25 lutego 2009 Myśliwi promujący wegetarianizm.... W czasach kiedy rządziło w Polsce Prawo i Sprawiedliwość, a nie było- tak jak teraz , ani prawa, ani tym bardziej sprawiedliwości, pani minister Zyta Gilowska, jako minister finansów powiedziała przy jakiejś okazji wytwarzania medialnego hałasu, że : Oświadczam, że nigdy nie byłam księdzem”(????). Chcę przypomnieć państwu, że pani profesor Zyta Gilowska stanęła na drodze panu ministrowi Barszczowi, wprowadzenia fundamentalnego zapisu ustawowego, na mocy którego przedsiębiorca zaatakowany przez urząd skarbowy, tak jak nie przymierzając- bank Goldman Sachs zaatakował złotówkę- musiał najpierw wpłacić żądaną przez urząd sumę, a potem na drodze tzw. sądowej udowadniać swoją niewinność, jak przystało w państwie prawa i sprawiedliwości , w myśl bolszewickiej zasady towarzysza Berii, że :” nie ma ludzi niewinnych, są tylko źle przesłuchani”(!!!!). Pan minister Barszcz chciał tylko przywrócić normalność polegającą na tym, że roszczenia urzędu skarbowego następowałyby dopiero po uprawomocnieniu się wyroku sądowego.. I na te normalność nie było zgody(!!!!!). Dlaczego, stawiam pytanie? Pan Barszcz przepłacił swój pomysł posadą i nic nie wskórał.. I do tej pory tak niesprawiedliwie i bezprawnie pozostało… Ale jednocześnie , chciałbym rozwiać wszelkie przedwczesne wątpliwości dotyczące pani profesor Zyty Gilowskiej, a dotyczące faktu, że nigdy nie była ona księdzem… Księdzem nie była, ale dlaczego tak zdecydowanie się przeciwstawiła tej fundamentalnej sprawie, przywracającej prawo i sprawiedliwość, choć była w ugrupowaniu, które nazywa się Prawo i Sprawiedliwość? Pan minister Zbigniew Ziobro w tamtym mniej więcej czasie powiedział , w innej co prawda sprawie, ale bardzo celnie:” Pic na wodę , fotomontaż”(!!!). Jakże trafnie! Ale dziennikarze natychmiast przerobili te słowa na „PiS na wodę, fotomontaż”. Też celnie! Było wesoło, ale sprawy fundamentalne- jak zwykle pozostały- po staremu… Jak mawiał nieoceniony prezydent Lech Wałęsa, tym razem w sprawie geometrii nieeuklidesowej:” Dokonałem zwrotu o 360 stopni”(????). Jak on o zrobił, do tej pory nie umiem sobie ego wyjaśnić… Tak jak z tym płotem, który przeskoczył przywieziony motorówką- jak twierdzi pani Walentynowicz… Przeskoczył płot, obalił komunizm sam, i nareszcie mamy wymarzoną III Rzeczpospolitą, w której żyje nam się dostatnio i wesoło, a jak wesoło- przekonamy się wkrótce.. Ciekawe co słychać w europejskiej Radzie Mędrców… Chodziły słuchy, że pan były prezydent chce z niej zrezygnować, bo coś tam nie idzie po jego myśli… Skoro jest i „ za” i „ przeciw”- to nie dziwota.. Ale nareszcie wypadałoby - po tylu latach wyjaśnić, czy ten mityczny płot był, czy też nie… I na ile skok przez niego był przygotowany i zorganizowany, a na ile jest to bujda na resorach.. Mam dla pana Lecha Wałęsy kilka ogłoszeń prasowych utrzymanych w tonie rozumowania i artykułowania właściwego i po linii alogicznej: „Zatrudnię mężczyznę do byka, który nie pali i nie pije”(????). Albo takie:” Nasze doświadczone matki zajmą się twoim dzieckiem. Także z klapsami”(???). A także takie: „ Jesteś analfabetą? Napisz do nas już dziś!”(!!!!. A również takie: ”Mam kilka pięknych sukienek od babci w dobrym stanie”.. I jeszcze:” Zginął mały pudelek. Nagroda. Wysterylizowany. Jak członek rodziny”(???). Prawda, że niezłe… I jeszcze jedno:” Wykwintna i niedroga restauracja. Dobre jedzenie, fachowo podane przez kelnerki w apetycznych formach”… Albo jeszcze takie:” Hotel posiada kręgielnie, kort tenisowy, wygodne łóżka i inne fizyczne rozrywki”(???). Przyznam się państwu, że nie wiedziałem, że łóżko zalicza się do fizycznych rozrywek.. Jeżdżąc po Polsce widuje przy drogach pisowskie ogłupiacze propagandowe, na których powypisywane są straszne głupstwa- i to za nasze pieniądze.. I w żaden sposób tych pieniędzy nie da się zwrócić ich prawowitym właścicielom, wszak żyjemy w państwie prawa i sprawiedliwości społecznej oraz partyjnej..… Muszą pójść na te propagandowe komiksy - i już! Bo chodzi nie o cuda, lecz o czyny- twierdzi pan Jarosław Kaczyński.. W reklamówkach telewizyjnych natomiast aż leje się od wychwalania samego siebie… Pani Joanna Kluzik- Rostkowska powiada:” To praca daje rodzinom poczucie bezpieczeństwa. Za rządów PiS powstało ponad milion nowych miejsc pracy”(???). A za rządów kongresu Liberalno-Demokratycznego, w którym kiedyś był pan Donald Tusk, miało powstać 4 miliony(???). Potem doszli do władzy jako Unia Wolności, i pracy oczywiście ubyło, bo wzrosły podatki, w myśl balcerowiczowskiej doktryny ekonomicznej polegającej na obniżaniu podatków, poprzez ich podwyższanie..Oczywiście miejsca pracy tworzą przedsiębiorcy, a nie jacyś tam „politycy” z Bożej łaski, którzy nawet sami o siebie nie potrafią zadbać. Ojej, przepraszam… O siebie owszem, naszym kosztem... No i oczywiści praca daje rodzinom poczucie bezpieczeństwa, to jakby twierdzić, że Słońce wpływa na wegetację roślin.. No pewnie, że wpływa! Natomiast pani Aleksandra Natalii -Świat twierdzi, że:” Gdy rządziliśmy, płace rosły o 10% rocznie. To rząd PiS doprowadził do obniżki podatków.8 mld więcej zostanie w kieszeniach Polaków.” Dla ścisłości… To liga Polskich Rodzin, wyrwała z gardła Prawu i Sprawiedliwości decyzję o ulgach dla rodzin wielodzietnych, ale nie wiemy, ile przy tym podniesiono innych podatków.. Trzeba by zrobić bilans całkowity… A płace wcale nie muszą rosnąć… Wystarczy jak maleją ceny energii, wody, czynszów, podatków od nieruchomości, wywozu śmieci... Gdy rosną ceny, czy to płac, czy inne- zaciera ręce biurokracja… Gdy ceny spadają cieszą się konsumenci, a biurokracja się martwi… Bo im wyższe ceny- tym większe wpływy z podatków VAT, akcyzy i ceł.. I wtedy więcej marnuje biurokracja! A co mówi pani Grażyna Gęsicka:” Historyczną szansą dla Polski są środki unijne. Przez dwa lata pozyskaliśmy ponad 25 mld złotych”(!!!). Pani Grażyna powinna nam powiedzieć, ile, żeśmy wpłacili przez te dwa lata do unijnej, biurokratycznej kasy.. A wpłaciliśmy mnie więcej tyle samo…. Ale czy na pewno pozyskaliśmy 25 mld? I jak je roztrwoniliśmy??? Na koniec tego bałamucenia wchodzi sam pan Jarosław Kaczyński i mówi:” Rządziliśmy skutecznie i nadal czujemy się odpowiedzialni za Polskę. Jesteśmy silniejsi doświadczeniem”. Wszystkie te bajki opowiadają nam- wydawałoby się poważni ludzi- przechadzając się po nowoczesnym biurze pełnym komputerów i roślin doniczkowych, bo takie właśnie biuro ma Prawo i Sprawiedliwość przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie.. Biuro ufundowane im przez biednych Polaków, z których już miliony ledwo wiążą koniec z końcem.. I miejsca pracy, i wzrost płac , i obniżka podatków, i miliardy z Unii Europejskiej, takiej dobrotliwej i dobroczynnej.. Czy ONI nie mają za grosz wstydu???????? Jakim trzeba być bezczelnym , bezlitosnym i nieludzkim, żeby kłamiąc i tumaniąc przez cały dzień, ze spokojem zasiąść potem do kolacji z rodziną… Jak napisał swojego czasu Mikołaj Davila:” Nie żyłbym ani ułamka sekundy, gdybym nie czuł oparcia w istnieniu Boga”(!!!!) Kłamstwo podniesione do rangi cnoty! Oto co fundują nam rządzący na co dzień Polską… Zarówno ci rządzący, jak i ci z opozycji rządzącej… Raz jedni- a raz drudzy! Ile to musi jeszcze trwać? WJR
Euro, złotówka, spekulacja - czyli bogaty Rosjanin na Lazurowym Wybrzeżu Co to jest: wartość pieniądza? Odkąd pieniądz został oderwany od złota, srebra i innych trwałych nośników wartości, jego wartość jest umowna. Manikiurzystka płaci Kowalskiemu za masaż 100 zł, on płaci prostytutce 100 zł, prostytutka płaci za manicure 100 zł. Ale czemu nie mogą sobie płacić po 1000 - albo po 5000 zł? Konfrontacja następuje na granicach państwa. Stosunek do innych walut trzyma system pieniężny w jakichś ryzach (dlatego właśnie ONI chcą ein Volk - ein Reich - ein €uro!) W tej chwili nastąpiło sprawdzenie. Płaciliśmy sobie za dużo - teraz płacimy za mało, bośmy nadmiernie stracili wiarę w pieniądz. Co znakomicie wykorzystują (a czasem: podsycają...) spekulanci. Obecny kryzys jest - jak wiele razy pisałem - czysto finansowy, Jak dobrze ujął to w „Rzeczpospolitej” p. Hubert Salik: banki nie chcą udzielać kredytów, bo boją się, że zabraknie im pieniędzy; ludzie nie mając kredytów nie kupują mieszkań od developerów; developerzy nie mając pieniędzy nie spłacają kredytów, więc banki widzą, że słusznie obawiają się, że zabraknie im pieniędzy... Błędne koło. I dopóki spekulanci grający na zniżkę złotówki i ich (często nieświadomi) pomagierzy-dziennikarze będą narzucać ton - dopóty zeń nie wyjdziemy. Do tego wmieszał się „Rząd” sprzedając waluty i kupując złotówki. Z punktu widzenia „Rządu” to korzystne, bo kurs wysoki - jednak „Rząd” ma waluty jako rezerwę, a nie po to, by nimi spekulował! To już znacznie lepiej było dodrukować złotówki - a skupić je i spalić, gdy ludzie uwierzą, że jest po kryzysie. Nie trzeba ich zresztą dodrukowywać: wystarczy np. znieść przepis, że wszelkie obroty muszą iść przez bank - a tempo obiegu złotówek wzrośnie... Sytuacje dobrze ilustruje klasyczny przykład. Mamy sierpień, miasteczko na Lazurowym Wybrzeżu, sezon w pełni - ale leje, więc puchy. Wszyscy pozadłużani. Na szczęście do jednego hoteliku przyjeżdża bogaty Rosjanin. Prosi o pokój. Rzuca na stół €100 i idzie go obejrzeć. Hotelarz chwyta banknot - i natychmiast leci uregulować należność u dostawcy mięsa, któremu zalega. Ten łapie banknot - i leci zapłacić nim hodowcy świń, któremu zalega za towar. Ten łapie te €100 - i leci zapłacić dostawcy paszy. Ten z ulgą bierze pieniądze i z tryumfem wręcza je prostytutce, z której usług korzystał (kryzys!) na kredyt. Ta łapie pieniądz - i leci spłacić dług w hoteliku, z którego też korzystała na kredyt... i w tym momencie Nowy Ruski schodzi z góry, oświadcza, że pokój mu się nie podoba - więc bierze swoje €100 i wyjeżdża. Zarobku nie ma. Ale całe miasteczko jest oddłużone i z optymizmem patrzy w przyszłość... JKM
Michał Cichy w rozmowie z Cezarym Michalskim/ Wojna pokoleń przy użyciu "cyngli" Michał Cichy portretuje "Gazetę Wyborczą" oraz Adama Michnika i Helenę Łuczywo z perspektywy zarówno własnej fascynacji, jak i rozczarowania. Mówi o realnej charyzmie najważniejszych postaci "Gazety Wyborczej", ale też o ich fobiach i popełnianych przez nich błędach. Momentem kluczowym dla zrozumienia motywacji, strategii i lęków tego środowiska jest - zdaniem Cichego - trauma Marca 1968. Najgorszy możliwy moment dla kształtowania się pokoleniowej wrażliwości: antysemicka nagonka administrowana przez komunistyczne władze, na którą różne grupy społeczne różnie reagują. Czasem solidaryzując się z ofiarami, czasem wręcz przeciwnie. Ponieważ Adama Michnika i Helenę Łuczywo ukształtował Marzec, stąd też - jak powtarza Cichy - trudno się po nich spodziewać nadmiaru wrażliwości czy zrozumienia dla innych pokoleniowych doświadczeń. A to z kolei tłumaczy wyniszczający konflikt, jaki w latach 90. wybucha między "Gazetą Wyborczą" a tą częścią pokolenia stanu wojennego, która szanując doświadczenie Marca, próbowała na Michniku wymusić także szacunek dla własnej politycznej traumy. Darowałaby redaktorowi "Wyborczej" polityczne negocjacje z postkomunistami, ale nie mogła mu darować specyficznego emocjonalnego naddatku w kontaktach z Jaruzelskim, Kiszczakiem czy Urbanem. W tym pokoleniowym konflikcie zamiast argumentów zaczęto wymieniać epitety. A dziennikarzy zastąpili - jak ich nazywa Cichy - "cyngle". Cezary Michalski: Nie trafił pan do "Gazety Wyborczej" ze środowisk postkomunistycznych czy lewicowych, żeby krzewić historyczny kompromis w obronie własnych interesów biograficznych czy fascynacji ideowych. Michał Cichy*: Oczywiście, że nie. To w ogóle nie był klucz naboru do "Wyborczej". Wręcz przeciwnie - takimi kluczami były "Tygodnik Mazowsze", opozycja... A moje życiowe zaangażowanie zaczęło się od tego, że w roku 1981 jako 14-latek dostałem się do liceum im. Rejtana, gdzie zaraz zapisałem się do słynnej warszawskiej drużyny harcerzy, Czarnej Jedynki. Udzielali się w niej kiedyś bracia Kijowscy, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski czy Ludwik Dorn. Z Dornem byłem nawet kiedyś na obozie harcerskim. Podczas tego obozu okazało się, że konserwy wypełnione rzekomo sardynkami dla harcerzy zawierały tak naprawdę miniaturowe wydanie pisma trockistowskiej Międzynarodówki. Nigdy nie zapomnę tego uczucia zawodu, jakie głodny harcerz odczuwa na widok pisma Międzynarodówki trockistów. Dodatkowo moim nauczycielem polskiego był Ireneusz Gugulski, słynny "Gugul". 13 grudnia został internowany i od tego się zaczęło. Wcześniej w domu była "Wolna Europa" i jakieś numery "Zapisu". Moja rodzina miała kontakty z opozycją, ale polegały one wyłącznie na tym, że byliśmy odbiorcą niektórych, bardziej elitarnych pism podziemnych. Może nie tyle podziemnych, co nieoficjalnych, bo tak chyba należałoby klasyfikować np. "Zapis". Od tego się zawsze zaczynało. W 1981 roku wszystko było bardziej intensywne. Kiedy dostałem się do liceum, było już po Bydgoszczy i wydawało się, że zaraz dojdzie do wojny domowej. Na korytarzach sprzedawano nielegalne pisma. To był rzeczywiście karnawał. Jak pan spędził lata 80.? Trochę knując, trochę romansując z dziewczętami, za którymi ciągnęła się legenda, że pracują dla podziemia. Jeszcze w latach 80. współpracowałem ze środowiskiem Macierewiczowskiego "Głosu". A także z "Przeglądem Katolickim", gdzie poznałem m.in. Leona Bójkę, którego później spotkałem w "Gazecie Wyborczej". Fascynowałem się ucieczką Narożniaka, ukrywaniem się Bujaka, wszystkim, co miało w opozycji taki bardziej wojskowy charakter. Choć jednocześnie fascynowała mnie także druga część tradycji KORowskiej, ta związana z nazwiskami Jacka Kuronia i Adama Michnika. Chodził pan na manifestacje? Oczywiście. 3 maja 1982 roku zamiast na lekcje angielskiego do hrabiny Zofii Dembińskiej poszedłem pobawić się z milicją w ganianego. Swoją torbę z książkami zostawiłem w oknie mieszkania na parterze przy ulicy Mostowej na Nowym Mieście. Pamiętam jak pani, u której zostawiłem tę torbę, zapytała mnie przerażonym głosem: "Synku, ale nie ma tu granatów?". Z jednej strony podobało mi się to, że jest zadyma, a ja jestem taki odważny. Natomiast skandowanie "Gestapo! Gestapo!" wydawało mi się nie na miejscu. Naprzeciwko nas stali chłopcy z poboru w naszym wieku. Ja stałem na placu Zamkowym, gdzie wjechała armatka wodna polewająca nas lekko barwioną wodą, żeby można było później rozpoznawać manifestantów. Pałowania tam jednak nie było, był tylko gaz. W pewnym momencie, kiedy uciekaliśmy przed tym gazem, trafiłem na Rynek Starego Miasta i zobaczyłem oblężenie komisariatu na Jezuickiej, w którym rok później zabito Przemyka. Kiedy ci milicjanci znaleźli się pod dużym naciskiem i nie mieli odsieczy, zaczęli strzelać na wprost czerwonymi i zielonymi racami. Odbijały się one od bruku i koziołkowały w nieprzewidywalnych kierunkach. Wtedy zdałem sobie sprawę, że można tam zginąć. Doszedłem do wniosku, że tego typu manifestacje nie są dla mnie. Mijają kolejne lata, zadymy się kończą, trzeba zacząć dorastać. Jaki pan ma pomysł na siebie? Uważałem się za niedokształconego, więc postanowiłem pójść na studia, na których mnie wreszcie wszystkiego nauczą. Wybrałem historię. Mój wybór nie miał żadnego związku z planami zawodowymi. Nie zamierzałem wtedy pracować, tylko spędzić życie na walce z "czerwonym". Nie obchodziły mnie żadne perspektywy "zawodowego awansu". Na studiach szybko ściąłem się jednak z kolegami z Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Pierwszym przedstawicielem tej organizacji, będącej wtedy jeszcze w powijakach, dopiero odbudowującej się po stanie wojennym, był niejaki Piotrek Ciompa. Bardzo miły człowiek, ale poszło o to, że zgłosiłem swoją kandydaturę na starostę roku. Tymczasem NZS postanowił, że to ich kandydat ma wygrać. Po raz pierwszy pokazano mi tam wyraźnie, że nieważne jest, kim jesteś, ale z kim trzymasz. Bardzo chętnie bym się do nich wówczas zapisał, ale nikt mnie nie zaprosił. W związku z tym Ciompa wygrał. I dlatego NZS panu podpadł? Nie dlatego. Zawsze i wszędzie przynależność natury ekskluzywnej, a zwłaszcza tajnej, źle się kończy. Takie organizacje są dobre na czas wielkiego kryzysu, ostrej walki, ale w warunkach wolnościowych przekształcają się w koterie, powodując zidiocenie swoich członków. Nie dopuszczają głosów z zewnątrz i trzymają się tylko coraz bardziej kurczowo swojej ortodoksji. Zajmują się przede wszystkim pilnowaniem spójności. Taki los spotkał wszystkie tego typu środowiska, jakim się przyglądałem. Zarówno wiele środowisk prawicowych, np. pampersów, jak i środowisko "Gazety Wyborczej", które przeżyło swoją wielkość w latach 1989 - 1996, a potem był już tylko zjazd. Obecnie to, co się nazywa "Gazetą Wyborczą", jest już tylko wydmuszką. Rynek ich wycenił. I płaci dzisiaj za akcję Agory już nie ponad sto złotych, ale złotych dwanaście. Jak pan trafił do "Wyborczej"? 8 maja 1989 roku, po wyjściu z zajęć na uniwersytecie, szedłem Krakowskim Przedmieściem, próbując kupić pierwszy numer "Gazety Wyborczej", ale wszędzie była już wykupiona. Szedłem w stronę domu na Sobieskiego i kiedy byłem już na Belwederskiej, pomyślałem, że z tego miejsca do siedziby tej mitycznej redakcji na ulicy Iwickiej jest bardzo niedaleko. Wszedłem do budynku redakcji, otoczył mnie niesamowity rejwach i atmosfera gorączkowego podniecenia. Bardzo mi się to spodobało. Poszedłem do sekretariatu, gdzie spotkałem panią Małgosię Wołyńską i panią Zosię Floriańczyk, i zapytałem, czy mógłbym gdzieś dostać pierwszy numer gazety. Nagle jak spod ziemi wyrósł jakiś malutki, rudy, brodaty człowiek. Popatrzył na mnie z dołu bezczelnym wzrokiem i powiedział: "Nie mamy żadnego egzemplarza". Wówczas, nie wiadomo czym podkuszony, zapytałem: "Mam w takim razie drugie pytanie - może wam w czymś pomóc?", na co ten człowiek odpowiedział: "Trzeba było zacząć od pytania nr 2". Był to Grzegorz Lindenberg, pierwszy szef wydawnictwa "Gazety Wyborczej", później wyrzucony stamtąd po konflikcie z Heleną Łuczywo, twórca "Super Expressu", pierwszego polskiego tabloidu, który odniósł sukces bez kopiowania obcych wzorów. Lindenberg przyjął mnie w charakterze pomocy redakcyjnej. Moje pierwsze zadanie polegało na kupieniu dwóch kwiatów doniczkowych do sekretariatu. Drugie zlecenie polegało na zawiezieniu listu do PAP, a trzecie - na zawiezieniu artykułu do cenzury. Potem spotkałem na korytarzu Leona Bójkę. Kiedy Bójko zorientował się, że posługuję się dość płynnie pięcioma obcymi językami, zostałem przyjęty do działu zagranicznego do zdzierania teleksów z maszyn i sortowania ich według języka. Dziennikarze działu zagranicznego zbierali te kupki i pisali na ich podstawie notki. Z biegiem czasu zacząłem je pisać sam. Potem zacząłem je redagować i szybko zostałem redaktorem prowadzącym w dziale zagranicznym. Po kilku miesiącach zostałem wchłonięty przez sekretariat redakcji i prowadziłem już całe numery. W tamtych czasach nie ograniczało się to do opieki nad pierwszą stroną. Było to faktyczne redagowanie numeru od kolumny pierwszej, przez wszystkie wewnętrzne, aż do kolumny sportu na stronie 16 czy 24 - nie pamiętam, ile stron miała wówczas "Gazeta". Do tego dochodziły nocne wycieczki do Domu Słowa Polskiego na Miedzianą 10, gdzie nadzorowaliśmy metrampaży i zecerów, którzy składali to w ołowiu i drukowali. Początki mojej kariery były błyskawiczne. Kiedy poznaje pan Michnika i zaczyna pisać teksty ważne dla linii redakcyjnej "Gazety"? Adama poznałem stosunkowo późno. Oczywiście obserwowałem go na kolegiach. Na początku zachwyciłem się jednak Heleną Łuczywo. Pierwszy raz zetknąłem się z nią po 2 - 3 dniach od rozpoczęcia pracy. Wówczas redakcja mieściła się w sławnym żłobku na Iwickiej, który miał strukturę amfilady. Najbardziej cenione były więc te dwa krańcowe pokoje, które w amfiladzie nie były. Można się tam było zebrać wokół dużego stołu i knuć w pewnej izolacji. W jednym z tych pokojów był sekretariat redakcji, a w drugim archiwum. Większość najważniejszych kolegiów na pierwszym etapie istnienia "Gazety" odbywała się w archiwum. Mnie tam strasznie ciągnęło. Pewnego dnia drzwi do pokoju były uchylone. Wetknąłem głowę i nagle koło mnie pojawiła się jakaś kobieta, której nigdy wcześniej nie widziałem i która powiedziała krótko "Nie wchodź tu". Tak po raz pierwszy spotkałem Helenę Łuczywo i od razu poczułem, że jest to ktoś wielki, od kogo nauczę się wszystkiego. Adam Michnik nigdy nie był redaktorem naczelnym "Gazety". Należy to wydrukować wersalikami. On był ideologiem "Gazety", jednak jego wpływ zarówno na pracę redakcji, jak i na kształt gazety ograniczał się wyłącznie do stron publicystycznych, do komentarzy i działu politycznego. Całością "Gazety" zawsze zarządzała Helena. Zaczyna się wojna na górze i "Gazeta Wyborcza" staje po jednej ze stron, mimo że powstała jako pismo całej "Solidarności". To był nasz wybór. Oczywiście ludzie, którzy się z tym wyborem wtedy nie zgadzali, prędzej czy później z redakcji odchodzili. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie. Przyjaźniłem się z Krzysztofem Leskim, który był dla mnie wspaniałym autorytetem przede wszystkim jako pistolet z czasów podziemnego "Tygodnika Mazowsze" (po drugie wiedziałem, że jest synem legendarnego generała Kazimierza Leskiego, który jako generał Hallman przejechał całą okupowaną Europę i zrobił inspekcję wału atlantyckiego dla AK). Miałem dla Krzyśka wielki szacunek i bardzo żałowałem, że poróżnił się z Michnikiem i Heleną w sprawie wojny na górze. Uważałem i nadal uważam, że lepiej byłoby dla niego pozostać w "Gazecie" i wpływać na nią swoim pisaniem od środka, niż urządzać jakąś demonstrację, której nikt nie zauważył. Leski był jednym z reporterów numer jeden w "Gazecie". Teraz ma jakieś programy w TVP Info, ale, prawdę mówiąc, mało kto wie, że taki reporter istnieje. To jest argument siły. W rodzaju słynnego dzieła "Nim będzie zapomniany". Nie zgadzam się. Obozy warowne tworzyły się wtedy po obu stronach. Trzeba było zrobić tak, jak zrobił Wojtek Załuska, który miał poglądy podobne jak Krzysiek i został w "Gazecie Wyborczej" aż do ostatniej rzezi, czyli zwolnień grupowych w 2009 roku. Dzięki temu, że nadal pisał teksty w dziale politycznym (który od końca lat 90. był zdominowany przez sztampę intelektualną najgorszego rodzaju) można tam było przeczytać coś, co znamionowało ślady samodzielnego myślenia. Uważałem i uważam, że wolność i demokracja zasadniczo zmieniają reguły gry. Wolność słowa zobowiązuje nas do rozmawiania z każdym. Zgadzałem się z Michnikiem zarówno co do konieczności historycznego kompromisu, jak i co do lustracji. Ale w jednej sprawie Michnik myślał inaczej. Uważał, że ktoś, kto go "nikczemnie atakuje" - słowo "nikczemnie" było używane często - nie zasługuje na podanie ręki i rozmowę. Wojna na górze jednak się zaostrza i obozy warowne powstają przez całe lata 90. Młoda prawica - także pańskie ówczesne środowisko - uważaliście "Gazetą Wyborczą" za taki obóz warowny, więc wystawialiście naprzeciwko niej własne obozy. Na przykład telewizję Walendziaka. Napisałem kiedyś tekst o środowisku pampersów, ale nie został puszczony do druku jako nazbyt koncyliacyjny. Do napisania tego tekstu w wersji, która już została w "Gazecie" opublikowana, wyznaczono więc "cyngla" Michnika, czyli Pawła Smoleńskiego, który zawsze potrafił w lot odgadnąć, jaki tekst ma napisać, by podobał się szefowi. Drugim z tych "cyngli" jest Agnieszka Kublik, która dysponuje podobną zdolnością jak Smoleński. Paradoks sposobu redagowania "Gazety" przez Michnika polegał na tym, że ludzie atakujący nas uważali, że Michnik wydaje swoim "cynglom" określone polecenia. Nawet pan, gdy pisał swój artykuł "Zniewolony umysł III RP", napisał, że "Alfa otrzymał od redaktora polecenie napisania artykułu o Żydach mordowanych przez żołnierzy AK podczas Powstania Warszawskiego". Nikt mi nigdy nie wydał żadnego polecenia, bym napisał jakiś tekst. Ale dla nas, na zewnątrz, naprawdę nie było istotne, czy Smoleński pisze swoje teksty, żeby się Naczelnemu przypodobać, czy dlatego, że Naczelny mu kazał. Krążyła anegdota, że po pierwszym tekście Smoleńskiego na temat motłochu popierającego Wałęsę Michnik podziękował mu wielkim bukietem róż wręczonym w obecności reszty redakcji. Adam zawsze jest czarujący wobec ludzi, których lubi, i pełen agresji wobec tych, na których się zawiódł. Jest postacią dwuwymiarową. Podkreślanie tylko jego demonicznej strony i pomniejszanie go przez takich jego adwersarzy jak Rafał Ziemkiewicz czy Piotr Semka jest dla niego krzywdzące i źle świadczy o nich. Wie pan, że "miłość" czy "uwodzenie" Michnika może się komuś nie podobać jeszcze bardziej, niż jego ataki wrogości. Ale cóż poradzić na to, że Michnik jest uwodzicielem. Zawsze lubił uwodzić kobiety i intelektualistów. W obu wypadkach był bardzo skuteczny, chyba nawet bardziej skuteczny niż Don Giovanni. Bardzo lubił także używać ludzi. Mówiło się o nim często "manipulator". Owszem, manipulowanie nie jest specjalnie przyjemną cechą charakteru, ale ta historia ma dwie strony. Do tego, żeby kogoś uwieść, potrzeba jego zgody. Michnik niesłychanie twardo testował odporność duchową i psychiczną wszystkich polskich inteligentów, którzy dusze mają miękkie jak kisiel. Kto najbardziej nienawidził Michnika? Porzucone przez niego kochanki płci męskiej: Herbert, Burek, Rymkiewicz... Wróćmy jednak do pana drogi w "Gazecie". Czy pana Michnik uwodzi? Imponuje mi, a potem przyjaźnimy się ze sobą. Ale w "Gazecie Wyborczej" miałem zupełnie innego mistrza, płci żeńskiej, czyli Helenę Łuczywo. Dla mnie Helena jest postacią rangi historycznej, nie można jej porównywać ze współczesnymi postaciami. Ze znanych mi ludzi, którzy w XX wieku żyli w Polsce, mogę ją porównać tylko do Celiny Lubetkin, która była żoną Antka Zukiermana, dowódcy ŻOB. I faktyczną dowódczynią powstania w getcie. Misja Heleny, która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem. To zadanie wykonała w stu procentach. Była komendantką ŻOB w latach 90. Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981, czy że generał Fieldorf był ofiarą mordu sądowego, w którym brała udział sędzia Wolińska. Misją Łuczywo było ratowanie sędzi Wolińskiej i wszystkich, obojętnie jak zapisanych w historii Polaków żydowskiego pochodzenia przed jakimkolwiek nieszczęściem. Także przed naprawdę istniejącym tutaj antysemityzmem. Rozumiem tę interpretację, ale nie do końca się z nią zgadzam. W Polsce jest antysemityzm, ale nie każda krytyka komunizmu, nawet w wykonaniu prawicy, miała podtekst antysemicki. I nie każdy polski Żyd miał za sobą uwikłanie w komunizm. Choć rozumiem powody, dla których Żydzi komunizm akceptowali. II RP nie była dla nich rajem, a Jedwabne jest znakiem czegoś jeszcze bardziej obrzydliwego. Ale Mieczysław Grydzewski to przecież także był Żyd, w dodatku jako redaktor "Wiadomości Literackich" był prawdziwym polskim liberałem, a później, w Londynie, był jednym z najbardziej zajadłych antykomunistów, nienawidzącym PRL i lojalnym wobec II RP. Było bardzo wielu takich Żydów. A największa emigracja Żydów z Polski to nie rok 1968, ale druga połowa lat 40., kiedy zamiast komunizmu wybierają Izrael. Doświadczenie komunistyczne to tylko jedno z doświadczeń Żydów w Polsce, a "Gazeta Wyborcza" czyniła je doświadczeniem najważniejszym, najbardziej reprezentatywnym, w związku z tym antykomuniści mogli obrywać z paragrafu antysemickiego, nawet jeśli antysemitami nigdy nie byli i nawet się reaktywnie nimi nie stali. W zasadzie ma pan rację. Ale proszę jednocześnie pamiętać: problem polega na tym, że każdy widzi dookoła siebie tyle, ile może. Bardzo istotne jest to, kto się skąd wywodzi, jakie ma doświadczenia i czym nasiąka przy rodzinnych herbatkach i śniadaniach. Nie można mieć pretensji do Heleny Łuczywo, która była córką funkcjonariusza komunistycznej cenzury, Ferdynanda Chabera, że jej punkt odniesienia obejmował to środowisko, z którym miała do czynienia. Pokolenie stanu wojennego, nawet jego prawicowa część, nie było Leszkami Bublami, więc mieliśmy prawo wtedy powiedzieć, że się w tę zabawę bawić nie chcemy i nie będziemy utożsamiać Agory ze sprawą żydowską. A problem komunistycznej przeszłości to tyleż problem żydowski co polski. Mnie etniczne kryteria wcale nie kręcą. Ale jak pan ich nie bierze pod uwagę, to pan nic nie zrozumie. Tak się składa, że ludzie Agory byli w większości pochodzenia żydowskiego. Nie było to ani żadnym przypadkiem, ani żadnym powodem do wstydu. Ale nie można oczekiwać od ludzi z takim backgroundem, że nagle staną się piewcami Narodowych Sił Zbrojnych. Ja też nie jestem piewcą Narodowych Sił Zbrojnych i nie widziałem powodu, dla którego "Wyborcza" miałaby uznawać każdego swojego polemistę czy przeciwnika za NSZowca. Widziałem też, jak na prawicy zaczyna się szeptanka na temat "żydokomuny" i tolerancja na tę szeptankę. I to też było złe. Nie rozumieliśmy rozmiarów traumy marcowej. O tym wszystkim należało rozmawiać, ale się nie dało. O tym, kim się jest, decyduje środowisko, w jakim się żyje. Instynktownie przejmujesz pewne zachowania, myśli i sformułowania. Naczelnym pragnieniem każdego człowieka jest, po pierwsze unikanie problemów, a po drugie uzyskanie pochwały od stada swoich szympansów. To bardzo silny mechanizm wzbudzania pozytywnego konformizmu, bez którego umieramy. Czasami zmieniamy lojalność. Ale to wiąże się z wyklęciem z dotychczasowej grupy. Czasem dzięki temu powstaje poczucie, że się jest jednostką. Ja jestem przeciwko indywidualizacji. Uważam, że każdy z nas powinien być indywidualnie wolny, ale każdy z nas powinien mieć także świadomość swojej przynależności i tego, jaką formę to nakłada na nasze życie. Dobrze, że wspomniał pan o wydarzeniach Marca '68. Pozwolę sobie wygłosić krótką definicję tego, co znaczy pokolenie. Pokolenie to coś takiego, co formuje się pod wpływem zwrotnego punktu w historii, w momencie kiedy mamy mniej więcej 22 lata. Michnik i Helena w marcu 1968 roku mieli dokładnie 22 lata. Byli w sytuacji rocznika Krzysztofa Kamila Baczyńskiego czy Tadeusza Różewicza w roku 1944. Nie ma się co dziwić, że powstańcy warszawscy do dziś nimi pozostają i do dziś toczą walki na barykadach. Tak samo nie można się dziwić, że Michnik ciągle mentalnie jest w marcu 1968 roku. Zdziwiłbym się, gdyby on był w stanie się od tego uwolnić. Trauma, której wtedy doznał, nie polegała na tym, że państwo komunistyczne wzięło się za komandosów. Polegała na tym, że państwo komunistyczne za pośrednictwem Mieczysława Moczara sięgnęło po kombatantów Armii Krajowej i zyskało sobie wśród nich autentyczne poparcie na glebie antysemityzmu. To jest przerażenie, które Michnika po dziś dzień nie opuściło. Uderzenie przez "Gazetę Wyborczą" w powstanie jako pogrom na Żydach było więc reakcją na… na Moczara, to ciągle jest walka z Moczarem. AK-owcy, kombatanci ze zgrupowania "Radosław", poszli wówczas za Moczarem. Więc za to dostali. Istnieje prawda faktów i prawda faktów jest taka, że wszyscy Żydzi zastrzeleni przez ludzi z opaskami AK i NSZ, o których pisałem, rzeczywiście zostali zastrzeleni. Jest także prawda duchowa i symboliczna, która jest następująca: nie należało tego tekstu publikować w 1994 roku w "Gazecie Wyborczej". Na 50. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Mamy pokolenie 1968 roku z jego traumą marcową i mamy pokolenie stanu wojennego z jego traumą. Michnik obsługuje traumę własną, ale niespecjalnie jest czuły na traumę młodszych. Nie tylko uprawia politykę z generałami - co bym nawet zrozumiał - ale musi się popisywać swoimi wobec generałów uczuciami. Na nas to działa tak jak na Michnika zadawanie się kombatantów ze zgrupowania "Radosław" z Moczarem. Zaczynamy na Michnika psioczyć. Michnik udaje, że tego nie rozumie, a jego "cyngle" coraz bardziej w pokolenie stanu wojennego - szczególnie w jego prawicową część - nawalają. Efekt jest taki, że zamiast rozmowy, a nawet polityki, mamy przepychankę traum i wrażliwości, która daje w efekcie piekło. A dzisiaj moi rówieśnicy są gotowi symbolicznie dekomunizować SLD, a nawet Agorę, choćby pod wodzą Kryżego, Karskiego czy Wassermanna, bo wierzą, że to będzie akt sprawiedliwości za pałowania w latach 80. i za artykuły "cyngli" Michnika z lat 90. Albo pod wodzą Kaczmarka, Kornatowskiego, dowolnego oportunisty, który się zasłużył. Ale nadzieja, że Michnik uszanuje emocjonalne potrzeby młodszego pokolenia, była nierealna. A to z prostego powodu: nie może pokolenie młodsze stawiać warunków pokoleniu starszemu. Dlaczego? Bo jest słabsze. Bo jest z natury słabsze, ma mniej pieniędzy, mniej znajomych, mniej kontaktów, mniej doświadczeń. I w takim konflikcie oberwie. Faktycznie, pokolenie stanu wojennego obrywało od "marcystów", ale też oddawało. Zabawa zrobiła się głupia i jałowa. "Wyborcza" też jej nie wygrała. Ja w tym nie uczestniczyłem, miałem kolegów także po drugiej stronie. Nie byłem "cynglem". Grześ Górny z "Frondy" był swego czasu naszym kolegą z działu reportażu, znałem go. Znałem Jacka Łęckiego, kiedy przyjechał z Lublina i pracował w "Gazecie", wiedziałem, że to jest porządny człowiek. Nigdy nie przyłożyłem ręki do żadnego ataku ani nie pozwoliłem nikomu, kto pracował pod moim parasolem w moim dziale, przyłożyć ręki do jakiegokolwiek ataku na was. Kierowałem przez 5 lat działem kultury i dodatkiem książkowym, kiedy jeszcze istniał. Kiedy byłem redaktorem działu kultury w latach 1993 - 1998, na łamach "Gazety" drukowani byli zarówno Wisława Szymborska ze swoimi "Lekturami nadobowiązkowymi" czy Sławomir Mrożek ze swoimi felietonami i rysunkami, jak i "brulionowcy". Był Andrzej Stasiuk publikujący recenzje i eseje, które złożyły się później na "Tekturowy samolot", moim zdaniem najciekawszy jego tom esejów, a może w ogóle najciekawszy od czasu "Ziemi Ulro" tom esejów, jaki się po polsku ukazał. Ale ponieważ dotyczył popkultury, więc intelektualiści go po prostu nie zauważyli. Publikował wtedy w moim dziale swoje wiersze Jacek Podsiadło, sam robiłem z nim wywiad, gdy dostał Nagrodę Kościelskich. Kontaktował się z nami Marcin Świetlicki, chociaż z nim nigdy nie miałem "dobrej chemii". Mówi pan trochę tak jak poczciwy sekretarz od kultury w KC PZPR. Jak jakiś Tejchma: "Ja wybitnych pisarzy z mojego pokolenia ratowałem". Ale przy okazji wykańczano resztę jako fanatyków, a jak Jerzy Sosnowski nie chciał pisać o "bruLionie" czy "Frondzie" jako o "prawicowych dziarskich chłopcach", tylko w sposób nieco bardziej skomplikowany, to mu cykl tych recenzji zabrano. Jerzemu rzeczywiście odebrano ten cykl. Ale prawda jest taka, że Jerzy chciał być wtedy nadwornym publicystą "Gazety Wyborczej" i nie chodził do mnie, tylko działał bezpośrednio przez Michnika. Ponieważ chciał być kochany przez Naczelnego i jego afiliacja była bezpośrednio przy Naczelnym, to w związku z tym zależał od Jego decyzji i kaprysów. A co do wykańczania prawicowej części pokolenia stanu wojennego, to po pierwsze ono nie było bezbronne - o telewizji Walendziaka już powiedziałem, a przecież było wiele innych instytucji. A po drugie ja w tym nie uczestniczyłem, pracowałem jedynie w "Gazecie", na której łamach w innych działach ukazywały się niesprawiedliwe artykuły was wykańczające. Wiem, że to może brzmi nieco dwuznacznie, ale taka jest prawda. Na łamach działu kultury i na łamach "Gazety o Książkach", kiedy nią kierowałem, nigdy nie ukazał się żaden niesprawiedliwy tekst o pampersach, "bruLionie" czy kimkolwiek innym. Drukowałem ludzi, którzy wyszli z "bruLionu", ludzi, których uważałem i uważam nadal za wybitnych artystów i pisarzy. I wielokrotnie natykałem się na rozmaite uśmieszki Michnika, który pytał, czy chcę zrobić w "Gazecie" jakiś "bruLion bis". My wtedy widzimy, polemizując z "Gazetą Wyborczą", że sami jesteśmy rzeźnikami, i piszemy ostro, ale oni też na pewno są rzeźnikami. Czemu zatem jedna ze stron ma uchodzić za moralistów? Także w oczach inteligenckiego salonu, który nie widzi trupów zamiatanych pod dywan, ale jak z nami rozmawia, to pyta zdumiony: "Skąd w was tyle nienawiści do Adama? Przecież on wszystkich kocha". Jeśli chodzi o moralizm, Michnik naprawdę uważa się za moralistę. To jest wielowymiarowa postać, którą da się opisać tylko przy użyciu wyrafinowanych oksymoronów. On jest wyjątkowo oksymoroniczny, bo jest skrajnie amoralnym moralistą. Moim zdaniem źródłem największej nienawiści do Michnika jest to, że uważa się go za kogoś w rodzaju fałszywego proroka, za faceta, który zachowuje się jak kaznodzieja, mówi innym, jak należy się zachowywać, co jest moralne, a co nikczemne. Najpiękniejszy oksymoron opisujący to, o czym mówimy, na który natknąłem się w swoim życiu, brzmi: "otyły dietetyk". Michnik jest otyłym dietetykiem. Wszyscy to widzą poza nim samym. Michnik wygłosił kiedyś zdanie, które mi się bardzo mocno wryło w pamięć: "Nie jest bez znaczenia, kogo udajesz; nawet jeżeli jesteś hipokrytą, to jeżeli udajesz świętego, a masz naturę węża i lubisz tylko syczeć uwodzicielsko, a później dusić albo gryźć, to jeżeli udajesz świętego, mając taką naturę, to i tak jesteś troszkę lepszy, niż gdybyś nie udawał". Istnieją pewne pożytki nawet z hipokryzji. Adam potrafił ją wykorzystywać także do dobrych celów. Na przykład do ucywilizowania SLD. Absolutna zgoda co do hipokryzji. Powinno się udawać lepszego od siebie, bo to zawsze człowieka podnosi. Ale jak się udaje Chrystusa i jedną ręką pokazuje stygmaty, a drugą kogoś dusi, to taka dwulicowość już standardów moralnych, a nawet politycznych, w niczym nie poprawia. Wytwarza tylko konflikty w miejscach niepotrzebnych. Ja to doskonale rozumiem, chcę panu tylko powiedzieć, że gdyby Michnik był postacią tak jednoznacznie padalcowatą i nikczemną, jak maluje go polska prawica, nigdy w życiu nie stworzyłby wokół siebie takiego środowiska wiernych i wpatrzonych w niego wyznawców. Czemu nie udało się panu pańskiej strategii relatywnej miłości i względnie czystych rąk upowszechnić w innych działach "Gazety", gdzie pisano o "ciemnogrodzie", wywlekano wrogom sprawy osobiste, a chłopców z "Frondy", istotnie pokręconych tak jak prawie wszyscy tutaj, od razu wciskano w buty faszystów? Na głupotę starszych nie ma lekarstwa. Możesz wpływać tam, gdzie sięgają twoje kompetencje. Moje kompetencje były takie, jakie były, ja byłem wtedy zaledwie dowódcą kompanii w tej gazecie. Owszem, Michnik mówił ze łzami w oczach, że zrobi mnie swoim następcą, ale wyszło z tego tyle, ile ze wszystkich jego obietnic pod adresem wszystkich, to znaczy dwa lata później przestał się do mnie odzywać, ponieważ odmówiłem wykonania jego polecenia zaszlachtowania amerykańskich Żydów za to, że Hannah Arendt oskarżyli o antysemityzm w związku z "Eichmannem w Jerozolimie". Dostałem plik kartek po angielsku, czyli w języku, którego Michnik nie zna, z poleceniem napisania na podstawie tych kwitów szybkiego eseju. Powiedziałem, że po pierwsze muszę się przygotować, poczytać książki, bo nie mam wystarczających kompetencji w tej sprawie, a po drugie uważam, że oni trochę mieli rację, bo Hannah Arendt sama była wtedy za szybka. To bardzo ezoteryczny powód rozstania się. To nie jest ezoteryczny powód. Odmówiłem bycia "cynglem", choćby w takiej - jak to pan sugeruje - subtelnej sprawie. To był pierwszy raz, kiedy Michnik próbował mi coś w taki sposób zlecić, próbował ze mnie zrobić Smoleńskiego, a ja Smoleńskim zostać nie chciałem. On zaczął na mnie wrzeszczeć, że mam przynieść tekst, zaczął na mnie bluzgać. My zawsze bluzgaliśmy w redakcji, z Helenką i z Adamem, ze wszystkimi - to było środowisko, w którym ja się do pewnego momentu czułem rzeczywiście wolny. Dla mnie wolność polegająca na tym, że się chodzi w krawacie i w marynarce i nie używa brzydkich słów, to jest g..., nie wolność, natomiast w momencie, kiedy Adam zaczął na mnie wsiadać i zaczął mi grozić, że mnie ześle do działu Internetu, gdzie Helenka ze mnie zrobi pracownika, który będzie zasuwał od dziewiątej rano do dziewiątej wieczór, ja mu powiedziałem: "Stary, ty mnie chyba masz za kogoś innego, ja nigdy nie piszę na zamówienie". On wtedy krzyknął do mnie "won!" i wyrzucił mnie z gabinetu, po czym przestał się odzywać, a przecież wcześniej byliśmy przyjaciółmi i ja go nadal uważam za kogoś w rodzaju swojego zastępczego ojca - trochę taką rolę w moim życiu odegrał, tylko przegapił moment, w którym sam zaczął tracić siły. Jest taki moment w życiu człowieka starzejącego się, którego nie można przegapić - moment, kiedy trzeba nauczyć się mieć sojuszników w młodszych. Michnik przegapił ten moment, bo on zawsze był tak silny, że wydawało mu się, że może zaszlachtować żyletką każdego. Przeliczył się i poniósł za to karę, która mu się należała. *Michał Cichy, ur. 1967, historyk, specjalista od XVII i XX wieku. Wieloletni współpracownik Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Dziennikarz i publicysta "Gazety Wyborczej" od chwili jej powstania. W latach 1993 - 1998 kierownik działu kultury "Gazety" i redaktor nieistniejącej już "Gazety o Książkach". W latach 1997 - 2002 współtwórca i sekretarz Nagrody Nike.
Podłość Dla redakcji "Dziennika" "Gazeta Wyborcza" jest tematem obsesyjnym. Przywykliśmy już do częstych ataków na wielu stronicach. Większość z nich nie trzyma standardów publicznej debaty. Do tego też przywykliśmy, choć nad tym ubolewamy. W sobotnim "Dzienniku" przekroczono jednak wszelką miarę. W dodatku "Europa" ukazał się wywiad, w którym zniesławiono Helenę Łuczywo, Agnieszkę Kublik, Adama Michnika i Pawła Smoleńskiego. Perwersja tego wywiadu polega na tym, że został przeprowadzony z osobą, której - co w środowisku dziennikarskim nie jest tajemnicą - nie można obciążać odpowiedzialnością za słowa i czyny. Polemika z opiniami tej osoby byłaby czymś niestosownym. W tej sytuacji odpowiedzialność za jej słowa przejął "Dziennik". I to "Dziennik" zajął się pochodzeniem etnicznym redaktora naczelnego Adama Michnika i jego wieloletniej zastępczyni Heleny Łuczywo, a także komunistyczną przeszłością ich rodziców. "Dziennik" przeprowadził psychoanalizę redaktorów "Gazety" w duchu stereotypu żydokomuny. Oto próbka: "Misja Heleny, która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem (...). Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981 (...)". "Dziennik" zniesławił Helenę Łuczywo, która poświęciła życie walce o wolną i demokratyczną Polskę. Postać wybitną i szlachetną, o której przywództwie mogłaby marzyć niejedna gazeta na świecie. Stosunki panujące w naszej redakcji "Dziennik" przedstawił w sposób fałszywy. Mówię to jako człowiek, który przyszedł do "Gazety" z innego środowiska niż Komitet Obrony Robotników. Wywodzę się z Ruchu Młodej Polski, antykomunistycznej prawicy, i mimo swego rodowodu pełnię tu stanowisko kierownicze. Agnieszkę Kublik i Pawła Smoleńskiego na łamach "Dziennika" nazwano "cynglami" - językiem ze słownika gangsterów. Jako ich przełożony oświadczam, że są to dziennikarze znani z uczciwości. I niepokornego ducha. Piszę to wszystko z żalem, gdyż do tej pory uważałem i dawałem temu publicznie wyraz, że "Europa" "Dziennika" to bardzo dobrze robiony tygodnik dla polskiego inteligenta. Dziś zmieniłem zdanie. PS Helenko nasza kochana. Te ataki przynoszą ci tylko zaszczyt. Wszyscy wiedzą, ile znaczysz dla "Gazety" i ile zrobiłaś przez całe swoje życie dla Polski. Nigdy nie przestaniemy być Ci za to wdzięczni. Jarosław Kurski
Cezary Michalski odpowiada "Wyborczej" W tekście zatytułowanym "Podłość DZIENNIKA" Jarosław Kurski, wicenaczelny "Gazety Wyborczej", potępia nas za opublikowanie wywiadu, jaki przeprowadziłem z Michałem Cichym (Wojna pokoleń przy użyciu "cyngli") - pisze Cezary Michalski, komentator DZIENNIKA. Kurski twierdzi, że nie miałem prawa w ogóle z Michałem Cichym rozmawiać. A następnie insynuuje, że opublikowany przez nas wywiad jest antysemickim atakiem na Helenę Łuczywo. Są to argumenty nieprawdziwe, których nie można pozostawić bez odpowiedzi. "Gazetę Wyborczą" ten wywiad zdenerwował z zupełnie innego powodu, całkiem zresztą zrozumiałego. Człowiek niegdyś z samego środka redakcji opisał kilka istotnych mechanizmów jej funkcjonowania, zwracając uwagę na dyspozycyjność niektórych dziennikarzy, gotowość pisania tekstów z założenia nie informacyjnych i nieobiektywnych, ale mających zniszczyć ludzi czy środowiska, które Adam Michnik uważał za wrogie. Tych dziennikarzy Michał Cichy nazwał "cynglami". Mechanizmy podobne do tych opisanych przez Cichego występują w wielu innych redakcjach, czasami wychodzą na jaw. Takie świadectwo zawsze boli, trudno z nim polemizować. Więc zamiast polemizować uczciwie, Jarosław Kurski sformułował pod adresem DZIENNIKA zarzuty i insynuacje o wiele poważniejszej rangi, tyle że zupełnie fałszywe. Po pierwsze, że nie miałem prawa przeprowadzić wywiadu z Cichym. W takim razie dlaczego stosunkowo niedawno "Gazeta Wyborcza" opublikowała jego tekst, tekst ważny, w którym Michał Cichy przepraszał kombatantów Powstania Warszawskiego za formę paru swoich artykułów z lat 90. Skoro "Wyborcza" może Cichego drukować, dlaczego DZIENNIK nie ma prawa z nim rozmawiać. Po drugie, sformułowana pod adresem DZIENNIKA insynuacja antysemityzmu jest nie tylko podła, jest także pozbawiona sensu. Kto miał być antysemitą - Cichy, jeden z czołowych dziennikarzy "Gazety Wyborczej" i wieloletni współpracownik Muzeum Holocaustu? Czy może ja w swoich pytaniach? Jeśli tak, to gdzie konkretnie. To obrzydliwa metoda, delegalizowanie polemisty poprzez insynuowanie mu antysemityzmu. "Gazeta Wyborcza" stosowała ją parokrotnie w latach 90. Jak z tym polemizować? Po trzecie, Kurski kończy tekst obroną Heleny Łuczywo. Sugerując, że została ona w DZIENNIKU spostponowana. Tymczasem Cichy wygłasza jeden wielki pean na jej cześć dowodząc, że to ona była faktycznym redaktorem naczelnym "Gazety Wyborczej", twórczynią jej sukcesu w latach 90. A nie Michnik. Niech zatem Kurski przeprasza Michnika, a nie wmawia komuś atak na Łuczywo, który nie miał miejsca. Tekst Kurskiego nie jest polemiką z wywiadem, ale próbą jego zdezawuowania. Cichy zostaje zdezawuowany, tezy wywiadu przekręcone, a czytelnicy "Gazety Wyborczej" nawet się nie dowiedzą, jak ta rozmowa wyglądała naprawdę.
Cezary Michalski
Lechowi Wałęsie puszczają nerwy? Co tu ukrywać; jeszcze raz się potwierdziło, że nerwy są złym doradcą. Lech Wałęsa najwyraźniej zapomniał, że w domu wisielców nie powinno się mówić o sznurze, bo w rozmowie z panią red. Moniką Olejnik zarzucił doktorowi Sławomirowi Cenckiewiczowi, że miał przodka ubeka. Nasza Stokrotka nie mrugnęła nawet okiem, ale redaktor Stasiński z „Gazety Wyborczej” poczuł się w obowiązku zareagowania na tak gruby nietakt i niezwłocznie byłego prezydenta skarcił, że „wstyd” i w ogóle. Nietrudno było się domyślić, że nożyce odezwą się akurat tam; wśród ścisłego kierownictwa „Gazety Wyborczej” bardzo wiele osób miało ubeckich przodków, a nawet tyłków, więc Lech Wałęsa właśnie otrzymał pierwsze poważne ostrzeżenie. Ale i w Grenadzie zaraza. Oto redaktor Michał Cichy, w swoim czasie wybitny publicysta „Gazety Wyborczej”, używany przez ścisłe kierownictwo do demaskowania Armii Krajowej, a warszawskich powstańców w szczególności, jako zoologicznych antysemitów i morderców, ni stąd ni zowąd obsmarował byłą zastępczynię samego redaktora Michnika, panią Helenę Łuczywo, m. in. że obdarzona żywymi uczuciami narodowymi, naturalnie żydowskimi. Obecne ścisłe kierownictwo nie spiera się z red. Cichym, tylko daje do zrozumienia, że cierpi on na umysłową słabość, być może nawet sławną schizofrenię bezobjawową. Trudno to zrozumieć z dwóch powodów. Po pierwsze - jeśli pani Łuczywo jest żydowską nacjonalistką to przecież nic złego! Potępieni są przecież tylko nacjonaliści polscy. Po drugie - redaktor Jarosław Kurski postępowanie dziennika „Dziennik”, który Cichego wydrukował, nazwał „podłością” i pociesza „Helenkę naszą kochaną” jak tam biedny umie. Najwyraźniej w „Gazecie Wyborczej” dzieje się coś złego, bo najpierw red. Graczyk, a teraz znowu red. Cichy... Czyżby nerwy puszczały nie tylko Lechowi Wałęsie? SM
Benedyktów dwóch Śp. Adam Mickiewicz, który często miewał trafne obserwacje, napisał był kiedyś fraszkę: „Mówią, że Lapończycy na zimy miesiące/Zwykli sobie z gwiazd jednę obierać za słońce;/Gdy widzą, że obrana źle grzeje i świeci/Idą od tej do drugiej, od drugiej do trzeciej/I tak ciągną sejmiki aż do zimy końca/Nie mogąc się pogodzić na obranie słońca”. Cytuję tę fraszkę, ponieważ w potężnym Kościele D***kratów (d***kraci to ludzie wierzący, że Teorię o Obrocie Ciał Niebieskich wymyślił nie Kopernik, lecz została ona wymyślona przez św. Kolektyw i przyjęta Najświętszą Większością głosów) istnieją rozmaite sekty - w tym sekta wierzących w Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Wierzą oni, że Najświętsza Większość w skali całego kraju podejmuje złe decyzje - ale Sanctissima Maioritas w skali powiatu podejmuje już decyzje rozsądne. Otóż przykładem l**u działającego wedle fraszki Mickiewicza są Ukraińcy. Na początku mieli wybory proporcjonalne w okręgach. Było źle. Do władzy dorwała się więc sekta Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Ordynację zmieniono - i było jeszcze gorzej. Sekciarzy pogoniono więc, gdzie pieprz rośnie i w 2006 przywrócono wybory proporcjonalne - ale w skali całego kraju, który stał się jednym okręgiem wyborczym. Efekt każdy widzi na własne oczy. Przyczyną zła w całym Świecie Białego Człowieka nie jest to, że do władzy dorywa się ta czy inna sekta - lecz to, że dominuje w niej Kościół D***kratów. Fanatycy mają zazwyczaj w głowie jakiś ćwiek nie pozwalający im widzieć rzeczy takimi, jakie są. Weźmy przykład. Przywódca sekty JOW w Polsce, p. prof. Jerzy Przystawa, zacności człowiek zresztą, napisał (i wydał to również po rosyjsku i ukraińsku!) pamflet „Za parawanem proporcjonalności, czyli dlaczego tygrys nigdy nie będzie jeść marchewki?”, w którym udowadnia, dlaczego wybory proporcjonalne muszą dawać koszmarne wyniki - a argumenty ma niezbite. Z kolei zwolennicy sekty proporcjonalistów piszą, że koszmarne wyniki daje system większościowy - i też używają absolutnie niezbitych argumentów. I fanatycy Kościoła D***kratów drapią się w głupie łby zastanawiając się, która sekta ma racje. Tymczasem wystarczy wyjąć ten zabity w głowie ćwiek by zobaczyć, że i jedni i drudzy mają rację. Obydwa systemy wyborcze muszą dawać koszmarne wyniki - bo taka jest istota d***kracji. Nie tylko na Ukrainie czy w Polsce - ale i np. w kolebce nowoczesnej (tfu!) d***kracji, czyli w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Nie tylko Sanctissima Maioritas wybrała niejakiego Benedykta Obamę na przywódcę, ale - podzielona na Jednomandatowe Okręgi Wyborcze wybrała też popleczników tego komunisty do obydwu izb Kongresu! Tu wyjaśnienie: przypomniano mi, że „Barack” to muzułmańska wersja imienia „Baruch”, co po europejsku brzmi „Benedykt” - np. Benedykt de Spinoza; a ponieważ imiona biblijne i chrześcijańskie tłumaczymy - np. „Abraham” a nie „Ibrahim” - to będę konsekwentnie od tej pory używał formy Benedykt. Swoją drogą tych, co przywiązują wielką wagę do imion, może zastanowić, że przywódcą największego Kościoła chrześcijańskiego jest obecnie Benedykt - i przywódcą największego mocarstwa na świecie jest też Benedykt; przypadek niesłychanie rzadki, bo i imię to było ostatnio rzadko nadawane - zarówno wśród chrześcijan, jaki muzułmanów i żydów! Tu przypominam, że taka sama Większość wybrała też w Niemczech niejakiego Adolfa Hitlera. Nie ma wyjścia. Ludzie oświeceni muszą więc przyjąć do wiadomości, że Kościół D***kratów wciska nam do głów ciemnotę. Głosi swoje dogmaty nie troszcząc się o ich uzasadnienie - bo żadnego uzasadnienia dla systemu, w którym dwóch meneli notorycznie przegłosowuje profesora uniwersytetu nie ma i być nie może. Zeloci tego Kościoła wykrzykują więc swoje mantry o „Woli L**u”, o „Prawie do głosowania” - a potrafią ludziom tak zamącić w głowach, że prawo do głosowania nazywa się czasem realizacją idei Wolności! Jak gdyby to, czy np. przymus ubezpieczenia się narzuca mi jakiś Tyran czy Najjaśniejsza Większość robiło mi jakąkolwiek różnicę!!! To znaczy: robi: Tyrana można przekonać, że to głupota. Większości się nie da. JKM
26 lutego 2009 Prawda nie ma szans w starciu z mitem... No cóż… Jak ktoś powiedział dowcipnie..” Pani Jadziu, pani dostarczy mi listę Macierewicza. Muszę wypełnić skład przyszłego rządu”… Michał Boni- „TW ZNAK”, Przemysław Grudziński-„ TW TROJANOWSKI”. No i podejrzany o współpracę z SB pan Tadeusz Nalewajk z Polskiego Stronnictwa Ludowego, który jest kandydatem na wiceministra sprawiedliwości. To że nie zna się na prawie, to małe piwo, bo na takim bałaganie prawnym - to zna się mało kto, ale jest za to wykształconym weterynarzem(????). Zresztą zgodnie z leninowską koncepcją ludową, że „kucharka też może rządzić państwem”. Ale zainteresowało mnie wczoraj co innego.. Problem z serii, że nie ma przypadków- są tylko znaki.. „Gazeta Wyborcza” opublikowała sondaż, w którym Liga Polskich Rodzin, jako partia antyunijna., dostała w tym sondażu 5% (???). Dziwne to, bo LPR, taka jak UPR, czy PPN- to nie są ulubione partie przez środowisko Gazety Wyborczej.. I taki sukces odtrąbiony przez GW? A mnie się wydaje, że było tak:
Rośnie- tak naprawdę- poparcie dla środowisk wolnościowych, anyunijnych, antytotalitarnych., antybiurokratycznych.. Ponieważ musi to w końcu nastąpić, przy tak równopochyłej polityce platformy Obywatelskiej, a wcześniej Prawa i Sprawiedliwości... Ponieważ pan Ganley kleci listy eurosceptyków we wszystkich krajach europejskich i wygląda na to, że propozycja ta ma szansę powodzenia, więc obudzili się „Europejczycy” od siedmiu boleści.. Uznali, że coś z tym trzeba zrobić. Spolaryzować, rozbić, rozbroić.. Nagłaśniają więc LPR, a niedoceniają pozostałych, wbijając klina między środowiska eurosceptyczne.. I pokazują jak pan Dobrosz - na wizji - przekomarza się z panem Orzechowskim. Pokazali nawet pana Janusza Korwin-Mikke, który kreśli wizję samodzielnego startu do Europarlamentu.. Do tego dochodzi- widoczna już gołym okiem- symbioza Platformy Obywatelskiej i Prawa oraz Sprawiedliwości w sprawie likwidacji symbolu polskiej niezależności, polskiej złotówki. Ciekawe co zrobią z siedzibą Narodowego Banku Polskiego w centrum Warszawy? Zrobią muzeum? Sprzedadzą na filię Centralnego Banku Europejskiego z siedzibą we Frankfurcie? Na polskich banknotach przynajmniej był podpis prezesa banku polskiego, a na euro- nawet nie ma podpisu, kto za tym wszystkim stoi? A od pierwszego maja wchodzi zgoda na sprzedaż Niemcom ziemi… Oczywiście ziemia powinna być w normalnym obrocie, ale nasi sąsiedzi to akurat Niemcy, a oni mają swoją politykę , niezmienną od lat.. I realizują ją z żelazną konsekwencją… A nasi decydenci i prasa nie widzą problemu niemieckiego! I nawet nie mamy zgody- będąc w Unii Europejskiej- na pracę w Niemczech.. Przypominam, że Niemcy były największym i najskuteczniejszym adwokatem wejścia Polski do Unii Europejskiej… Miały w tym swój interes.. Dlatego nagłaśnianie, że Liga Polskich Rodzin, przekroczyła próg wyborczy, jest działaniem na rozbicie środowisk niepodległościowych.. I nie jest to kwestia przypadku! Dwie strony tego samego medalu , to znaczy Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, dogadują się na szumnych spotkaniach w sprawie wprowadzenia w Polsce euro. Jedni krzyczą , że już , jak najprędzej, bo uratuje nas to od kryzysu; inni, że owszem, ale nie teraz- trochę później.. Jeśli euro jest dobrem, to wprowadzić je jak najszybciej, jeśli jest złem- to nie wprowadzać go wcale.. A cóż warta jest dyskusja, że zło wprowadzimy później? Część elektoratu Prawa i Sprawiedliwości myśli, że Prawo i Sprawiedliwość jest przeciwne wprowadzeniu w Polsce euro… I o to chodzi! Żeby oszukać i zakręcić, ale nadal rozgrywać rzecz medialnie.. A przy tym walczyć do upadłego z kryzysem., który się oczywiście wywołało samemu… Jeden z ostatnich numerów „ Najwyższego Czasu” zamieścił „Program walki z kryzysem”, autorstwa niejakiego TW” Profesor ekonomii”, nie wiem kto kryje się pod tym pseudonimem, ale z pewnością pochodzi z zasobów listy Macierewicza.. A oto ten program: 1.Nie obniżać dochodów emerytom, rencistom i budżetówce (to są najliczniejsze głosy wyborcze). Rozszerzyć dla ww. grup przywilej sanatoryjny. Zwiększyć liczbę sanatoriów i korzystających z nich. 2.Delegacje i wyjazdy integracyjne, najlepiej do „Zakopca” dla wszystkich. 3.Zmniejszyć bezrobocie poprzez zwiększenie liczby miejsc pracy w urzędach.. 4.Wprowdzić obowiązek szkolny od pierwszego roku życia. Trzeba będzie wtedy zatrudnić dodatkowo milion naszych” polskich nauczycielek”. 5.Wysłać wszystkich od 80 roku życia obowiązkowo wstecznie na studia pod hasłem” Oświata pod strzechy”. 6.Zmniejszyć podatki poprzez ich zdecydowane podniesienie.( ode mnie- III Plan Balcerowicza) 7.Obnizyć wiek emerytalny- emerytura od 15 roku życia. 8.Zbudować stadion na Euro 2012 na 100 000 miejsc w każdym mieście powiatowym. Tym pobudzić branże budowlaną. 9. Wszystko upaństwowić. 10.Wygrać walkę z prywaciarzami i elementem socjalnie podejrzanym(ode mnie: powołać Narodowy Instytut z przewodniczącym socjalistą Ryszardem Bugajem, obecnym doradcą Pana prezydenta Kaczyńskiego i prezesa Narodowego Banku Polskiego). 11.Zlikwidować szarą strefę. 12.Rozwinąć sprawozdawczość. 13. Zlikwidować armię i nareszcie prawdziwie uwierzyć w braterstwo europejskie. 14 Krytykować Chiny! Dzięki krytyce Chin rośnie nasza potęga gospodarcza i militarna. No i co państwo na to? Chyba niewiele punktów zostało do zrealizowania tego planu? Będziemy mieli i komunizm jednocześnie i wolny rynek.. Dobrą propagandą da się to zrobić.. Wystarczy dobrze się do tego przygotować..… Gdy w tym czasie nowi emeryci, z drugiego filara będą pobierać sowite emerytury, na które przez ostatnich dziesięć lat sobie zapracowali, a fundusze- dobrze obracając pieniędzmi pod przymusem trzymanymi w czarodziejskim II filarze- doprowadziły do rozkwitu solidny II filar.. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem, jeśli nie- państwo mnie poprawicie.. Pierwsi szczęśliwcy, którym przypadło przecierać ścieżkę dobrobytu i korzystać z dolegliwości, pardon czaru II filara otrzymali- uwaga!- 23 złote emerytury(????) Co pani Fedak na to? Że oszczędzali tylko dziesięć lat!!!! Na co prowadzący zwrócił jej uwagę, że gdyby w takich okolicznościach oszczędzali nawet 40 lat to dostaną po 92 złote. Pytanie przykryła czapką złotoustego słowotoku…. Toniemy, sytuacja się zaostrza, idzie katastrofa- a zakłamywacze odwracają kota ogonem.. I jak tu , w takiej sytuacji, nie zapytać o aktualizację Listy Macierewicza? Czas ją uzupełnić o agentów kłębiących się na co dzień w środkach masowego tumanienia mas.. Z dopiskiem od kiedy i dla kogo pracuje… WJR
W obliczu Jeszcze Większego Postu Dzisiaj rozpoczął się Wielki Post, który w Kościele katolickim trwa 40 dni. Wygląda jednak na to, że lichwiarska międzynarodówka zafunduje nam Jeszcze Większy Post i znacznie dłuższy, niż kościelne 40 dni. Mówię oczywiście o kryzysie, z którym wszyscy na wyścigi „walczą”. Im bardziej jednak „walczą”, tym bardziej kryzys się zaostrza - tak samo, jak walka klasowa w miarę postępów socjalizmu. To spiżowe prawo sformułował w swoim czasie Józef Stalin, który osobiście dopilnował, żeby wszyscy mogli przekonać się o jego prawdziwości. Przypominam o tym również dlatego, że ostatecznym rezultatem „walki z kryzysem” może być szybkie umocnienie socjalizmu, no a wtedy nie każdy może zaostrzenie walki klasowej przetrzymać. Zanim jednak wkroczymy w decydującą fazę tego eksperymentu, spróbujmy przyjrzeć się incydentowi trochę dla naszych mężów stanu niezrozumiałego. Nasi mężowie stanu bowiem próbują stosować się do rady poety, który nawołuje: „jak forsa - to mi wsuń ją!” Nie jest to zresztą jedyna wskazówka, jaką kierują się nasi mężowie stanu. Nie tylko zresztą oni, ale również - spora część opinii publicznej. Chodzi oczywiście o naśladowanie tego, co inni robią „na całym świecie”. Jeśli na przykład „na całym świecie” elity polityczne okradają własnych obywateli, to znaczy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Z tego punktu widzenia pewien dysonans poznawczy musi wzbudzić stanowisko zajęte przez gubernatorów sześciu amerykańskich stanów: Idaho, Missisipi, Luizjany, Teksasu, Południowej Karoliny i Alaski. Jak wiadomo, prezydent Obama, widząc, że przyznane grandziarzom przez prezydenta Busha 700 miliardów dolarów wsiąkło gdzieś bez śladu, a kryzys nadal, jak gdyby nigdy nic, rozwija się w najlepsze, zażądał kolejnych 800 miliardów dolarów na „walkę z kryzysem” i je dostał. Oczywiście nie w gotówce, tylko w postaci prawa do wypuszczenia obligacji. Te obligacje będą sprzedawane lichwiarzom, dzięki czemu prezydent Obama zdobędzie pieniądze na „walkę z kryzysem”. Warto dodać, że te obligacje trzeba będzie kiedyś wykupić, a ponadto - trzeba będzie płacić lichwiarzom procenty. Ale - po pierwsze - jeśli obligacje nie będą krótkoterminowe, to o ich wykupienie będzie się martwił być może już inny prezydent, a na procenty dla lichwiarzy będą musieli zarobić podatnicy, dla których przecież ta cała „walka z kryzysem” jest prowadzona. Te 800 miliardów dolarów ma być rozdzielone między poszczególne stany między innymi po to, by za te pieniądze władze stanowe mogły objąć większą niż dotąd liczbę obywateli zasiłkami, czy to z powodu bezrobocia, czy też z innych przyczyn. Zdawać by się mogło, że dla władz stanowych nie może być lepszej wiadomości. Przecież gdyby ktoś wsunął takie pieniądze naszym władzom państwowym, czy nawet samorządowym, to nie posiadałyby się z radości! Tymczasem władze wspomnianych sześciu stanów oświadczyły, że absolutnie tej pomocy nie chcą. Po pierwsze dlatego, że jeśli władze zaczną ludziom rozdawać pieniądze za to, że nic nie robią, to liczba bezrobotnych może wskutek tego gwałtownie wzrosnąć. Po co bowiem chodzić do pracy, dajmy na to, za 2000 dolarów miesięcznie, skoro można nie chodzić i z tytułu zasiłków dostawać 1500? W tej sytuacji tylko głupek chciałby pracować! Po drugie - władze tych stanów obawiają się, że kiedy rządowe 800 miliardów się wyczerpie, to będą musiały wypłacać obywatelom, którzy w międzyczasie bardzo się do zasiłków przyzwyczają, że nie będą mogli bez nich żyć - zapomogi z pieniędzy uzyskanych ze zwiększenia obciążeń obywateli, którym jeszcze chciało się pracować. A co będzie, jeśli i oni zniechęcą się do pracy i postanowią pójść na zasiłek? Wtedy dopiero może pojawić się prawdziwy kryzys, prawdziwa katastrofa. Dlatego też władze wspomnianych sześciu stanów uważają, że lepiej w ogóle nie rozpoczynać „walki z kryzysem” przy pomocy metod, które w konsekwencji muszą doprowadzić do prawdziwego kryzysu. Ciekawe, że stanowisko władz tych sześciu amerykańskich stanów zupełnie nie wywołało żadnego rezonansu w dyskusji na temat „walki z kryzysem” w Polsce. Wprawdzie niektórzy eksperci powołują się na argument, że „na całym świecie”... i tak dalej - ale raczej mają na myśli pozostałe stany, które rządowe pieniądze przyjęły, a nie tę szóstkę, która przyjąć ich nie chce. Tymczasem taki Teksas jest cztery razy większy od Polski i sądząc po poziomie zamożności - chyba nie gorzej od Polski rządzony. Skoro zatem władze Teksasu nie chcą „walczyć z kryzysem” metodą zaproponowaną przez prezydenta Obamę, to może warto się zastanowić, czy nie mają przypadkiem racji? Najgorzej bowiem kierować się stereotypami, albo - jeszcze gorzej - frazesami. Frazesami kierują się ludzie, którym brakuje argumentów i wszystko wskazuje na to, że w takiej właśnie sytuacji znalazł się były prezydent Lech Wałęsa. W związku z odmową dopuszczenia go do archiwów Instytutu Pamięci Narodowej, Lech Wałęsa nie szczędzi słów krytyki doktorowi Sławomirowi Cenckiewiczowi. Wprawdzie doktor Cenckiewicz już w Instytucie Pamięci Narodowej nie pracuje, ale dla Lecha Wałęsy to właśnie on jest uosobieniem wszelkiego zła, ponieważ miał „dziadka ubeka”. Najwyraźniej Lech Wałęsa zapomniał, że nie powinno się mówić o sznurze w domu wisielca. Wprawdzie pani redaktor Monika Olejnik, której zwierzył się ze swojej niechęci do ubeków, nie mrugnęła nawet okiem, co potwierdza, że słusznie jest ona uważana za przodującą w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym - ale już w „Gazecie Wyborczej” Lech Wałęsa został zawstydzony. Co za nietakt! „Gazeta Wyborcza” robi co może w jego obronie, mobilizuje autorytety moralne, a ten wyjeżdża tu z „dziadkami ubekami”! Ach, te nerwy! Ale nie o to chodzi, bo niezależnie od tego Lech Wałęsa sformułował zasadę, że nikomu nie wolno podważać wyroków sądowych. Chodzi mu wprawdzie tylko o to, że w swoim czasie sąd oczyścił go z podejrzeń o kłamstwo lustracyjne, więc jego zdaniem, nikt nie powinien do tej sprawy wracać, ale rozumiem, że zasada świętości wyroków sądowych ma charakter uniwersalny, to znaczy - że odnosi się do każdej sprawy i każdej epoki. Tak się składa, że akurat rozpoczął się Wielki Post, którego powodem jest śmierć Pana Jezusa na krzyżu. Warto w związku z tym przypomnieć, że egzekucja Pana Jezusa nastąpiła na podstawie wyroku sądowego, wydanego prawomocnie przez prokuratora Judei Poncjusza Piłata. Ewangelia daje do zrozumienia, że był on poddany naciskom ze strony arcykapłanów i podburzonego przez nich tłumu. Ale Poncjusz Piłat z pewnością nie był jedynym sądem poddawanym politycznym naciskom, w związku z czym - skoro wyrok na Pana Jezusa jest dyskutowany przez ostatnie dwa tysiące lat - to tak samo można chyba weryfikować wszystkie inne wyroki. SM
W jaki sposób gazeta opozycyjna stała się „Wyborczą” O tym dlaczego „Gazeta Wyborcza” tak bardzo broni „Okrągłego Stołu” ze Stanisławem Remuszką, dziennikarzem, autorem książki „»Gazeta Wyborcza« - początki i okolice”, człowiekiem, który w lecie 1990 roku demonstracyjnie opuścił redakcję prowadzoną przez Adama Michnika, rozmawia Rafał Pazio. Jak określiłby Pan początki „Gazety Wyborczej”? Nazywam je grzechem przeciw siódmemu przykazaniu. Ale zaczęło się od umowy komunistów z opozycją… Okrągłostołowej umowy nie zawarli Jaruzelski z Wałęsą, ani dwie wielkie grupy trzymające władzę, tylko strona rządowo-koalicyjna ze stroną opozycyjno-solidarnościową. Porozumiewały się nie dla siebie, ani dla swojego zaplecza, lecz, jak uporczywie głoszono, „w imieniu i dla dobra całego polskiego społeczeństwa”. Przy Okrągłym Stole komuniści rozmawiali z wybranymi ludźmi. Bardzo starannie przygotowali zespół, z którym prowadzili debatę. Jak wiemy, z Adamem Michnikiem chcieli rozmawiać. „Gazeta Wyborcza” była elementem umowy Okrągłostołowej? Tak. To zostało jednoznacznie zapisane. Na „Gazetę” władza dała siły, czyli prawnopolityczną zgodę oraz środki, czyli papier, kolportaż, druk, łączność, lokal, transport i kredyty. Dodatkowo zapewniła roczny monopol. Społeczeństwo spragnione tej „duchowej witaminy” ufnie demonstrowało codzienną złotówką swoje poparcie, a dla „Gazety” pracowały najlepsze publicystyczne pióra. Pan również był zaproszony przez Adama Michnika do współpracy. Jak Pan wtedy widział tę postać? Wraz z żoną, patrzyliśmy w Adama jak w tęczę. To, że traktował nas jak przyjaciół i bywał w naszym domu, uważaliśmy za wyróżnienie. Gdybym jednak miał pojęcie, że Adam się tak przeistoczy, pewnie bym go w swoich progach nie gościł. Uważam, że istnieje dwóch Michników. Jeden do Okrągłego Stołu, drugi po Okrągłym Stole, a właściwie po przełomie 1989 roku. Gdy szedłem pracować do Agory, wyobrażałem sobie, że „Gazeta Wyborcza” będzie restauracją dla wszystkich obywateli z solidarnościowym rodowodem. Ale już po kilku miesiącach jadłospis jął mocno ubożeć, a z czasem nabierać również „różowego” koloru. Co mogło wpłynąć na taką przemianę Michnika? A może jej w ogóle nie było? Staram się oceniać ludzi po ich postępowaniu. Do połowy roku 1989 postępowanie Adama Michnika było dla mnie spójne i słuszne. Miał za sobą więzienną ofiarę, twardo przeciwstawiał się komunie, a gdy doszło do historycznych rozmów Okrągłego Stołu - wziął w nich ważny udział. Chciałbym wierzyć w to, że wszystko co wtedy w Michniku widziałem, nie było żadnym udawaniem, lecz jego naturą. Jednak wiosną 1989 roku Adam nagle dostał olbrzymią realną władzę. Zdecydowanie większą i bardziej komfortową niż wielu posłów i ministrów. Bo kim jest dzisiejszy szef tak potężnej gazety? To człowiek, który ma gigantyczne możliwości i zasięg szerzenia swoich poglądów, czyli wpływ na opinie wyborców, oraz stały dostęp do najważniejszych ludzi w państwie. A wszystko bez jakiejkolwiek formalnej odpowiedzialności. Żyć nie umierać! Odszedł Pan z „Gazety”, bo to co tam się działo było niemoralne. Co Pan miał na myśli formułując takie zdanie? Wyraziste skrewienie ideałom opozycji. Przecież przez ostatnie kilkanaście lat peerelu myśmy marzyli o wolnym i pluralistycznym słowie, poprzez drugi obieg walczyliśmy z cenzurą i piętnowaliśmy wszechwładzę partyjnej nomenklatury. A tu raptem okazuje się, że wyśniona „Gazeta” zaczyna postępować podobnie… Młodzi ludzie dziś tego nie rozumieją, ale dwadzieścia lat temu pan, ja i na przykład pan JKM, ani absolutnie nikt inny nie mógł sobie założyć takiego dziennika. Bardzo konkretne czynniki, które to umożliwiły, jak drukarnia, kolportaż, papier itd., nie były własnością komunistów, lecz własnością społeczeństwa, dobrem wspólnym. Agora została tylko formalnie założona przez Bujaka, Paszyńskiego i Wajdę (którzy wpłacili, notabene, po pięć dzisiejszych złotych). Tymczasem w maju 1990 roku znienacka dostaliśmy informację, że ci panowie rozdali swoje udziały osobom należącym do ścisłego kierownictwa „Wyborczej”. Wtedy zaprotestowałem. Napisałem do Michnika i jego towarzyszy z Agory, że wygląda to na brzydkie złodziejstwo, komunistyczny nierząd, czyli klasyczne nomenklaturowe spółkowanie. Prosiłem o wyjaśnienia, ale nigdy nie dostałem odpowiedzi. Po latach Wanda Rapaczynski i Ernest Skalski stwierdzili, że początki „Gazety” to „dar od Pana Boga”. Przypomnijmy zatem jeszcze raz i powoli, że na ów „dar” złożyły się bardzo konkretne polityczne siły, państwowe środki, brak konkurencji, społeczne poparcie i redakcyjny zespół. W takich cudownych, jedynych i niepowtarzalnych historycznych warunkach nawet słabi dziennikarze muszą odnieść sukces. Natomiast grupa i stu Michników, pozbawiona wymienionych elementów, na żaden sukces żadnych szans nie ma. Czy rozmawiał pan na ten temat z Michnikiem? Nie. Było to dla mnie zbyt przykre. To tak, jakby zdradziła pana żona czy brat… Poza tym nie chodziło tylko o Michnika. Od początku była to cała słynna familia. Wspomnianą informację o uwłaszczeniu podpisała pani Helena Łuczywo i pan Grzegorz Lindenberg, a z tekstu wynikało, że udziałowcami zostali, prócz nich, m.in. także Bikont, Bratkowski, Niemczycki, Pacewicz, Rawicz czy Skalski, w sumie 16 postaci. Dlaczego przedstawiciele opozycji tak się podzielili, że tylko jedna grupa przejęła „Gazetę” - narzędzie, które miało wpływ na ukształtowanie życia politycznego w Polsce po 1989 roku? Czerwoni zawierali umowę, która gwarantowała im łagodne przejście od jednego do drugiego ustroju z ocaleniem dla siebie niezbędnego minimum. Umowę zawierali z tymi, którzy gwarantowali jej dotrzymanie. Ludzie dobrani do rozmowy przy Okrągłym Stole byli dla nich wiarygodni, obliczalni i mieli umiarkowane poglądy. Dlaczego napisał Pan swoją książkę o początkach „Gazety Wyborczej”? Dlatego, że jestem fanatykiem prawdy i chciałem zostawić po sobie świadectwo. Okazało się, że trafiłem na temat tabu. Książkę napisałem prawie 10 lat temu, gdy „Gazeta Wyborcza” uwłaszczyła się po raz drugi. To Pana oburzyło? Wie pan, ja jestem wychowany w etosie rycersko-harcerskim. Uważam, że pewne wartości są ponadustrojowe, że kraść ani kłamać nie należało również w PRL. Otóż dla mnie wysoce naganne było przywłaszczenie sobie tego, co zostało dane całemu społeczeństwu. Niezbędny dla powstania „Wyborczej” kredyt w naturze - nie różniący się, co do istoty, od kredytu w gotowiźnie - był własnością wszystkich Polaków, a na mocy porozumień Okrągłego Stołu został dany nie konkretnym ludziom, lecz całej stronie opozycyjno-solidarnościowej. Z symbolicznych 15 złotych, które wpłacili Wajda, Bujak i Paszyński, w ciągu kilku tygodni powstał przysłowiowy „pierwszy milion”. W następnych miesiącach pieniądze te zostały rozsądnie rozmnożone, a powstałym kapitałem, wartym po kilku latach już miliardy złotych, właściciele Agory uwłaszczyli się najzupełniej prywatnie. Dziś nie twierdzą, że tworzyli dzieło „w imieniu i dla dobra całego polskiego społeczeństwa”, ale denerwują się, gdy ktoś im tę moralną grabież wytknie. Może dlatego nazwiska głównych stu właścicieli „Gazety” do dziś pozostają ściśle tajne. Pana książki nie chciano reklamować w wielu tytułach prasowych. Tak. Chroniąc Agorę i Michnika, lub ze strachu przed nimi, druku płatnego ogłoszenia o wydaniu - cytuję - pierwszej w Polsce, Europie i na świecie książki o „Gazecie Wyborczej” i jej środowisku odmówiły: „Gazeta Polska”, „Dziennik Zachodni”, „Rzeczpospolita”, „Wprost”, „Nasz Dziennik”, „Polityka”, „Metropol”, „Newsweek” i „Życie Warszawy”. Złożył Pan szereg pozwów o nakazanie publikacji tego inseratu. Owszem. Najbardziej kuriozalny był wyrok, w którym sąd powszechny w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej napisał pod okrągłą pieczęcią z Orłem Białym, iż - znowu cytuję - negatywne treści na temat Adama Michnika i Agory są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego… Dodam, że stan meczu o wolność słowa między Remuszką a resztą medialnego świata wynosi dziś prawomocne 3 : 3. Wkrótce Sąd Najwyższy rozstrzygnie ciągnący się już sześć lat spór w tej sprawie z „Rzeczpospolitą”. O terminie rozprawy powiadomię zainteresowanych. Czy mamy w Polsce wolność prasy? Policyjnie nikt nie ściga za wolne słowo. Ale mamy układ medialny. To jest nieformalny cenzor, określający standardy politycznej poprawności oraz tematy, które należy przemilczeć. Głównym celem układu jest obrona oligarchii III Rzeczpospolitej. Tak uważam. Rafal Pazio
Idee: Bóg też jest libertarianinem! Libertarianizm oskarżany o niemal wszystko, od egoizmu i amoralności po „alienację”, ale najczęściej jest traktowany jako dziwaczna utopia. Koronny postulat likwidacji państwa, czyli monopolu przemocy, sprzecznego z prawem natury, spotyka się z równie koronnym zarzutem braku historycznych potwierdzeń jego wykonalności. Niebagatelnie jest zatem zauważyć, że istnieje jak najbardziej historyczna instytucja, która już dawno wszystkie zasady libertariańskie wprowadziła w życie. Ba, jest nawet na nich ufundowana! Chodzi mi oczywiście o Kościół Katolicki. Przypomnijmy, że postulaty libertariańskie sprowadzają się do zakazu używania przemocy wobec osoby i jej własności, o ile ona sama nie dopuściła się podobnego zamachu. I tak oto przynależność do Kościoła Katolickiego jest dobrowolna, co dotyczy zarówno laikatu jak i duchowieństwa. Wystąpienie zeń, nie jest zagrożone żadną przemocą wobec apostaty. Utrzymanie zapewniają dobrowolne ofiary a nie podatki. Nawet o pokutę, czyli słuszną karę za grzech, penitent musi sam poprosić! Dodajmy na marginesie, że rozumienie kary jako zadośćuczynienia ofierze przestępstwa (w dodatku dobrowolnego), zupełnie wyparowało z tzw. świeckich systemów „prawnych”, operujących wyłącznie represyjną lub poprawczą funkcją kary, z wyraźną obecnie przewagą tej ostatniej. Przyczyny tej inflacji sprawiedliwości próbuję tu przedstawić. Jednym słowem Kościół Katolicki jest idealnie libertiariański, co zapewne niewiele znaczy dla ateistów, ale katolickim „integrystom” powinno dać nieco do myślenia. Zwykle bowiem uważają oni, że „sojusz tronu i ołtarza” jest niemal prawdą wiary a nie wynikiem historycznych doświadczeń. Podobnie zaniepokojeni powinni czuć się wolnomyśliciele, skoro ideał wolności jest realizowany w tak obrzydłej im instytucji. „Zbawcza” rola władzy państwowej nie jest ideą religijną, lecz filozoficzną, mocno obecną w myśli greckiej, poniekąd również żydowskiej, zwłaszcza w bardzo silnie oddziaływującym na chrześcijaństwo platonizmie a dokładnie w platońskiej ontologii idealistycznej. Ontologia ta zakłada realność abstraktów. Pozwala tym samym mówić o państwie, prawie, społeczeństwie, kulturze i podobnych im powszechnikach jako o samoistnych bytach. Taki „byt” można już przeciwstawić realnej jednostce ludzkiej (co prawda przeciwieństwo nie jest sprzecznością w normalnej logice, ale u Hegla i marksistów - już tak!) i tym sposobem uzasadniać jego „prawa” do dóbr tej jednostki Np. do życia, zdrowia, pracy, danin, hołdów. Struktura intencjonalnych bytów (czyli abstraktów) jest przedmiotem polityki w jej obecnym rozumieniu. Czym bowiem, jak nie tworzeniem projektów „lepszej” rzeczywistości, jest polityka społeczna, gospodarcza, monetarna, natalistyczna czy edukacyjna współczesnych rządów, skoro nawet w polityce zagranicznej mówi się raczej o „wizjach” niż o realizacji rzeczywistego dobra? Najwyraźniej jednak Pan Bóg ma inne zdanie o sposobie istnienia Prawdy, Dobra i Piękna niż Platon i ontologii abstraktów wcale nie poważa. Bóg zachowuje się tak, jakby prawdziwa była ontologia realistyczna, którą jako pierwszy wyartykułował Arystoteles (co nie znaczy, że jego opus magnum jest ontologicznie konsekwentne). Filozof przyjmuje, że powszechniki istnieją wyłącznie jako właściwości jednostek, czyli inaczej mówiąc, nie ma samoistnych ogółów. Termin „ogólny” znaczy tyle, co: „dotyczący wielu”. Konsekwencją jest niemożliwość poza-jednostkowego istnienia czegokolwiek. Zatem wszelki byt społeczny urzeczywistnia się tylko przez jednostkę, czyli że to osoba jest celem społeczeństwa a nie na odwrót. Zasada prawa naturalnego: „czyń dobro a zła unikaj!” streszcza nie co innego, jak nakaz ochrony osób i relacji osobowych. Konkretyzacja treści prawa natury w każdorazowych okolicznościach, leży wyłącznie w gestii osoby i jest dziełem jej sumienia, ponieważ nie istnieje żadna inna możliwość zachowania prawa natury. W dziedzinie polityki oznacza to nic innego jak ideał libertariański i tylko libertariański. Jego konkurencja - nie omawiany tu nominalizm oraz polityczny platonizm i - nie mają nic do powiedzenia. Pierwszy bowiem, przyjmując stricte werbalny byt powszechników, wyklucza istnienie niearbitralnego prawa a drugi arbitralnie pojmuje samo prawo, przyjmując jego autonomiczne esencje w postaci bytów czysto intencjonalnych. Mając to na uwadze, można zrozumieć, dlaczego Pan Bóg raczył urzeczywistnić dzieło zbawienia przez wcielenie Jezusa Chrystusa, czyli wchodząc w konkretne, ludzkie relacje a nie przez - bo ja wiem - zastępy aniołów, które odtrąbiłyby nadejście Królestwa Bożego na ziemi, ze stolicą w Rzymie, z nieuniknionością właściwą na tym świecie tylko śmierci i podatkom. Póki co jednak, władza Boga realizuje się - co niebywałe - w zgodzie z ludzkimi relacjami osobowymi! „On istniejąc w postaci Bożej,/ nie skorzystał ze sposobności,/ aby na równi być z Bogiem,/lecz ogołocił samego siebie,/przyjąwszy postać sługi,/stawszy się podobnym do ludzi./A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka,/ uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej./ Dlatego Bóg Go ponad wszystko wywyższył/ i darował mu imię/ ponad wszelkie imię/ aby na imię Jezusa zgięło się wszelkie kolano [...] ” (Flp 2,6-10). Najwyraźniej Bóg szanuje prawo naturalne i rzeczywistość. Bóg prędzej jest libertarianinem niż przyjacielem Platona! Włodzimierz Kowalik
Kultura: Vademecum amerykańskiego ojca Może nie dokładnie anty-Korwin, ale na pewno bardziej “anty” niż “pro”. Pomyślałem, że o tym napiszę, bo jeden z naszych nowojorskich dobroczyńców, pan Adam, jest w ciąży. Tak, tak. Jego żona Ewa też. Czyli razem są w ciąży. Wytłumaczę o co chodzi poniżej. Ameryka uwielbia poradniki. Kuchnia dla idiotów, Podatki stają się łatwe, Mój owczarek alzacki i tego rodzaju tytuły sprzedają się świetnie. Chyba nawet lepiej od wszystkich bestsellerów razem wziętych z wyjątkiem Biblii. Jednym z potopu poradników jest “Ojciec spodziewający się: Fakty, podpowiedzi i porady dla przyszłych tatusiów” (Armin A. Brott i Jennifer Ash, The Expectant Father: Facts, Tips, and Advice for Dads-to-Be (New York and London: Abberville Press Publishers, 2001). Sądząc po tonie, stylu i rodzaju porad oraz semantyki i odnośników kulturowych podręcznik ten skierowany jest do klasy średniej, może nawet wręcz do yuppies. Panuje egalitaryzm a więc nie żona jest w ciąży, a „my” jesteśmy w ciąży („moja żona i ja”), czyli tata i mama. Oh, pardon. Nie koniecznie żona, tylko „partnerka” i nie koniecznie tata, tylko partner, bo małżeństwo to staromodny wynalazek. Poza tym jaki tata skoro przecież para może być lesbijska, a zapłodnienie sztuczne, czy może adopcja. Czyli partner albo partnerka w dowolnej kombinacji. W każdym razie Brott i Ash napisali podręcznik - na skali lewactwa umiarkowany - aby zadowolić wszystkich. To znaczy nie ucieszą konserwatystów, ale ubiegają się do stałej sztuczki włączając niemal wszystkie orientacje seksualne i „style życia” w dyskurs porad. Taki tolerancjonizm - po odpowiednim urobieniu społeczeństwa - jest receptą na bestseller. Skierowany jest przecież właściwie do wszystkich, oprócz ponuraków konserwatywnych. Autorzy tłumaczą swoją filozofię: „długo przedtem zanim pobraliśmy się, moja żona i ja obiecaliśmy sobie brać równy udział w wychowaniu naszych dzieci.” Wychowanie ma być po równo, aby broń Boże nie zmylić dziecka, że istnieje coś takiego jak specyficzna charakterystyka płci. Partner i partnerka czy partner i partner bądź partnerka i partnerka mają wszystko idealnie równo dzielić jeśli chodzi o wychowanie dziecka. Szczególnie partner i partnerka. Ci przecież potencjalnie tkwią w obłudnym heterofaszyźmie (wiadomo, że egalitaryzm oznacza biseksualizm) a więc muszą się przystosować do równości w szczególny sposób. Z góry założyć, że nie ma właściwie różnic między kobietą a mężczyzną. Autorzy podręcznika podkreślają, że są właściwie pionierami w sferze porady na temat „emocjonalnych i psychologicznych doświadczeń spodziewających się ojców.” Ojcom takim trzeba pomóc. Są oni nie dopieszczeni bowiem „my, jako społeczeństwo, cenimy macierzyństwo bardziej niż ojcostwo i automatycznie przyjmujemy, że sprawy porodu i wychowania dzieci należą do kobiet”. Takie zgniłe hetero-podejście zostaje w podręczniku delikatnie obnażone i odrzucone. “Ojciec spodziewający się” to poradnik, aby „zrozumieć przez co przechodzisz podczas swojej ciąży” - tatusiu-partnerze/ko. No może nie nosisz w brzuszku dzidziusia (chociaż ekstremalne feministki pieją o udanych eksperymentach polegających na zaszczepianiu płodu szczurom męskiego rodzaju), ale „oboje jesteście jak najbardziej `psychologicznie w ciąży'.” Czyli potrzebujesz pomocy. Pierwsze pytanie jakie sobie zadajesz (wraz z żoną-partnerką), to po co to dziecko? Czyli aborcja wita serdecznie, subtelnie sugerują autorzy. Żona-partnerka powinna mieć decydujący głos na ten temat. Potem następuje litania raczej sensownych sugestii, łącznie ze sprawami ubezpieczenia i innymi kwestiami praktycznymi (nie zapomnieć o testamencie!). Ale i tutaj przeplata się solidne porady z badziewiami New Age. Na przykład dla niektórych modny i wygodny jest poród w basenie. Tata w kostiumie płetwonurka łapie noworodka. No i naturalnie filmuje. Ale zanim do tego dojdzie, trzeba przeżyć dziewięć miesięcy z żoną w ciąży.Sztuką jest naturalnie w ogóle przeżyć z kobietą. Tutaj podręcznik jest pomocny szczególnie dla facetów, którzy nie zwracali wiele uwagi na swoje żony-partnerki przed ciążą. Nie wiedzą takich rzeczy, że pewne zapachy czy dźwięki je irytują. Teraz - w ciąży - będą je doprowadzały do szału. Jak się tego nie wie do tej pory, no to tak jak nie wiedzieć jaki jest ulubiony kolor żony. Jak już jest „się” w ciąży to chyba za późno.Trzeba też praktykować tolerancję w stosunku do „spodziewającego się” taty. Według autorów,„zadziwiająca liczba mężczyzn doświadcza nieracjonalnego strachu, że dziecko, które nosi ich partnerka nie jest ich.” Ponoć 60% facetów ma takie myśli. Naprawdę? To chyba w środowisku tolerancyjnych. Żonę lepiej wybierać spoza tego środowiska. Z drugiej strony użyteczną radą jest ćwiczyć razem z ciężarną żoną. Naturalnie umiłowanie natury i kultury fizycznej powinno było być od początku w małżeństwie. Ćwiczenia związane z ciążą to kontynuacja wspólnych wypraw kondycyjnych z okresu poprzedniego. Jedz z żoną i podawaj jej napoje - to chyba jasne. Rób za nią ciężkie zakupy, zabroń dźwigać ciężary, pomagaj na każdym kroku. Kurtuazja i miłość dyktują, aby nie zażerać się przy niej, gdy ona nie może. W podręczniku autorzy zmuszeni byli przypomnieć o tym swoim czytelnikom. Znów: zdrowy rozum dyktuje takie rzeczy, ale ci ze zdrowym rozumem nie wydają pieniądze na tego typu poradniki. Fajna jest notka dla „ojców spodziewających się przez adopcję”: „Jeśli jesteście jednymi z wielu spodziewających się adoptujących rodziców, którzy poznali matkę rodzoną swego przyszłego dziecka, zróbcie cokolwiek możecie aby wspierać ją podczas ciąży ale nie rozeźlijcie jej. Zachęcajcie ją do ćwiczeń, aby przestała palić, aby jadła dietetycznie, aby przyjmowała prenatalne lekarstwa, uczęszczała do poradni lekarskiej i tak dalej.” Znów gadka taka jakby zdrowy rozum był nieobecny. Naturalnie należy chodzić z żoną do lekarza i interesować się wszystkim, „mimo, że nudziłem się na śmierć,” spowiada się Brott. Wręcz włazić z nią do gabinetu i podglądać wszystko. Rzeczywiście dobrze jest wiedzieć wiele rzeczy, ale mnie cenzura domowa całkiem słusznie pędziła w momencie gdy spadały majtki przed doktorem. Trzeba pamiętać - przypominają autorzy - że w razie poronienia pomocy psychologicznej i ciepła potrzebuje też tata, a nie tylko mama. Brott i Ash wspominają przyjaciela o imieniu Phillip, którego „nikt, nawet jego żona, nie zapytała jak się czuł i nie wyraził swojej sympatii” po tym gdy jego żona poroniła. A tu trzeba przytulić. Podobnie jak odkryje się, że dziecko ma defekt czy chorobę wrodzoną, czy też gdy okaże się, że zbyt wiele dzieci znajduje się w łonie. Gdy rodzice decydują się na aborcję całościową czy wybiórczą, trzeba naturalnie obojgu współczuć i nie można nad nimi sądów odprawiać. Potem można zachęcać niedoszłego tatusia, aby wstąpił do „grupy wsparcia” na grupowe sesje psychoterapeutyczne. „Trzymanie wewnątrz bólu tylko spowolni proces gojenia się”. Podobnie zresztą gdy partnerka „wyklucza emocjonalnie swego partnera” z procesu ciąży. Na wszystko rozwiązaniem jest terapia. Chyba rzeczywiście potrzeba terapii dla facetów, którzy - wściekli, że wszyscy zwracają uwagę na ich ciężarną żonę - zaczynają wyobrażać sobie że sami są w ciąży. Rosną im nawet brzuchy i doświadczają bóli psychosomatycznych. To zupełna patologia. Ale oni też potrzebują ciepła i tolerancji bo jedynie „usiłują przenieść uwagę ciąży na siebie.” I zdarza się też, że dzieci - na widok ciężarnej matki - udają, że są też w ciąży. Rzekomo „dotyczy to szczególnie małych chłopców.” Poradnik “Ojciec spodziewający się” jest pełny takich historyjek. Te dykteryjki są najważniejsze w tym sensie, że tworzą niepokojący obraz części społeczeństwa amerykańskiego, która jeśli taka jeszcze nie jest, to powoli właśnie staje się taka w takt sprzedawanych w milionowych nakładach poradników takich jak ten. W USA przydałby się marketing “Vademecum ojca” pióra Janusza Korwina-Mikke. Chociaż panu Adamowi takich rzeczy opowiadać nie trzeba. Ewie też.
Analizy: O “gazecie żydowskiej” Misja Heleny (Łuczywo, szefowej „Wyborczej” - przyp. red.), która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem. To zadanie wykonała w stu procentach. Była komendantką ŻOB w latach 90. Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981, czy że generał Fieldorf był ofiarą mordu sądowego, w którym brała udział sędzia Wolińska. Misją Łuczywo było ratowanie sędzi Wolińskiej i wszystkich, obojętnie jak zapisanych w historii Polaków żydowskiego pochodzenia przed jakimkolwiek nieszczęściem.” Kto napisał te spiżowe słowa? Bronisław Tejkowski? Leszek Bubel? Nie. To Michał Cichy. Kiedyś cudowne dziecko „Gazety Wyborczej”, obecnie uważany w niej za człowieka niespełna rozumu. Ten sam, który w tekście pisanym wspólnie z Adamem Michnikiem zarzucił Armii Krajowej mordowanie Żydów. Pisanie o „GW” jako o „żydowskiej gazecie dla Polaków” uchodziło dotąd za przejaw opętanego antysemityzmu, połączonego z szalonym nienawistnictwem. Po takim dictum, pochodzącym z najlepiej poinformowanego źródła, trzeba jednak stwierdzić, że jest to opis niemal precyzyjnie naukowy. Nastąpiło z jakichś przyczyn wyjście z szafy, zrzucenie czapki niewidki, wyjęcie sprawy na światło dzienne. I teraz pozostaje się zastanawiać czy promowanie w największej polskiej gazecie - jak do niedawna się pisało, a teraz to już chyba nie - specyficznie pojmowanego interesu żydowskiego było spójne z interesem polskim czy raczej nie do końca? Czy zresztą to wychodzenie z szafy jest do końca prawdziwe? W sytuacji obecnego kryzysu w prasie pojawiają się oskarżenia międzynarodowych spekulantów o zbijanie na nim kapitału. Ci oskarżyciele sami nie wiedzą najwyraźniej, że zaraz wyjdzie na to, że są antysemitami, bo przecież te rozmaite Goldmany i Sachsy atakujące złotówkę to firmy w dużej części żydowskie. Z “Wikipedii” dowiedziałem się nawet, że właściciele pogromcy złotówki to nawet bardzo specyficzni Żydzi, którzy dokonują małżeństw wsobnych. I teraz proszę zgadnąć w której z polskojęzycznych gazet o tych spekulantach jest najmniej? A to się porobiło! PS. Już wkrótce postaramy się rozstrzygnąć czy sławne ostatnio opcje walutowe, w które tak ochoczo inwestowali powsadzani do państwowych spółek „fachowcy z PO”, to „naciąganie frajerów” czy zwykły „instrument finansowy”? Tomasz Sommer
Komuniści prą do przodu, czyli: Global Ordnung muß sein! Wzorem śp. tow. Józefa Goebbelsa, twierdzącego, że „Kłamstwo 100 razy powtórzone staje się Prawdą”, usiłują tworzyć fakty dokonane. Niedawno państwa okupujące kraje Wspólnoty Europejskiej postanowiły, zgodnie z zasadą „Ein Volk - ein Reich - ein Führer”, że należy dążyć do totalnej kontroli nad przepływami finansowymi (bo ludzie sprytnie unikają nakładanych przez te państwa horrendalnych, trzykrotnie wyższych, niż za Hitlera, podatków). Ze spotkania poszedł komunikat - i o to, o wydźwięk propagandowy, chodziło. 2-V w Londynie ma się odbyć spotkanie G-20 - grupy najbogatszych i najbardziej wpływowych państw - specjalnie utworzonej w takiej liczbie, by państwa faszystowskie miały w niej większość. I tam ten anty-liberalny „Nowy Porządek Świata” ma zostać „zatwierdzony” [??] Proszę zauważyć, że - wbrew gadaninie Czerwonych o dbaniu o biednych - to najbogatsi (ale bankrutujący...) mają narzucić reguły gry reszcie świata!!! Więc parę dni temu zwołano do Berlina „ szczyt europejskich państw G-20”: Wzięli w nim udział przywódcy i ministrowie finansów Niemiec, W. Brytanii, Francji, Włoch, Holandii, Hiszpanii, Luksemburga i Czech oraz szefowie Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego. Jak ostrzega nas {~Zazer} (i kilku innych Komentatorów) »potwierdzili swoje poparcie dla wprowadzenia "odpowiedniego nadzoru" nad wszystkimi rynkami finansowymi, ich uczestnikami oraz produktami. Opowiedzieli się także za ustanowieniem "mechanizmu sankcji" wobec państw, które nie dostosują się do międzynarodowych reguł, w tym rajów podatkowych« Krótko mówiąc chodzi już nawet nie tylko o faszyzm, lecz o utworzenie Globalnego Imperium Komunizmu. {~Zazer} niesłusznie panikuje. To spotkanie w Berlinie nie miało żadnego znaczenia - poza propagandowym (i technicznym: naradzali się, jak przekonać pozostałych 12 uczestników - co po wyborze p. Benedykta Husseina Obamy na prezydenta USA stało się możliwe). Chodzi o przyzwyczajenie nas do idei komunizmu: jak nie będziemy za mocno protestować - to pójdą dalej. Bo to są tchórze. Nie mają (na szczęście) siły duchowej Hitlera lub Stalina. Wystarczy tupnąć nogą - a wycofają się... i dalej będą, chyłkiem, boczkiem - starać się osiągnąć swoje. Kłamiąc, że to ma być ”wolny rynek” ale „ograniczony”... P. Aniela Merkel oświadczyła, że »Uczestnicy szczytu poparli niemiecką propozycję opracowania międzynarodowej "karty zrównoważonego gospodarowania" « która: »prowadziłaby do ustanowienia "globalnego porządku" świata gospodarki i finansów, który byłby oparty na zasadach wolnego rynku, bez protekcjonizmu, ale jednocześnie pozwoliłby zapobiec "ekscesom" rynków« . I Ona przedstawi to stanowisko 8 państw jako „stanowisko całej Wspólnoty”. Jasne? Jak to podsumował ten Czerwony Karaluch, p. Gordon Brown - przeczytajcie Państwo sami. Tu radzę zastanowić się, dlaczego nie mamy sygnałów z innych planet? Najprawdopodobniej zanim ich mieszkańcy zdołali wyjść w przestrzeń kosmiczną, zjednoczyli się w skali swoich planet Globalne Imperia. Wyłączyli tym samym mechanizm konkurencji między państwami. I już ich nie ma. Za dużo ciąż i za mało dzieci??” Temu-ż tematowi poświęcę jeszcze sobotni lub niedzielny wpis. Z góry wyjaśniam, dla uniknięcia nieporozumień, ze nie chodzi mi o to, by wszystkie 16-to i 17-tolatki wydawać za mąż - tylko o to, że obecny system, z nauką obowiązkową do 18.go roku życia, w dodatku w klasach ko-edukacyjnych - powoduje zasadnicze zniszczenie tkanki społecznej i niemal uniemożliwia wybory indywidualne. JKM
27 lutego 2009 "Celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia"... (G. Orwell) Socjalistyczna Komisja Europejska proponuje wprowadzenie nowej dyrektywy, jakby tych, które do tej pory wprowadzono- było mało. Komisji Europejskiej chodzi o to, żeby kraj członkowski nie mógł powoływać się na obowiązującą u niego tajemnicę bankową, jeśli urząd podatkowy z innego kraju Unii Europejskiego , poprosi go o dane na temat swojego podatnika(???). No tak, bo podatnik jest niewolnikiem, a jak niewolnik ukrywa to co zarobił, a państwo mu w tym nie pomogło, to oczywistym jest, że powinien stanąć nagi przed socjalistyczną Komisją Europejską. Bo to co ukrywa jest państwa i państwo chce się dowiedzieć co on takiego ukrywa? Skoro jest to własność państwa- to państwo powinno mieć prawo sprawdzać Zresztą jak się jest w dobrym socjalistycznym towarzystwie, to jeden towarzysz przecież nie ma nic do ukrycia przed drugim towarzyszem i z lubością pogrzebie mu po kieszeniach.. A tamten nie będzie miał nic przeciw temu.. W końcu trzeba mieć do siebie zaufanie, szczególnie jak grzebie się po cudzych kieszeniach, a pełne się ma własne, bo wypełnia się je cudzymi pieniędzmi.. Kolejny krok w kierunku otwierania państwa, które- jeśli już jest - powinno być naszym przyjacielem, a nie sprzymierzeńcem nadzoru biurokratycznego ponad państwami… A tymczasem nasz Trybunał Konstytucyjny, powstały jeszcze w 1982 roku, a więc za czasów rządów pana gen. Jaruzelskiego (????) orzekł, że przyznanie polskim sądom prawa do zwracania się do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu z pytaniem prejudycjalnym w sprawach z zakresu współpracy policyjnej i sądowej jest zgodne z naszą konstytucją( ciekawe na podstawie jakiego artykułu?- może drugiego, że„Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”). Pan prezydent Lech Kaczyński skierował taki wniosek, żeby sprawdzić konstytucyjność takiego postępowania i umożliwić wszystkim polskim sądom kierowanie pytań prawnych. No tak, to nasze sądy są niezależne od gremiów zewnętrznych, czy może są już im podporządkowane.. A pan prezydent przy każdej okazji deklaruje, że Polska jest niezależnym krajem, niepodległym, i suwerennym… I czy „Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”, czy może dobrem wspólnym międzynarodówki biurokratycznej wijącej sobie gniazdko ponad naszymi głowami? I co z artykułem 104 Konstytucji, którzy składają następujące ślubowanie:” Uroczyście ślubuję rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu, strzec suwerenności i interesów Państwa, czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli, przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczpospolitej Polskiej”.. Takie ślubowania może być złożone z dodaniem zdania „ Tak mi dopomóż Bóg”, którego to zdania na przykład pan Czesław Bielecki nie był wstanie wypowiedzieć.. I ciekawe , jak takie zdanie wypowiadali posłowie Sojuszu Lewicy Demokratycznej, oczywiście ci, którzy tego chcieli.. „Zrazu z uśmiechem głupim jak na pożar dziecko Patrzyłem, potem radość uczułem zbójecką”… A „Imię zdrajcy przylgnęło do mnie jako dżuma”? No i jeszcze: „Zły przykład dla Ojczyzny, zachętę do zdrady Trzeba było okupić dobrymi przykłady..”……. Tyle poeta… Odmowa złożenia ślubowania oznacza zrzeczenie się mandatu poselskiego.. To znaczy, odmowa nie dotyczy to słów” Tak mi dopomóż Bóg”.. Natomiast żadnego ślubowania nie składali posłowie Prawa i Sprawiedliwości: Beata Kempa, Jacek Kurski, Andrzej Dera i Paweł Kowal, którzy wzięli udział w krakowskim” Realisty Shopka Show”, i za to otrzymali upomniani od władz klubu, gdyż - uwaga!- bo w tym przedstawieniu uczestniczył pan poseł Janusz Palikot z Platformy Obywatelskiej, a politycy Prawa i Sprawiedliwości mają zakaz pokazywania się z posłem Palikotem w mediach(???). Czego to jeszcze władze Prawa i Sprawiedliwości nie wymyślą? A przecież na co dzień, wyżej wymienieni posłowie uczestniczą w sejmowym „reality shopka show” i jakoś władze partii tego nie widzą? Razem z posłem Januszem Palikotem, wiceprzewodniczącym komisji „ Tanie państwo, pardon „ Radosne państwo”..” Czy to jeszcze jest państwo? Tak jak synem optyka jest synoptyk… Rozdwojenie jaźni następuje też w Stanach Zjednoczonych, gdzie Senat amerykański przegłosował klauzulę dołączoną do ustawy o pomocy federalnej dla gospodarki, która zakłada, że tylko towary wyprodukowane w USA będą mogły być wykorzystywane do zapowiadanych robót publicznych(????). Wiecie państwo co powiedział prezydent Barak Hussein Obama? Że Stany Zjednoczone powinny unikać podejrzeń o protekcjonizm (???). Jak najbardziej unikać podejrzeń, ale protekcjonizm robić… Co innego podejrzenia, a co innego protekcjonizm… No i przy okazji nowy prezydent ogłosił też pewne ograniczenia, a dotyczące rocznych wynagrodzeń prezesów i kadry kierowniczej firm amerykańskich, które korzystają lub ubiegają się o znaczącą pomoc od rządu federalnego (????). No tak, w Ameryce nie ma socjalizmu, ale rząd pieniędzmi podatnika wspomaga niektóre prywatne firmy, a teraz dyktuje im jakie mają być wynagrodzenia w tych firmach. Jeszcze trochę, a okaże się, że będzie decydował o profilu produkcji, obsadzaniu stanowisk, cenach produkowanych wyrobów.. To nie lepiej je od razu upaństwowić ???? Przecież państwowe jest lepsze od prywatnego..! Tylko trzeba mieć odpowiednie kadry.. One przecież decydują o wszystkim - jak twierdził tow. Uljanow. Na razie przyszłe premie prezesów i dyrektorów będą mogły być przyznawane jedynie w formie udziałów, które nie będą mogły zostać spieniężone do czasu zwrócenia podatnikom ich wsparcia.. No i ważny sygnał dla ministra gospodarki Polski, pana Waldemara Pawlaka… Na razie decyzje prezydenta nie będą działać wstecz.. (????). Pan Waldemar domagał się, żeby prawo działało wstecz i żeby wstecznie anulować opcje walutowe, bo się zasupłało i niektórzy tracą miliony.. A Okrągły Stół, też można potraktować wstecznie i go anulować? Ale na przykład Dekretu Bieruta nie można nawet anulować? Chociaż jego działanie było działaniem wstecz.. Co jeszcze ci nasi komicy i prestidigitatorzy wymyślą na zasadzie działania prawa wstecz? A może prawdą jest, że Kinga tylko dlatego została świętą, bo Bolesław był Wstydliwy? Jak mówił Lech Wałęsa:” Furman nie może być koniem i odwrotnie”… A dlaczego nie? W socjalizmie wszystko jest odwrotnie.. I jakoś żyjemy… Ale wszędzie ta polityczna nowomowa., która zagłusza i zawęża rzeczywistość, eksponując plotkę, a usuwając w cień sprawy ważne.. Ojj…. wyplotkowane jest nasze życie społeczno-polityczne. A sprawy ważne załatwia się w ciszy... Sprawy ważne dla europejskiego socjalizmu! WJR
Jeść, pić, tańcować...! Nieprawdopodobne, jak bardzo zmienił się Pan Bóg w ciągu ostatnich 50 lat! Z pozoru wygląda to na rzecz absolutnie niemożliwą, bo Pan Bóg istnieje poza czasem, więc już choćby z tej przyczyny zmieniać się nie może, zwłaszcza w ciągu zaledwie 50 lat. Z drugiej jednak strony wiemy, że na świecie, to znaczy na tym świecie, a skoro na tym, to pewnie i na tamtym, dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom. Jak wiadomo, logika jest częścią filozofii - zatem... Z trzeciej wreszcie strony Pan Bóg, jak wiadomo, może wszystko, więc dlaczego nie mógłby się zmieniać w zależności od tak zwanego społecznego albo nawet - politycznego zapotrzebowania na przykład - potrzeb politycznej poprawności? Oto akurat w momencie, gdy po zdjęciu przez Benedykta XVI ekskomuniki z członków Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, środowiska żydowskie i tzw. postępowe , czyli - mówiąc w skrócie - żydokomuna podniosła straszliwy klangor, w kościołach, wśród lekcji mszalnych, odczytywany był fragment Księgi Jonasza ze Starego Testamentu, traktujący o wydanym przez Pana Boga Jonaszowi poleceniu, by udał się do Niniwy, upominając jej mieszkańców by się opamiętali, bo w przeciwnym razie, dla ich zagadkowych występków, miasto w czterdzieści dni zostanie zburzone. Pod wpływem perswazji Jonasza wszyscy mieszkańcy, nie wyłączając króla i najwyższych niniwskich dygnitarzy, zaczęli pościć i pokutować. W rezultacie Pan Bóg się udobruchał i - patrzcie Państwo! - odstąpił od zburzenia Niniwy. Podobnych wypadków było zresztą więcej, chociaż nie wszystkie skończyły się tak dobrze. Jak pamiętamy, Abraham nawet targował się z Panem Bogiem o ocalenie Sodomy i Gomory, ale gdy okazało się, że wśród tamtejszych sodomitów i gomorytów nie ma nawet dziesięciu normalnych ludzi, już nie miał śmiałości dalej oponować i w tej sytuacji Pan Bóg zniszczył obydwa miasta ogniem z nieba. Krótko mówiąc, w tamtych czasach Pan Bóg nie tylko normalnie rozmawiał z rozmaitymi ludźmi, ale również elastycznie reagował na ich zachowanie, dzięki czemu w czasach późniejszych Ojcowie Kościoła katolickiego mogli sformułować drugą prawdę wiary, że „Pan Bóg jest Sędzią Sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”. Tymczasem, zanim jeszcze ucichł klangor wywołany zdjęciem przez Benedykta XVI-go ekskomuniki z Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, papież mianował księdza Gerharda Marię Wagnera biskupem pomocniczym Linzu. Klangor wzbił się aż ku niebiosom, ale nie tyle ze strony żydokomuny, co ze strony Episkopatu Austrii, który podniósł przeciwko nowo mianowanemu biskupowi pomocniczemu kilka zarzutów. Po pierwsze - że jest „homofobem”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza, że sprzeciwia się narzucaniu przez sodomitów swoich seksualnych upodobań nie tylko jako, jeśli nie obowiązującej, to w każdym razie - zalecanej normy zachowania, ale również - w charakterze kryterium moralnej oceny wszystkich ludzi. Po drugie - że krytykował książkę o Harrym Potterze, dopatrując się w niej elementów satanistycznych. I wreszcie po trzecie - że „zastanawiał się”, czy „katastrofa naturalna” w postaci huraganu „Katrina”, który spustoszył Nowy Orlean, nie była aby następstwem „katastrofy duchowej”, krótko mówiąc - że nie wykluczał w tym wydarzeniu znamion kary Bożej. Te zarzuty więcej mówią o Episkopacie Austrii, niż o biskupie Gerhardzie Marii Wagnerze. Najwyraźniej Episkopat Austrii uważa, że sprzeciwianie się sodomitom jest w najlepszym razie niestosowne, a w najgorszym - kto wie, czy nie grzeszne. Być może świadczy to o zakresie wpływów, jakimi środowisko sodomitów cieszy się w Episkopacie Austrii, ale może aż tak źle nie jest, a kapitulanckie wobec sodomitów stanowisko Episkopatu Austrii może wynikać stąd, że tamtejsi biskupi nie wierzą już w Jezusa Chrystusa, tylko w robiącego ostatnio szaloną konkietę bożka, który nazywa się Święty Spokój. Oczywiście ze względów oportunistycznych, m. in. w obawie utraty grubej renty, jaką ciągną z udawania biskupów katolickich (to Kościół katolicki, a nie, dajmy na to, Stowarzyszenie Czcicieli Phallusa Uskrzydlonego, jest właścicielem licznych nieruchomości, nie tylko zresztą w Austrii), na razie do tej konwersji się nie przyznają, ale wiadomo, że czyny więcej mówią, niż deklaracje. Drugi zarzut podniesiony wobec biskupa Wagnera zdaje się te przypuszczenia potwierdzać, bo książka o Harrym Potterze traktuje między innymi o magii, która z satanizmem przecież się zazębia. Czynienie z tego spostrzeżenia zarzutu dowodzi, że Episkopat Austrii uważa, że magia nie ma nic wspólnego z satanizmem, albo nawet - że satanizm to w gruncie rzeczy nic złego. Na pierwszy rzut oka takie podejrzenie może wydać się szokujące, ale jeśli prawdą jest, że biskupi oddają się kultowi Świętego Spokoju, to wszystko się zgadza. Kult Świętego Spokoju polega bowiem na tym, aby zdrowo wypić i smacznie zakąsić, unikając wszystkiego, co mogłoby zakłócić procesy trawienne, a więc - duchowych rozterek, religijnych lub ideowych sporów, skandali itp. Słowem - grunt, aby zdrowie było! Wreszcie zarzut trzeci oznacza, iż biskupi austriaccy nie dopuszczają myśli, że Pan Bóg mógłby kogokolwiek za cokolwiek ukarać. Jeśli oddają się kultowi Świętego Spokoju, to tego rodzaju przekonanie musi podpowiadać im instynkt samozachowawczy - ten sam, który skłonił ich, podobnie jak inne episkopaty europejskie, do wstąpienia do COMECE - takiego profsojuza europejskich biskupów, będącego transmisją do katolickich mas postanowień i decyzji kręcącego Unią Europejską sanhedrynu, złożonego z Wielkiego Wschodu i „socjaldemokracji”. Mamy zatem dwie możliwości: albo rację ma Episkopat Austrii, którego klangor, nawiasem mówiąc, spowodował ustąpienie biskupa Wagnera ze swego stanowiska, albo - nie ma racji. Gdyby miał rację, oznaczałoby to, że w ciągu ostatnich 50 lat, jakie upłynęły od zakończenia II Soboru Watykańskiego, Pan Bóg zmienił się nie do poznania. Że nie jest już Sędzią Sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, ale za złe karze, tylko rodzajem Maszyny do Nagradzania Każdego, zgodnie z zasadą, że wszyscy wygrali i każdemu należy się pierwsza nagroda. Ciekawe, że taki wizerunek Pana Boga nakreślił na łożu śmierci niemiecki poeta żydowskiego pochodzenia Henryk Heine, który na propozycję pojednania się z Bogiem odpowiedział: „Dieu me pardonnera. C'est son metier!” tzn. Bóg mi wybaczy. To jego zawód! Taki Pan Bóg to sam cymes; nic, tylko wierzyć i niczym się nie przejmować, zwłaszcza, że - jak sugeruje nasz ksiądz Hryniewicz - piekła również nie ma. A skoro piekła - to i szatanów! No jasne - bo i po co? W takim razie - „jeść, pić, tańcować!” Natomiast jeśli Episkopat Austrii nie ma racji, to rezygnację biskupa Wagnera można uznać za nową, krwawiącą ranę w mistycznym ciele Chrystusa. Ostatnie wydarzenia na polskiej scenie politycznej dowodzą, że również większość naszych mężyków stanu skłania się do kultu Świętego Spokoju. Trudno zresztą inaczej, skoro mogą oni już tylko energicznie kiwać palcem w bucie. Toteż debata nad tak zwanym kryzysem w gruncie rzeczy sprowadziła się do tego, kto zaproponuje lepszy bajer. Na razie prowadzi poseł Palikot, który w charakterze najskuteczniejszego instrumentum walki z kryzysem zaproponował hasło „damy radę!” No, nie ulega wątpliwości, że poseł Palikot, podobnie jak mężykowie stanu jeszcze drobniejszego niż on płazu, rozmaitych rad mają na pęczki. Włączając się w czynie społecznym do walki z kryzysem, podsuwam premieru Tusku w charakterze skutecznego instrumentum jeszcze przyjemniejszą radę: „jeść, pić, tańcować, kryzys musi sfolgować!” SM
Dwie klęski i cztery kataklizmy Nareszcie udało się zdemaskować głównego winowajcę gnębiącego nas kryzysu. Okazał się nim były premier Kazimierz Marcinkiewicz, który dopuścił się zdrady Ojczyzny, nie tylko podejmując pracę w złowrogim banku GoldmanSachs, ale w dodatku zrobił to w momencie, gdy bank ten przypuścił atak spekulacyjny na złotówkę. Dzięki temu możemy spać spokojnie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a kryzys jest efektem zdradzieckich knowań spekulantów. Słysząc taką diagnozę starzy ubowcy, co to spekulantom zdzierali paznokcie i lali w tyłek dopóty, dopóki taki spekulant nie powiedział, gdzie schował zdradzieckie dolary i złoto, pewnie poczuli się jak nowo narodzeni. Znowu czarne jest czarne, a białe jest białe - jak za Józefa Stalina! I kto by pomyślał, że do takich konkluzji dojdziemy w 20 roku sławnej transformacji ustrojowej od obalenia, albo rozmontowania komunizmu - bo zdania w tej sprawie są, jak wiadomo, podzielone. Lech Wałęsa twierdzi, że komunizm obalił w ramach „koncepcji”, natomiast Jerzy Szmajdziński utrzymuje, że komunizm został tylko „rozmontowany”. „Kto winowat iz nich, kto praw - sudit' nie nam” - powiada rosyjski bajkopisarz Kryłow - ale to nieważne, bo ważniejsze, że wykryta została przyczyna kryzysu. Za komuny wszystko było jasne i proste. Wiadomo było na przykład, że socjalizm jest najlepszym ustrojem na świecie, tyle - że jego budowa odbywa się w niesprzyjających warunkach. Generalnie ustrój socjalistyczny corocznie nękały dwie klęski i cztery kataklizmy. Corocznie bowiem występowała albo klęska urodzaju, albo klęska nieurodzaju. Z tym socjalizm może by sobie jakoś poradził, ale na te dwie klęski nakładały się dodatkowo cztery doroczne kataklizmy: wiosna, lato, jesień i zima. Nic więc dziwnego, że po kilkudziesięciu latach zmagań z tymi klęskami i kataklizmami, nie było innego wyjścia, jak socjalizm obalić, albo przynajmniej - rozmontować. I tak się stało: socjalizm został obalony - albo rozmontowany - niech już tam Lech Wałęsa ustali to z Jerzym Szmajdzińskim. Ale to był tylko taki zwód taktyczny, zgodnie z nieśmiertelnym wskazaniem Włodzimierza Lenina, żeby zrobiwszy krok naprzód, zrobić dwa kroki wstecz. Kiedy zatem socjalizm zrobił u nas dwa kroki wstecz w postaci tak zwanej transformacji ustrojowej, czyli swego rodzaju NEPu, nadszedł czas, by znowu zrobić nieubłagany krok do przodu. Z tego punktu widzenia kryzys można uznać za prawdziwy dar Niebios! Znowu będzie można demaskować zdrajców i spekulantów, w czym niezawodną pomoc będą mogli okazać towarzysze, co to samego jeszcze znali Stalina - ale ku świetlanej przyszłości poprowadzą nas młode kadry, pod ścisłym kierownictwem towarzyszy Napierniczaka i Sierakowskiego, który jeszcze się waha, czy stanąć na czele, ale pewnie się zdecyduje. Jak mówił Michał Gorbaczow: jeśli nie teraz - to kiedy? Jeśli nie my - to kto?
SM
Prezydent wykazał się refleksem Środowy szczyt u prezydenta przypomina zebranie Stanów Generalnych w przededniu wybuchu rewolucji francuskiej. Jak pamiętamy, ówczesna Francja również znalazła się w sytuacji kryzysowej, na którą Ludwik XVI nie potrafił znaleźć żadnego remedium. Dlatego między innymi zdecydował się na zwołanie Stanów Generalnych w nadziei, że - po pierwsze - zdejmie w ten sposób z siebie przynajmniej część odpowiedzialności, a po drugie - że może ktoś spośród zebranych wystąpi z jakimś pomysłem. Pomysł - owszem - się pojawił, ale całkiem inny od tego, na który oczekiwał król, no a potem wydarzenia nabrały już własnej dynamiki. Pod tym względem szczyt u prezydenta był znacznie mniej owocny. Prezydent Kaczyński przytomnie odstąpił od transmitowania obrad, dzięki czemu uczestnicy zebrania uniknęli kompromitacji, która byłaby nieunikniona w sytuacji, gdyby opinia publiczna zorientowała się, jak małą mądrością Polska jest rządzona. Ale można się tego domyślić choćby z końcowego komunikatu, z którego wynika, iż uczestnicy zgodzili się co do potrzeby opracowania narodowej strategii walki z kryzysem. Jeśli narodowa strategia ma dopiero zostać „opracowana”, to znaczy, że w chwili obecnej nikt nie ma zielonego pojęcia, co robić. A jeśli dzisiaj nie wie, to skąd będzie wiedział jutro? W tej sytuacji „narodowa strategia” może sprowadzić się do ustalenia, kto na kryzysie ma zarobić, a kto i w jakiej formie ma za to zapłacić. SM
Bandyci z ul. Świętokrzyskiej planują kolejny skok! Mamy nowy absurd - być może z nieszczęśliwym zakończeniem. Ministerstwo Finansów wpadło na rrrewelacyjny pomysł, videte: „Fiskus gra walutami z podatnikami” Osoby, które z zyskiem sprzedały w kantorach waluty, powinny od tego zapłacić podatek - uważa Ministerstwo Finansów. Nie ma od tego podatku, upierają się doradcy podatkowi. Problem w tym, że ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych nie wymienia sprzedaży walut w tzw. źródłach przychodów. Ministerstwo Finansów znalazło jednak na to sposób. W odpowiedzi na pytanie "Gazety Prawnej" stwierdziło, że sprzedaż walut mieści się w tzw. innych źródłach. To oznacza, że trzeba je wykazać w zeznaniu rocznym obok dochodów (np. z pracy na etacie czy emerytury) i zapłacić podatek wedle skali ze stawkami 18 i 32 proc.- Jak urząd skarbowy udowodni, że podatnik osiągnął dochód ze sprzedaży walut. Przecież kantor nie wystawia swoim klientom PIT-ów - zapytaliśmy w Ministerstwie Finansów. - Urząd skarbowy nie jest od udowadniania. Podatnik ma po prostu obowiązek wykazania w zeznaniu rocznym wszelkich dochodów podlegających opodatkowaniu. Także dochodów ze sprzedaży walut w kantorach - powiedział nam Szymon Milczanowski z biura ministra. - Dobrze. Co w takim razie z ewentualnymi stratami z takich transakcji - zapytaliśmy. - Hmm... - Szymon Milczanowski zawiesił głos. - A dużo ma pan jeszcze tak szczegółowych pytań, które mają wykazać ewentualne luki w naszym stanowisku - zapytał. - Mam kilka pytań. - To proszę je przesłać do ministerstwa na piśmie. Przekażemy je pracownikom z departamentu merytorycznego - uciął nasz rozmówca. Nie zdążyliśmy zapytać m.in. o osoby spłacające kredyty we frankach, które straciły na skutek gwałtownego osłabienia złotego i płacą co miesiąc bankom znacznie wyższe niż dotąd raty. Czy swoje straty mogą wykazać w zeznaniu rocznym i zapłacić dzięki temu niższy podatek? Na odpowiedzi będziemy musieli poczekać kilka dni. - Nie zgadzam się ze stanowiskiem Ministerstwa Finansów. Nie można traktować "innych źródeł przychodów" jako worka bez dna. "Inne źródła" nie są wprawdzie katalogiem zamkniętym, ale nie można tu wrzucać dowolnie wszystkich źródeł przychodów nie wymienionych w ustawie podatkowej - skomentował dla "Gazety" Andrzej Marczak, doradca podatkowy z firmy KPMG. Marczak zwraca uwagę, że konstytucja nakazuje, by ustawa dokładnie określała m.in. przedmiot i podstawę opodatkowania. - Nie można do tego podchodzić zbyt swobodnie. Przepisy podatkowe powinny być interpretowane zgodnie z konstytucyjnymi zasadami i nie jest tak, że wszystko w Polsce musi być opodatkowane! - mówi doradca. Jego zdaniem przepisy powinny określać także jak weryfikować tego typu dochody, jeśli rzeczywiście miałyby być opodatkowane. - Nie może o tym wszystkim decydować wydana przez urzędników interpretacja przepisów. Gdyby ustawodawca chciał opodatkować takie dochody, to by to jasno napisał w ustawie - uważa Andrzej Marczak. Otóż „osoby, które z zyskiem sprzedały w kantorach waluty, powinny od tego zapłacić podatek” W ten absurd włączyła się jak głupia „Gazeta Prawna”, twierdząc, że „od tego zysku nie ma podatku” - i tu powołuje się na wypowiedzi „ekspertów podatkowych” - sc. p. Andrzeja Marczaka - twierdzących, że ten zysk nie podlega czemuś tam... Tymczasem, jak każdy w miarę rozgarnięty człowiek widzi, ten spór w ogóle nie ma sensu!! Zacząć bowiem trzeba o tego, czym miałby być „zysk ze sprzedaży walut”. Jeśli sprzedaję 363 zł za $100 - to dokonałem po prostu zamiany jednej waluty na drugą - dokładnie tak, jakbym rozmienił 100 zł na dwie 50cio złotówki. No - nie dokładnie - bo rozmieniają na ogół za darmo (Nie wszędzie!! Widziałem kilka razy w okolicy automatów za 2 zł napis, że za zamianę 10-złotówki na pięć 2-złotówek pobierają 50 groszy!) - a kantor pobiera (musi z czegoś żyć...) pewną opłatę. Z tego tytułu jest zresztą opodatkowany! Dzisiejszy kurs 100 US$ w kantorach wynosi 363,41 zł - a kurs sprzedaży 370,75 zł. Proponuję pójść do kantoru, zamienić $100 na złotówki, zamienić za chwilę te złotówki na dolary, potem te dolary znów na złotówki, złotówki znów na dolary - i przekonać się, że po dokonaniu każdej z tych „zyskownych transakcyj” mamy pieniędzy mniej. CO MinFin chce więc opodatkować???!!!? „Gazeta” poszła spytać consigliere herszta gangu z ul. Świętokrzyskiej, którym okazał się p. Szymon Milczanowski - udane skrzyżowanie p. Szymona Majewskiego, wesołka z TVN, z p. Andrzejem Milczanowskim, prokuratorem i b. szefem bezpieki. Krótko pisząc: facet wypowiada się w takim stylu, że nam i smieszno - i straszno - jak w rosyjskim dowcipie o j***niu tygrysicy. „Gazeta” pomija przy tym (!!) główny problem pytając: „- Jak urząd skarbowy udowodni, że podatnik osiągnął dochód ze sprzedaży walut. Przecież kantor nie wystawia swoim klientom PIT-ów? - Urząd skarbowy nie jest od udowadniania. Podatnik ma po prostu obowiązek wykazania w zeznaniu rocznym wszelkich dochodów podlegających opodatkowaniu. Także dochodów ze sprzedaży walut w kantorach. - Dobrze. Co w takim razie z ewentualnymi stratami z takich transakcyj? - Hmm... - Szymon Milczanowski zawiesił głos - A dużo ma Pan jeszcze tak szczegółowych pytań, które mają wykazać ewentualne luki w naszym stanowisku?- Mam kilka pytań.- To proszę je przesłać do Ministerstwa na piśmie. Przekażemy je pracownikom z departamentu merytorycznego. Na odpowiedzi będziemy musieli poczekać kilka dni”. Czuję się jak w domu wariatów. P. Andrzej Marczak pisze bowiem na to z całą powagą: „Gdyby ustawodawca chciał opodatkować takie dochody, to by to jasno napisał w ustawie”. JAKIE DOCHODY?? - zastanów-że się Pan, panie Marczak! Pytanie, czy JE Jacek Rostowski, caporegime JE Donalda Tuska, będącego capo di tutti capi - w ogóle wie, co wymyślają Jego urzędnicy? A może chodzi właśnie o postraszenie ludzi? PS. Kilka komentarzy - i uwag do nich: {~cracovia} "(...) Za niedługo będą liczyć ilość kału w ubikacji - i od tego opodatkują; że niby ktoś kupił jedzenie nie opodatkowane!" Ja bym się nie śmiał. Na tym polega opodatkowanie konsumpcji - no, a ponieważ żywność nie jest JESZCZE kontrolowana, to ten sposób jest logiczną kontynuacją... Zawartość kału można zresztą z'analizować - i sprawdzić... Brrrr{~Bacz} (i podobnie {~Mikke bredzi} i inni): „Teoretycznie jak Pan kupił kiedyś €uro po 3 zł, a teraz sprzedał je po 4,50 zł to ma Pan 1,5 zł zysku. Ale który poborca Panu to udowodni? No, chyba że jest Pan śledzony przez służby. Alfonsa Capone też wsadzili za podatki..." Nie, panie Januszu: w dalszym ciągu mam €1 !! Uniknąłem tylko STRATY. Działanie p. Szymona M. wyjaśnił definitywnie {~Pi}: „To-ż to OCZYWISTE!!! Chodzi o to aby ludzie w ojro widzieli wybawienie przed naszymi złodziejami”. Istotnie: u ludzi wymieniających waluty zalęgnie się podświadoma myśl: „Gdyby było €uro, nie byłoby problemu”. Ten {~Pi} - to chyba sam Pitagoras! JKM
28 lutego 2009 Ten stan pozbawiony Boga.... Natknąłem się na wypowiedź lekarza z Indiany, doktora W. B. Ciarke'a, praktykującego w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, a cytowanej przez innego lekarza Deana Blacke'a:” „Rak był praktycznie nieznany, dopóki nie zostały wprowadzone przymusowe szczepienia przeciwko krowiance. Miałem do czynienia z dwustoma przypadkami raka i nigdy nie widziałem przypadku raka u nieszczepionej osoby” (?????) Dla wyjaśnienia: krowianka to choroba wirusowa zakaźna występująca u krów i świń.. Nie znam historii tego wirusa, ale używany on był do szczepień przeciwko ospie prawdziwej. Zapytałem mojej żony co to jest za choroba , ta krowianka? Nie umiała mi odpowiedzieć, choć- jak twierdzi- zajmuje się amatorsko medycyną od 30 lat(???). Komu zależało na usunięciu tej choroby ze świadomości i dlaczego? Dlaczego nikt nie bada i nie nagłaśnia tego faktu? Jaki wpływ na organizmy współczesne mają obecne szczepienia? Czy one na przykład nie powodują raka? Dlaczego wprowadza się przymusowe szczepienia? I dlaczego jest tak wiele przypadków zgonów na raka? I dlaczego forsuje się nachalnie przymusowe szczepienia? Czy teza o zmniejszaniu sztucznie populacji ludzkości jest prawdziwa? Kto za tym stoi i o co tu chodzi? I takie zdanie:” Gdybym miał przyjść reinkarnację, to chciałbym powrócić jako morderczy wirus, dla obniżenia poziomu zaludnienia”( „Trashing the Planet”, autorzy Dixy Lee Ray i Lou Guzzo, wyd. Regenery Gateway Press, 1990. Cytował John Cotter w „ Synkretyzm religią antychrysta”) A kto je powiedział? Mąż królowej brytyjskiej książę Filip, ojciec księcia Karola, męża księżnej Diany( zamordowanej???), głowa tzw. „Siedmiu Zjednoczonych Kolegiów Świata”( United World College), szkolących elity Nowego Porządku Świata. Dotacje dla tego „Collegium” pochodziły od dynastii przyjaciół Lenina- Armada seniora i Armada juniora Hammerów. Hammer senior- w czasie największego terroru bolszewickiego w Rosji, miał swoje apartamenty w Moskwie, Pekinie i innych stolicach. Lewica ma rację dla swoich partykularnych celów … Nie patrzymy w przeszłość, patrzmy w przyszłość.. No właśnie! A przyszłość wynika z teraźniejszości i z przeszłości… Bo kto nad nimi panuje- panuje nad przyszłością! Tu Orwell był genialny! I jeszcze wypowiedź pana Teda Tunera, właściciela stacji CNN ,byłego męża pani J. Fondy, komunizującej aktorki, reklamującej coś tam od czasu do czasu w mediach.. „Obecnie mamy zdecydowanie zbyt wielu ludzi na tej planecie. Całkowita liczba ludzi na poziomie 250- 300 milionów ludzi, czyli redukcja 95% obecnego poziomu, byłaby idealna”(???). A ja jestem za tym, żeby tacy ludzie jak Ted Tuner odeszli jak najszybciej do piekła i tam smażyli się przez wieki. I jeszcze recepta na szczęśliwość ludzkości niejakiego Ala Gore'a, laureata „pokojowej” Nagrody Nobla.:” Człowiek jest zarazkiem , rodzajem wirusa powodującego choroby naszej planety, globalnym nowotworem rozrastającym się w sposób niekontrolowany”(?????) I jakoś merdia nie nagłaśniają tego typu wypowiedzi? Jakoś tajemniczo milczą? A przecież byłby to ciekawa wiadomość?? Prawda? Kandydat na prezydenta roznosicielem wirusa zagłady.. A co powiedział pan Maurycy Strong, były podsekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych( globalnego rządu!), sekretarz generalny tzw. „Szczytu Ziemi”, specjalny asystent Sekretarza Generalnego ONZ Kofi Annana: ”Czyż nie jest jedyną nadzieją dla całej planety, aby ta zindustrializowana cywilizacja upadła? Czyż nie jest to naszą odpowiedzialnością, aby dopełnić tego dzieła?”(????). Ci szaleńcy tak myślą, skoro wypowiadają takie słowa.. I stanowią na szczeblu globalnym o nas, o naszym losie, podejmując decyzję na przykład o obowiązkowych szczepieniach… Stawiam tezę i szukam odważnego lekarza, który by ją udowodnił: przymusowe szczepienia( które?) powodują różnego rodzaju nowotwory i są wprowadzane w określonym celu.. Sądząc po wypowiedziach ludzi wpływowych… I te dowcipy rozsiewane przez Lewicę wszelkiej maści: „Jak nazywa się człowiek, który nie używa prezerwatyw? - Ojciec…”.. Sugeruje się, że używanie prezerwatyw jest dobre, właściwe i zapobiega.. Tak samo „ Co to jest dziewica?- -„Satyra na leniwych chłopów”.” A Karol Marks w „Kapitale” pisał:” Teorię komunizmu można podsumować w jednym zdaniu: zniesienie prywatnej własności. Ziemia, ze względu na swoja unikalną naturę i ważna rolę, jaką odgrywa w ludzkich siedliskach, nie może być traktowana jako zwykła własność kontrolowana przez osoby prywatne, podlegające naciskom i niedomogom rynkowym. Prywatne posiadanie ziemi jest również głównym instrumentem akumulacji i koncentracji bogactwa, i jeśli nie będzie powstrzymane, może stać się wielka przeszkodą w planowaniu oraz realizowaniu planów rozwoju społecznej sprawiedliwości, a zdrowe warunki, środowisko dla ludzi, może być osiągnięte, jeśli ziemia jest użyta w interesach społeczeństwa jako całości. Dlatego publiczna kontrola użytku ziemi jest nieodzowna”(????) Co dzieje się na naszych oczach… Marksizm wychodzi ustami i uszami.. Zewsząd! Został jedynie zmodyfikowany genetyczno- społecznie, żeby był bardziej strawny.. I niezauważalny! Bo nic tak nie denerwuje, jak po prostu przychodzą i zabierają.. I może być wybuch społeczny, bo krzywdę widać.. Ale zrobić tak, żeby tego nie było widać? Ooooo. To jest majstersztyk! I jeszcze wypowiedź pana Jamesa Wartburga, członka Rady Stosunków Zagranicznych, amerykańskiego bankiera, sponsora rewolucji bolszewickiej.. „Będziemy mieć Rząd Światowy czy wam się to podoba czy nie; za waszą zgodą, lub przez zabór”(???). I dlatego należało zniszczyć carską, „despotyczną” Rosję.. A ostatnie pomysły o utworzeniu Globalnego Nadzoru nad Finansami- to co to jest? Jak nie realizacja pomysłu Rządu Światowego. A G. Wells, socjalistyczny pisarz w książce” Nowy Światowy Ład” w 1939 roku pisał:” Niezliczone rzesze ludzi będą nienawidzić Nowy porządek Świata i będą umierać sprzeciwiając mu się. Kiedy usiłujemy dokonać ewolucji jego obietnic, musimy pamiętać cierpienie przynajmniej jednej generacji malkontentów, wielu z nich całkiem miłych i pełnych gracji ludzi”(????).. A Irlandka, pani Deirdre Manifold powiedziała i miała wiele racji: „Dzień po dniu i godzina po godzinie łańcuch zarządzania prowadzi w stronę totalnej kontroli całej rasy ludzkiej przez rząd światowy. Jeśli ktoś odważa się porównać to do raka, jest to rak całego międzynarodowego ciała politycznego, obłąkany, dziki guz, który z pewnością zostanie zlikwidowany przez Boską interwencję, jak stało się to z Wieżą Babel”(????). (Henryk Pająk” Lichwa rak ludzkości”). I niestety , na naszych oczach, rzecz się materializuje… Bo nie ma w tym Boga.. Ale jest ręka szaleńców, którzy konstruują ten świat od góry, według swoich własnych chorych pomysłów, zaplanowanych i ustalonych…ale Pan Bóg pokrzyżuje im te plany…Z całą pewnością! WJR
Nie myślałem, że jest aż tak źle...{~pc486,} zechciał nas zająć trochę innym tematem. Na stronie: wykrył, że stare zadanie, które rozwiązywałem w IV klasie szkoły podstawowej („Cegła waży kilogram i pół cegły; ile waży cegła?”) jest za trudne dla większości komentatorów ze strony poświęconej... ekonomii, na portalu business!! {~pc486,} pisze: „jeżeli tak proste zadanie z matematyki z jedną niewiadomą, przerasta większość ludzi po edukacji państwowej, to nic dziwnego iż wierzą oni w wyliczenia socjalistów i ich obietnice, i na nich głosują...”Do tego, że 98% dziewczyn po ukończeniu liceum natychmiast zapomina całą matematykę (zakładając, że kiedykolwiek ją w ogóle znały...) - to już przywykłem. Normalne zjawisko. Co przeraża, to to, że prawie wszystkie komentarze wpisywane są (co widać gołym okiem) przez mężczyzn!! Parę tygodni temu cudowałem, że ekonomista, ekspert WE, nie umie rozwiązać zadania, w którym trzeba było chwilę pomyśleć. Ale tu przecież nie trzeba żadnego równania z jedną niewiadomą! To po prostu widać! Ci, co to liczą rozwiązując równanie przerażają mnie bodaj jeszcze bardziej, niż ci, co nie umieli tego rozwiązać! Zgroza... Teraz nieco spokojniej... {~kocur} pisze: "Czy w takim razie dla p. JK-M istnieje pojęcie zysk? Jeśli ja w hurtowni kupię towar za 100zł, a później sprzedam na straganie za 150zł to coś zyskałem czy nie? Przecież ja tylko dokonałem wymiany pieniędzy na towar, a później odwrotnej zamiany towaru na pieniądze. Te 50 zł, które pojawiły się w mojej kieszeni to złudzenie, a nie zysk? Czy jeśli zamienię 100zł na euro, a później z powrotem euro na 150 zł to jak nazwać owe 50 złotych, które mi się pojawiło w portfelu? Dar Boży? Dla mnie to zysk. Jakiś błąd w rozumowaniu popełniłem?" Różnica jest zasadnicza. Tu wymienił Pan 100 zł na towar a potem towar na 150 zł; tam zamieniam 363 zł na dolary, potem dolary na 335 zł - czyli straciłem! Natomiast jeśli kupi Pan ziemię za $100, a jej rynkowa cena wzrośnie do $500 - to od tego Pan podatku od zysku nie płaci!. Choć już próbują - nazywa się to: „opłaty adiacenckie”... Na transakcji kupna-sprzedaży w kantorze Pan ZAWSZE traci. Ew. zysk pochodzi nie z czynności zakupu - lecz ze wzrostu (po jakimś czasie) ceny towaru - ale to już zupełnie inne źródło ew. zysku! Tego „zysku” nie da się policzyć: wszystkie kursy walut są płynne, cena złota również - więc nie da się dyskutować., czy kupując złotówki zyskałem (w stosunku do np. €uro) - czy tylko nie straciłem? Np. miałem 1000 zł dwa lata temu i ich wartość wzrosła z $300 na $400; dobrze - ale w dolarach zimbabwańskich wzrosła 500 razy... Dlaczego mam liczyć w dolarach akurat amerykańskich? A teraz wartość moich złotówek spadła do US$250. To czy ja najpierw zyskałem , a potem straciłem - czy cały czas mam 1000 zł? Zależy od punktu widzenia...Ale gdybyśmy nawet ustalili jakiś punkt widzenia, to i tak nie sposób ustalić czy ja teraz w kantorze sprzedaję $100 kupione 4 lata temu - czy inne, kupione rok temu... Tak czy owak - bzdura kompletna. A w ogóle podatki od zysku, dochodu i przychodu należy znieść - i po problemie! JKM
01 marca 2009 Prawda nie jest nigdy produktem głosowania.... A ONI przegłosowali, uchwalili, a prezydent Barack Obama podpisał- ustawę rozszerzającą publiczne ubezpieczenie zdrowotne na ubogie dzieci(???). Socjaliście amerykańskiemu potrzeba na ten cel 33 miliardy dolarów, które weźmie- już zapowiedział- z podwyżki podatków federalnych od papierosów.. Podniesie je z 0,39 do 1,01 dolara za paczkę.. Co prawda ludzie ubodzy palą zdecydowanie więcej niż bogaci, ale co to przeszkadza nakarmić biurokrację federalną przy okazji pomocy biednym, którym się zamierza pomagać… Czy to USA, czy to Francja, czy to Polska- socjalizm ma takie samo oblicze! Oblicze potwora socjalizmu wszędzie wygląda tak samo… Olbrzymie marnotrawstwo połączone z utopią pobożnych życzeń.. Współczuję ci uciemiężona Ameryko, kiedyś przykład wolności, odpowiedzialności, dobrobytu… Dzisiaj umierająca pod ciężarem soc- pomysłów, kolejnych prezydentów atakujących wirusem głupoty kolejne segmenty amerykańskiego życia.. Nie przeszkadzają mu biliony dolarów długu, w jakim pogrążona jest Ameryka… Wydawać, wydawać, wydawać i jeszcze raz wydawać.. No i rabować biednych! Co będzie z biednymi, skoro cały „ cywilizowany” świat odchodzi od palenia papierosów?. Angażują się w to wariactwo państwa, rządy, mnóstwo zorganizowanych przez rząd gangów, zwanych organizacjami pożytku publicznego, za - jak najbardziej- publiczne pieniądze.. Bo o promocji palenia wśród bogatych „ obywateli” USA - nie ma mowy… Ale można ich obrabować inaczej.. Na przykład poprzez konfiskatę kont. U nas też trwonią, jak to w socjalizmie- ile się da… Do końca, do dna, do ostatniego dnia końca świata i może o jeden dzień dłużej…. Teraz pojawił się problem opcji walutowych.. Ale chwileczkę przyjrzyjmy się postaciom naszego życia bankowo politycznego. Pan były premier, Kazimierz Marcinkiewicz (zwracam uwagę, że człowiek ten miał jedno z najwyższych stanowisk w państwie polskim) jest doradcą inwestycyjnym banku Goldman Sachs na Europę Centralną i Wschodnią(??????). Obcego Polsce banku, dla którego pracuje nasz były premier, wcześniej nauczyciel fizyki w szkole, który na inwestycjach i bankowości się zna, jak kura na pieprzu… Ale był premierem 38 milionowego kraju! Wiele wie, wiele widział, wielu zna.. I moim zdaniem dlatego został „ doradcą inwestycyjnym”.. Jakoś dziwnym trafem Komisja Nadzoru Finansowego, której ustawowym zadaniem jest ochrona rynku finansowego, nie zauważyła wcześniej problemu opcji walutowych, bo , że nie zamierzała zauważyć- nie śmiem nawet pomyśleć.. Choć już wszystkie wróble ćwierkały w lecie ubiegłego roku, że spekulanci drenują nasz rynek, a jesienią zaczęła pisać o tym prasa, jaka by nie była.. ING Bank przyznał na przykład, że 8 mld ulokował w holenderskim banku- matce. Pan profesor Jerzy Żyżyński, wyliczył, że w ten sposób wytransferowano 80 miliardów złotych(???). gdy w styczniu tymczasem, Komisja Nadzoru Finansowego wydała komunikat- uwaga!-, że opcje nie zagrażają stabilności polskiego systemu finansowego(???) Może i nie zagrażają, i stabilności i wszelkiemu innemu dobru płynącemu ze sfer rządzących, bo jakby przypadkiem szefem Komisji Nadzoru Finansowego jest pan Stanisław Kluza , dobry znajomy pana Marcinkiewicza, premiera, który to pan Kluza, już na etapie tworzenia w 2006 roku rządu przez Kazimierza Marcinkiewicza, za którym wtedy stał pan Jarosław Kaczyński, wymieniany był jako kandydat na ministra finansów. Ostatecznie został podsekretarzem stanu i wiceministrem finansów. Dobra psu i mucha!. W tym czasie Goldman Sachs zaatakował polską złotówkę, a poseł Bogusław Kowalski złożył w sejmie interpelację, w której pyta o rolę byłego premiera w tych działaniach… Ciekawe jaka uzyska odpowiedź? Podobnie sytuacja bankowo- finansowa plecie się w UniCredito Italiano i JP Morgan… Na ten przykład doradcą i dyrektorem inwestycyjnym w JP Morgan jest pan Cezary Stypułkowski, były prezes Państwowego Zakładu Ubezpieczeń i Banku Handlowego S.A.(????). Natomiast szefem Pekao S.A. należącego do UniCredito jest inny były premier pan Jan Krzysztof Bielecki, z Kongresu Liberalno- Demokratycznego, związany z profesorem Leszkiem Balcerowiczem, a teraz popierający Platformę Obywatelską.. W Pekao S.A. doradcą był też inny znany człowiek, a obecnie minister finansów rządu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa, jak najbardziej Ludowego- pan Jacek Vincent Rostowski, były wykładowca na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie, założonym i finansowanym przez znanego filantropa i dobroczyńcę pana Georgesa Sorosa.. Pan Jacek - Jan Vincent Rostowski urodził się w Londynie, gdzie przebywał na emigracji jego ojciec, Roman Rostowski, osobisty sekretarz Tomasza Arciszewskiego i, premiera RP na wychodźstwie , członka Polskiej Partii Socjalistycznej. Pan Roman Rostowski, w latach pięćdziesiątych pracował w dyplomacji brytyjskiej, więc pan Jacek spędzał dzieciństwo w Kenii, Mauritiusie i na Seszelach. W latach siedemdziesiątych przyszły minister studiował stosunki międzynarodowe, ekonomię i historię, a w 1975 roku uzyskał tytuł magistra z ekonomii na Londyn School of Economics and Political Scence. Od 1995 roku został profesorem i dziekanem Wydziału Ekonomii na Central European University w Budapeszcie i związał się z panem Sorosem., W Polsce pojawił się w 1989 roku, jako jeden z zachodnich doradców ministra finansów profesora Leszka Balcerowicza, przyjechał tu wraz ze swoim nauczycielem, innym profesorem Stanisławem Gomółką, a także Jeffreyem Sachsem i Dawidem Liptonem. Profesor Rostowski doradzał panu profesorowi Leszkowi Balcerowiczowi do 1991 roku. Ciekawe, czy to mu doradził, żeby trzymać sztywny kurs dolara w stosunku do złotówki, ( 1 dolar= 9500 złotych!), przez szesnaście miesięcy, w wyniku czego z Polski wypłynęło około 17 miliardów dolarów, jak się szacuje.. Czy my musimy mieć doradców z zagranicy? Nie mamy swoich specjalistów w zakresie finansów? W 1997 roku został szefem Rady Polityki Makroekonomicznej( a po co komu taka rada?) w Ministerstwie Finansów. Później był doradcą profesora Leszka Balcerowicza w Narodowym Banku Polskim. Pan profesor Rostowski jest także współzałożycielem fundacji Centrum Analiz Społeczno Ekonomicznych kierowanej przez panią Ewę Balcerowicz, żonę pana Leszka.. Kilka lat temu było sporo szumu nad pieniędzmi, które się w tej fundacji znajdują i skąd pochodzą ale spraw ucichła i nikt nie został ukarany.. Pan Jacek od 2004 roku pracował jako doradca prezesa banku Pekao S.A., Jana Krzysztofa Bieleckiego, a potem ten zaproponował go panu Tuskowi na ministra finansów.. Pan profesor jest gorącym zwolennikiem przyjęcia obcej Polsce i Polakom waluty euro, w ramach budowy jednego państwa europejskiego, Unii Europejskiej.. Taki przypadek! Ciekawe jaki ustalą kurs., w ramach wolnego rynku walutowego? Jak ustalą za duży, zbiedniejemy strasznie… Jak za mały, będziemy bogatsi nad wyraz.. Jeśli bogactwo mogłoby zależeć od ustalonego ręcznie kursu, to wszystkie kraje byłyby bogate.. Bo każdy by sobie ustalił taki kurs, jaki mu pasuje.. Żeby wszyscy byli bogaci.. Ale zbiednieliby wszyscy dookoła, bo ich kurs byłby niekorzystny, więc oni też ustaliliby sobie kurs na poziomie korzystnym.. I tak w kółko.. W każdym razie wprowadzą euro, żebyśmy wszyscy zbiednieli, a ONI, żeby decydowali o naszych pieniądzach w Europejskim Banku Centralnym. Z siedzibą we Frankfurcie.. Niemcy już tym wszystkim zarządzą tak, żeby nam wszystkim było dobrze.. I czy to przypadek, że ci sami ludzie od dwudziestu lat kręcą naszym losem? WJR
Mocne postanowienia Trudno tak od razu stopić lodowce biegunowe, bo nawet żarliwy optymizm, jaki w swoim czasie wzbudzali przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze „organów”, nakazywał poetom przezornie pokładać nadzieję raczej w energii atomowej, a nie, dajmy na to, gorących sercach („ciepło energii atomowej stopi lodowce biegunowe, bo siła, którą kryje atom, da ludziom zdrowie, ciepło, światło” - ciekawe co by na to powiedzieli bojownicy z globalnym ociepleniem). Toteż nic dziwnego, że również przełamywanie lodów w stosunkach między Platformą Obywatelską, a Prawem i Sprawiedliwością, postępuje nadzwyczaj powoli. Można to nawet przyrównać do starego sługi z opowiadań Franciszka Fiszera („Fiszer głośno o starym słudze opowiada, który tańcząc kozaka skacze wściekle w górę, a potem niesłychanie powoli opada”), zwłaszcza, że te wzajemne obwąchiwania obudziły w końcu wzmożoną czujność razwiedki, która wyraziła się m.in. w naznaczeniu premieru Tusku pana Pawła Grasia na rzecznika jego rządu. Skoro już tak folgujemy sobie różnym skojarzeniom, to nadal folgujmy, bo pan Graś na tym stanowisku przypomina kapitana Prystora, towarzyszącego generałowi Żeligowskiemu, kiedy ten na rozkaz Józefa Piłsudskiego „zbuntował się”, zajął Wileńszczyznę i proklamował tzw. „Litwę Środkową”. Z tej okazji dziennikarze na konferencji prasowej wypytywali go o to i tamto, a generał, po każdym pytaniu spoglądał wyczekująco na kapitana Prystora, który odpowiadał: „pan generał uważa, że...” - i tak dalej, zaś dobroduszny generał kończył: „nu i wot!” Więc, jak już informowałem, w obliczu srożącego się kryzysu zarówno rząd, jak i opozycja zaprezentowały swoje zbawienne i oczywiście - całkowicie odmienne plany ratunkowe, ale w tym momencie do walki z kryzysem włączył się pan prezydent, który zwołał do swego pałacu szczyt antykryzysowy. Ponieważ intencją pana prezydenta było włączenie do walki z kryzysem całego społeczeństwa, tedy na szczycie zasiadło całe społeczeństwo, oczywiście nie in corpore, tylko zadami swoich przedstawicieli. Oprócz pana premiera na szczyt przybyli pracownicy, urzędnicy, kryzysiarze i grandziarze i docenci i agenci, słowem - wszyscy święci. Po zagajającym naradę przemówieniu pana prezydenta dziennikarzy wyproszono, bo i po co obywatele, a już zwłaszcza cudzoziemcy mają wiedzieć, jaką mądrością rządzona jest Polska? Nie musi to być bowiem nic nadzwyczajnego, skoro z komunikatu ogłoszonego już po wszystkim okazało się, że uczestnicy zgodzili się z potrzebą sformułowania narodowej strategii walki z kryzysem. Znaczy - na razie nie wiedzą, co robić, poza tym, że mają mocne postanowienie, by z kryzysem walczyć. Z tym mocnym postanowieniem pan premier uda się do Brukseli, gdzie mu pewnie powiedzą, jaka ma być, ta nasza narodowa strategia, no a jak przyjedzie, to już opowie nam o tym własnymi słowami, tzn. nie tyle może własnymi, tylko słowami pana Grasia, który już tam będzie wiedział, co powiedzieć. Wynika z tego, że pan prezydent najwyraźniej zignorował również zbawienny plan walki z kryzysem, jaki przedstawiło Prawo i Sprawiedliwość według pani Natalli-Świat, uchodzącej w PiS za tęgą głowę i specjalistkę od walki z kryzysem. Uprzejmość za uprzejmość, toteż premier Tusk ze swej strony przestał się upierać, by Polska przystąpiła do strefy euro najpóźniej w 2012 roku i ogłosił, że sprawa terminu jest „otwarta”. Łatwość, z jaką premieru Tusku przyszła rezygnacja z 2012 roku, zwłaszcza w kontekście gorączkowych zapewnień, że im wcześniej, tym lepiej, pokazuje, że solenne deklaracje o zbawiennym wpływie rezygnacji z własnej waluty na skuteczność walki z kryzysem można śmiało włożyć między bajki, chociaż do grona bajkonurów dołączył ostatnio Leszek Balcerowicz. Jaki ma w tym interes, kto mu i ile za tę przysługę obiecał - tego oczywiście nie wiem, ale z pewnością nie jest jedynym zainteresowanym, bo również żydowska gazeta dla Polaków już nie może się doczekać, kiedy Polska przyłączy się do Ziemi Obiecanej pod błękitnym sztandarem z wieńcem z dwunastu gwiazd, symbolizujących 12 pokoleń Izraela. Agata Nowakowska, Piotr Stasiński i Dominika Wielowieyska w rozmowie z prezydentem Kaczyńskim powiedzieli m.in., że „gdybyśmy mieli euro, nie byłoby wahań kursu złotego, problemu opcji walutowych”. Ciekawe, że taką samą, a może nawet jeszcze większą ulgę poczulibyśmy, gdybyśmy się pozbyli własnego państwa. Czy, dajmy na to, podczas rozbiorów musieliśmy martwić się o kurs walutowy? O takie sprawy martwiono się w Berlinie, Petersburgu i Wiedniu, podczas gdy w Warszawie nikt nie musiał takimi głupstwami zaprzątać sobie głowy. Toteż pan prezydent uspokoił wysłanników „Gazety Wyborczej”, że sprawa przyłączenia Polski do strefy euro jest przesądzona w traktacie akcesyjnym, a chodzi tylko o wybór odpowiedniego terminu. To znaczy - nie tylko, bo pan prezydent jakby zapomniał, iż zarówno on, jak i PiS, stoją na nieubłaganym gruncie obrony interesu narodowego, w odróżnieniu od Platformy Obywatelskiej, która nic, tylko myśli, jakby tu Polskę przefrymarczyć naszej Katarzynie, to znaczy - pardon - oczywiście naszej pani Anieli. Dotychczas najjaskrawszym dowodem stania PiS-u na nieubłaganym gruncie obrony interesu narodowego był postulat przeprowadzenia referendum w sprawie terminu przystąpienia Polski do strefy euro. Tymczasem, wobec ustąpienia premiera Tuska z nieubłaganego 2012 roku, pan prezydent ani słowem o referendum już uprzejmie nie wspomniał. Toteż wicemarszałek Sejmu z ramienia PiS, pan Krzysztof Putra powiedział, że w tej sytuacji referendum nie jest już takie ważne. Ta deklaracja została jednak natychmiast zdezawuowana przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który z wyraźną irytacją oświadczył, że pan marszałek Putra mówił we własnym imieniu, podczas gdy „my” uważamy inaczej. Obserwatorzy zachodzą w głowę, co w tej sytuacji może oznaczać liczba mnoga tego zaimka, ale cokolwiek by oznaczała, to niewątpliwie świadczy nie tylko o pewnym rozchwianiu dyscypliny partyjnej w PiS, ale również - że Jarosław Kaczyński nawet własnemu bratu nie da się tak łatwo wyślizgać z pierwszego szeregu obrońców interesu narodowego. SM
Obiecałem, że jeszcze będzie o 16-letnich dziewczynach? To jest! I to sporo... Zacznę od przypomnienia: nie przypadkiem Lewica, Kościoły i wiele innych instytucyj taką wagę przykładają do stosunków seksualnych w społeczeństwie. WCzc. Joanna Senyszynowa (SLD, Gdynia) nic tylko „o tych” sprawach, ksiądz w konfesjonale wypytuje przede wszystkim de sexto... Naprawa gospodarki nie jest bowiem żadnym problemem: likwiduje się prawie całe ustawodawstwo w tej dziedzinie (pozostawiając tylko przepisy usuwające „dylemat więźnia”), koncentruje działania policji na zwalczaniu kradzieży i oszustw - i już! Wolny Rynek jest naturalnym stanem człowieka. Tak jak ryba po wykluciu się z ikry od razu zaczyna pływać... no, dobrze, czasem: jak ptak po wykluciu się ze skorupki po paru dniach zaczyna latać - ludzie zaczynają kupować, produkować i sprzedawać. Nic więcej nie jest potrzebne. Tak, jak po przywróceniu przez śp. gen. Augusta Pinocheta Ugarte (wcale nie pełnego!) wolnego rynku Chile w dwa lata zostały najbogatszym państwem Ameryki Łacińskiej; jak po przywróceniu przez śp. Ludwika Erharda (wcale nie pełnego!) wolnego rynku zrujnowane przegraną wojną Niemcy w parę lat przegoniły Wielka Brytanię; jak w miesiąc po obaleniu komunizmu (i to w maoistowskiej wersji!) Albańczycy w najlepsze produkowali i handlowali - tak można to zrobić wszędzie. W Polsce tym łatwiej, że oficjalnie tłumaczy się ludziom, że wolny rynek jest dobry... to, że się postępuje odwrotnie - to inna sprawa. Ale wystarczy przestać tak postępować!! Natomiast skutki zmian w doborze naturalnym są długofalowe. Jeśli w Poronii zamiast normalnego modelu (17-latka wychodzi za mąż za 25-latka) utrwali się model 23-latka wychodzi za 22-latka - to za trzydzieści lat w Poronii wystąpi katastrofalna fala rozwodów. Zakłócone zostanie środowisko naturalne (dom!) dziesiątków milionów młodych Rurytańczyków - z trudnymi do oszacowania skutkami. Na pewno straty idą tu jednak nie w miliardy, a w grube biliony złotych. Dlaczego mówię, że „naturalnym” jest model, w którym 17-latka wychodzi za 25-latka? Z doświadczenie - nie tylko historycznego, ale i osobistego. Uczęszczałem do szkoły męskiej - im. śp. Tadeusza Rejtana - i błyskawicznie się dowiedziałem, że dziewczęta z zaprzyjaźnionych szkół żeńskich (głównie: im. śp. Narcyzy Żmichowskiej...) z klas maturalnych i przedmaturalnych w ogóle nie są nami zainteresowane. One myślą o studentach... Przecież nikt im tego nie narzucał? To obecne małżeństwa rówieśnicze są narzucone przez przymusową ko-edukację. W słynnym filmie Hiroshiego Teshigahary z 1964 roku „Kobieta z Wydm” facet przebywający pod przymusem miesiącami w piaszczystym dole z kobietą zaczyna uprawiać z nią miłość - co po jakiś czasie przeradza się w związek trwały (facet mając szansę ucieczki - nie decyduje się pozostawić jej samej w tym dole). Podobnie młodzież zamknięta w klasach koedukacyjnych. Związki są niejako wymuszone (chłopak ma to, czego potrzebuje, pod ręką...) - tyle, że często jest to promiskuityzm. Siłę tych związków pokazują zupełnie już paranoiczne przykłady z portalu „Nasza Klasa” gdzie 50-letni faceci zamiast szukać sobie naturalnej, młodszej partnerki nawiązują romanse z rówieśnicami!!! Naturalnym jest bowiem związek który dobrze ujmuje formuła anglosaska: „Właściwa partnerka ma połowę wieku mężczyzny - plus 7 lat”. Dla 20-latka jest to 17-latka, dla 50-latka: 32-latka. Oczywiście to tylko tak z grubsza - mówimy o naturalnej tendencji. Problem w tym, że ta reguła działa dobrze jedynie w okresie doboru. Jeśli działa dobrze w wieku 25 lat, nie sprawdza się dla tej samej pary w wieku lat 50-ciu. Stąd konieczność kompromisów. Jeśli 17-latka wychodzi za 25-latka to są nieco niedobrani - ona jest trochę za młoda - ale będą dobrani potem i jeszcze znośnie dobrani, gdy on będzie miał lat 55... Przyzwyczajenie zrobi swoje. Dlaczego większość kobiet powinna wychodzić za mąż wcześnie? To, oczywiście, powinno zależeć od samej dziewczyny, od tego, czy tego kogoś spotka - ale na pewno nie powinna chodzić do szkoły ko-edukacyjnej. Młodzi chłopcy lubią „przelecieć” koleżankę - ale potem nie lubią brać za żony kobiet „przelecianych” przez innych... To bardzo często prowadzi do rozwodu. Również do impotencji (liczba przypadków impotencji męskiej jest coraz większa - a zanika również liczba plemników w nasieniu!!) Mężczyzna musi czuć się w pełni „właścicielem” swojej kobiety. Musi czuć, że jest dla niej Tym Jedynym. Tylko wtedy (znów: na ogół) gotów jest harować dla niej i swoich z nią dzieci, walczyć o nią, bronić jej. Kobietę „z przeszłością” porzuca się o wiele łatwiej - i kobieta „z przeszłością" bez większego oporu odchodzi od męża... Tylko dzieci na tym cierpią. A z nimi całe społeczeństwo. Ponieważ zaś nie tylko z uwagi na globalne ocieplenie i hormony, kobiety dojrzewają coraz szybciej - to obniżeniu powinien uledz również wiek zamążpójścia. W przeciwnym razie dziewczyna - nie da rady: puści się. A „Trzecie Prawo Archimedesa” powiada: „Ciało raz puszczone w ruch - puszcza się dalej”... Powtarzam raz jeszcze: nie trzeba ani namawiać kobiet do małżeństwa, ani wymuszać na nich dobór starszych od siebie partnerów: to wychodzi samo, naturalnie. Pod warunkiem, że zniesiemy przymus nauki w szkołach - nie tylko koedukacyjnych. Powiedzmy jasno: pomijając (stanowiące 2‰ dziewcząt...) przyszłe „Marie Skłodowskie” reszta dziewcząt traktuje szkołę jako pańszczyznę. Zdają - bo poziom edukacji jest beznadziejnie zaniżony, bo mają znakomitą pamięć - no, i czasem kobiecy urok. W dwa lata po szkole zapominają czego się nauczyły - niektóre nawet urządzają po maturze demonstracyjne palenie podręczników pod hasłem; „Nigdy więcej tej gehenny!”. Więc trzeba dać im ten wybór. Tymczasem dziś 17-latka chcąca wyjść za 25-latka jest traktowana jak wyrzutek społeczny, jak dziwoląg... a o to chodzi, by mogła tego wyboru - jeśli poczuje „wolę Bożą” - dokonać. JKM
02 marca 2009 Milczenie milionów niemych niewolników... Chesterton, największy konserwatywny myśliciel i prześmiewca początku dwudziestego wieku napisał był w swojej „ Obronie świata”, że:” Skomplikowana machina demokratyczna, którą wymyślono, by rządzący ponosili odpowiedzialność, służy w dzisiejszych czasach wyłącznie do zacierania i rozmywania wszelkiej odpowiedzialności” (!) I słuszna jego racja, ale szkoda, że nie dożył do czasów współczesnych. Zobaczyłby wtedy do jakiego krętactwa i degeneracji doprowadziła demokracja przez ostatnich prawie sto lat- normalne kiedyś społeczeństwa pod rządami monarchów.. Jaka odpowiedzialność? W demokracji nie ma odpowiedzialności; są za to rządy demokratycznych i biurokratycznych oligarchów, którzy z narodami robią co chcą.. Wystarczy posłuchać jakie pomysły padają podczas notorycznych międzynarodowych nasiadówek organizowanych przez rzesze spacerujących po korytarzach ponadnarodowych decydentów z teczkami i przyklejonymi do klap marynarek identyfikatorami.… Pod ich dyktatorskimi i biurokratycznymi rządami” Europa zwiera szyki do walki z kryzysem”(???). Im bardziej zaostrza się biurokratyczna walka z kryzysem- tym więcej kradnie biurokracja pieniędzy uciemiężonym narodom; tym więcej im wyrywa z kieszeni, tym więcej marnotrawi, tym więcej przeżera.. Premier Węgier zaproponował, żeby utworzyć następny fundusz ratunkowy na poziomie powiedzmy 190 miliardów euro(???). No pewnie, najlepiej od razu z bilion euro.. Będzie co kraść i roztrwaniać.. A Karol I ma bezustannie ścinaną głowę… Podobnie Ludwik XVI.. I Maria Antonina.. Takiego marnotrawstwa to Europa chyba nie zaznała nigdy… Miliony ludzi okradanych na co dzień z ich własnych pieniędzy, w imię propagandowego kryzysu wywołanego przez tych samych, którzy zadłużają narody i państwa, w imię rezultatu budowy społeczeństw konsumpcyjnych, żyjących z ciągłego kredytu.. I to dudniące w uszach milczenie milionów niemych niewolników.. Jak długo? Dawne angielskie przysłowie mówiło: „ Kto mówi dwoma językami jest łajdakiem”(!!!). A iloma językami mówią ci co zjeżdżają się na biurokratyczne nasiadówki ponad głowami narodów? U nas biurokracja w Narodowym Funduszu Zdrowia za przyzwoleniem i aprobatą Ministerstwa Zdrowia i osobiście pani Ewy Kopacz z Platformy Obywatelskiej, rozważa decyzję, żeby zaciągnąć komercyjny kredyt(???). Na rany Boskie! Jak powstrzymać to szaleństwo kredytowe, jak zatrzymać tych szaleńców w swoim szaleństwie, które jest ich metodą na ogołacanie ludzi z pieniędzy? Co musi się stać, żeby otrząsnęli się z tego łajdactwa socjalizmu, który budują z samozaparciem i determinacją? Nie ma kary- to nie ma miary! Rynek jest już ogołocony z pieniędzy.. Małe firmy ledwo przędą, a biurokracja- główny ich wróg- wymyśla coraz to nowe sposoby zadłużania.. Pani Ewa Kopacz zadłużyła już swój rodzinny ośrodek zdrowia w Szydłowcu, coś na 3,5 miliona złotych.. Teraz dorwała się do większych pieniędzy i zadłuża na skalę zdecydowanie większą.. A tak wyśmiewała się z leków za złotówkę.. popierała „ białe miasteczka”, a teraz szykuje nam czarną rozpacz.. W Narodowym Funduszu Wielkiego Marnotrawstwa Naszego Zdrowia mają naszych ponad 54 miliardy złotych(!!!)… Ale to były biurokratyczne plany, które spełzły na panewce, bo konsumenci ograbieni z pieniędzy mniej kupują, co oznacza mniejsze wpływy do budżetu skonstruowanego przez biurokrację.. Teraz trzeba znaleźć wyjście awaryjne.. Zadłużyć nas z innej strony! Większość nawet tego nie zauważy! A pani Ewa Kopacz dostanie kopa do Europarlamentu.. z list Platformy Obywatelskiej! Tak jak pani Danuta Hubner, kiedyś związana z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, ma dostać pierwsze miejsce w Łodzi. ...”Nasza” komisarz będzie europosłanką… I jaka jest różnica między tym wszystkimi okrągłostołowymi partiami? Doradcą „ prawicowego” prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jest pan Ryszard Bugaj z Unii Pracy, partii antyklerykalnej, antychrześcijańskiej i do tego socjalista gospodarczy.. Jak ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, nich zbierze do kupy wszystkie informacje i zobaczy, że ci ludzie przenikają się wzajemnie i uzupełniają… Panowie Sikorki, Mężydło, Borusewicz. Lis, Celiński… Pana Ryszarda Bugaja usunięto ze Związku Młodzieży Socjalistycznej w 1967 roku w grupie tzw. komandosów, potem relegowano go ze studiów.. W latach siedemdziesiątych pracował w Instytucie Planowania(????), a równocześnie blisko współpracował z Komitetem Obrony Robotników, lewacką organizacja trockistowską.. A propos: ojciec Lwa Trockiego nigdy nie był socjalistą.. Posiadał 250 morgów ziemi, a 400 dzierżawił… W tym przypadku nie sprawdziło się powiedzenie, że niedaleko pada jabłko od jabłoni… W 1980 roku pan Ryszard zaangażował się w działalność „ Solidarności”, został członkiem Zarządu Regionu Mazowsze, był delegatem na I Krajowy Zjazd, podczas którego kierował pracami zespołu ds. gospodarczych, objął funkcję wiceszefa Ośrodka Prac Społeczno- Zawodowych. Po zwolnieniu z internowania podjął pracę w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN, gdzie obronił doktorat i zrobił habilitację. Potem był doradcą Lecha Wałęsy, co zaprowadziło go do okrągłego stołu, przy którym negocjował w zespole ds. gospodarki i polityki społecznej. Gdzie mowa o „ polityce społecznej”, natychmiast dostaję gęsiej skórki… Znaczy się będą kontynuować budowę socjalizmu.. Od czerwca 1989 roku był posłem OKP i przewodniczącym sejmowej Komisji Polityki Gospodarczej, Budżetu i Finansów, która to komisja odegrała kluczową rolę w uchwaleniu ustaw z planu Balcerowicza, a więc po ustawie Wilczka- wolnorynkowej - powrót na drogę socjalizmu.. Potem założył „ Solidarność Pracy”, które to stowarzyszenie przekształciło się w 1992 roku w Unię Pracy… W 1993 roku- na kanwie ataku na Kościół- uzyskała 7%(????). Od 5 lutego jest doradcą pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a od listopada 2008 roku został doradcą prezesa NBP Sławomira Skrzypka.. Jacy doradcy- taka rzeczywistość.. W czym może doradzać pełnokrwisty socjalista - trockista? Jedynie przy budowie socjalizmu.. W tym czasie Prawo i Sprawiedliwość złożyło w Sejmie projekt ustawy, dotyczący obowiązku wywieszania flag narodowych w święta państwowe… I to na prywatnych domach!!!
To jest dopiero perfidia… Wciągnąć nas do socjalistycznej Unii Europejskiej, gdzie na błękitnej fladze jest dwanaście gwiazdek, pobawić nas suwerenności i kazać na domach prywatnych obowiązkowo wywieszać flagi z symbolem narodowym państwa, które lada moment stanie się częścią Unii Europejskiej- nowo powstającego państwa o osobowości prawnej międzynarodowej. Potem już tylko wprowadzić obowiązek wywieszania flagi Unii Europejskiej na prywatnych posesjach, bo w niektórych urzędach państwowych już taka flaga jest.. Właścicielom będą groziły kary za nie podporządkowanie się ustawowej decyzji, bo przecież Prawo i Sprawiedliwość jest partią „patriotyczną,” i przymusi nas wszystkich do” patriotyzmu”.. Bo nie ma jak patriotyzm wymuszony ustawowo.. A ciekawe, czy ustawowo będziemy musieli kochać Unię Europejską? Wystarczy do tego odpowiednia ustawa.. i trochę postraszyć… Naród jest okradziony, zestresowany i podłamany… Łatwo z nim będzie można zrobić co się chce.. I ulepić na nowo z socjalistycznej gliny! WJR
Zwolnienia z pracy: sprawa Krzysztofa Skowrońskiego Nowe szefostwo „Polskiego Radio” zwolniło z posady szefa Programu III p. red. Krzysztofa Skowrońskiego. Z tej okazji dziś o 14.tej na ul. Myśliwieckiej w Warszawie odbędzie się demonstracja przeciwko zwolnieniu p. Skowrońskiego. Bardzo lubię p. Krzysztofa Skowrońskiego. B. cenię p. red. Krzysztofa Skowrońskiego. Uważam Go za bodaj najlepszego (w swojej branży) radiowca. Jest też dziennikarzem bezstronnym - czego dowodzi to, że cenią i popierają Go m.in. "Gazeta Wyborcza", "Dziennik" i ja. Na tę demonstrację jednak nie pójdę. Przede wszystkim: uważam, że szef powinien mieć prawo zwolnić swego pracownika kiedy chce. Gdy na Uniwersytecie Warszawskim w 1972 roku rozwalano Zespół do Badań nad Informacją wszyscy jego Członkowie odwołali się od tej decyzji - i w rezultacie z pomocą związków zawodowych gdzieś na UW znaleźli pracę - bądźmy ściśli: „etat”. Ja tylko bez słowa zabrałem swoje szmatki i gałganki - i odszedłem. Czego zresztą nie żałuje. Ale nawet, gdybym żałował, to Zasady obowiązują: szef powinien mieć prawo … itd. Szef przy tym nie powinien być zmuszony do podawania jakiegokolwiek powodu zwolnienia. Zwalnia - bo ma takie życzenie; i tyle! Przepis Kodeksu Pracy, że trzeba podać uzasadnioną przyczynę zwolnienia, jest niemoralny - i szkodliwy dla pracownika. Być może szef chce zwolnić miejsce dla brata swojej kochanki? W normalnym kraju dziękował zwalnianemu za pracę, ściskał rękę i uprzejmie żegnał - a teraz musi w tym celu kłamać (i napisać w opinii!!), że pracownik był nieodpowiedzialny, niepunktualny, niegrzeczny, nieporządny... Tak nawiasem: brat kochanki może być akurat przypadkiem znakomitym przyszłym radiowcem, który tylko ta drogą (siostra się poświęciła...) mógł wedrzeć się do zaklętego kręgu... No, z radiowcami to jeszcze pół biedy - ale znacznie łatwiej, proszę dziennikarzy psioczących na „hermetyczność zawodów prawniczych” - zostać członkiem Izby Adwokackiej niż wedrzeć się do kręgu np. prezenterów telewizji. Działa tu nie tylko to, że niemal wszyscy oni to oficerowie lub agenci ABW i innych służb - niektóre kwiatuszki jeszcze z czasów SB - ale to, że jest to zawód wysoko płatny, więc obecni prezenterzy pilnie strzegą, by nowi do zawodu nie wchodzili. Jest oczywiste, że jeśli szef rozgłośni zwolni dobrego dziennikarza na rzecz brata kochanki, który dobrym radiowcem nie jest - bo na ogół jednak nie jest - to jego stacja zacznie robić bokami i pewno zdechnie. Dlatego nas to nie interesuje. Te przepisy „o ochronie pracowników” mają źródło w czasach PRL, gdy wszystkie firmy były reżymowe i szefowie traktowali je jako swoje poletka - m.in. do zatrudniania swoich Krewnych-i-Znajomych na koszt podatnika. Te przepisy miały temu zapobiegać. Obecnie rozciągnięto je również na firmy prywatne - co jest absurdem. Tu jednak mamy do czynienia z firmą państwową - i jest całkiem możliwe, że chodzi o obsadzenie tego stanowiska członkiem rodziny, członkiem zaprzyjaźnionej partii albo kimś takim. Przy czym nie można wykluczyć, że ten członek partii jest akurat znakomitym radiowcem, który tą drogą... itd. Co do p. Krzysztofa: jest to znakomity radiowiec, i pewien jestem, że teraz pięć prywatnych stacyj zaoferuje Mu nie „etat” lecz prowadzenie rozmaitych audycyj. W czym jest świetny. Nie wiem natomiast, czy p. Krzysztof był dobrym szefem „Trójki” - bo niby skąd mam to wiedzieć? Szef radiostacji zajmuje się takimi sprawami jak dobór mebli do pokojów, posyłaniem pracowników na urlopy, rozstrzyganie kłótni między nimi, układaniem budżetu, wypłacaniem premii - oraz sypianiem z ambitnymi dziennikarkami, które czują przemożną, a powszechną wśród kobiet, chęć zostania kochanką Samego Szefa. Być może p. Skowroński był w tym wszystkim dobry - pewne jest natomiast, że dla poziomu audycyj w polskich radiostacjach lepiej jest, gdy red. Skowroński jak najczęściej pojawia się na antenie, a nie gdy zajęty jest podejmowaniem decyzyj administracyjnych. Tak więc - demonstracja odbyła się (poprawiam tekst już po 14.tej - ale WOLNA.TV nada relację) beze mnie. Natomiast chętnie wezmę udział w demonstracji na rzecz natychmiastowej prywatyzacji Polskiego Radio i TVP. Z otwartej licytacji. Pieniądze na Fundusz Emerytalny - oczywiście... JKM
Ordynacja wyborcza i Kościół D***kratów Śp. Adam Mickiewicz, który często miewał trafne obserwacje, napisał był kiedyś fraszkę: „Mówią, że Lapończycy na zimy miesiące/Zwykli sobie z gwiazd jednę obierać za słońce;/Gdy widzą, że obrana źle grzeje i świeci/Idą od tej do drugiej, od drugiej do trzeciej/I tak ciągną sejmiki aż do zimy końca/Nie mogąc się pogodzić na obranie słońca”. Cytuję tę fraszkę, ponieważ w potężnym Kościele D***kratów (d***kraci to ludzie wierzący, że Teorię o Obrocie Ciał Niebieskich wymyślił nie Kopernik, lecz została ona wymyślona przez św. Kolektyw i przyjęta Najświętszą Większością głosów) istnieją rozmaite sekty - w tym sekta wierzących w Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Wierzą oni, że Najświętsza Większość w skali całego kraju podejmuje złe decyzje - ale Sanctissima Maioritas w skali powiatu podejmuje już decyzje rozsądne. Otóż przykładem l**u działającego wedle fraszki Mickiewicza są Ukraińcy. Na początku mieli wybory proporcjonalne w okręgach. Było źle. Do władzy dorwała się więc sekta Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Ordynację zmieniono - i było jeszcze gorzej. Sekciarzy pogoniono więc, gdzie pieprz rośnie i w 2006 przywrócono wybory proporcjonalne - ale w skali całego kraju, który stał się jednym okręgiem wyborczym. Efekt każdy widzi na własne oczy. Przyczyną zła w całym Świecie Białego Człowieka nie jest to, że do władzy dorywa się ta czy inna sekta - lecz to, że dominuje w niej Kościół D***kratów. Fanatycy mają zazwyczaj w głowie jakiś ćwiek nie pozwalający im widzieć rzeczy takimi, jakie są. Weźmy przykład. Przywódca sekty JOW w Polsce, p. prof. Jerzy Przystawa, zacności człowiek zresztą, napisał (i wydał to również po rosyjsku i ukraińsku!) pamflet „Za parawanem proporcjonalności, czyli dlaczego tygrys nigdy nie będzie jeść marchewki?”, w którym udowadnia, dlaczego wybory proporcjonalne muszą dawać koszmarne wyniki - a argumenty ma niezbite. Z kolei zwolennicy sekty proporcjonalniejszy piszą, że koszmarne wyniki daje system większościowy - i też używają absolutnie niezbitych argumentów. I fanatycy Kościoła D***kratów drapią się w głupie łby zastanawiając się, która sekta ma racje. Tymczasem wystarczy wyjąć ten zabity w głowie ćwiek by zobaczyć, że i jedni i drudzy mają rację. Obydwa systemy wyborcze muszą dawać koszmarne wyniki - bo taka jest istota d***kracji. Nie tylko na Ukrainie czy w Polsce - ale i np. w kolebce nowoczesnej (tfu!) d***kracji, czyli w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Nie tylko Sanctissima Maioritas wybrała niejakiego Benedykta Obamę na przywódcę, ale - podzielona na Jednomandatowe Okręgi Wyborcze wybrała też popleczników tego komunisty do obydwu izb Kongresu! Tu wyjaśnienie: przypomniano mi, że „Barack” to muzułmańska wersja imienia „Baruch”, co po europejsku brzmi „Benedykt” - np. Benedykt de Spinoza; a ponieważ imiona biblijne i chrześcijańskie tłumaczymy - np. „Abraham” a nie „Ibrahim” - to będę konsekwentnie od tej pory używał formy Benedykt. Swoją drogą tych, co przywiązują wielką wagę do imion, może zastanowić, że przywódcą największego Kościoła chrześcijańskiego jest obecnie Benedykt - i przywódcą największego mocarstwa na świecie jest też Benedykt; przypadek niesłychanie rzadki, bo i imię to było ostatnio rzadko nadawane - zarówno wśród chrześcijan, jaki muzułmanów i żydów! Tu przypominam, że taka sama Większość wybrała też w Niemczech niejakiego Adolfa Hitlera. Nie ma wyjścia. Ludzie oświeceni muszą więc przyjąć do wiadomości, że Kościół D***kratów wciska nam do głów ciemnotę. Głosi swoje dogmaty nie troszcząc się o ich uzasadnienie - bo żadnego uzasadnienia dla systemu, w którym dwóch meneli notorycznie przegłosowuje profesora uniwersytetu nie ma i być nie może. Zeloci tego Kościoła wykrzykują więc swoje mantry o „Woli L**u”, o „Prawie do głosowania” - a potrafią ludziom tak zamącić w głowach, że prawo do głosowania nazywa się czasem realizacją idei Wolności! Jak gdyby to, czy np. przymus ubezpieczenia się narzuca mi jakiś Tyran czy Najjaśniejsza Większość robiło mi jakąkolwiek różnicę!!! To znaczy: robi: Tyrana można przekonać, że to głupota. Większości się nie da. JKM
03 marca 2009 "A jednak się kręci"... (Galileusz) Państwowa tzw. służba zdrowia dogorywa.. Brakuje lekarzy, tasiemcowe kolejki, wszędzie wielki socjalistyczny bałagan. Reglamentowane usługi prowadzą do nadużyć, poniewierania pacjentami, do wielkiego marnotrawstwa.. Utrzymywanie skansenu komunizmu tak właśnie wygląda.. Potrzebne jest permanentne zasilanie finansowe z zewnątrz.. Gdy skończy się zasilanie- szlag trafi komunistyczną wyspę.. Tak jak komunistyczne eksperymenty socjalistów utopijnych w XVII wieku w Ameryce.. Komunizm się nigdzie nie sprawdził! Pochłonął jedynie miliony ofiar. Według czarnej księgi komunizmu - ponad 180 milionów! Państwowa służba zdrowia też zostawia codziennie po sobie ofiary… Ale statystyk się nie publikuje.. Kto wie ile osób umiera codziennie, nie doczekawszy pomocy? Ile osób umiera, bo reglamentowany socjalizm im życie odbiera? Czekając latami na operacje- doczekają śmierci… Teraz karetki w niedziele nie będą jeździć.. Socjalistyczny potwór pożera swoje własne ofiary.. Nie ma pieniędzy na benzynę, bo wszystko jest centralnie organizowane a pieniądze przepuszczane przez biurokratycznego pośrednika w postaci Narodowego Funduszu- o ironio- Zdrowia… Marnują na każdym szczeblu, bezlitośnie, metodycznie i bezceremonialnie.. Nie mają skrupułów! Biurokracja to najgorszy rak zjadający wszystko, co napotka zdrowego na swojej drodze.. I próbuje organizować ludziom życie.. Biurokracja? Najlepiej potrafi zorganizować je sobie, kosztem pacjentów- taka jej natura.. Teraz wypada pacjentom chorować wyłącznie w dni powszednie… Widać wyraźnie, że to nie „ służba zdrowia” jest dla pacjenta, lecz pacjent dla „ służby zdrowia”.. Zupełnie jak z państwem w socjalizmie… To nie państwo jest dla człowieka, lecz człowiek jest dla państwa… Wystarczy jedynie potem znaleźć paragraf! I niech się kręci! Tak jak kręci się hucpa w programie pana redaktora Lisa, człowieka o bardzo chytrym nazwisku.. To co ten człowiek wyprawia nie ma już dawno nic wspólnego z dziennikarstwem.. To zwykła ideologiczno- propagandowa hucpa… Jak powiedziała kiedyś- odchodząc z Polsatu jego małżonka pani redaktor Hanna Lis- ona reprezentuje dziennikarstwo” niezależne”(????)… Chciałoby się zapytać „ niezależne „ od czego? Właśnie wczoraj- zupełnie przypadkiem - oglądałem „Lisa na żywo”. Posadził sobie obok siebie panią „profesor” Magdalenę Środę, a był poniedziałek, i pana doktora Piechę i dawaj popierać panią „ profesor ”w obrazoburczych wypowiedziach dotyczących eutanazji.. Dziennikarz prowadzący program nachalnie, bez krępacji i widowiskowo popiera jedną ze stron dyskusji.(!!!). A ta gra na emocjach, bo jakaś pani, matka chorego przez dwadzieścia lat dziecka, chce go uśmiercić… Jest nawet gotowa dać mu śmiertelny zastrzyk(???). Ciekawe jakie są kulisy zmiany decyzji matki, która opiekowała się synem przez ponad dwadzieścia lat? A pani „ profesor”, zwolennicza „ dwunastu etyk”, ze śmiechem i dezynwolturą, opowiada się za „ godną śmiercią”, żeby człowiek mógł sam, bez pomocy Pana Boga, w asyście lekarza, który powinien ratować, ma pomagać umierać.. Ta córka, komunisty i ateisty, pana profesora Ciupaka., kontynuatorka „ dwunastu etyk”… Ciekawe jak chciałaby zastosować w życiu te” dwanaście etyk” jednocześnie w jednej cywilizacji…? A profesor Koneczny , największy nasz myśliciel zajmujący się cywilizacjami przestrzegał, żeby cywilizacji nie mieszać, bo będzie mieszanka wybuchowa.. Zastępują wszędzie Pana Boga to i życie człowieka chcą oddać w ręce innego człowieka.. A człowiek jak się dorwie do panowania nad człowiekiem i do namawiania innego człowieka do spisku przeciw Panu Bogu… To dopiero będzie chwalebne? Żeby człowiek mógł się „ legalnie” zabijać sam.. Bo już za drzwiami czekają niecierpliwie spadkobiercy, firmy ubezpieczeniowe i czeka „ obojętne światopoglądowo” państwo, żeby nie wypłacać renty bądź emerytury… Zawsze to oszczędniej jak dany człowiek, który całe życie płacił obowiązkowe składki emerytalno- rentowe, odejdzie z tego świata wcześniej, dobre i parę groszy na początek, ale jak hucpa eutanazyjna rozkręci się na dobre, i przekona się nie przekonane społeczeństwo, to machina ruszy. A już dzisiaj wiele osób- z którymi rozmawiam- akceptuje ręczne zabijanie człowieka, oczywiście jak o to poprosi, bo i tak nie rokuje nadziei na życie.. A wiadomo, czy z obecnych zdrowych i sprawnych wszyscy rokują nadzieje na życie? Będą konsylia i gremia lekarskie, które będą pilnować, żeby fałszywie nie poprosił o śmierć.. Takie” komisje śmierci”, nie m mylić ze szwadronami śmierci.. Wszystko będzie zgodnie z prawem demokratycznym, wszystko będzie dobrze przygotowane, i nie będzie pomyłek. .Bo jedynie Pan Bóg się myli i nie chce zabrać wcześniej do siebie, wytypowanego przez „konsylium śmierci” człowieka. I nie będzie dawanych łapówek, chociaż spadkobiercy bardzo przebierają nogami, żeby jak najszybciej dorwać się do spadku, przeznaczyć go na walkę z przeciwnikami eutanazji…. Co tam przy tym oszczędności pana premiera Donalda Tuska w czasach ”kryzysu”. Oszczędności będą przy pomocy eutanazji.. A ten „kryzys” to kolejna propagandowa lipa. Znowu jakaś gra.. Ktoś chce na tym zarobić.. Tak jak ze złotówką.. Zarobił Goldman Sachs. Idąc drogą narodowego- socjalisty Adolfa Hitlera, który stosował kryptonim T-4 wobec niepełnosprawnych i zaburzających czystość rasy.. I jakoś ludzi o takich ohydnych poglądach toleruje się na państwowych uczelniach, którzy zaszczepiają studentom te antycywilizacyjne poglądy, za pieniądze wszystkich podatników, również tych, którzy z takimi poglądami się nie zgadzają. Podobnie jest z panią „profesor” Joanną Senyszyn., która naucza antyekonomii na Uniwersytecie Gdańskim już od ponad trzydziestu lat.(???). Uczyła marksizmu- i uczy nadal marksizmu.. Bo czego miałaby uczyć? I jest gwiazdą „ liberalnych” mediów.. Profesora Konecznego, za wstawiennictwem Józefa Piłsudskiego - relegowano przed wojną z uczelni… Jego poglądy nie pasowały do masońsko- socjalistycznej rzeczywistości., konstruowanej przez towarzyszy z Polskiej Partii Socjalistycznej. W drugiej części był pan Andrzej Olechowski i pani Natalii- Świat.. Oczywiście pan redaktor Lis był po stronie pana Andrzeja, a obaj po stronie wprowadzania - jak najszybciej- obcej nam i politycznej waluty euro.. I nie przerywał pan redaktor Lis panu Andrzejowi Olechowskiemu, kiedy ten roztaczał przed nami sielska wizję po wstąpieniu Polski do strefy euro.. Tak jak przed wstąpieniem do nieistniejącej Unii Europejskiej powiedział:” Wchodzimy do Unii Europejskiej po do, żeby móc decydować o sobie”(???). Pan Andrzej- swojego czasu był agentem wywiadu gospodarczego i na tych sprawach się na pewno zna., jak mało kto… Możemy mu wierzyć..! Wstępujemy do strefy euro, żeby móc decydować o swoim losie.. poprzez bank niemiecki we Frankfurcie! Czy ONI, ci hucpiarscy naganiacze, nie mogliby wymyślić czegoś rozsądniejszego, żeby nas okłamać? Tylko opowiadają głodne i nie trzymające się kupy kawałki.. Tak jak dzięki powstaniu biur informacji gospodarczej mamy w Polsce mniej alimenciarzy.. Ale za to mamy więcej biur! Bo wkrótce spełni się marzenie Lwa Trockiego… Świat będzie jednym wielkim biurem z doprowadzoną biurokratyczną kontrolą do każdego stanowiska pracy... A jak się połączy dolara z euro? Tylko umierać przy pomocy narzędzia szatana- eutanazji… Powoli, ale jednak im się to kręci.. WJR
Policja sobie nie radzi - z Januszem Kaczmarkiem, byłym Prokuratorem Krajowym i ministrem MSWiA rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz. Jest Pan współautorem książki „Porwania dla okupu”. Był Pan Prokuratorem Krajowym i Ministrem MSWiA. Jakie są Pana przypuszczenia dotyczące sprawy Krzysztofa Olewnika, bo wydaje się, że nikt nie chce po imieniu nazwać przyczyn i przebiegu sprawy. - Problematyką porwań zajmuję się nie tylko od strony zawodowej, ale również naukowej. Niestety, trzeba tu przedstawić nieco szersze tło. Koniec lat 90. charakteryzuje się eskalacją porwań w Polsce. Co drugi dzień w Polsce ktoś jest porywany, a policja kompletnie nie daje sobie rady z tym zjawiskiem. Policjanci nie posiadają metod pracy śledczej i możliwości technicznych. Z czasem to się trochę zmienia, ale zasada porywaczy jest najczęściej ta sama: duże pieniądze przy małym ryzyku. Niestety sprawa porwania Krzysztofa Olewnika wymyka się nieco z tego prostego sformułowania. Proszę sobie wyobrazić, że złoczyńcy przetrzymują porwanego Olewnika przez dwa lata, co wymaga zabiegów, logistyki, nakładów finansowych. Dodajmy do tego fakty, że okup, który został wypłacony to 300 tys. euro a więc porywacze są zmuszeni dokonywać rozbojów i włamań, żeby utrzymać Krzysztofa Olewnika, bo tu w grę wchodzą także takie wydatki jak zakup działki, na której był przetrzymywany. Okazuje się więc, że ryzyko wzrasta w sposób niewspółmierny. Dlatego jako praktyk i teoretyk mogę powiedzieć, że ta sprawa wykracza poza zwykłe porwanie dla okupu. Tylko tyle? Nie mówimy zresztą o latach 90. - Końcówka lat dziewięćdziesiątych to czas kiedy nie ma żadnej metodologii prac w sprawach o porwaniach. Takie wytyczne dla policji pojawiają się dopiero w 2000 roku. Porwanie Olewnika to rok 2001, kiedy te metody pracy obowiązują. Podstawowa wytyczna tych procedur mówi, że sprawy o porwania powinny być prowadzone przez komendy wojewódzkie, Centralne Biuro Śledcze i przez prokuratury okręgowe. Pa nie redaktorze, w tej sprawie od razu jest szachrajstwo proceduralne. Prowadzi ją komenda miejska, a nadzoruje prokuratura rejonowa. Jeśli prześledzić akta sprawy to okazuje się, że materiał dowodowy nie jest zabezpieczony. Ludzi przesłuchuje się bez jakiejkolwiek usystematyzowanej koncepcji. Przecież dwa tygodnie po porwaniu Pazik jest przesłuchiwany w charakterze świadka przez funkcjonariuszy policji i to zupełnie przypadkowo! Był karany więc ot tak, warto go przesłuchać. Mało tego, na przestrzeni tych lat, Franiewski, Pazik, Piotrowski to osoby, które są zatrzymywane w różnych okolicznościach w obecności pozostałych porywaczy. Materiał dowodowy, który został zabezpieczony spoczywa sobie przez 3 lata w aktach, jak chociażby włos porywacza. Rodzina dostarcza anonim, z którego wynika, że ich syn jest przetrzymywany przez Pazika i Piotrowskiego i też nikt nie nadaje temu żadnego biegu. To świadczy o co najmniej daleko idącej niefrasobliwości służb policyjnych a ja bym się nawet pokusił o stwierdzenie czy nie celowym działaniu w tym zakresie. Panie ministrze, to cenne spostrzeżenia, ale nie powiedział Pan nic „wprost”. Chyba nie chodzi o „niefrasobliwość”. Dlatego chciałbym zapytać pana nie jako ex ministra i ex Prokuratora Krajowego, ale jako Janusza Kaczmarka, który rano ogląda „Wiadomości” i ma swoje spostrzeżenia. - Dobrze. Powiem Panu redaktorowi dwie rzeczy. Po pierwsze, na pewno mamy do czynienia z wykryciem osób, które dokonały porwania. I to jest czas, w którym ja, nie chwaląc się, bo to kwestia po prostu faktów pełnię… Dobrze, ale pierwszy trup jest właśnie wtedy kiedy jest Pan ministrem MSWiA. - Ale mi nie podlegały ani zakłady karne ani prokuratura. To domena ministra sprawiedliwości. Ale policja owszem. - Za moich czasów jako Prokuratora Krajowego następuje przekazanie tej sprawy prokuraturze w Olsztynie, ponieważ w moim przekonaniu wynikającym z doświadczenia naukowego wynikało, że był tam zespół policjantów i prokuratora, który specjalizuje się w porwaniach. Spełniam tę prośbę rodziny Olewników nie do końca pełny wiary, że może to coś przynieść, ale jak się okazuje efekty występują właśnie w tym okresie. Dopatrywać się należy błędów osób, których nie chcę wskazywać palcami, bo wierzę, że komisja to zrobi, ale w miesiącu styczniu 2007 roku ówczesny prokurator apelacyjny w Białymstoku omawia powstanie tzw. „Białej Księgi”, czyli wszystkich nieprawidłowości, które miały miejsce w tej sprawie i wskazuje konieczność pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które dokonały tych nieprawidłowości. Na przełomie lutego-marca taka księga jest wydana i nikt, Panie redaktorze, nikt do niej nie sięga! Nikt z decydentów prokuratury nie realizuje założeń, które w tej księdze są klarownie wyłożone. Dopiero w czerwcu 2007 roku wszczęto śledztwo w tym zakresie. A w księdze mowa jest o konkretnych osobach i o konkretnych zarzutach; mówi się wprost, gdzie zostały popełnione błędy. Jako minister nadzorujący policję nie słyszał Pan o tym, że Krzysztof Olewnik zamieszany był w policyjne wydawanie pozwoleń na broń? Nie od dziś wiadomo, że w Polsce mamy do czynienia z policyjnym kartelem pozwoleniowym związanym z bronią. - Słyszałem o tym, jednak nic nie ma o tym w aktach sprawy. Nic więcej powiedzieć nie potrafię. „Myśl Polska” bada ten trop i myślę, że…- Życzę powodzenia. W tej sprawie potrzeba nie tylko uczciwych prokuratorów i policjantów, ale także odważnych dziennikarzy. Chce Pan tropić polityków. Być może - na czym polega paradoks - czasami łatwiej jest to robić dziennikarzom, ale w aktach sprawy nie znajdzie Pan żadnego polityka wyższej rangi poza tym lokalnym politykiem SLD i wątków, które Pan nadmienił. Mnie kiedyś uczono wprost, że sprawcy przestępstwa szuka się w pierwszym tomie akt. To oczywiście obrazowe stwierdzenie, ale ono znaczy po prostu to, że jeżeli materiał dowodowy zabezpieczony w postaci śladów biologicznych, odcisków palców, dokumentów jest bogaty na miejscu zdarzenia i trwa przez kilka dni to występuje wysokie prawdopodobieństwo zatrzymania sprawcy przestępstwa. Tutaj zatrzymanie mieliśmy dopiero po upływie kilku dobrych lat. A pierwszy tom sprawy został zgromadzony w sposób haniebnie niewłaściwy w 2001 roku. To rzutowało oczywiście na dalszy bieg tej sprawy. To cenna ekspertyza fachowca, ale - z całym szacunkiem, dalej nasz Czytelnik nie wiem kto, po co i dlaczego stał za tymi machinacjami w śledztwie. - Dobrze. Z tego co powiedziałem rodzi się pytanie. Czy to robiono celowo czy też była to taka niefrasobliwość. Moim zdaniem, ale nie mówię tego jako prokurator, bo musiałbym mieć dowody, błędy w śledztwie były celowym działaniem i przykrywaniem sprawy przez policję i prokuraturę. Z moich naukowych badań wynika jednoznacznie, że z porywaczami zawsze współpracuje ktoś z rodziny, sąsiadów, albo byłych bądź czynnych funkcjonariuszy policji. W tej konkretnej sprawie nie ma zarzutu nikt z bliskich rodziny, nikt z policji w zakresie porwania, a więc albo ta sprawa nie podlega ocenie naukowej - w co nie chce mi się wierzyć - albo sprawców sprawy Olewnika jeszcze po prostu nie ujawniono. Natomiast jest materiał dowodowy świadczący o tym, że taka współpraca musiała być.
A co nowego usłyszą od Pana media? - Podam przykład, który medialnie nigdzie się dotąd nie znalazł. Krzysztof Olewnik, który kontaktuje się z rodziną informuje, że Iwona Krupińska ma przekazać okup, a rodzina w wąskim gronie mówi, że może Danuta Olewnik się za nią przebierze i ona będzie ten okup wręczała i obserwowała co się dzieje wokoło a następnego dnia Krzysztof Olewnik dzwoni i mówi, że wszystko ma być zgodnie z ustaleniami, żadnych przebierańców. To świadczy o przepływie informacji. Podobny przykład to kiedy siedzą najbliżsi i zastanawiają się jakie podjąć działania i siedzą przy okrągłym stole. Następnego dnia Krzysztof Olewnik dzwoni i mówi „nie debatujcie przy okrągłym stole tylko w końcu dajcie te pieniądze, bo porywacze tego oczekują”. To pokazuje nam ciągły przepływ informacji, a żadna z osób takiego zarzutu nie ma, chociaż sama rodzina Olewników ma w tym zakresie swoje podejrzenia. (wywiad został przeprowadzony przed aresztowaniem wspólnika Krzysztofa Olewnika - Jacka K. - dop. redakcji) Dlaczego według Pana Pazik popełnił samobójstwo? A może został zmuszony do samobójstwa lub po prostu zabity? Jakie są Pana przypuszczenia? - Albo stwierdzimy, że mamy do czynienia z totalną przypadkowością albo nie. Jednak zaginięcie samochodu z aktami, zalanie akt sprawy, trzy samobójstwa najważniejszych osób w sprawie wykracza poza możliwości przypadkowości. Gdyby miał Pan napisać encyklopedię historii Polski jak brzmiało by przez Pana ułożone hasło „afera gruntowa”? - Ziemia szóstej kategorii. Czy to prawda, że myśli Pan minister o powrocie do wielkiej polityki? - Nie, to nie jest właściwy czas. Nie teraz. Czy Polsce potrzebna jest nowa partia polityczna i jak ocenia Pan możliwości początkowe Libertasu, w którym gromadzi się drobnica prawicowo-ludowo-konserwatywna? - Oczywiście to może być ciekawa inicjatywa. Problem w tym, że istnieje wiele małych prawicowych partii i organizacji, które są często ze sobą skłócone. Nie wiem, czy wspólny start w czerwcowych wyborach do europarlamentu będzie wystarczającym bodźcem, żeby zjednoczyć siły o których Pan redaktor wspomniał. PiS się to nie udało. Platformie również. Kogo lub czego, jakiego prawa lub jakich jego wykonawców Polsce potrzeba, żeby rozpędzić tę bandę z PZPN? - Sytuacja jest tragiczna. Okazuje się, że niemal wszyscy działacze, sportowcy, sędziowie są zamieszani w korupcję. Jedyna pocieszająca rzecz to fakt, że jednak prokuratura pracuje, dochodzi do kolejnych aresztowań, sprawy są w toku. Trzeba iść ta drogą. Dziękuje za rozmowę
Czy należało pomóc Stauffenbergowi? Premiera filmu „Walkiria” - najnowszej produkcji poświęconej zamachowi na Hitlera w lipcu 1944 r., wywołała ponowną falę zainteresowania niemieckimi spiskowcami z Clausem von Stauffenbergiem na czele. Film jest koprodukcją niemiecko - amerykańską, reżyserowaną przez Bryana Singera, a w roli Clausa von Stauffenberga występuje Tom Cruise (znany m.in. z filmów „Top Gun”, „Rain Man”, „Firma”, „Urodzony 4 lipca”). Dotychczasowe opinie o filmie są niejednoznaczne. Jak czytamy w artykule „Kowboj w kwaterze Hitlera” („GW” z 26. 01. br.): „Po premierze amerykańskiej był remis. Film wprawdzie nie podbił publiczności, ale miał niezłe recenzje. nie jest arcydziełem - pisano w korespondencjach z USA - ale po setkach hollywoodzkich filmów ze szczekliwymi robotami z SS i szarobrunatnym tłem dla bohaterstwa sierżanta Ryana czy parszywej dwunastki Amerykanie nareszcie zobaczyli dobrego Niemca, który w imię honoru próbuje zgładzić Hitlera i niemal mu się to udaje (...) Oto kowboj w mundurze Wehrmachtu, jeździec znikąd, który ma uratować Niemcy i świat. Ani słowa o tym, kim był i co robił przedtem”. Pojawienie się nowego filmu o Stauffenbergu zbiegło się z toczącą się od paru lat dyskusją historyczną w samych Niemczech. Od dłuższego już czasu zaobserwować możemy u naszego zachodniego sąsiada wyraźną tendencję do zmiany oceny własnej historii. Przewartościowaniu ulega przede wszystkim stosunek Niemców do tradycji pruskiej symbolizowanej przez Fryderyka Wielkiego. Tradycja pruska ma być oczyszczona z negatywnych konot acji, a za całe zło odpowiada Hitler i bezosobowi naziści. Jest to element „walki o wrażliwość”, o której w następujący sposób w ub. roku pisał Jan Żaryn („Rzeczpospolita” 27. 05. 2008): „Odbywa się zatem zrozumiała, choć przez nas być może niedoceniana, walka o wrażliwość i pamięć całego Starego Kontynentu. Wbrew temu, co się twierdzi oficjalnie, nie polega ona na komplementarności partykularnych tradycji. Obserwujemy zjawisko narzucania własnego dziedzictwa przez poszczególne, silne na ogół narody”. Claus Graf Schenk von Stauffenberg urodził się 15 listopada 1907 r. w Greifenstein, pochodził ze starego rodu arystokratycznego o tradycjach militarnych (jak pisze biograf Stauffenberga, był on potomkiem rodziny, która „od wieków należała do stanu rycerstwa Szwabii i Frankonii”), ze strony matki był prawnukiem pruskiego generała von Gneisenau, bohatera niemieckiej wojny wyzwoleńczej przeciwko Napoleonowi. Młody Stauffenberg wychowywał się w atmosferze monarchistyczno - wojskowej, całkowicie obcej wobec tradycji „demokratycznej i prawno-człowieczej” (co próbowali sugerować niemieccy twórcy poprzedniej ekranizacji zamachu). Jego środowisko z zadowoleniem przyjęło dojście Hitlera do władzy, liczono że naziści ułatwią zerwanie „haniebnych więzów Wersalu”, zwiększą znaczenie i pozycję armii, co pozwoli na odrodzenie mocarstwowej pozycji Niemiec. Przekonania polityczne Stauffenberga ewoluowały od typowego dla jego sfery społecznej monarchizmu, poprzez fascynację nazizmem, do socjalizmu. Ten ostatni wybór był wynikiem doświadczeń Stauffenberga w Związku Radzieckim i łączył się z orientacją proradziecką. Kampania na wschodzie była też punktem zwrotnym w jego stosunku do nazistowskiego reżimu. W wyniku porażki wojsk niemieckich, jak wielu oficerów, stracił ostatecznie wiarę w Führera. Stauffenberg stał się obok Henninga von Tresckow i Fabiana von Schlabrendorffa jednym z przywódców antyhitlerowskiego spisku w łonie armii. Była to kolejna grupa opozycyjna w środowisku wojskowym - pierwszą zawiązali jeszcze przed wybuchem wojny m.in. ówczesny szef sztabu generalnego Ludwig Beck, jego następca (Beck ustąpił z funkcji na znak protestu w wyniku kryzysu sudeckiego w 1938 r.) Franz Halder, admirał Wilhelm Canaris oraz podpułkownik Hans Oster. Stauffenberg na czele stanął po mianowaniu go 1 października 1943 r. szefem sztabu przy armii rezerwowej. Stauffenberg był głównym wykonawcą nieudanego zamachu na życie Hitlera, dokonanego w kwaterze głównej Wolfschanze koło Kętrzyna. Współcześnie Niemcy próbują uczynić ze Stauffenberga, jak pisał cytowany już J. Żaryn, „ogólnoeuropejski symbol oporu antyhitlerowskiego”. Jest to zabieg stosunkowo nowy, bowiem, jak pisze publicysta „Gazety Wyborczej”: „w powojennych Niemczech bardzo późno stał się narodowym mitem, ponieważ nie tylko dawni naziści aż po lata 60. uważali go za zdrajcę” (podobne wrażenie można odnieść czytając „Wojnę Hitlera” angielskiego historyka D. Irvinga). Dziś jednak Stauffenberg to symbol niemieckiego oporu, podobnie jak rodzeństwo Scholl (któremu poświęcono film „Sophie Scholl”), wobec nazistowskiego reżimu, dowód na wyłom w masowym poparciu jakim cieszył się A. Hitler wśród Niemców. W tym samym kierunku zmierza także wydana w Polsce nakładem Bellony w 2002 r. biografia Wolfganga Venohra „Stauffenberg - symbol oporu”. Praca ta „idzie zresztą dalej”, jest bowiem wyrazem szerszej tendencji zmierzającej do „wybielania” III Rzeszy, jak pisze w omówieniu książki Jacek Zychowicz („Złudzenia konserwatysty”, „Nowe książki” nr 4/2003): „Korzystając z koniunktury wywołanej załamaniem się realnego socjalizmu w Europie, na skutek czego środek ciężkości moralnych rozrachunków z historią przeniósł się z nazizmu na radziecki komunizm”. Z polskiego punktu widzenia wszelkie próby mitologizacji niemieckiej wojskowej opozycji, wywodzącej się z kręgów junkiersko-pruskich, są niedorzeczne. Niemieckim spiskowcom, bez względu na występujące w łonie opozycji różnice poglądów, chodziło bowiem przede wszystkim o utrzymanie mocarstwowej pozycji Niemiec. Temu też miał służyć planowany po przejęciu przez spiskowców władzy, separatystyczny pokój zawarty z aliantami zachodnimi. W odniesieniu do granic wschodnich planowano powrót do stanu z sierpnia 1914 r., z niemieckim Poznaniem. Polska w planach spiskowców, o ile w ogóle by powstała, występowała jako sztuczny kadłubowy twór. Niemcy poprzez zawarcie pokoju na Zachodzie planowali przerzucić całość swoich sił do walki z Rosją (odwrócenie planu zrealizowanego w trakcie I wojny światowej). Jak piszą autorzy opracowania „Niemieckie grupy oporu w Trzeciej Rzeszy” (Gliwice 1995): „Należy także uwzględnić, że wśród przywódców wojskowych panowała jedność co do konieczności pokonania Polski i skorygowania przebiegu wschodniej linii granicznej. Sam generał Erich Hoepner, zaliczający się do opozycji wojskowej, powiedział 1 września 1939 roku, iż ”. Niestety fakty te i dziś nie są w Polsce dosyć oczywiste dla wszystkich. W rozmowie udzielonej bezpłatnemu dziennikowi „Metro” z 13-15 lutego br. obecny wicemarszałek Sejmu, jeden z liderów PO, Stefan Niesiołowski, w odpowiedzi na pytanie o to, czy alianci zgodziliby się na zawarcie układu z Niemcami po zamachu, mówi: „Teraz trudno jest powiedzieć. Pewne jest, że zachowali się źle wobec spiskowców: nie poparli ich, nie udzielili pomocy, trwali przy formule bezwarunkowej kapitulacji. Po wojnie przyjęto idiotyczną taktykę przemilczania opozycji antyhitlerowskiej, jakby żadnego ruchu oporu nie było. Komuniści w Polsce, w ZSRR twierdzili, że zamach był nieważny, ze wszyscy Niemcy - poza komunistami - wybrali Hitlera, i przez to mają prawo do okupacji i podziału Niemiec. Zdumiewające jest, że jeszcze dziś niektórzy politycy bronią fałszywej tezy, że naród niemiecki nie wydał żadnych bohaterów”. Kuriozalność tej wypowiedzi doprawdy poraża. Ciekawe tylko, jaki los ów pokrzywdzony przez aliantów Stauffenberg zgotowałby, po zawarciu pokoju na Zachodzie, rodzinie Niesiołowskiego i czy pozwoliłby jej pozostać w Litzmannstadt, czy też uznałby je za „miasto czysto niemieckie” i Polaków z niej wysiedlił? Na szczęście jednak alianci nie byli zainteresowani ofertą spiskowców i „trwali przy formule bezwarunkowej kapitulacji”. W innej konfiguracji nie tylko polski Wrocław i Szczecin, ale i polski Poznań pozostałyby tylko marzeniem. Maciej Motas
Wobec recydywy socjalizmu „Wszystko moje - orzekł miecz. Wszystko moje - rzekło złoto. Wszystko wezmę - orzekł miecz. Wszystko kupię - rzekło złoto. Poszło precz! - zawołał miecz. Pójdę, pójdę - rzekło złoto”. Niestety, wbrew przewidywaniom rosyjskiego poety, którego w tej sprawie proroctwa najwyraźniej nie wspierały, te przekomarzania złota z mieczem wcale nie zakończyły się bolesnym rozejściem, tylko przeciwnie - zmową przeciwko ludzkości. „Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży, amunicję przenoszą czarni przemytnicy...” - szydził Julian Tuwim z Adolfa Nowaczyńskiego w wierszu „Anonimowe mocarstwo” - dodając, że „naradzają się szeptem berlińscy bankierzy, dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy”. Jak wiadomo, każdy półinteligent, których zastępy tworzą grono czytelnicze „Gazety Wyborczej”, świetnie wie, że to wszystko nieprawda, że to oszołomstwo, ksenofobia i antysemityzmus - ale dzisiaj złotej waluty w obiegu już nie ma, tylko papierowy Scheiss, zwany elegancko przez lichwiarzy „pieniądzem fiducjarnym”, narzuconym „obywatelom” na podstawie prawa o „prawnym środku płatniczym”. Co się jednak stanie, kiedy „fides” się załamie? Ano - wtedy wszystkie zasoby pieniądza fiducjarnego, w których lud pracujący miast i wsi ulokował swoje oszczędności, nie będą warte nawet funta kłaków, podczas gdy złoto będzie na wagę złota i to dubeltową! Ale „wszystko złoto” leży w podziemiach, mniejsza o to, czy „synagog”, czy banków centralnych, w każdym razie - pod nadzorem miecza. Warto o tym przypomnieć zwłaszcza tym „sympatykom prawicy”, którzy nie posiadają się z radości, że oto diabli wzięli cały ten wolny rynek, który zresztą nigdy nigdzie nie istniał, poza propagandą uprawianą przez spekulantów na szkodę rodzaju ludzkiego. Dzięki kryzysowi, który okazuje się prawdziwym darem Niebios, będzie można wreszcie powrócić do normalności, to znaczy - do gospodarki planowej, tyle - że nie pod przewodnictwem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, tylko jakiejś porządnej partii prawicowej - ale ma się rozumieć - socjalistycznej. Ciekawe, że nawet europejsy, chociaż zazwyczaj zachłystywały się nowoczesnością i w ogóle - w mig dostroiły się do pomstowania na spekulantów, którzy zawiązali straszliwy spisek na podkopanie wartości polskiej waluty. Największym spekulantem jest bank Goldman&Sachs, a w każdym razie on się do tego przyznał, w związku z czym rząd kazał „zbadać sprawę” razwiedce, czyli Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ciekawe, co razwiedka będzie badała, bo wprawdzie w mediach powtarzają się oskarżenia przeciwko „spekulantom”, ale niepodobna się z tych oskarżeń dowiedzieć, co właściwie ci spekulanci takiego zrobili. Na czym polega spekulacja walutami? Najogólniej na tym, że banki lub inni lichwiarze skupują określoną walutę gdy spodziewają się zwyżki jej kursu, a wyzbywają się jej, gdy spodziewają się obniżenia jej kursu. Fiducjarny charakter waluty takim spekulacjom znakomicie sprzyja, gdyż o kursie waluty w znacznym stopniu decyduje zaufanie nie tyle do niej, co do opinii tak zwanych analityków, czyli zatrudnionych przez lichwiarzy specjalistów od propagandy. Toteż kiedy analitycy zaczęli rozpuszczać pogłoski, że złotówka niechybnie straci na wartości, zaczęła wkrótce rzeczywiście tracić. No dobrze, ale dlaczego zaczęła tracić rzeczywiście? Od samych pogłosek by nie straciła, bo pogorszenie kursu złotówki w stosunku do dolara czy euro nastąpiło nie w gazetach, tylko na rynku finansowym. Skoro tak, to znaczy, że ktoś, czy to pod wpływem proroctw analityków, czy też z jakichś innych przyczyn, zaczął posiadane zapasy polskiej waluty wyprzedawać. Żeby jednak mógł wyprzedawać, to musiał najpierw te zapasy polskiej waluty posiadać. To znaczy, że musiał ją kiedyś kupić i to w sporych ilościach. A kiedy skupował, to - zgodnie z prawem podaży i popytu - złotówka zyskiwała na wartości w stosunku do innych walut, np. dolara i euro. Ciekawe, że wtedy rząd nie angażował ABW, żeby sprawdziły, co to za spekulanci. Powiedzmy szczerze i otwarcie, że nie miał w tym żadnego interesu. Przeciwnie - dzięki wysokiemu kursowi złotego mniej musiał wydać na tak zwana obsługę długu publicznego, to znaczy - na procenty, jakie z podatkowych pieniędzy rząd płaci lichwiarzom za podtrzymanie mitu o sprawności rządzenia, czyli za utrzymanie płynności finansowej państwa. Ciekawe, że w tamtej fazie nikt na spekulantów nie narzekał, ani nie potępiał Kazimierza Marcinkiewicza, który, zdaje się, już wtedy dla „spekulantów” pracował. Przeciwnie - pan Kazimierz był nawet kandydatem na „duszeńkę” i w ogóle - autorytet moralny. Tymczasem spadek wartości złotego sprawia, że obsługa długu publicznego zaczyna kosztować coraz więcej i coraz trudniej w związku z tym ukryć blagę. Ponieważ innymi państwami też rządzą blagierzy, którzy nie potrafią niczego innego, jak sprzedawać własnych obywateli w niewolę lichwiarskiej międzynarodówce, tym wszystkim Goldmanom i Rotenschwanzom, którzy wprawdzie świetnie radzą sobie w finansach, ale serca tradycyjnie mają po lewej stronie, to jest prawie pewne, że obecny kryzys stanie się potężnym katalizatorem recydywy socjalizmu, w którym złoto z mieczem jest za pan brat. SM
Anarchia - czy syndykalizm? Anarchista o ksywce {~bez mitów~ } polecił nam stronę: http:// www. wolfpunk.most.org.pl i muszę przyznać, że jest to względnie rozsądnie zredagowana strona. Przynajmniej do połowy. W głównym wykładzie ideologii anarchistycznej można przyczepić się może do jednego czy dwóch zdań. Reszta - OK. W drugiej jednak części, gdzie kol. kol. Anarchiści przechodzą do konkretów, jest znacznie, znacznie gorzej... Oto cytaty "Anarchizm, definiując właściwie, to szeroka gama różnych poglądów, których różnorodność jednak nie wyklucza zakwalifikowania ich do jednej ideologii. Dla przykładu anarcho-pacyfiści opowiadają się za wolnością, w której nie ma miejsca dla przemocy (w tym i przemocy państwa) (...). Wśród wielu odłamów anarchizmu, przedstawimy najważniejsze, powstałe na przełomie XIX i XX wieku. Anarchoindywidualizm, stworzony przez Proudhona, postuluje utworzenie systemu bezpaństwowego, w zmian proponuje utrzymanie drobnych, prywatnych własności, których właściciele zrzeszaliby się w "wolnych gminach wytwórców". Bakunin jest twórcą doktryny nazwanej anarchokolektywizmem [moim zdaniem anarchokolektywizm to oksymoron, jak „maleńki olbrzym” - JKM]. Założeniem tej idei jest stworzenie ustroju, w którym nad środkami produkcji trzymałyby kontrolę grupy wytwórcze (robotnicy). Innym teoretykiem anarchizmu jest Kropotkin, opowiadający się za anarchokomunizmem. [Jeszcze gorzej - JKM]. Założeniem tej doktryny było przejście od systemu kapitalistycznego do komunistycznego, przy równoczesnym zachowaniu praw wolności jednostki (gwarantowanych przez ideę anarchizmu)."Teraz dochodzimy do konkluzji: "Trzeba sobie zdać sprawę, tak jak w każdym ruchu, tak i wśród anarchistów zdarzają się podziały; spotkać można anarchistów oskarżających się nawzajem, lecz podłożem tych kłótni są raczej osobiste antagonizmy, niż różnice ideowe (choć i takie czasem występują). Jednym słowem, nikt nie jest idealny". I jeszcze jeden fragmencik: "Rewolucyjna przemoc i anarcho-pacyfizm Poza nielicznymi wyjątkami, anarchiści są zgodni co do tego, że wojny prowadzone przez polityków nie powinny być wspierane przez społeczeństwo. Ludzie, będący przy władzy, wykorzystują swoją pozycję do osiągnięcia zysków i wojny są jedynie użytym do tego celu narzędziem. Na zbrojnych konfliktach zawsze cierpiało społeczeństwo, stąd przeświadczenie, że grupowa przemoc powinna zostać wyeliminowana. Jedynym wyjątkiem jest przemoc stosowana w obronie słusznych celów porządku anarchistycznego. Różnice poglądów zaczynają się z próbą ustalenia, jak daleko można się w tej przemocy posunąć." No, i tak... Powiedzmy jasno: subtelne różnice między anarchoindywidualizmem, anarcho-kapitalizmem, ultra-libertarianizmem, monarchią itd. to jedno - a PRZEPAŚĆ między nimi, a „anarchokolektywizmem” „anarchosyndykalizmem” i „anarchokomunizmem” - to druga. Tak długo jak anarcho-indywidualiści będą szli pod wspólnymi sztandarami z syndykalistami, komunistami i inną kolektywistyczną hołotą - nie chcemy mieć z nimi nic do czynienia! Z korespondencji: {~Puls Parafii} donosi: „Amerykański pisarz chrześcijański, Roy Comfort, zwolennik biblijnej teorii Płaskiej Ziemi, zarzuca Watykanowi schlebianie darwinowskiej teorii ewolucji kosztem prawdy ewangelicznej. Papież pochodzi od małpy?” Nie rozumiem, jak w XXI wieku ktokolwiek może jeszcze utrzymywać, że Ziemia jest płaska! Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła - co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku! JKM
04 marca 2009 Do malunku użyto samej czerwonej farby... Z kinem już dawno nie mam wiele wspólnego… Dawniej - i owszem! Jako student , na początku lat osiemdziesiątych, studiując dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, widując na korytarzu panią Monikę Olejnik i Marcina Zimocha( byli o rok wyżej) bardzo często bywałem w kinie, a wieczorem maszerowałem do teatru.. Znam wszystkie warszawskie kina i teatry… We wszystkich byłem., oglądałem, lubiłem sobie popatrzeć.. pamiętam jakieś kino na Okęciu, którego już dzisiaj nie ma.. Nie uwierzycie państwo, że potrafiłem być w ciągu dnia; dwa razy w kinie i raz w teatrze..(!!!). Naprawdę! A w tzw. międzyczasie pracowałem jako student na tzw. zlecenie.. Przesuwałem biurka, przenosiłem szafy , sprzątałem.. Nie narzekałem! Jakoś sobie radziłem, a kolorowe amerykańskie sensacyjne filmy - bardzo lubiłem.. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że „ największą ze sztuk jest film”, chociaż to zdanie pamiętam z radomskiego kina „Mewa”, które też już nie istnieje.. I podpisane było, że to powiedział Lenin.. Oczywiście trzydzieści lat temu nie miałem takiej świadomości jak mam dzisiaj, ale wierzcie mi państwo.. Jak dzisiaj włączę jakiś film nakręcony współcześnie, nie potrafię tego chłamu oglądać dłużej niż parę minut.. Nie pamiętam, który film obejrzałem do końca.. Może Gibsona?- „Waleczne serce”… Acha… Obejrzałem dwa lata temu „Wojnę i Pokój”… Ta nieugięta walka z napoleońską masonerią, z bezbożnictwem, to zmaganie, ten upór, ta walka o Rosję..… Fascynujące.. Jak pisał poeta:” Cesarz idzie do Moskwy! Daleko to droga Jeśli Cesarz Jegomość wybrał się bez Boga”. W niedzielę obejrzałem fragment nowego „polskiego” serialu pt” Doręczyciel”, w roli głównej z Arturem Barcisiem.. Podobno przygotowywał się do tej roli dwa lata…Jak zobaczyłem, że znowu szpikują nas propagandą opartą na wmawianiu widzom, że człowiek ograniczony umysłowo jest taki sam jak człowiek nieograniczony umysłowo, poczułem powiew produkcyjniaków lat pięćdziesiątych - tylko o innym charakterze.. Ale narzucanie punktu widzenia pozostało to samo.. Urabianie, przyzwyczajanie i akceptacja.. Oczywiście nie mam nic przeciw ludziom niepełnosprawnym, bo to są Dzieci Boże i zasługują na szacunek, są ludźmi , muszą szukać swojego miejsca w życiu.. Ale to równouprawnianie na siłę wychodzi mi już bokiem… Na każdym kroku! Czy nie ma już filmów normalnych, odzwierciedlających życie, a nie wymyślonych i wydumanych, tylko opartych na ideologii Nowej Lewicy - politycznej poprawności? I ten prymitywny serial” Ranczo”, jak mówi zapowiadający -” kultowy”, psujący mi niedzielny wieczór , ta szemrana muzyka.. Wcześniej obejrzałem kilka fragmentów ,żeby zobaczyć kierunek i sposób propagandy.... Teraz tylko wyłączam.. Lenin miał rację: najlepiej propagandę sprzedaje się poprzez film i obraz.. To działa na masy i tłum… Zapanować nad jego świadomością., narzucić mu punkt widzenia, skołatać ideologicznie, zasiać wątpliwości.. Najlepiej wpleść jakiegoś księdza, który zajmuje się sprawami obyczajowymi i rozmawia z ludźmi.. I prowadzi sprawy socjalne! A najlepiej jak ma jakiż romans.. O Bogu najlepiej nie wspominać, bo może to obrazić uczucia niewierzących.. Dobrze też jak księża są żonaci.. Tylko patrzeć jak nakręcą jakiś odcinek o kapłaństwie kobiet., o księżach homoseksualistach.. Że nie są tolerowani przez księży heteroseksualnych… Bo najważniejsze jest jakiej orientacji są księża. To jest najważniejsze.. Rozniecić, rozgrzać, zasiać, wprowadzić zamęt, uwypuklić” nietolerancję”.. ksenofobię, a może i rasizm.. Produkcyjniaki komunistyczne - tylko na odwyrtkę! Nie ma już o fabrykach, zgranej załodze, która chce rządzić zakładem państwowym, o radach zakładowych, o podłych - nie rozumiejących załogi - dyrektorach, nie ma o „Premii”, której załoga nie chce przyjąć, bo na tę premię nie zasługuje… Normalny człowiek , jak mu dają to bierze, a tu popatrzcie państwo… Robotnik ma świadomość, że nie może wziąć, bo na te premię nie zasługuje.(???) Piszę o sztuce Gelmana” Premia” wystawianej przez pana Łomnickiego na deskach „Teatru na Woli”. Siarczysta propaganda! Nie chcą wziąć- bo im się nie należy!. Socjalizm jest dobry, tylko ludzie do niego nie dorośli.. A po co dorastać do głupoty? - chciałoby się zapytać. Jest w telewizji też o państwowym „szpitalu na peryferiach”, który jest wzorem komunistycznej propagandy, ale pod tytułem” Na dobre i na złe”.. Ten czeski nosił tytuł.. ”Szpital na peryferiach” i nie był w „ Leśnej Górze.” Był „ dobry „sekretarz, który zadbał, żeby pacjentom było „dobrze” i mieli” dobrą” opiekę, i żeby całość funkcjonowała” dobrze..” Dlatego, współczesny komunistyczny nosi tytuł: „ Na dobre i na złe”.. Ale to się odnosi jedynie do spraw obyczajowych.. Bo w samym komunistycznym szpitalu jest ok.'y! W rzeczywistości nie ma takiego szpitala, bo musiałby być prywatny, a nie państwowy, więc wmawia się widzom, że utopie można przekuć w rzeczywistość.. Ale nie pokazuje się prywatnego, w którym panuje ład i porządek… Bo to nie mieści się w kłamstwie komunistycznej propagandy. Za to są tam romanse, częste zmiany” partnerów”- słowem Sodoma i Gomora.. Muszą być też zmiany w nadbudowie.. Bo baza jest bezwłasnościowa, komunistyczna, W końcu państwowe( niczyje) jest lepsze od prywatnego, bo tam chodzi o zysk, a w państwowym o leczenie pacjentów.. I nie przeszkadza scenarzystom, że obok w Departamencie Prawdy i Propagandy o 19.30 pokazują co jakiś czas Sodomę i Gomorę panującą w państwowych szpitalach gdzie nie ma pieniędzy, wszystko się wali, zamykają , likwidują, ale nadal budują nowe- państwowe.. Teraz próba zmiany świadomości idzie innym torem.. Bo nadbudowa musi współgrać z bazą.. Tak nauczał Karol Marks- duchowy przywódca kręcących takie seriale.. A wydawałoby się, że tyle ciekawego dzieje się w Polsce To oni kreują rzeczywistość, konfabulują, narzucają, zmieniają świadomość, dobierają się do nadbudowy.. I całość ciągle malują czerwoną farbą, choć wyłazi spod niej inna czerwona, jeszcze nie wyschła z poprzedniego socjalizmu. Próbują zamalować, zamazać, pokryć, ale to wszystko wyłazi na powrót, i coraz bardziej zmienia się w kolor brunatny.. Bo ile czerwieni można nałożyć na inną czerwień, choć w innym odcieniu? W gazecie ukazało się następujące ogłoszenie:” „Pończochy! Sheer. Zaprojektowane do pięknych sukienek, ale tak doskonałe, że większość kobiet nie nosi nic innego”(!!!) I to przynajmniej ma jakiś sens.. Ile można powtarzać, że socjalizmu nie da się nijak zbudować?… Chyba, że na jakiś czas, okresowo i to na stercie z ludzkich ciał.. Socjaliści mają to do siebie, że nie uczą się na błędach.!. 180 milionów ofiar - to mało? Ile jeszcze potrzeba wrzucić na stos? WJR
Chińskie cienie na Platformie Kiedy chiński cesarz zarządził najmiłościwiej, że zamorskim diabłom nie wolno w Chinach sprzedawać swoich towarów, a za kupowany tu ryż, herbatę i jedwab mają płacić złotem i srebrem, Angielczykowie posiadający wielkie plantacje maku w Indiach, wpadli na pomysł zdobywania pieniędzy na zakupy w Chinach ze szmuglowania tam opium. Wymagało to skorumpowania wielkorządców nadmorskich prowincji, co udało się niespodziewanie łatwo. Kiedy angielski okręt wyładowany skrzynkami opium, czyli „zamorskiego błota” rzucał kotwicę, chiński wielkorządca pojawiał się na pokładzie i egzaminował kapitana, co go tutaj sprowadziło wbrew surowym zakazom cesarskim. Ten tłumaczył, że zagnały go tu niepomyślne wiatry, albo konieczność dokonania napraw. Wtedy chiński dygnitarz podejrzliwie pytał, czy w ładowniach nie ma aby zamorskiego błota. Kapitan oczywiście zaprzeczał, a dla dodania swoim deklaracjom wiarygodności oświadcza: „on chce zobaczyć - zobaczyć może”, na co chiński wielkorządca ni to się upewniał, ni to pytał: „zwyczaj - on być ten sam?” Angielski kapitan odpowiadał, że „ten sam”, po czym na rufie wręczano dygnitarzowi łapówkę, a kiedy odpływał on od angielskiego okrętu z jednej burty, z drugiej rozpoczynał się wyładunek „zamorskiego błota”. Po zakończonej operacji, Anglik podnosił kotwicę, stawiał żagle, a gdy już odpłynął na dostateczną odległość, chińska artyleria nabrzeżna rozpoczynała gwałtowną kanonadę, żeby i lud zobaczył, jak cesarskie wojsko przepędza zamorskich diabłów. Czyż nie tak samo zachował się minister skarbu Aleksander Grad, w rozmowach z bankiem Goldman&Sachs? Bank najpierw zarobił 8 procent, potem przeprosił, a nawet zapewnił, że zarobił te pieniądze bez swojej wiedzy i zgody, a nawet jeśli coś tam i wiedział, to na pewno nikomu to nie zaszkodziło. SM
Chwalę "Rząd" Mam rzadko okazję pochwalić za coś tzw. Rząd III RP - w dodatku za coś całkiem nieoczekiwanego. I to dwa razy. Przede wszystkim na tzw. „szczycie” w Brukseli JE Donald Tusk sprzeciwił się propozycji p. Franciszka Gyurcsániego, premiera tzw. Rządu Republiki Węgierskiej, który chciał metodą komunistyczną („Zabrać bogatym - i rozdać biednym”; p. Gyurcsány - czyt.: „Dziurczań” - jest b. członkiem Towarzystwa Młodych Komunistów...) obrabować zachodnie państwa Wspólnoty na rzecz państw Europy Środkowo-Wschodniej. Piszę: nieoczekiwanego - bo Platforma Obywatelska znana była raczej z chęci dorywania się do rozdziału „unijnych” funduszów. Czyżby komary już się tak opiły krwią, że więcej nie muszą? A przecież chodziło o €190 mld.!!! W każdym razie doskonale teraz rozumiem tych z PO, co uciekają z tej partii pod skrzydełka p. Pawła Piskorskiego (CEP) reaktywującego SD... Drugim posunięciem III RP było praktyczne zawetowanie wydawania kolejnych setek miliardów na „walkę z GLOBCIem". Przezabawnym elementem dyskusji na „szczycie” ministrów ochrony środowiska był przy tym zestaw zagadnień; miano mianowicie walczyć m.in. „z nadmierną emisją CO2” oraz z „wylesianiem” krajów okupowanych przez państwa należące do WE. Tymczasem, jak wie każdy absolwent V klasy szkoły podstawowej, dwutlenek węgla (i nasłonecznienie, i nawodnienie, i wysoka temperatura) jest głównym czynnikiem wpływającym na rozwój roślin - zarówno koperku jak i baobabów... Otóż reprezentujący III RP v-minister, p. Stanisław Gawłowski, oświadczył, że On tego nie podpisze - i jeśli chcą, to niech o tym decydują premierzy. A tam znowu III RP ma prawo veto... Bijąc brawo nie zapominamy, że III RP mogła podjąć te ze wszech miar słuszne i korzystne dla Polski akcje tylko dlatego, że nie został ratyfikowany „Traktat Reformujący”; gdyby został, wystarczyłaby większość niecałych 2/3 głosów... Niewątpliwie banda złodziei, pragnąca już rozkradać te pieniądze, obsmarowuje Polskę jak może. Oczekujmy demonstracyj „Zielonych” pod ambasadami III RP... Natomiast z USA coraz gorzej. Wybitny Brunatny Czerwony, czyli JE Benedykt Hussein Obama, rozdaje kolejne miliardy (przypominam, że 6 stanów odmówiło przyjęcia federalnej „pomocy”!!) - a p. Hilaria Clintonowa, sekretarka stanu, zakończyła pobyt w Pekinie na odchodnym rzucając zdumionym gospodarzom „ostrzeżenie”: „zaprawdę będziemy piąć się [w biznesie - A.K.] i spadać razem”. Blamaż nieprawdopodobny - Chińczycy śmieją się w kułak. ChRL (która właśnie zamierza utworzyć z ChRN okupującą Tajwan wspólny rynek) ma tempo wzrostu: +9% - a USA oczekują w tym roku spadku -5%. Na szczęście przypominam sobie, że śp. Franciszek Mitterand zaczął tak samo, jak p. Obama: od budowy we Francji socjalizmu. Gdy po półtorej roku zobaczył, że już na nic nie ma pieniędzy, wyhamował i nawet zaczął trochę płynąć pod prąd. Może i p. Obama się czegoś nauczy? PS. Zdaje się, że z pochwałami za pierwsze działanie "Rządu" nieco przesadziłem. Znawcy twierdzą, że o żadnym takim transferze w ogóle nie mogło być mowy, że p. Gyurcsány, jako propagandzista, zgłosił ten dezyderat (nie uzgadniając go w ogóle z innymi państwami z tego rejonu!) wyłącznie na użytek wewnętrzny: po to, by Węgrzy (głupi Węgrzy - ci, co głosują na komunistów, socjalistów i innych takich) mieli wrażenie, że On, p. Premier, tak o nich dba... JE Donald Tusk wykorzystał zaś tę okazję, by za darmo zademonstrować, jaki to z Niego liberał... JKM
Radosna wiadomość Przed dwoma tygodniami zakończyłem felieton słowami: "Niech państwo odczepi się od rodziny. Niech ani jej nie pomaga - jak w przypadku p. Suleman - ani jej nie niszczy (jak np. w wielu przypadkach odbierania dzieci rodzicom - ostatnio w Jaworznie). Dzisiejsze państwa to gangi, które napadają na ludzi, pod przymusem zdzierają z nich podatki - a za te pieniądze najmują urzędników, którzy bawią się albo w dobrych wujków - albo w złe macochy. Ci urzędnicy to przestępcy, którzy w Wolnej Polsce staną - da Bóg - przed sądami. Za samowolę. Radosna wiadomość polega na tym, że we Włoszech, które p. Sylwiusz Berlusconi odwojowuje spod władzy Czerwonych, właśnie przed sądem stanęli!! To pierwszy taki przypadek, gdy funkcjonariusze faszystowskiego państwa (wszystkie państwa europejskie są dziś znacznie bardziej faszystowskie od Republiki Socjalnej i III Rzeszy; proszę np. policzyć, ile dzieci odebrano rodzicom za Mussoliniego - a ile odbiera się teraz!!) stanęli za to przed sądem. Poszło o to, że nauczycielka znalazła rysunek przedstawiający siostrę (9 lat) z bratem (13 lat) w dwuznacznej pozie i z jednoznacznym opisem... Rodzice dostrzegli, że to napisało jakieś inne dziecko i sprawą się nie przejęli, ale sprawę przejęli gestapowcy z "opieki społecznej". Trzeba pamiętać, że te typy żyją z tego, że wtrącają się w sprawy rodzin: gdyby rodzin nie uznawano za "patologiczne", to oni straciliby pracę. To samo tyczy psychologów (zazwyczaj prototypów p. dra Andrzeja Samsona...), którzy też żyją z ekspertyz wystawianych usłużnie swoim mocodawcom; oni wiedzą, że jak napiszą, że w rodzinie wszystko w porządku, to łajdaki z "pomocy społecznej" po raz drugi już się do nich po (nieźle płatną) ekspertyzę nie zwrócą. Dzieci zabrano siłą... od urodzinowego obiadu i dwa miesiące przetrzymywano w "domu dziecka", gdzie usiłowano w nie wmówić, że są zboczeńcami, a rodzice są potworami, którzy o nie niedbają. Na szczęście lokalni politycy z Padanii (tam wielkie wpływy ma bratnia w stosunku do UPR-u Liga Północna!) doprowadzili nie tylko do zwolnienia dzieci - ale do postawienia tych "opiekunów społecznych" przed sądem. Miejmy nadzieję, że otrzymają odpowiednio wysokie wyroki. A potem przyjdzie czas na sędziów, którzy równie chętnie odbierają dzieci rodzicom (bo wtedy wykazują się wysokim wskaźnikiem "pozytywnych" rozwiązań; w pojęciu Lewicy dziecko powinno być "dla wyrównania szans" wychowywane od niemowlęctwa nie w rodzinie, lecz reżymowym żłobku, przedszkolu, domu dziecka itd.). Jeśli stawiamy dziś przed sądem tych, co za komuny ferowali niesprawiedliwe wyroki na polecenie państwa - to tym bardziej musimy domagać się sprawiedliwego sądu na tymi "sędziami" z sądów rodzinnych. Nie wszystkimi, oczywiście - ale w kilku sprawach walczyłem o oddanie dziecka rodzicom - i stwierdzam, że większość sędzin i prokuratorek (bo w sądach "rodzinnych" - które trzeba jak najszybciej naprostować, Drogi Ministrze Sprawiedliwości - są to prawie wyłącznie kobiety) to już z samego wyglądu i zachowania typowe SS-Frauen. Cele mają proste: (1) rozbić rodzinę (2) jak się nie da, to zabrać jej dzieci (3) jak się nie da - to przyznać je matce (bo kobiety chętnie wykonują to, co jej państwo każe; mężczyzna często mówi dzieciom: "Nie słuchaj tych głupot z telewizora"; kobieta - rzadko). Ale warto też wspomnieć, że dziecku 9- czy 11-letniemu nawet do głowy nie przychodzi nic szczególnie zdrożnego. Tę (nietypową!) "pozycję" z rysunku koleżanka tych dzieci zaczerpnęła z przymusowych lekcyj demoralizacji, czyli "wychowania seksualnego". Likwidacja tych "lekcyj" oraz wprowadzenie dysedukacji usunie 80 proc. tych problemów... JKM
Społeczeństwo Broń dla każdego, likwidacja obowiązku zapinania pasów w samochodach, przywrócenie kary śmierci - takie pomysły przedstawia Janusz Korwin-Mikke. Szokujące? A co powiecie o odebraniu praw wyborczych kobietom? Krzysztof Fijałek: Dlaczego kara śmierci? Dlaczego jest pan tak mocnym zwolennikiem kary śmierci? Janusz Korwin-Mikke: Tu trzeba się raczej tłumaczyć, dlaczego się jest przeciwnikiem kary śmierci. Każdy normalny człowiek jest zwolennikiem kary śmierci. Więc może przeciwnicy kary śmierci pokażą jeden argument za jej zniesieniem, bo ja takowych nie znam. Jedna ze statystyk amerykańskich wykazuje, że w domu, w którym jest broń, zdarza się pięć razy więcej wypadków śmiertelnych, niż w domach, w których broni nie ma. - Rzeczywiście... W domu, w którym jest samochód zdarza się znacznie więcej wypadków, niż w domu, w którym nie ma samochodu... To jest broń, a to samochód, czyli coś użytkowego. - Dla mnie broń to jest wolność i wolność jest dla mnie ważniejsza, niż samochód. Wolę nie mieć samochodu, a mieć pistolet.
Mordercy boją się kary śmierci? - Mordercy boją się kary śmierci. Mordercy boją się nawet mniejszych rzeczy. I nie tylko mordercy. Siedziałem w więzieniu za komuny parokrotnie i tam nawet podniesienie kary z pięciu do 10 lat powodowało, że ludzie pewnych rzeczy nie robili. Kara śmierci? Oczywiście, że bardzo się boją. Nie wszyscy, no ale ideałów nie ma. Ludzie giną w samochodach. Napisał pan niedawno w jednym z felietonów, że znacznie więcej ich ginie, niż w zamachach terrorystycznych. W samochodach ginie rocznie ok. 5-6 tys. ludzi. Od wypadków z bronią zginie - powiedzmy - ok. 50. Przypuszczalnie z tych 50. wszystkie zostałyby otrute, albo zabite kijem baseballowym. Nie wiem, czy nie jest przyjemniej umrzeć od kuli, niż od kija baseballowego.
Jest pan przeciwnikiem obowiązku zapinania pasów w samochodach. Nie wierzy pana w skutek tego zabezpieczenia? - Zupełnie co innego. Ja wierzę w skutek borowania zębów, natomiast to nie znaczy, że borowanie zębów powinno być obowiązkowe. To ja powinienem decydować o tym, czy zapinam pas, bo to ja sobie ewentualnie szkodzę. O ile rozumiem, acz nie popieram, że państwo dba, żebym nie miał łysych opon, to jednak ja się zabiję w pierwszej kolejności. No ale to jeszcze rozumiem, bo mogę kogo innego zabić. Może pan też zostać kaleką i leczenie będzie bardzo dużo kosztowało. - A to dlatego nie powinno być leczenia państwowego, tylko prywatne. Każdy powinien się leczyć za własne pieniądze.
Na razie tak nie jest i długo nie będzie. - To trzeba to zlikwidować. Problem polega na tym, że socjalizm jest całkowicie spójny. Jak się wprowadzi jedną cegiełkę socjalizmu, to potem się do niej dopasowuje następne, i następne. Tracimy wolność po kawałku.
Czy chce pan odebrać prawa wyborcze kobietom? - Nie tylko kobietom. Ja jestem monarchistą. Dlatego chciałbym odebrać prawa wyborcze, nie w każdej sprawie oczywiście, bo przecież nawet w takiej monarchii, jak Kościół katolicki są wybory papieża. Nie chcę odebrać prawa wyboru w każdej sprawie, bo w niektórych sytuacjach wybory są rozsądne. Natomiast pomysł, żeby ludzie decydowali w wyborach, np. o konstytucji jest śmieszny. To jest kompletny skandal. Człowiekowi nie pozwala się decydować nawet o tym, czy się ubezpieczyć, czy nie... Czyli, jestem uważany za idiotę, który nie wie, czy się ubezpieczyć, i ten sam idiota nazajutrz decyduje nad wyborem premiera, prezydenta. I w tym momencie on nie jest idiotą! Ja rozumuję zupełnie odwrotnie. Człowiek jest kompetentny, żeby zdecydować, czy chce się ubezpieczyć - dlatego trzeba znieść przymus ubezpieczeń. Nie jest natomiast kompetentny do podejmowania decyzji o losie Polski za lat 10, czy 20.
Zdarza się dobra polityk-kobieta? - Oczywiście. To jest jakieś nieporozumienie. Kobiety mają o wiele większą szansę bycia wybraną wtedy, kiedy kobiety nie głosują. Kobiety głosują na ogół na mężczyzn, co - nawiasem mówiąc - świadczy o ich sporym rozsądku. Nie widziałem jeszcze businesswoman, która wzięłaby sobie na kierowcę kobietę. Wszystkie mają mężczyzn za kierowców. To niby dlaczego miałyby nie brać mężczyzny na posła. W końcu też ważna sprawa.
Dawno temu był pan inicjatorem uchwały lustracyjnej, która później została zamieniona w ustawę. Tak miało być? Jak pan to ocenia z perspektywy lat? - Inaczej miało być. Pierwsza sprawa, która jest bardzo istotna, polega na tym, że Antek Macierewicz ujawnił tylko tych agentów UB i SB, którzy już nie pracowali dla UOP-u - obecnie ABW. 4/5 dawnych agentów SB pracowało nadal spokojnie dla UOP-u. To oni kradli nam twarde dyski z komputerów w UPR, to oni robili szafę Lesiaka. Nie ujawniono tych ludzi i od tego wszystko się zaczęło. Należało albo wszystkich ujawnić, albo niczego nie ruszać.
Chyba lepiej wszystkich ujawnić? - Jeżeli już to ujawnić i koniec.
Tak "bez światłocienia", bez pokazania jak ta rola naprawdę wyglądała? - Ja nie rozumiem PiS-u. Dlatego, że PiS traktuje ujawnienie faktu współpracy, jako deprecjację tego człowieka. Jako uznanie, że był świnią, albo co najmniej łajdakiem. Otóż, donoszenie na kolegów jest świństwem niezależnie od tego, czy się donosi do SB, czy obecnie do ABW. To jest świństwo moralne. Robienie tego natomiast dla bezpieki komunistycznej to nie jest nic straszliwego. Ci ludzie, przynajmniej od 1956 r. nie mordowali już. Ale robili świństwa. Awansowali dzięki temu, robili kariery. - Dlatego właśnie chcemy to ujawnić. Nie chcemy ich potępiać, odbierać im praw, ale chcemy tylko i wyłącznie ujawnić. PiS natomiast dołączył do tego ujawnienia potępienie. Dlatego ludzie nie chcą się ujawniać.
Czy jest jakaś sfera, co do której można powiedzieć, ze jest obszarem wolności? Dla mnie internet jest taką sferą. - Internet do niedawna był oazą wolności. W tej chwili policje wszelkie węszą już po internecie, zaglądają. Na razie tylko zaglądają. Podejrzewam, że już manipulują. Znikają niektóre strony internetowe.
Panu już grzebano na stronach internetowych? - Moje jeszcze nie znikają, ale będą znikać. Jestem przekonany, że jeżeliby tylko zagroziło, ze obecny reżym straciłby większość w społeczeństwie, to natychmiast nasze strony zniknęłyby z internetu.
Obecny reżym to jest jakaś konkretna partia, ugrupowanie, czy generalnie establishment rządzący? - Nie, nie. W ogóle III Rzeczpospolita to jest twór bezpieki. O tym kto usiadł przy "okrągłym stole" nie decydowało głosowanie powszechne, czy papież, tylko Służba Bezpieczeństwa. Tylko pan generał Czesław Kiszczak dobierał sobie rozmówców. To są prawie wszystko agenci bezpieki. Państwo się dziwią, że teraz wychodzi, że ten był agentem, ten był agentem. Oni wszyscy, no prawie wszyscy, byli agentami.
Polityka Dlaczego politycy kłamią, a obywatele nie lubią słuchać prawdy? Dlaczego UPR nie lubi Platformy Obywatelskiej? Dlaczego Janusz Korwin-Mikke uważa, że większość polityków w Polsce to "faszyści"? Wejdź i sprawdź. Krzysztof Fijałek: Dość często w pana różnych publikacjach spotkać można sformułowanie, że polscy politycy to faszyści... Janusz Korwin-Mikke: - Co to jest faszysta? Co to jest faszyzm? Jest to taki łagodny rodzaj socjalizmu, bo są i ostrzejsze. Np. Józef Stalin to był taki międzynarodowy socjalizm. Faszyzm to tak jak u Mussoliniego we Włoszech, gdzie było kilka trupów. Za Piłsudskiego w Polsce też było kilka trupów. I tak mniej więcej wygląda faszyzm. Jest to opieka społeczna...
A te trupy? Jakoś ich teraz nie ma? - To nie polega na ilości trupów, ale na ilości urzędników, jacy kontrolują nasze życie. Oni są! Mało kto wie, że na przykład bezpieki w Polsce jest teraz cztery razy więcej, niż było za Kiszczaka! Aparatów podsłuchowych jest 500 razy więcej, niż było za tzw. komuny. Na każdym rogu ulicy stoją kamery, które nas kontrolują... Ale chodzi też o urzędników, takich normalnych, którzy wydają polecenia. 10 lat temu mogłem jeszcze postawić płot wokół swojego domu, dzisiaj nie mogę, bo muszę mieć zezwolenie z powiatu czy czegoś podobnego... Nawet za Stalina czy Hitlera góral handlował oscypkami, jak chciał. Ja mogłem sobie kupić oscypek na rogu, ale teraz już nie mogę... I to jest właśnie to: kontrola państwa nad obywatelem!
Dlaczego Unia Polityki Realnej nie lubi Platformy Obywatelskiej? - Po prostu dlatego, że obiecywali liberalizację i jej nie zrobili! Hitler nie obiecywał w Polsce liberalizacji, więc do niego o to akurat pretensji mieć nie można, a do Platformy można.
Napisał pan, że Platforma to oszuści... - Bo po prostu jest to oszustwo. Co śmieszniejsze: oni nie tylko nie robią, ale się jeszcze cofają w niektórych sprawach. Nie widzę ani jednej obietnicy Platformy, która była spełniona. Chyba ani jednej. Natomiast biurokracja u nas się rozrasta. Nie winię akurat Platformy, ale ona pozwala, żeby to się rozrastało. Biurokracja ma swoje prawa - jak już raz się zacznie robić socjalizm, to później on się rozwija już automatycznie! Urzędnicy rozbudowują swoje imperia, a Platforma nic nie robi.
To jest jakaś norma, że politycy kłamią? Czy nie da się inaczej? - W demokracji nie muszą kłamać, bo przecież normalny człowiek i tak nie rozumie, co się do niego mówi, więc wszystko jedno co się do niego mówi...
Ale obywatel nie bardzo chce znać prawdy? - Nie lubi znać prawdy! Rzymianie mówili: niech będzie oszukiwany, jak chce! Byłem kiedyś na spotkaniu, przed traktatem akcesyjnym (do UE - przyp. red.), i tam było jakieś 600 - 700 osób. To był taki amfiteatrzyk nad morzem, w którym trwała ostra dyskusja, czy być za, czy przeciw. Po około godzinie zażartych sporów przerwałem dyskusję i zapytałem: kto z państwa przeczytał ten traktat, albo widział go w ogóle na oczy? Ani jedna ręka się nie podniosła do góry! Bo to opasłe dzieło...
- Ale sam ten traktat właściwy to niewielki. Tu można powiedzieć o tej "liberalizacji" , która jest w Unii Europejskiej. Otóż większość tego traktatu zajmowały takie postanowienia, że np. ciasteczka firmy Marcinkowski & Co z Krakowa, ulica taka i taka, będą sprzedawane w Unii od 15 stycznia 2009 roku...
Pewnie przyglądał się pan szczytowi klimatycznemu w Poznaniu? - Nie, no przecież wariatów nie będę oglądał! To są po prostu złodzieje, którzy chcą nas okraść, i dyskusje na ten temat to są wynurzenia świadomych i celowych złodziei, którzy chcą ukraść dwa biliony, czy trzy biliony dolarów. Przy czym oni liczą na to, że te 10 procent zawsze im się jakoś do łapy przylepi. To są cwaniacy, a reszta to są po prostu idioci. Przy okazji: ja nie rozumiem jednego: dlaczego rząd z tymi ekologami w ogóle rozmawia? W wyborach w Białymstoku, gdzie była ta afera z Rospudą, UPR dostał ponad 4 proc. głosów, a zieloni 0,17 proc. Dlaczego się z nimi w ogóle rozmawia? Nie rozumiem.
Państwo traktuje nas jak dzieci - Jestem imperialistą - deklaruje Janusz Korwin-Mikke. Dowiedz się, dlaczego chce sprywatyzować armię i niezmiennie powtarza, że "rząd rżnie głupa". Co mu przeszkadza w demokracji i dlaczego bardzo brzydko wypowiada się na jej temat. Dlaczego powinniśmy uczyć sie od Fenicjan, a w czym znajdziemy przestrogę w Kartaginie.
Krzysztof Fijałek: Proszę dokończyć zdanie: demokracja to...
Janusz Korwin-Mikke:- ... śmierdzące gówno!
Nie zgadza się pan z Winstonem Churchillem? - Churchill walczył o władzę w demokracji, więc kłamał jak każdy polityk demokratyczny. - Pan sobie pozwala używać na demokracji...
- No bo jak można poważnie traktować ustrój, w którym dwóch meneli spod budki z piwem ma dwa głosy, a pracownik uniwersytetu jeden głos?! Państwo myślicie, że to wszystko tak przypadkiem, że jest coraz większa głupota na świecie, w Ameryce, wszędzie... To jest efekt demokracji! To nie jest przypadek! I będzie jeszcze głupiej, zobaczycie państwo! Twierdzi pan, że państwo traktuje nas jak dzieci...
- Tak. Większość ludzi jest jak dzieci, więc traktują nas jak dzieci. Są dwa podejścia do obywatela: maternalistyczne i paternalistyczne. Mamusia mówi: nie ruszaj tego, nie ruszaj, bo się oparzysz! A tatuś mówi: tego ci nie wolno, a tu, jak chcesz, oparzysz się, to dobrze. Nauczysz się na przyszłość, ale jak złamiesz zakaz, to pasem... Otóż mnie odpowiada ten drugi system: bardzo mało zakazów, ale za to przestrzeganych!
Przeszło do historii pana sformułowanie "rząd rżnie głupa". Wciąż rżnie? Każdy rząd? - Tak, oczywiście. Nawet w tej samej dziedzinie. Była omawiana jakaś podwyżka cen energii i któryś z ministrów, tak jak pan Osiatyński wtedy, tłumaczył, że on sprawdzi, dlaczego podniesiono ceny pieczywa itd. Ludzie są tak głupi, że można im wszystko wmówić. Jeżeli już wierzą w globalne ocieplenie, to znaczy, że ludziom już wszystko można wmówić!
Jak pan reaguje na to, czym się zajmują media? Na przykład: bardzo rozdmuchany spór prezydent - premier...
- To taka zagrywka, żeby ludziom się wydawało, że oni czymś się od siebie różnią.
Nie różnią się? - A co, widzi pan różnicę między rządami PO a PiS? Bo ja nie widzę!
Jak pan postrzega gruzińską wyprawę prezydenta? - Albo pan Saakaschwilli ustawił tam kilku swoich ludzi, żeby postrzelali i pokrzyczeli po rosyjsku, albo dano sto dolarów kilku Osetyńcom, żeby to zrobili...
A z punktu widzenia zadymy, jaka się wokół tego zrobiła? Warto było to tak nagłaśniać? - Teraz na szczęście już ucichło, bo ludzie wiedzą, że to jest machinacja gruzińska, więc media wolą tego nie dotykać. Gruzini to chytrzy ludzie... Był taki jeden, Józef Stalin. Do dzisiaj ma pomniki w Gori. Cytat: "Wojsko musi stale walczyć, inaczej: rdzewieje. Poza tym widzicie państwo, jak inne państwa nie kwapią się z wysyłanie wojsk np. do Afganistanu, a można by na tym nieźle zarobić. Wywalczyć niepodległość dla Katangi w zamian za odpowiednie udziały w złożach". Kto to powiedział? - Ja. Jestem imperialistą. Jeżeli mielibyśmy armię zawodową, to jak najbardziej. Poborowych nie wolno wysyłać za granicę. Żołnierz zawodowy po to jest, żeby walczył. Można wyzwolić Katangę... Ale najemnika można tez stracić, bo ktoś go może podkupić. - Żołnierzy najemnych pracujących dla firmy Blackwater jest trzy razy więcej niż Brytyjczyków w Iraku, dwadzieścia razy tyle, ilu mieliśmy tam Polaków. Jakoś nie słychać, żeby przechodzili na drugą stronę.
Może nie mieli lepszej oferty? - Arabowie mają pieniądze i mogliby ich kupić. Najemnik ma jednak swój honor, w odróżnieniu od poborowego, u którego z tym różnie.
A prywatne samoloty bojowe? - Ja chcę, żeby w Polsce byli miliarderzy, multimiliarderzy... I takich byłoby stać na lepszy samolot... - I hobbysta w myśliwcu będzie walczył z zawodową armią?
- Kto mu każe? Niech się szkoli jak Fosset. Fosset by walczył...
Wolny rynek "Postęp bierze się z likwidacji miejsc pracy". Czyj to cytat? Nietrudno zgadnąć. Dowiedz się, dlaczego lider UPR za lepsze rozwiązanie uważa wystawienie budek z hot-dogami, niż utrzymywanie deficytowej stoczni. Czy poza bimbrownictwem istnieją w Polsce obszary wolnego rynku? Co osiągnąłby Bill Gates, gdyby nie wyleciał z pracy? I dlaczego piewca wolnego rynku stwierdza, że wszystkiego sprywatyzować się nie da? Krzysztof Fijałek: Kolejny cytat z pana: "Postęp bierze się z likwidacji miejsc pracy"...
Janusz Korwin-Mikke: - Oczywiście! Jeżeli np. komputer zamiast przez 20 ludzi zostanie wykonany przez 10, to jest postęp. Cały czas staramy się, żeby były wolne miejsca pracy. Każdy wynalazca, który pracuje przy nowym wynalazku, musi skądś wziąć ludzi do pracy. Musimy zwalniać ludzi z pracy, a nie tworzyć miejsca pracy. Bo inaczej będzie to samo, co robili komuniści, którzy mówili, że trzeba rozwijać klasę robotniczą...
Ale to grozi tym, co mieliśmy w wolnej, ale biednej Polsce przedwojennej, kiedy mieliśmy nadmiar rąk do pracy... - Wtedy właśnie rząd walczył z bezrobociem. Nie słyszałem, żeby w Ameryce ktoś przez XIX wiek walczył z bezrobociem. I właśnie dlatego miliony ludzi przyjeżdżały do Ameryki i znajdowały pracę. Bo nikt tam nie walczył z bezrobociem. Walka z bezrobociem jest po to, żeby banda z rządu mogła zarobić na walce z bezrobociem!
Nie będę pytał o to, czy w Polsce istnieje wolny rynek, bo pan pewnie powie, że nie... - (śmiech) Nawet oscypków nie można sprzedać, więc jak ma istnieć wolny rynek?
A są jakieś obszary, w których wolny rynek u nas funkcjonuje? - Bimbrownictwo... No, ale za komuny też istniało bimbrownictwo. Za Hitlera też był podziemny wolny rynek. W Polsce nie ma wolnego rynku! Każdym skrawkiem życia gospodarczego rządzą jacyś urzędnicy i wyciągają łapę po łapówkę, żeby można było normalnie pracować. To jest tak pomyślane celowo, to nie jest przypadek. Tak celowo budowano III Rzeczpospolitą. Świadomie po to, żeby można było kraść!
A czy są gdzieś na świecie państwa, o których pan może powiedzieć, że jest tam rozwinięty wolny rynek?
- Sporo wolnego rynku jest w Sułtanacie Brunei, wolny rynek jest w Lichtensteinie... Ale w tej chwili wszędzie na świecie urzędnicy się nauczyli, że jak nie ma wolnego rynku, to można kraść. Politycy też się nauczyli, że po cholerę wolny rynek, jak ludzie wcale tego nie chcą. To jest tak, jak podczas głosowania w rodzinie słowików. Jak jest słowik, słowikowa i jedenaścioro słowicząt, i powstaje problem, czy sfrunąć z gałęzi, to dziewięcioro słowicząt mówi, że to jest straszne. I że się boją... No i tata je musi zrzucić z gałęzi! One umieją latać, ale trzeba je do tego zmusić! Człowiek sobie daje radę na wolnym rynku. Każdy wie, że trzeba tanio kupić i drogo sprzedać - to jest wszystko! Nic więcej nie trzeba, żeby sobie radzić na wolnym rynku, gdzie nie ma żadnych urzędników. W przeciwnym razie głównym problemem jest zdobycie zezwolenia, a nie wyprodukowanie czegoś.
Jeżeli obecnie zgadzamy się na upadłość naszych stoczni, to może jesteśmy bliżej wolnego rynku niż na przykład Europa?- Sprzedano Stocznię Gdańską jakiejś firmie z Donbasu. Dobrze. Tyle, że ta firma natychmiast wystąpiła o 400 mln złotych dotacji od rządu! Jaka to prywatyzacja? Taka stocznia ma upaść! Jeżeli nie opłaca się produkcja statków, to trzeba sprzedać stocznię, postawić tam 5 tysięcy budek z hot dogami i coś tam będzie. Ludzie będą mieli pracę. Trzeba wierzyć, że jeżeli się zwolni ze stoczni inżynierów, to biedacy coś wymyślą, żeby przeżyć... Weźmy choćby takiego Billa Gatesa czy Donalda Trumpa.... Oni zaczęli robić kariery, bo ich zwolniono z pracy! Wielkie firmy powstają dzięki ludziom wyrzuconym z roboty. Znalazłem u pana coś niepokojącego, a mianowicie sformułowanie, że wszystkiego sprywatyzować się nie da...
- Niestety nie da się, bo np. jeżeli nawet armia ma być prywatna, to minister i sztab musi być państwowy. Albo policje mogą być różne, takie czy inne, ale jakiś taki "interpol" ogólnopolski musi być. Polityki zagranicznej w ogóle nie da się sprywatyzować. Są więc takie dziedziny. My w Unii Polityki Realnej przewidujemy istnienie aż sześciu ministerstw, może nawet w pięciu byśmy się zmieścili. Szwajcaria ma pięć ministerstw i jakoś nie widać, żeby głodowali z tego powodu... Mieli trochę inną przeszłość...
- Co mnie obchodzi ich przeszłość! Pluńmy na przeszłość i myślmy o przyszłości! Ale wnioski z przeszłości warto wyciągać.
Kryzys dopiero nadejdzie Jak socjalizm murszeje w Ameryce? Jak zlikwidowano tam wolność? Jak pod pretekstem kryzysu wprowadza się głębszy socjalizm? Jak głęboki będzie "prawdziwy" kryzys? - odpowiada Janusz Korwin-Mikke. Dowiedz się, kto według niego zarobi na kryzysie. Krzysztof Fijałek: Kto nas wpędził w ten kryzys? Janusz Korwin-Mikke: - Nie ma w Polsce żadnego kryzysu. Ale na świecie, w Ameryce? - Kryzys jest w Ameryce z tego powodu, że od lat już chyba 50. rząd w sposób specjalny popiera tam budownictwo indywidualne. Im więcej popiera, tym więcej głosów dostaje w wyborach. I w końcu ten socjalizm trzasnął. Jak zaczęto dawać pożyczki ludziom, których na to nie było stać, to w końcu te fundusze trzasnęły i pociągnęły za sobą całą kupę innych bankructw. Lehman Brothers i innych. Handel tymi śmieciowymi obligacjami świadczył o tym, że to wszystko jest na krawędzi. To wszystko dotyczy marginesu. Tak samo jak atak na Twin Towers w Nowym Jorku, który kosztował życie trzech tysięcy ludzi. Tyle ginie na drogach w dwa tygodnie. Z tego powodu, z powodu takiego drobiazgu, wydano ustawy, które zlikwidowały wolność w Ameryce. Spowodowały, że przy każdym wsiadaniu do samolotu człowiek jest kontrolowany 20 razy. Był taki moment, że trzeba się było do naga rozbierać. Zlikwidowano wolność.
Wprowadzono dokumenty biometryczne... - Coś strasznego. Są nawet podejrzenia, że rząd świadomie dopuścił do tego zamachu. Może sam tego nie zrobił, ale do tego dopuścił, aby mieć pretekst do wprowadzenia tych wszystkich potwornych ograniczeń wolności obywatelskich. Dokładnie to samo jest w gospodarce. Właściwie jest jeszcze gorzej, bo nadeszła era nacjonalizacji banków w Ameryce, w Europie Zachodniej. - Wykorzystują kryzys, żeby wprowadzić jeszcze większy socjalizm, co spowoduje jeszcze większy kryzys. I ten będzie już poważny. Jak się zaczął kryzys, tłumaczyłem wszystkim, że to nie jest żaden kryzys. Że to nie jest ten kryzys, który będzie.
A jakie będą objawy "tego" kryzysu? - Ooo... Nie to, że zamiast plus 5 proc., będziemy mieć tempo rozwoju plus 4 proc., czy plus 3 proc. To będzie minus 20 proc.! To będzie prawdziwy kryzys.
Przewiduje pan kryzys, który obejmie realną gospodarkę? - Obejmie realną gospodarkę. Bo teraz to mamy tylko kryzys finansowy.
Z olbrzymim bezrobociem, ze spadkiem przychodów? - Bezrobocie nie jest konieczny objaw kryzysu. Firmy będą się zamykały. Najważniejsze jest to, że zbankrutują towarzystwa emerytalne. To samo, co w Argentynie, tylko na skalę ogólnoświatową. Państwo zdają sobie sprawę, że ZUS nie ma żadnych pieniędzy, a OFE posiadają obligacje rządowe. Któregoś dnia rząd powie: Przykro mi bardzo, ale nie będziemy płacili. Tak, jak w Argentynie.
Tak źle chyba nie jest... - Tak jeszcze nie jest, ale tak się stało w Argentynie. I tak będzie w Polsce i w całej Europie. Może poza Wielką Brytanią.
Nasz model jest zbliżony do brytyjskiego. - Tak, ale tu chodzi o ilość pieniędzy. Mianowicie brytyjski fundusz emerytalny ma konkretne pieniądze, a polski nie ma nic. Ma długi. 91 mld zł chce przeznaczyć rząd premiera Tuska na ratowanie, wspomaganie gospodarki. - To znaczy, że 9 mld, czyli 10 proc. chcą ukraść. Tyle wynosi mniej więcej łapówka za przyznanie czegoś. Co to znaczy przeznaczyć 91 mld zł... - 91 mld trzeba komuś zabrać.
Komu? - Panu, czy mnie. Wszyscy będą mieli mniej pieniędzy. Przecież przedsiębiorcy będą musieli podnieść cenę towarów. Jeżeli komputer kupię - załóżmy - nie za 1000 zł, a za 1200 zł, to będę miał 200 zł mniej do wydania na coś innego. I to będzie kryzys. Krótko mówiąc, żeby dać ludziom 1000, trzeba zabrać komuś 1400. O tyle się gospodarka pogorszy, a nie polepszy. Nie ma innej metody.
Czy ktoś wygra na kryzysie? - No ci, którzy wezmą łapówki na walce z kryzysem. JKM
05 marca 2009 Człowiek prawa. co lękiem napawa... Oprócz tego, że pan były premier Kazimierz Marcinkiewicz doradzał inwestycyjnie bankowi Goldman Sachs, doradzał jeszcze…. Giełdzie Papierów Wartościowych(????), zasiadając w jej radzie(????).. Przyznam się państwu, że ciekawa to informacja, i już wszelkie służby stojące na straży i tak dalej…. powinny wszcząć śledztwo w tej sprawie.. Gdzie jest Centralne Biuro Śledcze? Gdzie Centralne Biuro Antykorupcyjne? Pani Pitera pełnomocniczka do walki z kryzysem, pardon korupcją- gdzie jest? Ciszaaaaaaa.. I jakoś nic się nie dzieje? Przez rok pan były premier miał dostęp do najbardziej poufnych informacji dotyczących polskiej gospodarki!!! Aż się prosi, że sprawdzić głębiej, czym zajmuje się tak naprawdę pan Marcinkiewicz? Właśnie zakończyła się sprawa rozwodowa pana premiera i pan premier będzie płacił miesięcznie na dwoje swoich dzieci 10 000 złotych(!!!) Niezła sumka! Bank Goldman Sachs musi nieźle płacić panu premierowi za pracę w swoim banku skoro go stać na takie alimenty. No i nieźle musi zarabiać w radzie Giełdy Papierów Wartościowych, tym bardziej, że do Giełdy dokłada państwo polskie, czyli my wszyscy podatnicy.. Narzeczona pana premiera też pracuje w banku Goldman Sachs i chce mieć dziecko z panem premierem.. A kto by nie chciał!- chciałoby się zażartować. Przyjęła zaręczyny pana premiera i bardzo, ale to bardzo go kocha.. Pisze nawet wiersze na jego blogu, tak popularne, że sam blog wyprzedził nawet mistrza blogowania pana Janusza Korwin- Mikke Wygląda na to, że będziemy mieli nową Szymborską, jeśli oczywiście starczy poetce determinacji.. no i Noblów.. Z panią Izą , ślub pan premier planuje latem… Ciekawe kto będzie wśród zaproszonych gości, bo po tym poznamy, jaka będzie kondycja polityczna pana premiera..? A oto fragment twórczości pani Izy.. „Oczywiście pikantności do wszystkiego trzeba dodać I na pierwsze strony podać Tak łatwo dziś o wypaczenie Słów, wyznań zniekształcenie Drugie M ludzi nie szanuje Tylko coś nowego knuje Że za ich plecami tworzą historie, opinie niebywałe Które często z prawdą nic wspólnego nie mają wcale?”…. No i co , interesujące? Ale zostawmy pana premiera Marcinkiewicza. Najpiękniejsza posłanka obecnej kadencji Sejmu, według jakiegoś rankingu, to pani Joanna Mucha z Platformy Obywatelskiej,, ta sama która przygotowuje ustawę o eutanazji, czyli ustawę- jak oni to nazywają- o godnej śmierci.(!!!). No jasne, najważniejsza jest obywatelska godność, którą zagwarantuje umierającemu państwo, przy pomocy ustawy ustanowionej przez demokratyczny parlament, przy pomocy inicjacji posłanki Muchy.. Podobno kiedyś sympatyzowała z Unią Polityki Realnej… Ale to już zamierzchłe czasy i chyba nieprawda, bo w naszym programie nie ma takiego pomysłu, żeby umożliwiać człowiekowi w jakikolwiek sposób odchodzenie z tego świata… Zostawiamy tę sprawę Panu Bogu! On człowiekowi daje życie i on mu je zabiera… Jest to sprawiedliwe, ale nie koniecznie sprawiedliwe społecznie i demokratycznie… Bo Pan Bóg nie jest demokratą i nie musi pytać ludu kogo ma zabrać sam - po królewsku- o tym decyduje. Bo jest monarchą… „Przyjdź królestwo Twoje”- mówimy w modlitwie. a nie „ Przyjdź Republiko Twoja”.. Ja w każdym razie nie słyszałem. Ale wracając do posłanki Muchy z Platformy Obywatelskiej, która użala się przed dziennikarzami, że za mało zarabia:” „Nasze uposażenia nie pozwalają nam na to, byśmy mogli poszaleć w kwestii ubrań”(???). To do Sejmu idzie się po to, żeby się dobrze ubrać? Może i tak powinno być, skoro Sejm zajmuje się różnymi sprawami, bardzo drobiazgowo i szczegółowo, na przykład docierają do mnie informacje, że akurat pracuje nad ustawą, na mocy której nie będzie można chodzić w góry na szpilkach(????). A ze szpilkami?- chciałoby się zapytać. I niech posłowie nie zapomną dokładnie i precyzyjnie sformułować tę ustawę, żeby później nie było żadnych wątpliwości, kogo należy zaliczyć do przestępców chodzących bezprawnie na szpilkach, a kogo nie… No i dokładnie zapisać, czy można chodzić boso, nie niszcząc otaczającej człowieka przyrody… Jak to się mówi -- w okolicznościach przyrody.. Boso, ale w ostrogach- na przykład. Bo gdy panią, a może i pana, bo „małżeństwa” homoseksualne tuż tuż., zatrzyma Straż Ochrony Przyrody Przed Szpilkami, można było z całą stanowczością stwierdzić, kto w szpilkach jest- a kto nie jest. Bo na przykład na dwudziestych piątych urodzinach Dody obecni byli krytyk mody Tomasz Jacyków ze swoim młodziutkim partnerem oraz krytyk filmowy Tomasz Raczek ze swoim partnerem Marcinem Szczygielskim. Naprawdę była niezła zabawa, tym bardziej , że na uroczystości był obecny pan Piotr Rubik z młodziutką żoną Agatą.. Wszystko było różowe: i gwiazda była różowa, i limuzyna była różowa i różowe schody i różowe butelki.. Nie było tylko różowej alternatywy.. Bo i szampan był różowy.. Różowe kwiaty, różowe prezenty.. I nikt się nie zaczerwienił! Była też pni Agnieszka Frykowska ”Frytka”, ale nie było Wojciecha Cejrowskiego.. No trudno! Impreza odbyła się bez niego! Media nie podają, czy pani Agnieszka była z nowym partnerem, czy też może ze starym.. Bo na wizji w wannie była z zupełnie obcym! Całość odbyła się w nowo otwartym nocnym klubie „The Eve”, gdzie główną atrakcją jest ogromny bar.. Ale wracając do posłanki Joanny Muchy z Platformy, że tak powiem Obywatelskiej… Ma mało pieniędzy, bo jako podatnicy stanowczo się nie staramy i doprowadzamy posłankę do rozpaczy, bo nie może zaprezentować się tak wystawnie jak Doda- Elektroda, ale dziennikarze- paparazzi przyłapali ją w pracowni pana Jana Kielmana, gdzie buty robi się na zamówienie.. U pana Janka buty potrafią kosztować nawet 4000 złotych(???). Wiem, wiem - to po to, żeby jeszcze bardziej widać było kontrast , w stosunku do najniższej emerytury w Polsce, wynoszącej jeszcze przed podwyżką 640 złotych, a po podwyżce, jakieś 645, 50. zł. …czy coś takiego? PO szczegóły odsyłam do ZUS-u… Pracownia pana Janka szyje buty ze strusiej skóry a nawet ze skóry kangura.. I znowu szyją buty dla bogaczy ze skóry biedaków- jak mówił kiedyś pan profesor Tomasz Nałęcz. Żyjąc oczywiście z pieniędzy biedaków, jak to socjaliści… Sami nie zarobią i drugim nie dadzą, obkładając ich podatkami.. Musi mieć pan Jan Kielman dobre układy z ekologami, że nie robią protestów przed jego pracownią.. Może wcześniej zapłacił! Kto wie! Albo dlatego, że szyje buty dla ważnych osób z establishmentu, na przykład dla posłanki Muchy.. W tamtej komunie były sklepy komercyjne- teraz są wyjątki dla eksperymentujących na skórze zwierząt… Ohyda! Jak można w ogóle chodzić w butach zrobionych z jakiejkolwiek skóry?… Ze skóry nie, z drewna nie… Najlepiej boso.. Bo jeszcze nie ma ustawowego zakazu chodzenia boso.. Ciekawe, czy pani posłanka Joanna Mucha będzie mogła pójść w takich butach w góry? Naprawdę ładna kobieta… Ale czy do tego potrzebny jest Sejm? WJR
Od sukcesu do sukcesu W ostatnim tygodniu nagromadziło się tyle sukcesów, że wprost nie wiadomo, od którego najpierw zacząć. Można powiedzieć, że brniemy od sukcesu do sukcesu, zupełnie tak samo, jak za Edwarda Gierka, dopóki wszystko się nie zawaliło. Ale skoro już brniemy, to wypada zacząć od początku, a potem - krok za krokiem. Przed tygodniem pan prezydent zwołał w swoim pałacu „szczyt społeczny”. Sam przebieg obrad został otoczony mgłą tajemnicy, na pewno mgłą w najlepszym gatunku, więc nie wiemy dokładnie, kto i jak radził. Wiemy tylko, co uradzono. A uradzono, żeby sformułować narodową strategię walki z kryzysem. To znaczy, że podczas tego szczytu u pana prezydenta nie tylko żadnej strategii nie sformułowano, ale - że odrzucono również strategie partyjne, jakie, niezależnie od siebie przygotowały partie: Prawo i Sprawiedliwość i Platforma Obywatelska. Dodajmy, że te strategie były nie tylko całkowicie odmienne, ale w dodatku Prawo i Sprawiedliwość uznało, iż strategia Platformy Obywatelskiej przyniesie więcej szkody, niż pożytku, zaś Platforma Obywatelska tak samo zdyskredytowała strategię przygotowaną przez PiS. Skoro takie opinie przedstawili wybitni reprezentanci obydwu partii, dla których pracują sztaby fachowców, to czyż nam, zwyczajnym zjadaczom chleba, wypada zaprzeczać? Jasne, że nie wypada i dlatego lepiej rozumiemy, dlaczego uczestnicy szczytu u pana prezydenta spokojnie przeszli nad tymi strategiami do porządku i uradzili, że prawdziwą strategię trzeba dopiero sformułować. Nawiasem mówiąc, oznacza to, że sami też nie mieli żadnego pomysłu, co robić, bo gdyby wiedzieli, to by po prostu odpowiednią strategię przyjęli i ogłosili. No i słusznie, bo co z tego, że na szczycie u pana prezydenta ktoś, dajmy na to, wymyśliłby strategię walki z kryzysem i nawet ją ogłosił, a Unia Europejska na szczycie w Brukseli przyjęłaby inną? Trzeba by było z podkulonym ogonem wycofywać się z dopiero co przyjętej i uznanej za znakomitą strategii, a przyjąć i zacząć wychwalać strategię unijną, bo wiadomo, że szczyt u pana prezydenta Kaczyńskiego jest ważny, jakże by inaczej - ale szczyt w Brukseli jest ważniejszy, to chyba jasne? Więc dla każdego było oczywiste, że narodową strategię walki z kryzysem należy opracować inną metodą. W tym celu premier Tusk spożył śniadanie antykryzysowe z naszą Katarzyną Wielką, czyli panią kanclerz Anielą Merkel. Wyłożyła mu ona dokumentnie zasady naszej narodowej strategii walki z kryzysem. Dzięki temu w Brukseli pan premier Tusk mógł ją już opowiedzieć własnymi słowami i - patrzcie Państwo! - nasza narodowa strategia odniosła na brukselskim szczycie pełny sukces! A strategia nasza polegała na tym, by odrzucić węgierski postulat wsparcia krajów Europy Środkowej przez zamożne państwa „starej” Unii i uzyskać w zamian pożyczkę z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, w wysokości 4 miliardów euro. Wiadomo, że pożyczka jest korzystniejsza od bezzwrotnej zapomogi. Tak w każdym razie uważa pan Rostowski i pewnie dlatego został delegowany do rządu premiera Tuska w charakterze ministra finansów. Ta pożyczka ma być przeznaczona na infrastrukturę, a konkretnie - na budowę autostrady z Berlina do Warszawy i przyłącza energetyczne na granicy państwa. Chodzi zapewne o przyłącza na granicy polsko-niemieckiej, które później zostaną sprywatyzowane na rzecz Niemiec, a Polska będzie długi spłacała i spłacała. Ale to nie wszystko, bo czyż słynny Gazociąg Północny nie należy do „infrastruktury”? Czyż nie będzie służył całej Unii Europejskiej? Czyż Polska nie powinna zostać do niego podłączona, ale dopiero - z terytorium niemieckiego? Czyż w tej sytuacji nie powinna uczestniczyć w kosztach budowy tego gazociągu? Dopiero gdy sobie uświadomimy to wszystko, łatwiej nam zrozumieć wielkość naszego sukcesu. Nie ulega wątpliwości, że będzie on udziałem nie tylko obecnego, ale i przyszłych pokoleń Polaków, które będą zaciągnięte przez premiera Tuska długi spłacały, podobnie jak do dziś spłacają długi zaciągnięte w latach 70-tych ubiegłego wieku przez Edwarda Gierka. Ale oczywiście to nie koniec naszych sukcesów, a zaledwie początek. Oto Władysławowi Bartoszewskiemu udało się dokonać zjednoczenia nie tyle Niemiec, co Niemców w poparciu dla pani Eryki Steinbach. Trawestując Janusza Szpotańskiego można powiedzieć, że „dla naszych Niemców to jest gratka za wroga mieć takiego dziadka”, któremu wieloletnie futrowanie przez Niemcy nagrodami najwyraźniej przewróciło w głowie. Zapowiedź nieszczęścia była widoczna już wtedy, gdy od miasta Karlsruhe dostał nagrodę „szkła w rozumie”. Teraz pewnie dostanie nagrodę „rozumu w szklance”, zwłaszcza, gdy pani Eryka jednak zostanie członkiem zarządu Centrum Przeciwko Wypędzeniom, którego - jak pamiętamy - też miało nie być. W tej sytuacji Władysław Bartoszewski jest już tylko żałosną ilustracją trafności spostrzeżenia markiza de La Rochefoucauld, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy - ze swego rozumu”. Tymczasem wypada odnotować jeszcze jeden sukces, a właściwie - pasmo sukcesów, jakie na terenie Polski odnosi wiedeńska Agencja Praw Podstawowych. Jest to rodzaj europejskiego gestapo, które ma tropić przejawy ksenofobii, homofobii i antysemityzmu. Dysponuje ona rozgałęzioną siecią agentury również w Polsce, gdzie przetarg na usługi delatorskie wygrała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, z którą współpracuje Stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita” oraz - niestety - Rada Etyki Mediów. Rada Etyki Mediów, grupująca grono samozwańczych autorytetów moralnych, oskarżyła niedawno profesora Bogusława Wolniewicza, że na antenie Radia Maryja szerzy „treści antysemickie”. Ten donos jest nie tylko nikczemny i przynosi hańbę panu, panie redaktorze Macieju Iłowiecki - ale również bezdennie głupi, ponieważ przytoczone przez donosicieli wypowiedzi profesora Wolniewicza świadczą wyłącznie o jego spostrzegawczości i odwadze cywilnej. „Wzywamy Radio Maryja do dołożenia starań celem niedopuszczenia do tego rodzaju wydarzeń w przyszłości” - czytamy w delatorskim „Oświadczeniu” Rady Etyki Mediów. Więc ja ze swej strony wzywam Radę Etyki Mediów, a w szczególności - pana redaktora Macieja Iłowieckiego i panią Teresę Bochwic, by się opamiętali i przestali się wygłupiać, nie mówiąc o hańbieniu nazwisk agenturalną działalnością - nawet jeśli „bez wiedzy i zgody” - na rzecz wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych. Jak Wam nie wstyd tak się bęcwalić? SM
Wścieklizna epoki schyłkowej Jeszcze raz okazało się, że nieszczęścia chodzą parami. Pan wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski najwyraźniej cierpi nie tylko na wściekliznę w jej politycznej odmianie, ale również na wynikające z niej powikłania. Zdarza się bowiem niekiedy, że wścieklizna rzuca się pacjentowi nie tyle na szyję, co od razu na mózg, wskutek czego stopniowo traci on poczucie rzeczywistości. Trudno powiedzieć, co sprzyja powstawaniu takich powikłań, ale nie można wykluczyć, że sprzyja temu specyficzna aura, panująca w polskim parlamencie. Takie podejrzenie nasuwa się w związku z absencją pana prezesa Kaczyńskiego podczas sejmowego przemówienia ministra finansów, pana Rostowskiego. Prezes Kaczyński tłumaczył się alergią na klimatyzację, ale prawdopodobnie chodzi o nasycające sejmową atmosferę miazmaty, powodujące postępującą utratę poczucia rzeczywistości. Zaczyna się to od objawów przypominających tzw. zaburzenia schematu ciała. Pacjent np. ma nieuzasadnione poczucie niezwykłej siły, wydaje mu się, że np. posiada niezwykle długie ręce, albo sądzi, że u stóp, które też postrzega jako niezwykle szerokie, ma całą Europę, zaś w ostrym ataku nawet przywódcy światowych mocarstw wydają mu się mniejsi, również w sensie fizycznym. Na każdą próbę perswazji reaguje wybuchami irytacji, których natężenie jest charakterystyczne dla wścieklizny. Oczywiście przy podobieństwach, jak właśnie nadmierne pobudzenie, występują też różnice. Na przykład politycznej odmianie wścieklizny nie towarzyszy wodowstręt, przeciwnie - pacjenci często mają uderzenia wody do głowy, natomiast charakterystycznym jej objawem jest luminofilia, w postaci natręctwa przebywania w świetle jupiterów. Czy to skażenie atmosfery w polskim parlamencie wspomnianymi miazmatami ma przyczyny naturalne, czy też jest następstwem biologicznego ataku terrorystycznego - to powinny wyjaśnić odpowiednie służby. W związku z oświadczeniem Eryki Steinbach o tymczasowej rezygnacji z uczestnictwa w radzie tak zwanego Widocznego Znaku - bo taką zmyłkową nazwę przyjęło obecnie dawne Centrum Przeciwko Wypędzeniom, pan wicemarszałek Niesiołowski, być może pod wpływem niemieckich gazet dla Polaków, uznał to za wielki sukces polskiej dyplomacji, krytykując przy okazji panią senator Arciszewską-Mielewczyk, w której dopatrzył się podobieństwa do przewodniczącej niemieckiego Związku Wypędzonych. Już tylko na tej podstawie można by stwierdzić u pana wicemarszałka Niesiołowskiego utratę poczucia rzeczywistości, ale niech jego przypadkiem zajmą się infirmerzy, bo mówimy tu o sukcesie naszej dyplomacji. Rezygnacja pani Steinbach jest następstwem molestowania naszej Katarzyny Wielkiej czyli pani kanclerz Anieli Merkel przez „profesora” Władysława Bartoszewskiego, który za przejście do obozu wrogów Jarosława Kaczyńskiego został wynagrodzony osobliwym stanowiskiem „pełnomocnika do spraw międzynarodowych”, chociaż w rządzie jest również minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Znając sposób mówienia Władysława Bartoszewskiego („Któż widok ten opisać zdoła? Fiedin, Simonow, Szołochow? Ach, któż w ogóle go wytrzyma?”) nie można się dziwić, że pani kanclerz uległa molestowaniu, ale nie można też nie zauważyć, że „pełnomocnikowi” premiera Tuska udało się zjednoczyć niemiecką opinię publiczną wokół Eryki Steinbach, która od tej pory jest tam postrzegana jako rzeczniczka nie tylko Związku Wypędzonych, ale całego, a w każdym razie - milczącej większości narodu niemieckiego. Znając niemieckie poczucie dyscypliny, uczucia, jakie wywołała interwencja Władysława Bartoszewskiego, nie zostały na razie ujawnione, ale to nie znaczy, że one nie zaistniały. Gdyby misja Władysława Bartoszewskiego była elementem jakiejś szerszej politycznej akcji, można by przejść nad tym do porządku, jako ceną, którą trzeba i warto zapłacić dla osiągnięcia celu znacznie ważniejszego. Ale takiego celu niepodobna wskazać, poza podtrzymaniem reputacji przywódcy Platformy Obywatelskiej, postrzeganego coraz wyraźniej, jako chłopca na posyłki u pani Anieli. W takiej sytuacji zastrzeżenie Związku Wypędzonych, że powstrzymuje się od forsowania kandydatury Eryki Steinbach n a r a z i e i zachowanie tam dla niej pustego fotela oznacza, że w o d p o w i e d n i m momencie ten wakat zostanie uzupełniony. Nietrudno się domyślić, jaki moment może zostać uznany za „odpowiedni”. To ratyfikowanie przez Polskę traktatu lizbońskiego, którego wejście w życie zapoczątkuje zasadniczą zmianę sytuacji prawno-międzynarodowej Polski.Tymczasem Polska, chwytając się brzytwy w postaci zmiany nazwy, już nie sprzeciwia się Centrum Przeciwko Wypędzeniom, którego przecież też miało nie być, a które stanie się głównym ośrodkiem niemieckiej polityki historycznej, to znaczy - sprzyjającej niemieckim celom politycznym interpretacji historii najnowszej. I wszystko wskazuje na to, iż czasowe powstrzymanie się Eryki Steinbach od udziały w radzie Widocznego Znaku może być ostatnim niemieckim ustępstwem na rzecz Polski, a zarazem zakończeniem pokazowych rewerencji wobec Władysława Bartoszewskiego. W dodatku reputacji Donalda Tuska już nic nie jest w stanie podtrzymać, bo oczywistości ukryć się już nie da, podobnie jak nie daje się ukryć koncentracji wojsk nad granicą. Jeśli w tej sytuacji pan wicemarszałek Niesiołowski oświadcza, że Polska dyplomacja odniosła wielki sukces, to mamy dwie możliwości. Albo z powodu choroby utracił on poczucie rzeczywistości, albo go nie utracił, bo nigdy go nie miał. Nie da się ukryć, że ta pierwsza możliwość jest bardziej uprzejma. Jednak tak, czy owak, trudno ukryć przygnębienie na widok, jak małą mądrością w tym schyłkowym dla naszej państwowości okresie Polska jest rządzona. SM
"Demografia nie znosi próżni" Otrzymałem list omawiający jakieś wystąpienie JE Donalda TUSKA; nieszczególne, jak się wydaje: Tusk nie ściemnia: wie, jak zrabować emerytów! Na wczorajszym spotkaniu ze słuchaczami Uniwersytetu Trzeciego Wieku, p. premier Tusk, co prawda, nie odpowiedział na pytanie: co z ochroną emerytów wobec strasznego zubożenia i podwyżek cen - ale stwierdził, że wprowadzi minimalne ceny na część energii zużywanej w gospodarstwie domowym, a resztę ceny uwolni wg pragnień dostawców energii. Nie określił, co prawda, ile będzie wynosiło to minimum energetyczne - ale ostrzegł, że drogo zapłacą ci, co nie wyłączyli żarówki. Można stąd wnioskować, że lodówek p.Premier nie brał pod uwagę, bo i tak są one puste u emerytów. Zastanawia jednak długość czasu dopuszczalnego świecenia żarówki: czy oświetlenie ma umożliwić tylko podejście do garnka - czy również umożliwi zobaczyć, że garnek jest pusty? O pralkach, zamrażarkach już nie było mowy. W każdym razie żarówkę będzie można zapalić - i nie ma tu żadnej ściemy! Zapewne poważny interes jest z tą prywatyzacją energetyki - ale emeryci pamiętają, że cały system energetyczny w PRL był stworzony dzięki ich pracy - a z prywatyzacji energetyki i z innych działów nie wpłynęła jak dotąd ani złotówka na ich emerytury. Andrzej Wayda JKM
Radosna wiadomość: zbankrutowało Porto Rico!! Nazwa "Puerto Rico" oznacza po hiszpańsku "bogaty port". Ta wyspa należy do "Wspólnoty" amerykańskiej - czyli jest w praktyce protektoratem USA. I jej gubernator, p. Ludwik Fortuño, ogłosił właśnie bankructwo. Wiadomość ta raduje mnie niepomiernie - nie dlatego, że wreszcie bankrutuje jeden z tych obrzydliwych tworów, które dziś nazywają się „państwami d***kratycznymi”, ale dlatego, że jest to państwo dość wyjątkowe - nawet, jak na obecne czasy. Uważniejsi (Są dziś tacy? Chyba tylko tu...) Czytelnicy wiadomości zauważyli zapewne, że p.Gubernator (od 1948 roku gubernator nie jest już, niestety, mianowany - lecz wybierany d***kratycznie) ogłosił, że w ramach koniecznych oszczędności musi zwolnić z administracji "30.000 ludzi, co stanowi 10% całości korpusu urzędniczego". Ponieważ wyspa liczy sobie 3,5 mln ludzi, to łatwo zauważyć, że - po odliczeniu dzieci i emerytów - praktycznie wszyscy umiejący pisać i czytać są urzędnikami! Na karku jednego naprawdę pracującego Portorikańczyka, mającego przecież na utrzymaniu rodzinę, siedzi dwóch pasożytów zwanych „urzędnikami” - też przecież mających rodziny. Gdy wyspa należała do Korony Hiszpańskiej zarządzało nią 34 (trzydziestu i czterech) urzędników. Nie mieli komputerów i telefonów. Gdyby mieli - wystarczyłoby pięciu. To monstrum utrzymywało się tylko dlatego, że Wuj Sam - obecnie już Wuj Tom - dopłacał obficie. Nawet teraz p.Fortuño stwierdził, że ma dziurę w budżecie na 2,2 US$ - a Wuj Tom już ogłosił, że w ramach „walki z kryzysem” przekaże Porto Rico US$ 5 mld!! Efekt będzie taki, że p. Ludwik Fortuño, należący (jak widać z plakatu wyborczego z jesieni ub. roku) do Nowej Partii Postępowej (do wyboru jest tam "Ludowo-Demokratyczna") zatrudni ponownie zwolnionych - i jeszcze resztę ludności, nawet niepiśmiennej. Czyli: sytuacja gospodarcza się pogorszy. Dodatkowym zabawnym elementem tej sytuacji jest to, że niefortunny p. Ludwik Fortuño ogłosił, że deficyt budżetowy jest cztery razy wyższy, niż myślał. P. Piotr Townsend 30 lat temu wyraźnie napisał: „Gdyby księgowy dowolnej spółki lub spółdzielni tak prowadził rachunki, jak czynią to ministrowie finansów współczesnych państw - to żaden nie uniknąłby kryminału”. Ministrom uchodzi to na sucho. Dopóki do władzy nie dojdzie UPR. Wtedy powędrują za kratki - obiecuję! Tak więc: cieszymy się - i mamy nadzieję, że w ślady Porto Rico pójdą następne państwa, z europejskimi na czele... ach, zapomniałem dodać: Porto Rico, w odróżnieniu od "państw" europejskich, nie ma własnej drukarni pieniędzy... Tłumaczenie plakatu p. Ludwika Fortuño: "RAZEM DOKONAMY ZMIANY. Z nową WIZJĄ postępu i dobrobytu..." - trzeba dalej tłumaczyć - czy wystarczy wstawić tu odpowiedni fragment programu PO, PSL, PiS, SLD?... JKM
Wyprawy kosmiczne a kryzys Światowy kryzys dopadł wreszcie Chiny. Chińska Republika L**owa przyznała, że w tym roku jej tempo wzrostu będzie najgorsze od wielu lat. Wszyscy ludzie nienawidzący ChRL za „nieprzestrzeganie praw człowieka”, za „zniewolenie Tybetańczyków” (Ujgurów, Mandżurów itd. - niepotrzebne skreślić) mogą zacierać ręce. Kryzio dopadł Chińczyków. Właśnie odwiedziła Pekin p. Hilaria Clintonowa - i na pożegnanie oświadczyła, że „Wszyscy jedziemy na tym samym wózku; jeśli będziemy tonąc - to razem”. Istotnie - i w Stanach Zjednoczonych, i w Chińskiej Republice Ludowej, a nawet w Chińskiej Republice Narodowej, w Hong-Kongu i w Makao - wyraźny spadek rozwoju gospodarczego. Konkretnie: w USA w tym roku ma być spadek o 5%. natomiast w Chinach zamiast oczekiwanego wzrostu o 11% będzie wzrost tylko o 9%. Trudno - Kryzio u bram… Pani Hilaria zapewne niedługo pożegna się ze stanowiskiem Sekretarki Stanu - czyli Ministerki od Spraw Zagranicznych. Pożegna się - bo JE. Benedykt Hussein Obama poczeka najpierw, by ktoś zajął jej miejsce w Senacie - a teraz się Jej pozbędzie. Przyznać jednak trzeba, że to Jej oświadczenie mocno się do tego przyczyni. Jednak - tak się mówi: Stany Zjednoczone są w kryzysie. Cóż: jedni przeżywają kryzys - a drudzy jakoś nie… Np. NASA - ten potworny reżymowy moloch potrzebujący 35 mln dolarów by wysłać człowieka na orbitę - przeżywa kryzys. Rosyjska Agencja Kosmiczna, gdzie wysłanie człowieka w Kosmos kosztuje $20 milionów - też przeżywa kryzys… a jednocześnie już cztery prywatne firmy ścigają się, która pierwsza komercyjnie wyniesie człowieka w Kosmos. Jedne za taką przejażdżkę żądają $200 000 - a inni już tylko $95 000. Konkurencja działa - i pewno niedługo ceny spadną do $50 000… Co za problem: wysłać człowieka te 100 czy 200 km w górę? Żaden. To znaczy: żaden problem dla prywatnej firmy. Reżymowa musi mieć 50 ekspertyz, sto razy sprawdzić bezpieczeństwo, zapewnić, by zamówienia na części do rakiety rozłożone były równomiernie od Montany po Florydę i od Maine do Kalifornii. Na takim wystrzale wszyscy przecież muszą zarobić! Ze trzydziestu senatorów i setka posłów łapę wyciąga - bo jak nie, to się nie zgodzą.
A prywatna firma żadnej zgody nie potrzebuje - bo przecież jej szef jest Pierwszy po Bogu - a sam sobie zezwoleń udzielał nie będzie… Najdziwaczniejsze jednak, że Kryzio szaleje - a bilety na takie kosmiczne wyprawy są już wyprzedane na dwa lata naprzód. Jeśli Państwo się dziwicie - to zapominacie, że w finansach (a kryzys w USA jest czysto finansowy) jeżeli jeden traci, to drugi zyskuje. No, więc ci, którzy zyskali z 50 milionów - mogą chyba wysupłać te głupie $100.00 czy $200.000 by sobie polatać nad Ziemią. Dotyczy to zwłaszcza producentów napoju Red Bull, który jak wiadomo dodaje skrzydeł. Ponieważ na Ziemi szaleje Kryzio, to musimy mu stawić czoła - skoro mamy stawić czoła, to musimy pić więcej napojów energetycznych. Co dodaje skrzydeł ich producentom. 50 milionów rocznie zarabia na przykład rocznie p. Albert Gore - tylko na handlu zezwoleniami na emisję gazów cieplarnianych. Jest więc oczywiste, że nie może być tak, by każdy sobie gazy cieplarniane ot, tak - wypuszczał. Muszą być na to zezwolenia! Muszą - by Bertcio mógł sobie nimi pohandlować. Nie rozumiem tylko, dlaczego otrzymał On za to Pokojową Nagrodę Nobla - kiedy powinien był otrzymać Nagrodę Nobla z ekonomii. Żaden alchemik nie umiał przerobić dwutlenku węgla na złoto - a proszę: Bercio potrafił! Najdziwniejsze jest to, że ludziom wyrywa się z kieszeni już ponad 1,5 biliona (po amerykańsku: trillion) dolarów - a nikt tego nie zauważa. Gdyby chcieli ukraść sto, tysiąc, może milion - o, to ludzie by dostrzegli. Po licznych dewaluacjach ludzie potrafią już sobie wyobrazić, jak wygląda milion dolarów. Ale miliard (po amerykańsku: billion)? A bilion? Gdy nie ma kota - myszy tańcują. Jak nie ma właściciela państwa, czyli Monarchy - to każdy kradnie, jak może. Jedna wynosi z pracy papier toaletowy, a inny inkasuje 50 milionów. W końcu ktoś w ten Kosmos polecieć powinien… JKM
Ubekistan kontra dopalacze Czy ukradziono komuś z Państwa samochód? A może okradziono mieszkanie lub siedzibę firmy? Chyba każdy czytelnik, który odpowie pozytywnie na te pytania, przyzna, że równie traumatycznym przeżyciem jest późniejsze zetknięcie się z pracą policji. Zacofanie technologiczne, niedoinwestowanie, wieloletnia negatywna selekcja materiału ludzkiego i skupienie się na „dopieszczaniu” statystyk przestępstw sprawiają, że już w momencie zgłaszania zdarzenia na policji ofiara złodziei dochodzi do wniosku, iż powinna dać sobie spokój z państwowymi instytucjami mającymi zwalczać przestępczość. A nawet jeśli sama nie potrafi dojść do takiego wniosku, usłużny policjant da do zrozumienia, że prawdopodobieństwo złapania złodzieja jest bardzo niewielkie, a w zasadzie nie ma go wcale.
SPOKÓJ PRZEDE WSZYSTKIM Zresztą po co te abstrakcyjne rozważania. Kilka dni temu jedna z gazet relacjonowała, jak właściciel wydawnictwa Albatros Andrzej Kuryłowicz padł ofiarą oszustów, którzy uruchomili w internecie sprzedaż sprzętu radiowo-telewizyjnego posługując się danymi jego przedsiębiorstwa. Kiedy się zorientował, pojechał na komisariat, żeby doprowadzić do zablokowania strony internetowej. Dyżurny policjant kazał czekać, aż przyjdzie właściwa osoba i przyjmie zawiadomienie. Długo nikt się nie zjawiał i zdenerwowany przedsiębiorca opuścił komisariat zostawiając numer telefonu. Wieczorem dostał wiadomość, żeby wrócił i złożył zeznanie. Policjantka pisała ręcznie, bo nie miała ani maszyny do pisania, ani komputera. Kuryłowicz domagał się podjęcia przez policję zdecydowanych działań. Nie zmąciło to spokoju policjantki, która dalej spisywała zeznanie. Wydawca postawił ultimatum: nie będzie składał żadnych zeznań dopóki policja nie zablokuje strony internetowej oszustów. Policjantka uznała, że Kuryłowicz nie chce złożyć zawiadomienia o przestępstwie i sporządziła jedynie notatkę służbową. Gdy następnego dnia będąc na komisariacie chciał pokazać policjantom inkryminowaną stronę, okazało się, że cała placówka nie ma dostępu do internetu. Zdesperowany Kuryłowicz chciał interweniować u komendanta. Miał pecha, bo komendant przyjmuje interesantów raz na tydzień. Z całego artykułu w „GW” wynika, że większość pracy zmierzającej do wyjaśnienia sprawy i uniemożliwienia oszustom kontynuowania przestępczej działalności wykonał sam wydawca ze swoimi pracownikami.
A PULA NIE JEST DO KRADZIEŻY Ale może być przecież całkiem inaczej. Firma World Wide Supplements Importer zaczęła rozbudowywać w Polsce sieć sklepów ze środkami pobudzającymi zawierającymi benzylopiperazynę, która działa podobnie jak amfetamina. W październiku ubiegłego roku Unia Europejska umieściła tę substancję na liście substancji psychotropowych. W Polsce na razie jest jeszcze legalna. I nagle okazało się, że można… O tej samej godzinie do wszystkich 40 sklepów w całej Polsce wkroczyli urzędnicy kontroli skarbowej i celnicy. Następnego dnia policja weszła do podpoznańskich magazynów przedsiębiorstwa. Oficjalne tłumaczenie brzmi: chodzi o sprawdzenie dokumentacji, płatności podatków i ceł oraz legalności całego przedsięwzięcia. Gołym okiem widać jednak, że zmasowana kontrola służy sparaliżowaniu działania firmy. Na Mazowszu uaktywnili się inspektorzy nadzoru budowlanego. W stolicy podjęli decyzję nakazującą firmie zamknięcie sklepu, ponieważ „działalność prowadzona w lokalu oraz sposób jego użytkowania są sprzeczne z ich przeznaczeniem”. W innych miastach tego regionu trwa jeszcze postępowanie wyjaśniające. W Lublinie sanepid zatrudnił tłumacza przysięgłego, który przełozył angielskie napisy na sprzedawanych produktach. Okazało się, że w oryginale mówi się o środkach spożywczych, a naklejki w języku polskim informują, że produkt przeznaczony jest do celów kolekcjonerskich i nie nadaje się do spożycia. Jak doniosła „GW”, dyrektor powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej orzekł: „to wprowadza klientów w błąd”. Zgodnie z obecnymi unijnymi przepisami sklep „spożywczy” powinien być zgłoszony do służb sanitarnych miesiąc przed jego otwarciem. Ponieważ firma tego nie zrobiła, urzędnik podjął decyzję o zamknięciu sklepu. Tłumaczy: „nie zamykałem żadnych dopalaczy, tylko sklep spożywczy sprzedający suplementy diety i środki witaminowo-mineralne”. I zapowiedział, że złoży doniesienie do prokuratury, bo właściciel złamał ustawę o bezpieczeństwie żywności. Oprócz tego firmie grozi grzywna do 80 tysięcy złotych. W szeregach urzędników można zaobserwować pewien brak koordynacji. Przedstawiciel kieleckiego sanepidu oświadczył dziennikarzowi „GW”, że nie było podstaw do zamknięcia tamtejszej placówki, bo „nie stwierdzili w sklepie środków spożywczych”. Rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego bez żenady tłumaczy, że „każdy inspektor powiatowy ma prawo samodzielnie interpretować przepisy”.
…PULA SIĘ CAŁA NAM NALEŻY Od dawna nie byliśmy świadkami tak zdecydowanego i gorliwego działania służb państwowych, nieskrępowanego zdrowym rozsądkiem i przepisami prawa. No właśnie. Kiedy ostatnim razem zdarzyło się coś podobnego? Ależ tak! To Roman Kluska roił sobie, że może rozwijać swój biznes w Optimusie nie wchodząc w układy ze strukturami UBekistanu. Boleśnie przekonał się, jak bardzo się mylił. Powstaje pytanie, komu naraził się sprzedawca środków pobudzających? Tu skazani jesteśmy na przypuszczenia. Uważam, że nieszczęsna firma porwała się z motyką na słońce, a konkretnie: na jądro współczesnego systemu społeczno-politycznego, jakim jest trójkąt politycy-służby-zorganizowana przestępczość. Jednym z głównych źródeł dochodów tego trójkąta są olbrzymie zyski z produkcji i handlu narkotykami, które opierają się oczywiście na państwowej „walce z narkotykami”. To nie mogło tym zbrodniarzom od „dopalaczy” ujść płazem. Źródeł dochodów wspomnianego wyżej trójkąta jest oczywiście więcej. W ostatnim czasie (przynajmniej w moim mieście) powstaje sporo małych punktów hazardowych należącym do tej samej sieci (z błędem w nazwie). Nawet jeśli nie mają dużych obrotów, to mogą stanowić świetny sposób na legalizację dochodów z innych źródeł (zwaną „praniem brudnych pieniędzy”). Skądś urzędnicy skarbowi, policjanci i dziennikarze wiedzą jednak, żeby patrzeć zawsze w inną stronę. To znak, że ta sieć ma radykalnie odmienne relacje z trójkątem niż żałośni amatorzy od „dopalaczy”. Hubert Szypko