Dysząc ciężko rozejrzałem się. W pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo połamanych mioteł, krzeseł bez nóg oraz innych przedmiotów, które leżały tam zapomniane i zupełnie niepotrzebne. Ściany spowite były gęstą siecią pajęczyn. Nie było to może cudowne miejsce, ale przynajmniej czułem się bezpieczny. Serce waliło mi jak młotem, a jego dźwięk odbijał echem od ścian. Bałem się, że moi prześladowcy mogą usłyszeć nawet ten odgłos. W takich właśnie chwilach najbardziej żałowałem, że się przeprowadziłem właśnie tutaj. Gdybym mieszkał dalej w Krakowie, nie musiałbym się ukrywać przed grupą osiłków, którzy starali się zamienić każdy dzień mojego życia w piekło. Szczerze mówiąc, całkiem dobrze im to wychodziło.....
Usłyszałem za drzwiami kroki i głosy. Miałem duszę na ramieniu. Wstrzymałem oddech, nasłuchując. Po chwili jednak odgłosy zaczęły się oddalać. Odetchnąłem z ulgą. Ale przecież nie mogłem siedzieć cały dzień w tym schowku na miotły! Przeczekałem jeszcze chwilę, a potem delikatnie, starając się robić jak najmniej hałasu, otworzyłem drzwi. Spojrzałem w prawo i w lewo. W pobliżu nie było nikogo. Na palcach wyszedłem z kryjówki. Modliłem się w duchu, aby prześladowcy nie zawrócili. Wtedy na pewno by mnie dopadli i...... Bałem się nawet pomyśleć, co by mi zrobili. Do tej pory zawsze udawało mi się uciec. Może i byłem mniejszy i słabszy od nich. Miałem jednak szybkie nogi i dużo szczęścia. Zawsze, gdy już zdawało mi się, że mnie dopadną, cudem umykałem. Tego dnia było tak samo. Antek ze swoją paczką czekali na mnie przed szkołą. Po ich minach poznałem, że nie mają wobec mnie żadnych przyjemnych planów. Gdy tylko mnie dojrzeli, zaczęli wykrzykiwać w moim kierunku przeróżne przezwiska. Przyśpieszyłem kroku. Chłopacy ruszyli za mną. Zacząłem biec, oglądając się co chwilę za siebie. Strach dodawał mi sił. Gdy straciłem ich z oczu, przepełniony radością zwolniłem. Obejrzałem się jeszcze raz i..... po chwili leżałem jak długi. Okazało się, że nie patrząc pod nogi, potknąłem się o wystający korzeń. Na domiar złego, wylądowałem twarzą prosto w błotnistej kałuży. Chciałem się podnieść, lecz poczułem, że coś przyciska mnie do ziemi. Uniosłem lekko głowę. Ku swemu przerażeniu stwierdziłem, że jednemu z prześladowców udało się mnie dopaść. Stał teraz nade mną, przyciskając mnie nogą do ziemi. Chciałem uciec, jednak nie mogłem. Gdy tak leżałem, cały upaprany błotnistą mazią, wpadłem na genialny pomysł. Wziąłem w garść trochę błota i rzuciłem je napastnikowi prosto w twarz. Chłopak cofnął się o krok, przecierając oczy. Ta chwila wystarczyła, bym zdążył podnieść się. Przepełniony na nowo nadzieją, zacząłem biec co sił w nogach. W szalonym pędzie wpadłem do szkoły. Rzuciłem się w kierunku pierwszego pomieszczenia, które było otwarte, czyli do schowka na miotły. Wkroczyłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi.
Szedłem powoli, stąpając jak najciszej. Każdy, nawet najcichszy szmer sprawiał, że bałem się coraz bardziej. Zdawało mi się, że czas jakby stanął w miejscu. Szedłem już przecież tak długo, a nie przeszedłem nawet połowy korytarza. Gdy tak posuwałem się w żółwim tempie, krok po kroku, usłyszałem za swoimi plecami jakiś odgłos. Zacząłem zastanawiać się, czy obejrzeć się by sprawdzić co to, czy może raczej uciekać co sił w nogach. Zanim jednak zdążyłem podjąć decyzję, już drugi raz tego dnia znalazłem się na ziemi. Tym razem jednak, zostałem na nią brutalnie pchnięty.
- Myślałeś cwaniaczku, że nam uciekniesz? - usłyszałem nad swoim uchem pełen szyderczego tonu głos. Napastnik kopnięciem obrócił mnie tak, by mógł widzieć moją twarz. Widać było, że moje przerażenie napawa go dumą. Zaczął się głośno śmiać, a dźwięk ten odbijał się echem od ponurych ścian. Mnie jednak nie było do śmiechu. Zamknąłem oczy, przepełniony panicznym strachem. Po chwili usłyszałem jeszcze jakiś głos. Chłopacy wymienili ze sobą dwa zdania, a potem poczułem, jak ktoś mnie podnosi i przerzuca przez plecy jak worek ziemniaków. Nie czynił tego delikatnie. Byłem cały poobijany, oblepiony błotem i upokorzony.
- Tak, to jest cudowny dzień....- pomyślałem z goryczą. Kiedy tak mnie nieśli w nieznanym mi kierunku, serce miałem w gardle. Gdy myślałem, co mnie teraz może czekać, czułem jak pojawiała mi się gęsia skórka. Słyszałem rozmowy i śmiechy dręczycieli, jednak nie rozumiałem ich sensu. Chłodny powiew wiatru musnął moją twarz. Niepewnie otworzyłem oczy. Moim oczom ukazał się biały sznur służący do suszenia bielizny. Nie wiedziałem co chłopacy planują, jednak miałem wrażenie, że nie chcę się dowiedzieć.
- Dawaj klamerki!- usłyszałem głos jednego z osiłków. Przewiesił mnie przez sznurek i przypiął nimi do niego. Zaśmiał się głośno, mówiąc coś do kolegi. „Na pożegnanie” uderzył mnie raz w twarz, zostawiając mi pod okiem wielkiego siniaka, a następnie oddalił się. Ciarki przechodziły mi po plecach, gdy myślałem, że będę tu tak wisiał już zawsze.......
- Andrzej? - usłyszałem nieznany głos, a włosy na karku zjeżyły mi się. Chciałem spojrzeć kto to, bałem się jednak, że jeśli się ruszę , to spadnę.
-No tak, najpierw cię sprali, a potem wywiesili do wysuszenia...... - osoba zaśmiała się. Poczułem, jak czyjeś ręce odczepiają mnie ze sznurka i stawiają ostrożnie na ziemi. Spojrzałem w twarz nieznajomego. Był to starszy pan. Jego twarz naznaczona była piętnem czasu, a włosy jego przesiane były białymi pasmami.
-Dziękuję panu bardzo.... - powiedziałem prostując się.
-Nie ma za co, moje dziecko... Kto cię tak urządził?
Już zaczynałem odpowiadać, ale staruszek mi przerwał.- Chodźmy do mnie. Opowiesz mi wszystko przy ciepłej herbacie..... - powiedział i ruszyliśmy, uśmiechając się do siebie nawzajem.