095 McCallum Kristy Strzelec i panna


Kristy McCallum

Strzelec i panna

(Hunted heart)

Przełożyła Felicja Tolkiewicz

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Carly z przerażeniem spojrzała w lustro.

- Naprawdę myślisz, że dam sobie radę?

- Ależ oczywiście, kochanie! Przecież jesteście podobne do siebie jak dwie krople wody.

- Może z wyglądu, ale nie z usposobienia. Matka udała, że nie słyszy.

- Robiłyście to już tyle razy!

- Ale wtedy miałyśmy po kilkanaście lat. No i tak długo nie widziałam Belli... - Carly ugryzła się w język. Ukradkiem zerknęła na odbicie matki w lustrze.

- Nie musisz mi o tym przypominać - matka westchnęła ciężko. - Od sześciu tygodni jest z ojcem w Bangkoku. Dobrze, że nareszcie przestał się włóczyć po świecie i zamieszkał gdzieś na stałe. Mówiłam mu to tyle razy, ale nigdy nie słuchał. Nawet wtedy, kiedy byliśmy małżeństwem. Dziwię się, że on jeszcze pracuje. W jego wieku mężczyźni myślą już o emeryturze!

- Mamo, daj spokój! - Carly odwróciła głowę i czułe uśmiechnęła się do matki. - Wiesz równie dobrze jak ja, że te jego filmy krajoznawcze ogląda mnóstwo ludzi. Wyrobił sobie nazwisko. Ty jesteś znaną aktorką, a on producentem i reżyserem.

- Ale ja przynajmniej zrozumiałam zawczasu, że w moim wieku powinno się już grać role charakterystyczne. On jest za stary, żeby ciągle stać przed kamerą.

Carly przygryzła wargi, powstrzymując uśmiech. Uwagę o ojcu pominęła milczeniem.

- I grasz je znakomicie! A tego serialu z tobą chyba nigdy nie przestaną kręcić.

- Właśnie - powiedziała matka, przechodząc do rzeczy. - Dlatego tak się przejęłam, kiedy padła propozycja, żeby moją córkę w filmie grała twoja siostra. Gdybyście chociaż były do mnie podobne... Ale przecież nie jesteście, prawda?

Podeszła do Carly i również stanęła przed lustrem. Z płomienistych, kasztanowatych włosów wyłaniała się twarz w kształcie serca, której niepowtarzalny wyraz nadawała para szafirowych, lekko skośnych, kocich oczu. Z trudem oderwała wzrok od swego odbicia i spojrzała na córkę. Z tą oliwkową cerą i ciemnymi włosami spiętymi na karku aksamitną zapinką Carly wyglądała niewinnie i słodko. Ciężkie brwi o pięknej linii ocieniały dwoje ciemnobrązowych oczu z absurdalnie wręcz długimi, wywiniętymi rzęsami. Mały zgrabny nosek i pełne, kształtne wargi. Carly była piękna i tak pociągająca, że chciałoby się ją zjeść.

- I cóż, kochanie, jak myślisz, mam ragę? Nie pytałabym cię o to, gdyby to nie było takie strasznie, strasznie ważne!

- Dla ciebie wszystko jest „strasznie, strasznie ważne” - stwierdziła córka z przekąsem.

- Ale tym razem naprawdę jest! To może być dla Belli wielka szansa! Bóg jeden wie, dlaczego jeszcze nie wsiadła do samolotu i nie wróciła do domu. Nie mogę dodzwonić się do twojego ojca, więc nie wiem, co się stało. Wiem tylko, że bardzo zależało jej na tej roli. Nawet ty musisz przyznać, że dzięki niej twoja siostra może stać się sławna!

Carly przywykła do egzaltacji, z jaką matka traktowała niemal wszystko, ale tym razem musiała przyznać jej rację. Zwariowana bliźniaczka rzeczywiście stanęłaby na głowie, byleby tylko zrobić karierę w teatrze. Carly miała poza tym niejasne i niemiłe przeczucie, że z siostrą dzieje się coś niedobrego.

- Na pewno nie muszę znać roli? - Wciąż niepokoił ją fakt, że dała się w to wszystko wciągnąć.

- Ależ skądże! Nikt nawet nie podejrzewa, że w ogóle coś o niej wiesz. Dzisiejsza kolacja jest właśnie po to, żeby producent i reżyser mogli ci się przyjrzeć i zdecydować, czy się nadajesz. A poza tym, kochanie, uspokój się, będę przy tobie. Nie zaryzykują rozmowy na osobności. Na kolację przyjdzie sporo ludzi ze środowiska. Zbyt wielu z nich wie, że producenci szukają młodej dziewczyny do obsadzenia roli mojej dawno zaginionej córki.

- A jeśli się im spodobam?

- Zostaw to mnie - odparła matka stanowczo. - Chciałabym tylko, żebyś potem jak najszybciej poleciała do Bangkoku i sprawdziła na miejscu, co się właściwie stało. Muszę przyznać, że trochę się niepokoję...

Spojrzenia niebieskich oczu matki i brązowych córki spotkały się. Minęła chwila, zanim Carly się uśmiechnęła.

- Nie martw się, mamo! Gdyby stało się coś naprawdę złego, wiedziałabym o tym. - Za plecami zrobiła „figę”. Z siostrą działo się coś złego i to od wielu miesięcy. Ale dopóki Bella nic nie mówiła, Carly też nie wypadało niepokoić matki.

- Naprawdę? Wiedziałabyś? Tak, słyszałam, że bliźnięta są podobno obdarzone jakimś dodatkowym zmysłem... - matka urwała i westchnęła. - Coś się jednak musiało przydarzyć, skoro Bella nie zdążyła na samolot. Ale do dzieła! Podczas dzisiejszego wieczoru musisz pamiętać, że jesteś dobrze zapowiadającą się aktorką. I nic więcej. Pamiętaj: aktorką, nie projektantką mody.

Matka obrzuciła uważnym spojrzeniem suknię Carly. Niebieskie oczy na chwilę zwęziły się jeszcze bardziej.

- Sama ją zaprojektowałaś?

- Oczywiście. Wiesz, że zwykle noszę rzeczy przez siebie zaprojektowane.

- Zawsze zapominam, że mam dwie utalentowane córki. Kochanie, musisz mi wybaczyć. To dlatego że nikt w naszej rodzinie nie prowadzi tak spokojnego trybu życia, jak ty.

Carly znów powstrzymała uśmiech. Wróciła właśnie z Paryża z pokazu mody. Ale matka i tak nie była w stanie wyobrazić sobie, że sprzedawanie ciuchów może być równie trudne, jak życie gwiazdy.

- To, że większość czasu spędzam na wsi, wcale nie znaczy, że mam łatwe życie.

- Ależ, kochanie! Nie chciałam przez to powiedzieć, że twoje życie jest nudne. A ta mała czarna, którą masz na sobie, to bardzo piękna rzecz. - Czarującym gestem wskazała suknię córki. - Wyglądasz naprawdę jak wschodząca gwiazda sceny. No, a teraz już chodźmy. Miejmy ten wieczór za sobą, żebyś jak najprędzej mogła wrócić do swoich spraw.

Carly westchnęła z rezygnacją, dając się porwać matce i jej nadzwyczajnej pewności siebie. Carly brakowało takiej pewności, zwłaszcza odkąd trapiły ją złe przeczucia. Niepokoiła się o siostrę, nigdy też nie czuła się dobrze w pełnym świetle reflektorów. Powodziło się jej naprawdę znośnie, ale miała ten rodzaj talentu, który rozkwita najpełniej nie w światłach sceny, ale w cieniu, za kulisami. Myśl o spędzeniu wieczoru w towarzystwie wszystkich tych dziwnych ludzi z branży filmowej przyprawiała ją o mdłości. Bella na pewno cieszyłaby się na to przyjęcie. Podobnie jak matka uwielbiała zwracać na siebie uwagę. Z największą rozkoszą odwzajemniałaby każdy przejaw adoracji. Carly przeciwnie - zawsze unikała występów publicznych. I gdyby nie miłość do siostry i kochanej przecież, choć często trudnej do zniesienia, matki, nigdy by się na to nie zdecydowała. Teraz jednak nie miała innego wyjścia. Musiała się zgodzić na poniesienie tej ofiary.

Wyprostowała ramiona i spróbowała wyobrazić sobie, że jest własną siostrą. W końcu urodziła się pod znakiem Panny, a wszystkie Panny to z natury perfekcjonistki. Jeżeli więc już musi udawać Bellę... No tak - albo opanuje lęk i przestanie się bać tej maskarady, albo nie ma po co iść na przyjęcie.

Dwa dni później samolot, którym leciała Carly, dotknął kołami płyty lotniska w Bangkoku akurat w czasie trwania tropikalnej burzy. Dziewczyna miała nadzieję, że nie jest to zły omen. Ostatnie dwa dni dostarczyły jej wystarczająco wielu wrażeń. Było coś wzruszającego w zaufaniu, jakim obdarzyła ją matka. Ale nim kolacja dobiegła końca, jej wiara w zdolności aktorskie córki kilkakrotnie poddana została próbie i solidnie nadszarpnięta. Zażenowana Carly nie poznawała przyjaciół Belli i tłumaczyła to migreną. W ten sam sposób usiłowała wykręcić się od odpowiedzi na pytanie, co porabiała przez cały rok. Była przekonana, że zamiast przysługi wyrządziła siostrze wielką krzywdę.

Matka nie szczędziła jej wprawdzie serdeczności, ale dziewczyna wiedziała, że i ona bardzo przeżyła feralny wieczór. W końcu zaczęła namawiać Carly na wcześniejszy samolot. Pomogła nawet zamienić bilety. Niewątpliwie chciała, żeby córka szybko wyjechała z Londynu.

- Kochanie, zatelefonuj natychmiast, jak tylko będziesz na miejscu. Nie przejmuj się różnicą czasu, chcę jak najszybciej wiedzieć, co dzieje się z Bella - powiedziała na pożegnanie na lotnisku Heathrow.

Carly wiedziała doskonale, że jej akcje w rodzinie nigdy nie stały zbyt wysoko. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Teraz było jej nawet na rękę, że matka nie domyśla się, jak dużą wagę przywiązuje do tej podróży. Leciała do Bangkoku, żeby odebrać przygotowany do nowej kolekcji jedwab malowany w zaprojektowane przez siebie wzory. Poprzedni pobyt wspominała z radością, bardzo poruszył jej wyobraźnię. Szczęśliwy traf sprawił, że ojciec postanowił kręcić film o Tajlandii.

Ojciec, człowiek próżny i obojętny na wszystko, co nie wiązało się bezpośrednio z jego karierą, zawsze tak samo cieszył się na przyjazd obu córek. Szczęśliwy, że może porozmawiać z Bella o teatrze, równie chętnie dyskutował z Carly o modzie i sztuce. Dla każdej z nich potrafił być zawsze czarujący.

Carly nie przejęła się zbytnio tym, że nie zastała go w domu. Okna jego mieszkania wychodziły na spokojnie toczącą swe wody rzekę Chao Phraya, stanowiącą nadal coś w rodzaju głównej ulicy tego rozległego miasta.

Jaśmin, młoda Tajka, która opiekowała się domem, była uszczęśliwiona wizytą dziewczyny. Jak wszyscy Tajowie, których Carla poznała, Jaśmin miała ciepły, pełen wdzięku uśmiech, który sprawiał, że przebywanie w jej towarzystwie sprawiało przyjemność. Carly domyśliła się, że ojciec kręci film w zatoce Phang Nga, w pięknym obszarze delty, rozsławionym przez wczesne filmy z Jamesem Bondem.

Mimo zmęczenia usiłowała wypytać dziewczynę o Bellę. Jaśmin mówiła dobrze po angielsku, ale Carly odniosła wrażenie, że tym razem nie może się z nią porozumieć. Tajka była wyraźnie zmieszana. Wyglądało na to, że nie wie nawet, że Carly ma siostrę. Kiedy, już niemal zrozpaczona, poprosiła Jaśmin, żeby zaprowadziła ją do pokoju, w którym mieszkała poprzednim razem, usłyszała coś, czego absolutnie się nie spodziewała.

- Pierwszy raz przyjechała pani do nas trzy miesiące temu, prawda? - Jaśmin była równie zaskoczona i zdezorientowana. - Potem pani wyjechała, a sześć tygodni temu wróciła. Kiedy Sir Richard Mayfield wyjechał na zdjęcia, pani wybrała się na kilka dni na wycieczkę ze znajomym, po czym poleciała pani do Londynu, prawda?

- Nic podobnego! Za drugim razem to nie ja tu byłam, ale moja siostra...

Jaśmin uśmiechnęła się niepewnie.

- Pani oczywiście żartuje, panno Carly! Przecież to była pani, a nie siostra!

Gdy na twarzy Tajki znów dostrzegła zmieszanie i zdumienie, powoli zaczęła sobie uświadamiać, że z niewiadomego powodu Bella najwyraźniej się pod nią podszyła. W tej chwili nie warto było jednak rozważać szczegółów. Carly, zbyt zmęczona, żeby zebrać myśli, otworzyła torbę, wyjęła portfel, a z niego fotografię, którą zawsze nosiła przy sobie.

- Spójrz! - Podała ją Tajce, której oczy aż rozszerzyły się ze zdumienia. Na fotografii widniały dwie młode, roześmiane dziewczyny.

- Jesteście bliźniaczkami?

- Tak. Nie wiedziałaś o tym?

- Pan Richard ma w pokoju dwa zdjęcia, ale oba przedstawiają panią.

- Nie, Jaśmin, na jednym jest moja siostra, Bella... Na chwilę zapadła cisza.

- Ale dlaczego ona mówi, że jest panią?

Na to pytanie Carly nie znała odpowiedzi, więc wzruszyła tylko ramionami.

- Jest pani zmęczona, panno Carly. Może to tylko żart?

- Może... Teraz muszę zatelefonować do matki. Potem pójdę spać.

Gdy Carly się obudziła, okazało się, że spała równo dwanaście godzin. Ale teraz przynajmniej czuła się znacznie lepiej. Nie miała już tego potwornego mętliku w głowie. Prysznic przywrócił jej wigor i poczucie czasu, sprawił też, że dziewczyna przypomniała sobie szczegóły wczorajszej telefonicznej rozmowy z matką. Matka niepokoiła się o Bellę, lecz to, że Bella udawała swoją siostrę, uznała wyłącznie za dowcip. Zażądała, żeby Carly możliwie najszybciej skontaktowała się z ojcem i zadzwoniła do niej ponownie.

Dziewczyna uświadomiła sobie, że ma do rozwiązania nowy problem. Ojciec nie znosił, gdy przeszkadzano mu w pracy. Na pewno nie zostawił nawet numeru telefonu. Zawsze uważał, że nie ma takiej sprawy, która by nie mogła poczekać do jego powrotu. Chwilowe zniknięcie jednej z córek to z pewnością nie jest wystarczający powód - myślała Carly - by bezkarnie zakłócać mu pobyt na dobrowolnym wygnaniu, nawet jeśli matka sądziła inaczej.

Wieczorem Carly skłonna już była dać za wygraną. Żeby skontaktować się z ojcem, musiałaby pojechać na plan zdjęciowy, a to oznaczało podróż na południe. Belli tam nie zastanie, a ojciec i tak nie będzie wiedział, co się z nią dzieje. Nie miała pojęcia, co w tej sytuacji powinna uczynić. Daleki dźwięk dzwonka do drzwi nie wyrwał jej z zadumy.

Gdy otworzyła oczy, serce skoczyło jej do gardła. Nie była już w pokoju sama. Stał nad nią wysoki brunet o przenikliwym spojrzeniu - w szarych oczach i grymasie ust malowała się pogarda. Dziewczyna jak oparzona zerwała się z kanapy. Nie miała pojęcia, kim jest ten bezczelny nieznajomy, wiedziała jednak, że najlepiej zrobi, jeśli natychmiast wstanie.

Zimny wzrok najpierw powoli przesunął się po jej twarzy, później ześlizgnął w dół. Pierś Carly aż zafalowała z oburzenia. Nigdy jeszcze nie spotkała się z taką bezczelnością. Chciała powiedzieć to głośno, ale nieznajomy odezwał się pierwszy.

- Dlaczego nie nosisz pierścionka ciotki Harriet?

- Słucham?

Była tak oszołomiona, że nie mogła wydusić z siebie nic więcej. Mrugała tylko oczyma i patrzyła na mężczyznę z największym zdumieniem.

- Przecież to proste pytanie - powiedział powoli takim tonem, jakby mówił do niezbyt rozgarniętego dziecka. - Po prostu chcę wiedzieć, dlaczego nie nosisz na palcu rubinu Malory.

- Rubinu Malory? - powtórzyła jak papuga zdumiona Carly.

Ciemne, gęste brwi nieznajomego zmarszczyły się.

- Nie udawaj idiotki! Dobrze wiesz, że Eliot nie miał prawa ci go dawać...

Carly miała już dość. Najwyższa pora, żeby poskromić tego grubianina.

- Jeżeli to jakaś gra, to oświadczam, że jej nie znam. Nigdy nie słyszałam o ciotce Harriet i nie mam zamiaru nosić żadnych pierścionków, nawet z rubinem!

- Ale nazywasz się Caroline Mayfield, prawda? Dała się zwieść łagodności niskiego głosu mężczyzny i odparła bez namysłu:

- Tak, oczywiście! Ale...

- Mówisz, że prowadzę grę? - przerwał lodowato. - Mam dość tej farsy. Pytam po raz ostatni, gdzie rubin Malory?

- Nie mam zielonego pojęcia!

Carly była zupełnie bezradna. Nagle uświadomiła sobie, że z lękiem cofa się przed zimną furią tego mężczyzny. W jej głowie panował zamęt. Wiedziała jedno: to wszystko musiało mieć coś wspólnego z Bella.

- Pewnie też nie wiesz, gdzie jest Eliot. I chciałabyś, żebym w to uwierzył.

Carly odebrało głos, pokręciła więc tylko głową.

- Nie wmówisz mi, że nagle utraciłaś pamięć... Zjadliwość tych słów otrzeźwiła dziewczynę na tyle, że odzyskała mowę.

- Niczego takiego nie twierdzę, panie... Mężczyzna miażdżył ją wzrokiem, ona jednak była zdecydowana nie poddać się bez walki. Prowokacyjnie wysunęła mały podbródek i zrobiła groźną minę.

- Malory Lennox! Wiesz doskonale, jak się nazywam - warknął nieznajomy. - I jeśli myślisz, że coś zyskasz tą dziecinadą, to się grubo mylisz. Utwierdzisz mnie tylko w przekonaniu, że te zwariowane zaręczyny to była pomyłka. Niezależnie od tego, co Eliot ci mówił, pewne jest, że nie miał prawa dawać pierścionka z rubinem. Masz mi go oddać! Natychmiast!

Carly zrozumiała, że dłużej nie może udawać. Jeśli chce wiedzieć, gdzie jest Bella, musi zawrzeć pokój z tym arogantem.

- Panie Lennox - powiedziała spokojnie - zanim wszedł pan do tego pokoju, nie słyszałam ani o panu, ani o tym kimś, kto ma na imię Eliot. Pan natomiast najprawdopodobniej nie wie, że mam siostrę bliźniaczkę. Jesteśmy identyczne. Ja przyleciałam do Bangkoku dziś rano.

Otworzyła torbę, wyjęła paszport.

- Proszę sprawdzić. Ostatnio byłam tu trzy miesiące temu.

Wziął paszport do ręki i zmarszczył brwi.

- Bella rzeczywiście używała czasem mojego imienia - mówiła dalej Carly - ale muszę przyznać, że zupełnie nie wiem, dlaczego zrobiła to akurat tym razem. Nie mam też pojęcia, gdzie jej szukać. Byłabym wdzięczna, gdyby powiedział mi pan wszystko, co wie o Eliocie i o tych, hm, zaręczynach, o których wspomniał pan przed chwilą.

Malory Lennox zmrużył oczy. Wpatrywał się w dziewczynę dłuższą chwilę. Carly wstrzymała oddech, czekała na jego reakcję. Gdy wreszcie uśmiechnął się do niej z sympatią, odwzajemniła uśmiech. Gdyby nie widziała tego na własne oczy, nie uwierzyłaby: ten facet w jednej chwili zmienił się nie do poznania.

- Zdaje się, że jestem pani winien przeprosiny.

- Proszę. - Pełnym wdzięku gestem wskazała kanapę. Gdy usiadł, przycupnęła obok.

- Tak bardzo martwię się o Bellę - wyznała. - Jeżeli pan wie, gdzie mogła się zatrzymać, będę wdzięczna za podanie adresu.

Spojrzenie Malory'ego Lennoxa stało się znów czujne i ostrożne.

- Żałuję, ale nie mogę pani pomóc. Rzecz w tym, że sam nie wiem, gdzie przebywa pani siostra ani gdzie jest mój kuzyn Eliot.

- Ani gdzie jest pierścień ciotki Harriet - uzupełniła Carly z uśmiechem.

Pełen ciepła wdzięk rozmówcy oczarował dziewczynę, lecz nagle spojrzenie szarych oczu Lennoxa znów stało się lodowate.

- Eliot Tempie zaręczył się tu z pani siostrą mniej więcej przed miesiącem. Nie mogę uwierzyć, że nikt z pani rodziny o tym nie wie.

- Może tata wie. Ale teraz jest gdzieś na południu i nie mam jak się z nim skontaktować.

- A co robi pani ojciec?

Carly spojrzała na niego zdumiona. Już dawno nikt nie zadał takiego pytania.

- Kręci filmy krajoznawcze dla telewizji. Panie Lennox...

- Na miłość boską - przerwał - proszę mi mówić Malory, bo czuję się tak, jakbym miał setkę na karku!

Carly przyjrzała się mu uważniej. Ma pewnie dobrze po trzydziestce - pomyślała. - Ale równie dobrze może być młodszy. Sprawia wrażenie człowieka pewnego siebie i biorącego swoje sprawy we własne ręce.

Mężczyzna był wysoki i nawet w bardzo klasycznym, ciemnym garniturze mógłby prezentować się korzystnie, Miał na sobie drogie rzeczy - Carly z zawodową wprawą zauważyła to natychmiast. Ale ubranie, szyte na miarę u niezłego krawca, nie stanowiło najwygodniejszego stroju w wilgotnym klimacie Bangkoku. Szczupły, dobrze zbudowany. Widać było, że w tej chwili z trudem ukrywa zniecierpliwienie. Po rozmowie z Carly spodziewał się najwyraźniej czegoś więcej.

Włosy miał równie ciemne jak ona. Największe wrażenie zrobiły na Carly jego oczy - szare, ledwo widoczne spod półprzymkniętych powiek. Oczy brunetów na ogół bywają ciemne, toteż kolor oczu Malory'ego dla kogoś, kto spojrzał w nie po raz pierwszy, stanowił nie lada zaskoczenie. Twarde, wyraźne rysy nadawały Lennoxowi wygląd bardzo męski i zmysłowy. Tej zmysłowości nie mogło przyćmić nawet chłodne spojrzenie. Zdecydowanie nie ufał Carly. Mógł być potężnym i groźnym przeciwnikiem. Gdy dziewczyna pomyślała o siostrze, serce w niej zamarło.

- Ojciec nie zostawił ci żadnego numeru telefonu?

- Nie. - Pokręciła głową. - Nigdy tego nie robi, kiedy wie, że czeka go wiele pracy i że ktoś może czegoś od niego chcieć.

- Nie do wiary! - wybuchnął Malory.

Carly poczuła się dotknięta tym okrzykiem, ale nim zdążyła powiedzieć coś na usprawiedliwienie ojca, Malory dodał:

- To znaczy że musimy go odnaleźć na planie?

- Musimy? Dlaczego: musimy? Masz zamiar jechać tam ze mną?

- Nie ma innego wyjścia - powiedział, obrzucając ją szybkim, niecierpliwym spojrzeniem. - Ty chcesz wiedzieć, co się stało z siostrą, a ja muszę odnaleźć rubin. Bóg jeden wie, dlaczego Eliot dał go twojej siostrze... - prześlizgnął się wzrokiem po dziewczynie - ... chyba dlatego że za wszelką cenę chciał zrobić na niej wrażenie. Ona jest projektantką mody czy kimś w tym rodzaju...

Carly dumnie wyprostowała się na kanapie. Zdecydowanie nie odpowiadał jej ton, jakim ten mężczyzna pozwalał sobie mówić o jej pracy.

- Pan się znowu myli, panie... Znowu się mylisz - poprawiła się. - Bella jest aktorką.

- O Boże! Powinienem był się tego domyślić!

- Malory złapał się za głowę.

- Co to ma znaczyć? - spytała głosem zimnym jak lód. To niemożliwe - pomyślała - nie, to naprawdę niemożliwe, żeby miał na myśli coś, co mogłoby przyjść do głowy tylko komuś nie z tej epoki. Czyżby naprawdę zawód aktorki kojarzył się mu z innym, najstarszym zawodem świata?

Malory wyczuł chłód w jej głosie. Usta wykrzywił mu uśmiech tak cyniczny, że Carly miała nieodpartą ochotę trzasnąć go w twarz.

- Nie, nie należę do tych, którzy sądzą, że wszystkie aktorki są takie. - Położył akcent na słowie „wszystkie”, Carly zauważyła to natychmiast. - Ale zawód twojej siostry wiele mi wyjaśnia. Teraz rozumiem, dlaczego Eliot nikomu jej nie przedstawił.

Zawiesił głos, jakby celowo. Najwidoczniej dużą przyjemność sprawiało mu utrzymywanie Carly w napięciu. Ale ona postanowiła, że nie da się wyprowadzić z równowagi. Uniosła więc tylko brwi, by dać do zrozumienia, że czeka na ciąg dalszy.

- Matką Eliota jest Clorinda Vane!

- O Boże! - Nie zdążyła jednak powstrzymać spontanicznego okrzyku. Gdy ujrzała uśmiech Malory'ego, natychmiast pożałowała, że w porę nie ugryzła się w język.

- No właśnie! Teraz już wiesz, dlaczego powiązania z teatrem nie ułatwiłyby jej życia, nawet jeśli związek z Eliotem traktowałaby poważnie. Clorinda co prawda już od dawna nie jest żoną mojego wuja, ale to, co narobiła dotąd, zupełnie wystarczy i nadal przysparza całej rodzinie kłopotów.

- Twoja rodzina nie jest w tym odosobniona - odparła Carly. - Clorinda Vane ma na sumieniu rozbicie małżeństwa moich rodziców.

Tego Malory Lennox się nie spodziewał. Gwizdnął wiec cicho, ani na moment nie spuszczając z oczu rozpalonych policzków siedzącej tuż przy nim dziewczyny. Nigdy nie przyszło mu do głowy, by ciotka mogła wyrządzić krzywdę komukolwiek spoza rodziny.

- Rozumiem - odezwał się wreszcie. - No to mamy oboje poważny problem do rozwiązania.

- Chyba tak. Ale to sprawa wyłącznie mojej siostry i twojego kuzyna. Nie widzę powodu - Carly wzruszyła ramionami - żeby mieszać w to osoby trzecie.

- Nie bądź naiwna. Mój wuj będzie walczył do upadłego. Zrobi wszystko, żeby powstrzymać Eliota przed popełnieniem błędu, który sam kiedyś popełnił. A z tego, co powiedziałaś przed chwilą, wynika, że twoich rodziców ten związek też nie wprawi w zachwyt.

- Na początku pewnie nie. Ale nie sądzę, by użyli środków, które ma zamiar przedsięwziąć twoja rodzina. Jesteś tu specjalnie po to, żeby zniszczyć ten związek, nie mylę się, prawda?

Gdy ta myśl przyszła jej do głowy, Carly nie była pewna, czy jej przypuszczenie jest słuszne. Ale teraz wiedziała już, że się nie myli. Ciemny rumieniec oblał śniadą twarz mężczyzny.

- Uspokój się. Nie mam zamiaru całej tej sprawy zamieniać we współczesną wersję Romea i Juliil

- Nie? - spytała zadowolona, że wreszcie udało jej się wyprowadzić go z równowagi. W wojnie prowadzonej przez Bellę stanęła oczywiście po stronie siostry. I im szybciej ten facet dowie się o tym, tym lepiej.

- Nie! - powtórzył stanowczo. - Nie musisz z tego robić dramatu. I tak jest dosyć kłopotów! - Spojrzał na nią z ukosa. - Trudno uwierzyć, że nic nie wiedziałaś o zamiarach siostry.

Carly nie spodziewała się, że Malory tak szybko otrząśnie się po ataku, który nań przypuściła. Wstała z kanapy i podeszła do dużego okna wychodzącego na rzekę. Zastanawiała się, ile może powiedzieć. Owszem, od kilku miesięcy wiedziała, że siostra ma kogoś, ale Bella nie zdradziła nigdy nawet jego imienia. Zatelefonowała do niej, tuż przed wyjazdem Carly do Bangkoku. Była w złym humorze. Powiedziała, że wszystko skończone. Carly za bardzo jej współczuła, by pytać o szczegóły.

Odwróciła się od okna i spojrzała na Malory'ego. W oczach miała łzy.

- Tak! Wiedziałam, że ma kogoś. Kogoś, za kim szaleje. Ale zanim tu przyjechałam, powiedziała mi, że wszystko skończone. Jeżeli więc ten... ten Eliot Tempie jest właśnie tym mężczyzną i jeżeli ona go pragnie, zrobię wszystko, żeby mogli być razem.

- Zawsze jesteście tak lojalne wobec siebie?

W tym na pozór zwyczajnym pytaniu wyczuła nutę ironii i ogarnęła ją wściekłość.

- Nie traktuj mnie w ten sposób, do jasnej cholery! - krzyknęła mu w twarz. - Co ty w ogóle wiesz o uczuciach? Wszedłeś tu i traktujesz mnie jak byle co! Jak sądzisz, jak bym się czuła na miejscu Belli? Powiedziałeś wyraźnie, co o niej myślisz i nie wyobrażaj sobie, że o tym zapomnę! Może tego nie wiesz, ale na świecie często tak bywa, że ludzie zakochują się w sobie. I nigdzie nie jest powiedziane, że to się zawsze musi kończyć nieszczęściem! Trzeba im tylko dać spokój. Sami załatwią swoje sprawy - zakończyła, bo zabrakło jej tchu.

Cofnęła się o krok i znów zebrała w sobie, żeby stawić czoło furii, która zdążyła już wykrzywić twarz Malory'ego w diabelską maskę. Ależ ten facet potrafi się wściekać - pomyślała.

- Nie obchodzi mnie to, co sobie o mnie myślisz - warknął. - Jestem w Bangkoku tylko z jednego powodu. Mam zamiar ustrzec kuzyna przed zrobieniem głupstwa, które może zmarnować mu życie. Nie wiesz, dlaczego tu przyszedłem, a twoja idiotyczna, źle pojęta lojalność nie ułatwia mi zadania. Bawisz się ze mną w kotka i myszkę, ale ja nie jestem głupcem! Doskonale wiesz, gdzie oni są, to jasne. Mam zamiar wziąć cię pod specjalną kuratelę do czasu, aż mi to powiesz.

Groźba kryjąca się w jego spojrzeniu odebrała dziewczynie dech. Carly rozpaczliwie walczyła o zachowanie resztek godności. Nie mogła pozwolić, żeby ten gbur domyślił się, że się go boi.

- Obawiam się, że moja odpowiedź bardzo cię rozczaruje. Jestem tu w interesach. Jeśli zostajesz w Bangkoku jeszcze przez jakiś czas, masz okazję mi pomóc. Kupiłam mnóstwo jedwabiu, a każdą partię przed załadowaniem na statek trzeba dokładnie obejrzeć...

Spojrzała na niego tak niewinnym wzrokiem, że Malory uśmiechnął się. Ach, ten jego bezczelny uśmiech - westchnęła w duchu.

- Wyjeżdżamy jutro rano. Musimy zastać twojego ojca na planie.

- Nigdzie nie jadę. Tata nie znosi, kiedy mu się przeszkadza w pracy. - Uśmiechnęła się nieszczerze.

- Jeśli chcesz wkładać głowę do paszczy lwa, rób to sam, beze mnie.

- Myślałem, że naprawdę chcesz odnaleźć siostrę.

- Malory podniósł małą statuetkę łucznika. - To ładne... - Pogładził palcami chłodny brąz, z którego wykonano figurkę. - Twój ojciec pewnie nie ma zamiaru jej sprzedać?

- Nie sądzę. Zwłaszcza że dostał ją ode mnie na urodziny.

- Szkoda! - stwierdził Malory z uśmiechem. - Ja też jestem urodzony pod znakiem Strzelca. Chciałbym mieć coś takiego, ot tak, dla zabawy. Gdzie to dostałaś?

- Zrobił ją mój przyjaciel. Obawiam się, że to jedyny egzemplarz.

Zuchwałość i spokój tego mężczyzny zmieszały Carly, ale nie straciła rezonu i podjęła rzuconą przez niego rękawicę.

- Mam zamiar odnaleźć siostrę sama, bez twojej pomocy.

Potrząsnął głową.

- Jeżeli nie pojedziesz jutro ze mną z własnej woli, obawiam się, że będę zmuszony pójść na policję. Zdaje się, że zapomniałaś o rubinie? Prowadzę w Bangkoku poważne interesy, jestem tu znany, więc myślę, że bez specjalnego trudu uda mi się unieszkodliwić cię i uciszyć na tak długo, jak długo cała ta sprawa nie zostanie załatwiona w sposób zadowalający.

- Ty draniu!

- Rozumiem, że będziesz gotowa do drogi - Malory wydął wargi. - Zadzwonię jutro rano. Już zdecydowałem się na tę podróż, a to oznacza, że wyruszamy wcześnie... Ponieważ nie udało ci się ustalić miejsca pobytu ojca, sam muszę się tym zająć.

W jego głosie brzmiało pytanie, ale nie miała zamiaru nawet otworzyć ust. Niby dlaczego miałaby mu cokolwiek ułatwiać? W końcu mógł ją nawet porwać. O, z pewnością, gdyby nie chodziło o Bellę, już dawno porządnie przytarłaby mu nosa. Niech tylko odnajdą ojca! To wprawdzie egoista, ale gdy zda sobie sprawę z tego, że córka obawia się nieznajomego mężczyzny, na pewno pośpieszy jej z pomocą.

- Nie musisz mnie odprowadzać!

Miała ochotę mocnym uderzeniem zetrzeć z twarzy Malory'ego ironiczny uśmieszek, ale opanowała się w porę i z miną godną pokerzysty obserwowała go, gdy cicho wychodził z pokoju. Od starej gosposi wiedziała sporo o mężczyznach urodzonych pod znakiem Strzelca. Malory Lennox doprawdy świetnie łączył typowy dla Strzelca brak taktu z gorączkowym entuzjazmem i deprymującą dokładnością. Nie wróży to dobrze - pomyślała Carly. Już nieco spokojniej oceniała niespodziewaną wizytę, ale była zła, że dopiero teraz przychodziły jej do głowy miażdżące riposty. Jakże przydałyby się wtedy, gdy stała z tym facetem oko w oko!

ROZDZIAŁ DRUGI

Gdy Malory Lennox wyszedł, Carly była tak wściekła, że z trudem zbierała myśli. Cóż za niewychowany grubianin! Jak śmiał wejść tutaj i jeszcze mi rozkazywać? - skarżyła się fotografii ojca. - Jeżeli myśli, że jutro rano będę na niego czekała, to bardzo się myli.

Chwyciła jedną z leżących na kanapie poduszek, ze złością rzuciła ją na podłogę i kopnęła tak mocno, że poduszka wylądowała na korytarzu. Ten krótkotrwały wybuch złości trochę pomógł. Dziewczyna podniosła poduszkę i wróciła do salonu. Przyciskając ją wciąż do piersi podeszła do okna i niewidzącym wzrokiem spojrzała w dół, na łagodny nurt rzeki. Co robić? W głowie miała zupełny zamęt. Pomysły przychodziły jeden za drugim, lecz większość nie nadawała się do niczego. Były albo nierealne, albo szalone.

Niespodziewany dzwonek telefonu przyjęła z ulgą. Na kilka chwil będzie mogła zapomnieć o wszystkim.

- Carly! Dzięki Bogu!

- Bella! Gdzie jesteś?

Na dźwięk głosu siostry Carly natychmiast odzyskała siły.

- Na wyspie Phuket... Posłuchaj, kochanie, niedługo ktoś może cię odwiedzić...

- Za późno - przerwała siostrze.

- O, do diabła! Bardzo cię przepraszam, ale nie sądziłam, że już jesteś. Właśnie miałam podać Jaśmin mój numer telefonu...

- Daj mi go zaraz! - Carly wydarła kartkę z notesu leżącego przy telefonie i z ogromnym przejęciem wypisywała na niej podawane przez siostrę cyfry. Powtórzyła je głośno, żeby się upewnić, czy żadnej nie przekręciła.

- W porządku - westchnęła z ulgą. - Od razu mi lepiej. Ale co się z tobą działo?

- Jeśli był u ciebie Malory, to myślę, że wiesz wszystko... - Bella mówiła to jakby od niechcenia, ale Carly wyczuła w jej głosie napięcie.

- Co sie właściwie dzieje? Po co ta cała konspiracja? Mama oszaleje, jak się o tym dowie.

Bella załkała cicho.

- Jestem w ciąży.

Nieoczekiwana nowina bardzo poruszyła Carly.

- No, cóż - powiedziała mimo to - nie takie to znowu straszne. Wspaniała nowina! Domyślam się, że to z Eliotem?

- Tak! Nigdy nie istniał nikt inny.

- To dlaczego z nim zerwałaś?

- Bo jego matką jest Clorinda Vane! Musisz ją pamiętać. To przecież właśnie ona miała romans z tatą.

- Oczywiście, że pamiętam. Ale nie wydaje ci się, że traktujesz wszystko trochę zbyt dramatycznie? To było dawno, szesnaście lat temu. I nic wielkiego się zresztą nie stało...

- Oprócz rozwodu! - przerwała Bella. Carly westchnęła i powiedziała łagodnie:

- Nie sądzisz, że i tak by do niego doszło? Tata czuł, że jest pod pantoflem, a tego nigdy nie znosił. Nie miał zresztą wcale zamiaru się żenić.

Zapadła cisza.

- Mama mi tego nie wybaczy.

- Wybaczy, na pewno wybaczy. Nawiasem mówiąc, usiłuje się z tobą skontaktować. Jest przekonana, że dadzą ci tę rolę. No wiesz, rolę córki w tym jej tasiemcowym serialu teatralnym.

- Nie?!

W tym jednym słowie Belli kryło się tyle satysfakcji, że Carly, zadowolona z siebie, spokojnie ciągnęła dalej.

- Zawdzięczasz to mnie. Kilka dni temu występowałam jako ty podczas kolacji na cele dobroczynne. Było mnóstwo aktorów.

- A to dopiero heca! Za nic w świecie nie chciałaś być aktorką! Nigdy nie chciałaś...

- Przestań, dobrze? A skoro już o tym mowa: odkąd to znasz się na szyciu? Nie mówiąc już o projektowaniu mody?

- Przepraszam cię, kochanie, bardzo cię przepraszam. To dlatego, że myśleliśmy... To znaczy rodzina Eliota...

- Nie musisz nic więcej mówić. Resztę wyjaśnił mi już Malory Lennox! A swoją drogą, czy masz przy sobie pierścionek z rubinem ciotki Harriet?

- O Boże! No jasne, od razu mogłam się domyślić, że tylko to go będzie interesowało... Słuchaj, Carly, nie mogę wszystkiego powiedzieć przez telefon. Musisz tu przyjechać. Mamy zamiar się pobrać. Ślub weźmiemy na plaży. Bardzo chcemy, żebyś była z nami. Urządzisz to jakoś? Możesz przylecieć samolotem. Zabukowałam bilet na jutro, znajdziesz go w biurku taty. Wydaje nam się, że to jedyny sposób. Bo kiedy się pobierzemy, to będzie fakt dokonany. I wtedy nic już na to nie poradzą, prawda?

- Oczywiście, że przyjadę! Ale zdajesz sobie sprawę, że Malory Lennox was szuka?

- Próbuje nas powstrzymać. Koniecznie musisz mu w tym przeszkodzić!

Głos siostry pełen był lęku.

- W porządku, bądź spokojna. Jakoś to załatwię. Spotkamy się na lotnisku?

- Nie wiem. Jeśli nie, odbierze cię Eliot. Mam ci tyle do opowiedzenia! No to do jutra!

Telefon zamilkł.

Carly usiadła na kanapie, by przemyśleć skończoną przed chwilą rozmowę. Zmarszczyła brwi. Jak wszystkie prawdziwe Panny, Bella miała żyłkę aktorską. Nigdy jednak nie była mimozą, jej żywiołem był dramat. Carly mogła przysiąc, że gdyby chodziło tylko o Clorindę Vane, siostra, zamiast kryć się w cieniu, odegrałaby w tym przedstawieniu główną rolę - wystąpiłaby obok Eliota jak Julia obok Romea, pokazałaby, na co ją stać. Obie z matką z największą radością wydobyłyby z tej sytuacji tyle patosu, ile by się dało, żeby na koniec doprowadzić do wielkiej, ogólnej zgody. Carly miała ciągle w uszach głos siostry. Wiadomość, że Malory aż rwie się, by pójść ich tropem, wyraźnie Bellę speszyła. Sam nie mógł wiele zdziałać; w każdym razie nie był w stanie im przeszkodzić, a Carly nie miała zamiaru przykładać do tego ręki. W końcu są dorośli i jeśli chcą się pobrać... Skąd ten lęk w głosie Belli? Może nie wytrzymywała napięcia i dlatego zareagowała tak gwałtownie, pomyślała Carly. Bo wyglądało na to, że Malory'emu zależy przede wszystkim na odzyskaniu rubinu, reszta była dla niego jakby mniej ważna.

Myśląc o tym wszystkim dziewczyna wyjęła bilet lotniczy z biurka ojca. Chciała wyjść z domu nie zauważona, toteż musiała być bardzo ostrożna. Malory Lennox zrobił na niej wrażenie mężczyzny, który bardzo nie lubi, gdy usiłuje się go wywieść w pole. Nie mogła też dopuścić do tego, by spełnił swą groźbę i powiadomił policję.

Carly dołączyła do kolejki turystów wychodzących z samolotu na lotnisku w Phuket. Owionął ją żar południa. Gdy znalazła się w klimatyzowanym budynku, poczuła ulgę. Na linii krajowej odpadał kłopot z odprawą celną i paszportową; pasażerowie czekali tylko na bagaż.

Czuła się dobrze, była zadowolona, że dotarła szczęśliwie na miejsce. Nic nie wskazywało na to, by kuzyn Eliota deptał jej po piętach. Ubrała się jak młoda Tajka i bardzo cieszyła się z tego pomysłu. Oliwkowa cera oraz ciemne włosy robiły swoje. Skóra Carly była co prawda odrobinę jaśniejsza od skóry większości Tajek, lecz to nie dziwiło, gdyż w Tajlandii było dużo mieszanych małżeństw... Ciekawa była, czy siostra i Eliot poznają ją w tym przebraniu.

Z mieszkania ojca wyjechała jeszcze poprzedniego dnia wieczorem. Noc spędziła w hotelu, uprzedziwszy Jaśmin, że jedzie na północ do Chiany Mai, bo słyszała, że właśnie tam może znaleźć siostrę. Malory, gdy się o tym dowiedział, pewnie był wściekły, ale niewiele mógł zdziałać, nawet jeśli domyślił się, że nie pojechała na północ. Nie zdołałby odgadnąć, dokąd udała się naprawdę. Właśnie ta myśl sprawiała Carly największą satysfakcję. Leniwie podeszła do wielkiego okna i patrzyła, jak mały dwusilnikowy samolot ląduje tuż przed nosem wielkiego odrzutowca. Ten też jest na pewno pełen turystów - pomyślała. Nic dziwnego. Wyspa Phuket, pięknie położona, otoczona wspaniałym szmaragdowozielonym Morzem Andamańskim i gromadką innych wysp, przypominała raj na ziemi. Dla wygody turystów wybudowano tu nawet międzynarodowe lotnisko.

Kiedy na taśmie wyjechały bagaże, jakiś młody Anglik zaofiarował się Carly z pomocą. Czuła, że od pewnego czasu przypatruje się jej z zachwytem, z trudem powstrzymywała śmiech, gdy usiłował rozmawiać z nią na migi. Najwyraźniej uznał, że nie mówi po angielsku. Podziękowała mu więc w typowo tajski sposób; złożyła dłonie i pochyliła głowę. Poszła za nim aż za barierkę, przy której stało dwóch policjantów.

Była Anglikowi wdzięczna, bo wydało się jej, że obaj mężczyźni pilnie przypatrują się wszystkim samotnym młodym kobietom wychodzącym z lotniska. Wyrzucała sobie, że jest przesadnie podejrzliwa, ale zarazem czuła satysfakcję, bo w tajskim przebraniu nie wzbudziła ich zainteresowania.

Anglik pozostawił Carly w tłumie oczekujących na autobus. Był niepocieszony, gdy okazało się, że dziewczyna nie jedzie razem z nim. Odjechał jednym z mikrobusów, które właściciele okolicznych hoteli przysłali po gości.

Ponieważ ciągle panował upał, Carly wolała stać i czekać na Bellę nie na zewnątrz, ale w chłodnej hali lotniska. Wypatrywała siostry i jej narzeczonego. Najrozmaitsi ludzie wchodzili i wychodzili, ale nie spostrzegła nikogo, kto by się nią zainteresował. Czyżby przebranie było aż za dobre? Lekko wachlowała twarz kupionym niedawno pismem ilustrowanym i zastanawiała się, czy wsiąść do taksówki i pojechać do hotelu, w którym zatrzymała się siostra, czy jeszcze trochę poczekać.

- Cóż za niespodziewane spotkanie!

Carly zdrętwiała. Podniosła wzrok i ujrzała nad sobą znajomą twarz Malory'ego Lennoxa. Pismo wysunęło się z jej bezwładnych palców, upadło pod nogi. Malory schylił się po nie. Kiedy podawał Carly magazyn, dziewczyna spostrzegła na jego twarzy triumfalny uśmiech, a gdy po chwili podnosił jej bagaż, widziała, że niewiele brakuje, by roześmiał się w głos.

- Uwielbiam maskaradę! To było z twojej strony bardzo sprytne posunięcie, Caroline Mayfield, ale pamiętaj, że poznałbym cię zawsze. Nawet gdybyś przebrała się za muzułmankę.

- Jak się tu dostałeś? - spytała lekko drżącym głosem.

Ten mężczyzna znowu pożerał ją wzrokiem. Nie była pewna, czy jest z tego powodu zadowolona, chociaż w jego spojrzeniu dostrzegła uznanie.

- Przyleciałem samolotem. Prywatnym samolotem przyjaciela...

Wziął ją pod rękę i dał znak bagażowemu.

- To twoje walizki? Skinęła głową.

- Chodźmy więc. Czeka na nas samochód. Odepchnęła jego rękę.

- Na nas? Mnie w swoich planach proszę nie brać pod uwagę!

Poczuła napływające do oczu łzy. Otarła je ze złością. Gdyby siostra przyjechała punktualnie, obie byłyby już daleko stąd. Ale Bella zawsze musiała się spóźniać. Właśnie, Bella! Cóż ona teraz pocznie?!

Wyglądało na to, że Malory na widok łez w oczach dziewczyny poczuł się nieswojo.

- Proszę - powiedział, podając białą chusteczkę. Sięgnęła po nią z wdzięcznością. Wycierając nos starała się zebrać myśli. Na próżno - Malory stał zbyt blisko. Dzisiaj ubrany był na sportowo, w jasnoniebieskie płócienne bermudy i ciemnogranatową koszulkę. Skórę miał ogorzałą, jakby właśnie wracał ze słonecznych wakacji.

- Słuchaj, nie ma powodu do płaczu. O siostrę też nie musisz się martwić. Eliot dzwonił do mnie wczoraj wieczorem. Chce, żebym był jego drużbą.

Carly zdębiała. Odwróciła ku Lennoxowi głowę. Usta miała otwarte ze zdumienia.

- Co? Jak to? Ale przecież... To znaczy, myślałam, że ty jesteś temu przeciwny.

Jeszcze raz wziął ją pod rękę, teraz już się nie opierała. Wyszli przed halę lotniska. Malory prowadził dziewczynę w stronę czarnej amerykańskiej limuzyny.

- Wsiadaj. Jest klimatyzowana, mam nadzieję, że będziemy mogli porozmawiać w drodze. Tutaj jest za gorąco.

Oszołomiona i półprzytomna Carly posłuchała. Malory zajął się bagażem. Za chwilę był z powrotem. Zauważyła, że gdy zajmował miejsce za kierownicą, był już zupełnie spokojny. Zanim skupił się na prowadzeniu samochodu, uśmiechnął się.

- Przede wszystkim przestań się martwić! Zdaje się, że wczoraj wieczorem trochę przesadziłem. Ale to dlatego, że spóźnił się samolot. No i miałem jeszcze w pamięci panikę, która wybuchła w naszej rodzinie. Eliot i twoja siostra sami są zresztą sobie winni. Zamiast zachowywać się od początku normalnie, sprawiali wrażenie ludzi, którzy z góry założyli, że wszystko musi się źle skończyć. Trzymali całą sprawę w tajemnicy. Wuj, to znaczy ojciec Eliota, miał podstawy, by mieć jak najgorsze przeczucie, bo Eliot, nie wiadomo dlaczego, nie chciał przedstawić mu Belli. Kiedy wczoraj się rozstaliśmy, zadzwoniłem do wuja. Okazało się, że przed chwilą rozmawiał z Eliotem i dowiedział się, że twoja siostra jest w ciąży. Eliot stwierdził, że ślub odbędzie się natychmiast. To oczywiście wiele zmieniło. Zresztą, oboje mają błogosławieństwo i mojego wuja... - Malory oderwał wzrok od szosy i spojrzał na dziewczynę - ... i moje. Chciałem, żebyś o tym wiedziała.

- Czy to znaczy, że Eliot obiecał zwrócić ci pierścionek? - Carly nie mogła darować sobie tego pytania.

Znajomy gniewny grymas odmienił rysy siedzącego obok niej mężczyzny. Uśmiechnęła się lekko z niekłamaną satysfakcją, ale natychmiast stłumiła uśmiech. Zobaczyła, że twarz Malory'ego wypogadza się.

- Czy twoja siostra jest do ciebie podobna?

- Przecież ci mówiłam, że jesteśmy bliźniaczkami.

Machnął ręką.

- Nie chodzi mi o urodę, ale o charakter. Dobrze wiesz, co mam na myśli.

Roześmiała się.

- Nie, ani trochę. Ona odziedziczyła charakter po matce. A ja... No tak, właściwie sama nie wiem, do kogo jestem podobna...

- Nie do ojca?

- Nie, nie sądzę. Ja nie znoszę być ośrodkiem zainteresowania, a reszta rodziny to uwielbia!

Teraz on wybuchnął śmiechem.

- Myślę, że z twoją urodą wzbudzasz jednak u osób mojej płci niemałe zainteresowanie. Czyżbym się mylił?

Carly zastanowiła się nad odpowiedzią.

- Pewnie tak, ale o wiele mniejsze niż moja siostra. Kiedyś, kiedy byłam młodsza, dziwiłam się, dlaczego. Ale tata mi to wytłumaczył. Ona bez przerwy zabiega o powodzenie, a ja nie. Na tym polega różnica.

- Nie przeszkadza ci to?

- Bynajmniej. Wolę trzymać się na uboczu. Kocham swój zawód. Dzięki niemu też angażuję cudzą uwagę, ale sama nie muszę występować w głównej roli.

- Nie jestem tego taki pewien. Jakoś dotąd twoja nieśmiałość nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia.

- Bo wcale nie jestem nieśmiała. To, że wolę rolę widza od roli aktora, nie wynika z nieśmiałości. Zaraz, ale dokąd my właściwie jedziemy?

- Do hotelu, na południe wyspy. Znam go. Jest bardzo piękny. Nowoczesny, ale zbudowany w starym stylu, ze wspaniałym ogrodem i własną plażą. Mówi się, że to jeden z najlepszych hoteli na Phuket. Dyskretny i niezbyt duży. Nie znoszę tych nowoczesnych gigantów, których pełno teraz na świecie. W ten sposób właśnie zniszczyli plażę Patong, kiedyś najpiękniejsze miejsce na wyspie.

Carly cieszyła się, że może dyskretnie obserwować Lennoxa. Kiedy nie był zdenerwowany i zachowywał się naturalnie, wyglądał niezwykle pociągająco.

- Dobrze znasz ten kraj? - zapytała.

- Tak. A w każdym razie niektóre rejony... Malory zamilkł, bo musiał właśnie wyprzedzić wóz zaprzężony w parę sennych wołów. Manewr wykonał tak gwałtownie, że Carly całym ciałem oparła się o kierowcę. Przytrzymał ją mocno ramieniem - odrobinę dłużej, niż było to konieczne. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że całą tę sytuację wyreżyserował, więc równie zdecydowanym ruchem odsunęła się od niego. Udała, że nie widzi lekkiego uśmieszku, który przemknął przez jego wargi.

- Moja praca wymaga, żebym był tu dwa razy w roku - kontynuował. - Zwykle staram się łączyć te wyjazdy z wakacjami.

- A czym się zajmujesz? - spytała, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że teraz Malory chciałby się zająć przede wszystkim nią.

- Kupuję i sprzedaję kamienie szlachetne i półszlachetne. Inaczej mówiąc, jestem gemmologiem.

- Do licha, brzmi fascynująco. Spojrzał na nią z rozbawieniem.

- To nie jest zupełnie tak, jak w powieściach. Nie kupuję niczego nadzwyczajnego. Chyba że mam jakieś specjalne zamówienie. Ale zwykle to okruchy, które sprzedaję wielkim firmom jubilerskim.

- Ale to musi być niezwykła praca. Jak doszło do tego, że się tym zająłeś?

- Firma rodzinna. Zaczął mój stryjeczny dziadek, teraz padło na mnie.

- Aha, rozumiem, mąż ciotki Harriet...

- Tak. Widzę, że... nigdy mi tego nie darujesz?

- Po prostu wydawało mi się, że o wiele bardziej zależy ci na rubinie niż na szczęściu mojej siostry i jej narzeczonego.

- Może kiedy zobaczysz ten kamień, zrozumiesz mnie. Podobno ma w sobie specjalną moc.

- Możliwe. Ale mimo to nie sądzę, żeby jakakolwiek rzecz była ważniejsza od człowieka. Nawet bardzo cenna.

Zarumienił się lekko.

- Zabawne, ale tu akurat się z tobą zgadzam. Ciotka Harriet dała mi ten rubin z myślą o mojej żonie. Obiecałem, że oddam go do tego samego jubilera, który oprawił go na jej zaręczyny ponad pięćdziesiąt lat temu. Nie wiem, może zresztą chodziło tylko o sentymenty starszej pani. Ciotka poznała swojego przyszłego męża właśnie w Bangkoku...

Teraz Carly oblała się rumieńcem.

- Przepraszam - powiedziała nienaturalnie wysokim głosem i odwróciła głowę.

Za szybą samochodu widziała ogromne sylwetki słoni kryjących się w cieniu egzotycznych drzew. Zwierzęta najwyraźniej odpoczywały po ciężkiej pracy, gdyż obok leżały drewniane bale. Carly czuła się dotknięta do żywego, ale zła była przede wszystkim na siebie. Powinna od razu się domyślić, że Malory jest żonaty. Dobrze pamiętała jednak jego spojrzenie, gdy spotkali się po raz pierwszy. Wiedziała, że nawet jeśli nie darzył jej sympatią, to z pewnością miał na nią chrapkę. Tylko mężczyznę spod znaku Strzelca stać na równie dwuznaczny komplement. Współczuła jego żonie, a zarazem miała nadzieję, że Eliot pod tym względem nie jest podobny do kuzyna.

- Daleko jeszcze? - Zerknęła na zegarek.

- Z lotniska jedzie się godzinę. Niedługo będziemy na miejscu.

Nawierzchnia drogi, którą jechali, zmieniła się raptownie. Była teraz tak fatalna, że Carly zastanawiała się, czy w czasie pory deszczowej tym traktem w ogóle da się przejechać.

Malory skupił się na prowadzeniu. Znów stał się t obcy, niedostępny, obojętny. Zbliżali się do południowego skraju wyspy. Palm przybywało, jechali między nimi jak w tunelu. Malory wyprzedził kolejny wóz ciągnięty przez woły. Tym razem zrobił to łagodnie i skręcił w wiodącą jakby donikąd ścieżkę. Zaraz potem Carly ujrzała morze.

Nie zapanowała nad sobą - krzyknęła z zachwytu. Samochód jechał teraz powoli przez gęstą zieleń doliny w stronę widocznych w oddali dziwnych dachów przypominających kształtem skrzydła. Malory wyjaśnił, że to właśnie ich hotel.

Na bambusowych leżankach, w chłodzie obszernej werandy, Bella i nieznajomy mężczyzna zażywali sjesty. Wstali, gdy tylko Carly weszła na werandę.

- Bella!

- Carly!

Siostry rzuciły się sobie na szyję, nie zwracając uwagi na mężczyzn.

Po pewnym czasie siedziały razem w pokoju Carly.

- No i co? - Bella była znowu pełna werwy. - Czyż nie jest wspaniały?

Carly roześmiała się. Eliot był rzeczywiście przystojny. Miał niebieskie oczy, głębokie spojrzenie, burzę jasnych włosów i dużo uroku. Niższy od kuzyna, zwracał jednak na siebie uwagę i musiał podobać się kobietom.

- Tak. Rozumiem, że mogłaś się w nim zakochać. Bella uściskała siostrę.

- Tak się cieszę, kochanie, że tu jesteś. Teraz już wszystko będzie dobrze.

- Dobrze się czujesz? - Carly nie potrafiła ukryć niepokoju o zdrowie siostry.

- Rano było mi trochę niedobrze. Ale poza tym wszystko w porządku. Zresztą, większość moich kłopotów ma podłoże psychiczne. Wpadłam w histerię, bo nie byłam pewna, jak wy wszyscy zareagujecie, gdy dowiecie się, że wychodzę za mąż za Eliota. Znasz mamę! Nie wiem, czy wytrzymałabym kolejną awanturę. Kocham Eliota, ale mam zarazem ogromne poczucie winy.

- Poczucie winy? - zdziwiła się Carly. - Ach, masz pewnie na myśli jego matkę. Nie sądzę, by to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. Chyba że ty sama zrobisz z tego problem. Ale jeśli chcesz, żeby mama ci wybaczyła, że nie dostała zaproszenia na ślub, musisz ją przynajmniej zawiadomić o nim. I to jak najprędzej.

- Wiem. - Bella usiadła na brzegu łóżka. - Nie mogłam przecież zaprosić całej rodziny, to by wszystko skomplikowało, prawda? Wydawało mi się, że tak będzie najlepiej... No, ale Malory'ego rozłożyłaś na obie łopatki!

- Nie rozumiem. Co masz na myśli? - odparowała ostro Carly.

- Daj spokój. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Wpadłaś mu w oko.

- Mnie natomiast on się wcale nie podoba! Poza tym, jak możesz mówić coś takiego, skoro wiesz, że on jest...

Rozległo się pukanie, toteż Carly przerwała w pół zdania. Otworzywszy drzwi, wykrzyknęła z zachwytem:

- Spójrz na nie, Bella, czyż nie są wspaniałe? Carly odebrała przepyszną kompozycję egzotycznych kwiatów z rąk małej tajskiej pokojówki i postawiła je na stole pod oknem.

- Tak, rzeczywiście. Przesyła je dyrektor hotelu. Dostałam takie same. Ale dlaczego nie chcesz przyznać, że Malory jest bardzo przystojny?

Bella popsuła cały nastrój, a w dodatku Carly nie udało się ukryć zniecierpliwienia.

- Ponieważ nie obchodzą mnie żonaci mężczyźni. Dlatego.

- Malory żonaty? Niemożliwe! Przecież jeszcze wczoraj wieczorem powiedział Eliotowi, że jeśli jestem równie piękna jak ty, to na jego miejscu nie wahałby się ani minuty.

- Malory tak powiedział? - Carly była nie mniej zdziwiona niż siostra. - A rubin? Mówił mi, że należy do jego żony, A przy okazji, nie wiesz, co niezwykłego ma w sobie ten pierścionek?

- Wiąże się z nim bardzo romantyczna historia.

- Nie musisz mi jej opowiadać - przerwała Carly.

- Jadąc tu dowiedziałam się o ciotce Harriet chyba wszystkiego.

- Nie gniewaj się, kochanie, ale nie wiem, co ma do tego ciotka Harriet. Nie powiem nic więcej, jeśli nadal będziesz w takim humorze. No, mogę cię tylko jeszcze raz zapewnić, że Malory nie jest żonaty.

Carly wzruszyła ramionami.

- Nawet jeśli jeszcze nie jest, to z pewnością niedługo ma zamiar się ożenić. Nic mnie to zresztą nie obchodzi. Mówmy raczej o tobie i o Eliocie. Co zamierzacie robić po ślubie?

- Pojechać do domu. Eliot chce przedstawić mnie rodzinie, więc musimy to i owo ustalić. Na razie chcielibyśmy zostać w Londynie. Eliot ma duże mieszkanie, a ja nie zamierzam kończyć kariery, zanim zaczęłam ją robić. Myślę o tej roli w serialu z mamą. Ciąża nie powinna stanowić przeszkody. Może będą musieli trochę przerobić scenariusz, ale założę się, że we dwie poradzimy sobie z tym bez trudu!

- A czym zajmuje się Eliot?

- Ukończył kurs w Cirencester - zachichotała Bella.

- Uczył się, jak zarządzać majątkiem, ale ojciec nie chce mu, jak na razie, niczego powierzyć. Więc, prawdę mówiąc, drepcze w miejscu. Należy do akcjonariuszy towarzystwa ubezpieczeniowego Lloydsa, ale nie przysparza mu to wielu zajęć. Czasem pomaga Malory'emu, przewozi coś dla niego. To dlatego znów spotkaliśmy się w Bangkoku.

- A kim jest jego ojciec?

- Nazywa się Dominie Tempie, jest ósmym z kolei baronetem i ma mnóstwo wspaniałej ziemi w Somerset. Pomyśl tylko, Carly. Któregoś dnia zostanę lady Tempie!

- Mam nadzieję, że będziesz w tej roli lepsza od swej poprzedniczki. Daj spokój - dodała ze śmiechem na widok obrażonej miny siostry. - Sama się tego domagałaś.

- W porządku - uśmiechnęła się Bella. - Wiesz przecież, że nie zależy mi specjalnie ani na dobrach ziemskich, ani na niczym, co się z nimi wiąże. Ale jednak lepsze to niż wieczna walka o role i pieniądze.

- A co z dzieckiem? Zostawisz je w domu, kiedy zajmiesz się rolą?

- Skądże! Będzie zawsze przy mnie, na planie albo w teatrze. Mama też tak robiła z nami, pamiętasz? Ale nie będę wyjeżdżać daleko. Marzy mi się jakaś spokojna praca na miejscu, w Londynie. Wiesz, taka, żeby zarobić parę groszy i nie wypaść z kursu. Nie mam ochoty być królewską pokojówką, muszę się chociaż trochę uniezależnić.

- Bardzo ładnie to wszystko obmyśliłaś.

- Nie mówisz chyba tego ironicznie? - Bella uważniej przyjrzała się siostrze. - Wiem, że opowiadam o gruszkach na wierzbie, ale miałam dość czasu, żeby wszystko przemyśleć. A dziecko chciałam mieć niezależnie od wszystkiego. Nawet wtedy, kiedy myślałam, że z Eliotem wszystko skończone. Wierzysz mi?

- Oczywiście. Wierzę ci. - Carly mocno przytuliła siostrę. - Nie ironizowałam. Naprawdę bardzo się cieszę, że wszystko tak dobrze ci się ułożyło. Jak myślisz, kiedy zostanę ciotką?

- Mam nadzieję, że za sześć miesięcy. Och, Carly, tak chciałabym, żebyś szybko wyszła za mąż. I żeby nasze dzieci razem się bawiły.

- Przykro mi, kochanie, ale nie mam zamiaru łączyć się na zawsze z kimś, kogo nie kocham. Nie zrobię tego nawet dla ciebie.

- Oto cała moja roztropna i ostrożna siostra! Zresztą świetnie, że nareszcie dałaś spokój temu Jaime'owi. Miałaś pecha, trafiłaś na drania. Ale to jeszcze nie znaczy, że wszyscy mężczyźni są tacy. Potrzebujesz kogoś, dla kogo straciłabyś głowę. Kogoś, kto kochałby cię tak bardzo, że nie byłabyś w stanie mu się oprzeć.

- Brzmi nieźle - powiedziała Carly niedbale, by siostra nie domyśliła się, ile bólu sprawiło jej samo przypomnienie imienia Jaime'ego. - Znajdź mi kogoś - dodała więc beztrosko. - Ale ostrzegam: jeśli na początku listy umieścisz Malory'ego Lennoxa, czeka cię wielkie rozczarowanie.

- Nie mów tego tak kategorycznie. Kto wie, może gwiazdy przeznaczyły ci właśnie jego?

- Zdążył już poinformować mnie, że urodził się pod znakiem Strzelca - sucho stwierdziła Carly.

- Nigdy nie zapomnę tego, co stara Molly mówiła nam o Strzelcach. Ostrzegała, że flirtują ze wszystkimi, na lewo i prawo. A nawet nie tylko...

- No to w takim razie rzeczywiście nic gorszego nie mogłoby cię spotkać - zachichotała Bella. - Popatrz, zupełnie zapomniałam o Molly. Rzeczywiście, godzinami zajmowała się astrologią. Wszyscy biegli do niej, żeby dowiedzieć się czegoś o przyszłości. Co się z nią właściwie stało?

- Przeszła na emeryturę, zamieszkała z córką na wsi. Mama nazwała ją starą wiedźmą, gdy Molly przepowiedziała rozpad małżeństwa rodziców.

- Och, mój Boże! Jak mogłam zapomnieć o tym całym dramacie?

- Mogłaś. Molly nie była u nas długo.

- Wróżyła z fusów. - Bella wpadła w zadumę, - Wszystkie dziewczyny, które przychodziły, żeby się nami opiekować, były zawsze aż blade ze strachu.

Masz oczywiście rację, teraz przypominam sobie doskonale, że wieszała psy na mężczyznach spod znaku Strzelca, zbyt, jak na jej gust, ceniących odmianę i wolność. Ale wiedziałyśmy, że kiedy mówi o Strzelcach, to naprawdę ma na myśli jednego z nich: tatę. Nie znosiła go. A on też jej nie lubił.

- Więc może mama miała trochę racji, kiedy kazała jej spakować manatki - stwierdziła cierpko Carly.

Bella znów spojrzała na siostrę uważnie.

- Powinnaś tu pobyć trochę dłużej i dla odmiany przeżyć coś romantycznego - rzekła Bella. - Dobrze by ci to zrobiło. Stajesz się zbyt przyziemna. Niech ci będzie, przyjmijmy, że Malory nie jest twoim księciem z bajki. Ale założę się, że gdybyś tylko dała mu cień szansy, bawiłabyś się z nim znakomicie.

Przed jej nosem przeleciała poduszka, ale Bella udała, że tego nie zauważyła.

- Niedługo spotkamy się na dole. A dziś wieczorem masz wyglądać szałowo. Rozumiemy się? - dodała stanowczo.

- Właściwie dlaczego? - spytała Carly.

- Bo chcę być pewna, że Eliot się nie pomylił. Zrobimy z nich durniów, co?

- Jesteś kompletną wariatką. - Twarz Carly złagodniała nieco. - Jeśli kocha, rozpozna cię natychmiast!

- Liczę na to! No to co, zgoda?

- Jak rozumiem, chciałabyś pożyczyć ode mnie sukienkę?

- No widzisz - zachichotała Bella. - Jeszcze nigdy nie udało mi się nabić cię w butelkę.

- I nigdy ci się to nie uda! A teraz chodź i rzuć okiem na to, co tu mam. Pojutrze będziesz mogła u mnie zamówić coś specjalnego dla siebie.

Bella posłała siostrze całusa.

- Na przykład całą kolekcję sukienek ciążowych. Będę twoją modelką, zupełnie za darmo.

Podbiegła do leżącej na łóżku otwartej walizki, w której znajdowały się przełożone warstwami bibułki suknie. Zanim dotknęła pierwszej, spojrzała na siostrę.

- Mały romans z Malorym naprawdę by ci nie zaszkodził. Pomógłby ci przynajmniej zapomnieć o Jaimie.

- Oszalałaś? Romans z kimś takim? Nie mów głupstw.

- Dlaczego?

- Dlaczego? Szczerze mówiąc, sądziłam, Bello, że o tym nie zapomniałaś. Przecież dla mężczyzny urodzonego pod znakiem Strzelca jakikolwiek trwalszy związek z kobietą jest zupełnie nie do pomyślenia.

- Ale o to właśnie chodzi, idiotko! O to, żeby przez jakiś czas było ci miło, żebyś znów uwierzyła w siebie. A potem sobie pójdziesz swoją drogą.

- Przypuśćmy jednak, że się w nim zakocham...

- No tak. To byłby pewien kłopot. Ale przecież sama przyznałaś, że ciągle jeszcze myślisz o Jaimie. Więc nie ma się czego obawiać.

ROZDZIAŁ TRZECI

Carly i Bella zeszły w dół po szerokich schodach. Wiedziały o tym, że wyglądały znakomicie. Wiedziały też, że gdy zjawią się razem, efekt będzie piorunujący, uwaga wszystkich skupi się właśnie na nich. Krótkie, obcisłe jedwabne sukienki - ciemnozielona i rubinowoczerwona - w połączeniu z oliwkową cerą obu sióstr podkreślały ich nietuzinkową urodę.

Gdy tak stały obok siebie i uśmiechały się, czekając na reakcję zebranych, widok ten zaparł dech w piersiach nie tylko obu mężczyznom, na czym zależało im najbardziej. Najpierw podszedł Eliot, zatrzymał się tuż przed bliźniaczkami. Po chwili to samo zrobił Malory. Gdy Eliot uśmiechnął się, nie zrobiły nic, by mu pomóc.

- Widzę, że od tego, czy zgadnę, zależy cała moja przyszłość. - Eliot odwrócił się do Malory'ego. - Ale to prawie niemożliwe, prawda?

Lecz Malory już wpatrywał się w oczy Carly. Podekscytowało ją to i rozbawiło. A to łajdak! - pomyślała. - Jak się domyślił? I to tak szybko.

Bella zachichotała, kiedy Eliot ujął ją za rękę.

- Carly była pewna, że się nie pomylisz - powiedziała. - To ja miałam wątpliwości.

- Na waszym miejscu nie bazowałbym na tym. Jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie wam do głowy nas oszukać, to ja niczego nie mogę obiecać!

Carly spostrzegła, że Malory uważnie przypatruje się Belli i Eliotowi.

- Dopóki zachowują się naturalnie - powiedział wreszcie - dostrzegam różnice. No tak, ale jeśli postanowią wystrychnąć nas na dudka, to wtedy, masz racje, nikt nie będzie im w stanie przeszkodzić. Przez resztę wieczoru Carly pozostawała wyraźnie w cieniu BelU i było jej z tym dobrze. W końcu asystowała tylko w tej rozgrzewce, przed wielką rozgrywką, która czekała Bellę następnego dnia. I jeśli siostra miała ochotę dziś flirtować i błyszczeć, Carly nie chciała stanowić dla niej konkurencji. Rozmyślnie nie kryła swej prawdziwej natury. Bella miała tego dnia ostatnią szansę, żeby olśnić wszystkich jako panna. Już niedługo miała stać się kimś innym i jakby obcym: niejaką panią Tempie.

Jakiż zachwycająco prosty ślub - pomyślała Carly. Stojąc za siostrą, ubrana w prostą, lekką, bawełnianą sukienkę niewiele różniącą się od stroju panny młodej, ze wzruszeniem wsłuchiwała się w wypowiadane właśnie doniosłe słowa. Przed lejącym się z nieba żarem chronił ją słomkowy kapelusz. Była przekonana, że nigdy już nie będzie świadkiem równie skromnej i pięknej uroczystości. Szum morza, biały piasek pod stopami, wysokie palmy wznoszące się jak kolumny niewidzialnej katedry - nic więcej.

Oprócz ich czworga i kapłana na małej plaży nie było nikogo. Tak właśnie postanowiła Bella. Nie chciała nawet muzyki. Kiedy Eliot i Bella złożyli sobie przyrzeczenie małżeńskie, Malory uścisnął rękę Carly. Czyżby zrozumiał, że jakaś jej część opłakuje utratę siostry? Carly właśnie przestała być najważniejszą osobą w jej życiu. Przez chwilę czuła w sercu ból i żal za tym, co było i co już nigdy nie miało się powtórzyć.

Gdy panna młoda i pan młody wymienili małżeński pocałunek, Malory przygarnął do siebie Carly i przywarł ustami do jej ust. Najpierw delikatnie, potem coraz bardziej stanowczo rozchylał jej wargi. Gdy I pozwoliła mu bezkarnie smakować tę słodycz, ciało Carly stało się bezwolne. Poddała się. Czuła, że topnieje, znika w ramionach mężczyzny, który wdzierał się w nią coraz mocniej, jak gdyby nie chciał pozwolić jej już nigdy odejść.

Rozkoszny chichot siostry przywrócił dziewczynę do rzeczywistości. Próbowała wyrwać się z uścisku, lecz Malory nie miał zamiaru jej uwolnić. Gdy w końcu przerwał pocałunek, Carly była mocno zarumieniona i nadal podniecona bliskością mężczyzny.

Oczy Malory'ego błyszczały wesoło. Kryła się w nich radość i zmysłowość. Opór dziewczyny podniecał go jeszcze bardziej.

- No, no - powiedział słodko. - Wyglądasz na bryłę lodu, ale teraz już wiem, na czym polega różnica między wami.

- Puść mnie - prychnęła mu w twarz. Malory zacisnął wargi, udawał niezadowolenie.

- Teraz to ty chcesz wszystko popsuć. A ja już zaszedłem w myślach daleko. Marzyłem o weselu i nocach poślubnych...

- Czy nie mógłbyś się zachowywać trochę lepiej? Na widok rozgniewanej twarzy roześmiał się łagodnie.

- Tak, ale pod warunkiem, że zgodzisz się przyjąć zaproszenie na kolację. Dziś wieczór. Tylko we dwoje.

Oczy Carly rozbłysły.

- Kolacja, owszem. Ale nie pomyśl sobie przypadkiem, że to z mojej strony zachęta do czegoś jeszcze. Bo tak nie jest.

Teraz już była pewna, że Malory ma wielkie doświadczenie w sprawach miłości. Wyrzucała sobie, że na moment wyzbyła się hamulców i bez oporu poddała się magii chwili - weszła w skórę własnej siostry. Ale nie ma to większego znaczenia - powiedziała sobie stanowczo.

Zostawiła Malory'ego i podeszła do młodej pary, żeby złożyć życzenia. Bella wyglądała na bardzo szczęśliwą, łzy kręciły się jej w oczach. Carly wyściskała nowożeńców z całego serca, a oni odwzajemnili się tym samym. Była zbyt wzruszona, żeby cokolwiek powiedzieć.

Przyjęcia weselnego nie planowano. Młodzi tuż po ślubie chcieli wymknąć się do siebie, do swojego pokoju. Następnego dnia wstawali wcześnie, nie mogli spóźnić się na samolot. Bella uprzedziła o tym Carly. Robimy wszystko na opak - powiedziała. - Najpierw mieliśmy miodowy miesiąc, a dopiero potem wybieramy się do domu na wesele. Na odchodnym szepnęła jeszcze siostrze z szelmowskim uśmieszkiem:

- Tylko nie waż mi się wynosić stąd za szybko! Zostań i baw się dobrze...

Wyglądało na to, że Malory myślał podobnie. Zabrał Carly z hotelu do restauracji nad morzem, skąd rozciągał się piękny widok na plażę.

- Carly, zostaniesz tu jeszcze kilka dni? - zapytał, gdy delektowali się pierwszą porcją smażonych krewetek.

Skrzywiła się trochę, więc ujął jej rękę.

- Nie, nie odmawiaj. Najpierw posłuchaj, co ci chcę powiedzieć. Oboje popełnilibyśmy błąd, gdybyśmy zbyt wcześnie wrócili do Bangkoku. Pozwólmy naszym rodzinom oswoić się z nową sytuacją. Nie chciałbym zwłaszcza narazić się na telefony z Anglii. Ty chyba też nie masz na nie ochoty?

Musiała przyznać, że w tym, co mówił, było sporo racji. Wzdrygnęła się na myśl, że może mieć do czynienia z histerią matki. Domyślała się, co będzie, kiedy matka się dowie, że nie została zaproszona na ślub własnej córki. Białe zęby Malory'ego błysnęły w szerokim uśmiechu.

- No właśnie! Myślę, że naprawdę rozsądniej będzie pozostać na uboczu do czasu, kiedy wszyscy pogodzą się z tym, co się stało. Mam rację, prawda?

Trudno było zaprzeczyć. Nie sposób też było mu się oprzeć.

- Tak - powiedziała Carly z uśmiechem. - Ale jeśli zostanę, nie myśl sobie, że...

- Że to zaproszenie do romansu? - dokończył Malory.

Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmiech, pod wpływem którego Carly zaczerwieniła się nieco.

- Ty to powiedziałeś.

- Przyrzekam, że nie zrobię niczego, czego byś nie chciała.

Carly spojrzała na niego podejrzliwie. Mówił wprawdzie zupełnie serio, ale miała niejasne wrażenie, że mężczyzna trochę bawi się jej kosztem.

- I co? - Jego brew uniosła się leciutko. - Czyżbyś się jeszcze czegoś obawiała?

- Obawiała? Skądże! Czego mogłabym się obawiać?

- Na przykład własnych uczuć.

Popatrzyła na niego z oburzeniem. Wielki Boże, a to dopiero arogant! Czyżby naprawdę wszystkie kobiety natychmiast wpadały w jego ramiona? Był bardzo atrakcyjny, to fakt. Nawet niezwykle atrakcyjny, jeśli miała być całkiem szczera. Nie ufała jednak ani trochę czarowi, który Lennox zdawał się rozsiewać wokół siebie z niezwykłą łatwością. Miała jeszcze świeżo w pamięci ich pierwsze spotkanie.

- To ty się nie bój. Nic ci nie grozi. - Uśmiechnęła się do niego chłodno. - Zbyt dobrze pamiętam, jak zachowywałeś się wtedy, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy.

Przestała się uśmiechać, gdy ujrzała marsowy wyraz jego twarzy.

- Carly. - Wyciągnął do niej rękę pojednawczo.

- Czy nie moglibyśmy już o tym zapomnieć? Naprawdę chciałbym zacząć wszystko od początku...

- Łatwiej powiedzieć niż zrobić - odrzekła bez namysłu.

- Niech będzie, zachowałem się trochę nietaktownie...

- Mógłbyś to powtórzyć?

- No dobrze, ale pomyśl sama: gdybyś była pewna, że Bella zadała się z kimś zupełnie nieodpowiednim, nie zrobiłabyś wszystkiego, co w twojej mocy, żeby odzyskała rozum?

Carly leciutko wzruszyła ramionami.

- Pewnie tak. Ale robiłabym to chyba jednak trochę mądrzej niż ty.

- W porządku! Wygrałaś! Rzeczywiście potraktowałem cię jak nieokrzesany gbur. Ale, błagam, nie wypominaj mi tego do końca życia!

Uśmiech Malory'ego rozbroił ją zupełnie.

- Nie chowam do ciebie urazy - powiedziała i pozwoliła, by przez chwilę trzymał jej rękę w swej dłoni. - A teraz lepiej opowiedz mi, jak zostałeś gemmologiem.

- Można by powiedzieć, że nauczyłem się tego siedząc na kolanach wuja. Ale, mówiąc poważnie, kamienie były zawsze częścią mojego życia. Już od wczesnego dzieciństwa. Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałem sześć łat. Potem wychowywała mnie ciotka Harriet i wuj John. Oni sami nie mogli mieć dzieci. Zaopiekowali się mną. I tak jakoś się stało, że, nie bardzo nawet zdając sobie z tego sprawę, poszedłem w ślady wuja. Mnóstwo wiedziałem o kamieniach półszlachetnych. Później trochę rozkręciłem interes, ale nadal pracuję właściwie sam. Jeśli zajrzysz kiedyś do biura w Londynie, zdziwisz się, jak dobrze stoją moje interesy.

Carly spojrzała na niego z zaciekawieniem.

- Bardzo bym chciała zajrzeć. Jeśli mówisz poważnie...

- Najzupełniej poważnie. Ale nie spodziewaj się sklepu jubilerskiego. Nie ma tam ani wspaniałych kamieni szlachetnych, ani innych cennych klejnotów. Współpracuję głównie z wielkimi sieciami sklepów, które kupują towar hurtowo. Owszem, czasami zamawiają dostawę rubinów czy szafirów. Ale nie są to wspaniałe, zapierające dech w piersi okazy. Najczęściej sprzedaję małe okruchy, które mogę dostać stosunkowo tanio. Na składzie mam przede wszystkim topazy, akwamaryny, ametysty i inne kamienie, o których pewnie nawet nie słyszałaś. Ale muszę przyznać, że wszystkie fascynują mnie w tym samym stopniu.

- Domyślam się! Mówisz o nich tak, jakbyś opowiadał o czarodziejskiej lampie Aladyna!

- Czasami zdarza się coś wyjątkowo pięknego. Najczęściej wtedy, gdy ktoś, z kim współpracuję, ktoś, kto projektuje biżuterię, prosi, żebym zdobył coś specjalnego. Wynajduję różne dziwne i niezwykłe rzeczy... Znamy się od lat i zdążyłem się już tego nauczyć. Zawsze umiem domyślić się, czego akurat potrzebuje Elizabeth.

- Elizabeth?

Carly nie oparła się pokusie i zadała to pytanie. Ale zaraz poczuła do siebie żal, że w porę nie ugryzła się w język. W oczach Malory'ego zatliły się bowiem figlarne ogniki.

- Elizabeth Berenstein. Zdobyła sobie już pewną renomę. Używa głównie kamieni półszlachetnych. Znamy się od chwili, gdy zadebiutowała. Jeszcze na akademii sztuk pięknych.

- O!

Carly wiedziała, że ten okrzyk też nie zabrzmiał najlepiej, ale nic lepszego nie przyszło jej do głowy.

Zastanawiała się, czy Malory'ego łączyły z tą Berenstein jakieś stosunki pozazawodowe, bliższe niż te, do których przyznał się przed chwilą i doszła do wniosku, że niewątpliwie tak.

- Teraz twoja kolej - powiedział. - Muszę przyznać, że niewiele wiem o damskiej modzie. Wiem natomiast, że podoba mi się to, co masz na sobie.

- Dziękuję.

Zorientowała się, czuła, że Malory flirtuje z nią w najlepsze, lecz nie bardzo wiedziała, czy ma mu nadal na to pozwalać. Miała złe przeczucia. Odkąd Jaime przestał się liczyć w jej życiu, starała się trzymać swoje uczucia na wodzy. Nie zamierzała tego zmieniać z powodu poznanego przypadkiem mężczyzny, kogoś właściwie obcego, kto ma na dodatek znakomite o sobie mniemanie.

- Zawsze chciałam zajmować się projektowaniem. Mam zdolności manualne, więc wydawało mi się, że się do tego świetnie nadaję. Mama zawsze nosiła piękne kreacje, a ponieważ sporą część życia spędziłyśmy przy niej, za kulisami, w garderobie, więc nadarzyło się mnóstwo okazji, żeby poznać najrozmaitsze rodzaje i typy ubiorów. W teatrze pracowała bardzo uprzejma krawcowa, która teraz jest już na emeryturze. Dawała mi skrawki materiału, a ja szyłam z nich suknie dla lalek. Chyba właśnie wtedy tak naprawdę zainteresowałam się projektowaniem i szyciem.

- Eliot mówił mi, że odnosisz spore sukcesy.

- No, to może przesada. Ale chyba rzeczywiście mam trochę szczęścia i powodzi mi się dobrze. Poza tym uwielbiam to robić.

- A to jest właśnie tajemnica sukcesu, prawda? Kochać to, co się robi.

- Sądzę, że tak. Trzeba tylko jeszcze do tego dodać ciężką pracę.

- Bella mówiła, że nie mieszkasz w Londynie.

Carly stropiła się trochę.

- Tak. Większość czasu spędzam na wsi. Wolę tam mieszkać.

- Nie utrudnia ci to pracy?

- Nie, ani trochę. - Pokręciła głową. - Przynajmniej na razie. Chociaż już wkrótce może stać się to niewygodne. Szukam czegoś do wynajęcia, ale nie jest łatwo znaleźć miejsce, na które byłoby mnie stać i które byłoby wystarczająco przestronne.

- Czy to, że nie ma cię w centrum Londynu, ma jakieś znaczenie?

- W pewnym sensie jestem tam. Znajoma, która ma sklep z ubraniami, sprzedaje też moje wyroby. Poza tym bywam w Londynie kilka razy w tygodniu, żeby się spotkać z klientami.

- Domyślam się, że trudno ci poradzić sobie z tym wszystkim. Potrzebny ci ktoś, kto wyłożyłby pewien kapitał i pomógłby stanąć na nogi.

- To byłoby wspaniałe, ale nie sądzę, żeby znalazł się ktoś taki.

- Nie jestem taki pewien. Może się to zdarzyć prędzej, niż przypuszczasz. Znasz Fulham w Londynie?

- Oczywiście.

- Tak się składa, że mam tam małą posiadłość. Dzierżawa właśnie się kończy, a obecni lokatorzy nie mają ochoty jej przedłużyć. Sklep jest bardzo mały, ale na zapleczu znajduje się duża pracownia, a nad sklepem niewielkie dwupokojowe mieszkanie. Powtarzam, to nic wielkiego, ale, jeśli chcesz, mogę ci to tanio wynająć. Dopóki nie staniesz na własnych nogach.

Carly spojrzała na niego zaskoczona. Chyba zwariował! Owszem, mieszkanie w Fulham, w dzielnicy, w której ma wielu klientów, od dawna było jej marzeniem. Ale przecież ono nie mogło się spełnić. Malory za wynajęcie czegoś takiego mógł dostać masę pieniędzy. Więc dlaczego powiedział: „tanio”? Choć, oczywiście, prawdopodobnie każde z nich rozumiało to słowo zupełnie inaczej.

- To byłoby cudowne, cudowne - aż się zająknęła z wrażenia - ale nie możesz tego zrobić. Prawie się nie znamy, nic o mnie nie wiesz. Poza tym mogłabym ci płacić naprawdę niewiele. Straciłbyś mnóstwo pieniędzy.

- Pieniądze to nie wszystko. Należysz do rodziny, Bella poślubiła właśnie mojego kuzyna. A jeśli po powrocie pozwoliłabyś mi zajrzeć do swoich ksiąg rachunkowych, moja księgowa zaproponowałaby jakąś rozsądną sumę. Taką, która, zwłaszcza na początku, nie byłaby dla ciebie dużym ciężarem.

- Malory, to jest zupełnie wariacki pomysł! Nie mogę się na to zgodzić. To byłoby nieuczciwe...

Nagła myśl do reszty ostudziła jej zapał. Czyżby miał nadzieję na romans? No, tak. Jeśli przyjmie tę wspaniałomyślną propozycję, nie będzie mu mogła odmówić.

Wyglądało na to, że czytał w jej myślach.

- Nie stawiam żadnych warunków. Ta umowa dotyczy wyłącznie interesów i niczego więcej. Kiedy osiągniesz poważny sukces finansowy, podniosę opłatę do poziomu wszystkich innych domów przy tej ulicy. Pomagam ci dlatego, iż wiem, że ci się uda.

- Ale przed chwilą sam przyznałeś, że nie znasz się zupełnie na projektowaniu modyi - sprzeciwiła się Carly.

- Nie sądzę, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Z tego, co mówili o tobie Bella i Eliot, wnioskuję, że masz dość siły charakteru, odwagi i sprytu, żeby robić to, co należy. Może nawet sama przed sobą nie chcesz się do tego przyznać, ale myślę, że na swój sposób jesteś równie złakniona sławy, jak reszta twojej utalentowanej rodziny.

Spojrzała na niego zaskoczona. Sposób, w jaki oceniał zalety jej charakteru, nie zanadto przypadł jej do gustu, ale Malory najwyraźniej jeszcze nie skończył.

- Robisz niemądrze, że tak łatwo ustępujesz pola siostrze. Dlaczego pozwalasz jej skupiać na sobie uwagę wszystkich? Wczoraj wieczorem, na przykład, zachowywałaś się tak, jakby to, że przy niej niemal nie istniejesz, sprawiało ci przyjemność.

Carly już miała dać wyraz swemu oburzeniu, ale zauważyła, że Malory'emu jej odpowiedź naprawdę nie jest obojętna. Zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc, co począć. Wreszcie postanowiła powiedzieć prawdę.

- Jesteś doprawdy gruboskórny. Nie rozumiesz, że chciałam Belli dać się po raz ostatni wyszaleć i zrobiłam to najzupełniej świadomie? Tak, ona rzeczywiście zawsze lubiła grać główną rolę. Czy tym razem koniecznie musiałam jej w tym przeszkadzać?

- Nie podoba mi się, że ukrywasz swą prawdziwą osobowość.

- Nie podoba ci się? A jakie to ma znaczenie, że ci się nie podoba? Myślałam o siostrze, nie o tobie!

- Już dobrze. Nie gorączkuj się tak bardzo. Zdawało mi się po prostu, że masz ciekawszą osobowość niż twoja siostra.

- Piękne dzięki!

Wszystko aż gotowało się w Carly, hamowała gniew z coraz większym trudem.

- Widzę, że doprowadziłem cię do szału. Bardzo mi przykro, Carly. Ale zawsze mówię to, co myślę.

- Właśnie widzę.

- Nie gniewaj się. Tak myślałem, więc to powiedziałem. Bo naprawdę sądzę, że jesteś o wiele bardziej interesująca niż twoja siostra.

Uśmiechnął się tak czarująco, że już nie mogła się na niego gniewać.

- Urodziłeś się taki?

- Przepraszam cię, ale nie rozumiem.

- Zawsze, wiedziony nieomylnym instynktem, mieszasz się do nie swoich spraw? No tak, oczywiście, cel jest na pewno zawsze zbożny, ale...

Zmarszczył brwi.

- Nie znoszę udawania. W żadnej postaci. Tak, masz rację. Mówię zawsze całą prawdę, bez osłonek. Ale taki już jestem.

Carly spostrzegła, że zrobiła Malory'emu przykrość. Bezwiednie wyciągnęła rękę.

- Przepraszam. Nie chciałam cię urazić.

- Nie uraziłaś mnie. To ja mam, zdaje się, nadzwyczajny talent do wyprowadzania ludzi z równowagi. I to zupełnie niechcący, zapewniam cię. Ale zawsze mnie dziwi, że jest tylu ludzi, którzy nie chcą znać prawdy o sobie.

Carly powstrzymała uśmiech.

- Ty też nie byłeś zachwycony, kiedy powiedziałam ci kilka gorzkich słów!

- Nie, nie o to chodzi. Nie zrozumiałaś mnie. Nie lubię nieporozumień, a ty nigdy nie pozwoliłaś mi wyjaśnić tego wszystkiego, co wiąże się z rubinem Malory, prawda?

Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. W końcu to on stawiał kolaqę. Zaprosił ją i wypadało pozwolić mu się wygadać.

Malory wygodnie rozparł się na krześle, jak mówca, który wierzy w swoją charyzmę i ani przez chwilę nie obawia się, że straci słuchaczy. Carly pochyliła się lekko ku niemu, nie mogła się doczekać początku opowieści.

- Dawno temu żył w Indiach bogaty książę. Pewnego dnia wziął sobie do haremu dziewczynę, która pochodziła z tak ubogiej rodziny, że nie mogła mu ofiarować nic oprócz swej urody. Nie minęło wiele czasu, gdy okazało się, że właśnie ją książę upodobał sobie najbardziej. Ona zaś odwzajemniała mu się jak mogła i kochała go całym sercem. Książę wielbił ją tak bardzo, że gdziekolwiek jechał, zabierał ją ze sobą. Wiedział, że dobro królestwa wymaga, by ożenił się z jakąś dobrze urodzoną panną, ale przez wiele lat odkładał tę chwilę. Chciał dzielić życie tylko ze swą kochanką. Rodzina dziewczyny, którą przeznaczono mu na żonę, pałała tymczasem coraz większym gniewem. Nie mogła ścierpieć, że książę tyle lat tak otwarcie faworyzuje swą nałożnicę niskiego rodu. Postanowiono skandalowi zaradzić. W drodze na polowanie dziewczynę porwano i uwięziono w pałacu kandydatki na żonę. Książę dowiedział się o tym, ale zrozumiał, że za uwolnienie ukochanej musi zapłacić wysoką cenę. Ceną był ślub z tą, którą od dawna przeznaczono mu na żonę. Uroczystość przygotowano bez zwłoki. Uwięziona dziewczyna dowiedziała się jednak o ślubie. Była pewna, że została zdradzona i zapomniana. Zabiła się. Zgodnie z jej wolą pierścień z rubinem, który miała na palcu, ofiarowano narzeczonej księcia. Ta miała go nosić w dniu ślubu. Nie wiedziała, skąd pochodzi ofiarowany jej pierścionek. Była nim tak zachwycona, że włożyła go na palec. Gdy nieszczęśliwy książę spostrzegł na palcu innej kobiety pierścień, który niegdyś podarował ukochanej, oszalał z bólu i kazał odwołać ślubną uroczystość. Odtąd wokół pierścienia rosła legenda. Mówi się, że jeśli dostanie go dziewczyna, która naprawdę darzy swego kochanka miłością, wówczas pierścień zwiastuje jej ślub i wiele szczęścia. Jeśli jednak włoży go jej na palec mężczyzna, na którym w głębi duszy wcale jej nie zależy, o żadnym ślubie nie ma mowy.

Carly przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Wreszcie oczy rozbłysły jej z zachwytu.

- Piękna opowieść. Czy to właśnie dlatego Eliot pożyczył go od ciebie?

- Myślę, że tak. Choć nic mi właściwie nie powiedział. Chcesz zobaczyć, jak wygląda?

- Masz go przy sobie? - Carły, nie wiedzieć czemu, wystraszyła ta możliwość.

Malory roześmiał się.

- Nie rozstanę się z nim aż do Bangkoku.

Zdjął z szyi mały plastikowy pojemnik, odkręcił zakrętkę i wyjął otulone bibułką zawiniątko. Podał je Carly.

Dziewczyna ostrożnie rozwinęła papierek. Pierścionek miał oczko w kształcie gruszki, niezbyt duże, otoczone brylantami. Kamień rozjarzył się delikatnym płomieniem, gdy uniosła nieco klejnot, by obejrzeć go w świetle stojącej na stole świecy.

- Oprawa w stylu wiktoriańskim - powiedział Malory. - Brylanty nie są osadzone najlepiej. Na pewno w Londynie znalazłby się ktoś, kto by się nim dobrze zaopiekował. Ale ciotka Harriet chciała koniecznie, żebym go zabrał z sobą do Bangkoku. Uparła się i koniec. Właściwie nie wiem dlaczego, nie znam żadnego konkretnego powodu. Poza tym jednym, że ma sentyment do tego miasta.

- A to nie wystarczy?

- Nie, naprawdę nie. Nie znasz ciotki. Ona nie jest sentymentalna. Zaraz po śmierci wuja Johna oddała ten pierścień na przechowanie do banku. Do tej pory nie wiem, co sprawiło, że postanowiła go stamtąd zabrać.

- Mówiłeś, że oddaje się go do jubilera z myślą o twojej żonie. - Carly nie mogła powstrzymać ciekawości.

Malory wybuchnął śmiechem.

- Małżeństwo to chyba ostatnia rzecz, której można by się po mnie spodziewać.

- Naprawdę nie myślisz o tym? - Próbowała wybadać go możliwie delikatnie.

- Podobno nie nadaję się na męża.

- Krótko mówiąc, twoja dewiza to „kochaj i rzucaj”? - spytała cierpko.

Malory zmarszczył brwi.

- Wcale nie. Skąd ci to przyszło do głowy?

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Tak jakoś. Carly pomyślała, że jeśli jest typowym mężczyzną urodzonym pod znakiem Strzelca, to nie może być inaczej, nawet jeśli on sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Już chciała to powiedzieć, ale się powstrzymała. Uznała, że już najwyższy czas, by zmienić temat rozmowy. Ostrożnie zawinęła pierścień i zwróciła go Malory'emu.

- Jest piękny. Mam nadzieję, że wręczysz go właściwej dziewczynie.

- Niewykluczone, że już ją znalazłem... - powiedział zadumany.

Obrzucił spojrzeniem pociemniałe morze i pogrążył się w rozmyślaniach. Twarz mu złagodniała. Carly poczuła w sercu ostre ukłucie zazdrości. Nie spodziewała się tego po sobie, zmieszała się więc, zawstydziła, oblała rumieńcem. Żeby ukryć swe uczucia, podniosła ze stołu serwetkę i upuściła ją na ziemię. Tylko po to, by móc się po nią schylić.

- A ty? Nigdy nie kusiło cię, żeby spędzić z kimś wybranym resztę życia?

W pytaniu nie było nic nadzwyczajnego, ale dla Carly okazało się ono nieoczekiwanie bolesne. Wywołało z jej pamięci obraz łagodnego, ciemnowłosego, przystojnego Latynosa, Jaime'a Hendricka, którego obraz nosiła w sercu już od dwóch lat. Nie było tam miejsca dla nikogo innego.

- Tak... - odrzekła.

Malory dostrzegł w jej oczach błyski łez.

- Co się stało? - spytał łagodnie.

Carly długo starała się nie ujawniać swojego bólu.

Teraz jednak pragnienie zrzucenia z siebie ciężaru stało się silniejsze. Mężczyzna, z którym siedziała przy stole, był właściwie nieznajomym. Łatwiej więc opowiedzieć o wszystkim właśnie jemu niż któremuś z przyjaciół.

- Stało się bardzo wiele i zupełnie nic. To nonsens, wiem o tym, ale właśnie tak to czuję... Chciał się ze mną ożenić. Kochałam go, ale wiedziałam, że coś jest nie tak. Poza mną nikt w rodzinie go nie akceptował. Nie miałoby to pewnie znaczenia, gdybym była pewna, że mnie kocha. Ale nie byłam... Jemu najwyraźniej podobał się pomysł poślubienia córki sir Richarda Mayfielda. Chciał zajmować się tym samym co mój ojciec. Chyba spodziewał się, że tata pomoże mu zacząć... Nie mógł pojąć, dlaczego nie wychodzę za niego za mąż, chociaż o tym, co sądzi o nim moja rodzina, wiedział doskonale. Próbował na wszystkie sposoby skłonić mnie, żebym została jego żoną. Wiedział, że go kocham... - Znów westchnęła. - Ale nic by z tego nie było. Jestem tego pewna. Wiesz, on był człowiekiem bardzo zepsutym. Myślał, że kiedy się pobierzemy, wszystko pójdzie po jego myśli. Nigdy nie liczył się z faktami. - Odwróciła głowę. - Ożenił się z inną kobietą...

Malory czule uścisnął jej rękę.

- Ciągle boli?

Carly nie mogąc opanować drżenia warg szepnęła:

- Tak, ciągle boli.

- Jak długo to trwało?

- Prawie dwa lata.

Carly odetchnęła głęboko i spróbowała wziąć się w garść.

- Rozmawiałaś o nim z Bella?

- Och nie. To nie miało sensu. Ona go nigdy nie lubiła.

Malory puścił rękę dziewczyny, ale przedtem uścisnął jej dłoń raz jeszcze.

- Myślę, że najwyższy czas, żebyś o nim zapomniała - rzekł stanowczo. - Musisz zacząć myśleć pozytywnie. Ożenił się z inną, więc nie ma najmniejszego sensu kochać się w nim dalej, bez wzajemności. Potrzebujesz kogoś innego. Kogoś, z kim czułabyś się dobrze i kto nie oczekiwałby w zamian zbyt wiele. Inaczej mówiąc: potrzebujesz mnie!

- Ciebie?

- Tak. Wiesz, co mnie w tobie uderza? To, że jesteś dziewczyną, która nie umie korzystać z życia. Nieszczęśliwa miłość sprawiła, że nie wiesz, czym jest prawdziwe szczęście. A to nie tylko niezdrowe, ale na dodatek może stać się przyczyną wielu kłopotów. Jesteś bardzo atrakcyjna. Dziś, kiedy twoja siostra została już szczęśliwą mężatką, najwyższa pora, żebyś zdała sobie z tego sprawę. I wyciągnęła wnioski. W porządku, popełniłaś błąd, pomyliłaś się, zakochałaś w nieodpowiednim mężczyźnie. Ale świat się na nim nie kończy. Ludziom zdarzało się to od zarania dziejów i jakoś dawali sobie radę. Ktoś taki jak ja potrzebny ci jest choćby po to, żebyś wreszcie zrozumiała, co tracisz.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Carly długo wpatrywała się w Malory'ego. Otworzyła usta, by coś odpowiedzieć. Ale myśli i słowa kłębiły się jej w głowie, więc nie była w stanie wydusić z siebie nic sensownego. Malory patrzył na nią z pewnym rozbawieniem. Obserwował na jej twarzy grę najrozmaitszych emocji, lecz najwyraźniej nie domyślał się, że to, co powiedział przed chwilą, dotknęło ją do żywego.

- Nie przejmuj się wszystkim tak bardzo - ciągnął, nie próbując nawet ukryć, że zakłopotanie Carly bawi go coraz bardziej. - Życie trzeba brać lekko. To naprawdę nie jest żadna zbrodnia. Życie nie musi być dramatem jak u Ibsena. To tylko ty obracasz się ciągle wśród ludzi, którzy ze wszystkiego robią tragedię. Dramatyzowanie jest typowym zajęciem aktorów. Ale dla nas, zwykłych śmiertelników, życie nie musi być czymś aż tak uciążliwym.

- Nigdy jeszcze nie spotkałam nikogo, kto potraktowałby mnie w ten sposób! Skąd ty możesz wiedzieć, czego ja chcę od życia? Flirtowanie z mężczyznami nie jest w każdym razie w moim stylu - rozeźliła się Carly.

I była to prawda. Każda zakochana Panna zmierza bowiem prosto do celu, a intensywności uczuć ludzie spod innych znaków zodiaku mogli jej tylko pozazdrościć. Carly zastanawiała się, czy Malory, polując na nią, wie, na co się naraża.

- W takim razie wiele tracisz. Carly, daj spokój, nie bądź dzieckiem. Jeśli nie sprawisz sobie odrobiny przyjemności, nigdy nie wydoroślejesz. To naprawdę nie musi boleć. Zabawa to nic złego. Pod warunkiem, że jest dobra.

- A skąd wiesz, że właśnie z tobą będę się dobrze bawić?

- Kiedy kilka godzin temu pocałowaliśmy się, było nam obojgu miło. I nie próbuj mi mówić, że mnie było milej niż tobie, bo i tak w to nie uwierzę.

- To wcale nie twoja zasługa! - Twarz Carly spurpurowiała. - To dlatego że... - przerwała, bo zdała sobie sprawę, że wkracza na teren dosyć niepewny.

- Mam ci to udowodnić? Proszę, zrobię to z największą przyjemnością. - Każde słowo wymawiał powoli, jego głos był teraz łagodny.

- Nie! - Carly wpadła w panikę.

Potwór siedzący naprzeciwko przypierał ją do muru, a ona nie wiedziała, jak się wymknąć.

- Ejże. - Głos Malory'ego dodał jej otuchy. - Nie traktuj wszystkiego tak serio. Bardzo cię o to proszę. Chodź, może zatańczymy. Nie mam zamiaru ci się narzucać, nie bądź taka nadęta. Wypoczywaj i ciesz się życiem. No dobrze. Moim zdaniem istnieje tylko jedno pytanie, na które powinnaś teraz poważnie odpowiedzieć. Czy miałabyś ochotę zatańczyć?

Malory uśmiechnął się, ale teraz nie było już w jego uśmiechu tego ledwie skrywanego rozbawienia, które drażniło Carly. Rozluźniła się więc i starała skupić na pytaniu, które postawił Malory. Czy ma ochotę z nim zatańczyć? Owszem, w końcu był to ciągle dzień ślubu siostry. Odwzajemniła uśmiech.

- Owszem, zrobię to z największą przyjemnością. Mam nadzieję, że dobrze tańczysz. Najbardziej lubię odpoczywać w ten sposób.

No i wcale nie okazało się to takie trudne. Uwielbiała tańczyć, tak właśnie poznała Jaime'a... Była lekko podekscytowana, tym łatwiej przyszło jej spuścić zasłonę na przeszłość i skupić się na teraźniejszości.

- No to nie ma na co czekać - rzekł Malory, wstając od stołu. - Idź, przypudruj sobie nos, a ja zapłacę.

Gdy się oddalił, patrzyła za nim dłuższą chwilę, aż wreszcie przypomniała sobie, że teraz kolej na nią.

Carly nie wiedziała, czego może spodziewać się po swoim partnerze, toteż gdy znaleźli się na parkiecie, była zdumiona. Oto zupełnie nowy Malory! Tańczył nadzwyczajnie. Niektóre kroki stawiał tak swobodnie i pomysłowo, że musiała wysilić cały swój kunszt, by się nie pomylić.

- Ojej! - Carly nie mogła powstrzymać się od śmiechu, gdy wykonał jedną ze swych zwariowanych ewolucji.

Już od pewnego czasu otaczała ich grupa kibiców, którzy domagali się, by tańcząca para pokazała szczyt swych umiejętności. W którymś momencie Malory pośliznął się i upadł na parkiet. Leżał na plecach i śmiał się do Carly, a ona klaskała razem z innymi tańczącymi.

- Pomóż mi wstać - powiedział i wyciągnął błagalnie rękę ku dziewczynie, a ona chwyciła ją i pociągnęła do siebie. Malory stanął na nogi.

- Człowieku, to było fantastyczne! - Młody Australijczyk entuzjastycznie trzepnął Malory'ego w plecy. - Założę się, że po takiej pracy łyknąłbyś coś. Ja proponuję, ja stawiam. Chodźmy do baru!

- Masz rację! - wesoło zgodził się Malory. - Nawet o tej porze jest za gorąco na tańce.

Spojrzał w niebo, gdzie złocisty księżyc walczył zaciekle z migającymi światłami dyskoteki.

- Błazen! - zachichotała Carly.

- Gdzie, do diabła, nauczyłeś się tak tańczyć?

- Zawsze lubiłem robić z siebie widowisko. - Uśmiechnął się.

Przez resztę wieczoru uwaga wszystkich skupiała się właśnie na nich. Śmiali się i tańczyli otoczeni gromadą dyskotekowych gości. Malory miał tak silną osobowość, że pod jego wpływem Carly zapomniała o całym bożym świecie. Żyła chwilą. W ciągu tej wyczerpującej nocy bawiła się wspaniale.

Było bardzo późno, gdy Malory wziął ją za rękę. Należało wracać do hotelu.

- Masz już zupełnie dość? - spytał. - Bo jeśli nie, to proponuję spacer w blasku księżyca. Mogłoby być przyjemnie, nie sądzisz?

Carly wpadła w tak doskonały nastrój, że nie wahała się ani chwili.

- Myślę, że to wspaniały pomysł.

Piaszczysta ścieżka, która wiodła na mały pagórek, pobłyskiwała srebrzyście, choć księżyc stał już nisko na niebie. Palmy bananowe kiwały się i, jakby szepcząc coś w leciutkim nocnym wietrze, rozrzucały dziwaczne ruchome cienie na białej ziemi. Obietnica świtu malowała się nieśmiało na wschodniej stronie nieba.

Gdy Malory przytulił Carly do siebie, poddała mu się bez oporu.

- Och, Carly. Wyglądasz tak pięknie...

Cichy, niski głos zamarł na chwilę, by zamienić się w szept, gdy usta Malory'ego spotkały się z wargami dziewczyny. Czuła, że z największym trudem trzyma na wodzy swoje emocje, chociaż pocałunki, którymi ją obsypał, były lekkie i delikatne. Nie wiedziała, jak długo otaczały ją silne, męskie ramiona, ale świtało już, gdy do uszu Carly dobiegły cicho wypowiedziane słowa:

- Chodźmy już spać, moja mała. Inaczej przepadnie nam cały jutrzejszy dzień...

- A jakie szaleństwa planujesz na jutro?

Wziął ją za rękę. Szli teraz szybko w dół, w stronę pięknego hotelowego parku.

- Nie wiem... Może windsurfing? A może wolisz narty wodne?

Nie czekał na odpowiedź.

- Nie, najlepiej będzie chyba przyjrzeć się z bliska rafom koralowym. Co o tym sądzisz?

- Jeśli masz na myśli pływanie w masce, to ostrzegam, że nie umiem nurkować głęboko.

- Nurkowanie też będzie, ale dopiero po obiedzie, który zjemy na basenie.

- Brzmi wspaniale. - Ziewnęła przeciągle. - Przepraszam, chyba jednak jestem zmęczona...

- Ale to był wspaniały dzień, prawda?

- Wspaniały dzień... - powtórzyła jak echo. Malory odprowadził ja na próg pokoju i poradził, żeby na drzwiach wywiesiła kartkę z napisem „Nie przeszkadzać!”

- W przeciwnym razie ktoś z obsługi obudzi cię, żeby posprzątać.

Stała przed drzwiami swojego pokoju i nie miała ochoty tam wejść. Sama nie wiedziała, dlaczego chce przedłużyć trwającą chwilę. Pomyślała, że cały świat już dawno zasnął, tylko oni dwoje nie śpią. Ten dziwny wieczór miał w sobie niezwykłą magię. Carly za nic w świecie nie zamierzała pozwolić, by zniknął czar, który sprawił, że byli teraz tak blisko siebie.

- Carly, jeżeli zaraz nie wejdziesz do pokoju, to pomyślę, że czekasz, aż wejdę tam razem z tobą.

Powiedział to żartem, ale dziewczyna oblała się rumieńcem.

- Przepraszam, jestem zmęczona, to wszystko... - stwierdziła niepewnie. - Dzięki za wieczór, był wspaniały...

Odwróciła się gwałtownie i włożyła klucz w zamek.

- Dobranoc! - rzuciła przez ramię i zamknęła drzwi. W ostatniej chwili mignęła jej jeszcze przed oczyma twarz Malory'ego, uśmiechnięta i pełna nadziei.

Gdy leżała już w łóżku, jak w kalejdoskopie pojawiły się migawki z wydarzeń całego dnia. Bella jest mężatką. Nigdy już nie będą z sobą tak blisko jak dotychczas. Nigdy nie będą tak jednomyślne, jak jednomyślne powinny być bliźniaczki urodzone pod znakiem Panny. Uśmiechnęła się na wspomnienie niektórych rzeczy, które potrafiły robić razem.

No i wreszcie Malory. Jakże tajemniczy się okazał! I jaki potrafił być zabawny! To także była niespodzianka. Uśmiechnęła się na wspomnienie wspólnego wieczoru.

W dodatku Malory zaproponował jej wynajęcie sklepu w Fuiham. Tym jednak nie powinna się na razie zbytnio ekscytować, coś tu było nie tak... Carly przekręciła się na brzuch i znów zamknęła oczy. Czuła, że musi naprawdę trochę pospać, bo Malory nie wyglądał na człowieka przesadnie uwielbiającego spokój. Prawdziwy Strzelec - pomyślała.

Obudził ją natrętny dzwonek telefonu.

- Halo? - Zupełnie jeszcze zaspana usiadła na łóżku i odgarnęła włosy z twarzy.

- Carly? To ty?

- Cześć, tato! Gdzie jesteś?

- Na dole. Słuchaj, wygrzeb się szybko z łóżka. Bóg wie, co ty w nim jeszcze robisz o tej porze! Musimy porozmawiać.

Zerknęła na zegarek: było kilka minut po dwunastej.

- Do późna w nocy tańczyliśmy... Dobrze, zaraz schodzę. Mógłbyś zamówić kawę i jakieś owoce?

- Zrobię wszystko, co chcesz, byleby tylko twoja matka nie siedziała mi na karku! A swoją drogą, na co wy sobie pozwalacie, do licha! Dobrze, dobrze, nic nie mów. Oczywiście, musi w tym wszystkim chodzić o jakiegoś mężczyznę.

- Nie przejmuj się, tato - odparła rozbawiona. - Wszystko w porządku. Biorę prysznic i schodzę.

Dotrzymała słowa. Spotkali się na jednym z tarasów z widokiem na basen. Carly związała wilgotne włosy w koński ogon. Na sobie miała szmaragdowozielony kostium kąpielowy i cienką jedwabną narzutkę w podobnym odcieniu.

Rzuciła się ojcu na szyję. Musiała stanąć na palcach, żeby dotknąć ustami jego ogorzałych policzków.

- Tato, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę! Ojciec był wysoki, miał tak samo oliwkową cerę jak córki i ciemne włosy przyprószone obficie siwizną, na tyle długie, by stanowiły nieomylną oznakę jego przynależności do artystycznego światka. Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, że kto jak kto, ale ten człowiek z pewnością nie jest konformistą.

- Tak, tak, kochanie. Ja też się bardzo cieszę. Ale nie myśl, że czuję się szczęśliwy z tego powodu, że ktoś odrywa mnie od pracy i robi ze mnie wariata.

- Wielki Boże... Czyżby mama?

- A któż by inny! Wiem, że jest aktorką, wiem też, jaki ma temperament, ale tym razem przesadziła! A już na pewno nie powinna była mi robić wykładu na temat miłości matczynej! Ale zaraz, po ile wy macie właściwie lat? Dwadzieścia trzy? Dwadzieścia cztery? Nieważne. W każdym razie, wystarczająco wiele, żebyście mogły radzić sobie same...

- Bella wczoraj wyszła za mąż - przerwała mu córka, by uniknąć uwag na swój temat. - Za Eliota Tempie. Jest w ciąży.

- Pomyślałbym... Co takiego? Bella? Za mąż?

- Tak, za Eliota Tempie.

- Małżeństwo z konieczności, jak widzę.

- Nie, to nie to. Kochają się już od dawna.

- No to na czym polega dramat?

- Matką Eliota jest Clorinda Vane.

- Ach tak, teraz rozumiem. - Zamilkł na chwilę i uśmiechnął się lekko do Carly. - Nie mogłaś tego wyrazić zwięźlej. Gratuluję.

- Ale nie masz mi tego za złe, prawda? - Carly chwyciła ojca za rękę. - To wszystko było tak dawno.

- Moja droga, jeśli o mnie chodzi, to oczywiście oświadczam ci, że nie mam zamiaru się wtrącać. Daję wam wolną rękę. Wychodźcie sobie za każdego, kto tylko wam przyjdzie do głowy. - Zmarszczył czoło. - Matka wie?

- Nie, jeszcze nie wie. Bella i Eliot teraz właśnie lecą do Londynu...

- Tak, rozumiem. Tylko że ona grozi, iż przyleci tu pierwszym samolotem...

- Boże, tato, musisz ją powstrzymać!

- Wiesz przecież doskonale, że jeśli jej coś zaproponuję, zrobi dokładnie na odwrót.

Oboje milczeli przez chwilę.

- Jak nas tu znalazłeś? - spytała w końcu mocno zakłopotana Carly.

- Ni mniej, ni więcej tylko sam minister spraw wewnętrznych został w to wciągnięty. Bóg wie, za jakie nitki pociągnęła matka, ale trzeba przyznać, że się jej udało. Dowiedziałem się o wszystkim, kiedy niedaleko mnie wylądował helikopter policyjny, jacyś ludzie zabrali mnie na pokład i poczęstowali opowiadaniem o tym, jak to jedna z was rzekomo wpadła w tarapaty i jak ciebie próbowali tu wytropić. Spytali grzecznie, czy byłbym tak uprzejmy, by polecieć z nimi wyjaśnić całą sprawę. Namęczyłem się jak diabli, zanim uwierzyli, że żadna z was nie ma nic wspólnego z narkotykami ani z niczym takim.

- O Boże! - Carly starała się opanować, ale było to tyleż beznadziejne, co niewykonalne. Ojciec i minister, ojciec odgrywający rolę surowego rodzica. Nie, to było ponad jej wytrzymałość.

- Możesz się śmiać! Ale rozbiło mi to cały tydzień. Niech to wszyscy diabli! Czy twoja matka nigdy nie zrozumie, że jesteście dorosłe?

- Nie denerwuj się, tato. - Carly wytarła załzawione oczy. - Zjedz owoce, napij się kawy. W każdym razie musisz przyznać, że mama jest nadzwyczajna. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek oprócz niej był w stanie cię wyrwać znad tej zatoki Phang Nga.

- Zawsze umiała postawić na swoim.

Żachnął się na wspomnienie żony, ale pozwolił Carly nalać sobie kawy do filiżanki i odruchowo sięgnął po mango.

- Powtarzam, jestem jak najdalszy od tego, żeby wtrącać się w twoje sprawy, ale czy ty aby też nie myślisz o zamążpójściu? Nie mam pretensji o to, w jaki sposób zrobiła to Bella. Ale tam siedzi jakiś młody człowiek i patrzy na mnie bardzo złym okiem. Może lepiej podejdź do niego i powiedz, że z mojej strony nic mu nie grozi. Wycierpiałem już dzisiaj wystarczająco dużo, więc nie zamierzam teraz oberwać tylko dlatego, że jakiś idiota nie jest poinformowany, iż jestem twoim ojcem.

- Gdzie?

Carly odwróciła głowę głównie po to, żeby ukryć zakłopotanie. Szukała wzrokiem Malory'ego. Nie wiedziała dlaczego, ale była pewna, że nie może chodzić o nikogo innego.

- Tak, to rzeczywiście on! - Pomachała ręką. - Chodź do nas!

Podszedł natychmiast, ale minę miał niewyraźną.

- Chodź, Malory, poznaj mojego ojca. Tato, to jest kuzyn Eliota Tempie, Malory Lennox.

- Bardzo mi miło pana poznać - powiedział Malory i wyciągnął rękę.

Sir Richard Mayfield wstał i wyciągnął do niego swoją, lecz wtedy spostrzegł, że jest cała umazana sokiem mango.

- Szlag by to... ! Proszę mi wybaczyć, młody człowieku...

Wytarł rękę serwetką podaną przez Carly i teraz już obaj panowie mogli bez przeszkód uścisnąć sobie dłonie.

- Czy pana też tu wyciągnięto tylko po to, żeby strugać z pana wariata?

- Niezupełnie... - odparł Malory. - Byłem drużbą na wczorajszym ślubie.

Ciemne, przenikliwe oczy przypatrywały mu się uważnie.

- Czy pana rodzina jest bardzo szczęśliwa z tego powodu, że weszła do niej moja córka?

- Myślę, że gdy ją poznają, będą naprawdę szczęśliwi - odpowiedział grzecznie Malory. - Chociaż na razie, nie przeczę, mogą być pewne kłopoty.

- Czyżby nasza młoda parka zachowywała się idiotycznie?

- Cóż, sądzę, że mogło im się wydawać, że rzeczywiście są podstawy do obaw... - Malory był trochę zdetonowany otwartością sir Richarda.

- Clorinda narobiła sobie już dość kłopotów... Myśli pan, że ma ochotę na szum wokół tego małżeństwa?

- Trudno przewidzieć - odrzekł Malory. - Eliot jest jej jedynym dzieckiem, ale widuje go bardzo rzadko, bo robi karierę w Stanach.

- Wszystko zależy od nastroju, w jakim akurat będzie, kiedy się dowie - stwierdził ponuro sir Richard. - Jeśli jest zajęta, jeśli nad czymś pracuje, nie będzie miała głowy, ale jeśli nie...

- A co z pana żoną?

- Ona, oczywiście, zrobi z tego dramat. Ale tak naprawdę, jeśli tylko Bella będzie szczęśliwa, to ona też będzie szczęśliwa.

- Jestem dokładnie tego samego zdania, co ty, tato - powiedziała Carly. - Narobią mnóstwo hałasu, a potem wszystko ucichnie. Bella to załatwi znakomicie.

- Bella! - parsknął ojciec. - Ona sama dołączy do chóru!

- Wiem. Właśnie to miałam na myśli. Będzie im z sobą cudownie, tylko czy Eliot to wytrzyma? - Carly spojrzała smutno na Malory'ego.

- Nie martw się. On ma wiele z matki. Świetnie poradzi sobie w każdej sytuacji.

- Niestety, wszystko przemawia za tym, że pod koniec tygodnia muszę lecieć do Londynu - stwierdził smutno sir Richard. - Na szczęście film jest prawie skończony. Bo jeśli istnieje możliwość, że zjawi się tam Clorinda, wypada, bym odegrał rolę bufora między nią a Maxime. A co z tobą Carly? Jakie są twoje plany?

- Na razie nie mogę lecieć, tato. Muszę obejrzeć mój jedwab, zanim załadują go na statek.

- Proszę się nie martwić o Carly, sir Richardzie - wtrącił Malory. - Ja też mam tu jeszcze sporo spraw do załatwienia. Polecimy razem.

- A to dopiero niespodzianka! - skrzywił się ojciec dziewczyny. - No tak, widzę, że nic tu po mnie. Bądź spokojna, zaopiekuję się matką, kochanie. Na twoim miejscu, dopóki cała sprawa nie przyschnie, nie śpieszyłbym się specjalnie do domu.

- Mówiłem jej dokładnie to samo - powiedział Malory z uśmiechem. - Mamy zamiar zostać tu jeszcze kilka dni. I najlepiej, żeby nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy.

- Mnie możecie zaufać, nikomu nic nie powiem.

Uważaj na siebie, moja droga. Mały odpoczynek na słońcu dobrze ci zrobi. A teraz, jeśli pozwolicie, pójdę już. Przez najbliższych kilka dni czeka mnie mnóstwo pracy.

Wstał i, nie pozwoliwszy się odprowadzić, wszedł do hotelu, przed którym czekał już zamówiony samochód. Sir Richard wracał jeszcze na obszar delty.

- Oto prawdziwy dżentelmen! - rzekł Malory z podziwem.

Carly uśmiechnęła się. Było jej miło, że Malory polubił ojca.

- Kiedy pracuje, jest niemożliwy. Nie znosi, gdy się mu przeszkadza. Nie wiem, co by się działo, gdyby film nie był już prawie skończony. Jestem pewna, że zrobiłby wszystko, żeby tylko się wykręcić, i nie opuszczać planu.

- Nie wiedziałem, że to twój ojciec. Jego filmy oczywiście widziałem w telewizji wiele razy. Nadzwyczajny człowiek.

- Jest miłośnikiem dzikiej przyrody, uwielbia naturę i stara się ją ratować. Twierdzi, że uświadomienie ludziom tego, że należy ją chronić, to połowa sukcesu. Dlatego ciągle pracuje. Coraz więcej turystów przemierza świat wzdłuż i wszerz. A on chce otworzyć im oczy, zanim nie będzie za późno, by ocalić resztki natury przed tak zwaną cywilizacją.

- Z całego serca życzę mu powodzenia. Zgadzam się z nim absolutnie - Malory spojrzał na Carly. - A co do ojca Eliota, to nie martw się. Łatwo dojdzie do ładu z twoją rodziną.

Malory zamilkł na chwilę.

- Mój wuj i twój ojciec o wielu sprawach myślą podobnie. Wuj też robi, co może, żeby jego ziemie nie były przesadnie eksploatowane.

- Bardzo się cieszę, że ojciec będzie w Londynie. Tylko on jest w stanie powstrzymać matkę od histerii.

- Bardzo to przeżyłaś? Mam na myśli rozstanie rodziców.

- Tak, na pewno tak. Ale, prawdę mówiąc, zawsze wiedziałam, że do siebie nie pasują. Tata nie znosił przywiązania do jednego miejsca. A matka jest zbyt wielką egoistką, żeby poświęcać dla ojca swoją karierę. Wiedziałam, że to dalej nie może tak trwać.

- To znaczy że nie obciążasz całą winą Clorindy Vane?

- Nie, skądże! Ona była tylko pretekstem. Wiedziałyśmy, że tata nigdy już się nie ożeni. W każdym razie ja to wiedziałam... Zresztą, myślę, że moi rodzice się kochają. Ale oboje dobrze wiedzą, że żyć ze sobą nie mogą. Żadne z nich nie zdecydowało się później na małżeństwo.

- No, nie jestem w stanie uwierzyć, by twoja matka...

- Tak, miała wielu mężczyzn - przerwała mu Carly. - Ale żaden z nich nie okazał się dla niej kimś naprawdę ważnym. Uwielbia swój zawód. I dopóki w tej dziedzinie nic się nie popsuje, nie przypuszczam, żeby chciała cokolwiek zmieniać w swoim życiu.

- Mówisz o tym tak spokojnie.

- Może dlatego - wzruszyła ramionami Carly - że zawsze wiedziałyśmy, że oni w gruncie rzeczy za sobą przepadają. Ich rozwód odbył się bez żadnych dodatkowych zgrzytów.

- Tak... Rozumiem, to bardzo wiele znaczy - Malory uśmiechnął się tym swoim zniewalającym uśmiechem. - Kiedy was zobaczyłem razem, do diabła, naprawdę bardzo byłem ciekaw, kto to taki. Już myślałem, że się dałaś poderwać jakiemuś sympatycznemu wujaszkowi. Bo to, że on się tobą zainteresował, wcale mnie nie zdziwiło. Wyglądasz fantastycznie!

Carly czuła od dłuższej chwili, że wzrok Malory'ego błądzi po całym jej ciele, sięga pod jedwabną narzutkę.

Gorący rumieniec oblał twarz dziewczyny. Ona zresztą także nie mogła oderwać oczu od tego mężczyzny. Pod jasnym błękitem spodenek kąpielowych i ciasno opinającą ciało koszulką rysowało się wyraźnie silne ciało.

- Masz ochotę trochę popływać? - zapytał. - Tam, pod palmą, są nasze leżaki.

Wskazał taras położony nieco niżej. Zobaczyła dwa leżaki przykryte ręcznikami. Stały z boku, tak, by nie rzucały się w oczy.

- Albo, jeśli wolisz, możemy iść nad morze.

- Przede wszystkim muszę nasmarować się kremem - powiedziała stanowczo. - Wcześniej nie miałam na to czasu, bo przyjechał ojciec.

- Chętnie ci pomogę - zaproponował natychmiast Malory. - Posmaruję ci plecy, sama nie dasz rady.

Entuzjazm, z jakim zaoferował swą pomoc, nie zdziwił Carly. Ucieszyła się jednak, że nie ma na sobie kostiumu bikini.

- W porządku.

Dłonie Malory'ego delikatnie masowały jej plecy. Carly przeraziła się, gdy zdała sobie sprawę, że ich dotyk sprawia jej ogromną przyjemność.

- Mam nadzieję, że się zrewanżujesz - westchnął, gdy skończył.

- Ależ oczywiście.

Z profesjonalną niemal wprawą i dokładnością nasmarowała kremem jego skórę. Pilnowała bardzo, by nie zorientował się, że i jej ta czynność sprawiała dużą przyjemność.

Kiedy Carly wbiegła do morza i ochłodziła się w intensywnie błękitnej wodzie, poczuła ulgę.

- Zupełnie jak w raju! - zawołała, gdy płynęli razem w stronę przycumowanej nie opodal tratwy.

W dali widać było wysokie fale rozbijające się o szczyty raf koralowych strzegących wyspy. Żadnego z nich nie kusiło, by wejść na tratwę. Pływali wokół niej. Carly rozkoszowała się ciepłym, jedwabistym dotykiem wody.

Cały czas dbali, by za bardzo się do siebie nie zbliżyć. Tak jakby obawiali się, że ich ciała mogą się dotknąć.

Dziewczynę zmartwiło to spostrzeżenie. Jak mogła dopuścić, by ten mężczyzna tak nią zawładnął? Wiedziała, że mu się podoba, że jej pragnie. Ale jak doszło do tego, że jej uczucia zmieniły się tak diametralnie? Przecież jeszcze kilka dni temu najważniejsze były smutne wspomnienia i nieszczęśliwa miłość do Jaime'a. Nikt inny się nie liczył. W jaki sposób Malory'emu udało się to zmienić? Niewykluczone, że chodziło mu wyłącznie o łóżko. Jeśli tak, to w ciągu najbliższych kilku dni będzie musiała mieć się na baczności - stwierdziła.

Okazało się jednak, że nie wystarczy być świadomym niebezpieczeństwa, by go uniknąć. Teraz, gdy oboje siedzieli już na pokładzie wielkiego jumbo jęta unoszącego ich z Bangkoku do Londynu, Carly doskonale zdawała sobie sprawę, że zaczyna być zakochana w Malorym. Choć znała go zaledwie od dwóch tygodni, wiedziała, że w porównaniu z uczuciami, które on w niej wyzwolił, związek z Jaime'em okazał się czymś dziecinnym, niepoważnym jak pierwsza miłość.

Długo tłumione uczucia groziły teraz potężnym wybuchem. Miłość nie rosła w niej powoli, łagodnie, jak dotąd. Nieodparte wrażenie, że cała przyszłość zależy wyłącznie od siedzącego obok niej mężczyzny wprost dziewczynę przytłaczało. Była pewna, że ona również coś dla Malory'ego znaczy. Nie wiedziała jednak, ile.

Dlatego, wyłącznie dlatego, nie pozwalała mu wziąć się w ramiona. Szybko stwierdziła, że jeśli nie oprze się jego delikatnym pocałunkom, wszystko może wymknąć się spod kontroli. Za każdym razem więc wycofywała się w popłochu, bezbronna jak ślimak pozbawiony skorupki i na próżno szukający schronienia.

Malory, co najdziwniejsze, pozwalał jej dyktować warunki. Jakby nie zauważał tego, że Carly wycofuje się dopiero w ostatniej chwili. Dziewczyna tymczasem toczyła ze sobą prawdziwą wewnętrzną walkę. Wiedziała już, że zwykła, krótka przygoda z tym mężczyzną byłaby dla niej klęską.

W końcu zgodziła się wynająć od niego sklep w Fulham. Na związku z Malorym zależało jej bardziej niż na niezależności. Obawiała się tylko, że nie zaproponował jej tej transakcji całkiem bezinteresownie, ale postanowiła nie przejmować się na zapas. Jeśli nie myliła się sądząc, że stawką w tej grze jest szczęście ich obojga, musiała prowadzić ją bardzo ostrożnie.

Rubinu już więcej nie pokazał. Carly była więc niemal pewna, że na małżeństwie z nią mu nie zależy. Związek ten rezerwował najwyraźniej dla swej starej znajomej Elizabeth Berenstein.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Gdy samolot zaczynał podchodzić do lądowania na lotnisku Heathrow, Carly zdała sobie sprawę, że wszystkie jej rozważania związane z Malorym powinny zejść na plan dalszy. Najważniejsza była teraz mama.

- Zmartwiona? - Malory wziął dziewczynę delikatnie za rękę.

- Tylko dlatego że nie wiem, jak matka zareagowała na ślub Belli - odrzekła szczerze.

- Miała dość czasu, żeby to przełknąć. - Roześmiał się. - Nie wpadaj w popłoch.

- Łatwiej powiedzieć niż zrobić - wymamrotała z rezygnacją. - Nie znasz mojej matki.

- Mam nadzieję, że wkrótce ją poznam - odparł pogodnie. - Tak czy inaczej wierzę w twoją pozbawioną skrupułów siostrzyczkę. Na pewno okręciła sobie już wszystkich wokół palca.

Carly nie podobał się ten cyniczny ton. Nie mogła też zgodzić się z opinią, że wspólnie z siostrą umiejętnie manipulują rodzicami. Udała, że musi wyjąć chusteczkę z torebki i zabrała rękę. Demonstracyjnie wytarła nos. Była zmęczona podróżą, ale myśl, że w domu matka zapewne urządzi scenę, męczyła ją jeszcze bardziej.

- Pojedźmy najpierw do mnie - zaproponował Malory. - Nikt z twojej rodziny przecież nie wie, że przylatujemy tym samolotem.

Zesztywniała, bo zdawała sobie sprawę, o co mu chodzi.

- Nie, dziękuję ci bardzo - odparła, a ponieważ natychmiast uświadomiła sobie, że zabrzmiało to nazbyt uprzejmie, dodała: - Rzeczy nieprzyjemnych nie lubię odkładać na później.

- Jesteś zbyt zasadnicza i sumienna. Dlaczego nie chcesz podarować sobie jeszcze dwudziestu czterech godzin? Należą ci się. Musisz dojść do siebie.

- Matkę doprowadziłoby to do szału. Zawsze wpajała nam, że należy stawiać czoło faktom. Nawet wtedy, gdy nie są przyjemne.

- Ciekawe, czy znalazł się ktoś, kto w jej obecności nazwałby ją samą „nieprzyjemnym faktem”. Chciałbym przy tym być.

Malory'emu i tym razem udało się rozśmieszyć dziewczynę.

- Mimo wszystko chcę ją już zobaczyć - powiedziała tłumiąc uśmiech.

- Mała dziewczynka mamusi! - Roześmiał się Malory.

Carly czuła, że był na nią zły. Oczywiście dlatego, że nie chciała skorzystać z jego zaproszenia.

- Nazywaj to, jak chcesz - odrzekła spokojnie. Odwróciła głowę w stronę okna.

- Wcale nie chcę tego tak nazywać! - stwierdził wyraźnie podenerwowany. - Jesteś za grzeczna i w tym cały kłopot. Powinnaś nauczyć się myśleć więcej o sobie. Niby dlaczego masz jechać prosto do domu, jeśli ledwie trzymasz się na nogach? Tylko dlatego, żeby powiększyć w sobie poczucie winy, bo nie powiedziałaś nic matce o Belli. A świetnie wiesz, że matka już o to zadba, żebyś czuła się winna.

- Na pewno niczego takiego nie zrobi!

- Może i nie. Ale przecież tego właśnie się boisz, prawda?

Była zła, że Malory tak łatwo odgaduje jej myśli, lecz tylko wzruszyła ramionami.

- Carly, nie bądź idiotką! Nie chcesz jechać do mnie, to jedź na wieś. Jutro zadzwonisz do matki i powiesz, że już jesteś.

- No dobrze - powiedziała. - Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego właściwie tak ci na tym zależy - dodała uspokoiwszy się trochę.

- Myślałem, że miałaś dość czasu, żeby się dowiedzieć.

W jego oczach mogła wyczytać resztę. Najwyraźniej chciał ją omotać i zdobyć. I to za wszelką cenę. Tak, niewątpliwie ten myśliwy spod znaku Strzelca już ją namierzył. Modliła się, by nie odgadł, że wcześniej trafiła ją jego strzała i dziewczyna czuła dziwną słabość utrudniającą dalszą ucieczkę.

Bezwiednie zwróciła wzrok w stronę Malory'ego.

- Ja... tak, jjja... - jąkała się. - Byłeś naprawdę bardzo uprzejmy i było mi naprawdę bardzo miło...

Carly wyjrzała przez okno. Lądowali na Heathrow. Nisko nad ziemią zawisła warstwa chmur. Cóż, trzeba się jakoś przyzwyczaić do późnej angielskiej wiosny - pomyślała Carly. Próbowała zapomnieć o jasnym palącym słońcu, które oboje pozostawili daleko za sobą, w Tajlandii.

Powoli przeszli przez odprawę celną i paszportową. Carly rozpaczliwie zbierała myśli, wciąż nie wiedziała, jak ustosunkować się do propozycji Malory'ego. On jednak nie krył zmęczenia i zachowywał się wobec dziewczyny z dużą rezerwą. Szybko przeszli do hali lotniska.

- Kochanie! Boże, jak dawno cię nie widziałam! Wysoka blondynka rzuciła się Malory'emu na szyję i pocałowała go czule. - Wyglądasz na wykończonego. Lot był taki fatalny?

- Elizabeth! A co ty tu, u licha, robisz? - Malory uśmiechnął się szeroko.

- Od twojej sekretarki dowiedziałam się, że dzisiaj przylatujesz. Pomyślałam sobie, że zrobię ci niespodziankę. Przyjechałam samochodem...

Blondynka, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że Malory nie jest sam, niechętnie odwróciła się do Carly, ale jej władcza ręka ciągle spoczywała na jego ramieniu.

Carly poczuła, że ziemia usuwa się jej spod stóp. Cios, choć mogła się go spodziewać, okazał się nadspodziewanie mocny. Było jej zimno, czuła, że cała drży. Nagle usłyszała głos ojca. Nic w świecie nie mogło jej przynieść większej ulgi.

- Witaj w domu, kochanie!

- Tata! - Odwróciła się i rzuciła na ojca jak mała dziewczynka. - Skąd...

- Jestem wiernym klientem British Airways... Pomyślałem sobie, że pewnie przylecicie w tym tygodniu, więc poprosiłem, żeby sprawdzili rezerwacje.

Spojrzał na ponurą i zafrasowaną twarz stojącego obok mężczyzny.

- Panie Malory. - Wyciągnął rękę na powitanie.

- Bardzo się cieszę, że znów pana widzę.

- Ja też się cieszę - odpowiedział Lennox. - Pozwolą państwo, że im przedstawię Elizabeth Berenstein, moją dobrą znajomą.

Carly i jej ojciec wymienili z nowo poznaną uściski dłoni.

- Czy coś nie w porządku? - spytał Malory.

- Nic, z czym nie moglibyśmy sobie poradzić.

- Uśmiechnął się ojciec Carly. - Bella i Eliot są teraz w Somerset. Jutro powinni być już w Londynie. Wracacie w samą porę. W sobotę mamy przyjęcie w Savoyu. Mieliście dowiedzieć się o tym zaraz po przylocie. Zostawiłem pana sekretarce numer naszego telefonu, więc mam nadzieję, że pozostaniemy w kontakcie...

Ojciec zręcznie pokierował Carly w stronę wyjścia. Zdążył jeszcze przepraszająco ukłonić się Elizabeth, ale Carly nie pozwolił nawet powiedzieć do widzenia.

- Co to za ludzie, u licha? - Carly usłyszała pytanie zadane przez Elizabeth, lecz ojciec szedł tak szybko, że odpowiedź Malory'ego już do niej nie dotarła.

Gdyby chodziło tylko o wspólnika, Elizabeth nie wstawałaby tak wcześnie i nie przyjeżdżałaby specjalnie na lotnisko, żeby go przywitać. Nie łączyły ich tylko interesy, teraz było to już zupełnie jasne. Carly domyślała się tego od momentu, gdy po raz pierwszy usłyszała imię tej kobiety. Nie mogła mieć do Malory'ego pretensji. Obiecał, że spędzą miło czas i dotrzymał słowa. Owszem, podobała mu się, czuła, że chciał ją posiąść, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to zapewne miłość do Elizabeth nie pozwalała mu spełnić tych pragnień. Powinno być jej przykro z powodu Elizabeth, ale jeśli nawet tak było, żal mogła mieć jedynie do siebie.

- Przyjechałem samochodem matki. Mieszkamy razem, więc możesz być zupełnie spokojna. Nie dopuszczę, żeby znęcała się nad tobą, zanim nie dojdziesz do siebie.

Wzrok ojca był przenikliwy.

- Wyglądasz tak, jakby spotkało cię coś bardzo nieprzyjemnego.

Carly wyciągnęła się wygodnie na siedzeniu samochodu i przymknęła oczy.

- Domyślałam się, że to powiesz - odrzekła powoli. - Ale nie powinnam być zaskoczona, ostrzegano mnie już wcześniej.

- Malory też nie był zachwycony. - Ojciec posłał córce uśmiech. - Jak na mój gust za obszerna w biodrach. Takie kobiety w średnim wieku bardzo przybierają na wadze.

Carly potrząsnęła głową.

- Nic nie rozumiesz, tato. Znają się bardzo dawno. Wiele razy mówił mi o niej.

- Dobra, dobra. Nie wyciągaj wniosków zbyt pochopnie. Pozory często mylą. Nabrałem sympatii do tego młodego człowieka. W porównaniu z tamtym, to niebo i ziemia.

Carly odetchnęła z ulgą, gdy ojciec, wygłosiwszy tę uwagę, zajął się prowadzeniem samochodu. Wjechał w sznur pojazdów zmierzających do Londynu.

Matka przywitała ją serdecznie, choć myślała najwyraźniej o czym innym.

- Tak się cieszę, że jesteś, kochanie! Wiesz, że wydajemy przyjęcie na cześć Belli i Eliota? W sobotę. Dosłownie lecę z nóg! Clorinda specjalnie przylatuje z Los Angeles, więc chcę dopilnować, żeby wszystko było przygotowane jak należy.

Matka nie mogła dać się prześcignąć odwiecznej rywalce. To było teraz dla niej najważniejsze. W tej sytuacji nie poświęcała córkom zbyt dużo uwagi.

Bella zajęta swoimi sprawami też nie miała czasu dla siostry. Dni mijały, Malory nie dzwonił. Carly tłumaczyła sobie, że przyjaciele niekoniecznie muszą być kochankami, ale jakoś nie mogła w to uwierzyć. Malory zapewne cały swój wolny czas poświęcał Elizabeth. Cóż... spotkają się w sobotę. I tego spotkania nawet Elizabeth nie będzie w stanie zepsuć.

Bladożółty jedwab. Powinna wyglądać w nim znakomicie, pasował idealnie do jej opalenizny. Sukienka była szałowa. Carly musiała to przyznać, chociaż sama ją zaprojektowała. Przyszło jej do głowy, że wypada zająć się Bella, ale odrzuciła tę myśl jak natręta. Tego wieczoru będzie Uczyć się tylko to, że znów spotka się z Malorym.

Dziewczynie wydawało się, że cała rodzina spiskuje przeciwko niej. Nikt nie odważył się wypowiedzieć imienia Malory'ego. Nawet wtedy, gdy Bella i Eliot wrócili już do Londynu. No, tym razem nie będzie jej mógł skrytykować, że pozwala siostrze grać pierwsze skrzypce - postanowiła.

Jedyną osobą, która dźwigała ciężar rozmawiania z Carly o jej sprawach był ojciec. Mama chyba jakoś już przywykła do myśli, że niedługo zostanie babką. Zwłaszcza że ten sam los czekał przecież Clorindę Vane.

Całe środowisko teatralno-filmowe z niecierpliwością czekało na spotkanie dwóch wielkich gwiazd. Odgrzebywano, rzecz jasna, szczegóły skandalu sprzed lat.

Obie panie wyglądały oszałamiająco. Żadnej nie można było podejrzewać o to, że ma dorosłe dzieci. A wnuki już zupełnie nie wchodziły w rachubę.

- To się nazywa czynić honory domu, nieprawdaż? - Malory przystanął tuż przy Carly i uśmiechał się ironicznie. - Chodź, chciałbym przedstawić cię ciotce Harriet.

Na jego widok dziewczyna wstrzymała oddech. W ciemnym garniturze Malory prezentował się niezwykle wytwornie. W jego opalonej twarzy oczy błyszczały jak nigdy. Teraz dopiero spostrzegła, jak niewiarygodnie długie są jego rzęsy. Gdy mężczyzna zorientował się, że Carly przypatruje mu się ze szczególnym zaciekawieniem, w kącikach jego oczu pojawił się uśmiech. Przez dłuższą chwilę stali i patrzyli na siebie w milczeniu. Dziewczyna czuła narastające podniecenie. Odgłosy przyjęcia oddaliły się, liczyli się tylko oni, zamknięci w zaczarowanej banieczce chwili. O tak, Malory był naprawdę bardzo przebiegły. Doskonale wiedział, że robi na niej wrażenie. Nie potrafiła pohamować radości, która ogarnęła ją na jego widok.

- Ładna sukienka - powiedział, obejrzawszy dziewczynę od stóp do głowy. - Na pewno sama ją projektowałaś.

Mówił coś jeszcze, ale Carly czuła przede wszystkim, że wzrokiem dotyka jej ciepłej, złocistej skóry i wyniosłych piersi... Jego oddech stał się szybszy, jej także.

- Oczywiście - potwierdziła skromnie.

- Jak nastroje w rodzinie?

- Myślę, że nie najgorzej. - Carly parsknęła śmiechem. - Mama ma na szczęście inne sprawy na głowie. Nas zostawiła w spokoju.

- Kto jest kim w tym przedstawieniu? Coś mi się zdaje, że to przyjęcie okaże się dziś najbardziej pikantnym widowiskiem w całym Londynie.

Malory szyderczo powiódł wzrokiem po wspaniałej sali hotelu Savoy. Roiła się dziś od luminarzy świata teatru. Wyglądali tak, jakby martwili się tylko o to, żeby nikogo nie przegapić i żeby samemu nie zostać przegapionym.

W powodzi znanych ze sceny i ekranu osobistości, trafiały się od czasu do czasu małe wysepki. Grupki tak zwanych zwyczajnych ludzi, całkowicie oszołomionych sytuacją, w jakiej się znaleźli. Carly cieszyła się z ich obecności. W kompletnie zwariowanym świecie, do którego należały i siostra, i matka, były to rzadkie objawy zdrowia. Poszła z Malorym w stronę jednej z takich grupek.

- Ciociu! Chciałbym przedstawić ci Caroline, siostrę Belli... Poznaliśmy się w Bangkoku. Carly, to jest właśnie pani Lennox.

- Moja droga! - Uroczo wyglądająca starsza pani o srogim haczykowatym nosie, rozwichrzonych siwych włosach i świdrującym spojrzeniu błękitnych oczu klasnęła w dłonie. - Cóż za wspaniałe przyjęcie, prawda? Wszyscy jesteśmy tak bardzo szczęśliwi z powodu Eliota. Pani siostra to czarująca istota.

Carly wymamrotała jakieś uprzejmości.

- Ach, więc poznaliście się w Bangkoku. - Ciotka Harriet na chwilę przymknęła oczy. - Budzi to we mnie tyle wspomnień. Właśnie tam spotkałam mojego drogiego męża. To takie romantyczne miasto - spojrzała na swoją dłoń, na której błyszczał pierścionek z rubinem. - Malory opowiadał pani historię mojego pierścionka?

- Tak - uśmiechnęła się Carly - ale chciałabym usłyszeć ją jeszcze raz, od pani.

Dziewczyna powiedziała chyba dokładnie to, co w tym momencie powiedzieć należało, bo starsza pani rozpromieniła się jeszcze bardziej.

- No cóż, moja droga...

Rozpoczęła się opowieść. Carly spojrzała na Malory'ego. Sprawiał wrażenie zadowolonego, choć historię pierścionka słyszał już z pewnością setki razy. Tak, naprawdę jest bardzo miły - pomyślała w duchu. - Ale dlaczego nie odzywał się przez ostatnie dni? Wiedziała przecież, że był nią zafascynowany nie mniej niż ona nim. Serce zaczęło jej bić szybciej. Może ojciec miał rację? Może nie wszystko stracone? Nagle przypomniała sobie o ciotce Harriet i opowieści, która właśnie dobiegała końca. Zrobiło się jej przykro, że nie słuchała z należytą uwagą.

- ... więc kiedy usłyszałam, że Malory znów wybiera się do Bangkoku - kontynuowała ciotka - nie oparłam się pokusie i dałam mu ten rubin, żeby go zaniósł do jubilera, którego sklep tak dobrze pamiętam... Takie to wszystko sentymentalne i trochę głupie. No, ale przydało się, prawda? Eliot nie postąpił rozsądnie, gdy pożyczył pierścień i dał go do przymierzenia pani siostrze. Mogło to spowodować różne nieporozumienia między chłopcami. Ale wygląda na to, że magia pierścionka zadziałała. Więc oczywiście przebaczam Eliotowi.

Starsza pani skończyła. Gdy znów mogła złapać dech, uśmiechnęła się do siostrzeńca.

- Oczywiście, już najwyższy czas, żeby Malory poznał kogoś, kto by zasługiwał na ten pierścień. Mówiłam mu, że ja jestem już za stara, żeby go nosić. Mój kochany John nie żyje...

- Ciociu, koniecznie chcesz mnie sterroryzować. Niestety, jeśli myślisz, że żadna kobieta nie jest w stanie mi się oprzeć, to się mylisz.

- Musisz się zatem bardziej starać - powiedziała cierpko starsza dama. - Chcę, żebyś się ożenił zanim umrę.

- Pracuję nad tym - powiedział, udając oburzenie. - Ale nie zdziwiłbym się, gdybyś przeżyła nas wszystkich. Nie próbuj mnie przekonać, że masz już wszystkiego dość i postanowiłaś nas opuścić.

- Daj mi spokój! Zabieraj tę piękną dziewczynę i idźcie już. I koniecznie poznaj ją z Dominikiem, jeżeli się jeszcze nie znają. Nie mogę się doczekać, kiedy cię znów zobaczę, moja droga. Mam nadzieję, że Malory przywiezie cię kiedyś do mnie na cały dzień. Oczywiście, jeżeli będziesz miała ochotę wyjechać na wieś.

- Będę zachwycona - zdążyła odpowiedzieć Carly, zanim porwał ją Malory.

Słuchanie opowieści starszej pani nie sprawiło Carly przyjemności. Bez Malory'ego jej życie zamieniło się w pustynię. W ciągu ostatnich kilku dni zdała sobie z tego sprawę aż nadto dobrze.

- Cóż za cudowna dama! Nie dziwię się, że masz bzika na jej punkcie.

- Cudowna? - Malory uniósł brew. - To chyba nie jest najbardziej trafne określenie. Powiedziałbym raczej, że ma niezły charakterek.

- Wcale nie, właśnie, że cudowna - Carly obstawała uparcie przy swoim. - Założę się, że w młodości była niezwykle piękna.

- Tak, rzeczywiście była uderzająco piękna. - Twarz Malory'ego wypogodziła się.

Przerwał na chwilę i wziął do ręki kieliszek szampana, drugi podał dziewczynie.

- Poznałaś już mojego wuja? - spytał.

- Tak, nie musisz sobie mną zawracać głowy.

- Ale ja to lubię. Przepraszam, że się nie odzywałem, miałem mnóstwo pracy. Czy mógłbym liczyć na to, że jutro zjemy razem lunch? Chciałbym pokazać ci sklep i mieszkanie. A jutro jest niedziela i to właściwie jedyny dzień w tygodniu, kiedy jestem wolny.

- Jesteś tego pewny, Malory?

Carly spojrzała na niego, ale jej roziskrzone oczy nie mówiły wszystkiego, co czuła.

- Oczywiście, że tak. Ale jest jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia, zanim się wprowadzisz. W końcu jestem właścicielem, więc musimy wszystko spokojnie przedyskutować. Aha, spotkałem wczoraj twojego ojca. On też uważa, że to świetny pomysł. I jest gotów ci pomóc.

- Tata? Nie wspominał mi o tym ani słówkiem.

- No tak. Miał mnóstwo innych spraw na głowie. Na przykład to przyjęcie. Nie mówiąc już o Clorindzie! Jak to się już skończy, wtedy na pewno z tobą porozmawia.

Malory jeszcze raz omiótł wzrokiem całą salę, odwrócił się do Carly i uśmiechnął szelmowsko.

- Właściwie dlaczego nie mielibyśmy stąd pójść? Nie chcesz chyba tkwić tu i słuchać po kolei tych wszystkich przemówień? A gdybym zabrał cię stąd i zaprosił na kolację? Tylko we dwoje?

- Ale później przewidziana jest kolacja rodzinna! Zmarszczył nos z niesmakiem.

- Do tej pory umrzesz z głodu! Chodź, szepniemy tylko słówko Belli. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu.

Malory, nie zważając na protesty Carly, chwycił ją delikatnie za rękę i pociągnął za sobą. Poszli szukać Eliota i jego żony.

Kuzyn roześmiał się, kiedy Malory przedstawił mu swój plan.

- Z chęcią poszlibyśmy z wami, prawda, kochanie?

- Przycisnął Bellę do siebie.

- Świnia! - Bella odepchnęła go ze śmiechem.

- A o pannie młodej to już w ogóle nikt nie myśli?

- I na ciebie przyjdzie kolej, złotko - rzekł ojciec, podchodząc do nich. - Mój Boże! O, jakże chciałbym, żeby to wszystko się już skończyło. Nie wytrzymuję długo czegoś takiego.

Ojciec dyskretnie spojrzał na zegarek.

- Malory chce zabrać stąd Carly gdzieś na kolację - doniosła ojcu Bella.

- Wyśmienity pomysł! Też marzę o tym, żeby stąd uciec. Ale nie ma co liczyć na to, że cała ta banda szybko się stąd wyniesie. Jak się masz, mój drogi! - powiedział nagle i zostawił ich, by powitać znajomego producenta.

Natychmiast otoczyli go inni goście.

- Kochani! - teraz usłyszeli za plecami damski głos.

- O Boże! - mruknęła Bella półgłosem.

Gdy odwróciła się, miała przed sobą teściową. Clorinda jednak patrzyła nie na nią. Wbiła w Malory'ego wzrok głodnego drapieżnika.

- Nic mi nie mówcie! To jest Malory, prawda? - powiedziała i obdarzyła, go swym olśniewającym uśmiechem. - To jest mój siostrzeniec!

Carly spojrzała na Malory'ego i stwierdziła, że patrzy na Clorindę z ostrożną sympatią. Zesztywniała i wymieniła spojrzenia z Bella. Nerwowy grymas lekko wykrzywił twarz siostry. Carly też musiała wytężyć wszystkie siły, by nie zachichotać.

- Clorinda! Nie widzieliśmy się tak długo.

- Bardzo długo... - spojrzała na niego z błyskiem w oku. - Ja zawsze cię bardzo lubiłam...

Nie dokończyła. Spojrzenie Malory'ego stało się jeszcze ostrożniejsze.

- Jesteś dokładnie taki, jak myślałam - ciągnęła.

- Bardzo stęskniłam się za ciotką Harriet. Zaprowadzisz mnie do niej, dobrze?

Nie mógł odmówić, to jasne. Ale gdy Clorinda przywarła do jego ramienia, nie miał zadowolonej miny. Na jego twarzy malowała się raczej rezygnacja.

- Pa, najmilsi. - Teściowa posłała całusa Eliotowi i Belli, po czym oddaliła się wraz ze swą zdobyczą.

Carly nie raczyła nawet zauważyć.

Obie dziewczyny parsknęły długo tłumionym śmiechem. Clorinda była naprawdę wspaniałą artystką i to jedyną w swoim rodzaju. Nawet Eliot wydawał się trochę otumaniony.

- Widziałam kiedyś owczarka, który w podobny sposób zaganiał stado - powiedziała Carly, gdy doszła do siebie.

- Obawiam się, że z waszej kolacji a deux nici - stwierdziła Bella. - Jeśli Clorinda postanowiła, że Malory ma jej asystować przez resztę wieczoru, nic na to nie poradzimy. Nie jest już może najmłodsza, ale nadal pożera mężczyzn jak modliszka. Trzeba przyznać, że ma świetną orientację. Szybko wyłuskała z tłumu jednego z najbardziej pociągających na tej sali.

Carly serce skoczyło do gardła. Jakoś nigdy dotąd nie myślała w ten sposób o Malorym. Bella miała rację. Malory był rzeczywiście atrakcyjnym mężczyzną. Clorinda nie potrzebowała wiele czasu, aby to dostrzec. Jak Carly mogła myśleć, że ktoś taki jak Malory może się nią poważnie interesować? Miał z pewnością setki kobiet. Dlaczego ona miałaby okazać się dla niego kimś wyjątkowym?

- Boże, nie mogę w to uwierzyć. - Bella otworzyła usta ze zdumienia, gdy po chwili Malory był już przy nich.

Nie ukrywał zmieszania.

- Jak, do licha, udało ci się wyrwać tak szybko? - spytała.

Udał, że nie słyszy pytania Belli.

- Chodź - chwycił rękę Carly - wychodzimy. I :o już. Nie mam ochoty dać się pożreć tej tygrysicy. Przepraszam was. - Uśmiechnął się do Eliota.

- Jeśli macie iść, to idźcie, zanim was złapie - poradził Eliot z uśmiechem.

- Gdyby chciała wziąć od ciebie mój numer telefonu, powiedz, że jeszcze dziś lecę do Bangkoku - rzucił Malory na pożegnanie.

- Malory, jesteś pewien, że nic się nie stanie, jak teraz wyjdę?

- Słoneczko, jeżeli myślisz, że mam zamiar tam wrócić, to chyba masz źle w głowie. - Uśmiechnął się.

- A nie chcesz mnie chyba skazywać na samotne jedzenie kolacji? Matka jest tak pochłonięta rywalizacją, że możesz być spokojna; nawet nie zauważy twojej nieobecności. Miała swój moment chwały, gdy we trzy witałyście gości. Teraz myśli przede wszystkim o sobie. Gra największy spektakl w życiu. A publiczność ma bardzo wymagającą. Dopóki nie wtrąci się do tego twój ojciec, wszystko będzie w porządku.

- Masz niezwykły talent do wygłaszania słusznych sądów w sposób najmniej przyjemny z możliwych! - powiedziała z goryczą. - Mnie to naprawdę wiele kosztuje.

- Że wybrałem cię na moją damę wieczoru? Rozumiem - rzekł z odrobiną uszczypliwości. - Ale nie zapominaj, że postanowiliśmy się razem dobrze bawić. A ja, przynajmniej na takim przyjęciu, nie jestem w stanie bawić się dobrze. Zrobiliśmy, co do nas należało. Wywiązaliśmy się z obowiązku, teraz czas na przyjemność. Najpierw idziemy na kolację, potem trochę potańczymy. Dobrze?

- W porządku. - Westchnęła cicho.

- Musisz wreszcie coś zrobić z tym swoim wiecznym poczuciem winy! Ono ci chyba sprawia przyjemność? Przecież naprawdę nic się nie stało. Może poczujesz się lepiej, kiedy ci powiem, że wywarłaś na wszystkich nieporównanie większe wrażenie niż Bella. Ona dobrze wie, że może sobie poradzić z matką, a nawet z teściową. Ale ty jesteś dziś dla niej nie do pokonania. Bardzo się ucieszyła, kiedy zobaczyła, że cię zabieram. No i co, lepiej ci? Pozwalałaś Belli na wiele przez tyle lat! Najwyższy czas z tym skończyć.

Ujął jej rękę i musnął lekko wargami.

To prawda, Carly wyglądała dziś naprawdę dobrze. Wiedziała o tym. Bella miała na sobie piękną białą suknię, jak przystało pannie młodej, ale mimo to odnosiło się wrażenie, że siostry zamieniły się rolami. Może Bella była zmęczona, może onieśmieliła ją obecność Clorindy, w każdym razie Carly musiała przyznać rację Malory'emu.

Sama przed sobą przyznała się jeszcze do czegoś. To, że pozostawała w cieniu siostry, nigdy, ale to nigdy, nie było jej obojętne. Gdyby nie przenikliwość i otwartość Malory'ego, nie zdałaby sobie z tego sprawy. Nawet jeśli nie jest mu przeznaczona, to i tak wiele mu zawdzięcza. Dzięki niemu dowiedziała się czegoś nowego o sobie.

Była tak podekscytowana, że jadła niewiele. Czuła, że Malory również z największym trudem panuje nad sobą. Gdy jej dotknął, poczuła dreszcz, który przebiegł po jego ciele.

Taniec okazał się dla nich obojga ekstazą i torturą zarazem. W sali panował taki tłok, że musieli tańczyć blisko siebie. Tłum dosłownie wpychał ich sobie w ramiona.

- Chodź dziś do mnie! - szepnął Malory i ciepłe wargi lekko dotknęły jej skóry.

Carly widziała, że jego nozdrza aż drgają z podniecenia. Czuła gorące dłonie mężczyzny na swoich nagich plecach, jego palce przesuwające się wzdłuż kręgosłupa i zadrżała.

- Malory, ty draniu! Dlaczego nie przyszedłeś dziś na bankiet do Elizabeth?

Świdrujący damski głos zniszczył wszystko.

Palce Malory'ego zacisnęły się konwulsyjnie na ramieniu Carly. Wyrzucił z siebie ciche przekleństwo i rozluźnił uścisk.

Dziewczyna, po raz kolejny sprowadzona na ziemię, poczuła jednocześnie ogromną wdzięczność dla nieznajomej i skrajną rozpacz. Zobaczywszy, że Malory odwrócił się w stronę pulchnej rudowłosej kobiety, ruszyła w stronę stołu. Ale Malory ją zatrzymał.

- Byłem na przyjęciu z okazji ślubu Eliota. Ożenił się dwa tygodnie temu w Tajlandii.

Rozległ się głośny pisk.

- Eliot żonaty? Z kim, na miłość boską?

- Nie mogę teraz rozmawiać, Saro! Elizabeth wie o tej uroczystości.

- Było jej bardzo przykro, że nie przyszedłeś. Ale jutro idziesz z nami na lunch! - wrzasnęła na koniec Sara i odwróciła się z powrotem do swego partnera.

- Zapłacę już. Nie sądzę, żebyś miała ochotę zostać tu dłużej - powiedział Malory, gdy Carly zrobiła krok w stronę damskiej garderoby.

Pokręciła głową. Przez chwilę chciała być sama.

Weszła do pokoju pań i położyła dłoń na obolałej głowie. Koniec złudzeń. Mężczyzna spod znaku Strzelca nigdy nie przestaje polować. Wyprostowała się. Nieoczekiwany epizod był dla niej bardzo bolesny, ale nie chciała, żeby Malory się tego domyślił. Wyjdzie stąd i podejdzie do niego, jak gdyby nigdy nic. Poprawiła sukienkę. Znowu wyglądała świetnie. Dla Panny nienaganny wygląd jest zawsze najważniejszą obroną przed wrogim światem. Carly umyła ręce powoli i dokładnie. Jakby chciała zmyć z siebie wszystko, co stało się w ciągu ostatnich kilku godzin. Czekał na nią. Z jego ponurej miny domyśliła się, że nie ma zamiaru zaczynać od nowa tego, co im przerwano. Na szczęście nie był głupi. Wzięła go pod rękę i uśmiechnęła się.

- To był cudowny wieczór. Dziękuję ci.

- Mnie też było bardzo miło. Wiesz dobrze... Przepraszam za to, co się stało. Sara nigdy nie miała za grosz taktu.

- Nie ma za co przepraszać - odparła swobodnie. - To bez znaczenia. Mogliśmy równie dobrze spotkać kogoś z moich znajomych.

- Ooo. - Skrzywił się. - Wiesz, jak uderzyć poniżej pasa.

- Nie rozumiem... ?

- Rozumiesz doskonale. Przestań udawać... Przerwał, pociągnął ją brutalnie ku sobie i wpił się z pasją w jej usta. Próbowała się opierać, ale Malory nie miał zamiaru jej puścić. Wiedziała, że to rozczarowanie uczyniło go dzikim i bezwzględnym. Ona też traciła panowanie nad sobą. W niej też tego wieczoru odzywały się raz po raz najbardziej dzikie i prymitywne instynkty. Już wiedziała, że stłumić je było trudniej niż sądziła.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gdy Carly obudziła się następnego ranka, wiedziała już, że igra z ogniem. Malory poprzestał wprawdzie poprzedniego wieczoru na jednym płomiennym pocałunku, ale nie była idiotką. Zdawała sobie sprawę, że oczekuje od niej czegoś więcej.

Musiała odpowiedzieć sobie na jedno proste pytanie. Czy potrafi mu się oprzeć, jeśli nadal będzie się z nim spotykać? W końcu nigdy nie ukrywał, że zależy mu jedynie na tym, by wspólnie miło spędzać czas. Pragnął jej, ale nigdy nie wspomniał nawet słowem ani o miłości, ani o stałym związku. Carly miała też przykre wrażenie, że motywy, którymi się kierował wynajmując jej sklep, nie były zupełnie czyste.

Z drugiej strony, czy ona sama miała dość silnej woli, by do niczego nie dopuścić? Odpowiedź była krótka: nie. Nie musiała się nad nią długo zastanawiać. Sprawy zaszły za daleko. Owszem, Elizabeth odgrywała zapewne dużą rolę w życiu Malory'ego. Carly czuła jednak, że teraz ona zajmuje w nim miejsce najważniejsze. I to dodawało jej wiary w sens walki o miłość. Carly miała jeszcze inny powód, by dalej prowadzić tę grę. Niewykluczone, że sklep w Fulham stanowił tylko przynętę. Ale dziewczyna postanowiła ją wykorzystać. Najwyżej będzie miała złamane serce, trudno. Odpadną przynajmniej wyrzuty, że z góry zrezygnowała, że nie próbowała nic wskórać. Wierzyła, że się uda. Że Malory się nią zajmie. Tylko nią, nikim więcej.

Chociaż ludzie urodzeni pod znakiem Panny potrafią doskonale ukrywać przed światem to, co myślą, i to, co dzieje się w ich wnętrzu, Carly przypuszczała, że Malory zdaje sobie sprawę z tego, jak wielkie zamieszanie spowodował.

W domu widziała się tego ranka tylko z ojcem.

- Dzień dobry, Carly. Udało ci się nieźle nadepnąć Clorindzie na odcisk. Była wściekła, kiedy dowiedziała się, że zabrałaś Malory'ego.

- To on mnie zabrał.

- No, jasne. Znamy się na tym. - Roześmiał się ojciec. - Żadna tygrysica, jeśli złapie już swą zdobycz, nie lubi, gdy ktoś ją wyrwie. Ale Clorinda, co wynika z patologicznej wprost próżności tej kobiety, tobie przypisuje całą winę.

- Zrobiła scenę? - spytała z niepokojem Carly.

- Próbowała. Ale jej słowa nie trafiły jakoś na podatny grunt, jeśli tak można powiedzieć... Nikt nie miał ochoty tego słuchać. Ani, co najważniejsze, być jej sojusznikiem w tej sprawie.

- Wiem, nie powinnam była z nim wychodzić.

- Na miłość boską, a niby dlaczego nie miałabyś tego zrobić? Twoja siostra w każdym razie była szczęśliwa z tego powodu.

- Malory mówił to samo, kiedy namawiał mnie do wyjścia.

- To rozsądny młody człowiek. Miał rację. Ale teraz, mój Boże, na jego miejscu chyba wyjechałbym z kraju. Wiem aż za dobrze, co znaczy wejść w drogę Clorindzie Vane.

- Daj spokój, tato! Kiedyś ci się to podobało. Trzeba przyznać, że ona jest nadal piękną kobietą.

- Mylisz się. Jej musi być zawsze na wierzchu, zawsze tak było i jest. Popełniłem błąd, bo do tego dopuściłem. Piękna? No tak, tu może masz rację, chyba rzeczywiście jest piękna. Ale od niego jest starsza o dobre dziesięć lat. Poza tym większość mężczyzn lubi dokonywać podbojów. A ona sama urządza polowania, lubi to i robi w sposób nachalny. Za długo żyje w Ameryce, na Zachodnim Wybrzeżu. Zapomniała, że tu, w Europie, mężczyźni są jeszcze ciągle mężczyznami.

- Tatusiu, jak możesz! W końcu jest jego ciotką!

- To czysty przypadek! Nie łączy ich żadne pokrewieństwo. Ona jest wielką gwiazdą i słyszałem, że od pewnego czasu miewa młodszych od siebie mężczyzn. Schrupała pewnie niejednego młodego i ładnego chłopca, który dał się uwieść tylko dlatego, że jest sławna. Ale powinna wiedzieć, że ta taktyka w stosunku do mężczyzn o temperamencie Malory'ego Lennoxa nie zda egzaminu.

- On urodził się pod znakiem Strzelca. Tak jak ty.

- Ano widzisz. Toteż, jeśli ma dobrze w głowie, to da nogę. Bo Clorinda, kiedy nie może postawić na swoim, zmienia się w jadowitą żmiję.

- Ona nie jest drapieżnikiem... - Zachichotała Carly.

- Mylisz się. To dzika bestia zaklęta w ciało kobiety. Nie spotkałem dzikszej. Niemal całkowicie wyzbyta skrupułów. Nie obchodzi jej nikt prócz niej samej. - Poczekał, aż Carly przestanie się śmiać i mówił dalej. - Powiedz mi teraz coś więcej o propozycji Malory'ego. Słyszałem, że chce ci wynająć sklep.

Powiedziała ojcu wszystko. Przedstawiła mu też własne wątpliwości. Gdy skończyła, milczał długą chwilę. Wreszcie ocknął się z zadumy.

- Między nami mówiąc, coś mi się zdaje, Carly, że zawiodłaś się na swoich rodzicach. Powinniśmy byli ci pomóc.

- Dlaczego mielibyście mi pomagać? Nigdy się na was nie zawiodłam.

- A jednak ten Malory, właściwie nieznajomy. potrafił natychmiast dostrzec i twój talent, i to. że potrafisz zrobić z niego użytek. Bella cały czas miała zapewnioną stałą pomoc we wszystkim, a ty, coś mi się zdaje, nie miałaś żadnej. Jestem z ciebie bardzo dumny, kochanie. To naprawdę wspaniałe, że potrafiłaś zajść tak daleko o własnych siłach. Oczywiście, nie znam się na tym, ale jest faktem, że przez większą część wczorajszego wieczoru przyglądałem się damskim kreacjom... Carly nie mogła ukryć rozbawienia.

- ... śmiej się, jeśli chcesz, ale sądzę, że wiele się nauczyłem. W końcu w mojej pracy też trzeba mieć oko i wyczucie kompozycji. Więc chyba mam jednak prawo do oceny. Stwierdzam, że wyłowiłem z tej masy sukienek może cztery, pięć przyciągających oko. Twoja żółta suknia należała do najpiękniejszych.

Carly otworzyła usta ze zdumienia. Nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach, nie wyobrażała sobie, by ojciec mógł zainteresować się tym, co ona robi. Owszem, często rozmawiali o projektowaniu, ale nigdy konkretnie, nigdy w związku z jej pracą. Zaraz też zwróciła uwagę na pewną zabawną stronę tego, co powiedział.

- Mam nadzieję, że obserwując wszystkie te kobiety, nie wiązałeś z nimi zbyt dużych nadziei.

- Mój Boże, o tym w ogóle nie myślałem. Choć muszę powiedzieć, że owszem, bywałem często zaskakiwany bardzo zachęcającymi spojrzeniami. Przynajmniej w niektórych kryły się całkiem poważne propozycje.

Teraz już Carly wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Tato, jesteś zupełny wariat!

Wytarła łzy z oczu, dolała trochę kawy ojcu i sobie. Ojciec poprawił się na krześle.

- Tak czy inaczej, gdyby sklep Malory'ego nie spodobał ci się, możesz wrócić. Od dawna miałem zamiar nabyć w Londynie jakąś nieruchomość. Będzie mi bardzo miło, jeśli będę ci mógł pomóc. Po prostu przyjdź i już. A jeśli ci się spodoba w Fulham, chciałbym ci pomóc się tam urządzić.

- Dzięki, tato! - Carly marzyła o tym, żeby rzucić się ojcu na szyję, ale wiedziała, że on tego nie lubi, więc pocałowała go tylko w policzek.

- Spotykasz się z nim dzisiaj?

- Tak. - Spojrzała na zegarek i pisnęła głośno. - Ojej, spóźnię się, muszę...

Chciał jeszcze powiedzieć na pożegnanie, że przez pewien czas dobrze jest trzymać mężczyznę w niepewności, ale ta rada już do niej nie dotarła. Carly wyszła. Usłyszał uderzenie drzwi frontowych i uśmiechnął się do siebie leciutko.

- Malory, to jest fantastyczne! - Carly przechadzała się po sklepie, jej stopy tonęły w grubej wełnie szarego dywanu. - Prawie niczego nie trzeba tu zmieniać. Co sprzedawali twoi poprzedni podnajemcy?

- Był tutaj sklep ze starociami.

Dziś nosił zamszową marynarkę, płócienną koszulę w granatową kratę i wełniane beżowe spodnie. Na surowym tle pustego sklepu wyglądał elegancko, choć w jego ubraniu nie było nic z wyszukanej przesady.

Carly miała na sobie krótką spódnicę z miękkiej szarej krepy, a do tego długi kremowy żakiet zapinany na jeden guzik obciągnięty jedwabiem w kolorze brzoskwini. Chciała wyglądać elegancko, ale nieco oficjalnie. Zwłaszcza, jeśli wspólna wyprawa na lunch, o której wspominała wczoraj wieczorem znajoma Malory'ego, miała dojść do skutku.

- Będzie doskonale, sam zobaczysz. Dokładnie wiem, jak to ma wyglądać.

- To znaczy? - spytał, uśmiechając się lekko i unosząc brwi.

- Chcę tu urządzić salon, dokładnie tak jak w domu. Z kanapami, wygodnymi krzesłami, wazonami pełnymi świeżych kwiatów... Wystawiona będzie tylko jedna suknia. Na wystawie powieszę kotary, ale zwiążę je tak, żeby nie zasłaniały pokoju...

- Więc gdzie, do diabła, wystawisz swój towar?

- Będzie tutaj, ale nie na widoku... Kiedy przyjdą zaprzyjaźnieni klienci, usiądą, a ja poczęstuję ich kawą i herbatą, wtedy pokażę rzeczy, które będę uważała za odpowiednie dla nich. Tak, mam to wszystko w oczach.

- Moim zdaniem to trochę szalony pomysł. Myślałem, że masz zamiar przyciągać ludzi inaczej. Że wszystkie swoje modele umieścisz na wystawie.

Spojrzała na niego poważnie.

- Nie. W tej branży nie wolno tak robić. Moi klienci byliby bardzo niezadowoleni, gdyby wiedzieli, że stroje, które mają zamiar nabyć, każdy mógł już sobie dokładnie obejrzeć na wystawie. Nie, oni chcą je mieć wyłącznie dla siebie. Chcą czegoś specjalnego, wyjątkowego. Czegoś, co rozpoznają tylko oni i ich najbliżsi znajomi.

Malory roześmiał się i pokręcił głową.

- W porządku. Ty wiesz lepiej. Ale czy w takim razie sklep jest ci w ogóle potrzebny?

Carly klasnęła w dłonie.

- Tak, i to bardzo, choć wiem, że po tym, co usłyszałeś, możesz pomyśleć, że zwariowałam. Muszę mieć miejsce do pracy, miejsce, gdzie mogłabym robić modele na zamówienie i przyjmować klientki do miary. Właśnie dlatego tutaj tak bardzo mi się podoba. Jest pokój do miary i pracownia... Mam dwoje ludzi do pomocy, na razie więcej mi nie trzeba. Zresztą, nie chcę przesadnie rozbudowywać firmy. Na tym etapie nie powinno się tego robić.

- Cóż za roztropna dziewczynka z ciebie! - kpił z niej dobrodusznie Malory. - A teraz chodź na górę, musisz obejrzeć mieszkanie. Doprowadzenie go do ładu, mówię to otwarcie, będzie wymagało nieco zachodu. Jako właściciel biorę na siebie kuchnię i łazienkę, bo trzeba tam wszystko wymienić. Resztę zostawiam tobie.

Do mieszkania prowadziło osobne wejście. Carly szła za Malorym po stromych schodach. Czuła się o wiele mniej pewnie niż przed chwilą. Tamto pomieszczenie kojarzyło się wyłącznie z interesami, to zaś, w którym miała znaleźć się wkrótce, z życiem osobistym.

Wyglądało na to, że Malory też zdawał sobie sprawę z tej różnicy. Sposób, w jaki pokazał jej salon i dwa pokoje sypialne składające się na mieszkanie, nie poprawiły samopoczucia Carly.

- Rozumiem, że będziesz tu mieszkać sama? - spytał, kiedy obejrzeli już wszystko.

- No, tak - bąknęła zaskoczona.

- Nie będziesz się bała? - Zerknął na dziewczynę, a ona zupełnie nie wiedziała, jak ma rozumieć to spojrzenie. - Bo nie byłbym szczęśliwy, gdyby zamieszkała z tobą jakaś rozchichotana przyjaciółka.

- Nnnie, nie sądzę, żeby... - Carly odetchnęła głęboko i powiedziała odważniej: - Chociaż nie bardzo rozumiem, dlaczego miałbyś się wtrącać do moich spraw osobistych. Jeśli będę miała ochotę kogoś przenocować, zrobię to - stwierdziła z naciskiem.

Wzruszył ramionami.

- Po prostu sądzę, że to mieszkanie jest za małe dla dwóch osób. A ponieważ jestem właścicielem, nie widzę powodu, dla którego miałbym ukrywać to, co myślę.

- Oczywiście, nie musisz niczego ukrywać. - Spuściła oczy. - Jeśli sobie czegoś nie życzysz, najlepiej by było, gdybyś zaznaczył to wyraźnie w umowie.

Zrozumiał ironię zawartą w jej słowach i zareagował natychmiast.

- Owszem, zaznaczę - stwierdził krótko. - Ale do ciebie należy ostateczna decyzja. Jeśli nawet takie proste pytanie uważasz za coś niestosownego, to rób, jak uważasz. Ja już i tak zrobiłem sporo i dla twojej siostry, i dla ciebie, Bóg zresztą wie, dlaczego.

- Dla Belli? Co masz na myśli?

Twarz Malory'ego przybrała wyraz cyniczny i srogi.

- Nie cała moja rodzina była szczęśliwa z tego powodu, że Eliot poślubił aktorkę w ciąży. Zrobiłem, co mogłem, żeby udobruchać osoby niezadowolone. Ale trudno utrzymać pokój, jeśli ludzie za wszelką cenę chcą sobie nawzajem sprawiać kłopoty. To oczywiście wina Clorindy, lecz, tak czy inaczej, i Belli, i dziecku potrzebna będzie teraz szczególna pomoc...

Carly otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów. Poczuła ból i ogarniającą ją wściekłość. Odwróciła się od Malory'ego i bezmyślnie spojrzała w okno. A więc to tak! Przez część rodziny Tempie Bella została uznana za osobę nieodpowiednią. Tak samo, bez wątpienia, myślano i o niej. Marzyła, żeby jak najprędzej stąd uciec. Ale w ostatnich słowach Malory'ego, co wychwyciła natychmiast, kryła się także groźba. Bella potrzebowała jego życzliwości, a ta życzliwość zależała od tego jak Carly się wobec niego zachowa.

Na szczęście umiała ukrywać swe uczucia. Nigdy nie cieszyła się z tej umiejętności bardziej niż teraz. Odwróciła się do Malory'ego. Twarz miała spokojną. Uśmiechnęła się.

- Ponieważ Bella zapewne nigdy nie podziękuje ci za uprzejmość, którą jej wyświadczyłeś, pozwól, że ja to zrobię w jej imieniu.

Cofnęła się nieco. Z tej odległości badawcze, przenikliwe spojrzenie Malory'ego nie było już tak niebezpieczne. Chciała dać mu do zrozumienia, że skłonna jest przyjąć jego warunki. Przechadzała się po mieszkaniu.

- Jeżeli nadal masz zamiar wynająć mi ten lokal, to wiedz, że z największą przyjemnością zgodzę się na warunki, jakie postawisz. A co się tyczy tego, o czym mówiliśmy przed chwilą, to będę tak zajęta, że nawet nie zauważę, że mieszkam sama.

- Znakomicie. - Spojrzał na nią podejrzliwie.

- Mam nadzieję, że nie będziesz aż tak bardzo zajęta, by od czasu do czasu nie pozwolić sobie na małe przyjemności poza domem.

Oczywiście, zrozumiała aluzję i poczuła niesmak. Małe przyjemności, no jasne! Właściwie to dobrze, że Malory niczego nie owija w bawełnę i że wyraźnie stawia warunki. Taką oto cenę wyznaczył za spokój jej siostry i Carly powinna ją zapłacić, nawet jeśli miałoby to oznaczać kres jej własnych nadziei na szczęście.

Spuściła oczy.

- To zależy od tego, czy ktoś mi coś zaproponuje - odpowiedziała spokojnie.

- O to akurat nie musisz się martwić - powiedział głosem pełnym słodyczy. - No tak. To już wszystko ustaliliśmy. Masz, miej przy sobie - rzucił jej klucze. - Będziesz na pewno chciała zaglądać tu sama...

- Ale co z umową? Co z twoim radcą prawnym?

- Już wie o wszystkim. Dasz mu swoje księgi rachunkowe, a on załatwi resztę.

- Nie, tak nie można. To znaczy ty nie możesz dać mi kluczy, dopóki wszystko nie będzie formalnie załatwione.

- A dlaczego nie? - Spojrzał na nią z sympatią.

- Przecież nie masz ochoty zrobić mi jakiegoś świństwa. prawda?

- Nie, ale...

Malory już schodził po schodach, więc Carly pobiegła za nim.

- Zwariowałeś! W interesach wszystko musi być jak należy. Przecież wiesz o tym.

Odwrócił się i przygarnął ją do siebie.

- Może zwariowałem - rzekł cicho. - Ale to bardzo miłe uczucie. Powinnaś kiedyś spróbować.

Stała o kilka stopni wyżej niż on, jej oczy były teraz na wysokości jego oczu. W ich szarej głębi dostrzegła coś, od czego ugięły się pod nią kolana.

- Chodźmy już - powiedział cicho. - Mieliśmy pójść na lunch, a ja już jestem głodny.

Carly domyślała się, na co Malory naprawdę ma apetyt, wyczytała to w jego ognistym spojrzeniu. Ale nagle dotarło do niej to, co powiedział.

- Na lunch? - cofnęła się zakłopotana.

- Nie, z tamtego zrezygnujemy... - uspokoił ją Malory i Carly odetchnęła z ulgą. - Myślałem, że może zajrzysz do mnie. Sam coś przyrządzę.

- Ty gotujesz? - spytała właściwie tylko po to, aby zyskać czas na zebranie myśli.

Owszem, marzyła o tym, żeby zobaczyć jak mieszka. Ale lunch sam na sam z nim... Wiedziała, że ona nad sobą nie zapanuje. Serce biło jej mocniej, była tak podekscytowana, że aż się zarumieniła. Wyglądało na to, że nie chce zwlekać ani chwili, by natychmiast złożyć stosowną ofiarę na ołtarzu szczęścia swojej siostry.

- Podobno jestem nawet nie najgorszym kucharzem. Ale, oczywiście, jeśli wolisz pójść gdzieś, to...

- Nie, nie. Z przyjemnością zobaczę, jak mieszkasz.

- Świetnie. - Malory był wyraźnie zadowolony. - Wstawiłem już coś do piekarnika - przyznał się z uśmiechem.

- No to masz szczęście, że się zgodziłam. Co byś zrobił, gdybym powiedziała, że wolę coś zjeść na mieście? - spytała zjadliwie.

- Zostawiłbym to na kolację dla kogoś innego.

No, ale chodźmy. Mieszkam tuż za rogiem. Mam ochotę na drinka.

Przełknęła jego odpowiedź jak gorzką pigułkę.

Mieszkanie Malory'ego było duże, dwupoziomowe. Na parterze hol, duży salon, jadalnia i kuchnia. Na piętrze kolejne trzy pokoje i dwie łazienki, przy czym jeden z pokoi zamieniono na biuro. Wnętrza urządzono ze smakiem, choć nie czuło się w nich ręki profesjonalnego projektanta. Niemal na każdym kroku Carly natrafiała na przedmioty świadczące o podróżniczych zamiłowaniach właściciela. Na dużych, odpowiednio oświetlonych półkach, spoczywały wielkie bryły kryształu, koralowca i inne kamienie półszlachetne. Na dwóch pozostałych ścianach wisiały ogromne płótna - pejzaże, przedstawiające angielskie sceny rodzajowe.

- To postimpresjonizm. Kupiłem te obrazy na aukcji bardzo dawno, byłem wtedy jeszcze zupełnie młody. Prawdę mówiąc, stanowiły wtedy mój cały majątek. Ludzie mówili, że zwariowałem - płótna duże i wcale nie takie znowu stare. Uważano, że wyrzuciłem pieniądze w błoto. Wtedy, gdy ten typ malarstwa stał się modny, ja śmiałem się ostatni.

- Kupiłeś je nie po to, żeby ulokować kapitał? - spytała zaciekawiona.

- Nie. Kupiłem je, bo mi się podobały. Tak jak to wszystko.

Malory zatoczył ręką łuk. Było na co popatrzeć - od chińskich waz począwszy, na dywanach skończywszy.

- Mój ojciec powiedziałby, że masz oko - stwierdziła Carly. - Ten pokój jest piękny.

- Dziękuję. Miałem nadzieję, że ci się tu spodoba. Nie wszyscy są tego zdania co ty. Pewien mój znajomy uważa na przykład, że panuje tu potworny bałagan.

Mówi, że zbieram wszystko bez ładu i składu i że powinienem narzucić sobie dyscyplinę.

- O nie, w żadnym razie. To nie dla ciebie... Tak jest o wiele zabawniej. Na pewno pełno tu pamiątek.

- Jasne - roześmiał się. - Jeżeli wtedy, gdy będę w kuchni przyszłaby ci ochota zajrzeć na piętro, to do łazienki prowadzą drugie drzwi po prawej stronie.

- Mogę ci w czymś pomóc?

- Nie. Idź, umyj ręce. Twój przyszły dom nie lśni na razie czystością. Muszę kogoś wezwać, żeby posprzątał tam jak należy.

- Malory, na miłość boską, nie rób tego! Posprzątam sama z największą rozkoszą. A jeśli dalej będziesz mnie tak traktował, to w ogóle nie przyjmę twojej oferty.

- Zrobiłabyś mi przykrość - powiedział z uśmiechem. - Już nie mogę się doczekać, kiedy będziesz sławna. Bo wtedy to miejsce też będzie sławne.

- A jak nic z tego nie wyjdzie?

- Wyjdzie, wyjdzie. Może nie wiesz, ale mam diabelne szczęście. Mój nos nigdy mnie dotąd nie zawiódł...

- Zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz...

- Idź, umyj ręce. I przestań być pesymistką. W lodówce jest butelka szampana. Musimy wypić za to, żebyś była najbardziej wziętą projektantką mody w Londynie.

Carly wbiegła po schodach na piętro. Malory zaraził ją swoim entuzjazmem do tego stopnia, że sama zaczęła już wierzyć w to, że wszystko pójdzie wspaniale. Z jego pomocą musiało się powieść. Czuła się jednak niezręcznie, bo on, zdaje się, nie miał żadnych skrupułów i postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji. Nie pozostawało nic innego, jak wybrać jedno z dwojga: albo położyć się na plecach i zamknąć oczy, albo, o czym od dawna już marzyła, oddać mu się całą sobą tak, by pamiętać tę chwilę do końca życia.

Ale pole manewru nie było duże. Uśmiechnęła się do siebie w lustrze, pokropiła ulubionymi perfumami, po czym zbiegła z powrotem na dół, do kuchni.

Dochodziły już stamtąd smakowite zapachy. Carly stanęła tuż przy drzwiach.

- Jeżeli to coś równie dobrze smakuje, jak pachnie, to... - odezwała się.

Malory odwrócił się. Był rozradowany, ale nie tylko to miał wypisane na twarzy.

- Mógłbym powiedzieć to samo - rzekł cicho. Czuła, że oblewa ją rumieniec i żeby zmienić temat, poprosiła o drinka.

- Mówiłeś, że masz szampana?

- Jasne, że mam. Jak szaleć, to szaleć!

- No tak... Może naprawdę mogłabym ci w czymś pomóc?

- W porządku. Weź tę tacę, a ja przyniosę szampana. Już kończę.

Podniosła tacę, na której leżał talerz z zakąskami, a obok stały dwa kieliszki, i poszła z nią do salonu.

Korek od szampana głucho wystrzelił. Malory napełnił kieliszki. Podniósł swój i powiedział:

- Za nas.

- Za nas?

- Jasne - jego białe zęby błysnęły w uśmiechu. - Wznoszę toast za mój spryt, który sprawił, że ci pomagam. Nigdy nie zapomnę tych wzorów na jedwabiu, które pokazywałaś mi w Bangkoku.

- Ach, o nie ci chodzi! Zupełnie zapomniałam, że je widziałeś... Będą podstawą mojej nowej kolekcji.

- Dostałaś już jakieś zamówienia? - W jego głosie brzmiało zainteresowanie.

- Prawdę mówiąc, nawet sporo... Nie zainwestowałabym aż tyle w jedwab, gdybym ich nie miała.

- Więc czego ty się, u licha, obawiasz?! Jeśli potrafiłaś osiągnąć tak wiele tak małym kosztem, to jestem pewien, że w przyszłym roku będziesz uśmiechać się na samą myśl o swoim koncie w banku. Jesteś dziwną dziewczyną, Carly! Chciałaś mieszkać na wsi z powodu Jaime'a? Bo jeśli nie, to nie rozumiem, dlaczego wyjechałaś z Londynu. Mogłaś przecież mieszkać z matką.

- Nie zawsze jest dobrze mieszkać długo z rodzicami. Poza tym nie bardzo mogłam tam pracować. Kiedy zajęłam się projektowaniem na poważnie, musiałam znaleźć sobie jakiś własny spokojny kąt. I to taki, na który byłoby mnie stać. Czyli na wsi. Znajoma przebudowywała właśnie młyn wodny na dom i zaproponowała mi tanio dwa pokoje na samej górze. Oczywiście, zgodziłam się. Zwłaszcza że Nathalie obiecała wystawiać moje kreacje w swoim sklepie.

Przerwała, bo pomyślała, że za dużo gada.

- Mów dalej, nie przerywaj. Wiesz, że nigdy dotąd nie opowiadałaś mi o sobie?

- Nonsens, oczywiście, że opowiadałam.

- Nie. - Pokręcił głową. - Mówiłaś o rodzinie, o siostrze, a o sobie prawie nic. Zupełnie jakbyś była przekonana, że nikogo to nie może interesować i że to nudne...

- Może jest... - Wzruszyła ramionami.

- Nie - przerwał jej. - Ty nigdy nie jesteś nudna! Żadna naprawdę twórcza osoba nigdy nie jest nudna. Tylko że ty swoje prawdziwe ja trzymasz w ukryciu. Owszem, jesteś sympatyczna, koleżeńska, miła, ale to, co się dzieje w tej pięknej główce, jest dla mnie całkowitą tajemnicą.

Spojrzała na niego zaskoczona. Była pewna, że czytał w jej myślach, chciała mu to powiedzieć, ale się powstrzymała. Jeśli miał ochotę widzieć w niej kobietę pełną tajemnic, to nie należało wyprowadzać go z błędu. Odpowiedziała więc tylko uśmiechem.

- Czasem wydaje mi się, że dokładnie wiem, co myślisz - powiedział zadumany. - Innym razem mam wrażenie, że oddalasz się i chcesz być sama. Taka byłaś, kiedy cię poznałem. Dlatego wtedy zastanawiałem się, czy kiedykolwiek cię zrozumiem...

Była jakaś nuta zdziwienia w jego głosie.

- Nic w tym osobliwego. W końcu znamy się krótko.

Lunch okazał się wyśmienity i pięknie podany. Carly sączyła powoli wino z kieliszka. Myślała o tym, że Malory jeśli już coś robi, to z pewnością robi to dobrze. Czuła się cudownie najedzona i szczęśliwa.

- Mogę wiedzieć, o czym myślisz? - spytał leniwie.

- Że gdybym była kotem, mruczałabym z rozkoszy.

- Byłabyś na pewno bardzo grzecznym i bardzo pięknym kotem. Zawsze jesteś tak starannie ubrana i taka elegancka. Podoba mi się to. Gdybyś należała do mnie - mówił dalej, patrząc jej głęboko w oczy - opiekowałbym się tobą, głaskał i cieszył, że mruczysz z rozkoszy.

- Gdybym była kotem, na pewno bym to uwielbiała - zgodziła się z uśmiechem.

- Przejdziemy na kawę do drugiego pokoju? Nie, zostaw, niech to zostanie na stole - zaoponował, gdy zaczęła zbierać talerze. - Po prostu zamkniemy drzwi, nie będzie ich widać. Nie chcę psuć sobie obiadu sprzątaniem.

- Ty idź do drugiego pokoju, a ja posprzątam. Proszę cię, Malory.

- Nie ma mowy - pokręcił głową. - Nie mógłbym siedzieć spokojnie, wiedząc, że ty tu coś robisz. Na samą myśl czuję niesmak.

Tym razem bez większego trudu udało się jej zapomnieć, że jest porządną i staranną Panną. Łatwo dała się przekonać i rozbroić. Nie miała ochoty sprzeczać się z Malorym. Nie sprzeciwiła się również, gdy, rozciągnąwszy się wygodnie na kanapie, przytulił ją do siebie.

Zgodziła się być jego więźniem. Czuła, że ręce Malory'ego przesuwają się po niej delikatnie, jakby czegoś szukały. Gdziekolwiek spoczęły dłużej, tam ciało dziewczyny natychmiast stawało w ogniu. Nie próbowała tłumić tych płomieni, gdy zaś szczupłe palce nacisnęły lekko jej kark, przeszedł ją słodki dreszcz, zamknęła oczy, a wargi Malory'ego najpierw niezmiernie delikatnie, później z coraz większą łapczywością dotykały jej ust.

Rozchyliła wargi, by jego język mógł wślizgnąć się do wnętrza i przywarła do mężczyzny całym ciałem. Carly czuła bijący od niego żar, który rozniecał w niej jeszcze większy płomień pożądania. Wiedziała, że sama nie jest w stanie ugasić tego płomienia. Palce Malory'ego, wiedzione nieomylnym instynktem, znów przesunęły się po niej, zdjęły miękką bluzkę i dotarły po chwili do zapinki stanika.

Wydała z siebie ciche, stłumione westchnienie, gdy męskie dłonie przykryły drobne piersi i zaczęły się nimi bawić. Tak długo i delikatnie drażniły ich koniuszki, aż sutki pociemniały i wreszcie stwardniały, dając ostateczne świadectwo pragnień Carly.

Dziewczyna uniosła na chwilę powieki i napotkała spojrzenie srebrzystych oczu.

- Carly, jesteś piękna, szaleję za tobą od dnia, w którym cię poznałem. Marzyłem o tej chwili...

Pochylił głowę. Gdy poczuła, że piersiami zawładnęły teraz jego usta, westchnęła z rozkoszy.

Nadszedł czas Carly. Drżącymi z emocji palcami niezgrabnie rozpinała męską koszulę. Poczuła ciepło nagiego ciała. Miękkie włosy na piersi Malory'ego muskały ją lekko. Gdy przywarła do niego, czuła wyraźnie, jak napinają się jego mięśnie. Rytm serc obojga stał się jeszcze szybszy, gdy Carly całą sobą pieszcząc Malory'ego zaczęła ocierać się o niego z rosnącym zapamiętaniem.

- Boże - jęknął zduszonym, schrypniętym głosem. - Moja mała, nie ręczę za siebie, jeśli dalej...

Ale ona była już tak rozpalona, że ani nie słyszała, co mówił, ani nie dbała o to. Nagle chwycił dziewczynę w ramiona i nie zwracając uwagi na jej protesty, zaniósł do sypialni na wielkie łoże. Położył się obok i zamknął twarz Carly w drżących dłoniach.

- Jesteś pewna, że chcesz tego?

- Jestem pewna - wyszeptała, zanim wpiła się w jego wargi.

Powoli rozbierał ją pieszcząc delikatną skórę, aż wreszcie gwałtownie zdarł z dziewczyny resztę tego, co miała jeszcze na sobie.

- Pragnę cię, moja mała. Boże, jak bardzo cię pragnę.

Oczy Malory'ego rozbłysły jak brylanty, tymczasem jego ręka wędrowała po ciele Carly coraz niżej i niżej. Nagle zatrzymała się i szybko odnalazła najskrytszy zakątek.

Raptowna eksplozja pożądania sprawiła, że Carly gwałtownie wygięła się w łuk, a jej ręce poszły tropem cienkiej smugi włosów na piersi kochanka. Gdy osiągnęły cel, dziewczyna ścisnęła w dłoni trzon jego męskości. Malory wyprężył się jak struna. Instynkt dyktował Carly, co ma robić. Jej ciało zafalowało pulsującym rytmem i wtedy Malory znów przejął inicjatywę. Kochał ją z takim zapamiętaniem, że już po chwili błagała, by dał jej chwilę wytchnienia. Żar i siła, które czuła teraz w sobie, wydobyły z gardła dziewczyny krótki, spazmatyczny okrzyk rozkoszy. Rozkoszy, która fala za falą wypełniała ją, aż wreszcie odpłynęła. Carly leżała drżąca i bezbronna. Malory opadł na nią, jego ciałem ciągle jeszcze wstrząsały dreszcze. Było im dobrze, bo dali upust długo tłumionemu pożądaniu.

Malory oparł się na łokciach i pocałował Carly w usta.

- Boże, to fantastyczne! Tyle razy marzyłem, że biorę cię do łóżka, moja mała. Ale nigdy nie przypuszczałem, że może to być aż tak wspaniałe.

- Ty też byłeś wspaniały... - Uśmiechnęła się i ziewnęła. Czuła się bardzo senna.

Popatrzył na nią czule i pocałował w sam czubek małego noska.

- Spij, dzieciaku.

Położył się przy niej i przytulił mocno. Chciał, , żeby spała w jego ramionach. Westchnęła głęboko i zasnęła.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Obudził ją telefon. Przez chwilę nie bardzo wiedziała, gdzie jest. Gdy poczuła tuż przy sobie Malory'ego przeciągnęła się leniwie. Objęły ją mocne ramiona. Czekała, aż Malory sam podniesie słuchawkę, ale wyraźnie nie miał na to ochoty. Odwróciła się do niego - z rozczuleniem obserwowała, jak krzywi się i nie chce słyszeć dzwonka telefonu. Wreszcie stęknął cicho, odsunął się nieco i sięgnął po aparat.

Było coś nieprzyzwoitego w tym, że świat tak brutalnie wtargnął w ich intymną rzeczywistość. Westchnęła ze szczęścia, zaczęła delikatnie gładzić śniade ciało Malory'ego.

- Co? - Ręka Carly znieruchomiała, gdy Malory usiadł. - Elizabeth, na miłość boską! Uspokój się!

Carly cicho wyślizgnęła się z łóżka i pobiegła do łazienki. Tak oto pod naporem rzeczywistości rozpływały się wszystkie złote sny na jawie. Wybiegała myślą w przyszłość, snuła marzenia, lecz cóż właściwie proponował jej Malory? Wspólną zabawę, nic więcej. Z trwogą spojrzała w taflę lustra. Wszystko nabierało teraz właściwych proporcji. Jego nie mogła za to winić, niczego jej nie narzucił - sama tego chciała. Załkała cicho i mocno owinęła się ręcznikiem. Nie ma się co oszukiwać: nie zrobiła tego wcale dla dobra Belli. Raczej użyła siostry jako usprawiedliwienia, dla zaspokojenia swoich pragnień.

Ciągle czuła na skórze dotyk ciała Malory'ego. Zdecydowanym ruchem odkręciła kurek i, nie czekając aż woda ogrzeje się choć trochę, weszła pod prysznic.

Namydliła się mocno, tak jakby raz na zawsze chciała zmyć ślady kochanych rąk. Jej mózg pracował jak maszyna. Po co zamartwiać się z powodu jednego telefonu? Czy to, co przeżyli, miało dla niego jakieś znaczenie? Zimny prysznic powstrzymał kolejne cisnące się do głowy pytania. Carly wytarła się do sucha, usiłując nie myśleć o tym, dlaczego Malory jeszcze nie przyszedł do łazienki. Z przyjemnością rozczesała włosy jego grzebieniem. Na drzwiach wisiał jego szlafrok. Założyła go.

Chyba już skończył rozmawiać - pomyślała.

W pokoju nie było nikogo. Stało w nim tylko wielkie, teraz puste łóżko, niemy świadek ich szczęścia.

- Malory! - zawołała, bo poczuła się nieswojo. W panice zbiegła po schodach, wykrzykując na cały głos jego imię.

- Tuuutaj!

Głos dobiegł z kuchni. Uspokoiła się, oparła o framugę i patrzyła na owiniętego ręcznikiem mężczyznę, który podgrzewał kawę. Uśmiechnął się do niej, ale zauważyła, że bez zwykłej pewności siebie. Tak jakby obawiał się jej reakcji.

- Okropnie mi przykro Carly, ale muszę zostawić cię i wyjść. Ktoś włamał się do sklepu Elizabeth Berenstein. Wpadła w panikę. Muszę tam pojechać i jakoś jej pomóc...

Patrzył na nią niepewnie. Z kłopotu wybawiła ją duma.

- Biedactwo! - powiedziała. - To musi być dla niej straszny szok.

- Tak, też tak myślę. Mogło być gorzej. Na szczęście była wysoko ubezpieczona... - Zerknął na dziewczynę. - Wiesz, bardzo nie chcę wychodzić, ale sama rozumiesz, Elizabeth jest moją przyjaciółką. Nie mogę jej zawieść.

- A dlaczego nie miałabym pojechać z tobą? - Oczy Carly zalśniły. - Bylibyśmy wtedy razem.

- Nie, Carly - Malory zasępił się. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

- Dlaczego? - upierała się.

- Myślę, że Elizabeth chciałaby, żebym teraz jej poświęcił całą uwagę. Kiedy przyjadę z tobą, poczuje się dotknięta - ostatnie słowa Malory starał się obrócić w żart.

- Więc Elizabeth jest dla ciebie aż tak ważna? Carly dobrze wiedziała, że zachowuje się głupio, ale nie mogła się opanować. Musiała znać odpowiedź na tak postawione pytanie.

- Mówiłem ci już, to wieloletnia przyjaźń. Wewnętrzny głos ostrzegał ją, żeby nie przeciągała struny, ale coś kusiło, aby brnąć dalej.

- Chyba jednak coś więcej. Widziałam, jak cię przywitała na lotnisku!

Zawstydziła się, bo jej głos brzmiał jadowicie.

- Tak, zawsze byliśmy dobrymi przyjaciółmi - położył nacisk na słowo „dobrymi”. Carly widziała, że Malory zaczyna się niecierpliwić. - Ale nie sądzę, żeby cię to chociaż trochę mogło obchodzić. To, że pewnego popołudnia poszliśmy razem do łóżka, nie upoważnia cię jeszcze do tego, byś dyktowała mi, z kim mogę, a z kim nie powinienem się spotykać.

Carly poczuła się zdruzgotana. Spojrzała na Malory'ego i szybko spuściła oczy. O, jakże była głupia! Dlaczego jeszcze stąd nie uciekła? Demon zazdrości trzymał ją w potrzasku. Wzięła głęboki oddech.

- To dlatego, że nie czuję się bezpieczna. Zaraz wychodzę...

Miała nadzieję, że nie zauważył, jak bardzo jest dotknięta.

Biegła potykając się, po drodze zbierała swoje rzeczy, wreszcie zamknęła się w łazience.

- Carly - usłyszała, że klamka w drzwiach przekręciła się. - Do diabła! - Malory uderzył pięścią w drzwi. - Przecież nie możesz tak odejść!

Dziewczyna słyszała w jego głosie złość i bezradność. Drżącymi palcami starannie układała wilgotne włosy. Spojrzała w lustro. Wszystko w porządku, jak zawsze. Na twarzy nie widać żadnych śladów wzburzenia. Otworzyła zamek i drzwi. Na zewnątrz opanowana, Carly w środku dygotała jak galareta.

- Powinieneś już iść, prawda?

- Wrócę niedługo. Zjemy gdzieś razem kolację? Czyżby ciągle jej pragnął? Ale Malory już niczego nie dostanie, nawet jeśli ja niewiele mam tu do powiedzenia - postanowiła.

- Lepiej się nie umawiajmy. Możesz być potrzebny gdzie indziej...

Słyszała chłód we własnym głosie, ale tylko w ten sposób mogła ukryć to, co czuła naprawdę. „ Poszliśmy razem do łóżka pewnego popołudnia” - te słowa paliły jej mózg. Więc ile razy trzeba być z sobą w łóżku, żeby stało się to ważne? Czuła, że robi z siebie idiotkę. Mężczyzna spod znaku Strzelca to urodzony myśliwy, wiedziała o tym. Nie znosi być skrępowany, schwytany w pułapkę. Przecież to samo działo się z ojcem.

- Dzięki za obiad, był wspaniały - dodała.

- Carly!

- Słuchaj, jeśli chcesz jej pomóc - głos Carly, w przeciwieństwie do niej samej, był spokojny - musisz się zbierać. Ja sobie poradzę, nie martw się o mnie.

Pomyślała z drżeniem serca, że może ma zamiar pocałować ją na pożegnanie, więc odwróciła głowę, udając, że zagląda do torebki.

Wyglądał dość śmiesznie, gdy stał tak owinięty ręcznikiem. Otworzyła drzwi i wyszła, a on został tam, nieruchomy jak posąg.

Istniał tylko jeden sposób, żeby oczyścić się ze zgryzot tego popołudnia. Należało rzucić się w wir pracy. Miała wystarczająco wiele spraw do przemyślenia w związku ze sklepem. Carly wiedziała, że niezależnie od tego, jak się między nimi wszystko w końcu ułoży, Malory na pewno nie odstąpi od propozycji, którą przyjęła. Nieustannie miała przed oczyma jego twarz, chociaż czyniła wszystko, żeby przestać o nim myśleć.

Robiła, co mogła, ale z każdym dniem coraz bardziej siebie winiła za to, co się stało. Od tamtego czasu nie zadzwonił ani razu, kontaktowała się z nim wyłącznie za pośrednictwem prawników. Nie potrafiła zdobyć się na obojętność wobec faktu, że Malory najwyraźniej przestał się nią interesować.

Nie mówiła nikomu o tym, co się stało, nikomu też nie zwierzała się ze swych cierpień. Głównie zresztą dlatego że sama czuła się winna. Należało pomyśleć o Belli i dziecku.

Kiedy umowa była już podpisana, Carly zajęła się urządzaniem sklepu. Bywała tak wyczerpana, że nie mogła spać po nocach. Leżała wtedy z otwartymi oczyma i, nie uroniwszy nawet jednej łzy, aż do obłędu rozpamiętywała ostatnie spotkanie z Malorym. Dlaczego nie dzwonił? Źle wszystko rozegrała, to prawda, ale przecież on też był jej coś winien.

Wnosiła właśnie na górę reprodukcję obrazu Moneta, za którym przepadała, gdy nagle ktoś wszedł do sklepu. Zaklęła w duchu i starając się nie połknąć gwoździ, które trzymała w zębach, zeszła na dół, z trudem przytrzymując obraz. Na dole oparła go o ścianę i wyjęła gwoździe z ust.

- Bardzo przepraszam - powiedziała wesoło i odwróciła się, aby przywitać niespodziewanego gościa. Gdy jednak zobaczyła, kto nim jest, zamilkła.

- Cześć. Poznałyśmy się na lotnisku, prawda?

- Elizabeth obrzuciła wnętrze krytycznym spojrzeniem.

- Kiedy Malory powiedział mi, że ma zamiar ci to wynająć prawie za darmo, dopóki nie staniesz na nogi, pomyślałam, że zwariował. Naprawdę, udało ci się.

Nie czekając na zaproszenie, rozsiadła się na jednej z kanap, które dopiero co przywieziono ze sklepu. Uśmiechnęła się nieszczerze.

Carly ogarnęła niepohamowana złość. Jak można tak po prostu wejść i rozsiąść się jak basza!

- Och, jestem niemal pewna, że nie zrobiłby tego, gdyby nie był przekonany, że mu się to opłaci - odpowiedziała spokojnie. Ale ponieważ nie mogła na tym poprzestać, spytała grzecznie: - Może kawy?

- Nie, dziękuję. Kawa źle na mnie działa. Staram się odżywiać zdrowo. Zresztą, dzisiaj robi to większość rozsądnych ludzi.

Carly zlekceważyła ten afront. Elizabeth była starsza od niej, więc dziewczyna posłała jej pełne współczucia spojrzenie.

- Tak, słyszałam, że kiedy człowiek się starzeje, kawa zaczyna szkodzić... To dopiero pech, może w młodości piłaś za dużo kawy?

Elizabeth syknęła, co Carly odnotowała z pewną satysfakcją.

- Bądź tak dobra i nie daj nam czekać zbyt długo na swój sukces, dobrze? - uśmiechnęła się Elizabeth.

- Malory i ja od dawna snujemy pewne plany na przyszłość. I sądzę, że już niedługo zrobimy to, co postanowiliśmy zrobić. Samotne życie, owszem, ma swoje dobre strony, ale w zeszłym tygodniu zdecydowałam się na to, na co Malory namawia mnie od lat.

- Oby nie za późno!

Carly nie sądziła, że stać ją na coś takiego, ale znów nie mogła się pohamować. Ropiejąca rana, jaką pozostawiło w niej tamto fatalne popołudnie, nagle się otworzyła.

Lecz ostatnie słowo musiało należeć do Elizabeth.

- Kiedy więc będę już myślała poważnie o sukni ślubnej, przyjdę do ciebie, dobrze? - powiedziała rozmarzona. - Malory wie o tym, że robię to wyłącznie dla niego. Obawiam się tylko, że możesz nie zdążyć na czas. - Posłała Carly zabójczy uśmiech. - Dlatego, na wszelki wypadek, uprzedzam cię o tym.

Rzuciła jeszcze raz okiem na sklep i wyszła.

Teraz wszystko jasne - pomyślała Carly i całą winę znów przerzuciła na Malory'ego. Co za tchórz! Co za drań! Spać z jedną, a planować ślub z inną? Tylko jego było na to stać, nikt inny by tak nie postąpił! Ale przecież mogło być inaczej, coś tu się jednak nie zgadzało. W końcu Elizabeth, widząc, że Malory zwleka, mogła działać na własną rękę. Może chciała tylko postraszyć Carly? Gdyby Malory wreszcie zadzwonił... Ale nie dzwonił, a jego przedłużające się milczenie potwierdzało prawdziwość słów Elizabeth.

Na początku następnego tygodnia przyszła do sklepu Bella. Była w wyśmienitym humorze. Dostała właśnie rolę zbłąkanej córki w serialu mamy.

- Bardzo im się spodobał pomysł, że jestem w ciąży. Mam kontrakt co najmniej na rok!

- Wspaniale!

Carly wiedziała, że dla Belli to bardzo ważne.

- A co Eliot na to, że ma w domu pracującą żonę?

- Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko temu. Cieszy się, że ja się cieszę.

- Ale nie będziesz pracować ponad siły?

Carly z troską spojrzała na siostrę, która ciągle nie wyglądała na w pełni wypoczętą.

- Nie, będę na siebie uważać... Na szczęście Clorinda już niedługo wraca do Stanów. Kiedy dowiedziała się, że Malory wyjechał za granicę, najwyraźniej doszła do wniosku, że nie warto marnować na niego czasu. - Zachichotała Bella.

- Malory wyjechał za granicę? - Carly nie umiała ukryć zdziwienia.

- Nie wiedziałaś? - Bella spojrzała na siostrę z szelmowskim błyskiem w oku. - Byłam pewna, że wiesz o tym doskonale. Nie mów mi, że on cię nie interesuje, bo i tak ci nie uwierzę.

- Nie, wcale nie mam zamiaru ci tego mówić... - odrzekła Carly, czując ukłucie w sercu. - Ostatni raz rozmawiałam z nim, gdy wybierał się właśnie do Elizabeth, żeby jej w czymś pomóc...

- Ojej! - przerwała siostrze Bella. - Przecież to właśnie przez nią musiał wyjechać. Ukradli jej tyle, że nie mogła dalej pracować. Malory miał dla niej zdobyć ametysty czy coś w tym rodzaju. Elizabeth ma jakieś ważne zamówienia od głowy jakiegoś państwa. Musi je wykonać w terminie. Zaraz, a mama nic ci o tym nie mówiła?

- Mama? Dlaczego właśnie mama?

- Bo Malory wydzwaniał bez przerwy, kiedy akurat ciebie nie było w domu. Mówił, że jest w drodze na lotnisko.

- Mama! Przecież ona myśli tylko o tym, jak pokonać twoją teściową. Nie mówi o niczym innym.

- O Boże. - Zaśmiała się Bella. - Ale teraz jest szczęśliwa, że gramy w jednym serialu. Może zapomni o tamtej sprawie.

- Nie uspokoi się, zanim się nie dowie, że Clorinda wylądowała w Los Angeles!

- Myślę, że to dotyczy nas wszystkich - przytomnie zauważyła Bella. - Nie znaczy to wcale, że Clorinda nie jest dla mnie miła. Bo to nieprawda. Ale trudno z nią wytrzymać. Jest strasznie męcząca. Kiedy patrzę, jak ona żyje, przechodzi mi ochota, by zostać wielką gwiazdą. Wystarczą mi w zupełności małe rólki.

- Cieszę się, że jest dla ciebie miła. A jak z resztą rodziny Tempie? Też są mili?

- Czarujący. Dwie ciotki wprawdzie mają coś przeciw mnie, ale po tym, co zrobiła Clorinda, trudno im mieć to za złe. Ojciec Eliota jest ujmujący. I mówiąc szczerze, tylko na nim mi zależy. Jest kochany, okropnie przejmuje się dzieckiem...

Malory chyba nie docenił Belli, ona potrafi być niezwykle elastyczna - pomyślała Carly. Brak aprobaty ze strony rodziny Eliota nie mógł więc zagrażać małżeństwu siostry. Carly postanowiła zmienić temat rozmowy.

- Jedno, co dobre w tym wszystkim, to to, że ojciec stoi twardo po stronie matki.

- Tak. Ale nie sądzisz, że...

- Nie, Bello. Gdyby mieli mieszkać ze sobą dłużej, oboje oszaleliby natychmiast.

- Szkoda - westchnęła Bella. - Byłoby cudownie, gdyby znowu żyli razem.

- Życie nie układa się tak, jakby się chciało.

- Wcale się ostatnio do nas nie odzywasz. - Siostra spojrzała na Carly z wyrzutem.

- Jestem okropnie zajęta. Próbuję się jakoś urządzić w nowym miejscu.

- Nie o to mi chodzi, wiesz przecież.

- No tak, wiem - westchnęła. - Ale jeśli będę miała coś ważnego do powiedzenia, to obiecuję, że ty się o tym dowiesz pierwsza.

- Razem z Eliotem trzymamy kciuki!

- Lepiej się za mnie pomódlcie. - Carly uśmiechnęła się smutno.

- Ale przecież on szaleje za tobą. Cała jego rodzina już to zauważyła.

- Wydaje mi się, że on szaleje za kilkoma kobietami naraz. Żadnej z nich natomiast nie udało się go złapać.

- No tak, Eliot mówił mi... - Bella urwała gwałtownie. - Wiesz, on jest szalenie atrakcyjnym mężczyzną. Mnóstwo kobiet ma na niego chrapkę.

- Co ci powiedział Eliot?

- Nie powinnam tego mówić. - Belli zrobiło się wstyd, że nie trzymała języka za zębami.

- Mów! Teraz już za późno.

- No cóż, chodzi o to, że Elizabeth poluje na niego od lat.

- Jakbym o tym nie wiedziała!

Carly miała nadzieję, że uda się jej ukryć wrażenie, jakie zrobiły na niej słowa siostry, ale tym razem to ona za późno ugryzła się w język.

- Gdybyś się teraz poddała - powiedziała Bella z powagą - wstydziłabym się za ciebie. Eliot mówił, że cała jego rodzina drży od dawna, że któregoś dnia Malory postanowi związać się z Elizabeth na dobre.

- A niby dlaczego miałby tego nie zrobić? Czyżby Elizabeth też wydawała się rodzinie Tempie „osobą nieodpowiednią”?

- Bo gdyby była właściwą osobą, dawno już by to zrobił. Eliot mówił mi też, że ona jest nadzwyczaj apodyktyczna.

Carly podparła się łokciem.

- Ale on ją naprawdę bardzo lubi... Poza tym mają wspólne interesy.

Carly westchnęła głośno. Nie powiedziała, oczywiście, siostrze wszystkiego. Ale i tak poczuła się raźniej. Wiedziała przynajmniej, że Malory nie wyjechał bez słowa. Poczuła ulgę, choć tak długo nie miała od niego wiadomości. Rodzonej siostrze mogła o tym w końcu powiedzieć.

- Nie wiedziałam, dlaczego się nie odzywa. Już myślałam, że jestem jedną z jego ekssympatii.

Carly pomyślała, że lepiej nie wspominać o wizycie Elizabeth. Obawiała się, że Bella nie zachowa tej nowiny dla siebie. Czuła przecież ostatnio silną więź z rodziną Eliota.

Bella spojrzała na siostrę i zmieniła temat rozmowy. Wskazała ręką wnętrze sklepu.

- To musi dostarczać ci wielu emocji. Podoba mi się ten pomysł z krzesłami i kanapami. Masz zamiar wydać przyjęcie na otwarcie?

- Nie. Nie sądzę. Na razie chyba nie. Lepiej będzie poczekać z tym do kolekcji jesiennej. Wtedy wszystko będzie nowe, tak dużo moich modeli kupiono już tego lata, że...

- Sprytna jesteś.

Przez chwilę Carly wydawało się, że Bella jej zazdrości. Patrzyła na stertę projektów, które leżały przed nią na stole.

- A co robisz teraz?

- Szyję zasłony. Chodź, zobaczysz.

Dwa wielkie stoły, które Carly zdążyła już ustawić w pracowni, pokrywał ogromny zwój bladożółtego jedwabiu.

- To przepiękne! Żółte do szarego! Skąd ci to przyszło do głowy?

- Kupiłam to w hurcie, zupełnie niedrogo. To nie jest prawdziwy jedwab. Szaleństwem byłoby używać na zasłony prawdziwego jedwabiu. W Londynie wszystko brudzi się bardzo szybko. Za kilka lat i tak będę musiała je zmienić.

- Razem z tym żółtym i niebieskim perkalem na kanapach będzie to wyglądało cudownie.

- Z tymi kanapami miałam prawdziwe szczęście. Zostały zaprojektowane na zamówienie, ale pokryto je nieodpowiednim materiałem. W pewnym sklepie w Fulham można kupić takie rzeczy o wiele taniej niż normalnie.

- Jesteś bardzo obrotna. Wygląda na to, że już niedługo rozkręcisz interes.

- Muszę to zrobić jak najprędzej! - roześmiała się Carly. - Już niedługo trzeba zapłacić czynsz. Nie mogę sobie pozwolić na zwłokę. Na szczęście tata obiecał mi pomóc na początku. Inaczej byłabym już zupełnie spłukana. Spójrz tylko. - Carly wstała. - Jutro przychodzi stolarz robić szafy i szafki. A tam będzie przymierzalnia.

- Malory będzie dumy z ciebie. A jaki szyld wywiesisz przed sklepem?

- Tylko z moim nazwiskiem. Znalazłam już grafika.

- Ależ ty pracujesz! Czy nie przesadzasz trochę? Pamiętaj, że kiedy tobie coś jest, ja też cierpię...

- Pamiętam...

Uśmiechnęły się do siebie i Bella wyszła.

Och, ta mama! Gdyby pamiętała i powiedziała o telefonie Malory'ego, zaoszczędziłaby Carly tylu męczarni! Teraz dziewczyna wiedziała przynajmniej, dlaczego Malory nie dzwonił. Rozmowa z Bella okazała się więc pożyteczna. Chociaż Carly wolałaby, żeby siostra mniej wtrącała się do jej spraw osobistych. Ale znała ją zbyt dobrze. Wiedziała, że Bella dopiero wtedy poczuje się w pełni szczęśliwa, gdy Carly także wyjdzie za mąż. A jeśli na dodatek związałaby się z tą samą rodziną... No tak, z punktu widzenia Belli nie mogło być lepiej. Siostra z pewnością zrobi teraz wszystko, żeby jej marzenia się spełniły. Zwłaszcza że Carly nie kryła przed nią swych uczuć do Malory'ego.

Nawet jeśli były to gruszki na wierzbie, Carly poprzysięgła sobie, że drugi raz nie popełni tego samego błędu i nie pójdzie z Malorym do łóżka, choćby ją bardzo do tego namawiał. Nie chciała być jego kochanką, oczekiwała czegoś więcej, o wiele więcej. Gdyby wszystko miało pozostać tak jak dotychczas, nie widziała przed sobą żadnej przyszłości. Miała wobec Malory'ego dług, to prawda, ale przecież niekoniecznie musiała go spłacać w ten sposób. Nie mogła przystać na taki uczuciowy szantaż. Po rozmowie z Elizabeth i Bella wiedziała już z całą pewnością, że pójście z nim do łóżka było ostatnią rzeczą, którą teraz powinna zrobić.

Tego samego dnia, nieco później, gdy wykańczała właśnie jedną z ogromnych zasłon, by powiesić ją za chwilę na karniszu, usłyszała ciche stukanie do drzwi. Był wieczór, ale nie ściemniło się jeszcze. Drzwi zatrzymały się na łańcuchu. Nie wiedziała, czy otworzyć, zwłaszcza że wcześniej nie zauważyła nikogo na ulicy, przed wystawą sklepu.

- Cześć! - usłyszała i wstrzymała oddech. Malory.

Drżącymi rękoma zdjęła łańcuch i wpuściła mężczyznę do środka.

- Mądra dziewczyna! - powiedział. - Czasy są takie, że trzeba być ostrożnym...

Spojrzeli na siebie. Carly czuła, że pierwsze napięcie, jakie ogarnęło ją na widok Malory'ego stopniowo mija. On zaś z najwyższym trudem oderwał od niej wzrok i rozejrzał się dokoła.

- Ho, ho! Ale tu się zmieniło. Musiałaś harować jak wół.

Ucieszyła się, że to powiedział. Wyglądał na zmęczonego, miał sińce pod oczyma.

- Podoba ci się? - spytała po dłuższej chwili milczenia.

- Czy mi się podoba? Tu będzie fantastycznie! Boże, nie do wiary, że zrobiłaś to wszystko w ciągu tygodnia.

- Nie trzeba było wiele zmieniać. - Roześmiała się, - Wstawiłam tylko meble. Jeszcze, oczywiście, zostało mnóstwo do zrobienia. Ale chciałam już koniecznie wykończyć te zasłony.

- Sama obiłaś? - Wskazał ręką kanapę pokrytą błyszczącym materiałem przypominającym jedwab.

- Oczywiście. - Roześmiała się. - Nie sądzisz chyba. że płaciłabym za coś, co równie dobrze mogę zrobić arna.

- Nie sądzę... - Patrzył na nią z podziwem. - No jasne, że nie sądzę.

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego.

Z trudem opanowała chęć, by go przytulić. Był taki rozczulająco bezbronny. Stał na środku sklepu w wymiętym ubraniu, torbę podróżną ciągle miał na ramieniu.

- Nie polecam nikomu takich krótkich wypraw do Brazylii. Tam i z powrotem w ciągu siedmiu dni.

- Do Brazylii? - zdziwiła się.

Oczy jej zabłysły, bo akurat ten kraj chciała kiedyś zwiedzić.

- Tak. Już nigdy więcej, za żadne skarby. Ale warto było. Elizabeth Berenstein skradziono bardzo rzadkie ametysty. Miała z nich wykonać jakąś biżuterię na specjalne zlecenie rządu jednego z państw afrykańskich. Musiałem natychmiast zdobyć coś, czym mogłaby te ametysty zastąpić. Za tydzień mijał termin.

Przetarł oczy.

- A i tak musi ciężko pracować, żeby zdążyć na czas.

- Miała szczęście, że mogłeś pojechać.

Głos Carly zabrzmiał nieco nienaturalnie. Po co Malory wciągnął Elizabeth do tej rozmowy?

- Nie zapominaj, że leżało to też w moim interesie - odparł.

Dostrzegł moje oburzenie - pomyślała Carly.

- Mam nadzieję. W końcu kosztowało cię to niemało wysiłku.

Carly usiłowała się opanować. Chciała, żeby myślał, że przemawia przez nią tylko troska.

Niczego innego w tym, co powiedziała, chyba nie zauważył. Głos wyraźnie mu złagodniał.

- Przykro mi, że nie udało nam się skontaktować. Ale mam nadzieję, że wiadomość dotarła do ciebie.

- Tak, w końcu dotarła - powiedziała, uśmiechając się z przymusem.

- Dzwoniłem, bo chciałem się z tobą zobaczyć. Nie było cię, wiec powiedziałem twojej matce, ze wyjeżdżam i nie będzie mnie do końca tygodnia.

- Mama, jeśli coś wydaje się jej nieważne, od razu o tym zapomina. A nieważne jest wszystko, co nie dotyczy ani jej, ani teatru.

- Na przyszłość będę o tym pamiętał. - Malory uśmiechnął się. - Rozumiem: piękna, ale roztargniona.

Carly wzruszyła ramionami.

- Więc kiedy się dowiedziałaś?

- Dziś rano. Od Belli.

- Twoja matka jest niemożliwa - zmarszczył brwi.

- Normalnie nie jest aż taka. Chyba obecność Clorindy zupełnie ją rozstroiła.

Carly widząc, że Malory jest naprawdę zmartwiony, uśmiechnęła się do niego łagodnie.

- Boże! To ona jeszcze nie wyjechała? Zdenerwował się nie na żarty.

- O ile wiem, to nie - odrzekła ostrożnie. - Bella uważa, że jeśli ciebie nie będzie w pobliżu, wyjedzie już dziś albo najdalej jutro.

- To znaczy że muszę wyłączyć telefon! - Ziewnął. - Chyba lepiej będzie, jeśli pójdę już do domu i spróbuję odespać podróż.

- Nie byłeś jeszcze w domu? - spytała Carly zaskoczona.

Mogła się przecież domyślić tego wcześniej.

- Nie, najpierw musiałem sprawdzić, czy ciągle jeszcze tu jesteś.

W oczach Malory'ego pojawiło się pożądanie.

Rumieniec oblał twarz Carly, a ona znów nie mogła nic na to poradzić. Czyżby Malory sądził, że może zaczynać wszystko od nowa? Spośród najrozmaitszych emocji, które teraz czuła, najważniejsze było oburzenie.

- Zwariowałeś chyba - powiedziała w końcu. - Idź do domu, odpocznij, bo jeszcze się rozchorujesz.

- Tak źle nie będzie. Leciałem w obie strony pierwszą klasą. Zawsze tak robię, kiedy podróżuję gdzieś daleko.

Miał ten sam wyraz twarzy co wtedy, gdy stał przed drzwiami jej pokoju hotelowego w Phuket i czekał, czy wpuści go do środka.

Natomiast w duszy Carly walczyły sprzeczne uczucia. Jedną połową siebie pragnęła go rozpaczliwie, drugą zaś walczyła zawzięcie z tą trudną do odparcia pokusą. Ale albo ona, albo Elizabeth. Musiał wybierać. Carly miała teraz zamęt w głowie, lecz jedna rzecz nie ulegała kwestii. Malory musi natychmiast iść do domu. Wiedziała, że rozmawia z nią tylko po to, żeby odwlec ten moment.

- Malory - powiedziała - musisz już iść. Nie mam tu nawet nic do picia. Nie mówiąc już o jedzeniu.

- „Gdzie serce, tam dom”. Wiesz o tym? - Pochylił się ku niej. - Dobrze, już idę. Ale ty też nie zostawaj tu zbyt długo.

Najwyraźniej troszczył się o nią, przecież się nie przesłyszała.

- Nie - uspokoiła go. - Ja też za chwilę pójdę. Podeszła do drzwi. Malory wciąż nie miał ochoty wychodzić. Gdy chwyciła za klamkę, powstrzymał ją.

- Nie pocałujesz mnie?

Bliskość tego mężczyzny podniecała ją tak bardzo, że nie mogła się oprzeć. Bez słowa sprzeciwu pozwoliła mu się objąć. Ale gdy jego usta zaczęły szukać jej warg, odsunęła się.

- Jesteś ledwie żywy!

Protesty Malory'ego nie zdały się na nic. Carly delikatnie, ale stanowczo wypchnęła go na ulicę, po czym zamknęła drzwi. Widziała, jak odchodzi lekko przygarbiony ze zmęczenia i poczuła, że jej serce wypełnia się miłością.

Była pewna, że chciał, żeby do niego przyszła. Tym razem jednak nie miał dosyć śmiałości, by prosić ją o to wprost. I bardzo dobrze! - pomyślała. Stęskniła się za nim bardzo, ale teraz powinien pójść spać. Miło, że przyszedł, że od razu chciał się z nią zobaczyć. Ciągle zatem coś dla niego znaczy. Carly pomyślała, że oboje bardzo siebie pragną. A kto bardziej - on czy ona? To nie miało najmniejszego znaczenia. Z lżejszym sercem wróciła do pracowni. Wyłączyła światło. Teraz już nie musiała tyle pracować. Była spokojniejsza. Kolację może zjeść dzisiaj wcześniej i pójść do łóżka. Malory wrócił. Gdy szła do domu, powtarzała te dwa słowa jak zaklęcie.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Malory zadzwonił do sklepu w sobotę, późnym popołudniem.

- Caroline Mayfield, słucham - ciągle jeszcze nie mogła się przyzwyczaić do tej formułki.

- Byłem pewny, że pracujesz! Czy odkąd wyszedłem, spałaś choć trochę?

- Cześć, Malory. Wypocząłeś?

- Całkowicie. Albo prawie całkowicie. Jest tylko jedna rzecz...

- Coś się stało? Może był jednak chory?

- Tylko jednego mi brak do szczęścia. - Jego głos był pogodny. - No, jeszcze nie wiesz? Ciebie!

Zaległa cisza. Carly szybko podsumowała fakty. Czyżby naprawdę próbował prowadzić podwójną grę? Wydawało się to niewiarygodne. Ona nigdy by tego nie zrobiła. Tymczasem cichy głos wewnętrzny podpowiadał jej, że pożądanie to nie to samo co miłość.

- Nie mogłabyś zrobić sobie przerwy i wpaść do mnie?

Na to przynajmniej było łatwo znaleźć odpowiedź.

- Nie mogę. Są stolarze. Montują szafki.

- Co takiego? Chyba pracują po godzinach?

- Robią mi uprzejmość. Płacę ci za ten lokal, więc nie mogę się obijać - stwierdziła stanowczo. - W przyszłym tygodniu przychodzą klienci...

Na drugim końcu kabla zaległa cisza.

- No cóż, jeśli Mahomet nie może przyjść do góry... Będę za pół godziny.

Odłożyła słuchawkę. Naprawdę nie wiedziała, w co najpierw ręce włożyć. Ciągle . było jeszcze tyle do zrobienia. Wszędzie unosiły się tumany pyłu. Na szczęście bardzo lubiła zapach piłowanego drewna.

Miała dużo szczęścia z tymi szafami. Udało się jej też znaleźć rzemieślników, którzy obiecali dopasować je do nowego wnętrza. Szaf pozbyła się jedna z największych firm, magazyn mody przy głównej ulicy - były staroświeckie, niemodne, a to znaczyło, że nie zdradzały całej swojej zawartości. Carly dogadała się z pracującymi w sklepie robotnikami. Wiedziała, że meble wystarczy tylko pomalować, a będą wyglądały jak nowe. Nie stać jej było na zamawianie wyposażenia sklepu, kosztowałoby to majątek. Teraz, czekając na Malory'ego, Carly uśmiechała się w duchu. Była ciekawa, jak ukochany mężczyzna posługuje się pędzlem.

Malory zorientował się szybko, że cała uwaga Carly skupia się na urządzeniu sklepu. Przez okrągły tydzień dawał do zrozumienia; że nie lubi grać drugich skrzypiec. Od czasu do czasu posyłał jej ponure spojrzenia, ale niewiele mógł poradzić. Carly przypuszczała, że poświęca jej tyle czasu tylko dlatego, że Elizabeth była bardzo zapracowana. Ale Malory nie zachowywał się tak, jakby palił się do ślubu z inną kobietą. Polował na Carly tak zajadle, że nie wiedziała, co ma o tym myśleć.

Bella uczestniczyła w próbach od rana do nocy, więc na jej pomoc siostra nie mogła liczyć. Carly zresztą i tak każdą decyzję podejmowała sama. Przy czym wiedziała, że zwłaszcza teraz nie byłoby źle, gdyby były to decyzje słuszne. Myślała o tym, kiedy już nikogo nie było w pobliżu, ale zazwyczaj była tak zmęczona, że nie miała siły w ogóle dumać o przyszłości.

Weszło już w zwyczaj, że wieczorami spotykała się z Malorym, który martwił się, że pracuje za dużo, a je za mało. Gdy byli razem, większość czasu spędzali w pobliskiej włoskiej restauracji, gdyż Carly ani razu nie chciała pójść do niego.

O tym, jak musiała walczyć z sobą, Malory nie mógł mieć, oczywiście, pojęcia. Och, jak bardzo chciała z nim być! Żyła jak na huśtawce. Raz była gotowa oddać mu się duszą i ciałem, to znów żywiła przekonanie, ze ją zdradza i płakała z bezsilności, że nie potrafi się od niego uwolnić. Praca w sklepie stanowiła wygodną wymówkę, pozwalała utrzymać dystans. Lecz wiedziała, że to na dłuższą metę niczego nie załatwia.

Malory namówił ją na bal dobroczynny, który miał odbyć się w nadchodzącym tygodniu.

- Zwykle nie cierpię takich fet - powiedział. - Ale tym razem nie mogę nie pójść. Już dawno obiecałem wykupić dwa bilety. Spotkamy mnóstwo znajomych. Zapowiada się miło... A poza tym możesz włożyć jedną z tych twoich oszałamiających kreacji. Kto wie? A nuż uda ci się ubić jakiś interes?

- Doskonale. Pójdę bardzo chętnie - odpowiedziała. Ale nie mówiła tego zupełnie szczerze. Oczywiście, była bardzo szczęśliwa, że przetańczy z nim cały wieczór. Gdybyś jeszcze mogła mieć pewność, że nie zabraknie jej silnej woli i że rozstanie się z Malorym, zanim zajdzie między nimi coś, czego by potem żałowała. Nie mogła doczekać się, kiedy pozna jego znajomych i przyjaciół. Nie trzymał jej w ukryciu, chciał się z nią pokazać publicznie. Czyżby to znaczyło, że jednak nie wszystko wiąże go z Elizabeth?

Z godną Panny rozwagą Carly postanowiła, że wystąpi w ciemnowiśniowym jedwabiu. Świetnie pasował do jej karnacji. Suknia bez ramiączek, obcisła, dość krótka, odsłaniała nogi, których - Clary wiedziała o tym - nie musiała się wstydzić. Miała do tego odpowiednie, czerwone pantofle. Gęste, gładkie włosy ściągnęła do tyłu, upięła w kok i ozdobiła wielką różą z tego samego materiału co sukienka. Dwie nieco staromodne, ciężkie, srebrne bransolety z granatami podkreślały kruchość jej nadgarstków. Chciała wyglądać egzotycznie i pociągająco. Miała nadzieję, że spodoba się to Malory'emu.

Spojrzała w lustro. Wyglądała świetnie, ale nie była pewna, czy Malory tak właśnie wyobrażał ją sobie w roli kochanki. Usłyszała dzwonek do drzwi i zrozumiała, że za późno, by cokolwiek zmieniać. Mamy na szczęście nie było w domu. Z dołu dobiegł głos ojca i Malory'ego. Malory dziękował za drinka. Carly poczuła się zdenerwowana. Postanowiła pożyczyć płaszcz od matki, nie chciała narażać się przed czasem na jakiekolwiek komentarze.

- Carly! - zawołał ojciec. - Przyszedł Malory.

- Już schodzę.

Narzuciła płaszcz i zbiegła na dół. Malory w wizytowym garniturze wyglądał tak wspaniale, że pod dziewczyną aż ugięły się kolana. Uśmiechnął się tym swoim leniwym uśmiechem. Obawiała się, że jeszcze chwila, a straci panowanie nad sobą i ciało ją zdradzi.

- Okropnie zbladłaś! - Malory był naprawdę przejęty. - Nic ci nie jest?

- Czuję się dobrze.

Miała rozpaczliwą nadzieję, że żaden z mężczyzn nie domyśli się, co się z nią dzieje.

- Napij się, kochanie. To cię uspokoi - ojciec podał jej kieliszek białego wina. - Ona jest odmieńcem, ta moja kochana córeczka! Wszyscy w rodzinie byli zawsze pewni, że nikt nie jest w stanie ich zaćmić w towarzystwie - rzekł do Malory'ego. - Tylko Carly nigdy nie lubiła zwracać na siebie uwagi.

- Zauważyłem - przyznał sucho Malory. - Zawsze pozwalała błyszczeć siostrze, sama chowała się w cieniu, aż w końcu przyzwyczaiła się do tego.

Ojciec przyjrzał się bacznie młodemu mężczyźnie.

- A wie pan, że pan ma rację! - zaśmiał się cicho.

- Idź więc już na bal, Kopciuszku. Widzę, że nie możesz się tego doczekać. Tak bardzo chcesz podbić świat swą najnowszą kreacją.

- Tatusiu! - zaprotestowała Carly. - Nigdy nie czułam się Kopciuszkiem.

- Nie? No tak. Na życie zarabiasz rzeczywiście zupełnie inaczej. Ale chyba się domyślasz, co miałem na myśli.

- Nie i nie chcę się domyślać - ucięła zirytowana.

- Zgoda, nie rozpycham się łokciami. Ale wcale nie uważam, że się do niczego nie nadaję.

- Bardzo mi miło, że to słyszę - rzekł Malory.

- A ponieważ nie znoszę się mieszać do rodzinnych sprzeczek, mam propozycję. Może byśmy już poszli?

Ojciec założył wygodnie nogę na nogę i uśmiechnął się do nich obojga.

- Bawcie się! Ja pewnie nie czułbym się tam zbyt dobrze. No, ale to może tylko znaczyć, że się starzeję - stwierdził wyraźnie z siebie zadowolony.

Carly spojrzała na ojca krytycznie. Rzeczy, które miał na sobie, były wprawdzie wygodne, ale na nowe nie wyglądały.

- Myślałam, że wybierasz się na kolację.

- Nie chciało mi się. Twoja matka poszła zamiast mnie...

Carly otworzyła usta ze zdumienia. To niesamowite. Najwyraźniej ojciec też znał uczucie, które już nigdy nie dawało spokoju. Posłała mu całusa i wyszła wsparta na ramieniu eleganckiego mężczyzny.

Gdy w hotelu zdjęła w końcu płaszcz i podeszła do Malory'ego, ten aż krzyknął. Był zupełnie oszołomiony. Jego szare oczy wpatrywały się w nią jak urzeczone. Oglądał ją centymetr po centymetrze. Zmieszała się.

- Może wołałbyś mnie w czymś dłuższym - spytała na wszelki wypadek, choć z góry znała odpowiedź. Nie mogła jednak oprzeć się pragnieniu, by jeszcze raz przesunął wzrokiem po jej nogach.

- Ależ skądże! „Jeżeli już masz to coś, nie wstydź się tego!” Jesteś żywym potwierdzeniem słuszności tego przykazania. Będę dziś o ciebie bardzo zazdrosny. Chodźmy. Jesteśmy trochę spóźnieni.

Malory objął Carly i przytulił do siebie. Szerokimi schodami zeszli do sali balowej. Szum dobiegający od stolików sprawił, że dziewczynę przeszedł dreszcz. Malory nigdy dotąd nie obejmował jej na oczach tylu ludzi.

Obawiała się trochę, że spotka towarzystwo osób o wiele starszych od siebie. Z ulgą stwierdziła, że większość dziewcząt nie przekroczyła jeszcze trzydziestki i że wszystkie mają na sobie krótkie suknie. Były też wyjątki - Elizabeth Berenstein, na przykład, paradowała w długiej, kremowej szacie. Asystowała jej dama równie podstarzała jak ona. Była w czerni.

Na widok obu kobiet serce Carly zamarło. Gdyby wzrok mógł zabijać, padłaby pewnie trupem na miejscu. Malory niczego nie zauważył, bo śmiał się właśnie z czyjegoś żartu. Przedstawiał ją kolejno wszystkim z wyraźną dumą. Kiedy musiał opuścić Carly na chwilę i przysiąść się do jednego ze starych przyjaciół, nie sprawiał wrażenia zadowolonego.

Szybko spostrzegła, że goście podzielili się na dwa obozy. Połowa sprzyjała Elizabeth i jej interesom. Drugą stanowili przyjaciele i znajomi Malory'ego, najwyraźniej zresztą nieświadomi tego, co się dzieje. Carly przełykała właśnie sałatkę z krewetek, gdy pochwyciła nagle spojrzenie Elizabeth - czysty jad.

O dziwo, dodało to dziewczynie otuchy. Elizabeth najwyraźniej nie była pewna swego.

Carly żałowała zarazem, że nie wie, jak długo trwa związek Malory'ego i Elizabeth. Jeżeli od dawna, nie mogła o nic winić tej kobiety - to naturalne, że zwalczała intruza. Carly rozumiała to, ale czuła się z tego powodu zdecydowanie źle.

Znajomi Elizabeth świadomie nie zauważali jej i traktowali jak powietrze. Na szczęście inni uczestnicy balu odnosili się do Carly z tak wielką serdecznością, że dziewczyna nie mogłaby przysiąc, czy Malory w ogóle zauważył, iż część gości robi jej afront.

Malory bowiem tryskał humorem i nieustannie dowcipkował. Carly zauważyła, że Elizabeth skorzystała z okazji, by zająć miejsce po jego prawej ręce, podczas gdy on usiadł tak, by mieć Carly przed sobą i móc patrzeć na dziewczynę znacznie częściej, niż gdyby siedzieli przy stole obok siebie.

Na wielkim balu w Grosvenor House musiało być ponad tysiąc osób. Carly zdała sobie z tego sprawę, gdy rozejrzała się po sali. Po kolacji poczuła wyraźnie, że ktoś siedzący przy sąsiednim stoliku wpatruje się w nią natarczywie.

- Carly! - usłyszała nagle. - Nie chciałem wierzyć własnym oczom! Jak się masz, kochanie!

Odwróciła się i zobaczyła tuż przed sobą smagłą, przystojną twarz Jaime'a. Gdy ich oczy spotkały się, czas najpierw stanął, a później zaczął się cofać. Wróciły stare wspomnienia, równie smutne co słodkie.

- To ty - szepnęła. - Ty patrzyłeś na mnie cały czas?

- Oczywiście, że ja - rozłożył ręce szeroko. - Wyglądasz tak pięknie, piękniej, o wiele piękniej od tej Carly, którą zapamiętałem. Jakżeż miałem nie patrzeć?

Uśmiechnął się, błysnęły jego białe zęby. Od tego uśmiechu zawsze kręciło się jej w głowie.

- Przyszedłeś z żoną?

- Nie. Żona jest na wsi. Niedługo spodziewamy się dziecka...

Dopiero teraz była w stanie uśmiechnąć się do niego pogodnie. Nie miał już nad nią władzy.

- Moje gratulacje! Musisz być tym bardzo przejęty.

- Bardziej cieszę się z tego, że zegar nagle się cofnął. Czy przez sentyment dla starych czasów podarujesz mi jeden taniec?

- Dlaczego nie - skinęła głową. - Ale nie teraz, później. Wiesz, gdzie jest nasz stolik.

- No to na razie! - podniósł jej dłoń do ust i pocałował lekko.

Carly kącikiem oka spostrzegła, że Elizabeth i jej przyjaciółki wracają na salę. Uśmiechnęła się do Jaime'a i zniknęła w damskiej garderobie. Szkoda, że Malory nie widział ich razem. Była ciekawa jak wygląda, kiedy jest zazdrosny.

Gdy wróciła na salę, zorientowała się natychmiast, że zawiązano przeciw niej rodzaj spisku. Robiono wszystko, by nie dopuścić, żeby zatańczyła z Malorym. Elizabeth i jej znajomi starali się absorbować uwagę Malory'ego i trzeba przyznać, że udawało się im to znakomicie. Żeby pokrzyżować szyki, Carly musiałaby zachować się bardzo nieelegancko. Koleżanki Elizabeth nie darzyły dziewczyny sympatią. Nie dało się tego natomiast powiedzieć o ich partnerach. Carly więc i tak tańczyła do upadłego. Była już ledwie żywa, gdy wreszcie Malory poprosił ją do tańca.

- Kim był ten mężczyzna, który pocałował cię w rękę?

Malory obejmował ją mocno. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się.

- To Jaime. Czy to nie nadzwyczajne, że go tu spotkałam? Nie widzieliśmy się tak dawno...

Chłodne, szare oczy spojrzały na nią z góry.

- Wyglądał tak, jakby był bardzo zadowolony, że cię znowu zobaczył.

- Bo był... Wiesz, bardzo się obawiałam spotkania z nim. Teraz nie wiem właściwie, dlaczego. Przypomniały mi się dawne czasy. Zawsze uwielbiał takie przyjęcia.

- Jego żona jest tutaj?

- Nie. Jest na wsi. Spodziewają się dziecka. Spojrzała na Malory'ego i przestraszyła się. Patrzył na nią złym wzrokiem.

- O co chodzi?

- Jeszcze pytasz? Twój ekskochanek jest tu bez żony. Na pewno ma ochotę odświeżyć starą znajomość...

- Nie możesz tak myśleć, to nieprzyzwoite - rozgniewała się. - Jak mogło ci przyjść do głowy coś takiego?

- Mówiłaś, że to ty z nim zerwałaś. Po tak miłym przyjęciu może sobie pomyśleć, że żałujesz.

Carly ogarnęła wściekłość. Jak on, do diabła, śmiał ją w ten sposób pouczać! Sam zachowywał się okropnie. Najpierw trzeba kogoś dobrze poznać, żeby później móc wyrwać się z jego ramion - pomyślała z goryczą, gdy podchodziła do stołu, przy którym, na szczęście, nie było nikogo.

- Przepraszam.

- Mam nadzieję. To było ohydne.

- W porządku, masz rację. Ale nie sprawiałaś wrażenia osoby obojętnej.

- Osoby obojętnej? A niby dlaczego miałoby tak być? Był dla mnie kimś bardzo ważnym.

- A jak myślisz, jak czułaby się jego żona, gdyby dowiedziała się, że zeszliście się z sobą?

Carly zazgrzytała zębami ze złości. Spośród wszystkich nietaktów, które od pewnego czasu musiała przełykać i które doprowadzały ją do furii, ten był zdecydowanie największy. Jak on śmiał? Zbierała myśli.

- Zakładasz, że jestem gotowa romansować z żonatym mężczyzną, tylko dlatego że widziałeś, jak przez pięć minut z nim rozmawiam? Jeżeli naprawdę myślisz, że stać mnie na to, to znaczy że bardzo niewiele nas łączy. Może dla ciebie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale ja myślę zupełnie inaczej. Jego żona nie miałaby na pewno nic przeciwko temu, jeślibym z nim zatańczyła przez sentyment dla dawnych czasów. Zresztą zrobię to. I to zaraz.

Wstała od stołu i odchodząc rzuciła jeszcze przez ramię:

- Pozdrowienia dla Elizabeth. Powiedz jej, że może cię mieć przez resztę wieczoru na wyłączność. Bo ja mam dość twojego towarzystwa.

Taniec z Jaime'em nie sprawił Carly przyjemności. Gniew na Malory'ego nie pozwalał jej skupić się na muzyce. Gdy zaś okazało się, że Jaime ma ochotę się z nią umówić, rozzłościła się na dobre.

- Jesteś żonaty i niedługo będziesz ojcem! Nawet gdybym cię kochała, a już cię nie kocham, mogłabym cię uważać jedynie za przyjaciela.

Przez chwilę Jaime wydawał się zbity z tropu. Ale nie mógł dać się upokorzyć. Był na to za dumny.

- Rozumiem - lekko uścisnął jej rękę - że spotykanie się ze mną jest dla ciebie zbyt bolesne.

- To jest rzeczywiście bolesne, ale nie z powodów, o których myślisz - syknęła Carly. - Na szczęście miałam dość rozumu, żeby z tobą zerwać. Współczuję twojej żonie. Do widzenia, Jaime.

Cóż za wieczór - powiedziała do siebie odbierając płaszcz z szatni. Czuła się zmęczona. Nic dziwnego - w końcu jednego wieczoru aż dwa razy usiłowano wytrącić ją z równowagi. Była wściekła na siebie, że Malory'emu się to w zasadzie udało. To przez niego czuła się jak idiotka.

- Jesteś gotowa? Odwiozę cię do domu - Malory czekał na nią, ale minę miał niepewną.

Pomyślała, że weźmie taksówkę i chciała odmówić, lecz potem zastanowiła się jeszcze raz i wzruszyła ramionami. W końcu coś mu się od niej należało za to, że ją tu przyprowadził.

- Zgoda - odparła bez przesadnej uprzejmości. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się zimno.

- Co do Jaime'a, miałeś rację. To kreatura. Mówi się, że miłość jest ślepa. Dziś sama się o tym przekonałam.

Nie zważając na jej kwaśną minę, wziął dziewczynę pod rękę.

- Teraz stawiasz to przynajmniej uczciwie. Mam przez to rozumieć, że wreszcie klapki opadły ci z oczu?

- Stało się to już dość dawno - powiedziała na odczepnego. - Współczuję jego żonie.

- Domyślam się, że chcesz jechać do matki.

- Tak. Bardzo nie lubię być wyprowadzana z równowagi dwa razy w ciągu jednego wieczoru.

- Bardzo mi przykro, naprawdę. Nie powinienem był cię o nic oskarżać... - urwał. - Spędzimy razem niedzielę?

Przygryzła wargi. Ciągle była rozdrażniona.

- Muszę pojechać na wieś. Obiecałam, że zabiorę resztę moich rzeczy. Justin znalazła już kogoś, kto chce wynająć te pokoje we młynie. Tamci ludzie chcą się wprowadzić natychmiast, jak tylko wyniosę graty.

- Dobrze - westchnął głęboko. - Zawiozę cię tam. Tym razem mi się nie wymkniesz.

- Nie musisz jechać ze mną!

- Przyzwyczaiłem się do dziwnych zajęć. - Uśmiechnął się Malory. - Gdybym powiedział nie, pojechałabyś i tak.

- Musiałabym.

- Zawsze tak gnasz przez życie na złamanie karku?

- Mówiłam ci już. Jak trzeba coś zrobić, to nie należy odkładać tego na później. Zwłaszcza, jeśli to coś nie należy do przyjemności.

- O tak, pamiętam. - Pomógł jej wsiąść do samochodu.

- No właśnie. Więc rozumiesz.

- Wiesz, co planowałem na niedzielę? - Spojrzał na nią uważnie. - Chciałem cię zawieźć do Waterside Inn w Bray. To słynna restauracja braci Roux. Myślałem, że po smakowitym lunchu pójdziemy na spacer brzegiem rzeki... Zdaje się, że nawet nie zauważyłaś wiosny! Potem mieliśmy pojechać do mnie i obejrzeć najnowszy film na wideo. A potem, kiedy bylibyśmy oboje już cudownie odprężeni, moglibyśmy zacząć od tego, na czym nie tak dawno stanęliśmy. - Popatrzył na nią czule. - No i co? Nie sądzisz, że zapowiadał się wspaniały dzień?

- Malory, ja... - urwała w pól zdania, nie wytrzymała jego wzroku. - Nie, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - Wzięła głęboki oddech. - Powiedziałeś mi na samym początku, że powinnam się dobrze bawić. Cóż, bawiłam się z tobą świetnie. Nigdy w życiu tak dobrze się nie bawiłam. Otworzyłeś mi oczy na wiele spraw. Jestem ci za to bardzo wdzięczna. Mówiłeś, że powinnam bardziej lekko traktować życie... Cóż, nie będzie to dla mnie łatwe, jeżeli drugi raz pójdziemy do łóżka. O tak, wiem, że za pierwszym razem to była moja wina. Mój błąd...

Zaryzykowała i popatrzyła mu w twarz. Był wściekły.

- Błąd! Tylko tyle to wszystko dla ciebie znaczy?

- Nie! To nie tak! Ale, owszem, to był błąd... Och, jak bardzo chciałabym, żebyś mnie zrozumiał. Mówiłeś, że życie jest po to, aby żyć! Mówiłeś, że powinnam się cieszyć każdą minutą. I nie robić ze wszystkiego dramatu... Aleja nie potrafię...

Oczy zaszły jej łzami, gdy na twarzy Malory'ego dostrzegła niechęć. Dlaczego nie potrafiła lepiej wyrazić tego, co czuła? I dlaczego on nie mógł wreszcie zrozumieć, że nie może kochać się z nim ot, tak sobie, dla zabawy?

- Ciągle jeszcze jesteś małym dzieckiem. Nie potrafisz stawiać czoła sytuacjom ze świata dorosłych. Mój Boże! Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, pomyślałem, że piękniejszej kobiety nigdy nie widziałem. Piękniejszej i bardziej smutnej. Wyglądałaś tak, jakbyś żyła tylko częściowo, jakbyś zawsze kryła się w cieniu siostry. Wiedziałem, że gdybyś pozwoliła sobie żyć naprawdę, byłabyś kobietą dwa razy bardziej interesującą niż ona! Próbowałem, naprawdę próbowałem udowodnić ci, że potrafisz przyćmić Bellę, jeśli staniesz się choć trochę bardziej pewna siebie. Już myślałem, że mi się udało. Ciotka Harriet powiedziała, że z was dwóch ty jesteś piękniejsza. Większość ludzi, którzy widzieli cię tamtego wieczoru, mówiła to samo. Carly, dlaczego uciekasz przed własnym szczęściem? Już raz, w sprawie Jaime'a, postąpiłaś wbrew sobie. Więc po co robisz to po raz drugi?

- Och, Malory! Dlaczego ty nic nie rozumiesz? Odwracasz kota ogonem...

- Nie, nieprawda! - przerwał jej. - To ty robisz błąd. Może nawet większy, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić! Mogłoby powstać między nami coś ważnego... Och, po co zresztą tłumaczyć? Jeśli do tej pory tego nie wiesz, to i tak jest już za późno. - Wzruszył ramionami. - Teraz jesteś samodzielna, słoneczko. Rozkręcisz swój interes i w porządku. Ale jeśli przyjdzie ci do głowy coś jeszcze poświęcić, nie rób tego! Wiesz mi, źle skończysz, jeśli nadal będziesz tłumiła własne uczucia.

Zajechali pod dom. Malory otworzył drzwiczki samochodu od strony Carly, ale nie pomógł jej wysiąść. Odjechał.

W zaciszu własnej sypialni dziewczyna poczuła się bezpieczniej. Ukryła twarz w dłoniach. Płakała, bo miała złamane serce. Nie umiała jasno wyrazić tego, co czuła. A on poszedł sobie. Dlaczego uwierzyła Elizabeth?

Cóż za okropnego bałaganu narobiła! Gdyby nie ta głupia duma, powiedziałaby mu wprost, że go kocha. Zrozumiałby, że nie może już znieść tej sytuacji, że liczyła na coś więcej niż tylko na przygodę. Próbowała pogodzić się z faktem, że to koniec, że nie widzi przed sobą przyszłości. Miała dojmujące poczucie deja vu. Poprzysięgła sobie, że już nigdy w życiu nie postawi wszystkiego na jedną kartę. To za bardzo boli.

Wstała i przejrzała się w lustrze. Piękna? Nie. No, może ładna. Ale równie beznadziejnego smutku nigdy wcześniej nie dostrzegła w swych oczach. Może Malory miał dar widzenia przyszłości. Stwierdził przecież, że jest jedną z najsmutniejszych osób, jakie kiedykolwiek widział.

Dlaczego już dwa razy dostała od życia po głowie? Czy to w jej charakterze tkwiło coś, co prowokowało nieszczęście? Wiedziała, że nigdy nie pozna prawdziwej odpowiedzi na to pytanie. Miała jednak coś, czego nikt nie mógł jej odebrać. Jej serce zostało złamane, to prawda, ale cały świat nie musi o tym wiedzieć. Dysponowała ową charakterystyczną dla wszystkich Panien siłą wewnętrzną. Zamierzała zrobić karierę jako projektantka mody. Karierę co najmniej tak wielką, jak reszta rodziny w dziedzinie teatru i filmu.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pod koniec czwartego dnia przedpremierowego pokazu kolekcji mody jesiennej Carly wiedziała już, że odniosła sukces. Sprzedała wszystko, zebrała zamówienia na poszczególne modele. Zainteresowanie projektami okazał nawet słynny Vogue. No, a poza tym na jej ręce wpłynęło niezwykle zaszczytne zaproszenie od jednego z najbardziej popularnych i lubianych młodych członków rodziny królewskiej. Była kompletnie wyczerpana, jej życie uczuciowe leżało w gruzach, ale poza tym powodziło się jej wspaniale.

Kubek herbaty przyniesiony przez asystentkę wypadł Carly z dłoni. Bella, w bardzo już zaawansowanej ciąży, siedziała, a raczej niemal leżała na kanapie dosuniętej do ściany. Uniosła swój kubek.

- Zdrowie Caroline Mayfield! - Łyknęła trochę i zachichotała. - Nie mogli trochę poczekać? Wyrwali ci wszystko. Zresztą, nie można im mieć tego za złe. Sama zamówiłabym mnóstwo rzeczy, gdybym nie wyglądała jak słonica przed rozwiązaniem. Na punkcie niektórych zupełnie oszalałam.

- Cierpliwości, siostrzyczko! Kiedy odzyskasz figurę, zrobię coś specjalnie dla ciebie.

- Naprawdę, zrobisz coś dla mnie? - Bella była bardzo zadowolona.

Carly powiodła wzrokiem po obfitych kształtach siostry.

- Zdaje się, że trochę potrwa, zanim będziesz wyglądać jak nimfa - wycedziła przez zęby.

- A to bydlę! Bydlę, prawda, Nicola?

- Tylko nie myśl sobie, że się z tobą zgodzę. - Zaśmiała się asystentka Carly. - Gdyby nie twoja siostra, byłabym bez pracy, kiedy mój interes upadł.

- To był naprawdę straszny pech... - Bella spojrzała na nią ze współczuciem.

- A dla mnie szczęście - dodała Carly. - Dzięki temu będę w stanie trochę rozszerzyć pole działania. Nicky ma ciągle swoje kontakty w branży...

- A poza tym? Myślicie o czymś jeszcze? - spytała Bella.

- O dzianinie, szałowych butach... Och, mamy mnóstwo pomysłów, prawda? - Carly uśmiechnęła się do Nicoli. - Wszystko robimy wspólnie.

- Zostawiam was. - Nicola wstała. - Muszę odnotować porządnie wszystkie zamówienia. Nawiasem mówiąc, Carly, czy nie powinnyśmy zapłacić modelkom?

- Nie. Rachunek wystawi nam agencja. - Carly wstała powoli. - Pójdę i jeszcze raz im podziękuję. Jeśli tam jeszcze są.

- Odpocznij. Zostaw to mnie. Ja to zrobię - powiedziała Nicola stanowczo. - Pracowałaś tak ciężko przez kilka ostatnich miesięcy, że teraz musisz odpocząć. Zasłużyłaś sobie na to.

Kiedy zostały same, Bella smutno spojrzała na siostrę.

- Ciągle jesteś nieszczęśliwa? Mimo wszystko? Carly skrzywiła się z bólu. Nie mogła znieść, gdy ktoś dotykał jej ran. Nadal były zbyt bolesne, żeby o nich mówić.

- Kiedyś mi przejdzie - odparła z wysiłkiem.

- Kiedyś... - zamyśliła się Bella. - Wiesz, a ja myślę, że oboje jesteście wyjątkowymi idiotami. On też nie wygląda na najszczęśliwszego człowieka w Londynie.

Carly przetarła oczy dłonią.

- Nic na to nie poradzę. To on sobie poszedł. Nie ja.

- W porządku. - Bella wyciągnęła rękę na zgodę.

- A poza tym, jak ci leci? Jak ci się tutaj mieszka?

- Spadło mi to jak z nieba. Pracowałam do późna. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym mieszkała gdzie indziej. Włóczenie się nocą po Londynie nie jest dla samotnej dziewczyny zajęciem specjalnie zabawnym.

- Wiem coś o tym! - Wzdrygnęła się Bella. - Mało to ja wieczorów spędziłam w teatrze? I nigdy nie starczało mi na taksówkę.

Carly pomyślała, że lepiej będzie, jeśli zmieni temat. Bella nie powinna się niczym martwić - zbliżało się rozwiązanie.

- A jak tam przyszły ojciec?

- Eliot? W porządku. Jak papużka nierozłączka. Będzie tu za chwilę, żeby mnie odwieźć. To naprawdę cudowne, że tak się mną opiekuje.

- Ucałuj go ode mnie. - Roześmiała się Carly. - Na pewno nie będzie chciał wysiadać z samochodu.

- Wyjrzała przez okno. - Ale oto i on. Usłyszały klakson.

- Uważaj na siebie, kochanie! Bella podniosła się z trudem.

- Chciałabym, żeby to dziecko już było na świecie. Nie chcę dłużej tak wyglądać.

Pełnym zazdrości wzrokiem objęła kruchą i wiotką figurę siostry. Carly straciła wiele na wadze po rozstaniu z Malorym. Za wiele - pomyślała Bella. Teraz, kiedy Carly będzie musiała tak intensywnie pracować, mogło być jeszcze gorzej.

Muszę coś z tym zrobić - pomyślała Bella. Wszyscy powinni być teraz szczęśliwi. Dosyć miała zwłaszcza tego durnia, Malory'ego Lennoxa. Pocałowała siostrę w policzek, ale jej umysł, raz poruszony, pracował na pełnych obrotach. Snuła rozmaite plany, przychodziły jej do głowy różne pomysły. Wreszcie wsiadła do samochodu.

Z jednego Bella nie zdawała sobie sprawy. Z tego mianowicie, że Carly wiedziała, iż Malory często spotyka się z Elizabeth. Jedna z tak zwanych przyjaciółek, którą poznała na balu, odnalazła ją później, zapewne nie przypadkiem, i pozostawała z nią w stałym kontakcie. Carly przystała na te spotkania, choć każde owocowało nową porcją bólu, bo za wszelką cenę chciała coś wiedzieć o Malorym. Plotki nie były dla niej przyjemne, ale dziewczyna potrafiła maskować swoje uczucia. Penny nawet nie domyślała się, jakie emocje budzą jej reakcje. A Carly wmawiała sobie, że Malory na pewno nigdy nie traktował jej poważnie. Ale wiedziała doskonale, że jego ewentualne zaręczyny z Elizabeth stanowiły dla niej cios w samo serce.

Pewnego popołudnia Carly została w sklepie sama i szkicowała w spokoju nowe projekty, gdy Nicola wyszła coś załatwić. Nagle rozległ się dzwonek u drzwi. Stłumiwszy złość, Carly wstała i uśmiechnęła się na powitanie gościa. Uśmiech zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła, kto przyszedł.

- Właśnie czytałam o twoich sukcesach. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o mnie. Trochę dziwiłam się, że nie dostałam zaproszenia. Zwłaszcza po naszej rozmowie przed kilkoma miesiącami.

Carly ugryzła się w język i nic nie odpowiedziała, choć z największym trudem znosiła wyniosłość Elizabeth. W końcu klient ma zawsze rację.

Elizabeth niezwykle wyszukanym, teatralnym gestem pozbyła się rękawiczek. Carly wstrzymała oddech. Na dłoni rywalki lśnił pierścionek z rubinem. Gdy Elizabeth spostrzegła, że Carly blednie, uśmiechnęła się.

- Tak, sądzę, że będę potrzebowała kilku nowych toalet... Mogłabyś mi coś pokazać?

Carly miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Ogromnym wysiłkiem woli zebrała się w sobie.

- Szukasz czegoś na konkretną okazję?

- Właściwie nie - odparła Elizabeth. - Pomyślałam sobie tylko, że wpadnę, obejrzę to i owo.

Carly otworzyła kilka dużych szaf.

- Tutaj są stroje na dzień, a dalej kreacje wieczorowe. Zostawię cię samą, żebyś mogła je obejrzeć w spokoju.

Wyszła niemal po omacku, za wszelką cenę starała się opanować drżenie ciała. Wiedziała, że Elizabeth nie chce niczego u niej kupić. Przyszła do sklepu, żeby pochwalić się pierścionkiem.

Nagle poczuła, że musi łyknąć trochę świeżego powietrza, bo inaczej naprawdę zemdleje.

- Przepraszam!

Odepchnęła Elizabeth, chwyciła za klamkę i z zamkniętymi oczyma wypadła na ulicę. Modliła się, żeby jak najszybciej przestało jej być niedobrze.

- Carly? Na miłość boską, co się dzieje?! Mocne, znajome ramiona najpierw podtrzymały ją, później uniosły i wreszcie ułożyły ostrożnie na kanapie.

- Tak trzeba...

Malory włożył jej głowę między kolana i nie pozwolił ruszyć się, dopóki nie doszła do siebie.

Elizabeth patrzyła na nich oboje. Na policzki wystąpiły jej czerwone plamy.

- Elizabeth? Co ty tu, do diabła, robisz? Malory zmarszczył brwi. Grymas na jego twarzy nie wróżył nic dobrego. Stał się jeszcze bardziej złowieszczy, gdy Malory ujrzał rubin na palcu Elizabeth. Usiłowała nie dać się zbić z tropu.

- A po cóż to niby, kochanie, kobieta przychodzi do sklepu z ubraniami? Chciałam zobaczyć, czy jest tu coś dla mnie.

- Nie wiedziałem, że jesteś zaręczona - oczy Malory'ego zwęziły się jak szparki. - Gratuluję!

- Ach, to? - machnęła ręką w powietrzu. - To nie jest pierścionek zaręczynowy. To zwyczajna biżuteria. Zaprojektowałam to dla siebie jakiś czas temu.

- Wygląda zupełnie jak pierścionek z rubinem ciotki Harriet.

Zaśmiała się bezgłośnie.

- Naprawdę? - spojrzała na kamień i oprawę. - A może rzeczywiście. Wiesz, że czasem lubię kopiować ładne wzory. Kochanie! Przestań się złościć. Nie mogłam doczekać się naszego spotkania u ciebie. Musiałam jakoś spędzić czas.

- Przyszłaś tu po to, żeby sprawić komuś przykrość.

- Przykrość? Nie rozumiem, co masz na myśli.

- Rozumiesz doskonale. Chcesz, żebym to powiedział głośno?

Czerwone placki na twarzy Elizabeth pociemniały.

- Naprawdę, Malory, zachowujesz się bardzo dziwnie. Dlaczego niby miałabym tu nie wchodzić i nie oglądać tych kreacji?

- Gdyby tylko o to chodziło, to w porządku, nie powiedziałbym ani słowa. Ale jestem zupełnie pewien, że przyszłaś tu z innego powodu.

- A jeśli nawet tak, to co? - oczy Elizabeth zwęziły się nagle. - Cóż w tym złego? Przecież w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, prawda?

- Nigdy nie dałem ci podstaw do przypuszczeń, że nasza znajomość jest czymś więcej niż przyjaźnią. Mamy za sobą tyle lat. Myślałem, że wyjaśniliśmy to sobie raz na zawsze.

- To ty zdecydowałeś, że między nami istnieje tylko przyjaźń, nie ja! Kocham cię od lat, Malory! Gdybym nie wierzyła, że któregoś dnia odwzajemnisz moje uczucie, czy naprawdę myślisz, że prowadziłabym z tobą interesy? I że chciałabym widywać cię tak często?

Carly odwróciła głowę. Nie chciała widzieć goryczy na twarzy rywalki.

- Myślę, że powiedziałaś już dosyć. - Malory wstał. - Teraz będzie lepiej, jeśli stąd wyjdziesz.

- Wyjdę? Nie mam najmniejszego zamiaru! Nie wyjdę, dopóki nie powiem tej flądrze, która siedzi tam, przy tobie, co o niej myślę. Ho, ho, nie jest wcale lepsza od swojej siostry! Wiadomo, że Eliot ożenił się z nią tylko dlatego, że była w ciąży!

- Parsknęła. - Nie słyszałeś, co mówiono o niej, kiedy wiosną przyprowadziłeś ją na bal? Mówili, że to twoja najnowsza dziwka! Ależ ci mężczyźni są głupi! Nie widzisz, że przylgnęła do ciebie tylko po to, żeby złapać męża? O, nie przeczę, zrobiła to bardzo sprytnie! Wszyscy mężczyźni zawsze pragną najbardziej tego, czego im się odmawia. Już dawno uznała, że jesteś łakomym kąskiem, bo stanowisz dobre źródło utrzymania. Popatrz tylko! - machnęła ręką dokoła.

- Myślisz, że bez twojej pomocy osiągnęłaby to wszystko?

- Elizabeth! - ryknął Malory. Carly zamknęła oczy i skrzywiła się.

- Jeśli stąd natychmiast nie wyjdziesz, przysięgam Bogu, sam cię stąd wyrzucę! I nie myśl, że możesz liczyć na moją pomoc w interesach! Mam cię potąd!

- Wykonał gest pełen ekspresji. - Ostatnio byłaś nie do zniesienia. Mówiłem ci tyle razy, żebyś wzięła sobie na wspólnika tego młodego faceta, który z tobą pracuje...

Drzwi za Elizabeth trzasnęły z taką siłą, że Carly skrzywiła się znowu. Nie ochłonęli jeszcze po tym, co się stało, gdy zadzwonił telefon.

- Caroline Mayfiełd, słucham.

Carly była w takim stanie, że jej głos brzmiał matowo i głucho.

- Carly! Dzięki Bogu! Słuchaj, mogłabyś tu zaraz przyjechać? Chyba się zaczyna, a Eliot gdzieś się zawieruszył.

- Bella? Oczywiście! Trzymaj się kochanie, już jadę.

- Nie, poczekaj! Mogłabyś złapać Malory'ego? W biurze powiedziano mi, że powinien być w domu. Ktoś musi zawieźć mnie do szpitala!

- W porządku. Nie wpadaj w panikę. On jest tutaj. Już jedziemy.

Odłożyła słuchawkę.

- Dziecko? - zapytał i spojrzał na nią złagodniałym nagle wzrokiem, w którym tlił się cień uśmiechu.

- Dziecko - uśmiechnęła się do niego.

- Mój Boże! W niezłą kabałę dałem się wpędzić przez was obie! A gdzie Eliot?

- Nie ma go. Bella nie bardzo wie... Nie byłoby lepiej, żebyśmy już jechali?

- Zadzwonię raczej po karetkę. Nie mam ochoty zostać akuszerem... No już dobrze, chodźmy...

Gdy Carly dobiegła do drzwi mieszkania Belli i nacisnęła dzwonek, nie mogła złapać tchu.

- Ciotka Harriet?

Carly była tak zdumiona, gdy zobaczyła przed sobą starszą panią, że aż otworzyła usta. Ze wszystkich osób akurat jej najmniej by się tutaj spodziewała.

- Przepraszam! Powinnam była powiedzieć: pani Lennox.

- Ciotka Harriet absolutnie wystarczy, moja droga. A więc, tylko bez paniki. Eliot przyjechał na czas, zabrał Bellę do szpitala. Teraz, skoro już jesteście, to ja sobie pójdę. Obiecałam twojej siostrze, że przywiozę jej to, czego sama nie zabrała. Mam zamówioną taksówkę, więc nie musicie się o mnie martwić.

Malory wbiegł na górę i stanął jak wryty.

- Ciociu Harriet, co ty tu robisz, do licha?

- Przyjechałam, żeby przez te ostatnie dni dotrzymywać Belli towarzystwa. Teraz, kiedy już tu jesteś razem z tym miłym dzieckiem, jadę do szpitala.

- Odwieziemy cię!

- Nie! Nie bądź nudny, Malory, Jestem tak miło podekscytowana. Taksówka stoi na dole i nie mogę pozwolić jej czekać w nieskończoność. Z przyjemnością pojadę tam sama. Wiesz, nie nadaję się jeszcze na oddział geriatrii.

Malory spojrzał na nią surowo, ale ciotka podniosła dwie duże torby i wyszła na korytarz.

- A teraz, mój drogi - powiedziała już za drzwiami - zajmij się Carly. Eliot obiecał, że zatelefonuje, jak tylko będzie mniej więcej wiadomo, ile czasu to wszystko może potrwać. - Popchnęła go lekko w stronę drzwi i z szelmowskim uśmiechem w oczach dodała: - Aha! W małym porcelanowym wazonie na kominku jest coś, co może wam się przydać.

Zamknęła drzwi. Carly i Malory zostali sami. Patrzyli na siebie ogłupiali.

- O co tu chodzi, do diabła? - Carly była wyraźnie zakłopotana.

Malory zrobił dziwaczną minę. Wzruszył ramionami.

- Tylko w jeden sposób możemy się o tym przekonać. Chodź, zobaczymy, co jest w tym wazoniku.

Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Weszli do holu, a później do pokoju Belli. Gdy Malory zajrzał do wazonika, w środku coś błysnęło.

- Pierścionek z rubinem - szepnęła Carly. Malory wybuchnął śmiechem.

- Nie rozumiesz, kochanie? Te dwie przebiegłe baby wszystko ukartowały. Chciały nas tu koniecznie zwabić razem. Chyba jeszcze nieprędko zostanę wujem. Myślę, że to wszystko jest wielką mistyfikacją. Urządziły ją po to, żebyśmy się opamiętali.

- Nie, chyba nie. Myślę, że Bella rodzi. I to właśnie teraz!

- Chcesz powiedzieć, że czujesz, jak ona rodzi? - zmarszczył brwi i spojrzał na nią niepewnie.

- Z nami zawsze tak było - zaśmiała się Carly niepewnie. - Kiedy Bella złamała nogę, bolała mnie noga, a kiedy spadłam z kucyka i miałam wstrząs mózgu, ją bolała głowa.

- Dobry Boże! - spojrzał na nią oszołomiony, nie wiedząc, czy wierzyć w to, co mówi. - Może mógłbym ci jakoś pomóc... ?

- Pomogłoby mi, gdybym tak bardzo jak tylko to możliwe skupiła się na sobie. To znaczy, gdyby zdarzyło mi się coś naprawdę niezwykłego. Bo wtedy nie przejmowałabym się...

Malory nie czekał ani chwili dłużej. Wziął ją w ramiona i zaczął całować.

- Carly! Ależ byliśmy głupi...

Miał ją tuż przy sobie, a ona obejmowała go tak mocno, jak tylko mogła.

- To moja wina! Powinnam mieć dość odwagi, żeby ci powiedzieć, że cię kocham. Wiesz, dlaczego nie mogłam tego tak dalej ciągnąć? Bo wiedziałam, że nie zniosłabym, gdyby miała to być tylko przygoda. Byłoby to dla mnie zbyt bolesne.

Dostrzegł łzy w jej oczach.

- Nie płacz! Gdybym nie był takim aroganckim idiotą, moglibyśmy wszystko do końca omówić. Myślałem, że ci na mnie nie zależy...

Podniósł pierścionek z rubinem.

- Najdroższa, czy zostaniesz moją żoną?

- Tak... kocham cię... - Uśmiechnęła się. Malory drżącymi dłońmi wsunął pierścionek na palec dziewczyny.

- Nareszcie! Chciałem to zrobić na Phuket, kiedy ci go pokazałem po raz pierwszy. Ale wtedy nie byłaś przekonana o szczerości moich uczuć, prawda?

Zarumieniła się.

- To dlatego... Po prostu nie mogłam uwierzyć, że to stało się tak szybko - próbowała się usprawiedliwić. - Och, Malory, jaka jestem szczęśliwa.

Przylgnęli do siebie bez słowa. Czuli, jak opada napięcie, które ich ostatnio nie opuszczało.

- Hej - Malory w końcu przerwał tę ciszę. - Nie musimy tu chyba zostawać?

- Bella! Zupełnie o niej zapomniałam.

- I bardzo dobrze! Już zacząłem się zastanawiać, czy będę miał jedną, czy dwie żony. No, ale jeśli ta druga jest choćby cieniem pierwszej, to... - Uśmiechnął się do niej słodko. - Chcesz jechać do szpitala?

- Nie. Ani trochę. - Pokręciła głową. - To nie jest dobry pomysł. I tak dowie się o nas. Zasmucałam ją przez ostatnie miesiące, więc myślę, że teraz lepiej będzie, jeśli zostawimy ją w spokoju.

- Wyjęłaś mi to z ust. Więc dokąd? Do ciebie? Do mnie?

- Do ciebie... A co z twoją ciotką?

- Kiedy zerknie do wazonika, nie zdziwi się, że nas nie ma.

Carly zachichotała i podążyła za nim do samochodu.

W domu Malory zaniósł Carly do łóżka i kochał ją. Pamiętał, żeby jej było w każdym momencie równie dobrze jak jemu, więc dziewczyna przeżywała te chwile jak żadne dotąd w swym życiu.

Nie wyobrażała sobie, że może istnieć mężczyzna owładnięty tak wielkim uczuciem i równie wielkim pożądaniem, mężczyzna, który spełni wszystkie jej pragnienia. Ona odwzajemniała mu się z największą radością. Tym razem nikt ich nie niepokoił. Mogli czerpać rozkosz ze swych ciał do woli. Nikt nie przerwał im tych radosnych chwil wzajemnego dawania i brania.

- Pragnąłem cię od chwili, kiedy cię zobaczyłem.

- Ale przecież byłeś na mnie wściekły!

- Tylko dlatego, że myślałem, iż należysz do Eliota. Cały czas walczyłem o ciebie.

- Mów dalej. Miło się tego słucha... - Pocałowała go.

- To dziwne, ale w twojej siostrze nie dostrzegłem niczego nadzwyczajnego. - Przygarnął Carly do siebie, - To znaczy, owszem, kiedy się na nią patrzy, jest piękna. Ale nie ma w sobie tej iskierki. Przynajmniej ja jej nie widzę. Dlatego nigdy bym was nie pomylił.

- Gdybyś się pomylił, wszystko bardzo by się skomplikowało.

- A co ty myślisz o Eliocie? - spytał.

- Myślę, że jest bardzo przystojny - odrzekła Carly z entuzjazmem, który najwyraźniej nie przypadł mu do gustu. - Ale nie w moim typie.

- Wiedźma! - Odwrócił się, by pocałować dziewczynę. - Myślę, że mógłbym być o ciebie bardzo zazdrosny...

- Wiesz dobrze, że ja też...

Żadne z nich nie wspomniało dotąd o Elizabeth.

- Właściwie nie przeprosiłem cię jeszcze za tę haniebną scenę... - Malory przytulił Carly mocniej.

- Nie, Malory - przerwała mu. - W końcu to dzięki niej wróciliśmy do siebie. - Podniosła rękę i spojrzała na pierścionek. - To przeznaczenie, że akurat tamtędy przechodziłeś.

- Pewnie się zdziwisz, ale muszę ci powiedzieć, że bardzo często przechadzałem się koło twojego sklepu. Nie wiem, jak to się stało, że nigdy mnie nie zauważyłaś. Któregoś dnia nawet policjant przypatrywał mi się uważnie. Pewnie myślał, że kręcę się tu nie bez pewnych ukrytych zamiarów. I miał rację.

- Ja też często spacerowałam koło twojego domu. Po tym, jak byliśmy tu razem, myślałam, że wyszłam w twoich oczach na idiotkę. Byłam zazdrosna o Elizabeth już wtedy, kiedy witała cię na Heathrow.

- Źle się wtedy stało.

- Biedna dziewczyna! - Teraz już Carly mogła pozwolić sobie na współczucie. - Musiała cię bardzo kochać, skoro zdecydowała się na tak rozpaczliwy krok. Postanowiła przyjść do mnie. Skąd wiedziała, że nadal się mną interesujesz?

- Bo sam jej o tym mówiłem. Na własną zgubę. Chciała mieć ze mną romans już dawno, ale ja postawiłem sprawę jasno, stwierdziłem, że nie jest w moim typie. Lubiłem ją, owszem, poza tym mieliśmy rzeczywiście bliskie kontakty zawodowe. Ale nie łączyło nas nic więcej.

- Musiałeś wiedzieć, co czuje - powiedziała z wyrzutem.

- Wiedziałem, że ma bzika na moim punkcie, ale naprawdę nie domyślałem się, że miotają nią aż tak silne namiętności. Nigdy nie robiła mi awantur z powodu dziewczyn...

- A było ich tak wiele? - spytała z niewinną minką.

- Trochę. - Zaśmiał się. - Ale żadna nigdy nie była dla mnie tak ważna jak ty... Od samego początku wiedziałem, że trafiłaś mnie w samo serce.

Przytuliła się do niego mocniej. Czuła się cudownie bezpieczna i szczęśliwa.

- Tak bardzo cię kocham! Och, jak tęskniłam za tobą przez te miesiące...

- Okropnie schudłaś. Nie lubię takich chudych dziewczyn. Lubię, żeby moje kobiety były kształtne... - Dotknął jej ciała tak zmysłowo, że zadrżała, ale słysząc, co mówi, pomyślała jeszcze o czymś.

- Kochanie, wszystko idzie mi jak najlepiej.

- Wiedziałem, że tak będzie. - Uśmiechnął się.

- Ale będę bardzo zajęta - stwierdziła prowokacyjnie.

- Musisz zrezygnować z części dochodów i wziąć sobie kogoś do pomocy.

- Już to zrobiłam. - Roześmiała się.

- To dobrze, bo ja nie mam zamiaru już dłużej czekać ze ślubem. Oboje czekaliśmy zbyt długo.

- Mama już nas z rąk nie wypuści, dopóki nie urządzi wesela.

- Nie sądzisz, że ma dość innych spraw na głowie? Na przykład wnuka.

- Bella! - Carly usiadła na łóżku. - Już ma dziecko!

- Jesteś pewna? - zdziwił się.

- Czuję to, o, tutaj! Malory, dzwoń natychmiast do szpitala!

- Tak szybko?!

Zamrugała oczyma i spojrzała na zegarek - Wcale nie tak szybko! Byłeś po prostu zajęty czym innym.

- Kto to mówił o czasie ulatującym na złotych skrzydłach rozkoszy? - Uśmiechnął się.

- Nie mam pojęcia. Dzwoń zaraz, dowiedz się! Podciągnęła kolana pod brodę i czekała w napięciu, aż Malory uzyska połączenie. Choć minęła północ, nie czuła się zmęczona. Przeciwnie, była podekscytowana. Niecierpliwie oczekiwała na wiadomość.

Gdy Malory odkładał słuchawkę, uśmiechnął się pogodnie.

- Masz siostrzeńca. Carly krzyknęła z radości.

- Dobrze się czuje? He waży?

- Zaraz, zaraz. - Podniósł rękę. - Masz też nadprogramowo siostrzenicę.

- Co? Przecież wcale nie zanosiło się na bliźnięta. Mówiłam Belli, że powinna zrobić badania, ale nie chciała.

- Siostrzeniec waży ponad dwa i pół kilograma, siostrzenica jest mniejsza i waży tylko dwa kilo. Ale ma się dobrze.

- Jezus Maria! A przecież Bella mówiła, że czuje się jak słonica przed rozwiązaniem.

- Pielęgniarka powiedziała, że oboje są podobni do matki. Bella zniosła to dobrze, a ojciec już oprzytomniał i jest bardzo szczęśliwy. Zaraz, zaraz, nie napilibyśmy się szampana? Tak się akurat składa, że jest w lodówce... Wiedziałem, że wreszcie będziemy mieli co świętować. - Uśmiechnął się.

- Nie oszukasz mnie tak łatwo! Szampan w lodówce! No jasne. Oto relikt czasów kawalerskich... Mogę się założyć, że jak się pobierzemy, nie będziesz miał nigdy pod ręką szampana.

- Jeżeli zechcesz, będzie zawsze. Gdy się ma taką żonę, powinno się to świętować codziennie. Bo każdy dzień jest wtedy świętem.

Carly jechała z ojcem do kościoła, w którym miał odbyć się ślub.

- Mówiłem ci, kochanie, że wyglądasz fantastycznie? Ojciec spojrzał na córkę z satysfakcją. Jej elegancka suknia z ciemnokremowego atłasu najwyraźniej bardzo przypadła mu do gustu. Była gładka, miała wysoki karczek i długie rękawy. Cały efekt polegał na pięknym i prostym kroju. Carly włożyła też naszyjnik z pereł z przepiękną diamentową zapinką. Prezent od przyszłego męża.

Wyglądała w tej sukni nieprawdopodobnie wręcz wiotko i krucho. Wielki welon jak obłok skrył jej włosy, nie był jednak w stanie zaćmić urody dziewczyny.

- Malory jest szczęściarzem! - orzekł ojciec.

- Myślę, że ja też mam dużo szczęścia. - Zaśmiała się.

- Proszę cię tylko o to, żebyś nie popełniła tego samego błędu, który popełniła twoja matka wobec mnie. Dobrze, kochanie? Strzelcy tylko wtedy są szczęśliwi, kiedy czują się wolni. Nawet po ślubie. Jeśli będzie chciał zabrać cię gdzieś ze sobą, to jedź! Nie pozwól, żeby twoja praca stanęła na przeszkodzie jego karierze. - Poklepał ją lekko po ręku. - Sądzę, że jesteś wystarczająco mądra, żeby dać sobie radę. A poza tym mieliście dość czasu na decyzję. Prawdę mówiąc, myślałem, że ten ślub odbędzie się wczesnym latem - powiedział zgryźliwie. - No, ale cóż! Lepiej późno niż wcale. Dokąd się wybieracie w podróż poślubną?

- Nie wiem. Wiem tylko, że ma tam być gorąco.

- Każdy Strzelec mieszkający w tym pochmurnym kraju marzy zawsze o wakacjach gdzieś w cieple! - parsknął. - Na własnej skórze poczułem, czym tu jest to tak zwane lato. I chyba już nie będę tak regularnie przyjeżdżał do domu.

- Nie mówisz tego poważnie. - Zaśmiała się Carly.

- Teraz, kiedy masz wnuki, nie możesz przecież mieszkać stale za granicą.

- Te okropne bliźniaki wpędzą mnie kiedyś do grobu. Ilekroć mnie widzą, zawsze ryczą!

- Wyrosną z tego. Poza tym w przyszłym roku możesz mieć więcej wnuków.

- Nie mów mi, że jesteś w ciąży!?

- Nie, nie jestem. Ale nie mamy zamiaru zbyt długo z tym zwlekać.

- Jeśli uważasz za stosowne przyjąć kolejną radę od starego ojca, to wiedz, że najpierw powinniście nacieszyć się sobą. Kiedy zjawią się dzieci, nie będziesz już miała ochoty włóczyć się ze swoim mężem po świecie.

Carly spojrzała na ojca.

- O to poszło między wami?

- Nie. Niezupełnie. Wiedzieliśmy, że nie możemy żyć razem, jeszcze zanim wy pojawiłyście się na świecie. Ale może poprawi ci to humor, jeśli dowiesz się, że na żadnej kobiecie nie zależało mi bardziej niż na twojej matce. I myślę, że w głębi serca ona czuje do mnie to samo.

- Oboje poszaleliście zupełnie - szepnęła Carly.

- Ale może kiedyś, kiedy będziecie już naprawdę starzy... ?

- Kto to może wiedzieć? - Roześmiał się. - Poza tym, panna młoda nie powinna mówić takich rzeczy. Jesteś zdenerwowana?

- Nie, ani trochę. Akurat dzisiaj bardzo się cieszę, że uwaga wszystkich skupi się właśnie na mnie!

- Moja krew!

Ślub i wesele udały się znakomicie. Carly pierwszy raz w życiu zrozumiała, dlaczego matka i siostra tak kochają być podziwiane. Zrozumiała, że można czerpać z tego wiele energii.

Dwa dni później nowożeńcy już lądowali na Phuket. Zatrzymali się w tym samym hotelu.

- Miałam nadzieję, że wrócimy tu razem! - powiedziała Carly do męża.

- Wybór nie jest nadzwyczaj oryginalny. No tak, ale to właśnie tutaj się w tobie zakochałem.

- A ja w tobie... Nauczyłeś mnie, że życie jest po to, żeby żyć! I że w dobrej zabawie nie ma nic złego.

- Ale niezbyt trafnie przyswoiłaś sobie te nauki, prawda? - powiedział z nieco wymuszonym uśmiechem.

- To, co mówiłem, zrozumiałaś zbyt dosłownie i nie wierzyłaś w naszą wspólną przyszłość.

- Próbowałam! - zaprotestowała. - Ale było mi tak dobrze, że nie chciałam ciągnąć tego romansu na wypadek, gdyby miało się okazać, że ty nie czujesz tego samego, co ja.

- Idiotka - rzeki do niej czule, jak przystało mężowi. - Teraz już muszę to jakoś ciągnąć, żeby cię przekonać, że ślub nie oznacza końca miłości.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
095 McCallum Kristy Strzelec i panna
McCallum Kristy Strzelec i panna
095, Sztuka celnego strzelania
Podstawowe zasady strzelania
Gdy śliczna Panna kwintet smyczkowy [partytura i głosy]
p19 095
p08 095
Czym różni się skrzynia VW 095 od 096, automatyczne skrzynie
Akty strzeliste, Katolicyzm
Zapalniki elektryczne metanowe 0, Technik górnictwa podziemnego, technika strzelnicza
Panna Andzia
technika strzelnicza dobre
J Strzelczyk, Zapomniane narody Europy, Wrocław 2006
P18 095
68 Strzelecka Koncepcyjne ramy zintegrowanego zarzadzania
J Strzelczyk Z dziejów Słowiańszczyzny Połabskiej
gdy sliczna panna

więcej podobnych podstron