóż

szłapak - szeregowy

szkutlinch - portfel

szmaje - protokół

szmates - ubranie

szmelc - metal bezwartościowy, złom

szmir - warta, zasadzka

szopenfeler - złodziej

szpadrynek - bokser

szpanować - patrzeć się

szpargy - korzyść

szpener - piątka

szperchacz - wytrych

szpringer - złodziej okradający mieszkania

szpricen - wycisnąć

szrenkekl - walizka

sztajer - strzelba sztama - wstawić się w obronie sztemp - haniebny czyn szulant - żandarm szum - las, sad szur - groch

szufler - podżegacz buntu w więzieniu szwajcar - grosz szwarc - noc

szwicen - siedzieć w areszcie szymon - sprzątacz

T

talter - wytrych taskać - nieść tiń - oświetlone miejsce tojter - osoba, która śpi treters - trzewiki truniać - jeść tułacz - włóczęga tyme - cerkiew, kościół tyhonyty - palić

U

ubsteken - oszukiwać umarły - osoba, która śpi urban - fałsz urel - katolik

W wałek - gulden was - srebro wachs - złoto waszer - złodziej, który kradnie

w pociągach wichura - wysokość wowk - narzędzia do włamań wojtek - księżyc wołownia - cerkiew worek - flaszka wosk - złoto wyrka - dół

Z

zakwaszony - uwięziony

zarke - kieszeń w kamizelce

zasypać - zdradzić

zejwech - złodziej kieszonkowy

zin - masło

zitać - mówić

ziobro - kieszeń na piersi

zmyw - ucieczka

Ż

żłób - wieśnak żłobecha - wieśniaczka żółtko - złoto

Personalia

August III (1696-1763), elektor saski, syn Augusta II, król Polski

(1733-1763) Aleksander IV Lapusznian (r. ur. niezn.-1668), hospodar Mołdawii

(1552-1561, 1554-1568) Alembek Jan (r. ur. niezn.-1636) - obywatel lwowski, aptekarz,

autor jednego z pierwszych opisów Lwowa d'Arquien Maria (1641-1716) - Maria Kazimiera z margrabiów de

La Grane d'Arquien, królowa polska, żona króla Jana III Sobieskiego,

zwana Marysieńką Borys Godunow (1551-1605), car moskiewski (1598-1605) Bosco Giovanni Bartolomeo (1793-1863), włoski iluzjonista i sztukmistrz Bretschneider Heinrich Gottfried (1739-1810), dyrektor biblioteki Uniwersytetu Lwowskiego (1784-1801) Bystroń Jan Stanisław (1892-1964), profesor, etnograf, folklorysta,

historyk kultury Cagliostro Alessandro (Giuseppe Balsamo) (1743-1795), włoski podróżnik, alchemik, astrolog, awanturnik Cariowa Natalia (ur. 1951), archiwista, kierownik oddziału akt dawnych

Centralnego Państwowego Archiwum Historycznego Ukrainy we

Lwowie Charewiczowa Łucja (1897-1943), historyk, wykładowca Uniwersytetu

Lwowskiego Chodyniecki Ignacy (1786-1847), ksiądz-karmelita, historyk-amator Czornowoł Ihor (ur. 1966), historyk-badacz, mieszka i pracuje we Lwowie Daniłowicz Stanisław (1609-1636), ruski wojewoda, starosta korsunski

i czygyryński Dobler Ludwik Leopold (1801-1864), austriacki iluzjonista i sztukmistrz Dobrzański Jan (1820-1886), publicysta, redaktor, działacz społeczny,

dyrektor teatru, żył i pracował we Lwowie

251

Doroszenko Piotr (1627-1698), hetman Ukrainy Prawobrzeżnej (1665-1676), hetman Ukrainy (1668-1669)

Dymitr Samozwaniec I (Grigorij Otriepjew) (r. ur. niezn.-1606), car moskiewski (1605-1606)

Fesler Innocenty (Ignac) Aureliusz (1756-1839), uczony węgierski, mason, mistyk, profesor Uniwersytetu Lwowskiego (1784-1788)

Gedeon (Georgij) Bałaban (1530-1607), biskup lwowski (1569-1607)

Groicki Bartłomiej (1534-1605), prawnik, pisarz sądowy, zastępca wójta w Krakowie

Hacąuet Baltazar (1739-1815), podróżnik bretoński, uczony, profesor Uniwersytetu Lwowskiego (1787-1805)

Halszka z Ostroga (1539-1582), księżna Ostrogska, mecenatka Akademii Ostrogskiej

Hammerstein Wilhelm (1785-1861), feldmarszałek austriacki, w r. 1848 komendant Lwowa

Hrankin Pawio (Grankin Paweł, ur. 1960), redaktor czasopisma „Budujmy Inaczej", mieszka i pracuje we Lwowie

Jaworski Franciszek (1873-1914), prawnik, historyk-amator, krajoznawca, żył i pracował we Lwowie

Jan z Dukli (ok.1411-1484), zakonnik klasztoru bernardynów, beatyfikowany w latach 30. XVIII w., jeden z patronów Lwowa

Jan II Kazimierz Waza (1609-1672), król Polski (1648-1668)

Jan III Sobieski (1629-1696), król Polski (1674-1696)

Jankuła Sas, hospodar Mołdawii (1579-1582)

Józef II (1741-1790), cesarz Świętego Imperium Rzymskiego (1765-1790), w latach 1765-1780 rządził wspólnie z Marią Teresą

Józefowicz Jan Tomasz (1669-1729), kanonik lwowski, kronikarz

Kazimierz IV Jagiellończyk (1427-1492), Wielki Książę Litewski od 1440, król Polski (1447-1492)

Kiszka Samijło (r. ur. niezn.-1602), hetman kozacki (1600 i 1602)

Klitemnestra, Klitajmestra - mitologiczna żona bohatera Wojny Trojańskiej Agamemnona, która zabiła go w pierwszą noc po powrocie z wojny

Klonowie Sebastian Fabian (1545-1602), poeta, burmistrz Lublina

Kmet' Wasyl (ur. 1975), wykładowca Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. I. Franki

Korniakt Konstantyn (1517-1603), kupiec grecki, mecenas, żył we Lwowie

252

Kratter Franz (1758-1830), niemiecki podróżnik, pisarz, pracował jako urzędnik we Lwowie

Krypiakewycz Iwan (1886-1967), historyk, profesor, mieszkał i pracował we Lwowie

Krieg Franz (1776-1856), urzędnik austriacki, prezydent gubernialny we Lwowie (1831-1847)

Kuszewicz Samuel Kazimierz (1607-1672), pisarz magistratu lwowskiego, rajca

Łoziński Walery (1837-1861), pisarz, publicysta, mieszkał i pracował we Lwowie

Łoziński Władysław (1843-1913), historyk, pisarz, kolekcjoner, mieszkał i pracował we Lwowie

Lam Jan (1838-1886), pisarz, publicysta, satyryk, mieszkał i pracował we Lwowie

Ludwik XIV (1638-1715), król Francji (1643-1715)

Marconi Leonard (1835-1899), rzeźbiarz, architekt, w latach 1874-1899 żył i pracował we Lwowie

Maria Teresa (1717-1780), władczyni Austrii, królowa Czech i Węgier, cesarzowa Świętego Cesarstwa Rzymskiego (1740-1780)

Mahmed IV (1642-1692), sułtan imperium osmańskiego (1648-1687)

Michał Korybut Wiśniowiecki (1640-1673), król Polski (1669-1673)

Morsztyn Zbigniew (1628-1689), poeta, zawodowy wojskowy

Morsztyn Jan Andrzej (1620-1693), poeta, tłumacz, dyplomata, podskarbi koronny

Murad III, sułtan imperium osmańskiego (1574-1595)

Napoleon Bonaparte (1769-1821), cesarz Francuzów (1804-1814, 1815)

Parandowski Jan (1895-1978), pisarz, historyk literatury, urodził się we Lwowie

Piotr IV (Petryło) Raresz (r. ur. niezn.-1546), hospodar Mołdawii (1527-1538, 1541-1546)

Piotr V Kulawy, hospodar Mołdawii (1574-1577, 1578-1579, 1582-1591)

Pidkowa Iwan (r. ur. niezn.-1578), hetman kozacki, hospodar Mołdawii (1577)

Rohrer Józef (1769-1828), profesor liceum, później profesor Uniwersytetu Lwowskiego (1806-1827)

Sedlnitzky Josef (1773-1855), polityk austriacki, minister sprawiedliwości

Stanisław August Poniatowski (1732-1798), król Polski (1764-1795)

253

Stefan III Wielki, hospodar Mołdawii (1467-1504)

Stefan VII Tomsza, hospodar Mołdawii (1563-1564)

Stefan Batory (1533-1586), książę Siedmiogrodu od 1571 г., król Polski (1576-1586)

Franciszek I (1768-1835), ostatni cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego, cesarz Austrii (1804-1835)

Fryderyk II zw. Wielkim (1712-1786), król pruski (1740-1786)

Schneider Antoni (1825-1880), urzędnik austriacki, historyk-amator, krajoznawca, żył i pracował we Lwowie

Schnur-Pepłowski Stanisław (1859-1900), prawnik, historyk-amator, żył i pracował we Lwowie

Władysław Jagiełło (1351-1434), Wielki Książę Litewski od 1377 r król Polski (1386-1434)

Władysław IV Waza (1595-1648), syn Zygmunta III Wazy, król Polski (1632-1648)

Zamoyski Jan (1542-1605), kanclerz koronny, hetman koronny, założyciel Akademii Zamojskiej

Zimorowic Józef Bartłomiej (1597-1677), pisarz, historyk, burmistrz Lwowa

Zygmunt I Stary (1467-1548), król Polski (1506-1548)

—cz^^^c^—

Dotatek 1

си^^^сз

Lwowscy starostowie grodzcy XIV-XVIII w.

1. Otto z Pilczy - 1351,1352-1369

2. Abraham z Baranowa - 1352

3. Jan Kmita - 1371-1375

4. Wiktor - 1375

5. Jacek Radło - 1376-1378

6. Andrijaszko - 1378

7. Humpert - 1379

8. Jan Odrowąż - 1379

9. Andrzej - 1381, 1386-1387

10. Jan - 1382-1383

11. Bebek Emeryk- 1383-1385

12. Jan z Tarnowa - 1387-1393, 1394-1404

13. Gniewosz z Dalewic - 1393

14. Florian z Korytnicy -1407-1411

15. Iwo z Obychowa-1411-1421

16. Piotr z Melsztyna - 1421

17. Spytko z Tarnowa - 1422-1425, 1441-1442

18. Piotr Włodkowic - 1425-1427

19. Jan Mężyk z Dąbrowa -1427-1431

20. Wincenty Swidwa z Szamotuł

- 1431-1439

21. Piotr Odrowąż ze Sprowy

- 1440, 1442-1450

22. Rafał z Tarnowa - 1440-1441

23. Andrzej Odrowąż ze Sprowy

- 1450-1465

24. Jan Odrowąż ze Sprowy - 1465

25. Rafał Jakub z Jarosławia -1465-1479

26. Spytko z Jarosławia 1479-1495

27. Otto z Chodcza - 1493-1494, 1529-1534

28. Andrzej z Oleśnicy - 1496

29. Mikołaj z Tęczyna - 1497

30. Zbigniew z Tęczyna -1497-1498

31. Mikołaj Kresa z Bobolic

- 1498-1499

32. Piotr Myszkowski-1499-1501

33. Stanisław z Chodcza - 1501-1529

34. Stanisław Odrowąż ze Sprowy

- 1534-1537

35. Mikołaj Herburt Odnowski z Fulsztyna - 1537-1555

36. Zygmunt Ligęza z Bobrka

- 1555-1558

37. Piotr Barzyz z Błorzewa

- 1558-1569

38. Mikołaj Herbut z Fulsztyna

- 1570-1593

255

39. Jerzy Mniszech - 1593-1613

40. Stanisław Bonifacy Mniszech

- 1613-1644

41. Andrzej Mniszech - 1644-1648

42. Adam Hieronim Sieniawski

- 1648-1650

43. Jan Mniszech - 1653-1676

44. Jan Cetner - 1676-1679

45. Hieronim Mikołaj Sieniawski

- 1679-1683

46. Adam Mikołaj Sieniawski - 1684-1726

47. Stefan Potocki - 1726-1729

48. Joachim Potocki - 1729-1754

49. Karol Stanisław Radziwiłł , Panie Kochanku" - 1754-1762

50. Eustachy Potocki - 1762-1767

51. Antoni Potocki - 1767-1769

52. Jan Kicki - 1769-1772

Dotatek 2

—C^źHF^ZZ)-----

Wójtowie lwowscy XVI-XVII w.

1. Bartłomiej Gadowski-1578 r. 18.

2. Johann Wolfowicz -1579 r.

3. Stanisław Hasz-1580 r. 19.

4. Simon Alexandrius-1581 r. 20.

5. Szymon Leopolita-lata 1582, 1584, 1604

6. Albert Pedianus - lata 1585, 21. 1589,1591,1593,1597, 1599, 22. 1603

7. Stanisław Smieszyk- 1586 r. 23.

8. GasparGulmski-1588r. 24.

9. Franciszek Wening - 1590 r.

10. Kacper Przeździecki - 1592 r. 25.

11. Jakub Wiotecki-1594 r. 26.

12. Grzegorz Dobrucki - lata 1595, 1596, 1598 27.

13. Tomasz Karcz - 1601 r. 28.

14. Bartłomiej Uberowicz - lata 29. 1627, 1630 30.

15. Erazm Sykst - lata 1628, 1631, 31. 1632, 1634

16. Jan Alnpek - lata 1629, 1631, 32. 1632

17. PawełBoim-lata 1633, 1635, 33. 1638, 1641 34.

Jan Lorencowicz - lata 1636, 1637, 1639, 1640, 1642, 1644 Marcin Korzeniowski - 1643 Marcin Anczewski - lata 1645, 1646, 1648, 1649, 1651, 1652, 1656, 1661, 1668, 1672 Marcin Grozwaier - 1647 r. Jakub Doleżyński - lata 1650, 1655, 1660

Andrzej Wachlewicz - 1653 r. Bartłomiej Zimorowic - lata 1654, 1657, 1662, 1669, 1673 Maciej Zaleski - 1658 r. Walerian Alnpek - lata 1659, 1664, 1670

Johann Attelmaier - 1663 r. Samuel Kuszewicz - 1665 r. Grzegorz Krall - 1666 r. Jakub Krauz - lata 1667, 1671 Mateusz Kuczankowicz - lata 1674, 1679

Johann de Rippa Ubaldini - 1675 r.

Benedykt Tomiecki - 1676 r. Marcin Anczewski - 1677 r.

17 — Szemrany.

257

39. Jerzy Mniszech - 1593-1613

40. Stanisław Bonifacy Mniszech

- 1613-1644

41. Andrzej Mniszech - 1644-1648

42. Adam Hieronim Sieniawski

- 1648-1650

43. Jan Mniszech - 1653-1676

44. Jan Cetner - 1676-1679

45. Hieronim Mikołaj Sieniawski

- 1679-1683

46. Adam Mikołaj Sieniawski - 1684-1726

47. Stefan Potocki - 1726-1729

48. Joachim Potocki - 1729-1754

49. Karol Stanisław Radziwiłł Janie Kochanku" -1754-1762

50. Eustachy Potocki - 1762-1767

51. Antoni Potocki - 1767-1769

52. Jan Kicki - 1769-1772

Dotatek 2

—CZ^2g^Z>-----

Wójtowie lwowscy XVI-XVII w.

1. Bartłomiej Gadowski - 1578 r.

2. Johann Wolfowicz - 1579 r.

3. Stanisław Hasz - 1580 r.

4. Simon Alexandrius - 1581 r.

5. Szymon Leopolita - lata 1582, 1584, 1604

6. Albert Pedianus - lata 1585, 1589, 1591, 1593, 1597, 1599, 1603

7. Stanisław Smieszyk - 1586 r.

8. Gaspar Gulmski - 1588 r.

9. Franciszek Wening - 1590 r.

10. Kacper Przeździecki - 1592 r.

11. Jakub Wiotecki - 1594 r.

12. Grzegorz Dobrucki - lata 1595, 1596, 1598

13. Tomasz Karcz - 1601 r.

14. Bartłomiej Uberowicz - lata 1627, 1630

15. Erazm Sykst - lata 1628, 1631, 1632, 1634

16. Jan Alnpek - lata 1629, 1631, 1632

17. Paweł Boim - lata 1633, 1635, 1638, 1641

18. Jan Lorencowicz - lata 1636, 1637, 1639, 1640, 1642, 1644

19. Marcin Korzeniowski - 1643

20. Marcin Anczewski - lata 1645, 1646, 1648, 1649, 1651, 1652, 1656, 1661, 1668, 1672

21. Marcin Grozwaier - 1647 r.

22. Jakub Doleżyński - lata 1650, 1655, 1660

23. Andrzej Wachlewicz - 1653 r.

24. Bartłomiej Zimorowic - lata 1654, 1657, 1662, 1669, 1673

25. Maciej Zaleski - 1658 r.

26. Walerian Alnpek - lata 1659, 1664, 1670

27. Johann Attelmaier - 1663 r.

28. Samuel Kuszewicz - 1665 r.

29. Grzegorz Krall - 1666 r.

30. Jakub Krauz - lata 1667, 1671

31. Mateusz Kuczankowicz - lata 1674, 1679

32. Johann de Rippa Ubaldini - 1675 r.

33. Benedykt Tomiecki - 1676 r.

34. Marcin Anczewski - 1677 r.

17 — Szemrany..

257

Dodatek 3

-----CZ^2g^C^-----

Lwowscy instygatorzy XVI-XVII w.

Miejscy instygatorzy

1. Jakub Pomanowicz - 1650

2. Jan Kostkowski - 1651-1657

3. Stanisław Łabuński - 1659

4. Samuel Leżajski - 1660, 1665-1670

5. Albert Skoczyński - 1661-1664

6. Stanisław Kliszewski - 1672-1675

Grodzcy instygatorzy

1. Stanisław Bżeczka - 1546

2. Marcin Krempski - 1549

3. Jan Wiśniowski - 1553-1555

4. Franciszek Białkowski - 1564-1578

5. Jan Skrzyński - 1591

6. Michał Orzechowicz - 1640

7. Paweł Krajewski - 1641

8. Benedykt tuliszkowski - 1654

9. Jan Sukrowski - 1664

10. Kazimierz Korablowski - 1666-1668

11. Mateusz Szymanowski - 1670-1672

12. Jan Bączkowski - 1672

258

Dodatek 4

—o^g^^c^—

Woźni magistratu lwowskiego XVI-XVIII w.

1. Mateusz Olesko - 1578, 1580

2. Adam Kalinowski - 1583-1586

3. Stanisław Chowiński - 1588-1590

4. Mogilnicki - 1636

5. Stanisław Mańkiewicz - 1649, 1650

6. Szymon Podwysocki - 1676, 1677

7. Grzegorz Kowalski - 1679-1681

8. Piotr Kostochryski - 1682-1684

9. Andrzej Kopniński - 1685-1686

10. Kazimierz Wojciechowski - 1690-1704

11. Albert Jasiński - 1705-1709

Dodatek 5

—c^gg^o—

Gubernatorzy i namiestnicy Galicji 1772-1915

1. Johann Anton von Pergen - 1772-1774

2. Andreas Hadik - 1774

3. Heinrich Auersperg - 1774-1780

4. Józef Brygido - 1780-1794

5. Józef Mailach - 1795

6. Johann Haistruk - 1795-1801

7. Józef Urmeni - 1801-1806

8. Krystian Wurmzer - 1806-1810

9. Johann Peter Goesz - 1810-1815

10. Franz Hauer - 1817-1822

11. Ludwik Patryk Taaffe - 1823-1826

12. August Longin von Lobkovitz - 1827-1832

13. Ferdynand d' Este - 1832-1846

14. Franz Stadion - 1846-1847

15. Wacław Zaleski - 1848-1849

Namiestnicy

16. Agenor Gołuchowski - 1849-1859

17. Karl Mosz - 1859-1861

18. Aleksander Mensdorf - 1862-1864

19. Franz Paumgarten - 1864-1866

20. Agenor Gołuchowski - 1866-1868

21. Ludwik Possinger - 1868-1871

22. Agenor Gołuchowski - 1871-1875

23. Alfred Potocki - 1875-1883

24. Filip Zaleski - 1883-1888

25. Kazimierz Badeni - 1888-1895

26. Eustachy Sanguszko - 1895-1898

27. Leon Pniński - 1898-1903

28. Andrzej Potocki - 1903-1908

29. Michał Bobrzyński - 1908-1913

30. Witold Korytowski - 1913-1915

260

Dodatek 6

—C^Sg^CZ)-----

Lwowscy starostowie grodzcy i szefowie policji 1786-1918

1. Daniel Halama von Gitschin,

dyrektor policji, radca gubernialny - 1786-1796

2. Ignacy Streicher,

dyrektor policji, radca gubernialny - 1796-1808

3. Maurycy Karol Rohrer,

dyrektor policji, radca gubernialny - 1808-1810

4. Franz Brezany,

dyrektor policji, radca gubernialny - 1810-1832

5. Leopold von Sacher-Masoch,

dyrektor policji, radca dwora - 1832-1848

6. Konstanty Lorenzi,

grodzki starosta, radca gubernialny - 1848

7. Fryderyk Tobiaszek,

starosta grodzki, obwodowy komisarz - 1848-1852, dyrektor policji - 1852-1853

8. Joachim Chomiński,

dyrektor policji, radca gubernialny - 1853-1861

9. Antoni Hammer,

dyrektor policji, radca dwora - 1861-1871

10. Franz-Ksawery Smidowicz-Smidki,

dyrektor policji, radca gubernialny - 1872-1876

11. Jan Tustanowski,

dyrektor policji, radca gubernialny - 1876-1880

12. Władysław Kraczkowski,

dyrektor policji, radca nadworny - 1880-1902

13. Wilhelm Schechtel,

dyrektor policji, radca gubernialny - 1902-1910

14. Joseph Reinlender,

dyrektor policji, radca nadworny - 1910-1918

261

Dodatek 7

—c^gg^o—

Komendanci straży wojskowo-policyjnej Lwowa

1787-1918

1. Ignacio Beer von Pfleichten, porucznik - 1787-1803

2. Maksymilian Gabor, kapitan - 1803-1834

3. Ludwik Ungard, kapitan - 1835-1839

4. Jan Wachter, major - 1840-1852

5. Edmund Schwarzer, kapitan - 1853-1854

6. Józef Welzenstein, kapitan - 1854-1863

7. Ludwik Ehbruster, kapitan - 1863-1868

8. Jan Nowak, kapitan - 1868-1880

9. Franz Hampe, major - 1880-1885

10. Franz Robert, kapitan - 1885-1897

11. Witold Dunin-Wąsowicz, podpułkownik - 1897-1916

12. Leopold Nestarowicz, podpułkownik - 1917-1918

—c^^g^c^—

Spis treści

Przedmowa............................. 5

Rzemiosło katów......................... до

Zębate bicze grzeszników..................... 26

W imieniu prawa......................... 34

Dziadek masochizmu....................... 42

Wieża i podziemia........................ 50

Kryminał królewsko-cesarski................... 58

Babski wójt i jego czeladź.................... 70

W szponach hazardu....................... 84

Arakański królewicz........................ 94

Miłość na sprzedaż........................ До2

Królowie ulicy........................... ідо

Hej, nalewajcie pełne czasze................... 120

Rozbójnicy i złodziejaszkowie.................. 130

Instynkt pierwotny......................... 136

Sługa diabła............................ 144

Nadużywając stanowiska służbowego.............. 158

Wojny prywatne.......................... 166

Maestro fałszu........................... 178

Szpiegowskie namiętności.................... 186

Po tamtej stronie lustra...................... 198

Ukarany portret.......................... 212

Honor na ostrzu szpady...................... 222

Szkoła rosyjskich „bombistów".................. 230

Dodatki................................ 237

Złodzieje, dezerterzy, uliczni chuligani, a nawet zabójcy stali się tematem piosenek i opowiadań, legendą lwowskich ulic. Ciekawostką jest to, że lwowianie najczęściej współczuli nie ofiarom, lecz przestępcom, bohaterom karkołomnych przygód nie zawsze zgodnych z prawem. Z historycznej perspektywy przestępstwa w dawnym Lwowie, przed trzema - czterema stuleciami, dziś wydają się śmiesznymi, wręcz zabawnymi przygodami, a dawni rzezimieszkowie - operetkowymi postaciami. Gwoli prawdy należy zaznaczyć, że lwowscy przestępcy na ogól wyróżniali się pogodnym usposobieniem. Ciężkie kryminalne przestępstwa w dawnym Lwowie były wyjątkiem - nie regułą.

„Na pewno nigdzie więcej zabójstwa, grabieże, a nawet bardziej drobne kieszonkowe sprawki nie były owiane tak romantyczną aureolą, jak w tej ospie wanej stolicy batiarów i radców prawnych."

Józef Wittlin

http://ksiegarnia.bellona.pl

9788311103207



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andrij Kozyckyj Stepan Bilostockyj Szemrany światek starego Lwowa
3 kanał ster świateł dysko
Świąteczna
Bosmans Phil Błogosławieństwa starego człowieka
światełka
CZY LICZBY RZĄDZĄ ŚWIATEM
wiersze świateczne, Boże Narodzenie
Świąteczny świat, Dokumenty - różności dla dzieci
Piernik Świąteczny, Przepisy kulinarne
Zaufali Jezusowi-na wizytacje biskupa, szkolne, uroczystości, SCENARIUSZE świateczne i inne
Świąteczny makowiec
MEDYTACJA TRZECH ŚWIATEŁ
POLSKIE TRADYCJE ŚWIĄTECZNE
ustawianie świateł
Kolorowe zyczenia swiateczne
Ilustrowany przewodnik m Lwowa, Lwów [b d ]
Miłośc pod choinkę (Świąteczny romans) 3 Arnette Lamb Królewski posłaniec
17 Montaż świateł postojowych w drzwiach tylnych

więcej podobnych podstron