UMBERTO ECO
Imi臋 r贸偶y
(Prze艂o偶y艂 Adam Szymanowski)
Spis tre艣ci
Manuskrypt, to oczywiste
Nota
Prolog
Dzie艅 pierwszy
Pryma. Kiedy to docieramy do st贸p opactwa i Wilhelm daje dow贸d wielkiej przenikliwo艣ci
Tercja. Kiedy to Wilhelm odbywa pouczaj膮c膮 rozmow臋 z opatem
Seksta. Kiedy to Adso podziwia portal ko艣cio艂a, za艣 Wilhelm odnajduje Hubertyna z Casale
Przed non膮. Kiedy to Wilhelm odbywa wielce uczon膮 rozmow臋 z herboryst膮 Sewerynem
Po nonie. Kiedy to zwiedzamy skryptorium i nawi膮zujemy znajomo艣膰 z licznymi m臋drcami, kopistami, rubrykatorami, a zw艂aszcza z pewnym 艣lepym starcem, kt贸ry oczekuje przyj艣cia Antychrysta
Nieszp贸r. Kiedy to zwiedza si臋 reszt臋 opactwa, Wilhelm wyci膮ga pewne wnioski co do 艣mierci Adelmusa, rozmawia z braciszkiem szk艂odziejem o szkie艂kach do czytania i o upiorach czyhaj膮cych na tych, kt贸rzy chc膮 czyta膰 zbyt du偶o
Kompleta. Kiedy to Wilhelm i Adso kosztuj膮 lubej go艣cinno艣ci opata i gniewnej rozmowy z Jorgem
Dzie艅 drugi
Jutrznia. Kiedy to kilka godzin mistycznego szcz臋艣cia przerwanych zostaje przez krwawe wydarzenie
Pryma. Kiedy to Bencjusz z Uppsali wyznaje pewne rzeczy, inne jeszcze wyznaje Berengar z Arundel, za艣 Adso dowiaduje si臋, czym jest prawdziwa pokuta
Tercja. Kiedy to jeste艣my 艣wiadkami zwady mi臋dzy osobami z posp贸lstwa, Aimar z Alessandrii czyni jakie艣 aluzje, Adso za艣 medytuje nad 艣wi臋to艣ci膮 i nad 艂ajnem diab艂a. Potem Wilhelm i Adso wracaj膮 do skryptorium, co艣 przykuwa uwag臋 Wilhelma, kt贸ry odbywa trzeci膮 rozmow臋 na temat dopuszczalno艣ci 艣miechu, ale w rezultacie nie mo偶e popatrze膰 tam, gdzie chcia艂by
Seksta. Kiedy to Bencjusz snuje osobliw膮 opowie艣膰, z kt贸rej dowiedzie膰 si臋 mo偶na niezbyt buduj膮cych rzeczy o 偶yciu opactwa
Nona. Kiedy to opat okazuje dum臋 z zamo偶no艣ci swojego opactwa i l臋k przed heretykami, a pod koniec Adso rozwa偶a, czy nie uczyni艂 藕le wybieraj膮c si臋 w podr贸偶 po 艣wiecie
Po nieszporze. Kiedy to, chocia偶 rozdzia艂 jest kr贸tki, starzec Alinard m贸wi sporo interesuj膮cych rzeczy o labiryncie i o tym, jak si臋 do niego dosta膰
Kompleta. Kiedy to wchodzimy do Gmachu, dostrzegamy tajemniczego go艣cia, odnajdujemy tajemn膮 notatk臋 ze znakami nekromanty i znika ledwie co znaleziona ksi膮偶ka, kt贸ra nast臋pnie b臋dzie poszukiwana przez wiele kolejnych rozdzia艂贸w, i wreszcie kiedy to kto艣 kradnie cenne okulary Wilhelma, a nie jest to bynajmniej ostatnie z szeregu nieszcz臋艣膰
Noc. Kiedy to w ko艅cu wkraczamy do labiryntu, mamy dziwne wizje i, jak to bywa w labiryntach, b艂膮dzimy
Dzie艅 trzeci
Od laudy do prymy. Kiedy to w celi Berengara, kt贸ry znikn膮艂, znajduje si臋 p艂贸tno zbrukane krwi膮, i to wszystko
Tercja. Kiedy to Adso rozmy艣la w skryptorium nad histori膮 swojego zakonu i nad przeznaczeniem ksi膮g
Seksta. Kiedy to Adso wys艂uchuje zwierze艅 Salwatora, kt贸rych nie da si臋 stre艣ci膰 w niewielu s艂owach, ale kt贸re s膮 mu natchnieniem do licznych i frasobliwych medytacji
Nona. Kiedy to Wilhelm m贸wi Adsowi o wielkiej rzece heretyckiej, o roli prostaczk贸w w Ko艣ciele, o swoich w膮tpliwo艣ciach co do mo偶liwo艣ci poznania praw og贸lnych i prawie mimochodem opowiada, w jaki spos贸b rozszyfrowa艂 czarnoksi臋skie znaki pozostawione przez Wenancjusza
Nieszp贸r. Kiedy to dochodzi do jeszcze jednej rozmowy z opatem, Wilhelm ma wielce osobliwe pomys艂y, jak odcyfrowa膰 zagadk臋 labiryntu, lecz osi膮ga to w spos贸b ca艂kowicie rozs膮dny. Potem spo偶ywa si臋 syr w zasma偶ce
Po komplecie. Kiedy to Hubertyn opowiada Adsowi histori臋 brata Dulcyna, za艣 sam Adso przypomina sobie lub wyczytuje w bibliotece na w艂asn膮 r臋k臋 jeszcze inne historie, po czym ma spotkanie z dzieweczk膮 pi臋kn膮 i straszn膮 jak wojska uszykowane porz膮dnie
Noc. Kiedy to wstrz膮艣ni臋ty Adso spowiada si臋 Wilhelmowi i rozmy艣la nad miejscem niewiasty w planie stworzenia, potem za艣 odkrywa zw艂oki
Dzie艅 czwarty
Lauda. Kiedy to Wilhelm i Seweryn badaj膮 zw艂oki Berengara i spostrzegaj膮 czarny j臋zyk, co jest osobliwe u topielca. Potem rozprawiaj膮 o nader bolesnych truciznach i o kradzie偶y dokonanej w dawno minionych czasach
Pryma. Kiedy to Wilhelm sk艂ania najpierw Salwatora, a potem klucznika do wyznania przesz艂o艣ci, Seweryn odnajduje skradzione soczewki, Miko艂aj przynosi nowe, Wilhelm za艣, wyposa偶ony ju偶 w trzy pary oczu, odcyfrowuje manuskrypt Wenancjusza
Tercja. Kiedy to Adso szamocze si臋 w cierpieniach mi艂osnych, potem przybywa Wilhelm z notatk膮 Wenancjusza, kt贸ra pozostaje nieczytelna, nawet kiedy ju偶 zosta艂a odczytana
Seksta. Kiedy to Adso rusza szuka膰 trufli, a znajduje przybywaj膮cych minoryt贸w, ci rozprawiaj膮 d艂ugo z Wilhelmem i Hubertynem i dowiadujemy si臋 mn贸stwa wielce smutnych rzeczy o Janie XXII
Nona. Kiedy to przybywaj膮 kardyna艂 z Poggetto, Bernard Gui i inne osoby z Awinionu, a potem ka偶dy robi, co chce
Nieszp贸r. Kiedy to Alinard przekazuje Wilhelmowi cenne, jak si臋 zdaje, wiadomo艣ci, a Wilhelm ujawnia swoj膮 metod臋 docierania do prawdy mo偶liwej poprzez szereg niew膮tpliwych b艂臋d贸w
Kompleta. Kiedy to Salwator m贸wi o magii cudownej
Po komplecie. Kiedy to znowu zwiedza si臋 labirynt, dociera do progu finis Africae, lecz nie udaje si臋 tam wej艣膰, gdy偶 nie wiadomo, czym s膮 pierwszy i si贸dmy z czterech, na koniec za艣 Adso ma nawr贸t, nader zreszt膮 uczony, swej mi艂osnej choroby
Noc. Kiedy to Salwator daje si臋 g艂upio przy艂apa膰 Bernardowi Gui, za艣 dzieweczka, kt贸r膮 mi艂uje Adso, jest zatrzymana jako czarownica, i wszyscy id膮 spa膰 bardziej nieszcz臋艣liwi i zatroskani, ni偶 byli przedtem
Dzie艅 pi膮ty
Pryma. Kiedy to ma miejsce braterska dysputa nad ub贸stwem Jezusa
Tercja. Kiedy to Seweryn m贸wi Wilhelmowi o dziwnej ksi臋dze, za艣 Wilhelm legatom o dziwnym pomy艣le rz膮d贸w doczesnych
Seksta. Kiedy to znajduje si臋 Seweryna zamordowanego, nie znajduje si臋 natomiast ksi臋gi, kt贸r膮 znalaz艂 on
Nona. Kiedy to wymierza si臋 sprawiedliwo艣膰 i ma si臋 k艂opotliwe uczucie, 偶e nikt nie ma racji
Nieszp贸r. Kiedy to Hubertyn zmyka, Bencjusz zaczyna przestrzega膰 praw, Wilhelm za艣 wypowiada kilka refleksji nad rozmaitymi rodzajami lubie偶no艣ci napotkanymi tego dnia
Kompleta. Kiedy to wys艂uchuje si臋 kazania o nadej艣ciu Antychrysta, Adso za艣 odkrywa moc imion w艂asnych
Dzie艅 sz贸sty
Jutrznia. Kiedy to ksi膮偶臋ta sederunt, a Malachiasz wali si臋 na ziemi臋
Lauda. Kiedy to wybrany zostaje nowy klucznik, ale nowy bibliotekarz - nie
Pryma. Kiedy to Miko艂aj opowiada wiele rzeczy podczas zwiedzania krypty ze skarbcem
Tercja. Kiedy to Adso, s艂uchaj膮c Dies irae, ma sen albo wizj臋 - co kto woli
Po tercji. Kiedy to Wilhelm obja艣nia Adsowi jego sen
Seksta. Kiedy to odtwarza si臋 histori臋 bibliotekarzy i zyskuje kilka dodatkowych wiadomo艣ci o tajemniczej ksi臋dze
Nona. Kiedy to opat nie chce wys艂ucha膰 Wilhelma, m贸wi o j臋zyku klejnot贸w i przejawia pragnienie, by zaprzestano 艣ledztwa w sprawie smutnych wydarze艅
Od nieszporu do komplety. Kiedy to opowiada si臋 pokr贸tce o d艂ugich godzinach zagubienia
Po komplecie. Kiedy to prawie przez przypadek Wilhety odkrywa sekret pozwalaj膮cy dosta膰 si臋 do finis Africae
Dzie艅 si贸dmy
Noc. Kiedy to, gdyby艣my zechcieli stre艣ci膰 cudowne rzeczj o kt贸rych tu si臋 m贸wi, tytu艂 by艂by d艂ugi jak ca艂y rozdzia艂 a to jest sprzeczne ze zwyczajami
Noc. Kiedy to dochodzi do po偶ogi i z powodu nadmiaru cnoty g贸r臋 bior膮 si艂y piek艂a
Ostatnia karta
Aneks
Przek艂ad niekt贸rych cytat贸w i zwrot贸w 艂aci艅skich i niemieckich
Dopiski na marginesie Imienia r贸偶y
MANUSKRYPT, TO OCZYWISTE
16 sierpnia 1968 roku wpad艂a mi w r臋ce ksi膮偶ka pi贸ra niejakiego ksi臋dza Valleta, Le manuscript de Dom Adson de Melk, traduit en fran莽ais d'apres l'茅dition de Dom J. Mabillon (Aux Presses de l'Abbaye de la Source, Paris 1842). Ksi膮偶ka, dosy膰 sk膮po zaopatrzona w obja艣nienia historyczne, przedstawia艂a, pono膰 wiernie, czternastowieczny manuskrypt odnaleziony w klasztorze w Melku przez wielkiego siedemnastowiecznego erudyt臋, kt贸remu tak wiele zawdzi臋czamy, je艣li chodzi o dzieje zakonu benedykty艅skiego. To odkrycie naukowe (moje, a wi臋c trzecie w kolejno艣ci) dodawa艂o mi otuchy podczas pobytu w Pradze, gdzie czeka艂em na pewn膮 drog膮 mi osob臋. Sze艣膰 dni p贸藕niej oddzia艂y radzieckie wkroczy艂y do nieszcz臋snego miasta. Uda艂o mi si臋 przekroczy膰 granic臋 austriack膮 w Linzu, sk膮d uda艂em si臋 do Wiednia, by tam spotka膰 si臋 z ow膮 osob膮, na kt贸r膮 czeka艂em, i razem ju偶 ruszyli艣my w g贸r臋 Dunaju.
W nastroju wielkiego podniecenia czyta艂em, urzeczony, straszliw膮 opowie艣膰 Adsa z Melku i do tego stopnia mnie poch艂on臋艂a, 偶e prawie za jednym zamachem dokona艂em t艂umaczenia, zape艂niaj膮c kilka wielkich zeszyt贸w z Papeterie Joseph Gibert, w kt贸rych tak przyjemnie pisze si臋 mi臋kkim pi贸rem. I w ten spos贸b docieramy w okolic臋 Melku, gdzie po dzi艣 dzie艅 nad zakolem rzeki strzela pionowo w niebo przepi臋kny Stift kilkakro膰 poddawany w ci膮gu minionych wiek贸w restauracji. Jak mo偶esz domy艣la膰 si臋, czytelniku, w bibliotece klasztornej nie znalaz艂em ani 艣ladu manuskryptu Adsa.
Jeszcze przed dotarciem do Salzburga, pewnej dramatycznej nocy sp臋dzonej w ma艂ym hoteliku nad brzegiem Mondsee, utraci艂em nagle towarzystwo i osoba, z kt贸r膮 podr贸偶owa艂em, znikn臋艂a zabieraj膮c ze sob膮 ksi膮偶k臋 ksi臋dza Valleta, cho膰 uczyni艂a to nie przez z艂o艣liwo艣膰, lecz wskutek po艣piechu i zam臋tu, jaki panowa艂 przy zrywaniu 艂膮cz膮cych nas dot膮d wi臋z贸w. I oto zosta艂em sam z plikiem zapisanych w艂asnor臋cznie zeszyt贸w i z wielk膮 pustk膮 w sercu.
Kilka miesi臋cy p贸藕niej, b臋d膮c w Pary偶u, postanowi艂em wzi膮膰 si臋 do gruntownych poszukiwa艅. Z paru informacji, kt贸re wypisa艂em z francuskiej ksi膮偶ki, pozosta艂a mi notatka bibliograficzna, niezwykle drobiazgowa i 艣cis艂a:
Vetera analecta, sive collectio veterum aliquot operum & opusculorum omnis generis, carminum, epistolarum, diplomaton, epitaphiorum, &, cum itinere germanico, adaptationibus aliquot disquisitionibus R.P.D. Joannis Mabillon, Presbiteri ac Monachi Ord. Sancti Benedicti e Congregatione S. Mauri. — Nova Editio cui accessere Mabilonii vita & aliquot opuscula, scilicet Dissertatio de Pane Eucharistico, Azymo et Fermentato, ad Eminentiss. Cardinalem Bona. Subjungitur opusculum Eldefonsi Hispaniensis Episcopi de eodem argumento et Eusebii Romani ad Theophilum Gallum epistola, De cultu sanctorum ignotorum, Parisiis, apud Levesque, ad Pontem S. Michaelis, MDCCXXI, cum privilegio Regis.
Zaraz odnalaz艂em w bibliotece Sainte Genevieve Vetera analecta, ale ku mojemu zdumieniu okaza艂o si臋, 偶e wydanie to niezgodne jest w dw贸ch szczeg贸艂ach: po pierwsze wydawc膮 by艂 Montalant, ad Ripam P. P. Augustinianorum (prope Pontem S. Michaelis), a po drugie nosi艂o dat臋 o dwa lata p贸藕niejsz膮. Nie musz臋 m贸wi膰, 偶e owe analecta nie zawiera艂y 偶adnego manuskryptu pi贸ra Adsa czy te偶 Adsona z Melku i 偶e chodzi艂o tu, jak ka偶dy mo偶e stwierdzi膰, o zbi贸r tekst贸w niewielkiej lub 艣redniej obj臋to艣ci, podczas gdy opowie艣膰 przedstawiona przez Valleta ci膮gnie si臋 na kilkaset stronic. Skonsultowa艂em si臋 wtedy ze znakomitymi mediewistami, jak drogi mi i niezapomniany 脡tienne Gilson, ale by艂o rzecz膮 oczywist膮, 偶e jedynymi Vetera analecta by艂y te, kt贸re widzia艂em w Sainte Genevieve. Wypad do Abbaye de la Source, klasztoru, kt贸ry wznosi si臋 w okolicy Passy, i rozmowa z przyjacielem, Dom Arne Lahnestedtem, przekona艂y mnie, 偶e r贸wnie偶 偶aden ksi膮dz Vallet nie drukowa艂 ksi膮偶ek na prasie (zreszt膮 nie istniej膮cej) opactwa. Znana jest niedba艂o艣膰, z jak膮 francuscy uczeni podaj膮 informacje bibliograficzne, ale ten przypadek przekracza艂 wszelkie rozs膮dne granice pesymizmu. Zacz膮艂em przypuszcza膰, 偶e mam w r臋kach falsyfikat. Nawet ksi膮偶ka Valleta by艂a stracona (a w ka偶dym razie nie 艣mia艂em zwr贸ci膰 si臋 z 偶膮daniem zwrotu do osoby, kt贸ra mi j膮 zabra艂a). Zosta艂y wi臋c jedynie moje notatki, ale i w nie j膮艂em w ko艅cu pow膮tpiewa膰.
Bywaj膮 takie magiczne momenty wielkiego znu偶enia i intensywnego pobudzenia motorycznego, kiedy pojawiaj膮 si臋 wizje os贸b znanych w przesz艂o艣ci („en me retra莽ant ces d茅tails, j'en suis a me demander s'ils sont r茅els, ou bien si je les ai rev茅s”). Jak dowiedzia艂em si臋 p贸藕niej z pi臋knej ksi膮偶eczki ksi臋dza Bucquoy, zdarzaj膮 si臋 r贸wnie偶 wizje ksi膮偶ek, kt贸re nie zosta艂y jeszcze napisane.
Gdyby nie pewne nowe wydarzenie, po dzi艣 dzie艅 zadawa艂bym sobie pytanie, sk膮d wzi臋艂a si臋 opowie艣膰 Adsa z Melku; ot贸偶 w roku 1970, w Buenos Aires, szperaj膮c po p贸艂kach ma艂ego antykwariatu przy Corrientes, nieopodal bardziej znanego Patio del Tango przy tej samej wielkiej ulicy, natrafi艂em na kastylijsk膮 wersj臋 ksi膮偶eczki Milo Temesvara, O wykorzystaniu przyk艂ad贸w przy grze w szachy, kt贸r膮 mia艂em ju偶 okazj臋 cytowa膰 (z drugiej r臋ki) w mojej ksi膮偶ce Apocalittici e integrati przy okazji omawiania jego p贸藕niejszej pracy, Sprzedawcy Apokalips. Chodzi艂o o przek艂ad nieosi膮galnego obecnie orygina艂u w j臋zyku gruzi艅skim (Tbilisi 1934), i tam w艂a艣nie, ku wielkiemu zdumieniu, znalaz艂em obszerne cytaty z manuskryptu Adsa, aczkolwiek 藕r贸d艂em nie by艂 tu ani Vallet, ani Mabillon, lecz ojciec Athanasius Kircher (ale jakie dzie艂o?). Pewien uczony — kt贸rego nazwiska nie ma potrzeby tutaj przytacza膰 — zapewni艂 mnie p贸藕niej (cytuj膮c dane z pami臋ci), 偶e wielki jezuita nigdy nie wymieni艂 偶adnego Adsa z Melku. Ale mia艂em przed oczyma stronice Temesvara, a epizody, na kt贸re powo艂ywa艂 si臋, by艂y zupe艂nie podobne do tych z manuskryptu przet艂umaczonego przez Valleta (w szczeg贸lno艣ci opis labiryntu nie pozostawia艂 miejsca na 偶adne w膮tpliwo艣ci). Bez wzgl臋du na to, co napisa膰 mia艂 p贸藕niej na ten temat Beniamino Placido* [*”La Repubblica” 22 wrze艣nia 1977], ksi膮dz Vallet istnia艂 naprawd臋 i tak samo niew膮tpliwie istnia艂 Adso z Melku.
Wyci膮gn膮艂em st膮d wniosek, 偶e wspomnienia Adsa najpewniej trafnie przedstawiaj膮 wydarzenia: przes艂oni臋te wieloma niejasno艣ciami i tajemnicami, pocz膮wszy od postaci samego autora, a ko艅cz膮c na lokalizacji opactwa, kt贸r膮 Adso starannie przemilcza, tak 偶e przypuszczenia pozwalaj膮 wskaza膰 jedynie z grubsza zakre艣lony obszar mi臋dzy opactwami Pomposa a Conques, przy czym mo偶na z rozs膮dnym prawdopodobie艅stwem przyj膮膰, 偶e miejsce to znajduje si臋 gdzie艣 wzd艂u偶 grzbietu Apenin贸w, mi臋dzy Piemontem, Liguri膮 a Francj膮 (to jakby powiedzie膰 mi臋dzy Lerici a La Turbie). Je艣li za艣 chodzi o okres, w kt贸rym rozgrywaj膮 si臋 wydarzenia, jest to koniec listopada 1327; nie wiadomo natomiast, kiedy autor pisa艂 swoje dzie艂o. Wzi膮wszy pod uwag臋 fakt, 偶e jak sam powiada, w roku 27 by艂 nowicjuszem, a kiedy spisuje wspomnienia, jest ju偶 bliski 艣mierci, mo偶emy przypu艣ci膰, i偶 manuskrypt powsta艂 w ostatnim dziesi臋cioleciu lub dwudziestoleciu czternastego wieku.
W艂a艣ciwie niewiele powod贸w przemawia za publikowaniem w艂oskiego przek艂adu z neogotyckiej wersji francuskiej, sporz膮dzonej na podstawie siedemnastowiecznego 艂aci艅skiego wydania — dzie艂a, kt贸re napisane zosta艂o po 艂acinie przez niemieckiego mnicha pod koniec czternastego wieku.
Przede wszystkim, jaki styl obra膰? Pokus臋 si臋gni臋cia do 贸wczesnych wzor贸w w艂oskich odepchn膮艂em jako ca艂kowicie nieuzasadnion膮; nie tylko dlatego, 偶e Adso pisa艂 po 艂acinie, ale i dlatego, 偶e z ca艂ego toku tekstu wida膰 jasno, i偶 jego kultura (lub kultura opactwa, kt贸ra w tak niew膮tpliwy spos贸b na艅 wp艂ywa) nosi znacznie wyra藕niejsze pi臋tno minionych czas贸w; chodzi tu z pewno艣ci膮 o wielowiekow膮 sum臋 wiedzy i nawyk贸w stylistycznych zwi膮zanych z tradycj膮 wczesno艣redniowiecznej 艂aciny. Adso my艣li i pisze jak mnich nieczu艂y na awans j臋zyka ludowego, przywi膮zany do stronic zadomowionych w bibliotece, o kt贸rej opowiada, ukszta艂towany na tekstach patrystycznych i scholastycznych, a jego opowie艣膰 (gdyby pomin膮膰 powo艂ywanie si臋 na wydarzenia z XIV wieku, zapisane jednak z tysi臋cznymi zastrze偶eniami i zawsze jako rzeczy zas艂yszane) mog艂aby by膰 napisana, je艣li chodzi o j臋zyk i naukowe cytaty, w XII lub XIII wieku.
Z drugiej strony nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e przek艂adaj膮c na sw贸j dziewi臋tnastowieczny francuski 艂acin臋 Adsa, Vallet pozwoli艂 sobie na liczne licencje, i to nie zawsze tylko stylistyczne. Na przyk艂ad, bohaterowie opowie艣ci, wspominaj膮c co jaki艣 czas o zaletach tego czy innego zio艂a, powo艂uj膮 si臋 wyra藕nie na ow膮 przypisywan膮 Albertowi Wielkiemu ksi臋g臋 tajemnic, kt贸ra w ci膮gu wiek贸w podlega艂a niezliczonym przer贸bkom. Adso z ca艂膮 pewno艣ci膮 to dzie艂o zna, ale pozostaje faktem, 偶e cytuje z niego ust臋py, kt贸re zbyt dos艂ownie pobrzmiewaj膮 b膮d藕 przepisami Paracelsusa, b膮d藕 wstawkami pochodz膮cymi bezsprzecznie z epoki Tudor贸w* [*Liber aggregationis seu liber secretorum Aiberti Magni, Londinium. juxta pontem qui vulgariter dicitur Flete brigge, MCCCCLXXXV.]. Z drugiej strony, sprawdzi艂em p贸藕niej, 偶e w czasach, kiedy Vallet przepisywa艂 (?) manuskrypt Adsa, w Pary偶u kr膮偶y艂o osiemnastowieczne wydanie Grand i Petit Albert* [*Les admirables secrets d'Albert le Grand, A Lyon, Chez les H茅ritiers, Beringos. Fratres, a 1'Enseigne d'Agrippa, MDCCLXXV; Secrets merveilleux de la Magie Naturelle et Cabalistique du Petit Albert, A Lyon, ibidem. MDCCXXIX.], w贸wczas ju偶 nieodwracalnie ska偶one. Sk膮d jednak偶e wzi膮膰 pewno艣膰, 偶e teksty przytaczane przez Adsa lub przez mnich贸w, kt贸rych s艂owa Adso notuje, nie zawiera艂y w艣r贸d rozmaitych glos, przypis贸w i uzupe艂nie艅 r贸wnie偶 adnotacji wykorzystanych w p贸藕niejszym okresie jako po偶ywka dla rozwoju kultury?
Wreszcie, zachowa艂em w brzmieniu 艂aci艅skim te ust臋py, kt贸rych ksi膮dz Vallet nie uzna艂 za stosowne t艂umaczy膰, mo偶e chc膮c zachowa膰 ducha czas贸w. Nie mam na to 偶adnego 艣cis艂ego uzasadnienia, poza poczuciem, by膰 mo偶e niew艂a艣ciwym, wierno艣ci dla mojego 藕r贸d艂a... Usun膮艂em nadmiar, co艣 nieco艣 jednak zostawiaj膮c. I boj臋 si臋. 偶e post膮pi艂em jak marni powie艣ciopisarze, kt贸rzy wprowadzaj膮c na scen臋 bohatera Francuza, ka偶膮 mu m贸wi膰: „Parbleu!”, i: „la femme, ah! la femme?”
I oto w rezultacie jestem pe艂en w膮tpliwo艣ci. W艂a艣ciwie nie wiem czemu, postanowi艂em zebra膰 si臋 na odwag臋 i przedstawi膰 tekst tak, jakby to by艂 autentyczny manuskrypt Adsa z Melku. Powiedzmy: gest cz艂owieka zakochanego. Albo, je艣li kto艣 woli, spos贸b uwolnienia si臋 od licznych i starych obsesji.
Przepisuj臋 nie troszcz膮c si臋 o aktualno艣膰. W owych latach, kiedy odkry艂em tekst ksi臋dza Valleta, panowa艂o obiegowe przekonanie, 偶e pisa膰 nale偶y jedynie maj膮c na uwadze tera藕niejszo艣膰 i z zamys艂em odmienienia 艣wiata. Teraz, po dziesi臋ciu lub wi臋cej latach, jest rzecz膮 pocieszaj膮c膮 dla cz艂owieka pi贸ra (a wi臋c kogo艣, komu przywr贸cono jego wysok膮 godno艣膰), 偶e mo偶na pisa膰 z czystej mi艂o艣ci do pisania. Tak wi臋c wiem, 偶e mam prawo opowiedzie膰 dla prostej przyjemno艣ci opowiadania histori臋 Adsa z Melku, a otuch臋 i pociech臋 czerpi臋 z tego, i偶 jest ona tak bardzo odleg艂a w czasie (teraz, kiedy rozbudzony rozum przegna艂 wszystkie potwory zrodzone podczas jego snu), tak chwalebnie pozbawiona wszelkich zwi膮zk贸w ze wsp贸艂czesno艣ci膮, tak ponadczasowo obca naszym nadziejom i naszym pewnikom.
Poniewa偶 jest to historia ksi膮g, nie za艣 codziennych strapie艅, jej lektura mo偶e sk艂oni膰 nas do powt贸rzenia za wielkim na艣ladowc膮 z Kempis: „In omnibus requiem quaesivi, et nusquam inveni nisi in angulo cum libro.”
5 stycznia 1980
Nota
Manuskrypt Adsa podzielony jest na siedem dni, za艣 ka偶dy dzie艅 na okresy odpowiadaj膮ce godzinom liturgicznym. Podtytu艂y w trzeciej osobie dodane zosta艂y prawdopodobnie przez Valleta. Poniewa偶 jednak u艂atwiaj膮 czytelnikowi orientacj臋, a zwyczaj ten nie jest obcy 贸wczesnej literaturze pisanej w j臋zyku ludowym, uzna艂em, 偶e lepiej ich nie usuwa膰.
W niejakie zak艂opotanie wprawi艂o mnie to, 偶e Adso powo艂uje si臋 na godziny kanoniczne — ich podzia艂 nie tylko zmienia si臋 zale偶nie od miejsca i pory roku, ale wed艂ug wszelkiego prawdopodobie艅stwa w XIV wieku nie przestrzegano z ca艂kowit膮 艣cis艂o艣ci膮 wskaza艅 ustalonych w regule przez 艣w. Benedykta.
Jednak偶e wydaje mi si臋, 偶e aby zorientowa膰 z grubsza czytelnika, mo偶na, cz臋艣ciowo wnioskuj膮c na podstawie tekstu, a cz臋艣ciowo dokonuj膮c konfrontacji pierwotnej regu艂y z opisem 偶ycia zakonnego podanym przez Eduarda Schneidera w Les Heures b茅n茅dictines (Pary偶, Grasset 1925), trzyma膰 si臋 nast臋puj膮cej oceny:
Jutrznia-(kt贸r膮 czasem Adso okre艣la dawnym terminem Vigiliae) Od 2.30 do 3 w nocy.
Lauda-(kt贸ra w starszej tradycji zwie si臋 Matutina) Od 5 do 6 rano, tak by ko艅czy艂a si臋, kiedy zaczyna dnie膰.
Pryma- Ko艂o 7.30, tu偶 przed zorz膮 porann膮.
Tercja -Ko艂o 9.
Seksta-Po艂udnie (w klasztorze, w kt贸rym mnisi nie pracowali w polu, oraz zim膮 by艂a to tak偶e pora posi艂ku).
Nona- Mi臋dzy 2 a 3 po po艂udniu.
Nieszp贸r- Od mniej wi臋cej 4.30 do zmierzchu (regu艂a nakazuje zjada膰 wieczerz臋 przed zapadni臋ciem ciemno艣ci).
Kompleta- Ko艂o 6 (mniej wi臋cej o 7 mnisi k艂ad膮 si臋 spa膰).
Rachunek opiera si臋 na fakcie, 偶e w p贸艂nocnych W艂oszech pod koniec listopada s艂o艅ce wstaje ko艂o 7.30, a zachodzi ko艂o 4.40 po po艂udniu.
Prolog
Na pocz膮tku by艂o S艂owo, a S艂owo by艂o u Boga, i Bogiem by艂o S艂owo. By艂o ono na pocz膮tku u Boga i powinno艣ci膮 bogobojnego mnicha jest powtarza膰 dzie艅 po dniu, jednostajnie i z pokor膮, 贸w jedyny i niezmienny fakt, z kt贸rego doby膰 mo偶na niezbit膮 prawd臋. Ale videmus nunc per speculum et in aenigmate, a prawda, nim staniemy z ni膮 twarz膮 w twarz, wprz贸d pokazuje si臋 nam po kawa艂eczku (jak偶e nieczytelnym) w b艂臋dach tego 艣wiata, winni艣my zatem odczytywa膰 z mozo艂em jej wierne znaki r贸wnie偶 tam, gdzie jawi膮 si臋 nam jako niejasne i prawie podsuni臋te przez wol臋 bez reszty oddan膮 z艂u.
Zbli偶aj膮c si臋 do kresu grzesznego 偶ywota, posiwia艂y ze staro艣ci, wypatruj膮c ju偶 chwili, kiedy zagubi臋 si臋 w niezmierzonej Boskiej otch艂ani, milcz膮cej i pustej, bym mia艂 udzia艂 w blasku anielskiej m膮dro艣ci, przykuty oci臋偶a艂ym i chorym cia艂em do celi klasztoru w Melku, tak drogiego memu sercu, bior臋 do r臋ki pi贸ro, by na tym welinie pozostawi膰 艣wiadectwo cudownych i straszliwych wydarze艅, w kt贸rych w mej m艂odo艣ci uczestniczy艂em, powtarzaj膮c verbatim wszystko, co widzia艂em i s艂ysza艂em, nie wa偶膮c si臋 na to, 偶eby doby膰 na 艣wiat艂o dnia jaki艣 zamys艂, lecz pozostawiaj膮c tym, co nadejd膮 (je艣li nie uprzedzi ich Antychryst), znaki znak贸w, a偶eby ich odczytywanie sta艂o si臋 modlitw膮.
Z 艂aski Pana naszego by艂em, przezroczysty jak szyba, 艣wiadkiem wydarze艅, jakie mia艂y miejsce w opactwie, kt贸rego nazw臋 nawet stosownie i pobo偶nie jest zamilcze膰, pod koniec Roku Pa艅skiego 1327, kiedy to cesarz Ludwik ruszy艂 do Italii, by przywr贸ci膰 godno艣膰 艣wi臋temu cesarstwu rzymskiemu, czyni膮c pod艂ug zamiar贸w Najwy偶szego i ku zawstydzeniu nies艂awnego przyw艂a艣ciciela, 艣wi臋tokupcy i heretyka, co w Awinionie ha艅bi 艣wi臋te imi臋 aposto艂a (m贸wi臋 o grzesznej duszy Jakuba z Cahors, kt贸rego ludzie bezbo偶ni czcz膮 jako Jana XXII).
Mo偶e by艂oby rzecz膮 s艂uszn膮, bym dla lepszego przedstawienia wydarze艅, w kt贸re zosta艂em wpl膮tany, przypomnia艂 bieg spraw w ci膮gu tego skrawka wieku, tak jak pojmowa艂em je w贸wczas, prze偶ywaj膮c, i tak jak przypominam sobie teraz, wzbogacony o inne p贸藕niej zas艂yszane opowie艣ci — je艣li tylko zdo艂am z powrotem naniza膰 na sznur pami臋ci tak wiele niejasnych wydarze艅.
Ju偶 w pierwszych latach naszego wieku papie偶 Klemens V przeni贸s艂 siedzib臋 apostolsk膮 do Awinionu, pozostawiaj膮c Rzym na pastw臋 ambicji tamtejszych pan贸w: i oto powoli 艣wi臋te miasto chrze艣cija艅stwa, szarpane walkami mi臋dzy mo偶nymi, przemieni艂o si臋 w cyrk lub lupanar; nazwa艂o siebie republik膮, lecz ni膮 nie by艂o, podbi艂y j膮 bowiem zbrojne gromady, ulega艂o przemocy i grabie偶y. Ksi臋偶a, wolni od jurysdykcji 艣wieckiej, dowodzili grupami buntownik贸w i z mieczem w d艂oni dokonywali rabunk贸w, nadu偶y膰, prowadzili nikczemne handle. Jak sprawi膰, by Caput Mundi sta艂o si臋 na nowo, i s艂usznie, celem ka偶dego, kto chce w艂o偶y膰 na skronie koron臋 艣wi臋tego cesarstwa rzymskiego, i jak przywr贸ci膰 godno艣膰 temu doczesnemu dominium, kt贸re by艂o ju偶 niegdy艣 dominium cesarzy?
Zdarzy艂o si臋 oto, 偶e w roku 1314 pi臋cioro niemieckich ksi膮偶膮t wybra艂o we Frankfurcie Ludwika Bawarskiego na najwy偶szego rz膮dc臋 cesarstwa. Lecz tego samego dnia na przeciwleg艂ym brzegu Menu ksi膮偶臋 palatyn Renu i arcybiskup Kolonii podnie艣li do tej samej godno艣ci Fryderyka Austriackiego. Dwaj cesarze na jednym tronie i jeden papie偶 na dw贸ch tronach: oto sytuacja, kt贸ra sta艂a si臋 藕r贸d艂em nie lada zamieszania...
Dwa lata p贸藕niej wybrany zosta艂 w Awinionie nowy papie偶, Jakub z Cahors, siedemdziesi臋ciodwuletni starzec, kt贸ry przyj膮艂 imi臋 w艂a艣nie Jana XXII, i oby niebo sprawi艂o, by 偶aden ju偶 najwy偶szy kap艂an nie przyj膮艂 imienia tak odt膮d znienawidzonego przez ludzi poczciwych. Francuz i oddany kr贸lowi Francji (ludzie z tego pado艂u zepsucia zawsze maj膮 sk艂onno艣膰 do sprzyjania interesom ziomk贸w i niezdolni s膮 patrze膰 na ca艂y 艣wiat jako na sw膮 duchow膮 ojczyzn臋), popiera艂 Filipa Pi臋knego przeciwko templariuszom, kt贸rych kr贸l oskar偶y艂 (jak s膮dz臋, nies艂usznie) o haniebne wyst臋pki, by zagarn膮膰 ich dobra, za wsp贸lnika maj膮c tego kap艂ana zaprza艅ca, W tym samym czasie w tok wydarze艅 wmiesza艂 si臋 Robert z Neapolu, kt贸ry pragn膮c utrzyma膰 kontrol臋 na italijskim p贸艂wyspie, przekona艂 papie偶a, by ten nie uzna艂 偶adnego z dw贸ch cesarzy niemieckich, i tym sposobem zosta艂 kondotierem ca艂ego Pa艅stwa Ko艣cielnego.
W 1322 roku Ludwik Bawarski pokona艂 swojego rywala, Fryderyka. Bardziej jeszcze l臋kaj膮c si臋 jednego cesarza ni藕li uprzednio dw贸ch, Jan ekskomunikowa艂 zwyci臋zc臋, a ten w odwecie oznajmi艂, 偶e papie偶 jest heretykiem. Trzeba tu wspomnie膰, 偶e w艂a艣nie w owym roku odby艂a si臋 w Perugii kapitu艂a braci franciszka艅skich, a ich genera艂, Micha艂 z Ceseny, ulegaj膮c naciskom „duchownik贸w” (b臋d臋 mia艂 jeszcze sposobno艣膰 opowiedzie膰 o nich), og艂osi艂 jako prawd臋 wiary ub贸stwo Chrystusa, kt贸ry je艣li nawet posiada艂 rzecz jak膮 wesp贸艂 z aposto艂ami, to tylko w formie usus facti. Ten szlachetny aksjomat mia艂 ocali膰 cnot臋 i czysto艣膰 zakonu, ale nie przypad艂 zanadto do smaku papie偶owi, albowiem by膰 mo偶e dostrzeg艂 w nim zasad臋 niebezpieczn膮 dla tych roszcze艅, kt贸re on sam jako g艂owa Ko艣cio艂a wysuwa艂, zmierzaj膮c do odebrania cesarstwu przywileju wybierania biskup贸w, natomiast 艣wi臋temu tronowi przypisuj膮c prawo do koronacji cesarza. Z tych czy innych jeszcze powod贸w Jan XXII dekreta艂em Cum inter nonnullos pot臋pi艂 w 1323 roku twierdzenia franciszkan贸w.
W tym w艂a艣nie momencie, jak s膮dz臋, Ludwik dostrzeg艂 w franciszkanach, teraz przeciwnikach papie偶a, pot臋偶nych sprzymierze艅c贸w. Trwaj膮c przy tezie o ub贸stwie Chrystusa, w pewien spos贸b wspierali idee teolog贸w cesarskich, to jest Marsyliusza z Padwy i Jana z Jandun. A wreszcie, na niewiele miesi臋cy przed opowiedzianymi przeze mnie dalej wydarzeniami, Ludwik, osi膮gn膮wszy ugod臋 z pokonanym Fryderykiem, ruszy艂 do Italii, zosta艂 ukoronowany w Mediolanie, por贸偶ni艂 si臋 z Viscontimi, kt贸rzy przyj臋li go wszak przychylnie, zacz膮艂 oblega膰 Piz臋, mianowa艂 swoim namiestnikiem Castruccia, ksi臋cia Lukki i Pistoi (i, wydaje mi si臋, 藕le uczyni艂, gdy偶 nie spotka艂em nigdy cz艂owieka okrutniejszego, chyba 偶e Uguccione della Faggiola), a nast臋pnie gotowa艂 si臋 do wyruszenia na Rzym, wezwa艂 go bowiem Sciarra Colonna w艂adaj膮cy tym miastem.
Oto jak przedstawia艂y si臋 sprawy, kiedy ja — nowicjusz benedykty艅ski w klasztorze w Melku — oderwany zosta艂em od pe艂nych spokoju kru偶gank贸w klasztornych przez mego ojca, kt贸ry walczy艂 w 艣wicie Ludwika jako nie najpo艣ledniejszy z jego baron贸w i kt贸ry uzna艂 za rzecz m膮dr膮 zabra膰 mnie ze sob膮, bym zobaczy艂 cudowno艣ci Italii i by艂 w Rzymie przy koronacji cesarza. Lecz obl臋偶enie Pizy spowodowa艂o, 偶e zaprz膮tni臋ty by艂 troskami wojskowymi. Skorzysta艂em z tego, by troch臋 z lenistwa, a troch臋 z pragnienia zdobycia wiedzy, podj膮膰 w臋dr贸wk臋 po miastach Toskanii, lecz moi rodzice uznali, 偶e to 偶ycie swobodne i nie ograniczone 偶adnymi regu艂ami nie przystoi m艂odzie艅cowi, kt贸rego przeznaczeniem jest kontemplacja. Id膮c wi臋c za rad膮 偶yczliwego mi Marsyliusza, postanowi艂em zaj膮膰 miejsce u boku uczonego franciszkanina, brata Wilhelma z Baskerville, kt贸ry w艂a艣nie mia艂 podj膮膰 pos艂owanie i dotrze膰 do s艂awnych miast i starych opactw. I tak oto sta艂em si臋 jego sekretarzem i dyscypu艂em, a nie 偶a艂uj臋 tego, gdy偶 by艂em przy nim 艣wiadkiem wydarze艅 godnych powierzenia, jak to w tej chwili czyni臋, pami臋ci tych, kt贸rzy przyjd膮 po mojej 艣mierci.
Nie wiedzia艂em wtedy, czego brat Wilhelm szuka, i prawd臋 m贸wi膮c, nie wiem tego po dzi艣 dzie艅, a przypuszczam te偶, 偶e i on tego nie wiedzia艂, jedynym bowiem pragnieniem, jakie nim kierowa艂o, by艂o pragnienie prawdy i podejrzenie — kt贸re zawsze w moim przekonaniu 偶ywi艂 — i偶 prawd膮 nie jest to, co ukazuje nam si臋 w chwili tera藕niejszej. I by膰 mo偶e w owych latach powinno艣ci doczesne oderwa艂y go od umi艂owanych studi贸w. Jego misja pozosta艂a mi nie znana przez ca艂y czas podr贸偶y, a on te偶. o niej nie m贸wi艂. Ju偶 raczej dzi臋ki urywkom rozm贸w, jakie prowadzi艂 z opatami klasztor贸w, w kt贸rych zatrzymywali艣my si臋 po drodze, wyrobi艂em sobie niejasny pogl膮d na natur臋 jego zadania. Lecz zrozumia艂em je w pe艂ni dopiero, kiedy osi膮gn臋li艣my nasz cel, jak to opowiem dalej. Kierowali艣my si臋 na p贸艂noc, lecz nasza podr贸偶 nie przebiega艂a po linii prostej i zatrzymywali艣my si臋 w rozmaitych opactwach. Bywa艂o wiec, 偶e zbaczali艣my ku zachodowi, chocia偶 nasz ostateczny cel by艂 na wschodzie, w臋druj膮c mniej wi臋cej wzd艂u偶 linii g贸rskiej prowadz膮cej z Pizy w stron臋 dr贸g do 艢wi臋tego Jakuba, a zatrzymywali艣my si臋 na kr贸tko to tu, to tam w okolicach, kt贸rych nie chc臋 dok艂adniej okre艣la膰, albowiem odradzaj膮 mi to straszliwe wypadki, jakie p贸藕niej si臋 tam rozegra艂y, ale w艂adcy tych ziem byli wierni cesarstwu, tamtejsi za艣 opaci naszego zakonu jak jeden m膮偶 stan臋li przeciwko heretyckiemu i przekupnemu papie偶owi. Urozmaicona podr贸偶 trwa艂a trzy tygodnie i w tym czasie mia艂em sposobno艣膰 pozna膰 (nigdy nie do艣膰, jak ci膮gle si臋 przekonuj臋) mojego nowego mistrza.
Na dalszych stronicach nie b臋d臋 folgowa艂 ch臋ci opisywania os贸b — chyba 偶e wyraz czyjej艣 twarzy albo jaki艣 gest objawi膮 si臋 jako znaki j臋zyka niemego, lecz wymownego — albowiem, jak powiada Boecjusz, nie ma rzeczy ulotniejszej ni偶 kszta艂t zewn臋trzny, kt贸ry wi臋dnie i zmienia si臋 niby kwiat polny, kiedy przychodzi jesie艅, i po c贸偶 m贸wi膰 dzisiaj o tym, 偶e opat Abbon mia艂 oko surowe, a policzki blade, skoro i on, i ci, co go otaczali, obr贸cili si臋 w proch i od prochu ich cia艂a przej臋艂y 艣mierteln膮 szaro艣膰 (tylko dusza, oby B贸g tak zechcia艂, ja艣nieje 艣wiat艂em, kt贸re ju偶 nigdy nie zga艣nie)? Ale o Wilhelmie chc臋 opowiedzie膰, i to tylko w tym miejscu, gdy偶 uderzy艂y mnie jego osobliwe rysy, i jest rzecz膮 w艂a艣ciw膮, 偶e m艂odzie艅cy przywi膮zuj膮 si臋 do jakiego艣 m臋偶czyzny starszego i m臋drszego nie tylko wskutek oczarowania s艂owami, jakie 贸w wypowiada, i bystro艣ci膮 umys艂u, ale r贸wnie偶 powierzchownym kszta艂tem cielesnym, bowiem staje si臋 on im drogi niczym posta膰 ojca, kt贸rego ruchy i wybuchy gniewu studiuje si臋, na kt贸rego u艣miech czyha si臋 — cho膰 偶aden cie艅 po偶膮dliwo艣ci nie bruka tej odmiany (mo偶e jedynej czystej) cielesnego mi艂owania.
Dawniejsi ludzie byli wysocy i pi臋kni (teraz s膮 tylko dzie膰mi i kar艂ami), ale ten fakt jest jednym z wielu 艣wiadcz膮cych o nieszcz臋艣ciu 艣wiata, kt贸ry si臋 starzeje. M艂odo艣膰 nie pragnie ju偶 wiedzy, nauka upada, ca艂y 艣wiat staje na g艂owie, 艣lepcy prowadz膮 艣lepc贸w i rzucaj膮 ich w przepa艣ci, ptaki podrywaj膮 si臋 z gniazd, zanim zaczn膮 fruwa膰, osio艂 gra na lirze, wo艂y ta艅cuj膮, Maria nie mi艂uje ju偶 偶ycia kontemplacyjnego, a Marta 偶ycia czynnego, Lea jest bezp艂odna, Rachel ma spojrzenie po偶膮dliwe, Katon ucz臋szcza do lupanar贸w, Lukrecjusz staje si臋 kobiet膮. Wszystko zesz艂o ze swojej drogi. Dzi臋ki niech b臋d膮 Bogu, 偶e w owym czasie zyska艂em od mojego mistrza pragnienie uczenia si臋 i to poczucie prostej drogi, kt贸rego nie traci si臋 nawet, kiedy 艣cie偶ka staje si臋 kr臋ta.
Tak wi臋c wygl膮d zewn臋trzny brata Wilhelma przyci膮ga艂 uwag臋 nawet najbardziej roztargnionego obserwatora. Postaw膮 g贸rowa艂 nad zwyk艂ymi lud藕mi, a by艂 tak chudy, 偶e zdawa艂 si臋 jeszcze wy偶szy. Spojrzenie mia艂 bystre i przenikliwe; ostry i odrobin臋 zadarty nos dawa艂 jego obliczu wyraz cechuj膮cy cz艂owieka czujnego, poza chwilami odr臋twienia, o kt贸rych jeszcze powiem. Podbr贸dek 艣wiadczy艂 o niewzruszonej woli, chocia偶 jednocze艣nie twarz wyd艂u偶ona i pokryta piegami — jakie cz臋sto widzia艂em u ludzi urodzonych mi臋dzy Hiberni膮 a Northumbri膮 — mog艂a czasem wyra偶a膰 niepewno艣膰 i zak艂opotanie. Z czasem zda艂em sobie spraw臋, 偶e to, co bra艂em za brak pewno艣ci, by艂o tylko zaciekawieniem, ale na pocz膮tku niewiele wiedzia艂em o tej cnocie, kt贸r膮 mia艂em raczej za nami臋tno艣膰 duszy po偶膮dliwej, albowiem dusza roztropna winna, s膮dzi艂em, j膮 odrzuca膰, a karmi膰 si臋 jedynie prawd膮 (tak my艣la艂em) znan膮 z g贸ry.
Pachol臋ciu, kt贸rym w贸wczas by艂em, od razu rzuci艂y si臋 w oczy k臋py 偶贸艂tawych w艂os贸w wyrastaj膮cych mu z uszu, a te偶 krzaczaste i jasne brwi. Mia艂 ju偶 z pi臋膰dziesi膮t wiosen, by艂 wi臋c bardzo stary, ale jego nie znaj膮ce znu偶enia cia艂o porusza艂o si臋 z 偶ywo艣ci膮, jakiej cz臋sto brakowa艂o mnie. W chwilach czynnych wydawa艂o si臋, 偶e ma niewyczerpane zasoby si艂. Ale od czasu do czasu jego duch 偶ycia zaszywa艂 si臋 gdzie艣 niby rak, mojego mistrza opanowywa艂a apatia i widzia艂em, jak godzinami tkwi艂 w celi nie wstaj膮c z pos艂ania, ledwie wypowiadaj膮c jakie艣 monosylaby, z nieruchom膮 twarz膮. W takich chwilach jego oczy wyra偶a艂y pustk臋 i nieobecno艣膰 i m贸g艂bym podejrzewa膰, 偶e jest pod dzia艂aniem jakiej艣 ro艣linnej substancji sprowadzaj膮cej wizje, gdyby oczywisty umiar, kt贸ry rz膮dzi艂 jego 偶yciem, nie sk艂oni艂 mnie do odrzucenia tej my艣li. Nie kryj臋 jednak, 偶e w czasie podr贸偶y zatrzymywa艂 si臋 czasem na skraju 艂膮ki lub lasu, by zerwa膰 jakie艣 ziele (mniemam, zawsze to samo), i zaczyna艂 je 偶u膰 w skupieniu. Troch臋 ziela mia艂 zawsze przy sobie i spo偶ywa艂 w momentach najwi臋kszego napi臋cia (a nie brakowa艂o takich podczas naszego pobytu w opactwie!). Kiedy razu pewnego zapyta艂em, co to jest, odpar艂 z u艣miechem, 偶e dobry chrze艣cijanin mo偶e czasem nauczy膰 si臋 czego艣 od niewiernych; a kiedy prosi艂em, by da艂 mi spr贸bowa膰, odrzek艂, i偶 podobnie jak to jest z mowami, kt贸re s膮 paidikoi, ephebikoi, gynaikeioi i tak dalej, tak i z zio艂ami, bywaj膮 bowiem takie, co s膮 dobre dla starego franciszkanina, ale nieodpowiednie dla m艂odego benedyktyna.
W tym czasie, kiedy przebywali艣my razem, nie mogli艣my prowadzi膰 zbyt uporz膮dkowanego 偶ycia; r贸wnie偶 w opactwie czuwali艣my nocami i padali艣my na 艂o偶e w dzie艅, tak 偶e nie zawsze uczestniczyli艣my w 艣wi臋tych obrz膮dkach. Jednak w czasie podr贸偶y rzadko kiedy czuwa艂 po komplecie, a obyczaje mia艂 nader wstrzemi臋藕liwe. Kilka razy, jak zdarzy艂o si臋 to w opactwie, ca艂y dzie艅 sp臋dza艂 na kr膮偶eniu po warzywniku, przygl膮daj膮c si臋 ro艣linom, jakby by艂y to chryzopazy lub szmaragdy, a znowu widzia艂em, jak spacerowa艂 po krypcie skarbca, tak patrz膮c na kufer wysadzany szmaragdami i chryzopazami, jakby to by艂 krzak bielunia. Kiedy indziej przez ca艂y dzie艅 nie rusza艂 si臋 z wielkiej sali biblioteki, przegl膮daj膮c manuskrypty, jakby szuka艂 w tym zaj臋ciu jedynie swojej przyjemno艣ci (podczas gdy doko艂a nas by艂o coraz wi臋cej trup贸w zabitych w straszny spos贸b mnich贸w). Pewnego dnia zasta艂em go w ogrodzie, kiedy przechadza艂 si臋 bez 偶adnego widocznego celu, jakby nie musia艂 zdawa膰 przed Bogiem rachunku ze swoich poczyna艅. W klasztorze nauczono mnie zupe艂nie innego rozk艂adu czasu i powiedzia艂em mu to. A on odpar艂, 偶e pi臋kno kosmiczne dane jest nie tylko przez jedno艣膰 w rozmaito艣ci, ale tak偶e przez rozmaito艣膰 w jedno艣ci. Te s艂owa mog艂a podszepn膮膰, jak mi si臋 zdawa艂o, tylko prostacka empiria, ale potem dowiedzia艂em si臋, 偶e ludzie z jego kraju cz臋sto okre艣laj膮 rzeczy w spos贸b, w kt贸rym o艣wiecaj膮ca si艂a rozumu ma niewielki jeno udzia艂.
W opactwie zawsze widzia艂em go z d艂o艅mi pokrytymi py艂em ksi膮g, z艂otem nie wyschni臋tych jeszcze miniatur, 偶贸艂tawymi substancjami, kt贸rych dotyka艂 w szpitalu Seweryna. Mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e my艣le膰 potrafi wy艂膮cznie r臋kami, co w贸wczas wydawa艂o mi si臋 rzecz膮 bardziej godn膮 kogo艣, kto zajmuje si臋 machinami (a nauczono mnie, 偶e taki kto艣 to moechus, 偶e pope艂nia czyn wiaro艂omny wobec 偶ycia umys艂owego, z kt贸rym winien by膰 z艂膮czony przez czyste za艣lubiny); ale r贸wnie偶 kiedy jego d艂onie ujmowa艂y rzeczy niezmiernie delikatne, jak niekt贸re kodeksy ze 艣wie偶ymi jeszcze miniaturami lub stronice zbutwia艂e ze staro艣ci i kruche niby maca, ich dotkni臋cie by艂o nadzwyczaj subtelne, zupe艂nie jak wtedy, gdy dotyka艂 swych machin. Musz臋 bowiem powiedzie膰, 偶e ten cz艂ek osobliwy mia艂 w torbie podr贸偶nej instrumenty, kt贸rych nigdy przedtem nie widzia艂em i o kt贸rych on sam m贸wi艂 jako o cudownych maszynach. Machiny, powiada艂, s膮 dzie艂em sztuk, kt贸re ma艂puj膮 natur臋 na艣laduj膮c nie jej form臋, lecz czynno艣ci. Wyja艣nia艂 mi w ten spos贸b cud zegara, astrolabium i magnesu. Ale na pocz膮tku ba艂em si臋 czar贸w i udawa艂em, 偶e 艣pi臋, kiedy on w pewne pogodne noce zabiera艂 si臋 (z dziwacznym tr贸jk膮tem w d艂oni) do obserwowania gwiazd. Franciszkanie, kt贸rych pozna艂em w Italii i w moim kraju, byli lud藕mi prostymi, cz臋sto nie umiej膮cymi czyta膰 ni pisa膰, i dziwowa艂em si臋 jego wiedzy. Ale odpar艂, 偶e franciszkanie z jego wysp s膮 z innej gliny ulepieni: „Roger Bacon, kt贸rego czcz臋 jako mistrza, naucza艂 nas, 偶e Boski plan wska偶e pewnego dnia wiedz臋 o machinach, kt贸re s膮 magi膮 naturaln膮 i 艣wi臋t膮. I b臋dzie tak, 偶e si艂y przyrody pozwol膮 zrobi膰 machiny do p艂ywania, by okr臋ty porusza艂y si臋 tylko homine regente i znacznie szybciej ni偶 te pchane wiatrem lub wios艂ami; i b臋d膮 wozy 芦ut sine animali moveantur cum impetu inaestimabili, et instrumenta volandi et homo sedens in medio instrumentis revolvens aliquod ingenium per quod alae artificialiter composita aerem verberent, ad modum avis volantis禄. I male艅kie narz臋dzia, kt贸re podnosi膰 b臋d膮 niesko艅czenie wielkie ci臋偶ary, i wozy, kt贸rymi je藕dzi膰 b臋dzie mo偶na po dnie morza.”
Kiedy spyta艂em, gdzie s膮 te machiny, odpar艂, 偶e by艂y ju偶 zrobione w staro偶ytno艣ci, a niekt贸re nawet w naszych czasach: „Poza instrumentem do latania, takowego nie widzia艂em bowiem ani nie wiem o nikim, kto by widzia艂, ale znam uczonego, kt贸ry go obmy艣li艂. I mo偶na robi膰 mosty, kt贸re przekraczaj膮 rzeki bez 偶adnych filar贸w i podp贸r, i inne nadzwyczajne machiny. Lecz nie powiniene艣 martwi膰 si臋, je艣li dotychczas ich nie ma, bo to nie znaczy, 偶e ich nie b臋dzie. A ja ci m贸wi臋, 偶e B贸g chce, by by艂y, i z pewno艣ci膮, nawet je艣li m贸j przyjaciel Ockham zaprzecza temu, by idee istnia艂y w ten spos贸b, s膮 one ju偶 w Jego umy艣le, i nie dlatego, 偶e mo偶emy decydowa膰 o Boskiej naturze, lecz w艂a艣nie dlatego, 偶e nie mo偶emy wytycza膰 jej 偶adnych granic.” Nie by艂o to jedyne zdanie sprzeczne, jakie us艂ysza艂em z jego ust; ale nawet teraz, kiedy jestem stary i m臋drszy ni偶 w贸wczas, nie rozumiem do ko艅ca, w jaki spos贸b m贸g艂 takim zaufaniem darzy膰 swojego przyjaciela Ockhama i przysi臋ga膰 jednocze艣nie na s艂owa Bacona, jak to zazwyczaj czyni艂. To jednak prawda, 偶e 偶yjemy w mrocznych czasach, skoro cz艂ek m膮dry musi snu膰 my艣li, kt贸re s膮 mi臋dzy sob膮 sprzeczne.
Tak oto powiedzia艂em o bracie Wilhelmie rzeczy, by膰 mo偶e, nie do ko艅ca dorzeczne, prawie jakbym raz jeszcze ulega艂 tym nieuporz膮dkowanym wra偶eniom, jakich w贸wczas, przebywaj膮c u jego boku, doznawa艂em. Kim by艂 i czego dokona艂, mo偶e lepiej zdo艂asz, m贸j dobry czytelniku, wywnioskowa膰 z tego, co czyni艂 w ci膮gu dni sp臋dzonych w opactwie. Nie obieca艂em, 偶e przedstawi臋 ci sko艅czony obraz, mog臋 jedynie przedstawi膰 spis fakt贸w (to, owszem) cudownych i strasznych.
A wi臋c poznaj膮c dzie艅 po dniu mojego mistrza i sp臋dzaj膮c godziny podr贸偶y na d艂ugich pogaw臋dkach, o kt贸rych opowiada艂 b臋d臋 stopniowo w miar臋 potrzeby, dotarli艣my do podn贸偶a g贸ry d藕wigaj膮cej na swym wierzcho艂ku opactwo. I nadesz艂a pora, by moja opowie艣膰 zbli偶y艂a si臋 do艅, podobnie jak wtedy zbli偶ali艣my si臋 my dwaj, i oby r臋ka nie zadr偶a艂a mi, kiedy przyst膮pi臋 do spisywania tego, co si臋 potem wydarzy艂o.
DZIE艃 PIERWSZY
DZIE艃 PIERWSZY
PRYMA
Kiedy to docieramy do st贸p opactwa i Wilhelm daje dow贸d wielkiej przenikliwo艣ci.
By艂 pi臋kny poranek pod koniec listopada. W nocy napada艂o troch臋 艣niegu, ale 艣wie偶y welon okrywaj膮cy ziemi臋 by艂 nie grubszy ni偶 na trzy palce. Tu偶 po laudzie wys艂uchali艣my po ciemku mszy w wiosce le偶膮cej w dolinie. Potem, o wschodzie s艂o艅ca, ruszyli艣my w stron臋 g贸r.
Kiedy pi臋li艣my si臋 urwist膮 艣cie偶k膮, kt贸ra wi艂a si臋 wok贸艂 g贸ry, zobaczy艂em opactwo. Nie zadziwi艂y mnie mury, kt贸re opasywa艂y je ze wszystkich stron, gdy偶 podobne widzia艂em w ca艂ym chrze艣cija艅skim 艣wiecie, ale zdumienie wzbudzi艂a bry艂a tego, co jak si臋 p贸藕niej dowiedzia艂em, nazywano Gmachem. By艂a to o艣miok膮tna, wygl膮daj膮ca z oddalenia jak czworok膮t (figura doskona艂a, wyra偶aj膮ca trwa艂o艣膰 i niedost臋pno艣膰 pa艅stwa Boga) budowla, kt贸rej 艣ciany po艂udniowe wznosi艂y si臋 na klasztornym p艂askowy偶u, podczas gdy p贸艂nocne zdawa艂y si臋 wyrasta膰 pionowo z samego podn贸偶a g贸ry. Patrz膮c z do艂u mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e w niekt贸rych miejscach ska艂a si臋ga w kierunku nieba bez rozdzia艂u barw i materii i dopiero stopniowo ukazuje si臋 jako don偶on i baszta (dzie艂o gigant贸w, kt贸rzy 偶yli za pan brat i z ziemi膮, i z niebem). Trzy rz臋dy okien wyra偶a艂y potr贸jny rytm g贸rnej partii budowli, a w ten spos贸b to, co by艂o w poj臋ciu fizycznym kwadratem na ziemi, duchowo stawa艂o si臋 tr贸jk膮tne w niebie. Przy dalszym zbli偶aniu si臋 wida膰 by艂o, 偶e czworok膮tna forma wytworzy艂a na ka偶dym rogu siedmiok膮tn膮 baszt臋 o pi臋ciu 艣cianach wychodz膮cych na zewn膮trz — tak wi臋c czterem z o艣miu bok贸w wielkiego o艣miok膮ta odpowiada艂y cztery ma艂e siedmiok膮ty, kt贸re na zewn膮trz prezentowa艂y si臋 jako pi臋ciok膮ty. I nie ma cz艂owieka, kt贸ry nie dostrzeg艂by zadziwiaj膮cej zgodno艣ci tylu 艣wi臋tych liczb ujawniaj膮cych subtelny sens duchowy. Osiem to liczba doskona艂o艣ci ka偶dego czworok膮ta, cztery to liczba Ewangelii, pi臋膰 liczba stref 艣wiata, siedem liczba dar贸w Ducha 艢wi臋tego. Bry艂a i kszta艂t Gmachu jawi艂y mi si臋 tak samo, jak p贸藕niej na po艂udniu italijskiego p贸艂wyspu Castel Ursino i Castel del Monte, ale niedost臋pne po艂o偶enie sprawia艂o, 偶e Gmach by艂 straszliwszy i m贸g艂 wzbudza膰 l臋k u podr贸偶nego, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 do艅 stopniowo. Na szcz臋艣cie wskutek tego, 偶e ten zimowy poranek by艂 niezwykle przejrzysty, na budowl臋 patrzy艂em innymi oczami, ni偶 patrzy艂bym w czasie burzy.
Nie mog臋 jednak powiedzie膰, by budzi艂a uczucia przyjemne. Odczu艂em l臋k i subtelny niepok贸j. B贸g wie, 偶e nie by艂y to zjawy mojej niedojrza艂ej duszy i 偶e w艂a艣ciwie obja艣nia艂em sobie niew膮tpliwe zapowiedzi wpisane w kamie艅 w dniu, kiedy giganci po艂o偶yli na艅 swoje d艂onie i zanim jeszcze wola mnich贸w, ulegaj膮c z艂udzeniu, o艣mieli艂a si臋 przeznaczy膰 to miejsce na schronienie dla s艂owa Bo偶ego.
Kiedy nasze mu艂y pokonywa艂y mozolnie ostatni zakr臋t zbocza, w miejscu, gdzie g艂贸wna droga rozga艂臋zia艂a si臋 daj膮c pocz膮tek dw贸m jeszcze, biegn膮cym r贸wnolegle 艣cie偶kom, m贸j mistrz zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, spojrza艂 na obie strony drogi, na sam膮 drog臋 oraz w g贸r臋 na rz膮d sosen tworz膮cych na kr贸tkim odcinku naturalny okap posiwia艂y od 艣niegu.
— Bogate opactwo — rzek艂. — Opat lubi pokaza膰 si臋 w uroczystych chwilach.
Przywyk艂em ju偶 do jego najosobliwszych stwierdze艅, wi臋c nie zada艂em 偶adnego pytania. R贸wnie偶 dlatego, 偶e po przebyciu dalszego kawa艂ka drogi us艂yszeli艣my jaki艣 zgie艂k i zza zakr臋tu ukaza艂 si臋 oddzia艂ek podnieconych mnich贸w i s艂ug. Jeden z nich, kiedy nas zobaczy艂, ruszy艂 naprzeciwko i rzek艂 wielce uprzejmie: — Witaj, panie, i nie dziw si臋, 偶e domy艣lam si臋, kim jeste艣, albowiem uprzedzono nas o twoim przybyciu. Jestem Remigiusz z Varagine, klucznik klasztoru. A je艣li ty jeste艣, jak przypuszczam, bratem Wilhelmem z Bascavilli, trzeba nam zawiadomi膰 opata. Ty — rozkaza艂 odwracaj膮c si臋 do jednego z orszaku — ruszaj do g贸ry z nowin膮, 偶e nasz go艣膰 wkroczy niebawem w mury opactwa!
— Dzi臋kuj臋 ci, panie kluczniku — odpar艂 偶yczliwie m贸j mistrz — i tym dro偶sza mi twoja uprzejmo艣膰, 偶e dla powitania nas przerwali艣cie pogo艅. Lecz nie martw si臋, ko艅 przegalopowa艂 t臋dy i ruszy艂 艣cie偶k膮 po prawej stronie. Nie oddali si臋 zbytnio, gdy偶 b臋dzie musia艂 zatrzyma膰 si臋, kiedy dotrze do miejsca, gdzie wyrzucacie zu偶yt膮 艣ci贸艂k臋. Jest zbyt m膮drym zwierz臋ciem, 偶eby zapuszcza膰 si臋 w stromy teren...
— Kiedy go widzia艂e艣? — zapyta艂 klucznik.
— Prawd臋 rzek艂szy, nie widzieli艣my go, czy偶 nie tak, Adso? — powiedzia艂 Wilhelm, zwracaj膮c w moj膮 stron臋 rozbawione lico. — Ale je艣li szukacie Brunellusa, zwierz臋 powinno by膰 w miejscu, kt贸re wskaza艂em.
Klucznik zawaha艂 si臋. Spojrza艂 na Wilhelma, p贸藕niej na 艣cie偶k臋, a w ko艅cu spyta艂:
— Brunellusa? Sk膮d wiesz?
— Jak偶e to — rzek艂 Wilhelm — jest przecie偶 rzecz膮 oczywist膮, 偶e szukacie Brunellusa, umi艂owanego konia opata, najlepszego bieguna w waszej stajni, karej ma艣ci, wysokiego na pi臋膰 st贸p; pyszny ogon, kopyta kr膮g艂e i ma艂e, ale galop dosy膰 regularny; 艂eb drobny, uszy spiczaste, ale 艣lepia du偶e. Pomkn膮艂 w prawo, m贸wi臋 wam, i tak czy inaczej musicie si臋 pospieszy膰.
Klucznik zawaha艂 si臋 przez chwil臋, potem skin膮艂 na swoich ludzi i ruszy艂 praw膮 艣cie偶k膮, a nasze mu艂y te偶 podj臋艂y wspinaczk臋. Ju偶 mia艂em zada膰 Wilhelmowi pytanie, gdy偶 dr臋czy艂a mnie ciekawo艣膰, ale da艂 mi znak, bym zaczeka艂; w istocie, po kilku minutach us艂yszeli艣my okrzyki rado艣ci i zza zakr臋tu 艣cie偶ki ukazali si臋 mnisi i s艂udzy, prowadz膮c konia za w臋dzid艂o. Wyprzedzili nas bokiem, w dalszym ci膮gu przygl膮daj膮c si臋 nam z odrobin膮 os艂upienia, i ruszyli przodem w kierunku opactwa. Wydaje mi si臋 tak偶e, i偶 Wilhelm 艣ci膮gn膮艂 nieco cugle swojemu wierzchowcowi, 偶eby da膰 im czas na opowiedzenie o tym, co si臋 wydarzy艂o. Rzeczywi艣cie, mia艂em sposobno艣膰 przekona膰 si臋, 偶e m贸j mistrz, cho膰 pod ka偶dym wzgl臋dem jak bardzo jest przenikliwy, folgowa艂 przywarze pr贸偶no艣ci, a poniewa偶 docenia艂em ju偶 dar dyplomatycznej subtelno艣ci, zrozumia艂em, 偶e chcia艂 dotrze膰 do celu podr贸偶y poprzedzony niewzruszon膮 s艂aw膮 m臋drca.
— A teraz powiedz mi, prosz臋 — nie wytrzyma艂em w ko艅cu — sk膮d to wszystko wiedzia艂e艣?
— M贸j poczciwy Adso — odpar艂 mistrz. — W ci膮gu ca艂ej podr贸偶y ucz臋 ci臋 rozpoznawa膰 znaki, przez kt贸re 艣wiat do nas przemawia niby wielka ksi臋ga. Alanus ab Insulis powiada, 偶e
omnis mundi creatura
quasi liber et pictura
nobis est in speculum
maj膮c na my艣li niewyczerpane zasoby symboli, kt贸rymi B贸g m贸wi nam poprzez swoje dzie艂o stworzenia o 偶yciu wiecznym. Ale 艣wiat jest jeszcze bardziej wymowny, ni偶 my艣la艂 Alanus, i nie tylko m贸wi o rzeczach ostatecznych (w kt贸rym to przypadku wyra偶a si臋 zawsze w spos贸b niejasny), ale r贸wnie偶 o tym wszystkim, co nas otacza, i wtedy wyra偶a si臋 ca艂kowicie jasno. Prawie wstydz臋 si臋, 偶e musz臋 powtarza膰 ci to, o czym winiene艣 wiedzie膰. Na skrzy偶owaniu dr贸g, w 艣wie偶ym jeszcze 艣niegu, wyra藕nie rysowa艂y si臋 odciski kopyt ko艅skich biegn膮ce w kierunku 艣cie偶ki po naszej lewej r臋ce. Te odciski, rozmieszczone w sporej i jednakowej odleg艂o艣ci jedne od drugich, by艂y ma艂e i okr膮g艂e i wskazywa艂y na bardzo regularny galop — st膮d mog艂em wywnioskowa膰 o charakterze konia i o tym, 偶e nie p臋dzi艂 byle gdzie, jak to czyni zwierz臋 sp艂oszone. W miejscu, gdzie sosny tworz膮 jakby naturalny okap, niekt贸re ga艂膮zki by艂y 艣wie偶o u艂amane dok艂adnie na wysoko艣ci pi臋ciu st贸p. Na jednym z tych krzak贸w morwy, tam gdzie zwierz臋 musia艂o zawr贸ci膰, 偶eby ruszy膰 dalej 艣cie偶k膮 po swojej prawej stronie, powiewaj膮c przy tym pysznym ogonem, utkwi艂o mi臋dzy igie艂kami d艂ugie czarne w艂osie... Nie powiesz mi, na koniec, 偶e nie wiesz, i偶 ta 艣cie偶ka prowadzi do miejsca, gdzie wyrzuca si臋 艣ci贸艂k臋, pokonuj膮c bowiem dolny zakr臋t widzieli艣my pian臋 nieczysto艣ci sp艂ywaj膮cych stromo u st贸p baszty po艂udniowej i brukaj膮cych 艣nieg; a przy takim po艂o偶eniu rozstaj贸w 艣cie偶ka mog艂a prowadzi膰 jedynie w tamtym w艂a艣nie kierunku.
— Tak — powiedzia艂em — ale drobny 艂eb, spiczaste uszy, wielkie 艣lepia...
— Nie wiem, czy ma to wszystko, ale z pewno艣ci膮 mnisi 艣wi臋cie w owe przymioty wierz膮. Izydor z Sewilli powiedzia艂, 偶e pi臋kno konia wymaga „ut sit exiguum caput et siccum prope pelle ossibus adhaerente, aures breves et argutae, oculi magni, nares patulae, erecta cervix, coma densa et cauda, ungularum soliditate fixa rotunditas”. Gdyby ko艅, o kt贸rym wydedukowa艂em, i偶 t臋dy przegalopowa艂, nie by艂 naprawd臋 najlepszym koniem w stajni, czemu w pogo艅 za nim ruszy膰 by mieli nie tylko stajenni, czemu trudzi艂 si臋 sam klucznik. A mnich, kt贸ry uwa偶a konia za doskona艂o艣膰 przewy偶szaj膮c膮 formy naturalne, musi widzie膰 zwierz臋 takim, jakim auctoritates mu je opisa艂y, szczeg贸lnie je艣li — i w tym miejscu obdarzy艂 mnie k膮艣liwym u艣miechem — jest uczonym benedyktynem.
— No dobrze — powiedzia艂em — ale czemu Brunellus?
— Oby Duch 艢wi臋ty wla艂 ci wi臋cej oleju do g艂owy, ni偶 masz w tej chwili, m贸j synu! — wykrzykn膮艂 mistrz. — Jakie偶 inne imi臋 da艂by艣 mu, skoro nawet wielki Buridan, kt贸ry ma zosta膰 rektorem w Pary偶u, kiedy przychodzi mu m贸wi膰 o pi臋knym koniu, nie znajduje imienia bardziej stosownego?
Taki by艂 m贸j mistrz. Nie tylko potrafi艂 czyta膰 w wielkiej ksi臋dze natury, lecz r贸wnie偶 poj膮膰, w jaki spos贸b mnisi czytaj膮 zwyk艂e ksi臋gi i jak za ich po艣rednictwem my艣l膮. Dar ten, jak zobaczymy, mia艂 by膰 mu bardzo u偶yteczny w dniach, kt贸re nast膮pi艂y. Ale na razie jego wyja艣nienie wyda艂o mi si臋 tak oczywiste, 偶e cho膰 czu艂em upokorzenie, gdy偶 sam nie wpad艂em na nie, g贸r臋 wzi臋艂a duma, bo teraz ju偶 uczestniczy艂em w nim, i prawie winszowa艂em sobie przenikliwo艣ci. Albowiem si艂a prawdy jest taka, 偶e, podobnie jak dobro, rozprzestrzenia si臋 doko艂a. I niech pochwalone b臋dzie 艣wi臋te imi臋 Pana Naszego Jezusa Chrystusa za to, 偶e zosta艂em tak pi臋knie o艣wiecony.
Lecz wr贸膰 do swego w膮tku, o moja opowie艣ci, gdy偶 zgrzybia艂y mnich zbytnio zap贸藕nia si臋 przy marginaliach. M贸w raczej o tym, 偶e dotarli艣my do wielkiej bramy opactwa i 偶e na progu sta艂 opat, kt贸remu dwaj nowicjusze trzymali z艂ot膮 mis臋 nape艂nion膮 wod膮. A kiedy zsiedli艣my z naszych wierzchowc贸w, opat umy艂 d艂onie Wilhelmowi, potem obj膮艂 go, ca艂uj膮c w usta i daj膮c mu swoje 艣wi臋te b艂ogos艂awie艅stwo, w tym czasie za艣 klucznik zajmowa艂 si臋 moj膮 osob膮.
— Dzi臋kuj臋, magnificencjo — rzek艂 Wilhelm. — Dla mnie to wielka rado艣膰 postawi膰 stop臋 w klasztorze, kt贸rego s艂awa przekroczy艂a te g贸ry. Przybywam jako pielgrzym w imi臋 Naszego Pana i jako takiemu odda艂e艣 mi honory. Lecz przybywam r贸wnie偶 w imieniu naszego pana na tej ziemi, jak wyja艣ni to list, kt贸ry ci wr臋czam, i w jego imieniu te偶 dzi臋kuj臋 za 偶yczliwe powitanie.
Opat wzi膮艂 list z cesarskimi piecz臋ciami i oznajmi艂, 偶e tak czy owak przybycie Wilhelma poprzedzone by艂o innymi listami od konfratr贸w (albowiem — powiedzia艂em sobie z pewn膮 dum膮 — trudno jest zaskoczy膰 benedykty艅skiego opata), potem poprosi艂 klucznika, by ten zaprowadzi艂 nas do kwater, gdy tymczasem stajenni zaj臋li si臋 naszymi biegusami. Opat obieca艂, 偶e odwiedzi nas p贸藕niej, kiedy ju偶 posilimy si臋, i weszli艣my na wielki dziedziniec, gdzie budynki opactwa rozrzucone by艂y po ca艂ym 艂agodnym p艂askowy偶u zaokr膮glaj膮cym w delikatn膮 konch臋 — lub 艂膮kow膮 hal臋 — szczyt g贸ry.
O rozk艂adzie opactwa b臋d臋 mia艂 okazj臋 wspomnie膰 nieraz i znacznie dok艂adniej. Za bram膮 (kt贸ra by艂a jedynym dost臋pem w obr臋b mur贸w) otwiera艂a si臋 wysadzana drzewami aleja prowadz膮ca do ko艣cio艂a klasztornego. Po lewej stronie, doko艂a dw贸ch budynk贸w, 艂a藕ni i szpitala oraz herboristerium, kt贸re wzniesiono wzd艂u偶 zakrzywienia mur贸w, rozci膮ga艂a si臋 rozleg艂a przestrze艅 warzywnik贸w i, jak si臋 p贸藕niej dowiedzia艂em, ogr贸d botaniczny. W g艂臋bi, po lewej stronie, d藕wiga艂 si臋 w g贸r臋 Gmach, oddzielony od ko艣cio艂a placem, na kt贸rym znajdowa艂y si臋 groby. P贸艂nocne drzwi ko艣cio艂a wychodzi艂y na po艂udniow膮 baszt臋 Gmachu, kt贸ry od frontu prezentowa艂 oczom zwiedzaj膮cego baszt臋 zachodni膮, po lewej stronie wrastaj膮c膮 w mur i opadaj膮c膮 prosto w przepa艣膰, a nad przepa艣ci膮 stercza艂a widoczna z ukosa wie偶a p贸艂nocna. Na prawo od ko艣cio艂a kilka budynk贸w przylegaj膮cych do艅 i roz艂o偶onych wok贸艂 kru偶gank贸w, pewnie dormitorium, dom opata i dom pielgrzym贸w, w kt贸rego stron臋 szli艣my przez pi臋kny ogr贸d. Po prawej, za rozleg艂ym placem, wzd艂u偶 mur贸w po艂udniowych i dalej na wsch贸d na ty艂ach ko艣cio艂a szereg zagr贸d nale偶膮cych do kolon贸w, zabudowania gospodarcze, m艂yny, wyt艂aczarnie, spichrze i piwnice oraz budynek, kt贸ry wydawa艂 mi si臋 przeznaczony dla nowicjuszy. Regularny, ledwie troch臋 falisty teren pozwoli艂 dawnym budowniczym tego 艣wi臋tego miejsca uszanowa膰 nakazy orientacji lepiej, ni偶 mogliby wymaga膰 Honoriusz Augustodunensis lub Wilhelm Durand. Z po艂o偶enia s艂o艅ca o tej porze dnia domy艣li艂em si臋, 偶e brama wychodzi dok艂adnie na zach贸d, wi臋c o艂tarz i ch贸r zwr贸cone s膮 w kierunku wschodnim; s艂o艅ce od wczesnego rana budzi艂o mnich贸w w dormitorium i zwierz臋ta w oborach. Nigdy nie widzia艂em opactwa pi臋kniejszego i cudowniej zgodnego ze stronami 艣wiata, chocia偶 p贸藕niej pozna艂em Sankt Gallen, Cluny, Fontenay i inne, wi臋ksze mo偶e, lecz nie tak doskona艂e w proporcjach. Wyr贸偶nia艂o si臋 natomiast wyra藕nie ogromn膮 bry艂膮 Gmachu. Nie mia艂em wiedzy mistrza budowniczego, ale od razu zda艂em sobie spraw臋, 偶e jest o wiele starszy od otaczaj膮cych go budynk贸w, 偶e by膰 mo偶e s艂u偶y膰 mia艂 innym celom i 偶e ca艂o艣膰 opactwa dobudowana zosta艂a w czasach p贸藕niejszych, ale w ten spos贸b, i偶 orientacja wielkiej budowli pasowa艂a do orientacji ko艣cio艂a lub na odwr贸t. Albowiem architektura jest t膮 sztuk膮, kt贸ra naj艣mielej stara si臋 odtworzy膰 swoim rytmem porz膮dek wszech艣wiata, przez staro偶ytnych nazwanego kosmosem, to jest ozdobionym, je艣li przyr贸wna膰 go mo偶na do wielkiego zwierz臋cia opromienionego doskona艂o艣ci膮 i proporcj膮 wszystkich swoich cz艂onk贸w. I niechaj pochwalony b臋dzie Nasz Stw贸rca, kt贸ry jak powiada Augustyn, ustanowi艂 wszystkie rzeczy wzgl臋dem liczby, ci臋偶aru i miary.
DZIE艃 PIERWSZY
TERCJA
Kiedy to Wilhelm odbywa pouczaj膮c膮 rozmow臋 z opatem.
Klucznik by艂 m臋偶czyzn膮 oty艂ym i o powierzchowno艣ci pospolitej, lecz jowialnej, siwym, lecz jeszcze krzepkim, niewysokim, lecz 偶wawym. Zaprowadzi艂 nas do cel w austerii pielgrzym贸w. Lub raczej zaprowadzi艂 nas do celi przeznaczonej dla mojego mistrza, obiecuj膮c mi, 偶e w dniu nast臋pnym zwolni si臋 cela tak偶e dla mnie, bo cho膰 nowicjusz, jako go艣膰 musz臋 by膰 traktowany ze wszystkimi wzgl臋dami. Dzisiejszej nocy b臋d臋 m贸g艂 spa膰 tutaj, w obszernej i d艂ugiej niszy, w kt贸rej kaza艂 roz艂o偶y膰 dobr膮 艣wie偶膮 s艂om臋. Robi si臋 to czasem, doda艂, dla s艂ug tych z pan贸w, kt贸rzy chc膮, by czuwano nad nimi w ci膮gu nocy.
Potem mnisi przynie艣li wino, ser, oliwki, chleb oraz doskona艂e rodzynki i zostawili nas samych, by艣my si臋 posilili. Jedli艣my i pili艣my z wielkim smakiem. M贸j mistrz nie mia艂 surowych nawyk贸w benedykty艅skich i nie lubi艂 je艣膰 w milczeniu. Zreszt膮 m贸wi艂 zawsze o rzeczach tak dobrych i m膮drych, 偶e by艂o to tak samo, jakby mnich czyta艂 nam 偶ywoty 艣wi臋tych Pa艅skich.
Tego dnia nie mog艂em utrzyma膰 j臋zyka na wodzy i raz jeszcze zagadn膮艂em go o wydarzenie z koniem.
— Jednak — rzek艂em — w chwili, kiedy odczytywa艂e艣 na 艣niegu i na ga艂臋ziach 艣lady, nie zna艂e艣 jeszcze Brunellusa. W pewnym sensie 艣lady m贸wi艂y ci o wszystkich koniach tego rodzaju. Czy偶 nie powinni艣my wi臋c powiedzie膰, 偶e ksi臋ga przyrody przemawia do nas jedynie przez esencje, jak nauczaj膮 liczni znamienici teologowie?
— Niezupe艂nie, m贸j drogi Adso — odpowiedzia艂 mistrz. — Zapewne, ten rodzaj odcisk贸w na 艣niegu okre艣la艂 mi, je艣li chcesz, konia jako verbum mentis, i to samo okre艣la艂yby, gdziekolwiek bym je znalaz艂. Ale odciski znalezione w tamtym miejscu i tamtej porze dnia powiedzia艂y mi, 偶e przechodzi艂 tamt臋dy przynajmniej jeden z koni mo偶liwych. A zatem znalaz艂em si臋 w po艂owie drogi mi臋dzy przyswojeniem sobie poj臋cia konia a wiedz膮 o koniu poszczeg贸lnym. A w ka偶dym razie to, co wiedzia艂em o koniu og贸lnym, dane mi by艂o ze 艣ladu, kt贸ry by艂 szczeg贸lny. M贸g艂bym powjedzie膰, 偶e w tym momencie by艂em wi臋藕niem mi臋dzy szczeg贸lno艣ci膮 艣ladu a moj膮 niewiedz膮, kt贸ra przyj臋艂a dosy膰 przejrzyst膮 form臋 idei powszechnej. Je艣li widzisz jak膮艣 rzecz z daleka i nie pojmujesz, co to jest, zadowolisz si臋 stwierdzeniem, 偶e chodzi o cia艂o przestrzenne. Kiedy zbli偶ysz si臋, okre艣lisz je jako zwierz臋, chocia偶 nie b臋dziesz jeszcze wiedzia艂, czy to ko艅, czy te偶 osio艂. Kiedy znajdziesz si臋 ju偶 blisko, b臋dziesz m贸g艂 powiedzie膰, 偶e to ko艅, cho膰 dalej nie b臋dziesz wiedzia艂: Brunellus czy Favellus. I dopiero kiedy znajdziesz si臋 dostatecznie blisko, zobaczysz, 偶e to Brunellus (albo ten ko艅, a nie inny, jakkolwiek by艣 go postanowi艂 nazwa膰). I b臋dzie to wiedza pe艂na, poznanie rzeczy poszczeg贸lnej. Tak samo ja, przed godzin膮 got贸w by艂em oczekiwa膰 wszystkich koni, ale nie wskutek rozleg艂o艣ci mojego umys艂u, lecz raczej wskutek ograniczono艣ci pojmowania. I g艂贸d umys艂u zaspokojony zosta艂 dopiero w贸wczas, gdy zobaczy艂em poszczeg贸lnego konia, kt贸rego mnisi prowadzili za w臋dzid艂o. Dopiero wtedy wiedzia艂em naprawd臋, 偶e moje poprzednie rozumowanie doprowadzi艂o mnie w pobli偶e prawdy. Tak samo poj臋cia, kt贸rych u偶ywa艂em przedtem, 偶eby przedstawi膰 sobie konia jeszcze nie widzianego, by艂y czystymi znakami, podobnie jak znakami poj臋cia konia by艂y odciski na 艣niegu; a znak贸w oraz znak贸w znak贸w u偶ywa si臋 tylko wtedy, gdy brak jest samej rzeczy.
Kiedy indziej z wielkim sceptycyzmem wyra偶a艂 si臋 o uniwersaliach, za艣 z wielkim szacunkiem o rzeczach poszczeg贸lnych i r贸wnie偶 p贸藕niej wydawa艂o mi si臋, 偶e ta sk艂onno艣膰 wzi臋艂a si臋 u niego b膮d藕 z natury brytyjskiej, b膮d藕 z natury franciszka艅skiej. Ale tego dnia nie mia艂em do艣膰 si艂, 偶eby stawi膰 czo艂o dyspucie teologicznej, tak wi臋c skuli艂em si臋 w wyznaczonym mi miejscu, owin膮艂em w der臋 i zapad艂em w g艂臋boki sen.
Gdyby kto艣 wszed艂, m贸g艂by uzna膰 mnie za zawini膮tko. I tak si臋 sta艂o z pewno艣ci膮 w przypadku opata, kiedy przyszed艂 odwiedzi膰 Wilhelma mniej wi臋cej w porze tercji. Dzi臋ki temu mog艂em, nie dostrze偶ony, wys艂ucha膰 ich pierwszej rozmowy. I nie by艂o w tym z艂ego zamiaru, bo ujawniaj膮c si臋 nagle opatowi, post膮pi艂bym niegrzeczniej, ni偶 kryj膮c si臋, jak to uczyni艂em, z pokor膮 w sercu.
Zjawi艂 si臋 przeto Abbon. Przeprosi艂 za natr臋ctwo, powt贸rzy艂 s艂owa powitania i oznajmi艂, 偶e musi porozmawia膰 z Wilhelmem sam na sam o pewnej dosy膰 powa偶nej sprawie.
Zacz膮艂 od powinszowania zr臋czno艣ci w sprawie z koniem i zapytania, w jaki spos贸b Wilhelm m贸g艂 poda膰 wiadomo艣ci tak pewne o bydl臋ciu, kt贸rego nigdy nie widzia艂. Wilhelm wyja艣ni艂 mu zwi臋藕le i oboj臋tnym tonem, jak膮 drog膮 toczy艂o si臋 jego rozumowanie, i opat bardzo ucieszy艂 si臋 jego przenikliwo艣ci膮. Rzek艂, i偶 tego w艂a艣nie oczekiwa艂 po cz艂owieku, kt贸rego poprzedzi艂a s艂awa wielkiej m膮dro艣ci. Powiedzia艂, 偶e otrzyma艂 list od opata z Farfy i 偶e 贸w opat nie tylko napisa艂 mu o misji powierzonej Wilhelmowi przez cesarza (mieli o niej rozmawia膰 w nast臋pnych dniach), lecz r贸wnie偶 donosi艂, 偶e w Anglii i w Italii m贸j mistrz by艂 inkwizytorem w paru procesach i wyr贸偶ni艂 si臋 przenikliwo艣ci膮, kt贸rej nieobce by艂y ludzkie uczucia.
— Z przyjemno艣ci膮 dowiedzia艂em si臋 — doda艂 opat — 偶e w wielu wypadkach orzek艂e艣 niewinno艣膰 oskar偶onego. Wierz臋, i nigdy tak mocno jak w tych smutnych czasach, w sta艂膮 obecno艣膰 szatana w sprawach cz艂owieczych — i rozejrza艂 si臋 ukradkiem doko艂a, jakby Przeciwnik kr膮偶y艂 gdzie艣 w tych murach — ale wierz臋 r贸wnie偶, 偶e mo偶e on pchn膮膰 swoje ofiary do czynienia z艂a w ten spos贸b, by wina spad艂a na sprawiedliwego, raduj膮c si臋, gdy sprawiedliwy p艂onie na stosie zamiast tego, kt贸ry podda艂 si臋 szata艅skiej woli. Cz臋sto inkwizytorzy, chc膮c da膰 dow贸d pilno艣ci, za wszelk膮 cen臋 wydobywaj膮 zeznania od oskar偶onego, my艣l膮 bowiem, 偶e dobrym inkwizytorem jest ten tylko, kto ko艅czy proces znalezieniem koz艂a ofiarnego...
— R贸wnie偶 inkwizytor dzia艂a膰 mo偶e pod wp艂ywem diab艂a — rzek艂 Wilhelm.
— To jest mo偶liwe — zgodzi艂 si臋 opat bardzo ostro偶nie — albowiem niezbadane s膮 zamiary Najwy偶szego, lecz nie ja rzuc臋 cie艅 podejrzenia na ludzi tak zas艂u偶onych. Dotyczy to te偶 ciebie, jako jednego z nich, kt贸rego dzisiaj tak potrzebuj臋. W tym opactwie zdarzy艂o si臋 co艣, co wymaga baczenia i rady cz艂owieka przenikliwego i ostro偶nego, takiego jak ty. Przenikliwego, by odkry艂 prawd臋, i ostro偶nego, by (je艣li odkryje) zakry艂 j膮. Cz臋sto przychodzi dowie艣膰 wyst臋pku ludziom, kt贸rzy celowa膰 powinni w 艣wi臋to艣ci, lecz trzeba uczyni膰 to w ten spos贸b, by usun膮膰 przyczyn臋 z艂a, a jednocze艣nie unikn膮膰 rzucenia winowajcy na pastw臋 powszechnej wzgardy. Gdy pasterz zawodzi, trzeba oddzieli膰 go od innych pasterzy, ale biada, je艣li owce strac膮 zaufanie do pasterzy.
— Pojmuj臋 — rzek艂 Wilhelm. Mia艂em ju偶 sposobno艣膰 zauwa偶y膰, 偶e kiedy co艣 potwierdza艂 tak skwapliwie i grzecznie, zwykle ukrywa艂 w ten przyzwoity spos贸b swoj膮 niezgod臋 lub zak艂opotanie.
— Dlatego te偶 — ci膮gn膮艂 opat — mniemam, 偶e wszelki przypadek, dotycz膮cy wyst臋pku pasterza, mo偶e by膰 powierzony jedynie ludziom takim jak ty, kt贸rzy nie tylko umiej膮 odr贸偶ni膰 dobro od z艂a, ale te偶 to, co jest dogodne, od tego, co takim nie jest. Z przyjemno艣ci膮 my艣l臋, 偶e wyrok skazuj膮cy wypowiada艂e艣 tylko, kiedy...
— ...oskar偶eni winni byli czyn贸w zbrodniczych, otrucia, znieprawienia niewinnych dzieci oraz innych nikczemno艣ci, kt贸rych usta moje nie o艣mielaj膮 si臋 wypowiedzie膰...
— ...偶e skazywa艂e艣 tylko, kiedy — ci膮gn膮艂 opat, nie zwracaj膮c uwagi na s艂owa, kt贸re wtr膮ci艂 Wilhelm — obecno艣膰 demona by艂a dla wszystkich tak oczywista, 偶e nie mo偶na by艂o post膮pi膰 inaczej, je艣li chcia艂o si臋, by pob艂a偶liwo艣膰 nie by艂a wi臋kszym zgorszeniem ni偶 samo przest臋pstwo.
— Kiedy uzna艂em kogo艣 winnym — u艣ci艣li艂 Wilhelm — pope艂ni艂 on naprawd臋 zbrodnie takiego rodzaju, 偶e mog艂em z czystym sumieniem odda膰 go 艣wieckiemu ramieniu.
Opat zawaha艂 si臋 przez chwil臋.
— Czemu — spyta艂 — nalegasz na m贸wienie o czynach przest臋pczych, nie wypowiadaj膮c si臋 na temat ich diabelskiej przyczyny?
— Gdy偶 rozumowanie na temat przyczyn i skutk贸w jest rzecz膮 dosy膰 trudn膮, i s膮dz臋, 偶e w takiej sprawie jedynym s臋dzi膮 mo偶e by膰 B贸g. Mozolimy si臋 ju偶 nader nad ustaleniem zwi膮zku mi臋dzy skutkiem tak widocznym, jak sp艂oni臋cie drzewa, a piorunem, kt贸ry wznieci艂 ogie艅, wi臋c tym bardziej odtworzenie d艂ugiego 艂a艅cucha przyczyn i skutk贸w wydaje mi si臋 r贸wnym szale艅stwem, jak budowanie wie偶y si臋gaj膮cej do nieba.
— Doktor z Akwinu — podsun膮艂 opat — nie zawaha艂 si臋 dowie艣膰 si艂膮 samego tylko rozumu istnienia Najwy偶szego, pn膮c si臋 od przyczyny do przyczyny, a偶 doszed艂 do przyczyny pierwszej, kt贸ra swojej przyczyny nie ma.
— Kim偶e jestem ja — rzek艂 z pokor膮 Wilhelm — 偶eby sprzeciwia膰 si臋 doktorowi z Akwinu? Tym bardziej, 偶e ten dow贸d istnienia Boga wsparty jest tyloma innymi 艣wiadectwami, kt贸re jego tok umacniaj膮. B贸g przemawia do nas wewn膮trz naszych dusz, jak wiedzia艂 ju偶 o tym Augustyn, a ty, Abbonie, wy艣piewa艂by艣 chwa艂臋 Pana i oczywisto艣膰 Jego obecno艣ci nawet, gdyby Tomasz nie przeprowadzi艂... — Zamilk艂 i po chwili doda艂: — Tak sobie wyobra偶am.
— Och, z pewno艣ci膮 — pospieszy艂 zapewni膰 opat, a m贸j mistrz w taki oto pi臋kny spos贸b przeci膮艂 naukow膮 dysput臋, kt贸ra najwidoczniej niezbyt mu si臋 podoba艂a. Potem ci膮gn膮艂:
— Wr贸膰my do proces贸w. Powiedzmy, 偶e jaki艣 cz艂owiek zabity zosta艂 przy pomocy trucizny. To fakt do艣wiadczalny. Jest mo偶liwe, bym wyobrazi艂 sobie wobec niew膮tpliwych znak贸w, 偶e czyn trucicielski pope艂ni艂 jaki艣 inny cz艂owiek. W 艂a艅cuchu przyczyn tak prostym m贸j umys艂 mo偶e po艣redniczy膰, nie trac膮c ufno艣ci w swoj膮 si艂臋. Ale jak偶e ten 艂a艅cuch mo偶e zagmatwa膰 si臋, je艣li wyobrazi膰 sobie, 偶e w 贸w niegodziwy post臋pek wda艂 si臋 jaki艣 inny czynnik, w tym przypadku nie ludzki, lecz diabelski? Nie m贸wi臋, 偶e jest to niemo偶liwe, diabe艂 te偶 ujawnia swoj膮 bytno艣膰 przez wyra藕ne znaki, podobnie jak tw贸j ko艅, Brunellus. Ale czemu mam szuka膰 dowod贸w tego rodzaju? Czy nie wystarczy, bym wiedzia艂, 偶e winnym jest ten w艂a艣nie cz艂owiek, i bym wyda艂 go ramieniu 艣wieckiemu? Tak czy inaczej kar膮, jaka go spotka, b臋dzie 艣mier膰, oby B贸g mu wybaczy艂.
— Lecz wiadomo mi, 偶e podczas procesu, kt贸ry toczy艂 si臋 w Kilkenny trzy lata temu i w kt贸rym pewne osoby oskar偶one zosta艂y o dokonanie szkaradnych przest臋pstw, nie zaprzeczy艂e艣 interwencji diab艂a, kiedy wskazano ju偶 winnych.
— Ale nigdy nie potwierdzi艂em tego w spos贸b jasny. To prawda, r贸wnie偶 nie zaprzeczy艂em. Kim偶e jestem, 偶eby wypowiada膰 s膮d w sprawie knowa艅 szatana, a zw艂aszcza — doda艂, i wydawa艂o si臋, 偶e chcia艂 po艂o偶y膰 nacisk na ten argument — w przypadkach, kiedy ci, kt贸rzy doprowadzili do wszcz臋cia 艣ledztwa, biskup, radcy miejscy i ca艂y lud, a mo偶e nawet sami oskar偶eni, pragn臋li naprawd臋 wskaza膰 na obecno艣膰 demona? By膰 mo偶e, jedynym prawdziwym dowodem obecno艣ci diab艂a jest 偶arliwo艣膰 pragnienia, jakie wszyscy w takim momencie 偶ywi膮, by mie膰 pewno艣膰, 偶e prowadzi on swoje dzie艂o...
— Tak zatem — rzek艂 opat stroskanym g艂osem — chcesz mi powiedzie膰, 偶e w wielu procesach diabe艂 dzia艂a nie tylko w winnych, ale by膰 mo偶e, i przede wszystkim, w s臋dziach?
— Czy偶 m贸g艂bym utrzymywa膰 co艣 takiego? — zapyta艂 Wilhelm, a ja spostrzeg艂em, 偶e jego pytanie by艂o sformu艂owane w ten spos贸b, by opat nie m贸g艂 odpowiedzie膰 twierdz膮co; i Wilhelm skorzysta艂 z jego milczenia, 偶eby odmieni膰 tok rozmowy. — Ale w istocie rzeczy chodzi o sprawy odleg艂e. Porzuci艂em to szlachetne zaj臋cie, a skoro to uczyni艂em, wida膰 B贸g tak chcia艂...
— Bez w膮tpienia — przyzna艂 opat.
— ...i teraz — ci膮gn膮艂 Wilhelm — zajmuj臋 si臋 innymi delikatnymi kwestiami. Chcia艂bym te偶 zaj膮膰 si臋 t膮, kt贸ra dr臋czy ciebie, je艣li zechcesz mi o niej powiedzie膰.
Wydawa艂o mi si臋, 偶e opat jest zadowolony, i偶 mo偶e sko艅czy膰 t臋 rozmow臋, wracaj膮c do swojej sprawy. J膮艂 wi臋c opowiada膰, z wielk膮 ostro偶no艣ci膮 dobieraj膮c s艂贸w i rozwlek艂ych peryfraz, o pewnym szczeg贸lnym wydarzeniu, kt贸re zasz艂o kilka dni temu i wzbudzi艂o wielkie poruszenie w艣r贸d mnich贸w. M贸wi o tym, oznajmi艂, gdy偶 wiedz膮c, jak wielkim znawc膮 i duszy ludzkiej, i knowa艅 szatana jest Wilhelm, ma nadziej臋, 偶e po艣wi臋ci on cz膮stk臋 swojego cennego czasu, by roz艣wietli膰 pewn膮 bolesn膮 zagadk臋. Zdarzy艂o si臋 mianowicie, 偶e Adelmus z Otrantu, mnich m艂ody jeszcze, ale s艂awny jako znakomity mistrz iluminator, ozdabiaj膮cy manuskrypty biblioteczne pi臋knymi obrazkami, znaleziony zosta艂 pewnego ranka przez jednego z ko藕larzy u st贸p urwiska, nad kt贸rym wznosi si臋 wschodnia baszta Gmachu. Poniewa偶 inni mnisi widzieli go w ch贸rze podczas komplety, ale nie pokaza艂 si臋 na jutrzni臋, prawdopodobnie run膮艂 w przepa艣膰 podczas najciemniejszych godzin nocnych. Owej nocy szala艂a gwa艂towna zadymka, zacina艂o 艣niegiem niby no偶em, prawie jakby to by艂 grad niesiony porywistym wiatrem po艂udniowym. Cia艂o, nasi膮kni臋te wilgoci膮, gdy偶 艣nieg z pocz膮tku topnia艂, a dopiero p贸藕niej 艣ci膮艂 si臋 w lodowe p艂yty, by艂o ca艂e poszarpane, bo spadaj膮c obija艂o si臋 o ska艂y. Biedne i kruche 艣miertelne szcz膮tki, niech B贸g zmi艂uje si臋 nad nimi. Wskutek tego obijania si臋 o ska艂y podczas upadku, nie艂atwo by艂o powiedzie膰, z kt贸rego dok艂adnie punktu run膮艂; z ca艂膮 pewno艣ci膮 z jednego z okien wychodz膮cych trzema rz臋dami pi臋ter na cztery strony baszty skierowane ku przepa艣ci.
— Gdzie pogrzebali艣cie nieszcz臋sne zw艂oki? — zapyta艂 Wilhelm.
— Oczywi艣cie na cmentarzu — odpar艂 opat. — Mo偶e zauwa偶y艂e艣; rozci膮ga si臋 mi臋dzy p贸艂nocn膮 艣cian膮 ko艣cio艂a, Gmachem i ogrodem.
— Rozumiem — rzek艂 Wilhelm — i rozumiem, 偶e chodzi o nast臋puj膮c膮 kwesti臋. Je艣li ten nieszcz臋sny, oby B贸g sprawi艂, by tak nie by艂o, targn膮艂 si臋 na swoje 偶ycie (nie do pomy艣lenia jest bowiem, 偶eby spad艂 przypadkiem), nast臋pnego dnia jedno z tych okien zastaliby艣cie otwarte, wszelako wszystkie by艂y zamkni臋te i pod 偶adnym nie znaleziono 艣lad贸w wody.
Opat by艂, jak si臋 rzek艂o, cz艂owiekiem wielce dwornym i uk艂adnym, ale tym razem drgn膮艂, zaskoczony, trac膮c ca艂膮 dostojno艣膰, jaka wed艂ug Arystotelesa przystoi ludziom powa偶nym i szlachetnym.
— Kto ci o tym powiedzia艂?
— Ale偶 ty sam — odpar艂 Wilhelm. — Gdyby okno by艂o otwarte, od razu pomy艣leliby艣cie, 偶e rzuci艂 si臋 z niego. O ile mog艂em os膮dzi膰 z zewn膮trz, s膮 to wielkie okna o matowych szybach, a w budowlach tak ogromnych tego rodzaju okna nie otwieraj膮 si臋 zazwyczaj na wysoko艣ci cz艂owieka. Gdyby wi臋c jedno z tych okien by艂o otwarte, to poniewa偶 nieszcz臋艣nik nie m贸g艂, stan膮wszy przy nim, straci膰 r贸wnowagi, nie pozosta艂oby nic innego, jak pomy艣le膰 o samob贸jstwie. Jednak w takim wypadku nie pogrzebaliby艣cie go w po艣wi臋conej ziemi. Skoro jednak pogrzebali艣cie go po chrze艣cija艅sku, okna musia艂y by膰 zamkni臋te. Albowiem nawet w procesach o czary nie spotka艂em si臋 z przypadkiem zatwardzia艂ego w grzechu nieboszczyka, kt贸remu B贸g lub diabe艂 pozwoli艂by wspi膮膰 si臋 z dna przepa艣ci, by usun膮膰 艣lady swojego niecnego czynu; jest zatem rzecz膮 oczywist膮, i偶 rzekomy samob贸jca zosta艂 raczej wypchni臋ty, b膮d藕 r臋k膮 ludzk膮, b膮d藕 si艂膮 diabelsk膮. I zadajesz sobie pytanie, kto m贸g艂by go, nie m贸wi臋 nawet zepchn膮膰 w przepa艣膰, ale d藕wign膮膰, stawiaj膮cego op贸r, na parapet, i jeste艣 wzburzony, gdy偶 jaka艣 z艂owroga si艂a, naturalna lub nadnaturalna, kr膮偶y w tej chwili po opactwie.
— Ot贸偶 to... — powiedzia艂 opat, i nie by艂o jasne, czy potwierdza s艂owa Wilhelma, czy te偶 samemu sobie zdaje rachunek z racji, kt贸re Wilhelm tak pi臋knie przedstawi艂. — Ale sk膮d wiesz, 偶e pod 偶adnym z okien nie by艂o wody?
— Bo powiedzia艂e艣, 偶e d膮艂 wiatr po艂udniowy, wi臋c woda nie mog艂a dosta膰 si臋 przez okna, kt贸re wychodz膮 na wsch贸d.
— Nie do艣膰 mi zachwalano twoje cnoty — rzek艂 opat. — Masz racj臋, nie by艂o wody, i wiem teraz dlaczego. Wszystko przebieg艂o zgodnie z twoimi s艂owami. Teraz rozumiesz moje strapienie. By艂oby ju偶 wielkie, gdyby kt贸ry艣 z moich mnich贸w splami艂 si臋 szkaradnym grzechem samob贸jstwa. Ale s膮 powody, bym s膮dzi艂, 偶e inny z nich splami艂 si臋 grzechem r贸wnie okropnym. I gdyby tylko o to chodzi艂o...
— Przede wszystkim, czemu jeden z mnich贸w? W opactwie jest wiele innych ludzi, stajenni, owczarze, s艂u偶ba klasztorna.
— Z pewno艣ci膮, nasze opactwo jest ma艂e, lecz maj臋tne — przytakn膮艂 z godno艣ci膮 opat. — Sto pi臋膰dziesi臋cioro 艣wieckich na sze艣膰dziesi臋ciu mnich贸w. Ale wszystko wydarzy艂o si臋 w Gmachu. Tam za艣, jak mo偶e ju偶 wiesz, wprawdzie na parterze s膮 kuchnie i refektarz, ale na dw贸ch g贸rnych pi臋trach jest skryptorium i biblioteka. Po wieczerzy Gmach zamykaj膮, a 艣ci艣le przestrzegana regu艂a zabrania komukolwiek do艅 wchodzi膰. — Odgad艂 pytanie Wilhelma i doda艂 szybko, ale najwyra藕niej z niech臋ci膮: — Oczywi艣cie dotyczy to tak偶e mnich贸w, ale...
— Ale?
— Ale wykluczam ca艂kowicie, pojmujesz, ca艂kowicie, by jaki艣 famulus wa偶y艂 si臋 wej艣膰 do艅 w nocy. — Przez jego oczy przemkn膮艂 u艣mieszek jakby wyzwania, lecz szybki niby b艂yskawica lub spadaj膮ca gwiazda. — Powiedzmy, 偶e baliby si臋; sam wiesz... niekiedy zakazy wydane prostaczkom wspiera si臋 paroma gro藕bami, jak chocia偶by przepowiedni膮, 偶e je艣li kto艣 oka偶e niepos艂usze艅stwo, zdarzy si臋 co艣 straszliwego ze zrz膮dzenia si艂 nadprzyrodzonych. Natomiast mnich...
— Rozumiem.
— Nie tylko, ale mnich m贸g艂by mie膰 inne powody, 偶eby zapu艣ci膰 si臋 w zakazane miejsce, mam na my艣li powody... jak by powiedzie膰? Rozumne, aczkolwiek sprzeczne z regu艂膮...
Wilhelm dostrzeg艂 zak艂opotanie opata i zada艂 pytanie, kt贸re mo偶e mia艂o odwr贸ci膰 tok rozmowy, lecz wywo艂a艂o zak艂opotanie r贸wnie wielkie.
— M贸wi膮c o mo偶liwo艣ci zab贸jstwa, powiedzia艂e艣 „i gdyby tylko o to chodzi艂o”. Co mia艂e艣 na my艣li?
— Tak powiedzia艂em? No wi臋c, nie zabija si臋 bez powodu, cho膰by najbardziej przewrotnego. I dr偶臋 na my艣l o przewrotno艣ci powod贸w, jakie mog艂y pchn膮膰 mnicha do zabicia konfratra. Tak jest. To mia艂em na my艣li.
— I nic innego?
— I nic innego nie m贸g艂bym powiedzie膰.
— Chodzi o to, 偶e o niczym innym nie masz prawa powiedzie膰?
— Prosz臋 ci臋, bracie Wilhelmie, braciszku Wilhelmie — i opat po艂o偶y艂 nacisk i na bracie, i na braciszku.
Wilhelm zarumieni艂 si臋 gwa艂townie i skomentowa艂:
— Eris sacerdos in aeternum.
— Dzi臋kuj臋 — rzek艂 opat.
O Panie, jakiej偶 straszliwej tajemnicy dotkn臋li w tym momencie moi nieostro偶ni prze艂o偶eni, pchani jeden strapieniem, drugi ciekawo艣ci膮. Bo chocia偶 by艂em tylko nowicjuszem, kt贸ry zacz膮艂 dopiero kroczy膰 drog膮 tajemnic 艣wi臋tego kap艂a艅stwa Bo偶ego, r贸wnie偶 ja, skromne pachol臋, zrozumia艂em, 偶e opat dowiedzia艂 si臋 czego艣 pod tajemnic膮 spowiedzi. Musia艂 us艂ysze膰 z czyich艣 ust o jakim艣 grzesznym szczeg贸le, kt贸ry m贸g艂 mie膰 zwi膮zek z tragicznym ko艅cem Adelmusa. Mo偶e dlatego prosi艂 brata Wilhelma, by ten odkry艂 sekret, kt贸rego on sam domy艣la艂 si臋, nie mog膮c jednak wyjawi膰 nikomu, i mia艂 nadziej臋, 偶e m贸j mistrz si艂膮 swego rozumu roz艣wietli to, co on musia艂 okry膰 cieniem, bo taki by艂 wznios艂y nakaz mi艂osierdzia.
— No dobrze — powiedzia艂 w贸wczas Wilhelm. — Czy b臋d臋 m贸g艂 zadawa膰 pytania mnichom?
— Tak.
— Czy b臋d臋 m贸g艂 porusza膰 si臋 swobodnie po opactwie?
— Daj臋 ci do tego prawo.
— Czy powierzysz mi t臋 misj臋 coram monachis?
— Tak w艂a艣nie.
— Zaczn臋 dzisiaj, zanim jeszcze mnisi dowiedz膮 si臋, jakie zadanie mi postawi艂e艣. A poza tym pragn膮艂em gor膮co, i nie by艂 to ostatni z powod贸w mojego przybycia, zwiedzi膰 wasz膮 bibliotek臋, o kt贸rej z podziwem m贸wi si臋 we wszystkich opactwach chrze艣cija艅stwa.
Opat prawie zerwa艂 si臋 ze swego miejsca, za艣 na jego twarzy odmalowa艂o si臋 wielkie napi臋cie.
— Jak powiedzia艂em, b臋dziesz m贸g艂 porusza膰 si臋 po ca艂ym opactwie. Jednak nie po ostatnim pi臋trze Gmachu, nie po bibliotece.
— Czemu?
— Powinienem by艂 wyja艣ni膰 to najpierw, lecz s膮dzi艂em, 偶e wiesz.
— Wiem, 偶e jest w niej wi臋cej ksi膮g ni偶 w jakiejkolwiek innej bibliotece 艣wiata chrze艣cija艅skiego. Wiem, 偶e w por贸wnaniu z waszym bogactwem armaria Bobbio lub Pomposy, Cluny lub Fleury wydaj膮 si臋 by膰 pokoikiem dziecka, kt贸re wtajemnicza si臋 dopiero w abecad艂o. Wiem, 偶e sze艣膰 tysi臋cy kodeks贸w, kt贸rymi che艂pi艂o si臋 Novalaise ponad sto lat temu, to niewiele w por贸wnaniu z tym, co wy macie, i mo偶e wiele z tamtych ksi膮g jest teraz tutaj. Wiem, 偶e wasze opactwo jest jedynym 艣wiat艂em, jakie chrze艣cija艅stwo mo偶e przeciwstawi膰 trzydziestu sze艣ciu bibliotekom Bagdadu, dziesi臋ciu tysi膮com kodeks贸w wezyra Ibn al-Alkami, 偶e ilo艣膰 waszych Biblii dor贸wnuje dw贸m tysi膮com czterystu Koranom, kt贸rymi szczyci si臋 Kair, i 偶e to, co zawieraj膮 wasze armaria, jest ol艣niewaj膮cym dowodem przeciwko dumnej legendzie niewiernych lata temu przypisuj膮cych (gdy偶 oswojeni s膮 z zasad膮 k艂amstwa) bibliotece w Trypolisie sze艣膰 tysi臋cy tom贸w oraz osiemdziesi膮t tysi臋cy komentator贸w i dwustu kopist贸w.
— Tak jest, chwa艂a niech b臋dzie niebiosom.
— Wiem, 偶e w艣r贸d tutejszych mnich贸w wielu pochodzi z innych opactw rozrzuconych po ca艂ym 艣wiecie, jedni przybywaj膮 na czas jaki艣, by przepisa膰 manuskrypty nie do znalezienia gdzie indziej i zabra膰 je potem do w艂asnego klasztoru, przywo偶膮c w zamian jaki艣 inny rzadki manuskrypt, kt贸ry przepisujecie i w艂膮czacie do waszego skarbca, inni na d艂ugo, do samej 艣mierci, gdy偶 jedynie tutaj znale藕膰 mog膮 dzie艂a rzucaj膮ce 艣wiat艂o na ich studia. S膮 w艣r贸d was Niemcy, Dakowie, Hiszpanie, Francuzi i Grecy. Wiem, 偶e cesarz Fryderyk bardzo dawno temu prosi艂 was, by艣cie u艂o偶yli mu ksi臋g臋 z przepowiedni Merlina i przet艂umaczyli j膮 potem na arabski, chcia艂 bowiem wys艂a膰 j膮 w darze su艂tanowi Egiptu. Wiem w ko艅cu, 偶e tak s艂awne opactwo jak Murbach nie ma w tych smutnych czasach ani jednego kopisty, 偶e w Sankt Gallen pozosta艂o niewielu mnich贸w potrafi膮cych pisa膰, 偶e teraz w miastach pojawiaj膮 si臋 cechy i gildie z艂o偶one z ludzi 艣wieckich, kt贸rzy pracuj膮 dla uniwersytet贸w, i 偶e jedynie to opactwo odnawia z dnia na dzie艅, co m贸wi臋? wznosi ku coraz wy偶szym szczytom chwa艂臋 waszego zakonu.
— Monasterium sine libris — zacytowa艂 opat, pogr膮偶ony w my艣lach — est sicut civitas sine opibus, castrum sine numeris, coquina sine suppellectili. mensa sine cibis, hortus sine herbis, pratum sine floribus, arbor sine foliis... I nasz zakon, wzrastaj膮c wok贸艂 dwoistego przykazania pracy i modlitwy, by艂 艣wiat艂em dla ca艂ego znanego 艣wiata, z艂o偶em wiedzy, ocaleniem dla staro偶ytnej nauki, kt贸rej grozi艂o znikni臋cie w czasie po偶ar贸w, grabie偶y i trz臋sie艅 ziemi, ku藕ni膮 nowych pism i przyrostem liczby starych... Och, wiesz dobrze, 偶yjemy w czasach mrocznych i rumieni臋 si臋 m贸wi膮c ci, 偶e niewiele lat temu sob贸r w Vienne musia艂 przypomnie膰, 偶e ka偶dy mnich ma obowi膮zek przyj臋cia 艣wi臋ce艅... Ile偶 naszych opactw, kt贸re dwie艣cie lat temu by艂y ja艣niej膮cymi o艣rodkami wielko艣ci i 艣wi臋to艣ci, daje teraz schronienie ludziom gnu艣nym. Zakon jest jeszcze pot臋偶ny, ale fetor miasta osacza coraz bli偶ej nasze sanktuaria, lud Bo偶y sk艂onny jest teraz do handlowania, podejmowania walk mi臋dzy stronnictwami, tam za艣, w wielkich miastach, gdzie nie ma miejsca dla ducha 艣wi臋to艣ci, nie tylko m贸wi si臋 (w ko艅cu, czeg贸偶 偶膮da膰 mo偶na od os贸b 艣wieckich), ale i pisze w j臋zyku pospolitym; i oby 偶adna z tych ksi膮g nie mia艂a nigdy wst臋pu w nasze mury — oto zarzewie nieuniknionej herezji! Przez grzechy ludzkie 艣wiat znalaz艂 si臋 na skraju otch艂ani, gdy偶 otch艂a艅 przenika tego, kto do niej si臋 odwo艂uje. A jutro, jak powiedzia艂 Honoriusz, cia艂a ludzkie b臋d膮 mniejsze ni偶 nasze cia艂a, jak nasze mniejsze s膮 ni偶 cia艂a staro偶ytnych. Mundus senescit. Je艣li wi臋c B贸g powierzy艂 naszemu zakonowi pos艂annictwo, polega ono na tym, by艣my hamowali ten p臋d ku przepa艣ci, zachowuj膮c, powielaj膮c i chroni膮c skarb m膮dro艣ci, kt贸ry przekazali nam ojcowie. Opatrzno艣膰 Bo偶a nakaza艂a, by powszechne rz膮dy, kt贸re na pocz膮tku 艣wiata by艂y na wschodzie, w miar臋 mijania czasu przemieszcza艂y si臋 na zach贸d, i tym sposobem ostrzega nas, 偶e nadchodzi kres 艣wiata, albowiem bieg wydarze艅 osi膮gn膮艂 ju偶 granic臋 universum. Ale dop贸ki nie up艂ynie ca艂e milenium, dop贸ki nie zatriumfuje, cho膰by na kr贸tko, nieczysta bestia, czyli Antychryst, nasz膮 rzecz膮 jest chronienie skarbu 艣wiata chrze艣cija艅skiego, obrona S艂owa w tym kszta艂cie, w jakim B贸g powierzy艂 je prorokom i aposto艂om, w jakim ojcowie Ko艣cio艂a powtarzaj膮 je, nie zmieniaj膮c ani jednego wyrazu, w jakim szko艂y stara艂y si臋 obja艣ni膰, aczkolwiek dzisiaj nawet w szko艂ach uwi艂 sobie gniazdo w膮偶 pychy, zawi艣ci, szale艅stwa. W tym upadku jeste艣my jeszcze pochodni膮 i 艣wiat艂em wzniesionym wysoko nad horyzontem. A dop贸ki te mury opiera膰 si臋 b臋d膮, trzeba nam by膰 powiernikami S艂owa Bo偶ego.
— I tak niechaj b臋dzie — rzek艂 Wilhelm nabo偶nie. — Ale jak to wi膮偶e si臋 z zakazem odwiedzania biblioteki?
— Widzisz, bracie Wilhelmie — powiedzia艂 opat — 偶eby dokona膰 ogromnego i 艣wi臋tego dzie艂a, kt贸re stanowi bogactwo tych mur贸w — i wskaza艂 na bry艂臋 Gmachu widoczn膮 z okien celi, g贸ruj膮c膮 nawet nad ko艣cio艂em opackim — pobo偶ni ludzie wieki ca艂e pracowali, przestrzegaj膮c 偶elaznej regu艂y. Biblioteka powsta艂a wed艂ug planu, kt贸ry w ci膮gu wiek贸w pozosta艂 wszystkim nie znany i do kt贸rego poznania nie jest powo艂any 偶aden z mnich贸w. Jedynie bibliotekarz pozna艂 sekret z ust poprzedniego bibliotekarza i przekazuje go za swego 偶ycia pomocnikowi bibliotecznemu, by 艣mier膰 nie zaskoczy艂a go, pozbawiaj膮c tej wiedzy wsp贸lnot臋. A wargi obydwu s膮 zapiecz臋towane tajemnic膮. Tylko bibliotekarz, poza tym, 偶e wie, ma prawo porusza膰 si臋 w labiryncie ksi膮g, on tylko potrafi je znale藕膰 i od艂o偶y膰 na miejsce, on tylko odpowiedzialny jest za utrzymanie ich w dobrym stanie. Inni mnisi pracuj膮 w skryptorium i mog膮 zapozna膰 si臋 ze spisem wolumin贸w, kt贸re biblioteka zawiera. Ale spis tytu艂贸w cz臋sto niewiele m贸wi i jedynie bibliotekarz wie, z po艂o偶enia woluminu, ze stopnia jego niedost臋pno艣ci, jakiego rodzaju tajemnice, prawd臋 czy k艂amstwo, kryje w sobie. Tylko bibliotekarz decyduje, jak, kiedy i czy dostarczy膰 ten wolumin mnichowi, kt贸ry on prosi — czasem po konsultacji ze mn膮. Gdy偶 nie wszystkie prawdy s膮 dla wszystkich uszu, nie wszystkie k艂amstwa mog膮 by膰 rozpoznane jako k艂amstwa przez dusz臋 pobo偶n膮, a zreszt膮 mnisi przebywaj膮 w skryptorium po to, 偶eby przy艂o偶y膰 si臋 do 艣ci艣le okre艣lonego dzie艂a, i w tym celu musz膮 przeczyta膰 te, a nie inne woluminy, nie za艣 po to, by ulega膰 nieroztropnej ciekawo艣ci, kt贸ra ogarnia ich b膮d藕 wskutek s艂abo艣ci umys艂u, b膮d藕 wskutek pychy, b膮d藕 z diabelskiego podszeptu.
— S膮 wi臋c w bibliotece tak偶e ksi臋gi zawieraj膮ce k艂amstwa?
— Potwory istniej膮, gdy偶 s膮 cz膮stk膮 Boskiego planu, i w odra偶aj膮cych postaciach potwor贸w ujawnia si臋 si艂a Stw贸rcy. Tak te偶 istniej膮 z Boskiego zamys艂u ksi臋gi mag贸w, 偶ydowskie kaba艂y, bajki poga艅skich poet贸w, k艂amstwa niewiernych. Ci, kt贸rzy zak艂adali i w ci膮gu wiek贸w utrzymywali to opactwo, 偶ywili stanowcze i 艣wi臋te przekonanie, 偶e nawet przez ksi臋gi k艂amliwe mo偶e przeziera膰, dost臋pne dla oczu m膮drego czytelnika, blade 艣wiat艂o Boskiej wiedzy. Dlatego biblioteka jest r贸wnie偶 skarbcem takich ksi膮g. Ale w艂a艣nie dlatego, sam to rozumiesz, nie mo偶e do niej wchodzi膰 byle kto. A poza tym — doda艂 opat, prawie przepraszaj膮c za marno艣膰 tej ostatniej racji — ksi臋ga jest tworem kruchym, cierpi wskutek dzia艂ania czasu, obawia si臋 gryzoni, odmian pogody, niezgrabnych d艂oni. Gdyby przez setki lat ka偶dy m贸g艂 dotyka膰 swobodnie naszych kodeks贸w, wi臋kszo艣ci z nich ju偶 by nie by艂o. Bibliotekarz broni ich wi臋c nie tylko przed lud藕mi, lecz r贸wnie偶 przed natur膮, i ca艂e swoje 偶ycie po艣wi臋ca tej wojnie prowadzonej przeciwko si艂om zapomnienia, wrogom prawdy.
— Tak wi臋c nikt poza dwoma osobami nie wchodzi na najwy偶sze pi臋tro Gmachu...
Opat u艣miechn膮艂 si臋.
— Nikt nie powinien. Nikt nie mo偶e. Nikomu nie uda艂oby si臋, gdyby nawet zechcia艂. Biblioteka broni si臋 sama, jest niezg艂臋biona jak prawda, kt贸ra w niej go艣ci, zwodnicza jak k艂amstwa, kt贸re s膮 jej powierzone. Labirynt duchowy, ale r贸wnie偶 labirynt ziemski. M贸g艂by艣 wej艣膰 do niej, a nie wyj艣膰. I to powiedziawszy, chcia艂bym, by艣 zastosowa艂 si臋 do regu艂y obowi膮zuj膮cej w opactwie.
— Ale nie wykluczasz, 偶e Adelmus m贸g艂 by膰 wyrzucony z okna biblioteki. I jak偶e mog臋 rozumowa膰 w sprawie jego 艣mierci, skoro nie widzia艂em miejsca, w kt贸rym mog艂a mie膰 pocz膮tek historia tej 艣mierci?
— Bracie Wilhelmie — powiedzia艂 opat pojednawczym tonem — cz艂owiek, kt贸ry opisa艂 mojego konia Brunellusa, nie widz膮c go, i 艣mier膰 Adelmusa, nie wiedz膮c o niej prawie nic, nie b臋dzie mia艂 trudno艣ci z my艣leniem o tym miejscu, chocia偶 nigdy w nim nie by艂.
Wilhelm pochyli艂 si臋 w uk艂onie.
— Jeste艣 m膮dry tak偶e, kiedy jeste艣 surowy. B臋dzie, jak chcesz.
— Je艣li jestem m膮dry, to tylko dlatego, 偶e umiem by膰 surowy — odpar艂 opat.
— Ostatnia sprawa — rzek艂 Wilhelm. — Hubertyn?
— Jest tutaj. Oczekuje ciebie. Znajdziesz go w ko艣ciele.
— Kiedy?
— Zawsze — u艣miechn膮艂 si臋 opat. — Wiesz sam, 偶e cho膰 to cz艂ek bardzo m膮dry, nie ceni biblioteki. Uwa偶a j膮 za z艂udzenie doczesne... Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza w ko艣ciele na medytacji, na modlitwie...
— Jest stary? — spyta艂 Wilhelm z wahaniem.
— Jak d艂ugo go nie widzia艂e艣?
— Wiele lat.
— Jest zm臋czony. Bardzo oderwany od spraw tego 艣wiata. Ma sze艣膰dziesi膮t osiem lat. Ale wydaje mi si臋, 偶e zachowa艂 ducha swojej m艂odo艣ci.
— P贸jd臋 do niego zaraz. Dzi臋kuj臋 ci.
Opat zapyta艂, czy nie zechcia艂by do艂膮czy膰 do wsp贸lnoty zakonnej, 偶eby po sekscie spo偶y膰 posi艂ek razem ze wszystkimi. Wilhelm odrzek艂, 偶e dopiero co jad艂, i to bardzo obficie, i 偶e wola艂by zobaczy膰 si臋 natychmiast z Hubertynem. Opat po偶egna艂 si臋.
Ju偶 wychodzi艂 z celi, kiedy z dziedzi艅ca dobieg艂 rozdzieraj膮cy ryk jakby kogo艣 艣miertelnie zranionego, po czym nast膮pi艂y dalsze j臋ki, r贸wnie okropne.
— Co to? — zapyta艂 Wilhelm os艂upia艂y.
— To nic — odpar艂 opat z u艣miechem. — O tej porze roku zabija si臋 wieprze. To robota dla 艣winiarza. Nie t膮 krwi膮 masz si臋 zaj膮膰.
Wyszed艂 i uchybi艂 swojej s艂awie cz艂eka roztropnego. Gdy偶 nast臋pnego ranka... Lecz hamuj swoj膮 niecierpliwo艣膰, m贸j zarozumia艂y j臋zyku. Bowiem w tym dniu, jeszcze przed nadej艣ciem nocy, zdarzy艂o si臋 wiele rzeczy, o kt贸rych dobrze b臋dzie opowiedzie膰.
DZIE艃 PIERWSZY
SEKSTA
Kiedy to Adso podziwia portal ko艣cio艂a, za艣 Wilhelm odnajduje Hubertyna z Casale.
Ko艣ci贸艂 nie by艂 tak dostojny jak owe, kt贸re mia艂em zobaczy膰 pewnego dnia w Strasburgu, Chartres, Bambergu i Pary偶u. Przypomina艂 raczej te, kt贸re widzia艂em ju偶 w贸wczas w Italii, nie rw膮ce si臋 tak zawrotnie ku niebu i krzepko wro艣ni臋te w ziemi臋, cz臋stokro膰 szersze ni藕li wy偶sze; tyle tylko, 偶e na pierwszym poziomie zwie艅czony by艂 niczym ska艂a rz臋dem mocnych czworok膮tnych blank贸w, a powy偶ej tego pi臋tra wznosi艂a si臋 nast臋pna budowla, nie wie偶a raczej, lecz przysadzisty drugi ko艣ci贸艂 okryty spiczastym dachem i podziurawiony surowymi oknami. Mocny ko艣ci贸艂 opacki (jakie nasi przodkowie budowali w Prowansji i Langwedocji), kt贸remu obca by艂a 艣mia艂o艣膰 i zbytek ozd贸b nowo艣wieckiego stylu i kt贸ry dopiero ostatnimi czasy, jak mniemam, wzbogaci艂 si臋 w iglic臋 nad ch贸rem, zuchwale godz膮c膮 w sklepienie niebieskie.
Dwie proste i g艂adkie kolumny sta艂y przed wej艣ciem, kt贸re przy pierwszym wejrzeniu jawi艂o si臋 jako jeden tylko wielki 艂uk; jednakowo偶 od kolumn odbiega艂y dwa glify zwie艅czone innymi, a jak偶e licznymi 艂ukami i wiod艂y spojrzenie jakby na zatracenie ku prawdziwemu i w艂a艣ciwemu portalowi, kt贸ry ledwie widzia艂o si臋 w mroku i nad kt贸rym g贸rowa艂 wielki tympanon, wsparty po bokach w臋garami, po艣rodku za艣 rze藕bionym s艂upem, dziel膮cym wej艣cie na dwa otwory zamkni臋te okutymi odrzwiami z d臋bu. O tej porze dnia blade s艂o艅ce niemal prosto z g贸ry pada艂o na dach i o艣wietla艂o fasad臋 z ukosa, tympanon zostawiaj膮c w mroku, kiedy wi臋c min臋li艣my dwie kolumny, od razu znale藕li艣my si臋, prawie jak w lesie, pod sklepieniem 艂uk贸w, kt贸re wybiega艂y z sekwencji mniejszych kolumn podtrzymywanych ka偶da przez stosown膮 przypor臋. Kiedy wreszcie przyzwyczaili艣my si臋 do p贸艂mroku, wnet niemy dystans kamiennych obrazk贸w, dost臋pny bez przeszk贸d oczom i wyobra藕ni ka偶dego (albowiem pictura est laicorum literatura), porazi艂 moje spojrzenie i zaton膮艂em w wizji, o kt贸rej dzi艣 jeszcze j臋zykowi trudno przychodzi opowiedzie膰.
Ujrza艂em tron postawiony w niebie i kto艣 na nim zasiada艂. Oblicze Zasiadaj膮cego by艂o surowe i niewzruszone, otwarte szeroko oczy miota艂y promienie na ziemsk膮 ludzko艣膰, kt贸ra dosz艂a ju偶 do kresu swoich spraw, a majestatyczne w艂osy i broda sp艂ywa艂y na twarz i pier艣 niby rzeki, jednakowymi i symetrycznie na obie strony rozdzielonymi nurtami. Na g艂owie mia艂 koron臋 zdobn膮 szmaragdami i klejnotami, a cesarska tunika purpurowej barwy k艂ad艂a si臋 sowitymi fa艂dami na kolana, przetykana haftami i koronkami ze z艂otych i srebrnych nitek. D艂o艅 lewa, wsparta na kolanie, dzier偶y艂a zapiecz臋towan膮 ksi臋g臋, prawa wznosi艂a si臋 w ge艣cie, nie wiem, b艂ogos艂awi膮cym czy gro偶膮cym. Oblicze roz艣wietla艂 straszny w swoim pi臋knie nimb w kszta艂cie ukwieconego krzy偶a i ujrza艂em, jak l艣ni wok贸艂 tronu i nad g艂ow膮 Zasiadaj膮cego szmaragdowa t臋cza. Przed tronem, u st贸p Zasiadaj膮cego, przep艂ywa艂o kryszta艂owe morze, za艣 wok贸艂 Niego, wok贸艂 tronu i nad tronem czworo strasznych zwierz膮t — ujrza艂em — strasznych dla mnie, kt贸ry baczy艂em na nie w uniesieniu, lecz potulnych i 艂agodniutkich dla Zasiadaj膮cego, wy艣piewuj膮cych bez wytchnienia Jego chwa艂臋.
Wszelako nie o wszystkich postaciach rzec mo偶na, i偶by by艂y straszliwe, bo pi臋kny i mi艂y zdawa艂 mi si臋 m膮偶 po mojej lewicy (po prawicy za艣 Zasiadaj膮cego), podaj膮cy ksi臋g臋. Znowu偶 groz膮 przejmowa艂 mnie orze艂 po drugiej stronie, z rozwartym dziobem, nastroszonymi pi贸rami uk艂adaj膮cymi si臋 niby kirys, z pot臋偶nymi szponami, z rozpostartymi wielkimi skrzyd艂ami. Za艣 u st贸p Zasiadaj膮cego, poni偶ej dw贸ch pierwszych postaci, inne dwie, byk i lew, a ka偶dy z tych monstr贸w zaciska艂, jeden w kopytach, drugi w szponach, ksi臋g臋, i cia艂a mieli zwr贸cone od tronu, lecz 艂by ku tronowi, jakby wykr臋caj膮c barki i szyje w srogim porywie, boki za艣 wznosi艂y si臋 im i opada艂y, cz艂onki mia艂y niby bestia w agonii, paszcze rozwarte, ogony wij膮ce si臋, skr臋cone jak u w臋偶a i zako艅czone j臋zykami ognia. Oba skrzydlate, oba w koronach nimb贸w, a pomimo strasznego wygl膮du nie by艂y stworzeniami piek艂a, lecz nieba, za艣 je艣li straszny by艂 ich wizerunek, to z tej przyczyny, 偶e rycza艂y w uwielbieniu dla Przysz艂ego, kt贸re os膮dzi 偶ywych i umar艂ych.
Z obu stron tronu, u boku czterech zwierz膮t i pod stopami Zasiadaj膮cego, jakby widziani przez przezroczyste wody kryszta艂owego morza, prawie wype艂niaj膮c ca艂膮 przestrze艅 w zasi臋gu spojrzenia, rozmieszczeni w zgodzie z tr贸jk膮tn膮 budow膮 tympanonu, poczynaj膮c od siedmiu z ka偶dej strony, wy偶ej po trzech, a wreszcie po dw贸ch — siedzia艂o na dwudziestu czterech ma艂ych tronach dwudziestu czterech starc贸w, odzianych w bia艂e szaty i w z艂otych koronach. Ten mia艂 w r臋kach skrzypce, tamten czar臋 z pachnid艂ami, jeden za艣 tylko gra艂, gdy tymczasem wszyscy inni w uniesieniu zwracali swe oblicza ku Zasiadaj膮cemu, kt贸rego chwa艂臋 wy艣piewywali, a cz艂onki mieli podobnie wykr臋cone jak owe zwierz臋ta, by wszyscy widzie膰 Go mogli, jednakowo偶 nie by艂o to na spos贸b zwierz臋cy, lecz w zachwyconym ta艅cu — tak pewnie ta艅czy艂 Dawid doko艂a arki — dok膮dkolwiek wi臋c zwracali si臋, ich 藕renice, na przek贸r prawu rz膮dz膮cemu u艂o偶eniem cia艂a, zbiega艂y si臋 w tym samym, ja艣niej膮cym punkcie. Ach, jaka偶 harmonia oddania i rozmachu, postaw nienaturalnych, a przecie偶 wdzi臋cznych w tym mistycznym j臋zyku cz艂onk贸w cudownie wyzwolonych od brzemienia cielesnej materii, wieszcza liczba wlana w now膮 form臋 substancjaln膮, jakby 艣wi臋ty zast臋p porwany zosta艂 gwa艂townym wichrem, tchnieniem 偶ycia, szale艅stwem rozkoszy, radosnym alleluja, kt贸re sta艂o si臋 nagle z d藕wi臋ku — obrazem.
Cia艂a i cz艂onki zamieszka艂e przez Ducha, o艣wiecone objawieniem, oblicza wzburzone zachwytem, spojrzenia rozpalone zapa艂em, lica rozp艂omienione mi艂o艣ci膮, 藕renice rozszerzone od b艂ogo艣ci, ten pora偶ony przyjemnym os艂upieniem, tamten przenikni臋ty os艂upia艂膮 przyjemno艣ci膮, 贸w przeobra偶ony oszo艂omieniem, jeszcze inny odm艂odzony przez uciech臋, a wszyscy wyrazem twarzy, u艂o偶eniem szat, ruchami i wyt臋偶eniem ko艅czyn wy艣piewywali pie艣艅 now膮 — wargami p贸艂otwartymi w u艣miechu wiecznej chwa艂y. Za艣 pod stopami starc贸w, ponad starcami, ponad tronem i tetramorficzn膮 grup膮, rozmieszczone w symetrycznych uk艂adach, ledwie si臋 jedne od drugich r贸偶ni膮ce, tak bieg艂o艣膰 w sztuce uczyni艂a je wszystkie wzajemnie proporcjonalnymi, r贸wne w odmienno艣ci i odmienne w jedno艣ci, jedyne w rozmaito艣ci i rozmaite w umiej臋tnym zespoleniu, w cudnym dopasowaniu cz臋艣ci do rozkosznej s艂odyczy barw, cudu wsp贸艂brzmienia i zgodno艣ci g艂os贸w niepodobnych jedne do drugich, zestawienie jakby strun cytry, wsp贸lnictwo i sprzysi臋偶enie powinowactwa trwaj膮cego dzi臋ki g艂臋bokiej i wewn臋trznej sile, zdolnej osi膮gn膮膰 jednobrzmi膮c膮 jednoznaczno艣膰 w zmienno艣ci nast臋puj膮cych po sobie dwuznaczno艣ci, ornament i porz膮dek stworze艅 nie daj膮cych sprowadzi膰 si臋 do rzeczy, a przecie偶 do rzeczy sprowadzonych, dzie艂o mi艂osnego z艂膮czenia, kt贸rym rz膮dzi regu艂a niebia艅ska i zarazem ziemska (wi臋藕 i mocne ogniwo pokoju, mi艂o艣ci, cnoty, rz膮d贸w, w艂adzy, l膮du, pocz膮tku, 偶ycia, 艣wiat艂a, splendoru, rodzaju i figury), mnoga r贸wno艣膰 ja艣niej膮ca blaskiem, jaki forma rzuca na proporcjonalne cz臋艣ci materii — oto splata艂y si臋 ze sob膮 wszystkie kwiaty, li艣cie, czepne p臋dy, k臋pki traw i ki艣cie wszelakiego ziela, kt贸re zdobi ogrody na ziemi i w niebie, fio艂ki, szczodrzenice, macierzanki, lilie, ligustry, narcyze, kolokasje, akanty, mi艂owoje, mirra oraz drzewa balsamowe.
Lecz kiedy dusza moja, ol艣niona tym koncertem ziemskiego pi臋kna i dostojnych znak贸w nadprzyrodzonych, mia艂a wybuchn膮膰 pie艣ni膮 rado艣ci, oko, b艂膮dz膮ce pod艂ug rytmu ukwieconych rozet u st贸p starc贸w, pad艂o na postacie, kt贸re spl膮tane ze sob膮 stapia艂y si臋 ze 艣rodkowym pilastrem wspieraj膮cym tympanon. Czym by艂y i jakie symboliczne pos艂anie przekazywa艂y te trzy pary lw贸w splecionych w poprzeczny krzy偶, wygi臋tych w 艂uk tak, 偶e tylne 艂apy wpiera艂y w ziemi臋, za艣 przednie k艂ad艂y na grzbiecie poprzednik贸w, z grzywami w splotach w臋偶okszta艂tnych, z paszczami rozwartymi w gro藕nym pomruku, wplecione w trzon pilastru niby k艂臋bowisko lub gniazdo ro艣linnych p臋d贸w? Pok贸j memu duchowi przywr贸ci艂y dwie postacie ludzkie umieszczone po obu stronach pilastra, by mo偶e w艂a艣nie zapanowa艂y nad diabelsk膮 natur膮 lw贸w i przeobrazi艂y j膮 w symboliczne nawi膮zanie do rzeczy wy偶szych; postacie nienaturalnie wyd艂u偶one do wysoko艣ci kolumny i bli藕niacze wobec innych dw贸ch, kt贸re stoj膮c symetrycznie z obu stron, patrzy艂y na tamte z filar贸w zewn臋trznych, gdzie ka偶de z d臋bowych odrzwi mia艂o w艂asne w臋gary; by艂y wi臋c cztery postacie starc贸w — i po parafernaliach pozna艂em Piotra i Paw艂a, Jeremiasza i Izajasza, r贸wnie偶 skr臋conych jakby w kroku tanecznym, wznosz膮cych d艂ugie ko艣ciste r臋ce, z palcami rozczapierzonymi niby skrzyd艂a i tak samo skrzydlatymi brodami i w艂osami, kt贸rymi targa艂 proroczy wiatr, z fa艂dami d艂ugich szat, a d艂ugie nogi dodawa艂y im 偶ycia, tworz膮c zafalowania i spirale — przeciwstawione lwom, lecz z tej samej co one materii. I kiedy odwraca艂em urzeczony wzrok od tej zagadkowej polifonii 艣wi臋tych cz艂onk贸w i ramion piek艂a, ujrza艂em z boku portalu i pod g艂臋bokimi 艂ukami, raz wyrze藕bione na przyporach w przestrzeni mi臋dzy cienkimi kolumnami, kt贸re je podtrzymywa艂y i zdobi艂y, to zn贸w w g臋stej ro艣linno艣ci kapitel贸w ka偶dej kolumny, a stamt膮d rozga艂臋ziaj膮ce si臋 ku le艣nemu sklepieniu mnogich 艂uk贸w, inne wizje straszne dla oczu i na swym miejscu tutaj jedynie dla ich si艂y parabolicznej i alegorycznej lub dla pouczenia moralnego, jakie przekazywa艂y; i zobaczy艂em rozpustn膮 niewiast臋, nag膮 i wyzbyt膮 cia艂a, k膮san膮 przez plugawe ropuchy, wysysan膮 przez w臋偶e, jak parzy si臋 z satyrem o brzuchu wzd臋tym i nogach gryfa, pokrytych szorstk膮 sier艣ci膮, ze spro艣nym gard艂em, kt贸re wy艂o o w艂asnym pot臋pieniu, i zobaczy艂em sk膮pca, kt贸ry le偶a艂 na 艂o偶u zdobnym w okaza艂e kolumny, ogarni臋tego ju偶 艣mierteln膮 sztywno艣ci膮, bezbronnego, wydanego na 艂up zast臋pu demon贸w, a jeden z nich wyrywa艂 mu z ust rz臋偶膮cych dusz臋 w kszta艂cie dziecka (niestety, nigdy nie narodzonego na 偶ycie wieczne), i zobaczy艂em pysza艂ka, kt贸remu demon usadowi艂 si臋 na ramionach i wbija艂 szpony w oczy, i dw贸ch 偶ar艂ok贸w, kt贸rzy rozszarpywali jeden drugiego w szkaradnym zmaganiu, i inne jeszcze stworzenia, z 艂bem koz艂a, sier艣ci膮 lwa, paszcz膮 pantery, wi臋藕ni贸w lasu p艂omieni, kt贸rych pal膮ce tchnienie prawie dawa艂o si臋 poczu膰. A wok贸艂, z tamtymi przemieszane, nad nimi i pod ich stopami, inne lica i inne cz艂onki, m臋偶czyzna i kobieta, kt贸rzy targaj膮 si臋 za w艂osy, dwie 偶mije wysysaj膮ce oczy pot臋pionego, jaki艣 艣miej膮cy si臋 szyderczo m臋偶czyzna, kt贸ry odpycha艂 wygi臋tymi ramionami paszcz臋 hydry, i wszystkie zwierz臋ta z bestiarium szatana, zgromadzone na konsystorz; stra偶 i korona tronu, kt贸ry stawia艂 im czo艂o, by sw膮 kl臋sk膮 g艂osi艂y jego chwa艂臋, fauny, istoty dwup艂ciowe, grubianie o sze艣ciopalczastych d艂oniach, syreny, hipocentaury, gorgony, harpie, inkuby, smoko艂apy, minotaury, rysie, lamparty, chimery, cenopery o pyskach lw贸w rzucaj膮cych z nozdrzy p艂omienie, odontotyrannosy, stwory wieloogoniaste, w臋偶e w艂ochate, szylkretowe i g艂adkie, salamandry, cerasty, dwug艂owy o grzbietach uzbrojonych w z臋by, hieny, wydry, wrony, krokodyle, hydropeksy o rogach niby pi艂a, 偶aby, gryfony, ma艂py, pawiany, leocrocuty, mantykory, s臋py, tarandy, 艂asice, smoki zwyk艂e i jednookie, dudki, sowy, bazyliszki, hipnale, spectafici, skorpiony, jaszczury, wieloryby, amfisbeny, iaculi, jaszczurki, remory, polipy, mureny i 偶贸艂wie. Zda si臋, ca艂a ludno艣膰 piekie艂 wyznaczy艂a sobie sejm, by z przedsionka, mrocznego lasu, uczyni膰 wraz z ukazaniem si臋 Zasiadaj膮cego na tronie z tympanonu, Jego obiecuj膮cego i gro偶膮cego oblicza, 艂膮k臋 rozpaczy, bo odrzucenia, dla nich, pokonanych z Armageddonu, co stan臋li przed Tym, kt贸ry ostatecznie oddzieli 偶ywych od umar艂ych. I kiedy omdlewa艂em (prawie) od tego widoku, niepewny, czy znalaz艂em si臋 w miejscu przyjaznym, czy te偶 w dolinie S膮du Ostatecznego, wyda艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 (a mo偶e s艂ysza艂em naprawd臋?) ten g艂os i mam przed oczyma te wizje, kt贸re towarzyszy艂y mojemu pachol臋ctwu nowicjusza, pierwszym lekturom 艣wi臋tych ksi膮g i nocom rozmy艣la艅 w ch贸rze w Melku, i w md艂o艣ci moich zmys艂贸w s艂abych i os艂ab艂ych dobieg艂 mych uszu g艂os pot臋偶ny niby tr膮ba m贸wi膮cy: „to, co widzisz, zapiszesz w ksi臋dze” (to w艂a艣nie czyni臋), i zobaczy艂em siedem 艣wiecznik贸w z艂otych i mi臋dzy 艣wiecznikami Kogo艣 podobnego do Syna Cz艂owieczego, przepasanego przez pier艣 pasem z艂otym, z g艂ow膮 i w艂osami jasnymi jak we艂na, oczyma niby p艂omie艅 ognia, nogami jak mosi膮dz rozpalony, g艂osem jak g艂os wielu w贸d, a mia艂 w prawej r臋ce siedem gwiazd i z ust jego wychodzi艂 miecz z obu stron ostry. I ujrza艂em drzwi otwarte w niebie, a Ten, co siedzia艂, zda艂 mi si臋 jakby z kamienia jaspisu i krwawnika i t臋cza by艂a woko艂o tronu, i z tronu wychodzi艂y b艂yskawice i grzmoty. Zasiadaj膮cy uj膮艂 w d艂o艅 sierp ostry i krzykn膮艂: „Zapu艣膰 sierp sw贸j i 偶nij, gdy偶 przysz艂a godzina 偶niwa, poniewa偶 dojrza艂o 偶niwo ziemi”; i Ten, co siedzia艂, zapu艣ci艂 sierp sw贸j na ziemi臋 i z偶臋ta jest ziemia.
Poj膮艂em, 偶e nic innego nie m贸wi艂a wizja, jeno to, co dzieje si臋 w opactwie i co艣my us艂yszeli z ust opata — a ile偶 to razy w nast臋pnych dniach wraca艂em, by wpatrywa膰 si臋 w portal, i zawsze pewny by艂em, 偶e prze偶ywam to, o czym opowiada艂. I poj膮艂em, 偶e przybyli艣my tutaj, by by膰 艣wiadkami wielkiego i niebia艅skiego rozlewu krwi.
Zadr偶a艂em, jakby sk膮pa艂a mnie lodowata zimowa ulewa. I us艂ysza艂em jeszcze jeden g艂os, ale tym razem dobieg艂 od ty艂u i by艂 to g艂os odmienny, gdy偶 z ziemi, nie za艣 z piorunuj膮cego 艣rodka mojej wizji; i wtedy rozproszy艂a si臋 wizja, poniewa偶 Wilhelm (w tym momencie zda艂em sobie spraw臋 z jego obecno艣ci), do tej chwili r贸wnie偶 zag艂臋biony w kontemplacji, obr贸ci艂 si臋, podobnie jak ja.
Istota za naszymi plecami zdawa艂a si臋 mnichem, aczkolwiek plugawy i obszarpany habit czyni艂 j膮 podobn膮 raczej do w艂贸cz臋gi, za艣 twarz nie r贸偶ni艂a si臋 zbytnio od pysk贸w potwor贸w, kt贸re widzia艂em przed chwil膮 na kapitelach. Nigdy w 偶yciu, acz zdarza si臋 przecie偶 to licznym moim konfratrom, nie nawiedzi艂 mnie diabe艂, lecz my艣l臋, 偶e gdyby mia艂 mi si臋 kiedy ukaza膰, niezdolny z Bo偶ego rozporz膮dzenia ukry膰 ca艂kowicie swojej natury, cho膰by i nawet zechcia艂 uczyni膰 si臋 podobnym do cz艂owieka, nie inne mia艂by rysy twarzy ni偶 te, jakie okazywa艂 wtenczas nasz rozm贸wca. Czaszka bezw艂osa, jednak nie z pokuty, ale przez dawne dzia艂anie jakiej艣 lepkiej egzemy, czo艂o tak niskie, 偶e gdyby mia艂 jeszcze w艂osy na g艂owie, 艂膮czy艂yby si臋 z brwiami (kt贸re by艂y g臋ste i stargane), oczy okr膮g艂e, 藕renice male艅kie i rozbiegane, za艣 spojrzenie, nie wiem, niewinne li czy z艂o艣liwe, a mo偶e obie te rzeczy na raz i w r贸偶nych chwilach. Nos mo偶na by艂o tak nazwa膰 dlatego tylko, 偶e ko艣膰 jaka艣 stercza艂a spomi臋dzy oczu, ale jak oddziela艂 si臋 od twarzy, tak i si臋 z ni膮 艂膮czy艂, przemieniaj膮c si臋 nie w co innego, jeno w dwie ciemne jamy — zaro艣ni臋te g臋stw膮 w艂os贸w dziurki. Usta, po艂膮czone z nozdrzami blizn膮, by艂y szerokie i krzywe, dalej si臋ga艂y po lewej stronie ni偶 po prawej, za艣 mi臋dzy warg膮 g贸rn膮, kt贸rej nie by艂o, a doln膮, wydatn膮 i mi臋sist膮, pojawia艂y si臋 w nier贸wnych odst臋pach z臋by czarne i ostre jak k艂y psa.
M膮偶 贸w u艣miechn膮艂 si臋 (a przynajmniej tak mi si臋 zda艂o) i unosz膮c palec, jakby chcia艂 nas napomnie膰, rzek艂:
— Penitenziagite! Vide quando draco venturus est wgryza si臋 w anima tua! La morta est super nos! M贸dl si臋, by przyby艂 艣wi臋ty ojciec i uwolni艂 nas a malo de todas le peccata! Ach, ach, ve piase ista nekromancja Domini Nostri Iesu Christi! Et anco jois m'es dols e plazer m'est dolors... Cave el diabolo? Semper m'aguaita w jak膮艣 pie艣艅, by uk膮sa膰 mnie w kark. Ale Salwator non est insipiens! Bonum monasterium et tutaj se magna et se priega dominum nostrum. Zasi臋 reszta valet est wysch艂ej figi. Et amen. Czy偶 nie?
Ci膮gn膮c t臋 opowie艣膰, przyjdzie mi jeszcze m贸wi膰, i to nie raz, o tym stworzeniu i przytacza膰 jego s艂owa. Wyznaj臋, 偶e nie b臋dzie to 艂atwe, nie umiem bowiem powiedzie膰 dzisiaj, podobnie jak nie pojmowa艂em wtenczas, jakim j臋zykiem m贸wi艂o. Nie by艂a to 艂acina, kt贸r膮 pos艂ugiwali si臋 wykszta艂ceni mieszka艅cy opactwa, nie by艂 to j臋zyk posp贸lstwa z tych albo innych ziem, jaki kiedykolwiek s艂ysza艂em. My艣l臋, 偶e da艂em niejakie wyobra偶enie o jego sposobie m贸wienia, przytaczaj膮c (tak jak utkwi艂y mi w pami臋ci) pierwsze s艂owa, kt贸re us艂ysza艂em z jego ust. Kiedy p贸藕niej dowiedzia艂em si臋 o bogatym w przygody 偶yciu Salwatora i o rozmaitych miejscach, w jakich bywa艂, nigdzie nie zapuszczaj膮c korzeni, zrozumia艂em, 偶e m贸wi艂 wszystkimi j臋zykami i 偶adnym. Lub te偶 wymy艣li艂 sobie w艂asny, spo偶ytkowuj膮c strz臋py j臋zyk贸w, z kt贸rymi si臋 zetkn膮艂 — i pomy艣la艂em raz, 偶e jego j臋zyk nie by艂 j臋zykiem adamowym, jakim m贸wi艂a szcz臋艣liwa ludzko艣膰, gdy wszystkich 艂膮czy艂a ta sama mowa, od pocz膮tku 艣wiata a偶 do Wie偶y Babel, ani te偶 jednym z j臋zyk贸w, jakie wysz艂y po nieszcz臋snym ich rozdzieleniu, lecz w艂a艣nie j臋zykiem bablejskim z pierwszego dnia po Boskiej karze, j臋zykiem pierwotnego pomieszania. Z drugiej strony, j臋zyka Salwatora nie mog艂em nazwa膰 mow膮, albowiem w ka偶dym cz艂owieczym j臋zyku s膮 regu艂y, a ka偶de wyra偶enie oznacza ad placitum jak膮艣 rzecz, pod艂ug prawa, kt贸re nie odmienia si臋, jako 偶e cz艂owiek nie mo偶e nazwa膰 psa raz psem, a raz kotem, ani dobywa膰 z siebie d藕wi臋k贸w, je艣li powszechna zgoda ludzi nie nada艂a im ostatecznego znaczenia, jak by艂oby z kim艣, kto wypowiedzia艂by s艂owo „blitiri”. Wszak偶e lepiej czy gorzej rozumia艂em, co Salwator chcia艂 powiedzie膰, i rozumieli inni. To znak, 偶e m贸wi艂 nie jednym j臋zykiem, ale wszystkimi, 偶adnym w spos贸b w艂a艣ciwy, bior膮c s艂owa to z jednego, to z drugiego. Spostrzeg艂em p贸藕niej, 偶e m贸g艂 nazwa膰 rzecz jak膮艣 raz po 艂acinie, to zn贸w po prowansalsku, i zda艂em sobie spraw臋, 偶e raczej nie zmy艣la艂 w艂asnych zda艅, lecz u偶ywa艂 oddzielnych cz艂on贸w innych zda艅 zas艂yszanych kiedy艣 — zale偶nie od sytuacji i tego, co chcia艂 rzec, jakby o jadle m贸g艂 m贸wi膰 tylko s艂owami ludzi, przy kt贸rych to jad艂o spo偶ywa艂, i wyra偶a膰 rado艣膰 tylko zdaniami, jakie wypowiadali ludzie rozradowani w dniu, kiedy i on do艣wiadczy艂 podobnej rado艣ci. To tak jakby przemawia艂a jego twarz, ale z艂膮czona z kawa艂kami innych twarzy, albo jak widzia艂em par臋 razy w cennych relikwiarzach (si licet magnis componere parva lubo do spraw Boskich diabelskie), kt贸re powstaj膮 ze szcz膮tk贸w r贸偶nych 艣wi臋tych przedmiot贸w. Kiedy spotka艂em go po raz pierwszy, pokaza艂 mi si臋 i z twarzy, i ze sposobu m贸wienia jako niewiele r贸偶ny od skrzy偶owa艅 w艂ochatych i kopytnych zwierz膮t, jakie dopiero co widzia艂em na portalu. P贸藕niej spostrzeg艂em, 偶e by艂 to mo偶e cz艂ek zacnego serca i humoru 偶artobliwego. Jeszcze p贸藕niej... Ale nie niweczmy porz膮dku rzeczy. Mi臋dzy innymi dlatego, 偶e jak tylko przem贸wi艂, m贸j mistrz zapyta艂 z wielkim zaciekawieniem:
— Czemu rzek艂e艣 penitenziagite!
— Domine frate magnificentisimo — odpar艂 Salwator sk艂adaj膮c jakby uk艂on. — Jezus venturus est et li homini debent czyni膰 pokut臋. Nie?
Wilhelm przyjrza艂 mu si臋 bacznie.
— Przyby艂e艣 tutaj z klasztoru minoryt贸w?
— No intendo.
— Pytam, czy 偶y艂e艣 po艣r贸d braci 艣wi臋tego Franciszka, pytam, czy zna艂e艣 owych, kt贸rych zwano aposto艂ami...
Salwator poblad艂, a raczej jego ogorza艂e i zwierz臋ce oblicze sta艂o si臋 szare. Wykona艂 g艂臋boki sk艂on, ledwie poruszaj膮c wargami, oznajmi艂: „vade retro”, prze偶egna艂 si臋 pobo偶nie i umkn膮艂, zerkaj膮c co jaki艣 czas za siebie.
— O co go pyta艂e艣? — zagadn膮艂em Wilhelma. By艂 przez chwil臋 jeszcze pogr膮偶ony w my艣lach.
— Niewa偶ne, powiem ci p贸藕niej. Wejd藕my. Chc臋 znale藕膰 Hubertyna.
Dopiero co min臋艂a godzina seksty. Blade s艂o艅ce przenika艂o do wn臋trza ko艣cio艂a od zachodu, a wi臋c przez niewiele okien, i to w膮skich. Delikatna smuga 艣wiat艂a muska艂a jeszcze g艂贸wny o艂tarz, kt贸rego antepedium zdawa艂o si臋 ja艣nie膰 z艂otym blaskiem. Nawy boczne pogr膮偶one by艂y w p贸艂mroku.
Ko艂o ostatniej kaplicy przed o艂tarzem w lewej nawie wznosi艂a si臋 cienka kolumna, a na niej Naj艣wi臋tsza Panna z kamienia, wyrze藕biona w stylu nowo艣wieckim, z niewypowiedzianym u艣miechem, wystaj膮cym brzuchem, Dzieci膮tkiem na r臋ku, ubrana we wdzi臋czn膮 sukni臋 z delikatnym gorsetem. U st贸p figury modli艂 si臋, prawie le偶膮c krzy偶em, cz艂ek ubrany w suknie zakonu kluniackiego.
Podeszli艣my bli偶ej. Tamten, s艂ysz膮c odg艂os naszych krok贸w, uni贸s艂 g艂ow臋. By艂 to starzec o nader g艂adkim obliczu, 艂ysej czaszce, wielkich niebieskich oczach, ustach delikatnych i czerwonych, bia艂ej sk贸rze i ko艣cistej g艂owie, do kt贸rej sk贸ra przylega艂a, jakby by艂 zakonserwowan膮 w mleku mumi膮. D艂onie mia艂 bia艂e, palce d艂ugie i szczup艂e. Wygl膮da艂 jak dziewczynka, kt贸r膮 艣ci臋艂a przedwczesna 艣mier膰. Obrzuci艂 nas spojrzeniem najpierw zagubionym, jakby艣my przerwali mu ekstatyczn膮 wizj臋, p贸藕niej jego oblicze rozja艣ni艂o si臋 rado艣ci膮.
— Wilhelm? — wykrzykn膮艂. — Najdro偶szy sercu bracie! — wsta艂 z trudem i ruszy艂 naprzeciw mojemu mistrzowi, by chwyci膰 go w ramiona i poca艂owa膰 w usta. — Wilhelm! — powt贸rzy艂 i oczy mu zwilgotnia艂y od 艂ez. — Ile to lat! Poznaj臋 ci臋 jeszcze! Ile lat, ile wydarze艅! Jakimi偶 pr贸bami B贸g nas do艣wiadcza艂! — Zap艂aka艂. Wilhelm odwzajemni艂 mu u艣cisk, te偶 wyra藕nie wzruszony. Mieli艣my przed sob膮 Hubertyna z Casale.
S艂ysza艂em o nim, i to niejedno, zanim przyby艂em do Italii, a jeszcze wi臋cej stykaj膮c si臋 z franciszkanami z cesarskiego dworu. Kto艣 powiedzia艂 mi nawet, 偶e najwi臋kszy poeta naszych czas贸w, Dante Alighieri z Florencji, zmar艂y przed niewielu laty, u艂o偶y艂 poemat (nie mog艂em go przeczyta膰, bo by艂 napisany w pospolitym j臋zyku toska艅skim), do kt贸rego przy艂o偶y艂y d艂o艅 i niebo, i ziemia, a kt贸rego wiele wers贸w by艂o niczym innym jak parafraz膮 fragment贸w napisanych przez Hubertyna w jego Arbor vitae crucifixae. Nie by艂 to bynajmniej jedyny tytu艂 do chwa艂y tego s艂awetnego cz艂eka. Chc臋 wszak偶e, by m贸j czytelnik mia艂 lepsz膮 mo偶liwo艣膰 zrozumienia, jak wa偶ne by艂o to spotkanie, postaram si臋 wi臋c odtworzy膰 sprawy tamtych lat, tak jak je zrozumia艂em i w czasie mojego kr贸tkiego pobytu w 艣rodkowej Italii ze sk膮pych s艂贸w mojego mistrza, i s艂uchaj膮c licznych rozm贸w, jakie Wilhelm prowadzi艂 by艂 z opatami i mnichami w toku naszej podr贸偶y.
Postaram si臋 opowiedzie膰 to, co poj膮艂em, chocia偶 nie mam pewno艣ci, czy powiem to dobrze. Moi nauczyciele z Melku nieraz powtarzali, 偶e jest rzecz膮 wielce trudn膮 dla mieszka艅ca P贸艂nocy wyrobi膰 sobie jasny pogl膮d na sprawy religijne i polityczne w Italii.
P贸艂wysep, gdzie pot臋ga duchowie艅stwa by艂a w widoczny spos贸b wi臋ksza ni偶 w jakimkolwiek innym kraju i gdzie bardziej ni偶 w innym kraju duchowie艅stwo popisywa艂o si臋 sw膮 moc膮 i bogactwem, sp艂odzi艂 w ci膮gu ponad dw贸ch wiek贸w ruchy ludzi zamy艣laj膮cych wie艣膰 偶ywot ubo偶szy i 艣cieraj膮cych si臋 ze znieprawionymi ksi臋偶mi, od kt贸rych nie chcieli ani sakrament贸w, 艂膮cz膮cych si臋 w niezale偶ne wsp贸lnoty, b臋d膮cych sol膮 w oku i pan贸w, i cesarstwa, i rad miejskich.
Wreszcie pojawi艂 si臋 艣wi臋ty Franciszek i szerzy艂 umi艂owanie ub贸stwa w zgodzie z przykazaniami Ko艣cio艂a; za jego spraw膮 Ko艣ci贸艂 uzna艂 po偶ytek surowych obyczaj贸w, do czego nawo艂ywa艂y stare ruchy, i oczy艣ci艂 owe ruchy ze sk艂adnik贸w nie艂adu, kt贸re si臋 w nich zagnie藕dzi艂y. Mo偶na by艂o oczekiwa膰, 偶e nadejdzie epoka umiaru i 艣wi臋to艣ci, poniewa偶 jednak zakon franciszka艅ski wzrasta艂 i przyci膮ga艂 do siebie najlepszych, zbyt wielk膮 pot臋g臋 zyska艂 i zbyt przywi膮za艂 si臋 do spraw doczesnych, wielu franciszkan贸w pragn臋艂o przywr贸ci膰 mu czysto艣膰 z dawnych czas贸w. Sprawa raczej trudna dla zakonu, kt贸ry wtedy, gdy przebywa艂em w opactwie, liczy艂 ju偶 ponad trzydzie艣ci tysi臋cy rozsianych po ca艂ym 艣wiecie zakonnik贸w. Tak jednak jest, i wielu spo艣r贸d braci 艣wi臋tego Franciszka sprzeciwia艂o si臋 regule, jak膮 zakon sobie nada艂, powiadaj膮c, 偶e przyj膮艂 teraz sposoby tych instytucji ko艣cielnych, kt贸re zamierza艂 reformowa膰. Wielu z nich odkry艂o wtedy na nowo ksi臋g臋 pewnego cysterskiego mnicha, zwanego Joachimem, kt贸ry pisa艂 na pocz膮tku dwunastego wieku po Chrystusie i kt贸remu przyznawano ducha proroczego. Rzeczywi艣cie, przewidzia艂 nadej艣cie nowej ery, kiedy to duch Chrystusowy, w czasie owym znieprawiony przez czyny Jego fa艂szywych aposto艂贸w, mia艂by na nowo urzeczywistni膰 si臋 na ziemi. I zapowiedzia艂 nadej艣cie takich czas贸w, 偶e wszyscy zobaczyli jasno, i偶 m贸wi艂, sam o tym nie wiedz膮c, o zakonie franciszka艅skim. Rozradowa艂o to nader licznych franciszkan贸w, mo偶e nawet nadto, tak 偶e w po艂owie wieku w Pary偶u doktorowie Sorbony pot臋pili twierdzenia opata Joachima, ale zdaje si臋, uczynili to dlatego, i偶 franciszkanie (i dominikanie) stawali si臋 coraz pot臋偶niejsi i m臋drsi w uniwersytecie Francji i chciano pozby膰 si臋 ich jako heretyk贸w. Do czego wszelako nie dosz艂o z wielk膮 korzy艣ci膮 dla Ko艣cio艂a, dzi臋ki temu bowiem mog艂y szerzy膰 si臋 dzie艂a Tomasza z Akwinu i Bonawentury z Bagnoregio, kt贸rzy z pewno艣ci膮 heretykami nie byli. St膮d wida膰, 偶e nawet w Pary偶u dosz艂o do zam臋tu w ideach albo kto艣 chcia艂 do tego zam臋tu doprowadzi膰, maj膮c na widoku w艂asne cele. Takie to z艂o herezja wyrz膮dza ludowi chrze艣cija艅skiemu, z艂o, kt贸re zaciemnia idee i popycha wszystkich, by stali si臋 inkwizytorami dla osobistej korzy艣ci. To za艣, po wszystkim, co widzia艂em w opactwie (i o czym opowiem p贸藕niej), sk艂oni艂o mnie do s膮du, 偶e cz臋sto sami inkwizytorzy tworz膮 heretyk贸w. I nie tylko w tym znaczeniu, 偶e wyobra偶aj膮 ich sobie tam, gdzie nie ma 偶adnego, ale 偶e gwa艂tami t臋pi膮 heretyck膮 chorob臋, a偶 budz膮 ku sobie odraz臋 u wielu, kt贸rzy przez to poczynaj膮 sk艂ania膰 si臋 ku kacerstwu. Doprawdy diabelski to kr膮g i oby B贸g zechcia艂 nas ode艅 wybawi膰.
Ale m贸wi艂em o herezji joachimickiej (je艣li takowa by艂a). I ujrzano w Toskanii franciszkanina, Gerarda z Borgo San Donnino, jak uczyni艂 si臋 g艂osem przepowiedni Joachima, i wielkie przej臋cie by艂o w艣r贸d minoryt贸w. Wy艂oni艂 si臋 wtedy spo艣r贸d nich zast臋p stronnik贸w dawnej regu艂y, a przeciwnik贸w nowego urz膮dzenia zakonu, o co pokusi艂 si臋 wielki Bonawentura, p贸藕niejszy jego genera艂. W ostatnim trzydziestoleciu wieku ubieg艂ego, kiedy sob贸r w Lyonie, ratuj膮c zakon franciszka艅ski przed tymi, kt贸rzy chcieli go skasowa膰, odda艂 im w posiadanie wszystkie u偶ytkowane przeze艅 dobra, jak to by艂o ju偶 ustanowione dla zakon贸w dawniejszych, niekt贸rzy bracia w marchiach zbuntowali si臋, poniewa偶 utrzymywali, 偶e duch regu艂y zosta艂 ostatecznie zdradzony, 偶aden bowiem z franciszkan贸w nie powinien mie膰 niczego ani osobi艣cie, ani przez klasztor, ani przez zakon. Uwi臋ziono ich na reszt臋 偶ycia. Nie zdaje mi si臋, by g艂osili rzeczy sprzeczne z Ewangeli膮, lecz kiedy chodzi o posiadanie d贸br doczesnych, trudno jest ludziom my艣le膰 w zgodzie ze sprawiedliwo艣ci膮. Wiele lat p贸藕niej powiedziano mi, 偶e nowy genera艂 zakonu, Rajmund Gaufredi, znalaz艂 tych wi臋藕ni贸w w Ankonie i uwalniaj膮c ich rzek艂: „Zechcia艂 B贸g, i偶by艣my my wszyscy, i ca艂y zakon franciszka艅ski, splamili si臋 t膮 przewin膮.” Znak, 偶e nie jest prawd膮 to, co m贸wi膮 kacerze, i w Ko艣ciele nie brak jeszcze ludzi wielkiej cnoty.
By艂 w艣r贸d tych uwolnionych wi臋藕ni贸w Angelo Clareno, kt贸ry spotka艂 si臋 p贸藕niej z pewnym bratem w Prowansji, Piotrem di Giovanni Olivi, g艂osz膮cym proroctwa Joachima, a nast臋pnie z Hubertynem z Casale, i z tego narodzi艂 si臋 ruch duchownik贸w. Zasiad艂 w tych latach na stolicy papieskiej 艣wi臋ty eremita Piotr z Morrone, kt贸ry w艂ada艂 jako Celestyn V, i ten przyj臋ty by艂 z ulg膮 przez owych duchownik贸w. „Oka偶e si臋 艣wi臋tym — powiadano — i dotrzyma nauki Chrystusa, jego 偶ywot b臋dzie anielski, drzyjcie, znieprawieni pra艂aci.” Mo偶e 偶ywot Celestyna by艂 nazbyt anielski, a mo偶e pra艂aci z jego otoczenia byli zbyt znieprawieni albo nie wytrzyma艂 napi臋cia za bardzo ju偶 przeci膮gaj膮cej si臋 wojny z cesarzem i innymi kr贸lami Europy; jakkolwiek by艂o, Celestyn zrzek艂 si臋 godno艣ci i wr贸ci艂 do swojej pustelni. Ale w kr贸tkim czasie jego panowania, trwaj膮cego mniej ni偶 rok, wszystkie oczekiwania duchownik贸w zosta艂y zaspokojone; udali si臋 do Celestyna, kt贸ry utworzy艂 wraz z nimi wsp贸lnot臋 zwan膮 fratres et pauperes heremitae domini Celestini. Z drugiej strony papie偶 musia艂 by膰 rozjemc膮 mi臋dzy mo偶nymi rzymskimi kardyna艂ami, a w tym czasie kilku z nich, jak Colonna lub Orsini, w sekrecie popiera艂o nowe pr膮dy g艂osz膮ce ub贸stwo; doprawdy osobliwego wyboru dokonali owi ludzie nadzwyczaj pot臋偶ni, kt贸rzy 偶yli po艣r贸d niemodnych ju偶 dostatk贸w i bogactw, i nigdy nie poj膮艂em, czy po prostu wykorzystywali duchownik贸w do swoich cel贸w zwi膮zanych z rz膮dzeniem, czy w pewien spos贸b uwa偶ali, i偶 wspieranie pr膮d贸w uduchowionych rozgrzesza艂o ich z grzesznego 偶ywota; i by膰 mo偶e prawd膮 by艂y obie rzeczy, je艣li wolno mi s膮dzi膰 wed艂ug tego, co zdo艂a艂em poj膮膰 ze spraw italskich. Ale w艂a艣nie by 艣wieci膰 przyk艂adem, Hubertyn zosta艂 przyj臋ty na kapelana przez kardyna艂a Orsiniego, kiedy zyska艂 najwi臋kszy pos艂uch spo艣r贸d duchownik贸w i grozi艂o mu oskar偶enie o herezj臋. I ten偶e sam kardyna艂 by艂 mu tarcz膮 w Awinionie.
Jak to jednak bywa w podobnych przypadkach, wprawdzie Angelo i Hubertyn g艂osili kazania wed艂ug doktryny, ale wielkie rzesze prostaczk贸w bra艂y sobie do serc s艂owa kaznodziej贸w i rozbiega艂y si臋 po ca艂ym kraju bez nijakiego nadzoru. W ten oto spos贸b w Italii zaroi艂o si臋 od owych braciaszk贸w lub braci ubogiego 偶ywota, w kt贸rych wielu dopatrywa艂o si臋 niebezpiecze艅stwa. Trudno ju偶 by艂o odr贸偶ni膰 mistrz贸w 偶ycia duchowego, kt贸rzy nie tracili styczno艣ci z w艂adzami ko艣cielnymi, od ich ubo偶szych duchem stronnik贸w, kt贸rzy najzwyczajniej 偶yli poza zakonem, 偶ebrz膮c o ja艂mu偶n臋, i utrzymywali si臋 z dnia na dzie艅 z pracy swoich r膮k, nie zachowuj膮c 偶adnej w艂asno艣ci. I tych w艂a艣nie g艂os ludu nazwa艂 braciaszkami, i nie r贸偶nili si臋 zbytnio od francuskich begard贸w, dla kt贸rych natchnieniem by艂 Piotr di Giovanni Olivi.
Miejsce Celestyna V zaj膮艂 Bonifacy VIII i papie偶 ten nie zwleka艂 z okazaniem, 偶e nie b臋dzie pob艂a偶liwo艣ci dla duchownik贸w i braciaszk贸w w og贸lno艣ci, kiedy za艣 umiera艂 w ostatnich latach wieku, podpisa艂 bull臋 Firma cautela, w kt贸rej pot臋pia艂 za jednym zamachem dwuskibowe sochy, domokr膮偶nych w艂贸cz臋g贸w, kt贸rzy kr臋cili si臋 zbyt blisko skrajnych od艂am贸w zakonu franciszka艅skiego, i samych duchownik贸w, czyli tych, kt贸rzy odsuwali si臋 od 偶ycia zakonnego, by osi膮艣膰 w eremach.
Potem duchownicy pr贸bowali od innych papie偶y, jak Klemens V, uzyska膰 pozwole艅stwo na oderwanie si臋 od zakonu w spos贸b niegwa艂towny. Pewnie powiod艂oby si臋 im, lecz z pojawieniem si臋 Jana XXII wyzbyli si臋 wszelkiej nadziei. Po swoim wyborze w 1316 roku napisa艂 do kr贸la Sycylii, by ten wygoni艂 owych braci ze swoich ziem, liczni bowiem tam w艂a艣nie szukali schronienia; i kaza艂 zaku膰 w 艂a艅cuchy Angela Clarena oraz duchownik贸w z Prowansji.
Nie by艂o to zapewne przedsi臋wzi臋cie 艂atwe i wielu w kurii stawi艂o op贸r. Faktem jest, 偶e Hubertyn i Clareno uzyskali pozwolenie na wyj艣cie z zakonu i zostali przyj臋ci jeden przez benedyktyn贸w, drugi przez celestyn贸w. Lecz dla tych, kt贸rzy dalej prowadzili 偶ywot wolny, Jan by艂 bez lito艣ci i kaza艂 ich 艣ciga膰 inkwizycji, i liczni sp艂on臋li na stosie.
Poj膮艂 jednak, 偶e aby wyrwa膰 z korzeniami chwast braciaszk贸w, niszcz膮cych podwalin臋 w艂adzy Ko艣cio艂a, nale偶y pot臋pi膰 twierdzenia, na kt贸rych opieraj膮 swoj膮 wiar臋. Utrzymywali, 偶e Chrystus i aposto艂owie nie mieli 偶adnej w艂asno艣ci ani osobistej, ani we wsp贸lnym w艂adaniu, i papie偶 pot臋pi艂 t臋 my艣l jako heretyck膮. Rzecz zdumiewaj膮ca, bo nie wiadomo, czemu偶 to papie偶 mia艂by uzna膰 za przewrotn膮 my艣l, 偶e Chrystus by艂 ubogi; lecz w艂a艣nie rok wcze艣niej odby艂a si臋 w Perugii kapitu艂a generalna franciszkan贸w, kt贸ra podtrzymywa艂a ten pogl膮d, i pot臋piaj膮c braciaszk贸w, papie偶 pot臋pi艂 i ow膮 kapitu艂臋. Jak ju偶 rzek艂em, kapitu艂a zaszkodzi艂a mu wielce w zmaganiach z cesarzem — to pewna. I od owego dnia wielu braciaszk贸w, kt贸rzy nie wiedzieli nic ani o cesarstwie, ani o Perugii, sp艂on臋艂o.
O tych rzeczach rozmy艣la艂em, patrz膮c na legendarn膮 posta膰 Hubertyna. M贸j mistrz przedstawi艂 mnie, a starzec d艂oni膮 ciep艂膮, prawie rozpalon膮, pog艂aska艂 moje lico. Przy dotkni臋ciu tej d艂oni poj膮艂em wiele z tego, co s艂ysza艂em o tym 艣wi臋tym cz艂eku, i z tego, co wyczyta艂em ze stronic Arbor vitae, zrozumia艂em mistyczny ogie艅, kt贸ry trawi艂 go od czasu m艂odo艣ci, kiedy, cho膰 studiowa艂 w Pary偶u, odsun膮艂 si臋 od spekulacji teologicznych i przedstawi艂 sobie, 偶e zosta艂 przemieniony w skruszon膮 Magdalen臋; i nader mocne wi臋zy, jakie zadzierzgn膮艂 ze 艣wi臋t膮 Aniel膮 z Foligno, kt贸ra wprowadzi艂a go w bogactwo 偶ycia mistycznego i w adoracj臋 krzy偶a; i dlaczego prze艂o偶eni, strapieni 偶arliwo艣ci膮 jego kaza艅, wys艂ali go do klasztoru La Verna.
Przypatrywa艂em si臋 twarzy o rysach przes艂odkich, niby rysy 艣wi臋tej, z kt贸r膮 utrzymywa艂 braterskie obcowanie zmys艂贸w duszy. Domy艣la艂em si臋, 偶e umia艂 nada膰 tym rysom znacznie wi臋cej twardo艣ci, kiedy w roku 1311 sob贸r w Vienne dekreta艂ami Exivi de paradiso odsun膮艂 franciszka艅skich prze艂o偶onych niech臋tnych duchownikom, ale tym ostatnim nakaza艂, by 偶yli w pokoju w 艂onie zakonu, za艣 ten rycerz wyrzecze艅 nie zgodzi艂 si臋 na ostro偶n膮 ugod臋 i podj膮艂 walk臋 o utworzenie zakonu niezale偶nego i natchnionego zasad膮 surowo艣ci. Wielki wojownik przegra艂 w贸wczas bitw臋, albowiem w owych latach Jan XXII walczy艂 o krucjat臋 przeciwko zwolennikom Piotra di Giovanni Olivi (do kt贸rych sam by艂 zaliczany) i pot臋pi艂 braci z Narbony i B茅ziers. Lecz Hubertyn nie zawaha艂 si臋 stan膮膰 w obliczu papie偶a, by broni膰 pami臋ci przyjaciela, papie偶 za艣, uj臋ty jego 艣wi膮tobliwo艣ci膮, nie o艣mieli艂 si臋 go pot臋pi膰 (chocia偶 innych p贸藕niej pot臋pi艂). W owej okoliczno艣ci nastr臋czy艂 mu nawet drog臋 ratunku, najpierw doradzaj膮c, a potem nakazuj膮c wst膮pienie do zakonu kluniackiego. Hubertyn, kt贸ry musia艂 by膰 tak偶e bieg艂y (on z pozoru tak bezbronny i w膮t艂y) w zdobywaniu sobie poparcia i sprzymierze艅c贸w na dworze papieskim, zgodzi艂 si臋, owszem, wst膮pi膰 do klasztoru w Gemblach we Flandrii, ale zda mi si臋, 偶e nigdy tam si臋 nie uda艂 i pozosta艂 w Awinionie w 艣wicie kardyna艂a Orsiniego, by broni膰 sprawy franciszkan贸w.
Dopiero ostatnimi czasy (a to, co na ten temat zas艂ysza艂em, by艂o niejasne) nast膮pi艂 schy艂ek jego fortuny na dworze, musia艂 oddali膰 si臋 od Awinionu, a jednocze艣nie papie偶 nakaza艂 艣ciga膰 tego nieposkromionego cz艂eka jako kacerza, kt贸ry per mundum discurrit vagabundus. Powiadano, 偶e wszelki 艣lad po nim przepad艂. Z popo艂udniowej rozmowy mi臋dzy opatem a Wilhelmem dowiedzia艂em si臋, 偶e skry艂 si臋 w tym opactwie, i oto mia艂em go teraz przed sob膮.
— Wilhelmie — m贸wi艂 w艂a艣nie — mieli mnie zabi膰, musia艂em uchodzi膰 noc膮.
— Kto chcia艂 twojej 艣mierci? Jan?
— Nie. Jan nie mi艂owa艂 mnie nigdy, ale zawsze darzy艂 szacunkiem. Na dobr膮 spraw臋, on to podsun膮艂 mi przed dziesi臋ciu laty spos贸b unikni臋cia procesu, gdy偶 nakaza艂 mi wst膮pi膰 do benedyktyn贸w i tym samym zamkn膮艂 usta moim przeciwnikom. D艂ugo szemrali, szydzili, bo bojownik ub贸stwa wst臋powa艂 do zakonu tak bogatego i 偶y艂 na dworze kardyna艂a Orsiniego... Wilhelmie, wiesz, jak ma艂o stoj臋 o sprawy tej ziemi! Lecz by艂 to spos贸b, by pozosta膰 w Awinionie i broni膰 moich konfratr贸w. Papie偶 l臋ka si臋 Orsiniego, w艂os z g艂owy by mi nie spad艂. Jeszcze trzy lata temu pchn膮艂 mnie w poselstwie do kr贸la Aragonii.
— Kt贸偶 wi臋c 藕le ci 偶yczy艂?
— Wszyscy. Kuria. Dwakro膰 pr贸bowali mnie zabi膰. Chcieli zamkn膮膰 mi usta. Wiesz, co si臋 zdarzy艂o pi臋膰 lat temu. Dwa lata wcze艣niej pot臋pieni zostali begardzi z Narbony, i Berengar Talloni, kt贸ry by艂 wszak jednym z s臋dzi贸w, odwo艂a艂 si臋 do papie偶a. By艂y to chwile trudne, Jan wyda艂 ju偶 dwie bulle przeciwko duchownikom i sam Micha艂 z Ceseny uleg艂; ano w艂a艣nie, kiedy偶 tu przyb臋dzie?
— Stanie tu za dwa dni.
— Micha艂... Tyle ju偶 czasu go nie widzia艂em. Opami臋ta艂 si臋, rozumie, czego chcemy, kapitu艂a w Perugii przyzna艂a nam racj臋. Ale wtedy, w 1318, ust膮pi艂 papie偶owi i odda艂 w jego r臋ce pi臋ciu duchownik贸w z Prowansji, bo nie chcieli podporz膮dkowa膰 si臋. Sp艂on臋li, Wilhelmie... On, to straszne! — Skry艂 twarz w d艂oniach.
— Ale co w艂a艣ciwie zasz艂o po odwo艂aniu si臋 Talloniego? — zapyta艂 Wilhelm.
— Jan musia艂 na nowo otworzy膰 dyskusj臋, pojmujesz? Musia艂, bo r贸wnie偶 w kurii byli ludzie ogarni臋ci zw膮tpieniem, nawet franciszkanie z kurii, faryzeusze, groby pobielane, gotowi sprzeda膰 si臋 za prebend臋, a przecie ogarn臋艂o ich zw膮tpienie. Wtenczas to Jan kaza艂 mi przygotowa膰 memoria艂 na temat ub贸stwa. By艂 pi臋kny, Wilhelmie, oby B贸g wybaczy艂 mi pych臋.
— Czyta艂em, pokaza艂 mi go Micha艂.
— Tak偶e w艣r贸d naszych byli chwiejni, prowincja艂 Akwitanii, kardyna艂 San Vitale, biskup Kaffy...
— To g艂upiec — rzek艂 Wilhelm.
— Niechaj spoczywa w pokoju, odszed艂 do Boga dwa lata temu.
— B贸g nie by艂 tak mi艂osierny. To fa艂szywa nowina z Konstantynopola. Jeszcze jest w艣r贸d 偶ywych, powiadaj膮 mi, 偶e wejdzie w sk艂ad legacji. Oby B贸g mia艂 nas w swej pieczy!
— Ale sprzyja kapitule w Perugii — rzek艂 Hubertyn.
— I w tym rzecz. Nale偶y do tego gatunku ludzi, kt贸rzy s膮 zawsze najlepszymi sprzymierze艅cami w艂asnych nieprzyjaci贸艂.
— Prawd臋 m贸wi膮c, nawet wtedy nie najlepiej przys艂u偶y艂 si臋 sprawie. Zreszt膮 wszystko sko艅czy艂o si臋 w istocie na niczym, ale przynajmniej nie postanowiono, 偶e my艣l sama jest heretycka, i to by艂o wa偶ne. Z tego te偶 powodu inni nie wybaczyli mi nigdy. Przyk艂adali si臋, jak mogli, by szkodzi膰 mi na wszystkie sposoby, powiedzieli, 偶e by艂em trzy lata temu w Sachsenhausen, kiedy Ludwik og艂osi艂 Jana za kacerza. A wszak wiedzieli wszyscy, 偶e w lipcu przebywa艂em w Awinionie z Orsinim... Uznali, 偶e niekt贸re ust臋py deklaracji cesarza s膮 odbiciem moich pogl膮d贸w, c贸偶 za szale艅stwo!
— Nie takie znowu wielkie. Pomys艂y podsun膮艂em im ja, si臋gaj膮c do twojej deklaracji awinio艅skiej i do niekt贸rych stronic Oliviego.
— Ty? — zakrzykn膮艂 Hubertyn, jednocze艣nie os艂upia艂y i rozradowany. — Przyznajesz mi zatem racj臋!
Wilhelm mia艂 min臋 zak艂opotan膮.
— W owym momencie by艂y to my艣li odpowiednie dla cesarza — rzek艂 wymijaj膮co.
Hubertyn spojrza艂 na艅 podejrzliwie.
— Ach tak. Ale ty nie wierzysz w nie naprawd臋, czy偶 nie mam racji?
— Opowiadaj dalej — rzek艂 Wilhelm — opowiedz, jak wymkn膮艂e艣 si臋 tym psom.
— O tak, Wilhelmie, to s膮 psy. W艣ciek艂e psy. Zdarzy艂o mi si臋 zmaga膰 z samym Bonagrati膮, czy wiedzia艂e艣?
— Ale偶 Bonagratia z Bergamo trzyma z nami!
— Teraz, kiedy jak偶e d艂ugo do艅 przemawia艂em. Wtedy dopiero przekona艂 si臋 i zaprotestowa艂 przeciwko Ad conditorem canonum. I papie偶 uwi臋zi艂 go na rok.
— S艂ysza艂em, 偶e teraz bliski jest jednemu z moich przyjaci贸艂 z kurii, Wilhelmowi Ockhamowi.
— Niewiele go znam. Nie podoba mi si臋. To cz艂owiek bez 偶aru, wszystko u niego z g艂owy, nic z serca.
— Ale to nie lada g艂owa.
— By膰 mo偶e, i zaprowadzi go do piek艂a.
— Zatem spotkam go tam i b臋dziemy dyskutowa膰 nad logik膮.
— Zamilcz, Wilhelmie — rzek艂 Hubertyn u艣miechaj膮c si臋 z 偶ywym afektem — ty jeste艣 lepszy od twoich filozof贸w. Gdyby艣 jeno zechcia艂...
— C贸偶 takiego?
— Kiedy widzieli艣my si臋 po raz ostatni w Umbrii? Pami臋tasz? W艂a艣nie wyliza艂em si臋 z chor贸b dzi臋ki or臋downictwu tej cudownej niewiasty... Klary z Montefalco... — szepn膮艂 z promiennym licem — Klara... Kiedy natura niewie艣cia, z przyrodzenia jak偶e przewrotna, wznosi si臋 do 艣wi臋to艣ci, w贸wczas zdolna jest sta膰 si臋 najwznio艣lejszym no艣nikiem 艂aski. Wiesz, 偶e 偶ycia mego natchnieniem by艂a najczystsza cnotliwo艣膰. Wilhelmie — chwyci艂 go kurczowo za rami臋 — wiesz, z jakim... srogim, tak, to s艂owo jest w艂a艣ciwe, z jakim srogim pragnieniem pokuty umartwia艂em w sobie drgnienie cia艂a, bym sta艂 si臋 bez reszty przezroczysty na mi艂o艣膰 Ukrzy偶owanego Jezusa... Jednakowo偶 trzy niewiasty w mym 偶yciu to trzy niebia艅skie wys艂anniczki. Aniela z Foligno, Ma艂gorzata z Citta di Castello (kt贸ra wyjawia艂a mi zako艅czenie mojej ksi膮偶ki, kiedy napisa艂em dopiero trzeci膮 cz臋艣膰) i wreszcie Klara z Montefalco. By艂o nagrod膮 niebios, 偶e ja, w艂a艣nie ja mia艂em prowadzi膰 badanie w sprawie jej cud贸w i obwie艣ci膰 jej 艣wi臋to艣膰 t艂umom, nim jeszcze ruszy艂 si臋 Ko艣ci贸艂, nasza 艣wi臋ta matka. I ty tam by艂e艣, Wilhelmie, i mog艂e艣 wesprze膰 mnie w tym 艣wi臋tym przedsi臋wzi臋ciu, a przecie偶 nie chcia艂e艣...
— Lecz to 艣wi臋te przedsi臋wzi臋cie, do kt贸rego mnie zach臋ca艂e艣, znaczy艂o pos艂a膰 na stos Bentiweng臋, Jacoma i Giovannucia — odpar艂 cichym g艂osem Wilhelm.
— Swoj膮 przewrotno艣ci膮 bezcze艣cili jej pami臋膰. Ty za艣 by艂e艣 inkwizytorem!
— I wtenczas w艂a艣nie poprosi艂em o uwolnienie od tego ci臋偶aru. Ta historia nie podoba艂a mi si臋. Szczerze te偶 powiem, 偶e nie podoba艂 mi si臋 spos贸b, w jaki nak艂oni艂e艣 Bentiweng臋 do wyznania b艂臋d贸w. Uda艂e艣, 偶e wst臋pujesz do jego sekty, je艣li jaka艣 sekta by艂a, wy艂udzi艂e艣 jego sekrety i nakaza艂e艣 go uwi臋zi膰.
— Tak przecie偶 walczy si臋 z nieprzyjaci贸艂mi Chrystusa! Byli to kacerze, pseudoaposto艂owie, 艣mierdzieli siark膮 brata Dulcyna!
— Byli przyjaci贸艂mi Klary.
— Nie, Wilhelmie, nie okrywaj ani skrawkiem cienia pami臋ci Klary!
— Ale widywano ich przy niej...
— Byli to minoryci, utrzymywali, 偶e s膮 duchownikami, a byli bra膰mi wsp贸lnoty! Lecz jak wiesz, w toku 艣ledztwa sta艂o si臋 jasne, 偶e Bentiwenga z Gubbio og艂osi艂 si臋 aposto艂em, a potem wraz z Giovannucciem z Bevagni uwodzi艂 mniszki, powiadaj膮c im, i偶 piek艂a nie ma, i偶 mo偶na zaspokaja膰 偶膮dze cielesne nie obra偶aj膮c przy tym Boga, przyjmowa膰 cia艂o Chrystusa (wybacz mi, Panie) po tym, jak si臋 zabawia艂o z mniszk膮, i偶 Panu milsza by艂a Magdalena od dziewicy Agnieszki, i偶 to, co posp贸lstwo zwie diab艂em, jest samym Bogiem, albowiem demon jest m膮dro艣ci膮, a B贸g jest te偶 m膮dro艣ci膮! I w艂a艣nie b艂ogos艂awiona Klara po wys艂uchaniu tych przem贸wie艅 mia艂a wizj臋, w kt贸rej sam B贸g powiedzia艂 jej, 偶e tamci s膮 niegodziwymi stronnikami Spiritus Libertatis!
— Byli minorytami, kt贸rych umys艂y gorza艂y od tych samych wizji, co umys艂 Klary, a cz臋sto granica mi臋dzy zachwyceniem wizji i szale艅stwem grzechu jest prawie niedostrzegalna — odrzek艂 Wilhelm.
Hubertyn 艣cisn膮艂 mu d艂onie i oczy znowu zasz艂y mu 艂zami.
— Nie powiadaj tego, Wilhelmie. Jak偶e mo偶esz myli膰 moment zachwyconej mi艂o艣ci, kt贸ra pali ci trzewia woni膮 kadzid艂a, z rozpasaniem zmys艂贸w, o kt贸rych wiesz, 偶e z siarki? Bentiwenga nak艂ania艂 do dotykania nagich cz艂onk贸w cia艂a, twierdzi艂, 偶e tak tylko zyska膰 mo偶na wyzwolenie spod w艂adzy zmys艂贸w, homo nudus cum nuda iacebat...
— Et non commiscebantur ad invicem...
— K艂amstwa! Szukaj膮 rozkoszy, a kiedy czuj膮 pobudzenie zmys艂owe, nie maj膮 za grzech, je艣li dla u艣mierzenia 偶膮dzy m臋偶czyzna i niewiasta spoczywaj膮 obok siebie, a on dotyka i ca艂uje j膮 we wszystkie miejsca, i 艂膮czy sw贸j nagi brzuch z jej nagim brzuchem!
Wyznaj臋, 偶e spos贸b, w jaki Hubertyn pi臋tnowa艂 wyst臋pek, nie nak艂ania艂 mnie do cnotliwych my艣li. M贸j mistrz musia艂 dostrzec, 偶e ogarn膮艂 mnie zam臋t, i przerwa艂 艣wi臋temu cz艂ekowi:
— Jeste艣 duchem 偶arliwym, Hubertynie, w mi艂o艣ci do Boga jak i w nienawi艣ci do z艂a. Chcia艂em tylko powiedzie膰, 偶e ma艂a jest r贸偶nica mi臋dzy 偶arem Serafin贸w a 偶arem Lucyfera, rodz膮 si臋 bowiem zawsze z najwi臋kszego rozp艂omienienia woli.
— Och, r贸偶nica jest i znam j膮! — oznajmi艂 natchniony Hubertyn. — Chcesz powiedzie膰, 偶e wol臋 dobra od woli z艂a oddziela ma艂y krok, poniewa偶 chodzi o kierowanie jedn膮 i t膮 sam膮 wol膮. To jest prawdziwe. Lecz r贸偶nica le偶y w przedmiocie, a przedmiot jest jasno widoczny. Tutaj B贸g, tam diabe艂.
— Ja za艣 boj臋 si臋, 偶e nie umiem ju偶 odr贸偶ni膰, Hubertynie. Czy偶 to nie twoja Aniela z Foligno opowiada艂a o tamtym dniu, 偶e w uniesieniu ducha spoczywa艂a w grobowcu Chrystusa? Czy偶 nie m贸wi艂a, jak to najpierw ca艂owa艂a Jego pier艣 i widzia艂a Go le偶膮cego z zamkni臋tymi oczyma, a potem poca艂owa艂a Jego wargi i poczu艂a, 偶e spomi臋dzy nich doby艂 si臋 zapach niewypowiedzianej s艂odyczy, i po chwili po艂o偶y艂a swoje lico na licu Chrystusa, i Chrystus zbli偶y艂 swoj膮 d艂o艅 do jej lica, i przygarn膮艂 j膮 do siebie, i, tak sama opowiada艂a, jej rozradowanie si臋gn臋艂o wielkich wy偶yn...
— Co to ma wsp贸lnego z p臋dem zmys艂贸w? — zapyta艂 Hubertyn. — By艂o to prze偶ycie mistyczne, za艣 cia艂o by艂o cia艂em naszego Pana.
— By膰 mo偶e nazbyt przywyk艂em do Oksfordu, gdzie nawet prze偶ycie mistyczne by艂o innego rodzaju...
— Bez reszty w g艂owie — u艣miechn膮艂 si臋 Hubertyn.
— I w oczach. B贸g poznawany jako 艣wiat艂o, w promieniach s艂o艅ca, w obrazach odbitych w zwierciad艂ach, w rozlaniu barw po cz臋艣ciach u艂adzonej materii, w odblasku dziennego 艣wiat艂a na mokrych li艣ciach... Czy偶 ta mi艂o艣膰 nie jest bli偶sza mi艂o艣ci Franciszka chwal膮cego Boga w Jego stworzeniach, kwiatach, zio艂ach, wodzie, powietrzu? Nie my艣l臋, by w tego rodzaju mi艂o艣ci kry膰 si臋 mog艂a jaka艣 pu艂apka. A nie podoba mi si臋 mi艂o艣膰, kt贸ra do rozmowy z Najwy偶szym przenosi dreszcze, jakie prze偶ywa si臋 w dotkni臋ciu cielesnym...
— Blu藕nisz, Wilhelmie! To nie to samo. Niezg艂臋biona otch艂a艅 oddziela zachwyt serca mi艂uj膮cego Jezusa Ukrzy偶owanego od znieprawionego zachwytu pseudoaposto艂贸w z Montefalco...
— Nie byli pseudoaposto艂ami, byli bra膰mi Wolnego Ducha, sam to powiedzia艂e艣.
— A c贸偶 za r贸偶nica? Nie wiedzia艂e艣 wszystkiego o tym procesie, ja sam nie 艣mia艂em w艂膮czy膰 mi臋dzy dokumenty niekt贸rych wyzna艅, by ani na chwil臋 nie rzuci膰 skraju diabelskiego cienia na atmosfer臋 艣wi臋to艣ci, jak膮 Klara wytworzy艂a w tamtym miejscu. Ale o pewnych rzeczach, Wilhelmie, o pewnych rzeczach wiedzia艂em! Gromadzili si臋 noc膮 w piwnicy, brali nowo narodzone dzieci膮tko, rzucali nim do siebie, a偶 umar艂o od uderze艅... albo od czego innego... Kto za艣 jako ostatni mia艂 je w swoich d艂oniach i w czyich r臋kach umar艂o, zostawa艂 g艂ow膮 sekty... Za艣 cia艂o dzieci膮tka rozdzierali i mieszali z m膮k膮, by uczyni膰 ze艅 blu藕niercze hostie!
— Hubertynie — rzek艂 stanowczo Wilhelm — to wszystko powiedziane by艂o wiele wiek贸w temu przez ormia艅skich biskup贸w o sekcie paulicjan. I bogomi艂贸w.
— I co z tego? Diabe艂 jest g艂upcem, trzyma si臋 pewnego rytmu, kiedy zastawia pu艂apki i uwodzi, powtarza w艂asne rytua艂y w odst臋pach tysi臋cy lat, sam za艣 zawsze jest ten sam i w艂a艣nie przez to poznaje si臋 go jako nieprzyjaciela! Przysi臋gam ci, w dzie艅 Wielkiej Nocy zapalali 艣wiece w noc i prowadzili dziewcz膮tka do piwnicy. Potem gasili 艣wiece i rzucali si臋 na owe dziewcz膮tka, nawet je艣li byli z nimi z艂膮czeni wi臋zami krwi... i je艣li z tego obj臋cia rodzi艂o si臋 dziecko, piekielny rytua艂 zaczyna艂 si臋 od nowa, a wszyscy gromadzili si臋 wok贸艂 kadzi pe艂nej wina, kt贸r膮 nazywali bary艂eczk膮, upijali si臋 i rozrywali na strz臋py dziecko, a krew jego wlewali do kielicha, i rzucali 偶ywe jeszcze dzieci do ognia, i mieszali prochy dziecka z jego krwi膮, i pili!
— Ale偶 o tym pisa艂 Micha艂 Psellos w ksi臋dze o dzia艂aniach demon贸w, trzysta lat temu! Kto ci to wszystko opowiedzia艂?
— Oni, Bentiwenga i inni, i na m臋kach!
— Jedna tylko rzecz podnieca zwierz臋ta bardziej ni偶 rozkosz, a jest ni膮 b贸l. Na m臋kach czujesz si臋 jak we w艂adzy zi贸艂, kt贸re daj膮 wizj臋. Wszystko, co艣 zas艂ysza艂, co艣 czyta艂, wraca ci do g艂owy, jakby uniesiono ci臋, lecz nie do nieba, ale ku piek艂u. Na m臋kach powiadasz nie tylko to, czego chce inkwizytor, ale to te偶, co w twoim mniemaniu mo偶e by膰 mu mi艂e, by ustanowi艂a si臋 wi臋藕 (o tak, doprawdy diabelska) mi臋dzy nim a tob膮... Znam to, Hubertynie, sam nale偶a艂em do tych ludzi, kt贸rzy uwa偶aj膮, ze przy pomocy rozpalonych c臋g贸w dobywaj膮 prawd臋. Ot贸偶 wiedz, 偶ar prawdy z innego bierze si臋 p艂omienia. Na m臋kach Bentiwenga m贸g艂 m贸wi膰 najmniej dorzeczne k艂amstwa, gdy偶 nie on ju偶 przemawia艂, lecz jego lubie偶no艣膰, demony jego duszy.
— Lubie偶no艣膰?
— Tak, jest bowiem lubie偶no艣膰 b贸lu, jak jest lubie偶no艣膰 wielbienia, a nawet lubie偶no艣膰 pokory. Skoro tak niewiele wystarczy艂o zbuntowanym anio艂om, by zmieni膰 偶ar uwielbienia i pokory w 偶ar pychy i buntu, c贸偶 powiedzie膰 o istocie ludzkiej? Ta w艂a艣nie my艣l przysz艂a mi do g艂owy w toku inkwizytorskich poczyna艅. I dlatego wyrzek艂em si臋 tego dzia艂ania. Nie mam do艣膰 odwagi, by bada膰 s艂abo艣ci niegodziwc贸w, bo odkry艂em, 偶e te same s艂abo艣ci maj膮 艣wi臋ci.
Hubertyn s艂ucha艂 ostatnich s艂贸w Wilhelma tak, jakby nie pojmowa艂, co te偶 ten m贸wi. Wyraz jego twarzy, coraz bardziej natchnionej mi艂o艣ci膮 i wsp贸艂czuciem, m贸wi艂, i偶 w jego mniemaniu Wilhelm pad艂 ofiar膮 uczu膰 nader grzesznych, lecz Hubertyn wybacza艂 mu je, bo bardzo go kocha艂. Przerwa艂 wiec Wilhelmowi i rzek艂 tonem przepe艂nionym gorycz膮:
— Niewa偶ne. Je艣li tak to czu艂e艣, dobrze艣 zrobi艂, 偶e艣 zaprzesta艂. Trzeba zwalcza膰 pokusy. Jednakowo偶 brak mi twojego wsparcia, a mogli艣my rozproszy膰 t臋 niegodziw膮 band臋. Wiesz sam, co si臋 sta艂o, mnie samego oskar偶ono, 偶e zbyt jestem wobec nich s艂aby, i podejrzewano o kacerstwo. Ty tak偶e zbyt wiele s艂abo艣ci okaza艂e艣 w zwalczaniu z艂a. Z艂a, Wilhelmie; czy偶 nigdy nie przepadnie to pot臋pienie, ten cie艅, to b艂oto, kt贸re przeszkadza nam dotrze膰 do 藕r贸d艂a? — Nachyli艂 si臋 jeszcze bardziej do Wilhelma, jakby ba艂 si臋, 偶e kto艣 go us艂yszy. — Tak偶e tu, tak偶e w tych murach po艣wi臋conych modlitwie, wiesz o tym?
— Wiem, powiedzia艂 mi opat, prosi艂 mnie tak偶e, bym pom贸g艂 rozproszy膰 mrok.
— A wi臋c podpatruj, dr膮偶, patrz okiem rysia w dw贸ch kierunkach, lubie偶no艣ci i pychy...
— Lubie偶no艣ci?
— Tak, lubie偶no艣ci. By艂o co艣... niewie艣ciego, a zatem diabelskiego w tym m艂odzie艅cu, kt贸ry utraci艂 偶ycie. Mia艂 oczy dziewcz膮tka, kt贸re szuka obcowania z inkubem. Ale, powiedzia艂em ci, r贸wnie偶 pycha, pycha umys艂u, w tym klasztorze po艣wi臋conym dumie s艂owa, u艂udzie m膮dro艣ci...
— Je艣li co艣 wiesz, pom贸偶 mi.
— Nie wiem nic. Nie ma nic, o czym m贸g艂bym wiedzie膰. Ale pewne rzeczy czuje si臋 sercem. Pozw贸l przem贸wi膰 twojemu sercu, badaj twarze, nie s艂uchaj tego, co m贸wi膮 usta... Lecz czemu偶 musimy m贸wi膰 o tych rzeczach smutnych i straszy膰 naszego m艂odego przyjaciela? — Spojrza艂 na mnie swoimi niebia艅skimi oczyma i musn膮艂 m贸j policzek d艂ugimi i bia艂ymi palcami, i prawie chcia艂em si臋 cofn膮膰; wstrzyma艂em si臋 jednak i dobrzem uczyni艂, obrazi艂bym go bowiem, a intencj臋 mia艂 wszak czyst膮. — Powiedz mi raczej o sobie — rzek艂 zwracaj膮c si臋 znowu ku Wilhelmowi. — Co robi艂e艣 po tych wydarzeniach? Min臋艂o...
— Osiemna艣cie lat. Wr贸ci艂em na ziemi臋 ojczyst膮. Studiowa艂em te偶 w Oksfordzie. Bada艂em natur臋.
— Natura jest dobra, bo to c贸ra Boga — powiedzia艂 Hubertyn.
— I B贸g musi by膰 dobry, skoro sp艂odzi艂 natur臋 — u艣miechn膮艂 si臋 Wilhelm. — Studiowa艂em, spotka艂em nader m膮drych przyjaci贸艂. Potem pozna艂em Marsyliusza, zniewoli艂y mnie jego my艣li o cesarstwie, o ludzie, o nowym prawie dla kr贸lestw tej ziemi, i tak to trafi艂em do tej gromadki naszych wsp贸艂braci, kt贸rzy s艂u偶膮 rad膮 cesarzowi. Ale o tym wiesz, pisa艂em ci. Ucieszy艂em si臋, kiedy powiedzieli mi w Bobbio, 偶e jeste艣 tutaj. My艣la艂em, 偶e艣 stracony. Ale teraz, kiedy jeste艣 z nami, m贸g艂by艣 by膰 nam nie lada wsparciem za kilka dni, kiedy przyb臋dzie r贸wnie偶 Micha艂. Dojdzie do trudnego starcia.
— Niewiele mia艂bym do powiedzenia ponad to, co powiedzia艂em pi臋膰 lat temu w Awinionie. Kto przyb臋dzie z Micha艂em?
— Paru z kapitu艂y w Perugii, Arnold z Akwitanii, Hugo z Newcastle...
— Kto? — zapyta艂 Hubertyn.
— Hugo z Novocastro, wybacz, u偶ywam mojego j臋zyka, nawet kiedy m贸wi臋 poprawn膮 艂acin膮. A dalej, Wilhelm z Alnwick. Za艣 ze strony franciszkan贸w awinio艅skich mo偶emy liczy膰 na Hieronima, tego g艂upca z Kaffy, a przyb臋d膮 mo偶e Berengar Talloni i Bonagratia z Bergamo.
— Ufajmy Bogu — rzek艂 Hubertyn — 偶e ci ostatni nie chc膮 zbyt zrazi膰 do siebie papie偶a. A kto broni艂 b臋dzie stanowiska kurii, mam na my艣li tych o zatwardzia艂ych sercach?
— Z list贸w, kt贸re do mnie dotar艂y, domy艣lam si臋, 偶e b臋dzie w艣r贸d nich Wawrzyniec Decoalcone...
— Cz艂ek z艂y.
— Jan d'Anneaux...
— Ten jest bieg艂y w teologii, strze偶 si臋 go.
— B臋dziemy strzec si臋. A wreszcie Jan de Baune.
— B臋dzie mia艂 spraw臋 z Berengarem Tallonim.
— Tak, mniemam, 偶e nie b臋dziemy si臋 nudzi膰 — rzek艂 m贸j mistrz w 艣wietnym nastroju. Hubertyn spojrza艂 na艅 z niepewnym u艣miechem.
— Nigdy nie mog臋 poj膮膰, kiedy wy, Anglicy, m贸wicie powa偶nie. Nie ma nic zabawnego w kwestii o takim znaczeniu. Gra toczy si臋 o przetrwanie zakonu, kt贸ry jest wszak twoim, a w g艂臋bi serca i moim. B臋d臋 zaklina艂 Micha艂a, by nie wyrusza艂 do Awinionu. Jan chce tego, zabiega o to, zbyt natarczywie go zaprasza. Nie ufajcie staremu Francuzowi. O Panie, w jakie r臋ce wpad艂 Tw贸j Ko艣ci贸艂! — Obr贸ci艂 twarz w stron臋 o艂tarza. — Przemieniony w nierz膮dnic臋, zmi臋kczony przez przepych, wije si臋 w lubie偶no艣ci niby w膮偶 w ogniu! Od nagiej czysto艣ci stajenki w Betlejem, z drewna, jakim by艂o lignum vitae krzy偶a, do orgii z艂ota i kamienia, sp贸jrz, nawet tutaj, widzia艂e艣 wszak portal, nie unika si臋 pychy wizerunku! Bliskie s膮 ju偶 dni Antychrysta, i boj臋 si臋, Wilhelmie! — zerkn膮艂 doko艂a, wpatruj膮c si臋 wytrzeszczonymi oczyma w ciemne nawy, jakby Antychryst mia艂 ukaza膰 si臋 lada moment, i ja naprawd臋 pomy艣la艂em, 偶e wnet go tu ujrz臋. — Jego namiestnicy ju偶 tu s膮, rozes艂ani po 艣wiecie, jak Chrystus rozsy艂a艂 aposto艂贸w! Ciemi臋偶膮 Pa艅stwo Boga, uwodz膮 oszustwem, ob艂ud膮 i gwa艂tem. W贸wczas to B贸g b臋dzie musia艂 wys艂a膰 swoje s艂ugi, Eliasza i Henocha, kt贸rych zachowa艂 jeszcze przy 偶yciu w ziemskim raju, by gdy nadejdzie dzie艅, zadali kl臋sk臋 Antychrystowi, i przyb臋d膮 prorokowa膰 odziani w worki, i g艂osi膰 b臋d膮 pokut臋 przyk艂adem i s艂owem...
— Ju偶 przybyli, Hubertynie — rzek艂 Wilhelm wskazuj膮c sw贸j habit franciszkanina.
— Lecz jeszcze nie zwyci臋偶yli. Nadchodzi chwila, kiedy Antychryst, pe艂en w艣ciek艂o艣ci, rozka偶e zabi膰 Henocha i Eliasza i zabi膰 ich cia艂a, by wszyscy ujrzeli i zl臋kli si臋 na艣ladowa膰 ich. Tak jak chc膮 zabi膰 mnie...
W tym momencie pomy艣la艂em z przera偶eniem, 偶e Hubertyn pad艂 ofiar膮 jakiego艣 boskiego szale艅stwa, i zl膮k艂em si臋 o jego rozum. Dzi艣, patrz膮c wstecz i wiedz膮c wszystko, co wiem, to jest, 偶e rok p贸藕niej zosta艂 zabity tajemniczo w pewnym niemieckim mie艣cie, i nigdy nie dowiedziano si臋 przez kogo, jestem jeszcze bardziej przera偶ony, poniewa偶 widz臋, i偶 owego wieczoru Hubertyn prorokowa艂.
— Wiesz, 偶e opat Joachim powiedzia艂 prawd臋. Doszli艣my do sz贸stej ery ludzkich dziej贸w, kiedy to pojawi si臋 dw贸ch antychryst贸w, Antychryst mistyczny i Antychryst w艂a艣ciwy, i to dzieje si臋 teraz, po Franciszku, kt贸ry odtworzy艂 w swoim ciele pi臋膰 ran Ukrzy偶owanego Jezusa. Bonifacy by艂 Antychrystem mistycznym, za艣 ust膮pienie Celestyna jest niewa偶ne. Bonifacy by艂 besti膮 wychodz膮c膮 z morza, kt贸rej siedem g艂贸w przedstawia siedem grzech贸w g艂贸wnych, za艣 dziesi臋膰 rog贸w 艂amanie przykaza艅, a otaczaj膮 j膮 kardyna艂owie, szara艅cze, kt贸rych cia艂em jest Apollyon! Liczb膮 bestii, je艣li czyta膰 jej imi臋 w alfabecie greckim, jest Benedicti! — Przyjrza艂 mi si臋, by zobaczy膰, czy poj膮艂em, i uni贸s艂 palec napominaj膮c mnie. — Benedykt XI by艂 Antychrystem w艂a艣ciwym, besti膮 wychodz膮c膮 z ziemi! Potw贸r nieprawo艣ci i niegodziwo艣ci rz膮dzi艂 z przyzwolenia Boga Jego Ko艣cio艂em, by cnota nast臋pcy rozb艂ys艂a chwa艂膮!
— Ale偶, ojcze 艣wi臋ty — wa偶y艂em si臋 zaprzeczy膰 ledwie s艂yszalnym g艂osem wszak jego nast臋pc膮 jest Jan!
Hubertyn przy艂o偶y艂 d艂o艅 do czo艂a, jakby chcia艂 wymaza膰 dokuczliwy sen. Oddycha艂 z trudem, by艂 zm臋czony.
— S艂usznie. Rachunek by艂 b艂臋dny, wci膮偶 czekamy na papie偶a anielskiego... Lecz tymczasem pojawili si臋 Franciszek i Dominik. — Wzni贸s艂 wzrok do nieba i rzek艂 jakby w modlitwie (lecz by艂em pewny, 偶e recytowa艂 stronic臋 ze swojej wielkiej ksi臋gi o drzewie 偶ywota): — Quorum primus seraphico calculo purgatus et ardore celico inflammatus totum incendere videbatur. Secundus vero verbo predicationis fecundus super mundi tenebras clarius radiavit... Tak, je艣li takie by艂y obietnice, papie偶 anielski musi przyj艣膰.
— I oby tak si臋 sta艂o, Hubertynie — powiedzia艂 Wilhelm. — Na razie jestem tu, by zapobiec wyp臋dzeniu cz艂owieczego cesarza. O twoim papie偶u anielskim m贸wi艂 tak偶e brat Dulcyn...
— Nie wypowiadaj wi臋cej imienia tego w臋偶a! — rykn膮艂 Hubertyn, i po raz pierwszy ujrza艂em, jak przeobrazi艂 si臋 z cz艂eka strapionego w zagniewanego. — Zbruka艂 s艂owa Joachima z Kalabrii, uczyni艂 z nich 偶agiew 艣mierci i plugastwa! Je艣li Antychryst mia艂 swych wys艂annik贸w, on nim by艂. Lecz ty, Wilhelmie, m贸wisz tak, bo w istocie nie wierzysz w nadej艣cie Antychrysta, a twoi mistrzowie z Oksfordu nauczyli ci臋 ba艂wochwalczej czci dla rozumu, wyja艂awiaj膮c wieszcze w艂adze twojego serca!
— Mylisz si臋, Hubertynie — odpar艂 z wielk膮 powag膮 Wilhelm. — Wiesz, 偶e najbardziej z moich mistrz贸w czcz臋 Rogera Bacona...
— Kt贸ry roi艂 o lataj膮cych maszynach — zadrwi艂 bole艣nie Hubertyn.
— Kt贸ry jasno i bez ogr贸dek m贸wi艂 o Antychry艣cie, dostrzega艂 jego znaki w znieprawieniu 艣wiata i w os艂abieniu m膮dro艣ci. Lecz naucza艂, 偶e jest jeden tylko spos贸b przygotowania si臋 na jego przyj艣cie: badanie sekret贸w natury, u偶ywanie wiedzy dla ulepszenia rodzaju ludzkiego. Mo偶esz przygotowa膰 si臋 do walki z Antychrystem badaj膮c lecznicze przymioty zi贸艂, natur臋 kamieni, a nawet kre艣l膮c plany lataj膮cych maszyn, kt贸re budz膮 tw贸j u艣miech.
— Antychryst twojego Bacona by艂 tylko wym贸wk膮, by oddawa膰 si臋 pysze rozumu.
— Lecz wym贸wk膮 艣wi臋t膮.
— Nic, co s艂u偶y za wym贸wk臋, nie jest 艣wi臋te. Wilhelmie, wiesz, 偶e 偶ycz臋 ci dobrze. Wiesz, jak wielk膮 ufno艣膰 pok艂adam w tobie. Skar膰 rozum, naucz si臋 op艂akiwa膰 rany Pana, wyrzu膰 precz swoje ksi臋gi.
— Zachowam tylko twoj膮 — u艣miechn膮艂 si臋 Wilhelm. Hubertyn te偶 u艣miechn膮艂 si臋 i pogrozi艂 mu palcem.
— Niem膮dry Angliku. I nie wy艣miewaj zbytnio swoich bli藕nich. Raczej l臋kaj si臋 tych, kt贸rych nie mo偶esz pokocha膰. I strze偶 si臋 opactwa. Nie podoba mi si臋 to miejsce.
— W艂a艣nie zamierzam lepiej je pozna膰 — rzek艂 Wilhelm na po偶egnanie. — Chod藕my, Adso.
— Ja ci powiadam, 偶e nie jest dobre, ty za艣 chcesz je pozna膰. Ach! — rzek艂 Hubertyn potrz膮saj膮c g艂ow膮.
— Ano w艂a艣nie — rzek艂 Wilhelm, kt贸ry dotar艂 ju偶 do po艂owy nawy — kim jest ten mnich, podobny do zwierz臋cia i m贸wi膮cy j臋zykiem z wie偶y Babel?
— Salwator? — Hubertyn, kt贸ry ju偶 kl臋ka艂, odwr贸ci艂 si臋. — Zdaje si臋, 偶e wnios艂em go w wianie temu opactwu... Wraz z klucznikiem. Kiedy zrzuci艂em habit franciszka艅ski, wr贸ci艂em na jaki艣 czas do mojego dawnego klasztoru w Casale i zasta艂em tam innych braci pogr膮偶onych w trwodze, albowiem wsp贸lnota oskar偶a艂a ich, 偶e s膮 duchownikami z mojej sekty... tak si臋 wyra偶ali. Uj膮艂em si臋 za nimi i uzyska艂em, 偶e mogli p贸j艣膰 w moje 艣lady. A dw贸ch, Salwatora i Remigiusza, zasta艂em w艂a艣nie tutaj, kiedy przyby艂em w minionym roku. Salwator... Doprawdy wygl膮da jak bestia. Ale jest us艂u偶ny.
Wilhelm zawaha艂 si臋 przez chwil臋.
— Us艂ysza艂em, jak m贸wi: penitenziagite.
Hubertyn milcza艂. Machn膮艂 r臋k膮, jakby chcia艂 odp臋dzi膰 dr臋cz膮c膮 go my艣l.
— Nie, nie s膮dz臋. Wiesz, jacy s膮 ci 艣wieccy bracia. To wie艣niacy, kt贸rzy s艂uchali mo偶e jakiego艣 w臋drownego kaznodziei i sami nie wiedz膮, co m贸wi膮. Salwatorowi mam co innego do zarzucenia; jest to bestia 偶ar艂oczna i lubie偶na. Ale nic, nic a nic przeciwko ortodoksji. Nie, choroba opactwa tkwi gdzie indziej, szukaj jej u tych, co wiedz膮 za du偶o, nie za艣 u tych, co nie wiedz膮 nic. Nie buduj zamku podejrze艅 na jednym s艂owie.
— Nie uczyni臋 tego nigdy — odpar艂 Wilhelm. — W艂a艣nie, by tego nie czyni膰, porzuci艂em obowi膮zki inkwizytora. Ale lubi臋 s艂ucha膰 s艂贸w, a p贸藕niej rozmy艣la膰 nad nimi.
— Za du偶o my艣lisz. Ch艂opcze — powiedzia艂 zwracaj膮c si臋 ku mnie — nie bierz zbyt z艂ego przyk艂adu ze swojego mistrza. Jedyn膮 rzecz膮, o kt贸rej winno si臋 my艣le膰, i widz臋 to u schy艂ku mego 偶ywota, jest 艣mier膰. Mors est quies viatoris — finis est omnis lahoris. Ostawcie mnie z moj膮 modlitw膮.
DZIE艃 PIERWSZY
PRZED NON膭
Kiedy to Wilhelm odbywa wielce uczon膮 rozmow臋 z herboryst膮 Sewerynem.
Przebyli艣my z powrotem g艂贸wn膮 naw臋 i wyszli艣my drzwiami, kt贸rymi i weszli艣my. D藕wi臋cza艂y mi jeszcze w uszach s艂owa Hubertyna.
— To cz艂ek... dziwny — o艣mieli艂em si臋 rzec.
— Jest, lub by艂, pod wieloma wzgl臋dami cz艂owiekiem niezwyk艂ym. Lecz w艂a艣nie z tego bierze si臋 owa dziwno艣膰. Tylko w ludziach ma艂ych nie widzimy niczego nadzwyczajnego. Hubertyn m贸g艂by by艂 zosta膰 jednym z owych kacerzy, do kt贸rych spalenia przy艂o偶y艂 r臋ki, albo kardyna艂em 艢wi臋tego Ko艣cio艂a Rzymskiego. Zbli偶y艂 si臋 znacznie do obu tych spacze艅. Kiedy rozmawiam z Hubertynem, mam uczucie, 偶e piek艂o jest rajem ogl膮danym z drugiej strony.
Nie poj膮艂em, co chcia艂 powiedzie膰.
— Z jakiej to strony? — spyta艂em.
— Ot贸偶 to — potakn膮艂 Wilhelm — rzecz w tym, by wiedzie膰, czy s膮 jakowe艣 strony i czy jest ca艂o艣膰. Lecz nie s艂uchaj tego, co m贸wi臋. I nie zerkaj wi臋cej na ten portal — powiedzia艂 klepi膮c mnie leciutko w kark, albowiem m贸j wzrok przyci膮gn臋艂y rze藕by, kt贸re widzia艂em ju偶 wchodz膮c. — Dosy膰 ci臋 straszono. Na wszystkie sposoby.
Kiedy odwraca艂em si臋 ku wyj艣ciu, zobaczy艂em przed sob膮 jakiego艣 mnicha. By艂 mniej wi臋cej w tym samym wieku co Wilhelm. U艣miechn膮艂 si臋 i pozdrowi艂 nas uprzejmie. Oznajmi艂, 偶e jest Sewerynem z Sant'Emmerano, 偶e jest tu ojcem herboryst膮, kt贸remu powierzono piecz臋 nad 艂a藕ni膮, szpitalem, warzywnikiem, i 偶e oddaje si臋 na nasze us艂ugi, je艣liby艣my chcieli lepiej pozna膰 teren opactwa.
Wilhelm podzi臋kowa艂 mu i oznajmi艂, 偶e zauwa偶y艂 ju偶, przybywaj膮c tutaj, pi臋kny ogr贸d, w kt贸rym, jak si臋 zdaje, s膮 nie tylko warzywa, lecz tak偶e ro艣liny lecznicze, je艣li mo偶na dostrzec pod 艣niegiem.
— Latem lub wiosn膮 przy tej rozmaito艣ci ziela, a ka偶de ozdobione kwieciem, nasz ogr贸d pi臋kniej wy艣piewuje chwa艂臋 Stw贸rcy — powiedzia艂 Seweryn, jakby prosz膮c o wybaczenie — lecz tak偶e o tej porze roku oko zielarza w zesch艂ych 艂odygach dostrzega ro艣liny, kt贸re wyrosn膮 i mog臋 rzec ci, 偶e ten ogr贸d jest bogatszy ni偶 jakiekolwiek herbarium i bardziej ode艅 kolorowy, cho膰by nie wiem jak pi臋kne by艂y w owym herbarium miniatury. Zreszt膮 r贸wnie偶 zim膮 rosn膮 po偶yteczne zio艂a, za艣 inne zebra艂em i trzymam w pracowni umieszczone w naczyniach i gotowe do u偶ycia. I tak, korzeniami kobylego szczawiu lecz膮 si臋 katary, wywar z prawo艣lazu jest dobry na ok艂ady przy chorobach sk贸ry, 艂opuch goi egzemy, skruszonymi i roztartymi k艂膮czami w臋偶ownika mo偶na leczy膰 biegunki i niekt贸re choroby kobiece, lippia tr贸jlistna jest dobra na trawienie, podbia艂 nadaje si臋 na kaszel; i mamy te偶 dobr膮 goryczk臋 na trawienie i lukrecj臋, i ja艂owiec, z kt贸rego przygotowujemy napary, czarny bez, 偶eby robi膰 z jego kory wywar na w膮trob臋, mydlnic臋, kt贸rej korzenie moczy si臋 w zimnej wodzie i kt贸ra jest na katar, i koz艂ek lekarski, kt贸rego przymioty z pewno艣ci膮 nie s膮 ci obce.
— Masz zio艂a najrozmaitsze i w najrozmaitszych klimatach rosn膮ce. Jak to mo偶liwe?
— Z jednej strony zawdzi臋czam to mi艂osierdziu Pana Naszego, kt贸ry ten p艂askowy偶 umie艣ci艂 okrakiem na 艂a艅cuchu g贸r zwr贸conym na po艂udnie ku morzu, sk膮d wiej膮 wiatry ciep艂e, za艣 na p贸艂noc ku g贸rom jeszcze wy偶szym, sk膮d nap艂ywaj膮 balsamy le艣ne. A z drugiej strony zawdzi臋czam to bieg艂o艣ci, kt贸r膮 zyska艂em, niegodny, z woli moich mistrz贸w. Pewne ro艣liny rosn膮 nawet w nieprzyjaznym dla nich klimacie, je艣li sprzyja im gleba, maj膮 stosowny pokarm i zabiega si臋 o to, by ros艂y.
— Czy macie r贸wnie偶 ro艣liny dobre tylko do jedzenia? — spyta艂em.
— M贸j m艂ody, wyg艂odnia艂y 藕rebcu, nie ma takich ro艣lin, kt贸re nadawa艂yby si臋 do spo偶ycia, za艣 nie mia艂y, stosowane w odpowiedniej dawce, w艂a艣ciwo艣ci leczniczych. Dopiero nadu偶ycie czyni z nich przyczyn臋 choroby. We藕my dyni臋. Ma natur臋 zimn膮 i wilgotn膮 i gasi pragnienie, lecz kiedy zjesz j膮 zepsut膮, spowoduje biegunk臋 i b臋dziesz musia艂 zawrze膰 swe trzewia przy pomocy mieszaniny solanki z gorczyc膮. A cebula? Jest ciep艂a i wilgotna, w ma艂ej ilo艣ci daje si艂臋 m臋sk膮, tym naturalnie, kt贸rzy nie z艂o偶yli naszych 艣lub贸w, lecz u偶yta w nadmiarze wywo艂uje oci臋偶a艂o艣膰 g艂owy, a wtedy nie obejdzie si臋 bez mleka z octem. Oto pow贸d — doda艂 k膮艣liwie — by m艂ody mniszek sk膮pi艂 jej sobie. Jedz natomiast czosnek. Jest ciep艂y i suchy, dobry przeciwko truci藕nie. Lecz nie nale偶y przesadza膰, albowiem zbyt wiele humor贸w usuwa z m贸zgu. Fasola daje obfito艣膰 uryny i tuczy, a obie te rzeczy s膮 bardzo w艂a艣ciwe. Lecz sprowadza te偶 z艂e sny. Du偶o jednak mniej ni偶 niekt贸re inne zio艂a, bo s膮 nawet takie, co wywo艂uj膮 niedobre wizje.
— Kt贸re to? — spyta艂em.
— Oho, nasz nowicjusz zbyt wiele chce wiedzie膰. Te sprawy zna膰 mo偶e jedynie herborysta, w przeciwnym bowiem wypadku kto艣 nieroztropny m贸g艂by powodowa膰 wizje u ka偶dego, kto mu si臋 nawinie, albo k艂ama膰 wykorzystuj膮c zio艂a.
— Lecz starczy odrobina pokrzywy — rzek艂 w tym momencie Wilhelm — lub roybra, lub olieribus, by obroni膰 si臋 przed wizjami. Spodziewam si臋, 偶e masz te dobre zio艂a.
Seweryn spojrza艂 na mistrza spod oka.
— Interesujesz si臋 herboryzacj膮?
— Nader pobie偶nie — odpar艂 skromnie Wilhelm. — Mia艂em kiedy艣 w r臋ku Theatrum Sanitatis Ububkasyma z Baldach...
— Abul Asan al Muktar ibn Botlan.
— Lub Ellucasim Elimittar, je艣li chcesz. Zastanawiam si臋, czy znalaz艂bym tutaj kopi臋 tego dzie艂a.
— I pi臋kniejsze jeszcze, z licznymi obrazkami kunsztownej roboty.
— Chwa艂a niech b臋dzie niebiosom. I znajd臋 De virtutibus herbarum Plateariusza?
— To te偶, i De plantis, i De vegetalibus Arystotelesa w t艂umaczeniu Alfreda z Sareshel.
— S艂ysza艂em, 偶e w istocie nie jest to dzie艂o Arystotelesa — zauwa偶y艂 Wilhelm — podobnie jak odkryto, 偶e nie Arystoteles napisa艂 De causis.
— Tak czy owak to wy艣mienita ksi臋ga — zauwa偶y艂 Seweryn, a m贸j mistrz potakn膮艂 z wielk膮 skwapliwo艣ci膮, nie pytaj膮c, czy aptekarz ma na my艣li De vegetalibus, czy te偶 De causis, dzie艂a nie znane mi, ale oba znakomite, czego domy艣li艂em si臋 z rozmowy.
— Mi艂o by艂oby — rzek艂 na zako艅czenie Seweryn — mie膰 z tob膮 raz i drugi zacn膮 pogaw臋dk臋 o zio艂ach.
— Mnie tym bardziej — zapewni艂 Wilhelm — lecz czy nie pogwa艂cimy regu艂y milczenia, kt贸ra, jak mi si臋 zdaje, obowi膮zuje w waszym zakonie?
— Regu艂a — wyja艣ni艂 Seweryn — dostosowa艂a si臋 w ci膮gu wiek贸w do potrzeb rozmaitych wsp贸lnot. Przewidywa艂a Boskie lectio, lecz nie studium, wiesz jednak, jak znakomicie nasz zakon rozwin膮艂 badania nad rzeczami Boskimi i ludzkimi. Regu艂a przewiduje wsp贸lne dormitorium, lecz czasem s艂uszne jest, jak to dzieje si臋 u nas, by mnisi mieli sposobno艣膰 do namys艂u tak偶e w ci膮gu nocy, wi臋c ka偶dy 艣pi w swojej celi. Regu艂a jest bardzo surowa w sprawie milczenia i tak偶e u nas nie tylko mnich, kt贸ry wykonuje prac臋 r臋czn膮, ale i 贸w, kt贸ry pisze lub czyta, nie mo偶e rozmawia膰 ze swoimi bra膰mi. Lecz opactwo to przede wszystkim wsp贸lnota m臋drc贸w i cz臋sto jest rzecz膮 po偶yteczn膮, by mnisi wymieniali mi臋dzy sob膮 skarby nauki, kt贸re gromadz膮. Wszelk膮 rozmow臋 maj膮c膮 za przedmiot nasze uczone badania uznaje si臋 za s艂uszn膮 i korzystn膮, byleby nie toczy艂a si臋 w refektarzu lub podczas 艣wi臋tych oficj贸w.
— Czy cz臋sto mia艂e艣 sposobno艣膰 rozmawia膰 z Adelmusem z Otrantu? — spyta艂 nagle Wilhelm.
Nie wygl膮da艂o na to, by Seweryna to pytanie zaskoczy艂o.
— Widz臋, 偶e opat wyjawi艂 ci ju偶 wszystko — rzek艂. — Nie. Niecz臋sto z nim rozmawia艂em. Sp臋dza艂 czas na iluminowaniu. Czasem s艂ysza艂em, jak prowadzi艂 dysput臋 z innymi mnichami, z Wenancjuszem z Salvemec lub Jorgem z Burgos, o naturze swej pracy. Zreszt膮 nie sp臋dzam dnia w skryptorium, lecz w mojej pracowni — i wskaza艂 na budynek szpitala.
— Pojmuj臋 — rzek艂 Wilhelm. — Nie wiesz zatem, czy Adelmus miewa艂 wizje.
— Wizje?
— Jak te, na przyk艂ad, kt贸re daj膮 twoje zio艂a.
Seweryn zesztywnia艂.
— Powiedzia艂em ju偶, 偶e starannie chroni臋 te zio艂a, kt贸re mog膮 by膰 niebezpieczne.
— Nie to mam na my艣li — zapewni艂 skwapliwie Wilhelm. — M贸wi艂em o wizjach w og贸le.
— Nie rozumiem — obstawa艂 przy swoim Seweryn.
— My艣la艂em, 偶e mnich, kt贸ry kr膮偶y noc膮 po Gmachu, gdzie pod艂ug opata mog膮 zdarzy膰 si臋 rzeczy... straszne ka偶demu, kto wtargnie tam o zakazanej godzinie, ot贸偶, powiadam, pomy艣la艂em, 偶e m贸g艂 by艂 pa艣膰 ofiar膮 jakich艣 diabelskich wizji i 偶e to one pchn臋艂y go przez okno.
— Jak ju偶 rzek艂em, nie bywam w skryptorium, chyba 偶e potrzebuj臋 jakiej艣 ksi臋gi, ale zwykle wystarcz膮 mi moje herbaria, kt贸re trzymam w szpitalu. Powiedzia艂em ci, 偶e Adelmus trzyma艂 si臋 blisko z Jorgem, Wenancjuszem i... oczywi艣cie Berengarem.
Nawet ja dostrzeg艂em leciutkie wahanie w g艂osie Seweryna. Nie umkn臋艂o te偶 uwadze mego mistrza.
— Berengarem? I czemu oczywi艣cie?
— Berengar z Arundel, pomocnik bibliotekarza. Byli r贸wie艣nikami, razem odbywali nowicjat, nie dziwota, 偶e mieli sobie niejedno do powiedzenia. To w艂a艣nie mia艂em na my艣li.
— To mia艂e艣 na my艣li — rzek艂 w贸wczas Wilhelm. I zdumia艂em si臋, gdy偶 nie nalega艂 na t臋 spraw臋. Zmieni艂 nagle przedmiot rozmowy: — Ale mo偶e czas ju偶, by艣my zajrzeli do Gmachu. B臋dziesz naszym przewodnikiem?
— Z przyjemno艣ci膮 — odpar艂 Seweryn z a偶 nazbyt widoczn膮 ulg膮. Poprowadzi艂 nas wzd艂u偶 warzywnika i wyszli艣my wprost na zachodni膮 fasad臋 Gmachu.
— Od warzywnika jest wej艣cie, kt贸re prowadzi do kuchni — powiedzia艂 — ale kuchnia zajmuje tylko zachodni膮 po艂ow臋 parteru, w drugiej po艂owie jest refektarz... Natomiast wychodz膮c przez ty艂y ko艣cielnego ch贸ru dociera si臋 od po艂udnia do dwojga innych drzwi prowadz膮cych i do kuchni, i do refektarza. Ale wejd藕my t臋dy, gdy偶 z kuchni b臋dziemy mogli dosta膰 si臋 p贸藕niej do refektarza.
Kiedy wszed艂em do obszernej kuchni, zauwa偶y艂em, 偶e Gmach ma wewn膮trz, na ca艂ej swej wysoko艣ci, o艣miok膮tny dziedziniec; jak spostrzeg艂em p贸藕niej, by艂 czym艣 w rodzaju olbrzymiej studni, pozbawionej dost臋pu, na kt贸r膮 wychodzi艂y ze wszystkich pi臋ter szerokie okna, takie same jak te od strony zewn臋trznej. Kuchni臋 stanowi艂a ogromna sie艅 pe艂na dymu, gdzie liczna s艂u偶ba w po艣piechu przygotowywa艂a wieczerz臋. Dwoje s艂u偶by przyrz膮dza艂o na wielkim stole pasztet z jarzyn, p臋caku, owsa i 偶yta, szatkuj膮c rzep臋, rze偶uch臋, rzodkiew i marchew. Obok inny z kucharzy w艂a艣nie ko艅czy艂 gotowa膰 ryby w wodzie z winem i pokrywa艂 je sosem z艂o偶onym z sza艂wi, pietruszki, tymianku, czosnku, pieprzu i soli.
W stron臋 baszty zachodniej si臋ga艂 olbrzymi piec chlebowy, kt贸ry b艂yska艂 ju偶 czerwonawymi p艂omieniami. W baszcie po艂udniowej mie艣ci艂o si臋 ogromne palenisko, nad kt贸rym kipia艂y kot艂y i obraca艂y si臋 ro偶ny. Przez drzwi prowadz膮ce na klepisko za ko艣cio艂em wchodzili w tym momencie 艣winiarze, d藕wigaj膮c mi臋so ubitych wieprzy. Wyszli艣my tymi偶 drzwiami i znale藕li艣my si臋 na klepisku, we wschodnim zak膮tku p艂askowy偶u, obok muru, przy kt贸rym wznosi艂y si臋 liczne zabudowania. Seweryn obja艣ni艂 mnie, 偶e najbli偶ej nas s膮 chlewy, dalej za艣 stajnie, obory dla wo艂贸w, kurniki i okryta dachem zagroda dla owiec. Przed chlewami 艣winiarze mieszali w wielkiej kadzi krew ubitych dopiero co 艣wi艅. 偶eby nie zakrzep艂a. Je艣li by艂a dobrze i od razu mieszana, mog艂a sta膰 potem przez najbli偶sze dni, a to dzi臋ki surowo艣ci klimatu — dop贸ki nie zostan膮 z niej zrobione kiszki.
Wr贸cili艣my do Gmachu i ledwie rzucili艣my okiem na refektarz, przez kt贸ry przeszli艣my do baszty wschodniej. Z dw贸ch baszt, kt贸rych wn臋trze by艂o cz臋艣ci膮 refektarza, w p贸艂nocnej mie艣ci艂 si臋 kominek, za艣 w drugiej kr臋te schody prowadz膮ce do skryptorium, to jest na pierwsze pi臋tro. St膮d mnisi udawali si臋 codziennie do pracy albo te偶 wchodzili jednymi z dwojga schod贸w, nie tak wygodnych, lecz za to dobrze ogrzanych, kt贸re spiralnie pi臋艂y si臋 z kuchni na ty艂ach paleniska i pieca chlebowego.
Wilhelm zapyta艂, czy zastaniemy kogo艣 w skryptorium, skoro jest niedziela. Seweryn u艣miechn膮艂 si臋 i wyja艣ni艂, 偶e dla benedykty艅skiego mnicha trud jest modlitw膮. W niedziel臋 oficja trwaj膮 d艂u偶ej, lecz mnisi przydzieleni do ksi膮g r贸wnie偶 w ten dzie艅 sp臋dzaj膮 tam kilka godzin, zwykle po艣wi臋conych owocnym wymianom uczonych spostrze偶e艅, rad, przemy艣le艅 dotycz膮cych 艣wi臋tych pism.
DZIE艃 PIERWSZY
PO NONIE
Kiedy to zwiedzamy skryptorium i nawi膮zujemy znajomo艣膰 z licznymi m臋drcami, kopistami, rubrykatorami, a zw艂aszcza z pewnym 艣lepym starcem, kt贸ry oczekuje przyj艣cia Antychrysta.
Kiedy szli艣my do g贸ry, zobaczy艂em, 偶e m贸j mistrz przygl膮da si臋 oknom o艣wietlaj膮cym schody. Pewnie stawa艂em si臋 r贸wnie przenikliwy jak on, gdy偶 spostrzeg艂em rych艂o, 偶e ich po艂o偶enie nie pozwala艂o na 艂atwy dost臋p. Z drugiej strony, tak偶e okna w refektarzu (jedyne, kt贸re wychodzi艂y z parteru na urwisko) wygl膮da艂y na trudno dost臋pne, zwa偶ywszy, 偶e nie by艂o pod nimi 偶adnych stosownych mebli.
Dotar艂szy na szczyt schod贸w, weszli艣my przez p贸艂nocn膮 baszt臋 do skryptorium, a kiedy ju偶 si臋 tam znale藕li艣my, nie mog艂em powstrzyma膰 okrzyku podziwu. Pierwsze pi臋tro nie by艂o podzielone, jak parter, na dwie cz臋艣ci i ukaza艂o si臋 moim oczom w ca艂ej swej przestronno艣ci. Sklepienie, wygi臋te i niezbyt wysokie (ni偶sze, ni藕li bywaj膮 w ko艣cio艂ach, wy偶sze jednak ni偶 w jakiejkolwiek ogl膮danej przeze mnie sali kapitulnej), podparte mocnymi filarami, zamyka艂o przestrze艅 nasycon膮 wspania艂ym 艣wiat艂em, albowiem po trzy wielkie okna wychodzi艂y na ka偶dy z g艂贸wnych kierunk贸w, za艣 pi臋膰 okien mniejszych by艂o w pi臋ciu zewn臋trznych 艣cianach ka偶dej z baszt; wreszcie osiem okien wysokich, lecz w膮skich, przepuszcza艂o 艣wiat艂o od wewn臋trznej o艣miok膮tnej studni.
Dzi臋ki tak licznym oknom wielk膮 sal臋 rozwesela艂o 艣wiat艂o wsz臋dzie jednakie i rozproszone, chocia偶 mieli艣my zimowe popo艂udnie. Szyby nie by艂y kolorowe jak szyby w ko艣ciele; spajaj膮cy je o艂贸w przytrzymywa艂 kwadry bezbarwnego szk艂a, by 艣wiat艂o, mo偶liwie najczystsze, nie zabarwione ludzk膮 sztuk膮, s艂u偶y艂o swemu przeznaczeniu, to jest o艣wietlaniu znoju czytania i pisania. Wielekro膰 i w r贸偶nych miejscach widzia艂em p贸藕niej skryptoria, lecz 偶adnego, gdzie w strumieniach fizycznego 艣wiat艂a, kt贸re ods艂ania ca艂y splendor pomieszczenia, tak wyra藕nie ja艣nia艂aby sama duchowa zasada wcielona przez owo 艣wiat艂o, claritas, 藕r贸d艂o wszelkiego pi臋kna i wszelkiej wiedzy, niezbywalny atrybut proporcji tej oto sali. Bowiem trzy rzeczy przyczyniaj膮 si臋 do stworzenia pi臋kna: przede wszystkim niepodzielno艣膰 lub doskona艂o艣膰, i dlatego za brzydkie mamy rzeczy nie b臋d膮ce ca艂o艣ci膮; nast臋pnie, nale偶yta proporcja albo te偶 harmonia; a wreszcie, jasno艣膰 i 艣wiat艂o, i rzeczywi艣cie, nazywamy pi臋knymi rzeczy barwy jasnej. A poniewa偶 wizja pi臋kna zawiera w sobie spok贸j, za艣 ze swej natury sk艂onni jeste艣my za to samo bra膰 chronienie si臋 w pok贸j, dobro lub pi臋kno, poczu艂em, 偶e ogarnia mnie wielkie ukojenie, i pomy艣la艂em, jak dobrze musi by膰 pracowa膰 w tym miejscu.
W tym kszta艂cie, w jakim ukaza艂o si臋 moim oczom o tej popo艂udniowej godzinie, wyda艂o mi si臋 radosn膮 ku藕nic膮 m膮dro艣ci. P贸藕niej mia艂em zobaczy膰 w Sankt Gallen skryptorium o podobnych wymiarach, oddzielone od biblioteki (gdzie indziej mnisi pracuj膮 w tym samym miejscu, w kt贸rym przechowuje si臋 ksi臋gi), lecz nie tak pi臋knie urz膮dzone. Antykwariusze, introligatorzy, rubrykatorzy i uczeni siedzieli przy osobnych sto艂ach, z kt贸rych ka偶dy sta艂 przy jakim艣 oknie. A poniewa偶 okien by艂o czterdzie艣ci (liczba doprawdy doskona艂a, wynikaj膮ca z pomno偶enia przez dziesi臋膰 czworok膮ta, jak gdyby dziesi臋cioro przykaza艅 u艣wietnione zosta艂o czterema cnotami kardynalnymi), czterdziestu mnich贸w mog艂oby pracowa膰 zgodnie, cho膰 w tym momencie by艂a ich tylko trzydziestka. Seweryn wyja艣ni艂, 偶e mnisi, kt贸rzy pracuj膮 w skryptorium, maj膮 dyspens臋 od oficjum tercji, seksty i nony, by nie przerywali pracy w porze, kiedy jest jasno, i ko艅cz膮 sw贸j trud dopiero o zmroku, na nieszp贸r.
Najlepiej o艣wietlone miejsca przeznaczone by艂y dla antykwariuszy, najbardziej do艣wiadczonych iluminator贸w, rubrykator贸w i kopist贸w. Ka偶dy st贸艂 zaopatrzony by艂 we wszystkie rzeczy niezb臋dne do iluminowania i do przepisywania: r贸偶ki z inkaustem, cieniutkie pi贸ra, kt贸re paru mnich贸w ostrzy艂o w艂a艣nie ostrymi no偶ykami, pumeksy do wyg艂adzania pergaminu, linia艂y do kre艣lenia linii, by rozmieszcza膰 potem na nich litery. Obok ka偶dego skryby, lub u g贸ry nachylonego blatu sto艂u, znajdowa艂 si臋 pulpit, by mnich m贸g艂 po艂o偶y膰 na nim kodeks, kt贸ry mia艂 przepisywa膰 i kt贸rego karta zakryta by艂a maskownic膮 okalaj膮c膮 stosown膮 linijk臋. A niekt贸rzy mieli inkausty z艂ote i innych kolor贸w. Inni znowu czytali tylko ksi臋gi i wpisywali noty do swoich osobistych kajet贸w lub na tabliczki.
Nie mia艂em zreszt膮 czasu, 偶eby przygl膮da膰 si臋 ich pracy, albowiem wyszed艂 nam na spotkanie bibliotekarz, o kt贸rym wiedzieli艣my ju偶, 偶e nazywa si臋 Malachiasz z Hildesheimu. Jego twarz przybra艂a wyraz wymuszonej 偶yczliwo艣ci, lecz nie mog艂em powstrzyma膰 si臋 od dr偶enia na widok fizjonomii tak osobliwej. Postaci by艂 wysokiej i chocia偶 niezwyczajnie szczup艂ej, cz艂onki mia艂 wielkie i niezdarne. Kiedy szed艂 wielkimi krokami, owini臋ty w czarne, zakonne szaty, w jego wygl膮dzie by艂o co艣 niepokoj膮cego. Kaptur, kt贸ry mia艂 nasuni臋ty na g艂ow臋, albowiem przychodzi艂 z zewn膮trz, rzuca艂 cie艅 na blado艣膰 twarzy i sprawia艂, 偶e w wielkich, smutnych oczach widoczne by艂o jakie艣 nieokre艣lone cierpienie. To oblicze nosi艂o 艣lady jakby licznych nami臋tno艣ci, kt贸re wola podda艂a dyscyplinie, lecz doprowadzaj膮c, zdawa艂o si臋, do zastygni臋cia rys贸w, a偶 ulecia艂o z nich tchnienie 偶ycia. Smutek i surowo艣膰 dominowa艂y w tej twarzy, a oczy by艂y tak badawcze, i偶 od jednego spojrzenia przenika艂y serce ka偶dego, kto rozmawia艂 z bibliotekarzem, i czyta艂y sekretne my艣li, tak 偶e z trudem znie艣膰 mo偶na by艂o ich dociekliwo艣膰 i cz艂owiek unika艂 powt贸rnego spotkania z tym uwa偶nym spojrzeniem.
Bibliotekarz przedstawi艂 nam wielu mnich贸w spo艣r贸d tych, kt贸rzy zaj臋ci byli w tym momencie prac膮. Powiedzia艂 nam r贸wnie偶, jakiego rodzaju zadanie ka偶dy z nich wykonuje, i u wszystkich podziwia艂em g艂臋bokie oddanie wiedzy i badaniu S艂owa Bo偶ego. Pozna艂em w ten spos贸b Wenancjusza z Salvemec, t艂umacza z greki i arabskiego, mi艂uj膮cego owego Arystotelesa, kt贸ry z pewno艣ci膮 by艂 najm臋drszym ze wszystkich ludzi. Bencjusza z Uppsali, m艂odego mnicha skandynawskiego, kt贸ry zajmowa艂 si臋 retoryk膮. Berengara z Arundel, pomocnika bibliotekarza. Almara z Alessandrii przepisuj膮cego dzie艂a, kt贸re tylko na niewiele miesi臋cy wypo偶yczone zosta艂y bibliotece, a nast臋pnie ca艂膮 grup臋 iluminator贸w z rozmaitych kraj贸w, Patrycego z Clonmacnois, R膮bana z Toledo, Magnusa z Jeny, Walda z Herefordu.
To wyliczenie mo偶na by ci膮gn膮膰, a nie ma nic cudowniejszego ni偶 spis, ten instrument wspania艂ych hipotypoz. Lecz musz臋 opowiedzie膰 o przedmiocie naszych rozm贸w, albowiem wynik艂y z nich liczne wskaz贸wki u偶yteczne dla zrozumienia lekkiego niepokoju, kt贸ry unosi艂 si臋 nad mnichami, i czego艣 nieokre艣lonego, co ci膮偶y艂o bez ustanku na ich s艂owach.
M贸j mistrz zacz膮艂 rozmow臋 z Malachiaszem od wychwalania pi臋kna i celowo艣ci urz膮dze艅 skryptorium i od wypytywania, jak idzie praca, kt贸ra w艂a艣nie trwa, albowiem — rzek艂 z wielk膮 grzeczno艣ci膮 — wsz臋dzie s艂ysza艂 o tej bibliotece i chcia艂by rzuci膰 okiem na niejedn膮 spo艣r贸d jej ksi膮g. Malachiasz powt贸rzy艂 to, co przedtem ju偶 powiedzia艂 opat, a mianowicie, 偶e mnich prosi bibliotekarza o dzie艂o, do kt贸rego pragnie zajrze膰, za艣 ten przynosi je w贸wczas z g贸ry, z biblioteki, je艣li tylko pro艣ba by艂a s艂uszna i pobo偶na. Wilhelm spyta艂, w jaki spos贸b mo偶e pozna膰 imiona ksi膮g, kt贸re kryj膮 armaria nad ich g艂owami, wi臋c Malachiasz pokaza艂 mu, przytwierdzony z艂otym 艂a艅cuszkiem do jego sto艂u, opas艂y kodeks wype艂niony szczeg贸艂owymi spisami.
Wilhelm wsun膮艂 d艂onie pod habit w miejscu, gdzie suknia otwiera艂a si臋 na piersi tworz膮c jakby sak, i wydoby艂 przedmiot, kt贸ry widzia艂em ju偶 w jego r臋kach, a te偶 na twarzy podczas naszej podr贸偶y. By艂y to jakby wide艂ki zrobione w ten spos贸b, 偶e mog艂y utrzyma膰 si臋 na nosie cz艂owieka (lub raczej na nosie Wilhelma, wydatnym i orlim), jak je藕dziec trzyma si臋 na grzbiecie konia lub jak ptak na 偶erdzi. I po obu stronach wide艂ek osadzone by艂y, tak by wypada艂y tam, gdzie s膮 oczy, dwa owalne k贸艂ka z metalu, kt贸re obejmowa艂y dwa szklane migda艂y, grube niby dno kielicha. Wilhelm najcz臋艣ciej czyta艂 za艂o偶ywszy owe na nos i powiada艂, 偶e ma dzi臋ki nim wzrok lepszy, ni偶 da艂a mu natura i ni偶 pozwala艂 mu na艅 posuni臋ty wiek, a zw艂aszcza kiedy przygas艂o 艣wiat艂o dzienne. Nie s艂u偶y艂y mu, by patrze膰 daleko, gdy偶 w takiej potrzebie wzrok mia艂 nader bystry, ale by patrze膰 z bliska. Dzi臋ki nim m贸g艂 czyta膰 manuskrypty napisane najdrobniejszymi literami, kt贸re nawet ja rozpoznawa艂em z pewnym trudem. Wyja艣ni艂 mi, 偶e kiedy cz艂owiek przekroczy, jak on, po艂ow臋 偶ywota, to cho膰by wzrok mia艂 zawsze wyborny, oko twardnieje i nie chce ju偶 dostosowa膰 藕renicy, wskutek czego wielu ludzi uczonych jest jakby martwych dla lektury i pisania po osi膮gni臋ciu pi臋膰dziesi膮tej wiosny. Wielka bieda dla tych, kt贸rzy mogliby dzieli膰 si臋 jeszcze przez wiele lat najlepsz膮 cz膮stka swojej m膮dro艣ci. Z tego powodu chwali膰 trzeba Naszego Pana za to, 偶e kto艣 wymy艣li艂 i zrobi艂 ten instrument. I m贸wi艂 mi to, 偶eby wesprze膰 teorie Rogera Bacona, kt贸ry utrzymywa艂, 偶e celem wiedzy jest tak偶e przed艂u偶enie ludzkiego 偶ycia.
Inni mnisi patrzyli na Wilhelma z wielkim zaciekawieniem, ale nie wa偶yli si臋 stawia膰 pyta艅. Ja za艣 spostrzeg艂em, 偶e nawet w miejsce tak bez reszty i wzniosie po艣wi臋cone czytaniu i pisaniu ten cudowny instrument jeszcze nie trafi艂. I poczu艂em dum臋, 偶e jestem oto u boku cz艂owieka, kt贸ry ma ow膮 rzecz, zdoln膮 zadziwi膰 ludzi s艂awnych na ca艂ym 艣wiecie ze swojej m膮dro艣ci.
Z tym przedmiotem na oczach Wilhelm pochyli艂 si臋 nad spisami wykaligrafowanymi w kodeksie. Zerkn膮艂em ja te偶 i odkryli艣my tytu艂y ksi膮g, o kt贸rych nikt nie wiedzia艂, i innych, najs艂awniejszych, a wszystkie w posiadaniu biblioteki.
— De pentagone Salomonis, Ars loquendi et intelligendi in lingua hebraica, De rebus metallicis Rogera z Herefordu, Algebra Al Kuwarizmiego, prze艂o偶ona na 艂acin臋 przez Roberta Anglika, Punica Siliusa Italicusa, Gesta francorum, De laudibus sanctae crucis Rabana Maura, Flavii Claudii Giordani de aetate mundi et hominis reservatis singulis litteris per singulos libros ab A usque ad Z — przeczyta艂 m贸j mistrz. — Wspania艂e dzie艂a. Ale wed艂ug jakiego porz膮dku s膮 spisane? — Przytoczy艂 tekst, kt贸rego ja nie zna艂em, ale kt贸ry by艂 z pewno艣ci膮 dobrze znany Malachiaszowi — „Habeat Librarius et registrum omnium librorum ordinatum secundum facultates et auctores, reponeatque eos separatim et ordinate cum signaluris per scripturam applicatis.” W jaki spos贸b odczytujesz po艂o偶enie ka偶dej z ksi膮g?
Malachiasz wskaza艂 adnotacje umieszczone obok ka偶dego tytu艂u. Przeczyta艂em: iii, IV gradus, V in prima graecorum; ii, V gradus, VII in tertia anglorum i tak dalej. Poj膮艂em, 偶e pierwsza liczba oznacza pozycj臋 ksi膮偶ki na p贸艂ce, t臋, czyli gradus, wskazuje druga liczba, za艣 szaf臋 okre艣la trzecia, zrozumia艂em tak samo, 偶e pozosta艂e dane m贸wi膮 o pokoju lub korytarzu biblioteki, i o艣mieli艂em si臋 prosi膰 o wyja艣nienie tych ostatnich wskaz贸wek. Malachiasz spojrza艂 na mnie surowo.
— Mo偶e nie wiesz lub zapomnia艂e艣, 偶e dost臋p do biblioteki ma tylko bibliotekarz. Tak wi臋c jest s艂uszne i wystarczaj膮ce, by on jeno potrafi艂 te dane odcyfrowa膰.
— Lecz w jakim porz膮dku umieszczono ksi臋gi w spisie? — spyta艂 Wilhelm. — Nie ze wzgl臋du na opisywany przedmiot, wydaje mi si臋. — Nie by艂y r贸wnie偶 wpisane wed艂ug autor贸w w kolejno艣ci liter alfabetu, ten roztropny spos贸b stosowany jest bowiem dopiero w ostatnich latach, a wtedy by艂 jeszcze u偶ywany rzadko.
— Pocz膮tki biblioteki gin膮 w otch艂ani wiek贸w — rzek艂 Malachiasz — i ksi膮偶ki wpisuje si臋 w porz膮dku nap艂ywania zakup贸w, darowizn, w miar臋 jak przybywaj膮 w nasze mury.
— Trudno je odnale藕膰 — zauwa偶y艂 Wilhelm.
— Wystarczy, by bibliotekarz zna艂 je na pami臋膰 i wiedzia艂 co do ka偶dej, kiedy pojawi艂a si臋 tutaj. Je艣li za艣 chodzi o innych mnich贸w, mog膮 polega膰 na jego pami臋ci. — I mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e m贸wi o kim艣 innym, nie o sobie samym; poj膮艂em wi臋c, 偶e m贸wi o urz臋dzie, jaki w tym momencie, cho膰 niegodny go, pe艂ni, lecz sprawowanym przedtem przez stu innych, kt贸rych nie masz ju偶 mi臋dzy 偶ywymi i kt贸rzy kolejno przekazywali sobie sw膮 wiedz臋.
— Zrozumia艂em — powiedzia艂 Wilhelm. — Gdybym wi臋c szuka艂 czego艣, nie wiedz膮c dobrze czego, na temat pi臋ciok膮ta Salomona, ty m贸g艂by艣 wskaza膰 mi ksi膮偶k臋, z kt贸rej ja przeczyta艂em tylko tytu艂, i m贸g艂by艣 ustali膰 jej po艂o偶enie na g贸rnym pi臋trze.
— Je艣liby艣 naprawd臋 musia艂 dowiedzie膰 si臋 czego艣 o pi臋ciok膮cie Salomona — rzek艂 Malachiasz. — Lecz jest to w艂a艣nie ksi臋ga, co do kt贸rej wola艂bym przed oddaniem jej w twoje r臋ce prosi膰 o rad臋 opata.
— Dowiedzia艂em si臋, 偶e jeden z waszych najzr臋czniejszych iluminator贸w — powiedzia艂 w贸wczas Wilhelm — zgin膮艂 niedawno. Opat wiele mi opowiada艂 o jego sztuce. Czy m贸g艂bym zobaczy膰 kodeksy, kt贸re on iluminowa艂?
— Adelmus z Otrantu — rzek艂 Malachiasz, patrz膮c na Wilhelma wyzywaj膮cym spojrzeniem — pracowa艂 ze wzgl臋du na sw贸j m艂ody wiek jedynie przy marginaliach. Mia艂 bardzo 偶yw膮 wyobra藕ni臋 i z rzeczy znanych potrafi艂 uk艂ada膰 rzeczy nieznane i zaskakuj膮ce, jak kto艣, kto 艂膮czy cia艂o cz艂owieka z ko艅sk膮 szyj膮. Ale oto te ksi臋gi. Nikt jeszcze nie dotyka艂 jego sto艂u.
Zbli偶yli艣my si臋 do tego, co niegdy艣 by艂o miejscem pracy Adelmusa i gdzie le偶a艂y nadal karty bogato zdobionego psa艂terza. Karty wykonano z najdelikatniejszego welinu — kr贸la po艣r贸d pergamin贸w — i ostatnia z nich by艂a jeszcze przypi臋ta do sto艂u. Ledwie starto j膮 pumeksem i zmi臋kczono kred膮, a nast臋pnie wyg艂adzono przy pomocy skrobaka, i od male艅kich dziurek zrobionych po bokach delikatnym rylcem poci膮gni臋to linie, kt贸re prowadzi膰 mia艂y r臋k臋 artysty. G贸rna po艂owa zape艂niona ju偶 by艂a pismem i mnich zacz膮艂 nawet szkicowa膰 postacie na marginesach. Ca艂kowicie uko艅czone by艂y natomiast inne karty i patrz膮c na nie ni ja, ni Wilhelm nie potrafili艣my powstrzyma膰 okrzyku zachwycenia. Na marginesach psa艂terza rysowa艂 si臋 艣wiat wywr贸cony na opak w stosunku do tego, do kt贸rego przyzwyczai艂y nas nasze zmys艂y. Jakby w progu dyskursu b臋d膮cego z definicji dyskursem prawdziwym rozwija艂 si臋, g艂臋boko zwi膮zany z tamtym przez cudowne napomkni臋cia in aenigmate, dyskurs k艂amliwy, a dotycz膮cy stoj膮cego na g艂owie 艣wiata, w kt贸rym psy umykaj膮 przed zaj膮cami, a jelenie poluj膮 na lwy. Male艅kie g艂owy na ptasiej nodze, zwierz臋ta z ludzkimi d艂o艅mi na grzbiecie, g艂owy w艂ochate, z kt贸rych wyrastaj膮 stopy, pr臋gowane smoki, czworonogi o szyi w臋偶a, kt贸ra splata si臋 w tysi膮ce w臋z艂贸w nie do rozwik艂ania, ma艂py z jelenimi rogami, syreny w kszta艂cie ptasim, z b艂oniastymi skrzyd艂ami na grzbietach, ludzie bez ramion d藕wigaj膮cy inne ludzkie cia艂a, kt贸re wyrastaj膮 im z plec贸w niby garby, postacie z uz臋bion膮 paszcz膮 na brzuchu, ludzie z ko艅skimi g艂owami i konie z ludzkimi nogami, ryby ze skrzyd艂ami ptak贸w i ptaki z ogonami ryb, potwory o jednym ciele, lecz dw贸ch g艂owach, lub o jednej g艂owie na podw贸jnym ciele, krowy z ogonem koguta i skrzyd艂ami motyla, kobiety z g艂owami w 艂uskach jak grzbiet ryby, dwug艂owe chimery splecione z wa偶kami o jaszczurczych pyskach, centaury, smoki, s艂onie, mantykory, cienionodzy le偶膮cy na ga艂臋zi drzewa, gryfy, z kt贸rych ogona wyrasta 艂ucznik w stroju wojennym, diabelskie kreatury o nie ko艅cz膮cych si臋 szyjach, sekwencje antropomorficznych zwierz膮t i zoomorficznych kar艂贸w ci膮gn臋艂y si臋 czasem na jednej i tej samej stronicy, tworz膮c sceny, na kt贸rych widzia艂em ca艂e 偶ycie wiejskie przedstawione tak dziwnie przekonuj膮co, 偶e postacie zda艂y si臋 偶ywe, oracze, zbieracze owoc贸w, 偶niwiarze, prz膮dki, siewcy obok zbrojnych w kusze lis贸w i kun, kt贸re pi臋艂y si臋 na blanki miasta bronionego przez ma艂py. Tu jaki艣 inicja艂 wygina艂 si臋 w L i tworzy艂 w dolnej swej cz臋艣ci smoka, tam du偶e V, kt贸re daje pocz膮tek s艂owu „verba”, tworzy艂o, niby naturaln膮 odro艣l od swego pnia, w臋偶a o tysi臋cznych skr臋tach, a z tego wyrasta艂y inne w臋偶e, jakby to by艂y p臋dy ro艣lin i baldachy kwietne.
Obok psa艂terza le偶a艂a, najwyra藕niej dopiero co uko艅czona, wykwintna z艂ota ksi膮偶eczka o niewiarygodnie ma艂ych wymiarach, tak ma艂ych, 偶e m贸g艂bym zmie艣ci膰 j膮 na d艂oni. Litery drobne, miniatury na marginesach przy pierwszym spojrzeniu ledwie widoczne, a oko musia艂o obejrze膰 je z bliska, by ukaza艂y si臋 w ca艂ej swej urodzie (i cz艂owiek zadawa艂 sobie pytanie, jakim nadludzkim przyrz膮dem iluminator kre艣li艂 je, 偶eby uzyska膰 tak 偶ywe efekty na tak niewielkiej przestrzeni). Marginesami ksi膮偶eczki bez reszty zaw艂adn臋艂y male艅kie figurki, kt贸re w spos贸b prawie naturalny wype艂ni艂y wolne miejsce, rodz膮c si臋 z ko艅cowych wolut prze艣wietnie nakre艣lonych liter: morskie syreny, umykaj膮ce jelenie, chimery, torsy ludzkie bez ramion niby glisty wype艂zaj膮ce z samej materii wers贸w. W pewnym miejscu zobaczy艂em, jakby by艂 to ci膮g dalszy s艂贸w: „Sanctus, Sanctus, Sanctus”, powt贸rzonych w trzech r贸偶nych linijkach, trzy zwierz臋ce postacie o ludzkich g艂owach, a dwie odchyla艂y si臋 ku do艂owi, za艣 trzecia ku g贸rze, by z艂膮czy膰 si臋 w poca艂unku, kt贸ry nie zawaha艂bym si臋 okre艣li膰 jako nieskromny, gdybym nie by艂 przekonany, 偶e g艂臋boki sens duchowy, cho膰 nieprzenikniony, musia艂 z pewno艣ci膮 usprawiedliwia膰 umieszczenie tego obrazu w tym w艂a艣nie miejscu.
Przegl膮da艂em te stronice, wahaj膮c si臋 mi臋dzy niemym podziwem a 艣miechem, postacie bowiem sk艂ania艂y w spos贸b nieunikniony do weso艂o艣ci, aczkolwiek ilustrowa艂y 艣wi臋te karty. Brat Wilhelm te偶 przygl膮da艂 im si臋 z u艣miechem, by rzec w ko艅cu:
— Babewyn, jak je nazywaj膮 na moich wyspach.
— Bobouins, jak nazywaj膮 je w Galii — rzek艂 Malachiasz. — I w istocie, Adelmus nauczy艂 si臋 swojej sztuki w twoim kraju, cho膰 potem studiowa艂 r贸wnie偶 we Francji. Babuiny, czyli ma艂py z Afryki. Postacie ze 艣wiata na opak, gdzie domy wznosz膮 si臋 na szczytach wie偶, za艣 ziemia jest nad niebem.
Przypomnia艂em sobie par臋 wers贸w, kt贸re s艂ysza艂em w dialekcie moich rodzinnych stron, i nie mog艂em powstrzyma膰 si臋 od przytoczenia ich:
Aller Wunder si geswigen,
das herde himel h芒t 眉berstigen,
daz sult is v眉r ein Wunder wigen.
A Malachiasz doda艂 dalszy ust臋p tekstu:
Erd ob und himel unter
das sult ir h芒n besunder
V眉r aller Wunder ein Wunder.
— 艢wietnie, Adso — ci膮gn膮艂 bibliotekarz — rzeczywi艣cie, te obrazy m贸wi膮 nam o krainie, do kt贸rej dociera si臋 dosiadaj膮c niebieskiej g臋si, gdzie s膮 krogulce, kt贸re 艂owi膮 ryby w potoku, nied藕wiedzie, kt贸re 艣cigaj膮 soko艂y, raki, kt贸re lataj膮 pospo艂u z go艂臋biami, i tr贸jka gigant贸w z艂apanych w pu艂apk臋 i dziobanych przez koguta.
I blady u艣miech rozja艣ni艂 jego wargi. W贸wczas inni mnisi, kt贸rzy z niejak膮 nie艣mia艂o艣ci膮 przys艂uchiwali si臋 rozmowie, zacz臋li 艣mia膰 si臋 z ca艂ego serca, jakby tylko czekali na przyzwolenie bibliotekarza. Ten za艣 nachmurzy艂 si臋, chocia偶 inni 艣miali si臋 dalej, wychwalaj膮c zr臋czno艣膰 nieszcz臋snego Adelmusa i wskazuj膮c sobie nawzajem nieprawdopodobne postacie. I kiedy wszyscy jeszcze weselili艣my si臋, us艂yszeli艣my zza plec贸w g艂os uroczysty i surowy:
— Verba vana aut risui apta non loqui.
Odwr贸cili艣my si臋. Tym, kt贸ry odezwa艂 si臋 w ten spos贸b, by艂 mnich przygi臋ty do ziemi brzemieniem lat, bia艂y jak 艣nieg, a mam na my艣li nie tylko w艂osy, lecz r贸wnie偶 twarz i 藕renice. Poj膮艂em, 偶e jest 艣lepy. G艂os mia艂 jeszcze majestatyczny i cz艂onki mocne, chocia偶 cia艂o zesztywnia艂o ze staro艣ci. Zwr贸ci艂 twarz w nasz膮 stron臋, jakby nas widzia艂, a i p贸藕niej zawsze, kiedy spotyka艂em go, porusza艂 si臋 i przemawia艂 jak cz艂owiek obdarzony wzrokiem. Lecz ton g艂osu zdradza艂 kogo艣, kto posiada jedynie dar prorokowania.
— Cz艂ek czcigodny dla swego wieku i wiedzy, kt贸rego masz przed sob膮 — rzek艂 Malachiasz do Wilhelma, wskazuj膮c mu nowo przyby艂ego — to Jorge z Burgos. Jest starszy ni偶 ktokolwiek w klasztorze, poza Alinardem z Grottaferraty, i jemu to wielu mnich贸w powierza pod tajemnic膮 spowiedzi brzemi臋 swoich grzech贸w. — Nast臋pnie zwracaj膮c si臋 do starca: — Masz przed sob膮 brata Wilhelma z Baskerville, naszego go艣cia.
— Mam nadziej臋, 偶e nie pogniewa艂e艣 si臋 za moje s艂owa — rzek艂 starzec szorstkim g艂osem. — S艂ysza艂em osoby 艣miej膮ce si臋 na widok rzeczy 艣miesznych i przypomnia艂em im jedn膮 z zasad naszej regu艂y. A jak powiada psalmista, skoro mnich winien wstrzyma膰 si臋 od rozm贸w poczciwych, z艂o偶y艂 bowiem 艣lub milczenia, tym bardziej winien unika膰 rozm贸w z艂ych. Podobnie jak s膮 z艂e rozmowy, tak i s膮 z艂e obrazy. A to te, kt贸re k艂ami膮 co do kszta艂tu dzie艂a stworzenia i pokazuj膮 艣wiat na opak w stosunku do tego, jakim by膰 winien, jakim zawsze by艂 i b臋dzie na wieki wiek贸w, a偶 do ko艅ca czas贸w. Ale ty przybywasz z innego zakonu, w kt贸rym, jak mi powiedziano, z pob艂a偶aniem patrzy si臋 na weso艂o艣膰, cho膰by najbardziej niewczesn膮. — Uczyni艂 aluzj臋 do tego, co mi臋dzy benedyktynami m贸wiono o dziwactwach 艣wi臋tego Franciszka z Asy偶u, i mo偶e te偶 do dziwactw przypisywanych braciaszkom i duchownikom wszelkiego gatunku, kt贸rzy byli 艣wie偶o puszczaj膮cymi i najwi臋cej sprawiaj膮cymi k艂opot贸w p臋dami zakonu franciszka艅skiego. Ale brat Wilhelm uda艂, 偶e nie pojmuje insynuacji.
— Obrazki na marginesach cz臋sto wywo艂uj膮 u艣miech, lecz s艂u偶y to tylko zbudowaniu — odpar艂. — W kazaniach, chc膮c poruszy膰 wyobra藕ni臋 pobo偶nych t艂um贸w, trzeba wtr膮ca膰 exempla, tak i mowa obrazk贸w musi pob艂a偶a膰 tym nugae. Na ka偶d膮 cnot臋 i na ka偶dy grzech jest przyk艂ad wzi臋ty z bestiarium, a zwierz臋ta s膮 figur膮 艣wiata ludzkiego.
— Och, tak — zadrwi艂 starzec, ale bez u艣miechu — wszelki obraz jest dobry, by sk艂ania膰 do cnoty, albowiem arcydzie艂o stworzenia, je艣li pokaza膰 je do g贸ry nogami, staje si臋 materi膮 do 艣miechu. I tym sposobem S艂owo Bo偶e przejawia si臋 poprzez os艂a, kt贸ry gra na lirze, durnia, kt贸ry orze tarcz膮, wo艂y, kt贸re same zaprz臋gaj膮 si臋 do p艂uga, rzeki, kt贸re p艂yn膮 pod g贸r臋, morze, kt贸re p艂onie, wilka, kt贸ry staje si臋 eremit膮! Poluj na zaj膮ce z wo艂em, ka偶 sowie, by uczy艂a gramatyki, niechaj psy k膮saj膮 pch艂y, 艣lepi pilnuj膮 niemych, niemi prosz膮 o chleb, niechaj mr贸wka rodzi ciel臋, niechaj lataj膮 pieczone kurcz臋ta, podp艂omyki rosn膮 na dachach, papugi prowadz膮 lekcje retoryki, kury zap艂adniaj膮 koguty, zaprz臋gaj w贸z przed wo艂ami, ka偶 psu spa膰 w 艂贸偶ku i niechaj wszyscy chodz膮 g艂ow膮 w d贸艂! Czemu s艂u偶膮 te nugae? 艢wiat na opak i przeciwny do tego, kt贸ry ustanowi艂 B贸g, a wszystko pod pretekstem wpajania Bo偶ych przykaza艅!
— Lecz Aeropagita naucza — rzek艂 z pokor膮 Wilhelm — 偶e B贸g nazwany by膰 mo偶e jedynie poprzez rzeczy najbardziej zniekszta艂cone. Za艣 Hugon od 艢w. Wiktora przypomnia艂 nam, 偶e im bardziej podobie艅stwa staj膮 si臋 niepodobne, tym lepiej prawda jest nam objawiona pod os艂on膮 figur szpetnych i pe艂nych sromoty, tym mniej wyobra藕nia znajduje upodobania w rado艣ciach cielesnych, jest za艣 zmuszona 艣ledzi膰 tajemnice, kt贸re kryj膮 si臋 pod bezece艅stwem obraz贸w...
— Znam t臋 racj臋! I ze wstydem przyznaj臋, 偶e sta艂a si臋 g艂贸wnym argumentem naszego zakonu, kiedy opaci kluniaccy zmagali si臋 z cystersami. Lecz s艂uszno艣膰 mia艂 艣wi臋ty Bernard: cz艂owiek, kt贸ry przedstawia wizerunki potwor贸w i dziw贸w natury, by przez speculum et in aenigmate objawi膰 sprawy Boskie, stopniowo nabiera upodobania do samej istoty tworzonej przez siebie potworno艣ci, rozkoszuje si臋 ni膮 i tylko za jej po艣rednictwem widzi wszystko doko艂a siebie. Wystarczy, by艣cie spojrzeli, wy, kt贸rzy macie jeszcze wzrok, na kapitele waszego klasztoru — i wskaza艂 r臋k膮 za okno, w stron臋 ko艣cio艂a. — Co oznaczaj膮 te 艣mieszne potworno艣ci, ta zniekszta艂cona kszta艂tno艣膰, to kszta艂tne zniekszta艂cenie podsuni臋te pod oczy braciom, kt贸rych przeznaczeniem jest medytacja? Te plugawe ma艂py? Te lwy, te centaury, te na po艂y ludzkie istoty z g臋b膮 na brzuchu, z jedn膮 tylko stop膮, z uszami jak 偶agiel? Te c臋tkowane tygrysy, ci zmagaj膮cy si臋 wojownicy, ci my艣liwi dm膮cy w rogi i te mnogie cia艂a o jednej g艂owie i mnogie g艂owy na jednym ciele? Czworonogi z ogonami w臋偶贸w, ryby z g艂owami czworonog贸w; tu zwierz臋, kt贸re z przodu przypomina konia, za艣 z ty艂u capa, tam rumak z rogami, i jeszcze, i jeszcze; teraz milej jest mnichowi czyta膰 w marmurach ni偶 w manuskryptach i podziwia膰 dzie艂a cz艂owieka, miast medytowa膰 nad prawem Bo偶ym. Wstyd, a wszystko dla zaspokojenia po偶膮dliwo艣ci waszych oczu i dla waszego 艣miechu!
Wielki starzec zamilk艂 dysz膮c ci臋偶ko. Ja za艣 podziwia艂em 偶ywo艣膰 pami臋ci, albowiem pozwoli艂a mu, cho膰 mo偶e od wielu ju偶 lat by艂 艣lepy, przypomnie膰 sobie obrazy, o kt贸rych bezece艅stwie m贸wi艂. Podejrzewa艂em nawet, 偶e oczarowa艂y go niema艂o, kiedy m贸g艂 na nie patrze膰, skoro z tak膮 pasj膮 umia艂 je opisa膰. Lecz cz臋sto zdarza艂o mi si臋, 偶e najbardziej uwodzicielskie wyobra偶enia grzech贸w znajdowa艂em w艂a艣nie na kartach zapisanych przez tych ludzi o niewzruszonej cnocie, kt贸rzy pot臋piali ich urzekaj膮c膮 si艂臋 i ich skutki. Jest to znak, 偶e porusza tymi lud藕mi wielka 偶arliwo艣膰 w dawaniu 艣wiadectwa prawdzie, nie wahaj膮 si臋 bowiem, z mi艂o艣ci do Boga, obdarzy膰 z艂o wszystkimi urokami, w jakie potrafi si臋 przystroi膰 — by tym lepiej pouczy膰 ludzi o wybiegach, kt贸rych u偶ywa szatan chc膮c ich ol艣ni膰. I rzeczywi艣cie, s艂owa Jorgego przepoi艂y mnie wielkim pragnieniem ujrzenia tygrys贸w i ma艂p, kt贸rych dot膮d jeszcze nie podziwia艂em. Lecz Jorge przerwa艂 bieg moich my艣li, gdy偶 ci膮gn膮艂, teraz ju偶 tonem spokojniejszym:
— Nasz Pan nie potrzebowa艂 tych g艂upstw, 偶eby wskaza膰 nam prost膮 艣cie偶k臋. W jego przypowie艣ciach nic nie obraca si臋 w 艣miech ni boja藕艅. Natomiast Adelmus, kt贸rego 艣mier膰 teraz op艂akujecie, tak radowa艂 si臋 malowanymi przez siebie potworno艣ciami, 偶e straci艂 z oczu rzeczy ostateczne, cho膰 owe potworno艣ci mia艂y by膰 w艂a艣nie tych rzeczy figur膮 materialn膮. Przebieg艂 wszystkie, ja wam to m贸wi臋 — tu jego g艂os sta艂 si臋 uroczysty i brzemienny gro藕b膮 — wszystkie 艣cie偶ki potworno艣ci. A za to B贸g potrafi pokara膰.
Na obecnych opad艂a przyt艂aczaj膮ca cisza. O艣mieli艂 si臋 j膮 przerwa膰 Wenancjusz z Salvemec.
— Czcigodny Jorge — rzek艂 — twoja cnota czyni ci臋 niesprawiedliwym. Dwa dni przedtem, nim Adelmus poni贸s艂 艣mier膰, by艂e艣 przy uczonej dyspucie, kt贸ra mia艂a miejsce w艂a艣nie tutaj, w skryptorium. Adelmus trapi艂 si臋, czy jego sztuka, pob艂a偶aj膮c wizerunkom dziwacznym lub fantastycznym, s艂u偶y chwale Boga, czy jest narz臋dziem wiedzy o sprawach niebieskich. Brat Wilhelm przytoczy艂 dopiero co z Aeropagity s艂owa o wiedzy poprzez zniekszta艂cenie. Za艣 Adelmus cytowa艂 owego dnia inny wysoki autorytet, autorytet doktora z Akwinu, kt贸ren oznajmi艂, 偶e bardziej przystoi, by rzeczy Boskie przedstawione by艂y pod postaci膮 cia艂 obrzyd艂ych ni偶 pod postaci膮 cia艂 szlachetnych. Po pierwsze, gdy偶 tym sposobem dusza ludzka 艂atwiej wyzwala si臋 od b艂臋d贸w; rzeczywi艣cie jest pewne, 偶e niekt贸re w艂a艣ciwo艣ci nie mog膮 by膰 przypisane rzeczom Boskim, a to by艂oby w膮tpliwe, gdyby owe by艂y wskazane poprzez figury szlachetnych spraw cia艂a. Po drugie, gdy偶 ten spos贸b przedstawiania bardziej pasuje do wiedzy, jak膮 mamy na tej ziemi o Bogu; albowiem objawia si臋 on nam raczej w tym, czym nie jest, ni偶 w tym, czym jest, i dlatego te podobizny, kt贸re bardziej oddalaj膮 si臋 od Boga, prowadz膮 nas do 艣ci艣lejszego wyobra偶enia o Nim, bo wiemy oto, 偶e jest On ponad wszystko, co m贸wimy i my艣limy. A po trzecie, gdy偶 w ten spos贸b sprawy Boskie s膮 lepiej zakryte przed oczami os贸b niegodnych. W sumie chodzi艂o owego dnia o zrozumienie, w jaki spos贸b mo偶na ods艂oni膰 prawd臋, daj膮c wizerunki zaskakuj膮ce, poci膮gaj膮ce i zagadkowe. A ja przypomnia艂em mu, 偶e w dziele wielkiego Arystotelesa znalaz艂em na ten temat s艂owa dosy膰 jasne...
— Nie pami臋tam — przerwa艂 oschle Jorge — jestem bardzo stary. Nie pami臋tam. Mo偶e przesadzi艂em w surowo艣ci. Teraz jest ju偶 p贸藕no, musz臋 i艣膰.
— To dziwne, 偶e nie pami臋tasz — nalega艂 Wenancjusz — by艂a to bowiem bardzo uczona i pi臋kna dysputa, a zabrali w niej g艂os r贸wnie偶 Bencjusz i Berengar. Chodzi艂o o to, by wyja艣ni膰, czy metafory, igraszki s艂owne i zagadki, kt贸re s膮 wszak wymy艣lone przez poet贸w dla czystej zabawy, nie sk艂aniaj膮 czasem do spekulowania o rzeczach w spos贸b nowy i zaskakuj膮cy, a ja powiedzia艂em, 偶e tak偶e tej cnoty oczekuje si臋 od m臋drca... i by艂 te偶 Malachiasz...
— Skoro czcigodny Jorge nie pami臋ta, miej偶e szacunek dla jego wieku i dla znu偶enia jego umys艂u... tak zreszt膮 jeszcze 偶ywego — wtr膮ci艂 si臋 jeden z mnich贸w, kt贸rzy przys艂uchiwali si臋 rozmowie. Zdanie zosta艂o wypowiedziane tonem wzburzonym, przynajmniej na pocz膮tku, albowiem ten, kt贸ry zabra艂 g艂os, spostrzeg艂szy, 偶e nawo艂uj膮c do szacunku dla starca, w istocie obna偶a jego u艂omno艣膰, os艂abi艂 impet swojej mowy i sko艅czy艂 prawie szeptem, w kt贸rym brzmia艂a pro艣ba o wybaczenie. M贸wi艂 Berengar z Arundel, pomocnik bibliotekarza. By艂 to m艂odzieniec o bladej twarzy, i patrz膮c na艅 przypomnia艂em sobie podane przez Hubertyna okre艣lenie Adelmusa: jego oczy przypomina艂y oczy lubie偶nej niewiasty. Onie艣mielony spojrzeniami, kt贸re spocz臋艂y teraz na nim, spl贸t艂 pa艂ce jak kto艣, kto pragnie pow艣ci膮gn膮膰 wewn臋trzne napi臋cie.
Osobliwa by艂a reakcja Wenancjusza. Spojrza艂 na Berengara w taki spos贸b, 偶e ten opu艣ci艂 wzrok.
— No dobrze, braciszku — rzek艂 — skoro pami臋膰 jest darem Bo偶ym, tak偶e zdolno艣膰 zapominania mo偶e by膰 czym艣 nader dobrym i zas艂uguj膮cym na szacunek. Lecz szanuj臋 j膮 w starym wsp贸艂bracie, do kt贸rego m贸wi艂em. Po tobie oczekiwa艂em pami臋ci 偶ywszej co do rzeczy, kt贸re zdarzy艂y si臋, kiedy byli艣my tutaj, razem z twoim umi艂owanym przyjacielem...
Nie umia艂bym powiedzie膰, czy Wenancjusz po艂o偶y艂 nacisk na s艂owie „umi艂owany”. Tak czy siak w艣r贸d obecnych zapanowa艂o zak艂opotanie. Odwr贸cili wzrok w inn膮 stron臋 i nikt nie kierowa艂 go na Berengara. kt贸ry zarumieni艂 si臋 gwa艂townie. Natychmiast wtr膮ci艂 si臋 w艂adczym tonem Malachiasz:
— Chod藕, bracie Wilhelmie, poka偶臋 ci inne ciekawe ksi臋gi.
Grupka rozesz艂a si臋. Spostrzeg艂em, 偶e Berengar obrzuci艂 Wenancjusza spojrzeniem pe艂nym urazy, Wenancjusz za艣 odwzajemni艂 mu si臋 tym samym, z niemym wyzwaniem w oczach. Ja, widz膮c, 偶e stary Jorge ma si臋 oddali膰, pochyli艂em si臋, pchany poczuciem szacunku, by uca艂owa膰 jego d艂o艅. Starzec przyj膮艂 poca艂unek, po艂o偶y艂 mi d艂o艅 na g艂owie i spyta艂, kim jestem. Kiedy wyjawi艂em mu swoje imi臋, twarz mu poja艣nia艂a.
— Nosisz imi臋 wielkie i pi臋kne rzek艂. — Czy wiesz, kim by艂 Adso z Montier-en-Der? — spyta艂. Wyznaj臋, nie wiedzia艂em. Zatem Jorge ci膮gn膮艂: — To autor ksi臋gi wielkiej i strasznej, Libellus de Antichristo, w kt贸rej ujrza艂 rzeczy maj膮ce nast膮pi膰, lecz nie zosta艂 dosy膰 wys艂uchany.
— Ksi臋ga napisana by艂a jeszcze przed milenium — rzek艂 Wilhelm — i owe rzeczy nie sprawdzi艂y si臋...
— Dla tego, kto ma oczy, a nie widzi — powiedzia艂 艣lepiec. — Drogi Antychrysta s膮 niespieszne i kr臋te. Przybywa, kiedy si臋 go nie spodziewamy i nie dlatego, 偶e rachunek podsuni臋ty nam przez aposto艂a by艂 b艂臋dny, lecz dlatego, 偶e nie posiedli艣my jego sztuki. Potem wykrzykn膮艂 g艂o艣no z twarz膮 zwr贸con膮 do sali, tak 偶e odpowiedzia艂y mu echem sklepienia skryptorium: — Przybywa! Nie tra膰cie ostatnich dni, trz臋s膮c si臋 ze 艣miechu nad potworkami o c臋tkowanej sk贸rze i skr臋conym ogonie! Nie roztrwo艅cie siedmiu ostatnich dni!
DZIE艃 PIERWSZY
NIESZP脫R
Kiedy to zwiedza si臋 reszt臋 opactwa. Wilhelm wyci膮ga pewne wnioski co do 艣mierci Adelmusa, rozmawia z braciszkiem szk艂odziejem o szkie艂kach do czytania i o upiorach czyhaj膮cych na tych, kt贸rzy chc膮 czyta膰 zbyt du偶o.
W tym momencie zadzwoniono na nieszp贸r i mnisi zacz臋li wstawa膰 od sto艂贸w. Malachiasz da艂 nam do zrozumienia, 偶e winni艣my uda膰 si臋 tak偶e my. On za艣 zostanie ze swoim asystentem, Berengarem, by u艂adzi膰 rzeczy (tak si臋 wyrazi艂) i przygotowa膰 bibliotek臋 na noc. Wilhelm zapyta艂 go, czy zamknie potem drzwi.
— Nie ma nijakich drzwi, kt贸re broni艂yby dost臋pu do skryptorium z kuchni lub refektarza ni do biblioteki ze skryptorium. Silniejszy od wszelkich drzwi winien by膰 zakaz wydany przez opata. Mnisi za艣 maj膮 opu艣ci膰 i kuchni臋, i refektarz a偶 do komplety. Wszelako ludzie obcy i zwierz臋ta nie licz膮 si臋 przecie偶 z zakazem, wi臋c aby nie mogli wej艣膰 do Gmachu, ja sam zamykam dolne drzwi, kt贸re prowadz膮 i do kuchni, i do refektarza, i od tej pory Gmach jest odci臋ty.
Zeszli艣my. Kiedy mnisi kierowali si臋 w stron臋 ch贸ru, m贸j mistrz doszed艂 do wniosku, 偶e Pan wybaczy nam, je艣li nie b臋dziemy uczestniczyli w Boskim oficjum (Pan nieraz musia艂 nam wybacza膰 w dniach nast臋pnych), i zaproponowa艂 mi, bym przeszed艂 si臋 z nim po r贸wni, aby艣my oswoili si臋 z miejscem.
Wyszli艣my z kuchni i przebyli艣my cmentarz; by艂y tam nowsze kamienie nagrobne i inne, na kt贸rych czas odcisn膮艂 swoje pi臋tno, gdy偶 opowiada艂y o mnichach 偶yj膮cych w minionych wiekach. Groby by艂y bezimienne, sta艂y na nich krzy偶e z kamienia.
Pogoda psu艂a si臋. Zerwa艂 si臋 zimny wiatr i niebo zasnu艂o si臋 mg艂膮. Ledwie odgadywa艂o si臋 s艂o艅ce zachodz膮ce za warzywnikami, za艣 ku wschodowi — w t臋 w艂a艣nie stron臋 skierowali艣my nasze kroki, zostawiaj膮c z boku ch贸r ko艣cio艂a i docieraj膮c do skraju r贸wni — ju偶 si臋 robi艂o ciemno. W miejscu, gdzie mur opasuj膮cy opactwo 艂膮czy艂 si臋 ze wschodni膮 baszt膮 Gmachu, prawie do owego muru przylegaj膮c, znajdowa艂y si臋 chlewy i 艣winiarze nape艂niali w艂a艣nie kad藕 krwi膮 wieprzk贸w. Zauwa偶yli艣my, i偶 na ty艂ach zagr贸d mur by艂 ni偶szy, tak 偶e mo偶na by艂o wychyli膰 si臋. Poni偶ej stromizny muru opadaj膮cy urwi艣cie teren pokryty by艂 skorupami, kt贸rych 艣nieg nie zdo艂a艂 do ko艅ca zakry膰. Poj膮艂em, 偶e jest to wysypisko gnoju zrzucanego z tego miejsca, by osuwa艂 si臋 a偶 do rozga艂臋zienia, sk膮d odchodzi 艣cie偶ka, na kt贸r膮 zapu艣ci艂 si臋 uciekinier Brunellus. Powiedzia艂em gn贸j, gdy偶 by艂a to materia tak cuchn膮ca, 偶e wo艅 dociera艂a a偶 do balustrady, przez kt贸r膮 si臋 wychyli艂em; oczywi艣cie wie艣niacy przybywali z do艂u, by zaopatrywa膰 si臋 w naw贸z i u偶y藕nia膰 nim pola. Ale z odchodami zwierz膮t i ludzi przemieszane by艂y odpadki sta艂e, ca艂a martwa materia, jak膮 opactwo wydala艂o ze swego cia艂a, by zachowa膰 czysto艣膰 i przejrzysto艣膰 w swoim obcowaniu ze szczytem g贸ry i z niebem.
W mieszcz膮cych si臋 obok stajniach pastusi prowadzili w艂a艣nie zwierz臋ta do 偶艂ob贸w. Przebyli艣my drog臋, wzd艂u偶 kt贸rej rozci膮ga艂y si臋 od strony muru rozmaite stajnie, a po drugiej stronie dormitorium mnich贸w przylegaj膮ce do ch贸ru, i dalej latryny. Tam gdzie mur wschodni odchyla艂 si臋 ku po艂udniowi, w rogu mur贸w by艂 budynek ku藕ni. Ostatni kowale odk艂adali narz臋dzia i gasili paleniska, by uda膰 si臋 na Bo偶y obrz膮dek. Wilhelm ruszy艂, zaciekawiony, w stron臋 tej cz臋艣ci ku藕ni, kt贸ra by艂a prawie oddzielona od reszty warsztatu; jaki艣 mnich porz膮dkowa艂 tam swoje rzeczy. Na stole by艂a pi臋kna kolekcja wielobarwnych szybek niewielkich wymiar贸w, wi臋ksze tafle sta艂y oparte o 艣cian臋. Przed sob膮 mia艂 nie doko艅czony jeszcze relikwiarz, na razie srebrny szkielet, ale wida膰 by艂o, 偶e trudzi si臋 w艂a艣nie osadzaniem w nim szybek i kamieni, kt贸re przy pomocy swoich narz臋dzi sprowadza艂 do wielko艣ci klejnotu.
W ten spos贸b poznali艣my Miko艂aja z Morimondo, mistrza szklarskiego opactwa. Wyja艣ni艂 nam, 偶e w tylnej cz臋艣ci ku藕ni wydmuchuje si臋 szk艂o, w przedniej za艣, gdzie pracuj膮 kowale, osadza si臋 szybki w o艂owiu, uk艂adaj膮c z nich witra偶e. Ale — doda艂 — wielkie dzie艂o szklarskie, kt贸re upi臋ksza ko艣ci贸艂 i Gmach, zosta艂o wykonane co najmniej dwa wieki wcze艣niej. Teraz ograniczano si臋 do prac drobnych albo do naprawiania szk贸d, jakie powodowa艂 up艂yw czasu.
— A i to z wielkim mozo艂em — dorzuci艂 — gdy偶 nie da si臋 ju偶 znale藕膰 dawnych kolor贸w, zw艂aszcza tak przezroczystego b艂臋kitu, kt贸ry mo偶ecie jeszcze podziwia膰 na ch贸rze, a przez kt贸ry, gdy s艂o艅ce jest w zenicie, wlewa si臋 do nawy 艣wiat艂o doprawdy rajskie. Szyby w zachodniej cz臋艣ci nawy, nie tak dawno odnowione, nie maj膮 ju偶 tej jako艣ci i wida膰 to w dni letnie. Daremny trud — doda艂 — utracili艣my m膮dro艣膰 dawnych ludzi, min臋艂a epoka olbrzym贸w!
— Jeste艣my kar艂ami — zgodzi艂 si臋 Wilhelm — ale kar艂ami, kt贸re stoj膮 na ramionach tamtych olbrzym贸w, i w naszej ma艂o艣ci potrafimy czasem wypatrze膰 dalszy ni偶 oni horyzont.
— Powiedz mi, c贸偶 takiego robimy lepiej, czego oni nie potrafiliby zrobi膰! — wykrzykn膮艂 Miko艂aj. — Gdyby艣 zszed艂 do krypty ko艣cio艂a, gdzie schowany jest skarb opactwa, obaczy艂by艣 relikwiarze tak misternej roboty, 偶e ten poroniony p艂贸d, kt贸remu nadaj臋 dopiero jak偶e n臋dzny kszta艂t — i uczyni艂 gest w stron臋 w艂asnego dzie艂a stoj膮cego na stole — wyda ci si臋 marnym ma艂powaniem!
— Nigdzie nie jest napisane, 偶e mistrzowie szklarscy winni dalej robi膰 okna, za艣 z艂otnicy relikwiarze, skoro dzie艂a dawnych mistrz贸w s膮 tak pi臋kne, a ich przeznaczeniem jest przetrwa膰 wieki. Inaczej ca艂a ziemia nape艂ni艂aby si臋 relikwiarzami, i to w czasach, kiedy tak rzadko spotyka si臋 艣wi臋tych, kt贸rzy przecie偶 dostarczaj膮 relikwii — za偶artowa艂 Wilhelm. — I nie trzeba te偶 spaja膰 w niesko艅czono艣膰 szyb. Ale widzia艂em w rozmaitych krajach nowe dzie艂a ze szk艂a, kt贸re przywodz膮 na my艣l 艣wiat jutrzejszy, gdzie szk艂o b臋dzie nie tylko na s艂u偶b臋 Boskich obrz膮dk贸w, ale wesprze te偶 ludzk膮 s艂abo艣膰. Chcia艂bym pokaza膰 ci dzie艂o naszych czas贸w, kt贸rych bardzo po偶yteczny okaz mam honor posiada膰. — Si臋gn膮艂 do habitu i wydoby艂 swoje soczewki, kt贸re wprawi艂y naszego rozm贸wc臋 w os艂upienie.
Miko艂aj uj膮艂 z wielkim zaciekawieniem wide艂ki, kt贸re poda艂 mu Wilhelm.
— Oculi de vitro cum capsula! — wykrzykn膮艂. — S艂ysza艂em o nich od brata Jordana, kt贸rego pozna艂em w Pizie! Powiedzia艂, 偶e nie min臋艂o jeszcze dwadzie艣cia lat od ich wynalezienia. Lecz rozmawia艂em z nim ponad dwadzie艣cia lat temu.
— My艣l臋, 偶e by艂y wynalezione znacznie wcze艣niej — oznajmi艂 Wilhelm — ale trudno je zrobi膰 i trzeba do tego nie lada do艣wiadczonego szk艂odzieja. Kosztuj膮 du偶o czasu i pracy. Dziesi臋膰 lat temu para tych szkie艂ek ab oculis ad legendum zosta艂a sprzedana w Bolonii za sze艣膰 solid贸w. Ja otrzyma艂em od pewnego wielkiego mistrza, Salvina degli Armati, t臋 par臋 w podarunku ju偶 ponad dziesi臋膰 lat temu i pieczo艂owicie przechowywa艂em je przez ca艂y ten czas, jakby by艂y — i s膮 ju偶 w istocie — cz臋艣ci膮 mojego cia艂a.
— Mam nadziej臋, 偶e pozwolisz mi je obejrze膰 w najbli偶szych dniach, ch臋tnie sporz膮dzi艂bym podobne — rzek艂 ze wzruszeniem Miko艂aj.
— Naturalnie — potakn膮艂 Wilhelm — lecz bacz na to, 偶e grubo艣膰 szk艂a musi zmienia膰 si臋 zale偶nie od oka, do kt贸rego trzeba je dostosowa膰, i nale偶y pewn膮 ilo艣膰 tych szkie艂ek wypr贸bowa膰 na pacjencie, a偶 znajdzie si臋 w艂a艣ciw膮 grubo艣膰.
— C贸偶 to za cud! — ci膮gn膮艂 Miko艂aj. — A przecie偶 niejeden m贸wi艂by o czarach i diabelskich sztuczkach...
— Zapewne w tych sprawach mo偶esz m贸wi膰 o magii — potwierdzi艂 Wilhelm. — Lecz s膮 dwie formy magii. Jest magia b臋d膮ca dzie艂em diab艂a i zmierzaj膮ca do zniszczenia cz艂owieka poprzez wybiegi, o kt贸rych nie wolno nawet m贸wi膰. Ale jest te偶 magia b臋d膮ca dzie艂em Boskim, tam gdzie wiedza Boga przejawia si臋 przez wiedz臋 cz艂owieka, ta za艣 s艂u偶y przeobra偶aniu natury i jeden z jej cel贸w stanowi przed艂u偶enie 偶ycia ludzkiego. Ta jest magia 艣wi臋ta, i m臋drcy coraz pilniej b臋d膮 musieli si臋 do niej przyk艂ada膰, nie tylko, by odkrywa膰 rzeczy nowe, ale by odkry膰 na nowo sekrety natury, kt贸re m膮dro艣膰 Boska wyjawi艂a Hebrajczykom, Grekom i innym ludom staro偶ytnym, a nawet dzisiejszym niewiernym (wiadomo, jakie cuda optyki i nauki o widzeniu kryj膮 ksi臋gi niewiernych!). Wiedza chrze艣cija艅ska b臋dzie musia艂a na nowo obj膮膰 w posiadanie wszystkie te bieg艂o艣ci, odebra膰 je poganom i niewiernym tamquam ab iniustis possessoribus.
— Ale czemu ci, kt贸rzy posiedli t臋 wiedz臋, nie przekazuj膮 jej ca艂emu ludowi Bo偶emu?
— Poniewa偶 nie ca艂y lud Bo偶y jest przygotowany do przyj臋cia tylu sekret贸w, i cz臋sto zdarza艂o si臋, 偶e powiernicy tej wiedzy bywali myleni z czarownikami, zwi膮zanymi paktem z demonem, i w艂asnym 偶yciem p艂acili za swoje pragnienie, by inni te偶 korzystali ze skarbu ich wiedzy. Ja sam, kiedy przed trybuna艂em stawa艂 kto艣 podejrzany o obcowanie z diab艂em, musia艂em wystrzega膰 si臋 u偶ywania tych soczewek, uciekaj膮c si臋 do pomocy us艂u偶nych sekretarzy, kt贸rzy czytali mi potrzebne pisma, inaczej bowiem, w chwilach obecno艣ci demona tak natr臋tnej, 偶e wszyscy wdychali, je艣li mo偶na tak powiedzie膰, jego siarkowy smr贸d, i na mnie spogl膮dano by jak na przyjaciela obwinionych. A wreszcie, ostrzega艂 wielki Roger Bacon, nie zawsze sekrety nauki winny trafia膰 do wszystkich r膮k, gdy偶 niekt贸rzy mogliby wykorzysta膰 je do niegodziwych cel贸w. Cz臋sto m臋drzec musi przedstawia膰 jako magiczne takie ksi臋gi, kt贸re magicznymi nie s膮, ale w艂a艣nie kryj膮 dobr膮 wiedz臋 — by chroni膰 je przed ciekawymi spojrzeniami.
— Obawiasz si臋 zatem, 偶e prostaczkowie mogliby uczyni膰 z艂y u偶ytek z tych tajemnic? — spyta艂 Miko艂aj.
— Je艣li chodzi o prostaczk贸w, obawiam si臋 tylko, 偶e mog膮 si臋 owych tajemnic przestraszy膰, gdy偶 pomyl膮 je z tymi dzie艂ami diab艂a, o kt贸rych nazbyt cz臋sto m贸wi膮 im kaznodzieje. Widzisz, mia艂em sposobno艣膰 pozna膰 najbieglejszych medyk贸w, kt贸rzy warzyli lekarstwa usuwaj膮ce chorob臋 jak r臋k膮 odj膮艂. Lecz daj膮c balsam lub napar prostaczkom, do艂膮czaj膮 do艅 tajemne s艂owa i 艣piewne zdania, kt贸re wydaj膮 si臋 modlitw膮. Nie dlatego, by te mod艂y mia艂y moc leczenia, lecz je艣li prostaczkowie uwierz膮, i偶 mod艂y przynios膮 uzdrowienie, prze艂kn膮 napar lub wysmaruj膮 si臋 balsamem, nie zwa偶aj膮c nawet zbytnio na jego skuteczno艣膰 rzeczywist膮. A nadto r贸wnie偶 dlatego, 偶e dusza, dobrze zach臋cona ufno艣ci膮, jak膮 pok艂ada w pobo偶nej formule, lepiej si臋 przysposobi do cielesnego dzia艂ania lekarstwa. Ale cz臋sto skarby nauki chroni si臋 nie przed prostaczkami, lecz przed innymi m臋drcami. Robi si臋 dzisiaj cudowne machiny, o kt贸rych kiedy艣 ci opowiem, a kt贸re naprawd臋 pozwalaj膮 kierowa膰 biegiem natury. Lecz biada, je艣li wpadn膮 w r臋ce ludzi, kt贸rzy wykorzystaj膮 je do pomno偶enia swojej w艂adzy doczesnej i zaspokojenia 偶膮dzy posiadania. Powiadaj膮 mi, 偶e u Kitajczyk贸w jaki艣 m膮dry cz艂ek zrobi艂 mieszanin臋 proch贸w, kt贸ra w zetkni臋ciu z ogniem wytwarza wielki huk i wielki p艂omie艅, niszcz膮c wszystkie rzeczy na wiele 艂okci doko艂a. To pi臋kna sztuczka, je艣li b臋dzie wykorzystana do odwracania biegu rzek lub druzgotania ska艂 tam, gdzie trzeba uprawia膰 ziemi臋. Lecz co, je艣li kto艣 u偶yje jej, by nie艣膰 szkod臋 swoim nieprzyjacio艂om?
— Mo偶e by艂oby to godziwe, gdyby chodzi艂o o nieprzyjaci贸艂 ludu Bo偶ego — rzek艂 pobo偶nie Miko艂aj.
— By膰 mo偶e — zgodzi艂 si臋 Wilhelm. — Lecz kto dzisiaj jest nieprzyjacielem ludu Bo偶ego? Cesarz Ludwik czy papie偶 Jan?
— O Bo偶e m贸j! — wykrzykn膮艂 przera偶ony Miko艂aj. — Nie chcia艂bym sam decydowa膰 w sprawie tak bolesnej.
— Widzisz wi臋c — rzek艂 Wilhelm. — Niekiedy dobrze, by niekt贸re tajemnice pozostawa艂y okryte j臋zykiem tajemnym. Tajemnic natury nie spisuje si臋 na sk贸rze kozy lub owcy. Arystoteles powiada w ksi臋dze tajemnic, 偶e przez podawanie zbyt wielu arkan贸w natury i sztuk 艂amie si臋 niebia艅sk膮 piecz臋膰 i 偶e wiele z艂a mo偶e z tego wynikn膮膰. Co nie oznacza, 偶e nie nale偶y ods艂ania膰 tajemnic, lecz do m臋drc贸w nale偶y okre艣lenie kiedy i w jaki spos贸b.
— I z tej przyczyny dobre jest, 偶e w takich miejscach, jak to — rzek艂 Miko艂aj — nie wszystkie ksi臋gi s膮 dost臋pne dla ka偶dego.
— To ju偶 inna sprawa — odpar艂 Wilhelm. — Mo偶na zgrzeszy膰 przez nadmiar wymowno艣ci i przez nadmiar pow艣ci膮gliwo艣ci. Nie chcia艂em bynajmniej rzec, 偶e trzeba ukrywa膰 藕r贸d艂a wiedzy. To tak偶e wydaje mi si臋 wielkim z艂em. Chcia艂em powiedzie膰, 偶e obcuj膮c z arkanami, z kt贸rych zrodzi膰 si臋 mo偶e i dobro, i z艂o, m臋drzec ma prawo i obowi膮zek u偶ywa膰 j臋zyka niejasnego, zrozumia艂ego jedynie dla jemu podobnych. Droga nauki nie jest 艂atwa i trudno na niej odr贸偶ni膰 dobro od z艂a. A cz臋sto m臋drcy nowych czas贸w s膮 tylko kar艂ami, kt贸re wspi臋艂y si臋 na ramiona innych kar艂贸w.
Mi艂a rozmowa z moim mistrzem musia艂a nastroi膰 Miko艂aja do zwierze艅. Przeto mrugn膮艂 do Wilhelma (jakby chcia艂 powiedzie膰: ty i ja rozumiemy si臋, albowiem o tym samym m贸wimy) i napomkn膮艂:
— Jednakowo偶 tutaj — i wskaza艂 na Gmach — tajemnice wiedzy dobrze s膮 chronione sztuk膮 czar贸w.
— W istocie? — odrzek艂 Wilhelm udaj膮c oboj臋tno艣膰. — Drzwi zatarasowane, surowe zakazy, gro藕by, tak sobie to wyobra偶am.
— Och nie, co艣 wi臋cej...
— Co, na przyk艂ad?
— Nie wiem dok艂adnie, moja rzecz to szybki, nie za艣 ksi臋gi, ale po opactwie kr膮偶膮 opowie艣ci... dziwne...
— Jakiego rodzaju?
— Dziwne. Powiedzmy o mnichu, kt贸ry pragn膮艂 zapu艣ci膰 si臋 noc膮 do biblioteki, by znale藕膰 co艣, czego nie chcia艂 mu da膰 Malachiasz, i ujrza艂 w臋偶e, ludzi bez g艂贸w albo dwug艂owych. Niewiele brakowa艂o, wyszed艂by z labiryntu szale艅cem...
— Czemu m贸wisz o czarach, nie za艣 o diabelskich zjawach?
— Bo cho膰 jestem tylko biednym szk艂odziejem, nie brak mi roztropno艣ci. Diabe艂 (niechaj B贸g ma nas w swojej pieczy) nie kusi mnicha w臋偶ami i dwug艂owymi lud藕mi. Ju偶 pr臋dzej lubie偶nymi wizjami, jak to by艂o z ojcami na pustyni. A poza tym, skoro niegodziwie jest tyka膰 niekt贸rych ksi膮g, czemu偶 to diabe艂 mia艂by odwodzi膰 mnicha od pope艂nienia z艂ego czynu?
— S膮dz臋, 偶e to dobry entymemat — zgodzi艂 si臋 m贸j mistrz.
— A nadto, kiedy oprawia艂em szyby w szpitalu, przerzuca艂em dla zabawy niekt贸re ksi臋gi Seweryna. By艂a tam ksi臋ga tajemnic napisana, zdaje si臋, przez Alberta Wielkiego; m贸j wzrok przyku艂y osobliwe miniatury, i przeczyta艂em stronice, m贸wi膮ce o tym, w jaki spos贸b mo偶na nama艣ci膰 knot kaganka, aby dym wywo艂a艂 wizje. Spostrzeg艂e艣, a w艂a艣ciwie jeszcze nie zd膮偶y艂e艣, bo艣 nie sp臋dzi艂 nocy w opactwie, 偶e kiedy robi si臋 ciemno, g贸rne pi臋tro Gmachu jest o艣wietlone. Przez niekt贸re okna przenika md艂e 艣wiat艂o. Niejeden zastanawia艂 si臋, co to jest, i m贸wi艂o si臋 o b艂臋dnych ogniach albo o duszach zmar艂ych bibliotekarzy, kt贸re odwiedzaj膮 swoje w艂o艣ci. Wielu w to wierzy. Ja my艣l臋, 偶e s膮 to kaganki przygotowane, by wywo艂a膰 wizje. Wiesz, 偶e je艣li we藕miesz ma藕 z ucha psa i nama艣cisz ni膮 knot, kto b臋dzie oddycha艂 dymem z tego kaganka, pomy艣li, i偶 ma g艂ow臋 psa, i je艣li kto艣 b臋dzie przy nim, ujrzy go z g艂ow膮 psa. I jest inna jeszcze ma艣膰, kt贸ra sprawia, 偶e ten, kto kr膮偶y wok贸艂 kaganka, czuje si臋 wielki jak s艂o艅. A z oczu nietoperza i dw贸ch ryb, ale ich nazwy ju偶 nie pomn臋, i z 偶贸艂ci wilka zrobisz taki knot, 偶e kiedy b臋dzie p艂on膮艂, ujrzysz zwierz臋ta, od kt贸rych wzi膮艂e艣 t艂uszcz. A ogon jaszczurki sprawi, 偶e wszystkie rzeczy doko艂a b臋dzie si臋 widzie膰 tak, jakby by艂y ze srebra, a t艂uszcz czarnego w臋偶a i strz臋p ca艂unu, 偶e izba wyda si臋 pe艂na w臋偶贸w. Wiem. Kto艣 w bibliotece jest nader przebieg艂y...
— Ale czy to nie dusze zmar艂ych bibliotekarzy czyni膮 te czary?
Miko艂aj by艂 zak艂opotany i niespokojny.
— O tym nie pomy艣la艂em. Mo偶e by膰. Oby B贸g mia艂 nas w swej pieczy. P贸藕no, nieszp贸r ju偶 si臋 zacz膮艂. Z Bogiem. — I ruszy艂 w stron臋 ko艣cio艂a.
Szli艣my dalej wzd艂u偶 po艂udniowego muru. Po prawej austeria dla pielgrzym贸w i sala kapitulna z ogrodem, po lewej wyt艂aczarnie, m艂yn, spichrze, piwnice, dom nowicjuszy. I wszyscy zd膮偶ali do ko艣cio艂a.
— Co my艣lisz o tym, co rzek艂 Miko艂aj? — spyta艂em.
— Nie wiem. W bibliotece co艣 si臋 dzieje, a nie wierz臋, by to dusze zmar艂ych bibliotekarzy...
— Czemu?
— My艣l臋 bowiem, 偶e byli tak cnotliwi, i偶 dzisiaj przebywaj膮 w kr贸lestwie niebieskim i kontempluj膮 oblicze Boskie, je艣li ta odpowied藕 mo偶e ci臋 zadowoli膰. Co si臋 tyczy kagank贸w, zobaczymy, czy tam s膮. Je艣li za艣 chodzi o ma艣ci, o kt贸rych opowiada艂 nasz szk艂odziej, s膮 艂atwiejsze sposoby wywo艂ywania wizji, i Seweryn zna je bardzo dobrze, mia艂e艣 dzisiaj sposobno艣膰 to stwierdzi膰. 呕e jednak w opactwie chce si臋, by nikt noc膮 nie zapuszcza艂 si臋 do biblioteki, i 偶e wielu jednak pr贸bowa艂o i pr贸buje nadal, to pewna.
— A co nasza zbrodnia ma wsp贸lnego z t膮 histori膮?
— Zbrodnia? Im wi臋cej o tym my艣l臋, tym bardziej jestem przekonany, 偶e Adelmus sam si臋 zabi艂.
— Ale dlaczego?
— Pami臋tasz, jak rano zauwa偶y艂em wysypisko nieczysto艣ci? Kiedy pokonywali艣my zakr臋t, nad kt贸rym panuje baszta wschodnia, dostrzeg艂em w tym miejscu 艣lady osuni臋cia si臋 ziemi; cz臋艣膰 terenu, mniej wi臋cej stamt膮d, gdzie gromadz膮 si臋 nieczysto艣ci, osun臋艂a si臋 a偶 pod baszt臋. I w艂a艣nie dlatego dzisiejszego wieczoru, kiedy patrzyli艣my z g贸ry, zdawa艂o si臋 mi, 偶e nieczysto艣ci s膮 ma艂o okryte 艣niegiem albo 偶e jest to 艣nieg ledwie wczorajszy, a nie z poprzednich dni. Je艣li chodzi o zw艂oki Adelmusa, opat powiedzia艂 nam, 偶e by艂y poszarpane przez ska艂y, a przecie偶 pod baszt膮 wschodni膮, w miejscu gdzie schodzi stromo mur, rosn膮 sosny. Ska艂y s膮 natomiast tam w艂a艣nie, gdzie lico muru ko艅czy si臋, tworz膮c co艣 w rodzaju stopnia; dalej zaczyna si臋 spadzisto艣膰 z nieczysto艣ciami.
— Co z tego?
— To, 偶e sam pomy艣l, czy nie bardziej... jak by rzec... czy nie mniej kosztuje nasz umys艂 my艣le膰, 偶e Adelmus, z przyczyn wymagaj膮cych jeszcze wyja艣nienia, rzuci艂 si臋 sponte sua z balustrady muru, odbi艂 si臋 od ska艂 i, martwy ju偶 lub ranny, run膮艂 w nieczysto艣ci. Zreszt膮 lawina str膮cona huraganem, kt贸ry wia艂 tamtego wieczoru, spowodowa艂a przemieszczenie pod baszt臋 wschodni膮 i nieczysto艣ci, i cz臋艣ci gruntu, i cia艂a biednego mniszka.
— Czemu powiedzia艂e艣, 偶e to rozwi膮zanie mniej kosztuje nasz umys艂?
— Kochany Adso, nie nale偶y mno偶y膰 obja艣nie艅 i przyczyn, je艣li nie ma po temu nieodpartej konieczno艣ci. Gdyby Adelmus wypad艂 z baszty wschodniej, musia艂by jako艣 znale藕膰 si臋 w bibliotece, a przedtem kto艣 musia艂by zada膰 mu cios, by nie stawia艂 oporu, jakim艣 sposobem wspi膮膰 si臋, d藕wigaj膮c cia艂o bez 偶ycia a偶 do okna, otworzy膰 je i wyrzuci膰 nieszcz臋艣nika. Przy mojej hipotezie natomiast wystarczy Adelmus, jego ch臋膰 i lawina. Mo偶na wyja艣ni膰 wydarzenie wykorzystuj膮c mniejsz膮 ilo艣膰 przyczyn.
— Czemu mia艂by si臋 zabija膰?
— Czemu mieliby zabija膰 jego. Tak czy inaczej trzeba znale藕膰 powody. A 偶e by艂y, wydaje mi si臋 rzecz膮 niew膮tpliw膮. W Gmachu oddycha si臋 powietrzem niedom贸wie艅, wszyscy co艣 przemilczaj膮. Na razie zebrali艣my nieco podejrze艅, po prawdzie raczej nieokre艣lonych, dotycz膮cych jakiego艣 dziwnego zwi膮zku mi臋dzy Adelmusem a Berengarem. Chc臋 powiedzie膰, 偶e b臋dziemy mieli na oku pomocnika bibliotekarza.
Kiedy tak gaw臋dzili艣my, oficjum nieszpor贸w dobieg艂o ko艅ca. S艂udzy wracali do swoich prac, zanim udadz膮 si臋 na wieczerz臋, mnisi za艣 skierowali si臋 do refektarza. Niebo by艂o teraz mroczne i zacz臋艂o pada膰. Leciutki 艣nieg, male艅kie, puszyste p艂atki, musia艂 sypa膰 przez znaczn膮 cz臋艣膰 nocy, poniewa偶 nast臋pnego ranka ca艂a r贸wnia pokryta by艂a bielutkim ca艂unem, o czym opowiem dalej.
By艂em g艂odny i z ulg膮 przyj膮艂em my艣l o udaniu si臋 do sto艂u.
DZIE艃 PIERWSZY
KOMPLETA
Kiedy to Wilhelm i Adso kosztuj膮 lubej go艣cinno艣ci opata i gniewnej rozmowy z Jorgem.
Refektarz o艣wietlony by艂 wielkimi 艂uczywami. Mnisi zasiadali za rz臋dem sto艂贸w, nad kt贸rymi g贸rowa艂 st贸艂 opata, ustawiony prostopadle do tamtych na obszernym podium. Po przeciwnej stronie zaj膮艂 ju偶 miejsce za pulpitem mnich, kt贸ry b臋dzie czyta艂 podczas wieczerzy. Opat czeka艂 na nas przy fontance, z bia艂膮 serwet膮, by otrze膰 nam d艂onie po myciu, pod艂ug starodawnych rad 艣wi臋tego Pachomiusza.
Opat zaprosi艂 Wilhelma do swojego sto艂u i oznajmi艂, 偶e tego wieczoru, zwa偶ywszy, i偶 ja te偶 jestem nowo przyby艂ym go艣ciem, skorzystam z takiego samego przywileju, aczkolwiek jestem tylko benedykty艅skim nowicjuszem. W nast臋pne dni — wyja艣ni艂 po ojcowsku — b臋d臋 m贸g艂 zasi膮艣膰 do sto艂u z mnichami albo, je艣li m贸j mistrz powierzy mi jakie艣 zadanie, wpa艣膰, przed posi艂kiem lub po nim, do kuchni, gdzie kucharze ju偶 si臋 o mnie zatroszcz膮.
Mnisi stali teraz przy sto艂ach, nieruchomi, z kapturami opuszczonymi na twarze i d艂o艅mi ukrytymi pod szkaplerzami. Opat podszed艂 do swego sto艂u i wyrecytowa艂 Benedicite. Kantor przy pulpicie zaintonowa艂 Edent pauperes. Opat da艂 swoje b艂ogos艂awie艅stwo i wszyscy usiedli.
Regu艂a naszego fundatora przewiduje posi艂ek nader sk膮py, lecz pozostawia opatowi decyzj臋 co do tego, ile pokarmu naprawd臋 potrzebuj膮 mnisi. Z drugiej strony, w dzisiejszych czasach w naszym zakonie patrzy si臋 pob艂a偶liwym okiem na przyjemno艣ci sto艂u. Nie m贸wi臋 ju偶 nawet o tych opactwach, kt贸re niestety zmieni艂y si臋 w jaskinie 偶ar艂ok贸w; ale r贸wnie偶 te natchnione zasadami pokuty i cnoty dostarczaj膮 mnichom, kt贸rych przeznaczeniem s膮 prawie zawsze najci臋偶sze znoje umys艂u, straw臋 nie tyle wykwintn膮, ile po偶ywn膮. Poza tym st贸艂 opata korzysta zawsze z przywilej贸w, r贸wnie偶 dlatego 偶e nierzadko zasiadaj膮 za nim szacowni go艣cie, za艣 opactwa dumne s膮 z produkt贸w swojej ziemi i zagr贸d, a tak偶e z bieg艂o艣ci kucharzy.
Posi艂ek mnich贸w przebiega艂 jak zwykle w milczeniu, a porozumiewano si臋 mi臋dzy sob膮 wy艂膮cznie naszym zwyk艂ym alfabetem palc贸w. Nowicjusze i mnisi m艂odsi obs艂ugiwani s膮 wcze艣niej, w miar臋 jak dania przeznaczone dla wszystkich schodz膮 ze sto艂u opata.
Przy opacie siedzieli opr贸cz nas Malachiasz, klucznik i dwaj najstarsi mnisi, Jorge z Burgos, 艣lepy starzec, kt贸rego pozna艂em ju偶 w skryptorium, oraz bardzo podesz艂y w leciech Alinard z Grottaferraty; prawie stuletni, chromaj膮cy, z wygl膮du nader w膮t艂y i — jak mi si臋 zdaje — nieobecny duchem. Powiedzia艂 nam opat, 偶e ju偶 za czas贸w jego nowicjatu Alinard tu by艂 i 偶e pami臋ta co najmniej osiemdziesi膮t lat wydarze艅. Wyjawi艂 nam to p贸艂g艂osem, na samym pocz膮tku, gdy偶 potem zastosowali艣my si臋 do obyczaju naszego zakonu i w milczeniu 艣ledzili艣my tekst, kt贸ry nam czytano. Lecz jak rzek艂em, przy stole opata dozwolona by艂a pewna swoboda, i zdarza艂o si臋 nam chwali膰 dania, kt贸re podawano, sam opat za艣 s艂awi艂 swoj膮 oliw臋 i wino. A raz, nalewaj膮c do kielich贸w, przypomnia艂 nam te ust臋py regu艂y, w kt贸rych 艣wi臋ty fundator zauwa偶y艂, 偶e wprawdzie wino nie przystoi mnichom, ale skoro w naszych czasach nie da si臋 przekona膰 mnich贸w, by nie pili, niechaj chocia偶 nie pij膮 na um贸r, poniewa偶 wino sk艂ania do apostazji nawet m臋drc贸w, o czym przypomina Eklezjastyk. Benedykt powiedzia艂: „W naszych czasach”, i mia艂 na my艣li swoje, dzisiaj jak偶e ju偶 odleg艂e: wystawmy sobie, jak to musia艂o by膰 w dniach, kiedy wieczerzali艣my w opactwie, po takim upadku obyczaj贸w (i nie m贸wi臋 ju偶 o czasach moich, kiedy pisz臋 te s艂owa, wspomn臋 tylko, 偶e tutaj, w Melku, najwi臋ksz膮 pob艂a偶liwo艣膰 znajduje piwo!); w sumie pi艂o si臋 bez przesady, ale nie bez ochoty.
Jedli艣my pieczone na ro偶nie mi臋siwo dopiero co ubitych wieprzk贸w, i spostrzeg艂em, 偶e do innych pokarm贸w nie stosowa艂o si臋 t艂uszczu zwierz臋cego ani oleju z rzepaku, ale dobr膮 oliw臋, wyt艂oczon膮 z oliwek zebranych na ziemiach, kt贸re opactwo mia艂o u st贸p g贸ry na stoku zwr贸conym w stron臋 morza. Opat da艂 nam skosztowa膰 (zastrze偶onego dla jego sto艂u) kurczaka, kt贸rego przygotowywano w kuchni na moich oczach. Zauwa偶y艂em, a by艂a to rzecz nader rzadka, 偶e mia艂 te偶 metalowe wide艂ki, kt贸re kszta艂tem przypomina艂y mi okulary mojego mistrza; szlachetnego rodu cz艂ek, jakim by艂 nasz gospodarz, nie chcia艂 zbruka膰 sobie r膮k pokarmem, a i nam u偶yczy艂 swojego narz臋dzia, przynajmniej, by艣my zabierali nim mi臋siwo z wielkiego p贸艂miska i sk艂adali na naszych misach. Ja odm贸wi艂em, ale Wilhelm przyj膮艂 wdzi臋cznie i biegle pos艂ugiwa艂 si臋 tym pa艅skim przyrz膮dem, by膰 mo偶e, by nie pokaza膰 opatowi, i偶 franciszkanie s膮 osobami sk膮po wykszta艂conymi i skromnego pochodzenia.
Z takim zapa艂em zabra艂em si臋 do wszystkich tych smakowitych pokarm贸w (po kilku dniach podr贸偶y, kiedy 偶ywili艣my si臋 tym, co si臋 trafi艂o), 偶e straci艂em w膮tek nabo偶nego tekstu, kt贸ry przez ca艂y czas nam czytano. Do porz膮dku przywo艂a艂o mnie energiczne chrz膮kni臋cie, kt贸rym swoj膮 aprobat臋 wyrazi艂 Jorge, i zda艂em sobie spraw臋, 偶e doszli艣my do momentu, kiedy czyta si臋 zawsze rozdzia艂 regu艂y. S艂ucha艂em ju偶 Jorgego po po艂udniu, wi臋c wiedzia艂em, czemu jest taki ukontentowany. Lektor czyta艂 bowiem: „Na艣ladujemy przyk艂ad proroka, kt贸ry powiada: Rzek艂em: B臋d臋 strzeg艂 dr贸g moich, abym nie zgrzeszy艂 j臋zykiem moim. Po艂o偶y艂em stra偶 u ust moich, zaniemia艂em i uni偶y艂em si臋, i zamilcza艂em o szcz臋艣ciu. I skoro w tym ust臋pie prorok poucza nas, 偶e czasem przez umi艂owanie ciszy trzeba wstrzyma膰 si臋 nawet od rozm贸w godziwych, o ile偶 bardziej winni艣my wstrzymywa膰 si臋 od s艂贸w niegodziwych, by unikn膮膰 kary za ten grzech!” I ci膮gn膮艂: „Lecz pospolito艣膰, ma艂powanie i b艂azenady skazujemy na wieczne wykluczenie we wszelkim miejscu i nie pozwalamy adeptowi otwiera膰 ust, by m贸wi膰 tego rodzaju rzeczy.”
— I odnosi si臋 to tak偶e do marginali贸w, o kt贸rych by艂a mowa dzisiaj — Jorge nie wytrzyma艂 i doda艂 szeptem w艂asny komentarz. — Jan Z艂otousty powiedzia艂, 偶e Chrystus nie 艣mia艂 si臋 nigdy.
— Nic w Jego ludzkiej naturze tego nie wzbrania艂o — zauwa偶y艂 Wilhelm — albowiem 艣miech, jak nauczaj膮 teologowie, jest w艂a艣ciwo艣ci膮 cz艂owieka.
— Forte potuit sed non legitur eo usus fuisse — rzek艂 kr贸tko i w臋z艂owato Jorge, cytuj膮c Piotra Kantora.
— Manduca, jam coctum est — b膮kn膮艂 Wilhelm.
— Co? — spyta艂 Jorge, s膮dz膮c, 偶e Wilhelm czyni aluzj臋 do jedzenia, kt贸re w艂a艣nie wnoszono.
— S膮 to s艂owa, kt贸re wed艂ug Ambro偶ego zosta艂y wypowiedziane przez 艣wi臋tego Wawrzy艅ca na ruszcie, kiedy zach臋ca艂 oprawc贸w, by obr贸cili go na drug膮 stron臋, jak przypomina r贸wnie偶 Prudencjusz w Peristephanon — odpar艂 Wilhelm z min膮 艣wi臋tego — 艣wi臋ty Wawrzyniec umia艂 wi臋c 艣mia膰 si臋 i m贸wi膰 rzeczy 艣mieszne, cho膰by dla upokorzenia swoich nieprzyjaci贸艂.
— Co pokazuje, 偶e 艣miech jest rzecz膮 dosy膰 blisk膮 艣mierci i gniciu cia艂a — odpar艂 swarliwie Jorge i musz臋 przyzna膰, 偶e wyst膮pi艂, jak przysta艂o na dobrego logika.
W tym momencie opat napomnia艂 nas dobrotliwie, by艣my zachowali milczenie. Zreszt膮 wieczerza dobieg艂a ko艅ca. Opat podni贸s艂 si臋 i przedstawi艂 Wilhelma mnichom. Chwali艂 jego m膮dro艣膰, ujawni艂 s艂aw臋 i ostrzeg艂, 偶e proszono go o prowadzenie 艣ledztwa w sprawie 艣mierci Adelmusa, zach臋ci艂 wi臋c mnich贸w, by odpowiadali na pytania, kt贸re b臋dzie im zadawa艂, i by zawiadomili swoich podw艂adnych w ca艂ym opactwie, 偶e maj膮 post臋powa膰 nie inaczej. I u艂atwia膰 mu poszukiwania, byle — doda艂 — jego pro艣by nie by艂y sprzeczne z regu艂膮 klasztoru. W takim przypadku nale偶y uciec si臋 do jego, opata, upowa偶nienia.
Po wieczerzy mnisi gotowali si臋, by uda膰 si臋 do ch贸ru na nabo偶e艅stwo komplety. Z powrotem zarzucili kaptury na g艂owy, ustawili si臋 w szereg przed drzwiami i czekali. P贸藕niej ruszyli d艂ugim rz臋dem, przebywaj膮c cmentarz i wchodz膮c do ch贸ru przez drzwi p贸艂nocne.
Wyszli艣my w towarzystwie opata.
— O tej porze zawiera si臋 drzwi Gmachu? — zapyta艂 Wilhelm.
— Jak tylko s艂udzy sprz膮tn膮 refektarz i kuchnie, sam bibliotekarz zamknie wszystkie drzwi, rygluj膮c je od 艣rodka.
— Od 艣rodka? A on kt贸r臋dy偶 wychodzi?
Opat przyjrza艂 si臋 Wilhelmowi przez chwil臋, z powa偶nym obliczem.
— Nie 艣pi w kuchni, to pewna — odpar艂 oschle. I przyspieszy艂 kroku.
— Dobrze, dobrze — szepn膮艂 mi Wilhelm — jest wi臋c inne wej艣cie, lecz my nie mamy prawa o nim wiedzie膰. — U艣miechn膮艂em si臋 dumny z jego dedukcji, on za艣 sarkn膮艂 w moj膮 stron臋: — A nie 艣mia膰 si臋. Widzia艂e艣, 偶e w tych murach 艣miech nie cieszy si臋 dobr膮 s艂aw膮.
Weszli艣my do ch贸ru. Pali艂 si臋 jeden jedyny kaganek na pot臋偶nym tr贸jnogu z br膮zu, wysokim na dw贸ch ch艂op贸w. Mnisi stan臋li w stallach w milczeniu, gdy tymczasem lektor przeczyta艂 ust臋p z homilii 艣wi臋tego Grzegorza.
Potem opat da艂 znak i kantor zaintonowa艂: Tu autem Domine miserere nobis. Opat odpowiedzia艂: Adiutorium nostrum in nomine Domini, i wszyscy podj臋li ch贸rem: Qui fecit coelum et terram. Wtedy zacz臋艂o si臋 艣piewanie psalm贸w: Kiedym wzywa艂, wys艂ucha艂 mi臋 B贸g sprawiedliwo艣ci mojej; B臋d臋 ci臋 wys艂awia艂, Panie, ze wszystkiego serca mego; Chwalcie imi臋 Pa艅skie, chwalcie, s艂udzy, Pana. My nie zaj臋li艣my miejsc w stallach i wycofali艣my si臋 do g艂贸wnej nawy. Stamt膮d w艂a艣nie dostrzegli艣my, jak Malachiasz wy艂ania si臋 nagle z mroku jednej z bocznych kaplic.
— Miej na oku to miejsce — rzek艂 mi Wilhelm. — Mo偶e jest to przej艣cie do Gmachu.
— Pod cmentarzem?
— A czemu by nie? A nawet, kiedy jeszcze raz o tym pomy艣l臋, musi by膰 tu gdzie艣 ossuarium, to niemo偶liwe, by od wiek贸w chowali wszystkich mnich贸w na tym skrawku ziemi.
— Wi臋c chcesz naprawd臋 dosta膰 si臋 noc膮 do biblioteki? — zapyta艂em przera偶ony.
— Tam, gdzie zmarli mnisi i w臋偶e, i tajemnicze 艣wiat艂a, m贸j poczciwy Adso? Nie, ch艂opcze. My艣la艂em dzi艣 o tym, i nie przez ciekawo艣膰, ale poniewa偶 postawi艂em sobie pytanie, w jaki spos贸b poni贸s艂 艣mier膰 Adelmus. Teraz, jak ju偶 ci rzek艂em, sk艂aniam si臋 ku wyja艣nieniu najbardziej logicznemu i, zwa偶ywszy wszystko, chcia艂bym uszanowa膰 tutejsze zwyczaje.
— Po co wi臋c chcesz wiedzie膰?
— Albowiem wiedza nie polega na tym tylko, by wiedzie膰, co si臋 powinno lub co da si臋 zrobi膰, ale te偶 na tym, co mo偶na by zrobi膰, a czego nie powinno si臋 robi膰. Oto czemu rzek艂em dzisiaj mistrzowi szklarskiemu, 偶e m臋drzec winien w pewien spos贸b skrywa膰 tajemnice, kt贸re posiad艂, by inni nie uczynili z nich z艂ego u偶ytku, ale posi膮艣膰 je musi, ta za艣 biblioteka zda mi si臋 raczej miejscem, gdzie tajemnice pozostaj膮 zakryte.
Z tymi s艂owami opu艣ci艂 ko艣ci贸艂, poniewa偶 nabo偶e艅stwo dobieg艂o ko艅ca. Obaj byli艣my nader znu偶eni i udali艣my si臋 do naszej celi. Ja zwin膮艂em si臋 w k艂臋bek w miejscu, kt贸re Wilhelm nazwa艂 偶artobliwie moj膮 „wn臋k膮 grobowcow膮”, i natychmiast zasn膮艂em.
DZIE艃 DRUGI
DZIE艃 DRUGI
JUTRZNIA
Kiedy to kilka godzin mistycznego szcz臋艣cia przerwanych zostaje przez krwawe wydarzenie.
呕adne zwierz臋 nie jest wiaro艂omne jak kogut, ten symbol raz demona, raz zn贸w zmartwychwsta艂ego Chrystusa. Nasz zakon zna 艣r贸d nich ptaki gnu艣ne, kt贸re nie 艣piewaj膮 o wschodzie s艂o艅ca. Z drugiej strony, zw艂aszcza w dni zimowe, nabo偶e艅stwo jutrzni odbywa si臋 w momencie, kiedy noc jest jeszcze w pe艂ni, a ca艂a przyroda u艣piona, mnich powinien bowiem wstawa膰 w ciemno艣ciach i d艂ugo jeszcze w ciemno艣ciach si臋 modli膰, oczekuj膮c na dzie艅 i roz艣wietlaj膮c mroki p艂omieniem swojej pobo偶no艣ci. Przeto roztropny obyczaj ka偶e wyznaczy膰 czuwaj膮cych, by nie k艂adli si臋 spa膰 razem ze swoimi konfratrami, lecz sp臋dzali noc na recytowaniu tej dok艂adnie ilo艣ci psalm贸w, kt贸ra daje im miar臋 mijaj膮cego czasu, tak 偶e up艂yw godzin przeznaczonych na sen jednych, innym okre艣la czas czuwania.
Dlatego te偶 tej nocy obudzeni zostali艣my przez owych mnich贸w, kt贸rzy przebiegali dormitorium i austeri臋 pielgrzym贸w, z dzwoneczkiem w d艂oni, podczas gdy jeden szed艂 od celi do celi wykrzykuj膮c: Benedicamus Domino, na co ka偶dy odpowiada艂: Deo gratias.
Wilhelm i ja trzymali艣my si臋 obyczaju benedykty艅skiego: w ci膮gu mniej ni偶 p贸艂 godziny byli艣my gotowi stawi膰 czo艂o nowemu dniu, wi臋c zeszli艣my do ch贸ru, gdzie mnisi oczekiwali ju偶, le偶膮c krzy偶em na posadzce i recytuj膮c pierwszych pi臋tna艣cie psalm贸w, na przyj艣cie nowicjuszy prowadzonych przez swojego prze艂o偶onego. Wtedy wszyscy zasiedli w swoich stallach i ch贸r zaintonowa艂 Domine labia mea aperies et os meum annuntiabit landem tuam. G艂os wzbi艂 si臋 pod sklepienie ko艣cio艂a niby korna pro艣ba dzieci臋cia. Dwaj mnisi wspi臋li si臋 na ambon臋 i zacz臋li psalm dziewi臋膰dziesi膮ty czwarty, Venite exultemus, po kt贸rym nast膮pi艂y dalsze, dla tego oficjum przypisane. Poczu艂em 偶ar odnowionej wiary.
Mnisi byli w stallach, sze艣膰dziesi膮t postaci jednakich dzi臋ki habitom i kapturom, sze艣膰dziesi膮t cieni mizernie o艣wietlonych p艂omieniem z wielkiego tr贸jnogu, sze艣膰dziesi膮t g艂os贸w 艣piewaj膮cych na chwa艂臋 Najwy偶szego. I s艂ysz膮c t臋 rzewn膮 harmoni臋, t臋 zapowied藕 rozkoszy rajskich, zadawa艂em sobie pytanie, czy naprawd臋 opactwo jest miejscem mrocznych tajemnic, bezprawnych pr贸b ich ods艂oni臋cia, miejscem pe艂nym pos臋pnych zagro偶e艅. Albowiem w tym momencie jawi艂o mi si臋 jako schronienie 艣wi臋tych, zgromadzenie strzeg膮ce cnoty, relikwiarz wiedzy, arka roztropno艣ci, wie偶a m膮dro艣ci, szaniec 艂agodno艣ci, bastion mocy, trybularz 艣wi臋to艣ci.
Po psalmach przyst膮piono do czytania Pisma 艢wi臋tego. Niekt贸rzy z mnich贸w ko艂ysali si臋 z senno艣ci i jeden z tych, kt贸rzy czuwali w ci膮gu nocy, chodzi艂 pomi臋dzy stallami z male艅k膮 lampk膮, 偶eby budzi膰 pogr膮偶onych we 艣nie. Je艣li kto艣 zosta艂 przy艂apany na drzemce, za kar臋 bra艂 lampk臋 i kontynuowa艂 obch贸d. Podj臋to 艣piew dalszych sze艣ciu psalm贸w. Po czym opat da艂 swoje b艂ogos艂awie艅stwo, hebdomadariusz odm贸wi艂 modlitwy, wszyscy pok艂onili si臋 w stron臋 o艂tarza w minucie skupienia, kt贸rej s艂odyczy nie pojmie nikt, kto nie prze偶y艂 godzin mistycznego uniesienia i intensywnego wewn臋trznego spokoju. Wreszcie, nasun膮wszy z powrotem kaptury na twarze, wszyscy usiedli i zaintonowali uroczy艣cie Te Deum. R贸wnie偶 ja chwali艂em Pana, albowiem uwolni艂 mnie od moich zw膮tpie艅, bym wyzby艂 si臋 poczucia niepewno艣ci, w kt贸re pogr膮偶y艂 mnie pierwszy dzie艅 pobytu w opactwie. Jeste艣my istotami w膮t艂ymi, powiedzia艂em sobie, i r贸wnie偶 w艣r贸d mnich贸w oddanych Bogu i nauce szatan rozsiewa drobne zawi艣ci, drobne niech臋ci, lecz jest to dym, kt贸ry rzednie od gwa艂townego wichru wiary, kiedy tylko wszyscy zgromadz膮 si臋 w imi臋 Ojca i zst臋puje mi臋dzy nich Chrystus.
Mi臋dzy jutrzni膮 a laud膮 mnich nie wraca do celi, chocia偶 jest jeszcze g艂臋boka noc. Nowicjusze id膮 ze swoim prze艂o偶onym do kapitularza, by studiowa膰 psalmy, niekt贸rzy z mnich贸w pozostaj膮 w ko艣ciele, by uporz膮dkowa膰 naczynia ko艣cielne, wi臋kszo艣膰 za艣 przechodzi, pogr膮偶ona w medytacji, na dziedziniec klasztorny, i tak w艂a艣nie post膮pili艣my my, Wilhelm i ja. S艂udzy nie wstali jeszcze i spali sobie, kiedy przy ciemnym niebie wracali艣my do ch贸ru na laud臋.
Znowu przyst膮piono do 艣piewania psalm贸w, a jeden z tych przewidzianych na poniedzia艂ek w szczeg贸lny spos贸b pogr膮偶y艂 mnie w moich poprzednich trwogach: „Rzek艂 niesprawiedliwy sam w sobie, 偶e b臋dzie grzeszy艂 — nie masz boja藕ni Bo偶ej przed oczyma jego. — Albowiem zdradliwie dzia艂a艂 przed obliczem Jego — tak 偶e si臋 znalaz艂a nieprawo艣膰 jego w nienawi艣ci.” Wyda艂o mi si臋 z艂膮 przepowiedni膮, 偶e na ten w艂a艣nie dzie艅 regu艂a przepisa艂a napomnienie tak straszliwe. I nie ukoi艂em bicia serca nawet po psalmach pochwalnych ani po czytaniu Apokalipsy; stan臋艂y mi przed oczyma postacie z portalu, kt贸re tak ujarzmi艂y moje serce i spojrzenie poprzedniego dnia. Ale po responsorium, hymnie i ust臋pie z Biblii, kiedy zaczyna艂o si臋 艣piewanie Ewangelii, spostrzeg艂em za oknami ch贸ru, dok艂adnie nad o艂tarzem, blad膮 jasno艣膰, kt贸ra roz艣wietli艂a rozmaitymi kolorami witra偶e, dot膮d obumar艂e w mroku. Nie nasta艂 jeszcze brzask, kt贸ry zatriumfuje podczas prymy, dok艂adnie kiedy za艣piewamy Deus qui est sanctorum splendor mirabilis i Iam lucis orto sidere. By艂a to zaledwie pierwsza, 偶a艂osna zapowied藕 zimowego 艣witu, lecz i to wystarczy艂o, dla pokrzepienia mojego serca wystarcza艂 zwiewny p贸艂cie艅, kt贸ry wypiera艂 teraz z nawy nocne ciemno艣ci.
艢piewali艣my s艂owa Bo偶ej Ksi臋gi i kiedy 艣wiadczyli艣my S艂owu, kt贸re zst膮pi艂o, by o艣wieci膰 narody, wyda艂o mi si臋, 偶e dzienna gwiazda w ca艂ym swoim blasku bierze 艣wi膮tyni臋 w posiadanie. 艢wiat艂o, jeszcze nieobecne, wydawa艂o si臋 ja艣nie膰 w s艂owach hymnu, niby mistyczna lilia, kt贸ra rozchyla si臋, wonna, mi臋dzy 艂ukami krzy偶owego sklepienia. „Dzi臋ki ci, Panie, za t臋 chwil臋 niewypowiedzianej rado艣ci”, modli艂em si臋 w milczeniu: i rzek艂em w sercu moim: „a ty, g艂upcze, czego si臋 l臋kasz?”
Nagle jaka艣 wrzawa dobieg艂a naszych uszu od strony p贸艂nocnych drzwi. Zada艂em sobie pytanie, jak偶e to si臋 dzieje, 偶e s艂udzy, gotuj膮c si臋 do pracy, zak艂贸caj膮 w ten spos贸b 艣wi臋te obrz臋dy. W tym momencie weszli trzej 艣winiarze z przera偶eniem na twarzach, zbli偶yli si臋 do opata i szepn臋li mu co艣 na ucho. Opat najprz贸d uspokoi艂 ich gestem, jakby nie chcia艂 przerywa膰 nabo偶e艅stwa; ale wtargn臋li inni s艂udzy, okrzyki sta艂y si臋 donio艣lejsze: „Tam jest cz艂owiek, martwy cz艂owiek!”, m贸wi kto艣, a inni: „To mnich, czy偶 nie widzia艂e艣 obuwia?”
Oranci zamilkli, opat opu艣ci艂 pospiesznie ko艣ci贸艂, daj膮c klucznikowi znak, by ten szed艂 za nim. Wilhelm te偶 ruszy艂, ale teraz i inni mnisi opuszczali swoje stalle i p臋dzili na zewn膮trz.
Niebo by艂o ju偶 jasne, a okrywaj膮cy ziemi臋 艣nieg jeszcze bardziej roz艣wietla艂 r贸wni臋. Na ty艂ach ch贸ru, przed chlewami, gdzie od poprzedniego dnia kr贸lowa艂a wielka kad藕 ze 艣wi艅sk膮 krwi膮, co艣 jakby krzy偶 stercza艂o nad kraw臋d藕 naczynia, niby dwa wbite w ziemi臋 ko艂ki, kt贸re do艣膰 okry膰 艂achmanami, by straszy艂y ptaki.
By艂y to jednak dwie ludzkie nogi, nogi cz艂owieka wepchni臋tego g艂ow膮 w d贸艂 do kadzi z krwi膮.
Opat poleci艂 wydoby膰 z haniebnego p艂ynu trupa (bowiem 偶aden 偶ywy cz艂ek nie m贸g艂by pozostawa膰 w takiej spro艣nej pozycji). 艢winiarze podeszli z wahaniem do kadzi i, brukaj膮c si臋 posok膮, wydobyli nieszcz臋sne krwawe szcz膮tki. Zgodnie z tym, co powiedziano mi przedtem, mieszana nale偶ycie zaraz po zlaniu do naczynia i pozostawiona na ch艂odzie krew nie zakrzep艂a, natomiast teraz warstwa pokrywaj膮ca trupa zacz臋艂a ju偶 zastyga膰, nas膮czaj膮c szaty, czyni膮c twarz nie do rozpoznania. Podszed艂 s艂uga ze skopkiem wody i chlusn膮艂 ni膮 na g艂ow臋 mizernych szcz膮tk贸w doczesnych. Inny pochyli艂 si臋 ze szmatk膮, by otrze膰 twarz. I oto naszym oczom ukaza艂o si臋 blade oblicze Wenancjusza z Salvemec, m臋drca w kwestiach greckich, z kt贸rym rozmawiali艣my po po艂udniu nad kodeksami Adelmusa.
— By膰 mo偶e Adelmus pope艂ni艂 samob贸jstwo — rzek艂 Wilhelm wpatruj膮c si臋 w twarz Wenancjusza — lecz ani nie mo偶na pomy艣le膰, by ten tu zdo艂a艂 d藕wign膮膰 si臋 przypadkiem na kraw臋d藕 kadzi i niechc膮cy wpa艣膰 do niej.
Podszed艂 opat.
— Bracie Wilhelmie, jak widzisz, co艣 dzieje si臋 w opactwie, co艣, co wymaga ca艂ej twojej roztropno艣ci. Lecz zaklinam ci臋, dzia艂aj szybko!
— Czy by艂 w ch贸rze podczas nabo偶e艅stwa? — spyta艂 Wilhelm wskazuj膮c palcem trupa.
— Nie — odpar艂 opat. — Dostrzeg艂em, 偶e jego stalla by艂a pusta.
— Nie brakowa艂o te偶 nikogo innego?
— Chyba nie. Niczego nie zauwa偶y艂em.
Wilhelm zawaha艂 si臋, zanim sformu艂owa艂 kolejne pytanie, i uczyni艂 to szeptem, bacz膮c, by inni niczego nie pos艂yszeli.
— Czy Berengar by艂 na swoim miejscu?
Opat spojrza艂 na艅 z trwo偶liwym podziwem, prawie jakby daj膮c pozna膰, 偶e uderzy艂o go to, i偶 m贸j mistrz 偶ywi艂 podejrzenie, kt贸re on sam przez chwil臋 偶ywi艂, lecz z bardziej zrozumia艂ych wzgl臋d贸w. Potem rzek艂 szybko:
— By艂, zasiada w pierwszym rz臋dzie, blisko mnie, po prawej stronie.
— Oczywi艣cie — rzek艂 Wilhelm — to wszystko niczego nie oznacza. Nie s膮dz臋, by kto艣, chc膮c znale藕膰 si臋 w ch贸rze, przemkn膮艂 si臋 ty艂ami absydy, a zatem trup mo偶e tu ju偶 by膰 od kilku godzin, nawet od chwili, kiedy wszyscy udali si臋 na spoczynek.
— Zapewne, pierwsi s艂udzy wstaj膮 razem ze 艣witem i dlatego znale藕li go dopiero teraz.
Wilhelm pochyli艂 si臋 nad zw艂okami, jak cz艂owiek, kt贸ry przywyk艂 do zajmowania si臋 nimi. Umoczy艂 w skopku szmatk臋, kt贸ra le偶a艂a obok, i dok艂adniej obmy艂 lico Wenancjusza. W tym czasie inni mnisi cisn臋li si臋, przera偶eni, tworz膮c rozkrzyczany kr膮g, kt贸remu dopiero opat nakaza艂 milczenie. Przepchn膮艂 si臋 przeze艅 Seweryn, kt贸ry z urz臋du zajmowa艂 si臋 w opactwie cia艂ami nieboszczyk贸w, i pochyli艂 si臋 obok mego mistrza. Ja, chc膮c us艂ysze膰 rozmow臋 i pom贸c Wilhelmowi, kt贸ry potrzebowa艂 nowej czystej szmatki zamoczonej w wodzie, do艂膮czy艂em do nich, przezwyci臋偶aj膮c przera偶enie i odraz臋.
— Czy widzia艂e艣 kiedy topielca? — spyta艂 Wilhelm.
— Wielekro膰 — odpar艂 Seweryn. — I je艣li dobrze odgaduj臋, co masz na my艣li, chodzi ci o to, 偶e wygl膮daj膮 oni inaczej, 偶e ich twarze s膮 obrzmia艂e.
— Tak wi臋c ten cz艂owiek by艂 ju偶 martwy, kiedy kto艣 wrzuci艂 go do kadzi.
— Czemu mia艂by to uczyni膰?
— Czemu mia艂by go zabi膰? Mamy przed sob膮 dzie艂o umys艂u wywichni臋tego. Lecz teraz trzeba zobaczy膰, czy na ciele s膮 jakie艣 rany albo st艂uczenia. Mo偶e by przenie艣膰 cia艂o do 艂a藕ni, rozebra膰, obmy膰 i obejrze膰. Rych艂o do艂膮cz臋 do ciebie.
I podczas gdy Seweryn, po uzyskaniu pozwolenia opata, kaza艂 艣winiarzom przenie艣膰 cia艂o, m贸j mistrz poprosi艂, by mnichom nakazano powr贸ci膰 do ch贸ru t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przyszli, i 偶eby s艂udzy odeszli w ten sam spos贸b, tak by to miejsce pozosta艂o puste. Opat nie spyta艂 o powody tego pragnienia i spe艂ni艂 pro艣b臋. Zostali艣my wi臋c sami obok kadzi, z kt贸rej podczas makabrycznej operacji wydobywania zw艂ok wychlusn臋艂a krew, barwi膮c na czerwono 艣nieg, roztopiony w wielu miejscach wskutek rozlania wody, i obok wielkiej ciemnej plamy, tam gdzie le偶a艂 trup.
— 艁adny pasztet — rzek艂 Wilhelm wskazuj膮c na gmatwanin臋 艣lad贸w pozostawionych przez mnich贸w i s艂ugi. — 艢nieg, m贸j drogi Adso, jest wybornym pergaminem, na kt贸rym ludzkie cia艂a pozostawiaj膮 pismo doskonale czytelne. Lecz tutaj mamy tylko marnie zeskrobany palimpsest i by膰 mo偶e nie wyczytamy ze艅 nic ciekawego. Mi臋dzy tym miejscem a ko艣cio艂em biega艂o mn贸stwo mnich贸w, mi臋dzy tym miejscem a chlewem i oborami w臋drowali t艂umem s艂udzy. Jedyn膮 przestrzeni膮 nie naruszon膮 jest ta mi臋dzy chlewami a Gmachem. Zobaczmy, czy znajdziemy tam co艣 ciekawego.
— Ale co chcesz znale藕膰? — spyta艂em.
— Skoro nie rzuci艂 si臋 sam do kadzi, kto艣 go przyni贸s艂, jak s膮dz臋, ju偶 martwego. A kto niesie cia艂o, pozostawia g艂臋bokie 艣lady w 艣niegu. Szukaj wi臋c doko艂a 艣lad贸w, kt贸re wydadz膮 ci si臋 odmienne od 艣lad贸w pozostawionych przez tych rozwrzeszczanych mnich贸w, co to zniszczyli nasz pergamin.
Tak uczynili艣my. I od razu powiem, 偶e to ja, niechaj B贸g uchroni mnie od pr贸偶no艣ci, znalaz艂em co艣 miedzy kadzi膮 a Gmachem. By艂y to odciski ludzkich st贸p, dosy膰 g艂臋bokie, biegn膮ce przez obszar nie tkni臋ty poza tym ludzk膮 stop膮 i, jak zauwa偶y艂 od razu m贸j mistrz, nie tak wyra藕ne jak 艣lady pozostawione przez mnich贸w i s艂ugi, znak, 偶e jaki艣 czas temu okry艂 je 艣nieg. Lecz tym, co wyda艂o mi si臋 bardziej godne zainteresowania, by艂 fakt, 偶e mi臋dzy owymi odciskami st贸p rysowa艂 si臋 艣lad nieprzerwany, jakby jakiej艣 rzeczy ci膮gni臋tej przez tego, kt贸ry zostawi艂 odciski n贸g. Kr贸tko m贸wi膮c, by艂a to smuga prowadz膮ca od kadzi do tych drzwi refektarza, kt贸re mie艣ci艂y si臋 mi臋dzy po艂udniow膮 a wschodni膮 baszt膮 Gmachu.
— Refektarz, skryptorium, biblioteka — rzek艂 Wilhelm. — Raz jeszcze biblioteka. Wenancjusz poni贸s艂 艣mier膰 w Gmachu, i to najpewniej w bibliotece.
— Czemu w艂a艣nie w bibliotece?
— Staram si臋 wej艣膰 w rol臋 mordercy. Je艣li Wenancjusz poni贸s艂 艣mier膰, zosta艂 zabity w refektarzu, kuchni albo skryptorium, czemu go tam nie pozostawi膰? Lecz je艣li zgin膮艂 w bibliotece, nale偶a艂o przenie艣膰 go w inne miejsce, b膮d藕 dlatego, 偶e w bibliotece nigdy nie zosta艂by odnaleziony (a mo偶e mordercy zale偶a艂o w艂a艣nie na tym, by odnaleziony zosta艂), b膮d藕 dlatego, 偶e morderca pewnie nie pragnie, by uwaga skupi艂a si臋 na bibliotece.
— A czemu mordercy mia艂oby zale偶e膰 na tym, by trup zosta艂 odkryty?
— Nie wiem, wysuwam hipotezy. Kt贸偶 ci powiedzia艂, 偶e morderca zamordowa艂 Wenancjusza dlatego, i偶 Wenancjusza nienawidzi艂? M贸g艂 zabi膰 go zamiast kogokolwiek innego, po to tylko, by pozostawi膰 znak, by co艣 zaznaczy膰.
— Omnis mundi creatura quasi liber et scriptura... — szepn膮艂em. — Lecz o jaki znak mog艂oby chodzi膰?
— Tego w艂a艣nie nie wiem. Lecz nie zapominajmy, 偶e s膮 znaki, kt贸re na znaki nie wygl膮daj膮, i s膮 takie, kt贸re nie maj膮 sensu, jak ple-ple lub bla-bla-bla...
— By艂oby rzecz膮 straszliw膮 — rzek艂em — zamordowa膰 cz艂owieka po to, 偶eby oznajmi膰 bla-bla-bla!
— By艂oby rzecz膮 straszliw膮 — odpar艂 Wilhelm — zabi膰 cz艂owieka nawet po to, 偶eby powiedzie膰 Credo in unum Deum...
W tym momencie do艂膮czy艂 do nas Seweryn. Trup zosta艂 obmyty i starannie obejrzany. 呕adnej rany, 偶adnego st艂uczenia na g艂owie. 艢mier膰 jakby przez czary.
— Jakby z kary Boskiej? — spyta艂 Wilhelm.
— Mo偶e — odpar艂 Seweryn.
— Lub od trucizny?
Seweryn zawaha艂 si臋.
— Mo偶e by膰 i tak.
— Czy masz w swojej pracowni trucizny? — spyta艂 Wilhelm, kiedy szli艣my w stron臋 szpitala.
— Tak偶e trucizny. Lecz zale偶y, co rozumiesz przez trucizny. Niekt贸re substancje w ma艂ych dawkach s膮 zbawienne, za艣 w nadmiernych prowadz膮 do zgonu. Jak ka偶dy dobry herborysta, przechowuj臋 je i stosuj臋 roztropnie. W moim ogr贸dku uprawiam na przyk艂ad walerian臋. Kilka kropel w naparze z innych zi贸艂 uspokaja serce, kt贸re bije nier贸wno. Przedawkowanie prowadzi do odr臋twienia i zgonu.
— I nie zauwa偶y艂e艣 na zw艂okach 艣lad贸w jakiej艣 szczeg贸lnej trucizny?
— 呕adnych. Lecz wiele trucizn nie pozostawia 艣lad贸w.
Dotarli艣my do szpitala. Cia艂o Wenancjusza, obmyte w 艂a藕ni, zosta艂o tu przeniesione i spoczywa艂o na wielkim stole w pracowni Seweryna: alembiki i inne instrumenty ze szk艂a i palonej gliny nasun臋艂y mi na my艣l (lecz zna艂em to tylko z po艣rednich opowie艣ci) laboratorium alchemika. Na d艂ugich p贸艂kach rozmieszczonych wzd艂u偶 zewn臋trznej 艣ciany sta艂y d艂ugim szeregiem flaszki, dzbany, naczynia pe艂ne substancji o rozmaitych barwach.
— Pi臋kna kolekcja zi贸艂 — rzek艂 Wilhelm. — To wszystko wyros艂o w twoim ogr贸dku?
— Nie — odpar艂 Seweryn — liczne substancje, rzadkie i nie uprawiane w tym klimacie, zosta艂y mi przywiezione w ci膮gu lat przez mnich贸w przybywaj膮cych tu ze wszystkich stron 艣wiata. Rzeczy cenne i nie do znalezienia przemieszane s膮 z substancjami, kt贸re 艂atwo mo偶esz uzyska膰 z zi贸艂 rosn膮cych na miejscu. Zobacz... aghalingho sproszkowany pochodzi od Kitajczyk贸w i mam go od pewnego uczonego arabskiego. Aloes zwyczajny pochodzi z Indii, 艣wietnie zabli藕nia rany. Pi臋ciornik wskrzesza zmar艂ych lub, w艂a艣ciwie m贸wi膮c, budzi tych, kt贸rzy stracili zmys艂y. Arszenik, nader niebezpieczny, 艣miertelna trucizna dla ka偶dego, kto go spo偶yje. Og贸recznik, ro艣lina dobra na chore p艂uca. Betonika, dobra na p臋kni臋cia czaszki. Mastyks pow艣ci膮ga flukta p艂ucne i dokuczliwe katary. Mirra...
— Mirra mag贸w? — spyta艂em.
— Ta偶 sama, lecz tutaj stosowana dla zapobie偶enia poronieniom, zbierana z drzewa, kt贸re zwie si臋 balsamodendron myrrha. A to mumija, niezmiernie rzadka, wytworzona podczas rozk艂adu zmumifikowanych zw艂ok, s艂u偶y do sporz膮dzania wielu prawie cudownych medykament贸w. Mandragola officinalis, dobra na sen...
— I na budzenie cielesnego po偶膮dania — doda艂 Wilhelm.
— Powiadaj膮, lecz tutaj nie u偶ywa si臋 jej w tym celu, jak mo偶esz si臋 domy艣li膰 — u艣miechn膮艂 si臋 Seweryn. — A sp贸jrzcie tutaj — rzek艂 bior膮c do r臋ki jedn膮 z ampu艂ek — to siny kamie艅, cudowny na oczy.
— A to, co to jest? — zapyta艂 偶ywo Wilhelm dotykaj膮c kamienia le偶膮cego na jednej z p贸艂ek.
— Ten? Dosta艂em go dawno temu. Zdaje si臋, 偶e to b臋dzie lopris amatiti lub lapis ematitis. Podobno ma rozmaite w艂a艣ciwo艣ci lecznicze, lecz nie odkry艂em jeszcze jakie. Znasz go?
— Tak — odpowiedzia艂 Wilhelm — ale nie jako lekarstwo. — Wydoby艂 z torby na piersiach no偶yk i powoli przysun膮艂 go do kamienia. Kiedy no偶yk znalaz艂 si臋 od kamienia w niewielkiej odleg艂o艣ci, przemieszczany z najwy偶sz膮 ostro偶no艣ci膮 d艂oni膮 Wilhelma, ujrza艂em, 偶e ostrze skoczy艂o nagle, jakby Wilhelm poruszy艂 przegubem d艂oni, kt贸ry wszak trzyma艂 napi臋ty. I ostrze przylgn臋艂o do kamienia z leciutkim metalicznym brz臋kiem.
— Sp贸jrz — rzek艂 Wilhelm — to magnes.
— Do czego s艂u偶y? — zapyta艂em.
— Do rozmaitych rzeczy, o kt贸rych ci opowiem. Ale teraz chcia艂bym wiedzie膰, Sewerynie, czy nie ma tutaj czego艣, co mog艂oby zabi膰 cz艂owieka.
Seweryn zastanowi艂 si臋 przez moment, powiedzia艂bym zbyt d艂ugi, zwa偶ywszy, jak przejrzystej udzieli艂 odpowiedzi.
— Wiele rzeczy. Powiedzia艂em ci ju偶, 偶e granica mi臋dzy lekarstwem a trucizn膮 jest dosy膰 niewyra藕na, Grecy jedno i drugie nazywaj膮 pharmakon.
— I nic nie znikn臋艂o st膮d ostatnio?
Seweryn zn贸w zastanowi艂 si臋, a potem wa偶膮c s艂owa rzek艂:
— Ostatnio nie.
— A dawniej?
— Kt贸偶 to wie? Nie pami臋tam. Jestem w tym opactwie od trzydziestu lat, w szpitalu za艣 od dwudziestu pi臋ciu.
— Zbyt d艂ugo jak na ludzk膮 pami臋膰 — zgodzi艂 si臋 Wilhelm. Potem nagle: — M贸wili艣my wczoraj o ro艣linach mog膮cych wywo艂ywa膰 wizje. Kt贸re to?
Seweryn gestem i wyrazem twarzy okaza艂 偶ywe pragnienie unikni臋cia tego tematu.
— Musz臋 si臋 zastanowi膰, bo sam wiesz, mam tutaj tyle cudownych substancji. Lecz m贸wmy raczej o Wenancjuszu. Co o tym powiesz?
— Musz臋 si臋 zastanowi膰 — odpar艂 Wilhelm.
DZIE艃 DRUGI
PRYMA
Kiedy to Bencjusz: Uppsali wyznaje pewne rzeczy, inne jeszcze wyznaje Berengar z Arundel, za艣 Adso dowiaduje si臋, czym jest prawdziwa pokuta.
Nieszcz臋sne zdarzenie wywr贸ci艂o do g贸ry nogami tok 偶ycia we wsp贸lnocie. Nie艂ad spowodowany odnalezieniem zw艂ok przerwa艂 艣wi臋te oficjum. Opat natychmiast wepchn膮艂 mnich贸w z powrotem do ch贸ru, by modlili si臋 za dusz臋 swojego konfratra.
G艂osy mnich贸w 艣wiadczy艂y, 偶e s膮 za艂amani. Zaj臋li艣my miejsce stosowne, by studiowa膰 rysy ich twarzy w momentach, kiedy zgodnie z liturgi膮 kaptur nie zas艂ania艂 lic. Od razu zwr贸ci艂o nasz膮 uwag臋 oblicze Berengara. Blade, 艣ci膮gni臋te, l艣ni膮ce od potu. Poprzedniego dnia dwakro膰 s艂yszeli艣my, jak szeptano, 偶e osobliwa wi臋藕 艂膮czy艂a go z Adelmusem; i nie chodzi o fakt, 偶e byli r贸wie艣nikami i przez to przyjaci贸艂mi, ale o ton, jakim m贸wili ci, kt贸rzy napomykali o ich przyja藕ni.
Dostrzegli艣my obok niego Malachiasza. Mroczny, pos臋pny, nieprzenikniony. Obok Malachiasza na inny spos贸b nieprzenikniona twarz 艣lepca, Jorgego. Natomiast wyra藕n膮 nerwowo艣膰 przejawia艂 w gestach Bencjusz z Uppsali, uczony retoryk, kt贸rego poznali艣my dzie艅 wprz贸dy w skryptorium, i podchwycili艣my szybkie spojrzenie, jakie rzuci艂 w stron臋 Malachiasza.
— Bencjusz jest wytr膮cony z r贸wnowagi, Berengar przera偶ony — zauwa偶y艂 Wilhelm. — Trzeba przepyta膰 ich natychmiast.
— Czemu偶? — spyta艂em naiwnie.
— Surowy jest nasz obowi膮zek — odrzek艂 Wilhelm. — Surowy obowi膮zek spoczywa na inkwizytorze, przychodzi mu bi膰 w najs艂abszych, i to w chwili najwi臋kszej ich s艂abo艣ci.
W istocie, ledwie sko艅czy艂 si臋 obrz膮dek, podeszli艣my do Bencjusza, kt贸ry w艂a艣nie kierowa艂 swoje kroki do biblioteki. M艂odzieniec zdawa艂 si臋 niezadowolony, kiedy us艂ysza艂, 偶e Wilhelm go wstrzymuje, i powo艂a艂 si臋, ale bez przekonania, na pilne zaj臋cia. Robi艂 wra偶enie, jakby spieszno mu by艂o do skryptorium. Ale m贸j mistrz przypomnia艂 mu, 偶e prowadzi 艣ledztwo z upowa偶nienia opata, i zaprowadzi艂 go mi臋dzy kru偶ganki. Usiedli艣my na parapecie wewn臋trznym, mi臋dzy dwoma kolumnami. Bencjusz czeka艂, 偶eby Wilhelm przem贸wi艂, a przez ten czas zerka艂 ukradkiem w stron臋 Gmachu.
— A zatem — zapyta艂 Wilhelm co si臋 m贸wi艂o owego dnia, kiedy艣cie rozprawiali nad marginaliami Adelmusa, ty, Berengar, Wenancjusz, Malachiasz i Jorge?
— S艂ysza艂e艣 przecie wczoraj. Jorge zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e nie jest godziwe zdobienie 艣miesznymi obrazkami ksi膮g, kt贸re zawieraj膮 prawd臋. Za艣 Wenancjusz, 偶e sam Arystoteles m贸wi艂 o 偶artach i grach s艂ownych jako narz臋dziach s艂u偶膮cych do lepszego odkrywania prawdy i 偶e z tej przyczyny 艣miech nie mo偶e by膰 rzecz膮 z艂膮, skoro bywa, i偶 niesie prawd臋. Jorge zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e o ile sobie przypomina, Arystoteles m贸wi艂 o tych sprawach w ksi臋dze o poetyce i w zwi膮zku z metaforami. 呕e mamy tu dwie okoliczno艣ci niepokoj膮ce, po pierwsze, gdy偶 ksi臋ga o poetyce, kt贸ra pozostawa艂a nie znana 艣wiatu chrze艣cija艅skiemu przez tak d艂ugi czas, i by膰 mo偶e z dekretu Boskiego, dotar艂a do nas poprzez niewiernych Maur贸w...
— Ale zosta艂a prze艂o偶ona na 艂acin臋 przez jednego z przyjaci贸艂 doktora anielskiego z Akwinu — zauwa偶y艂 Wilhelm.
— To w艂a艣nie mu powiedzia艂em — ozwa艂 si臋 Bencjusz, nagle pokrzepiony na duchu. — Ja czytam grek臋 marnie i mog艂em obcowa膰 z t膮 wielk膮 ksi臋g膮 w艂a艣nie przez t艂umaczenie Wilhelma z Moerbecke. Tak i powiedzia艂em. Ale Jorge oznajmi艂, 偶e drugi pow贸d zaniepokojenia jest taki, i偶 Stagiryta m贸wi tam o poezji, ta za艣 stanowi sztuk臋 ni偶sz膮 i jej pokarmem s膮 figmenta. I Wenancjusz powiedzia艂, 偶e tak偶e psalmy s膮 dzie艂em poetyckim i u偶ywaj膮 metafor, i Jorge zagniewa艂 si臋, gdy偶 powiedzia艂, 偶e psalmy s膮 dzie艂em natchnienia Bo偶ego i u偶ywaj膮 metafor, by przekaza膰 prawd臋, gdy tymczasem dzie艂a poet贸w poga艅skich u偶ywaj膮 metafor, by przekaza膰 k艂amstwo, i w celach czysto rozrywkowych, czym poczu艂em si臋 nader ura偶ony...
— Dlaczego?
— Poniewa偶 trudz臋 si臋 retoryk膮 i czytam wielu poet贸w poga艅skich, i wiem... lub raczej mniemam, 偶e poprzez ich s艂owa przekazane zosta艂y r贸wnie偶 prawdy naturaliter chrze艣cija艅skie... W tym miejscu, je艣li dobrze pami臋tam, Wenancjusz powiedzia艂 o innych ksi臋gach i Jorge bardzo si臋 zagniewa艂.
— O jakich ksi臋gach?
Bencjusz zawaha艂 si臋.
— Nie pami臋tam. Co to ma za znaczenie, o jakich ksi臋gach si臋 m贸wi艂o?
— Ma bardzo du偶e, poniewa偶 staramy si臋 poj膮膰, co zasz艂o mi臋dzy lud藕mi, kt贸rzy 偶yj膮 w艣r贸d ksi膮g, z ksi臋gami, z ksi膮g, tak wi臋c r贸wnie偶 to, co powiedzieli o ksi臋gach, jest wa偶ne.
— To prawda — rzek艂 Bencjusz i u艣miechn膮艂 si臋 po raz pierwszy, a twarz prawie mu zaja艣nia艂a. — 呕yjemy dla ksi膮g. S艂odkie pos艂annictwo na tym 艣wiecie wydanym na pastw臋 nie艂adu i skazanym na upadek. Mo偶e wi臋c pojmiesz, co zdarzy艂o si臋 owego dnia. Wenancjusz, kt贸ry zna... zna艂 bardzo dobrze grek臋, powiedzia艂, 偶e Arystoteles osobliwie 艣miechowi po艣wi臋ci艂 drug膮 ksi臋g臋 Poetyki, a skoro tak wielki filozof ca艂膮 ksi臋g臋 po艣wi臋ci艂 艣miechowi, 艣miech musi by膰 czym艣 wa偶nym. Jorge odpar艂, 偶e niekt贸rzy ojcowie ca艂e ksi臋gi po艣wi臋cili grzechowi, kt贸ry jest rzecz膮 wa偶n膮, ale z艂膮, i Wenancjusz powiedzia艂, 偶e o ile on wie, Arystoteles m贸wi艂 o 艣miechu jako o rzeczy dobrej i narz臋dziu prawdy, i wtedy Jorge spyta艂 go z drwin膮, czy偶by przypadkiem czyta艂 rzeczon膮 ksi臋g臋 Arystotelesa, i Wenancjusz rzek艂, 偶e nikt nie m贸g艂 jeszcze jej czyta膰, nie odnaleziono jej bowiem i by膰 mo偶e zagin臋艂a. W istocie, nikt nie m贸g艂 czyta膰 drugiej ksi臋gi Poetyki, Wilhelm z Moerbecke nigdy nie mia艂 jej w r臋ku. Wtenczas Jorge powiedzia艂, 偶e je艣li jej nie znalaz艂, to znaczy, 偶e nigdy nie by艂a napisana, gdy偶 Opatrzno艣膰 nie chcia艂a, by wychwalano rzeczy czcze. Chcia艂em u艣mierzy膰 nastroje, gdy偶 Jorge 艂atwo wpada w gniew, za艣 Wenancjusz by艂 zaczepny, i rzek艂em, 偶e w tej cz臋艣ci Poetyki, kt贸r膮 znamy, i w Retoryce, znajduj膮 si臋 liczne i roztropne uwagi o zmy艣lnych zagadkach, a Wenancjusz zgodzi艂 si臋 ze mn膮. Ot贸偶 by艂 z nami Pacyfik z Tivoli, kt贸ry zna nie藕le poet贸w poga艅skich, i rzek艂, 偶e je艣li chodzi o zmy艣lne zagadki, nikt nie przewy偶szy poet贸w afryka艅skich. Przytoczy艂 nawet zagadk臋 o rybie, t臋 Symfozjusza:
Est domus in terris, clara quae voce resultat.
Ipsa domus resonat, tacitus sed non sonat hospes.
Ambo tamen currunt, hospes simul et domus una.
W tym miejscu Jorge rzek艂, 偶e Jezus zaleci艂, by nasza mowa by艂a tak lub nie, a co ponadto, bierze si臋 od z艂ego, i 偶e wystarczy powiedzie膰 ryba, 偶eby nazwa膰 ryb臋, nie kryj膮c poj臋cia pod k艂amliwymi d藕wi臋kami. I doda艂, 偶e nie wydaje mu si臋 m膮dre obiera膰 za wz贸r Afrykan贸w... I wtedy...
— Wtedy?
— Wtedy zdarzy艂o si臋 co艣, czego nie zrozumia艂em. Berengar zacz膮艂 si臋 艣mia膰. Jorge napomnia艂 go, tamten za艣 rzek艂, i偶 艣mieje si臋, bo przysz艂o mu na my艣l, 偶e gdyby poszuka膰 dobrze w艣r贸d Afrykan贸w, znalaz艂oby si臋 wiele innych zagadek, i to nie takich 艂atwych, jak ta o rybie. Malachiasz, kt贸ry te偶 by艂 przy tym, wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰, prawie z艂apa艂 Berengara za kaptur i kaza艂 mu zaj膮膰 si臋 swoimi sprawami... Berengar, jak wiesz, jest jego pomocnikiem...
— A potem?
— Potem Jorge po艂o偶y艂 kres dyspucie, bo oddali艂 si臋. Ka偶dy ruszy艂 do swoich zaj臋膰, ale kiedy pracowa艂em, ujrza艂em, 偶e najpierw Wenancjusz, a p贸藕niej Adelmus podeszli do Berengara, by o co艣 go zapyta膰. Zobaczy艂em z daleka, 偶e opiera艂 si臋, ale tamci w ci膮gu dnia wracali. A wieczorem zobaczy艂em Berengara i Adelmusa, jak gaw臋dzili w kru偶gankach, zanim udali si臋 do refektarza. To wszystko, co wiem.
— Wiesz zatem, 偶e dwie osoby, kt贸re niedawno ponios艂y 艣mier膰 w tajemniczych okoliczno艣ciach, pyta艂y o co艣 Berengara — rzek艂 Wilhelm.
Bencjusz odpowiedzia艂 zak艂opotany:
— Tego nie rzek艂em! Rzek艂em to, co wydarzy艂o si臋 tamtego dnia, i kiedy艣 mnie o to pyta艂... — Zastanowi艂 si臋 chwil臋, po czym doda艂 pospiesznie: — Ale je艣li chcesz zna膰 m贸j pogl膮d, Berengar m贸wi艂 im o czym艣, co jest w bibliotece, i tam te偶 winiene艣 szuka膰.
— Czemu pomy艣la艂e艣 o bibliotece? Co chcia艂 powiedzie膰 Berengar, m贸wi膮c: szukajcie mi臋dzy Afrykanami? Czy nie mia艂 na my艣li tego, 偶e nale偶y pilniej czyta膰 poet贸w afryka艅skich?
— By膰 mo偶e na to wygl膮da, ale w takim razie, dlaczego Malachiasz mia艂by wpada膰 we w艣ciek艂o艣膰? W gruncie rzeczy od niego zale偶y decyzja, czy nale偶y da膰 do czytania ksi臋g臋 poet贸w afryka艅skich, czy te偶 nie. Wiem jedno: kto przejrzy katalog ksi膮g, w艣r贸d wskaza艅, kt贸re zna tylko bibliotekarz, cz臋sto spotka s艂owo „Africa”, a znalaz艂em nawet jedno m贸wi膮ce „finis Africae”. Pewnego razu poprosi艂em o ksi臋g臋 tak oznaczon膮, nie pami臋tam ju偶 jak膮, zaciekawi艂 mnie tytu艂; a Malachiasz odpar艂, 偶e ksi臋gi z tym znakiem zagin臋艂y. Oto co wiem. Dlatego m贸wi臋 ci: s艂usznie, pilnuj Berengara, miej na niego oko, kiedy idzie do biblioteki. Nigdy nie wiadomo.
— Nigdy nie wiadomo — zako艅czy艂 Wilhelm odprawiaj膮c go. Potem zacz膮艂 przechadza膰 si臋 ze mn膮 po dziedzi艅cu i zauwa偶y艂, 偶e: przede wszystkim raz jeszcze Berengar spowodowa艂 szepty swoich konfratr贸w; po drugie, Bencjusz robi艂 wra偶enie, jakby pragn膮艂 pchn膮膰 nas w stron臋 biblioteki. Zauwa偶y艂em, i偶 pragnie mo偶e, by艣my odkryli tam rzeczy, kt贸re tak偶e on ch臋tnie by pozna艂, a Wilhelm odpar艂, 偶e to podobne do prawdy, ale mo偶e by膰 i tak, i偶 pchaj膮c nas w stron臋 biblioteki, chce oddali膰 nas od innego miejsca. Jakiego? — spyta艂em. A Wilhelm odpar艂, 偶e nie wie, albo chodzi o skryptorium, albo o kuchni臋, albo o ch贸r, albo o dormitorium, albo o szpital. Zauwa偶y艂em, 偶e dzie艅 wcze艣niej w艂a艣nie on, Wilhelm, by艂 pod urokiem biblioteki, a on odpar艂, 偶e chce by膰 pod urokiem rzeczy, kt贸re podobaj膮 si臋 jemu, nie za艣 tych, kt贸re podsuwaj膮 mu inni. 呕e oczywi艣cie b臋dzie si臋 mia艂o bibliotek臋 na oku i 偶e w tym momencie naszego 艣ledztwa nie by艂oby 藕le dosta膰 si臋 do niej w jaki艣 spos贸b. Okoliczno艣ci upowa偶niaj膮 go teraz do tego, by by艂 ciekawy do granic uprzejmo艣ci i szacunku dla zwyczaj贸w i praw opactwa.
Oddalali艣my si臋 od kru偶gank贸w. S艂udzy i nowicjusze wychodzili po mszy z ko艣cio艂a. I kiedy mijali艣my zachodni膮 stron臋 艣wi膮tyni, dostrzegli艣my Berengara, kt贸ry opuszcza艂 portal transeptu i szed艂 przez cmentarz w stron臋 Gmachu. Wilhelm zawo艂a艂 za nim, on za艣 zatrzyma艂 si臋, i podeszli艣my. By艂 jeszcze bardziej wzburzony ni偶 przedtem w ch贸rze i Wilhelm postanowi艂 najwyra藕niej wykorzysta膰 jego stan ducha, podobnie jak w przypadku Bencjusza.
— Zdaje si臋 zatem, 偶e ty ostatni widzia艂e艣 Adelmusa 偶ywym — powiedzia艂.
Berengar zachwia艂 si臋, jakby mia艂 popa艣膰 w omdlenie.
— Ja? — spyta艂 ledwie s艂yszalnym g艂osem. Wilhelm rzuci艂 swoje pytanie jakby od niechcenia, pewnie dlatego, 偶e Bencjusz wyzna艂, i偶 widzia艂 tych dw贸ch, jak gaw臋dzili na dziedzi艅cu po nieszporach. Ale musia艂 trafi膰 w sedno, a Berengar najwyra藕niej my艣la艂 o innym i naprawd臋 ostatnim spotkaniu, poniewa偶 powiedzia艂 艂ami膮cym si臋 g艂osem:
— Jak偶e mo偶esz tak m贸wi膰, widzia艂em go przed udaniem si臋 na spoczynek, jak i inni!
Wtenczas Wilhelm doszed艂 do przekonania, 偶e lepiej nie da膰 mu wytchnienia.
— Nie, widzia艂e艣 go jeszcze potem i wiesz wi臋cej, ni偶 chcesz wyjawi膰. Ale teraz w gr臋 wchodz膮 dwa trupy, i nie mo偶esz d艂u偶ej milcze膰. Wiesz doskonale, 偶e jest wiele sposob贸w, by sk艂oni膰 kogo艣 do m贸wienia!
Wilhelm wielekro膰 m贸wi艂 mi, 偶e nawet jako inkwizytor zawsze wzdraga艂 si臋 przed stosowaniem m膮k, lecz Berengar zrozumia艂 jego s艂owa opacznie (albo Wilhelm chcia艂, by opacznie je zrozumia艂), w ka偶dym razie fortel okaza艂 si臋 skuteczny.
— Tak, tak — powiedzia艂 Berengar i zacz膮艂 rzewnie p艂aka膰 — widzia艂em Adelmusa tego wieczoru, ale ju偶 martwego!
— Jak偶e? — zapyta艂 Wilhelm. — U st贸p urwiska?
— Nie, nie, widzia艂em go tutaj, na cmentarzu, kroczy艂 mi臋dzy grobami, mara po艣r贸d mar. Natkn膮艂em si臋 na艅 i od razu poj膮艂em, 偶e nie mam przed sob膮 偶ywego cz艂eka, mia艂 oblicze trupa, jego oczy ogl膮da艂y ju偶 wieczn膮 ka藕艅. Oczywi艣cie dopiero nast臋pnego ranka, kiedy dowiedzia艂em si臋 o jego 艣mierci, zrozumia艂em, i偶 spotka艂em widmo, ale ju偶 w owym momencie wiedzia艂em, 偶e mam wizj臋 i 偶e stoi przede mn膮 dusza pot臋piona, lemur... O Panie, jakim偶 grobowym g艂osem do mnie zagadn膮艂!
— I c贸偶 rzek艂?
— „Jestem pot臋piony! — tak si臋 ozwa艂. — Oto masz przed sob膮 cz艂eka, co z piek艂a przybywa i do piek艂a musi wr贸ci膰.” Tak rzek艂. A ja krzykn膮艂em: „Adelmusie, zaprawd臋 przybywasz z piek艂a?” I zadr偶a艂em, albowiem dopiero co wyszed艂em z nabo偶e艅stwa komplety, gdzie czytano straszliwe stronice o gniewie Pana. A on odrzek艂: „Ka藕艅 piekielna przewy偶sza niesko艅czenie wszystko, co j臋zyk mo偶e wys艂owi膰. Widzisz — rzek艂 — t臋 kapic臋 sofizmat贸w, w kt贸r膮 odziewa艂em si臋 do dnia dzisiejszego? Ci膮偶y mi brzemieniem, jakbym d藕wiga艂 na ramionach najwi臋ksz膮 wie偶臋 Pary偶a albo g贸ry 艣wiata i nigdy ju偶 nie mia艂 zby膰 si臋 tego ci臋偶aru. I t臋 m臋k臋 wyznaczy艂a mi Bo偶a sprawiedliwo艣膰 za moj膮 czcz膮 chwa艂臋, za to, 偶e cia艂o swe mia艂em za miejsce rozkoszy i 偶e mniema艂em, i偶 wi臋cej wiem od innych, i 偶e znajdowa艂em upodobanie w rzeczach potwornych, kt贸re pie艣ci艂em mi艂o艣nie w wyobra藕ni, a偶 wytworzy艂y rzeczy jeszcze potworniejsze w duszy mej, i teraz b臋d臋 musia艂 偶y膰 z tym przez wieczno艣膰. Czy widzisz? Podszycie tej kapicy ca艂e jakby z 偶aru i pal膮cego ognia, a jest to ogie艅 spalaj膮cy cia艂o, i ta m臋ka zadana mi zosta艂a za haniebny grzech mojego cia艂a, kt贸re zbruka艂em, i teraz nie mam wytchnienia, ogie艅 ogarnia mnie i gorzej臋! Podaj d艂o艅, m贸j pi臋kny baka艂arzu — rzek艂 mi jeszcze — aby nasze spotkanie by艂o ci u偶ytecznym pouczeniem, kt贸re daj臋 ci w zamian za liczne pouczenia, jakie da艂e艣 mi ty, podaj d艂o艅, pi臋kny baka艂arzu!” I pokiwa艂 palcem swojej gorzej膮cej d艂oni, i spad艂a mi na d艂o艅 kropelka jego potu, i zda艂o si臋, 偶e przepali mi r臋k臋, i przez wiele dni nosi艂em na niej znak, ale kry艂em go przed wszystkimi. Potem znikn膮艂 mi臋dzy grobami i nast臋pnego ranka dowiedzia艂em si臋, 偶e to cia艂o, kt贸re tak mnie przerazi艂o, le偶y ju偶 martwe u st贸p ska艂y.
Berengar dysza艂 i p艂aka艂. Wilhelm spyta艂 go:
— A dlaczeg贸偶 to nazywa艂 ci臋 swoim pi臋knym baka艂arzem? Byli艣cie w tym samym wieku. Mo偶e czego艣 go nauczy艂e艣?
Berengar zakry艂 g艂ow臋, naci膮gaj膮c kaptur na twarz, i pad艂 na kolana, podejmuj膮c Wilhelma za nogi.
— Nie wiem, nie wiem, czemu tak mnie nazwa艂, ja niczego go nie nauczy艂em! — I wybuchn膮艂 艂kaniem. — Boj臋 si臋, ojcze, chc臋 wyspowiada膰 si臋 przed tob膮, mi艂osierdzia, diabe艂 po偶era mi trzewia!
Wilhelm odepchn膮艂 go i poda艂 mu d艂o艅, 偶eby go podnie艣膰.
— Nie, Berengarze — powiedzia艂 — nie pro艣, bym ci臋 wyspowiada艂. Nie zamykaj moich ust otwieraj膮c swoje. To, co chc臋 o tobie wiedzie膰, powiesz mi w inny spos贸b. A je艣li nie powiesz, sam to zmiarkuj臋. Pro艣 mnie o zmi艂owanie, je艣li chcesz, nie pro艣 mnie jednak o milczenie. Zbyt wielu milczy w tym opactwie. Powiedz mi raczej, jake艣 m贸g艂 widzie膰 jego blad膮 twarz, skoro by艂a g艂臋boka noc, jak m贸g艂 sparzy膰 ci d艂o艅, skoro noc by艂a deszczowa, gradowa i 艣nie偶na, i co robi艂e艣 na cmentarzu? Nu偶e — i potrz膮sn膮艂 nim brutalnie za ramiona — to przynajmniej powiedz!
Berengar dr偶a艂 na ca艂ym ciele.
— Nie wiem, co robi艂em na cmentarzu, nie pami臋tam. Nie wiem, czemu widzia艂em jego twarz, mo偶e mia艂em ze sob膮 艣wiat艂o, nie... to on mia艂 艣wiat艂o, trzyma艂 w r臋ku kaganek, mo偶e widzia艂em jego twarz w 艣wietle p艂omyka...
— Jak偶e m贸g艂 mie膰 艣wiat艂o, skoro pada艂 deszcz ze 艣niegiem?
— By艂o to po komplecie, tu偶 po komplecie, 艣nieg jeszcze nie pada艂, zacz膮艂 pada膰 p贸藕niej... Pami臋tam, 偶e pierwszy raz zawia艂o, kiedy ucieka艂em do dormitorium, w kierunku przeciwnym ni偶 zjawa... A zreszt膮 nie wiem ju偶 nic, prosz臋, nie pytaj wi臋cej, skoro nie chcesz wys艂ucha膰 mojej spowiedzi.
— No dobrze — powiedzia艂 Wilhelm — teraz id藕, id藕 do ch贸ru, id藕 porozmawia膰 z Panem, je艣li nie chcesz rozmawia膰 z lud藕mi, albo znajd藕 sobie mnicha, kt贸ry zechce wys艂ucha膰 twojej spowiedzi, gdy偶 je艣li nie wyspowiadasz przedtem swoich grzech贸w, zbli偶ysz si臋 w 艣wi臋tokradczy spos贸b do sakrament贸w. Id藕. Jeszcze si臋 spotkamy.
Berengar znikn膮艂 biegiem. A Wilhelm zatar艂 d艂onie, jak czyni艂 to przy mnie w wielu innych okoliczno艣ciach, kiedy by艂 z czego艣 rad.
— Dobrze — rzek艂 — wiele spraw zyskuje jasno艣膰.
— Jasno艣膰, mistrzu? — zapyta艂em. — Teraz, kiedy pojawi艂o si臋 na dodatek widmo Adelmusa?
— M贸j drogi Adso — rzek艂 Wilhelm — to widmo, jak si臋 zdaje, nie jest tak bardzo widmem, a w ka偶dym razie wyrecytowa艂o stronic臋, kt贸r膮 przeczyta艂em w jakiej艣 ksi膮偶ce na u偶ytek kaznodziej贸w. Ci mnisi za du偶o chyba czytaj膮 i kiedy s膮 wzburzeni, prze偶ywaj膮 raz jeszcze wizje, jakie mieli przy lekturze. Nie wiem, czy Adelmus naprawd臋 to wszystko powiedzia艂, czy te偶 Berengar us艂ysza艂 to, co chcia艂 us艂ysze膰. Tak czy inaczej ta historia potwierdza ca艂膮 seri臋 moich przypuszcze艅. Na przyk艂ad: Adelmus pope艂ni艂 samob贸jstwo, a historyjka Berengara m贸wi nam, 偶e przed 艣mierci膮 kr膮偶y艂 wielce wzburzony i udr臋czony wyrzutami sumienia z powodu jakich艣 czyn贸w, kt贸re pope艂ni艂. By艂 wytr膮cony z r贸wnowagi i przera偶ony swoim grzechem, bo kto艣 go nastraszy艂 i, by膰 mo偶e, opowiedzia艂 mu w艂a艣nie epizod ze zjaw膮 piekieln膮, a on wyrecytowa艂 to Berengarowi z osza艂amiaj膮cym mistrzostwem. A przechodzi艂 przez cmentarz, poniewa偶 szed艂 z ch贸ru, gdzie zwierzy艂 si臋 (lub wyspowiada艂) komu艣, kto wznieci艂 w nim przera偶enie i wyrzuty sumienia. Z cmentarza za艣 ruszy艂, jak wynika ze s艂贸w Berengara, w kierunku przeciwnym ni偶 dormitorium. W stron臋 Gmachu wi臋c, ale r贸wnie偶 (to mo偶liwe) w stron臋 muru za oborami, sk膮d, jak wywnioskowa艂em, rzuci艂 si臋 w przepa艣膰. A je艣li rzuci艂 si臋, zanim nadci膮gn臋艂a burza, skona艂 u st贸p muru i dopiero p贸藕niej lawina zanios艂a jego zw艂oki mi臋dzy baszt臋 p贸艂nocn膮 a wschodni膮.
— Ale rozpalona kropla potu?
— Wzi臋ta z historii, kt贸r膮 us艂ysza艂 i powt贸rzy艂, albo te偶 Berengar wyimaginowa艂 j膮 sobie w swoim wzburzeniu i w m臋ce wyrzut贸w sumienia. Albowiem mamy tu, niby antystrof臋 do wyrzut贸w sumienia u Adelmusa, wyrzut sumienia u Berengara, s艂ysza艂e艣 sam. A skoro Adelmus szed艂 z ch贸ru, ni贸s艂 by膰 mo偶e 艣wiec臋, i kropla na d艂oni przyjaciela by艂a tylko kropl膮 wosku. Ale Berengar czu艂, 偶e pali go znacznie mocniej, poniewa偶 Adelmus z pewno艣ci膮 nazwa艂 go swoim baka艂arzem. Wyrzuca艂 mu wi臋c, 偶e nauczy艂 go czego艣, co teraz by艂o powodem jego 艣miertelnej desperacji. I Berengar wie o tym, cierpi, bo jest 艣wiadom, 偶e pchn膮艂 Adelmusa w stron臋 艣mierci, sk艂aniaj膮c go do czynienia czego艣, czego 贸w czyni膰 nie powinien. A po tym wszystkim, co s艂yszeli艣my o naszym pomocniku bibliotekarza, nietrudno wyobrazi膰 sobie, czego mianowicie, m贸j biedny Adso.
— Mniemam, 偶e wiem, co zasz艂o mi臋dzy tymi dwoma — powiedzia艂em, wstydz膮c si臋 swojej przenikliwo艣ci — ale czy偶 nie wierzymy wszyscy w Boga mi艂osierdzia? Adelmus, rzek艂e艣, prawdopodobnie wyspowiada艂 si臋; czemu chcia艂 skara膰 sam siebie za pierwszy grzech, pope艂niaj膮c grzech z pewno艣ci膮 jeszcze wi臋kszy, a przynajmniej r贸wny powag膮 tamtemu?
— Poniewa偶 kto艣 podszepn膮艂 mu s艂owa rozpaczy. Powiedzia艂em ju偶, 偶e s艂owa, kt贸re przerazi艂y Adelmusa i kt贸rymi Adelmus przerazi艂 Berengara, musia艂 kto艣 wzi膮膰 z jakiego艣 dzie艂a nowo艣wieckiego kaznodziei. Nigdy jeszcze kaznodzieje, chc膮c wzbudzi膰 pobo偶no艣膰 i l臋k (i zapa艂, i uleg艂o艣膰 wobec prawa ludzkiego i Boskiego), nie g艂osili ludowi rzeczy tak okrutnych, wstrz膮saj膮cych i okropnych, jak za naszych dni. Nigdy nie s艂ysza艂o si臋 w czasie procesji biczownik贸w 艣wi臋tych laud, czerpi膮cych natchnienie z cierpie艅 Chrystusa i Naj艣wi臋tszej Panny, nigdy nie k艂ad艂o si臋 takiego nacisku na pobudzenie wiary prostaczk贸w przez wymienianie udr臋k piekielnych.
— Mo偶e jest to potrzeba pokuty — rzek艂em.
— Adso, nigdy nie s艂ysza艂em tylu nawo艂ywa艅 do pokuty, ile dzisiaj, kiedy ani kaznodzieje, ani biskupi, ani nawet moi duchowi wsp贸艂bracia nie potrafi膮 wskaza膰 drogi prawdziwej pokuty...
— Ale trzeci wiek, anielski papie偶, kapitu艂a w Perugii... — rzek艂em zbity z panta艂yku.
— T臋sknota. Wielka epoka pokuty dobieg艂a ko艅ca i dlatego mo偶e m贸wi膰 o pokucie nawet kapitu艂a generalna zakonu. Sto, dwie艣cie lat temu by艂 wielki p臋d do odnowy. Je艣li wtedy kto艣 o niej m贸wi艂, szed艂 na stos, bez r贸偶nicy: 艣wi臋ty czy kacerz. Teraz m贸wi膮 o niej wszyscy. W pewnym sensie rozprawia o niej nawet papie偶. Nie ufaj odnowie rodzaju ludzkiego, kiedy m贸wi膮 o niej kurie i dwory.
— Ale brat Dulcyn — o艣mieli艂em si臋 rzec, bo trawi艂a mnie ciekawo艣膰, by dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o imieniu, kt贸re s艂ysza艂em wiele razy poprzedniego dnia.
— Skona艂 tak samo 藕le, jak 藕le 偶y艂, poniewa偶 on tak偶e pojawi艂 si臋 za p贸藕no. A zreszt膮, w艂a艣ciwie co ty o nim wiesz?
— Nic, dlatego i pytam...
— Wola艂bym nigdy o tym nie m贸wi膰. Mia艂em do czynienia z niekt贸rymi tak zwanymi aposto艂ami i przyjrza艂em im si臋 z bliska. To smutna historia. Zak艂贸ci艂aby ci spok贸j. W ka偶dym razie zak艂贸ci艂a spok贸j mnie, a tym bardziej by ci臋 wzburzy艂a, 偶e nie czuj臋 si臋 w mocy wyda膰 s膮du. Jest to historia cz艂owieka, kt贸ry czyni艂 rzeczy szalone, gdy偶 wprowadzi艂 w 偶ycie to, co g艂osili liczni 艣wi臋ci. W pewnym momencie przesta艂em pojmowa膰, po czyjej stronie jest wina, jakby... jakby przy膰mi艂 mi 艣wiadomo艣膰 swojski powiew, kt贸ry tchn膮艂 w dw贸ch przeciwnych obozach, 艣wi臋tych g艂osz膮cych pokut臋 i grzesznik贸w praktykuj膮cych j膮, cz臋sto kosztem innych... Ale m贸wi臋 nie o tym, o czym chcia艂em. A mo偶e nie, mo偶e przez ca艂y czas m贸wi艂em o tym, 偶e kiedy sko艅czy艂a si臋 epoka pokuty, dla pokutuj膮cych potrzeba pokuty sta艂a si臋 potrzeb膮 艣mierci. A ci, kt贸rzy zabijali oszala艂ych pokutnik贸w, przywracaj膮c tym sposobem 艣mier膰 艣mierci, chc膮c pogn臋bi膰 prawdziw膮 pokut臋, bo ta oznacza艂a 艣mier膰, zast膮pili pokut臋 duszy pokut膮 wyobra藕ni, odwo艂ywaniem si臋 do nadprzyrodzonych wizji ka藕ni i krwi, zw膮c j膮 „zwierciad艂em” prawdziwej pokuty. Zwierciad艂o, kt贸re pozwala prze偶ywa膰 w ci膮gu 偶ycia, w wyobra藕ni prostaczk贸w, a czasem te偶 uczonych, m臋ki piekielne. Aby, powiada si臋, nikt nie grzeszy艂. Ma si臋 bowiem nadziej臋, 偶e strach pozwoli odwie艣膰 dusz臋 od grzechu, i ufa si臋, 偶e 贸w strach zajmie miejsce buntu.
— Ale czy naprawd臋 przestali grzeszy膰? — spyta艂em z niepokojem.
— Zale偶y od tego, co rozumiesz przez grzeszenie, Adso — rzek艂 mi mistrz. — Nie chcia艂bym by膰 niesprawiedliwy wobec ludzi kraju, w kt贸rym mieszkam od wielu lat, lecz jak si臋 wydaje, niewiele cnoty ma ludno艣膰 italijska, je艣li bowiem odwraca si臋 od grzechu, to tylko ze strachu przed jakim艣 bo偶kiem, byleby nazwali go wprz贸d imieniem 艣wi臋tego. Bardziej boj膮 si臋 艣wi臋tego Sebastiana lub 艣wi臋tego Antoniego ni偶 Chrystusa. Kiedy kto艣 chce utrzyma膰 w czysto艣ci jakie艣 miejsce, by nie oddawano tam uryny, co Italczycy czyni膮 na spos贸b ps贸w, maluje powy偶ej wizerunek 艣wi臋tego Antoniego z drewnianym szpikulcem i to wystarcza, by odstraszy膰 tych, kt贸rzy zamierzali w tym miejscu opr贸偶ni膰 p臋cherz. W ten spos贸b Italczykom, a dzieje si臋 tak z przyczyny ich kaznodziej贸w, grozi, 偶e powr贸c膮 do staro偶ytnych zabobon贸w i nie b臋d膮 ju偶 wierzy膰 w zmartwychwstanie cia艂; boj膮 si臋 tylko straszliwie ran cielesnych oraz urok贸w i dlatego wi臋kszy l臋k w nich budzi 艣wi臋ty Antoni ni偶 Chrystus.
— Ale Berengar nie jest Italczykiem — zauwa偶y艂em.
— To bez znaczenia, m贸wi臋 o klimacie, kt贸ry Ko艣ci贸艂 i zakony kaznodziejskie tworz膮 na tym p贸艂wyspie, a kt贸ry st膮d przenika wsz臋dzie. Nawet do czcigodnego opactwa uczonych mnich贸w, jak tutaj.
— Ale przynajmniej nie grzesz膮 — nalega艂em, by艂em bowiem sk艂onny zadowoli膰 si臋 tym cho膰by.
— Gdyby to opactwo by艂o speculum mundi, ju偶 mia艂by艣 odpowied藕.
— Ale czy nim jest?
— By istnia艂o zwierciad艂o 艣wiata, 艣wiat musi mie膰 jaki艣 kszta艂t — zako艅czy艂 Wilhelm, kt贸ry by艂 nazbyt filozofem na m贸j pachol臋cy umys艂.
DZIE艃 DRUGI
TERCJA
Kiedy to jeste艣my 艣wiadkami zwady mi臋dzy osobami z posp贸lstwa, Aimar z Alessandrii czyni jakie艣 aluzje, Adso za艣 medytuje nad 艣wi臋to艣ci膮 i nad 艂ajnem diab艂a. Potem Wilhelm i Adso wracaj膮 do skryptorium, co艣 przykuwa uwag臋 Wilhelma, kt贸ry odbywa trzeci膮 rozmow臋 na temat dopuszczalno艣ci 艣miechu, ale w rezultacie nie mo偶e popatrze膰 tam, gdzie chcia艂by.
Zanim wspi臋li艣my si臋 do skryptorium, wst膮pili艣my do kuchni, poniewa偶 nie mieli艣my nic w ustach, odk膮d wstali艣my. Pokrzepi艂em si臋 rych艂o, wypijaj膮c garnuszek ciep艂ego mleka. Wielki komin po艂udniowy p艂on膮艂 ju偶 niby ku藕nia, a w piecu piek艂 si臋 chleb na ca艂y dzie艅. Dwaj owczarze sk艂adali mi臋so dopiero co ubitej owcy. W艣r贸d kucharzy ujrza艂em Salwatora, kt贸ry u艣miechn膮艂 si臋 do mnie swoj膮 wilcz膮 twarz膮. I zobaczy艂em, 偶e bierze ze sto艂u resztk臋 kurczaka z poprzedniego wieczoru i podaje ukradkiem owczarzom, ci za艣 kryj膮 dar w swoich sk贸rzanych kaftanach, sk艂aniaj膮c si臋 z ukontentowaniem. Ale g艂贸wny kucharz spostrzeg艂 to i zgani艂 Salwatora:
— Szafarzu, szafarzu, masz zarz膮dza膰 dobrami opactwa, nie za艣 trwoni膰 je!
— Synami Boga s膮 — odpar艂 Salwator — Jezus powiedzia艂: cokolwiek czynita tym pueri, mnie czynita!
— Braciszek moich pludr贸w, minorycki wypierdek — odkrzykn膮艂 mu kucharz. — Nie jeste艣 ju偶 mi臋dzy swoimi bra膰mi, co po pro艣bie chodz膮! O zaopatrzenie syn贸w Boga niech turbuje si臋 za nas mi艂osierdzie opata!
Salwator pociemnia艂 na twarzy i obr贸ci艂 si臋 zagniewany.
— Nie jestem braciszkiem minoryt膮! Jestem mnichem Sancti Benedicti! Merdre a toy, bogomilo di merda!
— Bogomi艂a to ta twoja wszetecznica, kt贸r膮 bodziesz co noc swoim heretyckim cz艂onkiem, ty wieprzu! — wrzasn膮艂 kucharz.
Salwator wypchn膮艂 czym pr臋dzej owczarzy i przechodz膮c spojrza艂 na nas z trosk膮 w oczach.
— Bracie — rzek艂 do Wilhelma — ty bro艅 zakonu, kt贸ry nie jest moim, powiedz mu, 偶e filios Francisci non ereticos esse! — Potem szepn膮艂 mi do ucha: — Ille menteur, puah — i splun膮艂 na ziemi臋.
Kucharz wypchn膮艂 go i zatrzasn膮艂 za nim drzwi.
— Bracie — rzek艂 do Wilhelma z szacunkiem — nie m贸wi艂em nic z艂ego o twoim zakonie ni o nader 艣wi臋tych m臋偶ach, kt贸rzy do艅 nale偶膮. Mia艂em na my艣li tego farbowanego minoryt臋 i farbowanego benedyktyna, kt贸ry jest ni pies, ni wydra.
— Wiem, sk膮d si臋 wzi膮艂 — powiedzia艂 Wilhelm ugodowym tonem. — Ale teraz jest mnichem jak i ty i winiene艣 mu braterski szacunek.
— Ale on wtyka nos tam, gdzie nie trzeba, jest zausznikiem klucznika, wi臋c sam ma si臋 za klucznika. Rozporz膮dza opactwem, jakby do niego nale偶a艂o, dniem i noc膮!
— Czemu noc膮? — spyta艂 Wilhelm. Kucharz zrobi艂 gest, jakby chcia艂 powiedzie膰, 偶e nie chce m贸wi膰 o rzeczach ma艂o cnotliwych. Wilhelm o nic go ju偶 nie pyta艂 i dopi艂 swoje mleko.
Pali艂a mnie coraz wi臋ksza ciekawo艣膰. Spotkanie z Hubertynem, s艂uchy o przesz艂o艣ci Salwatora i klucznika, coraz cz臋stsze napomknienia o braciaszkach i heretyckich minorytach, zas艂yszane w ci膮gu tych dni, niech臋膰 mistrza do m贸wienia mi o bracie Dulcynie... M贸j umys艂 zacz膮艂 sk艂ada膰 ze sob膮 u艂amki obraz贸w. Na przyk艂ad w naszej podr贸偶y co najmniej dwakro膰 spotkali艣my procesj臋 biczownik贸w. Za pierwszym razem miejscowi patrzyli na nich jak na 艣wi臋tych, za drugim razem zacz臋li ju偶 szepta膰, 偶e to heretycy. A przecie偶 chodzi艂o o tych samych ludzi. Szli dwoma szeregami przez ulice miasta, w procesji, okrywaj膮c jeno l臋d藕wie, gdy偶 ca艂kiem przezwyci臋偶yli w sobie poczucie wstydliwo艣ci. Ka偶dy mia艂 w d艂oni rzemienny bicz i razi艂 si臋 do krwi po ramionach, wylewaj膮c przy tym obficie 艂zy, jakby w艂asnymi oczyma patrzy艂 na m臋k臋 Zbawiciela, i b艂agaj膮c 偶a艂osnym pieniem o mi艂osierdzie Pana i wsparcie Matki Bo偶ej. Nie tylko dniem, ale i noc膮, z zapalonymi 艣wiecami, po艣r贸d srogiej zimy w臋drowali wielk膮 ci偶b膮 od ko艣cio艂a do ko艣cio艂a, w pokorze padali na twarz przed o艂tarzami; przodem szli kap艂ani nios膮cy 艣wiece i chor膮gwie, a byli w ci偶bie nie tylko m臋偶czy藕ni i kobiety z gminu, ale tak偶e szlachetnie urodzone matrony, kupcy... I widzieli艣my wtenczas na w艂asne oczy wielkie akty pokuty, z艂odzieje oddawali, co skradli, inni wyznawali zbrodnie...
Ale Wilhelm przypatrywa艂 si臋 im ch艂odnym okiem i powiedzia艂, 偶e nie jest to prawdziwa pokuta. M贸wi艂 raczej tak samo, jak dopiero co tego偶 ranka: okres wielkiej k膮pieli pokutnej dobieg艂 kresu i sami kaznodzieje organizuj膮 teraz pobo偶no艣膰 t艂um贸w, by nie popad艂y w jarzmo innego pragnienia pokuty, kt贸re by艂o kacerskie i u wszystkich budzi艂o l臋k, lecz nie zdo艂a艂em poj膮膰 r贸偶nicy, je艣li takowa by艂a. Wydawa艂o mi si臋, 偶e r贸偶nica nie bierze si臋 z czyn贸w tego lub owego, ale ze spojrzenia, jakim Ko艣ci贸艂 os膮dza ten lub 贸w czyn.
Przypomnia艂em sobie rozmow臋 z Hubertynem. Wilhelm bez w膮tpienia chcia艂 go przekona膰, wm贸wi膰 mu, 偶e niewielka r贸偶nica zachodzi mi臋dzy jego wiar膮 mistyczn膮 (i prawowiern膮) a sfa艂szowan膮 wiar膮 heretyk贸w. Hubertyn obruszy艂 si臋 jak kto艣, kto ow膮 r贸偶nic臋 dobrze widzi. Mia艂em wra偶enie, 偶e uznawa艂 si臋 za odmiennego, poniewa偶 by艂 w艂a艣nie tym, kt贸ry odmienno艣膰 widzi. Wilhelm porzuci艂 obowi膮zki inkwizytora, gdy偶 nie umia艂 ju偶 jej dostrzec. Dlatego te偶 nie m贸g艂 zdoby膰 si臋 na to, by opowiedzie膰 mi o tajemniczym bracie Dulcynie. Ale w takim razie (powiada艂em sobie) Wilhelm straci艂 wsparcie Pana, kt贸ry nie tylko uczy, jak postrzega膰 r贸偶nic臋, ale by tak rzec, daje swoim wybranym zdolno艣膰 rozr贸偶niania. Hubertyn i Klara z Montefalco (kt贸ra by艂a wszak otoczona grzesznikami) pozostali 艣wi臋tymi w艂a艣nie dlatego, 偶e potrafili rozr贸偶nia膰. Tym, nie za艣 czym innym, jest 艣wi臋to艣膰.
Ale czemu Wilhelm nie potrafi艂 rozr贸偶nia膰? By艂 przecie偶 cz艂ekiem bystrym i gdy chodzi艂o o fakty naturalne, umia艂 dostrzec najmniejsz膮 nier贸wno艣膰 i najdalsze powinowactwo mi臋dzy rzeczami...
By艂em pogr膮偶ony w tych rozmy艣laniach, a Wilhelm ko艅czy艂 pi膰 mleko, kiedy us艂yszeli艣my, 偶e kto艣 nas pozdrawia. By艂 to Aimar z Alessandrii, kt贸rego poznali艣my ju偶 w skryptorium i kt贸rego wyraz twarzy uderzy艂 mnie, bo stale wykrzywia艂 j膮 szyderczy u艣miech, jakby 贸w mnich nie m贸g艂 pogodzi膰 si臋 do ko艅ca z nico艣ci膮 wszystkich ludzkich istot, a jednocze艣nie nie przywi膮zywa艂 zbyt wielkiej wagi do tej kosmicznej tragedii.
— A wi臋c, bracie Wilhelmie, czy przywyk艂e艣 ju偶 do tej jaskini szale艅c贸w?
— Wydaje mi si臋, 偶e jest to miejsce pobytu ludzi godnych podziwu dla swojej 艣wi臋to艣ci i uczono艣ci — rzek艂 ostro偶nie Wilhelm.
— By艂o takim. Kiedy opaci byli opatami, bibliotekarze za艣 bibliotekarzami. Teraz widzia艂e艣 tam — i wskaza艂 na wy偶sze pi臋tro — na p贸艂 martwy Niemiec z oczyma 艣lepca wys艂uchuje z nabo偶e艅stwem bredni 艣lepego Hiszpana o oczach trupa, jakby ka偶dego ranka nale偶a艂o oczekiwa膰 Antychrysta, skrobiemy po pergaminach, ale nowych ksi膮g przychodzi maluczko... Siedzimy sobie tutaj, a tam, w miastach, dziej膮 si臋 rzeczy wa偶ne... Niegdy艣 z naszych opactw rz膮dzi艂o si臋 艣wiatem. Dzisiaj, sam widzisz, jeste艣my cesarzowi potrzebni po to tylko, by m贸g艂 przysy艂a膰 tu swoich przyjaci贸艂, kt贸rzy spotkaj膮 si臋 z jego nieprzyjaci贸艂mi (wiem co nieco o twojej misji, mnisi gadaj膮, gadaj膮, nie maj膮 nic innego do roboty), ale je艣li chce mie膰 baczenie na sprawy tego kraju, nie rusza si臋 z miast. My zbieramy zbo偶e i macamy kury, a tam wymieniaj膮 艂okcie jedwabiu na bele p艂贸tna, bele p艂贸tna na worki korzeni, a wszystko razem za dobry pieni膮dz. My mamy piecz臋 nad skarbem, tam za艣 skarby gromadz膮. Ksi臋gi te偶. I pi臋kniejsze od naszych.
— Z pewno艣ci膮 na 艣wiecie dziej膮 si臋 rozmaite rzeczy nowe. Lecz czemu my艣lisz, 偶e zawini艂 opat?
— Poniewa偶 odda艂 bibliotek臋 w r臋ce cudzoziemc贸w i rz膮dzi opactwem niby cytadel膮 wzniesion膮 dla jej obrony. Benedykty艅skie opactwo w italskiej krainie winno by膰 miejscem, gdzie Italczycy postanawiaj膮 w sprawach italskich. C贸偶 czyni膮 Italczycy teraz, kiedy nie maj膮 ju偶 nawet papie偶a? Handluj膮 i wytwarzaj膮, i s膮 bogatsi ni藕li kr贸l Francji. Wi臋c my te偶 tak post臋pujmy, je艣li umiemy robi膰 pi臋kne ksi臋gi, sporz膮dzajmy je dla uniwersytet贸w i zajmijmy si臋 tym, co dzieje si臋 tam, w dolinie, a nie mam na my艣li cesarza, z ca艂ym szacunkiem dla twojego pos艂annictwa, bracie Wilhelmie, ale to, co robi膮 Bolo艅czycy i Florenty艅czycy. Mo偶emy z tego miejsca baczy膰 na przep艂yw pielgrzym贸w i kupc贸w, kt贸rzy w臋druj膮 z Italii do Prowansji i z powrotem. Otw贸rzmy bibliotek臋 dla tekst贸w w j臋zyku pospolitym, a przyjd膮 tutaj tak偶e ci, kt贸rzy nie pisz膮 ju偶 po 艂acinie. A tymczasem pilnuje nas grupa cudzoziemc贸w, kt贸rzy bibliotek臋 prowadz膮 nadal tak, jakby w Cluny opatem wci膮偶 by艂 dobry Odylon...
— Ale opat jest Italczykiem — rzek艂 Wilhelm.
— Opat nie liczy si臋 ani troch臋 — odpar艂 Aimar, nie zmieniaj膮c szyderczego wyrazu twarzy. — W miejscu g艂owy ma szaf臋 biblioteczn膮. Zrobaczywia艂. Chc膮c zrobi膰 na z艂o艣膰 papie偶owi, pozwala, by opactwem zaw艂adn臋li braciaszkowie... mam, bracie, na my艣li heretyk贸w, dezerter贸w z waszego 艣wi臋tego zakonu... chc膮c za艣 przypodoba膰 si臋 cesarzowi, wzywa tutaj mnich贸w z wszystkich klasztor贸w p贸艂nocy, jakby zbrak艂o w艣r贸d nas wybornych kopist贸w oraz ludzi znaj膮cych grek臋 i arabski i jakby nie by艂o we Florencji lub Pizie syn贸w kupieckich, bogatych i hojnych, kt贸rzy ch臋tnie wst膮piliby do zakonu, gdyby zakon da艂 im mo偶liwo艣膰 powi臋kszenia pot臋gi i presti偶u ojca. Ale tutaj sprawom doczesnym pob艂a偶a si臋 tylko, kiedy chodzi o to, by pozwoli膰 Niemcom... Och dobry Bo偶e, pora藕 m贸j j臋zyk, bo rzekn臋 rzeczy ma艂o stosowne!
— W opactwie dziej膮 si臋 rzeczy ma艂o stosowne? — zapyta艂 z roztargnieniem Wilhelm, nalewaj膮c sobie jeszcze odrobin臋 mleka.
— Mnich to te偶 cz艂owiek — oznajmi艂 sentencjonalnie Aimar. Potem doda艂: — Lecz tutaj s膮 mniej lud藕mi ni偶 gdzie indziej. I rozumie si臋, 偶e tego, co powiedzia艂em, nie powiedzia艂em.
— Wielce ciekawe — rzek艂 Wilhelm. — A s膮 to pogl膮dy twoje czy licznych, kt贸rzy my艣l膮 jak ty?
— Licznych, licznych. Licznych, kt贸rzy ubolewaj膮 nad nieszcz臋艣ciem biednego Adelmusa, lecz gdyby w przepa艣膰 run膮艂 kto艣 inny, kto kr膮偶y po bibliotece wi臋cej, ni偶 powinien, nie byliby nieradzi.
— Co masz na my艣li?
— Za du偶o powiedzia艂em. Wszyscy tutaj za du偶o m贸wimy, niechybnie ju偶 to spostrzeg艂e艣. Nikt ju偶 nie respektuje milczenia, z jednej strony. Z drugiej za艣 respektuje si臋 je a偶 nadto. Miast m贸wi膰 lub milcze膰, winno si臋 dzia艂a膰. W z艂otym wieku naszego zakonu, je艣li opat nie by艂 cz艂ekiem na miar臋 opata, pi臋kny puchar zatrutego wina wystarcza艂, by otworzy艂a si臋 sukcesja. Ma si臋 rozumie膰, bracie Wilhelmie, 偶e to wszystko powiedzia艂em ci nie, 偶eby oczernia膰 opata lub innych konfratr贸w. Niechaj B贸g mnie przed tym uchroni, na szcz臋艣cie obcy mi jest szkaradny wyst臋pek obmawiania. Ale nie chcia艂bym, by opat prosi艂 ci臋 o podj臋cie 艣ledztwa przeciwko mnie albo komu艣 innemu, jak Pacyfik z Tivoli lub Piotr z Sant'Albano. My nie mieszamy si臋 do spraw biblioteki. Chcemy jednak cz臋艣ciej do niej zagl膮da膰. A zatem dob膮d藕 na 艣wiat艂o dnia to k艂臋bowisko w臋偶贸w, ty, kt贸ry tylu kacerzy spali艂e艣.
— Ja nigdy nikogo nie spali艂em — odrzek艂 oschle Wilhelm.
— Powiedzia艂em tylko tak sobie — przyzna艂 Aimar z szerokim u艣miechem. — Pomy艣lnych 艂ow贸w, bracie Wilhelmie, ale uwa偶aj noc膮.
— Czemu nie dniem?
— Bo za dnia leczy si臋 tutaj cia艂o dobrymi zio艂ami, noc膮 za艣 wp臋dza si臋 umys艂 w chorob臋 zio艂ami z艂ymi. Nie wierz, by Adelmus zosta艂 rzucony w przepa艣膰 czyimi艣 r臋kami albo by czyje艣 r臋ce wrzuci艂y Wenancjusza do kadzi. Kto艣 tutaj nie chce, by mnisi sami stanowili, dok膮d maj膮 chodzi膰, co robi膰 i co czyta膰. I wykorzystuje si臋 si艂y piekielne i nekromant贸w, przyjaci贸艂 piek艂a, by pomiesza膰 umys艂y ciekawych...
— Masz na my艣li ojca herboryst臋?
— Seweryn z Sant'Emmerano to cz艂ek poczciwy. Naturalnie on jest Niemcem, Niemcem Malachiasz... — I okazawszy tym sposobem raz jeszcze, 偶e ani mu w g艂owie obmawianie bli藕nich, Aimar poszed艂 na g贸r臋 pracowa膰.
— Co chcia艂 nam powiedzie膰? — zapyta艂em.
— Wszystko i nic. We wszystkich opactwach mnisi walcz膮 mi臋dzy sob膮 o rz膮dy nad wsp贸lnot膮. Tak偶e w Melku, cho膰 jako nowicjusz by膰 mo偶e nie mia艂e艣 sposobno艣ci tego dostrzec. Ale w twoim kraju si臋gni臋cie po rz膮dy w opactwie oznacza zapewnienie sobie miejsca, z kt贸rego mo偶na rozmawia膰 bezpo艣rednio z cesarzem. W tym kraju sytuacja jest odmienna, cesarz daleko, nawet je艣li dociera a偶 do Rzymu. Nie ma tu dworu, teraz nawet papieskiego. S膮 natomiast miasta i musia艂e艣 zda膰 sobie z tego spraw臋.
— Z pewno艣ci膮, i uderzy艂o mnie to. Miasto w Italii jest czym艣 innym ni偶 w moim kraju... To nie tylko miejsce, gdzie si臋 mieszka, ale tak偶e miejsce, gdzie zapadaj膮 decyzje, wszyscy oni s膮 u siebie, bardziej licz膮 si臋 radcy miejscy ni偶 cesarz lub papie偶. Ka偶de jest... jakby kr贸lestwem...
— A kr贸lami s膮 kupcy. Ich or臋偶em pieni膮dz. Pieni膮dz pe艂ni w Italii funkcj臋 odmienn膮 ni偶 w twoim kraju lub moim. Kr膮偶y wsz臋dzie, ale tam wielka cz臋艣膰 偶ycia jest jeszcze opanowana i rz膮dzona przez zamienianie d贸br, kurcz膮t lub snop贸w zbo偶a, lub sierpa, lub wozu, a pieni膮dz s艂u偶y do kupowania tych rzeczy. Zauwa偶y艂e艣 natomiast, 偶e w mie艣cie italskim w艂a艣nie owe dobra maj膮 zapewni膰 zyskanie pieni臋dzy. Tak偶e ksi臋偶a i biskupi, a nawet zakony musz膮 prowadzi膰 rachunki w pieni膮dzach. Dlatego naturalnie bunt przeciwko w艂adzy przejawia si臋 jako nawo艂ywanie do ub贸stwa, a buntuj膮 si臋 ci, kt贸rzy wy艂膮czeni s膮 od stosunk贸w pieni臋偶nych, dlatego wszelkie nawo艂ywanie do ub贸stwa powoduje takie napi臋cia i tyle dysput i dlatego te偶 ca艂e miasto, od biskupa po radc臋 miejskiego, na ka偶dego, kto zbyt g艂o艣no nawo艂uje do ub贸stwa, patrzy jak na osobistego wroga. Inkwizytorzy wyczuwaj膮 smr贸d diab艂a tam, gdzie kto艣 zbuntowa艂 si臋 przeciwko smrodowi diabelskiego 艂ajna. Pojmujesz wi臋c, co mia艂 na my艣li Aimar. Opactwo benedykty艅skie w z艂otym wieku zakonu by艂o miejscem, z kt贸rego pasterze dawali baczenie na trzod臋 wiernych. Aimar chce powrotu do tradycji. Rzecz jednak w tym, 偶e odmieni艂o si臋 偶ycie trzody i opactwo do tradycji wr贸ci膰 mo偶e (do chwa艂y, do dawnej w艂adzy) jedynie, je艣li zaakceptuje nowy obyczaj trz贸dki, a wi臋c samo te偶 si臋 odmieni. A poniewa偶 dzisiaj panuje si臋 nad trzod膮 nie za pomoc膮 or臋偶a i nie splendorem rytua艂u, lecz kontroluj膮c pieni膮dz, Aimar pragnie, by wszystkie wytwory opactwa, i sama biblioteka, sta艂y si臋 warsztatem i wytwarza艂y pieni膮dz.
— A co to ma wsp贸lnego ze zbrodniami lub zbrodni膮?
— Tego jeszcze nie wiem. Ale teraz chcia艂bym p贸j艣膰 na g贸r臋. Chod藕.
Mnisi siedzieli ju偶 przy pracy. W skryptorium panowa艂a cisza, ale nie by艂a to ta cisza, kt贸ra bierze si臋 z p艂odnego pokoju serc. Berengar, kt贸ry przyszed艂 tu偶 przed nami, przyj膮艂 nas zak艂opotany. Inni mnisi podnie艣li g艂owy znad swoich zaj臋膰. Wiedzieli, 偶e jeste艣my tu, by odkry膰 co艣, co dotyczy Wenancjusza, i sam kierunek ich spojrze艅 wystarczy艂, by zwr贸ci膰 nasz膮 uwag臋 na puste miejsce pod oknem wychodz膮cym na wewn臋trzny o艣miok膮t.
Chocia偶 dzie艅 by艂 bardzo ch艂odny, temperatura w skryptorium by艂a umiarkowana. Nie przypadkiem znajdowa艂o si臋 nad kuchniami, z kt贸rych dochodzi艂o do艣膰 ciep艂a, r贸wnie偶 dlatego, 偶e przewody kominowe dw贸ch piec贸w poni偶ej przechodzi艂y wewn膮trz filar贸w podtrzymuj膮cych dwoje kr臋tych schod贸w umieszczonych w baszcie zachodniej i po艂udniowej. Je艣li chodzi o baszt臋 p贸艂nocn膮, w przeciwleg艂ej cz臋艣ci sali, nie mia艂a schod贸w, mie艣ci艂 si臋 w niej za to wielki kominek, w kt贸rym p艂on膮艂 ogie艅 rozsiewaj膮c mi艂e ciep艂o. Poza tym posadzka pokryta by艂a s艂om膮, co sprawia艂o, 偶e nasze kroki nie rozbrzmiewa艂y g艂o艣no. W sumie najgorzej ogrzanym k膮tem by艂 ten od baszty wschodniej i rzeczywi艣cie zauwa偶y艂em, 偶e wszyscy unikali sto艂贸w ustawionych po tamtej stronie, by艂o bowiem wi臋cej miejsc do pracy ni偶 mnich贸w. Kiedy p贸藕niej zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e kr臋te schody w baszcie wschodniej jako jedyne prowadz膮 nie tylko w d贸艂 do refektarza, ale i w g贸r臋 do biblioteki, pocz膮艂em rozwa偶a膰, czy jaki艣 przemy艣lny rachunek nie okre艣li艂 sposobu ogrzewania sali, by odwie艣膰 mnich贸w od zerkania z ciekawo艣ci膮 w tamt膮 stron臋 i by 艂atwiej by艂o bibliotekarzowi strzec dost臋pu do biblioteki. Lecz niechybnie posun膮艂em si臋 za daleko w moich podejrzeniach, n臋dznie ma艂puj膮c w tym mojego mistrza, albowiem zaraz pomy艣la艂em, 偶e ten rachunek nie przyni贸s艂by wielkiego owocu latem — chyba 偶e (powiedzia艂em sobie) latem by艂o to miejsce najbardziej nas艂onecznione, a wi臋c znowu najbardziej unikane.
St贸艂 biednego Wenancjusza obr贸cony by艂 ty艂em do wielkiego kominka i pewnie nale偶a艂 do najbardziej po偶膮danych. Sp臋dzi艂em wtedy ledwie male艅k膮 cz膮stk臋 mojego 偶ywota w skryptorium, ale znaczn膮 jego cz臋艣膰 mia艂em sp臋dzi膰 tam p贸藕niej, i wiem, ile cierpie艅 kosztuje pisarza, rubrykatora i badacza trwanie przy stole przez d艂ugie godziny zimowe, kiedy sztywniej膮 zaci艣ni臋te na pi贸rze palce (a przecie偶 nawet przy temperaturze normalnej po siedmiu godzinach pisania palce ogarnia straszliwy skurcz mnisi i kciuk boli, jakby by艂 mia偶d偶ony). Wyja艣nia to, czemu cz臋sto na marginesach manuskrypt贸w znajdujemy zdania pozostawione przez pisarza, by da膰 艣wiadectwo cierpieniu (lub zniecierpliwieniu), owe „Dzi臋ki Bogu wkr贸tce b臋dzie ciemno” albo „Och, gdybym mia艂 kielich wina!”, albo „Dzisiaj zimno, 艣wiat艂o marne, welin w艂ochaty, co艣 jest nie tak.” Jak powiada staro偶ytne przys艂owie, trzy palce trzymaj膮 pi贸ro, ale pracuje ca艂e cia艂o. I ca艂e boli.
Ale m贸wi艂em o stole Wenancjusza. By艂 mniejszy od innych, jak zreszt膮 wszystkie ustawione wok贸艂 oktogonalnego dziedzi艅ca i przeznaczone dla badaczy, gdy tymczasem wi臋ksze sta艂y pod oknami w 艣cianach zewn臋trznych i przeznaczone by艂y dla iluminator贸w i kopist贸w. Zreszt膮 Wenancjusz te偶 pracowa艂 z pulpitem, gdy偶 zapewne przegl膮da艂 wypo偶yczone opactwu manuskrypty, z kt贸rych dokonywa艂o si臋 kopii. Pod sto艂em sta艂a niska p贸艂eczka, na kt贸r膮 od艂o偶ono nie zszyte kartki, a poniewa偶 wszystkie by艂y po 艂acinie, poj膮艂em, 偶e chodzi艂o o jego najnowsze przek艂ady. Zapisane by艂y pospiesznym pismem, nie stanowi艂y stronic ksi膮g i mia艂y by膰 dopiero powierzone kopi艣cie i iluminatorowi. Dlatego trudno je by艂o odczyta膰. W艣r贸d kart jaka艣 ksi臋ga po grecku. Inna ksi臋ga grecka le偶a艂a otwarta na pulpicie, by艂o to dzie艂o, nad kt贸rym Wenancjusz pracowa艂 w ubieg艂ych dniach. Nie zna艂em wtedy jeszcze greki, ale m贸j mistrz przeczyta艂 tytu艂 i powiedzia艂, 偶e jest to dzie艂o niejakiego Lukiana i opowiada o cz艂owieku przemienionym w os艂a. Przypomnia艂em sobie w贸wczas podobn膮 bajk臋 Apulejusza, kt贸rej czytanie zwykle jak najsurowiej odradzano nowicjuszom.
— Jak to si臋 sta艂o, 偶e Wenancjusz zaj膮艂 si臋 tym w艂a艣nie t艂umaczeniem? — zapyta艂 Wilhelm Berengara, kt贸ry by艂 blisko.
— Prosi艂 o nie pan Mediolanu, a opactwo zyska w zamian prawo pierwokupu wina z paru posiad艂o艣ci, kt贸re znajduj膮 si臋 na wschodzie — Berengar wskaza艂 r臋k膮 w dal. Ale zaraz doda艂: — Nie znaczy to, 偶e opactwo zajmuje si臋 dochodow膮 prac膮 na rzecz os贸b 艣wieckich. Ale komitent postara艂 si臋, by ten cenny manuskrypt grecki zosta艂 nam wypo偶yczony przez do偶臋 Wenecji, kt贸ry otrzyma艂 go od cesarza Bizancjum, a kiedy Wenancjusz upora艂by si臋 ze swoj膮 prac膮, sporz膮dziliby艣my dwie kopie, jedn膮 dla komitenta, drug膮 dla naszej biblioteki.
— Kt贸ra nie gardzi przyjmowaniem cho膰by i poga艅skich bajek — rzek艂 Wilhelm.
— Biblioteka daje 艣wiadectwo prawdzie i b艂臋dowi — rzek艂 w贸wczas jaki艣 g艂os za naszymi plecami. By艂 to Jorge. Raz jeszcze zdumia艂 mnie (ale niejedno mia艂o mnie jeszcze zdumie膰 w nast臋pnych dniach) niespodziewanym sposobem swego przybycia, jakby艣my my jego nie widzieli, tylko on nas. Zastanowi艂em si臋 nawet, c贸偶 艣lepiec robi w skryptorium, ale p贸藕niej zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e Jorge by艂 w opactwie wszechobecny. I cz臋sto pozostawa艂 w skryptorium, siedz膮c sobie na 艂aweczce w pobli偶u kominka i, zda si臋, 艣ledz膮c wszystko, co dzieje si臋 w sali. Pewnego razu us艂ysza艂em, jak zapyta艂 g艂o艣no ze swego miejsca: „Kto idzie?”, i zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Malachiasza, kt贸ry krokami st艂umionymi przez s艂om臋 szed艂 w stron臋 biblioteki. Wszyscy mnisi mieli go w wielkim powa偶aniu i zwracali si臋 do艅 cz臋sto, by przeczyta膰 mu jaki艣 ust臋p trudno zrozumia艂y, radz膮c si臋, gdy natrafili na jak膮艣 scholi臋, lub prosz膮c o wyja艣nienia, gdy sz艂o o przedstawienie zwierz臋cia lub 艣wi臋tego. On za艣 patrzy艂 w pustk臋 swoimi zgas艂ymi oczyma, jakby wpatrywa艂 si臋 w stronic臋, kt贸r膮 mia艂 w pami臋ci, i odpowiada艂, 偶e fa艂szywi prorocy odziani s膮 jak biskupi i 偶aby wychodz膮 im z ust, albo jakimi kamieniami winno si臋 zdobi膰 mury niebia艅skiego Jeruzalem, albo 偶e arimasp贸w trzeba przedstawi膰 na mapach w pobli偶u ziemi ksi臋dza Jana — zalecaj膮c przy tym, by nie przesadza膰 w pokazywaniu uwodzicielskiej si艂y, jaka tkwi w ich potworno艣ci, wystarczy bowiem narysowa膰 ich w spos贸b symboliczny, byle dali si臋 rozpozna膰, ale nie tak, 偶eby budzili po偶膮danie lub 偶eby ich szkaradno艣膰 zach臋ca艂a do 艣miechu.
Pewnego razu s艂ysza艂em, 偶e doradza艂 pewnemu scholia艣cie, jak 贸w winien interpretowa膰 recapitulatio w tekstach Tykoniusza w zgodzie z duchem 艣wi臋tego Augustyna, by unikn膮膰 herezji donatystycznej. Innym razem s艂ysza艂em, 偶e radzi艂, jak, komentuj膮c, odr贸偶nia膰 heretyk贸w od schizmatyk贸w. Albo te偶 m贸wi艂 strapionemu badaczowi, jakiej ksi臋gi ten winien poszuka膰 w katalogu biblioteki i niemal na kt贸rej karcie znajdzie o niej dane, i zapewnia艂 tamtego, i偶 bibliotekarz z pewno艣ci膮 mu j膮 dostarczy, bo chodzi o dzie艂o natchnione przez Boga. Wreszcie s艂ysza艂em jeszcze innym razem, jak m贸wi艂, 偶e takiej to a takiej ksi臋gi nie ma co szuka膰, istnieje bowiem, co prawda, w katalogu, ale zosta艂a zniszczona przez myszy pi臋膰dziesi膮t lat wcze艣niej i rozpada si臋 w py艂, kiedy kto艣 jej dotknie. Jednym s艂owem, by艂 pami臋ci膮 biblioteki i dusz膮 skryptorium. Czasem napomina艂 mnich贸w, kt贸rych pogaw臋dk臋 dos艂ysza艂: „Spieszcie si臋, by zostawi膰 艣wiadectwo o prawdzie, albowiem bliskie s膮 czasy!”, i czyni艂 aluzj臋 do przyj艣cia Antychrysta.
— Biblioteka daje 艣wiadectwo prawdzie i b艂臋dowi — rzek艂 wi臋c Jorge.
— Bez w膮tpienia Apulejusz i Lukian zawinili wieloma b艂臋dami — rzek艂 Wilhelm. — Ale ta bajka zawiera pod os艂on膮 zmy艣le艅 r贸wnie偶 dobry mora艂, poucza bowiem, jak drogo trzeba p艂aci膰 za swoje b艂臋dy, a poza tym s膮dz臋, 偶e historia cz艂owieka przemienionego w os艂a jest aluzj膮 do przemiany duszy, kt贸ra popada w grzech.
— To by膰 mo偶e — rzek艂 Jorge.
— Jednakowo偶 pojmuj臋 teraz, dlaczego Wenancjusz podczas rozmowy, o kt贸rej opowiedzia艂 mi wczoraj, tak bardzo by艂 zaciekawiony zagadnieniami komedii; w istocie, bajki tego rodzaju te偶 mo偶na przyr贸wna膰 do komedii staro偶ytnych. Ni jedne, ni drugie nie opowiadaj膮 o ludziach 偶yj膮cych naprawd臋, jak tragedie, ale — powiada Izydor — s膮 zmy艣leniami: „Fabulas poetae a fando nominaverunt quia non sunt res facte sed tantum loquendo fictae”...
W pierwszej chwili nie poj膮艂em, czemu Wilhelm zapu艣ci艂 si臋 w t臋 uczon膮 dysput臋, i to w艂a艣nie z kim艣, kto zdawa艂 si臋 takich temat贸w nie lubi膰, ale odpowied藕 Jorgego pokaza艂a mi, jak wielce subtelny jest m贸j mistrz.
— Tego dnia nie rozprawia艂o si臋 o komediach, lecz tylko o dopuszczalno艣ci 艣miechu — rzek艂 pos臋pnie Jorge. A ja pami臋ta艂em doskonale, 偶e w艂a艣nie poprzedniego dnia, kiedy Wenancjusz zrobi艂 aluzj臋 do tej dyskusji, Jorge utrzymywa艂, i偶 nie przypomina jej sobie.
— Ach — powiedzia艂 niedbale Wilhelm — zdawa艂o mi si臋, 偶e rozmawiali艣cie o k艂amstwach poet贸w i zmy艣lnych zagadkach...
— M贸wi艂o si臋 o 艣miechu — rzek艂 oschle Jorge. — Komedie pisali poganie, by nak艂oni膰 widz贸w do 艣miechu, i czynili 藕le. Nasz Pan Jezus nigdy nie opowiada艂 komedii ani bajek, lecz tylko przejrzyste przypowie艣ci, kt贸re w spos贸b alegoryczny pouczaj膮 nas, jak zas艂u偶y膰 sobie na raj, i tak niechaj b臋dzie.
— Zastanawiam si臋 — rzek艂 Wilhelm — czemu tak sprzeciwiasz si臋 my艣li, 偶e Jezus 艣mia艂 si臋. Ja mniemam, 偶e 艣miech jest r贸wnie dobrym lekarstwem, jak k膮piele, gdy trzeba leczy膰 z humor贸w i innych dolegliwo艣ci cia艂a, a osobliwie z melancholii.
— K膮piele s膮 rzecz膮 dobr膮 — rzek艂 Jorge — i sam Akwinata doradza je dla usuni臋cia smutku, ten mo偶e by膰 bowiem nami臋tno艣ci膮 z艂膮, kiedy nie zwraca si臋 w stron臋 takiego z艂a, kt贸re da si臋 pokona膰 艣mia艂o艣ci膮. K膮piele przywracaj膮 r贸wnowag臋 humor贸w. 艢miech za艣 wstrz膮sa cia艂em, zniekszta艂ca rysy twarzy, czyni cz艂owieka podobnym do ma艂py.
— Ma艂py nie 艣miej膮 si臋, 艣miech jest w艂a艣ciwy cz艂owiekowi, to znak jego rozumno艣ci — oznajmi艂 Wilhelm.
— Jest te偶 s艂owo znakiem ludzkiej rozumno艣ci, a przecie偶 s艂owem mo偶na blu藕ni膰 przeciw Bogu. Nie wszystko, co w艂a艣ciwe cz艂owiekowi, jest koniecznie dobre. 艢miech to znak g艂upoty. Kto 艣mieje si臋, nie wierzy w to, co jest powodem 艣miechu, ale te偶 nie czuje do tego czego艣 nienawi艣ci. Tak zatem, je艣li 艣miejemy si臋 z czego z艂ego, oznacza to, 偶e nie zamierzamy owego z艂a zwalcza膰, je艣li za艣 艣miejemy si臋 z czego dobrego, oznacza to, 偶e nie cenimy si艂y, przez kt贸r膮 dobro szerzy si臋 samo z siebie. Dlatego regu艂a powiada: „decimus humilitatis gradus est si non sit facilis ac promptus in risu, quia scriptum est: stultus in risu exaltat vocem suam”.
— Kwintylian — przerwa艂 m贸j mistrz — powiada, 偶e na 艣miech nie ma miejsca w panegiryku, by nie uchybi膰 godno艣ci, ale nale偶y zach臋ca膰 do niego w wielu innych przypadkach. Tacyt zachwala ironi臋 Kalpurniusza Pisona, Pliniusz m艂odszy pisze: „aliquando praeterea rideo, jocor, ludo, homo sum”.
— Byli poganami — odpar艂 Jorge. — Regu艂a powiada: „scurrilitates vero vel verba otiosa et risum moventia aeterna clausura in omnibus locis damnamus, et ad talia eloquia discipulum aperire os non permittitur”.
— Jednakowo偶 kiedy s艂owo Chrystusa zatriumfowa艂o ju偶 na ziemi, Synesios z Kyreny powiedzia艂, 偶e bosko艣膰 potrafi艂a po艂膮czy膰 harmonijnie to, co konieczne, z tym, co tragiczne, za艣 Aeliusz Spartanin powiada o cesarzu Hadrianie, cz艂owieku podnios艂ych obyczaj贸w i duszy naturaliter chrze艣cija艅skiej, 偶e umia艂 przeplata膰 chwile weso艂o艣ci chwilami powagi. A wreszcie Auzoniusz zaleca dawkowa膰 z umiarem powag臋 i uciech臋.
— Ale Paulin z Noli i Klemens Aleksandryjski ostrzegali nas przed tymi g艂upstwami, a Sulpicjusz Sewer powiada, 偶e nikt nie widzia艂, by 艣wi臋tego Marcina opanowa艂 gniew albo weso艂o艣膰.
— A jednak przypomina niekt贸re powiedzenia 艣wi臋tego spiritualiter salsa — rzek艂 Wilhelm.
— By艂y ci臋te i pe艂ne m膮dro艣ci, nie za艣 艣mieszne. 艢wi臋ty Efrem napisa艂 parenez臋 przeciwko 艣miechowi mnich贸w, a w De habitu et conversatione monachomm zaleca si臋 unikanie spro艣no艣ci i 偶art贸w, jakby by艂y jadem 偶mii!
— Ale Hildebert powiada: „admittendo tibi joca sunt post seria quaedam, sed tamen et dignis et ipsa gerenda modis”. A Jan z Salisbury zezwala艂 na skromn膮 weso艂o艣膰. A wreszcie Eklezjasta, z kt贸rego cytowa艂e艣 ust臋p i na kt贸rego powo艂uje si臋 wasza regu艂a, tam gdzie powiada si臋, 偶e 艣miech jest w艂a艣ciwy g艂upcom, dopuszcza przynajmniej 艣miech cichy, p艂yn膮cy ze spokojnej duszy.
— Dusza jest spokojna w贸wczas jedynie, gdy kontempluje prawd臋 i rozkoszuje si臋 dokonanym dobrem, a ni z prawdy, ni z dobra nie nale偶y si臋 艣mia膰. Oto czemu Chrystus nie 艣mia艂 si臋. 艢miech jest zarzewiem zw膮tpienia.
— Lecz czasem s艂usznie jest w膮tpi膰.
— Nie widz臋 偶adnych powod贸w. Kiedy si臋 w膮tpi, trzeba zwr贸ci膰 si臋 do autorytetu, do s艂贸w jednego z ojc贸w lub doktor贸w, i ustaje wszelki pow贸d zw膮tpienia. Wydaje mi si臋, 偶e艣 przesi膮k艂 w膮tpliwymi doktrynami, jak doktryny logik贸w paryskich. Ale 艣wi臋ty Bernard umia艂 z ca艂ym rozeznaniem podnie艣膰 g艂os przeciwko kastratowi Abelardowi, kt贸ry chcia艂 wszystkie problemy podda膰 ch艂odnemu, wyzbytemu 偶ycia os膮dowi rozumu nie o艣wieconego przez Pismo, wypowiadaj膮c swoje „jest tak i tak nie jest”. Ten, kto przyjmie te jak偶e niebezpieczne my艣li, mo偶e r贸wnie偶 ceni膰 zabaw臋 g艂upca, kt贸ry 艣mieje si臋 z tego, o czym winno si臋 zna膰 jedyn膮 prawd臋, wypowiedzian膮 raz na zawsze. Tak wi臋c, 艣miej膮c si臋, g艂upiec powiada w domy艣le: „Deus non est.”
— Czcigodny Jorge, zda mi si臋, 偶e jeste艣 niesprawiedliwy, gdy m贸wisz o kastracie Abelardzie, wiesz bowiem, i偶 w owo smutne nieszcz臋艣cie popad艂 przez z艂o艣膰 innego...
— Przez swoje grzechy. Przez zarozumia艂膮 ufno艣膰 w ludzki rozum. W ten spos贸b wiara prostaczk贸w jest wyszydzona, tajemnice Boga zg艂臋bione (albo pr贸bowa艂o si臋 tego, a g艂upi, kt贸rzy to czynili), kwestie, kt贸re dotycz膮 spraw najwy偶szych, rozwa偶a si臋 zuchwale, drwi si臋 z ojc贸w, gdy偶 uwa偶ali, 偶e takie kwestie nale偶y raczej chowa膰 pod korcem ni偶 dobywa膰 na 艣wiat艂o dnia.
— Nie zgadzam si臋 z tym, czcigodny Jorge. B贸g pragnie, by艣my przyk艂adali nasz rozum do wielu spraw ciemnych, co do kt贸rych Pismo pozostawi艂o nam wolno艣膰 decydowania. A kiedy kto艣 zach臋ca ci臋, by艣 uwierzy艂 w jakie twierdzenie, winiene艣 najprz贸d zbada膰, czy nadaje si臋 ono do przyj臋cia, albowiem rozum nasz stworzony zosta艂 przez Boga i to, co podoba si臋 naszemu rozumowi, nie mo偶e nie podoba膰 si臋 rozumowi Boskiemu, o kt贸rym zreszt膮 wiemy to jedynie, czego przez analogi臋, a cz臋sto przez negacj臋, domy艣lamy si臋 o drogach, jakimi chadza nasz rozum. Widzisz zatem, 偶e czasem, by podwa偶y膰 fa艂szywy autorytet jakiego艣 niedorzecznego twierdzenia, kt贸re budzi odraz臋 rozumu, tak偶e 艣miech mo偶e by膰 narz臋dziem w艂a艣ciwym. Cz臋sto 艣miech s艂u偶y tak偶e do tego, by upokorzy膰 niegodziwc贸w i by zaja艣nia艂a ich g艂upota. Opowiada si臋 o 艣wi臋tym Maurze, 偶e poganie w艂o偶yli go do wrz膮cej wody, on za艣 u偶ala艂 si臋, i偶 k膮piel jest zbyt ch艂odna; poga艅ski gubernator z g艂upoty w艂o偶y艂 d艂o艅 do wody, 偶eby to sprawdzi膰, i sparzy艂 si臋. Pi臋kny czyn tego 艣wi臋tego m臋czennika, kt贸ry o艣mieszy艂 nieprzyjaci贸艂 wiary.
Jorge za艣mia艂 si臋 szyderczo.
— R贸wnie偶 w epizodach, kt贸re opowiadaj膮 kaznodzieje, znale藕膰 mo偶na wiele 艂garstw. 艢wi臋ty zanurzony we wrz膮cej wodzie cierpi za Chrystusa i wstrzymuje krzyk, zgo艂a nie p艂ata dziecinnych figli poganom!
— Widzisz? — rzek艂 Wilhem. — Ta historia wydaje ci si臋 wstr臋tna dla rozumu i oskar偶asz j膮, 偶e jest 艣mieszna! Tak zatem milcz膮co i bacz膮c na swe wargi 艣miejesz si臋 przecie偶 z czego艣 i chcesz, bym ja te偶 nie wzi膮艂 tego powa偶nie. 艢miejesz si臋 ze 艣miechu, ale 艣miejesz si臋.
Jorge zrobi艂 gest wyra偶aj膮cy znudzenie:
— Igraj膮c ze 艣miechem wci膮gasz mnie w daremne dysputy. Wiesz jednak, 偶e Chrystus nie 艣mia艂 si臋.
— Nie jestem tego pewny. Kiedy zach臋ca faryzeuszy, 偶eby pierwsi rzucili kamieniem, kiedy pyta, czyj wizerunek jest na monecie, kt贸r膮 p艂aci si臋 podatek, kiedy igra s艂owami i powiada: „Tu es petrus”, mniemam, 偶e chodzi o ci臋ty przytyk, by zmiesza膰 grzesznik贸w, by podtrzyma膰 ducha u swoich. M贸wi w spos贸b dowcipny tak偶e, kiedy zwraca si臋 do Kajfasza: „Rzek艂e艣.” A kiedy Hieronim komentuje Jeremiasza, gdzie B贸g m贸wi Jeruzalem: „nudavi femora contra faciem tuam”, wyja艣nia: „sive nudabo et relevabo femora et posteriora tua”. Nawet wi臋c B贸g wys艂awia si臋 przez dowcipy, by upokorzy膰 tych, kt贸rych chce ukara膰. I wiesz doskonale, 偶e w momencie najzacieklejszej walki mi臋dzy kluniakami a cystersami ci pierwsi oskar偶yli drugich, by o艣mieszy膰 ich, 偶e nie nosz膮 spodni. Za艣 w Speculum stultorum opowiada si臋 o o艣le Brunellusie, kt贸ry zastanawia si臋, co by si臋 sta艂o, gdyby noc膮 wiatr uni贸s艂 okrycia i mnich ujrza艂by sw贸j srom...
Mnisi doko艂a roze艣mieli si臋, a Jorge wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰.
— Ci膮gniesz mi tych konfratr贸w na 艣wi臋to szale艅c贸w. Wiem, 偶e w艣r贸d franciszkan贸w jest we zwyczaju zniewala膰 sobie sympati臋 ludu przez tego rodzaju g艂upstwa, ale o tych widowiskach powiem ci to, co powiada pewien wiersz, kt贸ry s艂ysza艂em od jednego z waszych kaznodziej贸w: Tum podex carmen extulit horridulum.
Przytyk by艂 troch臋 za mocny, Wilhelm by艂 zuchwa艂y, ale teraz Jorge oskar偶a艂 go o to, 偶e puszcza wiatry ustami. Zastanowi艂em si臋, czy ta surowa odpowied藕 nie mia艂a oznacza膰 ze strony starego mnicha zach臋ty, by艣my wyszli ze skryptorium. Ale zobaczy艂em, 偶e Wilhelm, tak dopiero co wojowniczy, zrobi艂 si臋 teraz 艂agodny jak baranek.
— Prosz臋 ci臋 o wybaczenie, czcigodny Jorge — rzek艂. — Moje wargi zdradzi艂y moje my艣li, nie chcia艂em uchybi膰 ci szacunku. By膰 mo偶e to, co powiedzia艂e艣, jest s艂uszne, ja za艣 myli艂em si臋.
Jorge w obliczu tego aktu wy艣mienitej pokory mrukn膮艂 co艣, co wyra偶a膰 mog艂o albo zadowolenie, albo wybaczenie, i nie m贸g艂 uczyni膰 nic innego, jak powr贸ci膰 na swoje miejsce, gdy tymczasem mnisi, kt贸rzy w trakcie dysputy podchodzili stopniowo, rozchodzili si臋 teraz do swoich sto艂贸w. Wilhelm przykl膮k艂 znowu przed sto艂em Wenancjusza i wr贸ci艂 do przewracania kart. Swoj膮 pokorn膮 odpowiedzi膮 zarobi艂 par臋 sekund spokoju. A to, co ujrza艂 w ci膮gu tych kilku sekund, da艂o natchnienie do poszukiwa艅 w ci膮gu nocy, kt贸ra mia艂a nast膮pi膰.
By艂o to doprawdy niewiele sekund. Bencjusz zbli偶y艂 si臋 nagle, udaj膮c, 偶e przez zapomnienie zostawi艂 na stole sw贸j rylec, kiedy podszed艂, by pos艂ucha膰 rozmowy z Jorgem, i szepn膮艂 Wilhelmowi, i偶 musi pilnie z nim porozmawia膰, wyznaczaj膮c mu spotkanie na ty艂ach 艂a藕ni. Prosi艂, by Wilhelm oddali艂 si臋 pierwszy, a on wkr贸tce za nim pod膮偶y.
Wilhelm waha艂 si臋 przez moment, potem zawo艂a艂 Malachiasza, kt贸ry od swojego sto艂u bibliotekarza, przy katalogu, 艣ledzi艂 wszystko, co si臋 zdarzy艂o, i prosi艂 go, by na mocy upowa偶nienia udzielonego przez opata (po艂o偶y艂 nacisk na ten sw贸j przywilej) postawi艂 kogo艣 na stra偶y sto艂u Wenancjusza, albowiem uzna艂 za korzystne dla 艣ledztwa, 偶eby nikt si臋 do艅 nie zbli偶y艂 w ci膮gu dnia a偶 do chwili, kiedy on sam b臋dzie m贸g艂 tu wr贸ci膰. Powiedzia艂 to g艂o艣no, poniewa偶 w ten spos贸b nie tylko zobowi膮zywa艂 Malachiasza do pilnowania mnich贸w, ale i mnich贸w do pilnowania Malachiasza. Bibliotekarz musia艂 przyj膮膰 s艂owa Wilhelma do wiadomo艣ci, ten za艣 oddali艂 si臋 wraz ze mn膮.
Kiedy szli艣my przez ogr贸d i zbli偶ali艣my si臋 do 艂a藕ni, kt贸re przylega艂y do szpitala, Wilhelm zauwa偶y艂:
— Zdaje si臋, 偶e wielu nie chcia艂oby, bym po艂o偶y艂 r臋k臋 na czym艣, co jest na stole Wenancjusza lub pod sto艂em.
— A co to jest?
— Mam wra偶enie, 偶e tego nie wiedz膮 ci nawet, kt贸rym to nie w smak.
— Wi臋c Bencjusz nie ma ci nic do powiedzenia i odci膮ga nas tylko od skryptorium?
— Zaraz si臋 tego dowiemy — odpar艂 Wilhelm. Rzeczywi艣cie, rych艂o po nas nadszed艂 Bencjusz.
DZIE艃 DRUGI
SEKSTA
Kiedy to Bencjusz snuje osobliw膮 opowie艣膰, z kt贸rej dowiedzie膰 si臋 mo偶na niezbyt buduj膮cych rzeczy o 偶yciu opactwa.
To, co Bencjusz mia艂 nam do powiedzenia, okaza艂o si臋 nieco zawi艂e. Doprawdy zda膰 by si臋 mog艂o, 偶e zwabi艂 nas tutaj po to tylko, 偶eby艣my oddalili si臋 od skryptorium, ale mieli艣my te偶 wra偶enie, 偶e nie mog膮c wymy艣li膰 godnego wiary pozoru, to i owo powiedzia艂 zgodnie z jak膮艣 szersz膮, a znan膮 sobie prawd膮.
Cho膰 rankiem, oznajmi艂, wola艂 milcze膰, teraz po dojrza艂ym namy艣le mniema, 偶e Wilhelm winien zna膰 ca艂膮 prawd臋. Podczas s艂awetnej rozmowy o 艣miechu Berengar napomkn膮艂 o „finis Africae”. C贸偶 to takiego? Biblioteka pe艂na jest tajemnic, a zw艂aszcza ksi膮g, kt贸rych nigdy nie daje si臋 do czytania mnichom. Bencjusza uderzy艂y s艂owa Wilhelma o rozumowym sprawdzaniu teoremat贸w. Jego zdaniem uczony mnich ma prawo pozna膰 wszystko, co biblioteka przechowuje; wypowiedzia艂 偶arliwie s艂owa przeciwko soborowi w Soissons, kt贸ry pot臋pi艂 Abelarda; w miar臋 jak m贸wi艂, pojmowali艣my, 偶e tego m艂odego jeszcze mnicha, tak rozmi艂owanego w retoryce, trawi gor膮czka niezawis艂o艣ci i 偶e z trudem znosi wi臋zy, jakimi dyscyplina opactwa kr臋puje zaciekawienie jego rozumu. Mnie zawsze wpajano nieufne spojrzenie na ow膮 ciekawo艣膰, lecz wiedzia艂em dobrze, 偶e w sercu mojego mistrza taka postawa nie budzi niech臋ci, i spostrzeg艂em, i偶 wsp贸艂czuje Bencjuszowi i daje mu wiar臋. Kr贸tko m贸wi膮c, Bencjusz, jak nam wyja艣ni艂, nie wiedzia艂, o jakich sekretach Adelmus, Wenancjusz i Berengar m贸wili, lecz by艂by nie od tego, by ta smutna historia wnios艂a troch臋 艣wiat艂a w zarz膮dzanie bibliotek膮, i nie traci艂 nadziei, 偶e m贸j mistrz, jakkolwiek spl膮tany b臋dzie k艂臋bek 艣ledztwa, wydob臋dzie z niego argumenty, kt贸re zach臋c膮 opata do pofolgowania w dyscyplinie 偶ycia umys艂owego, ci膮偶膮cej mnichom — przyby艂ym z tak daleka, jak cho膰by on sam, doda艂, by z cud贸w ukrytych w wielkim brzuchu biblioteki zaczerpn膮膰 pokarmu dla swojego rozumu.
Mniemam, 偶e Bencjusz by艂 szczery, gdy m贸wi艂, czego oczekuje od 艣ledztwa. Ale jednocze艣nie, jak przewidzia艂 to Wilhelm, chcia艂 te偶 by膰 pierwszym, kt贸ry b臋dzie szpera艂 na stole Wenancjusza, albowiem po偶era艂a go ciekawo艣膰, i 偶eby utrzyma膰 nas od tego sto艂u z daleka, got贸w by艂 da膰 nam w zamian inne wiadomo艣ci. A oto one.
Berengara po偶era艂a, a wiedz膮 ju偶 o tym liczni mnisi, niezdrowa nami臋tno艣膰 do Adelmusa, ta偶 sama, przez kt贸r膮 gniew Bo偶y spad艂 na Sodom臋 i Gomor臋. Tak w艂a艣nie wyrazi艂 si臋 Bencjusz, mo偶e maj膮c na wzgl臋dzie m贸j m艂ody wiek. Lecz kto sp臋dzi艂 m艂odo艣膰 w klasztorze, cho膰by sam zachowa艂 czysto艣膰, o owych nami臋tno艣ciach us艂ysze膰 musia艂, a bywa艂o, 偶e i musia艂 dawa膰 baczenie, by nie wpa艣膰 w pu艂apki zastawiane przez ich niewolnik贸w. Czy偶 mniszek, kt贸rym by艂em, nie dostawa艂 ju偶 w Melku od pewnego starszego mnicha li艣cik贸w z wierszami, jakie cz艂ek 艣wiecki po艣wi臋ca kobiecie? 艢luby zakonne trzymaj膮 nas z dala od tego gniazda z艂a, jakim jest cia艂o kobiety, lecz cz臋sto wiod膮 w s膮siedztwo innych zb艂膮dze艅. Czy mog臋 wreszcie kry膰 przed samym sob膮, 偶e nawet moj膮 dzisiejsz膮 staro艣膰 dr臋czy po艂udniowy demon, gdy b臋d膮c w ch贸rze zap贸藕ni臋 spojrzenie na pozbawionej zarostu twarzy nowicjusza, czystego i 艣wie偶ego niczym dziewcz臋?
M贸wi臋 o tych rzeczach nie po to, by na nowo roztrz膮sa膰 niegdysiejsze postanowienie o wyborze 偶ycia klasztornego, lecz by usprawiedliwi膰 b艂臋dy wielu takich, kt贸rym to 艣wi臋te brzemi臋 zdaje si臋 zbyt ci臋偶kim. By膰 mo偶e, by usprawiedliwi膰 potworn膮 zbrodni臋 Berengara. Jednak, wed艂ug Bencjusza, 贸w mnich oddawa艂 si臋 wyst臋pkowi w spos贸b jeszcze bardziej niecny, to jest pos艂ugiwa艂 si臋 szanta偶em, by uzyska膰 od innych to, czego dawanie winny im odradzi膰 cnota i otoczenie, w kt贸rym 偶yli.
Tak wi臋c od jakiego艣 czasu mnisi prze艣miewali si臋 z czu艂ych spojrze艅, jakimi Berengar obdarza艂 Adelmusa, kt贸ry jak si臋 zdaje, by艂 m艂odzie艅cem wielce dorodnym. Tymczasem Adelmus, rozmi艂owany bez reszty w swojej pracy, kt贸ra by艂a dla艅 jedynym 藕r贸d艂em rozkoszy, niewiele troszczy艂 si臋 o nami臋tno艣膰 Berengara. Ale mo偶e, kt贸偶 to wie, nie wiedzia艂 o tym, 偶e dusza jego w g艂臋bi sk艂ania艂a go do tej samej sromoty. Tak czy owak, Bencjusz powiedzia艂, 偶e pods艂ucha艂 rozmow臋 mi臋dzy Adelmusem a Berengarem i 偶e Berengar, czyni膮c aluzj臋 do jakiego艣 sekretu, o kt贸rego ods艂oni臋cie Adelmus go prosi艂, podsuwa艂 mu 贸w szkaradny targ, a nawet najniewinniejszy z czytelnik贸w mo偶e sobie przedstawi膰 jaki. I zdaje si臋, 偶e Bencjusz us艂ysza艂 z ust Adelmusa s艂owa zgody wypowiedziane prawie z ulg膮. Jakby, wa偶y艂 si臋 rzec Bencjusz, Adelmus niczego innego w g艂臋bi duszy nie pragn膮艂 i jakby starczy艂o mu znale藕膰 racj臋 odmienn膮 ni偶 po偶膮danie cielesne, by wyrazi膰 zgod臋. To znak, przekonywa艂 Bencjusz, i偶 sekret Berengara winien dotyczy膰 arkan贸w wiedzy, wtedy bowiem Adelmus m贸g艂 艂udzi膰 si臋, 偶e po to popada w grzech cielesny, by zadowoli膰 偶膮dz臋 umys艂u. A i mnie, dorzuci艂 Bencjusz z u艣miechem, ile偶 to razy ogarnia艂y 偶膮dze umys艂u tak gwa艂towne, 偶e aby je u艣mierzy膰, zgodzi艂bym si臋 zaspokoi膰 czyje艣 偶膮dze cielesne i nawet przeciw w艂asnej swojej cielesnej ch臋ci.
— Czy nie ma takich chwil — spyta艂 Wilhelma — 偶e ty te偶 uczyni艂by艣 rzeczy naganne, byle tylko dosta膰 do r膮k ksi臋g臋, kt贸rej szukasz od lat?
— Wieki temu m膮dry i cnotliwy Sylwester II podarowa艂 nadzwyczaj cenny globus niebieski w zamian za manuskrypt, zdaje si臋 Stacjusza lub Lukana — odpar艂 Wilhelm. Potem doda艂 przezornie: — Ale chodzi艂o o globus niebieski, nie za艣 w艂asn膮 cnot臋.
Bencjusz przyzna艂, 偶e zapa艂 pchn膮艂 go za daleko, i podj膮艂 opowie艣膰. W noc poprzedzaj膮c膮 t臋, kiedy umar艂 Adelmus, poszed艂 z ciekawo艣ci za tymi dwoma. I widzia艂 ich po komplecie, jak razem kieruj膮 si臋 ku dormitorium. Czeka艂 d艂ugo, nie domykaj膮c drzwi swojej celi, niezbyt odleg艂ej od ich cel, i widzia艂 wyra藕nie, jak Adelmus wy艣lizguje si臋, kiedy cisza okry艂a sen mnich贸w, do celi Berengara. Czuwa艂 jeszcze, nie mog膮c zasn膮膰, a偶 us艂ysza艂, 偶e drzwi celi Berengara otwieraj膮 si臋 i Adelmus wymyka si臋 prawie biegn膮c, cho膰 przyjaciel pr贸buje go powstrzyma膰. Berengar pod膮偶a艂 za Adelmusem krok w krok, kiedy ten schodzi艂 na dolne pi臋tro. Bencjusz ostro偶nie ruszy艂 za nimi i na pocz膮tku dolnego korytarza ujrza艂 dr偶膮cego Berengara, kt贸ry wcisn膮wszy si臋 w k膮t, wpatrywa艂 si臋 w drzwi celi Jorgego. Bencjusz poj膮艂, 偶e Adelmus rzuci艂 si臋 do st贸p starego wsp贸艂brata, by wyzna膰 sw贸j grzech. A Berengar dr偶a艂, bo wiedzia艂, 偶e jego sekret b臋dzie wydany, cho膰 pod piecz臋ci膮 sakramentu.
Potem Adelmus wyszed艂 poblad艂y, odepchn膮艂 Berengara, kt贸ry chcia艂 mu co艣 powiedzie膰, i wypad艂 z dormitorium, okr膮偶aj膮c absyd臋 ko艣cio艂a i wchodz膮c do ch贸ru przez drzwi od p贸艂nocy (kt贸re noc膮 zawsze pozostaj膮 otwarte). Zapewne chcia艂 si臋 modli膰. Berengar ruszy艂 za nim, ale nie wszed艂 do ko艣cio艂a i kr膮偶y艂 w艣r贸d grob贸w cmentarza za艂amuj膮c r臋ce.
Bencjusz nie wiedzia艂, co ma czyni膰, i w tym momencie dostrzeg艂, 偶e w pobli偶u jest czwarta jaka艣 osoba. Ona te偶 艣ledzi艂a tamtych dw贸ch i z pewno艣ci膮 nie zauwa偶y艂a obecno艣ci jego, Bencjusza, kt贸ry sta艂 za pniem d臋bu rosn膮cego na granicy cmentarza. By艂 to Wenancjusz. Na jego widok Berengar przycupn膮艂 mi臋dzy grobami, a wtedy Wenancjusz wszed艂 do ch贸ru. Bencjusz za艣, l臋kaj膮c si臋, i偶 zostanie odkryty, wycofa艂 si臋 do dormitorium. Nast臋pnego ranka u st贸p urwiska znaleziono trupa Adelmusa. Nic wi臋cej Bencjusz nie wiedzia艂.
Zbli偶a艂a si臋 pora obiadu. Bencjusz opu艣ci艂 nas, a m贸j mistrz nie wypytywa艂 go ju偶 o nic. Pozostali艣my przez chwil臋 na ty艂ach 艂a藕ni, a potem przechadzali艣my si臋 kilka minut po warzywniku, medytuj膮c nad tymi osobliwymi nowinami.
— Kruszyna — rzek艂 naraz Wilhelm schylaj膮c si臋, by obejrze膰 ro艣lin臋, kt贸r膮 w tym zimowym 艣wietle rozpozna艂 w艣r贸d zaro艣li. — Napar z kory dobry na hemoroidy. A to arctium lappa, kataplazm ze 艣wie偶ych korzeni zabli藕nia wypryski sk贸rne.
— Masz wi臋ksz膮 wiedz臋 ni偶 Seweryn — rzek艂em — ale teraz powiedz mi, co mamy my艣le膰 o tym, co艣my us艂yszeli!
— M贸j drogi Adso, winiene艣 nauczy膰 si臋 pos艂ugiwa膰 w艂asn膮 g艂ow膮. Bencjusz powiedzia艂 nam zapewne prawd臋. Jego opowie艣膰 zgodna jest z porann膮 opowie艣ci膮 Berengara, nawiasem m贸wi膮c jak偶e naszpikowan膮 przywidzeniami. Spr贸buj zrekonstruowa膰 wydarzenia. Berengar i Adelmus dopuszczaj膮 si臋 bardzo brzydkiego czynu, przeczuwali艣my to i przedtem. I Berengar musia艂 ods艂oni膰 Adelmusowi 贸w sekret, kt贸ry dla nas pozostaje, niestety, sekretem. Pope艂niwszy ten wyst臋pek przeciwko czysto艣ci i prawu przyrody, Adelmus my艣li jedynie o tym, 偶eby zwierzy膰 si臋 komu艣, kto b臋dzie m贸g艂 go rozgrzeszy膰, i biegnie do Jorgego. Kt贸ry jest z natury bardzo surowy, mieli艣my tego dowody, i z pewno艣ci膮 nie szcz臋dzi Adelmusowi zatrwa偶aj膮cych wym贸wek. Mo偶e nie udziela rozgrzeszenia, mo偶e narzuca mu niemo偶liw膮 do wykonania pokut臋, nie wiemy, a Jorge nigdy nam tego nie wyjawi. Faktem jest, 偶e Adelmus biegnie do ko艣cio艂a, by pa艣膰 na twarz przed o艂tarzem, lecz nie mo偶e u艣mierzy膰 wyrzut贸w sumienia. W tym momencie podchodzi do艅 Wenancjusz. Nie wiemy, co sobie m贸wi膮. By膰 mo偶e, Adelmus powierza Wenancjuszowi sekret, dar (lub zap艂at臋) od Berengara, sekret, na kt贸rym zupe艂nie przesta艂o mu zale偶e膰, odk膮d ma sw贸j w艂asny, znacznie straszniejszy i bardziej pal膮cy. Co dzieje si臋 z Wenancjuszem? By膰 mo偶e, ogarni臋ty t膮 sam膮 gor膮czkow膮 ciekawo艣ci膮, kt贸ra trawi艂a dzisiaj naszego Bencjusza, rad z uzyskanych wiadomo艣ci, pozostawia Adelmusa jego wyrzutom sumienia. Adelmus widzi, 偶e zosta艂 opuszczony, chce zabi膰 si臋, wychodzi zdesperowany na cmentarz i tam spotyka Berengara. M贸wi mu s艂owa straszliwe, ciska mu w twarz jego odpowiedzialno艣膰, nazywa go swoim baka艂arzem w nikczemno艣ci. Jestem prze艣wiadczony, 偶e opowie艣膰 Berengara, je艣li uwolni si臋 j膮 od wszystkich przywidze艅, jest zgodna z prawd膮. Adelmus powtarza mu te偶 same s艂owa pe艂ne rozpaczy, kt贸re us艂ysza艂 od Jorgego. I oto Berengar idzie, wstrz膮艣ni臋ty, w swoj膮 stron臋, a Adelmus w swoj膮, by odebra膰 sobie 偶ycie. Potem nast臋puje dalszy ci膮g, kt贸rego byli艣my niemal 艣wiadkami. Wszyscy s膮dz膮, 偶e Adelmusa zabito, Wenancjusz zyskuje przekonanie, i偶 sekret biblioteki jest wa偶niejszy, ni偶 my艣la艂 uprzednio, i prowadzi nadal poszukiwania na w艂asny rachunek. Dop贸ki kto艣 go nie zatrzyma艂, nim zd膮偶y艂 odkry膰 to, za czym tak si臋 ugania艂, albo po dokonaniu tego odkrycia?
— Kto go zabi艂? Berengar?
— To mo偶liwe. Lub Malachiasz, kt贸remu powierzono czuwanie nad Gmachem. Lub jeszcze kto inny. Berengar jest podejrzany w艂a艣nie dlatego, 偶e boi si臋 i 偶e wie, i偶 Wenancjusz posiad艂 ju偶 jego sekret. Malachiasz jest podejrzany: ma piecz臋 nad nietykalno艣ci膮 biblioteki, odkrywa, 偶e kto艣 j膮 pogwa艂ci艂, wi臋c zabija. Jorge wie wszystko o wszystkich, zna sekret Adelmusa, nie chce, bym ja odkry艂 to, co by膰 mo偶e znalaz艂 Wenancjusz. Wiele fakt贸w sk艂ania do tego, by my艣le膰 o nim podejrzliwie. Ale powiedz mi sam, jak 艣lepiec m贸g艂by zabi膰 cz艂owieka w pe艂ni si艂 i jak starzec, cho膰by i silny, m贸g艂by przenie艣膰 cia艂o do kadzi. Ale w艂a艣ciwie, czemu zab贸jc膮 nie mia艂by by膰 sam Bencjusz? M贸g艂 nas ok艂ama膰, m贸g艂 kierowa膰 si臋 d膮偶eniami niestosownymi do wyjawienia. I czemu ogranicza膰 podejrzenia do tych tylko, kt贸rzy uczestniczyli w rozmowie o 艣miechu? Mo偶e motywy zbrodni by艂y inne, mo偶e nie mia艂y nic wsp贸lnego z bibliotek膮. Tak czy inaczej dwie rzeczy s膮 niezb臋dne: musimy wiedzie膰, jak wchodzi si臋 do biblioteki noc膮, i mie膰 艣wiat艂o. O to zadbaj ty. Pokr臋cisz si臋 po kuchni w porze obiadu, we藕miesz kaganek...
— Kradzie偶?
— Po偶yczka ku wi臋kszej chwale Pana.
— Je艣li tak, mo偶esz na mnie polega膰.
— Wybornie. Co do wej艣cia do Gmachu, widzieli艣my, sk膮d wychyn膮艂 Malachiasz wczorajszej nocy. Dzisiaj udam si臋 do ko艣cio艂a, a zw艂aszcza do owej kaplicy. Za godzin臋 siadamy do sto艂u. Potem spotkanie z opatem. B臋dziesz na艅 dopuszczony, albowiem prosi艂em, by wolno mi by艂o zabra膰 sekretarza, kt贸ry zapisze to, co b臋dzie si臋 m贸wi膰.
DZIE艃 DRUGI
NONA
Kiedy to opat okazuje dum臋 z zamo偶no艣ci swojego opactwa i l臋k przed heretykami, a pod koniec Adso rozwa偶a, czy nie uczynit 藕le wybieraj膮c si臋 w podr贸偶 po 艣wiecie.
Zastali艣my opata w ko艣ciele przed g艂贸wnym o艂tarzem. Przygl膮da艂 si臋 pracy paru nowicjuszy; wydobyli oni z jakiej艣 skrytki zestaw 艣wi臋tych naczy艅, kielich贸w, paten, monstrancji oraz krucyfiks, kt贸rego nie widzia艂em podczas porannego nabo偶e艅stwa. A偶 krzykn膮艂em z zachwytu wobec ol艣niewaj膮cego pi臋kna tych 艣wi臋tych sprz臋t贸w. By艂o samo po艂udnie i 艣wiat艂o wlewa艂o si臋 strumieniami przez okna ch贸ru, a jeszcze wi臋cej przez okno od frontu, tworz膮c bia艂e kaskady, jakby mistyczne potoki Boskiej substancji, krzy偶uj膮c si臋 w rozmaitych miejscach ko艣cio艂a, zalewaj膮c te偶 o艂tarz.
Naczynia, kielichy — wszystko ujawnia艂o swoj膮 cenn膮 materi臋; widzia艂em, jak mi臋dzy 偶贸艂to艣ci膮 z艂ota, nieskalan膮 biel膮 ko艣ci s艂oniowej i przejrzysto艣ci膮 kryszta艂u l艣ni膮 klejnoty najrozmaitszych barw i wielko艣ci, i rozpozna艂em hiacynt, topaz, rubin, szafir, szmaragd, chryzolit, onyks, karbunku艂, jaspis i agat. I jednocze艣nie spostrzeg艂em to, co usz艂o mojej uwagi rano, albowiem najprz贸d porwa艂a mnie modlitwa, za艣 p贸藕niej powali艂o przera偶enie; antependium i trzy kwatery, kt贸re zwie艅cza艂y o艂tarz, by艂y ca艂kowicie ze z艂ota, a wreszcie ca艂y o艂tarz zda艂 si臋 ze z艂ota, z kt贸rejkolwiek strony by si臋 na艅 spojrza艂o.
Opat u艣miechn膮艂 si臋 widz膮c moje os艂upienie.
— Bogactwa, kt贸re widzicie — rzek艂, zwracaj膮c si臋 do mnie i mego mistrza — a te偶 inne, kt贸re jeszcze zobaczycie, s膮 spu艣cizn膮 po wiekach pobo偶no艣ci i oddania si臋 Bogu oraz 艣wiadectwem pot臋gi i 艣wietno艣ci tego opactwa. Ksi膮偶臋ta i mo偶ni tego 艣wiata, arcybiskupi i biskupi sk艂adali w ofierze dla wzbogacenia tego o艂tarza i 艣wi臋tych naczy艅 do艅 przeznaczonych pier艣cienie od swojej inwestytury, wyroby ze z艂ota i kamienie, kt贸re by艂y znakiem ich wielko艣ci, i pragn臋li, by zosta艂y tu przetopione dla wi臋kszej chwa艂y Pana i tego miejsca Jemu oddanego. Chocia偶 dzisiaj opactwo zasmuci艂o si臋 owym 偶a艂osnym wydarzeniem, nie mo偶emy w obliczu naszej w膮t艂o艣ci zapomina膰 o sile i pot臋dze Najwy偶szego. Zbli偶a si臋 艣wi臋to Bo偶ego Narodzenia i przyst臋pujemy do czyszczenia z艂otych sprz臋t贸w, by tym sposobem narodziny Zbawiciela by艂y potem 艣wi臋towane z ca艂膮 wystawno艣ci膮 i wspania艂o艣ci膮, na jakie zas艂uguj膮 i jakich wymagaj膮. Wszystko winno ukaza膰 si臋 w ca艂ym swym blasku... — dorzuci艂, wpatruj膮c si臋 uporczywie w Wilhelma, i zrozumia艂em p贸藕niej, czemu z tak膮 dum膮 nalega艂 na usprawiedliwienie swojego zatrudnienia — s膮dzimy bowiem, i偶 jest u偶yteczne i stosowne nie ukrywa膰 dar贸w z艂o偶onych Bogu, lecz przeciwnie, wychwala膰 je.
— Z pewno艣ci膮 — rzek艂 wielce uprzejmie Wilhelm — skoro, ojcze wielebny, uznajesz, 偶e Pan w ten w艂a艣nie spos贸b winien by膰 wielbiony, to opactwo osi膮gn臋艂o najwi臋ksz膮 doskona艂o艣膰 w g艂oszeniu Jego chwa艂y.
— I tak by膰 powinno — rzek艂 opat. — Skoro dzbanki i czasze ze z艂ota i ma艂e z艂ote mo藕dzierze zgodnie ze zwyczajem s艂u偶y艂y z woli Boga lub rozkazu prorok贸w do zbierania krwi k贸z i ciel膮t lub ja艂贸wek w 艣wi膮tyni Salomona, tym bardziej naczynia ze z艂ota, kosztowne kamienie i to wszystko, co najwi臋ksz膮 ma warto艣膰 w艣r贸d rzeczy stworzonych, winno by膰 u偶ywane z czci膮 i pobo偶no艣ci膮 do zbierania krwi Chrystusa! Cho膰by substancja, z kt贸rej jeste艣my uczynieni, stworzona by艂a na nowo i sta艂a si臋 t膮 sam膮, co substancja cherubin贸w i serafin贸w, jeszcze niegodn膮 by艂aby s艂u偶by przy ofierze tak niewypowiedzianej...
— I tak niechaj b臋dzie — powiedzia艂em.
— Wielu m贸wi, 偶e umys艂 natchniony 艣wi臋to艣ci膮, czyste serce, intencja pe艂na wiary winny wystarczy膰 dla sprawowania tego 艣wi臋tego obrz膮dku. My jako pierwsi potwierdzamy jasno i stanowczo, 偶e jest to rzecz g艂贸wna; lecz w naszym przekonaniu ho艂d nale偶y sk艂ada膰 tak偶e poprzez zewn臋trzn膮 ozdob臋 艣wi臋tych sprz臋t贸w, jest bowiem nader s艂uszne i stosowne, by艣my s艂u偶yli naszemu Zbawcy we wszystkich rzeczach i bez reszty, Jemu, kt贸ry zechcia艂 przysporzy膰 nam wszystkich rzeczy w ca艂o艣ci i bez wyj膮tk贸w.
— Taki zawsze by艂 pogl膮d wielkich waszego zakonu — przyzna艂 Wilhelm — i przypominam sobie, jak pi臋knie pisa艂 o ozdobach ko艣cio艂a wielki i czcigodny opat Suger.
— Tak jest — rzek艂 opat. — Sp贸jrzcie na ten krucyfiks. Jest jeszcze nie doko艅czony... — Wzi膮艂 krucyfiks do r臋ki z mi艂o艣ci膮, a oblicze ja艣nia艂o mu szcz臋艣ciem. — Brak tu jeszcze paru pere艂, nie znalaz艂em takich, kt贸re by mia艂y stosowne wymiary. Niegdy艣 艣wi臋ty Andrzej zwr贸ci艂 si臋 ku krzy偶owi z Golgoty m贸wi膮c, i偶 jest ozdobiony cz艂onkami Chrystusa niby per艂ami. I per艂ami w艂a艣nie winno by膰 ozdobione to skromne wyobra偶enie wielkiego cudu. Cho膰 uzna艂em te偶 za rzecz odpowiedni膮 osadzenie w tym miejscu, tu偶 nad g艂ow膮 Zbawiciela, najpi臋kniejszego diamentu, jaki zdarzy艂o si臋 wam widzie膰. — Pog艂aska艂 pobo偶nymi r臋kami, swymi d艂ugimi, bia艂ymi palcami najcenniejsze cz臋艣ci 艣wi臋tego drzewa albo raczej ko艣ci s艂oniowej, albowiem z tej wznios艂ej materii zrobione by艂y ramiona krzy偶a.
— Kiedy rozkoszuj臋 si臋 wszystkimi pi臋kno艣ciami tego domu Boga, czar wielobarwnych kamieni odrywa mnie od trosk o sprawy inne, a pe艂na czci medytacja, przeistaczaj膮c to, co materialne, w to, co niematerialne, sk艂ania ku rozmy艣laniom nad rozmaito艣ci膮 艣wi臋tych cn贸t, w贸wczas zda mi si臋, 偶e oto znalaz艂em si臋, by tak rzec, w dziwnym rejonie 艣wiata, w rejonie, kt贸ry ani nie jest bez reszty zamkni臋ty w brudzie ziemskim, ani ca艂kowicie wyzwolony w czysto艣ci niebios. I zda mi si臋, 偶e z 艂aski Bo偶ej mog臋 by膰 wzniesiony z tego ni偶szego 艣wiata do wy偶szego drog膮 anagogiczn膮...
M贸wi膮c zwraca艂 twarz w stron臋 nawy. Fala 艣wiat艂a, przenikaj膮cego od g贸ry, dzi臋ki szczeg贸lnej przychylno艣ci gwiazdy dziennej o艣wietla艂a mu twarz i ramiona, kt贸re otworzy艂 na kszta艂t krzy偶a, ogarni臋ty zapa艂em.
— Wszelkie stworzenie — powiedzia艂 — widoczne czy niewidoczne, jest 艣wiat艂em niesionym bytowi przez Ojca 艣wiat艂o艣ci. Ta ko艣膰 s艂oniowa, ten onyks, lecz i kamie艅 wok贸艂 nas, s膮 艣wiat艂em, poniewa偶 postrzegam, 偶e s膮 dobre i pi臋kne, 偶e istniej膮 pod艂ug w艂asnych regu艂 proporcji, 偶e r贸偶ni膮 si臋 rodzajem i gatunkiem od wszystkich innych rodzaj贸w i gatunk贸w, 偶e s膮 okre艣lone w艂asn膮 liczb膮, 偶e nie przynosz膮 ujmy swojemu rodzajowi, 偶e szukaj膮 w艂a艣ciwego im miejsca stosownie do swej wagi. I tym lepiej te sprawy s膮 mi objawione, im materia, na kt贸r膮 patrz臋, jest przez sw膮 natur臋 cenniejsza, i o tyle ja艣niejsze 艣wiat艂o pada na tw贸rcz膮 pot臋g臋 Boga, je偶eli do wznios艂o艣ci niedost臋pnej w swej pe艂ni przyczyny wspinam si臋 od wznios艂ego skutku; i o ile偶 lepiej o Boskiej przyczynowo艣ci m贸wi mi cudowny skutek, jak z艂oto i diamenty, skoro m贸wi膰 mi o niej potrafi nawet 艂ajno i owad! Tak wi臋c, kiedy w tych kamieniach dostrzegam owe sprawy wy偶sze, dusza p艂acze ze wzruszenia i rado艣ci, i nie z ziemskiej pr贸偶no艣ci lub umi艂owania bogactwa, ale z najczystszego ukochania przyczyny pierwszej, kt贸ra swej przyczyny nie ma:
— Doprawdy, oto najs艂odsza z teologii — rzek艂 Wilhelm z doskona艂膮 pokor膮, i pomy艣la艂em, 偶e u偶y艂 tej podst臋pnej figury, kt贸r膮 retorycy nazywaj膮 ironi膮, a kt贸rej u偶ycie zawsze winno by膰 poprzedzone przez pronuntiatio b臋d膮ce jej sygna艂em i uzasadnieniem; tej rzeczy Wilhelm nie czyni艂 nigdy. Oto pow贸d, dla kt贸rego opat, bardziej sk艂onny do u偶ywania figur w mowie, wzi膮艂 Wilhelma dos艂ownie i dorzuci艂 jeszcze, porwany mistycznym uniesieniem:
— Jest to najprostsza z dr贸g wiod膮cych do Najwy偶szego, materialna teofania.
Wilhelm chrz膮kn膮艂 grzecznie:
— Ech... och... — rzek艂. Czyni艂 tak, kiedy chcia艂 zmieni膰 przedmiot rozmowy. 艁atwo to osi膮ga艂, albowiem jego zwyczajem, i zdaje mi si臋, 偶e jest to typowe dla ludzi z jego ziemi, by艂o poj臋kiwa膰 przewlekle za ka偶dym razem, kiedy mia艂 zabra膰 g艂os, jakby za przyst膮pienie do wyra偶enia ukszta艂towanej przecie my艣li p艂aci艂 wielkim wysi艂kiem umys艂owym. I jak si臋 ju偶 przekona艂em, im wi臋ksz膮 liczb膮 wst臋pnych j臋k贸w opatrywa艂 wyst膮pienie, tym pewniejszy by艂 s艂uszno艣ci twierdze艅, jakie mia艂 w nim wypowiedzie膰.
— Ech... och... — rzek艂 wi臋c Wilhelm. — Mamy m贸wi膰 o spotkaniu i o dyskusji na temat ub贸stwa...
— Ub贸stwo... — powiedzia艂 zaprz膮tni臋ty jeszcze swoimi my艣lami opat, jakby z trudem przychodzi艂o mu zst膮pienie z tych pi臋knych region贸w 艣wiata, w kt贸re wynios艂y go jego klejnoty. — To prawda, spotkanie...
I zacz臋li 偶ywo rozprawia膰 o rzeczach, kt贸re po cz臋艣ci ju偶 zna艂em, a po cz臋艣ci zdo艂a艂em poj膮膰 teraz, przys艂uchuj膮c si臋 rozmowie. Chodzi艂o, jak ju偶 wspomnia艂em na samym pocz膮tku mej wiernie spisywanej kroniki, o podw贸jny sp贸r, z jednej strony przeciwstawiaj膮cy cesarza papie偶owi, z drugiej za艣 papie偶a franciszkanom z kapitu艂y w Perugii, kt贸rzy, aczkolwiek z wieloma latami op贸藕nienia, uznali za swoje tezy duchownik贸w o ub贸stwie Chrystusa; oraz o intryg臋, kt贸ra powi膮za艂a franciszkan贸w z cesarstwem i kt贸ra — z tr贸jk膮ta sprzeczno艣ci i przymierzy — przeobrazi艂a si臋 teraz w czworok膮t wskutek wtr膮cania si臋, dla mnie jeszcze zupe艂nie niezrozumia艂ego, opat贸w zakonu 艢wi臋tego Benedykta.
Nigdy nie poj膮艂em jasno racji, dla kt贸rych opaci benedykty艅scy udzielili obrony i schronienia franciszka艅skim duchownikom, nim jeszcze ich w艂asny zakon zacz膮艂 podziela膰 w pewnej mierze owe zapatrywania. Chocia偶 bowiem duchownicy g艂osili wyrzeczenie si臋 wszelkich d贸br ziemskich, opaci mojego zakonu, a w艂a艣nie dopiero co uzyska艂em ol艣niewaj膮ce tego potwierdzenie, szli drog膮 nie mniej cnotliw膮, ale w kierunku ca艂kowicie przeciwnym. Jak mi si臋 zdaje, opaci uznali, 偶e nadmierna pot臋ga papie偶a oznacza nadmiern膮 pot臋g臋 biskup贸w i miast, a przecie偶 m贸j zakon utrzyma艂 w ci膮gu wiek贸w nienaruszon膮 swoj膮 pot臋g臋 w艂a艣nie w walce z duchowie艅stwem 艣wieckim i miejskimi kupcami, obejmuj膮c rol臋 bezpo艣redniego mediatora mi臋dzy niebem a ziemi膮 oraz doradcy monarch贸w.
Tyle razy s艂ysza艂em, jak powtarza si臋 zdanie, 偶e lud Bo偶y dzieli si臋 na pasterzy (albo ksi臋偶y), psy (albo wojownik贸w) i owieczki, czyli lud. Ale potem nauczy艂em si臋, 偶e owo zdanie mo偶na wypowiada膰 na rozmaite sposoby. Benedyktyni m贸wili cz臋sto nie o trzech porz膮dkach, ale o dw贸ch wielkich dziedzinach, jednej dotycz膮cej zarz膮dzania rzeczami ziemskimi i drugiej zarz膮dzaj膮cej rzeczami niebia艅skimi. W zakresie spraw ziemskich mia艂 miejsce podzia艂 na ksi臋偶y, pan贸w 艣wieckich i lud, ale nad tym tr贸jpodzia艂em dominowa艂 ordo monachorum, ogniwo 艂膮cz膮ce bezpo艣rednio lud Bo偶y z niebem, mnisi za艣 nie mieli nic wsp贸lnego z tymi pasterzami 艣wieckimi, kt贸rymi s膮 ksi臋偶a i biskupi, nieuczeni i zdeprawowani, sk艂onni teraz sprzyja膰 interesom miast, gdzie owieczkami nie s膮 ju偶 jak偶e poczciwi i wierni wie艣niacy, lecz kupcy i r臋kodzielnicy. Zakon benedykty艅ski nie mia艂 nic przeciw temu, 偶eby rz膮dy nad prostaczkami powierzone by艂y ksi臋偶om 艣wieckim, byleby tylko ustanowienie ostatecznej regu艂y tego stosunku przypad艂o mnichom, b臋d膮cym w bezpo艣redniej styczno艣ci ze 藕r贸d艂em wszelkiej w艂adzy ziemskiej, cesarstwem, tak jak s膮 ze 藕r贸d艂em wszelkiej w艂adzy niebieskiej. Oto czemu, jak s膮dz臋, wielu opat贸w benedykty艅skich, pragn膮c przywr贸ci膰 dostoje艅stwo cesarstwu z uszczerbkiem dla rz膮d贸w miast (zjednoczonych biskup贸w i kupc贸w), zgodzi艂o si臋 r贸wnie偶 chroni膰 franciszka艅skich duchownik贸w, kt贸rych zapatrywa艅 nie podzielali, ale kt贸rych obecno艣膰 by艂a im wygodna, podsuwa艂a bowiem cesarstwu dobre sylogizmy przeciwko przemo偶nej w艂adzy papie偶a.
Takie by艂y, jak wywnioskowa艂em, powody, dla kt贸rych w tej chwili Abbon sk艂ania艂 si臋 do wsp贸艂pracy z Wilhelmem, wys艂annikiem cesarza, by tym sposobem obj膮膰 rol臋 mediatora mi臋dzy zakonem franciszka艅skim a stolic膮 apostolsk膮. Mimo gwa艂towno艣ci sporu, jak偶e gro藕nej dla jedno艣ci Ko艣cio艂a, Micha艂 z Ceseny, po wielekro膰 wzywany do Awinionu przez papie偶a Jana, postanowi艂 w ko艅cu przyj膮膰 zaproszenie, nie chcia艂 bowiem, by jego zakon star艂 si臋 ostatecznie z papie偶em. Ten genera艂 franciszkan贸w chcia艂 za jednym zamachem i doprowadzi膰 do triumfu stanowiska zakonu, i pozyska膰 sobie papie偶a, a to z tego mi臋dzy innymi wzgl臋du, i偶 pojmowa艂, 偶e bez zgody papie偶a nie b臋dzie m贸g艂 pozosta膰 d艂ugo na czele swojego zakonu.
Lecz wielu by艂o takich, kt贸rzy ostrzegali go, 偶e papie偶 chce 艣ci膮gn膮膰 go do Francji, by zastawi膰 na艅 pu艂apk臋, oskar偶y膰 go o herezj臋 i postawi膰 przed trybuna艂em. I dlatego te偶 doradzali, by wypraw臋 Micha艂a do Awinionu poprzedzi艂y uk艂ady. Marsyliusz mia艂 lepszy pomys艂; wys艂a膰 razem z Micha艂em cesarskiego legata, kt贸ry przedstawi艂by papie偶owi punkt widzenia zwolennik贸w cesarza. Nie tyle po to, by przekonali starego Cahorsa, ale 偶eby wzmocni膰 pozycj臋 Micha艂a, kt贸ry jako cz艂onek legacji cesarskiej nie m贸g艂by tak 艂atwo pa艣膰 ofiar膮 zemsty papieskiej.
R贸wnie偶 ten pomys艂 przedstawia艂 jednak liczne niedogodno艣ci i nie nadawa艂 si臋 do wprowadzenia od razu w 偶ycie. St膮d pojawi艂a si臋 my艣l o wst臋pnym spotkaniu mi臋dzy cz艂onkami legacji cesarskiej a paroma wys艂annikami papie偶a w celu wysondowania stanowisk i opracowania um贸w, kt贸re gwarantowa艂yby bezpiecze艅stwo w艂oskich go艣ci. Organizacj臋 pierwszego posiedzenia powierzono w艂a艣nie Wilhelmowi z Baskerville. Mia艂 on tak偶e przedstawi膰 punkt widzenia teolog贸w cesarskich w Awinionie, je艣liby stwierdzi艂, 偶e wyprawa jest mo偶liwa bez nara偶enia si臋 na niebezpiecze艅stwo. Przedsi臋wzi臋cie nie艂atwe, albowiem przypuszczano, 偶e papie偶, kt贸ry chcia艂 mie膰 Micha艂a samego, bo wtedy 艂acniej m贸g艂 go nak艂oni膰 do pos艂usze艅stwa, wys艂an膮 do W艂och legacj臋 pouczy艂, by doprowadzi艂a, je艣li b臋dzie to tylko mo偶liwe, do tego, 偶e wys艂annicy cesarscy wyrzekn膮 si臋 wyprawy na jego dw贸r. Wilhelm poczyna艂 sobie do tej pory nader zr臋cznie. Po d艂ugich naradach z rozmaitymi opatami benedykty艅skimi (oto przyczyna tak wielu postoj贸w w czasie naszej podr贸偶y) wybra艂 opactwo, w kt贸rym w艂a艣nie si臋 znale藕li艣my, poniewa偶 wiadomo by艂o, 偶e opat jest bardzo oddany cesarstwu, a jednocze艣nie dzi臋ki wielkiej bieg艂o艣ci w sprawach dyplomacji nie jest 藕le widziany na dworze papieskim. Opactwo by艂o wi臋c tym neutralnym terenem, na kt贸rym dwie strony mog艂y si臋 spotka膰.
Ale papie偶owi by艂o jeszcze tego ma艂o. Wiedzia艂, 偶e jak tylko jego legacja znajdzie si臋 na terenie opactwa, b臋dzie podlega膰 jurysdykcji opata; a poniewa偶 w jej sk艂ad wchodzili tak偶e ksi臋偶a 艣wieccy, nie godzi艂 si臋 na t臋 klauzul臋, powo艂uj膮c si臋 na obawy przed zasadzk膮 cesarsk膮. Wysun膮艂 wi臋c warunek, by nietykalno艣膰 jego wys艂annik贸w powierzona zosta艂a pieczy kompanii 艂ucznik贸w kr贸la francuskiego, pozostaj膮cej pod rozkazami osoby, kt贸rej ufa艂. To w艂a艣nie dos艂ysza艂em niewyra藕nie, kiedy Wilhelm rozprawia艂 z wys艂annikiem papie偶a w Bobbio; chodzi艂o o formu艂臋, kt贸ra okre艣li zadania tej kompanii, czyli co si臋 rozumie przez chronienie nietykalno艣ci papieskich wys艂annik贸w. Przyj臋to w ko艅cu formu艂臋 zaproponowan膮 przez awinio艅czyk贸w i kt贸ra wyda艂a si臋 rozs膮dna: zbrojni i ich dow贸dca b臋d膮 mieli jurysdykcj臋 „nad wszystkimi, kt贸rzy w jakikolwiek spos贸b zmierza膰 b臋d膮 do naruszenia 偶ycia cz艂onk贸w pontyfikalnej legacji oraz wp艂ywa膰 na ich zachowanie i s膮d przy pomocy czyn贸w gwa艂townych”. 脫wcze艣nie zdawa艂o si臋, 偶e natchnieniem dla tych uk艂ad贸w s膮 troski czysto formalne. Teraz, po wydarzeniach, kt贸re mia艂y niedawno miejsce, opat niepokoi艂 si臋 i wyjawi艂 swoje w膮tpliwo艣ci Wilhelmowi. Je艣li legacja przyb臋dzie do opactwa, zanim poznany zostanie autor dw贸ch zbrodni (dzie艅 p贸藕niej zatroskanie opata musia艂o wzrosn膮膰, bo by艂y ju偶 trzy zbrodnie), trzeba b臋dzie przyzna膰, 偶e w tych murach kr膮偶y kto艣, kto mo偶e przy pomocy czyn贸w gwa艂townych wp艂yn膮膰 na s膮d i zachowanie si臋 papieskich legat贸w.
Na nic by si臋 zda艂o zabieganie o ukrycie zbrodni, kt贸re zosta艂y pope艂nione, bo je艣li dosz艂oby do jakichkolwiek dalszych wypadk贸w, legaci papiescy pomy艣leliby, 偶e uknuto przeciwko nim jaki艣 spisek. By艂y wi臋c tylko dwa rozwi膮zania. Albo Wilhelm odkryje morderc臋 przed przybyciem legacji (i w tym momencie opat wlepi艂 w niego spojrzenie, jakby chcia艂 przygani膰 mu, 偶e dot膮d nie poradzi艂 sobie z t膮 spraw膮), albo przyjdzie uprzedzi膰 uczciwie przedstawiciela papie偶a, co si臋 dzieje, i prosi膰 go o wsp贸艂prac臋, by opactwo by艂o bacznie nadzorowane podczas trwania prac. To rozwi膮zanie opatowi nie przypad艂o do smaku, bo oznacza艂o wypuszczenie z r膮k cz膮stki rz膮d贸w i poddanie w艂asnych mnich贸w baczeniu Francuz贸w. Ale nie mo偶na by艂o ryzykowa膰. Obaj, Wilhelm i opat, trapili si臋 obrotem, jaki przyj臋艂y sprawy, ale nie mieli wielkiego wyboru. Obiecali wi臋c sobie, 偶e ostateczn膮 decyzj臋 podejm膮 w ci膮gu nast臋pnego dnia. Na razie nie pozostawa艂o nic innego, jak powierzy膰 si臋 mi艂osierdziu Bo偶emu i m膮dro艣ci Wilhelma.
— Uczyni臋, co mo偶liwe, ojcze wielebny — rzek艂 Wilhelm. — Ale z drugiej strony nie dostrzegam, w jaki spos贸b sprawa ta mog艂aby naprawd臋 przynie艣膰 szkod臋 spotkaniu. R贸wnie偶 przedstawiciel papieski pojmie, 偶e zachodzi r贸偶nica miedzy dzie艂em szale艅ca lub cz艂eka 偶膮dnego krwi, lub mo偶e tylko zagubionej duszy, a powa偶nymi kwestiami, nad kt贸rymi dojdzie tutaj do dysputy mi臋dzy lud藕mi prawymi.
— Tak mniemasz? — spyta艂 opat wpatruj膮c si臋 w Wilhelma. — Nie zapominaj, 偶e awinio艅czycy wiedz膮, i偶 natkn膮 si臋 tutaj na braci mniejszych, a wi臋c osoby niebezpiecznie bliskie braciaszkom i innym, jeszcze szale艅szym od braciaszk贸w, na niebezpiecznych kacerzy, splamionych zbrodniami — i tutaj opat zni偶y艂 g艂os — wobec kt贸rych wypadki, sk膮din膮d szkaradne, jakie mia艂y miejsce tutaj, bledn膮 niczym chmura pod dzia艂aniem promieni s艂onecznych.
— Przecie偶 to co innego! — wykrzykn膮艂 偶ywo Wilhelm. — Nie mo偶esz przyk艂ada膰 tej samej miary do braci mniejszych z kapitu艂y w Perugii i jakiej艣 bandy kacerzy, kt贸rzy opacznie poj臋li pos艂anie Ewangelii, przemieniaj膮c walk臋 z bogactwem w ci膮g prywatnych odwet贸w i krwawych szale艅stw...
— Niewiele lat min臋艂o od chwili, kiedy ledwie par臋 mil st膮d jedna z tych band, jak je nazywasz, spustoszy艂a ogniem i mieczem ziemie biskupa Vercelli i okolice Nowary — odpar艂 oschle opat.
— Masz na my艣li brata Dulcyna i aposto艂贸w...
— Pseudoaposto艂贸w — poprawi艂 opat. I oto znowu us艂ysza艂em, jak wspomina si臋 brata Dulcyna i pseudoaposto艂贸w, i znowu tonem ostro偶nym i prawie z odcieniem l臋ku.
— Pseudoaposto艂贸w — zgodzi艂 si臋 skwapliwie Wilhelm. — Ale oni nie mieli nic wsp贸lnego z bra膰mi mniejszymi...
— Kt贸rzy jednak g艂osili t臋 sam膮 cze艣膰 dla Joachima z Kalabrii — nie ust臋powa艂 opat — i mo偶esz zapyta膰 o to swojego konfratra Hubertyna.
— Zwracam uwag臋, ojcze wielebny, 偶e teraz jest twoim konfratrem — powiedzia艂 Wilhelm z u艣miechem i rodzajem niby-uk艂onu, jakby chcia艂 powinszowa膰 opatowi tego, 偶e zyska艂 dla swojego zakonu cz艂owieka ciesz膮cego si臋 tak dobrym imieniem.
— Wiem, wiem — u艣miechn膮艂 si臋 opat. — A i ty wiesz, z jak膮 bratersk膮 偶yczliwo艣ci膮 nasz zakon przyj膮艂 duchownik贸w, kiedy 艣ci膮gn臋li na siebie gniew papie偶a. Mam na my艣li nie tylko Hubertyna, ale licznych innych, skromniejszych braci, o kt贸rych niewiele si臋 wie, cho膰 mo偶e powinno si臋 wiedzie膰 wi臋cej. Bywa艂o bowiem tak, 偶e艣my przyjmowali uciekinier贸w, kt贸rzy przybywali odziani w habit braci mniejszych, a p贸藕niej dowiadywa艂em si臋, 偶e koleje 偶ycia nios艂y ich w stron臋 zwolennik贸w Dulcyna...
— R贸wnie偶 tutaj? — spyta艂 Wilhelm.
— R贸wnie偶 tutaj. Wyjawiam ci co艣, o czym w rzeczywisto艣ci wiem bardzo niewiele, a w ka偶dym razie nie do艣膰, by formu艂owa膰 oskar偶enie. Ale zwa偶ywszy, i偶 prowadzisz 艣ledztwo dotycz膮ce 偶ycia w tym opactwie, dobrze, by艣 i ty wiedzia艂 o tych sprawach. Powiem ci przeto, 偶e podejrzewam, uwa偶aj, podejrzewam w oparciu o to, co s艂ysza艂em lub odgad艂em, i偶 w 偶yciu naszego klucznika, kt贸ry w艂a艣nie przyby艂 tutaj przed laty razem z fal膮 braci mniejszych, by艂 moment bardzo mroczny.
— Klucznika? Remigiusz z Varagine mia艂by by膰 zwolennikiem brata Dulcyna? Wygl膮da mi na cz艂eka zbyt 艂agodnego, a w ka偶dym razie mniej troszcz膮cego si臋 o pani膮 bied臋, ni偶 ktokolwiek mi znany... — rzek艂 Wilhelm.
— I w istocie nie mog臋 rzec o nim nic, i korzystam z jego us艂ug, za kt贸re wdzi臋czna mu jest ca艂a wsp贸lnota. Lecz m贸wi臋 o tym po to, by艣 zrozumia艂, jak 艂atwo jest znale藕膰 powi膮zania mi臋dzy bratem a braciaszkiem.
— Raz jeszcze, ojcze wielebny, jeste艣 niesprawiedliwy, je艣li wolno mi si臋 tak wyrazi膰 — przerwa艂 mu Wilhelm. — M贸wimy o zwolennikach Dulcyna, nie za艣 o braciaszkach. O tych wiele mo偶na powiedzie膰, nie wiedz膮c nawet, o kim si臋 m贸wi, albowiem s膮 ich rozmaite rodzaje, lecz nie, 偶e s膮 krwio偶erczy. Mo偶na im najwy偶ej zarzuci膰, 偶e bez nale偶ytego rozeznania wprowadzaj膮 w 偶ycie rzeczy, kt贸re duchownicy g艂osili z wi臋kszym umiarem i o偶ywieni prawdziw膮 mi艂o艣ci膮 do Boga, cho膰 zgoda, granice mi臋dzy jednymi a drugimi s膮 do艣膰 p艂ynne...
— Ale braciaszkowie to heretycy! — przerwa艂 oschle opat. — Nie zadowalaj膮 si臋 utrzymywaniem, 偶e Chrystus i aposto艂owie byli biedni, doktryn膮, kt贸ra cho膰 jej nie podzielam, mo偶e by膰 z po偶ytkiem przeciwstawiona awinio艅skiej pysze. Braciaszkowie dobywaj膮 z tej doktryny praktyczny sylogizm, wniosek o prawie do buntu, do pustoszenia, do deprawowania obyczaju.
— Ale kt贸rzy braciaszkowie?
— Wszyscy, w og贸le. Wiesz, 偶e splamili si臋 haniebnymi zbrodniami, 偶e nie uznaj膮 ma艂偶e艅stwa, 偶e przecz膮 istnieniu piek艂a, 偶e oddaj膮 si臋 sodomii, 偶e przy艂膮czaj膮 si臋 do herezji bogomi艂贸w porz膮dku bu艂garskiego i ordo Drygonthie...
— Prosz臋 ci臋 — rzek艂 Wilhelm — nie mieszaj rzeczy r贸偶nych! M贸wisz tak, jakby braciaszkowie, patareni, waldensi, katarzy, a wraz z nimi bogomili z Bu艂garii i kacerze z Dragowicy byli jednym i tym samym!
— Bo s膮 — rzek艂 sucho opat — bo s膮, gdy偶 to heretycy, i s膮, gdy偶 nara偶aj膮 na szwank porz膮dek 艣wiata 艣wieckiego, tak偶e porz膮dek cesarski, kt贸rego ty, jak si臋 zdaje, pragniesz. Sto i wi臋cej lat temu stronnicy Arnolda z Brescii podpalali domy szlachetnie urodzonych i kardyna艂贸w, i takie by艂y w艂a艣nie owoce lombardzkiej herezji pataren贸w. Wiem o tych heretykach rzeczy straszne, a czyta艂em je u Cezariusza z Eisterbach. W Weronie kanonik od 艣wi臋tego Gedeona, Everardo, zauwa偶y艂 pewnego razu, 偶e ten, kt贸ry go go艣ci艂, wychodzi co noc z 偶on膮 i c贸rk膮. Wypyta艂, nie wiem ju偶 kt贸re z trojga, 偶eby dowiedzie膰 si臋, dok膮d to chodz膮 i co czyni膮. Przyjd藕 i zobacz, odpowiedziano mu, i poszed艂 z nimi do podziemnego domu, bardzo obszernego, gdzie zgromadzi艂y si臋 osoby obu p艂ci. Herezjarcha, kiedy ju偶 zapad艂a cisza, wyg艂osi艂 mow臋 pe艂n膮 blu藕nierstw z zamiarem zepsucia ich 偶ycia i obyczaj贸w. Potem zgaszono 艣wiec臋 i ka偶dy rzuci艂 si臋 na swoj膮 s膮siadk臋, nie czyni膮c r贸偶nicy mi臋dzy 偶on膮 prawowit膮 a kobiet膮 niezam臋偶n膮, mi臋dzy wdow膮 a dziewic膮, pani膮 a s艂u偶k膮 ani (co by艂o najgorsze, wybacz mi, Panie, i偶 m贸wi臋 rzeczy tak plugawe) mi臋dzy w艂asn膮 c贸rk膮 a siostr膮. Everardo, widz膮c to wszystko, jako lekkomy艣lny i lubie偶ny m艂odzieniec, udawa艂 wyznawc臋 i zbli偶y艂 si臋, nie wiem ju偶, czy do c贸rki swojego gospodarza, czy do jakiej艣 innej dzieweczki, i kiedy zgas艂a 艣wieca, zgrzeszy艂 z ni膮. Co wi臋cej, czyni艂 to przez ponad rok i w ko艅cu sam mistrz oznajmi艂, 偶e m艂odzian z tak膮 korzy艣ci膮 uczestniczy w ich zgromadzeniach, i偶 rych艂o b臋dzie m贸g艂 naucza膰 neofit贸w. W tym momencie Everardo poj膮艂, w jak膮 przepa艣膰 run膮艂, i zdo艂a艂 wymkn膮膰 si臋 zwodniczym urokom m贸wi膮c, 偶e przychodzi艂 do tego domu nie dlatego, i偶by poci膮ga艂a go herezja, lecz i偶 poci膮ga艂y go dziewki. Tamci wygnali go. Lecz takie oto, widzisz, jest prawo i takie 偶ycie heretyk贸w, pataren贸w, katar贸w, joachimit贸w — wszelkiej ma艣ci. Nic w tym dziwnego; nie wierz膮 w zmartwychwstanie cia艂 i w piek艂o jako kar臋 dla niegodziwc贸w i utrzymuj膮, 偶e mo偶na robi膰 wszystko bezkarnie. Wszak m贸wi膮 o sobie catharoi, to jest czy艣ci.
— Abbonie — rzek艂 Wilhelm — 偶yjesz w tym wspania艂ym i 艣wi臋tym opactwie z dala od pod艂o艣ci 艣wiata. 呕ycie w miastach jest o wiele bardziej z艂o偶one, ni偶 s膮dzisz, i s膮, widzisz, stopnie w b艂膮dzeniu i niegodziwo艣ci. Lot by艂 znacznie mniejszym grzesznikiem ni偶 jego wsp贸艂obywatele, kt贸rzy mieli nieczyste my艣li nawet wobec anio艂贸w przys艂anych przez Boga, za艣 zdrada Piotrowa by艂a niczym wobec zdrady Judasza, bo jednemu wybaczono, a drugiemu nie. Nie mo偶esz uwa偶a膰 pataren贸w i katar贸w za to samo. Pataria to ruch reformy obyczaju w granicach praw 艣wi臋tej matki Ko艣cio艂a. Chc膮 jedynie ulepszy膰 spos贸b 偶ycia os贸b duchownych.
— Utrzymuj膮c, 偶e nie powinno si臋 przyjmowa膰 sakrament贸w od kap艂an贸w, kt贸rzy si臋 zbrukali...
— I b艂膮dz膮, lecz jest to tylko b艂膮d doktrynalny. Nigdy nie zamierzali zmienia膰 prawa Bo偶ego...
— Ale pataria艅skie kazanie Arnolda z Brescii, kt贸re 贸w wyg艂osi艂 w Rzymie ponad dwie艣cie lat temu, pchn臋艂o t艂um wie艣niak贸w do podpalenia dom贸w szlachty i kardyna艂贸w.
— Arnold stara艂 si臋 wci膮gn膮膰 do swojego ruchu reform w艂adze miejskie. Nie posz艂y za nim, znalaz艂 natomiast zrozumienie w艣r贸d ci偶by biedak贸w i wydziedziczonych. Nie mo偶na obarcza膰 go win膮 za to, 偶e chc膮c uczyni膰 miasto mniej zepsutym, odpowiedzieli na jego wezwanie z tak膮 si艂膮 i takim gniewem.
— Miasto jest zawsze zepsute.
— Miasto jest miejscem, w kt贸rym 偶yje dzisiaj lud Bo偶y, my za艣 jeste艣my tego ludu pasterzami. Jest miejscem zgorszenia, albowiem bogaty pra艂at g艂osi ub贸stwo biednemu i wyg艂odzonemu ludowi. Zamieszki pataren贸w z tej w艂a艣nie si臋 zrodzi艂y sytuacji. S膮 godne po偶a艂owania, nie s膮 niepoj臋te. Z katarami sprawa wygl膮da inaczej. Jest to herezja wschodnia, kt贸ra przysz艂a spoza Ko艣cio艂a. Nie wiem, czy naprawd臋 pope艂niaj膮 lub pope艂niali czyny, kt贸re si臋 im przypisuje. Wiem, 偶e odrzucaj膮 ma艂偶e艅stwo i przecz膮 istnieniu piek艂a. Zadaj臋 sobie pytanie, czy o wiele z czyn贸w, kt贸rych nie pope艂nili, nie oskar偶ono ich dlatego tylko, 偶e podtrzymywali takie a nie inne idee (z pewno艣ci膮 haniebne).
— I powiadasz mi, 偶e katarzy nie wmieszali si臋 mi臋dzy pataren贸w i 偶e jedni i drudzy nie s膮 niczym innym, jak tylko dwoma z niezliczonych twarzy tego samego z艂a?
— Powiadam, 偶e wiele z tych herezji, niezale偶nie od doktryn, kt贸rych broni膮, ma powodzenie u prostaczk贸w, poniewa偶 podsuwaj膮 im nadziej臋 innego 偶ycia. Powiadam, 偶e bardzo cz臋sto prostaczkowie niewiele wiedz膮 o doktrynie. Powiadam, 偶e nieraz t艂umy prostaczk贸w pomiesza艂y kazania katarskie z kazaniami pataren贸w, te za艣 z tym, co m贸wi膮 duchownicy. 呕ycie prostaczk贸w, Abbonie, nie jest roz艣wietlone m膮dro艣ci膮 i czujnym baczeniem na rozr贸偶nienia, jakich dokonuj膮 m臋drcy. Udr臋czone jest chorob膮, ub贸stwem, wyra偶a si臋 z trudem wskutek niewiedzy. Dla wielu z tych ludzi przy艂膮czenie si臋 do grupy heretyk贸w jest tylko jednym ze sposob贸w, ani gorszym, ani lepszym, wykrzyczenia swojej rozpaczy. Dom kardyna艂a mo偶na spali膰 b膮d藕 dlatego, 偶e pragnie si臋 udoskonali膰 偶ycie duchowie艅stwa, b膮d藕 偶e przeczy si臋 istnieniu piek艂a, o kt贸rym owo duchowie艅stwo m贸wi. Lecz zawsze dlatego, 偶e istnieje to piek艂o na ziemi i 偶e 偶yje w nim trzoda, kt贸rej jeste艣my pasterzami. Wszak wiesz doskonale, 偶e jak oni nie czyni膮 rozr贸偶nienia mi臋dzy Ko艣cio艂em bu艂garskim a zwolennikami ksi臋dza Lipranda, tak cz臋sto w艂adza cesarska i jej stronnicy nie rozr贸偶niaj膮 duchownik贸w od kacerzy. Nierzadko grupy gibelin贸w, chc膮c pobi膰 swoich przeciwnik贸w, podtrzymywa艂y w艣r贸d ludu pr膮dy katarskie. Zdaje mi si臋, 偶e czynili 藕le. I teraz wiem, 偶e te same grupy, chc膮c pozby膰 si臋 tych niespokojnych, zbyt niebezpiecznych i za „prostackich” adwersarzy, przypisywa艂y jednym herezje innych i s艂a艂y wszystkich na stos. Widzia艂em, przysi臋gam ci, Abbonie, widzia艂em na w艂asne oczy, jak ludzi 偶yj膮cych cnotliwie, szczerych zwolennik贸w ub贸stwa i czysto艣ci, lecz wrog贸w biskup贸w, owi biskupi oddawali s膮dom 艣wieckim pozostaj膮cym na us艂ugach b膮d藕 to cesarstwa, b膮d藕 wolnych miast, oskar偶aj膮c ich o wsp贸lnot臋 p艂ciow膮, sodomi臋, niecne praktyki — kt贸rymi mo偶e nie ci, lecz w艂a艣nie tamci zgrzeszyli. Prostaczkowie s膮 przeznaczeni na rze藕, mo偶na ich wykorzysta膰, kiedy trzeba przysporzy膰 k艂opot贸w wrogiemu obozowi, ale, po艣wi臋ca si臋 ich, kiedy staj膮 si臋 zb臋dni.
— Czy przeto — rzek艂 opat z widoczn膮 z艂o艣liwo艣ci膮 — brat Dulcyn i jego szale艅cy, Gerard Segalelli i jego nikczemni mordercy byli niecnymi katarami czy zacnymi braciaszkami, sodomickimi bogomi艂ami czy reformatorskimi patarenami? Zechciej mi wi臋c powiedzie膰, Wilhelmie, ty, kt贸ry wiesz wszystko o heretykach, tak 偶e zdasz si臋 jednym z nich, gdzie jest prawda?
— Niekiedy ani po jednej, ani po drugiej stronie — odrzek艂 ze smutkiem Wilhelm.
— Czy dostrzegasz wi臋c, 偶e nawet ty nie potrafisz ju偶 rozr贸偶ni膰 mi臋dzy tym, co jest heretyckie, a tym, co heretyckie nie jest? Ja mam przynajmniej moj膮 regu艂臋. Wiem, 偶e heretykami s膮 ci, co nara偶aj膮 na szwank porz膮dek, wed艂ug kt贸rego rz膮dzi si臋 lud Bo偶y. I broni臋 cesarstwa, gdy偶 ono mi ten porz膮dek zapewnia. Zwalczam papie偶a, gdy偶 daje w艂adz臋 duchow膮 biskupom z miast, kt贸rzy sprzymierzaj膮 si臋 z kupcami i cechami, a nie umiej膮 tego porz膮dku utrzyma膰. My utrzymywali艣my go przez wieki. Co si臋 za艣 tyczy heretyk贸w, mam jedn膮 regu艂臋 i streszcza si臋 ona w odpowiedzi, jak膮 Arnold Amalryk, opat Citeaux, da艂 temu, kt贸ry pyta艂 go, co uczyni膰 z mieszka艅cami B茅ziers, miasta podejrzanego o herezj臋: Zabij ich wszystkich, B贸g rozpozna swoich.
Wilhelm spu艣ci艂 wzrok i trwa艂 chwil臋 w milczeniu. Potem rzek艂:
— Miasto B茅ziers zosta艂o wzi臋te i nasi nie ogl膮dali si臋 ani na godno艣膰, ani na p艂e膰, ani na wiek i prawie dwadzie艣cia tysi臋cy ludzi umar艂o od miecza. Po tej rzezi miasto spl膮drowano i spalono.
— Wojna 艣wi臋ta to te偶 wojna.
— Wojna 艣wi臋ta to te偶 wojna. W艂a艣nie dlatego mo偶e nie powinno by膰 wojen 艣wi臋tych. Lecz c贸偶 m贸wi臋, jestem tu, by broni膰 praw Ludwika, kt贸ry wszak pustoszy ogniem Itali臋. Ja te偶 zosta艂em wci膮gni臋ty w gr臋 dziwacznych przymierzy. Dziwne przymierze duchownik贸w z cesarstwem, dziwne cesarstwa z Marsyliuszem, kt贸ry 偶膮da suwerenno艣ci dla ludu. I dziwne przymierze mi臋dzy nami dwoma, tak odmiennymi w s艂owach, kt贸re wypowiadamy, i w tradycji. Ale mamy dwa zadania wsp贸lne. Powodzenie spotkania i odkrycie mordercy. Starajmy si臋 post臋powa膰 w pokoju.
Opat otworzy艂 ramiona.
— Daj mi poca艂unek pokoju, bracie Wilhelmie, Z cz艂owiekiem o takiej wiedzy jak twoja mo偶na d艂ugo rozprawia膰 o subtelnych kwestiach teologii i moralno艣ci. Lecz nie powinni艣my folgowa膰 upodobaniom do dysputy, jak czyni膮 to mistrzowie z Pary偶a. To prawda, mamy przed sob膮 wa偶ne zadanie, przeto musimy post臋powa膰 wsp贸lnie i zgodnie. Ale zacz膮艂em m贸wi膰 o tych rzeczach, bo s膮dz臋, 偶e maj膮 one pewien zwi膮zek, czy pojmujesz? Zwi膮zek mo偶liwy, a wi臋c rzecz w tym, i偶 tamci mog膮 dostrzec jakie艣 ogniwo 艂膮cz膮ce zbrodnie, kt贸re tu mia艂y miejsce, z tezami twoich wsp贸艂braci. Dlatego te偶 ostrzeg艂em ci臋 i dlatego musimy zapobiec wszelkiemu podejrzeniu lub insynuacji ze strony awinio艅czyk贸w.
— Czy偶 nie winienem pomy艣le膰, ojcze wielebny, 偶e wskaza艂e艣 mi r贸wnie偶 trop w moim 艣ledztwie? Utrzymujesz, 偶e u 藕r贸d艂a niedawnych wydarze艅 mo偶e by膰 jaka艣 mroczna historia si臋gaj膮ca heretyckiej przesz艂o艣ci kt贸rego艣 z mnich贸w?
Opat milcza艂 przez jaki艣 czas, patrz膮c na Wilhelma, a jego twarz pozostawa艂a bez wyrazu. Potem rzek艂:
— W tej smutnej sprawie ty jeste艣 inkwizytorem. Twoj膮 rzecz膮 jest by膰 podejrzliwym, a nawet podejmowa膰 ryzyko podejrzenia nies艂usznego. Ja jestem tutaj tylko ojcem dla wszystkich. I dodam, 偶e gdybym wiedzia艂, i偶 przesz艂o艣膰 jednego z moich mnich贸w sk艂ania do uzasadnionych podejrze艅, ju偶 bym przyst膮pi艂 do wykorzenienia chwastu. Co ja wiem, wiesz i ty. To, czego nie wiem, winno wyj艣膰 na 艣wiat艂o dnia dzi臋ki twojej m膮dro艣ci. Lecz w ka偶dym przypadku m贸w o wszystkim zawsze i przede wszystkim mnie. — Sk艂oni艂 si臋 i wyszed艂 z ko艣cio艂a.
— Historia komplikuje si臋, m贸j drogi Adso — rzek艂 Wilhelm z pos臋pn膮 twarz膮. — Biegamy za manuskryptem, krz膮tamy si臋, zaprz膮taj膮 nas diatryby niekt贸rych nazbyt ciekawskich mnich贸w oraz sprawy innych znowu偶 mnich贸w, nazbyt lubie偶nych, i oto zaczyna rysowa膰 si臋 coraz natarczywiej jeszcze inny trop, ca艂kiem odmienny. A wi臋c klucznik... A z klucznikiem przyby艂 tutaj ten dziwaczny okaz Salwator... Ale teraz musimy wypocz膮膰, albowiem zamierzamy nie spa膰 w nocy.
— Wi臋c nadal chcesz dosta膰 si臋 w ci膮gu nocy do biblioteki? Nie porzucasz pierwszego tropu?
— W 偶adnym razie. Zreszt膮 kt贸偶 powiedzia艂, 偶e chodzi o dwa osobne tropy? A wreszcie mo偶e ta historia z klucznikiem jest tylko owocem podejrzliwo艣ci opata.
Ruszy艂 w stron臋 budynku dla pielgrzym贸w. Kiedy dotar艂 do progu, zatrzyma艂 si臋 i powiedzia艂, jakby ci膮gn膮c poprzedni w膮tek:
— W gruncie rzeczy opat dlatego poleci艂 mi prowadzi膰 艣ledztwo w sprawie Adelmusa, 偶e pomy艣la艂, i偶 co艣 niedobrego dzieje si臋 w艣r贸d m艂odych mnich贸w. Ale 艣mier膰 Wenancjusza zbudzi艂a inne podejrzenie, by膰 mo偶e opat poj膮艂, 偶e klucz do tajemnicy znajduje si臋 w bibliotece, a woli, bym trzyma艂 si臋 od niej z daleka. Podsuwa mi 艣lad klucznika, by odci膮gn膮膰 moj膮 uwag臋 od Gmachu...
— Ale czemu mia艂by nie chcie膰, by...
— Nie zadawaj zbyt wielu pyta艅. Opat powiedzia艂 mi ju偶 na samym pocz膮tku, 偶e biblioteka jest nietykalna. Ma wida膰 swoje racje. Mo偶e by膰 tak, 偶e i on wpl膮tany jest w jak膮艣 spraw臋, kt贸ra jego zdaniem nie mo偶e mie膰 nic wsp贸lnego ze 艣mierci膮 Adelmusa, a teraz pomy艣la艂, 偶e skandal zatacza coraz szersze kr臋gi i mo偶e by膰 niebezpieczny tak偶e dla niego. Nie chce zatem, 偶eby prawda zosta艂a odkryta, albo przynajmniej nie chce, bym to ja j膮 odkry艂...
— W takim razie jeste艣my w miejscu opuszczonym przez Boga — powiedzia艂em przygn臋biony.
— Czy偶 spotka艂e艣 tu takich, w kt贸rych B贸g zamieszka艂by z upodobaniem? — zapyta艂 Wilhelm wpatruj膮c si臋 we mnie z wysoko艣ci swojej postaci.
Potem kaza艂 mi wypocz膮膰. Kiedy k艂ad艂em si臋 spa膰, doszed艂em do wniosku, 偶e ojciec nie powinien by艂 posy艂a膰 mnie w 艣wiat, kt贸ry okaza艂 si臋 bardziej pogmatwany, ni偶 my艣la艂em. Zbyt wielu rzeczy uczy艂em si臋.
— Salva me ab ore leonis — modli艂em si臋 zasypiaj膮c.
DZIE艃 DRUGI
PO NIESZPORZE
Kiedy to, chocia偶 rozdzia艂 jest kr贸tki, starzec Alinard m贸wi sporo interesuj膮cych rzeczy o labiryncie i o tym, jak si臋 do niego dosta膰.
Obudzi艂em si臋, kiedy ju偶 mia艂a wybi膰 godzina wieczornego posi艂ku. Czu艂em si臋 oci臋偶a艂y od snu, albowiem sen za dnia jest jak grzech cielesny: im wi臋cej go by艂o, tym wi臋cej si臋 go pragnie, a przecie偶 czujemy si臋 nieszcz臋艣liwi, jednocze艣nie zaspokojeni i nie zaspokojeni. Wilhelma nie by艂o w celi, widocznie wsta艂 znacznie wcze艣niej. Po kr贸tkim b艂膮kaniu si臋 to tu, to tam, zobaczy艂em, jak wychodzi z Gmachu. Oznajmi艂, 偶e by艂 w skryptorium, gdzie przegl膮da艂 katalog i obserwowa艂 prac臋 mnich贸w, pr贸buj膮c zbli偶y膰 si臋 do sto艂u Wenancjusza, by podj膮膰 ogl臋dziny. Ale z takiej czy innej przyczyny wszyscy jakby zm贸wili si臋, by przeszkodzi膰 mu w zaspokajaniu ciekawo艣ci. Najpierw podszed艂 do niego Malachiasz, by pokaza膰 kilka cennych miniatur. Potem Bencjusz zajmowa艂 mu czas pod jakimi艣 b艂ahymi pozorami. A kiedy wreszcie pochyli艂 si臋, by wr贸ci膰 do ogl臋dzin kart, Berengar zacz膮艂 kr臋ci膰 si臋 doko艂a proponuj膮c wsp贸艂prac臋.
Wreszcie Malachiasz, widz膮c, 偶e m贸j mistrz ma powa偶ny zamiar zaj膮膰 si臋 rzeczami Wenancjusza, powiedzia艂 mu kr贸tko i w臋z艂owato, 偶e by膰 mo偶e lepiej by艂oby, gdyby zanim zacznie grzeba膰 w kartach zmar艂ego, uzyska艂 upowa偶nienie opata; 偶e on sam, chocia偶 jest bibliotekarzem, powstrzyma艂 si臋 od tego przez szacunek dla dyscypliny; i 偶e tak czy inaczej, zgodnie z 偶yczeniem Wilhelma, nikt do tego sto艂u si臋 nie zbli偶a艂 i nikt si臋 nie zbli偶y, dop贸ki nie zabierze g艂osu opat. Wilhelm zwr贸ci艂 mu uwag臋, 偶e opat da艂 mu zezwolenie na prowadzenie 艣ledztwa w ca艂ym opactwie, a Malachiasz zapyta艂 nie bez z艂o艣liwo艣ci, czy opat da艂 mu tak偶e zezwolenie na swobodne poruszanie si臋 po skryptorium albo, nie daj Bo偶e, po bibliotece. Wilhelm zrozumia艂, 偶e nie warto w tym momencie anga偶owa膰 si臋 w pr贸b臋 si艂 z Malachiaszem, aczkolwiek wszystkie te manewry i l臋ki dotycz膮ce kart Wenancjusza umocni艂y w nim naturalnie pragnienie, by si臋 przecie偶 z nimi zapozna膰. Ale jego postanowienie, by dosta膰 si臋 tam noc膮, by艂o tak silne — cho膰 jeszcze nie wiedzia艂 jak — 偶e postanowi艂 nie doprowadza膰 do starcia. Ho艂ubi艂 jednak oczywist膮 my艣l o odwecie, kt贸ra gdyby nie by艂a natchniona, jak by艂a wszak, pragnieniem prawdy, jawi艂aby si臋 mo偶e jako nader uparta i nawet naganna.
Przed wej艣ciem do refektarza odbyli艣my jeszcze ma艂膮 przechadzk臋 w艣r贸d kru偶gank贸w, by w ch艂odnym powietrzu wieczoru rozproszy膰 opary snu. Przechadza艂o si臋 tam r贸wnie偶 paru mnich贸w pogr膮偶onych w medytacji. W ogrodzie wychodz膮cym na dziedziniec dostrzegli艣my staruszka Alinarda z Grottaferraty, kt贸ry, s艂aby ju偶 na ciele, sp臋dza艂 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 swojego dnia w艣r贸d ro艣lin, chyba 偶e modli艂 si臋 w ko艣ciele. Wydawa艂o si臋, 偶e nie czuje ch艂odu; siedzia艂 po zewn臋trznej stronie kolumnady.
Wilhelm zwr贸ci艂 si臋 do niego z paroma s艂owami pozdrowienia i starzec zdawa艂 si臋 rozradowany, 偶e kto艣 si臋 do艅 odezwa艂.
— Pogodny dzie艅 — rzek艂 Wilhelm.
— Chwa艂a Bogu — odpar艂 starzec.
— Pogodny na niebie, ale pos臋pny na ziemi. Czy zna艂e艣 dobrze Wenancjusza?
— Kt贸rego Wenancjusza? — spyta艂 starzec. Potem jakie艣 艣wiate艂ko zapali艂o mu si臋 w oczach. — Ach, tego ch艂opca, co postrada艂 偶ycie. Bestia kr膮偶y po opactwie...
— Jaka bestia?
— Wielka bestia, kt贸ra przybywa z morza... Siedem g艂贸w i dziesi臋膰 rog贸w, a na rogach jej dziesi臋膰 koron i na g艂owach trzy imiona blu藕niercze. Bestia podobna do pantery, a nogi jej jak nogi nied藕wiedzia i paszcza jej jak paszcza lwa... Widzia艂em j膮.
— Gdzie j膮 widzia艂e艣? W bibliotece?
— W bibliotece? Dlaczego? Od lat ju偶 nie chodz臋 do skryptorium i nigdy nie widzia艂em biblioteki. Nikt nie wchodzi do biblioteki. Zna艂em tych, kt贸rzy wchodzili do biblioteki...
— Kogo, Malachiasza, Berengara?
— Och nie... — starzec parskn膮艂 艣miechem. — Przedtem. Bibliotekarza, kt贸ry by艂 przed Malachiaszem, tyle ju偶 lat temu...
— Kto to by艂?
— Nie przypominam sobie, umar艂, kiedy Malachiasz by艂 jeszcze m艂ody. I tego, kt贸ry by艂 przed mistrzem Malachiasza i by艂 m艂odym pomocnikiem bibliotekarza, kiedy i ja by艂em m艂ody... Ale w bibliotece nigdy nie posta艂a moja noga. Labirynt...
— Biblioteka jest labiryntem?
— Hunc mundum tipice laberinthus denotat ille — wyrecytowa艂 pogr膮偶ony w my艣lach starzec. — Intranti largus, redeunti, sed nimis artus. Biblioteka jest wielkim labiryntem, znakiem labiryntu 艣wiata. Wchodzisz i nie wiesz, czy wyjdziesz. Nie nale偶y przekracza膰 s艂up贸w Herkulesa...
— Wi臋c nie wiesz, jak wchodzi si臋 do biblioteki, kiedy drzwi Gmachu s膮 zamkni臋te?
— Ale偶 wiem — roze艣mia艂 si臋 starzec — wielu wie. Przechodzisz przez ossuarium. Mo偶esz przej艣膰 przez ossuarium, lecz przej艣膰 nie chcesz. Zmarli mnisi czuwaj膮.
— Zatem czuwaj膮 zmarli mnisi, nie za艣 ci, kt贸rzy krz膮taj膮 si臋 noc膮 ze 艣wiat艂em po bibliotece?
— Ze 艣wiat艂em? — Starzec wygl膮da艂 na zdumionego. — Nigdy nie s艂ysza艂em tej historii. Zmarli mnisi s膮 w ossuarium, ko艣ci osuwaj膮 si臋 po trochu z cmentarza i 艂膮cz膮 w ossuarium, by strzec przej艣cia. Czy nie widzia艂e艣 nigdy o艂tarza w kaplicy, kt贸ra wychodzi na ossuarium?
— Jest trzecia po lewej stronie za transeptem, czy tak?
— Trzecia? By膰 mo偶e. To ta, kt贸rej kamie艅 o艂tarza pokryty jest rze藕bami tysi臋cy szkielet贸w. Czwarta czaszka po prawej, naci艣nij na oczy... I jeste艣 w ossuarium. Ale nie id藕 tam, ja nigdy nie poszed艂em. Opat nie chce.
— A bestia, gdzie widzia艂e艣 besti臋?
— Bestia? Ach, Antychryst... Przyjdzie, milenium min臋艂o, czekamy na niego...
— Ale milenium min臋艂o trzysta lat temu i nie przyszed艂...
— Antychryst nie przybywa, kiedy minie tysi膮c lat. Po tysi膮cu lat zaczyna si臋 panowanie sprawiedliwych, potem przybywa Antychryst, by zada膰 kl臋sk臋 sprawiedliwym, a potem b臋dzie ostatnia bitwa...
— Ale sprawiedliwi b臋d膮 panowa膰 przez tysi膮c lat — rzek艂 Wilhelm. — Czyli albo panowali od 艣mierci Chrystusa do ko艅ca pierwszego milenium, a w takim razie wtedy w艂a艣nie winien przyby膰 Antychryst, albo jeszcze nie panowali, i Antychryst jest daleko.
— Milenium liczy si臋 nie od 艣mierci Chrystusa, ale od nadania Konstantyna. Teraz mija tysi膮c lat...
— Tak wi臋c ko艅czy si臋 panowanie sprawiedliwych?
— Nie wiem, ju偶 nie wiem... Jestem zm臋czony. Rachunek jest trudny. B艂ogos艂awiony z Liebana dokona艂 go, zapytaj Jorgego, jest m艂ody, dobrze pami臋ta... Ale czasy dojrza艂y. Czy nie s艂ysza艂e艣 siedmiu tr膮b?
— Dlaczego siedmiu tr膮b?
— Nie s艂ysza艂e艣, jak umar艂o tamto ch艂opi臋, iluminator? Pierwszy anio艂 zatr膮bi艂 i powsta艂 grad i ogie艅 zmieszany z krwi膮. I drugi anio艂 zatr膮bi艂, i trzecia cz臋艣膰 morza sta艂a si臋 krwi膮... Czy偶 nie w morzu krwi zgin臋艂o drugie ch艂opi臋? Czekaj na trzeci膮 tr膮b臋! Umrze trzecia cz臋艣膰 stworze艅 偶yj膮cych w morzu. B贸g zsy艂a na nas kar臋. Ca艂y 艣wiat wok贸艂 opactwa ogarni臋ty jest przez herezj臋, a powiedzieli mi, 偶e na stolcu rzymskim zasiad艂 przewrotny papie偶, kt贸ry u偶ywa hostii do praktyk nekromanckich i 偶ywi nimi swoje mureny... I po艣r贸d nas kto艣 pogwa艂ci艂 zakaz, z艂ama艂 piecz臋ci labiryntu...
— Kto ci to powiedzia艂?
— S艂ysza艂em, wszyscy szepcz膮, 偶e grzech wszed艂 do opactwa. Masz groch?
Pytanie, skierowane do mnie, zaskoczy艂o mnie.
— Nie, nie mam grochu — odpar艂em zmieszany.
— Nast臋pnym razem przynie艣 mi grochu. Trzymam go w ustach, widzisz wszak moje biedne bezz臋bne usta, a偶 ca艂kiem rozmi臋knie. Pobudza wydzielanie 艣liny, aqua fons vitae. Czy przyniesiesz mi jutro grochu?
— Przynios臋 ci — odpar艂em. Ale usn膮艂. Zostawili艣my go, by uda膰 si臋 do refektarza.
— Co my艣lisz o tym, co rzek艂? — zapyta艂em mojego mistrza.
— Cieszy si臋 boskim szale艅stwem stulatk贸w. Trudno odr贸偶ni膰 w jego s艂owach prawd臋 od fa艂szu. Ale s膮dz臋, 偶e powiedzia艂 nam co艣 o sposobie dostania si臋 do Gmachu. Widzia艂em kaplic臋, z kt贸rej wyszed艂 Malachiasz ubieg艂ej nocy. Jest tam rzeczywi艣cie o艂tarz z kamienia i w jego podstawie wyrze藕bione s膮 czaszki; dzi艣 wieczorem spr贸bujemy.
DZIE艃 DRUGI
KOMPLETA
Kiedy to wchodzimy do Gmachu, dostrzegamy tajemniczego go艣cia, odnajdujemy tajemn膮 notatk臋 ze znakami nekromanty i znika ledwie co znaleziona ksi膮偶ka, kt贸ra nast臋pnie b臋dzie poszukiwana przez wiele kolejnych rozdzia艂贸w, i wreszcie kiedy to kto艣 kradnie cenne okulary Wilhelma, a nie jest to bynajmniej ostatnie z szeregu nieszcz臋艣膰.
Wieczerza przebiega艂a sm臋tnie i w milczeniu. Min臋艂o niewiele ponad dwana艣cie godzin od odkrycia zw艂ok Wenancjusza. Wszyscy patrzyli spod oka na jego puste miejsce przy stole. Kiedy nadesz艂a pora komplety, poch贸d, kt贸ry uda艂 si臋 do ch贸ru, zdawa艂 si臋 orszakiem 偶a艂obnym. Uczestniczyli艣my w nabo偶e艅stwie stoj膮c w nawie i wpatruj膮c si臋 w trzeci膮 kaplic臋. 艢wiat艂o by艂o sk膮pe i kiedy zobaczyli艣my, jak Malachiasz wy艂ania si臋 z mroku, by ruszy膰 do swojej stalli, nie mogli艣my wypatrze膰, sk膮d w艂a艣ciwie si臋 pojawi艂. Stan臋li艣my przezornie w cieniu, w nawie bocznej, by nikt nie dostrzeg艂, 偶e pozostajemy tu po zako艅czeniu nabo偶e艅stwa. Ja mia艂em w szkaplerzu kaganek, kt贸ry zabra艂em z kuchni podczas wieczerzy. Zapalili艣my go nast臋pnie od wielkiego spi偶owego tr贸jnogu, kt贸ry p艂on膮艂 przez ca艂膮 noc. Mia艂em nowy knot i du偶o oliwy. Wystarczy 艣wiat艂a na d艂ugo.
Zbyt by艂em podniecony od chwili, kiedy zacz臋li艣my przygotowywa膰 si臋 do dzia艂ania, by skupi膰 uwag臋 na oficjum, kt贸re dobieg艂o ko艅ca w spos贸b dla mnie prawie niedostrzegalny. Mnisi opu艣cili kaptury na twarze i wyszli powoli rz膮dkiem, by uda膰 si臋 do swoich cel. O艣wietlony b艂yskami od tr贸jnogu, ko艣ci贸艂 opustosza艂.
— 艢mia艂o do dzie艂a! — rzek艂 Wilhelm.
Podeszli艣my do trzeciej kaplicy. Podstawa o艂tarza by艂a naprawd臋 podobna do ossuarium, a czaszki o pustych i g艂臋bokich oczodo艂ach wznieca艂y strach, kiedy jawi艂y si臋 tak oczom, wybornie wyrze藕bione, nad stosem piszczeli. Wilhelm powt贸rzy艂 szeptem s艂owa, kt贸re us艂ysza艂 od Alinarda (czwarta czaszka po prawej stronie, pchnij oczodo艂y). Wsun膮艂 palce w oczodo艂y tego bezcielesnego oblicza i od razu us艂yszeli艣my jakby chrapliwe skrzypienie. O艂tarz drgn膮艂, obr贸ci艂 si臋 na niewidocznym trzpieniu, ukazuj膮c ciemny otw贸r. Kiedy o艣wietli艂em go podniesion膮 lampk膮, dostrzegli艣my wilgotne schody. Postanowili艣my zej艣膰 po nich, ale najpierw rozwa偶yli艣my, czy winno si臋 zamkn膮膰 za sob膮 przej艣cie. Lepiej nie — rzek艂 Wilhelm — nie wiemy, czy zdo艂amy je p贸藕niej otworzy膰. Co za艣 si臋 tyczy gro藕by, 偶e zostaniemy odkryci, je艣li kto艣 przyjdzie o tej porze, by uruchomi膰 mechanizm, to ten kto艣 i tak wie, jak wej艣膰, i zamykanie na nic si臋 tu nie zda.
Zeszli艣my dziesi膮tek albo wi臋cej schod贸w i znale藕li艣my si臋 w korytarzu, po kt贸rego obu stronach otwiera艂y si臋 poziome nisze, jakie p贸藕niej zdarza艂o mi si臋 widzie膰 nieraz w katakumbach. Ale wtedy po raz pierwszy wszed艂em do ossuarium i bardzo si臋 ba艂em. Ko艣ci mnich贸w nagromadzi艂y si臋 tu w ci膮gu wiek贸w, dobyte z ziemi i sk艂adane w niszach bez podejmowania pr贸by, by odtworzy膰 kszta艂ty cia艂. Ale w niekt贸rych niszach by艂y same ko艣ci drobne, w innych same czaszki porz膮dnie u艂o偶one prawie w piramid臋, w ten spos贸b, by nie sturla艂y si臋 jedna na drug膮, i by艂 to widok doprawdy przera偶aj膮cy, osobliwie przy tej grze cieni i 艣wiate艂, kt贸re kaganek rzuca艂 wzd艂u偶 naszej drogi. W jednej z nisz zobaczy艂em same d艂onie, mn贸stwo d艂oni nieodwo艂alnie splecionych ze sob膮 w pl膮taninie martwych palc贸w. Z ust doby艂 mi si臋 okrzyk, bo w tym miejscu zmar艂ych mia艂em przez moment uczucie, 偶e jest tu co艣 偶ywego, jaki艣 pisk i szybki ruch w cieniu.
— Szczury — uspokoi艂 mnie Wilhelm.
— Co robi膮 tutaj szczury?
— Przechodz膮 t臋dy, jak i my, bo ossuarium prowadzi do Gmachu, a zatem do kuchni. I do smacznych ksi膮g w bibliotece. Teraz pojmujesz, czemu Malachiasz ma twarz tak surow膮. Urz膮d, kt贸ry pe艂ni, zmusza go do przechodzenia t臋dy dwa razy na dzie艅, wieczorem i rano. Ten w istocie nie ma si臋 z czego 艣mia膰.
— Ale czemu Ewangelia nigdy nie wspomina o tym, by Chrystus 艣mia艂 si臋? — spyta艂em ni z tego, ni z owego. — Jest naprawd臋 tak, jak m贸wi Jorge?
— By艂y zast臋py takich, kt贸rzy zastanawiali si臋, czy Chrystus si臋 艣mia艂. Sprawa nie interesuje mnie zbytnio. S膮dz臋, 偶e nie 艣mia艂 si臋 nigdy, gdy偶 by艂 wszechwiedz膮cy, jak winien by膰 Syn Bo偶y, wi臋c wiedzia艂, co uczynimy, my chrze艣cijanie. Ale ot贸偶 i doszli艣my.
I rzeczywi艣cie, dzi臋ki Bogu, korytarz sko艅czy艂 si臋, zacz臋艂y si臋 za艣 nowe schody, a po ich przebyciu pozosta艂o nam jedynie pchn膮膰 drzwi z twardego drewna, wzmocnione 偶elaznymi okuciami, i znale藕li艣my si臋 za kominkiem w kuchni, dok艂adnie pod kr臋tymi schodami, kt贸re prowadzi艂y do skryptorium. Kiedy pi臋li艣my si臋 po nich, zda艂o si臋 nam, 偶e z g贸ry s艂yszymy jakie艣 odg艂osy.
Poczekali艣my chwil臋 w milczeniu, po czym rzek艂em:
— To niemo偶liwe. Nikt nie wszed艂 tu przed nami...
— Zak艂adaj膮c, 偶e jest to jedyna droga prowadz膮ca do Gmachu. W minionych wiekach by艂a tu twierdza, musi zatem by膰 wi臋cej wej艣膰 tajemnych, ni偶 wiemy. Trzeba wchodzi膰 ostro偶nie. Ale mamy niewielki wyb贸r. Je艣li zgasimy kaganek, nie b臋dziemy wiedzieli, dok膮d idziemy, je艣li b臋dzie zapalony, zaniepokoimy kogo艣, kto jest nad nami. Jedyna nadzieja, 偶e je艣li kto艣 tam jest, boi si臋 jeszcze bardziej ni偶 my.
Dotarli艣my do skryptorium, wy艂aniaj膮c si臋 z baszty po艂udniowej. St贸艂 Wenancjusza znajdowa艂 si臋 dok艂adnie po przeciwnej stronie. Id膮c tam, o艣wietlali艣my nie wi臋cej ni偶 kilka 艂okci 艣ciany, gdy偶 sala by艂a obszerna. Mieli艣my nadziej臋, 偶e nie ma nikogo na dziedzi艅cu i nikt nie ujrzy 艣wiat艂a w oknach. Wygl膮da艂o na to, 偶e na stole jest porz膮dek, ale Wilhelm pochyli艂 si臋 zaraz, by obejrze膰 karty na dolnej p贸艂eczce, i wyda艂 okrzyk zawodu.
— Czego艣 brak? — zapyta艂em.
— Widzia艂em dzi艣 tutaj dwie ksi臋gi, a jedna by艂a po grecku. I tej w艂a艣nie nie ma. Kto艣 j膮 zabra艂, i to pospiesznie, gdy偶 jeden z pergamin贸w spad艂 na ziemi臋.
— Ale st贸艂 by艂 strze偶ony...
— Oczywi艣cie. By膰 mo偶e kto艣 tu szpera艂 przed chwil膮. Mo偶e jeszcze tu jest. — Obr贸ci艂 si臋 ku cieniom i jego g艂os rozleg艂 si臋 mi臋dzy kolumnami: — Je艣li tu jeste艣, biada ci!
Wyda艂o mi si臋, 偶e my艣l jest dobra. Jak ju偶 powiedzia艂 Wilhelm, zawsze lepiej, 偶eby ten, kto budzi w nas strach, ba艂 si臋 bardziej ni偶 my.
Wilhelm po艂o偶y艂 na stole kart臋, kt贸r膮 znalaz艂 na ziemi, i zbli偶y艂 do niej oblicze. Poprosi艂, bym mu przy艣wieci艂. Zbli偶y艂em 艣wiat艂o i ujrza艂em stronic臋 bia艂膮 w g贸rnej po艂owie, a w dolnej pokryt膮 drobnym pismem, kt贸rego pochodzenie pozna艂em z trudem.
— To po grecku? — spyta艂em.
— Tak, ale niezbyt dobrze rozumiem. — Doby艂 z habitu swoje soczewki i wetkn膮艂 je mocno okrakiem na nos, a potem jeszcze bardziej pochyli艂 oblicze.
— To greka, napisana bardzo drobnym pismem, a jednak bez 艂adu i sk艂adu. Nawet w okularach czytam z trudem, przyda艂oby si臋 wi臋cej 艣wiat艂a. Zbli偶 no si臋...
Uj膮艂 kart臋 w r臋k臋 i trzyma艂 j膮 tu偶 przed nosem, ja za艣, jak g艂upiec, zamiast zaj艣膰 mu od ramienia trzymaj膮c 艣wiat艂o wysoko nad jego g艂ow膮, stan膮艂em w艂a艣nie przed nim. Poprosi艂, 偶ebym przesun膮艂 si臋 w bok, i czyni膮c to, musn膮艂em p艂omieniem verso karty. Wilhelm odgoni艂 mnie kuksa艅cem, pytaj膮c, czy chc臋 spali膰 mu manuskrypt, potem wykrzykn膮艂. Zobaczy艂em wyra藕nie, 偶e na g贸rnej cz臋艣ci stronicy ukaza艂o si臋 par臋 niewyra藕nych znak贸w barwy 偶贸艂tobr膮zowej. Wilhelm kaza艂 poda膰 sobie kaganek i porusza艂 nim pod kart膮, trzymaj膮c p艂omie艅 do艣膰 blisko powierzchni pergaminu, tak by ogrza膰 j膮, nie podpalaj膮c jednak. Powoli, jakby jaka艣 niewidzialna r臋ka kre艣li艂a: „Mane, Tekel, Fares”, na czystej stronie karty, kolejno, w miar臋 jak Wilhelm porusza艂 p艂omieniem i jak dym, kt贸ry wzbija艂 si臋 z wierzcho艂ka p艂omienia, zaciemnia艂 verso, zobaczy艂em, 偶e rysuj膮 si臋 litery nie przypominaj膮ce 偶adnego alfabetu poza alfabetem nekromant贸w.
— Niezwyk艂e — rzek艂 Wilhelm. — Coraz ciekawsze! — Rozejrza艂 si臋 doko艂a?- Ale lepiej nie wystawia膰 tego odkrycia na zasadzki naszego tajemniczego gospodarza, je艣li jeszcze tu jest...
Zdj膮艂 soczewki i po艂o偶y艂 je na stole, p贸藕niej zwin膮艂 starannie pergamin i ukry艂 go w habicie. Oszo艂omiony jeszcze tym biegiem wydarze艅, co najmniej cudownych, mia艂em w艂a艣nie prosi膰 go o dalsze wyja艣nienia, kiedy przeszkodzi艂 nam jaki艣 nag艂y i suchy odg艂os. Dobieg艂 od strony schod贸w wschodnich, prowadz膮cych do biblioteki.
— On tam jest, 艂ap go! — krzykn膮艂 Wilhelm i rzucili艣my si臋 w tamt膮 stron臋, m贸j mistrz szybciej, ja wolniej, gdy偶 nios艂em kaganek. Us艂ysza艂em d藕wi臋k, jakby kto艣 potkn膮艂 si臋 i upad艂, a kiedy dobieg艂em, zasta艂em Wilhelma u st贸p schod贸w, jak przygl膮da艂 si臋 ci臋偶kiemu woluminowi o ok艂adkach wzmocnionych 膰wiekami. W tym samym momencie us艂yszeli艣my inny ha艂as dochodz膮cy od strony, z kt贸rej przybyli艣my.
— Jaki jestem g艂upi! — krzykn膮艂 Wilhelm. — Szybko do sto艂u Wenancjusza!
Poj膮艂em. Kto艣, kto sta艂 za naszymi plecami, rzuci艂 woluminem, by zwabi膰 nas w odleg艂y k膮t sali.
Raz jeszcze Wilhelm by艂 szybszy ode mnie i pierwszy dotar艂 do sto艂u. Biegn膮c za nim dostrzeg艂em cie艅, kt贸ry zmyka艂 ku schodom baszty zachodniej.
Ogarni臋ty zapa艂em bojowym, wcisn膮艂em lampk臋 w d艂o艅 Wilhelma i rzuci艂em si臋 na o艣lep w stron臋 schod贸w, po kt贸rych zbieg艂 uciekinier. W tym momencie czu艂em si臋 niby rycerz Chrystusa walcz膮cy z wszystkimi zast臋pami piekielnymi, i p艂on膮艂em 偶膮dz膮, by dopa艣膰 nieznajomego i rzuci膰 go mojemu mistrzowi do n贸g. Run膮艂em na 艂eb na szyj臋 po kr臋tych schodach pl膮cz膮c si臋 w po艂ach mej sukni (by艂a to jedyna chwila w moim 偶yciu, przysi臋gam, kiedy ubolewa艂em nad tym, 偶e wst膮pi艂em do klasztoru!), ale w tej samej chwili pocieszy艂em si臋 my艣l膮, a by艂a to my艣l jak b艂yskawica, i偶 m贸j przeciwnik musi walczy膰 z tak膮 sam膮 przeszkod膮. I co wi臋cej, je艣li zabra艂 ksi臋g臋, d艂onie ma zaj臋te. Wpad艂em g艂ow膮 naprz贸d do kuchni, za piecem chlebowym, i w 艣wietle gwiezdnej nocy, kt贸ra roz艣wietla艂a blado rozleg艂膮 sie艅, ujrza艂em cie艅 przemykaj膮cy przez drzwi refektarza i zamykaj膮cy je za sob膮. Rzuci艂em si臋 tam, chwil kilka biedzi艂em si臋 z ich otwarciem, wbieg艂em, rozejrza艂em si臋 doko艂a i nie zobaczy艂em ju偶 nikogo. Drzwi wychodz膮ce na zewn膮trz by艂y jeszcze zaryglowane. Obr贸ci艂em si臋. Mrok i cisza. Dostrzeg艂em 艣wiate艂ko w kuchni i opar艂em si臋 o 艣cian臋. Na progu mi臋dzy dwoma pomieszczeniami ukaza艂a si臋 o艣wietlona kagankiem twarz. Krzykn膮艂em. By艂 to Wilhelm.
— Nie ma ju偶 nikogo? Tak w艂a艣nie my艣la艂em. Nie wyszed艂 drzwiami. Nie ruszy艂 w stron臋 przej艣cia przez ossuarium?
— Nie, wyszed艂 st膮d, ale nie wiem kt贸r臋dy!
— M贸wi艂em ci, s膮 tu inne przej艣cia i nie ma co ich szuka膰. Ten, kt贸rego 艣cigamy, pewnie wy艂ania si臋 teraz w jakim艣 odleg艂ym miejscu. A wraz z nim moje okulary.
— Twoje okulary?
— No w艂a艣nie. Nasz przyjaciel nie m贸g艂 zabra膰 mi karty, ale przejawiaj膮c wielk膮 przytomno艣膰 umys艂u, zabra艂 po drodze ze sto艂u moje szk艂a.
— A czemu?
— Bo nie jest g艂upcem. S艂ysza艂, jak m贸wi艂em o tych notatkach, poj膮艂, 偶e s膮 wa偶ne, pomy艣la艂, 偶e bez szkie艂 nie b臋d臋 w stanie ich odcyfrowa膰, i ma pewno艣膰, 偶e nie zaufam na tyle nikomu, by je pokaza膰. W istocie teraz jest tak, jakby艣my ich nie mieli.
— Ale sk膮d wiedzia艂 o twoich szk艂ach?
— To proste. Nie do艣膰, 偶e rozmawiali艣my o nich wczoraj ze szk艂odziejem, dzisiaj rano w skryptorium na艂o偶y艂em je, by szpera膰 w kartach Wenancjusza. A zatem wiele os贸b mo偶e wiedzie膰, jak bardzo s膮 owe soczewki cenne. I w istocie, m贸g艂bym jeszcze czyta膰 manuskrypt zwyk艂y, ale to nie. — I rozwin膮艂 znowu tajemniczy pergamin — ...gdy偶 cz臋艣膰 po grecku jest zapisana zbyt drobno, a cz臋艣膰 g贸rna zbyt niepewna...
Pokaza艂 mi tajemnicze znaki, kt贸re jak przez czary pojawi艂y si臋 wskutek ciep艂a p艂omienia.
— Wenancjusz chcia艂 ukry膰 wa偶n膮 tajemnic臋 i u偶y艂 jednego z tych atrament贸w, kt贸re nie zostawiaj膮 艣ladu przy pisaniu, natomiast ukazuj膮 si臋 wskutek podgrzania. Albo te偶 u偶y艂 soku z cytryny. Ale poniewa偶 nie wiem, jakiej substancji u偶y艂, a znaki mog膮 wkr贸tce znikn膮膰, ty, kt贸ry masz oczy dobre, przepisz je natychmiast najwierniej, jak potrafisz, a nawet niechaj b臋d膮 odrobin臋 wi臋ksze.
I tak uczyni艂em, nie wiedz膮c, co przepisuj臋. Chodzi艂o o cztery lub pi臋膰 linijek doprawdy maj膮cych w sobie co艣 z czar贸w, a tutaj przepisuj臋 tylko pierwsze znaki, by da膰 czytelnikowi wyobra偶enie o zagadce, jak膮 mieli艣my przed oczyma:
Kiedy przepisa艂em znaki, Wilhelm przyjrza艂 si臋 im, na nieszcz臋艣cie bez okular贸w, trzymaj膮c moj膮 tabliczk臋 w znacznej odleg艂o艣ci od nosa.
— Jest to z pewno艣ci膮 tajemny alfabet, kt贸ry trzeba b臋dzie odcyfrowa膰 — oznajmi艂. — Znaki s膮 nakre艣lone 藕le, a by膰 mo偶e ty przepisa艂e艣 je jeszcze gorzej, ale z pewno艣ci膮 chodzi o alfabet zodiakalny. Widzisz? W pierwszej linijce mamy... — Jeszcze bardziej oddali艂 kart臋, zmru偶y艂 oczy skupiaj膮c si臋. — Strzelec, S艂o艅ce, Merkury, Skorpion...
— I co oznaczaj膮?
— Je艣li Wenancjusz by艂 naiwny, u偶y艂 najpospolitszego alfabetu zodiakalnego: A r贸wna si臋 S艂o艅cu, B Jowiszowi... W贸wczas pierwsza linijka czyta艂aby si臋... spr贸buj przepisa膰: RAIQASVL... — Nie, to nie znaczy nic i Wenancjusz nie by艂 naiwny. Przerobi艂 alfabet wed艂ug innego klucza. Trzeba b臋dzie go odnale藕膰.
— Czy to mo偶liwe? — zapyta艂em pe艂en podziwu.
— Tak, je艣li zna si臋 cho膰 troch臋 m膮dro艣膰 Arab贸w. Najlepsze rozprawy z kryptografii s膮 dzie艂em uczonych niewiernych, a w Oksfordzie mia艂em mo偶no艣膰 przeczyta膰 niekt贸re z nich. Bacon s艂usznie m贸wi艂, 偶e do wiedzy dochodzi si臋 przez poznanie j臋zyk贸w. Abu Bakr Ahmad ben Ali ben Washiyya an-Nabati napisa艂 wiele wiek贸w temu Ksi臋g臋 szalonej 偶膮dzy cz艂eka pobo偶nego, by pozna膰 zagadki staro偶ytnych pism i poda艂 wiele regu艂, wed艂ug kt贸rych nale偶y odcyfrowywa膰 tajemne alfabety, dobre do praktykowania czar贸w, ale r贸wnie偶 do korespondencji mi臋dzy wojskami albo mi臋dzy kr贸lem a jego pos艂ami. Widzia艂em te偶 inne ksi臋gi arabskie, kt贸re wymieniaj膮 ca艂y szereg nader zmy艣lnych wybieg贸w. Mo偶esz, na przyk艂ad, zast膮pi膰 jedn膮 liter臋 przez inn膮, mo偶esz zapisa膰 s艂owo wspak, mo偶esz wstawia膰 litery w porz膮dku odwrotnym, lecz tylko co drug膮, a potem zaczyna膰 od nowa, mo偶esz, jak to jest w tym przypadku, zast膮pi膰 litery znakami zodiakalnymi, ale przypisuj膮c ukrytym literom warto艣膰 liczbow膮, a nast臋pnie, pos艂uguj膮c si臋 innym jeszcze alfabetem, obr贸ci膰 liczby w inne litery...
— I kt贸rego z tych system贸w u偶y艂 Wenancjusz?
— Trzeba by wypr贸bowa膰 je wszystkie, i jeszcze inne. Ale pierwsz膮 regu艂膮 przy odcyfrowywaniu notatki jest odgadn膮膰, co mo偶e znaczy膰.
— Ale wtedy nie potrzeba ju偶 jej odcyfrowywa膰! — za艣mia艂em si臋.
— Nie o to chodzi. Mo偶na jednak sformu艂owa膰 hipotezy co do tego, jakie winny by膰 pierwsze s艂owa, a potem zobaczy膰, czy regu艂a, kt贸ra z tego wynika, stosuje si臋 do reszty zapisu. Na przyk艂ad tutaj Wenancjusz z pewno艣ci膮 zanotowa艂 klucz pozwalaj膮cy dotrze膰 do finis Africae. Je艣li spr贸buj臋 pomy艣le膰, 偶e notatka o tym w艂a艣nie m贸wi, zaraz narzuca mi si臋 pewien rytm... Spr贸buj spojrze膰 na trzy pierwsze s艂owa, nie zwa偶aj膮c na litery, lecz tylko na ilo艣膰 znak贸w... IIIIIIII IIIII IIIIIII... Teraz spr贸buj podzieli膰 s艂owa na sylaby po co najmniej dwa znaki ka偶da i wyrecytuj na g艂os: ta-ta-ta, ta-ta, ta-ta-ta... Nic nie przychodzi ci do g艂owy?
— Nic a nic.
— A mnie owszem. Secretum finis Africae... Lecz je艣li tak jest w istocie, ostatnie s艂owo winno mie膰 te same litery pierwsz膮 i sz贸st膮, i tak jest, mamy tu bowiem dwakro膰 symbol Ziemi. Za艣 pierwsza litera pierwszego s艂owa, S, winna by膰 taka sama, jak ostatnia drugiego: i rzeczywi艣cie powtarza si臋 tu znak Panny. By膰 mo偶e jest to w艂a艣ciwa droga. Mo偶e jednak chodzi o szereg przypadkowych zbie偶no艣ci. Trzeba znale藕膰 regu艂臋 odpowiednio艣ci...
— Ale gdzie j膮 znale藕膰?
— W g艂owie. Wymy艣li膰 j膮. A potem zobaczy膰, czy jest dobra. Ale post臋puj膮c tak od pr贸by do pr贸by, mog臋 strawi膰 na tej zabawie okr膮g艂y dzie艅. Lecz nie d艂u偶ej — zapami臋taj — nie ma bowiem takiego tajnego pisma, kt贸rego nie mo偶na by odcyfrowa膰 przy odrobinie cierpliwo艣ci. Ale teraz zbyt si臋 nad tym zap贸藕niamy, a przecie偶 chcemy zwiedzi膰 bibliotek臋. Tym bardziej, 偶e bez okular贸w nie zdo艂am odczyta膰 drugiej cz臋艣ci notatki, ty za艣 nie pomo偶esz mi, bo te znaki w twoich oczach...
— Graecum est, non legitur — doko艅czy艂em upokorzony.
— No w艂a艣nie, i sam widzisz, 偶e Bacon mia艂 racj臋. Ucz si臋! Ale nie tra膰my ducha. Schowajmy pergamin i twoje notatki i chod藕my do biblioteki. Albowiem tego wieczoru nawet dziesi臋膰 zast臋p贸w piekielnych nie zdo艂a nas powstrzyma膰.
Prze偶egna艂em si臋.
— Ale kt贸偶 m贸g艂 przyj艣膰 tu przed nami? Bencjusz?
— Bencjusz p艂on膮艂 ch臋ci膮, by dowiedzie膰 si臋, co jest mi臋dzy kartami Wenancjusza, ale nie wydawa艂 mi si臋 w nastroju do p艂atania nam psikusa tak z艂o艣liwego. W gruncie rzeczy zaproponowa艂 nam przymierze, a zreszt膮 nie wygl膮da艂 na kogo艣, kto ma do艣膰 odwagi, by wej艣膰 noc膮 do Gmachu.
— Wi臋c Berengar? Albo Malachiasz?
— Berengar wydaje mi si臋 mie膰 do艣膰 ducha, by co艣 takiego uczyni膰. W gruncie rzeczy jest wsp贸艂odpowiedzialny za bibliotek臋, a poniewa偶 gryz膮 go wyrzuty sumienia, 偶e zdradzi艂 jaki艣 sekret, uzna艂, i偶 Wenancjusz skrad艂 ksi臋g臋, i chcia艂 by膰 mo偶e od艂o偶y膰 j膮 na w艂a艣ciwe miejsce. Nie zdo艂a艂 wej艣膰 do biblioteki, wi臋c teraz ukry艂 gdzie艣 wolumin, je艣li B贸g nam pomo偶e, mo偶emy przy艂apa膰 go na gor膮cym uczynku, kiedy spr贸buje od艂o偶y膰 j膮 na miejsce.
— Ale m贸g艂by to by膰 r贸wnie偶 Malachiasz kieruj膮cy si臋 tymi samymi intencjami.
— Raczej nie. Malachiasz mia艂 do艣膰 czasu, by przeszuka膰 st贸艂 Wenancjusza, kiedy zosta艂 sam, by zamkn膮膰 Gmach. Wiedzia艂em o tym doskonale i nie mia艂em sposobu, 偶eby temu zapobiec. Teraz wiem, 偶e tego nie uczyni艂. Je艣li zastanowi膰 si臋 dobrze, nie mamy 偶adnego. powodu, 偶eby podejrzewa膰 Malachiasza, 偶e wiedzia艂, i偶 Wenancjusz dosta艂 si臋 do biblioteki i co艣 z niej zabra艂. Wiedz膮 o tym Berengar i Bencjusz, a tak偶e ty i ja. Wskutek zwierze艅 Adelma mo偶e o tym wiedzie膰 Jorge, ale on z pewno艣ci膮 nie by艂 tym cz艂ekiem, kt贸ry tak gwa艂townie rzuci艂 si臋 po kr臋tych schodach...
— Wi臋c Berengar albo Bencjusz...
— A czemu nie Pacyfik z Tivoli lub inny z mnich贸w, kt贸rych widzieli艣my dzi艣 tutaj? Albo szk艂odziej Miko艂aj, kt贸ry wie o moich okularach? Albo ten wielce osobliwy Salwator, kt贸ry, jak nam powiedziano, kr膮偶y noc膮 nie wiadomo w jakich sprawach? Musimy by膰 czujni i nie zaw臋偶a膰 pola podejrzanych dlatego tylko, 偶e wiadomo艣ci uzyskane od Bencjusza pchn臋艂y nas w okre艣lonym kierunku. Bencjusz, by膰 mo偶e, chcia艂 wskaza膰 nam fa艂szywy trop.
— Ale wyda艂o ci si臋, 偶e jest szczery.
— Z pewno艣ci膮. Nie zapominaj jednak, 偶e pierwszym obowi膮zkiem dobrego inkwizytora jest podejrzewa膰 najpierw tych, kt贸rzy wydaj膮 ci si臋 szczerzy.
— Paskudne jest zaj臋cie inkwizytora — rzek艂em.
— Dlatego je porzuci艂em. I jak widzisz, musz臋 do niego wr贸ci膰. Ale nu偶e do biblioteki!
DZIE艃 DRUGI
NOC
Kiedy to w ko艅cu wkraczamy do labiryntu, mamy dziwne wizje i, jak to bywa w labiryntach, b艂膮dzimy.
Nios膮c wysoko przed sob膮 艣wiat艂o, wspi臋li艣my si臋 z powrotem do skryptorium, tym razem schodami wschodnimi, kt贸re te偶 prowadzi艂y na pi臋tro zakazane. My艣la艂em o tym, co o labiryncie powiedzia艂 Alinard, i oczekiwa艂em rzeczy przera偶aj膮cych.
By艂em zaskoczony, kiedy wyszli艣my w miejscu, do kt贸rego nie powinni艣my wchodzi膰, znale藕li艣my si臋 bowiem w siedmiobocznej sali, niezbyt rozleg艂ej, bez okien, gdzie panowa艂, jak zreszt膮 na ca艂ym pi臋trze, zaduch i mocny zapach st臋chlizny. Nic przera偶aj膮cego.
Sala, jak powiedzia艂em, mia艂a siedem 艣cian, ale jedynie w czterech z nich otwiera艂o si臋 mi臋dzy dwoma kolumnami osadzonymi w murze dosy膰 obszerne przej艣cie pod pe艂nym 艂ukiem. Przy 艣cianach 艣lepych sta艂y ogromne szafy wype艂nione ustawionymi r贸wno ksi臋gami. Na szafach widnia艂y opatrzone numerami tabliczki i tak samo na wszystkich p贸艂kach; by艂y to bez w膮tpienia te same liczby, kt贸re widzieli艣my w katalogu. Po艣rodku sali st贸艂 tak偶e zawalony ksi臋gami. Na wszystkich woluminach niezbyt gruba warstwa kurzu, znak, 偶e ksi臋gi by艂y dosy膰 cz臋sto wycierane. Tak偶e na ziemi nie by艂o 偶adnego plugastwa. Nad 艂ukiem jednych z drzwi wielki wymalowany na 艣cianie kartusz z napisem Apocalypsis Iesu Christi. Nie wydawa艂 si臋 wyblak艂y, chocia偶 litery mia艂y dawny kr贸j. P贸藕niej, tak偶e w innych pokojach, spostrzegli艣my, 偶e te kartusze wyryto w kamieniu, i to do艣膰 g艂臋boko, a nast臋pnie zag艂臋bienia wype艂niono farb膮, jak to czyni si臋 maluj膮c freski w ko艣cio艂ach.
Przeszli艣my przez jedne z drzwi. Znale藕li艣my si臋 w pokoju z oknem, kt贸re zamiast szyb mia艂o tafle alabastru; dwie 艣ciany by艂y 艣lepe, a w trzeciej by艂o przej艣cie tego samego rodzaju jak to, kt贸re przed chwil膮 przebyli艣my, i prowadz膮ce do nast臋pnego pokoju, r贸wnie偶 z dwoma 艣cianami 艣lepymi, jedn膮 z oknem, a drug膮 z kolejnymi drzwiami. W obu pokojach by艂y kartusze podobne kszta艂tem do tego, kt贸ry widzieli艣my przedtem, ale z innymi s艂owami. Kartusz w pierwszym m贸wi艂: Super thronos viginti quatuor, za艣 w drugim: Nomen illi mors. Poza tym, chocia偶 oba pokoje by艂y mniejsze od tego, przez kt贸ry weszli艣my do biblioteki (tamten by艂 siedmiok膮tny, te za艣 dwa czworok膮tne), sprz臋ty by艂y te same: szafy z ksi臋gami i stoj膮cy po艣rodku st贸艂.
Weszli艣my do trzeciego pokoju. Nie by艂o tu ksi膮偶ek ani kartusza. Pod oknem kamienny o艂tarz. Troje drzwi, przez jedne w艂a艣nie weszli艣my; drugie wychodzi艂y na pok贸j siedmiok膮tny, kt贸ry ju偶 zwiedzili艣my, trzecie za艣 zaprowadzi艂y nas do kolejnego pokoju, niewiele r贸偶ni膮cego si臋 od innych, poza kartuszem, kt贸ry m贸wi艂: Obscuratus est sol et aer. St膮d przechodzi艂o si臋 do kolejnego pokoju z kartuszem Facta est grando et ignis; nie mia艂 innych drzwi, wi臋c dotar艂szy tutaj nie mo偶na by艂o i艣膰 dalej, trzeba by艂o zawr贸ci膰.
— Pomy艣lmy — rzek艂 Wilhelm. — Cztery pokoje czworok膮tne albo z grubsza rzecz bior膮c trapezoidalne, ka偶dy z jednym oknem, otaczaj膮 siedmiok膮tny pok贸j bez okien, do kt贸rego prowadz膮 schody. Wydaje mi si臋 to proste. Jeste艣my w baszcie wschodniej, a ka偶da baszta, je艣li patrze膰 z zewn膮trz, ujawnia pi臋膰 okien, po jednym na 艣cian臋. Rachunek si臋 zgadza. Pok贸j pusty to ten w艂a艣nie, kt贸ry wychodzi na wsch贸d, dok艂adnie tak samo jak ch贸r ko艣cio艂a; o 艣wicie promienie s艂o艅ca o艣wietlaj膮 o艂tarz, co wydaje mi si臋 s艂uszne i pobo偶ne. Jedyn膮 rzecz膮 pomys艂ow膮 s膮 tu niechybnie tafle alabastru. Za dnia przenika przez nie pi臋kne 艣wiat艂o, noc膮 nie przepuszczaj膮 nawet promieni ksi臋偶ycowych. Nie jest to zreszt膮 zbyt wielki labirynt. Teraz widzimy, dok膮d prowadzi dalszych dwoje drzwi z pokoju siedmiobocznego. S膮dz臋, 偶e pomiarkujemy si臋 bez trudu.
M贸j mistrz myli艂 si臋, a budowniczowie biblioteki byli zr臋czniejsi, ni偶 s膮dzili艣my. Nie wiem dok艂adnie, co si臋 sta艂o, ale kiedy opu艣cili艣my baszt臋, porz膮dek pokoj贸w sta艂 si臋 mniej przejrzysty. Jedne mia艂y dwoje, inne troje drzwi. We wszystkich by艂y okna, nawet w tych, do kt贸rych wchodzili艣my z pokoju z oknem, mniemaj膮c, 偶e zd膮偶amy do wewn膮trz Gmachu. Wszystkie mia艂y ten sam rodzaj szaf i sto艂贸w, ustawione porz膮dnie woluminy zdawa艂y si臋 jednakie i z pewno艣ci膮 nie pomaga艂y nam rozpoznawa膰 na pierwszy rzut oka, gdzie jeste艣my. Spr贸bowali艣my zmiarkowa膰 si臋 wed艂ug kartuszy. Raz przeszli艣my przez pok贸j, w kt贸rym napisane by艂o In diebus illis, i po jakim艣 czasie wyda艂o si臋 nam, 偶e wr贸cili艣my w to samo miejsce. Ale przypomnia艂em sobie, 偶e tam drzwi naprzeciwko okna prowadzi艂y do pokoju z napisem Primogenitus mortuorum, gdy tymczasem teraz znale藕li艣my si臋 w innym, gdzie raz jeszcze by艂 napis Apocalypsis Iesu Christi, chocia偶 nie by艂a to siedmiok膮tna sala, z kt贸rej wyruszyli艣my. Fakt ten przekona艂 nas, 偶e czasem te same kartusze powtarzaj膮 si臋 w r贸偶nych pokojach. Znale藕li艣my dwa pokoje z Apocalypsis, jeden obok drugiego, i zaraz potem pok贸j z Cecidit de coelo stella magna.
Sk膮d wzi臋to zdania na kartuszach, by艂o oczywiste, chodzi艂o bowiem o wersety z Apokalipsy Jana, ale nie by艂o w istocie rzecz膮 jasn膮, czemu wyryto je na murach ani wed艂ug jakiego porz膮dku je rozmieszczono. Nasze zak艂opotanie powi臋ksza艂 fakt, 偶e na niekt贸rych kartuszach, co prawda nielicznych, litery by艂y czerwone, nie za艣 czarne.
W pewnym momencie znale藕li艣my si臋 na powr贸t w wyj艣ciowej sali siedmiok膮tnej (mo偶na j膮 by艂o rozpozna膰, albowiem prowadzi艂y z niej schody w d贸艂) i raz jeszcze ruszyli艣my w prawo, staraj膮c si臋 i艣膰 prosto od pokoju do pokoju. Przeszli艣my przez trzy pokoje i stan臋li艣my przed 艣lep膮 艣cian膮. Jedyne przej艣cie prowadzi艂o do kolejnego pokoju, z jednymi tylko drzwiami, przez kt贸re przeszli艣my, by nast臋pnie przemierzy膰 kolejne cztery pokoje, zanim znowu wyros艂a przed nami 艣ciana. Wr贸cili艣my do poprzedniego pokoju, z dwojgiem tylko drzwi, poszli艣my przez te, kt贸rych jeszcze nie wypr贸bowali艣my, przemierzyli艣my kolejny pok贸j i znale藕li艣my si臋 w siedmiok膮tnej sali, a wi臋c w punkcie wyj艣ciowym.
— Jak zowie si臋 ten ostatni pok贸j, z kt贸rego zawr贸cili艣my? — spyta艂 Wilhelm.
Wyt臋偶y艂em pami臋膰.
— Equus albus.
— Dobrze, odnajd藕my go. — I by艂o to 艂atwe. Stamt膮d, je艣li nie chcia艂o si臋 wr贸ci膰 w艂asnymi 艣ladami, trzeba by艂o przej艣膰 do pokoju o nazwie Gratia vobis et pax, a tam znale藕li艣my nowe przej艣cie, w prawo, kt贸re, jak si臋 nam wydawa艂o, nie zaprowadzi nas do punktu wyj艣cia. Rzeczywi艣cie, znale藕li艣my si臋 znowu In diebus illis oraz Primogenitis mortuorum (czy by艂y to te same pokoje, kt贸re dopiero co zwiedzili艣my?), ale w ko艅cu trafili艣my do pokoju, kt贸rego, jak si臋 nam wyda艂o, jeszcze nie widzieli艣my: Tertia pars terrae combusta est. Ale w tym miejscu nie wiedzieli艣my ju偶, gdzie jeste艣my wzgl臋dem baszty wschodniej.
Wysuwaj膮c kaganek przed siebie, ruszy艂em do nast臋pnych pokoj贸w. Na spotkanie wyszed艂 mi olbrzym o budz膮cej groz臋 wielko艣ci, ciele faluj膮cym i p艂ynnym, jakby by艂 zjaw膮.
— Diabe艂! — krzykn膮艂em i niewiele brakowa艂o, wypu艣ci艂bym z r膮k kaganek, kiedy obr贸ci艂em si臋 gwa艂townie i schroni艂em w ramionach Wilhelma. Ten wzi膮艂 kaganek z moich d艂oni i odsun膮wszy mnie ruszy艂 do przodu z odwag膮, kt贸ra wyda艂a mi si臋 wznios艂a. On tak偶e co艣 zobaczy艂, bo stan膮艂 w miejscu jak wryty. Potem ruszy艂 znowu i podni贸s艂 kaganek. Wybuchn膮艂 艣miechem.
— Doprawdy zmy艣lne. Zwierciad艂o!
— Zwierciad艂o?
— A jak偶e, 艣mia艂y m贸j rycerzu. Tak odwa偶nie ruszy艂e艣 na prawdziwego przeciwnika dopiero co w skryptorium, a teraz przerazi艂 ci臋 w艂asny tw贸j wizerunek. Zwierciad艂o, kt贸re pokazuje ci tw贸j obraz, lecz powi臋kszony i zniekszta艂cony.
Wzi膮艂 mnie za d艂o艅 i zaprowadzi艂 przed 艣cian臋, kt贸ra znajdowa艂a si臋 naprzeciwko wej艣cia do pokoju. Teraz, gdy kaganek o艣wietli艂 z bliska tafl臋 falistego szk艂a, ujrza艂em nasze dwa odbicia, groteskowo zniekszta艂cone, odmieniaj膮ce swoj膮 form臋 i wysoko艣膰 wed艂ug tego, czy oddalali艣my si臋, czy te偶 przybli偶ali艣my.
— Musisz przeczyta膰 sobie tak偶e jak膮艣 rozpraw臋 z optyki — rzek艂 rozbawiony Wilhelm — jak uczynili to z pewno艣ci膮 za艂o偶yciele biblioteki. Najlepsze napisali Arabowie. Alhazen u艂o偶y艂 traktat De aspectibus, w kt贸rym, do艂膮czaj膮c 艣cis艂e geometryczne dowody, m贸wi艂 o sile zwierciade艂. Niekt贸re z nich mog膮, wed艂ug tego, jak wymodelowano ich powierzchni臋, powi臋ksza膰 rzeczy najdrobniejsze (czym偶e innym s膮 moje soczewki?), za艣 inne pokazywa膰 obrazy odwr贸cone lub pochy艂e albo pokazywa膰 dwa przedmioty miast jednego, i cztery zamiast dw贸ch. Inne jeszcze, w艂a艣nie jak to, czyni膮 z kar艂a olbrzyma albo z olbrzyma kar艂a.
— Panie Jezu! — rzek艂em. — Wi臋c to o tych wizjach m贸wi艂o si臋, 偶e widziano je w bibliotece?
— By膰 mo偶e. Doprawdy zmy艣lne. — Przeczyta艂 kartusz na 艣cianie nad zwierciad艂em: Super thronos viginti quatuor. — Ju偶 go widzieli艣my, ale by艂o to w sali bez zwierciad艂a. Ta za艣 ponadto nie ma okna ani nie jest siedmioboczna. Gdzie jeste艣my? — Rozejrza艂 si臋 doko艂a i podszed艂 do jednej z szaf. — Adso, bez tych przekl臋tych oculi ad legendum nie zdo艂am odczyta膰, co jest napisane w tych ksi臋gach. Przeczytaj mi par臋 tytu艂贸w.
Wzi膮艂em na chybi艂 trafi艂 jak膮艣 ksi臋g臋.
— Mistrzu, nie jest zapisana!
— Jak偶e? Widz臋, 偶e jest w niej pismo, czytaj.
— Nie przeczytam. To nie s膮 litery alfabetu i nie jest po grecku, pozna艂bym. Zda si臋, 偶e to robaki, w臋偶yki, 艂ajno much...
— Aha, to po arabsku. Jest co艣 jeszcze?
— Tak, wiele. Ale tutaj jest jedna po 艂acinie, chwa艂a Bogu. Al... Al Kuwarizmi Tabulae.
— Tablice astronomiczne Al Kuwarizmiego, przet艂umaczone przez Adelarda z Bath! Niezwykle rzadkie dzie艂o! Dalej.
— Isa ibn Ali De oculis, Alkindi De radiis stellatis...
— Sp贸jrz teraz na st贸艂.
Otworzy艂em wielki wolumin, kt贸ry le偶a艂 na stole, De bestiis. Trafi艂em na pokryt膮 delikatnymi miniaturami stronic臋, na kt贸rej przedstawiony by艂 przepi臋kny jednoro偶ec.
— Pi臋kna robota — skomentowa艂 Wilhelm, kt贸ry nie藕le widzia艂 obrazki. — A to?
Przeczyta艂em:
— Liber monstrorum de diversis generibus. Tak偶e tutaj s膮 pi臋kne obrazki, ale wygl膮daj膮 na dawniejsze.
Wilhelm przysun膮艂 twarz do tekstu.
— Zdobione przez mnich贸w irlandzkich, co najmniej pi臋膰 wiek贸w temu. Ksi臋ga o jednoro偶cu jest natomiast znacznie nowsza, zdaje mi si臋, 偶e wykonana zosta艂a na spos贸b Francuz贸w.
Raz jeszcze mog艂em podziwia膰 uczono艣膰 mojego mistrza. Weszli艣my do kolejnego pokoju i przebiegli艣my cztery pokoje nast臋pne, wszystkie z oknami, wszystkie pe艂ne wolumin贸w w nieznanych j臋zykach i wsz臋dzie troch臋 tekst贸w o naukach tajemnych, a偶 dotarli艣my do 艣ciany, kt贸ra zmusi艂a nas do zawr贸cenia, poniewa偶 pi臋膰 kolejnych pokoj贸w prowadzi艂o jedne do drugich, nie daj膮c mo偶liwo艣ci innego wyj艣cia.
— S膮dz膮c z nachylenia mur贸w winni艣my by膰 w pi臋ciok膮cie jakiej艣 innej baszty — rzek艂 Wilhelm — ale nie ma tutaj centralnej sali siedmiok膮tnej, mo偶e wi臋c mylimy si臋.
— Ale okna — powiedzia艂em. — Sk膮d mo偶e by膰 tyle okien? Niemo偶liwe, 偶eby wszystkie pokoje wychodzi艂y na zewn膮trz.
— Zapominasz o studni po艣rodku; wiele z tych okien, kt贸re widzieli艣my, wychodzi na o艣miok膮t studni. Gdyby by艂 dzie艅, r贸偶nica o艣wietlenia powiedzia艂aby nam, kt贸re okna s膮 zewn臋trzne, a kt贸re wewn臋trzne, a mo偶e nawet wyja艣ni艂aby po艂o偶enie pokoju wzgl臋dem s艂o艅ca. Ale w nocy nie dostrzega si臋 偶adnej r贸偶nicy. Wracajmy.
Cofn臋li艣my si臋 do pokoju ze zwierciad艂em i ruszyli艣my w stron臋 trzecich drzwi, przez kt贸re, jak si臋 nam wydawa艂o, jeszcze nie przechodzili艣my. Ujrzeli艣my przed sob膮 amfilad臋 trzech lub czterech pokoj贸w, a od ostatniego dochodzi艂a do nas jaka艣 jasno艣膰.
— Kto艣 tam jest! — wykrzykn膮艂em zduszonym g艂osem.
— Je艣li tak, zobaczy艂 ju偶 nasze 艣wiat艂o — odpar艂 Wilhelm, zakrywaj膮c jednak p艂omie艅 d艂oni膮. Przez minut臋 lub dwie trwali艣my bez ruchu. Jasno艣膰 chwia艂a si臋 dalej leciutko, ale nie stawa艂a si臋 ani wi臋ksza, ani mniejsza.
— By膰 mo偶e to tylko kaganek — rzek艂 Wilhelm — jeden z tych pozostawionych, by przekona膰 mnich贸w, 偶e bibliotek臋 zamieszkuj膮 dusze zmar艂ych. Ale trzeba to sprawdzi膰. Ty zosta艅 tutaj zakrywaj膮c 艣wiat艂o, ja ostro偶nie tam p贸jd臋.
By艂em jeszcze zawstydzony, 偶e tak ma艂o chwalebnie spisa艂em si臋 poprzednio ze zwierciad艂em, i chcia艂em odzyska膰 dobr膮 s艂aw臋 w oczach Wilhelma.
— Nie, p贸jd臋 ja — oznajmi艂em — ty za艣 zosta艅 tutaj. B臋d臋 ostro偶ny, a jestem mniejszy i l偶ejszy. Jak tylko zobacz臋, 偶e nie grozi 偶adne niebezpiecze艅stwo, zawo艂am.
I tak uczyni艂em. Szed艂em przez trzy pokoje przemykaj膮c przy 艣cianach, lekki jak kot (albo jak nowicjusz, kt贸ry schodzi do kuchni, by ukra艣膰 ser ze spi偶arni, przedsi臋wzi臋cie, w kt贸rym celowa艂em w Melku). Dotar艂em na pr贸g pokoju, z kt贸rego dobiega艂a jasno艣膰, bardzo s艂aba, i kryj膮c si臋 za kolumn膮 s艂u偶膮c膮 jako prawy w臋gar, zerkn膮艂em do pokoju. Nie by艂o nikogo. Jaka艣 lampka p艂on臋艂a na stole kopc膮c. Nie by艂 to kaganek podobny do naszego, wygl膮da艂a raczej na odkryt膮 kadzielnic臋, nie pali艂a si臋 p艂omieniem, lecz jeno tli艂 si臋 jaki艣 lekki popi贸艂 i co艣 si臋 w nim spala艂o. Zebra艂em si臋 na odwag臋 i wszed艂em. Na stole obok kadzielnicy le偶a艂a otwarta ksi臋ga o 偶ywych kolorach. Zbli偶y艂em si臋 i ujrza艂em na karcie cztery szpalty rozmaitych kolor贸w: 偶贸艂膰, cynober, turkus i terakota. Wy艂ania艂a si臋 stamt膮d bestia, przera偶aj膮ca z wygl膮du, wielki smok o dziesi臋ciu g艂owach i z ogonem, kt贸ry ci膮gn膮艂 za sob膮 gwiazdy z nieba i rzuca艂 na ziemi臋. I nagle ujrza艂em, 偶e smok mno偶y si臋, a 艂uski na jego sk贸rze staj膮 si臋 jak las l艣ni膮cych p艂ytek, kt贸re odstaj膮 od karty i zaczynaj膮 kr膮偶y膰 doko艂a mojej g艂owy. Rzuci艂em si臋 do ty艂u i ujrza艂em, 偶e powa艂a pokoju pochyla si臋 i wali prosto na mnie, potem us艂ysza艂em jakby 艣wist tysi膮ca w臋偶y, jednak nie przera偶aj膮cy, lecz prawie uwodzicielski, i ukaza艂a si臋 kobieta, otoczona 艣wiat艂em, kt贸ra zbli偶y艂a swoj膮 twarz do mojej owiewaj膮c mnie swym oddechem. Odsun膮艂em j膮 wyci膮gni臋tymi ramionami i wyda艂o mi si臋, 偶e moje r臋ce dotykaj膮 ksi膮g ze stoj膮cej przede mn膮 szafy i 偶e rosn膮 ponad wszelk膮 miar臋. Nie wiedzia艂em ju偶, gdzie jestem, gdzie jest niebo, a gdzie ziemia. Ujrza艂em na 艣rodku pokoju Berengara, kt贸ry przypatrywa艂 mi si臋 ze szkaradnym u艣miechem, ociekaj膮cym lubie偶no艣ci膮. Zakry艂em twarz d艂o艅mi i moje d艂onie wyda艂y mi si臋 niby 艂apy ropuchy, lepkie i p艂etwiaste. Zdaje mi si臋, 偶e krzykn膮艂em, poczu艂em kwaskowaty zapach w ustach, a potem zapad艂em si臋 w niesko艅czon膮 noc, kt贸ra otwiera艂a si臋 coraz bardziej — pode mn膮 i nie wiedzia艂em ju偶 nic.
Obudzi艂em si臋 po czasie, kt贸ry zda艂 mi si臋 wiekami, czuj膮c uderzenia, kt贸re rozbrzmiewa艂y mi w g艂owie. Le偶a艂em na ziemi, a Wilhelm klepa艂 mnie po jagodach. Nie by艂em ju偶 w tamtym pokoju i moje oczy dostrzeg艂y kartusz, kt贸ry powiada艂: Requiescant a laboribus suis.
— Wsta艅偶e, Adso — szepta艂 mi Wilhelm. — Nic si臋 nie sta艂o...
— Tamto wszystko — rzek艂em jeszcze majacz膮c. — Tam, bestia...
— 呕adna bestia. Znalaz艂em ci臋 majacz膮cego u st贸p sto艂u, na kt贸rym le偶a艂a pi臋kna apokalipsa mozarabska, otwarta na stronicy z mulier amicta sole, kobiet膮, kt贸ra stoi naprzeciwko smoka. Ale po zapachu domy艣li艂em si臋, 偶e wdycha艂e艣 jakie艣 paskudztwo, i zaraz ci臋 wynios艂em. Mnie te偶 boli g艂owa.
— Ale co widzia艂em?
— Nic. Tyle tylko, 偶e spalaj膮 si臋 tam substancje daj膮ce wizje, pozna艂em po zapachu, to co艣 arabskiego, by膰 mo偶e to samo Starzec z g贸r dawa艂 wdycha膰 owym mordercom, nim pchn膮艂 ich do czyn贸w. W ten spos贸b rozwik艂ali艣my tajemnic臋 wizji. Kto艣 w nocy k艂adzie magiczne zio艂a, by przekona膰 niewczesnych go艣ci, 偶e biblioteki broni obecno艣膰 demon贸w. Co w艂a艣ciwie odczuwa艂e艣?
Bez艂adnie, na tyle, na ile pami臋ta艂em, opowiedzia艂em moj膮 wizj臋, a Wilhelm wybuchn膮艂 艣miechem.
— W po艂owie wyolbrzymi艂e艣 to, co dojrza艂e艣 w ksi臋dze, a w drugiej po艂owie pozwoli艂e艣 przem贸wi膰 swoim pragnieniom i l臋kom. Te zio艂a wzmagaj膮 takie stany umys艂u. Trzeba b臋dzie porozmawia膰 o tym jutro z Sewerynem, zdaje si臋, 偶e wi臋cej wie na ten temat, ni偶 po sobie pokazuje. To zio艂a, tylko zio艂a, nie potrzeba nawet tych nekromanckich zabieg贸w, o kt贸rych m贸wi艂 szk艂odziej. Zio艂a, zwierciad艂a... Tego miejsca zakazanej wiedzy broni膮 liczne i nader kunsztowne wynalazki. Wiedza wykorzystana, by zakrywa膰, nie za艣 o艣wieca膰. Nie podoba mi si臋 to. Jaki艣 spaczony umys艂 kieruje 艣wi臋t膮 obron膮 biblioteki. Ale by艂a to trudna noc, trzeba ju偶 st膮d wyj艣膰. Jeste艣 wzburzony, potrzebujesz wody i 艣wie偶ego powietrza. Nie warto nawet podejmowa膰 pr贸by otworzenia tych okien, s膮 zbyt wysoko i pewnie zamkni臋te od dziesi臋cioleci. Jak偶e mogli pomy艣le膰, 偶e Adelmus st膮d w艂a艣nie rzuci艂 si臋 w przepa艣膰.
Wyj艣膰 — rzek艂 Wilhelm. Jakby to by艂o takie 艂atwe. Wiedzieli艣my, 偶e do biblioteki mo偶na si臋 dosta膰 od jednej tylko baszty, wschodniej. Ale gdzie byli艣my w tym momencie? Stracili艣my ca艂kowicie rozeznanie. D艂ugo b艂膮dzili艣my ogarni臋ci l臋kiem, 偶e nigdy nie zdo艂amy opu艣ci膰 tego miejsca, ja ci膮gle jeszcze chwiej膮c si臋 na nogach i czuj膮c md艂o艣ci, Wilhelm dosy膰 zatroskany o mnie i rozz艂oszczony niedostatkiem swojej wiedzy, i ta w臋dr贸wka podsun臋艂a nam, a raczej podsun臋艂a Wilhelmowi, my艣l na dzie艅 nast臋pny. Trzeba b臋dzie wr贸ci膰 do biblioteki, za艂o偶ywszy, 偶e kiedykolwiek z niej si臋 wydostaniemy, z g艂owni膮 ze spalonego drewna lub inn膮 substancj膮, kt贸r膮 da艂oby si臋 robi膰 znaki na 艣cianach.
— Aby znale藕膰 wyj艣cie z labiryntu — wyrecytowa艂 Wilhelm — jest tylko jeden spos贸b. Przy ka偶dym nowym w臋藕le, to jest takim, w kt贸rym jeszcze si臋 nie by艂o, kierunek przyj艣cia b臋dzie wskazany trzema znakami. Je艣li z przyczyny poprzednich znak贸w na kt贸rym艣 z doj艣膰 do w臋z艂a ujrzy si臋, 偶e 贸w w臋ze艂 by艂 ju偶 odwiedzony, po艂o偶y si臋 jeden tylko znak wskazuj膮cy kierunek doj艣cia. Kiedy wszystkie przej艣cia b臋d膮 ju偶 oznakowane, trzeba b臋dzie zawr贸ci膰 i p贸j艣膰 w przeciwnym kierunku. Ale je艣li jedno przej艣cie lub dwa s膮 jeszcze bez znak贸w, wybierze si臋 kt贸rykolwiek k艂ad膮c dwa znaki. Id膮c w kierunku, kt贸ry ma jeden tylko znak, po艂o偶ymy dwa dalsze, tak by teraz mia艂 trzy. Przemierzy si臋 wszystkie cz臋艣ci labiryntu, je艣li tylko, docieraj膮c do w臋z艂a, nigdy nie ruszy si臋 przej艣ciem z trzema znakami, chyba 偶e wszystkie pozosta艂e przej艣cia s膮 ju偶 znakami opatrzone.
— Sk膮d to wiesz? Jeste艣 bieg艂ym od labirynt贸w?
— Nie, recytuj臋 tylko stary tekst, kt贸ry kiedy艣 czyta艂em.
— I wed艂ug tej regu艂y mo偶na si臋 wydosta膰?
— O ile mi wiadomo, prawie nigdy. Spr贸bujemy jednak. A zreszt膮 w najbli偶szych dniach b臋d臋 mia艂 okulary i do艣膰 czasu, by pilniej przestudiowa膰 ksi臋gi. Skoro poruszanie si臋 wed艂ug kartuszy zawiod艂o, mo偶e regu艂臋 poda nam uk艂ad ksi膮g.
— B臋dziesz mia艂 okulary? Jak je odnajdziesz?
— Powiedzia艂em, 偶e b臋d臋 je mia艂. Zrobi臋 sobie inne. Wydaje mi si臋, 偶e nasz szk艂odziej tylko czeka na sposobno艣膰, by dokona膰 czego艣 nowego. O ile b臋dzie mia艂 narz臋dzia odpowiednie, by oszlifowa膰 kawa艂ek szk艂a. Je艣li za艣 chodzi o szk艂o, nie brak go tutaj.
Kiedy tak b艂膮kali艣my si臋 szukaj膮c drogi, nagle na samym 艣rodku jednego z pokoj贸w poczu艂em, 偶e musn臋艂a mnie po policzku niewidzialna d艂o艅, a jednocze艣nie j臋k, ni ludzki, ni zwierz臋cy, rozleg艂 si臋 echem w tym i s膮siednim pomieszczeniu, jakby jaki upi贸r b艂膮dzi艂 z sali do sali. Winienem by艂 by膰 przygotowany na niespodzianki, jakie czekaj膮 nas w bibliotece, ale raz jeszcze przerazi艂em si臋 i odskoczy艂em do ty艂u. R贸wnie偶 Wilhelm musia艂 dozna膰 czego艣 podobnego, poniewa偶 dotkn膮艂 swego lica, wznosz膮c do g贸ry 艣wiat艂o i rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a.
Uni贸s艂 r臋k臋, p贸藕niej przyjrza艂 si臋 p艂omieniowi, kt贸ry zdawa艂 si臋 teraz p艂on膮膰 偶ywiej, a nast臋pnie zwil偶y艂 艣lin膮 palec i wysun膮艂, wyprostowany, przed siebie.
— To jasne — rzek艂 nast臋pnie i wskaza艂 mi dwa punkty na dw贸ch przeciwleg艂ych 艣cianach, umieszczone na wysoko艣ci cz艂owieka. By艂y tam dwie w膮skie szpary i kiedy zbli偶a艂o si臋 do nich r臋k臋, czu艂o si臋 ch艂odne powietrze nap艂ywaj膮ce z zewn膮trz. Zbli偶aj膮c za艣 ucho, s艂ysza艂o si臋 szum, jakby po drugiej stronie muru powia艂 wiatr.
— Biblioteka musi przecie偶 mie膰 system wietrzenia — powiedzia艂 Wilhelm. — W przeciwnym wypadku nie da艂oby si臋 tu oddycha膰, zw艂aszcza latem. Poza tym te szpary dostarczaj膮 r贸wnie偶 w艂a艣ciw膮 dawk臋 wilgotno艣ci, by pergaminy nie wysuszy艂y si臋. Ale przenikliwo艣膰 fundator贸w si臋gn臋艂a dalej. Ustawiaj膮c prze艣wity pod okre艣lonymi k膮tami, uzyskali to, 偶e w wietrzne noce podmuchy wdzieraj膮ce si臋 przez te otwory krzy偶uj膮 si臋 mi臋dzy sob膮 i p臋dz膮 przez rozmieszczone w amfiladzie pokoje, wytwarzaj膮c d藕wi臋ki, kt贸re s艂yszeli艣my. Owe za艣 d藕wi臋ki w po艂膮czeniu ze zwierciad艂ami i zio艂ami powi臋kszaj膮 strach nieostro偶nych, kt贸rzy zapuszczaj膮 si臋 tu podobnie jak my, nie znaj膮c dobrze tego miejsca. I my te偶 pomy艣leli艣my przez moment, 偶e to zjawy tchn膮 nam w lica swym oddechem. Postrzegli艣my to dopiero teraz, poniewa偶 dopiero teraz powia艂 wiatr. Jeszcze jedna tajemnica wyja艣niona. Ale i tak nadal nie wiemy, jak st膮d wyj艣膰.
Tak gaw臋dz膮c kr膮偶yli艣my daremnie, zagubieni, nie dbaj膮c ju偶 o czytanie kartuszy, kt贸re zdawa艂y si臋 wszystkie takie same. Natkn臋li艣my si臋 na inn膮 sal臋 siedmioboczn膮, okr膮偶ali艣my j膮 przez sale przyleg艂e, nie znale藕li艣my 偶adnego wyj艣cia. Wr贸cili艣my po w艂asnym tropie, chodzili艣my prawie przez godzin臋, ani my艣l膮c o tym, by baczy膰, gdzie jeste艣my. W pewnym momencie Wilhelm uzna艂, 偶e przegrali艣my i nie pozostaje nic innego, jak u艂o偶y膰 si臋 do snu w jednej z sal i mie膰 nadziej臋, 偶e nast臋pnego dnia odnajdzie nas Malachiasz. Kiedy op艂akiwali艣my ju偶 n臋dzne zako艅czenie naszego pi臋knego przedsi臋wzi臋cia, niespodziewanie odnale藕li艣my sal臋, do kt贸rej dochodzi艂y schody. Podzi臋kowali艣my gor膮co niebu i czym pr臋dzej zeszli艣my.
Jak tylko znale藕li艣my si臋 w kuchni, rzucili艣my si臋 w stron臋 komina, weszli艣my do korytarza ossuarium i przysi臋gam, 偶e 艣mierciono艣ny grymas czaszek wyda艂 mi si臋 u艣miechem os贸b najdro偶szych sercu. Dotarli艣my do ko艣cio艂a, stamt膮d wydostali艣my si臋 przez portal p贸艂nocny i usiedli艣my wreszcie, szcz臋艣liwi, na kamiennych p艂ytach grob贸w. Wzmacniaj膮ce nocne powietrze zda艂o mi si臋 boskim balsamem. Gwiazdy b艂yszcza艂y wok贸艂 nas i wizje z biblioteki by艂y teraz odleg艂e.
— Jaki偶 pi臋kny jest 艣wiat i jakie szkaradne s膮 labirynty! — rzek艂em z ulg膮.
— Jaki偶 pi臋kny by艂by 艣wiat, gdyby istnia艂a regu艂a zwiedzania labirynt贸w — odpar艂 m贸j mistrz.
— Kt贸ra偶 to godzina? — zapyta艂em.
— Straci艂em poczucie czasu. Ale dobrze by艂oby, by艣my znale藕li si臋 w naszych celach, zanim zadzwoni膮 na jutrzni臋.
Ruszyli艣my wzd艂u偶 lewej strony ko艣cio艂a, min臋li艣my portal (odwr贸ci艂em si臋 w drug膮 stron臋, 偶eby nie widzie膰 starc贸w z Apokalipsy super thronos viginti quatuor!) i przeszli艣my przez dziedziniec, by znale藕膰 si臋 w austerii dla pielgrzym贸w.
Na progu budynku sta艂 opat, kt贸ry przygl膮da艂 nam si臋 z surowym obliczem.
— Szukam ci臋 przez ca艂膮 noc — rzek艂 do Wilhelma. — Nie zasta艂em ci臋 w celi, nie zasta艂em w ko艣ciele...
— Badali艣my pewien trop — rzek艂 wymijaj膮co Wilhelm z widocznym zak艂opotaniem.
Opat przyjrza艂 mu si臋 przeci膮gle, potem oznajmi艂 g艂osem powolnym i surowym:
— Szuka艂em was zaraz po komplecie. Berengara nie by艂o w ch贸rze.
— Co te偶 powiadasz! — ozwa艂 si臋 Wilhelm z rozbawion膮 min膮. Widzia艂 teraz jasno, kto zaczai艂 si臋 w skryptorium.
— Nie by艂o go w ch贸rze w porze komplety — powt贸rzy艂 opat — i nie wr贸ci艂 do swojej celi. Zaraz zadzwoni膮 na jutrzni臋 i zobaczymy, mo偶e si臋 pojawi. W przeciwnym razie obawiam si臋 nowego nieszcz臋艣cia.
Na jutrzni Berengara nie by艂o.
DZIE艃 TRZECI
DZIE艃 TRZECI
OD LAUDY DO PRYMY
Kiedy to w celi Berengara, kt贸ry znikn膮艂, znajduje si臋 pl贸tno zbrukane krwi膮, i to wszystko.
Kiedy pisz臋 te s艂owa, czuj臋 si臋 znu偶ony jak owej nocy, a w艂a艣ciwie owego ranka. C贸偶 powiedzie膰? Po nabo偶e艅stwie opat zach臋ci艂 wi臋kszo艣膰 mnich贸w, pe艂nych teraz niepokoju, by szukali wsz臋dzie; bez rezultatu.
Kiedy zbli偶a艂a si臋 lauda, pewien mnich przeszukuj膮cy cel臋 Berengara znalaz艂 pod siennikiem bia艂e p艂贸tno zbrukane krwi膮. Pokazano je opatowi, kt贸ry wyci膮gn膮艂 ponure wnioski. By艂 przy tym Jorge, kt贸ry gdy zosta艂 o wszystkim zawiadomiony, rzek艂: „Krwi膮?”, jakby ca艂a rzecz wyda艂a mu si臋 niepodobna do prawdy. Powiedziano o tym Alinardowi, a ten potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i rzek艂: „Nie, nie, przy trzeciej tr膮bie przychodzi 艣mier膰 od wody...”
Wilhelm przyjrza艂 si臋 p艂贸tnu, a nast臋pnie oznajmi艂:
— Teraz wszystko jest jasne.
— Gdzie偶 wi臋c jest Berengar? — spytali go.
— Nie wiem — odpar艂.
Us艂ysza艂 to Aimar i wzni贸s艂szy wzrok do nieba szepn膮艂 Piotrowi z Sant'Albano:
— Tacy ju偶 s膮 Anglicy.
Kiedy zbli偶a艂a si臋 pryma i wsta艂o ju偶 s艂o艅ce, wys艂ano s艂u偶b臋, by przeszuka艂a podn贸偶e urwiska wok贸艂 ca艂ego muru. Wr贸cili na tercj臋 niczego nie znalaz艂szy.
Wilhelm powiedzia艂 mi, 偶e nic wi臋cej nie mogliby艣my uczyni膰. Trzeba czeka膰 na rozw贸j wydarze艅. I uda艂 si臋 do kuchni, by odby膰 zwi臋z艂膮 rozmow臋 z Miko艂ajem, mistrzem szklarskim.
Ja za艣 usiad艂em w ko艣ciele w pobli偶u 艣rodkowego portalu i pozostawa艂em tam, kiedy odprawiano kolejne msze. I tak nabo偶nie zasn膮艂em, i na d艂ugo, zdaje si臋 bowiem, 偶e za m艂odu potrzebujemy wi臋cej snu ni藕li starzy, kt贸rzy spali ju偶 du偶o i gotuj膮 si臋 do snu wiecznego.
DZIE艃 TRZECI
TERCJA
Kiedy to Adso rozmy艣la w skryptorium nad histori膮 swojego zakonu i nad przeznaczeniem ksi膮g.
Wyszed艂em z ko艣cio艂a mniej zm臋czony, ale z zam臋tem w umy艣le, albowiem cia艂o spokojnym wypoczynkiem cieszy si臋 tylko w godzinach nocnych. Wspi膮艂em si臋 do skryptorium, poprosi艂em o zezwolenie Malachiasza i zacz膮艂em przegl膮da膰 katalog. I chocia偶 rzuca艂em roztargnione spojrzenie na karty, kt贸re przemyka艂y mi przed oczyma, w istocie baczy艂em na mnich贸w.
Uderzy艂 mnie spok贸j i pogoda, z jakimi pogr膮偶yli si臋 w swojej pracy, jakby nie szukano gor膮czkowo w obr臋bie mur贸w jednego z ich konfratr贸w i jakby dwaj inni nie zostali ju偶 odnalezieni w strasznych okoliczno艣ciach. Oto — rzek艂em sobie — wielko艣膰 naszego zakonu: w ci膮gu wiek贸w ludzie, tacy sami jak ci oto, ogl膮dali zawieruch臋 barbarzy艅sk膮, pustoszenie swego opactwa, widzieli, jak kr贸lestwa wal膮 si臋 w zam臋t ognia, a przecie偶 nadal kochali pergamin i inkausty i nadal czytali, poruszaj膮c wargami, s艂owa, kt贸re przekazano im z otch艂ani wiek贸w, a kt贸re oni przeka偶膮 z kolei wiekom przysz艂ym. Dalej czytali i przepisywali, kiedy zbli偶a艂o si臋 milenium; czemu偶 wi臋c nie mieliby czyni膰 tego teraz?
Poprzedniego dnia Bencjusz powiedzia艂, 偶e got贸w by艂by pope艂ni膰 grzech, byleby uzyska膰 jak膮艣 rzadk膮 ksi膮偶k臋. Nie k艂ama艂 i nie 偶artowa艂. Mnich winien z pewno艣ci膮 kocha膰 swoje ksi臋gi z pokor膮, pragn膮膰 ich dobra, nie za艣 chwa艂y w艂asnej ciekawo艣ci, ale czym dla ludzi 艣wieckich jest pokusa cudzo艂o偶nictwa i nienasycona 偶膮dza bogactwa dla duchownych regularnych, tym dla mnich贸w uwodzicielska si艂a wiedzy.
Kartkowa艂em katalog i przed oczyma ta艅czy艂 mi 艣wi膮teczny orszak tajemniczych tytu艂贸w: Quinti Sereni de medicamentis, Phaenomena, Liber Aesopi de natura animalium, Liber Aethici peronymi de cosmographia, Libri tres quos Arculphus episcopus adamnano escipiente de locis sanctis ultramarinis designavit conscribendos, Libellus Q. Iulii Hilarionis de origine mundi, Solini Polyshistor de situ orbis terrarum et mirabilibus, Almagesthus... Nie dziwi艂o mnie, 偶e tajemnica zbrodni obraca si臋 wok贸艂 biblioteki. Dla tych ludzi oddanych pisaniu biblioteka by艂a jednocze艣nie Jeruzalem niebia艅skim i 艣wiatem podziemnym na granicy miedzy nieznan膮 ziemi膮 a piek艂em. Rz膮dy nad nimi sprawowa艂a biblioteka, jej obietnice i zakazy. 呕yli z ni膮, dla niej i by膰 mo偶e przeciwko niej, maj膮c wyst臋pn膮 nadziej臋, 偶e pewnego dnia pogwa艂c膮 wszystkie jej tajemnice. Czemu偶 nie mieliby narazi膰 si臋 na 艣mier膰, by zaspokoi膰 ciekawo艣膰 swoich umys艂贸w, lub zabi膰, by przeszkodzi膰 komu艣 w zaw艂adni臋ciu ich zazdro艣nie strze偶onym sekretem?
Zapewne, pokusa umys艂u pe艂nego pychy. Zupe艂nie inny by艂 mnich skryba, jakiego wyobrazi艂 sobie nasz 艣wi臋ty za艂o偶yciel; mia艂 kopiowa膰 nie rozumiej膮c, mia艂 powierzy膰 si臋 woli Boga, pisa膰, gdy偶 w ten spos贸b modli艂 si臋, i modli膰 si臋 przez to, 偶e pisa艂. Dlaczego ju偶 tak nie jest? Nie s膮 to jedyne zwyrodnienia naszego zakonu! Sta艂 si臋 zbyt pot臋偶ny, jego opaci rywalizowali z kr贸lami, czy偶 bowiem Abbon nie by艂 przyk艂adem monarchy, kt贸ry z monarszym i艣cie gestem stara si臋 u艣mierzy膰 wa艣nie mi臋dzy monarchami? Nawet wiedza, kt贸r膮 nagromadzi艂y opactwa, by艂a teraz towarem do wymiany, zach臋t膮 do pychy, sposobno艣ci膮, by zyska膰 pr贸偶n膮 chwa艂臋 i znaczenie; jak rycerze obna偶ali or臋偶 i wznosili chor膮gwie, tak nasi opaci pysznili si臋 iluminowanymi kodeksami... I to coraz bardziej (c贸偶 za szale艅stwo!), w miar臋 jak nasze klasztory traci艂y ju偶 palm臋 m膮dro艣ci; w szko艂ach katedralnych, miejskich cechach, uniwersytetach te偶 kopiowano ksi膮偶ki, mo偶e nawet wi臋cej i lepiej ni偶 u nas, a tak偶e tworzono nowe — i by膰 mo偶e to w艂a艣nie by艂o przyczyn膮 tylu nieszcz臋艣膰.
Opactwo, w kt贸rym si臋 znalaz艂em, by艂o pewnie ostatnim maj膮cym prawo chwali膰 w艂asn膮 doskona艂o艣膰 w wytwarzaniu i odtwarzaniu m膮dro艣ci. Ale mo偶e w艂a艣nie dlatego tutejsi mnisi nie zadowalali si臋 ju偶 艣wi臋tym dzie艂em kopiowania, lecz chcieli dawa膰 dalsze uzupe艂nienia natury, gdy偶 w艂ada艂a nimi chciwo艣膰 na rzeczy nowe. I nie dostrzegali, przeczu艂em niejasno w tym momencie (a wiem to dobrze dzisiaj, kiedy lata do艣wiadcze艅 okry艂y m膮 g艂ow臋 siwizn膮), 偶e tak czyni膮c, piecz臋towali ruin臋 swojej bieg艂o艣ci. Gdyby bowiem nowa wiedza, jak膮 chcieli wytwarza膰, wyp艂yn臋艂a swobodnie poza mury, nic ju偶 nie r贸偶ni艂oby tego 艣wi臋tego miejsca od szko艂y katedralnej lub miejskiego uniwersytetu. Gdyby za艣 pozostawa艂a zamkni臋ta, zachowywa艂aby sw贸j presti偶 i si艂臋, nie uleg艂aby znieprawieniu wskutek dysput, wskutek bezzasadnej zarozumia艂o艣ci, kt贸ra chce przesia膰 przez sito sic et non wszelk膮 tajemnic臋 i wszelk膮 wielko艣膰. Oto — powiedzia艂em sobie — powody milczenia i mroku, jakie otaczaj膮 bibliotek臋; jest sk艂adnic膮 wiedzy, ale utrzyma膰 t臋 wiedz臋 w stanie nienaruszonym mo偶e jedynie, je艣li przeszkodzi, by si臋gn膮艂 po ni膮 ktokolwiek, cho膰by i mnich. Wiedza nie jest jak moneta, kt贸ra pozostaje w fizycznym znaczeniu taka sama, nawet kiedy s艂u偶y do najhaniebniejszych handl贸w; jest raczej niby strojna suknia, kt贸ra zu偶ywa si臋 wskutek noszenia i chwalenia si臋 ni膮. Czy偶 nie taka w istocie jest sama ksi臋ga, kt贸rej stronice rozpadaj膮 si臋 wszak, inkausty za艣 i z艂ota trac膮 blask, je艣li zbyt wiele d艂oni jej dotyka? Oto widzia艂em, jak nieopodal mojego miejsca Pacyfik z Tivoli kartkowa艂 starodawny wolumin, kt贸rego karty przywar艂y do siebie wskutek wilgoci. Zwil偶a艂 j臋zykiem kciuk i palec wskazuj膮cy, by m贸c przerzuci膰 kart臋, i przy ka偶dym zetkni臋ciu ze 艣lin膮 stronice traci艂y sztywno艣膰, otwieranie ich oznacza艂o marszczenie, wystawianie na srogie dzia艂anie powietrza i kurzu, kt贸re b臋d膮 pog艂臋bia膰 delikatne rysy pokrywaj膮ce pergamin wskutek przyk艂adania do艅 si艂y, spowoduj膮 pojawienie si臋 kolejnych wysepek ple艣ni tam, gdzie 艣lina zmi臋kczy艂a, ale i os艂abi艂a r贸g karty. Jak nadmiar 艂agodno艣ci czyni mi臋kkim i niezdarnym 偶o艂nierza, tak ten nadmiar zach艂annej i ciekawskiej mi艂o艣ci uczyni ksi臋g臋 podatn膮 na chorob臋, kt贸ra j膮 zabije.
C贸偶 winno si臋 uczyni膰? Przesta膰 czyta膰, dba膰 jedynie o zachowanie ksi膮g? Czy moje obawy s膮 s艂uszne? Co powiedzia艂by o tym m贸j mistrz?
Ujrza艂em nieopodal rubrykatora, Magnusa z Iony, kt贸ry sko艅czy艂 w艂a艣nie pociera膰 sw贸j welin pumeksem i wyg艂adza艂 go kred膮, by nast臋pnie wypolerowa膰 powierzchni臋 skrobakiem. Obok inny, Raban z Toledo, umocowa艂 pergamin do sto艂u, male艅kimi dziurkami zaznaczy艂 po obu bokach marginesy i metalowym rylcem kre艣li艂 teraz od dziurki do dziurki delikatne linie poziome. Rych艂o obie stronice wype艂ni膮 si臋 barwami i kszta艂tami, karta stanie si臋 jak relikwiarz, zaja艣nieje klejnotami osadzonymi w tym, co p贸藕niej stanie si臋 pobo偶n膮 tkanin膮 pisma. Ci dwaj konfratrzy — powiedzia艂em sobie — prze偶ywaj膮 swoje godziny raju na ziemi. Wytwarzaj膮 nowe ksi臋gi, nie ust臋puj膮ce tym, kt贸re nieub艂agany czas niszczy... Tak wi臋c bibliotece nie mog艂a zagrozi膰 偶adna si艂a ziemska, by艂a czym艣 偶ywym... Ale je艣li 偶yje, czemu nie mia艂aby otworzy膰 si臋 na zagro偶enie, jakie niesie wiedza? Czy tego w艂a艣nie chcia艂 Bencjusz i tego, by膰 mo偶e, chcia艂 Wenancjusz?
Poczu艂em zam臋t w g艂owie i przestraszy艂em si臋 moich my艣li. Bez w膮tpienia nie przystoj膮 nowicjuszowi, kt贸ry winien jedynie przestrzega膰 skrupulatnie i w pokorze regu艂y przez wszystkie lata, jakie nadejd膮 — to te偶 potem uczyni艂em, nie stawiaj膮c sobie innych pyta艅, gdy tymczasem 艣wiat wok贸艂 mnie coraz bardziej pogr膮偶a艂 si臋 w zawierusze krwi i szale艅stwa.
Nadesz艂a pora porannego posi艂ku, wi臋c uda艂em si臋 do kuchni, gdzie zaprzyja藕ni艂em si臋 ju偶 z kucharzami, wi臋c dawali mi najlepsze k臋sy.
DZIE艃 TRZECI
SEKSTA
Kiedy to Adso wys艂uchuje zwierze艅 Salwatora, kt贸rych nie da si臋 stre艣ci膰 w niewielu s艂owach, ale kt贸re s膮 mu natchnieniem do licznych i frasobliwych medytacji.
Kiedy jad艂em, dostrzeg艂em w k膮cie najwidoczniej pogodzonego z kucharzem Salwatora, kt贸ry po偶era艂 pasztet z baraniny. Jad艂 tak, jakby by艂 to pierwszy posi艂ek w jego 偶yciu, nie pozwalaj膮c, by spad艂a najmniejsza okruszyna, i zdawa艂o si臋, 偶e dzi臋kuje Bogu za to nadzwyczajne wydarzenie.
Mrugn膮艂 do mnie porozumiewawczo i rzek艂 tym swoim dziwacznym j臋zykiem, 偶e je za wszystkie te lata, kt贸re przeg艂odowa艂. Zacz膮艂em go przepytywa膰. Opowiedzia艂 mi o 偶a艂osnym dzieci艅stwie we wsi, gdzie powietrze by艂o niezdrowe, deszcze cz臋ste, za艣 na polach wszystko gni艂o i by艂o zatrute 艣mierciono艣nymi wyziewami. Kolejne pory roku przynosi艂y, tak w ka偶dym razie rozumia艂em, wylewy rzek, a偶 na polach nie by艂o ju偶 bruzd i z korca ziarna zbiera艂o si臋 膰wiertni臋, a potem z 膰wiertni nie zostawa艂o ju偶 nic. R贸wnie偶 panowie mieli twarze blade jak biedacy, aczkolwiek — zauwa偶y艂 Salwator — biedacy umierali cz臋艣ciej ni偶 panowie, by膰 mo偶e dlatego (zauwa偶y艂 z u艣miechem), 偶e by艂a ich wi臋ksza liczba... 膯wiertnia kosztowa艂a pi臋tna艣cie solid贸w, korzec sze艣膰dziesi膮t solid贸w, kaznodzieje zapowiadali kres czas贸w, ale rodzice i dziadkowie Salwatora pami臋tali, 偶e kiedy艣 ju偶 tak by艂o, doszli wi臋c do wniosku, i偶 kres czas贸w zbli偶a si臋 zawsze. Kiedy ju偶 zjedli 艣cierwo wszystkich ptak贸w i wszelkie zwierz臋 nieczyste, jakie mo偶na by艂o znale藕膰, rozesz艂a si臋 pog艂oska, 偶e kto艣 we wsi zacz膮艂 wykopywa膰 trupy. Salwator z wielk膮 werw膮, jakby by艂 histrionem, wyja艣ni艂, jak mieli zwyczaj post臋powa膰 ci „homeni malissimi”, kt贸rzy kopali w ziemi go艂ymi r臋kami w dzie艅 po egzekwiach. „Mniam!” — m贸wi艂 i wbija艂 z臋by w pasztet barani, ale ja widzia艂em na jego twarzy grymas desperata, kt贸ry po偶era艂 zw艂oki. A poza tym niekt贸rzy, gorsi jeszcze od tamtych, nie zadowalaj膮c si臋 wykopywaniem trup贸w z po艣wi臋conej ziemi, niby zb贸je zaczajali si臋 w lasach i napadali podr贸偶nych. „Ciach! — m贸wi艂 Salwator z no偶em przy gardle. — Mniam!” Za艣 najgorsi z najgorszych wabili dzieci jajkiem lub gruszk膮, by wyprawi膰 sobie uczt臋, ale — jak wyja艣ni艂 z wielk膮 艣cis艂o艣ci膮 Salwator — najpierw je gotuj膮c. Opowiedzia艂 o pewnym m臋偶czy藕nie, kt贸ry przyby艂 do wsi sprzedaj膮c tanio gotowane mi臋so, i nikt nie m贸g艂 uwierzy膰 w takie szcz臋艣cie, a偶 wreszcie ksi膮dz powiedzia艂, 偶e chodzi o mi臋so ludzkie, i rozjuszony t艂um rozszarpa艂 m臋偶czyzn臋 na kawa艂ki. Ale tej samej nocy kto艣 ze wsi poszed艂 wykopa膰 zabitego i jad艂 mi臋so tego kanibala, a kiedy zosta艂 na tym przy艂apany, wie艣 skaza艂a na 艣mier膰 tak偶e jego.
Salwator opowiedzia艂 mi nie tylko t臋 histori臋. W urywanych s艂owach, zmuszaj膮c mnie do przypomnienia sobie tej odrobiny prowansalskiego i dialekt贸w w艂oskich, kt贸re zna艂em, opowiedzia艂 mi dzieje swojej ucieczki z rodzinnej wioski i b艂膮dzenia po 艣wiecie. Z jego opowie艣ci rozpozna艂em wielu, kt贸rych pozna艂em ju偶 i spotka艂em w drodze, i wielu innych, kt贸rych pozna艂em p贸藕niej i rozpoznaj臋 teraz, nie jestem wi臋c pewien, czy z odleg艂o艣ci tylu lat nie przypisuj臋 mu przyg贸d i zbrodni b臋d膮cych w艂asno艣ci膮 innych, przed nim i po nim, a teraz nak艂adaj膮cych si臋 w moim znu偶onym umy艣le na siebie, tak 偶e jeden tylko obraz rysuje mi pot臋ga tej偶e samej wyobra藕ni, co 艂膮cz膮c wspomnienie z艂ota ze wspomnieniem g贸ry, wytwarza sobie ide臋 g贸ry z艂ota.
W czasie podr贸偶y s艂ysza艂em cz臋sto, jak Wilhelm wypowiada艂 s艂owo: prostaczkowie, kt贸rym to wyrazem niekt贸rzy jego konfratrzy okre艣laj膮 nie tylko lud, ale tak偶e ludzi nieuczonych. Termin ten zawsze wydawa艂 mi si臋 zbyt og贸lny, albowiem w miastach italijskich pozna艂em kupc贸w i rzemie艣lnik贸w, kt贸rzy nie byli klerkami, ale bynajmniej nie byli niewykszta艂ceni, chocia偶 sw膮 wiedz臋 ujmowali w s艂owa u偶ywaj膮c j臋zyka pospolitego. A trzeba te偶 powiedzie膰, 偶e niekt贸rzy spo艣r贸d tyran贸w w艂adaj膮cych w owym czasie p贸艂wyspem byli nieukami w zakresie wiedzy teologicznej, medycznej, logicznej i w 艂acinie, ale z pewno艣ci膮 nie byli prostaczkami ani golcami. Dlatego s膮dz臋, 偶e r贸wnie偶 m贸j mistrz, kiedy m贸wi艂 o prostaczkach, u偶ywa艂 poj臋cia raczej prostackiego. Lecz Salwator by艂 bez w膮tpienia prostaczkiem, pochodzi艂 ze wsi od wiek贸w do艣wiadczanej przez niedostatek i gwa艂ty pan贸w feudalnych. By艂 wi臋c prostaczkiem, ale nie g艂upcem. Wzdycha艂 do 艣wiata odmiennego, kt贸ry w czasach, kiedy uciek艂 z rodzinnego domu, nabra艂, s膮dz膮c po tym, co sam Salwator mi powiedzia艂, rys贸w krainy obfito艣ci, gdzie na drzewach ociekaj膮cych miodem rosn膮 gomu艂ki ser贸w i wonne kie艂basy.
Pchany t膮 nadziej膮, prawie nie chc膮c uwierzy膰, 偶e ten 艣wiat jest pado艂em 艂ez, gdzie (jak mnie nauczono) nawet niesprawiedliwo艣膰 zosta艂a przewidziana przez Opatrzno艣膰, by utrzyma膰 r贸wnowag臋 rzeczy, wskutek czego wymyka si臋 nam cz臋sto Jej zamys艂, Salwator podr贸偶owa艂 przez rozmaite ziemie od swojego ojczystego Monferratu w stron臋 Ligurii, a potem dalej z ziem Prowansji do ziem kr贸la Francji.
B艂膮ka艂 si臋 po 艣wiecie, 偶ebrz膮c, pl膮druj膮c cudze kurniki i sady, udaj膮c choroby, zaci膮gaj膮c si臋 na jaki艣 czas w s艂u偶b臋 u kt贸rego艣 z pan贸w, ruszaj膮c dalej le艣n膮 艣cie偶k膮 albo bitym traktem. Ujrza艂em oczyma duszy, jak przy艂膮cza si臋 do band w艂贸cz臋g贸w, kt贸rzy w nast臋pnych latach, a sam to widzia艂em, coraz wi臋ksz膮 liczb膮 b艂膮kali si臋 po Europie: fa艂szywi mnisi, szarlatani, wydrwigrosze, dziady, nicponie i oberwa艅cy, tr臋dowaci i chromi, 艂aziki, 艂az臋gi, bajarze, duchowni bez ojczyzny, w臋drowni scholarze, szulerzy, 偶onglerzy, okaleczeni najemnicy, 呕ydzi tu艂acze, za艂amani na duchu uciekinierzy z r膮k niewiernych, szale艅cy, banici, z艂oczy艅cy z odci臋tymi uszami, sodomici, a mi臋dzy nimi w臋drowni r臋kodzielnicy, tkacze, kotlarze, krze艣larze, szlifierze, wyplatacze s艂omy, murarze i r贸wnie偶 wszelkiego pokroju 艂otrzykowie spod ciemnej gwiazdy, szachraje, szelmy, szubienicznicy, urwisy, szubrawcy, ludzie bez dachu nad g艂ow膮, przechery, blu藕niercy, franty, ch艂ystki, 艣wi臋tokupcy i wiaro艂omni kanonicy i ksi臋偶a, ludzie, kt贸rzy 偶yli ju偶 tylko z 艂atwowierno艣ci innych, fa艂szerze buli i piecz臋ci papieskich, handlarze odpustami, fa艂szywi paralitycy, kt贸rzy padali u drzwi ko艣cio艂贸w, waganci, kt贸rzy uciekli z klasztor贸w, sprzedawcy relikwii, odpu艣ciciele, wr贸偶bici i chiromanci, nekromanci, znachorzy, fa艂szywi kwestarze, wszelkiego gatunku rozpustnicy, znieprawiacze mniszek i dziewcz膮t przez oszustwo lub przemoc, udaj膮cy puchlin臋 wodn膮, hemoroidy, epilepsj臋, podagr臋 i rany, a ponadto ci臋偶k膮 melancholi臋. Byli, kt贸rzy naklejali sobie na cia艂o plastry, by udawa膰 nieuleczalne wrzody, inni, kt贸rzy wype艂niali sobie usta p艂ynem koloru krwi, by udawa膰, 偶e pluj膮 krwi膮 i maj膮 suchoty, filuci, kt贸rzy udawali, 偶e s艂abuj膮 na kt贸ry艣 z cz艂onk贸w, wspieraj膮c si臋 bez 偶adnej potrzeby na kijach i na艣laduj膮c ataki padaczki, 艣wierzb, guzy dymienicze, obrz臋ki, owijaj膮c si臋 banda偶ami, nak艂adaj膮c na cia艂o przepaski, barwniki z szafranu, nosz膮c 偶elaza na r臋kach, opaski na g艂owach, pchaj膮c si臋 ze swoim smrodem do ko艣cio艂贸w i padaj膮c nagle na samym 艣rodku plac贸w, tocz膮c 艣lin臋 i wywracaj膮c oczami, wyrzucaj膮c nozdrzami krew uczynion膮 z soku morwy i czerwieni rt臋ciowej, a wszystko po to, by wydrze膰 po偶ywienie lub pieni膮dze od ludzi l臋kliwych, kt贸rzy pami臋tali o tym, 偶e 艣wi臋ci ojcowie zach臋caj膮 do dawania ja艂mu偶ny: dziel tw贸j chleb z g艂odnym, wprowad藕 pod sw贸j dach tego, kto nie ma dachu nad g艂ow膮, nawiedzaj Chrystusa, udziel go艣ciny Chrystusowi, odziej Chrystusa, bo jak woda oczyszcza z ognia, tak ja艂mu偶na oczyszcza nas z grzech贸w.
R贸wnie偶 po tych wszystkich zdarzeniach, o kt贸rych tu opowiadam, wielu widzia艂em i widz臋 nadal wzd艂u偶 biegu Dunaju tych szarlatan贸w, a imiona ich i rodzaje legion, jak imi臋 demona: szachraje, niby-pogorzelcy, protomedycy, pauperes verecundi, chromoty, 艂偶ykmotry, mendyki, arcygamraci, franty, machlarze, mytlarze, 艂apigrosze, przechery, sykofanty, trutnie, po偶yczniki, fa艂eszniki, na艣ladowniki rzucawki albo wodowstr臋tu, ch膮艣niki, wendetarze, zbieguny, 艂omiwroty, 艣lozotoki.
Byli jak szlam, kt贸ry sp艂ywa 艣cie偶kami naszego 艣wiata, a mi臋dzy nich w艣lizgiwali si臋 kaznodzieje dobrej wiary, kacerze szukaj膮cy nowych ofiar, pod偶egacze do niezgody. W艂a艣nie papie偶 Jan, stale l臋kaj膮cy si臋 ruch贸w prostaczk贸w, g艂osz膮cych i praktykuj膮cych ub贸stwo, wyst臋powa艂 przeciwko kwestuj膮cym kaznodziejom, kt贸rzy wed艂ug s艂贸w jego przyci膮gali gapi贸w, wywieszaj膮c chor膮gwie pstre od wyobra偶anych na nich figur, g艂osili kazania i wy艂udzali pieni膮dze. Czy s艂usznie ten 艣wi臋tokupczy i znieprawiony papie偶 stawia艂 na r贸wni 偶ebrz膮cych braci, kt贸rzy g艂osili ub贸stwo, i te bandy golc贸w i obwiesi贸w? Ja w owych dniach, cho膰 podr贸偶owa艂em troch臋 po p贸艂wyspie italijskim, nie mia艂em ju偶 jasnego rozeznania; s艂ysza艂em o braciach z Altopascio, kt贸rzy w swych kazaniach grozili ekskomunik膮 i obiecywali odpusty, rozgrzeszali z grabie偶y i bratob贸jstwa, z zab贸jstwa i krzywoprzysi臋stwa w zamian za pieni膮dze, dawali do zrozumienia, 偶e w ich szpitalu odprawia si臋 codziennie do stu mszy, wi臋c zbierali na nie datki, i 偶e ze swoich d贸br daj膮 wiano dla dwustu ubogich dziewcz膮t. I s艂ysza艂em o bracie Pawle Chromym, kt贸ry 偶y艂 na odludziu w lesie ko艂o Rieti i che艂pi艂 si臋, i偶 mia艂 bezpo艣rednio od Ducha 艢wi臋tego objawienie, 偶e akt cielesny nie jest grzechem; tak wi臋c uwodzi艂 swoje ofiary, kt贸re nazywa艂 siostrami, zmuszaj膮c je, by da艂y si臋 ch艂osta膰 na go艂e cia艂o, przykl臋kaj膮c w tym czasie pi臋ciokro膰, aby utworzy膰 kszta艂t krzy偶a, zanim przedstawi swoje ofiary Bogu i we藕mie od nich to, co nazywa艂 poca艂unkiem pokoju. Lecz czy by艂a to prawda? I co 艂膮czy艂o tych samotnik贸w, kt贸rzy g艂osili o sobie, 偶e zostali o艣wieceni, z bra膰mi ubogiego 偶ywota, kt贸rzy przebiegali drogi p贸艂wyspu naprawd臋 czyni膮c pokut臋, znienawidzeni przez duchowie艅stwo i biskup贸w, kt贸rych wyst臋pki i z艂odziejstwa pi臋tnowali.
W opowie艣ci Salwatora, przemieszanej z tym wszystkim, czego dowiedzia艂em si臋 uprzednio sam, te rozr贸偶nienia nie wydostawa艂y si臋 na 艣wiat艂o dnia: wydawa艂o si臋, 偶e wszystko r贸wne jest wszystkiemu. Raz stawali mi przed oczyma owi u艂omni 偶ebracy z Touraine, o kt贸rych legenda opowiada, 偶e zbli偶ywszy si臋 do cudownych szcz膮tk贸w 艣wi臋tego Marcina, rzucili si臋 do ucieczki, l臋kali si臋 bowiem, by 艣wi臋ty nie uzdrowi艂 ich, odbieraj膮c w ten spos贸b 藕r贸d艂o dochod贸w, lecz nielito艣ciwy 艣wi臋ty okaza艂 im 艂ask臋, nim dotarli do rogatek, karz膮c ich za niegodziwo艣膰 przez przywr贸cenie sprawno艣ci cz艂onk贸w. Czasem znowu偶 zwierz臋ca twarz mnicha roz艣wietla艂a si臋 s艂odkim blaskiem, kiedy opowiada艂, jak to, 偶yj膮c po艣r贸d tych band, s艂ucha艂 s艂贸w franciszka艅skich kaznodziej贸w, tak samo jak on w臋druj膮cych po bezdro偶ach, i poj膮艂, 偶e na biedne i w艂贸cz臋gowskie 偶ycie, jakie wiedzie, nie trzeba patrze膰 jak na ponur膮 konieczno艣膰, ale jak na radosny gest oddania siebie, i sta艂 si臋 uczestnikiem sekt i grup pokutnych, kt贸rych nazwy przekr臋ca艂, za艣 doktryn臋 przedstawia艂 w spos贸b ma艂o pasuj膮cy do rzeczywisto艣ci. Wywnioskowa艂em, 偶e spotyka艂 pataren贸w i waldens贸w, i by膰 mo偶e katar贸w, arnoldyst贸w i pokornych i 偶e w臋druj膮c przez 艣wiat, przechodzi艂 z grupy do grupy, przyjmuj膮c za swoje pos艂annictwo los w艂贸cz臋gi i czyni膮c dla Pana to, co poprzednio czyni艂 dla swojego brzucha. Ale jak i do kiedy? O ile zrozumia艂em, jakie艣 trzydzie艣ci lat wcze艣niej przyst膮pi艂 do jednego z klasztor贸w minoryckich w Toskanii i tam偶e przyj膮艂 sukni臋 艣wi臋tego Franciszka, nie otrzymawszy jednak 艣wi臋ce艅. Tam te偶 zapewne nauczy艂 si臋 tej szczypty 艂aciny, kt贸r膮 m贸wi艂, mieszaj膮c j膮 z narzeczami wszystkich miejsc, gdzie przebywa艂, on, n臋dzarz bez ojczyzny, i wszystkich napotkanych towarzyszy w艂贸cz臋gi, od najemnych 偶o艂nierzy z mojej ziemi po dalmaty艅skich bogomi艂贸w. Tam po艣wi臋ci艂 si臋 偶yciu pokutnemu, m贸wi艂 (penitenziagite — cytowa艂 z natchnionym spojrzeniem, i znowu us艂ysza艂em wyra偶enie, co tak zaciekawi艂o Wilhelma), ale jak si臋 zdaje, tak偶e minoryci, u kt贸rych boku przebywa艂, mieli w g艂owach zam臋t, gdy偶 w gniewie przeciwko kanonikowi s膮siedniego ko艣cio艂a, oskar偶anemu o grabie偶 i inne 艂otrostwa, napadli pewnego dnia na dom grzesznika, kt贸rego zrzucili ze schod贸w, tak 偶e 贸w od tego umar艂, a potem spustoszyli ko艣ci贸艂. Biskup wezwa艂 zbrojnych, bracia rozpierzchli si臋 i Salwator b艂膮ka艂 si臋 d艂ugo po p贸艂nocnej Italii z band膮 braciaszk贸w, to jest minoryt贸w kwestuj膮cych ju偶 bez 偶adnego prawa ni dyscypliny.
Ruszy艂 wi臋c w okolice Tuluzy, gdzie przydarzy艂a mu si臋 dziwna historia, kiedy us艂ysza艂 opowie艣ci o wielkim przedsi臋wzi臋ciu krzy偶owc贸w. Ci偶ba pasterzy i maluczkich ruszy艂a pewnego dnia wielkim zast臋pem, by przeby膰 morze i walczy膰 przeciwko nieprzyjacio艂om wiary. Nazywano ich pastuszkami. W rzeczywisto艣ci chcieli uciec ze swojej przekl臋tej ziemi. Mieli dw贸ch przyw贸dc贸w, kt贸rzy wpajali im fa艂szywe nauki, kap艂an pozbawiony swojego ko艣cio艂a, gdy偶 藕le si臋 prowadzi艂, i mnich apostata z zakonu 艢wi臋tego Benedykta. Ci dwaj do tego stopnia zawr贸cili w g艂owach prostaczkom, 偶e owi biedacy poszli za nimi niby stado wielk膮 ci偶b膮, nawet siedemnastoletnie pachol臋ta wbrew woli rodzic贸w, bior膮c ze sob膮 jedynie sakw臋 i kij, bez pieni臋dzy, porzucaj膮c swoje pola. Nie rz膮dzili si臋 ju偶 ani rozumem, ani sprawiedliwo艣ci膮, jeno si艂膮 i w艂asn膮 wol膮. Upoi艂o ich poczucie, 偶e s膮 razem, wreszcie wolni, upoi艂a ich niejasna nadzieja ziemi obiecanej. Przebiegali wsie i miasta zabieraj膮c wszystko, a je艣li jeden z nich by艂 zatrzymany, oblegali wi臋zienie i uwalniali go. Kiedy weszli do twierdzy Pary偶a, by zabra膰 kilku swoich towarzyszy, kt贸rych panowie kazali zamkn膮膰, prewot pr贸bowa艂 stawi膰 op贸r, wi臋c obalili go, rzucili ze schod贸w twierdzy i wy艂amali drzwi lochu. Potem uszykowali si臋 do bitwy na 艂膮ce Saint-Germain. Nikt jednak nie 艣mia艂 stan膮膰 naprzeciwko i wyszli z Pary偶a kieruj膮c si臋 ku Akwitanii. Zabijali wszystkich 呕yd贸w, kt贸rych spotykali tu i 贸wdzie, i pozbawiali ich d贸br...
„Dlaczego 呕yd贸w?” — zapyta艂em Salwatora. Odpowiedzia艂: „A dlaczego by nie?” I wyja艣ni艂, 偶e przez ca艂e 偶ycie uczyli si臋 od kaznodziej贸w, i偶 呕ydzi s膮 wrogami chrze艣cija艅stwa i gromadz膮 dobra, kt贸rych im, biedakom, odmawia si臋. Zapyta艂em go, czy nie by艂o prawd膮, 偶e dobra gromadzili te偶 panowie i biskupi, 艣ci膮gaj膮c dziesi臋cin臋, a wi臋c pastuszkowie nie zwalczali swoich prawdziwych nieprzyjaci贸艂. Odpar艂, 偶e je艣li prawdziwi nieprzyjaciele s膮 zbyt pot臋偶ni, trzeba poszuka膰 sobie jakich s艂abszych. Pomy艣la艂em wtedy, 偶e s艂usznie nazywaj膮 ich prostaczkami. Tylko mo偶ni wiedz膮 zawsze, kto jest ich prawdziwym wrogiem. Panowie nie chcieli, by pastuszkowie wystawili na szwank ich dobra, i mieli wielkie szcz臋艣cie, gdy偶 przyw贸dcy pastuszk贸w szerzyli my艣l, 偶e znaczne bogactwa s膮 u 呕yd贸w.
Zapyta艂em, kto wbi艂 t艂umom do g艂贸w, 偶e nale偶y wzi膮膰 si臋 za 呕yd贸w. Salwator nie pami臋ta艂. Zdaje mi si臋, 偶e kiedy takie t艂umy id膮 za jak膮艣 obietnic膮 i 偶膮daj膮 czego艣 bez zw艂oki, nigdy nie wiadomo, kto spo艣r贸d ci偶by przemawia. Pomy艣la艂em, 偶e ich przyw贸dcy byli wykszta艂ceni w klasztorach i szko艂ach biskupich i przemawiali j臋zykiem pan贸w, cho膰by i przek艂adali go na wyra偶enia zrozumia艂e dla pastuszk贸w. A pastuszkowie nie wiedzieli, gdzie przebywa papie偶, ale wiedzieli, gdzie znale藕膰 呕yd贸w. Wzi臋li szturmem wysoki i mocny zamek kr贸la Francji, dok膮d przera偶eni 呕ydzi pobiegli t艂umem, by si臋 schroni膰. A 呕ydzi wyszli pod mury zamku i bronili si臋 odwa偶nie i bezlito艣nie, rzucaj膮c belki i kamienie. Ale pastuszkowie pod艂o偶yli ogie艅 pod bram臋 zamku, dr臋cz膮c zabarykadowanych 呕yd贸w dymem i ogniem. 呕ydzi za艣, nie mog膮c si臋 uratowa膰 i wol膮c sami zada膰 sobie 艣mier膰 ni偶 umrze膰 z r臋ki nieobrzezanych, zawo艂ali jednego ze swoich, kt贸ry zdawa艂 si臋 najodwa偶niejszy, by zabi艂 ich mieczem. Ten zgodzi艂 si臋 i zabi艂 ich prawie pi臋ciuset. Potem wyszed艂 z zamku z c贸rkami 呕yd贸w i prosi艂 pastuszk贸w, by ochrzcili go. Ale pastuszkowie rzekli: ty dokona艂e艣 takiej rzezi swoich, a teraz chcesz unikn膮膰 艣mierci? I rozerwali go na strz臋py, oszcz臋dzaj膮c dzieci, kt贸re kazali ochrzci膰. Potem ruszyli w stron臋 Carcassone, dokonuj膮c wielu krwawych czyn贸w na swojej drodze. Wtenczas kr贸l Francji dowiedzia艂 si臋, 偶e przekroczyli granic臋, i rozkaza艂, by stawia膰 im op贸r w ka偶dym mie艣cie, w kt贸rym si臋 pojawi膮, i broni膰 nawet 呕yd贸w, jakby byli lud藕mi kr贸la...
Dlaczego kr贸l sta艂 si臋 tak dalece 偶yczliwy 呕ydom? Mo偶e zaniepokoi艂 si臋 tym, czego pastuszkowie mogli dokona膰 w ca艂ym kr贸lestwie, i 偶e ich liczba zbyt uro艣nie. Umi艂owa艂 wtedy nawet 呕yd贸w, albo dlatego 偶e byli w kr贸lestwie po偶yteczni jako kupcy, albo dlatego 偶e nale偶a艂o teraz zniszczy膰 pastuszk贸w, i wszystkim dobrym chrze艣cijanom potrzebny by艂 pow贸d, by op艂akiwali pope艂nione zbrodnie. Ale liczni chrze艣cijanie nie pos艂uchali kr贸la, uwa偶aj膮c, 偶e nie jest s艂uszne broni膰 呕yd贸w, kt贸rzy zawsze byli nieprzyjaci贸艂mi wiary chrze艣cija艅skiej. I w wielu miastach ludzie z posp贸lstwa, kt贸rzy musieli p艂aci膰 lichw臋 呕ydom, byli szcz臋艣liwi, 偶e pastuszkowie ukarali ich za bogactwo. Wtenczas kr贸l nakaza艂 pod kar膮 艣mierci, by nie udziela膰 pomocy pastuszkom. Zebra艂 mnogie wojsko i napad艂 na nich, i liczni legli, a inni ratowali si臋 ucieczk膮 i szukali schronienia w lasach, gdzie zgin臋li od n臋dzy. Wkr贸tce wszyscy byli zniszczeni. A pos艂annik kr贸la schwyta艂 ich i powiesi艂 po dwudziestu lub trzydziestu na najwi臋kszych drzewach, by widok ich trup贸w s艂u偶y艂 za wieczny przyk艂ad i by nikt nie 艣mia艂 zak艂贸ca膰 pokoju w kr贸lestwie.
Rzecz膮 osobliw膮 by艂o to, 偶e Salwator opowiedzia艂 mi t臋 histori臋 tak, jakby chodzi艂o o przedsi臋wzi臋cie wielce cnotliwe. I w istocie by艂 przekonany, 偶e t艂um pastuszk贸w ruszy艂, by odzyska膰 gr贸b Chrystusa i wyzwoli膰 go od niewiernych, i nie uda艂o mi si臋 przekona膰 go, i偶 ten pi臋kny podb贸j dokonany ju偶 zosta艂 w czasach Piotra Eremity i 艣wi臋tego Bernarda i za panowania Ludwika 艢wi臋tego francuskiego. W ka偶dym razie Salwator nie poci膮gn膮艂 na niewiernych, musia艂 bowiem oddali膰 si臋 jak najszybciej z ziemi francuskiej. Przeszed艂 do prowincji Nowary, oznajmi艂, ale o tym, co si臋 zdarzy艂o wtedy, m贸wi艂 nader niejasno. A wreszcie przyby艂 do Casale, gdzie zosta艂 przyj臋ty w zakonie minoryt贸w (i tam, jak s膮dz臋, spotka艂 Remigiusza) w艂a艣nie w czasach, kiedy liczni spo艣r贸d nich, prze艣ladowani przez papie偶a, zmieniali habit i szukali schronienia w klasztorach innych zakon贸w, by nie sko艅czy膰 na stosie. Tak samo opowiedzia艂 nam o tym Hubertyn. Dzi臋ki temu, 偶e mia艂 bogate do艣wiadczenie w rozmaitych pracach r臋cznych (kt贸re wykonywa艂 dla cel贸w wyst臋pnych, kiedy w艂贸czy艂 si臋 jako cz艂ek wolny, i dla cel贸w 艣wi臋tych, kiedy w艂贸czy艂 si臋 z mi艂o艣ci dla Chrystusa), klucznik wzi膮艂 go sobie od razu na pomocnika. Oto czemu od wielu ju偶 lat tkwi tutaj i niewiele dba o chwa艂臋 zakonu, wiele za to o piwnice i spi偶arnie; mo偶e wreszcie je艣膰 nie kradn膮c i chwali膰 Boga nie nara偶aj膮c si臋 na stos.
Tak膮 histori臋 us艂ysza艂em od niego mi臋dzy jednym k臋sem a drugim, i sam zastanawiam si臋, co zmy艣li艂, a co przemilcza艂.
Przygl膮da艂em mu si臋 z zaciekawieniem, nie dla osobliwo艣ci jego prze偶y膰, ale w艂a艣nie dlatego, 偶e wszystko, co mu si臋 przydarzy艂o, zda艂o mi si臋 wspania艂膮 epitom膮 mn贸stwa wydarze艅 i ruch贸w, kt贸re czyni艂y w owych czasach Itali臋 krain膮 tak urzekaj膮c膮 i tak niezrozumia艂膮.
C贸偶 wy艂ania艂o si臋 z tych s艂贸w? Obraz cz艂owieka, kt贸ry wi贸d艂 偶ycie pe艂ne przyg贸d, kt贸ry got贸w by艂 zabi膰 bli藕niego, nie zdaj膮c sobie nawet sprawy, 偶e pope艂nia zbrodni臋. Ale cho膰 w owych czasach wszelka obraza prawa Boskiego zdawa艂a mi si臋 jednak膮, zaczyna艂em ju偶 pojmowa膰 niekt贸re ze zjawisk, o kt贸rych m贸wiono przy mnie, i rozumia艂em, 偶e czym艣 innym jest rze藕, jakiej t艂um, ogarni臋ty prawie ekstatycznym uniesieniem i bior膮cy prawa diabelskie za Boskie, mo偶e dokona膰, czym艣 innym za艣 poszczeg贸lna zbrodnia, pope艂niona z zimn膮 krwi膮, w ciszy i przebiegle. I nie mniema艂em, by Salwator m贸g艂 splami膰 si臋 zbrodni膮 tego rodzaju.
Z drugiej strony chcia艂em dowiedzie膰 si臋 czego艣 o tym, co podszepn膮艂 opat, i n臋ka艂a mnie my艣l o bracie Dulcynie, o kt贸rym nie wiedzia艂em prawie nic. A zda艂o si臋 wszak, 偶e jego widmo unosi si臋 nad licznymi rozmowami, kt贸re zas艂ysza艂em w ci膮gu tych dw贸ch dni.
Spyta艂em wi臋c znienacka:
— Czy w twoich podr贸偶ach nie spotka艂e艣 nigdy brata Dulcyna?
Odzew by艂 osobliwy. Salwator wytrzeszczy艂 jeszcze bardziej ni偶 zwykle oczy, prze偶egna艂 si臋 kilkakro膰, wyszepta艂 par臋 urywanych zda艅 w jakim艣 j臋zyku, kt贸rego tym razem naprawd臋 nie poj膮艂em. Ale zda艂o mi si臋, 偶e przeczy. Dotychczas patrzy艂 na mnie z sympati膮 i ufno艣ci膮, powiedzia艂bym przyja藕nie. Od tej chwili — prawie z nienawi艣ci膮. Potem poszed艂 sobie pod byle jakim pretekstem.
By艂o to ju偶 ponad moje si艂y. Kim by艂 ten brat, kt贸ry wznieca艂 takie przera偶enie u ka偶dego, kto us艂ysza艂 jego imi臋? Doszed艂em do wniosku, 偶e nie mog臋 d艂u偶ej by膰 wystawiony na pastw臋 mego pragnienia, by si臋 dowiedzie膰. Pewna my艣l przemkn臋艂a mi przez g艂ow臋. Hubertyn! On wszak wypowiedzia艂 to imi臋 pierwszego wieczoru, kiedy go spotkali艣my, on wiedzia艂 wszystko o jasnych i mrocznych sprawach braci, braciaszk贸w i innych bohater贸w ostatnich lat. Gdzie偶 m贸g艂bym go znale藕膰 o tej porze? Z pewno艣ci膮 w ko艣ciele, pogr膮偶onego w modlitwie. I tam te偶 uda艂em si臋, gdy偶 mia艂em jeszcze troch臋 wolnego czasu.
Nie znalaz艂em go wtedy i nie znalaz艂em a偶 do wieczora. Tak wi臋c nie zaspokoi艂em ciekawo艣ci, a tymczasem nast臋powa艂y inne zdarzenia, o kt贸rych winienem teraz opowiedzie膰.
DZIE艃 TRZECI
NONA
Kiedy to Wilhelm m贸wi Adsowi o wielkiej rzece heretyckiej, o roli prostaczk贸w w Ko艣ciele, o swoich w膮tpliwo艣ciach co do mo偶liwo艣ci poznania praw og贸lnych i prawie mimochodem opowiada, w jaki spos贸b rozszyfrowal czarnoksi臋skie znaki pozostawione przez Wenancjusza.
Zasta艂em Wilhelma w ku藕ni, gdzie pracowa艂 z Miko艂ajem, a obaj byli nader poch艂oni臋ci tym, co robili. Roz艂o偶yli na 艂awie pewn膮 ilo艣膰 male艅kich kr膮偶k贸w ze szk艂a, by膰 mo偶e przygotowanych, by wcisn膮膰 je w z艂膮cza witra偶a, a niekt贸re przy pomocy stosownych narz臋dzi zmniejszyli do potrzebnej wielko艣ci. Wilhelm przyk艂ada艂 je sobie na pr贸b臋 do oka. Miko艂aj ze swej strony wydawa艂 polecenie kowalom, by sporz膮dzili wide艂ki, w kt贸re dobre szkie艂ka zostan膮 nast臋pnie oprawione.
Wilhelm zrz臋dzi艂, troch臋 rozdra偶niony, poniewa偶 soczewka, kt贸ra najlepiej go zadowala艂a, mia艂a kolor szmaragdu, a on, m贸wi艂, nie chce widzie膰 pergaminu takim, jakby to by艂a 艂膮ka. Miko艂aj oddali艂 si臋, by nadzorowa膰 kowali. M贸j mistrz nie przesta艂 krz膮ta膰 si臋 przy swoich kr膮偶kach, a ja w tym czasie opowiedzia艂em mu o mojej rozmowie z Salwatorem.
— Ten cz艂ek prze偶y艂 niejedno — odpar艂 — mo偶e rzeczywi艣cie by艂 w艣r贸d stronnik贸w Dulcyna. Opactwo jest jakby pomniejszonym kosmosem, a kiedy b臋dziemy mieli tutaj legat贸w papie偶a Jana i brata Micha艂a, doprawdy nie zabraknie ju偶 nikogo.
— Mistrzu — powiedzia艂em — nic ju偶 nie pojmuj臋.
— W zwi膮zku z czym, Adso?
— Po. pierwsze chodzi o r贸偶nice mi臋dzy grupami heretyk贸w. Ale o to wypytam ci臋 p贸藕niej. Teraz n臋ka mnie sam problem r贸偶nic. Rozmawiaj膮c z Hubertynem pr贸bowa艂e艣, tak mi si臋 zdawa艂o, udowodni膰 mu, 偶e wszyscy s膮 r贸wni, 艣wi臋ci i heretycy. Natomiast rozmawiaj膮c z opatem robi艂e艣, co mog艂e艣, 偶eby wyja艣ni膰 mu r贸偶nic臋 mi臋dzy jednym heretykiem a innym i mi臋dzy heretykiem a cz艂owiekiem prawowiernym. Przeto wyrzuca艂e艣 Hubertynowi, 偶e uznaje za r贸偶nych tych, kt贸rzy s膮 w istocie r贸wni, opatowi za艣, 偶e uznaje za r贸wnych tych, kt贸rzy w istocie s膮 odmienni.
Wilhelm od艂o偶y艂 na moment soczewki na st贸艂.
— M贸j poczciwy Adso — rzek艂 — staramy si臋 ustali膰 odmienno艣ci, i rozr贸偶niamy w terminach szk贸艂 paryskich. Ot贸偶 powiadaj膮 tam, 偶e wszyscy ludzie maj膮 tak膮 sam膮 form臋 substancjaln膮, czy偶 nie tak?
— Oczywi艣cie — odpar艂em, dumny ze swej wiedzy — s膮 zwierz臋tami, ale rozumnymi, i ich w艂a艣ciwo艣ci膮 jest to, 偶e potrafi膮 si臋 艣mia膰.
— Doskonale. Ale jednak Tomasz jest inny ni偶 Bonawentura, bo Tomasz jest t臋gi, a Bonawentura chudy, a nawet mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e Uguccione jest z艂y, Franciszek za艣 dobry, i znowu偶 Aldemar flegmatyczny, a Agilulf choleryczny. Tak czy nie?
— Jest tak bez w膮tpienia.
— Tak wi臋c oznacza to, 偶e jest w ludziach identyczno艣膰, je艣li chodzi o form臋 substancjaln膮, i rozmaito艣膰, je艣li chodzi o akcydensy lub te偶 o cechy powierzchowne.
— Jest tak i nie mo偶e by膰 inaczej.
— Kiedy przeto m贸wi臋 Hubertynowi, 偶e ta sama natura ludzka w ca艂ej z艂o偶ono艣ci swych poczyna艅 prowadzi b膮d藕 do umi艂owania dobra, b膮d藕 do umi艂owania z艂a, staram si臋 przekona膰 Hubertyna o identyczno艣ci ludzkiej natury. Kiedy potem powiadam opatowi, 偶e jest r贸偶nica mi臋dzy katarem a waldensem, k艂ad臋 nacisk na odmienno艣膰 akcydens贸w. A k艂ad臋 na to nacisk, gdy偶 pali si臋 na stosie waldensa, przypisuj膮c mu akcydensy katara, i na odwr贸t. A kiedy pali si臋 cz艂owieka, pali si臋 jego indywidualn膮 substancj臋 i obraca w nico艣膰 zupe艂n膮 co艣, co by艂o konkretnym aktem istnienia, a przez to samo rzecz膮 dobr膮, w ka偶dym razie w oczach Boga, kt贸ry owo istnienie podtrzymywa艂. Czy wydaje ci si臋 to do艣膰 dobr膮 racj膮, by k艂a艣膰 nacisk na r贸偶nice?
— Tak, mistrzu — odpar艂em z zapa艂em. — I teraz zrozumia艂em, czemu m贸wi艂e艣 w ten spos贸b, i powa偶am twoj膮 dobr膮 filozofi臋.
— Nie jest moja — rzek艂 Wilhelm — i nawet nie wiem, czy jest dobra. Ale wa偶ne, by艣 zrozumia艂. Przejd藕my teraz do twojej drugiej kwestii.
— Chodzi o to — powiedzia艂em — 偶e jak mi si臋 zdaje, jestem do niczego. Nie potrafi臋 ju偶 dostrzec r贸偶nicy akcydentalnej mi臋dzy waldensami, katarami, ubogimi z Lyonu, ruchem pokornych, beginami, pokutnikami, lombardczykami, joachimitami, patarenami, samozwa艅czymi aposto艂ami, ubogimi z Lombardii, arnoldystami, wilhelmitami, bra膰mi wolnego ducha i wyznawcami Lucyfera. Co robi膰?
— O biedny Adso — roze艣mia艂 si臋 Wilhelm klepi膮c mnie przyja藕nie po karku — masz zupe艂n膮 racj臋! Widzisz, to jakby w ci膮gu dw贸ch ostatnich wiek贸w, i jeszcze przedtem, przez ten nasz 艣wiat przebieg艂o tchnienie niecierpliwo艣ci, nadziei, rozpaczy, wszystko naraz... Albo nie, to nie jest dobra analogia. Pomy艣l o rzece pot臋偶nej i majestatycznej, kt贸ra milami p艂ynie mi臋dzy mocnymi wa艂ami, i wiesz dobrze, gdzie jest rzeka, gdzie grobla, gdzie sta艂y l膮d. W pewnym miejscu rzeka, ze znu偶enia, wskutek tego, 偶e p艂ynie zbyt d艂ugo i za du偶o drogi przeby艂a, 偶e zbli偶a si臋 do morza, kt贸re unicestwia w sobie wszystkie rzeki, sama nie wie ju偶, czym jest. Staje si臋 delt膮. Pozostaje by膰 mo偶e g艂贸wny nurt, ale jest wiele rozga艂臋zie艅 we wszystkich kierunkach, a niekt贸re nawet wp艂ywaj膮 z powrotem jedno do drugiego, i nie wiadomo, co sk膮d p艂ynie, a czasem, co jest jeszcze rzek膮, a co ju偶 morzem...
— Je艣li dobrze zrozumia艂em twoj膮 przeno艣ni臋, rzeka to pa艅stwo Boga lub kr贸lestwo sprawiedliwych, kt贸re zbli偶a si臋 do milenium i, pe艂ne niepewno艣ci, nie mo偶e ju偶 wytrwa膰 przy swoim, rodz膮 si臋 fa艂szywi i prawdziwi prorocy i wszystko zlewa si臋 na wielkiej r贸wninie, gdzie nast膮pi Armageddon...
— Nie to mia艂em na my艣li. Cho膰 jest r贸wnie偶 prawd膮, 偶e mi臋dzy nami, franciszkanami, ci膮gle 偶ywa jest idea trzeciego wieku i nadej艣cia kr贸lestwa Ducha 艢wi臋tego. Nie, raczej stara艂em si臋 wyt艂umaczy膰 ci, 偶e cia艂o Ko艣cio艂a, kt贸re sta艂o si臋 w ci膮gu wiek贸w tak偶e cia艂em ca艂ej spo艂eczno艣ci ludzkiej, ludem Bo偶ym, zyska艂o zbyt wiele bogactwa, pot臋gi i 偶e wlecze za sob膮 偶u偶el wszystkich kraj贸w, przez jakie przesz艂o, i 偶e straci艂o przez to sw膮 czysto艣膰. Odga艂臋zienia delty to, je艣li chcesz, pr贸by podejmowane przez rzek臋, by jak najszybciej dop艂yn膮膰 do morza, to jest do momentu oczyszczenia. Ale moja przeno艣nia by艂a niedoskona艂a, mia艂a jedynie wskaza膰 ci, jak liczne staj膮 si臋 odga艂臋zienia heretyckie i odnowicielskie, kiedy rzeka nie mie艣ci si臋 ju偶 w swym korycie, i jak mi臋dzy sob膮 si臋 mieszaj膮. Mo偶esz r贸wnie偶 do艂膮czy膰 do mojej marnej przeno艣ni obraz cz艂owieka, kt贸ry pr贸buje w艂asnymi r臋kami naprawi膰 grobl臋, lecz daremnie. Niekt贸re odga艂臋zienia delty zostan膮 zasypane, inne doprowadzone sztucznymi kana艂ami na powr贸t do g艂贸wnego nurtu, jeszcze innym za艣 pozwoli si臋 p艂yn膮膰, jak im si臋 podoba, poniewa偶 nie mo偶na opanowa膰 wszystkiego, i dobrze jest, by rzeka utraci艂a cz膮stk臋 w艂asnej wody, je艣li chce utrzyma膰 si臋 w swoim biegu, je艣li chce, by da艂o si臋 rozpozna膰 jej g艂贸wny nurt.
— Coraz mniej rozumiem.
— Ja te偶. Nie umiem m贸wi膰 przez przypowie艣ci. Zapomnij o tej historii z rzek膮. Staraj si臋 raczej poj膮膰, 偶e wiele z ruch贸w, kt贸re wymieni艂e艣, zrodzi艂o si臋 co najmniej dwie艣cie lat temu i jest ju偶 martwych, wiele za艣 innych powsta艂o niedawno.
— Ale kiedy m贸wi si臋 o heretykach, wymienia si臋 ich wszystkich razem.
— To prawda, lecz jest to jeden ze sposob贸w, przez kt贸re herezja si臋 szerzy i przez kt贸re jest niszczona.
— Znowu nie rozumiem.
— M贸j Bo偶e, jakie to trudne. No dobrze. Wyobra藕 sobie, 偶e jeste艣 reformatorem obyczaj贸w i zbierasz paru towarzyszy na szczycie g贸ry, by 偶y膰 w ub贸stwie. Wkr贸tce widzisz, 偶e przychodzi do ciebie wielu, nawet z odleg艂ych ziem, i uwa偶aj膮 ci臋 za proroka lub nowego aposto艂a, i id膮 za tob膮. Przybywaj膮 ze wzgl臋du na ciebie czy raczej ze wzgl臋du na to, co g艂osisz?
— Nie wiem, mam tak膮 nadziej臋. Czemu偶 by inaczej?
— Poniewa偶 s艂yszeli od swoich ojc贸w opowie艣ci o innych reformatorach i legendy o mniej lub bardziej doskona艂ych wsp贸lnotach, i my艣l膮, 偶e ta w艂a艣nie jest t膮 lub tamt膮.
— W ten spos贸b ka偶dy ruch dziedziczy nie tylko swoich syn贸w.
— Z pewno艣ci膮, poniewa偶 przy艂膮czaj膮 si臋 do艅 w wi臋kszo艣ci prostaczkowie, kt贸rzy nie znaj膮 subtelno艣ci w sprawach doktrynalnych. Wszelako ruchy reformowania obyczaj贸w rodz膮 si臋 w rozmaitych miejscach i maj膮 rozmaite doktryny. Na przyk艂ad, cz臋sto miesza si臋 katar贸w z waldensami. Jest wszelako mi臋dzy nimi wielka r贸偶nica. Waldensi g艂osz膮 reform臋 obyczaj贸w wewn膮trz Ko艣cio艂a, katarzy za艣 inny Ko艣ci贸艂, inn膮 wizj臋 Boga i moralno艣ci. Katarzy my艣l膮, 偶e 艣wiat jest podzielony na wrogie sobie si艂y dobra i z艂a, i utworzyli Ko艣ci贸艂, w kt贸rym czyni膮 rozr贸偶nienie mi臋dzy doskona艂ymi a zwyk艂ymi wiernymi; maj膮 swoje sakramenty i swoje obrz臋dy; ustanowili nader sztywn膮 hierarchi臋, prawie tak jak w 艣wi臋tej naszej matce Ko艣ciele, i ani my艣l膮 w rzeczywisto艣ci o niszczeniu jakiejkolwiek formy w艂adzy. Co wyja艣nia, czemu do艂膮czaj膮 do nich tak偶e ludzie 偶膮dni w艂adzy, maj臋tni, feudalni. Nie my艣l膮 te偶 o reformowaniu 艣wiata, albowiem, wed艂ug nich, nigdy nie zginie przeciwie艅stwo mi臋dzy dobrem a z艂em. Natomiast waldensi (a wraz z nimi arnoldy艣ci i lombardzcy ubodzy) chc膮 zbudowa膰 inny 艣wiat, oparty na ideale ub贸stwa, i dlatego przyjmuj膮 wydziedziczonych i 偶yj膮 we wsp贸lnocie pracy swoich r膮k. Katarzy odrzucaj膮 sakramenty Ko艣cio艂a, waldensi nie, odrzucaj膮 jedynie spowied藕.
— Czemu wi臋c miesza si臋 ich ze sob膮 i m贸wi si臋 o nich jak o jednym chwa艣cie?
— Powiedzia艂em ci ju偶: to, co sprawia, 偶e 偶yj膮, sprawia te偶, 偶e umieraj膮. Wzbogacili si臋 o prostaczk贸w, kt贸rych przedtem rozbudzi艂y ju偶 inne ruchy i kt贸rzy s膮dz膮, 偶e chodzi o ten sam odruch buntu i nadziei; a niszcz膮 ich inkwizytorzy, kt贸rzy przypisuj膮 jednym b艂臋dy drugich, i je艣li sekciarze z jednego ruchu pope艂nili jak膮艣 zbrodni臋, b臋dzie ona przypisana ka偶demu sekciarzowi, z ka偶dego ruchu. Inkwizytorzy b艂膮dz膮 wzgl臋dem racji, poniewa偶 艂膮cz膮 sprzeczne ze sob膮 doktryny; maj膮 za艣 racj臋 wzgl臋dem b艂臋d贸w innych, poniewa偶 gdy rodzi si臋 w jakim艣 mie艣cie ruch, verbi gratia, arnoldyst贸w, przybiegaj膮 do艅 tak偶e ci, kt贸rzy gdzie indziej byliby katarami lub waldensami. Aposto艂owie brata Dulcyna g艂osili cielesne unicestwienie duchowie艅stwa i pan贸w oraz dopu艣cili si臋 wielu akt贸w przemocy; waldensi s膮 przeciwni przemocy, tak jak i braciaszkowie. Ale jestem pewien, 偶e w czasach brata Dulcyna przy艂膮czali si臋 do jego grupy liczni tacy, kt贸rzy s艂uchali przedtem kaza艅 braciaszk贸w lub waldens贸w. Adso, prostaczk贸w nie sta膰 na wybranie sobie w艂asnej herezji, przy艂膮czaj膮 si臋 do tego, kt贸ry g艂osi kazania w ich stronach, kt贸ry przechodzi akurat przez ich wie艣 lub przez plac w ich mie艣cie. Na tym opieraj膮 sw膮 gr臋 ich wrogowie. Ukaza膰 oczom ludu jedn膮 tylko herezj臋, cho膰 ta doradza jednocze艣nie i odrzucenie rozkoszy p艂ciowej, i komuni臋 cia艂, oto zr臋czna sztuka kaznodziejska, poniewa偶 przedstawia kacerstwo jako jeden w臋ze艂 diabelskich sprzeczno艣ci, kt贸re obra偶aj膮 zdrowy rozs膮dek.
— A wi臋c nie ma mi臋dzy nimi zwi膮zku i tylko wskutek oszustwa demona prostaczek, kt贸ry chcia艂by by膰 joachimit膮 lub duchownikiem, wpada w r臋ce katar贸w albo na odwr贸t?
— Wcale tak nie jest. Postarajmy si臋, Adso, zacz膮膰 wszystko od pocz膮tku, a zapewniam ci臋, 偶e spr贸buj臋 wyja艣ni膰 ci pewn膮 rzecz, co do kt贸rej ja sam nie s膮dz臋, bym posiad艂 prawd臋. My艣l臋, i偶 b艂臋dem jest uwa偶a膰, 偶e najpierw zjawia si臋 herezja, potem za艣 prostaczkowie, kt贸rzy s膮 na ni膮 skazani (i skazani na pot臋pienie). Naprawd臋 to najpierw jest los prostaczk贸w, a potem przychodzi herezja.
— Jak偶e to?
— Ty masz jasn膮 wizj臋 konstytucji ludu Bo偶ego. Wielka trzoda, dobre owieczki i owieczki z艂e, trzymane na wodzy przez psy owczarskie, to jest wojownik贸w, czyli w艂adz臋 艣wieck膮, cesarza i pan贸w, pod przewodem pasterzy, duchowie艅stwa, kt贸re daje wyk艂adni臋 s艂owa Bo偶ego. To wyobra偶enie jest przejrzyste.
— Ale nieprawdziwe. Pasterze walcz膮 z psami, gdy偶 jedni pragn膮 praw drugich.
— Tak jest, i w艂a艣nie ten fakt sprawia, 偶e trzoda rozprasza si臋. Zaprz膮tni臋ci szarpaniem jedni drugich, psy i pasterze nie dbaj膮 o trzod臋. Jej cz臋艣膰 pozostaje poza stadem.
— Jak to poza stadem?
— Na jego obrze偶u. Wie艣niacy nie s膮 wie艣niakami, bo nie maj膮 ziemi, a ta, kt贸r膮 maj膮, nie mo偶e ich wy偶ywi膰. Mieszczanie nie s膮 mieszczanami, nie nale偶膮 bowiem do takiego czy innego cechu ani do 偶adnego stowarzyszenia, s膮 drobnym ludem, 艂upem dla ka偶dego. Czy widzia艂e艣 czasem id膮c膮 przez pola grup臋 tr臋dowatych?
— Tak, widzia艂em ich raz setk臋. Oszpeceni, o cia艂ach rozk艂adaj膮cych si臋 i ca艂kiem bia艂ych, wspierali si臋 na szczud艂ach, ich powieki by艂y napuchni臋te, a oczy przekrwione; nie m贸wili nic ani wykrzykiwali; piszczeli jak szczury.
— Oni w艂a艣nie s膮 dla ludu chrze艣cija艅skiego obcymi, tymi, kt贸rzy pozostaj膮 na obrze偶u trzody. Trzoda brzydzi si臋 nimi, oni nienawidz膮 trzody. Chcieliby, by艣my wszyscy byli martwi, wszyscy tr臋dowaci jak oni.
— Tak, przypominam sobie pewn膮 histori臋 o kr贸lu Marku, kt贸ry musia艂 skaza膰 pi臋kn膮 Izold臋 i pos艂a艂 j膮 na stos, i przyszli tr臋dowaci, i powiedzieli kr贸lowi, 偶e stos to niewielka kara i 偶e jest gorsza. I krzyczeli mu: daj nam Izold臋, by nale偶a艂a do nas wszystkich, choroba rozpala nasze 偶膮dze, daj j膮 swoim tr臋dowatym, patrz, nasze szmaty przywar艂y do s膮cz膮cych si臋 ran, ona, kt贸ra u twego boku lubowa艂a si臋 w bogatych tkaninach podszytych futrem popielic i klejnotami, kiedy zobaczy orszak tr臋dowatych, kiedy b臋dzie musia艂a wej艣膰 do naszych nor i k艂a艣膰 si臋 przy nas, w贸wczas naprawd臋 uzna sw贸j grzech i zat臋skni za tym pi臋knym p艂omieniem z ciernistych ga艂臋zi!
— Widz臋, 偶e jak na nowicjusza od 艣wi臋tego Benedykta masz osobliwe lektury — zakpi艂 Wilhelm, a ja zarumieni艂em si臋, albowiem wiedzia艂em, 偶e nowicjusz nie powinien czyta膰 mi艂osnych romans贸w, ale kr膮偶y艂y po klasztorze, w艣r贸d nas, pachol膮t z Melku, i czytali艣my je nocami przy 艣wiecach. — Niewa偶ne — podj膮艂 Wilhelm — zrozumia艂e艣, co chcia艂em powiedzie膰. Odsuni臋ci od trzody tr臋dowaci chcieliby wci膮gn膮膰 wszystkich w swoje nieszcz臋艣cie. I staj膮 si臋 tym bardziej 藕li, im bardziej ich odsuwasz, a im bardziej przedstawiasz ich sobie jako orszak lemur贸w, kt贸re pragn膮 twojego nieszcz臋艣cia, tym bardziej b臋d膮 odsuni臋ci. 艢wi臋ty Franciszek zrozumia艂 to i jego pierwszym postanowieniem by艂o i艣膰 i 偶y膰 w艣r贸d tr臋dowatych. Nie mo偶na zmieni膰 ludu Bo偶ego, je艣li nie w艂膮czy si臋 we艅 tych, co pozostaj膮 na obrze偶u.
— Ale ty m贸wi艂e艣 o innych odsuni臋tych, nie z tr臋dowatych sk艂adaj膮 si臋 ruchy heretyckie.
— Trzoda jest niby pewna liczba koncentrycznych kr臋g贸w, od najdalszych trzody a偶 po jej bezpo艣redni膮 blisko艣膰. Tr臋dowaci s膮 znakiem odsuni臋cia w og贸le. 艢wi臋ty Franciszek poj膮艂 to. Chcia艂 nie tylko pom贸c tr臋dowatym, gdy偶 w takim razie jego czyn sprowadzi艂by si臋 do biednego i bezsilnego aktu mi艂osierdzia. Chcia艂 zaznaczy膰 co艣 innego. Czy m贸wiono ci o kazaniu do ptaszk贸w?
— Och tak, s艂ysza艂em t臋 przepi臋kn膮 histori臋 i podziwia艂em 艣wi臋tego, kt贸ry radowa艂 si臋 towarzystwem tkliwych stworze艅 Bo偶ych — oznajmi艂em z wielkim 偶arem.
— No wi臋c opowiedziano ci histori臋 sfa艂szowan膮 lub te偶 histori臋, kt贸r膮 nasz zakon tworzy dzisiaj na nowo. Kiedy Franciszek m贸wi艂 do ludu miasta i jego w艂adc贸w i zobaczy艂, 偶e ci go nie pojmuj膮, poszed艂 w stron臋 cmentarza i zacz膮艂 g艂osi膰 kazanie krukom i srokom, krogulcom, tym drapie偶nym ptakom, kt贸re 偶ywi膮 si臋 trupami.
— Co za okropno艣膰 — rzek艂em — nie by艂y to wi臋c dobre ptaszki!
— By艂y to ptaki drapie偶ne, ptaki odtr膮cone jak tr臋dowaci. Franciszek my艣la艂 z pewno艣ci膮 o tym wersecie z Apokalipsy, kt贸ry m贸wi: „I widzia艂em jednego anio艂a stoj膮cego w s艂o艅cu; i zawo艂a艂 g艂osem dono艣nym, m贸wi膮c do wszystkich ptak贸w, co lata艂y wpo艣r贸d nieba: Chod藕cie i zgromad藕cie si臋 na wielk膮 wieczerz臋 Bo偶膮, aby艣cie jad艂y cia艂a kr贸l贸w, i cia艂a wodz贸w, i cia艂a mocarzy, i cia艂a koni, i siedz膮cych na nich, i cia艂a wszystkich wolnych, i niewolnik贸w, i ma艂ych, i wielkich.”
— Wi臋c Franciszek pragn膮艂 zach臋ci膰 odtr膮conych do buntu?
— Nie, to uczyni艂 raczej Dulcyn i jego ludzie. Franciszek chcia艂 wezwa膰 odtr膮conych, gotowych do buntu, by stali si臋 cz膮stk膮 ludu Bo偶ego. Chc膮c przywr贸ci膰 porz膮dek w trzodzie, trzeba by艂o odzyska膰 odsuni臋tych. Franciszkowi nie powiod艂o si臋, i m贸wi臋 ci to z wielk膮 gorycz膮. Chc膮c odzyska膰 tych, kt贸rzy zostali odsuni臋ci, musia艂 dzia艂a膰 wewn膮trz Ko艣cio艂a, chc膮c dzia艂a膰 w obr臋bie Ko艣cio艂a, musia艂 doprowadzi膰 do zatwierdzenia swojej regu艂y, bo z niej mia艂 powsta膰 zakon, a zakon, kiedy ju偶 powsta艂, odtworzy艂 obraz kr臋gu oraz tych, kt贸rzy pozostaj膮 poza kr臋giem. Pojmujesz zatem, sk膮d wzi臋艂y si臋 bandy braciaszk贸w i joachimit贸w, do kt贸rych raz jeszcze ci膮gn膮 odtr膮ceni.
— Lecz nie m贸wimy wszak o Franciszku, jeno o tym, w jaki spos贸b herezja jest wytworem prostaczk贸w i odtr膮conych.
— Rzeczywi艣cie. M贸wili艣my o tych, kt贸rzy zostali odsuni臋ci od trzody owieczek. W ci膮gu wiek贸w papie偶 i cesarz obrzucali si臋 nawzajem b艂otem i wydzierali sobie w艂adz臋, a w tym czasie odsuni臋ci 偶yli dalej poza obr臋bem, oni, prawdziwi tr臋dowaci, wobec kt贸rych tr臋dowaci s膮 tylko figur膮 dan膮 przez Boga, by艣my zrozumieli te cudown膮 symbolik臋 i m贸wi膮c „tr臋dowaci”, my艣leli „odtr膮ceni, biedni, prostaczkowie, wydziedziczeni, oderwani od swoich p贸l, upokorzeni w miastach”. Nie zrozumieli艣my, tajemnica tr膮du dalej nas n臋ka, bo nie rozpoznali艣my natury znaku. Odtr膮ceni sk艂onni s膮 s艂ucha膰 wszelkiego kazania, g艂osi膰 wszelkie kazanie, kt贸re odwo艂uj膮c si臋 do s艂贸w Chrystusa, w rzeczywisto艣ci jest oskar偶eniem post臋powania ps贸w i pasterzy oraz obietnic膮, 偶e nadejdzie dla nich dzie艅 kary. Mo偶ni zawsze dobrze to pojmowali. Powt贸rne przyj臋cie odtr膮conych zak艂ada艂o zmniejszenie przywilej贸w mo偶nych i dlatego ci z odtr膮conych, kt贸rzy zyskiwali 艣wiadomo艣膰 swojego odsuni臋cia, byli pi臋tnowani znakiem heretyk贸w niezale偶nie od wyznawanej doktryny. Ich za艣, za艣lepionych tym, 偶e byli odtr膮conymi, nie obchodzi艂a w rzeczywisto艣ci 偶adna z doktryn. Oto z艂udzenie herezji. Ka偶dy jest heretykiem, ka偶dy jest prawowierny, liczy si臋 nie wiara, jak膮 ruch ofiaruje, lecz nadzieja, jak膮 podsuwa. Wszystkie herezje s膮 znakami owej rzeczywisto艣ci odtr膮cenia. Poskrob herezj臋, znajdziesz tr臋dowatego. Wszelkie batalie wydane herezji maj膮 tylko jeden cel: by tr臋dowaty pozosta艂 tr臋dowatym. C贸偶 za艣 przyci膮ga tr臋dowatych? C贸偶 postrzegaj膮 z dogmatu o Tr贸jcy lub z definicji Eucharystii — w jakiej mierze jest s艂uszna, a w jakiej b艂臋dna? Tak, Adso, s膮 to igraszki stosowne dla nas, ludzi doktryny. Prostaczkowie maj膮 inne k艂opoty. I zwa偶, uwalniaj膮 si臋 od nich zawsze w spos贸b b艂臋dny. Dlatego te偶 staj膮 si臋 heretykami.
— Lecz tamci, czemu ich wspieraj膮?
— Poniewa偶 s膮 przydatni w ich grze, w kt贸rej rzadko chodzi o wiar臋, a cz臋艣ciej o zdobycie w艂adzy.
— I dlatego Ko艣ci贸艂 rzymski oskar偶a o herezj臋 wszystkich swoich przeciwnik贸w?
— Dlatego, i dlatego r贸wnie偶 uznaje za prawowiern膮 t臋 herezj臋, kt贸r膮 mo偶e podda膰 swojej kontroli lub kt贸r膮 musi zaakceptowa膰, bo sta艂a si臋 zbyt silna i nie by艂oby rzecz膮 dobr膮 mie膰 j膮 przeciwko sobie. Lecz nie ma 艣cis艂ej regu艂y, wszystko zale偶y od ludzi, od okoliczno艣ci i odnosi si臋 to tak偶e do pan贸w 艣wieckich. Pi臋膰dziesi膮t lat temu gmina padewska wyda艂a przepis, wed艂ug kt贸rego, kto zabije osob臋 duchown膮, b臋dzie skazany na grzywn臋 w wysoko艣ci jednego denara...
— Tyle co nic!
— No w艂a艣nie. By艂 to spos贸b na rozbudzenie niech臋ci ludu przeciwko duchowie艅stwu, bo miasto prowadzi艂o wojn臋 z biskupem. Rozumiesz wi臋c, czemu przed laty w Kremonie ludzie wierni cesarstwu pomagali katarom nie z racji wiary, ale by przysporzy膰 k艂opot贸w Ko艣cio艂owi rzymskiemu. Niekiedy w艂adze miejskie zach臋ca艂y heretyk贸w, by t艂umaczyli Ewangeli臋 na j臋zyk ludowy; j臋zyk posp贸lstwa sta艂 si臋 teraz j臋zykiem miast, 艂acina za艣 j臋zykiem Rzymu i klasztor贸w. Albo te偶 popieraj膮 waldens贸w, by ci twierdzili, 偶e wszyscy, kobiety i m臋偶czy藕ni, mali i wielcy, mog膮 naucza膰 i kaza膰, i wyrobnik, kt贸ry dziesi臋膰 dni wstecz zosta艂 uczniem, szuka kogo艣, komu m贸g艂by by膰 mistrzem...
— I w ten spos贸b niwecz膮 r贸偶nic臋, kt贸ra czyni osoby duchowne niezast膮pionymi! Ale czemu w takim razie zdarza si臋 p贸藕niej, 偶e w艂adze miejskie obracaj膮 si臋 przeciwko heretykom i pomagaj膮 Ko艣cio艂owi pali膰 ich na stosie?
— Poniewa偶 spostrzegaj膮, 偶e ich rozprzestrzenianie si臋 jest te偶 zagro偶eniem dla przywilej贸w 艣wieckich, kt贸rzy m贸wi膮 j臋zykiem ludowym. Na soborze latera艅skim w 1179 (sam widzisz, 偶e te historie si臋gaj膮 czas贸w sprzed prawie dwustu lat) Walter Map ostrzega艂 ju偶 przed tym, co stanie si臋, je艣li b臋dziemy udziela膰 wsparcia g艂upim i nie umiej膮cym czyta膰 ni pisa膰 ludziom, jakimi s膮 waldensi. Powiada, je艣li dobrze pami臋tam, 偶e nie maj膮 sta艂ych siedzib, w臋druj膮 boso, pozbawieni wszystkiego, gdy偶 wszystko maj膮 wsp贸lne, i nadzy post臋puj膮 za nagim Chrystusem; zaczynaj膮 w ten spos贸b, poniewa偶 teraz s膮 odtr膮ceni, ale je艣li da si臋 im zbyt wiele przestrzeni, wyp臋dz膮 wszystkich. Dlatego miasta sprzyja艂y p贸藕niej zakonom 偶ebraczym, a nam, franciszkanom, w szczeg贸lno艣ci; dzi臋ki nam mo偶na by艂o ustanowi膰 harmonijny stosunek mi臋dzy potrzeb膮 pokuty a 偶yciem miejskim, mi臋dzy Ko艣cio艂em a mieszczanami, kt贸rych nie obchodzi艂o nic poza handlem...
— Zatem zapanowa艂a harmonia mi臋dzy umi艂owaniem Boga a mi艂o艣ci膮 do handlu?
— Nie, po艂o偶ono tam臋 ruchom odnowy duchowej, zosta艂y skanalizowane w zakonie uznanym przez papie偶a. Ale to, co jest g艂臋bszym, ukrytym nurtem, nie zosta艂o skanalizowane. Sko艅czy艂o si臋 z jednej strony na ruchach biczownik贸w, kt贸rzy nie szkodz膮 nikomu, z drugiej za艣 na bandach zbrojnych, jak bandy brata Dulcyna, na gus艂ach, jak w przypadku braci z Montefalco, o kt贸rych wspomnia艂 Hubertyn...
— Ale kto mia艂 racj臋, kto ma racj臋, kto b艂膮dzi? — spyta艂em zbity z tropu.
— Wszyscy maj膮 swoje racje i wszyscy zb艂膮dzili.
— Lecz ty — wykrzykn膮艂em prawie w odruchu buntu — czemu nie zajmiesz stanowiska, czemu nie powiesz mi, gdzie jest prawda?
Wilhelm trwa艂 przez chwil臋 w milczeniu, unosz膮c pod 艣wiat艂o soczewk臋, nad kt贸r膮 pracowa艂. Potem opu艣ci艂 r臋k臋 i pokaza艂 mi przez szkie艂ko podkow臋.
— Sp贸jrz — powiedzia艂. — Co widzisz?
— Podkow臋, troch臋 wi臋ksz膮.
— Oto najwi臋cej, co mo偶na uzyska膰 patrz膮c uwa偶niej.
— Przecie偶 to ci膮gle ta sama podkowa!
— Tak偶e manuskrypt Wenancjusza b臋dzie zawsze tym samym manuskryptem, kiedy ju偶 zdo艂am go odczyta膰 dzi臋ki tej soczewce. Ale by膰 mo偶e, kiedy przeczytam manuskrypt, lepiej poznam cz膮stk臋 prawdy. I mo偶e zdo艂am poprawi膰 偶ycie opactwa.
— To za ma艂o!
— M贸wi臋 ci wi臋cej, ni偶 mo偶e si臋 wydawa膰, Adso. Nie po raz pierwszy wspominam o Rogerze Baconie. Mo偶e nie by艂 najm臋drszym cz艂owiekiem wszystkich czas贸w, ale zawsze poci膮ga艂a mnie owa nadzieja, kt贸ra o偶ywia艂a jego zami艂owanie do nauki. Bacon wierzy艂 w si艂臋, w potrzeby, w duchowe wynalazki prostaczk贸w. Nie by艂by dobrym franciszkaninem, gdyby nie uwa偶a艂, 偶e biedni, wydziedziczeni, idioci i nie umiej膮cy czyta膰 ni pisa膰 cz臋sto przemawiaj膮 ustami Naszego Pana. Gdyby m贸g艂 pozna膰 ich z bliska, by艂by baczniejszy na braciaszk贸w ni偶 na prowincja艂贸w zakonu. Prostaczkowie maj膮 co艣 wi臋cej ponad to, co maj膮 uczeni, kt贸rzy cz臋sto gubi膮 si臋 w poszukiwaniach regu艂 najog贸lniejszych. Maj膮 poczucie tego, co jednostkowe. Ale samo to poczucie nie wystarcza. Prostaczkowie dostrzegaj膮 jak膮艣 swoj膮 prawd臋, mo偶e prawdziwsz膮 ni偶 prawdy doktor贸w Ko艣cio艂a, ale p贸藕niej zu偶ywaj膮 j膮 w nieroztropnych gestach. Co nale偶y czyni膰? Da膰 prostaczkom wiedz臋? To zbyt 艂atwe i zbyt trudne. A poza tym, jak膮 wiedz臋? T臋 z biblioteki Abbona? Mistrzowie franciszka艅scy stawiali sobie to pytanie. Wielki Bonawentura powiada艂, 偶e m臋drcy winni doprowadza膰 do jasno艣ci poj臋ciowej prawd臋 zawart膮 w odruchach prostaczk贸w...
— Jak kapitu艂a w Perugii i uczone memoria艂y Hubertyna, kt贸re przeobra偶aj膮 w postanowienia teologiczne owo nawo艂ywanie prostaczk贸w do ub贸stwa — rzek艂em.
— Tak, lecz sam widzia艂e艣, zjawia si臋 to zbyt p贸藕no, a kiedy si臋 zjawia, prawda prostaczk贸w przemieni艂a si臋 ju偶 w prawd臋 mo偶nych, stosowniejsz膮 dla cesarza Ludwika ni偶 dla biednego brata. Jak pozosta膰 blisko do艣wiadczenia prostaczk贸w podtrzymuj膮c jego, by tak rzec, cnot臋 czynn膮, zdolno艣膰 do przeobra偶ania i ulepszania ich 艣wiata? Na tym polega艂 problem Bacona: „Quod enim laicali ruditate turgescit non habet effectum nisi fortuito” — powiada艂. Do艣wiadczenie prostaczk贸w prowadzi do skutk贸w dzikich i nie poddaj膮cych si臋 kontroli. „Sed opera sapientiae certa lege vallantur et in fine debitum efficaciter diriguntur.” To jakby powiedzie膰, 偶e r贸wnie偶 w prowadzeniu spraw praktycznych, czy b臋dzie to mechanika, rolnictwo, czy rz膮dzenie miastem, potrzebny jest rodzaj teologii. My艣la艂, 偶e nowa nauka o przyrodzie winna by膰 wielkim przedsi臋wzi臋ciem uczonych, kt贸re pozwoli dzi臋ki rozmaitym wiadomo艣ciom o procesach naturalnych harmonijnie zaspokoi膰 najwa偶niejsze potrzeby, owo bez艂adne, ale na sw贸j spos贸b prawdziwe i s艂uszne nagromadzenie nadziei prostaczk贸w. Nowa nauka, nowa magia naturalna. Tyle 偶e pod艂ug Bacona to przedsi臋wzi臋cie winno by膰 kierowane przez Ko艣ci贸艂 i chyba m贸wi艂 tak, bo w jego czasach wsp贸lnota duchownych by艂a to偶sama ze wsp贸lnot膮 ludzi uczonych. Dzisiaj jest inaczej, uczeni pojawiaj膮 si臋 poza klasztorami i katedrami, nawet poza uniwersytetami. Sp贸jrz, na przyk艂ad, na ten kraj, gdzie najwi臋kszy filozof naszego wieku nie by艂 mnichem, ale aptekarzem. M贸wi臋 o tym Florenty艅czyku, o kt贸rego poemacie s艂ysza艂em, ale kt贸rego nie czyta艂em, poniewa偶 nie rozumiem jego pospolitego j臋zyka, cho膰, o ile wiem, podoba艂by mi si臋 nie zanadto, albowiem roi mu si臋 w nim o sprawach dosy膰 odleg艂ych od naszego do艣wiadczenia. Ale napisa艂, zdaje mi si臋, najroztropniejsze rzeczy, jakie dane jest cz艂owiekowi poj膮膰, o naturze 偶ywio艂贸w i ca艂ego kosmosu, a te偶 o kierowaniu pa艅stwami. My艣l臋 przeto, 偶e poniewa偶 ja i moi przyjaciele uznajemy dzisiaj za s艂uszne, by dla kierowania sprawami ludzkimi nie zwraca膰 si臋 do Ko艣cio艂a, ale do zgromadzenia ludu ustanawiaj膮cego prawa, tak samo kiedy艣 wsp贸lnocie m臋drc贸w przypadnie proponowa膰 t臋 najnowsz膮 i ludzk膮 teologi臋, jak膮 jest filozofia przyrody i magia do艣wiadczalna.
— Pi臋kne przedsi臋wzi臋cie — rzek艂em — ale czy mo偶liwe?
— Bacon tak uwa偶a艂.
— A ty?
— Ja te偶 w to wierzy艂em. Ale 偶eby wierzy膰, trzeba mie膰 pewno艣膰, 偶e prostaczkowie maj膮 racj臋, posiadaj膮 bowiem przeczucie tego, co jednostkowe, a tylko to jest dobre. Skoro jednak przeczucie tego, co jednostkowe, jest jedynym dobrym, w jaki spos贸b nauka zdo艂a ustali膰 na nowo prawa naturalne, jako 偶e w艂a艣nie przez nie i ich wyk艂adni臋 dobra magia staje si臋 czynna?
— No w艂a艣nie — spyta艂em — jak zdo艂a?
— Ju偶 sam nie wiem. Tyle dyskusji odby艂em w Oksfordzie z moim przyjacielem Wilhelmem Ockhamem, kt贸ry jest teraz w Awinionie. Zasia艂 w mojej duszy zw膮tpienie. Bo je艣li jeno przeczucie tego, co jednostkowe, jest dobre, fakt, 偶e przyczyny tego samego rodzaju daj膮 tego samego rodzaju skutki, jest twierdzeniem trudnym do udowodnienia. To samo cia艂o mo偶e by膰 zimne lub gor膮ce, s艂odkie lub gorzkie, wilgotne lub suche, by膰 w jakim艣 miejscu, a w innym nie. Jak mog臋 odkry膰 powszechn膮 wi臋藕, kt贸ra porz膮dkuje rzeczy, skoro nie mog臋 poruszy膰 palcem nie tworz膮c niesko艅czonej ilo艣ci nowych byt贸w, albowiem przy tym ruchu zmieniaj膮 si臋 wszystkie relacje po艂o偶enia mi臋dzy moim palcem a wszelkimi innymi rzeczami? Relacja to spos贸b, przez kt贸ry m贸j umys艂 postrzega zwi膮zek mi臋dzy poszczeg贸lnymi bytami, lecz jaka jest pewno艣膰, 偶e ten spos贸b jest powszechny i stabilny?
— Ale wiesz przecie偶, 偶e okre艣lona grubo艣膰 szk艂a odpowiada okre艣lonej sile widzenia, i dlatego mo偶esz zrobi膰 soczewki takie same jak te, kt贸re zgubi艂e艣, bo inaczej jak m贸g艂by艣?
— Bystra odpowied藕, Adso. Rzeczywi艣cie, ustali艂em twierdzenie, 偶e r贸wnej grubo艣ci winna odpowiada膰 r贸wna si艂a widzenia. Ustali艂em je, poniewa偶 przedtem mia艂em ju偶 tego samego typu doznania jednostkowe. Ten, kto bada w艂a艣ciwo艣ci lecznicze zi贸艂, wie, 偶e wszystkie jednostkowe zio艂a, maj膮ce t臋 sam膮 natur臋, daj膮 u pacjenta, je艣li s膮 tak samo stosowane, skutki tej samej natury, i dlatego mo偶e sformu艂owa膰 twierdzenie, i偶 ka偶de zio艂o tego to a tego gatunku jest dobre dla cz艂owieka gor膮czkuj膮cego lub 偶e ka偶da soczewka tego to a tego typu powi臋ksza w r贸wnej mierze to, co widzi oko. Nauka, o kt贸rej m贸wi艂 Bacon, obraca si臋 niew膮tpliwie wok贸艂 takich twierdze艅. Zwa偶 jednak, m贸wi臋 o twierdzeniach dotycz膮cych rzeczy, nie za艣 o rzeczach samych. Nauka jest dosy膰 zaprz膮tni臋ta twierdzeniami i wyst臋puj膮cymi w nich okre艣leniami, a okre艣lenia wskazuj膮 rzeczy poszczeg贸lne. Zrozum, Adso, musz臋 wierzy膰, 偶e moje twierdzenie sprawdza si臋, poniewa偶 pozna艂em je w oparciu o do艣wiadczenie, ale 偶eby w to wierzy膰, musz臋 za艂o偶y膰 istnienie praw powszechnych, nawet je艣li nie mog臋 o nich m贸wi膰, albowiem ju偶 sama my艣l o istnieniu praw naturalnych oraz danego porz膮dku rzeczy prowadzi艂aby do wniosku, i偶 B贸g jest ich wi臋藕niem, a przecie偶 B贸g jest tak ca艂kowicie wolny, 偶e gdyby tylko zechcia艂, wystarczy艂by akt jego woli, by 艣wiat by艂 inny.
— A wi臋c je艣li dobrze rozumiem, robisz co艣 i wiesz dlaczego, ale nie wiesz, czemu wiesz, co robisz?
Musz臋 wyzna膰 z dum膮, 偶e Wilhelm spojrza艂 na mnie pe艂en podziwu.
— Mo偶e tak i jest. W ka偶dym razie wyja艣nia ci to, dlaczego czuj臋 si臋 niepewny mojej prawdy, nawet je艣li w ni膮 wierz臋.
— Jeste艣 bardziej mistykiem ni偶 Hubertyn — powiedzia艂em z przek膮sem.
— To by膰 mo偶e. Ale jak widzisz, pracuj臋 nad sprawami natury. I r贸wnie偶 w 艣ledztwie, kt贸re prowadzimy, nie chc臋 wiedzie膰, kto jest dobry, a kto z艂y, ale tylko, kto by艂 wczoraj wieczorem w skryptorium, kto zabra艂 okulary, kto pozostawi艂 na 艣niegu odcisk cia艂a ci膮gn膮cego inne cia艂o i gdzie jest Berengar. To s膮 fakty, p贸藕niej spr贸buj臋 powi膮za膰 je ze sob膮, je艣li oka偶e si臋 to mo偶liwe, bo trudno jest powiedzie膰, jaki skutek wyniknie z takiej czy innej przyczyny; wystarczy艂oby wmieszanie si臋 anio艂a, by zmieni膰 wszystko, nie ma si臋 przeto czemu dziwi膰, je偶eli nie da si臋 pokaza膰, 偶e jedna rzecz jest przyczyn膮 innej. Aczkolwiek trzeba zawsze pr贸bowa膰, jak w艂a艣nie czyni臋.
— Twoje 偶ycie nie jest 艂atwe — rzek艂em.
— Ale znalaz艂em Brunellusa — wykrzykn膮艂 Wilhelm czyni膮c aluzj臋 do konia sprzed dw贸ch dni.
— Wi臋c istnieje porz膮dek w 艣wiecie — oznajmi艂em triumfalnie.
— Wi臋c jest odrobina porz膮dku w tej mojej biednej g艂owie — odpar艂 Wilhelm.
W tym momencie wr贸ci艂 Miko艂aj nios膮c wide艂ki prawie sko艅czone i pokazuj膮c je z zadowoleniem.
— A kiedy te wide艂ki znajd膮 si臋 na moim biednym nosie — rzek艂 Wilhelm — by膰 mo偶e moja biedna g艂owa b臋dzie jeszcze lepiej uporz膮dkowana.
Przyszed艂 jeden z nowicjuszy, by donie艣膰 nam, 偶e opat pragnie zobaczy膰 si臋 z Wilhelmem i czeka na艅 w ogrodzie. M贸j mistrz musia艂 od艂o偶y膰 swoje do艣wiadczenia na p贸藕niej i pospieszy膰 na miejsce spotkania. Po drodze paln膮艂 si臋 w czo艂o, jakby dopiero teraz przypomnia艂 sobie o czym艣, czego zapomnia艂.
— No w艂a艣nie — rzek艂 — odczyta艂em kabalistyczne znaki Wenancjusza.
— Wszystkie?! Kiedy?
— Kiedy spa艂e艣. I zale偶y, co rozumiesz przez wszystkie. Odczyta艂em znaki, kt贸re ukaza艂y si臋 w p艂omieniu, te, kt贸re skopiowa艂e艣. Greckie notatki musz膮 zaczeka膰, a偶 b臋d臋 mia艂 nowe soczewki.
— No i co? Chodzi艂o o sekret finis Africae?
— Tak, i klucz by艂 dosy膰 prosty. Wenancjusz dysponowa艂 dwunastoma znakami zodiakalnymi i o艣mioma znakami dla pi臋ciu planet, dw贸ch cia艂 niebieskich i Ziemi. W sumie dwadzie艣cia znak贸w. Dosy膰, 偶eby przyporz膮dkowa膰 im litery alfabetu 艂aci艅skiego, zwa偶ywszy, 偶e tej samej litery mo偶na u偶y膰 dla zapisania brzmienia inicja艂贸w dw贸ch s艂贸w: unum i velut. Porz膮dek liter znamy. Jaki m贸g艂 by膰 porz膮dek znak贸w? Pomy艣la艂em o porz膮dku sfer, przyk艂adaj膮c zodiakalny kwadrant do najdalszych peryferii. A wi臋c Ziemia, Ksi臋偶yc, Merkury, Wenera, S艂o艅ce i tak dalej, a p贸藕niej znaki zodiakalne pod艂ug swojej tradycyjnej kolejno艣ci, jak klasyfikuje je r贸wnie偶 Izydor z Sewilli, poczynaj膮c od Barana i przesilenia wiosennego, ko艅cz膮c za艣 na Rybach. Je艣li teraz spr贸bujesz u偶y膰 tego klucza, notatka Wenancjusza zyskuje sens.
Pokaza艂 mi pergamin, na kt贸rym przepisa艂 notatk臋 wielkimi literami 艂aci艅skimi: Secretum finis Africae manus supra idolum age primum et septimum de quatuor.
— Czy to jasne? — zapyta艂.
— R臋ka na idolu dzia艂a na pierwszego i si贸dmego z czterech... — powt贸rzy艂em potrz膮saj膮c g艂ow膮. — Nie jest ani troch臋 jasne!
— Wiem. Trzeba by przede wszystkim wiedzie膰, co Wenancjusz rozumia艂 przez idolum. Obraz, urojenie, figur臋? A nast臋pnie, czym jest owa czw贸rka, w kt贸rej jest pierwszy i si贸dmy? Co trzeba z ni膮 uczyni膰? Przesun膮膰, pchn膮膰, poci膮gn膮膰?
— Nie wiemy wi臋c nic i jeste艣my w punkcie wyj艣cia — powiedzia艂em wielce rozczarowany. Wilhelm zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 na mnie z min膮, w kt贸rej nie by艂o ani 艣ladu 偶yczliwo艣ci.
— M贸j ch艂opcze — powiedzia艂 — masz przed sob膮 biednego franciszkanina, kt贸ry dzi臋ki skromnej wiedzy i tej odrobinie bieg艂o艣ci, jakie zawdzi臋cza niesko艅czonej pot臋dze Pana, zdo艂a艂 w ci膮gu niewielu godzin odczyta膰 tajne pismo, cho膰 jego autor s膮dzi艂, 偶e jest hermetyczne dla wszystkich poza nim samym... a ty, n臋dzny nieuk i 艂apserdak, pozwalasz sobie twierdzi膰, 偶e jeste艣my w punkcie wyj艣cia?
Przeprosi艂em wielce niezr臋cznie. Zrani艂em pr贸偶no艣膰 mojego mistrza, cho膰 wiedzia艂em przecie偶, jak dumny by艂 z szybko艣ci i niezawodno艣ci swoich dedukcji. Wilhelm naprawd臋 dokona艂 dzie艂agodnego podziwu i nie by艂o jego win膮, 偶e przebieg艂y Wenancjusz nie tylko schowa艂 to, co by艂 odkry艂, pod szat膮 niezrozumia艂ego alfabetu zodiakalnego, ale wymy艣li艂 te偶 zagadk臋 nie do rozwik艂ania.
— Niewa偶ne, niewa偶ne, nie t艂umacz si臋 — przerwa艂 mi Wilhelm. — W gruncie rzeczy masz racj臋, wiemy jeszcze zbyt ma艂o. Chod藕my.
DZIE艃 TRZECI
NIESZP脫R
Kiedy to dochodzi do jeszcze jednej rozmowy z opatem, Wilhelm ma wielce osobliwe pomys艂y, jak odcyfrowa膰 zagadk臋 labiryntu, lecz osi膮ga to w spos贸b ca艂kowicie rozs膮dny. Potem spo偶ywa si臋 syr w zasma偶ce.
Opat oczekiwa艂 nas z obliczem pos臋pnym i zafrasowanym. Trzyma艂 w d艂oni jak膮艣 kart臋.
— Dosta艂em w艂a艣nie list od opata z Conques — oznajmi艂. — Podaje imi臋 tego, kt贸remu Jan powierzy艂 dow贸dztwo nad francuskimi 偶o艂nierzami i trosk臋 o nietykalno艣膰 legacji. Nie jest to m膮偶 wojenny, nie jest to dworzanin, i b臋dzie jednocze艣nie cz艂onkiem legacji.
— Rzadkie po艂膮czenie rozmaitych cn贸t — rzek艂 zaniepokojony Wilhelm. — Kt贸偶 to taki?
— Bernard Gui albo Bernard Guidoni, je艣li wolisz. Wilhelm wykrzykn膮艂 w swoim ojczystym j臋zyku co艣, czego ni ja, ni opat nie zrozumieli艣my, i by膰 mo偶e tak by艂o lepiej dla wszystkich, gdy偶 s艂owo, kt贸re wypowiedzia艂 Wilhelm, zasycza艂o spro艣nie.
— Nie podoba mi si臋 to — doda艂 zaraz. — Bernard by艂 przez ca艂e lata m艂otem na heretyk贸w w okolicy Tuluzy i napisa艂 Practica officii inquisitionis heretice pravitatis na u偶ytek tych wszystkich, kt贸rzy maj膮 艣ciga膰 i niszczy膰 waldens贸w, begin贸w, bigot贸w, braciaszk贸w i dulcynian.
— Wiem. Znam t臋 ksi臋g臋, wy艣mienita, je艣li chodzi o doktryn臋.
— Tak, je艣li chodzi o doktryn臋 — zgodzi艂 si臋 Wilhelm. — Dedykowa艂 j膮 Janowi, kt贸ry w minionych latach powierza艂 mu liczne misje we Flandrii i G贸rnej Italii. A kiedy zosta艂 mianowany biskupem w Galicji, nie pokaza艂 si臋 ani razu w swojej diecezji i nie zaprzesta艂 dzia艂alno艣ci inkwizytorskiej. Wydawa艂o mi si臋, 偶e teraz wycofa艂 si臋 do biskupstwa w Lodeve, ale zda si臋, 偶e Jan sk艂oni艂 go do podj臋cia dzie艂a, i to tutaj, w p贸艂nocnej Italii. Czemu w艂a艣nie Bernard i czemu odpowiada r贸wnie偶 za zbrojnych?...
— Jest na to odpowied藕 — rzek艂 opat — i potwierdza ona wszystkie l臋ki, kt贸re wyjawi艂em wczoraj. Wiesz dobrze, nawet je艣li nie chcesz tego mi przyzna膰, 偶e stanowiska w sprawie ub贸stwa Chrystusa i Ko艣cio艂a, podtrzymanego przez kapitu艂臋 w Perugii, cho膰by i nie zbrak艂o na jego wsparcie argument贸w teologicznych, broni si臋 znacznie mniej ostro偶nie i prawomy艣lnie, ni偶 post臋puje wiele ruch贸w kacerskich. Niewiele trzeba, by udowodni膰, 偶e pogl膮dy Micha艂a z Ceseny, kt贸re przyswoi艂 sobie cesarz, s膮 takie same jak Hubertyna i Angela Clarena. I a偶 do tego punktu obie legacje b臋d膮 zgodne. Ale Gui mo偶e uzyska膰 wi臋cej i ma po temu dane; b臋dzie si臋 stara艂 utrzymywa膰, 偶e tezy z Perugii s膮 takie same, jak braciaszk贸w lub pseudoaposto艂贸w. Czy zgodzisz si臋 z tym?
— Powiadasz, 偶e sprawy tak stoj膮 czy 偶e Bernard Gui to w艂a艣nie oznajmi?
— Powiedzmy, 偶e powiadam, 偶e on tak powie — przyzna艂 ostro偶nie opat.
— Zgadzam si臋 z tym i ja. Ale to by艂o pewne. Wiedziano mianowicie, 偶e dosz艂oby do tego, nawet gdyby nie by艂o Bernarda Gui. Co najwy偶ej Bernard uczyni to skuteczniej ni藕li wszystkie te miernoty z kurii i przyjdzie dyskutowa膰 z nim subtelniej.
— Tak — rzek艂 opat — ale w tym miejscu staje przed nami kwestia podniesiona ju偶 wczoraj. Je艣li nie znajdziemy do jutra winnego dw贸ch, a mo偶e trzech zbrodni, b臋d臋 musia艂 udzieli膰 Bernardowi prawa nadzoru nad sprawami opactwa. Nie mog臋 ukry膰 przed cz艂owiekiem maj膮cym w艂adz臋 Bernarda (a to za nasz膮 wsp贸ln膮 zgod膮, nie zapominajmy), 偶e tutaj, w opactwie, mia艂y miejsce, i maj膮 nadal, wydarzenia nie wyja艣nione. W innym razie, je艣liby odkry艂 je w chwili, kiedy (oby B贸g nas przed tym uchroni艂) zdarzy si臋 nowy tajemniczy fakt, b臋dzie mia艂 wszelkie prawo krzycze膰: zdrada...
— To prawda — mrukn膮艂 Wilhelm zatroskanym g艂osem. — Nic nie da si臋 zrobi膰. Trzeba b臋dzie strzec si臋 i mie膰 na oku Bernarda, kt贸ry b臋dzie mia艂 na oku tajemnicze morderstwo. Mo偶e na dobre to wyjdzie, gdy偶 Bernard, zaprz膮tni臋ty morderc膮, mniej b臋dzie sk艂onny wtr膮ca膰 si臋 do dysputy.
— Bernard zaj臋ty poszukiwaniem mordercy b臋dzie kolcem w stosie pacierzowym mojego autorytetu, nie zapominaj o tym. Ta m臋tna sprawa narzuca mi po raz pierwszy konieczno艣膰 odst膮pienia cz臋艣ci mojej w艂adzy w tych murach, i jest to fakt nowy nie tylko w historii tego opactwa, ale ca艂ego zakonu kluniackiego. Zr贸b co艣, by temu zapobiec. A pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 mo偶na by uczyni膰, by艂oby odm贸wi膰 go艣ciny legacjom.
— Gor膮co prosz臋 wasz膮 wielebno艣膰, by zechcia艂 rozwa偶y膰 t臋 nader powa偶n膮 decyzj臋 — rzek艂 Wilhelm. — Masz wszak w d艂oniach list cesarza, kt贸ry prosi ci臋 gor膮co o...
— Wiem, jakie mam powinno艣ci wobec cesarza — przerwa艂 opryskliwie opat — i wiesz to tak偶e ty. Wiesz wi臋c, 偶e niestety nie mog臋 si臋 wycofa膰. Ale to wszystko wygl膮da paskudnie. Gdzie jest Berengar, co mu si臋 sta艂o, co czynisz?
— Jestem tylko bratem, kt贸ry jak偶e ju偶 dawno temu prowadzi艂 skutecznie dochodzenia inkwizycyjne. Wiesz, 偶e prawdy w dwa dni si臋 nie znajdzie. A zreszt膮, jakiej偶 to w艂adzy mi udzieli艂e艣? Czy偶 mam dost臋p do biblioteki? Czy偶 mog臋 stawia膰 pytania, jakie zechc臋, korzystaj膮c z poparcia twojego autorytetu?
— Nie widz臋 偶adnego zwi膮zku mi臋dzy zbrodniami a bibliotek膮 — odpar艂 zagniewany opat.
— Adelmus by艂 iluminatorem, Wenancjusz t艂umaczem, Berengar pomocnikiem bibliotekarskim.. — wyja艣ni艂 cierpliwie Wilhelm.
— W tym znaczeniu wszyscy spo艣r贸d sze艣膰dziesi臋ciu mnich贸w maj膮 co艣 wsp贸lnego z bibliotek膮, tak jak maj膮 co艣 wsp贸lnego z ko艣cio艂em. Czemu偶 wi臋c nie szukasz w ko艣ciele? Bracie Wilhelmie, prowadzisz dochodzenie z mojego upowa偶nienia i w granicach, w jakich prosi艂em ci臋, by艣 je prowadzi艂. Co do reszty w tych murach ja jestem jedynym panem po Bogu i z Jego 艂aski. I odnosi si臋 to r贸wnie偶 do Bernarda. Z drugiej strony — doda艂 tonem 艂agodniejszym — nie jest powiedziane, 偶e Bernard przyb臋dzie tutaj w艂a艣nie na spotkanie. Opat z Conques pisze mi te偶, 偶e zjawia si臋 w Italii, by poci膮gn膮膰 na po艂udnie. M贸wi mi te偶, 偶e papie偶 prosi艂 kardyna艂a Bertranda z Poggetto, by wyruszy艂 z Bolonii, przyby艂 tutaj i obj膮艂 kierownictwo pontyfikalnej legacji. By膰 mo偶e Bernard przybywa tutaj po to, 偶eby spotka膰 si臋 z kardyna艂em.
— Co, patrz膮c w szerszej perspektywie, by艂oby gorsze. Bernard jest m艂otem na heretyk贸w w Italii 艣rodkowej. To spotkanie mi臋dzy dwoma zwolennikami walki antyheretyckiej mo偶e zapowiada膰 szersz膮 ofensyw臋 w kraju, by obj膮膰 w wyniku ca艂y ruch franciszka艅ski...
— I o tym powiadomimy bez zw艂oki cesarza — oznajmi艂 opat — ale w takim razie niebezpiecze艅stwo nie grozi艂oby natychmiast. B臋dziemy mie膰 baczenie. 呕egnaj.
Wilhelm trwa艂 przez chwil臋 w milczeniu, p贸ki opat oddala艂 si臋. Potem rzek艂:
— Nade wszystko, Adso, starajmy si臋 nie dzia艂a膰 na 艂apu capu. Spraw nie da si臋 rozwik艂a膰 szybko, kiedy trzeba nagromadzi膰 takie mn贸stwo drobnych do艣wiadcze艅 pojedynczych. Ja id臋 do warsztatu, albowiem bez soczewek nie tylko nie mog臋 czyta膰 manuskryptu, ale nie warto nawet wraca膰 tej nocy do biblioteki. Id藕, wypytaj, czy wiadomo co艣 nowego o Berengarze.
W tym momencie wybieg艂 nam na spotkanie Miko艂aj z Morimondo, zwiastun jak najgorszych nowin. Kiedy stara艂 si臋 oszlifowa膰 najlepiej jak potrafi艂 soczewk臋, z kt贸r膮 Wilhelm wi膮za艂 takie nadzieje, p臋k艂a. A druga, kt贸ra mog艂a by膰 mo偶e tamt膮 zast膮pi膰, porysowa艂a si臋, kiedy pr贸bowa艂 osadzi膰 j膮 w wide艂kach. Miko艂aj wskaza艂 bezradnie na niebo. By艂a pora nieszporu i zapada艂 zmierzch. Tego dnia nie da si臋 ju偶 pracowa膰. Jeszcze jeden dzie艅 stracony — przyzna艂 z gorycz膮 Wilhelm — t艂umi膮c (jak wyzna艂 mi p贸藕niej) pokus臋, by schwyci膰 za gard艂o niezr臋cznego szk艂odzieja, kt贸ry, bior膮c rzecz z drugiej strony, by艂 ju偶 wystarczaj膮co upokorzony.
Zostawili艣my go z jego upokorzeniem i poszli艣my zasi臋gn膮膰 nowin o Berengarze. Oczywi艣cie nikt go nie znalaz艂.
Poczuli艣my, 偶e tkwimy w martwym punkcie. Pospacerowali艣my chwil臋 po dziedzi艅cu, niepewni, co czyni膰. Ale po kr贸tkiej chwili zobaczy艂em, 偶e Wilhelm pogr膮偶y艂 si臋 w my艣lach, ze spojrzeniem zagubionym gdzie艣 w przestrzeni, jakby nic nie widzia艂. Dopiero co wydoby艂 z habitu ga艂膮zk臋 tego ziela, kt贸re zbiera艂 na moich oczach tydzie艅 temu, i 偶u艂 je, jakby dobywa艂 ze艅 jaki艣 rodzaj spokojnej ekscytacji. Rzeczywi艣cie, zdawa艂 si臋 nieobecny, ale co chwil臋 oczy roz艣wietla艂y mu si臋, jakby w pustce jego umys艂u 艣wita艂a jaka艣 nowa my艣l; potem popada艂 z powrotem w to swoje osobliwe i czynne odr臋twienie. Nagle rzek艂:
— Z pewno艣ci膮 trzeba by...
— Co? — spyta艂em.
— My艣la艂em o sposobie miarkowania si臋 w labiryncie. Nie艂atwo b臋dzie wprowadzi膰 go w 偶ycie, ale jest skuteczny... Wyj艣cie jest w baszcie wschodniej, to wiemy. Przypu艣膰my, 偶e mamy maszyn臋, kt贸ra m贸wi nam, gdzie jest p贸艂noc. Co by si臋 sta艂o?
— Naturalnie wystarczy艂oby obr贸ci膰 si臋 w prawo i mia艂oby si臋 przed oczyma wsch贸d. Czyli do艣膰 nam p贸j艣膰 w kierunku przeciwnym, by doj艣膰 do baszty po艂udniowej. Ale je艣li nawet przyj膮膰, 偶e takie czary istniej膮, labirynt jest w艂a艣nie labiryntem i ledwie ruszymy na wsch贸d, natkniemy si臋 na 艣cian臋, kt贸ra przeszkodzi nam i艣膰 prosto, i znowu zgubimy drog臋... — zauwa偶y艂em.
— Tak, ale maszyna, o kt贸rej m贸wi臋, zawsze wskazywa艂aby kierunek p贸艂nocny, nawet gdyby艣my poszli inn膮 drog膮, i w ka偶dym miejscu m贸wi艂aby nam, w kt贸r膮 stron臋 mamy si臋 zwr贸ci膰.
— By艂oby to cudowne. Ale trzeba by mie膰 t臋 maszyn臋 i musia艂aby rozpoznawa膰 p贸艂noc w nocy i w miejscu zamkni臋tym, nie mog膮c liczy膰 ni na s艂o艅ce, ni na gwiazdy... I nie wierz臋, by nawet tw贸j Bacon mia艂 tak膮 rzecz! — roze艣mia艂em si臋.
— Ot贸偶 mylisz si臋 — oznajmi艂 Wilhelm — albowiem maszyna tego rodzaju zosta艂a zbudowana i niekt贸rzy 偶eglarze u偶ywali jej. Nie potrzebuje ona gwiazd ani s艂o艅ca, poniewa偶 wykorzystuje si艂臋 pewnego cudownego kamienia, tego, kt贸ry widzieli艣my w szpitalu Seweryna i kt贸ry przyci膮ga 偶elazo. I by艂 zbadany przez Bacona i przez pewnego pikardyjskiego czarownika. Piotra z Maricourt, kt贸ry opisa艂 liczne z niego po偶ytki.
— I umia艂by艣 tak膮 maszyn臋 zbudowa膰?
— Samo w sobie nie by艂oby to trudne. Kamie艅 mo偶e by膰 u偶yty do wytworzenia wielu cudownych rzeczy, a w艣r贸d nich maszyny, kt贸ra porusza si臋 stale bez stosowania 偶adnej si艂y zewn臋trznej, ale wynalazek najprostszy zosta艂 opisany przez Araba imieniem Baylek al Qabayaki. Bierzesz naczynie z wod膮 i k艂adziesz na niej korek, kt贸ry przebi艂e艣 偶elazn膮 ig艂膮. Potem przesuwasz kamie艅 magnetyczny nad powierzchni膮 wody ruchem okr臋偶nym, a偶 ig艂a zyska te same w艂a艣ciwo艣ci, co kamie艅. I wtedy ig艂a, ale tak samo by艂oby i z kamieniem, gdyby m贸g艂 obraca膰 si臋 wok贸艂 trzpienia, ustawi si臋 jednym ostrzem w stron臋 p贸艂nocn膮, a kiedy b臋dziesz porusza艂 si臋 z naczyniem, ona zawsze obr贸ci si臋 w stron臋 Gwiazdy Polarnej. Nie musz臋 m贸wi膰, 偶e je艣li w oparciu o pozycj臋 Gwiazdy Polarnej oznaczysz na kraju naczynia stron臋 po艂udniow膮, p贸艂nocn膮 i tak dalej, zawsze b臋dziesz wiedzia艂, jaki kierunek trzeba obra膰 w bibliotece, by dotrze膰 do baszty wschodniej.
— C贸偶 to za dziw! — wykrzykn膮艂em. — Ale czemu ig艂a obraca si臋 zawsze ku p贸艂nocy? Kamie艅 przyci膮ga 偶elazo, to widzia艂em, i przedstawiam sobie, 偶e jaka艣 ogromna ilo艣膰 偶elaza przyci膮gnie kamie艅. Ale zatem... zatem w kierunku Gwiazdy Polarnej, na najdalszych kra艅cach ziemskiego kr臋gu, s膮 wielkie kopalnie 偶elaza!
— W istocie, byli, kt贸rzy podsuwali my艣l, 偶e tak jest. Tyle jeno, 偶e ig艂a nie wskazuje 艣ci艣le w kierunku gwiazdy 偶eglarzy, ale w stron臋 punktu przeci臋cia niebieskich po艂udnik贸w. To znak, 偶e jako si臋 rzek艂o, „hic lapis gerit in se similitudinem coeli”. a bieguny magnesu uzyskuj膮 swoje odchylenie od biegun贸w nieba, nie za艣 ziemi. To za艣 stanowi pi臋kny przyk艂ad ruchu narzuconego na odleg艂o艣膰 i nie przez bezpo艣redni膮 przyczyn臋 materialn膮. Tym problemem zajmuje si臋 m贸j przyjaciel, Jan z Jandun, kiedy tylko cesarz nie ka偶e mu pogr膮偶a膰 Awinionu w trzewiach ziemi...
— Chod藕my wi臋c wzi膮膰 kamie艅 od Seweryna, naczynie i wod臋, i korek... — powiedzia艂em podniecony.
— Zaraz, zaraz — odpar艂 Wilhelm. — Nie wiem, dlaczego tak jest, ale nigdy jeszcze nie widzia艂em, by jaka艣 machina, doskona艂a w opisie filozof贸w, okaza艂a si臋 r贸wnie doskona艂a w swoim dzia艂aniu mechanicznym. Gdy tymczasem n贸偶 ogrodniczy wie艣niaka, nie opisany wszak przez 偶adnego filozofa, dzia艂a nale偶ycie... Boj臋 si臋, 偶e kr膮偶enie po labiryncie ze 艣wiat艂em w jednej d艂oni i naczyniem pe艂nym wody w drugiej... Czekaj, mam inny pomys艂. Maszyna wska偶e p贸艂noc tak偶e, kiedy b臋dziemy poza labiryntem, prawda?
— Tak, ale nic nam tu po niej, bo mamy s艂o艅ce i gwiazdy...
— Wiem, wiem. Lecz je艣li maszyna dzia艂a na zewn膮trz i wewn膮trz Gmachu, czemu偶 nie mia艂oby by膰 tak samo z naszymi g艂owami?
— Z naszymi g艂owami? Bez w膮tpienia dzia艂aj膮 tak偶e na zewn膮trz i w istocie z zewn膮trz wiemy doskonale, jakie s膮 strony Gmachu! Ale w艂a艣nie kiedy jeste艣my w 艣rodku, nie pojmujemy nic!
— Ot贸偶 to. Ale zapomnij teraz o maszynie. To, 偶e my艣la艂em o maszynie, sk艂oni艂o mnie, bym zastanowi艂 si臋 nad prawami naturalnymi i nad prawid艂ami naszego my艣lenia. Ow贸偶 w czym rzecz: musimy znale藕膰 z zewn膮trz spos贸b opisania Gmachu takim, jakim jest wewn膮trz...
— Jak to uczyni膰?
— Daj mi pomy艣le膰, to nie powinno by膰 zbytnio trudne...
— A metoda, o kt贸rej m贸wi艂e艣 wczoraj? Nie chcesz chodzi膰 po labiryncie robi膮c znaki w臋glem?
— Nie — odrzek艂 — im wi臋cej o tym my艣l臋, tym mniej jestem do tego przekonany. A nu偶 nie potrafi臋 przypomnie膰 sobie dobrze regu艂y albo mo偶e, by kr膮偶y膰 po labiryncie, trzeba mie膰 poczciw膮 Ariadn臋, kt贸ra czeka艂aby przy drzwiach, trzymaj膮c koniec nici. Ale nie ma nici tak d艂ugich. A gdyby nawet by艂y, oznacza艂oby to (bajki cz臋sto m贸wi膮 prawd臋), 偶e aby z labiryntu wyj艣膰, trzeba mie膰 pomoc z zewn膮trz. Gdzie prawa zewn臋trzne by艂yby podobne wewn臋trznym. Ot贸偶, Adso, wykorzystamy nauki matematyczne. Tylko w naukach matematycznych, jak powiada Awerroes, rzeczy znane nam s膮 tym samym, co rzeczy znane w spos贸b absolutny...
— Widzisz zatem, 偶e dopuszczasz wiedz臋 powszechn膮.
— Wiedza matematyczna sk艂ada si臋 z twierdze艅 zbudowanych przez nasz umys艂 w ten spos贸b, by zawsze funkcjonowa艂y jako prawda, albo dlatego 偶e s膮 przyrodzone, albo dlatego 偶e matematyka by艂a wynaleziona wpierw ni偶 inne nauki. A bibliotek臋 zbudowa艂 umys艂 ludzki, kt贸ry my艣la艂 w spos贸b matematyczny, jako 偶e bez matematyki nie ma labirynt贸w. A chodzi wszak o zestawienie naszych twierdze艅 matematycznych z twierdzeniami budowniczego, wi臋c z tego por贸wnania mo偶e wynikn膮膰 wiedza, poniewa偶 mamy tu do czynienia z wiedz膮 o terminach opisuj膮cych terminy. I tak czy owak przesta艅 wci膮ga膰 mnie w dysputy metafizyczne. Co za diabe艂 uk膮si艂 ci臋 dzisiaj? We藕 raczej, wszak masz dobre oczy, pergamin, tabliczk臋, co艣, na czym mo偶na robi膰 znaki, i rysik... dobrze, masz, co trzeba, chwat z ciebie, Adso. Obejd藕my Gmach, dop贸ki mamy troch臋 艣wiat艂a.
Kr膮偶yli艣my wi臋c d艂ugo wok贸艂 Gmachu. To jest ogl膮dali艣my z daleka baszt臋 wschodni膮, po艂udniow膮 i zachodni膮 wraz z przylegaj膮cymi do nich murami. Reszta bowiem wychodzi艂a na urwiska, ale z racji symetrii nie powinna by膰 odmienna od tego, co widzieli艣my.
— Widzimy — zauwa偶y艂 Wilhelm, nakazuj膮c zapisywa膰 艣ci艣le dane na mojej tabliczce — 偶e ka偶da 艣ciana ma dwa okna, a ka偶da baszta pi臋膰.
— Teraz rozwa偶 sobie — poleci艂 m贸j mistrz. — Ka偶dy pok贸j, kt贸ry widzieli艣my, mia艂 jedno okno...
— Pr贸cz pokoj贸w siedmiobocznych — rzek艂em.
— I jest to naturalne, gdy偶 s膮 w 艣rodku ka偶dej wie偶y.
— I pr贸cz tych kilku, kt贸re nie mia艂y okien, cho膰 nie by艂y siedmioboczne.
— Zapomnij o nich. Najpierw znajd藕my regu艂臋, potem postarajmy si臋 uzasadni膰 wyj膮tki. A wi臋c mieliby艣my po zewn臋trznej stronie pi臋膰 pokoj贸w na ka偶d膮 wie偶臋 i dwa na ka偶dy mur, wszystkie z oknami. Ale je艣li z pokoju z oknem idzie si臋 ku 艣rodkowi Gmachu, napotykamy kolejn膮 sal臋 z oknem. To znak, 偶e chodzi o okna wewn臋trzne. A teraz, jaki kszta艂t ma dziedziniec wewn臋trzny, kiedy patrze膰 na艅 z kuchni lub ze skryptorium?
— O艣miok膮tny — odpowiedzia艂em.
— 艢wietnie. A w skryptorium na ka偶d膮 stron臋 o艣miok膮ta wychodzi dwoje okien. Oznacza to, 偶e na bokach owego o艣miok膮ta mamy po dwa pokoje wewn臋trzne. Czy偶 nie tak?
— Tak, ale pokoje bez okien?
— Jest ich wszystkiego osiem. W istocie wewn臋trzna, siedmioboczna sala ka偶dej baszty ma pi臋膰 艣cian, kt贸re wychodz膮 na pi臋膰 pokoi. Z czym s膮siaduj膮 dwie pozosta艂e 艣ciany? Z pokojem przylegaj膮cym do 艣ciany zewn臋trznej nie, gdy偶 by艂yby w niej okna, ani z pokojem przylegaj膮cym do o艣miok膮ta, z tej samej przyczyny oraz dlatego, 偶e by艂yby to w贸wczas pokoje nader wyd艂u偶one. Spr贸buj narysowa膰 bibliotek臋, jakby艣 patrza艂 na ni膮 z g贸ry. Widzisz, 偶e ka偶dej wie偶y winny odpowiada膰 dwa pokoje, kt贸re granicz膮 z pokojem siedmiobocznym i wychodz膮 na dwa pokoje granicz膮ce z wewn臋trzn膮 studni膮 o艣miok膮tn膮.
Spr贸bowa艂em nakre艣li膰 rysunek, kt贸ry m贸j mistrz mi podpowiada艂, i wyda艂em z siebie okrzyk triumfu:
— Ale偶 w takim razie wiemy wszystko! Pozw贸l mi policzy膰... Biblioteka ma pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 pokoj贸w, z czego cztery siedmiok膮tne, za艣 pi臋膰dziesi膮t dwa mniej wi臋cej kwadratowe, z tych cztery s膮 bez okien, a dwadzie艣cia osiem wychodzi na zewn膮trz i szesna艣cie do wewn膮trz!
— A ka偶da z czterech baszt ma pi臋膰 pokoj贸w czworobocznych i jeden siedmioboczny... Biblioteka zbudowana jest zgodnie z niebia艅sk膮 harmoni膮, kt贸rej przypisa膰 mo偶na rozmaite i zadziwiaj膮ce znaczenia...
— Wspania艂e odkrycie — rzek艂em — ale w takim razie, dlaczego tak trudno rozezna膰 si臋 w niej?
— Poniewa偶 uk艂ad przej艣膰 nie odpowiada 偶adnemu prawu matematycznemu. Jedne pokoje daj膮 dost臋p do kilku innych, inne do jednego tylko, i mo偶na zada膰 sobie pytanie, czy nie ma takich, kt贸re nie prowadz膮 do 偶adnych dalszych. Je艣li rozwa偶ysz ten element, a te偶 brak 艣wiat艂a i brak wszelkiej wskaz贸wki co do po艂o偶enia s艂o艅ca (dodaj jeszcze wizje i zwierciad艂a), zrozumiesz, czemu labirynt mo偶e zbi膰 z panta艂yku ka偶dego, kto go przemierza, wzburzony ju偶 wszak poczuciem winy. Z drugiej strony pomy艣l, jak byli艣my zrozpaczeni wczoraj wieczorem, kiedy nie potrafili艣my znale藕膰 drogi. Zasada zbijania z panta艂yku w po艂膮czeniu z zasad膮 艂adu; ten rachunek wydaje mi si臋 wznios艂y. Budowniczowie biblioteki byli wielkimi mistrzami.
— Jak wi臋c b臋dziemy si臋 rozeznawa膰?
— Teraz nie jest to ju偶 trudne. Mamy szkic, kt贸ry nakre艣li艂e艣 i kt贸ry lepiej lub gorzej musi odpowiada膰 planowi biblioteki; kiedy wi臋c tylko znajdziemy si臋 w pierwszej sali siedmiok膮tnej, ruszymy w takim kierunku, by od razu trafi膰 na dwa pokoje 艣lepe. Potem, id膮c stale w prawo, po przej艣ciu trzech lub czterech pokoj贸w winni艣my znowu znale藕膰 si臋 w baszcie, tym razem niechybnie w p贸艂nocnej, a potem pr臋dzej czy p贸藕niej trafimy do kolejnego pokoju 艣lepego, po lewej stronie s膮siaduj膮cego z sal膮 siedmioboczna, a z prawej daj膮cego dost臋p do pocz膮tku szlaku przypominaj膮cego ten, o kt贸rym m贸wi艂em przed chwil膮, a偶 dotrzemy do baszty zachodniej.
— Tak, je艣li tylko ka偶dy z pokoj贸w daje dost臋p do wszystkich innych...
— W istocie. I dlatego przyda nam si臋 tw贸j plan, gdy偶 b臋dziemy mogli zaznaczy膰 艣ciany 艣lepe i wiedzie膰 w ten spos贸b, na ile zbaczamy. Ale to nie b臋dzie trudne.
— Czy jednak mo偶emy mie膰 pewno艣膰, 偶e to si臋 sprawdzi? — spyta艂em zaniepokojony, gdy偶 wszystko wyda艂o mi si臋 zbyt proste.
— Sprawdzi — odpar艂 Wilhelm. — Omnes enim causae effectuum naturalium dantur per lineas, angulos et figuras. Aliter enim impossibile est scire propter quid in illis — zacytowa艂. — To s艂owa jednego z wielkich mistrz贸w z Oksfordu. Lecz nie wiemy jeszcze wszystkiego. Nauczyli艣my si臋, jak si臋 nie zgubi膰. Teraz trzeba dowiedzie膰 si臋, czy jest jaka艣 regu艂a, kt贸ra rz膮dzi rozmieszczeniem ksi膮偶ek w pokojach. A wersety z Apokalipsy m贸wi膮 nam raczej niewiele, r贸wnie偶 dlatego, 偶e wiele z nich powtarza si臋 w rozmaitych pokojach...
— A przecie偶 w ksi臋dze aposto艂a mo偶na by znale藕膰 wi臋cej ni偶 pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 werset贸w!
— Bez w膮tpienia. Tak wi臋c tylko niekt贸re z nich s膮 w艂a艣ciwe. Jakby mieli ich mniej ni偶 pi臋膰dziesi膮t, trzydzie艣ci, dwadzie艣cia... Och, na brod臋 Merlina!
— Czyj膮?
— Nic, nic, to czarodziej z mojej krainy... U偶yli tylu werset贸w, ile jest liter alfabetu! Z pewno艣ci膮 tak jest! Tekst wersetu nie liczy si臋, licz膮 si臋 tylko litery pocz膮tkowe. Ka偶dy pok贸j oznaczony jest liter膮 alfabetu, za艣 wszystkie razem tworz膮 pewien tekst, kt贸ry winni艣my odkry膰!
— Jak poemat u艂o偶ony w kszta艂t krzy偶a albo ryby!
— Mniej wi臋cej, i prawdopodobnie w czasach, kiedy budowano bibliotek臋, ten rodzaj wiersza by艂 bardzo w modzie.
— Ale gdzie zaczyna si臋 tekst?
— Od kartusza wi臋kszego ni偶 inne w siedmiok膮tnej sali baszty wej艣ciowej... chyba 偶e... Ale偶 tak, zdania z literami czerwonymi!
— Jest ich mn贸stwo!
— A wi臋c b臋dzie du偶o tekst贸w albo du偶o s艂贸w. Teraz przerysujesz staranniej i w powi臋kszeniu ten plan, a potem, kiedy b臋dziemy zwiedza膰 bibliotek臋, nie tylko b臋dziesz zaznacza艂 swoim rysikiem, ale leciutko, pokoje, przez kt贸re przechodzimy, oraz po艂o偶enie drzwi i 艣cian (nie zapominaj膮c o oknach), lecz r贸wnie偶 pocz膮tkow膮 liter臋 wersetu, a tak偶e, post臋puj膮c jak bieg艂y miniator, powi臋kszysz litery czerwone.
— Ale jak to si臋 dzieje — rzek艂em pe艂en podziwu — 偶e uda艂o ci si臋 rozwik艂a膰 tajemnic臋 biblioteki patrz膮c na ni膮 z zewn膮trz, a nie zdo艂a艂e艣, kiedy by艂e艣 w 艣rodku?
— Tak te偶 i B贸g zna 艣wiat, gdy偶 zamy艣li艂 go w swoim umy艣le jakby z zewn膮trz, zanim go stworzy艂, my za艣 zasady 艣wiata nie znamy, gdy偶 偶yjemy w 艣rodku i ogl膮damy ju偶 stworzony.
— Tak wi臋c mo偶na poznawa膰 rzeczy patrz膮c na nie z zewn膮trz!
— Rzeczy wytworzone sztuk膮, albowiem przebiegamy w naszym umy艣le szlak rozumowania rzemie艣lnika. Za艣 rzeczy natury nie, gdy偶 nie s膮 dzie艂em naszego umys艂u.
— Czy w przypadku biblioteki na pewno b臋dzie to wystarczaj膮ce?
— Tak — odpar艂 Wilhelm. — Ale tylko w tym w艂a艣nie przypadku. Teraz p贸jdziemy odpocz膮膰. Ja nie mog臋 uczyni膰 nic do jutra, kiedy dostan臋 w ko艅cu, mam tak膮 nadziej臋, moje soczewki. Lepiej wi臋c przespa膰 si臋 i wsta膰 wcze艣nie. Spr贸buj臋 si臋 zastanowi膰.
— A wieczerza?
— Ach tak, wieczerza. Pora ju偶 min臋艂a. Mnisi s膮 na komplecie. Ale mo偶e kuchnia jest jeszcze otwarta. Chod藕my czego艣 poszuka膰.
— Skra艣膰?
— Poprosi膰 Salwatora, kt贸ry jest teraz twoim przyjacielem.
— Wi臋c skradnie on!
— Czy偶 jeste艣 str贸偶em brata swego? — zapyta艂 Wilhelm s艂owami Kaina. Ale spostrzeg艂em, 偶e 偶artowa艂 i chcia艂 powiedzie膰, i偶 B贸g jest wielki i mi艂osierny. Z tej przyczyny przyst膮pi艂em do poszukiwa艅 i znalaz艂em Salwatora ko艂o stajni.
— Pi臋kny — rzek艂em wskazuj膮c na Brunellusa, by jako艣 zacz膮膰 rozmow臋. — Chcia艂bym go dosi膮艣膰.
— No se puede. Abbonis est. Ale nie trzeba dobrego konia, by mkn膮膰 szybko... — Wskaza艂 na konia mocnego, lecz bez wdzi臋ku — Ten te偶 sufficit... Vide illuc, tertius equi...
Chcia艂 wskaza膰 mi trzeciego konia. Roze艣mia艂em si臋 z jego b艂aze艅skiej 艂aciny.
— I c贸偶 uczyni艂by艣 z tym? — zapyta艂em.
I opowiedzia艂 mi dziwn膮 histori臋. Rzek艂, 偶e ka偶dego konia, nawet zwierz臋 najstarsze i najw膮tlejsze, mo偶na uczyni膰 r贸wnie szybkim, jak Brunellus. Nale偶y domiesza膰 mu do siana zielska, kt贸re zowie si臋 satyrion, dobrze roztartego, a potem nama艣ci膰 kopyta t艂uszczem jelenia. Nast臋pnie dosiada si臋 konia i nim zepnie si臋 go ostrogami, obraca mu si臋 nozdrza do lewantu i trzykro膰 wypowiada do ucha szeptem s艂owa „Kasper, Melchior, Merchizard”. Ko艅 ruszy z kopyta i przeb臋dzie w godzin臋 drog臋, na kt贸r膮 Brunellus potrzebuje o艣miu. A je艣li zawiesi mu si臋 na szyi z臋by wilka, kt贸rego ten偶e ko艅 p臋dz膮c zabi艂, zwierz臋 nie b臋dzie nawet czu艂o zm臋czenia.
Zapyta艂em, czy kiedy pr贸bowa艂. Zbli偶aj膮c si臋 podejrzliwie i tchn膮膰 swoim doprawdy niemi艂ym oddechem, szepn膮艂 mi do ucha, 偶e jest to nader trudne, albowiem satyrion uprawiaj膮 teraz tylko biskupi i rycerze, kt贸rzy s膮 tamtych przyjaci贸艂mi, a pos艂uguj膮 si臋 nim dla spot臋gowania swej mocy. Przerwa艂em mu ten wyk艂ad i oznajmi艂em, 偶e m贸j mistrz chcia艂by przeczyta膰 pewne ksi臋gi w swojej celi i pragnie tam偶e spo偶y膰 posi艂ek.
— Robi臋 — odpar艂 — robi臋 syr w zasma偶ce.
— Jak si臋 to przyrz膮dza?
— Facilis. We藕 el syr, kt贸ry nie b臋dzie zbyt stary ani zbyt nasolony, i pokr贸j na w膮skie paski, kwadraty albo sicut zechcesz. Et postea po艂o偶ysz odrobin臋 butiero lub struclo fresco a rechauffer sobre 偶ar. A w to vamos a poner dwa plastry syra, a kiedy zmi臋knie, sucrum et cannella supra positurum du bis. I podawa膰 natychmiast in tabula, gdy偶 nale偶y spo偶ywa膰 todo gor膮cy.
— Niechaj b臋dzie syr w zasma偶ce — odpar艂em. A on znikn膮艂 w progu kuchni, m贸wi膮c, bym zaczeka艂. Przyby艂 p贸艂 godziny p贸藕niej z talerzem pokrytym pian膮. Zapach by艂 przyjemny.
— Masz — rzek艂 i poda艂 mi te偶 wielki kaganek pe艂en oliwy.
— Po co? — zapyta艂em.
— Sais pas, moi — rzek艂 z min膮 ob艂udn膮. — Fileisch tw贸j magister chce ire in miejsce ciemne esta noche.
Salwator najwidoczniej wiedzia艂 wi臋cej, ni偶 podejrzewa艂em. Nie pyta艂em dalej i zanios艂em posi艂ek Wilhelmowi. Zjedli艣my i wr贸ci艂em do mojej celi. Albo przynajmniej uda艂em. Chcia艂em znale藕膰 jeszcze Hubertyna i cichcem przemkn膮艂em do ko艣cio艂a.
DZIE艃 TRZECI
PO KOMPLECIE
Kiedy to Hubertyn opowiada Adsowi histori臋 brata Dulcyna, za艣 sam Adso przypomina sobie lub wyczytuje w bibliotece na w艂asn膮 r臋k臋 jeszcze inne historie, po czym ma spotkanie z dzieweczk膮 pi臋kn膮 i straszn膮 jak wojska uszykowane porz膮dnie.
Zgodnie z rachunkiem zasta艂em Hubertyna przy statui Naj艣wi臋tszej Panny. Do艂膮czy艂em w milczeniu do niego i przez chwil臋 udawa艂em (wyznaj臋 to), 偶e pogr膮偶y艂em si臋 w modlitwie. Potem wa偶y艂em si臋 odezwa膰.
— Ojcze 艣wi臋ty — rzek艂em — czy mog臋 prosi膰 ci臋 o 艣wiat艂o i rad臋?
Hubertyn spojrza艂 na mnie, uj膮艂 moj膮 d艂o艅, wsta艂 i zaprowadzi艂 mnie do jednej z 艂aw, by艣my usiedli. Obj膮艂 mnie ramieniem i poczu艂em na twarzy jego oddech.
— Najdro偶szy synu m贸j — ozwa艂 si臋 — wszystko, co biedny stary grzesznik mo偶e uczyni膰 dla twojej duszy, uczynione b臋dzie z rado艣ci膮. C贸偶 ci臋 dr臋czy? 呕膮dza, czy偶 nie? — zapyta艂, on te偶 prawie z 偶膮dz膮 w oczach — pokusy cia艂a?
— Nie — odpar艂em rumieni膮c si臋 — raczej 偶膮dze umys艂u, kt贸ry zbyt wiele chce wiedzie膰...
— I 藕le. Pan zna sprawy, do nas nale偶y tylko czci膰 jego m膮dro艣膰.
— Ale do nas nale偶y tak偶e odr贸偶nia膰 z艂o od dobra i rozumie膰 ludzkie nami臋tno艣ci. Jestem tylko nowicjuszem, lecz b臋d臋 mnichem i kap艂anem, i musz臋 nauczy膰 si臋, gdzie jest z艂o i jak wygl膮da, bym rozpozna艂 je, kiedy przyjdzie chwila, i bym innych naucza艂, jak je rozpoznawa膰.
— To s艂uszne, ch艂opcze. C贸偶 zatem chcesz pozna膰?
— Chwast herezji, ojcze — rzek艂em z przekonaniem. A potem doda艂em jednym tchem: — S艂ysza艂em o cz艂eku niegodziwym, kt贸ry zwi贸d艂 innych, o bracie Dulcynie.
Hubertyn siedzia艂 jaki艣 czas w milczeniu. Potem rzek艂:
— S艂usznie, s艂ysza艂e艣 bowiem, jake艣my wspominali o nim z bratem Wilhelmem. Ale jest to historia nader szkaradna, o kt贸rej m贸wi臋 z b贸lem, albowiem poucza (tak, w tym znaczeniu winiene艣 pozna膰 j膮, by doby膰 z niej u偶yteczn膮 nauk臋), albowiem poucza, jako rzek艂em, jak z umi艂owania pokuty i 偶膮dzy oczyszczenia 艣wiata mo偶e narodzi膰 si臋 krew i zniszczenie.
Usiad艂 wygodniej, zwalniaj膮c u艣cisk moich ramion, ale pozostawiaj膮c d艂o艅 na mojej szyi, jakby chc膮c przekaza膰 mi nie tylko sw膮 m膮dro艣膰, lecz i 偶ar.
— Historia zaczyna si臋 jeszcze przed bratem Dulcynem — oznajmi艂 — ponad sze艣膰dziesi膮t lat temu, gdym by艂 jeszcze dzieci臋ciem. Dzia艂o si臋 to w Farmie. Pocz膮艂 tam g艂osi膰 kazania niejaki Gerard Segalelli, kt贸ry zach臋ca艂 wszystkich do 偶ycia w pokucie i przebiega艂 drogi krzycz膮c „penitenziagite”, co by艂o jego sposobem, sposobem cz艂eka nieuczonego, by rzec: „Penitentiam agite, appropinquabit enim regnum coelorum.” Nak艂ania艂 swoich uczni贸w, 偶eby stali si臋 podobni do aposto艂贸w, i chcia艂, by jego sekt臋 nazwano zakonem aposto艂贸w i by jego ludzie przebiegali 艣wiat jako biedni 偶ebracy 偶yj膮cy tylko z ja艂mu偶ny...
— Jak braciaszkowie — rzek艂em. — Czy偶 nie takie by艂o pos艂annictwo Naszego Pana i waszego 艣wi臋tego Franciszka?
— Tak — zgodzi艂 si臋 Hubertyn z lekkim wahaniem w g艂osie i z westchnieniem. — Ale by膰 mo偶e Gerard przesadzi艂. On i jego ludzie zostali oskar偶eni o to, 偶e nie uznaj膮 autorytetu kap艂an贸w, celebracji mszy, spowiedzi, i o gnu艣ne w艂贸cz臋gostwo.
— Ale o to samo oskar偶ano franciszkan贸w duchownik贸w. I czy偶 nie powiadaj膮 dzisiaj minoryci, 偶e nie nale偶y uznawa膰 autorytetu papie偶a?
— Tak, lecz nie kap艂an贸w. My sami jeste艣my kap艂anami. Ch艂opcze, trudno jest odr贸偶nia膰 w tych sprawach. Jak偶e cienka linia oddziela dobro od z艂a... Tak czy owak Gerard b艂膮dzi艂 i splami艂 si臋 herezj膮... Domaga艂 si臋 przyj臋cia do zakonu minoryt贸w, ale nasi bracia odepchn臋li go. Sp臋dza艂 dnie w ko艣ciele naszych braci i ujrza艂 tam wizerunki aposto艂贸w z sanda艂ami na stopach i p艂aszczami owini臋tymi wok贸艂 ramion, wi臋c zapu艣ci艂 w艂osy i brod臋, wzu艂 sanda艂y na stopy i opasa艂 si臋 sznurem braci minoryt贸w, gdy偶 kto chce za艂o偶y膰 now膮 kongregacj臋, zawsze co艣 bierze z zakonu b艂ogos艂awionego Franciszka.
— A zatem kroczy艂 dobr膮 艣cie偶k膮...
— Lecz zszed艂 z niej... Odziany w bia艂y p艂aszcz zarzucony na bia艂膮 tunik臋 i z d艂ugimi w艂osami, zyska艂 u prostaczk贸w s艂aw臋 艣wi臋to艣ci. Sprzeda艂 sw贸j dom i dzier偶膮c w d艂oni sakw臋 z pieni臋dzmi, wst膮pi艂 na kamie艅, z kt贸rego w czasach starodawnych mieli obyczaj przemawia膰 pode艣ci, i nie roztrwoni艂 owych pieni臋dzy ani nie da艂 biednym, ale wezwa艂 艂otr贸w, co zabawiali si臋 w pobli偶u, i rzuci艂 je mi臋dzy nich ze s艂owami: „Niechaj bierze, kto chce”, 艂otrzy za艣 wzi臋li pieni膮dze i poszli gra膰 o nie w ko艣ci, i blu藕nili przeciwko Bogu 偶ywemu, a on, kt贸ry wszak pieni膮dze da艂, s艂ysza艂, a nie zarumieni艂 si臋.
— Ale Franciszek te偶 wyzby艂 si臋 wszystkiego i s艂ysza艂em dzisiaj od Wilhelma, 偶e poszed艂 kaza膰 krukom i jastrz臋biom, i te偶 tr臋dowatym, to jest m臋tom, cho膰 ci, kt贸rzy mieli si臋 za cnotliwych, odpychali tamtych od siebie...
— Tak, ale Gerard zszed艂 z w艂a艣ciwej 艣cie偶ki, gdy偶 Franciszek nigdy nie powa艣ni艂 si臋 ze 艣wi臋tym Ko艣cio艂em, za艣 Ewangelia powiada, by dawa膰 biednym, nie 艂otrom. Gerard da艂 i nie otrzyma艂 nic w zamian, gdy偶 da艂 ludziom z艂ym, i mia艂 z艂y pocz膮tek, z艂y dalszy ci膮g i z艂y koniec, albowiem jego zgromadzenie zosta艂o pot臋pione przez papie偶a Grzegorza X.
— By膰 mo偶e — rzek艂em — by艂 to papie偶 mniej przenikliwy ni偶 ten, kt贸ry zaaprobowa艂 regu艂臋 Franciszka...
— Tak, ale Gerard zszed艂 z w艂a艣ciwej 艣cie偶ki, gdy tymczasem Franciszek dobrze wiedzia艂, co czyni. A wreszcie, ch艂opcze, ci stra偶nicy 艣wi艅 i kr贸w, kt贸rzy nagle stali si臋 pseudoaposto艂ami, chcieli w pokoju i nie przelewaj膮c potu 偶y膰 z ja艂mu偶ny tych, kt贸rych bracia minoryci nauczali z takim mozo艂em i daj膮c tak heroiczny przyk艂ad ub贸stwa! Nie o to przecie偶 chodzi — doda艂 zaraz — lecz 偶e chc膮c upodobni膰 si臋 do aposto艂贸w, kt贸rzy byli poza tym 呕ydami, Gerard Segalelli kaza艂 si臋 obrzeza膰, co jest przeciwko s艂owom Paw艂a do Galat贸w, a wiesz wszak, 偶e wiele 艣wi臋tych os贸b g艂osi, i偶 Antychryst zrodzi si臋 z ludu obrzezanych... Ale Gerard zrobi艂 co艣 gorszego, gromadzi艂 bowiem prostaczk贸w i m贸wi艂: „Chod藕cie ze mn膮 do winnicy”, a ci, nie znaj膮c go, wchodzili do winnic bli藕nich, uwa偶aj膮c, 偶e do niego nale偶膮, i jedli winogrona, kt贸re by艂y w艂asno艣ci膮 innych...
— Nie minoryci wszak broni膮 w艂asno艣ci bli藕niego — rzek艂em bezwstydnie.
Hubertyn przyjrza艂 mi si臋 surowym okiem:
— Minoryci 偶膮daj膮, by wolno im by艂o 偶y膰 w ub贸stwie, lecz nigdy nie nak艂aniali innych, by stali si臋 biedni. Nie mo偶esz bezkarnie podnosi膰 r臋ki na w艂asno艣膰 dobrych chrze艣cijan, dobrzy chrze艣cijanie bowiem wytkn膮 ci臋 palcem jako bandyt臋. I tak sta艂o si臋 z Gerardem. O kt贸rym rzeczono wreszcie (zwa偶, i偶 nie wiem, czy jest to prawda, i zawierzam s艂owom brata Salimbena, kt贸ry zna艂 tych ludzi), 偶e chc膮c podda膰 pr贸bie sw膮 si艂臋 woli i pow艣ci膮gliwo艣膰, spa艂 z kilkoma kobietami i nie zbli偶y艂 si臋 do nich p艂ciowo; ale kiedy uczniowie spr贸bowali go na艣ladowa膰, skutek by艂 ca艂kowicie odmienny... Och, nie s膮 to rzeczy, o kt贸rych winno dowiedzie膰 si臋 pachol臋 jak ty, niewiasta bowiem jest naczyniem diab艂a... Gerard dalej krzycza艂 „penitenziagite”, ale jeden z jego uczni贸w, niejaki Gwidon Putagio, chcia艂 przej膮膰 rz膮dy nad grup膮, i podr贸偶owa艂 w艣r贸d przepychu, z licznymi wierzchowcami, i trwoni艂 pieni膮dze, i wydawa艂 uczty jak kardyna艂owie Ko艣cio艂a rzymskiego. A potem dosz艂o do wa艣ni w sprawie rz膮dzenia grup膮 i zdarzy艂y si臋 rzeczy szpetne. A jednak liczni szli do Gerarda, nie tylko wie艣niacy, ale r贸wnie偶 ludzie z miast, wpisani do ksi膮g cechowych, i Gerard kaza艂 im obna偶a膰 si臋, by nadzy szli za nagim Chrystusem, i s艂a艂 ich po 艣wiecie, by g艂osili kazania, ale sam kaza艂 sobie uszy膰 sukni臋 bez r臋kaw贸w, bia艂膮, z mocnych w艂贸kien, i tak ubrany bardziej wygl膮da艂 na b艂azna ni偶 zakonnika! Mieszkali pod go艂ym niebem, ale czasem wst臋powali na ambony ko艣cio艂贸w, przerywaj膮c zgromadzenia ludu pobo偶nego i wyganiaj膮c predykant贸w, a raz posadzili na tronie biskupim dzieci臋, w ko艣ciele Sant'Orso w Rawennie. I m贸wili, 偶e s膮 dziedzicami nauki Joachima z Fiore...
— Ale r贸wnie偶 franciszkanie, r贸wnie偶 Gerard z Borgo San Donnino, tak偶e ty! — wykrzykn膮艂em.
— Uspok贸j si臋, ch艂opcze. Joachim z Fiore by艂 wielkim prorokiem i jako pierwszy poj膮艂, 偶e Franciszek winien by膰 znakiem odnowy Ko艣cio艂a. Ale pseudoaposto艂owie u偶ywali jego nauki, by usprawiedliwi膰 swoje szale艅stwa, Segalelli prowadza艂 ze sob膮 aposto艂k臋, niejak膮 Tripi臋 czy Ripi臋, kt贸ra utrzymywa艂a, 偶e ma dar prorokowania. Niewiasta, pojmujesz?
— Ale ojcze — spr贸bowa艂em sprzeciwi膰 si臋 — ty sam m贸wi艂e艣 tamtego wieczoru o 艣wi臋to艣ci Klary z Montefalco i Anieli z Foligno...
— By艂y 艣wi臋te! 呕y艂y w pokorze, uznaj膮c w艂adz臋 Ko艣cio艂a, nigdy nie przypisywa艂y sobie daru prorokowania! Natomiast pseudoaposto艂owie twierdzili, podobnie jak wielu kacerzy, 偶e nawet niewiasty mog膮 w臋drowa膰 od miasta do miasta i g艂osi膰 kazania. I nie znali ju偶 偶adnej r贸偶nicy mi臋dzy przestrzegaj膮cymi celibat a 偶onatymi ni 偶aden 艣lub nie by艂 uznawany za wieczny. Kr贸tko m贸wi膮c, by nie zanudza膰 ci臋 zbytnio nader smutnymi historiami, kt贸rych odcieni nie mo偶esz dobrze poj膮膰, rzek臋 ci tylko, 偶e biskup Obizzo z Parmy postanowi艂 wreszcie zaku膰 Gerarda w 偶elaza. Ale wtedy wydarzy艂a si臋 rzecz dziwna, kt贸ra poka偶e ci, jak s艂aba jest natura ludzka i jak zdradziecki chwast herezji. Albowiem w ko艅cu biskup uwolni艂 Gerarda i przyj膮艂 go u siebie przy stole, i 艣mia艂 si臋 z jego b艂aze艅stw, i trzyma艂 go jako swego b艂azna.
— Lecz dlaczego?
— Tego nie wiem, i l臋kam si臋 dowiedzie膰. Biskup by艂 szlachcicem i nie podobali mu si臋 kupcy i rzemie艣lnicy z miasta. Mo偶e nie by艂o mu niemi艂ym, 偶e Gerard, g艂osz膮c ub贸stwo, przemawia艂 przeciwko nim i od nawo艂ywania do ja艂mu偶ny przechodzi艂 do 艂upienia. Ale wreszcie wtr膮ci艂 si臋 papie偶, wi臋c biskup powr贸ci艂 na drog臋 sprawiedliwej surowo艣ci i Gerard sko艅czy艂 na stosie jako niepoprawny heretyk. By艂 to pocz膮tek naszego wieku.
— A co ma z tym wsp贸lnego brat Dulcyn?
— Ma, i pojmiesz, jak to herezja 偶yje dalej, cho膰 zniszczono ju偶 heretyk贸w. Ten Dulcyn by艂 b臋kartem po jednym kap艂anie, kt贸ry 偶y艂 w diecezji Nowary, w tej偶e cz臋艣ci Italii, lecz troch臋 bardziej ku p贸艂nocy. Kto艣 m贸wi艂, 偶e urodzi艂 si臋 gdzie indziej, w dolinie Ossola lub w Romagnano. Ale to ma艂o wa偶ne. By艂 m艂odzieniaszkiem o bystrym rozumie i cz艂ekiem bieg艂ym w naukach, lecz okrad艂 kap艂ana, kt贸ry mia艂 nad nim piecz臋, i uciek艂 ku wschodowi, do miasta Trydent. I tam podj膮艂 g艂oszenie nauk Gerarda, jednakowo偶 w spos贸b jeszcze bardziej heretycki, albowiem twierdzi艂, 偶e jest jedynym prawdziwym aposto艂em Boga, 偶e wszystko winno by膰 wsp贸lne w mi艂o艣ci i 偶e dozwolone jest obcowa膰, bez czynienia r贸偶nicy, ze wszystkimi niewiastami, i z tej przyczyny nikt nie mo偶e by膰 oskar偶ony o 偶ycie nierz膮dne, nawet je艣li obcuje z ma艂偶onk膮 i c贸rk膮...
— Naprawd臋 g艂osi艂 takie rzeczy czy jeno oskar偶ano go o nie? S艂ysza艂em bowiem, 偶e tak偶e duchownik贸w oskar偶ano o zbrodnie podobne do zbrodni braci z Montefalco...
— De hoc satis — przerwa艂 gwa艂townie Hubertyn. — Oni nie byli ju偶 bra膰mi. Byli heretykami. I w艂a艣nie zbrukanymi przez Dulcyna. A z drugiej strony, pos艂uchaj, wystarczy wiedzie膰, co Dulcyn uczyni艂 potem, by uzna膰 go za z艂o czyni膮cego. Sk膮d dowiedzia艂 si臋 o nauce pseudoaposto艂贸w, nie wiem. Mo偶e w m艂odo艣ci by艂 w Parmie i s艂ysza艂 Gerarda. Wiadomo, 偶e w regionie bolo艅skim, ju偶 po 艣mierci Segalellego, styka艂 si臋 z tymi heretykami. Wiadomo jednak z pewno艣ci膮, 偶e swoje kazania zacz膮艂 w Trydencie. Uwi贸d艂 tam pi臋kne dziewcz臋 ze szlachetnej rodziny, Ma艂gorzat臋, albo to ona uwiod艂a jego, jak Heloiza Abelarda, gdy偶 pami臋taj, w艂a艣nie przez niewiast臋 diabe艂 przenika do serc m臋偶贸w! Wtedy to biskup Trydentu wygoni艂 go ze swojej diecezji, ale Dulcyn zgromadzi艂 ju偶 ponad tysi膮c zwolennik贸w i podj膮艂 d艂ugi marsz, a偶 dotar艂 w strony, gdzie si臋 urodzi艂. Po drodze za艣 przy艂膮czali si臋 do艅 inni prostaczkowie, uwiedzeni jego s艂owami, a by膰 mo偶e te偶 liczni heretycy waldensi 偶yj膮cy w g贸rach, przez kt贸re przechodzi艂, a mo偶e to on chcia艂 do艂膮czy膰 do waldens贸w z tych p贸艂nocnych ziem. W krainie nowarskiej Dulcyn znalaz艂 klimat sprzyjaj膮cy swojej rewolcie, albowiem wasale, sprawuj膮cy w imieniu biskupa z Vercelli rz膮dy nad krajem Gattinara, zostali wyp臋dzeni przez ludno艣膰, kt贸ra w takim stanie rzeczy przyj臋艂a bandyt贸w Dulcyna jak najlepszych sprzymierze艅c贸w.
— C贸偶 uczynili wasale biskupa?
— Nie wiem, i nie mnie to os膮dza膰, lecz jak widzisz, herezja cz臋sto bierze 艣lub z buntem przeciwko panom i dlatego zaczyna od chwalenia Pani Biedy, a p贸藕niej nie opiera si臋 偶adnej z pokus w艂adzy, wojny, przemocy. W mie艣cie Vercelli trwa艂a wojna rod贸w i pseudoaposto艂owie zyskali na tym, a i owe rody wykorzystywa艂y nie艂ad, jaki przynie艣li pseudoaposto艂owie. Panowie feudalni werbowali awanturnik贸w, by 艂upi膰 mieszczan, mieszczanie za艣 prosili o wsparcie biskupa Nowary.
— Co za popl膮tana historia. Ale czyj膮 stron臋 trzyma艂 Dulcyn?
— Nie wiem, by艂 sam dla siebie stron膮, wmiesza艂 si臋 w te wszystkie wa艣nie i szuka艂 sposobno艣ci, by w imi臋 ub贸stwa g艂osi膰 walk臋 z w艂asno艣ci膮 bli藕niego. Wraz ze swoimi, kt贸rych by艂o teraz trzy tysi膮ce, osiad艂 na g贸rze ko艂o Nowary, zwanej 艁ys膮 G贸r膮, i tam zbudowali zameczki i lepianki, a Dulcyn panowa艂 nad ca艂ym tym t艂umem m臋偶czyzn i kobiet, kt贸rzy 偶yli w najhaniebniejszym przemieszaniu. Stamt膮d s艂a艂 do swoich wyznawc贸w listy, w kt贸rych wyk艂ada艂 heretyck膮 nauk臋. Powiada艂 i pisa艂, 偶e ich idea艂em jest ub贸stwo i 偶e nie s膮 zwi膮zani 偶adnym zewn臋trznym w臋z艂em pos艂usze艅stwa, i 偶e on, Dulcyn, jest zes艂any przez Boga, by odpiecz臋towa艂 proroctwa i zrozumia艂 pisma Starego i Nowego Testamentu. Duchownych 艣wieckich, predykant贸w i minoryt贸w nazywa艂 wys艂annikami diab艂a i uwalnia艂 wszystkich od obowi膮zku s艂uchania ich. I wyr贸偶nia艂 cztery wieki 偶ycia ludu Bo偶ego, pierwszy w czasach Starego Testamentu, patriarch贸w i prorok贸w, przed przyj艣ciem Chrystusa, kiedy to ma艂偶e艅stwo by艂o dobre, gdy偶 ludzie musieli si臋 mno偶y膰; drugi wiek to wiek Chrystusa i aposto艂贸w, okres 艣wi臋to艣ci i czysto艣ci. Potem przyszed艂 trzeci, kiedy to papie偶e musieli najpierw przyj膮膰 bogactwa doczesne, by m贸c rz膮dzi膰 ludem, lecz ludzie zacz臋li oddala膰 si臋 od mi艂o艣ci do Boga, i przyszed艂 Benedykt, kt贸ry przemawia艂 przeciwko wszelkiej w艂asno艣ci doczesnej. Kiedy potem tak偶e mnisi od Benedykta zacz臋li gromadzi膰 bogactwa, przyszli bracia od 艣wi臋tego Franciszka i 艣wi臋tego Dominika, jeszcze surowsi od Benedykta w g艂oszeniu kaza艅 przeciwko w艂adzy i doczesnemu bogactwu. Ale wreszcie teraz, kiedy 偶ycie tylu pra艂at贸w jest sprzeczne z dobrymi przepisami, doszli艣my do ko艅ca trzeciego wieku i trzeba nawr贸ci膰 si臋 na nauczanie aposto艂贸w.
— Ale w takim razie Dulcyn naucza艂 tych samych rzeczy, kt贸rych nauczali franciszkanie, a w艣r贸d franciszkan贸w w艂a艣nie duchownicy i nawet ty, ojcze!
— O tak, ale doby艂 z tej nauki przewrotny sylogizm! Powiada艂, 偶e aby po艂o偶y膰 kres trzeciemu wiekowi, wiekowi znieprawienia, trzeba, by wszyscy duchowni, mnisi i bracia umarli 艣mierci膮 okrutn膮, powiada艂, 偶e wszyscy pra艂aci Ko艣cio艂a, duchowni, mniszki, zakonnicy i zakonnice z zakon贸w predykanckich i minoryckich, eremici i sam papie偶 Bonifacy winni zosta膰 wyniszczeni przez cesarza, kt贸rego wska偶e on, Dulcyn, a mia艂by nim by膰 Fryderyk z Sycylii.
— Ale czy偶 w艂a艣nie nie Fryderyk przyj膮艂 偶yczliwie na Sycylii duchownik贸w wygnanych z Umbrii i czy偶 nie minoryci 偶膮dali, by cesarz, cho膰 jest nim dzisiaj Ludwik, zniszczy艂 w艂adz臋 doczesn膮 papie偶a i kardyna艂贸w?
— Jest w艂a艣ciwe herezji lub szale艅stwu przekr臋ca膰 my艣li najbardziej prawe i obraca膰 je przeciwko prawu Bo偶emu i ludzkiemu. Minoryci nigdy nie domagali si臋 od cesarza, by ten zabi艂 innych kap艂an贸w.
Myli艂 si臋, teraz to wiem. Kiedy bowiem kilka miesi臋cy p贸藕niej Bawarczyk ustanowi艂 w Rzymie w艂asny 艂ad, Marsyliusz i inni minoryci uczynili duchownym, kt贸rzy dochowali wierno艣ci papie偶owi, to w艂a艣nie, czego domaga艂 si臋 Dulcyn. Nie chc臋 przez to powiedzie膰, 偶e Dulcyn mia艂 racj臋, lecz 偶e tak偶e Marsyliusz zb艂膮dzi艂. Zacz膮艂em jednak zastanawia膰 si臋, zw艂aszcza po po艂udniowej rozmowie z Wilhelmem, jak prostaczkowie, kt贸rzy poszli za Dulcynem, mogli odr贸偶ni膰 mi臋dzy obietnicami duchownik贸w a wprowadzeniem tych obietnic w 偶ycie przez Dulcyna. Czy偶 jego wina nie polega艂a na tym, 偶e uczyni艂 rzeczywisto艣ci膮 to, co ludzie uznawani za prawowiernych chrze艣cijan g艂osili w celach czysto mistycznych? A mo偶e w tym w艂a艣nie tkwi艂a r贸偶nica, mo偶e 艣wi臋to艣膰 polega艂a na czekaniu, by B贸g da艂 nam to, co Jego 艣wi臋ci obiecali, nie d膮偶膮c do zyskania tego 艣rodkami ziemskimi? Teraz wiem, 偶e tak w艂a艣nie jest, i wiem, czemu Dulcyn by艂 w b艂臋dzie; nie nale偶y zmienia膰 porz膮dku rzeczy, cho膰 trzeba 偶arliwie oczekiwa膰 jego odmiany. Ale owego wieczoru by艂em wydany na pastw臋 sprzecznych my艣li.
— Wreszcie — m贸wi艂 mi Hubertyn — pi臋tno herezji znajdziesz zawsze w pysze. W swoim drugim li艣cie, z roku 1303, Dulcyn mianowa艂 sam siebie najwy偶sz膮 g艂ow膮 kongregacji apostolskiej, na namiestnik贸w za艣 wyznaczy艂 przewrotn膮 Ma艂gorzat臋 (niewiast臋) i Longina z Bergamo, Fryderyka z Nowary, Alberta Carentina i Walderyka z Brescii. I zacz膮艂 bredzi膰 o nast臋pstwie przysz艂ych papie偶y, dw贸ch dobrych, pierwszym i ostatnim, dw贸ch z艂ych, drugim i trzecim. Pierwszym jest Celestyn, drugim Bonifacy VIII, o kt贸rym prorocy powiadaj膮: „Hardo艣膰 twoja uwiod艂a ci臋 i pycha serca twego, bo mieszkasz w jaskiniach ska艂y.” Trzeci papie偶 nie zosta艂 nazwany, lecz o nim rzek艂by Jeremiasz „oto ten lew”. I, o ha艅bo, Dulcyn rozpoznawa艂 lwa we Fryderyku z Sycylii. Czwarty papie偶 zdaniem Dulcyna nie jest jeszcze znany i winien to by膰 papie偶 艣wi臋ty, papie偶 anielski, o kt贸rym m贸wi艂 opat Joachim. Winien by膰 wybrany przez Boga, a wtenczas Dulcyn i wszyscy jego zwolennicy (a by艂o ich w tym momencie ju偶 cztery tysi膮ce) otrzymaliby 艂ask臋 Ducha 艢wi臋tego, za艣 Ko艣ci贸艂 zosta艂by odnowiony a偶 do ko艅ca 艣wiata. Jednak w ci膮gu trzech lat, kt贸re poprzedz膮 jego nadej艣cie, musi si臋 spe艂ni膰 ca艂e z艂o i to Dulcyn stara艂 si臋 uczyni膰, szerz膮c wsz臋dzie wojn臋. Czwartym papie偶em, i wida膰 tu, jak demon kpi sobie ze swoich sukub贸w, by艂 w艂a艣nie Klemens V, kt贸ry og艂osi艂 krucjat臋 przeciwko Dulcynowi. I by艂o to sprawiedliwe, bo Dulcyn podtrzymywa艂 teraz w swoich listach teorie nie do pogodzenia z praw膮 wiar膮. Twierdzi艂, 偶e Ko艣ci贸艂 rzymski jest wszetecznic膮, 偶e nikt nie musi by膰 pos艂uszny kap艂anom, 偶e wszelka w艂adza duchowa przesz艂a teraz na sekt臋 aposto艂贸w, 偶e jedynie aposto艂owie tworz膮 nowy Ko艣ci贸艂, 偶e aposto艂owie mog膮 uniewa偶ni膰 ma艂偶e艅stwo, 偶e nikt nie b臋dzie m贸g艂 by膰 zbawiony, je艣li nie przyst膮pi do sekty, 偶e 偶aden papie偶 nie mo偶e odpuszcza膰 grzech贸w, 偶e nie nale偶y p艂aci膰 dziesi臋cin, 偶e 偶yciem doskonalszym jest 偶y膰 bez 艣lubowania ni偶 w 艣lubowaniu, 偶e ko艣ci贸艂 po艣wi臋cony tak samo nadaje si臋 do modlitwy, jak obora, i 偶e mo偶na czci膰 Chrystusa w lasach i w ko艣cio艂ach, bez 偶adnej r贸偶nicy.
— Naprawd臋 powiedzia艂 to wszystko?
— Oczywi艣cie, nie ma w膮tpliwo艣ci, napisa艂 to. Ale uczyni艂 co艣 gorszego. Kiedy umocni艂 si臋 na 艁ysej G贸rze, zacz膮艂 pustoszy膰 wsie w dolinie, pl膮drowa膰, by zapewni膰 sobie zaopatrzenie, w sumie wypowiedzia艂 prawdziw膮 wojn臋 ca艂ej okolicy.
— Wszyscy byli przeciwko niemu?
— Nie wiadomo. Mo偶e mia艂 wsparcie niekt贸rych, m贸wi艂em ci ju偶, 偶e wmiesza艂 si臋 w miejscowe wa艣nie, w ten splot nie do rozwik艂ania. Nadesz艂a jednak zima roku 1305 jedna z najsurowszych w ostatnich dziesi臋cioleciach, i wsz臋dzie doko艂a panowa艂 wielki niedostatek. Dulcyn wys艂a艂 trzeci list do swoich zwolennik贸w i wielu jeszcze do艂膮czy艂o do艅, ale 偶ycie tam na g贸rze sta艂o si臋 nie do zniesienia, i nadesz艂y takie g艂ody, 偶e zjadali mi臋so koni i innych zwierz膮t i gotowane siano, i wielu od tego umar艂o.
— Ale z kim teraz walczyli?
— Biskup z Vercelli odwo艂a艂 si臋 do Klemensa V i zwo艂ano krucjat臋 przeciwko heretykom. Og艂oszono odpust zupe艂ny dla ka偶dego, kto we藕mie w niej udzia艂, a zaproszono Ludwika Sabaudzkiego, inkwizytor贸w z Lombardii, arcybiskupa Mediolanu. Wielu wzi臋艂o krzy偶, d膮偶膮c z pomoc膮 werczelczykom i nowaryjczykom, r贸wnie偶 w Sabaudii, Prowansji, Francji, za艣 biskup z Verceili obj膮艂 dow贸dztwo. Dochodzi艂o do ci膮g艂ych star膰 mi臋dzy awangardami obu wojsk, ale umocnienia Dulcyna by艂y nie do wzi臋cia i bezbo偶nicy otrzymywali w taki czy inny spos贸b wsparcie.
— Od kogo?
— Od innych bezbo偶nik贸w, jak my艣l臋, kt贸rzy radowali si臋 z tego zarzewia nie艂adu. Pod koniec roku 1305 herezjarcha zosta艂 jednak zmuszony do opuszczenia 艁ysej G贸ry, pozostawiaj膮c rannych i chorych, i ruszy艂 na ziemie Trivero, gdzie przywar艂 do ska艂y, kt贸ra wtedy zwa艂a si臋 Zubello, potem za艣 i na wieki nazwana zosta艂a Rubello albo Rebelio, sta艂a si臋 bowiem ska艂膮 rebeliant贸w przeciwko Ko艣cio艂owi. Nie mog臋 opowiedzie膰 ci wszystkiego, co si臋 zdarzy艂o, ale dosz艂o do straszliwych rzezi. Na koniec jednak rebelianci zostali zmuszeni do poddania si臋. Dulcyna i jego zwolennik贸w uj臋to i sprawiedliwie sko艅czyli na stosie.
— R贸wnie偶 pi臋kna Ma艂gorzata?
Hubertyn spojrza艂 na mnie.
— Pami臋tasz, 偶e by艂a pi臋kna, prawda? By艂a pi臋kna, powiadano, i wielu tamtejszych pan贸w pragn臋艂o wzi膮膰 j膮 za 偶on臋, by uratowa膰 od stosu. Ale nie chcia艂a, umar艂a nie skruszona wraz ze swoim nie skruszonym kochankiem. I niechaj b臋dzie z tego dla ciebie nauka, strze偶 si臋 wszetecznic Babilonu, nawet je艣li przybieraj膮 kszta艂ty stworze艅 najpowabniejszych.
— Ale teraz powiedz mi co艣, ojcze. Dowiedzia艂em si臋, 偶e klucznik klasztoru, i mo偶e te偶 Salwator, spotkali Dulcyna i poniek膮d przystali do艅...
— Milcz i nie wypowiadaj s膮d贸w zuchwa艂ych. Pozna艂em klucznika w pewnym klasztorze minoryt贸w. Co prawda ju偶 po wydarzeniach zwi膮zanych z histori膮 Dulcyna. W owych latach wielu duchownik贸w, nim jeszcze postanowili艣my znale藕膰 schronienie w zakonie 艢wi臋tego Benedykta, wiod艂o 偶ywot niespokojny i musia艂o opu艣ci膰 swoje klasztory. Nie wiem, gdzie by艂 Remigiusz, nim go spotka艂em. Wiem, 偶e zawsze by艂 dobrym bratem, przynajmniej gdy chodzi o prawo艣膰 wiary. Co do reszty, niestety, cia艂o jest s艂abe...
— Co masz na my艣li?
— Nie s膮 to sprawy, o kt贸rych powiniene艣 wiedzie膰. Chocia偶 w艂a艣ciwie, skoro i tak m贸wili艣my o tym i trzeba, by艣 umia艂 odr贸偶ni膰 dobro od z艂a... — zawaha艂 si臋 jeszcze — powiem ci, 偶e s艂ysza艂em, jak tutaj w opactwie szepcze si臋, i偶 klucznik nie potrafi oprze膰 si臋 pewnym pokusom... Ale to plotki. Ty musisz nauczy膰 si臋 nie my艣le膰 nawet o tych sprawach. — Przyci膮gn膮艂 mnie znowu do siebie i wskaza艂 na pos膮g Naj艣wi臋tszej Panny. — Ty musisz wtajemniczy膰 si臋 w mi艂o艣膰 bez skazy. Oto Ta, w kt贸rej kobieco艣膰 uwznio艣li艂a si臋. Dlatego o Niej mo偶esz powiedzie膰, 偶e jest pi臋kna, jak kochanka z Pie艣ni nad Pie艣niami. W niej — rzek艂, a w jego twarzy by艂o uniesienie p艂yn膮ce z wewn臋trznej rado艣ci, zupe艂nie tak samo, jak poprzedniego dnia w twarzy opata, kiedy m贸wi艂 o klejnotach i z艂ocie naczy艅 — w Niej nawet wdzi臋k cia艂a staje si臋 znakiem pi臋kno艣ci niebia艅skich i dlatego rze藕biarz przedstawi艂 j膮 ze wszystkimi powabami, kt贸rymi niewiasta winna by膰 ozdobiona. — Wskaza艂 drobne piersi Panny wzniesione wysoko i stercz膮ce pod gorsetem zwi膮zanym po艣rodku sznur贸wk膮, kt贸r膮 igra艂y drobne r膮czki Dzieci膮tka. — Widzisz? Pulchra enim sunt ubera quae paululum supereminent et tument modice, nec fluitantia licenter, sed leniter restricta, repressa sed non depressa... Czeg贸偶 do艣wiadczasz w obliczu tej s艂odkiej wizji?
Zarumieni艂em si臋 gwa艂townie, czuj膮c, 偶e trawi mnie jakby wewn臋trzny ogie艅. Hubertyn musia艂 to spostrzec, a mo偶e zauwa偶y艂 偶ar moich policzk贸w, bo zaraz doda艂:
— Lecz musisz nauczy膰 si臋 odr贸偶nia膰 ogie艅 mi艂o艣ci nadprzyrodzonej od rozkoszy zmys艂贸w. Jest to trudne nawet dla 艣wi臋tych.
— Lecz jak rozpoznaje si臋 mi艂o艣膰 dobr膮? — spyta艂em dr偶膮c ca艂y.
— Czym jest mi艂o艣膰? Nie masz niczego na 艣wiecie, ni cz艂eka, ni diab艂a, ni 偶adnej rzeczy, kt贸r膮 mia艂bym za r贸wnie podejrzan膮 jak mi艂o艣膰. Z tej przyczyny, je艣li dusza nie ma or臋偶a, kt贸ry ni膮 kieruje, wali si臋 przez mi艂o艣膰 w ogromn膮 ruin臋. I wydaje mi si臋, 偶e gdyby nie uwodzicielski czar Ma艂gorzaty, Dulcyn nie skaza艂by si臋 na pot臋pienie, i gdyby nie zuchwa艂o艣膰 i przemieszanie 偶ywota na 艁ysej G贸rze, nie tak wielu podda艂oby si臋 urzeczeniu jego buntem. Bacz, nie m贸wi臋 ci tych rzeczy tylko o mi艂o艣ci wyst臋pnej, przed kt贸r膮 naturalnie wszyscy winni ucieka膰 jako przed rzecz膮 diabelsk膮, lecz m贸wi臋 to, i z wielkim strachem, tak偶e o mi艂o艣ci dobrej, kt贸ra ustanawia si臋 mi臋dzy Bogiem a cz艂ekiem, mi臋dzy cz艂ekiem a jego bli藕nim. Cz臋sto zdarza si臋, 偶e dwoje albo troje m臋偶czyzn lub kobiet kocha si臋 nader gor膮co, 偶ywi膮 jedni ku drugim osobliwy afekt i chc膮 nie roz艂膮cza膰 si臋 nigdy, a gdy jedno z nich po偶膮da, drugie tako偶. I wyznam ci, 偶e uczu膰 tego rodzaju doznawa艂em dla niewiast cnotliwych, jak Aniela i Klara. Ow贸偶 to nawet jest raczej naganne, cho膰 dzieje si臋 w spos贸b duchowy i dla chwa艂y Boga... Albowiem nawet mi艂o艣膰, jak膮 odczuwa dusza, je艣li nie ma si臋 na baczno艣ci i wita ow膮 mi艂o艣膰 偶arliwie, upada potem lub te偶 dzia艂a w nie艂adzie. Och, mi艂o艣膰 ma rozmaite w艂a艣ciwo艣ci, dusza najpierw roztkliwia si臋 przez ni膮, potem staje u艂omna... Ale p贸藕niej czuje prawdziwy 偶ar mi艂o艣ci Boskiej i krzyczy, i p艂acze, i czyni si臋 kamieniem w艂o偶onym do pieca, by rozpad艂 si臋 w wapno, i trzeszczy li藕ni臋ta p艂omieniem...
— I ta jest godziwa?
Hubertyn pog艂adzi艂 mnie po g艂owie i kiedy spojrza艂em na niego, zobaczy艂em, 偶e oczy zasz艂y mu 艂zami rozczulenia.
— Tak, ta jest wreszcie mi艂o艣ci膮 godziw膮. — Cofn膮艂 r臋k臋 obejmuj膮c膮 moje ramiona. — Ale jak偶e trudn膮 — doda艂 — jak偶e jest bowiem trudno odr贸偶ni膰 j膮 od tamtej. I czasem, kiedy twoj膮 dusz臋 kusz膮 demony, czujesz si臋 niby kto艣 powieszony, kto trwa tak na szubienicy, z r臋kami zwi膮zanymi na plecach, oczyma zas艂oni臋tymi, i wiruj膮c w pustce 偶yje wszak, lecz bez 偶adnej pomocy, 偶adnego wsparcia, 偶adnego lekarstwa...
Jego twarz by艂a teraz nie tylko zalana 艂zami, lecz i zroszona potem.
— Id藕 ju偶 — powiedzia艂 pospiesznie — powiedzia艂em ci to, co chcia艂e艣 wiedzie膰. Z jednej strony ch贸r anielski, z drugiej gardziel piek艂a. Id藕 i niechaj pochwalony b臋dzie Pan Nasz.
Z powrotem rzuci艂 si臋 na kolana przed Naj艣wi臋tsz膮 Pann膮 i us艂ysza艂em, jak 艂ka cicho. Modli艂 si臋.
Nie wyszed艂em z ko艣cio艂a. Rozmowa z Hubertynem rozpali艂a mi w duszy i w trzewiach dziwny ogie艅 i niewypowiedziany niepok贸j. By膰 mo偶e przez to sta艂em si臋 sk艂onny do niepos艂usze艅stwa i postanowi艂em ruszy膰 do biblioteki. Nawet nie wiedzia艂em, czego tam szukam. Chcia艂em samotnie zwiedzi膰 nieznane miejsce, urzeka艂a mnie my艣l, 偶e rozeznam si臋 bez pomocy mojego mistrza. Wspi膮艂em si臋 tam niby Dulcyn na g贸r臋 Rubello.
Mia艂em ze sob膮 kaganek (czemu zabra艂em go ze sob膮? mo偶e ju偶 przedtem powzi膮艂em ten sekretny plan?) i wszed艂em do ossuarium prawie z zamkni臋tymi oczyma. Raz dwa znalaz艂em si臋 w skryptorium.
Musia艂 to by膰 wiecz贸r zgubny, bo kiedy szpera艂em z zaciekawieniem mi臋dzy sto艂ami, spostrzeg艂emr 偶e na jednym z nich spoczywa otwarty manuskrypt, kt贸ry jeden z mnich贸w w tych dniach przepisywa艂. Natychmiast przyci膮gn膮艂 m贸j wzrok tytu艂: Historia fratris Dulcini Heresiarche. Zdaje si臋, 偶e by艂 to st贸艂 Piotra z Sant'Albano, o kt贸rym powiedziano mi, 偶e pisze monumentaln膮 histori臋 herezji (po tym wszystkim, co zdarzy艂o si臋 w opactwie, naturalnie ju偶 jej nie pisze — lecz nie uprzedzajmy wydarze艅). Nie by艂o wi臋c nic niezwyk艂ego w tym. 偶e ten tekst tu si臋 znalaz艂, a by艂y te偶 inne traktuj膮ce o pokrewnym temacie, o patarenach i biczownikach. Ale przyj膮艂em t臋 sposobno艣膰 jako nadprzyrodzony znak, nie wiem jeszcze, niebia艅ski czy diabelski, i pochyli艂em si臋, by czyta膰 chciwie to, co tam napisano. Tekst nie by艂 zbyt d艂ugi i w pierwszej cz臋艣ci m贸wi艂, ze znacznie wi臋ksz膮 ilo艣ci膮 szczeg贸艂贸w, kt贸rych nie pami臋tam, to samo, co powiedzia艂 mi ju偶 Hubertyn. By艂a tam r贸wnie偶 mowa o wielu zbrodniach pope艂nionych przez dulcynian w czasie wojny i obl臋偶enia. I o ko艅cowej bitwie, kt贸ra by艂a bardzo okrutna. Ale znalaz艂em tam r贸wnie偶 rzeczy, o kt贸rych Hubertyn mi nie m贸wi艂, i opowiedziane przez kogo艣, kto najwyra藕niej je widzia艂 i jeszcze mia艂 nimi rozpalon膮 wyobra藕ni臋.
Dowiedzia艂em si臋 wi臋c, jak to w marcu 1307 roku, w Wielk膮 Sobot臋, Dulcyn, Ma艂gorzata i Longin, wreszcie uj臋ci, doprowadzeni byli do miasta Biella i oddani biskupowi, kt贸ry czeka艂 na postanowienie papie偶a. Papie偶 zaraz, jak pozna艂 nowin臋, przekaza艂 j膮 kr贸lowi Francji Filipowi pisz膮c: „Dosz艂y do nas wie艣ci wielce po偶膮dane, p艂odne w rado艣膰 i wesele, albowiem ten diabe艂 siewca zarazy, ten syn Beliala i szpetny herezjarcha Dulcyn, po wielu niebezpiecze艅stwach, trudach, rzeziach i cz臋stych najazdach, wraz ze swoimi zwolennikami trafi艂 do naszych loch贸w przez zas艂ug臋 naszego czcigodnego brata Raniera, biskupa z Vercelli, schwytany w dniu 艢wi臋tej Wieczerzy Pana, a liczni ludzie, kt贸rzy byli z nim, dotkni臋ci zaraz膮, padli zabici tego偶 dnia.” Papie偶 by艂 bez lito艣ci dla wi臋藕ni贸w i poleci艂 biskupowi skaza膰 ich na 艣mier膰. Tak wi臋c w lipcu tego偶 roku, pierwszego dnia miesi膮ca, heretycy oddani zostali ramieniu 艣wieckiemu. I kiedy rozd藕wi臋cza艂y wszystkie dzwony, wprowadzono ich mi臋dzy oprawcami na w贸z, za kt贸rym sz艂a milicja i kt贸ry jecha艂 przez ca艂e miasto, a na ka偶dym rogu szarpano rozpalonymi c臋gami cia艂a winowajc贸w. Ma艂gorzat臋 spalono najpierw, przed Dulcynem, kt贸remu nawet nie drgn膮艂 偶aden mi臋sie艅 na twarzy, tak jak nie wyda艂 z siebie j臋ku, kiedy c臋gi k膮sa艂y mu cia艂o. Potem w贸z jecha艂 dalej, i po drodze oprawcy zanurzali swoje 偶elaza w naczyniach pe艂nych roz偶arzonych g艂owni. Dulcyn przeszed艂 inne jeszcze m臋ki i przez ca艂y czas by艂 niemy, poza momentem, kiedy odcinali mu nos, gdy偶 skuli艂 nieco ramiona, i kiedy wyrywali mu cz艂onek m臋ski, gdy偶 w tym momencie wyda艂 przeci膮g艂e westchnienie, jakby skowyt. Ostatnie s艂owa, jakie wyrzek艂, 艣wiadczy艂y o braku skruchy, i ostrzeg艂, 偶e zmartwychwstanie trzeciego dnia. Potem zosta艂 spalony, a jego prochy rozrzucono na cztery wiatry.
Zamkn膮艂em manuskrypt dr偶膮cymi d艂o艅mi. Dulcyn pope艂ni艂 wiele zbrodni, jak mi powiedziano, ale zosta艂 w straszliwy spos贸b spalony. I zachowywa艂 si臋 na stosie... jak? Z nieugi臋to艣ci膮 m臋czennik贸w czy z zuchwa艂o艣ci膮 pot臋pionych? Kiedy pi膮艂em si臋 chwiejnym krokiem po schodach prowadz膮cych do biblioteki, poj膮艂em, czemu jestem taki udr臋czony. Przypomnia艂em sobie nagle scen臋, kt贸r膮 widzia艂em niewiele miesi臋cy wcze艣niej, wkr贸tce po przybyciu do Toskanii. Rozwa偶a艂em nawet, jak to si臋 sta艂o, 偶e dot膮d jej sobie nie przypomnia艂em; mo偶e chora dusza chcia艂a zatrze膰 wspomnienie, kt贸re ci膮偶y艂o na niej niby inkub. Po prawdzie nie zapomnia艂em o niej, gdy偶 za ka偶dym razem, kiedy s艂ysza艂em, 偶e rozmawia si臋 o braciaszkach, wraca艂 mi obraz tej sprawy, ale zaraz odgania艂em go w kryj贸wki mego ducha, jakbym zgrzeszy艂 przez to, i偶 by艂em 艣wiadkiem owej okropno艣ci.
Po raz pierwszy o braciaszkach us艂ysza艂em w owych dniach, kiedy ujrza艂em we Florencji, jak palono jednego z nich na stosie. By艂o to na kr贸tko przed spotkaniem w Pizie z bratem Wilhelmem. Op贸藕nia艂 sw贸j przyjazd do tego miasta i ojciec da艂 mi pozwolenie, bym zwiedzi艂 Florencj臋, kt贸rej pi臋kne ko艣cio艂y wychwalano przy mnie. W臋drowa艂em po Toskanii, by lepiej nauczy膰 si臋 pospolitego j臋zyka italijskiego, i w ko艅cu przebywa艂em przez tydzie艅 we Florencji, gdy偶 wiele s艂ysza艂em o tym mie艣cie i pragn膮艂em je pozna膰.
Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e ledwie przyby艂em, us艂ysza艂em, jak m贸wi膮 o sprawie, kt贸ra wzburzy艂a ca艂e miasto. Pewien braciaszek heretyk, oskar偶ony o zbrodnie przeciwko religii i postawiony przed biskupem i innymi lud藕mi Ko艣cio艂a, by艂 w tych dniach poddany surowej inkwizycji. I id膮c za tymi, kt贸rzy mi o tej sprawie powiedzieli, uda艂em si臋 na miejsce, gdzie mia艂o si臋 to sta膰, i s艂ysza艂em, jak ludzie m贸wi膮, 偶e ten braciaszek imieniem Micha艂 by艂 w istocie cz艂ekiem nader pobo偶nym, 偶e g艂osi艂 pokut臋 i ub贸stwo, powtarzaj膮c s艂owa 艣wi臋tego Franciszka, i zosta艂 postawiony przed s臋dzi贸w wskutek niegodziwo艣ci kilku niewiast, kt贸re udaj膮c, i偶 si臋 przed nim spowiadaj膮, przypisa艂y mu p贸藕niej heretyckie s艂owa; i nawet zosta艂 uj臋ty przez ludzi biskupa w艂a艣nie w domu owych niewiast, co zdumia艂o mnie, albowiem cz艂owiek Ko艣cio艂a nie powinien udziela膰 sakrament贸w w miejscach tak ma艂o stosownych; lecz niechybnie s艂abo艣ci膮 braciaszk贸w by艂o to, 偶e nie zachowywali w nale偶ytym poszanowaniu nakaz贸w obyczajno艣ci, i mo偶e tkwi艂a jaka prawda w powszechnej opinii, kt贸ra zarzuca艂a im nie tylko herezj臋, ale te偶 w膮tpliwe obyczaje (tak samo o katarach m贸wi艂o si臋 zawsze, i偶 s膮 bu艂garami i sodomitami).
Przyby艂em do ko艣cio艂a San Salvatore, gdzie odbywa艂 si臋 proces, lecz nie mog艂em wej艣膰, gdy偶 wielki t艂um zebra艂 si臋 przed drzwiami. Jednak niekt贸rzy wspi臋li si臋 na okna i przywi膮zali do krat, wi臋c widzieli i s艂yszeli, co si臋 dzieje, i opowiadali o tym innym, kt贸rzy pozostali na dole. Czytano w艂a艣nie bratu Micha艂owi wyznanie, kt贸re z艂o偶y艂 poprzedniego dnia, kiedy m贸wi艂, 偶e Chrystus i Jego aposto艂owie „nie mieli 偶adnej rzeczy ni osobno, ni we wsp贸lnej w艂asno艣ci”, ale Micha艂 zaprotestowa艂, gdy偶 pisarz s膮dowy do艂膮czy艂 s艂owa „mnogie fa艂szywe wnioski”, i krzycza艂 (to s艂ysza艂em z zewn膮trz): „Zdacie z tego spraw臋 w dniu S膮du!” Ale inkwizytorzy przeczytali wyznanie tak, jak je uj臋li, i na koniec zapytali go, czy zechce pokornie dostosowa膰 si臋 do pogl膮d贸w Ko艣cio艂a i ca艂ego ludu miasta. I us艂ysza艂em, jak Micha艂 krzyczy g艂o艣no, 偶e chce dostosowa膰 si臋 do tego, w co wierzy, to jest, 偶e „chce mie膰 Chrystusa za ukrzy偶owanego biedaczyn臋, za艣 papie偶a Jana XXII za heretyka, gdy偶 g艂osi艂 rzeczy wr臋cz przeciwne”. Nast膮pi艂a wielka dysputa, podczas kt贸rej inkwizytorzy, a w艣r贸d nich wielu franciszkan贸w, chcieli, by poj膮艂, 偶e Pismo nie m贸wi tego, co powiedzia艂 on, on za艣 oskar偶a艂 ich, 偶e zaparli si臋 regu艂y zakonu, a ci z kolei grzmieli przeciw niemu, pytaj膮c, czy mniema, i偶 lepiej rozumie Pismo od nich, mistrz贸w w tym przedmiocie. A brat Micha艂, doprawdy wielce uparty, zaprzecza艂, ci za艣 zacz臋li go pod偶ega膰, m贸wi膮c: „Chcemy zatem, by艣 uzna艂, 偶e Chrystus mia艂 rzeczy na w艂asno艣膰, a papie偶 Jan jest katolikiem i 艣wi臋tym.” A Micha艂, nie odst臋puj膮c od swego stanowiska: „Nie, heretykiem.” Oni za艣 m贸wili, 偶e nie widzieli nikogo tak zatwardzia艂ego w swojej ha艅bie. Ale w t艂umie na zewn膮trz budynku s艂ysza艂em wielu, kt贸rzy powiadali, 偶e jest jak Chrystus po艣r贸d faryzeuszy, i spostrzeg艂em, i偶 liczni po艣r贸d ludu wierz膮 w 艣wi臋to艣膰 brata Micha艂a.
W ko艅cu ludzie biskupa zabrali go, zakutego, z powrotem do wi臋zienia. A wieczorem powiedziano mi, 偶e wielu spo艣r贸d braci zaprzyja藕nionych z biskupem posz艂o zniewa偶a膰 go i 偶膮da膰, by zapar艂 si臋, ale on odpowiada艂 jak kto艣, kto jest pewny swojej prawdy. I powtarza艂 ka偶demu, 偶e Chrystus by艂 biedny i 偶e biedni byli te偶 艣wi臋ty Franciszek i 艣wi臋ty Dominik, i 偶e je艣li za g艂oszenie tego s艂usznego s膮du ma by膰 skazany na m臋ki, tym lepiej, gdy偶 szybko ujrzy to, o czym m贸wi Pismo i dwudziestu czterech starc贸w z Apokalipsy, i Jezus Chrystus, i 艣wi臋ty Franciszek, i pe艂ni chwa艂y m臋czennicy. I powiedziano mi, 偶e rzek艂: „Je艣li z takim zapa艂em czytamy nauki niekt贸rych 艣wi臋tych opat贸w, z o ile偶 wi臋kszym zapa艂em i rado艣ci膮 winni艣my pragn膮膰 znale藕膰 si臋 po艣r贸d nich.” I s艂ysz膮c tego rodzaju s艂owa, inkwizytorzy wychodzili z lochu z pociemnia艂ymi twarzami, krzycz膮c w oburzeniu (i to s艂ysza艂em): „Ma w sobie diab艂a!”
Nast臋pnego dnia dowiedzieli艣my si臋, 偶e og艂oszono wyrok skazuj膮cy, i kiedy poszed艂em do biskupstwa, mia艂em sposobno艣膰 zobaczy膰 pergamin, i cz臋艣膰 z niego przepisa艂em na mojej tabliczce.
Zaczyna艂 si臋: „In nomine Domini amen. Hec est quedam condemnatio corporalis et sententia condemnationis corporalis lata, data et in hiis scriptis sententialiter pronumptiata et promulgata...” i tak dalej, i nast臋powa艂 surowy opis grzech贸w i win rzeczonego Micha艂a, kt贸re tutaj w cz臋艣ci przytaczam, by czytelnicy os膮dzili wed艂ug swego rozeznania:
Johannem vocatum fratrem Micchaelem Iacobi, de comitatu Sancti Frediani, hominem male condictionis, et pessime conversationis, vite et fame, hereticum et heretica labe pollutum et contra fidem catolicam credentem et affirmantem... Deum pre oculis non habendo sed potius humani generis inimicum, scienter, studiose, appensate, nequiter et animo et intentione exercendi hereticam pravitatem stetit et conversatus fuit cum Fraticellis, vocatis Fraticellis ubogiego 偶ywota hereticis et scismaticis et eorum pravam sectam et heresim secutus fuit et sequitur contra fidem catolicam... et accesit ad dictam civitatem Florentie, et in locis publicis dicte civitatis in dicta inquisitione contentis, credidit, tenuit et pertinaciter affirmavit ore et corde... quod Christus redentor noster non habuit rem aliquam in proprio vel comuni sed habuit a quibuscumque rebus quas sacra scriptura eum habuisse testatur, tantum simplicem facti usum.
Ale nie tylko o te zbrodnie by艂 oskar偶ony, a w艣r贸d owych innych jedna wyda艂a mi si臋 osobliwie nikczemna, chocia偶 nie wiem (z toku procesu), czy on naprawd臋 do tego si臋 posun膮艂, lecz powiada艂o si臋, 偶e utrzymywa艂, i偶 艣wi臋ty Tomasz z Akwinu ani by艂 艣wi臋tym, ani cieszy si臋 wiecznym zbawieniem, ale jest pot臋piony i zgubiony! I wyrok ko艅czy艂 si臋 okre艣leniem kary, albowiem oskar偶ony nie chcia艂 poprawi膰 si臋.
Constat nobis etiam ex predictis et ex sententia lata per dictum dominum episcopum florentinum, dictum Johannem fore hereticum, nolle se tantis herroribus et heresi corrigere et emendare, et se ad, rectam viam fidei dirigere, habentes dictum Johannem pro irreducibili, pertinace et hostinato in dictis suis perversis herroribus, ne ipse Johannes de dictis suis sceleribus et herroribus perversis valeat gloriari, et ut eius pena aliis transeat in exemplum; idcirco, dictum Johannem vocatum fratrem Micchaelem hereticum et scismaticum quod ducatur ad locum iustitie consuetum, et ibidem igne et flammis igneis accensis concremetur et comburatur, ita quod penitus moriatur et anima a corpore separatur.
A potem, kiedy wyrok zosta艂 og艂oszony publicznie, przybyli do wi臋zienia tak偶e ludzie Ko艣cio艂a i zawiadomili Micha艂a, co si臋 stanie, i us艂ysza艂em, jak m贸wili: „Bracie Michale, oto ju偶 przygotowano mitry i narzutki i wymalowani na nich braciaszkowie u boku diab艂贸w.” Aby przerazi膰 go i sk艂oni膰 wreszcie do zaparcia si臋. Ale brat Micha艂 pad艂 na kolana i powiedzia艂: „Ja my艣l臋, 偶e w pobli偶u stosu b臋dzie nasz ojciec Franciszek, i powiem wi臋cej, wierz臋, 偶e b臋dzie tam Jezus i aposto艂owie, i pe艂ni chwa艂y m臋czennicy Bart艂omiej i Antoni.” By艂 to spos贸b odrzucenia po raz ostatni oferty inkwizytor贸w.
Nast臋pnego ranka by艂em tak偶e ja na pomo艣cie ko艂o biskupstwa, gdzie zgromadzili si臋 inkwizytorzy, przed kt贸rych przyprowadzono brata Micha艂a, nadal w 艂a艅cuchach. Jeden z wiernych ukl膮k艂 przed nim, by otrzyma膰 b艂ogos艂awie艅stwo, i zosta艂 wzi臋ty przez zbrojnych i natychmiast zaprowadzony do wi臋zienia. P贸藕niej inkwizytorzy odczytali wyrok skazanemu i spytali jeszcze, czy chce skruszy膰 si臋. Przy ka偶dym punkcie, w kt贸rym wyrok m贸wi艂, 偶e by艂 heretykiem, Micha艂 odpowiada艂: „Heretykiem nie jestem, grzesznikiem tak, lecz katolikiem”, a kiedy tekst wymieni艂 „czcigodnego i 艣wi臋tobliwego papie偶a Jana XXII”, Micha艂 odpowiedzia艂: „nie, lecz heretyka”. Wtenczas biskup rozkaza艂, by Micha艂 podszed艂 i ukl臋kn膮艂 przed nim, a Micha艂 powiedzia艂, 偶e nie ukl臋knie przed heretykami. Zmusili go do kl臋kni臋cia si艂膮, a on szepn膮艂: „B贸g mi to wybaczy.” A poniewa偶 przywleczono go tu ze wszystkimi kap艂a艅skimi paramentami, zacz膮艂 si臋 rytua艂, podczas kt贸rego sztuka po sztuce zdzierano ze艅 paramenta, a偶 zosta艂 w tym kaftaniku, kt贸ry we Florencji nazywaj膮 cioppa. I jak chce zwyczaj w przypadku ksi臋dza, kt贸remu odbiera si臋 艣wi臋cenia, ostrym 偶elazem 艣ci臋li mu opuszki palc贸w i ogolili w艂osy. Potem powierzony zosta艂 kapitanowi i jego ludziom, kt贸rzy obchodzili si臋 z nim bardzo okrutnie i zakuli go w 艂a艅cuchy, by odprowadzi膰 do lochu, on za艣 m贸wi艂 t艂umowi: „Per Dominum moriemur.” Mia艂 by膰 spalony, jak si臋 dowiedzia艂em, dopiero nast臋pnego dnia. A tego dnia poszli jeszcze zapyta膰 go, czy chce wyspowiada膰 si臋 i przyj膮膰 komuni臋. I odm贸wi艂 pope艂nienia grzechu przez przyj臋cie sakrament贸w od tych, kt贸rzy w grzechu trwali. I w tym, jak s膮dz臋, uczyni艂 藕le, gdy偶 pokaza艂, 偶e jest znieprawiony herezj膮 pataren贸w.
I wreszcie nadszed艂 poranek ka藕ni, i przyby艂 po niego gonfalonier, kt贸ry wyda艂 mi si臋 cz艂owiekiem przyjaznym, spyta艂 go bowiem, c贸偶 z niego za cz艂ek i czemu trwa przy swoim, kiedy wystarczy stwierdzi膰 to, co ca艂y lud stwierdza艂, i przyj膮膰 zapatrywanie naszej 艣wi臋tej matki Ko艣cio艂a. Ale Micha艂 odpar艂 twardo: „Wierz臋 w Chrystusa ubogiego, ukrzy偶owanego.” I gonfalonier odszed艂 rozk艂adaj膮c r臋ce. Przyby艂 wtenczas kapitan ze swoimi lud藕mi i zawlekli Micha艂a na dziedziniec, gdzie by艂 wikariusz biskupa, kt贸ry odczyta艂 mu i zeznanie, i wyrok. Micha艂 zabra艂 jeszcze g艂os, by zaprzeczy膰 fa艂szywym opiniom, jakie zosta艂y mu przypisane; i by艂y to doprawdy rzeczy tak subtelne, 偶e ju偶 nie przypominam ich sobie, a i wtedy nie poj膮艂em dobrze. Lecz z pewno艣ci膮 one w艂a艣nie doprowadzi艂y do 艣mierci Micha艂a i do prze艣ladowania braciaszk贸w. Nie rozumia艂em wi臋c, czemu ludzie Ko艣cio艂a i 艣wieckiego ramienia tak nastawali na tych, kt贸rzy chcieli 偶y膰 w ub贸stwie i uznawali, 偶e Chrystus nie mia艂 d贸br ziemskich. Albowiem — powiada艂em sobie — winni raczej obawia膰 si臋 ludzi, kt贸rzy chc膮 偶y膰 w bogactwie i zabiera膰 pieni膮dze innym, i wprowadzi膰 Ko艣ci贸艂 na drog臋 grzechu, i ustanowi膰 w nim praktyki symonii. I powiedzia艂em o tym jednemu, kt贸ry sta艂 blisko, gdy偶 nie potrafi艂em zmilcze膰. A ten u艣miechn膮艂 si臋 szyderczo i rzek艂 mi, 偶e brat, kt贸ry praktykuje ub贸stwo, staje si臋 z艂ym przyk艂adem dla ludu, gdy偶 ten nie chce potem przywykn膮膰 do innych braci, nie praktykuj膮cych ub贸stwa. Albowiem — doda艂 — to g艂oszenie ub贸stwa podsuwa ludowi niegodziw膮 my艣l, by ze swego ub贸stwa mie膰 pow贸d do dumy, a duma mo偶e doprowadzi膰 do wielu czyn贸w pe艂nych pychy. A wreszcie powinienem wiedzie膰, i偶 r贸wnie偶 dla niego nie jest jasne, z jakiego sylogizmu wynika, 偶e kiedy nak艂ania si臋 braci do ub贸stwa, staj膮 po stronie cesarza, co nie podoba si臋 ani troch臋 papie偶owi. Wszystkie te racje wyda艂y mi si臋 wy艣mienite, aczkolwiek poda艂 je cz艂owiek niewielkiej nauki. Nie zrozumia艂em tylko, czemu brat Micha艂 chce umrze膰 w tak straszny spos贸b, by przypodoba膰 si臋 cesarzowi lub rozstrzygn膮膰 sp贸r mi臋dzy zakonami. W istocie, kto艣 z obecnych powiedzia艂: „Nie jest 艣wi臋tym, wys艂a艂 go Ludwik, by posia艂 niezgod臋 mi臋dzy mieszczanami, a braciaszkowie s膮 Toska艅czykami, lecz za nimi stoj膮 wys艂annicy cesarstwa.” A inni: „Ale偶 to szaleniec, op臋ta艂 go diabe艂, ten nad臋ty pych膮 cz艂ek raduje si臋 m臋cze艅stwem przez pot臋pie艅cz膮 but臋; za wiele daje si臋 im do czytania 偶ywot贸w 艣wi臋tych, lepiej by艂oby, gdyby wzi臋li sobie 偶ony!” Jeszcze inni: „Nie, dobrze by艂oby, gdyby wszyscy chrze艣cijanie byli tacy, gotowi za艣wiadcza膰 swoj膮 wiar臋, jak w czasach pogan.” Kiedy s艂ucha艂em tych g艂os贸w, nie wiedz膮c ju偶, co powinienem my艣le膰, zdarzy艂o si臋, 偶e spojrza艂em skazanemu prosto w twarz, kt贸r膮 czasem przes艂ania艂 t艂um przede mn膮. I ujrza艂em oblicze kogo艣, kto ogl膮da rzeczy, kt贸re nie s膮 z tego 艣wiata, oblicze przywodz膮ce mi na my艣l pos膮gi 艣wi臋tych w zachwyceniu wizj膮. I zrozumia艂em, 偶e niezale偶nie od tego, czy jest szale艅cem, czy widz膮cym, z ca艂膮 trze藕wo艣ci膮 umys艂u chcia艂 umrze膰, gdy偶 wierzy艂, 偶e umieraj膮c zada kl臋sk臋 swojemu wrogowi, kimkolwiek on jest. I zrozumia艂em te偶, 偶e jego przyk艂ad zaprowadzi na 艣mier膰 wielu innych. I w os艂upienie wprawi艂a mnie taka nieugi臋to艣膰, albowiem dzisiaj jeszcze nie wiem, czy u tych ludzi g贸r臋 bierze dumne umi艂owanie prawdy, w kt贸r膮 wierz膮 i kt贸ra prowadzi ich na 艣mier膰, czy te偶 dumne pragnienie 艣mierci, kt贸re ka偶e im 艣wiadczy膰 o ich prawdzie, jakakolwiek ona jest. I przenika mnie podziw i l臋k.
Lecz wr贸膰my do samej ka藕ni, gdy偶 wszyscy teraz ruszyli w stron臋 miejsca, gdzie wyrok mia艂 by膰 wykonany.
Kapitan i jego ludzie wyci膮gn臋li go z bramy ubranego w ow膮 lekk膮 sukni臋 z niekt贸rymi guzikami rozpi臋tymi, on za艣 szed艂 krokiem zamaszystym i z g艂ow膮 pochylon膮, recytuj膮c modlitw臋, zapewne jedn膮 z modlitw za m臋czennik贸w. Zebra艂 si臋 niewiarygodny t艂um i wielu krzycza艂o: „Nie umieraj!”, a on odpowiada艂: „Chc臋 umrze膰 za Chrystusa”. „Ale ty nie umierasz za Chrystusa” — m贸wili mu, a on: „Ale za prawd臋.” Kiedy dotarli do miejsca zwanego naro偶nik prokonsula, kto艣 krzykn膮艂, by modli艂 si臋 do Boga za nich wszystkich, a on b艂ogos艂awi艂 ci偶b臋. I przy Fundamentach 艢wi臋tej Liperaty kto艣 powiedzia艂 mu: „Ty g艂upcze, uwierz w papie偶a”, a on odpowiedzia艂: „Uczynili艣cie boga z waszego papie偶a”, i doda艂: „Nie藕le zale藕li wam za sk贸r臋 ci wasi papie偶e, g膮siory odziane w pierze” (by艂a to gra s艂贸w lub dowcip r贸wnaj膮cy w narzeczu toska艅skim papie偶y ze zwierz臋tami, jak mi wyja艣niono); i wszyscy zdumieli si臋, 偶e id膮c na 艣mier膰, 偶artuje.
Przy 艣wi臋tym Janie krzykn臋li mu: „Zbaw 偶ycie”, a on odpar艂: „Zbawcie si臋 od waszych grzech贸w!”; przy Starym Rynku krzykn臋li: „Zbaw si臋, zbaw!”, a on odpowiedzia艂: „Zbawcie si臋 od piek艂a”; na Nowym Rynku krzyczeli: „Oka偶 skruch臋, skruch臋”, a on odpowiedzia艂: „Pokutujcie za wasz膮 lichw臋.” A kiedy dotarli do ko艣cio艂a 艢wi臋tego Krzy偶a, zobaczy艂 na schodach braci ze swojego zakonu i skarci艂 ich, gdy偶 nie przestrzegali regu艂y 艣wi臋tego Franciszka. I niekt贸rzy z nich wzruszali ramionami, lecz inni ze wstydu zakrywali kapturami oblicza.
Kiedy szli w stron臋 Bramy Sprawiedliwo艣ci, wielu m贸wi艂o mu: „Zaprzyj si臋, zaprzyj, nie umieraj”, a on: „Chrystus umar艂 za nas.” Odkrzykn臋li wtedy: „Ale ty nie jeste艣 Chrystusem, nie musisz za nas umiera膰!”, on za艣: „Ale chc臋 umrze膰 za Niego.” Na 艁膮ce Sprawiedliwo艣ci spyta艂 go kto艣, czy nie m贸g艂by uczyni膰, jak pewien brat, jego prze艂o偶ony, kt贸ry zapar艂 si臋, ale Micha艂 odpowiedzia艂, 偶e nie zapar艂 si臋, i ujrza艂em, 偶e wielu z ci偶by zach臋ca艂o Micha艂a, by by艂 silny, tak 偶e ja i wielu innych zrozumieli艣my, i偶 byli to ludzie spo艣r贸d bliskich mu, i odsun臋li艣my si臋.
Nareszcie wyszli艣my za bram臋 i naszym oczom ukaza艂 si臋 stos, lub sza艂as, jak go nazywano, bo drzewo ustawiano w kszta艂t dachu sza艂asu, i sta艂 tam kr膮g zbrojnych je藕d藕c贸w, aby ludzie zbytnio si臋 nie zbli偶ali. I tam przywi膮zali brata Micha艂a do s艂upa. I us艂ysza艂em jeszcze, jak kto艣 krzykn膮艂 do niego: „Ale czym jest to, za co chcesz umrze膰?”, a on odpowiedzia艂: „Jest to prawda, kt贸ra mieszka we mnie, kt贸rej 艣wiadectwo da膰 mog臋 tylko przez 艣mier膰.” Podpalili ogie艅. Brat Micha艂, kt贸ry zaintonowa艂 ju偶 Credo, teraz zacz膮艂 艣piewa膰 Te Deum. Od艣piewa艂 mo偶e osiem wers贸w, potem zgi膮艂 si臋, jakby mia艂 kichn膮膰, i pad艂, gdy偶 sp艂on臋艂y wi臋zy. I ju偶 nie 偶y艂, umiera si臋 bowiem, nim cia艂o sp艂onie do ko艅ca, z wielkiego 偶aru, od kt贸rego p臋ka serce, i dymu, kt贸ry dostaje si臋 do piersi.
Potem sza艂as spali艂 si臋 do reszty niby pochodnia i by艂a wielka 艂una, a gdyby nie biedne zw臋glone cia艂o Micha艂a, kt贸re mo偶na by艂o jeszcze dostrzec mi臋dzy roz偶arzonymi g艂owniami, powiedzia艂bym mo偶e, 偶e stoj臋 przed gorej膮cym krzakiem. I by艂em tak bliski wizji, 偶e (przypomnia艂em sobie, pn膮c si臋 na schody biblioteki) same nasun臋艂y mi si臋 na wargi s艂owa o zachwyconym uniesieniu, kt贸re wyczyta艂em z ksi膮g 艣wi臋tej Hildegardy: „P艂omie艅 polega na wspania艂ej jasno艣ci o wrodzonej sile i na ognistym 偶arze, ale wspania艂膮 jasno艣膰 ma po to, by b艂yszcze膰, za艣 ognisty 偶ar, by spala膰.”
Przysz艂y mi na my艣l niekt贸re ze s艂贸w, jakie Hubertyn wypowiedzia艂 o mi艂o艣ci. Obraz Micha艂a na stosie spl贸t艂 si臋 z obrazem Dulcyna, obraz Dulcyna za艣 z obrazem pi臋knej Ma艂gorzaty. Znowu poczu艂em niepok贸j, ten sam, kt贸ry ogarn膮艂 mnie ju偶 by艂 w ko艣ciele.
Pr贸bowa艂em nie my艣le膰 o tym i szed艂em stanowczym krokiem w stron臋 labiryntu.
Znalaz艂em si臋 tam po raz pierwszy samotnie; d艂ugie cienie, kt贸re kaganek rzuca艂 na posadzk臋, przera偶a艂y mnie nie mniej ni偶 poprzedniej nocy wizje. Ba艂em si臋, 偶e ka偶dej chwili stan臋 przed jakim艣 innym zwierciad艂em, taki jest bowiem czar zwierciade艂, 偶e nawet je艣li wie si臋, 偶e to zwierciad艂a, nie przestaj膮 budzi膰 l臋ku.
Z drugiej strony, nie stara艂em si臋 rozezna膰 ani unika膰 pokoju zapach贸w, kt贸re powoduj膮 wizje. Szed艂em, jakby trawi艂a mnie gor膮czka, i nie wiedzia艂em nawet, dok膮d chc臋 dotrze膰. W rzeczywisto艣ci niewiele oddali艂em si臋 od punktu wyj艣cia, gdy偶 wkr贸tce potem znalaz艂em si臋 w siedmiok膮tnej sali, z kt贸rej wyszed艂em. Le偶a艂o tu na stole par臋 ksi膮g, kt贸rych, jak mi si臋 zdawa艂o, nie widzia艂em poprzedniego wieczoru. Odgad艂em, 偶e by艂y to dzie艂a, kt贸re Malachiasz przyni贸s艂 ze skryptorium i kt贸rych nie ustawi艂 jeszcze w przeznaczonych im miejscach. Nie pojmowa艂em, czy jestem bardzo daleko od sali kadzide艂, gdy偶 czu艂em si臋 jakby odr臋twia艂y, i by膰 mo偶e przez jakie艣 wyziewy, kt贸re dociera艂y a偶 do tego miejsca, albo przez rzeczy, o kt贸rych roi艂em do tej chwili. Otworzy艂em bogato zdobiony wolumin, kt贸ry, jak os膮dzi艂em po stylu, pochodzi艂 z klasztor贸w Ultima Thule.
Na kt贸rej艣 ze stron, gdzie zaczyna艂a si臋 艣wi臋ta Ewangelia aposto艂a Marka, uwag臋 m膮 przyku艂 wizerunek lwa. By艂 to na pewno lew, cho膰 z krwi i ko艣ci nigdy takiego zwierz臋cia nie widzia艂em, a iluminator wiernie przedstawi艂 jego postaw臋, by膰 mo偶e czerpi膮c natchnienie z lw贸w widzianych w Hibernii, ziemi potwornych stworze艅, i przekona艂em si臋, 偶e zwierz臋 to, jak zreszt膮 powiada Fizjolog, skupia w sobie wszystkie cechy rzeczy najstraszliwszych i jednocze艣nie pe艂nych majestatu. Tak wi臋c ten obraz kojarzy艂 mi si臋 z wizerunkiem nieprzyjaciela i z obrazem Pana Naszego Chrystusa, i nie wiedzia艂em, pod艂ug jakiego symbolicznego klucza winienem go odczytywa膰, i ca艂y dr偶a艂em z l臋ku i z powodu wiatru, kt贸ry przedostawa艂 si臋 przez szczeliny w 艣cianach.
Lew, kt贸rego mia艂em przed oczyma, mia艂 paszcz臋 pe艂n膮 stercz膮cych z臋b贸w, 艂eb pokryty, jak u w臋偶a, cienkim pancerzem, olbrzymie cielsko wspiera艂 na czterech 艂apach o pazurach spiczastych i przera偶aj膮cych, sier艣ci膮 za艣 przypomina艂 jeden z tych przywiezionych ze wschodu kobierc贸w, jakie widywa艂em p贸藕niej; okryty by艂 czerwonymi i szmaragdowymi 艂uskami, na kt贸rych rysowa艂o si臋, 偶贸艂te jak zaraza, szkaradne i mocne belkowanie ko艣ci. 呕贸艂ty by艂 te偶 ogon, kt贸ry wi艂 si臋 od zadu a偶 do czubka 艂ba, ko艅cz膮c si臋 ostatnim zawijasem w bia艂ych i czarnych k臋pkach.
By艂em ju偶 pod wielkim wra偶eniem lwa (i nie raz odwraca艂em si臋, jakbym oczekiwa艂, 偶e nagle uka偶e si臋 zwierz臋 tej postawy), kiedy postanowi艂em obejrze膰 inne karty i m贸j wzrok pad艂 na umieszczony na samym pocz膮tku Ewangelii Mateusza wizerunek cz艂owieka. Nie wiem czemu, przerazi艂 mnie bardziej ni偶 obraz lwa; twarz mia艂 ludzk膮, lecz cz艂ek ten opancerzony by艂 jakby sztywnym ornatem, kt贸ry okrywa艂 go do samych st贸p, i ornat 贸w lub kirys by艂 wysadzony czerwonymi i 偶贸艂tymi kamieniami. Ta twarz wy艂aniaj膮ca si臋, zagadkowa, z fortecy rubin贸w i topaz贸w, jawi艂a mi si臋 (przera偶enie uczyni艂o mnie blu藕nierc膮!) jako tajemniczy morderca, kt贸rego nienamacalnym tropem szli艣my. A p贸藕niej zrozumia艂em, czemu wi膮za艂em ze sob膮 tak 艣ci艣le besti臋 i opancerzonego z labiryntem; albowiem oboje, podobnie jak wszystkie postacie w tej ksi臋dze, wy艂aniali si臋 z tkanki spl膮tanych ze sob膮 labirynt贸w, kt贸rych linie z onyksu i szmaragdu, nitki z chryzoprazu, wst臋gi z berylu zdawa艂y si臋 nawi膮zywa膰 do gmatwaniny sal i korytarzy, gdzie si臋 znajdowa艂em. M贸j wzrok wpatrzony w kart臋 gubi艂 si臋 w艣r贸d wspania艂ych 艣cie偶ek, podobnie jak moje nogi gubi艂y si臋 w niepokoj膮cej procesji sal bibliotecznych, a to, 偶e widzia艂em moje b艂膮dzenie przedstawione na tym pergaminie, nape艂ni艂o mnie niepokojem i przekona艂em si臋, i偶 ka偶da z tych ksi膮g opowiada tajemniczym chichotem moj膮 histori臋 w tym momencie. „De te fabula narratur” — rzek艂em sam do siebie i zada艂em sobie pytanie, czy te stronice nie zawieraj膮 ju偶 historii przysz艂ych chwil, kt贸re mnie czekaj膮.
Otworzy艂em inn膮 ksi臋g臋 i wyda艂o mi si臋, 偶e ta pochodzi ze szko艂y hiszpa艅skiej. Kolory by艂y tu jaskrawe, czerwie艅 wygl膮da艂a jak krew i ogie艅. By艂a to ksi臋ga objawie艅 aposto艂a i tak samo jak poprzedniego wieczoru natkn膮艂em si臋 na stronic臋 z mulier amicta sole. Ale chodzi艂o o inn膮 ksi臋g臋, miniatura by艂a odmienna, artysta wi臋kszy nacisk po艂o偶y艂 na rysy niewiasty. Por贸wna艂em jej twarz, pier艣, obfite biodra z pos膮giem Naj艣wi臋tszej Panny, kt贸remu przygl膮da艂em si臋 w towarzystwie Hubertyna. Inny kontur, lecz tak偶e ta mulier wyda艂a mi si臋 pi臋kna. Pomy艣la艂em, 偶e nie powinienem pogr膮偶a膰 si臋 w takich my艣lach, i obr贸ci艂em kilka stronic. Ujrza艂em jak膮艣 niewiast臋, ale tym razem by艂a to wszetecznica Babilonu. Uderzy艂y mnie nie tyle jej kszta艂ty, ile my艣l, 偶e to niewiasta jak i te ogl膮dane przedtem, a jednak ta jest naczyniem wszelkiego wyst臋pku, tamta za艣 przytu艂kiem wszelkiej cnoty. Ale w obydwu przypadkach chodzi艂o o kszta艂ty niewie艣cie i w pewnym momencie nie by艂em ju偶 w stanie poj膮膰, co je odr贸偶nia. Znowu poczu艂em wewn臋trzny zam臋t, wizerunek Dziewicy z ko艣cio艂a na艂o偶y艂 si臋 na wizerunek pi臋knej Ma艂gorzaty. „Jestem pot臋piony!” — pomy艣la艂em. Albo: „Oszala艂em.” I doszed艂em do wniosku, 偶e nie mog臋 pozostawa膰 d艂u偶ej w bibliotece.
Na szcz臋艣cie schody by艂y blisko. Rzuci艂em si臋 w d贸艂, nie zwa偶aj膮c, 偶e mog臋 potkn膮膰 si臋 i zgasi膰 艣wiat艂o. Znalaz艂em si臋 pod rozleg艂ymi 艂ukami skryptorium, ale nawet tutaj nie zatrzyma艂em si臋 i pop臋dzi艂em w d贸艂 po schodach wiod膮cych do refektarza.
Tam zatrzyma艂em si臋, zadyszany. Przez szyby przenika艂 tej 艣wietlistej nocy blask ksi臋偶yca i prawie niepotrzebna ju偶 mi by艂a lampka, tak przedtem niezb臋dna w艣r贸d izb i galerii bibliotecznych. Jednak pozostawi艂em j膮 zapalon膮, jakby szukaj膮c pokrzepienia. Ale dysza艂em jeszcze i pomy艣la艂em, 偶e powinienem napi膰 si臋 wody, by u艣mierzy膰 napi臋cie. Poniewa偶 kuchnia by艂a blisko, przemierzy艂em refektarz i otworzy艂em powoli jedne z drzwi, kt贸re prowadzi艂y do drugiej cz臋艣ci parterowej Gmachu.
I w tym momencie moje przera偶enie nie tylko nie zmala艂o, ale wzmog艂o si臋. Albowiem od razu zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e kto艣 jest w kuchni, ko艂o pieca chlebowego, a w ka偶dym razie dostrzeg艂em, 偶e w tamtym k膮cie pali si臋 lampka, i, pe艂en strachu, zgasi艂em moj膮. Moje przera偶enie widocznie udzieli艂o si臋, bo tamten (lub tamci) te偶 zgasili swoj膮. Ale daremnie, gdy偶 艣wiat艂o ksi臋偶yca o艣wietla艂o wystarczaj膮co kuchni臋, by zarysowa艂 si臋 przede mn膮 na posadzce cie艅, mo偶e wi臋cej ni偶 jeden tylko.
Zmrozi艂 mnie strach i nie 艣mia艂em ju偶 cofn膮膰 si臋 ani post膮pi膰 do przodu. Us艂ysza艂em jaki艣 be艂kotliwy g艂os i zda艂o mi si臋, 偶e moich uszu dobiegaj膮 pokorne s艂owa wypowiadane przez niewiast臋. Potem z niekszta艂tnej grupy, rysuj膮cej si臋 niewyra藕nie w pobli偶u pieca, oderwa艂 si臋 mroczny p臋katy cie艅, kt贸ry umkn膮艂 w stron臋 zewn臋trznych drzwi, najwidoczniej przymkni臋tych tylko, i zamkn膮艂 je za sob膮.
Sta艂em na progu mi臋dzy refektarzem a kuchni膮, sam na sam z czym艣 niewyra藕nym w pobli偶u pieca. Czym艣 niewyra藕nym i — jak by powiedzie膰 — kwil膮cym. Rzeczywi艣cie z cienia dochodzi艂 j臋k, prawie cichy p艂acz, rytmiczne 艂kanie ze strachu.
Nic nie daje wi臋kszej odwagi l臋kliwemu ni偶 l臋k bli藕niego; ale ruszy艂em w stron臋 cienia bynajmniej nie dlatego, 偶e poczu艂em przyp艂yw odwagi. Raczej, powiedzia艂bym, pcha艂o mnie jakie艣 oszo艂omienie dosy膰 podobne do tego, jakie ogarn臋艂o mnie, kiedy mia艂em wizje: By艂o w kuchni co艣 pokrewnego woni kadzide艂, kt贸ra zaskoczy艂a mnie dzie艅 przedtem w bibliotece. Mo偶e nie chodzi艂o o te same substancje, ale na moje pobudzone nad wszelk膮 miar臋 zmys艂y wp艂yw by艂 taki sam. Rozr贸偶ni艂em cierpko艣膰 tragantu, a艂un i kamie艅 winny, kt贸rego kucharze u偶ywaj膮, by nada膰 aromat winu. A mo偶e, jak dowiedzia艂em si臋 p贸藕niej, robiono w owym czasie piwo (kt贸re w tych p贸艂nocnych stronach p贸艂wyspu by艂o w pewnej cenie), i to na spos贸b mojego kraju, z wrzosem, mirtem z bagnisk i rozmarynem ze staw贸w le艣nych. Wszystkie te aromaty upaja艂y raczej m贸j umys艂 ni藕li nozdrza.
I podczas gdy instynkt rozumny wykrzykiwa艂: „cofnij si臋!”, nak艂aniaj膮c, bym oddali艂 si臋 od tej j臋cz膮cej rzeczy, kt贸ra z pewno艣ci膮 by艂a sukubem podstawionym mi tutaj przez demona, jaka艣 moc po偶膮dliwa pcha艂a mnie do przodu, jakbym chcia艂 by膰 艣wiadkiem dziwu.
Tak wi臋c zbli偶y艂em si臋 do cienia, a偶 w nocnym 艣wietle padaj膮cym od wysokich okien spostrzeg艂em, 偶e jest tam dr偶膮ca niewiasta, kt贸ra 艣ciska w r臋ku jakie艣 zawini膮tko i p艂acz膮c cofa si臋 w stron臋 gardzieli pieca.
Oby B贸g, B艂ogos艂awiona Dziewica i wszyscy 艣wi臋ci z raju wspomogli mnie teraz, kiedy mam wys艂owi膰, co mi si臋 przydarzy艂o. Wstydliwo艣膰, godno艣膰 mojego stanu (starego mnicha w pi臋knym klasztorze w Melku, miejscu pokoju i pogodnej medytacji) doradzaj膮 mi zbo偶n膮 ostro偶no艣膰. Powinienem powiedzie膰 tyle tylko, 偶e sta艂o si臋 co艣 z艂ego, lecz 偶e nie jest rzecz膮 uczciw膮 m贸wi膰, co to by艂o, i wtedy nie wzburzy艂bym ani siebie, ani mojego czytelnika. Ale postawi艂em sobie za cel opowiedzie膰 o tych odleg艂ych wydarzeniach ca艂膮 prawd臋, prawdy za艣 nie da si臋 podzieli膰, l艣ni w艂asnym blaskiem i nie chce. by pomniejsza艂y j膮 wzgl膮d na nasze dobro i nasze zawstydzenie. Chodzi raczej o to, aby powiedzie膰 o tym, co si臋 sta艂o, nie tak, jak widz臋 to i przypominam sobie teraz (aczkolwiek przypominani sobie z ca艂膮 bezbo偶n膮 偶ywo艣ci膮 i nie wiem, czy to skrucha, kt贸ra potem przysz艂a, utrwali艂a w spos贸b tak wyra藕ny wypadki i my艣li w mojej pami臋ci, czy te偶 niedostatek tej skruchy dr臋czy mnie jeszcze, daj膮c, w zbola艂ym umy艣le, 偶ycie najmniejszemu drgnieniu mojego wstydu), ale tak, jak widzia艂em i czu艂em wtedy. I mog臋 to uczyni膰 z wierno艣ci膮 kronikarza, albowiem gdy przymykam oczy, potrafi臋 powt贸rzy膰 nie tylko wszystko, com czyni艂, ale i com my艣la艂 w owej chwili, jakbym przepisywa艂 napisany w贸wczas pergamin. Musz臋 wi臋c post臋powa膰 w ten w艂a艣nie spos贸b, i niechaj ma piecz臋 nade mn膮 艣wi臋ty Micha艂 Anio艂, albowiem dla zbudowania przysz艂ych czytelnik贸w i ch艂ostania mojego grzechu chc臋 teraz opowiedzie膰, jak m艂odzieniaszek mo偶e wpa艣膰 w sieci diab艂a — by sta艂y si臋 znane i widoczne i by ten, kto w nie jednak wpadnie, umia艂 je rozplata膰.
By艂a tam wi臋c niewiasta. Co rzek臋, dzieweczka. Maj膮c w贸wczas (a i p贸藕niej, dzi臋ki niech b臋d膮 Bogu) ma艂o do czynienia z istotami tej p艂ci, nie umiem powiedzie膰, w jakim mog艂a by膰 wieku. Wiem, 偶e by艂a m艂odziutka, prawie dziewcz膮tko, mo偶e mia艂a siedemna艣cie albo osiemna艣cie wiosen, a mo偶e dwadzie艣cia, i uderzy艂o mnie wra偶enie cz艂eczej rzeczywisto艣ci, jakim tchn臋艂a ta posta膰. Nie by艂a to zjawa, a mnie w ka偶dym razie zda艂a si臋 valde bona. Mo偶e dlatego, 偶e dr偶a艂a niczym ptaszyna w zimie i p艂aka艂a, i l臋ka艂a si臋 mnie.
Tak wi臋c uznaj膮c, 偶e obowi膮zkiem ka偶dego dobrego chrze艣cijanina jest ratowanie bli藕niego swego, podszed艂em do niej z wielk膮 s艂odycz膮 i w dobrej 艂acinie wyja艣ni艂em, 偶e nie powinna l臋ka膰 si臋, gdy偶 jestem przyjacielem, nie za艣 nieprzyjacielem, czego ona zapewne si臋 ba艂a.
By膰 mo偶e dobrotliwo艣膰, kt贸r膮 tchn臋艂o moje spojrzenie, sprawi艂a, 偶e owo stworzenie uspokoi艂o si臋 i podesz艂o do mnie. Spostrzeg艂em, 偶e nie pojmuje 艂aciny, i odruchowo zwr贸ci艂em si臋 do niej w moim pospolitym niemieckim, i to przerazi艂o j膮 bardzo, nie wiem, czy przez szorstkie d藕wi臋ki, nie do wypowiedzenia dla ludzi z tych stron, czy te偶 dlatego, 偶e d藕wi臋ki te przypomina艂y jej jakie艣 prze偶ycie z 偶o艂nierzami z mojej ziemi. U艣miechn膮艂em si臋 zatem, uznaj膮c, 偶e j臋zyk gest贸w i twarzy jest powszechniejszy ni藕li mowa, i uspokoi艂a si臋. Ona te偶 u艣miechn臋艂a si臋 do mnie i wypowiedzia艂a par臋 s艂贸w.
Bardzo s艂abo zna艂em jej pospolite narzecze, a w ka偶dym razie by艂 to j臋zyk inny ni偶 ten, kt贸rego nauczy艂em si臋 troch臋 w okolicach Pizy; ale z tonu spostrzeg艂em, 偶e przemawia do mnie s艂owami s艂odkimi, i zda艂o mi si臋, i偶 powiada co艣 jakby: „Jeste艣 m艂ody, jeste艣 pi臋kny...” Niecz臋sto zdarza si臋 nowicjuszowi, kt贸ry ca艂e dzieci艅stwo sp臋dzi艂 w klasztorze, s艂ysze膰, jak m贸wi膮 o jego urodzie, cz臋sto przypomina si臋, 偶e uroda cielesna jest ulotna i nale偶y mie膰 j膮 za rzecz nader ma艂o wart膮; lecz nieprzyjaciel zarzuca swe sieci niesko艅czenie szeroko i wyznaj臋, i偶 owo napomkni臋cie o moim powabie, cho膰 k艂amliwe, s艂odko zad藕wi臋cza艂o mi w uszach i nie mog艂em oprze膰 si臋 poruszeniu. Tym bardziej 偶e dzieweczka, m贸wi膮c to, wyci膮gn臋艂a d艂o艅 i opuszkami palc贸w musn臋艂a moje lico, wtenczas ca艂kiem bez zarostu. Mia艂em uczucie, jakbym omdlewa艂, ale w owym momencie nie zdo艂a艂em dostrzec ni cienia grzechu w moim sercu. Tak mo偶e urz膮dzi膰 diabe艂, kiedy chce wystawi膰 nas na pr贸b臋 i zatrze膰 w duszy 艣lad 艂aski.
Co czu艂em? Co widzia艂em? Przypominam sobie tylko, 偶e wzruszenia pierwszych chwil by艂y zbyte wszelkiego wyrazu, albowiem j臋zyk m贸j i umys艂 nie zosta艂y wy膰wiczone do nazywania dozna艅 tego rodzaju. P贸藕niej nasun臋艂y mi si臋 inne s艂owa wewn臋trzne, zas艂yszane w innym czasie i w innych miejscach, z pewno艣ci膮 te偶 wypowiedziane w innych celach, ale kt贸re, zda艂o mi si臋, cudownie zestrajaj膮 si臋 z rozradowaniem prze偶ywanym wtedy, jakby zrodzi艂y si臋 wsp贸艂istnie, by w艂a艣nie to moje rozradowanie wyrazi膰. S艂owa, kt贸re t艂oczy艂y si臋 w pieczarach pami臋ci, doby艂y si臋 na (niem膮) powierzchni臋 mych warg, i zapomnia艂em, i偶 u偶yte zosta艂y w Pi艣mie i na stronicach o 艣wi臋tych, by wyrazi膰 o ile偶 bardziej ja艣niej膮ce rzeczywisto艣ci. Czy wszelako naprawd臋 jest r贸偶nica mi臋dzy rozkoszami, o kt贸rych powiadali 艣wi臋ci, a tymi, kt贸rych moja zn臋kana dusza zaznawa艂a w tamtej chwili? W tamtej chwili zniweczy艂o si臋 we mnie czujne baczenie na r贸偶nic臋. Co stanowi w艂a艣nie, zda mi si臋, znak runi臋cia w otch艂a艅 to偶samo艣ci.
Nagle dzieweczka zda艂a mi si臋 jako czarna i pi臋kna oblubienica, o kt贸rej powiada Pie艣艅 nad Pie艣niami. Ubrana by艂a w znoszon膮 sukienk臋 z grubego sukna, kt贸ra otwiera艂a si臋 w spos贸b nader bezwstydny na piersi, a na szyi naszyjnik z kolorowych i, mniemam, bardzo tanich kamyk贸w. Ale g艂owa wznosi艂a si臋 dumnie na bia艂ej szyi niby wie偶a z ko艣ci s艂oniowej, a jej oczy by艂y jasne jak sadzawki w Hesebonie, nos by艂 wie偶膮 Libanu, warkocze jej g艂owy purpura. Tak, jej w艂osy zda艂y mi si臋 niby trzoda k贸z, z臋by niby trzoda owiec, kt贸re wysz艂y z k膮pieli, wszystkie maj膮ce po dwojgu jagni膮t, a niep艂odnej nie masz mi臋dzy nimi. „O jak偶e艣 pi臋kna, przyjaci贸艂ko moja, o jak偶e艣 pi臋kna! — szepn膮艂em — w艂osy twoje jak stada k贸z, kt贸re zst膮pi艂y z g贸ry Galaad, jak wst臋ga karmazynowa wargi twoje, jak p艂atek jab艂ka granatowego tak jagody twoje, szyja twoja jak wie偶a Dawidowa, tysi膮c tarcz wisi na niej.” I rozwa偶a艂em, przera偶ony i porwany zachwyceniem, kim偶e by艂a ta, kt贸ra powstawa艂a przede mn膮 niby zorza, pi臋kna jak ksi臋偶yc, ja艣niej膮ca jak s艂o艅ce, terribilis ut castrorum acies ordinata.
Wtenczas stworzenie zbli偶y艂o si臋 do mnie jeszcze bardziej odrzucaj膮c w k膮t ciemne zawini膮tko, kt贸re dotychczas tuli艂o do piersi, i raz jeszcze unios艂o d艂o艅, by pog艂adzi膰 mi lico, i raz jeszcze wypowiedzia艂o te same s艂owa, co przed chwil膮. I kiedy nie wiedzia艂em, ucieka膰 li czy zbli偶y膰 si臋 bardziej, a w g艂owie pulsowa艂o mi, jakby tr膮by Jozuego rozbrzmia艂y, by run臋艂y mury Jerycha, i po偶膮da艂em jej, i l臋ka艂em siej膮 tkn膮膰, ona u艣miechn臋艂a si臋 z wielk膮 rado艣ci膮, wyda艂a uleg艂y j臋k rozczulonej kozy, rozwi膮za艂a do ko艅ca sznur贸wki, przytrzymuj膮ce jeszcze sukni臋 na piersiach i suknia zsun臋艂a si臋 z cia艂a niby tunika, i oto dzieweczka sta艂a przede mn膮 tak samo jak Ewa, kiedy ukaza艂a si臋 Adamowi w ogrodzie Edenu. „Pulchra sunt ubera quae paululum supereminent et tument modice” — szepn膮艂em powtarzaj膮c zdanie, kt贸re us艂ysza艂em z ust Hubertyna, albowiem jej piersi wyda艂y mi si臋 niby dwoje bli藕ni膮tek u sarny, kt贸re pas膮 si臋 mi臋dzy liliami, p臋pek, niby czara toczona, kt贸ra nigdy nie jest bez napoju, brzuch jak br贸g pszenicy otoczony liliami.
— O sidus clarum puellarum — wykrzykn膮艂em — o porta clausa, fons hortorum, cella custos unguentorum, cella pigmentaria! — i cho膰 wcale tego nie pragn膮艂em, znalaz艂em si臋 tu偶 przy jej ciele i czu艂em jego ciep艂o i cierpk膮 wo艅 balsam贸w, jakich dot膮d nie zna艂em. Przypomnia艂em sobie: „Synu, kiedy przyjdzie mi艂o艣膰 szalona, nic nie poradzi cz艂ek!”, i poj膮艂em, 偶e to, czego do艣wiadczam, jest albo pu艂apk膮 diab艂a, albo darem niebios, lecz ja i tak nic ju偶 nie mog臋 uczyni膰, by sprzeciwi膰 si臋 sk艂onno艣ci, kt贸ra mn膮 zaw艂adn臋艂a. „Och, langueo! — wykrzykn膮艂em, a potem: — Causam languoris video nec caveo!”, gdy偶 z jej warg dobywa艂 si臋 r贸偶any zapach i pi臋kne by艂y jej stopy w sanda艂ach, i nogi by艂y jako kolumny, i jako kolumny linie jej bok贸w, dzie艂o d艂oni artysty. O mi艂o艣ci, c贸ro rozkoszy, kr贸l wpl膮ta艂 si臋 w tw贸j warkocz — szepta艂em do siebie, i znalaz艂em si臋 w jej ramionach, i padli艣my na go艂膮 posadzk臋 kuchni, i nie wiem, azali偶 to z mojego przedsi臋wzi臋cia czyli te偶 przez jej sztuk臋 uwolni艂em si臋 z mojego habitu, i nie wstydzili艣my si臋 naszych cia艂, i cuncta erant bona.
A ona ca艂owa艂a mnie poca艂unkiem ust swoich i jej mi艂o艣膰 by艂a lepsza nad wino, i jej zapach upaja艂 mnie rozkosz膮, i pi臋kna by艂a jej szyja jak klejnoty, i jagody jej lic po艣r贸d z艂otych 艂a艅cuszk贸w, oto艣 ty pi臋kna, przyjaci贸艂ko moja, oto艣 ty jest pi臋kna, oczy twoje jak go艂臋bicy (m贸wi艂em) i uka偶 mi oblicze twoje, niechaj g艂os tw贸j zabrzmi w uszach moich, albowiem g艂os tw贸j wdzi臋czny, a oblicze twoje pi臋kne, zrani艂a艣 serce moje, siostro moja, jednym okiem twoim i jednym ogniwem 艂a艅cuszka szyi twojej, plastrem miodu kapi膮cym wargi twoje, mi贸d i mleko pod j臋zykiem twoim, a wonno艣膰 ust twoich jak jab艂ek, podobne piersi twoje do gron winnych, twoje piersi jak grona winnicy, gard艂o twoje jak najlepsze wino, kt贸re obmywa moj膮 mi艂o艣膰 i sp艂ywa po wargach i z臋bach... Zdr贸j ogrod贸w, nard i szafran, trzcina wonna i cynamon, mirra i aloes, jad艂em plastr z miodem moim, pi艂em wino moje z mlekiem moim; kim偶e by艂a, kim偶e wi臋c by艂a ta, kt贸ra powsta艂a niby zorza, pi臋kna jak ksi臋偶yc, ja艣niej膮ca jak s艂o艅ce, straszna jak wojska uszykowane porz膮dnie.
O Panie, kiedy dusza jest w zachwyceniu, wtenczas jedyn膮 cnot膮 jest kocha膰 to, co si臋 widzi (czy nie jest to prawd膮?), najwy偶szym szcz臋艣ciem posiada膰 to, co si臋 ma, wtenczas b艂ogie 偶ycie pije si臋 z jego 藕r贸de艂 (czy偶 nie zosta艂o to ju偶 powiedziane?) i kosztuje si臋 prawdziwego 偶ycia, jakie po tym 艣miertelnym przyjdzie nam prze偶ywa膰 u boku anio艂贸w przez wieczno艣膰 ca艂膮... Tak my艣la艂em, i wydawa艂o mi si臋, 偶e spe艂niaj膮 si臋 nareszcie proroctwa, gdy dzieweczka nape艂nia艂a mnie nieopisanymi s艂odyczami, i by艂o tak, jakby ca艂e me cia艂o sta艂o si臋 okiem jeno, z przodu i z ty艂u, i nagle widzia艂em wszystko, co mnie otacza. I poj膮艂em, 偶e ow贸偶 mi艂o艣膰 w艂a艣nie wytwarza jednocze艣nie jedno艣膰 i s艂odycz, i dobro, i poca艂unek, i ob艂apianie, jak o tym ju偶 s艂ysza艂em, cho膰 my艣la艂em, i偶 m贸wi膮 mi o czym innym. I tylko przez chwil臋, kiedy moja uciecha si臋gn膮膰 mia艂a szczytu, przysz艂o mi na my艣l, 偶e mo偶e przebywam, i to noc膮, w mocy diab艂a godziny po艂udniowej, kt贸remu nakazano w ko艅cu, by w swej prawdziwej i diabelskiej naturze objawi艂 si臋 duszy pytaj膮cej w uniesieniu „kim偶e艣 jest” jako ten, kt贸ry umie porwa膰 dusz臋 i uwie艣膰 cia艂o. Ale szybko przekona艂em si臋, 偶e diabelskie by艂y w艂a艣nie moje wahania, nie mog艂o by膰 bowiem nic sprawiedliwszego, lepszego, bardziej 艣wi臋tego ni藕li to, czego do艣wiadcza艂em i czego s艂odycz z ka偶d膮 chwil膮 wzmaga艂a si臋. Jak kropla wody, wpuszczona do dzbana z winem, ca艂kiem rozp艂ywa si臋, by przyj膮膰 kolor i smak wina, jak roz偶arzone i rozp艂omienione 偶elazo staje si臋 podobne do ognia, trac膮c swoj膮 pierwotn膮 form臋, jak powietrze, kiedy przenika je 艣wiat艂o s艂o艅ca, by przemieni膰 w najwi臋kszy splendor i w sam膮 jasno艣膰, i偶 zda si臋 ju偶 nie roz艣wietlonym powietrzem, lecz 艣wiat艂em samym, tak ja czu艂em, 偶e umieram z tkliwego roztopienia, i osta艂o mi do艣膰 si艂y na to jeno, by wyszepta膰 s艂owa psalmu: „Oto wn臋trze moje jest jak moszcz bez otworu, kt贸ry 艂agwice riowe rozsadza”, i zaraz zobaczy艂em promienne 艣wiat艂o i w nim kszta艂t barwy szafiru, kt贸ry pa艂a艂 ca艂y ogniem l艣ni膮cym i pe艂nym s艂odyczy, i to wspania艂e pe艂ne przepychu 艣wiat艂o rozproszy艂o si臋 bez reszty w l艣ni膮cym ogniu, za艣 l艣ni膮cy ogie艅 w tej formie ol艣niewaj膮cej, a znowu偶 艣wiat艂o promienne i ogie艅 l艣ni膮cy w ca艂ej formie.
Kiedy tak, prawie omdla艂y, pada艂em na cia艂o, z kt贸rym si臋 z艂膮czy艂em, poj膮艂em w ostatnim tchnieniu 偶ywota, 偶e p艂omie艅 polega na wspania艂ej jasno艣ci, na wrodzonym wigorze i ognistym 偶arze, ale wspania艂a jasno艣膰 posiada go, by ja艣nia艂, i ognisty 偶ar, by pali艂. Potem poj膮艂em przepa艣膰 i poj膮艂em dalsze przepa艣ci, kt贸re owa przyzywa.
Teraz, kiedy dr偶膮c膮 d艂oni膮 (i nie wiem, czy z odrazy do grzechu, o kt贸rym powiadam, czy przez grzeszn膮 t臋sknot臋 za wydarzeniem, kt贸re wspominam) pisz臋 te linijki, spostrzegam, 偶e u偶y艂em, by opisa膰 moje szpetne zachwycenie w owej chwili, takich偶e samych s艂贸w, jakich niewiele stronic wcze艣niej potrzebowa艂em, by opisa膰 ogie艅, kt贸ry trawi艂 m臋cze艅skie cia艂o braciaszka Micha艂a. I nie przypadkiem moja d艂o艅, pos艂uszna s艂u偶ka duszy, te same wyra偶enia wystylizowa艂a dla dw贸ch prze偶y膰 tak do siebie nie przystaj膮cych, gdy偶 niechybnie w ten sam spos贸b prze偶ywa艂em je wtenczas, doznaj膮c ich, jak i niedawno, kiedy pr贸bowa艂em przywr贸ci膰 im 偶ycie na tym pergaminie.
Jest jaka艣 tajemnicza m膮dro艣膰, kt贸ra sprawia, 偶e zjawiska tak od siebie odmienne mog膮 by膰 nazwane podobnymi s艂owy, ta sama m膮dro艣膰, kt贸ra sprawia, 偶e rzeczy Boskie mog膮 by膰 wskazane terminami ziemskimi i dwuznaczne symbole mog膮 nazywa膰 Boga lwem lub panter膮 i 艣mier膰 ran膮, rado艣膰 p艂omieniem, p艂omie艅 艣mierci膮, 艣mier膰 otch艂ani膮, otch艂a艅 zgub膮, zgub臋 wyst臋pkiem, a wyst臋pek nami臋tno艣ci膮.
Czemu偶 ja, pachol臋, zachwycenie 艣mierci膮, jakie uderzy艂o mnie w m臋cze艅stwie Micha艂a, nazwa艂em s艂owami, kt贸rymi 艣wi臋ta nazwa艂a zachwycenie 偶yciem Boskim, i mia艂bym nie nazwa膰 tymi samymi s艂owami zachwycenia (grzesznego i przelotnego) uciech膮 ziemsk膮, co chwil臋 potem zda艂a mi si臋 uczuciem 艣mierci i unicestwienia? Staram si臋 uj膮膰 rozumowo i to, jak w odst臋pie niewielu miesi臋cy prze偶y艂em dwa do艣wiadczenia, oba zachwycaj膮ce i bolesne, i to, jak owej nocy w opactwie, w odst臋pie niewielu godzin, wspomina艂em jedno i zmys艂owo postrzega艂em drugie, i jeszcze to, jak prze偶ywam je na nowo teraz, spisuj膮c te linijki, i jak w tych trzech przypadkach opowiada艂em je samemu sobie s艂owami odmiennego doznania prze偶ytego przez 艣wi臋t膮 dusz臋, kt贸ra unicestwia艂a siebie w wizji bosko艣ci. Mo偶e blu藕ni艂em (wtedy, teraz)? Co by艂o wsp贸lnego w pragnieniu 艣mierci u Micha艂a, w uniesieniu, jakiego do艣wiadczy艂em na widok spalaj膮cego go p艂omienia, w pragnieniu, by po艂膮czy膰 si臋 ciele艣nie, jakiego doznawa艂em przy dzieweczce, w mistycznej wstydliwo艣ci, z jak膮 wyra偶a艂em owo pragnienie alegorycznie, i w tym samym pragnieniu weselnego unicestwienia, kt贸re sk艂ania艂o 艣wi臋t膮 do 艣mierci z mi艂o艣ci, by 偶y膰 d艂u偶ej i wiecznie? Czy to mo偶liwe, by rzeczy tak wieloznaczne da艂y si臋 powiedzie膰 w spos贸b tak jednoznaczny? A wszelako w tym w艂a艣nie jest, jak si臋 zdaje, owa nauka, kt贸r膮 zostawili nam najznakomitsi po艣r贸d doktor贸w: Omnis ergo figura tanto evidentius veritatem demonstrat quanto apertius per dissimilem similitudinem figuram se esse et non veritatem probat. Czy jednak, skoro mi艂o艣膰 do p艂omienia i do otch艂ani s膮 figurami umi艂owania Boga, mog膮 by膰 te偶 figurami umi艂owania 艣mierci i umi艂owania grzechu? Tak, podobnie jak lew i w膮偶 s膮 jednocze艣nie figurami i Chrystusa, i demona. S艂uszno艣膰 bowiem interpretacji mo偶na ustali膰 tylko z autorytetu ojc贸w, a w przypadku, kt贸ry mnie zaprz膮ta, nie mam auctoritas, by m贸j pos艂uszny umys艂 m贸g艂 si臋 na nie powo艂a膰, i spalam si臋 w zw膮tpieniu (i oto symbol ognia pojawia si臋, by okre艣li膰 te偶 brak prawdy i pe艂ni臋 b艂臋du, kt贸re mnie przyt艂aczaj膮!) Co dzieje si臋, o Panie, w mej duszy, kiedy pozwoli艂em, by porwa艂 mnie wicher wspomnie艅 i kiedy wzniecam po偶og臋 innych czas贸w, jakbym zamierza艂 zm膮ci膰 porz膮dek gwiazd i sekwencj臋 ich ruch贸w niebieskich? Z pewno艣ci膮 przekracza to granice mojego grzesznego i chorego rozumu. Wr贸膰my wi臋c do zadania, kt贸re sobie w pokorze wyznaczy艂em. Opowiada艂em o dniu owym i o tym, 偶e pogr膮偶y艂em si臋 w zam臋cie zmys艂贸w. Powiedzia艂em to, co przypomnia艂em sobie w tej sposobno艣ci, i na tym niechaj poprzestanie moje s艂abe pi贸ro wiernego i prawdom贸wnego kronikarza.
Le偶a艂em sam nie wiem jak d艂ugo, a dzieweczka obok mnie. R臋k膮 jeno, lekkim ruchem, nadal dotyka艂a mojego cia艂a, wilgotnego teraz od potu. Doznawa艂em wewn臋trznego rozradowania, kt贸re nie by艂o spokojem, ale jakby ostatnim 偶arem pozosta艂ym z ognia, co nie wygasa艂 zgo艂a pod popio艂em, cho膰 p艂omie艅 by艂 ju偶 martwy. Nie zawaham si臋 nazwa膰 b艂ogos艂awionymi tych, kt贸rym dane by艂o prze偶y膰 co艣 podobnego (szepta艂em jak we 艣nie), cho膰by rzadko jeno w tym 偶yciu (a w istocie dozna艂em tego raz tylko) i jeno w po艣piechu, i jeno przez kr贸tk膮 chwil臋. Prawie jakby cz艂owiek przesta艂 istnie膰, jakby przesta艂 czu膰 samego siebie, jakby zosta艂 umniejszony, prawie zniweczony, i je艣liby tylko jaki 艣miertelnik (powiada艂em sobie) m贸g艂, cho膰by przez jedn膮 tylko chwil臋 i bardzo szybko, zakosztowa膰 tego, czego ja zakosztowa艂em, zaraz spojrza艂by z艂ym okiem na ten 艣wiat przewrotny, by艂by udr臋czony z艂o艣ci膮 codziennego 偶ycia, czu艂by ci臋偶ar swego cia艂a, tego trupa... Lecz czy偶 nie tego w艂a艣nie mnie nauczano? Ta sk艂onno艣膰 ca艂ego mego ducha, by zapa艣膰 w dobrostan zapomnienia, by艂a z pewno艣ci膮 (teraz to poj膮艂em) promieniowaniem wiecznego s艂o艅ca, za艣 rado艣膰 — jak膮 ono wytwarza — otwiera, poszerza, powi臋ksza cz艂owieka, a rozwarta gardziel, kt贸r膮 cz艂owiek ma w sobie, nie zamyka si臋 ju偶 tak 艂atwo, jest ran膮 otwart膮 mieczem mi艂o艣ci, i nie masz na tym padole innej rzeczy s艂odszej i straszniejszej. Ale takie jest prawo s艂o艅ca, miota strza艂y swoich promieni na rannego i wszystkie rany rozwieraj膮 si臋, cz艂owiek otwiera si臋 i poszerza, nawet jego 偶y艂y s膮 otwarte i si艂y jego s膮 za s艂abe, by wykona膰 otrzymywane rozkazy, i rz膮dzi nimi tylko pragnienie, a umys艂 p艂onie zanurzony w otch艂a艅 tego, czego dotyka w tej chwili widz膮c, 偶e w艂asnym pragnieniem i w艂asn膮 prawd膮 g贸ruje nad rzeczywisto艣ci膮, kt贸r膮 prze偶y艂 i prze偶ywa. I patrzy oszo艂omiony na sw贸j upadek.
Pogr膮偶ony w takim doznawaniu niewypowiedzianej rado艣ci wewn臋trznej, zasn膮艂em.
Otworzy艂em znowu oczy jaki艣 czas p贸藕niej i 艣wiat艂o nocy, by膰 mo偶e z przyczyny jakiej艣 chmury, wielce os艂ab艂o. Wyci膮gn膮艂em d艂o艅 i nie poczu艂em cia艂a dzieweczki. Obr贸ci艂em g艂ow臋: ju偶 jej nie by艂o.
Nieobecno艣膰 podmiotu, kt贸ry zwolni艂 z 艂a艅cucha moje po偶膮danie i ugasi艂 pragnienie, sprawi艂, 偶e dostrzeg艂em od razu i pr贸偶no艣膰 owego po偶膮dania, i przewrotno艣膰 pragnienia. Omne animal triste post coitum. Poj膮艂em, i偶 zgrzeszy艂em. Teraz, z odleg艂o艣ci wielu lat, cho膰 nadal p艂acz臋 nad moim upadkiem, nie mog臋 zapomnie膰, 偶e tego wieczoru do艣wiadczy艂em wielkiej rado艣ci, i uchybi艂bym Najwy偶szemu, kt贸ry nape艂ni艂 wszystkie rzeczy dobroci膮 i pi臋knem, gdybym nie przyzna艂, i偶 tak偶e w owym prze偶yciu dwojga grzesznik贸w by艂o co艣, co samo w sobie, naturaliter, by艂o dobre i pi臋kne. Ale mo偶e to podesz艂y wiek ka偶e mi widzie膰, grzesznie, jako pi臋kne i dobre wszystko to, co nale偶a艂o do mojej m艂odo艣ci. A wszak winienem zwr贸ci膰 my艣l ku 艣mierci, kt贸ra si臋 zbli偶a. Wtedy by艂em pachol臋ciem i o 艣mierci nie my艣la艂em, lecz gor膮co i szczerze op艂akiwa艂em m贸j grzech.
Podnios艂em si臋 dr偶膮cy, tak偶e dlatego, 偶e d艂ugo spoczywa艂em na lodowatych kamieniach kuchni i cia艂o mi skostnia艂o. Odzia艂em si臋 prawie gor膮czkowo. Dostrzeg艂em wtedy w k膮cie zawini膮tko, kt贸re dzieweczka zostawi艂a uciekaj膮c. Pochyli艂em si臋, by je obejrze膰; by艂 to jakby woreczek uczyniony ze zwini臋tego p艂贸tna i zdawa艂 si臋 pochodzi膰 z kuchni. Rozwin膮艂em i w pierwszej chwili nie poj膮艂em, co jest w 艣rodku, albo z powodu marnego 艣wiat艂a, albo z powodu niekszta艂tnej zawarto艣ci. Potem zrozumia艂em; po艣r贸d skrzep贸w krwi i strz臋p贸w mi臋sa bardziej mi臋kkiego i bia艂awego spoczywa艂o przed moimi oczyma martwe, ale jeszcze pulsuj膮ce galaretowatym 偶yciem martwych trzewi, poorane przejrzystymi nerwami, olbrzymie serce.
Ciemna zas艂ona opad艂a mi na oczy, kwa艣na 艣lina nap艂yn臋艂a do ust. Wrzasn膮艂em i pad艂em, jako cia艂o martwe pada.
DZIE艃 TRZECI
NOC
Kiedy to wstrz膮艣ni臋ty Adso spowiada sir Wilhelmowi i rozmy艣la nad miejscem niewiasty w planie stworzenia, potem za艣 odkrywa zw艂oki.
U艣wiadomi艂em sobie, 偶e kto艣 zwil偶a mi oblicze. By艂 to brat Wilhelm, kt贸ry trzyma艂 kaganek i pod艂o偶y艂 mi co艣 pod g艂ow臋.
— Co si臋 sta艂o, Adso — zapyta艂 — 偶e b艂膮kasz si臋 noc膮 i wykradasz podroby z kuchni?
Kr贸tko m贸wi膮c, Wilhelm obudzi艂 si臋, zacz膮艂 mnie szuka膰, nie wiem ju偶 z jakiej przyczyny, i nie znajduj膮c, j膮艂 podejrzewa膰, 偶e poszed艂em dokona膰 jakiego艣 zuchwa艂ego czynu w bibliotece. Zbli偶aj膮c si臋 do Gmachu od strony kuchni, dostrzeg艂, 偶e jaki艣 cie艅 wymkn膮艂 si臋 przez drzwi wychodz膮ce na ogr贸d (by艂a to dzieweczka, kt贸ra oddala艂a si臋, by膰 mo偶e us艂yszawszy zbli偶aj膮ce si臋 kroki). Pr贸bowa艂 dowiedzie膰 si臋, kim jest, i goni膰 j膮, ale ona (dla niego cie艅 tylko) uciek艂a w stron臋 muru, a potem znikn臋艂a. Wtenczas Wilhelm — po przeszukaniu miejsca — wszed艂 do kuchni i ujrza艂 mnie omdla艂ego.
Kiedy wskaza艂em, przera偶ony jeszcze, na zawini膮tko z sercem, be艂kocz膮c o nowej zbrodni, pocz膮艂 si臋 艣mia膰.
— Adso, jaki偶 cz艂owiek m贸g艂by mie膰 tak wielkie serce? To serce krowy albo wo艂u, w艂a艣nie dzisiaj zabili zwierz臋! Powiedz raczej, jak dosta艂o si臋 w twoje r臋ce!
W tym momencie, zgn臋biony wyrzutami sumienia, a poza tym oszo艂omiony od wielkiego strachu, wybuchn膮艂em rzewnym p艂aczem i poprosi艂em, by udzieli艂 mi sakramentu pokuty. To uczyni艂, a ja opowiedzia艂em mu wszystko, niczego nie taj膮c.
Brat Wilhelm wys艂ucha艂 mnie z wielk膮 powag膮, ale i z odcieniem pob艂a偶liwo艣ci. Kiedy sko艅czy艂em, przybra艂 powa偶ny wyraz twarzy i rzek艂 mi:
— Adso, zgrzeszy艂e艣, to pewna, i przeciwko przykazaniu, kt贸re ka偶e ci nie obcowa膰 z kobiet膮, i przeciwko obowi膮zkom nowicjusza. Na twoj膮 korzy艣膰 przemawia fakt, 偶e by艂a to jedna z tych sytuacji, w kt贸rych upad艂by nawet ojciec z pustyni. A o kobiecie, jako 藕r贸dle pokusy, dosy膰 powiedzia艂o ju偶 Pismo. Eklezjastyk rzecze o niewie艣cie, 偶e rozmowa z ni膮 jak ogie艅 si臋 rozpala, a Przypowie艣ci, 偶e chwyta drog膮 dusz臋 m臋偶czyzny i 偶e najmocniejszych doprowadza do zniszczenia. I powiada te偶 Eklezjastes: „Pozna艂em, i偶 bardziej gorzka ni藕li 艣mier膰 jest niewiasta, kt贸ra jest sid艂em 艂owc贸w, a serce jej niewodem, r臋ce jej s膮 p臋tami.” Inni za艣 og艂osili, 偶e jest okr臋tem demona. To rzek艂szy, m贸j drogi Adso, nie jestem w stanie uwierzy膰, 偶e B贸g wprowadzi艂 do dzie艂a stworzenia istot臋 tak spro艣n膮, nie obdarzaj膮c jej paroma cnotami. I musz臋 rozwa偶y膰 to, 偶e przyzna艂 jej On liczne przywileje oraz powody, by j膮 ceni膰, w tym co najmniej trzy bardzo wielkie. W istocie, stworzy艂 m臋偶czyzn臋 na tym niecnym 艣wiecie, i stworzy艂 go z b艂ota, niewiast臋 za艣 w drugiej kolejno艣ci, w raju i ze szlachetnej ludzkiej materii, i nie uformowa艂 jej ze st贸p albo z trzewi cia艂a Adamowego, lecz z 偶ebra. Po drugie, Pan Nasz, kt贸ry mo偶e wszystko, potrafi艂by w jaki艣 cudowny spos贸b i bez 偶adnego po艣rednictwa wcieli膰 si臋 w cz艂owieka, a przecie偶 wybra艂 mieszkanie w brzuchu niewiasty, co stanowi znak, 偶e nie jest taka nieczysta. Kiedy za艣 przyszed艂 po zmartwychwstaniu, ukaza艂 si臋 niewie艣cie. A wreszcie w niebieskiej chwale 偶aden m膮偶 nie b臋dzie kr贸lem, jeno kr贸lowa膰 b臋dzie w owej ojczy藕nie niewiasta, kt贸ra nigdy nie zgrzeszy艂a. Je艣li wi臋c Pan mia艂 tyle wzgl臋d贸w dla samej Ewy i jej c贸r, czy偶 jest rzecz膮 niezwyk艂膮, 偶e nas tak偶e przyci膮ga powab i szlachetno艣膰 tej p艂ci? Chc臋 ci przez to powiedzie膰, Adso, 偶e z pewno艣ci膮 nie powiniene艣 czyni膰 tego wi臋cej, ale nie jest bynajmniej tak potworne, i偶e艣 poczu艂 pokus臋, by to uczyni膰. A z drugiej strony mnich powinien przynajmniej raz w ci膮gu 偶ywota do艣wiadczy膰 nami臋tno艣ci cielesnej, by m贸c p贸藕niej okazywa膰 pob艂a偶liwo艣膰 i wyrozumia艂o艣膰 grzesznikom, kt贸rym udziela艂 b臋dzie rady i pocieszenia... wi臋c, drogi Adso, nie jest to rzecz, kt贸rej nale偶a艂oby sobie 偶yczy膰, zanim si臋 zdarzy, ale nie trzeba te偶 艂aja膰 samego siebie zbytnio, je艣li ju偶 si臋 zdarzy艂a. Id藕 wi臋c z Bogiem i nie m贸wmy wi臋cej o tym. Aby jednak nie medytowa膰 nadmiernie nad tym, o czym lepiej b臋dzie zapomnie膰, je艣li si臋 nam uda — i wyda艂o mi si臋, 偶e w tym miejscu jego g艂os os艂ab艂, jakby wskutek jakiego艣 wewn臋trznego wzruszenia — zastan贸wmy si臋 raczej nad sensem tego, co zdarzy艂o si臋 w nocy. Kim by艂a ta dzieweczka i z kim mia艂a spotkanie?
— Tego w艂a艣nie nie wiem i nie widzia艂em m臋偶czyzny, kt贸ry z ni膮 by艂 — odpar艂em.
— Dobrze, ale mo偶emy wydedukowa膰, kto to by艂, z wielu niew膮tpliwych wskaz贸wek. Przede wszystkim by艂 to cz艂owiek brzydki i stary, z kt贸rym dziewcz臋 nie legnie ch臋tnie, osobliwie je艣li jest pi臋kne, jak sam powiadasz, aczkolwiek zda mi si臋, m贸j drogi wilczku, 偶e ty by艂by艣 sk艂onny uzna膰 za wy艣mienite ka偶de danie.
— Czemu brzydki i stary?
— Dzieweczka bowiem nie sz艂a do niego z mi艂o艣ci, lecz za paczk臋 cynadr贸w. Z pewno艣ci膮 to dziewczyna ze wsi, by膰 mo偶e nie po raz pierwszy oddaje si臋 z g艂odu lubie偶nemu mnichowi i dostaje od niego w nagrod臋 co艣, co mo偶e w艂o偶y膰 do ust ona i jej rodzina.
— Nierz膮dnica! — rzek艂em z odraz膮.
— Biedna wie艣niaczka, Adso. Mo偶e ma braci, kt贸rych trzeba wy偶ywi膰. Gdyby tylko mog艂a, oddawa艂aby si臋 z mi艂o艣ci, nie za艣 dla zysku. Tak uczyni艂a dzisiejszego wieczoru. W istocie, powiadasz mi, 偶e uzna艂a ci臋 za m艂odego i pi臋knego, a i da艂a ci gratis z mi艂o艣ci to, co innym da艂aby za serce wo艂u i kawa艂ek p艂uc. I poczu艂a si臋 tak cnotliwa przez ten bezinteresowny dar z siebie, i tak podniesiona, 偶e uciek艂a nie bior膮c niczego w zamian. Oto czemu my艣l臋, 偶e tamten, do kt贸rego ci臋 por贸wna艂a, nie by艂 ni m艂ody, ni pi臋kny.
Wyznaj臋, 偶e cho膰 moja skrucha by艂a 偶ywa, to wyja艣nienie nape艂ni艂o mnie s艂odk膮 dum膮, ale zmilcza艂em i pozwoli艂em, by m贸wi艂 m贸j mistrz.
— Ten szpetny starzec musi mie膰 mo偶liwo艣膰 schodzenia do wsi i stykania si臋 z wie艣niakami, a to z jakiego艣 powodu zwi膮zanego z jego urz臋dem. Musi zna膰 spos贸b wprowadzania ludzi w obr臋b mur贸w i wyprowadzania ich, a tak偶e wiedzie膰, 偶e w kuchni znajdzie jakie艣 podroby (nazajutrz mo偶na wszak powiedzie膰, 偶e drzwi by艂y uchylone i jaki艣 pies dosta艂 si臋 do 艣rodka i po偶ar艂 mi臋so). A wreszcie musi by膰 gospodarny i zainteresowany tym, by kuchnia nie zosta艂a pozbawiona artyku艂贸w cenniejszych, inaczej da艂by jej antrykot lub jak膮 inn膮 cz臋艣膰 lepsz膮 gatunkowo. Widzisz wi臋c, 偶e wizerunek naszego nieznajomego rysuje si臋 nader wyra藕nie i 偶e wszystkie te w艂a艣ciwo艣ci, albo akcydensy, pasuj膮 dobrze do pewnej substancji, kt贸rej nie zl臋kn臋 si臋 okre艣li膰 jako naszego klucznika, Remigiusza z Varagine. Lub, je艣li si臋 myl臋, jako naszego tajemniczego Salwatora. Kt贸ry co wi臋cej, pochodz膮c z tych stron, umie nie藕le dogada膰 si臋 z lud藕mi tutejszymi i gdyby艣 nie przyby艂 ty, wiedzia艂by, jak przekona膰 dziewcz臋, by uczyni艂o to, co on zechce.
— Z pewno艣ci膮 tak jest — rzek艂em z przekonaniem — ale co nam z tego, 偶e b臋dziemy to wiedzie膰?
— Nic. I wszystko — odpar艂 Wilhelm. — Historia mo偶e mie膰, albo nie, co艣 wsp贸lnego ze zbrodniami, kt贸rymi si臋 zajmujemy. Z drugiej strony, je艣li klucznik by艂 dulcynianem, jedno wyja艣nia drugie i na odwr贸t. I wiemy teraz wreszcie, 偶e to opactwo jest w nocy miejscem, po kt贸rym niejeden b艂膮ka si臋, za艂atwiaj膮c jakie艣 ciemne sprawki. I kto wie, mo偶e nasz klucznik albo Salwator, kt贸rzy tak swobodnie poruszaj膮 si臋 w ciemno艣ciach, wiedz膮 wi臋cej, ni偶 m贸wi膮.
— Ale czy powiedz膮 to nam?
— Nie, je艣li zachowywa膰 b臋dziemy si臋 tak, jakby艣my im wsp贸艂czuli, je艣li nie b臋dziemy zwa偶a膰 na ich grzechy. Skoro jednak mamy si臋 czego艣 dowiedzie膰, dostali艣my do r臋ki spos贸b, by nak艂oni膰 ich do m贸wienia. Innymi s艂owy, je艣li zajdzie taka potrzeba, klucznik albo Salwator s膮 w naszych r臋kach, a B贸g wybaczy nam to nadu偶ycie, zwa偶ywszy, 偶e tyle innych rzeczy wybacza — rzek艂 i spojrza艂 na mnie z艂o艣liwie, ja za艣 nie mia艂em 艣mia艂o艣ci, by uczyni膰 jak膮 uwag臋 na temat dopuszczalno艣ci tych zamiar贸w.
— A teraz musimy i艣膰 do 艂贸偶ka, poniewa偶 za godzin臋 ju偶 jutrznia. Lecz widz臋, 偶e jeste艣 jeszcze wzburzony, m贸j biedny Adso, jeszcze trapisz si臋 swoim grzechem... Nie ma nic lepszego jak chwila sp臋dzona w ko艣ciele, by ukoi膰 twoj膮 dusz臋. Ja ci臋 rozgrzeszy艂em, ale nigdy nie wiadomo. Id藕, popro艣 Pana Naszego o potwierdzenie. — I klepn膮艂 mnie dosy膰 energicznie w g艂ow臋, by膰 mo偶e na dow贸d m臋skiego i ojcowskiego afektu, by膰 mo偶e mia艂a to by膰 pob艂a偶liwa pokuta. A mo偶e (jak pomy艣la艂em grzesznie w tym momencie) przez rodzaj dobrotliwej zazdro艣ci, by艂 to bowiem cz艂ek spragniony nowych i 偶ywych do艣wiadcze艅.
Ruszyli艣my w stron臋 ko艣cio艂a i wyszli艣my znan膮 nam ju偶 drog膮, kt贸r膮 przebieg艂em spiesznie i z zamkni臋tymi oczami, gdy偶 wszystkie te ko艣ci ze zbyt wielk膮 oczywisto艣ci膮 przypomina艂y mi tej nocy, 偶e ja r贸wnie偶 jestem prochem i 偶e bezrozumna jest duma z mojego cia艂a.
Dotar艂szy do nawy, zobaczyli艣my jaki艣 cie艅 przed g艂贸wnym o艂tarzem. Wyda艂o mi si臋, 偶e jest to znowu Hubertyn. By艂 to jednak Alinard, kt贸ry w pierwszej chwili nie rozpozna艂 nas. Powiedzia艂, 偶e nie jest ju偶 w stanie spa膰 i postanowi艂 sp臋dzi膰 noc, modl膮c si臋 za m艂odo zgas艂ego mnicha (nie przypomina艂 sobie nawet jego imienia). Modli艂 si臋 za jego dusz臋, je艣li nie 偶yje, za jego cia艂o, je艣li le偶y gdzie艣, okaleczony i samotny.
— Zbyt du偶o zmar艂ych — rzek艂 — zbyt du偶o... Lecz by艂o to zapisane w ksi臋dze aposto艂a. Wraz z pierwsz膮 tr膮b膮 powstanie grad, z drug膮 trzecia cz臋艣膰 morza stanie si臋 krwi膮, i oto jednego znale藕li艣cie po艣r贸d gradu, drugiego we krwi... Trzecia tr膮ba oznajmia, 偶e gwiazda gorej膮ca upadnie na trzeci膮 cz臋艣膰 rzek i 藕r贸de艂 w贸d. Tam, powiadam wam, znikn膮艂 nasz trzeci brat. I l臋kajcie si臋 o czwartego, gdy偶 pora偶ona b臋dzie trzecia cz臋艣膰 s艂o艅ca, trzecia cz臋艣膰 ksi臋偶yca i trzecia cz臋艣膰 gwiazdy, tak 偶e zapadnie prawie zupe艂na ciemno艣膰...
Kiedy wychodzili艣my z transeptu, Wilhelm zastanawia艂 si臋, czy w s艂owach starca nie ma szczypty prawdy.
— Ale — zwr贸ci艂em mu uwag臋 — to zak艂ada艂oby, 偶e ten sam diabelski umys艂, u偶ywaj膮c jako przewodnika Apokalipsy, przygotowa艂 trzy zgony, je艣li Berengar tak偶e nie 偶yje. Wiemy jednak, 偶e 艣mier膰 Adelmusa z w艂asnej by艂a woli...
— To prawda — rzek艂 Wilhelm — ale ten diabelski albo chory umys艂 m贸g艂 zaczerpn膮膰 natchnienie ze 艣mierci Adelmusa, by przedstawi膰 w spos贸b symboliczny pozosta艂e dwie. I je艣li tak jest, Berengara winno si臋 znale藕膰 w rzece lub 藕r贸dle. A nie ma wszak ni rzek, ni 藕r贸de艂 w opactwie, a przynajmniej nie takie, by kto艣 m贸g艂 w nich uton膮膰 lub zosta膰 utopiony...
— S膮 tylko 艂a藕nie — rzuci艂em prawie na chybi艂 trafi艂.
— Adso! — rzek艂 Wilhelm — Wiesz, 偶e to mo偶e by膰 my艣l! 艁a藕nie!
— Ale ju偶 do nich zagl膮dali...
— Widzia艂em dzisiaj rano s艂u偶b臋, jak prowadzi艂a poszukiwania, otworzyli drzwi budynku 艂aziebnego i rzucili okiem do 艣rodka, nie rozgl膮daj膮c si臋 dok艂adnie, nie szukali bowiem czego艣 dobrze ukrytego, spodziewali si臋 trupa, kt贸ry le偶a艂by teatralnie, jak trup Wenancjusza w kadzi... Chod藕my zerkn膮膰; jeszcze jest ciemno, ale wydaje mi si臋, 偶e nasz kaganek p艂onie ochoczo.
Tak uczynili艣my i otworzyli艣my bez trudu drzwi budynku 艂aziebnego przylegaj膮cego do szpitala.
By艂y tam, oddzielone od siebie obszernymi zas艂onami, wanny, nie przypominam ju偶 sobie ile. Mnisi u偶ywali ich do zabieg贸w higienicznych, kiedy regu艂a wyznacza艂a odpowiedni dzie艅, Seweryn za艣 stosowa艂 je ze wzgl臋d贸w leczniczych, nic bowiem nie uspokaja tak cia艂a i umys艂u jak k膮piel. Kominek w k膮cie pozwala艂 z 艂atwo艣ci膮 ogrzewa膰 wod臋. By艂 zabrudzony 艣wie偶ym popio艂em, a przed nim le偶a艂 na boku wielki kocio艂. Wod臋 mo偶na by艂o bra膰 z fontanki w rogu pomieszczenia.
Zajrzeli艣my do pierwszych wanien, lecz by艂y puste. Tylko ostatnia, z zaci膮gni臋t膮 zas艂on膮, by艂a pe艂na, a obok niej le偶a艂a zmoczona szata. Na pierwszy rzut oka, w 艣wietle lampki powierzchnia wody wyda艂a si臋 spokojna; kiedy 艣wiat艂o pad艂o g艂臋biej, zobaczyli艣my na dnie bezw艂adne i nagie cia艂o m臋偶czyzny. Powoli wydobyli艣my je. By艂 to Berengar. I ten — oznajmi艂 Wilhelm — ma naprawd臋 oblicze topielca. Rysy twarzy by艂y nabrzmia艂e. Cia艂o, bia艂e i mi臋kkie, pozbawione ow艂osienia, zdawa艂o si臋 cia艂em kobiety, poza spro艣nym widokiem zwiotcza艂ej pudendy. Zarumieni艂em si臋, potem przebieg艂 mnie dreszcz. Prze偶egna艂em si臋, kiedy Wilhelm b艂ogos艂awi艂 zw艂oki.
DZIE艃 CZWARTY
DZIE艃 CZWARTY
LAUDA
Kiedy to Wilhelm i Seweryn badaj膮 zw艂oki Berengara i spostrzegaj膮 czarny j臋zyk, co jest osobliwe u topielca. Potem rozprawiaj膮 o nader bolesnych truciznach i o kradzie偶y dokonanej w dawno minionych czasach.
Nie b臋d臋 m贸wi艂 o tym, jak zawiadomili艣my opata ani jak ca艂e opactwo obudzi艂o si臋 przed godzin膮 kanoniczn膮, ani o krzykach odrazy, ani o przera偶eniu i b贸lu, jakie wida膰 by艂o na wszystkich obliczach, ani jak wiadomo艣膰 rozesz艂a si臋 w艣r贸d ca艂ej ludno艣ci r贸wni, nawet w艣r贸d famulus贸w, kt贸rzy czynili znak krzy偶a i szeptali zakl臋cia. Nie wiem, czy tego ranka nabo偶e艅stwo odby艂o si臋 zgodnie z regu艂膮 ani kto wzi膮艂 w nim udzia艂. Ja poszed艂em za Wilhelmem i Sewerynem, kt贸rzy kazali owin膮膰 cia艂o Berengara i po艂o偶y膰 je na stole w szpitalu.
Kiedy opat i inni mnisi oddalili si臋, herborysta i m贸j mistrz d艂ugo przygl膮dali si臋 zw艂okom zimnym okiem ludzi medycyny.
— Zmar艂 utopiony — rzek艂 Seweryn — nie ma w膮tpliwo艣ci. Twarz jest obrzmia艂a, brzuch napr臋偶ony...
— Lecz nie zosta艂 utopiony — zauwa偶y艂 Wilhelm — inaczej stawia艂by op贸r zab贸jczej przemocy i znale藕liby艣my ko艂o wanny 艣lady wychlapanej wody. A przecie偶 wszystko by艂o u艂adzone i czyste, jakby Berengar zagrza艂 wod臋, wype艂ni艂 wann臋 i z w艂asnej woli zanurzy艂 si臋 w niej.
— To mnie nie dziwi — rzek艂 Seweryn. — Berengar cierpia艂 na drgawki i ja sam wiele razy m贸wi艂em mu, 偶e ciep艂e k膮piele sprzyjaj膮 ukojeniu wzburzonego cia艂a i ducha. Wiele razy prosi艂 o pozwolenie wej艣cia do 艂a藕ni. Tak samo m贸g艂 uczyni膰 tej nocy...
— Poprzedniej — zauwa偶y艂 Wilhelm — gdy偶 cia艂o, jak sam widzisz, pozostawa艂o w wodzie co najmniej przez dzie艅...
— Mo偶e by膰, 偶e sta艂o si臋 to ubieg艂ej nocy — zgodzi艂 si臋 Seweryn. Wilhelm cz臋艣ciowo wprowadzi艂 go w wydarzenia owej nocy. Nie powiedzia艂 jednak, 偶e wkradli艣my si臋 do skryptorium, cho膰 zatajaj膮c rozmaite okoliczno艣ci, wyjawi艂, 偶e 艣cigali艣my tajemnicz膮 posta膰, kt贸ra zabra艂a nam ksi臋g臋. Seweryn zrozumia艂, 偶e Wilhelm podaje mu tylko cz臋艣膰 prawdy, ale o nic nie pyta艂. Zauwa偶y艂, 偶e wzburzenie Berengara, je艣li to on by艂 tajemniczym z艂odziejem, mog艂o sk艂oni膰 go do szukania ukojenia w u艣mierzaj膮cej k膮pieli. Berengar — zauwa偶y艂 — by艂 z natury bardzo wra偶liwy, czasem jaka艣 trudno艣膰 lub wzruszenie doprowadza艂y go do dr偶膮czki, zimnych pot贸w; zakrywa艂 oczy i pada艂 na ziemi臋 tocz膮c bia艂aw膮 艣lin臋.
— W ka偶dym razie — rzek艂 Wilhelm — zanim przyszed艂 tutaj, by艂 gdzie indziej, gdy偶 nie spostrzeg艂em w 艂a藕ni ksi臋gi, kt贸r膮 ukrad艂.
— Tak — potwierdzi艂em z pewna dum膮 — unios艂em jego sukni臋, kt贸ra spoczywa艂a obok wanny, i nie znalaz艂em ani 艣ladu 偶adnego wi臋kszego przedmiotu.
— 艢wietnie u艣miechn膮艂 si臋 do mnie Wilhelm. — Gdzie艣 zatem poszed艂; a przyjmijmy te偶, 偶e chc膮c u艣mierzy膰 swoje wzburzenie i by膰 mo偶e unikn膮膰 naszych poszukiwa艅, wszed艂 do 艂a藕ni i zanurzy艂 si臋 w wodzie. Sewerynie, czy uwa偶asz, 偶e choroba, na kt贸ra cierpia艂, by艂a do艣膰 ci臋偶ka, by straci艂 zmys艂y i utopi艂 si臋?
— To mog艂o by膰 — rzek艂 pow膮tpiewaj膮cym g艂osem Seweryn. — Z drugiej strony, je艣li wszystko zdarzy艂o si臋 dwie noce temu, mog艂a by膰 doko艂a wanny woda, kt贸ra potem wysch艂a. Nie da si臋 wi臋c wykluczy膰, 偶e zosta艂 utopiony przy u偶yciu si艂y.
— Nie — rzek艂 Wilhelm. — Czy widzia艂e艣 kiedy topielca, kt贸ry rozebra艂by si臋, zanim kto艣 go utopi?
Seweryn potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby ten argument nie mia艂 ju偶 wielkiej warto艣ci. Od jakiego艣 czasu ogl膮da艂 d艂onie zw艂ok.
— Ciekawa rzecz... — odezwa艂 si臋.
— Co?
Tamtego dnia przygl膮da艂em si臋 d艂oniom Wenancjusza, kiedy ju偶 cia艂o oczyszczone zosta艂o z krwi, i zauwa偶y艂em pewn膮 osobliwo艣膰, do kt贸rej nie przywi膮zywa艂em wielkiego znaczenia. Opuszki dw贸ch palc贸w prawej jego r臋ki by艂y ciemne, jakby zabrudzone jak膮艣 czarn膮 substancj膮. Dok艂adnie tak, widzisz? jak teraz opuszki palc贸w Berengara. Mamy tutaj nawet jaki艣 艣lad na trzecim palcu. W贸wczas pomy艣la艂em, 偶e Wenancjusz dotyka艂 inkaust贸w w skryptorium...
— Wielce ciekawe — rzek艂 w zamy艣leniu Wilhelm, zbli偶aj膮c oblicze do palc贸w Berengara. Wstawa艂 艣wit, 艣wiat艂o w pomieszczeniu by艂o jeszcze s艂abe, m贸j mistrz najwyra藕niej cierpia艂 z powodu braku szkie艂ek. — Wielce ciekawe — powt贸rzy艂. — Palec wskazuj膮cy i kciuk s膮 ciemne na opuszkach, 艣rodkowy tylko od strony wewn臋trznej i ma艂o. Ale s膮 te偶 艣lady, cho膰 mniej wyra藕ne, na r臋ce lewej, przynajmniej na palcu wskazuj膮cym i na kciuku.
— Gdyby to by艂a tylko d艂o艅 prawa, chodzi艂oby o te palce, kt贸rymi ujmuje si臋 jak膮艣 rzecz ma艂膮 albo d艂ug膮 i cienk膮...
— Jak pi贸ro. Albo jedzenie. Albo owada. Albo w臋偶a. Albo monstrancj臋. Albo patyk. Zbyt wiele rzeczy. Ale je艣li znaki s膮 tak偶e na drugiej r臋ce, m贸g艂by to by膰 r贸wnie偶 kielich, gdy偶 prawa d艂o艅 chwyta go mocno, a lewa podtrzymuje tylko z mniejsz膮 si艂膮.
Seweryn pociera艂 teraz lekko palce zmar艂ego, ale brunatny kolor nie znika艂. Zauwa偶y艂em, 偶e za艂o偶y艂 par臋 r臋kawic, kt贸rych prawdopodobnie u偶ywa艂, kiedy manipulowa艂 substancjami truj膮cymi. Pow膮cha艂, ale nie poczu艂 nic.
— M贸g艂bym wymieni膰 ci liczne substancje ro艣linne (i tak偶e mineralne), kt贸re powoduj膮 艣lady tego rodzaju. Jedne s膮 艣mierciono艣ne, inne nie. Iluminatorzy maj膮 czasem palce pobrudzone z艂otym py艂em...
— Adelmus by艂 iluminatorem — rzek艂 Wilhelm. — Spodziewam si臋, 偶e maj膮c przed sob膮 jego strzaskane cia艂o, nie pomy艣la艂e艣 o obejrzeniu jego palc贸w. Ale ci dwaj mogli dotkn膮膰 czego艣, co nale偶a艂o do Adelmusa.
— Doprawdy nie wiem — rzek艂 Seweryn. — Dwaj zmarli, obaj z czarnymi palcami. Jaki st膮d dob臋dziesz wniosek?
— 呕aden; nihil sequitur geminis ex particularibus unquam. Nale偶a艂oby sprowadzi膰 oba przypadki do jednej regu艂y. Na przyk艂ad: Istnieje substancja, czerni膮ca palce tych, kt贸rzy jej dotykaj膮.
Triumfalnie doko艅czy艂em sylogizmu:
— ...Wenancjusz i Berengar maj膮 palce poczernione, ergo dotykali tej substancji!
— Brawo, Adso — rzek艂 Wilhelm — szkoda, 偶e tw贸j sylogizm wywraca si臋, gdy偶 aut semel aut iterum medium generaliter esto, a w tym sylogizmie termin 艣rodkowy nie staje si臋 nigdy og贸lnym. To znak, 偶e 藕le wybrali艣my przes艂ank臋 wi臋ksz膮. Nie powinienem m贸wi膰: Wszyscy, kt贸rzy dotykaj膮 pewnej substancji,. maj膮 palce czarne, mog膮 by膰 bowiem osoby z czarnymi palcami, cho膰 owej substancji nie dotkn臋艂y. Powinienem rzec: Ci wszyscy, i tylko ci, kt贸rzy maj膮 czarne palce, z pewno艣ci膮 dotkn臋li danej substancji. Wenancjusz, Berengar i tak dalej. Teraz b臋dziemy mieli Darii, wy艣mienity trzeci sylogizm pierwszej figury.
— Mamy wi臋c odpowied藕! — rzek艂em z zadowoleniem.
— Niestety, Adso, zbytnio ufasz sylogizmom! Mamy tylko, i znowu, pytanie. To jest wysun臋li艣my hipotez臋, 偶e Wenancjusz i Berengar dotkn臋li tej samej rzeczy, hipotez臋 bez w膮tpienia rozumn膮. Ale kiedy tylko wyobrazili艣my sobie substancj臋, kt贸ra jako jedyna spo艣r贸d wszystkich powoduje ten skutek (co trzeba by jeszcze wyja艣ni膰), nie wiemy, jak膮 jest, gdzie ci dwaj j膮 znale藕li i dlaczego jej dotkn臋li. I zwa偶 dobrze, nie wiemy nawet, czy ta w艂a艣nie substancja, kt贸rej dotkn臋li, doprowadzi艂a do ich 艣mierci. Wyobra藕my sobie szale艅ca, d膮偶膮cego do zabicia wszystkich, kt贸rzy dotkn臋li z艂otego py艂u. Czy偶 powiemy, 偶e to z艂oty py艂 niesie 艣mier膰?
By艂em zbity z panta艂yku. Zawsze s膮dzi艂em, 偶e logika jest uniwersalnym or臋偶em, teraz za艣 spostrzeg艂em, jak bardzo jej warto艣膰 zale偶y od sposobu stosowania. Z drugiej strony, przebywaj膮c u boku mego mistrza zdawa艂em sobie spraw臋, i to coraz lepiej w miar臋 up艂ywu dni, 偶e logika mo偶e by膰 wielce po偶yteczna, pod warunkiem jednakowo偶, i偶 wejdzie si臋 w ni膮, by potem wyj艣膰.
Seweryn, kt贸ry z pewno艣ci膮 nie by艂 dobrym logikiem, rozwa偶a艂 w tym czasie pod艂ug w艂asnego do艣wiadczenia:
— Uniwersum trucizn jest r贸wnie urozmaicone, jak rozmaite s膮 tajemnice natury — rzek艂. Wskaza艂 na szereg naczy艅 i ampu艂, kt贸re ju偶 kiedy艣 podziwiali艣my, rozstawionych w pi臋knym porz膮dku na p贸艂kach wzd艂u偶 艣cian obok licznych wolumin贸w. — Jak ci ju偶 powiedzia艂em, z wielu spo艣r贸d tych zi贸艂, je艣li odpowiednio je przyrz膮dzi膰 i dawkowa膰, mo偶na otrzyma膰 艣mierciono艣ne napoje lub balsamy. Oto mamy tu datura stramonium, belladonn臋, cykut臋; mog膮 wywo艂a膰 senno艣膰, wzburzenie albo jedno i drugie; podawane ostro偶nie, stanowi膮 wy艣mienite lekarstwa, w dawkach nadmiernych za艣 prowadz膮 do 艣mierci. Tutaj mamy b贸b 艣wi臋tego Ignaca, angostura pseudo ferruginea, nux vomica, kt贸ry mo偶e odebra膰 dech...
— Lecz 偶adna z tych substancji nie zostawi艂aby znak贸w na palcach?
— Chyba 偶adna. Potem mamy substancje, kt贸re staj膮 si臋 niebezpieczne jedynie, je艣li zostan膮 spo偶yte, i inne, kt贸re, przeciwnie, dzia艂aj膮 na sk贸r臋. Ciemi臋偶yca bia艂a mo偶e spowodowa膰 wymioty, kiedy kto schwyci j膮, by wyrwa膰 z ziemi. S膮 begonie, kt贸re kiedy kwitn膮, wywo艂uj膮 stan jakby upojenia winem u ogrodnik贸w, je艣li ich dotykaj膮. Ciemi臋偶yca czarna wywo艂uje biegunk臋. Niekt贸re ro艣liny powoduj膮 palpitacje serca, inne pulsowania w g艂owie, jeszcze inne odbieraj膮 g艂os. Natomiast jad 偶mii, je艣li zostanie przy艂o偶ony do sk贸ry tak, by nie przenikn膮艂 do krwi, daje tylko lekkie podra偶nienie... Ale pewnego razu pokazali mi kompozycj臋, kt贸ra, je艣li przy艂o偶y膰 j膮 do cz臋艣ci wewn臋trznej uda psa, w pobli偶u genitali贸w, prowadzi zwierz臋 do szybkiej 艣mierci w艣r贸d straszliwych drgawek, a przy tym cz艂onki powolutku sztywniej膮...
— Wiele rzeczy wiesz o truciznach — zauwa偶y艂 Wilhelm g艂osem, kt贸ry zdawa艂 si臋 pe艂en podziwu.
Seweryn zwr贸ci艂 na艅 wzrok i przez jaki艣 czas wytrzymywa艂 jego spojrzenie.
— Wiem to, co medyk, herborysta, mi艂o艣nik nauki o ludzkim zdrowiu wiedzie膰 winien.
Wilhelm popad艂 na d艂u偶sz膮 chwil臋 w zamy艣lenie. Potem poprosi艂 Seweryna, by ten otworzy艂 usta zw艂ok i obejrza艂 j臋zyk. Zaciekawiony Seweryn przy pomocy cienkiej 艂opatki, jednego z narz臋dzi jego medycznej sztuki, wykona艂 polecenie. Wykrzykn膮艂 ze zdumieniem:
— Je偶yk jest czarny!
— Wi臋c tak — szepn膮艂 Wilhelm. — Uj膮艂 co艣 w palce i spo偶y艂... To eliminuje trucizny, kt贸re wyliczy艂e艣 przedtem, gdy偶 zabijaj膮 przez sk贸r臋. Ale nie czyni to naszych indukcji 艂atwiejszymi. Albowiem teraz i w jego przypadku, i w przypadku Wenancjusza musimy my艣le膰 o czynie dobrowolnym, nie przypadkowym, nie spowodowanym roztargnieniem lub nieostro偶no艣ci膮, nie narzuconym przemoc膮. Uj臋li co艣 i w艂o偶yli do ust, wiedz膮c, co czyni膮...
— Jedzenie? Nap贸j?
— By膰 mo偶e. Albo... bo ja wiem? jaki艣 instrument muzyczny w rodzaju fletu...
— Niedorzeczno艣膰 — rzek艂 Seweryn.
— Z pewno艣ci膮 niedorzeczno艣膰. Ale nie mo偶emy zaniecha膰 偶adnej hipotezy, cho膰by by艂a nie wiem jak dziwaczna. Na razie jednak spr贸bujmy powr贸ci膰 do materii truj膮cej. Czy je艣liby kto艣, kto zna trucizny, jak ty, zakrad艂 si臋 tutaj i u偶y艂 niekt贸rych z twoich zi贸艂, m贸g艂by przyrz膮dzi膰 艣mierteln膮 ma艣膰, kt贸ra wytworzy艂aby te znaki na.palcach i j臋zyku? Tak膮, 偶e mo偶na j膮 umie艣ci膰 w jedzeniu lub w napoju, na 艂y偶ce, na czym艣, co wk艂ada si臋 do ust?
— Tak — potwierdzi艂 Seweryn — ale kto? A zreszt膮 nawet je艣li przyj膮膰 t臋 hipotez臋, jak偶e podano trucizn臋 tym dw贸m naszym biednym konfratrom?
Szczerze m贸wi膮c, ja te偶 nie potrafi艂em wyobrazi膰 sobie, 偶e Wenancjusz lub Berengar godz膮 si臋 na rozmow臋 z kim艣, kto pokazuje im tajemnicz膮 substancj臋 i przekonuje, by spo偶yli j膮 lub wypili. Ale ta dziwaczno艣膰 nie zbi艂a, jak si臋 zdaje, Wilhelma z tropu.
— O tym pomy艣limy p贸藕niej — rzek艂 — albowiem teraz chcia艂bym, by艣 postara艂 si臋 przypomnie膰 sobie jakie艣 wydarzenie, kt贸rego, by膰 mo偶e, pami臋膰 dotychczas ci nie podsun臋艂a, bo ja wiem, kogo艣, kto wypytywa艂by ci臋 o twoje zio艂a, kto wchodzi艂by 艂atwo do szpitala...
— Chwileczk臋 — powiedzia艂 Seweryn — dawno temu, mam na my艣li wiele lat temu, przechowywa艂em na jednej z tych p贸艂ek substancj臋 bardzo pot臋偶n膮, kt贸r膮 da艂 mi pewien konfrater podr贸偶uj膮cy po dalekich krajach. Nie umia艂 mi powiedzie膰, z czego jest sporz膮dzona, ale niechybnie z zi贸艂, cho膰 nie wszystkie s膮 znane. By艂a z wygl膮du lepka i 偶贸艂tawa, lecz poradzono mi, bym jej nie dotyka艂, je艣li bowiem cho膰by dotknie moich warg, zabije mnie bardzo szybko. Konfrater 贸w powiedzia艂, 偶e je艣li spo偶yje si臋 najmniejsz膮 jej dawk臋, spowoduje, nim minie p贸艂 godziny, uczucie wielkiego wycie艅czenia, potem powolny parali偶 wszystkich cz艂onk贸w, a wreszcie 艣mier膰. Nie chcia艂 nosi膰 jej ze sob膮, wi臋c odda艂 mnie. Trzyma艂em j膮 d艂ugo, bo zamierza艂em w jaki艣 spos贸b j膮 zbada膰. Potem pewnego razu przesz艂a nad r贸wnin膮 wielka zawierucha. Jeden z moich pomocnik贸w, nowicjusz, zostawi艂 otwarte drzwi szpitala i huragan powywraca艂 wszystko do g贸ry nogami w ca艂ym tym pokoju, w kt贸rym jeste艣my teraz. Ampu艂ki pot艂uczone, p艂yny rozlane po posadzce, zio艂a i proszki rozsypane. Pracowa艂em przez ca艂y dzie艅, by doprowadzi膰 do 艂adu moje rzeczy, i pozwoli艂em tylko, 偶eby pomagano mi przy usuwaniu tych skorup i zi贸艂, kt贸rych nie da艂o si臋 ju偶 odzyska膰. Na koniec spostrzeg艂em, 偶e brakuje w艂a艣nie owej ampu艂ki, o kt贸rej ci m贸wi艂em. Najpierw strapi艂em si臋, ale potem powiedzia艂em sobie, 偶e st艂uk艂a si臋 i wmiesza艂a w inne szcz膮tki. Kaza艂em umy膰 porz膮dnie posadzk臋 szpitala i p贸艂ki...
— A czy widzia艂e艣 ampu艂k臋 na kilka godzin przed huraganem?
— Tak... A raczej nie, kiedy teraz o tym my艣l臋. Sta艂a z ty艂u, za rz膮dkiem naczy艅, dobrze ukryta, i nie codziennie j膮 sprawdza艂em...
— Tak wi臋c, wedle tego, co wiesz, mog艂a by膰 ci skradziona r贸wnie偶 na d艂ugo przed huraganem, a ty nie mia艂by艣 o tym poj臋cia?
— Tak, bez w膮tpienia, teraz, kiedy sk艂oni艂e艣 mnie, bym si臋 nad tym zastanowi艂...
— A ten tw贸j nowicjusz m贸g艂by j膮 zabra膰, a potem skorzysta膰 z huraganu, 偶eby zostawi膰 drzwi otwarte i spowodowa膰 zam臋t w twoich rzeczach?
Seweryn zdawa艂 si臋 bardzo podniecony.
— Z pewno艣ci膮. Nie tylko, ale przypominaj膮c sobie to, co si臋 sta艂o, zdumia艂em si臋 bardzo, 偶e huragan, cho膰by i gwa艂towny, tyle rzeczy powywraca艂. M贸g艂bym doskonale powiedzie膰, 偶e kto艣 skorzysta艂 z huraganu, by wywr贸ci膰 wszystko do g贸ry nogami i narobi膰 wi臋cej szk贸d, ni藕li m贸g艂by uczyni膰 wiatr!
— Kim by艂 ten nowicjusz?
— Zwa艂 si臋 Augustyn. Ale umar艂 w minionym roku, gdy偶 spad艂 z rusztowania, kiedy z innymi mnichami i famulusami czy艣ci艂 rze藕by na frontonie ko艣cio艂a. A poza tym, kiedy dobrze pomy艣le膰, przypominam sobie, 偶e kl膮艂 si臋 na wszystko, i偶 nie zostawi艂 przed huraganem otwartych drzwi. To ja, by艂em bowiem zagniewany, uzna艂em go winnym tego wydarzenia. Mo偶e by艂 naprawd臋 niewinny.
— I w ten spos贸b mamy trzeci膮 osob臋, niechybnie znacznie bardziej do艣wiadczon膮 ni偶 nowicjusz, kt贸ra wiedzia艂a o twojej truci藕nie. Z kim o niej m贸wi艂e艣?
— Tego w艂a艣nie nie mog臋 sobie przypomnie膰. Z pewno艣ci膮 z opatem, gdy偶 prosi艂em, by pozwoli艂 zatrzyma膰 substancj臋 tak gro藕n膮. I z kim艣 jeszcze, mo偶e w bibliotece, albowiem szuka艂em zielnik贸w, z kt贸rych m贸g艂bym si臋 czego艣 dowiedzie膰.
— Czy偶 nie m贸wi艂e艣 mi, 偶e trzymasz u siebie ksi臋gi najbardziej potrzebne w twojej sztuce?
— Tak, i to du偶o — rzek艂 wskazuj膮c w k膮cie pokoju par臋 p贸艂ek zape艂nionych dziesi膮tkami wolumin贸w. — Ale wtedy szuka艂em pewnych ksi膮g, kt贸rych nie mog艂em zatrzyma膰 i kt贸rych nawet Malachiasz nie chcia艂 mi pokaza膰, tak 偶e musia艂em prosi膰 opata o pozwolenie. — Zni偶y艂 g艂os, jakby nie chcia艂, bym go us艂ysza艂. — Wiesz, w jakim艣 nieznanym miejscu biblioteki chowaj膮 r贸wnie偶 dzie艂a z nekromancji, czarnej magii, recepty na diabelskie filtry. Dane mi by艂o zajrze膰 do niekt贸rych z tych dzie艂, gdy偶 ci膮偶y na mnie obowi膮zek zyskiwania wiedzy, i mia艂em nadziej臋 znale藕膰 w nich opis trucizny i jej dzia艂ania. Daremnie.
— M贸wi艂e艣 wi臋c o niej Malachiaszowi.
— Jemu z pewno艣ci膮, a mo偶e temu oto Berengarowi, kt贸ry mu pomaga艂. Ale nie wyci膮gaj pospiesznych wniosk贸w; nie pami臋tam, mo偶e gdy m贸wi艂em, byli przy tym inni mnisi, sam wiesz, w skryptorium jest czasem t艂umnie.
— Nikogo nie podejrzewam. Staram si臋 jedynie poj膮膰, co mog艂o si臋 zdarzy膰. W ka偶dym razie, jak powiedzia艂e艣, wydarzenie mia艂o miejsce par臋 lat temu, i by艂oby osobliwe, gdyby kto艣 okaza艂 tak wielk膮 dalekcwzroczno艣膰 i zabra艂 trucizn臋, kt贸rej u偶y艂 dopiero po d艂ugim czasie. By艂by to znak jakiej艣 z艂o艣liwej woli, kt贸ra d艂ugo piel臋gnowa艂a w ukryciu zamiar zab贸jstwa.
Seweryn prze偶egna艂 si臋 z wyrazem przera偶enia na twarzy.
— Oby B贸g nam wszystkim wybaczy艂! — rzek艂.
Nie by艂o nic wi臋cej do powiedzenia. Zakryli艣my cia艂o Berengara, kt贸re trzeba by艂o przygotowa膰 do egzekwii.
DZIE艃 CZWARTY
PRYMA
Kiedy to Wilhelm sk艂ania najpierw Salwatora, a potem klucznika do wyznania przesz艂o艣ci, Seweryn odnajduje skradzione soczewki, Miko艂aj przynosi nowe, Wilhelm za艣, wyposa偶ony ju偶 w trzy pary oczu, odcyfrowuje manuskrypt Wenancjusza.
Kiedy wychodzili艣my, natkn臋li艣my si臋 na progu na Malachiasza. Wyda艂o si臋, 偶e jest niezadowolony z naszej obecno艣ci, i zrobi艂 ruch, jakby chcia艂 si臋 wycofa膰. Seweryn dostrzeg艂 go ze 艣rodka i rzek艂:
— Szuka艂e艣 mnie? Chcia艂e艣... — Przerwa艂 i spojrza艂 na nas. Malachiasz zrobi艂 niedostrzegalny gest, jakby mia艂 zamiar rzec: „Pom贸wimy p贸藕niej...”
My wychodzili艣my, on wchodzi艂, wszyscy trzej znale藕li艣my si臋 w drzwiach. Malachiasz powiedzia艂 dosy膰 si臋 pl膮cz膮c:
— Szuka艂em brata herborysty... Jestem... boli mnie g艂owa.
— Niechybnie z przyczyny ci臋偶kiego powietrza w bibliotece — odpar艂 Wilhelm tonem skwapliwej troski. — Winiene艣 dokona膰 okadzania.
Malachiasz poruszy艂 wargami, jakby chcia艂 jeszcze co艣 powiedzie膰, potem zrezygnowa艂, pochyli艂 g艂ow臋 i wszed艂, kiedy my oddalali艣my si臋.
— Co on ma wsp贸lnego z Sewerynem? — zapyta艂em.
— Adso — rzek艂 mi ze zniecierpliwieniem mistrz — naucz si臋 pos艂ugiwa膰 w艂asn膮 g艂ow膮. — Potem zmieni艂 temat. — Musimy teraz wypyta膰 kilka os贸b. Dop贸ki — doda艂 obrzucaj膮c spojrzeniem r贸wni臋 — dop贸ki jeszcze 偶yj膮. A w艂a艣nie, od tej chwili b臋dziemy uwa偶a膰 na to, co jemy i pijemy. Bierz zawsze jedzenie ze wsp贸lnego p贸艂miska, napoje za艣 z dzbana, po kt贸ry si臋gali przedtem inni. Po Berengarze my w艂a艣nie jeste艣my tymi, kt贸rzy najwi臋cej wiedz膮. Poza, naturalnie, morderc膮.
— Ale kogo chcesz wypyta膰 teraz?
— Adso — rzek艂 Wilhelm — zauwa偶y艂e艣, 偶e rzeczy najciekawsze dziej膮 si臋 tu noc膮. Noc膮 si臋 umiera, noc膮 kr膮偶y si臋 po skryptorium, noc膮 sprowadza si臋 w obr臋b mur贸w niewiasty... Mamy opactwo dzienne i opactwo nocne, a to nocne wydaje si臋 na nieszcz臋艣cie ciekawsze od dziennego. Dlatego zaciekawia nas ka偶dy, kto b艂膮ka si臋 tu po nocach, 艂膮cznie na przyk艂ad z cz艂owiekiem, kt贸rego widzia艂e艣 wczoraj w towarzystwie dzieweczki. Mo偶e historia z dzieweczk膮 nie ma nic wsp贸lnego z histori膮 z truciznami, a mo偶e ma. W ka偶dym razie przysz艂y mi do g艂owy r贸偶ne pomys艂y co do owego wczorajszego cz艂owieka, osoby, kt贸ra niechybnie wie tak偶e inne rzeczy o nocnym 偶yciu tego 艣wi臋tego miejsca. Ot贸偶 o wilku mowa, a wilk tu.
Wskaza艂 mi Salwatora, kt贸ry te偶 nas spostrzeg艂. Zauwa偶y艂em lekkie zawahanie w jego krokach, jakby pragn膮c nas unikn膮膰, zatrzyma艂 si臋, by zawr贸ci膰. By艂a to chwila. Oczywi艣cie zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e nie mo偶e unikn膮膰 spotkania, i ruszy艂 dalej. Odwr贸ci艂 si臋 w nasz膮 stron臋 z szerokim u艣miechem i nieco namaszczonym „benedicte”. M贸j mistrz ledwie da艂 mu doko艅czy膰 i zaraz przem贸wi艂 do艅 szorstko:
— Czy wiesz, 偶e jutro przybywa tu inkwizycja? — zapyta艂.
Salwator nie mia艂 zachwyconej miny. Cichutkim g艂osem zada艂 pytanie:
— A co ja?
— A ty dobrze uczynisz, je艣li powiesz prawd臋 mnie, kt贸ry jestem ci przyjacielem i bratem minoryt膮, jakim ty by艂e艣, miast m贸wi膰 tym, kt贸rych doskonale znasz.
Wzi臋ty ostro w obroty, Salwator porzuci艂, zda膰 by si臋 mog艂o, wszelk膮 obron臋. Spojrza艂 uleg艂ym wzrokiem na Wilhelma, jakby chcia艂 da膰 do zrozumienia, 偶e got贸w jest odpowiedzie膰 na to, o co 贸w b臋dzie pyta艂.
— Tej nocy przebywa艂a w kuchni niewiasta. Kto by艂 z ni膮?
— Och, femena, kt贸ra sprzedawa si臋 como towar, nie mo偶e bon essere ni aver cortesia — wyrecytowa艂 Salwator.
— Nie chc臋 wiedzie膰, czy to poczciwa dziewczyna. Chc臋 wiedzie膰, kto z ni膮 by艂!
— Deu, jakie偶 s膮 femene malveci scaltride! My艣l膮 dniem i noc膮 ino como m臋偶a zwie艣膰...
Wilhelm chwyci艂 go gwa艂townie za pier艣.
— Kto z ni膮 by艂, ty czy klucznik?
Salwator poj膮艂, 偶e nie zdo艂a d艂u偶ej k艂ama膰. Zacz膮艂 opowiada膰 dziwaczn膮 histori臋, z kt贸rej z trudem dowiedzieli艣my si臋, 偶e to on, by przypodoba膰 si臋 klucznikowi, dostarcza艂 mu dziewcz臋ta ze wsi, wprowadzaj膮c noc膮 w obr臋b mur贸w, ale nie chcia艂 powiedzie膰 jakimi drogami. Zaklina艂 si臋 tylko, 偶e czyni艂 to z dobrego serca, i dobywa艂 z siebie komiczn膮 skarg臋, gdy偶 nie umia艂 znale藕膰 sposobu, by te偶 mie膰 z tego przyjemno艣膰, by dziewczyna, po zaspokojeniu klucznika, da艂a co艣 tak偶e jemu. Powiedzia艂 to wszystko po艣r贸d ob艂udnych, lubie偶nych u艣miech贸w i mrugni臋膰, jakby dawa艂 do zrozumienia, 偶e ma do czynienia z m臋偶czyznami z krwi i ko艣ci, z takimi, dla kt贸rych tego rodzaju praktyki s膮 chlebem powszednim. I patrzy艂 na mnie spod oka, a ja nie mog艂em pow艣ci膮gn膮膰 go, jak chcia艂bym, gdy偶 czu艂em si臋 powi膮zany z nim wsp贸lnym sekretem, jego wsp贸lnikiem i towarzyszem w grzechu.
Wilhelm w tym momencie postanowi艂 rzuci膰 wszystko na jedn膮 szal臋. Spyta艂 nagle:
— Czy Remigiusza pozna艂e艣, zanim jeszcze by艂e艣 z Dulcynem, czy potem?
Salwator pad艂 mu do kolan b艂agaj膮c 艣r贸d 艂ez, by nie gubi膰 go, by uratowa膰 przed inkwizycj膮, i Wilhelm przysi膮g艂 mu uroczy艣cie, 偶e nikomu nie powie o tym, czego si臋 dowie, a wtenczas Salwator nie zawaha艂 si臋 wyda膰 klucznika na nasz膮 艂ask臋 i nie艂ask臋. Poznali si臋 na 艁ysej G贸rze, obaj byli w bandzie Dulcyna, razem z klucznikiem uciek艂 i wst膮pi艂 do klasztoru w Casale; z nim te偶 przeni贸s艂 si臋 mi臋dzy kluniak贸w. Be艂kota艂, b艂agaj膮c o wybaczenie, i by艂o rzecz膮 jasn膮, 偶e niczego wi臋cej ode艅 si臋 nie dowiemy. Wilhelm doszed艂 do wniosku, 偶e warto wzi膮膰 z zaskoczenia Remigiusza, i zostawi艂 Salwatora, kt贸ry pobieg艂 schroni膰 si臋 w ko艣ciele.
Klucznik by艂 w przeciwleg艂ej stronie opactwa, przed spichlerzami, i uk艂ada艂 si臋 z kilkoma ch艂opami z doliny. Spojrza艂 na nas nie bez l臋ku i stara艂 si臋 zrobi膰 wra偶enie cz艂owieka nader zaprz膮tni臋tego, ale Wilhelm nalega艂 na rozmow臋. Dotychczas mieli艣my z tym cz艂ekiem niewielk膮 styczno艣膰; by艂 wobec nas uprzejmy, a i my wobec niego. Tego ranka Wilhelm zwr贸ci艂 si臋 do艅, jakby mia艂 do czynienia z konfratrem ze swojego zakonu. Klucznik mia艂 min臋 kogo艣 zak艂opotanego t膮 konfidencj膮 i odpowiedzia艂 najpierw z wielk膮 ostro偶no艣ci膮.
— Z racji swojego urz臋du jeste艣 oczywi艣cie zmuszony kr膮偶y膰 po opactwie tak偶e, kiedy inni 艣pi膮, tak mniemam — rzek艂 Wilhelm.
— To zale偶y — odpar艂 Remigiusz — czasem s膮 drobne sprawy do szybkiego za艂atwienia i musz臋 po艣wi臋ci膰 im par臋 godzin snu.
— Czy w takich razach nie zdarzy艂o ci si臋 nic, co mog艂oby wskaza膰 nam, kto kr膮偶y艂by, nie maj膮c twoich uzasadnie艅, mi臋dzy kuchni膮 a bibliotek膮?
— Gdybym co艣 zobaczy艂, doni贸s艂bym opatowi.
— S艂usznie — zgodzi艂 si臋 Wilhelm i nagle zmieni艂 temat. — Wie艣 w dolinie nie jest zbyt maj臋tna, nieprawda偶?
— Tak i nie — odpowiedzia艂 Remigiusz — mieszkaj膮 tam prebendarze, kt贸rzy zale偶膮 od opactwa, i ci dziel膮 nasz膮 zamo偶no艣膰 w latach t艂ustych. Na przyk艂ad, w dniu 艣wi臋tego Jana otrzymali dwana艣cie korc贸w s艂odu, konia, siedem wo艂贸w, byka, cztery ja艂贸wki, pi臋膰 ciel膮t, dwadzie艣cia owiec, pi臋tna艣cie wieprzk贸w, pi臋膰dziesi膮t kur i siedemna艣cie uli. A dalej dwadzie艣cia wieprzk贸w w臋dzonych, dwadzie艣cia siedem form smalcu, p贸艂 miary miodu, trzy miary myd艂a, jedn膮 sie膰 ryback膮...
— Rozumiem, rozumiem — przerwa艂 Wilhelm — ale dowiedz si臋, 偶e nie m贸wi mi to jeszcze, jaka jest sytuacja wsi, kt贸rzy spo艣r贸d jej mieszka艅c贸w s膮 prebendarzami opactwa i ile ziemi ma pod upraw臋 dla siebie ten, kto prebendarzem nie jest...
— Ach to — rzek艂 Remigiusz — zwyk艂a rodzina ma tutaj do pi臋膰dziesi臋ciu tabul ziemi.
— Ile to jest jedna tabula?
— Naturalnie cztery s膮偶nie kwadratowe.
— S膮偶nie kwadratowe? Ile to?
— Trzydzie艣ci sze艣膰 st贸p kwadratowych daje s膮偶e艅 kwadratowy. Albo je艣li wolisz, osiemset s膮偶ni liniowych czyni jedn膮 mil臋 piemonck膮. A st膮d da si臋 obliczy膰, 偶e rodzina — na ziemiach po stronie p贸艂nocnej — mo偶e z uprawy oliwek mie膰 co najmniej p贸艂 wa艅tucha oliwy.
— P贸艂 wa艅tucha?
— Tak, wa艅tuch czyni pi臋膰 hemin, za艣 hemina osiem czarek.
— Zrozumia艂em — powiedzia艂 m贸j mistrz zniech臋cony. — Ka偶dy kraj ma swoje miary. Czy wy na przyk艂ad mierzycie wino na pinty?
— Albo na garnce. Pi臋膰 garncy czyni konew, za艣 dwana艣cie czasz臋. Je艣li wolisz, garniec daje cztery kwarty po dwie pinty ka偶da.
— Wydaje mi si臋, 偶e rozja艣ni艂o mi si臋 w g艂owie — rzek艂 Wilhelm z rezygnacj膮.
— Czy chcesz wiedzie膰 co艣 wi臋cej? — spyta艂 Remigiusz tonem, kt贸ry wyda艂 mi si臋 wyzywaj膮cy.
— Tak. Pyta艂em ci臋 o to, jak 偶yj膮 w dolinie, albowiem rozmy艣la艂em dzisiaj w bibliotece nad kazaniami dla niewiast u艂o偶onymi przez Humberta z Romans, a w szczeg贸lno艣ci nad rozdzia艂em Ad mulieres pauperes in villulis. Gdzie powiada, 偶e te bardziej ni偶 inne nara偶one s膮 na pokus臋 grzech贸w cielesnych z przyczyny swej n臋dzy, i m膮drze rzecze, 偶e one peccant enim mortaliter, cum peccant cum quocumque laico, mortalius vero quando cum Clerico in sacris ordinibus constituto, maxime vero quando cum Religioso mundo mortuo. Wiesz lepiej ode mnie, 偶e nawet w miejscach 艣wi臋tych, jak opactwa, nie brak nigdy pokus demona po艂udniowego. Rozwa偶a艂em, czy stykaj膮c si臋 z lud藕mi ze wsi, zdo艂a艂e艣 dowiedzie膰 si臋, azali niekt贸rzy mnisi, oby B贸g ich przed tym chroni艂, nak艂onili jakie dziewcz臋 do czyn贸w rozpustnych.
Chocia偶 m贸j mistrz wypowiedzia艂 te s艂owa prawie z roztargnieniem, czytelnik pojmie, w jakie zak艂opotanie wprawi艂y biednego klucznika. Nie umiem powiedzie膰, czy zblad艂, ale tak tego czeka艂em, 偶e ujrza艂em, jak blednie.
— Pytasz mnie o rzeczy, kt贸re, gdybym o nich wiedzia艂, powiedzia艂bym opatowi — odpowiedzia艂 pokornie. — W ka偶dym razie, je艣li jak sobie wyobra偶am, rzeczy te s艂u偶膮 twojemu 艣ledztwu, nie zmilcz臋 przed tob膮 niczego, o czym zdo艂am si臋 dowiedzie膰. Owszem, kiedy zastanawiam si臋 nad twoim pierwszym pytaniem... W nocy, kiedy umar艂 biedny Adelmus, kr膮偶y艂em po dziedzi艅cu... wiesz, chodzi艂o o kury... dosz艂y mnie s艂uchy, 偶e jaki艣 kowal przychodzi noc膮 okrada膰 kurnik... A wi臋c tej nocy zdarzy艂o mi si臋 widzie膰 (z daleka, nie m贸g艂bym zatem przysi膮c), 偶e Berengar wraca艂 do dormitorium id膮c wzd艂u偶 ch贸ru, jakby szed艂 od strony Gmachu... Nie zdziwi艂o mnie to, gdy偶 w艣r贸d mnich贸w szepta艂o si臋 od jakiego艣 czasu o Berengarze, mo偶e s艂ysza艂e艣...
— Nie, powiedz.
— C贸偶, jakby powiedzie膰? Berengara podejrzewano.o to, 偶e 偶ywi nami臋tno艣ci... kt贸re nie przystoj膮 mnichowi...
— Chcesz mi mo偶e podsun膮膰, 偶e mia艂 stosunki z dziewcz臋tami ze wsi, o co ci臋 pyta艂em?
Klucznik chrz膮kn膮艂 zak艂opotany i u艣miechn膮艂 si臋 dosy膰 szkaradnie.
— Och nie, chodzi o nami臋tno艣ci jeszcze mniej stosowne...
— Gdy tymczasem mnich, kt贸ry za偶ywa rozkoszy cielesnej z dziewcz臋ciem ze wsi, ulega, przeciwnie, nami臋tno艣ciom w jaki艣 spos贸b stosownym?
— Nie rzek艂em tego, lecz podsun膮艂e艣 mi my艣l, 偶e jest pewna hierarchia w znieprawieniu, jak i w cnocie. Cia艂o mo偶e ulega膰 pokusom pod艂ug natury i... przeciw naturze.
— Powiadasz, 偶e Berengarem w艂ada艂y 偶膮dze cielesne do os贸b tej samej p艂ci?
— M贸wi臋, 偶e tak si臋 o nim szepta艂o... Zawiadomi艂em ci臋 o tych sprawach w dow贸d mojej szczero艣ci i dobrej woli...
— Ja za艣 dzi臋kuj臋 ci za to. I zgadzam si臋 z tob膮, 偶e grzech sodomii jest znacznie gorszy od innych form lubie偶no艣ci, co do kt贸rych nie mam, szczerze m贸wi膮c, zamiaru prowadzi膰 艣ledztwa...
— Marno艣膰, sama marno艣膰, gdyby nawet si臋 to sprawdzi艂o — rzek艂 filozoficznie klucznik.
— Marno艣膰, Remigiuszu. Wszyscy jeste艣my grzesznikami. Nigdy nie dopatruj臋 si臋 s艂omki w oku mego brata, tak bardzo boj臋 si臋 znale藕膰 belk臋 w moim. Ale b臋d臋 ci wdzi臋czny za wszystkie belki, o kt贸rych zechcesz mi powiedzie膰 w przysz艂o艣ci. W ten spos贸b poprzestaniemy na wielkich i mocnych pniach drzewa, a pozwolimy, by s艂omki ulecia艂y z wiatrem. Ile to, powiada艂e艣, jest jeden s膮偶e艅 kwadratowy?
— Trzydzie艣ci sze艣膰 st贸p kwadratowych. Ale nie k艂opocz si臋 tym. Kiedy b臋dziesz chcia艂 dowiedzie膰 si臋 czego艣 dok艂adnie, przyjd藕 do mnie. Mo偶esz liczy膰 na to, 偶e masz we mnie wiernego przyjaciela.
— Za takiego ci臋 te偶 bior臋 — oznajmi艂 serdecznie Wilhelm. — Hubertyn powiedzia艂 mi, 偶e kiedy艣 nale偶a艂e艣 do tego co ja zakonu. Nigdy nie zdradzi艂bym dawnego konfratra, a osobliwie w tych dniach, kiedy to czekamy na przybycie legacji papieskiej, na kt贸rej czele znajdzie si臋 wielki inkwizytor, s艂awny z tego, 偶e wielu dulcynian spali艂. Powiada艂e艣, 偶e jeden s膮偶e艅 czyni trzydzie艣ci sze艣膰 st贸p kwadratowych?
Klucznik nie by艂 g艂upcem. Doszed艂 do wniosku, 偶e nie warto ju偶 bawi膰 si臋 w kotka i myszk臋, tym bardziej, i偶 jak si臋 spostrzeg艂, jest tu myszk膮.
— Bracie Wilhelmie — rzek艂 — widz臋, 偶e wiesz wi臋cej rzeczy, ni偶 sobie wyobra偶a艂em. Nie zdrad藕 mnie, a i ja ciebie nie zdradz臋. To prawda, jestem biednym cz艂ekiem z krwi i ko艣ci i ulegam zachciankom cia艂a. Salwator powiedzia艂 mi, 偶e ty albo tw贸j nowicjusz wczoraj wieczorem przy艂apali艣cie go w kuchni. Podr贸偶owa艂e艣 wiele, Wilhelmie, wiesz wi臋c, 偶e nawet kardyna艂owie z Awinionu nie s膮 wzorem cn贸t. Wiem, i偶 wypytujesz mnie nie z powodu tych drobnych i n臋dznych grzeszk贸w. Ale pojmuj臋 te偶, 偶e dowiedzia艂e艣 si臋 czego艣 o moich dawnych dziejach. Mia艂em 偶ycie dziwaczne, jak zdarza si臋 to wielu spo艣r贸d nas minoryt贸w. Przed laty wierzy艂em w idea艂 ub贸stwa, porzuci艂em wsp贸lnot臋 zakonn膮, by wie艣膰 偶ycie w臋drowne. Uwierzy艂em w to, co g艂osi艂 Dulcyn, jak i wielu innych ze mn膮. Nie jestem cz艂owiekiem wykszta艂conym, zosta艂em wy艣wi臋cony, lecz ledwie msz臋 potrafi臋 odklepa膰. Niewiele wiem o teologii. I by膰 mo偶e nie potrafi臋 nawet wzbudzi膰 w sobie zaj臋cia ideami. Widzisz, jaki艣 czas temu spr贸bowa艂em zbuntowa膰 si臋 przeciwko panom, teraz im s艂u偶臋 i dla pana tych ziem w艂adam takimi, jak ja sam. Buntowa膰 si臋 albo zdradzi膰 — niewielki wyb贸r zostawiono nam, prostaczkom.
— Czasem prostaczkowie lepiej pojmuj膮 sprawy ni藕li uczeni — rzek艂 Wilhelm.
— By膰 mo偶e — odpowiedzia艂 klucznik wzruszaj膮c ramionami. — Ale nawet nie wiem, dlaczego uczyni艂em to, co uczyni艂em wtedy. Widzisz, w przypadku Salwatora by艂o to zrozumia艂e, wyszed艂 ze s艂ug ziemi ornej, z dzieci艅stwa pe艂nego niedostatku i chor贸b... Dulcyn przedstawia艂 sob膮 bunt i zniszczenie pan贸w. W moim przypadku by艂o inaczej, jestem z rodziny mieszcza艅skiej, nie ucieka艂em przed g艂odem. By艂o to... nie wiem, jak powiedzie膰, 艣wi臋to szale艅c贸w, wspania艂y karnawa艂... Tam na g贸rze, u boku Dulcyna, zanim jeszcze musieli艣my zjada膰 cia艂a naszych towarzyszy poleg艂ych w bitwach, zanim jeszcze tylu umar艂o z wycie艅czenia, 偶e nie mo偶na by艂o ich wszystkich zje艣膰 i rzucali艣my ich na pastw臋 ptak贸w i dzikich zwierz膮t, na zbocza Rebelio... a mo偶e nawet w tych chwilach... oddychali艣my powietrzem... czy mog臋 powiedzie膰 wolno艣ci? Przedtem nie wiedzia艂em, czym jest wolno艣膰, kaznodzieje powiadali nam: „Prawda uczyni was wolnymi.” Czuli艣my si臋 wolnymi, my艣leli艣my wi臋c, 偶e prawda jest z nami. My艣leli艣my, 偶e wszystko, co czynimy, jest sprawiedliwe...
— I tam... j臋li艣cie 艂膮czy膰 si臋 swobodnie z niewiast膮? — zapyta艂em i nie wiem nawet dlaczego, ale od poprzedniej nocy n臋ka艂y mnie s艂owa Hubertyna i to, co przeczyta艂em w skryptorium, i to, co sam prze偶y艂em. Wilhelm spojrza艂 na mnie zaciekawiony, nie oczekiwa艂, 偶e b臋d臋 taki 艣mia艂y i bezwstydny, to pewna. Klucznik przyjrza艂 mi si臋, jakbym by艂 jakim艣 osobliwym zwierz臋ciem.
— Na Rebelio — rzek艂 — byli ludzie, kt贸rzy przez ca艂e dzieci艅stwo spali w dziesi臋cioro lub wi臋cej na niewielu 艂okciach izby, bracia z siostrami, ojcowie i c贸rki. C贸偶 wi臋c chcesz i czym偶e wi臋c by艂o dla nich przyj臋cie nowej okoliczno艣ci? Czynili z wyboru to, co wpierw czynili z konieczno艣ci. A poza tym noc膮, kiedy boisz si臋 przybycia wrogich wojsk i przytulasz si臋 do swojego towarzysza, le偶膮c na go艂ej ziemi, by nie czu膰 ch艂odu... Heretycy... wy, mniszkowie pochodz膮cy z zamk贸w i ko艅cz膮cy na opactwie, s膮dzicie, 偶e ich spos贸b my艣lenia natchniony jest przez demona. Jest to jednak spos贸b 偶ycia i jest... i by艂o... prze偶yciem nowym... Nie by艂o ju偶 pan贸w, a B贸g, m贸wiono nam, by艂 z nami. Nie powiem, 偶e mieli艣my racj臋, Wilhelmie, i w istocie, widzisz mnie tutaj, bardzo pr臋dko ich bowiem porzuci艂em. Lecz rzecz w tym, 偶e nigdy nie pojmowa艂em waszych uczonych dysput o ub贸stwie Chrystusa i praktykowaniu, i fakcie, i prawie... Powiedzia艂em ci, by艂 to wielki karnawa艂, a w czasie karnawa艂u dziej膮 si臋 rzeczy na opak. Potem cz艂ek starzeje si臋, nie zm膮drzeje, ale staje si臋 艂akomy. I tutaj jestem w艂a艣nie 偶ar艂oczny... Mo偶esz pot臋pi膰 heretyka, ale czy mo偶esz pot臋pi膰 偶ar艂oka?
— Dosy膰 tego, Remigiuszu — rzek艂 Wilhelm. — Nie wypytuj臋 ci臋 o to, co wydarzy艂o si臋 wtedy, ale o to, co wydarzy艂o si臋 ostatnio. Pom贸偶 mi, a ja z pewno艣ci膮 nie b臋d臋 d膮偶y艂 do tego, by ci臋 zniszczy膰. Nie mog臋 i nie chc臋 ci臋 os膮dza膰. Ale musisz mi powiedzie膰, co wiesz o wydarzeniach w opactwie. Zbyt wiele tu si臋 kr臋cisz noc膮 i dniem, by czego艣 nie wiedzie膰. Kto zabi艂 Wenancjusza?
— Nie wiem, przysi臋gam. Wiem, kiedy umar艂 i gdzie.
— Kiedy? Gdzie?
— Pozw贸l mi opowiedzie膰. Tej nocy, godzin臋 po komplecie, wszed艂em do kuchni...
— Kt贸r臋dy i z jakiej przyczyny?
— Przez drzwi wychodz膮ce na ogr贸d. Mam klucz, kt贸ry kiedy艣 kaza艂em zrobi膰 kowalom. Drzwi od kuchni s膮 jedynymi nie zaryglowanymi od 艣rodka. A przyczyny... nie maj膮 znaczenia, jak sam rzek艂e艣, ty, kt贸ry nie chcesz oskar偶a膰 mnie z powodu s艂abo艣ci cia艂a... — U艣miechn膮艂 si臋 z zak艂opotaniem. — Ale nie chcia艂bym jednak, by艣 my艣la艂, 偶e ca艂e 偶ycie sp臋dzam na rozpu艣cie... Tego wieczoru poszed艂em po mi臋so, by obdarowa膰 dziewcz臋, kt贸re Salwator mia艂 wprowadzi膰 w obr臋b mur贸w...
— Kt贸r臋dy?
— Och, w murach s膮 inne wej艣cia, nie tylko brama. Zna je opat, znam ja... Ale tego wieczoru dziewcz臋 nie przysz艂o, odes艂a艂em je w艂a艣nie z powodu tego, co odkry艂em i o czym w艂a艣nie opowiadam. Oto czemu spr贸bowa艂em sprowadzi膰 j膮 wczoraj wieczorem. Gdyby艣cie przyszli troch臋 p贸藕niej, zastaliby艣cie mnie, nie za艣 Salwatora, gdy偶 to on ostrzeg艂 mnie, 偶e kto艣 jest w Gmachu, wi臋c wr贸ci艂em do mojej celi...
— Zajmijmy si臋 noc膮 z niedzieli na poniedzia艂ek.
— Dobrze. Wszed艂em do kuchni i zobaczy艂em martwego Wenancjusza.
— W kuchni?
— Tak, w pobli偶u zbiornika na wod臋. By膰 mo偶e, dopiero co zszed艂 ze skryptorium.
— 呕adnego 艣ladu walki?
— 呕adnego. Lub raczej, w pobli偶u cia艂a by艂a rozbita czarka i troch臋 wody na ziemi.
— Sk膮d wiesz, 偶e by艂a to woda?
— Nie wiem. Pomy艣la艂em, 偶e to woda. C贸偶 mog艂o by膰 innego?
Jak wskaza艂 mi p贸藕niej Wilhelm, ta czarka mog艂a oznacza膰 dwie r贸偶ne rzeczy. Albo w艂a艣nie w kuchni kto艣 poda艂 Wenancjuszowi do picia zatruty nap贸j, albo biedaczyna po艂kn膮艂 ju偶 trucizn臋 (ale gdzie? kiedy?) i zszed艂, by napi膰 si臋, bo m臋czy艂a go nag艂a sucho艣膰, skurcz, b贸l, co pali艂 trzewia albo j臋zyk (kt贸ry z pewno艣ci膮 by艂 czarny, jak j臋zyk Berengara).
Tak czy owak, na razie nie mo偶na by艂o dowiedzie膰 si臋 niczego wi臋cej. Ujrzawszy zw艂oki, przera偶ony Remigiusz rozwa偶y艂, co czyni膰, i umy艣li艂 nie czyni膰 nic. Gdyby wezwa艂 pomoc, musia艂by przyzna膰, 偶e b艂膮ka艂 si臋 noc膮 po Gmachu, a to nie pomog艂oby zgo艂a straconemu ju偶 konfratrowi. Dlatego postanowi艂 zostawi膰 rzeczy tak, jak by艂y, oczekuj膮c, 偶e kto艣 odkryje cia艂o nast臋pnego ranka, otwieraj膮c drzwi. Pobieg艂 powstrzyma膰 Salwatora, kt贸ry wprowadza艂 ju偶 dziewczyn臋 do opactwa, a potem — on i jego wsp贸lnik — poszli spa膰, je艣li snem mo偶na nazwa膰 trwo偶liwe czuwanie do samego rana. A kiedy podczas jutrzni 艣winiarze przyszli zawiadomi膰 opata, Remigiusz s膮dzi艂, 偶e zw艂oki zosta艂y znalezione tam, gdzie je zostawi艂, i os艂upia艂 widz膮c je w kadzi. Kto usun膮艂 trupa z kuchni? O tym Remigiusz nie mia艂 najmniejszego poj臋cia.
— Jedynym, kt贸ry mo偶e swobodnie porusza膰 si臋 po Gmachu, jest Malachiasz — rzek艂 Wilhelm.
Klucznik zareagowa艂 stanowczo.
— Nie, Malachiasz nie. To jest, nie przypuszczam... W ka偶dym razie to nie ja powiedzia艂em ci cokolwiek przeciwko Malachiaszowi...
— B膮d藕 spokojny, jakikolwiek d艂ug masz wzgl臋dem Malachiasza. Czy co艣 o tobie wie?
— Tak — zaczerwieni艂 si臋 klucznik — i zachowywa艂 si臋, jak przysta艂o cz艂ekowi dyskretnemu. Na twoim miejscu mia艂bym oko na Bencjusza. Dziwne wi臋zy 艂膮czy艂y go z Berengarem i Wenancjuszem... Lecz przysi臋gam ci, niczego wi臋cej nie widzia艂em. Je艣li czego艣 si臋 dowiem, powiem ci.
— Na razie wystarczy. Zwr贸c臋 si臋 do ciebie, je艣li zajdzie potrzeba.
Klucznik z widoczn膮 ulg膮 wr贸ci艂 do swoich targ贸w, 艂aja膰 ostro ch艂op贸w, kt贸rzy w tym czasie przestawili jakie艣 worki z ziarnem siewnym.
Podszed艂 do nas Seweryn. Mia艂 w r臋ku szkie艂ka, te same, kt贸re zabrano Wilhelmowi dwie noce wcze艣niej.
— Znalaz艂em je w habicie Berengara — rzek艂. — Widzia艂em je na twoim nosie, wtedy w bibliotece. S膮 twoje, prawda?
— Chwa艂a Bogu — wykrzykn膮艂 rado艣nie Wilhelm. — Rozwi膮zali艣my dwa problemy! Mam moje szk艂a i jestem pewny w ko艅cu, 偶e to Berengar okrad艂 nas tamtej nocy w skryptorium!
Ledwie sko艅czyli艣my rozmawia膰, przybieg艂 Miko艂aj z Morimondo, jeszcze bardziej triumfuj膮cy ni偶 Wilhelm. Trzyma艂 w d艂oniach par臋 uko艅czonych soczewek, osadzonych w wide艂kach.
— Wilhelmie — krzycza艂 — zrobi艂em je sam, sko艅czy艂em, chyba dzia艂aj膮!
Potem zobaczy艂, 偶e Wilhelm ma inne soczewki na twarzy, i skamienia艂. Wilhelm nie chcia艂 go upokorzy膰, wi臋c zdj膮艂 stare szk艂a i przymierzy艂 nowe.
— S膮 lepsze od tamtych — rzek艂. — Tak wi臋c stare b臋d臋 mia艂 w zapasie, a nosi艂 b臋d臋 zawsze twoje. — Potem zwr贸ci艂 si臋 do mnie: — Adso, teraz id臋 do celi, by przeczyta膰 te karty, co to wiesz. Wreszcie! Poczekaj na mnie gdzie艣 tutaj. I dzi臋ki” dzi臋ki wam wszystkim, najdro偶si bracia.
Zadzwoniono na tercj臋 i uda艂em si臋 do ch贸ru, by recytowa膰 wraz z innymi hymn, psalmy, wersety i Kyrie. Inni modlili si臋 za dusz臋 zmar艂ego Berengara. Ja dzi臋kowa艂em Bogu, 偶e odzyskali艣my niejedn膮, lecz dwie pary soczewek.
Panowa艂 tak wielki spok贸j, 偶e zapomnia艂em o wszystkich niegodziwo艣ciach, kt贸re widzia艂em i s艂ysza艂em, i usn膮艂em, a obudzi艂em si臋, kiedy nabo偶e艅stwo dobieg艂o ko艅ca. Zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e tej nocy nie spa艂em zgo艂a, i zaniepokoi艂em si臋 pomy艣lawszy, 偶e roztrwoni艂em te偶 wiele z moich si艂. I w tym momencie, kiedy wyszed艂em na zewn膮trz, moje my艣li zacz臋艂o dr臋czy膰 wspomnienie dzieweczki.
Stara艂em si臋 zapomnie膰 i zacz膮艂em pospiesznie chodzi膰 po r贸wni. Doznawa艂em uczucia lekkiego zawrotu g艂owy. Bi艂em skostnia艂ymi r臋kami jedn膮 o drug膮. Tupa艂em. By艂em jeszcze 艣pi膮cy, a jednak czu艂em si臋 rozbudzony i pe艂en 偶ycia. Nie rozumia艂em, co si臋 ze mn膮 dzieje.
DZIE艃 CZWARTY
TERCJA
Kiedy to Adso szamocze si臋 w cierpieniach mi艂osnych, potem przybywa Wilhelm z notatk膮 Wenancjusza, kt贸ra pozostaje nieczytelna, nawet kiedy ju偶 zosta艂a odczytana.
Po prawdzie, od czasu grzesznego spotkania z dzieweczk膮 inne straszliwe wydarzenia kaza艂y mi prawie zapomnie膰 o tej sprawie, a z drugiej strony, kiedy ju偶 wyspowiada艂em si臋 przed bratem Wilhelmem, dusza ma zaraz zby艂a si臋 ci臋偶aru wyrzut贸w sumienia, jakie czu艂em w chwili przebudzenia po moim wyst臋pnym upadku, i zda艂o mi si臋, 偶e wraz ze s艂owami z艂o偶y艂em na brata i brzemi臋, kt贸re one nios艂y. Czemu偶 innemu s艂u偶y, w istocie, dobroczynna k膮piel spowiedzi, jak nie zdj臋ciu brzemienia grzechu i wyrzutu sumienia, kt贸ry w nim si臋 mie艣ci, na 艂ono Naszego Pana, by zyska膰 wraz z przebaczeniem now膮 powietrzn膮 lekko艣膰 duszy, by zapomnie膰 o ciele udr臋czonym przez ha艅b臋 wyst臋pku? Lecz nie uwolni艂em si臋 do ko艅ca. Teraz, gdy przechadza艂em si臋 w wyblak艂ym i ch艂odnym s艂o艅cu zimowego poranka, po艣r贸d krz膮taniny ludzi i zwierz膮t, j膮艂em inaczej wspomina膰 minione wydarzenia. Jakby z wszystkiego, co si臋 przydarzy艂o, zosta艂y ju偶 nie skrucha i koj膮ce s艂owa k膮pieli spowiednej, lecz tylko obrazy ludzkich cia艂 i cz艂onk贸w. W moim pobudzonym nad miar臋 umy艣le wy艂ania艂a si臋 zjawa Berengara obrzmia艂ego od wody, i dygota艂em ze zgrozy i politowania. Potem, jakby chc膮c oddali膰 tego lemura, umys艂 m贸j zwr贸ci艂 si臋 ku innym obrazom, takim, 偶e wspomnienie o nich by艂o mi艂ym przytu艂kiem, i nie mog艂em unikn膮膰, oczywistego dla mych oczu (dla oczu duszy, ale prawie jakby ukazywa艂 si臋 przed oczyma cielesnymi), obrazu dziewcz臋cia, pi臋knego i straszliwego niby wojsko uszykowane do bitwy.
Obieca艂em sobie (ja, stary kopista tekstu nigdy dot膮d nie napisanego, ale przez d艂ugie dziesi膮tki lat przemawiaj膮cego w moim umy艣le), 偶e b臋d臋 kronikarzem wiernym, a nie tylko przez umi艂owanie prawdy i nie tylko przez pragnienie (zreszt膮 godziwe), by pouczy膰 moich przysz艂ych czytelnik贸w; ale r贸wnie偶, by uwolni膰 moj膮 pami臋膰, zwi臋d艂膮 i znu偶on膮, od wizji, kt贸re dr臋czy艂y j膮 przez ca艂e 偶ycie. Musz臋 wi臋c powiedzie膰 wszystko, przystojnie, ale i bez wstydu. Musz臋 powiedzie膰 teraz i zapisa膰 wyra藕nymi literami to, co wtenczas my艣la艂em i prawie pr贸bowa艂em ukry膰 przed samym sob膮, kiedy przechadza艂em si臋 po r贸wni, czasem podbiegaj膮c, by narzuci膰 ruchom cia艂a nag艂e uderzenia serca, zatrzymuj膮c si臋, by podziwia膰 dzie艂a wie艣niak贸w, i 艂udz膮c si臋, 偶e zmieni臋 bieg mych my艣li, je艣li b臋d臋 si臋 owym wie艣niakom przygl膮da艂, wdychaj膮c pe艂n膮 piersi膮 zimne powietrze, jak czyni ten, kto pije wino, by zapomnie膰 o strachu lub b贸lu.
Daremnie. Nie przestawa艂em my艣le膰 o dzieweczce. Moje cia艂o zapomnia艂o o rozkoszy, ostrej, grzesznej i chwilowej (rzeczy wyst臋pnej), jak膮 mia艂em, po艂膮czywszy si臋 z ni膮; ale moja dusza nie zapomnia艂a jej twarzy i nie potrafi艂a uczyni膰 znieprawionym tego wspomnienia, lecz przeciwnie, dr偶a艂a, jakby w tym obliczu ja艣nia艂y wszystkie s艂odycze dzie艂a stworzenia.
W spos贸b niejasny i prawie przed samym sob膮 zapieraj膮c si臋 prawdy tego, co czu艂em, dostrzega艂em, 偶e to ubogie, brudne, bezwstydne stworzenie, kt贸re sprzedawa艂o si臋 (kt贸偶 wie z jak膮 zuchwa艂膮 sta艂o艣ci膮) innym grzesznikom, ta c贸ra Ewy, kt贸ra, s艂aba jak wszystkie jej siostry, tyle razy kupczy艂a w艂asnym cia艂em, by艂a jednak czym艣 wspania艂ym i cudownym. M贸j rozum wiedzia艂, 偶e jest ona zarzewiem grzechu, ale moja potrzeba uczuciowa dostrzega艂a w niej przybytek wszelkiego powabu. Trudno powiedzie膰, co prze偶ywa艂em. M贸g艂bym napisa膰, 偶e jeszcze wpl膮tany w sieci grzechu, pragn膮艂em, wyst臋pnie, ujrze膰, jak pojawia si臋 co chwila, i prawie 艣ledzi艂em prac臋 robotnik贸w, a偶eby wypatrze膰, czy zza rogu chaty, z mroku obory nie wy艂oni si臋 posta膰, kt贸ra mnie uwiod艂a. Lecz nie napisa艂bym prawdy albo pr贸bowa艂bym okry膰 zas艂on膮 prawd臋, by zmniejszy膰 jej si艂臋 i oczywisto艣膰. Prawd膮 jest bowiem, 偶e widzia艂em dziewcz臋, widzia艂em w艣r贸d bezlistnych ga艂臋zi drzewa, kt贸re dr偶a艂y lekko, kiedy skostnia艂y wr贸bel lecia艂, by znale藕膰 w艣r贸d nich schronienie; widzia艂em j膮 w oczach ja艂贸wek, kt贸re wychodzi艂y z obory, i s艂ysza艂em w beczeniu jagni膮t, kt贸re przebiega艂y przede mn膮. By艂o tak, jakby ca艂e dzie艂o stworzenia m贸wi艂o mi o niej, i pragn膮艂em, o tak, zobaczy膰 j膮 jeszcze, ale by艂em te偶 got贸w przysta膰 na my艣l, 偶e nigdy ju偶 jej nie ujrz臋 i nie po艂膮cz臋 si臋 z ni膮, bylebym tylko m贸g艂 radowa膰 si臋 t膮 szcz臋艣liwo艣ci膮, kt贸ra przenika艂a mnie tego ranka, i mie膰 j膮 zawsze blisko siebie, nawet je艣li mia艂aby pozosta膰, i to na wieczno艣膰, daleka. By艂o tak, staram si臋 to teraz poj膮膰, jakby ca艂y wszech艣wiat, owa niechybnie zapisana palcem Boga ksi臋ga, w kt贸rej rzecz ka偶da m贸wi nam o bezmiernej dobroci swojego Stw贸rcy, w kt贸rej wszelkie stworzenie jest jakby ust臋pem tekstu i zwierciad艂em 偶ycia i 艣mierci, w kt贸rej najskromniejsza r贸偶a staje si臋 komentarzem do naszej ziemskiej w臋dr贸wki, w sumie, jakby wszystko nie m贸wi艂o mi o niczym innym, jeno o licu ledwie dostrze偶onym w wonnych mrokach kuchni. Nie wyrzeka艂em si臋 snucia tych roje艅, poniewa偶 m贸wi艂em sobie (albo raczej nie m贸wi艂em, bo wtedy nie formu艂owa艂em my艣li daj膮cych si臋 uj膮膰 w s艂owa), 偶e je艣li 艣wiat ca艂y po to jest, by m贸wi艂 mi o pot臋dze, dobroci i m膮dro艣ci Stw贸rcy, i je艣li tego ranka 艣wiat ca艂y m贸wi mi o dzieweczce, kt贸ra (cho膰 grzeszna) jest na zawsze rozdzia艂em w wielkiej ksi臋dze stworzenia, wersetem wielkiego psalmu 艣piewanego przez komos — m贸wi艂em wi臋c sobie (m贸wi臋 teraz), 偶e skoro zasz艂y te w艂a艣nie zdarzenia, musia艂y stanowi膰 cz膮stk臋 wielkiego teofanicznego zamys艂u rz膮dz膮cego 艣wiatem, zestrojonego na spos贸b liry, cudu wsp贸艂brzmienia i harmonii. Prawie upojony, radowa艂em si臋 tedy jej obecno艣ci膮 w rzeczach, kt贸re widzia艂em, a w nich jej pragn膮c, w ich widoku znajdowa艂em zaspokojenie. Czu艂em przecie偶 jakby b贸l, gdy偶 cierpia艂em z powodu nieobecno艣ci, a zarazem by艂em szcz臋艣liwy z tylu zjaw obecno艣ci. Trudno mi wyja艣ni膰 t臋 tajemnicz膮 sprzeczno艣膰, i znak to, 偶e umys艂 ludzki jest nader kruchy i nie post臋puje nigdy prosto po 艣cie偶kach Boskiego rozumu, kt贸ry zbudowa艂 艣wiat na wz贸r doskona艂ego sylogizmu; umys艂 ludzki za艣 z tego sylogizmu chwyta tylko zdania odosobnione, cz臋sto nie powi膮zane ze sob膮, i st膮d bierze si臋 owa 艂atwo艣膰, z jak膮 padamy ofiar膮 z艂ud diab艂a. Czy by艂a z艂ud膮 diabelsk膮 ta, kt贸ra tego ranka da艂a mi tak wielkie wzruszenie? Dzisiaj my艣l臋, 偶e tak, wtedy bowiem by艂em nowicjuszem, jednakowo偶 mniemam te偶, 偶e ludzkie uczucie, kt贸re burzy艂o si臋 we mnie, nie by艂o z艂e w sobie, lecz jedynie w odniesieniu do mojego stanu. Albowiem samo w sobie by艂o to uczucie nak艂aniaj膮ce m臋偶czyzn臋 ku niewie艣cie, by z艂膮czyli si臋 ze sob膮, jak chce aposto艂 pogan, i oboje byli cia艂em z jednego cia艂a, i razem sp艂odzili nowe istoty ludzkie, i wspierali si臋 wzajemnie od m艂odo艣ci po staro艣膰. Tyle 偶e aposto艂 przemawia艂 do tych, kt贸rzy szukali lekarstwa na chu膰, i do tych, kt贸rzy nie chcieli sp艂on膮膰, pami臋taj膮c jednakowo偶, 偶e znacznie godziwszy jest stan czysto艣ci, m贸j stan mnisi. Tak zatem znosi艂em owego ranka to, co by艂o z艂em dla mnie, lecz dla innych by艂o mo偶e dobrem, i dobrem najs艂odszym, a pojmuj臋 to teraz w ten spos贸b, 偶e moja udr臋ka nie by艂a spowodowana nieprawo艣ci膮 my艣li, w sobie godziwych i s艂odkich, ale nieprawo艣ci膮, kt贸ra tkwi艂a w zwi膮zku mi臋dzy owymi my艣lami a z艂o偶onym przeze mnie 艣lubem. Tak wi臋c czyni艂em 藕le, raduj膮c si臋 rzecz膮 dobr膮 w jednym rozumieniu, z艂膮 w innym, a b艂膮d m贸j polega艂 na tym, 偶e pr贸bowa艂em naturaln膮 sk艂onno艣膰 pogodzi膰 z nakazami rozumnej duszy. Teraz wiem, 偶e cierpia艂em z powodu sprzeczno艣ci mi臋dzy sk艂onno艣ci膮 umys艂ow膮, gdzie winno przejawi膰 si臋 w艂adanie woli, a sk艂onno艣ci膮 zmys艂ow膮, podporz膮dkowan膮 ludzkim nami臋tno艣ciom. W istocie actus appetiti sensitivi in quantum habent transmutationem corporalem annexam, passiones dicuntur, non autem actus voluntatis. I czynowi, do kt贸rego pchn臋艂a mnie moja sk艂onno艣膰, towarzyszy艂o w艂a艣nie dr偶enie ca艂ego cia艂a, fizyczna potrzeba, by krzycze膰 i miota膰 si臋. Anielski doktor powiada, 偶e nami臋tno艣ci same w sobie nie s膮 z艂e, byle by艂y miarkowane przez wol臋, kt贸r膮 kieruje rozumna dusza. Ale moja dusza rozumna by艂a tego ranka u艣piona ze znu偶enia, trzymaj膮cego na wodzy porywcz膮 sk艂onno艣膰, kt贸ra zwraca si臋 ku dobru lub z艂u jako kresom do osi膮gni臋cia, lecz nie trzymaj膮cego na wodzy sk艂onno艣ci po偶膮dliwej, kt贸ra zwraca si臋 ku dobru i z艂u, jako znanym. Dla usprawiedliwienia mojej 贸wczesnej nieodpowiedzialnej lekkomy艣lno艣ci powiem dzisiaj, i s艂owami anielskiego doktora, 偶e niew膮tpliwie ogarn臋艂a mnie mi艂o艣膰, kt贸ra jest nami臋tno艣ci膮 i kosmicznym prawem, albowiem nawet ci臋偶ko艣膰 cia艂 jest mi艂o艣ci膮 naturaln膮. I przez ow膮 nami臋tno艣膰 zosta艂em naturalnie uwiedziony, w niej bowiem appetitus tendit in appetibile realiter consequendum ut sit ibi finis motus. Przez co naturalnie amor facit quod ipsae res quae amantur, amanti aliquo modo uniantur et amor est magis cognitivus quam cognitio. Rzeczywi艣cie, widzia艂em teraz dzieweczk臋 lepiej, ni偶 kiedy patrzy艂em na ni膮 poprzedniego wieczoru, i rozumia艂em j膮 intus et in cute, bo w niej pojmowa艂em siebie i w sobie j膮. Rozwa偶am dzisiaj, czy to, co odczuwa艂em, by艂o mi艂o艣ci膮 z przyja藕ni, w kt贸rej podobne kocha podobne i pragnie tylko dobra tego drugiego, czy mi艂o艣ci膮 z chuci, w kt贸rej pragnie si臋 w艂asnego dobra, cierpi膮ce za艣 brak chce tego tylko, co je dope艂nia. I s膮dz臋, 偶e mi艂o艣ci膮 z chuci by艂a ta nocna, kiedy chcia艂em od dzieweczki czego艣, czego nigdy nie mia艂em, gdy tymczasem tego ranka nie pragn膮艂em od niej niczego i chcia艂em jeno jej dobra i by uwolniona zosta艂a od okrutnej konieczno艣ci, kt贸ra zmusza艂a j膮 do oddawania si臋 za odrobin臋 strawy, i by by艂a szcz臋艣liwa, i nie chcia艂em 偶膮da膰 od niej nic ju偶, lecz tylko nadal o niej my艣le膰 i widzie膰 j膮 w owcach, wo艂ach, drzewach, w spokojnym 艣wietle, co okrywa艂o weselem mury opactwa.
Teraz wiem, 偶e przyczyn膮 mi艂o艣ci jest dobro, a to, co jest dobre, definiuje si臋 przez wiedz臋; i mo偶na kocha膰 to tylko, o czym wie si臋, 偶e jest dobre, gdy tymczasem dzieweczk臋, tak, pozna艂em jako dobro gwa艂townej sk艂onno艣ci, ale jako z艂o woli. Wtedy jednak by艂em wydany na pastw臋 wielu i sprzecznych ze sob膮 porusze艅 duszy, gdy偶 to, co odczuwa艂em, by艂o podobne do mi艂o艣ci naj艣wi臋tszej, dok艂adnie jak j膮 opisywali doktorowie; wytworzy艂a we mnie uniesienie, w kt贸rym kochaj膮cy i kochany chc膮 tego samego (i przez tajemnicze o艣wiecenie wiedzia艂em w tamtym momencie, 偶e dzieweczka, kimkolwiek jest, chcia艂a tych samych rzeczy co ja), i czu艂em o ni膮 zazdro艣膰, lecz nie t臋 niegodziw膮, ow膮 pot臋pion膮 przez Paw艂a w pierwszym jego li艣cie do Koryntian, principium contentionis, co nie dopuszcza consortium in amato, ale t臋, o kt贸rej m贸wi Dionizy w Nomini Divini, a przez kt贸r膮 tak偶e B贸g zwany jest zazdrosnym propter multum amorem quem habet ad existentia (a ja kocha艂em dzieweczk臋 w艂a艣nie dlatego, 偶e istnia艂a, i by艂em rozradowany, nie zazdrosny, 偶e istnieje). By艂em zazdrosny w spos贸b, w jaki dla doktora anielskiego zazdro艣膰 jest motus in amatum, zazdro艣ci膮 z przyja藕ni, zazdro艣ci膮, kt贸ra sk艂ania, by stawi膰 czo艂o temu wszystkiemu, co ukochanemu szkodzi (i ja o niczym innym nie roi艂em w tamtej chwili, jeno by wyzwoli膰 dzieweczk臋 spod w艂adzy tego, kto kupowa艂 jej cia艂o, brukaj膮c je w艂asnymi zgubnymi nami臋tno艣ciami).
Teraz wiem, 偶e jak powiada doktor, mi艂o艣膰 mo偶e obrazi膰 kochanego, je艣li jest nadmierna. A moja by艂a nadmierna. Pr贸bowa艂em wyja艣ni膰, co w贸wczas odczuwa艂em, nie pr贸buj臋 za艣 w niczym tego usprawiedliwi膰. M贸wi臋 o wyst臋pnych zapa艂ach mej m艂odo艣ci. By艂y z艂e, lecz prawda nakazuje mi powiedzie膰, 偶e wtenczas postrzega艂em je jako nadzwyczajnie dobre. I oby wyci膮gn臋li st膮d nauk臋 ci, kt贸rzy jak ja wpadn膮 w sieci pokusy. Dzisiaj, starzec, zna艂bym tysi膮ce sposob贸w, by uciec od tych powab贸w (i zastanawiam si臋, na ile powinienem by膰 z tego dumny, teraz, gdy wolny jestem od pokus po艂udniowego demona; lecz bynajmniej nie wolny od innycji, tak 偶e zastanawiam si臋, czy to, co teraz czyni臋, nie jest wyst臋pn膮 uleg艂o艣ci膮 wobec ziemskiej nami臋tno艣ci wspomnienia, owej g艂upiej pokusy ucieczki przed p艂yn膮cym czasem i przed 艣mierci膮).
Wtenczas uratowa艂em si臋, ale prawie tylko dzi臋ki cudownemu instynktowi. Dzieweczka objawi艂a mi si臋 w naturze i w ludzkich dzie艂ach, kt贸re mnie otacza艂y. Stara艂em si臋 wi臋c, by przez szcz臋艣liwe przeczucie duszy zanurzy膰 si臋 w szczeg贸艂owej kontemplacji tych dzie艂. Przygl膮da艂em si臋 pracom wolarzy, kt贸rzy wyprowadzali wo艂y z ob贸r, 艣winiarzy, kt贸rzy podawali karm臋 wieprzkom, pasterzy, kt贸rzy zach臋cali psy do sp臋dzania owiec w stado, wie艣niak贸w, kt贸rzy nie艣li orkisz i proso do m艂yn贸w i wychodzili stamt膮d z workami dobrej m膮ki. Pogr膮偶y艂em si臋 w kontemplacji natury, staraj膮c si臋 zapomnie膰 o mych my艣lach i patrze膰 na istoty tak jeno, jak nam si臋 jawi膮, i rado艣nie zapami臋ta膰 si臋 w ich obrazie.
Jak偶e pi臋kne by艂o widowisko natury nie tkni臋tej jeszcze przewrotn膮 nieraz m膮dro艣ci膮 cz艂owieka!
Ujrza艂em jagni臋, kt贸remu to miano nadano jakby z wdzi臋czno艣ci za jego czysto艣膰 i dobro膰. W istocie, nazwa agnus bierze si臋 z faktu, 偶e zwierz臋 to agnoscit, rozpoznaje w艂asn膮 matk臋 i rozpoznaje jej g艂os po艣r贸d stada, a matka po艣r贸d tylu jagni膮t identycznego kszta艂tu i identycznie becz膮cych rozpoznaje zawsze i tylko swoje dzieci臋 i je 偶ywi. Ujrza艂em owc臋, kt贸ra ovis jest zwana ab oblatione, gdy偶 od pocz膮tku czas贸w s艂u偶y艂a do rytua艂贸w ofiarnych; owc臋, kt贸ra, jak to jest w jej zwyczaju, u progu zimy szuka chciwie trawy i nape艂nia si臋 karm膮, zanim pastwiska 艣ci臋te b臋d膮 mrozem. A stad pilnowa艂y psy, tak nazwane od canor z powodu ich ujadania. Pies, zwierz臋 spo艣r贸d innych najdoskonalsze, maj膮ce najwy偶szy dar bystro艣ci, rozpoznaje swojego pana i jest przyuczony do polowania na dzik膮 zwierzyn臋 w kniei, do strze偶enia stad przed wilkami, pilnuje domu i dzieci swojego pana, a czasem pe艂ni膮c obowi膮zek obro艅cy pada zabity. Kr贸l Garamant, wtr膮cony do wi臋zienia przez swoich wrog贸w, wr贸ci艂 do ojczyzny, bo odprowadzi艂a go sfora dwustu ps贸w, kt贸re wywalczy艂y sobie drog臋 po艣r贸d nieprzyjacielskich wojsk; pies Jazona Licyniusza po 艣mierci swojego pana odmawia艂 spo偶ywania pokarmu, a偶 zdech艂 z wycie艅czenia; pies kr贸la Lizymacha rzuci艂 si臋 na stos swojego pana, by wraz z nim umrze膰. Pies ma moc leczenia ran, li偶膮c je j臋zykiem, a j臋zyk jego szczeni膮t mo偶e wyleczy膰 uszkodzenia kiszek. Z przyrodzenia nawyk艂y spo偶ywa膰 po raz wt贸ry to samo po偶ywienie, kiedy je zwymiotuje. Skromno艣膰 ta jest symbolem doskona艂o艣ci ducha, tak jak taumaturgiczna moc jego j臋zyka jest symbolem oczyszczenia z grzech贸w, oczyszczenia, jakie zyskuje si臋 przez spowied藕 i pokut臋. Lecz to, 偶e pies wraca do tego, co zwymiotowa艂, jest te偶 znakiem, i偶 po spowiedzi wraca si臋 do poprzednich grzech贸w, i ten mora艂 by艂 mi nader u偶yteczny owego ranka, by ostrzec moje serce, kiedy podziwia艂em cudowno艣ci natury.
W tym czasie nogi nios艂y mnie w stron臋 ob贸r dla wo艂贸w, kt贸re wychodzi艂y w艂a艣nie licznie, prowadzone przez wolarzy. Wyda艂y mi si臋 nagle, takie, jakie by艂y i s膮, symbolami przyja藕ni i dobroci, bo ka偶dy w贸艂 obraca si臋 przy pracy szukaj膮c swojego towarzysza od p艂uga, je艣li przypadek sprawi, 偶e tamten jest w tym momencie nieobecny, i zwraca si臋 do艅 z pe艂nymi uczucia porykiwaniami. Pos艂uszne wo艂y ucz膮 si臋 same i艣膰 do ob贸r, kiedy pada, a kiedy po偶ywiaj膮 si臋 u 偶艂obu, wysuwaj膮 ci膮gle 艂by, by patrze膰 na zewn膮trz, czy z艂a pogoda nie min臋艂a, gdy偶 chc膮 wr贸ci膰 do pracy. A z wo艂ami wychodz膮 w tym momencie z ob贸r ciel臋ta obu p艂ci bior膮ce swe miano od s艂owa veriditas albo te偶 od virgo. gdy偶 w tym wieku s膮 jeszcze 艣wie偶e, m艂ode i cnotliwe, i 藕le uczyni艂em i czyni臋 — m贸wi艂em sobie — 偶e widz臋 w ich wdzi臋cznych poruszeniach obraz dziewcz膮tka wcale nie cnotliwego. O tych sprawach my艣la艂em, pogodzony ze 艣wiatem i z sob膮 samym, przygl膮daj膮c si臋 weso艂ej pracy w tej porannej godzinie. I nie my艣la艂em wi臋cej o dzieweczce, to jest czyni艂em wysi艂ek, by zapa艂, kt贸ry do niej odczuwa艂em, przemieni膰 w poczucie wewn臋trznego rozradowania i pobo偶nego pokoju.
Powiedzia艂em sobie, 偶e 艣wiat jest pi臋kny i godny podziwu. 呕e dobro膰 Boga przejawia si臋 tak偶e w najstraszliwszych bestiach, jak wyja艣nia Honoriusz Augustodunensis. To prawda, s膮 w臋偶e tak wielkie, 偶e po偶eraj膮 jelenie i p艂ywaj膮 po oceanie, jest bestia cenocroca o ciele os艂a, rogach kozioro偶ca, piersi i gardzieli lwa, nogach konia, ale dwukopytnych jak u wo艂u, paszczy si臋gaj膮cej do uszu, g艂osie prawie ludzkim, za艣 w miejscu z臋b贸w z jedn膮 sta艂膮 i mocn膮 ko艣ci膮. I jest bestia mantykora o twarzy cz艂owieka, potr贸jnym rz臋dzie z臋b贸w, ciele lwa, ogonie skorpiona, oczach seledynowych, barwie krwi jak u w臋偶a i 艣wiszcz膮cym w臋偶owym g艂osie, 艂asa na ludzkie mi臋so. I s膮 potwory o o艣miu palcach u n贸g, pyskach wilka, pazurach zakrzywionych, sier艣ci owczej, szczekaj膮ce niby pies i kt贸re staj膮 si臋 czarne, nie za艣 siwe na staro艣膰, i 偶yj膮 znacznie od nas d艂u偶ej. I s膮 stworzenia o oczach na plecach i z dwoma dziurami na piersi zamiast nozdrzy, bo g艂贸w nie maj膮, i inne jeszcze, kt贸re mieszkaj膮 nad rzek膮 Ganges i 偶yj膮 tylko zapachem pewnego jab艂ka, a kiedy si臋 ode艅 oddal膮, umieraj膮. Ale tak偶e wszystkie te nieczyste bestie 艣piewaj膮 w swojej rozmaito艣ci chwa艂臋 Stw贸rcy i Jego m膮dro艣ci, tak samo jak pies, w贸艂, jagni臋 i ry艣. Jak偶e wielki jest — rzek艂em sobie w贸wczas, powtarzaj膮c s艂owa Wincentego z Beauvais — najskromniejszy powab tego 艣wiata, jakie mi艂e dla oczu rozumu baczne rozwa偶anie nie tylko sposob贸w, liczb i porz膮dk贸w rzeczy, tak zacnie ustanowionych w ca艂ym wszech艣wiecie, ale tak偶e biegu czasu, kt贸ry bezustannie toczy si臋 przez nast臋pstwa i upadki, naznaczony 艣mierci膮 tego, co si臋 zrodzi艂o. Wyznaj臋, grzesznik, jakim jestem, z dusz膮 ci膮gle pozostaj膮c膮 wi臋藕niem cia艂a, 偶e duchowa s艂odycz nios艂a mnie wtedy ku Stw贸rcy i regule tego 艣wiata i z radosn膮 czci膮 podziwia艂em wielko艣膰 i sta艂o艣膰 dzie艂a stworzenia.
W tym dobrym stanie ducha ujrza艂 mnie m贸j mistrz, kiedy nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, obszed艂em ca艂e ju偶 prawie opactwo i znalaz艂em si臋 w miejscu, gdzie rozstali艣my si臋 dwie godziny wcze艣niej. Wilhelm ju偶 tam by艂, a to, co powiedzia艂, oderwa艂o mnie od moich roje艅 i zwr贸ci艂o znowu my艣l ku mrocznym tajemnicom opactwa.
Wilhelm zdawa艂 si臋 bardzo zadowolony. Mia艂 w d艂oni kart臋 Wenaricjusza, kt贸r膮 wreszcie odcyfrowa艂. Udali艣my si臋 do jego celi, daleko od niedyskretnych uszu, i przet艂umaczy艂 mi to, co odczyta艂. Oto, co tekst grecki m贸wi艂, po zdaniu w alfabecie zodiakalnym (secretum finis Africae manus supra idolum age primum et septimum de quatuor):
Straszliwa trucizna, kt贸ra przynosi oczyszczenie...
Najlepsza bro艅, by zniszczy膰 nieprzyjaciela...
U偶yj os贸b niskiego stanu, pod艂ych i szpetnych, dob膮d藕 rozkosz z ich przywary... Nie powinny umrze膰... Nie w domach szlachetnych i mo偶nych, ale z wiosek ch艂op贸w, po obfitym posi艂ku i libacjach... Cia艂a kr臋pe, oblicza niekszta艂tne.
Gwa艂c膮 dziewice i zabawiaj膮 si臋 z nierz膮dnicami, nie nikczemni, bez strachu.
Prawda odmienna, odmienny obraz prawdy...
Czcigodne drzewa figowe.
Kamie艅 bezwstydny toczy si臋 po r贸wni... Na oczach.
Trzeba zwodzi膰 i zaskakiwa膰 zwodz膮c, m贸wi膰 rzeczy przeciwne do tego, w co si臋 wierzy, m贸wi膰 jedn膮 rzecz, a mie膰 na my艣li inn膮.
Dla tych koniki polne za艣piewaj膮 spod ziemi.
Nic wi臋cej. Wed艂ug mojego s膮du zbyt ma艂o, prawie nic. Zda艂o si臋 to bredzeniem cz艂eka niepoczytalnego i podzieli艂em si臋 tym s膮dem z Wilhelmem.
— Mo偶e to by膰. I bardziej szalone, ni偶 jest, wydaje si臋 z powodu mojego t艂umaczenia. Nie za dobrze znam grek臋. A jednak je艣li uznamy, 偶e Wenancjusz albo autor ksi臋gi by艂 szale艅cem, nie dowiemy si臋 st膮d, dlaczego tyle os贸b, i nie wszystkie szalone, zada艂o sobie trud, najpierw by ukry膰 ksi臋g臋, a p贸藕niej by j膮 odzyska膰...
— Ale czy rzeczy, kt贸re s膮 tu zapisane, pochodz膮 z tajemniczej ksi臋gi?
— Bez w膮tpienia chodzi o rzeczy zapisane przez Wenancjusza. Widzisz przecie偶, 偶e nie chodzi o 偶aden starodawny pergamin. I musz膮 to by膰 w艂a艣nie notatki spisane przy czytaniu ksi臋gi, inaczej Wenancjusz nie pisa艂by po grecku. Z pewno艣ci膮 przepisa艂, skracaj膮c, zdania, kt贸re znalaz艂 w woluminie zabranym z finis Africae. Zani贸s艂 go do skryptorium i zacz膮艂 czyta膰, zapisuj膮c to, co wydawa艂o mu si臋 godne zapisania. Potem co艣 si臋 sta艂o. Albo poczu艂 si臋 藕le, albo us艂ysza艂, jak kto艣 idzie do g贸ry. Od艂o偶y艂 wi臋c ksi臋g臋 wraz z notatkami pod sw贸j st贸艂, prawdopodobnie obiecuj膮c sobie wr贸ci膰 do niej nast臋pnego wieczoru. W ka偶dym razie, tylko wychodz膮c od tej karty, mo偶emy odtworzy膰 natur臋 tajemniczej ksi臋gi, a tylko z natury tej ksi臋gi mo偶emy domy艣li膰 si臋 natury zab贸jcy. Albowiem w ka偶dej zbrodni pope艂nionej, by zyska膰 jaki艣 przedmiot, natura tego przedmiotu winna dostarczy膰 nam wyobra偶enia, cho膰by bladego, o naturze mordercy. Je艣li zabija si臋 dla gar艣ci z艂ota, morderc膮 b臋dzie osoba chciwa, je艣li dla ksi臋gi, morderca b臋dzie zabiega艂, by zachowa膰 dla siebie jej sekrety. Trzeba wi臋c dowiedzie膰 si臋, co m贸wi ksi臋ga, kt贸rej nie mamy.
— A ty potrafisz z tych niewielu linijek poj膮膰, o jak膮 ksi臋g臋 chodzi?
— Drogi Adso, wygl膮da to na s艂owa jakiego艣 艣wi臋tego tekstu, kt贸rego znaczenie wychodzi poza liter臋. Kiedy czyta艂em je tego ranka, po naszej rozmowie z klucznikiem, uderzy艂 mnie fakt, 偶e tutaj tak偶e czyni si臋 aluzj臋 do prostaczk贸w i wie艣niak贸w jako nosicieli prawdy odmiennej od prawdy m臋drc贸w. Klucznik da艂 do zrozumienia, 偶e dziwne wsp贸lnictwo 艂膮czy go z Malachiaszem. Mo偶e Malachiasz ukry艂 jaki艣 niebezpieczny heretycki tekst, kt贸ry Remigiusz mu powierzy艂? W贸wczas Wenancjusz przeczyta艂by i wynotowa艂 jak膮艣 tajemnicz膮 instrukcj臋 dotycz膮c膮 wsp贸lnoty ludzi grubia艅skich i niegodziwych, zbuntowanych przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Ale...
— Ale?
— Ale dwa fakty zaprzeczaj膮 tej hipotezie. Jeden to ten, 偶e Wenancjusz nie robi艂 wra偶enia kogo艣, kto by艂by zaciekawiony takimi kwestiami; by艂 t艂umaczem tekst贸w greckich, nie za艣 g艂osicielem herezji... Drugi to ten, 偶e zda艅 takich, jak to o drzewach figowych, kamieniach albo polnych konikach nie da si臋 wyja艣ni膰 przez t臋 pierwsz膮 hipotez臋...
— Mo偶e to s膮 zagadki maj膮ce inne znaczenie — podsun膮艂em. — A mo偶e masz jeszcze inn膮 hipotez臋?
— Mam, ale jest jeszcze niejasna. Kiedy czytam t臋 stronic臋, zdaje mi si臋, 偶e gdzie艣 ju偶 te s艂owa czyta艂em, i przychodz膮 mi na my艣l zdania podobne, kt贸re widzia艂em gdzie indziej. Wydaje mi si臋 nawet, 偶e ten tekst m贸wi o czym艣, o czym m贸wi艂o si臋 ju偶 w ubieg艂ych dniach... Ale nie mog臋 sobie przypomnie膰. Musz臋 o tym pomy艣le膰. Mo偶e winienem przeczyta膰 inne ksi臋gi.
— Jak偶e to? 呕eby wiedzie膰, o czym m贸wi jedna ksi臋ga, musisz czyta膰 inne?
— Czasem mo偶e tak by膰. Cz臋sto ksi臋gi m贸wi膮 o innych ksi臋gach. Cz臋sto w ksi臋dze nieszkodliwej jest jakby ziarno, kt贸re rozkwitnie w ksi臋dze niebezpiecznej, albo na odwr贸t, mamy s艂odki owoc wyros艂y z gorzkiego korzenia. Czy偶 czytaj膮c Alberta, nie m贸g艂by艣 dowiedzie膰 si臋, co m贸wi Tomasz? Albo czytaj膮c Tomasza, tego, co rzek艂 Awerroes?
— To prawda — powiedzia艂em w podziwie. Dotychczas my艣la艂em, 偶e wszelka ksi臋ga m贸wi o rzeczach, ludzkich albo Boskich, kt贸re s膮 poza ksi臋gami. Teraz zda艂em sobie spraw臋, 偶e nierzadko ksi臋gi m贸wi膮 o ksi臋gach albo jakby ze sob膮 rozmawiaj膮. W 艣wietle tej refleksji biblioteka wyda艂a mi si臋 jeszcze bardziej niepokoj膮ca. By艂a wi臋c miejscem d艂ugiego i wiekowego szeptania, niedostrzegalnego dialogu mi臋dzy pergaminami, czym艣 偶ywym, schronieniem si艂 nie do opanowania przez ludzki umys艂, skarbcem tajemnic pochodz膮cych z mn贸stwa umys艂贸w i 偶yj膮cych po 艣mierci tych, kt贸rzy je wytworzyli albo uczynili si臋 ich po艣rednikami.
— Ale w takim razie — rzek艂em — czemu s艂u偶y ukrywanie ksi膮g, skoro przez ksi臋gi jawne mo偶na dotrze膰 do zakrytych?
— Mierz膮c wiekami, nie s艂u偶y niczemu. Mierz膮c latami i dniami, czemu艣 jednak s艂u偶y. Sam widzisz, jacy jeste艣my zagubieni.
— Tak wi臋c biblioteka nie jest narz臋dziem szerzenia prawdy, ale ma op贸藕nia膰 jej ujawnienie? — spyta艂em zdumiony.
— Nie zawsze i niekoniecznie. Ale w tym wypadku tak.
DZIE艃 CZWARTY
SEKSTA
Kiedy to Adso rusza szuka膰 trufli, a znajduje przybywaj膮cych minoryt贸w, ci rozprawiaj膮 d艂ugo z Wilhelmem i Hubertynem i dowiadujemy si臋 mn贸stwa wielce smutnych rzeczy o Janie XXII.
Po tych rozwa偶aniach m贸j mistrz postanowi艂 nie robi膰 wi臋cej nic. M贸wi艂em ju偶 o tym, 偶e zdarza艂y mu si臋 takie chwile ca艂kowitego braku aktywno艣ci, jakby usta艂 nieprzerwany cykl cia艂 niebieskich i on wraz z nim. Tak i by艂o tego ranka. Po艂o偶y艂 si臋 na sienniku i wpatrywa艂 w pustk臋, z d艂o艅mi skrzy偶owanymi na piersi, ledwie poruszaj膮c wargami, jakby odmawia艂 modlitw臋, ale w spos贸b nieregularny i bez pobo偶nego skupienia.
Uzna艂em, 偶e my艣li, i postanowi艂em uszanowa膰 jego medytacj臋. Powr贸ci艂em na dziedziniec i spostrzeg艂em, 偶e s艂o艅ce os艂ab艂o. Z pi臋knego i przejrzystego, jakim by艂o rano (a teraz dzie艅 dobiega艂 ju偶 ko艅ca pierwszej swojej po艂owy), przemienia艂o si臋 w wilgotne i mgliste. Wielkie chmury nap艂ywa艂y od p贸艂nocy i ogarnia艂y g贸rn膮 cz臋艣膰 r贸wni, okrywaj膮c j膮 lekkim oparem. Zdawa艂 si臋 mg艂膮 i mo偶e w istocie mg艂a podchodzi艂a z do艂u, ale na tej wysoko艣ci trudno by艂o odr贸偶ni膰 mg艂y, kt贸re przybywa艂y z do艂u, od tych, kt贸re opada艂y z g贸ry. Coraz trudniej przychodzi艂o wypatrzy膰 bry艂y odleglejszych budynk贸w.
Zobaczy艂em Seweryna, jak sp臋dza艂 艣winiarzy i kilka ich zwierz膮t. Powiedzia艂 mi, 偶e chodz膮 po zboczach g贸ry i w dolinie szukaj膮c trufli. Nie zna艂em jeszcze tego wy艣mienitego owocu le艣nego poszycia, kt贸ry r贸s艂 na p贸艂wyspie, albo czarny w Nursji, albo w tych stronach — bielszy i wonniejszy, a zdawa艂 si臋 typowym dla ziem benedykty艅skich. Seweryn wyja艣ni艂 mi, co to takiego i jakie jest smaczne, przygotowane na najrozmaitsze sposoby, i powiedzia艂, 偶e nader trudno go znale藕膰, gdy偶 kryje si臋 pod ziemi膮, bardziej utajony ni偶 grzyb, i jedynym zwierz臋ciem zdolnym wydoby膰 go, id膮c za zapachem, jest 艣winia. Tyle 偶e kiedy go znajdzie, chce po偶re膰, i trzeba czym pr臋dzej j膮 odp臋dzi膰 i wygrzeba膰 samemu. Dowiedzia艂em si臋 p贸藕niej, 偶e wielu spo艣r贸d szlachetnie urodzonych nie gardzi takim polowaniem i kroczy za 艣winiami, jakby by艂y to najszlachetniejsze ogary, maj膮c z ty艂u s艂u偶b臋, kt贸ra niesie motyki. Przypominam sobie te偶, 偶e w latach p贸藕niejszych pewien pan z naszych ziem, wiedz膮c, 偶e znam Itali臋, zapyta艂, czy widzia艂em tam pan贸w pas膮cych wieprze, a ja roze艣mia艂em si臋, rozumiej膮c, i偶 szli na poszukiwanie trufli. Ale kiedy powiedzia艂em owemu, 偶e ci panowie zamierzali znale藕膰 pod ziemi膮 „tar-tufo”, by go potem zje艣膰, poj膮艂, i偶 szukali „der Teufel”, czyli diab艂a, i prze偶egna艂 si臋 nabo偶nie, patrz膮c na mnie w os艂upieniu. Potem nieporozumienie wyja艣ni艂o si臋 i obaj 艣miali艣my si臋 z niego. Takie s膮 czary cz艂owieczych j臋zyk贸w, 偶e przez ludzk膮 zgod臋 oznaczaj膮 cz臋sto tymi samymi d藕wi臋kami rzeczy r贸偶ne.
Zaciekawiony przygotowaniami Seweryna, postanowi艂em p贸j艣膰 za nim, a poj膮艂em nadto, 偶e oddaje si臋 temu zaj臋ciu, by zapomnie膰 o smutnych sprawach, kt贸re trapi艂y wszystkich; i pomy艣la艂em, i偶 pomagaj膮c jemu zapomnie膰 o jego my艣lach, zdo艂am mo偶e zapomnie膰 o moich, a przynajmniej utrzyma膰 je na wodzy. Nie ukrywam te偶, postanowi艂em wszak pisa膰 zawsze i tylko prawd臋, 偶e wabi艂a mnie skryta my艣l, i偶 zszed艂szy w dolin臋, zdo艂am mo偶e zobaczy膰 kogo艣, o kim nie powiem ni s艂owa. Ale sam sobie, i prawie na g艂os, oznajmi艂em, 偶e poniewa偶 tego dnia oczekuje si臋 dw贸ch legacji, mo偶e uda mi si臋 zobaczy膰 z daleka cho膰by jedn膮.
W miar臋 jak obni偶ali艣my si臋 po stokach g贸ry, powietrze przeja艣nia艂o si臋; nie wr贸ci艂o wprawdzie s艂o艅ce, gdy偶 wy偶sza cz臋艣膰 nieba brzemienna by艂a chmurami, ale rzeczy widzia艂o si臋 wyra藕nie, chmura bowiem pozosta艂a nad naszymi g艂owami. A nawet, kiedy znale藕li艣my si臋 ju偶 bardzo nisko, obejrza艂em si臋, by spojrze膰 na szczyt, i nie zobaczy艂em nic; pocz膮wszy od po艂owy stoku, g贸rna cz臋艣膰 wzniesienia, wierzcho艂kowa r贸wnia, Gmach, wszystko znikn臋艂o w chmurach.
W ranek naszego przybycia, kiedy byli艣my ju偶 w艣r贸d g贸r, pokonawszy jaki艣 za艂om, da艂o si臋 jeszcze dostrzec, w odleg艂o艣ci nie wi臋kszej ni偶 dziesi臋膰 mil, mniejszej nawet, morze. Nasza podr贸偶 obfitowa艂a w niespodzianki, nagle bowiem wkraczali艣my na g贸rski taras, kt贸ry wychodzi艂 urwiskiem na pi臋kne zatoki, a zaraz potem zag艂臋biali艣my si臋 w otch艂anne w膮wozy, gdzie g贸ry pi臋trzy艂y si臋 jedna za drug膮, przes艂aniaj膮c sobie wzajemnie widok odleg艂ego wybrze偶a, a s艂o艅ce z trudem przenika艂o w g艂膮b dolin. Nigdzie poza tym miejscem Italii nie widzia艂em, by tak ciasno i niespodziewanie miesza艂y si臋 ze sob膮 morze i g贸ry, wybrze偶e i krajobraz alpejski, i by w wietrze, kt贸ry wia艂 poprzez w膮wozy, mo偶na by艂o dos艂ucha膰 si臋 zmaga艅 morskich balsam贸w i lodowatych powiew贸w od ska艂.
Natomiast tego ranka wszystko by艂o szare i prawie mlecznobia艂e i nie by艂o horyzont贸w, nawet kiedy w膮wozy otwiera艂y si臋 w stron臋 odleg艂ych wybrze偶y. Ale zap贸藕niam si臋 przy wspomnieniach ma艂o dotycz膮cych sprawy, kt贸ra nas zajmuje, m贸j cierpliwy czytelniku. Tak wi臋c nie opowiem o naszym poszukiwaniu „derteufel”. Zajm臋 si臋 raczej legacj膮 braci mniejszych, kt贸r膮 zobaczy艂em jako pierwszy, wi臋c pobieg艂em zaraz do klasztoru, 偶eby zawiadomi膰 o tym Wilhelma.
M贸j mistrz odczeka艂, a偶 nowo przybyli wejd膮 w obr臋b mur贸w i zostan膮 zgodnie z rytua艂em przywitani przez opata. Potem ruszy艂 na spotkanie gromadki i nast膮pi艂a seria u艣cisk贸w i braterskich pozdrowie艅.
Min臋艂a ju偶 pora posi艂ku, ale zastawiono st贸艂 dla go艣ci, a opat okaza艂 wielk膮 delikatno艣膰, pozwoli艂 im bowiem zasi膮艣膰 we w艂asnym gronie i sam na sam z Wilhelmem, by, wolni od nakaz贸w regu艂y, mogli po偶ywi膰 si臋 i wymieni膰 wra偶enia; zwa偶ywszy, 偶e w istocie rzeczy chodzi艂o, oby B贸g wybaczy艂 mi niemi艂e por贸wnanie, jakby o rad臋 wojenn膮, kt贸ra winna odby膰 si臋 jak najrychlej, nim nadci膮gn膮 wojska nieprzyjacielskie, to jest legacj膮 awinio艅ska.
Nie trzeba m贸wi膰, 偶e nowo przybyli spotkali si臋 zaraz z Hubertynem, kt贸rego wszyscy pozdrowili ze zdumieniem, rozradowaniem i czci膮 nale偶nymi z przyczyny i jego d艂ugiej nieobecno艣ci, i l臋k贸w, jakie towarzyszy艂y jego znikni臋ciu, i przymiot贸w tego 艣mia艂ego wojownika od dziesi膮tk贸w lat staj膮cego wszak rami臋 w rami臋 z nimi do bitwy.
O braciach wchodz膮cych w sk艂ad grupy opowiem p贸藕niej, kiedy b臋d臋 m贸wi艂 o zgromadzeniu, kt贸re odby艂o si臋 nast臋pnego dnia. R贸wnie偶 dlatego, 偶e bardzo ma艂o z nimi rozmawia艂em, gdy偶 poch艂on臋艂a mnie rada trzech, kt贸ra ustali艂a si臋 natychmiast w sk艂adzie Wilhelm, Hubertyn i Micha艂 z Ceseny.
Micha艂 musia艂 by膰 nader osobliwym cz艂ekiem; 偶arliwym w swoim franciszka艅skim zapale (miewa艂 czasami gesty i ruchy Hubertyna w momentach mistycznego uniesienia); bardzo jowialnym i ludzkim w swej doczesnej naturze cz艂owieka z Romanii, potrafi膮cego doceni膰 dobrze zastawiony st贸艂 i szcz臋艣liwego, 偶e znalaz艂 si臋 w艣r贸d przyjaci贸艂; subtelnym i wymykaj膮cym si臋 nagle, roztropnym i zr臋cznym jak lis, skrytym niby kret, kiedy dotyka艂o si臋 kwestii stosunk贸w mi臋dzy mo偶nymi; zdolnym do wielkich wybuch贸w 艣miechu, do prze偶ywania chwil 偶arliwego napi臋cia, wymownego milczenia; zr臋cznie odrywaj膮cym wzrok od rozm贸wcy, je艣li pytanie owego wymaga艂o zamaskowania roztargnieniem odmowy udzielenia odpowiedzi.
Co nieco powiedzia艂em ju偶 o nim na stronicach poprzednich, i by艂y to rzeczy zas艂yszane od os贸b, kt贸re, by膰 mo偶e, same je zas艂ysza艂y. Teraz natomiast lepiej poj膮艂em cz臋ste zajmowanie przeze艅 sprzecznych mi臋dzy sob膮 stanowisk i ci膮g艂e odmiany zamiaru politycznego, czym ostatnimi laty zadziwia艂 nawet przyjaci贸艂 i zwolennik贸w. Jako minister generalny zakonu braci mniejszych, by艂 w zasadzie spadkobierc膮 艣wi臋tego Franciszka, w istocie za艣 spadkobierc膮 owego interpretator贸w; musia艂 rywalizowa膰 w 艣wi臋to艣ci i m膮dro艣ci z poprzednikiem takim, jak Bonawentura z Bagnoreggio, musia艂 zapewni膰 poszanowanie dla regu艂y, ale jednocze艣nie przysz艂o艣膰 zakonowi tak pot臋偶nemu i rozpowszechnionemu, musia艂 dawa膰 pos艂uch dworom i radom miejskim, one bowiem dawa艂y zakonowi, w formie ja艂mu偶ny, dar贸w i zapis贸w, mo偶no艣膰 rozkwitania i bogacenia si臋; i musia艂 w tym samym czasie baczy膰, by potrzeba pokuty nie rzuci艂a poza zakon naj偶arliwszych duchownik贸w, rozbijaj膮c tym sposobem wspania艂膮 wsp贸lnot臋, kt贸rej by艂 g艂ow膮, na konstelacj臋 kacerskich band. Musia艂 przypodoba膰 si臋 papie偶owi, cesarzowi, braciom ubogiego 偶ywota, 艣wi臋temu Franciszkowi, kt贸ry z pewno艣ci膮 baczy艂 na niego z nieba, ludowi chrze艣cija艅skiemu, kt贸ry baczy艂 na niego z ziemi. Kiedy Jan pot臋pi艂 jako kacerzy wszystkich duchownik贸w, Micha艂 nie zawaha艂 si臋 odda膰 w jego r臋ce pi臋ciu spo艣r贸d najbardziej buntowniczych braci z Prowansji, pozwalaj膮c, by papie偶 pos艂a艂 ich na stos. Lecz widz膮c (i chyba swoje znaczenie mia艂y tu zabiegi Hubertyna), 偶e wielu w zakonie sprzyja zwolennikom ewangelicznej prostoty, post臋powa艂 tak w艂a艣nie, by kapitu艂a w Perugii uzna艂a, w cztery lata p贸藕niej, za swoje d膮偶enia owych spalonych. Naturalnie, staraj膮c si臋 w艂膮czy膰 t臋 potrzeb臋, kt贸ra mog艂a by膰 heretycka, w urz膮dzenia i instytucje zakonu i maj膮c na celu, by tego, czego chcia艂 teraz zakon, chcia艂 te偶 papie偶. Ale cho膰 pr贸bowa艂 przekona膰 papie偶a, bez kt贸rego zgody nie chcia艂 post臋powa膰, nie gardzi艂 faworami cesarza i cesarskich teolog贸w. Jeszcze dwa lata przed dniem, kiedy go ujrza艂em, nakaza艂 swoim braciom, by podczas kapitu艂y generalnej w Lyonie o osobie papie偶a wyra偶ali si臋 zawsze z umiarem i szacunkiem (a to w niewiele miesi臋cy po tym, jak papie偶, m贸wi膮c o minorytach, wyst膮pi艂 przeciwko „ich ujadaniu, ich b艂臋dom i ob艂臋dom”). Ale teraz siedzia艂 za sto艂em, nader przyja藕nie usposobiony, wraz z osobami, kt贸re o papie偶u wyra偶a艂y si臋 z szacunkiem mniejszym ni偶 偶aden.
O innych rzeczach ju偶 m贸wi艂em. Jan chcia艂 go mie膰 w Awinionie, on za艣 chcia艂 tam si臋 uda膰 i zarazem nie chcia艂, a spotkanie, jakie odby艂o si臋 nast臋pnego dnia, mia艂o postanowi膰 co do sposob贸w i gwarancji owej wyprawy, kt贸ra nie powinna mie膰 pozoru aktu uleg艂o艣ci, ale te偶 nie wygl膮da膰 na akt wyzwania. Nie s膮dz臋, by Micha艂 spotka艂 kiedykolwiek Jana we w艂asnej osobie, przynajmniej odk膮d 贸w by艂 papie偶em. W ka偶dym razie nie widzia艂 go od dawna i jego towarzysze pospieszyli odmalowa膰 mu w barwach najciemniejszych posta膰 tego przekupnego cz艂eka.
— Jednego musisz si臋 nauczy膰 — m贸wi艂 mu Wilhelm — nie ufa膰 jego przysi臋gom, kt贸rych zawsze dotrzymuje co do litery, ale gwa艂ci w substancji.
— Wszyscy wiedz膮 — m贸wi艂 Hubertyn — co zdarzy艂o si臋 podczas jego wyboru...
— Nie nazwa艂bym tego wybieraniem, lecz narzuceniem — wtr膮ci艂 jeden ze wsp贸艂biesiadnik贸w, kt贸rego p贸藕niej nazywano, s艂ysza艂em, Hugiem z Novocastro i kt贸ry m贸wi艂 akcentem podobnym jak m贸j mistrz. — Ju偶 sprawa 艣mierci Klemensa V nie jest zbyt jasna. Kr贸l nie wybaczy艂 mu nigdy, 偶e obieca艂 wszcz膮膰 proces przeciw pami臋ci o Bonifacym VIII, a nast臋pnie uczyni艂 wszystko, by nie pot臋pi膰 swojego poprzednika. Jak skona艂 w Carpentras, nie wie dobrze nikt. Faktem jest, 偶e kiedy kardyna艂owie zgromadzili si臋 w Carpentras na konklawe, nowego papie偶a nie wy艂onili, albowiem dysputa przenios艂a si臋 (i s艂usznie) na wyb贸r mi臋dzy Awinionem a Rzymem. Nie wiem zbyt dobrze, co zdarzy艂o si臋 w tamte dni, rze藕 — powiedziano mi; i przy tym kardyna艂owie, kt贸rym grozi艂 bratanek zmar艂ego papie偶a, ich s艂udzy ukatrupieni, pa艂ac wydany na pastw臋 ognia, kardyna艂owie, kt贸rzy odwo艂ali si臋 do kr贸la, ten za艣 powiada, 偶e nigdy nie chcia艂, by papie偶 opu艣ci艂 Rzym, niech偶e wi臋c czekaj膮 cierpliwie i dokonaj膮 dobrego wyboru... Potem Filip Pi臋kny umar艂, te偶 B贸g jeden wie jak...
— Lub wie to diabe艂 — rzek艂 Hubertyn robi膮c znak krzy偶a, a wszyscy poszli w jego 艣lady.
— Lub wie to diabe艂 — zgodzi艂 si臋 Hugo z drwin膮 w g艂osie. — Kr贸tko m贸wi膮c, nast膮pi艂 nowy kr贸l, prze偶y艂 osiemna艣cie miesi臋cy, umar艂; umar艂 w ci膮gu niewielu dni r贸wnie偶 ledwie narodzony nast臋pca i tron obj膮艂 bra艂 kr贸la, regent...
— I jest to w艂a艣nie ten Filip V, kt贸ry gdy by艂 jeszcze hrabi膮 Poitiers, zebra艂 kardyna艂贸w, kt贸rzy uciekali z Carpentras — rzek艂 Micha艂.
— W istocie — ci膮gn膮艂 Hugo. — Zasadzi艂 ich do konklawe w Lyonie w klasztorze dominikan贸w, przysi臋gaj膮c, 偶e broni艂 b臋dzie ich bezpiecze艅stwa i 偶e nie b臋d膮 jego wi臋藕niami. Ledwie jednak zdali si臋 na jego 艂ask臋, nie tylko wzi膮艂 ich pod klucz (co jest w ko艅cu zwyczajem s艂usznym), lecz tak偶e zmniejsza艂 im z dnia na dzie艅 racji po偶ywienia, a偶 do czasu, kiedy podejm膮 postanowienie. I ka偶demu obieca艂 podtrzymywa膰 go w d膮偶eniu do stolca. Kiedy p贸藕niej zasiad艂 na tronie, kardyna艂owie, znu偶eni dwuletnim wi臋zieniem, l臋kaj膮c si臋, 偶e zostan膮 tam do ko艅ca 偶ycia, 藕le 偶ywieni, zgodzili si臋 na wszystko, 偶ar艂oki, wynosz膮c na Stolic臋 Piotrow膮 tego ponad siedemdziesi臋cioletniego kar艂a...
— Kar艂a z pewno艣ci膮 — roze艣mia艂 si臋 Hubertyn — i z wygl膮du suchotnika, lecz mocniejszego i sprytniejszego, ni偶 si臋 s膮dzi艂o!
— Syn szewca! — mrukn膮艂 pod nosem jeden z legat贸w.
— Chrystus by艂 synem cie艣li! — napomnia艂 go Hubertyn. — Nie w tym rzecz. Jest to cz艂ek wykszta艂cony, studiowa艂 prawo w Montpellier i medycyn臋 w Pary偶u, umia艂 podtrzymywa膰 swoje przyja藕nie w odpowiedni spos贸b, by zyska膰 tron biskupi i kardynalski kapelusz, gdy wyda艂o mu si臋 to dogodne, a kiedy zosta艂 doradc膮 Roberta M膮drego w Neapolu, wielu zadziwi艂 swoj膮 przenikliwo艣ci膮. A jako biskup Awinionu dawa艂 tylko s艂uszne rady (s艂uszne — powiadam — dla cel贸w tego n臋dznego przedsi臋wzi臋cia) Filipowi Pi臋knemu, by zniszczy膰 templariuszy. A po wyborach zdo艂a艂 unikn膮膰 spisku kardyna艂贸w, kt贸rzy chcieli go zabi膰... Ale nie o tym mia艂em powiedzie膰, m贸wi艂em o jego zr臋czno艣ci w zdradzaniu przysi膮g tak, by nikt nie oskar偶y艂 go o krzywoprzysi臋stwo. Kiedy zosta艂 wybrany, i 偶eby zosta膰 wybrany, obieca艂 kardyna艂owi Orsiniemu, 偶e przeniesie stolic臋 papiesk膮 do Rzymu, i przysi膮g艂 na po艣wi臋con膮 hosti臋, 偶e je艣li nie dotrzyma swojej obietnicy, nie wsi膮dzie ju偶 na konia ni mu艂a. I wiecie co ten lis uczyni艂? Kiedy kaza艂 si臋 intronizowa膰 w Lyonie (wbrew woli kr贸la, kt贸ry chcia艂, 偶eby ceremonia odby艂a si臋 w Awinionie), podr贸偶 z Lyonu do Awinionu odby艂 statkiem!
Wszyscy bracia roze艣mieli si臋. Papie偶 by艂 krzywoprzysi臋偶c膮, ale nie mo偶na mu by艂o odm贸wi膰 pewnej pomys艂owo艣ci.
— To bezwstydnik — skomentowa艂 Wilhelm. — Czy Hugo nie powiedzia艂, 偶e nawet nie pr贸bowa艂 ukry膰 swojej z艂ej woli? Czy偶 nie ty, Hubertynie, opowiada艂e艣 mi, co powiedzia艂 Orsiniemu w dniu swego przybycia do Awinionu?
— Oczywi艣cie — odpar艂 Hubertyn — powiedzia艂 mu, i偶 niebo Francji jest tak pi臋kne, 偶e nie widzi, czemu mia艂by postawi膰 stop臋 w mie艣cie tak pe艂nym ruin, jak Rzym. I 偶e poniewa偶 papie偶, jako Piotr, ma prawo zawi膮zywa膰 i rozwi膮zywa膰, on teraz z tej w艂adzy korzysta i postanawia pozosta膰 tam, gdzie jest i gdzie tak mu dobrze. A kiedy Orsini chcia艂 przypomnie膰 mu, 偶e jego obowi膮zkiem jest mieszka膰 na Wzg贸rzu Watyka艅skim, przywo艂a艂 go oschle do pos艂usze艅stwa i przeci膮艂 dyskusj臋. Ale na tym historia przysi臋gi si臋 nie sko艅czy艂a. Kiedy zszed艂 ze statku, powinien dosi膮艣膰 bia艂ego konia, przed kardyna艂ami na koniach czarnych, jak chce tradycja. Poszed艂 jednak do pa艂acu biskupiego na piechot臋. Nie wiem, czy naprawd臋 nie dosiad艂 ju偶 nigdy konia. I po tym cz艂owieku, Michale, oczekujesz, 偶e dotrzyma wiary por臋czeniom, jakie ci da?
Micha艂 siedzia艂 d艂ugo w milczeniu. Potem rzek艂:
— Mog臋 zrozumie膰 pragnienie papie偶a, by pozosta膰 w Awinionie, i nie odmawiam mu tego. Ale i on nie b臋dzie m贸g艂 poda膰 w w膮tpliwo艣膰 naszego pragnienia ub贸stwa i naszej intepretacji przyk艂adu Chrystusa.
— Nie b膮d藕 naiwny, Michale — wtr膮ci艂 si臋 Wilhelm — twoje, nasze pragnienie rzuca ponure 艣wiat艂o na pragnienie, kt贸re on 偶ywi. Musisz zda膰 sobie spraw臋 z tego, 偶e od wiek贸w nie zasiada艂 na papieskim stolcu cz艂ek tak chciwy. Wszetecznice Babilonu, przeciwko kt贸rym grzmia艂 jaki艣 czas temu nasz Hubertyn, znieprawieni papie偶e, o kt贸rych m贸wili poeci twojego kraju, jak 贸w Alighieri, byli 艂agodnymi i wstrzemi臋藕liwymi jagni臋tami w por贸wnaniu z Janem. To z艂odziejska sroka, 偶ydowski lichwiarz, w Awinionie wi臋cej si臋 handluje ni偶 we Florencji! Dowiedzia艂em si臋 o haniebnym targu z siostrze艅cem Klemensa, Bertrandem de Goth, tym od rzezi w Carpentras (kiedy to mi臋dzy innymi kardyna艂owie stali si臋 l偶ejsi o wszystkie swoje klejnoty); ten po艂o偶y艂 r臋k臋 na skarbie stryjca, wcale nie ma艂ym, uwadze za艣 Jana nie umkn臋艂o nic z tego, co zosta艂o skradzione (w Cum venerabiles wylicza dok艂adnie monety, naczynia ze z艂ota i ze srebra, ksi臋gi, dywany, cenne kamienie, paramenta...). Jan jednak uda艂, 偶e nie wie, i偶 w r臋ce Bertranda trafi艂o podczas z艂upienia Carpentras ponad p贸艂tora miliona z艂otych floren贸w, i kwestionowa艂 jeno dalsze trzydzie艣ci tysi臋cy floren贸w, kt贸re Bertrand, jak sam wyzna艂, otrzyma艂 od stryjca na „pobo偶ny cel”, to jest na krucjat臋. Ustalono, 偶e Bertrand zachowa po艂ow臋 sumy na krucjat臋, druga za艣 po艂owa p贸jdzie do stolicy papieskiej. Bertrand nigdy nie ruszy艂 na krucjat臋, a w ka偶dym razie nie ruszy艂 po dzi艣 dzie艅, a papie偶 nie zobaczy艂 ani florena...
— Nie jest wi臋c taki zr臋czny — zauwa偶y艂 Micha艂.
— To jedyny raz, kiedy da艂 si臋 wywie艣膰 w pole w sprawach pieni臋偶nych — powiedzia艂 Hubertyn. — Winiene艣 dobrze wiedzie膰, z jakiego gatunku kupcem b臋dziesz mia艂 do czynienia. We wszystkich innych przypadkach bowiem okaza艂 diabelsk膮 zr臋czno艣膰 w zagarnianiu pieni臋dzy. To kr贸l Midas, kt贸ry wszystko, czego si臋 tknie, zamienia w z艂oto sp艂ywaj膮ce do kas Awinionu. Za ka偶dym razem, kiedy wchodzi艂em do jego apartament贸w, zastawa艂em tam bankier贸w, wymieniaj膮cych monety, i sto艂y zawalone z艂otem, i kleryk贸w, kt贸rzy liczyli i uk艂adali w s艂upki floreny... I zobaczysz, jaki pa艂ac kaza艂 sobie wybudowa膰, pe艂en bogactw, kt贸re niegdy艣 przypisywano tylko cesarzowi Bizancjum albo Wielkiemu Chanowi Tatar贸w. I teraz pojmujesz, czemu wyda艂 wszystkie te bulle przeciwko idei ub贸stwa. Czy wiesz, 偶e sk艂oni艂 dominikan贸w, niech臋tnych naszemu zakonowi, by wyrze藕bili Chrystusa w kr贸lewskiej koronie, tunice z purpury i z艂ota i w bogatym obuwiu? W Awinionie wystawiono krucyfiksy z Jezusem przybitym jedn膮 tylko r臋k膮, bo druga trzyma sakiewk臋 zawieszon膮 u pasa, by wskaza膰, 偶e On godzi si臋 na u偶ycie pieni臋dzy dla cel贸w religijnych...
— O bezwstydnik! — wykrzykn膮艂 Micha艂. — Ale偶 to czyste blu藕nierstwo!
— Do艂o偶y艂 trzeci膮 koron臋 do papieskiej tiary — ci膮gn膮艂 Wilhelm — czy偶 nie tak, Hubertynie?
— Oczywi艣cie. Z pocz膮tkiem milenium papie偶 Hildebrand przyj膮艂 jedn膮, z napisem Corona regni de manu Dei, nies艂awny Bonifacy doda艂 niedawno drug膮, pisz膮c na niej Diadema imperii de manu Petri, Jan za艣 udoskonali艂 tylko symbol: w艂adza duchowa, doczesna i ko艣cielna. Symbol kr贸l贸w perskich, symbol poga艅ski...
By艂 w艣r贸d nich brat, kt贸ry dotychczas trwa艂 w milczeniu, zaj臋ty poch艂anianiem z wielkim nabo偶e艅stwem godziwej wielce spy偶y, kt贸r膮 opat kaza艂 poda膰 do sto艂u. Nastawia艂 z roztargnieniem ucho na rozmaite dyskusje, wydaj膮c z siebie co jaki艣 czas sarkastyczny 艣miech pod adresem papie偶a albo pomruk aprobaty na wykrzykniki oburzenia, jakich nie szcz臋dzili wsp贸艂biesiadnicy. Ale co do reszty baczy艂, by oczy艣ci膰 sobie brod臋 z sos贸w i kawa艂k贸w mi臋siw, kt贸re wypada艂y z ust bezz臋bnych, ale 偶ar艂ocznych, a je艣li kiedy kierowa艂 jakie艣 s艂owa do kt贸rego艣 z s膮siad贸w, to po to, by pochwali膰 wyborny smak jakiego艣 specyja艂u. Dowiedzia艂em si臋 p贸藕niej, 偶e by艂 to messer Hieronim, 贸w biskup z Kaffy, kt贸rego Hubertyn par臋 dni temu uwa偶a艂 za zmar艂ego (a musz臋 powiedzie膰, 偶e nowina, jakoby zmar艂 by艂 dwa lata wcze艣niej, kr膮偶y艂a jako wie艣膰 prawdziwa po ca艂ym 艣wiecie chrze艣cija艅skim nader d艂ugo, s艂ysza艂em j膮 bowiem nawet p贸藕niej; i rzeczywi艣cie umar艂 w kilka miesi臋cy po tym naszym spotkaniu, a nadal my艣l臋, 偶e umar艂 z wielkiego gniewu, jakim zgromadzenie z nast臋pnego dnia przepoi艂o jego cia艂o, gdy偶 prawie wydawa艂o mi si臋, i偶 p臋knie ze z艂o艣ci od razu i nagle, tak s艂aby by艂 na ciele i tyle by艂o w nim 偶贸艂ci).
Wtr膮ci艂 si臋 w tym momencie do dysputy, m贸wi膮c z pe艂nymi ustami:
— A poza tym wiecie, 偶e ten infamis opracowa艂 konstytucj臋 o taxae sacrae poenitentiariae, w kt贸rej spekuluje na grzechach os贸b duchownych, by wydrze膰 z nich wi臋cej pieni臋dzy. Je艣li duchowny pope艂ni grzech cielesny z mniszk膮, krewn膮 albo nawet z jak膮kolwiek niewiast膮 (gdy偶 tak te偶 si臋 zdarza!), b臋dzie m贸g艂 by膰 rozgrzeszony dopiero, kiedy wyp艂aci sze艣膰dziesi膮t siedem lir贸w z艂otych i dwana艣cie solid贸w. A je艣li pope艂ni jak膮 sodomi臋, kosztowa膰 go to b臋dzie ponad dwie艣cie lir贸w, ale je艣li pope艂ni j膮 z dzieckiem jeno lub zwierz臋ciem, nie za艣 z kobiet膮, grzywna zostanie zmniejszona o sto lir贸w. Mniszka, kt贸ra odda艂a si臋 wielu m臋偶czyznom, b膮d藕 jednocze艣nie, b膮d藕 w chwilach r贸偶nych, poza klasztorem lub w jego obr臋bie, a p贸藕niej chce zosta膰 opatess膮, winna zap艂aci膰 sto trzydzie艣ci jeden lir贸w z艂otych i pi臋tna艣cie solid贸w...
— No no, messer Hieronimie — zaprotestowa艂 Hubertyn — wiesz, jak ma艂o kocham papie偶a, ale w tej sprawie musz臋 go broni膰! Jest to kalumnia puszczona w obieg w Awinionie, nigdy takiej konstytucji nie widzia艂em!
— Jest — potwierdzi艂 energicznie Hieronim. — Ja te偶 jej nie widzia艂em, ale jest.
Hubertyn potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, a inni zamilkli. Zda艂em sobie spraw臋, 偶e przywykli nie bra膰 zbytnio powa偶nie messer Hieronima, kt贸rego poprzedniego dnia Wilhelm okre艣li艂 jako g艂upca. W ka偶dym razie w艂a艣nie Wilhelm podj膮艂 rozmow臋.
— Tak czy owak, czy ta pog艂oska jest prawdziwa, czy fa艂szywa, m贸wi nam, jaki jest klimat moralny w Awinionie, gdzie ka偶dy, wyzyskiwany i wyzyskiwacz, wie, i偶 偶y膰 mu przysz艂o na targu raczej ni偶 na dworze przedstawiciela Chrystusa. Kiedy Jan wst膮pi艂 na tron, m贸wi艂o si臋 o skarbie wynosz膮cym sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy z艂otych floren贸w, a teraz niekt贸rzy m贸wi膮, 偶e zgromadzi艂 ponad dziesi臋膰 milion贸w.
— To prawda — powiedzia艂 Hubertyn. — Michale, Michale, nie wiesz nawet, jak bezwstydne rzeczy musia艂em ogl膮da膰 w Awinionie!
— Postarajmy si臋 by膰 uczciwi — rzek艂 Micha艂. — Wiemy, 偶e tak偶e nasi przekraczali miar臋. Dosz艂y mnie s艂uchy o franciszkanach, kt贸rzy zbrojnie atakuj膮 klasztory dominika艅skie i grabi膮 nieprzyjaznych braci, by narzuci膰 im ub贸stwo... Dlatego w艂a艣nie nie 艣mia艂em przeciwstawi膰 si臋 Janowi w czasach owych spraw z Prowansji... Chc臋 doj艣膰 z nim do zgody, nie upokorz臋 jego dumy, za偶膮dam tylko, by nie upokarza艂 naszej pokory. Nie b臋d臋 mu m贸wi艂 o pieni膮dzach, za偶膮dam jeno, by przysta艂 na zdrow膮 interpretacj臋 Pisma. I tak te偶 winni艣my czyni膰 z jego legatami jutro. W ko艅cu to teologowie, i nie wszyscy b臋d膮 drapie偶ni jak Jan. Kiedy ludzie m膮drzy przedyskutuj膮 spraw臋 interpretacji Pisma, nie b臋dzie m贸g艂...
— On? — przerwa艂 Hubertyn. — Ale偶 ty nie znasz jego szale艅stw na polu teologicznym. On naprawd臋 chce zawi膮zywa膰 wszystko w艂asn膮 r臋k膮, w niebie i na ziemi. Widzieli艣my, co czyni艂 na ziemi. Co za艣 si臋 tyczy nieba... C贸偶, nie obwie艣ci艂 jeszcze my艣li, o kt贸rych ci m贸wi臋, przynajmniej publicznie, ale wiem z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e szepta艂 o nich ze swoimi zaufanymi. Opracowuje w艂a艣nie pewne szalone, je艣li nie przewrotne propozycje, kt贸re zmieni艂yby sam膮 substancj臋 doktryny i odebra艂y wszelk膮 si艂臋 naszemu nauczaniu!
— Jakie? — rozleg艂y si臋 g艂osy.
— Spytajcie Berengara, on wie, m贸wi艂 mi o nich. — Hubertyn obr贸ci艂 si臋 w stron臋 Berengara Talloniego, kt贸ry w ubieg艂ych latach by艂 jednym z najbardziej stanowczych przeciwnik贸w papie偶a na jego w艂asnym dworze. Wyruszy艂 z Awinionu i dwa dni temu do艂膮czy艂 do grupy franciszkan贸w, by wraz z nimi przyby膰 do opactwa.
— Jest to historia niejasna i prawie nie do wiary — oznajmi艂 Berengar. — Jak si臋 zdaje, Janowi przysz艂o do g艂owy, 偶e sprawiedliwi b臋d膮 radowa膰 si臋 b艂og膮 wizj膮 dopiero po S膮dzie. Od jakiego艣 czasu rozmy艣la nad dziewi膮tym wersetem z sz贸stego rozdzia艂u Apokalipsy, nad tym, gdzie m贸wi si臋 o otwarciu pi膮tej piecz臋ci; kiedy to pod o艂tarzem ukazuj膮 si臋 ci, kt贸rzy byli zabici za 艣wiadczenie s艂owu Bo偶emu, i prosz膮 o sprawiedliwo艣膰. Ka偶demu dana jest bia艂a suknia i powiedziane, by jeszcze troch臋 cierpliwie poczeka艂... To znak, wywodzi Jan, 偶e Boga w jego esencji ujrz膮 dopiero, kiedy spe艂ni si臋 ko艅cowy s膮d.
— Ale komu powiedzia艂 o tych rzeczach? — zapyta艂 Micha艂 z przygn臋bieniem.
— Dot膮d garstce najbli偶szych, lecz pog艂oska rozesz艂a si臋; powiadaj膮, 偶e przygotowuje si臋 do wyst膮pienia publicznego, nie zaraz, mo偶e za kilka lat, radzi si臋 teolog贸w...
— Ach, ach! — roze艣mia艂 si臋 szyderczo Hieronim, nie przestaj膮c 偶u膰.
— Nie tylko, zdaje si臋, 偶e chce p贸j艣膰 dalej i twierdzi膰, 偶e tak偶e piek艂o przed tym dniem nie b臋dzie otwarte... Nawet dla diab艂贸w.
— Panie Jezu, pom贸偶! — wykrzykn膮艂 Hieronim. — I c贸偶 powiemy grzesznikom, skoro nie mo偶emy zagrozi膰 im piek艂em natychmiastowym, zaraz jak zejd膮 z tego 艣wiata!?
— Jeste艣my w r臋kach szale艅ca.- rzek艂 Hubertyn. — Ale nie pojmuj臋, czemu chce wspiera膰 takie twierdzenia...
— P贸jdzie z dymem ca艂a doktryna odpust贸w — lamentowa艂 Hieronim — i nawet on nie znajdzie ju偶 na nie kupca. Po c贸偶 ksi膮dz, kt贸ry zgrzeszy艂 sodomi膮, mia艂by p艂aci膰 tyle z艂otych lir贸w, by unikn膮膰 kary r贸wnie odleg艂ej?
— Nie tak bardzo odleg艂ej — rzek艂 z si艂膮 Hubertyn — czasy s膮 bliskie!
— Ty wiesz o tym, drogi bracie, lecz prostaczkowie nie. Oto jak stoj膮 sprawy! — wykrzykn膮艂 Hieronim, kt贸ry zrobi艂 min臋, jakby jedzenie przesta艂o mu smakowa膰. — C贸偶 za zgubna my艣l, musieli mu ni膮 nabi膰 g艂ow臋 oni to, bracia predykanci... Ach! — i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
— Ale dlaczego? — powt贸rzy艂 Micha艂 z Ceseny.
— Nie s膮dz臋, by by艂 jaki艣 pow贸d — odpar艂 Wilhelm. — To dow贸d, 偶e pozwala sobie na akt dumy. Chce naprawd臋 by膰 tym, kt贸ry decyduje w niebie i na ziemi. Wiedzia艂em o tych pog艂oskach, pisa艂 o nich Wilhelm Ockham. Zobaczymy, czy dopnie swego papie偶, czy teologowie, g艂os ca艂ego Ko艣cio艂a, pragnienie ludu Bo偶ego, biskup贸w...
— Och, w materii doktrynalnej zdo艂a rzuci膰 na kolana tak偶e teolog贸w — rzek艂 zasmucony Micha艂.
— To nie jest powiedziane — odpar艂 Wilhelm. — 呕yjemy w czasach, kiedy uczeni w rzeczach Boskich nie obawiaj膮 si臋 g艂osi膰, 偶e papie偶 jest heretykiem. Uczeni w rzeczach Boskich s膮 w pewien spos贸b g艂osem chrze艣cija艅skiego ludu. Przeciw kt贸remu nawet papie偶 nie b臋dzie m贸g艂 p贸j艣膰.
— To 藕le, to jeszcze gorzej — szepn膮艂 przera偶ony Micha艂. — Z jednej strony szalony papie偶, z drugiej lud Bo偶y, kt贸ry, cho膰by tylko przez usta swoich teolog贸w, b臋dzie wkr贸tce ro艣ci艂 sobie prawo do samowolnego interpretowania Pisma...
— Dlaczego? C贸偶 innego uczynili艣cie w Perugii? — zapyta艂 Wilhelm.
Micha艂 wzdrygn膮艂 si臋, jakby dotkni臋ty do 偶ywego.
— Z tego w艂a艣nie wzgl臋du chc臋 spotka膰 papie偶a. Nic nie mo偶emy, je艣li on najprz贸d nie wyrazi zgody.
— Zobaczymy, zobaczymy — rzek艂 Wilhelm zagadkowo.
M贸j mistrz by艂 doprawdy bardzo bystry. Jak zdo艂a艂 przewidzie膰, 偶e sam Micha艂 postanowi kiedy艣 oprze膰 si臋 na teologach cesarstwa i na ludzie, by pot臋pi膰 papie偶a? Jak zdo艂a艂 przewidzie膰, 偶e kiedy cztery lata p贸藕niej Jan po raz pierwszy og艂osi sw膮 niewiarygodn膮 nauk臋, cz臋艣膰 chrze艣cija艅stwa powstanie przeciwko niemu? Je艣liby niebia艅ska wizja zosta艂a do tego stopnia odsuni臋ta w przysz艂o艣膰, jak偶e zmarli mogliby wstawia膰 si臋 za 偶ywymi? I czym sko艅czy艂by si臋 kult 艣wi臋tych? W艂a艣nie minoryci zaczn膮 nieprzyjazne kroki, pot臋piaj膮c papie偶a, a Wilhelm Ockham stanie w pierwszym szeregu, surowy i nieub艂agany w swoich racjach. Walka potrwa trzy lata, a偶 Jan, bliski ju偶 艣mierci, dokona cz臋艣ciowej poprawki. S艂ysza艂em, jak wiele lat p贸藕niej m贸wiono, 偶e ukaza艂 si臋 na konsystorzu w grudniu 1334 roku, mniejszy, ni偶 wydawa艂 si臋 dotychczas, wysuszony przez wiek, dziewi臋膰dziesi臋cioletni i umieraj膮cy, blady na twarzy, i powiedzia艂 (lis, tak zr臋czny w igraniu s艂owami nie tylko, by pogwa艂ci膰 w艂asne przysi臋gi, ale r贸wnie偶, by zaprzeczy膰 temu, przy czym si臋 upiera艂): „Wyznajemy i wierzymy, 偶e dusze oddzielone od cia艂a i ca艂kowicie oczyszczone s膮 w niebie, w raju, razem z anio艂ami i z Jezusem Chrystusem, i 偶e widz膮 Boga w Jego Boskiej esencji, wyra藕nie i twarz膮 w twarz...”, potem za艣, po przerwie, a nikt nie wiedzia艂, czy spowodowana jest trudno艣ci膮 w oddychaniu, czy te偶 przewrotnym pragnieniem, by podkre艣li膰 ostatni膮 klauzul臋 jako przeciwstawn膮, „w tej mierze, w jakiej stan i kondycja duszy oddzielonej na to pozwalaj膮”. Nast臋pnego ranka, a by艂a niedziela, kaza艂, by u艂o偶ono go na wyd艂u偶onym fotelu o pochy艂ym oparciu, przyj膮艂 poca艂owanie d艂oni od swoich kardyna艂贸w i umar艂.
Ale znowu odbiegam od tematu i opowiadam nie o tym, o czym opowiada膰 winienem. R贸wnie偶 dlatego, 偶e w gruncie rzeczy reszta tej rozmowy przy stole niewiele dodaje do zrozumienia spraw, o kt贸rych tutaj mowa. Minoryci uzgodnili, jak膮 postaw臋 przyj膮膰 nast臋pnego dnia. Ocenili po kolei swoich przeciwnik贸w. Skomentowali z trosk膮 podan膮 przez Wilhelma wiadomo艣膰 o przybyciu Bernarda Gui. A jeszcze bardziej fakt, 偶e legacji awinio艅skiej przewodniczy艂 b臋dzie kardyna艂 Bertrand z Poggetto. Dw贸ch inkwizytor贸w to zbyt wiele; znak, 偶e chce si臋 u偶y膰 przeciwko minorytom oskar偶enia o herezj臋.
— Trudno — oznajmi艂 Wilhelm — b臋dziemy wi臋c ich tak偶e traktowa膰 jako heretyk贸w.
— Nie, nie — rzek艂 Micha艂 — post臋pujmy ostro偶nie, nie mo偶emy nara偶a膰 si臋 na to, 偶e chybimy jak膮 okazj臋 do zgody.
— Chocia偶 pracowa艂em nad tym, by spotkanie dosz艂o do skutku, i wiesz o tym, Michale — odpar艂 Wilhelm — nie mog臋 uwierzy膰, 偶eby awinio艅czycy przybyli tutaj dla osi膮gni臋cia jakiego艣 pozytywnego wyniku. Jan chce mie膰 ciebie w Awinionie, samego i bez 偶adnych gwarancji. Ale to spotkanie b臋dzie mia艂o przynajmniej ten rezultat, 偶e to w艂a艣nie pojmiesz. By艂oby gorzej, gdyby艣 pojecha艂, zanim do艣wiadczysz tego na w艂asnej sk贸rze.
— Tak wi臋c trudzi艂e艣 si臋, i to przez wiele miesi臋cy, by dokona膰 rzeczy, kt贸r膮 uwa偶asz za niepotrzebn膮 — powiedzia艂 z gorycz膮 Micha艂.
— Prosi艂 mnie o to cesarz, prosi艂e艣 ty — odpar艂 Wilhelm. — A zreszt膮, lepiej pozna膰 swoich nieprzyjaci贸艂 nigdy nie jest rzecz膮 niepotrzebn膮.
W tym miejscu przybyli zawiadomi膰 nas, 偶e w obr臋b mur贸w wkracza drugie poselstwo. Minoryci wstali i wyszli naprzeciw ludziom papie偶a.
DZIE艃 CZWARTY
NONA
Kiedy to przybywaj膮 kardyna艂 z Poggetto, Bernard Gui i inne osoby z Awinionu, a potem ka偶dy robi, co chce.
Ludzie, kt贸rzy znali si臋 ju偶 od dawna, tacy, kt贸rzy nie znaj膮c si臋, s艂yszeli jedni o drugich, pozdrowili si臋 na dziedzi艅cu z pozorn膮 przychylno艣ci膮. Kardyna艂 z Poggetto porusza艂 si臋 u boku opata jak cz艂owiek oswojony z w艂adz膮, prawie jakby by艂 drugim papie偶em, i rozdziela艂 wszystkim, a zw艂aszcza minorytom, serdeczne u艣miechy, wyra偶aj膮c pragnienie, by nast臋pnego dnia dosz艂o do cudownych porozumie艅 i przekazuj膮c wyra藕nie 偶yczenie pokoju i dobra (specjalnie u偶y艂 wyra偶enia tak drogiego franciszkanom) od Jana XXII.
— 艢wietnie, 艣wietnie — rzek艂 mi, kiedy Wilhelm zechcia艂 w dobroci swojej przedstawi膰 mnie jako swojego pisarza i ucznia. Potem zapyta艂, czy znam Boloni臋, i zachwala艂 mi jej uroki, dobre jedzenie i wspania艂y uniwersytet, zach臋caj膮c, bym tam z艂o偶y艂 wizyt臋 zamiast wraca膰 pewnego dnia — rzek艂 — mi臋dzy tych moich Niemc贸w, kt贸rzy tylu cierpie艅 przysparzaj膮 naszemu panu, papie偶owi. Potem podsun膮艂 mi pier艣cie艅 do poca艂owania i ju偶 odwraca艂 swoj膮 u艣miechni臋t膮 twarz do kogo innego.
Z drugiej strony moja uwaga skupi艂a si臋 od razu na osobisto艣ci, o kt贸rej najwi臋cej w tych dniach m贸wiono: Bernard Gui, jak nazywaj膮 go Francuzi, albo Bernardo Guidoni czy Bernardo Guido, jak nazywaj膮 go gdzie indziej.
By艂 to dominikanin mnie wi臋cej siedemdziesi臋cioletni, szczup艂y, ale prostej postawy. Uderzy艂y mnie jego oczy, szare, zimne, umiej膮ce wpatrywa膰 si臋 bez 偶adnego wyrazu, a przecie偶 — i widzia艂em to wiele razy — zdolne rzuca膰 wieloznaczne b艂yski, zdolne b膮d藕 ukrywa膰 my艣li i nami臋tno艣ci, b膮d藕 wyra偶a膰 je wed艂ug woli.
W og贸lnej wymianie pozdrowie艅 nie by艂 jak inni serdeczny i wylewny, lecz zawsze, i ledwie, uprzejmy. Kiedy ujrza艂 Hubertyna, kt贸rego ju偶 zna艂, by艂 wobec niego uprzedzaj膮co grzeczny, ale przypatrywa艂 mu si臋 w taki spos贸b, 偶e poczu艂em dreszcz zaniepokojenia. Kiedy pozdrowi艂 Micha艂a z Ceseny, na jego twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech trudny do odcyfrowania i mrukn膮艂 bez 艣ladu serdeczno艣ci: „Czekamy tam ciebie od dawna”, zdanie, w kt贸rym nie zdo艂a艂em pochwyci膰 ani 艣ladu pragnienia, ani cienia ironii, ani nakazu, ani zreszt膮 odcienia zainteresowania. Podszed艂 do Wilhelma i kiedy dowiedzia艂 si臋, kim 贸w jest, spojrza艂 na艅 z wyszukan膮 wrogo艣ci膮; lecz nie dlatego, by twarz zdradza艂a jego tajemne uczucia, tego by艂em pewien (chocia偶 nie mia艂em pewno艣ci, czy ten cz艂ek 偶ywi kiedykolwiek jakie艣 uczucia), ale z pewno艣ci膮 dlatego, 偶e chcia艂, by Wilhelm t臋 wrogo艣膰 poczu艂. Wilhelm odwzajemni艂 mu si臋 u艣miechem przesadnie serdecznym i m贸wi膮c: „Od dawna pragn膮艂em pozna膰 cz艂owieka, kt贸rego s艂awa by艂a dla mnie nauk膮 i napomnieniem w wielu wa偶nych postanowieniach, jakimi natchnione by艂o moje 偶ycie.” Zdanie bez w膮tpienia pochwalne i prawie pochlebne dla kogo艣, kto nie wiedzia艂, o czym wszak Bernard wiedzia艂 doskonale, 偶e jednym z najwa偶niejszych postanowie艅 w 偶yciu Wilhelma by艂o postanowienie, by porzuci膰 profesj臋 inkwizytora. Mia艂em wra偶enie, 偶e Wilhelm ch臋tnie ujrza艂by Bernarda w cesarskich lochach, a Bernard z pewno艣ci膮 by艂by rad widz膮c Wilhelma powalonego nag艂膮 艣mierci膮; a poniewa偶 Bernard mia艂 w tych dniach pod swoim dow贸dztwem zbrojnych, zl膮k艂em si臋 o 偶ycie mojego dobrego mistrza.
Bernard zapewne dowiedzia艂 si臋 ju偶 od opata o zbrodniach pope艂nionych w opactwie. W istocie, udaj膮c, 偶e nie dostrzega jadu skrytego w zdaniu Wilhelma, rzek艂 mu:
— Zdaje si臋, 偶e w tych dniach, na pro艣b臋 opata i by wype艂ni膰 obowi膮zek powierzony mi w warunkach ugody, kt贸ra zgromadzi艂a nas tutaj, b臋d臋 musia艂 zaj膮膰 si臋 nader smutnymi sprawami, wydaj膮cymi z siebie zapach szkaradny i diabelski. M贸wi臋 ci o tym, albowiem wiem, 偶e w odleg艂ych czasach, kiedy pozostawa艂e艣 bli偶ej mnie, a nawet u mego boku — i u boku takich jak ja — walczy艂e艣 na tym polu, na kt贸rym star艂y si臋 w bitwie wojska z艂a z wojskami dobra.
— Rzeczywi艣cie — powiedzia艂 spokojnie Wilhelm — ale potem przeszed艂em na t臋 drug膮 stron臋.
Bernard przyj膮艂 dzielnie cios.
— Czy mo偶esz powiedzie膰 mi co艣 po偶ytecznego o tych zbrodniczych sprawach?
— Na nieszcz臋艣cie nie — odpar艂 uprzejmie Wilhelm. — Nie mam twego do艣wiadczenia na polu zbrodni.
Potem straci艂em wszystkich z oczu. Wilhelm, po kolejnej rozmowie z Micha艂em i Hubertynem, uda艂 si臋 do skryptorium. Poprosi艂 Malachiasza o pozwolenie przejrzenia pewnych ksi膮g, kt贸rych tytu艂贸w nie uda艂o mi si臋 zapami臋ta膰. Malachiasz przyjrza艂 mu si臋 dziwnym wzrokiem, ale nie m贸g艂 odm贸wi膰. Osobliwe, 偶e nie musia艂 szuka膰 ich w bibliotece. Wszystkie ju偶 znajdowa艂y si臋 na stole Wenancjusza. M贸j mistrz zag艂臋bi艂 si臋 w lekturze, i postanowi艂em, 偶e nie b臋d臋 mu przeszkadza艂.
Zszed艂em do kuchni. Zobaczy艂em tam Bernarda Gui. Mo偶e chcia艂 obejrze膰 rozk艂ad opactwa i kr膮偶y艂 to tu, to tam. Us艂ysza艂em, jak wypytywa艂 kucharzy i inn膮 s艂u偶b臋, m贸wi膮c jako tako miejscowym narzeczem pospolitym (przypomnia艂em sobie, 偶e by艂 inkwizytorem w Italii p贸艂nocnej). Wyda艂o mi si臋, 偶e zasi臋ga informacji co do zbior贸w, co do urz膮dzenia pracy w klasztorze. Ale r贸wnie偶, zadaj膮c najniewinniejsze pytania, przygl膮da艂 si臋 swemu rozm贸wcy przenikliwie, a potem stawia艂 ni z tego, ni z owego kolejne pytanie, i oto jego ofiara blad艂a i zaczyna艂a si臋 j膮ka膰. Wywnioskowa艂em st膮d, 偶e w jaki艣 sw贸j osobliwy spos贸b prowadzi 艣ledztwo inkwizycyjne i korzysta z gro藕nego or臋偶a, kt贸ry ma i kt贸rym w艂ada ka偶dy inkwizytor pe艂ni膮cy swe obowi膮zki: ze strachu, jaki mo偶e wzbudzi膰 w swoim bli藕nim. Albowiem ka偶dy, kto zostanie poddany inkwizycji, ze strachu, 偶e mo偶e by膰 o co艣 pos膮dzony, m贸wi zwykle inkwizytorowi to, co pos艂u偶y膰 mo偶e do skierowania podejrze艅 na kogo艣 innego.
Przez ca艂膮 reszt臋 popo艂udnia, b艂膮dz膮c po opactwie, widzia艂em, jak Bernard ten sam spos贸b post臋powania stosuje to przy m艂ynach, to zn贸w na dziedzi艅cu. Ale prawie nigdy nie rozmawia艂 z mnichami, zawsze z bra膰mi 艣wieckimi i wie艣niakami. Przeciwnie ni偶 do tej chwili post臋powa艂 Wilhelm.
DZIE艃 CZWARTY
NIESZP脫R
Kiedy to Alinard przekazuje Wilhelmowi cenne, jak si臋 zdaje, wiadomo艣ci, a Wilhelm ujawnia swoj膮 metod臋 docierania do prawdy mo偶liwej poprzez szereg niew膮tpliwych b艂臋d贸w.
P贸藕niej Wilhelm zszed艂 w dobrym humorze ze skryptorium. Czekaj膮c na por臋 wieczerzy, odnale藕li艣my w kru偶gankach Alinarda. Przypomniawszy sobie o jego pro艣bie, ju偶 dzie艅 przedtem wzi膮艂em z kuchni groch i teraz da艂em mu go. Podzi臋kowa艂, umieszczaj膮c ziarnka w bezz臋bnych i za艣linionych ustach. „Widzia艂e艣, ch艂opcze — rzek艂 mi — te zw艂oki te偶 le偶a艂y tam, gdzie zapowiada艂a ksi臋ga... Czekaj teraz na czwart膮 tr膮b臋.”
Zapyta艂em, sk膮d wzi臋艂a mu si臋 my艣l, 偶e klucz do ci膮gu zbrodni jest w ksi臋dze objawie艅. Spojrza艂 na mnie zdumiony.
— Ksi臋ga Jana daje klucz do wszystkiego! — I doda艂 z grymasem urazy: — Wiedzia艂em o tym i m贸wi艂em od dawna... To ja, wiesz, podsun膮艂em opatowi... tamtemu opatowi... by zebra艂 mo偶liwie najwi臋cej komentarzy do Apokalipsy. Ja powinienem by艂 zosta膰 bibliotekarzem... Ale potem tamten uzyska艂, 偶e wys艂ano go na Silos, gdzie znalaz艂 najpi臋kniejsze manuskrypty, i wr贸ci艂 ze wspania艂膮 zdobycz膮... Och, wiedzia艂, gdzie szuka膰, m贸wi艂 te偶 j臋zykiem niewiernych... Wi臋c jemu powierzono bibliotek臋, nie mnie. Lecz B贸g go pokara艂 i sprawi艂, 偶e przed swoim czasem wkroczy艂 do kr贸lestwa ciemno艣ci. Ha, ha — roze艣mia艂 si臋 z艂ym 艣miechem ten starzec, kt贸ry dotychczas zda艂 mi si臋 pogr膮偶ony w spokoju s臋dziwego wieku, podobny niewinnemu dziecku.
— Kim by艂 ten, o kt贸rym m贸wisz? — zapyta艂 Wilhelm.
Spojrza艂 na nas os艂upia艂y.
— O kim m贸wi艂em? Nie pami臋tam... to by艂o tak dawno. Lecz B贸g karze, B贸g zaciera, B贸g zaciemnia nawet wspomnienia. Wiele akt贸w pychy pope艂niono w bibliotece. Szczeg贸lnie odk膮d wpad艂a w r臋ce cudzoziemc贸w. B贸g karze nadal...
Nie zdo艂ali艣my wydoby膰 z niego nic wi臋cej, zostawili艣my go zatem z jego cichym i obra偶onym majaczeniem, a Wilhelm, wielce zaciekawiony t膮 rozmow膮, rzek艂 mi:
— Alinard to cz艂owiek, kt贸rego trzeba s艂ucha膰, za ka偶dym razem, kiedy odzywa si臋, m贸wi co艣 interesuj膮cego.
— C贸偶 powiedzia艂 tym razem?
— Adso — rzek艂 Wilhelm — rozwik艂anie tajemnicy to nie to samo, co dedukowanie z pierwszych zasad. I nie jest nawet r贸wnowa偶ne zbieraniu licznych danych poszczeg贸lnych, by potem wydoby膰 z nich prawo og贸lne. Oznacza raczej, 偶e cz艂owiek znajduje jedn膮, dwie lub trzy dane poszczeg贸lne, z pozoru nie maj膮ce ze sob膮 nic wsp贸lnego, i stara si臋 wyobrazi膰 sobie, czy ka偶da z nich mo偶e by膰 przypadkiem prawa og贸lnego, kt贸rego jeszcze nie zna i kt贸re by膰 mo偶e nigdy nie zosta艂o wypowiedziane. Zapewne, je艣li wiesz, jak rzecze filozof, 偶e cz艂owiek, ko艅 i mu艂 nie pami臋taj膮 uraz i 偶yj膮 d艂ugo, mo偶esz podj膮膰 pr贸b臋 i wypowiedzie膰 zasad臋, wed艂ug kt贸rej zwierz臋ta nie pami臋taj膮ce uraz 偶yj膮 d艂ugo. Ale we藕my przypadek zwierz膮t rogatych. Po co im rogi? Nagle dostrzegasz, 偶e wszystkie zwierz臋ta z rogami nie maj膮 z臋b贸w w g贸rnej szcz臋ce. By艂oby to pi臋kne odkrycie, gdyby艣 nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e niestety! s膮 zwierz臋ta bez z臋b贸w w g贸rnej szcz臋ce, a jednak bezrogie, jak wielb艂膮d. Wreszcie spostrzegasz, 偶e wszystkie zwierz臋ta bez z臋b贸w w szcz臋ce g贸rnej maj膮 dwa 偶o艂膮dki. No dobrze, mo偶esz sobie wyobrazi膰, 偶e je艣li kto艣 ma za ma艂o z臋b贸w, 偶uje 藕le, potrzebuje wi臋c dw贸ch 偶o艂膮dk贸w, by lepiej przetrawi膰 pokarm. Ale rogi? Pr贸bujesz wi臋c wymy艣li膰 materialn膮 przyczyn臋 rog贸w powiadaj膮c膮, 偶e brak z臋b贸w daje zwierz臋ciu nadmiar materii kostnej, kt贸ra gdzie艣 musi si臋 podzia膰. Ale czy jest to wyja艣nienie wystarczaj膮ce? Nie, gdy偶 wielb艂膮d nie ma z臋b贸w g贸rnych, ma dwa 偶o艂膮dki, ale rog贸w nie ma. Musisz wi臋c wymy艣li膰 r贸wnie偶 przyczyn臋 celowo艣ciow膮. Materia kostna wy艂ania si臋 jako rogi jedynie u zwierz膮t, kt贸re nie maj膮 innych sposob贸w obrony. Natomiast wielb艂膮d ma nader tward膮 sk贸r臋 i nie potrzebuje rog贸w. Prawo wi臋c mog艂oby brzmie膰...
— Ale co rogi maj膮 tu do rzeczy — zapyta艂em zniecierpliwiony — i czemu zajmujesz si臋 zwierz臋tami rogatymi?
— Ja nigdy si臋 nimi nie zajmowa艂em, ale biskup Lincolnu owszem, id膮c w tym za my艣l膮 Arystotelesa. Uczciwie m贸wi膮c, nie wiem, czy powody, kt贸re znalaz艂, s膮 w艂a艣ciwe, nigdy te偶 nie sprawdza艂em, gdzie wielb艂膮d ma z臋by i ile 偶o艂膮dk贸w; lecz chcia艂em powiedzie膰 ci, 偶e poszukiwanie praw wyja艣niaj膮cych w zakresie fakt贸w naturalnych przebiega w spos贸b kr臋ty. W obliczu pewnych fakt贸w nie do wyja艣nienia musisz spr贸bowa膰 wymy艣li膰 wiele praw og贸lnych, kt贸rych koneksji z faktami ciebie zajmuj膮cymi jeszcze nie widzisz; i w nag艂ym zwi膮zku jakiego艣 rezultatu, przypadku lub prawa rysuje ci si臋 rozumowanie, bardziej w twym mniemaniu przekonywaj膮ce od innych. Pr贸bujesz zastosowa膰 je do wszystkich przypadk贸w podobnych, u偶ywa膰 do snucia przewidywa艅, i oto odkrywasz, 偶e odgad艂e艣. Ale do samego ko艅ca nie b臋dziesz wiedzia艂, kt贸re predykaty wprowadzi膰 do twojego rozumowania, a kt贸re odrzuci膰. Tak te偶 czyni臋 teraz ja. Ustawiam w szereg mn贸stwo element贸w bez zwi膮zku i wysuwam hipotezy. Ale musz臋 wysun膮膰 ich du偶o i liczne s膮 tak niedorzeczne, 偶e wstydzi艂bym si臋 ci o nich m贸wi膰. Widzisz, w przypadku konia, Brunellusa, kiedy zobaczy艂em 艣lady, wysun膮艂em liczne hipotezy uzupe艂niaj膮ce si臋 i sprzeczne ze sob膮; m贸g艂 to by膰 uciekaj膮cy ko艅, mog艂o by膰 tak, 偶e na tym pi臋knym koniu opat jecha艂 w d贸艂 po zboczu, albo tak, 偶e jeden ko艅, Brunellus, zostawi艂 艣lady na 艣niegu, inny za艣, Favellus, dzie艅 wcze艣niej w艂osie na krzaku, a ga艂膮zki po艂amali ludzie. Nie wiedzia艂em, kt贸ra hipoteza jest s艂uszna, a偶 zobaczy艂em, jak klucznik i s艂udzy rozgl膮daj膮 si臋 z niepokojem. W贸wczas poj膮艂em, 偶e tylko hipoteza z Brunellusem by艂a dobra, i spr贸bowa艂em sprawdzi膰, czy jest dobra, nagabuj膮c mnich贸w tak, jak to uczyni艂em. Wygra艂em, ale mog艂em przegra膰. Tamci uznali mnie za m膮drego, gdy偶 wygra艂em, ale nie wiedzieli o wielu przypadkach, w kt贸rych by艂em zbity z tropu, bo przegra艂em, i nie wiedzieli, 偶e kilka sekund wcze艣niej nie by艂em pewny, czy nie przegram. Ot贸偶 w zwi膮zku z wydarzeniami w opactwie mam wiele pi臋knych hipotez, lecz nie ma 偶adnego oczywistego faktu, bym m贸g艂 orzec, kt贸ra jest najlepsza. Nie chc膮c wi臋c wyj艣膰 na g艂upca p贸藕niej, wyrzekam si臋 okazania, 偶e jestem bystry teraz. Pozw贸l mi jeszcze pomy艣le膰, przynajmniej do jutra.
W tym momencie poj膮艂em, jaki jest spos贸b rozumowania mojego mistrza, i wyda艂 mi si臋 zgo艂a nie przylegaj膮cy do tego sposobu, w jaki filozof rozmy艣la nad zasadami pierwszymi, tak by jego umys艂 kroczy艂 prawie 艣cie偶kami umys艂u Boskiego. Poj膮艂em, 偶e kiedy Wilhelm nie mia艂 odpowiedzi, udziela艂 sobie ich wiele i nader r贸偶ni膮cych si臋 mi臋dzy sob膮. By艂em zbity z tropu.
— Ale zatem — o艣mieli艂em si臋 skomentowa膰 — jeszcze ci daleko do rozwi膮zania...
— Bardzo blisko — odpar艂 Wilhelm — ale nie wiem do kt贸rego.
— A zatem nie masz jednej odpowiedzi na swoje pytania?
— Adso, gdybym mia艂, naucza艂bym teologii w Pary偶u.
— Czy w Pary偶u maj膮 na wszystko prawdziw膮 odpowied藕?
— Nigdy — rzek艂 Wilhelm — ale s膮 bardzo pewni swoich b艂臋d贸w.
— A ty — zapyta艂em z dziecinn膮 zuchwa艂o艣ci膮 — nigdy nie pope艂niasz b艂臋d贸w?
— Cz臋sto — odpar艂. — Lecz zamiast p艂odzi膰 jeden tylko, wymy艣lam ich wiele, tak 偶e nie jestem niewolnikiem 偶adnego.
Mia艂em uczucie, 偶e Wilhelmowi w istocie nie zale偶a艂o na prawdzie, kt贸ra wszak nie jest niczym innym, jak zgodno艣ci膮 rzeczy z umys艂em. On natomiast zabawia艂 si臋 wymy艣laniem wi臋kszej liczby mo偶liwo艣ci, ni偶 jest to mo偶liwe.
W tym momencie, wyznaj臋, zw膮tpi艂em w mojego mistrza i przy艂apa艂em si臋 na my艣li: „Dobrze cho膰, 偶e przyby艂a inkwizycja.” Dzieli艂em pragnienie prawdy, kt贸re o偶ywia艂o Bernarda Gui.
I w tym wyst臋pnym nastawieniu umys艂u, bardziej udr臋czony ni偶 Judasz w noc Wielkiego Czwartku, wszed艂em z Wilhelmem do refektarza, by spo偶y膰 wieczerz臋.
DZIE艃 CZWARTY
KOMPLETA
Kiedy to Salwator m贸wi o magii cudownej.
Wieczerz臋 dla legacji podano z przepychem. Opat musia艂 zna膰 bardzo dobrze s艂abo艣ci ludzkie i obyczaje papieskiego dworu (kt贸re nie wzbudzi艂yby r贸wnie偶, musz臋 to powiedzie膰, niech臋ci nawet minoryt贸w brata Micha艂a). Wieprzki zabito niedawno, wi臋c powinna znale藕膰 si臋 kiszka na spos贸b Monte Cassino — powiedzia艂 nam kucharz. Ale n臋dzny koniec Wenancjusza zmusi艂 do wylania ca艂ej 艣wi艅skiej krwi i trzeba poczeka膰, dop贸ki nie zar偶nie si臋 nast臋pnych. Poza tym s膮dz臋, 偶e w tych dniach we wszystkich budzi艂o wstr臋t zabijanie Bo偶ych stworze艅. Ale mieli艣my potrawk臋 z go艂膮bk贸w marynowanych w winie z okolicy, kr贸lika upieczonego jak mleczne prosi臋, chleb 艣wi臋tej Klary, ry偶 z tutejszymi migda艂ami, czyli budy艅 wigilijny, pra偶ynki z og贸recznika, nadziewane oliwki, sma偶ony ser, baranin臋 w ostrym sosie paprykowym, bia艂y b贸b i wy艣mienite s艂odycze, 艂akocie 艣wi臋tego Bernarda, ciasto 艣wi臋tego Miko艂aja, oczka 艣wi臋tej 艁ucji, wina i likiery zio艂owe, kt贸re wprawi艂y w dobry humor nawet Bernarda Gui, zwykle tak surowego, likier z melisy, orzech贸wk臋, wino na podagr臋 i wino z goryczki. Zda膰 by si臋 mog艂o, biesiada 偶ar艂ok贸w, gdyby nie to, 偶e ka偶demu 艂ykowi i ka偶demu k臋sowi towarzyszy艂y pobo偶ne lektury.
Na koniec wszyscy podnie艣li si臋 bardzo rozweseleni, niekt贸rzy wysuwaj膮c jakie艣 b艂ahe niedomagania, by nie zej艣膰 na komplet臋. Ale opat nie gniewa艂 si臋. Nie wszyscy maj膮 przywileje i obowi膮zki wynikaj膮ce z po艣wi臋cenia si臋 naszemu zakonowi.
Kiedy mnisi wychodzili, ja zosta艂em, zaciekawiony kuchni膮, gdzie przygotowywano si臋 do zamkni臋cia na noc. Ujrza艂em Salwatora, kt贸ry z zawini膮tkiem pod pach膮 wymyka艂 si臋 w stron臋 ogrodu. Poszed艂em za nim, wiedziony ciekawo艣ci膮, i zawo艂a艂em go. Chcia艂 wymkn膮膰 mi si臋, ale na moje pytania odpowiedzia艂, 偶e ma w zawini膮tku (kt贸re porusza艂o si臋, jakby mieszka艂a w nim jaka艣 rzecz 偶ywa) bazyliszka.
— Cave basilischium! Est lo reys w臋偶y, tak wype艂niony trucizn膮, 偶e ja艣nieje ni膮 todo na zewn膮trz! C贸偶 dicam, trucizna, smr贸d, jaki si臋 ze艅 dobywa, starczy, by ci臋 ancide! Zatruje... I ma bia艂e macule na grzbiecie, et caput niby kogut i po艂ow膮 idzie prosto nad ziemi膮, a po艂ow膮 po ziemi, jak inne serpentes. I zabija go la bellula...
— La bellula?
— Och! bestyja male艅ka est, d艂u偶sza ni藕li mysz i wroga jej mysz nader. I te偶 w膮偶 et ropucha. A kiedy j膮 k膮saj膮, bellula biegnie do kopru albo do czartawy i gryzie et redet ad bellum. Et dicunt, 偶e p艂odzi przez oczy, ale wi臋kszo艣膰 m贸wi, 偶e m贸wi膮 fa艂sz.
Zapyta艂em, co zrobi z bazyliszkiem, i powiedzia艂, 偶e to jego sprawa. Powiedzia艂em mu, zaciekawiony bardzo, 偶e w tych dniach, przy tylu zabitych, nie ma ju偶 spraw tajemnych i 偶e powiem o tym Wilhelmowi. Wtenczas Salwator prosi艂 mnie gor膮co, bym zmilcza艂, otworzy艂 zawini膮tko i pokaza艂 mi kota o czarnej sier艣ci. Przyci膮gn膮艂 mnie do siebie i powiedzia艂 ze spro艣nym u艣miechem, 偶e nie chce, by艣my, klucznik i ja, przez to, i偶 jeden jest mo偶ny, drugi m艂ody i pi臋kny, mogli mie膰 mi艂o艣膰 dziewcz膮t ze wsi, on za艣 nie, bo brzydki i ubogi. 呕e zna cudown膮 magi臋, przez kt贸r膮 ulegnie mu ka偶da niewiasta ogarni臋ta mi艂o艣ci膮. Trzeba zabi膰 czarnego kota i wy艂upi膰 mu oczy, potem w艂o偶y膰 je do dw贸ch jaj czarnej kury, po oku w ka偶de jajo (i pokaza艂 mi dwa jaja, kt贸re, jak zapewni艂, wzi膮艂 od w艂a艣ciwych kur). Potem trzeba pozostawi膰 jaja, by zgni艂y w kupie ko艅skiego 艂ajna (i przygotowa艂 tak膮 kup臋 w k膮cie ogrodu, gdzie nikt nie pokazuje si臋), a z ka偶dego z nich zrodzi si臋 diabl臋, kt贸re nast臋pnie odda mu si臋 na us艂ugi, zapewniaj膮c wszystkie rozkosze tego 艣wiata. Ale niestety — oznajmi艂 — aby magia mia艂a skutek, niewiasta, kt贸rej mi艂o艣ci pragnie, musi splun膮膰 na jaja, zanim zostan膮 zagrzebane w 艂ajnie, i ta trudno艣膰 trapi go, gdy偶 trzeba mu w艂a艣nie tej nocy mie膰 tu ow膮 niewiast臋, by ta uczyni艂a, co trzeba, nie wiedz膮c, czemu to s艂u偶y.
Nag艂y p艂omie艅 ogarn膮艂 moj膮 twarz i trzewia, cia艂o ca艂e, i spyta艂em cichutko, czy tej nocy sprowadzi w obr臋b mur贸w ow膮 dzieweczk臋 z poprzedniego dnia. Za艣mia艂 si臋 ze mnie szyderczo i rzek艂, 偶e zaw艂adn臋艂a mn膮 wielka lubie偶no艣膰 (powiedzia艂em, 偶e wcale nie, 偶e pytam z czystej ciekawo艣ci), a potem powiedzia艂, 偶e we wsi nie brak niewiast i 偶e zaniesie jaja do innej, jeszcze pi臋kniejszej od tej, kt贸ra mnie si臋 spodoba艂a. Mniema艂em, 偶e k艂amie, by oddali膰 mnie od siebie. A z drugiej strony, c贸偶 mog艂em uczyni膰? Chodzi膰 za nim przez ca艂膮 noc, kiedy Wilhelm czeka na mnie z innym ca艂kiem przedsi臋wzi臋ciem? I znowu zobaczy膰 t臋 (je艣li o ni膮 chodzi艂o), ku kt贸rej pcha艂a mnie sk艂onno艣膰, cho膰 odwodzi艂 rozum, i kt贸rej nie powinienem wi臋cej ujrze膰, cho膰 teraz jeszcze tego pragn臋? Z pewno艣ci膮 nie. Tak wi臋c przekona艂em siebie samego, 偶e co si臋 tyczy niewiasty, Salwator m贸wi prawd臋. Albo 偶e mo偶e wszystko, co m贸wi艂, by艂o k艂amstwem, 偶e magia, o kt贸rej gada艂, by艂a urojeniem prostackiego i zabobonnego umys艂u i 偶e niczego nie dokona.
Rozz艂o艣ci艂em si臋 i potraktowa艂em go ostro, powiedzia艂em, 偶e tej nocy lepiej by uczyni艂, gdyby poszed艂 spa膰, gdy偶 w obr臋bie mur贸w kr膮偶膮 艂ucznicy. Odpowiedzia艂, 偶e zna opactwo lepiej ni偶 艂ucznicy i 偶e przy takiej mgle nikt nikogo nie zobaczy. Tak wi臋c — powiedzia艂 — teraz wymykam si臋 i nawet ty ju偶 mnie nie zobaczysz, cho膰bym by艂 st膮d o dwa kroki i igra艂 z dzieweczk膮, kt贸rej pragniesz. Wyrazi艂 si臋 innymi s艂owy, o wiele grubszymi, ale taki by艂 sens tego, co rzek艂. Oddali艂em si臋 wzburzony, albowiem nie moj膮 rzecz膮, jako szlachcica i nowicjusza, by艂o stawa膰 do rywalizacji z t膮 kanali膮.
Poszed艂em do Wilhelma i uczynili艣my to, co nale偶a艂o. To jest przygotowali艣my si臋, by wys艂ucha膰 komplety, stoj膮c w nawie, i kiedy nabo偶e艅stwo dobiegnie ko艅ca, podj膮膰 drug膮 wypraw臋 (dla mnie ju偶 trzeci膮) do trzewi labiryntu.
DZIE艃 CZWARTY
PO KOMPLECIE
Kiedy to znowu zwiedza si臋 labirynt, dociera do progu finis Africae, lecz nie udaje si臋 tam wej艣膰, gdy偶 nie wiadomo, czym s膮 pierwszy i si贸dmy z czterech, na koniec za艣 Adso ma nawr贸t, nader zreszt膮 uczony, swej mi艂osnej choroby.
Wizyta w bibliotece zaj臋艂a nam wiele pracowitych godzin. W teorii sprawdzenie, kt贸rego mieli艣my dokona膰, by艂o 艂atwe, lecz poruszanie si臋 przy 艣wietle kaganka, czytanie napis贸w, zaznaczanie na planie przej艣膰 i 艣lepych 艣cian, zapisywanie inicja艂贸w, wchodzenie wsz臋dzie tam, gdzie uk艂ad przej艣膰 i przegrodze艅 na wej艣cie pozwala艂, trwa艂o d艂ugo. I by艂o nudne.
Panowa艂 dojmuj膮cy ch艂贸d. Noc by艂a bezwietrzna i nie dawa艂y si臋 s艂ysze膰 te delikatne 艣wisty, kt贸re takie wra偶enie wywar艂y na nas poprzedniego wieczoru, ale przez szczeliny nap艂ywa艂o powietrze lodowate i wilgotne. Za艂o偶yli艣my we艂niane r臋kawiczki, by przy dotykaniu wolumin贸w nie kostnia艂y nam d艂onie. Ale by艂y to owe r臋kawice, kt贸rych u偶ywa si臋 zim膮 przy pisaniu, z odkrytymi ko艅cami palc贸w, i co jaki艣 czas musieli艣my podsuwa膰 d艂onie nad p艂omie艅 albo wk艂ada膰 pod szkaplerz, albo bi膰 jedn膮 o drug膮, podskakuj膮c przy tym, by si臋 rozgrza膰.
Dlatego nie dope艂nili艣my ca艂ego dzie艂a od razu. Zatrzymywali艣my si臋, by poszpera膰 w armariach, a teraz, kiedy Wilhelm — ze swoimi nowymi szkie艂kami na nosie — m贸g艂 zag艂臋bia膰 si臋 w ksi臋gach, przy ka偶dym tytule, kt贸ry odczytywa艂, wybucha艂 okrzykami rado艣ci, albo dlatego, 偶e zna艂 to dzie艂o, albo dlatego, 偶e od dawna go szuka艂, albo wreszcie dlatego, 偶e nigdy o nim nie s艂ysza艂 i by艂 nadzwyczajnie podniecony i zaciekawiony. M贸wi膮c kr贸tko, wszelka ksi臋ga by艂a dla niego niby bajeczne zwierz臋, kt贸re spotka艂 na nieznanej ziemi. A kiedy sam przerzuca艂 manuskrypt, mnie nakazywa艂 szuka膰 dalszych.
— Zobacz, co jest w tej szafie!
A ja duka艂em przestawiaj膮c woluminy:
— Historia anglorum Bedy... I znowu Bedy De aedificatione templi, De tabernaculo, De temporibus et computo et chronica et circuli Dyonisi, Ortographia, De ratione metrorum, Vita Sancti Cuthberti, Ars metrica...
— To naturalne, wszystkie dzie艂a Czcigodnego... A patrz tutaj! De rhetorica cognatione, Locorum rhetoricum distinctio, a tu znowu gramatycy, Priscianus, Honorat, Donatus, Maksym, Wiktoryn, Metroriusz, Eustyches, Serwiusz, Fokas, Asperus... Dziwne, my艣la艂em z pocz膮tku, 偶e tutaj s膮 autorzy z Anglii... Sp贸jrzmy ni偶ej...
— Hisperica... famina. Co to takiego?
— Poemat z Hibernii. Pos艂uchaj:
Hoc spumans mundanas obvallat Pelagus oras
terrestres amniosis fluctibus cudit margines.
Saxeas undosis molibus irruit avionias.
Infima bomboso. vertice miscet glarea
asprifero spergit spumas sulco,
sonoreis frequenter quatitur flabris...
Nie poj膮艂em sensu, ale Wilhelm czyta艂 tocz膮c s艂owa w ustach tak, i偶 zdawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 szum fal i morskiej piany.
— A to? Adelmus z Malmesbury, pos艂uchaj tej stronicy: Primitus pantorum procerum poematorum pio potissimum paternoque presertim privilegio panegiricum poemataque passim prosatori sub polo promulgatas... Wszystkie s艂owa zaczynaj膮 si臋 od tej samej litery!
— Ludzie z moich wysp s膮 wszyscy nieco stukni臋ci — powiedzia艂 Wilhelm z dum膮. — Zajrzyjmy do innej szafy.
— Wergiliusz.
— Jak偶e to? Co Wergiliusza? Georgiki?
— Nie. Epitomi. Nigdy o nich nie s艂ysza艂em.
— Ale偶 to nie Maro. To Wergiliusz z Tuluzy, retor, sze艣膰 wiek贸w po narodzinach Naszego Pana. By艂 uwa偶any za wielkiego m臋drca...
— Tutaj powiada, 偶e sztukami s膮 poema, rethoria, grama, leporia, dialecta, geometria... Lecz w jakimi j臋zyku pisa艂?
— Po 艂acinie, ale by艂a to 艂acina wymy艣lona przez niego samego, kt贸r膮 on uznawa艂 za znacznie pi臋kniejsz膮. Przeczytaj tu: powiada, 偶e astronomia bada znaki zodiaku, kt贸rymi s膮 mon, man, tonte, piron, dameth, perfellea, belgalie, margeleth, lutamiron, taminon i raphalut.
— Wariat?
— Nie wiem, lecz nie pochodzi艂 z moich wysp. Pos艂uchaj dalej, m贸wi, 偶e jest dwana艣cie sposob贸w nazwania ognia, ignis, coquihabin (aula incocta coquendi habet dictionem), ardo, calax ex calore, fragon ex fragore flammae, rusin de rubore, fumaton, ustrax de urendo, vitius quia pene mortua membra suo vivificat, siluleus, quod de silice siliat, unde et silex non recte dicitur, nisi ex qua scintilla silit. I aeneon, de Aenea deo, qui in eo habitat, sive a quo elementis flatus fertur.
— Ale偶 nikt tak nie m贸wi!
— Na szcz臋艣cie. Ale by艂y to czasy, kiedy pragn膮c zapomnie膰 o z艂ym 艣wiecie, gramatycy rozkoszowali si臋 zawi艂ymi kwestiami. M贸wiono mi, 偶e wtedy to przez pi臋tna艣cie dni i pi臋tna艣cie nocy retorzy Gabundus i Terencjusz dyskutowali nad wo艂aczem od ego, a偶 wreszcie chwycili za bro艅.
— Ale tutaj te偶, sam pos艂uchaj... — chwyci艂em ksi臋g臋 cudownie ozdobion膮 miniaturami ro艣linnych labirynt贸w, w kt贸rych wolutach przedstawiono ma艂py i w臋偶e. — Pos艂uchaj tych s艂贸w: cantamen, collamen, gongelamen, stemiamen, plasmamen, sonerus, alboreus, gaudifluus, glaucicomus...
— Moje wyspy — rzek艂 znowu z rozczuleniem Wilhelm. — Nie b膮d藕 surowy dla mnich贸w z odleg艂ej Hibernii, mo偶e, je艣li istnieje to opactwo i je艣li m贸wimy jeszcze o 艣wi臋tym cesarstwie rzymskim, im to zawdzi臋czany. W tych czasach reszta Europy by艂a kup膮 gruz贸w, pewnego dnia og艂oszono za niewa偶ny chrzest udzielany przez niekt贸rych ksi臋偶y w Galii, gdy偶 chrzci艂o si臋 tam in nomine patris et filiae, i to nie dlatego, 偶e praktykowali now膮 herezj臋 i mieli Jezusa za niewiast臋, ale dlatego, 偶e nie znali ju偶 艂aciny.
— Jak Salwator.
— Mniej wi臋cej. Piraci z najdalszej p贸艂nocy przyp艂ywali rzekami, by pustoszy膰 Rzym. Poga艅skie 艣wi膮tynie wali艂y si臋 w gruzy, za艣 chrze艣cija艅skich jeszcze nie by艂o. I tylko mnisi z Hibernii w swoich klasztorach pisali i czytali, czytali i pisali, i zdobili miniaturami, a potem wskoczyli do 艂odzi ze sk贸r zwierz臋cych i 偶eglowali ku tym ziemiom i ewangelizowali je, jakby艣cie byli niewiernymi, czy pojmujesz to? By艂e艣 w Bobbio, zosta艂o za艂o偶one przez 艣wi臋tego Kolumbana, jednego z nich. Pozw贸l wi臋c im wymy艣la膰 now膮 艂acin臋, bo w Europie nie znano ju偶 tej starej. Byli wielkimi lud藕mi. 艢wi臋ty Brendan dotar艂 a偶 do Wysp Szcz臋艣liwych i p艂yn膮艂 wzd艂u偶 brzegu piek艂a, gdzie ujrza艂 Judasza przykutego 艂a艅cuchami do ska艂y podwodnej, a pewnego dnia przybi艂 do jakiej艣 wyspy, wyszed艂 na brzeg, a by艂 to morski potw贸r. Naturalnie byli stukni臋ci — powt贸rzy艂 z zadowoleniem.
— Ich obrazki s膮... s膮 takie, 偶e w艂asnym oczom nie wierz臋! A ile barw! — rzek艂em, wpadaj膮c w uniesienie.
— I to na ziemi, gdzie kolor贸w jest niewiele, nieco b艂臋kitu i du偶o zieleni. Ale nie b臋dziemy rozprawia膰 o mnichach z Hibernii. Chc臋 wiedzie膰, dlaczego s膮 tutaj razem z Anglikami i gramatykami z innych kraj贸w. Sp贸jrz na sw贸j plan, gdzie偶 winni艣my by膰?
— W pokojach baszty zachodniej. Przepisa艂em tak偶e kartusze. Tak wi臋c, wychodz膮c z pokoju 艣lepego, wchodzi si臋 do sali siedmiobocznej i mamy jedno przej艣cie do jednego pokoju w baszcie, a liter膮 czerwon膮 jest H. A potem, id膮c z pokoju do pokoju, obchodzi si臋 wie偶臋 doko艂a i wraca do pokoju 艣lepego. Kolejno艣膰 liter da... masz racj臋! HIBERNI!
— HIBERNIA, je艣li z pokoju 艣lepego przejdziesz do sali siedmiok膮tnej, kt贸ra jak i wszystkie trzy pozosta艂e ma kiter臋 A od Apocalipsis. Dlatego s膮 tu dzie艂a autor贸w z Ultima Thule, a r贸wnie偶 gramatycy i retorzy, gdy偶 ci, kt贸rzy urz膮dzali bibliotek臋, pomy艣leli, 偶e gramatyk powinien zawsze znale藕膰 si臋 z gramatykami z Hibernii, nawet je艣li jest z Tuluzy. Oto Kryterium. Widzisz, 偶e zaczynamy co艣 rozumie膰?
— Ale w pokojach baszty wschodniej, przez kt贸r膮 weszli艣my, przeczytali艣my FONS... Co to znaczy?
— Przeczytaj uwa偶nie sw贸j plan, czytaj litery sal tak, jak nast臋puj膮 po sobie w kolejno艣ci wchodzenia.
— FONS ADAEU...
— Nie, Fons Adae, gdy偶 U to drugi 艣lepy pok贸j wschodni, pami臋tam go, by膰 mo偶e wchodzi w inny ci膮g liter. I co znale藕li艣my w Fons Adae, to jest w raju ziemskim (a wspomnij, jest tam pok贸j z o艂tarzem skierowanym ku wschodz膮cemu s艂o艅cu)?
— Mn贸stwo Biblii i komentarzy do Biblii, same ksi臋gi o Pi艣mie 艢wi臋tym.
— Widzisz wi臋c, s艂owo Bo偶e w korespondencji do raju ziemskiego, kt贸ry, jak powiadaj膮 wszyscy, jest daleko na wsch贸d. A tutaj, na zachodzie, Hibernia.
— Tak wi臋c plan biblioteki na艣laduje map臋 ca艂ego 艣wiata?
— To podobne do prawdy. A ksi膮偶ki s膮 tam u艂o偶one pod艂ug kraj贸w, z kt贸rych pochodz膮, oraz miejsca, gdzie urodzili si臋 ich autorzy, albo, jak w tym przypadku, miejsca, gdzie powinni byli si臋 urodzi膰. Bibliotekarze powiedzieli sobie, 偶e Wergiliusz gramatyk przez pomy艂k臋 urodzi艂 si臋 w Tuluzie, gdy偶 powinien by艂 na wyspach zachodnich. Poprawili pomy艂ki natury.
Poszli艣my dalej. Przebyli艣my ci膮g sal bogatych w 艣wietne Apokalipsy, a w艣r贸d tych pokoj贸w by艂 贸w, w kt贸rym mia艂em wizje. Z daleka dostrzegli艣my ju偶 艣wiat艂o, Wilhelm zatka艂 sobie nos i pobieg艂, by je zgasi膰 pluj膮c na popi贸艂. Na wszelki wypadek przeszli艣my przez ten pok贸j pospiesznie, ale pami臋ta艂em, 偶e widzia艂em tam przedtem przepi臋kn膮, wielobarwn膮 Apokalips臋 z mulier amicta sole i smokiem. Odnale藕li艣my kolejno艣膰 tych sal wychodz膮c od tej, do kt贸rej trafili艣my na ko艅cu i kt贸ra mia艂a jako inicja艂 czerwone Y. Odczytanie wspak da艂o s艂owo YSPANIA, ale ostatnie A by艂o tym samym, kt贸rym ko艅czy艂a si臋 HIBERNIA. To znak — oznajmi艂 Wilhelm — 偶e pozostaj膮 jeszcze pokoje, w kt贸rych gromadzi si臋 dzie艂a o charakterze mieszanym.
Tak czy inaczej, strefa nazwana YSPANIA zda艂a si臋 nam wype艂niona wieloma kodeksami Apokalips, wszystkimi pi臋knej roboty, kt贸r膮 Wilhelm rozpozna艂 jako sztuk臋 hiszpa艅sk膮. Zauwa偶yli艣my, 偶e biblioteka ma najobszerniejszy, by膰 mo偶e, zbi贸r kopii ksi臋gi aposto艂a, istniej膮cy w 艣wiecie chrze艣cija艅skim, i ogromn膮 ilo艣膰 komentarzy do tego tekstu. Olbrzymie woluminy po艣wiecone by艂y komantarzowi do Apkalipsy pi贸ra b艂ogos艂awionego z Liebany, a tekst by艂 zawsze mniej wi臋cej taki sam, ale znale藕li艣my zadziwiaj膮c膮 rozmaito艣膰 odmian w obrazach, a Wilhelm rozpozna艂 r臋k臋 takich, kt贸rych uwa偶a艂 za najlepszych iluminator贸w kr贸lestwa Asturii: Magiusza, Fakundiusza i innych.
Dokonuj膮c tych i innych spostrze偶e艅, dotarli艣my do baszty po艂udniowej, do kt贸rej zbli偶yli艣my si臋 ju偶 poprzedniego wieczoru. Pok贸j S z YSPANIA — bez okien — wychodzi艂 na pok贸j E i, przebywaj膮c po kolei pi臋膰 pokoj贸w wie偶y, dotarli艣my do ostatniego, bez dalszych przej艣膰, gdzie zobaczyli艣my czerwone L. Przeczytali艣my wspak i mieli艣my LEONES.
— Leones, Po艂udnie, wed艂ug naszej mapy jeste艣my w Afryce, hic sunt leones. I to wyja艣nia, czemu znale藕li艣my tu tyle tekst贸w autor贸w niewiernych.
— S膮 te偶 inni — powiedzia艂em szperaj膮c po armariach. — Canon Awicenny i ten pi臋kny kodeks wype艂niony kaligrafi膮, kt贸rej nie znam...
— S膮dz膮c po ozdobach, winien to by膰 Koran, lecz niestety nie znam arabskiego.
— Koran, biblia niewiernych, ksi臋ga przewrotna...
— Ksi臋ga, kt贸ra zawiera m膮dro艣膰 inn膮 ni藕li nasza. Lecz pojmujesz, czemu postawili j膮 tutaj, gdzie s膮 lwy i potwory. Oto czemu widzieli艣my tu ksi臋gi o bestiach potwornych, w艣r贸d kt贸rych znalaz艂e艣 te偶 jednoro偶ca. Strefa zwana LEONES zawiera te ksi臋gi, kt贸re dla budowniczych biblioteki s膮 ksi臋gami k艂amstwa. Co mamy tutaj?
— Po 艂acinie, ale dzie艂a Araba. Ayyub al Ruhawi, traktat o wodowstr臋cie u ps贸w. A tutaj ksi臋ga o skarbach. Tutaj za艣 De aspectibus Alhazena...
— Widzisz, mi臋dzy potworami i k艂amstwami umie艣cili r贸wnie偶 dzie艂a naukowe tych, od kt贸rych chrze艣cijanie tak wiele mog膮 si臋 nauczy膰. Tak oto my艣la艂o si臋 w czasach, kiedy biblioteka by艂a budowana...
— Ale dlaczego ustawili po艣r贸d fa艂sz贸w tak偶e ksi臋g臋 o jednoro偶cu? — zapyta艂em.
— Najwidoczniej za艂o偶yciele biblioteki mieli dziwaczne pogl膮dy. Uznali, 偶e ksi臋ga, kt贸ra m贸wi o bestiach fantastycznych i 偶yj膮cych w dalekich krajach, stanowi cz臋艣膰 zestawu k艂amstw szerzonych przez niewiernych...
— Ale czy jednoro偶ec jest k艂amstwem? Jest zwierz臋ciem 艂agodnym i wznio艣le symbolicznym. Figur膮 Chrystusa i czysto艣ci, mo偶e by膰 pochwycony jedynie, je艣li zaprowadzi si臋 do lasu dziewic臋, tak 偶e zwierz臋, czuj膮c przeczysty zapach, idzie z艂o偶y膰 艂eb na jej 艂onie, wystawiaj膮c si臋 na sid艂a 艂owc贸w.
— Tak si臋 powiada, Adso. Ale wielu sk艂ania si臋 ku my艣li, 偶e to bajeczny wymys艂 pogan.
— Co za szkoda — powiedzia艂em. — Tak bym chcia艂 spotka膰 takiego id膮c przez las. Inaczej, c贸偶 za przyjemno艣膰 z przechodzenia przez las?
— Nie jest powiedziane, 偶e nie istnieje. Mo偶e wygl膮da inaczej, ni偶 przedstawiaj膮 te ksi臋gi. Pewien wenecki podr贸偶nik ruszy艂 w bardzo odleg艂e strony, nader bliskie fons paradisi, o kt贸rych m贸wi膮 mapy, i widzia艂 jednoro偶ce. Lecz uzna艂 je za grubia艅skie i bez wdzi臋ku, za brzydkie i czarne. S膮dz臋, 偶e widzia艂 naprawd臋 czarne bestie z rogiem na czole. By艂y to pewnie te偶 same, kt贸re opisali po raz pierwszy prawdziwi mistrzowie m膮dro艣ci staro偶ytnej, nie we wszystkim b艂膮dz膮cej, mieli bowiem od Boga sposobno艣膰 zobaczenia rzeczy, jakich my nie widzieli艣my. Potem ten opis, w臋druj膮c od auctoritas do auctoritas, przeobrazi艂 si臋 wskutek kolejnych przer贸bek dokonanych przez wyobra藕ni臋, i jednoro偶ce sta艂y si臋 zwierz臋tami powabnymi, bia艂ymi i 艂agodnymi. Dlatego je艣li dowiesz si臋, 偶e w jakim艣 lesie 偶yje jednoro偶ec, nie udawaj si臋 tam z dziewic膮, albowiem zwierz臋 mo偶e okaza膰 si臋 podobniejsze do tego, o kt贸rym 艣wiadczy Wenecjanin, ni藕li do tego, o kt贸rym m贸wi ta ksi臋ga.
— Ale jak to si臋 sta艂o, 偶e mistrzowie staro偶ytnej m膮dro艣ci mogli mie膰 od Boga objawienie prawdziwej natury jednoro偶ca?
— Nie jest to objawienie, lecz do艣wiadczenie. Mieli szcz臋艣cie urodzi膰 si臋 na ziemiach, gdzie jednoro偶ce 偶y艂y, albo w czasach, kiedy jednoro偶ce 偶y艂y nawet tutaj.
— Jak zatem mo偶emy ufa膰 staro偶ytnej m膮dro艣ci, kt贸rej 艣ladu ty bez ustanku szukasz, skoro zosta艂a nam przekazana przez ksi臋gi k艂amliwe, obja艣niaj膮ce j膮 w spos贸b tak dowolny?
— Ksi臋gi nie po to s膮, by w nie wierzy膰, lecz by poddawa膰 je badaniu. Maj膮c przed sob膮 ksi臋g臋, nie powinni艣my zadawa膰 sobie pytania, co ona zawiera, ale co chce powiedzie膰, i t臋 my艣l jak偶e jasno widzieli starzy komentatorzy 艣wi臋tych ksi膮g. Jednoro偶ec, taki, o jakim m贸wi膮 te ksi臋gi, os艂ania prawd臋 moraln膮 albo alegoryczn膮, albo anagogiczn膮, kt贸ra pozostaje prawd膮, jak prawd膮 pozostaje my艣l, 偶e czysto艣膰 jest cnot膮 szlachetn膮. Ale co si臋 tyczy prawdy literalnej, kt贸ra wspiera tamte trzy, trzeba sprawdzi膰, z jakiej danej oryginalnego do艣wiadczenia zrodzi艂a si臋 litera. Nad liter膮 nale偶y dyskutowa膰, nawet je艣li utajony sens pozostaje s艂uszny. W pewnej ksi臋dze napisano, 偶e diament przecina si臋 tylko krwi膮 koz艂a. M贸j wielki mistrz, Roger Bacon, powiedzia艂, 偶e to nie by艂a prawda, bo po prostu spr贸bowa艂 i nic nie uzyska艂. Lecz je艣liby zwi膮zek mi臋dzy diamentem a krwi膮 koz艂a mia艂 jaki艣 sens wy偶szego rz臋du, ten sens pozosta艂by nienaruszony.
— Mo偶na wi臋c wypowiedzie膰 prawdy wy偶szego rz臋du, k艂ami膮c co do litery — rzek艂em. — A jednak 偶a艂uj臋, 偶e jednoro偶ec taki, jaki jest, nie istnieje i nie istnia艂 i nie mo偶e pewnego dnia zaistnie膰.
— Nie wolno stawia膰 granic Boskiej wszechmocy, i gdyby B贸g zechcia艂, mog艂yby istnie膰 tak偶e jednoro偶ce. Ale pociesz si臋, istniej膮 w tych ksi臋gach, kt贸re cho膰 nie m贸wi膮 o bycie rzeczywistym, m贸wi膮 o bycie mo偶liwym.
— Czy w takim razie trzeba czyta膰 ksi臋gi, nie odwo艂uj膮c si臋 do wiary, kt贸ra jest cnot膮 teologiczn膮?
— Pozostaj膮 jeszcze dwie cnoty teologiczne. Nadzieja, 偶e to, co mo偶liwe, jest. I mi艂o艣膰 ku temu, kt贸ry w dobrej wierze mniema艂, 偶e to, co mo偶liwe, jest.
— Lecz po co ci jednoro偶ec, skoro tw贸j umys艂 we艅 nie wierzy?
— Potrzebny jest mi tak samo, jak odcisk st贸p Wenancjusza na 艣niegu, ci膮gni臋tego do kadzi z krwi膮 艣wi艅sk膮. Jednoro偶ec z ksi膮g jest jakby 艣ladem. Je艣li jest 艣lad, musi by膰 co艣, co go odcisn臋艂o.
— Lecz w takim razie jest to co艣 odmiennego od samego 艣ladu.
— Z pewno艣ci膮. Nie zawsze 艣lad ma ten sam kszta艂t, co cia艂o, kt贸re go odcisn臋艂o, i nie zawsze powstaje z nacisku cia艂a. Czasem odtwarza wyobra偶enie, jakie cia艂o pozostawi艂o w naszym umy艣le, i jest to wtenczas 艣lad idei. Idea jest znakiem rzeczy, a obraz jest znakiem idei, znakiem znaku. Ale z obrazu odtwarzam, je艣li nie cia艂o samo, to ide臋, jak膮 kto艣 inny o nim mia艂.
— I to ci wystarcza?
— Nie, gdy偶 prawdziwa m膮dro艣膰 nie mo偶e zadowala膰 si臋 ideami, kt贸re s膮 w艂a艣nie znakami, lecz winna odnale藕膰 rzeczy w ich prawdzie poszczeg贸lnej. Tak wi臋c ch臋tnie wspi膮艂bym si臋 od tego 艣ladu 艣ladu do jednoro偶ca pojedynczego, kt贸ry jest na pocz膮tku 艂a艅cucha. Tak jak ch臋tnie wspi膮艂bym si臋 od niejasnych znak贸w pozostawionych przez morderc臋 Wenancjusza (znak贸w, kt贸re mog艂yby odsy艂a膰 do wielu innych) do jedynego osobnika, do mordercy. Lecz nie zawsze jest to mo偶liwe w kr贸tkim czasie i bez po艣rednictwa innych znak贸w.
— Ale w takim razie mog臋 zawsze i tylko m贸wi膰 o czym艣, co m贸wi mi o czym艣 innym, i tak dalej, ale tego czego艣 ostatecznego, tego prawdziwego, nie ma nigdy?
— Mo偶e jest, mo偶e jest jednoro偶ec jednostkowy. I nie trap si臋, kt贸rego艣 dnia spotkasz go, cho膰by by艂 czarny i brzydki.
— Jednoro偶ce, lwy, arabscy i maureta艅scy autorzy w og贸lno艣ci — rzek艂em wtedy — niechybnie tutaj jest ta Afryka, o kt贸rej m贸wili mnisi.
— Niechybnie. A je艣li tak, winni艣my znale藕膰 poet贸w afryka艅skich, o kt贸rych wspomnia艂 Pacyfik z Tivoli.
I w istocie, pokonuj膮c drog臋 w przeciwnym kierunku i wracaj膮c do pokoju L, znalaz艂em w jednej z szaf kolekcj臋 ksi膮g Florusa, Fronta, Apulejusza, Martianusa Capelli i Fulgencjusza.
— Tutaj wi臋c, wedle tego, co m贸wi艂 Berengar, winno by膰 wyja艣nienie pewnej tajemnicy — rzek艂em.
— Prawie tu. U偶y艂 okre艣lenia „finis Africae”, i w艂a艣nie s艂ysz膮c to wyra偶enie, Malachiasz tak si臋 rozz艂o艣ci艂. Finis mog艂oby oznacza膰 ten ostatni pok贸j, chyba 偶e... — wykrzykn膮艂: — Na siedem ko艣cio艂贸w w Clonmacnois! Czy艣 niczego nie zauwa偶y艂?
— Czego?
— Wracamy do pokoju S, z kt贸rego wyruszyli艣my! Wr贸cili艣my do pierwszego 艣lepego pokoju, w kt贸rym werset m贸wi艂: Super thronos viginti quatuor. Mia艂 cztery otwory drzwiowe. Jeden wychodzi艂 na pok贸j Y, z oknem na o艣miok膮t. Drugi wychodzi艂 na pok贸j P, kt贸ry by艂, wzd艂u偶 fasady zewn臋trznej, dalszym ci膮giem YSPANIA. Ten od strony baszty prowadzi艂 do pokoju E, przez kt贸ry dopiero co przeszli艣my. Potem by艂a 艣ciana 艣lepa i dalej drzwi, kt贸re prowadzi艂y do nast臋pnego pokoju 艣lepego z inicja艂em U. Pok贸j S by艂 owym ze zwierciad艂em i szcz臋艣cie, 偶e znajdowa艂o si臋 ono na 艣cianie zaraz po mojej prawej r臋ce, gdy偶 inaczej znowu ogarn膮艂by mnie strach.
Przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie planowi, zda艂em sobie spraw臋 z osobliwo艣ci tego pokoju. Podobnie jak wszystkie pokoje 艣lepe w trzech pozosta艂ych basztach, winien prowadzi膰 do centralnego pokoju siedmiok膮tnego. Je艣li tak nie by艂o, wej艣cie do siedmiok膮ta musia艂o znajdowa膰 si臋 w przyleg艂ym pokoju 艣lepym, U. Jednak ten mia艂 drzwi do pokoju T z oknem na o艣miok膮t wewn臋trzny, drugimi 艂膮czy艂 si臋 z pokojem S, a trzy inne 艣ciany mia艂 艣lepe i zaj臋te przez szafy. Rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a, dostrzegli艣my to, co teraz oczywiste by艂o r贸wnie偶 na planie; z przyczyn logicznych, nie tylko za艣 ze wzgl臋du na rygorystyczn膮 symetri臋, ta baszta winna mie膰 sw贸j pok贸j siedmiok膮tny, lecz nie mia艂a.
— Nie ma go — rzek艂em.
— Niemo偶liwe, 偶eby go nie by艂o. Gdyby nie istnia艂, inne pokoje by艂yby wi臋ksze, gdy tymczasem s膮, z grubsza rzecz bior膮c, tych samych wymiar贸w, co te po innych stronach. Jest, ale nie mo偶na do艅 dotrze膰.
— Zamurowany?
— Prawdopodobnie. I oto mamy finis Africae, wok贸艂 tego miejsca kr膮偶yli wszyscy ciekawscy, kt贸rzy ju偶 nie 偶yj膮. Jest zamurowane, ale to nie znaczy, 偶e nie ma do艅 偶adnego wej艣cia. Przeciwnie, z pewno艣ci膮 jest, i Wenancjusz je znalaz艂 albo mia艂 jego opis od Adelmusa, ten za艣 od Berengara. Si臋gnijmy raz jeszcze do jego notatek.
Wydoby艂 z habitu kart臋 Wenancjusza i odczyta艂: „r臋ka na idolu dzia艂a na pierwszy i si贸dmy z czterech”. Rozejrza艂 si臋 doko艂a. — Ale偶 tak! Idolum to wyobra偶enie zwierciad艂a! Wenancjusz my艣la艂 po grecku, a w tym j臋zyku, bardziej jeszcze ni偶 w naszym, eidolon jest zar贸wno obrazem, jak widmem, a zwierciad艂o oddaje nam zdeformowany obraz, kt贸ry my te偶 tamtej nocy wzi臋li艣my wszak za widmo! Lecz czym by艂yby zatem cztery supra speculum? Co艣 na odbijaj膮cej powierzchni? Ale w贸wczas winni艣my ustawi膰 si臋 w okre艣lony spos贸b, tak by dostrzec co艣, co odbija si臋 w zwierciadle i odpowiada opisowi podanemu przez Wenancjusza...
Przesuwali艣my si臋 we wszystkie strony, ale bez skutku. Poza naszymi wizerunkami zwierciad艂o odbija艂o niewyra藕ny zarys sali, marnie o艣wietlonej przez kaganek.
— A zatem — medytowa艂 Wilhelm — przez supra speculum nale偶a艂oby rozumie膰 za zwierciad艂em... Co wskazywa艂oby, 偶e najpierw winni艣my przej艣膰 na drug膮 stron臋, gdy偶 z pewno艣ci膮 zwierciad艂o to drzwi...
Zwierciad艂o by艂o wy偶sze ni偶 normalny cz艂owiek, utwierdzone w murze mocn膮 d臋bow膮 ram膮. Obmacywali艣my j膮 na wszystkie sposoby, pr贸bowali艣my wsun膮膰 palce, paznokcie mi臋dzy ni膮 a 艣cian臋, ale zwierciad艂o ani drgn臋艂o, jakby by艂o cz臋艣ci膮 muru, kamieniem oprawionym w kamie艅.
— A je艣li nie jest to z drugiej strony, musi by膰 super speculum — mrucza艂 Wilhelm i podnosi艂 rami臋, stawa艂 na palcach i wodzi艂 d艂oni膮 po g贸rnej kraw臋dzi ramy, nie znajduj膮c jednak nic poza kurzem.
— Z drugiej strony — rozmy艣la艂 Wilhelm z melancholi膮 — je艣li za zwierciad艂em jest pok贸j, ksi臋gi, kt贸rej szukamy i kt贸rej szukali inni, ju偶 tam nie ma, gdy偶 najpierw wyni贸s艂 j膮 Wenancjusz, a potem, i kt贸偶 wie dok膮d, Berengar.
— Ale mo偶e Berengar odni贸s艂 j膮 z powrotem.
— Nie, tego wieczoru byli艣my w bibliotece i wszystko wskazuje, 偶e zako艅czy艂 偶ycie nied艂ugo po kradzie偶y, tej偶e nocy w 艂a藕niach. W przeciwnym wypadku ujrzeliby艣my go nast臋pnego ranka. Niewa偶ne... Na razie uzyskali艣my to, 偶e wiemy, gdzie jest finis Africae, i mamy wszystkie prawie elementy, by ulepszy膰 plan biblioteki. Musisz przyzna膰, 偶e wiele z tajemnic labiryntu ju偶 si臋 wyja艣ni艂o. Powiedzia艂bym, 偶e wszystkie poza jedn膮. Wydaje mi si臋, 偶e wi臋cej dob臋d臋 z uwa偶nego czytania manuskryptu Wenancjusza ni偶 z dalszych ogl臋dzin. Sam widzia艂e艣, 偶e tajemnic臋 labiryntu lepiej rozwik艂ali艣my z zewn膮trz, ni偶 b臋d膮c w 艣rodku. Tego wieczoru, stoj膮c tak przed w艂asnymi powykr臋canymi wizerunkami, nie zobaczymy istoty problemu. Zreszt膮 艣wiat艂o s艂abnie. Chod藕, zapiszmy czarno na bia艂ym reszt臋 wskaz贸wek, kt贸re pos艂u偶膮 nam do sporz膮dzenia ostatecznego planu.
Przebiegli艣my inne sale, zapisuj膮c spostrze偶enia na moim planie. Natkn臋li艣my si臋 na sale po艣wi臋cone wy艂膮cznie pismom matematycznym i astronomicznym, inne z dzie艂ami napisanymi alfabetem aramejskim, kt贸rego 偶aden z nas nie zna艂, inne z alfabetami jeszcze mniej znanymi, mo偶e by艂y to teksty z Indii. Poruszali艣my si臋 w obr臋bie dw贸ch spl膮tanych ze sob膮 sekwencji, kt贸re m贸wi艂y IUDAEA i AEGYPTUS. W sumie, 偶eby nie nudzi膰 czytelnika kronik膮 naszego odcyfrowywania, kiedy p贸藕niej ostatecznie opracowali艣my map臋, przekonali艣my si臋, 偶e biblioteka naprawd臋 by艂a zbudowana i podzielona zgodnie z obrazem kr臋gu ziemskiego. Na p贸艂nocy znale藕li艣my ANGLIA i GERMANI, kt贸re wzd艂u偶 艣ciany zachodniej 艂膮czy艂y si臋 z GALLIA, by potem zrodzi膰 na najdalszym zachodzie HIBERNIA i ku 艣cianie po艂udniowej ROMA (raj rzymskich klasyk贸w) i YSPANIA. Nast臋powa艂y p贸藕niej na po艂udniu LEONES, AEGYPTUS, kt贸re ku wschodowi stawa艂y si臋 IUDAEA i FONS ADAE. Mi臋dzy wschodem a p贸艂noc膮, wzd艂u偶 艣ciany, ACAIA, dobra synekdocha, by wskaza膰 Grecj臋, i rzeczywi艣cie w tych czterech pokojach by艂a wielka obfito艣膰 poet贸w i filozof贸w staro偶ytno艣ci poga艅skiej.
Spos贸b odczytywania by艂 dziwaczny, raz sz艂o si臋 stale w jednym kierunku, to znowu偶 wspak albo woko艂o, cz臋sto, jak ju偶 rzek艂em, jedna litera wchodzi艂a w sk艂ad dw贸ch r贸偶nych s艂贸w (i w tych przypadkach pok贸j mia艂 szaf臋 po艣wi臋con膮 jednemu tematowi i inn膮 drugiemu). Lecz bez w膮tpienia nie by艂o co szuka膰 w tym uk艂adzie z艂otej regu艂y. Chodzi艂o o sztuczk臋 czysto mnemotechniczn膮, pozwalaj膮c膮 bibliotekarzowi odnale藕膰 dane dzie艂o. Powiedzie膰 o ksi膮偶ce, 偶e znajduje si臋 w quarta Acaiae oznacza艂o, 偶e by艂a w czwartym pokoju od tego, w kt贸rym pojawi艂o si臋 pocz膮tkowe A, za艣 co do sposobu trafienia, zak艂ada艂o si臋, 偶e bibliotekarz zna na pami臋膰 szlak, prosty albo okr臋偶ny, jaki trzeba przeby膰. Na przyk艂ad ACAIA by艂a podzielona na cztery pokoje ustawione w kwadrat, co oznacza, 偶e pierwsze A by艂o r贸wnie偶 ostatnim, czego nawet my dowiedzieli艣my si臋 nader rych艂o. Tak samo jak szybko zrozumieli艣my uk艂ad przegr贸d. Je艣li na przyk艂ad sz艂o si臋 od wschodu, 偶aden z pokoj贸w ACAIA nie prowadzi艂 do pokoj贸w nast臋pnych; labirynt w tym punkcie ko艅czy艂 si臋 i 偶eby dotrze膰 do wie偶y p贸艂nocnej, trzeba by艂o przej艣膰 przez trzy pozosta艂e. Ale naturalnie bibliotekarze, wchodz膮c przez FONS, wiedzieli dobrze, 偶e aby doj艣膰, powiedzmy, do ANGLIA, musz膮 przej艣膰 przez AEGYPTUS, YSPAN1A, GALLIA i GERMANI.
Na tych oraz innych pi臋knych odkryciach sko艅czy艂o si臋 nasze owocne poznawanie biblioteki. Ale zanim oznajmi臋, 偶e zadowoleni ruszyli艣my do wyj艣cia (by sta膰 si臋 uczestnikami innych wydarze艅, o kt贸rych wkr贸tce opowiem), z czego艣 musz臋 si臋 czytelnikowi zwierzy膰. Powiedzia艂em, 偶e nasze rozpoznanie prowadzili艣my, z jednej strony, poszukuj膮c klucza do tego tajemniczego miejsca, a z drugiej, wchodz膮c do kolejnych sal, kt贸re odr贸偶niali艣my pod wzgl臋dem po艂o偶enia i tematu, i kartkuj膮c rozmaite ksi臋gi, jakby艣my odkrywali nieznany kontynent lub jak膮艣 terra incognita. I zwykle to odkrywanie przebiega艂o w harmonii, obaj zatrzymywali艣my si臋 bowiem przy tych samych ksi臋gach, ja wskazuj膮c mu najciekawsze, on obja艣niaj膮c mi wiele rzeczy, kt贸rych nie mog艂em poj膮膰.
Lecz w pewnym momencie, i w艂a艣nie gdy kr膮偶yli艣my po salach baszty po艂udniowej, zwanych LEONES, zdarzy艂o si臋, 偶e m贸j mistrz zatrzyma艂 si臋 w pokoju bogatym w arabskie dzie艂a, opatrzone ciekawymi rysunkami z dziedziny optyki; a poniewa偶 tego wieczoru mieli艣my nie jedno 艣wiat艂o, lecz dwa, skierowa艂em z ciekawo艣ci swe kroki do pokoju s膮siedniego, tam za艣 spostrzeg艂em, 偶e m膮dro艣膰 i przezorno艣膰 za艂o偶ycieli biblioteki zgromadzi艂a wzd艂u偶 jednej z jej 艣cian ksi臋gi, kt贸re z pewno艣ci膮 nie ka偶demu mo偶na da膰 do czytania, omawia艂y bowiem na rozmaite sposoby r贸偶ne choroby cia艂a i ducha i prawie wszystkie wysz艂y spod pi贸ra m臋drc贸w niewiernych. M贸j wzrok pad艂 na ksi臋g臋 niezbyt wielk膮, ozdobion膮 miniaturami wielce odleg艂ymi (na szcz臋艣cie!) od tematu, kwiatami, wolutami, parami zwierz膮t, kilkoma zio艂ami leczniczymi; nosi艂a tytu艂 Speculum amoris, przez brata Maksyma z Bolonii, i podawa艂a cytaty z wielu innych dzie艂 m贸wi膮cych o chorobie mi艂o艣ci. Jak czytelnik pojmuje, nie trzeba by艂o niczego wi臋cej, by obudzi膰 moj膮 chor膮 wyobra藕ni臋, od poranka u艣pion膮 ju偶, podniecaj膮c j膮 na nowo obrazem dzieweczki.
Poniewa偶 przez ca艂y dzie艅 odp臋dza艂em od siebie poranne my艣li, powiadaj膮c sobie, 偶e nie przystoj膮 nowicjuszowi zdrowemu i zr贸wnowa偶onemu, i poniewa偶, z drugiej strony, dzie艅 by艂 do艣膰 bogaty w mocne wydarzenia, by od owych my艣li mnie oderwa膰, moje sk艂onno艣ci usn臋艂y i s膮dzi艂em ju偶, i偶 uwolni艂em si臋 od tego, co nie by艂o niczym innym, jak przelotnym wzburzeniem. Wystarczy艂 jednak widok tej ksi臋gi, bym rzek艂: „de te fabula narratur”, i odkry艂, 偶e jestem bardziej chory na mi艂o艣膰, ni偶 my艣la艂em. Nauczy艂em si臋 p贸藕niej, 偶e kiedy cz艂owiek czyta ksi膮偶ki z medycyny, wm贸wi sobie zawsze b贸le, o kt贸rych one m贸wi膮. I w艂a艣nie lektura tych stronic, przebieganych w po艣piechu z l臋ku przed Wilhelmem, m贸g艂 bowiem wej艣膰 do pokoju i zapyta膰, nad czym to tak uczenie si臋 pochylam, przekona艂a mnie, 偶e w艂a艣nie na t臋 chorob臋 cierpi臋, kt贸rej objawy by艂y opisane tak wspaniale, 偶e cho膰 z jednej strony trapi艂em si臋, bo uzna艂em si臋 za powa偶nie chorego (i wraz z niezawodn膮 kompani膮 tylu auctoritates), z drugiej radowa艂em si臋 widz膮c, i偶 moje po艂o偶enie odmalowano w spos贸b tak 偶ywy; przekona艂em si臋, 偶e cho膰 zachorowa艂em, moja choroba by艂a, by tak rzec, normalna, albowiem inni tako偶 cierpieli na ni膮, przytaczani za艣 autorzy zdawali si臋 mnie w艂a艣nie bra膰 za wz贸r swoich opis贸w.
Wzruszy艂em si臋 tedy nad stronicami Ibn Hazma, okre艣laj膮cego mi艂o艣膰 jako chorob臋 krn膮brn膮, kt贸ra lekarstwo znajduje w sobie samej, i tak膮, 偶e chory nie chce wyzdrowie膰, a kto na ni膮 zapad艂, nie pragnie od niej si臋 uwolni膰 (i B贸g jeden wie, 偶e by艂a to prawda!). Zrozumia艂em, czemu rankiem tak podnieca艂o mnie wszystko, co widzia艂em; albowiem zda si臋, 偶e mi艂o艣膰 wchodzi przez oczy, jak powiada tak偶e Bazyli z Ancyry, i — a jest to objaw niezawodny — kogo ogarnie ta niemoc, ten pokazuje zbytni膮 weso艂o艣膰, cho膰 jednocze艣nie pragnie oddali膰 si臋 od innych i nade wszystko droga mu samotno艣膰 (tak by艂o ze mn膮 tego ranka), a towarzysz膮 jej inne jeszcze zjawiska, gwa艂towny niepok贸j i odr臋twienie, co odbiera mow臋... Przestraszy艂em si臋 czytaj膮c, 偶e u szczerego kochanka, je艣li odbierze mu si臋 widok przedmiotu kochania, musi wyst膮pi膰 stan wyniszczenia, kt贸ry cz臋sto sk艂ada chorego do 艂o偶a, czasem za艣 choroba gn臋bi m贸zg, traci si臋 rozum, poczyna si臋 majaczy膰 (najwidoczniej nie osi膮gn膮艂em jeszcze tego stanu, albowiem zupe艂nie dobrze pracowa艂em przy ogl臋dzinach biblioteki). Ale przeczyta艂em z l臋kiem, 偶e je艣li choroba pog艂臋bia si臋, mo偶e sprawi膰 zgon, i zadawa艂em sobie pytanie, czy rado艣膰, jak膮 dawa艂a mi dzieweczka, kiedy o niej my艣la艂em, warta jest tego najwy偶szego po艣wi臋cenia cia艂a, nie zwa偶aj膮c ju偶 nawet na trosk臋 o zdrowie duszy.
Znalaz艂em te偶 bowiem inny cytat z Bazylego, kt贸ry powiada: „qui animam corpori per vitia conturbationesque commiscent, utrinque quod habet utile ad vitam necessarium demoliuntur, animamque lucidam ac nitidam carnalium voluptatum limo perturbant, et corporis munditiam atque nitorem hac ratione miscentes, inutile hoc ad vitae officia ostendunt”. Doprawdy nie chcia艂em si臋 znale藕膰 w tak skrajnym po艂o偶eniu.
Dowiedzia艂em si臋 r贸wnie偶 z pewnego zdania 艣wi臋tej Hildegardy, 偶e ten melancholijny nastr贸j, kt贸rego do艣wiadcza艂em w ci膮gu dnia, a kt贸ry przypisywa艂em uczuciu s艂odkiego strapienia z powodu nieobecno艣ci dzieweczki, niebezpiecznie przypomina uczucie doznawane przez kogo艣, kto odwraca si臋 od stanu harmonijnego i doskona艂ego, jaki cz艂owiek prze偶ywa w raju, i 偶e t臋 melancholi臋 „nigra et amara” wytwarza dech w臋偶a i podszepty diab艂a. My艣l t臋 dzielili tak偶e niewierni r贸wnej m膮dro艣ci, gdy偶 wpad艂y mi w oczy linijki przypisane Abu Bakr-Mahammadowi ibn Zaka-riyya ar-Razi, kt贸ry w Liber continens uto偶samia melancholi臋 mi艂osn膮 z likantropi膮, co tego, kto jest ni膮 dotkni臋ty, pcha, by post臋powa艂 jak wilk. Jego opis 艣cisn膮艂 mi gard艂o: najprz贸d kochankowie zdaj膮 si臋 odmienieni w wygl膮dzie zewn臋trznym, wzrok im s艂abnie, oczy staj膮 si臋 zapad艂e i bez 艂ez, j臋zyk powoli wysusza si臋 i ukazuj膮 si臋 na nim pryszcze, cia艂o ca艂e pali i bez ustanku cierpi膮 na pragnienie; w tym stadium choroby sp臋dzaj膮 dnie le偶膮c twarz膮 do do艂u, na licu i piszczelach ukazuj膮 si臋 znaki podobne do uk膮sze艅 psa, a wreszcie nocami b艂膮dz膮 po cmentarzach niby wilki.
A w ko艅cu nie mia艂em 偶adnych ju偶 w膮tpliwo艣ci co do powagi mojego stanu, kiedy przeczyta艂em cytaty z wielkiego Awicenny, gdzie mi艂o艣膰 okre艣lona jest jako dr臋cz膮ce rojenie natury melancholijnej, kt贸re rodzi si臋 wskutek ustawicznego rozmy艣lania o licu, gestach i obyczajach osoby przeciwnej p艂ci (jak偶e wiernie i 偶ywo przedstawi艂 Awicenna m贸j przypadek!); nie rodzi si臋 jak choroba, ale chorob膮 si臋 staje, gdy nie znajduj膮c zaspokojenia, przemienia si臋 w n臋kaj膮c膮 my艣l (a czemu偶 czu艂em si臋 we w艂adzy n臋kaj膮cych my艣li ja, kt贸ry, oby B贸g mi wybaczy艂, znalaz艂em wszak zaspokojenie? A mo偶e to, co zdarzy艂o si臋 poprzedniej nocy, nie by艂o zaspokojeniem mi艂o艣ci? Lecz w takim razie, jak偶e zaspokaja si臋 t臋 chorob臋?), to za艣 prowadzi do nieustannego poruszania powiekami, do zak艂贸cenia regularno艣ci oddechu, do tego, 偶e raz cz艂ek p艂acze, raz zn贸w 艣mieje si臋, a jego puls bije mocno (i rzeczywi艣cie u mnie prawie 艂omota艂 i dech mi zapiera艂o, kiedy czyta艂em te linijki!). Awicenna podsuwa艂 niezawodn膮 metod臋, doradzan膮 ju偶 przez Galena, by odkry膰, w kim kto艣 si臋 zakocha艂: trzyma膰 puls cierpi膮cego i wypowiada膰 liczne imiona os贸b innej p艂ci, a偶 dostrze偶e si臋, przy kt贸rym imieniu puls ulegnie przyspieszeniu; i zl膮k艂em si臋, 偶e nagle wejdzie tu m贸j mistrz, chwyci mnie za rami臋 i z pulsowania 偶y艂 wybada moj膮 tajemnic臋, a wtenczas bardzo bym si臋 zasroma艂... Niestety, Awicenna jako remedium podsuwa艂 po艂膮czenie dwojga kochank贸w w臋z艂em ma艂偶e艅skim, i choroba minie. Niechybnie by艂 niewiernym — aczkolwiek nie brak艂o mu przenikliwo艣ci — bo nie bra艂 pod uwag臋 kondycji benedykty艅skiego nowicjusza, skazanego na to, 偶e nie wyzdrowieje nigdy, lub raczej po艣wi臋caj膮cego si臋 z w艂asnego wyboru lub z przezornego wyboru rodzic贸w, by nigdy nie zapa艣膰 na t臋 chorob臋. Na szcz臋艣cie Awicenna, cho膰 nie z my艣l膮 o zakonie kluniackim, rozwa偶a艂 przypadek kochank贸w rozdzielonych na zawsze i doradza艂 jako kuracj臋 niezawodn膮 ciep艂e k膮piele (kt贸rymi Berengar chcia艂 wyleczy膰 si臋 ze swojej choroby mi艂o艣ci do zmar艂ego Adelmusa? Czy jednak mo偶na odczuwa膰 chorob臋 mi艂o艣ci do istoty tej samej p艂ci, czy te偶 jest to tylko zwierz臋ca lubie偶no艣膰? A czy偶 nie by艂a zwierz臋ca moja lubie偶no艣膰 z poprzedniej nocy? Nie, z pewno艣ci膮 — powiedzia艂em sobie — by艂a bardzo s艂odka, a zaraz potem doda艂em w my艣lach: mylisz si臋, Adso, to diabelska u艂uda, by艂a zwierz臋ca, i je艣li grzeszy艂e艣, staj膮c si臋 zwierz臋ciem, grzeszysz jeszcze bardziej teraz, gdy偶 nie chcesz tego wiedzie膰!). Ale potem przeczyta艂em te偶, 偶e — nadal wed艂ug Awicenny — s膮 te偶 inne sposoby; na przyk艂ad, ucieka膰 si臋 do towarzystwa niewiast starych i do艣wiadczonych, kt贸re sp臋dzaj膮 czas na oczernianiu ukochanej — a zda si臋, 偶e stare niewiasty s膮 bardziej do艣wiadczone od m臋偶czyzn w tej potrzebie. Mo偶e by艂o to rozwi膮zanie s艂uszne, lecz starych niewiast w opactwie nie znajd臋 (prawd臋 m贸wi膮c, nawet m艂odych), przyjdzie mi wi臋c prosi膰 kt贸rego mnicha, by m贸wi艂 mi 藕le o dzieweczce, lecz kt贸rego? A zreszt膮, czy mnich mo偶e zna膰 niewiasty tak, jak zna je niewiasta stara i mi艂uj膮ca plotki? Ostatnie rozwi膮zanie podsuni臋te przez Saracena by艂o po prostu bezwstydne, zaleca艂o bowiem, by po艂膮czy膰 nieszcz臋snego kochanka z licznymi niewolnicami, to za艣 by艂o dla mnicha rzecz膮 zgo艂a nieprzystojn膮. Jak偶e wi臋c — powiedzia艂em sobie — ma wyleczy膰 si臋 z choroby mi艂osnej m艂ody mniszek, czy偶 nie masz dla niego ratunku? Mo偶e trzeba uciec si臋 do Seweryna i jego zi贸艂? W istocie, natkn膮艂em si臋 na ust臋p z Arnolda z Villanova, autora, kt贸rego z uznaniem cytowa艂 ju偶 przy mnie Wilhelm, a kt贸ry utrzymywa艂, i偶 choroba mi艂osna rodzi si臋 z obfito艣ci humor贸w i tchnie艅, kiedy to ludzki organizm ma nadmiar wilgotno艣ci i ciep艂a, albowiem krew (kt贸ra wytwarza nasienie p艂odz膮ce), wzrastaj膮c w nadmiarze, wytwarza nadmiar nasienia, „complexio venerea”, i pragnienie po艂膮czenia mi臋dzy m臋偶czyzn膮 a kobiet膮. Jest moc os膮dzaj膮ca, umiejscowiona w grzbietowej cz臋艣ci trzeciej komory m贸zgowia (c贸偶 to takiego? — zada艂em sobie pytanie), kt贸rej zadaniem jest postrzeganie niewyczuwalnych intentiones, tkwi膮cych w przedmiotach wyczuwalnych, poznawalnych przez zmys艂y, i kiedy pragnienie przedmiotu poznanego przez zmys艂y staje si臋 zbyt silne, oto zdolno艣膰 os膮dzaj膮ca zostaje naruszona i 偶ywi si臋 jeno zjaw膮 osoby kochanej; w贸wczas potwierdza si臋 stan zapalny ca艂ej duszy i cia艂a, wraz z przechodzeniem od smutku do rado艣ci i na powr贸t, albowiem ciep艂o (kt贸re w chwilach desperacji schodzi w g艂臋bsze partie cia艂a i okrywa ch艂odem nask贸rek) w momentach rado艣ci wy艂ania si臋 na powierzchni臋, rozpalaj膮c twarz. Kuracja doradzana przez Arnolda polega艂a na staraniach, by utraci膰 ufno艣膰 i nadziej臋, 偶e dojdzie do po艂膮czenia z przedmiotem kochanym, a偶eby tym sposobem my艣l ode艅 si臋 oddali艂a.
Ale w takim razie jestem wyleczony albo na drodze do wyleczenia — powiedzia艂em sobie — albowiem mam niewielk膮, albo i 偶adn膮, nadziej臋, 偶e ujrz臋 przedmiot moich my艣li, a gdybym i ujrza艂, 偶e si臋 z nim po艂膮cz臋, a gdybym i po艂膮czy艂 si臋, 偶e posi膮d臋, a gdybym i posiad艂, 偶e zatrzymam u mego boku, tak z przyczyny mojego mnisiego stanu, jak obowi膮zk贸w, kt贸re narzuci艂a mi pozycja mojej rodziny... Jestem uratowany — powiedzia艂em sobie; zamkn膮艂em fascyku艂 i doszed艂em do siebie w momencie, kiedy Wilhelm w艂a艣nie wkracza艂 do pokoju. Podj膮艂em z nim podr贸偶 poprzez rozpoznany ju偶 labirynt (jak to ju偶 opowiedzia艂em) i na razie zapomnia艂em o tym, co mnie gn臋bi艂o.
Jak zobaczymy, przypomn臋 sobie ju偶 wkr贸tce, ale w sposobno艣ci (niestety!) nader odmiennej.
DZIE艃 CZWARTY
NOC
Kiedy to Salwator daje si臋 g艂upio przy艂apa膰 Bernardowi Gui, za艣 dzieweczka, kt贸r膮 mi艂uje Adso, jest zatrzymana jako czarownica, i wszyscy id膮 spa膰 bardziej nieszcz臋艣liwi i zatroskani, ni偶 byli przedtem.
Rzeczywi艣cie, schodzili艣my do refektarza, kiedy us艂yszeli艣my jakie艣 krzyki i zobaczyli艣my md艂e 艣wiate艂ka b艂yskaj膮ce gdzie艣 od strony kuchni. Wilhelm zaraz zgasi艂 kaganek. Przemykaj膮c pod 艣cianami, zbli偶ali艣my si臋 do drzwi wychodz膮cych do kuchni i spostrzegli艣my, 偶e owe odg艂osy dobiegaj膮 z zewn膮trz, ale drzwi do kuchni s膮 otwarte. Potem g艂osy i 艣wiat艂a oddali艂y si臋 i kto艣 zatrzasn膮艂 gwa艂townie drzwi. By艂 to wielki tumult, kt贸ry zapowiada艂, 偶e zdarzy艂o si臋 co艣 niemi艂ego. Czym pr臋dzej przeszli艣my przez ossuarium, wy艂onili艣my si臋 w pustym ko艣ciele, wyszli艣my przez portal po艂udniowy i dostrzegli艣my, 偶e 艣wiat艂o 艂uczyw pojawi艂o si臋 w kru偶gankach.
Pospieszyli艣my tam, i w og贸lnym zamieszaniu mo偶na by艂o mniema膰, 偶e my tak偶e, wraz z licznymi, kt贸rzy byli ju偶 na miejscu, przybiegli艣my z dormitorium albo domu pielgrzym贸w. Zobaczyli艣my, 偶e 艂ucznicy trzymaj膮 mocno Salwatora, bia艂ego jak bia艂ko jego oczu, i niewiast臋, kt贸ra p艂aka艂a. Serce mi si臋 艣cisn臋艂o: by艂a to ona, dzieweczka z moich my艣li. Kiedy mnie zobaczy艂a, pozna艂a i rzuci艂a spojrzenie b艂agalne i pe艂ne rozpaczy. Pchany porywem, chcia艂em rzuci膰 si臋 jej na ratunek, ale Wilhelm powstrzyma艂 mnie, szepcz膮c do ucha napomnienia, w kt贸rych nie by艂o ni 艣ladu serdeczno艣ci. Mnisi i go艣cie nadbiegali teraz ze wszystkich stron.
Przyby艂 opat, przyby艂 Bernard Gui, kt贸remu kapitan 艂ucznik贸w z艂o偶y艂 kr贸tki raport. Oto co si臋 wydarzy艂o.
Z rozkazu inkwizytora patrolowali noc膮 ca艂膮 r贸wni臋, szczeg贸ln膮 uwag臋 zwracaj膮c na drog臋 od bramy mur贸w do ko艣cio艂a, okolic臋 ogrod贸w i fasad臋 Gmachu (dlaczego? — zada艂em sobie pytanie i zaraz poj膮艂em. Oczywi艣cie Bernard zebra艂 od famulus贸w i kucharzy plotki o jakich艣 nocnych handlach, jakie odbywa艂y si臋 mi臋dzy 艣wiatem spoza mur贸w a kuchni膮, cho膰 nie dowiedzia艂 si臋, kto w艂a艣ciwie jest w nie wmieszany, a g艂owy bym nie da艂, czy ten g艂upiec Salwator, kt贸ry wyjawi艂 wszak swoje zamiary przede mn膮, nie wygada艂 si臋 ju偶 przedtem w kuchni lub stajniach przed jakim艣 n臋dznikiem, ten za艣, przestraszony popo艂udniowym wypytywaniem, rzuci艂 Bernardowi och艂ap tej pog艂oski). Kr膮偶膮c podejrzliwie w ciemno艣ci i mgle, 艂ucznicy przy艂apali w ko艅cu Salwatora w towarzystwie niewiasty, kiedy krz膮ta艂 si臋 ko艂o drzwi od kuchni.
— Niewiasta w tym 艣wi臋tym miejscu! I do tego z mnichem! — rzek艂 surowo Bernard obracaj膮c si臋 do opata. — Magnificencjo — ci膮gn膮艂 — gdyby tylko chodzi艂o o pogwa艂cenie 艣lubu czysto艣ci, ukaranie tego cz艂owieka podlega艂oby twojej jurysdykcji. Ale poniewa偶 nie wiemy jeszcze, czy zabiegi tych dwojga n臋dznik贸w nie dotycz膮 zdrowia wszystkich, kt贸rym udzieli艂e艣 go艣ciny, musimy najpierw rozja艣ni膰 t臋 tajemnic臋. Nu偶e, m贸wi臋 do ciebie, n臋dzniku — i wyrwa艂 Salwatorowi widoczne dobrze zawini膮tko, cho膰 ten mniema艂, 偶e skry艂 je na piersi — co jest w 艣rodku?
Ja ju偶 wiedzia艂em; n贸偶, czarny kot, kt贸ry zaraz po rozwini臋ciu pakunku uciek艂 miaucz膮c z w艣ciek艂o艣ci膮, i dwa jaja rozbite teraz i lepkie; a wszyscy wzi臋li je za krew albo 偶贸艂膰, albo inn膮 nieczyst膮 substancj臋. Salwator mia艂 w艂a艣nie wej艣膰 do kuchni, zabi膰 kota i wy艂upi膰 mu oczy, i sk艂oni艂 dzieweczk臋, kto wie, jakimi obietnicami, by z nim tu przysz艂a. Jakimi偶 to obietnicami, dowiedzia艂em si臋 rych艂o. 艁ucznicy, w艣r贸d z艂o艣liwych 艣miech贸w i lubie偶nych s艂贸w, przeszukali dzieweczk臋 i znale藕li przy niej martwego kogucika, jeszcze nie oskubanego. Nieszcz臋艣cie chcia艂o, 偶e noc膮, kiedy wszystkie koty s膮 czarne, kogut te偶 wyda艂 si臋 czarny. Pomy艣la艂em, 偶e nie trzeba niczego wi臋cej, by skusi膰 wyg艂odnia艂膮 biedaczk臋, kt贸ra ju偶 poprzedniej nocy porzuci艂a (i z mi艂o艣ci do mnie!) cenne serce wo艂u...
— Ach, ach! — wykrzykn膮艂 Bernard wielce zatroskanym g艂osem — czarny kot i czarny kogut... Przecie偶 ja znam te parafernalia... — W艣r贸d stoj膮cych dostrzeg艂 Wilhelma. — Czy偶 nie znasz ich ty te偶, bracie Wilhelmie? Czy偶 trzy lata temu nie by艂e艣 inkwizytorem w Kilkenny, gdzie owa dziewczyna obcowa艂a z diab艂em, kt贸ry ukazywa艂 si臋 jej w postaci czarnego kota?
Wyda艂o mi si臋, 偶e m贸j mistrz milczy z tch贸rzostwa. Chwyci艂em go za r臋kaw, szarpn膮艂em i wyszepta艂em z rozpacz膮:
— Powiedz偶e mu, i偶 by艂 do zjedzenia...
Wyzwoli艂 si臋 z mojego uchwytu i zwr贸ci艂 si臋 grzecznie do Bernarda:
— Nie wydaje mi si臋, by艣 potrzebowa艂 moich dawnych do艣wiadcze艅, by wyci膮gn膮膰 swoje wnioski — rzek艂.
— Ale偶 nie, s膮 艣wiadectwa znacznie wi臋kszych autorytet贸w — u艣miechn膮艂 si臋 Bernard. — Stefan de Bourbon opowiada w swojej rozprawie po艣wi臋conej siedmiu darom Ducha 艢wi臋tego, jak to 艣wi臋ty Dominik, po wyg艂oszeniu w Fanjeaux kazania przeciwko heretykom, zapowiedzia艂 niekt贸rym niewiastom, 偶e zobacz膮, komu dotychczas s艂u偶y艂y. I nagle rzuci艂 mi臋dzy nie przera偶aj膮cego kota, wielko艣ci du偶ego psa, o oczach wielkich i pa艂aj膮cych, krwawym j臋zyku si臋gaj膮cym p臋pka, ogonie kr贸tkim i stercz膮cym do g贸ry w ten spos贸b, 偶e w kt贸r膮 stron臋 zwierz臋 si臋 obr贸ci艂o, pokazywa艂o bezece艅stwo swojego ty艂ka, cuchn膮cego jak 偶aden inny, tak przystoi bowiem temu odbytowi, kt贸ry liczni czciciele szatana, a w艣r贸d nich nie na ostatnim miejscu rycerze templariusze, zawsze ca艂owali podczas swoich zgromadze艅. Kr膮偶y艂 贸w kot wok贸艂 kobiet przez godzin臋 ca艂膮, a potem skoczy艂 na sznur dzwonu i wspi膮艂 si臋 po nim, zostawiaj膮c za sob膮 swoje 艣mierdz膮ce odchody. I czy偶 nie jest kot mi艂owany przez katar贸w, kt贸rzy wed艂ug Alanusa ab Insulis wzi臋li swe imi臋 od catus, gdy偶 ca艂uj膮 zadek owej bestii, uznaj膮c j膮 za wcielenie Lucyfera? I czy偶 nie potwierdza tej szkaradnej praktyki r贸wnie偶 Wilhelm z Owernii w De legibus? I czy偶 nie powiada Albert Wielki, 偶e koty s膮 potencjalnymi demonami? I czy偶 nie przytacza m贸j czcigodny konfrater Jakub Fournier, jak na 艂o偶u 艣mierci inkwizytora Gaufrida z Carcassonne pojawi艂y si臋 dwa czarne koty, kt贸re nie by艂y niczym innym, jak demonami pragn膮cymi uczyni膰 po艣miewisko ze 艣miertelnych szcz膮tk贸w?
Szept przera偶enia przebieg艂 przez grup臋 mnich贸w, wielu z nich uczyni艂o 艣wi臋ty znak krzy偶a.
— Panie opacie, panie opacie — m贸wi艂 dalej Bernard z cnotliw膮 min膮 — mo偶e jego magnificencja nie wiesz, jaki u偶ytek czyni膮 grzesznicy z tych narz臋dzi! Lecz wiem ja, gdy偶 B贸g tak zechcia艂! Widzia艂em wyst臋pne niewiasty, jak w najciemniejszych godzinach nocnych wraz z innymi, lecz z tej samej ulepionymi gliny, pos艂ugiwa艂y si臋 czarnymi kotami, by czyni膰 r贸偶ne dziwy, czego nie mog艂y si臋 wyprze膰; je偶d偶enie okrakiem na niekt贸rych zwierz臋tach i przemierzanie dzi臋ki nocnym ciemno艣ciom ogromnych przestrzeni, wleczenie za sob膮 niewolnik贸w, przeobra偶onych w po偶膮dliwe inkuby... I pokazuje si臋 im sam diabe艂, a przynajmniej one mocno w to wierz膮, w postaci koguta lub innego czarnego zwierz臋cia, i z tym igraj膮, nie pytaj nawet jak. I wiem jako rzecz pewn膮, 偶e stosuj膮c tego rodzaju nekromancje, nie tak dawno w samym Awinionie sporz膮dzono filtry i ma艣ci, by podnie艣膰 r臋k臋 na naszego pana papie偶a, zatruwaj膮c mu po偶ywienie. Papie偶 zdo艂a艂 obroni膰 si臋 i dostrzec jad dlatego tylko, 偶e posiada cudowne klejnoty w kszta艂cie j臋zyka w臋偶a, wzmocnione zachwycaj膮cymi szmaragdami i rubinami, kt贸re z mocy Boskiej s艂u偶膮 wykrywaniu trucizny w po偶ywieniu! Jedena艣cie owych cennych j臋zyk贸w podarowa艂 mu kr贸l Francji, dzi臋ki niebu, i tylko w ten spos贸b pan nasz papie偶 zdo艂a艂 unikn膮膰 艣mierci! Co prawda, nieprzyjaciele papiescy uczynili nawet wi臋cej, i wszyscy wiedz膮, co odkryto w zwi膮zku z heretykiem Bernardem Rozkosznym, kt贸ry zosta艂 zatrzymany dziesi臋膰 lat temu; znaleziono u niego w domu ksi臋gi o czarnej magii, opatrzone w艂a艣nie na stronicach najbardziej zbrodniczych notatkami, i by艂y tam wszystkie wskaz贸wki, jak sporz膮dza膰 figurki z wosku, by szkodzi膰 swoim wrogom. I wierzaj w tym domu r贸wnie偶 znaleziono figurki, kt贸re przedstawia艂y, z pewno艣ci膮 wykonany nadzwyczajnie biegle, wizerunek samego papie偶a z czerwonymi k贸艂eczkami na tych cz臋艣ciach cia艂a, bez kt贸rych 偶y膰 nie mo偶na; a wszyscy wiedz膮, 偶e takie figurki zawiesza si臋 na sznurku przed lustrem, a nast臋pnie uderza w owe 偶yciowe k贸艂eczka ig艂ami i... Och, lecz czemu偶 zatrzymuj臋 si臋 przy tych obrzyd艂ych niegodziwo艣ciach? Sam papie偶 m贸wi艂 o nich i opisa艂 je, pot臋piaj膮c, w艂a艣nie zesz艂ego roku w swojej konstytucji Super illius specula! I mam nadziej臋, 偶e macie jej kopi臋 w swojej bogatej bibliotece, by medytowa膰 nad ni膮, jak by膰 powinno...
— Mamy, mamy — gor膮co zapewni艂 zak艂opotany opat.
— No dobrze — zako艅czy艂 Bernard. — Teraz rzecz wydaje mi si臋 jasna. Uwiedziony mnich, czarownica i jaki艣 obrz膮dek, do kt贸rego, na szcz臋艣cie, nie dosz艂o. W jakim celu? Tego dowiemy si臋 i by to osi膮gn膮膰, wyrzekn臋 si臋 kilku godzin snu. Jego magnificencja zechce odda膰 mi miejsce jakie, gdzie da si臋 przetrzyma膰 tego cz艂eka...
— W podziemiach pod ku藕ni膮 — oznajmi艂 opat — mamy cele, z kt贸rych na szcz臋艣cie korzystamy nader rzadko i od lat s膮 puste...
— Na szcz臋艣cie lub na nieszcz臋艣cie — zauwa偶y艂 Bernard. I rozkaza艂 艂ucznikom, by wskazali mu drog臋 i zaprowadzili pojmanych do dw贸ch r贸偶nych cel; i by przywi膮zali porz膮dnie m臋偶czyzn臋 do jakiego pier艣cienia osadzonego w murze, tak by on, Bernard, m贸g艂 wkr贸tce zej艣膰 i wypyta膰 owego, patrz膮c mu uwa偶nie w twarz. Co za艣 si臋 tyczy dziewczyny — doda艂 — nie ma w膮tpliwo艣ci, kim jest, i nie ma co wypytywa膰 j膮 tej nocy. Znajd膮 si臋 inne dowody, zanim spali si臋 j膮 jako czarownic臋. A je艣li czarownic膮 w istocie jest, nie b臋dzie 艂atwo sk艂oni膰 j膮 do m贸wienia. Lecz mo偶e mnich skruszy si臋 jeszcze (i patrzy艂 na dr偶膮cego Salwatora, jakby chcia艂 da膰 mu do zrozumienia, 偶e otwiera mu ostatni膮 furt臋) i opowie prawd臋, wyjawiaj膮c — doda艂 — swoich wsp贸lnik贸w.
Odprowadzono pojmanych, jedno milcz膮ce i przygn臋bione, drugie w 艂zach, kopi膮ce i krzycz膮ce niby zwierz臋 prowadzone na ub贸j. Ale ani Bernard, ani 艂ucznicy, ani ja sam nie pojmowali艣my, co m贸wi艂a w swoim j臋zyku wie艣niaczym. Cho膰 wi臋c m贸wi艂a, by艂a jak niema. S膮 s艂owa, kt贸re daj膮 moc, i inne, kt贸re sprawiaj膮 jeszcze wi臋ksze opuszczenie, a takie s膮 w艂a艣nie s艂owa pospolitego j臋zyka prostaczk贸w, albowiem Pan nie da艂 im bieg艂o艣ci w wys艂awianiu si臋 w powszechnym j臋zyku wiedzy i w艂adzy.
Raz jeszcze pr贸bowa艂em rzuci膰 si臋 za ni膮 i raz jeszcze Wilhelm, z pociemnia艂膮 twarz膮, powstrzyma艂 mnie.
— St贸j spokojnie, g艂upcze — rzek艂 — dziewczyna jest zgubiona i p贸jdzie na stos.
Kiedy przybity i ogarni臋ty zawieruch膮 sprzecznych my艣li obserwowa艂em ca艂膮 scen臋, wpatruj膮c si臋 w dziewcz臋, poczu艂em, 偶e kto艣 dotyka mi ramienia. Nie wiem czemu, lecz nim jeszcze obr贸ci艂em si臋, pozna艂em dotkni臋cie Hubertyna.
— Patrzysz na czarownic臋, prawda? — zapyta艂. I wiedzia艂em, 偶e nie ma poj臋cia o mojej przygodzie, m贸wi wi臋c tak dlatego tylko, 偶e uderzy艂a go, by艂 bowiem straszliwie przenikliwy w sprawach ludzkich, intensywno艣膰 mojego spojrzenia.
— Nie... — zaprzeczy艂em — nie patrz臋... to jest mo偶e patrz臋, ale to nie czarownica... nie wiemy, mo偶e jest niewinna...
— Patrzysz na ni膮, gdy偶 jest pi臋kna. Naprawd臋 jest pi臋kna? — zapyta艂 z dziwnym zapa艂em, ujmuj膮c mnie za rami臋. — Je艣li patrzysz na ni膮, gdy偶 jest pi臋kna, i jeste艣 tym wzburzony (lecz wiem, 偶e艣 wzburzony, albowiem grzech, o kt贸ry si臋 j膮 podejrzewa, czyni j膮 jeszcze powabniejsz膮), je艣li patrzysz na ni膮 i doznajesz 偶膮dzy, przez to samo jest czarownic膮. Miej baczenie, synu m贸j... Uroda cia艂a to jeno sk贸ra. Gdyby ludzie widzieli to, co tkwi pod sk贸r膮, jak to jest w przypadku rysia z Beocji, zadr偶eliby na widok niewiasty. Ca艂y ten powab polega na 艣luzie i krwi, humorach i 偶贸艂ciach: Je艣li pomy艣li si臋 o tym, co kryje si臋 w nozdrzach, w gardle i w brzuchu, widzi si臋 brudy jeno. A skoro brzydzimy si臋 dotkn膮膰 艣luzu lub 艂ajna palcem, jak偶e mo偶emy pragn膮膰 wzi膮膰 w ramiona 贸w w贸r, kt贸ry 艂ajno zawiera?
Chwyci艂y mnie md艂o艣ci. Nie chcia艂em s艂ucha膰 d艂u偶ej tych s艂贸w. Z pomoc膮 przyszed艂 m贸j mistrz, kt贸ry wszystko s艂ysza艂. Zbli偶y艂 si臋 nagle do Hubertyna, chwyci艂 go za rami臋 i odci膮gn膮艂 ode mnie.
— Dosy膰 ju偶, Hubertynie — rzek艂. — Ta dziewczyna wkr贸tce b臋dzie na m臋kach, p贸藕niej na stosie. Stanie si臋 dok艂adnie, jak m贸wisz, 艣luzem, krwi膮, humorami i 偶贸艂ci膮. Lecz to nasi bli藕ni dob臋d膮 spod sk贸ry to, co z woli Pana by艂o chronione i ozdobione ow膮 sk贸r膮. I z punktu widzenia pierwszej materii nie jeste艣 w niczym lepszy od niej. Daj pok贸j ch艂opcu.
Hubertyn zmiesza艂 si臋.
— Mo偶e zgrzeszy艂em — szepn膮艂. — Na pewno zgrzeszy艂em. C贸偶 innego m贸g艂 uczyni膰 grzesznik?
Wszyscy teraz wracali, omawiaj膮c wydarzenie. Wilhelm porozmawia艂 chwil臋 z Micha艂em i z innymi minorytami, kt贸rzy pytali go o spostrze偶enia.
— Bernard ma teraz w d艂oni argument, aczkolwiek niejednoznaczny. Po opactwie kr膮偶膮 nekromanci, kt贸rzy czyni膮 te same rzeczy, jakie czyniono przeciwko papie偶owi w Awinionie. Nie jest to z pewno艣ci膮 dow贸d, i w pierwszej instancji nie mo偶e by膰 u偶yty dla zak艂贸cenia jutrzejszego spotkania. Tej nocy postara si臋 wydoby膰 z nieszcz臋艣nika jakie艣 dalsze wskaz贸wki, z kt贸rych, jestem pewien, nie uczyni u偶ytku jutro rano. Zachowa je sobie na zapas, pos艂u偶膮 mu p贸藕niej, by zak艂贸ci膰 tok dyskusji, je艣li potoczy si臋 w kierunku dla niego niepo偶膮danym.
— Czy mo偶e sk艂oni膰 tamtego do powiedzenia czego艣 przeciwko nam? — zapyta艂 Micha艂 z Ceseny.
Wilhelm nie by艂 pewny.
— Miejmy nadziej臋, 偶e nie — rzek艂.
Zda艂em sobie spraw臋, 偶e je艣li Salwator powie Bernardowi to, co powiedzia艂 nam o przesz艂o艣ci swojej i klucznika, i je艣li wska偶e na jaki艣 zwi膮zek ich obu z Hubertynem, cho膰by nie wiem jak przelotny, po艂o偶enie stanie si臋 nader k艂opotliwe.
— Tak czy inaczej czekajmy na dalsze wypadki — powiedzia艂 pogodnym g艂osem Wilhelm. — Z drugiej strony, Michale, wszystko zosta艂o postanowione z g贸ry. Lecz ty chcesz spr贸bowa膰.
— Chc臋 — odpar艂 Micha艂 — i Pan mi dopomo偶e. Oby 艣wi臋ty Franciszek wstawi艂 si臋 za nami wszystkimi.
— Amen — odpowiedzieli pozostali.
— Lecz to nie jest powiedziane — zabrzmia艂 gorsz膮cy komentarz Wilhelma. — 艢wi臋ty Franciszek mo偶e jest gdzie艣 tam, gdzie oczekuje si臋 na s膮d, nie ogl膮daj膮c Pana twarz膮 w twarz.
— Niech przekl臋ty b臋dzie heretyk Jan! — us艂ysza艂em, jak zrz臋dzi艂 messer Hieronim, kiedy wszyscy wracali, by po艂o偶y膰 si臋 spa膰. — Je艣li teraz odbierze nam nawet wsparcie 艣wi臋tych, gdzie偶 sko艅czymy, biedni grzesznicy?
DZIE艃 PI膭TY
DZIE艃 PI膭TY
PRYMA
Kiedy to ma miejsce braterska dysputa nad ub贸stwem Jezusa.
Pi膮tego dnia wsta艂em, z sercem wzburzonym tysi膮cem trw贸g po nocnej scenie, gdy dzwoniono ju偶 na prym臋, a Wilhelm potrz膮sn膮艂 mn膮 mocno, m贸wi膮c, 偶e wkr贸tce zbior膮 si臋 obie legacje. Wyjrza艂em na zewn膮trz przez okno celi i nie zobaczy艂em nic. Mg艂a z poprzedniego dnia sta艂a si臋 mlecznobia艂ym ca艂unem, kt贸ry okry艂 szczelnie ca艂膮 r贸wni臋.
Ledwie wyszed艂em, ujrza艂em opactwo takim, jakim dotychczas nie widzia艂em; tylko niekt贸re najwi臋ksze budowle, ko艣ci贸艂, Gmach, sala kapitulna rysowa艂y si臋 tak偶e z daleka, cho膰 niewyra藕nie, jako cienie po艣r贸d cieni, reszta za艣 zabudowa艅 by艂a widoczna dopiero z odleg艂o艣ci paru krok贸w. Zdawa艂o si臋, 偶e kszta艂ty rzeczy i zwierz膮t dobywaj膮 si臋 znienacka z nico艣ci; ludzie jakby wy艂aniali si臋 z mg艂y najpierw szarzy niby zjawy, a dopiero p贸藕niej mo偶na ich by艂o rozpozna膰, cho膰 z trudem.
Urodzi艂em si臋 w krainie p贸艂nocnej, wi臋c nie by艂 mi obcy ten 偶ywio艂, kt贸ry w innym momencie przypomnia艂by mi z pewn膮 s艂odycz膮 tamt膮 r贸wnin臋 i zamek, miejsce mojego urodzenia. Ale tego ranka stan powietrza wyda艂 mi si臋 bole艣nie pokrewny stanowi duszy mojej i wra偶enie smutku, z kt贸rym zbudzi艂em si臋, wzmaga艂o si臋, w miar臋 jak zbli偶a艂em si臋 do sali kapitulnej.
Na kilka krok贸w przed budynkiem zobaczy艂em Bernarda Gui, kt贸ry odprawia艂 w艂a艣nie kogo艣, kogo w pierwszej chwili nie rozpozna艂em. Kiedy p贸藕niej przeszed艂 obok mnie, spostrzeg艂em, 偶e by艂 to Malachiasz. Rozgl膮da艂 si臋 doko艂a jak kto艣, kto nie chce by膰 dostrze偶ony, gdy偶 pope艂nia wyst臋pek; lecz powiedzia艂em ju偶, 偶e wyraz jego twarzy z natury samej by艂 wyrazem cz艂eka, kt贸ry ukrywa albo pr贸buje ukry膰 co艣 tajemnego i nie do wyznania.
Nie pozna艂 mnie i oddali艂 si臋. Pchany ciekawo艣ci膮, poszed艂em za Bernardem i ujrza艂em, 偶e przebiega wzrokiem karty, kt贸re by膰 mo偶e Malachiasz mu wr臋czy艂. Na progu kapitu艂y wezwa艂 skinieniem dow贸dc臋 艂ucznik贸w, kt贸ry trzyma艂 si臋 w pobli偶u, i szepn膮艂 mu kilka s艂贸w. Potem wszed艂. Ja za nim.
Po raz pierwszy postawi艂em stop臋 w tym miejscu, kt贸re gdy patrzy艂o si臋 na艅 z zewn膮trz, mia艂o skromne wymiary i by艂o niewyszukane w formie; spostrzeg艂em, 偶e zosta艂o odbudowane niedawno, na szcz膮tkach pierwotnego ko艣cio艂a opackiego, by膰 mo偶e cz臋艣ciowo zniszczonego przez po偶ar.
Przybywaj膮c z zewn膮trz, przechodzi艂o si臋 pod nowo艣wieckim portalem, ostro艂ukiem bez dekoracji, z rozet膮 powy偶ej. Ale wewn膮trz wchodzi艂o si臋 do przedsionka zbudowanego na resztkach starego narteksu. Naprzeciwko wy艂ania艂 si臋 inny portal, z 艂ukiem wed艂ug sposobu starodawnego, z tympanonem w kszta艂cie p贸艂ksi臋偶yca, cudownie rze藕bionym. Musia艂 to by膰 portal starego ko艣cio艂a.
Rze藕by na tympanonie by艂y r贸wnie pi臋kne jak rze藕by na obecnym ko艣ciele, lecz mniej niepokoj膮ce. R贸wnie偶 tutaj nad ca艂ym tympanonem panowa艂 Chrystus w majestacie; ale obok Niego w rozmaitych pozach i z rozmaitymi przedmiotami w d艂oniach sta艂o dwunastu aposto艂贸w, kt贸rzy otrzymali od Niego pos艂annictwo, by rozeszli si臋 po 艣wiecie i g艂osili ludziom Ewangeli臋. Nad g艂ow膮 Chrystusa, na 艂uku podzielonym na dwana艣cie kwater i pod stopami Jego, w nieprzerwanej procesji postaci, by艂y przedstawione ludy 艣wiata, kt贸re mia艂y us艂ysze膰 Dobr膮 Nowin臋. Pozna艂em po strojach 呕yd贸w, Kapadocjan, Arab贸w, Indian, Frygijczyk贸w, Bizantyjczyk贸w, Ormian, Scyt贸w, Rzymian. Ale wmieszanych mi臋dzy nich, na trzydziestu medalionach rozmieszczonych nad 艂ukiem dwunastu kwater, wida膰 by艂o mieszka艅c贸w nieznanych 艣wiat贸w, o kt贸rych m贸wili nam dopiero co Fizjolog oraz niepewne 艣wiadectwa podr贸偶nik贸w. Wielu z nich by艂o mi nie znanych, innych rozpozna艂em; na przyk艂ad grubianie z sze艣cioma palcami u r膮k, fauny, kt贸re rodz膮 si臋 z robak贸w, jakie 偶yj膮 mi臋dzy kor膮 a mi膮偶szem drzew, syreny z 艂uskowatymi ogonami, uwodz膮ce marynarzy, Etiopczycy z cia艂ami ca艂kiem czarnymi, kt贸rzy chroni膮 si臋 przed 偶arem s艂o艅ca dr膮偶膮c podziemne jamy, onocentaury, ludzie do p臋pka, za艣 os艂y poni偶ej, Cyklopi z jedynym okiem wielko艣ci skuda. Scylla z g艂ow膮 i piersiami dziewczyny, brzuchem wilka i ogonem delfina, w艂ochaci ludzie z Indii, kt贸rzy 偶yj膮 w bagnach i nad rzek膮 Epigmaryd膮, psiog艂owi, kt贸rzy nie mog膮 wyrzec s艂owa, by nie przerwa膰 i nie zaszczeka膰, jednonodzy, kt贸rzy biegaj膮 szybciutko na swojej jednej nodze, a kiedy chc膮 schroni膰 si臋 przed s艂o艅cem, k艂ad膮 si臋 i wystawiaj膮 wielk膮 stop臋 niby parasol, Astomi z Grecji pozbawieni ust, kt贸rzy oddychaj膮 przez nos i 偶yj膮 tylko powietrzem, brodate kobiety z Armenii, pigmeje, epistygowie przez innych nazywani r贸wnie偶 Blemij, kt贸rzy rodz膮 si臋 bez g艂贸w, usta maj膮 na brzuchu, a oczy na ramionach, potworne kobiety znad Morza Czerwonego, wysokie na dwana艣cie st贸p, z w艂osami opadaj膮cymi do pi臋t, ogonem wo艂u u do艂u plec贸w i z kopytami wielb艂膮d贸w, i owi z podeszwami st贸p obr贸conymi wspak, tak 偶e je艣li kto艣 idzie za nimi patrz膮c na ich 艣lady, zawsze dociera tam, sk膮d przyszli, nie za艣 tam, dok膮d poszli, i jeszcze ludzie z trzema g艂owami, owi z oczyma l艣ni膮cymi niby kaganki i potwory z wyspy Circe, z cia艂ami ludzkimi i karkami najrozmaitszych zwierz膮t...
Te i inne dziwy by艂y wyrze藕bione na tym portalu. Ale 偶aden z nich nie budzi艂 l臋ku, gdy偶 nie oznacza艂y z艂a tego 艣wiata lub udr臋ki piekie艂, lecz by艂y 艣wiadkami tego, 偶e Dobra Nowina dotar艂a do ca艂ej znanej ziemi i mia艂a rozci膮gn膮膰 si臋 na t臋 nieznan膮, dla kt贸rej portal by艂 radosn膮 obietnic膮 zgody, osi膮gni臋tej jedno艣ci w s艂owie Chrystusa; wspania艂ej oikoumene.
Dobra wr贸偶ba — powiedzia艂em sobie — dla spotkania, co odb臋dzie si臋 za tym progiem, gdzie ludzie, kt贸rzy stali si臋 wrogami jedni drugich z powodu przeciwstawnej interpretacji Ewangelii, spotkaj膮 si臋 dzisiaj, by u艣mierzy膰 by膰 mo偶e swary. I powiedzia艂em sobie, 偶e jestem s艂abym grzesznikiem, kt贸ry trapi si臋 swoimi osobistymi sprawami, gdy tymczasem maj膮 nast膮pi膰 wydarzenia tak wielkiej wagi dla historii chrze艣cija艅stwa. Por贸wna艂em ma艂o艣膰 moich strapie艅 z majestatyczn膮 obietnic膮 pokoju i pogody ducha potwierdzon膮 w kamieniu tympanonu. Prosi艂em Boga, by wybaczy艂 mi s艂abo艣膰, i w lepszym nastroju przekroczy艂em pr贸g.
Jak tylko wszed艂em, zobaczy艂em w komplecie cz艂onk贸w obu legacji zasiadaj膮cych naprzeciwko siebie na rozstawionych w p贸艂kole 艂awach, przy czym dwie grupy by艂y oddzielone sto艂em, przy kt贸rym siedzieli opat i kardyna艂 Bertrand.
Wilhelm, za kt贸rym szed艂em, by sporz膮dza膰 notatki, usadzi艂 mnie po stronie minoryt贸w, gdzie byli Micha艂 ze swoimi i inni franciszkanie z dworu w Awinionie; albowiem spotkanie nie mia艂o wygl膮da膰 na pojedynek mi臋dzy Italczykami a Francuzami, lecz na dysput臋 mi臋dzy zwolennikami regu艂y franciszka艅skiej i jej krytykami, dysput臋, w kt贸rej wszystkich 艂膮czy zdrowa i katolicka wierno艣膰 dla dworu papieskiego.
Z Micha艂em z Ceseny byli brat Arnold z Akwitanii, brat Hugo z Newcastle i brat Wilhelm z Alnwick, kt贸rzy uczestniczyli w kapitule w Perugii, a nast臋pnie biskup Kaffy, Berengar Talloni, Bonagratia z Bergamo i inni minoryci z dworu awinio艅skiego. Po stronie przeciwnej zasiadali Wawrzyniec Decoalcone, baka艂arz z Awinionu, biskup Padwy i Jan d'Anneaux, doktor teologii w Pary偶u. Obok Bernarda Gui, milcz膮cego i zaabsorbowanego, by艂 dominikanin Jan z Baune, kt贸rego w Italii zwano Giovanni Dalbena. Ten — powiedzia艂 mi Wilhelm — by艂 przed laty inkwizytorem w Narbonie, gdzie postawi艂 przed trybuna艂em licznych begard贸w i bigot贸w; ale poniewa偶 uzna艂 za kacerskie w艂a艣nie zdanie dotycz膮ce ub贸stwa Chrystusa, podni贸s艂 si臋 przeciwko niemu Berengar Talloni, lektor w zakonie tego miasta, odwo艂uj膮c si臋 do papie偶a. Wtenczas Jan by艂 jeszcze niepewny w tej materii i wezwa艂 obu na dw贸r, by dyskutowali, i nie dosz艂o si臋 do 偶adnej konkluzji. Tak 偶e wkr贸tce potem franciszkanie zaj臋li stanowisko, o kt贸rym ju偶 m贸wi艂em, podczas kapitu艂y w Perugii. Wreszcie ze strony awinio艅czyk贸w byli jeszcze inni, a w艣r贸d nich biskup Alborea.
Posiedzenie otworzy艂 Abbon, kt贸ry uzna艂 za stosowne podsumowa膰 ostatnie wydarzenia. Przypomnia艂, 偶e w roku pa艅skim 1322 kapitu艂a generalna braci mniejszych, zebrawszy si臋 w Perugii pod przewodem Micha艂a z Ceseny, ustali艂a po dojrza艂ej i pilnej deliberacji, 偶e Chrystus, by da膰 przyk艂ad 偶ycia doskona艂ego, i aposto艂owie, by dostosowa膰 si臋 do Jego nauki, nie mieli nigdy wsp贸lnie 偶adnej rzeczy ani z tytu艂u w艂asno艣ci, ani z tytu艂u w艂adania, i 偶e prawda ta jest materi膮 wiary zdrowej i katolickiej, jak膮 dobywamy z rozmaitych ust臋p贸w ksi膮g kanonicznych. Przez to jest zas艂ug膮 i rzecz膮 艣wi臋t膮 wyrzeczenie si臋 w艂asno艣ci wszelkiej rzeczy, i tej regu艂y 艣wi臋to艣ci trzymali si臋 pierwsi za艂o偶yciele Ko艣cio艂a wojuj膮cego. Do tej prawdy dostosowa艂 si臋 w roku 1312 sob贸r w Vienne, a i sam papie偶 Jan w roku 1317, w konstytucji dotycz膮cej stanu braci mniejszych, kt贸ra rozpoczyna si臋 Quorundam exigit, skomentowa艂 postanowienia tego soboru jako 艣wi臋cie u艂o偶one, przenikliwe, trwa艂e i dojrza艂e. A zatem kapitu艂a perugijska, uznaj膮c, i偶 to, co przez zdrow膮 nauk臋 Stolica Apostolska zawsze potwierdza艂a, zawsze winno si臋 mie膰 za potwierdzone i w 偶aden spos贸b nie powinno si臋 od tego odchodzi膰, postawi艂a tylko na nowo sw膮 piecz臋膰 na tych postanowieniach soborowych, a to paraf膮 mistrz贸w 艣wi臋tej teologii, jak brat Wilhelm z Anglii, brat Henryk z Alemanii, brat Arnold z Akwitanii, prowincja艂owie i kap艂ani; a tak偶e paraf膮 brata Miko艂aja, ministra na Francj臋, brata Wilhelma Bloka baka艂arza, kapelana generalnego i czterech ministr贸w prowincjonalnych, brata Tomasza z Bolonii, brata Piotra z prowincji 艣wi臋tego Franciszka, brata Fernanda z Castello i brata Szymona z Tournai. Jednak — doda艂 Abbon — papie偶 w nast臋pnym roku wyda艂 dekreta艂 Ad conditorem canonum, przeciwko kt贸remu odwo艂a艂 si臋 brat Bonagratia z Bergamo, uznaj膮c go za sprzeczny z dobrem swojego zakonu. Wtenczas papie偶 zdj膮艂 dekreta艂 z drzwi katedry w Awinionie, gdzie by艂 zawieszony, i poprawi艂 go w wielu punktach. Lecz w rzeczywisto艣ci uczyni艂 go jeszcze sro偶szym, a potwierdza to fakt, 偶e natychmiastow膮 konsekwencj膮 by艂o zatrzymanie brata Bonagratii przez rok w wi臋zieniu. Nie mo偶na mie膰 w膮tpliwo艣ci co do surowo艣ci papieskiej, albowiem tego samego roku wyda艂 znan膮 teraz dobrze Cum inter nonnulos, gdzie ostatecznie pot臋piono twierdzenia kapitu艂y w Perugii.
W tym miejscu zabra艂 g艂os, przerywaj膮c dwornie Abbonowi, kardyna艂 Bertrand i oznajmi艂, 偶e nale偶y przypomnie膰, jak pragn膮c wprowadzi膰 zam臋t do sprawy i zagniewa膰 papie偶a, wtr膮ci艂 si臋 w roku 1324 Ludwik Bawarski, a to deklaracj膮 z Sachsenhausen, w kt贸rej przyjmuje si臋 bez 偶adnych dobrych racji twierdzenia z Perugii (i trudno poj膮膰 — zauwa偶y艂 Bertrand z przebieg艂ym u艣miechem — czemu偶 to cesarz pochwala艂 z takim zapa艂em ub贸stwo, kt贸rego w istocie sam nie praktykowa艂), staj膮c przeciwko messer papie偶owi, nazywaj膮c go inimicus pacis i obmawiaj膮c, 偶e chce wznieci膰 zgorszenie i niezgod臋, traktuj膮c go wreszcie jako heretyka, a nawet herezjarch臋.
— Nie ca艂kiem tak — spr贸bowa艂 za艂agodzi膰 Abbon.
— W swej istocie tak — rzek艂 oschle Bertrand. I doda艂, 偶e w艂a艣nie by sprzeciwi膰 si臋 niestosownemu wyst膮pieniu cesarza, messer papie偶 by艂 zmuszony wyda膰 dekreta艂 Quia quorundam i 偶e wreszcie napomnia艂 surowo Micha艂a z Ceseny, aby ten stawi艂 si臋 przed jego obliczem. Micha艂 s艂a艂 listy z wym贸wkami donosz膮c, 偶e jest chory, w co nikt nie pow膮tpiewa艂, wysy艂aj膮c natomiast brata Jana z Fidanzy i brata Modesta Custodio z Perugii. Ale tak si臋 z艂o偶y艂o — oznajmi艂 kardyna艂 — 偶e gwelfowie z Perugii donie艣li papie偶owi, i偶 brat Micha艂 nie tylko nie jest chory, ale utrzymuje kontakty z Ludwikiem Bawarskim. W ka偶dym razie, co by艂o, to by艂o, teraz brat Micha艂 wygl膮da pi臋knie i pogodnie, jest wi臋c oczekiwany w Awinionie. Lepiej jednakowo偶 — stwierdzi艂 kardyna艂 — rozwa偶y膰 najprz贸d, jak to si臋 czyni teraz, w obecno艣ci roztropnych ludzi z obu stron, co brat Micha艂 powie papie偶owi, zwa偶ywszy, 偶e celem wszystkich by艂o zawsze nie j膮trzy膰, lecz po bratersku po艂o偶y膰 kres niesnaskom, jakie nie powinny mie膰 miejsca mi臋dzy mi艂uj膮cym ojcem i jego pobo偶nymi synami i jakie rozpali艂y si臋 jeno wskutek wtr膮cenia si臋 ludzi 艣wieckich, cesarzy i ich namiestnik贸w, kt贸rzy nie maj膮 nic wsp贸lnego z problemami 艣wi臋tej matki, Ko艣cio艂a.
Wtr膮ci艂 si臋 wtedy Abbon i oznajmi艂, 偶e cho膰 jest cz艂owiekiem Ko艣cio艂a i opatem zakonu, kt贸remu Ko艣ci贸艂 tyle zawdzi臋cza (szmer szacunku i uznania przebieg艂 po obu stronach p贸艂kola), nie uwa偶a jednak, by cesarz powinien pozosta膰 obcy takim kwestiom, z wielu przyczyn, kt贸re potem brat Wilhelm z Baskerville wyja艣ni. Ale — m贸wi艂 dalej Abbon — jest jednak rzecz膮 s艂uszn膮, 偶e pierwsza cz臋艣膰 debaty odbywa si臋 mi臋dzy pos艂ami papieskimi a przedstawicielami tych syn贸w 艣wi臋tego Franciszka, kt贸rzy przez sam fakt, i偶 wyst膮pili na tym spotkaniu, pokazali si臋 oddanymi synami papieskimi. Tak wi臋c zaprasza brata Micha艂a albo kogo艣 od niego, by rzek艂, co zamierza utrzymywa膰 w Awinionie.
Micha艂 powiedzia艂, 偶e ku jego wielkiej rado艣ci i wzruszeniu jest dzisiejszego ranka po艣r贸d nich Hubertyn z Casale, kt贸rego sam papie偶 w roku 1322 prosi艂 o gruntowne om贸wienie kwestii ub贸stwa. I w艂a艣nie Hubertyn b臋dzie m贸g艂 stre艣ci膰 z przenikliwo艣ci膮, wiedz膮 i 偶arliw膮 wiar膮, kt贸r膮 wszyscy u niego uznaj膮, g艂贸wne punkty tego, co sta艂o si臋 ju偶, i w spos贸b nie do cofni臋cia, pogl膮dem zakonu franciszka艅skiego.
Wsta艂 Hubertyn i ledwie zacz膮艂 m贸wi膰, poj膮艂em, czemu tyle zapa艂u wzbudza艂 i jako predykant, i jako dworak. Nami臋tny w ge艣cie, przekonywaj膮cy w g艂osie, urzekaj膮cy w u艣miechu, jasny i konsekwentny w rozumowaniu, przykuwa艂 uwag臋 s艂uchaczy przez ca艂y czas, kiedy przemawia艂. Zacz膮艂 od wielce uczonego rozwa偶enia racji, kt贸re wspiera艂y twierdzenia z Perugii. Oznajmi艂, 偶e przede wszystkim trzeba uzna膰, i偶 Chrystus i aposto艂owie Jego byli dwoistego stanu, gdy偶 byli pra艂atami Ko艣cio艂a Nowego Testamentu, a tym samym z tytu艂u w艂adzy rozdawania i rozdzielania posiadali rzeczy, by dawa膰 biednym i kap艂anom Ko艣cio艂a, jak to jest napisane w czwartym rozdziale Dziej贸w apostolskich, i co do tego nikt nie wysuwa obiekcji. Ale z drugiej strony na Chrystusa i aposto艂贸w winno si臋 patrze膰 jako na prywatne osoby, b臋d膮ce fundamentem wszelkiej religijnej doskona艂o艣ci, i tych, kt贸rzy w spos贸b doskona艂y gardzili 艣wiatem. I w zwi膮zku z tym przychodz膮 na my艣l dwa sposoby posiadania, jeden cywilny i doczesny, okre艣lony przez prawa cesarskie w s艂owach in bonis nostris, albowiem naszymi s膮 zwane te dobra, kt贸rych bronimy i o kt贸re, gdy zostan膮 nam odebrane, mamy prawo si臋 upomina膰. Dlatego jedn膮 rzecz膮 jest cywilnie i docze艣nie broni膰 swego dobra przed tym, kt贸ry chce nam je odebra膰, i odwo艂ywa膰 si臋 do s膮du cesarskiego (lecz powiedzie膰, 偶e Chrystus i aposto艂owie mieli co艣 w ten spos贸b, jest stwierdzeniem heretyckim, albowiem jak rzecze Mateusz w V rozdziale, temu, kto chce si臋 z tob膮 w s膮dzie spiera膰 i wzi膮膰 sukni臋 twoj膮, odst膮p i p艂aszcz, i nie inaczej m贸wi 艁ukasz w VI rozdziale, kt贸rymi to s艂owami Chrystus odsuwa od siebie wszelkie panowanie i w艂adanie i to samo nakazuje swoim aposto艂om, a mamy poza tym u Mateusza rozdzia艂 XXIV, gdzie Piotr m贸wi Panu, 偶e porzucili wszystko, by p贸j艣膰 za nim); ale na inny spos贸b mo偶na jednak mie膰 rzeczy doczesne, kiedy chodzi o dobro wsp贸lnej braterskiej mi艂o艣ci, i w ten spos贸b Chrystus i Jego uczniowie mieli dobra z przyczyny naturalnej, kt贸ra to przyczyna przez niekt贸rych zwana jest jus poli, to jest przyczyna nieba, by podtrzyma膰 natur臋, a ta i bez u艂adzenia cz艂owieczego jest w zgodzie ze s艂uszn膮 racj膮; gdy tymczasem jus fori jest si艂膮 zale偶n膮 od ludzkich uwarunkowa艅. Zanim dosz艂o do pierwszego podzielenia, rzeczy wzgl臋dem w艂adania by艂y jako owe rzeczy, kt贸re teraz s膮 w艣r贸d d贸br niczyich i podlegaj膮 temu, kto je zaj膮艂; by艂y w pewnym sensie wsp贸lne wszystkim ludziom; dopiero po grzechu nasi ojcowie zacz臋li dzieli膰 mi臋dzy sob膮 w艂adanie rzeczami, i wtedy to zacz臋艂o si臋 w艂adanie doczesne takie, jakie znamy dzisiaj. Lecz Chrystus i aposto艂owie mieli rzeczy na pierwszy spos贸b, i tak w艂a艣nie mieli szaty i chleb, i ryby, i jak rzecze Pawe艂 w Pierwszym do Tymoteusza, mamy po偶ywienie i czym okry膰 si臋 i jeste艣my zadowoleni. Tak wi臋c Chrystus i jego wyznawcy mieli owe rzeczy nie w posiadaniu, ale w u偶ytkowaniu, i ca艂kowite ub贸stwo pozostawa艂o bez skazy. Co zosta艂o ju偶 uznane przez papie偶a Miko艂aja II w dekretale Exiit qui seminat.
Ale podni贸s艂 si臋 ze strony przeciwnej Jan d'Anneaux i rzek艂, 偶e stanowisko Hubertyna wydaje mu si臋 sprzeczne z prawym rozumem i w艂a艣ciw膮 interpretacj膮 Pisma. Albowiem przy dobrach zniszczalnych w u偶yciu, jak chleb i ryby, nie mo偶na m贸wi膰 o zwyk艂ym prawie u偶ytkowania ani nie mo偶na faktycznie ich u偶ytkowa膰, lecz tylko zu偶ywa膰; wszystko to, co wierni mieli wsp贸lne w pierwotnym Ko艣ciele, jak mo偶na wywnioskowa膰 z Dziej贸w apostolskich, drugi i trzeci, mieli na zasadzie tego samego typu w艂adania, co przed nawr贸ceniem; aposto艂owie po zst膮pieniu Ducha 艢wi臋tego mieli posiad艂o艣ci w Judei; 艣lub 偶ycia bez w艂asno艣ci nie rozci膮ga si臋 na to, czego cz艂owiek niezb臋dnie potrzebuje, by 偶y膰, a kiedy Piotr rzek艂, 偶e porzuci艂 wszystko, nie zamierza艂 rzec, 偶e wyrzek艂 si臋 w艂asno艣ci; Adam mia艂 w艂adz臋 i prawo w艂asno艣ci nad rzeczami; s艂uga, kt贸ry bierze pieni膮dze swojego pana, nie dokonuje z pewno艣ci膮 u偶ytku ni zu偶ycia; s艂owa z Exiit qui seminat, na kt贸re minoryci zawsze si臋 powo艂uj膮 i kt贸re ustanawiaj膮, 偶e bracia mniejsi maj膮 na u偶ytek jedynie wszystko, czym si臋 pos艂uguj膮, nie w艂adaj膮c tym ani nie maj膮c na w艂asno艣膰, winny odnosi膰 si臋 do d贸br, kt贸re nie wyczerpuj膮 si臋 wraz z u偶ytkiem, i rzeczywi艣cie, je艣liby Exiit rozumia艂o dobra zniszczalne, utrzymywa艂oby rzecz niemo偶liw膮; faktycznego u偶ytku nie da si臋 odr贸偶ni膰 od w艂adania prawnego; wszelkie prawo ludzkie, na kt贸rego podstawie posiada si臋 dobra materialne, zawarte jest w prawach kr贸l贸w; Chrystus jako cz艂ek 艣miertelny od momentu swojego pocz臋cia by艂 posiadaczem wszystkich d贸br ziemskich, za艣 jako B贸g mia艂 od ojca powszechne w艂adanie nad wszystkim; by艂 posiadaczem wszystkich d贸br ziemskich, jako B贸g za艣 wiernych, a je艣li by艂 biedny, to nie dlatego, 偶e nie mia艂 nic na w艂asno艣膰, ale dlatego, 偶e nie ci膮gn膮艂 z tego zysku, jako 偶e zwyk艂e w艂adanie prawne rzeczami, oddzielone od ci膮gni臋cia korzy艣ci, nie czyni bogatym tego, kto w艂ada, a wreszcie, gdyby nawet Exiit powiedzia艂o co艣 odmiennego, papie偶 rzymski, w tym, co odnosi si臋 do wiary i do kwestii moralnych, mo偶e odwo艂ywa膰 postanowienia swoich poprzednik贸w, a nawet wypowiada膰 stwierdzenia przeciwne.
W tym momencie zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi brat Hieronim, biskup Kaffy, a broda dr偶a艂a mu z gniewu, cho膰 s艂owa mia艂y robi膰 wra偶enie pojednawczych. I zacz膮艂 argumentacj臋, kt贸ra mnie wyda艂a si臋 nieco niejasna.
— To, co chc臋 rzec Ojcu 艢wi臋temu, a powiem to ja sam, przedk艂adam mu ju偶 teraz do poprawienia, albowiem wierz臋 naprawd臋, 偶e Jan jest namiestnikiem Chrystusa, i przez to wyznanie wzi臋li mnie Saraceni. A zaczn臋 od przytoczenia faktu podanego przez wielkiego doktora w sprawie dysputy, jaka powsta艂a pewnego razu po艣r贸d mnich贸w o tym, kto by艂 ojcem Melchizedecha. I wtedy opat Copes, spytany o to, stukn膮艂 si臋 w g艂ow臋 i rzek艂: biada ci Copes, uganiasz si臋 bowiem tylko za tymi rzeczami, za kt贸rymi B贸g nie ka偶e ci si臋 ugania膰, i jeste艣 niedba艂y w tych, kt贸re ci nakazuje. Oto, jak jasno wida膰 z mojego przyk艂adu, jest oczywiste, 偶e Chrystus i Naj艣wi臋tsza Panna, i aposto艂owie nie mieli nic ani osobno, ani wsp贸lnie, i mniej oczywiste by艂oby uzna膰, 偶e Jezus by艂 cz艂owiekiem i Bogiem jednocze艣nie, a przecie偶 wydaje mi si臋 jasne, 偶e kto zaprzeczy pierwszej oczywisto艣ci, winien nast臋pnie zaprzeczy膰 drugiej!
Rzek艂 to triumfalnie i ujrza艂em, jak Wilhelm wznosi wzrok do nieba. Podejrzewani, 偶e uzna艂 sylogizm Hieronima za u艂omny, i nie mog艂em odm贸wi膰 mu racji, ale bardziej jeszcze u艂omne wyda艂y mi si臋 nader gniewne zarzuty Jana Dalbeny, kt贸ry rzek艂, 偶e kto twierdzi co艣 o ub贸stwie Chrystusa, twierdzi co艣, co widzi si臋 (albo nie widzi) okiem, gdy tymczasem w okre艣lanie Jego cz艂owiecze艅stwa i bosko艣ci wchodzi wiara, przez co dwa te zdania nie mog膮 by膰 ze sob膮 zestawione. W swej odpowiedzi Hieronim by艂 subtelniejszy od przeciwnika.
— Och nie, drogi bracie — rzek艂 — prawd膮 wydaje mi si臋 w艂a艣nie rzecz przeciwna, albowiem wszystkie Ewangelie g艂osz膮, 偶e Chrystus by艂 cz艂owiekiem, jad艂 i pi艂, a poprzez swoje oczywiste cuda by艂 r贸wnie偶 Bogiem, i to w艂a艣nie rzuca si臋 w oczy!
— R贸wnie偶 czarownicy i wieszczkowie czynili cuda — rzek艂 Dalbena, wielce z siebie kontent.
— Tak — odpar艂 Hieronim — ale przez dzia艂anie sztuki magicznej. A ty chcesz por贸wna膰 cuda Chrystusa ze sztuk膮 magiczn膮? — zgromadzeni zaszemrali z oburzeniem, 偶e wcale nie chc膮. — A wreszcie — ci膮gn膮艂 Hieronim, kt贸ry czu艂 si臋 ju偶 bliski zwyci臋stwa — czy偶 messer kardyna艂 z Poggetto chcia艂by uzna膰 za heretyck膮 wiar臋 w ub贸stwo Chrystusa, chocia偶 na tym twierdzeniu wspiera si臋 regu艂a zakonu takiego, jak zakon franciszka艅ski, takiego, 偶e nie masz kr贸lestwa, dok膮d jego synowie nie udaliby si臋, g艂osz膮c kazania i przelewaj膮c krew, od Maroka po Indie?
— 艢wi臋ta duszo Piotra Hiszpana — mrukn膮艂 Wilhelm — miej piecz臋 nad nami.
— Braciszku najmilszy sercu — rykn膮艂 w贸wczas Dalbena wyst臋puj膮c krok do przodu — m贸w o krwi swoich braci, ale nie zapominaj, 偶e t臋 danin臋 p艂acili r贸wnie偶 zakonnicy innych regu艂...
— Z ca艂ym szacunkiem dla pana kardyna艂a — wrzasn膮艂 na to Hieronim — 偶aden dominikanin nie poni贸s艂 艣mierci po艣r贸d niewiernych, gdy jednak w moich tylko czasach dziewi臋ciu minoryt贸w zosta艂o um臋czonych!
Wtenczas wsta艂 poczerwienia艂y na twarzy dominikanin, biskup Alborea.
— Zatem ja mog臋 udowodni膰, 偶e pierwej nim minoryci byli w Tartarii, papie偶 Innocenty wys艂a艂 tam trzech dominikan贸w!
— Ach tak? — za艣mia艂 si臋 szyderczo Hieronim. — Ot贸偶 ja wiem, 偶e od osiemdziesi臋ciu lat minoryci s膮 w Tartarii i maj膮 czterdzie艣ci ko艣cio艂贸w w ca艂ym kraju, gdy tymczasem dominikanie maj膮 tylko pi臋膰 plac贸wek na wybrze偶u i jest ich tam wszystkiego pi臋tnastu braci! I to rozstrzyga kwesti臋!
— Nie rozstrzyga 偶adnej kwestii — wykrzykn膮艂 Alborea — albowiem ci minoryci, kt贸rzy p艂odz膮 bigot贸w jak suki szczeni臋ta, wszystko przypisuj膮 sobie, che艂pi膮 si臋 m臋czennikami, a potem maj膮 pi臋kne ko艣cio艂y, wspania艂e paramenta i kupuj膮, i sprzedaj膮 jak wszyscy inni zakonnicy!
— Nie, m贸j panie, nie — przerwa艂 Hieronim — oni nie kupuj膮 i nie sprzedaj膮 sami, ale za po艣rednictwem prokurator贸w stolicy apostolskiej, i prokuratorzy posiadaj膮, minoryci za艣 maj膮 jedynie na u偶ytek!
— Doprawdy? — zadrwi艂 Alborea. — A ile偶 to razy sprzedawa艂e艣 bez prokurator贸w? Znam histori臋 niekt贸rych posiad艂o艣ci, kt贸re...
— Je艣li tak uczyni艂em, zb艂膮dzi艂em — przerwa艂 skwapliwie Hieronim. — Lecz nie rozci膮gaj na zakon tego, co mog艂o by膰 tylko moj膮 s艂abo艣ci膮!
— Ale偶, czcigodni bracia — zabra艂 w贸wczas g艂os Abbon — naszym problemem nie jest to, czy minoryci s膮 ubodzy, lecz czy by艂 ubogi Nasz Pan...
— Ot贸偶 to — da艂 si臋 s艂ysze膰 raz jeszcze Hieronim — mam w tej kwestii argument, kt贸ry przecina niby miecz...
— 艢wi臋ty Franciszku, miej piecz臋 nad swoimi synami... — rzek艂 nieufnie Wilhelm.
— Argument za艣 — ci膮gn膮艂 Hieronim — jest taki, 偶e chrze艣cijanie wschodni i Grecy, znacznie lepiej ni偶 my obznajomieni z naukami 艣wi臋tych ojc贸w, uznaj膮 za potwierdzone ub贸stwo Chrystusa. A je艣li ci heretycy i schizmatycy trwaj膮 tak jawnie przy prawdzie tak przejrzystej, czy偶 chcemy by膰 bardziej od nich heretykami i schizmatykami i zaprzeczy膰 jej? Ci ze Wschodu, gdyby us艂yszeli, jak kto艣 z naszych g艂osi kazanie przeciwko tej prawdzie, ukamienowaliby go!
— Co te偶 mi powiadasz — za艣mia艂 si臋 szyderczo Alborea — a czemu偶 to nie ukamienuj膮 dominikan贸w, kt贸rzy w艂a艣nie przeciwko temu g艂osz膮 kazania?
— Dominikanie? Ale偶 nigdy ich tam nie widzia艂em! Alborea zrobi艂 si臋 fioletowy na twarzy, zauwa偶y艂, 偶e ten tu brat Hieronim by艂 w Grecji mo偶e pi臋tna艣cie lat, gdy tymczasem on by艂 tam od dzieci艅stwa. Hieronim odpar艂, 偶e on, dominikanin Alborea, mo偶e by艂 nawet w Grecji, ale by sp臋dza膰 偶ycie w艣r贸d przyjemno艣ci w pi臋knych pa艂acach biskupich, on za艣, franciszkanin, by艂 tam nie pi臋tna艣cie lat, ale dwadzie艣cia dwa i g艂osi艂 kazanie w obliczu cesarza w Konstantynopolu. Wtenczas Alborea, kt贸remu zbrak艂o argument贸w, spr贸bowa艂 pokona膰 przestrze艅, jaka oddziela艂a go od minoryt贸w, wyjawiaj膮c na g艂os i s艂owami, kt贸rych nie 艣miem przytoczy膰, swoj膮 stanowcz膮 wol臋 wyrwania brody biskupowi Kaffy, kt贸rego m臋sko艣膰 poda艂 w w膮tpliwo艣膰 i kt贸rego w艂a艣nie, w zgodzie z logik膮 odwetu, chcia艂 ukara膰 u偶ywaj膮c owej brody jako bicza.
Inni minoryci podbiegli, by wznie艣膰 zapor臋 przed swoim konfratrem, za艣 awinio艅czycy uznali za po偶yteczne udzieli膰 wsparcia dominikaninowi i wynik艂a z tego (o Panie, ulituj si臋 nad najlepszymi spo艣r贸d twoich syn贸w!) sprzeczka, kt贸r膮 opat i kardyna艂 daremnie starali si臋 u艣mierzy膰. W og贸lnym tumulcie minoryci i dominikanie powiedzieli sobie nawzajem rzeczy nader powa偶ne, jakby ka偶dy z nich by艂 chrze艣cijaninem walcz膮cym z Saracenami. Jedynymi, kt贸rzy pozostali na swoich miejscach, byli z jednej strony Wilhelm, a z drugiej Bernard Gui. Wilhelm zdawa艂 si臋 zasmucony, a Bernard uradowany, je艣li rozradowaniem mo偶na nazwa膰 blady u艣miech, kt贸ry wykrzywia艂 wargi inkwizytora.
— Czy偶 nie ma lepszych argument贸w — zapyta艂em mojego mistrza, kiedy Alborea wy偶ywa艂 si臋 na brodzie biskupa Kaffy — by dowie艣膰 ub贸stwa Chrystusa albo mu zaprzeczy膰?
— Ale偶 mo偶esz twierdzi膰 obie te rzeczy, m贸j poczciwy Adso — rzek艂 Wilhelm — i nigdy nie zdo艂asz, opieraj膮c si臋 na Ewangelii, rozstrzygn膮膰, czy Chrystus uwa偶a艂 za sw膮 w艂asno艣膰, i do jakiego stopnia, sukni臋, kt贸r膮 nosi艂 i kt贸r膮 wyrzuca艂, kiedy si臋 zniszczy艂a. A je艣li wolisz, nauka Tomasza z Akwinu o w艂asno艣ci jest 艣mielsza od tej, kt贸r膮 g艂osimy my, minoryci. Powiadamy: nie mamy nic i wszystkiego jeno u偶ywamy. On za艣 powiada艂: uznajcie si臋 za w艂a艣cicieli, byleby艣cie, kiedy komu艣 brak tego, co macie, odst膮pili mu w u偶ytkowanie, i to z obowi膮zku, nie za艣 z mi艂o艣ci bli藕niego. Lecz problem polega nie na tym, czy Chrystus by艂 ubogi, lecz czy powinien by膰 ubogi Ko艣ci贸艂. A ubogi nie znaczy tu mie膰 jaki艣 pa艂ac albo go nie mie膰, lecz zachowa膰 przywilej ustanowienia praw w zakresie doczesnym, czy te偶 wyrzec si臋 tego przywileju.
— Dlatego wi臋c — rzek艂em — cesarzowi tak bardzo zale偶y na tym, co minoryci m贸wi膮 o ub贸stwie.
— W istocie. Minoryci graj膮 na korzy艣膰 cesarza, a przeciwko papie偶owi. Ale dla Marsyliusza i dla mnie owa gra jest podw贸jna, i chcemy, by gra cesarza by艂a nasz膮 gr膮 i s艂u偶y艂a naszym wyobra偶eniom o tym, jak trzeba rz膮dzi膰 lud藕mi.
— I to w艂a艣nie powiesz, kiedy przyjdzie twoja kolej zabrania g艂osu?
— Je艣li to powiem, spe艂ni臋 moj膮 misj臋, kt贸ra polega na ujawnieniu pogl膮du teolog贸w cesarskich. Ale je艣li to powiem, chybi臋 moj膮 misj臋, gdy偶 powinienem u艂atwi膰 drugie spotkanie w Awinionie, a mniemam, 偶e Jan nie zgodzi si臋, bym uda艂 si臋 tam i to wszystko powiedzia艂.
— A wi臋c?
— A wi臋c jestem mi臋dzy dwoma sprzecznymi si艂ami, jak osio艂, co nie wie, z kt贸rego 偶艂obu ma je艣膰. I czasy jeszcze nie dojrza艂y. Marsyliusz roi o przeobra偶eniach w tej chwili niemo偶liwych do przeprowadzenia, a Ludwik wcale nie jest lepszy od swoich poprzednik贸w, chocia偶 pozostaje jedynym przedmurzem przeciwko n臋dznikowi, jakim jest Jan. By膰 mo偶e b臋d臋 musia艂 przem贸wi膰, chyba 偶e ci tutaj pozabijaj膮 si臋 nawzajem. W ka偶dym razie pisz, Adso, by zosta艂 chocia偶 艣lad po tym, co dzisiaj si臋 dzieje.
— A Micha艂?
— Boj臋 si臋, 偶e traci czas. Kardyna艂 wie, 偶e papie偶 nie szuka mediacji, Bernard Gui wie, 偶e musi doprowadzi膰 do pora偶ki spotkania; Micha艂 za艣 wie, 偶e tak czy inaczej ruszy do Awinionu, gdy偶 nie chce, by zakon zerwa艂 wszelkie stosunki z papie偶em. I wystawi 偶ycie na niebezpiecze艅stwo.
Gdy tak rozprawiali艣my — a doprawdy nie wiem, jak mogli艣my s艂ysze膰 jeden drugiego — sprzeczka si臋ga艂a szczytu. Na znak dany przez Bernarda Gui wtr膮cili si臋 艂ucznicy, by naprawd臋 nie dosz艂o do starcia dw贸ch grup. Ale ci, niby oblegaj膮cy i oblegani po obu stronach muru twierdzy, ciskali w siebie zaprzeczeniami i zniewagami, kt贸re tutaj przytocz臋 na chybi艂 trafi艂, nie wiedz膮c ju偶, komu przypisa膰 ich ojcostwo, i zastrzegaj膮c si臋, 偶e oczywi艣cie zdania nie by艂y wypowiadane kolejno, jak dzia艂oby si臋 to podczas sporu na mojej ziemi, ale na spos贸b 艣r贸dziemnomorski, jedno siada艂o okrakiem na drugim, niby fale rozszala艂ego morza.
— Ewangelia powiada, 偶e Chrystus mia艂 sakiewk臋!
— Zamilcz z t膮 twoj膮 sakiewk膮, kt贸r膮 malujecie nawet na krzy偶ach! Co powiesz o fakcie, 偶e Pan Nasz, kiedy by艂 w Jerozolimie, wraca艂 co wiecz贸r do Betanii?
— Je艣li Pan Nasz zechcia艂 spa膰 w Betanii, kim偶e jeste艣 ty, by wsadza膰 nos w jego postanowienie?
— Nie, stary capie, Pan Nasz wraca艂 do Betanii, gdy偶 nie mia艂 pieni臋dzy, 偶eby zap艂aci膰 za gospod臋 w Jerozolimie!
— Bonagratia, to ty jeste艣 capem! A c贸偶 jad艂 Pan Nasz w Jerozolimie?
— A ty powiesz, 偶e ko艅, kt贸ry dostaje owies od swego pana, by nie zdech艂, ma owies na w艂asno艣膰?
— Popatrz tylko, por贸wnujesz Chrystusa do konia...
— Nie, to ty por贸wnujesz Chrystusa do przekupnego pra艂ata z twojego dworu, ty kupo 艂ajna!
— Tak? A ile to razy stolica 艣wi臋ta musia艂a bra膰 na swoj膮 g艂ow臋 procesy, by broni膰 waszych d贸br?
— D贸br Ko艣cio艂a, nie za艣 naszych! My mieli艣my je tylko w u偶yciu!
— W po偶yczce, 偶eby je zje艣膰, by zbudowa膰 pi臋kne ko艣cio艂y z pos膮gami ze z艂ota, ob艂udnicy, naczynia nieprawo艣ci, groby pobielane, gniazda wyst臋pku! Wiecie dobrze, 偶e mi艂o艣膰 bli藕niego, nie za艣 ub贸stwo, jest zasad膮 偶ycia doskona艂ego!
— To powiedzia艂 ten wasz 偶ar艂ok Tomasz!
— Bacz, bezbo偶niku! Ten, kt贸rego zwiesz 偶ar艂okiem, jest 艣wi臋tym 艣wi臋tego Ko艣cio艂a rzymskiego!
— 艢wi臋ty moich sanda艂贸w, kanonizowany przez Jana na z艂o艣膰 franciszkanom! Wasz papie偶 nie mo偶e czyni膰 艣wi臋tych, bo jest heretykiem! Jest nawet herezjarch膮!
— Znamy ju偶 te pi臋kne s艂owa! I deklaracj臋 tego pajaca z Bawarii wydan膮 w Sachsenhausen, a przygotowan膮 przez waszego Hubertyna!
— Bacz na swoje s艂owa, wieprzu, synu wszetecznicy Babilonu i jeszcze innych dziewek ulicznych! Wiesz, 偶e tego roku Hubertyna nie by艂o u boku cesarza, lecz by艂 w艂a艣nie w Awinionie, na s艂u偶bie u kardyna艂a Orsiniego, papie偶 za艣 wys艂a艂 go z misj膮 do Aragonu!
— Wiem, wiem, 偶e 艣lub ub贸stwa sk艂ada艂 przy stole kardyna艂a, jak czyni to i teraz w najbogatszym opactwie na p贸艂wyspie! Hubertynie, skoro nie ty, kt贸偶 podszepn膮艂 Ludwikowi u偶ycie twoich pism?
— Czy偶 moj膮 jest win膮, 偶e Ludwik przeczyta艂 moje pisma? Z pewno艣ci膮 nie m贸g艂 czyta膰 twoich, bo艣 niepi艣mienny!
— Ja niepi艣mienny? Czy by艂 pi艣mienny wasz Franciszek, kt贸ry rozmawia艂 z g臋siami?
— Zblu藕ni艂e艣!
— To ty blu藕nisz, braciaszku od lekkiego 偶ycia!
— Nigdy nie mia艂em lekkiego 偶ycia i wiesz o tym!!!
— Ale偶 mia艂e艣 i razem z twoimi braciaszkami, kiedy艣 wsuwa艂 si臋 do 艂o偶nicy Klary z Montefalco!
— Oby B贸g razi艂 ci臋 gromem! Ja by艂em w owym czasie inkwizytorem, Klara za艣 zmar艂a ju偶 w zapachu 艣wi臋to艣ci. — Z Klary dobywa艂 si臋 zapach 艣wi臋to艣ci, ale ty wdycha艂e艣 inny, kiedy 艣piewa艂e艣 jutrzni臋 mniszkom!
— Dalej, dalej, m贸w, gniew Bo偶y dosi臋gnie ci臋, jak dosi臋gnie twego pana, kt贸ry udzieli艂 go艣ciny dw贸m heretykom, jak ten Ostrogot Eckhart i ten angielski nekromanta, kt贸rego nazywacie Branucerion!
— Czcigodni bracia, czcigodni bracia! — wykrzykiwali kardyna艂 Bertrand i opat.
DZIE艃 PI膭TY
TERCJA
Kiedy to Seweryn m贸wi Wilhelmowi o dziwnej ksi臋dze, za艣 Wilhelm legatom o dziwnym pomy艣le rz膮d贸w doczesnych.
Sprzeczka trwa艂a jeszcze w najlepsze, kiedy jeden z nowicjuszy czuwaj膮cych przy drzwiach wszed艂, krocz膮c przez to zamieszanie niby kto艣, kto idzie przez pole zbite gradem, i zbli偶y艂 si臋, by szepn膮膰 Wilhelmowi, 偶e Seweryn chce pilnie z nim pom贸wi膰. Wyszli艣my do narteksu, gdzie t艂oczyli si臋 zaciekawieni mnisi, kt贸rzy na podstawie krzyk贸w i ha艂as贸w starali si臋 wy艂owi膰 co艣 z tego, co dzia艂o si臋 w 艣rodku. Zobaczyli艣my w pierwszym rz臋dzie Aimara z Alessandrii, kt贸ry przywita艂 nas zwyk艂ym swym szyderczym grymasem wsp贸艂czucia dla g艂upoty wszech艣wiata: „Z pewno艣ci膮, odk膮d pojawi艂y si臋 zakony 偶ebracze, chrze艣cija艅stwo sta艂o si臋 cnotliwsze” — oznajmi艂.
Wilhelm odepchn膮艂 go nie bez z艂o艣ci i poszed艂 w stron臋 Seweryna, kt贸ry czeka艂 na nas w k膮cie. By艂 zatrwo偶ony, chcia艂 rozmawia膰 z nami na osobno艣ci, ale w tym zam臋cie nie mo偶na by艂o znale藕膰 spokojnego miejsca. Mogliby艣my wyj艣膰 na otwart膮 przestrze艅, ale na progu sali kapitulnej pojawi艂 si臋 Micha艂 z Ceseny, kt贸ry nak艂ania艂 Wilhelma do powrotu, albowiem — powiada艂 — sprzeczka zamar艂a i trzeba kontynuowa膰 seri臋 wyst膮pie艅.
Wilhelm, wahaj膮cy si臋 mi臋dzy dwoma 偶艂obami, zach臋ci艂 Seweryna do m贸wienia, a herborysta robi艂, co m贸g艂, by nie s艂yszeli go obecni.
— Berengar z pewno艣ci膮 by艂 w szpitalu, zanim uda艂 si臋 do 艂a藕ni — oznajmi艂.
— Sk膮d wiesz? — Paru mnich贸w zbli偶y艂o si臋, bo byli zaciekawieni nasz膮 pogaw臋dk膮. Seweryn przemawia艂 g艂osem jeszcze cichszym, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a.
— Powiedzia艂e艣 mi, 偶e ten cz艂owiek... winien co艣 ze sob膮 mie膰... No i znalaz艂em co艣 w mojej pracowni, wetkni臋t膮 mi臋dzy inne ksi臋gi... ksi臋g臋 nie moj膮, dziwn膮...
— Winna to by膰 ta — rzek艂 Wilhelm z triumfem — przynie艣 mi j膮 zaraz.
— Nie mog臋 — odpar艂 Seweryn — wyja艣ni臋 ci potem, odkry艂em... s膮dz臋, 偶e odkry艂em co艣 interesuj膮cego... Musisz przyj艣膰 ty, musz臋 pokaza膰 ci ksi膮偶k臋... ostro偶nie...
Nie ci膮gn膮艂 dalej. Spostrzegli艣my, 偶e bezg艂o艣ny jak zwykle Jorge wyr贸s艂 ni z tego, ni z owego obok nas. Trzyma艂 r臋ce przed sob膮, jakby, nie nawyk艂y do poruszania si臋 tutaj, chcia艂 zbada膰, dok膮d idzie. Osoba normalna nie mog艂aby us艂ysze膰 szept贸w Seweryna, ale od dawna wiedzieli艣my, 偶e Jorge, podobnie jak wszyscy 艣lepcy, ma s艂uch szczeg贸lnie ostry.
Wydawa艂o si臋 jednak, 偶e starzec nic nie us艂ysza艂. Ruszy艂 nawet w kierunku przeciwnym do naszego, dotkn膮艂 kt贸rego艣 z mnich贸w i o co艣 go spyta艂. Ten wzi膮艂 go delikatnie pod rami臋 i wyprowadzi艂. W tym momencie znowu ukaza艂 si臋 Micha艂, zacz膮艂 wzywa膰 Wilhelma i m贸j mistrz podj膮艂 postanowienie. „Prosz臋 ci臋 — rzek艂 do Seweryna — wracaj zaraz, sk膮de艣 przyszed艂. Zamknij si臋 i czekaj na mnie. Ty za艣 — zwr贸ci艂 si臋 do mnie — id藕 za Jorgem. Nawet gdyby co艣 us艂ysza艂, nie s膮dz臋, 偶eby ruszy艂 do szpitala. W ka偶dym razie zobacz, dok膮d idzie.”
Mia艂 w艂a艣nie wej艣膰 do sali i spostrzeg艂 Aimara (dostrzeg艂em go i ja), kt贸ry torowa艂 sobie drog臋 w艣r贸d ci偶by obecnych, by ruszy膰 za wychodz膮cym Jorgem. W tym momencie Wilhelm pope艂ni艂 nieostro偶no艣膰, gdy偶 tym razem na g艂os, na ca艂y narteks rzek艂 do Seweryna, kt贸ry by艂 ju偶 na zewn臋trznym progu: „Przypominam ci. Nie powierzaj nikomu... tych kart... wracaj, sk膮de艣 przyszed艂!” Ja, kt贸ry gotowa艂em si臋, by ruszy膰 za Jorgem, zobaczy艂em w tej chwili opartego o w臋gar zewn臋trznych drzwi klucznika, kt贸ry us艂ysza艂 s艂owa Wilhelma i z twarz膮 skurczon膮 strachem spojrza艂 kolejno na mojego mistrza i na herboryst臋. Dostrzeg艂 Seweryna, kt贸ry wychodzi艂, i ruszy艂 za nim. Sta艂em na progu i ba艂em si臋 straci膰 z oczu Jorgego, kt贸ry ju偶 nikn膮艂 we mgle; ale tak偶e tamci dwaj zag艂臋biali si臋 w艂a艣nie, id膮c w przeciwnym kierunku, w oparach. Obliczy艂em szybko, co winienem czyni膰. Rozkazano mi i艣膰 za 艣lepcem, poniewa偶 bano si臋, by nie poszed艂 do szpitala. Ruszy艂 jednak wraz ze swoim towarzyszem w innym kierunku, kroczy艂 przez dziedziniec prosto w stron臋 ko艣cio艂a albo Gmachu. Natomiast klucznik z pewno艣ci膮 szed艂 za herboryst膮 i Wilhelm by艂 zatroskany tym, co mo偶e wydarzy膰 si臋 w pracowni. Dlatego poszed艂em za tymi dwoma, zastanawiaj膮c si臋 jeszcze i nad tym, dok膮d uda艂 si臋 Aimar, chyba 偶e wyszed艂 z przyczyn zupe艂nie odmiennych od naszych.
Trzymaj膮c si臋 w rozs膮dnej odleg艂o艣ci, nie traci艂em z oczu klucznika, kt贸ry zwolni艂 w艂a艣nie kroku, gdy偶 zda艂 sobie spraw臋, 偶e id臋 za nim. Nie m贸g艂 poj膮膰, czy cieniem, kt贸ry depcze mu po pi臋tach, jestem ja, jak i ja nie mog艂em wiedzie膰, czy cieniem, kt贸remu depcz臋 po pi臋tach, jest on, ale podobnie jak ja co do niego 偶adnych w膮tpliwo艣ci nie mia艂em, tak i on nie mia艂 w膮tpliwo艣ci co do mnie.
Zmuszaj膮c go do baczenia na mnie, przeszkodzi艂em mu i艣膰 zbyt blisko za Sewerynem. Tak wi臋c, kiedy drzwi szpitala ukaza艂y si臋 we mgle, by艂y ju偶 zamkni臋te. Seweryn wszed艂 dzi臋ki Bogu do 艣rodka. Klucznik obr贸ci艂 si臋, by raz jeszcze spojrze膰 na mnie, kt贸ry sta艂em teraz nieruchomo niby drzewo w ogrodzie, potem podj膮艂 chyba decyzj臋, bo ruszy艂 w stron臋 kuchni. Wyda艂o mi si臋, 偶e spe艂ni艂em moj膮 misj臋, Seweryn jest cz艂ekiem rozs膮dnym, b臋dzie pilnowa艂 si臋 sam, nikomu nie otworzy. Nic tu ju偶 by艂o po mnie, a osobliwie, 偶e pali艂a mnie ciekawo艣膰, by ujrze膰, co te偶 dzieje si臋 w sali kapitulnej. Dlatego postanowi艂em zawr贸ci膰 i z艂o偶y膰 sprawozdanie. By膰 mo偶e uczyni艂em 藕le, winienem pozosta膰 jeszcze na stra偶y, a unikn臋liby艣my tylu dalszych przyg贸d. Ale wiem to teraz, wtedy za艣 nie wiedzia艂em.
Kiedy wraca艂em, prawie wpad艂em na Bencjusza, kt贸ry u艣miecha艂 si臋 porozumiewawczo.
— Seweryn znalaz艂 co艣, co zostawi艂 Berengar, czy偶 nie tak?
— C贸偶 mo偶esz o tym wiedzie膰? — rzuci艂em niegrzecznie, traktuj膮c go jak r贸wie艣nika, w cz臋艣ci z gniewu, a w cz臋艣ci z powodu jego pachol臋cej twarzy, teraz wykrzywionej prawie dzieci臋c膮 z艂o艣liwo艣ci膮.
— Nie jestem g艂upcem — odpar艂 Bencjusz — Seweryn biegnie, by powiedzie膰 co艣 Wilhelmowi, ty baczysz, by nikt za nim nie poszed艂...
— A ty za bardzo pilnujesz nas i Seweryna — rzek艂em zez艂oszczony.
— Ja? A pewnie, 偶e pilnuj臋. Zreszt膮 od wczoraj nie trac臋 z oczu ani 艂a藕ni, ani szpitala. Gdybym jeno m贸g艂, ju偶 bym tam wszed艂. Da艂bym g艂ow臋, byleby tylko dowiedzie膰 si臋, co Berengar znalaz艂 w bibliotece.
— Zbyt wiele rzeczy chcesz wiedzie膰, nie maj膮c po temu prawa!
— Jestem scholarem i mam prawo wiedzie膰, przyby艂em tu z ko艅ca 艣wiata, by pozna膰 bibliotek臋, a biblioteka pozostaje zamkni臋ta, jakby by艂y w niej rzeczy z艂e, a ja...
— Daj mi przej艣膰 — rzek艂em szorstko.
— Dam ci przej艣膰, i tak powiedzia艂e艣 mi, co chcia艂em wiedzie膰.
— Ja?
— M贸wi si臋 tak偶e milcz膮c.
— Radz臋 ci nie wchodzi膰 do szpitala — powiedzia艂em mu.
— Nie wejd臋, nie wejd臋, b膮d藕 spokojny. Ale nikt mi nie zabroni patrze膰 z zewn膮trz.
Nie s艂ucha艂em go d艂u偶ej i wszed艂em. Ten ciekawski nie stanowi艂, jak mi si臋 wydawa艂o, wielkiego niebezpiecze艅stwa. Usiad艂em obok Wilhelma i kr贸tko stre艣ci艂em mu wydarzenia. Skin膮艂 z aprobat膮, potem da艂 znak, bym milcza艂. Zam臋t zmniejszy艂 si臋. Legaci obu stron wymieniali teraz poca艂unek pokoju. Alborea wychwala艂 wiar臋 minoryt贸w, Hieronim wynosi艂 pod niebiosa mi艂osierdzie predykant贸w, wszyscy wy艣piewywali hymny na cze艣膰 nadziei na Ko艣ci贸艂, kt贸ry nie by艂by ju偶 szarpany wa艂kami wewn臋trznymi. Ten s艂awi艂 czyj膮艣 艣mia艂o艣膰, 贸w umiar, wszyscy powo艂ywali si臋 na sprawiedliwo艣膰 i wzywali do zachowania ostro偶no艣ci. Nigdy nie widzia艂em tylu ludzi tak szczerze oddanych sprawie triumfu cn贸t teologicznych i kardynalnych.
Ale ju偶 Bertrand z Poggetto zaprasza艂 Wilhelma do wy艂o偶enia tez teolog贸w cesarskich. Wilhelm podni贸s艂 si臋 niech臋tnie; po pierwsze, pojmowa艂, 偶e spotkanie niczemu nie s艂u偶y, po drugie, chcia艂 czym pr臋dzej st膮d wyj艣膰, a tajemnicza ksi臋ga bardziej le偶a艂a mu teraz na sercu ni偶 losy spotkania. Ale by艂o rzecz膮 jasn膮, 偶e nie mo偶e uchyli膰 si臋 od spe艂nienia swojego obowi膮zku.
Zacz膮艂 wi臋c przemow臋 od licznych „ech贸w” i „och贸w”, mo偶e cz臋stszych ni偶 zwykle i ni偶 nale偶a艂o, jakby chcia艂 da膰 do zrozumienia, 偶e nie ma 偶adnej pewno艣ci w sprawach, o kt贸rych zamierza m贸wi膰, i zapewni艂 w egzorcie, 偶e doskonale pojmuje punkt widzenia wszystkich zabieraj膮cych g艂os przed nim i 偶e z drugiej strony to, co inni nazywaj膮 „doktryn膮” teolog贸w cesarskich, jest tylko gar艣ci膮 rozproszonych uwag, bez 偶adnych roszcze艅 do narzucania si臋 jako prawdy wiary.
Powiedzia艂 potem, 偶e zwa偶ywszy na ogromn膮 dobro膰, jak膮 B贸g przejawi艂 stwarzaj膮c lud swoich dzieci, kochaj膮c ich wszystkich bez r贸偶nicy ju偶 od tych stronic Genezis, gdzie nie by艂o jeszcze mowy o kap艂anach i kr贸lach, zwa偶ywszy tak偶e na to, 偶e Pan da艂 Adamowi i jego potomkom w艂adz臋 nad sprawami tej ziemi, byleby byli pos艂uszni prawom Boskim, mo偶na by艂o podejrzewa膰, 偶e temu偶 Panu nie by艂a obca my艣l, i偶 w sprawach ziemskich lud jest prawodawc膮 i pierwsz膮 przyczyn膮 skuteczn膮 prawa. Przez lud — rzek艂 — by艂oby dobrze pojmowa膰 og贸艂 obywateli, lecz poniewa偶 mi臋dzy obywateli trzeba zaliczy膰 tak偶e dzieci, g艂upc贸w, z艂oczy艅c贸w i niewiasty, by膰 mo偶e da艂oby si臋 doj艣膰 w spos贸b rozumny do definicji ludu jako lepszej cz臋艣ci obywateli, aczkolwiek on sam, Wilhelm, nie uznaje w tym momencie za dogodne wypowiada膰 si臋 co do tego, kto w istocie do takiej cz臋艣ci nale偶a艂by.
Odchrz膮kn膮艂, przeprosi艂 obecnych podsuwaj膮c my艣l, 偶e z pewno艣ci膮 tego dnia powietrze jest nader wilgotne, i wyrazi艂 przypuszczenie, 偶e sposobem wypowiadania woli przez lud mog艂oby by膰 powszechne zgromadzenie wyborcze. Rzek艂, i偶 wydaje mu si臋 rzecz膮 rozumn膮, by takie zgromadzenie mog艂o obja艣nia膰, odmienia膰 lub zawiesza膰 prawo, je艣li bowiem ustanawia prawa kto艣 jeden, mo偶e uczyni膰 to 藕le przez niewiedz臋 albo z艂o艣膰, i doda艂, 偶e nie trzeba przypomina膰 obecnym, ile takich przypadk贸w by艂o w ostatnich czasach. Spostrzeg艂em, 偶e obecni, dosy膰 zak艂opotani poprzednimi jego s艂owami, musieli potakn膮膰 tym ostatnim, gdy偶 oczywi艣cie ka偶dy mia艂 na my艣li inn膮 osob臋, kt贸r膮 uznawa艂 za nader szkodliw膮.
Zatem — ci膮gn膮艂 Wilhelm — skoro zdarza si臋, 偶e jeden ustanawia z艂e prawa, mo偶e lepiej uczyni to wielu? Naturalnie — podkre艣li艂 — mowa jest o prawach ziemskich, dotycz膮cych dobrego 艂adu spraw obywateli. B贸g powiedzia艂 Adamowi, by nie jad艂 z drzewa wiadomo艣ci dobrego i z艂ego, i to by艂o prawo Boskie; ale potem upowa偶ni艂 go, c贸偶 m贸wi臋? zach臋ci艂, by nada艂 nazwy rzeczom, i w tym zostawi艂 swobod臋 swemu ziemskiemu poddanemu. W istocie, cho膰 wielu w naszych czasach powiada, 偶e nomina sunt consequentia rerum, ksi臋ga Genezis jest zupe艂nie w tej sprawie jasna; B贸g przyprowadzi艂 do cz艂owieka wszystkie zwierz臋ta, by dowiedzie膰 si臋, jak 贸w je nazwie, i jakkolwiek cz艂owiek nazwa艂 istot臋 偶yj膮c膮, takie, a nie inne mia艂o by膰 jej imi臋. I aczkolwiek pierwszy cz艂owiek by艂 do艣膰 roztropny, by w swoim ede艅skim j臋zyku nazwa膰 wszelk膮 rzecz i wszelkie zwierz臋 wed艂ug jego natury, nie zmienia to faktu, 偶e mia艂 suwerenn膮 w艂adz臋 wynajdywania takich imion, kt贸re w zgodzie z jego rozeznaniem najlepiej do owej natury pasowa艂y. Albowiem jest wiadome, 偶e rozmaite s膮 imiona, jakich ludzie u偶ywaj膮, by wskaza膰 poj臋cia, jednakie za艣 dla wszystkich s膮 jeno poj臋cia, owe znaki rzeczy. S艂owo nomen bierze si臋 zatem niechybnie od nomos, czyli prawo, gdy偶 w艂a艣nie nomina zosta艂y przez ludzi dane ad placitum, to jest przez swobodn膮 i zbiorow膮 umow臋.
Obecni nie 艣mieli podwa偶y膰 tego uczonego wywodu. Przez co — wnioskowa艂 Wilhelm — widzimy dobrze, 偶e ustanawianie praw w rzeczach tej ziemi, a zatem w sprawach miast i kr贸lestw, nie ma nic wsp贸lnego z przechowywaniem s艂owa Bo偶ego i zarz膮dzaniem nim, to bowiem jest niew膮tpliwym przywilejem hierarchii ko艣cielnej. Nieszcz臋艣ni s膮 wi臋c niewierni — rzek艂 Wilhelm — nie maj膮 bowiem podobnego autorytetu, kt贸ry dawa艂by im wyk艂adni臋 s艂owa Bo偶ego (i wszyscy wsp贸艂czuli niewiernym). Czy przecie偶 mo偶emy z tej przyczyny powiedzie膰, 偶e niewierni nie zd膮偶aj膮 do ustanawiania praw i zarz膮dzania swoimi sprawami za po艣rednictwem rz膮d贸w kr贸l贸w, cesarzy lub su艂tan贸w i kalif贸w, jak kto woli? I czy偶 mo偶na zaprzeczy膰 temu, 偶e liczni cesarze rzymscy sprawowali swoj膮 w艂adz臋 艣wieck膮 z m膮dro艣ci膮, pomy艣lmy cho膰by o Trajanie? A kt贸偶 da艂 poganom i niewiernym t臋 naturaln膮 zdolno艣膰 do ustanawiania praw i 偶ycia we wsp贸lnocie politycznej? Mo偶e ich k艂amliwe b贸stwa, kt贸re wszak koniecznie nie istniej膮 (albo niekoniecznie istniej膮, jakkolwiek zechce si臋 rozumie膰 negacj臋 tego zdania modalnego)? Z pewno艣ci膮 nie. Mog艂a by膰 im dana tylko od Boga zast臋p贸w, Boga Izraela, Ojca Pana Naszego Jezusa Chrystusa... Oto cudowny dow贸d Boskiej dobroci, kt贸ra przyzna艂a prawo os膮dzania w sprawach politycznych tym r贸wnie偶, kt贸rzy nie znaj膮 autorytetu rzymskiego papie偶a i nie wyznaj膮 tych samych, co lud chrze艣cija艅ski, 艣wi臋tych, s艂odkich i straszliwych tajemnic! Czy偶 mo偶e by膰 pi臋kniejszy dow贸d faktu, 偶e w艂adza ziemska i 艣wiecka jurysdykcja nie maj膮 nic wsp贸lnego z Ko艣cio艂em i z prawem Jezusa Chrystusa, lecz zosta艂y ustanowione od Boga poza wszelkim potwierdzeniem ko艣cielnym i pierwej nawet, ni藕li powsta艂a nasza 艣wi臋ta religia?
Znowu odkaszln膮艂, ale tym razem nie tylko on. Wielu obecnych kr臋ci艂o si臋 na swoich sto艂kach i odchrz膮kiwa艂o. Widzia艂em, jak kardyna艂 przesun膮艂 j臋zykiem po wargach i uczyni艂 pe艂en niepokoju, ale uprzejmy gest, by Wilhelm ci膮gn膮艂. A Wilhelm przyst膮pi艂 do ujmowania w s艂owa tego, co dla wszystkich, dla tych nawet, kt贸rzy jego przekona艅 nie dzielili, by艂o mo偶e niezbyt przyjemn膮 konkluzj膮 tego niepodwa偶alnego wyk艂adu. Rzek艂 wi臋c Wilhelm, 偶e jego dedukcje wspieraj膮 si臋, jak s膮dzi, na przyk艂adzie samego Chrystusa, kt贸ry nie przyszed艂 na ten 艣wiat, by rozkazywa膰, lecz by podda膰 si臋 okoliczno艣ciom, jakie w 艣wiecie zasta艂, przynajmniej co si臋 tyczy praw cesarza. Nie chcia艂, by aposto艂owie sprawowali rz膮dy i mieli w艂adz臋, a zatem wydaje si臋 rzecz膮 m膮dr膮, by i nast臋pc贸w aposto艂贸w uwolni膰 od brzemienia w艂adzy 艣wiatowej i konieczno艣ci stosowania przymusu. Gdyby papie偶, biskupi i ksi臋偶a nie byli poddani w艂adzy doczesnej i przymusowi ksi臋cia, naruszony by艂by autorytet ksi臋cia, a te偶 i 艂ad, kt贸ry, jak zosta艂o udowodnione poprzednio, jest ustanowiony przez Boga. Trzeba bez w膮tpienia rozwa偶y膰 przypadki nader subtelne — rzek艂 Wilhelm — jak na przyk艂ad heretyk贸w, co do ich herezji bowiem Ko艣ci贸艂 jeno, powiernik prawdy, mo偶e si臋 wypowiedzie膰, aczkolwiek jeno rami臋 艣wieckie mo偶e podj膮膰 dzia艂anie. Kiedy Ko艣ci贸艂 wytropi heretyk贸w, winien z pewno艣ci膮 wskaza膰 ich ksi臋ciu, kt贸ry musi przecie偶 wiedzie膰 o stanie swoich obywateli. Lecz c贸偶 ma uczyni膰 ksi膮偶臋 z heretykiem? Skaza膰 go w imi臋 tej Boskiej prawdy, kt贸rej powiernikiem nie jest? Ksi膮偶臋 mo偶e i powinien skaza膰 heretyka, je艣li jego dzia艂anie szkodzi wsp贸艂偶yciu wszystkich, je艣li wi臋c heretyk potwierdza swoj膮 herezj臋 zabijaj膮c tych, kt贸rzy jego herezji nie podzielaj膮, i szkodz膮c im. Ale i w tym miejscu zatrzymuje si臋 w艂adza ksi臋cia, gdy偶 nikt na tej ziemi nie mo偶e by膰 m臋kami zmuszony do tego, by szed艂 za przepisami Ewangelii, inaczej c贸偶 sta艂oby si臋 z ow膮 woln膮 wol膮, wed艂ug kt贸rej u偶ytkowania ka偶dy b臋dzie os膮dzony na tamtym 艣wiecie? Ko艣ci贸艂 mo偶e i musi ostrzec heretyka, 偶e wychodzi on poza wsp贸lnot臋 wiernych, lecz nie mo偶e os膮dza膰 go na ziemi i zmusza膰 wbrew jego woli. Gdyby Chrystus chcia艂, 偶eby jego kap艂ani otrzymali w艂adz臋 przymuszania, ustanowi艂by dok艂adne przepisy, jak uczyni艂 Moj偶esz w starym prawie. Nie ustanowi艂 jednak. A mo偶e kto艣 chce podsun膮膰 my艣l, 偶e chcia艂 to uczyni膰, ale zabrak艂o mu czasu lub mo偶liwo艣ci powiedzenia tego w ci膮gu trzech lat nauczania? Ale w艂a艣nie nie chcia艂, gdyby bowiem inn膮 by艂a jego wola, w贸wczas papie偶 m贸g艂by narzuca膰 swoj膮 wol臋 kr贸lowi i chrze艣cija艅stwo nie by艂oby ju偶 prawem wolno艣ci, ale niezno艣nym niewolnictwem.
To wszystko — doda艂 Wilhelm z rozradowanym licem — nie jest ograniczeniem w艂adzy najwy偶szego kap艂ana, ale nawet wyniesieniem jego pos艂annictwa, gdy偶 s艂uga s艂ug Bo偶ych jest na tej ziemi, by s艂u偶y膰, nie za艣 by s艂u偶ono jemu. I wreszcie, by艂oby rzecz膮 co najmniej dziwaczn膮, gdyby papie偶 mia艂 jurysdykcj臋 nad sprawami cesarstwa, a nad innymi kr贸lestwami na tej ziemi — nie. Jak wiadomo, to, co papie偶 m贸wi o sprawach Boskich, odnosi si臋 do poddanych kr贸la Francji, jak i do poddanych kr贸la Anglii, ale winno r贸wnie偶 odnosi膰 si臋 do poddanych wielkiego chana i su艂tana niewiernych, kt贸rzy niewiernymi zostali nazwani, nie dochowuj膮 bowiem wierno艣ci tej pi臋knej prawdzie. Je艣liby papie偶 wzi膮艂 na siebie w艂adz臋 doczesn膮 — jako papie偶 — tylko w sprawach cesarstwa, mo偶e wywo艂a膰 podejrzenia, 偶e uto偶samiaj膮c jurysdykcj臋 doczesn膮 z jurysdykcj膮 duchow膮, przez to samo nie tylko nie b臋dzie mia艂 jurysdykcji duchowej nad Saracenami albo Tatarami, ale nawet nad Francuzami i Aaglikami, co by艂oby zbrodniczym blu藕nierstwem. Oto pow贸d — ko艅czy艂 m贸j mistrz — dla kt贸rego zda艂o si臋 s艂usznym podpowiedzie膰, 偶e Ko艣ci贸艂 Awinionu uczyni艂by krzywd臋 ca艂ej ludzko艣ci, gdyby utrzymywa艂, i偶 nale偶y do艅 zatwierdzanie lub zawieszanie tego, kt贸ry wybrany zosta艂 cesarzem Rzymian. Papie偶 ma wzgl臋dem cesarstwa prawa nie wi臋ksze ni偶 wzgl臋dem innych kr贸lestw, a skoro nie podlegaj膮 zatwierdzeniu przez papie偶a ani kr贸l Francji, ani su艂tan, nie wida膰 dobrej racji, dla kt贸rej winien podlega膰 cesarz Niemc贸w i Italczyk贸w. Takie podleg艂o艣ci nie bior膮 si臋 z prawa Boskiego, gdy偶 Pismo nic o tym nie m贸wi. Nie jest usankcjonowane przez prawo ludzi, a to na mocy podanych wy偶ej powod贸w. Je艣li za艣 chodzi o zwi膮zki z dysput膮 na temat ub贸stwa — rzek艂 w ko艅cu Wilhelm — moje skromne opinie, w kszta艂cie grzecznych sugestii opracowane przeze mnie i kilku innych, jak Marsyliusz z Padwy i Jan z Jandun, prowadz膮 do nast臋puj膮cych wniosk贸w: je艣li franciszkanie pragn膮 pozosta膰 ubodzy, cesarz nie mo偶e ani nie powinien przeciwstawia膰 si臋 pragnieniu tak cnotliwemu. Z pewno艣ci膮, gdyby hipoteza ub贸stwa Chrystusa zosta艂a udowodniona, nie tylko pomog艂oby to minorytom, ale wzmocni艂oby ide臋, 偶e Jezus nie chcia艂 dla siebie 偶adnej jurysdykcji ziemskiej. Ale s艂ysza艂em dzisiaj rano, jak osoby nader m膮dre utrzymywa艂y, 偶e nie da si臋 dowie艣膰, i偶 Jezus by艂 ubogi. Wydaje mi si臋 wi臋c stosowniejszym odwr贸cenie twierdzenia. Poniewa偶 nikt nie twierdzi艂 i twierdzi膰 nie m贸g艂, 偶e Jezus domaga艂 si臋 dla siebie i swoich wyznawc贸w jakiejkolwiek jurysdykcji 艣wieckiej, ten brak zainteresowania Jezusa sprawami doczesnymi wydaje si臋 wystarczaj膮c膮 wskaz贸wk膮, by zach臋ci膰 do wydania s膮du — nie grzesz膮c przy tym — i偶 Jezus bardziej upodoba艂 sobie ub贸stwo.
Wilhelm m贸wi艂 g艂osem prawie pokornym, swoje przekonania wypowiedzia艂 tonem tak w膮tpi膮cym, 偶e nikt z obecnych nie m贸g艂 wsta膰, 偶eby je obali膰. Nie znaczy to, 偶e wszyscy przekonali si臋 do tego, co m贸wi艂. Nie tylko awinio艅czycy kr臋cili si臋 teraz z zagniewanymi twarzami i szepcz膮c mi臋dzy sob膮 komentarze, ale zdawa艂o si臋, 偶e i opat odni贸s艂 nader nieprzychylne wra偶enie, jakby nie uwa偶a艂, by taki w艂a艣nie by艂 jego wymarzony wz贸r stosunk贸w mi臋dzy jego zakonem a cesarstwem. Co za艣 si臋 tyczy minoryt贸w, Micha艂 z Ceseny by艂 zak艂opotany, Hieronim przera偶ony, Hubertyn zamy艣lony.
Milczenie przerwa艂 kardyna艂 Poggetto, ci膮gle u艣miechni臋ty i swobodny, kt贸ry 偶yczliwie zapyta艂 Wilhelma, czy ten uda艂by si臋 do Awinionu, by rzec te same rzeczy messer papie偶owi. Wilhelm poprosi艂 o zdanie kardyna艂a, a ten odpar艂, 偶e messer papie偶 wys艂uchiwa艂 wielu pogl膮d贸w w膮tpliwych w swym 偶yciu i by艂 cz艂owiekiem mi艂uj膮cym wszystkie swoje dzieci, ale 偶e z pewno艣ci膮 te twierdzenia nader by go zafrasowa艂y.
Zabra艂 g艂os Bernard Gui, kt贸ry dotychczas nie otwiera艂 ust.
— Cieszy艂bym si臋, gdyby brat Wilhelm, tak zr臋czny i wymowny w przedstawianiu swoich my艣li, pojawi艂 si臋, by podda膰 je pod os膮d papie偶a...
— Przekona艂e艣 mnie, panie Bernardzie — odpar艂 Wilhelm. — Nie przyb臋d臋. — A nast臋pnie, zwracaj膮c si臋 do kardyna艂a przepraszaj膮cym tonem: — Wiesz, panie, to zapalenie, kt贸re pad艂o mi na piersi, zniech臋ca mnie do podj臋cia tak d艂ugiej podr贸偶y o tej porze roku...
— Czemu艣 wi臋c przemawia艂 tak d艂ugo? — zapyta艂 kardyna艂.
— By da膰 艣wiadectwo prawdzie — odpar艂 z pokor膮 Wilhelm. — Prawda nas wyzwoli.
— O nie! — wybuchn膮艂 w tym miejscu Jan Dalbena. — Tutaj nie chodzi o prawd臋, kt贸ra nas wyzwoli, ale o nadmiern膮 wolno艣膰, kt贸ra chce sta膰 si臋 prawdziw膮!
— To tak偶e jest mo偶liwe — zgodzi艂 si臋 ze s艂odycz膮 Wilhelm.
B艂ysk przeczucia powiedzia艂 mi, 偶e zaraz wybuchnie burza serc i je偶yk贸w znacznie w艣cieklejsza ni藕li pierwej. Ale nie zdarzy艂o si臋 nic. Kiedy jeszcze Dalbena m贸wi艂, wszed艂 kapitan 艂ucznik贸w i szepn膮艂 co艣 do ucha Bernardowi. Ten za艣 zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i r臋k膮 poprosi艂 o pos艂uchanie.
— Bracia — rzek艂 — ta pouczaj膮ca dysputa b臋dzie mog艂a by膰 podj臋ta p贸藕niej, ale w tej chwili wydarzenie wielkiej powagi zmusza nas do zawieszenia prac, za pozwoleniem opata. Mo偶e spe艂ni艂em, nie chc膮c tego, pragnienie samego opata, kt贸ry spodziewa艂 si臋 odkry膰 winnego wielu zbrodni z ostatnich dni. Ten cz艂ek jest teraz w moim r臋ku. Lecz niestety raz jeszcze uj臋ty zosta艂 zbyt p贸藕no... Co艣 si臋 tam wydarzy艂o... — i wskaza艂 niewyra藕nym gestem na zewn膮trz. Przemierzy艂 szybkim krokiem sal臋 i wyszed艂, za nim wielu, Wilhelm za艣 w艣r贸d pierwszych i ja wraz z nim.
M贸j mistrz spojrza艂 na mnie i powiedzia艂:
— Boj臋 si臋, 偶e co艣 si臋 sta艂o Sewerynowi.
DZIE艃 PI膭TY
SEKSTA
Kiedy to znajduje si臋 Seweryna zamordowanego, nie znajduje si臋 natomiast ksi臋gi, kt贸r膮 znalaz艂 on.
Szybkim krokiem i w trwodze przemierzyli艣my r贸wni臋. Kapitan 艂ucznik贸w prowadzi艂 nas w stron臋 szpitala, a kiedy tam doszli艣my, zobaczyli艣my, jak w g臋stej szaro艣ci krz膮taj膮 si臋 cienie; byli tam mnisi i famulusi, kt贸rzy nadbiegli, byli 艂ucznicy, kt贸rzy stali przy drzwiach i zagradzali dost臋p.
— Tych zbrojnych wys艂a艂em ja, by szukali cz艂eka, kt贸ry m贸g艂by rzuci膰 艣wiat艂o na wiele tajemnic — oznajmi艂 Bernard.
— Brat herborysta? — zapyta艂 zdumiony opat.
— Nie, zaraz obaczysz — odpar艂 Bernard toruj膮c sobie drog臋 do 艣rodka.
Weszli艣my do pracowni Seweryna, a tam przedstawi艂 si臋 naszym oczom nader smutny obraz. Nieszcz臋艣liwy herborysta le偶a艂 trupem w ka艂u偶y krwi, z g艂ow膮 roz艂upan膮. Wydawa艂o si臋, 偶e przez wszystkie p贸艂ki doko艂a przeszed艂 huragan; ampu艂y, flaszki, ksi臋gi, dokumenty wala艂y si臋 wsz臋dzie w wielkim nie艂adzie i zniszczeniu. Obok cia艂a le偶a艂 globus niebieski przynajmniej dwakro膰 wi臋kszy od g艂owy cz艂owieka; z kunsztownie rze藕bionego metalu, ze z艂otym krzy偶em na g贸rze i osadzony na kr贸tkim ozdobnym tr贸jnogu. Kiedy tu przychodzi艂em, zawsze widzia艂em go na stole na lewo od wej艣cia.
Na drugim ko艅cu pokoju dwaj 艂ucznicy trzymali mocno klucznika, kt贸ry wyrywa艂 si臋 zapewniaj膮c o swojej niewinno艣ci, a zdwoi艂 jeszcze wrzaski, kiedy ujrza艂, 偶e wchodzi opat.
— Panie — krzycza艂 — pozory s膮 przeciwko mnie! Wszed艂em, kiedy Seweryn ju偶 nie 偶y艂, i znale藕li mnie, kiedym przygl膮da艂 si臋, oniemia艂y, tej okropno艣ci!
Dow贸dca 艂ucznik贸w podszed艂 do Bernarda i za jego przyzwoleniem z艂o偶y艂 mu w obecno艣ci wszystkich meldunek, 艁ucznicy otrzymali rozkaz znalezienia i zatrzymania klucznika, wi臋c od ponad dw贸ch godzin szukali go po opactwie.. Chodzi niechybnie — pomy艣la艂em — o polecenie wydane przez Bernarda, zanim wszed艂 do kapitu艂y, a 偶o艂nierze, obcy tutaj, prowadzili pewnie swoje poszukiwania w niew艂a艣ciwych miejscach, nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, 偶e klucznik, nie wiedz膮c jeszcze o swoim przeznaczeniu, by艂 wraz z innymi w narteksie; a zreszt膮 utrudni艂a im 艂owy mg艂a. W ka偶dym razie ze s艂贸w kapitana mo偶na by艂o domy艣li膰 si臋, 偶e Remigiusz, po tym jak ja go opu艣ci艂em, szed艂 w stron臋 kuchni, a wtedy kto艣 go zobaczy艂 i wezwa艂 艂ucznik贸w, kt贸rzy dotarli do Gmachu, kiedy znowu si臋 stamt膮d oddali艂, i to tu偶 przed ich przybyciem, gdy偶 w kuchni by艂 Jorge, kt贸ry twierdzi艂, i偶 przed chwil膮 z nim rozmawia艂. 艁ucznicy przejrzeli w贸wczas ogrody i tam spotkali wy艂aniaj膮cego si臋 z mg艂y niby zjawa starego Alinarda, kt贸ry prawie zab艂膮dzi艂. W艂a艣nie Alinard powiedzia艂, 偶e widzia艂 klucznika nieco wcze艣niej, jak 贸w wchodzi艂 do szpitala. 艁ucznicy poszli tam i zastali drzwi otwarte. Kiedy weszli, ujrzeli Seweryna bez duszy i klucznika, kt贸ry jak oszala艂y wywraca艂 p贸艂ki, zwalaj膮c wszystko na ziemi臋, jakby czego艣 szuka艂. 艁atwo by艂o poj膮膰, co si臋 sta艂o — ko艅czy艂 kapitan. Remigiusz wszed艂, rzuci艂 si臋 na herboryst臋, zabi艂 go i szuka艂 w艂a艣nie rzeczy, dla kt贸rej zabi艂.
艁ucznik podni贸s艂 z ziemi sfer臋 niebiesk膮 i poda艂 j膮 Bernardowi. Wyszukana architektura kr臋g贸w z miedzi i srebra, utrzymywana przez mocniejsze belkowanie pier艣cieni z br膮zu, osadzona trzpieniem na tr贸jnogu, opad艂a z tak膮 si艂膮 na czaszk臋 ofiary, 偶e przy uderzeniu wiele z delikatniejszych kr臋g贸w po艂ama艂o si臋 lub zgniot艂o z jednej strony. A o tym, 偶e by艂a to owa strona, kt贸ra zetkn臋艂a si臋 z czaszk膮 Seweryna, 艣wiadczy艂y 艣lady krwi i nawet gruze艂ki w艂os贸w oraz plugawe strz臋py materii m贸zgowej.
Wilhelm pochyli艂 si臋 nad Sewerynem, by stwierdzi膰 jego 艣mier膰... Oczy biedaka, przes艂oni臋te krwi膮, kt贸ra trysn臋艂a z g艂owy, by艂y wytrzeszczone, i zada艂em sobie pytanie, czy da si臋 w zastyg艂ej 藕renicy odczyta膰, a opowiadano, i偶 takie przypadki bywa艂y, obraz mordercy, ostatni 艣lad tego, co widzia艂a ofiara. Zobaczy艂em, 偶e Wilhelm ogl膮da d艂onie trupa, by sprawdzi膰, czy ma czarne plamy na palcach, aczkolwiek w tym wypadku przyczyna 艣mierci by艂a oczywista; ale Seweryn mia艂 na r臋kach te same sk贸rzane r臋kawice, w kt贸rych, jak widzia艂em, cz臋sto dotyka艂 niebezpiecznych zi贸艂, jaszczurek, nieznanych owad贸w. Bernard Gui zwr贸ci艂 si臋 do klucznika:
— Remigiuszu z Varagine, bo tak brzmi twoje imi臋, nieprawda偶? Kaza艂em szuka膰 ci臋 艂ucznikom na podstawie innych oskar偶e艅 i by potwierdzi膰 inne podejrzenia. Teraz widz臋, 偶em dzia艂a艂 w艂a艣ciwie, aczkolwiek, wyrzucam sobie, zbyt powoli. Panie — rzek艂 do opata — uznaj臋 si臋 za prawie winnego tej ostatniej zbrodni, gdy偶 od samego rana, odk膮d wys艂ucha艂em zezna艅 innego n臋dznika, aresztowanego tej nocy, wiedzia艂em, 偶e trzeba odda膰 w r臋ce sprawiedliwo艣ci tego cz艂eka. Ale widzia艂e艣 tak偶e ty, rankiem zaprz膮tni臋ty by艂em innymi obowi膮zkami, moi ludzie za艣 robili, co mogli...
Kiedy tak przemawia艂 g艂o艣no, by s艂yszeli go wszyscy obecni (a pok贸j w tym czasie zape艂ni艂 si臋 ci偶b膮 ludzi, kt贸rzy nap艂ywali ze wszystkich stron, przygl膮dali si臋 rozrzuconym i zniszczonym rzeczom, wskazywali sobie palcami zw艂oki i komentowali p贸艂g艂osem wielk膮 zbrodni臋), dostrzeg艂em w ma艂ym t艂umie Malachiasza przygl膮daj膮cego si臋 z pos臋pn膮 twarz膮 scenie. Dostrzeg艂 go te偶 klucznik, kt贸rego w艂a艣nie wywlekano na zewn膮trz. Wyrwa艂 si臋 艂ucznikom i rzuci艂 si臋 na konfratra, chwytaj膮c go za sukni臋 i przemawiaj膮c do艅 kr贸tko i rozpaczliwie, z twarz膮 przy twarzy, a偶 odci膮gn臋li go. Ale wleczony ju偶 brutalnie, obr贸ci艂 si臋 jeszcze do Malachiasza, krzycz膮c:
— Przysi臋gnij, to i ja przysi臋gn臋!
Malachiasz nie odpowiedzia艂 od razu, jakby szuka艂 stosownych s艂贸w. Potem, kiedy wleczono ju偶 klucznika przez pr贸g, rzek艂 mu:
— Niczego nie uczyni臋 przeciwko tobie.
Wilhelm i ja spojrzeli艣my po sobie, zastanawiaj膮c si臋, co oznacza ta scena. Tak偶e Bernard obserwowa艂 j膮, ale nie wydawa艂 si臋 zak艂opotany, nawet u艣miechn膮艂 si臋 do Malachiasza, jakby aprobuj膮c jego s艂owa i przypiecz臋towuj膮c z nim pos臋pne wsp贸lnictwo. Potem oznajmi艂, 偶e zaraz po posi艂ku zbierze si臋 w kapitule trybuna艂, by wszcz膮膰 publiczne dochodzenie. I wyszed艂, rozkazuj膮c zaprowadzi膰 klucznika do ku藕ni i nie pozwoli膰 mu rozmawia膰 z Salwatorem.
W tym momencie us艂ysza艂em, jak zza naszych plec贸w zwraca si臋 do nas Bencjusz:
— Wszed艂em zaraz po was — oznajmi艂 szeptem — kiedy pok贸j by艂 jeszcze na p贸艂 pusty, i Malachiasza tu nie by艂o.
— Wszed艂 p贸藕niej — odpar艂 Wilhelm.
— Nie — zapewni艂 Bencjusz — sta艂em ko艂o drzwi, widzia艂em, kto wchodzi. M贸wi臋 ci, Malachiasz by艂 ju偶 w 艣rodku... przedtem.
— Przed czym?
— Zanim wszed艂 klucznik. Nie mog臋 tego przysi膮c, ale wydaje mi si臋, 偶e wyszed艂 zza tej zas艂ony, kiedy by艂o nas ju偶 tu du偶o — i wskaza艂 na obszern膮 zas艂on臋 odgradzaj膮c膮 艂o偶e, na kt贸rym Seweryn zwykle k艂ad艂 tego, kto by艂 dopiero co poddany zabiegom medycznym, by odpocz膮艂.
— Chcesz powiedzie膰, 偶e to on zabi艂 Seweryna i 偶e schowa艂 si臋 tam, kiedy wszed艂 klucznik? — zapyta艂 Wilhelm.
— Albo 偶e zza zas艂ony patrzy艂 na to, co si臋 tu sta艂o. Czy偶 w przeciwnym wypadku klucznik b艂aga艂by, 偶eby mu nie szkodzi艂, obiecuj膮c w zamian nie szkodzi膰 jemu?
— To mo偶liwe — rzek艂 Wilhelm. — W ka偶dym razie by艂a tu ksi臋ga, kt贸ra powinna i pozosta膰, bo i klucznik, i Malachiasz wyszli z pustymi r臋kami.
Wilhelm wiedzia艂 z mojego sprawozdania, 偶e Bencjusz by艂 wszystkiego 艣wiadom, i w tym momencie potrzebowa艂 pomocy. Podszed艂 do opata, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 ze smutkiem zw艂okom Seweryna, i poprosi艂, by 贸w nakaza艂 wyj艣膰 wszystkim, gdy偶 chce lepiej obejrze膰 to miejsce. Opat przysta艂 na to i wyszed艂 sam, nie mieszkaj膮c pos艂a膰 Wilhelmowi spojrzenia pe艂nego pow膮tpiewania, jakby wyrzuca艂 mu, 偶e ci膮gle pojawia si臋 za p贸藕no. Malachiasz chcia艂 zosta膰, wysuwaj膮c rozmaite uzasadnienia, wszystkie niejasne; Wilhelm zwr贸ci艂 mu uwag臋, 偶e nie jest to biblioteka i 偶e w tym miejscu nie mo偶e powo艂ywa膰 si臋 na swoje prawa. By艂 uprzejmy, ale nieugi臋ty, i pom艣ci艂 si臋 za to, 偶e Malachiasz nie pozwoli艂 mu obejrze膰 sto艂u Wenancjusza.
Kiedy zostali艣my we trzech, Wilhelm uwolni艂 jeden ze sto艂贸w od skorup i kart, kt贸re na nim le偶a艂y, i powiedzia艂, bym podawa艂 mu kolejno ksi臋gi ze zbioru Seweryna. By艂 to zbi贸r niewielki w por贸wnaniu z labiryntem, ale i tak chodzi艂o o dziesi膮tki wolumin贸w rozmaitych rozmiar贸w, przedtem stoj膮cych w pi臋knym porz膮dku na p贸艂kach, teraz za艣 le偶膮cych w nie艂adzie na ziemi, po艣r贸d najr贸偶niejszych innych przedmiot贸w, i poprzerzucanych ju偶 niecierpliwymi d艂o艅mi klucznika; niekt贸re by艂y nawet rozprute, jakby 贸w nie ksi臋gi szuka艂, lecz czego艣, co tkwi艂o mi臋dzy kartami kt贸rej艣 z ksi膮g. Wiele podartych na strz臋py, wyrwanych z opraw. Pozbieranie ich, szybkie sprawdzenie, jakiej s膮 natury, i od艂o偶enie na stos pi臋trz膮cy si臋 na stole nie by艂o przedsi臋wzi臋ciem byle jakim, a spieszyli艣my si臋, gdy偶 opat udzieli艂 nam kr贸tkiego jeno czasu, jako 偶e nast臋pnie musz膮 tu wej艣膰 mnisi, by zaj膮膰 si臋 zmasakrowanym cia艂em Seweryna i przygotowa膰 je do pogrzebania. A trzeba by艂o wszak dokona膰 ogl臋dzin wsz臋dzie, szuka膰 pod sto艂ami, za p贸艂kami i szafami, czy co艣 nie umkn臋艂o uwadze przy pierwszym przegl膮daniu. Wilhelm nie chcia艂, by Bencjusz mi pomaga艂, i zezwoli艂 mu tylko sta膰 przy drzwiach na stra偶y. Mimo rozkaz贸w opata liczni napierali si臋, by wej艣膰, famulusi przera偶eni wiadomo艣ci膮, mnisi op艂akuj膮cy konfratra, nowicjusze ze 艣nie偶nobia艂ymi prze艣cierad艂ami i misami pe艂nymi wody, mieli bowiem obmy膰 i owin膮膰 zw艂oki...
Nie mo偶na wi臋c by艂o marudzi膰. Chwyta艂em ksi臋gi i podawa艂em Wilhelmowi, kt贸ry ogl膮da艂 je i odk艂ada艂 na st贸艂. Potem zdali艣my sobie spraw臋, 偶e idzie nam zbyt wolno, i obaj wzi臋li艣my si臋 do dzie艂a, to jest ja bra艂em ksi臋g臋, sk艂ada艂em, je艣li by艂a rozpruta, czyta艂em tytu艂, odk艂ada艂em. A w wielu wypadkach chodzi艂o o pojedyncze karty.
— De plantis libri tres, przekle艅stwo, to nie ta — m贸wi艂 Wilhelm i rzuca艂 ksi臋g臋 na st贸艂.
— Thesaurus herbarum — m贸wi艂em ja, a Wilhelm:
— Zostaw, szukamy ksi臋gi greckiej!
— Tej? — pyta艂em pokazuj膮c mu dzie艂o o kartach pokrytych pismem niezrozumia艂ym. A Wilhelm:
— Nie, to arabska, g艂upcze! Mia艂 racj臋 Bacon m贸wi膮c, 偶e pierwszym obowi膮zkiem uczonego jest uczy膰 si臋 j臋zyk贸w!
— Ale arabskiego nie znasz nawet ty! — odpar艂em zez艂oszczony, na co Wilhelm odpowiedzia艂:
— Ale przynajmniej wiem, kiedy jest to arabski!
A ja rumieni艂em si臋, gdy偶 s艂ysza艂em, jak Bencjusz 艣mieje si臋 za moimi plecami.
Ksi膮g by艂o wiele, a jeszcze wi臋cej notatek, zwoj贸w z rysunkami sklepienia niebieskiego, katalog贸w dziwnych ro艣lin, manuskrypt贸w na oddzielnych kartach, zapewne zapisanych przez nieboszczyka. Pracowali艣my d艂ugo, zbadali艣my ka偶dy zak膮tek pracowni, Wilhelm nawet, okazuj膮c tym nader zimn膮 krew, obr贸ci艂 zw艂oki, by zobaczy膰, czy nie ma czego艣 pod nimi, i przeszuka艂 sukni臋. Nic.
— Nie do poj臋cia — rzek艂 Wilhelm. — Seweryn zamkn膮艂 si臋 tu z ksi臋g膮. Klucznik jej nie mia艂...
— Czy nie ukry艂 jej pod sukni膮? — spyta艂em.
— Nie, ksi臋ga, kt贸r膮 widzia艂em tamtego ranka pod sto艂em Wenancjusza, by艂a du偶a, spostrzegliby艣my j膮.
— Jak by艂a oprawiona? — spyta艂em jeszcze.
— Nie wiem. Le偶a艂a otwarta i widzia艂em j膮 tylko przez niewiele sekund, ledwie mog艂em dojrze膰, 偶e by艂a po grecku, lecz niczego innego nie pomn臋. Id藕my dalej; klucznik jej nie wzi膮艂, Malachiasz chyba te偶 nie.
— Absolutnie nie — potwierdzi艂 Bencjusz — kiedy klucznik z艂apa艂 go za pier艣, wida膰 by艂o, 偶e nie mo偶e mie膰 jej pod szkaplerzem.
— Dobrze. To jest, 藕le. Skoro ksi臋gi nie ma w tym pokoju, jest oczywiste, 偶e kto艣 inny, nie Malachiasz i nie klucznik, wszed艂 tu wcze艣niej.
— To znaczy trzecia osoba, ta, kt贸ra zabi艂a Seweryna?
— Za du偶o ludzi — odpar艂 Wilhelm.
— Z drugiej strony — powiedzia艂em — kto m贸g艂 wiedzie膰, 偶e ksi臋ga jest tutaj?
— Na przyk艂ad Jorge, je艣li nas us艂ysza艂.
— Tak — powiedzia艂em — ale Jorge nie m贸g艂by zabi膰 cz艂eka silnego jak Seweryn, i to w tak gwa艂towny spos贸b.
— Z pewno艣ci膮 nie. Poza tym widzia艂e艣, jak kierowa艂 si臋 w stron臋 Gmachu, 艂ucznicy za艣 dopadli go w kuchni, chwil臋 przed znalezieniem klucznika. Nie mia艂by wi臋c czasu, by przyby膰 tutaj, a p贸藕niej wr贸ci膰 do kuchni. Zwa偶, 偶e cho膰 porusza si臋 swobodnie, musi jednak i艣膰 wzd艂u偶 mur贸w i nie zdo艂a艂by przeby膰 ogrodu, i to biegiem...
— Pozw贸l mi ruszy膰 g艂ow膮 — powiedzia艂em, bo ambicja kaza艂a mi podj膮膰 rywalizacj臋 z moim mistrzem. — Nie m贸g艂 wi臋c to by膰 Jorge. Alinard kr膮偶y艂 w pobli偶u, ale on te偶 ledwie trzyma si臋 na nogach i nie da艂by rady Sewerynowi. Klucznik tu by艂, ale czas mi臋dzy jego wyj艣ciem z kuchni a przybyciem 艂ucznik贸w by艂 tak kr贸tki, 偶e chyba trudno by艂oby mu sk艂oni膰 Seweryna do otwarcia drzwi, zetrze膰 si臋 z nim, zabi膰 go, a potem narobi膰 takiego bigosu. Malachiasz m贸g艂 wyprzedzi膰 wszystkich: Jorge s艂yszy, jak rozmawiacie w narteksie i idzie do skryptorium, by zawiadomi膰 Malachiasza, 偶e ksi臋ga z biblioteki jest u Seweryna. Malachiasz przybywa, przekonuje Seweryna, 偶e ten winien mu otworzy膰, zabija go, B贸g jeden wie czemu. Lecz je艣li szuka艂 ksi臋gi, winien rozpozna膰 j膮 nie robi膮c takiego ba艂aganu, bo on przecie偶 jest bibliotekarzem! Kt贸偶 wi臋c zostaje?
— Bencjusz — rzek艂 Wilhelm.
Bencjusz zaprzeczy艂, energicznie potrz膮saj膮c g艂ow膮.
— Nie, bracie Wilhelmie, wiesz, 偶e pali mnie ciekawo艣膰. Lecz gdybym tu wszed艂 i m贸g艂bym wyj艣膰 z ksi臋g膮, nie dotrzymywa艂bym wam teraz towarzystwa, lecz zaszy艂bym si臋 gdzie艣, by obejrze膰 m贸j skarb...
— Dow贸d prawie przekonywaj膮cy — u艣miechn膮艂 si臋 Wilhelm. — Ale nawet ty nie wiesz, jak wygl膮da ksi臋ga. Mog艂e艣 zabi膰, a teraz chcesz j膮 rozpozna膰.
Bencjusz zaczerwieni艂 si臋 gwa艂townie.
— Nie jestem morderc膮 — zaprotestowa艂.
— Nikt nie jest, dop贸ki nie pope艂ni pierwszej zbrodni — oznajmi艂 filozoficznie Wilhelm. — W ka偶dym razie ksi臋gi nie ma, i to wystarczy za dow贸d, 偶e nie zostawi艂e艣 jej tutaj. Wydaje mi si臋 rzecz膮 rozs膮dn膮, 偶e gdyby艣 wzi膮艂 j膮 przedtem, wy艣lizn膮艂by艣 si臋 st膮d w czasie zamieszania.
Odwr贸ci艂 si臋, by popatrze膰 na zw艂oki. Robi艂 wra偶enie, jakby dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋 ze 艣mierci przyjaciela.
— Biedny Sewerynie — rzek艂 — podejrzewa艂em tak偶e ciebie i twoje trucizny. Ty za艣 czeka艂e艣 zasadzki z trucizn膮, gdy偶 inaczej nie wzu艂by艣 tych r臋kawic. L臋ka艂e艣 si臋 niebezpiecze艅stwa z ziemi, a dosi臋gn臋艂o ci臋 ze sklepienia niebieskiego... — Wzi膮艂 do r臋ki globus i przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie. — Kto wie, czemu u偶yli w艂a艣nie tego or臋偶a...
— By艂o pod r臋k膮...
— Mo偶e i tak. By艂y inne jeszcze rzeczy, naczynia, narz臋dzia ogrodnicze... To pi臋kny przyk艂ad sztuki obrabiania metalu i wiedzy astronomicznej. Zosta艂 zniszczony i... 艢wi臋te nieba! — wykrzykn膮艂.
— Co si臋 sta艂o?
— I pora偶ona zosta艂a trzecia cz臋艣膰 s艂o艅ca, i trzecia cz臋艣膰 ksi臋偶yca, i trzecia cz臋艣膰 gwiazd... — wyrecytowa艂.
Zna艂em a偶 za dobrze tekst Jana aposto艂a.
— Czwarta tr膮ba! — wykrzykn膮艂em.
— W istocie. Pierwsza grad, potem krew, potem woda, teraz za艣 gwiazdy... Je艣li tak, wszystko trzeba przemy艣le膰 na nowo, gdy偶 morderca nie uderza przypadkowo, ale wed艂ug planu... Czy jednak mo偶na wyobrazi膰 sobie umys艂 tak niegodziwy, by zabija艂 jedynie, je艣li mo偶e to uczyni膰 w zgodzie z danymi ksi臋gi Apokalipsy!
— Co stanie si臋 przy pi膮tej tr膮bie? — zapyta艂em przera偶ony. Spr贸bowa艂em przypomnie膰 sobie: — I widzia艂em gwiazd臋, kt贸ra z nieba spad艂a na ziemi臋, i dano jej klucz od studni przepa艣ci... Czy偶by mia艂 kto utopi膰 si臋 w studni?
— Pi膮ta tr膮ba obiecuje wiele innych rzeczy — rzek艂 Wilhelm. — Wzniesie si臋 dym ze studni, jak dym z pieca, potem wyjd膮 stamt膮d szara艅cze na ziemi臋 i dana im b臋dzie moc, jak膮 maj膮 skorpiony ziemskie. I szara艅cze owe b臋d膮 podobne z wygl膮du do koni, i na ich g艂owach b臋d膮 jakby korony ze z艂ota, a z臋by b臋d膮 mia艂y jak z臋by lw贸w... Nasz cz艂owiek b臋dzie rozporz膮dza艂 rozmaitymi 艣rodkami, je艣li zechce uczyni膰 rzeczywisto艣ci膮 s艂owa ksi臋gi... Lecz porzu膰my te rojenia. Postarajmy si臋 raczej przypomnie膰 sobie, co powiedzia艂 Seweryn, kiedy doni贸s艂 nam, 偶e znalaz艂 ksi臋g臋...
— Powiedzia艂e艣 mu, 偶eby j膮 przyni贸s艂, on odrzek艂, 偶e nie mo偶e...
— W istocie, za艣 potem nam przerwano. Dlaczego nie m贸g艂? Ksi臋g臋 da si臋 przenosi膰. I czemu za艂o偶y艂 r臋kawice? Czy偶by w oprawie ksi臋gi by艂o co艣, co ma zwi膮zek z trucizn膮, kt贸ra zabi艂a Berengara i Wenancjusza? Tajemnicza pu艂apka, zatrute ostrze...
— W膮偶! — rzek艂em.
— Czemu nie wieloryb? Nie, dalej roimy. Trucizna, jak widzieli艣my, musia艂a dostawa膰 si臋 przez usta. Poza tym Seweryn nie powiedzia艂, 偶e nie mo偶e przenie艣膰 ksi臋gi. Rzek艂 jeno, 偶e woli pokaza膰 mi j膮 tutaj. I wzu艂 r臋kawice... Przez to wiemy, 偶e t臋 ksi臋g臋 dotyka si臋 w r臋kawicach. I odnosi si臋 to tak偶e do ciebie, Bencjuszu, je艣li spe艂ni si臋 twoja nadzieja i znajdziesz j膮. A skoro jeste艣 taki us艂u偶ny, m贸g艂by艣 mi pom贸c. Id藕 do skryptorium i bacz na. Malachiasza. Nie spuszczaj go z oka.
— Uczyni臋 to — rzek艂 Bencjusz i wyszed艂 rozradowany, jak si臋 zdaje, swoj膮 misj膮.
Nie mogli艣my wstrzymywa膰 d艂u偶ej innych mnich贸w i pok贸j zape艂ni艂 si臋 lud藕mi. Min臋艂a pora obiadu i Bernard pewnie gromadzi艂 ju偶 sw贸j dw贸r w sali kapitulnej.
— Nic tu po nas — rzek艂 Wilhelm.
Przysz艂a mi do g艂owy pewna my艣l.
— Czy morderca nie m贸g艂 cisn膮膰 ksi臋gi przez okno, by potem p贸j艣膰 po ni膮 na ty艂y szpitala?
Wilhelm przyjrza艂 si臋 z pow膮tpiewaniem wielkim oknom pracowni, kt贸re wygl膮da艂y na szczelnie zamkni臋te.
— Sprawd藕my — rzek艂.
Wyszli艣my i obejrzeli艣my od ty艂u budowl臋, kt贸ra prawie przylega艂a do muru, zostawiaj膮c jednak w膮skie przej艣cie. Wilhelm porusza艂 si臋 ostro偶nie, poniewa偶 na tej przestrzeni 艣nieg z poprzednich dni zachowa艂 si臋 nie naruszony. Nasze nogi odciska艂y na zamarzni臋tej, lecz 艂amliwej skorupie widoczne znaki, gdyby wiec kto艣 przeszed艂 tedy przed nami, 艣nieg by nam to wyjawi艂. Nie zobaczyli艣my nic.
Opu艣cili艣my szpital i porzucili艣my moj膮 n臋dzn膮 hipotez臋, a kiedy szli艣my przez ogr贸d, zapyta艂em Wilhelma, czy naprawd臋 ufa Bencjuszowi.
— Nie do ko艅ca — rzek艂 Wilhelm — ale w ka偶dym razie nie powiedzieli艣my mu nic, czego by i tak nie wiedzia艂, osi膮gn臋li艣my za艣 to, 偶e zacz膮艂 si臋 l臋ka膰 ksi臋gi. Wreszcie powierzaj膮c mu baczenie na Malachiasza, zyskujemy to, 偶e i Malachiasz b臋dzie go mia艂 na oku, Malachiasz, kt贸ry najwidoczniej szuka ksi臋gi na w艂asn膮 r臋k臋.
— A czego chcia艂 klucznik?
— Rych艂o dowiemy si臋. Z pewno艣ci膮 czego艣 chcia艂, i to chcia艂 szybko, by unikn膮膰 niebezpiecze艅stwa, kt贸re go przera偶a艂o. To co艣 jest pewnie znane Malachiaszowi, inaczej bowiem nie da si臋 wyja艣ni膰 rozpaczliwego wezwania, z jakim Remigiusz zwr贸ci艂 si臋 do艅...
— Tak czy owak ksi臋ga znikn臋艂a...
— Jest to rzecz zgo艂a niepodobna do prawdy — rzek艂 Wilhelm, kiedy docierali艣my ju偶 do sali kapitulnej. — Je艣li by艂a, a Seweryn wszak powiedzia艂, 偶e by艂a, to albo zosta艂a wyniesiona, albo jeszcze tam jest.
— A poniewa偶 nie ma jej, kto艣 musia艂 j膮 wynie艣膰 — wyci膮gn膮艂em wniosek.
— Nie wiadomo, czy nie nale偶a艂oby przeprowadzi膰 rozumowania, wychodz膮c od innej przes艂anki mniejszej. Poniewa偶 wszystko wskazuje na to, 偶e nikt nie m贸g艂 jej wynie艣膰...
— Wi臋c powinna tam jeszcze by膰. Ale jej nie ma.
— Chwileczk臋. Powiadamy, 偶e jej nie ma, poniewa偶 jej nie znale藕li艣my. Ale mo偶e nie znale藕li艣my dlatego, 偶e nie widzieli艣my jej tam, gdzie by艂a.
— Ale patrzyli艣my wsz臋dzie!
— Patrzyli艣my, ale nie widzieli艣my. Albo widzieli艣my, ale nie rozpoznali艣my... Adso, jak Seweryn opisa艂 nam t臋 ksi臋g臋, jakich s艂贸w u偶y艂?
— Powiedzia艂, 偶e znalaz艂 ksi臋g臋, kt贸ra nie by艂a z jego, po grecku...
— Nie! Teraz przypominam sobie. Powiedzia艂: dziwn膮 ksi臋g臋. Seweryn by艂 cz艂owiekiem uczonym, a dla uczonego ksi臋ga po grecku nie jest dziwna, gdy偶 rozpozna艂by przynajmniej alfabet. I uczony nie okre艣li艂by r贸wnie偶 jako dziwn膮 ksi臋gi arabskiej, nawet je艣li arabskiego nie zna... — przerwa艂. — I c贸偶 mog艂a robi膰 ksi臋ga arabska w pracowni Seweryna?
— Lecz czemu mia艂by oceni膰 jako dziwn膮 ksi臋g臋 arabsk膮?
— Z tym w艂a艣nie k艂opot. Je艣li okre艣li艂 j膮 jako dziwn膮, to dlatego, 偶e wygl膮da艂a niezwyczajnie, przynajmniej dla niego, kt贸ry by艂 herboryst膮, nie za艣 bibliotekarzem... A zdarza si臋 w bibliotekach, 偶e kilka manuskrypt贸w starodawnych zszywa si臋 razem, 艂膮cz膮c w jednym tomie teksty odmienne i ciekawe, jeden po grecku, drugi po aramejsku...
— ...a trzeci po arabsku! — krzykn膮艂em ra偶ony ol艣nieniem.
Wilhelm wyci膮gn膮艂 mnie gwa艂townie z narteksu, zmuszaj膮c do biegu w stron臋 szpitala.
— Teuto艅ski ba艂wanie, g艂膮bie kapu艣ciany, nieuku, patrzy艂e艣 tylko na pierwsze strony, nie za艣 na reszt臋!
— Ale偶 mistrzu — dysza艂em — to ty patrzy艂e艣 na stronice, kt贸re ci pokazywa艂em, i rzek艂e艣, 偶e to arabski, a nie greka!
— To prawda, Adso, to prawda, to ja jestem ba艂wanem, biegnij, szybko!
Dotarli艣my do pracowni i z trudem przepchn臋li艣my si臋 do 艣rodka, bo nowicjusze wynosili w艂a艣nie zw艂oki. Inni ciekawscy kr臋cili si臋 po izbie. Wilhelm rzuci艂 si臋 do sto艂u, podnosi艂 woluminy, szukaj膮c owego wieszczego, zwala艂 je kolejno na ziemi臋 pod zatrwo偶onymi spojrzeniami obecnych, potem otwiera艂 wszystkie dwakro膰. Niestety, manuskryptu arabskiego ju偶 nie by艂o. Niewyra藕nie przypomina艂em sobie jego star膮 opraw臋, niezbyt mocn膮, dosy膰 zniszczon膮, z cienkimi opaskami metalowymi.
— Kto tu wchodzi艂 po moim wyj艣ciu? — zapyta艂 Wilhelm jednego z mnich贸w. Ten wzruszy艂 ramionami, by艂o jasne, 偶e wchodzi艂 ka偶dy i nikt.
Starali艣my si臋 rozwa偶y膰, jakie s膮 mo偶liwo艣ci. Malachiasz? By艂o to podobne do prawdy, wiedzia艂, czego chce, mo偶e baczy艂 na nas i ujrza艂, jak wychodzimy z pustymi r臋kami, wi臋c niechybnie wr贸ci艂. Bencjusz? Przypomnia艂em sobie, 偶e kiedy dosz艂o do utarczki s艂ownej przy tek艣cie arabskim, roze艣mia艂 si臋. Wtedy s膮dzi艂em, 偶e 艣mieje si臋 z mojego nieuctwa, ale pewnie 艣mia艂 si臋 z naiwno艣ci Wilhelma, bo on wiedzia艂 dobrze, jak czasem wygl膮da stary manuskrypt; mo偶e pomy艣la艂 to, czego my nie pomy艣leli艣my od razu, a co powinni艣my byli pomy艣le膰, to jest, 偶e Seweryn nie zna arabskiego, i jest zatem rzecz膮 dziwn膮, i偶 przechowuje w艣r贸d swoich ksi膮g tak膮, kt贸rej nie m贸g艂 przeczyta膰. A mo偶e by艂 jeszcze kto艣 trzeci?
Wilhelm czu艂 si臋 g艂臋boko upokorzony. Stara艂em si臋 go pocieszy膰, od trzech dni szuka tekstu greckiego — m贸wi艂em — jest zatem rzecz膮 naturaln膮, i偶 w toku ogl臋dzin odsuwa艂 na bok wszystkie ksi臋gi, kt贸re nie by艂y po grecku. A on odpowiada艂, 偶e jest z pewno艣ci膮 rzecz膮 ludzk膮 b艂膮dzi膰, s膮 jednak tacy, kt贸rzy b艂膮dz膮 wi臋cej ni偶 inni, i owych zwie si臋 g艂upcami, on za艣 do nich nale偶y, i rozwa偶a艂, czy warto by艂o uczy膰 si臋 w Pary偶u i Oksfordzie, skoro nie potrafi si臋 p贸藕niej pomy艣le膰, i偶 manuskrypty oprawia si臋 r贸wnie偶 po kilka, o czym wiedz膮 nawet nowicjusze, opr贸cz tak g艂upich jak ja, taka za艣 para g艂upc贸w jak my dwaj mia艂aby powodzenie na jarmarkach, i to w艂a艣nie winni艣my czyni膰, miast rozwik艂ywa膰 tajemnice, a osobliwie, kiedy mamy do czynienia z lud藕mi znacznie od nas bystrzejszymi.
— Lecz na nic zdadz膮 si臋 艂zy — zako艅czy艂. — Je艣li wzi膮艂 j膮 Malachiasz, od艂o偶y艂 ju偶 do biblioteki. I odnajdziemy j膮 jedynie, je艣li b臋dziemy umieli wej艣膰 do finis Africae. Je艣li wzi膮艂 j膮 Bencjusz, pomy艣la艂, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej zrodzi si臋 w mej g艂owie podejrzenie, kt贸re w istocie powzi膮艂em, i wr贸c臋 do pracowni, w przeciwnym wypadku nie dzia艂a艂by tak pospiesznie. A zatem ukry艂by j膮, a jedynym miejscem, w kt贸rym z pewno艣ci膮 by jej nie schowa艂, jest to, od kt贸rego zacz臋liby艣my poszukiwania, czyli jego cela. Wracajmy wi臋c do sali kapitulnej i obaczmy, czy podczas przes艂uchania klucznik powie co艣 u偶ytecznego. Albowiem ostatecznie nie wiem jeszcze jasno, jaki jest plan Bernarda; kt贸ry przecie偶 szuka艂 tego cz艂eka jeszcze przed 艣mierci膮 Seweryna i z innych powod贸w.
Wr贸cili艣my do sali kapitulnej. Dobrze uczyniliby艣my, gdyby艣my najpierw udali si臋 do celi Bencjusza, poniewa偶 jak dowiedzieli艣my si臋 p贸藕niej, nasz m艂ody przyjaciel nie mia艂 w istocie w tak wielkim powa偶aniu Wilhelma i nie pomy艣la艂, 偶e 贸w tak szybko wr贸ci do pracowni; z tej przyczyny, s膮dz膮c, 偶e nie b臋dzie si臋 go w tamtej stronie szuka膰, poszed艂 ukry膰 ksi臋g臋 w艂a艣nie w swojej celi. Ale o tym opowiem p贸藕niej. Przedtem bowiem wydarzy艂y si臋 rzeczy tak dramatyczne i zatrwa偶aj膮ce, 偶e zapomnieli艣my o tajemniczej ksi臋dze. A je艣li nawet nie zapomnieli艣my, poch艂on臋艂y nas inne pilne trudy zwi膮zane z misj膮, kt贸r膮 Wilhelm by艂 nadal obarczony.
DZIE艃 PI膭TY
NONA
Kiedy to wymierza si臋 sprawiedliwo艣膰 i ma si臋 k艂opotliwe uczucie, 偶e nikt nie ma racji.
W sali kapitulnej Bernard Gui usadowi艂 si臋 po艣rodku za wielkim sto艂em z orzecha. Siedz膮cy obok niego dominikanin pe艂ni艂 obowi膮zki pisarza s膮dowego, a dwaj pra艂aci z legacji papieskiej usadowili si臋 po obu jego bokach jako s臋dziowie. Klucznik sta艂 przed sto艂em, mi臋dzy dwoma 艂ucznikami. Opat obr贸ci艂 si臋 do Wilhelma i szepn膮艂 mu:
— Nie wiem, czy procedura jest prawomocna. Sob贸r latera艅ski z roku 1215 usankcjonowa艂 w swoim kanonie XXXVII, 偶e nikogo nie mo偶na pozwa膰 do stawienia si臋 przed s臋dziami, kt贸rzy urz臋duj膮 w odleg艂o艣ci wi臋kszej ni偶 dwa dni marszu od miejsca zamieszkania owego. Tutaj sytuacja jest by膰 mo偶e inna, s臋dzia przybywa z daleka, ale...
— Inkwizytor nie podlega 偶adnej jurysdykcji regularnej — odpar艂 Wilhelm — i nie musi trzyma膰 si臋 norm prawa powszechnego. Cieszy si臋 specjalnym przywilejem i nie ma nawet obowi膮zku wys艂uchiwa膰 obro艅c贸w.
Spojrza艂em na klucznika. Remigiusz zosta艂 doprowadzony do po偶a艂owania godnego stanu. Rozgl膮da艂 si臋 doko艂a niby wystraszone zwierz臋, jakby rozpoznawa艂 gesty i poczynania przera偶aj膮cej liturgii. Teraz wiem, 偶e ba艂 si臋 z dw贸ch powod贸w: jednego, gdy偶 zosta艂 schwytany wed艂ug wszelkich pozor贸w na gor膮cym uczynku, drugiego, gdy偶 od poprzedniego dnia, kiedy Bernard rozpocz膮艂 swoje dochodzenie, zbieraj膮c plotki i insynuacje, ba艂 si臋, 偶e wyjd膮 na 艣wiat艂o dnia b艂臋dy jego m艂odo艣ci; a jeszcze wi臋kszy niepok贸j poczu艂, kiedy zobaczy艂, 偶e uj臋li Salwatora.
Je艣li nieszcz臋艣liwy Remigiusz by艂 wydany na pastw臋 l臋k贸w, Bernard Gui zna艂 sposoby pozwalaj膮ce przeobrazi膰 l臋k swoich ofiar w panik臋. Nie m贸wi艂 nic; kiedy wszyscy oczekiwali, 偶e rozpocznie przes艂uchanie, on trzyma艂 d艂onie na kartach, kt贸re mia艂 przed sob膮, udaj膮c, 偶e je porz膮dkuje, ale z roztargnieniem. W istocie, spojrzenia kierowa艂 na oskar偶onego i w tym spojrzeniu ob艂udna pob艂a偶liwo艣膰 (jakby chcia艂 rzec: „Nie l臋kaj si臋, jeste艣 w r臋kach zgromadzenia braterskiego, kt贸re chce jeno twego dobra”) miesza艂a si臋 z lodowat膮 ironi膮 (jakby chcia艂 rzec: „Jeszcze nie wiesz, co dla ciebie dobre, a ja rych艂e ci to powiem”) i bezlitosn膮 surowo艣ci膮 (jakby chcia艂 rzec: „Ale w ka偶dym razie jestem tutaj twoim jedynym s臋dzi膮 i nale偶ysz do mnie”). Wszystkie te rzeczy klucznik ju偶 wiedzia艂, ale milczenie i odwlekanie mia艂y mu to przypomnie膰, pozwoli膰 mu tego zasmakowa膰, aby — miast zapomnie膰 — tym wi臋kszy mia艂 pow贸d do upokorzenia, aby jego niepok贸j przeobrazi艂 si臋 w rozpacz i aby sta艂 si臋 rzecz膮 nale偶膮c膮 do s臋dziego, mi臋kkim woskiem w jego r臋kach.
Wreszcie Bernard przerwa艂 milczenie. Wypowiedzia艂 kilka rytualnych formu艂, oznajmi艂 s臋dziom, 偶e przyst臋puje si臋 do przes艂uchania obwinionego o dwa przest臋pstwa jednako szkaradne, z czego jedno by艂o dla wszystkich oczywiste, lecz mniej godne pogardy ni偶 drugie, albowiem obwiniony zosta艂 przy艂apany na pope艂nianiu zab贸jstwa, kiedy by艂 ju偶 poszukiwany za zbrodni臋 herezji.
Zamilk艂. Klucznik ukry艂 twarz W d艂oniach, kt贸rymi porusza艂 z trudem, gdy偶 by艂y zakute w 艂a艅cuchy. Bernard zacz膮艂 przes艂uchanie.
— Kim jeste艣? — zapyta艂.
— Remigiuszem z Varagine, Urodzi艂em si臋 pi臋膰dziesi膮t dwa lata temu i jako dziecko jeszcze wst膮pi艂em do minoryt贸w w Varagine.
— A jak si臋 sta艂o, 偶e oto jeste艣 dzisiaj w zakonie 艣wi臋tego Benedykta?
— Lata temu, kiedy papie偶 wyda艂 Bull臋 Sancta Romana, poniewa偶 ba艂em si臋 zarazi膰 herezj膮 braciaszk贸w... cho膰 nigdy nie przysta艂em na ich twierdzenia... pomy艣la艂em, 偶e korzystniej dla mojej grzesznej duszy b臋dzie porzuci膰 otoczenie brzemienne pokusami, i zyska艂em pozwolenie na przeniesienie si臋 mi臋dzy mnich贸w tego opactwa, gdzie od ponad o艣miu lat s艂u偶臋 jako klucznik.
— Unika艂e艣 pokusy herezji — zadrwi艂 Bernard — czyli unikn膮艂e艣 dochodze艅 prowadzonych przez tych, kt贸rzy byli postawieni, by wykrywa膰 herezj臋 i wyrywa膰 z korzeniami chwast, a dobrzy mnisi kluniaccy my艣leli, 偶e dokonuj膮 aktu mi艂osierdzia, przyjmuj膮c takich jak ty. Ale nie wystarczy zmieni膰 sukni臋, by uchroni膰 dusz臋 od niegodziwo艣ci kacerskiego znieprawienia, i dlatego mamy tu dzisiaj wybada膰, co dzieje si臋 w zakamarkach twojej nie skruszonej duszy i co robi艂e艣, nim pojawi艂e艣 si臋 w tym 艣wi臋tym miejscu.
— Dusza moja jest niewinna i nie wiem, co masz aa my艣li, kiedy m贸wisz o heretyckim znieprawieniu — rzek艂 ostro偶nie klucznik.
— Czy widzicie? — wykrzykn膮艂 Bernard, zwracaj膮c si臋 do pozosta艂ych s臋dzi贸w. — Oni wszyscy tacy! Kiedy kt贸ry z nich jest zatrzymany, staje przed trybuna艂em tak, jakby nie dr臋czy艂y mu sumienia 偶adne wyrzuty. A nie wiedz膮, 偶e to najpewniejszy znak ich winy, albowiem sprawiedliwy podczas procesu jest niespokojny! Zapytajcie go, czy wie, z jakiej przyczyny kaza艂em go zatrzyma膰? Czy wiesz, Remigiuszu?
— Panie — odpowiedzia艂 klucznik — by艂bym szcz臋艣liwy, gdybym m贸g艂 dowiedzie膰 si臋 tego z twoich ust.
By艂em zaskoczony, gdy偶 zda艂o mi si臋, 偶e klucznik odpowiada na rytualne pytania s艂owami r贸wnie rytualnymi, jakby zna艂 dobrze regu艂y 艣ledztwa i jego pu艂apki i od dawna by艂 przyuczony, jak si臋 zachowa膰 w podobnej okoliczno艣ci.
— Oto — wykrzykn膮艂 w tym czasie Bernard — typowa odpowied藕 nie skruszonego heretyka! Chadzaj膮 wilczymi 艣cie偶kami i nie艂atwo przy艂apa膰 ich na s艂abo艣ci, gdy偶 wsp贸lnota przyznaje im prawo do k艂amania, by unikn臋li nale偶nej kary. Uciekaj膮 si臋 do odpowiedzi wykr臋tnych, pr贸buj膮c wci膮gn膮膰 w zasadzk臋 inkwizytora, kt贸ry i tak cierpie膰 musi blisko艣膰 ludzi tak godnych pogardy. A zatem, bracie Remigiuszu, nigdy nie mia艂e艣 do czynienia z tak zwanymi braciaszkami lub bra膰mi ubogiego 偶ycia, lub z begardami?
— Prze偶ywa艂em koleje losu minoryt贸w podczas d艂ugiej dysputy o ub贸stwie, ale nigdy nie nale偶a艂em do sekty begard贸w.
— Czy widzicie? — rzek艂 Bernard. — Zaprzecza, i偶by by艂 begardem, albowiem begardzi, cho膰 uczestnicz膮 w tej samej herezji co braciaszkowie, uwa偶aj膮 tych za usch艂膮 ga艂膮藕 zakonu franciszka艅skiego, a siebie maj膮 za czystszych od nich i doskonalszych. Lecz wiele zachowa艅 jednych jest wsp贸lnych drugim. Czy mo偶esz zaprzeczy膰, Remigiuszu, 偶e widziano ci臋 w ko艣ciele, jak kuli艂e艣 si臋 z twarz膮 zwr贸con膮 do muru albo le偶a艂e艣 krzy偶em, a g艂ow臋 mia艂e艣 przykryt膮 kapturem, miast kl臋cze膰 ze z艂o偶onymi r臋kami jak inni ludzie?
— R贸wnie偶 w zakonie 艣wi臋tego Benedykta le偶y si臋 krzy偶em na ziemi w stosownych momentach...
— Nie pyta艂em, co艣 robi艂 w momentach stosownych, ale w niestosownych! Nie zaprzeczasz wi臋c, 偶e przyjmowa艂e艣 jedn膮 i drug膮 pozycj臋, obie typowe dla begard贸w! Lecz nie jeste艣 begardem, rzek艂e艣... Powiedz mi wi臋c; w co wierzysz?
— Panie, wierz臋 we wszystko to, w co wierzy dobry chrze艣cijanin...
— C贸偶 za 艣wi臋ta odpowied藕! A w c贸偶 to wierzy dobry chrze艣cijanin?
— W to, czego naucza Ko艣ci贸艂 艣wi臋ty.
— A jaki Ko艣ci贸艂 艣wi臋ty? Ten, kt贸ry uznaj膮 za 艣wi臋ty owi wierz膮cy uznaj膮cy si臋 za doskona艂ych, pseudoaposto艂owie, heretyccy braciaszkowie, czy te偶 Ko艣ci贸艂, kt贸ry tamci por贸wnuj膮 do wszetecznicy Babilonu, a w kt贸ry my wszyscy mocno wierzymy?
— Panie — rzek艂 zagubiony klucznik — powiedz mi ty, kt贸ry jest wed艂ug ciebie prawdziwy Ko艣ci贸艂...
— Ja wierz臋, 偶e jest to Ko艣ci贸艂 rzymski, jeden, 艣wi臋ty i apostolski, rz膮dzony przez papie偶a i jego biskup贸w.
— W taki i ja wierz臋 — rzek艂 klucznik.
— Podziwu godna przebieg艂o艣膰 — krzykn膮艂 inkwizytor. — Podziwu godna bystro艣膰 wys艂owienia. Czy s艂yszeli艣cie: oto zamierza rzec, 偶e on wierzy, 偶e ja wierz臋 w ten Ko艣ci贸艂, i unikn膮膰 w ten spos贸b obowi膮zku powiedzenia, w co wierzy on sam! Ale dobrze znamy te wybiegi kuny! Do rzeczy. Czy wierzysz, 偶e sakramenty ustanowi艂 Pan Nasz, 偶e aby dokona膰 w艂a艣ciwej skruchy, trzeba wyspowiada膰 si臋 przed s艂ugami Boga, 偶e Ko艣ci贸艂 rzymski ma w艂adz臋 rozwi膮zywa膰 i zawi膮zywa膰 na tej ziemi to, co b臋dzie zawi膮zane albo rozwi膮zane w niebie?
— Czy nie powinienem w to wierzy膰?
— Nie pytam, w co powiniene艣 wierzy膰, pytam, w co wierzysz!
— Wierze w to wszystko, w co ty, panie, i inni dobrzy doktorowie rozka偶ecie mi wierzy膰 — rzek艂 przera偶ony klucznik.
— Aha! Ale czy偶 owi dobrzy doktorowie, o kt贸rych to wspomnia艂e艣, nie s膮 czasem tymi, kt贸rzy kieruj膮 twoj膮 sekt膮? I co mia艂e艣 na my艣li, m贸wi膮c dobrzy doktorowie? Czy nie na tych przewrotnych k艂amc贸w, kt贸rzy uwa偶aj膮 si臋 za jedynych nast臋pc贸w aposto艂贸w, powo艂ujesz si臋, by uzna膰 artyku艂y swojej wiary? Podsuwasz mi mo偶e, 偶e je艣li ja bym wierzy艂 w to, co wierz膮 oni, wtedy wierzy艂by艣 mnie, czyli im jeno!
— Nie powiedzia艂em tego, panie — wybe艂kota艂 klucznik — ty sam wk艂adasz to w moje usta. Ja wierz臋 tobie, je艣li ty nauczasz mnie tego, co jest dobre.
— Co za zuchwa艂o艣膰! — wykrzykn膮艂 Bernard wal膮c pi臋艣ci膮 w st贸艂. — Powtarzasz z pami臋ci, trwaj膮c w niemym uporze, 贸w formularz, kt贸rego naucza si臋 w twojej sekcie. Powiadasz, 偶e wierzy艂by艣 mi wtenczas tylko, kiedy bym g艂osi艂 to, co twoja sekta uznaje za dobre. Tak w艂a艣nie odpowiadali zawsze pseudoaposto艂owie i tak odpowiadasz teraz ty, mo偶e nawet nie wiedz膮c o tym, albowiem pojawiaj膮 ci si臋 na wargach zdania, kt贸re niegdy艣 zosta艂y ci wpojone, by艣 zwodzi艂 inkwizytor贸w. I w ten spos贸b sam si臋 oskar偶asz tym, co m贸wisz, ja za艣 wpad艂bym w twoj膮 pu艂apk臋, gdybym nie mia艂 d艂ugiego do艣wiadczenia jako inkwizytor... Lecz we藕my prawdziw膮 kwesti臋, przewrotny cz艂eku. Czy s艂ysza艂e艣 kiedy o Gerardzie Segalellim z Parmy?
— S艂ysza艂em o nim — odpar艂 klucznik bledn膮c, je艣li mo偶na jeszcze by艂o m贸wi膰 o blado艣ci tego odmienionego oblicza.
— Czy s艂ysza艂e艣 kiedy o bracie Dulcynie z Nowary?
— S艂ysza艂em.
— Czy widzia艂e艣 go kiedy na w艂asne oczy, rozmawia艂e艣 z nim?
Klucznik trwa艂 przez chwil臋 w milczeniu, jakby rozwa偶aj膮c, do jakiego stopnia dogodne dla艅 b臋dzie wyzna膰 cz臋艣膰 prawdy. Potem zdecydowa艂 si臋 i powiedzia艂 cichutko:
— Widzia艂em go i rozmawia艂em z nim,
— G艂o艣niej — krzykn膮艂 Bernard — by艣my w ko艅cu mogli us艂ysze膰, jak z twoich ust pada s艂owo prawdy! Kiedy z nim rozmawia艂e艣?
— Panie — powiedzia艂 klucznik — by艂em bratem w klasztorze nowaryjskim, kiedy ludzie Dulcyna zgromadzili si臋 w tamtych stronach i przechodzili tak偶e w pobli偶u mojego klasztoru, a na pocz膮tku nie wiedziano dobrze, kim s膮...
— K艂amiesz! Jak franciszkanin z Varagine m贸g艂 by膰 w klasztorze nowaryjskim? Nie by艂e艣 w klasztorze, ale nale偶a艂e艣 ju偶 do bandy braciaszk贸w, kt贸rzy przebiegali te ziemie 偶yj膮c z ja艂mu偶ny, i do艂膮czy艂e艣 do dulcynian!
— Jak mo偶esz utrzymywa膰 rzecz tak膮, panie? — rzek艂 z dr偶eniem klucznik.
— Powiem ci, jak mog臋, a nawet musz臋 to potwierdzi膰 — oznajmi艂 Bernard i rozkaza艂, by sprowadzono Salwatora.
Na widok nieszcz臋艣nika, kt贸ry z pewno艣ci膮 ca艂膮 noc poddany by艂 przes艂uchaniu nie publicznemu zgo艂a i o ile偶 sro偶szemu, poczu艂em lito艣膰. Twarz Salwatora, jako si臋 ju偶 rzek艂o, by艂a zwykle odra偶aj膮ca. Ale tego ranka zdawa艂a si臋 jeszcze podobniejsza do pyska zwierz臋cia. Nie wida膰 by艂o 艣lad贸w przemocy, ale spos贸b, w jaki posuwa艂o si臋 zakute w 艂a艅cuchy cia艂o, z cz艂onkami wywichni臋tymi, prawie niezdolne porusza膰 si臋, ci膮gni臋te przez 艂ucznik贸w niby ma艂pa przywi膮zana do sznura, nader jasno wskazywa艂, jak musia艂o przebiega膰 owo przera偶aj膮ce responsorium.
— Bernard wzi膮艂 go na m臋ki... — szepn膮艂em do Wilhelma.
— Nijak — odpar艂 Wilhelm. — Inkwizytor nigdy nie bierze na m臋ki. Trosk臋 o cia艂o obwinionego powierza si臋 zawsze ramieniu 艣wieckiemu.
— Ale偶 to to samo! — powiedzia艂em.
— Wcale nie. Ani dla inkwizytora, kt贸ry m膮 r臋ce czyste, ani dla poddanego inkwizycji, kt贸ry gdy przychodzi inkwizytor, znajduje oto nag艂e wsparcie, u艣mierzenie swoich b贸l贸w, i otwiera przed nim serce.
Spojrza艂em na mojego mistrza.
— 呕artujesz — rzek艂em przestraszony.
— Wydaje ci si臋 to rzecz膮 stosown膮 do 偶art贸w? — odpowiedzia艂 Wilhelm.
Bernard przes艂uchiwa艂 teraz Salwatora i pi贸ro me nie podo艂a zadaniu zapisania posiekanych i, gdyby to by艂o mo偶liwe, jeszcze bardziej bablejskich s艂贸w, jakimi ten cz艂owiek, ju偶 i tak niepe艂ny, a teraz sprowadzony do rz臋du babuina, odpowiada艂, z trudem przez wszystkich rozumiany, wspomagany przez Bernarda, kt贸ry podsuwa艂 mu zapytania w ten spos贸b, by ten m贸g艂 odpowiada膰 na nie tylko tak albo nie, niezdolny do 偶adnego k艂amstwa. A co powiedzia艂 Salwator, czytelnik doskonale mo偶e sobie wyobrazi膰. Opowiedzia艂, lub raczej przyzna艂, 偶e opowiedzia艂 w ci膮gu nocy, cz臋艣膰 tej historii, kt贸r膮 ja ju偶 odtworzy艂em: swoje w臋dr贸wki jako braciaszek, pastuszek i pseudoaposto艂; i jak w czasach brata Dulcyna spotka艂 po艣r贸d dulcynian Remigiusza i wraz z nim uciek艂 po bitwie na g贸rze Rebelio, by po wielu dalszych przygodach pojawi膰 si臋 w konwencie w Casale. Doda艂 tylko, 偶e herezjarcha Dulcyn, kiedy zbli偶a艂a si臋 godzina kl臋ski i pojmania, powierzy艂 Remigiuszowi kilka list贸w, kt贸re ten mia艂 dostarczy膰, Salwator nie wie gdzie ni komu. Remigiusz zawsze nosi艂 te listy przy sobie, nie 艣mi膮c dor臋czy膰 ich, a po przybyciu do opactwa, boj膮c si臋 trzyma膰 je nadal przy sobie, lecz nie chc膮c zniszczy膰, powierzy艂 bibliotekarzowi, tak, w艂a艣nie Malachiaszowi, by 贸w ukry艂 je gdzie艣 w zak膮tkach Gmachu.
Kiedy Salwator m贸wi艂, klucznik patrzy艂 na艅 z nienawi艣ci膮 i w pewnym momencie nie powstrzyma艂 krzyku:
— Ty w臋偶u, spro艣na ma艂po, by艂em ci ojcem, przyjacielem, tarcz膮, a tak oto mi odp艂acasz!
Salwator spojrza艂 na swego opiekuna, kt贸ry teraz sam tak bardzo potrzebowa艂 opieki, i odpowiedzia艂 z trudem:
— Panie Remigiuszu, by艂o tak, i偶em tobie nale偶a艂. I by艂e艣 dla mnie nader mi艂ym. Lecz ty znasz pa艂ace Borgella, wiesz, co wi臋zienie. Qui non habet caballum vadat cum pede...
— Szalony! — krzykn膮艂 jeszcze Remigiusz. — Masz nadziej臋 uratowa膰 si臋? Nie wiesz, 偶e ty te偶 umrzesz jako heretyk? Powiedz, 偶e艣 gada艂 na m臋kach, powiedz, 偶e艣 wszystko zmy艣li艂!
— Co ja wiem, panie, jakie nazwy s膮 wszystkich tych ferezji... Patareni, gazzalici, leoni艣ci, arnoldy艣ci, obrzeza艅cy. Nie jestem homo literatus, peccavi sine malitia, za艣 pan Bernard wspania艂y el sa, et nadziej臋 mam na pob艂a偶liwo艣膰 sua in nomine patre et filio et spiritis sanctis...
— B臋dziemy pob艂a偶liwi, na ile pozwoli nam nasz urz膮d — rzek艂 inkwizytor — i z ojcowsk膮 dobrotliwo艣ci膮 rozwa偶ymy dobr膮 wol臋, jak膮艣 okaza艂, otwieraj膮c przed nami swoj膮 dusz臋. Id藕, id藕, wracaj rozmy艣la膰 w swojej celi i ufaj mi艂osierdziu Pana. Teraz musimy om贸wi膰 kwesti臋 o wiele wa偶niejsz膮. Tak wi臋c, Remigiuszu, mia艂e艣 przy sobie listy Dulcyna i powierzy艂e艣 je bratu swemu, kt贸ry ma piecz臋 nad bibliotek膮...
— To nieprawda, nieprawda! — krzykn膮艂 klucznik, jakby ta obrona mog艂a mie膰 jeszcze jaki skutek. I w艂a艣nie Bernard przerwa艂 mu:
— Lecz nie twoje potwierdzenie nam potrzebne, jeno Malachiasza z Hildesheim.
Kaza艂 wezwa膰 bibliotekarza, nie by艂o go bowiem po艣r贸d obecnych. Wiedzia艂em, 偶e jest w skryptorium albo w szpitalu, albo ko艂o szpitala szukaj膮c Bencjusza i ksi臋gi. Poszli go szuka膰, a kiedy ukaza艂 si臋, zak艂opotany i unikaj膮cy spojrze艅, Wilhelm powiedzia艂 z niezadowoleniem: „I teraz Bencjusz b臋dzie m贸g艂 robi膰, co mu si臋 spodoba.” Lecz myli艂 si臋, gdy偶 ujrza艂em, jak twarz Bencjusza wy艂ania si臋 ponad ramionami innych mnich贸w, kt贸rzy t艂oczyli si臋 do drzwi sali, by przys艂uchiwa膰 si臋 rozprawie. Pokaza艂em go Wilhelmowi. Pomy艣leli艣my, 偶e zaciekawienie tym wydarzeniem jest jeszcze silniejsze od zaciekawienia ksi膮偶k膮. Potem dowiedzieli艣my si臋, 偶e w tym momencie dobi艂 ju偶 swego haniebnego targu.
Malachiasz ukaza艂 si臋 wi臋c przed s臋dziami, nie krzy偶uj膮c swego spojrzenia ze spojrzeniem klucznika.
— Malachiaszu — rzek艂 Bernard — dzi艣 rano, po wyznaniu z艂o偶onym w ci膮gu nocy przez Salwatora, zapyta艂em ci臋, czy otrzyma艂e艣 od tu obecnego obwinionego listy...
— Malachiaszu — zawy艂 klucznik — dopiero co przysi膮g艂e艣, 偶e nie uczynisz nic przeciwko mnie!
Malachiasz odwr贸ci艂 si臋 nieco w stron臋 zatrzymanego, do kt贸rego obr贸cony by艂 plecami, i rzek艂 g艂osem cichutkim, tak 偶e prawie go nie us艂ysza艂em:
— Nie z艂ama艂em przysi臋gi. Je艣li co艣 przeciw tobie mog艂em uczyni膰, ju偶 uczyni艂em. Listy powierzone zosta艂y panu Bernardowi tego ranka, nim zabi艂e艣 Seweryna...
— Ale wiesz, musisz wiedzie膰, 偶e to nie ja zabi艂em Seweryna! Wiesz, bo ju偶 tam by艂e艣!
— Ja? — zapyta艂 Malachiasz. — Ja wszed艂em tam, kiedy ciebie ju偶 z艂apano.
— A gdyby i tak by艂o — przerwa艂 Bernard — czego szuka艂e艣 u Seweryna, Remigiuszu?
Klucznik obr贸ci艂 si臋, by spojrze膰 zagubionym wzrokiem na Wilhelma, potem na Malachiasza, potem za艣 na Bernarda.
— Ale偶 ja... ja s艂ysza艂em dzi艣 rano; jak brat Wilhelm, tu obecny, m贸wi艂 Sewerynowi, by ten mia艂 piecz臋 nad pewnymi kartami... a od wczorajszej nocy, po pojmaniu Salwatora, ba艂em si臋, 偶e b臋dzie mowa o listach...
— Jednakowo偶 wiesz co艣 o listach! — wykrzykn膮艂 triumfalnie Bernard. Klucznik znalaz艂 si臋 w pu艂apce. By艂 rozdarty mi臋dzy dwie konieczno艣ci, oczyszczenia si臋 z zarzutu herezji i oddalenia podejrze艅 o zab贸jstwo. Postanowi艂 zapewne stawi膰 czo艂o drugiemu z oskar偶e艅, instynktownie, gdy偶 teraz ju偶 dzia艂a艂 bez 偶adnych regu艂, porzuciwszy wszelk膮 ostro偶no艣膰.
— Opowiem o listach p贸藕niej... usprawiedliwi臋... powiem, jak wszed艂em w ich posiadanie... Ale pozw贸lcie, bym wyja艣ni艂, co zdarzy艂o si臋 dzisiejszego ranka. Pomy艣la艂em, 偶e o tych listach b臋dzie si臋 m贸wi艂o, kiedy zobaczy艂em, 偶e Salwator wpad艂 w r臋ce pana Bernarda, i wyznaj臋, i偶 ich wspomnienie dr臋czy moje serce... Kiedy wi臋c us艂ysza艂em, 偶e Wilhelm i Seweryn m贸wi膮 o jakich艣 kartach... sam nie wiem, ogarni臋ty strachem, pomy艣la艂em, 偶e Malachiasz pozby艂 si臋 list贸w i da艂 Sewerynowi... chcia艂em je zniszczy膰, wiec poszed艂em do Seweryna... drzwi by艂y otwarte, a Seweryn le偶a艂 ju偶 martwy, zacz膮艂em szpera膰 w jego rzeczach, szukaj膮c list贸w... ba艂em si臋 jeno... Wilhelm szepn膮艂 mi do ucha:
— Biedny g艂upiec, przestraszony jednym niebezpiecze艅stwem rzuci艂 si臋 g艂ow膮 wprz贸d w drugie...
— Przyjmijmy, 偶e m贸wisz prawie, powtarzam, prawie prawd臋 — przerwa艂 Bernard. — Pomy艣la艂e艣, 偶e Seweryn ma listy i szuka艂e艣 ich u niego. A czemu pomy艣la艂e艣, 偶e je ma? I czemu zabi艂e艣 przedtem jeszcze innych wsp贸艂braci? Mo偶e my艣la艂e艣, 偶e te dawne listy kr膮偶膮 w r臋kach licznych? Mo偶e w tym opactwie jest obyczaj polowania na relikwie spalonych heretyk贸w?
Zobaczy艂em, 偶e opat zadr偶a艂. Nie by艂o nic szkaradniejszego od oskar偶enia o zbieranie relikwii po heretykach i Bernard bardzo zr臋cznie spl膮ta艂 zbrodnie z herezj膮, a wszystko to z 偶yciem opactwa. Moje rozwa偶ania przerwa艂 klucznik, kt贸ry krzycza艂, 偶e nie ma nic wsp贸lnego z innymi zbrodniami. Bernard pob艂a偶liwie uspokoi艂 go: w tym momencie nie chodzi o t臋 kwesti臋, pyta si臋 go o zbrodni臋 herezji i niechaj nie pr贸buje (tu jego g艂os sta艂 si臋 surowy) odwr贸ci膰 uwagi od swoich dawnych kompan贸w, heretyk贸w, m贸wi膮c o Sewerynie i staraj膮c si臋 rzuci膰 podejrzenie na Malachias偶a. Niechaj wraca do list贸w.
— Malachiaszu z Hildesheimu — rzek艂 obr贸cony w stron臋 艣wiadka — nie stoisz tu jako oskar偶ony. Dzi艣 rano odpowiedzia艂e艣 na moje pytania i spe艂ni艂e艣 moje 偶膮danie, nie pr贸buj膮c niczego ukry膰. Teraz powt贸rz, com us艂ysza艂 rano, a nie masz czego si臋 l臋ka膰.
— Powt贸rz臋, co powiedzia艂em rano — rzek艂 Malachiasz. — Wkr贸tce potem, jak przyby艂em tutaj, Remigiusz zacz膮艂 zajmowa膰 si臋 kuchni膮 i ze wzgl臋du na prac臋 stykali艣my si臋 cz臋sto... na mnie jako bibliotekarzu spoczywa obowi膮zek zamkni臋cia na noc ca艂ego Gmachu, a wi臋c tak偶e kuchni... nie mam powodu, by ukrywa膰, 偶e zawi膮za艂a si臋 mi臋dzy nami braterska przyja藕艅, i nie mia艂em powod贸w, by 偶ywi膰 wobec niego podejrzenia. I powiedzia艂 mi, 偶e ma przy sobie pewne dokumenty tajnej natury, powierzone mu w zaufaniu, i 偶e nie powinny wpa艣膰 w niepowo艂ane r臋ce, a nie ma odwagi trzyma膰 ich przy sobie. Poniewa偶 ja mam piecz臋 nad jedynym miejscem w klasztorze zakazanym dla wszystkich innych, prosi艂, bym przechowa艂 te karty z dala od ciekawych spojrze艅, ja za艣 zgodzi艂em si臋, nie przypuszczaj膮c, 偶e chodzi o dokumenty natury heretyckiej, i nawet nie przeczyta艂em ich, nim ukry艂em... umie艣ci艂em w najtrudniej dost臋pnym miejscu biblioteki i zaraz zapomnia艂em o tym fakcie, a偶 do dzisiejszego ranka, kiedy pan inkwizytor wspomnia艂 o nich, i wtedy poszed艂em po nie i powierzy艂em mu je.
G艂os zabra艂 zagniewany opat:
— Czemu艣 to nie rzek艂 mi o swoim pakcie z klucznikiem? Biblioteka nie jest przeznaczona na rzeczy b臋d膮ce w艂asno艣ci膮 mnich贸w! — Opat jasno da艂 do zrozumienia, 偶e opactwo nie ma nic wsp贸lnego z t膮 spraw膮.
— Panie — powiedzia艂 zmieszany Malachiasz — wyda艂o mi si臋 to rzecz膮 tak ma艂ej wagi. Zgrzeszy艂em nie przez niegodziwo艣膰.
— Z pewno艣ci膮, z pewno艣ci膮 — rzek艂 Bernard tonem serdecznym — wszyscy jeste艣my przekonani, 偶e bibliotekarz dzia艂a艂 w dobrej wierze, a szczero艣膰, z jak膮 wsp贸艂pracowa艂 z tym oto trybuna艂em, jest tego dowodem. Prosz臋 po bratersku wasz膮 magnificencj臋, by nie mia艂 mu za z艂e tej dawno pope艂nionej nieostro偶no艣ci. My wierzymy Malachiaszowi. I prosimy tylko, by potwierdzi艂 pod przysi臋g膮, 偶e karty, kt贸re oto mu pokazuj臋, s膮 tymi, kt贸re odda艂 mi dzisiejszego ranka, i tymi, kt贸re Remigiusz z Varagine powierzy艂 mu przed laty, po swoim przybyciu do opactwa. — Pokaza艂 dwa pergaminy, kt贸re wydoby艂 spo艣r贸d kart roz艂o偶onych na stole. Malachiasz spojrza艂 na nie i rzek艂 g艂osem stanowczym:
— Przysi臋gam na Boga wszechmog膮cego, na Naj艣wi臋tsz膮 Dziewic臋 i na wszystkich 艣wi臋tych, 偶e tak by艂o.
— To mi wystarczy — oznajmi艂 Bernard. — Jeste艣 wolny, Malachiaszu z Hildesheimu.
Kiedy Malachiasz wychodzi艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮, da艂 si臋 s艂ysze膰 g艂os dobiegaj膮cy z grupy ciekawskich t艂ocz膮cych si臋 w g艂臋bi sali: „Ty ukry艂e艣 mu listy, a on pokazywa艂 ci dupki nowicjuszy w kuchni!” Rozleg艂o si臋 par臋 艣miech贸w, Malachiasz wyszed艂 czym pr臋dzej rozpychaj膮c si臋 na prawo i lewo, ja za艣 przysi膮g艂bym, 偶e by艂 to g艂os Aimara, lecz zdanie wykrzykni臋te zosta艂o falsetem. Opat, fioletowy na twarzy, wrzasn膮艂, 偶e ma by膰 cisza, i zagrozi艂 wszystkim straszliwymi karami, nakazuj膮c mnichom opu艣ci膰 sal臋. Bernard u艣miecha艂 si臋 lubie偶nie, kardyna艂 Bertrand, stoj膮cy z boku sali, sk艂oni艂 si臋 do ucha Jana d'Anneaux i rzek艂 mu co艣, na co tamten zareagowa艂 zakrywaj膮c sobie usta r臋k膮 i pochylaj膮c g艂ow臋, jakby mia艂 odkaszln膮膰.
Wilhelm powiedzia艂 mi:
— Klucznik by艂 grzesznikiem nie tylko na sw贸j rachunek, lecz te偶 rajfurem. Ale to dla Bernarda nie ma znaczenia, chyba o tyle, 偶e stawia w k艂opotliwej sytuacji Abbona, cesarskiego mediatora...
Przerwa艂 mu Bernard, kt贸ry zwraca艂 si臋 teraz w艂a艣nie do niego:
— Chcia艂bym dowiedzie膰 si臋 od ciebie, bracie Wilhelmie, o jakich kartach rozmawia艂e艣 dzi艣 rano z Sewerynem, kiedy to klucznik was us艂ysza艂 i wyci膮gn膮艂 mylny wniosek.
Wilhelm wytrzyma艂 jego spojrzenie.
— W艂a艣nie wyci膮gn膮艂 mylny wniosek. Tematem rozmowy by艂a rozprawa o wodowstr臋cie u ps贸w, pi贸ra Ayyub al Ruhawi, wspania艂a, je艣li chodzi o doktryn臋, ksi臋ga, kt贸rej s艂awa pewnie do ciebie dotar艂a, a kt贸ra cz臋sto by艂aby ci nader u偶yteczna... W艣cieklizn臋, powiada Ayyub, rozpoznaje si臋 z dwudziestu pi臋ciu oczywistych znak贸w...
Bernard, kt贸ry nale偶a艂 do zakonu domini canes, nie uzna艂 za dogodne wszczyna膰 nowej batalii.
— Chodzi艂o wi臋c o rzeczy obce rozwa偶anemu tu przypadkowi — rzek艂 skwapliwie. I ci膮gn膮艂 przes艂uchanie.
— Powr贸膰my do ciebie, bracie Remigiuszu minoryto, znacznie niebezpieczniejszy od w艣ciek艂ego psa. Gdyby brat Wilhelm wi臋ksze baczenie da艂 w tych dniach na 艣lin臋 heretyk贸w ni藕li na 艣lin臋 ps贸w, by膰 mo偶e odkry艂by i on, jaki w膮偶 zagnie藕dzi艂 si臋 w opactwie. Powr贸膰my do tych list贸w. Wiemy teraz niechybnie, 偶e by艂y w twoich r臋kach, 偶e ty zatroszczy艂e艣 si臋, by je ukry膰 jak trucizn臋, i 偶e w istocie zabi艂e艣... — gestem powstrzyma艂 pr贸b臋 zaprzeczenia — ...a o zabijaniu pom贸wimy p贸藕niej... 偶e zabi艂e艣, m贸wi艂em, bym ich nigdy nie dosta艂. Czy wi臋c rozpoznajesz te karty jako rzecz twoj膮?
Klucznik nie odpowiedzia艂, ale jego milczenie by艂o wystarczaj膮co wymowne. Bernard zatem podj膮艂:
— I czym偶e s膮 te karty? Chodzi o dwie stronice zapisane r臋k膮 herezjarchy Dulcyna na kilka dni przed uj臋ciem go, stronice, kt贸re powierzy艂 swojemu uczniowi, by ten zani贸s艂 je innym zwolennikom rozproszonym jeszcze po Italii. M贸g艂bym przeczyta膰 wam wszystko, o czym si臋 w nich m贸wi, i jak to Dulcyn, obawiaj膮c si臋 bliskiego ko艅ca, powierzy艂 or臋dzie nadziei — wsp贸艂braciom, powiada — jak膮 pok艂ada w demonie! Pociesza ich donosz膮c, 偶e cho膰 daty, jakie w nich zapowiada, nie zgadzaj膮 si臋 z tymi podanymi w poprzednich listach, gdzie na rok 1305 zapowiada艂 ca艂kowite unicestwienie wszystkich kap艂an贸w za spraw膮 cesarza Fryderyka, jednak chwila tego zniszczenia nie jest odleg艂a. Raz jeszcze herezjarcha k艂ama艂, poniewa偶 ponad dwadzie艣cia lat min臋艂o od tego dnia i 偶adna z jego z艂owrogich przepowiedni nie spe艂ni艂a si臋. Lecz nie nad 艣miechu wartymi domniemaniami zawartymi w owych proroctwach winni艣my rozprawia膰, lecz nad faktem, 偶e Remigiusz by艂 ich dor臋czycielem. Czy mo偶esz jeszcze zaprzeczy膰, bracie heretycki i nie skruszony, 偶e艣 obcowa艂 i 偶y艂 pod jednym dachem z sekt膮 pseudoaposto艂贸w?
W tym momencie klucznik nie m贸g艂 ju偶 zaprzecza膰.
— Panie — rzek艂 — moja m艂odo艣膰 pe艂na by艂a najpos臋pniejszych b艂臋d贸w. Kiedy dowiedzia艂em si臋 o kazaniach Dulcyna, uwiedziony ju偶 b艂臋dami braci ubogiego 偶ywota, uwierzy艂em w jego s艂owa i do艂膮czy艂em do jego bandy. Tak, to prawda, by艂em z nimi w krainie bresza艅skiej i bergamasce艅skiej, by艂em z nimi w Como i w Valsesia, wraz z nimi schroni艂em si臋 na 艁ysej G贸rze i w dolinie Rassa, a w ko艅cu na g贸rze Rebelio. Lecz nie wzi膮艂em udzia艂u w 偶adnym wyst臋pku, a kiedy oni czynili spustoszenia i gwa艂ty, ja nosi艂em jeszcze w sobie ducha 艂agodno艣ci, kt贸ra jest w艂a艣ciwa synom 艣wi臋tego Franciszka, i w艂a艣nie na Rebelio powiedzia艂em Dulcynowi, 偶e nie chc臋 ju偶 uczestniczy膰 w ich walce, on za艣 da艂 mi odej艣膰, gdy偶, jak rzek艂, nie chcia艂 mie膰 u swego boku boja藕liwych, i prosi艂 tylko, bym dostarczy艂 te listy do Bolonii...
— Komu? — spyta艂 kardyna艂 Bertrand.
— Paru jego stronnikom, kt贸rych imiona przypominam sobie, jak mi si臋 zdaje, i podaj臋 ci, panie, tak jak zapami臋ta艂em — pospieszy艂 zapewni膰 Remigiusz. I wypowiedzia艂 imiona paru, kt贸rych kardyna艂 Bertrand zna艂, i okaza艂 to po sobie, poniewa偶 u艣miechn膮艂 si臋 z zadowolon膮 min膮, czyni膮c porozumiewawczy znak Bernardowi.
— Bardzo dobrze — rzek艂 Bernard i zanotowa艂 imiona. Potem zapyta艂 Remigiusza: — I dlaczeg贸偶 teraz wymieniasz nam swoich przyjaci贸艂?
— Nie s膮 moimi przyjaci贸艂mi, panie, a najlepszym dowodem to, 偶e nie dor臋czy艂em nigdy list贸w. Uczyni艂em nawet wi臋cej, i m贸wi臋 to teraz, cho膰 przez wiele lat pr贸bowa艂em o tym zapomnie膰: chcia艂em opu艣ci膰 tamto miejsce i nie by膰 pojmany przez wojsko biskupa Vercelli, kt贸re czeka艂o na nas na r贸wninie, i uda艂o mi si臋 nawi膮za膰 z niekt贸rymi spo艣r贸d nich kontakt, i w zamian za przepuszczenie mnie wskaza艂em dobre przej艣cia, by mogli wzi膮膰 szturmem umocnienia Dulcyna, przez co cz臋艣膰 powodzenia si艂 Ko艣cio艂a wi膮偶e si臋 z moj膮 wsp贸艂prac膮...
— Nader interesuj膮ce. Poucza to nas, 偶e nie tylko by艂e艣 heretykiem, ale r贸wnie偶 niegodziwcem i zdrajc膮. Co nie zmienia twojego po艂o偶enia. Jak dzi艣, chc膮c si臋 uratowa膰, pr贸bowa艂e艣 oskar偶y膰 Malachiasza, kt贸ry przecie偶 odda艂 ci przys艂ug臋, tak teraz, chc膮c si臋 uratowa膰, odda艂e艣 w r臋ce sprawiedliwo艣ci swoich towarzyszy w grzechu. Lecz zdradzi艂e艣 ich cia艂a, nigdy za艣 ich nauk, i zachowa艂e艣 te listy jako relikwie, maj膮c nadziej臋, 偶e pewnego dnia zdob臋dziesz si臋 na odwag臋 i znajdziesz sposobno艣膰, by bez nara偶ania si臋 na niebezpiecze艅stwo odda膰 je i na nowo zyska膰 dobre przyj臋cie u pseudoaposto艂贸w.
— Nie, panie, nie — m贸wi艂 klucznik, okryty potem i z dr偶膮cymi d艂o艅mi. — Nie, przysi臋gam...
— Przysi臋gasz! — rzek艂 Bernard. — Oto kolejny dow贸d twojej niecnoty! Chcesz przysi膮c, gdy偶 wiesz, 偶e ja wiem, 偶e heretycy waldensi gotowi uciec si臋 do wszelkiego wybiegu, a nawet p贸j艣膰 na 艣mier膰, byleby nie przysi臋ga膰! A je艣li w艂ada nimi strach, udaj膮, 偶e przysi臋gaj膮, i be艂kocz膮 fa艂szywe przysi臋gi! Ale ja wiem dobrze, 偶e nie jeste艣 z sekty ubogich z Lyonu, przekl臋ty lisie, i chcesz przekona膰 mnie, 偶e nie jeste艣 tym, kim nie jeste艣, bym ja nie powiedzia艂, 偶e jeste艣 tym, kim jeste艣! Wiec przysi臋gniesz? Przysi臋gaj, by uzyska膰 rozgrzeszenie, ale pami臋taj, 偶e jedna przysi臋ga nie wystarczy mi! Mog臋 wymaga膰 jednej, dw贸ch, trzech, stu, ilu zechc臋. Wiem doskonale, 偶e wy, pseudoaposto艂owie, udzielacie dyspensy temu, kto przysi臋ga fa艂szywie, by nie zdradzi膰 sekty. Tak wi臋c ka偶da przysi臋ga b臋dzie nowym dowodem twojej winy!
— Co wiec mam robi膰? — zawy艂 klucznik padaj膮c na kolana.
— Nie padaj krzy偶em niczym begard! Nie masz robi膰 nic. Teraz ja tylko wiem, co powinno si臋 uczyni膰 — powiedzia艂 Bernard ze straszliwym u艣miechem. — Ty winiene艣 tylko wyzna膰.. A b臋dziesz skazany i pot臋piony, je艣li wyznasz, b臋dziesz te偶 skazany i pot臋piony, je艣li nie wyznasz, bo ukarany zostaniesz za krzywoprzysi臋stwo! Wi臋c wyznaj, 偶eby przynajmniej skr贸ci膰 to bolesne przes艂uchanie, kt贸re jest udr臋k膮 dla naszych sumie艅 i naszego pob艂a偶ania oraz wsp贸艂czucia!
— Co mam wyzna膰?
— Dwa porz膮dki grzech贸w. 呕e艣 by艂 w sekcie Dulcyna, 偶e艣 dzieli艂 jej heretyckie twierdzenia, obyczaje i zniewagi czynione godno艣ci biskup贸w i radc贸w miejskich i 偶e艣 bez 偶adnej skruchy nadal dzieli艂 ich k艂amstwa i z艂udy, r贸wnie偶 po tym, jak herezjarcha poni贸s艂 艣mier膰, a sekta zosta艂a rozproszona, cho膰 nie do ko艅ca pobita i zniweczona. I 偶e艣, znieprawiony do g艂臋bi duszy swojej praktykami, kt贸rych nauczy艂e艣 si臋 w nieczystej sekcie, winny wyst臋pk贸w przeciwko Bogu i ludziom, pope艂nionych w tym opactwie z racji, kt贸rych jeszcze nie znam, ale kt贸rych i nie trzeba do ko艅ca wyja艣nia膰, kiedy ju偶 dowiedzie si臋 ol艣niewaj膮co (jak to czynimy), i偶 herezja tych, co g艂osili lub g艂osz膮 ub贸stwo wbrew nauczaniu pana papie偶a i jego bull, musi prowadzi膰 do dzie艂 zbrodniczych. Tego winni dowiedzie膰 si臋 wierni i to mi wystarczy. Wyznawaj.
W tym momencie by艂o jasne, czego Bernard chce. Ani troch臋 nie zainteresowany tym, by dowiedzie膰 si臋, kto zabi艂 innych mnich贸w, chcia艂 jedynie pokaza膰, 偶e Remigiusz w pewien spos贸b podziela艂 idee, kt贸re popierali teologowie cesarza. A po udowodnieniu koneksji mi臋dzy tymi ideami, kt贸re by艂y r贸wnie偶 ideami kapitu艂y w Perugii oraz ideami braciaszk贸w i dulcynian, wskaza膰, 偶e jeden tylko cz艂owiek w opactwie uczestniczy艂 we wszystkich tych herezjach i by艂 sprawc膮 wielu zbrodni; w ten spos贸b zada艂by cios doprawdy 艣miertelny swoim przeciwnikom. Spojrza艂em na Wilhelma i poj膮艂em, 偶e on te偶 poj膮艂, ale nie m贸g艂 nic poradzi膰, nawet je艣li to przewidzia艂. Spojrza艂em na opata i zobaczy艂em, 偶e pociemnia艂 na twarzy; z op贸藕nieniem zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e tak偶e on wci膮gni臋ty zosta艂 do pu艂apki i 偶e nawet jego autorytet mediatora przepadnie, skoro uka偶e si臋 jako w艂adca miejsca, w kt贸rym wyznaczy艂y sobie spotkanie wszystkie ha艅by wieku. Co za艣 si臋 tyczy klucznika, ten nie wiedzia艂 ju偶, z jakiej zbrodni m贸g艂by jeszcze si臋 oczy艣ci膰. Ale mo偶e w tym momencie nie by艂 zdolny do 偶adnego rachunku, bo krzyk, kt贸ry doby艂 si臋 z jego krtani, by艂 krzykiem duszy, a w nim i wraz z nim wyzbywa艂 si臋 brzemienia wiele lat trwaj膮cych i skrywanych wyrzut贸w sumienia. Albo te偶 po 偶yciu pe艂nym niepewno艣ci, uniesie艅 i rozczarowa艅, akt贸w tch贸rzostwa i zdrad, stoj膮c w obliczu nieuniknionej zguby, postanowi艂 wyzna膰 wiar臋 swojej m艂odo艣ci, nie dbaj膮c ju偶 o to, czy by艂a s艂uszna czy b艂臋dna, ale jakby chc膮c pokaza膰 samemu sobie, 偶e do jakiej艣 wiary by艂 przecie偶 zdolny.
— Tak, to prawda — wykrzykn膮艂 — by艂em z Dulcynem i dzieli艂em jego zbrodnie, swawole, mo偶e by艂 szalony, myli艂 mi艂o艣膰 do Jezusa Chrystusa Pana Naszego z potrzeb膮 wolno艣ci i z nienawi艣ci膮 do biskup贸w, to prawda, grzeszy艂em, ale przysi臋gam, jestem niewinny w tym, co dotyczy wydarze艅 w opactwie!
— Tak wi臋c co艣 uzyskali艣my — rzek艂 Bernard. — Wi臋c przyznajesz, 偶e praktykowa艂e艣 herezj臋 Dulcyna, czarownicy Ma艂gorzaty i innych takich, jak oni. Przyznajesz, 偶e by艂e艣 w艣r贸d nich, kiedy w pobli偶u Trivero powiesili wielu wiernych Chrystusowi, w tym niewinne dziesi臋cioletnie dziecko? I kiedy powiesili innych m臋偶czyzn w obecno艣ci 偶on i rodzic贸w, gdy偶 ci nie chcieli podda膰 si臋 woli tych ps贸w? I poniewa偶 za艣lepieni wasz膮 furi膮 i pych膮, utrzymujecie, 偶e nikt nie mo偶e by膰 zbawiony, je艣li nie nale偶y do waszej wsp贸lnoty? M贸w!
— Tak, tak, wierzy艂em w owe rzeczy, i czyni艂em je!
— I by艂e艣 przy tym, jak pochwycili kilku wiernych biskupom i niekt贸rych pozostawili, by umarli z g艂odu w lochu, a pewnej brzemiennej niewie艣cie obci臋li rami臋 i d艂o艅, pozwalaj膮c jej potem urodzi膰 dziecko, kt贸re zaraz umar艂o bez chrztu? I by艂e艣 z nimi, kiedy zr贸wnali z ziemi膮 i wydali na pastw臋 ognia wsie Mosso, Trivero, Cossila i Flecchia oraz wiele innych miejscowo艣ci w okolicy Crepacorio i wiele dom贸w w Mortiliano i Quorino oraz podpalili ko艣ci贸艂 w Trivero, brukaj膮c najpierw 艣wi臋te wizerunki, wyrywaj膮c kamienne p艂yty z o艂tarzy, 艂ami膮c rami臋 pos膮gowi Naj艣wi臋tszej Panny, pustosz膮c naczynia 艣wi臋te i ksi臋gi, niszcz膮c dzwonnice, rozbijaj膮c spi偶 dzwon贸w, przyw艂aszczaj膮c sobie wszystkie naczynia bractwa i wszystkie dobra kap艂ana?
— Tak, tak, by艂em tam, i nikt ju偶 nie wiedzia艂, co si臋 dzieje, chcieli艣my uprzedzi膰 moment kary, byli艣my przedni膮 stra偶膮 cesarza zes艂anego przez niebo i 艣wi臋tego papie偶a, musieli艣my przyspieszy膰 chwil臋 zst膮pienia anio艂a z Filadelfii i wtedy wszyscy mieli zyska膰 艂ask臋 Ducha 艢wi臋tego, i Ko艣ci贸艂 mia艂 by膰 odnowiony, by po zniszczeniu wszystkich przewrotnych panowali jedynie doskonali!
Klucznik robi艂 wra偶enie nawiedzonego i jednocze艣nie o艣wieconego, zdawa艂o si臋, 偶e w tej chwili tama milczenia i udawania run臋艂a, 偶e jego przesz艂o艣膰 wraca nie tylko w s艂owach, lecz i w obrazach, i 偶e odczuwa wzruszenia, kt贸re porywa艂y go kiedy艣.
— Tak wi臋c — nalega艂 Bernard — wyznajesz, 偶e czcili艣cie jako m臋czennika Gerarda Segalellego, 偶e odm贸wili艣cie wszelkiego autorytetu rzymskiemu Ko艣cio艂owi; 偶e twierdzili艣cie, i偶 ani papie偶, ani 偶adna w艂adza nie mo偶e przypisa膰 wam sposobu 偶ycia odmiennego od waszego, 偶e nikt nie ma prawa was ekskomunikowa膰, 偶e od czasu 艣wi臋tego Sylwestra wszyscy pra艂aci Ko艣cio艂a byli sprzeniewiercami i zwodzicielami, poza Piotrem z Morrone, 偶e ludzie 艣wieccy nie musz膮 p艂aci膰 dziesi臋ciny ksi臋偶om, kt贸rzy nie praktykuj膮 stanu absolutnej doskona艂o艣ci i ub贸stwa, jakie praktykowali pierwsi aposto艂owie, 偶e z tej przyczyny dziesi臋ciny powinny by膰 p艂acone wam tylko, jedynym aposto艂om i ubogim Chrystusa, 偶e aby modli膰 si臋 do Boga, po艣wi臋cony ko艣ci贸艂 nie wi臋cej wart od obory, 偶e przebiegali艣cie wsie i uwodzili艣cie ludzi krzycz膮c „penitenziagite”, 偶e 艣piewali艣cie Salve Regina, by perfidnie zwabi膰 t艂umy, i udawali艣cie pokutnik贸w prowadz膮c 偶ycie doskona艂e na oczach ludzi, a potem dopuszczali艣cie si臋 wszelkiej swawoli i wszelkiej lubie偶no艣ci, nie wierzyli艣cie bowiem w sakrament ma艂偶e艅stwa ani w 偶aden, a uznaj膮c si臋 za czystszych od innych ludzi, mogli艣cie pozwoli膰 sobie na wszelki brud i wszelkie zniewa偶enie cia艂 waszych i cia艂 innych? M贸w!
— Tak, tak, wyznaj臋 prawdziw膮 wiar臋, w kt贸r膮 wierzy艂em wtenczas ca艂膮 dusz膮, wyznaj臋, 偶e porzucili艣my nasze suknie na znak odrzucenia d贸br, 偶e wyrzekli艣my si臋 wszystkich naszych rzeczy, cho膰 wy, psie pomioty, nie wyrzekniecie si臋 ich nigdy, 偶e od tamtej chwili nie przyjmowali艣my ju偶 pieni臋dzy od nikogo ani nie nosili艣my ich przy sobie i 偶yli艣my z ja艂mu偶ny, i niczego nie zostawiali艣my sobie na jutro, a kiedy nas podejmowano i zastawiano dla nas st贸艂, jedli艣my i odchodzili艣my, pozostawiaj膮c na stole wszystkie resztki.
— I palili艣cie, i grabili艣cie, by zaw艂adn膮膰 dobrami poczciwych chrze艣cijan?
— I palili艣my, i grabili艣my, bo wynie艣li艣my ub贸stwo do powszechnego przykazania, i mieli艣my prawo zaw艂adn膮膰 bezprawnymi bogactwami innych, i chcieli艣my razi膰 w samo serce 贸w w膮tek chciwo艣ci, kt贸ry snu艂 si臋 od parafii do parafii, ale nigdy nie grabili艣my, by mie膰, ani nie zabijali艣my, by grabi膰, zabijali艣my, by kara膰, by oczy艣ci膰 nieczystych przez krew, mo偶e zaw艂adn臋艂a nami nadmierna 偶膮dza sprawiedliwo艣ci, grzeszy si臋 r贸wnie偶 z nadmiaru mi艂o艣ci do Boga, przez nazbyt wielkie bogactwo doskona艂o艣ci, my za艣 byli艣my prawdziw膮 kongregacj膮 duchow膮 zes艂an膮 przez Pana i przygotowan膮 na chwa艂臋 ostatnich czas贸w, szukali艣my naszej nagrody w raju uprzedzaj膮c czasy waszego zniszczenia, my tylko byli艣my aposto艂ami Chrystusa, wszyscy inni zdradzili, a Gerard Segalelli by艂 ro艣lin膮 Bosk膮, planta Dei pullulans in radice fidei, nasza regu艂a wzi臋艂a si臋 prosto od Boga, nie od was, pot臋pionych ps贸w, k艂amliwych kaznodziej贸w, kt贸rzy rozsiewacie wok贸艂 wo艅 siarki, nie za艣 kadzid艂a, z艂e psy, zgni艂e 艣cierwa, kruki, s艂udzy nierz膮dnicy z Awinionu, przeznaczeni na pot臋pienie! Wtedy wierzy艂em, i tak偶e nasze cia艂a by艂y odkupione, i byli艣my mieczem Pana, trzeba by艂o wi臋c zabija膰 niewinnych, by szybciej m贸c zabi膰 was wszystkich. Chcieli艣my 艣wiata lepszego, pokoju i dworno艣ci, i szcz臋艣cia dla wszystkich, chcieli艣my zabi膰 wojn臋, kt贸r膮 wy niesiecie razem z wasz膮 chciwo艣ci膮, czemu wyrzucacie wi臋c nam, 偶e dla ustanowienia sprawiedliwo艣ci i szcz臋艣cia musieli艣my przela膰 odrobin臋 krwi... gdy偶... gdy偶... troch臋 jednak przela膰 nale偶a艂o, trzeba by艂o czyni膰 szybko, i warto by艂o, by zaczerwieni艂a si臋 ca艂a woda Carnasco owego dnia w Stavello, by艂a te偶 krew nasza, nie szcz臋dzili艣my siebie, krew nasza i krew wasza, mn贸stwo, mn贸stwo krwi, szybko, jak najszybciej, czasy proroctwa Dulcyna by艂y tu偶, trzeba by艂o przyspieszy膰 bieg wydarze艅...
Dr偶a艂 ca艂y, przesuwa艂 d艂o艅mi po habicie, jakby chcia艂 otrze膰 z nich krew, o kt贸rej m贸wi艂. „呕ar艂ok na nowo sta艂 si臋 czysty — rzek艂 mi Wilhelm. — Ale czy to jest czysto艣膰 — spyta艂em ze zgroz膮. — Pewnie jest i inna — odpar艂 Wilhelm — lecz jaka by by艂a, zawsze budzi we mnie l臋k.”
— Co przera偶a ci臋 najbardziej w czysto艣ci? — spyta艂em.
— Po艣piech — odpar艂 Wilhelm.
— Starczy, starczy — m贸wi艂 teraz Bernard — prosili艣my ci臋 o wyznanie, a nie o wzywanie do rzezi. No dobrze, nie tylko by艂e艣 heretykiem, ale jeste艣 nim nadal. Nie tylko by艂e艣 morderc膮, ale nadal zabija艂e艣. Powiedz wi臋c, jak zabi艂e艣 twych braci w opactwie i dlaczego?
Klucznik przesta艂 dr偶e膰, rozejrza艂 si臋 doko艂a, jakby si臋 budzi艂.
— Nie — oznajmi艂 — ze zbrodniami w opactwie nie mam nic wsp贸lnego. Wyzna艂em wszystko, co czyni艂em, nie ka偶cie mi wyznawa膰 tego, czego nie uczyni艂em...
— C贸偶 takiego zostaje, czego nie mog艂e艣 by艂 uczyni膰? Teraz powiadasz, 偶e艣 niewinny? C贸偶 za anio艂ek, c贸偶 za wz贸r 艂agodno艣ci! S艂yszeli艣cie go, mia艂 w swoim czasie r臋ce unurzane we krwi, a teraz jest niewinny! Mo偶e pomylili艣my si臋, mo偶e Remigiusz z Varagine jest wzorem cnoty, wiernym synem Ko艣cio艂a, nieprzyjacielem nieprzyjaci贸艂 Chrystusa, mo偶e zawsze szanowa艂 艂ad, kt贸ry czujna d艂o艅 Ko艣cio艂a tak znojnie narzuca艂a wsiom i miastom, pok贸j handlu, sklepy rzemie艣lnik贸w, skarby ko艣cio艂贸w. On jest niewinny, niczego nie uczyni艂, padnij w me ramiona, braciszku Remigiuszu, bym m贸g艂 ci臋 pocieszy膰 po oskar偶eniach, jakie niegodziwcy podnosili przeciwko tobie! — I kiedy Remigiusz patrzy艂 na niego zagubionym wzrokiem, jakby nagle uwierzy艂 w ostateczne rozgrzeszenie, Bernardowi zastyg艂y rysy i zwr贸ci艂 si臋 rozkazuj膮cym tonem do kapitana 艂ucznik贸w.
— Czuj臋 wstr臋t do 艣rodk贸w, kt贸rych Ko艣ci贸艂 nigdy nie pochwala艂, gdy stosowa艂o je rami臋 艣wieckie. Lecz jest prawo, kt贸re w艂ada i kieruje nawet moimi osobistymi uczuciami. Spytaj opata o jakie miejsce, gdzie mo偶na przygotowa膰 narz臋dzia do zadawania m膮k. Lecz nie przyst臋puj do dzie艂a od razu. Niech przez trzy dni pozostanie w celi z 艂a艅cuchami na r臋kach i nogach. Potem oka偶e mu si臋 narz臋dzia. Tylko. Czwartego za艣 dnia we藕mie si臋 go na m臋ki. Sprawiedliwo艣膰 nie jest rychliwa, jak s膮dzili pseudoaposto艂owie, a sprawiedliwo艣膰 Boska mo偶e czeka膰 wieki. Post臋pujcie powoli i stopniowo. A nade wszystko pami臋tajcie o tym, o czym powtarza si臋 wielekro膰: trzeba unika膰 okalecze艅 i gro藕by 艣mierci. Jednym z dobrodziejstw, jakie ten spos贸b post臋powania daje bezbo偶nikowi, jest w艂a艣nie to, 偶e smakuje on 艣mier膰 i czeka na ni膮, lecz ona nie przychodzi, dop贸ki wyznanie nie b臋dzie pe艂ne, dobrowolne i oczyszczaj膮ce.
艁ucznicy pochylili si臋, by unie艣膰 klucznika, ale ten zapar艂 si臋 nogami o ziemi臋 i stawia艂 op贸r, daj膮c znak, 偶e chce m贸wi膰. Kiedy mu na to zezwolono, przem贸wi艂, ale s艂owa z trudem dobywa艂y mu si臋 z ust, i mowa jego by艂a jak be艂kot pijaka i by艂o w niej co艣 spro艣nego. Dopiero w miar臋 jak m贸wi艂, odzyskiwa艂 ten rodzaj dzikiej energii, kt贸ra o偶ywia艂a jego wyznanie sprzed chwili.
— Nie, panie. Nie m臋ki. Jestem cz艂ek niegodziwy. Zdradzi艂em wtedy, przez jedena艣cie lat sp臋dzonych w tym klasztorze zapiera艂em si臋 mojej dawnej wiary, 艣ci膮gaj膮c dziesi臋cin臋 od winogradnik贸w i wie艣niak贸w, dokonuj膮c przegl膮du ob贸r i chlew贸w, by kwit艂y dla wzbogacenia opata, wsp贸艂pracowa艂em ch臋tnie przy zarz膮dzaniu t膮 pracowni膮 Antychrysta. I by艂o mi dobrze, zapomnia艂em o dniach buntu, p艂awi艂em si臋 w rozkoszach podniebienia i w innych te偶. Jestem niegodziwcem. Sprzeda艂em dzisiaj moich dawnych towarzyszy z Bolonii, sprzeda艂em wtedy Dulcyna. I jako niegodziwiec, przebrawszy si臋, by艂em 艣wiadkiem pojmania Dulcyna i Ma艂gorzaty, kiedy wiedli ich w Wielk膮 Sobot臋 do zamku Bugello. Kr膮偶y艂em wok贸艂 Vercelli przez trzy miesi膮ce, a偶 dotar艂 list od papie偶a Klemensa z rozkazem, by ich skaza膰. I widzia艂em Ma艂gorzat臋 膰wiartowan膮 na oczach Dulcyna, i krzycza艂a, zmasakrowane, biedne cia艂o, kt贸rego pewnej nocy dotyka艂em tak偶e ja... A kiedy jej poszarpane cia艂o p艂on臋艂o, zabrali si臋 za Dulcyna, i wyrwali mu nos i j膮dra rozpalonymi c臋gami, i nie jest prawd膮 to, co powiedzieli p贸藕niej, 偶e nawet nie wyda艂 j臋ku. Dulcyn by艂 wysoki i silny, mia艂 wielk膮 diabelsk膮 brod臋 i rude w艂osy, kt贸re opada艂y mu w lokach na ramiona, by艂 pi臋kny i mocny, a kiedy prowadzi艂 nas ubrany w kapelusz z szerokim rondem i z pi贸rem i mia艂 miecz przypi臋ty na d艂ugiej sukni, przera偶a艂 m臋偶czyzn i niewiasty krzycza艂y z rozkoszy... Ale kiedy go torturowano, on tak偶e krzycza艂 z b贸lu, jak niewiasta, jak ciel臋, traci艂 krew, kiedy wlekli go od rogu do rogu, i okaleczali go nadal po trochu, by pokaza膰, jak d艂ugo mo偶e 偶y膰 wys艂annik diab艂a, a on chcia艂 umrze膰, b艂aga艂, by go dobili, ale umar艂 za p贸藕no, kiedy znalaz艂 si臋 na stosie i by艂 tylko kup膮 krwawi膮cego mi臋sa. Szed艂em za nim i radowa艂em si臋, 偶e unikn膮艂em tej pr贸by, by艂em dumny z mojej przebieg艂o艣ci, a ten 艂ajdak Salwator by艂 ze mn膮 i m贸wi艂: jak dobrze uczynili艣my, bracie Remigiuszu, 偶e艣my znale藕li si臋 jak ludzie do艣wiadczeni, nie ma nic gorszego ni偶 m臋ki! Tego dnia wypar艂bym si臋 tysi膮ca religii. I przez lata ca艂e, przez tyle lat powiadam sobie, jaki by艂em pod艂y i jak radowa艂em si臋 swoj膮 pod艂o艣ci膮, a przecie偶 zawsze mia艂em nadziej臋, 偶e poka偶臋 sam sobie, i偶 nie jestem taki niegodziwy. Dzisiaj ty da艂e艣 mi t臋 si艂臋, panie Bernardzie, by艂e艣 dla mnie tym, czym poga艅scy cesarze byli dla najtch贸rzliwszych z m臋czennik贸w. Da艂e艣 mi odwag臋 wyznania tego, w co wierzy艂em ca艂膮 dusz膮, cho膰 cia艂o si臋 przed tym cofa艂o. Lecz nie narzucaj mi za wiele odwagi, wi臋cej ni偶 mo偶e znie艣膰 ta moja doczesna pow艂oka. Wszystko, tylko nie m臋ki. Powiem wszystko, co zechcesz, lepiej od razu stos, cz艂owiek dusi si臋, nim sp艂onie. M臋ki jak Dulcyn — nie. Chcesz mie膰 trupa i dlatego mam wzi膮膰 na siebie win臋 za inne trupy. Trupem i tak rych艂o b臋d臋. Daj臋 ci wi臋c, czego 偶膮dasz. Zabi艂em Adelmusa z Otrantu z nienawi艣ci do jego m艂odo艣ci i za jego zuchwa艂e igraszki z potworami podobnymi do mnie, starego, grubego, ma艂ego, nieuka. Zabi艂em Wenancjusza z Salvemec, gdy偶 by艂 zbyt uczony i czyta艂 ksi臋gi, kt贸rych ja nie rozumia艂em. Zabi艂em Berengara z Arundel z nienawi艣ci do jego biblioteki, ja, kt贸ry przerabia艂em teologi臋 ok艂adaj膮c kijem zbyt t艂ustych pleban贸w. Zabi艂em Seweryna z Sant'Emmerano... czemu? Bo zbiera艂 zio艂a, a ja by艂em na Monte Rebelio, gdzie jedli艣my zielsko nie zastanawiaj膮c si臋 nad jego przymiotami. Prawd臋 m贸wi膮c, mog艂em zabi膰 te偶 innych, 艂膮cznie z naszym opatem; wraz z papie偶em i cesarzem, by艂 zawsze po stronie moich wrog贸w i zawsze go nienawidzi艂em, nawet kiedy dawa艂 mi je艣膰 — bo i ja dawa艂em mu je艣膰. Czy to wystarczy? Ach nie, chcesz jeszcze wiedzie膰, jak zabi艂em wszystkich tych ludzi... Ale偶 zabi艂em ich... powiedzmy?... Wzywaj膮c moce piekielne, z pomoc膮 tysi臋cznych zast臋p贸w, te za艣 dosta艂y si臋 pod moje rozkazy dzi臋ki sztuce, kt贸rej nauczy艂 mnie Salwator. 呕eby kogo艣 zabi膰, nie trzeba uderza膰, czyni to za cz艂eka diabe艂, je艣li tylko potrafisz rozkazywa膰 diab艂u.
Patrzy艂 na obecnych z min膮 porozumiewawcz膮, 艣miej膮c si臋. Lecz by艂 to teraz 艣miech szale艅ca, chocia偶 jak zwr贸ci艂 mi p贸藕niej uwag臋 Wilhelm, ten szaleniec mia艂 do艣膰 bystro艣ci, by poci膮gn膮膰 w sw膮 zgub臋 Salwatora, by wzi膮膰 odwet za to, 偶e ten go zdradzi艂.
— A jak mog艂e艣 rozkazywa膰 diab艂u? — ci膮gn膮艂 Bernard, kt贸ry przyj膮艂 to bredzenie jako prawomocne wyznanie.
— Wiesz nawet ty, 偶e nie mo偶na obcowa膰 tyle lat z lud藕mi op臋tanymi przez demona nie staj膮c si臋 jak oni. Wiesz o tym ty te偶, rze藕niku aposto艂贸w! Bierze si臋 czarnego kota, czy偶 nie tak? kt贸ry nie ma ani jednego w艂oska bia艂ego (wiesz o tym) i kr臋puje mu si臋 wszystkie cztery 艂apy, potem niesie si臋 o p贸艂nocy na rozstaje, gdzie krzyczy si臋 g艂o艣no: „O wielki Lucyferze, w艂adco piek艂a, bior臋 ci臋 i wk艂adam w cia艂o mojego wroga tak, jak uwi臋zi艂em tego kota, a je艣li doprowadzisz mojego wroga do 艣mierci, nast臋pnego dnia o p贸艂nocy, w tym samym miejscu z艂o偶臋 ci tego kota w ofierze, a ty uczynisz, co ci ka偶臋, przez moc czar贸w, dokonywanych wed艂ug tajemnej ksi臋gi 艣wi臋tego Cypriana, w imi臋 wszystkich wodz贸w najwi臋kszych zast臋p贸w piek艂a, Adrameleka, Alastora i Azazela, do kt贸rych modl臋 si臋 teraz tak samo, jak do wszystkich ich braci...” — Wargi mu dr偶a艂y, oczy zdawa艂y si臋 wychodzi膰 z orbit i zacz膮艂 modli膰 si臋 albo zdawa艂o si臋, 偶e to czyni, ale wznosi艂 swoje b艂agania do wszystkich baron贸w piekielnych zast臋p贸w... — Abigor, pecca pro nobis... Amon, miserere nobis... Samael libera nos a bono... Belial eleyson... Focalor, in corruptionem meam intende... Haborym, damnamus dominum... Zaebos, anum meum aperies... Leonardus, asperge me spermate tuo et inquinabor...
— Do艣膰, do艣膰! — zawyli obecni czyni膮c znak krzy偶a. Potem za艣: — O Panie, wybacz nam wszystkim!
Klucznik teraz milcza艂. Po wypowiedzeniu imion wszystkich tych diab艂贸w pad艂 na twarz, tocz膮c bia艂aw膮 艣lin臋 z wykrzywionych ust i zza zgrzytaj膮cych z臋b贸w. R臋ce, cho膰 poranione 艂a艅cuchami, otwiera艂y si臋 i zaciska艂y po艣r贸d drgawek, stopy kopa艂y co chwila, lecz nieregularnie, powietrze. Dostrzegaj膮c, 偶e dr偶臋 z odrazy, Wilhelm po艂o偶y艂 mi d艂o艅 na g艂owie, prawie chwyci艂 mnie za kark i 艣cisn膮艂 przywracaj膮c spok贸j. „Ucz si臋 — powiedzia艂 — 偶e na m臋kach albo pod gro藕b膮 m膮k cz艂owiek m贸wi nie tylko to, co uczyni艂, ale r贸wnie偶 to, co chcia艂by uczyni膰, nawet je艣li o tym nie wiedzia艂. Remigiusz ca艂膮 sw膮 dusz膮 pragnie teraz 艣mierci.”
艁ucznicy wyprowadzili klucznika nadal miotaj膮cego si臋 w drgawkach. Bernard zebra艂 swoje karty. Potem przyjrza艂 si臋 obecnym, znieruchomia艂ym i zarazem w mocy wielkiego wzburzenia.
— Przes艂uchanie sko艅czone. Obwiniony przyzna艂 si臋, zostanie zawiedziony do Awinionu, gdzie odb臋dzie si臋 proces ostateczny ze skrupulatnym przestrzeganiem prawdy i sprawiedliwo艣ci, i dopiero po tym stosownym procesie b臋dzie spalony. Ten cz艂ek, Abbonie, nie nale偶y ju偶 do ciebie, nie nale偶y do mnie, kt贸ry by艂em jedynie pokornym narz臋dziem prawdy. Narz臋dzie sprawiedliwo艣ci jest gdzie indziej, pasterze wykonali sw贸j obowi膮zek, teraz do ps贸w nale偶y oddzielenie zara偶onej owcy od stada i oczyszczenie jej w ogniu. N臋dzny epizod z tym wyst臋pnym cz艂owiekiem jest zamkni臋ty. Teraz opactwo 偶yje w pokoju. Ale 艣wiat... — i w tym miejscu podni贸s艂 g艂os i zwr贸ci艂 si臋 do grupy legat贸w — 艣wiat nie znalaz艂 jeszcze pokoju, 艣wiat jest udr臋czony przez herezj臋, kt贸ra ma prawo wst臋pu nawet do komnat cesarskich pa艂ac贸w! Niechaj moi bracia zapami臋taj膮: cingulum diaboli wi膮偶e przewrotnych zwolennik贸w Dulcyna z czcigodnymi mistrzami z kapitu艂y w Perugii. Nie zapominajmy o tym, 偶e w oczach Boga brednie tego n臋dznika, kt贸rego dopiero co powierzyli艣my sprawiedliwo艣ci, nie r贸偶ni膮 si臋 od bredni mistrz贸w, kt贸rzy biesiaduj膮 przy stole ekskomunikowanego Niemca z Bawarii. 殴r贸d艂o zbrodni heretyckich tryska z wielu kaza艅, nawet tych czczonych, a dotychczas ciesz膮cych si臋 bezkarno艣ci膮. To straszna m臋ka i pokorna kalwaria dla tego, kt贸ry wezwany zosta艂 przez Boga, jak moja grzeszna osoba, by wypatrzy膰 w臋偶a herezji, gdziekolwiek si臋 zagnie藕dzi. Ale dokonuj膮c tego 艣wi臋tego dzie艂a, cz艂ek uczy si臋, 偶e heretykiem jest nie tylko ten, kto otwarcie praktykuje herezj臋. Stronnik贸w herezji mo偶na rozpozna膰 na podstawie pi臋ciu wskaza艅 dowodowych. Po pierwsze ci, kt贸rzy odwiedzaj膮 ich w ukryciu, gdy owi s膮 trzymani w wi臋zieniu; po drugie ci, kt贸rzy op艂akuj膮 ich schwytanie i byli w swym 偶yciu ich bliskimi przyjaci贸艂mi (trudno bowiem, by o dzia艂aniach heretyka nie wiedzia艂 ten, kto d艂ugo go odwiedza); po trzecie ci, kt贸rzy utrzymuj膮, 偶e heretycy zostali skazani niesprawiedliwie, nawet gdy dowiedziono im winy; po czwarte ci, kt贸rzy krzywo i z nagan膮 patrz膮 na tych, co 艣cigaj膮 heretyk贸w i z powodzeniem g艂osz膮 przeciwko nim kazania; pozna膰 da si臋 to po oczach, nosie, po wyrazie twarzy, cho膰 staraj膮 si臋 go ukry膰, okazuj膮c, i偶 nienawidz膮 tych, kt贸rzy wywo艂uj膮 w nich gorycz, kochaj膮 za艣 tych, nad kt贸rych nie艂ask膮 tak ubolewaj膮. Wreszcie pi膮tym znakiem jest, 偶e zbieraj膮 spopielone ko艣ci spalonych heretyk贸w i czyni膮 z nich przedmioty czci... Ale ja przywi膮zuj臋 najwy偶sz膮 wag臋 do sz贸stego znaku i uznaj臋 za jawnych przyjaci贸艂 heretyk贸w tych, w kt贸rych ksi臋gach (nawet je艣li nie obra偶aj膮 one otwarcie prawomy艣lno艣ci) heretycy znale藕li przes艂anki do swoich przewrotnych argumentacji.
Powiedzia艂 to i patrzy艂 na Hubertyna. Ca艂a legacja franciszka艅ska dobrze poj臋艂a, co ma na my艣li. Od tej chwili spotkanie by艂o zniweczone, nikt ju偶 nie o艣mieli si臋 podj膮膰 porannej dyskusji, wiedz膮c, 偶e ka偶de s艂owo s艂uchane b臋dzie z my艣l膮 o ostatnich nieszcz臋snych wydarzeniach. Je艣li Bernard zosta艂 wys艂any przez papie偶a, by przeszkodzi膰 dogadaniu si臋 dw贸ch grup, zdo艂a艂 to uczyni膰.
DZIE艃 PI膭TY
NIESZP脫R
Kiedy to Hubertyn zmyka, Bencjusz zaczyna przestrzega膰 praw, Wilhelm za艣 wypowiada kilka refleksji nad rozmaitymi rodzajami lubie偶no艣ci napotkanymi tego dnia.
Kiedy zgromadzeni rozchodzili si臋 powoli z sali kapitulnej, Micha艂 podszed艂 do Wilhelma, a do obu do艂膮czy艂 Hubertyn. Wszyscy razem wyszli艣my na zewn膮trz, rozprawiaj膮c nast臋pnie w kru偶gankach, chronieni od mg艂y, kt贸ra nie mia艂a zamiaru rozproszy膰 si臋, lecz przeciwnie, ciemno艣ci uczyni艂y j膮 tym g臋stsz膮.
— Nie s膮dz臋, by trzeba by艂o omawia膰 to, co si臋 wydarzy艂o — rzek艂 Wilhelm. — Bernard pobi艂 nas. Nie pytajcie, czy ten g艂upiec dulcynian jest naprawd臋 winny wszystkich tych zbrodni. Z tego, co zrozumia艂em, bez w膮tpienia nie. Faktem jest, 偶e znale藕li艣my si臋 w punkcie wyj艣ciowym. Jan chce mie膰 ci臋 samego w Awinionie, Michale, a to spotkanie nie da艂o nam gwarancji, o kt贸re zabiegamy. Da艂o ci r贸wnie偶 obraz tego, jak ka偶de twoje s艂owo mo偶e by膰 tam wykr臋cone. Z czego p艂ynie, jak mi si臋 wydaje, wniosek, 偶e nie powiniene艣 si臋 tam udawa膰.
Micha艂 potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
— W艂a艣nie pojad臋. Nie chc臋 schizmy. Ty, Wilhelmie, m贸wi艂e艣 dzisiaj jasno i powiedzia艂e艣, co chcia艂e艣. Ot贸偶 nie tego chc臋 ja, i zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e obrady kapitu艂y w Perugii zosta艂y wykorzystane przez teolog贸w cesarskich w spos贸b przez nas nie zamierzony. Ja chc臋, by zakon franciszka艅ski zosta艂 zaakceptowany przez papie偶a ze swoimi idea艂ami ub贸stwa. A papie偶 musi poj膮膰, 偶e tylko je艣li zakon we藕mie na siebie idea艂 ub贸stwa, mo偶na b臋dzie wch艂on膮膰 jego heretyckie odga艂臋zienia. Ani my艣l臋 o zgromadzeniu ludu i prawach ludzi. Musz臋 przeszkodzi膰 temu, by zakon rozsypa艂 si臋 na mnogo艣膰 braciaszk贸w. Udam si臋 do Awinionu i je艣li oka偶e si臋 to konieczne, dokonam aktu podporz膮dkowania si臋 Janowi. B臋d臋 uk艂ada艂 si臋 we wszystkich sprawach poza zasad膮 ub贸stwa.
Wtr膮ci艂 si臋 Hubertyn:
— Czy wiesz, 偶e wystawiasz swe 偶ycie?
— I tak niechaj b臋dzie — odpar艂 Micha艂 — to lepiej ni偶 wystawia膰 dusz臋.
Nara偶a艂 powa偶nie 偶ycie, i je艣li s艂uszno艣膰 by艂a po stronie Jana (w to nie wierz臋 po dzi艣 dzie艅), zgubi艂 r贸wnie偶 dusz臋. Jak teraz wszyscy wiedz膮, Micha艂 uda艂 si臋 do papie偶a w tygodniu, kt贸ry nast膮pi艂 po opowiedzianych tutaj wydarzeniach. Stawia艂 mu czo艂o przez cztery miesi膮ce, a偶 w kwietniu nast臋pnego roku Jan zwo艂a艂 konsystorz, podczas kt贸rego m贸wi艂 o nim jako o szalonym, zuchwa艂ym, upartym, tyranie, popleczniku herezji, w臋偶u wyhodowanym przez Ko艣ci贸艂 na w艂asnym 艂onie. A mam powody, by s膮dzi膰, 偶e wtenczas i wed艂ug sposobu, w jaki widzia艂 sprawy, Jan mia艂 racj臋, gdy偶 w ci膮gu tych czterech miesi臋cy Micha艂 sta艂 si臋 przyjacielem przyjaciela mojego mistrza, innego Wilhelma, Ockhama, i dzieli艂 jego idee — niezbyt odmienne, aczkolwiek jeszcze dalej id膮ce ni藕li te, kt贸re m贸j mistrz dzieli艂 z Marsyliuszem, a wyrazi艂 owego ranka. 呕ycie dysydent贸w sta艂o si臋 w Awinionie niepewne i pod koniec maja Micha艂, Wilhelm z Ockham, Bonagratia z Bergamo, Franciszek z Ascoli i Henryk z Thalheim uciekli, 艣cigani przez ludzi papie偶a, do Nicei, Tulonu, Marsylii i Aigues Mortes, gdzie do艂膮czy艂 do nich kardyna艂 Piotr z Arrablay, kt贸ry daremnie stara艂 si臋 nak艂oni膰 ich do powrotu, nie mog膮c przezwyci臋偶y膰 ich oporu, nienawi艣ci do papie偶a, strachu. W czerwcu dotarli do Pizy, przyj臋ci triumfalnie przez ludzi cesarskich, i w ci膮gu nast臋pnych miesi臋cy Micha艂 mia艂 pot臋pi膰 publicznie Jana. By艂o ju偶 za p贸藕no. Gwiazda cesarza chyli艂a si臋 do upadku, Jan knu艂 w Awinionie, by da膰 minorytom nowego prze艂o偶onego generalnego, i w ko艅cu zwyci臋偶y艂. Lepiej uczyni艂by Micha艂, gdyby tego dnia nie powzi膮艂 postanowienia, by uda膰 si臋 do papie偶a; m贸g艂by czuwa膰 nad oporem, jaki stawiali minoryci, nie trac膮c tylu miesi臋cy, wydany na 艂ask臋 i nie艂ask臋 wroga, os艂abiaj膮c swoj膮 pozycj臋... Lecz mo偶e tak w艂a艣nie zrz膮dzi艂a Boska wszechmoc — i nie wiem ju偶, kto z nich wszystkich mia艂 s艂uszno艣膰, a po tylu latach nawet ogie艅 nami臋tno艣ci przygasa, a wraz z nim to, co uznawa艂em za 艣wiat艂o prawdy. Kt贸偶 z nas potrafi jeszcze powiedzie膰, czy racj臋 mia艂 Hektor czy Achilles, Agamemnon czy Priam, kiedy walczyli z powodu pi臋kno艣ci niewiasty, kt贸ra jest teraz prochem z proch贸w?
Ale gubi臋 si臋 w rozwa偶aniach smutnych i odbiegaj膮cych od tematu. Powinienem za艣 opowiedzie膰 o zako艅czeniu smutnej rozmowy. Micha艂 podj膮艂 postanowienie i nie by艂o sposobu, by go ode艅 odwie艣膰. Tyle tylko, 偶e stan膮艂 inny problem, i Wilhelm wys艂owi艂 go bez ogr贸dek: nawet Hubertyn nie jest ju偶 bezpieczny. S艂owa, z kt贸rymi zwr贸ci艂 si臋 do艅 Bernard, nienawi艣膰, jak膮 偶ywi teraz do niego papie偶, fakt, 偶e Micha艂 reprezentowa艂 jeszcze pot臋g臋, z kt贸r膮 trzeba by艂o si臋 uk艂ada膰, gdy tymczasem Hubertyn pozosta艂 sam sobie zwolennikiem...
— Jan chce mie膰 Micha艂a na dworze, a Hubertyna w piekle. Je艣li znam dobrze Bernarda, do jutra i pod os艂on膮 mg艂y Hubertyn straci 偶ywot. A je艣li kto艣 zapyta, kto go zabi艂, powiem, 偶e opactwo potrafi znie艣膰 kolejn膮 zbrodni臋, a oznajmi si臋, i偶 by艂y to diab艂y wezwane przez Remigiusza za pomoc膮 tych czarnych kot贸w albo przez jakiego艣 dulcyniana, kt贸ry jeszcze ocala艂 i kr臋ci si臋 w tych murach...
Hubertyn zafrasowa艂 si臋.
— Co zatem? — spyta艂.
— Zatem — odpar艂 Wilhelm — id藕, pom贸w z opatem. Pro艣 o wierzchowca, prowiant, list do jakiego艣 odleg艂ego opactwa po drugiej stronie Alp. I skorzystaj z mg艂y i ciemno艣ci, by znikn膮膰 natychmiast.
— Ale czy 艂ucznicy nie strzeg膮 ju偶 bram?
— Opactwo ma inne wyj艣cia i opat je zna. Wystarczy, by s艂uga zaczeka艂 na ciebie z wierzchowcem gdzie艣 po drugiej stronie mur贸w, a ty wymkniesz si臋 jakim艣 przej艣ciem i pozostanie ci przeby膰 tylko kawa艂ek lasu. Musisz uczyni膰 to szybko, zanim Bernard pozbiera si臋 po prze偶yciu swego triumfu. Ja musz臋 zaj膮膰 si臋 czym innym, mam tu dwie misje, jedna si臋 nie powiod艂a, niechaj wi臋c chocia偶 uda si臋 druga. Chc臋 dosta膰 w swoje r臋ce pewn膮 ksi臋g臋 i pewnego cz艂eka. Je艣li wszystko p贸jdzie dobrze, b臋dziesz daleko, nim jeszcze zaczn臋 si臋 o ciebie trapi膰. A wi臋c 偶egnaj. — Otworzy艂 ramiona. Wzruszony Hubertyn u艣cisn膮艂 go mocno.
— 呕egnaj, Wilhelmie, jeste艣 Anglikiem szalonym i zuchwa艂ym, ale masz wielkie serce. Czy obaczym si臋 jeszcze?
— Obaczym — uspokoi艂 go Wilhelm. — B贸g zechce.
B贸g jednak nie zechcia艂. Jak ju偶 powiedzia艂em, Hubertyn zmar艂 zabity w tajemniczy spos贸b dwa lata p贸藕niej. Ci臋偶ki i pe艂ny przyg贸d 偶ywot mia艂 ten waleczny i pe艂en 偶aru starzec. Mo偶e nie by艂 艣wi臋tym, ale mam nadziej臋, 偶e B贸g wynagrodzi艂 t臋 jego niez艂omn膮 pewno艣膰, 偶e nim jest. Im bardziej si臋 starzej臋, tym ch臋tniej powierzam si臋 woli Boga i tym mniej ceni臋 umys艂, kt贸ry chce wiedzie膰, i wol臋, kt贸ra chce czyni膰; a za jedyny sk艂adnik ratowania wiary uznaj臋 cierpliwe oczekiwanie bez zadawania zbyt wielu pyta艅. A Hubertyn z pewnofci膮 mia艂 wielk膮 wiar臋 w krew i m臋k臋 Naszego ukrzy偶owanego Pana.
By膰 mo偶e, my艣la艂em o tych sprawach tak偶e wtedy i stary mistyk dostrzeg艂 to albo mo偶e odgad艂, 偶e kiedy艣 b臋d臋 o nich my艣la艂. U艣miechn膮艂 si臋 ze s艂odycz膮 i wzi膮艂 mnie w ramiona bez 偶aru, z jakim czyni艂 to czasem w poprzednich dniach. U艣cisn膮艂 mnie jak dziad 艣ciska wnuka i odda艂em mu taki sam u艣cisk. Potem oddali艂 si臋 wraz z Micha艂em, by szuka膰 opata.
— A teraz? — spyta艂em Wilhelma.
— Teraz wr贸cimy do naszych zbrodni.
— Mistrzu — rzek艂em — dzisiaj zdarzy艂o si臋 wiele rzeczy wa偶nych dla chrze艣cija艅stwa i twoja misja sko艅czy艂a si臋 藕le. A jednak zdajesz si臋 bardziej zaciekawiony rozwi膮zaniem tej tajemnicy ni藕li sporem mi臋dzy papie偶em a cesarzem.
— Wariaci i dzieci zawsze m贸wi膮 prawd臋, Adso. Dlatego jako doradca cesarski m贸j przyjaciel, Marsyliusz, jest lepszy ni偶 ja, ale inkwizytorem lepszym jestem ja. Lepszym nawet ni偶 Bernard Gui, oby B贸g mi wybaczy艂. Gdy偶 Bernarda nie obchodzi wykrywanie winnych, ale spalenie obwinionych. Ja za艣 znajduj臋, 偶e najprzyjemniejsz膮 rzecz膮 w zbrodni jest rozwik艂anie pi臋knie spl膮tanego k艂臋bka. I jest tak dlatego te偶, 偶e w momencie, kiedy jako filozof pow膮tpiewam, by 艣wiat mia艂 jaki艣 艂ad, pociech膮 jest dla mnie odkrycie, je艣li nie 艂adu w艂a艣nie, to przynajmniej szeregu powi膮za艅 w drobnych cz膮stkach spraw 艣wiata. Wreszcie jest pewnie inny jeszcze pow贸d, a to ten, 偶e w tej sprawie, by膰 mo偶e, w gr臋 wchodz膮 rzeczy wi臋ksze i wa偶niejsze ni偶 zmagania mi臋dzy Janem a Ludwikiem...
— Ale偶 jest to historia kradzie偶y i odwetu rozgrywaj膮ca si臋 w艣r贸d niezbyt cnotliwych mnich贸w — wykrzykn膮艂em pow膮tpiewaj膮co.
— Wok贸艂 zakazanej ksi臋gi, Adso, wok贸艂 zakazanej ksi臋gi — odpar艂 Wilhelm.
Mnisi szli teraz na wieczerz臋. Posi艂ek dobieg艂 ju偶 po艂owy, kiedy usiad艂 obok nas Micha艂 z Ceseny i zawiadomi艂, 偶e Hubertyn wyruszy艂. Wilhelm wyda艂 westchnienie ulgi.
Po wieczerzy unikn臋li艣my opata, kt贸ry rozmawia艂 z Bernardem, i wypatrzyli艣my Bencjusza, kt贸ry pozdrowi艂 nas z p贸艂u艣miechem i pr贸bowa艂 dotrze膰 do drzwi. Wilhelm podszed艂 do niego i zmusi艂, by poszed艂 za nami w k膮t kuchni.
— Bencjuszu — zapyta艂 Wilhelm — gdzie jest ksi臋ga?
— Jaka ksi臋ga?
— Bencjuszu, 偶aden z nas dw贸ch nie jest g艂upcem. M贸wi臋 o ksi臋dze, kt贸rej szukali艣my dzisiaj u Seweryna, kt贸rej ja nie rozpozna艂em, ale kt贸r膮 ty rozpozna艂e艣 za to doskonale, i wr贸ci艂e艣,.by j膮 wzi膮膰...
— Dlaczego pomy艣la艂e艣, 偶e j膮 wzi膮艂em?
— Tak my艣l臋 i tak samo my艣lisz ty. Gdzie jest?
— Nie mog臋 tego powiedzie膰.
— Bencjuszu, je艣li nie powiesz, pom贸wi臋 z opatem.
— Nie mog臋 tego powiedzie膰 w艂a艣nie z rozkazu opata — rzek艂 Bencjusz z cnotliw膮 min膮. — Dzisiaj, po naszym wyj艣ciu, zdarzy艂o si臋 co艣, o czym winiene艣 wiedzie膰. Po 艣mierci Berengara brakowa艂o pomocnika bibliotecznego. Dzisiejszego popo艂udnia Malachiasz zaproponowa艂 mi, bym obj膮艂 to stanowisko. P贸艂 godziny temu opat zgodzi艂 si臋 i mam nadziej臋, 偶e od jutra rana b臋d臋 wprowadzony w tajniki biblioteki. To prawda, wzi膮艂em rano ksi臋g臋 i ukry艂em j膮 w sienniku w mojej celi, nawet do niej nie zagl膮daj膮c, gdy偶 wiedzia艂em, 偶e Malachiasz mia艂 na mnie baczenie. W pewnym momencie Malachiasz uczyni艂 mi propozycj臋, o kt贸rej ci powiedzia艂em. I wtedy uczyni艂em to, co powinien uczyni膰 pomocnik biblioteczny: powierzy艂em mu ksi臋g臋.
Nie mog艂em ju偶 wytrzyma膰 i wtr膮ci艂em si臋 gwa艂townie.
— Ale偶 Bencjuszu, wczoraj i przedwczoraj ty sam... m贸wi艂e艣, 偶e pali ci臋 ciekawo艣膰 wiedzy, 偶e nie chcesz, by biblioteka skrywa艂a tajemnice, o kt贸rych scholar powinien wiedzie膰...
Bencjusz milcza艂 rumieni膮c si臋, ale Wilhelm powstrzyma艂 mnie.
— Adso, kilka godzin temu Bencjusz przeszed艂 na drug膮 stron臋. Teraz on ma piecz臋 nad tymi tajemnicami, kt贸re chcia艂 pozna膰, a kiedy b臋dzie mia艂 nad nimi piecz臋, starczy mu czasu, 偶eby si臋 o nich dowiedzie膰.
— Lecz inni? — zapyta艂em. — Bencjusz m贸wi艂 w imieniu wszystkich uczonych.
— Przedtem — rzek艂 Wilhelm. I odci膮gn膮艂 mnie pozostawiaj膮c Bencjusza na pastw臋 zmieszania.
— Bencjusz — powiedzia艂 mi p贸藕niej Wilhelm — jest ofiar膮 wielkiej lubie偶no艣ci, kt贸ra nie jest ta sama, co lubie偶no艣膰 Berengara lub klucznika. Jak wielu badaczy, ma lubie偶no艣膰 wiedzy. Wiedzy dla niej samej. Poniewa偶 by艂 odsuni臋ty od jej cz臋艣ci, chcia艂 ni膮 zaw艂adn膮膰. I zaw艂adn膮艂.. Malachiasz zna艂 go na wylot i u偶y艂 najlepszego sposobu, by odzyska膰 ksi膮偶k臋 i zapiecz臋towa膰 mu usta. Zapytasz, po co w艂ada膰 takim nagromadzeniem wiedzy, skoro nie ma si臋 zamiaru odda膰 jej do rozporz膮dzenia innym. Ale w艂a艣nie dlatego m贸wi艂em o lubie偶no艣ci. Nie by艂o lubie偶no艣ci膮 pragnienie, jakiego doznawa艂 Roger Bacon, kt贸ry chcia艂 u偶y膰 wiedzy, by uczyni膰 szcz臋艣liwszym lud Bo偶y, a zatem nie szuka艂 wiedzy dla niej samej. Pragnienie Bencjusza jest tylko ciekawo艣ci膮 nie do zaspokojenia, pych膮 umys艂u, dla mnicha takim samym sposobem jak ka偶dy inny, by przeobrazi膰 i u艣mierzy膰 偶膮dz臋 swoich l臋d藕wi, albo 偶arem, kt贸ry czyni innego znowu偶 bojownikiem wiary b膮d藕 herezji. Jest nie tylko lubie偶no艣c cia艂a. Jest lubie偶no艣ci膮 偶膮dza Bernarda Gui, ta odmieniona lubie偶no艣c sprawiedliwo艣ci, kt贸ra uto偶samia si臋 z lubie偶no艣ci膮 w艂adzy. Jest lubie偶no艣c bogactwa, jak膮 偶ywi nasz 艣wi臋ty, a ju偶 nie rzymski papie偶. Lubie偶no艣ci膮 艣wiadczenia, przeobra偶ania, pokuty i 艣mierci by艂a lubie偶no艣c klucznika w jego m艂odo艣ci. I jest lubie偶no艣c ksi膮g, kt贸rej doznaje Bencjusz. Jak wszystkie lubie偶no艣ci, jak ta Onana, kt贸ry wypuszcza艂 swe nasienie na ziemi臋, jest lubie偶no艣ci膮 ja艂ow膮 i nie ma nic wsp贸lnego z mi艂o艣ci膮, chocia偶by cielesn膮...
— Wiem — szepn膮艂em mimo woli. Wilhelm uda艂, 偶e nie us艂ysza艂. Ale w dalszym ci膮gu naszej rozmowy rzek艂:
— Prawdziwa mi艂o艣膰 pragnie dobra przedmiotu mi艂o艣ci.
— Czy偶 Bencjusz nie chce dobra swoich ksi膮g (teraz bowiem s膮 tak偶e jego) i czy偶 nie chce, by jak najd艂u偶ej pozosta艂y z dala od drapie偶nych d艂oni? — zapyta艂em.
— Dobrem dla ksi臋gi jest, by by艂a czytana. — Ksi臋ga uczyniona jest ze znak贸w, kt贸re m贸wi膮 o innych znakach, te za艣 z kolei m贸wi膮 o rzeczach. Bez oka, kt贸re je czyta, ksi臋ga kryje znaki, kt贸re nie wytwarzaj膮 poj臋膰, a wi臋c jest niema. Ta biblioteka utworzona zosta艂a, by膰 mo偶e, po to, by uratowa膰 ksi臋gi, kt贸re w niej s膮, ale teraz 偶yje, by je pogrzeba膰. Dlatego sta艂a si臋 zarzewiem bezbo偶no艣ci. Klucznik powiedzia艂, 偶e zdradzi艂. To偶 samo uczyni艂 Bencjusz. Zdradzi艂. Och, c贸偶 za paskudny dzie艅, m贸j poczciwy Adso! Pe艂en krwi i zniszczenia. Dlatego mam na dzisiaj dosy膰. Chod藕my i my na komplet臋, a p贸藕niej spa膰.
Wychodz膮c z kuchni, natkn臋li艣my si臋 na Aimara. Zapyta艂, czy prawd膮 jest to, co szeptano, 偶e Malachiasz wysun膮艂 kandydatur臋 Bencjusza na swojego pomocnika. Mogli艣my tylko potwierdzi膰.
— Ten Malachiasz wielu pi臋knych rzeczy dokona艂 w ci膮gu dzisiejszego dnia — rzek艂 Aimar ze zwyk艂ym sobie u艣miechem pogardy i pob艂a偶ania. — Gdyby by艂a jaka sprawiedliwo艣膰, diabe艂 powinien tej nocy wzi膮膰 go sobie.
DZIE艃 PI膭TY
KOMPLETA
Kiedy to wys艂uchuje si臋 kazania o nadej艣ciu Antychrysta, Adso za艣 odkrywa moc imion w艂asnych.
Nieszp贸r odby艂 si臋 po艣r贸d zam臋tu, jeszcze w czasie przes艂uchania klucznika, a ciekawscy nowicjusze wymkn臋li si臋 z r臋ki swojemu mistrzowi, by przez okna i szpary 艣ledzi膰 to, co dzia艂o si臋 w sali kapitulnej. Teraz nale偶a艂o, by ca艂a wsp贸lnota modli艂a si臋 za zacn膮 dusz臋 Seweryna. Spodziewano si臋, 偶e opat przem贸wi do wszystkich, i zastanawiano si臋, co powie. Jednak po rytualnej homilii 艣wi臋tego Grzegorza, responsorium i trzech przepisowych psalmach opat stan膮艂 przed pulpitem, ale po to tylko, by powiedzie膰, 偶e tego wieczoru b臋dzie milcza艂. Zbyt wiele nieszcz臋艣膰 okry艂o 偶a艂ob膮 opactwo — rzek艂 — by sam ojciec wsp贸lnoty m贸g艂 przemawia膰 jako ten, kt贸ry gani i napomina. Trzeba, 偶eby wszyscy, bez 偶adnego wyj膮tku, dokonali surowego rachunku sumienia. Ale poniewa偶 kto艣 przem贸wi膰 musi, proponuje, by przestroga pad艂a z ust kogo艣, kto starszy od innych i bliski ju偶 艣mierci, mniej ni偶 oni wpl膮tany jest w nami臋tno艣ci ziemskie, kt贸re przysporzy艂y tyle z艂a. Prawem wieku trzeba by oczekiwa膰, 偶e g艂os zabierze Alinard z Grottaferraty, lecz wszyscy wiedzieli, jak w膮t艂e jest zdrowie czcigodnego konfratra. Tu偶 po Alinardzie, w porz膮dku ustanowionym przez nieub艂agane przemijanie czasu, szed艂 Jorge. Jemu te偶 opat odda艂 teraz g艂os. Us艂yszeli艣my pomruk z tej cz臋艣ci stalli, gdzie zwykle siedzia艂 Aimar i inni Italczycy. Pomy艣la艂em, 偶e opat powierzy艂 kazanie Jorgemu nie porozumiawszy si臋 z Alinardem. M贸j mistrz zwr贸ci艂 mi p贸艂g艂osem uwag臋, 偶e postanowienie, by nie zabiera膰 g艂osu, 艣wiadczy艂o o roztropno艣ci opata; cokolwiek bowiem by powiedzia艂, by艂oby to podejrzliwie rozwa偶one przez Bernarda i innych obecnych tu awinio艅czyk贸w. Stary Jorge ograniczy si臋 natomiast do paru swoich mistycznych proroctw i awinio艅czycy nie przywi膮偶膮 do tego wielkiej wagi. „Ale nie ja — dorzuci艂 Wilhelm — bo nie wierz臋, by Jorge zgodzi艂 si臋 m贸wi膰, mo偶e nawet prosi艂 o takie pozwolenie, nie maj膮c okre艣lonego celu.”
Jorge podszed艂 do pulpitu, podtrzymywany przez kt贸rego艣 z mnich贸w. Jego twarz by艂a roz艣wietlona od tr贸jnogu, kt贸ry, i on tylko, o艣wietla艂 naw臋. 艢wiat艂o p艂omienia ujawnia艂o mrok k艂ad膮cy si臋 na jego oczach, kt贸re zdawa艂y si臋 dwoma czarnymi dziurami.
— Najukocha艅si braciszkowie — zacz膮艂 — i wszyscy jak偶e nam drodzy go艣cie, je艣li zechcecie wys艂ucha膰 biednego starca... Czterech 艣mierci, kt贸re rzuci艂y pos臋pny cie艅 na nasze opactwo, by nie wspomnie膰 o grzechach, odleg艂ych i niedawnych, pope艂nionych przez najn臋dzniejszych spo艣r贸d 偶yj膮cych, nie jestem, jak wiecie, sk艂onny przypisywa膰 srogo艣ci natury, co nieub艂agana w swoich rytmach zarz膮dza naszymi ziemskimi dniami od ko艂yski po gr贸b. Wy wszyscy pomy艣licie mo偶e, 偶e cho膰 ta smutna sprawa dotkn臋艂a was bole艣nie, nie przyniesie uszczerbku waszym duszom, gdy偶 wszyscy, poza jednym, jeste艣cie niewinni, kiedy za艣 tego jednego spotka ju偶 kara, wam pozostanie z pewno艣ci膮 p艂aka膰 nad brakiem tych, kt贸rzy odeszli, ale wy sami nie b臋dziecie musieli zdj膮膰 z siebie brzemienia oskar偶e艅 przed trybuna艂em Boga. Tak my艣licie. Szaleni! — krzykn膮艂 straszliwym g艂osem — szaleni i zuchwali jeste艣cie! Ten, kt贸ry zabi艂, zaniesie przed Boga brzemi臋 swoich win, ale dlatego tylko, 偶e zgodzi艂 si臋, by sta膰 si臋 wykonawc膮 dekret贸w Bo偶ych. Tak jak trzeba by艂o, by kto艣 zdradzi艂 Jezusa, by dope艂ni艂a si臋 tajemnica odkupienia, a przecie偶 Pan usankcjonowa艂 pot臋pienie i ha艅b臋 dla tego, kt贸ry Go zdradzi艂, tak i kto艣 w tych dniach zgrzeszy艂, nios膮c 艣mier膰 i zniszczenie, lecz powiadam wam, 偶e to zniszczenie by艂o, je艣li nie chciane, to przynajmniej dozwolone przez Bqga dla upokorzenia naszej pychy!
Zamilk艂 i przeni贸s艂 pusty wzrok na pos臋pne zgromadzenie, jakby m贸g艂 oczyma podchwyci膰 jego wzruszenia, gdy tymczasem to uchem 艂owi艂 cisze, kt贸ra 艣wiadczy艂a o os艂upieniu.
— W tej wsp贸lnocie — ci膮gn膮艂 — pe艂za od dawna 偶mija dumy. Lecz jakiej dumy? Dumy z w艂adzy klasztoru oddzielonego od 艣wiata? Z pewno艣ci膮 nie. Dumy z bogactwa? Bracia moi, zanim w ca艂ym znanym 艣wiecie rozbrzmia艂y d艂ugotrwa艂e spory na temat ub贸stwa i posiadania, od czas贸w naszego za艂o偶yciela my, nawet gdy mieli艣my wszystko, nie mieli艣my nic, albowiem jedynym naszym prawdziwym bogactwem jest przestrzeganie regu艂y, modlitwa i praca. Lecz cz膮stk臋, a nawet istot臋 naszej pracy, pracy naszego zakonu, a osobliwie tego klasztoru, stanowi studiowanie i przechowywanie wiedzy. Przechowywanie, powiadam, nie za艣 poszukiwanie, albowiem w艂a艣ciwo艣膰 wiedzy, rzeczy Boskiej, stanowi to, 偶e jest kompletna i okre艣lona od samego pocz膮tku w doskona艂o艣ci s艂owa, kt贸re samo do siebie przemawia. Przechowywanie, powiadam, nie za艣 poszukiwanie, gdy偶 w艂a艣ciwo艣膰 wiedzy, rzeczy ludzkiej, stanowi to, 偶e zosta艂a okre艣lona i skompletowana w ci膮gu biegu wiek贸w, kt贸re trwa艂y od nauk prorok贸w po interpretacje ojc贸w Ko艣cio艂a. Nie ma tu post臋pu, nie ma przewrotu, lecz najwy偶ej sta艂e i wznios艂e rekapitulowanie. Historia ludzka zd膮偶a niepowstrzymanym pochodem od dzie艂a stworzenia poprzez odkupienie ku powrotowi triumfuj膮cego Chrystusa, kt贸ry uka偶e si臋 w chwale, by s膮dzi膰 偶ywych i umar艂ych, lecz wiedza Boska i ludzka nie idzie tym szlakiem; trwa艂a, jak niezdobyta twierdza, pozwala nam, kiedy czynimy si臋 pokorni i uwa偶ni na jej g艂os, 艣ledzi膰, przepowiada膰 ten bieg, kt贸ry wiedzy owej nie przyniesie uszczerbku. Jestem tym, kt贸ry jest, m贸wi B贸g 呕yd贸w. Jestem drog膮, prawd膮 i 偶yciem, m贸wi Pan Nasz. Ot贸偶 wiedza nie jest niczym innym, jak zdziwionym komentarzem do tych dw贸ch prawd. Wszystko, co zosta艂o powiedziane nadto, wysz艂o od prorok贸w, ewangelist贸w, ojc贸w i doktor贸w, kt贸rzy zd膮偶ali do tego, by uczyni膰 te dwa zdania ja艣niejszymi. A czasem przenikliwy komentarz pochodzi tak偶e od pogan, kt贸rzy owych zda艅 nie znali, ale ich s艂owa zosta艂y przyj臋te przez chrze艣cija艅sk膮 tradycj臋. Ale poza tym nie ma nic do powiedzenia. Jest to jeno, co trzeba przemy艣le膰 na nowo, obja艣ni膰, przechowa膰. Taki by艂 i powinien by膰 urz膮d naszego opactwa z jego wspania艂膮 bibliotek膮 — nie inny. Powiada si臋, 偶e pewien wschodni kalif pod艂o偶y艂 pewnego dnia ogie艅 pod bibliotek臋 miasta s艂awnego, pe艂nego chwa艂y i pysznego, i 偶e w czasie, gdy tysi膮ce ksi膮g p艂on臋艂o, powiedzia艂, i偶 mog膮 one i powinny znikn膮膰; albo powtarzaj膮 bowiem to, co ju偶 powiedzia艂 Koran, s膮 zatem zb臋dne, albo zaprzeczaj膮 tej 艣wi臋tej ksi臋dze niewiernych, s膮 zatem szkodliwe. Doktorowie Ko艣cio艂a, a my wraz z nimi, nie rozumujemy w ten spos贸b. Wszystko, co s艂u偶y za komentarz i obja艣nienie Boskiego Pisma, winno zosta膰 przechowane, albowiem powi臋ksza chwa艂臋 owego Pisma; to za艣, co mu si臋 sprzeciwia, nie powinno by膰 zniszczone, gdy偶 jedynie je艣li b臋dzie zachowane, ten, kto mo偶e i ma taki urz膮d, b臋dzie m贸g艂 mu zaprzeczy膰 wed艂ug woli Pana i w czasie przez Niego wyznaczonym. St膮d odpowiedzialno艣膰, jaka spoczywa艂a na naszym zakonie w ci膮gu wiek贸w, i brzemi臋, jakie d藕wiga nasze opactwo dzisiaj: dumni wiedz膮, kt贸r膮 g艂osimy, pokorni i roztropni w przechowywaniu s艂贸w wrogich prawdzie, nie pozwalaj膮c, by艣my si臋 nimi zbrukali. Ot贸偶, bracia moi, jaki to grzech pychy mo偶e kusi膰 uczonego mnicha? Taki, co polega na pojmowaniu swej pracy nie jako chronienia, lecz jako poszukiwania jakiej艣 wiadomo艣ci, kt贸ra nie zosta艂a jeszcze dana ludziom, jakby ostatnia nie zabrzmia艂a ju偶 w s艂owach ostatniego anio艂a, kt贸ry przemawia w ostatniej ksi臋dze Pisma: „O艣wiadczam bowiem ka偶demu s艂uchaj膮cemu s艂贸w proroctwa tej ksi臋gi: 芦Je艣liby kto doda艂 do tego禄, spu艣ci na艅 B贸g 芦plagi opisane w tej ksi臋dze禄. A je艣liby kto uj膮艂 ze s艂贸w ksi臋gi tego proroctwa, odejmie B贸g cz臋艣膰 jego z ksi臋gi 偶ycia i z miasta 艣wi臋tego, i z tego, co jest napisane w tej ksi臋dze.” Ow贸偶... czy nie zda si臋 wam, bracia moi nieszcz臋艣ni, 偶e te s艂owa nie co innego kryj膮, lecz to jeno, co zdarzy艂o si臋 w tych murach ostatnio, to za艣, co zdarzy艂o si臋 w tych murach, wskazuje nie co innego, jeno nieszcz臋艣cia wieku, w kt贸rym przysz艂o nam 偶y膰, wieku, kt贸ry w s艂owach jak i w dzie艂ach, w miastach, jak i w zamkach, we wspania艂ych uniwersytetach i ko艣cio艂ach katedralnych, zmierza uparcie do odkrywania nowych kodycyli do s艂贸w prawdy, wykrzywiaj膮c tym sposobem sens tej prawdy bogatej ju偶 we wszystkie scholie i spragnionej tylko nieugi臋tej obrony, nie za艣 g艂upiego powi臋kszania? Ta jest pycha, kt贸ra pe艂za艂a i pe艂za nadal w tych murach; i powiadam temu, kto trudzi艂 si臋 i trudzi, by z艂ama膰 piecz臋ci ksi膮g, co nie dla niego, 偶e za t臋 to pych臋 Pan zechcia艂 pokara膰 i zechce kara膰 nadal, je艣li nie zmniejszy si臋 i nie upokorzy, albowiem z przyczyny naszej s艂abo艣ci bez trudu, zawsze i stale znajdzie narz臋dzia swojej zemsty.
— Czy s艂ysza艂e艣, Adso? — szepn膮艂 mistrz. — Stary wie wi臋cej, ni偶 m贸wi. Macza艂 palce w tym czy nie, ale wie i ostrzega, 偶e je艣li ciekawi mnisi b臋d膮 w dalszym ci膮gu pogwa艂ca膰 dost臋p do biblioteki, opactwo nie odzyska pokoju.
Jorge po d艂ugiej przerwie podj膮艂:
— Co jednak jest w ko艅cu symbolem tej pychy, czyj膮 figur膮 i zwiastunami, czyimi wsp贸lnikami i znakami s膮 owi pysza艂kowie? Kto w istocie dzia艂a艂, i by膰 mo偶e dzia艂a nadal, w tych murach, by przestrzec nas, 偶e czasy s膮 bliskie, i pocieszy膰 nas, skoro bowiem czasy s膮 bliskie, cierpienia b臋d膮 wprawdzie nie do zniesienia, ale sko艅czone w czasie, jako 偶e wielki cykl tego 艣wiata wkr贸tce si臋 dope艂ni? O, zrozumieli艣cie nader dobrze i l臋kacie si臋 wypowiedzie膰 jego imi臋, jest bowiem tak偶e imieniem waszym i boicie si臋 go, lecz je艣li wy si臋 boicie, ja nie, i to imi臋 wypowiem najg艂o艣niej, by wasze trzewia skr臋ci艂y si臋 ze strachu, a z臋by szcz臋ka艂y, a偶 przetn膮 j臋zyk, by mr贸z, kt贸ry powstanie w waszej krwi, naci膮gn膮艂 ciemn膮 zas艂on臋 na wasze oczy... To bestia nieczysta, to Antychryst!
Zrobi艂 kolejn膮 bardzo d艂ug膮 przerw臋. Obecni zdawali si臋 martwi. Jedyn膮 ruchom膮 rzecz膮 w ca艂ym ko艣ciele by艂 p艂omie艅 na tr贸jnogu, ale nawet cienie, kt贸re rzuca艂, jakby zastyg艂y. Jedynym odg艂osem by艂o chrapliwe dyszenie Jorgego, kt贸ry ociera艂 sobie pot z czo艂a. Potem Jorge podj膮艂:
— Chcecie mo偶e powiedzie膰 mi: nie, ten jeszcze nie przyszed艂, gdzie偶 s膮 znaki jego przybycia? Nieo艣wiecony, kto tak m贸wi! Mamy wszak przed oczyma dzie艅 w dzie艅 w wielkim amfiteatrze 艣wiata, a w zmniejszonym obrazie w opactwie, zapowiadaj膮ce go kl臋ski... A powiedziano, 偶e kiedy moment b臋dzie bliski, powstanie na zachodzie obcy kr贸l, w艂adca ogromnych d贸br przez oszustwo zyskanych, bezbo偶nik, zab贸jca ludzi, bieg艂y w oszustwie, chciwy z艂ota, zr臋czny w wybiegach, niegodziwiec, nieprzyjaciel wiernych i ich prze艣ladowca, a w jego czasach nie b臋dzie poszanowania dla srebra, lecz z艂oto jeno b臋dzie w cenie. Wiem dobrze: wy, kt贸rzy mnie s艂uchacie, snujecie pospiesznie rozwa偶ania, czy ten, o kt贸rym m贸wi臋, podobny jest do papie偶a, cesarza, czy mo偶e kr贸la Francji albo kogo innego, chcecie bowiem rzec: on jest moim nieprzyjacielem, ja za艣 stoj臋 po dobrej stronie! Ale nie jestem tak naiwny, by wskaza膰 wam jednego cz艂eka, kiedy bowiem przychodzi Antychryst, przychodzi we wszystkich i przez wszystkich i ka偶dy jest jego cz臋艣ci膮. B臋dzie w bandach w艂贸cz臋g贸w, kt贸rzy pustosz膮 miasta i krainy, b臋dzie w niespodziewanych znakach na niebie, gdy偶 uka偶膮 si臋 nagle t臋cze, rogi i ognie, a jednocze艣nie dadz膮 si臋 s艂ysze膰 ryki g艂os贸w i morze zagotuje si臋. Powiedziano, 偶e ludzie i zwierz臋ta p艂odzi膰 b臋d膮 smoki, ale chciano powiedzie膰, 偶e w serca wejdzie nienawi艣膰 i niezgoda; nie rozgl膮dajcie si臋 doko艂a, by dostrzec bestie z miniatur, kt贸rymi rozkoszujecie si臋 na pergaminie! Powiedziane jest, 偶e dopiero co za艣lubione niewiasty wydadz膮 na 艣wiat dzieci potrafi膮ce ju偶 doskonale m贸wi膰, kt贸re przynios膮 zapowied藕, 偶e czasy dojrza艂y, i za偶膮daj膮, by je zabi膰. Lecz nie szukajcie w wioskach, w dolinie, zbyt m膮dre dzieci zabito w tych murach! I jak te z proroctw, mia艂y wygl膮d ludzi ju偶 zgrzybia艂ych i wedle proroctwa by艂y czworono偶nymi dzie膰mi, zjawami i p艂odami, kt贸re winny prorokowa膰 w brzuchach matek, wypowiadaj膮c czarodziejskie zakl臋cia. I czy wiecie, 偶e wszystko zosta艂o napisane? Napisano, 偶e liczne b臋d膮 niepokoje w艣r贸d stan贸w, lud贸w, w ko艣cio艂ach; 偶e powstan膮 pasterze niegodziwi, przewrotni, oczerniaj膮cy, chciwi, spragnieni rozkoszy, rozmi艂owani w zysku, znajduj膮cy upodobanie w pustych przemowach, che艂pliwi, pyszni, 偶ar艂oczni, zuchwali, ton膮cy w lubie偶no艣ci, goni膮cy za pust膮 s艂aw膮, nieprzyjaciele Ewangelii, gotowi wzgardzi膰 ciasn膮 bram膮, wzgardzi膰 prawdziwym s艂owem, i b臋d膮 mieli w nienawi艣ci wszelk膮 艣cie偶k臋 zmi艂owania, nie b臋d膮 pokutowa膰 za swoje grzechy, i przez to rozpowszechni膮 w艣r贸d lud贸w niewiar臋, nienawi艣膰 mi臋dzy bra膰mi, niegodziwo艣膰, zatwardzia艂o艣膰, zawi艣膰, oboj臋tno艣膰, z艂odziejstwo, pija艅stwo, brak umiaru, lubie偶no艣膰, rozkosze cielesne, rozpust臋 i wszystkie inne wyst臋pki. Scze藕nie frasobliwo艣膰, pokora, umi艂owanie pokoju, ub贸stwo, wsp贸艂czucie, dar 艂ez... Nu偶e, czy偶 nie rozpoznajecie siebie, wszyscy tu obecni, mnisi z opactwa i mo偶ni przybyli z daleka?
W przerwie, jaka nast膮pi艂a, da艂 si臋 s艂ysze膰 szelest. To kardyna艂 Bertrand kr臋ci艂 si臋 na swoim sto艂ku. W gruncie rzeczy — pomy艣la艂em — Jorge post臋puje jak wielki kaznodzieja i ch艂oszcz膮c swoich konfratr贸w, nie oszcz臋dza i go艣ci. I da艂bym sam nie wiem co, by wiedzie膰, co dzieje si臋 w tym momencie w g艂owie Bernarda albo w g艂owach t艂ustych awinio艅czyk贸w.
— I w艂a艣nie to b臋dzie moment, kiedy — grzmia艂 Jorge — Antychryst dokona swojej blu藕nierczej paruzji, ma艂pa, kt贸ra chce by膰 Panem Naszym. W tych czasach (a w艂a艣nie s膮 teraz) obalone b臋d膮 wszystkie kr贸lestwa, zapanuje niedostatek, n臋dza i brak 艣rodk贸w do 偶ycia, a zimy b臋d膮 niezwykle mro藕ne. Dzieci tych czas贸w (a w艂a艣nie s膮 teraz) nie b臋d膮 mia艂y nikogo, by zarz膮dza艂 ich dobrami i przechowa艂 w spi偶arniach po偶ywienie, i b臋d膮 n臋kane na targu kupna i sprzeda偶y. B艂ogos艂awieni, kt贸rzy ju偶 nie b臋d膮 偶yli albo, 偶yj膮c, zdo艂aj膮 prze偶y膰! Przyjdzie w贸wczas syn zguby, przeciwnik, kt贸ry pyszni si臋 i nadyma, ukazuj膮c liczne cnoty, by wci膮gn膮膰 w pu艂apk臋 ca艂膮 ziemi臋 i wzi膮膰 g贸r臋 nad sprawiedliwymi. Syria legnie i b臋dzie op艂akiwa膰 syn贸w swoich. Cylicja podniesie g艂ow臋, p贸ki nie uka偶e si臋 ten, kt贸ry jest powo艂any, by j膮 os膮dzi膰. C贸ra Babilonu wstanie z tronu swojego splendoru, by wypi膰 kielich goryczy. Kapadocja, Licja i Likaonia sk艂oni膮 grzbiety, albowiem ca艂e t艂umy b臋d膮 zniszczone w zepsuciu swych niegodziwo艣ci. Obozy barbarzy艅c贸w i wozy bojowe uka偶膮 si臋 wsz臋dzie, by zaj膮膰 ca艂膮 ziemi臋. W Armenii, Poncie i Bitynii m艂odzie艅cy zgin膮 od miecza, dziewcz膮tka trafi膮 do wi臋zie艅, synowie i c贸ry dokonywa膰 b臋d膮 kazirodztwa, Pizydia, kt贸ra wynosi si臋 w swojej chwale, b臋dzie powalona na ziemi臋, miecz przejdzie przez 艣rodek Fenicji, Judea odzieje si臋 w 偶a艂ob臋 i b臋dzie przygotowywa膰 si臋 na dzie艅 zguby z powodu swojej nieczysto艣ci. Ze wszystkich stron pojawi si臋 w贸wczas obrzydliwo艣膰 i strapienie. Antychryst we藕mie szturmem zach贸d i zniszczy drogi handlowe, b臋dzie mia艂 w d艂oniach miecz i p艂on膮cy ogie艅, a w szale艅stwie gwa艂tu b臋dzie pali艂 p艂omieniem; jego si艂膮 b臋dzie blu藕nierstwo, oszustwo jego d艂oni膮, prawica ruin膮, lewica nosicielk膮 mrok贸w. Te rysy wyr贸偶ni膮 go: jego g艂owa b臋dzie z rozpalonego ognia, oko prawe nabieg艂e krwi膮, lewe zielone jak u kota i z dwoma 藕renicami, a jego powieki b臋d膮 bia艂e, dolna warga olbrzymia, b臋dzie mia艂 s艂abe l臋d藕wie, wielkie stopy, kciuk zmia偶d偶ony i wyd艂u偶ony!
— Wygl膮da na jego w艂asny portret — zadrwi艂 Wilhelm szeptem lekkim jak tchnienie. By艂o to zdanie bardzo bezbo偶ne, ale by艂em mu wdzi臋czny, bo w艂osy stawa艂y mi na g艂owie. Z trudem powstrzyma艂em wybuch 艣miechu, nadymaj膮c jagody i wypuszczaj膮c powietrze powoli przez zamkni臋te wargi. Odg艂os ten, w ciszy, jaka nast膮pi艂a po ostatnich s艂owach starego, da艂 si臋 s艂ysze膰 doskonale, ale na szcz臋艣cie ka偶dy pomy艣la艂, 偶e kto艣 odkaszln膮艂 albo p艂aka艂, albo zadr偶a艂, a wszyscy mieli ku temu pow贸d.
— Jest to chwila — m贸wi艂 teraz Jorge — kiedy wszystko popada w samowol臋, dzieci podnosz膮 r臋k臋 na rodzic贸w, ma艂偶onka knuje przeciwko m臋偶owi, m膮偶 wzywa 偶on臋 przed s膮d, panowie s膮 nieludzcy wobec s艂ug, s艂udzy nie s艂uchaj膮 pan贸w, nie masz poszanowania dla starszych, wyrostki domagaj膮 si臋 rz膮d贸w, praca wydaje si臋 wszystkim zb臋dnym mozo艂em, zewsz膮d dobiegaj膮 pie艣ni pochwalne na cze艣膰 swawoli, wyst臋pku, rozwi膮z艂ej swobody obyczaj贸w. A po tym wszystkim gwa艂ty, cudzo艂贸stwa, krzywoprzysi臋stwa, grzechy przeciwko naturze nast臋puj膮 wielk膮 fal膮, i choroby, wieszczby, rzucanie urok贸w, i ukazuj膮 si臋 na niebie lataj膮ce cia艂a, po艣r贸d dobrych chrze艣cijan pojawiaj膮 si臋 fa艂szywi prorocy, fa艂szywi aposto艂owie, znieprawiacze, oszu艣ci, czarownicy, gwa艂ciciele, sk膮pcy, krzywoprzysi臋zcy i fa艂szerze, pasterze zmieniaj膮 si臋 w wilki, kap艂ani k艂ami膮, mnisi po偶膮daj膮 rzeczy 艣wiatowych, biedni nie nadbiegaj膮 na pomoc rz膮dz膮cym, mo偶ni s膮 bez mi艂osierdzia, sprawiedliwi czyni膮 si臋 艣wiadkami niesprawiedliwo艣ci. Wszystkimi miastami poruszy trz臋sienie ziemi, zaraza zapanuje we wszystkich krainach, zawieruchy podnios膮 ziemi臋, pola b臋d膮 zara偶one, morze wydzieli czarniawe humory, nowe nieznane cuda nast膮pi膮 na ksi臋偶ycu, gwiazdy porzuc膮 sw贸j zwyk艂y bieg, inne — nieznane — przeorz膮 niebo, b臋dzie 艣nieg w lecie i skwar w zimie. I nadejd膮 czasy ko艅ca i koniec czas贸w... Pierwszego dnia o godzinie trzeciej powstanie na firmamencie nieba wielki i pot臋偶ny g艂os, purpurowa mg艂a nadci膮gnie od pomocy, za ni膮 przyjd膮 grzmoty i b艂yskawice, na ziemi臋 za艣 spadnie ulewa krwi. Drugiego dnia ziemia zostanie wyrwana ze swoich posad i dym od wielkiego ognia przejdzie poprzez bramy niebios. Trzeciego dnia przepa艣ci ziemi zahucz膮 w czterech kra艅cach kosmosu. Wierzcho艂ki firmamentu otworz膮 si臋, powietrze wype艂ni si臋 s艂upami dymu i zapanuje smr贸d siarki, a偶 do godziny dziesi膮tej. Czwartego dnia od samego rana przepa艣膰 stanie si臋 p艂ynna i wyda ryki, i zwal膮 si臋 gmachy. Pi膮tego dnia o godzinie sz贸stej padn膮 moce 艣wiat艂a i kr膮g s艂oneczny, a mrok zapanuje na ziemi a偶 do wieczora, i gwiazdy, i ksi臋偶yc przestan膮 pe艂ni膰 sw贸j urz膮d. Sz贸stego dnia o godzinie czwartej firmament p臋knie od wschodu do zachodu i anio艂owie b臋d膮 mogli patrze膰 na ziemi臋 przez szczelin臋 w niebiosach, a wszyscy ci, kt贸rzy b臋d膮 na ziemi, ujrz膮 anio艂贸w patrz膮cych na ziemie. Wtedy wszyscy ludzie schroni膮 si臋 na g贸rach, by uciec przed spojrzeniem sprawiedliwych anio艂贸w. Si贸dmego dnia przyjdzie Chrystus w blasku swego Ojca. I nast膮pi wtenczas s膮d nad dobrymi i ich wst膮pienie do wiecznej szcz臋艣liwo艣ci cia艂 i dusz. Lecz nie o tym b臋dziecie rozmy艣la膰 dzisiejszego wieczoru, pyszni braciszkowie! Nie grzesznikom przypadnie w udziale ujrzenie 艣witu dnia 贸smego, kiedy wzniesie si臋 g艂os s艂odki i tkliwy od wschodu, po艣rodku nieba, i objawi si臋 ten anio艂, kt贸ry ma w艂adz臋 nad wszystkimi innymi 艣wi臋tymi anio艂ami, a wszyscy anio艂owie b臋d膮 szli wraz z nim, siedz膮c na wozie z mg艂y, pe艂ni wesela, mkn膮c szybko przez powietrze, by wyzwoli膰 wybranych, kt贸rzy wierzyli, i wszyscy razem b臋d膮 si臋 radowa膰, gdy偶 dope艂ni si臋 zniszczenie tego 艣wiata! Nie o tym winni艣my przyjemnie i pysznie roi膰 dzisiejszego wieczoru! Zastanowimy si臋 raczej nad s艂owami, jakie Pan wypowie, by odp臋dzi膰 od siebie tych, kt贸rzy nie zas艂u偶yli na zbawienie: id藕cie precz ode mnie, przekl臋ci, w ogie艅 wieczny, zgotowany wam przez diab艂a i jego kap艂an贸w! Zas艂u偶yli艣cie na to, wi臋c radujcie si臋! Oddalcie si臋 ode mnie, zejd藕cie w zewn臋trzne mroki i w nie gasn膮cy ogie艅! Ja nada艂em wam kszta艂t, wy za艣 poszli艣cie za tamtym! Stali艣cie si臋 s艂ugami innego pana, id藕cie, pozosta艅cie z nim w mroku, z tym w臋偶em nie znaj膮cym spoczynku, tam gdzie zgrzytanie z臋b贸w! Da艂em wam uszy, by艣cie dali pos艂uch Pismu, a wy s艂uchacie s艂贸w pogan! U艂o偶y艂em wam usta, by艣cie chwalili Boga, a wy u偶ywacie ich do wypowiadania fa艂szu poet贸w i zagadek komediant贸w. Da艂em wam oczy, by艣cie widzieli 艣wiat艂o moich przykaza艅, a wy u偶ywacie ich, by wpatrywa膰 si臋 w ciemno艣ci! Jestem s臋dzi膮 ludzkim, ale sprawiedliwym. Ka偶demu dam to, na co zas艂uguje. Chcia艂bym mie膰 dla was zmi艂owanie, ale nie znajduj臋 oliwy w waszych naczyniach. Sk艂onny by艂bym ulitowa膰 si臋, ale wasze kaganki s膮 zasnute dymem. Oddalcie si臋 ode mnie... Tak przem贸wi Pan. A ci... i, by膰 mo偶e, my, zejdziemy do miejsca wiecznych m膮k. W imi臋 Ojca i Syna, i Ducha 艢wi臋tego.
— Amen! — odpowiedzieli wszyscy jednog艂o艣nie.
Rz膮dkiem, bez jednego szeptu, udali si臋 mnisi do swoich legowisk. Nie pragn膮c zgo艂a rozmowy, znikn臋li i minoryci, i ludzie papie偶a, gdy偶 wzdychali do odosobnienia i odpoczynku. By艂o mi ci臋偶ko na sercu.
— Do 艂o偶a, Adso — powiedzia艂 Wilhelm, pn膮c si臋 po schodach austerii dla pielgrzym贸w. — Nie jest to wiecz贸r odpowiedni, 偶eby b艂膮ka膰 si臋 po opactwie. Bernardowi Gui mo偶e przyj艣膰 do g艂owy, 偶e warto uprzedzi膰 koniec 艣wiata, zaczynaj膮c od naszych pow艂ok doczesnych. Jutro postaramy si臋 by膰 na jutrzni, albowiem zaraz potem odjedzie Micha艂 i inni minoryci.
— Czy odjedzie tak偶e Bernard ze swoimi wi臋藕niami? — spyta艂em cichutkim g艂osem.
— Z pewno艣ci膮 nie ma tu nic wi臋cej do roboty. B臋dzie chcia艂 by膰 w Awinionie przed Micha艂em, ale w ten spos贸b, by nadci膮gni臋cie tego ostatniego zbieg艂o si臋 z procesem klucznika, minoryty, heretyka i mordercy. Stos klucznika o艣wietli niby pochodnia przeb艂agalna pierwsze spotkanie Micha艂a z papie偶em.
— A co stanie si臋 z Salwatorem... i dziewczyn膮?
— Salwator b臋dzie towarzyszy艂 klucznikowi, bo musi 艣wiadczy膰 w procesie. By膰 mo偶e, w zamian za t臋 przys艂ug臋 Bernard daruje mu 偶ycie. Albo pozwoli mu uciec, a potem ka偶e zabi膰. A mo偶e pozwoli mu naprawd臋 odej艣膰, poniewa偶 kto艣 taki, jak Salwator, nie interesuje kogo艣 takiego, jak Bernard. Kto wie, mo偶e sko艅czy jako zb贸jca w jakim borze Langwedocji...
— A dzieweczka?
— Powiedzia艂em Ci, p贸jdzie na stos. Ale sp艂onie wcze艣niej, po drodze, dla zbudowania jakiej艣 katarskiej wioski na wybrze偶u. S艂ysza艂em, 偶e Bernard ma si臋 spotka膰 ze swoim koleg膮, Jakubem Fournierem (zapami臋taj to imi臋, na razie pali albigens贸w, ale mierzy wy偶ej), a pi臋kna czarownica na stosie zwi臋kszy presti偶 i s艂aw臋 obu...
— Ale czy nic nie mo偶na uczyni膰, by ich uratowa膰? — wykrzykn膮艂em. — Czy nie mo偶e wtr膮ci膰 si臋 opat?
— Dla kogo? Dla klucznika, kt贸ry si臋 przyzna艂? Dla n臋dznika jak Salwator? Czy mo偶e masz na my艣li dziewczyn臋?
— A je艣li tak? — o艣mieli艂em si臋. — W gruncie rzeczy z tej tr贸jki ona tylko jest naprawd臋 niewinna, wiesz, 偶e nie jest czarownic膮...
— I s膮dzisz, 偶e po tym, co si臋 sta艂o, opat zechce narazi膰 na szwank t臋 odrobin臋 presti偶u, jaka mu zosta艂a, dla czarownicy?
— Ale wzi膮艂 na siebie odpowiedzialno艣膰 za ucieczk臋 Hubertyna.
— Hubertyn by艂 jego mnichem i o nic go nie oskar偶ono. A zreszt膮, co za g艂upstwa mi opowiadasz, Hubertyn jest osob膮 wa偶n膮, Bernard m贸g艂by uderzy膰 go jedynie z ty艂u.
— Wi臋c klucznik mia艂 racj臋, prostaczkowie p艂ac膮 zawsze za wszystkich, nawet za tych, kt贸rzy za nimi przemawiaj膮, nawet za tych, kt贸rzy, jak Hubertyn i Micha艂, swymi s艂owami nawo艂uj膮cymi do pokuty pchn臋li ich do buntu! — By艂em zrozpaczony i nie zwa偶a艂em nawet na to, 偶e dziewczyna nie by艂a braciszkiem uwiedzionym przez mistyk臋 Hubertyna. By艂a jednak wie艣niaczk膮 i p艂aci艂a za histori臋, kt贸ra jej nie dotyczy艂a.
— Tak to jest — odpowiedzia艂 mi ze smutkiem Wilhelm. — I je艣li naprawd臋 szukasz promyka sprawiedliwo艣ci, rzek臋 ci, 偶e pewnego dnia wielkie psy, papie偶 i cesarz, by zawrze膰 pok贸j, zdepcz膮 cia艂a mniejszych ps贸w, kt贸re walczy艂y w ich s艂u偶bie. A Micha艂a i Hubertyna spotka los taki sam, jaki dzisiaj spotka艂 twoj膮 dzieweczk臋.
Wiem teraz, 偶e Wilhelm prorokowa艂 albo raczej budowa艂 sylogizmy na podstawie zasad filozofii naturalnej. Ale w tym momencie jego proroctwa i sylogizmy nic mnie nie pocieszy艂y. Jedyn膮 rzecz膮 pewn膮 by艂o to, 偶e dzieweczka zostanie spalona. I czu艂em si臋 wsp贸艂odpowiedzialny, by艂o to bowiem tak, jakby mia艂a na stosie odpokutowa膰 tak偶e za grzech, kt贸ry ja z ni膮 pope艂ni艂em.
Wybuchn膮艂em bez wstydu 艂zami i uciek艂em do swojej celi, gdzie przez ca艂膮 noc gryz艂em siennik i j臋cza艂em bezsilnie, gdy偶 nie by艂o mi nawet dane — jak czyta艂em w rycerskich romansach razem z moimi kolebami w Melku — lamentowa膰, wzywaj膮c imienia ukochanej.
Nie zna艂em i nie pozna艂em nigdy imienia jedynej mi艂o艣ci ziemskiej mojego 偶ycia.
DZIE艃 SZ脫STY
DZIE艃 SZ脫STY
JUTRZNIA
Kiedy to ksi膮偶臋ta sederunt, a Malachiasz wali si臋 na ziemi臋.
Zeszli艣my na jutrzni臋. Ta ostatnia cz臋艣膰 nocy, prawie pierwsza w nadchodz膮cym nowym dniu, by艂a mglista. Kiedy szed艂em przez dziedziniec klasztorny, wilgo膰 przenika艂a mnie do szpiku ko艣ci, by艂a udr臋k膮 po niespokojnym 艣nie. Chocia偶 w ko艣ciele by艂o zimno, wyda艂em westchnienie ulgi, gdy ukl膮k艂em pod sklepieniami, chroniony od 偶ywio艂贸w, pocieszony ciep艂em innych cia艂 i modlitwy.
艢piewanie psalm贸w dopiero si臋 zacz臋艂o, kiedy Wilhelm wskaza艂 mi puste miejsce w stallach przed nami, mi臋dzy Jorgem a Pacyfikiem z Tivoli. By艂o to miejsce Malachiasza, kt贸ry siada艂 zawsze u boku 艣lepca. Nie tylko my spostrzegli艣my, 偶e nie ma Malachiasza. Z jednej strony zobaczy艂em zatroskane spojrzenie opata, kt贸ry z pewno艣ci膮 wiedzia艂 ju偶, 偶e te nieobecno艣ci s膮 zwiastunami z艂ych nowin. A z drugiej zobaczy艂em szczeg贸lny niepok贸j, kt贸ry targa艂 starym Jorgem. Jego oblicze, zwykle takie trudne do rozszyfrowania z powodu bia艂ych oczu pozbawionych 艣wiat艂a, w trzech czwartych okrywa艂 cie艅, ale nerwowe i niespokojne by艂y jego d艂onie. Rzeczywi艣cie kilka razy pomaca艂 miejsce obok siebie, jakby chc膮c sprawdzi膰, czy jest zaj臋te. Powtarza艂 ten gest w regularnych odst臋pach czasu, jakby maj膮c nadziej臋, 偶e nieobecny uka偶e si臋 lada moment, lecz boj膮c si臋, 偶e nie obaczy, jak si臋 ukazuje.
— Gdzie mo偶e by膰 bibliotekarz? — szepn膮艂em do Wilhelma.
— Malachiasz — odpar艂 — jest teraz jedynym, kt贸ry mia艂 w swoich d艂oniach ksi臋g臋. Je艣li nie on jest winny zbrodni, mo偶e nie zna膰 niebezpiecze艅stw, jakie ona zawiera...
Nie by艂o nic wi臋cej do powiedzenia. Trzeba by艂o czeka膰. I czekali艣my, my, opat, kt贸ry nadal patrzy艂 na pust膮 stalle, Jorge, kt贸ry nie przestawa艂 bada膰 ciemno艣ci d艂o艅mi.
Kiedy nabo偶e艅stwo dobieg艂o ko艅ca, opat przypomnia艂 mnichom i nowicjuszom, 偶e trzeba przygotowa膰 si臋 do wielkiej mszy na Bo偶e Narodzenie i 偶e dlatego, jak zazwyczaj, wykorzysta si臋 czas przed laud膮, by wypr贸bowa膰 harmoni臋 ca艂ej wsp贸lnoty przy wykonywaniu niekt贸rych pie艣ni przewidzianych na t臋 sposobno艣膰. Ten oddzia艂 nabo偶nych ludzi by艂 w istocie zestrojony jak jedno cia艂o i jeden g艂os i poznawa艂o si臋 w 艣piewie jedno艣膰, kt贸ra wytworzy艂a si臋 z biegiem minionych lat, jakby 艣piewa艂a jedna jeno dusza.
Opat prosi艂 o zaintonowanie Sederunt.
Sederunt principes
et adversus me
loquebantur, iniqui.
Persecuti sunt me.
Adjuva me, Domine,
Deus meus salvum me
fac propter magnam misericordiam tuam.
Zastanowi艂em si臋, czy opat nie wybra艂 z rozmys艂em tego gradua艂u, by od艣piewano go w nocy, kiedy pe艂nili jeszcze swoje funkcje wys艂annicy ksi膮偶膮t, chc膮c przypomnie膰, jak to od wiek贸w nasz zakon got贸w by艂 stawia膰 op贸r prze艣ladowaniom ze strony mo偶nych, a to dzi臋ki swojemu szczeg贸lnemu zwi膮zkowi z Panem, Bogiem zast臋p贸w. I rzeczywi艣cie pocz膮tek pie艣ni da艂 wra偶enie wielkiej mocy.
Na pierwszej sylabie se zacz膮艂 si臋 powolny i uroczysty ch贸r dziesi膮tk贸w g艂os贸w, kt贸rych niskie brzmienie wype艂ni艂o nawy i wzbi艂o si臋 nad nasze g艂owy, cho膰 przecie偶 zdawa艂o si臋 pochodzi膰 ze 艣rodka ziemi. I nie usta艂o, kiedy bowiem inne g艂osy zacz臋艂y tka膰 na tej g艂臋bokiej i ci膮g艂ej linii serie wokaliz i melizmat贸w, ono — telluryczne — nadal dominowa艂o i nie ustawa艂o przez ca艂y czas, jaki potrzebny jest recytuj膮cemu, by dwana艣cie razy, g艂osem skandowanym i powolnym, powt贸rzy膰 Ave Maria. I jakby wyzwolone od wszelkiego l臋ku, przez ufno艣膰, jak膮 ta uparta sylaba, alegoria wiecznego trwania, dawa艂a modl膮cym si臋, inne g艂osy (w wi臋kszo艣ci g艂osy nowicjuszy) na tej kamiennej i mocnej podwalinie wznosi艂y iglice, kolumny, pinakle wiotkich i spiczastych neum. I kiedy moje serce odurza艂o si臋 s艂odycz膮, kiedy wibrowa艂 climacus i porrectus, torculus i salicus, g艂osy owe zdawa艂y si臋 m贸wi膰 mi, 偶e dusza (modl膮cych si臋 i moja, kt贸ry s艂ucha艂em), nie mog膮c znie艣膰 nadmiaru uczucia, poprzez g艂osy pogr膮偶a艂a si臋 w rozdarciu, by w porywie s艂odkich d藕wi臋k贸w wyrazi膰 rado艣膰, b贸l, chwa艂臋, mi艂o艣膰. W tym czasie uparta wytrwa艂o艣膰 g艂os贸w chtonicznych nie s艂ab艂a, jakby gro藕na obecno艣膰 nieprzyjaci贸艂, mo偶nych, kt贸rzy prze艣laduj膮 lud Pana, pozostawa艂a w zawieszeniu. A偶 ta neptuniczna wrzawa jednej jedynej nuty zosta艂a przezwyci臋偶ona, a przynajmniej przekonana i zniewolona rozradowanym alleluja wy艣piewanym przez tego, kt贸ry si臋 jej sprzeciwia艂, i roztopi艂a si臋 w majestatycznej i doskona艂ej zgodno艣ci i w zmierzchaj膮cej neumie.
Kiedy z trudem, niemal t臋pym, zosta艂o wypowiedziane sederunt, w powietrze wzbi艂o si臋 principes — po艣r贸d wielkiego i seraficznego spokoju. Nie zastanawia艂em si臋 ju偶, kim byli mo偶ni, kt贸rzy przemawiali przeciwko mnie (nam), znikn膮艂, roztopiony, cie艅 tej zjawy siedz膮cej i gro藕nej.
I wyda艂o mi si臋, 偶e inne zjawy rozp艂yn臋艂y si臋 w tym momencie, albowiem po tej chwili skupienia nad 艣piewem spojrza艂em na stalle Malachiasza i zobaczy艂em twarz bibliotekarza po艣r贸d twarzy innych modl膮cych si臋, jakby nigdy go nie brakowa艂o. Zerkn膮艂em na Wilhelma i obaczy艂em cie艅 ulgi w jego oczach, taki sam, jaki obaczy艂em z daleka i w oczach opata. Co za艣 si臋 tyczy Jorgego, znowu wysun膮艂 d艂o艅 i, napotykaj膮c cia艂o swojego s膮siada, zaraz j膮 cofn膮艂. Ale o nim nie potrafi艂em powiedzie膰, jakie uczucia nim miotaj膮.
Teraz ch贸r zaintonowa艂 z rozradowaniem adjuva me i wyra藕na g艂oska a weso艂o pomkn臋艂a przez ko艣ci贸艂, za艣 nawet u wyda艂o si臋 nie mroczne jak w sederunt, ale pe艂ne 艣wi臋tej si艂y. Mnisi i nowicjusze 艣piewali, jak chce tego regu艂a 艣piewu, z cia艂ami wyprostowanymi, szyj膮 swobodn膮, obliczem zwr贸conym ku g贸rze, z antyfonarzem prawie na wysoko艣ci ramion, mo偶na by艂o wi臋c czyta膰 z niego tak, by powietrze nie wydobywa艂o si臋 — wskutek opuszczenia g艂owy — z mniejsz膮 si艂膮 z piersi. Ale pora by艂a jeszcze nocna, i chocia偶 rozbrzmiewa艂y tr膮by rozradowania, opar snu opada艂 na wielu spo艣r贸d 艣piewak贸w, kt贸rzy cho膰 poch艂oni臋ci w tym czasie wydawaniem z siebie przeci膮g艂ej nuty, ufni, 偶e poniesie ich sama fala pie艣ni, czasami pochylali przecie偶 g艂owy, kuszeni senno艣ci膮. W贸wczas czuwaj膮cy, tak偶e i w tej okoliczno艣ci, badali twarze w 艣wietle lampek, by doprowadzi膰 ich do stanu, kiedy czuwa cia艂o i dusza.
Najpierw wi臋c jeden z czuwaj膮cych ujrza艂, 偶e Malachiasz chwieje si臋 w dziwny spos贸b, ko艂ysze si臋, jakby nagle zapad艂 w podszczytowe opary snu, kt贸rego zapewne zabrak艂o mu tej nocy. Podszed艂 do艅 z kagankiem i o艣wietli艂 mu twarz, co zwr贸ci艂o w t臋 stron臋 moj膮 uwag臋. Bibliotekarz nie zareagowa艂. Czuwaj膮cy dotkn膮艂 go, a ten run膮艂 ci臋偶ko do przodu. Czuwaj膮cy ledwie zd膮偶y艂 przytrzyma膰 go przed upadkiem.
艢piew sta艂 si臋 wolniejszy, g艂osy zgas艂y, nast膮pi艂a kr贸tka chwila zamieszania. Wilhelm natychmiast zerwa艂 si臋 ze swojego miejsca i rzuci艂 si臋 tam, gdzie teraz Pacyfik z Tivoli i czuwaj膮cy rozci膮gali na ziemi Malachiasza, kt贸ry by艂 bez duszy.
Dotarli艣my tam prawie jednocze艣nie z opatem i w 艣wietle kaganka zobaczyli艣my twarz nieszcz臋艣liwca. Opisa艂em ju偶 wygl膮d Malachiasza, ale tej nocy i przy tym 艣wietle by艂 wizerunkiem 艣mierci. Nos wyci膮gni臋ty, oczy g艂臋boko w oczodo艂ach, skronie zapadni臋te, uszy bia艂e i 艣ci膮gni臋te, z p艂atkami wywr贸conymi na zewn膮trz, sk贸ra twarzy sztywna, napi臋ta i sucha, kolor policzk贸w 偶贸艂tawy i okryty mrocznym cieniem. Oczy mia艂 jeszcze otwarte i mozolny oddech dobywa艂 si臋 ze sp臋kanych warg. Otworzy艂 usta i — pochylaj膮c si臋 przez rami臋 Wilhelma, pochylonego z kolei nad nim — zobaczy艂em, jak za rz臋dem z臋b贸w porusza si臋 poczernia艂y j臋zyk. Wilhelm uni贸s艂 bibliotekarza, obejmuj膮c go pod ramiona, otar艂 mu d艂oni膮 zas艂on臋 potu, kt贸ry wil偶y艂 czo艂o. Malachiasz poczu艂 dotyk, czyj膮艣 obecno艣膰, patrzy艂 prosto przed siebie, z pewno艣ci膮 nie widz膮c, z pewno艣ci膮 nie poznaj膮c, kto przed nim stoi. Uni贸s艂 dr偶膮c膮 d艂o艅, chwyci艂 Wilhelma za pier艣, przyci膮gaj膮c jego twarz, tak 偶e prawie dotkn臋艂a jego twarzy, g艂osem s艂abym i ochryp艂ym wypowiedzia艂 kilka s艂贸w:
— Rzek艂 mi to... naprawd臋... mia艂a moc tysi膮ca skorpion贸w...
— Kto ci to rzek艂? — spyta艂 Wilhelm. — Kto? Malachiasz spr贸bowa艂 jeszcze co艣 powiedzie膰. Potem wstrz膮sn臋艂o nim wielkie dr偶enie i g艂owa opad艂a mu do ty艂u. Twarz utraci艂a wszelkie zabarwienie, wszelki poz贸r 偶ycia. Umar艂.
Wilhelm wsta艂. Dostrzeg艂 obok siebie opata i nie powiedzia艂 ani s艂owa. Potem ujrza艂 za opatem Bernarda Gui.
— Panie Bernardzie — zapyta艂 Wilhelm — kto zabi艂 tego tu, skoro z艂apa艂e艣 i pilnie strzeg艂e艣 morderc贸w?
— Nie mnie pytaj o to — odpar艂 Bernard. — Nigdy nie powiedzia艂em, 偶e odda艂em sprawiedliwo艣ci wszystkich niegodziwc贸w, kt贸rzy kr膮偶膮 po tym opactwie. Ch臋tnie bym to uczyni艂, gdybym m贸g艂 — spojrza艂 na Wilhelma. — Ale innych pozostawiam teraz surowo艣ci... albo nadmiernej pob艂a偶liwo艣ci pana opata — rzek艂, a opat poblad艂 i nie powiedzia艂 ani s艂owa. I oddali艂 si臋.
W tym czasie us艂yszeli艣my jakby kwilenie, jakby zgrzytliwe 艂kanie. By艂 to Jorge, pochylony na swoim kl臋czniku, podtrzymywany przez mnicha, kt贸ry musia艂 opisa膰 mu wydarzenie.
— To si臋 nigdy nie sko艅czy... — powiedzia艂 za艂amanym g艂osem. — O Panie, wybacz nam wszystkim.
Wilhelm pochyli艂 si臋 jeszcze na moment nad zw艂okami. Uj膮艂 puls, obracaj膮c przy tym ku 艣wiat艂u d艂onie. Opuszki pierwszych trzech palc贸w prawej d艂oni by艂y ciemne.
DZIE艃 SZ脫STY
LAUDA
Kiedy to wybrany zostaje nowy klucznik, ale nowy bibliotekarz — nie.
By艂a偶 wi臋c ju偶 pora laudy? Mo偶e jeszcze za wcze艣nie, a mo偶e za p贸藕no? Od tego momentu straci艂em poczucie czasu. Min臋艂y mo偶e godziny, mo偶e mniej, w ka偶dym razie cia艂o Malachiasza u艂o偶ono w ko艣ciele na katafalku, jednocze艣nie za艣 konfratrzy zmar艂ego ustawiali si臋 w wachlarz. Opat wydawa艂 rozporz膮dzenia dotycz膮ce egzekwii. Us艂ysza艂em, jak przywo艂uje do siebie Bencjusza i Miko艂aja z Morimondo. W ci膮gu nieca艂ego dnia — rzek艂 — opactwo zosta艂o bez klucznika i bibliotekarza. „Ty — powiedzia艂 do Miko艂aja — przejmiesz obowi膮zki Remigiusza. Znasz prac臋 wielu tutaj w opactwie. Postaw kogo艣 w swoim zast臋pstwie do pilnowania ku藕ni, zadbaj o wszystko na dzisiaj, w kuchni, w refektarzu. Jeste艣 zwolniony z nabo偶e艅stw. Id藕. Potem do Bencjusza: „W艂a艣nie wczoraj wieczorem zosta艂e艣 mianowany pomocnikiem Malachiasza. Zadbaj o otwarcie skryptorium i bacz, by nikt sam nie wszed艂 do biblioteki.” Bencjusz zwr贸ci艂 nie艣mia艂o uwag臋, 偶e nie zosta艂 jeszcze wprowadzony w tajemnice tego miejsca. Opat spojrza艂 na艅 z surowo艣ci膮: „Nikt nie powiedzia艂, 偶e b臋dziesz. Pilnuj, by praca nie usta艂a i by艂a prze偶ywana jako modlitwa za zmar艂ych braci... i za tych, kt贸rzy jeszcze umr膮. Ka偶dy b臋dzie pracowa艂 jedynie nad ksi臋gami, kt贸re zosta艂y mu ju偶 powierzone, kto chce, mo偶e zagl膮da膰 do katalogu. Nic wi臋cej. Jeste艣 zwolniony od nieszporu, poniewa偶 o tej porze zamkniesz wszystko.”
— A jak wyjd臋? — zapyta艂 Bencjusz.
— To prawda, sam zamkn臋 dolne drzwi po wieczerzy. Id藕.
Wyszed艂 wraz z nimi unikaj膮c Wilhelma, kt贸ry chcia艂 z nim pom贸wi膰. W ch贸rze zostali w ma艂ej grupce Alinard, Pacyfik z Tivoli, Aimar z Alessandrii i Piotr z Sant'Albano. Aimar za艣mia艂 si臋 szyderczo.
— Dzi臋kujmy Panu — rzek艂. — Grozi艂o nam, 偶e po 艣mierci Niemca dostaniemy bibliotekarza jeszcze bardziej barbarzy艅skiego.
— Jak my艣lisz, kto b臋dzie mianowany na jego miejsce? — zapyta艂 Wilhelm.
Piotr z Sant'Albano u艣miechn膮艂 si臋 zagadkowo.
— Po wszystkim, co wydarzy艂o si臋 w tych dniach, problemu nie stanowi ju偶 bibliotekarz, lecz opat...
— Milcz — powiedzia艂 mu Pacyfik, a Alinard, ci膮gle ze swoim zamy艣lonym spojrzeniem, rzek艂:
— Uczyni膮 kolejn膮 niesprawiedliwo艣膰... jak w moich czasach. Trzeba ich powstrzyma膰.
— Kogo? — spyta艂 Wilhelm. Pacyfik wzi膮艂 go poufnie pod rami臋 i odprowadzi艂 daleko od starca, w stron臋 drzwi.
— Alinard... sam wiesz, bardzo go kochamy, przedstawia sob膮 starodawn膮 tradycj臋 i lepsze dni opactwa... Ale czasem m贸wi sam nie wiedz膮c co. Wszyscy jeste艣my zatroskani spraw膮 nowego bibliotekarza. Musi by膰 godny, dojrza艂y, m膮dry... to i wszystko.
— Winien zna膰 grek臋? — spyta艂 Wilhelm.
— I arabski, tak chce tradycja, tego wymaga jego urz膮d. Ale wielu jest po艣r贸d nas, kt贸rzy maj膮 te dary. Ja z ca艂膮 pokor膮, Piotr, Aimar...
— Bencjusz zna grek臋.
— Bencjusz jest zbyt.m艂ody. Nie wiem, czemu Malachiasz jego w艂a艣nie wybra艂 wczoraj na swojego pomocnika, ale...
— Czy Adelmus zna艂 grek臋?
— Chyba nie. Na pewno nie.
— Ale zna艂 j膮 Wenancjusz. I Berengar. Dobrze, dzi臋kuj臋 ci.
Wyszli艣my, 偶eby uda膰 si臋 do kuchni i co艣 zje艣膰.
— Czemu chcia艂e艣 wiedzie膰, kto zna grek臋? — spyta艂em.
— Bo wszyscy ci, kt贸rzy umieraj膮 z czarnymi palcami, znaj膮 grek臋. Nie by艂oby wi臋c b艂臋dem oczekiwa膰 najbli偶szego trupa spo艣r贸d tych, kt贸rzy znaj膮 grek臋. 艁膮cznie ze mn膮. Ty jeste艣 bezpieczny.
— A co my艣lisz o ostatnich s艂owach Malachiasza?
— Sam s艂ysza艂e艣. Skorpiony. Pi膮ta tr膮ba zapowiada w艣r贸d innych rzeczy naj艣cie szara艅czy, kt贸re b臋d膮 n臋ka膰 ludzi kolcem podobnym jak u skorpion贸w, wiesz. A Malachiasz rzek艂 nam, 偶e kto艣 mu to zapowiedzia艂.
— Sz贸sta tr膮ba zapowiada konie z 艂bami lw贸w, a z paszczy dobywa si臋 dym i ogie艅, i siarka, dosiadanych przez ludzi okrytych pancerzami koloru ognistego, hiacyntowego i siarczanego.
— Zbyt wiele rzeczy. Ale najbli偶sza zbrodnia mo偶e zdarzy膰 si臋 w pobli偶u stajni. Trzeba b臋dzie mie膰 je na oku. I przygotujmy si臋 do ostatniego dzwonu. Tak wi臋c jeszcze dwie osoby. Kim s膮 kandydaci najbardziej prawdopodobni? Je艣li celem jest finis Africae, ci kt贸rzy ten sekret znaj膮. A o ile wiem, mo偶e to by膰 tylko opat. Chyba 偶e ni膰 przewodnia jest inna. Niedawno s艂ysza艂em, 偶e knuje si臋 w celu z艂o偶enia z urz臋du opata, ale Alinard m贸wi艂 w liczbie mnogiej...
— Trzeba uprzedzi膰 opata — rzek艂em.
— O czym? 呕e go zamorduj膮? Nie mam przekonuj膮cych dowod贸w. Post臋puj臋 tak, jakby morderca rozumowa艂 jak ja. Lecz je艣li trzyma si臋 innego zamys艂u? A je艣li nade wszystko nie z jednym morderc膮 mamy do czynienia?
— Co chcesz przez to powiedzie膰?
— Dok艂adnie m贸wi膮c nie wiem. Ale jak ci powiedzia艂em, trzeba wyobrazi膰 sobie wszystkie mo偶liwe 艂ady i wszystkie nie艂ady.
DZIE艃 SZ脫STY
PRYMA
Kiedy to Miko艂aj opowiada wiele rzeczy podczas zwiedzania krypty ze skarbcem.,
Miko艂aj z Morimondo, obj膮wszy powinno艣ci klucznika, wydawa艂 rozporz膮dzenia kuchcikom, ci za艣 podawali mu wiadomo艣ci co do zwyczaj贸w panuj膮cych w kuchni. Wilhelm chcia艂 z nim pom贸wi膰, a on prosi艂, by艣my poczekali par臋 minut. Potem — oznajmi艂 — musi zej艣膰 do krypty skarbca, by nadzorowa膰 prac臋 przy polerowaniu relikwiarzy, bo by艂 to tak偶e jego obowi膮zek, i tam b臋dzie mia艂 wi臋cej czasu na rozmow臋.
Rzeczywi艣cie, wkr贸tce zaprosi艂 nas, by艣my za nim ruszyli, wszed艂 do ko艣cio艂a, potem za g艂贸wny o艂tarz (gdy tymczasem mnisi ustawiali w nawie katafalk, by czuwa膰 nad doczesnymi szcz膮tkami Malachiasza) i poprowadzi艂 nas w d贸艂 po schodkach, a偶 znale藕li艣my si臋 w sali o bardzo niskim sklepieniu, podtrzymywanym przez grube filary z nie obrobionego kamienia. Byli艣my w krypcie, gdzie przechowywano skarby opactwa, w miejscu, o kt贸re opat by艂 bardzo zazdrosny i kt贸re otwiera艂 tylko przy sposobno艣ciach wyj膮tkowych i dla go艣ci wielce szacownych.
Wsz臋dzie doko艂a sta艂y relikwiarze rozmaitych rozmiar贸w; w ich wn臋trzu 艣wiat艂o 艂uczyw (trzymanych przez dw贸ch zaufanych pomocnik贸w Miko艂aja) dobywa艂o b艂yski przedmiot贸w cudownej pi臋kno艣ci. Z艂ocone paramenta, diademy ze z艂ota zdobione klejnotami, szkatu艂y z rozmaitych metali ozdobione figurami, niellem, ko艣ci膮 s艂oniow膮. Miko艂aj wskaza艂 nam w uniesieniu ewangeliarz, w kt贸rego oprawie rzuca艂y si臋 w oczy 艣liczne p艂ytki emalii tworz膮c pstrokat膮 jedno艣膰 uporz膮dkowanych dzia艂ek, oddzielonych z艂otymi filigranami i utwierdzonych, niby 膰wiekami, cennymi kamieniami. Pokaza艂 delikatn膮 kapliczk臋 z dwiema kolumnami z lapis lazuli i z艂ota, tworz膮cymi ramy dla z艂o偶enia do grobu, wyobra偶onego p艂askorze藕b膮 w srebrze, powy偶ej za艣 wznosi艂 si臋 z艂oty krzy偶 ozdobiony trzynastoma diamentami na pod艂o偶u z pstrego onyksu, gdy tymczasem male艅ki fronton by艂 sklepiony agatami i rubinami. Potem zobaczy艂em chryzolitowy dyptyk podzielony na pi臋膰 cz臋艣ci, z pi臋cioma scenami z 偶ycia Chrystusa, a po艣rodku by艂o mistyczne jagni臋 u艂o偶one z kom贸rek ze srebra z艂oconego i szkliwa, co stanowi艂o jedyny obraz wielobarwny na tle woskowej bieli.
Twarz, ruchy Miko艂aja, kiedy pokazywa艂 nam to wszystko, roz艣wietla艂a duma. Wilhelm pochwali艂 rzeczy, kt贸re obaczy艂, a potem zapyta艂 Miko艂aja, co za cz艂ek by艂 z Malachiasza.
— Osobliwe pytanie — odpar艂 Miko艂aj — wszak ty te偶 go zna艂e艣;
— Tak, ale nie do艣膰. Nigdy nie mog艂em poj膮膰, jakie my艣li skrywa... i... — zawaha艂 si臋 przed wypowiedzeniem s膮du o dopiero co zmar艂ym — ...i czy mia艂 jakie.
Miko艂aj po艣lini艂 palec, przesun膮艂 nim po kryszta艂owej powierzchni, kt贸rej czysto艣膰 nie by艂a doskona艂a, i odpowiedzia艂 z p贸艂u艣miechem, nie patrz膮c Wilhelmowi w oczy:
— Widz臋, 偶e wcale nie potrzebujesz pyta膰... To prawda, wielu m贸wi艂o, 偶e Malachiasz zdawa艂 si臋 nader pogr膮偶ony w my艣lach, by艂 jednak cz艂ekiem zupe艂nie prostym. Zdaniem Alinarda by艂 g艂upcem.
— Alinard 偶ywi uraz臋 z powodu jakiego艣 dawnego wydarzenia, bo odm贸wiono mu w贸wczas godno艣ci bibliotekarza.
— S艂ysza艂em o tym i ja, ale chodzi o stare dzieje, sprzed co najmniej pi臋膰dziesi臋ciu lat. Kiedy przyby艂em tutaj, bibliotekarzem by艂 Robert z Bobbio i starzy szeptali o niesprawiedliwo艣ci wobec Alinarda. Wtedy nie chcia艂em tego zg艂臋bia膰, gdy偶 wydawa艂o mi si臋 to brakiem szacunku dla starszych, i nie chcia艂em dawa膰 ucha plotkom. Robert mia艂 pomocnika, kt贸ry potem umar艂, i na jego miejsce zosta艂 mianowany Malachiasz, w贸wczas bardzo m艂ody. Wielu powiada艂o, 偶e nie ma 偶adnych zas艂ug, 偶e utrzymuje, i偶 zna grek臋 i arabski, a to wbrew prawdzie, by艂 bowiem tylko zr臋czn膮 ma艂p膮, kt贸ra pi臋knie kaligrafowa艂a, przepisuj膮c manuskrypty z tych j臋zyk贸w, lecz nie pojmuj膮c, co przepisuje. Powiada艂o si臋, 偶e bibliotekarz winien by膰 znacznie bardziej uczony. Alinard, kt贸ry wtenczas by艂 jeszcze cz艂ekiem w pe艂ni si艂, m贸wi艂 rzeczy gorzkie na temat tej nominacji, i napomyka艂, 偶e Malachiasza wyniesiono na to stanowisko, by prowadzi艂 gr臋 jego wroga, ale nie rozumia艂em, o kim m贸wi艂. To wszystko. Zawsze powiada艂o si臋, 偶e Malachiasz broni艂by biblioteki niby pies 艂a艅cuchowy, lecz nie pojmuj膮c zbyt dobrze, co si臋 w niej kryje. Z drugiej strony, szeptano tak偶e przeciwko Berengarowi, kiedy Malachiasz wybra艂 go na pomocnika. M贸wiono, 偶e nie jest wcale bieglejszy od swego mistrza, 偶e to tylko intrygant. M贸wi艂o si臋 te偶... Ale ty te偶 pewnie zd膮偶y艂e艣 us艂ysze膰 te pog艂oski... 偶e mi臋dzy nim a Malachiaszem jest dziwnego rodzaju zwi膮zek... Stare dzieje, sam wiesz, 偶e m贸wiono te偶 o Berengarze i Adelmusie, a m艂odzi kopi艣ci powiadali, i偶 Malachiasz cierpi w milczeniu straszliw膮 zazdro艣膰... Poza tym szepta艂o si臋 o zwi膮zkach mi臋dzy Malachiaszem a Jorgem, nie, nie w tym znaczeniu, jakie mo偶esz mie膰 na my艣li... nikt nigdy nie podawa艂 w w膮tpliwo艣膰 cnoty Jorgego! Ale Malachiasz, jako bibliotekarz, musia艂 zgodnie z tradycj膮 wzi膮膰 za swojego spowiednika opata, gdy tymczasem wszyscy inni spowiadali si臋 u Jorgego (albo u Alinarda, ale starzec jest teraz prawie szalony)... M贸wi艂o si臋 wi臋c, 偶e mimo to Malachiasz troch臋 zbyt cz臋sto gaw臋dzi z Jorgem, jakby opat kierowa艂 jego dusz膮, ale Jorge zarz膮dza艂 cia艂em, gestami, prac膮. Z drugiej strony, sam wiesz, sam to pewnie widzia艂e艣: je艣li kto艣 chcia艂 jakiej wskaz贸wki co do starej i zapomnianej ksi臋gi, nie pyta艂 o ni膮 Malachiasza, ale Jorgego. Malachiasz mia艂 w swojej pieczy katalog i wchodzi艂 do biblioteki, ale Jorge wiedzia艂, co oznacza ka偶dy tytu艂...
— Sk膮d Jorge wiedzia艂 tyle o bibliotece?
— By艂 najstarszy po Alinardzie i nie rusza艂 si臋 st膮d od swej m艂odo艣ci. Jorge musi mie膰 ponad osiemdziesi膮t lat, a powiada si臋, 偶e jest 艣lepy od co najmniej czterdziestu, a mo偶e wi臋cej...
— Jak osi膮gn膮艂 to, 偶e sta艂 si臋 takim m臋drcem, zanim jeszcze o艣lep艂?
— Och, kr膮偶膮 o nim legendy. Zdaje si臋, 偶e ju偶 jako dziecko zosta艂 dotkni臋ty 艂ask膮 Bosk膮, i tam, w Kastylii, czyta艂 ksi臋gi Arab贸w i doktor贸w greckich jeszcze jako wyrostek. A p贸藕niej, nawet kiedy o艣lep艂, i jeszcze teraz, sp臋dza d艂ugie godziny w bibliotece, ka偶e sobie odczytywa膰 katalog, przynosi膰 ksi臋gi i jaki艣 nowicjusz czyta mu na g艂os ca艂ymi godzinami. Pami臋ta wszystko, nie utraci艂 pami臋ci jak Alinard. Czemu jednak pytasz o te sprawy?
— Teraz, kiedy Malachiasz i Berengar nie 偶yj膮, kto jeszcze jest w posiadaniu tajemnic biblioteki?
— Opat, i opat b臋dzie teraz musia艂 przekaza膰 je Bencjuszowi... je艣li zechce.
— Dlaczego, je艣li zechce?
— Bo Bencjusz jest m艂ody i zosta艂 mianowany pomocnikiem, kiedy Malachiasz by艂 jeszcze przy 偶yciu, a by膰 bibliotekarzem lub pomocnikiem bibliotekarza to dwie r贸偶ne rzeczy. Tradycyjnie bibliotekarz jest p贸藕niej opatem...
— Ach to tak... Dlatego stanowisko bibliotekarza jest takie upragnione. Wi臋c Abbon by艂 bibliotekarzem?
— Nie, Abbon nie. Jego nominacja nast膮pi艂a przed moim przybyciem tutaj, b臋dzie teraz ze trzydzie艣ci lat. Przedtem opatem by艂 Pawe艂 z Rimini, cz艂ek osobliwy, o kt贸rym opowiadano dziwne historie; zdaje si臋, 偶e po偶era艂 wprost ksi臋gi, zna艂 na pami臋膰 wszystkie ksi臋gi z biblioteki, ale cierpia艂 na dziwn膮 u艂omno艣膰, nie m贸g艂 pisa膰, nazywano go Abbas Agraphicus... Zosta艂 opatem bardzo m艂odo, powiada艂o si臋, 偶e mia艂 poparcie Algirdasa z Cluny, Doctora Quadratusa... Ale to tylko stare gadki mnich贸w. Jednym s艂owem, Pawe艂 zosta艂 opatem, Robert z Bobbio zaj膮艂 jego miejsce w bibliotece, ale zdrowie mia艂 podkopane, spala艂a go choroba, wiedziano, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 kierowa膰 losami opactwa, i kiedy Pawe艂 z Rimini odszed艂...
— Umar艂?
— Nie, znikn膮艂 nie wiem jak, pewnego dnia wyruszy艂 w podr贸偶 i nie wr贸ci艂, mo偶e zosta艂 zabity przez rabusi贸w gdzie艣 w drodze... Kiedy wiec Pawe艂 znikn膮艂, Robert nie m贸g艂 zaj膮膰 jego miejsca, i zacz臋艂y si臋 mroczne knowania. Abbon, powiada si臋, by艂 naturalnym synem pana z okolicy, wyr贸s艂 w opactwie Fossanova, m贸wi si臋, 偶e pachol臋ciem b臋d膮c, asystowa艂 艣wi臋temu Tomaszowi, kiedy ten tam mar艂, i czuwa艂 nad przeniesieniem wielkiego cia艂a w d贸艂 po schodach wie偶y, bo nie udawa艂o si臋 znie艣膰 zw艂ok... to jego jedyny pow贸d do chwa艂y, szepcz膮 z艂e j臋zyki... Faktem jest, 偶e wybrano go opatem, chocia偶 bibliotekarzem nie by艂, i zosta艂 wprowadzony przez kogo艣, my艣l臋, 偶e Roberta, w tajemnice biblioteki.
— A czemu wybrano Roberta?
— Nie wiem. Zawsze stara艂em si臋 nie wtyka膰 zanadto nosa w te sprawy, nasze opactwa s膮 miejscami 艣wi臋tymi, ale wok贸艂 godno艣ci opackiej snuje si臋 czasem szkaradne knowania. Ja interesowa艂em si臋 moimi szk艂ami i relikwiarzami, nie chcia艂em by膰 wmieszany w te historie. Ale pojmujesz teraz, czemu opat nie chce wtajemniczy膰 Bencjusza; wskaza艂by tym sposobem jako swego nast臋pc臋 ch艂opaka nieroztropnego, prawie barbarzy艅skiego gramatyka z najdalszej p贸艂nocy; jak偶e 贸w m贸g艂by co艣 wiedzie膰 o tym kraju, opactwie i jego stosunkach z miejscowymi panami...
— Ale r贸wnie偶 Malachiasz nie by艂 Italczykiem, ani Berengar, zostali jednak wyznaczeni do biblioteki.
— To jest w艂a艣nie niejasne. Mnisi szeptali, 偶e od p贸艂 wieku pod tym wzgl臋dem opactwo odesz艂o od swoich tradycji... Dlatego ponad pi臋膰dziesi膮t lat temu, a mo偶e jeszcze dawniej, Alinard wzdycha艂 do godno艣ci bibliotekarza. Bibliotekarzem by艂 zawsze Italczyk, nie brakowa艂o wielkich umys艂贸w na tych ziemiach. A zreszt膮 widzisz... — I Miko艂aj zawaha艂 si臋, jakby nie chcia艂 powiedzie膰 tego, co powie — ...widzisz, Malachiasz i Berengar nie 偶yj膮 mo偶e w艂a艣nie dlatego, by nie zostali opatami.
Wzdrygn膮艂 si臋, zamacha艂 r臋k膮 przed twarz膮, jakby chcia艂 odp臋dzi膰 my艣li niezbyt poczciwe, potem uczyni艂 znak krzy偶a.
— Co te偶 rzek臋? Widzisz, w tym kraju od wielu lat dziej膮 si臋 rzeczy zawstydzaj膮ce, r贸wnie偶 w klasztorach, na dworze papieskim, w ko艣cio艂ach... Walka o w艂adz臋, oskar偶enia o herezje, byle wyrwa膰 komu艣 z r膮k prebend臋... Co za szkaradno艣膰, zaczynam traci膰 wiar臋 w rodzaj ludzki, widz臋 wsz臋dzie spiski i pa艂acowe knowania. Tym musia艂o sta膰 si臋 i to opactwo, k艂臋bowiskiem 偶mij, kt贸re wy艂oni艂o si臋 przez tajemn膮 magi臋 w miejscu b臋d膮cym relikwiarzem 艣wi臋tych cz艂onk贸w. Sp贸jrz na przesz艂o艣膰 tego klasztoru! Wskaza艂 na wszystkie skarby doko艂a i, nie dbaj膮c o krzy偶e i inne drobne sprz臋ty, skierowa艂 nasze spojrzenia na relikwiarze, kt贸re by艂y chwa艂膮 tego miejsca.
— Patrzcie — powiedzia艂 — oto ostrze w艂贸czni, kt贸ra przebi艂a bok Zbawiciela!
Chodzi艂o o z艂ot膮, opatrzon膮 kryszta艂owym wieczkiem szkatu艂k臋, w kt贸rej na purpurowej poduszeczce spoczywa艂 tr贸jk膮tny kawa艂ek 偶elaza strawionego ju偶 przez rdz臋, lecz doprowadzonego do 偶ywego splendoru przez d艂ugie dzia艂anie oliwy i wosku. Ale to jeszcze nic. W innej szkatule, tym razem ze srebra wysadzanego ametystem i maj膮cej przezroczyste wieczko, zobaczy艂em kawa艂ek czcigodnego drewna ze 艣wi臋tego krzy偶a, dostarczony do opactwa przez sam膮 kr贸low膮 Helen臋, matk臋 cesarza Konstantyna, uda艂a si臋 bowiem w pielgrzymce do 艣wi臋tych miejsc, doby艂a na powierzchni臋 ziemi wzg贸rze Golgoty i 艣wi臋ty gr贸b, a potem zbudowa艂a tam katedr臋.
Potem Miko艂aj pokaza艂 nam inne rzeczy i nie o wszystkich umia艂bym powiedzie膰, a to z przyczyny ich ilo艣ci i rzadko艣ci. By艂 tam, w relikwiarzu ca艂kowicie wykonanym z akwamaryny, gw贸藕d藕 z krzy偶a. By艂, w ampu艂ce spoczywaj膮cej na pod艂o偶u z ma艂ych zwi臋d艂ych r贸偶, kawa艂ek korony cierniowej, a w innej szkatu艂ce, tak samo na ca艂unie zesch艂ych kwiat贸w, po偶贸艂k艂y strz臋p obrusu od ostatniej wieczerzy. A dalej sakiewka 艣wi臋tego Mateusza, ze srebrnych ogniwek; i w walcu przewi膮zanym fioletow膮 wst膮偶k膮, wystrz臋pion膮 od up艂ywu czasu i zapiecz臋towan膮 z艂otem, ko艣膰 z ramienia 艣wi臋tej Anny. I ujrza艂em, cud nad cudy, pod szklanym dzwonem i na czerwonej poduszeczce wyszytej per艂ami — cz膮stk臋 偶艂贸bka z Betlejem i pi臋d藕 purpurowej sukni 艣wi臋tego Jana Ewangelisty, dwa spo艣r贸d 艂a艅cuch贸w, kt贸re 艣ciska艂y w kostce nogi aposto艂a Piotra w Rzymie, czaszk臋 艣wi臋tego Wojciecha, miecz 艣wi臋tego Stefana, piszczel 艣wi臋tej Ma艂gorzaty, palec 艣wi臋tego Wita, 偶ebro 艣wi臋tej Zofii, podbr贸dek 艣wi臋tego Eobana, g贸rn膮 cz臋艣膰 艂opatki 艣wi臋tego Chryzostoma, pier艣cionek zar臋czynowy 艣wi臋tego J贸zefa, z膮b Jana Chrzciciela, r贸zg臋 Moj偶esza, rozdart膮 i zetla艂膮 koronk臋 z sukni 艣lubnej Maryi Panny.
A dalej inne rzeczy, kt贸re nie by艂y relikwiami, stanowi艂y jednak 艣wiadectwa cud贸w i cudownych istot z odleg艂ych ziem, przyniesione do opactwa przez mnich贸w, wyprawiaj膮cych si臋 do najdalszych kra艅c贸w 艣wiata: bazyliszek i hydra wypchane s艂om膮, r贸g jednoro偶ca, jajo, kt贸re pewien pustelnik znalaz艂 wewn膮trz drugiego jaja, p艂atek manny, kt贸r膮 偶ywili si臋 呕ydzi na pustyni, z膮b wieloryba, orzech kokosowy, ko艣膰 ramieniowa jakiej艣 przedpotopowej bestii, kie艂 s艂onia, 偶ebro delfina. I dalej inne jeszcze relikwie, kt贸rych nie rozpozna艂em, lecz od kt贸rych, by膰 mo偶e, cenniejsze by艂y relikwiarze, niejedne (je艣li s膮dzi膰 po robocie ich opraw z poczernia艂ego srebra) nadzwyczaj stare, niesko艅czona seria kawa艂k贸w ko艣ci, tkanin, drewna, metalu, szk艂a. I fiolki z ciemnymi proszkami, a jedna z nich, jak dowiedzia艂em si臋, zawiera艂a spalone szcz膮tki miasta Sodomy, inna za艣 wapno z mur贸w Jerycha. A za ka偶d膮 z tych rzeczy, cho膰by i za t臋 najskromniejsz膮, cesarz ofiarowa艂by niejedno lenno; a nie tylko dawa艂y ogromny presti偶, ale r贸wnie偶 by艂y prawdziwym bogactwem dla opactwa, kt贸re je go艣ci艂o.
Kr膮偶y艂em oszo艂omiony, a Miko艂aj przesta艂 ju偶 obja艣nia膰 nam poszczeg贸lne przedmioty, kt贸re zreszt膮 by艂y opisane na karteczkach, i mog艂em teraz szpera膰 na chybi艂 trafi艂 po sk艂adzie nieocenionych cudowno艣ci, raz podziwiaj膮c rzeczy te w pe艂nym 艣wietle, czasem za艣 w p贸艂mroku, kiedy pomocnicy Miko艂aja przenosili si臋 ze swoimi 艂uczywami w inne miejsce krypty. Urzeka艂y mnie te po偶贸艂k艂e chrz膮stki, jednocze艣nie mistyczne i odpychaj膮ce, przejrzyste i tajemnicze, te strz臋py ubior贸w z niepami臋tnych czas贸w, odbarwione, wystrz臋pione, czasem zwini臋te w fiolce niby wyblak艂y manuskrypt, te pokruszone materie, stapiaj膮ce si臋 w jedno z tkanin膮, na kt贸rej spoczywa艂y 艣wi臋te szcz膮tki 偶ycia, kt贸re by艂o zwierz臋ce (i rozumne), a teraz, uwi臋zione w budowlach z kryszta艂u i metalu, w swych male艅kich wymiarach na艣laduj膮cych 艣mia艂o艣膰 katedr z kamienia wraz z ich wie偶ami i fialami, r贸wnie偶 one. jak mi si臋 zda艂o, przeobra偶one w substancj臋 mineraln膮. Wi臋c to tak pogrzebane oczekuj膮 na zmartwychwstanie cia艂a 艣wi臋tych? Z 艂ych od艂amk贸w zostan膮 odtworzone te organizmy, kt贸re w b艂ysku Boskiej wizji, odzyskuj膮c ca艂膮 swoj膮 wrodzon膮 wra偶liwo艣膰, postrzega艂yby r贸wnie偶, jak pisa艂 Piperno, nawet minimas differentias odorum?
Wyrwa艂 mnie z tych rozmy艣la艅 Wilhelm, dotykaj膮c mojego ramienia.
— Id臋 — powiedzia艂. — P贸jd臋 do skryptorium, musz臋 jeszcze do czego艣 zajrze膰...
— Ale nie b臋dzie mo偶na dosta膰 ksi膮g — rzek艂em. — Bencjusz ma rozkaz...
— Chc臋 jedynie obejrze膰 ksi臋gi, kt贸re czyta艂em owego dnia, i wszystkie s膮 w skryptorium na stole Wenancjusza. Ty, je艣li chcesz, zosta艅 tutaj. Ta krypta jest pi臋kn膮 epitom膮 do debaty o ub贸stwie, przy kt贸rej by艂e艣 w tych dniach. I teraz wiesz, dlaczego twoi konfratrzy morduj膮 jedni drugich, kiedy d膮偶膮 do godno艣ci opackiej.
— Ale偶 wierzysz w to, co podsun膮艂 ci Miko艂aj? Zbrodnie maj膮 zwi膮zek z walk膮 o inwestytur臋?
— Ju偶 ci powiedzia艂em, 偶e na razie nie chce wysuwa膰 na g艂os 偶adnych hipotez. Miko艂aj powiedzia艂 wiele rzeczy. I niekt贸re zaciekawi艂y mnie. Ale teraz p贸jd臋 jeszcze innym tropem. Albo mo偶e tym samym, ale od drugiej strony. A ty nie zachwycaj si臋 za bardzo tymi relikwiarzami. Wiele innych kawa艂k贸w krzy偶a widzia艂em w r贸偶nych ko艣cio艂ach. Gdyby wszystkie by艂y prawdziwe, Pan Nasz nie by艂by um臋czony na dw贸ch skrzy偶owanych belkach, ale na ca艂ym lesie.
— Mistrzu! — wykrzykn膮艂em zgorszony.
— Tak to jest, Adso. A s膮 skarbce jeszcze bogatsze. Dawno ju偶 temu w katedrze w Kolonii widzia艂em czaszk臋 dwunastoletniego Jana Chrzciciela.
— Naprawd臋? — wykrzykn膮艂em w podziwie. Potem ogarn臋艂o mnie pow膮tpiewanie. — Ale偶 Chrzciciel zosta艂 zabity w wieku bardziej posuni臋tym!
— Tamta czaszka musi by膰 w jakim艣 innym skarbcu — rzek艂 Wilhelm z powa偶n膮 twarz膮. Nigdy nie rozumia艂em, kiedy 偶artuje. Na mojej ziemi, kiedy si臋 偶artuje, m贸wi si臋 rzecz jak膮, a potem wybucha wielce g艂o艣nym 艣miechem, by wszyscy mogli uczestniczy膰 w 偶arcie. Wilhelm natomiast 艣mia艂 si臋 tylko, kiedy m贸wi艂 rzeczy powa偶ne, a zachowywa艂 powag臋, kiedy mo偶na by艂o przypu艣ci膰, 偶e 偶artuje.
DZIE艃 SZ脫STY
TERCJA
Kiedy to Adso, s艂uchaj膮c Diesirae, ma sen albo wizj臋 — co kto woli.
Wilhelm po偶egna艂 Miko艂aja i ruszy艂 do skryptorium. Ja dosy膰 ju偶 naogl膮da艂em si臋 skarbca i postanowi艂em p贸j艣膰 do ko艣cio艂a, by pomodli膰 si臋 za dusz臋 Malachiasza. Nigdy nie lubi艂em tego cz艂eka, kt贸ry budzi艂 we mnie strach, i nie ukrywam, 偶e d艂ugo mia艂em go za winnego wszystkich zbrodni. Teraz dowiedzia艂em si臋, 偶e mo偶e by艂 biedaczyn膮, n臋kanym przez niezaspokojone nami臋tno艣ci, glinianym dzbanem po艣r贸d naczy艅 z 偶elaza, ponurym, gdy偶 zagubionym, milcz膮cym i wymykaj膮cym si臋, gdy偶 艣wiadomym, i偶 nie ma nic do powiedzenia. Odczuwa艂em wobec niego pewne wyrzuty sumienia i pomy艣la艂em, 偶e modlitwa za jego los nadprzyrodzony mo偶e u艣mierzy膰 moje poczucie winy.
Ko艣ci贸艂 roz艣wietla艂a teraz jasno艣膰 w膮t艂a i sina, w艂ada艂y nim szcz膮tki nieszcz臋艣nika, wype艂nia艂 monotonny szept mnich贸w, kt贸rzy odmawiali nabo偶e艅stwo za zmar艂ych.
W klasztorze w Melku wiele razy by艂em 艣wiadkiem zgonu kt贸rego艣 z braci. Nie mog臋 rzec, by by艂a to sposobno艣膰 radosna, ale jawi艂a mi si臋 jednak jako pogodna, okre艣lona przez spok贸j i rozbudzone poczucie sprawiedliwo艣ci. Wszyscy czuwali kolejno w celi umieraj膮cego, pocieszaj膮c go dobrym s艂owem, i ka偶dy w swym sercu my艣la艂 o tym, jak szcz臋艣liwy jest ten cz艂ek stoj膮cy na progu 艣mierci, gdy偶 ma w艂a艣nie uwie艅czy膰 swoje cnotliwe 偶ycie, i wkr贸tce do艂膮czy do ch贸ru anio艂贸w w weselu, kt贸re nigdy ju偶 nie ustanie. I cz膮stka owej pogody, aromat tej 艣wi臋tej zazdro艣ci przenika艂y umieraj膮cego, kt贸ry w pokoju rozstawa艂 si臋 z 偶yciem. Jak偶e inne by艂y zgony w tych ostatnich dniach! Widzia艂em wreszcie z bliska, jak umiera ofiara diabelskich skorpion贸w z finis Africae i z pewno艣ci膮 tak w艂a艣nie umarli Wenancjusz i Berengar, szukaj膮c ukojenia w wodzie, z twarzami tak samo zapadni臋tymi, jak twarz Malachiasza...
Usiad艂em w g艂臋bi ko艣cio艂a, skuli艂em si臋 w sobie, by pokona膰 ch艂贸d. Poczu艂em odrobin臋 ciep艂a, poruszy艂em wargami, by do艂膮czy膰 do ch贸ru modl膮cych si臋 konfratr贸w. Powtarza艂em wraz z nimi s艂owa, prawie nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, co m贸wi膮 moje wargi, i g艂owa mi si臋 kiwa艂a, a oczy same si臋 zamyka艂y. Potem ch贸r zaintonowa艂 Dies irae... Monotonny 艣piew podzia艂a艂 na mnie jak narkotyk. Zasn膮艂em na dobre. Albo by膰 mo偶e nie zasn膮艂em, lecz popad艂em ze znu偶enia w niespokojne odr臋twienie, skulony, zwini臋ty jak stworzenie zamkni臋te jeszcze w brzuchu matki. Dusz臋 m膮 ogarn臋艂a mg艂a i znalaz艂em si臋 jakby w rejonach, kt贸re nie by艂y z tego 艣wiata, mia艂em wizj臋 lub sen.
W膮skimi schodami schodzi艂em do niskiej i w膮skiej sieni, jakby do krypty z skarbcem, ale ci膮gle schodz膮c, dotar艂em do krypty obszerniejszej, kt贸ra okaza艂a si臋 kuchni膮 Gmachu. By艂a to z pewno艣ci膮 kuchnia, aczkolwiek wyposa偶ona nie tylko w piece i rondle, lecz r贸wnie偶 w miechy i m艂oty, jakby wyznaczyli tu sobie spotkanie tak偶e kowale Miko艂aja. Migota艂y czerwonym blaskiem duch贸wki, kot艂y i rondle, w kt贸rych co艣 gotowa艂o si臋, dobywa艂 si臋 dym, a na powierzchni p艂yn贸w tworzy艂y si臋 z trzaskiem wielkie p臋cherze i p臋ka艂y nagle z g艂uchym i nieustannym odg艂osem. Kucharze wymachiwali wysoko trzymanymi ro偶nami, za艣 nowicjusze, kt贸rzy zebrali si臋 tu wszyscy, podskakiwali, by z艂apa膰 kury i inne ptactwo nadziane na te rozpalone 偶elaza. A na boku kowale kuli z tak膮 si艂膮, 偶e a偶 powietrze drga艂o, i chmury iskier wzbija艂y si臋 z kowade艂, mieszaj膮c si臋 z tymi, kt贸re dobywa艂y si臋 z dw贸ch piec贸w.
Nie wiedzia艂em, czy jestem w piekle czy w raju pojmowanym tak, jak m贸g艂by pojmowa膰 go Salwator, ociekaj膮cym sosami i rozedrganym salcesonami. Nie mia艂em czasu, by zastanowi膰 si臋, gdzie jestem, albowiem zgraja cz艂eczk贸w, kar艂贸w z wielkimi g艂owami w kszta艂cie kocio艂k贸w, wbieg艂a, porwa艂a mnie w swoim p臋dzie, by wepchn膮膰 na pr贸g refektarza i zmusi膰 do wej艣cia.
Sala by艂a od艣wi臋tnie przybrana. Wielkie opony i chor膮gwie zwiesza艂y si臋 ze 艣cian, ale zdobi膮ce je obrazy nie by艂y tymi, kt贸re zazwyczaj zach臋caj膮 wiernych do pobo偶no艣ci albo g艂osz膮 chwa艂臋 kr贸l贸w. Zdawa艂y si臋 raczej czerpa膰 natchnienie z marginali贸w Adelmusa i w艣r贸d innych postaci odtwarza艂y najmniej przera偶aj膮ce i najbardziej b艂aze艅skie: zaj膮ce, kt贸re ta艅czy艂y wok贸艂 drzewa obfito艣ci, rzeki pe艂ne ryb, kt贸re z w艂asnej woli rzuca艂y si臋 na patelni臋 trzyman膮 przez ma艂py przebrane za biskup贸w-kucharzy, potwory o t艂ustych brzuchach ta艅cz膮ce wok贸艂 dymi膮cych rondli.
Po艣rodku sto艂u siedzia艂 opat w od艣wi臋tnych szatach, w wielkiej sukni z haftowanej purpury, a w r臋ku trzyma艂 sw贸j widelec niby ber艂o. Obok niego Jorge pi艂 z ogromnego dzbana wino, a klucznik, ubrany jak Bernard Gui, czyta艂 cnotliwie z ksi臋gi w kszta艂cie skorpiona 偶ywoty 艣wi臋tych i ust臋py z Ewangelii, lecz te opowie艣ci m贸wi艂y o Jezusie, kt贸ry 偶artowa艂 z aposto艂em, przypominaj膮c mu, 偶e 贸w jest kamieniem i 偶e na tym bezwstydnym kamieniu, co toczy si臋 przez r贸wnin臋, zbuduje sw贸j Ko艣ci贸艂, albo opowie艣膰 艣wi臋tego Hieronima, kt贸ry komentowa艂 Bibli臋 m贸wi膮c, 偶e B贸g chce obna偶y膰 po艣ladki Jerozolimie. I przy ka偶dym zdaniu klucznika Jorge 艣mia艂 si臋, wali艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂 i krzycza艂: „Ty b臋dziesz nast臋pnym opatem, brzuchu Bo偶y!” Tak w艂a艣nie m贸wi艂, oby B贸g mi wybaczy艂.
Na swawolne skinienie opata wkroczy艂 zast臋p dziewic. By艂 to promienny poch贸d bogato ubranych niewiast, w艣r贸d kt贸rych dostrzeg艂em, a w ka偶dym razie tak wyda艂o mi si臋 na pierwszy rzut oka, moj膮 matk臋, potem zda艂em sobie spraw臋 z pomy艂ki, chodzi艂o bowiem z pewno艣ci膮 o dziewcz臋 straszliwe jak uszykowane wojsko. Tyle jeno, 偶e mia艂o na g艂owie diadem z bia艂ych pere艂, dwa sznury, a inne dwa opada艂y po obu stronach twarzy, 艂膮cz膮c si臋 z dwoma kolejnymi sznurami, kt贸re zwiesza艂y si臋 jej na pier艣, i ka偶da per艂a by艂a obci膮偶ona diamentem wielkim niby 艣liwka. Poza tym z obu uszu sp艂ywa艂y sznury pere艂 b艂臋kitnych i 艂膮czy艂y si臋 w naszyjnik u do艂u szyi, bia艂ej i prostej jak wie偶a Libanu. P艂aszcz mia艂a barwy szkar艂atnej, a w d艂oni trzyma艂a z艂oty, zdobiony diamentami puchar, kt贸ry — wiedzia艂em, cho膰 nie wiem sk膮d — zawiera艂 艣mierciono艣n膮 ma艣膰 skradzion膮 kiedy艣 Sewerynowi. Za t膮 niewiast膮, pi臋kn膮 niby jutrzenka, sz艂y inne postacie niewie艣cie, jedna z nich w bia艂ym haftowanym p艂aszczu, na艂o偶onym na ciemn膮 sukni臋, ozdobion膮 podw贸jn膮 z艂ot膮 etol膮 przybran膮 polnymi kwiatami; druga w p艂aszczu z 偶贸艂tego adamaszku, na艂o偶onym na sukni臋 blador贸偶ow膮, usian膮 zielonymi li艣膰mi, i z dwoma wielkimi kwadratami naszytymi w kszta艂t br膮zowego labiryntu; a trzecia w p艂aszczu czerwonym a sukni szmaragdowej, haftowanej w ma艂e czerwone zwierz膮tka, i trzyma艂a w r臋kach haftowan膮 bia艂膮 etol臋; p艂aszczom innych nie przygl膮da艂em si臋, poniewa偶 stara艂em si臋 poj膮膰, kim by艂y te, kt贸re towarzyszy艂y dziewcz臋ciu, jak偶e podobnemu teraz do Maryi Panny; i by艂o tak, jakby ka偶da z nich pokazywa艂a trzymany w d艂oni kartusz lub jakby ten kartusz dobywa艂 si臋 z ust, albowiem wiedzia艂em, 偶e by艂y to Rut, Sara, Zuzanna i inne niewiasty z Pisma 艢wi臋tego.
W tym momencie opat krzykn膮艂: „Wnijd藕cie, dzieci wszetecznicy!”, i wkroczy艂 do refektarza inny, pi臋knie u艂adzony orszak 艣wi臋tych os贸b, kt贸re doskonale rozpozna艂em, ubranych z prostot膮, ale i 艣wietnie; a w 艣rodku grupy by艂 zasiadaj膮cy na tronie Pan Nasz i zarazem Adam, okryty purpurowym p艂aszczem, i wielka, czerwona i bia艂a od rubin贸w i pere艂, spinka trzyma艂a p艂aszcz na ramionach; na g艂owie mia艂 diadem podobny do diademu dziewcz臋cia, w r臋ku spory puchar pe艂en krwi wieprzk贸w. Inne nader 艣wi臋te osobisto艣ci, o kt贸rych powiem, a wszystkie znane mi doskonale, otacza艂y go kr臋giem, i by艂 te偶 oddzia艂 艂ucznik贸w kr贸la Francji, ubranych na zielono b膮d藕 czerwono, ze szmaragdowymi tarczami opatrzonymi monogramem Chrystusa. Dow贸dca tej grupy ruszy艂, by z艂o偶y膰 ho艂d opatowi, podaj膮c mu puchar i m贸wi膮c: „Wim, a膰 sia w艂o艣膰 w istej graniej abrysie trzyd藕ci rok贸w be艂a w w艂odaniu Sancti Benedicti.” Na co opat odpar艂: „Age primum et septimum de quatuor”, pozostali za艣 zaintonowali: „In finibus Africae, amen.” Potem wszyscy sederunt.
Kiedy rozproszy艂y si臋 oba przeciwne oddzia艂y, pad艂 rozkaz opata i Salomon zabra艂 si臋 do nakrywania sto艂u, Jakub i Andrzej przynie艣li wi膮zk臋 siana, Adam rozsiad艂 si臋 po艣rodku, Ewa po艂o偶y艂a si臋 na li艣ciu, Kain wszed艂 ci膮gn膮c za sob膮 p艂ug, Abel ze skopkiem, by wydoi膰 Brunellusa, Noe tryumfalnie przyby艂 w arce, wios艂uj膮c, Abraham usiad艂 pod drzewem, Izaak po艂o偶y艂 si臋 na z艂otym o艂tarzu ko艣cielnym, Moj偶esz przycupn膮艂 na kamieniu, Daniel ukaza艂 si臋 na pogrzebowym podwy偶szeniu u ramienia Malachiasza, Tobiasz wyci膮gn膮艂 si臋 na 艂o偶u, J贸zef rzuci艂 si臋 na korzec zbo偶a, Beniamin wyci膮gn膮艂 si臋 na worku, a p贸藕niej jeszcze, ale w tym miejscu wizja sta艂a si臋 niewyra藕na, Dawid trwa艂 na pag贸rku, Jan na ziemi, faraon na piasku (naturalnie, powiedzia艂em sobie, ale dlaczego?), 艁azarz na stole, Jezus na cembrowinie studni, Zacheusz na ga艂臋zi drzewa, Mateusz na sto艂ku, Rahab na paku艂ach, Rut na s艂omie, Tekla na parapecie okna (z zewn膮trz pojawi艂a si臋 blada twarz Adelmusa, kt贸ry ostrzega艂 j膮, 偶e mo偶e run膮膰 w przepa艣膰), Zuzanna w ogrodzie, Judasz po艣r贸d grobowc贸w, Piotr na katedrze, Jakub na sieci, Eliasz na siodle, Rachel na zawini膮tku. A aposto艂 Pawe艂, od艂o偶ywszy miecz, s艂ucha艂 zrz臋dz膮cego Ezawa, gdy tymczasem Hiob kwili艂 na kupie gnoju i przybiegli mu na pomoc Rebeka z sukni膮, Judyta z okryciem, Hagar z p艂贸tnem pogrzebowym, a kilku nowicjuszy nios艂o wielki dymi膮cy kocio艂, z kt贸rego wyskoczy艂 Wenancjusz z Salvemec, ca艂y czerwony, i zacz膮艂 rozdawa膰 wieprzow膮 kiszk臋.
W refektarzu by艂o coraz t艂umniej i wszyscy jedli ile wlezie, Jonasz poda艂 do sto艂u dyni臋, Izajasz warzywa, Ezechiel morwy, Zacheusz kwiaty sykomoru, Adam cytryny. Daniel 艂ubin, faraon papryk臋, Kain kardy, Ewa figi, Rachela jab艂ka, Ananiasz 艣liwki wielkie jak diamenty, Lia cebul臋, Aaron oliwki, J贸zef jajko, Noe winogrona, Symeon pestki brzoskwi艅, podczas gdy Jezus 艣piewa艂 Dies irae i weso艂o skrapia艂 wszystko to po偶ywienie octem, wyciskaj膮c go z ma艂ej g膮bki, kt贸r膮 wzi膮艂 z w艂贸czni jednego z 艂ucznik贸w kr贸la Francji.
— Synowie moi, owieczki moje wszystkie — powiedzia艂 w tym momencie pijany ju偶 opat — nie mo偶ecie wieczerza膰 tak, ubrani niby 偶ebracy, chod藕cie, chod藕cie. — I uderzy艂 w pierwszego i si贸dmego z czterech, kt贸rzy wy艂aniali si臋 bezkszta艂tni jak zjawy z g艂臋bi zwierciad艂a, a zwierciad艂o rozpad艂o si臋 na kawa艂ki i rozsypa艂y si臋 na ziemi po salach labiryntu wielobarwne suknie inkrustowane kamieniami, wszystkie zbrukane i postrz臋pione. I Zacheusz wzi膮艂 sukni臋 bia艂膮, Abram pstr膮, Lot siarkow膮, Jonasz b艂臋kitn膮, Tekla czerwonaw膮, Daniel c臋tkowan膮, Jan t臋czow膮, Adam futrzan膮, Judasz w srebrniki, Raab szkar艂atn膮, Ewa koloru drzewa wiadomo艣ci dobrego i z艂ego, i ten bra艂 wielobarwn膮, 贸w sparta艅sk膮, inny purpurow膮, inny morsk膮, inny hiacyntow膮, barwy ognia i siarki albo rdzaw膮 i czarn膮, a Jezus pyszni艂 si臋 sukni膮 go艂臋bi膮 i, 艣miej膮c si臋, oskar偶a艂 Judasza, 偶e ten nigdy nie potrafi 偶artowa膰 w 艣wi臋tej weso艂o艣ci.
W tym momencie Jorge, zdj膮wszy szkie艂ka ad legendum, rozpali艂 krzak gorej膮cy, do kt贸rego Sara dorzuca艂a drew, co zebra艂 je Jefte, Izaak wy艂adowa艂, J贸zef por膮ba艂, i kiedy Jakub odkrywa艂 studni臋, a Daniel siada艂 nad jeziorem, s艂udzy nie艣li wod臋, Noe wino, Hagar buk艂ak, Abram wi贸d艂 cielca, kt贸rego Raab przywi膮za艂 do palika, a Jezus podawa艂 sznur i Eliasz wi膮za艂 mu kopyta; potem Absalom powiesi艂 go za w艂osy, Piotr poda艂 miecz, Kain zabi艂, Herod spu艣ci艂 krew, Sem wyrzuci艂 trzewia i 艂ajno, Jakub doda艂 oliwy, Molesadon soli, Antioch po艂o偶y艂 na ogniu, Rebeka upiek艂a, a Ewa spr贸bowa艂a jako pierwsza i 藕le prze艂kn臋艂a, ale Adam powiedzia艂, 偶eby o tym nie my艣la艂a, i wali艂 w plecy Seweryna, kt贸ry radzi艂 doda膰 wonnych zi贸艂. Wtedy Jezus prze艂ama艂 chleb, rozdzieli艂 ryb臋, Jakub krzycza艂, poniewa偶 Ezaw wyjad艂 mu ca艂膮 soczewic臋, Izaak po偶era艂 ko藕l臋 z rusztu, Jonasz gotowanego wieloryba, a Jezus zachowywa艂 post przez czterdzie艣ci dni i czterdzie艣ci nocy.
W tym czasie wszyscy wchodzili i wychodzili, wnosz膮c wyborn膮 dziczyzn臋 wszelkiego kszta艂tu i ma艣ci, i Beniamin bra艂 sobie zawsze cz臋艣膰 najwi臋ksz膮, Maria najsmakowitsz膮, Marta za艣 skar偶y艂a si臋, 偶e zawsze musi my膰 wszystkie talerze. Potem podzielili ciel臋, kt贸re tymczasem ogromnie si臋 powi臋kszy艂o, i Jan mia艂 z niego 艂eb, Absalom kark, Aaron j臋zyk, Samson szcz臋k臋, Piotr ucho, Holofernes te偶 艂eb, Lia zadek, Saul szyj臋, Jonasz brzuch, Tomasz 偶贸艂膰, Ewa 偶ebro, Maria pier艣, El偶bieta srom, Moj偶esz ogon, Lot nogi, a Ezechiel ko艣ci. W tym czasie Jezus zjada艂 os艂a, 艣wi臋ty Franciszek wilka, Abel owc臋, Ewa muren臋, Chrzciciel szara艅cz臋, Faraon o艣miornic臋 (naturalnie, powiedzia艂em sobie: ale w艂a艣ciwie dlaczego?), a Dawid zjada艂 kantaryd臋, rzucaj膮c si臋 na dziewcz臋 nigra sed formosa, gdy tymczasem Samson wbija艂 z臋by w szynk臋 lwa, a Tekla ucieka艂a wrzeszcz膮c, bo goni艂 j膮 czarny i w艂ochaty paj膮k.
Wszyscy byli teraz najwidoczniej podchmieleni i ten po艣lizn膮艂 si臋 na winie, ten wpada艂 do kot艂贸w i stercza艂y mu stamt膮d jeno dwie nogi skrzy偶owane jak paliki, Jezus mia艂 wszystkie palce czarne i podawa艂 karty ksi臋gi m贸wi膮c: bierzcie i jedzcie, to s膮 zagadki Symfozjusza, a w艣r贸d nich zagadka o rybie, kt贸ra jest synem Boga i waszym zbawc膮. I wszyscy pili, Jezus mirtynek, Jonasz rywu艂臋, Faraon sorrento (dlaczego?), Moj偶esz petercyment, Izaak ma艂mazyj臋, Aaron kanar, Zacheusz latyk臋, Tekla kocyfa艂, Jan klaret, Abel albana, Maria hipokras, Rachel floren.
Adam bulgota艂, le偶膮c na wznak, i wino wyp艂ywa艂o mu z 偶ebra, Noe przeklina艂 przez sen Chama, Holofernes chrapa艂 niczego nie podejrzewaj膮c, Jonasz spa艂 jak kamie艅, Piotr czuwa艂, a偶 kogut zapieje, a Jezus obudzi艂 si臋 nagle, s艂ysz膮c Bernarda Gui i Bertranda z Poggetto, kt贸rzy rozprawiali o spaleniu dzieweczki; i krzykn膮艂, ojcze, je艣li to mo偶liwe, oddal ode mnie ten kielich! Kto艣 niezr臋cznie nalewa艂 do puchar贸w, kto艣 dobrze pi艂, kto艣 umiera艂 艣miej膮c si臋 i kto艣 艣mia艂 si臋 umieraj膮c, kto艣 taszczy艂 flaszki i kto艣 pi艂 z nie swojego kielicha. Zuzanna krzycza艂a, 偶e nie odda nigdy swojego pi臋knego bia艂ego cia艂a klucznikowi i Salwatorowi za n臋dzne serce wo艂u, Pi艂at kr膮偶y艂 po refektarzu niby dusza na m臋kach, wo艂aj膮c o wod臋 do obmycia r膮k, i brat Dulcyn, w kapeluszu z pi贸rem, ni贸s艂 mu j膮, p贸藕niej rozchyla艂, chichocz膮c, suknie i ukazywa艂 srom czerwony od krwi, gdy tymczasem Kain kpi艂 z niego, obejmuj膮c pi臋kn膮 Ma艂gorzat臋 z Trydentu; a Dulcyn wybucha艂 p艂aczem i szed艂 z艂o偶y膰 g艂ow臋 na ramieniu Bernarda Gui, zw膮c go anielskim papie偶em, Hubertyn pociesza艂 go drzewem 偶ywota, Micha艂 z Ceseny sakiewk膮 ze z艂otem, Marie namaszcza艂y go wonno艣ciami, Adam za艣 przekonywa艂, 偶e powinien zje艣膰 dopiero co zerwane jab艂ko.
I w贸wczas otworzy艂y si臋 sklepienia Gmachu i zst膮pi艂 z nieba Roger Bacon na lataj膮cej machinie, homine regente jeno. Potem Dawid zagra艂 na cytrze, Salome ta艅czy艂a w swoich siedmiu zas艂onach i przy ka偶dej opadaj膮cej zas艂onie gra艂a na jednej z siedmiu tr膮b i ukazywa艂a jedn膮 z siedmiu piecz臋ci, a偶 zosta艂a jedynie amicta sole. Wszyscy m贸wili, 偶e nigdy nie widzieli opactwa tak weso艂ego, i Berengar unosi艂 ka偶demu sukni臋, m臋偶czyznom i kobietom zar贸wno, ca艂uj膮c w krocze. I zacz膮艂 si臋 taniec, Jezus w stroju nauczyciela, Jan stra偶nika, Piotr gladiatora sieciarza, Nemrod my艣liwego, Judasz donosiciela, Adam ogrodnika, Ewa tkaczki, Kain rozb贸jnika, Abel pasterza, Jakub kursora, Zachariasz kap艂ana, Dawid kr贸la, Jubal harfisty, Jakub rybaka, Antioch kucharza, Rebeka nosiwody, Molesadon g艂upca, Marta s艂ugi, Herod w艣ciek艂ego b艂azna, Tobiasz medyka, J贸zef stolarza, Noe pijaka, Izaak wie艣niaka, Hiob cz艂eka smutnego, Daniel s臋dziego, Tamar nierz膮dnicy, Maria pani domu, i rozkazywa艂a s艂ugom, by przynie艣li wi臋cej wina, bo jej niem膮dry syn nie chce przemieni膰 wody.
Wtedy to opat zaperzy艂 si臋, poniewa偶 — powiedzia艂 — wyprawi艂 tak膮 pi臋kn膮 uczt臋, a nikt mu nic nie da艂; i wszyscy zacz臋li na wy艣cigi sk艂ada膰 mu dary i skarby, byka, owc臋, lwa, wielb艂膮da, jelenia, ciel臋, mulic臋, w贸z s艂oneczny, podbr贸dek 艣wi臋tego Eobana, ogon 艣wi臋tej Morimondy, uterus 艣wi臋tej Arundaliny, kark 艣wi臋tej Burgozyny wycyzelowany jak puchar w wieku dwunastu lat i kopi臋 Pentagonum Salomonis. Ale opat zacz膮艂 krzycze膰, 偶e w ten spos贸b staraj膮 si臋 odwr贸ci膰 jego uwag臋, a w rzeczywisto艣ci pustosz膮 mu krypt臋 ze skarbu, a teraz wszyscy si臋 tam znajdujemy, i 偶e zabrano niezwykle cenn膮 ksi臋g臋, kt贸ra m贸wi艂a o skorpionach i o siedmiu tr膮bach, i wezwa艂 艂ucznik贸w kr贸la Francji, by przeszukali wszystkich podejrzanych. I znaleziono ku wstydowi wszystkich chust臋 wielobarwn膮 u Hagar, z艂ot膮 piecz臋膰 u Rachel, srebrne zwierciad艂o na 艂onie Tekii, syfon z napojem pod r臋k膮 Beniamina, jedwabn膮 narzut臋 pod sukniami Judyty, w艂贸czni臋 w r臋ku Longina i 偶on臋 bli藕niego w ramionach Abimelecha. Ale najgorsze nast膮pi艂o, kiedy znaleziono czarnego koguta przy dzieweczce, czarnej i pi臋knej niby kot tej samej barwy, i nazwano j膮 czarownic膮 i pseudoaposto艂em, i wszyscy rzucili si臋 na ni膮, by j膮 ukara膰. Chrzciciel 艣ci膮艂 jej g艂ow臋, Abel poder偶n膮艂 gard艂o, Adam wyp臋dzi艂, Nabuchodonozor ognist膮 r臋k膮 napisa艂 jej na piersi znaki zodiakalne, Eliasz porwa艂 do ognistego wozu, Noe zanurzy艂 w wodzie, Lot zamieni艂 w s艂up soli, Zuzanna oskar偶y艂a o lubie偶no艣膰, J贸zef zdradzi艂 z inn膮, Ananiasz wepchn膮艂 do pieca, Samson zaku艂 w 艂a艅cuchy, Pawe艂 wych艂osta艂, Piotr ukrzy偶owa艂 g艂ow膮 w d贸艂, Stefan ukamienowa艂, Wawrzyniec spali艂 na ruszcie, Bart艂omiej ob艂upi艂 ze sk贸ry, Judasz wyda艂, klucznik spali艂, a Piotr wypar艂 si臋 wszystkiego. Potem rzucili si臋 na to cia艂o i ciskali we艅 艂ajnem, puszczali wiatry na twarz, oddawali uryn臋 na g艂ow臋, wymiotowali na 艂ono, wyrywali w艂osy, bili po po艣ladkach roz偶arzonymi 艂uczywami. Cia艂o dziewcz臋cia, niegdy艣 tak pi臋kne i s艂odkie, teraz ulega艂o unicestwieniu, rozpadaj膮c si臋 na kawa艂ki, kt贸re trafia艂y do szkatu艂ek i relikwiarzy z kryszta艂u i z艂ota, znajduj膮cych si臋 w krypcie. A w艂a艣ciwie to nie cia艂o dziewcz臋cia zape艂nia艂o krypt臋, lecz fragmenty krypty, wiruj膮c, uk艂ada艂y si臋 w kszta艂t cia艂a dziewcz臋cia, teraz rzeczy mineralnej, a p贸藕niej znowu rozprasza艂y si臋, 艣wi臋ty py艂 kawa艂eczk贸w nagromadzonych przez szale艅cz膮 niegodziwo艣膰. By艂o teraz tak, jakby jedno jedyne ogromne cia艂o w ci膮gu tysi膮cleci rozpad艂o si臋 na cz臋艣ci, a te u艂o偶y艂y si臋 tak, by wype艂ni膰 ca艂膮 krypt臋, bardziej ja艣niej膮c膮, ale nie r贸偶n膮 od ossuarium zmar艂ych mnich贸w, i jakby forma substancjalna samego ludzkiego cia艂a, arcydzie艂o stworzenia, rozpad艂a si臋 na kszta艂ty przypadkowe, mnogie i oddzielone, staj膮c si臋 w ten spos贸b obrazem w艂asnego przeciwie艅stwa, kszta艂tem ju偶 nie idealnym, ale ziemskim, z py艂u i cuchn膮cych od艂amk贸w, zdolnych oznacza膰 jedynie 艣mier膰 i zniszczenie...
Nie widzia艂em ju偶 biesiadnik贸w ani dar贸w, kt贸re z艂o偶yli; by艂o tak, jakby wszyscy uczestnicy biesiady spoczywali w krypcie, zmumifikowani ka偶dy we w艂asnych szcz膮tkach, ka偶dy przejrzyst膮 synekdoch膮 samego siebie, Rachela jako ko艣膰, Daniel jako z膮b, Samson jako szcz臋ka, Jezus jako strz臋p purpurowej sukni. Jakby na zako艅czenie biesiada przeobrazi艂a si臋 w rze藕 dziewcz臋cia, ta za艣 sta艂a si臋 rzezi膮 powszechn膮, kt贸rej wynik ko艅cowy mia艂em przed oczyma, cia艂a (co rzek臋? wszelkie cia艂o ziemskie i sublunarne tych wsp贸艂biesiadnik贸w zg艂odnia艂ych i spragnionych) zmieni艂y si臋 w jedyne cia艂o, martwe, rozszarpane i udr臋czone jak cia艂o Dulcyna po ka藕ni, przeobra偶one w nieczysty i ja艣niej膮cy skarb, rozci膮gni臋te ca艂膮 swoj膮 powierzchni膮, niby sk贸ra zdarta ze zwierz臋cia i rozwieszona, kt贸ra jednak zachowa艂a, skamienia艂e wraz ze sk贸r膮, trzewia i wszystkie organy i nawet rysy twarzy. Sk贸ra wraz z ka偶d膮 ze swoich zmarszczek, fa艂d, blizn, ze swoimi aksamitnymi powierzchniami, z lasem w艂os贸w, nask贸rkiem, z piersi膮 i sromem, kt贸re sta艂y si臋 przepysznym adamaszkiem, i piersiami, paznokciami, zrogowacia艂ym nask贸rkiem pod pi臋t膮, w艂贸kienkami rz臋s, wodnist膮 materi膮 oczu, mi膮偶szem warg, delikatnym rdzeniem pacierzowym, architektur膮 ko艣ci, a wszystko sprowadzone do piaszczystej m膮czki, nie trac膮c jednakowo偶 nic ze swojej postaci i wzajemnego po艂o偶enia, nogi wyzbyte mi臋艣ni i wiotkie jak obuwie, cia艂o z nich zosta艂o bowiem od艂o偶one na bok niby ornat wraz ze wszystkimi czerwonymi arabeskami 偶y艂, cyzelowanym stosem trzewi, intensywnym i 艣luzowatym rubinem serca, per艂owym rz臋dem z臋b贸w, r贸wnych, u艂o偶onych w naszyjnik, z j臋zykiem, tym r贸偶owym i b艂臋kitnym wisiorkiem, i palcami rozstawionymi niby 艣wiece, piecz臋ci膮 p臋pka, by sple艣膰 na nowo rozpleciony kobierzec brzucha... Ze wszystkich stron krypty 艣mia艂o si臋 do mnie drwi膮co, szepta艂o, zaprasza艂o do 艣mierci to makrocia艂o rozdzielone mi臋dzy szkatu艂ki i relikwiarze, a jednak odtworzone w swojej rozleg艂ej i nieracjonalnej ca艂o艣ci, i chodzi艂o o to samo cia艂o, kt贸re podczas wieczerzy jad艂o i wykonywa艂o spro艣nie susy i kt贸re teraz jawi艂o mi si臋 zastyg艂e w nietykalno艣ci swojej ruiny g艂uchej i 艣lepej. I Hubertyn, chwytaj膮c mnie za rami臋, a偶 jego paznokcie zag艂臋bi艂y mi si臋 w mi臋艣nie, szepta艂: „Widzisz, to ta sama rzecz, ta, co przedtem triumfowa艂a w swoim szale艅stwie i znajdowa艂a upodobanie w zabawie, a teraz jest tutaj, ukarana i nagrodzona, wyzwolona od pokus nami臋tno艣ci, zesztywnia艂a na wieczno艣膰, przeznaczona na wieczne 艣ci臋cie lodem, by zachowa艂a si臋 i oczy艣ci艂a, wyzwolona od gnicia poprzez triumf gnicia, gdy偶 nic nie zdo艂a obr贸ci膰 w py艂 tego, co jest ju偶 py艂em i substancj膮 mineraln膮, mors est quies viatoris, finis est omnis laboris...”
Ale nagle wpad艂 do krypty Salwator, miotaj膮c p艂omienie niby diabl臋, i krzykn膮艂: „G艂upcze! Nie widzisz, 偶e to behemot, wielka, dzika bestia z ksi臋gi Hioba! Czeg贸偶 to si臋 boisz, paniczu m贸j? Tu masz syr w zasma偶ce!” I nagle krypta roz艣wietli艂a si臋 czerwonawymi b艂yskami i znowu by艂a kuchni膮, lecz jeszcze bardziej ni偶 kuchni膮 wn臋trzem wielkiego brzucha, 艣luzowatego i lepkiego, a po艣rodku bestia czarna jak kruk i z tysi膮cem d艂oni, przykuta do wielkiego rusztu, wyci膮ga艂a swoje cz艂onki, by z艂apa膰 wszystkich, kt贸rzy znale藕li si臋 w pobli偶u, i jak wie艣niak, kiedy jest spragniony, wyciska grono winne, tak owa bestia 艣ciska艂a, kogo z艂apa艂a, a偶 mia偶d偶y艂a ich wszystkich w swych 艂apach, temu nogi, temu g艂ow臋, czyni膮c z nich nast臋pnie wielkie 偶arcie, czkaj膮c ogniem bardziej, zda si臋, cuchn膮cym ni藕li siarka. Ale, c贸偶 za dziw, ta scena nie wzbudza艂a ju偶 we mnie przera偶enia, i spostrzeg艂em, 偶e patrz臋 poufale na tego „dobrego diab艂a” (tak my艣la艂em), kt贸ry w艂a艣ciwie okaza艂 si臋 Salwatorem, oto bowiem o 艣miertelnym ciele cz艂owieczym, o jego cierpieniach i gniciu wiedzia艂em wszystko i niczego si臋 ju偶 nie l臋ka艂em. Rzeczywi艣cie, w tym 艣wietle od p艂omieni, kt贸re teraz zdawa艂o si臋 mi艂e i biesiadne, ujrza艂em wszystkich go艣ci z wieczerzy, przywr贸conych do swojej postaci, 艣piewaj膮cych, 偶e od nowa wszystko si臋 zaczyna, a w艣r贸d nich by艂a dzieweczka, ca艂a i przepi臋kna, i m贸wi艂a mi: „Nic to, nic to, zobaczysz, 偶e p贸藕niej wr贸c臋 jeszcze pi臋kniejsza ni偶 przedtem, niech minie tylko moment sp艂oni臋cia na stosie, a zobaczymy si臋 tutaj!” I wskaza艂a, oby B贸g mi wybaczy艂, sw贸j srom, a ja wszed艂em i znalaz艂em si臋 w przepi臋knej jaskini wygl膮daj膮cej niby rozkoszna dolina ze z艂otego wieku, zroszona wod膮 i pe艂na owoc贸w, drzew, na kt贸rych ros艂y, syry w zasma偶ce. I wszyscy ruszyli dzi臋kowa膰 opatowi za pi臋kny festyn, i okazywali mu serdeczno艣膰 i dobry nastr贸j popychaj膮c go, kopi膮c, zrywaj膮c z niego suknie, przewracaj膮c na ziemi臋, uderzaj膮c cz艂onkami o jego cz艂onek, a on 艣mia艂 si臋 i prosi艂, by go ju偶 nie 艂askota膰, i okrakiem, na koniach wyrzucaj膮cych z nozdrzy chmury siarki, wtargn臋li bracia ubogiego 偶ywota, kt贸rzy mieli przy pasach sakiewki wype艂nione z艂otem, by przerabia膰 wilki na jagni臋ta i jagni臋ta na wilki i koronowa膰 na cesarzy za zgod膮 zgromadzenia ludu 艣piewaj膮cego niesko艅czon膮 Bo偶膮 wszechmoc. „Ut cachinnis dissolvatur, torqueatur rictibus!” — krzycza艂 Jezus wymachuj膮c koron膮 cierniow膮. Wszed艂 papie偶 Jan, z艂orzecz膮c na ca艂y ten ba艂agan i m贸wi膮c: „Tylko tak dalej, a nie wiem, czym to si臋 sko艅czy! Ale wszyscy go wy艣miali i z opatem na czele wyszli ze 艣winiami szuka膰 w lesie trufli. Mia艂em p贸j艣膰 za nimi, kiedy zobaczy艂em w k膮cie Wilhelma wychodz膮cego z labiryntu i trzymaj膮cego w r臋ku magnes, kt贸ry wl贸k艂 go szybko ku p贸艂nocy. „Nie opuszczaj mnie, mistrzu! — krzykn膮艂em. — Ja te偶 chc臋 zobaczy膰, co jest finis Africae!”
„Widzia艂e艣 ju偶!” — odpowiedzia艂 Wilhelm z oddali. I obudzi艂em si臋, kiedy w ko艣ciele rozleg艂y si臋 ostatnie s艂owa 偶a艂obnego 艣piewu.
Lacrimosa dies illa
qua resurget ex favilla
iudicando homo reus:
huic ergo parce deus!
Pie Iesu domine
dana eis requiem.
Znak, 偶e moja wizja trwa艂a, b艂yskawiczna jak wszystkie wizje, tyle co jedno amen, troch臋 kr贸cej ni偶 Dies irae.
DZIE艃 SZ脫STY
PO TERCJI
Kiedy to Wilhelm obja艣nia Adsowi jego sen.
Wyszed艂em, odurzony, przez g艂贸wny portal i znalaz艂em si臋 w obliczu ma艂ego zbiegowiska. Byli tam franciszkanie, kt贸rzy wyruszali w drog臋, i Wilhelm, kt贸ry zszed艂, by ich po偶egna膰.
Do艂膮czy艂em do po偶egnania, do braterskich u艣cisk贸w. Potem spyta艂em Wilhelma, kiedy odjad膮 tamci z wi臋藕niami. Powiedzia艂, 偶e wyruszyli p贸艂 godziny temu, kiedy byli艣my w skarbcu; mo偶e — pomy艣la艂em — kiedy ja ju偶 艣ni艂em.
By艂em zbity tym przez chwil臋 z tropu, potem wzi膮艂em si臋 w gar艣膰. Nie by艂bym w stanie znie艣膰 widoku trojga skaza艅c贸w (mam na my艣li biednego n臋dzarza klucznika, Salwatora... i z pewno艣ci膮 te偶 dzieweczk臋), wleczonych w dal i na zawsze. A zreszt膮, by艂em jeszcze tak wzburzony snem, 偶e nawet moje uczucia jakby 艣ci膮艂 ch艂贸d.
Kiedy karawana minoryt贸w kierowa艂a si臋 ku bramie, Wilhelm i ja stali艣my przed ko艣cio艂em, obaj zasmuceni, cho膰 z r贸偶nych powod贸w. Potem postanowi艂em opowiedzie膰 sen mojemu mistrzowi. Aczkolwiek wizja by艂a wielokszta艂tna i nielogiczna, przypomina艂em j膮 sobie z zadziwiaj膮c膮 jasno艣ci膮 obraz po obrazie, gest po ge艣cie, s艂owo po s艂owie. I tak te偶 j膮 opowiedzia艂em, nie zaniechuj膮c niczego, gdy偶 wiedzia艂em, 偶e sny s膮 cz臋sto tajemniczymi pos艂aniami, w kt贸rych osoby uczone mog膮 wyczyta膰 jasne proroctwa.
Wilhelm wys艂ucha艂 mnie w milczeniu, a potem zapyta艂:
— Czy wiesz, co 艣ni艂e艣?
— To, co ci powiedzia艂em — odpar艂em, zbity z panta艂yku.
— Z pewno艣ci膮, to poj膮艂em. Czy wiesz jednak, 偶e to, co mi opowiedzia艂e艣, jest ju偶 w wi臋kszo艣ci zapisane? Osoby i wydarzenia ostatnich dni umie艣ci艂e艣 w ramach, kt贸re zna艂e艣 ju偶 przedtem, gdy偶 w膮tek snu ju偶 gdzie艣 czyta艂e艣, albo opowiadano ci, kiedy by艂e艣 ma艂y, w szkole, w klasztorze. To Coena Cypriani.
Przez chwil臋 nie wiedzia艂em, o co mu chodzi. Potem przypomnia艂em sobie. Prawda! Wylecia艂 mi z g艂owy tytu艂, ale kt贸ry偶 doros艂y mnich i kt贸ry偶 rozbrykany mniszek nie u艣miecha艂 si臋 lub nie 艣mia艂 z rozmaitych obraz贸w, proz膮 i rymowanych, tej historii, nale偶膮cej do tradycji rytua艂u wielkanocnego i ioca monachorum? Cho膰 jest zabroniona lub pot臋piana przez surowszych spo艣r贸d mistrz贸w nowicjuszy, nie ma jednak klasztoru, w kt贸rym mnisi nie szeptaliby jej sobie na ucho, rozmaicie uj臋tej i uporz膮dkowanej, i niejedni pobo偶nie przepisywali j膮, twierdz膮c, 偶e pod ucieszn膮 mask膮 skrywa tajemne nauki moralne; inni za艣 zach臋cali do jej rozpowszechniania, gdy偶 — powiadali — poprzez zabaw臋 m艂odzie偶 mo偶e 艂atwiej nauczy膰 si臋 na pami臋膰 epizod贸w 艣wi臋tej historii. Wersj臋 wierszem napisano dla papie偶a Jana VIII z dedykacj膮: „Ludere me libuit, ludentem, papa Johannes, accipe. Ridere, si placet, ipse potes”. I opowiadano, 偶e sam Karol 艁ysy wystawi艂 j膮 na scenie w kszta艂cie uciesznego 艣wi臋tego misterium, w wersji rymowanej, by zabawi膰 przy wieczerzy swych dostojnik贸w:
Ridens cadit Gaudericus
Zacharias admiratur,
supinus in lectulum
docet Anastasius...
I ile偶 razy mia艂em bur臋 od mistrz贸w, kiedy wraz z kolegami recytowa艂em jej ust臋py. Przypominam sobie pewnego starego mnicha z Melku, kt贸ry powiada艂, 偶e cz艂ek tak cnotliwy, jak Cyprian, nie m贸g艂 napisa膰 rzeczy tak nieprzystojnej, takiej blu藕nierczej parodii Pisma, bardziej godnej niewiernego i b艂azna ni偶 艣wi臋tego m臋czennika... Lata temu zapomnia艂em o tych dzieci臋cych zabawach. Jak to si臋 sta艂o, 偶e tego dnia Coena tak wyra藕nie pojawi艂a si臋 w moim 艣nie? Zawsze my艣la艂em, 偶e sny s膮 wie艣ciami od Boga, a w najgorszym wypadku niedorzecznym be艂kotaniem u艣pionej pami臋ci o rzeczach, kt贸re przydarzy艂y si臋 w ci膮gu dnia. Spostrzeg艂em teraz, 偶e mo偶na 艣ni膰 tak偶e o ksi臋gach, mo偶na wi臋c 艣ni膰 o snach.
— Chcia艂bym by膰 Artemidorem, by obja艣ni膰 w艂a艣ciwie tw贸j sen — rzek艂 Wilhelm. — Ale wydaje mi si臋, 偶e r贸wnie偶 bez m膮dro艣ci Artemidora 艂atwo mo偶na poj膮膰, co si臋 wydarzy艂o. Prze偶y艂e艣 w tych dniach, m贸j biedny ch艂opcze, seri臋 wydarze艅, kt贸re zdaj膮 si臋 nie podlega膰 偶adnej regule. I dzisiejszego ranka wy艂oni艂o si臋 w twoim u艣pionym umy艣le wspomnienie pewnego rodzaju komedii, w kt贸rej, cho膰 mo偶e z innymi zamiarami, 艣wiat stan膮艂 na g艂owie. Wmiesza艂e艣 w to niedawne wspomnienia, trwogi, l臋ki. Wyszed艂e艣 od marginali贸w Adelmusa, by prze偶y膰 wielki karnawa艂, w kt贸rym wszystko zdaje si臋 odbywa膰 na opak, a jednak, podobnie jak w Coena, ka偶dy robi to, co naprawd臋 robi艂 w swym 偶yciu. A na koniec zada艂e艣 sobie we 艣nie pytanie, kt贸ry 艣wiat jest b艂臋dny i co oznacza porusza膰 si臋 z g艂ow膮 do do艂u. Tw贸j sen nie wiedzia艂 ju偶, gdzie jest g贸ra, a gdzie d贸艂, gdzie 艣mier膰, a gdzie 偶ycie. Tw贸j sen zw膮tpi艂 w nauki, kt贸re otrzyma艂e艣.
— Nie ja — rzek艂em cnotliwie — tylko m贸j sen. Ale w takim razie sny nie s膮 Boskimi pos艂aniami, lecz diabelskim gl臋dzeniem i nie kryj膮 偶adnej prawdy!
— Nie wiem, Adso — odpar艂 Wilhelm. — Tyle prawd mamy w r臋kach, 偶e je艣li pewnego dnia pojawi si臋 nadto kto艣, kto zechce doby膰 prawd臋 z naszych sn贸w, wtenczas naprawd臋 bliskie b臋d膮 czasy Antychrysta. A jednak im d艂u偶ej my艣l臋 o twoim 艣nie, tym bardziej mnie o艣wieca. Mo偶e ciebie nie, ale mnie owszem. Wybacz, 偶e zabieram ci sny, by rozwin膮膰 moje hipotezy, wiem, to rzecz niegodziwa, nie powinno si臋 tego czyni膰... Ale zdaje mi si臋, 偶e twoja u艣piona dusza poj臋艂a wi臋cej rzeczy, ni偶 poj膮艂em ja w ci膮gu sze艣ciu dni, i na jawie...
— Naprawd臋?
— Naprawd臋. Albo mo偶e nie. Uwa偶am, 偶e tw贸j sen daje o艣wiecenie, gdy偶 zgadza si臋 zjedna z moich hipotez. Ale udzieli艂e艣 mi wielkiego wsparcia. Dzi臋kuj臋.
— Lecz c贸偶 w moim 艣nie tak ci臋 zaciekawi艂o? By艂 bez sensu, jak wszystkie sny!
— Mia艂 inny sens, jak wszystkie sny i wizje. Trzeba tylko odczytywa膰 go alegorycznie albo anagogicznie...
— Jak Pismo!?
— Sen jest pismem i wiele pism jest tylko snami.
DZIE艃 SZ脫STY
SEKSTA
Kiedy to odtwarza si臋 histori臋 bibliotekarzy i zyskuje kilka dodatkowych wiadomo艣ci o tajemniczej ksi臋dze.
Wilhelm chcia艂 wr贸ci膰 do skryptorium, z kt贸rego ledwie co wyszed艂. Poprosi艂 Bencjusza o pozwolenie zajrzenia do katalogu, kt贸ry przerzuci艂 szybko. „Musi by膰 gdzie艣 tutaj — m贸wi艂 — widzia艂em j膮 godzin臋 temu...” Zatrzyma艂 si臋 na jednej ze stronic. „Masz, czytaj ten tytu艂.”
Pod jedynym odniesieniem (finis Africae!) by艂a seria czterech tytu艂贸w, znak, 偶e chodzi o jeden tom zawieraj膮cy wi臋cej tekst贸w. Przeczyta艂em:
I. ar. de dictis cujusdam stulti
II. syr. libellus alchemicus aegypt.
III. Expositio Magistri Alcofribae de cena beati Cypriani Cartaginensis Episcopi
IV. Liber acephalus de stupris virginum et meretricum amoribus
— O co chodzi? — spyta艂em.
— To nasza ksi臋ga — szepn膮艂 mi Wilhelm. — Oto czemu tw贸j sen co艣 mi podsun膮艂. Teraz jestem pewny, 偶e o ni膮 chodzi. I rzeczywi艣cie... — przerzuca艂 szybko stronice bezpo艣rednio poprzedzaj膮ce ow膮 i po niej nast臋puj膮ce — rzeczywi艣cie oto ksi臋gi, o kt贸rych my艣la艂em, wszystkie razem. Lecz nie to chcia艂em sprawdzi膰. Pos艂uchaj. Czy masz swoj膮 tabliczk臋? Dobrze, musimy dokona膰 obliczenia i staraj si臋 dobrze sobie przypomnie膰, co powiedzia艂 nam Alinard tamtego dnia, b膮d藕 to, co s艂yszeli艣my rano od Miko艂aja. Miko艂aj rzek艂, 偶e przyby艂 tutaj mniej wi臋cej trzydzie艣ci lat temu i Abbon by艂 ju偶 mianowany opatem. Przedtem by艂 opatem Pawe艂 z Rimini. Czy tak? Dajmy na to, 偶e zdarzy艂o si臋 to oko艂o roku 1290, rok mniej, rok wi臋cej nie ma znaczenia. Potem Miko艂aj rzek艂, 偶e kiedy przyby艂, Robert z Bobbio by艂 ju偶 bibliotekarzem. Czym nie zb艂膮dzi艂? Umar艂 potem i stanowisko oddano Malachiaszowi, powiedzmy na pocz膮tku naszego wieku. Pisz. Jest jednakowo偶 okres poprzedzaj膮cy przybycie Miko艂aja, kiedy bibliotekarzem jest Pawe艂 z Rimini. Od kiedy nim by艂? Tego nam nie wyjawiono, mogliby艣my przejrze膰 rejestry opactwa, ale mniemam, 偶e s膮 u opata, a w tym momencie wola艂bym go o t臋 rzecz nie prosi膰. Postawmy hipotez臋, 偶e Pawe艂 by艂 wybrany na bibliotekarza sze艣膰dziesi膮t 艂at temu, pisz. Czemu Alinard boleje nad tym, 偶e oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu lat temu jemu powinno przypa艣膰 stanowisko bibliotekarza, a zosta艂o oddane innemu? Czy mia艂 na my艣li Paw艂a z Rimini?
— Albo Roberta z Bobbio — rzek艂em.
— Mo偶e by膰. Ale teraz sp贸jrz na katalog. Wiesz, 偶e tytu艂y wpisywane s膮, powiedzia艂 nam o tym Malachiasz pierwszego dnia, w porz膮dku nap艂ywania. A kto wpisuje je do rejestru? Bibliotekarz. Tak wiec pod艂ug zmiany pisma na tych stronicach b臋dziemy mogli ustali膰 nast臋pstwo bibliotekarzy. Przejrzymy teraz katalog od ty艂u, ostatnia kaligrafia to pismo Malachiasza, najwyra藕niej gotyk, sam widzisz. Wype艂nia niewiele stronic. Opactwo nie naby艂o zbyt wielu ksi膮g w ci膮gu ostatnich trzydziestu lat. Potem zaczyna si臋 szereg stronic zapisanych pismem dr偶膮cym, 艂atwo rozpozna膰 znaki Roberta z Bobbio, chorego wszak. R贸wnie偶 tutaj jest niewiele stronic, Robert pewnie nied艂ugo pe艂ni艂 swoje obowi膮zki. A oto co mamy teraz: ca艂e stronice innej kaligrafii, prostej i pewnej, ca艂a seria nabytk贸w (a w艣r贸d nich grupa ksi膮g, kt贸re przegl膮da艂em niedawno), doprawdy imponuj膮ca. Ile偶 musia艂 pracowa膰 Pawe艂 z Rimini! Zbyt du偶o, je艣li zwa偶ysz, 偶e jak rzek艂 Miko艂aj, Pawe艂 zosta艂 opatem w m艂odziutkim wieku. Przyjmijmy jednak, 偶e ten 偶ar艂oczny czytelnik wzbogaci艂 w ci膮gu niewielu lat opactwo o tyle ksi膮g... Czy偶 nie powiedziano nam, 偶e nazywano go Abbas Agraphicus z powodu tej dziwnej u艂omno艣ci lub choroby, kt贸ra nie pozwala艂a mu pisa膰? Kto wi臋c pisa艂 tutaj? Powiedzia艂bym, 偶e jego pomocnik biblioteczny. Ale je艣liby 贸w pomocnik biblioteczny zosta艂 p贸藕niej mianowany bibliotekarzem, pisa艂by nadal i zrozumieliby艣my, czemu tyle stronic zapisanych jest t膮 sam膮 kaligrafi膮. Mieliby艣my wi臋c miedzy Paw艂em a Robertem innego bibliotekarza, wybranego jakie艣 pi臋膰dziesi膮t lat temu, owego tajemniczego rywala Alinarda, kt贸ry spodziewa艂 si臋, z racji starsze艅stwa, nast膮pi膰 po Pawle. Potem tamten znika i w jaki艣 spos贸b, wbrew oczekiwaniom Alinarda i innych, na jego miejsce wybiera si臋 Malachiasza.
— Ale sk膮d masz pewno艣膰, 偶e to wyliczenie jest dobre? Nawet przyjmuj膮c, 偶e ta kaligrafia wysz艂a spod r臋ki bibliotekarza bez imienia, czemu nie mia艂yby by膰 dzie艂em Paw艂a stronice jeszcze wcze艣niejsze?
— Poniewa偶 艣r贸d tych nabytk贸w s膮 rejestrowane wszystkie bulle i decretalia, kt贸re s膮 wszak opatrzone dok艂adn膮 dat膮. Mam na my艣li to, 偶e je艣li znajdziesz tu, jak przecie偶 znajdujesz, Firma cautela Bonifacego VII z roku 1296, wiesz, 偶e ten tekst nie wp艂yn膮艂 przed tym w艂a艣nie rokiem, i mo偶esz domy艣la膰 si臋, 偶e wp艂yn膮艂 te偶 nied艂ugo po tej dacie. W ten spos贸b mamy jakby kamienie milowe rozstawione w toku lat i dzi臋ki nim, je艣li przyjm臋, 偶e Pawe艂 z Rimini zosta艂 bibliotekarzem w roku 1265, a opatem w 1275, i widz臋 nast臋pnie, i偶 jego kaligrafia, lub kaligrafia kogo艣 innego, kto nie by艂 Robertem z Bobbio, rozci膮ga si臋 od roku 1265 do 1285, odkrywam r贸偶nic臋 dziesi臋ciu lat.
M贸j mistrz by艂 naprawd臋 nader przenikliwy.
— Ale jakie wnioski wyci膮gasz z tego odkrycia? — spyta艂em wtenczas.
— 呕adnych — odrzek艂 — jedynie przes艂anki. Potem podni贸s艂 si臋 i poszed艂 pom贸wi膰 z Bencjuszem.
Ten trwa艂 dzielnie na swoim miejscu, lecz z min膮 niezbyt pewn膮 siebie. Siedzia艂 nadal przy swoim starym stole i nie pali艂 si臋 zgo艂a do obj臋cia sto艂u Malachiasza, przy katalogu. Wilhelm zagada艂 do艅 dosy膰 ch艂odno. Nie zapomnieli艣my nieprzyjemnej sceny z poprzedniego wieczoru.
— Panie bibliotekarzu, chocia偶 sta艂e艣 si臋 tak mo偶ny, mam nadziej臋, 偶e zechcesz powiedzie膰 mi jedn膮 rzecz. Czy owego ranka, kiedy Adelmus i inni dyskutowali nad przemy艣lnymi zagadkami, a Berengar po raz pierwszy wspomnia艂 o finis Africae, kto艣 wymieni艂 Coena Cypriani?
— Tak — odpar艂 Bencjusz. — Czy偶 nie powiedzia艂em ci tego? Zanim zacz臋艂o si臋 rozprawia膰 o zagadkach Symfoniusza, w艂a艣nie Wenancjusz napomkn膮艂 o Coena i Malachiasz rozgniewa艂 si臋, m贸wi膮c, 偶e jest to dzie艂o haniebne, i przypominaj膮c, 偶e opat wszystkim zakaza艂 jego czy tania...
— Ach, opat? — rzek艂 Wilhelm. — Nader ciekawe. Dzi臋kuj臋 ci, Bencjuszu.
— Poczekaj — rzek艂 Bencjusz — chc臋 z tob膮 pom贸wi膰. Da艂 znak, by艣my wyszli z nim ze skryptorium na schody prowadz膮ce do kuchni, aby inni nic nie s艂yszeli. Wargi mu dr偶a艂y.
— Boj臋 si臋, Wilhelmie — oznajmi艂. — Zabili tak偶e Malachiasza. Teraz ja wiem za du偶o. A nadto zazdro艣ci mi grupa Italczyk贸w... Nie chc膮 ju偶 bibliotekarza cudzoziemca... My艣l臋, 偶e inni zostali usuni臋ci w艂a艣nie z tego powodu... Nigdy nie m贸wi艂em ci o nienawi艣ci Alinarda do Malachiasza, o jego urazach...
— Kim jest ten, kt贸ry zaj膮艂 przed laty jego miejsce?
— Tego nie wiem, zawsze gada o tym niejasno, a zreszt膮 to stara historia. Pewnie wszyscy ju偶 nie 偶yj膮. Ale grupa Italczyk贸w wok贸艂 Alinarda gada cz臋sto... gada艂a cz臋sto o Malachiaszu jako o pajacu podstawionym tutaj za kogo艣 innego za zgod膮 opata... Ja, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy... wtr膮ci艂em si臋 do sprzecznej gry dw贸ch fakcji... Poj膮艂em to dopiero rano... Italia jest ziemi膮 spisk贸w, truj膮 tu papie偶y, przedstawmy sobie w tym wszystkim biedne pachol臋 jak ja... Wczoraj nie rozumia艂em tego, my艣la艂em, 偶e wszystko ma zwi膮zek z ksi臋g膮, ale teraz nie jestem ju偶 tego pewny, by艂 to bowiem jeno pretekst; sam widzia艂e艣, ksi臋g臋 odnaleziono, lecz Malachiasz i tak umar艂... Musz臋... chc臋... chcia艂bym uciec. Co mi radzisz?
— Zachowa膰 spok贸j. Teraz prosisz o dobr膮 rad臋, czy偶 nie tak? Ale wczoraj wieczorem mia艂e艣 min臋, jakby艣 by艂 panem ca艂ego 艣wiata. G艂upcze, gdyby艣 pom贸g艂 mi wczoraj, przeszkodziliby艣my tej ostatniej zbrodni. To ty da艂e艣 Malachiaszowi ksi臋g臋, kt贸ra sprowadzi艂a na艅 艣mier膰. Lecz powiedz mi przynajmniej jedno. Mia艂e艣 t臋 ksi臋g臋 w r臋kach, dotyka艂e艣 jej, ale czy czyta艂e艣? I czemu zatem 偶yjesz?
— Nie wiem. Przysi臋gam, 偶e nie dotyka艂em jej, albo raczej dotkn膮艂em, by wzi膮膰 z pracowni, nie otwieraj膮c przecie偶, ukry艂em j膮 pod sukni膮 i poszed艂em do celi, by wsun膮膰 pod siennik. Wiedzia艂em, 偶e Malachiasz daje na mnie baczenie, i natychmiast wr贸ci艂em do skryptorium. A p贸藕niej, kiedy Malachiasz zaproponowa艂 mi, bym zosta艂 jego pomocnikiem, zaprowadzi艂em go do mojej celi i odda艂em ksi臋g臋. To wszystko.
— Nie m贸w, 偶e艣 nawet jej nie otworzy艂.
— Tak, otworzy艂em przed ukryciem, by upewni膰 si臋, czy to naprawd臋 ta, kt贸rej szuka艂e艣. Zaczyna艂a si臋 manuskryptem arabskim, potem, jak mi si臋 zdaje, by艂 syryjski, potem tekst 艂aci艅ski i wreszcie grecki...
Przypomnia艂em sobie skr贸t, kt贸ry widzieli艣my w katalogu. Dwa pierwsze tytu艂y by艂y wskazane jako ar. i syr. To ta ksi臋ga! Lecz Wilhelm ci膮gn膮艂:
— Tak wi臋c dotkn膮艂e艣 jej i nie umar艂e艣. A wi臋c nie umiera si臋 od dotykania. A co mo偶esz powiedzie膰 o tek艣cie greckim? Rzuci艂e艣 na艅 okiem?
— Odrobin臋, tyle, by zobaczy膰, 偶e jest bez tytu艂u, zaczyna艂 si臋 tak, jakby brakowa艂o cz臋艣ci...
— Liber acephalus... — mrukn膮艂 Wilhelm.
— ...spr贸bowa艂em czyta膰 pierwsz膮 stron臋, ale prawd臋 m贸wi膮c, znam grek臋 bardzo 藕le, potrzeba by mi by艂o wi臋cej czasu. Wreszcie zaciekawi艂a mnie inna osobliwo艣膰, w艂a艣nie w zwi膮zku z kartami po grecku. Nie przerzuci艂em ich, bo nie zdo艂a艂em. Karty by艂y, jakby powiedzie膰, nasi膮kni臋te wilgoci膮, z trudem odlepia艂y si臋 od siebie. A to poniewa偶 pergamin by艂 dziwny... mi臋kszy od innych pergamin贸w, to za艣, w jaki spos贸b pierwsza stronica by艂a strawiona i fa艂dowa艂a si臋 prawie, by艂o... jednym s艂owem dziwne.
— Dziwne; tego偶 wyra偶enia u偶y艂 Seweryn — rzek艂 Wilhelm.
— Pergamin jakby nie by艂 pergaminem... Zdawa艂 si臋 tkanin膮, ale cienk膮... — ci膮gn膮艂 Bencjusz.
— Charta lintea albo pergamenum de pono — rzeki Wilhelm. — Nigdy takiego nie widzia艂e艣?
— S艂ysza艂em o nim, ale chyba nie widzia艂em. M贸wi si臋, 偶e jest bardzo drogi i kruchy. Dlatego u偶ywa si臋 go ma艂o. Wyrabiaj膮 go Arabowie, czy tak?
— Byli pierwsi. Ale wyrabiaj膮 go tak偶e tutaj, w Italii, w Fabriano. I jeszcze... Ale偶 z pewno艣ci膮, jasne, to pewne! — Wilhelmowi zaiskrzy艂y si臋 oczy. — To pi臋kne i interesuj膮ce odkrycie, brawo Bencjuszu, dzi臋kuj臋 ci! Tak, wyobra偶am sobie, 偶e tutaj w bibliotece charta lintea jest rzadko艣ci膮, gdy偶 nie przychodzi艂y tu manuskrypty z ostatnich czas贸w. A zreszt膮 wielu l臋ka si臋, 偶e nie przetrwa wiek贸w jak pergamin, i by膰 mo偶e s艂usznie. Mo偶na mniema膰, 偶e tutaj chc膮 czego艣, co by艂oby trwalsze od spi偶u... Pergamin de pono zatem! 呕egnaj. I b膮d藕 spokojny. Tobie nie grozi niebezpiecze艅stwo.
— Naprawd臋, Wilhelmie, r臋czysz za to?.
— R臋cz臋. Je艣li b臋dziesz si臋 trzyma艂 swojego miejsca. Ju偶 za du偶o szk贸d narobi艂e艣.
Oddalili艣my si臋 ze skryptorium pozostawiaj膮c Bencjusza, je艣li nie w dobrym nastroju zgo艂a, to przynajmniej spokojniejszego.
— G艂upiec! — rzek艂 Wilhelm przez z臋by, kiedy wychodzili艣my. — Mogli艣my ju偶 rozwik艂a膰 wszystko, gdyby nie stan膮艂 nam na drodze...
Opata zastali艣my w refektarzu. Wilhelm podszed艂 i poprosi艂 o rozmow臋. Abbon nie m贸g艂 si臋 uchyli膰 i wyznaczy艂 nam spotkanie rych艂o w swoim domu.
DZIE艃 SZ脫STY
NONA
Kiedy to opat nie chce wys艂ucha膰 Wilhelma, m贸wi o j臋zyku klejnot贸w i przejawia pragnienie, by zaprzestano 艣ledztwa w sprawie smutnych wydarze艅.
Mieszkanie opata by艂o nad sal膮 kapituln膮 i z okna komnaty, obszernej i okaza艂ej, w kt贸rej nas przyj膮艂, widzia艂o si臋 w ten dzie艅 pogodny i wietrzny, ponad dachem opackiego ko艣cio艂a, kszta艂t Gmachu.
Opat, stoj膮c przed oknem, w艂a艣nie ten widok podziwia艂 i wskaza艂 nam go uroczystym gestem.
— Cudowna twierdza — rzek艂 — kt贸ra skrywa w swoich proporcjach ow膮 z艂ot膮 regu艂臋 rz膮dz膮c膮 budow膮 arki. Wzniesiona na trzech poziomach, poniewa偶 trzy to cyfra Tr贸jcy i trzech by艂o anio艂贸w, kt贸rzy odwiedzili Abrama, tyle偶 dni Jonasz sp臋dzi艂 w brzuchu wielkiej ryby, trzy r贸wnie偶 Jezus i 艁azarz sp臋dzili w grobowcu; tyle razy Chrystus prosi艂 Ojca, by oddali艂 od niego kielich goryczy, tyle偶 sp臋dzi艂 w odosobnieniu z aposto艂ami na modlitwie. Trzy razy zapar艂 si臋 Go Piotr i trzykro膰 objawi艂 si臋 swoim po zmartwychwstaniu. Trzy s膮 cnoty teologiczne, trzy 艣wi臋te j臋zyki, trzy cz臋艣ci duszy, trzy rodzaje stworze艅 my艣l膮cych, anio艂owie, ludzie i demony, trzy rodzaje d藕wi臋ku, vox, flatus, pulsus, trzy epoki dziej贸w ludzkich, przed Prawem, w czasie Prawa i po Prawie.
— Cudowne zestrojenie mistycznych zgodno艣ci — przyzna艂 Wilhelm.
— Ale r贸wnie偶 kszta艂t kwadratowy — ci膮gn膮艂 opat — bogaty jest w pouczenia duchowe. Cztery s膮 punkty kardynalne, pory roku, 偶ywio艂y, to jest ciep艂o, zimno, wilgo膰 i sucho艣膰, dalej narodziny, wzrastanie, dojrza艂o艣膰 i staro艣膰, dalej, niebieskie, ziemskie, powietrzne i wodne gatunki zwierz膮t, konstytutywne barwy t臋czy i liczba lat, jakiej trzeba, by nast膮pi艂 rok przest臋pny.
— O, z pewno艣ci膮 — rzek艂 Wilhelm — trzy za艣 i cztery daje siedem, liczb臋 wyj膮tkowo mistyczn膮, za艣 trzy pomno偶one przez cztery daje dwana艣cie, jak ilo艣膰 aposto艂贸w, dwana艣cie przez dwana艣cie daje sto czterdzie艣ci cztery, to jest liczb臋 wybranych. — I po tej ostatniej demonstracji mistycznej wiedzy o naduranicznym 艣wiecie liczb opat nie mia艂 nic wi臋cej do dodania. Wskutek tego Wilhelm zyska艂 sposobno艣膰 nawi膮zania do tematu.
— Winni艣my pom贸wi膰 o ostatnich wydarzeniach, nad kt贸rymi d艂ugo rozmy艣la艂em — oznajmi艂.
Opat odwr贸ci艂 si臋 plecami do okna, a twarz膮 do Wilhelma, ale z min膮 surow膮.
— Mo偶e zbyt d艂ugo. Wyznaj臋, bracie Wilhelmie, 偶e czego艣 wi臋cej po tobie oczekiwa艂em. Odk膮d przyby艂e艣 tutaj, min臋艂o prawie sze艣膰 dni, czterech mnich贸w straci艂o 偶ycie, nie licz膮c Adelmusa, dwaj zostali zatrzymani przez inkwizycj臋; z pewno艣ci膮, by艂o to sprawiedliwe, lecz mogliby艣my unikn膮膰 tego wstydu, gdyby inkwizytor nie musia艂 zaj膮膰 si臋 poprzednimi zbrodniami; a wreszcie spotkanie, w kt贸rym by艂em mediatorem, przynios艂o smutne wyniki, i to w艂a艣nie z powodu wszystkich tych zbrodni... Zgodzisz si臋, 偶e mog艂em oczekiwa膰 innego rozwi膮zania, gdym prosi艂 ci臋, by艣 prowadzi艂 艣ledztwo w sprawie 艣mierci Adelmusa...
Wilhelm milcza艂 zak艂opotany. Opat mia艂 racj臋, to pewna. Na pocz膮tku tej opowie艣ci rzek艂em, 偶e m贸j mistrz lubi艂 wprawia膰 innych w podziw rychliwo艣ci膮 swoich dedukcji, i by艂o rzecz膮 zrozumia艂膮, 偶e jego duma zosta艂a zraniona, kiedy oskar偶a艂o si臋 go, cho膰by i niesprawiedliwie, o powolno艣膰.
— To prawda — zgodzi艂 si臋 — nie spe艂ni艂em twoich oczekiwa艅, ojcze wielebny, lecz obja艣ni臋 dlaczego. Te przest臋pstwa nie wzi臋艂y si臋 z wa艣ni lub z jakiego艣 pragnienia odwetu po艣r贸d mnich贸w, ale wi膮偶膮 si臋 z faktami, kt贸re z kolei maj膮 藕r贸d艂o w dawnej historii opactwa...
Opat spojrza艂 na艅 z niepokojem.
— Co masz na my艣li? Pojmuj臋 tak偶e ja, 偶e kluczem nie jest nieszcz臋sna historia Remigiusza, kt贸ra jeno skrzy偶owa艂a si臋 z tamt膮. Ale owa, owa historia, kt贸r膮 ja znam, cho膰 nie mog臋 o niej m贸wi膰... mia艂em nadziej臋, 偶e wyja艣ni si臋 i 偶e powiesz mi o niej ty...
— Ojcze wielebny, masz na my艣li rzecz jak膮, o kt贸rej dowiedzia艂e艣 si臋 pod tajemnic膮 spowiedzi... — Opat odwr贸ci艂 g艂ow臋, a Wilhelm ci膮gn膮艂: — Je艣li jego magnificencja chcesz wiedzie膰, czy ja wiem, nie wiedz膮c tego od jego magnificencji, azali偶 by艂y niestosowne stosunki mi臋dzy Berengarem a Adelmusem i mi臋dzy Berengarem a Malachiaszem, to wiedz膮 o tym w opactwie wszyscy...
Opat zaczerwieni艂 si臋 gwa艂townie.
— Nie mniemam, i偶by by艂o po偶yteczne m贸wi膰 o podobnych sprawach w przytomno艣ci tego nowicjusza. I nie mniemam, by艣 po wyje藕dzie legacji potrzebowa艂 go d艂u偶ej jako pisarza. Wyjd藕, ch艂opcze — powiedzia艂 tonem rozkazuj膮cym. Wyszed艂em upokorzony. Ale ciekawo艣膰 kaza艂a mi zaczai膰 si臋 za drzwiami, kt贸re pozostawi艂em nie domkni臋te, by 艣ledzi膰 dalszy ci膮g dialogu.
Wilhelm podj膮艂:
— Tak zatem te nieprzystojne zwi膮zki, je艣li nawet mia艂y miejsce, niewiele mia艂y wsp贸lnego z owymi bolesnymi wydarzeniami. Klucz jest inny i my艣la艂em, 偶e艣 domy艣la艂 si臋 jaki. Wszystko obraca艂o si臋 wok贸艂 kradzie偶y i posiadania pewnej ksi臋gi, kt贸ra ukryta by艂a w finis Africae i kt贸ra wr贸ci艂a teraz na miejsce za przyczyn膮 Malachiasza, cho膰 jake艣 widzia艂, nie przerwa艂o to serii zbrodni.
Zapad艂o d艂ugie milczenie, potem opat podj膮艂 g艂osem urywanym i niepewnym, jak kto艣 zaskoczony nieoczekiwanymi wie艣ciami.
— Nie jest mo偶liwe... Ty... Jak ty dowiedzia艂e艣 si臋 o finis Africae? Pogwa艂ci艂e艣 m贸j zakaz i wszed艂e艣 do biblioteki.
Wilhelm powinien by艂 wyzna膰 prawd臋 i opat zagniewa艂by si臋 ponad wszelk膮 miar臋. Najwidoczniej jednak nie chcia艂 sk艂ama膰. Postanowi艂 na pytanie odpowiedzie膰 pytaniem.
— Czy nie powiedzia艂e艣 mi, magnificencjo, podczas naszego pierwszego spotkania, 偶e cz艂ek taki jak ja, kt贸ry tak dobrze opisa艂 Brunellusa, cho膰 nigdy go nie widzia艂, nie b臋dzie mia艂 trudno艣ci z rozumowaniem o miejscach dla艅 niedost臋pnych?
— Wi臋c to tak — rzek艂 opat. — Ale czemu my艣lisz to, co my艣lisz?
— D艂ugo by o tym gada膰. Ale serii zbrodni dokonano po to, by przeszkodzi膰 wielu w odkryciu czego艣, co mia艂o pozosta膰 zakryte. Teraz wszyscy, kt贸rzy wiedzieli co艣 o tajemnicach biblioteki, z prawa albo i bezprawnie, nie 偶yj膮. Pozostaje jedna tylko osoba, ty.
— Chcesz rzec... chcesz rzec mi... — Opat m贸wi艂 jak kto艣, komu nabrzmia艂y 偶y艂y na szyi.
— Zrozum mnie dobrze — ci膮gn膮艂 Wilhelm, kt贸ry pewnie to w艂a艣nie pr贸bowa艂 rzec — twierdz臋, 偶e jest kto艣, kto wie i nie chce, by dowiedzieli si臋 inni. Ty jeste艣 ostatnim z tych, co wiedzieli, mo偶esz by膰 wiec najbli偶sz膮 ofiar膮. Chyba 偶e powiesz mi, co wiesz o tej ksi臋dze zakazanej, a nade wszystko, kto w opactwie m贸g艂by wiedzie膰 to, co wiesz ty, a mo偶e wi臋cej, o bibliotece.
— Ch艂odno tu — rzek艂 opat. — Wyjd藕my. Oddali艂em si臋 czym pr臋dzej od drzwi i czeka艂em na nich u szczytu schod贸w prowadz膮cych w d贸艂. Opat obaczy艂 mnie i u艣miechn膮艂 si臋.
— Ile偶 niepokoj膮cych rzeczy musia艂 us艂ysze膰 ten mniszek w ostatnich dniach! No ch艂opcze, nie przejmuj si臋 zanadto. Zda mi si臋, 偶e umy艣lili艣my tu sobie wi臋cej w膮tk贸w, ni藕li jest naprawd臋...
Uni贸s艂 d艂o艅 i pozwoli艂, by 艣wiat艂o dnia pad艂o na wspania艂y pier艣cie艅, kt贸ry nosi艂 na palcu serdecznym na znak swojej w艂adzy. Pier艣cie艅 zal艣ni艂 ca艂ym blaskiem swoich kamieni.
— Poznajesz go? — spyta艂. — To symbol mojej w艂adzy, ale te偶 brzemienia, kt贸re d藕wigam. Nie jest ozdob膮, lecz wspania艂ym streszczeniem Boskiego s艂owa, kt贸rego jestem powiernikiem. — Dotkn膮艂 palcem kamienia, albo raczej triumfu rozmaitych kamieni, kt贸re z艂o偶y艂y si臋 na to cudowne dzie艂o sztuki ludzkiej i natury. — Oto ametyst — oznajmi艂 — kt贸ry jest zwierciad艂em pokory i przypomina nam prostot臋 i s艂odycz 艣wi臋tego Mateusza; oto chalcedon, uczy mi艂o艣ci bli藕niego, to symbol pobo偶no艣ci J贸zefa i 艣wi臋tego Jakuba Wi臋kszego; oto jaspis, kt贸ry wyra偶a wiar臋, 艂膮czony ze 艣wi臋tym Piotrem; sardonyks, znak m臋cze艅stwa, przypomina nam 艣wi臋tego Bart艂omieja; oto szafir, nadzieja i kontemplacja, kamie艅 艣wi臋tego Andrzeja i 艣wi臋tego Paw艂a; beryl, zdrowa doktryna, nauka i pob艂a偶liwo艣膰, cnoty w艂a艣ciwe 艣wi臋temu Tomaszowi... Jak偶e wspania艂y jest j臋zyk klejnot贸w — ci膮gn膮艂 poch艂oni臋ty swoj膮 mistyczn膮 wizj膮 — kt贸ry szlifierze kamieni, znani nam z tradycji, prze艂o偶yli z Racjona艂u Aarona i z opisu niebia艅skiego Jeruzalem w ksi臋dze aposto艂a. Z drugiej strony mury Syjonu by艂y wysadzone tymi samymi klejnotami, kt贸re zdobi艂y pektora艂 brata Moj偶eszowego, poza karbunku艂em, agatem i onyksem; cytowane w Eksodusie, zosta艂y zast膮pione w Apokalipsie przez chalcedon, sardonyks, chryzopraz i hiacynt.
Wilhelm chcia艂 otworzy膰 usta, ale opat uciszy艂 go unosz膮c r臋k臋 i ci膮gn膮艂 sw贸j wyk艂ad:
— Przypominam sobie ksi臋g臋 z litaniami, w kt贸rej ka偶dy kamie艅 by艂 opisany i dopasowany ku czci Dziewicy. M贸wi艂o si臋 tam o jej pier艣cieniu zar臋czynowym jako o symbolicznym poemacie ja艣niej膮cym wy偶szymi prawdami, przejawionymi w lapidarnym j臋zyku zdobi膮cych go kamieni. Jaspis to wiara, chalcedon mi艂o艣膰 bli藕niego, szmaragd czysto艣膰, sardonyks pok贸j 偶ycia dziewiczego, rubin serce krwawi膮ce na Kalwarii, dalej chryzolit, kt贸rego wielokszta艂tny b艂ysk przypomina cudown膮 rozmaito艣膰 cud贸w Maryi, hiacynt mi艂o艣膰 bli藕niego, ametyst, ze swoj膮 mieszanin膮 czerwieni i b艂臋kitu, mi艂o艣膰 do Boga... Ale na obrze偶u by艂y jeszcze inne substancje, nie mniej wymowne, jak kryszta艂, kt贸ry odtwarza czysto艣膰 duszy i cia艂a, liguryt, kt贸ry przypomina bursztyn, symbol umiaru, i kamie艅 magnetyczny, kt贸ry przyci膮ga 偶elazo, tak jak Dziewica smyczkiem swojej dobroci porusza strunami skruszonych serc. Wszystkie substancje, jak widzicie, zdobi膮, cho膰by w najmniejszej i najpokorniejszej mierze, r贸wnie偶 m贸j klejnot.
Porusza艂 pier艣cieniem i o艣lepia艂 mi oczy b艂yskami, jakby chcia艂 mnie odurzy膰.
— Cudowny j臋zyk, nieprawda偶? Wed艂ug innych ojc贸w kamienie oznaczaj膮 co艣 jeszcze innego, papie偶 Innocenty III uwa偶a艂, 偶e rubin g艂osi spok贸j i cierpliwo艣膰, a granat mi艂o艣膰 bli藕niego. Wed艂ug 艣wi臋tego Brunona, akwamaryna skupia w sobie nauk臋 teologiczn膮 w cnocie jej najczystszych blask贸w. Turkus oznacza rado艣膰, sardonyks przypomina serafin贸w, topaz cherubin贸w, jaspis trony, chryzolit w艂adania, szafir cnoty, onyks moce, beryl godno艣膰 ksi膮偶臋c膮, rubin archanio艂贸w, a szmaragd anio艂y. J臋zyk klejnot贸w jest wielokszta艂tny, ka偶dy wyra偶a wi臋cej prawdy, pod艂ug sposobu odczytywania, jaki si臋 wybierze, pod艂ug kontekstu, w jakim si臋 pojawia. I kto decyduje, jaki ma by膰 poziom obja艣nienia i jaki kontekst jest w艂a艣ciwy? Ty wiesz to, ch艂opcze, nauczono ci臋: autorytet, komentator spo艣r贸d wszystkich najpewniejszy i najwi臋kszym otoczony presti偶em, a wi臋c 艣wi臋to艣ci膮. Inaczej, jak偶e interpretowa膰 wielokszta艂tne znaki, kt贸re 艣wiat podsuwa pod nasze oczy grzesznik贸w, jak nie wpa艣膰 w wieloznaczno艣ci, w kt贸re wci膮ga nas diabe艂? Bacz, osobliwe, jak j臋zyk klejnot贸w budzi wstr臋t diab艂a, co po艣wiadcza 艣wi臋ta Hildegarda. Nieczysta bestia widzi w nim pos艂anie, kt贸re roz艣wietla si臋 przez sensy lub r贸偶ne poziomy wiedzy, on za艣 chcia艂by owe sensy obali膰, gdy偶 on, nieprzyjaciel, dostrzega w splendorze kamieni echo cudowno艣ci, jakimi w艂ada艂 przed swoim upadkiem, i pojmuje, 偶e te b艂yski s膮 wytworami dr臋cz膮cego go ognia. — Podsun膮艂 mi pier艣cie艅 do poca艂owania, ja za艣 kl臋kn膮艂em. Pog艂aska艂 mnie po g艂owie. — A wi臋c ty, ch艂opcze, zapomnij o sprawach, bez w膮tpienia b艂臋dnych, jakie s艂ysza艂e艣 w tych dniach. Wst膮pi艂e艣 do zakonu najwi臋kszego i najszlachetniejszego ze wszystkich, a tego zakonu ja jestem opatem, znajdujesz si臋 wi臋c pod moj膮 jurysdykcj膮. Wys艂uchaj zatem mojego rozkazu: zapomnij, i niechaj twoje wargi b臋d膮 na zawsze zapiecz臋towane. Przysi臋gnij.
Wzruszony, doprowadzony do uleg艂o艣ci, by艂bym z pewno艣ci膮 przysi膮g艂. I ty, m贸j dobry czytelniku, nie m贸g艂by艣 czyta膰 teraz tej wiernej kroniki. Ale w tym momencie wtr膮ci艂 si臋 Wilhelm, i by膰 mo偶e nie po to, by przeszkodzi膰 mi w przysi臋dze, ale odruchowo, pragn膮c przerwa膰 opatowi, przerwa膰 to zauroczenie, kt贸re ten z pewno艣ci膮 wytworzy艂.
— Co ma z tym wsp贸lnego ch艂opiec? Zada艂em ci pytanie, ostrzeg艂em przed niebezpiecze艅stwem, prosi艂em, by艣 powiedzia艂 mi imi臋... Czy chcesz, bym ja te偶 kl臋kn膮艂 i przysi膮g艂, 偶e zapomn臋 o tym, czego dowiedzia艂em si臋 albo co podejrzewam?
— Och ty... — rzek艂 zasmucony opat — nie oczekuj臋 po bracie 偶ebrz膮cym, by poj膮艂 pi臋kno naszych tradycji albo by uszanowa艂 ogl臋dno艣膰, sekrety, tajemnice mi艂o艣ci bli藕niego... tak, mi艂o艣ci bli藕niego, i poczucie honoru, i 艣lub milczenia, na kt贸rym wznosi si臋 nasza wielko艣膰... M贸wi艂e艣 mi o historii dziwnej, o historii nie do wiary. Zakazana ksi臋ga, przez kt贸r膮 zabija kolejno kto艣, kto wie to, co ja jeno winienem wiedzie膰... Bajki, wnioski pozbawione sensu. Rozpowiadaj o tym, i tak nikt ci nie uwierzy. A je艣liby nawet jaki element twojej urojonej rekonstrukcji by艂 prawdziwy... c贸偶, teraz wszystko wraca pod m贸j nadz贸r i moj膮 odpowiedzialno艣膰. B臋d臋 nadzorowa艂, mam na to 艣rodki, mam w艂adz臋. Od pocz膮tku 藕lem uczyni艂, 偶em prosi艂 cudzoziemca, cho膰by i m膮drego, cho膰by i godnego zaufania, by bada艂 sprawy, kt贸re le偶膮 w mojej jeno kompetencji. Lecz ty poj膮艂e艣, sam mi powiedzia艂e艣, 偶e ja uzna艂em na pocz膮tku, i偶 chodzi o pogwa艂cenie 艣lubu czysto艣ci, i chcia艂em (a by艂o to nieostro偶ne), by kto艣 inny powiedzia艂 mi to, co us艂ysza艂em na spowiedzi. No i powiedzia艂e艣. Jestem ci nader wdzi臋czny za to, co艣 uczyni艂 lub pr贸bowa艂 uczyni膰. Dosz艂o do spotkania legacji, twoja misja tutaj dobieg艂a ko艅ca. Spodziewam si臋, 偶e w niepokoju czekaj膮 ci臋 na dworze cesarskim, nikt nie wyrzeka si臋 na d艂ugo cz艂eka jak ty. Zezwalam ci opu艣ci膰 opactwo. Mo偶e dzisiaj ju偶 za p贸藕no, nie chc臋, by艣cie podr贸偶owali po zachodzie s艂o艅ca, drogi s膮 niepewne. Wyruszysz jutro wcze艣nie rano. Och, nie dzi臋kuj mi, rado艣ci膮 by艂o dla mnie go艣ci膰 ci臋, brata po艣r贸d braci, i uczci膰 ci臋 nasz膮 go艣cinno艣ci膮. Mo偶esz odej艣膰 wraz ze swoim nowicjuszem, by przygotowa膰 si臋 do podr贸偶y. Pozdrowi臋 was jeszcze jutro o 艣wicie. Dzi臋kuj臋 z ca艂ego serca. Naturalnie nie trzeba ju偶, by艣 ci膮gn膮艂 swoje 艣ledztwo. Mnisi do艣膰 ju偶 mieli niepokoj贸w. Jeste艣cie wolni.
By艂o to wi臋cej ni偶 pozwolenie na odjazd, by艂o to wygnanie. Wilhelm sk艂oni艂 si臋 i zeszli艣my po schodach.
— Co to znaczy? — zapyta艂em. Nic ju偶 nie pojmowa艂em.
— Spr贸buj sformu艂owa膰 hipotez臋. Winiene艣 ju偶 nauczy膰 si臋, jak si臋 to robi.
— Je艣li tak, nauczy艂em si臋, 偶e nale偶y sformu艂owa膰 co najmniej dwie, jedn膮 zaprzeczaj膮c膮 drugiej i obie niegodne wiary. Dobrze, wi臋c... — Prze艂kn膮艂em 艣lin臋; wysuwanie hipotez wprawia艂o mnie w zak艂opotanie. — Pierwsza hipoteza: opat wiedzia艂 ju偶 wszystko i my艣la艂, 偶e ty niczego nie odkry艂e艣. Najpierw, kiedy zgin膮艂 Adelmus, obarczy艂 ci臋 艣ledztwem, ale stopniowo poj膮艂, 偶e historia jest znacznie bardziej z艂o偶ona, dotyczy w jaki艣 spos贸b tak偶e jego, i nie chce, by艣 obna偶y艂 ten w膮tek. Druga hipoteza: opat nigdy niczego nie podejrzewa艂 (co w艂a艣ciwie mia艂by podejrzewa膰, nie wiem, bo nie wiem, o czym teraz my艣lisz). Ale w ka偶dym razie nadal s膮dzi艂, 偶e wszystko spowodowane by艂o wa艣ni膮 mi臋dzy... mi臋dzy mnichami sodomitami... Teraz z pewno艣ci膮 otworzy艂e艣 mu oczy, poj膮艂 nagle co艣 strasznego, pomy艣la艂 o jakim艣 imieniu, ma dok艂adne wyobra偶enie o sprawcy zbrodni. Ale w tym momencie chce rozwik艂a膰 kwesti臋 sam i oddali膰 ci臋, by uratowa膰 cze艣膰 opactwa.
— Dobra robota. Zaczynasz poprawnie my艣le膰. Ale widzisz ju偶, 偶e w obydwu przypadkach nasz opat troszczy si臋 o reputacj臋 swojego klasztoru. Czy jest morderc膮, czy ofiar膮, nie chce, by wydosta艂y si臋 poza te g贸ry wie艣ci znies艂awiaj膮ce 艣wi臋t膮 wsp贸lnot臋. Morduj mnich贸w, ale nie tykaj czci opactwa. Och, na... — Wilhelm zacz膮艂 wpada膰 w gniew. — C贸偶 za feudalny b臋kart z tego pawia, kt贸ry zyska艂 s艂aw臋 jako grabarz Akwinaty, z tego nad臋tego buk艂aka, kt贸ry istnieje tylko dlatego, 偶e nosi pier艣cie艅 wielki jak dno kielicha! Co za pyszna rasa, jakimi偶 pysza艂kami jeste艣cie wy wszyscy, kluniacy, gorzej ni偶 ksi膮偶臋ta, jeste艣cie bardziej baronami ni偶 baronowie!
— Mistrzu... — o艣mieli艂em si臋 powiedzie膰 tonem wyrzutu, bo poczu艂em si臋 dotkni臋ty.
— Milcz, ty, kt贸ry jeste艣 z tej samej gliny. Nie jeste艣cie prostaczkami ani synami prostaczk贸w. Je艣li trafi si臋 jaki艣 wie艣niak, mo偶e go i przyjmiecie, ale sam widzia艂em wczoraj, nie zawahacie si臋 odda膰 go ramieniu 艣wieckiemu. Lecz kt贸rego艣 z waszych — nie, bo trzeba go os艂ania膰, Abbon potrafi艂by rozpozna膰 n臋dznika i zasztyletowa膰 go w krypcie skarbca, a resztki rozdzieli膰 po relikwiarzach, byleby tylko cze艣膰 opactwa zosta艂a uratowana... Franciszkanin, minoryta plebejusz, kt贸ry odkrywa, jak zrobaczywia艂y jest ten 艣wi臋ty dom? O nie, na to Abbon nie mo偶e sobie pozwoli膰 za 偶adn膮 cen臋. Dzi臋kuj臋, bracie Wilhelmie, cesarz ci臋 potrzebuje, widzia艂e艣, jaki mam pi臋kny pier艣cie艅, 偶egnaj. Ale teraz chodzi ju偶 nie tylko o to, co mi臋dzy mn膮 a Abbonem, lecz mi臋dzy mn膮 a ca艂膮 t膮 spraw膮, i nie opuszcz臋 tych mur贸w, p贸ki si臋 nie dowiem. Chce, bym wyruszy艂 jutro? Dobrze, on jest tu panem, lecz przed rankiem musz臋 wiedzie膰. Musz臋.
— Musisz? Kto ci to teraz nakazuje?
— Nikt nie nakazuje mi, bym wiedzia艂, Adso. Musi si臋, i to wszystko, nawet za cen臋, 偶e zrozumie si臋 藕le.
By艂em jeszcze zmieszany i upokorzony s艂owami Wilhelma skierowanymi przeciwko mojemu zakonowi i jego opatom. Spr贸bowa艂em usprawiedliwi膰 cz臋艣ciowo Abbona formu艂uj膮c trzeci膮 hipotez臋, a w tej sztuce sta艂em si臋, jak mi si臋 zdawa艂o, nader bieg艂y.
— Nie rozwa偶y艂e艣 trzeciej mo偶liwo艣ci, mistrzu — rzek艂em. — Zauwa偶yli艣my w ostatnich dniach, a dzisiaj rano ukaza艂o to nam si臋 jasno, po wyznaniach Miko艂aja i plotkach, kt贸re podchwycili艣my w ko艣ciele, 偶e jest tu grupa mnich贸w italskich, niech臋tnie znosz膮cych kolejnych bibliotekarzy obcych, oskar偶aj膮cych opata, 偶e nie szanuje tradycji i, o ile poj膮艂em, kryj膮cych si臋 za starym Alinardem, wypychaj膮cych go do przodu niby sztandar, by domaga膰 si臋 innego sposobu rz膮dzenia opactwem. Te sprawy poj膮艂em dobrze, gdy偶 nawet nowicjusz s艂ysza艂 w swoim klasztorze mn贸stwo dysput, napomknie艅 i spisk贸w takiej w艂a艣nie natury. Mo偶e wi臋c opat boi si臋, 偶e twoje rewelacje mog膮 da膰 or臋偶 jego nieprzyjacio艂om, i chce rozwik艂a膰 ca艂膮 t臋 kwesti臋 z wielk膮 ostro偶no艣ci膮...
— To mo偶liwe. Ale pozostaje nad臋tym buk艂akiem i doprowadzi do tego, 偶e go zabij膮.
— Ale co my艣lisz o moich domys艂ach?
— Powiem ci p贸藕niej.
Byli艣my w kru偶gankach. Wiatr d膮艂 coraz w艣cieklej, 艣wiat艂o traci艂o blask, cho膰 ledwie co min臋艂a nona. Dzie艅 chyli艂 si臋 do zmierzchu i pozosta艂o nam bardzo niewiele czasu. Podczas nieszporu opat z pewno艣ci膮 ostrze偶e mnich贸w, 偶e Wilhelm nie ma ju偶 偶adnego prawa stawia膰 pyta艅 i wchodzi膰, gdzie zechce.
— P贸藕no — rzek艂 Wilhelm — a kiedy ma si臋 ma艂o czasu, nie nale偶y traci膰 spokoju. Musimy dzia艂a膰 tak, jakby艣my mieli przed sob膮 ca艂膮 wieczno艣膰. Stoi przed nami problem, jak dosta膰 si臋 do finis Africae, gdy偶 tam musi znajdowa膰 si臋 ostateczna odpowied藕. Potem musimy uratowa膰 jedn膮 osob臋, nie postanowi艂em jeszcze kt贸r膮. Wreszcie musimy spodziewa膰 si臋 czego艣 od strony ob贸r, kt贸re ty b臋dziesz mia艂 na oku... Bacz na ka偶dy ruch...
Rzeczywi艣cie przestrze艅 mi臋dzy Gmachem a dziedzi艅cem osobliwie o偶ywi艂a si臋. Chwil臋 wcze艣niej jaki艣 nowicjusz, kt贸ry wyszed艂 z mieszkania opata, pobieg艂 do Gmachu. Teraz wychodzi艂 ze艅 Miko艂aj, kt贸ry kierowa艂 si臋 ku dormitorium. W jednym zak膮tku poranna grupa, Pacyfik, Aimar i Piotr, rozprawia艂a 偶ywo z Alinardem, jakby chc膮c go o czym艣 przekona膰.
Potem wyda艂o si臋, 偶e co艣 postanowili. Aimar podtrzyma艂 Alinarda, jeszcze niech臋tnego, i ruszy艂 wraz z nim w stron臋 rezydencji opata. W艂a艣nie wchodzili, kiedy wyszed艂 z dormitorium Miko艂aj, kt贸ry prowadzi艂 w tym samym kierunku Jorgego. Widz膮c, 偶e tamci dwaj wchodz膮, szepn膮艂 co艣 do ucha Jorgemu, starzec potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i ruszyli jednak dalej w stron臋 kapitu艂y.
— Opat przywraca porz膮dek... — mrukn膮艂 Wilhelm sceptycznie. Z Gmachu wyszli inni mnisi, cho膰 powinni pozostawa膰 wszak w skryptorium, a zaraz za nimi Bencjusz, kt贸ry szed艂 nam naprzeciw coraz bardziej zafrasowany.
— W skryptorium wrzenie — powiedzia艂 nam — nikt nie pracuje, wszyscy gadaj膮 jeno ze wzburzeniem... Co si臋 dzieje?
— To, 偶e wszystkie osoby, kt贸re do dzisiejszego ranka wydawa艂y si臋 najbardziej podejrzane, nie 偶yj膮. Do wczoraj wszyscy zwracali spojrzenia na Berengara, g艂upiego, wiaro艂omnego i lubie偶nego, potem na klucznika, podejrzanego heretyka, wreszcie na Malachiasza, kt贸remu tak zazdroszczono... Teraz nie wiedz膮 ju偶, na kogo patrze膰, i czuj膮 piln膮 potrzeb臋 znalezienia nieprzyjaciela albo koz艂a ofiarnego. A ka偶dy podejrzewa kogo艣 innego, niekt贸rzy boj膮 si臋, jak ty, inni postanowili przestraszy膰 innych. Wszyscy jeste艣cie zbyt wzburzeni. Adso, od czasu do czasu rzu膰 okiem na obory. Ja id臋 odpocz膮膰.
Powinienem by艂 si臋 zdumie膰; odpoczywa膰, kiedy ma si臋 do rozporz膮dzenia niewiele tylko godzin, nie wydawa艂o si臋 postanowieniem zbyt m膮drym. Ale zna艂em ju偶 mojego mistrza. Im bardziej jego cia艂o by艂o odpr臋偶one, tym bardziej kipia艂 jego umys艂.
DZIE艃 SZ脫STY
OD NIESZPORU DO KOMPLETY
Kiedy to opowiada si臋 pokr贸tce o d艂ugich godzinach zagubienia.
Trudno mi opowiedzie膰 o tym, co zdarzy艂o si臋 w godzinach, kt贸re nast膮pi艂y, mi臋dzy, nieszporem a komplet膮.
Wilhelma nie by艂o. B艂膮ka艂em si臋 wok贸艂 ob贸r, nie dostrzegaj膮c jednak nic niezwyk艂ego. Stajenni zaganiali niespokojne z powodu wiatru zwierz臋ta, ale poza tym wsz臋dzie panowa艂a cisza.
Wszed艂em do ko艣cio艂a. Wszyscy byli ju偶 na swoich miejscach w stallach, ale opat dostrzeg艂 brak Jorgego. Nakaza艂 skinieniem powstrzyma膰 rozpocz臋cie oficjum. Wezwa艂 Bencjusza, by ten poszed艂 poszuka膰 Jorgego. Bencjusza nie by艂o. Kto艣 zauwa偶y艂, 偶e pewnie przygotowuje skryptorium do zamkni臋cia. Opat odpar艂 sucho, 偶e by艂o ustalone, i偶 Bencjusz nie b臋dzie niczego zamyka艂, poniewa偶 nie zna regu艂. Wsta艂 ze swego miejsca Aimar z Alessandrii:
Je艣li pozwolisz, ojcze m贸j, p贸jd臋 go wezwa膰...
— Nikt ci臋 o nic nie prosi艂 — odpar艂 opat szorstko i Aimar wr贸ci艂 na swoje miejsce nie bez rzucenia nieokre艣lonego spojrzenia w stron臋 Pacyfika z Tivoli. Opat wezwa艂 Miko艂aja, kt贸rego nie by艂o. Przypomniano mu, 偶e czuwa nad przygotowaniami do wieczerzy, i opat zrobi艂 gest zdradzaj膮cy rozczarowanie, jakby by艂 niezadowolony z tego, i偶 okazuje wszystkim, 偶e jest w stanie podniecenia.
— Chc臋 mie膰 tu Jorgego — wykrzykn膮艂 — szukajcie go! Id藕 ty — rozkaza艂 mistrzowi nowicjuszy.
Kto艣 zwr贸ci艂 mu uwag臋, 偶e brakuje r贸wnie偶 Alinarda.
— Wiem — odpar艂 opat — s艂abuje.
By艂em w pobli偶u Piotra z Sant'Albano i us艂ysza艂em, jak m贸wi do swojego s膮siada, Guncjusza z Noli, w pospolitym j臋zyku 艣rodkowej Italii, kt贸ry w cz臋艣ci zrozumia艂em:
— Nie w膮tpi臋. Dzisiaj po wyj艣ciu z rozmowy biedny starzec by艂 wstrz膮艣ni臋ty. Abbon zachowuje si臋 jak wszetecznica z Awinionu!
Nowicjusze byli zagubieni, dzi臋ki swojej dzieci臋cej wra偶liwo艣ci postrzegali przecie偶 napi臋cie panuj膮ce w ch贸rze, jak dostrzeg艂em je i ja. Min臋艂o par臋 d艂ugich chwil milczenia i zak艂opotania. Opat poleci艂 odm贸wi膰 kilka psalm贸w i wskaza艂 na chybi艂 trafi艂 trzy, kt贸re nie by艂y przepisane przez regu艂臋 na nieszp贸r. Wszyscy spojrzeli jedni po drugich, a potem zacz臋li modli膰 si臋 cichym g艂osem. Wr贸ci艂 mistrz nowicjuszy, a za nim Bencjusz, kt贸ry ze spuszczon膮 g艂ow膮 podszed艂 do swojego miejsca. Jorgego nie by艂o w skryptorium ani w celi. Opat rozkaza艂, 偶eby zacz膮膰 oficjum.
Po zako艅czeniu, kiedy wszyscy zeszli na wieczerz臋, uda艂em si臋, by wezwa膰 Wilhelma. Le偶a艂 na swoim legowisku w ubraniu, nieruchomy. Rzek艂, 偶e nie my艣la艂, i偶 jest tak p贸藕no. Opowiedzia艂em kr贸tko, co si臋 sta艂o. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
W drzwiach refektarza zobaczyli艣my Miko艂aja, kt贸ry niewiele godzin temu odprowadza艂 Jorgego. Wilhelm zapyta艂, czy starzec zaraz poszed艂 do opata. Miko艂aj odpar艂, 偶e musia艂 d艂ugo czeka膰 pod drzwiami, poniewa偶 w sali byli Alinard i Aimar z Alessandrii. Potem Jorge wszed艂, pozosta艂 w 艣rodku przez czas jaki艣, on za艣, Miko艂aj, czeka艂. Nast臋pnie Jorge wyszed艂 i kaza艂 odprowadzi膰 si臋 do ko艣cio艂a, na godzin臋 przed nieszporem jeszcze pustego.
Opat spostrzeg艂, 偶e rozmawiamy z klucznikiem.
— Bracie Wilhelmie — napomnia艂 — czy prowadzisz nadal 艣ledztwo? — Skin膮艂 na艅, by usiad艂 jak zwykle przy jego stole. Benedykty艅ska go艣cinno艣膰 jest 艣wi臋ta.
Wieczerza przebieg艂a w jeszcze wi臋kszym milczeniu ni偶 zwykle i w wi臋kszym smutku. Opat jad艂 niech臋tnie, n臋kany ponurymi my艣lami. Na koniec powiedzia艂 mnichom, 偶eby pospieszyli na komplet臋.
Alinard i Jorge byli nadal nieobecni. Mnisi wskazywali sobie puste miejsce 艣lepca, wymieniaj膮c szeptem uwagi. Na zako艅czenie obrz膮dku opat wezwa艂 wszystkich, by odm贸wili specjaln膮 modlitw臋 za ratunek dla Jorgego z Burgos. Nie by艂o jasne, czy m贸wi o ratunku dla cia艂a, czy o zbawieniu wiecznym. Wszyscy poj臋li, 偶e nowe nieszcz臋艣cie wstrz膮艣nie wsp贸lnot膮. Potem opat nakaza艂, by ka偶dy pospieszy艂 z wi臋ksz膮 ni偶 zwykle pilno艣ci膮 do swojego pos艂ania. Nakaza艂, by nikt, i po艂o偶y艂 nacisk na s艂owo nikt, by nikt nie kr臋ci艂 si臋 poza dormitorium. Przestraszeni nowicjusze wyszli jako pierwsi z kapturami opuszczonymi na oblicza, pochylonymi g艂owami, nie wymieniaj膮c mi臋dzy sob膮 ani s艂贸w, ani kuksa艅c贸w, ani u艣mieszk贸w, ani nie podstawiaj膮c sobie z艂o艣liwie i skrycie nogi, jak przywykli zaczepia膰 jeden drugiego (albowiem nowicjusz, cho膰 mniszek, pozostaje dzieckiem i niewiele znacz膮 napomnienia mistrza, kt贸ry nie jest w stanie zapobiec temu, by cz臋sto nie zachowywali si臋 niby dzieci, jak chce tego ich tkliwy wiek).
Kiedy wyszli doro艣li, wmiesza艂em si臋 jak gdyby nigdy nic w grup臋, kt贸ra rysowa艂a si臋 teraz w moich oczach jako grupa „Italczyk贸w”. Pacyfik mrucza艂 do Aimara:
— S膮dzisz, 偶e rzeczywi艣cie Abbon nie wie, gdzie jest Jorge?
A Aimar odpar艂:
— Mo偶e nawet wiedzie膰 i wiedzie膰 te偶, 偶e stamt膮d, gdzie jest, ju偶 nie wr贸ci. Mo偶e stary chcia艂 za wiele, a Abbon nie chcia艂 ju偶 jego.
Kiedy wraz z Wilhelmem udawali艣my, 偶e kierujemy si臋 ku austerii dla pielgrzym贸w, dostrzegli艣my opata, kt贸ry wchodzi艂 do Gmachu przez otwarte jeszcze drzwi refektarza. Wilhelm poradzi艂, by艣my chwil臋 poczekali, a potem kiedy r贸wnia by艂a ju偶 pusta, kaza艂 mi i艣膰 za sob膮. Szybko przebyli艣my pust膮 przestrze艅 i weszli艣my do ko艣cio艂a.
DZIE艃 SZ脫STY
PO KOMPLECIE
Kiedy to prawie przez przypadek Wilhelm odkrywa sekret pozwalaj膮cy dosta膰 si臋 do finis Africae.
Zaczaili艣my si臋 niby dwaj zb贸jcy w pobli偶u wej艣cia, za jednym z filar贸w, bo stamt膮d wida膰 by艂o kaplic臋 z czaszkami.
— Abbon poszed艂 zamkn膮膰 Gmach — rzek艂 Wilhelm. — Kiedy zarygluje drzwi od wewn膮trz, b臋dzie musia艂 wyj艣膰 przez ossuarium.
— I co z tego?
— Zobaczymy, co zrobi.
Nie zdo艂ali艣my dowiedzie膰 si臋, co robi艂. Po godzinie nadal nie wychodzi艂. „Poszed艂 do finis Africae” — powiedzia艂em. „By膰 mo偶e” — odrzek艂 Wilhelm. By艂em ju偶 wy膰wiczony w wysuwaniu licznych hipotez, wi臋c doda艂em: mo偶e wyszed艂 przez refektarz i ruszy艂 szuka膰 Jorgego. A Wilhelm: tak te偶 mo偶e by膰. Mo偶e Jorge ju偶 nie 偶yje — domy艣la艂em si臋 nadal. Mo偶e jest w Gmachu i zabija opata. Mo偶e obaj s膮 gdzie indziej i kto艣 czyha na nich w zasadzce. Czego chc膮 „Italczycy”? I dlaczego Bencjusz by艂 taki przera偶ony? Mo偶e to tylko maska, kt贸r膮 obl贸k艂 twarz, 偶eby nas zwie艣膰? Dlaczego nie wychodzi艂 podczas nieszporu ze skryptorium, skoro nie wiedzia艂 ani jak zamkn膮膰, ani jak wyj艣膰? Chcia艂 podj膮膰 pr贸b臋 zwiedzenia labiryntu?
— Wszystko by膰 mo偶e — powiedzia艂 Wilhelm. — Ale jedna tylko rzecz stanie si臋, sta艂a albo staje. A wreszcie mi艂osierdzie Boskie wzbogaca nas o ja艣niej膮c膮 pewno艣膰.
— Jak膮? — spyta艂em pe艂en nadziei.
— 呕e brat Wilhelm z Baskerville, kt贸ry ma teraz uczucie, 偶e poj膮艂 wszystko, nie wie, jak wej艣膰 do finis Africae. Do ob贸r, Adso, do ob贸r.
— A je艣li znajdzie nas tam opat?
— Udamy, 偶e jeste艣my dwoma duchami.
Nie wyda艂o mi si臋 to rozwi膮zaniem zdatnym do wykorzystania, ale milcza艂em. Wilhelm stawa艂 si臋 nerwowy. Opu艣cili艣my ko艣ci贸艂 przez portal p贸艂nocny i przeszli艣my przez cmentarz, a wiatr 艣wista艂 mocno i prosi艂em Boga, by艣my nie spotkali dw贸ch duch贸w, gdy偶 tej nocy opactwo nie mog艂o narzeka膰 na niedostatek dusz pokutuj膮cych. Dotarli艣my do ob贸r i us艂yszeli艣my konie, coraz niespokojniejsze z powodu zaciek艂o艣ci 偶ywio艂贸w. G艂贸wne wrota budynku mia艂y na wysoko艣ci piersi cz艂owieka szerok膮 metalow膮 krat臋, przez kt贸r膮 mo偶na by艂o zajrze膰 do 艣rodka. Wypatrzyli艣my w mroku zarysy koni, rozpozna艂em Brunellusa, poniewa偶 by艂 pierwszy od lewej. Trzeci z kolei ko艅 z jego prawego boku, czuj膮c nasz膮 obecno艣膰, uni贸s艂 g艂ow臋 i zar偶a艂. U艣miechn膮艂em si臋.
— Tertius equi — powiedzia艂em.
— Co? — zapyta艂 Wilhelm.
— Nic, przypomnia艂em sobie o biednym Salwatorze. Chcia艂 czyni膰 kto wie jakie czary z tym koniem i w swojej 艂acinie okre艣la艂 go jako tertius equi. A to by艂aby litera u.
— U?. — zapyta艂 Wilhelm, kt贸ry s艂ucha艂 moich bredni nie zwracaj膮c na nie wielkiej uwagi.
— Tak, gdy偶 tertius equi oznacza艂oby nie trzeciego konia, ale trzeci膮 z konia, a trzecia litera s艂owa ko艅 jest u. Ale to g艂upoty...
Wilhelm spojrza艂 na mnie i wyda艂o mi si臋 w mroku, 偶e widz臋 jego wzburzon膮 twarz.
— Niechaj B贸g ci臋 b艂ogos艂awi, Adso! Ale偶 z pewno艣ci膮, suppositio materialis, trzeba wzi膮膰 wypowied藕 de dicto, nie za艣 de re... Jaki ze mnie g艂upiec! — Waln膮艂 si臋 z ca艂ej si艂y w czo艂o otwart膮 d艂oni膮, tak 偶e rozleg艂 si臋 trzask i pomy艣la艂em, i偶 uczyni艂 sobie krzywd臋. — Ch艂opcze m贸j, po raz drugi w dniu dzisiejszym przez usta twoje przemawia m膮dro艣膰, najprz贸d we 艣nie, a teraz na jawie! Biegnij, do twojej celi po 艣wiat艂o, nawet oba, po te, co je ukryli艣my. Niech nikt ci臋 nie obaczy, i przyjd藕 zaraz do ko艣cio艂a! Nie zadawaj pyta艅, id藕!
Poszed艂em, nie zadaj膮c pyta艅. Kaganki by艂y pod moim siennikiem, pe艂ne oliwy, gdy偶 zadba艂em, by je nape艂ni膰. Mia艂em krzesiwo w habicie. Z dwoma cennymi przyborami na piersi pobieg艂em do ko艣cio艂a.
Wilhelm by艂 pod tr贸jnogiem i odczytywa艂 pergamin z notatkami Wenancjusza.
— Adso — powiedzia艂 — primum et septimum de quatuor nie oznacza: pierwszy i si贸dmy z czterech, lecz z cztery, ze s艂owa cztery! — Jeszcze nie pojmowa艂em, ale po chwili ol艣ni艂o mnie:
— Super thronos viginti quatuor! Napis! Werset! S艂owa, kt贸re s膮 wyryte nad zwierciad艂em!
— Idziemy! — powiedzia艂 Wilhelm — mo偶e zdo艂amy jeszcze uratowa膰 czyje艣 偶ycie!
— Ale czyje? — spyta艂em, kiedy on krz膮ta艂 si臋 ko艂o czaszek i otwiera艂 przej艣cie do ossuarium.
— Kogo艣, kto na to nie zas艂uguje — rzek艂. I ju偶 szli艣my podziemn膮 galeri膮, z zapalonymi kagankami, w stron臋 drzwi od kuchni.
Powiedzia艂em ju偶, 偶e w tym miejscu trzeba by艂o pchn膮膰 drewniane drzwi i 偶e trafia艂o si臋 do kuchni, za kominkiem, tu偶 ko艂o kr臋tych schod贸w prowadz膮cych do skryptorium. I w艂a艣nie kiedy pchali艣my drzwi, us艂yszeli艣my po naszej lewej stronie g艂uche odg艂osy w murze. Dochodzi艂y od 艣ciany, kt贸ra s膮siadowa艂a z drzwiami i na kt贸rej ko艅czy艂 si臋 szereg wn臋k z czaszkami i ko艣膰mi. W miejscu ostatniej wn臋ki by艂 odcinek pe艂nego muru z wielkich, kwadratowych od艂am贸w kamienia i po艣rodku osadzona by艂a stara p艂yta, na kt贸rej wyryto zatarte ju偶 monogramy. Uderzenia dobywa艂y si臋, jak si臋 zdawa艂o, spoza p艂yty albo znad p艂yty, cz臋艣ciowo za 艣cian膮, cz臋艣ciowo prawie nad naszymi g艂owami.
Gdyby tego rodzaju wydarzenie zasz艂o pierwszej nocy, zaraz pomy艣la艂bym o zmar艂ych mnichach, lecz teraz najgorszego got贸w by艂em spodziewa膰 si臋 po mnichach 偶ywych.
— Kto to mo偶e by膰? — spyta艂em Wilhelma. Wilhelm otworzy艂 drzwi i wsun膮艂 si臋 za kominek.
Uderzenia da艂y si臋 s艂ysze膰 r贸wnie偶 wzd艂u偶 艣ciany, kt贸ra przylega艂a do kr臋tych schod贸w, jakby kto艣 by艂 uwi臋ziony w murze lub raczej w znacznej (doprawdy) grubo艣ci 艣ciany, przypuszczalnie mi臋dzy wewn臋trznym murem kuchni a zewn臋trznym baszty po艂udniowej.
— Kto艣 jest tu zamkni臋ty — rzek艂 Wilhelm. — Zawsze zastanawia艂em si臋, czy w tym Gmachu, tak bogatym w przej艣cia, nie ma innego dost臋pu do finis Africae. Oczywi艣cie jest; w ossuarium, zanim wejdzie si臋 do kuchni, otwiera si臋 po艂a膰 艣ciany i mo偶na wej艣膰 po schodach r贸wnoleg艂ych do tych, ale ukrytych w 艣cianie, trafiaj膮c od razu do zamurowanego pokoju.
— Ale kto jest tam w tej chwili?
— Druga osoba. Jedna jest w finis Africae, druga chcia艂a do niej do艂膮czy膰, ale ta na g贸rze niechybnie zablokowa艂a mechanizm, kt贸ry rz膮dzi oboma wej艣ciami. Tak wi臋c odwiedzaj膮cy znalaz艂 si臋 w pu艂apce. I musi bardzo si臋 miota膰, wyobra偶am sobie bowiem, 偶e do tej kiszki nie dochodzi zbyt wiele powietrza.
— I kto to jest? Ratujmy go!
— Kim jest, obaczymy rych艂o. Co za艣 do ratowania, mo偶na to b臋dzie uczyni膰 jedynie odblokowuj膮c mechanizm na g贸rze, poniewa偶 nie znamy jego sekretu od tej strony. Chod藕my wi臋c czym pr臋dzej.
Tak i uczynili艣my, wspi臋li艣my si臋 do skryptorium, a stamt膮d do labiryntu i wkr贸tce dotarli艣my do baszty po艂udniowej. Musia艂em jednak dwukrotnie wstrzyma膰 bieg, bo wiatr, kt贸ry tego wieczoru dostawa艂 si臋 przez szczeliny, tworzy艂 pr膮dy powietrza, te za艣 wdziera艂y si臋 do tych kana艂贸w i przemyka艂y z j臋kiem przez pokoje, dm膮c na karty rozrzucone po sto艂ach, wi臋c musia艂em chroni膰 p艂omie艅 d艂oni膮.
Szybko znale藕li艣my si臋 w pokoju ze zwierciad艂em, teraz przygotowani ju偶 na zniekszta艂caj膮ce igraszki, jakie nas tam czeka艂y. Podnie艣li艣my kaganki i o艣wietlili艣my wersety nad gzymsem, super thronos viginti quatuor... Sekret by艂 ju偶 wyja艣niony: s艂owo quatuor ma siedem liter, nale偶a艂o nacisn膮膰 na q i na r. W podnieceniu zamierza艂em uczyni膰 to sam; szybko postawi艂em kaganek na stole po艣rodku pokoju, lecz zrobi艂em to tak nerwowo, 偶e p艂omie艅 zacz膮艂 liza膰 opraw臋 ksi臋gi, kt贸ra tam le偶a艂a.
— Uwa偶aj, g艂upcze! — wykrzykn膮艂 Wilhelm i dmuchnieciem ugasi艂 p艂omie艅. — Chcesz pu艣ci膰 z dymem bibliotek臋?
Przeprosi艂em i mia艂em zamiar zapali膰 na nowo 艣wiat艂o.
— Niewa偶ne — rzek艂 Wilhelm — moje wystarczy. We藕 no i po艣wie膰 mi, bo napis jest zbyt wysoko, i nie si臋gn膮艂by艣. Pospieszmy si臋.
— A je艣li w 艣rodku jest kto艣 uzbrojony? — zapyta艂em, kiedy Wilhelm prawie po omacku szuka艂 zgubnych liter wspinaj膮c si臋, cho膰 by艂 wysoki, na czubki palc贸w, by si臋gn膮膰 do apokaliptycznego wersetu.
— 艢wie膰, do diab艂a, i nie l臋kaj si臋, B贸g jest z nami — odpar艂 niezbyt logicznie. Jego palce dotyka艂y q z quatuar i ja, kt贸ry sta艂em kilka krok贸w z ty艂u, lepiej od niego widzia艂em, co robi. Powiedzia艂em ju偶, 偶e litery werset贸w zdawa艂y si臋 wyciosane lub wyryte w murze; najwidoczniej te w s艂owie quatuor by艂y zrobione z metalu przy u偶yciu formy, za nimi za艣 osadzony by艂 i wmurowany cudowny mechanizm. Albowiem kiedy litera q zosta艂a pchni臋ta, da艂 si臋 s艂ysze膰 jakby suchy trzask i to samo sta艂o si臋, kiedy Wilhelm nacisn膮艂 na r. Ca艂y gzyms zwierciad艂a jakby podskoczy艂 i szklana powierzchnia przesun臋艂a si臋 do ty艂u. Zwierciad艂o by艂o drzwiami osadzonymi na zawiasach po stronie lewej. Wilhelm wsun膮艂 d艂o艅 w otw贸r, kt贸ry powsta艂 mi臋dzy brzegiem prawym a 艣cian膮 i poci膮gn膮艂 do siebie. Drzwi, skrzypi膮c, otworzy艂y si臋 ku nam. Wilhelm wsun膮艂 si臋 w nie, a ja za nim ze 艣wiat艂em podniesionym wysoko nad g艂ow膮.
Dwie godziny po komplecie na zako艅czenie sz贸stego dnia, w samym sercu nocy, po kt贸rej przyjdzie dzie艅 si贸dmy, weszli艣my do finis Africae.
DZIE艃 SI脫DMY
DZIE艃 SI脫DMY
NOC
Kiedy to, gdyby艣my zechcieli stre艣ci膰 cudowne rzeczy, o kt贸rych tu si臋 m贸wi, tytu艂 by艂by d艂ugi jak ca艂y rozdzia艂, a to jest sprzeczne ze zwyczajami.
Znale藕li艣my si臋 na progu pokoju podobnego swoim kszta艂tem do innych trzech 艣lepych sal siedmiok膮tnych; panowa艂 mocny zapach zamkni臋tego pomieszczenia i ksi膮g nas膮czonych wilgoci膮. 艢wiat艂o, kt贸re trzyma艂em wysoko, pad艂o najpierw na sklepienie, a kiedy opu艣ci艂em rami臋 na prawo i lewo, p艂omie艅 musn膮艂 niewyra藕n膮 jasno艣ci膮 odleg艂e p贸艂ki wzd艂u偶 艣cian. Wreszcie zobaczyli艣my po艣rodku st贸艂 zas艂any kartami, a za sto艂em siedz膮c膮 posta膰, kt贸ra zdawa艂a si臋 oczekiwa膰 nas nieruchomo w mroku, je艣li by艂a jeszcze 偶ywa. Zanim 艣wiat艂o ukaza艂o jej oblicze, Wilhelm przem贸wi艂:
— Szcz臋艣liwej nocy, czcigodny Jorge. Oczekiwa艂e艣 nas!
Kiedy podeszli艣my kilka krok贸w, kaganek rozja艣ni艂 twarz starca, kt贸ry patrzy艂 na nas tak, jakby widzia艂.
— Ty jeste艣 Wilhelmem z Baskerville? — spyta艂. — Oczekiwa艂em ci臋 ju偶 od popo艂udnia, kiedy przyszed艂em przed nieszporem, by si臋 tu zamkn膮膰. Wiedzia艂em, 偶e przyjdziesz.
— A opat? — spyta艂 Wilhelm. — To on miota si臋 tam, na sekretnych schodach?
Jorge zawaha艂 si臋 przez moment.
— Jeszcze 偶yje? — spyta艂. — My艣la艂em, 偶e zabrak艂o mu ju偶 powietrza.
— Zanim zaczniemy m贸wi膰 — powiedzia艂 Wilhelm — chc臋 uratowa膰 go. Mo偶esz otworzy膰 od tej strony.
— Nie — odpar艂 Jorge ze znu偶eniem — ju偶 nie mog臋. Mechanizm otwiera si臋 od do艂u, naciskaj膮c na p艂yt臋, tutaj za艣 uruchamia si臋 d藕wigni臋, kt贸ra otwiera drzwi w g艂臋bi, za t膮 szaf膮 — i wskaza艂 na szaf臋 za swoimi plecami. — Obok szafy ujrza艂by艣 ko艂o z balansami, kt贸re obraca mechanizm na dole. Ale kiedy us艂ysza艂em, 偶e ko艂o zgrzyta, znak, 偶e Abbon wchodzi od do艂u, targn膮艂em za sznur podtrzymuj膮cy ci臋偶arki i sznur zerwa艂 si臋. Teraz przej艣cie jest zamkni臋te z obu stron i nie zdo艂asz powi膮za膰 nici mechanizmu. Opat nie 偶yje.
— Dlaczego go zabi艂e艣?
— Dzisiaj, kiedy po mnie przys艂a艂, powiedzia艂, 偶e dzi臋ki tobie odkry艂 wszystko. Nie wiedzia艂 jeszcze, co staram si臋 chroni膰, nie poj膮艂 nigdy dok艂adnie, jakie skarby kryje biblioteka i jakim celom ona s艂u偶y. Prosi艂, bym obja艣ni艂 mu to, czego nie wiedzia艂. Chcia艂, 偶eby finis Africae zosta艂 otwarty. Grupa Italczyk贸w za偶膮da艂a po艂o偶enia kresu temu, co nazywaj膮 tajemnic膮 chronion膮 przeze mnie i moich poprzednik贸w. Dr臋czy ich zach艂anno艣膰 na rzeczy nowe...
— A ty musia艂e艣 obieca膰 mu, 偶e przyjdziesz tutaj i po艂o偶ysz kres swemu 偶yciu, tak jak po艂o偶y艂e艣 kres 偶yciu innych, by w ten spos贸b ocala艂a cze艣膰 opactwa i by nikt si臋 o niczym nie dowiedzia艂. Powiedzia艂e艣 mu, kt贸r臋dy ma tu przyj艣膰, a偶eby sprawdzi艂, kiedy b臋dzie ju偶 po wszystkim. Czeka艂e艣 jednak, 偶eby go zabi膰. Nie pomy艣la艂e艣, 偶e mo偶e wej艣膰 przez zwierciad艂o?
— Nie, Abbon jest niskiego wzrostu, bez pomocy nie zdo艂a艂by dosi臋gn膮膰 wersetu. Wskaza艂em mu to przej艣cie, kt贸re tylko ja ju偶 znam. Sam korzysta艂em z niego przez wiele lat, gdy偶 by艂o po ciemku 艂atwiejsze. Wystarczy艂o p贸j艣膰 do kaplicy, a potem, po艣r贸d ko艣ci zmar艂ych, do ko艅ca.
— Tak wi臋c kaza艂e艣 mu przyj艣膰 wiedz膮c dobrze, i偶 go zabijesz...
— Nie mog艂em ju偶 zaufa膰 nawet jemu. By艂 przera偶ony. Sta艂 si臋 s艂awny, poniewa偶 w Fossanova uda艂o mu si臋 spu艣ci膰 w d贸艂 cia艂o po kr臋tych schodach. Teraz jest martwy, bo nie zdo艂a艂 wspi膮膰 si臋 na swoje schody.
— Pos艂ugiwa艂e艣 si臋 nim przez czterdzie艣ci lat. Kiedy spostrzeg艂e艣, 偶e 艣lepniesz i nie b臋dziesz ju偶 m贸g艂 mie膰 baczenia na bibliotek臋, zacz膮艂e艣 dzia艂a膰 roztropnie. Doprowadzi艂e艣 do wyboru na opata cz艂owieka, kt贸remu mog艂e艣 zawierzy膰, i kaza艂e艣 mianowa膰 bibliotekarzem najpierw Roberta z Bobbio, bo mog艂e艣 wyuczy膰 go tak, jak ci si臋 podoba艂o, nast臋pnie Malachiasza, bo temu niezb臋dna by艂a twoja pomoc, i nie zrobi艂 kroku, je艣li nie zasi臋gn膮艂 rady u ciebie. Przez czterdzie艣ci lat by艂e艣 panem tego opactwa. To w艂a艣nie poj臋艂a grupa Italczyk贸w i to te偶 powtarza艂 Alinard, lecz nikt nie dawa艂 mu pos艂uchu, gdy偶 uwa偶ano, 偶e na staro艣膰 pokr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, czy tak? Jednak czeka艂e艣 jeszcze na mnie i nie mog艂e艣 zablokowa膰 wej艣cia przez zwierciad艂o, gdy偶 mechanizm jest wmurowany. Po co czeka艂e艣 na mnie, skoro mia艂e艣 pewno艣膰, 偶e przyjd臋? — Wilhelm zada艂 to pytanie, ale z tonu g艂osu mo偶na by艂o si臋 domy艣li膰, 偶e odgad艂 ju偶 odpowied藕 i oczekiwa艂 na ni膮 jako na nagrod臋 za swoj膮 zr臋czno艣膰.
— Od pierwszego dnia poj膮艂em, 偶e pojmiesz. Po twoim g艂osie, po sposobie, w jaki doprowadzi艂e艣 mnie do rozprawiania o rzeczach, o kt贸rych nie chcia艂em, by rozprawiano. By艂e艣 wi臋cej wart od innych, doszed艂by艣 do tego tak czy owak. Wiesz, 偶e wystarczy pomy艣le膰 i odtworzy膰 w swoim umy艣le my艣li innych. A poza tym s艂ysza艂em, 偶e zadawa艂e艣 pytania innym mnichom, wszystkie w艂a艣ciwe. Lecz nigdy nie pyta艂e艣 o bibliotek臋, jakby艣 zna艂 ju偶 wszystkie jej tajemnice. Pewnej nocy poszed艂em zastuka膰 do twojej celi, ale ciebie nie by艂o. Z pewno艣ci膮 by艂e艣 tutaj. Z kuchni znikn臋艂y dwa kaganki, s艂ysza艂em, jak m贸wi艂 to kto艣 ze s艂u偶by. A wreszcie, kiedy Seweryn przyszed艂, by powiedzie膰 ci o pewnej ksi臋dze, onegdaj w narteksie, upewni艂em si臋, 偶e jeste艣 na moim tropie!
— Ale zdo艂a艂e艣 odebra膰 mi ksi臋g臋. Poszed艂e艣 do Malachiasza, kt贸ry do tego momentu nic zgo艂a nie pojmowa艂. Miotanego zazdro艣ci膮 g艂upca dr臋czy艂a my艣l, 偶e Adelmus odebra艂 mu wielbionego Berengara, kt贸ry upodoba艂 sobie m艂odsze cia艂o. Nie rozumia艂, co wsp贸lnego ma z t膮 histori膮 Wenancjusz, a ty jeszcze bardziej zam膮ci艂e艣 mu w g艂owie. Powiedzia艂e艣, 偶e Berengar mia艂 zwi膮zek z Sewerynem i 偶e w nagrod臋 da艂 mu ksi臋g臋 z finis Africae. Nie wiem dok艂adnie, co mu rzek艂e艣. Malachiasz, oszala艂y z zazdro艣ci, ruszy艂 do Seweryna i zabi艂 go. Nie zd膮偶y艂 odnale藕膰 ksi臋gi, kt贸r膮 mu opisa艂e艣, bo przyszed艂 klucznik. Czy tak to by艂o?
— Mniej wi臋cej.
— Lecz nie chcia艂e艣, by Malachiasz umar艂. Pewnie nigdy nie widzia艂 ksi膮g z finis Africae, 艣lepo zawierzy艂 tobie, przestrzega艂 twoich zakaz贸w. Ogranicza艂 si臋 do ustawiania wieczorem kadzide艂 od Seweryna, by odstraszy膰 ewentualnych ciekawskich. Dlatego w艂a艣nie tego dnia Seweryn wpu艣ci艂 Malachiasza do szpitala, by艂a to codzienna wizyta, by wzi膮膰 艣wie偶e zio艂a, kt贸re tamten przygotowywa艂 z rozkazu opata. Czy zgad艂em?
— Zgad艂e艣. Nie chcia艂em, by Malachiasz umar艂. Powiedzia艂em mu, by odszuka艂 ksi臋g臋 za wszelk膮 cen臋 i od艂o偶y艂 tutaj nie otwieraj膮c. Ostrzeg艂em, 偶e ma moc tysi膮ca skorpion贸w. Ale szaleniec po raz pierwszy chcia艂 dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋. Nie chcia艂em, by umar艂, by艂 wiernym wykonawc膮. Ale nie powtarzaj tego, co wiesz, wiem bowiem, 偶e to wiesz. Nie chc臋 karmi膰 twojej dumy, sam ju偶 o to zadbasz. S艂ysza艂em dzi艣 rano w skryptorium, jak wypytywa艂e艣 Bencjusza o Coena Cypriani. By艂e艣 blisko prawdy. Nie wiem, jak odkry艂e艣 sekret zwierciad艂a, ale kiedy dowiedzia艂em si臋 od opata, 偶e napomkn膮艂e艣 o finis Africae, by艂em pewien, 偶e rych艂o si臋 spotkamy. Dlatego czeka艂em na ciebie. A teraz czego chcesz?
— Chc臋 zobaczy膰 — odrzek艂 Wilhelm — ostatni manuskrypt z oprawionego woluminu, kt贸ry zawiera tekst arabski, syryjski i interpretacj臋 albo transkrypcj臋 Coena Cypriani. Chc臋 zobaczy膰 t臋 kopi臋 greck膮, sporz膮dzon膮 zapewne przez Araba albo Hiszpana, kt贸r膮 znalaz艂e艣 kiedy艣, b臋d膮c pomocnikiem Paw艂a z Rimini; wymog艂e艣, 偶e wys艂ano ci臋 do twojego kraju, by艣 zebra艂 najpi臋kniejsze manuskrypty Apokalipsy Leona z Kastylii, i ta zdobycz uczyni艂a ci臋 s艂awnym i szanowanym tutaj w opactwie, dzi臋ki niej otrzyma艂e艣 stanowisko bibliotekarza, chocia偶 nale偶a艂o si臋 Alinardowi o dziesi臋膰 lat od ciebie starszemu. Chc臋 zobaczy膰 t臋 greck膮 kopi臋 napisan膮 na karcie z p艂贸tna, kt贸ra wtedy by艂a wielk膮 rzadko艣ci膮 i wytwarzano j膮 w艂a艣nie w Silos, ko艂o Burgos, twojej ojczyzny. Chc臋 zobaczy膰 ksi臋g臋, kt贸r膮 przynios艂e艣 po przeczytaniu tutaj, gdy偶 nie chcia艂e艣, by inni j膮 czytali, i kt贸r膮 ukry艂e艣, chroni膮c j膮 w przemy艣lny spos贸b, lecz nie zniszczy艂e艣, albowiem cz艂ek taki jak ty nie niszczy ksi膮g, ma jeno nad nimi piecz臋 i dba, by nikt ich nie tkn膮艂. Chc臋 zobaczy膰 drug膮 ksi臋g臋 Poetyki Arystotelesa, t臋, kt贸r膮 wszyscy uwa偶aj膮 za zagubion膮 albo nigdy nie napisan膮, a kt贸rej ty przechowujesz by膰 mo偶e jedyn膮 kopi臋.
— Jakimi wspania艂ym bibliotekarzem by艂by艣, Wilhelmie — rzek艂 Jorge tonem jednocze艣nie podziwu i 偶alu. — Wiesz wi臋c dok艂adnie wszystko. Chod藕, s膮dz臋, 偶e po twojej stronie sto艂u jest sto艂ek. Usi膮d藕, oto twoja nagroda.
Wilhelm usiad艂 i postawi艂 kaganek, kt贸ry mu poda艂em, o艣wietlaj膮c d贸艂 twarzy Jorgego. Starzec wzi膮艂 jeden z wolumin贸w, kt贸re le偶a艂y przed nim, i poda艂 mu. Rozpozna艂em opraw臋, by艂a to ta, kt贸r膮 widzia艂em w szpitalu, uznaj膮c wtenczas, 偶e chodzi o manuskrypt arabski.
— Czytaj wi臋c, Wilhelmie, przerzucaj karty — rzek艂 Jorge. — Zwyci臋偶y艂e艣.
Wilhelm popatrzy艂 na wolumin, ale go nie dotkn膮艂. Doby艂 z habitu par臋 r臋kawiczek, nie tych swoich, z odkrytymi ko艅cami palc贸w, ale tych, kt贸re mia艂 na d艂oniach Seweryn, kiedy艣my znale藕li go martwego. Otworzy艂 powoli zniszczone i kruche ok艂adki. Ja te偶 podszed艂em i pochyli艂em si臋 nad jego ramieniem. Jorge, dzi臋ki swojemu ostremu s艂uchowi, us艂ysza艂 odg艂osy moich porusze艅. Rzek艂:
— Ty te偶 tu jeste艣, ch艂opcze? Poka偶臋 j膮 tak偶e tobie... Lecz potem.
Wilhelm przebieg艂 szybko pierwsze stronice.
— Wed艂ug katalogu jest tu arabski manuskrypt o przypowie艣ciach jakiego艣 g艂upca — powiedzia艂. — O czym m贸wi?
— Och, to niem膮dre legendy niewiernych, utrzymuje si臋 w nich, 偶e g艂upcy maj膮 przenikliwe powiedzenia, kt贸re zadziwiaj膮 nawet ich kap艂an贸w i wprawiaj膮 w uniesienie kalif贸w...
— Potem jest manuskrypt syryjski, lecz wed艂ug katalogu chodzi o przek艂ad egipskiej libelli po艣wi臋conej alchemii. W jaki spos贸b znalaz艂 si臋 w tym woluminie?
— Jest to dzie艂o egipskie z trzeciego wieku naszej ery. Ma zwi膮zek znast臋pnym dzie艂em, lecz jest mniej niebezpieczne. Nikt nie da艂by pos艂uchu przechwa艂kom afryka艅skiego alchemika. Stworzenie 艣wiata przypisuje boskiemu 艣miechowi... — Uni贸s艂 twarz i wyrecytowa艂 dzi臋ki swojej zadziwiaj膮cej pami臋ci czytelnika, kt贸ry ju偶 od czterdziestu lat powtarza sam sobie rzeczy przeczytane w czasie, gdy korzysta艂 jeszcze z dobrodziejstw wzroku: — Ledwie B贸g roze艣mia艂 si臋, zrodzi艂o si臋 siedmiu bog贸w, kt贸rzy rz膮dzili 艣wiatem, ledwie wybuchn膮艂 艣miechem, pojawi艂o si臋 艣wiat艂o, przy drugim 艣miechu ukaza艂a si臋 woda, a si贸dmego dnia, kiedy si臋 艣mia艂 — dusza... Szale艅stwa. Tak偶e tekst nast臋pny, pi贸ra jednego z niezliczonych g艂upc贸w, kt贸rzy zacz臋li dodawa膰 glossy do Coena... Lecz nie to ci臋 wszak ciekawi艂o.
Rzeczywi艣cie, Wilhelm szybko przerzuci艂 stronice i dotar艂 do tekstu greckiego. Zobaczy艂em od razu, 偶e karty by艂y z materii odmiennej i mi臋kszej; pierwsza prawie wyrwana, cz臋艣膰 marginesu wystrz臋piona, usiana bladymi plamami, jakie zazwyczaj up艂yw czasu i wilgo膰 odciskaj膮 i w innych ksi臋gach. Wilhelm przeczyta艂 pierwsze linijki, najpierw po grecku, nast臋pnie przek艂adaj膮c na 艂acin臋 i ci膮gn膮c ju偶 w tym j臋zyku, tak 偶e nawet ja mog艂em dowiedzie膰 si臋, jaki jest pocz膮tek zgubnej ksi臋gi.
W pierwszej ksi臋dze rozprawiali艣my o tragedii i jak to ona, sk艂aniaj膮c do lito艣ci i strachu, wytwarza oczyszczenie tych uczu膰. Jak obiecali艣my, b臋dziemy teraz rozprawia膰 o komedii (lecz te偶 o satyrze i sztuce mimicznej) i jak daj膮c przyjemno艣膰 z tego, co 艣mieszne, daje oczyszczenie od tej nami臋tno艣ci. Jak wielkiego uznania owa nami臋tno艣膰 jest godna, powiedzieli艣my ju偶 w ksi臋dze o duszy, albowiem — jako jedyny po艣r贸d wszystkich zwierz膮t — cz艂owiek jest zdolny do 艣miechu. Okre艣limy wi臋c, jakiego rodzaju dzia艂ania na艣laduje komedia, a potem zbadamy, na jakie sposoby komedia pobudza do 艣miechu, a s膮 nimi fakty i wys艂awianie si臋. Poka偶emy, jak 艣mieszno艣膰 fakt贸w rodzi si臋 z przyr贸wnania lepszego do gorszego i na odwr贸t, z zaskakiwania wybiegiem, z niemo偶liwo艣ci i z pogwa艂cenia praw natury, z b艂ahego i z nielogicznego, z poni偶enia os贸b, z u偶ycia pantomim b艂aze艅skich i pospolitych, z dysharmonii, z wybrania rzeczy mniej godnych. Poka偶emy potem, jak 艣mieszno艣膰 wypowiedzi rodzi si臋 z wieloznaczno艣ci mi臋dzy s艂owami podobnymi dla rzeczy odmiennych i odmiennymi dla rzeczy podobnych, z gadatliwo艣ci i powtarzania, z gry s艂贸w, ze zdrobnie艅, z b艂臋d贸w w wymowie i barbaryzm贸w...
Wilhelm t艂umaczy艂 z trudem, wyszukuj膮c w艂a艣ciwych s艂贸w, czasem zatrzymuj膮c si臋. T艂umacz膮c u艣miecha艂 si臋, jakby rozpoznawa艂 rzeczy, kt贸re spodziewa艂 si臋 znale藕膰. Przeczyta艂 na g艂os pierwsz膮 stronic臋, potem przerwa艂, jakby nie ciekawi艂o go, co dalej, i j膮艂 przerzuca膰 w po艣piechu nast臋pne karty, ale po kilku napotka艂 op贸r, poniewa偶 u g贸ry bocznego marginesu, wzd艂u偶 ci臋cia, by艂y zlepione ze sob膮, jak to zdarza si臋, kiedy — wilgotniej膮c i ulegaj膮c uszkodzeniom — materia papierowa tworzy jakby lepk膮 mas臋. Jorge us艂ysza艂, 偶e szelest przewracanych kart usta艂, i zach臋ci艂 Wilhelma:
— Dalej, czytaj, przewracaj karty. Jest twoja, zas艂u偶y艂e艣 na ni膮.
Wilhelm roze艣mia艂 si臋 z min膮 dosy膰 rozbawion膮.
— Wi臋c nie jest prawd膮, 偶e uwa偶asz mnie za nader bystrego, Jorge! Nie widzisz tego, ale mam na d艂oniach r臋kawiczki. Maj膮c palce tak uwi臋zione, nie mog臋 rozklei膰 kart. Powinienem by艂 zabra膰 si臋 do tego go艂ymi r臋kami, zwil偶a膰 palce j臋zykiem, jak zdarza艂o mi si臋 to czyni膰 dzi艣 rano, kiedy czyta艂em w skryptorium i kiedy to nagle i ta tajemnica sta艂a si臋 dla mnie jasna, i powinienem przewraca膰 tak karty, a偶 trucizna dostanie mi si臋 do ust we w艂a艣ciwej dawce. M贸wi臋 o truci藕nie, kt贸r膮 kiedy艣, dawno temu, ukrad艂e艣 z pracowni Seweryna, mo偶e ju偶 wtedy zatroskany, us艂ysza艂e艣 bowiem, jak kto艣 w skryptorium przejawia zaciekawienie albo dla finis Africae, albo dla zaginionej ksi臋gi Arystotelesa, albo dla jednego i drugiego. My艣l臋, 偶e przechowywa艂e艣 ampu艂k臋 d艂ugo, z postanowieniem, 偶e uczynisz z niej u偶ytek, kiedy dostrze偶esz zagro偶enie. I dostrzeg艂e艣 je przed kilkoma dniami, kiedy z jednej strony Wenancjusz zbyt si臋 zbli偶y艂 do tematu ksi臋gi, za艣 Berengar, przez lekkomy艣lno艣膰, przez 偶膮dz臋 pustej chwa艂y, by zaimponowa膰 Adelmusowi, okaza艂 si臋 mniej dba艂y o tajemnic臋, ni偶 si臋 spodziewa艂e艣. Wtedy przyszed艂e艣 tu i przygotowa艂e艣 pu艂apk臋. W sam czas, poniewa偶 kilka nocy p贸藕niej Wenancjusz dotar艂 tutaj, zabra艂 ksi臋g臋, przerzuci艂 po偶膮dliwie, z prawie fizyczn膮 偶ar艂oczno艣ci膮. Rych艂o poczu艂 si臋 藕le i pobieg艂 szuka膰 pomocy w kuchni. Tam te偶 umar艂. Czy myl臋 si臋?
— Nie, ci膮gnij.
— Reszta jest prosta. Berengar znalaz艂 cia艂o Wenancjusza w kuchni, zl膮k艂 si臋, 偶e wyniknie z tego 艣ledztwo, gdy偶 w gruncie rzeczy to, 偶e Wenancjusz trafi艂 noc膮 do Gmachu, wynik艂o st膮d, i偶 on, Berengar, wyjawi艂 przedtem wszystko Adelmusowi. Nie wiedzia艂, co zrobi膰, wzi膮艂 cia艂o na ramiona i wrzuci艂 do kadzi z krwi膮, mniemaj膮c, 偶e wszyscy pomy艣l膮, i偶 utopi艂 si臋.
— A sk膮d ty wiesz, 偶e tak to by艂o?
— Wiesz tak偶e ty, widzia艂em, jake艣 si臋 zachowa艂, kiedy znaleziono u Berengara p艂贸tno zbrukane krwi膮. Tym p艂贸tnem 贸w lekkomy艣lny wytar艂 sobie r臋ce po wrzuceniu Wenancjusza do krwi. Ale poniewa偶 Berengar przepad艂, musia艂 przepa艣膰 z ksi臋g膮, kt贸ra teraz zaciekawi艂a tak偶e jego. Ty za艣 oczekiwa艂e艣, 偶e znajd膮 go gdzie艣 nie zakrwawionego, lecz otrutego. Reszta jest jasna. Seweryn znalaz艂 ksi臋g臋, albowiem Berengar najpierw poszed艂 do szpitala, by tam przeczyta膰 j膮, bezpieczny od niedyskretnych spojrze艅. Malachiasz zabi艂 Seweryna nak艂oniony przez ciebie i sam umar艂, kiedy wr贸ci艂 tutaj, 偶eby dowiedzie膰 si臋, c贸偶 jest takiego zakazanego w przedmiocie, kt贸ry uczyni艂 go morderc膮. Oto mamy wyja艣nienie wszystkich trup贸w... Jaki偶 g艂upiec...
— Kto?
— Ja. Z powodu jednego zdania Alinarda wm贸wi艂em sobie, 偶e rytm zab贸jstw idzie wed艂ug rytmu siedmiu tr膮b Apokalipsy. Grad dla Adelmusa, a by艂o to samob贸jstwo. Krew dla Wenancjusza, a by艂 to dziwaczny pomys艂 Berengara; woda dla Berengara, a by艂o to wydarzenie przypadkowe; trzecia cz臋艣膰 nieba dla Seweryna, a Malachiasz uderzy艂 go sfer膮 niebiesk膮, gdy偶 by艂a to jedyna rzecz, jaka znalaz艂a si臋 pod r臋k膮. Wreszcie skorpiony dla Malachiasza... Czemu艣 rzek艂 mu, 偶e ksi臋ga ma moc tysi膮ca skorpion贸w?
— Z twojej przyczyny. Alinard przekaza艂 mi swoj膮 my艣l, potem us艂ysza艂em od kogo艣, 偶e ty te偶 uzna艂e艣 j膮 za przekonywaj膮c膮... Wi臋c powiedzia艂em sobie, 偶e tymi zgonami rz膮dzi plan Bo偶y, za kt贸ry ja nie jestem odpowiedzialny. I zapowiedzia艂em Malachiaszowi, 偶e je艣li b臋dzie ciekawy, scze藕nie wed艂ug tego samego planu Bo偶ego, jak si臋 i zdarzy艂o...
— Wi臋c to tak... Sporz膮dzi艂em sobie fa艂szywy schemat, by obja艣nia膰 posuni臋cia winowajcy, winowajca za艣 dostosowa艂 si臋 do艅. I w艂a艣nie ten fa艂szywy schemat naprowadzi艂 mnie na tw贸j 艣lad. W naszych czasach wszyscy maj膮 obsesj臋 ksi臋gi Jana, lecz ty wyda艂e艣 mi si臋 tym, kt贸ry najwi臋cej nad ni膮 medytuje, i to nie tyle z powodu swoich spekulacji dotycz膮cych Antychrysta, ale dlatego, 偶e pochodzisz z kraju, gdzie powsta艂y najwspanialsze Apokalipsy. Pewnego dnia kto艣 mi powiedzia艂, 偶e najpi臋kniejsze kodeksy tej ksi臋gi, jakie s膮 w bibliotece, sprowadzi艂e艣 ty. Potem kt贸rego艣 dnia Alinard majaczy艂 o jakim艣 swoim tajemniczym wrogu, kt贸ry pojecha艂 po ksi臋gi do Silos (zaciekawi艂 mnie fakt, 偶e jak powiedzia艂, ten kto艣 przed czasem wkroczy艂 do kr贸lestwa ciemno艣ci; w tamtej chwili mo偶na by艂o mniema膰, 偶e mia艂 na my艣li 艣mier膰 w m艂odym wieku, lecz napomkn膮艂 o twojej 艣lepocie). Silos jest blisko Burgos, a dzisiaj rano znalaz艂em w katalogu seri臋 ksi膮g tycz膮cych si臋 hiszpa艅skich Apokalips, nabytych w okresie, kiedy ty nast膮pi艂e艣 albo mia艂e艣 nast膮pi膰 po Pawle z Rimini. A w艣r贸d tych nabytk贸w by艂a i ta ksi臋ga. Lecz nie mog艂em by膰 pewny mojej rekonstrukcji, dop贸ki nie dowiedzia艂em si臋, 偶e skradziona ksi臋ga mia艂a karty z p艂贸tna. Wtenczas przypomnia艂em sobie o Silos i by艂em pewny. Naturalnie, w miar臋 jak nabiera艂o kszta艂tu wyobra偶enie o tej ksi臋dze i jej jadowitej mocy, rozpada艂o si臋 wyobra偶enie apokaliptycznego schematu, aczkolwiek nie by艂em w stanie poj膮膰, w jaki spos贸b ksi臋ga i seria tr膮b prowadzi艂y, jedno i drugie, do ciebie, i tym lepiej pojmowa艂em dzieje ksi臋gi, 偶e id膮c za apokaliptycznym nast臋pstwem, musia艂em pomy艣le膰 i o twoich rozmowach na temat 艣miechu. Tak 偶e dzisiejszego wieczoru, kiedy nie wierzy艂em ju偶 w schemat apokaliptyczny, nalega艂em na to, by mie膰 baczenie na obory, gdzie oczekiwa艂 mnie g艂os sz贸stej tr膮by, i tam w艂a艣nie, przez czysty przypadek, Adso dostarczy艂 mi klucza pozwalaj膮cego wej艣膰 do finis Africae.
— Nie rozumiem — rzek艂 Jorge. — Pysznisz si臋 tym, 偶e id膮c za swoim rozumem, dotar艂e艣 do mnie, a przecie偶 dowodzisz mi, 偶e dotar艂e艣 id膮c za racj膮 b艂臋dn膮. Co chcesz mi przez to powiedzie膰?
— Tobie nic. Jestem zbity z panta艂yku, to wszystko Ale niewa偶ne. Znalaz艂em si臋 tutaj.
— Pan zagrzmia艂 na siedmiu tr膮bach. Ty za艣, cho膰 tkwi膮c w b艂臋dzie, us艂ysza艂e艣 przecie偶 niewyra藕ne echo tego d藕wi臋ku.
— Powiedzia艂e艣 to ju偶 we wczorajszym wieczornym kazaniu. Starasz si臋 sam siebie przekona膰, 偶e ca艂a ta historia potoczy艂a si臋 wed艂ug planu Bo偶ego, by sam przed sob膮 ukry膰 fakt, 偶e jeste艣 morderc膮.
— Ja nie zabi艂em nikogo. Ka偶dy pad艂 wed艂ug swojego przeznaczenia i z przyczyny swoich grzech贸w. Ja by艂em tylko narz臋dziem.
— Wczoraj powiedzia艂e艣, 偶e nawet Judasz by艂 tylko narz臋dziem. A przecie偶 zosta艂 pot臋piony.
— Godz臋 si臋 na to, 偶e grozi mi pot臋pienie. Pan mnie rozgrzeszy, gdy偶 wie, 偶e dzia艂a艂em dla jego chwa艂y. Moim obowi膮zkiem by艂o chronienie biblioteki.
— Dopiero co got贸w by艂e艣 zabi膰 tak偶e mnie i nawet tego ch艂opca...
— Jeste艣 bystrzejszy, ale nie lepszy od innych.
— A co si臋 zdarzy teraz, teraz, kiedy odkry艂em pu艂apk臋?
— Zobaczymy — odpar艂 Jorge. — Nie chc臋 koniecznie twojej 艣mierci. Mo偶e zdo艂am ci臋 przekona膰. Ale powiedz mi wpierw, jak odgad艂e艣, 偶e chodzi o drug膮 ksi臋g臋 Arystotelesa.
— Nie wystarczy艂yby mi z pewno艣ci膮 twoje anatemy przeciwko 艣miechowi ani ta odrobina tego, co wiedzia艂em o dyspucie, jak膮 mia艂e艣 z innymi. Pomog艂y mi notatki zostawione przez Wenancjusza. W pierwszej chwili nie pojmowa艂em, o czym m贸wi膮. Ale by艂y tam napomknienia o bezwstydnym kamieniu, kt贸ry toczy si臋 przez r贸wnin臋, o konikach polnych, kt贸re b臋d膮 艣piewa膰 pod ziemi膮, o czcigodnych drzewach figowych. Czyta艂em ju偶 co艣 podobnego; sprawdzi艂em w ostatnich dniach. S膮 to przyk艂ady, kt贸re Arystoteles przytacza w pierwszej ksi臋dze Poetyki i w Retoryce. Potem przypomnia艂em sobie, 偶e Izydor z Sewilli definiuje komedi臋 jako co艣, co opowiada stupra virginum et amores meretricum... Stopniowo zarysowa艂a mi si臋 w umy艣le ta druga ksi臋ga taka, jak膮 powinna by膰. M贸g艂bym ci j膮 opowiedzie膰 prawie ca艂膮, nie czytaj膮c stronic, kt贸re mia艂y przekaza膰 mi jad. Komedia rodzi si臋 w komai, czyli w wioskach rolnik贸w, jako swawolny obrz膮dek po posi艂ku lub 艣wi臋cie. Nie opowiada o ludziach s艂awnych i pot臋偶nych, ale o istotach niecnych i 艣miesznych, przecie偶 nie wyst臋pnych, i nie ko艅czy si臋 艣mierci膮 bohater贸w. Osi膮ga skutek 艣mieszno艣ci pokazuj膮c s艂abo艣ci i przywary ludzi pospolitych. Tutaj Arystoteles uwa偶a sk艂onno艣膰 do 艣miechu za si艂臋 dobr膮, kt贸ra mo偶e mie膰 te偶 walor poznawczy, je艣li poprzez przemy艣lne zagadki i nieoczekiwane metafory, cho膰 m贸wi膮c o rzeczach odmiennych od tego, czym s膮, jakby k艂ama艂a, w rzeczywisto艣ci zmusza nas do patrzenia lepiej i ka偶e powiedzie膰: wi臋c to by艂o naprawd臋 tak, a ja o tym nie wiedzia艂em. Prawda osi膮gni臋ta przez pokazanie ludzi i 艣wiata jako gorszych od tego, czym s膮 lub za co ich uwa偶amy, gorszych w ka偶dym razie, ni偶 pokaza艂y ich poematy heroiczne, tragedie, 偶ywoty 艣wi臋tych. Czy tak?
— Mniej wi臋cej. Odtworzy艂e艣 to czytaj膮c inne ksi臋gi?
— Nad wieloma z nich pracowa艂 Wenancjusz. Mniemam, 偶e Wenancjusz od dawna poszukiwa艂 tej ksi臋gi. Musia艂 przeczyta膰 w katalogu wskaz贸wki, kt贸re przeczyta艂em te偶 ja, i przekona膰 si臋, 偶e tej w艂a艣nie szuka. Ale nie wiedzia艂, jak dosta膰 si臋 do finis Africae. Kiedy us艂ysza艂, 偶e Berengar m贸wi o tym Adelmusowi, rzuci艂 si臋 jak pies za zaj膮cem.
— Tak by艂o, zaraz to zobaczy艂em. Poj膮艂em, 偶e nadszed艂 moment, kiedy musz臋 broni膰 biblioteki z臋bami...
— I na艂o偶y艂e艣 ma艣膰. Musia艂o ci to przyj艣膰 trudno... nie widz膮c.
— Teraz moje d艂onie widz膮 wi臋cej ni偶 twoje oczy. Sewerynowi zabra艂em tak偶e p臋dzelek. I ja te偶 u偶y艂em r臋kawiczek. By艂a to pi臋kna my艣l, prawda? Nie艂atwo przysz艂o ci doj艣膰 do niej.
— Tak. My艣la艂em o mechanizmie bardziej z艂o偶onym, o zatrutym z臋bie lub czym艣 podobnym. Musz臋 powiedzie膰, 偶e twoje rozwi膮zanie by艂o wzorowe, ofiara zatruwa艂a si臋 sama, i to w艂a艣nie tym bardziej, im bardziej wci膮ga艂a si臋 w czytanie...
Poczu艂em nagle dreszcz, zda艂em sobie bowiem spraw臋 z tego, 偶e w tym momencie ci dwaj, kt贸rzy zwarli si臋 ze sob膮 w 艣miertelnej walce, podziwiali si臋 wzajemnie, jakby ka偶dy z nich dzia艂a艂 po to tylko, by uzyska膰 poklask drugiego. Przez m贸j umys艂 przemkn臋艂a my艣l, 偶e bieg艂o艣膰 okazana przez Berengara, by uwie艣膰 Adelmusa, oraz proste i naturalne gesty, kt贸rymi dzieweczka wzbudzi艂a moj膮 nami臋tno艣膰, by艂y niczym, gdy chodzi o przemy艣lno艣膰 i szale艅cz膮 zr臋czno艣膰 w zdobywaniu innego cz艂owieka, wobec uwodzicielskiej si艂y, jaka pyszni艂a si臋 na moich oczach w tym momencie i jaka dzia艂a艂a przez siedem dni, albowiem ka偶dy z dw贸ch rozm贸wc贸w wyznacza艂, by tak rzec, tajemne spotkania drugiemu i ka偶dy wzdycha艂 sekretnie do aprobaty tego drugiego, podziwianego i znienawidzonego.
— Ale teraz powiedz mi — m贸wi艂 w艂a艣nie Wilhelm — dlaczego? Dlaczego chcia艂e艣 chroni膰 t臋 ksi臋g臋 bardziej ni偶 tyle innych? Kry艂e艣 te偶, cho膰 nie za cen臋 zbrodni, rozprawy z nekromancji, stronice, na kt贸rych blu藕ni si臋, by膰 mo偶e, przeciwko imieniu Boga, ale z przyczyny tych oto stronic gubi艂e艣 swoich braci i gubi艂e艣 sam siebie. Jest tyle innych ksi膮g, kt贸re m贸wi膮 o komedii, tyle innych jeszcze, kt贸re zawieraj膮 pochwa艂臋 艣miechu. Dlaczego ta w艂a艣nie przepaja艂a ci臋 takim przera偶eniem?
— Bo jest ksi臋ga Fifozofa. Ka偶da z ksi膮g tego cz艂eka zniszczy艂a cz膮stk臋 m膮dro艣ci, kt贸r膮 chrze艣cija艅stwo nagromadzi艂o w ci膮gu wiek贸w. Ojcowie powiedzieli to, co nale偶a艂o wiedzie膰 o mocy s艂owa, i wystarczy艂o, 偶e Boecjusz skomentowa艂 Filozofa, by Boska tajemnica S艂owa przeobrazi艂a si臋 w ludzk膮 parodi臋 kategorii i sylogizmu. Ksi臋ga Genezis m贸wi to, co trzeba wiedzie膰 o uk艂adzie kosmosu, a wystarczy艂o odkrycie ksi膮g fizycznych Filozofa, by wszech艣wiat pomy艣lano na nowo, w terminach materii t臋pej i lepkiej, i by Arab Awerroes prawie przekona艂 wszystkich o wieczno艣ci 艣wiata. Wiemy wszystko o imionach Bo偶ych, a pogrzebany przez Abbona dominikanin — uwiedziony przez Filozofa — wyrazi艂 je na nowo, krocz膮c pe艂nymi pychy 艣cie偶kami rozumu przyrodzonego. Tak i kosmos, kt贸ry wed艂ug Aeropagity objawia艂 si臋 temu, kto umia艂 patrze膰 do g贸ry na 艣wietlist膮 kaskad臋 wzorcowej przyczyny pierwszej, sta艂 si臋 z艂o偶em ziemskich wskaz贸wek, od kt贸rych pniemy si臋, by nazwa膰 abstrakcyjn膮 przyczyn臋 skuteczn膮. Wpierw patrzyli艣my w niebo, czasem jeno racz膮c zerkn膮膰 gniewnie na szlam materii, teraz patrzymy na ziemi臋 i wierzymy w niebo pod艂ug 艣wiadectwa ziemi. Ka偶de s艂owo Filozofa, na kt贸rego przysi臋gaj膮 teraz nawet 艣wi臋ci i papie偶e, obraca艂o do g贸ry nogami obraz 艣wiata. Ale nie doszed艂 do wywr贸cenia obrazu Boga. Gdyby ta ksi臋ga sta艂a si臋... gdyby by艂a materi膮 swobodnej interpretacji, przekroczyliby艣my ostatni膮 ju偶 granic臋.
— Ale co ci臋 przerazi艂o w tym wyk艂adzie o 艣miechu? Nie usuniesz 艣miechu usuwaj膮c t臋 ksi臋g臋.
— Z pewno艣ci膮 nie. 艢miech to s艂abo艣膰, zepsucie, ja艂owo艣膰 naszego cia艂a. Jest rozrywk膮 dla wie艣niaka, swawol膮 dla opilca, nawet Ko艣ci贸艂 w m膮dro艣ci swojej wyznaczy艂 momenty 艣wi臋ta, karnawa艂u, jarmarku, t臋 ca艂odzienn膮 polucj臋, kt贸ra uwalnia od ci臋偶aru humor贸w i poci膮ga ku innym pragnieniom i innym ambicjom... Lecz 艣miech pozostaje rzecz膮 nikczemn膮, obron膮 dla prostaczk贸w, zdesakralizowan膮 tajemnic膮 dla gminu. M贸wi o tym r贸wnie偶 aposto艂, miast p艂on膮膰, o偶e艅 si臋. Miast buntowa膰 si臋 przeciwko 艂adowi, kt贸rego chcia艂 B贸g, lepiej ju偶 艣miejcie si臋 i rozkoszujcie waszymi nieczystymi parodiami 艂adu, na koniec posi艂ku, kiedy opr贸偶nicie dzbany i flaszki. Wybierzcie kr贸la szalonych, zagubcie si臋 w liturgii os艂a i wieprza, bawcie si臋 w przedstawianie waszych saturnalii g艂ow膮.do do艂u... Ale tu, tu... — Jorge stuka艂 teraz palcem w st贸艂 obok ksi臋gi, kt贸r膮 Wilhelm mia艂 przed sob膮 — tutaj wywraca si臋 funkcj臋 艣miechu, podnosi si臋 go do rangi sztuki, otwieraj膮 si臋 przed nim bramy 艣wiata uczonych, czyni go swoim przedmiotem filozofia i przewrotna teologia... Sam widzia艂e艣 wczoraj, jak prostaczkowie mog膮 pojmowa膰 i wprowadza膰 w czyn najbardziej m臋tne herezje, zapoznaj膮c i prawa Boga, i prawa natury. Ale Ko艣ci贸艂 mo偶e znie艣膰 herezj臋 prostaczk贸w, kt贸rzy sarni siebie gubi膮, niszczeni przez sw膮 niewiedz臋. Nieuczone szale艅stwo Dulcyna i jemu podobnych nigdy nie spowoduje za艂amania Bo偶ego 艂adu. B臋dzie g艂osi艂 przemoc i od przemocy scze藕nie, nie pozostawi po sobie 艣ladu, sko艅czy si臋 tak, jak ko艅czy si臋 karnawa艂, i nie ma znaczenia, je艣li podczas 艣wi臋ta pojawi艂a si臋 na ziemi na kr贸tki czas epifania 艣wiata na opak. Wystarczy, by gest nie przeobrazi艂 si臋 w zamys艂, by ten j臋zyk posp贸lstwa nie znalaz艂 艂aciny, kt贸ra go wyrazi. 艢miech wyzwala ch艂opa od strachu przed diab艂em, poniewa偶 w 艣wi臋to szale艅c贸w r贸wnie偶 diabe艂 wydaje si臋 szale艅cem, a wi臋c mo偶liwym do kontrolowania. Ale ta ksi臋ga mog艂aby nauczy膰, 偶e wyzwalanie si臋 od strachu przed diab艂em jest m膮dro艣ci膮. Kiedy wie艣niak 艣mieje si臋, a wino bulgocze mu w gardle, czuje si臋 panem, albowiem odwr贸ci艂 do g贸ry nogami relacje panowania; lecz ta ksi臋ga mog艂aby nauczy膰 uczonych przemy艣lnych, i od tego momentu dostojnych, wybieg贸w, przez kt贸re mo偶na uprawomocni膰 owo wywr贸cenie do g贸ry nogami. Wtedy przeobrazi艂oby si臋 w operacj臋 umys艂u to, co w bezrozumnym ge艣cie wie艣niaka jest jeszcze, i na szcz臋艣cie, operacj膮 brzucha. To, 偶e 艣miech jest w艂a艣ciwy cz艂owiekowi, stanowi znak naszych, grzesznik贸w, ogranicze艅. Ale z tej ksi臋gi niekt贸re zepsute umys艂y, jak tw贸j, doby艂yby najskrajniejszy sylogizm, 偶e 艣miech jest celem cz艂owieka! 艢miech odrywa wie艣niaka na jaki艣 czas od strachu. Lecz prawo narzuca si臋 poprzez strach, kt贸rego prawdziwym imieniem jest trwoga przed Bogiem. A z tej ksi臋gi mog艂aby wystrzeli膰 lucyferska iskra, kt贸ra roznieci艂aby ca艂y 艣wiat nowym po偶arem; i 艣miech wskazywano by jako sztuk臋 now膮, nie znan膮 nawet Prometeuszowi, jako sztuk臋, kt贸ra unicestwia strach. Dla 艣miej膮cego si臋 wie艣niaka nie ma przez chwil臋 znaczenia, czy umrze; ale potem, kiedy przyjdzie kres swawoli, liturgia na nowo narzuci mu wed艂ug planu Bo偶ego strach przed 艣mierci膮. I z tej ksi臋gi mog艂aby si臋 zrodzi膰 nowa i niszczycielska d膮偶no艣膰 do zniszczenia 艣mierci przez wyzwolenie od strachu. A wtedy my, stworzenia grzeszne, byliby艣my bez l臋ku, mo偶e najm臋drszego i najtkliwszego z dar贸w Boskich. Przez wieki ca艂e Doktorowie i Ojcowie rozsiewali wonne esencje 艣wi臋tej wiedzy, by odkupi膰, przez my艣l o tym, co wznios艂e, n臋dz臋 i pokus臋 tego, co niskie. A ta ksi臋ga, usprawiedliwiaj膮c jako cudowne lekarstwo komedi臋, satyr臋 i sztuk臋 mimiczn膮, kt贸re dawa艂yby oczyszczenie od nami臋tno艣ci przez przedstawianie u艂omno艣ci, s艂abo艣ci, wyst臋pku, sk艂oni艂aby fa艂szywych uczonych do podj臋cia pr贸by odkupienia (drog膮 diabelskiego odwr贸cenia) wznios艂ego przez akceptacj臋 niskiego. Z tej ksi臋gi wzi臋艂aby si臋 my艣l, 偶e cz艂owiek mo偶e chcie膰 na ziemi (jak sugerowa艂 tw贸j Bacon w zwi膮zku z magi膮 naturaln膮) krainy obfito艣ci. Ale tego w艂a艣nie nie powinni艣my i nie mo偶emy mie膰. Sp贸jrz na mniszk贸w, kt贸rzy bez wstydu oddaj膮 si臋 b艂aze艅skiej parodii Coena Cypriani. C贸偶 za diabelskie przeobra偶enie Pisma 艢wi臋tego! A przecie偶, czyni膮c to, wiedz膮, i偶 藕le czyni膮. Ale w dniu, kiedy s艂owo Filozofa usprawiedliwi艂oby marginalne igraszki rozp臋tanej wyobra藕ni, o, wtedy naprawd臋 to, co pozostaje na marginesie, skoczy艂oby do 艣rodka i sczez艂by wszelki 艣lad po 艣rodku. Lud Bo偶y przeobrazi艂by si臋 w zgromadzenie potwor贸w wyros艂ych z przepa艣ci ziemi nieznanej i wtenczas pogranicze ziemi znanej sta艂oby si臋 sercem chrze艣cija艅skiego cesarstwa, Arymaspowie na tronie Piotra, Blemij w klasztorach, kar艂y o wielkich brzuchach i ogromnych g艂owach na stra偶y biblioteki! S艂udzy dyktowaliby prawa, my (ale w takim razie ty te偶) pos艂uszni staliby艣my si臋 nieobecno艣ci wszelkiego prawa. Powiada jeden filozof grecki (kt贸rego tw贸j Arystoteles przytacza tutaj, wsp贸lniczy i nieczysty auctoritas), 偶e winno si臋 zburzy膰 powag臋 przeciwnik贸w 艣miechem, za艣 艣miech przeciwnika powag膮. Roztropno艣膰 naszych Ojc贸w dokona艂a wyboru; je艣li 艣miech jest rozkosz膮 plebsu, niechaj swawola owego plebsu zazna w臋dzid艂a, niechaj b臋dzie upokorzona i niechaj spotka si臋 z surow膮 gro藕b膮. A plebs nie ma or臋偶a, by wysubtelni膰 sw贸j 艣miech tak, 偶eby sta艂 si臋 narz臋dziem przeciwko powadze pasterzy, kt贸rzy winni prowadzi膰 go do 偶ywota wiecznego i wyrwa膰 spod uwodzicielskiej si艂y brzuch贸w, srom贸w, jedzenia i g艂uchych 偶膮dz. Lecz je艣liby kto艣 pewnego dnia, potrz膮saj膮c s艂owami Filozofa, a wi臋c przemawiaj膮c jako filozof, doprowadzi艂 sztuk臋 艣miechu do stanu subtelnego or臋偶a, je艣liby retoryk臋 przekonywania zast膮pi艂o si臋 retoryk膮 o艣mieszania, je艣liby topik臋 cierpliwego i zbawiennego budowania obraz贸w odkupienia zast膮pi艂o si臋 topik膮 niecierpliwego niszczenia i przewracania wszystkich obraz贸w najbardziej 艣wi臋tych i godnych czci — o, tego dnia tak偶e ty i twoja wiedza, Wilhelmie, znajdziecie si臋 do g贸ry nogami!
— Dlaczego? Walczy艂bym, przeciwstawiaj膮c moj膮 przenikliwo艣膰 przenikliwo艣ci innego. By艂by to 艣wiat lepszy od tego 艣wiata, w kt贸rym ogie艅 i rozpalone 偶elazo Bernarda Gui upokarzaj膮 ogie艅 i rozpalone 偶elazo Dulcyna.
— Sam teraz wpl膮ta艂e艣 si臋 w sieci, jakie mota demon. Walczy艂by艣 po drugiej stronie pola Armageddonu, gdzie nast膮pi ostatnie starcie. Ale w tym dniu Ko艣ci贸艂 musi wiedzie膰, jak raz jeszcze narzuci膰 regu艂臋 konfliktu. Nie budzi naszego strachu blu藕nierstwo, gdy偶 nawet w przeklinaniu Boga rozpoznajemy daleki obraz gniewu Jehowy, kt贸ry przeklina zbuntowane anio艂y. Nie budzi naszego l臋ku przemoc tego, kt贸ry zabija pasterzy w imi臋 jakiej艣 urojonej odnowy, gdy偶 jest to ta sama przemoc, co owa ksi膮偶膮t, kt贸rzy d膮偶yli do zniszczenia ludu Izraela. Nie przera偶a nas surowo艣膰 donatysty, samob贸jcze szale艅stwo circumcelliones, rozpusta bogomi艂a, pyszna czysto艣膰 albigensa, pragnienie krwi biczownika, upojenie z艂em u brata wolnego ducha: znamy ich wszystkich i znamy korzenie ich grzech贸w, kt贸re s膮 korzeniami naszej 艣wi臋to艣ci. Nie budz膮 naszego l臋ku, a przede wszystkim wiemy, jak ich zniszczy膰, wi臋cej, jak pozwoli膰, by zniszczyli si臋 sami, wynosz膮c zuchwale do szczytu wol臋 艣mierci rodz膮c膮 si臋 w otch艂aniach ich nadiru. A nawet ich obecno艣膰 jest nam cenna, wpisuje si臋 w plan Boga, gdy偶 ich grzech pobudza nasz膮 cnot臋, ich blu藕nierstwo zach臋ca nas do 艣piewania chwa艂y, ich niwecz膮ca 艂ad pokuta rz膮dzi naszym upodobaniem do ofiary, ich bezbo偶no艣膰 sprawia, 偶e rozb艂yska nasza pobo偶no艣膰, tak jak ksi膮偶臋 ciemno艣ci by艂 niezb臋dny wraz ze swoim buntem i swoj膮 rozpacz膮, by lepiej zaja艣nia艂a chwa艂a Boga; pocz膮tku i ko艅ca wszelkiej nadziei. Lecz je艣liby pewnego dnia — i ju偶 nie jako plebejski wyj膮tek, ale jako asceza uczonego, powierzona niezniszczalnemu 艣wiadectwu pisma sztuka o艣mieszenia sta艂a si臋 mo偶liwa do przyj臋cia i jawi艂a jako szlachetna, wolna i ju偶 nie czysto mechaniczna, je艣liby pewnego dnia kto艣 m贸g艂 powiedzie膰 (i zosta膰 wys艂uchanym): 艣miej臋 si臋 z Wcielenia... W贸wczas nie mieliby艣my or臋偶a, by powstrzyma膰 to blu藕nierstwo, gdy偶 skupi艂oby wok贸艂 siebie ciemne si艂y materii cielesnej, te, kt贸re potwierdzaj膮 si臋 w pierdzeniu i czkawce, a czkawka i pierdzenie ro艣ci艂yby sobie prawo, jakie ma duch jeno, tchn膮膰, k臋dy zechc膮!
— Likurg kaza艂 wznie艣膰 艣miechowi pos膮g.
— Przeczyta艂e艣 to w libelli Klorycjusza, kt贸ry pr贸buje rozgrzeszy膰 mim贸w z oskar偶enia o bezbo偶no艣膰 i m贸wi jak to jeden chory zosta艂 uzdrowiony przez medyka, co pom贸g艂 mu 艣mia膰 si臋. Dlaczego trzeba by艂o go uzdrowi膰, je艣li B贸g ustanowi艂, 偶e jego pobyt ziemski dobieg艂 kresu?
— Nie wierz臋, by wyleczy艂 go z choroby. Nauczy艂 go 艣mia膰 si臋 z choroby.
— Choroby si臋 nie egzorcyzuje. Niszczy si臋 j膮.
— Wraz z cia艂em chorego.
— Je艣li to konieczne.
— Jeste艣 diab艂em — powiedzia艂 wtedy Wilhelm.
Jorge zdawa艂 si臋 nie rozumie膰. Gdyby nie by艂 艣lepcem, powiedzia艂bym, 偶e wpatrywa艂 si臋 w swego rozm贸wc臋 spojrzeniem os艂upia艂ym.
— Ja? — spyta艂.
— Tak, ok艂amali ci臋. Diabe艂 nie jest zasad膮 materii, diabe艂 to zuchwa艂o艣膰 ducha, to wiara bez u艣miechu, to prawda, kt贸rej nigdy nie ogarnia zw膮tpienie. Diabe艂 jest ponury, poniewa偶 wie, dok膮d idzie, i, id膮c, zd膮偶a zawsze tam, sk膮d przyszed艂. Ty jeste艣 diab艂em i jak diabe艂 偶yjesz w ciemno艣ci. Je艣li chcia艂e艣 mnie przekona膰, nie zdo艂a艂e艣. Nienawidz臋 ci臋, Jorge, i gdybym m贸g艂, poprowadzi艂bym ci臋 tam przez r贸wni臋, nagiego, z kurzymi pi贸rami wetkni臋tymi w zadek i twarz膮 wymalowan膮 jak kuglarz i b艂azen, by ca艂y klasztor 艣mia艂 si臋 z ciebie i nie czu艂 ju偶 strachu. Ch臋tnie nama艣ci艂bym ci臋 miodem, a potem oblepi艂 w pierzu, by wodzi膰 na smyczy po jarmarkach i m贸wi膰 wszystkim: ten g艂osi艂 wam prawd臋 i m贸wi艂 wam, 偶e prawda ma smak 艣mierci, a wy艣cie nie wierzyli jego s艂owu, lecz jego smutnemu obliczu. A teraz ja wam m贸wi臋, 偶e w艣r贸d niesko艅czonej rozmaito艣ci rzeczy mo偶liwych B贸g pozwala nam r贸wnie偶 wyobra偶a膰 sobie 艣wiat, w kt贸rym mniemany wyk艂adacz prawdy nie jest niczym innym ni偶 g艂upkowatym kosem, co powtarza jeno dawno wyuczone s艂owa.
— Ty jeste艣 gorszy od diab艂a, minoryto — rzek艂 w贸wczas Jorge. — Jeste艣 trefnisiem jak 艣wi臋ty, kt贸ry was powi艂. Jeste艣 jak tw贸j Franciszek, kt贸ry de toto corpore fecerat linguam, kt贸ry wyg艂aszaj膮c kazania dawa艂 widowisko jak linoskoczkowie, kt贸ry zawstydza艂 sk膮pca wpychaj膮c mu do r臋ki z艂ot膮 monet臋, kt贸ry upokarza艂 dewocj臋 si贸str odmawiaj膮c Miserere zamiast kazania, kt贸ry 偶ebra艂 po francusku i na艣ladowa艂 kawa艂kiem drewna ruchy, jakie robi grajek na skrzypkach, kt贸ry przebiera艂 si臋 za w艂贸cz臋g臋, by zawstydzi膰 偶ar艂ocznych braci, kt贸ry nago rzuca艂 si臋 na 艣nieg, gada艂 ze zwierz臋tami i zielskiem, przeobra偶a艂 nawet tajemnic臋 Narodzin w wiejskie widowisko, wzywa艂 anio艂a z Betlejem na艣laduj膮c beczenie owcy... By艂a to dobra szko艂a... Czy nie by艂 minoryt膮 brat Diotisalvi z Florencji?
— Tak — u艣miechn膮艂 si臋 Wilhelm. — Ten, kt贸ry poszed艂 do klasztoru predykant贸w i powiedzia艂, 偶e nie przyjmie po偶ywienia, p贸ki nie dadz膮 mu kawa艂ka sukni brata Jana, by przechowywa膰 jako relikwi臋, a kiedy dosta艂, podtar艂 owym strz臋pem zadek, a potem rzuci艂 na kup臋 gnoju i obraca艂 nim tam przy pomocy tyczki, krzycz膮c: Nieszcz臋艣cie, pom贸偶cie, braciszkowie, bo zgubi艂em w latrynie relikwi臋 艣wi臋tego!
— Zdaje mi si臋, 偶e ta historia ci臋 bawi. Mo偶e chcia艂by艣 opowiedzie膰 mi te偶 t臋 o innym minorycie, bracie Pawle Millemosche, kt贸ry pewnego dnia upad艂 jak d艂ugi na l贸d, mieszka艅cy za艣 jego miasta szydzili z niego i jeden zapyta艂, czy nie chcia艂by mie膰 pod sob膮 czego lepszego, a on odpowiedzia艂: Owszem, twoj膮 偶on臋... Tak wy szukacie prawdy.
— Tak Franciszek uczy艂 ludzi, by patrzyli na rzeczy od drugiej strony.
— Ale te偶 nauczyli艣my was karno艣ci. Widzia艂e艣 ich wczoraj, tych twoich konfratr贸w. Weszli w nasze szeregi, nie przemawiaj膮 ju偶 jak prostaczkowie. Prostaczkowie nie powinni m贸wi膰. Ta ksi臋ga usprawiedliwi艂aby my艣l, 偶e j臋zyk prostaczk贸w niesie jak膮艣 prawd臋. Temu trzeba przeszkodzi膰 i to te偶 uczyni艂em. M贸wisz, 偶e jestem diab艂em; to nieprawda. By艂em r臋k膮 Boga.
— R臋ka Boga tworzy, nie skrywa.
— S膮 granice, kt贸rych nie wolno przekracza膰. B贸g chcia艂, by na niekt贸rych kartach by艂o napisane: hic sunt leones.
— B贸g stworzy艂 tak偶e potwory. Tak偶e ciebie. I chce, 偶eby m贸wi膰 o wszystkim.
Jorge wyci膮gn膮艂 dr偶膮ce d艂onie i przysun膮艂 do siebie ksi臋g臋. Trzyma艂 j膮 otwart膮, ale do g贸ry nogami, tak 偶e Wilhelm nadal patrzy艂 na ni膮 od dobrej strony.
— Czemu wi臋c — rzek艂 — pozwoli艂, by ten tekst zagin膮艂 w toku wiek贸w, by ocala艂a jedna tylko kopia, by kopia tamtej kopii, uko艅czona kt贸偶 wie gdzie, zosta艂a pogrzebana w r臋kach niewiernego, kt贸ry nie zna艂 greki, a potem le偶a艂a porzucona w zamkni臋ciu starej biblioteki, gdzie ja, nie ty, by艂em wezwany przez Opatrzno艣膰 do odnalezienia jej, zabrania ze sob膮 i ukrycia przez nast臋pne lata? Ja wiem, wiem, jakbym widzia艂 to zapisane diamentowymi literami, jakbym widzia艂 moimi oczyma, kt贸re widz膮, czego ty nie widzisz; wiem, 偶e taka by艂a wola Pana i wed艂ug niej dzia艂a艂em. W Imi臋 Ojca i Syna, i Ducha 艢wi臋tego.
DZIE艃 SI脫DMY
NOC
Kiedy to dochodzi do po偶ogi i z powodu nadmiaru cnoty g贸r臋 bior膮 si艂y piek艂a.
Starzec zamilk艂. Trzyma艂 obie d艂onie otwarte na ksi臋dze, prawie g艂adz膮c jej stronice, jakby rozprostowywa艂 karty, by lepiej m贸c czyta膰, albo jakby chcia艂 jej broni膰 przed czyj膮艣 zach艂anno艣ci膮.
— To wszystko nie s艂u偶y艂o jednak niczemu — oznajmi艂 Wilhelm. — Teraz koniec, znalaz艂em ci臋, znalaz艂em ksi臋g臋, a tamci zgin臋li daremnie.
— Nie daremnie — odpar艂 Jorge. — Mo偶e jeno zbyt liczni. A gdyby kiedykolwiek potrzebny by艂 ci dow贸d, 偶e ta ksi臋ga jest przekl臋ta, oto i on. Lecz nie mogli zgin膮膰 daremnie. I aby nie zgin臋li daremnie, potrzebna jest jeszcze jedna 艣mier膰.
Powiedzia艂 to i pocz膮艂 swoimi wychud艂ymi i przezroczystymi d艂o艅mi wydziera膰 bez po艣piechu, kawa艂kami i strz臋pami, mi臋kkie stronice manuskryptu, wpycha膰 je sobie po trochu do ust i 偶u膰 powoli, jakby prze艂yka艂 hosti臋 i chcia艂 uczyni膰 j膮 cia艂em z w艂asnego cia艂a.
Wilhelm patrzy艂 na艅 zafascynowany i mia艂 min臋, jakby nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, co si臋 dzieje. Potem otrz膮sn膮艂 si臋 i rzuci艂 do przodu z okrzykiem: „Co robisz?” Jorge u艣miechn膮艂 si臋, ods艂aniaj膮c bezkrwiste dzi膮s艂a, a 偶贸艂tawa 艣lina 艣cieka艂a mu z bladych warg na bia艂膮 i sztywn膮 szczecin臋 podbr贸dka.
— Czeka艂e艣 na g艂os si贸dmej tr膮by, czy偶 nie tak? Pos艂uchaj teraz, co m贸wi g艂os: zapiecz臋tuj, co m贸wi艂o, siedem grom贸w, i nie pisz tego, we藕 ksi膮偶k臋 i zjedz j膮, i spowoduje zgorzknienie twego 偶o艂膮dka, lecz w ustach twoich b臋dzie s艂odka jak mi贸d. Widzisz? Piecz臋tuj臋 teraz to, co nie powinno by膰 powiedziane, w grobie, kt贸rym si臋 staj臋.
Roze艣mia艂 si臋, roze艣mia艂 si臋 on, Jorge. Po raz pierwszy us艂ysza艂em, 偶e si臋 艣mieje... 艢mia艂 si臋 gard艂em, wargi nie sk艂ada艂y si臋 do rado艣ci i prawie zda艂o si臋, 偶e p艂acze.
— Nie oczekiwa艂e艣 tego zako艅czenia, Wilhelmie, prawda? Oto starzec raz jeszcze zwyci臋偶a z 艂aski Pana, prawda? — I poniewa偶 Wilhelm pr贸bowa艂 wyrwa膰 mu ksi膮偶k臋, Jorge, kt贸ry domy艣li艂 si臋 tego ruchu, gdy偶 poczu艂 wibracj臋 powietrza, cofn膮艂 si臋 przyciskaj膮c wolumin do piersi lewic膮, prawic膮 za艣 nadal wyrywa艂 stronice i wpycha艂 je sobie do ust.
By艂 po drugiej stronie sto艂u i Wilhelm, nie mog膮c go dosi臋gn膮膰, spr贸bowa艂 szybko okr膮偶y膰 przeszkod臋. Ale suknia zapl膮ta艂a mu si臋 w sto艂ek i przewr贸ci艂 go, tak 偶e Jorge zorientowa艂 si臋, sk膮d zamieszanie. Jeszcze raz roze艣mia艂 si臋, tym razem g艂o艣niej, i z szybko艣ci膮, o kt贸r膮 nikt by go nie podejrzewa艂, wyci膮gn膮艂 praw膮 r臋k臋 i pomaca艂 szukaj膮c kaganka, prowadzony ciep艂em dosi臋gn膮艂 p艂omienia i po艂o偶y艂 na nim d艂o艅 nie zwa偶aj膮c na b贸l; p艂omie艅 zgas艂. Pok贸j pogr膮偶y艂 si臋 w ciemno艣ciach i po raz ostatni us艂yszeli艣my 艣miech Jorgego, kt贸ry krzycza艂: „Znajd藕 mnie oto, gdy偶 teraz ja widz臋 lepiej!” Potem zamilk艂 i ju偶 go nie by艂o s艂ycha膰, gdy偶 przemieszcza艂 si臋 krokami cichymi, kt贸re zawsze sprawia艂y, 偶e pojawia艂 si臋 tak nieoczekiwanie, i tylko s艂yszeli艣my co jaki艣 czas w rozmaitych miejscach sali odg艂os dartych kart.
— Adso! — krzykn膮艂 Wilhelm — sta艅 przy drzwiach, nie pozw贸l, 偶eby wyszed艂!
Ale powiedzia艂 to za p贸藕no, gdy偶 ja, kt贸ry od jakiego艣 czasu a偶 dr偶a艂em z pragnienia, by rzuci膰 si臋 na starca, ruszy艂em do przodu chc膮c okr膮偶y膰 st贸艂 po stronie przeciwnej ni偶 m贸j mistrz. Zbyt p贸藕no zrozumia艂em, 偶e da艂em Jorgemu mo偶liwo艣膰 dotarcia do drzwi, jako 偶e starzec umia艂 porusza膰 si臋 w mroku zadziwiaj膮co pewnie. Rzeczywi艣cie us艂yszeli艣my odg艂os dartych kart za naszymi plecami i dosy膰 ju偶 os艂abiony, gdy偶 dobiega艂 z przyleg艂ego pokoju. I jednocze艣nie us艂yszeli艣my inny odg艂os, mozolne i stopniowe skrzypienie zawias贸w.
— Zwierciad艂o! — wykrzykn膮艂 Wilhelm — zamyka si臋!
Biegn膮c za tym d藕wi臋kiem obaj rzucili艣my si臋 w stron臋 wej艣cia, ja zawadzi艂em o jaki艣 sto艂ek i zrani艂em si臋 w nog臋, ale nie zwa偶a艂em na to, albowiem w jednym b艂ysku poj膮艂em, 偶e je艣li Jorge zamknie nas, nigdy ju偶 st膮d nie wyjdziemy; po ciemku nie znajdziemy sposobu, 偶eby otworzy膰, nie wiedz膮c czym i jak trzeba manewrowa膰 od tej strony.
My艣l臋, 偶e Wilhelm porusza艂 si臋 z tak膮 sam膮 rozpacz膮 jak ja, gdy偶 us艂ysza艂em go tu偶 obok siebie, kiedy obaj dotarli艣my do progu i zaparli艣my si臋 o tyln膮 cz臋艣膰 lustra, kt贸re zamyka艂o si臋 w nasz膮 stron臋. Przybiegli艣my na czas, gdy偶 drzwi zatrzyma艂y si臋 i. wkr贸tce potem ust膮pi艂y, otwieraj膮c si臋 na nowo. Najwidoczniej Jorge widz膮c, 偶e gra jest nier贸wna, oddali艂 si臋. Wyszli艣my z przekl臋tego pokoju, ale teraz nie wiedzieli艣my, dok膮d starzec si臋 skierowa艂, a mrok panowa艂 nadal zupe艂ny. Nagle przypomnia艂em sobie.
— Mistrzu, przecie偶 ja mam krzesiwo!
— Na co zatem czekasz — krzykn膮艂 Wilhelm — szukaj kaganka i za艣wie膰 go! — Rzuci艂em si臋 w mrok do ty艂u, do finis Africae, i szuka艂em po omacku kaganka. Cudem boskim znalaz艂em go od razu, pogrzeba艂em w szkaplerzu, znalaz艂em krzesiwko, r臋ce mi dr偶a艂y i dwa albo trzy razy nie uda艂o mi si臋, lecz wreszcie zapali艂em, gdy tymczasem Wilhelm nawo艂ywa艂 od drzwi: „Szybciej, szybciej!”, i wreszcie zrobi艂o si臋 jasno.
— Szybciej — pop臋dza艂 nadal Wilhelm — inaczej zje nam ca艂ego Arystotelesa!
— I umrze! — krzykn膮艂em zatrwo偶ony i do艂膮czy艂em do艅, by艣my razem podj臋li poszukiwania.
— Niech umiera, przekl臋ty! — krzycza艂 Wilhelm wlepiaj膮c wzrok doko艂a i biegaj膮c bez艂adnie to tu, to tam. — Tyle tego zjad艂, 偶e jego los jest ju偶 przypiecz臋towany. Ale ja chc臋 ksi臋gi!
Potem zatrzyma艂 si臋 i podj膮艂 z wi臋kszym spokojem:
— Przysta艅 no. W ten spos贸b nie znajdziemy go nigdy. Przez chwil臋 nie ruszajmy si臋 i nic nie m贸wmy.
Zastygli艣my w milczeniu. I w ciszy us艂yszeli艣my niezbyt daleko st膮d odg艂os cia艂a, kt贸re zderzy艂o si臋 z szaf膮, i huk spadaj膮cych ksi膮g.
— Tam! — krzykn臋li艣my razem.
Pobiegli艣my w kierunku odg艂os贸w, ale rych艂o spostrzegli艣my, 偶e musimy zwolni膰. Rzeczywi艣cie, tego wieczoru, kiedy tylko znale藕li艣my si臋 poza finis Africae, przemyka艂y przez bibliotek臋 podmuchy powietrza, kt贸re 艣wista艂y i j臋cza艂y w zale偶no艣ci od panuj膮cego na zewn膮trz wiatru. Dodane do naszego p臋du mog艂y zgasi膰 艣wiat艂o z takim trudem uzyskane. Skoro nie mogli艣my przyspieszy膰, przyda艂oby si臋 spowodowa膰, by zwolni艂 Jorge. Lecz Wilhelm mia艂 intuicj臋 inn膮 i krzykn膮艂: „Dostaniemy ci臋, starcze, teraz mamy 艣wiat艂o!” A by艂o to s艂uszne postanowienie, gdy偶 ta wiadomo艣膰 wprawi艂a zapewne Jorgego w zaniepokojenie i zmusi艂a do przyspieszenia kroku, to za艣 naruszy艂o jego magiczne poczucie r贸wnowagi cz艂eka, kt贸ry widzi w mrokach. Rzeczywi艣cie, wkr贸tce potem us艂yszeli艣my kolejny ha艂as i kiedy, id膮c za odg艂osem, weszli艣my do sali Y z YSPANIA, zobaczyli艣my go le偶膮cego na ziemi, z ksi臋g膮 jeszcze w d艂oniach, jak pr贸bowa艂 d藕wign膮膰 si臋 po艣r贸d zrzuconych ze sto艂u wolumin贸w, kt贸re potr膮ci艂 i zepchn膮艂. Pr贸bowa艂 wsta膰, ale przez ca艂y czas wyrywa艂 stronice, jakby chcia艂 po偶re膰, ile zdo艂a, ze swojego 艂upu.
Kiedy dotarli艣my do niego, wsta艂 ju偶 i, czuj膮c nasz膮 obecno艣膰, obr贸ci艂 si臋 w nasz膮 stron臋 i cofn膮艂. Jego oblicze w czerwonym blasku kaganka wyda艂o si臋 nam teraz straszne; rysy zmieni艂y si臋, chorobliwy pot 偶艂obi艂 czo艂o i policzki, oczy, zwykle bia艂e jak u cz艂eka martwego, teraz nap艂yn臋艂y krwi膮, z ust stercza艂y mu strz臋py pergaminu, niby domowemu zwierz臋ciu, kt贸re nabra艂o za du偶o do pyska i teraz nie mo偶e prze艂kn膮膰 pokarmu. Zniekszta艂cone przez trwog臋, przez n臋kaj膮ce dzia艂anie trucizny, kr膮偶膮cej mu teraz obficie w 偶y艂ach, przez jego rozpaczliw膮 i diabelsk膮 determinacj臋, to oblicze, kt贸re niegdy艣 by艂o czcigodnym obliczem starca, jawi艂o si臋 oto jako wstr臋tne i groteskowe; w innej sposobno艣ci wzbudzi艂oby 艣miech, ale my te偶 stali艣my, si臋 w tym momencie podobni zwierz臋tom, psom, kt贸re tropi膮 dzik膮 zwierzyn臋.
艁atwo mogli艣my go chwyci膰, gdyby艣my dzia艂ali spokojnie, lecz rzucili艣my si臋 na艅 gwa艂townie, on za艣 szarpn膮艂 si臋, przycisn膮艂 r臋ce do piersi broni膮c woluminu; ja trzyma艂em go lew膮 r臋k膮, podczas gdy praw膮 stara艂em si臋 utrzyma膰 w g贸rze 艣wiat艂o, ale musn膮艂em mu twarz p艂omieniem, poczu艂 ciep艂o, wyda艂 z siebie st艂umiony odg艂os, ryk prawie, wypluwaj膮c strz臋py kart, pu艣ci艂 praw膮 r臋k膮 ksi臋g臋, si臋gn膮艂 w stron臋 kaganka, wyrwa艂 mi go nagle i cisn膮艂 przed siebie...
Kaganek upad艂 prosto na stos ksi膮g, kt贸re zwali艂y si臋 ze sto艂u i le偶a艂y z otwartymi stronicami, na kupie. Oliwa rozla艂a si臋, ogie艅 si臋gn膮艂 zaraz do jakiego艣 skrusza艂ego pergaminu, kt贸ry strzeli艂 ogniem niby gar艣膰 wysch艂ych patyk贸w. Wszystko to sta艂o si臋 w jednej chwili, z wolumin贸w buchn膮艂 p艂omie艅, jakby te tysi膮cletnie stronice od wiek贸w wzdycha艂y do 偶aru i radowa艂y si臋, zaspokajaj膮c nagle niepami臋tne pragnienie gorzenia. Wilhelm spostrzeg艂, co si臋 sta艂o, i pu艣ci艂 starca — kt贸ry czuj膮c, 偶e jest wolny, cofn膮艂 si臋 kilka krok贸w — zawaha艂 si臋 chwil臋, z pewno艣ci膮 za d艂ug膮, niepewny, czy chwyci膰 z powrotem Jorgego, czy rzuci膰 si臋 do gaszenia ma艂ego stosu. Jaka艣 ksi臋ga starsza od innych spali艂a si臋 prawie od razu, wyrzucaj膮c wysoko j臋zyk ognia.
Delikatne ostrza wiatru, kt贸re mog艂y ugasi膰 s艂aby p艂omyk, jeno roznieca艂y silniejszy i 偶ywszy, a nawet pr贸szy艂y z niego rozbiegaj膮cymi si臋 na wszystkie strony iskrami.
— Szybko, ga艣 ogie艅! — krzykn膮艂 Wilhelm. — Wszystko si臋 spali!
Rzuci艂em si臋 w stron臋 stosu, lecz zaraz przystan膮艂em, bo nie wiedzia艂em, co robi膰. Wilhelm ruszy艂 w moj膮 stron臋, by mi pom贸c. Wysun臋li艣my r臋ce w stron臋 ognia, wzrokiem szukali艣my, czym by go st艂umi膰, ja mia艂em jakby natchnienie, zerwa艂em z siebie przez g艂ow臋 habit i chcia艂em narzuci膰 go na 偶ar. Ale p艂omienie by艂y ju偶 zbyt wysokie, obj臋艂y habit i po偶ar艂y. Cofn膮艂em r臋ce, bo sparzy艂em je sobie, obr贸ci艂em si臋 w stron臋 Wilhelma i zobaczy艂em tu偶 za jego plecami Jorgego, kt贸ry zn贸w si臋 przybli偶y艂. Gor膮co by艂o teraz takie, 偶e Jorge z pewno艣ci膮 poczu艂 je doskonale, wiedzia艂 z absolutn膮 pewno艣ci膮, gdzie jest ogie艅, i rzuci艂 tam Arystotelesa.
Wilhelm w odruchu z艂o艣ci da艂 gwa艂townego kuksa艅ca starcowi, kt贸ry zwali艂 si臋 na szaf臋, uderzy艂 g艂ow膮 o naro偶nik i pad艂 na ziemi臋. Ale Wilhelm, kt贸ry — zda艂o mi si臋 — rzuci艂 straszliwe blu藕nierstwo, nie zwa偶a艂 na niego. Wr贸ci艂 do ksi膮g. Zbyt p贸藕no, Arystoteles, albo to, co zosta艂o z niego po uczcie starca, ju偶 p艂on膮艂.
W tym czasie iskry przemkn臋艂y w stron臋 艣cian i zaraz woluminy z innego armadium pocz臋艂y si臋 skr臋ca膰 w rozszala艂ym ogniu. Ju偶 nie jedno ognisko p艂on臋艂o w pomieszczeniu, lecz dwa.
Wilhelm poj膮艂, 偶e nie ugasimy ognia go艂ymi r臋kami i postanowi艂 ratowa膰 ksi臋gi ksi臋gami. Chwyci艂 tom, kt贸ry wydawa艂 mu si臋 lepiej oprawiony od innych, bardziej zwarty i stara艂 si臋 u偶y膰 go jako or臋偶a, by t艂umi膰 wrogi 偶ywio艂. Ale wal膮c opraw膮 z okuciami w stos roz偶arzonych ksi膮g, wzbija艂 jeno w powietrze wi臋cej iskier. Chcia艂 gasi膰 je zadeptuj膮c, ale uzyska艂 skutek przeciwny, gdy偶 unios艂y si臋 w g贸r臋 leciutkie strz臋py prawie spopiela艂ego pergaminu, kt贸re szybowa艂y niby nietoperze, powietrze za艣, sprzymierzone ze swoim powietrznym towarzyszem, zabiera艂o je, by podpala艂y ziemsk膮 materi臋 innych kart.
Nieszcz臋艣cie chcia艂o, 偶e by艂a to jedna z najmniej uporz膮dkowanych sal labiryntu. Z p贸艂ek armadi贸w zwiesza艂y si臋 zwoje manuskrypt贸w, inne ksi臋gi, rozlatuj膮ce si臋 ju偶, wypuszcza艂y ze swoich ok艂adek niby spomi臋dzy rozchylonych warg j臋zyki welinu wysuszonego wskutek up艂ywu lat, a st贸艂 d藕wiga艂 ogromn膮 ilo艣膰 pism, kt贸re Malachiasz (od wielu ju偶 dni sam) nie od艂o偶y艂 na miejsce. Tak 偶e pok贸j, po ruinie, jak膮 spowodowa艂 Jorge, by艂 wype艂niony pergaminami, kt贸re czeka艂y jeno na to, by przeobrazi膰 si臋 w inny 偶ywio艂.
W mgnieniu oka to miejsce sta艂o si臋 ogniskiem, gorej膮cym krzakiem. Nawet szafy uczestniczy艂y w tej ca艂opalnej ofierze i zacz臋艂y ju偶 trzeszcze膰 w ogniu. Zda艂em sobie spraw臋, 偶e ca艂y labirynt jest teraz olbrzymim stosem ofiarnym, czekaj膮cym tylko na pierwsz膮 iskr臋...
— Wody, trzeba wody! — m贸wi艂 Wilhelm, ale zaraz doda艂: — Lecz gdzie jest woda w tym piekle?
— W kuchni, na dole w kuchni! — krzykn膮艂em. Wilhelm spojrza艂 na mnie zbity z tropu, z twarz膮 poczerwienia艂膮 od tej w艣ciek艂ej jasno艣ci.
— Tak, lecz zanim wejdziemy i wr贸cimy... Do diab艂a! — krzykn膮艂 nast臋pnie — tak czy inaczej ten pok贸j jest stracony i przyleg艂y mo偶e te偶. Zbiegnijmy szybko, ja szukam wody, a ty alarmuj, potrzeba mn贸stwa ludzi!
Znale藕li艣my drog臋 w stron臋 schod贸w, gdy偶 po偶oga o艣wietla艂a kolejne pokoje, cho膰 ka偶dy nast臋pny s艂abiej, tak 偶e dwa ostatnie przebiegli艣my prawie po omacku. Na dole 艣wiat艂o nocne rozja艣nia艂o blado skryptorium; a stamt膮d zbiegli艣my do refektarza. Wilhelm pobieg艂 w stron臋 kuchni, ja do drzwi refektarza szarpi膮c si臋, by otworzy膰 je od wewn膮trz i uda艂o mi si臋 to po wielu trudach, gdy偶 wzburzenie uczyni艂o mnie niezdarnym i ma艂o sprawnym. Wybieg艂em na r贸wni臋, ruszy艂em w stron臋 dormitorium, potem zrozumia艂em, 偶e nie zdo艂am obudzi膰 mnich贸w pojedynczo, wpad艂em na dobry pomys艂 i rzuci艂em si臋 w stron臋 ko艣cio艂a szukaj膮c wej艣cia do dzwonnicy. Kiedy si臋 tam znalaz艂em, uczepi艂em si臋 wszystkich sznur贸w i pocz膮艂em bi膰 na alarm. Ci膮gn膮艂em mocno i sznur wielkiego dzwonu porwa艂 mnie do g贸ry. W bibliotece poparzy艂em sobie d艂onie z wierzchu, od spodu mia艂em zdrowe, tak 偶e parzy艂em je sobie dopiero ze艣lizguj膮c si臋 po sznurze, a偶 sp艂yn臋艂y krwi膮 i musia艂em rozlu藕ni膰 uchwyt.
Ale narobi艂em ju偶 dosy膰 ha艂asu i pop臋dzi艂em na zewn膮trz w momencie stosownym, by zobaczy膰, jak pierwsi mnisi wybiegaj膮 z dormitorium, a z dali dobiegaj膮 g艂osy famulus贸w, kt贸rzy wyszli na pr贸g swoich mieszka艅. Nie potrafi艂em wyja艣ni膰, o co chodzi, bo nie mog艂em doby膰 z siebie s艂owa, i pierwsze, jakie mi si臋 nasun臋艂y, wzi膮艂em z mojego macierzystego j臋zyka. Krwawi膮c膮 d艂oni膮 wskaza艂em na okna po艂udniowego skrzyd艂a Gmachu, z kt贸rych przez alabaster prze艣wieca艂 niezwyczajny blask. Zda艂em sobie spraw臋, 偶e kiedy schodzi艂em i bi艂em w dzwony, ogie艅 rozprzestrzeni艂 si臋 na dalsze pokoje. Wszystkie okna Afryki i ca艂a fasada mi臋dzy nimi a baszt膮 wschodni膮 rozb艂yska艂y teraz nier贸wn膮 艂un膮.
— Woda, dawajcie wod臋! — krzykn膮艂em.
W pierwszej chwili nikt nie poj膮艂, o co mi chodzi. Mnisi do tego stopnia przywykli do patrzenia na bibliotek臋 jako na miejsce 艣wi臋te i niedost臋pne, 偶e nie potrafili przyj膮膰 do 艣wiadomo艣ci, i偶 mo偶e zagra偶a膰 jej jaka艣 katastrofa pospolita, niby cha艂upie wie艣niaka. Pierwsi, kt贸rzy podnie艣li wzrok do okien, prze偶egnali si臋 szepcz膮c s艂owa przera偶enia, i poj膮艂em, 偶e my艣leli o nowych jakich艣 zjawach. Czepia艂em si臋 ich sukni, b艂aga艂em, by zrozumieli, a偶 wreszcie kto艣 przet艂umaczy艂 moje szlochania na ludzkie s艂owa.
To Miko艂aj z Morimondo rzek艂:
— Biblioteka p艂onie! — Tak jest — szepn膮艂em i pad艂em zemdlony na ziemi臋.
Miko艂aj da艂 dow贸d wielkiej energii, rzuci艂 dono艣nym g艂osem rozkazy s艂u偶bie, da艂 rady otaczaj膮cym go mnichom, wys艂a艂 kogo艣, by otworzy艂 wszystkie drzwi Gmachu, innych pchn膮艂 po wiadra i wszelkiego rodzaju naczynia, skierowa艂 reszt臋 do 藕r贸de艂 i zapas贸w wody w obr臋bie mur贸w. Krowiarzom nakaza艂, by sprowadzili konwie na grzbietach mu艂贸w i os艂贸w... Gdyby te rozporz膮dzenia wyda艂 kto艣 obdarzony autorytetem, wys艂uchano by go natychmiast. Lecz famulusi przywykli otrzymywa膰 rozkazy od Remigiusza, pisarze od Malachiasza, wszyscy za艣 od opata. A tych trzech niestety nie sta艂o. Mnisi rozgl膮dali si臋 za opatem, szukaj膮c wskaz贸wek i pociechy, lecz nie znajdowali go, i ja tylko wiedzia艂em, 偶e nie 偶yje albo umiera w tym momencie dusz膮c si臋, zamurowany w w膮skim przej艣ciu, kt贸re teraz przemienia艂o si臋 w piec, w byka Falarysa.
Miko艂aj pcha艂 krowiarzy w jedn膮 stron臋, ale jaki艣 inny mnich, o偶ywiony najlepszymi intencjami, pcha艂 ich w drug膮. Niekt贸rzy konfratrzy najwidoczniej stracili spok贸j, inni byli jeszcze odr臋twiali od snu. Ja stara艂em si臋 wyja艣ni膰 wszystko, gdy偶 odzyska艂em mow臋, ale trzeba tu przypomnie膰, 偶e by艂em prawie nagi, albowiem cisn膮艂em habit w p艂omienie, i widok pachol臋cia, kt贸rym wszak by艂em, umazanego krwi膮, czarnego na twarzy od sadzy, nieprzystojnie pozbawionego ow艂osienia na ciele, og艂upia艂ego teraz, z ch艂odu, nie m贸g艂 z pewno艣ci膮 budzi膰 ufno艣ci.
W ko艅cu Miko艂ajowi uda艂o si臋 zaci膮gn膮膰 paru konfratr贸w i innych ludzi do kuchni, kt贸r膮 w tym czasie kto艣 zd膮偶y艂 ju偶 otworzy膰. Kto艣 inny mia艂 na tyle zdrowego rozs膮dku, by przynie艣膰 艂uczywa. Zastali艣my pomieszczenie w wielkim nie艂adzie, i poj膮艂em, 偶e to Wilhelm musia艂 przewr贸ci膰 wszystko do g贸ry nogami szukaj膮c wody i naczy艅 stosownych do jej noszenia.
Wtenczas w艂a艣nie ujrza艂em Wilhelma, jak wypad艂 z drzwi refektarza z twarz膮 osmalon膮, sukni膮 dymi膮c膮, z wielkim dzbanem w d艂oni, i poczu艂em nad nim wielk膮 lito艣膰, nad t膮 biedn膮 alegori膮 niemocy. Poj膮艂em, 偶e je艣li nawet zdo艂a艂 donie艣膰 na drugie pi臋tro kocio艂 wody, nie rozlewaj膮c jej ca艂kiem, i je艣li uda艂o mu si臋 to uczyni膰 wi臋cej ni偶 jeden tylko raz, zyska艂 niewiele. Przypomnia艂em sobie histori臋 艣wi臋tego Augustyna, jak ujrza艂 dzieci臋, pr贸buj膮ce przela膰 wod臋 z morza za pomoc膮 艂y偶eczki; dzieci臋 by艂o anio艂kiem i czyni艂o tak, by zadrwi膰 sobie ze 艣wi臋tego, kt贸ry zamierza艂 przenikn膮膰 sekrety natury. I jak anio艂 przem贸wi艂 do mnie Wilhelm, opieraj膮c si臋, wyczerpany, o obramienie drzwi:
— Nic z tego, nic nie zdzia艂amy, nawet z pomoc膮 wszystkich mnich贸w opactwa. Biblioteka jest stracona. — W przeciwie艅stwie do anio艂a, Wilhelm p艂aka艂.
Przywar艂em do niego, on za艣 zerwa艂 ze sto艂u jakie艣 p艂贸tno i pr贸bowa艂 mnie okry膰. Stali艣my teraz bacz膮c na to, co dzieje si臋 wok贸艂 nas.
Wszyscy biegali bez艂adnie, niekt贸rzy pi臋li si臋 z pustymi r臋kami i zderzali si臋 na kr臋tych schodach z tymi, kt贸rzy, r贸wnie偶 z pustymi r臋kami, pchani g艂upi膮 ciekawo艣ci膮, ju偶 tam si臋 wspi臋li, teraz za艣 schodzili po naczynia. Inni, roztropniejsi, od razu szukali kot艂贸w i rondli, by zaraz spostrzec, 偶e w kuchni nie ma do艣膰 wody. Nagle do pomieszczenia wtargn臋艂o kilka mu艂贸w z konwiami na grzbietach i krowiarze, kt贸rzy je prowadzili, roz艂adowywali je i chcieli nie艣膰 wod臋 na g贸r臋. Nie znali jednak drogi do skryptorium i min膮艂 jaki艣 czas, zanim jacy艣 z pisarzy udzielili im wyja艣nie艅, kiedy za艣 szli do g贸ry, napotykali tych, kt贸rzy schodzili ogarni臋ci przera偶eniem. Ta lub owa konew przewr贸ci艂a si臋, rozlewaj膮c wod臋 na ziemi臋, inne przeby艂y kr臋te schody podawane ch臋tnymi r臋kami. Poszed艂em za grup膮 i znalaz艂em si臋 w skryptorium; od wej艣cia do biblioteki nap艂ywa艂 g臋sty dym, ostatni, kt贸rzy spr贸bowali dosta膰 si臋 na g贸r臋 przez baszt臋 wschodni膮, schodzili kaszl膮c, z zaczerwienionymi oczami i o艣wiadczali, 偶e nie da si臋 ju偶 do tego piek艂a wej艣膰.
Ujrza艂em wtedy Bencjusza. Zmieniony na twarzy, pi膮艂 si臋 z ni偶szego pi臋tra d藕wigaj膮c ogromne naczynie z wod膮. Us艂ysza艂, co powiedzieli ci, kt贸rzy zemkn臋li, i napomnia艂 ich: „Piek艂o poch艂onie was wszystkich, tch贸rze!” Obr贸ci艂 si臋 jakby szukaj膮c pomocy i zobaczy艂 mnie. „Adso — krzykn膮艂 — biblioteka... biblioteka...” Nie czeka艂 na moj膮 odpowied藕. Podbieg艂 do st贸p schod贸w i 艣mia艂o zanurzy艂 si臋 w dym. Wtedy widzia艂em go po raz ostatni.
Us艂ysza艂em jakie艣 skrzypienie dochodz膮ce z g贸ry. Ze sklepienia skryptorium spada艂y od艂amki kamieni przemieszane z wapnem. Zwornik wyrze藕biony w kszta艂t kwiatu oderwa艂 si臋 i prawie run膮艂 mi na g艂ow臋. Zacz臋艂a zapada膰 si臋 pod艂oga labiryntu.
Zbieg艂em czym rychlej na poziom dolny i wyszed艂em na zewn膮trz. Niekt贸rzy pe艂ni dobrych ch臋ci famulusi przynie艣li drabiny, przy pomocy kt贸rych pr贸bowali dosta膰 si臋 do okien g贸rnych pi臋ter, by t膮 drog膮 wlewa膰 wod臋. Lecz najd艂u偶sze drabiny ledwie si臋ga艂y okien skryptorium, a kto tam dotar艂 i tak nie m贸g艂 otworzy膰 ich z zewn膮trz. Kazali powiedzie膰, 偶eby otworzy膰 je od 艣rodka, ale nikt ju偶 nie 艣mia艂 wej艣膰 na g贸r臋.
Przygl膮da艂em si臋 oknom trzeciego poziomu. Ca艂a biblioteka musia艂a by膰 teraz jednym dymi膮cym paleniskiem i ogie艅 przemyka艂 od pokoju do pokoju, otwieraj膮c jednym podmuchem tysi膮ce wysuszonych stronic. Wszystkie okna roz艣wietla艂a teraz 艂una, czarny dym dobywa艂 si臋 przez dach; ogie艅 dotar艂 ju偶 do belkowa艅 poddasza. Gmach, kt贸ry w swym czworok膮tnym kszta艂cie zdawa艂 si臋 taki mocny, ujawnia艂 w tej kl臋sce swoj膮 s艂abo艣膰, swoje p臋kni臋cia, mury prze偶arte do 艣rodka, rozkruszone kamienie, co pozwala艂y p艂omieniowi si臋gn膮膰 do drewnianego szkieletu, wsz臋dzie, gdzie tylko by艂.
Nagle niekt贸re okna wypad艂y jakby naciskane jak膮艣 wewn臋trzn膮 si艂膮 i iskry strzeli艂y na zewn膮trz kre艣l膮c b艂臋dnymi ognikami nocny mrok. Wiatr os艂ab艂 i by艂o to nieszcz臋艣cie, gdy偶 silny, jak przedtem, mo偶e ugasi艂by iskry, lekki za艣 wzbija艂 je tylko, roz偶arzaj膮c, a wraz z nimi ni贸s艂 w powietrzu strz臋py pergaminu, lekkie teraz, bo p艂on膮ce. W tym momencie da艂 si臋 s艂ysze膰 艂oskot; pod艂oga labiryntu ust膮pi艂a w jakim艣 miejscu, zwalaj膮c p艂on膮ce belki na ni偶sze pi臋tro, gdy偶 teraz zobaczy艂em, jak j臋zyki p艂omieni pojawiaj膮 si臋 w skryptorium, tak偶e wype艂nionym ksi臋gami, szafami, lu藕nymi kartami porozk艂adanymi na sto艂ach, czekaj膮cymi jeno na kaprys iskier. Us艂ysza艂em okrzyki rozpaczy dochodz膮ce z grupy pisarzy, kt贸rzy rwali sobie w艂osy z g艂owy i jeszcze zamierzali pi膮膰 si臋 heroicznie, by ratowa膰 swoje umi艂owane pergaminy. Daremnie, kuchnia i refektarz by艂y ju偶 tylko rozdro偶em pot臋pionych dusz, kt贸re miota艂y si臋 bez艂adnie, tak 偶e jedna przeszkadza艂a drugiej. Ludzie potr膮cali si臋, padali, je艣li kto mia艂 naczynie, rozlewa艂 jego zbawienn膮 zawarto艣膰, mu艂y, kt贸re znalaz艂y si臋 w kuchni, wyczu艂y ogie艅 i tratuj膮c wszystko p臋dzi艂y w stron臋 wyj艣cia, nie zwa偶aj膮c na ludzi i nawet na przera偶onych stajennych. Wida膰 by艂o dobrze, 偶e tak czy owak ta czereda wie艣niak贸w i ludzi pobo偶nych oraz m膮drych, lecz nader ma艂o zr臋cznych, przez nikogo nie kierowana, uniemo偶liwia艂a nawet ten ratunek, kt贸ry mogli przecie偶 nie艣膰.
Ca艂a r贸wnia pad艂a pastw膮 zam臋tu. Lecz tragedia dopiero si臋 zacz臋艂a. Dobywaj膮ce si臋 z okien i z dachu, triumfalne teraz, ob艂oki iskier, niesione wiatrem, opada艂y wsz臋dzie, si臋ga艂y dachu ko艣cio艂a. Ka偶dy wie, jak bardzo te wspania艂e katedry s膮 bezbronne wobec uk膮sze艅 ognia; albowiem dom Boga jawi si臋 jako pi臋kny i bezpieczny niby niebia艅skie Jeruzalem z powodu kamieni, kt贸rymi si臋 pyszni, lecz mury i sklepienia wspieraj膮 si臋 na w膮t艂ej, cho膰 cudownej, architekturze drewna, i chocia偶 ko艣ci贸艂 z kamienia przypomina najczcigodniejsze lasy przez swoje kolumny, co rozga艂臋ziaj膮 si臋 wysoko na sklepieniu, 艣mia艂e niby d臋by, z d臋bu maj膮 cz臋sto cia艂o — jak i z drewna s膮 wszystkie sprz臋ty, o艂tarze, ch贸ry, malowid艂a na deskach, 艂awy, sto艂ki, kandelabry. Tak te偶 by艂o w przypadku ko艣cio艂a opackiego, ozdobionego owym przepi臋knym portalem, kt贸ry tak mnie urzek艂 pierwszego dnia. Stan膮艂 w ogniu bardzo rych艂o. Mnisi i ca艂a ludno艣膰 r贸wni zrozumieli wtedy, 偶e chodzi tu o przetrwanie samego opactwa i wszyscy ruszyli jeszcze 艣mielej i w jeszcze mniejszym porz膮dku, by stawi膰 czo艂o zagro偶eniu:
Zapewne, ko艣ci贸艂 by艂 艂atwiej dost臋pny, a wi臋c i 艂atwiejszy do obrony ni偶 biblioteka. Biblioteka by艂a skazana w艂a艣nie z powodu swojej niedost臋pno艣ci, chroni膮cej j膮 tajemnicy, sk膮po艣ci przyst臋p贸w. Ko艣ci贸艂, otwarty dla wszystkich w godzinach modlitwy, dla wszystkich te偶 otwarty by艂 w godzinie ratunku. Lecz nie by艂o ju偶 wody, a w ka偶dym razie by艂o jej ma艂o, niewiele zosta艂o w zbiornikach, gdy偶 藕r贸de艂ka dostarcza艂y jej z naturaln膮 oszcz臋dno艣ci膮 i z powolno艣ci膮 bez 偶adnej miary w por贸wnaniu do pilno艣ci potrzeby. Wszyscy mogliby gasi膰 po偶ar ko艣cio艂a, lecz nikt nie wiedzia艂 jak. Poza tym ogie艅 szerzy艂 si臋 od g贸ry, gdzie bardzo trudno by艂o wspi膮膰 si臋, by bi膰 w p艂omienie i t艂umi膰 je ziemi膮 i szmatami. A kiedy p艂omienie dotar艂y na d贸艂, nie warto by艂o ju偶 rzuca膰 ziemi albo piasku, albowiem powa艂a run臋艂a teraz na ratownik贸w niejednego grzebi膮c.
Tak zatem okrzyki 偶a艂o艣ci z powodu licznych bogactw, kt贸re sp艂on臋艂y, 艂膮czy艂y si臋 teraz z okrzykami b贸lu z powodu poparzonych twarzy, zmia偶d偶onych cz艂onk贸w, cia艂, kt贸re znik艂y pod zwaliskiem sklepienia.
Wiatr zerwa艂 si臋 znowu porywisty i tym gwa艂towniej podsyca艂 po偶ar. Zaraz po ko艣ciele ogie艅 ogarn膮艂 obory i stajnie. Przera偶one zwierz臋ta zrywa艂y p臋ta, wywala艂y wierzeje i rozprasza艂y si臋 po r贸wni r偶膮c, becz膮c, kwicz膮c okropnie. Zdarza艂o si臋, 偶e iskry spad艂y na grzyw臋 niejednego konia i wida膰 by艂o, jak po r贸wni przemykaj膮 piekielne kreatury, p艂omienne rumaki, kt贸re wywraca艂y wszystko, co stan臋艂o im na drodze, bez celu ju偶 ni spoczynku. Ujrza艂em starego Alinarda, kt贸ry kr膮偶y艂, zagubiony, nie pojmuj膮c, co si臋 sta艂o, jak przewr贸ci艂 go wspania艂y Brunellus otoczony aureol膮 ognia, jak wl贸k艂 go w pyle, a偶 wreszcie starzec zosta艂 porzucony, biedna, bezkszta艂tna plama. Lecz nie mia艂em ni sposobu, ni czasu, by go ratowa膰 albo op艂akiwa膰 jego koniec, albowiem podobne sceny mia艂y miejsce wsz臋dzie.
Ogniste rumaki roznios艂y ogie艅 tam, dok膮d nie zani贸s艂 go jeszcze wiatr; teraz p艂on臋艂y tak偶e oficyny i dom nowicjuszy. Gromady ludzi biega艂y z jednego ko艅ca r贸wni w drugi, bez celu albo w celach z艂udnych. Ujrza艂em Miko艂aja, jak ze zranion膮 g艂ow膮, szatami w strz臋pach, zwyci臋偶ony ju偶, kl臋cz膮c w alei, przeklina艂 Bo偶e przekle艅stwo. Ujrza艂em Pacyfika z Tivoli, jak porzucaj膮c wszelk膮 my艣l o ratowaniu, stara艂 si臋 wstrzyma膰 w p臋dzie sp艂oszonego mu艂a, a kiedy uda艂o mu si臋, krzykn膮艂, bym czyni艂 to samo i ucieka艂, bym oddali艂 si臋 od tego marnego pozoru Armageddonu.
Zastanowi艂em si臋 w贸wczas, gdzie jest Wilhelm, i zl膮k艂em si臋, 偶e le偶y pogrzebany pod jakim艣 zwaliskiem. Po d艂ugim poszukiwaniu znalaz艂em go w pobli偶u kru偶gank贸w. Mia艂 w r臋ku sw贸j w贸r podr贸偶ny; kiedy ogie艅 si臋ga艂 ju偶 austerii pielgrzym贸w, poszed艂 na g贸r臋 do swojej celi, by ratowa膰 przynajmniej swoje jak偶e cenne rzeczy. Wzi膮艂 tak偶e moj膮 sakw臋, w kt贸rej znalaz艂em co艣 do ubrania. Zatrzymali艣my si臋, zatrwo偶eni, by spojrze膰, co si臋 dzieje doko艂a.
Opactwo by艂o ju偶 skazane. Prawie wszystkie budynki dosi臋gn膮艂 ogie艅, cho膰 jedne mniej, inne bardziej. Te jeszcze nie tkni臋te b臋d膮 ogarni臋te wkr贸tce, gdy偶 wszystko, pocz膮wszy od 偶ywio艂贸w naturalnych, sko艅czywszy na bez艂adnym dziele ratownik贸w, sprzyja艂o szerzeniu si臋 po偶ogi. Bezpieczne pozosta艂y cz臋艣ci nie zabudowane, warzywnik, ogr贸d przed kru偶gankami... Nic ju偶 nie mo偶na by艂o uczyni膰 dla uratowania budowli, ale wystarcza艂o porzuci膰 my艣l o ratunku, by m贸c baczy膰 na wszystko bez 偶adnego niebezpiecze艅stwa, stoj膮c w strefie odkrytej.
Patrzyli艣my na ko艣ci贸艂, kt贸ry teraz pali艂 si臋 powoli, gdy偶 jest w艂a艣ciwo艣ci膮 tych wielkich budowli, 偶e zajmuj膮 si臋 gwa艂townie w cz臋艣ciach drewnianych, a potem dogorywaj膮 przez godziny ca艂e, a czasem dnie. Natomiast p艂on膮艂 jeszcze Gmach. Tutaj materia艂 palny by艂 znacznie bogatszy, ogie艅 obj膮艂 ca艂e skryptorium i si臋ga艂 do poziomu kuchni. Je艣li chodzi o trzeci膮 kondygnacj臋, gdzie kiedy艣, i przez setki lat, mie艣ci艂 si臋 labirynt, w艂a艣ciwie ju偶 zgorza艂a.
— By艂a to najwi臋ksza biblioteka 艣wiata chrze艣cija艅skiego — rzek艂 Wilhelm. — Teraz — doda艂 — zwyci臋stwo Antychrysta jest naprawd臋 bliskie, gdy偶 偶adna wiedza nie wzniesie przed nim zapory. Z drugiej strony widzieli艣my tej nocy jego oblicze.
— Czyje oblicze? — zapyta艂em os艂upia艂y.
— Jorgego, powiadam. W tym obliczu spustoszonym przez nienawi艣膰 do filozofii po raz pierwszy widzia艂em oblicze Antychrysta, kt贸ry nie pochodzi z pokolenia Judasza, jak chc膮 g艂osiciele jego przyj艣cia, ani z odleg艂ego kraju. Antychryst mo偶e zrodzi膰 si臋 z pobo偶no艣ci, z nadmiernej mi艂o艣ci do Boga lub prawdy, jak kacerz rodzi ze 艣wi臋tego, a op臋tany przez demona z jasnowidz膮cego. L臋kaj si臋, Adso, prorok贸w i tych, kt贸rzy gotowi s膮 umrze膰 za prawd臋, gdy偶 zwykle poci膮gaj膮 za sob膮 na 艣mier膰 licznych, cz臋sto przed sob膮, czasem zamiast siebie. Jorge spe艂ni艂 dzie艂o diabelskie, gdy偶 mi艂owa艂, swoj膮 prawd臋 w spos贸b tak lubie偶ny, 偶e wa偶y艂 si臋 na wszystko, byle zniweczy膰 k艂amstwo. Jorge l臋ka艂 si臋 drugiej ksi臋gi Arystotelesa, gdy偶 by膰 mo偶e naprawd臋 naucza艂a ona zniekszta艂cania oblicza wszelkiej prawdy, by艣my nie stali si臋 ofiarami naszych w艂asnych uroje艅. By膰 mo偶e zadaniem tego, kto mi艂uje ludzi, jest wzbudzenie 艣miechu z prawdy, wzbudzanie 艣miechu prawdy, gdy偶 jedyn膮 prawd膮 jest zdoby膰 wiedz臋, jak wyzwala膰 si臋 z niezdrowej nami臋tno艣ci do prawdy.
— Ale偶, mistrzu — o艣mieli艂em si臋 rzec, stropiony — m贸wisz tak teraz, gdy偶 jeste艣 zraniony w g艂臋bi twej duszy. Jednak jest prawda, jest ta, kt贸r膮艣 odkry艂 dzi艣 wieczorem, do kt贸rej dotar艂e艣 obja艣niaj膮c 艣lady wyczytane w dniach poprzednich. Jorge zwyci臋偶y艂, ale ty te偶 zwyci臋偶y艂e艣 Jorgego, gdy偶 obna偶y艂e艣 jego knowanie...
— Nie by艂o knowania — odpar艂 Wilhelm — ja za艣 odkry艂em to przez pomy艂k臋.
Stwierdzenie by艂o wewn臋trznie sprzeczne i nie wiedzia艂em, czy naprawd臋 Wilhelm pragn膮艂, by takim by艂o.
— Lecz by艂o prawd膮, 偶e odciski kopyt w 艣niegu prowadzi艂y do Brunellusa — rzek艂em — by艂o prawd膮, 偶e Adelmus pope艂ni艂 samob贸jstwo, by艂o prawd膮, 偶e Wenancjusz nie uton膮艂 w kadzi, by艂o prawd膮, 偶e labirynt by艂 urz膮dzony tak, jak sobie to wyobrazi艂e艣, by艂o prawd膮, 偶e do finis Africae wchodzi si臋 naciskaj膮c na s艂owo quatuor, by艂o prawd膮, 偶e tajemnicza ksi臋ga by艂a dzie艂em Arystotelesa... M贸g艂bym wylicza膰 wszystkie te rzeczy prawdziwe, kt贸re odkry艂e艣 pos艂uguj膮c si臋 sw膮 wiedz膮...
— Nigdy nie pow膮tpiewa艂em w prawdziwo艣膰 znak贸w, Adso, s膮 jedyn膮 rzecz膮, jak膮 cz艂owiek rozporz膮dza, by miarkowa膰 si臋 w 艣wiecie. Tym, czego nie poj膮艂em, by艂a relacja mi臋dzy znakami. Dotar艂em do Jorgego przez apokaliptyczny schemat, kt贸ry zdawa艂 si臋 rz膮dzi膰 wszystkimi zbrodniami, aczkolwiek by艂 przypadkowy. Dotar艂em do Jorgego szukaj膮c sprawcy wszystkich zbrodni, a odkryli艣my, 偶e w gruncie rzeczy ka偶da ze zbrodni mia艂a innego sprawc臋, albo i 偶adnego. Dotar艂em do Jorgego id膮c za planem powzi臋tym przez umys艂 przewrotny i przemy艣lny, a nie by艂o 偶adnego planu, lub te偶 Jorgego przer贸s艂 jego pocz膮tkowy plan, a potem zacz膮艂 si臋 艂a艅cuch przyczyn, wsp贸艂przyczyn i przyczyn mi臋dzy sob膮 sprzecznych, kt贸re dzia艂a艂y ka偶da na sw贸j rachunek, tworz膮c relacje nie zale偶膮ce od 偶adnego zamys艂u. Gdzie偶 by艂a ca艂a moja m膮dro艣膰? Zachowywa艂em si臋 jak cz艂ek uparty, id膮c za pozorem 艂adu, kiedy powinienem by艂 wiedzie膰 dobrze, i偶 nie ma 艂adu we wszech艣wiecie.
— Lecz wymy艣laj膮c porz膮dki b艂臋dne, co艣 jednak znalaz艂e艣...
— Powiedzia艂e艣 rzecz nader pi臋kn膮, Adso, i dzi臋kuj臋 ci. Porz膮dek, jaki nasz umys艂 wymy艣la sobie, jest niby sie膰 albo drabina, kt贸r膮 buduje si臋, by czego艣 dosi臋gn膮膰. Ale potem trzeba drabin臋 odrzuci膰, gdy偶 dostrzega si臋, 偶e cho膰 s艂u偶y艂a, by艂a pozbawiona sensu. Er muoz gelichesame die Leiter abewerfen, so Er an ir ufgestigen ist... Czy tak si臋 powiada?
— Tak brzmi w moim j臋zyku. Kto to powiedzia艂?
— Pewien mistyk z twojej ziemi. Gdzie艣 to napisa艂, nie pami臋tam gdzie. I nie jest konieczne, by kto艣 odnalaz艂 pewnego dnia ten manuskrypt. Jedyne prawdy u偶yteczne to narz臋dzia, kt贸re trzeba odrzuci膰.
— Nie mo偶esz o nic mie膰 do siebie 偶alu, zrobi艂e艣, co mog艂e艣.
— I co mo偶e cz艂owiek, a to niewiele. Trudno jest pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e nie mo偶e by膰 艂adu we wszech艣wiecie, gdy偶 stanowi艂by obraz臋 dla wolnej woli Boga i dla Jego wszechmocy. Tak wi臋c wolno艣膰 Boga jest nasz膮 zgub膮, a przynajmniej zgub膮 naszej pychy.
Po raz pierwszy i ostatni w moim 偶yciu wa偶y艂em si臋 wypowiedzie膰 wniosek teologiczny.
— Lecz jak mo偶e istnie膰 byt konieczny ca艂kowicie utkany z mo偶liwo艣ci? Jaka偶 wi臋c jest r贸偶nica mi臋dzy Bogiem a pierwotnym chaosem? Czy utrzymywanie, 偶e B贸g jest absolutnie wszechmocny i absolutnie rozporz膮dzalny wzgl臋dem w艂asnych wybor贸w, nie jest tym samym, co utrzymywanie, 偶e B贸g nie istnieje?
Wilhelm spojrza艂 na mnie, a 偶adne uczucie nie ujawni艂o si臋 w rysach jego oblicza. I rzek艂:
— Jak偶e uczony m贸g艂by przekazywa膰 nadal swoj膮 wiedze, gdyby odpowiedzia艂 twierdz膮co na twoje pytanie?
Nie zrozumia艂em sensu jego s艂贸w.
— Chcesz powiedzie膰 — spyta艂em — 偶e gdyby zabrak艂o samego kryterium prawdy, niemo偶liwa by艂aby i nieprzekazywalna wiedza, czyli nie m贸g艂by艣 ju偶 przekaza膰 tego, co wiesz, inni bowiem by ci na to nie przyzwolili?
W tym momencie cz臋艣膰 dachu dormitorium zwali艂a si臋 z pot臋偶nym 艂oskotem, wzbijaj膮c chmur臋 iskier. Spore stado k贸z i owiec, kt贸re b艂膮dzi艂y po dziedzi艅cu, przemkn臋艂o obok przera藕liwie becz膮c. W po艣piechu przebiegli obok nas s艂udzy, krzycz膮c, i prawie nas stratowali.
— Zbyt wielki tu zam臋t — oznajmi艂 Wilhelm. — Non in commotione, non in commotione Dominus.
OSTATNIA KARTA
Opactwo p艂on臋艂o przez trzy dni i trzy noce i na nic zda艂y si臋 ostatnie wysi艂ki. Ju偶 w poranek si贸dmego dnia naszego przebywania w tym miejscu, kiedy niedobitkowie zdali sobie wreszcie spraw臋 z tego, 偶e 偶aden z budynk贸w nie b臋dzie m贸g艂 by膰 uratowany, kiedy z najpi臋kniejszych budynk贸w zwali艂y si臋 mury zewn臋trzne, ko艣ci贸艂 za艣, jakby kul膮c si臋 w sobie, poch艂on膮艂 sw膮 wie偶臋, wtedy wszystkim zbrak艂o woli walki przeciwko Boskiej karze. Z coraz wi臋kszym znu偶eniem biegano do niewielu pozosta艂ych wiader wody, gdy tymczasem pali艂a si臋 jeszcze r贸wnym p艂omieniem sala kapitulna wraz ze wspania艂ym mieszkaniem opata. Kiedy ogie艅 dotar艂 do najdalszego kra艅ca rozmaitych oficyn, s艂udzy mieli ju偶 do艣膰 czasu, by uratowa膰, ile mogli, sprz臋t贸w domowych, i woleli przebiega膰 wzg贸rze, by odzyska膰 przynajmniej cz臋艣膰 spo艣r贸d zwierz膮t, kt贸re uciek艂y poza mury w zam臋cie nocnym.
Ujrza艂em famulus贸w, kt贸rzy zapu艣cili si臋 w to, co pozosta艂o z ko艣cio艂a; pomy艣la艂em, 偶e chcieli dotrze膰 do krypty skarbca, by przed ucieczk膮 zabra膰 jaki艣 cenny przedmiot. Nie wiem, czy powiod艂o im si臋, czy krypta ju偶 si臋 nie zapad艂a, czy 艂ajdacy nie zostali wgnieceni w trzewia ziemi przy pr贸bie dotarcia pod jej powierzchni臋.
Na wzg贸rze wspi臋li si臋 w tym czasie ludzie ze wsi, by udzieli膰 pomocy albo te偶 zaw艂adn膮膰 jakim 艂upem. Martwi pozostali w wi臋kszo艣ci w艣r贸d roz偶arzonych jeszcze zwalisk. Trzeciego dnia, po opatrzeniu rannych, pogrzebaniu trup贸w le偶膮cych na powierzchni, mnisi i wszyscy pozostali zabrali swoje rzeczy i opu艣cili jeszcze dymi膮c膮 r贸wni臋, niby miejsce przekl臋te. Nie wiem, gdzie si臋 rozproszyli.
Wilhelm i ja opu艣cili艣my klasztor na dw贸ch wierzchowcach, kt贸re z艂apali艣my zagubione w lesie i kt贸re teraz uwa偶ali艣my za res nullius. Ruszyli艣my ku wschodowi. Kiedy znowu znale藕li艣my si臋 w Bobbio, dowiedzieli艣my si臋 z艂ych nowin o cesarzu. Po dotarciu do Rzymu zosta艂 ukoronowany przez lud. Poniewa偶 wszelkie uk艂ady z Janem uznane teraz zosta艂y za niemo偶liwe, wybra艂 antypapie偶a, Miko艂aja V. Marsyliusza mianowano duchowym namiestnikiem dla Rzymu, lecz z jego winy i przez jego s艂abo艣膰 dzia艂y si臋 w tym mie艣cie rzeczy nader smutne do opowiedzenia. Brano na m臋ki kap艂an贸w wiernych papie偶owi, kt贸rzy nie chcieli odprawia膰 mszy, przeor augustian贸w zosta艂 rzucony do fosy lw贸w na Kapitolu. Marsyliusz i Jan z Jandun og艂osili Jana za heretyka i Ludwik poleci艂 skaza膰 go na 艣mier膰. Ale cesarz rz膮dzi艂 藕le, zrazi艂 do siebie miejscowych pan贸w, bra艂 pieni膮dze z publicznego skarbca. W miar臋 jak dochodzi艂y do nas te s艂uchy, op贸藕niali艣my marsz w stron臋 Rzymu, i poj膮艂em, 偶e Wilhelm nie chcia艂 by膰 艣wiadkiem wydarze艅, kt贸re stanowi艂y upokorzenie jego nadziei.
Kiedy dotarli艣my do Pompozy, dowiedzieli艣my si臋, 偶e Rzym zbuntowa艂 si臋 przeciwko Ludwikowi, kt贸ry ruszy艂 na Piz臋, podczas gdy do stolicy papieskiej wracali triumfalnie legaci Jana.
W tym czasie Micha艂 z Ceseny zda艂 sobie spraw臋, 偶e jego obecno艣膰 w Awinionie nie prowadzi do niczego, l臋ka艂 si臋 nawet o 偶ycie, wi臋c umkn膮艂, by do艂膮czy膰 do Ludwika w Pizie. Cesarz w tym czasie zd膮偶y艂 straci膰 tak偶e poparcie Castruccia, pana Lukki i Pistoi, kt贸ry zmar艂.
Kr贸tko m贸wi膮c, w przewidywaniu wydarze艅 i wiedz膮c, 偶e Bawarczyk ruszy do Monachium, zawr贸cili艣my i postanowili艣my przyby膰 tam przed nim, r贸wnie偶 dlatego, 偶e Wilhelm dostrzega艂, i偶 Italia staje si臋 dla艅 niebezpieczna. W ci膮gu nast臋pnych miesi臋cy i lat Ludwik patrzy艂, jak przymierze pan贸w gibeli艅skich rozsypywa艂o si臋, rok za艣 p贸藕niej Miko艂aj, antypapie偶, uda艂 si臋 do Jana i stan膮艂 przed nim ze sznurem pokutnym na karku.
Kiedy do艂膮czyli艣my w Monachium do Bawarczyka, musia艂em rozsta膰 si臋 w艣r贸d wielu 艂ez z moim dobrym mistrzem. Jego los by艂 niepewny, moi rodzice woleli, bym wr贸ci艂 do Melku. Od tragicznej nocy, kiedy to Wilhelm ujawni艂 mi swoje rozczarowanie w obliczu ruiny opactwa, nie m贸wili艣my ju偶 o tej sprawie, jakby kieruj膮c si臋 niem膮 umow膮. Nie czynili艣my te偶 do niej aluzji podczas naszego 偶a艂osnego po偶egnania.
M贸j mistrz udzieli艂 mi wielu dobrych rad co do moich dalszych nauk i podarowa艂 soczewki, kt贸re sporz膮dzi艂 mu Miko艂aj, mia艂 bowiem z powrotem swoje. Jeste艣 jeszcze m艂ody — powiedzia艂 mi — ale pewnego dnia przydadz膮 ci si臋 (i w istocie, mam je na nosie pisz膮c te linijki). Potem u艣cisn膮艂 mnie mocno z ojcowsk膮 czu艂o艣ci膮 i odprawi艂.
Nigdy go ju偶 nie ujrza艂em. Dowiedzia艂em si臋 znacznie p贸藕niej, 偶e zmar艂 podczas wielkiej zarazy, kt贸ra sro偶y艂a si臋 w Europie mniej wi臋cej w po艂owie wieku. Stale modl臋 si臋, by B贸g przyj膮艂 jego dusz臋 i wybaczy艂 mu liczne akty pychy, kt贸re kaza艂a mu pope艂ni膰 duma z rozumu.
Wiele lat p贸藕niej, gdy by艂em ju偶 cz艂ekiem w sile wieku, zdarzy艂a mi si臋 sposobno艣膰 odbycia podr贸偶y do Italii z rozkazu mojego opata. Nie opar艂em si臋 pokusie i wracaj膮c nad艂o偶y艂em kawa艂 drogi, by zwiedzi膰 to, co zosta艂o z opactwa.
Dwie wioski na zboczu g贸ry wyludni艂y si臋, ziemie doko艂a nie by艂y uprawiane. Wspi膮艂em si臋 na p艂askowy偶 i obraz smutku i 艣mierci ukaza艂 si臋 moim oczom, kt贸re zasz艂y 艂zami.
Z wielkich i wspania艂ych budynk贸w, kt贸re zdobi艂y to miejsce, pozosta艂y rozrzucone to tu, to tam ruiny, jak to ju偶 zdarzy艂o si臋 z pomnikami staro偶ytnych pogan w mie艣cie Rzymie. Bluszcz okry艂 szcz膮tki mur贸w, kolumny, nieliczne architrawy, kt贸re pozosta艂y nie naruszone. Dzikie zielska wsz臋dzie zaw艂adn臋艂y terenem i nie mo偶na by艂o nawet domy艣li膰 si臋, gdzie by艂y niegdy艣 warzywnik i ogr贸d. Jedynie miejsce cmentarza da艂o si臋 rozpozna膰, gdy偶 kilka grob贸w stercza艂o jeszcze z ziemi. Jedyny znak 偶ycia: lataj膮ce wysoko drapie偶ne ptaki 艂owi艂y jaszczurki i w臋偶e, kt贸re niby bazyliszki kry艂y si臋 miedzy kamieniami i prze艣lizgiwa艂y po murach. Z portalu ko艣cio艂a pozosta艂o niewiele szcz膮tk贸w po偶eranych przez ple艣艅. Tympanon w po艂owie ocala艂 i widzia艂em na nim, zatarte przez odmiany pogody i zmarnia艂e od wstr臋tnych porost贸w, lewe oko Chrystusa na tronie i co艣 z paszczy lwa.
Gmach, wyj膮wszy 艣cian臋 po艂udniow膮, kt贸ra by艂a zwalona, zdawa艂 si臋 sta膰 jeszcze mocno, rzucaj膮c wyzwanie biegowi czasu. Dwie zewn臋trzne wie偶e wychodz膮ce na urwisko zdawa艂y si臋 prawie nietkni臋te, ale okna by艂y jeno pustymi oczodo艂ami, z kt贸rych niby lepkie 艂zy sp艂ywa艂y gnij膮ce pn膮cza. Wn臋trze, owo dzie艂o sztuki, zniszczone, miesza艂o si臋 z dzie艂em natury i z kuchni wzrok bieg艂 ku szerokim po艂aciom otwartego nieba, przenikaj膮c przez strz臋py wy偶szych pi臋ter i dachu, zwalonych niby upadli anio艂owie. Wszystko, co nie by艂o zieleni膮 mchu, czarne by艂o jeszcze od dymu sprzed tylu dziesi膮tk贸w lat.
Szperaj膮c po艣r贸d gruz贸w, znajdowa艂em czasem strz臋py pergaminu, kt贸re opad艂y ze skryptorium i biblioteki i kt贸re przetrwa艂y niby skarby zakopane w ziemi; i zacz膮艂em zbiera膰 je, jakbym mia艂 z艂o偶y膰 na nowo karty jakiej ksi臋gi. Potem zobaczy艂em, 偶e w jednej z baszt pi臋艂y si臋 jeszcze, prawie nietkni臋te, kr臋te schody prowadz膮ce do skryptorium i stamt膮d, wdrapuj膮c si臋 po stromym zboczu gruz贸w, mo偶na by艂o dotrze膰 na wysoko艣膰 biblioteki; by艂a ona jednak tylko rodzajem galeryjki biegn膮cej wzd艂u偶 zewn臋trznych 艣cian, wsz臋dzie wychodz膮cej na pustk臋.
Spostrzeg艂em zbutwia艂膮 od wody i robactwa szaf臋, kt贸ra sta艂a w cudowny spos贸b przy 艣cianie, i nie wiem, jak przetrwa艂a po偶ar. W 艣rodku pozosta艂o jeszcze kilka kart. Inne strz臋py znalaz艂em szperaj膮c w ruinach na dole. By艂 to n臋dzny plon, ale ca艂y dzie艅 zszed艂 mi na zbieraniu go, jakby w tych disiecta membra biblioteki czeka艂o na mnie jakie pos艂anie. Niekt贸re kawa艂ki pergaminu by艂y odbarwione, inne pozwala艂y dostrzec cie艅 obrazu, czasem zjaw臋 jednego s艂owa lub paru. Czasem znajdowa艂em karty, z kt贸rych odczyta膰 da艂o si臋 ca艂e zdania, cz臋艣ciej za艣 nietkni臋te jeszcze oprawy, chronione przez to, co by艂o niegdy艣 metalowymi kraw臋dziami... Widma ksi膮g, z pozoru zdrowych jeszcze z zewn膮trz, ale prze偶artych w 艣rodku; czasem za艣 ocala艂o ca艂e p贸艂 karty, przeziera艂 incipit, tytu艂...
Zebra艂em wszystkie relikwie, jakie uda艂o mi si臋 znale藕膰, i wypcha艂em nimi dwie torby podr贸偶ne, porzucaj膮c rzeczy, kt贸re by艂y mi u偶yteczne, byleby uratowa膰 ten n臋dzny skarb.
Przez ca艂膮 drog臋 powrotn膮, a potem w Melku wiele godzin sp臋dza艂em na odczytywaniu tych szcz膮tk贸w. Cz臋sto poznawa艂em po jakim艣 s艂owie albo po jakim艣 obrazie, kt贸ry przetrwa艂, o jakie dzie艂o chodzi艂o. Kiedy w miar臋 czasu odnajdywa艂em inne kopie tych ksi膮g, studiowa艂em je z mi艂o艣ci膮, jakby fatum pozostawi艂o mi ten spadek, jakby rozpoznawanie w nim zniszczonej kopii by艂o wyra藕nym znakiem z nieba, kt贸ry m贸wi艂 tolle et lege. Po zako艅czeniu tej cierpliwej rekonstrukcji zarysowa艂a mi si臋 jakby ma艂a biblioteka, znak po tej wielkiej, po kt贸rej nie zosta艂 艣lad, biblioteka sk艂adaj膮ca si臋 z ust臋p贸w, cytat贸w, niepe艂nych okres贸w, kikut贸w ksi膮g.
Im d艂u偶ej czytam ten spis, tym bardziej przekonuj臋 si臋, 偶e jest dzie艂em przypadku i nie zawiera 偶adnego pos艂ania. Lecz te niekompletne stronice towarzyszy艂y mi przez ca艂e 偶ycie, jakie zosta艂o mi jeszcze po owych wydarzeniach; cz臋sto zagl膮da艂em do nich niby do przepowiedni i kiedy zapisywa艂em karty, kt贸re ty teraz odczytujesz, nieznany czytelniku, mia艂em prawie uczucie, 偶e nie s膮 niczym innym, jak kompilacj膮, symbolicznym poematem, ogromnym akrostychem, powiadaj膮cym i powtarzaj膮cym to tylko, co podsun臋艂y mi owe fragmenty; gdy偶 nie wiem ju偶, czy to ja o nich opowiada艂em, czy te偶 one przemawia艂y przez moje usta. Lecz w obu tych przypadkach im wi臋cej razy recytuj臋 sobie samemu histori臋, jaka z tego wysz艂a, tym mniej mog臋 poj膮膰, czy jest w niej jaki艣 w膮tek, kt贸ry wykracza艂by poza naturaln膮 sekwencj臋 wydarze艅 i czas贸w, co si臋 z ni膮 wi膮偶膮. I ci臋偶ko jest staremu mnichowi na progu 艣mierci, gdy偶 nie wie, czy litera, kt贸r膮 zapisa艂, skrywa jaki艣 utajony sens, mo偶e wi臋cej ni偶 jeden, czy te偶 偶adnego.
Lecz ta moja niezdolno艣膰 widzenia jest mo偶e skutkiem tego, 偶e zbli偶aj膮cy si臋 wielki mrok rzuca cie艅 na posiwia艂y ze staro艣ci 艣wiat.
Est ubi gloria nunc Babylonia? Gdzie s膮 niegdysiejsze 艣niegi? Ziemia ta艅czy taniec 艣mierci, wydaje mi si臋 czasem, 偶e Dunajem p艂yn膮 statki pe艂ne szale艅c贸w, zmierzaj膮ce do niewiadomego przeznaczenia.
Pozostaje mi zamilkn膮膰. O quam salubre, quam iucundum et suave est sedere in solitudine et tacere et loqui cum Deo! Rych艂o po艂膮cz臋 si臋 z moj膮 zasad膮 i nie s膮dz臋 ju偶, by by艂 to B贸g chwa艂y, o kt贸rym powiadali mi opaci mojego zakonu, albo rado艣ci, jak s膮dzili 贸wcze艣ni minoryci, mo偶e nawet nie zmi艂owania. Gott ist ein lautes Nichts, ihn ruhrt kein Nun noch Hier... Zapuszcz臋 si臋 wkr贸tce na t臋 pustyni臋 rozleg艂膮, doskonale p艂ask膮 i niezmierzon膮, w kt贸r膮 serce naprawd臋 pobo偶ne zapada si臋 szcz臋艣liwe. Zanurz臋 si臋 w Boskim mroku, w niemej ciszy i w niewys艂owionym zwi膮zku, i w tym zanurzaniu zatraci si臋 wszelka r贸wno艣膰 i wszelka nier贸wno艣膰, i w tej otch艂ani m贸j duch zatraci sam siebie, i nie pozna ju偶 ani tego, co r贸wne, ani tego, co nier贸wne, ani niczego; i zapomniane zostan膮 wszystkie odmienno艣ci, b臋d臋 od podstaw prosty, b臋d臋 w pustyni milcz膮cej, gdzie nigdy nie spotyka si臋 odmienno艣ci, w intymno艣ci, gdzie nikt nie znajdzie si臋 na swoim miejscu. Opadn臋 w bosko艣膰 milcz膮c膮 i nie zamieszka艂膮, gdzie nie masz ni dzie艂a, ni obrazu.
Zimno robi si臋 w skryptorium, boli mnie kciuk. Porzucam to pisanie nie wiem dla kogo, nie wiem ju偶 o czym; stat rosa pristina nomina, nomina nuda tenemus.
ANEKS
Dopiski na marginesie Imienia r贸偶y
Rasa que al prado, encarnada,
te ostentas presunt眉osa
de grana y carmin banada:
campa lozana y gustosa;
pero no, que siendo hermosa
tambi茅n ser谩s desdichada.
Juana In茅s de la Cruz
R贸偶o, wezwana do 偶ycia
Na 艂膮ce, wznosisz sw膮 szyj臋,
Szkar艂atem, p膮sem rozkwitasz,
Powabu dumnie nie kryjesz,
Lecz chocia偶 blask tw贸j w oczy bije,
Z艂y los na ciebie te偶 czyha.
Tytu艂 i znaczenie
Odk膮d napisa艂em Imi臋 r贸偶y, dostaj臋 mn贸stwo list贸w od czytelnik贸w, kt贸rzy pytaj膮, co oznacza ko艅cz膮cy ksi膮偶k臋 艂aci艅ski heksametr i dlaczego z niego w艂a艣nie wzi膮艂 si臋 tytu艂. Wyja艣niam wi臋c, 偶e chodzi o werset z De contemptu mundi Bernarda Morliacensjusza, 偶yj膮cego w dwunastym wieku benedyktyna kt贸ry snuje wariacje na temat ubi sunt (sk膮d p贸藕niej mais ou sont les neiges d'antan Villona), tyle tylko, 偶e Bernard do obiegowego toposu (niegdysiejsi mo偶ni, s艂awne miasta, pi臋kni ksi臋偶niczki — wszystko roztapia si臋 w nico艣ci) dorzuca my艣l, i偶 po wszystkich tych przepad艂ych rzeczach pozostaj膮 nam czyste nazwy. Jak sobie przypominam, Abelard u偶ywa艂 przyk艂adu sformu艂owania nulla rosa est, by wskaza膰, 偶e j臋zyk mo偶e m贸wi膰 albo o rzeczach, kt贸re przepad艂y, albo o rzeczach nie istniej膮cych. A teraz niechaj czytelnik wyci膮ga sobie wnioski.
Pisarz nie powinien obja艣nia膰 swojego dzie艂a, po c贸偶 bowien pisa艂by powie艣膰, kt贸ra jest wszak maszyn膮 do wytwarzania interpretacji. Ale jedn膮 z g艂贸wnych przeszk贸d, kt贸re nie pozwalaj膮 wytrwa膰 przy tym zacnym zamiarze, jest w艂a艣nie fakt 偶e powie艣膰 trzeba opatrzy膰 tytu艂em.
Niestety, ju偶 sam tytu艂 daje klucz do interpretacji. Nie mo偶ni uchroni膰 si臋 przed sugestiami, jakie podsuwaj膮 tytu艂y Czerwone i czarne albo Wojna i pok贸j. Najwi臋kszy szacunek dla czytelnika przejawia si臋 w tych tytu艂ach, kt贸re sprowadzaj膮 si臋 do imienia bohatera eponomicznego, jak Dawid Copperfleld albo Robinson Crusoe, ale nawet pos艂u偶enie si臋 eponimem mo偶e stanowi膰 bezprawn膮 ingerencj臋 ze strony autora. Ojciec Goriot ogniskuje uwag臋 czytelnika na postaci starego ojca, chocia偶 powie艣膰 jest r贸wnie偶 epopej膮 Rastignaca albo Vautrina alias Collina. Mo偶e trzeba by膰 uczciwie nieuczciwym jak Dumas, gdy偶 nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e Trzej muszkieterowie to w istocie opowie艣膰 o czwartym z nich. Lecz na taki luksus autor mo偶e sobie pozwoli膰 rzadko i niewykluczone, 偶e jedynie przez pomy艂k臋.
Moja powie艣膰 mia艂a inny tytu艂 roboczy, Opactwo zbrodni. Odrzuci艂em go, gdy偶 skupia uwag臋 czytelnika wy艂膮cznie na w膮tku kryminalnym, a nie mia艂em najmniejszego prawa doprowadzi膰 do tego, 偶e pechowi klienci ksi臋garni, rozgl膮daj膮c si臋 za pozycj膮 sensacyjn膮, wezm膮 do r臋ki ksi膮偶k臋, kt贸ra przyniesie im zaw贸d. Marzy艂em o tym, 偶eby da膰 tytu艂 Adso z Melku. To tytu艂 zupe艂nie neutralny, gdy偶 Adso jest przecie偶 g艂osem narratora. Ale w naszych czasach wydawcy nie gustuj膮 w imionach w艂asnych i dlatego tytu艂 Fermo e Lucia* [*Fermo e Lucia, pierwotny tytu艂 Narzeczonych Manzoniego.] przybra艂 w ko艅cu inny kszta艂t, a co do reszty istnieje niewiele przyk艂ad贸w, jak Lemmonio Boreo, Rube lub Metello... Ubo偶uchno, je艣li por贸wna膰 z zast臋pami kuzynek Bietek, Barrych Lyndon贸w, Armancji i Tom贸w Jones贸w, kt贸rzy zaludniaj膮 inne literatury* [*Ardengo Soffici, Lemmonio Boreo, Giuseppe Antonio Borgese, Rube, Vasco Pratolini, Melello (wyd. pol. Metello, prze艂. B. Sieroszewska, W-wa 1957), William W. Thackeray, Barry Lyndon, Stendhal, Armancja.].
Pomys艂 z Imieniem r贸偶y przyszed艂 mi do g艂owy prawie przypadkowo i spodoba艂 mi si臋, gdy偶 r贸偶a jest figur膮 symboliczn膮 tak brzemienn膮 w znaczenia, 偶e nie ma ju偶 prawie 偶adnego: r贸偶a mistyczna i nie masz r贸偶y, kt贸ra by nie zwi臋d艂a, wojna dw贸ch r贸偶, r贸偶a jest r贸偶膮, jest r贸偶膮, jest r贸偶膮* [*Fragment wiersza Gertrudy Stein.], r贸偶okrzy偶owcy, dzi臋kuj臋 za wspania艂e r贸偶e, 艣wie偶o艣膰 i wo艅 r贸偶y. Czytelnik gubi si臋, nie mo偶e wybra膰 interpretacji, a gdyby nawet domy艣li艂 si臋, 偶e mo偶na w spos贸b nominalistyczny odczyta膰 ko艅cowy wers, dociera do艅 przecie偶 w艂a艣nie na samym ko艅cu, kiedy dokona艂 ju偶 nie wiadomo jakich innych wybor贸w. Tytu艂 ma stworzy膰 zam臋t w g艂owie, nie za艣 uszeregowa膰 idee.
Nic tak nie podnosi autora na duchu, jak odkrycie sposob贸w odczytania, o kt贸rych sam ani pomy艣la艂, a kt贸re podsuwaj膮 mu czytelnicy. Kiedy pisa艂em prace teoretyczne, przyjmowa艂em wobec recenzent贸w postaw臋 s臋dziego 艣ledczego. Czy zdo艂ali zrozumie膰, co chcia艂em powiedzie膰, czy nie? Z powie艣ci膮 jest ca艂kiem inaczej. Nie twierdz臋, 偶e autor nie mo偶e natkn膮膰 si臋 na spos贸b odczytania jego zdaniem mylny, ale powinien to przemilcze膰, gdy偶 tak czy inaczej znajd膮 si臋 tacy, kt贸rzy z tekstem w d艂oni owo odczytanie zakwestionuj膮. Poza tym znaczna wi臋kszo艣膰 interpretacji pozwala dostrzec znaczenia, o jakich si臋 nie my艣la艂o. Lecz c贸偶 w艂a艣ciwie oznacza stwierdzenie, 偶e si臋 o nich nie my艣la艂o?
Francuska uczona, Mireille Calle Gruber, zauwa偶y艂a, 偶e subtelna gra s艂贸w 艂膮czy s艂owo semplici, u偶ywane dla wskazania ludzi prostych, z semplici w znaczeniu prostych lek贸w zio艂owych, a nast臋pnie dosz艂a do wniosku, 偶e m贸wi臋 o „chwastach” herezji. M贸g艂bym odpowiedzie膰, 偶e termin ten by艂 w obydwu znaczeniach u偶ywany w 贸wczesnej literaturze, podobnie jak termin „chwast”. Z drugiej strony zna艂em dobrze przyk艂ad Greimasa dotycz膮cy podw贸jnej izotopii, kt贸ra rodzi si臋, kiedy herboryst臋 si臋 definiuje jako „przyjaciela prostaczk贸w” (amico dei semplici). Czy 艣wiadomie pos艂u偶y艂em si臋 gr膮 s艂贸w? Dzisiaj to ju偶 niewa偶ne, bo tekst jest gotowy i sam tworzy swoje znaczenia.
Czytaj膮c recenzje z powie艣ci, poczu艂em dreszcz ukontentowania, kiedy natkn膮艂em si臋 na krytyka (pierwszymi byli Ginevra Bompiani i Lars Gustaffson), kt贸ry zacytowa艂 s艂owa, jakie wypowiedzia艂 Wilhelm pod koniec post臋powania inkwizycyjnego („Co przera偶a ci臋 najbardziej w czysto艣ci?” — pyta Adso. A Wilhelm odpowiada: „Po艣piech.”) Bardzo lubi艂em, i lubi臋 nadal, te dwie linijki. Ale potem jaki艣 czytelnik zwr贸ci艂 mi uwag臋, 偶e na stronicy nast臋pnej Bernard Gui, gro偶膮c klucznikowi wydaniem na m臋ki, powiada: „Sprawiedliwo艣膰 nie jest rychliwa, jak s膮dzili pseudoaposto艂owie, a sprawiedliwo艣膰 Boska mo偶e czeka膰 wieki.” Czytelnik s艂usznie pyta艂, jak膮 relacj臋 chcia艂em ustanowi膰 mi臋dzy po艣piechem, kt贸rego l臋ka si臋 Wilhelm, a brakiem po艣piechu s艂awionym przez Bernarda. Spostrzeg艂em, 偶e zdarzy艂o si臋 co艣 niepokoj膮cego. Tej wymiany s艂贸w mi臋dzy Adsem a Wilhelmem w r臋kopisie nie ma. Kr贸ciutki dialog doda艂em podczas korekty. Czu艂em, 偶e dla uzyskania harmonijnej r贸wnowagi trzeba doda膰 jeszcze jedn膮 sekwencj臋, zanim zn贸w oddam g艂os Bernardowi. I naturalnie, kiedy kaza艂em Wilhelmowi poczu膰 nienawi艣膰 do po艣piechu (a uczyni艂em to z wielkim przekonaniem, dlatego riposta tak mi si臋 p贸藕niej spodoba艂a), zapomnia艂em zupe艂nie, 偶e nieco dalej Bernard m贸wi艂 ju偶 o po艣piechu. Je艣li przeczyta si臋 tylko kwesti臋 wypowiedzian膮 przez Bernarda, jest to po prostu wypowied藕 stereotypowa, takich w艂a艣nie s艂贸w oczekujemy od s臋dziego, chodzi o gotowe zdanie w rodzaju „wobec sprawiedliwo艣ci wszyscy s膮 r贸wni”. Ca艂a bieda w tym, 偶e po艣piech, o kt贸rym m贸wi Bernard, w zestawieniu z tym, o kt贸rym m贸wi Wilhelm, sprawia, 偶e powstaje okre艣lone skojarzenie i czytelnik ma racj臋 zastanawiaj膮c si臋, czy obaj m贸wi膮 o tym samym, czy te偶 nienawi艣膰 do po艣piechu wyra偶ona przez Wilhelma nie jest odrobin臋 odmienna od nienawi艣ci do po艣piechu wyra偶onej przez Bernarda. Tekst jest gotowy i tworzy swoje znaczenia. 艢wiadomie czy nie艣wiadomie stan膮艂em oto w obliczu pytania, dwuznacznej prowokacji, i sam jestem zak艂opotany, jak mam zinterpretowa膰 t臋 opozycj臋, aczkolwiek pojmuj臋, 偶e zagnie藕dzi艂 si臋 w niej jaki艣 sens (mo偶e niejeden).
Autor powinien umrze膰 po napisaniu powie艣ci, by nie stawa膰 na drodze, kt贸r膮 ma przed sob膮 tekst.
Opowiedzie膰 o procesie tw贸rczym
Autor nie powinien interpretowa膰. Ale mo偶e opowiedzie膰, dlaczego i jak pisa艂. Dzie艂a po艣wi臋cone poetyce nie zawsze pomagaj膮 zrozumie膰 utwory, o kt贸rych traktuj膮, pomagaj膮 natomiast zrozumie膰, jak rozwi膮zuje si臋 ten techniczny problem, jakim jest akt tw贸rczy.
Poe, snuj膮c rozwa偶ania o filozofii kompozycji, opowiada, jak pisa艂 Kruka. Nie m贸wi nam, jak powinni艣my utw贸r odczyta膰, lecz jakie zadania sobie postawi艂, by uzyska膰 okre艣lony rezultat poetycki. A rezultat poetycki zdefiniowa艂bym jako zdolno艣膰 tekstu do prowokowania ci膮gle nowych interpretacji, nie wyczerpuj膮cych si臋 nigdy do ko艅ca.
Ka偶dy, kto pisze (maluje albo rze藕bi, albo komponuje muzyk臋), wie, co czyni i ile go to kosztuje. Wie, 偶e musi rozwi膮za膰 pewien problem. Mo偶e zdarzy膰 si臋, 偶e dane wyj艣ciowe s膮 niejasne, zmienne, obsesyjne, 偶e s膮 ledwie kaprysem albo wspomnieniem. Ale p贸藕niej problem trzeba rozwi膮za膰 siedz膮c za biurkiem, badaj膮c materi臋, nad kt贸r膮 si臋 pracuje — materi臋, kt贸ra ujawnia rz膮dz膮ce ni膮 prawa naturalne, ale jednocze艣nie niesie z sob膮 wspomnienie kultury, jak膮 jest brzemienna (echo intertekstualne).
Kiedy autor powiada, 偶e pracowa艂 w porywie natchnienia, k艂amie. Genius is twenty per cent inspiration and eighty per cent perspiration.
Nie pami臋tam ju偶, o jakim swoim s艂awnym wierszu Lamartine pisze, 偶e narodzi艂 si臋 od r臋ki, pewnej burzliwej nocy sp臋dzonej w lesie. Kiedy poeta umar艂, odnaleziono r臋kopisy z poprawkami i wariantami i stwierdzono, 偶e by艂 to by膰 mo偶e najbardziej „wypracowany” wiersz w ca艂ej literaturze francuskiej.
Kiedy pisarz (albo artysta w og贸lno艣ci) m贸wi, 偶e pracowa艂 nie my艣l膮c o regu艂ach procesu tw贸rczego, chce tylko powiedzie膰, 偶e pracowa艂 nie wiedz膮c, i偶 zna owe regu艂y. Dziecko m贸wi 艣wietnie macierzystym j臋zykiem, ale nie umia艂oby zapisa膰 jego gramatyki. Lecz nie tylko gramatyk zna regu艂y j臋zyka, gdy偶 dziecko r贸wnie偶 zna je doskonale, cho膰 sobie tego nie u艣wiadamia. Gramatyk to po prostu kto艣, kto wie, dlaczego i jak dziecko zna j臋zyk.
Opowiedzie膰, jak si臋 pisa艂o, nie jest tym samym, co dowie艣膰, 偶e si臋 pisa艂o „dobrze”. Poe powiedzia艂, 偶e „czym innym jest rezultat tw贸rczy, a czym innym znajomo艣膰 procesu tw贸rczego”. Kiedy Kandinsky albo Klee opowiadaj膮 nam, jak maluj膮, nie m贸wi膮, czy jeden z nich jest lepszy od drugiego. Kiedy Micha艂 Anio艂 m贸wi nam, 偶e rze藕bi膰 to wyzwala膰 od nadmiaru pos膮g wpisany ju偶 w kamie艅, nie m贸wi nam, czy Pieta w Watykanie jest lepsza od Piety Rondanini. Zdarza si臋, 偶e stronice najwi臋cej m贸wi膮ce o procesie tw贸rczym pisz膮 arty艣ci pomniejsi, kt贸rzy uzyskiwali rezultaty skromniejsze, ale umieli snu膰 refleksj臋 o tym, jak tworzyli. To Vasari, Horatio Greenough, Aaron Copland...
Oczywi艣cie 艣redniowiecze
Napisa艂em powie艣膰, poniewa偶 na to w艂a艣nie mia艂em ch臋膰. S膮dz臋, 偶e jest to wystarczaj膮cy pow贸d, 偶eby przyst膮pi膰 do opowiadania. Cz艂owiek jest z natury swej zwierz臋ciem opowiadaj膮cym. Zacz膮艂em pisa膰 w marcu 1978 roku, wychodz膮c od pomys艂u w stadium zal膮偶kowym. Mia艂em ochot臋 otru膰 mnicha. Wydaje mi si臋, 偶e powie艣膰 rodzi si臋 z tego rodzaju pomys艂贸w, a reszta to mi膮偶sz, kt贸ry dorzuca si臋 po drodze. Najpierw potrzebny jest pomys艂. Odnalaz艂em p贸藕niej opatrzony dat膮 1975 roku zeszyt zawieraj膮cy list臋 mnich贸w jakiego艣 bli偶ej nie okre艣lonego klasztoru. I to wszystko. Zacz膮艂em od lektury Trait茅 des poisons Orfili — kt贸ry kupi艂em dwadzie艣cia lat wcze艣niej u bukinisty nad Sekwan膮 jedynie z wierno艣ci wobec Huysmansa (La-bas). Poniewa偶 偶adna z trucizn nie zadowoli艂a mnie ca艂kowicie, poprosi艂em znajomego biologa, by doradzi艂 mi 艣rodek farmakologiczny, kt贸ry mia艂by okre艣lone w艂a艣ciwo艣ci (by艂by wch艂aniany do organizmu przez sk贸r臋, kiedy si臋 bierze co艣 do r臋ki). Natychmiast zniszczy艂em list z odpowiedzi膮, 偶e nie zna satysfakcjonuj膮cej mnie trucizny — poniewa偶 by艂by to dokument, kt贸ry przeczytany w innym kontek艣cie, m贸g艂by zaprowadzi膰 cz艂owieka na szubienic臋.
Najpierw moi mnisi mieli 偶y膰 w klasztorze wsp贸艂czesnym (my艣la艂em o mnichu detektywie, kt贸ry czyta艂by „Il Manifesto”). Ale poniewa偶 klasztor czy opactwo 偶yj膮 po dzi艣 dzie艅 wieloma wspomnieniami z czas贸w 艣redniowiecza, zacz膮艂em szpera膰 w moim archiwum mediewisty w stanie hibernacji (ksi膮偶ka o estetyce 艣redniowiecznej w roku 1956, ko艂o stu stronic na ten temat w roku 1969, jaki艣 esej po drodze, zwr贸cenie si臋 ku tradycji 艣redniowiecznej w roku 1962, kiedy przygotowywa艂em prac臋 o Joysie, a potem w 1972 roku d艂ugie studium o Apokalipsie i o miniaturach zdobi膮cych komentarz Beatusa z Liebany do tej偶e Apokalipsy, a wi臋c kontaktu ze 艣redniowieczem nie traci艂em). Wpad艂 mi w r臋ce obszerny materia艂 (fiszki, fotokopie, zeszyty), gromadzony od 1952 roku, kt贸ry mia艂 s艂u偶y膰 innym, niezbyt jasno okre艣lonym celom: napisaniu historii potwor贸w albo analizie 艣redniowiecznych encyklopedii, albo teorii wykaz贸w... Ot贸偶 w pewnym momencie powiedzia艂em sobie, 偶e skoro moja wyobra藕nia obcuje ze 艣redniowieczem na co dzie艅, najlepiej napisa膰 powie艣膰, kt贸ra rozgrywa si臋 najzwyczajniej w 艣wiecie w艂a艣nie w 艣redniowieczu. Jak powiedzia艂em w jednym z wywiad贸w, tera藕niejszo艣膰 znam wy艂膮cznie z ekranu telewizyjnego, natomiast 艣redniowiecze — bezpo艣rednio. Kiedy艣 zdarza艂o si臋, 偶e rozpalali艣my ognisko na 艂膮ce, i 偶ona oskar偶a艂a mnie, 偶e nie umiem patrze膰 na iskry, kt贸re wzbijaj膮 si臋 mi臋dzy drzewa i mkn膮 po 艣wietlistych kreskach. Po przeczytaniu rozdzia艂u o po偶arze oznajmi艂a: „Wi臋c jednak patrzy艂e艣 na iskry!” Odpar艂em: „Nie, ale wiedzia艂em, jak widzia艂by je 艣redniowieczny mnich.”
Dziesi臋膰 lat temu w li艣cie, kt贸ry pos艂a艂em wraz z komentarzem do komentarza Apokalipsy Beatusa z Liebany (wydanego przez Franca Mari臋 Ricciego), wyzna艂em: „Jakkolwiek by na to patrze膰, urodzi艂em si臋, by bada膰 i penetrowa膰 symboliczne lasy zamieszka艂e przez jednoro偶ce i gryfony, przyr贸wnuj膮c strzeliste i solidne konstrukcje katedr do egzegetycznej zr臋czno艣ci, jaka kryje si臋 w tetragonalnych formu艂ach Summulae, wa艂臋saj膮c si臋 mi臋dzy S艂omian膮 ulic膮* [*Dante, Boska Komedia, Warszawa 1978. Raj, pie艣艅 X, w. 137.] a cysterskimi nawami, uprzejmie rozprawiaj膮c z uczonymi i pysznymi kluniackimi mnichami, pod okiem opas艂ego i racjonalistycznego Akwinaty, kuszony przez Honoriusza Augustoduniensisa i przez jego fantastyczne geografie, w kt贸rych obja艣niane jest jednocze艣nie quare in pueritia coitus non contingat, jak dociera si臋 do Zagubionej Wyspy i jak si臋 chwyta bazyliszka, b臋d膮c wyposa偶onym jedynie w kieszonkowe lusterko i niewzruszon膮 wiar臋 w Bestiariusz.
To upodobanie i ta nami臋tno艣膰 nie opu艣ci艂y mnie nigdy, nawet je艣li p贸藕niej ze wzgl臋d贸w moralnych i materialnych (bo uprawianie mediewistyki wymaga cz臋sto dobrze wypchanego portfela i mo偶no艣ci w臋drowania po odleg艂ych bibliotekach, gdzie trzeba mikrofilmowa膰 r臋kopisy nie do znalezienia) zapuszcza艂em si臋 na inne drogi. Tak wi臋c 艣redniowiecze pozosta艂o, je艣li nie moim zawodem, to moim hobby i sta艂膮 pokus膮, i widz臋 je wyra藕nie we wszystkich sprawach, kt贸rymi si臋 zajmuj臋 i kt贸re na 艣redniowieczne nie wygl膮daj膮, a jednak takimi w艂a艣nie s膮.
Sekretne wakacje pod sklepionymi nawami w Autun, gdzie opat Grivot pisze dzisiaj po艣wi臋cone diab艂u podr臋czniki, kt贸rych oprawy s膮 przesycone siark膮, chwile upojenia 偶yciem wiejskim w Moissac i w Conques, gdzie omamili mnie starcy z Apokalipsy albo diab艂y upychaj膮ce w gotuj膮cych si臋 kot艂ach pot臋pione dusze; a p贸藕niej przywracaj膮ca si艂y lektura o艣wieconego mnicha Bedy, szukanie racjonalnego wsparcia u Ockhama, by zrozumie膰 tajemnice Znaku tam, gdzie Saussure jest jeszcze niejasny. I tak ci膮gle, wraz z bezustann膮 t臋sknot膮 za Peregrinatio Sancti Brandani, sprawdzaniem naszego my艣lenia dokonywanym na Ksi臋dze z Kells* [*Chodzi o manuskrypt czterech Ewangelii iluminowany w klasztorze w Kells w Irlandii (VIII lub IX w.).], odwiedzeniem raz jeszcze Borgesa w celtyckich kenningars, relacjami mi臋dzy w艂adz膮 a nak艂onionymi do pos艂usze艅stwa masami — wed艂ug diariusza biskupa Sugera...”
Maska
Prawd臋 m贸wi膮c, postanowi艂em nie tylko opowiedzie膰 o 艣redniowieczu. Postanowi艂em opowiedzie膰 o 艣redniowieczu i ustami 贸wczesnego kronikarza. Debiutowa艂em w roli powie艣ciopisarza, a co wi臋cej dotychczas na powie艣ciopisarzy patrzy艂em z drugiej strony barykady. Wstydzi艂em si臋 opowiada膰. Czu艂em si臋 jak teatralny krytyk, kt贸ry nagle stan膮艂 w 艣wietle ramp i wie, 偶e patrz膮 na niego dotychczasowi koledzy z parteru.
Czy mo偶na powiedzie膰: „By艂 pi臋kny poranek pod koniec listopada”, nie czuj膮c si臋 przy tym Snoopym? Lecz je艣li w艂a艣nie ka偶臋 to powiedzie膰 Snoopy'emu? Je艣li owo „By艂 pi臋kny poranek...” powie kto艣, kto ma do tego prawo, gdy偶 w jego czasach by艂o to jeszcze mo偶liwe do powiedzenia? Maska, oto czego potrzebowa艂em.
Zacz膮艂em czyta膰 艣redniowiecznych kronikarzy i wraca膰 do dawnych lektur, by przyswoi膰 sobie rytm i naiwno艣膰 ich opowie艣ci. Oni mieli m贸wi膰 za mnie, a ja by艂em wolny od podejrze艅. Wolny od podejrze艅, ale nie od ech intertekstualnych. Odkry艂em wi臋c na nowo to, co pisarze zawsze wiedzieli (i co tyle razy nam m贸wili): ksi膮偶ki m贸wi膮 zawsze o innych ksi膮偶kach i wszelka opowie艣膰 snuje histori臋 ju偶 opowiedzian膮. Wiedzia艂 o tym Homer, wiedzia艂 Ariost, nie m贸wi膮c ju偶 o Rabelais'm lub Cervantesie. Dlatego te偶 moja historia musia艂a zacz膮膰 si臋 od odnalezienia manuskryptu, a nawet ona sama mia艂a by膰 cytatem (oczywi艣cie). Tak wi臋c napisa艂em szybko wst臋p, lokuj膮c moj膮 narracj臋 na czwartym etapie wk艂adania szkatu艂ki w szkatu艂k臋, wewn膮trz trzech innych narracji: powiadam, 偶e Vallet powiedzia艂, 偶e Mabillon powiedzia艂, 偶e Adso powiada...
W ten spos贸b wyzwoli艂em si臋 od wszelkiego l臋ku. I w tym punkcie przerwa艂em na rok pisanie. Przerwa艂em, gdy偶 odkry艂em jeszcze jedn膮 rzecz, o kt贸rej ju偶 wiedzia艂em (o kt贸rej wiedz膮 wszyscy), ale kt贸r膮 lepiej zrozumia艂em, kiedy zabra艂em si臋 do pracy.
Odkry艂em mianowicie, 偶e w okresie pocz膮tkowym nic powie艣ci po s艂owach. Pisanie powie艣ci to przedsi臋wzi臋cie kosmologiczne, jak to podj臋te w Ksi臋dze Rodzaju (nie obejdzie si臋 bez wybrania sobie jakiego艣 wzorca — powiedzia艂 Woody Allen).
Powie艣膰 jako fakt kosmologiczny
Mam na my艣li to, 偶e je艣li chce si臋 zasi膮艣膰 do pisania, trzeba sobie najpierw zbudowa膰 艣wiat mo偶liwie najdok艂adniej urz膮dzony, a偶 do ostatnich szczeg贸艂贸w. Je艣libym wyobrazi艂 sobie rzek臋, dwa brzegi i na brzegu lewym umie艣ci艂 rybaka, je艣libym ponadto wyposa偶y艂 tego rybaka w charakter wybuchowy, przypisa艂 mu spory rejestr wyst臋pk贸w, m贸g艂bym przyst膮pi膰 do pisania, przek艂adaj膮c na s艂owa to, co musia艂oby nast膮pi膰. C贸偶 robi rybak? 艁owi ryby (i oto nie da si臋 ju偶 ca艂kowicie unikn膮膰 sekwencji pewnych gest贸w). A co dzieje si臋 potem? Albo ryby bior膮, albo nie. Je艣li tak, rybak 艂owi je, a potem idzie, zadowolony z siebie, do domu. Koniec opowie艣ci. Je艣li jednak nie bior膮, mo偶e si臋 zirytowa膰, gdy偶 jest przecie偶 porywczy. Mo偶e po艂amie w臋dk臋. Nic wielkiego, ale ju偶 mamy zarys scenki rodzajowej. Mamy jednak jeszcze india艅skie przys艂owie, kt贸re powiada: „Usi膮d藕 na brzegu i czekaj, a trup twojego wroga pojawi si臋 w nurcie rzeki.” Gdyby wi臋c pr膮d przyni贸s艂 trupa — wszak taka mo偶liwo艣膰 wpisana jest w intertekstualn膮 przestrze艅 rzeki? Nie zapominajmy, 偶e rejestr wyst臋pk贸w naszego rybaka nie jest bynajmniej ma艂y. Czy zechce narazi膰 si臋 na to, 偶e napyta sobie biedy? C贸偶 uczyni? Ucieknie, uda, 偶e nie widzia艂 trupa? B臋dzie mia艂 nieczyste sumienie, gdy偶 ostatecznie jest to trup cz艂owieka, kt贸rego nienawidzi艂? A mo偶e przez swoj膮 zapalczywo艣膰 wpadnie w z艂o艣膰, gdy偶 nie m贸g艂 dokona膰 w艂asnor臋cznie upragnionej zemsty? Jak widzicie, wystarczy jako tako urz膮dzi膰 sw贸j 艣wiat, i pocz膮tek opowie艣ci gotowy. Mamy te偶 zacz膮tek stylu, gdy偶 rybak siedz膮cy nad rzek膮 narzuca rytm opowie艣ci powolny, rozlewny, dostosowany do jego czekania, kt贸re powinno by膰 cierpliwe, ale r贸wnie偶 z nag艂ymi odruchami irytacji. Problem stanowi skonstruowanie 艣wiata, s艂owa przyjd膮 prawie same. Rem tene, verba sequentur. Odwrotnie jest w poezji: verba tene, res sequentur.
Pierwszy rok pracy nad powie艣ci膮 po艣wieci艂em wi臋c budowaniu 艣wiata. D艂ugie spisy wszystkich ksi膮偶ek, kt贸re mog艂y si臋 znale藕膰 w bibliotece 艣redniowiecznej. Listy imion i fiszki metrykalne mn贸stwa os贸b, z kt贸rych jak偶e wiele zosta艂o potem z opowie艣ci usuni臋tych. Musia艂em wiedzie膰 te偶, kim byli inni mnisi, kt贸rzy w ksi膮偶ce si臋 nie pojawiaj膮. Nie by艂o konieczne, 偶eby pozna艂 ich czytelnik, lecz ja — tak. Kto powiedzia艂, 偶e proza literacka winna by膰 konkurencj膮 dla urz臋du stanu cywilnego? Ale by膰 mo偶e powinna stanowi膰 te偶 konkurencj臋 dla pracowni urbanistycznej. St膮d d艂ugie studiowanie zdj臋膰 i plan贸w w encyklopedii architektury: trzeba by艂o ustali膰 plan opactwa, odleg艂o艣ci, a nawet liczb臋 stopni w kr臋tych schodach. Marco Ferreri powiedzia艂 mi kiedy艣, 偶e moje dialogi s膮 filmowe, gdy偶 trwaj膮 odpowiednio d艂ugo. Ma racj臋, bo kiedy dw贸ch moich bohater贸w mia艂o rozmawia膰 po drodze z refektarza do kru偶gank贸w, pisa艂em dialog z planem przed oczyma, a kiedy docierali na miejsce, przestawali m贸wi膰.
Trzeba narzuci膰 sobie ograniczenia, by m贸c pu艣ci膰 wodze fantazji. W poezji ograniczeniem mo偶e by膰 stopa, wers, rym, mo偶e by膰 to wszystko, co w naszych czasach nazywa si臋 oddechem na s艂uch... W prozie ograniczenie stanowi za艂o偶ony 艣wiat. I nie ma to nic wsp贸lnego z realizmem (chocia偶 wyja艣nia nawet i realizm). Mo偶na skonstruowa膰 sobie 艣wiat ca艂kowicie nierealny, 艣wiat, w kt贸rym os艂y fruwaj膮, a ksi臋偶niczki wskrzesza si臋 poca艂unkiem, lecz ten 艣wiat, czysto mo偶liwo艣ciowy i nierzeczywisty, musi istnie膰 zgodnie ze strukturami okre艣lonymi w momencie wyj艣ciowym (trzeba wiedzie膰, czy w tym 艣wiecie ksi臋偶niczk臋 mo偶e wskrzesi膰 jedynie poca艂unek ksi臋cia, czy r贸wnie偶 poca艂unek czarownicy i czy poca艂unek ksi臋偶niczki przywraca dawn膮 posta膰 ksi臋cia tylko ropuchom, czy mo偶e tak偶e, powiedzmy, pancernikom).
Cz臋艣膰 mojego 艣wiata stanowi艂a tak偶e Historia i dlatego w艂a艣nie tak 艣l臋cza艂em nad 艣redniowiecznymi kronikami; a czytaj膮c je spostrzeg艂em, 偶e w powie艣ci musi znale藕膰 si臋 miejsce dla spraw, o kt贸rych na pocz膮tku nawet nie pomy艣la艂em, jak spory o ub贸stwo albo inkwizycja przeciwko braciaszkom (fraticelli).
We藕my taki przyk艂ad: Czemu w mojej ksi膮偶ce wyst臋puj膮 czternastowieczni braciaszkowie? Je艣li chcia艂em ju偶 napisa膰 opowie艣膰 艣redniowieczn膮, powinienem by艂 umie艣ci膰 j膮 w trzynastym albo dwunastym wieku, gdy偶 znam je lepiej ni偶 czternasty. Ale potrzebny mi by艂 detektyw, mo偶liwie Anglik (cytat intertekstualny), kt贸ry mia艂by wielki zmys艂 obserwacji i szczeg贸ln膮 wra偶liwo艣膰 na interpretowanie znak贸w. Te przymioty znale藕膰 mo偶na by艂o jedynie w 艣rodowisku franciszka艅skim, i to po Rogerze Baconie. Poza tym rozwini臋t膮 teori臋 znak贸w mamy dopiero u ockhamist贸w, a w艂a艣ciwie istnia艂a ju偶 dawniej, ale ta interpretacja znak贸w albo by艂a typu symbolicznego, albo przejawia艂a sk艂onno艣膰 do widzenia w znakach idei i powszechnik贸w. Tylko w czasach mi臋dzy Baconem a Ockhamem u偶ywano znak贸w, by kierowa膰 si臋 ku poznaniu rzeczy poszczeg贸lnych. Musia艂em wi臋c usytuowa膰 moj膮 opowie艣膰 w czternastym wieku i bardzo mnie to irytowa艂o, gdy偶 porusza艂em si臋 w nim z wi臋kszym trudem. St膮d konieczno艣膰 nowych lektur i odkrycie, 偶e czternastowieczny franciszkanin, cho膰by Anglik, musia艂 wiedzie膰 o sporze na temat ub贸stwa, zw艂aszcza je艣li by艂 uczniem lub zwolennikiem Ockhama albo je艣li chocia偶 go zna艂. (Warto tu doda膰 na marginesie, 偶e pocz膮tkowo detektywem mia艂 by膰 sam Ockham, ale potem porzuci艂em ten pomys艂, gdy偶 z ludzkiego punktu widzenia Venerabilis Inceptor nie budzi mojej sympatii).
Ale dlaczego wszystko rozgrywa si臋 pod koniec listopada 1327 roku? Gdy偶 w grudniu Micha艂 z Ceseny by艂 ju偶 w Awinionie (oto co oznacza urz膮dzi膰 艣wiat w powie艣ci historycznej: niekt贸re elementy, jak liczba schodk贸w, zale偶膮 od decyzji autora, inne za艣, jak przemieszczenie si臋 Micha艂a, zale偶膮 od 艣wiata rzeczywistego, kt贸ry przypadkiem w tym typie powie艣ci pokrywa si臋 z mo偶liwo艣ciowym 艣wiatem opowiadanym).
Ale listopad to zbyt wcze艣nie. Musia艂em przecie偶 zabi膰 wieprzka. Po co? Ale偶 to proste, by m贸c wetkn膮膰 trupa g艂ow膮 w d贸艂 do kadzi z krwi膮. A po co mi to by艂o potrzebne? Poniewa偶 druga tr膮ba Apokalipsy powiada, 偶e... Nie mog艂em wszak zmieni膰 Apokalipsy, by艂a cz臋艣ci膮 艣wiata. No dobrze, tak si臋 sk艂ada (zasi臋gn膮艂em informacji), 偶e 艣winie zabija si臋 jedynie w okresach ch艂odu, a listopad m贸g艂 by膰 miesi膮cem zbyt wczesnym. Chyba 偶e umieszcz臋 opactwo na szczycie g贸ry, by le偶a艂 tam ju偶 艣nieg. Gdyby nie to, moja historia mog艂aby toczy膰 si臋 na r贸wninie, w Pompozie albo Conques.
Kiedy skonstruujemy ju偶 艣wiat, on sam wska偶e nam, jak opowie艣膰 powinna si臋 dalej potoczy膰. Wszyscy pytaj膮 mnie, dlaczego m贸j Jorge nosi imi臋, kt贸re kojarzy si臋 z Borgesem i czemu Borges jest taki niegodziwy? Ale ja tego nie wiem. Chcia艂em mie膰 艣lepca pilnuj膮cego biblioteki (wydawa艂o mi si臋, 偶e to dobry pomys艂 literacki), a biblioteka nie mog艂a da膰 nic bardziej 艣lepego ni偶 Borges, tak偶e dlatego, 偶e d艂ugi trzeba sp艂aca膰. A poza tym w艂a艣nie poprzez hiszpa艅skie komentarze i miniatury Apokalipsa wywiera艂a wp艂yw na ca艂e 艣redniowiecze. Ale chocia偶 ju偶 umie艣ci艂em Jorgego w bibliotece, nie wiedzia艂em jeszcze, 偶e on w艂a艣nie b臋dzie morderc膮. Je艣li mo偶na si臋 tak wyrazi膰, wszystkiego dokona艂 on sam. I prosz臋 nie s膮dzi膰, 偶e jest to stanowisko „idealistyczne”, jak w przypadku kogo艣, kto m贸wi, 偶e bohaterowie 偶yj膮 w艂asnym 偶yciem, pisz膮cy za艣 w transie autor ka偶e im dzia艂a膰 tak, jak oni mu podszeptuj膮. S膮 to g艂upoty nadaj膮ce si臋 na temat wypracowania maturalnego. Rzecz polega na tym, 偶e bohaterowie musz膮 dzia艂a膰 zgodnie z prawami 艣wiata, w kt贸rym 偶yj膮. Inaczej m贸wi膮c, autor jest wi臋藕niem w艂asnych za艂o偶e艅.
R贸wnie smakowita jest historia z labiryntem. Wszystkie labirynty, o kt贸rych co艣 wiedzia艂em, a mia艂em w r臋kach pi臋kne studium Santarcangelego, s膮 labiryntami na otwartej przestrzeni. Mog艂y by膰 nader zagmatwane i mie膰 mn贸stwo zakr臋t贸w. Ale mnie potrzebny by艂 labirynt zamkni臋ty (czy widzia艂 kto bibliotek臋 na otwartej przestrzeni?), a je艣liby labirynt by艂 zbytnio skomplikowany i mia艂 zbyt wiele korytarzy i sal wewn臋trznych, zabrak艂oby dostatecznego dop艂ywu powietrza. Dobry przewiew by艂 za艣 konieczny, by podsyci膰 po偶ar (to, 偶e Gmach na koniec winien sp艂on膮膰, wiedzia艂em niew膮tpliwie, ale tutaj tak偶e w gr臋 wchodzi艂y przyczyny kosmologiczno-historyczne: w 艣redniowieczu katedry i klasztory p艂on臋艂y jak zapa艂ki, wymy艣li膰 opowie艣膰 dziej膮c膮 si臋 w 艣redniowieczu, ale bez po偶aru, to jakby wymy艣li膰 film z wojny na Pacyfiku bez samolotu my艣liwskiego, kt贸ry wali si臋, ogarni臋ty p艂omieniami). Tak wi臋c pracowa艂em przez dwa lub trzy miesi膮ce nad zbudowaniem stosownego labiryntu, a w ko艅cu musia艂em wyposa偶y膰 go w szczeliny, gdy偶 w przeciwnym wypadku dop艂yw powietrza by艂by nadal niewystarczaj膮cy.
Kto m贸wi?
Czeka艂o mnie mn贸stwo k艂opot贸w. Chcia艂em mie膰 do dyspozycji miejsce zamkni臋te, 艣wiat koncentracyjny i, by lepiej go zamkn膮膰, dogodnie by艂o wprowadzi膰 poza jedno艣ci膮 miejsca tak偶e jedno艣膰 czasu (zwa偶ywszy, 偶e jedno艣膰 akcji by艂a niepewna). St膮d opactwo benedykty艅skie prowadz膮ce 偶ycie, kt贸rego rytm wyznaczaj膮 godziny kanoniczne (by膰 mo偶e pod艣wiadomie za wz贸r pos艂u偶y艂 mi Ulisses ze swoj膮 偶elazn膮 struktur膮 godzin, ale chodzi艂o te偶 o Czarodziejsk膮 g贸r臋 ze wzgl臋du na wynios艂e i uzdrowiskowe miejsce akcji, kt贸re sprzyja艂o prowadzeniu wielkiej ilo艣ci rozm贸w).
Dialogi nasuwa艂y mn贸stwo problem贸w, lecz rozwi膮zywa艂em je ju偶 p贸藕niej, w trakcie pisania. W teoriach prozy niewiele miejsca po艣wi臋cono zagadnieniom turn ancillaries, to jest sposobom, do jakich ucieka si臋 pisarz przekazuj膮c g艂os rozmaitym bohaterom. Zobaczmy, jakie r贸偶nice zachodz膮 mi臋dzy tymi pi臋cioma dialogami:
1.
— Jak si臋 miewasz?
— Niezgorzej, a ty?.
2.
— Jak si臋 miewasz — spyta艂 Jan.
— Niezgorzej, a ty? — odpar艂 Piotr.
3.
— No i jak — spyta艂 Jan — jak偶e si臋 miewasz?
Na to Piotr bez wahania:
— Niezgorzej, a ty?
4.
— Jak si臋 miewasz? — zatroszczy艂 si臋 Jan.
— Niezgorzej, a ty? — zachichota艂 Piotr.
5.
Ozwa艂 si臋 Jan:
— Jak偶e si臋 miewasz?
— Niezgorzej — odpowiedzia艂 Piotr bezbarwnym g艂osem. Po chwili doda艂 z nieokre艣lonym u艣miechem:
— A ty?
We wszystkich przypadkach, poza pierwszymi dwoma, zauwa偶amy to, co definiuje si臋 jako „instancj臋 wypowiedzi”. Autor wchodzi ze swoim komentarzem i podpowiada, jakie znaczenie mog膮 mie膰 s艂owa rozm贸wc贸w. Czy jednak taka intencja jest rzeczywi艣cie nieobecna w pozornie aseptycznych rozwi膮zaniach z dw贸ch pierwszych przypadk贸w? I czy rzeczywi艣cie czytelnik ma wi臋cej swobody w dw贸ch przypadkach aseptycznych, kiedy to zostaje poddany sugestii emocjonalnej, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy (pomy艣lmy tylko o pozornej neutralno艣ci dialogu Hemingwayowskiego!) czy te偶 wi臋cej swobody ma w trzech pozosta艂ych przypadkach, kiedy to przynajmniej wie, jak膮 gr臋 prowadzi autor?
Chodzi tu o wyb贸r stylu, ideologii, poetyki, tak samo jak w przypadku, kiedy dobiera si臋 rym wewn臋trzny, asonans albo wprowadza gr臋 s艂贸w. Trzeba uzyska膰 pewnego rodzaju sp贸jno艣膰. By膰 mo偶e w moim wypadku by艂o to 艂atwiejsze, gdy偶 wszystkie dialogi s膮 relacjonowane przez Adsa i nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e Adso narzuca sw贸j punkt widzenia ca艂emu tokowi opowie艣ci.
Z dialogami wi膮za艂o si臋 jeszcze inne zagadnienie. Do jakiego stopnia mia艂y by膰 艣redniowieczne? Innymi s艂owy, ju偶 pisz膮c zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e ksi膮偶ka przybiera kszta艂t melodramatu w stylu buffo, z d艂ugimi recytatywami i rozlewnymi ariami. Arie (na przyk艂ad opis portalu) pasowa艂y do wielkiej retoryki Wiek贸w 艢rednich, a wzorc贸w tu nie brakowa艂o. Ale co z dialogami? W pewnym momencie zl膮k艂em si臋, 偶e b臋d膮 w stylu Agaty Christie, podczas gdy arie by艂y w stylu Sugera albo 艣wi臋tego Bernarda. Zasiad艂em raz jeszcze do romans贸w 艣redniowiecznych, to znaczy rycerskiej epopei, i zda艂em sobie spraw臋, 偶e je艣li pomin膮膰 kilka dowolno艣ci z mojej strony, respektowa艂em jednak pewien zwyczaj narracyjny i poetycki, kt贸ry nie by艂 obcy 艣redniowieczu. Ale problem ten d艂ugo mnie dr臋czy艂 i nie jestem wcale pewny, czy rozwi膮za艂em kwesti臋 tych zmian rejestru od arii do recytatywu.
Inne zagadnienie: lokowania wypowiedzi albo instancji narracyjnych. Wiedzia艂em, 偶e ja opowiadam histori臋 s艂owami kogo艣 innego i uprzedzi艂em we wst臋pie, i偶 s艂owa te zosta艂y przefiltrowane przez co najmniej dwie instancje narracyjne, Mabillona i ksi臋dza Valleta; nawet je艣li za艂o偶y膰, 偶e pracowali nad tekstem jedynie jako filolodzy i 偶e nim nie manipulowali (lecz kto w to uwierzy?). Jednak problem staje na nowo wewn膮trz narracji prowadzonej w pierwszej osobie przez Adsa. Osiemdziesi臋cioletni Adso opowiada to, co prze偶y艂 maj膮c lat osiemna艣cie. Kto m贸wi, Adso osiemnastoletni czy Adso osiemdziesi臋cioletni? Obaj, to oczywiste, i tak w艂a艣nie chcia艂em t臋 spraw臋 ustawi膰. Gra polega艂a na tym, 偶eby wprowadza膰 stale na scen臋 Adsa starca snuj膮cego rozwa偶ania na temat tego, co utkwi艂o mu w pami臋ci z wydarze艅, kt贸re ogl膮da艂 i prze偶ywa艂 jako Adso osiemnastolatek. Modelem (ale nie posun膮艂em si臋 do tego, 偶eby na nowo przeczyta膰 ksi膮偶k臋, wystarczy艂y mi odleg艂e wspomnienia) by艂 Serenus Zeitblom z Doktora Faustusa. T臋 podw贸jn膮 gr臋 wypowiedzi prowadzi艂em z wielk膮 fascynacj膮 i pasj膮. Mi臋dzy innymi z tej przyczyny, 偶e — wracam tu do tego, co powiedzia艂em o masce — dubluj膮c Adsa, dublowa艂em raz jeszcze dystans i ci膮g zas艂on mi臋dzy mn膮 jako osob膮 z krwi i ko艣ci albo mn膮 jako opowiadaj膮cym autorem, czyli moim opowiadaj膮cym „ja”, a bohaterami, o kt贸rych opowiada艂em, 艂膮cznie z g艂osem narratora. Czu艂em si臋 coraz bezpieczniej i ca艂e to do艣wiadczenie przypomina艂o mi (mam na my艣li ciele艣nie i z ca艂膮 oczywisto艣ci膮, jak膮 ma smak magdalenki rozmoczonej w kwiecie lipowym) niekt贸re dzieci臋ce zabawy, kiedy narzuciwszy na siebie ko艂dr臋, czu艂em si臋 jak w 艂odzi podwodnej i stamt膮d posy艂a艂em meldunki siostrze, kt贸ra nakry艂a si臋 ko艂dr膮 na innym 艂贸偶ku, a oboje oddzieleni byli艣my od 艣wiata zewn臋trznego i ca艂kowicie swobodnie mogli艣my wymy艣la膰 sobie d艂ugie rejsy po niemych g艂臋binach m贸rz.
Adso sta艂 si臋 dla mnie kim艣 bardzo wa偶nym. Od samego pocz膮tku chcia艂em opowiedzie膰 ca艂膮 histori臋 (wraz z jej tajemnicami, wydarzeniami politycznymi i teologicznymi, jej dwuznaczno艣ciami) g艂osem kogo艣, kto prze偶ywa wypadki, rejestruje je z fotograficzn膮 wierno艣ci膮 m艂odzieniaszka, ale ich nie pojmuje (i nie pojmie do g艂臋bi nawet jako starzec, tak 偶e w ko艅cu wybiera ucieczk臋 w bosk膮 nico艣膰, a nie tego przecie偶 nauczy艂 go mistrz). Wyt艂umaczy膰 wszystko s艂owami kogo艣, kto nie rozumie ni w z膮b.
Czytaj膮c recenzje spostrzegam, 偶e jest to jeden z tych aspekt贸w powie艣ci, kt贸ry mniejsze wra偶enie wywar艂 na czytelnikach wykszta艂conych, albo przynajmniej powiedzia艂bym, 偶e nikt lub prawie nikt go nie podj膮艂. Ale zadaj臋 sobie teraz pytanie, czy nie by艂 to jeden z tych element贸w, kt贸re zdecydowa艂y o poczytno艣ci powie艣ci w艣r贸d czytelnik贸w mniej wybrednych. Zidentyfikowali si臋 z naiwnym narratorem i czuli si臋 usprawiedliwieni, kiedy czego艣 nie pojmowali. Przywr贸ci艂em im l臋k przed sprawami p艂ci, nieznanymi j臋zykami, z艂o偶ono艣ci膮 ludzkiej my艣li, tajemnicami 偶ycia politycznego... To wszystko rozumiem teraz, apres coup, lecz by膰 mo偶e pisz膮c przekaza艂em Adsowi wiele z moich l臋k贸w m艂odzie艅czych, a z pewno艣ci膮 je艣li chodzi o jego porywy mi艂osne (cho膰 zawsze z gwarancj膮, 偶e mog臋 dzia艂a膰 przez osob臋 podstawion膮; Adso prze偶ywa swoje uniesienie mi艂osne wy艂膮cznie poprzez s艂owa, jakimi o mi艂o艣ci m贸wi膮 doktorowie Ko艣cio艂a). Sztuka jest ucieczk膮 od wzrusze艅 osobistych, tego nauczy艂 mnie i Joyce, i Eliot.
Walka z emocjami by艂a trudna. Napisa艂em pi臋kn膮 modlitw臋 wzorowan膮 na pochwale natury pi贸ra Alanusa ab Insulis, by w艂o偶y膰 j膮 w usta Wilhelma prze偶ywaj膮cego chwil臋 wzruszenia. Potem zrozumia艂em, 偶e obaj ulegliby艣my emocjom, ja jako autor, on jako bohater. Ja jako autor nie powinienem ze wzgl臋du na poetyk臋. On jako bohater nie m贸g艂, gdy偶 by艂 ulepiony z innej gliny i jego wzruszenia by艂y czysto umys艂owe albo st艂umione. Tak wi臋c usun膮艂em t臋 stronic臋. Pewna znajoma po przeczytaniu ksi膮偶ki powiedzia艂a: „Jedynym moim zastrze偶eniem jest to, 偶e Wilhelm nie ma 偶adnego odruchu pobo偶no艣ci.” Powt贸rzy艂em to innemu znajomemu, kt贸ry odpar艂: „I s艂usznie, taki jest styl jego pietas.” Mo偶e i tak. I niechaj ju偶 tak zostanie.
Paralipsa
Adso pos艂u偶y艂 mi do rozwi膮zania innego jeszcze problemu. Dzi臋ki niemu mog艂em umie艣ci膰 opowie艣膰 w 艣redniowieczu, a przecie偶 pisa膰 tak, jakby bohaterowie rozumieli si臋 w p贸艂 s艂owa. Jak w prozie wsp贸艂czesnej, gdzie, je艣li bohater m贸wi, 偶e Watykan nie zaaprobowa艂by jego rozwodu, nie trzeba wyja艣nia膰, czym jest Watykan i czemu nie aprobuje rozwod贸w. Ale w powie艣ci historycznej nie mo偶na by艂o tak zrobi膰, gdy偶 opowiada si臋 r贸wnie偶 po to, by u艣wiadomi膰 swoim wsp贸艂czesnym lepiej, co si臋 zdarzy艂o, a w pewnym sensie to, co si臋 zdarzy艂o, liczy si臋 tak偶e dla nas.
Pojawia si臋 w贸wczas niebezpiecze艅stwo salgaryzmu. Bohaterowie Salgariego, tropieni przez wrog贸w, uciekaj膮 do lasu i potykaj膮 si臋 o korze艅 baobabu. I oto powie艣ciopisarz zawiesza dalsz膮 akcj臋 i przedstawia nam wyk艂ad z botaniki o baobabach. Teraz sta艂o si臋 to toposem, mi艂ym jak przywary os贸b, kt贸re niegdy艣 kochali艣my, lecz nie mo偶na sobie na to pozwala膰.
Napisa艂em na nowo setki stronic, 偶eby unikn膮膰 tego rodzaju pu艂apki, ale nie przypominam sobie, bym zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, jak ten problem rozwi膮zywa艂em. Spostrzeg艂em to dopiero dwa lata p贸藕niej i w艂a艣nie w chwili, kiedy stara艂em si臋 wyja艣ni膰 sobie, dlaczego ksi膮偶ka jest czytana r贸wnie偶 przez ludzi, kt贸rzy z pewno艣ci膮 nie mog膮 lubi膰 ksi膮偶ek tak „uczonych”. Tok opowie艣ci Adsa oparty jest na figurze stylistycznej zwanej paralips膮. Czy pami臋tacie s艂awny przyk艂ad? „Cezara zmilcz臋; 偶e na ka偶dym zboczu...”* [*F. Petrarka, Le rime. CXXV1II. w. 49.] Kto艣 oznajmia, 偶e nie ma najmniejszego zamiaru zabiera膰 g艂osu w jakiej艣 sprawie, kt贸r膮 wszyscy doskonale znaj膮, ale tym samym ju偶 o tej sprawie m贸wi. W troch臋 podobny spos贸b Adso m贸wi o r贸偶nych osobach i wydarzeniach jak o czym艣 dobrze znanym, ale jednak o nich m贸wi. Co si臋 tyczy tych os贸b i wydarze艅, kt贸re czytelnik Adsa, Niemiec z ko艅ca wieku czternastego, nie m贸g艂 zna膰, gdy偶 rozegra艂y si臋 w Italii na pocz膮tku wieku, Adso relacjonuje je bez 偶adnych zastrze偶e艅, i wydarze艅, kt贸rych czytelnik Adsa, Niemiec z ko艅ca wieku 艣redniowiecznego kronikarza, ch臋tnie wprowadzaj膮cego dane encyklopedyczne za ka偶dym razem, kiedy zaczyna o czym艣 m贸wi膰. Po przeczytaniu r臋kopisu jedna z moich znajomych (inna ni偶 poprzednio) powiedzia艂a, 偶e uderzy艂 j膮 dziennikarski, nie za艣 powie艣ciowy styl opowie艣ci, jakby to by艂 artyku艂 w „Espresso” — tak powiedzia艂a, o ile pami臋tam. Najpierw przyj膮艂em to 藕le, ale potem dostrzeg艂em, co nie艣wiadomie podchwyci艂a. Tak w艂a艣nie opowiadali dawni kronikarze, a je艣li u偶ywamy dzisiaj nazwy kronika, to dlatego 偶e wtenczas pisano tak du偶o kronik.
Oddech
Ale nie by艂 to jedyny pow贸d wprowadzenia d艂ugich ust臋p贸w o charakterze wyja艣niaj膮cym. Po przeczytaniu r臋kopisu znajomi z wydawnictwa zaproponowali, bym skr贸ci艂 pierwsze sto stronic, gdy偶 uznali je za nader absorbuj膮ce i nu偶膮ce. Odm贸wi艂em bez wahania, twierdz膮c, 偶e je艣li kto艣 chce wej艣膰 do opactwa i prze偶y膰 tam tydzie艅, musi zgodzi膰 si臋 na ten rytm. Je艣li nie uda mu si臋, nie zdo艂a te偶 dobrn膮膰 do ko艅ca ksi膮偶ki. St膮d pokutna, inicjacyjna rola pierwszych stu stron; a je艣li si臋 to komu艣 nie podoba, trudno, zatrzyma si臋 na stoku wzg贸rza.
Wci膮gn膮膰 si臋 w powie艣膰 to jak wyruszy膰 na wypraw臋 g贸rsk膮. Trzeba nauczy膰 si臋 oddycha膰, wpa艣膰 w rytm marszu, gdy偶 inaczej wkr贸tce trzeba b臋dzie przystan膮膰. To samo dzieje si臋 w poezji. Pomy艣lcie tylko, jak trudno znie艣膰 poezj臋 recytowan膮 przez tych aktor贸w, kt贸rzy w pogoni za „interpretacj膮” nie respektuj膮 miary wiersza, dokonuj膮 enjambements, jakby m贸wili proz臋, id膮 za tre艣ci膮, nie za艣 za rytmem. Czytaj膮c jedenastozg艂oskow膮 tercyn臋, trzeba wydobywa膰 贸w 艣piewny rytm, jaki chcia艂 narzuci膰 poeta. Lepiej czyta膰 Dantego tak, jakby by艂y to rymy z jakiego艣 pisemka dla dzieci ni偶 ugania膰 si臋 za sensem, nie zwa偶aj膮c na cen臋, jak膮 przychodzi za to p艂aci膰.
W prozie kwestia oddechu nie dotyczy frazy, ale obszerniejszych makrozda艅, rytmu wydarze艅. S膮 powie艣ci, kt贸re oddychaj膮 jak gazele, i takie, kt贸re oddychaj膮 jak wieloryby albo s艂onie. Harmonia polega nie na d艂ugo艣ci oddechu, lecz na regularno艣ci zaczerpywania powietrza, mi臋dzy innymi dlatego, 偶e je艣li w pewnym punkcie (ale nie powinno nast臋powa膰 to zbyt cz臋sto) oddech si臋 urywa i jaki艣 rozdzia艂 (albo sekwencja) ko艅czy si臋, zanim
zaczerpnie si臋 powietrza, mo偶e to odgrywa膰 wa偶n膮 rol臋 w ekonomii opowie艣ci, zaznacza膰 punkt zerwania, teatralny efekt. Przynajmniej, tak robi膮 wielcy. „Na swoje nieszcz臋艣cie odpowiedzia艂a” — po czym kropka i nowy akapit — ma inny rytm ni偶 „呕egnajcie g贸ry”* [*A. Manzoni. Narzeczeni, Warszawa 1958; prze艂o偶y艂a B. Sieroszewska.], ale kiedy te s艂owa padaj膮, jest tak, jakby b艂臋kitne niebo Lombardii zasnu艂o si臋 krwi膮. Autor powie艣ci naprawd臋 wielkiej zawsze wie, gdzie ma przyspieszy膰, a gdzie przyhamowa膰 i jak dawkowa膰 te zmiany tempa w ramach rytmu podstawowego, kt贸ry pozostaje sta艂y. Tak偶e w muzyce mo偶na „kra艣膰” — rubare — byleby nie za du偶o, gdy偶 w przeciwnym razie mamy do czynienia ze z艂ymi wykonawcami, kt贸rym wydaje si臋, 偶e graj膮c Chopina wystarczy przesadza膰 w stosowaniu rubato. Nie m贸wi臋 o tym, jak rozwi膮za艂em swoje problemy, ale jak je sobie stawia艂em. I gdybym powiedzia艂, 偶e stawia艂em je sobie 艣wiadomie, sk艂ama艂bym. Istnieje my艣l kompozycyjna, kt贸ra przejawia si臋 nawet w rytmie, z jakim palce uderzaj膮 w klawisze maszyny do pisania.
Oto przyk艂ad, 偶e opowiadanie mo偶e by膰 my艣leniem palcami. Jest rzecz膮 oczywist膮, 偶e scena igraszek mi艂osnych w kuchni jest ca艂kowicie zbudowana z cytat贸w zaczerpni臋tych z tekst贸w religijnych, pocz膮wszy od Pie艣ni nad Pie艣niami po 艣wi臋tego Bernarda, Jana z Fecamp i 艣wi臋t膮 Hildegard臋 z Bingen. Nawet je艣li kto艣 nie mia艂 do czynienia z mistyk膮 艣redniowieczn膮, ale nie brak mu odrobiny muzycznego s艂uchu, przynajmniej zda艂 sobie z tego spraw臋. Ale kiedy teraz pytaj膮 mnie, z kogo jest dany cytat i gdzie ko艅czy si臋 jeden, a zaczyna inny, nie jestem ju偶 w stanie powiedzie膰.
Zgromadzi艂em dziesi膮tki fiszek z wszelkimi tekstami, a czasem ca艂e stronice z ksi膮偶ek, fotokopie — by艂o tego mn贸stwo, znacznie wi臋cej, ni偶 p贸藕niej wykorzysta艂em. Ale scen臋 napisa艂em za jednym zamachem (dopiero p贸藕niej oszlifowa艂em j膮, jakby poci膮gaj膮c ujednolicaj膮cym werniksem, 偶eby szwy by艂y jeszcze mniej widoczne). Tak wi臋c, kiedy pisa艂em, mia艂em przed sob膮 wszystkie te roz艂o偶one bez艂adnie teksty i rzuca艂em okiem to na jeden, to na drugi; przepisywa艂em jaki艣 ust臋p i zaraz dokleja艂em do艅 jaki艣 inny. Pierwsz膮 wersj臋 tego rozdzia艂u napisa艂em najszybciej ze wszystkich pozosta艂ych. Poj膮艂em p贸藕niej, 偶e pisz膮c na maszynie stara艂em si臋 na艣ladowa膰 rytm mi艂osnego u艣cisku, a wi臋c nie mog艂em zatrzyma膰 si臋, by dobra膰 najw艂a艣ciwszy cytat. O tym, 偶e w danym miejscu dobiera艂em w艂a艣ciwy cytat, decydowa艂 rytm, w jakim go przepisywa艂em odpychaj膮c wzrokiem inne, kt贸re zak艂贸ci艂yby rytm wystukiwania s艂贸w na maszynie. Nie mog臋 powiedzie膰, 偶e opis wydarzenia trwa艂 tak samo d艂ugo, jak wydarzenie (aczkolwiek zdarza si臋, i偶 trwa ono wystarczaj膮co d艂ugo), ale stara艂em si臋 zmniejszy膰, jak tylko mog艂em, r贸偶nic臋 mi臋dzy czasem trwania u艣cisku mi艂osnego a czasem pisania. S艂owa „pisanie” u偶ywam tu nie w sensie Barthesowskim, ale w znaczeniu maszynopisania, mam na my艣li pisanie jako akt materialny, fizyczny. I m贸wi臋 o rytmie cielesnym, nie za艣 emocjonalnym. Wzruszenie, przefiltrowane nast臋pnie, by艂o pierwotne, zawiera艂o si臋 w postanowieniu, by skojarzy膰 uniesienie mistyczne z uniesieniem mi艂osnym, zosta艂o prze偶yte w momencie, kiedy czyta艂em i wybiera艂em teksty, kt贸rych mia艂em u偶y膰. P贸藕niej ju偶 偶adnych wzrusze艅, to Adso prze偶ywa艂 mi艂o艣膰, ja za艣 mia艂em tylko prze艂o偶y膰 jego wzruszenie na gr臋 zerkania w stron臋 tekst贸w i stukania w klawisze, jakbym chcia艂 opowiada膰 histori臋 mi艂osn膮 bij膮c w b臋ben.
Konstruowanie czytelnika
Rytm, oddech, pokuta... Dla kogo? Czy偶by dla mnie? Nie, z ca艂膮 pewno艣ci膮 dla czytelnika. Pisze si臋 z my艣l膮 o czytelniku. Tak samo malarz pracuje z my艣l膮 o tym, kto b臋dzie ogl膮da艂 obraz. Poci膮gni臋cie p臋dzlem, po czym oddala si臋 na dwa albo trzy kroki i bada efekt, to jest patrzy na obraz tak, jak po zawieszeniu dzie艂a na 艣cianie, w stosownych warunkach o艣wietlenia, powinien patrze膰 na nie widz. Kiedy utw贸r jest gotowy, zaczyna si臋 dialog mi臋dzy tekstem a jego czytelnikami (autor nie bierze w nim udzia艂u). Dop贸ki proces tworzenia nie dobiegnie ko艅ca, trwa podw贸jny dialog. Z jednej strony mamy dialog mi臋dzy tworzonym tekstem a wszystkimi innymi napisanymi poprzednio (ksi膮偶ki pisze si臋 zawsze wykorzystuj膮c inne ksi膮偶ki i o innych ksi膮偶kach), a z drugiej dialog mi臋dzy autorem a modelowym czytelnikiem. Uj臋cie teoretyczne poda艂em w innych dzie艂ach, jak Lector in fabula albo jeszcze wcze艣niej w Dziele otwartym, cho膰 nie ja to wymy艣li艂em.
Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e autor pisze z my艣l膮 o jakiej艣 publiczno艣ci rzeczywistej, jak czynili to tw贸rcy nowoczesnej powie艣ci, Richardson, Fielding albo Defoe, kt贸rzy pisali dla kupc贸w i ich 偶on. Ale przecie偶 pisa艂 dla publiczno艣ci tak偶e Joyce, kt贸ry mia艂 na my艣li czytelnika idealnego, cierpi膮cego na idealn膮 bezsenno艣膰. W obu przypadkach, kiedy autor s膮dzi, 偶e przemawia do publiczno艣ci, kt贸ra czeka za drzwiami z pieni臋dzmi w r臋ku, i kiedy zamierza pisa膰 dla czytelnika przysz艂ego, pisanie oznacza konstruowanie za pomoc膮 tekstu w艂asnego wzoru czytelnika.
Co to oznacza my艣le膰 o czytelniku zdolnym pokona膰 pokutnicze rafy pierwszych stu stronic? Oznacza, dok艂adnie rzecz bior膮c, pisanie stu stronic z zamiarem konstruowania sobie czytelnika odpowiedniego do lektury stronic nast臋pnych.
Czy jest pisarz, kt贸ry pisa艂by tylko dla potomnych? Nie, nawet je艣li tak twierdzi, gdy偶 mo偶e jedynie wyobra偶a膰 sobie potomnych na podstawie tego, co wie o wsp贸艂czesnych — chyba 偶e jest Nostradamusem. Czy jest autor, kt贸ry pisa艂by dla niewielu czytelnik贸w? Tak, je艣li mamy na my艣li to, 偶e autor 贸w przewiduje, i偶 jego czytelnik modelowy ma niewielkie szanse, by wcieli膰 si臋 w wi臋ksz膮 rzesz臋. Ale tak偶e w tym wypadku pisarz pracuje z nadziej膮, cho膰by zatajon膮, 偶e w艂a艣nie jego ksi膮偶ka stworzy, i to licznych, nowych reprezentant贸w tego czytelnika upragnionego i poszukiwanego z tak bieg艂膮 przenikliwo艣ci膮, czytelnika, kt贸rego postuluje, kt贸remu dodaje otuchy ten w艂a艣nie tekst.
Je艣li jest jaka艣 r贸偶nica, to mi臋dzy tekstem, kt贸ry zmierza do stworzenia nowego czytelnika, a takim, kt贸ry pragnie wyj艣膰 naprzeciw czytelnikom, jakich napotyka si臋 ju偶 na drodze. W tym drugim wypadku mamy ksi膮偶k臋 napisan膮, skonstruowan膮 zgodnie z gotowymi przepisami wytwarzania produkt贸w seryjnych, autor przeprowadza swoist膮 analiz臋 rynku i dostosowuje si臋 do jej wynik贸w. To, 偶e pracuje wed艂ug gotowych przepis贸w, uwidacznia si臋 po d艂u偶szym czasie, po zanalizowaniu kilku jego powie艣ci; 艂atwo wtedy dostrzec, 偶e we wszystkich snuje t臋 sam膮 opowie艣膰, zmieniaj膮c tylko imiona, miejsca i wygl膮d bohater贸w. Jest to w艂a艣nie taka opowie艣膰, jakiej publiczno艣膰 ju偶 si臋 domaga艂a.
Lecz kiedy pisarz planuje jak膮艣 rzecz now膮 i obmy艣la sobie innego czytelnika, nie chce by膰 specjalist膮 od rynku, nie chce sporz膮dza膰 spis贸w 偶膮da艅, woli by膰 filozofem, kt贸ry przeczuwa w膮tki Zeitgeist. Chce wskaza膰 swojej publiczno艣ci, czego powinna ona pragn膮膰, nawet je艣li sama o tym nie wie. Chce objawi膰 czytelnikowi jego samego.
Gdyby Manzoni chcia艂 zwa偶a膰 na to, czego 偶膮da publiczno艣膰, to dysponowa艂 gotow膮 formu艂膮 powie艣ci historycznej osadzonej w 艣redniowieczu, ze znakomitymi bohaterami, jak w tragedii greckiej, kr贸lami i ksi臋偶niczkami (czy偶 nie tak jest w Adelchim?), pe艂nej wielkich i szlachetnych nami臋tno艣ci, wojennych wypraw oraz celebrowania chwa艂y, jak膮 Italia otoczona by艂a w czasach, kiedy stanowi艂a ziemi臋 mo偶nych. Czy偶 nie czyni艂o tego przed nim, wsp贸艂cze艣nie z nim i po nim mn贸stwo lepszych lub gorszych pisarzy historycznych, od rzemie艣lnika d'Azeglia po p艂omiennego i nie stroni膮cego od makabry Guerrazziego i nie nadaj膮cego si臋 do czytania Cantu?
Co natomiast czyni Manzoni? Wybiera sobie wiek siedemnasty, okres zniewolenia, i bohater贸w niskiego stanu, jedynym mistrzem szpady czyni 艂otra, o bitwach nie opowiada, a ponadto ma odwag臋 obci膮偶y膰 narracj臋 dokumentami i obwieszczeniami... i okazuje si臋, 偶e si臋 podoba, podoba wszystkim, wykszta艂conym i niewykszta艂conym, wielkim i ma艂ym, bigotom i antykleryka艂om. Wyczu艂, i偶 wsp贸艂cze艣ni mu czytelnicy tego w艂a艣nie potrzebuj膮, nawet je艣li sami o tym nie wiedz膮, je艣li si臋 o to nie dopominali, nawet je艣li s膮dzili, 偶e jest to danie niestrawne. I jak ci臋偶ko pracuje, pilnikiem, pi艂膮 i m艂otem, jak p艂ucze szmatki, by uczyni膰 sw贸j produkt smaczniejszym, by czytelnicy rzeczywi艣ci stali si臋 czytelnikami modelowymi, za jakimi t臋skni艂!
Manzoni nie pisa艂, by podoba膰 si臋 publiczno艣ci takiej, jaka by艂a, lecz by stworzy膰 publiczno艣膰, kt贸rej jego powie艣膰 musia艂aby si臋 spodoba膰. I biada, je艣li si臋 nie spodoba艂a, sami wiecie, z jak膮 ob艂ud膮 i pogod膮 ducha m贸wi o swoich dwudziestu pi臋ciu czytelnikach. Chce ich mie膰 dwadzie艣cia pi臋膰 milion贸w.
Jakiego, modelowego czytelnika pragn膮艂em, kiedy pisa艂em? Z pewno艣ci膮 chodzi艂o mi o wsp贸lnika, kt贸ry zgodzi si臋 na gr臋, kt贸r膮 podj膮艂em. Chcia艂em sta膰 si臋 bez reszty 艣redniowieczny i 偶y膰 w Wiekach 艢rednich, jakby to by艂y moje czasy (i na odwr贸t). Ale jednocze艣nie pragn膮艂em ze wszystkich si艂, by zarysowa艂a si臋 posta膰 czytelnika, kt贸ry po przebrni臋ciu przez trudy inicjacji padnie moim 艂upem, czy te偶 艂upem tekstu, i uzna, 偶e chce tego tylko, co tekst mu ofiaruje. Tekst winien da膰 czytelnikowi prze偶ycie przeobra偶enia. Wydaje ci si臋, 偶e pragniesz seksu, kryminalnej intrygi i odkrycia na koniec winowajcy, 偶e pragniesz 偶ywej akcji, ale jednocze艣nie wstydzi艂by艣 si臋 zaakceptowa膰 艣wi膮tobliw膮 tandet臋 sklecon膮 z ukazuj膮cych si臋 trupich r膮k i klasztornych przest臋pc贸w. No wi臋c dam ci 艂acin臋, kobiet jak na lekarstwo, teologii w br贸d i ca艂e litry krwi jak w Grand Guignolu, by艣 wykrzykn膮艂: „Ale偶 to fa艂sz, mam tego dosy膰!” I w tym momencie powiniene艣 by膰 m贸j i poczu膰 dreszcz w obliczu niesko艅czonej wszechmocy Boga, kt贸ra sprawia, 偶e marno艣ci膮 jest porz膮dek 艣wiata. A potem, je艣li nie brak ci przenikliwo艣ci, spostrze偶esz, w jaki spos贸b wci膮gn膮艂em ci臋 w pu艂apk臋, bo przecie偶 m贸wi艂em ci o tym na ka偶dym kroku, ostrzega艂em dok艂adnie, 偶e prowadz臋 ci臋 ku pot臋pieniu, ale w paktach z diab艂em pi臋kne jest to, i偶 podpis sk艂ada si臋 na nich doskonale wiedz膮c, z kim ma si臋 do czynienia. W przeciwnym wypadku, czemu niby mieliby艣my by膰 nagrodzeni piek艂em?
A poniewa偶 chcia艂em, by jako przyjemn膮 odebrano jedyn膮 rzecz, kt贸ra sprawia, 偶e zaczynamy dygota膰, czyli chodzi艂o mi o dreszcz metafizyczny, nie pozostawa艂o nic innego, jak wybra膰 (spo艣r贸d modeli fabularnych) intryg臋 najbardziej metafizyczn膮 i filozoficzn膮, a wi臋c powie艣膰 kryminaln膮.
Metafizyka powie艣ci kryminalnej
Nie przypadkiem ksi膮偶ka zaczyna si臋 jak krymina艂 (i czytelnika naiwnego 艂udzi do samego ko艅ca, tak 偶e 贸w czytelnik mo偶e nawet nie spostrzec, i偶 chodzi tu o krymina艂, w kt贸rym odkrywa si臋 raczej niewiele, a detektyw ponosi kl臋sk臋). Moim zdaniem, ludzie lubi膮 krymina艂y nie dlatego, 偶e s膮 tam trupy zamordowanych, ani dlatego, 偶e s艂awi si臋 w nich triumf ko艅cowego 艂adu (intelektualnego, spo艂ecznego, prawnego i moralnego) nad nie艂adem przest臋pstwa. Rzecz w tym, 偶e powie艣膰 kryminalna przedstawia w stanie czystym histori臋 domys艂贸w. Ale r贸wnie偶 w przypadku diagnozy medycznej, bada艅 naukowych, a tak偶e pyta艅 metafizycznych mamy do czynienia z domys艂ami. W gruncie rzeczy podstawowe pytanie filozofii (podobnie jak psychoanalizy) brzmi tak samo jak w powie艣ci kryminalnej: Kto zawini艂? Chc膮c si臋 tego dowiedzie膰 (chc膮c zyska膰 przekonanie, 偶e si臋 wie), trzeba przypu艣ci膰, 偶e wszystkie fakty maj膮 jak膮艣 logik臋, logik臋, kt贸r膮 narzuci艂 im winowajca. Wszelka historia 艣ledztwa i domys艂贸w dotyczy czego艣, w czego s膮siedztwie 偶yjemy zawsze (cytat pseudoheideggerowski). Staje si臋 teraz jasne, czemu m贸j g艂贸wny w膮tek (kim jest morderca?) rozga艂臋zia si臋 na tyle innych, a wszystkie s膮 historiami innych w膮tk贸w, wszystkie obracaj膮 si臋 wok贸艂 struktury domys艂u jako takiego.
Abstrakcyjnym modelem domy艣lania si臋 jest labirynt. Mamy jednak trzy typy labiryntu. Jednym jest grecki; to labirynt Tezeusza. W takim labiryncie nie mo偶na si臋 zgubi膰. Idzie si臋 w nim do 艣rodka, a potem od 艣rodka do wyj艣cia. Dlatego w 艣rodku czeka Minotaur, w przeciwnym wypadku historia pozbawiona by艂aby smaku, stanowi艂aby zwyk艂膮 przechadzk臋. Przera偶enie bierze si臋 z faktu, 偶e cz艂owiek nie wie, dok膮d dotrze i co uczyni Minotaur. Lecz je艣li rozwik艂asz labirynt klasyczny, zobaczysz, 偶e masz w r臋kach ni膰, ni膰 Ariadny. Labirynt klasyczny jest sam w sobie nici膮 Ariadny.
Nast臋pnie mamy labirynt manierystyczny. Kiedy go rozwik艂asz, spostrze偶esz, 偶e masz w r臋kach jakby drzewo, struktur臋 z rozga艂臋zieniami, kt贸re cz臋sto ko艅cz膮 si臋 艣lepo. Jest tylko jedno wyj艣cie, ale mo偶esz na nie nie trafi膰. Ni膰 Ariadny potrzebna ci jest, 偶eby艣 si臋 nie zgubi艂. Ten labirynt jest modelem trial-and-error process.
Wreszcie mamy sie膰, czyli labirynt, kt贸ry Deleuze i Guattari nazywaj膮 k艂膮czem. Tutaj ka偶da droga mo偶e si臋 skrzy偶owa膰 z dowoln膮 inn膮. Nie ma 艣rodka, nie ma peryferii, nie ma wyj艣cia, poniewa偶 k艂膮cze jest potencjalnie niesko艅czone. Przestrze艅 domys艂贸w jest przestrzeni膮 o strukturze k艂膮cza. Labirynt w mojej bibliotece jest labiryntem manierystycznym, ale 艣wiat, w kt贸rym Wilhelm, jak to sam spostrzega, 偶yje, ma struktur臋 k艂膮cza albo te偶 mo偶na mu tak膮 struktur臋 nada膰, cho膰 nigdy nie uda si臋 osi膮gn膮膰 tego do ko艅ca.
Pewien siedemnastoletni ch艂opak powiedzia艂, 偶e nie zrozumia艂 nic z dyskusji teologicznych, ale 偶e funkcjonuj膮 one jako przed艂u偶enie labiryntu przestrzennego (jakby by艂y nios膮c膮 nastr贸j grozy muzyk膮 w filmie Hitchcocka). Wydaje mi si臋, 偶e sta艂o si臋 co艣 takiego; nawet czytelnik naiwny wyczu艂, 偶e ma przed sob膮 opowie艣膰 o labiryntach, i to nie o labiryntach przestrzennych. Mo偶emy powiedzie膰, i偶 w jaki艣 osobliwy spos贸b okaza艂o si臋, 偶e odczytanie najbardziej naiwne jest najbardziej „strukturalne”. Czytelnik naiwny bezpo艣rednio, bez mediacji najistotniejszych znacze艅, natkn膮艂 si臋 na fakt, 偶e nie mo偶e by膰 jednej tylko opowie艣ci.
Zabawa
Chcia艂em, 偶eby czytelnik si臋 bawi艂. Przynajmniej tak, jak bawi艂em si臋 ja. To sprawa niezmiernie wa偶na, cho膰 takie podej艣cie wydaje si臋 sprzeczne z wyobra偶eniami, jakie w naszym mniemaniu mamy o powadze problematyki powie艣ciowej.
Rozrywa膰 to jeszcze nie oznacza odrywa膰 od problem贸w. Robinson Cruzoe ma da膰 rozrywk臋 swemu modelowemu czytelnikowi opowiadaj膮c mu o rachunkach i codziennych dokonaniach dzielnego homo oeconomicus, dosy膰 do owego czytelnika podobnego. Ale bli藕ni Robinsona, kiedy ju偶 zabawi艂 si臋 odnajdywaniem w Robinsonie samego siebie, powinien w ten czy inny spos贸b zrozumie膰 co艣 wi臋cej, sta膰 si臋 kim艣 innym. Bawi膮c si臋, w pewnym sensie si臋 uczy艂. Czytelnik uczy si臋 czego艣 albo o 艣wiecie, albo o j臋zyku — ta r贸偶nica wskazuje na odmienne poetyki prozatorskie, ale istota rzeczy si臋 nie zmienia. Idealny czytelnik Finnegans Wake winien w ko艅cu bawi膰 si臋 w tej samej mierze, co czytelnik Caroliny Invernizio. Dok艂adnie w tej samej mierze. Ale chodzi o inn膮 zabaw臋.
Ot贸偶 poj臋cie zabawy ma charakter zmienny. S膮 rozmaite sposoby bawienia si臋, bawienia innych, zale偶nie od etapu rozwoju powie艣ci. Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e nowoczesna powie艣膰 ma tendencj臋 do usuwania zabawy z w膮tku fabularnego, by da膰 pierwsze艅stwo innym rodzajom zabawiania. Jako wielki admirator poetyki Arystotelesowskiej, zawsze uwa偶a艂em, 偶e mimo wszystko powie艣膰 winna dawa膰 rozrywk臋 r贸wnie偶, i przede wszystkim, poprzez konstrukcj臋 w膮tku fabularnego.
Z pewno艣ci膮 powie艣膰, kt贸ra daje rozrywk臋, uzyskuje poklask publiczno艣ci. Ot贸偶 przez jaki艣 czas uwa偶ano, 偶e owo uznanie jest czym艣 niepo偶膮danym. Skoro powie艣膰 cieszy si臋 uznaniem, nie m贸wi nic nowego i daje publiczno艣ci to, czego ona ju偶 oczekiwa艂a.
Uwa偶am jednak, 偶e powiedzie膰: „Je艣li powie艣膰 daje czytelnikowi to, czego oczekuje, zyskuje uznanie”, jest czym艣 innym ni偶: „Je艣li powie艣膰 zyskuje uznanie, to dlatego, 偶e daje czytelnikowi to, czego on oczekuje.”
Drugie stwierdzenie nie zawsze jest prawdziwe. Wystarczy przypomnie膰 sobie Defoe i Balzaca, by doj艣膰 a偶 do Blaszanego b臋benka i Stu lat samotno艣ci.
Kto艣 powie, 偶e r贸wno艣膰 „uznanie = bezwarto艣ciowo艣膰” znalaz艂o wsparcie w polemicznym stanowisku zajmowanym niekiedy przez nas, cz艂onk贸w grupy 63, tak偶e przed rokiem 63, gdy偶 ksi膮偶k臋, kt贸ra odnios艂a sukces, por贸wnywali艣my do ksi膮偶ki buduj膮cej, a powie艣膰 buduj膮c膮 do powie艣ci z fabu艂膮, natomiast s艂awili艣my utwory eksperymentalne, wywo艂uj膮ce skandal i odrzucane przez szerok膮 publiczno艣膰. Rzeczywi艣cie, zosta艂o to powiedziane, trzeba by艂o to powiedzie膰 i chodzi tu w艂a艣nie o stwierdzenia, kt贸re najbardziej oburzy艂y pisarzy konformistycznych i kt贸rych nigdy nie wybaczyli nam kronikarze 偶ycia literackiego — po to zreszt膮 zosta艂y powiedziane z my艣l膮 o powie艣ciach tradycyjnych, z za艂o偶enia s艂u偶膮cych pokrzepianiu serc i ca艂kowicie wypranych z ciekawych innowacji w stosunku do problematyki dziewi臋tnastowiecznej. P贸藕niej potworzy艂y si臋 stronnictwa i cz臋sto pakowano wszystko do jednego worka, ale to by艂o nie do unikni臋cia. Przypominam sobie, 偶e wrogami byli Lampedusa, Bassani i Cassola, cho膰, je艣li o mnie chodzi, dokona艂bym dzisiaj subtelnych rozr贸偶nie艅 mi臋dzy tymi trzema. Lampedusa napisa艂 dobr膮 powie艣膰 nie maj膮c膮 nic wsp贸lnego z 贸wczesnymi sporami i sprzeciwiali艣my si臋 wrzawie, jakiej wok贸艂 niej narobiono, jakby proponowa艂 now膮 drog臋 dla literatury w艂oskiej, podczas gdy, przeciwnie, zamyka艂 chwalebnie poprzedni膮. Co do Cassoli, nie zmieni艂em pogl膮du. Je艣li chodzi natomiast o Bassaniego, oceni艂bym go dzisiaj znacznie ostro偶niej i gdyby艣my mieli rok 63, zaakceptowa艂bym go jako towarzysza drogi. Ale problem, o kt贸rym chc臋 m贸wi膰, na czym innym polega.
Rzecz w tym, 偶e nikt nie pami臋ta ju偶 tego, co zdarzy艂o si臋 w roku 1965, kiedy ca艂a grupa zebra艂a si臋 jeszcze raz w Palermo, by dyskutowa膰 nad powie艣ci膮 eksperymentaln膮 (i pomy艣le膰, 偶e dokumentacja jest jeszcze dost臋pna pod tytu艂em Il romanzo sperimentale,wyd. Feltrinellego, z dat膮 1965 na ok艂adce, 1966 za艣 w stopce).
Ot贸偶 w trakcie tej debaty pad艂y nader interesuj膮ce g艂osy. Przede wszystkim referat wprowadzaj膮cy Renata Barillego, ju偶 wtedy teoretyka wszystkich eksperymentalizm贸w nouveau roman. Barilli zmaga艂 si臋 w tym czasie z nowym Robbe-Grilletem, Grassem i Pynchonem (nie zapominajmy, 偶e Pynchona zalicza si臋 dzisiaj do inicjator贸w postmodernizmu, ale w贸wczas to s艂owo nie istnia艂o, przynajmniej we W艂oszech, a John Barth w Ameryce stawia艂 pierwsze kroki) i cytowa艂 odkrytego na nowo Roussela, kt贸ry lubi艂 Verne'a, nie cytowa艂 za艣 Borgesa, gdy偶 przewarto艣ciowanie tego ostatniego nie zosta艂o jeszcze zapocz膮tkowane. I c贸偶 powiedzia艂 Barilli? Ot贸偶 powiedzia艂, 偶e dotychczas g艂oszono 艣mier膰 fabu艂y oraz sprowadzenie akcji do objawienia sacrum i ekstazy materialistycznej. Lecz teraz rozpoczyna si臋 nowa faza w rozwoju powie艣ci, po艂膮czona z dowarto艣ciowaniem akcji, aczkolwiek akcji innej (autre).
Ja om贸wi艂em wra偶enie, jakie wywar艂 na nas poprzedniego wieczoru ciekawy collage filmowy Baruchellego i Grifiego Verifica incerta, opowie艣膰 posk艂adana z fragmencik贸w innych film贸w, a nawet z sytuacji standardowych, z topoi, z film贸w kasowych. Wskazywa艂em, 偶e publiczno艣膰 naj偶ywiej reagowa艂a w miejscach, gdzie jeszcze przed kilkoma laty okazywa艂aby oburzenie, to jest w takich miejscach, gdzie konsekwencje logiczne i czasowe akcji tradycyjnej by艂y naruszone i gdzie wydawa艂o si臋, 偶e widza spotka rozczarowanie. Awangarda stawa艂a si臋 tradycj膮, a to, co by艂o dysonansem niewiele lat wcze艣niej, stawa艂o si臋 przyjemne dla uszu (i oczu). Mo偶na by艂o wyci膮gn膮膰 st膮d jeden tylko wniosek. Nieakceptowalno艣膰 pos艂ania przesta艂a by膰 g艂贸wnym kryterium prozy (i wszelkiej sztuki) eksperymentalnej, gdy偶 nieakceptowalne zacz臋艂o si臋 podoba膰. Zarysowa艂a si臋 mo偶liwo艣膰 pojednania i zwrotu ku nowym formom tego, co akceptowalne i co si臋 podoba. Przypomnia艂em, 偶e podczas wieczor贸w futurystycznych Marinettiego by艂o niezb臋dne, by publiczno艣膰 gwizda艂a, „dzisiaj nietw贸rczo i niem膮drze zabrzmia艂oby stwierdzenie, 偶e jaki艣 eksperyment okaza艂 si臋 nieudany, gdy偶 przyj臋to go jako co艣 zwyk艂ego. By艂oby to powt贸rzeniem schematu aksjologicznego historycznej awangardy i w tym zakresie ewentualny krytyk awangardy by艂by tylko zap贸藕nionym wyznawc膮 Marinettiego. Powtarzamy raz jeszcze, 偶e jedynie w 艣ci艣le okre艣lonym momencie historycznym nieakceptowalno艣膰 pos艂ania przez odbiorc臋 stanowi艂a r臋kojmi臋 warto艣ci... Podejrzewam, 偶e powinni艣my wyrzec si臋 arriere pens茅e, kt贸ra dominuje ci膮gle w naszych dyskusjach, tej mianowicie my艣li, 偶e oznaki skandalu winny by膰 weryfikacj膮 warto艣ci dzie艂a. Ta sama dychotomia mi臋dzy 艂adem a nie艂adem, mi臋dzy dzie艂em komercyjnym a dzie艂em skandalizuj膮cym, by膰 mo偶e zachowa wa偶no艣膰, ale trzeba chyba spojrze膰 na ni膮 z nowej perspektywy. S膮dz臋 mianowicie, 偶e da si臋 wytropi膰 elementy zerwania i kontestacji w dzie艂ach, kt贸re pozornie poddaj膮 si臋 艂atwej konsumpcji, i dostrzec, 偶e na odwr贸t bywaj膮 dzie艂a, kt贸re jawi膮 si臋 jako skandalizuj膮ce i szokuj膮ce publiczno艣膰, cho膰 w istocie niczego nie kontestuj膮... W tych dniach spotka艂em kogo艣, kto — pe艂en podejrze艅, bo jaki艣 produkt spodoba艂 mu si臋 za bardzo — lokowa艂 go w strefie w膮tpliwo艣ci...” I tak dalej, i tak dalej.
Rok 1965. W owych latach zaczyna艂 si臋 pop-art i w zwi膮zku z tym wali艂y si臋 w gruzy tradycyjne rozr贸偶nienia mi臋dzy sztuk膮 eksperymentaln膮 niefiguratywn膮, a sztuk膮 masow膮, opowiadaj膮c膮 i figuratywn膮. W tych czasach Pousseur powiedzia艂 mi, maj膮c na my艣li Beatles贸w: „Oni pracuj膮 dla nas”, nie zdaj膮c sobie jednak sprawy z tego, 偶e tak偶e on pracowa艂 dla nich (i musia艂a przyj艣膰 Cathy Berberian, by pokaza膰 nam, 偶e Beatles贸w, s艂usznie wprowadzonych do Purcella* [*Chodzi o towarzystwo muzyczne im. Henry'ego Purcella (1659 1695).], mo偶na wykonywa膰 obok Monteverdiego i Eryka Satie).
Postmodernizm, ironia, atrakcyjno艣膰
Po roku 1965 wyklarowa艂y si臋 ostatecznie dwie idee, a mianowicie, 偶e mo偶na powr贸ci膰 do intrygi mi臋dzy innymi poprzez cytowanie innych intryg i 偶e cytowanie mo偶e by膰 mniej buduj膮ce ni偶 intryga cytowana (zdaje si臋, 偶e w 1972 roku Bompiani wyda艂 almanach po艣wi臋cony „powrotowi intrygi” — ritorno dell'intreccio — poprzez si臋gni臋cie z lekkim szyderstwem, ale i podziwem do Ponsona du Terrail i Eugeniusza Sue i odrobin臋 ironiczny podziw dla niekt贸rych wielkich stronic z Dumas). Czy mo偶na napisa膰 powie艣膰, kt贸ra nie by艂aby buduj膮ca, stawia艂aby problemy i jednocze艣nie mog艂aby si臋 podoba膰?
To fastrygowanie i zwr贸cenie si臋 nie tylko ku intrydze, ale tak偶e atrakcyjno艣ci, mia艂o zosta膰 urzeczywistnione przez ameryka艅skich teoretyk贸w postmodernizmu.
Na nieszcz臋艣cie „postmodernizm” jest terminem dobrym a tout faire. Mam wra偶enie, 偶e dzisiaj ci, kt贸rzy go u偶ywaj膮, maj膮 na my艣li wszystko to, co im si臋 podoba. Z drugiej strony wydaje si臋, 偶e istnieje tendencja, by si臋gn膮膰 nim jak najdalej wstecz. Najpierw stosowano go do niekt贸rych pisarzy i artyst贸w dzia艂aj膮cych w ostatnich dwudziestu latach, potem stopniowo cofni臋to si臋 do pocz膮tku wieku, a wreszcie jeszcze bardziej wstecz, i to przesuwanie si臋 wci膮偶 trwa, tak 偶e wkr贸tce kategoria postmodernizmu obejmie Homera.
S膮dz臋, i偶 „postmodernizm” nie jest pr膮dem, kt贸ry da艂oby si臋 opisa膰 w okre艣lonych ramach czasowych, lecz kategori膮 duchow膮 lub raczej Kunstwollen, sztuk膮 dzia艂ania. Mo偶na by powiedzie膰, 偶e ka偶da epoka ma sw贸j postmodernizm, jak ka偶da mo偶e mie膰 w艂asny manieryzm (zadaj臋 sobie nawet pytanie, czy postmodernizm nie jest wsp贸艂czesn膮 nazw膮 manieryzmu jako kategorii metahistorycznej). S膮dz臋, 偶e w ka偶dej epoce dochodzi si臋 do moment贸w kryzysowych, podobnych do opisanych przez Nietzschego w Niewczesnych rozwa偶aniach, gdzie m贸wi o szkodzie, jak膮 nios膮 badania historyczne. Przesz艂o艣膰 nas warunkuje, przyt艂acza, szanta偶uje. Historyczna awangarda (ale tak偶e tutaj kategori臋 awangardy pojmuj臋 jako kategori臋 metafizyczn膮) chce rozliczy膰 si臋 z przesz艂o艣ci膮. „Precz z blaskiem ksi臋偶yca” — to motto futuryst贸w jest typowym programem wszelkiej awangardy, wystarczy wstawi膰 co艣 innego w miejsce blasku ksi臋偶yca. Awangarda niszczy przesz艂o艣膰, zniekszta艂ca j膮. Panny z Avignon to typowy gest awangardy. Potem awangarda idzie dalej, unicestwia zniszczony przedtem symbol, dochodzi do abstrakcji, do bezprzedmiotowo艣ci, dalej kolejno do p艂贸tna czystego, poci臋tego, a wreszcie spalonego, w architekturze b臋dzie to wym贸g minimalny curtain wall, budynek w kszta艂cie walca, czysty prostopad艂o艣cian, w literaturze — zniszczenie ci膮g艂o艣ci wypowiedzi a偶 do collage'u w stylu Burroughsa, a偶 do milczenia albo niezapisanej stronicy, w muzyce — przej艣cie od atonalno艣ci do ha艂asu, do absolutnej ciszy (w tym sensie Cage ze swych pocz膮tk贸w jest nowoczesny).
Ale nadchodzi moment, kiedy awangarda (modernizm) nie mo偶e p贸j艣膰 dalej, gdy偶 stworzy艂a ju偶 metaj臋zyk, kt贸ry m贸wi o swoich niemo偶liwych tekstach (sztuka konceptualna). Postmodernistyczna odpowied藕 na modernizm to uznanie, 偶e przesz艂o艣膰 trzeba zrewidowa膰 podchodz膮c do niej ironicznie i bez z艂udze艅 — nie mo偶na jej bowiem unicestwi膰, gdy偶 to doprowadzi艂oby do zamilkni臋cia. O postawie postmodernistycznej my艣l臋 jak o postawie cz艂owieka, kt贸ry kocha jak膮艣 nader wykszta艂con膮 kobiet臋 i wie, 偶e nie mo偶e powiedzie膰 jej „kocham ci臋 rozpaczliwie”, poniewa偶 wie, 偶e ona wie (i 偶e ona wie, 偶e on wie), i偶 te s艂owa napisa艂a ju偶 Liala. Jest jednak rozwi膮zanie. Mo偶e powiedzie膰: „Jak powiedzia艂aby Liala, kocham ci臋 rozpaczliwie.” W tym miejscu, unikn膮wszy fa艂szywej niewinno艣ci, oznajmiwszy jasno, 偶e nie mo偶na ju偶 m贸wi膰 w spos贸b niewinny, powiedzia艂by jednak ukochanej to, co chcia艂 jej powiedzie膰: 偶e j膮 kocha, ale 偶e j膮 kocha w epoce utraconej niewinno艣ci. Je艣li kobieta zgodzi si臋 na t臋 gr臋, b臋dzie to dla niej mimo wszystko wyznanie mi艂o艣ci. 呕adne z dwojga rozm贸wc贸w nie b臋dzie czu艂o si臋 niewinne, oboje zaakceptowali wyzwanie przesz艂o艣ci. Wyzwanie rzucone przez to, co zosta艂o ju偶 powiedziane i czego nie da si臋 wyeliminowa膰; oboje uprawia膰 b臋d膮 艣wiadomie i z upodobaniem gr臋 ironii... Ale te偶 uda si臋 im raz jeszcze m贸wi膰 o mi艂o艣ci.
Ironia, gra metaj臋zykowa, wypowied藕 do drugiej pot臋gi. Je艣li wi臋c kto艣 w przypadku modernizmu nie pojmuje gry, mo偶e j膮 jedynie odrzuci膰, gdy tymczasem w przypadku postmodernizmu mo偶na r贸wnie偶 gry nie rozumie膰 i wzi膮膰 wszystko powa偶nie. To zreszt膮 w艂a艣ciwo艣膰 (ryzyko) ironii. Zawsze znajdzie si臋 kto艣, kto wypowied藕 ironiczn膮 potraktuje tak, jakby by艂a wypowiedzi膮 serio. My艣l臋, 偶e collage'e Picassa, Juana Gris i Braque'a by艂y modernistyczne i dlatego nie akceptowali ich zwykli ludzie. Natomiast collage'e, kt贸re robi艂 Max Ernst zestawiaj膮c fragmenty dziewi臋tnastowiecznych rycin, by艂y postmodernistyczne. Mo偶na je r贸wnie偶 odczytywa膰 jako fantastyczn膮 opowie艣膰, jako opowiedzenie snu, nie u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e s膮 wypowiedzi膮 o rycinach i mo偶e o samym collage'u. Je艣li na tym w艂a艣nie polega postmodernizm, widzimy jasno, dlaczego Sterne albo Rabelais byli postmodernistyczni, dlaczego postmodernistyczny jest bez w膮tpienia Borges, dlaczego w tym samym arty艣cie mog膮 wsp贸艂偶y膰 lub nast臋powa膰 po sobie w kr贸tkich odst臋pach moment modernistyczny i moment postmodernistyczny. Wiemy, jak si臋 rzecz ma z Joyce'em. Portret artysty z czas贸w m艂odo艣ci stanowi opowie艣膰 o pr贸bie modernistycznej. Dubli艅czycy, chocia偶 wcze艣niejsi, s膮 bardziej modernistyczni ni偶 Portret. Ulisses to punkt graniczny. Finnegans Wake jest ksi膮偶k膮 ju偶 postmodernistyczn膮 albo przynajmniej otwiera dyskusj臋 postmodernistyczn膮; aby t臋 ksi膮偶k臋 zrozumie膰, nie trzeba negowa膰 wszystkiego, co ju偶 by艂o powiedziane, ale przemy艣le膰 to na nowo przyj膮wszy postaw臋 ironiczn膮.
Na temat postmodernizmu od samego pocz膮tku powiedziano prawie wszystko (mam na my艣li eseje w rodzaju La letteratura dell'esaurimento [Literatura wyczerpania] Johna Bartha, napisany w roku 1967, a opublikowany ostatnio w „Calibano” w numerze 7, po艣wi臋conym ameryka艅skiemu postmodernizmowi). Bynajmniej nie we wszystkim zgadzam si臋 z cenzurkami, jakie teoretycy postmodernizmu (艂膮cznie z Barthem) wystawiaj膮 pisarzom i artystom obwieszczaj膮c, kto jest postmodernistyczny, a kto jeszcze nie. Ale interesuj膮cy wydaje mi si臋 wniosek, jaki teoretycy tego pr膮du wyci膮gaj膮 ze swoich przes艂anek: „Idealny pisarz postmodernistyczny ani nie odrzuca, ani nie na艣laduje swych dwudziestowiecznych czy dziewi臋tnastowiecznych poprzednik贸w. Pierwsza po艂owa naszego wieku winna mu by膰 pomoc膮, a nie kamieniem u szyi... Nie liczy on na dotarcie do zwolennik贸w Jamesa Michenera czy Irvinga Wallace'a — nie m贸wi膮c ju偶 o analfabetach og艂uszonych 艣rodkami masowego przekazu. Lecz powinien stara膰 si臋, by dzie艂a jego dociera艂y i przemawia艂y nie tylko do kr臋gu zawodowych zwolennik贸w elitarnej sztuki, nie tylko do tego kr臋gu odbiorc贸w, kt贸rych Mann nazywa pierwszymi chrze艣cijanami... Idealna powie艣膰 postmodernistyczna wzniesie si臋 ponad spory mi臋dzy realizmem i irrealizmem, formalizmem i zawarto艣ci膮 tre艣ciow膮, literatur膮 czyst膮 i zaanga偶owan膮, koteri膮 literack膮 i literatur膮 brukow膮... Por贸wna艂bym t臋 idealn膮 powie艣膰 z dobr膮 muzyk膮 jazzow膮 lub klasyczn膮: mo偶na w niej odkry膰 przy kolejnych odtworzeniach czy przy studiowaniu partytury wiele motyw贸w, kt贸re umkn臋艂y nam przy pierwszym wykonaniu, lecz ju偶 to pierwsze zetkni臋cie z utworem powinno by膰 tak zachwycaj膮ce — nie tylko dla specjalist贸w — 偶e nast臋pnych oczekuje si臋 z rado艣ci膮.”* [*J. Barth, Postmodernizm: literatura odn贸w, przel. J. Wi艣niewski, „Literatura na 艣wiecie”, nr 5-6, 1982, s. 271, 272.] Tyle Barth, wracaj膮cy w roku 1980 do tego tematu, tym razem pod tytu艂em Literatura odnowy. Naturalnie mo偶na podj膮膰 t臋 problematyk臋 z wi臋kszym wyczuciem paradoksu, jak czyni to Leslie Fiedler. Wspomniany numer „Calibano” publikuje jego esej z 1981 roku, zupe艂nie za艣 ostatnio nowe czasopismo „Linea d'Ombra” drukuje jego dyskusj臋 z innymi pisarzami ameryka艅skimi. Fiedler prowokuje, to oczywiste. Zachwala Ostatniego Mohikanina, powie艣膰 przygodow膮, Gothic Novel, szmir臋, kt贸r膮 gardz膮 krytycy, cho膰 potrafi艂a niejednej generacji narzuci膰 mity i wyobra偶enia. Zastanawia si臋, czy uka偶e si臋 jeszcze co艣 w rodzaju Chaty wuja Tama, co mog艂oby by膰 czytane z r贸wnym zapa艂em w kuchni, salonie i pokoju dziecinnym. Zalicza Shakespeare'a do tych, kt贸rzy potrafi膮 dostarczy膰 rozrywki, wrzuca go do jednego worka z Przemin臋艂o z wiatrem. Jest krytykiem zbyt subtelnym, by艣my mogli w to uwierzy膰. Chce po prostu prze艂ama膰 barier臋, jak膮 wzniesiono mi臋dzy sztuk膮 a tym, co si臋 podoba. Wyczuwa, 偶e dotrze膰 do publiczno艣ci szerokiej i zaw艂adn膮膰 jej wyobra藕ni膮 oznacza dzisiaj, by膰 mo偶e, nale偶enie do awangardy; i zostawia nam mo偶liwo艣膰 dodania, 偶e zaw艂adni臋cie wyobra藕ni膮 czytelnik贸w niekoniecznie musi oznacza膰 podawanie im literatury buduj膮cej. Mo偶e bowiem oznacza膰 wzbudzenie ich niepokoju.
Powie艣膰 historyczna
Od dw贸ch lat odmawiam udzielania odpowiedzi na niepotrzebne pytania. Na przyk艂ad: Czy twoja powie艣膰 to utw贸r otwarty? Nie wiem, to nie moja sprawa, lecz wasza. Albo: Z kt贸rymi swoimi bohaterami si臋 uto偶samiasz? M贸j Bo偶e, z kim偶e uto偶samia si臋 autor? Z przys艂贸wkami, to jasne.
Ze wszystkich pyta艅 zbytecznych najbardziej zbyteczne zadaj膮 ci, kt贸rzy sugeruj膮, 偶e opowiada si臋 o przesz艂o艣ci, 偶eby uciec od tera藕niejszo艣ci. Czy tak? — pytaj膮. To niewykluczone — odpowiadam — Manzoni opowiada艂 o wieku siedemnastym, gdy偶 nie interesowa艂 go dziewi臋tnasty, a Giusti w Sant'Ambrogio przemawia do wsp贸艂czesnych mu Austriak贸w, podczas gdy w Giuramento di Pontida Berchet najwyra藕niej opowiada bajki z czas贸w minionych. Love story traktuje o czasach sobie wsp贸艂czesnych, gdy tymczasem Pustelnia parme艅ska opowiada o faktach, kt贸re zdarzy艂y si臋 dwadzie艣cia pi臋膰 lat wcze艣niej... Nie musz臋 m贸wi膰, 偶e wszystkie problemy wsp贸艂czesnej Europy ukszta艂towa艂y si臋, tak jak pojmujemy je dzisiaj, w Wiekach 艢rednich, od demokracji na szczeblu gminy po system bankowy, od monarchii narodowych po miasta, od nowych technologii po bunty biedoty. 艢redniowiecze jest naszym wiekiem dzieci臋cym, do kt贸rego trzeba ci膮gle powraca膰, by pozna膰 histori臋 naszych schorze艅. Ale o 艣redniowieczu mo偶na m贸wi膰 tak偶e w stylu Excalibur* [*Tytu艂 komercyjnego filmu ameryka艅skiego.]. A wi臋c problem polega na czym innym i nie da si臋 go omin膮膰. Co to znaczy napisa膰 powie艣膰 historyczn膮? S膮dz臋, 偶e istniej膮 trzy sposoby opowiadania o przesz艂o艣ci. Jednym jest romance, od cykli breto艅skich do powie艣ci Tolkiena, a mie艣ci si臋 tu tak偶e Gothic Novel, kt贸r膮 novel zgo艂a nie spos贸b nazwa膰, ale za to jest w艂a艣nie romance. Przesz艂o艣膰 jako sceneria, pretekst, konstrukcja ba艣niowa daje wyobra藕ni pole do popisu. Tak wi臋c romance nie musi nawet m贸wi膰 o przesz艂o艣ci, wystarczy, by akcja nie toczy艂a si臋 tu i teraz i by o tu ani o teraz nie m贸wiono, nawet w spos贸b alegoryczny. Wiele powie艣ci gatunku science-fiction jest czyst膮 romance. Romance to powie艣膰 dziej膮ca si臋 gdzie indziej.
Nast臋pnie idzie powie艣膰 p艂aszcza i szpady, jak powie艣ci Dumas. Powie艣膰 p艂aszcza i szpady wybiera przesz艂o艣膰 „rzeczywist膮” i rozpoznawaln膮, a w celu uczynienia jej rozpoznawaln膮 zaludnia osobami wci膮gni臋tymi ju偶 do encyklopedii (Richelieu, Mazarin) i ka偶e im prowadzi膰 pewne dzia艂ania, kt贸rych encyklopedia nie rejestruje (spotkanie z Milady, kontakty z niejakim Bonacieux), ale kt贸rym i nie przeczy. Naturalnie, chc膮c spot臋gowa膰 wra偶enie rzeczywisto艣ci, postacie historyczne robi膮 tak偶e to, co (jak wynika z kronikarskich zapis贸w) czyni艂y naprawd臋 (oblegaj膮 la Rochelle, utrzymuj膮 intymne stosunki z Ann膮 Austriaczk膮, walcz膮 z Frond膮). W te ramy („prawdziwe”) wpasowuje si臋 postacie wymy艣lone, przejawiaj膮ce uczucia, jakie mo偶na by przypisa膰 r贸wnie dobrze ludziom 偶yj膮cym w innych czasach. Po klejnoty kr贸lowej do Londynu d'Artagnan m贸g艂by wyruszy膰 tak samo dobrze w wieku pi臋tnastym, jak osiemnastym. Nie trzeba 偶y膰 w wieku siedemnastym, 偶eby mie膰 psychik臋 d'Artagnana.
W powie艣ci historycznej natomiast nie musz膮 wkracza膰 na scen臋 postacie maj膮ce swoje has艂a w encyklopedii powszechnej. Pomy艣lmy tylko o Narzeczonych, gdzie najbardziej znan膮 postaci膮 jest kardyna艂 Federigo, przed Manzonim znany niewielu osobom (znacznie s艂awniejszy by艂 inny Boromeusz, 艣wi臋ty Karol). Ale wszystko, co robi膮 Renzo, Lucia lub Fra Cristoforo, mog艂o mie膰 miejsce jedynie w siedemnastowiecznej Lombardii. Czyny bohater贸w s艂u偶膮 lepszemu zrozumieniu historii, tego, co si臋 zdarzy艂o. Wydarzenia i osoby s膮 zmy艣lone, lecz m贸wi膮 nam o 贸wczesnych W艂oszech rzeczy, kt贸rych nigdy nie znale藕liby艣my, tak wyrazi艣cie wy艂o偶onych, w podr臋cznikach historii.
Bez w膮tpienia chcia艂em napisa膰 tak膮 w艂a艣nie powie艣膰 historyczn膮, a nie chodzi tu o to, 偶e Hubertyn i Micha艂 istnieli naprawd臋 i wypowiadali mniej wi臋cej s艂owa, kt贸re rzeczywi艣cie pad艂y z ich ust, ale o to, 偶e wszystko, co m贸wi艂y postacie fikcyjne, na przyk艂ad Wilhelm, powinno by艂o by膰 w owych czasach powiedziane.
Nie wiem, do jakiego stopnia dochowa艂em wierno艣ci celowi, kt贸ry sobie postawi艂em. Nie s膮dz臋, bym si臋 mu sprzeniewierzy艂, kiedy maskowa艂em cytaty z autor贸w p贸藕niejszych (jak Wittgenstein) d膮偶膮c do tego, by uchodzi艂y za cytaty 贸wczesne. W takich wypadkach wiedzia艂em doskonale, 偶e to nie moi ludzie 艣redniowiecza s膮 wsp贸艂cze艣ni nam, ju偶 raczej wsp贸艂cze艣ni my艣l膮 kategoriami 艣redniowiecznymi. Zastanawiam si臋 natomiast, czy nie nadawa艂em czasem moim fikcyjnym bohaterom zdolno艣ci do kojarzenia z disiecta membra pogl膮d贸w ca艂kowicie 艣redniowiecznych paru poj臋ciowych hybryd, kt贸rych 艣redniowiecze nie uzna艂oby za w艂asne. Ale mniemam, 偶e powie艣膰 historyczna winna podejmowa膰 i to zadanie: nie tylko wy艂uskiwa膰 z przesz艂o艣ci przyczyny tego lub owego p贸藕niejszego wydarzenia, ale r贸wnie偶 szkicowa膰 proces, kt贸ry sprawi艂, 偶e owe przyczyny pocz臋艂y powoli wytwarza膰 swoje skutki.
Kiedy kt贸ry艣 z moich bohater贸w zestawiaj膮c dwie idee 艣redniowieczne dochodzi do trzeciej, bardziej nowoczesnej, czyni dok艂adnie to, co kultura uczyni艂a p贸藕niej, i je艣li nikt nie napisa艂 s艂贸w, jakie wypowiada powie艣ciowa posta膰, nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e kto艣 musia艂, cho膰by w spos贸b niejasny, powzi膮膰 tego rodzaju my艣l (by膰 mo偶e tego nie wyjawiaj膮c ze wzgl臋du na nie wiadomo jak膮 obaw臋 i wstyd).
W ka偶dym razie mia艂em niez艂膮 zabaw臋, gdy偶 okazywa艂o si臋, 偶e za ka偶dym razem, kiedy jaki艣 krytyk albo czytelnik napisali lub powiedzieli, i偶 kt贸ry艣 z moich bohater贸w m贸wi rzeczy zbyt nowoczesne, u偶y艂em dos艂ownych cytat贸w czternastowiecznych.
W innych zn贸w miejscach czytelnicy rozkoszowali si臋 wybornie 艣redniowiecznym smaczkiem postaw, kt贸re ja uznawa艂em za nies艂usznie uwsp贸艂cze艣nione. Rzecz w tym, 偶e ka偶dy ma swoje w艂asne wyobra偶enie 艣redniowiecza — zazwyczaj ska偶one. Tylko my, 贸wcze艣ni mnisi, znamy prawd臋, ale powiedzenie jej mo偶e zaprowadzi膰 na stos.
Na zako艅czenie
Dwa lata po napisaniu powie艣ci znalaz艂em skre艣lon膮 moj膮 r臋k膮 notatk臋 z roku 1953, a wi臋c z czas贸w studenckich.
„Horacy i jego przyjaciel wzywaj膮 hrabiego P., by rozwi膮za艂 zagadk臋 widma. Hrabia P., szlachcic ekscentryczny i flegmatyczny. Natomiast miody kapitan gwardii du艅skiej stosuje metody ameryka艅skie. Normalny rozw贸j akcji zgodnie z lini膮 tragedii. W ostatnim akcie hrabia P. zwo艂uje rodzin臋 i wyja艣nia tajemnic臋: morderc膮 jest Hamlet. Zbyt p贸藕no, Hamlet umiera.”
Wiele lat p贸藕niej odkry艂em, 偶e podobny pomys艂 zapisa艂 gdzie艣 Chesterton. Wydaje si臋, 偶e grupa Oulipo skonstruowa艂a ostatnio matryc臋 wszystkich mo偶liwych sytuacji w powie艣ci kryminalnej i stwierdzi艂a, 偶e pozostaje napisa膰 ksi膮偶k臋, w kt贸rej morderc膮 by艂by czytelnik.
Mora艂: istniej膮 pomys艂y obsesyjne, nie ma nigdy naszych w艂asnych, a ksi膮偶ki rozmawiaj膮 mi臋dzy sob膮 i prawdziwe 艣ledztwo policyjne powinno wykaza膰, 偶e winowajcami jeste艣my my.
prze艂o偶y艂 Adam Szymanowski
PRZEK艁AD NIEKT脫RYCH CYTAT脫W I ZWROT脫W 艁ACI艃SKICH I NIEMIECKICH
Vetera analecta... — Dawny zbi贸r albo wyb贸r kilku dawnych dzie艂 i dzie艂ek wszelkiego rodzaju, pie艣ni, list贸w, dokument贸w, epitafi贸w wraz z Podr贸偶膮 po Niemczech, przygotowany i opatrzony kilkoma uwagami przez wielebnego ojca pana Jana Mabillona, kap艂ana i mnicha zakonu 艢w. Benedykta ze Zgromadzenia 艢w.聽Maura. Nowe wydanie uzupe艂nione 偶ywotem Mabillona i kilkoma dzie艂kami, a聽mianowicie Rozpraw膮 o Chlebie Eucharystycznym, Prza艣nym i Zakwaszanym, dla jego eminencji kardyna艂a Bona. Do艂膮czono dzie艂ko Ildefonsa Hiszpana, biskupa, na ten sam temat oraz list Euzebiusza Rzymianina do Teofila Galia O kulcie nieznanych 艣wi臋tych. W. Pary偶u, u Levesque'a przy mo艣cie 艢w. Micha艂a, 1721, na mocy przywileju kr贸lewskiego.
In omnibus requiem quaesivi... — Wsz臋dzie szuka艂em spokoju i nigdzie nie znalaz艂em, jak tylko w k膮ciku z ksi膮偶k膮.
videmus nunc... — teraz widzimy poprzez symbol i zagadk臋
Caput Mundi — stolica 艣wiata
usus facti — faktycznego u偶ytkowania
paidikoi, ephebikoi, gynaikeioi (gr.) — przeznaczone dla dzieci, m艂odzie艅c贸w i kobiet
moechus — cudzo艂o偶nik
homine regente — kierowane przez cz艂owieka
ut sine animali... — poruszaj膮ce si臋 bez zwierz臋cia w niezmiernym p臋dzie i narz臋dzia do latania, i cz艂owiek siedz膮cy w 艣rodku i roztaczaj膮cy nad narz臋dziami jak膮艣 umiej臋tno艣膰, dzi臋ki kt贸rej sztucznie zbudowane skrzyd艂a uderzaj膮 powietrze jak u lataj膮cego ptaka.
omnis mundi creatura...
ka偶de na 艣wiecie stworzenie,
jakoby ksi臋ga i obraz,
jest dla nas odzwierciedleniem
ut sit exiguum caput... — aby 艂eb by艂 drobny i szczup艂y, o sk贸rze przylegaj膮cej niemal do ko艣ci, uszy kr贸tkie i ostre, 艣lepia wielkie, chrapy szerokie, kark wyprostowany, grzywa g臋sta i ogon, mocno ukszta艂towane kr膮g艂e kopyta.
verbum mentis — s艂owo my艣lne
Eris sacerdos in aeternum — B臋dziesz kap艂anem na wieki.
coram monachis — wobec mnich贸w
Monasterium sine libris... — Opactwo bez ksi膮g [...] jest jak pa艅stwo bez pot臋gi, zamek bez za艂ogi, kuchnia bez sprz臋t贸w, st贸艂 bez potraw, ogr贸d bez zi贸艂, 艂膮ka bez kwiat贸w, drzewo bez li艣ci.
Mundus senescit — 艢wiat si臋 starzeje.
pictura est... — malarstwo jest literatur膮 dla ludu
ad placitum — wedle upodobania
si licet magnis componere parva — je艣li mo偶na sprawy ma艂e por贸wnywa膰 z wielkimi
fratres et pauperes... — bracia i ubodzy pustelnicy papie偶a Celestyna.
per mundum discurrit vagabundus — swobodnie w臋druje po 艣wiecie.
homo nudus... — nagi m臋偶czyzna le偶a艂 z nag膮 niewiast膮.
Et non comiscebantur... — I nie obcowali ze sob膮
lignum vitae — drzewo 偶ycia
Quorum primus... — Pierwszy z nich, z anielskiego wyboru oczyszczony i natchniony niebia艅skim 偶arem, zdawa艂 si臋 roznieca膰 p艂omienie. Drugi za艣, nape艂niony s艂owem modlitwy, promienniej zaja艣nia艂 ponad ciemno艣ciami 艣wiata.
Mors est quies... — 艢mier膰 jest spoczynkiem podr贸偶nego, jest kresem mozo艂u wszelkiego.
Habeat Librarius... — Niech bibliotekarz ma rejestr wszystkich ksi膮g zestawionych wed艂ug dziedzin i autor贸w i niech odk艂ada je oddzielnie i kolejno zgodnie z聽sygnaturami umieszczonymi na pi艣mie.
Aller Wunder si geswigen... (niem.)
Niczym s膮 wszystkie cuda,
ziemia dosi臋g艂a nieba,
to jam winien uwa偶a膰 za cud.
Erd ob und himel unter... (niem.)
Ziemia w g贸rze, a niebo w dole,
to winni艣cie opiewa膰
za cud nad cudami
Verba vana... — Nie m贸wi膰 s艂贸w czczych albo wywo艂uj膮cych 艣miech.
exempla — przyk艂ady
tym nugae — tym b艂ahostkom (偶artom)
Oculi de vitro cum capsula — Szklane oczy z opraw膮
tamquam ab iniustis possessoribus — jako nieprawym posiadaczom.
sponte sua — z w艂asnej woli
Forte potuit sed non legitur eo usus fuisse — By膰 mo偶e m贸g艂, lecz nie czyta si臋, 偶e pos艂ugiwa艂 si臋 nim
Manduca, jam coctum est — Jedz, ju偶 usma偶one
Tu autem... — Ty za艣, Panie, zmi艂uj si臋 nad nami
Adiutorium... — Ratunek nasz w imieniu Pa艅skim
Qui fecit... — Kt贸ry stworzy艂 niebo i ziemi臋
Benedicamus... — Chwalmy Pana
Deo gratias... — Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki
Domine labia... — Panie, otworzysz wargi moje i usta moje g艂osi膰 b臋d膮 Tw膮 chwa艂臋
Venite exultemus... — P贸jd藕cie, radujmy si臋
Deus qui est... — B贸g, kt贸ry jest cudownym blaskiem 艣wi臋tych
Iam lucis... — Ju偶 zaja艣nia艂a gwiazda poranka
Omnis mundi creatura quasi liber et scriptura — Ka偶de na 艣wiecie stworzenie jakoby ksi臋ga i pismo
figmenta — zmy艣lenia
Est domus in terris... —
Na 艣wiecie jest dom, co czystym odbrzmiewa g艂osem.
Sam dom rozbrzmiewa, lecz milczy cichy gospodarz.
Obaj wszak p艂yn膮, gospodarz pospo艂u z domem.
Fabulas poetae a fando... — Ba艣nie nazwali poeci od bajania, poniewa偶 nie s膮 to rzeczy prawdziwe, lecz tylko stworzone w mowie.
decimus humilitatis... — dziesi膮ty stopie艅 pokory objawia, kto nie jest sk艂onny i聽ch臋tny do 艣miechu, poniewa偶 napisano: g艂upiec wznosi sw贸j g艂os do 艣miechu.
aliquando praeterea rideo, jocor... — niekiedy zreszt膮 艣miej臋 si臋, 偶artuj臋, bawi臋 si臋, jestem cz艂owiekiem.
scurrilitates vero... — b艂aze艅stw za艣 albo s艂贸w niepotrzebnych i wywo艂uj膮cych 艣miech zakazujemy na zawsze we wszelkich miejscach, a uczniowi nie zezwala si臋 otwiera膰 ust do takich wypowiedzi.
admittendo tibi... — mo偶esz pozwala膰 sobie na 偶arty po poruszeniu pewnych spraw powa偶nych, ale jednak tylko godnie i umiarkowanie trzeba je stosowa膰.
nudavi femora contra... — obna偶y艂em twe biodra przed twym obliczem.
sive nudabo... — obna偶臋 i uwolni臋 biodra i po艣ladki twoje.
Tum podex... — Wtedy zadek wyda艂 z siebie straszliw膮 pie艣艅.
Salva me ab ore leonis — Uchro艅 mnie od paszczy lwa.
Hunc mundum... — Nasz 艣wiat wyobra偶a symbolicznie 贸w labirynt.
Intranti largus... — Obszerny dla wchodz膮cego, lecz zbyt ciasny dla chc膮cego wyj艣膰.
aqua fons vitae — woda 藕r贸d艂o 偶ycia
Graecum est... — Jest po grecku, nie mo偶na przeczyta膰
Super thronos... — Na tronach dwudziestu czterech
Nomen illi mors — Na imi臋 mu 艣mier膰
Obscuratus est... — Za膰mi艂o si臋 s艂o艅ce i powietrze
Facta est grando et ignis — Powsta艂 grad i ogie艅
In diebus illis — W owe dni
Primogenitus mortuorum — Pierworodny ze zmar艂ych
Cecidit de coelo... — Spad艂a z nieba wielka gwiazda
Equus albus — Ko艅 bia艂y
Gratia vobis et pax — 艁aska wam i pok贸j
Tertia pars... — Trzecia cz臋艣膰 ziemi sp艂on臋艂a
Requiescant.., — Niech odpoczn膮 od swych trud贸w
mulier amicta sole
Quod enim... — Co bowiem wzbiera za spraw膮 prostoty ludu, nie ma skutk贸w, chyba 偶e przypadkiem.
Sed opera... — Lecz dzie艂a m膮dro艣ci s膮 zabezpieczone pewnym prawem i w ko艅cu skutecznie wype艂niaj膮 powinno艣膰.
hic lapis... — ten kamie艅 zawiera w sobie podobizn臋 nieba
Omnes enim... — Wszystkie bowiem skutki naturalne maj膮 dane przyczyny poprzez linie, k膮ty i figury. Inaczej bowiem niemo偶liwa jest wiedza o ich przyczynie.
Penitentiam agite... — Czy艅cie pokut臋, nadejdzie bowiem kr贸lestwo niebieskie.
De hoc satis — Do艣膰 o tym
Pulchra enim... — Pi臋kne bowiem s膮 piersi nieco stercz膮ce i umiarkowanie pe艂ne, i聽nie swobodnie faluj膮ce, lecz 艂agodnie podtrzymane, 艣ci膮gni臋te, lecz nie 艣ci艣ni臋te
In nomine Domini amen... — W imi臋 Pana, amen. Takie jest skazanie na kar臋 cielesn膮 i wydany wyrok skazuj膮cy na kar臋 cielesn膮, dany i w tych pismach ostatecznie obwieszczony i og艂oszony...
Johannem vocatum... — Jana, zwanego bratem Micha艂em, syna Jakuba, ze zgromadzenia 艣w. Frediana, cz艂owieka z艂ej kondycji i najgorszego prowadzenia, 偶ycia i s艂awy, heretyka i ska偶onego heretyck膮 zmaz膮, uznaj膮cego i twierdz膮cego rzeczy przeciwne wierze katolickiej... nie maj膮c przed oczyma Boga, lecz raczej nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego, 艣wiadomie, gorliwie i pilnie, trwa艂 niegodziwie w聽my艣li i zamiarze praktykowania heretyckiej nieprawo艣ci i obcowa艂 z braciaszkarni, zwanymi braciaszkami ubogiego 偶ywota, heretykami i schizmatykami, i pod膮偶y艂 za ich przewrotn膮 sekt膮 i herezj膮, i pod膮偶a do rzeczy przeciwnych wierze katolickiej... i聽przyby艂 do rzeczonego miasta Florencji, i w miejscach publicznych rzeczonego miasta, w rzeczonym 艣ledztwie uj臋tych, uznawa艂, utrzymywa艂 i uparcie twierdzi艂 ustami i w sercu... 偶e Chrystus, nasz Odkupiciel, nie mia艂 偶adnej rzeczy we w艂asno艣ci osobistej ani wsp贸lnej, lecz mia艂 zawsze wobec niekt贸rych rzeczy, kt贸re wedle Pisma 艢w. posiada艂, tylko prost膮 w艂adz臋 faktycznego u偶ytkowania.
Constat nobis etiam... — Wiadomo nam tak偶e z rzeczy wy偶ej wymienionych i聽z聽wyroku wydanego przez rzeczonego pana biskupa florenckiego, 偶e rzeczony Jan b臋dzie heretykiem, 偶e nie chce porzuci膰 tak wielkich b艂臋d贸w i herezji i poprawi膰 si臋, i聽powr贸ci膰 na w艂a艣ciw膮 drog臋 wiary; maj膮c rzeczonego Jana za niepoprawnego, zaci臋tego i upartego w rzeczonych jego przewrotnych b艂臋dach, a偶eby sam Jan nie m贸g艂 si臋 che艂pi膰 rzeczonymi swymi wyst臋pkami i b艂臋dami i aby jego kara sta艂a si臋 dla innych przyk艂adem, dlatego [skazujemy] rzeczonego Jana, zwanego bratem Micha艂em, 偶eby by艂 doprowadzony do zwyk艂ego miejsca wymierzania sprawiedliwo艣ci i tam偶e w ogniu i rozpalonych p艂omieniach ognia spali艂 si臋 i sp艂on膮艂, a偶 do ca艂kowitej 艣mierci i oddzielenia si臋 duszy od cia艂a.
valde bona — bardzo dobra
terribilis ut castrorum... — straszna jako wojska uszykowane porz膮dnie.
Pulchra sunt...— Pi臋kne s膮 piersi nieco stercz膮ce i umiarkowanie pe艂ne.
O sidus clarum... — O jasna gwiazdo dziewcz膮t, o bramo zamkni臋ta, zdroju ogrod贸w, spi偶arnio, stra偶niczko wonnych olejk贸w, spi偶arnio z wonno艣ciami.
Och, langueo... — Och, s艂abn臋 [...] Przyczyny s艂abo艣ci nie widz臋 ni o ni膮 dbam.
cuncta erant bona — wszystko by艂o dobrze
Omnis ergo... — Ka偶da zatem figura tym wyra藕niej przedstawia prawd臋, im otwarciej poprzez niepodobne podobie艅stwo, 偶e jest figur膮 i nie, prawd臋 potwierdza.
Omne animal... — Ka偶de stworzenie smutne po obcowaniu.
nihil sequitur... — nic nigdy nie wynika z dwu odr臋bnych przypadk贸w.
aut semel... — albo raz, albo drugi termin 艣rodkowy niech b臋dzie og贸lnym
peccant enim... — grzesz膮 bowiem 艣miertelnie, gdy grzesz膮 z jakim艣 cz艂owiekiem 艣wieckim, 艣miertelniej za艣, gdy z duchownym z przyj臋tymi 艣wi臋ceniami, najbardziej za艣, gdy z zakonnikiem zmar艂ym dla 艣wiata.
actus appetiti... — akty po偶膮dania zmys艂owego, je艣li 艂膮cz膮 si臋 z przemian膮 cielesn膮, nazywaj膮 si臋 nami臋tno艣ciami, nie za艣 aktami woli.
appetitus tendit... — po偶膮danie d膮偶y do rzeczywistego osi膮gni臋cia przedmiotu po偶膮dania, aby tam nast膮pi艂 kres ruchu
amor facit... — mi艂o艣膰 sprawia, 偶e rzeczy umi艂owane w pewien spos贸b jednocz膮 si臋 z聽mi艂uj膮cym i mi艂o艣膰 jest bardziej poznawcza ni偶 poznanie.
intus et in cute — wewn膮trz i w sk贸rze
principium contentionis — 藕r贸d艂o niezgody
consortium in amato — wsp贸lno艣ci w kochaniu
propter multum... — wskutek wielkiej mi艂o艣ci, kt贸r膮 偶ywi do istot 偶yj膮cych
motus in amatum — poruszeniem ku ukochanemu
Corona regni... — Korona kr贸lestwa z r臋ki Bo偶ej
Diadema imperii... — Diadem imperium z r臋ki Pi臋trowej
taxae sacrae poenitentiariae — taksach 艢wi臋tego Penitencjariatu (tzn. trybuna艂u s膮dowego Kurii Rzymskiej w sprawach sumienia)
Hoc spumans...
W艣r贸d pian to morze otacza 艣wiata brzegi
i ba艂wanami fal uderza w ziemskie kra艅ce.
Na skaliste ustronia rzuca w贸d nawa艂nic臋.
Szumi膮cym wirem miesza z dna piaski
i toczy pian臋 na fali wzburzonej,
coraz wstrz膮sa hucz膮cym podmuchem...
hic sunt leones — tu s膮 lwy.
fons paradisi — 藕r贸d艂a rajskiego
qui animam... — ci, kt贸rzy poprzez grzechy i wzburzenia 艂膮cz膮 dusz臋 z cia艂em, z obu stron niszcz膮 to, co potrzebne i konieczne do 偶ycia: i dusz臋 czyst膮 i jasn膮 m膮c膮 b艂otem 偶膮dz cielesnych, i szpec膮c tym sposobem czysto艣膰 i szlachetno艣膰 cia艂a, czyni膮 je bezu偶ytecznym do wype艂nienia obowi膮zk贸w 偶ycia.
nigra et amara— czarn膮 i gorzk膮
nomina sunt... — nazwy maj膮 logiczny zwi膮zek z rzeczami
Qui non habet... — Kto nie ma konia, idzie pieszo
homo literatus... —cz艂owiek uczony, grzeszy艂em w dobrej wierze
planta Dei... — ro艣lin膮 Bo偶膮 wyrastaj膮c膮 z korzenia wiary
Abigor, pecca pro nobis... — Abigorze, grzesz za nas... Amonie, zmi艂uj si臋 nad nami... Samaelu, wybaw nas od dobra... Balialu, zmi艂uj si臋... Fokalorze, wejrzyj na moje zepsucie... Haborymie, pot臋pmy pana... Zaebosie, otw贸rz m贸j zadek... Leonardasie, opryskaj mnie swym nasieniem i b臋d臋 splamiony...
cingulum diaboli — rzemie艅 diabelski
Sederunt principes...
Siedzieli ksi膮偶臋ta
i przeciw mnie
szemrali, niegodziwi.
Prze艣ladowali mnie.
Wspom贸偶 mnie, Panie,
Bo偶e m贸j, wybaw, mnie
dla wielkiego mi艂osierdzia twego.
minimas differentias odorum — najmniejsze odmiany woni
nigra sed formosa — czarna, lecz pi臋kna
Ut cachinnis... — Niech si臋 skr臋ca ze 艣miechu a偶 do rozpuku.
Lacrimosa dies illa...
Pe艂en 艂ez 贸w dzie艅,
kiedy powstanie z popio艂u
na s膮d winowajca cz艂owiek.
B膮d藕 mu wi臋c mi艂o艣ciw, Bo偶e!
Mi艂o艣ciwy Panie Jezu,
daj im odpocznienie.
ioca monachorum — zabaw mnisich
Ludere me libuit... — Chce mi si臋 bawi膰, rozbawionego przyjmij, papie偶u Janie. Je艣li ci si臋 podoba, sam mo偶esz si臋 艣mia膰.
Ridens cadit...
艢miej膮c si臋 pada Gauderyk,
zachwyca si臋 Zachariasz,
rozci膮gni臋ty na 艂o偶u
naucza Atanazy...
Charta lintea... — Karta lniana albo pergamin z p艂贸tna
vox, flatus, pulsus — g艂os, tchnienie, t臋tnienie
suppositio materialis — supozycja materialna
de dicto — jako s艂owo
de re — jako rzecz
stupra virginum et amores meretricum — o gwa艂tach dziewcz膮t i mi艂ostkach nierz膮dnic
de toto corpore fecerat linguam — uczyni艂 j臋zyk z ca艂ego cia艂a
Er muoz gelichesame... (niem.) — Musi od razu odrzuci膰 drabin臋, wszed艂szy ju偶 po niej.
Non in commotione... — Nie w poruszeniu, nie w poruszeniu B贸g.
res nullius — rzecz niczyj膮.
disiecta membra — rozproszonych cz艂onkach
tolle et lege — bierz i czytaj
Est ubi gloria... — Gdzie偶 teraz jest s艂awa Babilonu?
O quam salubre... — O jak偶e zbawiennie, jak s艂odko i mi艂o jest siedzie膰 w聽samotno艣ci i milcze膰, i rozmawia膰 z Bogiem!
Gott ist ein lautes Nichts... (niem.) — B贸g jest czyst膮 nico艣ci膮, Jego nie dotyczy 偶adne teraz, 偶adne tutaj.
stat rosa pristina... — dawna r贸偶a trwa w nazwie, nazwy jedynie mamy.