KM II odx 84


HARRY POTTER

0x01 graphic

Kamień Małżeństw - kontynuacja

Autor: Liberi

Muza/Beta: Akame :*
Beta: Kaczalka :*
Parring: HP/SS
Długość: zobaczymy, nie mniej niż 25 rozdziałów.

UWAGI: Jest to moja własna, autorska wersja zakończenia Kamienia Małżeństw Josephine Darcy. Akcja rozpoczyna się w chwili zakończenia 77 rozdziału jej utworu.

Szczególne podziękowania kieruję do Akame, która jak nikt mnie motywuje i zachęca do boju. Ewentualne zażalenia, że utwór powstaje, proszę kierować do niej.


Spis treści

Rozdział 78. Jego muzyka

Harry naprawdę się starał.

Bardzo chciał tchnąć w te nieruchome cienie odrobinę swojej magii i obudzić je. Sądził, że to możliwe, gdy decydował się pchnąć moc jeszcze dalej i głębiej. Myślał, że to pomoże. Ale nie pomogło. W mugolach nie było niczego, czego mógłby dotknąć.

Nic nie mógł zrobić, a co gorsza najwyraźniej nie potrafił też wrócić do swojego ciała. Czuł się kompletnie zagubiony. Kruki zniknęły i jedyne, co mu pozostało, to srebrne linie i czarne cienie ludzi, którym nie mógł pomóc.

To było dziwne, tak płynąć bez celu.

Przypomniał sobie dzień, kiedy spadł z dachu na Privet Drive. Nie pamiętał, po co tam wszedł, ale wróciły do niego wspomnienia ze szpitalnego łóżka, gdy podali mu środek uspokajający. Po nim wszystko wokół odrobinę się rozmyło i miał poczucie, że otaczający go ludzie stanęli za szklaną szybą. Dokładnie tak samo czuł się teraz, z tą różnicą, że zamiast otoczenia, on sam się rozmywał. To było dość niepokojące wrażenie, choć nie do końca nieprzyjemne.

Dookoła było ciemno, tą specyficzną szarą ciemnością, jaką spotkać można na krótko przed zapadnięciem zmroku, panowała też absolutna cisza, a jednak wcale nie było pusto. Nie mogło być, bo wciąż czuł delikatne pulsowanie energii. Ciekawe, co to jest?, zastanawiał się przez chwilę, zanim nie poczuł na obrzeżach świadomości czegoś zupełnie nowego.

Harry patrzył na nie.

A one patrzyły na niego.

Jak mógł wcześniej ich nie zauważyć? Przecież musiały być tam cały czas.

Przemieszczały się powoli wśród nieruchomych cieni mugoli, czasami leciutko pochylając się ku nim i delikatnie ich dotykając. Z ich ciał wysączały się cieniutkie nitki energii, zmierzając ku czarnym sylwetkom i Harry nagle był całkowicie pewien, że to magia. To musiała być magia, choć była mu kompletnie obca i zupełnie jej nie pojmował. Wpatrywał się intensywnie w szare cienie pochylające się ku czarnym, patrzył na cienkie nici, zaglądał do serc mugoli, a także do dusz ich opiekunów i w przebłysku intuicji pojął, że doskonale wie, kim oni są. Czyż nie okazało się to w końcu najbardziej naturalne i oczywiste? One też go obserwowały - spokojnie i z zainteresowaniem. Niczego nie chciały, niczego nie oferowały.

Zastanowił się, czy mógłby ich jakoś dotknąć, porozumieć się z nimi, jednak nagle nie wydało mu się to już właściwe. Zresztą nie miał też za bardzo siły. Czuł się wyjątkowo zmęczony i rozproszony, jakby miał się za chwilę rozpuścić w srebrnej rzece, której korytem, z coraz większym trudem, przemieszczał swoją moc. Może nie byłoby to takie najgorsze?

Harry zaczął gubić wątki. Obrazy, myśli i wspomnienia plątały mu się tak bardzo, że już sam nie wiedział, na co właściwie patrzy. W jednej chwili siedział na kanapie i widział ogień płonący w kominku, by w następnej pędzić z zawrotną szybkością po srebrnej autostradzie, a jeszcze potem śmiać się i kręcić, kręcić w kółko z rękami uniesionymi w stronę błękitnego nieba, w sadzie pełnym jabłoni. Tyle jabłek! Ich zapach był tak intensywny, taki mdlący i ciężki. Harry osunął się na trawę, ale zanim jej dosięgnął, znów pędził srebrną autostradą. Labirynt, wesołe miasteczko, wrzosowisko, Pokój Życzeń, autostrada, stadion, pokój wspólny, autostrada, Big Ben, Wielka Sala, komórka pod schodami, autostrada…

Tyle miejsc, które widział, tyle innych, które sobie wyobrażał.

Obrazy przesuwały się jeden po drugim, a każdy następny był odrobinę bledszy od poprzedniego. Świat ograniczył swoje kolory do tysiąca odcieni żółci, co przez chwilę wydawało się Harry'emu stylowe i bardzo pociągające.

Umieram? Czy tak właśnie zaczyna się śmierć? W sepii?

Obrazy mieszały się ze sobą coraz bardziej, ich kontury zlewały się powoli i zaczęły ciemnieć. Żółć płowiała i wypłukiwała się, aż została już tylko szarość.

Świadomość Harry'ego błądziła drogami, których nie rozpoznawał. Czuł, jakby jednocześnie zapadał się w najgłębsze czeluście Ziemi i ślizgał po jej powierzchni. Był oderwany od wszystkiego, co znał o wiele za długo, a wspomnienia były zbyt odległe i brakowało im ostrości. Wiedział, że powinien dokądś wrócić, ale nie pamiętał, gdzie to coś jest. Nie pamiętał nawet, jak zacząć szukać.

Wpłynął w okolice, które z jakiegoś powodu wydały mu się znajome. Był tu już kiedyś? Być może, choć nie mógł sobie przypomnieć. Czuł narastający wokół siebie chłód. Obezwładniający strach zakradł się do jego świadomości, gdy wyczuł ciemne kreatury z błyszczącymi oczami. Znał je, znał z pewnością. Ich święcące oczy oznaczały ból, wrzask i śmierć. I strach. Dotykały go zimnymi mackami zła i szeptały słowa, których nie mógł zrozumieć.

Wszędzie wokół szalały płomienie, a do świadomości Harry'ego wdarł się smród zgniłego mięsa. Coś ciepłego i gęstego zaczęło go obmywać z ohydnym chlupotem i choć nie był w stanie dostrzec żadnych kolorów, nagle zdał sobie sprawę, że to po prostu musi być krew. Cała rzeka krwi i morze wrzasków tych wszystkich, którym podrzynano gardła i wyrywano serca. Tłusta sadza opadała na niego z góry, więc dławił się i płakał, choć nie miał przecież żadnych łez do wylania.

- To wszystko jest teraz nasze - mówiły kreatury. - Żaden feniks nie powstanie z tych popiołów. Nasze, nasze, nasze…

Potem odeszły. A on trząsł się i krzyczał, wciąż od nowa czując ich dotyk.

***

Mistrz Eliksirów niemal biegł w stronę gabinetu dyrektora Hogwartu. Jego dłoń była mocno zaciśnięta na szmaragdowym Kamieniu Serca, a rozjaśniona nadzieją twarz nie pasowała do panującej w zamku atmosfery niepokoju. Kiedy znalazł się wreszcie w pobliżu gargulca strzegącego wejścia, bez wahania wypowiedział hasło i już po chwili stał na progu gabinetu Dumbledore'a. Spodziewał się, że dyrektor będzie zajęty, nie zdziwił go więc widok pani Bones siedzącej na krześle przed biurkiem starca.

- Albusie, muszę z tobą natychmiast porozmawiać. - Snape nie próbował nawet ukryć swojego podniecenia. Ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że sprawa, z którą przyszedł, nie może czekać.

Dyrektor, mocno zaniepokojony, wstał ze swojego miejsca.

- Czy z Harrym…? - zawiesił głos, bojąc się dokończyć pytanie.

- Bez zmian, ale w tej właśnie sprawie przyszedłem i jeśli moglibyśmy…

Pani minister najwyraźniej uznała, że jej spotkanie z dyrektorem Hogwartu dobiegło końca, bo podniosła się ze swojego krzesła i zmęczonym krokiem skierowała w stronę kominka. Na odchodne odwróciła się jeszcze do starego czarodzieja.

- Będę cię informować na bieżąco - powiedziała, po czym wrzuciła do ognia garść proszku i zniknęła w płomieniach.

Dumbledore spojrzał uważnie na Mistrza Eliksirów i bez słowa wskazał mu miejsce zwolnione przed chwilą przez panią Bones. W jego oczach nie było tym razem żadnych iskierek, jednak ciągle tliły się ciepło i nadzieja. Snape wyraźnie widział tę ostatnią, bo była odbiciem jego własnych uczuć.

- Mów, Severusie.

- Myślę, że wiem, jak sprowadzić Harry'ego z powrotem - powiedział z namysłem młodszy mężczyzna, po czym rozwarł dłoń i pokazał Albusowi ukryty w niej Kamień Serca.

- Nie jestem pewien, czy rozumiem, co próbujesz mi powiedzieć. - Starzec spoglądał na Snape'a niepewnie. - Czy masz drugi Kamień?

- Tak - odpowiedział Severus.

- To bardzo niebezpieczne. - Albus zmarszczył brwi.

- Wiem o tym. Ale to bez znaczenia.

Dumbledore przez chwilę rozważał w milczeniu wszelkie implikacje, wreszcie kiwnął głową.

- Dobrze. Idź po Kamień. Spotkamy się za chwilę w skrzydle szpitalnym.

Snape poderwał się z krzesła i stanowczym krokiem podszedł do kominka.

***

Syriusz Black siedział po lewej stronie łóżka, ściskając Harry'ego delikatnie za ramię, tuż ponad czerwoną rękawicą filtrującą. Snape dopiero co opuścił pomieszczenie, kiedy więc drzwi do sali otworzyły się, czarodziej wiedział, że ktoś inny przyszedł odwiedzić jego chrześniaka. Odwrócił głowę i ujrzał zmęczoną twarz Hermiony.

- Gdzie Ron? - zapytał. Dziwne było widzieć pannę Granger bez nieodstępującego jej na krok rudzielca.

- Profesor McGonagall kazała mu się położyć, inaczej za chwilę byłby kompletnie bezużyteczny. Pracuje w parze z Deanem, przenoszą świstoklikami rodziny mugolaków. - Dziewczyna opadła na krzesło po drugiej stronie łóżka Pottera.

- Ilu już przetransportowaliście?

- Zbyt mało, jeśli mamy zdążyć. - Hermiona potarła w zamyśleniu czoło i oczy, po czym zaczęła uciskać nasadę nosa. - Zastanawiam się nad wykorzystaniem skrzatów domowych. Ich magia jest zupełnie inna niż nasza, bardziej intuicyjna. Myślę, że z ich pomocą wszystko poszłoby dużo szybciej.

Syriusz otworzył szeroko oczy i lekko się uśmiechnął. Nie mógł przegapić takiej okazji, to było po prostu zbyt zabawne.

- Hermiono! Skrzaty domowe i wykorzystać w jednym, wypowiedzianym przez ciebie zdaniu?

Młoda czarownica spojrzała na niego krzywo, ale po chwili uśmiechnęła się leciutko i wzruszyła ramionami.

- Pani Pomfrey powiedziała, że jego krew jest zanieczyszczona. - Hermiona obrzuciła Harry'ego smutnym spojrzeniem.

- Podobno ma koszmary. - Syriusz westchnął, jednak zaraz ożywił się i dodał: - Snape chyba coś wymyślił. Pognał do dyrektora, jakby go goniło stado hipogryfów. Chce użyć Kamienia Serca Harry'ego, żeby go przywołać.

- Kamienia Serca? - Hermiona pokręciła głową z niedowierzaniem. - Dlaczego akurat Kamienia Serca? To raczej niemożliwe, one nie mają żadnej mocy. Noszą w sobie jedynie magiczną sygnaturę czarodzieja.

- Zgadza się, panno Granger i dokładnie tę ich cechę zamierzamy wykorzystać. - Od drzwi dobiegł obojga spokojny głos Dumbledore'a. - Profesor Snape za chwilę do nas dołączy i będziemy mogli zacząć. Poppy - zwrócił się dyrektor do towarzyszącej mu pielęgniarki - sprawdź, proszę, w jakim stanie jest Harry. To, co zaraz zrobimy, będzie dla niego bardzo stresujące, chciałbym mieć pewność, że fizycznie to wytrzyma.

Pani Pomfrey przeprosiła siedzących przy łóżku i zaczęła szczegółowe skanowanie. W tym czasie Syriusz i Hermiona podeszli do Dumbledore'a, który objął ich delikatnie za ramiona. Stary czarodziej wyglądał, jakby ktoś wlał w niego potężną dawkę eliksiru wzmacniającego. Plecy miał proste, a ruchy zdecydowane. Wpatrywał się uważnie w Harry'ego.

- Dyrektorze, Snape wypadł stąd jak po ogień. O co dokładnie chodzi? - zapytał Black.

- Mamy chwilę, zanim Poppy skończy, więc szybko wam to wyjaśnię, zwłaszcza że będę potrzebować waszej pomocy. I dyskrecji. - Dyrektor spojrzał na oboje znaczącym wzrokiem, na co kiwnęli głowami i zaczęli przysłuchiwać się uważnie. - Magomedycy uważają, że Harry odłączył swój umysł od rdzenia magicznego, albo przynajmniej od jego części. Gdzieś musi jednak istnieć połączenie, bo inaczej to, co dzieje się w jego umyśle, nie miałoby wpływu na ciało. A ma, gdyż, jak wiecie, pod wpływem tego, czego doświadcza, systematycznie wzrasta mu poziom adrenaliny i toksyn. Mógłby wrócić, gdyby wiedział, gdzie się kierować.

- Nie rozumiem. Dlaczego nie wie, gdzie się kierować? Jeśli zakładacie, że jakieś połączenie jednak istnieje, rdzeń powinien go przyciągać. - Na twarzy Hermiony zagościła głęboka frustracja.

- To nie takie proste. - Dyrektor pokręcił głową. - Kiedy świadomość czarodzieja wędruje poza jego ciałem, jak na przykład w czasie świadomego śnienia, wtedy jego magiczna sygnatura oznacza wszystkie ścieżki, które przebyła. To ma być mechanizm bezpieczeństwa, taka nić Ariadny. - Widząc zagubiony wzrok Syriusza, Dumbledore dodał: - To mugolska opowieść, panna Granger na pewno rozumie, co mam na myśli. - Hermiona kiwnęła głową, więc dyrektor kontynuował: - Czasami, gdy świadomość czarodzieja zbyt długo pozostaje poza jego ciałem, lub gdy wraz z nią wypchnięte zostanie za wiele mocy, wówczas magiczna sygnatura zaczyna się rozprzestrzeniać w sposób niekontrolowany, tak jakby rozmywała się po ścieżkach, którymi powinna być prowadzona. Powstaje zbyt wiele możliwych dróg, znikają kierunkowskazy. Ponadto rdzeń Harry'ego jest niemal całkowicie pozbawiony mocy, nie stanowi więc dla niego żadnego punktu odniesienia. Nie pulsuje, wobec czego jest niewidzialny. Przypuszczamy, że Harry nie potrafi umiejscowić własnego rdzenia w przestrzeni.

Starzec spojrzał badawczym wzrokiem w twarze słuchających go osób, aby upewnić się, że to, co mówi, jest dla nich zrozumiałe. Ich zszokowane miny wyraźnie mu pokazały, że doskonale pojęli powagę sytuacji.

- W jaki sposób pomoże tu Kamień Serca? - zapytał Syriusz cicho. Jego niespokojne oczy przeskakiwały wciąż od Albusa do Harry'ego, jakby miały nadzieję ujrzeć oznakę życia w uśpionej twarzy chrześniaka.

- Sam Kamień nie pomoże, ale więź pomiędzy Harrym a Severusem na pewno - powiedział spokojnie Dumbledore.

Hermiona spojrzała na dyrektora. Na jej twarz wypełzł delikatny rumieniec, gdy dziewczyna uświadomiła sobie, co profesor mógł mieć na myśli. Zaczęła szybko kalkulować i przypominać sobie wszystkie choć odrobinę dwuznaczne rozmowy, jakie odbyła ostatnio z przyjacielem. Czy Harry zwierzyłby się jej, gdyby do czegoś doszło pomiędzy nim a profesorem Snape'em? To chyba niemożliwe, żeby tamte plotki… Snape nigdy by… A może Harry…

- Doprawdy, panno Granger, zastanawia mnie pani zawstydzenie. - Kpiący głos Snape'a powstrzymał rozszalały pęd myśli Gryfonki. - Proszę podejść do problemu w sposób bardziej… naukowy.

Na twarzy wchodzącego właśnie do sali Mistrza Eliksirów widniał lekki uśmieszek, więc Hermiona pozbierała się całą siłą woli, odsuwając na bok spekulacje i skupiając się na tym, co miało za chwilę nastąpić.

- Severusie, czy przyniosłeś swój Kamień? - spytał Dumbledore.

- Oczywiście. - Snape pokazał ukryty dotąd w dłoni fioletowy kamień. - Nie jest nawet w połowie tak niezwykły, jak Kamień Harry'ego, ale do tego, co chcemy zrobić, wystarczy.

Mężczyzna nie mylił się, jego Kamień Serca nie był szczególnie udany. Przeciętny, niezbyt foremny ametyst, do tego z niewielkim pęknięciem w środku.

- Świetnie, ale co właściwie chcecie zrobić? - zapytał lekko już zniecierpliwiony Black.

- Mam zamiar wyciągnąć do Harry'ego rękę. - Severus uśmiechnął się lekko i ruszył w kierunku łóżka, przy którym pani Pomfrey kończyła właśnie badanie.

Syriusz przewrócił oczami. Poeta, słowo daję!, pomyślał rozbawiony. Pod wpływem nastroju Snape'a w dziwny sposób nabrał otuchy i chciał jak najdłużej pozostać w tym stanie. Podszedł do posłania młodzieńca i w milczeniu obserwował jego męża, który teraz z czułością gładził dłoń nieprzytomnego chłopaka. W tym czasie dyrektor kończył cichą naradę z panią Pomfrey i właśnie kierował się w stronę Mistrza Eliksirów.

- Panno Granger - zwrócił się do Gryfonki z łagodnym uśmiechem. - Pozwoli pani do nas. - Gestem wskazał jej miejsce przy boku Blacka.

Dziewczyna podeszła do Syriusza z oczami błyszczącymi podekscytowaniem i nienasyconą ciekawością. Gdy pani Pomfrey stanęła w nogach łóżka, Dumbledore ruchem dłoni zablokował drzwi do szpitalnej salki i zwrócił się do obecnych.

- Oto co zrobimy: ponieważ nie dysponujemy więzią pomiędzy rdzeniami Harry'ego i Severusa - Hermiona rzuciła okiem na Snape'a, Syriusz zaś sapnął z poczucia winy, które znów dało o sobie znać - utworzymy więź magiczną pomiędzy ich Kamieniami Serc. Więź będzie tymczasowa i zdejmiemy ją po zakończeniu procesu. Związane sygnatury wyślemy zaklęciem łączącym do rdzenia Severusa, skąd zaklęciem daru skierujemy moc do rdzenia Harry'ego. To powinno zapalić dla chłopca wystarczająco mocną latarnię.

- Dyrektorze, to jest… - Syriusz przerwał swoją zszokowaną wypowiedź pod wpływem karcącego spojrzenia starego czarodzieja.

- Nie mamy wyboru - powiedział Dumbledore stanowczo. - Severus zdaje sobie sprawę z zagrożenia.

Snape skinął głową. Oczywiście, że tak. Doskonale wiedział, jakie mogą być ewentualne konsekwencje. Mógł zupełnie stracić swoją moc, jego rdzeń magiczny stałby się jałowy, a on sam skończyłby jako charłak. Mógł też umrzeć, zwłaszcza że po ostatnim wystąpieniu Voldemorta pozostało mu naprawdę niewiele mocy. Ale to się niczym nie różniło od wysysania mu jej przez Czarnego Pana, za to dla Harry'ego przynajmniej mógł poświęcić się z własnej woli. Zrobiłby wszystko, żeby odzyskać swojego męża. Jeśli mu się nie uda, to jaka różnica, czy przeżyje? Takie myśli towarzyszyły mu w drodze do gabinetu Dumbledore'a i potem do sypialni w lochach, gdzie dawno temu ukrył swój bezużyteczny Kamień Serca. W końcu na coś się przyda. Severus po raz pierwszy spojrzał na swój młodzieńczy wytwór z odrobiną sympatii. A teraz siedział tutaj, przy łóżku Harry'ego i nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie go użyje.

Hermiona patrzyła na starszych magów z niedowierzaniem. Oni naprawdę zamierzają to zrobić. Snape faktycznie chce z własnej woli doprowadzić się do całkowitego magicznego wyczerpania. I chce to zrobić dla Harry'ego. A Dumbledore i Syriusz mu na to pozwolą. Dziewczyna zerknęła na panią Pomfrey, zastanawiając się, czy pielęgniarka zgłosi jakieś zastrzeżenia, jednak starsza czarownica nawet nie drgnęła. Panna Granger spojrzała na siedzącego po drugiej stronie łóżka profesora Snape'a i zrozumiała, że absolutnie nic, co mogłaby powiedzieć lub zrobić, nie zmieni jego postanowienia. Dziewczyna przeniosła wzrok na swojego przyjaciela, na jego bladą twarz, zamknięte oczy, na opuchniętą bliznę i w jednej chwili podjęła decyzję. Jeśli mąż Harry'ego zamierza się dla niego poświęcić, to kimże ona jest, aby próbować temu zapobiec? Szanse powodzenia są duże, większe niż mieli jeszcze godzinę temu. Do dzieła więc!

- Jak to zrobimy? - Zapytała neutralnym tonem, za co otrzymała aprobujące spojrzenia od dyrektora i Snape'a.

- Pani, panno Granger, wylewituje oba Kamienie w taki sposób, aby wisiały około trzydziestu centymetrów nad sercem Harry'ego - poinstruował Dumbledore. - Ty, Syriuszu, utworzysz więź, a ja dokonam połączenia więzi z rdzeniem Severusa. Ostatni krok będzie należał do ciebie, drogi chłopcze - zwrócił się starzec do Mistrza Eliksirów. - Poświęcenie musi być absolutnie dobrowolne, nikt nie może wykonać zaklęcia za ciebie.

Snape skinął głową na znak, że rozumie.

- Jestem gotowy - powiedział.

***

- Wingardium Leviosa - wyszeptała Hermiona i dwa Kamienie Serca uniosły się nad klatkę piersiową Harry'ego. Wisiały teraz i łagodnie się obracały, a ich kolory stanowiły dziwaczną mieszankę, która kojarzyła się dziewczynie zupełnie niedorzecznie i na pewno kompletnie niestosownie. Odegnała sprzed oczu duszy bzdurne wyobrażenia i skupiła na pracy, którą miała do wykonania. To nie powinno być nic szczególnie trudnego, musiała w końcu jedynie utrzymywać te dwa kamyki w powietrzu wystarczająco długo, aby Harry zdążył wrócić do swojego ciała. To było takie ekscytujące! Nie mogła uwierzyć, że miała tyle szczęścia, żeby pojawić się tu w odpowiedniej chwili i móc w tym uczestniczyć. Nie przypuszczała nawet, że czarodzieje mogą wymieniać ze sobą moc. Nie do wiary! Och, Merlin z pewnością miał do niej słabość!

- Nodo Colliga! - Syriusz nakreślił swoją różdżką dość złożony węzeł i Kamienie Serca połączone zostały przez dziesiątki cieniutkich, srebrzystych nici, które z bliska wyglądały jak najdelikatniejsze łańcuszki. Więzi otoczyły oba Kamienie jaśniejącą łagodnie sferą. Klejnoty zaczęły jarzyć się własnym światłem, a wokół nich dało się wyczuć niezwykłe napięcie.

Patrzący na nie z bardzo bliska Severus zastanawiał się, czy właśnie tak łączyłaby się ich magia? Czuł niezwykle silną sygnaturę swojego męża i teraz, kiedy była połączona z jego własną, odbierał od Kamieni fale intensywnego ciepła. Miał wrażenie, jakby wrócił do domu. To było takie oczywiste i dobre.

- Coniunge! - powiedział z mocą Albus Dumbledore i Mistrz Eliksirów poczuł uderzenie zupełnie nieoczekiwanych emocji. Nie wiedział wcześniej, czego się spodziewać, ale na pewno nie oczekiwał tego. Zalała go fala ogromnej radości i zaufania. Miał wrażenie, jakby sama istota Harry'ego owinęła się wokół jego ślizgońskiego serca i wprost do niego wsączała miłość, dobroć, poczucie sprawiedliwości i uczciwość. Wniknęła w niego czysta kwintesencja gryfońskiej duszy i to było więcej, niż Severus mógł znieść. Czuł straszny, słodki ból i bał się, że za chwilę umrze. Ale jednocześnie był przekonany, że oddałby wszystko, aby nigdy już nie utracić tego połączenia.

Uniósł różdżkę, dotknął nią miejsca tuż nad sercem Harry'ego i wyszeptał:

- Instruo Potentia.

Poczuł, jak magia odpływa z niego równym, nieprzerwanym strumieniem. Nie mógł już tego zarejestrować, ale pozostali wyraźnie czuli, jak pod skórą Pottera narasta moc. Czekali.

***

Harry krzyczał z całych sił, a obezwładniający strach zaciskał się dookoła niego coraz mocniej. Czuł wyraźnie lodowate macki, ale nie mógł ich dostrzec. Roztapiał się powoli i wydawało mu się, że zaraz rozpadnie się w nicość. Najgorsza ze wszystkiego była cisza, pochłaniająca odgłosy jak gąbka - nawet jego krzyk nie mógł się z niej wydostać.

Ciągle krzyczał, gdy nagle wydało mu się, że cisza zaczyna nasiąkać jakimś dźwiękiem. Przestała być jednolita i Gryfon miał wrażenie, że dociera do niego szum. Szum? Nie, to raczej delikatne cykanie. Coś jakby metronom. Cyk, cyk, cyk, cyk… Chłopak umilkł i wsłuchał się w ten kojący odgłos. Tak, cykanie i jednak szum. I delikatne dzwonki.

Muzyka.

Znał tę muzykę. Ufał jej. Im dłużej jej słuchał, im szczelniej go otulała, tym bezpieczniej się czuł. Zimne macki zniknęły, strach powoli ustępował. Znów dostrzegał wyraźnie szare i czarne cienie. Muzyka przyzywała go, zachęcała, żeby zwrócił się ku temu, co znajome, obiecywała odpoczynek i ukojenie. Tam była siła, rozum i spokój, a także żar i pochłaniająca wszystko żądza. Odwrócił się i podążył za kuszącym, pulsującym dźwiękiem, który stopniowo stawał się coraz głośniejszy. Im bliżej był jego źródła, tym lepiej rozumiał, czym są szare cienie i wyraźniej słyszał kraczące głosy nad sobą. W drodze powrotnej jego zagubiona i rozproszona moc wracała do niego małymi odpryskami, tak jakby zlewała się z powrotem w jedną plastyczną całość, gotową, aby mu służyć.

Wyraźnie czuł, że zbliża się do celu. Muzyka stała się ogłuszająca, słyszał w jej tonach niemal wyłącznie kocioł, uderzający miarowo - bum bum, bum bum, bum bum… Przed nim coś jaśniało oślepiającym blaskiem. Ten blask był samym ciepłem i zaufaniem i Harry miał wrażenie, że światło przyciąga go do siebie, jakby był do niego przytwierdzony niewidzialnymi nićmi.

Jeszcze raz obejrzał się na cieniste postaci i już wiedział, czego będzie musiał dokonać. Ruszył zrobić ostatni krok w stronę światła, a kruki znów szeptały mu tajemnice.

Poczuł szarpnięcie i otworzył oczy.

***

- Finite! - krzyknął Albus Dumbledore i złapał w ramiona Snape'a, który kompletnie wyczerpany opadał właśnie wprost na pierś Harry'ego. Z drugiej strony Mistrza Eliksirów zmaterializowała się pani Pomfrey z fiolką eliksiru wzmacniającego i już wlewała miksturę do gardła osłabionego mężczyzny.

Syriusz, niewiele myśląc, przetransmutował dla Ślizgona łóżko ze stojącego w pobliżu stolika. Kiedy Severus spoczął już na zaimprowizowanym posłaniu, a pielęgniarka rozpoczęła szczegółowe skanowanie jego ciała, uwaga wszystkich skupiła się na ponownie otwartych zielonych oczach.

- Severus? - szepnął słabym głosem Harry.

- Nic mu nie będzie, nie jest gorzej niż bezpośrednio po ataku Sam-Wiesz-Kogo - odpowiedziała surowo pani Pomfrey, nie przerywając skanowania. - Najpóźniej za godzinę obaj powinniście przenieść się do swoich komnat i zwolnić miejsce dla bardziej potrzebujących.

Nikt z obecnych nie dał się nabrać na jej gderliwy ton. W oczach kobiety wyraźnie było widać ulgę, kiedy od łóżka Snape'a kierowała się w stronę Pottera, aby i jego poddać szczegółowemu badaniu.

- Jak? - zadał kolejne pytanie Gryfon.

- Przy pomocy waszych Kamieni Serca, Harry. Szczegóły techniczne wyjaśni ci pewnie z przyjemnością panna Granger. - Dyrektor mrugnął psotnie do dziewczyny, a ona w odpowiedzi pokiwała głową z entuzjazmem.

Syriusz niemal zawisł nad łóżkiem Harry'ego. Nie mógł go dotykać w trakcie badania, ale i tak chciał być jak najbliżej chrześniaka, aby się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Obok stała kompletnie wykończona Hermiona, która wyglądała, jakby ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że jednak im się udało. Dyrektor przyglądał się całej scenie z łagodnym uśmiechem na twarzy i powolnymi ruchami gładził swoją brodę, czekając, aż pani Pomfrey wygłosi swoją opinię o stanie zdrowia Gryfona.

- Wygląda na to, że wszystko w porządku. Rdzeń magiczny w normie, sygnatura na miejscu, poziom toksyn obniżył się. Fale mózgowe pracują bez zarzutu. Dobra robota, Severusie - mruknęła pielęgniarka, zerkając na łóżko obok.

- Co z nim? - zapytał Syriusz, patrząc na Ślizgona.

- Śpi. Na razie to dla niego najlepsze. Co trzy godziny będzie brał miksturę wzmacniającą, która powinna do wieczora postawić go na nogi.

- Świetnie. - Dumbledore z uśmiechem przeniósł wzrok na Pottera. - Nawet nie masz pojęcia, drogi chłopcze, jak bardzo się cieszę, że do nas wróciłeś. Teraz życzyłbym sobie, żebyście obaj z Severusem odpoczęli. Obiecaj mi, że nie będę musiał osobiście pilnować waszej rekonwalescencji. Spotkamy się wieczorem i wtedy wszystko ci opowiem.

Harry uśmiechnął się słabo i przytaknął.

- Panie profesorze, mam do pana prośbę. - Gryfon szeptał, więc dyrektor nachylił się nad nim, żeby lepiej słyszeć. Następne słowa młodzieńca sprawiły, że Albus szeroko otworzył oczy. - Muszę pilnie spotkać się z Lordem Aventine'em. Czy mógłby go pan odszukać i dyskretnie sprowadzić do zamku?

Starzec przez chwilę rozważał coś w duchu, po czym ostrożnie przytaknął i mruknął coś, co brzmiało jak „Nie wcześniej niż po zmroku”, na co Potter zgodził się lekkim ruchem głowy.

Dyrektor wyprostował się. Musiał wyjaśnić jeszcze tylko jedną rzecz. Postanowił nie zwlekać ani nie owijać niczego w bawełnę, zakładając, że wśród nich nie ma nikogo, kto nie rozumiał wszystkich implikacji wydarzeń, które przed chwilą miały miejsce.

- Zanim wyjdę, chciałbym was prosić o dyskrecję w sprawie sposobu przywołania Harry'ego. - Starzec z namysłem podrapał się po nosie. - Proponuję, żeby oficjalna wersja brzmiała, iż Severus dokonał tego, opierając się o istniejącą pomiędzy nim a Harrym więź. - Dumbledore spojrzał na zaskoczonego Pottera i zwrócił się bezpośrednio do niego. - Myślę, że to odrobinę powściągnie zapędy osób chętnych do starania się o twoją rękę, Harry. Twoja cena na rynku matrymonialnym od wczoraj jeszcze wzrosła, o ile to w ogóle możliwe. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż to w tej chwili najlepsza ochrona dla Severusa?

Młodzieniec spojrzał przelotnie na Syriusza, po czym z determinacją skinął głową, dając dyrektorowi jasno do zrozumienia, że zrobi co w jego mocy, aby chronić męża. Albus delikatnie ścisnął ramię chłopca.

- Dobrze, zatem tej wersji będziemy się trzymać. Jest dziewiąta rano, jestem pewien, że najpóźniej o jedenastej cały świat będzie wiedział, że Harry Potter się obudził i rozpęta się tu prawdziwe piekło. Do tego czasu dobrze by było, gdybyście z Severusem byli już w lochach. - Spojrzał na Gryfona łagodnie. - Nałożę na wasze komnaty odpowiednie zaklęcia blokujące, żebyście mogli odpoczywać w spokoju. Wasz kominek będzie miał połączenie z moim gabinetem. - Dumbledore ponownie leciutko uścisnął ramię chłopaka. - A teraz już śpij.

Kiedy Harry przytaknął na zgodę, dyrektor uśmiechnął się do wszystkich, zdjął zaklęcie z drzwi i wyszedł.

Pani Pomfrey zakończyła wreszcie badanie Pottera i szybkim ruchem usunęła z jego dłoni niepotrzebną już rękawicę. Następnie, uśmiechnąwszy się do niego na pożegnanie, zwróciła się ku wyjściu i podążyła śladem Dumbledore'a.

Black z ulgą opadł na krzesło, na którym siedział, zanim to wszystko się zaczęło. Wyglądał, jakby planował pozostać na nim przez dłuższy czas. Delikatnie ujął dłoń chrześniaka i spojrzał na niego z namysłem. Widział wyraźnie, że młodzieniec jest na granicy wyczerpania.

Harry przekręcił głowę na poduszce i spojrzał zamyślonym wzrokiem na swojego męża. Nagle wyciągnął dłoń i dotknął nią delikatnie ramienia leżącego obok Severusa.

- Znów ją słyszałem, wiesz? - powiedział cicho, nie wiadomo, czy do śpiącego mężczyzny, czy do kogoś innego.

- Co słyszałeś, Harry? - zapytał Łapa, odrobinę zaniepokojony.

- Muzykę jego serca, Syriuszu - odpowiedział z westchnieniem Gryfon, po czym przymknął powieki i niemal natychmiast zapadł w sen.

Rozdział 79. Wszystko zawsze jakoś się układa

Petunia Dursley była przerażona.

Wyglądało na to, że świat, o którym planowała nigdy nie myśleć, w końcu ją dopadł. Była tutaj, w tym ogromnym zamku, wśród setek obcych ludzi, robiących rzeczy, których widok doprowadzał ją do utraty zdrowych zmysłów. Była tutaj i wszystko wskazywało na to, że nie ma gdzie uciec. Nikt jej nie pomoże, w każdym razie nikt normalny. Nie może wrócić do domu, a nawet gdyby mogła, to nie wiedziałaby jak się tam dostać. Była bezradna. Uczucie było okropne i kiedy Petunia je sobie uświadomiła, spłynęło prosto do jej żołądka, zaciskając się na nim jak obręcz.

Wcześniej czuła wściekłość i to było dobre. Mogła krzyczeć na tych wszystkich ludzi dokoła, ukarać ich jakoś za to, co ją spotkało. Wściekłość była znajoma i kobieta świetnie wiedziała jak się z nią obchodzić. Umiała powolutku wypuszczać z siebie kolejne porcje złych emocji i robiła to bardzo ostrożnie, w taki sposób, żeby zbyt gwałtowny, niekontrolowany wybuch nie zniszczył doszczętnie jej świata. Wściekłość pozwalała jej odsuwać od siebie strach i sprawiała, że odzyskiwała choć odrobinę odwagi i mogła w miarę jasno myśleć. Wściekłość ratowała Petunię - zawsze tak było. Aż do dzisiaj. Dzisiaj wściekłość odeszła, a pani Dursley została sama z poczuciem bezradności, z którym nie wiedziała, co począć.

Wrócił strach i zaczął ją kąsać raz za razem, a każdemu ukąszeniu towarzyszyła jedna bolesna myśl. Co stało się jej chłopcom? A co, jeśli to jest jakaś śmiertelna choroba? Czy tutaj będą umieli im pomóc? Tylko na tym potrafiła się skupić, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ścianę naprzeciwko.

Nieproszone i niechciane wspomnienia atakowały ją, rozszarpując na kawałki resztki jej odwagi. Wspominała chwile, w których była najszczęśliwsza ze swoim mężem. Tamten taniec, gdy przy dźwiękach Unforgettable czuła się jak Scarlett O'Hara, a potem moment, w którym Vernon po raz pierwszy przytulał ich syna, taki niepewny jeszcze w swoim ojcostwie. Chwile, w których trzymał ją delikatnie za rękę, po raz piąty oglądając z nią Bezsenność w Seattle, choć przecież nie cierpiał komedii romantycznych. Miał tyle cierpliwości do jej małych dziwactw. Czy jeszcze kiedyś będzie mógł spojrzeć na nią w ten szczególny sposób, że od razu będzie wiedziała, jak ważna jest dla niego? Czy nigdy już…

Każde możliwe nigdy atakowało jej serce, podczas gdy ona siedziała zdrętwiała na łóżku, które jej przydzielili. Czuła, że zmarzły jej stopy i dłonie, objęła się więc ramionami w poszukiwaniu choć odrobimy ciepła i namiastki poczucia bezpieczeństwa. Wszystko na nic. Nie było ciepła, nie było bezpieczeństwa.

Był tylko strach.

Nagle, na fali nowej porcji lęku, na powierzchnię jej umysłu wypłynęło pytanie, które dotąd dość skutecznie udawało jej się odsuwać. Kim ja jestem? Czy jestem jak… oni? Przez chwilę miała ochotę nazwać ich dziwolągami, ale teraz sama już nie wiedziała, czy ma do tego prawo. Zastanawiała się, czy gdyby wiedziała wcześniej, że jest w niej… to coś, czy to by jakoś zmieniło jej życie?

Pytania kłębiły się w jej udręczonej głowie, a na żadne z nich nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Co teraz będzie? Jak ma to wyjaśnić swojemu mężowi? Czy to zniszczy ich małżeństwo? Od zawsze tego właśnie bała się najbardziej - że magia zniszczy jej związek z Vernonem. Nie przypuszczała jednak, że miałaby to być magia w niej samej.

Czuła się taka samotna.

Nagle zrozumiała, że już dłużej nie zniesie własnych myśli. Poderwała się z łóżka i, zdecydowana odnaleźć skrzydło szpitalne, skierowała się w stronę wyjścia. W tej samej chwili drzwi do dormitorium otworzyły się i stanęła w nich rudowłosa kobieta.

***

Zaklęcie Voldemorta uderzyło w Molly, gdy siedziała przy kuchennym stole w Norze. Właśnie skończyli z Arturem kolację i odpoczywali, ciesząc się swoim towarzystwem bez asysty dzieci. Doceniali rzadkie chwile tylko we dwoje, tym bardziej, że już za cztery miesiące będą one jedynie miłym wspomnieniem. Oboje cieszyli się z nowego potomka, jednak te wszystkie ograniczenia, jakie już wkrótce staną się ich codziennością... Cóż, jeśli miała być szczera sama ze sobą, to być może cieszyła się z dziecka trochę bardziej niż Artur.

Kiedy kontemplowała tę oczywistą prawdę, poczuła, że zaklęcie przepływa przez nią jak fala wody. Zaczęła osuwać się na blat stołu, podczas gdy jej umysł błyskawicznie zapadał się w ciemność. Świadomość zgasła jak ucięta nożem. Gdyby mogła się bać, byłaby przerażona. Ale nie mogła, bo już nie było w niej niczego, co mogłoby odczuwać strach. Ogarnęły ją cisza i pustka.

- Molly Weasley! Obudź się!

W ciemności stał Harry Potter i wyciągał do niej dłoń. Potężny impuls uderzył w nią i rozżarzył płomyczek, który szybko zaczął rozpalać jej duszę. Światło powróciło nagłym rozbłyskiem i Molly otworzyła oczy.

Tuż przy swojej twarzy zobaczyła talerz z resztkami jedzenia. Coś mokrego dotykało jej włosów, poderwała więc głowę i zobaczyła, że upadając przewróciła szklankę z wodą. Po drugiej stronie stołu Artur kiwał się na krześle, jakby dochodził do siebie po silnym ciosie.

- Co to było, na Merlina!? - Artur wyraźnie był w szoku. Oparł dłonie na blacie i próbował wstać, ale ciało nie chciało go słuchać.

Patrzyli na siebie w milczeniu przez całą szerokość stołu i w jednej chwili oboje zdali sobie sprawę z oczywistej odpowiedzi.

- Sam-Wiesz-Kto! - krzyknęła Molly i złapała swoją różdżkę.

Artur zrobił to samo i poderwał się z krzesła, zmierzając ku oknu. Tym razem jego ciało posłuchało go bez protestu. Pani Weasley zaczęła szybko rozglądać się po pomieszczeniu, jakby śmierciożercy mieli wyskoczyć z kuchennych szafek.

- Chodź - powiedział do żony pan Weasley, zmierzając w kierunku drzwi. Najwyraźniej nie dostrzegł za oknem niczego niepokojącego i teraz chciał sprawdzić, czy zagrożenie nie kryje się wewnątrz domu.

Czarownica podniosła się z krzesła i powoli ruszyła za nim, cały czas trzymając w pogotowiu różdżkę. Na palcach wyszli z kuchni i podążyli schodami w górę, aby sprawdzić wszystkie pomieszczenia. Do Molly z opóźnieniem dotarła absurdalność sytuacji, w której się znajdowali. Oto skradali się po własnym domu, szukając śmierciożerców pod łóżkami swoich dzieci. Gdyby nie była tak przerażona, z pewnością roześmiałaby się naprawdę bardzo głośno.

Kiedy upewnili się, że sypialnie są puste, wrócili do salonu i opadli na kanapę. Adrenalina odpływała z nich powoli, a na jej miejsce zaczęło wkradać się wyczerpanie. Patrzyli na siebie w milczeniu. Artur tarł czoło, jakby ten gest ułatwiał mu myślenie. Nagle podniósł się z kanapy i podszedł do kominka. Z puszki stojącej na gzymsie wyjął trochę proszku i sypnął nim w płomienie.

- Percy Weasley, Ministerstwo Magii! - zawołał.

Molly wpatrywała się w ogień i czekała, czy syn odpowie na wezwanie. Każda sekunda oczekiwania potęgowała jej niepokój. Wreszcie w kominku zaszumiało i z płomieni wychynęła głowa Percy'ego.

- Tato? Jeśli to nic pilnego, to przepraszam, ale dzieje się tu coś, czego nie rozumiemy i naprawdę nie mam teraz czasu…

Z oczu pani Weasley wystrzeliły błyskawice. Poderwała się z kanapy, rześka jakby dopiero wstała po krzepiącej drzemce i wrzasnęła:

- Percivalu Weasley! Wypraszam sobie takie słowa! Czy kiedykolwiek twój ojciec albo ja fatygowaliśmy cię w pracy bez powodu?

Percy wyraźnie zadrżał.

- Przepraszam - wyszeptał, a jego matka nie po raz pierwszy zadała sobie pytanie, jakim cudem Percy'emu udało się tak szybko awansować.

- Dobrze, już dobrze - powiedział Artur. - Fiukamy do ciebie, bo wydarzyło się coś naprawdę dziwnego. Myśleliśmy, że to atak śmierciożerców, ale…

Percy wysłuchał relacji ojca z szeroko otwartymi oczyma.

- Czy któreś z was widziało Harry'ego Pottera? - zapytał.

- Ja widziałam - odpowiedziała czarownica.

- Ja też - potwierdził jej mąż i spojrzał na Molly z niedowierzaniem. - Percy, o co tu chodzi?

- To jest właśnie to, czego nie rozumiemy, tato. W całym ministerstwie ludzie potracili na chwilę świadomość. Z różnych stron dochodzą do nas takie same wieści. Staramy się to wyjaśnić. - Percy spojrzał przepraszająco na matkę i zwrócił się do pana Weasleya. - Myślę, tato, że powinieneś tu teraz być.

Czarodziej skinął głową i pożegnał syna. Kiedy Percy zniknął, Artur przytulił żonę.

- Przepraszam - powiedział, zanurzając nos we włosach Molly.

Po chwili wypuścił ją z objęć i wyszedł z pokoju. Po kilku minutach wrócił, przebrany w brązowe ministerialne szaty i natychmiast udał się kominkiem do ministerstwa.

Trzy godziny później Artur zafiukał do żony i zreferował jej wszystko to, o czym w Hogwarcie wiedziano już z relacji pani Bones. Od siebie dodał, że z Ronem, Ginny i Charliem wszystko jest w najlepszym porządku, po czym pożegnał się i wrócił do swoich obowiązków.

W porządku, tak? I pewnie teraz wszyscy oczekują po niej, że zostanie w domu i będzie cierpliwie czekać na wiadomości? Niedoczekanie! Nie zwlekając, Molly Weasley udała się do szkoły. Liczyła na to, że zobaczy swoje dzieci i będzie mogła czymś się zająć. Czymkolwiek. Co, do licha, miała robić sama w domu? Zamartwiać się?

Gdy pojawiła się w zamku, była dobrej myśli, bo wyraźnie widziała, że jest tu mnóstwo rzeczy do zrobienia. Hogwart wyglądał jak ul przed wyrojem. Ciągle pojawiali się nowi charłacy, którzy potrzebowali jedzenia i snu, sprowadzano też nieprzytomnych mugoli, kierowanych prosto do skrzydła szpitalnego. Po błoniach plątali się wikingowie, a po zamkowych korytarzach snuli się wystraszeni młodzi czarodzieje. Raj dla kogoś, kto potrzebował pracy!

Najpierw Molly skierowała się do biura McGonagall. Była pewna, że przy niej najszybciej znajdzie jakieś satysfakcjonujące zajęcie, w końcu to właśnie Minerwa, do spółki z Hermioną, organizowała całą akcję przenoszenia do Hogwartu rodzin mugolaków. Jednak profesor transmutacji odesłała ją.

- Molly, jesteś w ciąży, a my potrzebujemy przy tej pracy osób, które będą mocno eksploatować się fizycznie i magicznie. Przykro mi, kochanie, naprawdę. Spróbuj może u Pomony? Ostatnio zbierała jakieś zespoły robocze, może tam coś dla siebie znajdziesz.

Molly odszukała profesor Sprout dość szybko. Okazało się, że kobieta zajęta była organizowaniem w lochach zespołów warzycieli eliksirów na potrzeby skrzydła szpitalnego. To było dla Molly prawdziwe rozczarowanie. Nie ma mowy! Prędzej piekło zamarznie, niż ona znów będzie produkować eliksiry. Nigdy by się do tego nie przyznała swoim dzieciom, ale to była dziedzina, której czarownica szczerze nienawidziła i doskonale potrafiła zrozumieć Rona i jego kłopoty na zajęciach u Snape'a.

Sfrustrowana kobieta zaczęła przemieszczać się po zamku w poszukiwaniu reszty grona nauczycielskiego. Najszybciej znalazła Severusa, który siedział w skrzydle szpitalnym przy biednym Harrym. Mistrz Eliksirów wyglądał, jakby sam był ledwo żywy, nie było więc sensu zawracać mu głowy. Molly poklepała go jedynie delikatnie po plecach w geście pocieszenia, nie miała jednak pewności, czy w ogóle zauważył jej obecność.

Szybko wycofała się ze skrzydła szpitalnego, bo metody opieki, jakie tam zaobserwowała raczej nie były magiczne, a na mugolskim pielęgniarstwie pani Weasley kompletnie się nie znała. Rurki? Doprawdy!

Ruszyła dalej, w nadziei, że spotka kogoś, kto skieruje ją wreszcie do jakiejś użytecznej pracy. Błąkała się po korytarzach pełnych ludzi, których nigdy wcześniej nie widziała. Skąd oni wszyscy się tutaj wzięli? Wyglądali, jakby nie wiedzieli, po co tu są i co mają robić - zupełnie jak ona sama. Ta myśl na chwilę wytrąciła ją z równowagi.

Lupina nigdzie nie było widać, podobnie zresztą jak Flitwicka, Vector oraz Hooch. Merlin tylko wiedział, co w tej chwili mogła robić Trelawney, w każdym razie pani Weasley nie zamierzała tego sprawdzać.

Po niemal godzinie bezcelowego snucia się po zamku, zmęczona kobieta postanowiła wreszcie odwiedzić swoje dzieci w wieży Gryffindoru. Planowała jakoś pocieszyć Rona i Ginny, była bowiem pewna, że czują się zagubieni, zamartwiając się śpiączką Harry'ego. Gdy przechodziła przez dziurę za portretem Grubej Damy, ciągle układała sobie w głowie, co im powie. Okazało się, że trudziła się zupełnie niepotrzebnie, bo ani Rona, ani Ginny w wieży nie znalazła. Oboje byli zajęci - Ron przy przenoszeniu mugoli, Ginny przy kwaterowaniu charłaków.

Molly poczuła się pokonana. Westchnęła ciężko i skierowała się do gabinetu McGonagall, żeby stamtąd kominkiem udać się do Nory. Obiecywała sobie, że nazajutrz wróci i nie da się ponownie zbyć.

Następnego dnia pani Weasley już o ósmej rano wyskoczyła żwawo z kominka Minerwy. Noc spędziła samotnie, na przemian drzemiąc i budząc się z niespokojnych snów. Artura nie było w domu, przebywał w ministerstwie, jak chyba każdy zatrudniony tam czarodziej.

Molly najpierw zajrzała do Wieży Gryffindoru, aby sprawdzić, co robią jej dzieci. Ron spał, odesłany na drzemkę przez profesor McGonagall. Ginny już nie było - wstała o szóstej rano, po czterech godzinach snu, by wrócić do swoich obowiązków przy kwaterowaniu charłaków. Trzeba będzie powiedzieć dziewczynie kilka słów, bo nie dba o siebie wcale. Charłacy charłakami, ale cztery godziny to stanowczo za mało dla dziewczyny w jej wieku.

Molly czuła się zawstydzona. Wydawało jej się, że jest chyba jedyną dorosłą, wykwalifikowaną czarownicą w zamku, która dotąd nie znalazła pożytecznego zajęcia. W takim nastroju opuściła Wieżę Gryffindoru i udała się na poszukiwania.

Przechodząc koło gabinetu dyrektora Molly natknęła się na Lupina, który właśnie wychodził przez drzwi ukryte za gargulcem.

- Witaj, kochaneczku. Wyglądasz na zmęczonego. Ciężka noc? - Molly uśmiechnęła się ciepło do nieco wymiętego wilkołaka.

- Nawet nie wiesz, jak ciężka. - Lunatyk lekko przytulił kobietę. Ciągle czuł się nieco nieswojo na myśl, że właściwie mógł się uważać za duchowego ojca jej najnowszego dziecka. - Do tego przed godziną dostarczyliśmy tu z Syriuszem Dursleyów. To było więcej, niż ktokolwiek mógłby znieść. Petunia Dursley okazała się charłaczką, zostaliśmy więc zaszczyceni jej świadomą obecnością.

Wilkołak z niesmakiem wykrzywił wargi, a Molly zmarszczyła brwi. Wróciła do niej rozmowa, którą odbyli z Harrym w gabinecie dyrektora tuż przed jego ślubem z Severusem.

- Dlaczego, u licha, ich tu przyprowadziliście? - zapytała zdegustowana. - Nie lepiej było zostawić ich tam, gdzie byli?

- Kiedy byliśmy na Privet Drive także przez chwilę rozważałem tę możliwość. - Lupin zacisnął usta w grymasie, którego Molly nie potrafiła zinterpretować. - Ale w końcu słowa twojego syna przeważyły szalę i oto Dursleyowie są z nami.

- Słowa mojego syna? Którego?

- Rona, oczywiście. Przekonał nas, że Harry nie chciałby, aby coś im się stało. I obawiam się, niestety, że Ron ma rację.

Pani Weasley kiwnęła głową na znak zgody. Tak, ona też była przekonana, że Harry chciałby ocalić swoją ciotkę i jej męża. Choć Merlin wiedział, że żadne z nich na to nie zasługiwało.

- Gdzie oni teraz są? - zapytała.

- Mężczyźni w skrzydle szpitalnym, a Petunia w dormitorium Hufflepuffu. Możesz mi wierzyć, że nie była zachwycona, gdy ją tam ulokowaliśmy. - Lupin pokręcił głową, po czym uśmiechnął się do kobiety i powiedział: - Molly, pozwolisz, że pójdę się trochę ogarnąć? Chciałbym za jakieś pół godziny zajrzeć do Harry'ego. Syriusz siedzi tam z Severusem od siódmej, przyda im się odrobina wsparcia.

Czarownica bez słowa poklepała Lunatyka po ramieniu i bardzo zamyślona obróciła się w stronę schodów prowadzących do sali wejściowej. We wtorek o ósmej trzydzieści rano Molly Weasley była gotowa zrobić wszystko, aby przestać czuć się bezużyteczną.

***

Pani Dursley niepewnie spoglądała na stojącą w drzwiach rudowłosą czarownicę. Nie miała żadnych wątpliwości, że to była jedna z… nich. Niejasno przypominała sobie, że widywała ją regularnie, gdy odprowadzali z Vernonem Pottera na ten jego zaczarowany pociąg. Na myśl o mężu serce Petunii ścisnęło się i nie starczyło w nim już miejsca na jej zwykłą niechęć do Harry'ego i tego wszystkiego, co sobą reprezentował. Może dlatego patrzyła na Molly z wyrazem smutku w udręczonych oczach. Nie było w nich pogardy, którą pani Weasley spodziewała się tam znaleźć.

Molly Weasley przyglądała się ciotce Harry'ego z mieszanymi uczuciami. Pamiętała doskonale, jakie dzieciństwo ta kobieta zafundowała swojemu siostrzeńcowi i choć relacja Harry'ego była bardzo oszczędna, Molly znakomicie potrafiła dopowiedzieć sobie resztę. Znała przecież Pottera, widziała jego całkowity brak poczucia własnej wartości, dostrzegała zasmucającą niepewność w kontaktach z bliskimi. Chłopaka często zaskakiwały wyrazy sympatii, a gesty czułości odbierał, jakby na nie absolutnie nie zasługiwał. I nigdy nie szukał pomocy u innych, choć sam gotów był rzucać się na oślep, by pomagać i chronić ludzi. To mówiło naprawdę wiele o jego dzieciństwie i choć pani Weasley nie znała szczegółów, była przekonana, że wie, kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Chciała, naprawdę chciała czuć złość do tej chudej kobiety, stojącej teraz przed nią. A jednak jej nie czuła. W oczach Petunii dostrzegała w tej chwili jedynie smutek, a w jej zgarbionych ramionach widziała wyraźnie przytłaczającą bezradność.

Cóż, Molly nigdy nie była zbyt dobra w kopaniu leżących. Przez chwilę rozważała taktyczny odwrót, ale w końcu uznała, że byłoby to dziecinne. Postanowiła zrobić to, na czym znała się najlepiej.

- Pani Dursley, pamięta mnie pani? Jestem Molly Weasley, mama Rona, przyjaciela Harry'ego, spotykałyśmy się na King's Cross. - Określenie spotykałyśmy się było oczywiście ogromnym nadużyciem, czego Molly nie omieszkała sobie natychmiast wytknąć. Była jednak zdecydowana skończyć, co zaczęła, kiedy więc Petunia kiwnęła głową na znak potwierdzenia, czarownica nabrała powietrza i mając przeczucie, że naprawdę będzie tego żałować, powiedziała: - Jest pora śniadania. Proszę pójść ze mną, pokażę pani salę jadalną, a potem będzie pani mogła odwiedzić męża i syna.

Czarownica przymknęła oczy, czekając na wybuch złorzeczeń i obelg. Kiedy nie nastąpiły, ostrożnie uchyliła powieki. Pani Dursley patrzyła na nią bez wyrazu i najwidoczniej czekała na jej kolejny ruch. Molly pomyślała, że świat się kończy, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę pokoju wspólnego Puchonów. Miała nadzieję, że charłaczka pójdzie za nią.

***

Wielka Sala niewiele różniła się od tej, która była świadkiem wczorajszych dramatycznych wydarzeń. Dostawiono jedynie dwa długie stoły, które mogły pomieścić w sumie stu czterdziestu dodatkowych biesiadników. To było zdecydowanie zbyt mało, stwierdził w duchu Draco, siedząc z Gryfonami przy ich stole i jedząc swoje śniadanie. Wszystkie miejsca w sali były zajęte, a przez drzwi wciąż zaglądali kolejni głodni ludzie. Ktoś mógłby się tym zająć, przemknęło Malfoyowi przez głowę, zaraz jednak odsunął tę myśl na bok, aby skupić się na problemie, który zaprzątał go od wczorajszego wieczoru.

- Charlie - niepewny głos blondyna przyciągnął uwagę jego męża.

Młody Weasley siedział po lewej stronie Draco, przy samym końcu stołu. Po tym, co się wczoraj wydarzyło, niechętnie rozstawał się ze swoim Smokiem, o ile nie było to absolutnie konieczne.

- Tak, Draco?

- Charlie, tak się zastanawiam…

Widać było, że młodzieniec ma dylemat. Coś go męczyło i musiało to być naprawdę poważne, bo Charlie nie przypominał sobie, żeby jego mąż miał kiedykolwiek problemy z wysłowieniem się. Poskramiacz smoków miał swoje podejrzenia odnośnie tego, czego może dotyczyć kłopot Malfoya, ale nie miał zamiaru niczego mu ułatwiać. Draco musiał poradzić sobie z tym sam.

Blondyn odetchnął głęboko i spróbował jeszcze raz:

- Zastanawiałem się, co się stało z Lucjuszem. - Rzucił szybkie spojrzenie Charliemu, jakby bał się, że ten zaraz mu przerwie. Nic takiego się nie stało, zdecydował się więc kontynuować. - Myślę… myślę, że może być z nim kiepsko. Po tym, co spotkało profesora Snape'a i tych dwóch siódmorocznych… Nie mam pojęcia gdzie była matka, gdy to się wydarzyło, możliwe, że nie podobały jej się jego ostatnie poczynania… Charlie, wiem, że mój ojciec to drań i w ogóle, ale…

- Ale chciałbyś go poszukać. - To nie było pytanie. Charlie spodziewał się czegoś takiego, dziwił się jedynie, że trwało tak długo, zanim Draco zdecydował się o tym wspomnieć.

Malfoy kiwnął głową. Weasley objął go lekko ramieniem i musnął jego skroń wargami, gdy pochylił się, aby mu odpowiedzieć.

- Dobrze, Smoku. Po śniadaniu pójdziemy do dyrektora po zgodę. Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko.

Draco westchnął z ulgą, uśmiechnął się do męża i wreszcie wrócił do swojego śniadania. Jeśli miał normalnie funkcjonować musiał się porządnie najeść. Uspokojony, mógł skupić się na rozmowach toczących się przy stole.

Gryfoni byli podnieceni, usta nie zamykały im się ani na chwilę. Naprawdę, zadumał się Malfoy, można by przypuszczać, że cudowne ocalenie od pewnej śmierci skłoni każdego do chwili refleksji. Odwrócił się i rzucił okiem na swój własny stół, przy którym siedzieli zamyśleni Ślizgoni, prawie w ogóle się nie odzywając. Potem przeniósł wzrok na zagubionych, smutnych Puchonów. Krukoni debatowali pomiędzy sobą przyciszonymi głosami i wyglądali, jakby ujawniali właśnie tajemnice wszechświata. Tak, skłoni każdego do refleksji - za wyjątkiem Gryfonów. Ci ani na chwilę nie przestawali kręcić się na swoich miejscach i głośno rozmawiać. Byli naprawdę irytujący i blondyn zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie usiadł akurat tutaj. Nie było przecież ani Hermiony, ani Rona i Ginny, nie było nawet Deana Thomasa. Przez chwilę widział dzisiaj Neville'a i Seamusa, którzy opuszczali właśnie Wielką Salę, gdy Draco i Charlie do niej wchodzili. Rozważał zachowanie swoich współbiesiadników przez dłuższą chwilę, gdy nagle naszła go dziwna myśl, że być może to jest właśnie jedyna sensowna reakcja. Czy życie nie toczy się dalej? Mają przecież drugą szansę, więc nad czym tu rozmyślać, poza sposobem, w jaki tę szansę najlepiej wykorzystać? Ta ostatnia myśl była już dość ślizgońska, więc Malfoy poczuł się lepiej.

- Rany, dlaczego nie powiększą sali? Przecież nie można nawet chwilę posiedzieć przy śniadaniu, bo już człowiekowi wiszą nad głową jak głodne sępy! - Piskliwy głos młodszego Creeveya wdarł się do uszu Draco.

Malfoy przewrócił oczami i wbrew sobie odpowiedział:

- Creevey - Kiedy, do diabła, nauczyłem się jego nazwiska?, pomyślał zdegustowany. - O czym ty mówisz, na Merlina?! Zamek to nie gumka recepturka, nie rozciągnie się ni stąd ni zowąd.

O gumkach recepturkach opowiadała Ślizgonowi niedawno Hermiona - miał nadzieję, że dobrze pojął o co jej chodziło i mugolak zrozumie jego wyszukane porównanie.

- Są przecież zaklęcia powiększające! - Dennis nie zamierzał łatwo zrezygnować. - Sam widziałem taki plecak, który był z zewnątrz malutki, a w środku mieściła się cała sowia klatka i jeszcze było miejsce.

- Owszem, są takie przedmioty, które z zewnątrz są małe, a w środku większe. Namioty, torby, plecaki, kufry - włączył się do rozmowy Charlie, w którym najwyraźniej obudził się nauczyciel. Pół stołu przysłuchiwało się tej wymianie zdań. - Jednak takiej modyfikacji rozmiaru dokonuje się magicznie już na etapie tworzenia przedmiotu. Nie da się powiększyć istniejącej rzeczy w taki sposób, żeby na zewnątrz była mała, a w środku duża. Inaczej po co budowalibyśmy wielkie gmachy, skoro wystarczyłyby małe chatki, bez końca powiększane w środku? Magia ma swoje ograniczenia.

Weasley uśmiechnął się do Dennisa, który był wyraźnie zawiedziony tymi wyjaśnieniami.

- Charlie, czy mi się wydaje, czy do sali weszła właśnie twoja mama? - zapytał cicho Draco.

Poskramiacz smoków podążył wzrokiem za spojrzeniem Malfoya. W kierunku jednego z dostawionych stołów zmierzała jego matka w towarzystwie nieznanej mu kobiety. Żadna z nich nie wyglądała na szczególnie uradowaną wzajemnym obcowaniem. Nieznajoma musiała być charłaczką, bo jej strój był mugolski. Niebieska sukienka w łączkę wisiała smętnie na chudym ciele kobiety, podkreślając dodatkowo bijące od niej wrażenie smutku i beznadziei.

- Mogłem się tego spodziewać - powiedział Charlie, wzruszając ramionami. - Nic nie zmusiłoby mamy do pozostania w domu, podczas gdy gdzieś przebywa choć jedna głodna istota, którą można nakarmić.

Malfoy poczuł ucisk w sercu, kiedy pomyślał, jak bardzo jego własna matka różni się od tej kobiety, która od dnia ich ślubu z Charliem nie przestawała okazywać mu wsparcia.

- Kim jest jej towarzyszka? - zapytał.

- Pojęcia nie mam - odpowiedział jego mąż, wzruszając ramionami. - Pewnie kolejne kulawe kurczątko, potrzebujące opieki.

Draco wzdrygnął się na myśl o kulawych kurczętach potrzebujących opieki i odsunął swój talerz.

- Zjadłeś już? Moglibyśmy pójść do dyrektora?

Charlie obrzucił Malfoya badawczym spojrzeniem, ale bez słowa podniósł się i skierował w stronę wyjścia. Blondyn podążył za nim.

***

Dojście z dormitorium Puchonów do Wielkiej Sali zajęło Molly Weasley niecałe trzy minuty, ale były to raczej długie trzy minuty. Ciotka Harry'ego nie odezwała się do niej ani słowem. Właściwie, biorąc pod uwagę relacje o wcześniejszym zachowaniu tej kobiety, może i dobrze się stało, że zachowała milczenie. Czarownica nie była do końca pewna, czy starczyłoby jej samokontroli, gdyby pani Dursley zaczęła nagle wyrzekać na Harry'ego. I nikt by mnie nie ukarał za małą klątwę, uśmiechnęła się w duchu Molly i pogratulowała sobie posiadania ciążowych hormonów.

Przyszło jej do głowy, że chyba całe jej dzisiejsze zachowanie należałoby złożyć na karb tych hormonów, bo co ona właściwie chciała osiągnąć? Poszła zająć się kobietą, która uczyniła dzieciństwo króla czarodziejskiego świata tak paskudnym, że nie chciał o nim nawet myśleć, a co dopiero mówić. Jeśli tylko Petunia otworzy publicznie usta, aby powiedzieć coś obraźliwego o Potterze, zlinczują ją bez wątpienia.

Na tę myśl pani Weasley zatrzymała się, złapała chudą kobietę za ramię i powiedziała:

- Pani Dursley, muszę panią ostrzec. Jeśli życie pani miłe, doradzam nie mówić absolutnie nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób obrazić Harry'ego. Myślę, że nie zdaje sobie pani sprawy z jego pozycji z naszym świecie i tylko dlatego panią o tym uprzedzam. - Molly patrzyła na panią Dursley ze śmiertelną powagą w oczach. - Jeśli choć piśnie pani jakieś złe słowo pod jego adresem, może być pani pewna, że to się źle skończy. Bardzo, bardzo źle.

Petunia patrzyła na Molly w zamyśleniu, ściągając usta i marszcząc lekko brwi. Nie miała pojęcia, o czym dokładnie mówi rudowłosa czarownica, ogólny przekaz zrozumiała jednak doskonale. Nie była głupia. Nic nie odpowiedziała, jednak kiwnęła głową na zgodę.

Najwyraźniej to wszystko, na co mogę w tej chwili liczyć, pomyślała Molly i z tą myślą przekroczyła próg Wielkiej Sali.

Przed oczami obu kobiet rozciągał się naprawdę nadzwyczajny widok. W pomieszczeniu, zamiast czterech długich stołów, znajdowało się ich obecnie sześć, a przy każdym z nich zajęte były wszystkie miejsca. Pulchna czarownica zastanawiała się, jakich środków użył Dumbledore, aby zapewnić uczniom bezpieczeństwo. Przy takiej ilości przepływających przez zamek ludzi było to zapewne nie lada wyzwaniem. Ruszyła w kierunku dwóch nowo dostawionych stołów, pociągając za sobą ciotkę Pottera. Stanęła przy bliższym z nich i zaczęła rozglądać się nerwowo w poszukiwaniu wolnych miejsc.

- Chyba będziemy musiały poczekać - powiedziała Petunia Dursley, a w jej głosie słychać było jedynie rezygnację.

- Pomyślałby kto, że przy takiej ilości wykwalifikowanych czarodziejów znajdzie się choć jeden ze zmysłem organizacyjnym. - Irytacja w głosie Pani Weasley przyciągnęła uwagę siedzących najbliżej wikingów. Dwóch z nich jak na komendę podniosło się ze swoich miejsc i ukłoniło obu kobietom.

Pani Weasley spłonęła rumieńcem, skinęła głową w podziękowaniu i bez słowa zajęła oferowane jej miejsce. Petunia usiadła obok niej i zaczęła lustrować pomieszczenie, w którym przyszło jej zjeść posiłek.

Była do głębi poruszona, przyglądając się zaczarowanemu wystrojowi. Najbardziej ze wszystkiego zadziwiał ją sufit. To było po prostu niepojęte! Przecież nad tą salą są kolejne piętra, więc jakim cudem widać niebo? W zasadzie Wielka Sala bardzo jej się podobała. Była faktycznie ogromna i dobrze oświetlona, a to z punktu widzenia Petunii stanowiło zalety nie do przecenienia, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu bała się małych, ciemnych pomieszczeń. Ciężkie drewniane stoły i ławy to również było coś, co doskonale trafiało jej do przekonania. W jakiś przewrotny sposób wielkość wnętrza i solidność jego umeblowania dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Miała wrażenie, że to wszystko jest w jakiś sposób znajome.

Kiedy poczuła się już dość oswojona z otoczeniem, zerknęła spod przymkniętych powiek na swoją towarzyszkę.

- Dlaczego tu jestem? - zapytała cicho.

Molly drgnęła zauważalnie, bo nie spodziewała się, że kobieta akurat teraz zdecyduje się przerwać milczenie. Odstawiła na miejsce półmisek z jajkami, zanim zdecydowała się odpowiedzieć.

- To jedyne miejsce, w którym wydawane są posiłki.

- Nie. - Petunia potrząsnęła głową. - Chodzi mi o to, dlaczego jestem tutaj, w tym miejscu. Dlaczego mój mąż i syn są nieprzytomni. Co się stało?

- Syriusz i Remus nie wyjaśnili tego? - Pani Dursley zaprzeczyła ruchem głowy, więc czarownica kontynuowała zduszonym głosem. - Sama-Wiesz-Kto rzucił zaklęcie usypiające. Chciał prawdopodobnie zabić wszystkich ludzi, zarówno czarodziejów, jak i mugoli. Harry Potter obudził tych, którzy mieli w sobie magiczny rdzeń, ale mugole śpią dalej. - Molly wbiła wzrok w stół, czując się w jakiś niejasny sposób winna temu, co spotkało charłaczkę. - Jeśli nie stanie się cud, to większość niemagicznych ludzi na świecie umrze najpóźniej w ciągu tygodnia.

- Nie mogę w to uwierzyć! - Petunia bardzo starała się utrzymać nerwy na wodzy i nie podnosić głosu, więc z jej ust wydobywał się teraz syk. - To po prostu niemożliwe, żeby wszyscy ludzie w jednej chwili zginęli! To jest chore! Nigdzie nie ma takiej broni, która zabiłaby wszystkich ludzi na świecie. Na pewno gdzieś jest normalny świat, może nawet w Londynie. Powinniście to sprawdzić!

- Sprawdziliśmy! - Panią Weasley zaczynał ponosić temperament. - Do tego staramy się uratować możliwie jak najwięcej mugoli, ale jest nas za mało.

Pani Dursley za nic nie chciała wierzyć w to, co słyszała. To było zbyt nieprawdopodobne i bezsensowne. To było po prostu nie do przyjęcia! W jej oczach błysnęły łzy wściekłości.

- A co z moim mężem, co z synem?

- Obudzą się za jakieś trzy miesiące, a do tego czasu będziemy podtrzymywać ich życie mugolskimi metodami. Nie znam się na tym za bardzo, ktoś w skrzydle szpitalnym na pewno lepiej będzie umiał to wyjaśnić.

Zapadła pełna urazy cisza, w której czarownica czuła się wyjątkowo nieswojo. Petunia siedziała obok, bardzo napięta i raz za razem zaciskała pięści, najwyraźniej walcząc z burzą emocji w swoim wnętrzu. Przez głowę pani Weasley zaczęły przemykać wizje konfrontacji, w której będzie musiała użyć różdżki. Nie była tylko pewna, czy sięgnie po nią, żeby zaatakować Petunię Dursley, czy też, aby kobiety bronić. Wreszcie charłaczka odrobinę się uspokoiła.

Molly delikatnie dotknęła jej dłoni.

- Wszystko jakoś się ułoży. Zawsze się układa - powiedziała najcichszym szeptem. - A teraz proszę coś zjeść, długi dzień przed nami.

Być może sprawił to łagodny głos rudowłosej czarownicy, albo jej uspokajający dotyk, dość że Petunia nałożyła sobie na talerz trochę wędzonego śledzia, wzięła też do ręki tosta i zaczęła jeść. Po spożyciu swojej porcji pani Dursley opuściła dłonie na kolana i bez ruchu czekała, aż Molly dokończy śniadanie. Czarownica westchnęła i odsunęła swój talerz. Podnosząc się z ławy pomyślała, że oto jej misja nakarmienia ciotki Harry'ego dobiegła końca, a ona znów została bez zajęcia.

Kiedy kobiety ruszyły w stronę wyjścia, do opuszczonych przez nie miejsc zaczęły zmierzać pospiesznie dwie charłaczki, a za nimi podążało już trzech mężczyzn, również szukających miejsca przy stole. Petunia spojrzała na rozgrywającą się przed nią scenę i wzruszając ramionami powiedziała:

- Ktoś powinien zrobić grafik dla tych wszystkich ludzi.

Molly otworzyła szeroko oczy i pomyślała, że naprawdę ostatnie wydarzenia musiały dać jej w kość, skoro sama na to nie wpadła. Pospieszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, nagle pełna nowej energii.

Wchodząc do skrzydła szpitalnego pani Weasley minęła w drzwiach Hermionę, która wyglądała na kompletnie wykończoną. Dziewczyna kiwnęła jej nieprzytomnie na powitanie, po czym oddaliła się w stronę schodów prowadzących do Wieży Gryffindoru.

Upewniwszy się, że Pani Dursley wie, gdzie szukać łóżek męża i syna, pulchna czarownica pożegnała się i szybkim krokiem podążyła w stronę gabinetu Dumbledore'a.

***

Charlie i Draco czekali ponad dziesięć minut, zanim dyrektor Hogwartu pojawił się przed wejściem do swojego gabinetu. Przybył w towarzystwie profesor McGonagall, która w czasie, gdy zbliżali się gargulca, szeptała mu coś żywo do ucha. Dumbledore wyglądał na wyraźnie z czegoś zadowolonego. Wyszeptał hasło i gestem zaprosił całą trójkę do środka.

Kiedy znaleźli się wewnątrz, starzec wskazał swoim gościom miejsca siedzące, a sam stanął przy oknie i od czasu do czasu rzucał okiem na rozciągający się za nim widok.

- A więc? - zwrócił się do Charliego, ale wyraźnie było widać, że jego wypowiedź dotyczy również jego męża. - Co was do mnie sprowadza?

- Dyrektorze, chciałbym uzyskać pana zgodę na czasowe opuszczenie Hogwartu. Zamierzamy z Draco poszukać jego ojca - powiedział Weasley neutralnym tonem. Draco z niepokojem wpatrywał się w Dumbledore'a, szukając na jego twarzy oznak niezadowolenia.

Stary czarodziej pokiwał głową.

- Zgadzam się, oczywiście. - Dyrektor wyglądał na zamyślonego, gdy patrzył na lekko zachmurzone niebo za oknem. - Kiedy już go znajdziecie, sprowadźcie do Hogwartu, zapewnimy mu właściwą opiekę.

- Albusie… - Profesor McGonagall wyraźnie miała zamiar zaprotestować, ale Dumbledore jej na to nie pozwolił.

- Minerwo, zaufaj mi - powiedział, po czym zwrócił się w stronę drzwi. - Molly, wejdź, proszę.

Drzwi do gabinetu otworzyły się i weszła przez nie pani Weasley. Uśmiechnęła się do wszystkich na powitanie, choć widać było wyraźnie, że obecność Draco i Charliego odrobinę ją zaskoczyła.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

- Oczywiście, że nie. - Dyrektor pokręcił przecząco głową.

- Przejdę od razu do rzeczy, Albusie. Pomyślałam, że przyda się wam pomoc w Wielkiej Sali, przy wydawaniu posiłków. - Dumbledore lekko uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia. Nikt nie zgłaszał mu, że jest jakiś problem w jadalni. - W tej chwili organizacja leży. Wszystkie miejsca cały czas są zajęte, a pod drzwiami ciągle stoi kolejka. Ludzie zamiast zajmować się czymś pożytecznym, spędzają czas, czekając na jedzenie.

Dyrektor kątem oka widział, jak w czasie przemowy pani Weasley Draco Malfoy energicznie kiwa głową. Uśmiechnął się w duchu.

- Jak masz zamiar to rozwiązać? - zapytał.

- To nie będzie nic skomplikowanego - odpowiedziała czarownica. - Przygotuję grafiki, na których będzie rozrysowane, jakie grupy w danej chwili są obsługiwane przy posiłkach. Priorytetem będą uczniowie, następnie charłacy i aurorzy. Rozrysuję też grafiki dla ludzi z Winter Land. Przygotuję je w taki sposób, żeby uwzględniały ich warty przy murach. No i trzeba zostawić zawsze kilka wolnych miejsc przy stole dla czarodziejów, którzy czasowo przebywają w zamku w jakichś sprawach. Jak już się z tym uporam, pomyślę o zróżnicowaniu menu dla poszczególnych grup.

- Nic skomplikowanego, tak? - powiedział rozbawiony Dumbledore, a Charlie Weasley zaśmiał się głośno. Draco uniósł brew i z lekkim uśmiechem przyglądał się teściowej.

Molly wzruszyła ramionami, ale wyraźnie było widać, że jest z siebie ogromnie zadowolona.

- Przy okazji, zastanawialiście się już, jak wykorzystać umiejętności tych wszystkich ludzi, którzy tu w tej chwili przebywają? Po korytarzach snują się bez celu dziesiątki charłaków i czarodziejów.

- Część charłaków zatrudniliśmy w skrzydle szpitalnym - odpowiedziała za dyrektora profesor transmutacji - a niektórzy czarodzieje biorą udział w wyprawach po rodziny mugolaków.

- Cóż, pomyślimy o tym - powiedział starzec, najwyraźniej myślami błądząc już gdzieś daleko. - Czy to wszystko?

Matka Charliego zastanowiła się chwilę, zanim otworzyła usta.

- Petunia Dursley - powiedziała, a kiedy wszystkie spojrzenia skierowały się na nią, mówiła dalej. - Ona i jej rodzina przebywają tu od kilku godzin. Remus mówił, że na początku była nieznośna, ale teraz zamknęła się w sobie i jest raczej spokojna. Trochę ją nastraszyłam, więc mam nadzieję, że nie będzie mówić nic niewłaściwego. Ale kto ją tam wie. Może ktoś powinien mieć ją na oku? Nie sądzę, żeby była bezpieczna, jeśli zacznie…

- Tak, to może być pewien problem - odpowiedział Dumbledore, a Charlie Weasley przypomniał sobie kobietę w niebieskiej sukience i pokręcił głową z niedowierzaniem. Oczywiście, tylko jego matka mogła z własnej woli zaopiekować się ciotką Harry'ego Pottera. Dyrektor kontynuował. - Prawdę mówiąc, nie przychodzi mi do głowy nikt, kto znałby szczegóły pobytu Harry'ego u Dursleyów, mógłby się nią zająć i przy okazji nie rzucić na nią klątwy.

Molly westchnęła. Czuła, że tak to się skończy.

- Nie obiecuję, że nie rzucę na nią klątwy, ale postaram się, żeby nie była zabójcza. - Wszyscy poza starym czarodziejem spojrzeli na nią w szoku. Dumbledore jedynie kiwnął głową na znak zgody. Pani Weasley podejrzewała, że znał jej decyzję, zanim jeszcze ją podjęła. - Dobrze, do zobaczenia w takim razie. Jeśli będziecie mnie potrzebować, będę w kuchni.

Ruszyła w stronę drzwi.

- My też już pójdziemy - odezwał się Charlie i ciągnąc Malfoya za rękę, podążył za matką.

Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, odezwała się profesor McGonagall.

- Dlaczego im nie powiedziałeś?

- Dopóki nie przeniesiemy Harry'ego i Severusa do lochów, nie chcę tego ogłaszać. Wolę nie kusić losu.

- Jak ich przeniesiemy?

- Na noszach, pod osłoną eskorty. Poproszę Alrika o kilku wikingów, poza tym pójdą z nimi Remus i Syriusz. I ty oczywiście.

- Świetnie. Zawiadom mnie, kiedy asysta będzie gotowa. - Profesor transmutacji kiwnęła przełożonemu na pożegnanie głową i wyszła.

Albus patrzył przez okno i zastanawiał się nad czymś głęboko. Zadowolenie walczyło w nim z uczuciem bolesnego niepokoju, więc czarodziej był bardzo daleki od poczucia wewnętrznej równowagi.

- Lord Aventine, Harry? - wyszeptał i zapatrzył się na przepływające po niebie chmury.

Rozdział 80. Jakim jesteś człowiekiem?

Patrzył z góry na wyrysowany na podłodze pomieszczenia skomplikowany wzór. Znak błyszczał fluorescencyjnym blaskiem, nie rozjaśniając ani trochę ciemności wokół siebie. Cztery węże splątane ogonami goniły się na planie wpisanego w kwadrat koła. Przy głowie każdego gada czyjeś dłonie ułożyły cztery przedmioty, które były niemal niewidoczne w panującym tutaj mroku. Wytężał wzrok, by po chwili z trudem rozpoznać jabłko, sztylet i pierścień. Czwarty obiekt nadal niknął w cieniu i im bardziej próbował go rozpoznać, tym bardziej stawał się zamazany.

Cała komnata pogrążona była w mroku, bezruchu i ciszy, a jednak czuł przejmujący lęk, ponieważ w jakiś sposób wiedział, że nie jest sam. Coś tam było, nieruchome i na razie pozbawione mocy, ale nadal groźne i Harry był pewien, że to tylko kwestia czasu, zanim stwór podniesie głowę, żeby spojrzeć na niego swoimi czerwonymi ślepiami.

Nie, nie, nie! Za nic w świecie nie spojrzy mu w oczy!

Odepchnął od siebie znak, komnatę, mrok i ciszę.

***

Petunia siedziała na stołku pomiędzy łóżkami syna i męża. Na przemian poprawiała im poduszki, gładziła dłonie, podciągała kołdry pod pachy i wygładzała nierówności prześcieradeł. Vernonowi przydałoby się golenie, pomyślała, gdy na mężowskich policzkach dostrzegła ślad zarostu. Nie byłby zachwycony swoim obecnym wyglądem. Bardzo dbał, żeby prezentować się nienagannie. Obaj wyglądają tak spokojnie, jakby zupełnie nic im nie dolegało. W oczach pani Dursley błysnęły łzy. Zacisnęła usta i odwróciła wzrok od swoich mężczyzn, aby przemóc wzruszenie. Jej spojrzenie zaczęło błądzić po pomieszczeniu, w którym się znajdowali.

Łóżka Vernona i Dudleya stały w lewym rogu pokoju, niemal naprzeciwko wejścia. Ze swojego miejsca kobieta miała doskonały widok na całą salę, jednocześnie zaś nie docierał do niej chaos, jaki opanował skrzydło szpitalne. Petunia, gdy chciała, mogła obserwować każdą wchodzącą do szpitala osobę.

Na wprost wejścia, po prawej stronie, znajdowały się zamknięte salki. Dwóch olbrzymich wojowników strzegło drzwi do pierwszego z pokoi i Petunia nie mogła przestać na nich spoglądać, choć czyniła to, jak jej się wydawało, dość dyskretnie. Obaj mężczyźni byli mocno umięśnieni, na ich szerokie ramiona spod dziwacznych żelaznych hełmów spływały długie, płowe włosy, zaplecione w dwa warkocze, a na twarzach mieli najdłuższe brody, jakie ciotka Harry'ego kiedykolwiek widziała. Wyglądali tak… męsko, groźnie, pociągająco?... prymitywnie, zdecydowanie prymitywnie! Najdziwniejsze było jednak ich uzbrojenie. Wojownik stojący bliżej Petunii lewą ręką przytrzymywał ogromnych rozmiarów okrągłą tarczę, która opierała się o podłogę przy jego boku. Każdy z wojów przypasany miał ciężki miecz, zaś w prawej ręce dzierżył topór na długim, drewnianym drągu. Obaj wyglądali, jakby szli na wojnę, a nie stali przy drzwiach szpitalnej izolatki. Ciotka Harry'ego po prostu nie mogła się oprzeć, aby co jakiś czas nie wracać wzrokiem do tych postaci, jak żywcem wyjętych ze stron skandynawskiej sagi. To było takie… średniowieczne. W tym świecie najwyraźniej nikt nie zauważył wynalezienia karabinów maszynowych i kamizelek kuloodpornych, prychnęła pani Dursley w myślach. Skąd oni się tu wzięli?

Odwróciła wzrok, by jej zainteresowanie nie wydało się osobom postronnym zbyt oczywiste. Och nie, to się znowu dzieje! pomyślała, patrząc w stronę wejścia i czując dreszcze strachu i obrzydzenia. Co jakiś czas do skrzydła szpitalnego dostarczano kolejne nieprzytomne osoby, a sposób ich przybycia nazywano lewitacją. Widok ludzi unoszących się w powietrzu i płynących za jakimś czarodziejem przerażał ją bardziej niż cokolwiek innego. Zresztą w tym miejscu bez przerwy coś latało. Fiolki, tace z lekarstwami, przyrządy do badania pacjentów, nawet krzesła! Jakby nie można było tego wszystkiego normalnie przenieść w rękach.

I ten hałas! Zamek nie milkł ani na chwilę. Rozmawiający, krzyczący i śmiejący się ludzie - żywi i na portretach. Na portretach, na Boga! Ludzie się na nich ruszali, znikali i pojawiali się kilka obrazów dalej. I oczywiście gadali, gadali, gadali. To brzęczenie doprowadzało Petunię do furii.

Rozmawiały nawet duchy, które co jakiś czas wychodziły ze ścian i przepływały przez meble. No cóż, właściwie te duchy były nawet zabawne, zwłaszcza gdy na ich widok regularnie ktoś nowy padał zemdlony.

Pani Dursley poczuła się znacznie lepiej, kiedy po półgodzinie obserwacji odkryła, że nie była jedyną osobą, dla której świat magiczny jest kompletnie obcy. Zauważyła, że w porównaniu z niektórymi przybyszami radzi sobie z własnymi emocjami doskonale. Może to te lata obcowania z dziwactwami Pottera tak ją zahartowały? W każdym razie nie krzyczała i nie mdlała, a to i tak więcej, niż mogła o sobie powiedzieć spora część pojawiających się charłaków.

Petunia we własnej głowie podzieliła ich sobie na kilka kategorii: Charłak Oswojony, Charłak Bliski Zawału, Charłak Pełen Dobrych Chęci. Ostatnia, czwarta grupa, nazwana przez nią Charłak Zarozumialec, składała się z ludzi, którzy uważali, że okazanie jakiegokolwiek zdziwienia byłoby poniżej ich godności. Byli naprawdę irytujący, z tymi swoimi nosami zadartymi pod sam sufit! Dlatego Petunia wcale im nie współczuła, kiedy to właśnie oni stali się dla złośliwych duchów celem najbardziej wyszukanych psot.

Ciotka Harry'ego raczej nikomu by tego nie powiedziała, ale duchy stanowiły dla niej w ostatnim czasie źródło nieustającej rozrywki. Był nawet taki duszek, który szczególnie panią Dursley śmieszył - młody zakonnik, wyjątkowo figlarny chłopiec. Starannie wybierał moment i zaczynał przenikać delikwenta od stóp w górę, wyłaniając się bezpośrednio z podłogi. Wyraz twarzy ofiary... Petunia nie mogła powstrzymać chichotu. To było naprawdę zabawne! Szkoda, że Dudley tego nie widzi.

Skierowała wzrok na swojego syna i serce ścisnęło się jej na widok rurki wprowadzonej do jego przełyku. Biedny Dudziaczek! Miała nadzieję, że nie sprawia mu to bólu.

Oprócz rurek do karmienia, jej chłopcom podłączyli również cewniki. To ostatecznie upewniło ją, że, przynajmniej na razie, wszystko jest w porządku. Skoro przemiana materii działa, to pewnie wszystko inne też.

Choć w jej głowie narodziło się mnóstwo pytań, do tej pory Petunia nie miała jeszcze okazji porozmawiać z nikim z personelu. Czarownice bez przerwy zajęte były przyjmowaniem nowych osób i przeprowadzaniem badań za pomocą tych swoich podejrzanie wyglądających przyrządów. Bardzo ciekawe było przyglądać im się, gdy wykonywały swoją pracę, zwłaszcza, jeśli założyło się, że machanie nad człowiekiem ubijakiem do jajek rzeczywiście przynosi jakieś rezultaty. Miały tam chyba kompletny zestaw do robienia tortów, bo Petunia dostrzegła jeszcze coś, co przypominało wałek do ciasta. Były też szpryca do kremu, szpatuła, radełko i… sitko? Chyba sitko, tak przynajmniej wyglądało z odległości, z której pani Dursley na nie patrzyła. To był naprawdę najdziwaczniejszy zestaw lekarski, jaki ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić i ciotka Harry'ego patrzyła nań z mieszaniną politowania i rozbawienia. Do tego wszystkiego, za każdą czarownicą przemieszczającą się z jakimś przyrządem kucharskim w dłoni, płynęła deseczka z pergaminem, na której gęsie pióro zapisywało coś, co prawdopodobnie było diagnozą.

Fascynujące…

Kiedy charłaczka siedziała i z uwagą obserwowała otoczenie, przy drzwiach wejściowych powstało nagle spore zamieszanie. Oba skrzydła otworzyły się na oścież. Ludzie w sali zamarli i zapadła cisza, gdy przez wrota przeszło czternastu dobranych parami wojowników, wyglądem przypominających dwóch brodaczy, trzymających wartę przed izolatką. W całkowitej ciszy stukot ich ciężkich butów brzmiał jak seria grzmotów, odbijał się od ścian i wracał wzmocniony szczękiem dzierżonej przez mężczyzn broni. Na czele zastępu kroczył największy mężczyzna, jakiego Petunia kiedykolwiek widziała. Przypuszczalnie był dowódcą wikingów, bo podobieństwo oblicza i stroju było uderzające, a ubiór nieco bardziej wystawny, choć wyraźnie przeznaczony do walki, nie zaś na salony. Pochód zamykała stara czarownica, przed którą obecne w pomieszczeniu osoby z szacunkiem skłaniały głowy.

Cała grupa skierowała się w stronę tajemniczej izolatki, odprowadzana wzrokiem wszystkich przebywających w skrzydle szpitalnym.

Po dotarciu do chronionego pomieszczenia, wojownicy uformowali przy wejściu szpaler, a stara czarownica otworzyła drzwi, przez które natychmiast wylewitowano dwie pary noszy. Przy pierwszych z nich zatrzymał się Syriusz Black, przy drugich wilkołak, który rano przedstawił się Petunii jako Remus Lupin. Tym razem na czele pochodu stanęła czarownica, zamykał go zaś ogromny wiking. Wojownicy i czarodzieje ruszyli szybkim krokiem w stronę wyjścia ze skrzydła szpitalnego.

Zanim do niego dotarli, zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Nagle w całej sali nie było już ani jednego siedzącego czarodzieja. Jeśli wcześniej ktoś siedział - teraz właśnie wstawał. Ci, którzy już stali, pochylali głowy w geście szacunku, tak starym i powszechnym, że absolutnie każdy, nieważne - charłak, mugol czy czarodziej, musiał go od razu zrozumieć. Znaczył on ni mniej ni więcej tylko to, że tymi wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami wynoszono właśnie kogoś ogromnie dla magicznej społeczności ważnego.

Dopiero kiedy nosze zostały wyprowadzone, ludzie powoli odprężyli się i stopniowo wszystko ruszyło dawnym rytmem.

To był najbardziej niesłychany widok, jaki Petunia mogła sobie wyobrazić, dziwniejszy nawet od kuchennych narzędzi lekarskich. Zaciekawiona do granic możliwości, chwyciła za rękaw przechodzącą w pobliżu czarownicę.

- Kim byli ci ludzie na noszach? - zapytała.

- To Harry Potter i Severus Snape - odpowiedziała czarownica. - Zabrali ich do lochów.

Petunii nic się tutaj nie zgadzało. O ile mogła uwierzyć bez trudu, że ktoś chciałby wrzucić Pottera do lochu, o tyle nie mogła w żaden sposób połączyć tej wiadomości z tymi wszystkimi kłaniającymi się ludźmi.

- Zabrali ich do więzienia? A co zrobili?

Czarownica spojrzała na panią Dursley zszokowana.

- Nie do więzienia, tylko do lochów. W lochach są ich prywatne kwatery. Będą tam odpoczywać i dochodzić do siebie.

- A dlaczego ludzie wstawali, gdy ich wynoszono?

Czarownica uniosła brwi ze zniecierpliwieniem.

- Przecież powiedziałam. To był Harry Potter. - Nazwisko wymówiła z naciskiem. Widząc jednak na twarzy charłaczki wyraz całkowitego niezrozumienia, dodała: - Król czarodziejskiego świata, na Merlina!

Po czym odwróciła się i odeszła do swoich obowiązków, pozostawiając ciotkę Harry'ego w stanie kompletnego osłupienia.

***

Albus Dumbledore czekał na Harry'ego i Severusa w lochach, czas do ich przybycia wypełniając rzucaniem zaklęć ochronnych i blokowaniem kominka na inne lokalizacje, niż jego własny gabinet. Chciał być całkowicie pewny, że gdy zapieczętuje komnaty Mistrza Eliksirów, absolutnie nikt poza nim samym i wskazanymi przez niego osobami, nie będzie miał do nich dostępu.

Właśnie kończył, gdy drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Syriusz, lewitując Harry'ego. Zaraz za nim wkroczył Lupin z noszami, na których spoczywał Snape. Profesor McGonagall zaledwie zajrzała przez drzwi, aby upewnić się, że dyrektor jest w środku, po czym zamknęła je i zawróciła do sali wejściowej, zabierając ze sobą wikingów. Na straży przed komnatami Snape'a pozostało jedynie dwóch z nich.

Starzec gestem wskazał czarodziejom, aby przenieśli obu śpiących mężczyzn do sypialni. Łapa skrzywił się lekko, ale bez protestu złożył Harry'ego na łożu i przykrył go starannie kołdrą. Z drugiej strony Remus ułożył Mistrza Eliksirów. Black po raz ostatni pogładził chrześniaka po policzku, odgarnął mu z czoła włosy, po czym odwrócił się i opuścił pomieszczenie. Lunatyk podążył za nim i chwilę potem szum sieci Fiuu dał znać dyrektorowi, że obaj czarodzieje opuścili komnaty w lochach.

Dumbledore wyszedł na chwilę z pomieszczenia, aby nałożyć na drzwi wejściowe ostatni czar blokujący, po czym wrócił do sypialni.

- Zgredku! - zwrócił się do skrzata, który cały czas stał w nogach łóżka, niewidzialny wcześniej dla Łapy i Lunatyka, ale doskonale widoczny dla dyrektora. - Zostawiam ich pod twoją opieką. Za godzinę od teraz podasz im po fiolce eliksiru wzmacniającego, potem co trzy godziny kolejne porcje. Gdyby działo się coś niepokojącego, natychmiast mnie powiadom. Nikogo do nich nie dopuszczaj, chyba że sam Harry, ewentualnie Severus, wydadzą ci polecenie. Wszystko jasne?

- Tak jest, sir! Zgredek rozumie! - Skrzat energicznie kiwał głową. - Zgredek nikogo nie dopuści do panicza Harry'ego!

Starzec z uśmiechem skinął głową w podziękowaniu i opuścił sypialnię.

***

Pierwszym miejscem, do którego udali się Charlie i Draco było ministerstwo. W gmachu zastali istne pandemonium, ale przynajmniej tym razem Lucjusz Malfoy nie miał z nim nic wspólnego. Przepytywani urzędnicy zeznali, że arystokrata opuścił budynek krótko po tym, jak Harry Potter spektakularnie powalił pojedynkowiczów i wrócił do Hogwartu. Lucjusz nie poinformował, gdzie w razie potrzeby należy go szukać.

- Malfoy Manor? - zapytał Charlie. Kiedy Draco potwierdził, aportowali się przed bramę posiadłości.

W środku czekał ich zawód. Nie znaleźli ani Malfoya seniora, ani Narcyzy. Według skrzatów Lucjusz nie pojawił się w domu od chwili zrównania z ziemią zachodniego skrzydła, a Narcyza opuściła Malfoy Manor krótko po przeczytaniu numeru „Proroka Codziennego”, w którym znajdowała się informacja o przewrocie w ministerstwie. Skrzaty nie miały pojęcia, gdzie udała się ich pani, ale jej nieobecność prawdopodobnie planowana była jako dłuższa, bo razem z właścicielką zniknęło sporo ubrań.

Draco był wściekły i rozżalony.

Cała matka! Gdy tylko pojawiały się problemy, odwracała się do nich plecami. Widocznie konfrontacja z zaprzyjaźnionymi żonami śmierciożerców przerastała ją. Draco sądził, że schowała się w którejś z ich willi, był jednak tak na Narcyzę zirytowany, że nie zamierzał tego sprawdzać.

Młodzieniec zawędrował do biblioteki, swojego ulubionego pomieszczenia w posiadłości, opadł na kanapę przed kominkiem i zamyślił się.

Ojciec go zaskoczył. Nie miał pojęcia, co sądzić o postępowaniu Lucjusza w ministerstwie, co więcej nie potrafił zinterpretować postępowania Harry'ego Pottera. Wyglądało, jakby Lucjusz odwrócił się od Czarnego Pana, a Potter uwierzył mu bez zastrzeżeń i ofiarował dziesięć miejsc w Wizengamocie. Dziesięć! To było cholernie dziwne i Draco nie potrafił się z tym uporać. Harry Potter okazał jego ojcu zaufanie. Jakim cudem, skoro nawet jego własny syn nie ufał mu ani odrobinę?

Ale teraz był tutaj. Być może Lucjusz jednak zasługuje na jeszcze jedną szansę? A jeśli nawet nie, to jakim byłby człowiekiem, gdyby po prostu zostawił ojca bez żadnej pomocy, gdy ten prawdopodobnie nie miał nawet siły ruszyć ręką?

Draco cały czas miał przed oczami dwóch siódmorocznych Ślizgonów z Mrocznym Znakiem, którzy ciągle leżeli nieprzytomni w skrzydle szpitalnym. Nikt nie próbował przyspieszyć ich rekonwalescencji, cała opieka ograniczyła się do podtrzymywania ich funkcji życiowych. Cóż, Malfoy nie miał tego nikomu za złe, sam był wściekły na tych imbecyli, którzy przynieśli wstyd jego domowi.

Blondyn pomyślał, że Lucjusz idealnie wyczuł moment, w którym odwrócił się od Czarnego Pana. Gdyby zwlekał choć odrobinę dłużej, nie byłoby już dla niego żadnego ratunku. Cholerny szczęściarz!

A teraz ojciec zniknął i Draco nie miał żadnego pomysłu, gdzie go szukać.

Chłopak bał się jak nigdy dotąd, choć nie do końca wiedział, czego dokładnie aż tak się boi. Czy zniknięcie ojca mogło mieć jeszcze jakiś inny powód, niż atak Czarnego Pana? A może Lucjusz nie żyje? Och, do ciężkiej cholery! Złość i żal buzowały w nim wściekle i nie umiał ich okiełznać. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Najchętniej rozwaliłby w drobny mak kilka sprzętów! Korciło go, żeby wyciągnąć różdżkę i rzucić Confringo na paskudną mahoniową etażerkę, ulubiony mebelek matki, zapełniony po brzegi okropnymi, czułostkowymi pamiątkami z jej licznych podróży. Wyobrażał sobie z jakim hukiem lądują na podłodze porozbijane paskudne wazoniki i wstrętne, biskwitowe pastereczki.

Był tak pogrążony w niewesołych myślach, że nie zauważył nawet, gdy Charlie wszedł do biblioteki.

Poczuł magię męża chwilę przed tym, zanim ciepła dłoń spoczęła na jego karku. Gorąca iskra przeskoczyła z koniuszków znajomych palców i pognała po kręgosłupie Ślizgona prosto do jego brzucha, budząc w nim maleńkie skrzydełka. Otarł się o rękę Weasleya jak kot. To jest to, pomyślał, to właśnie tego teraz potrzebuję. Chciał silnych rąk męża.

Charlie był cudownym kochankiem, dokładnie takim, jakim Draco zawsze go sobie wyobrażał - nawet wtedy, gdy jeszcze tylko o nim marzył. Był twórczy i namiętny i jakimś szóstym zmysłem zawsze potrafił odgadnąć, czego akurat najbardziej brakowało jego Smokowi. Malfoy ponownie otarł się o jego rękę.

Charlie położył obie dłonie na jego ramionach i zaczął je delikatnie masować, ale nie delikatności chciał Draco. Nie w tej chwili. Teraz pragnął siły i agresji, które pozwoliłyby mu na chwilę zapomnieć o ojcu i matce, Czarnym Panu, Mrocznych Znakach, o całym tym bagnie, w którym ostatnio musiał się taplać, choć wcale tego nie chciał. Pragnął bólu i zębów. Wszędzie.

Złapał dłoń męża i pociągnął lekko. Charlie zrozumiał zachętę - obszedł kanapę, usiadł obok i przyciągnął go do piersi. Ciągle delikatnie, długimi pociągnięciami zaczął pieścić plecy i szyję blondyna. Draco napiął się i zawarczał cicho, sfrustrowany. Zapach wyprawionej skóry, nuta cedru i piżma rozpraszały go, a dotyk Charliego podrażniał jego nerwy do granicy cierpienia. Nie mógł znieść tej całej subtelności. Gdy łagodna dłoń znów dotknęła jego twarzy, ugryzł ją mocno.

- Hej! - Oczy Weasleya rozszerzyły się na chwilę ze zdumienia i złości. - Co z tobą?

Brązowe tęczówki zapatrzyły się w błękitne, zdesperowane i wyzywające. Wreszcie Draco dostrzegł we wzroku swojego poskramiacza błysk zrozumienia.

- Chodź tu - usłyszał wypowiedziane gardłowym głosem słowa i poczuł, jak Charlie jednym płynnym ruchem podnosi go, sadzając sobie okrakiem na kolanach.

Od ich pierwszej nocy Malfoy cały czas czuł, że gdzieś tam, pod warstwą czułości w sercu jego męża ukrywa się kropla dzikości, ale nigdy dotąd nie chciał jej odkryć. Jednak dzisiaj…

Kiedy brutalna dłoń złapała go mocno za włosy i przyciągnęła do pocałunku, Draco sapnął i poddał się z ulgą. Tak, żadnej czułości, żadnego głaskania. Wczepił się palcami w ramiona Charliego, ściskając z całej siły, gdy ten gryzł jego wargi niemal do krwi. Czuł szorstkie palce mocno wplecione w swoje włosy i przytrzymujące głowę w żelaznym uchwycie. Nawet gdyby chciał, nie mógłby się wyrwać, ale nie chciał i tylko dyszał Charliemu prosto w usta, walcząc z chęcią oddania ugryzień.

Twarda ręka złapała go mocno za pośladek, zupełnie bez żadnej finezji, a palce boleśnie wbiły mu się w ciało. Poczuł szarpnięcie i nagle ocierał się o twardą wypukłość w spodniach swojego męża, jęcząc głośno i walcząc o oddech.

Nie mógł złapać tchu!

Gdy szorstka dłoń wyciągnęła mu koszulę zza paska i zaatakowała bez pytania jego brzuch, kierując się stanowczo ku zapięciu spodni, zakwilił i wygiął się jak struna, odsłaniając bladą szyję. Zęby natychmiast znalazły sobie do niej drogę i teraz czuł bolesne, mokre ukąszenia. Przy każdym z nich gwałtowny prąd spływał po kręgosłupie do jego lędźwi, uda napinały się, a biodra drgały niekontrolowanie w przód i w tył, w przód i w tył. Jego serce galopowało dziko i słyszał, że ktoś dyszy spazmatycznie - czy to on wydaje te dźwięki? - gdy gorąca, barbarzyńska dłoń nacierała na wrażliwą skórę tuż pod pępkiem, walcząc z upartymi guzikami.

Szóstym zmysłem wyczuł, że to już, że mu się udało, że zwabił swojego poskramiacza nad krawędź i to się zaraz stanie. Charlie położy go na tej kanapie i weźmie brutalnie, tak jak tego obaj pragną. Proszę, tak, proszę. Czuł wokół siebie napinające się twarde ramiona. Już za chwilę…

I wtedy coś przeskoczyło mu w głowie i od razu zrozumiał.

Ojciec też był wściekły i sfrustrowany, zupełnie jak on sam jeszcze kilka minut temu. Przecież to oczywiste, co przyszło mu do głowy.

- Och! - wydyszał Draco. - Już wiem, gdzie jest Lucjusz.

Szlag by to! Charliemu z najwyższym trudem udało się poskromić swoją żądzę. Przez długą chwilę trzymał ramiona mocno zaplecione wokół pasa Draco i z nosem w zagięciu jego szyi próbował uspokoić bijące szaleńczo serce. Czuł ręce Malfoya owinięte wokół swojego karku i jego palce zanurzone we włosach, teraz delikatnie i czule głaszczące jego skórę. Siedzieli tak, uspokajając się, kilka minut. Wreszcie wydało mu się, że może zaufać swojemu głosowi.

- No więc… - wychrypiał. - Gdzie znajdziemy seniora?

- W łóżku, rzecz jasna. - Opanowany już niemal Ślizgon uśmiechnął się kpiąco. - Pytanie tylko: w czyim?

Charlie spojrzał z bliska na swojego Smoka, na ciemniejące na jego szyi ślady ugryzień, spuchnięte wargi i błękitne, teraz już spokojne, tęczówki.

- Jesteś mi coś dłużny - powiedział, mrużąc oczy.

- Wszystko - potwierdził szeptem Malfoy i pocałował go lekko, zanim zsunął się z jego kolan. - Jeszcze dzisiaj.

Według skrzatów, które Draco ponownie wezwał na przesłuchanie, Lucjusz dzielił obecnie swój czas pomiędzy dwie kochanki, z których jedną wyraźnie faworyzował w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zdobycie adresu okazało się doprawdy dziecinnie proste i młody Malfoy doszedł do wniosku, że ojciec niezbyt się chyba przejmuje własną żoną. Rozumiał zdradę, ale nie rozumiał tego braku dyskrecji. Zaczął się zastanawiać, czy to nie jest aby jakaś forma zemsty na Narcyzie. Tylko co takiego mogła przeskrobać matka, żeby aż tak sprowokować Lucjusza?

Dochodząc do wniosku, że w tej chwili właściwie zupełnie go to nie interesuje, Draco przytulił się do swojego męża. Razem aportowali się przed budynkiem, w którym spodziewali się znaleźć arystokratę.

Kiedy aktualna kochanka ojca otworzyła im drzwi, Ślizgon zaniemówił. Nie tego oczekiwał, znając doskonale gust Lucjusza. Myślał, że stanie przed nim okazała blondynka z pełnym zestawem kobiecych walorów, tymczasem patrzył teraz na bardzo młodą, niezwykle szczupłą, płaską brunetkę z zielonymi oczami. Typ chłopięcy. Co się, do licha, dzieje z jego ojcem? Przez myśl Draco przemknęła wizja eliksiru wielosokowego. Czy to by tłumaczyło ostatnie wydarzenia?

Musiał jednak odsunąć ten pomysł, gdy dziewczyna zaprowadziła go do sypialni, w której na łóżku spoczywał ledwo przytomny Lucjusz. Blondyn obejrzał dokładnie zaogniony Mroczny Znak ojca. To bez wątpienia był Malfoy senior.

- Misja wykonana - powiedział Charlie, uśmiechając się do męża i z kieszeni swoich skórzanych spodni wyciągnął świstoklik: małą mugolską monetę.

Chwilę potem obaj mężczyźni pojawili się w sali wejściowej Hogwartu, z Lucjuszem Malfoyem uwieszonym na ich ramionach.

***

Około południa pani Weasley przypomniała sobie o obietnicy złożonej Dumbledore'owi. Już prawie trzy godziny pracowała intensywnie nad ułożeniem obiecanego mu grafiku posiłków i potrzebowała chwili przerwy. Bolały ją plecy i czuła się odrobinę rozbita. Oby ta ciąża była przynajmniej tak mało kłopotliwa, jak ta z Ginny. Ciąży z Ronem wolała nie wspominać i bardzo liczyła na to, że nie będzie musiała zaliczyć powtórki.

Po namyśle postanowiła zabrać ciotkę Harry'ego na spacer po hogwarckich błoniach, a potem zaprowadzić ją na obiad. Pomyślała, że jej samej też przyda się rozprostować nogi i zjeść coś smacznego. A już na pewno skorzysta na tym kopiący ją co jakiś czas maluch.

Kiedy dotarła do skrzydła szpitalnego, zastała Petunię bardzo zamyśloną. Przez chwilę przyglądała się kobiecie, siedzącej bez ruchu pomiędzy łóżkami swoich mężczyzn i zastanawiała się, co tamta teraz czuje. Co ona sama czułaby, gdyby tutaj, zamiast Dursleyów, leżeli Artur i Charlie czy Bill, albo którekolwiek z jej pozostałych dzieci. Nagle straszna myśl zaatakowała jej umysł. A gdyby tu leżały wszystkie jej dzieci i mąż? Przecież dokładnie to właśnie spotkało Petunię - została sama, zastanawiając się, czy odzyska jeszcze swoje życie.

W tej chwili panią Weasley z pełną mocą uderzył nienaturalny spokój kobiety. Nie chciała myśleć, że kryje się za nim chłód. Ale co w takim razie?

- Pani Dursley? Petunio? - powiedziała cicho, ściągając na siebie uwagę ciotki Harry'ego. - Czy przeszłaby się pani ze mną na spacer? Potem możemy pójść na obiad - zawiesiła głos i czekała na reakcję.

Petunia przez chwilę przyglądała się jej z namysłem, a potem bez słowa wstała i skierowała się do wyjścia. Molly podążyła za nią, postanawiając sobie w duchu dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej dziwnej kobiety.

W milczeniu wydostały się z zamku i wolnym krokiem skierowały w stronę jeziora. Niespodziewanie to Petunia pierwsza przerwała milczenie.

- Byłam dzisiaj świadkiem bardzo dziwnej sceny. - Głos kobiety był cichy, a wzrok nieobecny. - Chciałabym, żeby mi pani odpowiedziała na kilka pytań.

Molly zastanowiła się, co mogło tak bardzo zainteresować ciotkę Harry'ego, żeby z własnej woli chciała zadawać pytania o ich świat. Kiwnęła jednak głową, a kiedy zorientowała się, że kobieta nie mogła tego zauważyć, potwierdziła:

- Proszę pytać.

- Z izolatki w szpitalu wynieśli dzisiaj Pottera. Miał całą eskortę tych brodatych wojowników, którzy wyglądają jak wikingowie. - Molly, słysząc relację, uśmiechnęła się pod nosem. Przypuszczała, że ten widok musiał robić wrażenie. Petunia kontynuowała: - Kiedy go wynosili, ludzie w szpitalu wstawali z miejsc, niektórzy kłaniali się. Zapytałam jedną z kobiet, dlaczego to robili. Powiedziała, że Harry Potter jest królem. - Petunia miała na twarzy dziwny wyraz niedowierzania pomieszanego z paniką. Spojrzała wreszcie na panią Weasley. - Co ona miała na myśli?

Czarownica osłupiała. Czy to o to chodziło? Czy Petunia Dursley bała się zemsty? Czy znęcając się nad siostrzeńcem czuła się bezkarna? A teraz okazało się, że się przeliczyła i lękała się o swoje życie? Cóż, Molly na pewno niczego jej nie będzie ułatwiać. Może nawet trochę ją postraszy. Odrobinkę.

- Harry Potter jest naszym królem - powiedziała z naciskiem - chociaż nie w takim sensie, jak królowa Wielkiej Brytanii. Jest najsilniejszym magicznie czarodziejem na świecie, a to z kolei sprawia, że nie ma nigdzie czarodzieja ani czarownicy, którzy nie liczyliby się z jego zdaniem. Jest teraz głową Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. No i rzuca zaklęcia, które tylko prawdziwy magiczny król może rzucać.

- Przecież on nie ma jeszcze nawet siedemnastu lat - wyszeptała charłaczka.

- Och, doprawdy? - zirytowała się Molly. - I co z tego? Przecież miał zaledwie rok, gdy pierwszy raz pokonał Voldemorta. Obudził nas wszystkich wczoraj, zapomniałaś? Nikt z nas nie przypuszczał, że to w ogóle mogłoby być fizycznie możliwe, a co dopiero, że ktoś to zrobi. Że on to zrobi! - W czarownicy zagotowała się krew. Spojrzała ze złością na ciotkę Harry'ego i wysyczała: - Pewnie ci teraz wstyd, co?

Petunia aż do tej chwili koncentrowała się jedynie na zrozumieniu faktów, jakie jej przedstawiano, ale ostatnie pytanie zbiło ją z tropu.

- Wstyd? Dlaczego miałabym się wstydzić? - zapytała zdumiona.

- Uczyniliście z jego życia piekło, ty, twój mąż i wasz okropny synalek! Znęcaliście się nad nim, głodziliście, nigdy nie dawaliście żadnego wsparcia, że o miłości nie wspomnę. - Molly była taka wściekła, że ze złości zaciskała pięści. - A teraz wszyscy się o tym dowiedzą. Prędzej czy później te informacje wypłyną, a ludzie nie będą nimi zachwyceni. Chyba to rozumiesz, widziałaś, co się działo, gdy go dzisiaj wynosili.

Jeśli czarownica spodziewała się przerażenia, przeprosin, łez, albo innej zrozumiałej dla siebie reakcji, zawiodła się. Charłaczka spojrzała na nią z nienawiścią, a w jej oczach nie było teraz lęku.

- Ma mi być wstyd? A wam nie jest wstyd? Gdzie byliście, kiedy my podobno znęcaliśmy się nad Potterem? Kogo on interesował dopóki nie wyjechał do tej cholernej szkoły? - krzyczała piskliwie i krok po kroku zbliżała się do pani Weasley, która w tym samym tempie cofała się przed nią z wyrazem szoku w szeroko otwartych oczach. - Nikt z was ani razu nie pojawił się, żeby zapytać, czy gówniarz czegoś nie potrzebuje. Czy my czegoś nie potrzebujemy. Nikt nas nawet nie zapytał, czy chcemy go u siebie!

- Myśleliśmy, że dobrze się nim opiekujecie - wyszeptała Molly ze łzami w oczach.

- Myśleliście! - Petunia nie miała zamiaru przerwać, gdy wreszcie ktoś pozwolił jej mówić. Teraz już nie krzyczała, jej ton był wzgardliwy i nieprzyjemny. - Nigdy nie chciałam mieć nic wspólnego z waszym światem. Nigdy nie chciałam, żeby mój mąż miał z nim coś wspólnego i na pewno nie chciałam tego dla swojego syna. Ale czy to was obchodziło? Nie! Po prostu pewnego wieczora podrzuciliście Pottera na nasz próg i zniknęliście na dziesięć lat. Co sobie właściwie wyobrażał ten cały Dumbledore?

Pani Weasley nie była do końca pewna, co skłoniło dyrektora do takiej decyzji, w końcu on sam przyznał we wrześniu, że, gdyby zaszła potrzeba, znalazłby inny sposób chronienia Harry'ego. To nie musiała być stara magia rodzinna. Nagle wydało jej się, że posiada jeden argument nie do odparcia.

- Przecież to syn twojej siostry! - powiedziała.

Przez twarz charłaczki przebiegł skurcz bólu.

- Dlaczego sądzisz, że chciałabym opiekować się synem mojej siostry? - zapytała. - Ona mnie nawet nie lubiła. Zagarnęła dla siebie wszystko, co było do wzięcia i zniknęła. Dlaczego miałabym jej to wybaczyć?

- Co zagarnęła? - Czarownica nic z tego nie rozumiała.

- Wszystko! Magię, zdolności, urodę, miłość rodziców! Wszystko! - Petunia była rozgoryczona. - Nie pojawiła się nawet na moim ślubie. Nie byłam dla niej wystarczająco ważna.

Molly patrzyła na ciotkę Harry'ego i nagle dotarło do niej, jak bardzo zraniona została ta kobieta. Nie miała żadnych powodów do akceptowania magicznego świata, bo on bez przerwy coś jej odbierał. Najpierw siostrę i rodziców, potem poczucie własnej wartości, wreszcie spokój i możliwość decydowania o własnym losie. Bo tak naprawdę to właśnie zrobił Albus, gdy położył Harry'ego na progu Petunii Dursley - odebrał jej prawo wyboru.

Poczuła dla niej litość. Tak, Petunia zasługiwała na współczucie, w tej jednej chwili Molly to zrozumiała.

A jednak, jednak..

Czy kiedykolwiek będzie można jej wybaczyć sposób, w jaki traktowała siostrzeńca?

Były teraz nad brzegiem jeziora, daleko od hałasu i szaleństwa panującego w zamku. Słyszały jedynie kojący szmer tataraku i trele ptaków, ukrywających się wśród gałęzi rosnących w pobliżu drzew.

- To był tylko mały chłopiec - wyszeptała.

Charłaczka ciężko usiadła na trawie, objęła ramionami kolana i zapatrzyła się przed siebie.

- Myślisz, że tego nie wiem? - zapytała zdławionym głosem. Mówienie przychodziło jej z trudem, jakby po raz pierwszy w życiu musiała się zmierzyć z tym, co naprawdę czuła. - Ja nawet nie lubię dzieci. To znaczy… kocham swojego syna ponad wszystko na świecie, ale obcowanie z dziećmi nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Nawet z własnym, a co dopiero z cudzymi. - Petunia spojrzała na brzuch pani Weasley i uśmiechnęła się lekko, zanim ponownie spojrzała na jezioro. - Nie sądzę, żebyś mogła mnie zrozumieć. Zdaje się, że ty je lubisz.

Molly nie rozumiała, ale bardzo chciała usłyszeć resztę tej historii.

- Mów dalej, staram się zrozumieć - powiedziała cicho.

- Dudley był dzieckiem zaplanowanym i wyczekiwanym. Wbrew wszystkiemu bardzo chciałam go urodzić i nigdy tego nie żałowałam. - Pani Dursley zanurzyła się we wspomnieniach, a na jej twarzy kolejno odbijały się refleksy dawnych uczuć. - Jednak bardzo źle zniosłam ciążę, a potem połóg był koszmarny. Wpadłam w depresję i nie radziłam sobie zupełnie z niczym. Niemowlę nie jest zabawnym towarzystwem, a ja innego nie miałam. Kiedy już wygrzebałam się z czarnej dziury, byłam pewna, że nigdy więcej nie zdecyduję się na dziecko. Zbyt wiele mnie to kosztowało. - Petunia zamyśliła się na chwilę. - A potem pojawił się Potter i zamiast jednego upiornego niemowlęcia, miałam dwa. - Pani Dursley wzdrygnęła się lekko, jednak po chwili podjęła opowieść. - Myślę, że w końcu dałabym sobie z tym wszystkim radę. Gdyby chodziło o inne dziecko, mogłabym wziąć niańkę i jakoś to zorganizować. Ale w tym wypadku było to niemożliwe. Bez przerwy miały miejsce dziwne… incydenty. Latały szklanki i sztućce, płonął kosz na śmieci, tańczyły buty. Różne takie. Nie mogłam nikogo na dłużej wpuszczać do domu, bo zaraz poszłaby plotka, że z nami coś jest nie tak, że jesteśmy ufoludkami, albo że u nas straszy. Ludzie ciągle wymyślają takie rzeczy. - Widać było, że przypomniała coś sobie. - Kiedyś dwie ulice od nas pewnej rodzinie wybili szyby w oknach, bo sąsiadka opowiadała, że praktykują voodoo. Kiedy jednej z plotkarek zginął kot, inni od razu uznali, że to właśnie oni użyli go do jakichś rytuałów. Nie chciałam, żeby nas spotkało coś podobnego. Zamykałam dzieciaka w komórce, kiedy przychodził listonosz, a potem tak już zostało.

Molly słuchała w skupieniu, nie przerywając i myślała o tym, że tak łatwo byłoby tym ludziom udzielić wsparcia, pokierować nimi. Gdyby tylko Dumbledore nie był taki arogancki!

- Nie umiałam się z nim obchodzić. Bałam się go. - Petunia spojrzała na siedzącą obok czarownicę, szukając w jej wzroku choć cienia wyrozumiałości. - To był zupełnie obcy gatunek, po którym nie wiedziałam, czego się spodziewać. Próbowałam różnych kar. - Potrząsnęła głową. - Zaczęłam go straszyć, żeby przestał robić te wszystkie rzeczy, ale to nic nie dawało. Bez przerwy zdarzały się różne wypadki, po których lądowaliśmy z Dudleyem w szpitalu. Bałam się, że spali nam dom, że spłoniemy we śnie.

Gdzieś między wierszami Molly usłyszała niewypowiedziane poczucie winy Petunii - obezwładniające poczucie winy wobec własnego syna. Chłopak codziennie musiał obcować z czymś, czego jego rodzice śmiertelnie się bali. Jak to wpływało na jego poczucie bezpieczeństwa? Na ile szalonych sposobów jego matka próbowała mu to wszystko rekompensować?

Petunia ucichła na dłuższą chwilę. Gdy zaczęła ponownie mówić, ciaśniej objęła się ramionami.

- Kiedy zaczęły przychodzić listy ze szkoły, Vernon się wściekł. Właściwie nie mam pojęcia dlaczego. Przypuszczam, że potraktował je jako kolejną nieuzgodnioną z nami interwencję w nasze życie. Ja byłam szczęśliwa.

Zamilkła na dobre i teraz obie matki wpatrywały się w szare wody jeziora. Czarownica rozmyślała o smutnym życiu siedzącej obok kobiety, zdeterminowanym przez okoliczności, na które nigdy nie miała wpływu. Charłaczka zastanawiała się, czy przyszłość zaoferuje jej wreszcie jakiś wybór, teraz, kiedy Potter był już dorosły i w końcu mogła mieć swoje życie dla siebie.

Molly podniosła się powoli i wyciągnęła dłoń do Petunii, aby pomóc jej wstać.

- Chodź, pójdziemy na obiad. Potem muszę wracać do grafiku - powiedziała.

- Mogę ci pomóc - zaoferowała ciotka Harry'ego. - Jestem całkiem niezła w organizacji różnych rzeczy.

Pani Weasley uśmiechnęła się. Nagle coś sobie przypomniała.

- Dlaczego byłaś taka poruszona, gdy dowiedziałaś się, że Harry jest naszym królem? Jeśli nie bałaś się zemsty, to o co chodziło?

Petunia odwróciła głowę i po raz ostatni spojrzała na jezioro.

- Zastanawiałam się, jakimi jesteście ludźmi, skoro, bez mrugnięcia okiem, skazaliście na cierpienie najważniejszego dla siebie człowieka.

***

Kiedy Harry wreszcie się ocknął, przez chwilę miał problem z ustaleniem, co właściwie dzieje się z jego ciałem. Nie poruszając się ani nie otwierając oczu, rozpoczął powolne badanie otaczającej go rzeczywistości.

Leżał na czymś miękkim, było mu ciepło i wygodnie, zaś powietrze wokół przesiąknięte było znajomym piżmowym zapachem. Słyszał miarowe bicie silnego serca, a ten dźwięk przenikał go do kości i wyzwalał jego magię, nakłaniając ją do pulsowania w zgodzie ze znajomym rytmem. Wydawało mu się, że czuje owijające się wokół jego ramion, talii i nóg kończyny i było to niezwykle przyjemne, kojące doznanie. Młodzieniec nie chciał otwierać oczu, żeby nie zepsuć cudownego poczucia harmonii, spoczywał więc leniwie w silnych ramionach i rozkoszował każdą upływającą chwilą.

Pragnął w spokoju rozważyć wszystkie zdarzenia, w jakich brał ostatnio udział, jednak na powierzchnię jego świadomości uparcie wypływało przypomnienie połączenia, jakiego doświadczył w czasie drogi powrotnej do swojego umysłu. Połączenia z Severusem. Połączenia z jego magią i sygnaturą. Z jego duszą. Bez przerwy widział pod zamkniętymi powiekami blask ich więzi i słyszał moc Snape'a, śpiewającą dla niego. To było niewiarygodne doświadczenie i tęsknił teraz za nim każdą komórką swojego ciała.

Właściwie mógłby to zrobić, prawda? Dotknąć rdzenia Severusa swoją mocą. Tylko na chwilę, na jeden krótki moment, żeby znów to poczuć. Snape prawdopodobnie nawet by tego nie pamiętał…

Jego magia mimowolnie zaczęła się wyciągać i otaczać leżącego obok mężczyznę w miłosnym uścisku, kusząc jego moc, przyzywając ją do połączenia. Tylko na małą chwilkę. Czuł, że magia Severusa zaczyna odpowiadać bez najmniejszego oporu, zupełnie, jakby właśnie na to wezwanie zawsze czekała. Jeszcze tylko…

Wzdrygnął się lekko, gdy usłyszał cichutkie chrząknięcie. Cofnął swoją moc i zastanowił się, co właściwie chciał zrobić? Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Naprawdę był idiotą!

Otworzył wreszcie oczy i ponad ramieniem Mistrza Eliksirów dostrzegł pomarszczoną twarz Zgredka. Skrzat uśmiechnął się szeroko, jednak dźwięk, który wydobył się z jego ust był zaledwie szeptem:

- Harry Potter, sir. Eliksir. - Zgredek pokazał młodzieńcowi dwie fiolki, które trzymał w ręku.

Gryfon zastanowił się, o jaką miksturę może chodzić. Kiedy po zielonkawym kolorze odgadł, że skrzat ma dla nich eliksir wzmacniający, ułożył usta w bezgłośnym za chwilę. Zgredek kiwnął głową i aportował się z cichym trzaskiem.

Teraz, kiedy już otworzył oczy, Harry w pełni zdał sobie sprawę z tego, że leży w pościeli, przyklejony całym rozgrzanym ciałem do swojego męża, owinięty jego rękami i nogami. Nie mógł też uciec przed odkryciem, że jego własny penis jest twardy i naciska na umięśnione udo Snape'a. Wystarczy, że Severus ruszy nogą, a… Na policzkach Gryfona wykwitł nagle rumieniec, a czubki uszu stały się gorące z podniecenia i zażenowania. Na szczęście miał na sobie piżamę. Obaj mieli, dzięki Merlinowi!

Harry przeniósł wzrok na twarz męża. Severus spał spokojnie, jego rysy wygładziły się, a usta były wygięte w maleńkim uśmiechu. Pewnie śniło mu się coś wyjątkowo miłego. Nie mogąc oprzeć się gorączkowej chęci dotknięcia go, Potter podniósł dłoń i jednym palcem odsunął z twarzy Snape'a zabłąkany kosmyk włosów. Delikatnie obrysowywał kontury jego twarzy, wreszcie przeniósł opuszek palca na jedną z brwi, aby wygładzić ją miękkim dotknięciem. Kiedy palec w powolnej wędrówce dotarł wreszcie do krzywizny ust, powieki Ślizgona drgnęły i uchyliły się nieznacznie.

- Co ci się śniło? - zapytał szeptem Harry.

Choć w pierwszym odruchu chciał od razu zabrać dłoń, przemógł się i idąc za głosem swojego pragnienia, zaczął łagodnie głaskać policzek i szczękę Severusa. Pod palcami wyczuwał ostre włoski świeżego zarostu. Czarne oczy wpatrywały się w niego i wydało mu się nagle, że bardzo, bardzo powoli mąż nachyla się ku niemu. Harry podniósł lekko brodę i przymknął powieki.

Rozdział 81. Zyski i straty

Severus śnił o dzikim ogrodzie, który porastał tyły Snape Manor. Na niebie świeciło łagodne majowe słońce, a w powietrzu czuć było rozkwitającą moc ziemi i budzącego się ponownie życia. Wzdłuż wąskiej kamiennej ścieżki rosły bujne trawy i zdziczałe krzewy, których istnienia jego matka na pewno nie tolerowałaby pod żadnym pozorem. Przed nim, ciągnąc go łagodnie za rękę, szedł Harry - szczęśliwy, roześmiany Harry o najbardziej zielonych oczach, jakie Snape mógłby sobie wyobrazić.

- Chodź, Severusie, muszę ci coś pokazać - zawołał chłopak i pociągnął go w stronę, gdzie znajdowała się kamienna altanka, od wielu pokoleń miejsce pielgrzymek wszystkich małych Snape'ów.

Gdy zza drzew wyłonił się maleńki budyneczek, Severusowi na chwilę zabrakło tchu. Z zachwytem wpatrywał się w doskonale odwzorowane barwy znajomego Kamienia Serca, w którym szmaragdowa zieleń harmonijnie przenikała się z głęboką czerwienią. Nagle pośrodku zobaczył coś jeszcze i serce zamarło w nim na ułamek sekundy. Wśród morza zieleni z domieszką purpury, wił się ametystowy strumyczek, tworząc zdumiewający kontrapunkt dla kolorystycznej harmonii. Wprowadzał element zaskoczenia, przez co całość nabierała szczególnej głębi i znaczenia. Był szokujący. I absolutnie niezbędny, jak uświadomił sobie po chwili Severus.

Jego Gryfon najwyraźniej też tak uważał. Ofiarował mu ten mały skarb, a teraz śmiał się radośnie. Zarzucił Snape'owi ręce na szyję, przywierając do niego szczupłym ciałem.

- Chciałem tak przemalować całe Snape Manor - zachichotał. - Przez chwilę.

- Możesz robić, co tylko chcesz - odpowiedział cicho Ślizgon i pochylił się do pocałunku.

Na ustach poczuł miękki dotyk i pomyślał, że jego biedne serce eksploduje zaraz od nadmiaru czułości.

Otworzył oczy i zobaczył zielone spojrzenie, czekające na jakiś znak, że już się obudził.

- Co ci się śniło? - zapytał szeptem prawdziwy Harry, przesuwając powoli palcem wzdłuż jego żuchwy.

Czy to się dzieje naprawdę? Ciągle, na granicy świadomości, Snape nie był do końca pewien. Może to tylko kolejna warstwa snu?

Oplatał chłopaka rękoma i nogami, ale to chyba Harry'emu nie przeszkadzało, bo leżał przy nim tylko odrobinę napięty i całkowicie uległy. Wpatrywał się w Severusa pociemniałymi oczyma, a jego palce nie przestawały błądzić po twarzy Ślizgona, badając jej kontury. Snape przysunął powoli usta do zaróżowionego policzka męża, zastanawiając się, czy chłopak nie umknie przed niechcianą pieszczotą. Zamiast tego Harry podniósł lekko brodę, ułatwiając mu dostęp, więc Severus delikatnie przykrył jego wargi swoimi i jeszcze mocniej go do siebie przyciągnął.

Za jego plecami coś delikatnie zadzwoniło. Dźwięk przypominał uderzenie szkła o szkło i był dla Mistrza Eliksirów w oczywisty sposób znajomy. Fiolki z eliksirami. Ach, więc to jednak nie jest sen?

- Mamy widownię? - zapytał szeptem.

- Uhm - wymruczał Harry. - Choć nie wiem, skąd się tu znowu wziął, bo wyraźnie prosiłem, żeby nas na chwilę zostawił. - Leżał w ramionach Severusa zupełnie spokojny, choć odrobinę zawstydzony i widać było, że za nic nie chce kończyć tej chwili.

Snape westchnął i łagodnie odsunął Pottera, po czym przekręcił się na plecy i obrócił głowę w stronę źródła dźwięku. Stojący przy łóżku Zgredek podał mu dwie fiolki i czekał, aż mąż Harry'ego otworzy pojemniczki. Severus powąchał zawartość, podał Gryfonowi jedną miksturę, sam wypił drugą, po czym puste szkiełka zwrócił skrzatowi.

- Która godzina? - zapytał.

- Trzecia po południu, sir! - odpowiedział radośnie Zgredek i zastrzygł uszami.

Mistrz Eliksirów był zaskoczony. Spali około sześciu godzin. Nieźle, biorąc pod uwagę, że świat prawdopodobnie właśnie się wali. Musieli być naprawdę w kiepskiej formie, skoro Dumbledore pozwolił im tak długo odpoczywać. Snape zastanowił się, jak się obecnie czuje i musiał stwierdzić, że po prostu doskonale. Nic go nie bolało, nawet Znak mu nie dokuczał, czuł też, że jego moc jest na przyzwoitym poziomie. I był piekielnie głodny.

Odwrócił się do Harry'ego i podpierając głowę na łokciu, zaczął się w niego wpatrywać. Chłopak wyglądał kwitnąco, co wydało się Severusowi naprawdę dziwne, biorąc pod uwagę, w jak kiepskim stanie był zaledwie dzisiejszego poranka. Oczy mu błyszczały, ciemne sińce zniknęły, a cera nabrała kolorów. Patrzył na Snape'a spod opuszczonych lekko rzęs, przygryzając delikatnie dolną wargę. Gdyby to nie był jego Harry, młodzieniec gryfoński do szpiku kości, działający zawsze wprost i bez zastanowienia, Severus mógłby pomyśleć, że chłopak subtelnie go prowokuje. Sama myśl o takiej możliwości była dla niego niemożliwie podniecająca. Ale to był Harry, więc Ślizgon odrzucił wszelkie podejrzenia i postanowił przerwać trudną dla siebie sytuację.

- Czy zrobisz mi tę przyjemność i zjesz ze mną obiad? - zapytał głosem, którego brzmienie nawet jemu samemu wydało się osobliwie gardłowe. Zdawało mu się, czy naprawdę na obliczu męża dostrzegł cień zawodu? Nie był pewien, a zanim zdążył się nad tym zastanowić, twarz Harry'ego rozjaśniła się i kiwnął głową. - Za dwadzieścia minut, Zgredku - zaordynował Snape.

Wychodząc z łóżka, ostatni raz rzucił okiem na swojego męża. Młodzieniec przeciągał się właśnie, wyglądając przy tym wyjątkowo uwodzicielsko. Severus nie mógł przestać się zastanawiać, co właściwie wydarzyło się, gdy spał.

Stojąc pod prysznicem przywołał swoje ostatnie wspomnienie, moment, w którym wypowiedział zaklęcie obdarowujące. Potem cofnął się jeszcze o krok i przypomniał sobie nadzwyczajne uczucie, którego doświadczył, gdy Albus scalił ich związane sygnatury z jego rdzeniem. Merlinie! To było absolutnie cudowne! Nawet najlepszy seks nie mógłby dorównać temu. Chyba żeby… je ze sobą połączyć. Porażony nagłym wyobrażeniem, oparł zaciśnięte pięści o zimne kafelki nad głową. Do diabła, zamiast o tym myśleć, powinien wrócić do sypialni i to zrobić! Co, poza cierpieniem, przyszło im ostatnio ze zwlekania? A Harry jest chętny i to jak! Severus przypomniał sobie wargi bez wahania zmierzające do pocałunku i mruczące odgłosy, które z pewnością słyszał, gdy chłopak wtulał się w niego. Czuł oczywisty dowód jego podniecenia na swoim udzie. Musiałby być ślepy i spetryfikowany, żeby nie zauważyć sygnałów.

Kiedy po raz kolejny zaciskał pięści, jego wzrok padł na srebrną taśmę owijającą mu ciasno przedramię. Zaklął szpetnie i puścił z kranu silny strumień lodowato zimnej wody.

Mijając się z Potterem w drzwiach łazienki, Snape poczuł ciepło bijące od rozgrzanego ciała i jego delikatny, słodkawy zapach. Ślizgon wciągnął głęboko powietrze i uświadomił sobie, że albo szybko pozbędą się jego połączenia z Czarnym Panem, albo on z całą pewnością oszaleje. I co, na Merlina, wyprawia Harry!?

Zgredek dostarczył obiad, gdy Mistrz Eliksirów czekał na męża przed kominkiem. Posiłek, który skrzat postanowił im zaserwować, zaspokoiłby apetyt nie tylko dwóch, ale nawet pięciu głodnych mężczyzn. A może…? Snape pomyślał, że jego osobisty Gryfon zapewne bardzo by się ucieszył z widoku innych hałaśliwych Gryfonów. Westchnął ciężko.

- Zgredku - powiedział do czekającego na polecenia skrzata. - Przekaż dyrektorowi, że Harry się obudził. Potem możesz też powiadomić Blacka i Lupina. - Cholerni Gryfoni i ich zaraźliwe dobre chęci.

Dziesięć minut później Harry, wykąpany i starannie ubrany, dołączył do Severusa przy zastawionym stole. Bez zachęty założył eleganckie, lekko dopasowane od bioder do kolan czarne spodnie, na górę zaś grafitową jedwabną koszulę, z tych, które kupili wspólnie jeszcze we wrześniu. Wystarczy na wierzch założyć któryś z kaftanów, a ubiór będzie w pełni formalny, pomyślał Snape. Albo jego mąż zupełnie nagle zaczął interesować się modą, albo zamierza coś, do czego potrzebny mu będzie strój podkreślający jego pozycję.

- Planujesz coś specjalnego? - zapytał Harry'ego, celowo przesuwając wzrokiem po jego sylwetce, aby nie pozostawić wątpliwości, o co dokładnie pyta.

- Tak mi się wydaje - odpowiedział młodzieniec z wahaniem. - To zależy. Opowiedz mi o tym, co działo się, zanim wróciłem.

Najwyraźniej nie będzie to romantyczny obiad przy świecach. Snape poczuł się nieco zaskoczony nagłą zmianą nastroju, jednak prośba Gryfona wydała mu się zrozumiała i uzasadniona. Nakładając sobie na talerz porcję pieczonych ziemniaków i solidny kawał pieczeni, relacjonował Potterowi ciąg zdarzeń, jakie miały miejsce od chwili, gdy czarodzieje zaczęli wyzwalać się spod zaklęcia Czarnego Pana. Chłopak słuchał uważnie, jednocześnie pochłaniając ogromne ilości jedzenia.

Kiedy Mistrz Eliksirów doszedł do opisu stanu dwóch naznaczonych Mrocznym Znakiem siódmorocznych Ślizgonów, Harry zapytał:

- Jak ty się czułeś? - Nie musiał wyjaśniać, o co dokładnie mu chodzi, Severus doskonale go zrozumiał.

- Nędznie, ale mogłem chodzić o własnych siłach. - Po chwili jednak, aby być całkiem szczerym, skorygował: - Prawie o własnych. A po godzinie byłem już na pewno wystarczająco silny. Taśma Dumbledore'a okazała się naprawdę skuteczna.

- A jak oni czuli się rano, zanim mnie obudziłeś?

- Tak samo jak wieczorem, przypuszczam. Nikt się nad nimi szczególnie nie rozczulał.

- Czyli zostali odessani niemal do czysta, a ich moc regeneruje się bardzo powoli. Twoja regenerowała się nieco szybciej, ale też nie był to spektakularny wynik? - Kiedy Snape potwierdził, Potter zapytał: - A jak czujesz się teraz?

- Jak nowo narodzony - przyznał Severus.

- Tak mi się właśnie wydawało. Czuję twoją magię przez cały czas od chwili, gdy się obudziłem. Pulsuje tuż pod twoją skórą, więc jesteś dokładnie jak nowo narodzony. Wiedziałeś o tym?

Mistrz Eliksirów zaprzeczył ruchem głowy. Wyraźnie było widać, że jest zdumiony. Zaczął analizować w głowie możliwe wyjaśnienia, ale żadne go nie zadowoliło.

- Masz na ten temat jakąś teorię? - zapytał Harry'ego.

- Być może, ale chciałbym najpierw usłyszeć, co o tym sądzi Dumbledore. - Gryfon, lekko zaróżowiony, uśmiechnął się i dodał: - Moja moc też wróciła. Możliwe, że cała, a na pewno jej większość.

Severus przyglądał mu się w skupieniu. Z całych sił próbował wyczuć tę znajomą moc, która zawsze Pottera otaczała, ale nic, kompletnie nic nie czuł. To było bardzo niepokojące.

- Harry - powiedział ostrożnie zaskoczony Ślizgon - wydaje mi się… To jest po prostu niemożliwe. - Zastanawiał się, jak to młodzieńcowi wyjaśnić. - Czy wiesz jak odczuwam twoją moc? - Potter pokręcił przecząco głową, więc kontynuował: - Twoja magia jest jak fala. Zawsze wręcz uderza we mnie, gdy przebywam blisko ciebie. Jest jak materia. Czuję ją tuż przy twojej skórze. Ona kipi z ciebie. Teraz tego nie czuję

- Dziwne, prawda? - zastanowił się Potter. - A jednak wróciła, jestem tego pewien. - Zamyślił się. - Sądzę, że coś otrzymałem, gdy utworzyliście więź. Coś do mnie przyszło razem z twoją mocą. Myślę również, że ty coś dostałeś ode mnie. - Uciekł wzrokiem przed natarczywym spojrzeniem Severusa. - Możliwe też, że obaj coś straciliśmy - wyszeptał zamyślony.

- Straciliśmy? - To nie zabrzmiało dobrze i Snape poczuł skurcz nieokreślonego lęku.

Jego reakcja nie uszła uwadze Harry'ego.

- Och, stracić nie zawsze znaczy coś złego. Ani zyskać - coś dobrego, jeśli już o to chodzi. Przekonamy się z czasem.

Co to ma być, do cholery? Nowe wcielenie Trelawney? To nie była odpowiedź, jakiej spodziewał się Mistrz Eliksirów. Poczuł w głowie jeszcze większy zamęt. Nie zamierzał tego tak zostawić! Albo Harry zaraz dokładnie mu wyjaśni…

W tym momencie sieć Fiuu zaszumiała i z kominka wyszedł Syriusz Black, a zaraz za nim zgrabnie wyskoczył Lupin.

- Harry, dzieciaku! - zawołał Łapa i zgniótł chrześniaka w niedźwiedzim uścisku, podrywając jego stopy z podłogi i okręcając się kilka razy z młodzieńcem w ramionach.

- Syriuszu, połamiesz mi żebra! - Harry śmiał się radośnie, a jego mąż poczuł ukłucie zazdrości.

- Harry. - Remus delikatnie przytulił chłopaka, po czym wypuścił go z objęć i trzymając za ręce, uważnie mu się przyjrzał. - Wyglądasz rewelacyjnie. Od tygodni nie wyglądałeś na tak wypoczętego. - Skierował wzrok na Snape'a i kiwnął mu głową na powitanie. - Ty też wyglądasz doskonale, Severusie.

- Tak, dokładnie przed waszym przyjściem rozważaliśmy cudowne właściwości okresowego osuszania z mocy - zaśmiał się ironicznie Złoty Chłopiec. - Severus opowiada mi właśnie, co się działo, gdy… odpłynąłem. Przyłączycie się? Dodatkowe punkty widzenia będą mile widziane.

Lupin i Black zajęli wskazane im miejsca, a Syriusz natychmiast zaczął nakładać sobie na talerz jedzenie.

- Czy wiadomo coś o Voldemorcie? - Harry podjął przerwany temat, zwracając się do męża. Ślizgon czuł się jak na przesłuchaniu.

- Nie ujawnił się, a przynajmniej nie do czasu, gdy straciłem przytomność. - Spojrzał pytającym wzrokiem na dwóch starszych Gryfonów, ci zaś pokręcili głowami w zaprzeczeniu. - Podejrzewam, że jest tak samo odessany, jak śmierciożercy i także potrzebuje czasu, żeby odzyskać moc. - Potter kiwnął głową, jakby dokładnie takiej odpowiedzi oczekiwał. Snape postanowił zadać pytania, które dręczyły go przez całą noc. - Nie rozumiem tego. Co on sobie właściwie wyobrażał? Praktycznie zamordował wszystkich swoich potencjalnych poddanych. Po co mu władza, skoro nie ma kim rządzić?

Syriusz i Remus najwyraźniej się z nim zgadzali, bo obaj pokiwali zgodnie głowami.

- W zasadzie, czysto teoretycznie, miałby kim rządzić. Przynajmniej w pewnym sensie - odpowiedział zamyślony młodzieniec. - Ale teraz już nie o władzę mu chodziło.

- A o co? - zapytał Remus.

- Nie mam pewności. Nie potrafię aż tak dobrze sobie wyobrazić, co myślał. Podejrzewam, że przede wszystkim chciał poznać granice swojej mocy. - Spojrzał na towarzyszy. - On oszalał. Nie spodziewajcie się po nim racjonalnych decyzji.

- Oszalał - powtórzył Mistrz Eliksirów, przypominając sobie ich rozmowę sprzed kilku dni.

- Widziałem jego wspomnienia, zanim wypuściłem moc - powiedział Harry. - Kiedy na eliminacjach odesłałem jego demona i stało się jasne, kim jestem, musiał natychmiast sprawdzić, jak bardzo tak naprawdę jest potężny.

- Najwyraźniej nie aż tak bardzo, jak mu się wydawało - mruknął Łapa z uśmieszkiem satysfakcji na twarzy.

Młody czarodziej wzdrygnął się zauważalnie i spojrzał z gniewem na ojca chrzestnego.

- W mugolskim świecie leży teraz bez ducha prawie sześć miliardów ludzi, których, jak dotąd, nie potrafimy obudzić. Czy to wystarczający dowód potęgi? - powiedział z wyrzutem.

Oczy Syriusza otworzyły się w szoku. Widać było, że poczuł się okropnie. Harry wziął kilka głębszych oddechów i dopiero kiedy na jego twarzy ponownie zagościł spokój, podjął rozmowę.

- Opowiedzcie mi, co dokładnie dzieje się z mugolami - poprosił.

To Lupin zdecydował się przedstawić Potterowi trudną prawdę. Typowe, pomyślał Snape.

- Jest źle, Harry - zaczął wilkołak. - Naprawdę źle. Jak powiedziałeś, sześć miliardów ludzi śpi i nie mamy nadziei ich obudzić wcześniej niż za trzy miesiące. Oczywiście, do tego czasu niemal cała populacja mugoli przestanie istnieć, a na Ziemi pojawi się gigantyczna bomba biologiczna. - Harry słuchał go w milczeniu. Oczy miał zamknięte. - Na całym świecie szaleją pożary wywołane awariami mugolskich urządzeń. W każdej chwili giną ludzie, na sposoby, jakich nawet nie potrafiłbyś sobie wyobrazić. Palą się, zamarzają, topią od deszczu, bo akurat upadli tam, gdzie potem powstała maleńka kałuża. Umierają od udaru słonecznego. Są zjadani przez zwierzęta. Trzęsienia ziemi, gradobicia, huragany, tornada, tsunami, wybuchy wulkanów. Każda katastrofa żywiołowa, nawet drobna, zabiera setki ofiar, bo te nie próbują się ratować. A uwierz, Harry, katastrofy zdarzają się przez cały czas. Gdzieś. Jakieś. - Remus wziął głęboki oddech i dodał: - Już wkrótce ludzie zaczną umierać z głodu i odwodnienia.

Harry siedział na kanapie z zamkniętymi oczami, obejmując się ramionami. Jego ciało było napięte, a ramiona lekko drżały. Gdy Severus dostrzegł pierwszą łzę, spływającą po policzku chłopaka, wstał, przeszedł krótką odległość dzielącą fotel od kanapy, usiadł obok i mocno go przytulił. Jedną ręką objął jego barki, dłonią drugiej łagodnie głaskał mokry policzek. Twarz wtulił w ciemne włosy i szeptał uspokajająco, kołysząc ich obu delikatnie.

- Już dobrze, Harry, już dobrze, ciii, już dobrze.

Snape nie wiedział, ile czasu trwało, zanim Harry się uspokoił. Gdy to wreszcie się stało, wypuścił młodzieńca z objęć, ale nie odsunął się. Pozostał na swoim miejscu, trzymając męża za rękę. Patrzył wyzywająco na Blacka, piorunując go wzrokiem, w każdej chwili przygotowany na jakiś potępiający gest albo spojrzenie. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Łapa omijał Snape'a wzrokiem, a na chrześniaka patrzył ogromnie zmartwiony, ale na pewno bez gniewu.

- Co robicie? - zapytał wreszcie Potter.

- To, co możemy - tym razem odpowiedział Syriusz. - Zbieramy mugoli i podłączamy ich do urządzeń podtrzymujących życie. Klucz to rodziny i znajomi czarodziejów. Gasimy pożary tam, gdzie to uzasadnione i technicznie możliwe do zrobienia. Zbieramy dane o obsłudze szczególnie niebezpiecznych mugolskich wynalazków. - Widać było, że Black niezbyt dobrze orientuje się w problemie. - To znaczy nie my zbieramy, tylko zespoły badawcze powołane przez Dumbledore'a. Starsi uczniowie, od piątej klasy w górę, mugolaki.

- Po co Dumbledore'owi takie informacje? - zapytał Mistrz Eliksirów.

- Żeby wiedzieć, jak to świństwo wyłączyć, nie wysadzając przy okazji połowy kraju.

Harry wyglądał jak ogłuszony.

- Dyrektor nie ma nadziei, prawda? - zapytał.

- Nie wiemy, Harry - odpowiedział Remus. - Jeśli nie ma, to świetnie markuje jej posiadanie. Zachowuje się zupełnie normalnie. W każdym razie wtedy, kiedy jest.

- Co masz na myśli? - zdziwił się Harry.

- Ma na myśli, że Dumbledore'a nie ma w zamku przez większość czasu. - Syriusz odgarnął za ucho kosmyk włosów, który opadł mu zawadiacko na oko. - Nie mamy pojęcia, gdzie znika. Nawet McGonagall twierdzi, że nic nie wie.

Potter pokiwał głową z namysłem. Zmagał się z myślami, którymi najwyraźniej nie zamierzał się z nikim podzielić. Przez jego twarz przebiegały emocje, które były dla Severusa trudne do zrozumienia, zwłaszcza w kontekście ich rozmowy o braku nadziei, bowiem Harry wyglądał, jakby nagle nadzieję odzyskał.

- Harry? - pytający głos Lupina przerwał przeciągającą się ciszę. - Wszystko w porządku?

- Jak najbardziej, Remusie, dziękuję - odpowiedział Potter, potrząsając głową, jakby przeganiał z głowy trapiące go wątpliwości. Wreszcie uśmiechnął się lekko. - A macie jakieś ciekawostki? Coś lżejszego dla odmiany?

Dość nieoczekiwane przejście od rozpaczy do wesołości, uznał Snape, ale nie zamierzał tego komentować. Remus i Syriusz najwyraźniej również. Jeśli właśnie w taki sposób Harry chciał poradzić sobie ze smutkiem, oni nie będą mu tego utrudniać. Popatrzyli jedynie na siebie porozumiewawczo, po czym Black przybrał minę złego wilka i wycharczał:

- Petuuuunia tu jeeest… - Zrobił efektowną pauzę i dokończył zwykłym głosem: - I pomaga Molly Weasley w kuchni.

Brwi Snape'a podjechały niemal do linii włosów, a wyraz niedowierzania na twarzy Harry'ego wart był każdych pieniędzy. Huncwoci wybuchnęli śmiechem - właśnie na taką reakcję liczyli.

- Petunia tu jest - powtórzył bezmyślnie młodzieniec. - I pomaga Molly. I, jak rozumiem, jeszcze żyje? Nie jest inferiusem ani niczym takim?

Lupin i Black rechotali teraz na całego, nawet Snape się uśmiechał. Wreszcie wilkołak spoważniał.

- Harry, muszę ci się do czegoś przyznać. - Syriusz, słysząc to, przewrócił oczami, ale nie przerwał Remusowi. - Kiedy zabieraliśmy twoją ciotkę i wuja z Privet Drive, uderzyłem ją. Dłonią. W twarz.

Harry spojrzał na wilkołaka spod półprzymkniętych powiek i dziwacznie się wykrzywił. Dopiero po chwili do Lupina dotarło, że chłopak próbuje się nie roześmiać.

- Remusie, co ona, na Merlina, powiedziała, że udało jej się ciebie sprowokować?

- Nic takiego, naprawdę. - Remus za nic w świecie nie miał zamiaru powtarzać słów Petunii. - Ale teraz podobno bardzo się uspokoiła - dodał pospiesznie. - Molly świetnie sobie z nią radzi.

Syriusz z uśmiechem na ustach kiwał energicznie głową, potwierdzając słowa kochanka.

Harry spojrzał z rozczuleniem na swoich dwóch ojców. Pochylił się do przodu i chwycił dłoń siedzącego bliżej Lupina.

- Dziękuję, że ją tutaj przyprowadziliście - powiedział. - To naprawdę wiele dla mnie znaczy. - Puścił rękę wilkołaka i usiadł prosto. - Czyli ciotka jest charłaczką? Przypuszczam, że nie była zachwycona. A wuj i Dudley?

- Śpią. A ona rzeczywiście nie była zachwycona - potwierdził Syriusz.

- Cóż, pewnie będę musiał złożyć jej kurtuazyjną wizytę. Tak mi się wydaje. - Młodzieniec potarł czoło dłonią w geście rezygnacji. - Jeszcze jakieś nowiny?

- Właściwie tak - powiedział Black i spojrzał dziwnie na Lupina. - Draco Malfoy przyprowadził swojego ojca.

Snape poderwał głowę i spojrzał ostro na Syriusza.

- Jak to przyprowadził? I co teraz robi Lucjusz? Czy ktoś go pilnuje? - wysyczał.

- Właściwie to przywlókł, a nie przyprowadził. Lucjusz leży w skrzydle szpitalnym, prawie cały czas jest nieprzytomny i tak, pilnuje go dwóch wikingów. - Łapa przewrócił oczami. - Serio, Snape, za kogo nas bierzesz?

Mistrz Eliksirów wyraźnie się odprężył.

- Za bardzo rozsądnych i przewidujących czarodziejów - powiedział neutralnym tonem, tym razem wdzięczny Blackowi za jego paranoję.

Wszyscy trzej Gryfoni spojrzeli na niego w osłupieniu. Pierwszy otrząsnął się Lupin. Jego twarz wykrzywił złośliwy uśmieszek, za który Snape miał ochotę pacnąć go dłonią w tył głowy.

- Tak więc, jak rozsądnie i przewidująco wspomniał już Syriusz - uśmieszek nie schodził cholernemu wilkołakowi z ust - Malfoy leży bez życia w skrzydle szpitalnym. Podają mu eliksir wzmacniający, ale w przeciwieństwie do naszego obecnego tu - Remus skłonił głowę w kierunku Ślizgona - drogiego Severusa, nie wraca do formy zbyt szybko. Właściwie, to poziom jego mocy jest w tej chwili żałośnie niski.

- Naprawdę, drogi Severusie - odezwał się Black, ściągając usta w ciup - atakowanie go teraz nie przyniesie ci zaszczytu.

Mistrz Eliksirów zazgrzytał zębami, a żyłka na jego skroni zapulsowała niebezpiecznie.

Nagle z boku usłyszał dźwięk, który sprawił, że sytuacja, tak nierozsądnie przez niego sprowokowana, wydała mu się nagle dość zabawna. Odrobinę.

Harry siedział obok i chichotał. Severus wpatrywał się w chłopaka, a jego usta zaczęły drżeć i wyginać się w różne strony. W tle słyszał parsknięcia i rechot Huncwotów. Dźwięki były irytująco drażniące i wwiercały mu się prosto w żołądek, prowokując zapomniane jakiś czas temu skurcze. Wreszcie blokady, które od jego przebudzenia były wyraźnie nadwątlone, puściły i Ślizgon zaczął się głośno śmiać.

***

To było raczej oczywiste, że coś się między nimi zmieniło, jednak Syriusz nie był do końca pewien, co dokładnie i jak bardzo. Harry i Snape przeskoczyli jakiś poziom bliskości i było to dla niego tak jasne, jak więź łącząca go z Remusem. Kiedy teraz wspominał, jak przebiegła końcówka ich spotkania, zachowanie obu mężczyzn z minuty na minutę wydawało mu się coraz bardziej jednoznaczne.

Gdy wreszcie przestali śmiać się z nieoczekiwanego komplementu Snape'a, Harry zapytał, czy ludzie wiedzą, że się obudził.

- Tak, wiedzą, choć Dumbledore nie wydał żadnego oficjalnego oświadczenia - powiedział Lupin. - Podejrzewamy, że celowo rozpuścił plotkę, żeby sprowokować spekulacje zanim cokolwiek powie oficjalnie.

- Jakie spekulacje? - zapytał Mistrz Eliksirów.

- Na temat waszej więzi - odpowiedział Syriusz. - Dyrektor zamierza utwierdzać ludzi w przekonaniu, że Harry wrócił dzięki waszej więzi.

- Waszej prawdziwej więzi - dodał z naciskiem Remus.

Widać było, że w mózgu Snape'a intensywnie pracują trybiki, gdy łączył ze sobą fakty i hipotezy. Wreszcie cały obraz ułożył się w jego głowie, a wtedy Mistrz Eliksirów spojrzał na Pottera wzrokiem, który Łapie trudno było zinterpretować. Kiedy zniechęcony przeniósł wzrok na chrześniaka, szukając w wyrazie jego twarzy czegoś łatwiejszego do zrozumienia i bardziej znajomego, zapomniał niemal jak się oddycha. Harry patrzył na Snape'a tak… To nie mogło być prawdą.

Syriusz czym prędzej odwrócił wzrok.

- „Prorok Codzienny” oszalał - powiedział Remus. - Pozostałe gazety zresztą też.

- Jakie pozostałe gazety? - zapytał Harry, odrywając wzrok od swojego męża.

- Zagraniczne - odpowiedział Lunatyk. - Myślę, że dokładnie o to Dumbledore'owi chodziło. Chce wam kupić trochę czasu i spokoju.

- Kupić trochę czasu - powtórzył Snape i znów spojrzał na Harry'ego tym wzrokiem.

- Przed bramami Hogwartu koczują tabuny dziennikarzy - ciągnął spokojnie Lupin. - Akredytowały się wszystkie poważne dzienniki. Tabloidy, nawiasem mówiąc, również.

- Co piszą? - zapytał Harry.

- Że się obudziłeś, że pracujesz teraz nad supertajnym projektem zniszczenia Czarnego Pana. Zastanawiają się, jak świat magiczny będzie funkcjonował bez mugoli. Próbują dociec, gdzie jest teraz Sam-Wiesz-Kto. I spekulują o waszej więzi. Oczywiście ogródkami, nikt nie powie wprost, o co chodzi, bo to by sugerowało, że wcześniej były jakieś wątpliwości.

Syriusz, słuchając, wbijał wzrok w podłogę i czuł ogromny dyskomfort. Przypuszczał, że Snape odczuwał to samo, tylko odpowiednio silniej. Po co Remus o tym mówił?

- Remus, czy powinniśmy to przeczytać? - zapytał Harry.

- Tak sądzę - odpowiedział Lunatyk. - Zwłaszcza, jeśli planujesz jakieś wystąpienie.

Wystąpienie? Jakie wystąpienie? Black spojrzał na Pottera, ale ten tylko kiwnął Lupinowi głową, nie komentując jego słów.

Nagle odezwał się Snape, zadając pytanie, które wydało się Łapie całkiem oderwane od toku ich rozmowy.

- Czy wiadomo, co dzieje się z innymi śmierciożercami?

- Wiadomo tylko o tych, którzy byli w miejscach publicznych, gdy Sam-Wiesz-Kto zaatakował - odpowiedział Lupin. - Macnair, Nott, Rockwood i Dołohow zostali odessani tak jak Malfoy, więc łatwo było ich zidentyfikować i aresztować. Teraz są w Świętym Mungu.

- A ich rodziny? - drążył Snape.

- A co miałoby z nimi być? - zapytał zdumiony Syriusz.

- Czy też zostały odessane?

Zszokowany wzrok Harry'ego, skierowany na Mistrza Eliksirów, uświadomił Syriuszowi, że chłopak właśnie zrozumiał, co zaprząta umysł jego męża. Black, który również to pojął, otworzył usta, by po chwili je zamknąć. Pytanie zadał Lupin.

- Sądzisz, że to możliwe?

- Nie wiem - wyszeptał Ślizgon. - Ale bardzo chciałbym znać odpowiedź.

To Potter wreszcie postanowił przerwać przeciągającą się ciszę.

- Myślę, że jeszcze przez jakiś czas zostaniemy z Severusem tutaj i odpoczniemy. - Harry spojrzał na Snape'a, szukając u niego akceptacji. Najwyraźniej wzrok męża coś mu powiedział, bo kontynuował: - Poczekamy na dyrektora i pewnie zjawimy się w Wielkiej Sali w porze kolacji. Czy możemy na was liczyć? Będziecie z nami?

Syriusz zapewnił ich, że oczywiście, będą im towarzyszyć. Ale jednocześnie uświadomił sobie, że oto zostali z Lunatykiem delikatnie poproszeni o opuszczenie komnat chrześniaka. Remus też to zrozumiał i jak na komendę obaj wstali i pożegnali się.

Zmierzając w stronę sali wejściowej, Syriusz przypominał sobie wszystkie gesty i spojrzenia, których był dzisiaj świadkiem i nie bardzo wiedział, co z tym zrobić.

Snape tulący i pocieszający Harry'ego - ten widok wstrząsnął nim najbardziej. Do tej pory to zawsze była jego rola, a teraz Ślizgon przejął ją tak naturalnie, jakby robił to codziennie. I do tego Harry - z całym zaufaniem wtulający się w Severusa. Syriusz nie umiał tego wyjaśnić, ale gdzieś pod skórą czuł, że jego chrześniak w pewien sposób się zmienił. Inaczej dotykał i dawał się dotykać. Jakoś… dojrzalej? Już nie jak dziecko, tylko jak dorosły? Czy to o to chodziło? To było tak, jakby chłopak postawił pomiędzy sobą a Syriuszem tajemniczą barierę. Barierę, której Łapa nie dostrzegał, gdy patrzył na Harry'ego i Snape'a. O co chodziło?

- Myślisz, że w końcu to zrobili? - zapytał Remus. Black poczuł, jakby otrzymał cios w brzuch.

- Co? - odpowiedział głupio, bo nie był jeszcze gotów stanąć twarzą w twarz z sensem pytania, które przed chwilą go zaatakowało.

Lupin przymknął powieki. Miał nadzieję, że Syriusz podejdzie do tej sytuacji dojrzale. Nie chciał powrotu do dawnych konfliktów.

- Przecież wiesz - powiedział cicho.

Zapadła cisza, w której Black próbował odpowiedzieć sobie na kilka pytań, z których najważniejszym było, czy naprawdę był złym przyjacielem, skoro zaczął uważać, że być może, w jakiś niewiarygodnie pokręcony sposób, syn Jamesa może być jednak szczęśliwy ze Snape'em?

- Nie wiem - odpowiedział, a Lunatyk odetchnął z ulgą, bo właśnie zyskał pewność, że cokolwiek się stanie, Syriusz nie będzie w to ingerował. - Czemu sądzisz, że mogliby?

- Nie jestem pewien. Odniosłem po prostu wrażenie, że coś się między nimi wydarzyło. Oni są tak jakby… - Remusowi najwyraźniej zabrakło określenia.

- Bliżej? - podsunął Łapa.

Lupin kiwnął głową. Obaj mężczyźni zamyślili się, ale ich rozważania pobiegły zupełnie innymi torami. Dlatego Syriusz dał się zaskoczyć, gdy wreszcie Remus znów się odezwał.

- On się zmienił - powiedział, a Black, myśląc o Harrym, kiwnął głową na zgodę. - Od wieków nie widziałem, żeby się śmiał. Właściwie to chyba nigdy tego nie widziałem.

- Kto? Harry?

- Mówię o Severusie - odpowiedział cierpliwie Lupin. - Nie zauważyłeś tego?

Jeśli Syriusz miał być ze sobą szczery, to nie zauważył. Był za bardzo skoncentrowany na Harrym.

- Nie myślałem o tym.

- Owszem, zmienił się i to jest coś więcej niż to, że się śmiał.

- Miłość zmienia ludzi.

- Tak, ale nie o to chodzi. Tam jest coś jeszcze.

- Remi, daj spokój. - Syriusz zaczął się śmiać z zaambarasowanej miny kochanka.

- Pewnie masz rację - powiedział Lupin bez przekonania. - Może trochę przesadzam.

***

- Chcę usunąć twój Mroczny Znak - powiedział Harry.

Snape uśmiechnął się ironicznie.

- Teraz?

- Nie kpij, mówię poważnie - zirytował się Potter. - Nie teraz. Wkrótce. Ale od teraz to będzie nasz priorytet.

- Nasz?

- Tak, nasz. Twój i mój. I wszystkich, których uda mi się nakłonić do szukania rozwiązania razem z nami. - Gryfon miał zdecydowany wyraz twarzy. - Zamierzam namówić Hermionę na mały projekt badawczy. Będzie zachwycona, mogąc zaprząc do roboty kilku Krukonów. Poproszę też o pomoc Dumbledore'a oraz każdego innego nauczyciela Hogwartu, który będzie mógł się do czegoś przydać. Ale przede wszystkim wykorzystam ciebie, rzecz jasna.

- Mnie... - Severus podniósł do góry brew. - A jak zamierzasz mnie wykorzystać?

- Będę tłumaczył resztę ksiąg Slytherina i dokumenty od Lorda Aventine'a. Będę wdzięczny, jeśli zechcesz mi służyć swoją wiedzą. - Gryfon spojrzał na Snape'a spod rzęs. - I chciałbym, abyś się skupił głównie na Mrocznym Znaku.

- Doprawdy. - Teraz już obie brwi Mistrza Eliksirów podjechały do góry.

- Tak.

- Dobrze, jeśli tego właśnie chcesz. - Snape uśmiechnął się lekko.

- Tego właśnie chcę - odpowiedział Potter, przygryzając dolną wargę i nie spuszczając wzroku z męża.

- Dlaczego?

- Nie wiesz? - zapytał Harry, a jego twarz oblała się rumieńcem. Mimo to nadal nie odwracał spojrzenia, aż Severus poczuł dreszcz spływający mu po plecach.

Snape przypuszczał. Miał pewne podejrzenia i nadzieje. Ale nie chciał o nich mówić, bo bał się, że może wcale nie o to chodzi. Nic więcej nie powiedział. Zapatrzył się w ogień na kominku i pozwolił swoim marzeniom dryfować swobodnie.

Rozdział 82. Rozpoznając zmiany

Kiedy Albus Dumbledore aportował się na zapleczu Świńskiego Łba, aby stamtąd kominkiem udać się do swojego gabinetu, czuł umiarkowaną satysfakcję. Znalazł Valeriana Ventusa i przekonał go, że Lord Aventine jeszcze dzisiaj musi spotkać się z Harrym Potterem. Tak, to było łatwe. Za łatwe, jeśli dobrze się nad tym zastanowić. Wyglądało wręcz, jakby Ventus na niego czekał. I prawdopodobnie tak właśnie było, uświadomił sobie nagle czarodziej.

Na wspomnienie wydarzeń w ministerstwie Dumbledore zmarszczył brwi. Gdy Harry ofiarował wampirzemu Lordowi miejsce w Wizengamocie, starzec był poruszony. Dostrzegał w tym zdarzeniu coś, czego zapewne większość nie widziała: oto król czarodziejskiego świata zawarł niezrozumiały dla innych sojusz z królem świata cieni, wierząc, że łączy ich coś, co zagwarantuje temu porozumieniu trwałość i skuteczność. Co to było? Albus słyszał oczywiście, jak zresztą wszyscy obecni na sali, żądanie Aventine'a w sprawie dokumentów napisanych wężomową. Miał jednak przeczucie, że to nie wszystko. Wydawało mu się, że kryje się za tym coś jeszcze, coś związanego ze ścieżkami przeznaczenia, które dostrzegał Harry. Czy młodzieniec widział przeznaczenie wampirów? Czy Lord Aventine o tym wiedział? A jeśli tak, co tak naprawdę Harry widział i jak to się splatało z losem czarodziejów? I dlaczego było to aż tak pilne, że trzeba było jeszcze dzisiaj sprowadzić wampira?

W gabinecie czekał na niego Zgredek.

- Panie dyrektorze, sir! - pisnął skrzat. - Harry Potter się obudził!

Doskonale, pomyślał Albus. Czas zadać kilka pytań i dostać kilka odpowiedzi. Odwrócił się, ponownie wstępując w płomienie.

***

Harry siedział przed kominkiem, pogrążony w lekturze jednej z ksiąg Salazara Slytherina i od czasu do czasu cicho posykiwał. Syczące dźwięki rozpraszały Severusa, który próbował zaplanować swoją pracę nad „Projektem Mroczny Znak”. Formalna nazwa nieco go śmieszyła, jednak Harry uparł się, że Hermiona chętniej zaangażuje się w coś, co będzie miało sformalizowany status. Snape był wprawdzie przekonany, że panna Granger zaangażowałaby się w absolutnie każde działanie wymagające studiów w Dziale Ksiąg Zakazanych, ale wzruszył jedynie ramionami i zaakceptował określenie. Może to i lepiej, pomyślał kpiąco, będzie przynajmniej dobrze wyglądało w opracowaniach historycznych.

Podnieśli głowy, gdy Fiuu zaszumiała i z kominka wydostał się Albus Dumbledore.

- Harry, Severusie - powitał ich starzec z szerokim uśmiechem na twarzy. - Wyglądacie doskonale! - Przyjrzał im się badawczo. - Obaj…

Ostatnie słowo dyrektor wypowiedział z pewnym wahaniem. Wyglądało na to, że niezupełnie tego się spodziewał. Młodsi czarodzieje spojrzeli po sobie, jakby uzgadniali, kto podejmie się wyjaśnień. Wreszcie to Snape kiwnął głową.

- Tak - powiedział. - Nas też to odrobinę zaskoczyło.

- Na pewno jest jakieś wyjaśnienie - stwierdził Dumbledore marszcząc lekko brwi i przyglądając się Snape'owi z namysłem. - Czy czujesz jakieś sensacje ze strony Mrocznego Znaku?

- Żadnych - odpowiedział Severus i najwyraźniej zamierzał kontynuować, ale wtedy Potter pospiesznie wszedł mu w słowo.

- Panie dyrektorze, przy okazji… - Albus odwrócił wzrok w jego stronę. - Zamierzam rozpocząć prace nad Mrocznym Znakiem. Specjalny projekt badawczy, supertajny i superpilny. - Dumbledore wpatrywał się w Gryfona z uwagą. - Chciałbym do tego wykorzystać uczniów i nauczycieli, ale też specjalistów od zaklęć spoza Wielkiej Brytanii. Jeśli Severus zechce, to również innych specjalistów od eliksirów.

Snape patrzył na swojego męża w milczeniu. Najwyraźniej Harry nie żartował, gdy mówił o priorytetach. Bez wątpienia nic nie ucieszyłoby Severusa bardziej niż pozbycie się połączenia z Czarnym Panem, jednak determinacja chłopaka nieco go zaskoczyła. Jak ważne to było akurat teraz?

Widocznie myśli Dumbledore'a biegły tym samym torem, bo zapytał:

- Harry, czy powinienem o czymś wiedzieć? Miałeś wizję?

- Niezupełnie - odpowiedział Potter z namysłem, pocierając bliznę i wpatrując się w ogień. - Miałem sen, ale nie nazwałbym go wizją. W każdym razie niezupełnie. To było bardziej jak zdjęcie, odwzorowanie rzeczywistości z tamtego momentu, gdy na nią patrzyłem. - Spojrzał na dyrektora. - Wydaje mi się… sądzę, że sen był o miejscu, gdzie przebywa Voldemort.

Snape patrzył na męża ze zdumieniem. Miał ochotę potrząsnąć nim i wrzasnąć: Czemu nic mi nie powiedziałeś?!, zamiast tego jednak siedział jedynie w fotelu i nie wierzył własnym uszom.

- Co to było za miejsce? - zapytał Albus.

- Ciemna komnata, a w niej symbol wyrysowany na podłodze. Cztery węże połączone ogonami. Przy głowie każdego węża jeden przedmiot. Rozpoznałem trzy: jabłko, pierścień i sztylet. Czwartego nie mogłem dostrzec.

- A Voldemort? Był tam?

- Nie widziałem go, bardziej wyczuwałem coś… jakąś bestię, która wtedy była całkowicie pozbawiona mocy. - Harry spojrzał Severusowi w oczy. - Ale to tylko kwestia czasu, zanim ją odzyska.

- Wiesz, gdzie to jest?

- Nie mam pojęcia. To będzie kolejny temat do studiów badawczych. - Chłopak podał Dumbledore'owi kartkę z jakimś rysunkiem. Najwyraźniej przygotował ją wcześniej, gdy Snape myślał, że robi notatki do ksiąg Slytherina. - Chciałbym wiedzieć, co oznacza ten znak.

Dyrektor spojrzał na kartkę z uwagą. Z jego miny wyraźnie dało się odczytać, że nie rozpoznaje tego, co na niej widzi.

- Mogę? - zapytał Mistrz Eliksirów, wyciągając rękę po pergamin.

Rysunek wyglądał dokładnie tak, jak opisał go Harry, z tą różnicą, że węże znajdowały się wewnątrz kwadratu i wyginały się w taki sposób, jakby podążały jeden za drugim w kółko. Oczywiście, to znowu muszą być węże. Obrazek z niczym mu się nie kojarzył. Zwrócił go Dumbledore'owi.

- Czyli to możliwe, że Voldemort w najbliższym czasie znowu zechce wykorzystać moc śmierciożerców? - zapytał starzec.

- Być może - odpowiedział Harry, a w jego głosie słychać było niepewność. - Tak czy inaczej uważam, że lepiej zakończyć na dobre działanie Mrocznych Znaków.

- Dobrze - zdecydował dyrektor. - Jeszcze dzisiaj wydam odpowiednie zalecenia opiekunom domów, szczególnie Minerwie i Filiusowi. Z panną Granger pewnie zechcesz porozmawiać osobiście? - Uśmiechnął się do Gryfona. - Skontaktuję się też ze specjalistami od zaklęć. Dam im znać, że być może będziesz chciał skorzystać z ich umiejętności. Jestem pewien, że będą zachwyceni.

Severus też był tego pewien. Przewrócił oczami i postanowił wreszcie zrobić coś, o czym myślał od wizyty Huncwotów. Wstał i skierował się w stronę kominka.

- Opuszczasz nas? - zapytał Dumbledore.

- Na chwilę - odpowiedział. - Odwiedzę Lucjusza. Chciałbym go o coś zapytać.

Odrobina czasu w samotności, żeby poukładać sobie w głowie, też mi pewnie nie zaszkodzi, pomyślał, wkraczając w płomienie.

***

Leżenie w skrzydle szpitalnym Hogwartu było doświadczeniem, bez którego Lucjusz Malfoy świetnie by sobie poradził. Wolałby sypialnię w Malfoy Manor i opiekę jednego ze swoich skrzatów, niż te niechętne wizyty Pomfrey, co jakiś czas sprawdzającej, jak się ma jego moc. Pewnie myśli, że ucieknę, gdy tylko będę mógł się aportować, głupia stara Gryfonka. Bez obaw, pomyślał drwiąco. W tej chwili nie było niczego, co mogłoby go zachęcić do ucieczki z Hogwartu, skoro już się do niego dostał.

Gdy Severus Snape wszedł do jego izolatki, Malfoy był w naprawdę paskudnym humorze.

- Cudownie cię widzieć, Severusie - wycedził szyderczo. - Co sprawiło, że zasłużyłem na ten niespodziewany zaszczyt?

Mistrz Eliksirów podszedł do łóżka blondyna, przystawił sobie krzesło i usiadł. Był zaskoczony - Malfoy naprawdę wyglądał źle. Jego zawsze blada, arystokratyczna cera była teraz woskowa, a pod oczyma malowały się sine cienie. Nawet srebrne włosy straciły połysk i leżały rozrzucone na poduszce, jak porzucona przez gospodarza, bezużyteczna pajęczyna. Snape w milczeniu studiował wygląd Lucjusza i to, co widział, kazało mu jeszcze raz rozważyć własną sytuację. Jak to się stało, że był w tak świetnej formie, skoro Malfoy czuł się kompletnie wyczerpany? Pomfrey powiedziała mu przed chwilą, że arystokrata w dalszym ciągu ma bardzo niski poziom mocy i regeneruje się niezwykle powoli, co jest o tyle dziwne, że regularnie przyjmuje eliksir wzmacniający. Osobliwe.

Malfoy prezentował się wprawdzie niezbyt dobrze, ale dalej był wyniosły, a jego arogancki styl bycia prowokował, aby się zrewanżować. Snape potarł brodę.

- Wyglądasz fatalnie, Lucjuszu - wycedził z prawdziwą satysfakcją, mrużąc oczy.

Malfoy nachmurzył się jeszcze bardziej niż do tej pory.

- Ty za to wyglądasz słodko - wysyczał wściekle. - Co każe mi się zastanawiać, kim właściwie jesteś dla Czarnego Pana, skoro potraktował cię tak łaskawie.

Podobna interpretacja nie przyszła Snape'owi dotąd do głowy. Gdyby nie wiedział, że z całą pewnością został niemal do cna odessany, też mógłby tak pomyśleć, prawda?

- Cieszę się, że ci się podobam - uśmiechnął się kpiąco i podniósł do góry jedną brew. Gdy w odpowiedzi Malfoy zacisnął szczęki, dodał mściwie: - Niestety jestem już w związku, ale doceniam twoje względy.

Jego złośliwa uwaga miała uderzyć raczej w zazdrość i pożądanie, jakie arystokrata, zupełnie nieświadomie, okazywał za każdym razem, gdy spotykał Harry'ego. Severus nie łudził się, że sam mógłby w jakikolwiek sposób pociągać Malfoya. Wszystko wskazywało na to, że strzał był celny, bo wyraz twarzy Lucjusza sugerował, iż ten za chwilę eksploduje. Snape nie chciał go aż tak rozdrażnić - potrzebował kilku informacji.

- Gdzie jest Narcyza? - zadał pierwsze z pytań, na które koniecznie chciał poznać odpowiedź.

- Na pewno nie ma jej tutaj. Raczej bym zauważył - odpowiedział Malfoy zirytowanym głosem.

- Zapewne. Jej obecność bez wątpienia nie przeszłaby niezauważona. - Snape uśmiechnął się do blondyna pojednawczo. - Daj spokój, nie chciałbyś, żeby żona wiedziała, gdzie jesteś i co się z tobą dzieje?

- Dlaczego miałbym tego chcieć, na Merlina? - zapytał Malfoy szyderczo. - Sądzisz, że jej obecność mogłaby ukoić moje skołatane nerwy?

- Szczerze mówiąc, nie przypuszczam, ale byłoby to dobrze widziane, nie uważasz? - Severus postanowił odwołać się do rodowej dumy i hipokryzji Malfoyów.

Lucjusz zastanowił się przez chwilę. Widać było, że ostatni argument przemówił mu do przekonania.

- Być może. Tak, właściwie raczej tak. - Spojrzał na Mistrza Eliksirów. Po chwili namysłu dodał: - Podejrzewam, że jest w którejś z naszych willi. Prawdopodobnie w Tuluzie, uwielbia tam jeździć o tej porze roku.

- Dobrze, zawiadomimy ją, że tu jesteś.

Lucjusz kiwnął głową w podziękowaniu, co Snape zupełnie zlekceważył, bo nie obchodziło go ani dobre samopoczucie Malfoya, ani jego duma, ani tym bardziej jakiekolwiek pozory, które ten mógłby chcieć stwarzać na temat swojego małżeństwa. Interesowało go tylko jedno - czy Voldemort wyssał moc Narcyzy, gdy pobierał ją od jej męża. Nie mógł zapytać o to wprost, aby nie prowokować arystokraty do zadawania własnych pytań na temat Harry'ego i ich więzi. Lepiej, żeby Lucjusz był absolutnie pewien, że ich małżeństwo zostało skonsumowane dawno temu, czyż nie? Snape nie ufał mu za grosz.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zdecydował się zadać wreszcie to pytanie.

- Co zrobiłem? - Malfoy spojrzał na niego wyraźnie zdezorientowany.

- To wszystko w ministerstwie. Zakładam, że była to deklaracja lojalności wobec Harry'ego Pottera. Dlaczego?

- Dlatego - warknął Lucjusz, wyciągając przed siebie rękę z Mrocznym Znakiem. - Nie zgadzam się na traktowanie mnie jak niewolnika. Mogłem służyć z własnej woli, ale to…

Blondyn cały się gotował, na blade policzki wypłynął mu krwisty rumieniec furii. Snape był pewien, że gdyby miał w tej chwili wyższy poziom mocy, jakieś szyby na pewno by tu popękały.

- Chciałbyś się go pozbyć?

- Czy chciałbym? - Malfoy spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Zrobiłbym wszystko!

- Być może będziesz miał szansę - powiedział Severus, mierząc arystokratę wzrokiem. - Co rozumiesz przez wszystko?

***

W chwili, gdy Severus znikł w płomieniach, Albus Dumbledore odwrócił się do Pottera.

- Dlaczego Lord Aventine, Harry?

- Żeby obudzić mugoli - odparł chłopak, który widać spodziewał się tego pytania, bo odpowiedział bez wahania. - On może mi w tym pomóc. Właściwie, to nawet nie tyle on mnie, co ja jemu mogę pomóc. Bez niego nie mamy żadnych szans.

Stary czarodziej ciężko opadł na fotel, który jeszcze przed chwilą zajmował Snape. Widać było, że intensywnie myśli, a przez jego twarz przetaczały się najróżniejsze emocje. Wreszcie spojrzał na młodzieńca.

- Harry, to jest wampir.

- Nie protestował pan, gdy dawałem mu miejsce w Wizengamocie. - Dumbledore kiwnął głową, potwierdzając ten fakt. - Dlaczego więc teraz pan protestuje?

- To nie tak, że protestuję, Harry. Po prostu chciałbym zrozumieć.

Widać było, że dyrektor naprawdę się stara. Całkowite zaufanie, jakim darzył Pottera od czasu odegnania demona, nie pozwalało mu podważać jego decyzji. Wierzył, że młodzieniec widzi i że kierują nim inne siły, niż zwykłymi śmiertelnikami, jednak w dalszym ciągu chciał znać przyczyny i skutki zdarzeń. Liczył, że Harry mu je przedstawi.

- Co dokładnie pana niepokoi, panie profesorze? - zapytał Potter.

- Boję się tego, czego zechce w zamian.

- Nie zechce niczego ponad to, czego i tak chciał. Damy mu tyle, ile uznamy za słuszne i ile będzie umiał wynegocjować lub kupić.

- Dlaczego sądzisz, że się zgodzi?

- Czy to nie oczywiste? - Harry spojrzał na Dumbledore'a z nadzieją, że nie będzie musiał tego wyjaśniać. Niestety wzrok starca wyrażał jedynie zagubienie. - Jedzenie, panie profesorze. Chodzi o pokarm. Obudzenie mugoli jest dla wampirów jedyną nadzieją na przetrwanie. Nie liczą, że przeżyją, jeśli będą musieli żerować na czarodziejach.

Oczy Dumbledore'a rozszerzyły się w szoku.

- Akceptujesz to? - zapytał swojego króla.

- Nie mam wyboru. Próbowałem ocalić wszystkich, ale to niemożliwe. W pojedynkę nie ocalę nikogo. Z Aventine'em uratujemy całą populację, nawet jeśli wiemy, że miałaby służyć jako żerowisko. Dzięki pracy Severusa część z wampirów uda się, prawdopodobnie, wyleczyć. Być może nawet większość. - Harry podniósł wzrok na Albusa. - To i tak więcej, niż mugole mieli przedtem.

Dyrektor zapatrzył się na chłopca ze smutkiem. Kiedy to się stało?, pomyślał. Kiedy on dorósł?

- Dobrze. Będę cię wspierał, na ile tylko pozwolą mi możliwości.

- Dziękuję, panie profesorze, doceniam to - powiedział miękko Gryfon. - Zwłaszcza że pańska pomoc będzie mi potrzebna szybciej, niż się pan spodziewa. Może nawet dzisiaj.

Dyrektor pokiwał głową.

- Harry - powiedział, zmieniając nagle temat. - Dlaczego nie chciałeś rozmawiać przy Severusie o waszej mocy? Czy wiesz, dlaczego tak szybko ją odzyskaliście?

- Mam pewne podejrzenia. - Potter spojrzał na dyrektora i lekko się zarumienił. - Sądzę, że chodzi o więź. Tak to przynajmniej czuję.

- Nie rozumiem. - Dumbledore patrzył ze zdumieniem na kolory na policzkach Gryfona. To było dość nieoczekiwane. - Co czujesz?

- Wydaje mi się, że kiedy ustanowiliście więź i nasze moce się złączyły, doszło do czegoś w rodzaju wymiany. - Potter był coraz bardziej czerwony. - Mam wrażenie, że trochę z sygnatury Severusa zostało we mnie, a część mnie w nim. I teraz one próbują się na powrót połączyć. Samoistnie.

Oczy dyrektora zrobiły się ogromne, a brwi podjechały mu niemal do linii włosów.

- Niemożliwe - wyszeptał.

- Możliwe - odpowiedział skrępowany chłopak. - To bardzo frustrujące. Cały czas czuję, jak do siebie sięgają. Wydaje mi się, że to właśnie pobudza je do… - Harry był już purpurowy - …wzrostu.

Dumbledore patrzył na Gryfona i uśmiechał się, a oczy skrzyły mu nieprzyzwoicie. Harry był niemal pewny, że to od łez śmiechu, bo kąciki ust dyrektora lekko drżały.

- A więc Kamień Małżeństw miał rację - wyszeptał stary czarodziej z satysfakcją. - Naprawdę jesteście ze sobą stuprocentowo zgodni. To oznacza, że będziecie mogli współczarować, a przy waszej mocy, będą to prawdopodobnie wyjątkowo widowiskowe czary.

Potter spojrzał na starca i odrobinę się zirytował. Najwyraźniej Albus uważa za oczywiste, że oni z Severusem skonsumują swoje małżeństwo. Wprawdzie Harry dużo na ten temat ostatnio rozmyślał… Właściwie od swojego przebudzenia nie myślał niemal o niczym innym, ale… Do diabła, czy on musi się tak uśmiechać? I te domyślne spojrzenia! To było takie… krępujące. Miał tego serdecznie dość! Musiał to skończyć za wszelką cenę.

- Panie profesorze, co mam teraz zrobić? - popatrzył na Dumbledore'a, próbując opanować zażenowanie. - Myśleliśmy, żeby iść do Wielkiej Sali na kolację, ale sam już nie wiem, czy to najlepszy pomysł.

- Dlaczego cię to niepokoi, Harry? - zapytał zaskoczony dyrektor. Czy chłopiec bał się o swoje bezpieczeństwo?

- Chodzi o tych wszystkich ludzi - odpowiedział młodzieniec. - Remus mówił, że w Wielkiej Sali dostawili nowe stoły i że cały czas wszystkie miejsca są zajęte. Że w zamku są tłumy obcych. - Potter wyglądał teraz bardzo niepewnie. - Publicznie nie radzę sobie za dobrze, nawet z kolegami, którzy wstają na mój widok. Będę się czuł okropnie, musząc jeść pod obstrzałem spojrzeń tylu obcych ludzi. A jeżeli uznają, że powinienem coś powiedzieć?

Dyrektor, jeśli był zaskoczony, nie okazał tego. Czego właściwie miał się spodziewać po Harrym? Że bez protestu zechce usiąść na specjalnie dla niego przygotowanym miejscu i rozkoszować się swoją pozycją? Dość łatwo było przewidzieć, że przyjdzie mu do głowy usiąść przy stole Gryfonów i spędzić trochę czasu z przyjaciółmi, jakby wszystko było po staremu. Ale nie było. Niestety.

Dumbledore westchnął. Nie widział powodu, dla którego chłopak już teraz miałby się z tym zmierzyć.

- Może masz rację - powiedział. - Może faktycznie powinniście zjeść dzisiaj kolację w lochach. Chciałbyś tu zaprosić swoich przyjaciół, Harry?

- Tak, bardzo - ucieszył się Gryfon.

- Dobrze, dam znać pannie Granger i panu Weasleyowi, że będzie ci miło, jeśli wpadną. - Harry podziękował skinięciem głowy. - Jeśli zaś chodzi o Lorda Aventine'a - Dumbledore odrobinę się spiął - przyjdę po ciebie, gdy się pojawi. Myślałem, że będzie najwcześniej po zmroku, ale Ventus sugerował, że prawdopodobnie wcześniej.

Harry uśmiechnął się lekko.

- Nie są istotami mroku - powiedział. - A przynajmniej nie całkowicie i nie tak, jak wyobraża to sobie większość ludzi.

Dyrektor spojrzał na Pottera, jakby chciał zadać jeszcze jakieś pytanie, jednak w końcu zrezygnował. Podniósł dłoń w geście pożegnania i podążył w kierunku kominka.

***

Harry z ulgą patrzył na znikające w płomieniach plecy dyrektora. Potrzebował chwili w samotności, żeby pomyśleć.

Nie poznawał sam siebie.

Odkąd obudził się przed trzema godzinami, nie mógł oderwać myśli od Severusa. Trzy godziny walki o odrobinę koncentracji, żeby móc skupić się na sprawach, które w tej chwili naprawdę były ważniejsze. Mugole, wampiry, Voldemort - wszyscy oni wołali o jego uwagę, a on ledwo był w stanie panować nad swoją mocą, która bezustannie próbowała sięgać do Snape'a, aby dotknąć jego magii.

Nieproszone, wróciło do niego wspomnienie chwil spędzonych z mężem w łóżku, zaraz po przebudzeniu. Prowokowanie Severusa nie było mądre, zdawał sobie z tego sprawę, ale po prostu nie mógł się powstrzymać. Wtedy wydawało mu się, że to właśnie najlepsza rzecz, jaką może zrobić. W końcu, co jest złego w małym pocałunku? Severus był taki delikatny, jego usta takie spokojne. A potem przyciągnął go do siebie mocniej i Harry po raz pierwszy poczuł to mrowienie na całej skórze. I wtedy Zgredek im przerwał. Och, był na skrzata naprawdę zły. To było głupie, oczywiście, bo przecież nie o to mu chodziło, prawda? Chciał związku, nie seksu. To znaczy seksu też, ale nie tak. Chyba.

Dzisiaj nie był już tak pewien swoich pragnień, jak jeszcze wczoraj. Coś się zmieniło i zaczynał boleśnie zdawać sobie z tego sprawę. Po wczorajszym połączeniu zostały w nim tęsknoty, których wcześniej prawie wcale nie czuł, był o tym całkowicie przekonany. To było tak, jakby Severus zostawił mu trochę swoich emocji.

Kiedy przypominał sobie doznania, towarzyszące mu, gdy słuchał muzyki Snape'a… Wszystko tam było, wszystko to, co kojarzyło mu się od zawsze z Severusem. Ale natężenie atakujących go wtedy wrażeń okazało się tak ogromne… To po prostu nie było możliwe. Jeden człowiek nie może mieścić w sobie tylu sprzecznych ze sobą uczuć, nikt by temu nie podołał.

I teraz odkrywał, że odrobina tych emocji, które były składową mocy Severusa, pozostała w nim po połączeniu. Żądza, ale i siła, duma, spokój i pewność siebie. Maleńkie odpryski tego wszystkiego zostały w jego rdzeniu i właśnie zajmowały dla siebie miejsca w pierwszych rzędach. Nieproszeni goście, z którymi nie bardzo umiał się obchodzić.

Przede wszystkim żądza, tak. Bez wątpienia została w nim żądza. Ale też, na szczęście, umiejętność panowania nad nią. Był absolutnie przekonany, że gdyby wczoraj przyszło mu zmierzyć się z tym dojmującym pragnieniem połączenia ich mocy, nie umiałby się powstrzymać. Dzisiaj, choć z trudem, jakoś mu się to udawało.

Kontrolował się lepiej, to było oczywiste. I całe szczęście, pomyślał, będę teraz potrzebował każdej dawki kontroli, jaką będę mógł zdobyć. Kontrolował się lepiej, jednak miał poczucie, że ciągle niewystarczająco, bo nie mógł skoncentrować się na niczym w stu procentach. Jego myśli wciąż uciekały do męża, a ciało podążało za nimi.

Jego ciało… Kompletnie przestał nad nim panować.

Miał wrażenie, że każdy, najdrobniejszy nawet mięsień jest bez przerwy napięty i leciutko drży. Wystarczał drobny impuls - myśl, dotyk, zapach, nawet głos, och, szczególnie głos, by drżenie przechodziło w gwałtowny skurcz i wtedy przez jego skórę przepływały dreszcze. Na twarzy co jakiś czas wykwitały mu rumieńce, zupełnie bez powodu, a przynajmniej on żadnego nie widział. W najmniej spodziewanych momentach zasychało mu w gardle. Do tego chwilami miał wrażenie, jakby zbierało mu się na płacz.

To było straszne!

Czy tak miało wyglądać od teraz jego życie? Będzie bez przerwy myślał o Snapie? I o seksie? I o więzi? Zwłaszcza o więzi?

Naprawdę byłoby mu łatwiej, gdyby chodziło tylko o seks. A może… wcale nie byłoby łatwiej?

Zmarszczył brwi.

Czuł się bez przerwy pobudzony. Cała skóra mrowiła mu odrobinę, jakby była pod napięciem. I ten nieznośny ciężar w spodniach. Po wyjściu Huncwotów wykorzystał moment i poszedł narzucić na siebie szatę, bo nie potrafił sobie wyobrazić niczego bardziej upokarzającego, niż zostać przyłapanym na posiadaniu bezsensownej, wielogodzinnej erekcji.

Merlinie! Kiedy Severus usiadł obok, przytulił go i uspokajał, a potem trzymał go za rękę delikatnie, ale bardzo stanowczo, jedyne o czym wtedy myślał, to przywrzeć do niego i wdychać gorzki, egzotyczny zapach, którym Snape zawsze emanował. Miał ochotę mruczeć, gdy palec Severusa, ten z odciskiem od miecza, delikatnie gładził grzbiet jego kciuka.

To był koszmar!

Miał ochotę wrzasnąć.

Czy właśnie tak czują się nastolatki? Świat może się walić, a on myśli o… tym? Jak to powstrzymać?

***

Kiedy Snape wyszedł z kominka, zastał swojego męża siedzącego na kanapie i zastanawiającego się nad czymś głęboko. Oczy chłopaka zapatrzone były gdzieś w dal, brwi zmarszczone, a pięści zaciśnięte na kolanach.

- Dumbledore poszedł? - zapytał, bo liczył, że zastanie jeszcze dyrektora. Chciał go o coś poprosić.

- Poszedł - odpowiedział Harry nieobecnym głosem. - Wróci po mnie po kolacji.

Wreszcie Gryfon przeniósł na niego spojrzenie i Severus poczuł się zaniepokojony. Coś było nie tak, jak powinno.

- Dobrze się czujesz? - zapytał z troską.

- W porządku. Nic mi nie jest - odparł Harry, uciekając wzrokiem i rumieniąc się leciutko.

Snape patrzył na ten rumieniec ze zdumieniem. Działo się tu coś bardzo dziwnego, a on nie wiedział, co dokładnie.

- Dobrze - mruknął, patrząc na Pottera z ukosa. - O której wychodzimy?

- Nie wychodzimy. Kolacja przyjdzie do nas, razem z gośćmi.

- Kto to będzie tym razem? - westchnął.

Choć nigdy by się do tego nie przyznał, raczej się ucieszył. Z jakiegoś powodu nastrój Harry'ego przytłaczał go do tego stopnia, że pierwszy raz od początku ich małżeństwa odczuwał dyskomfort, przebywając z nim sam na sam. Chłopak był spięty i najwyraźniej rozdrażniony i Snape miał niejasne wrażenie, że jego obecność nie przynosiła Harry'emu ulgi. Miał nadzieję, że odrobina skoncentrowanego gryfońskiego uroku pomoże młodzieńcowi się zrelaksować. Był prawie pewien, jaką usłyszy odpowiedź.

- Ron, Hermiona, Syriusz, Remus - wyliczył chłopak.

Snape kiwnął głową. Świetnie.

Skoro mają spędzić czas przy jedzeniu w gronie, hm, przyjaciół, to niech to się chociaż odbędzie jak należy. Mistrz Eliksirów miał dość jedzenia na fotelu. Przetransmutował stolik kawowy w ciężki, solidny stół, do kompletu wyczarował zaś sześć krzeseł. Usatysfakcjonowany usiadł i zaczął analizować rozmowę, którą odbył z Malfoyem.

Lucjusz zgodził się udostępnić im swoje wspomnienia z ceremonii otrzymania Mrocznego Znaku. Severus doskonale rozumiał, jak trudne musiało to być dla arystokraty. Jego własne wspomnienie z rytuału było wyjątkowo paskudne i jeśli nie będzie musiał, nigdy nikomu go nie pokaże. Przeczesał włosy palcami i pomasował przez chwilę napięty kark. Podniósł głowę i spojrzał na Pottera.

Chciał go o coś zapytać, kiedy jednak czarne oczy spotkały się z zielonymi, słowa uwięzły mu w gardle i zapomniał, czego dotyczyło pytanie.

Harry na niego patrzył. Usta miał uchylone, oczy mu lśniły, a policzki płonęły szkarłatem.

Wszystkie myśli uciekły Severusowi z głowy, gdy próbował zrozumieć, co wyraża twarz męża. Zrobiło mu się gorąco i poczuł delikatne drgania powietrza wokół siebie. Miał przeczucie, że zaraz wydarzy się coś nieodwracalnego, coś, czego obaj będą gorzko żałować.

Wtedy jednak chłopak wstał nagle i skierował się w stronę sypialni.

- Przepraszam - wyszeptał, a potem Severus usłyszał drzwi łazienki, zamykające się za nim cicho.

***

- Nie macie pojęcia, jak fantastycznie to wyglądało! Łączyły je takie cienkie łańcuszki, jak niteczki i to wszystko razem kręciło się wokół własnej osi. - Gestykulując żywo i z wypiekami na twarzy, Hermiona relacjonowała przebieg rytuału przywołania Harry'ego.

Publiczność miała umiarkowanie zainteresowaną, bo Ron koncentrował się głównie na jedzeniu, Syriusz i Severus widzieli to na własne oczy, a Harry był niezwykle rozkojarzony. Jedynie Remus wykazywał stosowny entuzjazm, co najwyraźniej Hermionę satysfakcjonowało, bo referowała proces z najdrobniejszymi szczegółami już od pięciu minut. Snape nawet nie przypuszczał, że można zapamiętać coś takiego, jak wzór na piżamie Harry'ego. Jaki śmietnik panna Granger musiała mieć w swojej głowie, skoro przechowywała tam tego rodzaju zbędne informacje?

Snape siedział u szczytu stołu, naprzeciwko siebie mając Pottera. Po prawej stronie Mistrza Eliksirów zajął miejsce Lupin, po lewej obżerający się Weasley, obok niego Black, a naprzeciwko Syriusza Granger, której usta nie zamykały się od początku kolacji. Atmosfera była raczej radosna, na tyle, na ile Snape mógł to ocenić. Jego własny nastrój zaburzony był przez niepokój o męża, który wydawał się być w najwyższym stopniu zdekoncentrowany.

Snape łapał Harry'ego na rzucaniu mu krótkich spojrzeń, po których chłopak szybko odwracał głowę, udając, że uważnie słucha wywodów Hermiony, co było oczywistym nonsensem, bo nie wiedział nawet, w których momentach przytakiwać. Co się z nim znowu działo? Nastrój Gryfona pogarszał się systematycznie od czasu, gdy wstali z łóżka, teraz zaś osiągnął poziom, na którym Severus nazwałby go rozedrganym, gdyby to w pełni oddawało rzeczywistość. Snape nie mógł opędzić się od myśli, że w jakiś sposób jest odpowiedzialny za stan Harry'ego, choć nie miał pojęcia, na czym właściwie miałaby polegać jego rola w powstaniu tego akurat problemu.

- … i wtedy profesor Snape użył zaklęcia daru, intonacja wznosząca Harry, coś niesamowitego, mówię ci, i widzieliśmy, jak z różdżki przeskakuje taka maleńka iskierka - Hermiona zademonstrowała, jak bardzo maleńka była ta iskierka - i wtedy poczuliśmy, że w Harrym zbiera się moc… - Nagle chyba zabrakło jej słów.

Snape spojrzał na dziewczynę, która w tym momencie najwyraźniej ponownie przeżywała tamtą chwilę. Wpatrywała się w półmiski, a na jej twarzy gościł ciepły uśmiech, tak bardzo różny od dotychczasowego podekscytowania, że przyciągnął uwagę wszystkich obecnych przy stole. Wszystkich, poza Harrym, poprawił się w myślach Severus. Harry znów patrzył na niego. Nieoczekiwanie dziewczyna również zwróciła wzrok w jego kierunku i Snape poczuł się nieswojo, bo Hermiona patrzyła z sympatią i szacunkiem. Severus nie pamiętał już, kiedy ostatnio ktoś okazywał mu te dwa uczucia jednocześnie, ale było to ogromnie przyjemne i dające satysfakcję doznanie. Lekko się uśmiechnął, marszcząc jednocześnie brwi, co w sumie musiało dać komiczny efekt, bo Granger uśmiechnęła się szerzej. Wreszcie odwróciła wzrok w stronę Harry'ego.

- Po jakiejś minucie otworzyłeś oczy, a profesor Snape zemdlał - zakończyła opowieść.

Potter spojrzał na nią, odrobinę zaskoczony, że to już koniec. Widać było, że zbiera całą swoją koncentrację.

- Herm, dzięki. - Przejechał dłonią po włosach, jakby szukał w głowie, co by tu jeszcze powiedzieć. - Świetnie, że tam byłaś, naprawdę. Od Severusa pewnie nie dowiedziałbym się tych wszystkich szczegółów - wyszczerzył się do Gryfonki. Kiedy on nauczył się tak grać?, pomyślał Snape. - Opowiedz teraz, co robisz przy projekcie profesor McGonagall. To chyba bardzo skomplikowane, tyle różnych rzeczy musicie koordynować.

Były Ślizgon podziwiał wypowiedź męża z całego serca. Tyle słów, a żadnej treści. A jakie skuteczne! Hermiona od razu rozpoczęła długą opowieść pełną szczegółów, dzięki czemu Harry znów mógł się kompletnie rozkojarzyć. Po prostu cudownie!, pomyślał Snape sarkastycznie.

Posiłek dobiegał końca. Severus spodziewał się, że wkrótce pojawi się Dumbledore, szybko podjął więc decyzję. Wstał i zwrócił się do gości:

- Musimy was na chwilę opuścić. Harry… powinien się przygotować do pewnego spotkania. Nie przeszkadzajcie sobie, zaraz będziemy z powrotem.

I ruszył w stronę sypialni, licząc na to, że mąż podąży za nim.

Wszedł do komnaty i czekał, aż chłopak przekroczy próg. Zamknął drzwi, zablokował je zaklęciem i wyciszył.

- Harry, co się z tobą dzieje? - wyszeptał, podchodząc do Gryfona. - Jesteś kompletnie rozbity. To ma jakiś związek z tym spotkaniem z Dumbledorem za chwilę?

Harry cofał się przed nim z wyraźną paniką w oczach.

- Nie - zaprzeczył gwałtownie. - Nic mi nie jest.

Severus rozważał w duchu różne możliwości, wreszcie podjął decyzję i szybkim krokiem znalazł się przy Gryfonie. Potter patrzył na niego ogromnymi z przerażenia oczami i nerwowo przełykał ślinę. Wyraźnie drżał.

Snape bardzo powoli podniósł obie ręce i dotknął nimi ramion męża. Poczuł lekki wstrząs, jakby przeskoczyła między nimi iskra, jednak nie cofnął się. Niespiesznie przesunął dłonie z ramion na plecy Harry'ego, wreszcie objął go i przytulił. Stali tak przez długą chwilę, żaden z nich nawet nie drgnął. W końcu Gryfon zaczął powoli mięknąć, z mięśni odpływało napięcie i Severus zrozumiał, że młodzieniec się odpręża. Stał teraz mocno wtulony w jego ramiona i głęboko oddychał. I wtedy Snape to poczuł. Zupełnie nagle, bez żadnego ostrzeżenia zaczął znów wyczuwać moc swojego męża. Pulsowała mocno na granicy jego skóry i była tak intensywna i gęsta, jak jeszcze nigdy dotąd.

- Czuję ją - szepnął.

- Wiem - wymruczał Harry.

- Powiesz mi, co się stało?

- Nie - usłyszał Severus, ale jednocześnie poczuł, że chłopak lekko się uśmiecha.

Odsunął go delikatnie na odległość ramion.

- Już w porządku?

- Mniej więcej. - Harry patrzył mu w oczy z małym, rozmarzonym uśmiechem na twarzy. - Na jakiś czas.

Severus zmierzył go rozbawionym spojrzeniem.

- Dobrze, w takim razie teraz się ubierzesz. - Snape z ulgą podszedł do szafy i otworzył drzwi. - Co to ma być?

- Ciemne, eleganckie, dość luźne, reszta bez znaczenia - powiedział Potter, wpatrując się w swojego męża.

Snape sięgnął po czarny kaftan z czarnym metalicznym haftem w kształcie rombów wokół szyi i mankietów. Kiedy Harry zmieniał wierzchnie okrycie, Severus wybrał dla niego jeszcze czarne buty z miękkiej skóry licowej i postawił je przy drzwiach do sypialni.

- Co to za spotkanie, Harry?

- Nie mogę ci powiedzieć. - W głosie Pottera Snape usłyszał zawód, ale i determinację.

Mistrzowi Eliksirów nie podobało się to ani trochę. Myśl, że jego mąż za chwilę opuści ich komnaty, a jego przy nim nie będzie, budziła w nim głęboki sprzeciw.

- Dlaczego?

- To nie jest moja tajemnica, Severusie - westchnął ciężko Gryfon, wsuwając na stopy przygotowane przez Snape'a buty. - Ale jeśli wszystko się uda, będziesz pierwszym, który się dowie.

Wyraz wahania na twarzy byłego Ślizgona i jego zaciśnięte w grymasie buntu wargi najwyraźniej kazały Harry'emu zareagować, bo podszedł do męża i delikatnie ujął go za rękę.

- Wszystko będzie w porządku, Severusie - wyszeptał.

- Lepiej, żeby tak było - odpowiedział również szeptem Snape.

Harry puścił jego dłoń i podszedł do drzwi sypialni. Być może nie zauważył, że są na nich zaklęcia blokujące, bo po prostu sięgnął do klamki, otworzył je i wyszedł. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję, pomyślał Mistrz Eliksirów i poszedł za nim, zdejmując po drodze zaklęcie wyciszające.

W salonie czekali na nich goście, ulokowani już na kanapach i fotelach. Stół i krzesła zniknęły, pojawił się za to stoliczek, a na nim zastawa do kawy i herbaty oraz ciasteczka likierowe.

- Czy to nie mogłaby być tarta melasowa? - zapytał Harry na widok ciastek.

- Trzeba było samemu zamówić. - Hermiona wzruszyła ramionami i uważnie przyjrzała się chłopakowi, który właśnie siadał przy niej na kanapie. - Widzę, że wróciłeś do żywych - dodała, a pozostali jej przytaknęli.

Snape rozejrzał się po obecnych i doszedł do wniosku, że jeśli sądził, iż oni nie widzieli, co się z Harrym dzieje, to był idiotą.

- Stary, co to za tajemnicze spotkanie, na którym wymagane są stroje galowe? - zapytał Ron kpiąco. - Idziesz na jakąś sesję zdjęciową do „Czarownicy”?

Potter wzruszył ramionami, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać.

- Lepiej powiedz, ilu mugoli udało ci się ściągnąć do Hogwartu i dlaczego tak mało? - zaśmiał się, zmieniając temat.

- Mało? - Ron udawał oburzenie. - Mamy z Deanem całkiem niezłe wyniki! Wypraszam sobie tego typu uwagi od faceta, który przespał jednym ciągiem sześć godzin! - wyszczerzył się złośliwie.

- Przynajmniej się wyspałem - westchnął szczerze Harry. - Po raz pierwszy od wieków.

Hermiona poklepała go łagodnie po dłoni, gdy pozostali patrzyli na niego z mieszaniną troski i czułości. Potter złapał dłoń dziewczyny w swoją, ściągając na siebie jej spojrzenie.

- Hermiono, nie chciałabyś oderwać się na trochę od tego, co teraz robisz i zająć czymś bardziej… naukowym? - zapytał.

- A czym konkretnie? - W oczach Gryfonki błysnęło zainteresowanie.

- Mrocznym Znakiem - powiedział młodzieniec i jego spojrzenie mimowolnie pobiegło do Mistrza Eliksirów.

- Co dokładnie masz na myśli, Harry?

- Mały projekt badawczy, w ramach którego będziesz miała dostęp do wszystkich działów naszej biblioteki i każdej innej, która przyjdzie ci do głowy - kusił Gryfon.

- A jego celem będzie…? - Hermiona wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana.

- Usunięcie Mrocznych Znaków, oczywiście - zakończył Potter zdawkowym tonem.

Panna Granger siedziała w ciszy, mrugając oczami, a na jej twarzy walczyły sprzeczne emocje. Z jednej strony czuła ciężar zobowiązania w stosunku do profesor McGonagall i tego, czym się obecnie zajmowała. Ale z drugiej… Kto normalny odrzuciłby taką szansę? Te wszystkie książki, nowe zaklęcia i eliksiry, których jeszcze nie zna… Inni naukowcy na pewno też się w to zaangażują. Jeśli się uda, będą o tym pisać we wszystkich książkach historycznych, a ona będzie mogła wybrać dowolne stanowisko w ministerstwie. Może nawet to by jej pomogło dostać się do Wizengamotu!

Kiedy wreszcie odzyskała ostrość widzenia, zauważyła, że wszyscy patrzą na nią, czekając na decyzję.

- Zapytam profesor McGonagall, co o tym myśli - powiedziała.

- Nie sądzę, żeby miała cokolwiek przeciwko, Hermiono - odezwał się Lupin. - To wyjątkowo ważny projekt. Będzie dumna, że na jego czele stanie jej uczennica.

Hermiona otworzyła szeroko usta.

- Na czele? Jak to?

- Sądzisz, że nie podołasz? - zapytał Harry, zamiast odpowiedzieć.

Dziewczyna głęboko się zamyśliła.

Potter ściskał ją za rękę i przysłuchiwał się dywagacjom Syriusza i Rona na temat szans wznowienia rozgrywek quidditcha jesienią tego roku. Wzrok miał utkwiony w twarzy Severusa, który jednak nie mógł tego dostrzec, bo siedział zagubiony we własnych myślach i wpatrywał się w ogień płonący w kominku. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, że obaj są przedmiotem dyskretnej, ale uważnej obserwacji. Oczy obecnych kierowały się co jakiś czas w ich stronę i chyba nikomu z obserwujących nie umknęło, że we wzroku Harry'ego, gdy wpatrywał się w Snape'a, pojawiło się coś nowego. Tylko Hermiona odważyła się zadać sobie w duchu kilka pytań. Postanowiła też, że przy najbliższej okazji postara się uzyskać na nie odpowiedzi. Wprost u źródła.

O ósmej wieczorem Fiuu zaszumiała i z kominka wyszedł Albus Dumbledore.

Dyrektor był bardzo poważny. Pozdrowił wszystkich kiwnięciem głowy, po czym zwrócił się do młodzieńca:

- Chodźmy, Harry. Już czas.

Rozdział 83. Motywacje

Wampir stał przy oknie w gabinecie Dumbledore'a i patrzył na zapadający powoli zmierzch. Na nieboskłonie nie było ani jednej gwiazdy, nie świecił też księżyc. Zła pora dla wilkołaków, doskonała dla wampirów, pomyślał. A przynajmniej kiedyś była.

Nie odwrócił się, gdy z kominka wyszedł Harry Potter.

- Czy już wiesz, jak ta zmiana posłuży twoim ludziom? - zapytał król czarodziejskiego świata, stając obok wysokiej, szczupłej sylwetki odzianej w czarny, sięgający ziemi płaszcz, z kapturem naciągniętym głęboko na oczy.

- Czy to jest właśnie nasze przeznaczenie? - Aventine odpowiedział pytaniem, nie odwracając wzroku od okna.

- To jedna z możliwości - Harry Potter również patrzył w ciemne niebo. - Panie dyrektorze, czy mógłby nas pan zostawić na kilka minut? - poprosił Dumbledore'a, który wciąż stał nieopodal kominka.

Gdy stary czarodziej przeszedł do swoich komnat i zamknął za sobą drzwi, Harry zablokował pomieszczenie i wyciszył je. Dopiero wtedy Lord Aventine obrócił się do Pottera i zsunął z głowy kaptur. Czerwone oczy uważnie wpatrywały się w twarz młodzieńca.

- Rozważam dostępne ścieżki. Wszystkie poza jedną prowadzą w tym samym kierunku - powiedział wampir. Harry kiwnął głową na znak, że on też je widział. - Nie wiem, czy chcę wstąpić na tę jedną, która skręca w przeciwną stronę.

- Czas neutralności przeminął - stwierdził czarodziej.

- Nie jestem neutralny - zaprzeczył wampir. - Zadeklarowałem się wczoraj w ministerstwie.

Potter machnął lekceważąco ręką.

- Być może w kwestii wojny. Ale teraz nie chodzi o wojnę. Chodzi o życie, dzisiaj, jutro i każdego następnego dnia. - Patrzył na wampira uważnie. - Czy jesteś gotów wziąć odpowiedzialność za naszą wspólną drogę?

Lord Aventine cofnął się o krok.

- Naszą wspólną drogę? - powtórzył głucho. - Dlaczego miałbym to zrobić?

- Jak powiedziałeś, jest tylko ta jedna droga.

- Dlaczego sądzisz, że postąpię właściwie, godząc się na życie czarodziejskiego popychadła? - zapytał wampir z pogardą. - Może lepiej umrzeć?

- Być może - potwierdził młodzieniec.

Stali obok siebie, wpatrując się w ciemność za oknem i rozważając swoje szanse.

Harry nie widział w swym sercu wyboru innego, niż pójść ręka w rękę z wampirem. Ścieżka losu, którą pokazały mu kruki, była pod tym względem boleśnie jednoznaczna. Jeśli mugole mieli żyć, czarodzieje musieli zapomnieć o swoich uprzedzeniach i zaufać stworzeniom ciemności.

Młody mag patrzył w czarne niebo, na którym ukrywał się księżyc w nowiu, jednak przed oczyma miał coś zupełnie innego - drżące w oparach prawdopodobieństwa widma przyszłości. Nic jeszcze nie było przesądzone, wszystko ciągle mogło się zmienić, wystarczyło, żeby wampir odwrócił się i wyszedł. Ale gdyby został…

Po dzisiejszej nocy świat na zawsze się odmieni, to było oczywiste. Tak czy inaczej, po dzisiejszej nocy nie będzie już odwrotu.

Sięgnął pamięcią do wizji świata, który nastanie, jeśli wampir wyjdzie. Jego umysł zalała obrzydliwa, cuchnąca zgniłym mięsem przyszłość, pełna ognia, tłustej sadzy i krzyków rozpaczy. Na granicy świadomości znów usłyszał drapieżne głosy, szepczące: Żaden feniks nie powstanie z tych popiołów. Wszędzie dookoła śmierć. Od jutra już tylko śmierć.

Ale gdyby wampir został…

Nowa ścieżka, która otworzyła się przed nimi, gdy wczoraj Lord Aventine odrzucił neutralność, teraz, po zamachu Voldemorta, gwałtownie skręciła i zaczęła wić się tak skomplikowanymi i nieoczekiwanymi meandrami, że Harry nie rozumiał większości z tego, co widział. Czarodzieje, wampiry, centaury, wilkołaki, smoki, skrzaty, wszystkie istoty, które posiadały magię i inteligencję, tańczyły przed oczyma jego duszy, szukając dla siebie miejsca w nowym świecie. W centrum tego wszystkiego stał Lucjusz Malfoy, pochylając się ku dziewczynie z burzą brązowych loków, a gdy mgła przeznaczenia odsuwała na chwilę Malfoya, na jego miejscu pojawiał się Severus, patrzący pod światło na fiolkę niebieskiego płynu. Za jego plecami czerwone oczy śledziły lśniącą pieczęć, ukrywającą na zawsze złodziei dusz. Obrazy przewijały się jeden za drugim, przedstawiając zmiany, od których umysł Pottera drżał i cofał się w obawie. Jednocześnie jednak była tam nadzieja, której tak bardzo łaknął.

W tym nowym świecie nie było miejsca na status quo. Wszystko się zmieni - niektóre rzeczy szybciej niż inne, jedne otwarcie, pozostałe w ciszy i ukryciu - a każda ze zmian dotyczyć będzie w jakiś sposób czarodziejów, bo to oni będą zmuszeni oddać innym kawałek swojego miejsca. Harry doskonale rozumiał, że ludzie nie pogodzą się z tym bez protestu i znajdzie się wielu takich, którzy oskarżą go o działanie w złej wierze, sprzeniewierzenie się czarodziejskiemu światu, jego tradycjom i integralności. Wiedział to, ale nie miał wyboru.

Alternatywą była śmierć. Dla Harry'ego Pottera to była alternatywa nie do przyjęcia.

Od wczoraj świat wampirów leżał w gruzach. Z każdą godziną, w której ciała mugoli stawały się bardziej wyschnięte, wampiry coraz dotkliwiej odczuwały odpływ uzdrawiającej mocy i było tylko kwestią czasu, kiedy wyruszą na wojnę o te zanieczyszczone resztki ukryte w ciałach magów. Lord Aventine wiedział, że w tej wojnie nie będzie zwycięzców ani pokonanych. On też widział ścieżki losu i doskonale rozumiał, że do jego drzwi zapukał wczoraj koniec świata.

Mógł temu zapobiec. Ale czy chciał? Nie był pewny.

Nowa ścieżka…

Naprawdę była nowa? Sięgnął pamięcią do czasu, w którym jego lud posiadał jeszcze miejsce w Wizengamocie. Zanim na całym globie zostali prawnie sprowadzeni do roli zabójczych zwierząt, próbowali odnaleźć swoje miejsce w magicznym świecie. W ostateczności nie pozwolono im na to, ale jednak mieli wtedy swoją szansę. Czy teraz ofiarowano im drugą?

Zerknął na zapatrzonego w widok za oknem Pottera.

Lord Aventine nie miał zamiaru mówić mu całej prawdy, choć miał świadomość, że czarodziej ją wyczuwa. Mag spotkał ich przecież, gdy podróżował w półbycie - właśnie dlatego stali tu teraz i rozmawiali. Potter widział szczególną więź, która łączy wampiry i mugoli, ale czy rzeczywiście potrafił ją poprawnie zinterpretować? Wampir nie miał pewności. Czuł sprzeciw na myśl, że to właśnie czarodziej, jeden z tych, którzy odarli jego lud z godności, miałby posiąść najintymniejszą wiedzę o istocie ich połączenia. Z drugiej strony, jeśli nie Harry Potter, to kto?

Jeżeli Lord Aventine chciał, aby jego ludzie przetrwali, musiał zrobić wszystko, żeby uratować mugoli. Pragnął tego z całej mocy swojego zastygłego wampirzego serca. Gdyby miał taką możliwość, zrobiłby to sam, jednak to nie wchodziło w grę. Potrzebował czarodziejów, a tego jednego szczególnego, który stał obok, potrzebował przede wszystkim.

Czy jednak cena wymiany nie była za wysoka?

Alternatywą była śmierć. Musiał zdecydować, czy to była aż tak zła alternatywa.

- Jeśli podejmę tę decyzję - odezwał się wreszcie Lord Aventine - co mi ofiarujesz?

- Nic - odpowiedział Potter. - Wszystko, cokolwiek zdobędziesz, będziesz zawdzięczał wyłącznie sobie.

Dumny wampir spojrzał na maga czerwonymi oczyma i pomyślał, że brzmi to obiecująco.

- Jakie wsparcie od ciebie otrzymam? - drążył.

- Takie samo, jak każda istota magiczna, która zechce działać na korzyść wspólnoty.

Lord Aventine znów się zamyślił, zaś Harry w ciszy liczył minuty, które zostały do północy.

- Nie jesteśmy dziećmi światła - powiedział wreszcie wampir.

Młody czarodziej pomyślał wtedy o Syriuszu Blacku, który był jego pierwszą prawdziwą rodziną, a który stał po ciemnej stronie Kręgu, potem zaś wspomniał Lucjusza Malfoya, mężczyznę będącego nadzieją dla nowego świata, jeśli ten świat w ogóle się narodzi. Na koniec przed oczyma stanęła mu twarz Severusa Snape'a, który związał z nim swój los na tyle różnych sposobów, że nawet nie potrafił ich wszystkich wyliczyć.

- Wierzę w równowagę - odpowiedział Harry Potter.

- Dobrze zatem - wyszeptał wampir i został, aby uzgodnić szczegóły.

Na oparciu jednego z krzeseł siedziały dwa kruki i przyglądały mu się uważnie, lekko przekrzywiając głowy.

- Potrzebuję ośmioro dzielnych z jasnej strony Kręgu - powiedział Harry do Albusa Dumbledore'a. - Rozumnych i dyskretnych. Takich, którzy zgodzą się złożyć Wieczystą Przysięgę. Jeszcze dzisiaj, do północy.

- Dlaczego dzisiaj? - Dyrektor wolałby mieć więcej czasu do namysłu. Nie był zachwycony rozwojem sytuacji, o czym Potter doskonale wiedział.

Potarł bliznę gestem pełnym namysłu. Nie planował mówić Dumbledore'owi o ścieżkach przeznaczenia, mężczyzna i tak patrzył już na niego jak na wszechwiedzącego. Nie potrzebował dodatkowego obciążenia, nie chciał w przyszłości być pytanym o zdanie w każdej, najdrobniejszej nawet sprawie.

- Dzisiaj jest nów. Możemy to zrobić tylko w czasie nowiu. - Młodzieniec miał nadzieję, że ta półprawda nigdy nie stanie się przedmiotem dyskusji.

- Jak bardzo to będzie niebezpieczne? - zapytał starzec.

Chłopak spojrzał na niego z wyrzutem.

- A jakie to ma tak naprawdę znaczenie? - odparł.

- Oni będą chcieli to wiedzieć, Harry. Muszą podjąć świadomą decyzję.

- Nie wiadomo, czy to w ogóle będzie niebezpieczne, bo nikt tego nigdy wcześniej nie zrobił - powiedział Potter. - Szczerze mówiąc nikt nawet nie pomyślał, że to jest możliwe. Co więcej, nie wiadomo, jakie to będzie miało konsekwencje nawet wówczas, gdy się uda. A może szczególnie wtedy. - Młodzieniec tarł oczy, czoło i policzki, próbując odgonić napięcie. - Muszą mi zaufać.

- Dobrze, nie będę tego przed nimi ukrywał. - Dumbledore w skupieniu obserwował twarz Harry'ego. - Jak właściwie będzie to wyglądać?

- Dziewięć punktów mocy, na każdym z nich jedna para złożona z czarodzieja i wampirzego Przywódcy Klanu. Naszym zadaniem będzie rozciągnąć sieć mocy na planie sieci geomantycznej. Resztę zrobią wampiry.

- Co dokładnie zrobią?

- Rozciągną własną sieć. Więcej nie mogę powiedzieć. To jest jeden z warunków, który obejmie każdą osobę biorącą w tym udział. Żadnych rozmów o naturze wampirzej mocy, nawet między sobą.

- Harry, jeśli to się uda, ludzie będą chcieli wiedzieć, jak tego dokonano - przestrzegł stary czarodziej.

- Wiem, panie profesorze, ale nic na to nie poradzę. Takie są warunki.

Nie dodał, że warunki te nie dotyczą Severusa Snape'a, który na specjalnych zasadach mógł zostać poinformowany o każdym szczególe, jeśli Harry Potter uzna to za uzasadnione. To był jeden z jego warunków.

Harry wolałby być teraz w lochach, przy Severusie, daleko od obowiązków, jakie za chwilę będzie musiał zacząć wypełniać. Nie czuł się ani trochę tak pewnie, jak wydawało mu się, że powinien. Znów zmuszony był działać intuicyjnie, a to nie wzmacniało jego pewności siebie. Obecność kruków dodawała mu otuchy, ale i tak miał poczucie, że nie dorasta do swoich zadań. Dyrektor oczekiwał po nim przewodnictwa! Po nim, który nie wiedział nawet, od czego zacząć. Chłopak spojrzał na starca, który wpatrywał się w niego z uwagą.

Dumbledore siedział na krześle za swoim biurkiem i próbował w ekspresowym tempie przyswoić wszystko, co Potter mu przekazywał. Jednocześnie w głowie układał plan działania. Mieli bardzo mało czasu.

- Zaczniemy od oczywistych kandydatów - zaproponował, a młodzieniec kiwnął głową na zgodę.

Dyrektor wyciągnął z szuflady pióro i plik pergaminów. Na każdym z nich napisał krótką wiadomość, po czym zwinął je w zgrabne ruloniki i zapieczętował. Leżał teraz przed nim rządek maleńkich, gotowych do wysłania liścików. Stary czarodziej sięgnął po różdżkę i Harry poczuł nagle lekkie drgania powietrza, gdy Dumbledore rzucał zaklęcia niewerbalne. Po każdym z nich jeden rulonik znikał, a na jego miejscu pojawiała się mała klepsydra, w której natychmiast zaczynał przesypywać się złoty pył.

- Za minutę pierwsza, co kolejne dziesięć minut następna osoba - powiedział Dumbledore, dając tym Gryfonowi czas na przygotowanie się do zbliżającej się rozmowy.

Harry przymknął powieki i spróbował się skoncentrować. Mieli dokładnie trzy godziny i piętnaście minut na zorganizowanie i przeprowadzenie całego przedsięwzięcia. Jeśli któraś z zaproszonych właśnie osób odmówi, będą musieli poszukać kolejnej i tak do skutku, aż w tej komnacie znajdzie się dziewięciu chętnych do zaryzykowania wszystkiego czarodziejów. Na koniec zaś będą musieli zdać się na wampiry. Trzymaj za mnie kciuki, Severusie, pomyślał Potter i otworzył oczy akurat na czas, by zobaczyć wychodzącą z kominka Augustę Longbottom.

Kobieta spojrzała na chłopaka, który właśnie podnosił się z fotela i uśmiechnęła się.

- Mogłam się była tego po tobie spodziewać, Albusie - zwróciła się do dyrektora, ale jej wzrok nadal spoczywał na Harrym.

- Czego, droga Augusto? - spytał Dumbledore niewinnie.

Kobieta wreszcie przeniosła na niego wzrok.

- Och, daj już spokój - fuknęła na starca, ale widać było wyraźnie, że jest w wyśmienitym humorze. - Co w takim razie mogę dla was zrobić? - zapytała, ponownie spoglądając na chłopaka, jakby to właśnie od niego oczekiwała wyjaśnień.

Odezwał się jednak Dumbledore.

- Możesz nam pomóc uratować świat - powiedział, a Harry przewrócił oczami i pomyślał, że dyrektor naprawdę umie wprowadzić nutę dramatyzmu do swoich wypowiedzi.

Pani Longbottom najwyraźniej również tak pomyślała, bo wzniosła oczy ku górze.

- Świetnie, dziękuję za twoje zaufanie - prychnęła. - Czy mógłbyś w takim razie krótko wyjaśnić, na czym to ratowanie świata miałoby polegać?

- Wiemy, jak obudzić mugoli - oznajmił Dumbledore i tym zdaniem wreszcie ściągnął na siebie całkowitą uwagę starej czarownicy.

- Słucham więc - sapnęła i wpiła w niego naglące spojrzenie.

- Sami nic nie jesteśmy w stanie zrobić, ale Harry odnalazł i pozyskał dla naszej sprawy pewnych… wyjątkowych sojuszników. - Wzrok pani Longbottom wyraźnie mówił, żeby przestał owijać w bawełnę, więc dyrektor wreszcie skapitulował i zakończył: - Pomogą nam wampiry. Jeszcze dzisiaj.

Augusta zmrużyła oczy i zacisnęła wargi. Spojrzała na Pottera, który kiwnął głową na potwierdzenie.

- Czy to ma coś wspólnego z przyznaniem Aventine'owi miejsca w Wizengamocie? - zadała nieoczekiwane pytanie.

- Poniekąd - odpowiedział za Dumbledore'a Harry. - Miejsce w rządzie na pewno pomogło przekonać wampiry o naszych czystych intencjach - dodał nieco ironicznie.

- Dlaczego chcą pomóc? - zapytała ponownie czarownica.

- Mają swoje własne powody - zripostował Potter.

- Czy ty je znasz?

- Tak.

- Ale mnie ich nie podasz?

- Niestety, nie mogę.

Zapadła cisza, w której Augusta Longbottom analizowała dostępne jej fakty i podejmowała decyzję. Harry miał wrażenie, że minęły wieki, zanim wreszcie wyprostowała się i powiedziała:

- Zgoda. Ale tylko dlatego, że ci ufam, Harry Potterze.

- Dziękuję, pani Longbottom. - Młodzieniec odetchnął i uśmiechnął się z wdzięcznością.

- Augusto, poproszę cię teraz o złożenie Wieczystej Przysięgi, że wszystko, co od tej pory zobaczysz i usłyszysz ukryjesz głęboko w swoim umyśle i nigdy nikomu o tym nie wspomnisz. Rozmowa na ten temat będzie zabroniona nawet pomiędzy osobami, które wezmą udział w dzisiejszym zadaniu - wyjaśnił Dumbledore. - Czy zgadzasz się na te warunki?

- Zgadzam się - zapewniła czarownica.

- Naszym gwarantem będzie Harry Potter.

Chłopak podszedł i wyszeptał nad złączonymi dłońmi obojga czarodziejów właściwą formułę, a gdy srebrne nici przysięgi oplotły ich przedramiona pomyślał, że wolałby, aby prawda ujrzała jednak światło dzienne. Naprawdę żałował, że tak wyjątkowy akt zaufania, jaki będzie miał miejsce dzisiejszej nocy, nie zostanie odnotowany w żadnej historycznej księdze. Chyba że Aventine zmieni kiedyś zdanie, dodał w duchu.

- Czy zechcesz poczekać w moich komnatach, aż skończymy wszystkie spotkania? - zapytał dyrektor panią Longbottom.

- Oczywiście - potwierdziła czarownica, a po chwili, z niepokojącym błyskiem w oku zapytała: - Czy to prawda, że twoja sypialnia jest cała czerwono-złota?

Harry Potter zaśmiał się bezgłośnie w zwiniętą pięść, gdy dyrektor pospiesznie wyprowadzał zadowoloną z siebie kobietę. Za chwilę śmiał się już otwarcie, kiedy starszy czarodziej wreszcie wrócił i ciężko usiadł za biurkiem.

- Słowo daję, że kobiety czasami mnie przerażają - powiedział Dumbledore.

- Mnie przerażają nieustannie - stwierdził chłopak. Opanowawszy się wreszcie, zapytał: -Kto będzie następny?

Drugi z kolei przybył Nicolas Flamel.

Alchemik doskonale pamiętał czasy, w których wampiry traktowane były z szacunkiem, jak pełnowartościowe istoty magiczne. Potrafił też przywołać wspomnienia z późniejszego okresu, kiedy to rozegrał się paskudny spektakl prowokacji i pomówień, do dziś wywołujący na twarzy czarodzieja rumieńce wstydu. Efektem tej starannie zaplanowanej akcji był edykt z roku 1583, w którym to ostatecznie odebrano wampirom prawa obywatelskie i wpisano je na listę niebezpiecznych bestii. Flamel uważał tamte wydarzenia za brzydką bliznę na morale czarodziejów, więc decyzja Pottera o przyznaniu Aventine'owi miejsca w Wizengamocie w pełni go usatysfakcjonowała.

Kiedy teraz zaproponowano mu udział w nocnym przedsięwzięciu u boku wampirów, tym bardziej się nie wahał. Harry był niemal pewny, że Flamel zgodziłby się na każdą akcję, niezależnie od jej celu, jeśli tylko brałyby w niej udział wampiry. To była dla alchemika kwestia honoru. Potter pokręcił głową - czarodzieje nigdy nie przestaną go zaskakiwać.

Gdy odebrali już od starca przysięgę i Dumbledore odprowadzał go do swoich komnat, w kominku zaszumiało i wydostała się z niego kobieta, której wygląd nieco Harry'ego przytłoczył. Pomyślał, że gdyby po świecie miał chodzić koncentrat kobiecości, to zapewne tak by właśnie wyglądał.

Czarownica była wysoka i miała najczarniejsze włosy, jakie chłopak kiedykolwiek widział - nawet włosy Severusa nie były tak czarne. Upięła je nisko w tyle głowy w sporą kulę, a w jej podstawę wpięła krwistoczerwony kwiat. Jak… trafnie, pomyślał Potter, po czym jego wzrok zaczął przesuwać się w dół, rejestrując kolejne interesujące szczegóły. Klepsydra, zdecydowanie klepsydra, uśmiechnął się pod nosem, porównując budowę kobiety do maleńkich cacek stojących na biurku Dumbledore'a. Klepsydra odziana w wydekoltowaną granatową szatę, opiętą na biuście i w talii, a rozszerzającą się łagodnie na krągłych biodrach. Suknia brunetki była wyjątkowo elegancka, nawet Narcyza Malfoy z pewnością by się jej nie powstydziła. Prawdopodobnie jedwabna, przy dekolcie i mankietach wykończona misterną złotą koronką, sprawiała wrażenie, że przygotowana została raczej na wystawną ceremonię, niż spokojny wieczór z przyjacielem. Harry zastanowił się, co takiego Dumbledore napisał w zaproszeniu, że sprowokowało to wybór takiej, a nie innej szaty. Wzrok chłopaka przyciągnął subtelnej roboty złoty medalion wielkości galeona, wiszący na szyi kobiety na delikatnym łańcuszku, tak cieniutkim, że niemal niewidocznym. Ozdoba ciążyła ku zagłębieniu wyglądającemu z dekoltu, więc młodzieniec, czując się nieco nieswojo, odwrócił spojrzenie ku obliczu nieznajomej.

Była piękna, bez wątpienia. Łagodny owal twarzy, szczupły nos i pełne wargi sprawiały wrażenie wyjątkowo harmonijnie skomponowanych. Ale to, co w tej twarzy uderzało, to oczy - ogromne i czarne, o ciężkich powiekach, otoczone długimi rzęsami, wykończone cienkimi i delikatnie wygiętymi brwiami. Te oczy wpatrywały się teraz w niego hipnotyzująco, dekoncentrując go i drażniąc.

Aby odwrócić myśli od niepokojącego zachowania kobiety, Harry starał się przypomnieć sobie, kim właściwie nieznajoma jest. To, co po chwili do niego dotarło, bardzo go zaniepokoiło. Stała przed nim Maria Fernandez Morales, jedna z najpotężniejszych na świecie jasnowidzek. Co ten Dumbledore wyprawia, do cholery!

- Maria! - wykrzyknął śpiewnie dyrektor, wchodząc do pokoju, a jego okrzyk zabrzmiał bardziej jak Marija, co wydało się Harry'emu bardzo egzotyczne.

- Albus - odpowiedziała Hiszpanka i pozwoliła dyrektorowi ucałować się lekko w policzek.

- Czy wiesz, dlaczego cię tu zaprosiłem? - zapytał starzec, odsuwając się nieznacznie od kobiety i patrząc jej uważnie w oczy.

Odpowiedziała mu skinieniem głowy i powolnym opuszczeniem powiek. Gdy je ponownie uniosła, znów patrzyła na Harry'ego.

- I co postanowiłaś? - Dyrektor był teraz ostrożny i lekko spięty.

Maria wpatrywała się w młodzieńca intensywnie, nie mrugając. Wreszcie zapytała:

- Czy starczy ci odwagi, żeby pójść naprzód, gdy pozostali zechcą już odpocząć?

Harry od razu zrozumiał, że nie chodziło jej o dzisiejszą noc. Przez chwilę znów widział ścieżkę losu, która skręciła odrobinkę i teraz stała na niej hiszpańska czarownica, przyzywając go, by wypełnił swoją powinność. Kruki zatrzepotały skrzydłami zachęcająco.

- Tak - zadeklarował stanowczo i był całkowicie przekonany, że mówi prawdę.

Jasnowidzka odwróciła się do Dumbledore'a i podała mu dłoń.

- Jestem gotowa do złożenia przysięgi - powiedziała.

Gdy pięć minut później z kominka wyszedł niski, blondwłosy i niebieskooki czarodziej w szacie koloru stalowego błękitu, Harry ciągle jeszcze był myślami przy Marii i obrazie, który mignął mu przed oczami. Chłopak bardzo chciał poświęcić wizji więcej uwagi, zastanowić się, co dokładnie oznaczała, ale przybysz nie dał mu na to szansy.

- Harry Potter! - wykrzyknął z uśmiechem, podchodząc szybko do Harry'ego i gniotąc jego dłoń w miażdżącym, szorstkim uścisku.

W jakiś nieokreślony sposób przypominał chłopcu Lucjusza Malfoya, choć tamten był przecież wysokim i postawnym mężczyzną, ten zaś prezentował się raczej skromnie. Skąd on bierze tyle siły?, pomyślał Potter, rozcierając zmaltretowaną rękę.

- Harry, pamiętasz Maartena Bilderdijka? - zapytał Albus i wtedy Harry przypomniał sobie Holendra i wszystko, czego dowiedział się o nim w noc Wezwania.

Bilderdijk był czystokrwistym arystokratą z bardzo starej czarodziejskiej rodziny. Mówiono, że korzenie rodu sięgały czasów samego Merlina, jednak nie to było w ich przeszłości najciekawsze. Najbardziej interesującą sprawą były ich wielowiekowe, doskonale znane, a jednak wciąż budzące zdumienie u innych czystokrwistych demokratyczne poglądy.

Bilderdijkowie od zawsze postulowali równouprawnienie wszystkich inteligentnych istot magicznych, w tym również wampirów i wilkołaków. Podobno mieli nawet w swojej historii krótki epizod związany z próbami wyzwolenia skrzatów, ale nie podnoszono tej kwestii zbyt głośno, jako że próby zakończyły się kompletnym fiaskiem. Harry pomyślał, że warto byłoby poznać pana Bilderdijka z Hermioną Granger - może wzajemna wymiana doświadczeń przyczyniłaby się do nieco lepszego spożytkowania zdolności dziewczyny. Naprawdę szkoda było marnować je na bezsensowną walkę z uprzedzeniami samych skrzatów.

Maarten był godnym przedstawicielem swojego rodu i od wczesnej młodości angażował się we wszystko, co mogło pomóc w zwalczaniu dyskryminacji istot magicznych - Braci, jak ich nazywano w środowisku. Jego domeną były głównie media. Aż trzy gazety były już w posiadaniu Bilderdijków: „Wieści" - holenderski odpowiednik „Proroka Codziennego", „Perpetua. Tygodnik Wyzwolonej Czarownicy" i „Okiem Wili" - branżowy dwumiesięcznik środowisk walczących o równouprawnienie Braci. Każda z tych gazet promowała głoszoną przez Maartena ideologię, więc ostatnie dni i dokonania Pottera na polu równouprawnienia wilkołaków i wampirów były prawdziwym świętem w imperium prasowym Holendra. Natomiast dzień, w którym Remus Lupin stanął przed Wizengamotem i udowodnił, że nie ma już żadnych prawnych i logicznych przeciwwskazań, aby uznać wilkołaki za potencjalnie równe czarodziejom, był najpiękniejszym dniem jego życia. I zawdzięczał go, stojącemu teraz przed nim, Harry'emu Potterowi.

Młodzieniec, uświadamiając sobie to wszystko, zrozumiał wreszcie, co miał na myśli Dumbledore, mówiąc o oczywistych kandydatach. Bilderdijk po prostu nie mógł odmówić - byłoby to sprzeczne z ideałami, którym hołdował całe życie.

I oczywiście nie odmówił.

- Z radością, panie Potter, z radością! - zapewniał Maarten, ściskając ponownie dłoń Harry'ego.

Krwawe sporty, pomyślał nagle chłopak, gdy uzmysłowił sobie, skąd pochodzi odcisk na lewej dłoni Holendra. To wyjaśniało również jego siłę, niewspółmierną do raczej delikatnego wyglądu. Myśli Harry'ego pobiegły na chwilę do Severusa i młodzieniec zatęsknił za salą w Pokoju Życzeń. Z jakąż przyjemnością oddałby się teraz ćwiczeniom rozciągającym, w tym powolnym rytmie narzucanym zwykle przez Snape'a. Może uda mu się namówić męża na krótki trening w najbliższym czasie? Może nawet jutro?

Jego rozmyślania przerwał Dumbledore, powracający właśnie do gabinetu.

- To nie będzie łatwe dla Maartena - powiedział.

- Co takiego? - zapytał zdekoncentrowany Potter.

- Nie móc o tym opowiedzieć - wyjaśnił dyrektor cierpliwie. - Jest właścicielem gazet, a to będzie gorący kąsek dla wszystkich mediów. Nie będzie schodził z pierwszych stron przynajmniej przez trzy dni. Nie mówiąc już o tym, że znajdzie się we wszystkich książkach historycznych.

- Tak, chyba rzeczywiście - odpowiedział Harry, nie mógł jednak w tej chwili wykrzesać z siebie zbyt wiele współczucia dla Bilderdijka. - Kto teraz?

- Keizo Hamada.

Potter oczyma pamięci zobaczył dość wysokiego, szczupłego Japończyka o subtelnych rysach twarzy. Nieco kobiecy, pomyślał, gdy zobaczył go w noc Wezwania.

Hamada był aktorem shite japońskiego teatru nõ, według znawców - jednym z najlepszych. Kto wie, może nawet najlepszym. Żył w dziwnym dualnym świecie, gdzie magiczne historia i codzienność przeplatały się z mugolską sztuką.

Harry kompletnie nie znał się na teatrze - ani japońskim, ani żadnym innym - ale gdy w Stonehenge stanął przed Keizo, napłynęły do niego obrazy o tak niezwykłej sile i ekspresji, że niemal ugiął się pod nimi.

Artyzm Hamady był wyjątkowo subtelny, a jednocześnie pełen pasji. Japończyk czerpał pełnymi garściami ze starych czarodziejskich opowieści, aby przekuwać je na mugolską sztukę - w obrazy wielkich konfliktów pomiędzy bogami, herosami i demonami. Jego kunszt był dla widzów jak starożytne katharsis i nikt nie pozostawał nań obojętny, jednak najwdzięczniejszą, najbardziej zakochaną w nim publiczność Hamada odnalazł wśród mugoli. Tylko oni, tak bardzo pozbawieni magii, poszukiwali jej instynktownie, nie wiedząc nawet, czego szukają. Odnajdywali ją w opowieściach japońskiego aktora, sycąc się pięknem i doskonałością, a w zamian ofiarowując Keizo potężne fale zachwytu, szacunku i podziwu, którymi aktor karmił swą moc. To było jedyne w swoim rodzaju połączenie, czyste i uczciwe. Układ doskonały.

Do wczoraj.

Gdy Keizo Hamada wyszedł z kominka i ukłonił się ceremonialnie najpierw Potterowi, a następnie dyrektorowi Hogwartu, dla obu mężczyzn oczywistym się stało, że stoi przed nimi człowiek pozbawiony swojej duszy. Oczy Japończyka były zupełnie puste, a mimo to jego cierpienie wyczuwało się bez najmniejszego trudu - emanowało z niego nierównymi falami wraz z mocą, której kontrolowanie najwyraźniej sprawiało mężczyźnie w tej chwili problem.

Harry odgadł, że egzystencja Japończyka utraciła swój sens, gdy jego publiczność została jednym zaklęciem uśmiercona przez Voldemorta.

Potter bez trudu zrozumiał wtedy, dlaczego Dumbledore pomyślał o tym czarodzieju. Czy artysta może żyć bez swojej sztuki? Zwłaszcza artysta tego kalibru? Sztuka zaś nie może istnieć bez widowni. Motywacja Hamady mogła być wystarczająco silna, by przezwyciężyć uprzedzenia. Jeśli jakieś w ogóle miał.

Dumbledore zaczął mówić, a Harry z prawdziwą fascynacją obserwował stopniowy proces stabilizacji wzburzonej mocy, kiedy do serca aktora zaczęła powracać nadzieja. Czarne oczy wypełniły się treścią, gdy Japończyk zgodził się im pomóc - bez żadnych zbędnych słów, bez pytań i jakichkolwiek wątpliwości.

- Zgadzam się.

Dwa słowa, wymówione przy składaniu Przysięgi Wieczystej, były jedynymi, jakie tego wieczora Harry Potter usłyszał od artysty. Wrażenie jednak, jakie na nim wywarły, było ogromne, bo odkrył w nich determinację równą niemal swojej własnej.

Kiedy dyrektor odprowadzał Japończyka do prywatnych komnat, Harry zadumał się nad bodźcami, które skłaniały ludzi do podejmowania decyzji brzemiennych w skutki - czasem wpływających na całe życie. Jak decyzja Severusa o przyjęciu Mrocznego Znaku albo Knota o adopcji Harry'ego, czy szalony impuls, który pchnął Alrika do porwania Złotego Chłopca. Każda z nich miała na celu co innego, niż w rezultacie uzyskano. Jakie konsekwencje swoich decyzji poniosą ci wszyscy, którzy dzisiaj zadeklarowali w tym gabinecie swą pomoc?

Potter ciągle jeszcze nad tym rozmyślał, gdy nagle, zupełnie nieoczekiwanie, w piersi zaczął odczuwać narastający powoli ucisk. Doświadczenie było wyjątkowo nieprzyjemne i nie dawało się porównać z niczym, czego Harry kiedykolwiek wcześniej doświadczył. To było jak niedająca się odgonić niewygoda, która rozpraszała i wprawiała go w stan nerwowego oczekiwania. Z ulgą powitał powracającego do gabinetu Dumbledore'a.

- Chciałbym kiedyś zobaczyć Hamadę na scenie - powiedział do starszego czarodzieja, próbując jednocześnie umiejscowić w swoim ciele źródło dyskomfortu.

- Kto wie, być może będziesz miał szansę całkiem niedługo - uśmiechnął się w odpowiedzi dyrektor.

Harry nerwowo pocierał lewe ramię, czując narastające rozdrażnienie. Co jest, do licha!

Nagle Fiuu zaszumiała i z kominka wyszedł wysoki, czarnoskóry czarodziej, który obrzucił obecnych w gabinecie nieprzychylnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. Mężczyzna był szczupły, z niewielką, kształtną i całkowicie ogoloną głową, osadzoną na długiej szyi. Z uszu zwisały mu okrągłe kolczyki, które wyglądały na wykonane z pożółkłej kości. Luźna szata czarodzieja była dwukolorowa - podłużne szerokie pomarańczowe pasy płynnie przechodziły w cieńsze w odcieniu rubinu. Przybysz wyglądał jak wspaniały, barwny i niesłychanie drapieżny kwiat.

- Panie Appiah. - Potter powitał mężczyznę uprzejmym skinieniem głowy.

Czarnoskóry czarodziej oddał ukłon, po czym kiwnął głową również dyrektorowi.

- Czemu zawdzięczam tę przyjemność? - zapytał, a w jego głosie nie słychać było ani odrobiny zadowolenia.

Abdul Appiah był poszukiwaczem starożytnej wiedzy, jak sam o sobie mówił. Mieszkał niedaleko mugolskiego Asamankese, a politycznie podlegał rządowi Federacji Afrykańskiej, tworu państwowego powołanego niecałe dwieście lat wcześniej, żeby przeciwstawiać się magicznej ekspansji Egiptu. Z tego jednak, co Harry o nim wiedział wynikało, że dla czarodzieja przynależność do jakiegokolwiek państwa nie miała żadnego znaczenia. Więzy lojalności wobec grupy czy idei były dla Appiaha kompletnie nieistotne, liczyła się jedynie magia i wiedza o niej. To było dla Pottera dość deprymujące, bo zbytnio przypominało mu Voldemorta i jego pragnienie posiadania wiedzy i mocy za wszelką cenę.

Kiedy teraz czarnoskóry czarodziej stał przed nimi, emanowała od niego potężna fala negatywnych emocji, którą Harry czuł tak doskonale, jakby była ona osobnym materialnym bytem. Złość i nienawiść. Wrażenie było okropne i chłopak czuł się wyjątkowo nieswojo. Nie przypominał sobie, aby w noc Wezwania doświadczył ze strony Appiaha takich emocji.

- Abdul - zaczął Dumbledore swoją przemowę. - Zaprosiłem cię, żeby poprosić o pomoc w pewnym projekcie, który z całą pewnością cię zainteresuje.

Jeśli dyrektor liczył na choćby odrobinę zaciekawienia, srodze się rozczarował. Appiah patrzył na niego bez wyrazu i nie wyglądał, jakby w jakikolwiek sposób chciał starcowi cokolwiek ułatwić. Harry zaczął się zastanawiać, czy nie przerwać od razu tej farsy, bo intuicja podpowiadała mu, że z tym konkretnym czarodziejem nic nie wskórają. Z drugiej strony chciał się dowiedzieć, skąd brała się ta niechęć, która biła od mężczyzny. Za chwilę, obiecał sobie i pozwolił dyrektorowi kontynuować.

- Sprawa jest poufna. Nie chcemy nagłaśniać szczegółów operacji, ale jej celem jest obudzenie mugoli. - Dumbledore patrzył na czarnoskórego czarodzieja z mieszaniną frustracji i nadziei. - Wesprą nas wampiry. - Dyrektor zawiesił głos, licząc na jakąkolwiek reakcję. - Miałbyś wspaniałą okazję do pogłębienia swoich studiów nad starożytną magią.

Appiah podniósł na starca ciężki wzrok, który chwilę przedtem wbijał w ciemne niebo za oknem.

- Odmawiam - odpowiedział krótko.

- Czy mogę zapytać, dlaczego? - spytał cicho Albus.

- Nie będę brał udziału w czymś, co przyczyni się jedynie do wzrostu jego potęgi - wskazał głową na Pottera.

Dumbledore osłupiał.

- O czym ty mówisz, na Merlina? - zawołał w kompletnym szoku. - Tu nie chodzi o niczyją moc ani ambicję.

- Być może tobie o to nie chodzi - wysyczał Appiah z nienawiścią, po czym skierował wzrok na Harry'ego. - Ale on na pewno na tym skorzysta, a o moim udziale nikt się nie dowie.

- Oszalałeś? - zapytał dyrektor, zupełnie wytrącony z równowagi. - Abdul, naszym celem jest obudzenie mugoli - powiedział z naciskiem.

- Nie obchodzą mnie mugole - odrzekł ciemnoskóry czarodziej pogardliwie. - Ani wampiry - prychnął.

Dyrektor spojrzał na Harry'ego szukając jakiejś wskazówki. Potter podniósł brwi i ledwo dostrzegalnie wzruszył ramionami. Starzec odwrócił się do Appiaha.

- Trudno zatem. Dziękuję ci za fatygę i proszę o wstrzymanie się z informowaniem kogokolwiek o naszych planach, przynajmniej do jutra rana - powiedział chłodno i skinął głową w geście pożegnania.

Abdul Appiah najwyraźniej nie spodziewał się zostać odprawionym w taki sposób. Być może liczył, że zechcą go przekonywać. Uraza czarodzieja jeszcze wzrosła, widać było wyraźnie, że poczuł się zlekceważony. Wściekły, skinął głową bez wyraźnego adresata, odwrócił się i podążył w stronę kominka.

- Tego się nie spodziewałem - powiedział wstrząśnięty Dumbledore, gdy czarnoskóry czarodziej zniknął w płomieniach.

Harry był do głębi poruszony. Poziom skierowanej w niego nieuzasadnionej nienawiści przeraził go i dał pogląd na to, z czym jeszcze w przyszłości będzie musiał się zmierzyć. Co, na Merlina, miał z tym zrobić? I co miał zrobić z Appiahem?

- Będziemy musieli mieć na niego oko - powiedział niepewnie do dyrektora.

- Tak - odpowiedział przygnębiony starzec. - Dam znać służbom dyplomatycznym, żeby wzięły go pod opiekę. - Dumbledore wpatrywał się w ostatnią stojącą na stole klepsydrę. - Kogo zamiast Appiaha?

Harry natychmiast przypomniał sobie słowa dziewczyny, która zadeklarowała mu swą bezwarunkową lojalność. Pokazałeś mi należne mi miejsce na tym świecie. Z nadejściem jutra, wszystko w Egipcie się zmieni. To właśnie dlatego masz moją dozgonną wdzięczność.

- Nikotris - powiedział. - Jestem pewien, że się zgodzi.

Dyrektor zastanowił się przez chwilę, po czym kiwnął głową i sięgnął po pergamin. Po chwili na stole stała dodatkowa klepsydra.

- Za jakieś dwadzieścia sekund powinna pojawić się Sabira Abdelghani - poinformował Pottera.

Chłopak zwrócił wzrok w stronę kominka i zebrał się w sobie. Nie miał teraz czasu na wahanie się i roztrząsanie zachowania Appiaha. Zamiast tego musiał się skupić na spotkaniu z naprawdę wyjątkową kobietą. Gdy z kominka wyszła, otrzepując się delikatnie z popiołu, niska brunetka w średnim wieku, odziana w sari w kolorze lapis lazuli, Harry wstał i podszedł, by uścisnąć jej dłoń. Z drugiej strony pospieszył Albus Dumbledore.

- Sabiro, moja droga! - powiedział dyrektor, delikatnie ujmując rękę kobiety w obie dłonie. - To naprawdę ogromna przyjemność móc znów cię zobaczyć. Choć okoliczności nie są najradośniejsze - dodał poważnie.

- Witaj Harry Potterze, witaj Albusie - odpowiedziała kobieta cichym i melodyjnym głosem. - Istotnie, okoliczności są najgorsze z możliwych.

Dyrektor podprowadził Hinduskę do najbliższego fotela, poczekał, aż Harry zajmie swoje miejsce, wreszcie sam również usiadł.

- Wierzymy, że możesz nam pomóc w uporaniu się z tym kryzysem - powiedział starzec, a następnie spokojnym tonem zaczął przedstawiać czarownicy sytuację.

Gdy Dumbledore mówił, Potter obserwował kobietę i przypominał sobie wszystko, co wiedział o Sabirze Abdelghani.

Hinduska była najwyższej klasy uzdrowicielką. Jej operacje na mózgach osób poddanych czarnomagicznym klątwom przechodziły od razu do almanachów medycznych jako precedensowe, po czym natychmiast wprowadzano je do programów nauczania na magomedycznych studiach. Abdelghani potrafiła również diagnozować urazy, których nikt inny nie umiał właściwie ocenić, nie mówiąc już o zaleceniu terapii. Jednak o jej wyjątkowości jako uzdrowicielki świadczyło coś innego, coś tak kontrowersyjnego, że nawet najbardziej liberalni spośród czarodziejów z najwyższym trudem potrafili to zaakceptować.

Sabira Abdelghani leczyła bowiem wszystkich bez wyjątku, nie dokonując żadnych gradacji ważności swoich pacjentów, nie odrzucając nawet najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych przypadków i nie zważając na to, czy jej pacjent był magiem czy też nie. Poza czarodziejami leczyła również istoty magiczne, zupełnie nie biorąc pod uwagę opinii swoich kolegów, którzy twierdzili, że kobieta degraduje ich profesję. Co zaś najbardziej szokujące - leczyła mugoli. Uzdrowicielka była jedyną w czarodziejskim świecie magomedyczką powiązaną formalnie z mugolskimi organizacjami medycznymi. Służyła swoją pomocą Lekarzom Bez Granic, Czerwonemu Krzyżowi, udzielała się również w UNICEF, a nawet w WHO.

Podobne postępowanie było dla czarodziejów trudne do zrozumienia i zaakceptowania. A jednak w końcu się z nim pogodzili, ponieważ wiedza i umiejętności Sabiry, poparte mocą na bardzo wysokim poziomie, dawały w rezultacie mieszankę pożądaną w każdym lekarskim środowisku i gwarantowały uzdrowicielce szacunek wszędzie, gdzie skłonna była się pojawić. Można by przypuszczać, że przy wszystkich swych przywilejach, wynikających z wysokiej zawodowej pozycji, Abdelghani stanie się w końcu osobą wymagającą, zarozumiałą i trudną we współpracy. Tak się jednak nie stało. Po kilkudziesięciu latach ciężkiej pracy i zdobyciu wielu zaszczytów, Sabira wciąż pozostawała skromną i uroczą kobietą, skupioną głównie na potrzebach swoich podopiecznych.

A teraz ta niezwykła dama siedziała naprzeciwko Harry'ego i z uwagą słuchała słów Dumbledore'a. Kiedy dyrektor skończył, uzdrowicielka spojrzała na Pottera i delikatnie się uśmiechnęła.

- Zdaje się, że dopóki z nami jesteś, nigdy nie powinniśmy tracić nadziei, prawda? - powiedziała, a mężczyźni zrozumieli natychmiast, że właśnie zgodziła się im pomóc.

Potter odpowiedział jej pełnym ulgi, szczerym uśmiechem.

- Cieszę się, że będzie pani z nami dzisiejszej nocy.

- Gdzie indziej mogłabym być? - Abdelghani westchnęła, wstając i przygotowując się do złożenia Przysięgi Wieczystej. - Nie będzie już chyba w historii lepszej okazji do pokazania, co tak naprawdę jest ważne, prawda? Chcę wziąć w tym udział, to oczywiste.

Oczywiste? Kiedy Harry przyjmował od niej przysięgę, pomyślał o Appiahu i tym, co było oczywiste dla tego akurat człowieka. Po dzisiejszej nocy nic już nie będzie oczywiste, Sabiro. Zresztą, czy kiedykolwiek takie było?

Gdy Albus Dumbledore wrócił do gabinetu, już tylko niecała minuta dzieliła ich od wizyty ostatniej osoby, której chcieli dzisiaj zaproponować udział w wyprawie. Młodzieniec siedział w fotelu i wpatrywał się w napięciu w kominek. Czy Nikotris się zgodzi? Chciał wierzyć, że tak, w końcu przecież złożyła mu przyrzeczenie. Przed wizytą Appiaha byłby jej zgody absolutnie pewien, ale teraz gnębił go niepokój. Co, jeśli jednak się myli?

Harry wstał z fotela akurat na czas, by stanąć oko w oko z wychodzącą z kominka młodziutką dziewczyną. Tym razem faraon Egiptu nie założyła swoich ceremonialnych szat i wyszukanej biżuterii. Na wspomnienie wielkiego Anch, spoczywającego na jej piersiach w noc Wezwania, Potter po prostu musiał się uśmiechnąć. Wyglądała wtedy tak niedorzecznie. Jej drobna figurka i szczupła twarz zniknęły niemal, przytłoczone ogromnymi ilościami złota, drogich kamieni, pierścieni i tego olbrzymiego krzyża. Teraz wyglądała o wiele lepiej, przystrojona w lekką, dopasowaną, białą tunikę, przewiązaną w talii szerokim pasem. Rękawy szaty były zwiewne jak skrzydła i upodabniały dziewczynę do pięknego motyla. Czarne włosy miała swobodnie rozpuszczone, a na głowę założyła jedynie cieniutką złotą opaskę, dzięki której jej fryzura utrzymywała się na miejscu. Wyglądała prześlicznie i Harry patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością.

Po wyjściu z kominka egipska faraon zwróciła na młodzieńca zielone spojrzenie i podeszła do niego z wyciągniętymi obiema rękami, które chłopak natychmiast ujął.

- Miałam nadzieję, że szybko się spotkamy, jednak nie spodziewałam się, że stanie sie to aż tak szybko. - Nikotris spojrzała Harry'emu w oczy z bardzo bliska, a on natychmiast poczuł się skrępowany. W tym wzroku było coś, co niejasno skojarzyło mu się ze sposobem, w jaki czasami patrzył na niego Severus. Tyle że Severus miał prawo tak na niego patrzeć, uświadomił sobie chłopak, zaś spojrzenie czarownicy…

Potter puścił ręce faraon Egiptu i wskazał jej miejsce w fotelu. Dziewczyna usiadła i zapatrzyła się w niego, wprawiając go w jeszcze większe zakłopotanie. Wybawił go Dumbledore, zwracając się bezpośrednio do Nikotris i zmuszając ją do skoncentrowania się na jego słowach.

Kiedy dyrektor skończył opisywać sytuację, ostatnie pytanie zadał Harry.

- Czy zechcesz nam pomóc?

Dziewczyna znów popatrzyła mu w oczy tym spojrzeniem.

- Czy mógłbyś w to wątpić? - zapytała miękko, a chłopak pomyślał, że może to wcale nie był taki dobry pomysł, żeby poprosić o pomoc właśnie ją. Oby to nie okazało się bardziej kosztowne, niż ktokolwiek z nich mógł przypuszczać.

Dyrektor przyjął od Nikotris Przysięgę Wieczystą i głęboko odetchnął.

- Doskonale - powiedział. - Mamy zespól, czas więc ruszyć dalej.

Rozdział 84. Przygotowania

Harry z ulgą obserwował, jak Dumbledore odprowadza Nikotris do prywatnych komnat. Za nic w świecie nie życzył sobie zostać teraz z czarownicą sam na sam. Wolałby chyba stanąć naprzeciwko zdziczałego wilkołaka, przynajmniej wiedziałby, jak się przed nim bronić. Za to awanse Nikotris wprawiały go jedynie w zakłopotanie i kompletnie nie potrafił sobie z nimi poradzić.

Dyrektor wrócił po kilku minutach.

- Poszło dość dobrze, jeśli nie liczyć Appiaha - powiedział. - Ale chyba należało brać pod uwagę podobną możliwość.

- Pewnie tak - odrzekł Potter. - Nie myślałem jednak, że przyczyną odmowy będzie prywatna nienawiść.

- Nie nazwałbym jej prywatną. - Starzec ciężko opadł na krzesło za biurkiem. - Raczej zawodową, profesjonalną czy wreszcie ambicjonalną. - Albus westchnął. - Musiał chyba nie za dobrze znieść Stonehenge. To, co zobaczył, okazało się pewnie zbyt różne od tego, co sobie wyobrażał. To przykre przekonać się, że nie jesteśmy tak ważni i potężni, jak nam się zawsze wydawało.

- Nie wiem do końca dlaczego, ale skojarzył mi się z Voldemortem - powiedział Harry w zamyśleniu. - Aż dziwne, że do niego nie dołączył. W końcu jest równie ambitny i szanuje wyłącznie wiedzę i moc.

- Być może w tym właśnie tkwi odpowiedź. - Dumbledore wpatrywał się w blat biurka. - Musieliby uzgodnić, który z nich jest ważniejszy, a nie wydaje mi się, żeby podobne ustalenia mogły przebiec bezkonfliktowo. - Dyrektor spojrzał na zegar stojący po lewej stronie biurka. - Harry, zostały nam niecałe dwie godziny do północy - powiedział wreszcie.

- Tak, wiem. - Potter ocknął się z zamyślenia i również rzucił okiem na czasomierz. - Do jedenastej wszystko musi być gotowe na ich przybycie.

- Zaczniemy w takim razie od profesor McGonagall - zaproponował Albus i skierował się w stronę kominka. Sypnął proszkiem w ogień, po czym zawołał: - Minerwa McGonagall!

Kilkanaście sekund później w płomieniach ukazała się twarz czarownicy.

- Albusie, życzysz sobie czegoś? - zapytała. Wyglądało na to, że nie jest sama w swoim gabinecie.

- Minerwo, czy byłabyś tak miła i wpadła do mnie na momencik? - powiedział dyrektor uprzejmym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem, którego używał, gdy oczekiwał natychmiastowej reakcji.

- Za sekundę - odpowiedziała i zniknęła. Pojawiła się po dłuższej chwili i otrzepując szatę z popiołu, rozejrzała się po gabinecie. Kiedy dostrzegła Pottera, jej pomarszczoną twarz rozjaśnił przyjazny uśmiech. - Harry, wspaniale znów cię widzieć! I to w takiej świetnej formie.

- Dziękuję, pani profesor. - Młodzieniec odpowiedział jej uśmiechem.

- Minerwo - zwrócił się do niej Dumbledore. - Potrzebujemy twojej dyskretnej pomocy. - Dyrektor znów siedział za swoim biurkiem i właśnie wskazywał czarownicy miejsce po drugiej stronie. - Chodzi o zdjęcie pola antyaportacyjnego na błoniach. - Starzec uśmiechnął się do McGonagall przepraszająco. - Sam bym się tym zajął, ale sprawa musi być zakończona najpóźniej do jedenastej, a ja w międzyczasie mam jeszcze inne sprawy do załatwienia.

Minerwa była zaintrygowana i odrobinę zaniepokojona.

- Czy dowiem się, w jakim celu mam usunąć blokadę? - zapytała.

- Nie mogę ci tego wyjawić - odpowiedział dyrektor, jednak widząc wyraz twarzy nauczycielki, postanowił nieco złagodzić swoją wypowiedź. - Naprawdę bardzo mi przykro. Powiedziałbym ci wszystko, gdybym miał taką możliwość. Uwierz.

- Komu miałabym wierzyć, jeśli nie tobie - westchnęła czarownica po chwili milczenia. - Dobrze, zrobię to. Mam usunąć wszystkie blokady? Z całych błoni?

- Nie - włączył się do rozmowy Potter. - Chodzi nam o okrąg o średnicy około sześciu metrów, dziesięć metrów na prawo od granicy boiska do quidditcha.

- Jak ważna jest precyzja w zachowaniu tych odległości?

- Kluczowa - odpowiedział Harry. - Część z osób, które będą się aportować do kręgu, nigdy tu wcześniej nie były. - Chłopak zastanowił się chwilę nad tym, co właśnie miał zamiar powiedzieć. - Dodatkowo chciałbym prosić o założenie blokad wokół koła. Takich, żeby można było do kręgu z zewnątrz wejść, ale nie można było się z niego wydostać bez znajomości odpowiedniego hasła.

- Nie ufacie ludziom, którzy będą w nim przebywać? - zapytała zdumiona McGonagall.

- Przykro mi, pani profesor, ale to właśnie jedna z tych rzeczy, o której nie wolno nam z nikim rozmawiać - poinformował czarownicę Potter.

Nauczycielka patrzyła na niego przez chwilę z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na twarzy, po czym przeniosła wzrok na Dumbledore'a. Gdy dyrektor skinieniem głowy potwierdził słowa chłopaka, kobieta wzruszyła ramionami i wstała.

- Dobrze, w takim razie pójdę już zrobić to, o co prosicie i będę się modlić, żeby skończyło się to dobrze. Cokolwiek to jest.

- Minerwo - zatrzymał ją jeszcze Dumbledore. - I bardzo prosimy o absolutną dyskrecję.

- Oczywiście. - McGonagall wzniosła oczy do sufitu i potrząsnęła głową. Następnie odwróciła się i wyszła.

- Jak ich wprowadzimy? - zapytał Harry po jej wyjściu.

- Pod czarem niewidzialności - odpowiedział dyrektor. - Sam po nich pójdę. Im mniej osób jest w to zaangażowanych, tym lepiej. - Czarodziej podniósł się zza biurka i skierował w stronę kominka. - Teraz idę na chwilę do ministerstwa, porozmawiać z Amelią Bones. Muszę ją uprzedzić, co się może wydarzyć po północy, żeby w razie czego skontaktowała się z rządami innych państw. Mugolom będzie wtedy potrzebna cała dostępna pomoc.

Dyrektor zniknął w zielonych płomieniach, zaś Potter zapadł się głębiej w fotelu i zaczął rozmyślać.

Snape spodziewał się, że po wyjściu Harry'ego i Dumbledore'a goście natychmiast opuszczą jego komnaty. Byli przecież rodziną Pottera, a nie jego, nie było więc powodu, aby dotrzymywali mu towarzystwa, gdy chłopak zniknie. Okazało się jednak, że oni mieli na ten temat zupełnie inne wyobrażenie.

Syriusz i Ron w dalszym ciągu siedzieli rozparci na kanapie, przerzucając się uwagami na temat szans poszczególnych drużyn w eliminacjach do Mistrzostw Quidditcha. Remus wyciągnął sobie z podręcznej biblioteczki Snape'a jakąś małą książeczkę i teraz właśnie, zanurzony wygodnie w fotelu, szykował się do lektury. Hermiona siedziała na drugiej kanapie, w miejscu, gdzie zostawił ją Potter i zastanawiała się nad czymś.

- Panie profesorze - zwróciła się nagle do Severusa - mam coś dla pana - powiedziała i z kieszeni szaty wyciągnęła oba Kamienie Serca, Harry'ego oraz jego własny.

Snape podszedł do kanapy i zajął miejsce obok dziewczyny, to samo, które jeszcze przed chwilą zajmował Potter. Spojrzał na nią uważnie i zastanowił się, dlaczego nie zwróciła ich jego mężowi? Czy tak nie byłoby jej łatwiej, mniej krępująco? Wyraz twarzy Gryfonki znów go zaskoczył. Patrzyła na niego z sympatią i wcale nie ukrywała lekkiego uśmiechu, który błąkał się na jej ustach. Pytanie samo wymknęło mu się z ust.

- Dlaczego nie oddała ich pani Harry'emu?

- Myślałam o tym - przyznała. - Ale w końcu doszłam do wniosku, że to dla pana są ważniejsze. Przynajmniej na razie.

Przynajmniej na razie? Cóż to, do licha, miało oznaczać?

Snape odebrał od czarownicy oba Kamienie, po czym do szmaragdowego doprawił na powrót łańcuszek i nie przejmując się tym, że Hermiona ciągle go obserwuje, zawiesił go sobie na szyi i wsunął pod koszulę. Zaczął się zastanawiać, co ma począć z drugim Kamieniem. Nie wydało mu się właściwe, aby znów upchnąć go na dnie kufra w sypialni, był na to zbyt ważny. Ale co w takim razie miał z nim zrobić? Bawił się kamykiem, bezmyślnie przetaczając go między palcami lewej ręki.

- Myślę… wydaje mi się, że Harry byłby szczęśliwy, gdyby go dostał - powiedziała nagle Hermiona, a jej wzrok spoczywał na dłoni Snape'a, tej, w której ukryty był teraz fioletowy kamień.

- Nie sądzę - odpowiedział Mistrz Eliksirów i westchnął, przypominając sobie Walentynki i sposób, w jaki jego mąż ofiarował mu prezent. - Nie doceniał nawet własnego, mimo że jest naprawdę wyjątkowy.

- Może kiedyś tak było - wyszeptała dziewczyna. - Ale nie teraz. Teraz oba są równie wyjątkowe. - Podniosła wzrok na twarz Severusa i już normalnym, lekko figlarnym tonem dodała: - A Harry jest romantykiem.

- Gryfoni! - mruknął pod nosem mężczyzna, ale uśmiechnął się przy tym lekko, chowając kamyk do wewnętrznej kieszeni szaty.

Siedzieli chwilę w ciszy, oswajając się z nowym poziomem zażyłości, jaki wkradł się pomiędzy nich nieoczekiwanie. Snape pomyślał, że małżeństwo z Harrym zmieniło jego życie w sposób, jakiego wcześniej nie byłby sobie w stanie wyobrazić. Nie był do końca przekonany, czy zmiany aby na pewno mu odpowiadają, miał jednak dziwne i raczej niepokojące poczucie, że nie bardzo może im przeciwdziałać. Po pierwsze było na to odrobinę za późno, a po drugie… Właściwie chyba mógł się z nimi pogodzić. Stopniowo i w ograniczonym zakresie. A przynajmniej mógł spróbować. Mąż był dla niego łącznikiem ze światem. I z ludźmi. Gryfonami, poprawił się po chwili, a usta wykrzywił mu nieświadomy, nieco zniesmaczony uśmiech. Oto siedział w swoich komnatach i zamiast warzyć eliksir albo czytać, odpoczywał bezproduktywnie w towarzystwie, którego sam zapewne by sobie nie wybrał. Na pewno by nie wybrał! Co więcej, żadnej z przebywających w pomieszczeniu osób nie miał ochoty zabić. W każdym razie - nie przez cały czas. Nie to, żeby miał zamiar często powtarzać podobne spotkania, ale nie było tak źle, jak mógłby się spodziewać jeszcze pół roku temu. Pokręcił głową w niemym zdumieniu i z trzymanego w ręku kieliszka upił łyk brandy.

- Panie profesorze - przerwała jego rozmyślania Hermiona. - Czy sądzi pan, że powinnam się zgodzić?

Snape przez chwilę zastanawiał się, o czym czarownica mówi. Ach tak! Mroczny Znak.

- Oczywiście - odpowiedział z pełnym przekonaniem. - Później może już pani nie mieć takiej szansy. Nie co dzień szuka się rozwiązań czarnomagicznych zagadek - dodał bez cienia złośliwości. - Czarny Pan z pewnością posunął się za daleko, ale jego poczynania zmuszają nas do rozwijania umiejętności, czyż nie?

- Mogłabym powiedzieć, że obeszłabym się bez takiej motywacji - powiedziała Hermiona, patrząc w płomień stojącej na stoliczku przed nią świecy i pocierając prawym kciukiem knykcie lewej ręki. - Ale to byłoby kłamstwo. - Spojrzała na niego. - Nigdy nie zdecydowałabym się szukać podobnej wiedzy, gdybym nie musiała.

Mistrz Eliksirów kiwnął głową na znak, że rozumie. Oczywiście, że nie. Gdyby studiowanie czarnomagicznych nauk było łatwe, Slytherin nie musiałby czekać tysiąca lat na swojego następcę. Nie to, że nie było chętnych. Było ich nawet więcej, niż świat byłby w stanie znieść - gdyby im się udało. Ale nie udało się, bo nie starczało im zimnej krwi. Mieli za dużo skrupułów, więc szaleństwo dopadało ich, zanim dotarli do końca. Z wyjątkiem Voldemorta, oczywiście. Jemu się powiodło. Severus wzdrygnął się na myśl o tym, co mieszkało teraz w duszy Czarnego Pana. Przed oczami mignęło mu wspomnienie fiolki ze strzępem czarnej mgły, którą wydobył z umysłu Harry'ego.

- Cóż, nie mamy wyboru, Czarny Pan nam go nie pozostawił - powiedział stanowczo do dziewczyny. - Tak, sądzę, że powinna się pani zgodzić. Zresztą - dodał po chwili z kpiącym uśmieszkiem - Harry byłby zawiedziony, gdyby się pani nie zgodziła. Jego nepotyzm pozostałby niezaspokojony.

- Harry nie jest… - parsknęła Hermiona wściekle.

- Ależ jest - przerwał jej Snape, a kpiący uśmiech nie schodził mu z ust. - Nie mam jednak nic przeciwko temu, bo doskonale umiał sobie dobrać przyjaciół, których teraz faworyzuje.

Gryfonka w ostatniej chwili powstrzymała cisnącą jej się na usta sarkastyczną uwagę, po czym aż zamarła ze zdumienia, gdy dotarł do niej sens wypowiedzi Snape'a. Oczywiście, już wcześniej zdawała sobie sprawę, że profesor docenia przyjaźń, jaką ona i Ron darzą Harry'ego. Jednak teraz nie chodziło o przyjaźń. Teraz Snape skomplementował ich samych - ich umiejętności i wartość jako ludzi. To było takie… miłe. Nawet, jeśli ukryte w zniewadze. Spojrzała na mężczyznę z ukosa.

- Co powinnam, pana zdaniem, zrobić na początek? - zapytała.

- Na pewno nie może pani nadać własnej nazwy - prychnął, a gdy zauważył jej zdumiony wzrok, dodał: - Harry już ją wymyślił. Pani zadanie nazywa się: „Projekt Mroczny Znak".

- Och, nie! - jęknęła.

- Och, tak! - zaśmiał się krótko. - Ale może pani spróbować negocjować. Byle szybko, bo jak się przyjmie, nic już pani na to nie poradzi.

Hermiona pokręciła głową zdegustowana.

- A jak już zmienię nazwę, to co wtedy?

- Można zacząć od burzy mózgów, na początek w małym gronie - zaproponował. - Zastanowić się, w jakich obszarach zacząć poszukiwania, ustalić bibliografię. Gdy to będzie gotowe, zebrać zespół i zaprząc go do roboty.

- Brzmi łatwo - powiedziała.

- Być może - odpowiedział. - Ale takie nie jest.

- Domyślam się. - Uśmiechnęła się do niego. - Czy zechce pan wziąć udział w burzy mózgów?

- Nawet gdybym nie chciał, muszę. Harry jasno zakomunikował mi, czego oczekuje - prychnął z rozbawieniem na wspomnienie determinacji chłopaka.

- Ach! - Dziewczyna była zdumiona. Nie potrafiła sobie wyobrazić Mistrza Eliksirów przyjmującego z pokorą polecenia od jej przyjaciela. Król królem, ale…

- Na szczęście chcę - powiedział i uśmiechnął się do niej.

No tak, pomyślała, przecież nikt nie zmusiłby go do czegoś, czego sam nie chciałby zrobić. Nawet Harry.

- Kogo pan by zaprosił na taką burzę mózgów?

- Flitwicka, McGonagall, Lupina, być może Babbling, kto wie, czy starożytne runy nie będą pomocne. Z uczniów jedynie najzdolniejszych. Rozważyłbym kandydaturę Draco Malfoya, poza tym Krukoni: Terry Boot, Padma Patil, Cho Chang. Jak na pierwsze spotkanie to wystarczająco dużo osób.

Dziewczyna pokiwała głową, notując sobie w pamięci jego propozycje.

- Ciekawe, czy są w ogóle źródła na ten temat - zastanowiła się.

- Do wszystkiego są źródła, panno Granger, powinna pani już to wiedzieć - powiedział znajomym jej, nauczycielskim tonem. - Zresztą, sam będę miał dla pani wyjątkowo ciekawe źródło. - Gdy spojrzała na niego zaintrygowana, wyjaśnił: - Lucjusz Malfoy udostępni nam swoje wspomnienie z nałożenia Mrocznego Znaku. Dzisiaj to z nim uzgodniłem.

Hermiona spojrzała na profesora, mimowolnie przesuwając wzrok na jego lewe przedramię.

- Czy… - zaczęła, ale nie pozwolił jej skończyć.

- Nie - powiedział. - Nie, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne.

Kiwnęła głową, akceptując jego decyzję.

- A czy wpuści mnie pan do swojej biblioteki? - zapytała. Gdy jego wzrok pobiegł mimowolnie ku drzwiom po drugiej stronie pomieszczenia, pokręciła głową. - Nie, nie chodzi mi o tę. Chciałabym zobaczyć bibliotekę w Snape Manor.

Severus zastanowił się przez chwilę. To będzie go kosztowało ponowne otwarcie rodowej siedziby. Po tylu latach uporczywego odmawiania swojemu rodzeństwu, miałby teraz po prostu to zrobić? Z drugiej strony, Harry też tego chciał, prawda? Często pytał o posiadłość, choć Snape nie mógł zrozumieć kontekstu jego pytań. Mniejsza o to. Może to jest właśnie ten moment? W końcu są małżeństwem, czy nie powinni mieć własnego, gotowego na ich przyjęcie domu?

- Dobrze - powiedział, gdy już się zdecydował. - Ale będzie pani musiała poczekać, aż otworzę posiadłość. W tej chwili jest tam zbyt niebezpiecznie.

- Oczywiście - zgodziła się, a jej oczy zalśniły.

- Za to do biblioteki Malfoyów będzie pani mogła wejść od razu - zadeklarował. Następnie, nieco głośniej, dodał: - Black też pewnie wpuści panią do swojej.

Syriusz poderwał głowę.

- Gdzie cię wpuszczę, Hermiono? - zapytał.

- Do swojej rodowej biblioteki - odpowiedziała z uśmiechem.

- Ach, tam! Pewnie, dlaczego nie - potwierdził. - Ale będziesz musiała uważać. Książki, jakie zgromadziła moja rodzina, są naprawdę niebezpieczne.

- Myślisz, że mnie pogryzą? - zapytała, puszczając oko do Rona.

- Pogryzienie to będzie twój najmniejszy problem, jeśli nie będziesz ostrożna - powiedział poważnie Łapa, a Lupin kiwnął potakująco głową.

- Na pani miejscu potraktowałbym to ostrzeżenie poważnie, panno Granger - włączył się Snape. - Dotyczy ono również mojej biblioteki. Mroczne rody. Proszę o tym nie zapominać.

Wszyscy patrzyli na nią ze śmiertelną powagą w oczach. Nawet Ron się nie uśmiechał, zamiast tego kiwając głową w niemym potwierdzeniu.

- Czystokrwiści - prychnęła Hermiona, ale była im wdzięczna za ostrzeżenie i troskę. - Dobrze, będę uważać. Zabiorę nawet ze sobą Draco, żeby w razie czego mieć wiarygodne źródło wiedzy o wyjątkowo wrednych bibliofilskich pułapkach.

Powiedziała to żartem, ale Snape spojrzał na nią z uznaniem.

- Niezły pomysł - powiedział. - Kto jak kto, ale Malfoy na pewno będzie umiał je rozpoznać.

Gryfonka przewróciła oczami, po czym wstała i zwróciła się bezpośrednio do Mistrza Eliksirów.

- Dziękuję za pomoc, panie profesorze. Wykorzystam pana sugestie, jeśli tylko się zdecyduję - powiedziała. - Dziękuję też za kolację. Miło było zjeść w spokoju. Wielka Sala jest ostatnio przytłaczająca. - Uśmiechnęła się do niego. - Proszę uściskać ode mnie Harry'ego, gdy wróci.

- Wychodzisz już? - zapytał Syriusz, a Ron poderwał się z miejsca, gotów towarzyszyć dziewczynie.

- Tak - odpowiedziała. - Idę do profesor McGonagall. Muszę z nią poważnie porozmawiać. - Spojrzała na Rona. - Ale ty możesz zostać, jeśli chcesz.

Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, zarejestrował przytulną atmosferę, ciszę i spokój, wreszcie podjął decyzję i z powrotem opadł na kanapę za sobą.

- Jeszcze chwilę posiedzę - powiedział, ignorując uniesione w wyrazie zdumienia brwi Syriusza.

- Świetnie - uśmiechnęła się Hermiona. Wyglądała, jakby decyzja Rona zupełnie jej nie zdziwiła. - Dobranoc, panie profesorze - powiedziała do Snape'a i skierowała się do drzwi, zamiast w stronę kominka. Nie miała zamiaru ponownie wylądować w gabinecie dyrektora.

Dumbledore wrócił z ministerstwa za dwadzieścia pięć jedenasta. Harry czekał na niego, przechadzając się nerwowo przed kominkiem.

- Dzięki Merlinowi, że już pan jest - powiedział z ulgą do dyrektora. - Zacząłem się niepokoić.

- Niepotrzebnie, zupełnie niepotrzebnie - uspokajał go starzec. - Musiałem wszystko wyjaśnić Amelii i zasugerować pożądane kroki. Będą teraz dokładnie przyglądać się mugolom i w razie potrzeby pomagać. - Uśmiechnął się do chłopca. - Ale ty mogłeś pójść do naszych gości.

- Mowy nie ma. - Potter wzdrygnął się zauważalnie. Na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec. - Nie podoba mi się sposób, w jaki traktuje mnie Nikotris.

Dumbledore przyjrzał mu się z namysłem.

- Czy to jest ten sposób traktowania, o jakim myślę? - zapytał. Kiedy Harry potwierdził, ostrzegł go. - Jeśli mogę ci coś doradzić, Harry: to krępujące, zdaję sobie z tego sprawę, ale postaraj się nie urazić jej uczuć. Jest potężna, niebezpieczna i bardzo młoda. To niezwykle groźne połączenie.

- Dobrze, panie profesorze, zrobię co będę mógł - westchnął chłopak nieszczęśliwie.

- Idę w takim razie po nasz zespół, nie ma co tracić czasu. Masz dwadzieścia minut na wyjaśnienie im wszystkiego, potem wyprowadzisz ich na błonia.

- A pan, dyrektorze?

- Ja wyjdę trochę wcześniej i przyprowadzę wampiry.

Dumbledore poszedł po czarodziejów, zaś Harry zastanawiał się w jaki sposób przedstawić im istotę tego, co będą musieli zrobić. Nie przychodził mu do głowy żaden sposób, który by ich nie wystraszył. Kiedy chwilę później obserwował wchodzących gęsiego ludzi, postanowił powiedzieć im po prostu prawdę. W granicach rozsądku, oczywiście.

Dyrektor wyczarował dziewięć krzeseł, ustawionych w okręgu, aby wszyscy mogli się dobrze widzieć. Potter obserwował, jak zajmują miejsca i pomyślał, że zapewne mieli wystarczająco dużo czasu, żeby choć odrobinę się ze sobą poznać. Teraz widać było od razu, kto komu przypadł do gustu. Pierwszy zajął miejsce Nicholas Flamel. Obok niego usiadł Keizo Hamada, zaraz obok rozsiadła się wygodnie Augusta Longbottom, a przy niej Sabira Abdelghani. Obok Sabiry miejsce zajął sam Dumbledore, zaś przy jego boku majestatycznie zasiadła Maria Fernandez Morales. Harry'ego wcale nie zdziwił fakt, że przy Marii usiadł Maarten Bilderdijk. Nikotris oczywiście usiadła obok Bilderdijka, zajmując tym samym miejsce bezpośrednio przy boku Pottera. Harry nie był tym zachwycony, więc od razu wstał i odsunął swoje krzesło do tyłu. Okazało się to całkiem dobrym posunięciem, bo mówienie na stojąco do osób, które siedziały, dodawało mu pewności siebie.

- Dziękuję, że jesteście tu dzisiaj ze mną - zaczął, a wtedy przez głowę przebiegła mu absurdalna myśl, że naprawdę łatwiej było mu stać tu i teraz przed grupą najpotężniejszych czarodziejów świata, niż przed Severusem Snape'em dzisiaj po kolacji. Gdy zdał sobie z tego sprawę, nieco się uspokoił. - To, co będziemy musieli wkrótce zrobić, będzie trudne i będzie od nas wszystkich wymagało maksimum determinacji i zaufania. - Czarodzieje wpatrywali się w niego z uwagą. Na ich twarzach dostrzegał skupienie, jednak ani odrobiny lęku. - Wierzę jednak, że obudzenie mugoli jest tego warte - kontynuował, a oni zgodnie pokiwali głowami. - Nie będę was oszukiwał, że umiem przemawiać, bo nie umiem. Wiecie, dlaczego tu jesteście, dlaczego podjęliście takie a nie inne decyzje. Szanuję to. Szanuję każdy z waszych powodów. Dlatego nie oczekuję od was, że będziecie kierować się moimi pobudkami. Jedyne, czego chcę, to żebyście mi dzisiaj zaufali.

- Ufamy ci, Harry - powiedziała Augusta Longbottom, a on uśmiechnął się do niej leciutko.

- Jest nas tu dziewięcioro - ciągnął. - Dziewięcioro czarodziejów o ogromnej mocy, której użyjemy, aby rozciągnąć wokół całego globu gęstą magiczną siatkę. - Przez pokój przebiegł cichy szmer, gdy jego słuchacze westchnęli. - Jednak nie to będzie najważniejsze.

- Co w takim razie? - zapytał zaintrygowany Flamel.

- Najistotniejsze będzie pewne połączenie - powiedział. - Jak wiecie, obudziłem was, a także każdego innego czarodzieja i charłaka na świecie, za pomocą impulsu skierowanego bezpośrednio do magicznego rdzenia. - Wiedzieli o tym, oczywiście. Jednak gdy usłyszeli tę informację prosto z jego ust, przedstawioną w tak bezpośredni sposób, zabrakło im tchu. Tyle mocy w jednym niewielkim ciele. Po plecach trojga z nich przebiegł dreszcz niemal erotycznego podniecenia. - Mugole śpią nadal. Wszyscy uważają, że to dlatego, że nie posiadają magicznego rdzenia - ciągnął. - To nieprawda.

Wydawało się niemożliwe, żeby zaledwie siedmioro dorosłych czarodziejów mogło uczynić swoimi szeptami podobny rwetes. A jednak. Słowa Pottera ogromnie ich poruszyły i pierwszy raz tego wieczoru chłopak miał okazję zaobserwować wzburzone emocje na ich twarzach.

- Spokojnie, panie i panowie - odezwał się Dumbledore. - Jestem pewien, że Harry za chwilę wszystko nam wyjaśni.

Potter podziękował mu odrobinę nerwowym uśmiechem. Gdy obecni ucichli, wyjaśniał dalej:

- Mugole mają magiczny rdzeń, jak każdy z nas. Powiem więcej - mają dwa magiczne rdzenie, również jak każdy z nas. - Podniósł dłoń, aby uciszyć podniecone szepty. - Oba te rdzenie są u nich nieaktywne, natomiast każdy z nas ma aktywny rdzeń odpowiedzialny za naszą magię.

- A ten drugi? - zapytał zszokowany Bilderdijk. Harry był ciekaw, jak bardzo rozgoryczony ograniczeniami Przysięgi Wieczystej będzie mężczyzna, gdy pozna wszystkie szczegóły.

- Ten drugi jest uśpiony, ponieważ oba nie mogą funkcjonować jednocześnie.

- Skoro mugole mają rdzeń, to dlaczego nie mogłeś ich obudzić? - zapytała Hiszpanka.

- Też zadawałem sobie to pytanie i powiem szczerze, że nie do końca to rozumiem. Ich rdzenie odpowiedzialne za nasz rodzaj magii są dla mnie z jakiegoś powodu niedostępne. Gdyby nie przypadek, nigdy bym ich nie odkrył. Mam jednak teorię na temat możliwości dotarcia do nich, którą dzisiaj właśnie będziemy sprawdzać.

- To wydaje się takie nieprawdopodobne - powiedziała szeptem Sabira Abdelghani, jednak w jej głosie Potter wyraźnie usłyszał zachwyt.

- Być może - odpowiedział. - Ale czy nigdy nie zadawaliście sobie pytania, jak to możliwe, że w kompletnie mugolskich rodzinach przychodzą na świat czarodziejskie dzieci?

Zobaczyć osłupienie na ich twarzach, gdy zadał im tak oczywiste pytanie, było bardzo zabawne.

- Myślałam zawsze, że to ma jakiś związek z dziedziczeniem, czy czymś takim - powiedziała Nikotris.

- Uhm, a jak to dziedziczenie miałoby się przenosić? - zapytał, uśmiechając się lekko, Harry.

- To jak to się właściwie odbywa? - zapytał Bilderdijk.

- Przypuszczam, że jakiś czynnik wyzwala rdzeń magiczny u nienarodzonego jeszcze dziecka. Nie mam niestety pojęcia, co to za czynnik.

- Co za niezwykłe pole do badań - wyszeptała Sabira.

- Zapewne, jednak złożona przez was Przysięga Wieczysta nie pozwoli wam na drążenie tego tematu po dzisiejszej nocy. - Harry nie zamierzał pozostawić w tej kwestii żadnych wątpliwości. Jęki zawodu, jakie wyrwały się z kilku piersi udowodniły mu, że posunięcie z Przysięgą Wieczystą było słuszne.

- Ale dlaczego? - zapytał Flamel.

- Ze względu na drugi rdzeń, o którym wcześniej wspomniałem - powiedział Potter. - To właśnie za jego pośrednictwem obudzimy dzisiaj mugoli.

Cisza, która zapadła po tych słowach, była bardzo wymowna.

- Wampiry? - zapytał Keizo Hamada, a jego cichy głos rozbrzmiał w gabinecie dyrektora jak szmer wody. Harry spojrzał na niego z uznaniem.

- Tak, wampiry - potwierdził. - Ten drugi rdzeń to również rdzeń magiczny, wyzwalany za pomocą czynnika powodującego wampiryzm.

- To niedorzeczne - powiedziała babcia Neville'a. - Mam przez to rozumieć, że każdy z nas nosi w sobie zarówno czarodzieja, jak i wampira?

- Sam lepiej bym tego nie ujął, pani Longbottom - uśmiechnął się Potter. - Chociaż nie posunąłbym się do twierdzenia, że każdy z nas nosi w sobie te dwie możliwości. Czarodzieje nie mają już raczej wyboru w tej sprawie, bo choć ten drugi rdzeń ciągle w nas jest, nigdy nie będziemy mogli go użyć. To raczej mugole są tymi, którzy w sprzyjających okolicznościach mogą stać się posiadaczami jednego z dwóch rodzajów magii.

Kompletny szok, jaki pojawił się na twarzach obecnych w gabinecie czarodziejów, nie wyłączając Albusa Dumbledore'a, wyjawił Harry'emu, że właśnie wywrócił ich świat do góry nogami. Jego rewelacje rzucały całkiem nowe światło zarówno na mugoli, jak i na wampiry, więc ciężko było magom od razu przyjąć je i zaakceptować. Dał im dokładnie pół minuty na przetrawienie nowości, po czym zdecydował się mówić dalej.

- Jeśli przyjmiecie do wiadomości istnienie dwóch rdzeni, być może zaakceptujecie też moją teorię na temat sposobu obudzenia mugoli - ciągnął, a oni wpatrywali się w niego w milczeniu. - Przypuszczam, że jedyną metodą jest pchnąć w ich rdzenie impuls złożony z dwóch połączonych rodzajów magii.

- Zakładając przez chwilę, że to możliwe - powiedział cichym głosem Albus Dumbledore - co pozwala ci sądzić, że to zadziała, Harry?

- Przede wszystkim nadzieja, panie dyrektorze - odpowiedział mu równie cicho Potter. - A także to, że inne sposoby nie zadziałały.

- Jakie inne sposoby? - zapytał Flamel.

- Cóż - chłopak na chwilę zawiesił głos. - Ani ja nie mogłem ich obudzić, ani wampiry. Nie osobno.

Po ostatniej wypowiedzi Pottera do czarodziejów dotarło, że wampiry na własną rękę próbowały obudzić mugoli. To był dla większości z nich prawdziwy wstrząs. Nawet Bilderdijk, dla którego równouprawnienie wampirów było życiową misją, nie umiał się pogodzić z nową wiedzą na ich temat.

- To szok - wyszeptał nagle Flamel i chyba obudził tym pozostałych, bo znów rozległy się szmery i posykiwania.

- Tak, wydaje mi się, że to może być szokujące - uśmiechnął się do nich Harry. - Przynajmniej do czasu, dopóki się człowiek z tym nie oswoi.

- Harry, wspomniałeś o połączeniu dwóch rodzajów magii - powiedziała Sabira Abdelghani.

- Zgadza się, wspomniałem. I to będzie właśnie nasze dzisiejsze zadanie. - Potter przygotował się na falę protestów. - Będziemy musieli spleść naszą moc z mocą wampirów i pchnąć ją w stronę mugoli.

Odpowiedziała mu kompletna cisza. Osiem par oczu wpatrywało się w niego w niemym zdumieniu.

- To będzie prawdziwa noc niespodzianek - powiedział wreszcie Maarten Bilderdijk, a tu i ówdzie rozległy się zduszone chichoty.

Harry pozwolił sobie na szeroki uśmiech, zanim przystąpił do dalszych wyjaśnień.

Nodo Colliga - zaklęcie służące do utworzenia więzi pomiędzy dwiema manifestacjami mocy; tutaj wykorzystane do połączenia sygnatur.

Coniunge - zaklęcie łączące, bardzo wszechstronne.

Instruo Potentia - zaklęcie obdarowujące, wykorzystywane wyłącznie do oddania mocy drugiemu czarodziejowi; wymaga dobrowolnego poświęcenia od osoby, która oddaje moc.

Kocioł - instrument perkusyjny; odmiana bębna.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KM II 4
KM II 2
Wykład KM II 2
Wykład KM II 1
KM II 3
KM II 3 2
KM II 5
Wykład KM II 3
Wykład KM II 4
Wykład KM II 5
testy z poprawn c4 85 polszcyzn c4 85 na co dzie c5 84 II etap
1.7 - Administracja - str. 84 - 88, 1.1 - Skrypt na II stopień licencji

więcej podobnych podstron