Bobkowski (2)


ANDRZEJ BOBKOWSKI

Ur. się w Wiener Neustadt w Austrii 27 X 1913. Zm. w 1961 w Gwatemali.

Był synem profesora, wykładowcy Theresianische Akademie, późniejszego generała w wojsku PL. Rodzina wielokrotnie zmieniała miejsce zamieszkania. Bobkowski przebywał m.in. w Lidzie, Wilnie i Modlinie. Maturę zdał w Krakowie (1933). W latach 1933-36 studiował ekonomię w SGH. W III 1939 roku wraz z żoną wyjechał do Francji i podjął pracę w fabryce broni w Chatillon pod Paryżem. Po napaści Niemiec na Francję został wraz z fabryką ewakuowany na płd. Nie powiodły się próby wstąpienia do PL wojska. W tej sytuacji postanowił wrócić do Paryża. Wkrótce okazało się, że jedynym dostępnym środkiem lokomocji pozostaje rower. I tak rozpoczęła się niezwykła podróż zrelacjonowana później dzień po dniu w Szkicach piórkiem.

Po powrocie do Paryża, jesienią 1940 został zatrudniony w biurze likwidacyjnym Atelier de Construction de Chatillon, prowadząc jednocześnie tajną pomoc dla PL robotników.

Po wojnie był krótko kierownikiem Księgarni PL w Paryżu, a potem pracował jako magazynier w YMCA, współredagując razem z Andrzejem Chciukiem pismo „Razem Młodzi Przyjaciele”, ukazujące się w Lyonie nielegalnie od 1944. Pomiędzy II 1945 a V 1947 pismo wychodziło w Paryżu, nastawiając się na publikowanie tekstów literackich, ale także różnego rodzaju poradników dla nauczycieli i wychowawców.

Ważny etap w rozwoju osobowości AB stanowi czas współpracy z powołaną na emigracji organizacją „Niepodległość i Demokracja”. AB odnalazł tutaj sprzyjający klimat dla pogłębienia swych refleksji na temat powojennego świata. Przedmiotem dyskusji i publikacji zamieszczanych na łamach związanej z „Niepodległością...” „Trybuny” była m.in. sprawa ładu demokratycznego, kwestionowanie pojałtańskiego porządku politycznego. Tutaj także mógł AB w pełni rozwinąć swoją krytyczną ocenę stanu kultury europejskiej. Stary Kontynent wydawał mu się coraz b. ciasny. AB wyraźnie potrzebował atmosfery sprzyjającej aktywności. Drażniły go stare europejskie iluzje i złudzenia, chciał żyć na własny rachunek, potrzebował prawa do decydowania o własnym losie. Używał słów ostrych, wydawał surowe wyroki. Oto co o „złożonej niemocą Europie Zach.” pisał w Pytaniach dzikich ludzi, ogłoszonych w numerze 50. „Kultury” (1951):

Europa? Wygodna i tchórzliwa pars pro toto zastąpiła pojęcie Europy, a jej istota i treść rozpuściły się w tym tak dokładnie, iż najbystrzejsi Europejczycy nie zdają sobie z tego sprawy.

Europa, wg AB, stawała się swoim własnym cieniem, traciła energię, jej kultura straciła twórczy impet. Dlatego w 1948 opuścił Europę i wraz z żoną wyemigrował do Gwatemali. Tutaj, w tym nie do końca jeszcze wówczas cywilizowanym, egzotycznym kraju rozpoczął nowe życie. Założył sklep z zabawkami, a potem zajął się modelarstwem. Wkrótce stał się bardzo znaną postacią, a jego warsztat latających modeli przyciągał mnóstwo nie tylko młodych, ale także i starszych ludzi. W tej nowej rzeczywistości czuł się chyba dobrze. Miał bowiem świadomość, że wszystko zawdzięcza sobie. AB nie chciał być od nikogo zależny, nie chciał czekać na przydział szans i możliwości. Wybrał niepewną, lecz fascynującą przyszłość, odrzucał „kolektywizm” łamiący osobowość. W 1 z listów pisanych z Gwatemali do Andrzeja Chciuka w 1957 stwierdzał:

...Jeżeli chodzi o mnie, egzystuję i bardzo mi z tym dobrze. Ubóstwiam mój przybrany kraj, czuję się tu świetnie i wróciłbym do Kraaaaaju chyba tylko wtedy, gdybym upadł na głowę. (...) nikt mnie nie nabierze, bo w tym systemie, nawet popaździernikowo-socjalistycznym, niczego nigdy się nie zbuduje.

AB nie znosił „choroby polskości”, nie lubił płytkich, sentymentalnych, wspomnieniowych obrazków. Fascynowała go natomiast postać Conrada, który wytyczał nowy, odważny szlak dla Polaków na emigracji. AB, tak jak Conrad, pragnął uwolnić się od nieznośnej „polskości” także po to, by być naprawdę Polakiem w świecie i móc uczynić dla PL coś istotnego.

Zm. po kilku latach walki z rakiem w Gwatemali 26 VI 1961 i tam został pochowany. Żył zaledwie 48 lat.

Nie zdążył w pełni rozwinąć i wykorzystać swego talentu literackiego, który pozwalał mu swobodnie łączyć w interesującą narracyjnie całość fakty polityczne, historyczne, własne komentarze, anegdoty, dygresje, a także wewnętrzne nastroje i przeżycia, mające swe źródło w otaczającej go rzeczywistości. Był znakomitym obserwatorem, umiał, patrząc na całość, zauważyć jednocześnie każdy szczegół, każdy detal, odkrywając i mocno akcentując jego znaczenie. Pisał z ogromną pasją, miał temperament polemisty, zawsze przy tym dążył do przedstawiania sytuacji „czystych”, godnych pochwały lub potępienia, a to nie przysparzało mu zazwyczaj przyjaciół. Dzieło, które pozostawił jako pisarz, stanowi przykład manifestowania niezależności postawy i sądów w każdej sytuacji.

Debiutował jeszcze w czasie studiów niewielką humoreską ogłoszoną w 1935 na łamach gazety „Tempo Dnia”.

Pisarstwo AB to coś więcej niż tylko zwierciadlane odbicie konturów świata. W jego prozie kryje się przede wszystkim poszukiwanie głębszych, „podskórnych” sensów, decydujących o ludzkich wyborach i drogach, bez których odkrywanie i poszerzanie granic tak bardzo przez niego upragnionej wolności byłoby niemożliwe.

Biografia AB pełna jest zaskakujących zakrętów i zawirowań. Wojna i sytuacja powojennej PL zmusiły go ostatecznie do emigracji. Nienawidził komunizmu i sowietyzmu, nie chciał żyć w państwie poddanym nieludzkiej ideologii, ponad wszystko cenił sobie wolność i prawo do indywidualnego podejmowania wyborów. Nie poddawał się również iluzjom socjalistycznego raju. Te akcenty zaznaczają się wyraźnie już w Szkicach piórkiem. Pisał wtedy, że człowiek to „odwieczna niespodzianka”, że należy pozostawić go w spokoju, pozwolić mu żyć i do niczego nie zmuszać. Szkice... są dziennikiem bardzo osobistym. To swoisty diariusz rowerowej podróży z Carcassone do Paryża przez Lazurowe Wybrzeże, podróży - poznania, nie tylko świata zewnętrznego, ale także, a może nawet przede wszystkim, siebie. Myśl AB nieustannie krążyła wokół widocznej szczególnie we Francji „słabości Europy demokratycznej”, szukając zarazem przeciwwagi w konkretnych działaniach jednostki. Już wówczas nie chciał identyfikować się z żadną ze stron podzielonego świata. Szukał miejsca dla siebie, uciekał od „kultury, która nie umiała się bronić”.

Ta książka, mimo upływu lat i dezaktualizacji wielu przedstawionych w niej problemów, ciągle przecież pozostaje lekturą inspirującą i ostrzegającą. AB stara się bowiem zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo „wewnętrznej dewaluacji człowieka w człowieku”, na jego kapitulację i poddanie systemowi politycznemu swojej wolności. Forma ulotnych, kreślonych „piórkiem” uwag, często gorzkich, to słowa rzucane jakby w pośpiechu wynikającym z poszukiwania, z nadmiaru energii, z odrzucania wszelkiego przymusu.

AB pisał niewiele. Dużo natomiast czytał, z dalekiej Gwatemali nieustannie interesował się wydarzeniami w Europie i PL, pracował, żył intensywnie. Jego proza, jego opowiadania i szkice z biegiem lat stawały się coraz bardziej dojrzałe, koncentrowały się wokół spraw dla człowieka podstawowych: lojalności, wierności, odpowiedzialności. To było ciągłe rozpoznawanie własnej sytuacji w świecie, zapoczątkowane jeszcze w Szkicach piórkiem. Życie było dla AB przygodą, ale było przede wszystkim wyzwaniem moralnym. Wyzwaniem conradowskim.

Bohaterowie opowiadań AB dochodzą zwykle do granicy, której nie mogą przekroczyć. Pisarz prowadzi ich po wąskich i trudnych ścieżkach wijących się pomiędzy obszarami prawdy i zakłamania. W czasach powojennych oznaczało to bezustanne ocieranie się o pokusę przystąpienia do łatwego, ale politycznie i moralnie podłego świata. AB postawił tę kwestie b. wyraźnie w Pożegnaniu, które można uznać za symboliczne przedstawienie dramatu powojennych wyborów. Dla niego decyzja była oczywista: w tej sytuacji politycznego podziału świata wracać do PL nie można.

AB drukował swoje opowiadania w „Kulturze”. Po raz pierwszy jako całość ukazały się dopiero w 1970 wydane pod tytułem Coco de Oro. Szkice i opowiadania z przedmową Józefa Czapskiego, który dostrzegł w AB osobowość złożoną i niełatwą do ogarnięcia:

Jakże o nim pisać? Człowiek przesłaniał mi zawsze pisarza, bo też Andrzej nie był 'czystym' pisarzem, nie lubił 'czystych intelektualistów', miał sklep w Gwatemali, zespół modelarski tam stworzony, sama walka o byt, o niezależność czy wprost leżenie na trawie, pływanie - to było dla niego równie ważne jak pisanie.

AB odwiedził Europę przy okazji zawodów modelarskich w Szwecji w 1955. 2 lata później otrzymał nagrodę londyńskich „Wiadomości” za wydrukowane tam opowiadanie Spadek.

W notatkach, na krótko przed śmiercią pisał, że najważniejsze jest żyć „teraz”, nie trzymać się kurczowo przeszłości, nie wracać, nie zatrzymywać się. Umarł w biegu.

Twórczość

Wojciech Kaliszewski
Szkoła Wyższa Przymierza Rodzin w W-wie,
współpracuje z IBL
V 2003

Jego ojciec - Henryk B. - był wykładowcą Cesarsko-Królewskiej Akademii Wojskowej w Wiedniu. Jego matka - St. z Malinowskich - pochodziła z Wileńszczyzny. Podczas wojny PL-bolszewickiej jego ojciec był szefem sztabu 11 Dywizji Piechoty. W II Rzeczypospolitej - został generałem. Jego rodzina często zmieniała miejsce zamieszkania. Przebywali w Lidzie, Wilnie, Toruniu, Modlinie, Krakowie.

1924-26 AB uczy się w toruńskim gimnazjum. W Krakowie uczęszczając do Gimnazjum im. Bartłomieja Nowodworskiego poznał swoją przyszłą żonę - B rbarę Birtusównę. W 1933 rozpoczął studia ekonomiczne w SGH w W-wie. W 1935 debiutował w „Tempie Dnia” krótką humoreską.

1937-38 - pracuje na Śląsku, w katowickiej hucie Laura - jest urzędnikiem. W Boże Narodzenie (1938) - ślub z Barbarą Birtusówną, z którą zaprzyjaźnił się na początku lat 30. Była absolwentką gimnazjum klasycznego, a potem studentką Państwowej Szkoły Przemysłu Artystycznego w Krakowie.

W III 1939 wyjechał z żoną do Francji, do Châtillon pod Paryżem. 7 IX 1939 AB zgłosił się do Armii PL we Francji, ale nigdy nie został do wojska przyjęty. W tym czasie u3mywał się z handlu. Założył też PL pralnię. W 1940 zatrudnia się we francuskiej fabryce amunicji jako robotnik. Wkrótce zostaje jednak oddelegowany do pracy w Biurze PL - reprezentuje interesy PL robotników zatrudnionych we Francji.

W 1940 rozpoczął dzieło życia - Szkice piórkiem. Opuszcza Paryż i ewakuuje się z innymi paryżanami na płd. Francji. Większość podróży przemierza na rowerze (ta wędrówka została opisana w dzienniku wojennym, który ukazał się później jako Szkice... w Instytucie Literackim w 1957).

Po klęsce Francji pracował w biurze likwidacyjnym swojej fabryki. Prowadził wówczas tajną pomoc dla PL robotników. W latach 1940-44 pracuje w Biurze PL przy Atelier de Construction de Chatillon - nadal pomaga PL robotnikom. W latach 1945-46 pracuje w PL YMCA, zatrudnia się też jako magazynier, naprawia rowery. Wraz z Andrzejem Chciukiem redaguje pismo „Razem Młodzi Przyjaciele”. Działa w organizacji Niepodległośc i Demokracja, a także w paryskiej placówce II Korpusu. W 1947 publikuje swój esej Nekyja w 1 numerze „Kultury”. Drukuje też w londyńskich „Wiadomościach” i do początku lat 50. - w pismach krajowych m.in. „Tyg. Powszechnym”, „Twórczości” i „Nowinach Lit.”. 25 VI 1948 wraz żoną wsiada na statek Jagiełło płynący do Ameryki Środkowej.

Bobkowscy rozpoczynają nowe życie w Gwatemali; BB uczy rysunku, projektuje kostiumy, AB stara się znaleźć zawód, który pozwoli mu zarobić na życie. Produkuje I modele samolotów. W 1949 w sklepie niem. biznesmena AB zakłada warsztat modelarski, a potem otwiera własny interes - Guatemala Hobby Shop. Gromadzi wokół siebie grono młodych entuzjastów modelarstwa i tworzy klub modelarski. W 1954 bierze udział w światowych zawodach modeli latających w USA. W 1956 przyjeżdża na zawody do Europy. Zawody odbyły się w Szwecji, ale AB odwiedził także Szwajcarię, Niemcy i Francję.

W 1957 nakładem Instytutu Lit. w Paryżu ukazują się Szkice..., okupacyjny dziennik AB. Za opowiadanie Spadek pisarz dostaje nagrodę londyńskich „Wiadomości”.

W 1958 przechodzi I operację nowotworu. 3 tyg. potem zapisał w dzienniku: „Wiem, że powinienem starać się nie myśleć, wrócić do normalnego życia natychmiast, gdy cięcie się zagoi. I wrócę. Ale chyba tylko na powierzchni. Na dnie będzie już zawsze tkwiło przygotowanie.” Kolejne operacje są w 1959-60.

W 1959 sztukę teatralną Czarny piasek publikuje w 11 numerze „Kultury”. W IV 1961 wyjeżdża do USA na leczenie i na narty.

Umiera 26 VI 1961 w Gwatemali na raka mózgu. Zostaje pochowany w grobie rodzinnym doktora Quevedo, którego 4 synów od 12 lat uczył modelarstwa.

Po śmierci żona tłumaczyła, m.in. fragmenty Notatnika modelarza, Czarny piasek, Lourdes i esej J. Czapskiego Querido Bob. Uporządkowała manuskrypty męża, posyłała je do Maisons Laffitte; korespondowała z T. Terleckiem, M. Grydzewskim, K. Wierzyńskim, J. Giedroyciem. Zm. 22 IX 1982, została pochowana w grobie obok AB.

1957 - Szkice piórkiem (Francja 1940-1944)

1970 - Coco de Oro. Szkice i opowiadania

1994 - Opowiadania i szkice

1997 - Jerzy Giedroyc Andrzej Bobkowski Listy 1946-1961

2002 - Potłuczona mozaika. Andrzeja Bobkowskiego myśli o epoce

2003 - Przysiągłem sobie, że jeśli umrę, to nie w tłumie: Korespondencja z Anielą Mieczysławską 1951-1961

2006 - Listy do Tymona Terleckiego; Z dziennika podróży

2007 - Zmierzch

2008 - Punkt równowagi; Listy z Gwatemali do matki

W swojej twórczości krytykował kolektywizm, był gorącym orędownikiem indywidualizmu i szerokiej autonomii jednostki. Szkice..., oprócz bacznego opisu Francji po klęsce 1940, są też gorzkim szkicem kondycji Europy doby międzywojennej. W książce widać również przywiązanie autora do detali i ich symboliki. Tuż po II wś. AB związał się ze środowiskiem paryskiej „Kultury” i publikował na jej łamach. Formułował dosyć wyraźne i kontrowersyjne poglądy na temat roli jednostki w społeczeństwie, krytykował postawy PL emigrantów. Jego emigracja do Gwatemali stanowiła swoistego rodzaju protest przeciw Europie, która wedle AB skompromitowała już swoje wartości.

J. Giedroyc: Był pod wielkim wrażeniem upadku i rozkładu Europy, nienawidził jej zmurszałych ideologii, widział tu przyszłość w bardzo czarnych barwach i chciał rozpocząć nowe życie w Ameryce Płd. Miał pasję życia, z którego czerpał wielkimi garściami. Swoją śmiertelną, długotrwałą chorobę - raka - traktował z pogodnym stoicyzmem, oczekując śmierci z otwartymi oczami. Był to jego najważniejszy egzamin pokazujący klasę człowieka.

T. Terlecki: Było w B. właściwie 2 pisarzy: ten, który występował publicznie i - poufny epistolograf. Obok Pawła Hostowca należał do już nielicznych przedstawicieli pięknej sztuki pisania listów, która jest tym bardziej sztuką, im mniej chce nią być. W 2 tom. Szkiców... jest zapiska o epistolografii: „Nie lubię pisać listów, bo nigdy nie potrafię pisać w skrócie”. Ta wrodzona skłonność, może i osamotnienie w wybranym odludziu, może również prozaiczny tryb życia sprawiały, że pisał listy-lawiny, listy-eksplozje, reakcje łańcuchowe, niewymuszone i niepozowane, a świetne literacko.

J. Czapski: Namiętna pasja pracy konkretnej, celowej, jak pisze „egoistycznej”, walka codzienna, materialna, zdobywanie gruntu pod nogami, nie tylko nie osłabia go pisarsko, ale go - jako pisarza - pogłębia i karmi. Jeszcze w Paryżu notuje: „prawdziwy pisarz to nie ten, który dobrze pisze, ale który najwięcej dostrzega”. A. dostrzega coraz więcej. Ten pisarz, który rzucił Europę, bo znienawidził „zmurszałe ideologie”, bo chciał po prostu żyć, poprzez to wzrastające zespolenie z każdą pracą, której się bez przymusu z zewnątrz podejmuje, przez to czucie, widzenie, reagowanie na cały świat go otaczający, zdaje się podchodzić jakby na nowo do tych samych problemów, które go w Paryżu trawiły. Każde jego opowiadanie, każdy jego list, wszystko wiąże się z zasadniczymi problemami życia. Jego ideologia, jeżeli użyć tego znienawidzonego przez A. słowa, wyrasta z jego własnego doświadczenia, a siła tego doświadczenia z każdym rokiem, z każdym m-cem staje się coraz bogatsza, cięższa i pomimo sukcesów, „werwy sportowej”, coraz boleśniejsza, jakby ostateczna.

Hanna Zaworska: (...) był ekonomistą z wykształcenia, intelektualistą i pisarzem z powołania, modelarzem samolocików z upodobań, wiecznym chłopcem z natury. Żył krótko, ale bardzo intensywnie. Pisał mało, ale genialnie. Cenił fanatycznie wolność, ale stał się jej niewolnikiem. Jeden z największych ludzi XX w.

K. Wierzyński: To talent pisarski o niezwykłych walorach. O słowie elektryzującym, o brawurze narracyjnej, niespotykanie bystrym widzeniu rzeczy, odwadze sądów. Pośród piór urodzonych na emigracji należał do najwspanialszych.

St. Stabro: Autor Szkiców... jako typ wymierającego już dzisiaj intelektualisty, klerka nieufnego i sceptycznego wobec wszelkich ideologii i poznawczych schematów, był zwolennikiem wolności cokolwiek anarchicznej. Od Gombrowicza np. odróżniało go odrzucenie owej wyrafinowanej, dialektycznej gry, tak charakterystycznej dla autora Ferdydurke. Poza tym B. w świetle konwencji rządzących PL literaturą i, co ważniejsze - rodzajem refleksji o niej - był zbyt szczery, pozbawiony zmysłu nie tylko literackiej taktyki, a jego indywidualizm nie do przyjęcia.

J. Giedroyc: Była to natura kontestująca, buntownik, który zawsze starał się być niezależny. Cechowała go duża bezkompromisowość. Reagował niesłychanie emocjonalnie na wszystko, co go spotykało. Nie wchodziła w grę żadna kalkulacja. B. miał 1 b. cenną cechę, która jest dość rzadka zwłaszcza wśród Polaków, choć nie tylko wśród Polaków: wierność w przyjaźni i lojalność. Miałem do niego osobiste zaufanie. To b. rzadkie. Był 1 z tych osób, co do których nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, że w każdej sytuacji będą ze mną.

Wojciech Kaliszewski: AB wytrwale poszukiwał miejsca dla siebie, męczyły go kształty skostniałe, przyzwyczajenia, schematy, podejmował wyzwania, lubił ryzyko. Nosi w sobie jakiś odprysk niepokoju i siły Odyseusza. W jakimś stopniu jest to los każdego emigranta, ale B. łączyło z Homerowym bohaterem coś więcej - poczucie wolności.

J. Czapski: Jego myśli o pracy, o strachu i odwadze, o śmierci, o woli i miłości życia, o sensie życia, o Bogu, modlitwie, stanowią nurt ukryty jego opowiadań. Te myśli rzadko wyrażone „frontalnie” jakby „wyskakują” to paradoksem, to żartem, drastyczną „przyziemną” metaforą, czasami są w samej tkance opowiadania najdelikatniej insynuowane. Wittlin w wygłoszonym odczycie nazwał AB zawiedzionym kochankiem Francji, bo nie wiadomo, czy w jego francuskim dzienniku z lat okupacji i kolaboracji więcej jest zachwytu i poczucia związania, czy krytyki i gwałtownej parodii Francuzów. Dla niego kultura, która nie chce się bronić, która ulega bez walki, przestaje być siłą twórczą, a jest siłą rozpadu i rozkładu. Rozszerzyłbym słowa Wittlina: B. był zawiedzionym kochankiem całej Europy, zdawała mu się już bezsilna, zatruta strachem przed Rosją. Pamiętajmy, że opuścił ją w okresie chyba szczytowej paniki i szczytowych iluzji o Sowietach. Antykomunizm B. jest konsekwentny i zabarwiony pasją; za paryskich czasów nieustannie porównuje go ze znienawidzonym hitleryzmem, już wtedy demaskuje złudzenia i optymizmy tyczące błogiej ewolucji komunizmu po wojnie. Ale dla B. każdy socjalizm jest już podejrzany, to zasadzka na wolnego człowieka, to, wg niego, ruch, który jeżeli zwycięży, wychować może jedynie posłusznych urzędników, ludzi niezdolnych do ryzyka, gotowych tylko mówić o wolności. Z jaką satysfakcją cytuje list Conrada z 1885, 1 z I pisanych po ang.: Socialism must inevitably end in Caesarism. Dlatego i na odwilż w PL, i na cały rewizjonizm patrzył z największym sceptycyzmem, z ironią.

Jacek Kopciński: Tego co o komunizmie wiedział B. w latach 40., niektórzy lewicowi intelektualiści w swojej niezbyt szczerej naiwności zaczęli się domyślać dopiero ćwierć wieku później.

Krzysztof Masłoń: Powinny stać się Szkice... lekturą obowiązkową każdego jako tako wykształconego Polaka.

Jan Tomkowski: AB jest najciekawszym być może w naszej literaturze antykomunistą - wytrwałym i konsekwentnym, a jednocześnie b. oryginalnym. System wartości, jakiego próbuje bronić, nie ma bowiem żadnego odniesienia do przeszłości, tradycji, konkretnej ideologii, dziedzictwa narodowego czy kulturalnego. Występuje w obronie kategorii najb. uniwersalnej - broni życia w jego najprostszej, najbardziej elementarnej postaci.

Andrzej Horubała: Umówmy się: B. to trochę pisarz wymyślony. To pisarz czytany przez pryzmat naszych marzeń i pragnień. To pisarz, któremu sporo dopisujemy, który ma u nas duży kredyt. Bo przecież ktoś taki jak on, no, może trochę lepszy, trochę zdolniejszy, powinien się narodzić, powinien nadać ton literaturze PL, powinien ją zbawić.(...) Pozostał sen o chuliganie Pozostał więc autorem jednego wyśmienitego dzieła - Szkiców.... 1 skończonej książki i wielu nieistniejących, naszkicowanych zaledwie, albo po prostu posiadających wyłącznie bohatera. W 2 książkę złożyła się jego biografia, odtwarzana z nierównych opowiadań, z fascynującej korespondencji, z luźnych zapisków. Pozostał sen o chuliganie, chuliganie, który skalą talentu przewyższyłby wszystkich rewizjonistycznych pisarzy, którego gest odrzucenia marksizmu, wyśmiania go, zakwestionowania byłby silniejszy niż wielotomowe rozważania Leszka Kołakowskiego o głównych nurtach tej zbrodniczej i niemądrej ideologii. Chuliganie, który by wreszcie siłą swego talentu umożliwił J. Giedroyciowi postawienie na mocniejszego i pewniejszego konia niż rewizjonistów pokąsanych przez Hegla.(...) Apel o szerokość przeżywania świata B. nie wpisywał się w nowomodne strategie, nie próbował ominąć istotnych pytań prestidigitatorskimi sztuczkami. Pozostawił świadectwo swojego życia. Świadectwo życia przemawiające rzeczywiście silniej niż literatura. Czasem trudne do rekonstrukcji, wymagające wertowania tomów korespondencji, odtwarzania zarzuconych wątków, lektury fragmentarycznych zapisków. A jednak świadectwo niezwykle wartościowe. Będące nie tylko drastycznym pytaniem pod adresem dzisiejszych elit, ale także apelem o szerokość przeżywania świata, o otwartość na świat. W przedwojennej analizie Ferdydurke Stefan Kisielewski złośliwie przyrównał Gombrowicza do sportowca, który w biegu na 100 m startuje w damskich pantofelkach na wysokim obcasie. Wie, że konkurencji nie wygra, ale za to zwróci na siebie uwagę.(...)

AB zachowywał się całkowicie odmiennie: w zawodach - traktowanych po Pawłowemu wziął udział, bieg ukończył, a świadectwo tego biegu, choć artystycznie niespełnione, zasługuje na uwagę do dziś, gdyż jest świadectwem walki. Gdyż jest świadectwem „na temat”.

Życiorys przesłany przez AB do red. Giedroycia z Gwatemali:

Ulubione sporty: iskanie kotów i minigolf

Ulubione gry towarzyskie: Cimbargaya i cerceau

Ulubione trunki: Whisky „Seagram's” V.O. albo „Canadian Club”

Ulubione potrawy: proste, żołnierskie

Marzenia: móc polecieć na dziwki na Marsa

Religia: rzymskokatolicka. B religijny - wymaga, aby cały jego personel sklepowy chodził do komunii

Plany na przyszłość: umrzeć jak najtaniej z dala od PL

Plany na dalszą przyszłość: być duchem na Kremlu i mieć stałe połączenie telepatyczne z redaktorem Giedroyciem. Takie samo jak Giedroyc z Mieroszewskim

Ulubiona lektura: Aphrodite Pierre Louysa. Naśladowanie Chrystusa Tomasza a Kempis, czyli sex i sadyzm.

Ulubieni pisarze: zależy jacy

Ulubiony cytat: „Są trzy wielkie ewolucje ludzkości: poganizm, chrześcijaństwo, chamstwo” (Flaubert - Listy)

Do J. Giedroycia (Gwatemala 30.09.1948):

Drogi Panie Jerzy!

Otrzymałem list Pana (drugi) i b. dziękuję za tę garstkę wiadomości. Listów od Pana zawsze bardzo wyczekuję. Ja też nie napisałem nic przez długi czas, bo miałem straszną harówkę, aby jakoś utrzymać się na powierzchni. Ale o tym potem. A więc 1) Nie wiem czemu, ale „Kultury” lipiec-sierpień i innych druków, których wysyłkę sygnalizował mi Pan już w I liście, nie o3małem i pewnie już nie o3mam, bo to już 3 m-c i nic. Żal mi okropnie, bo chyba właśnie w tym numerze był ten mój List. Poczekajmy jeszcze trochę i jeżeli zginęło, to proszę mocno, mocno o powtórne wyekspediowanie mi tego. Jestem także ciekawy (nic mi Pan o tym nie pisze), czy nie było jakichś ech tego Listu - choćby redakcyjnych, w postaci listów od czytelników. Pytam o to, bo do rzeczy poczętych w czoła pocie (jeszcze dziś nie mogę pojąć, jakim sposobem udało mi się to wtedy wydukać) człowiek przywiązuje się bardziej niż nawet do innych, znacznie lepszych. Wygląda na to, że jestem tylko autorem Pożegnania, bo redaktor „Życia”, prosząc mnie w liście o współpracę, pisze mi, że po Stahlu i Gryziewiczu zabrał z kolei głos ojciec Bocheński. Tego jestem najbardziej ciekawy. A tymczasem nie mam żadnego wycinka i choć w sumie w tej chwili nie mam głowy na przejmowanie się tym (emocjonalność w tej dziedzinie ma u mnie w tej chwili temperaturę 35.4), to jednak ciekawi mnie b., co o mnie wypisują. Z jednego możemy być obaj zadowoleni: narobiliśmy szumu w mętnym stawku. Ja to b. lubię i Pan chyba tyż i dlatego Pana tak b. lubię i szanuję. Jeżeli chodzi o kraj, to „Kultura” z tym moim Listem, zdaje się, w ogóle nie dotarła, bo Iw[aszkiewicz], któremu napisałem, że „w moim ostatnim utworze uperfumowałem się b. wyraźnie, gdyż tylko kurwy z zasady nie używają żadnych perfum” (to naprawdę I przykazanie każdej solidnej ladacznicy: „Nie będziesz używała perfum ani żadnej rzeczy, która ichnia jest”), napisał mi, że absolutnie nic nie czytał. A może Pan Listu nie puścił, bo zanadto błagonadiożny? Wtedy jadę od razu do Paryża uściskać Pana i wracam do Guatemali. W każdym razie przed kilku dniami dostałem list od matki, że podpisała w końcu kontrakt z „Czytelnikiem” i moja książka wyjdzie na Boże Narodzenie. Dostała matka 30 tys. zł zaliczki, w X drugie 30 tys., a potem, po ukazaniu się, resztę - w sumie jakieś zawrotne sumy, od których pewnie połowę zabiorą na podatki. No ale i tak cieszę się, bo moja jedyna staruszka już ledwo ostatnio dychała i pisze, że w PL liczy się już wyłącznie tysiączkami. Zdaje się, że we Francji ostatnio tyż. Jeżeli chodzi o te wycinki z artykułami o mnie, to na przyszłość błagam wyciąć i odżałowawszy te 30 frs więcej, posłać mi listem lotniczym. Taki artykuł nie waży tak dużo, a ja konam z ciekawości, co o. Bocheński mógł napisać. To taki mądry człowiek, przy którym ja czuję się bardzo malutki. Tymczasem cichym krokiem kościelnego zaczął już tu do mnie przychodzić „Tyg. Powszechny”, z czego się b. cieszę, choć napisałem Turowiczowi, że ostatnio jego tyg. powinien się nazywać „Tygodnik Morstinowski”, bo tam nic, ino aller i retour piszą tylko te jakieś Morstinowe-Górskie i inne. No ale co można zrobić z kagańcem na pysku, nawet na katolickim? Tur[owicz] prosi mnie o „utwory”, Iw[aszkiewicz] pisze, że „wszyscy” czekają na moje notatki z podróży w „Nowinach” i że mówiono o mnie na jury nagrody „Odrodzenia” (ciekawy jestem, kto zaczął - na pewno nie on), matka zaklina, żeby coś napisać przed ukazaniem się książki, bo to dobrze robi”. Pan już zapłacił z góry, ja w międzyczasie kazałem sobie francuskim przyjaciołom z Paryża wysłać mi tu kupę rzeczy gwarantując im zwrot wyłożonych sum „moim piórem” - i, za przeproszeniem, g...!! Ale powoli się zorganizuję i niech mi pan nie ma za złe, że jeszcze nic nie posłałem. W każdym razie mam dla Pana już szkic i w I luźnej chwili przejadę po nim szmerglem. Tymczasem zamiast pisać, dużo rysuję i rachuję, taplam się w klejach i lakierach własnego pomysłu i konstruuję. Jestem bowiem już znanym konstruktorem samolotów. W skrócie wygląda to tak, że po zejściu z górskiego „rancho” przyjaciół i przeprowadzce do stolicy (31.8) zaczęliśmy z żoną macać teren. Szło to opornie, bo ludzie są tu, jak się to świetnie określa po francusku - „constipes”. Żona miała więcej szczęścia, bo ma zdecydowany fach, do tego z odorem sanctitatis Paryża. Dorwała z miejsca urządzanie wystaw w największym i najelegantszym sklepie, takiej tutejszej G[alerie] L[afayette]. Potem lekcje rysunku u córki jednego z „królów kawy” po 2 dolary za godz. Ja chodziłem, wszyscy byli b. uprzejmi, notowali mój adres i cześć, po herbacie. W pewnym momencie mój morale miał b. głębokie zanurzenie i łaziłem rozwalony, do tego z atakiem wątroby po nadrabianiu zaległości mięsnych w Europie (tu 20 centów funt befsztyka prima). Rola „księcia małżonka” też mi nie odpowiada zanadto. I tak chodząc zauważyłem, że w tutejszych sklepach z zabawkami nie ma zupełnie modeli samolotów latających. Są amerykańskie pudełka, świństwo piramidalne, z których chłopcy robią makietki niezdolne nawet ulecieć 1 cm i łamliwe. Och - Amerykanie potrafią robić tandetę, o jakiej Niemcom nie śniło się. (Skąd to głupie określenie: niem. tandeta?) Już w I liście do Pana wspomniałem, zdaje mi się, że organizuję mały warsztacik. To właśnie to. Narysowałem I model, zrobiłem go, 2 tyg. prób. W tej skali, na jaką to zmierzyłem, zabawa stała się ciężką pracą, i bez przesady, trochę wiedzą. W czasie prób wpadłem na pomysł, żeby moje modele były niełamliwe i „waterproof” (nie wiem, po co model samolotu ma być odporny na wodę, ale wiem, że jak o tym mówię, nawet ojcowie moich klientów kiwają z uznaniem głowami i biorąc samolot, mówią synkowi: ty poczekaj jeszcze, jak będziesz dorosły, będziesz się tym też mógł bawić). Osiągnąłem to w 98% kombinując wspaniałe tutejsze gatunki drzew. To prawdziwa rozkosz dysponować takim surowcem. 14.8 zacząłem seryjną produkcję - I serię 20. Nie będę Panu pisał - przez co przeszedłem. Wszystkie błędy prototypu wyłaziły w miarę posuwania się budowy seryjnej. Jak w prawdziwej produkcji. Do tego nie miałem forsy na narzędzia. Dłuta robiłem sobie z łamanych specjalnie nożyków kuchennych, kupowanych po 40 centów. Nie mając na świderki (to wszystko importowane, więc drogie - np. wiertełko 1 mm 30 centów), dziurki przepalałem drucikami. Były dni, że przed wystawami z narzędziami wystawałem jak głodny przed piekarnią. Pracowałem szaleńczo - nieraz od 8 rano do 3 w nocy z jedzeniem wstawianym przez żonę przez okno. Po 6 tyg. takiej orki zaniosłem taki samolot do najlepszego sklepu z zabawkami, bez słowa wstępu rąbnąłem nim o ziemię, puściłem w sklepie, żeby trzasnął o ścianę, i powiedziałem 2 dolary sztuka. A oni, że chcą wyłączne przedstawicielstwo. A ja, że owszem, ale ja też mam prawo sprzedawać 25% produkcji na własny rachunek. Zgoda. Teraz już do mnie przychodzą i sprzedaję po 3 dolary. Przygotowuję nowe typy, śmigi specjalne, klejone z mahoniu, cedru i białego mahoniu itd., oczywiście droższe. I wie Pan, ci sami ludzie, co brali mój adres, żeby „napisać w razie potrzeby”, od razu sami do mnie przyszli, proponując mi pieniądze na zakup urządzeń i narzędzi. „Król kawy”, ojciec tej uczennicy żony, wprost zaoferował mi forsę bez procentu, ze zwrotem w miarę możności. Nie przyjąłem, bo wolę „langsamer aber sicher”. Dalej pracuję, a na Boże Narodzenie mógłbym sprzedać każdą ilość. W sumie mamy już na X, zaczęliśmy w tych dniach pracować na XI. Z Francji zamówiłem sobie przesyłkę materiału, bo w tej dziedzinie mają w Paryżu świetne rzeczy. Jednak plany robię sam, bo mnóstwo trzeba zmieniać, aby uzyskać trwałość. Pertraktuję o kupno kilku maszynek, ale jeżeli będą za drogie, trzeba je będzie zrobić samemu, wyzyskując jakieś stare motorki elektryczne ze starych wentylatorów, co tu kupuje się na „pchłach” za centy. Ale dość o tym. Zostawmy to do czasów, gdy ja, jako stary dziadzio z trombitą przy uchu, będę siedział w fotelu w salonie, a moje wnuki zaproszonym gościom będą pokazywały ułamane nożyki w szklanej gablotce, mówiąc: „Z tym dziadzio zaczął i od tego zaczęła się firma”. (To moja firma i każdy samolot nosi ten napis). A ja, zniecierpliwiony, zdzielę tym „sonotonem” wnuka przez łeb i będę wrzeszczał, że wielkość firmy zaczęła się od złamanej żyletki i bambusowego kija od złamanej miotły do wymiatania wody z tarasu w czas pory deszczowej. Ta praca, obok wysiłku myśli zwróconego na udoskonalenie czegoś, na obliczenie (trochę matematyki i studiowania krzywych), ma tę zaletę, że mogę pisać, tymczasem w myślach. Mam jednak obok siebie zeszyciki i notuję, jak mi coś wpadnie do głowy. Potem to zlepię patentowanym klajstrem „BOB”, jak tylko unormuje się produkcja i zdobędę trochę urządzeń i narzędzi. W międzyczasie była tu rekrutacja do UNESCO, więc złożyłem podanie, poparte b. dobrymi referencjami tut[ejszego] ministra spraw zagranicznych. Ciekawy jestem, jaką otrzymam odpowiedź. Nie liczę na to, bo nie jestem ani Żydem, ani masonem, ani komunistą, ale ciekawi mnie to. Jako „pisarz” (oczywiście w podaniu napisałem to bez cudzych słówek) poprosiłem o pracę w „arts and literature”. Z hiszpańskim poczynamy sobie obydwoje b. śmiało, a żona jest wybitnie wymowna, bo ma więcej okazji do szprechania. Jesteśmy b., b. szczęśliwi, a „standard of life” pomimo b. skromnego trybu życia 200-krotnie lepszy niż w Paryżu. I mieszkanie, i jedzenie - wszystko. I satysfakcja życia w kraju silnego pieniądza. Gdy wezmę 3 dolary za samolot, wiem, że to jest prawie na 3 dni jedzenia z ciastkami, lodami i „Coca-colą” włącznie. Flacha rumu 1,30, karton świetnych papierosów tutejszych 1,25 (200 sztuk), paka tytoniu fajkowego krajowego (doskonały) 30 centów. Nie mówię o owocach, bo to grosze. Jak tylko będzie mnie stać wyślę Panu kawy. Pijemy teraz kakao, bo z tą kawą wystartowaliśmy za szybko i serca nam zaczęły zanadto tańczyć. Martwię się tym, co mi Pan pisze o placówce i o potrzebach „Kultury”. Jedno mnie tylko cieszy (świnia jestem, ale to ludzkie), że Wnor[owski] nie b. pracuje. Jednak Andrzejek, z całym jego ganionym przez „Wragiera” „przejmowaniem się” i niuchem w sprawach krajowych, pracował nie najgorzej. Do Wujka Józia i Cioci Maryni, i Władka nie piszę osobno, bo to kosztowne. Zresztą do Cioci pisałem, ale pewnie nie miała czasu mi odpisać. Niech się nie przejmują, bo rozumiem, że pewnie nie mają czasu i zalatani, jak zwykle. Przyjechało tu ostatnio 11 Polaków spośród tych strajkowiczów z obozu w Lille. Mówią sobie per „panie poruczniku” itd., ale „pan inż.” powiedział mi, że jego żona nie może mieć dzieci, bo „jest wąższa w biodrach niż inne kobiety”. Nie lubię takich „wąższych” inżynierów i poruczników, więc moje wizyty w pensjonacie, w którym mieszkają i trochę wyczekują, aż im ktoś da jakieś „przydziały”, są raczej rzadkie. Tyle na tymczasem. Wiele zabawnych szczegółów o kraju (to zupełnie chwilami PL) w następnym liście. Ściskam mocno dłoń i w ogóle wszystkich pozdrawiam, dla Hertzów uściski.

Andrzej


[Dopisek na I str. z boku:] Błagam powiedzieć Freydowi, że wcale o nim nie zapominam, ale wytłumaczyć, że finansowo - ciężko, a listy b. kosztują.

[Dopisek na I str. u góry, „do góry nogami”] Czytam „na spokojno” wszystkie „Kultury” od deski do deski. Co za pismo. Palce lizać, nóżki w kawie moczyć.

Uwaga na mój adres: Av. Elena NORTE 32. Zapomina Pan o „Norte”, a to ważne, bo list błądzi. […]

Józef Czapski - Querido Bob

AB umarł w Gwatemali. Jakże o nim pisać? Człowiek przesłaniał mi zawsze pisarza, bo też A. nie był „czystym” pisarzem, nie lubił „czystych intelektualistów”, miał sklep w Gwatemali, zespół modelarski tam stworzony, sama walka o byt, o niezależność czy wprost leżenie na trawie, pływanie - to było dla niego równie ważne jak pisanie.

„Jacques wykazuje już symptomy czystego intelektu, boi się wody i wysiłku fizycznego. Grozi mu wyrośnięcie na jedną z wielu orchidej umysłowych. Żal mi chłopca. Jakże wdzięczny jestem memu ojcu, że choć nieraz brutalnie, ale uformował mi ciało na obraz i podobieństwo ludzkie. Dziś równie dobrze i łatwo pływam jak myślę” - zapisuje z młodzieńczą dumą Andrzej.

Chciałbym pisać o nim jak list do niego, z czułością czy z wymyślaniem, z tą swobodą i bezpośredniością, z jaką on pisał zawsze. AB nie tylko że nie bał się posądzenia o takie czy inne „przestępstwo” (zły Polak, żaden lewicowiec, zły katolik czy właśnie że katolik) nawet lubił wszystkich prowokować, jakby zwady szukał. Ale ten gwałtownik był zawsze podszyty humorem, gotów każdej chwili przeciwnika zaprosić na wódkę, martini czy jaki inny mocny trunek gwatemalski, by starcie przyjaźnie zapić. Ani śladu celine'owskiej goryczy, przy tym pisał bez lusterka, bez „chytrej” dialektyki, nienawidził jej, i nieraz niemądrze nienawidził, angażując się zawsze w każdym słowie i bez reszty.

Odczytuję jego listy do „Kultury” i to, co drukował w „Kulturze”, wracam do Szkiców.... Gdy się ukazały, nie potrafiłem ich docenić, zdawały mi się po młodzieńczemu zbyt zadzierzyście otwierające drzwi otwarte i dziś dopiero widzę, jak wątki tej książki, wśród z dnia na dzień notowanych trafnych, plastycznych obserwacji, komentarzy do wypadków i przeczytanych książek, są nasycone myślami, które A. potrafił całym swoim bujnym i szlachetnym życiem „testować”. W tych zapiskach sprzed 20 lat odnajduję te same moralne reakcje na otaczający go świat; już wtedy odrzuca go równie gwałtownie każdy oportunizm, hipokryzja, wzniosłe zakłamanie, tchórzliwe uciekanie od wszelkiej odpowiedzialności, składanie jej na innych, na przykład na państwo, wszelkie totalistyczne czy nawet demokratyczne „zbaranienie”, które w Szkicach... okupacyjnych każe mu bronić, tłumaczyć każdy indywidualny anarchiczny wybryk; i wielbić prawie chuliganów i „cyników”, do których coraz to stara się paru dosadnymi opisami czy słowami upodobnić.

* * *

Opuścił nas w Paryżu już w 1948 i tak mi pozostał w pamięci, jak go wówczas pewnego dnia zobaczyłem. Była to chyba b. wczesna wiosna, niedziela, słońce. Włóczyłem się po Quai d'Orléans, na Wyspie Świętego Ludwika i naraz z góry, od Biblioteki PL, zobaczyłem zakochaną parkę, spacerującą tuż przy falach Sekwany pod tymi wielkimi, „nadwiślańskimi” topolami, które tam rosną. Widzę ich jeszcze przez bezlistne gałęzie, wyglądali tak zakochani i zatopieni w rozmowie, że się na nich zapatrzyłem. Nagle poznałem ich: to był A. z żoną Basią, radzili o czymś. Kiedy zeszedłem do nich, aby się przywitać, poczułem zaraz, że im przeszkodziłem w ważnej b. chwili, omawiać musieli jakąś ich własną wielką sprawę. Już nie pamiętam, czy wtedy, czy parę dni później wyznali mi ukrytą jeszcze pod 7 pieczęciami tajemnicę: za parę tyg. wyruszają w daleki świat.

Tak mi pozostali w pamięci oboje w przedwiosennym słońcu z wyrazem ludzi skupionych i b. szczęśliwych przed wielką przygodą. Patrzę na małą kolorową fotografię, którą przysłali nawet nie rok temu: oboje uśmiechnięci, A. w niebieskiej rozchełstanej koszuli, Basia w niebieskim sweterku na tle czerwonych krzewów, wzgórz zielonych, dziwnej architektury z przysadzistymi kolumnami. Zdają mi się po 13 latach tacy sami uśmiechnięci i sobie najbliżsi. A przecie już śmierć A. jest bliska: „...afirmacja życia... do czego oczywiście dochodzi się, dopiero jak się stoi wyraźnie nad grobem i jak się o tym wie” - pisze A. w 1959. Wielką przygodą A. był wyjazd do Gwatemali w 1948, marzył on zawsze, ten wyznawca Conrada, o dalekich krajach. I próbę ucieczki przeżył w IV kl. gimnazjalnej, a w Szkicach..., a więc w czasie okupacji, coraz to powraca marzenie wyjazdu z Europy, tej kolebki „kultury i obozów koncentracyjnych”. Po tych latach Paryża, po przebijaniu się z dnia na dzień, pracy w fabryce, potem w organizacjach emigracyjnych, w NiD-zie, w placówce paryskiej 2. Korpusu w Hôtel Lambert, redagowaniu tygodniowego biuletynu z informacjami o PL, A. rusza z żoną do kraju, gdzie nikogo nie zna, bez określonego zawodu, bez języka, prawie bez środków; chce poza Europą zacząć nowe życie. „Chcę mieć prawo zdechnąć z głodu, jeśli nie dam rady”. Ten refren coraz to wraca w jego listach i artykułach.

W Gwatemali B. „zaczynając z niczego, wyrzekając się wszystkiego” dłubie kuchennym nożykiem (nie stać go było na „narzędzia”) drewniane zabawki, pracuje po 14, 16 godz./dobę, uczy się na gwałt hiszpańskiego, czytając Madariagę. Nie ma wcale uczucia, że trafił do małego miasta, ale na kontynent niezmierzony, kipiący życiem. Wszystko go z początku czaruje i wymyśla na Europę, która drży przed Sowietami, na lewicę europejską, wciąż jeszcze zafascynowaną komunizmem, Stalinem, i na siebie, twierdząc, że dopiero teraz sam widzi, jak „zdipisiał”. Z właściwą mu swadą urąga i na nas, emigrantów: pod wzniosłymi deklaracjami, że nie możemy żyć bez kultury europejskiej, tkwi w nas zwyczajny strach przed wolnością, strach samodzielności, oczekiwanie, co nam dadzą IRO, Marshall, Aide aux emigrés, kwakrzy, Joint czy abp Paryża. Skarży się, że nie ma fachu, ale pociesza się, że przecież umie rozróżnić pilnik do żelaza od pilnika do paznokci, czym już przewyższa pisarzy realistycznych i marksistowskich w PL.

Po paru m-cach wściekłej pracy ma już trochę narzędzi i frezerkę do drzewa i patrzy z irytacją na zachowanie tkwiących obok, po lokalach IRO, emigrantów „kulturalnych”, urągających na „chamską” Amerykę, na IRO, które ich u3muje, dając zawsze za mało. Wrasta w życie Gwatemali, jak sam pisze, zakochuje się w niej. Na początku zdaje się widzieć same jej zalety, w miarę lat sądy jego coraz bardziej się precyzują i różnicują, i tu nie szczędzi krytyki. Dostaje się naiwnym lewicowcom i lewicowym spryciarzom za ślepy kult Sowietów, i warstwom najbogatszym za ich drapieżny, tępy antyamerykanizm, idący tak na rękę Sowietom, wyrastający najprościej z tego, ze szukając fantastycznych i najszybszych zysków, nie są w stanie konkurować z plantacjami, fermami przybyszów z USA, którzy umieją przy wielkich dochodach stwarzać swym pracownikom Indianom ludzkie warunki, opiekować się nimi rzeczywiście. Atakuje modny, i wg niego całkowicie „abstrakcyjny”, antyamerykanizm Europy i samej Ameryki. Marzy o jakimś gwatemalskim Gombrowiczu, który by roztrącił tę wściekle naiwną powagę, która ten naród oślepia i nie pozwala spojrzeć mu na siebie bez patosu i płynącego z tego patosu zatracania proporcji. Coraz to porównuje te kraje z PL, zaczepiając przy tym o niejeden nasz komunał patriotyczny.

Materialnie B. po 6 latach pracy usamodzielnia się, ma sklep z samolotami-zabawkami różnych typów, stwarza coraz to nowe modele, tworzy I w mieście hobby-shop, organizuje młodych chłopców, entuzjastów, w ekipę modelarzy, uczy ich aeromodelarstwa. Ci chłopcy, których do pracy wciągnął, dziś dorośli, żonaci, kochają go. Dla nich A. jest Querido Bob, grand hombre. Ten zespół, trochę „zakon”, jak pisze A., bierze już udział w światowych zawodach modelarzy w Anglii i w USA. A. do ostatniego tchu pracuje rekordowo i kocha ten warsztat, swój sklep wciąż rozbudowuje i (o zgrozo!) błogosławi „bezlitosne prawo kapitalistyczne na wolnokonkurencyjnym rynku, bez którego zamarłbym w bezruchu”. Tą pracą wyzwala się coraz bardziej z wszelkiej zależności, „niewolnictwa”, jak pisze. Nie wstydzi się, nie ukrywa, ale głośno się cieszy z materialnych sukcesów swej pracy, ze swego auta, którym objeżdża Gwatemalę. Zachwyt nad urodą tego kraju jakby wciąż w nim wzrasta i zdaje mu się, że już nie potrafiłby żyć gdzie indziej. Planuje coraz dalej, coraz szerzej. Ale zdrowie zaczyna zarywać; przechodzi szereg operacji. W listach pełnych humoru i „sportowej werwy” pisze o cieniu śmierci, spod którego się już nie wyzwoli i każde parę m-cy po każdej nowej operacji uważa za parę m-cy darowanych: „a potem zobaczymy”.

* * *

Namiętna pasja pracy konkretnej, celowej, jak pisze „egoistycznej”, walka codzienna, materialna, zdobywanie gruntu pod nogami, nie tylko nie osłabia go pisarsko, ale go - jako pisarza - pogłębia i karmi. (...)

A. pożera w Gwatemali książki i pisma z PL, a dochodzi ich wiele; zdaje mu się to wszystko zafałszowane, zaczadziałe tchórzliwym oportunizmem zmieszanym z nieszczerym sentymentalizmem i PL koturnami. Komu się tam nie dostaje od B.: i Żółkiewskiemu, i Putramentowi, Brandysowi i Rudnickiemu, zresztą i Hłasko nie jest oszczędzony. W jego artykułach i listach cięgi spadają na tę „elitkę”: „Oczywiście wg ich pojęć parsknięcie śmiechem w twarz komedii i elitce, tym pieszczoszkom intelektualnym, jest kpiną z Narodu, ba, z PL całej. Czy mamy prawo mówić, czy mamy prawo drwić z »bohaterskiego oportunizmu« (jakich określeń nie wynajdą jeszcze na niebohaterskie kurwienie się), czy mamy prawo dostrzec to bez kolorowych świateł sentymentów, tęsknot, bez przecedzania przez nasze głupawe kompleksy winy, iż nie będąc z nimi, nie przeszedłszy tego co oni, nie mamy prawa sądzić?... chodzi się na palcach wokoło, uśmiechać się porozumiewawczo, pobłażliwie czytając wyczyny Kazików, Antonich, Jarosławów, Julianów i wszystkich świętych z marksistowskiego almanachu. Nie wolno sądzić. A im wolno? Wolno, bo tylko oni mają monopol na polskość”.

W listach z większą jeszcze swadą szarżuje na pisarzy w PL: „już przeczytałem 1 tchem... Brandysa i Rudnickiego - »ubaw po pachy«. Panie! to nowi ewangeliści, to wszystko pisane tonem ewangelii, akcentem satanizmu, szatana (kapitalizm) i chwilami tak wzruszające, jak ci konkwistadorzy hiszpańscy tutaj, co widząc indyjskie chaty malowane na biało, przysięgali, że mają domy ze srebra...”. Potem się B. znów hamuje: „Muszę jeszcze rozważyć, trzeba być sprawiedliwym..., ale takie książki są jednak pasjonującym studium klinicznym... ta łatwość załatwiania wszystkiego <okresem wypaczeń>”. W 1 z ostatnich listów do J. Giedroycia zaczepia rewizjonizm. Cały rewizjonizm dla B. to nie jest nic innego, jak „chęć zdobycia jakichś tam nieokreślonych wolności bez pozbycia się wszystkich korzyści, b. określonych, niewolnictwa. Ludzie nie chcą być wolni, nie chcą ponieść ryzyka wolności”. B. jest na pewno niesprawiedliwy, gdy sądzi wszystkich w czambuł, spieszno mu, węzły rozcina, nie próbując ich rozplątywać, więc dlaczego czuję potrzebę, pisząc o nim, cytować właśnie te wypady i ataki? Bo tu zdaje mi się zawsze świetny, dosadny, bo umie, może jak nikt, przekłuwać nadęte pęcherze, zmuszając każdego z nas do zastanowienia się nad sobą.

* * *

Kto napisze o B. pisarzu, kto przepracuje, przemyśli jego opinie? Wystarczy wyrwać tendencyjnie, bez kontekstu parę cytatów, polemicznych szarż i można zrobić z tego wroga każdego totalizmu - półfaszystę, tak jak na emigracji usiłowano z Miłosza zrobić agenta bolszewickiego! Kto prześledzi rozwój jego myśli od szlachetnego, męskiego anarchizmu Polaka, któremu zbrzydł i PL sentymentalizm, i PL krzyżowanie się, i obsesja polskości, i tylko polskości, aż po myśli ostatnie o tyle dojrzalsze, kto przemyśli tę walkę ze „zmurszałymi ideologiami”, walkę o „człowieka z krwi i kości”, człowieka pełnego, wolnego, którego wolność nie byłaby zasłoną złości ani pustym frazesem. Kto napisze o jego prozie, która w miarę lat staje się coraz gęstsza. Jeszcze w Szkicach... zdaje się chwilami wprawką zdolnego pisarza-realisty, wyznawcy Goncourtów, Flauberta i przede wszystkim Balzaca, ale w miarę lat staje się naprawdę wyrazem nie tylko myśli autora, ale samego rytmu, oddechu tego pisarza, który namiętnie - jak Hemingway - kochał życie, przygodę i męstwo, ale myślą i samym głębokim nurtem świadomości sięgał może głębiej i dalej.

W jego obserwacji, więcej, w jego wtapianiu się w otaczającą go przyrodę nie tylko widzimy naturę, to słońce tropikalne, pomarańczowe, potem miedziane, tak szybko wpadające na czubki drzew, czy słońce matowe, białe jak pastylka aspiryny, przebijające się z trudem poprzez zawiesiste mgły, czy aksamitny lot nietoperza pod czarną koroną liści albo świetliki podobne do tracerów wystrzelonych z nadbrzeżnego gąszczu, ale my tę naturę jednocześnie słyszymy. Ileż tu prób przekazania nam słuchowych wrażeń, które stokrotnie potęgują ostrość ewokacji; warkot latających chrabąszczy, coraz częstszy w miarę narastania wieczoru i ciszy, tupanie królików w klatce, rytm i charakter ich tarcia, czy zdławiony ciszą, tępy plusk pelikana spadającego do wody w pogoni za rybą, brzęk miliardów komarów okrywających cały kadłub wielkiego wodnopłatowca dźwiękowym całunem i te krzyki gruyas (żurawi?) monotonne, płaczliwe, irytujące jak płacz głupiej kobiety.

Kiedy się pisze tak jak pisać można więcej niż głosem, całą naszą mową, to nie potrzeba wtedy szukać dna, bo dno jest wszędzie jak niebo nad głową - pisze Wacław Iwaniuk w swym pięknym wierszu Dno. Wystarczy się wczytać, naprawdę wczytać w AB, by odczuć, że to dno jest wszędzie. Pisarz dotyka w opowiadaniach swoich, w miłosnych, czujnych opisach natury, w nagłych opowieść o przerywających rozważaniach, wyznaniach, nie tylko świata i człowieka, ale jakby samą istotę tej ścieżki trudnej, po której do ostatniej chwili szedł. Co chwila dotyka dna.

„Nie chcę sobie podchlebiać - pisze w 1 z listów - ale obawiam się, że mnie tam, w PL, mają specjalnie dobrze zapisanego. Należę do tych nielicznych, o których jest Totschweigen”. To „na śmierć milczenie” o nim w PL jest zrozumiałe i rzeczywiście pochlebia B., bo on właśnie - ten syn Conrada - mógłby się okazać towarzyszem niezastąpionym dla niejednego młodego Polaka, marzącego o przygodzie, o życiu bez cenzury, bez sztuk łamanych z nakazu, „zmurszałej ideologii”, o życiu z własnego wyboru odpowiedzialnym i pełnym.

* * *

„Kultura” nr 167, wrzesień 1961 - rozmowa Joanny Podolskiej z J. Giedroyciem

Przyjaciel i współpracownik
Z J. Giedroyciem rozmawiała Joanna Podolska
Maison Laffitte, III 1999


JP: W jakich okolicznościach poznał Pan AB? Był Pana współpracownikiem od I numeru „Kultury”.

JG: Artykuł B. pt. Nekyia, znalazł się w I numerze „Kultury” na skutek prośby J. Czapskiego. Ten tekst zresztą b. mnie zainteresował. Poznałem go osobiście dopiero po przyjeździe z Rzymu do Paryża. Potem nasza współpraca była dosyć żywa.

JP: Jak ocenia Pan twórczość AB po latach? Czy był to ważny pisarz w historii PL literatury?

JG: B. był przede wszystkim autorem wspaniałych wspomnień z okresu wojny, które weszły do Szkiców.... Moim zdaniem to jest 1 z najważniejszych książek opublikowanych przez Instytut Literacki. I to nie tylko ze względu na jej wartości literackie, ale także z powodu zawartych w niej b. interesujących refleksji dot. oceny sytuacji politycznej po przegranej wojnie. Słyszałem, że 1 z wydawnictw niem. przymierza się teraz do wydania Szkiców... w dużym wyborze, głównie koncentrując się na ocenach politycznych konsekwencji zachowania Francji wobec Niemców w czasie wojny. B. mnie to cieszy.

JP: Zarzucano B., że Szkice... zostały częściowo sfabrykowane. Że oceny polityczne dopisał już po wojnie przy przepisywaniu i przygotowywaniu notatek do druku. Czy Pan nie miał takich wątpliwości publikując książkę w latach 50.?

JG: Żadnych. Jestem pewien, że szkice powstawały na bieżąco. To jest książka b. uczciwa i b. wiarygodna. Oczywiście dziennik był przepisywany zarówno tutaj, we Francji, jak i potem w Gwatemali. Ale dla mnie jest oczywiste, że B. nie dopisywał komentarzy post factum. To były komentarze pisane pod wpływem wydarzeń.

B. charakteryzowała niezwykła trafność i umiejętność obserwacji. Miał też niezwykły dar adaptacji do nowego środowiska, wczuwania się w nową sytuację. To był przecież człowiek, który doskonale zaadaptował się w Ameryce Płd. Miał tam wielu przyjaciół. Również jego teksty z Gwatemali, które publikowaliśmy, to nie były notatki turysty, ale wnikliwe uwagi. On stał się obywatelem tego kraju. Brał czynny udział w życiu politycznym Gwatemali i wszystko, co było z nią związane, głęboko go interesowało. Tak samo było z Francją, której przyglądał się krytycznie w czasie wojny.

JP: Parę lat temu Szkice... ukazały się we Francji, ale nie zostały dostrzeżone, a nawet raczej zignorowane. Jak Pan sądzi dlaczego Francuzi nigdy nie chcieli zauważyć tej ważnej książki o Francji?

JG: Może wpłynęła na to sytuacja polityczna. Po wojnie panowała we Francji dyktatura myśli lewicowej. Byliśmy tam bojkotowani. Cały nakład Na nieludzkiej ziemi J. Czapskiego został wykupiony przez Sowietów. Kiedy powstawały Szkice... B. nie ukrywał swoich poglądów wobec Francji, swojego rozczarowania i pesymizmu. A nikt nie lubi być oceniany. Tym bardziej, że opinie B. nt. Francji mimo jego wyraźnego zafascynowania tym krajem są brutalne i druzgocące.

JP: Jaki był AB?

JG: Na ukształtowanie charakteru B. wpłynęło życie na styku paru światów. Z 1 strony był wychowankiem Osterwy, a z 2 pupilem marszałka Śmigłego, który go traktował prawie jak syna. To, co go najbardziej charakteryzowało, to chęć kompletnej niezależności, niepodporządkowywania się. On miał szereg możliwości powrotu z Gwatemali, znalezienia stosunkowo intratnej posady w Europie. Ale wszystkie nasze propozycje kategorycznie odrzucał. Nie chciał się uzależniać. Nawet kiedy udało się zdobyć dla niego jakieś stypendium, to prawie trzeba go było zmusić, by je przyjął. Tak bał się, że przyjęcie czegoś uzależni go od darczyńcy.

JP: B. wyjechał z PL w III 1939 roku w dość niejasnych okolicznościach. Mówi się, że był wplątany w jakąś malwersację. Natomiast w latach 50. ukazały się artykuły, w których zarzucano mu kontakty z niem. wywiadem. Co Pan wie na ten temat?

JG: To rzeczywiście nie jest do końca jasna sprawa. Jak sądzę A. nawiązał dosyć lekkomyślne kontakty towarzyskie z Niemcami, a to działo się przecież w przededniu wojny. Poza tym jego ojciec był generałem i przyjacielem Rydza-Śmigłego. Absolutnie natomiast nie wierzę, że brał udział w jakichś nieczystych sprawach. To był niezwykle uczciwy człowiek. Jeśli się w coś wplątał, to przez swoją lekkomyślność. Wyjazd B. do Francji był rzeczywiście pewnego rodzaju ucieczką, ale trzeba pamiętać, że wtedy w Europie był okres wielkiego niepokoju i wielkiego strachu.

JP: Gwatemala była jego kolejną ucieczką, tym razem z powojennej Europy. Nie sądzi Pan, że to był kompletnie wariacki wyjazd, skok w ciemność? Czy AB z Panem kiedykolwiek wcześniej rozmawiał o emigracji do Ameryki Środkowej?

JG: Żadnych rozmów na ten temat nie było. To odbyło się w wielkiej konspiracji. Dowiedziałem się o tym tuż przed ich wyjazdem z Paryża i było za późno, by go za3. Choć namawialiśmy go do zmiany decyzji. Ale B. nie wierzył, że coś się w Europie zmieni. Ja nie podzielałem jego pesymizmu. Widziałem możliwość oporu, szczególnie jeśli chodzi o odcinek PL. Liczyłem nawet, że będzie można wrócić do kraju. Ale ja jestem zwierzęciem politycznym. A. był b. emocjonalną naturą. To nie był człowiek idący w określonym kierunku. On się zapalał do różnych rzeczy, często kierowały nim emocje. Nie znaczy to, że nie miał poglądów politycznych. Miał i to jasno określone. Np. wykluczał jakąkolwiek współpracę z komunistyczną PL. W 1956 na tym tle doszło niemal do zerwania naszych kontaktów.

JP: Jak Pan sądzi dlaczego podjął tak szaloną decyzję opuszczenia Europy na zawsze?

JG: B. był do głębi Europejczykiem. Był przesiąknięty miłością do Europy, do kultury europejskiej. Kochał to wszystko, co Europę stworzyło. Ale w czasie wojny, a zwłaszcza w I powojennych latach, stracił wiarę w Europę. Myślał, że zapanuje tu komunizm, że ta kultura już przestaje istnieć. Stąd również jego zafascynowanie USA. Chciał stąd uciec, by paradoksalnie zabrać ze sobą europejskie wartości, w które wierzył i ocalić je na krańcu świata.

JP: AB debiutował dość wcześnie, ale potem nie miał szansy rozwinięcia swojego talentu. Najpierw, w biednym powojennym Paryżu i po osiedleniu się w Gwatemali, musiał walczyć o przetrwanie, a potem w sposób dosłowny o życie. Zmarł młodo i daleko od Europy. Jak Pańskim zdaniem ewoluowałyby jego poglądy i twórczość, gdyby miał więcej czasu na literaturę i politykę?

JG: Trudno to powiedzieć bez głębszej analizy. Była to natura kontestująca, buntownik, który zawsze starał się być niezależny. Jego emocjonalny charakter stawiał go w pewnej określonej pozycji. Cechowała go także duża bezkompromisowość. Reagował niesłychanie emocjonalnie na wszystko, co go spotykało. Nie wchodziła w grę żadna kalkulacja. Poza tym b. ważna była dla niego wiara. B. był głęboko wierzącym człowiekiem. Pewnie poszedłby w kierunku liberalnego konserwatyzmu.

JP: A jeśli chodzi o literaturę?

JG: Myślę, że ewolucja jego twórczości szłaby w stronę Conrada. Być może napisałby coś w rodzaju Nostromo czy Jądra ciemności. Możliwe, że tak by się stało. Zresztą pracował nad powieścią, której nigdy nie ukończył.

JP: Gdyby Pan wymieniał najważniejszych współpracowników „Kultury”, czy B. znalazłby się w I dwudziestce Pańskich autorów?

JG: Niewątpliwie w I dziesiątce.

JP: Dlaczego? Przecież w ciągu 50 lat miał Pan dziesiątki autorów, którzy byli związani z „Kulturą” niemal od początku. Z B. pracował Pan tylko przez kilkanaście lat?

JG: Na to się składa wiele elementów. Wątek osobisty i uczuciowy odgrywałby w takiej selekcji b. dużą rolę. Dlatego liczyłby się nie tylko wkład w „Kulturę” i talent, ale także sprawy osobiste i towarzyskie. B. miał 1 b. cenną cechę, która jest dość rzadka, zwłaszcza wśród Polaków, choć nie tylko wśród Polaków: wierność w przyjaźni i lojalność. Nie chodzi o to, że zawsze zgadzał się z moimi poglądami. Wręcz przeciwnie. Często się spieraliśmy, ale miałem do niego osobiste zaufanie. To jest b. rzadkie. B. był 1 z tych współpracowników, co do których nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, że w każdej sytuacji będą ze mną. Zwłaszcza w ostatnich latach jego życia byliśmy bardzo blisko. Czapski był moim przyjacielem i współpracownikiem. Tak samo stało się z B. Mieliśmy zresztą wielu wspólnych znajomych. Jego stryj Aleksander w 1939 odbył podróż do USA na otwarcie wystawy. Wtedy go poznałem i zaprzyjaźniliśmy się. Potem okazało się, że mieliśmy z A. także wielu innych wspólnych znajomych w PL.

JP: Co Was najbardziej łączyło?

JG: W dużym stopniu łączyły nas wspólne fascynacje literackie. Jego oczytanie w literaturze było niezwykłe. Z wyjątkiem 1 rzeczy. A. był zupełnie nieprzemakalny na literaturę ros. On jej po prostu nie znał, to go nie interesowało. Na ten temat nie dyskutowaliśmy, bo był w tej dziedzinie ignorantem, a dla mnie to najwspanialsza literatura w skali światowej. B. doskonale znał natomiast literaturę francuską. Lubiliśmy też obaj książki Conrada.

JP: Gdzieś przeczytałam, że waszą wspólną pasją był Hermann Keyserling.

JG: B. był nim zafascynowany i jego fascynacja udzieliła się i mnie. To on mnie zaraził Keyserlingiem. Nie znałem wcześniej jego twórczości.

JP: Ostatnio B. znowu zaczęto się interesować. Ukazały się jego opowiadania, wznowiono Szkice..., wyszły listy, które pisał do Pana przez kilkanaście lat. Może następnym krokiem będzie wejście B. do szkolnych lektur?

JG: Rzeczywiście B. stał się ostatnio pisarzem modnym. To b. dobrze, bo znajomość literatury emigracyjnej wciąż jest stosunkowo wąska, a B. to wyjątkowy człowiek i b. wielki talent. Gdyby nie choroba i lepsza sytuacja materialna, to mógłby zrobić b. wiele dla PL literatury. Nie b. widzę Szkice... jako lekturę obowiązkową, ale Coco de Oro tak. Tam pojawiają się akcenty Conradowskie. Zresztą jest tam wiele rzeczy, które mogą zainteresować młodych ludzi.

JP: Znał pan również żonę B., Basię. Jakie to było małżeństwo?

JG: Wzorowe. To była poetka i plastyczka. Zupełnie odmienna psychika, b. spokojna. Może dzięki temu to było idealne małżeństwo. Ona o niego dbała, on się nią opiekował. Byli bardzo zakochani. Po śmierci B. ona została w Gwatemali. Zebrała całą twórczość B., tłumaczyła fragmenty na hiszpański.

Rozmowa nie była dotąd publikowana

Humoreska - rozwinęła się w okresie pozytywizmu. To krótki utwór epicki, narracyjny, budowany na kanwie dialogu. Narracja humoresek przypomina strukturę didaskaliów, jednak utwór na pewno nie należy do dramatu. Język potoczny, nacechowany emocjonalnie, silnie zindywidualizowany (liczne kolokwializmy, wykrzyknienia, wielokropki, znaki zapytania). Narrator wartościuje, nadaje bohaterom imiona znaczące (np. Człowiek myślący z humoreski B. Prusa). Bohaterowie humoresek są schematami społecznymi, typami, stąd częste stylizacje (np. na chłopa, arystokratę, Żyda). Humoreskę od satyry różni to, że w pierwszym utworze czytelnik traktuje bohaterów z pobłażliwością, zaś satyra ma celu „obśmianie” bohaterów. Humoreski nie mają pokazywać katastrofalnego opisu społeczeństwa. Śmiech pełni tutaj funkcję terapeutyczną, ma koić gorycz okresu rozbiorów PL. Humoreski są kierowane zarówno do ludzi wykształconych, jak i prostych, aby je odczytać nie wymagano znajomości literatury. Kompozycja humoresek współgra z ich treścią, krótkie scenki nie mają ani początku, ani końca (brak klamry kompozycyjnej). Brakuje im również fabuły.

Instytut Literacki (fr. Institut Littéraire) - wydawnictwo założone i kierowane przez J. Giedroycia, początkowo w Rzymie (1946), później w Maisons-Laffitte pod Paryżem (od 1947). 1 z najbardziej zasłużonych PL wydawnictw emigracyjnych, wydawało miesięcznik „Kultura” (1947-2000), w serii Biblioteka „Kultury” wyszło kilkaset tomów literatury PL i obcej.

Jerzy Giedroyc książę herbu Hippocentaurus, niekiedy także Giedroyć (1906-2000) - publicysta, polityk, epistolograf, konserwatysta, w XX-leciu międzywojennym związany z obozem młodokonserwatystów, autor wspomnień. Po przewrocie majowym jeden z liderów Myśli Mocarstwowej i Związku Pracy Mocarstwowej. Był m.in. prezesem Związku Drużyn Ludowych Mocarstwowej PL.

Tymon Terlecki (1905-2000) - nestor PL literatury emigracyjnej, krytyk literacki i teatralny, eseista i organizator życia naukowego i literackiego w Anglii, USA

Józef Marian Franciszek Czapski (pseud. Marek Sienny, J. Cz., jcz, 1896-1993) - PL artysta malarz, eseista, pisarz.

Kazimierz Wierzyński (1894-1969) - PL poeta, prozaik, eseist. Syn Andrzeja Wirstleina-Wierzyńskiego i Felicji z Dunin-Wąsowiczów.

Jacek Kopciński (1965-), od 2006 red. nacz. miesięcznika „Teatr”. Adiunkt IBL PAN, pracownik naukowy UKSW w W-wie.

Jan Tomkowski (1954-), dr hab. nauk humanistycznych, prof. hist. lit. PL w IBL PAN. Historyk literatury, prozaik, eseista, autor podręczników do lit. PL i powszechnej, miłośnik literatury J. Verne'a.

Andrzej Horubała - reż. telewizyjny, pisarz, krytyk literacki. Autor książek: Marzenie o chuliganie (1999), Farciarz (2003), Umoczeni (2004). Dyr. Festiwalu w Opolu oraz w Sopocie w (1995). Reżyserował znane cykle telewizyjne: „Tyg. Moralnego Niepokoju”, „Miesięcznik Moralnego Niepokoju”, „W. Cejrowski - boso przez świat”, „Wieczór z wampirem”, „Wieczór z Jagielskim”. Współtworzył nagrodę branży muzycznej Fryderyk. Współpracował m.in. z TVP, TV Puls, RTL7.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dafnis drzewem bobkowym, Twardowski
Bobkowski Szkice piorkiem, Lit. pol. po 1918 roku
Szkice piórkiem - Bobkowski, Studia - polonistyka, współczesna egzamin
Bobkowski A., Opracowania i streszczenia
A.Bobkowski- Szkice piórkiem (fragmenty), NIEPOSEGREGOWANE
Bobkowski na nowo odczytany
5. Bobkowski szkice piorkiem, Filologia polska, III rok
Dafnis drzewem bobkowym
Andrzej Bobkowski Punkt równowagi opracowanie
Andrzej Bobkowski Szkice piórkiem
Bobkowski cechy eseistyki, motywy
14 Andrzej Bobkowski Szkice piórkiem
Sylwetka i twórczość Andrzeja Bobkowskiego
Listek bobkowy na cukrzycę i choroby serca 2
L Bobkowicz Lewartowska, Autyzm dziecięcy Zagadnienia diagnozy i terapii, Kraków 2014, s 59 107 (roz

więcej podobnych podstron