Kor


William Barclay

LISTY
DO KORYNTIAN

Poznań 2002


Tłumaczył: Konstanty Wiazowski

Wydanie poprzednie ukazało się nakładem

Wydawnictwa „Słowo Prawdy” w 1979 r.

Redakcja: Adam Ciorga


WPROWADZENIE DO
LISTÓW DO K
ORYNTIAN

Wielkość Koryntu

Już pierwszy rzut oka na mapę Grecji przekonuje, że Korynt miał bardzo dogodne położenie geograficzne. Południową część tego kraju stanowi niemal wyspa. Od zachodu Zatoka Sarońska głęboko wrzyna się w ląd, a od wschodu - Zatoka Koryńska. Jedynym łącznikiem obydwu części Grecji jest mały przesmyk o szerokości sześciu kilometrów: I właśnie na tym wąskim przesmyku położony jest Korynt. Tak dogodne usytuowanie uczyniło z tego miasta jeden z największych ośrodków handlowych w starożytnym świecie. Wszystkie szlaki komunikacyjne z północy na południe prowadziły przez Korynt. Wszyscy podróżujący z Aten i północnych krain Grecji do Sparty i Peloponezu musieli przechodzić przez Korynt, ponieważ znajdował się on na małym przesmyku łączącym północ z południem.

Przez Korynt prowadziły szlaki komunikacyjne nie tylko z północy na południe, ale jednocześnie ze wschodu na zachód. Najbardziej wysuniętym na południe Grecji był przylądek Malea, który dzisiaj nazywa się przylądkiem Matapan. Było to bardzo niebezpieczne miejsce do żeglowania i stąd przepłynięcie obok przylądka Malea w starożytności znaczyło tyle samo co przepłynięcie obok przylądka Horn w czasach późniejszych. Grecy mieli dwa powiedzenia, które w bardzo wyraźny sposób podkreślały niebezpieczeństwo podróży wokół przylądka Malea: „Kto płynie wokół Malea, niech najpierw zapomni o swoim domu” i „Kto płynie wokół Malea, niech najpierw sporządzi testament”. Starając się ominąć to niebezpieczne miejsce marynarze obierali inną drogę. Wpływali do Zatoki Sarońskiej, a gdy statki były nieduże, wyciągali je z wody i na wałkach przetaczali przez wąski przesmyk na drugą stronę. Przesmyk ten właściwie nazywał się Diolkos, co znaczy miejsce przeciągania w poprzek. To samo pojęcie zawiera się w nazwie szkockiej miejscowości Tarbert, czyli miejsce tak wąskie, że łodzie przeciągano tam z jednej zatoki do drugiej. Jeżeli było to rzeczą niemożliwą ze względu na wielki ciężar statku, wtedy tragarze przenosili ładunek i po drugiej stronie przesmyku ładowali do innego statku. Pokonanie tego sześciokilometrowego odcinka, obecnie istniejącym tam kanałem korynckim, zaoszczędzało ponad trzysta kilometrowy rejs wokół przylądka Malea, najniebezpieczniejszego przylądka na Morzu Śródziemnym. Łatwo wyobrazić sobie jak wielkim ośrodkiem finansowym musiał być Korynt. Tędy musiał przechodzić każdy udający się z północy na południe Grecji, tędy też prowadziły szlaki handlowe ze wschodu na zachód całego świata śródziemnomorskiego. Wokół Koryntu powstały trzy inne miasta: Lacheum na zachodnim brzegu przesmyku, Kenchrea na wschodnim brzegu, a niedaleko od niej Schoenus. Farrar pisze: „Przedmioty zbytku wkrótce znalazły się na rynkach odwiedzanych przez wszystkie narody cywilizowanego świata - arabski balsam, fenickie daktyle, libijska kość słoniowa, babilońskie dywany, cylicyjska koźla sierść, likaońska wełna, frygijscy niewolnicy”. Korynt, jak powiada Farrar, był targowiskiem próżności starożytnego świata. Jedni nazywali go mostem Grecji, a inni klubem Gracji. Mówi się, że jeżeli ktoś przez dłuższy czas przebywa na Piccadilly Circus, to ma możliwość spotkać tam obywateli różnych krajów. Korynt był właśnie takim Piccadilly Circus śródziemnomorskiego świata. Należy jeszcze dodać, że w Koryncie odbywały się zawody istmijskie, które w starożytnym świecie zajmowały drugie miejsce po zawodach olimpijskich. Korynt był bogatym i gęsto zaludnionym miastem, będącym największym ośrodkiem handlowym starożytnego świata.

Niegodziwość Koryntu

Istniała też i druga strona Koryntu. Był miastem słynącym z handlu, a jednocześnie z niemoralnego życia. Słowo koryntiazestai, żyć jak Koryntianin, stało się częścią języka greckiego i oznaczało życie w pijaństwie i rozwiązłości moralnej. Słowo to przeniknęło do języka angielskiego i dawniej oznaczało młodych, pochodzących z bogatych domów podrostków, którzy prowadzili beztroski i buntowniczy sposób życia. Aelian, pisarz grecki powiada, że w sztukach greckich Koryntianin zawsze był przedstawiany w stanie nietrzeźwym. Samo słowo Korynt było synonimem rozpusty. Zło na terenie Koryntu pochodziło z jednego źródła, o których wiedział cały ówczesny cywilizowany świat. Nad przesmykiem wznosiło się wzgórze Akropolu, a na nim stała wielka świątynia Afrodyty, bogini miłości. Służyło tam tysiąc kapłanek, uprawiających nierząd religijny, które każdego wieczoru schodziły z Akropolu, by na ulicach Koryntu oddawać się niemoralnym występkom. Później pojawiło się wśród Greków powiedzenie: „Nie każdy może pozwolić sobie na podróż do Koryntu”. Ponadto w Koryncie kwitły inne występki, przyniesione tu przez handlarzy i marynarzy z krańców ziemi, aż w końcu nazwa tego miasta stała się nie tylko synonimem bogactwa i zbytku, pijaństwa i rozpusty, ale też i wszelkiej nieczystości.

Historia Koryntu

Historia tego miasta dzieli się na dwie części. Było to bardzo stare miasto. Tucydydes, historyk grecki, twierdzi, że właśnie w Koryncie zaczęto budować trójrzędowe statki wojenne. W Koryncie legenda umiejscawia zbudowanie statku Argo, na którym Jazos przemierzając morza poszukiwał złotego runa. Jednak w 146 r. przed Chr. na miasto spadło nieszczęście. Były to czasy, gdy Rzymianie zaangażowali się w podbój świata. W obronie przed ich zakusami Korynt zaczął przewodzić opozycji, stał się przywódcą wszystkich Greków. Jednak Grecy nie byli w stanie przeciwstawić się dobrze wyszkolonym Rzymianom i dlatego w 146 r. przed Ch. Lucius Mummius, wódz rzymski, zdobył Korynt i tak doszczętnie go zniszczył, że na miejscu kwitnącego miasta pozostały jedynie zwały ruin. Jednak chyba żadne miasto w takim położeniu geograficznym nie mogłoby pozostać w ruinie. Dokładnie sto lat później Juliusz Cezar odbudował Korynt. Teraz stał się on kolonią rzymską. Więcej, bo stał się stolicą Achai, prowincji rzymskiej, do której praktycznie należała cała Grecja. W tamtych czasach, a były to czasy Pawła, ludność miasta była przemieszana.

1. Mieszkali tu rzymscy weterani wojenni, których Juliusz Cezar tu osadził. Po ukończeniu czynnej służby wojskowej żołnierz rzymski otrzymywał obywatelstwo i był wysyłany do nowo założonego miasta, gdzie otrzymywał kawałek pola uprawnego i prowadził osiadły tryb życia. Tego rodzaju kolonie rzymskie zostały rozmieszczone po całym świecie, a ich podporą byli właśnie weterani, którzy przez wierną służbę uzyskiwali obywatelstwo.

2. Po odbudowaniu Koryntu powrócili tutaj kupcy, gdyż dogodne położenie miasta sprzyjało rozwojowi handlu.

3. Wśród ludności cywilnej było wielu Żydów, którzy skorzystali z nadarzających się możliwości handlowych.

4. Mieszkały tu również grupy Fenicjan, Frygijczyków i innych ludów ze Wschodu, którzy praktykowali dziwne obyczaje i prowadziły swoisty sposób życia. Farrar mówi o „wzajemnym przemieszaniu się greckich poszukiwaczy przygód z rzymskimi bogaczami, przy jednoczesnym zabarwieniu fenickim; były tu masy Żydów, byłych żołnierzy, filozofów, kupców, marynarzy, wyzwoleńców, niewolników, handlarzy, spekulantów i wszelkiego rodzaju wysłanników”. Określa on to miasto jako kolonię „bez arystokracji, bez tradycji i bez odpowiedniej grupy dobrze ułożonych obywateli”. Przypomnijmy sobie dzieje Koryntu, przypomnijmy jego powiązania z bogactwem i przepychem, z pijaństwem i niemoralnością, z rozpustą i wszelkiego rodzaju bezwstydem, a następnie przeczytajmy 1 Kor. 6, 9-10:

Albo czy nie wiecie, że niesprawiedliwi Królestwa Bożego nie odziedziczą? Nie łudźcie się! Ani wszetecznicy, ani bałwochwalcy; ani cudzołożnicy, ani rozpustnicy, ani mężołożnicy, ani złodzieje, ani chciwcy, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy Królestwa Bożego nie odziedziczą - a takimi niektórzy z was byli.

W tej wylęgarni rozpusty, w najbardziej nieodpowiednim miejscu greckiego świata, dokonało się jedno z największych dzieł Pawła i zatriumfowała mocarna łaska Boża.

Paweł w Koryncie

W Koryncie Paweł przebywał dłużej niż w jakimkolwiek innym mieście z wyjątkiem Efezu. Będąc zmuszony do opuszczenia Macedonii Paweł udaje się do Aten. Nie miał tam większego powodzenia i dlatego kieruje się do Koryntu, gdzie pozostał przez osiemnaście miesięcy. Jakże mało znamy o pracy Pawła, skoro jego półtoraroczny pobyt w opisie Łukasza został ograniczony jedynie do 17 wierszy (Dz 18,1-17). Przybywając do Koryntu Paweł zamieszkał u Akwilli i Pryscylli. Z wielkim powodzeniem przemawiał w synagodze. Po przybyciu z Macedonii Tymoteusza i Sylasa podwoił wysiłek, ale Żydzi byli tak uparci i wrogo usposobieni, że musiał opuścić synagogę. Zamieszkał następnie u Justusa, którego dom sąsiadował z synagogą. Najwybitniejszym wśród nowo nawróconych był Kryspus przełożony synagogi. W 52 roku na stanowisko gubernatora Achai powołano Rzymianina Galliona. Znany był on ze swego uroku i łagodności. Żydzi wykorzystali zalety jego charakteru i brak rozeznania w sytuacji, oskarżając Pawła o szerzenie nauki niezgodnej z ich prawem. Gallion jednak nie chciał mieszać się do wewnętrznych spraw Żydów i nie podjął żadnej akcji. Po zakończeniu więc swojej pracy w Koryncie Paweł udał się do Syrii.

Korespondencja z Koryntem

W 55 roku, przebywając w Efezie, Paweł dowiedział się, że w zborze korynckim nie wszystko układa się najlepiej i stąd napisał tam list. Istnieje przypuszczenie, że korespondencja z tym zborem nie odbywała się w takim porządku, jaki dzisiaj w niej pozostał. Musimy pamiętać, że dopiero w 90 roku korespondencja ta została skompletowana. W wielu zborach przechowywano jedynie fragmenty papirusów, których połączenie w jedną całość było nie lada problemem; przy tym chyba nie wszystkie listy do Koryntian zostały odszukane i nie wszystkie ułożone w odpowiednim porządku. Postarajmy się odtworzyć to, co się stało.

1. Pewien list poprzedzał Pierwszy List do Koryntian. W 1 Kor 5,9 Paweł pisze: „Napisałem wam w liście, abyście nie przestawali z wszetecznikami”. To oczywiście odnosi się do poprzedniego listu. Niektórzy uważają, że list ten zaginął bez wieści. Inni znowu twierdzą, że zawiera się on w 2 Kor 6,14-7,1. Tekst ten pasuje do tego, o czym Paweł wspomina. Jest on raczej wtrącony do kontekstu i gdybyśmy go usunęli, czytając 2 Kor 6,13 i natychmiast przechodząc do 7,2 - nie odczulibyśmy żadnej zmiany czy zachwiania w tekście całego Listu. Uczeni nazywają ten list Poprzednim Listem. Mógł on zostać zagubiony lub w chwili kompletowania włączony do 2 Kor 6,14-7,1. (Musimy pamiętać, że w oryginalnych listach nie było podziału na rozdziały i wiersze. Podziału na rozdziały dokonano dopiero w trzynastym wieku, a na wiersze - w szesnastym, i dlatego przedtem chronologiczne ułożenie listów było rzeczą trudniejszą).

2. Z różnych stron nadeszły do Pawła wieści o kłopotach zboru korynckiego.

a) Wieści te przynieśli domownicy Chloi (1 Kor 1,11). Powiedzieli mu o sporach, które jak pożar objęły całą społeczność w tym mieście.

b) Wieści te przynieśli Stefan, Fortunat i Achaik (1 Kor 16,17), których osobista relacja uzupełniła wiadomości Pawła

c) Zbór koryncki listownie poinformował Pawła o zaistniałej sytuacji i prosił o udzielenie rad odnośnie różnych problemów. W 1 Kor 7, 1 Paweł powiada: „A teraz odnośnie zagadnień, o których mnie pisaliście...”. W odpowiedzi na wszystkie te zagadnienia Paweł pisze Pierwszy List do Koryntian. Najprawdopodobniej przesłał go przez Tymoteusza (1 Kor 4,17).

3. Na skutek tego Listu sytuacja w zborze korynckim jeszcze bardziej pogorszyła się, choć nie mamy na to bezpośredniego dowodu, ale domyślamy się, że Paweł udał się tam osobiście: W 2 Kor 12,14 powiada on: „Oto po raz trzeci przygotowuję się do podróży do was”. Również w 2 Kor 13,1-2 mówi o przygotowywaniu się do odwiedzenia tego zboru po raz trzeci. Skoro tak, to była też i druga wizyta, a tymczasem wiemy tylko o pierwszej, opisanej w Dz 18,1-17. Nigdzie nie ma wzmianki o drugiej wizycie. Z Efezu do Koryntu płynęło się statkiem dwa lub trzy dni i Paweł na pewno w międzyczasie złożył tam krótką wizytę.

4. Odwiedziny te nie wpłynęły na polepszenie sytuacji. Nastąpiło jeszcze większe rozjątrzenie, na co Paweł odpowiedział wyjątkowo surowym i ciętym listem. Dowiadujemy się o tym z pewnych fragmentów Drugiego Listu do Koryntian. W 2 Kor 2,4 Paweł pisze: „... z głębi utrapienia i zbolałego serca, wśród wielu łez, pisałem do was”. W 2 Kor 7,8 powiada: „Bo jeśli nawet listem was zasmuciłem, nie żałuję tego; a jeślim nawet żałował - widzę bowiem, że ów list zasmucił was przynajmniej na chwilę”. Był to list napisany pod wrażeniem udręki umysłu i dlatego tak surowy, że Paweł żałował iż go wysłał. Naukowcy nazywają go Surowym Listem. Czy posiadamy ten list? Na pewno nie może być nim Pierwszy do Koryntian, ponieważ nie jest pisany w rozterce umysłu i łzach. W czasie pisania tego Listu sprawy w zborze korynckim układały się w należytym porządku. Czytając jednak Drugi do Koryntian spotykamy tam dziwną przerwę. Czytając rozdziały od 1 do 9 mamy wrażenie, że w zborze nastąpiło całkowite pojednanie, że znowu wszyscy są dla siebie przyjaciółmi. Rozdziały 10-13 są najsmutniejsze ze wszystkich pism jakie kiedykolwiek Paweł napisał. Pisze tam o swoim znieważeniu, poniżeniu i zniesławieniu, których nie przeżywał w jakimkolwiek innym zborze. Przedmiotem ataków był jego wygląd zewnętrzny, jego mowa, jego apostolstwo i jego uczciwość. Większość naukowców wierzy, że rozdziały 10-13 są tym surowym, ciętym listem, który w czasie kompletowania został umieszczony na niewłaściwym miejscu. Jeżeli chcemy czytać korespondencję Pawła w chronologicznym porządku, to rozdziały 10-13 należałoby przeczytać przed rozdziałami 1-9. Ten drugi list został wysłany przez Tytusa (2 Kor 2,13; 7,13).

5. Po wysłaniu tak surowego listu Paweł był w stanie niepokoju. Nie mogąc doczekać się przyjścia Tytusa, wychodzi na jego spotkanie (2 Kor 2,13; 7,5.13). Spotkali się gdzieś w Macedonii i tam Paweł dowiedział się, że wszystko ułożyło się pomyślnie. Prawdopodobnie w Filippi zabrał się do napisania Drugiego Listu do Koryntian, listu pojednania, zawartego w rozdziałach od 1 do 9.

Stalker powiada, że Listy Pawła unoszą dach nad pierwszymi zborami, pozwalając zobaczyć co działo się w środku. Szczególnie odnosi się to do Listów do Koryntian. Widzimy tu, czym dla Pawła była „troska o wszystkie zbory”. Widzimy tu problemy i ból serca, smutki i radości. Widzimy tu Pawła jako pasterza trzody, noszącego w sercu smutki i problemy swoich ludzi.

Korespondencja koryncka

Zanim przystąpimy do szczegółowego omówienia Listów do Koryntian, zechciejmy usystematyzować korespondencję z Koryntem, wykorzystując podane wyżej uwagi.

1. Poprzedni List, który możliwie został umieszczony w 2 Kor 6,14-7,1.

2. Przybycie domowników Chloi, Stefana, Fortunata i Achaika oraz list zboru korynckiego do Pawła.

3. Pierwszy List do Koryntian zostaje napisany i przesłany przez Tymoteusza.

4. Sytuacja pogarsza się i dlatego Paweł osobiście odwiedza Korynt, co jedynie pogłębia ból jego serca.

5. Skutkiem tych odwiedzin jest Surowy List, który najprawdopodobniej znajduje się w 2 Kor 10-13; został on przesłany przez Tytusa.

6. Z niecierpliwością oczekując na odpowiedź Paweł wychodzi na spotkanie Tytusa. Spotyka go w Macedonii i dowiaduje się o pomyślnym rozwoju sytuacji. Prawdopodobnie z Filippi wysyła Drugi List do Koryntian 1-9, list pojednania.

*
* *

Pierwsze cztery rozdziały Pierwszego Listu do Koryntian mają do czynienia ze stanem podzielonego Kościoła Bożego w Koryncie. Zamiast jedności w Chrystusie nastąpił podział na grupy i partie dosyć silnie trzymające się poszczególnych przywódców i nauczycieli. Zdaniem Pawła podział ten jest skutkiem tego, że Koryntianie za dużo myśleli o ludzkiej mądrości i poznaniu, a za mało o łasce Bożej. Mimo swojej rzekomej mądrości są oni w stanie niedojrzałości duchowej. Chociaż uważają siebie za mądrych, to jednak w istocie rzeczy są niemowlętami.


PIERWSZY LIST DO KORYNTIAN

Wstęp apostolski (1,1-3)

W pierwszych dziesięciu wierszach Pierwszego Listu Ap. Pawła do Koryntian imię Jezusa Chrystusa pojawia się nie mniej niż dziesięć razy. Miał to być trudny list; mający do czynienia z trudną sytuacją i dlatego myśl Pawła przede wszystkim ogniskuje się na osobie Jezusa Chrystusa. Czasem trudne sytuacje zborowe staramy się rozwikłać w oparciu o Statut czy inne zasady prawne; czasem usiłujemy załatwić to w duchu ludzkiej sprawiedliwości; czasem do trudnych sytuacji staramy się wprzęgnąć swoje własne duchowe i umysłowe siły. Paweł nie poszedł w tym kierunku. Do trudnej sytuacji wziął ze sobą Jezusa Chrystusa i starał się ją naprawić w świetle krzyża Chrystusa i miłości Chrystusa.

Wstęp ten mówi nam o trzech rzeczach.

1. Mówi on nam o zborze. Paweł mówi o zborze Bożym, który jest w Koryncie. Nie był to zbór koryncki, był to zbór Boży. Według Pawła każdy zbór jest częścią jednego Kościoła Bożego. Nie mówiłby więc on o Kościele Szkockim czy Kościele Angielskim, nie nadawałby temu Kościołowi lokalnego znaczenia, a tym bardziej nie określałby zboru jego powiązaniem z jakąś szczególną grupą wyznaniową. Jego zdaniem każdy zbór był zborem Bożym. Jeżeli w ten sposób będziemy patrzeć na Kościół, to więcej zauważymy rzeczy łączących nas, a mniej zaczniemy zwracać uwagi na lokalne różnice, które nas dzielą.

2. Tekst ten wiele mówi nam o pojedynczym chrześcijaninie. Paweł wspomina tu o trzech rzeczach odnośnie chrześcijanina.

a) Jest on poświęconym w Jezusie Chrystusie. Czasownik poświęcać (hagiazo) znaczy oddzielać dla Boga, czynić świętym składając na tym ofiarę. Chrześcijanin został przeznaczony i poświęcony dla Boga przez ofiarę Jezusa Chrystusa. Być chrześcijaninem to być człowiekiem, za którego Chrystus umarł; wiedzieć o tym i uświadamiać sobie, że ofiara ta w szczególny sposób wiąże nas z Bogiem.

b) Określa on chrześcijan jako tych, którzy zostali powołani aby być oddanymi Bogu. Jedno greckie słowo zamieniliśmy tu całym zwrotem. Jest to słowo hagios, które w naszym tekście jest przetłumaczone jako święci. Dzisiaj nie jest ono dla nas w pełni zrozumiałe. Słowo święty określa rzecz lub osobę, która stała się własnością Bożą i jest przeznaczona wyłącznie do Jego służby. Odnosiło się ono do świątyni czy ofiary składanej dla Boga. Jeżeli dana osoba została wyznaczona do służby Bożej, to musi ona wyróżniać się charakterem i życiem odpowiadającym tej służbie. W ten sposób hagios znaczy święty, poświęcony. Słowo to wywodzi się z pojęcia oddzielenia. Rzecz lub osoba, które są hagios, są różne od innych rzeczy lub osób, ponieważ są oddzielone od powszechnego użytku lub zajęć i w szczególny sposób należą do Boga. Przymiotnik ten Żydzi stosowali do siebie, byli hagios laos, świętym ludem, narodem oddzielonym od reszty świata i w szczególny sposób należącym do Boga, przeznaczonym do Jego służby. Określając chrześcijanina jako hagios Paweł twierdzi, że człowiek ten różni się od wszystkich innych ludzi, gdyż w szczególny sposób należy do Boga i jest zaangażowany w Jego służbie. Odmienność ta nie jest skutkiem odwrócenia się od codziennych obowiązków, lecz okazywaniem w codziennym życiu takich wartości charakteru, które są niezbitym dowodem jego przynależności do Boga.

c) Paweł kieruje ten List do tych, którzy wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa na każdym miejscu. Chrześcijanin jest powołany do społeczności, która swoim zasięgiem obejmuje całą ziemię i całe niebiosa. Jest on członkiem wielkiego zgromadzenia. Czasem dobrze byłoby nam spojrzeć nieco szerzej i zobaczyć siebie jako część Kościoła Bożego ogarniającego swoim zasięgiem cały świat.

3. Tekst nasz mówi nam nieco o Jezusie Chrystusie. Paweł mówi o naszym Panu Jezusie Chrystusie, a następnie poprawia się i dodaje: ich i naszym. Żaden człowiek, żaden zbór nie ma prawa do wyłącznego posiadania Jezusa Chrystusa. Jest On naszym Panem, a jednocześnie Panem wszystkich ludzi. Wspaniałą zaletą chrześcijaństwa jest to, że wszyscy ludzie mogą być uczestnikami całej miłości Jezusa Chrystusa, że każdego z nas Bóg miłuje tak, jak gdyby był on jedynym człowiekiem na świecie.

Potrzeba wdzięczności (1,4-9)

Zwróćmy uwagę na trzy rzeczy występujące, w tym tekście.

1. Dotrzymana obietnica. Głosząc poselstwo chrześcijańskie w Koryncie Paweł zapewniał swoich słuchaczy, że Bóg dokona wśród nich pewnych rzeczy i teraz z zadowoleniem stwierdza spełnienie się tej zapowiedzi. Jeden z dawnych misjonarzy powiedział pewnemu pogańskiemu królowi: „Jeżeli przyjmiesz Chrystusa, będziesz świadkiem wielu cudów, a każdy z nich będzie wydarzeniem prawdziwym.” Ostatecznie do chrześcijaństwa nikogo nie wprowadzimy za pomocą argumentowania, możemy jedynie powiedzieć mu: „Spróbuj, a zobaczysz co się stanie”, będąc pewni następstwa rzeczywistych zmian.

2. Otrzymany dar. Paweł używa tu swego ulubionego słowa: Jest nim charisma. Charisma to dar dany człowiekowi, dar przez niego nie zasłużony, dar, na który on nie jest w stanie zasłużyć. Ten dar Boży jest dawany człowiekowi w dwojaki sposób.

a) Zbawienie jest darem Bożym, charisma. Wejście do społeczności z Bogiem jest czymś, czego sam człowiek nie jest w stanie osiągnąć. Jest to niezasłużony dar, dany mu wyłącznie w oparciu o szczodrą miłość Boga (Rz 6,23).

b) Pewne dary i umiejętności człowiek może posiadać przez całe życie. Wszystkie osobiste dary są darami Bożymi (1 Kor 12,4.9; 1 Tm 4,11; 1 P 4,10). Jeżeli ktoś ma dar wymowy czy dar leczenia, jeżeli ma dar do muzyki czy innej sztuki lub potrafi wytwarzać wspaniałe rękodzieła, wszystkie te dary pochodzą od Boga. Należyte zrozumienie tej prawdy wniesie do naszego życia nową atmosferę i nada mu nową treść. Posiadane przez nas umiejętności czy to wrodzone czy też wyuczone, nie są naszym własnym osiągnięciem, są one darem Bożym. Nie można wiec ich używać tak, jak my sami tego życzymy, ale tak jak chce tego Bóg; nie można wykorzystywać ich dla własnej korzyści czy prestiżu, lecz dla chwały Bożej i na dobro innych ludzi. Posiadanie szczególnego daru nie może stać się źródłem dochodu osobistego, lecz instrumentem w służbie Bożej.

3. Istnieje ostateczny koniec wszystkiego. W Starym Testamencie często występuje wyrażenie Dzień Pana. W przekonaniu Żydów był bo dzień, gdy Bóg bezpośrednio wkroczy do historii ludzkiej, gdy zniknie stary świat, a na jego miejsce narodzi się świat nowy, gdy cała ludzkość stanie przed sądem Bożym. Chrześcijanie przejęli to pojęcie w tym sensie, że Dzień Pana zaczęli uważać za Dzień Pana Jezusa, dzień Jego powtórnego przyjścia w mocy i chwale. Będzie to również dzień sądu. Cedmon, poeta angielski, w jednym ze swoich utworów przedstawił obraz dnia sądu. W swojej wyobraźni pośrodku świata ustawił on krzyż, z którego dziwne światło promieniując wokół ukazywało rzeczy takimi, jakimi naprawdę były. Paweł wierzył, że w dniu sądu ostatecznego człowiek w Chrystusie będzie przyodziany nie w swoje własne zasługi, lecz w zasługi Chrystusa, których nikt nie będzie w stanie zakwestionować.

Podzielony zbór (1,10-17)

Paweł stara się naprawić sytuację, jaka wytworzyła się w zborze korynckim. List ten pisał z Efezu. Wierzący niewolnicy bogatej niewiasty Chloi często w sprawach służbowych odwiedzali Korynt, przynosząc smutne wieści o nieporozumieniach i sporach w łonie tamtejszej społeczności chrześcijańskiej.

Dwa razy w tym tekście Paweł zwraca się do Koryntian jako do braci. Jak powiada Beza, dawny komentator, „w słowie tym tkwi ukryty argument”. Przez użycie tego słowa Paweł dokonuje dwóch rzeczy. Po pierwsze, łagodzi wyrzuty; udzielane przez niego napomnienia nie pochodzą od srogiego pana z rózgą, lecz od człowieka kierującego się miłością. Po drugie, słowo to wskazywało im, jak niewłaściwą rzeczą były ich spory i podziały. Są oni braćmi i dlatego powinni żyć w braterskiej miłości.

Starając się doprowadzić do pojednania, Paweł korzysta z dwóch ciekawych zwrotów. Zachęca ich, aby wszyscy byli jednomyślni. Zwrot ten jest używany na określenie pojednania między dwiema zwalczającymi się partiami. Moglibyśmy powiedzieć, że wzywa ich do utworzenia wspólnego frontu. Życzy im wzajemnego zrozumienia i jedności, mocnego połączenia się ze sobą. Używa tu słowa z dziedziny lecznictwa, stosowanego na określenie złożenia złamanej kości czy naprawienia zwichnięcia. Brak jedności jest rzeczą nienaturalną i dlatego zjawisko to należy poddać leczeniu ze względu na dobro całego Kościoła.

W zborze korynckim Paweł wyszczególnia cztery partie. Żadna z nich nie oddzieliła się od zboru, podział był jeszcze jego wewnętrzną sprawą. Na określenie tego podziału Paweł stosuje słowa schismata, co znaczy rozrywać szatę. Zbór koryncki znajduje się w niebezpieczeństwie stania się rozerwaną szatą. Wielkie postacie, wokół których skupiły się poszczególne grupy, nie mają nic wspólnego z tym podziałem. Między Pawłem, Kefasem i Apollosem nie było podziału. Ludzie ci nawet nie wiedzieli, że ich imiona frakcje w zborze korynckim wykorzystały na niekorzyść ogólnego dobra. Często tak się zdarza, że tak zwani zwolennicy danego człowieka są dla niego większym problemem niż otwarci wrogowie. Przyjrzyjmy się tym grupom i zechciejmy zauważyć co one reprezentowały.

1. Grupa zborowników popierała Pawła. Na pewno większość z nich pochodziła ze środowiska pogańskiego. Paweł zawsze zwiastował ewangelię chrześcijańskiej wolności i zakończenie ery zakonu. Możliwie grupa ta starała się wykorzystywać tę wolność do prowadzenia życia według własnego uznania. Bultmann powiada, że chrześcijańska prawda zawsze prowadzi do chrześcijańskiego działania. Ludzie ci zapomnieli, że dobra nowina domaga się prowadzenia chrześcijańskiego życia. Zapomnieli oni o tym, że przez zbawienie nie stali się wolnymi by grzeszyć, lecz wolnymi, by nie grzeszyć.

2. Druga grupa przyznawała się do Apollosa. W Dz 18,24 znajdujemy krótką wzmiankę o Apollosie. Był on Żydem z Aleksandrii, człowiekiem wymownym i dobrze znającym Pisma. Aleksandria była ośrodkiem naukowym tamtych czasów. Tam rozwinęła się metoda alegorycznej interpretacji Pisma, przy pomocy której z najprostszych tekstów wyczytywano najróżnorodniejsze treści. Oto przykład tego rodzaju wykładu. W Liście Barnaby, napisanym w Aleksandrii, rozważa się teksty 1 Mjż 14,14 i 18,23 mówiące o obrzezaniu przez Abrahama 318 swoich domowników. W języku greckim liczba 18 - na oznaczenie cyfr Grecy używali liter alfabetu - składa się z joty i ety, które są pierwszymi literami imienia Jezus; zaś liczbę 300 oznacza się literą tau, które ma kształt krzyża; a więc to starożytne wydarzenie jest przepowiednią ukrzyżowania Jezusa! W nauce aleksandryjskiej było mnóstwo tego rodzaju wyjaśnień. Ponadto Aleksandryjczycy byli entuzjastami szerzenia wiedzy. Byli oni ludźmi, którzy starali się zintelektualizować chrześcijaństwo. Należący do Apollosa na pewno byli intelektualistami, traktującymi chrześcijaństwo raczej jako filozofię aniżeli religię.

3. Trzecią grupę stanowili zwolennicy Kefasa. Kefas to żydowska forma imienia Piotra. Na pewno byli to Żydzi, którzy ciążyli do tego, by narzucić innym obowiązek przestrzegania zakonu żydowskiego. Byli to legaliści, którzy przez wywyższenie zakonu pomniejszali łaskę Bożą.

4. Czwarte ugrupowanie mówiło o swojej przynależności do Chrystusa. Mogło to oznaczać dwie rzeczy.

a) W greckich manuskryptach brakuje interpunkcji i nie ma odstępów między słowami, stąd może nie jest to określenie oddzielnej grupy, lecz wyjaśnieniem samego Pawła. Możliwie fragment ten należałoby tak podzielić: „Ja jestem Pawła, ja jestem Apollosa, ja jestem Kefasa - ale ja należę do Chrystusa”. Może to jest osobisty komentarz Pawła odnośnie tej smutnej sytuacji.

b) Gdyby tak nie było, to mogłoby to określać małą grupę, wysoko myślącą o sobie sektę, która twierdziła, że na terenie Koryntu jedynie ona reprezentuje prawdziwe chrześcijaństwo. Błąd polegał nie na głoszeniu swojej przynależności do Chrystusa, lecz na takim postępowaniu, jak gdyby Chrystus należał do nich. Możliwie była to mała, nietolerancyjna, bardzo zarozumiała grupa.

Paweł nie pomniejsza tu znaczenia chrztu. Ochrzczeni przez niego byli ludźmi wyjątkowymi. Stefan chyba był pierwszym ze wszystkich ochrzczonych (1 Kor 16,15), Kryspus był przełożonym synagogi w Koryncie (Dz 18,8), a Gajus najprawdopodobniej był gospodarzem Pawła (Rz 16,23). Chodzi tu mianowicie o to, że chrztu dokonywano w imię Jezusa. Wyrażenie to świadczy o istnieniu bardzo ścisłego związku z daną osobą. Przekazanie pieniędzy w czyimś imieniu oznaczało ich wpłacenie na jego konto, przekazanie mu tej sumy do jego osobistej dyspozycji. Sprzedać niewolnika w czyimś imieniu oznaczało przekazać tego niewolnika danemu człowiekowi jako jego absolutną własność. Żołnierz przysięgał na wierność w imieniu cesarza, to znaczy całkowicie należał do dyspozycji cesarza. Wyrażenie w imieniu mówi o całkowitej i bezwzględnej przynależności. W chrześcijaństwie oznacza to nawet więcej: chrześcijanin nie tylko całkowicie należy do Chrystusa, ale też w jakiś dziwny sposób identyfikuje się z Nim, dosłownie znajduje się w Nim. Paweł przede wszystkim chce powiedzieć: „Cieszę się, że będąc zajęty głoszeniem ewangelii, nie miałem czasu na dokonywanie chrztu, co niektórym z was posłużyłoby za wymówkę i dowód przynależności do mnie zamiast do Chrystusa”. Nie pomniejsza chrztu, lecz po prostu wyraża zadowolenie z tego, że nie dał powodu do wiązania ludzi ze sobą.

W prostych słowach Paweł mówił ludziom o krzyżu Chrystusa. Przystrajanie tego opowiadania w retoryczne zwroty i mądre powiedzenia pociągnie słuchaczy raczej ku słowom niż faktom, ich zainteresowanie bardziej skoncentruje się na mówcy niż na poselstwie. Celem zwiastowania Pawła było stawianie przed ludźmi Chrystusa, a nie siebie samego.

Zgorszenie dla Żydów i głupstwo dla Greków (1,18-25)

Zarówno dla kulturalnego Greka jak i pobożnego Żyda poselstwo chrześcijańskie wydawało się być czczym szaleństwem. Swobodnie cytując proroka Izajasza (29,14; 33,18) Paweł wskazuje na zawodność i ograniczony charakter ludzkiej mądrości. Przytacza również niepodważalny fakt, że mimo swojej mądrości świat nie mógł znaleźć Boga i wciąż potykając się szuka Go po omacku. Sam Bóg włożył człowiekowi do serca to pragnienie, by przez to wskazać na jego bezradność i przygotować do przyjęcia tego, który jest jedyną drogą do Boga.

Czym więc było to chrześcijańskie poselstwo? Czytając cztery wielkie kazania w Dziejach Apostolskich (2,14-39; 3,12-26; 4,8-12; 10,36-43) dochodzimy do wniosku, że w poselstwie chrześcijańskim zawarte były pewne stałe elementy. 1. Mówiło ono o nadejściu obiecanych przez Boga czasów. 2. Zawierało fakty dotyczące życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. 3. Wszystko to było wypełnieniem proroctw. 4. Jezus przyjdzie jeszcze raz. 5. Słuchacze są usilnie zapraszani do pokuty i przyjęcia przyobiecanego daru Ducha Świętego.

1. Poselstwo to było zgorszeniem dla Żyda. Dlaczego? Z dwóch powodów.

a) Żyd nie wyobrażał sobie, by ktoś, kończąc swoje życie na krzyżu, był jednocześnie wybrańcem Bożym. Przecież zakon niedwuznacznie oświadczał: „Gdyż ten, który wisi, jest przeklęty” (5 Mjż 21,23). Sam fakt ukrzyżowania był dla Żyda dowodem na to, że Jezus nie miał nic wspólnego z Bogiem. Nawet czytając Izajasza 53 Żydzi nie wyobrażali sobie, by ich Mesjasz cierpiał. Krzyż był i pozostaje dla Żyda nieprzebytą przeszkodą w dojściu do wiary w Jezusa.

b) Żydzi szukali znaków. Skoro nadszedł złoty wiek, pobożny Żyd rozglądał się za nadzwyczajnymi wydarzeniami. W tym samym czasie, gdy Paweł pisał swoje Listy, pojawiali się fałszywi mesjasze, którzy obietnicami cudów gromadzili sobie zwolenników. I tak w 45 roku pojawił się niejaki Teudas. W kierunku Jordanu szły za nim tysięczne tłumy. Obiecywał wszystkim, że na jego słowa wody Jordanu rozstąpią się i cały tłum suchą nogą przejdzie dnem rzeki. W 54 roku przybył do Jerozolimy pewien Egipcjanin, udając się za proroka. Trzydzieści tysięcy ludzi poszło za nim na Górę Oliwną, by być świadkami upadku murów Jerozolimy na słowo tego rzekomego proroka. Tego rodzaju sensacji Żydzi szukali. W Jezusie widzieli człowieka nisko urodzonego i skromnego, który świadomie unikał scen widowiskowych, zachowywał się jak sługa, a wreszcie skończył na krzyżu - był to niewiarygodny obraz wybrańca Bożego.

2. Dla Greków poselstwo to było głupstwem. I znowu z dwóch powodów.

a) W greckim pojęciu wyróżniającą cechą Boga była apateia. Słowo to znaczy więcej niż apatia, jest to zupełna niemożliwość odczuwania. Grecy twierdzili, że Bóg nie może odczuwać. Gdyby Bóg mógł odczuwać radość czy smutek, gniew lub rozczarowanie, to oznaczałoby że człowiek może wpłynąć na postawę Boga. Jeżeli tak, to w pewnej chwili człowiek mógłby oddziaływać na Boga i przez to być większym od Niego. Dlatego Grek dowodził, że Bóg nie ma czucia i stąd nikt nie zdoła na Niego wpłynąć. Cierpiący Bóg w pojęciu Greka to sprzeczność sama w sobie. Ponadto Plutarch twierdził, że angażowanie się w ludzkie sprawy byłoby znieważeniem Boga. Bóg był istotą zupełnie oderwaną i nie interesującą się tym światem. Samo pojęcie wcielenia, pojawienia się Boga w postaci ludzkiej, było czymś nieprawdopodobnym dla greckiego umysłu. Augustyn, który przed swoim nawróceniem na chrześcijaństwo był wielkim mężem nauki, mógł powiedzieć, że w filozofii greckiej znalazł odpowiednik prawie do każdej doktryny chrześcijańskiej z wyjątkiem jednej, że „Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami”. Pod koniec drugiego wieku, atakując chrześcijaństwo, Celsus pisał: „Bóg jest dobry, piękny i szczęśliwy, i jest we wszystkim tym, co piękne i dobre. Jeżeli „zstąpił On wśród ludzi” to na pewno nastąpiła w Nim zmiana i to zmiana od dobra ku złu, od piękna do brzydoty, od szczęścia ku nieszczęściu, od rzeczy najlepszych ku najgorszym. Któż zgodziłby się na tego rodzaju zmianę? Jedynie śmiertelni są skazani na taką zmianę, nieśmiertelny zaś pozostaje zawsze taki sam. Bóg nigdy nie zgodzi się na taką zmianę”. W zrozumieniu Greka wcielenie jest rzeczą zupełnie niemożliwą. Ludzie myślący takimi kategoriami nie mogli pogodzić się z tym, by osoba tak kochająca i cierpiąca jak Jezus mogła być Synem Bożym.

b) Grek szukał mądrości. Greckie słowo sofista oznaczało mędrca w pozytywnym tego słowa znaczeniu; później był to człowiek o bystrym umyśle i ciętym języku, akrobata umysłowy, który przy pomocy wyszukanych zwrotów i umiejętnie dobranych słów potrafił złą rzecz przedstawić jako dobrą. Był to człowiek poświęcający cały swój czas na jałowe dyskusje, dzieląc włos na czworo, wcale nie interesując się rozwiązaniem rzeczywistych problemów, lecz jedynie chełpiąc się zarzucaniem „rozumowych haczyków”. Mądrość była cechą człowieka o bystrym umyśle, ciętym języku i błyskotliwej żonglerce słowami, co wzbudzało podziw wśród grona słuchaczy. Dio Chryzostom tak opisuje mędrców greckich: „Pełzają jak ropuchy w błocie, są najprzewrotniejszymi ze wszystkich ludzi, ponieważ mimo swej ignorancji uważają się za mądrych; są jak koguty przechwalający się przed swoimi uczniami różnobarwnymi ogonami”. Trudno wprost wyobrazić sobie niemal fantastyczne opanowanie zasad krasomówstwa wśród Greków. Plutarch powiada: „Ich głosy potrafią być zabarwione muzyczną intonacją, uzupełnione odpowiednią modulacją i wzmocnione rezonansem”. Nigdy nie myśleli o tym co mówią, lecz stale myśleli o tym jak mówią. Ich zatrute myśli nieraz były przystrajane w słodkie słowa. Według Fulastrotusa sofista Adrian miał takie poważanie w Rzymie, że w czasie jego wykładów pustoszał senat, a sportowcy opuszczali boiska, by go posłuchać. Dio Chryzostom kreśli obraz tych tak zwanych mędrców, którzy w Koryncie w czasie igrzysk olimpijskich popisywali się swoimi umiejętnościami. „Możecie usłyszeć wielu nędznych sofistów, wykrzykujących i oczerniających jeden drugiego; wielu pisarzy czytających swoje niemądre utwory i wielu poetów śpiewających swoje wiersze, i wielu kuglarzy prezentujących swoje umiejętności, i dziesięć tysięcy retorów napraszających się ze swoimi usługami, mnóstwo handlarzy zajmujących się różnymi dziedzinami handlu”. Pod wpływem pięknych słów Grecy wpadali w stan oszołomienia. Chrześcijański kaznodzieja zwiastujący tak proste poselstwo wydawał się dla nich człowiekiem niekulturalnym, pozbawionym ogłady, z którego raczej można się pośmiać niż z szacunkiem wysłuchać.

Wydawało się, że chrześcijańskie poselstwo zarówno wśród Żydów jak i Greków nie miało szans powodzenia. Jednak Paweł powiedział: „To co wygląda na głupstwo Boże jest mądrzejsze od mądrości ludzkiej; a to co wydaje się być Bożą słabością, jest silniejsze od mocy ludzkiej”.

Chwała wstydu (1,26-31)

Tu Paweł cieszy się z faktu, że większa część zboru składa się z ludzi prostych i skromnych. Nie powinniśmy wyobrażać sobie, że pierwszy Kościół składał się wyłącznie z niewolników. Nawet w czasach Nowego Testamentu chrześcijanami stawali się ludzie pochodzący z uprzywilejowanych warstw społecznych. Byli to Dionizjusz w Atenach (Dz 17,34), Sergiusz Paulus, (Dz 17,4.12), Erast, skarbnik miejski, prawdopodobnie pochodzący z Koryntu (Rz 16,23). W czasach Nerona Pomponia Grecina, żona Plautiusza, zdobywcy Brytanii, stała się męczennikiem chrześcijaństwa. W czasie panowania Damicjana, w drugiej połowie pierwszego wieku, Flawiusz Klemens, kuzyn cesarza, poniósł męczeńską śmierć jako chrześcijanin. Pod koniec drugiego wieku Pliniusz, zarządca Bitynii, w piśmie do rzymskiego cesarza Trajana pisze, że chrześcijanie pochodzą ze wszystkich warstw społecznych. Mimo to prawdą jednak jest, że ogromna większość chrześcijan rekrutowała się z prostego ludu.

Gdzieś około roku 178 Celsus zaatakował chrześcijaństwo w jednym ze swoich utworów, w którym najbardziej wyśmiewał jego wzięcie wśród prostego ludu. Jego zdaniem chrześcijański pogląd „nie interesował ludzi kulturalnych, mądrych, roztropnych, gdyż wszystko dobre uważał za złe, pociągał natomiast niewykształconych, głupców, ludzi bez ogłady”. O chrześcijanach pisze on tak: „Możemy zobaczyć ich w domach mieszkalnych jako gręplarzy, łataczy obuwia, foluszników i w ogóle ludzi najbardziej niewykształconych”. Chrześcijan nazywa on „obrzydłym robactwem, mrówkami rozłażącymi się ze swoich kopców, żabami rechocącymi na mokradłach, czerwiem rojącym się w stertach śmieci”. A to właśnie akurat było chwałą chrześcijaństwa. W imperium rzymskim było sześćdziesiąt milionów niewolników. W oczach prawa niewolnik był „żywym narzędziem”, przedmiotem a nie człowiekiem. Właściciel mógł wyrzucić starego niewolnika za płot jak wyrzuca się stary szpadel czy zardzewiałe wiadro. Mógł pastwić się nad swoimi niewolnikami, a nawet w rozmyślny sposób odbierać im życie. Niewolnicy nie mieli prawa wstępować w związki małżeńskie, choć ich dzieci należały również do pana, jak należały do niego jagnięta urodzone w jego stadzie. Zasługą chrześcijaństwa było przywrócenie tym ludziom człowieczeństwa, danie im możliwości stania się mężczyznami i niewiastami, więcej, bo synami i córkami Bożymi; pozbawieni wszelkiego szacunku odzyskali godność osobistą; ludzie nie mający życia otrzymali życie wieczne; ci, którzy nie mieli żadnej wartości u ludzi, nagle stali się niezmiernie wartościowymi w oczach Bożych. Bezwartościowi w oczach świata ludzie ci u Boga byli warci śmierci Jego jedynego Syna. Chrześcijaństwo było i nadal jest najbardziej podnoszącym na duchu elementem w tym świecie.

Tekst ten Paweł kończy cytatem z Jeremiasza 9,23-24. Jak powiada Bultmann, zasadniczym grzechem jest domaganie się uznania dla siebie lub pragnienie tego uznania. Prawdziwa pobożność zaczyna się dopiero wtedy, gdy uświadomimy sobie, że sami nic nie jesteśmy w stanie uczynić, Bóg zaś może i chce uczynić wszystko. Silnymi i mądrymi są ci, którzy są świadomi swojej bezradności. Faktem jest, że człowiek zbyt pewny siebie i sam usiłujący pokierować swoim życiem, w końcu staje się życiowym rozbitkiem.”

Zwróćmy uwagę na cztery rzeczy, które uzyskujemy dzięki Chrystusowi.

1. Jest On naszą mądrością. Naśladując Chrystusa idziemy właściwą drogą, i jedynie Jego słów słuchając słyszymy prawdę. On jest znawcą życia.

2. On jest naszą sprawiedliwością. W pismach Pawła sprawiedliwość zawsze oznacza właściwą postawę wobec Boga. Nigdy nie uzyskamy tego swoim własnym wysiłkiem. Do społeczności z Bogiem przychodzimy przez Jezusa Chrystusa, gdyż w tym wypadku nie ważne jest, co my czynimy dla Boga, lecz co Bóg dla nas uczynił.

3. Jest On naszym poświęceniem. Jedynie w obecności Chrystusa życie może być takie, jakim powinno być. Epikur powiedział do swoich uczniów: „Żyjcie tak, jak gdyby Epikur zawsze na was patrzył”. W naszej społeczności z Chrystusem nie ma żadnego „jak gdyby”. Chrześcijanin zawsze przebywa z Chrystusem i jedynie w takim towarzystwie człowiek może pozostać niesplamionym przez świat.

4. Jest On naszym odkupieniem. Diogenes zwykle narzekał, iż ludzie tłumnie szli do okulistów, do dentystów, ale nigdy nie zwracali się do człowieka (tu miał na myśli filozofa), który byłby w stanie uleczyć ich duszę. Jezus Chrystus może uwolnić człowieka od brzemienia jego grzechów, od teraźniejszej bezradności i od obaw o przyszłość. Jest On wyzwolicielem z niewoli grzechu i egoizmu.

Zwiastowanie i moc (2,1-5)

Przypominając swój pierwszy pobyt w Koryncie Paweł zwraca uwagę na trzy rzeczy.

1. Przybył tam zwiastując ewangeliczne poselstwo w prostocie. Opowiadanie o krzyżu starał się przekazywać za pomocą bardzo prostych słów. Warto zwrócić uwagę na to, skąd tutaj przybył. Do Koryntu przybył z Aten. Właśnie w Atenach, chyba po raz pierwszy w swoim życiu, o ile wiemy, Paweł starał się zredukować chrześcijaństwo do kilku filozoficznych zwrotów. Tam na Wzgórzu Marsowym, spotkał filozofów, starał się rozmawiać ich językiem, powoływał się na ich autorytety (Dz 17,22-31); i właśnie tam spotkało go jedno z bardzo nielicznych niepowodzeń: Jego filozoficzne kazanie odniosło bardzo mały skutek (Dz 17,32-34). Po prostu niemal wydaje się, że Paweł powiedział sobie: „Nigdy więcej! Od tej chwili będę opowiadał o Jezusie w niezwykle prosty sposób. Nigdy nie będę starał się owijać tego w ludzkie opinie. Nie będę wiedział o niczym innym jak tylko o Jezusie Chrystusie i to ukrzyżowanym”. To prawda, proste opowiadanie o życiu Jezusa posiada w sobie wyjątkową moc do poruszenia serc ludzkich. Dr James Stewart w jednej ze swoich książek przytacza przykład tego. Pewnego razu chrześcijańscy misjonarze przybyli na królewski dwór Franków. Słuchając opowiadania o krzyżu, stary król chwycił za miecz, powiadając: „Gdybym był tam ze swoimi wojownikami, zaatakowalibyśmy Golgotę i uwolnili Go z rąk nieprzyjaciół”. Prostota posiada w sobie nieodpartą moc. W rozmowie z prostymi ludźmi żywy obraz ma większą moc niż logiczny argument. Droga do wewnętrznej istoty większości ludzi nie prowadzi przez ich umysł, lecz przez serce.

2. Przemawiał tam w strachu. Nie chodziło tu o strach wobec własnego bezpieczeństwa, a tym bardziej o wstyd wobec zwiastowanej ewangelii. Było to po prostu wykonywanie swego obowiązku ze strachem i lękiem. Paweł używa tu tego samego zwrotu, jakim określa świadomą służbę niewolników wobec swoich panów (Ef 6,5). Kto do wielkiego zadania przystępuje bez lęku, ten na pewno nie wykona go dobrze. Prawdziwie wielki aktor przed każdym występem zawsze czuje tremę; dobrym kaznodzieją jest ten, którego serce, zanim wystąpi on za kazalnicą, zawsze uderza nieco szybciej. Człowiek pozbawiony uczucia lęku, niepewności, zdenerwowania, czy napięć w jakimkolwiek działaniu, może dokonać wielkiej i wspaniałej rzeczy, ale dopiero niepokój jest oznaką prawdziwej wielkości, której skutków nie da się wypracować jedynie doświadczeniem i nabytymi umiejętnościami.

3. Jego przyjściu towarzyszyły nie tylko słowa, lecz mocarne czyny. Po zwiastowaniu Pawła nastąpiły bardzo ważne wydarzenia. Jego słowom towarzyszyło działanie Ducha i mocy. Użyte tutaj słowo jest najbardziej przekonywującym dowodem działania tej mocy. Jaki jest tego dowód? Tym dowodem jest zmienione życie. Do zepsutego społeczeństwa Koryntu wstąpiło coś zupełnie nowego, coś twórczego. John Hutton przytacza taki oto żywy obrazek. Pewien człowiek jako nałogowy alkoholik nawrócił się do Chrystusa. Jego współpracownicy natychmiast dowiedzieli się o tym, starając się zachwiać jego nowymi przekonaniami. Powiadali oni: „Jako człowiek rozsądny na pewno nie wierzysz we wszystkie te cuda, o których mówi Biblia. Nie możesz, na przykład, wierzyć, że Jezus zamienił wodę w wino. „Czy zamienił wodę w wino czy nie - odpowiedział nowo nawrócony - tego nie wiem, ale wiem jedno: w moim domu zamienił On wódkę na meble”. Nikt nie może obalić dowodu nowego życia. Naszą słabością nieraz jest to, że staramy się namawiać ludzi do chrześcijaństwa, zamiast swoim własnym życiem okazywać im Chrystusa. Ktoś powiedział: „Świętym jest ten, w którego życiu Chrystus jeszcze raz żyje fizycznie”.

Mądrość Boża (2,6-9)

Tekst ten mówi o różnych rodzajach chrześcijańskiego nauczania i różnych stopniach chrześcijańskiego życia. W pierwszym Kościele istniał wyraźny podział na dwa rodzaje nauczania. 1. Pierwszy rodzaj nazywano kerygmą. Kerygma znaczy ogłaszanie przez herolda królewskiego polecenia.. Było to więc proste ogłaszanie podstawowych faktów dotyczących chrześcijaństwa. To oczywiście było pierwszym krokiem; przekazywano ludziom zasadnicze fakty o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa oraz Jego powtórnym przyjściu. 2. Drugi rodzaj nazywano didache. Didache znaczy nauczanie, czyli wyjaśnianie znaczenia i wartości tych faktów, które już zostały ogłoszone. Był to drugi krok dla tych, którzy już przyjęli kerygmę. Do tego właśnie zmierza tutaj Paweł. Dotąd mówił o Jezusie Chrystusie i to ukrzyżowanym, gdyż do tego ograniczało się zasadnicze poselstwo chrześcijańskie. Jednak na tym wszystko się nie kończy, nauczanie chrześcijańskie idzie dalej, starając się wyjaśniać znaczenie tych faktów. Dokonuje się to wśród tych, którzy są teleioi, co przekład nasz wyraża słowem doskonali. Jest to jedno ze znaczeń tego słowa i to nie pasujące w tym kontekście. Teleios raczej podkreśla stronę fizyczną: mówi o zwierzęciu lub osobie, która osiągnęła poziom swego fizycznego rozwoju. Słowem tym określa się również poziom umysłowy. Pitagoras dzielił swoich uczniów na niemowląt i teleioi. Zwrotem tym określa się osobę, która przyswoiła już podstawowe elementy wiedzy na dany temat i obecnie jest dojrzałym studentem. W tym znaczeniu Paweł używa tego słowa tutaj. Powiada on: „Na ulicy i wśród tych, którzy niedawno przyłączyli się do zboru, mówimy o podstawowych elementach chrześcijaństwa; jeżeli zaś ludzie są nieco bardziej dojrzałymi, podajemy im głębszą naukę odnośnie znaczenia tych elementów i faktów”. Nie ma tu myśli o podziale chrześcijan na różne kasty, po prostu istnieje różnica w ich rozwoju duchowym, co wymaga różnego podejścia w nauczaniu. Tragedia często polega na tym, że ludzie zadawalają się przebywaniem na podstawowym poziomie, nie starając się pewnych rzeczy przemyśleć dla siebie.

Paweł używa tu również słowa mającego znaczenie techniczne. Nasz tekst powiada: „Ale głosimy mądrość Bożą tajemną”. Greckie słowo misterion oznacza coś zakrytego przed ludźmi nie wtajemniczonymi, ale bardzo dobrze znanego tym, którzy poznali sens danego faktu lub działania. Słowem tym określano rytuał czy ceremonie odprawiane w pewnych społecznościach, dobrze rozumiane przez członków tych społeczności, lecz nie mające sensu dla człowieka postronnego. Paweł powiada więc tu: „Mamy tu do czynienia z rzeczami zrozumiałymi jedynie dla człowieka, który już oddał swoje serce Chrystusowi”.

Duchowe rzeczy dla duchowych ludzi (2,10-16)

Zwróćmy uwagę na pewne zasadnicze sprawy poruszane w tym tekście.

1. Paweł mówi tu o podstawowej prawdzie, że jedyną osobą, która może powiedzieć nam o Bogu jest Duch Boży. Korzystając z analogii ludzkiej powiada, że o pewnych rzeczach wie tylko duch ludzki. Istnieją tak osobiste odczucia i przeżycia, że wie o nich tylko duch tego samego człowieka. Nikt nie jest w stanie zajrzeć do naszych serc i naprawdę poznać co się tam dzieje, z wyjątkiem naszego ducha. To samo jest z Bogiem. Istnieją myśli i zamiary, o których wie jedynie Duch Boży; ten Duch jest jedyną osobą, która może zaprowadzić nas do prawdziwej znajomości Boga. Niektórych rzeczy sama myśl ludzka nie jest w stanie pojąć, muszą one być przekazywane nam przez Ducha, jedynie Duch zna je dokładnie.

2. Nawet wtedy nie każdy człowiek zrozumie te rzeczy. Paweł mówi tu o wyjaśnianiu rzeczy duchowych dla duchowych ludzi. Rozróżnia on dwa rodzaje ludzi.

a) Jedni są pneumatikoi. Pneuma znaczy Duch, a pneumatikos to człowiek czuły i posłuszny przewodnictwu Ducha, jego życie jest kierowane Duchem, wszystkie jego decyzje i opinie są podejmowane pod wpływem Ducha. Człowiek ten jest świadomy istnienia rzeczy przewyższających ten świat, wartości nie mieszczących się w tym świecie i życia sięgającego poza ten świat.

b) Drudzy są psychikos. Greckie słowo psyche często jest tłumaczone jako dusza, choć nie takie jest prawdziwe jego znaczenie. Psyche jest zasadą fizycznego życia. Wszystko co żyje posiada psyche, każde zwierzę posiada psyche, chociaż nie posiada pneuma. Psyche to fizyczne życie, które człowiek dzieli wraz z innymi żywymi istotami, lecz pneuma wyróżnia człowieka spośród wszystkich innych stworzeń i czyni go krewnym Boga. Tak więc w wierszu 14 Paweł mówi o człowieku, który jest psychikos. Żyje on tak, jak gdyby poza życiem fizycznym nic nie istniało, jak gdyby poza fizycznymi i materialnymi potrzebami nie było żadnych innych; jego wartości mają jedynie fizyczny i materialny charakter i takimi samymi zasadami kieruje się on w swoim życiu. Tego rodzaju człowiek nie rozumie rzeczy duchowych. Człowiek, który za najważniejszą sprawę swego życia uważa zaspokojenie swego popędu płciowego, nie rozumie czym jest czystość moralna; człowiek, którego najwyższym celem życia jest gromadzenie rzeczy materialnych, nie wie czym jest szczodrobliwość; człowiek, który zawsze pragnie powiedzieć ostatnie słowo, nie może zrozumieć czym jest opanowanie; kto nigdy nie sięgał myślami poza ten świat, ten nie może zrozumieć rzeczy Bożych, gdyż wydają mu się głupstwem. Nikt nie potrzebuje być takim, jeżeli jednak tłumi w sobie te „wewnętrzne odruchy”, będące przejawem życia jego duszy, może się takim stać, a wtedy Duch Boży przestanie do niego przemawiać.

Łatwo jest stać się tego rodzaju człowiekiem, tak zaangażować się w ten świat, by poza nim nie czuć już nic innego. Powinniśmy prosić Boga o udzielenie nam umysłu Chrystusowego, gdyż tylko wtedy możemy być bezpieczni przed zalewem i zniewoleniem przez rzeczy materialne.

Najwyższa wartość Boga (3,1-9)

Przed chwilą Paweł wskazywał na różnice między duchowym (pneumatikos), który rozumie prawdy duchowe i człowiekiem psychikos, którego zainteresowania i cele nie sięgają poza zakres ziemskiego, doczesnego życia i dlatego nie może on pojąć duchowych prawd. Wciąż na takim ziemskim, fizycznym poziomie przebywają Koryntianie. Na ich określenie Paweł używa dwóch słów. W wierszu 1 nazywa ich sarkinoi. Słowo to pochodzi od sarks co znaczy ciało. Wszystkie greckie przymiotniki kończące się na inos oznaczają zrobiony z czegoś. I tak Paweł powiada, że Koryntianie są cieleśni, że nie wyszli jeszcze poza obręb spraw ludzkich. Samo takie stwierdzenie nie jest wymówką; każdy człowiek posiada ciało, ale nie musi on żyć według cielesnych zasad. Problem polegał na tym, że Koryntianie byli nie tylko sarkinoi, lecz również sarkikoi, a sarkikoi znaczy nie tylko uczyniony z ciała, ale i opanowany, zdominowany przez ciało. Według Pawła ciało jest czymś więcej niż tylko fizyczną powłoką człowieka. Ciało jest ludzką naturą w oderwaniu od Boga, tą umysłową i fizyczną częścią człowieka, poprzez którą wstępuje do niego grzech; która reaguje na grzech i staje się jego przyczółkiem. Paweł nie zarzuca więc Koryntianom posiadanie własnych ciał - co zresztą jest cechą wszystkich ludzi - lecz to, że pozwalają, by niższa strona ich natury dominowała nad ich przekonaniami i postępowaniem.

Czy miał na to jakiś dowód? Jakie cechy jego życia i postępowania upoważniały go do sformułowania tego rodzaju zarzutu? Dowodem tego był ich partykularyzm, ich gniewy, spory i podziały. Jest to bardzo ważna sprawa ponieważ pozwala ona stosunkiem danego człowieka do innych ludzi mierzyć jego stosunek do Boga. Jeżeli ktoś jest trudny we współżyciu, kłótliwy, wyniosły wobec innych, zawsze stara się powiedzieć ostatnie słowo, wywołuje nieporozumienia i niesnaski, to mimo regularnego uczęszczania do kościoła czy nawet sprawowania pewnej funkcji kościelnej, nie jest to człowiek Boży. Jeżeli natomiast ktoś jest dosyć ugodowy, a jego stosunki z ludźmi są nacechowane miłością i pokojem, to człowiek ten idzie w dobrym kierunku i wkrótce może stać się człowiekiem Bożym. Kto jest na dystans z ludźmi, ten również jest na dystans z Bogiem; kto odwraca się od ludzi, ten odwraca się i od Boga; a kto miłuje Boga, ten również miłuje ludzi. Prawdę tę zaczerpniętą ze starego opowiadania wschodniego Leigh Hunt zawarł w następującym wierszu:

Abu Ben Adhem (niech rozmnoży się jego plemię)

Zbudził się pewnej nocy ze spokojnego snu

I zobaczył w świetle księżyca w swoim pokoju

Odzianego jak lilie w pełnym rozkwicie

Anioła, piszącego coś w złotej księdze.

Jego głębokie skupienie i atmosfera spokoju sprawiły,

Że Ben Adhem odważył się zapytać:

Co tam piszesz? - Wysłannik nieba podniósł głowę

I z promiennym uśmiechem na twarzy

Odpowiedział: - Imiona tych, co Pana kochają.

I moje też? - zapytal Abu. - Nie, twojego nie,

Odpowiedział anioł. Abu zniżonym głosem

Ale nadal łagodnie rzekł: Proszę cię więc

Zapisz mnie jako tego, który miłuje ludzi.

Anioł napisał coś i znikł. Następnej nocy

Przyszedł znowu w promieniach wiecznego blasku

I pokazał wykaz tych, którym Bóg błogosławił.

I o dziwo! Imię Ben Adhem stało na początku.

Paweł wskazuje na niedorzeczność ducha podziału i popierania czy nawet gloryfikacji ziemskich przewodników. Jeden sadzi nasienie w ogrodzie, a drugi zwilża ziemię, ale żaden z nich bezpośrednio nie decyduje o jego wzroście. Moc powodująca wzrost należy wyłącznie do Boga. Ludzie mogą dużo dokonać, ale dotąd nie są oni w stanie stworzyć życia. Ten, kto sadzi, i ten, co podlewa, są na tym samym poziomie, żaden z nich nie może rościć sobie pretensji do wyższości nad innym, obydwaj są sługami pracującymi dla jednego Mistrza - Boga. Zawsze powinniśmy pamiętać o tym, że Bóg używa ludzi do przekazywania swego poselstwa o prawdzie i miłości, ale jedynie On sam budzi serca ludzkie do nowego życia. Tak jak sam stworzył to serce, tak również tylko sam może je odnowić.

Fundament i budowniczowie (3,10-15)

W tekście tym Paweł na pewno nawiązuje do własnych przeżyć. Stale był w ruchu, zakładając niezbędne fundamenty chrześcijańskich zborów. Chociaż w Koryncie przebywał w ciągu osiemnastu miesięcy (Dz 18,11), a w Efezie trzy lata (Dz 20,31), to jednak jego najbardziej typowy pobyt miał miejsce w Tesalonice, gdzie zatrzymał się na niecały miesiąc. Oczekiwało na niego tak wielkie pole misyjne, tak wiele ludzi nigdy nie słyszało jeszcze imienia Jezusa Chrystusa; mając na uwadze ewangelizację całego świata, Paweł ograniczył się przede wszystkim do zakładania fundamentów w różnych miejscowościach. Dopiero w więzieniu niespokojny duch Pawła został przywiązany do jednego miejsca.

Gdziekolwiek szedł, zakładał ten sam fundament. Było nim zwiastowanie faktów o życiu i śmierci Jezusa Chrystusa. Zbliżenie ludzi do Jezusa Chrystusa jest wielkim wydarzeniem. Jezus Chrystus jest fundamentem Kościoła, ponieważ jedynie w Nim chrześcijanin znajduje trzy rzeczy.

a) Znajduje w Nim przebaczenie popełnionych grzechów. Zupełnie zmienia się jego postawa wobec Boga, ponieważ nagle dowiaduje się, że Bóg jest jego przyjacielem a nie wrogiem. Przekonuje się co to znaczy być pojednanym z Bogiem i uświadamia sobie, że Bóg jest podobny do Jezusa. Tam, skąd poprzednio oczekiwał nienawiści, teraz widzi miłość; tam gdzie kiedyś widział i odczuwał nieograniczony dystans, teraz widzi serdeczną bliskość.

b) Znajduje siły na czas teraźniejszy. Obecność Jezusa i Jego pomoc dodają sił i odwagi do borykania się z życiem; teraz chrześcijanin nie jest już samotną jednostką prowadzącą beznadziejną walkę z wrogim wszechświatem. Jego życia nie da się odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, jego Panu. Razem z Chrystusem idzie przez życie i razem z Nim stacza zwycięskie bitwy.

c) Znajduje nadzieję na przyszłość. W przyszłość nie patrzy już z niepokojem, żyje bowiem w świecie poddanym Bogu. Teraz wszystkie rzeczy współdziałają na jego dobro, gdyż jego czasy są w ręku Bożym. Żyje w świecie, w którym śmierć nie jest końcem, a jedynie wstępem do większej chwały. Bez fundamentu Chrystusowego człowiek nie może posiadać żadnej z tych rzeczy.

Na fundamencie Chrystusa inni wznoszą budowlę. Nie chodzi tu o budowanie rzeczy niewłaściwych, lecz nie odpowiadających wymaganiom. Ktoś może przedstawić swemu bliźniemu taką wersję chrześcijaństwa, w której pewne sprawy są słabo podkreślone, a inne rozwodnione; jedna strona zostaje przeakcentowana, a druga zupełnie nie wspomniana. W tego rodzaju chrześcijaństwie jest zachwiana równowaga i stąd rzeczy najważniejsze ulegają zniekształceniu. Wspomniany przez Pawła dzień jest Dniem powrotu Chrystusa. Będzie to ostateczny sprawdzian każdego działania. Rzeczy niewłaściwe i wypaczone ulegają zniszczeniu. Jednak ze względu na miłosierdzie Boże nawet nieumiejętny budowniczy zostanie uratowany, ponieważ przynajmniej starał się czynić coś dla sprawy Chrystusowej. W najlepszym wypadku wszystkie nasze wersje chrześcijaństwa są nieodpowiednie; odchylenia od ideału nie powinniśmy sprawdzać swoimi przesądami czy przypuszczeniami, poparciem tego czy owego teologa; większych odchyleń unikniemy wtedy, gdy na swoje chrześcijaństwo będziemy patrzeć przez pryzmat Nowego Testamentu, a nade wszystko przez pryzmat krzyża. Longinus, wielki krytyk literatury greckiej, podaje swoim studentom następującą radę: „Jeżeli coś napiszesz, to zapytaj siebie, jak to samo napisałby Homer czy Demostenes”. Mówiąc o Chrystusie powinniśmy mówić tak, jak gdyby Chrystus nas słuchał - tak zresztą jest w rzeczywistości. Taki sprawdzian zachowa nas od wielu błędów.

Mądrość i głupota (3,16-23)

Zdaniem Pawła Kościół jest świątynią Bożą, ponieważ jest to społeczność, w której zamieszkuje Duch Boży. Orygenes powiedział: „Jesteśmy świątynią Bożą przede wszystkim wtedy, gdy przygotowujemy się na przyjęcie Ducha Świętego”. Jeżeli jednak wśród ludzi wierzących panuje gniew, niezgoda i rozerwanie, to burzą oni świątynię Bożą w dwojakim sensie.

a) Uniemożliwiają działanie Duchowi Świętemu. Gdy złość wchodzi do Kościoła natychmiast opuszcza go miłość. W rozdrażnieniu nie da się prawidłowo mówić o prawdzie, ani należycie ją słyszeć. Gdzie jest miłość, tam jest Bóg, ale gdzie panuje gniew i nienawiść, tam Bóg stoi poza drzwiami i puka, lecz nie otrzymuje prawa wstępu do środka. Wyróżniającą cechą zboru jest w miłość braterska. Musimy zawsze pamiętać o tym, że kto niszczy tę miłość i społeczność, ten niszczy Świątynię Bożą.

b) Dzielą zbór. Dosłownie rozwalają budowlę zborową, redukują ją do oddzielnych fragmentów. Żaden budynek nie może długo stać po usunięciu z niego niektórych ważnych elementów. Największą słabością Kościoła wciąż jest jego podział.

Następnie Paweł wskazuje na przyczynę tej niezgody, która w konsekwencji prowadzi do niszczenia świątyni Bożej, Jego Kościoła. Przyczyną tą jest hołdowanie intelektualnej, świeckiej mądrości. Przytacza dwa teksty starotestamentowe (Job 5,13 i Ps 94,11) potępiające tego rodzaju mądrość. To świecka mądrość skłania Koryntian do szacowania i oceniania różnych nauczycieli i przełożonych. To duma ludzkiego umysłu wciąga ich do krytykowania sposobu przekazania poselstwa o poprawności wymowy, kieruje ich uwagę raczej na subtelności argumentacji czy kwieciste słowa aniżeli na treść tego poselstwa. Ta intelektualna duma zawsze ma dwie szczególne cechy.

a) Zawsze jest skłonna do polemiki. Nie może milczeć i podziwiać, koniecznie chce mówić i krytykować. Nie znosi opinii przeciwstawnych, stale usiłuje dowieść własnych racji. Nigdy nie jest dosyć skromna, aby czegoś się nauczyć; ciągle ustanawia zasady prawne.

b) Duma intelektualna wyróżnia się ekskluzywizmem. Zamiast usiąść obok innych, raczej patrzy na nich z góry. Wszyscy nie zgadzający się z jej stanowiskiem nigdy nie mogą mieć racji. Dawno temu Cromwell pisał do Szkotów: „Zaklinam was na litość Chrystusa, abyście zastanowili się, czy czasem sami nie błądzicie”. Duma intelektualna nie potrafi podjąć tego zadania. Bardziej dzieli ona ludzi, aniżeli łączy ich ze sobą.

Paweł w bardzo obrazowy sposób przekonuje człowieka, który chciałby być mądry, aby stał się głupim. Chodzi tu po prostu o takie upokorzenie, które pozwoliłoby człowiekowi na uczenie się. Nie można bowiem uczyć tego, kto uważa, że już wszystko wie: Platon powiedział: „Najmądrzejszym człowiekiem jest ten, kto wie o swoim słabym przygotowaniu do studiowania mądrości”. Kwintylion powiedział o niektórych swoich studentach: „Staliby się oni bez wątpienia wspaniałymi naukowcami, gdyby nie byli tak pewni posiadanej już przez siebie wiedzy”. Stare powiedzenie mówi: „Kto nie wie, że nic nie wie, jest głupcem, unikaj go”. Jedyną drogą do mądrości jest uświadomienie sobie własnej głupoty, a jedyną drogą do poznania jest przyznanie się do własnej niewiedzy.

W wierszu 22, jak często dzieje się to w Listach, proza Pawła nagle zostaje uskrzydlona i zamienia się w liryczną pasję i poezję. Postępowanie Koryntian jest rzeczą trudną do wytłumaczenia. Starają się oni oddać w ręce pewnych ludzi. Paweł wskazuje im na fakt, że to nie oni należą do Pawła, lecz Paweł należy do nich. Popieranie antagonistycznych grup jest poddaniem się niewoli tych, którzy zamierzają być królami. A właściwie sami zborownicy są panami wszystkich rzeczy, ponieważ należą do Chrystusa, a Chrystus należy do Boga. Człowiek Poświęcający swoje życie, swoje siły fizyczne i duchowe popieraniu antagonizmów, służy mało ważnej sprawie, zamiast wejść do społeczności i miłości, mających uniwersalny zakres. Zamiast żyć i działać w szerokim zakresie życia, tkwi on w swoim ograniczonym światku.

Trzy sądy (4,1-5)

Paweł zachęca Koryntian, aby nie uważali Apollosa, Kefasa czy niego za przywódców antagonistycznych ugrupowań, lecz za sług Chrystusowych. Ciekawego słowa używa tu Paweł na określenie sługi; hyperetes zasadniczo oznaczało wioślarza z niższego pokładu statku, był to jeden z tych niewolników, dzięki którym pokonywano rozszalałe fale bezkresnych mórz. Niektórzy komentatorzy wskazują na Chrystusa jako pilota statku, i Pawła jako sługi, który spełnia polecenia swego Mistrza. Następnie Paweł używa innego obrazu. Siebie i swoich współpracowników uważa za szafarzy tajemnic, które Bóg pragnie objawić swemu ludowi. Szafarz (oikonomos) był zarządcą domu. Odpowiadał za administrowanie domem i środkami materialnymi, kontrolował pracę wszystkich sług, dostarczał żywność i wydzielał im odpowiednie ilości produktów, zarządzał całym domem. Chociaż podlegał mu cały dom, to jednak wobec swego pana był tylko niewolnikiem. Bez względu na swoją pozycję w Kościele i wielkie uprawnienia, człowiek wierzący wciąż pozostaje sługą Chrystusa.

Teraz myśl Pawła kieruje się na pojęcie sądu. Oikonomos musi być człowiekiem godnym zaufania. Jego wielka niezależność i odpowiedzialność, kierowanie tak wieloma sprawami i samodzielne podejmowanie decyzji, mają wzbudzać w panu całkowite zaufanie do jego osoby. Koryntianie natomiast, grupując się wokół swoich przewodników zborowych i ustawiając ich według własnego zdania, już wylali nad nimi sąd. Paweł mówi o trzech sądach, przed jakimi musi stanąć każdy człowiek.

1. Musi on stanąć przed sądem swoich bliźnich. Tego sądu Paweł nie obawia się. Jednak w pewnym sensie człowiek nie może lekceważyć sądu swoich bliźnich, którzy mimo swego radykalizmu bardzo często jest słuszny. Dzieje się tak dlatego że każdy człowiek instynktownie szanuje takie wartości jak szacunek i uczciwość, bezpośredniość i zaufanie, szczodrość, poświęcenie i miłość. Antystenes, filozof cyników zwykle mawiał: „Tylko dwie osoby mogą powiedzieć ci prawdę - wróg, który stracił cierpliwość, i przyjaciel, który serdecznie cię kocha”. To prawda, opinie ludzkie nie powinny sprowadzać nas ze słusznej drogi; chociaż opinie te nieraz są bardziej prawdziwe aniżeli przypuszczamy, gdyż ludzie podświadomie podziwiają rzeczy piękne.

2. Musi on stanąć przed swoim własnym sądem. Tego też Paweł nie obawia się gdyż wie, że opinia człowieka o sobie samym jest przysłonięta uczuciem samozadowolenia, sprawiedliwości własnej, zarozumiałość i próżności. Jednak w bardzo dosłownym znaczeniu człowiek musi umieć właściwie oceniać siebie. Jedno z podstawowych greckich praw etycznych powiadało: „Człowieku, poznaj samego siebie”. Cynicy twierdzili, że jednym z podstawowych cech prawdziwego człowieka jest „umiejętność życia ze sobą”. Jedyną osobą, od której człowiek nie może uciec, jest on sam; musi on żyć ze sobą. Jeżeli straci szacunek dla siebie i nie będzie mógł spojrzeć sobie w oczy, jego życie stanie się rzeczą nie do zniesienia.

3. Musi on stanąć przed sądem Bożym. Ostatecznie jest to jedyny rzeczywisty sąd. Oczekiwany przez Pawła sąd nie miał charakteru ludzkiego, był to sąd Dnia Pańskiego. Sąd Boży jest ostatecznym sądem z dwóch powodów.

a) Tylko Bóg zna wszystkie okoliczności. On wyjaśni rzeczy ukryte. Wie On o wewnętrznych zmaganiach człowieka, o najgłębszych tajemnicach jego serca, o możliwościach jego zbliżenia się do dobra i zła. Bóg jest jedyną osobą, która zna wszystkie fakty.

b) Tylko Bóg zna wszystkie motywy człowieka. „Człowiek widzi czyn, lecz Bóg widzi intencję”. Wiele czynów, które wydają się szlachetne, może być dokonane z pobudek bardzo egoistycznych; niektóre zaś czyny, choć wydają się niegodziwymi, są dokonane z bardzo szlachetnych pobudek. Jedynie ten, który stworzył ludzkie serce, może je dokładnie znać i jedynie On może je sądzić.

Zawsze powinniśmy mieć na uwadze dwie rzeczy: Po pierwsze, jeżeli uda nam się uniknąć wszystkich innych sądów, to nie ujdziemy sądu Bożego. Po drugie, sąd należy do Boga i jedynie On może sądzić. Powinniśmy unikać wydawania wszelkiego rodzaju sądów o innych.

Apostolska pokora i niechrześcijańska duma (4,6-13)

Wszystko co Paweł mówił o sobie i Apollosie nie odnosi się tylko do nich, odnosi się to również i do Koryntian. Myśl o sądzie Bożym nie tylko Pawła i Apollosa ma utrzymywać w pokorze, taką samą postawę mają się wyróżniać również Koryntianie. Paweł zawsze wyrażał się w bardzo uprzejmy sposób. Ostrzeżenia i potępienia kierował również do siebie samego. Prawdziwy kaznodzieja rzadko używa zaimka wy, stale posługuje się zaimkiem my nie przemawia do ludzi z góry, mówi jako jeden z nich, który czuje i myśli tak samo jak oni. Jeżeli naprawdę chcemy komuś pomóc i doprowadzić go do zbawienia, nie powinniśmy go potępiać, lecz prosić; musimy akcentować tu nie krytycyzm, lecz współczucie. Koryntianie nie wyszli poza słowa Pawła, lecz poza Słowo Boże. Wskazuje im nie na swoją naukę, lecz na potępienie wszelkiego rodzaju dumy przez Słowo Boże. Przypomina im nie ludzkie rady, lecz nakazy Boże.

Następnie Paweł stawia im najbardziej podstawowe ze wszystkich pytań: „Co posiadacie, czego nie otrzymaliście?” W tym prostym zdaniu Augustyn widział pełną naukę o łasce. Poprzednio myślał o tym w terminach ludzkich osiągnięć, jednak później doszedł do następującego wniosku: „W ciężkim trudzie starałem się rozwiązać problem wolności woli ludzkiej, ale pewnego dnia łaska Boża odniosła zwycięstwo”. Nikt nie poznał Boga zanim sam Bóg nie objawił mu siebie; nikt własnym trudem nie osiągnął własnego zbawienia. Człowiek nie zbawia siebie, lecz zostaje zbawiony. Gdy myślimy o tym, czego dokonaliśmy i czego możemy dokonać, i porównamy to z tym, czego Bóg dokonał dla nas, nie mamy się czym chwalić i pozostajemy w pokornej wdzięczności. Zasadniczym błędem Koryntian było zapomnienie o tym, że ich dusze należą do Boga.

I tu następuje uskrzydlenie słów apostoła, co bardzo często spotyka się w jego Listach. W treści i tonie jego mowy brzmi cięta ironia. Ich dumę, zadowolenie z siebie i uczucie wyższości porównuje do życia apostołów. W tym celu wybrał bardzo żywy obraz. Po wielkim zwycięstwie wódz rzymski wraz ze swoją armią triumfalnie przechodził ulicami miasta, pokazując i chwaląc się swoją zdobyczą. Pochód ten nazywano Triumfem. Na samym jego końcu szli jeńcy skazani na śmierć; na arenach cyrkowych musieli walczyć z dzikimi bestiami i umrzeć. Te morituri salutamus! Umierający pozdrawiają was! Koryntianie w swoim otępieniu byli podobni do zwycięskiego wodza, chwalącego się swoją zdobyczą; apostołowie byli podobni do małej grupy jeńców skazanych na śmierć. W zrozumieniu Koryntian życie chrześcijańskie było spieraniem się o przywileje, porównywaniem osiągnięć; dla Pawła było ono uniżoną służbą, gotowością na śmierć za sprawę Chrystusa.

Mówiąc o przeżyciach apostołów Paweł używa dwóch ciekawych słów.

a) Pierwszym z nich jest policzkowanie (kolafizestai). Jest to słowo określające bicie niewolnika. Jeżeli ktoś bije niewolnika, to według Plutarcha jest to dowód, że jest to jego niewolnik. Dla sprawy Chrystusa Paweł był gotów zająć miejsce niewolnika.

b) Dalej Paweł powiada: „spotwarzają nas, my błogosławimy”. Najprawdopodobniej nie uświadamiamy sobie jak dziwnie zestawienie to brzmiało w uszach pogan. Arystoteles powiadał, że największą cnotą jest megalopsychia, wielkoduszność, którą odznacza się człowiek nie znoszący poniżenia. Chrześcijańska pokora była czymś niezwykle nowym w starożytnym świecie. Ta zaleta w oczach świata wydawała się głupotą, a jednocześnie była to mądrość Boża.

Ojciec w wierze (4,14-21)

Tekst ten kończy rozważania Pawła na temat nieporozumień i rozłamów w zborze korynckim. Pisze do nich z pozycji ojca. Samo słowo oznaczające napomnienie (noutetein) i występujące w wierszu 14 wyraża ostrzeżenie i radę, której ojciec zwykle udziela swoim dzieciom (Ef 6,4). Brzmi w nim nuta srogości, choć nie jest to srogość domagająca się złamania oporu krnąbrnego niewolnika, lecz boleść usiłująca zawrócić syna marnotrawnego do społeczności z ojcem. W stosunku do zboru korynckiego Paweł zajmował wyjątkową pozycję. Nauczyciel (paidagogos por. Gal 3,24) nie odpowiadał za uczenie dziecka. Był to starszy wiekiem i godny zaufania niewolnik, który codziennie prowadził dziecko do szkoły, wychowywał je w zasadach moralnych, troszczył się o właściwy rozwój charakteru, dbał o odpowiedni rozwój osobowości tego dziecka. Dziecko mogło mieć wielu tego rodzaju wychowawców, ale tylko jednego ojca; żaden z przyszłych wychowawców i nauczycieli nie mógł zborowi korynckiemu zastąpić Pawła, ponieważ żadnemu z nich nie zawdzięczali nowego życia w Chrystusie Jezusie. Następnie Paweł mówi o niezwykłej rzeczy. Z przejęciem powiada: „Niech moje dzieci będą podobne do mnie” czyli „bądźcie naśladowcami moimi”. Nie wiem który ojciec mógłby tak powiedzieć. Często ojciec życzy sobie, aby jego syn był tym, czym on sam nie mógł być. Większość z nas, nauczycieli, odważa się powiedzieć raczej „Czyń jak ci mówię” niż „Czyń tak, jak ja czynię”. Jednak Paweł w pełnym uniżeniu nawoływał swoje dzieci w wierze do naśladowania go.

Paweł posyła do nich Tymoteusza, by oznajmił im o jego życiu. Ich niewłaściwe zachowanie się tłumaczy nie rozmyślnym buntem, lecz zapomnieniem o pewnych sprawach. Taka jest ludzka natura. Często nie chodzi o bunt przeciwko Chrystusowi, lecz po prostu o zapomnienie o Nim. Często nie chodzi o świadome odwracanie się do Niego plecami, lecz zapominanie o Jego obecności we wszystkich sprawach naszego życia. Nade wszystko wszyscy potrzebujemy jednej rzeczy - świadomego życia w stałej obecności Jezusa Chrystusa. Nie tylko w czasie Wieczerzy Pańskiej, lecz w każdej chwili naszego życia Jezus Chrystus mówi do nas: „Pamiętaj o mnie”.

Później Paweł przechodzi do wyzwania. Jeżeli posyła do nich Tymoteusza, to nie powinni z tego wnioskować, że sam nie przyjdzie do Koryntu. Przyjdzie do nich, jeżeli nadarzy się ku temu sposobność, i sprawdzi ich wiarę. Koryntianie są zbytnio rozgadani, ale nie głośno wypowiadane słowa, lecz ich czyny będą się liczyć. Jezus nie powiedział: „Po słowach poznacie ich” lecz „Po owocach ich poznacie ich”. Świat jest pełen rozmów na temat chrześcijaństwa, lecz jeden ich uczynek jest ważniejszy od tysiąca słów. Należenie do jakiegoś komitetu i rozmawianie jest jedną rzeczą, a służenie Chrystusowi i działanie - zupełnie inną.

W końcu Paweł zapytuje czy ma przyjść do nich z rózgą, by wymierzyć sprawiedliwość, czy też spotkać się z nimi w miłości? W każdym Liście Pawła pulsuje jego wielka miłość ku swoim dzieciom w Chrystusie. Nie była to miłość ślepa, łatwa, sentymentalna, nie przygotowana na zastosowanie niezbędnych środków wychowawczych. Miłość skłaniająca człowieka do przymknięcia oczu na swoje wady, doprowadza go do ruiny; miłość, która patrzy na człowieka oczami Chrystusa, może dopomóc mu podźwignąć się i poprawić swoje życie. Miłość Pawła nieraz raniła, aby coś naprawić.

Po uporaniu się ze sprawą nieporozumień i podziałów wewnątrz zboru korynckiego, Paweł przechodzi do bardzo praktycznych zagadnień i sytuacji, które nagle wyłoniły się w tym zborze. Dział ten obejmuje rozdziały 5 i 6. W 5,1-8 omawiana jest sprawa kazirodztwa, w 5,9-13 mówi się o potrzebie wychowania rozwiązłych. W 6,1-8 Paweł potępia zwyczaj odwoływania się ludzi wierzących do sądów świeckich, zaś w 6,9-20 mówi o potrzebie czystości moralnej.

Grzech i zadowolenie z siebie (5,1-8)

W tekście tym Paweł porusza stale aktualny problem. Poganie nie wiedzieli czym jest czystość moralna. Korzystali z przyjemności kiedy tylko sobie tego życzyli. Kościół chrześcijański nie był w stanie uniknąć zakażenia ze strony pogańskiej rozpusty. Chrześcijaństwo było wtedy podobne do małej wyspy na morzu pogaństwa; ludziom będącym w chrześcijańskim Kościele trudno było zerwać ze zwyczajami praktykowanymi przez wiele pokoleń; jednak mimo to czystość Kościoła wymagała od nich całkowitego zerwania z pogańskim stylem życia. W zborze korynckim zaistniał szczególnie przykry przypadek. Pewien młody człowiek nielegalnie współżył ze swoją macochą, czego nie spotykano nawet wśród pogan i co było wyraźnie zabronione przez prawo żydowskie (3 Mjż 18,8). Możliwie niewiasta ta już rozwiodła się ze swoim mężem. Na pewno była ona poganką, gdyż Paweł wcale o niej nie wspomina, bowiem jurysdykcja kościelna jej nie obejmowała.

Pawła szczególnie niepokoił stosunek zboru korynckiego do tego rodzaju grzesznika. Wierzący w Koryncie po prostu pogodzili się z taką sytuacją nic z tego nie robiąc. A przecież przede wszystkim powinni nad tym ubolewać. Na określenie tego bólu i zmartwienia Paweł używa słowa pentein, które znaczy opłakiwanie zmarłego. Obojętność wobec grzechu zawsze jest rzeczą niebezpieczną. Uczucie wstrętu i odrazy w stosunku do grzechu jest naszym zabezpieczeniem przed nim. Carlyle powiedział, że ludzie muszą widzieć nieograniczone piękna świętości i nieograniczoną niegodziwość grzechu. Gdy przestajemy poważnie traktować grzech, wchodzimy do bardzo niebezpiecznej sytuacji. Nie chodzi tu tylko o krytykowanie i potępianie, lecz odczuwanie bólu, przeżywanie wstrząsu i ogólnego zaniepokojenia. To grzech ukrzyżował Jezusa Chrystusa; Chrystus umarł, aby wyzwolić ludzi od grzechu. Żaden chrześcijanin nie może zajmować obojętnej postawy wobec grzechu.

W przekonaniu Pawła człowiekiem tym należy natychmiast się zająć. Używając obrazowego zwrotu powiada on, że takiego należy oddać szatanowi. Mówiąc to ma na uwadze ekskomunikę, wyłączenie ze zboru. Świat był terenem znajdującym się pod panowaniem szatana (J 12,31; 16,11; Dz 26,18; Kol 1,13), tak jak Kościół jest terenem Królestwa Bożego. Wyślijcie tego człowieka do świata szatana, do którego on należy, powiada Paweł. Należy tu zwrócić uwagę na to, że nawet tak surowa kara nie jest ostatecznym potępieniem. Chodziło tu jedynie o upokorzenie tego człowieka, o ograniczenie jego cielesnych pożądliwości, aby w końcu jego duch został zbawiony. Człowiek ten musiał świadomie spojrzeć na swoją sytuację i surowo ocenić czyn, jakiego się dopuścił. Zastosowanie środków dyscyplinarnych było nie tyle karą co drogą prowadzącą do pokuty. Wyrok ten należało wykonać nie z chłodnym okrucieństwem, lecz raczej ze smutkiem i bólem. Stosowanie środków dyscyplinarnych w pierwszym Kościele zawsze odbywało się w przekonaniu nie ostatecznego potępienia grzesznika, lecz przywrócenia go do społeczności zbawionych.

Następnie Paweł daje bardzo praktyczną radę. Wiersze 6-8 dosłownie brzmią następująco: „Czyż nie wiecie, że mała ilość kwasu zakwasza całe ciasto? Usuńcie stary kwas, abyście się stali nowym zaczynem, chociaż jesteście przaśni. Ponieważ nasza ofiara paschalna została złożona - mam na myśli Chrystusa - to nie świętujmy w starym kwasie, ani w kwasie złości i przewrotności, lecz w niekwaszonym chlebie szczerości i prawdy”. Obraz ten staje się zrozumiały w kontekście żydowskiego zwyczaju. Z kilku małymi wyjątkami w literaturze żydowskiej kwas zawsze oznacza destrukcyjny wpływ zła. Kwas był zaczynem, który przechowywano od poprzedniego wypieku, w tym okresie zaczyn ten fermentował. Fermentację Żydzi identyfikowali z rozkładem, gniciem. Kwas był więc symbolem złego, destrukcyjnego wpływu. Chleb spożywany w okresie Paschy musiał być bez kwasu. (2 Mjż 12,15n; 13,7). Ponadto w dniu poprzedzającym uroczystość Paschy, prawo nakazywało, by Żyd ze świecą przeszukał swój dom i usunął z niego wszystkie ślady kwasu (por. obraz poszukiwań Bożych w Sof 1,12; skoro to ceremonialne oczyszczenie przypadało na 14 kwietnia, mogło ono dać początek wiosennemu sprzątaniu w naszych czasach!). Przed Paschą najmniejsze odrobiny kwasu musiały być usunięte z domu. Paweł stosuje ten obraz do chrześcijańskiego zboru. Nasza ofiara w postaci Chrystusa została złożona. Tak jak Bóg wyzwolił Izraelitów z niewoli egipskiej, tak nas przez ofiarę Chrystusa wyzwolił z niewoli grzechu. Dlatego, powiada on, resztki zła muszą być usunięte z naszego życia. Jeżeli pozwolimy złu zadomowić się w Kościele, to wkrótce cała społeczność wierzących ulegnie zepsuciu, jak odrobina kwasu zakwasza całe ciasto. Wynika z tego wielka prawda. Czasem należy stosować środki dyscyplinarne ze względu na dobro całego Kościoła. Przymykanie oczu na niektóre fakty nie zawsze jest okazywaniem uprzejmości, taka postawa może doprowadzić do katastrofy. Zło należy likwidować w zarodku; chwast należy usuwać zawczasu, zanim nie wyjałowi on całej gleby. Taka ma być zasada karności. Wykonaniu kary nigdy nie powinno towarzyszyć własne zadowolenie, lecz zawsze dobre intencje wobec osoby karanej i dobro całego zboru. Kara nigdy nie może być zemstą, zawsze musi ona mieć charakter uzdrawiający i profilaktyczny.

Świat i Kościół (5,9-13)

Wydaje się, że Paweł napisał już jeden list do Koryntian, odradzając im wszelkich kontaktów z ludźmi złymi. Wskazówki te kierował wyłącznie do członków zboru; ludzie niesolidni muszą być ukarani przez odłączenie od społeczności zborowej aż do czasu okazania wyraźnej poprawy. Zerwanie wszelkich kontaktów z otaczającym światem było rzeczą niemożliwą, trzeba byłoby zupełnie wyjść z tego świata. W takim mieście jak Korynt normalne życie wymagało kontaktowania się z ludźmi, których sposób życia Kościół surowo potępiał. Paweł nie miał na myśli odwrócenia się od świata; nigdy nie rekomendował on chrześcijaństwa całkowicie odseparowanego od świata, chrześcijaństwo było czymś, co miało pozostawać w świecie. Pewien starzec powiedział do Jana Wesley'a: „Bóg nie zna czegoś takiego jak samotna religia”. Paweł całkowicie się z tym zgadzał. Przyjrzyjmy się trzem typowym grzechom tego świata, o których wspomina tu Paweł. Mówi on o trzech rodzajach ludzi.

1. Pierwszym z nich byli wszetecznicy, ludzie nie posiadający ograniczeń moralnych. Jedynie chrześcijaństwo może zagwarantować czystość moralną. Upadek moralny jest skutkiem niewłaściwej oceny człowieka, traktowaniem go jako zwierzęcia, którego popędy i instynkty bez względu na wszystko muszą być zaspokojone. Inna osoba jest jedynie środkiem, który prowadzi do tego zaspokojenia. Chrześcijaństwo zaś uważa człowieka za dziecko Boże, za Jego stworzenie, które żyje w świecie, ale zawsze spogląda poza świat, za osobę, która nie kieruje się wyłącznie fizycznymi potrzebami i pragnieniami, ponieważ prócz ciała posiada również ducha. Gdyby ludzie uważali siebie i innych za synów i córki Boże, rozwiązłość moralna natychmiast znikłaby z ich życia.

2. Drugim rodzajem ludzi są chciwcy i grabieżcy dóbr tego świata. I znowu tylko chrześcijaństwo może przeciwstawić się duchowi chciwości. Jeżeli kierujemy się wyłącznie materialnymi zasadami, to na pewno interes własny będziemy stawiać na pierwszym miejscu i całe swoje życie poświęcimy sprawie gromadzenia bogactw. Chrześcijaństwo zaś wnosi do życia ducha, który patrzy na zewnątrz, a nie wewnątrz. Miłość czyni ono najwyższą wartością w życiu i dlatego służba jest najważniejszym zaszczytem. Gdy miłość Boża wypełnia serce ludzkie, wtedy swoją radość znajdzie ono nie w otrzymywaniu lecz w dawaniu.

3. Paweł wspomina o bałwochwalstwie. Starożytne bałwochwalstwo odpowiada dzisiejszym przesądom. W dzisiejszych czasach wzrasta zainteresowanie amuletami, maskotkami, rzekomo rokującymi powodzenie, wyroczniami horoskopów. Zasadniczą przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że człowiek musi coś czcić. Skoro nie oddaje czci prawdziwemu Bogu, będzie czcił bożków szczęścia i przypadku. Fala przesądów rośnie w miarę osłabienia i upadku życia religijnego.

Te trzy zasadnicze grzechy szerzące się w tym świecie reprezentują trzy dziedziny, w których następuje upadek moralny człowieka.

a) Grzech wszeteczeństwa jest grzechem człowieka wobec siebie samego. Popełniając ten grzech człowiek spada do poziomu zwierzęcia; grzeszy przeciwko światłu i najwyższym ideałom, które w sobie nosi. Pozwala swojej niższej naturze pokonać naturę wyższą i przez to staje się czymś mniejszym od człowieka.

b) Grzech chciwości i zazdrości jest grzechem przeciwko naszemu bliźniemu. Grzech ten polega na uważaniu innych ludzi za obiekty do wykorzystania raczej niż za braci, którym należałoby okazać pomoc. Jest to zapominanie o tym, że jedynym dowodem naszej miłości ku Bogu jest okazywanie miłości ku swoim bliźnim.

c) Grzech bałwochwalstwa jest grzechem przeciwko Bogu. Jest to przyzwalanie na to, by pewne rzeczy zajęły miejsce należne Bogu. To odwrócenie się od prawdziwego Boga i zwrócenie się ku fałszywym bożkom. Bałwochwalstwo to nie udzielanie Bogu pierwszego i jedynego miejsca w swoim życiu.

Paweł uważa, że nie powinniśmy sądzić ludzi znajdujących się poza zborem. Wyrażenia „poza zborem” Żydzi używali na określenie ludzi znajdujących się poza zgromadzeniem Ludu Wybranego. Sąd musimy zostawić Bogu, który najlepiej zna serca ludzkie. Jednak członek zboru posiada szczególne przywileje a także szczególną odpowiedzialność; z własnej woli podjął się on pewnych zadań za które odpowiada; jest to człowiek, który poprzysiągł Chrystusowi wierność i dlatego będzie odpowiadał za dotrzymanie tej przysięgi.

Kończąc Paweł wydaje zdecydowany nakaz: „Usuńcie tego, który jest zły, spośród siebie”. Jest to cytat wzięty z 5 Mjż 17,7 i 24,7. Gdy inne sposoby leczenia zawodzą, tkanka rakowa musi być wycięta; celem tego rodzaju drastycznego środka jest zapobieżenie infekcji. Nie chodzi tu o własne zadowolenie, o pragnienie wyżycia się na innych czy pokazania swego autorytetu; wydając ten nakaz Paweł kierował się duszpasterską troską o młody zbór, starając się zachować go od zakażenia ze strony tego świata.

Bezmyślne procesy (6,1-8)

W tekście tym Paweł porusza problem dotyczący szczególnie Greków. Żydzi zasadniczo nie podawali siebie do sądu, swoje sprawy załatwiali przez starszych miasta lub synagogi; według nich sprawiedliwości należało szukać w kręgu rodziny, a nie w literze prawa. Właściwie prawo żydowskie zabraniało Żydowi przedkładać swoją sprawę w nieżydowskim sądzie; takie postępowanie uważano za bluźnierstwo wobec prawa Bożego. Inaczej postępowali Grecy, którzy z natury lubili się procesować. Przysłuchiwanie się rozprawom sądowym było ich główną rozrywką. Odwoływanie się do prawa to nieodłączna część greckiego życia. Znane są nam zasady prawa ateńskiego, które odgrywało bardzo ważną rolę w życiu Ateńczyków; sytuacja w Koryncie niewiele różniła się od tej w Atenach. W celu zażegnania jakiegoś nieporozumienia Ateńczycy powoływali prywatnych rozjemców, arbitrów. Następnie za zgodą obydwóch stron powoływano trzeciego, bezstronnego arbitra. Gdy na tej płaszczyźnie nie dochodziło się do zgody, odwoływano się do sądu Czterdziestu. Sąd ten przedkładał sprawę publicznemu rozjemcy, którymi byli wszyscy obywatele ateńscy w sześćdziesiątym roku życia; wielu powoływano na rozjemców pod groźbą odebrania im praw obywatelskich. Jeżeli i wtedy nie osiągnięto zgody, sprawa była przekazywana do sądu przysięgłych składającego się ze stu jednego obywatela, jeżeli chodziło o wartość poniżej 100 dolarów, lub ze czterystu jednego obywatela, gdy chodziło o wartość wyższą od tej sumy. Były przypadki, gdy sąd przysięgłych składał się z tysiąca do sześciu tysięcy obywateli. Przysięgli musieli być obywatelami ateńskimi w wieku powyżej 30 lat. Za swoją pracę w tym urzędzie otrzymywali trzy obole (drobna moneta z miedzi i srebra wartości 1/6 drachmy) dziennie. Obywatele powołani do zasiadania na ławie przysięgłych zbierali się każdego rana i przez losowanie przydzielani byli do poszczególnych spraw. Z tego wynika, że w greckim mieście każdy obywatel był w jakimś stopniu prawnikiem i wiele swego czasu spędzał na przysłuchiwaniu się rozprawom sądowym. Grecy słynęli z zamiłowania do notorycznego sądzenia się. Nic więc dziwnego, że niektóre praktyki greckiego życia zostały przeniesione do chrześcijańskiego Kościoła, co wielce zaniepokoiło Pawła. Jego żydowskie wychowanie, a tym bardziej chrześcijańskie zasady życia, kazały mu potępić takie praktyki. „Jakże - powiada on - może ktoś szukać sprawiedliwości u niesprawiedliwych?”

Ponadto w obrazie złotego wieku, gdy Mesjasz zapanuje nad narodami, święci będą uczestniczyć w sprawowaniu Jego sądów. W księdze Mądrości mówi się: „Będą sądzić ludzi, zapanują nad narodami” (3,8). Zaś Księga Enocha powiada: „Wywyższę tych, którzy ukochali moje imię otoczone blaskiem światła, każdego z nich posadzę na zaszczytnym miejscu” (108,12). Dlatego Paweł dziwi się: „Jeżeli pewnego dnia będziecie sądzić świat, a nawet aniołów, najdoskonalsze ze wszystkich stworzeń, to jakże możecie powierzać swoje sprawy sądom pogańskim?” „Jeżeli już musicie to czynić - powiada - to czyńcie to wewnątrz zboru, choć nie jestem pewien, czy ludzie przeznaczeni do sądzenia świata zechcą angażować się w tego rodzaju błahe sprawy”.

Nagle Paweł przechodzi do wielkiej zasady. Podawanie do sądu w ogóle, a szczególnie podawanie do sądu brata, świadczy o upadku chrześcijańskiego życia. Dawno temu Platon powiadał, że dobry człowiek woli raczej cierpieć niż wyrządzić komuś zło. Jeżeli chrześcijanin ma chociaż odcień miłości Chrystusowej w swoim sercu to raczej podda się znieważeniu, narazi się na stratę i cierpienie niż to samo miałby zadawać innym, a tym bardziej jeżeli tym bliźnim byłby jego brat w Chrystusie. Wywieranie zemsty zawsze jest rzeczą niechrześcijańską. W postępowaniu z innymi ludźmi chrześcijanin nie kieruje się zasadą rekompensaty czy brutalnej sprawiedliwości. Jego główną zasadą postępowania jest duch miłości, a duch miłości zawsze dąży do życia w pokoju ze swoim bratem i chroni przed poniżeniem godności chrześcijańskiej w pogańskich sądach.

Takimi byli niektórzy z was (6,9-11)

Występuje tu lista strasznych grzechów, będąca smutnym komentarzem na temat cywilizacji, w której rozwijał się i wzrastał zbór koryncki. O tego rodzaju sprawach nieprzyjemnie jest mówić, musimy się jednak im przyjrzeć, by lepiej zrozumieć sytuację pierwotnego Kościoła chrześcijańskiego i przekonać się o tym, że natura ludzka nie uległa zasadniczej zmianie.

Byli wtedy wszetecznicy i cudzołożnicy. Mówiliśmy już o rozwiązłości seksualnej jako istotnej części pogańskiego życia podczas gdy czystość moralna była rzeczą zupełnie nieznaną. Słowo użyte na określenie wszeteczeństwa jest bardzo nieprzyjemne, oznacza ono męską prostytucję. Trudno było być chrześcijaninem w tak bardzo skażonej atmosferze Koryntu.

Byli tam bałwochwalcy. Największym budynkiem w Koryncie była Świątynia Afrodyty, bogini miłości, gdzie bałwochwalstwo splatało się z niemoralnością. Bałwochwalstwo to ponury obraz tego, co dzieje się wtedy, gdy staramy się ułatwić sobie życie religijne. Bałwan nie od razu był uważany za boga; najpierw był on symbolem boga, przedmiotem ułatwiającym oddawanie czci bogu, symbolizującym jego obecność. Wkrótce jednak ludzie zaczęli czcić nie boga stojącego poza bałwanem, lecz samego bałwana. Stałym niebezpieczeństwem człowieka jest jego skłonność do oddawania czci raczej symbolowi niż stojącej pozą nim rzeczywistości.

Byli tam również sensualiści, ludzie zmysłowi. Słowo malakos oznacza ludzi miękkich i zniewieściałych, którzy stracili swoją męskość i żyją wyłącznie dla własnej przyjemności; są to ludzie nurzający się w występkach i nie mający w sobie siły do odwrócenia się od tego rodzaju życia. Gdy Ulisses ze swoimi żeglarzami przybył do wyspy Circe, znalazł tam kwitnący lotos. Ktokolwiek zjadł ten kwiat, natychmiast zapomniał o domu i swoich bliskich, i pragnął na zawsze żyć w kraju, gdzie „stale jest popołudnie”. Wszyscy przeżywali wyłącznie radość jaką odczuwa się, gdy się jest „na grzbiecie fali”. Sensualiści pragnęli takiego życia, w którym zawsze jest popołudnie.

Było wiele złodziejów i chciwców. Starożytny świat aż roił się od nich. Łatwo było włamać się do domów. Złodzieje szczególnie nachodzili publiczne łaźnie i gimnazja miejskie, gdzie kradli ubrania tych, którzy brali kąpiel lub uprawiali gimnastykę. Szczególnie nagminną praktyką było porywanie niewolników, którzy posiadali jakieś zdolności. Określenia prawne stwierdzają jak wielki był to problem. Trzy rodzaje kradzieży karano śmiercią: 1. Kradzież przedmiotu o wartości przekraczającej 50 drachm czyli ok. 5 dolarów. 2. Kradzieże w łaźniach, gimnazjach, portach i przystaniach o wartości powyżej 10 drachm. 3. Kradzież czegokolwiek dokonaną w nocy. Chrześcijanie żyli w morzu złodziei i oszustów.

Następnie Paweł wymienia pijaków. Użyte tutaj słowo pochodzi od metos, oznaczające picie bez umiaru. W starożytnej Grecji nawet małe dzieci piły wino; śniadanie nazywało się akratisma i składało się z chleba umoczonego w winie. Powszechne użycie wina było oczywiście skutkiem niedostatecznego zaopatrzenia w wodę. Zasadniczo Grecy byli ludźmi trzeźwymi, gdyż ich napój składał się z jednej części wina zmieszanego z dwiema częściami wody. Jednak w skłonnym do wygody i rozpusty Koryncie pijaństwo było szeroko rozpowszechnione.

Potem wspomina oszczerców i zdzierców. Obydwa słowa są dosyć ciekawe. Słowo określające chciwców brzmi pleonektes. Mówi ono, jak powiadali Grecy, o „duchu, który zawsze sięga po więcej i przywłaszcza to, na co nie ma prawa”. Jest to zachłanność, agresywne dążenie do zwiększenia stanu swego posiadania. Nie jest to postawa skąpca, gdyż chciwiec gromadzi, aby więcej wydać i żyć w większym dostatku i większej przyjemności; chciwiec tak długo interesuje się innymi jak długo może ciągnąć z nich zyski. Słowo na określenie zdzierców brzmi harpaks. Ciekawą rzeczą jest wiedzieć, że tak określano pewien rodzaj wilka oraz żelazne bosaki używane na statkach w czasie walki. Jest to duch dzikiego rzucania się na rzeczy, do których nie ma się żadnych praw.

Najbardziej nienaturalny grzech zostawiliśmy na koniec - chodzi o homoseksualistów. Grzech ten jak rak szerzył się w społeczeństwie greckim, a następnie przerzucił się na Rzym. Nawet nie wyobrażamy sobie jak bardzo był tym przeniknięty starożytny świat. Nawet tak wielki człowiek jak Sokrates oddawał się tym praktykom; dzieło literackie Platona pt. „Biesiada” uważa się za jedno z najwybitniejszych, poświęconych tematowi miłości, chociaż nie jest to miłość naturalna, lecz nienaturalna. Z pierwszych piętnastu cesarzy rzymskich czternastu praktykowało homoseksualizm. W czasach Pawła cesarzem był Neron. Wykastrował on pewnego chłopca imieniem Sporus, a następnie wziął z nim uroczysty ślub, zaprowadził do swego pałacu i żył jak z żoną. Sam Neron, pełen wszelkiej przewrotności, wyszedł za mąż za mężczyznę zwanego Pitagoras, którego nazywał swoim mężem. Następcą Nerona na tronie rzymskim był Otho; jego pierwsze zarządzenie dotyczyło przejęcia w swoje posiadanie Sporusa. Wiele później imię cesarza Hadriana na stałe zostało związane z młodzieńcem z Bitynii zwanym Antoniuszem. Przez cały czas współżył z nim, a po śmierci ogłosił go bogiem, cały świat zarzucił jego posągami i jedną z gwiazd nazwał jego imieniem. Ta szczególna słabość ówczesnego świata była jedną z głównych przyczyn jego degeneracji i ostatecznego upadku cywilizacji starożytnej.

I oto po wymienieniu tych naturalnych i nienaturalnych skłonności i grzechów ludzkich, Paweł triumfalnie woła: „A takimi niektórzy z was byli”. Dowodem prawdziwości chrześcijaństwa jest jego moc. Z mętów ludzkich tworzy ona prawdziwych ludzi. Z ludzi pozbawionych wszelkiego uczucia wstydu tworzy synów Bożych. Zarówno w Koryncie jak i w całym świecie byli i są ludzie będący żywym dowodem twórczej mocy Jezusa Chrystusa. Ta moc wciąż pozostaje taka sama. Żaden człowiek nie jest w stanie zmienić samego siebie jedynie Chrystus może tego dokonać. Między pogańską a chrześcijańską literaturą tamtych czasów zarysowuje się wyraźny kontrast. Seneka, współczesny Pawłowi, powiada, że człowiek najbardziej potrzebuje „ręki, która by go podniosła”. „Człowiek - oświadcza on - jest świadomy swojej słabości w najbardziej niezbędnych sprawach”. „Ludzie kochają się w swoich wadach - powiada z pewnego rodzaju rozpaczą - a jednocześnie nienawidzą je”. Siebie samego nazywał homo non tolerabilis, człowiekiem, którego nie można tolerować. Do tego świata, świadomego swego upadku i nie mogącego temu zaradzić, weszła jaśniejąca moc chrześcijaństwa, która zaiste była w stanie wszystko odnowić.

Drogo wykupieni (6,12-20)

W tekście tym Paweł wskazuje na cały szereg problemów. Tę dłuższą wypowiedź kończy słowami: „Wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym”. Jest to okrzyk wojenny Pawła w tym tekście. W ówczesnych czasach istniało powiedzenie: „Ciało jest grobem”. Epiktet powiedział: „Jestem biedną duszą przywiązaną do tych zwłok”. Ważną rzeczą była dusza, duch człowieka, ciało nie odgrywało przy tym żadnej roli. Z takiego poglądu rodziły się dwie postawy: albo oddawano się surowemu ascetyzmowi, starając się przez to stłumić pragnienia i instynkty ciała, albo - i to drugie w Koryncie przeważało - skoro ciało nie miało większego znaczenia, można było z nim robić wszystko, co się chciało. Zaspokojenie wszelkich pragnień ciała o niczym nie decydowało. Skoro najważniejszym elementem jest dusza, to sposób zachowania się ciała nie ma żadnego znaczenia - rozumowali. Sprawa komplikowała się nieco, gdy Paweł głosił zasadę chrześcijańskiej wolności. Skoro chrześcijanin jest najbardziej wolny ze wszystkich ludzi, to czy nie może czynić tego, co mu się podoba, a szczególnie gdy dotyczy to ciała, dziedziny tak bardzo mało ważnej? A więc, powiadali Koryntianie, skoro tak się rzeczy mają, to niech ciało idzie własną drogą. A jakaż była to droga? Żołądek został uczyniony dla pokarmu, a pokarm dla żołądka, powiadali Koryntianie. Pokarm i żołądek w naturalny sposób należą do siebie. Ba, powiadali, w ten sam sposób ciało zostało uczynione dla instynktów, dla czynności seksualnych, które w pełni mają być zaspokajane. Odpowiedź Pawła jest wyraźna i jednoznaczna. Żołądek i pokarm są rzeczami doczesnymi i dlatego pewnego dnia przeminą. Ciało zaś, osobowość, człowiek jako całość nie przeminie; został on stworzony do jedności z Chrystusem w tym świecie i w wieczności. Chrystus i cały człowiek są zjednoczeni ze sobą. Co się więc staje, gdy człowiek popełnia cudzołóstwo? Oddaje swoje ciało wszetecznicy, gdyż Pismo powiada, że poprzez stosunek płciowy dwoje ludzi stają się jednym ciałem. Cytat ten jest wzięty z 1 Mjż 2,24. Inaczej mówiąc ciało prawnie należące do Chrystusa zostaje oddane komuś innemu. Paweł nie robi tu systematycznego wykładu, po prostu wygłasza kazanie, przekonuje argumentami nasuwającymi się w trakcie pisania. Wszeteczeństwo, powiada on, jest jednym z grzechów, który dotyczy ciała człowieka i poniża go. Właściwie nie jest to jedyny tego rodzaju grzech, ponieważ to samo dokonuje się przez pijaństwo. Paweł nie dąży tu jednak do zaspokojenia zasad naszej logiki, usiłuje on ratować ciało i duszę Koryntian. Inne grzechy są popełniane poza ciałem, zaś grzech wszeteczeństwa jest grzechem przeciwko własnemu ciału, które jest przeznaczone do jedności z Chrystusem.

W końcu Paweł przytacza ostatni argument. Ponieważ Duch Boży mieszka w nas, nasze ciała są świątynią Bożą. A ponadto, Chrystus umarł, aby zbawić całego człowieka, aby zbawić go w ciele i w duszy. Chrystus oddał swoje życie, aby udzielić człowiekowi odkupienia duszy i czystości ciała. Dlatego ciało człowieka nie należy do niego samego, by czynił z nim co chce; należy ono do Chrystusa i dlatego nie może być wykorzystane do zaspokojenia ludzkich pożądliwości, lecz ku chwale Chrystusa.

Zwróćmy uwagę na występujące tu dwie wielkie myśli.

1. Paweł powiada, że chociaż może czynić co chce, nie pozwoli jednak, by cokolwiek mogło go zniewolić. Wielkim faktem chrześcijańskiej wiary jest to, że chrześcijanin nie jest wolny, by grzeszyć, lecz jest wolny, by nie grzeszyć. Łatwo jest poddać się rutynie, a potem niewoli zwyczajów i praktyk codziennego życia, ale moc Chrystusa pozwala nam panować nad nimi. Gdy człowiek naprawdę przeżywa tę moc, nie staje się niewolnikiem swego ciała, jego instynktów i pragnień, lecz ich panem. Często ktoś powiada: „Zrobię tak, jak będę chciał”, a właściwie znaczy to, że postąpi zgodnie z nakazem instynktu czy nałogu, który go opanował. Dopiero gdy posiądzie moc Chrystusa, będzie mógł naprawdę powiedzieć: „Zrobię to, czego będę chciał” a nie „Będę zaspokajał pragnienia, których stałem się niewolnikiem”.

2. Paweł powiada, że my nie należymy do siebie samych. Nie istnieje w świecie coś takiego jak człowiek, który wszystko zawdzięcza samemu sobie. Każde nasze postępowanie będzie oddziaływało na innych ludzi. Chrześcijanin jest człowiekiem, który nie myśli o swoich uprawnieniach lecz zobowiązaniach. Nigdy nie może czynić tego, co mu się podoba, ponieważ nie należy do siebie samego; zawsze musi czynić to, co podoba się Chrystusowi, ponieważ Chrystus kupił go za cenę własnego życia.

W drugiej części tego Listu od początku rozdziału 7 do końca rozdziału 15 Paweł odpowiada na wiele pytań i porusza szereg problemów, odnośnie których zbór koryncki pragnął zasięgnąć jego rady. Tę część Listu zaczyna słowami: „A teraz o czym pisaliście...” We współczesnym języku można byłoby powiedzieć „Odnośnie waszego listu...” Postarajmy się wyliczyć poszczególne problemy. Rozdział 7 ma do czynienia z szeregiem problemów związanych z małżeństwem. Oto podstawowe pytania, na które zbór koryncki oczekiwał odpowiedzi od Pawła.

Wiersze 1-2: Co odpowiedzieć tym, którzy twierdzą, że chrześcijanie w ogóle nie powinni wstępować w związki małżeńskie?

Wiersze 3-7: Niektórzy powiadają, że małżonkowie powinni zaniechać stosunków płciowych między sobą.

Wiersze 8-9: Jak postępować z ludźmi samotnymi i wdowami?

Wiersze 10-11: Jak odpowiedzieć tym, którzy twierdzą, że należy opuścić niewierzącego współmałżonka?

Wiersze 12-17: Jeżeli jedna strona w małżeństwie jest chrześcijańska, a druga pogańska, to czy takie małżeństwo powinno być rozerwane?

Wiersze 18-24: Należy żyć po chrześcijańsku w każdej sytuacji, jaką Bóg na nas dopuszcza.

Wiersze 25.36-38: Rada odnośnie panien.

Wiersze 26-35: Zachęta do skoncentrowana się na służbie Chrystusowi, ponieważ czas jest krótki i Chrystus wkrótce wróci.

Wiersze 38-40: Rada dla tych, którzy pragną wstąpić w związek małżeński.

Studiując ten rozdział musimy mieć na uwadze dwie rzeczy. 1. Paweł pisał do Koryntu, który był najbardziej niemoralnym miastem w świecie. Żyjąc w takiej sytuacji trzeba było być raczej surowym niż być swobodnym. 2. Każda odpowiedź Pawła jest pisana w przekonaniu, że Powtórne Przyjście Chrystusa może wydarzyć się każdej chwili. Paweł był przekonany, że jego rady mają charakter czasowy. Gdyby miał na uwadze sytuację stałą, jego rada w wielu wypadkach byłaby zupełnie inna. A teraz przyjrzyjmy się poszczególnym zagadnieniom tego rozdziału.

Zupełna asceza (7,1-2)

Mówiliśmy już o istnieniu wśród Greków tendencji do pogardzania własnym ciałem i jego funkcjami. Tendencja ta mogła wyrazić się następującym oświadczeniem: „Skoro ciało nie jest ważne, możemy robić z nim co chcemy, jego instynkty i pragnienia mogą być w pełni zaspakajane”. Pogląd ten również mógł być wyrażony w zupełnie przeciwnym oświadczeniu: „Ciało jest złe, dlatego musimy je poddać w niewolę, zupełnie unicestwić, a gdyby było to rzeczą niemożliwą, musimy stłumić w sobie wszelkie naturalne instynkty i pragnienia”. Paweł ma tu do czynienia z tą drugą, negatywną postawą. Koryntianie, a przynajmniej niektórzy z nich, powiadali, że skoro ktoś zamierzał być chrześcijaninem w pełnym tego słowa znaczeniu, musiał całkowicie odwrócić się od spraw fizycznych, a więc i nie wstępować w związek małżeński.

Odpowiedź Pawła jest niezwykle praktyczna. „Pamiętajcie, gdzie jesteście; pamiętajcie, że mieszkacie w Koryncie, gdzie nie możecie przejść ulicą, by nie nawiedziła was pokusa. Pamiętajcie o fizycznej stronie swego życia i zdrowych instynktach, których udzieliła wam natura. O wiele lepiej wstąpić w związek małżeński niż wpaść w grzech”. Takie postawienie sprawy obniżałoby rangę małżeństwa. Paweł doradza małżeństwo, aby uniknąć czegoś gorszego. Właściwie to odważnie patrzy prawdzie w oczy. Formułuje oczywistą, prawdziwą zasadę. Nikt nie powinien prowadzić takiego życia, które w naturalny sposób nie odpowiadałoby mu; nikt nie powinien wstępować na drogę, na której świadomie narażałby się na pokusy. Paweł wiedział, że każdy człowiek jest inny i dlatego powiada: „Zbadajcie siebie i wybierzcie taki sposób życia, by jak najlepiej służyć Chrystusowi; nie usiłujcie żyć według nienaturalnych zasad, które są niemożliwe a nawet złe, ponieważ jesteście tylko ludźmi”.

Współudział w małżeństwie (7,3-7)

Tekst ten jest odpowiedzią na sugestię powstałą w Koryncie, że skoro małżonkowie chcą być prawdziwymi chrześcijanami, muszą zaniechać współżycia ze sobą. Jest to po prostu inne wyrażenie myśli o ciele jako siedlisku wszelkiego zła. Nagle Paweł uderza w wysoki ton. Małżeństwo jest współpracą. Mąż nie może działać niezależnie od żony, ani żona niezależnie od męża. Zawsze muszą oni współdziałać ze sobą. Mąż nigdy nie powinien uważać żony za środek, służący do zaspokojenia swoich pragnień; całe życie małżeńskie, zarówno jego strony fizyczne jak i duchowe, powinien on uważać za środek, służący do zaspokojenia najwyższych pragnień obydwu stron. Możliwie w okresie szczególnego skoncentrowania na pewnych sprawach, w czasie dłuższej i gorliwej modlitwy, sprawy cielesne należałoby odsunąć na dalszy plan; musi jednak na to być obopólna zgoda i to na określony czas, inaczej zaistnieje sytuacja, w której łatwo zaatakuje pokusa.

I znowu wydaje się, że Paweł pomniejsza małżeństwo. Nie jest to, powiada on, idealne rozwiązanie; chodzi tu o pewne ustępstwo wobec słabości ludzkiej. Wolałby, aby każdy był w takim stanie jak on. A w jakim stanie cywilnym był Paweł? Możemy się tego tylko domyślać. Możemy nawet być pewni, że Paweł był żonaty. Wynika to z jednej, bardzo ważnej zasady. Paweł był rabinem i według jego słów nie uchybił w niczym, co było zalecane przez zakon i tradycję żydowską. Ortodoksyjna wiara żydowska nakazywała wstąpienie w związek małżeński. Jeżeli mężczyzna nie żenił się i nie miał dzieci, mówiło się o nim jako o tym, który „wymordował swoje potomstwo” i przez to „pomniejszył obraz Boga w świecie”. Siedem rodzajów ludzi nie mogło liczyć na niebo. Ich wykaz rozpoczynał się następująco: „Żyd, który nie ma żony, lub który ma żonę, ale nie posiada dzieci”. Bóg powiedział: „Bądź płodny i rozmnażaj się” i dlatego pozostawanie w stanie bezżennym lub nieposiadanie dzieci było uważane za naruszenie rozkazu Bożego. Wiek małżeński rozpoczynał się od osiemnastego roku życia i rzeczą nieprawdopodobną byłoby, aby tak pobożny Żyd, jakim był Paweł pozostawał w stanie bezżennym. Istnieje też druga podstawa do przypuszczenia, że Paweł był żonaty. Skoro, jak sam powiada (Dz. 26,10), głosował przeciwko chrześcijanom, to musiał być członkiem Sanhedrynu. Według regulaminu wszyscy członkowie Sanhedrynu musieli być ludźmi żonatymi, ponieważ, jak uważano, żonaci są bardziej miłosierni. Możliwie żona Pawła zmarła, a może zostawiła go po jego nawróceniu się na chrześcijaństwo, stąd dla sprawy Chrystusa naprawdę zrezygnował on ze wszystkiego. Ostatecznie ta strona jego życia została raz na zawsze przekreślona, gdyż nie żenił się po raz drugi. Żonaty człowiek nigdy nie byłby w stanie tyle podróżować co Paweł. Jego pragnienie, by wszyscy inni pozostali w takim samym stanie wynikało z oczekiwania na rychły powrót Chrystusa; tak mało było czasu na ziemskie sprawy. Paweł nie dyskredytuje małżeństwa, lecz kieruje naszą uwagę na konieczność przygotowania się na przyjście Chrystusa.

Więzy, które nie mogą być zerwane (7,8-16)

Tekst ten mówi o trzech różnych rodzajach ludzi.

1. Najpierw mówi o tych, którzy są w stanie, bezżennym i o wdowach. Ludziom w zaawansowanym wieku pozostawanie w tym stanie do końca życia byłoby rzeczą najlepszą, uważał Paweł. Ostrzega ich jednak przed wywoływaniem pokusy, przed świadomym wytwarzaniem niebezpiecznej dla siebie sytuacji. Jeżeli z natury są oni ludźmi pobudliwymi, niech wstępują w związek małżeński. Paweł zawsze był przekonany o tym, że nikt nie może ustanowić jednej zasady dla wszystkich ludzi. Wszystko zależy od osobowości danego człowieka.

2. Następnie mówi o tych, którzy są w stanie małżeńskim. Paweł zakazuje rozwodu, a czyni to na podstawie zakazu Jezusa (Mk 10,9; Łk 16,18). Jeżeli zaistnieje separacja, Paweł nie zezwala na tworzenie nowego związku małżeńskiego. Wymaganie to może się nam wydać zbyt surowe, jednak w Koryncie trzeba było być nieco surowszym niż zezwolić na pobłażanie moralne w obrębie chrześcijańskiego zboru.

3. W końcu Paweł mówi o małżeństwie wierzących z niewierzącymi. W tym wypadku, nie mając wyraźnego nakazu Jezusa, wydaje swoje własne zdanie. Zagadnienie to na pewno wynikło ze strony tych, którzy twierdzili, że człowiek wierzący nie może żyć razem z niewierzącym; jeżeli więc jedna strona w małżeństwie staje się chrześcijaninem, a druga pozostaje w pogaństwie, musi nastąpić natychmiastowa separacja. Właściwie poganie zarzucali chrześcijaństwu, że rozrywa ono ich rodziny i ma zgubny wpływ na społeczeństwo. „Wtrącanie się w cudze sprawy” - to głównie oskarżenie przeciwko chrześcijanom (1 P 4,15). Czasem postawę chrześcijan oceniano bardzo wysoko. „Kim są twoi rodzice? - zapytał sędzia Lucjana z Antiochii. - Jestem chrześcijaninem - odpowiedział Lucjan - a jedynymi krewnymi chrześcijanina są święci”. Niewątpliwie małżeństwa mieszane wytwarzały problemy. Tematowi temu Tertulian poświęcił swoją książkę, w której mówi o złości męża poganina wobec żony chrześcijanki, ponieważ „odwiedza ona braci, przechodzi ulice wstępując do innych domów; a szczególnie tych biedniejszych... Nie pozwala jej całą noc spędzać poza domem, by uczestniczyć w całonocnych uroczystościach paschalnych... lub w więzieniu całować kajdany męczennika czy wymienić pocałunek z którymś z braci”. (W pierwszym Kościele chrześcijanie pozdrawiali siebie świętym pocałunkiem pokoju). Trudno byłoby naprawdę nie współczuć takiemu mężowi. Paweł podchodzi do tego problemu z bardzo praktycznej strony. Wiedział o trudnej sytuacji w tym zakresie i nie chciał sprawy tej pogarszać. Powiada on, że małżonkowie powinni żyć ze sobą, o ile obydwoje na to się zgadzają. Jeśli zaś pragną rozejść się i żyć osobno, niech tak uczynią, ponieważ chrześcijanin nie musi być niewolnikiem.

Paweł powiedział tu o dwóch bardzo ważnych sprawach.

1. W jego przekonaniu strona niewierząca zostawała uświęcona przez wierzącą. Dwoje stawało się jednym ciałem, a cud polegał na tym, że nie piętno poganizmu, lecz łaska Boża zwyciężała. Chrześcijaństwo opanowywało wszystkich tych, który wchodzili z nim w kontakt. Dziecko urodzone w chrześcijańskim domu, w którym tylko jedno z rodziców było człowiekiem wierzącym, rodziło się do rodziny Chrystusowej. Zbliżenie między osobą wierzącą i niewierzącą nie popychało tej pierwszej do grzechu, lecz tę drugą przybliżało do łaski.

2. Myśl ta dalej prowadziła go do wniosku, że dusza niewierzącego współmałżonka może być zbawiona. Według Pawła ewangelizacja powinna zacząć się od domu. Strona niewierząca nie może być pogardzana jako coś nieczystego, lecz uważana za przyszłe dziecko Boże. Paweł wiedział, że często miłość ludzka prowadzi do miłości Bożej.

Służyć Bogu na swoim miejscu (7,17-24)

Paweł formułuje tu jedną z pierwszych zasad chrześcijaństwa: „Bądź chrześcijaninem tam, gdzie jesteś”. Możliwie nieraz zdarzało się, że ktoś po nawróceniu się na chrześcijaństwo starał się rzucić pracę, oderwać się od otoczenia i zacząć nowe życie. Paweł jednak nalega, że zadaniem chrześcijaństwa nie jest danie człowiekowi nowego życia, lecz przetworzenie jego starego życia na nowe. Niech Żyd pozostanie Żydem, a poganin - poganinem; rasa i jej szczególne przymioty nie są tu istotne. Ważny jest rodzaj życia. Dawno temu cynicy twierdzili, że prawdziwy człowiek nigdy z natury nie może być niewolnikiem, choć w takiej sytuacji może się znaleźć; człowiek zaś fałszywy nigdy naprawdę nie może być wolny, lecz w rzeczywistości zawsze jest niewolnikiem. Paweł przypomina, że zarówno niewolnik jak i wolny są niewolnikami Chrystusa, który kupił ich za wysoką cenę.

W umyśle Pawła pojawił się następujący obraz. W starożytnym świecie niewolnik wielkim wysiłkiem mógł kupić sobie wolność. W jaki sposób? W wolniejszych chwilach podejmował się ciężkiej pracy, zarabiając kilka miedziaków. Jego pan miał prawo zabrać mu nawet ten nędzny zarobek. Ciężko zarobiony grosz niewolnik mógł składać w świątyni jakiegoś boga. W ten sposób po latach mógł zgromadzić sumę potrzebną na wykupienie się z niewoli. Zabierał wtedy swego pana do świątyni, kapłan wręczał mu pieniądze a niewolnik symbolicznie stawał się własnością boga czyli niezależny od jakiegokolwiek człowieka. Obraz ten Paweł zastosował do chrześcijanina, człowieka kupionego przez Chrystusa; teraz jest on własnością Chrystusa, a jego sytuacja społeczna nie ma większego znaczenia, jest on niezależny od wszystkich ludzi, ponieważ należy do Jezusa Chrystusa.

Chrześcijaństwo nie wywołuje w człowieku niezadowolenia ani nie skłania go do ucieczki z obecnej sytuacji, raczej ma on być niewolnikiem Chrystusa w każdej sytuacji. Nawet najgorsza praca nie jest teraz wykonywana dla ludzi lecz dla Chrystusa.

Mądra rada na trudny problem (7,25.36-38)

Wiersze 25-38 choć stanowią jeden fragment, właściwie dzielą się na dwie części, które należałoby potraktować oddzielnie. Wiersze 25 i 36-38 poruszają problem panien, zaś wiersze środkowe zawierają rady dotyczące tematu ogólnego, o którym mówi cały ten rozdział. Tekst dotyczący panien zawsze był problemem. Posiada on trzy różne wyjaśnienia.

1. Jest on uważany za radę skierowaną do ojców, posiadających niezamężne córki; trudno zrozumieć jednak, dlaczego mając na uwadze r Paweł używa słowa panna; mówienie do ojca o jego pannie jest niezgrabnym sposobem wypowiadania się.

2. Jest to usiłowanie rozwiązania problemu, który w późniejszym okresie stał się tematem poruszanym na kilku Synodach Kościoła. Nieco później pojawił się obyczaj, zgodnie z którym mężczyzna i niewiasta mieszkali pod jednym dachem, a nawet sypiali w jednym łóżku, a mimo to nie mieli ze sobą żadnych kontaktów fizycznych. Chodziło im o to, że zaangażowanie w sprawach duchowych uważali za środek służący do wyeliminowania wszelkich kontaktów cielesnych; tego rodzaju życie dla wielu było ideałem. Za tego rodzaju praktykami kryła się następująca myśl: całkowicie oczyścić życie ludzkie od ziemskich rzeczy. Była to bardzo niebezpieczna praktyka, nieraz prowadząca do bardzo trudnych sytuacji. Później taką niewiastę nazywano panną danego mężczyzny. Możliwie zwyczaj ten powstał w zborze korynckim. Jeżeli rzeczywiście tak było, a tak właśnie uważamy, to Paweł właściwie powiada: „Jeżeli podtrzymujecie tę trudną sytuację, jeżeli chcecie wyróżnić się wysokim poziomem duchowym, to żyjcie tak; jeżeli jednak przekonujecie się, że jest to ponad siły dla waszej natury ludzkiej, to zaniechajcie tych praktyk i wstępujcie w związek małżeński; krok ten nie będzie was dyskredytował.”

3. Uważając tę interpretację za właściwą powinniśmy również zwrócić uwagę na pewną jej modyfikację. Mówi się, że w Koryncie byli ludzie, którzy oficjalnie wstąpili w związek małżeński, lecz postanowili powstrzymywać się od kontaktów fizycznych, by całkowicie poświęcić się życiu duchowemu. Wypełniając takie postanowienie mogli się przekonać, że wzięli na siebie zbyt wielkie brzemię. Dlatego Paweł powiada im: „Jeżeli możecie dotrzymać swojej przysięgi, będzie to bardzo dobrze; jeżeli zaś nie możecie, to szczerze przyznajcie się do tego i zacznijcie normalnie współżyć ze sobą”.

Według nas praktyki te wydają się niebezpieczne, nienormalne, a nawet złe, i tak naprawdę było. W odpowiednim czasie Kościół był zmuszony do napiętnowania takiego postępowania. W danej sytuacji w słowach Pawła wyraża się pełnia mądrości. Mówi on tu o trzech rzeczach.

1. Samoopanowanie i powściągliwość są wspaniałymi rzeczami. Każdy środek, który dopomaga człowiekowi w doskonałym opanowaniu własnego ciała i jego pragnień, jest rzeczą bardzo dobrą; trzeba jednak pamiętać, że chrześcijanin nie powinien eliminować ze swego życia wszystkich instynktów i pragnień ludzkich, a raczej wykorzystywać je dla chwały Bożej.

2. Paweł naprawdę powiada: „Nie róbcie ze swoich przekonań religijnych czegoś nienaturalnego”. Błąd taki wciąż popełniają zakonnicy i pustelnicy. Świadomie wybierają oni życie nienormalne, by stać się naprawdę pobożnymi, starają się oni usunąć ze swego życia wszystkie naturalne odczucia ludzkie by służyć Bogu odgradzają się od normalnego życia wszystkich innych ludzi. Zawsze musimy pamiętać o tym, że chrześcijaństwo nigdy nie dążyło do obalenia normalnego życia, raczej dążyło do wywyższenia go.

3. W końcu Paweł powiada: „Nie zadręczajcie się swoją religią”. Collie Knox powiada, jak to będąc młodym chłopcem starał się w nienaturalny sposób realizować założenia religijne. Wtedy podszedł do niego kapelan, położył rękę na jego ramieniu i uprzejmie powiedział: „Młody człowieku, nie zadręczaj się swoją religią”. O Burnsie mówi się, że religia raczej prześladowała go aniżeli pomagała. Nikt nie powinien wstydzić się ciała, które otrzymał od Boga, serca, które Bóg mu dał, ani pragnień i namiętności, które Bóg w niego włożył. Chrześcijaństwo uczy człowieka nie eliminowania tych pragnień, lecz takiego ich wykorzystania, by ludzkie odczucia i ludzka miłość stały się najszlachetniejszą rzeczą w świecie.

Czas jest krótki (7,26-35)

Wielka szkoda, że tekst ten nie znalazł się na początku tego rozdziału. Czuliśmy, że w całym tym rozdziale Paweł pomniejsza ważność małżeństwa. Przyzwalał na nie jedynie ze względu na większe zagrożenie; dopuszczał małżeństwo jedynie by uniknąć wszeteczeństwa i cudzołóstwa, jak gdyby małżeństwo było mniejszym złem. Jak już mówiliśmy, Żydzi do małżeństwa żywili wielki szacunek i uważali je za swój święty obowiązek. Istniała tylko jedna ważna przyczyna, według tradycji żydowskiej, która zezwalała na pozostawanie w stanie wolnym, a było nią studiowanie zakonu. Rabin ben Azai powiedział: „Dlaczego nie żenię się? Jestem zakochany w zakonie. Niech inni troszczą się o przedłużenie rasy ludzkiej”. Grek Epiktet, filozof stoików, nie był żonaty. Powiadał on, że czyni światu większą przysługę będąc nauczycielem, niż stając się ojcem dwojga czy trojga brzdąców. „Jakże ten, którego powołaniem jest nauczanie ludzkości - powiadał - może zajmować się grzaniem wody i kąpaniem niemowlęcia?” Pogląd taki nie należał do Żydów ani też do chrześcijan. Również Paweł nie zajmował takiej postawy. Wiele lat później, gdy pisał List do Efezjan, jego zdanie na ten temat uległo pewnej zmianie, gdyż współżycie męża z żoną uważał za odpowiedni przykład społeczności Chrystusa z Kościołem (Ef 5,22-26). Pisząc do Koryntian Paweł stale miał na uwadze rychłe Powtórne Przyjście Chrystusa. „Czas jest krótki”. Był przekonany, że Chrystus wkrótce przyjdzie i dlatego wszystko trzeba odłożyć na bok, by właściwie przygotować się na to wydarzenie. Ważne przedsięwzięcia doczesne jak również bardzo bliskie kontakty osobiste należy odłożyć na bok, by nie przeszkodziły one lub nie osłabiły naszego oczekiwania. Gdy Chrystus wzywa do powstania i pójścia we wskazanym kierunku, nie można być przywiązanym do rzeczy doczesnych. Człowiek wierzący musi dążyć do podobania się wyłącznie Chrystusowi. Paweł nie napisałby takich słów, gdyby wiedział, że zarówno on jak i odbiorcy jego Listu na stałe pozostaną tu na ziemi. Pisząc do Efezjan uświadomił sobie stałość ludzkiej sytuacji, a małżeństwo uważał za idealną społeczność między ludźmi, w pewnym stopniu podobną do społeczności między Kościołem i Chrystusem.

Zawsze powinniśmy pamiętać, że dom jest miejscem, w którym dokonuje się dwie rzeczy. Jest to miejsce, gdzie umożliwia się nam prowadzenie chrześcijańskiego życia. Wielka szkoda że na terenie domu nieraz pozwalamy sobie na kłótnie, krytykowanie i zanudzanie innych, że kochających nas traktujemy tak, jak nie odważylibyśmy traktować nikogo obcego. I po drugie, że spokoju i słodyczy domu czerpiemy siły do lepszego życia w tym świecie.

W rozdziale tym Paweł uważa małżeństwo za mniejsze zło, ponieważ był przekonany, że dni naszego życia są policzone; później uważał je za najwspanialszą społeczność na ziemi.

Powtórne małżeństwo (7,39-40)

Paweł nadal podtrzymuje swój pogląd. Jedność małżeńska może być rozerwana tylko przez śmierć. Drugie małżeństwo jest dopuszczalne, ale zdaniem Pawła żona zmarłego powinna zostać wdową. Mówił tak w sytuacji kryzysowej, niepewnej, krótkotrwałej, w jakiej żyli ówcześni wierzący. Pod wieloma względami powtórne wstąpienie w związek małżeński jest okazaniem szacunku temu, który odszedł z tego świata wcześniej; bez niego strona owdowiała czuje się zbyt samotna i bezradna; przebywanie w poprzednim stanie małżeńskim było tak radosne i obiecujące, że natychmiast trzeba weń wstąpić po raz drugi. A więc zamiast lekceważenia, powtórne małżeństwo może być oznaką szacunku wobec zmarłego.

Paweł dopuszcza tę sytuację pod jednym warunkiem - małżeństwo musi być zawarte w Panu czyli między ludźmi wierzącymi. Małżeństwa mieszane rzadko mają powodzenie. Dawno temu Plutarch, mędrzec grecki, powiedział, że „małżeństwo nie może być szczęśliwe, jeżeli mąż i żona nie są tej samej religii”. Najwyższa miłość przychodzi wtedy, gdy dwoje ludzi kocha się wzajemnie i są uświęceni miłością Chrystusową. Wtedy nie tylko żyją oni razem, ale też razem się modlą; ich życie i miłość stają się aktem czci stale oddawanej Bogu.

Rozdziały 8, 9 i 10 poruszają problem może niezbyt aktualny dla nas, ale bardzo na czasie chrześcijanom w Koryncie. Dla nich był to problem czekający na rozwiązanie. Chodziło bowiem o to czy można spożywać mięso ofiarowane bożkom. Zanim przystąpimy do omawiania szczegółów poruszonych w tych rozdziałach, dobrze byłoby spojrzeć szerzej na cały ten problem i zwrócić uwagę na stosunek Pawła do tej sprawy.

Składanie ofiar bożkom stanowiło integralną część życia w starożytności. Czynność ta miała dwojaki charakter: prywatny i publiczny. Nigdy jednak na ołtarz nie składano całego zwierzęcia. Często spalano jedynie jego część, a nieraz po prostu tylko pęk włosów obciętych z głowy ofiary. Gdy ktoś osobiście składał ofiarę ze zwierzęcia, czynność ta dzieliła się na trzy części. Najpierw pewne części tego zwierzęcia symbolicznie spalano na ołtarzu. Następnie kapłani otrzymywali należną im część żeber, szynki i lewą część głowy. Resztę zabierał właściciel ofiary, wydając uroczyste przyjęcie, często połączone z uroczystością weselną. Czasem przyjęcia te odbywały się w domu gospodarza, a nieraz nawet w świątyni boga, któremu składano ofiarę. Do naszych czasów zachował się papirus, zawierający zaproszenie na tego rodzaju ucztę. Brzmi ono następująco: „Antoniusz, syn Ptolemeusza, zaprasza was na obiad przy stole naszego Pana Serapisa”. Serapis to imię boga, któremu złożono ofiarę. Każdy chrześcijanin stał przed problemem: „Czy mogę wziąć udział w takiej uczcie? Czy mogę choćby dotknąć ustami mięsa, które zostało ofiarowane bałwanowi, pogańskiemu bożkowi?” Gdyby nie mógł wziąć w tym udziału, przez to samo odciąłby się od otoczenia. Przy publicznych ofiarach, składanych przez czynniki państwowe, co praktykowano dosyć często, na ołtarzu spalano symbolicznie tylko małą część zwierzęcia, reszta zostawała dla kapłanów, urzędników państwowych i innych ludzi: To co zostało sprzedawano w jatkach i na rynku; a więc nawet w sklepie można było kupić mięso już ofiarowane pogańskim bożkom. W tym wypadku człowiek nigdy nie wiedział, że może spożywać mięso, którego część już została ofiarowana bałwanowi.

Sprawa komplikowała się jeszcze bardziej, gdyż w ówczesnych czasach głęboko wierzono w zgubny wpływ demonów i diabłów. Zapełniały one powietrze, starając się wykorzystać każdą sposobność, by przeniknąć do ludzkiego ciała, powodując jego okaleczenie i zachwianie umysłu. Szczególnie łatwo przenikały one do wnętrza człowieka razem ze spożywanym przez niego pokarmem. Jednym ze sposobów zapobieżenia temu było poświęcenie mięsa jakiemuś dobremu bogu, którego obecność w pokarmie nie pozwalała na usadowienie się tam złego ducha. Dlatego prawie wszystkie zwierzęta przed zabiciem poświęcano bogu, a jeżeli tego nie uczyniono, to przed spożyciem nad mięsem z danego zwierzęcia wypowiadano błogosławieństwo w imieniu boga. Człowiek po prostu nie mógł spożywać mięsa które nie miało jakiejkolwiek styczności z pogańskim bogiem. Czy chrześcijanin mógł spożywać takie mięso? To był problem, i choć dla nas sprawa ta wydaje się daleka i obca, dla chrześcijanina w Koryncie czy jakimkolwiek innym greckim mieście miała zasadnicze znaczenie i dlatego trzeba było ją natychmiast w jakiś sposób załatwić.

Rada Pawła dzieli się na kilka różnych zagadnień.

1. W rozdziale 8 formułuje on zasadę, według której nawet dojrzały chrześcijanin, który nie wierzy w zgubny wpływ bożków pogańskich, będących symbolem czegoś, co nie istnieje, powinien uważać, by nie stać się powodem do zgorszenia bratu słabszemu w wierze.

2. W rozdziale 9 zwraca się do tych, którzy powołują się na zasadę chrześcijańskiej wolności. Wskazuje im, że wiele rzeczy mógłby sam czynić, ale powstrzymuje się ze względu na dobro całego Kościoła. Wiedział o chrześcijańskiej wolności, ale też był świadomy chrześcijańskiej odpowiedzialności.

3. W rozdziale 10,1-13 mówi o tych, którzy ze względu na swoją wiedzę i uprzywilejowaną pozycję czuli się zupełnie bezpieczni przed jakimkolwiek złym wpływem. Wskazuje im na przykład Izraelitów, którzy posiadali wszystkie przywileje Ludu Wybranego, a mimo to popadli w grzech.

4. W rozdziale 10,14-22 Paweł dowodzi, że człowiek zasiadający przy stole Pana nie może również siedzieć przy stole pogańskiego boga, chociaż jest on niczym. Człowiek spożywający ciało i krew Chrystusa nie może tymi samymi ustami spożywać posiłek ofiarowany fałszywemu bogu.

5. W rozdziale 10,23-26 Paweł radzi, aby nie być zbyt drobiazgowym. Niech kupują to co sprzedaje się w jatkach i nie zadając pytań spożywają.

6. W rozdziale 10,27-28 mówi o sposobie zachowania się w cudzym domu. Chrześcijanin powinien spożywać tam wszystko, co przed nim zostało postawione, o nic nie pytając; ale jeżeli ktoś naumyślnie powie, że leżące przed nim mięso jest częścią ofiary pogańskiej, powinien powstrzymać się od jego spożywania.

7. I ostatecznie w rozdziale 10,29-11,1 Paweł radzi, by postępowanie chrześcijanina zawsze było bez zarzutu, aby nie był on zgorszeniem ani dla Żyda, ani dla Greka, ani dla chrześcijanina.

A teraz szczegółowo zajmiemy się tymi rozdziałami.

Rada dla mądrego (8,1-13)

Mówiliśmy już jak trudno było uniknąć jakichkolwiek kontaktów z pokarmami ofiarowanymi bałwanom czy pogańskim bogom. Dla niektórych Koryntian tego rodzaju problem wcale nie istniał. Utrzymywali oni, że wyższego rodzaju wiedza przekonuje ich o nieistnieniu bogów i dlatego ze spokojnym sumieniem mogą oni spożywać pokarmy ofiarowane bałwanom. W rzeczywistości Paweł ma dwie odpowiedzi na to zagadnienie. Jedna z nich pojawia się dopiero w 10,20. W tekście tym całkowicie zgadza się on z tym, że pogańscy bogowie nie istnieją, choć istnieją duchy i demony, które odwodzą ludzi od oddawania czci prawdziwemu Bogu. W tekście 8 rozdziału Paweł posługuje się o wiele prostszym argumentem. Otóż Korynt zamieszkiwali ludzie, którzy przez całe swoje życie wierzyli w bałwanów i pogańskich bożków; ci prostoduszni ludzie nie są w stanie dojść do przekonania, że bałwan jest niczym lub czymś z gruntu fałszywym. Spożywając mięso ofiarowane bałwanom ludzie ci mają wyrzuty sumienia. Nie są w stanie temu zaradzić, po prostu instynktownie wyczuwają, że czynią coś złego. Paweł dowodzi więc, że spożywanie tego rodzaju mięsa może nie sprawiać ci żadnych kłopotów, ale przez to samo urazić i wprawić w zakłopotanie sumienia te proste dusze. Ostatecznie argument ten sprowadza się do tego, że o ile pewna rzecz nie czyni ci szkody, ale wyrządza szkodę komuś innemu, to koniecznie trzeba z niej zrezygnować, ponieważ chrześcijanin nie powinien czynić czegokolwiek, co powodowałoby zgorszenie jego brata.

W tekście tym, choć dotyczy on rzeczy tak bardzo dla nas dalekiej, znajdujemy trzy wielkie, zawsze aktualne zasady.

1. To co dobre dla jednego człowieka, może być całkowicie złe dla drugiego. To prawda, że Bóg ma swoje tajemne wejście do każdego serca; prawdą jednak jest i to, że takie samo wejście do każdego serca ma i szatan. Może my sami jesteśmy w stanie przeciwstawić się pewnym pokusom, podczas gdy ktoś inny nie jest w stanie tego uczynić. Dla nas pewna rzecz może wcale nie być pokusą, podczas gdy dla kogoś innego może ona być wyjątkowo silną pokusą i dlatego zabierając się do jakiejś czynności powinniście brać pod uwagę nie tylko jej wpływ na siebie, ale również i na innych ludzi.

2. Niczego nie należy oceniać z punktu widzenia wiedzy; wszystko powinno być oceniane z punktu widzenia miłości. Niektórzy Koryntianie twierdzili, że wiedzą lepiej od innych o nicości bałwanów; ich wiedza wpłynęła jednak na pewne zniekształcenie ich chrześcijańskiej postawy. W wiedzy zawsze tkwi pewne niebezpieczeństwo. Skłania ona człowieka do arogancji, do poczucia własnej wyższości i spoglądania z góry na tych, którzy nie są tak jak on dojrzali; nakłania ona człowieka do antypatii wobec tego, którego uważa on za ignoranta. Poznanie, które prowadzi do tego rodzaju postawy, nie jest prawdziwym poznaniem. Świadomość wyższości intelektualnej jest rzeczą niebezpieczną. W swoim postępowaniu nie powinniśmy się kierować myślą o wyższości własnej wiedzy, lecz miłością i troską o dobro naszego bliźniego. I z tego względu nieraz powinniśmy się powstrzymać od uczynienia czy powiedzenia tego, co osobiście uważamy za słuszne.

3. Wszystko to prowadzi do największej ze wszystkich prawd. Nikt nie może domagać się dla siebie praw, folgować własnym zachciankom czy żądać wolności, jeżeli kogoś innego doprowadzi to do upadku. Możliwie jego zdolności umysłowe i siła woli potrafią utrzymać daną rzecz na właściwym miejscu, pewne postępowanie dla niego osobiście może być bezpieczne, ale musi on myśleć nie tylko o sobie, musi mieć na uwadze swego słabszego brata. Przyjemność lub pobłażanie własnym słabościom jest grzechem, jeżeli komuś innemu jest to powodem do zgorszenia i upadku.

Niewykorzystane przywileje (9,1-14)

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że słowa te nie mają nic wspólnego z tekstem poprzedzającym, ale tak nie jest. Chodzi tu mianowicie o to, że uważając się za dojrzałych intelektualnie i duchowo chrześcijanie korynccy byli przekonani o swojej uprzywilejowanej pozycji, która pozwalała im na spożywanie mięsa ofiarowanego bałwanom. Ich zdaniem, chrześcijańska wolność i chrześcijańskie przywileje, upoważniają do takiego postępowania, na które nie wolno zezwolić innym. Na twierdzenie to Paweł odpowiada wyliczeniem wielu własnych przywilejów, których wyrzekł się, by nie stać się komuś zgorszeniem i przez to nie pomniejszyć wpływu ewangelii.

Po pierwsze, Paweł jest apostołem, co stawia go w bardzo wyjątkowej pozycji. Prawdziwość swego apostolstwa popiera dwoma dowodami.

1. Widział Pana. W księdze Dziejów Apostolskich stale powtarza się, że apostołem może być tylko ten, kto jest świadkiem Zmartwychwstania (1,22; 2,32; 3,15; 4,33). Jest to bardzo ważne. Wiara w Nowym Testamencie bardzo rzadko oznacza zgodzenie się z pewną nauką; zawsze jest to wiara w osobę. Paweł nie mówi: „Wiem, w co uwierzyłem”, lecz „Wiem, komu uwierzyłem” (2 Tm 1,12). Powołując swoich uczniów Jezus nie powiedział im: „Posiadam pewną filozofię, którą chciałbym, abyście sprawdzili własnym życiem” lub „Mam pewny system etyczny, który chcę wam przekazać” czy też „Stawiam przed wami pewne zasady wiary, które powinniście przedyskutować”. Natomiast powiedział im: „Pójdźcie za mną”. Chrześcijaństwo rozpoczyna się od osobistego kontaktu z Jezusem Chrystusem. Być chrześcijaninem to osobiście poznać Jezusa Chrystusa. Carlyle kiedyś tak powiedział przed wyborem przełożonego zboru: „Zbór ten potrzebuje kogoś, kto znałby Chrystusa z pierwszej ręki”. Wszystko zaczyna się od tego osobistego poznania.

2. Drugim dowodem apostolstwa Pawła jest skuteczność jego służby. Sami Koryntianie byli tego dowodem. Nazywa ich swoją pieczęcią. W starożytności pieczęć była rzeczą niezwykle ważną. Przed wysłaniem towaru worki, torby i skrzynie były pieczętowane na dowód tego, że ich zawartość była zgodna z przepisem i dokumentacją. Testament opieczętowywano siedmioma pieczęciami; gdyby któraś z nich została naruszona, przestałby on być prawomocny. Pieczęć była gwarancją autentyczności, prawdziwości. Sam fakt istnienia chrześcijańskiego zboru w Koryncie był gwarancją apostolstwa Pawła. Ostatecznym dowodem naszej wiary w Chrystusa są ci, których przyprowadziliśmy do Chrystusa. Pewien młody żołnierz, leżąc w bólu na łóżku szpitalnym powiedział do nachylonej nad nim Florencji Nightingale: „Dla mnie pani jest Chrystusem”. Najlepszym dowodem naszego chrześcijaństwa jest pomaganie innym, by stali się chrześcijanami.

Paweł miał przywilej oczekiwania na wsparcie ze strony zboru. I to nie tylko wsparcia dla siebie, ale też i dla swojej małżonki. Ostatecznie inni apostołowie korzystali z tego przywileju. Grecy brzydzili się pracą własnych rąk, żaden wolny Grek nie podjąłby się takiej pracy. Arystoteles powiadał, że wszyscy ludzie dzielą się na dwie grupy - kulturalni, mądrzy oraz cieśle i nosiciele wody, których praca miała służyć tym pierwszym i których wychowywanie i kształcenie było rzeczą z gruntu niemożliwą. Nieprzyjaciele Sokratesa i Platona wyśmiewali się z nich, powiadając, że przez to samo pomniejszają wartość swojej nauki. To prawda, każdy żydowski rabin miał nauczać za darmo, a na swoje codzienne utrzymanie zarabiać handlem; jednak ci sami rabini wdrażali do tej nauki przekonanie, że najbardziej miłosiernym uczynkiem jest okazywanie materialnego wsparcia rabinowi. Gdyby ktoś pragnął zapewnić sobie wygodne miejsce w niebie, to najlepszym na to sposobem jest zaspokajanie wszystkich potrzeb rabina. Pod każdym względem Paweł mógł domagać się wsparcia materialnego ze strony zboru.

Przytacza tu powszechnie znane analogie. Żaden żołnierz nie służy w wojsku na swój koszt. Dlaczego ma to czynić żołnierz Chrystusa, który prowadzi walkę ze złem? Kto zakłada winnicę, ten korzysta z jej owoców. Dlaczego tak samo nie postępuje ten, kto zakłada zbory? Pasterz odżywia się mlekiem, które otrzymuje od swojej trzody. Dlaczego tak samo nie ma postępować chrześcijański duszpasterz? Pismo święte powiada, że nawet wół zaprzęgnięty do urządzenia młócącego ma prawo żywić się wymłócanym ziarnem (5 Mjż 25,4). Jak zresztą czynili to rabini, Paweł alegoryzuje tę wypowiedź stosując ją do chrześcijańskiego nauczyciela.

Kapłan służący w świątyni otrzymuje swój udział z ofiar i z tego żyje. U Greków, jak już mówiliśmy, kapłan otrzymywał żebra, szynkę i lewą część głowy ofiary. Warto byłoby też przyjrzeć się dodatkowym korzyściom, jakie przypadały kapłanom w świątyni jerozolimskiej. Istniało pięć rodzajów ofiar. 1. Ofiary całopalne, w czasie których spalano całe zwierzę z wyjątkiem żołądka, jelit i ścięgna biodrowego (1 Mjż 32,32). Ale nawet i przy tych ofiarach kapłani zabierali sobie skórę zwierzęcia, by później wspaniale nią zahandlować. 2. Przy ofiarach zgrzesznych na ołtarzu spalano tylko tłuszcz, całe zaś mięso ofiary pozostawało kapłanom. 3. Tak samo postępowano przy ofiarach za wykroczenie. 4. Ofiary z pokarmów składały się z mąki, wina i oliwy. Tylko część z nich była ofiarowana na ołtarzu, reszta stawała się własnością kapłanów. 5. W czasie składania ofiar spokojnych na ołtarzu spalano tylko tłuszcz i wnętrzności, kapłan otrzymywał mostek i prawą łopatkę, a resztę zwracano wyznawcy, który składał tę ofiarę. Ponadto kapłani mieli jeszcze inne dochody. 1. Otrzymywali oni pierwsze owoce z siedmiu rodzajów dochodów - pszenicy, jęczmienia, wina, drzewa figowego, granatu, oliwki i miodu. 2. Terumach to ofiara z najwyborniejszych owoców każdej rośliny. Kapłani mieli prawo do jednej pięćdziesiątej z każdego zboża. 3. Dziesięcina miała być dawana z wszystkiego co mogło być pokarmem i uprawiane na ziemi. Dziesięcina należała do Lewitów, ale kapłani brali z niej sobie dziesiątą część. 4. Chalach to ofiara z zamieszanego ciasta. Jeżeli ciasto było przygotowane z mąki pszenicy, jęczmienia, owsa lub żyta, każda rodzina musiała oddać kapłanom jedną dwudziestą czwartą jego część, a piekarz miejski jedną czterdziestą ósmą.

Wiedząc o tym wszystkim, Paweł nie przyjmuje od zboru nawet małej cząstki na własne utrzymanie. Odmawiał tego z dwóch przyczyn.

1. Przeciętni ludzie nie lubili kapłanów. Jeżeli średnio zamożna rodzina żydowska spożywała mięso raz w tygodniu, to kapłani zwykle cierpieli na choroby spowodowane nadmiernym spożywaniem mięsa. Ich uprawnienia i przywileje, ich wygodne życie i zbytnia zachłanność były przysłowiowe. Paweł wiedział o tym dobrze. Wiedział jak wykorzystują oni religię dla spraw osobistych i dlatego postanowił zająć krańcowo przeciwną pozycję i na nic nie oczekiwać. Mając na uwadze niewłaściwe zachowanie się kapłanów i ich złą sławę, Paweł nie przyjmował żadnej pomocy.

2. Drugą przyczyną było dążenie Pawła do niezależności. Może nawet szedł za daleko i nie przyjmując żadnej pomocy ranił uczucia chrześcijańskie swoich braci. Był jednak jedną z tych niezależnych dusz, które wolą raczej przymierać głodem aniżeli uzależniać się od kogokolwiek.

Postępowaniem Pawła kierowała jedna przewodnia myśl. Powstrzymywał się od wszystkiego, co mogłoby zniesławić ewangelię i przeszkodzić w jej rozwoju. Ludzie zawsze poselstwo mierzą życiem tych, którzy je przekazują; Paweł postanowił niczym nie brudzić sobie rąk. Jego postępowanie nie mogło pod żadnym względem być przeciwstawne zwiastowanemu poselstwu. Ktoś powiedział do pewnego kaznodziei: „Nie mogę usłyszeć o czym mówisz, ponieważ słowa o tym, kim jesteś, brzmią o wiele głośniej”. Nikt nie był w stanie powiedzieć tak o Pawle.

Przywilej i zadanie (9,15-23)

W tekście tym znajdujemy pewną zasadę, która dominowała w całej służbie Pawła.

1. Zwiastowanie ewangelii uważał on za przywilej. Nie robił tylko jednej rzeczy: za pracę na niwie Chrystusowej nie brał pieniędzy. Pewien sławny profesor amerykański przechodząc na emeryturę wygłosił przemówienie, w którym dziękował władzom uniwersyteckim za wsparcie materialne w ciągu długich lat pracy, chociaż, jak powiedział, sam płaciłby za możliwość prowadzenia tej pracy. Nie znaczy to, że człowiek zawsze musi pracować bezpłatnie; są pewne zobowiązania, które muszą być wykonane i to nie koniecznie za darmo; jednak człowiek nie może pracować przede wszystkim dla pieniędzy. Swojej pracy nie może on traktować jako środka do gromadzenia bogactw, lecz jako możliwość do służby. Siebie musi uważać za człowieka, którego podstawowym obowiązkiem jest nie pomaganie sobie, lecz służenie innym dla dobra sprawy Bożej.

2. Swoją pracę uważał za obowiązek. Paweł utrzymywał, że skoro postanowił być kaznodzieją ewangelii to mógł prawnie domagać się wynagrodzenia za swoją pracę; ale to nie on wybrał tę pracę, lecz praca wybrała jego; nie mógł jej zaniechać, jak nie mógł powstrzymać się od oddychania; za to, co musi się wykonywać, nie można żądać zapłaty. Ramon Lull, wielki mistyk hiszpański, opowiada jak stał się misjonarzem Chrystusa. Poprzednio prowadził beztroskie, wygodne i egoistyczne życie. Gdy pewnego dnia był sam, jak powiada, Chrystus niosąc swój krzyż zbliżył się do niego i powiedział: „Nieś go za mnie”. Ramon sprzeciwił się i odsunął go od siebie. Gdy w ciszy siedział w wielkiej katedrze Chrystus znowu zbliżył się do niego. Znowu prosił o niesienie swego krzyża, ale i teraz spotkał się z odmową. Gdy zjawił się po raz trzeci, położył swój krzyż na ręce Ramon Lulla i odszedł. „Cóż miałem robić, jak nie przyjąć go?” - powiada Ramon. Paweł powiedziałby podobnie: „Moim jedynym i największym obowiązkiem jest opowiadanie dobrej nowiny o Chrystusie”.

3. Chociaż nie przyjmował wynagrodzenia za swą pracę, Paweł wiedział, że codziennie otrzymuje wielką nagrodę. Była nią satysfakcja opowiadania ewangelii tym, którzy ją przyjmowali. Prawdą jest, że prawdziwą nagrodą za wykonanie jakiegoś zadania nie są pieniądze, lecz satysfakcja z dobrze spełnionego obowiązku. Dlatego największą rzeczą w życiu nie jest wybranie najbardziej popłatnej pracy, lecz pracy, która sprawi nam najwięcej zadowolenia; a zadowolenie to jest całkowicie uzależnione od wewnętrznej satysfakcji. Dr Schweitzer wspomina o chwilach, które sprawiają mu najwięcej radości. Oto ktoś przywozi chorego do szpitala. Gdy sprawa była bardzo pilna, chorego usypiano i natychmiast przystępowano do operacji. Później lekarz siadał obok chorego, oczekując aż odzyska świadomość. Po chwili otwierał oczy i w wielkim zdumieniu szeptał: „Już mnie nic nie boli”. Była to wielka chwila w życiu Schweitzera. Finansowa czy materialna nagroda nie jest tu wystarczająca; ważna jest satysfakcja najgłębszych pokładów duszy. Naprawienie rozwalającego się życia, wskazanie strudzonemu podróżnikowi właściwej drogi; uleczenie złamanego serca, przyprowadzenie duszy do Chrystusa nie są sprawami, za spełnienie których nagrodę można byłoby mierzyć środkami finansowymi; radość z ich wykonania przewyższa wszelkie wartości materialne.

4. W końcu Paweł mówi o metodzie swojej służby. Starał się być wszystkim dla wszystkich ludzi. Nie chodziło tu o obłudną dwulicowość, o usiłowanie bycia kimś dla jednego człowieka, a czym innym dla drugiego. Chodziło tu raczej o możliwość współżycia z każdym człowiekiem. Człowiek, który zawsze widzi wyłącznie swój punkt widzenia, jest nietolerancyjny, któremu brakuje daru współczucia i który nigdy nie stara się zrozumieć intencji innych ludzi, nigdy nie może być duszpasterzem, ewangelistą, a nawet przyjacielem. Boswell mówi gdzieś o „sztuce dostosowania się do innych”. Była to sztuka, którą Dr Johnson posiadał w wielkiej mierze, ponieważ był nie tylko wielkim mówcą, ale i wielkim słuchaczem i to każdego człowieka, starając się go zrozumieć. Jego przyjaciel powiadał, że umiał on „naprowadzać rozmowę ludzi na ich ulubione tematy, na tematy najlepiej im znane”. Kiedyś pewien duchowny w obecności matki pani Thrale narzekał na tępotę swoich wiejskich parafian. „Stale rozmawiają o cielętach” - powiedział ze złością. „Proszę księdza - wyjaśniała starsza pani - Johnson nauczyłby się rozmawiać z nimi o cielętach”. Wśród rolników stałby się on rolnikiem. I Robert Lynd powiada jak to Johnson dyskutowałby z wieśniakiem na temat karmienia psa; jak z pracownikiem zakładu tekstylnego rozmawiałby na temat poszczególnych faz wytwarzania materiału. Mówi on o jego gotowości „rzucenia się w zainteresowania innych ludzi”. Był to człowiek, który z okulistą chętnie rozmawiał na temat wyrobu okularów, z prawnikiem - na temat prawa, z hodowcą trzody - o możliwości podniesienia produkcji, z lekarzem - o chorobach, z budowniczym statków o procesie budowy. Wiedział on, że i przy rozmowie obowiązuje zasada, według której bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać Nidy nie będziemy mieć powodzenia zarówno w ewangelizacji jak i osobistej przyjaźni, jeżeli nie będziemy rozmawiać językiem innych ludzi i myśleć ich kategoriami. Nauczanie, leczenie i duszpasterstwo ktoś nazwał trzema patronizującymi zajęciami. Jak długo będziemy sprawować patronat nad ludźmi, jak długo nie będziemy starali się ich zrozumieć, jak długo nie znajdziemy z nimi kontaktu, tak długo nigdzie z nimi nie zajdziemy. Paweł, niedościgniony wzór misjonarza, który przyprowadził do Chrystusa więcej ludzi niż ktokolwiek inny, wiedział, jak bardzo ważną rzeczą jest stanie się wszystkim dla wszystkich. Jedną z naszych największych potrzeb jest po prostu uczenie się sztuki przebywania z ludźmi, a kłopot tak często polega na tym, że nawet o to się nie staramy.

Prawdziwa walka (9,24-27)

Tutaj do tego tematu Paweł przystępuje z innej strony. Do tych Koryntian, którzy szczególnie popierali wolność osobistą, Paweł powiada, że bez surowego samozdyscyplinowania niczego nie dokonają. Zawsze fascynował go obraz sportowca. Jeżeli chciał wygrać zawody, musiał intensywnie trenować; Koryntianie wiedzieli co oznaczały te zawody, ponieważ tu odbywały się Igrzyska Istmijskie, drugie co do ważności po olimpijskich. Ponadto sportowcy wyrzekali się wielu rzeczy i to tylko po to, by zdobyć wieniec z liści laurowych, które po kilku dniach więdły i stawały się bezużyteczne. Jakże wiele bardziej powinien być zdyscyplinowany chrześcijanin, by zdobyć koronę, którą jest życie wieczne!

W tekście tym Paweł podaje pewnego rodzaju krótką filozofię życia.

1. Życie jest walką. William James powiada: „Gdyby to życie nie było prawdziwą walką, w której nie zdobywałoby się czegoś dla wieczności, to nie byłoby ono wartościowsze od amatorskiego przedstawienia, z którego w każdej chwili można się wycofać. Wywołuje ono wrażenie walki - jak gdyby było we wszechświecie coś naprawdę złego; co swoimi ideałami i wiernością musimy pokonywać”. Jak pisał Coleridge „świat jest daleki od dobroci w spódnicy, jest to raczej diabeł w kaftanie bezpieczeństwa”. Chwiejny żołnierz nie może wygrać tej walki; niezdyscyplinowany sportowiec nie odniesie zwycięstwa w zawodach. Zawsze musimy uważać się za ludzi zaangażowanych w wojnie, ludzi zmierzających do wyznaczonego celu.

2. Wygranie tej walki i odniesienie zwycięstwa w zawodach sportowych wymaga zdyscyplinowania. Swoje ciało musimy utrzymywać w karności; bardzo często depresja duchowa jest skutkiem niedyspozycji fizycznej. Jeżeli człowiek postanawia określone zadanie wypełnić w najlepszy sposób, musi dostosować do tego swój tryb życia. Lekceważąc swoje zdrowie fizyczne narażamy się na niebezpieczeństwo. Musimy ćwiczyć swój umysł; tragedia życia polega nieraz na tym, że ludzie nie chcą myśleć, aż w końcu już nie są w stanie myśleć. Problemów nigdy nie rozwiązuje się przez odwracanie się lub uciekanie od nich. Musimy ćwiczyć swoje dusze; zwykle czynimy to patrząc na smutki życia ze spokojną cierpliwością, a na pokusy odpowiadając otrzymaną od Boga siłą, zaś rozczarowaniom życiowym przeciwstawiając odwagę. Każdego dnia życie dostarcza nam wielu możliwości do ćwiczenia, utrzymywania w karności swoich dusz.

3. Powinniśmy znać cel swego życia. Jednym ze smutnych aspektów życia wielu ludzi jest bezcelowość. Zamiast podążać w określonym kierunku, są oni unoszeni w różne strony. Maarten Maartes przytacza następujące podobieństwo: „Był kiedyś pewien satyryk. Po jakimś czasie przyjaciele pozbawili go życia. Wokół jego martwego ciała zgromadziło się sporo ludzi. „Otaczający siebie świat zawsze traktował jako mecz piłkarski - powiadali oburzeni - i dlatego zawsze go kopał”. Nieboszczyk otworzył jedno oko. „Ale zawsze trafiałem do bramki” - powiedział. Ktoś narysował obrazek przedstawiający dwóch Marsjan obserwujących życie ludzi w tym świecie. Jeden z nich zapytuje: „Co oni tam robią?” Drugi odpowiada: „Nie widzisz, po prostu chodzą”. „Ale dokąd idą?” - zapytuje pierwszy. „Ależ - wyjaśnia drugi - przecież nie idą donikąd, po prostu idą”. Gdy idzie się dokądkolwiek, to na pewno dojdzie się donikąd.

4. Powinniśmy znać wartość celu życia. Jezus apelował do ludzi w oparciu o rzeczywistość kary. „Zobaczcie ile stracicie, jeżeli nie pójdziecie drogą, jaką ja wam wskazuję”. Celem tym jest życie, a cóż może być bardziej wartościowe niż samo życie.

5. Nie będziemy w stanie uratować innych, zanim nie opanujemy siebie. Freud powiada: „Psychoanalizy uczymy się przede wszystkim na sobie, poprzez studiowanie własnej osobowości”. Grecy twierdzili, że pierwszą zasadą życia jest poznanie samego siebie. Na pewno nie będziemy w stanie pomóc innym, jeżeli sami nie potrafimy prowadzić zdyscyplinowanego życia: Nie możemy uczyć tego, czego sami nie wiemy. Nie możemy innych prowadzić do Chrystusa, o ile sami Go nie znamy i nie zostaliśmy przez Niego znalezieni.

Niebezpieczeństwo zbytniej pewności siebie (10,1-13)

W rozdziale tym Paweł wciąż ma do czynienia z jedzeniem mięsa ofiarowanego bałwanom. Tłem tego tekstu jest zbytnia pewność siebie niektórych chrześcijan w Koryncie. Rozumowali oni tak: „Zostaliśmy ochrzczeni, a więc stanowimy jedno z Jezusem Chrystusem; uczestniczymy w Wieczerzy Pańskiej, a więc bierzemy udział w cierpieniach Chrystusowych; jesteśmy w Chrystusie, a Chrystus w nas, a więc jesteśmy zupełnie bezpieczni; bez żadnej szkody możemy spożywać mięso ofiarowane bałwanom; z tej strony nic nam nie zagraża”. Paweł mówi o niebezpieczeństwie wynikającym ze zbytniej pewności siebie. Posyłając swego syna Richarda do szkoły Oliver Cromwell powiedział: „Chciałbym, aby poznał on trochę historii”. Paweł przytacza tu fragment historii, dowodząc, co może stać się z ludźmi, którzy zostali obdarowani największymi przywilejami. Wraca do czasów, gdy Izraelici pielgrzymowali po pustyni. Przeżywali wtedy wspaniałe rzeczy. Stale idący z nimi obłok wskazywał drogę i chronił od niebezpieczeństwa (2 Mjż 13,21; 14,19). Zostali oni przeprowadzeni przez środek Morza Czerwonego (2 Mjż 14,19-31). Przeżycia te w doskonały sposób złączyły ich z Mojżeszem, największym ze wszystkich wodzów i prawodawców, aż w końcu można było powiedzieć, że zostali w niego ochrzczeni, jak chrześcijanin jest ochrzczony w Chrystusa. Będąc na pustyni odżywiali się manną (2 Mjż 16,11-15). W wierszu 5 Paweł mówi, że pili ze skały, która szła za nimi. Obraz ten został wzięty nie ze Starego Testamentu, lecz rabinicznej tradycji. W 4 Mjż 20,1-11 mówi się, jak Bóg dopomógł Mojżeszowi wydobyć wodę ze skały, by napoić spragniony lud; rabiniczna tradycja powiadała, że skała ta szła za ludem i stale dostarczała mu pitną wodę. Powiedzenie to było znane wszystkim Żydom. Mimo posiadania wszystkich tych przywilejów, Izraelitów spotkało niepowodzenie, i to bardzo przykre niepowodzenie. Gdy z wyjątkiem Jozuego i Kaleba wszyscy wysłannicy Izraelitów przynieśli pesymistyczne wiadomości o zdobyciu Ziemi Obiecanej i cały lud zrezygnował z wejścia do niej, Bóg zadecydował, aby całe to pokolenie wymarło na pustyni (4 Mjż 14,30-32). Gdy Mojżesz na Górze Synaj otrzymywał zakon, lud zmusił Aarona do sporządzenia cielca i oddawania mu boskiej czci (2 Mjż 32,6). Grzech cudzołóstwa z Midianitami i Moabitami ściągnął na Izraelitów sąd Boży (4 Mjż 25,1-9). W tekście tym mówi się o śmierci 24 tysięcy ludzi, podczas gdy Paweł wspomina o dwudziestu trzech tysiącach. Rozbieżność tę możemy wyjaśnić tym, że Paweł przytacza ten tekst z pamięci; jego cytaty nigdy nie są dosłowne, zresztą dosyć często zdarza się to i w czasach dzisiejszych. Kiedyś nie było czegoś takiego jak konkordancja, która ułatwia znalezienie poszukiwanego tekstu. Pismo święte nie miało formy książki, lecz zwojów; piszący zwykle cytował z pamięci, przekazując zasadniczą treść i nie zwracając uwagi na drobne szczegóły. Szemranie Izraelitów zostało ukarane plagą węży (4 Mjż 21,4-6). Gdy Korach, Datan i Abiram przewodzili otwartemu buntowi, wielu straciło życie (4 Mjż 16). Cała historia Izraela dowodzi, że ludzie cieszący się największymi przywilejami Bożymi nie są wolni od pokus; szczególny przywilej nie jest gwarancją bezpieczeństwa w chwili nawiedzenia pokusy.

Zwróćmy uwagę na pokusy i upadki, jakie Paweł tu wymienia.

1. Istnieje pokusa bałwochwalstwa. W obecnych czasach nie czcimy bożków tak jak kiedyś; jeżeli jednak bożkiem jest to, czemu poświęca on cały swój czas, wszystkie myśli i siły, to większą cześć oddaje dziełu swoich rąk aniżeli Bogu.

2. Istnieje pokusa cudzołóstwa. Jak długo pozostaje sobą, tak długo jest narażony na ataki pokusy. Jedynie żarliwe umiłowanie czystości może zachować go od moralnej nieczystości.

3. Istnieje pokusa nadużywania dobroci Bożej. Świadomie czy podświadomie nieraz człowiek nadużywa miłosierdzia Bożego. W myślach żywi on takie przekonanie: „W porządku, Bóg przebaczy”. Mając na uwadze miłość Bożą jednocześnie zapomina o Jego świętości.

4. Jesteśmy kuszeni do narzekań i szemrania. Wielu jest jeszcze takich, którzy zamiast śpiewem każdy dzień witają pojękiwaniem.

Tak więc Paweł zwraca uwagę na potrzebę czuwania. „A tak, kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł”. Na fortecę idzie atak za atakiem, chociaż jej obrońcy wcale się tego nie spodziewali. W Obj 3,3 zmartwychwstały Chrystus nawołuje zbór w Sardes do czujności. Akropol tego miasta był nie do zdobycia. Gdy Cyrus oblegał to miasto, wyznaczył specjalną nagrodę temu, kto znajdzie do niego wejście. Pewien żołnierz, imieniem Hyeroeades, zauważył, że jednemu z obrońców miasta spadł hełm i potoczył się poza mur obronny. Dokładnie obserwował, jak właściciel hełmu zszedł na dół, a następnie znowu wszedł na mur. Gdy tylko zapadły ciemności nocy żołnierz ten tą samą drogą poprowadził grupę wojowników, którzy po wdrapaniu się na sam szczyt ze zdziwieniem stwierdzili brak jakichkolwiek strażników; weszli więc do miasta i zdobyli cytadelę, która była tak pewna siebie. Życie jest ryzykiem i dlatego zawsze trzeba mieć się na baczności.

Kończąc ten fragment Paweł mówi o trzech sprawach dotyczących pokusy.

1. Pokusa na pewno przyjdzie. Greckie słowo przetłumaczone przez nas jako pokusa bardziej oznacza próbę. Zadaniem pokusy nie jest doprowadzenie nas do upadku, lecz wypróbowaniem, sprawdzeniem, abyśmy przez to stali się silniejszymi i bardziej odpornymi.

2. Każda nachodząca nas pokusa nie jest czymś wyjątkowym. Inni przeżywali to samo. Przyjaciel opowiadał jak pewnego razu wiózł bryczką Lightfoota, wielkiego biskupa z Durham, wąską serpentyną w norweskich górach. Tylko centymetry dzieliły koła bryczki od przepaści. Powożący sugerował dostojnemu gościowi, aby wysiadł i szedł pieszo, bo to może być bezpieczniejsze. Lighfoot rozejrzał się, a następnie powiedział: „Inne wozy też tędy jeździły. Jedź dalej”. W antologii literatury greckiej znajdujemy epigram, odczytany z nagrobka marynarza, który zginął w katastrofie morskiej. Sam marynarz powiada w nim: „Ofiara morza na tym brzegu zachęca cię do rozpięcia żagli”. Jego statek zaginął, ale inne mogą bezpiecznie przemierzać wody. Gdy przeżywamy pewne doświadczenia, to idziemy już przetartym szlakiem, ponieważ inni dzięki łasce Bożej już cierpieli, wytrwali i zwyciężyli.

3. Z każdego pokuszenia zawsze jest wyjście. Jest to bardzo obrazowe słowo (ekbasis), oznaczające przełęcz, górskie przejście. Chodzi tu o oblężenie przez armię nieprzyjaciela i nagłe zauważenie bezpiecznego wyjścia z okrążenia. Nikt nie potrzebuje poddawać się pokusie, ponieważ zawsze istnieje droga wyjścia z niebezpiecznej sytuacji; nie jest to droga poddania i uległości, nie jest to droga rezygnacji i odwrotu, lecz droga zwycięstwa dzięki mocy i łasce Bożej.

Sakramentalne zobowiązanie (10,14-22)

W tekście tym spotykamy się z trzema pojęciami, dwa z nich odnoszą się do czasów, w których żył Paweł, a trzecie zawsze jest aktualne i prawdziwe.

1. Jak już mówiliśmy, po złożeniu ofiary ze zwierzęcia, część mięsa ofiarnego zwracano jej właścicielowi, który wyprawiał ucztę. Uważano, że w takiej uczcie samo bóstwo bierze udział. Więcej, często utrzymywano, że w czasie składania ofiary bóstwo wstępowało do mięsa, a wraz z nim wchodziło do ciał i ducha biesiadników. Tak jak między ludźmi spożywającymi jeden chleb zawiązywała się przyjaźń, tak posiłek ofiarny tworzył prawdziwą społeczność między bóstwem i jego wyznawcą. Osoba składająca ofiarę była rzeczywistym uczestnikiem ołtarza, wchodziła w mistyczny związek z bóstwem.

2. W tamtych czasach cały świat wierzył w demony. Zwykle były to istoty złe. Demony były duchami pośrednimi między bogami i ludźmi. W pojęciu Greków każde źródło, każda roślina, każda góra, każde drzewo, każdy strumień i każda sadzawka, każda skała, każde miejsce miało swego demona. „Bogowie byli w każdym źródle i na każdym szczycie góry; bogowie oddychali wiatrem i błyskali błyskawicami; bogowie w promieniu słonecznym i promieniu gwiazdy; bogowie poruszający się w trzęsieniu ziemi i burzy”. Świat był zapchany demonami. Żydzi nazywali je szedim. Były to złe duchy zamieszkujące puste domy, czyhające na okruszyny chleba na podłodze, na oliwę w naczyniach, czające się przy wodzie, którą pijemy, przenoszące atakujące nas choroby, dzień i noc napełniają otaczające nas powietrze. Paweł wierzył w istnienie tych demonów, nazywał je „władcami i zwierzchnościami w okręgach niebieskich”. Jego pogląd był następujący: bałwan był niczym i nic nie oznaczał, ale sprawy związane z oddawaniem boskiej czci temu bałwanowi były dziełem demonów, ponieważ to one odprowadzały ludzi od Boga. Oddając cześć bałwanom, ludzie uważali, że przez to samo czczą bóstwo; demony wprowadzały ludzi w błąd. Branie udziału w bałwochwalczych nabożeństwach nie przybliżało człowieka do Boga, lecz do demonów, a wszystko związane z demonami miało na sobie ich piętno. Mięso ofiarowane bałwanom było niczym, ale fakt pozostawał faktem: służyło ono demonom i dlatego pozostaje rzeczą nieczystą.

3. Z tych starożytnych przekonań wynika jedna zasada: człowiek zasiadający za stołem Jezusa Chrystusa, nie może zasiadać również przy stole, który jest narzędziem demonów. Jeżeli człowiek jest uczestnikiem ciała i krwi Chrystusa, to od tej chwili nie może on dotykać pewnych rzeczy. Jeden z największych posągów Chrystusa został wykonany przez Thorwaldsena. Po zakończeniu tego dzieła zaproponowano mu wykonanie posągu bogini Wenus dla Luwru. Artysta odpowiedział: „Ręka, która formowała postać Chrystusa nie może rzeźbić kształtów pogańskiej bogini”. Książe Karol ratując swoje życie zbiegł do Glenmoriston, gdzie zaopiekowało się nim ośmiu ludzi. Każdy z nich był poszukiwanym przestępcą. Za głowę Karola wyznaczono nagrodę w wysokości 30 tys. funtów; żaden z nich nie miał przy sobie złamanego grosza, ale całymi tygodniami ukrywali go w bezpiecznym miejscu. Mijały lata, aż w końcu wybuchł bunt i wszystko się odmieniło. Jeden z tych ośmiu, imieniem Hugh Chisholm, znalazł się w Edynburgu. Teraz ludzie chętnie nadstawiali ucha jego opowieściom o księciu. Był to człowiek biedny i dlatego niektórzy wspierali go finansowo. Ale Hugh Ghisholm podawał tylko lewą rękę. Powiadał on, że książe Karol w czasie pożegnania każdemu z nich podał rękę, a on postanowił, aby nikomu innemu nie podawać tej ręki, którą uścisnął sam książę. Prawda ta obowiązywała w Koryncie jak też obowiązuje i w czasach dzisiejszych; człowiek, który ma do czynienia ze świętością Chrystusa, nie może angażować się do niskich i bezwartościowych spraw.

Granice wolności chrześcijańskiej (10,23-11,1)

Kończąc tę długą dyskusję na temat mięsa ofiarowanego bałwanom, Paweł podaje kilka bardzo praktycznych rad.

1. Radzi on, by chrześcijanie kupowali wszystko, co sprzedaje się w jatkach, nie zadając zbędnych pytań. Sprzedawane mięso mogło być częścią ofiary lub pochodzić z uboju dokonanego w imieniu jakiegoś boga, by weszły weń demony. Można jednak być zbyt drobiazgowym i zbyt skrupulatnym, i przez to stworzyć problem tam, gdzie go w rzeczywistości nie ma. Ostatecznie ziemia i wszystko co na niej istnieje, należy do Boga, i stąd wszystkie rzeczy do Niego należą.

2. Jeżeli chrześcijanin jest zaproszony do spożycia posiłku w domu pogańskim, niech je wszystko, co przed nim postawią. Jeżeli jednak ktoś świadomie poinformuje go, że mięso leżące na stole jest częścią pogańskiej ofiary, niech powstrzyma się od jego spożywania. Najprawdopodobniej informuje go o tym jeden z braci, który nie może pozbyć się przekonania, że spożywanie takiego mięsa jest grzechem. Aby nie sprawić takiemu człowiekowi kłopotów i niepotrzebnych zmartwień, chrześcijanin powinien powstrzymać się od jedzenia.

3. I znowu z dawnej i nie aktualnej już sytuacji wynika wielka prawda. Mając na uwadze swoje bezpieczeństwo, pewne rzeczy człowiek ma prawo czynić, jeżeli jednak postępowanie to ma stać się zgorszeniem dla innego człowieka, to powinien powstrzymać się od tego. Chrześcijańska wolność jest rzeczą oczywistą, ale nie może ona stać się przeszkodą dla innych. Człowiek ma pewne zobowiązania wobec siebie, ale jeszcze większe zobowiązania ma wobec innych.

Zwróćmy uwagę na zakres tych zobowiązań.

1. Paweł nalega, aby chrześcijanie korynccy byli dobrym przykładem dla Żydów. Nawet dla swoich nieprzyjaciół człowiek musi być dobrym przykładem. Nieprzyjaciele mogą nienawidzieć go, ale to nie zwalnia go od obowiązku wskazywania im, swoim dobrym postępowaniem, właściwej drogi życia.

2. Chrześcijanie korynccy są zobowiązani wobec Greków, mają być dobrym przykładem dla tych, którzy są zupełnie obojętni w stosunku do chrześcijaństwa. Chrześcijanin musi być przykładem dla tych, którzy w ogóle nie interesują się Kościołem. Właściwie to konkretny przykład najbardziej pociąga człowieka. Pewien kaznodzieja bezinteresownie pomagał człowiekowi nie mającemu nic wspólnego z Kościołem. Wyciągnął go z trudnej sytuacji. Ten obojętny religijnie człowiek zaczął chodzić do kościoła, a w końcu postawił bardzo dziwne pytanie. Poprosił mianowicie o powołanie go na urząd starszego zboru, by resztę życia poświęcić wydawaniu świadectwa o tym, co Chrystus przez swego sługę uczynił w jego życiu.

3. Chrześcijanie korynccy mieli zobowiązanie wobec członków swego zboru. Oczywistym faktem życia jest to, że każdy z nas jest obserwowany, ktoś bierze z nas przykład. Możemy o tym nie wiedzieć, ale młodszy czy słabszy brat zawsze oczekuje od nas pomocy. Naszym obowiązkiem jest podanie ręki słabszemu, posilenie znużonego i poratowanie kuszonego do grzechu.

Tylko wtedy wszystko to możemy czynić dla chwały Bożej, gdy będziemy pamiętać o swoich obowiązkach wobec bliźnich; czynić to będziemy tylko wtedy, gdy swoją chrześcijańską wolność wykorzystamy dla dobra innych.

Rozdziały 12-14 są najtrudniejszymi w tym Liście do zrozumienia dla zachodnio-europejskiego umysłu, mimo to są to rozdziały najbardziej interesujące, gdyż dotyczą problemów dotyczących publicznego nabożeństwa chrześcijańskiego. Widzimy w nich obraz pierwszego Kościoła, który pokonując wielkie trudności stara się we właściwy i przystojny sposób oddawać Bogu cześć. Łatwiej nam będzie zrozumieć ten fragment Listu, jeżeli na początku podzielimy go na pewne działy, z których się składa.

1. 11,2-16 omawia sprawę nakrycia głowy niewiasty w czasie nabożeństwa.

2. 11,11-23 ma do czynienia z problemami wynikającymi z Agape czyli Wieczerzą Miłości, która była zwykłym tygodniowym posiłkiem w chrześcijańskim zborze.

3. 11,24-34 mówi o właściwym sprawowaniu Wieczerzy Pańskiej.

4. Rozdział 12 mówi o wzajemnym zrozumieniu wszystkich tych, którzy posiadają różne dary. Mamy tu wielki obraz Kościoła jako Ciała Chrystusowego, którego każdy członek jest organem tego ciała.

5. Rozdział 13 jest wielkim hymnem miłości, która wskazuje ludziom lepszą drogę.

6. 14,1-23 omawia problem mówienia językami.

7. 14,24-33 domaga się porządku w publicznym nabożeństwie i poddaje niepohamowany entuzjazm nowo narodzonego Kościoła koniecznej kontroli.

8. 14,34-40 mówi o miejscu niewiasty w publicznym nabożeństwie zboru korynckiego.

Potrzeba skromności (11,2-16)

Jest to jeden z tych tekstów, które mają wybitnie lokalne i czasowe znaczenie; na pierwszy rzut oka wydaje się on mieć antykwaryczny charakter, ponieważ ma do czynienia z sytuacją, która dawno przestała istnieć i obowiązywać nas. Jednak tekst ten rzuca światło na sytuację domową i pewne problemy pierwszego Kościoła. Ponadto Paweł rozwiązuje te problemy przy pomocy zawsze aktualnej zasady.

Problem dotyczył nakrycia głowy niewiasty podczas nabożeństwa w chrześcijańskim zborze. Paweł bez ogródek tak powiada: zasłona zawsze jest oznaką poddania, jest ona noszona przez osobę niższej rangą w obecności osoby o wyższej randze. Niewiasta jest niższa rangą wobec mężczyzny, ponieważ jest on głową domu i dlatego jest rzeczą niewłaściwą, jeżeli mężczyzna ma przykrytą głowę w czasie nabożeństwa, a niewiasta - odkrytą. Nawet na nabożeństwie musi być podkreślona ta różnica. Dzisiaj trudno jest nam pogodzić się z takim poglądem. Powinniśmy jednak czytać ten rozdział nie w świetle dwudziestego wieku, lecz w świetle pierwszego wieku, zawsze mając na uwadze trzy rzeczy.

1. Powinniśmy pamiętać o roli zasłony na Bliskim Wschodzie. Do dzisiejszego dnia tamtejsze niewiasty noszą jaszmak czyli zasłonę, która tylko czoło i oczy pozostawia odsłonięte i sięga niemal do stóp. W czasach Pawła zasłony były jeszcze większe, pokrywały bowiem całą głowę, z wyciętymi otworami na oczy i zwisały aż do stóp. Szanująca się niewiasta nie marzyła nawet o pokazaniu się bez zasłony. W Dictionary of the Bible Hastingsa T.W. Davies powiada: „Żadna szanująca się niewiasta na wsi lub w mieście Bliskiego Wschodu nie wychodzi poza dom bez zasłony, inaczej byłaby posądzona o niemoralne zachowanie się. Angielscy i amerykańscy misjonarze mówili mi, że nawet ich żony i córki mogły bezpieczniej poruszać się na miejscach publicznych nosząc na sobie zasłony. Zasłona miała dwojakie znaczenie. a) Była ona oznaką poddania. b) Jednocześnie stanowiła ochronę. Wiersz 10 jest bardzo trudny do przetłumaczenia. Nasz przekład powiada: „Z tego powodu niewiasta powinna nosić na swojej głowie oznakę poddania innemu zwierzchnictwu”, choć język grecki dosłownie mówi, że niewiasta powinna zachować „zwierzchność na swojej głowie”. Sir William Ramsay wyjaśnia to następująco: „W krajach orientalnych zasłona jest oznaką mocy, szacunku i dostojeństwa niewiasty. Z zasłoną na głowie niewiasta wszędzie może iść bezpiecznie, mając za sobą powszechny szacunek. Nikt jej nie widzi, obserwowanie zawoalowanej niewiasty na ulicy należy do złych manier. Jest ona samotna, nie istnieje dla niej reszta ludzi, tak jak ona dla nich. W tłumie jest ona najważniejszą osobą. Bez zasłony zaś niewiasta jest niczym, każdy może ją znieważyć... Autorytet i dostojeństwo niewiasty znika w chwili, gdy rezygnuje ze swojej zasłony”. A więc na Wschodzie zasłona jest rzeczą bardzo ważną. Nie oznacza ona tylko podrzędnej roli niewiasty, lecz jest ochroną jej dostojeństwa i niewinności.

2. Powinniśmy mieć na uwadze sytuację niewiasty w społeczeństwie żydowskim. Według żydowskiego zakonu niewiasta stała o wiele niżej od mężczyzny. Została ona stworzona z żebra Adama (1 Mjż 2,22-23), by stać się jego pomocnicą (1 Mjż 2,18). W egzegezie rabinackiej znajdujemy takie oto wyjaśnienie tego faktu: „Bóg nie uformował niewiasty z głowy Adama, aby nie stała się zbyt dumna; ani z oka, aby nie była pożądliwa; nie z ucha, aby nie była zbyt ciekawa; nie z ust, aby nie była gadatliwa; ani z serca, żeby nie była zawistna; nie z ręki, aby nie była chciwa; nie ze stopy, aby nie chodziła na plotki, ale z żebra, które zawsze jest ukryte i dlatego skromność powinna być jej najbardziej wyróżniającą się cechą”. Z przykrością trzeba powiedzieć, że według zakonu żydowskiego niewiasta była przedmiotem, stanowiącym część własności męża, którą on sam dysponował według własnego uznania. I tak w synagodze niewiasty nie uczestniczyły w nabożeństwie razem z mężczyznami, były całkowicie odgrodzone od nich lub nawet znajdowały się w innej części budynku. Według prawa i obyczajów żydowskich było rzeczą nie do pomyślenia, aby niewiasta pod jakimkolwiek względem mogła dorównać mężczyźnie. W wierszu 10 spotykamy dosyć dziwne wyrażenie, mówiące o przykryciu głowy przez niewiastę „ze względu na aniołów”. Najprawdopodobniej ma się tu na uwadze niezwykły tekst z 1 Mjż 6,1-2 mówiący o tym, jak to aniołowie zostali uwiedzeni wdziękiem śmiertelnych niewiast i upadli w grzech; może to oznaczać, że odsłonięta niewiasta stanowi pokusę nawet dla aniołów, choć stara tradycja rabiniczna powiada, że to piękno długich włosów niewieścich stanowiło pokusę dla aniołów.

3. Musimy zawsze pamiętać o tym, że sytuacja ta zaistniała w Koryncie. Korynt był najbardziej rozpustnym miastem w świecie; w takiej sytuacji Paweł wolał być surowym i wymagającym, aniżeli dać poganom powód do słusznych zarzutów wobec chrześcijan, lub też dawać precedens dla lekceważenia grzechu przez samych chrześcijan. Byłoby rzeczą niesłuszną, gdybyśmy domagali się stosowania tego tekstu przez wszystkich chrześcijan; był on aktualny wyłącznie dla zboru w Koryncie i nie ma nic wspólnego z noszeniem kapeluszy przez współczesne niewiasty.

Mimo lokalnego charakteru tekst ten zawiera trzy wielkie, obowiązujące wszystkich nas prawdy.

1. Zawsze lepiej jest być zbyt surowym niż zbyt pobłażliwym. Zawsze lepiej jest zrezygnować ze swoich uprawnień, o ile są one zgorszeniem dla innych; aniżeli uparcie ich się domagać. Zawsze istnieje chęć do łamania ustalonych zasad, powinniśmy jednak dwa razy pomyśleć zanim naruszymy praktykowany porządek i sprzeciwimy się innym. To prawda, nie musimy być niewolnikami zwyczajów, ale zwyczaje nie powstały same z siebie.

2. Powiedziawszy o poddaniu niewiast, Paweł zwraca uwagę na bezpośrednie partnerstwo niewiasty i mężczyzny. Jedno nie może żyć bez drugiego. Poddanie nie istnieje dla samego poddania, lecz dla pełniejszej jedności i obfitszej wzajemnej miłości obu stron.

3. Paweł kończy ten fragment skarceniem tych, którzy bezpodstawnie upierają się przy swoich poglądach. W zborze nie ma miejsca na załatwianie spornych spraw, a szczególnie spraw stawianych przez osoby skłonne do kłótni. Należy trzymać się podstawowej zasady i zaniechać wszelkich kłótni. Można różnić się w swoich poglądach, a jednocześnie żyć ze sobą w pokoju.

Niewłaściwe sprawowanie Wieczerzy (11,17-22)

Starożytny świat miał w sobie więcej społecznego współżycia aniżeli nasz. Utartym zwyczajem pewne grupy ludzi regularnie zbierały się na wspólne posiłki. Szczególnie istniał pewien rodzaj uczty zwanej eranos, na którą każdy uczestnik przynosił swój posiłek, by później dzielić się nim ze wszystkimi. Pierwszy Kościół też miał taki zwyczaj, takie spotkanie przy stole nazywano Agape lub Ucztą Miłości. Przyniesiony posiłek służył wszystkim uczestnikom spotkania. Był to bardzo przyjemny zwyczaj i wielka szkoda, że nie jest on praktykowany obecnie. Był to dobry sposób na podtrzymywanie i kształtowanie prawdziwej społeczności chrześcijańskiej. Jednak w zborze korynckim Uczty Miłości przebiegały w niewłaściwy sposób. Do zboru należeli bogaci i biedni, jedni mogli przynieść ze sobą dużo, zaś inni z trudnością przynosili cokolwiek. Dla niektórych niewolników Uczta Miłości była jedynym porządnym posiłkiem w ciągu całego tygodnia. W Koryncie zatraciło się poczucie jedności i wzajemne dzielenie się dobrami materialnymi. Bogatsi łącząc się w małe grupki szybko spożywali przyniesiony przez siebie posiłek, podczas gdy biedniejsi, przychodzący nieco później, nie mieli co włożyć do ust. Zamiast likwidować różnice społeczne między członkami zboru, spotkania te jeszcze bardziej podkreślały te różnice i nierówności. To co miało być społecznością, zostało zdegradowane do kilku małych grup, wyraźnie podkreślających swoje pochodzenie społeczne. Paweł zdecydowanie i jednoznacznie potępia tego rodzaju praktyki.

1. Może grupy te składały się z ludzi posiadających odmienne poglądy. Wielki uczony powiedział: „Posiadanie religijnej gorliwości, bez stawania się religijnym partyzantem, jest wielkim dowodem prawdziwego poświęcenia.” Jeżeli posiadamy odmienne zdanie, to może z czasem zrozumiemy stronę przeciwną, a nawet zaczniemy się z nią solidaryzować, jeżeli pozostaniemy z nią w społeczności i będziemy rozmawiać na dany temat. Jeżeli jednak zamkniemy się w sobie, otoczymy się małą grupą swoich zwolenników, a druga strona uczyni to samo, to nie ma żadnej nadziei na wzajemne zrozumienie.

2. Pierwszy Kościół był jedynym miejscem w całym starożytnym świecie, gdzie zanikały wszelkie bariery dzielące ludzi między sobą. Starożytny świat był światem podzielonym; składał się on z wolnych i niewolników, z Greków i barbarzyńców - którzy nie rozmawiali po grecku, z Żydów i pogan, z obywateli rzymskich i ludzi stojących poza prawem, z ludzi wykształconych i niewykształconych. Zbór był jedynym miejscem, gdzie wszyscy spotykali się. Wielki historyk Kościoła tak pisał o tych pierwszych zborach chrześcijańskich: „W ramach własnych możliwości niemal rozwiązały one problem społeczny, który sprawiał Rzymowi wiele kłopotów i do dziś istnieje w Europie. Podniosły one rangę niewiasty, przywróciły dostojeństwo pracy, zlikwidowały skrajną nędzę i zneutralizowały żądło niewolnictwa. Tajemnica tej rewolucji polegała na zapomnieniu o egoizmie i klasowości w czasie Wieczerzy Pańskiej, a nową podstawę życia społecznego znaleziono we wzajemnej miłości tych, za których Chrystus umarł”. Zbór, w którym nadal istnieje podział społeczny, nie należy do prawdziwego Kościoła. Prawdziwym Kościołem jest zgromadzenie mężczyzn i niewiast żyjących w społeczności ze sobą, ponieważ wszyscy oni są zjednoczeni z Chrystusem. Sugeruje to nawet słowo określające ten sakrament. Mówimy o Wieczerzy Pańskiej (ale słowo wieczerza w pewnym stopniu wprowadza nas w błąd. Zwykle wieczerza nie jest dla nas głównym posiłkiem dnia. W języku greckim określano go słowem deipnon. Na śniadanie Grek zwykle spożywał chleb umoczony w winie, posiłek południowy spożywał gdziekolwiek, nawet na ulicy czy na miejskim placu; deipnon był głównym posiłkiem dnia, gdy ludzie bez pośpiechu zasiadali do stołu i zaspokajali nie tylko uczucie głodu, ale i potrzebę społeczności ze sobą. Deipnon bardziej odpowiada obiadowi, aniżeli kolacji, wieczerzy. Słowo to wskazuje raczej na to, że w czasie chrześcijańskiego posiłku powinna panować atmosfera społeczności.

3. Zbór nie jest prawdziwym Kościołem, jeżeli zapomina o potrzebie wzajemnego dzielenia się darami materialnymi. Jeżeli jego członkowie trzymają pewne rzeczy dla siebie i swoich zwolenników, to jeszcze nie wstąpili oni na drogę chrześcijańskiego życia. Prawdziwy chrześcijanin nie może mieć za dużo, podczas gdy inni mają za mało; jego największym przywilejem nie jest strzeżenie swego majątku, lecz dzielenie się nim z innymi.

Wieczerza Pańska (11,23-34)

W całym Nowym Testamencie nie ma tak ważnego tekstu jak ten. Jest to uzasadnienie najświętszej części nabożeństwa chrześcijańskiego, którym jest sakrament Wieczerzy Pańskiej. A po drugie, skoro List do Koryntian jest wcześniejszy od Ewangelii Marka, to jest to najwcześniejszy zapis słów Jezusa.

Sakrament ten nigdy nie był tym samym dla każdego człowieka. Nie potrzebujemy go w pełni rozumieć, aby z niego korzystać. Jak ktoś powiedział: „Nie potrzebujemy rozumieć chemicznego składu chleba, aby go spożywać i odżywiać się nim”. Przynajmniej powinniśmy jednak wiedzieć, co Jezus miał na myśli, mówiąc o chlebie i winie. „To jest moje ciało” powiedział o chlebie. Istnieje jeden prosty fakt, który nie pozwala nam na dosłowne potraktowanie tych słów. Mówiąc to sam Jezus w ciele siedział przy stole; trzymany w rękach chleb i Jego własne ciało były dwiema zupełnie różnymi rzeczami. Nie uważał też, że chleb ten zastępuje ciało Chrystusa, a ponadto jest czymś więcej. Temu, który bierze ten chleb do ręki i wkłada do ust z wiarą, miłością i poświęceniem, jest on nie tylko przypomnieniem, lecz kontaktem z żywym Jezusem Chrystusem. Dla człowieka obcego, niewierzącego, naśmiewcy, jest to niczym, a dla naśladowcy Chrystusa jest to zbliżenie się do swego Pana. „Ten kielich - powiada Jezus według przyjętego tłumaczenia - to nowe przymierze we krwi mojej”. Słowa te można byłoby przetłumaczyć nieco inaczej: „Ten kielich jest nowym przymierzem, zawartym za cenę krwi mojej”. Grecki przysłówek en zwykle oznacza w, ale może on też oznaczać kosztem lub za cenę, szczególnie jeżeli chodzi o przetłumaczenie hebrajskiego przyimka być. Przymierze jest związkiem zawartym między dwiema osobami. Stare przymierze opierało się na zakonie. Bóg wybrał, przybliżył się do ludu izraelskiego i w szczególny sposób stał się jego Bogiem; istniał jednak pewien warunek, którego dotrzymanie decydowało o trwałości przymierza. Warunkiem tym było przestrzeganie zakonu przez lud izraelski (por. 2 Mjż 24,1-8). Trwanie w przymierzu było uzależnione od wypełnienia nakazów zakonu. Jezus umożliwił człowiekowi wejście do nowej społeczności z Bogiem; społeczności opartej nie na zakonie, lecz na miłości. Zależy ona nie od ludzkich możliwości przestrzegania nakazów zakonu - ponieważ żaden człowiek nie był w stanie tego uczynić - lecz od łaskawego daru miłości Bożej, który oferuje ona każdemu człowiekowi. To zupełnie zmienia stosunek Boga do człowieka. W starym przymierzu człowiek jedynie bał się Boga, ponieważ nigdy nie był w stanie zachować wszystkich nakazów Jego zakonu; w nowym przymierzu człowiek przychodzi do Boga jak dziecko do ojca, a nie jak przestępca do sędziego. I jakkolwiek będziemy na to patrzeć, to nowe przymierze zostało zawarte kosztem życia Jezusa. „Krew jest życiem” powiada zakon (5 Mjż 12,23) i dlatego nowa społeczność z Bogiem kosztowała Jezusowi życie lub krwi, jak powiedzieliby Żydzi. I dlatego czerwone wino tego sakramentu zastępuje życiodajną krew Chrystusa, bez której nowe przymierze człowieka z Bogiem byłoby rzeczą niemożliwą.

Tekst ten mówi też o niegodnym jedzeniu chleba i piciu wina. Co to znaczy? Niegodność ta polega na tym, że człowiek przystępujący do stołu Pańskiego „nie rozróżnia ciała Pańskiego”. Wyrażenie to może oznaczać dwie rzeczy, obie one są prawdziwe i ważne. Właściwie obie są tak prawdziwe i tak ważne, że Paweł możliwie obie miał na uwadze. 1. Może oznaczać to człowieka, który spożywa chleb i pije wino, ale naprawdę nie wie, co oznaczają te święte symbole. Człowiek ten może nie odczuwać wielkości tego faktu, nie przeżywać świętości tego wydarzenia. Przystępuje on do Stołu Pańskiego bez należytego szacunku, nie widząc ukrytej za tymi symbolami miłości i osobistych zobowiązań. 2. Możliwe jest też inne tłumaczenie tego wyrażenia. Zwrot „ciało Chrystusa” zawsze oznacza zbór, widzimy to choćby w 12 rozdziale tego Listu. Paweł napomina tutaj tych, którzy utrzymując podział klasowy przyczyniali się do upadku zboru; niegodnie więc uczestniczy w tym sakramencie ten, kto nigdy nie uświadomił sobie, że cały zbór jest ciałem Chrystusa, kto z góry patrzy na swego brata i z jakiejkolwiek przyczyny nie jest z nim w jedności. W Kościele Szkockim do udziału w tym sakramencie zaprasza się tych, którzy pozostają w „miłości i życzliwym stosunku” wobec swoich bliźnich. Każdy człowiek, w którego sercu czai się nienawiść, złość i pogarda wobec swego brata, niegodnie uczestniczy w Wieczerzy Pańskiej. A więc niegodne spożywanie chleba i picie wina to brak należytego szacunku wobec tego obrzędu oraz brak pojednania z bratem, za którego Chrystus tak samo umarł jak za nas.

Paweł powiada dalej, że te niepowodzenia w zborze korynckim są skutkiem przystępowania do sakramentu Wieczerzy bez uprzedniego pojednania między sobą; trudności te powinny przyczynić się i do podniesienia dyscypliny zborowej i powrotu błądzących na właściwą drogę.

Musimy tu wspomnieć jeszcze o jednej rzeczy. Zakaz uczestniczenia w tej uroczystości nie dotyczy grzesznika, który wie o swojej grzeszności. Pewien starszy wiekiem kaznodzieja, widząc wahanie niewiasty przystępującej do Wieczerzy, zdecydowanie podał jej kielich, mówiąc: „Bierz, to dla grzeszników, a więc i dla ciebie”. Gdyby stół Chrystusowy był przeznaczony tylko dla ludzi doskonałych, z pewnością nikt by do niego się nie zbliżył. Pokutujący grzesznik zawsze ma prawo do niego przystąpić. Temu, kto kocha Boga i swego bliźniego droga jest zawsze otwarta, a chociaż jego grzechy są czerwone jak szkarłat, staną się białe jak śnieg.

Świadectwo Ducha (12,1-3)

W zborze korynckim najdziwniejsze rzeczy działy się przez współdziałanie Ducha Świętego, ale w wieku ekstazy i entuzjazmu zjawiska prawdziwe mieszały się z histerycznym podnieceniem, samooszukaniem i zupełną niedorzecznością. Trzy kolejne rozdziały Paweł poświęca omówieniu autentycznych i prawdziwych przejawów Ducha.

Tekst nasz jest bardzo ciekawy, a to ze względu na to, że zawiera dwa zawołania, hasła wojenne.

1. Pierwszym z nich jest Niech Jezus będzie przeklęty. To dziwne wyrażenie mogło powstać w czworaki sposób.

a) Mogło być używane przez Żydów. Do modlitw synagogalnych zwykle dołączano przekleństwa na wszystkich heretyków i odstępców, do których na pewno włączano i Jezusa. Ponadto, jak Paweł sam dobrze wiedział (Gal 3,13), zakon żydowski powiadał: „Przeklęty każdy, który zawisł na drzewie.” A Jezus był ukrzyżowany. Nic więc dziwnego, że Żydzi mogli przeklinać heretyka i przestępcę, któremu chrześcijanie oddawali boską cześć.

b) Możliwie przyjmując do swojej społeczności ludzi już zainteresowanych chrześcijaństwem, Żydzi domagali się od nich wypowiedzenia przekleństwa pod adresem Jezusa. Opowiadając Agrypie o czasach poprzedzających swoje nawrócenie, Paweł mówił: „Dręcząc ich częstokroć we wszystkich synagogach, zmuszałem do bluźnierstwa” (Dz 26,11). Nieraz może warunkiem pozostania przy synagodze było wypowiedzenie przekleństwa na Jezusa Chrystusa.

c) Niewiadomo czy akurat tak było w czasie pisania tego Listu, ale w późniejszym okresie prześladowań chrześcijanom stawiano dwie możliwości: wypowiedzenie przekleństwa na Chrystusa lub śmierć. W czasie panowania cesarza Trajana, Pliniusz, zarządca Bitynii, oskarżonym o przynależność do chrześcijaństwa nakazywał przeklinać Chrystusa. Gdy Polikarp, biskup Smyrny, został aresztowany, prokonsul Statius Kwadratus, postawił przed nim żądanie: „Powiedz: Precz z ateistami, złóż przysięgę na bóstwo cesarza i przeklnij Chrystusa. Dostojny starzec wypowiedział wtedy wielkie słowa: „Osiemdziesiąt sześć lat służyłem Chrystusowi, który nie uczynił mi nic złego. Jakże mogę bluźnić przeciwko mojemu Królowi, który mnie zbawił?” Były czasy, gdy człowiek musiał wybierać między wypowiedzeniem przekleństwa na Chrystusa lub śmiercią.

d) Może nawet w chrześcijańskim zborze ktoś w zacietrzewieniu mógł zawołać: „Niech Jezus będzie przeklęty”. W atmosferze histerii wszystko mogło się zdarzyć i być zakwalifikowane jako dzieło Ducha. Paweł wyraźnie powiada, że żaden człowiek wypowiadając słowo przeciwko Chrystusowi nie może znajdować się pod wpływem Ducha.

2. Istnieje również hasło bojowe chrześcijan: „Jezus jest Panem”. To proste wyrażenie było jednocześnie wyznaniem wiary pierwotnego Kościoła. (por. Flp 2,11). Słowo kyrios zawiera w sobie nadzwyczajną treść. Był to oficjalny tytuł cesarza rzymskiego. Prześladowanym zwykle stawiano następujące wymaganie: „Powiedz: cesarz jest Panem (kyrios)” W greckim przekładzie Starego Testamentu słowo to było odpowiednikiem hebrajskiego Jahwe, świętego imienia Bożego. Jeżeli ktoś mówił Jezus jest Panem to przez to samo okazywał Jezusowi swoją wierność i najwyższą cześć.

Paweł był przekonany, że tylko z pomocą Ducha Świętego człowiek mógł powiedzieć „Jezus jest Panem”. Panowanie Jezusa nie jest czymś odkrytym przez samego człowieka; prawda ta zostaje mu objawiona przez łaskawego Boga.

Różnorodne dary Boże (12,4-11)

Główną myślą przewodnią tego tekstu jest podkreślenie zasadniczej jedności całego Kościoła. Kościół jest Ciałem Chrystusa, a oznaką zdrowego ciała jest prawidłowe funkcjonowanie jego członków. jedność nie oznacza uniformizmu i dlatego w Kościele są różne dary i różne funkcje, chociaż każdy dar pochodzi od tego samego Ducha i ma służyć nie ku chwale indywidualnego członka zboru, lecz dobru całej społeczności.

Paweł rozpoczyna od tego, że wszystkie dary (charizmata) pochodzą od Boga. Skoro każda umiejętność danego człowieka pochodzi od Boga, musi ona być wykorzystana w służbie Bożej. Błędem Kościoła, przynajmniej w czasach współczesnych, jest zbyt wąska interpretacja pojęcia darów duchowych. Dosyć często opierano się na przypuszczeniu, że te szczególne dary w Kościele - takie jak przemawianie, modlitwa, nauczanie, pisanie, mają charakter darów intelektualnych i akademickich. Dobrze byłoby, aby Kościół brał też pod uwagę ludzi wykonujących pracę ręczną, rzemieślników, których dary również pochodzą od Boga. Kamieniarz, stolarz, elektryk, malarz, inżynier, hydraulik - wszyscy posiadają szczególne dary. Kościół w dużym stopniu zostałby ubogacony, gdyby powoływał do pewnych zadań ludzi, którzy poświęcili swoje ręce Bogu; ich działanie jest tak samo ważne jak tych co przemawiają, piszą, planują. Nie ma podstaw na to, by rzemieślnik, który chętnie służy Kościołowi swoimi zdolnościami, nie był ordynowany na diakona lub starszego zboru. Każdy szczególny dar pochodzi od Boga i dlatego powinien być wykorzystany dla chwały Bożej.

Z wielkim zainteresowaniem należy przyjrzeć się liście darów duchowych, które są świadectwem szczególnych znamion i działalności pierwotnego Kościoła. Zechciejmy zastanowić się nad każdym z nich.

Paweł zaczyna od dwóch, bardzo podobnie brzmiących, rzeczy - mowy mądrości i mowy wiedzy. Słowo mądrość w języku greckim brzmi sofia. Klemens Aleksandryjski określa ją jako „poznanie rzeczy ludzkich i boskich oraz ich przyczyn”. Jest to najwyższy rodzaj mądrości, jest to nic innego jak poznanie samego Boga. Tego rodzaju mądrość nie jest wytworem umysłu ludzkiego, jej źródłem jest społeczność z Bogiem. Jest to mądrość, która zna Boga. Wiedza - w języku greckim gnosis - jest rzeczą bardziej praktyczną. Jest to znajomość tego, jak należy zachować się w danej sytuacji. Jest to raczej praktyczne zastosowanie sofii w codziennym życiu. Te dwie rzeczy są konieczne - mądrość, która przez społeczność z Bogiem poznaje głębsze rzeczy Boże i wiedza, która pozwala na zastosowanie tej mądrości w praktyce codziennego życia w świecie i w Kościele.

Następną z kolei jest wiara. Paweł ma tu na uwadze coś więcej niż zwykłą wiarę. Tego rodzaju wiarę określa się jako wiarę skuteczną, jako moc do realizowania duchowej rzeczywistości... Jest to wiara wywołująca skutki, wiara poruszająca góry. Nie jest to intelektualne przekonanie o prawdziwości pewnej rzeczy, lecz takie zaangażowanie w pewną sprawę, któremu człowiek poświęca samego siebie i wszystko, co posiada. Jest to wiara, która hartuje wolę i pomnaża siły człowieka w działaniu.

O Boże, gdy serce jest gorące, a umysł trzeźwy, pozwól mi działać; zamieniając Twoje zamiary w fakt.

Tego rodzaju wiara zamienia plany w rzeczywistość.

Następnie Paweł mówi o darze uzdrawiania. Pierwotny Kościół żył w świecie, w którym cuda powrotu do zdrowia były zjawiskiem powszechnym. Chory Żyd raczej szedł do rabina niż do lekarza i w większości wypadków był uzdrawiany. Eskulap był greckim bogiem medycyny. Ludzie szli do jego świątyń, gdzie spędzali całe noce, a na drugi dzień przeważnie zdrowi wracali do domu. Do dzisiejszego dnia wśród ruin tych świątyń odnajdywane są tablice wotywne z napisami upamiętniającymi fakty uzdrowienia; gdyby faktów tych nie było, nikt chyba nie sporządzałby tych kosztownych tablic. W świątyni w Epidaurus znajduje się napis, mówiący o tym, jak to pewien Alketas, „chociaż niewidomy, miał senne widzenie. Otóż bóg zszedł ku niemu i własnymi palcami otworzył mu oczy; najpierw zobaczył on drzewa, które były w świątyni. O świcie odszedł uleczony”. W świątyni rzymskiej istnieje taki napis: „Waleriuszowi Aperowi, niewidomemu żołnierzowi, bóg kazał przyjść i maścią zrobioną ze krwi białego koguta zmieszanej z miodem namaszczać oczy w ciągu trzech dni; otrzymał on wzrok i przyszedł tutaj, aby publicznie podziękować bogu”. Był to wiek uzdrowień. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że pierwotny Kościół posiadał dary uzdrawiania, inaczej Paweł nie wspomniałby o nich. W Liście Jakuba (5,14) znajdujemy pouczenie, skierowane do człowieka chorego, który powinien posłać po starszych zboru i przyjąć od nich namaszczenie oliwą. Prawdą historyczną jest fakt, że do dziewiątego wieku sakrament namaszczenia stosowano w celach leczniczych; dopiero później stał się on sakramentem ostatniego namaszczenia i przygotowania na śmierć. Kościół nigdy nie utracił tego daru uzdrowienia, a dzisiaj na nowo odkrywa jego wartość. Stary Francuz Montaigne, jeden z najzdolniejszych pisarzy, tak powiedział na temat wychowania młodego chłopca: „Tak samo jak umysł ćwiczyłbym również jego ciało. Nie wychowujemy umysłu ani ciała, lecz całego człowieka. Nie możemy więc dzielić go na dwoje”. Dosyć długi okres czasu Kościół dzielił człowieka na duszę i ciało, i odpowiadał jedynie za stan jego duszy. Jednym z wielkich odkryć naszych czasów jest powrót do traktowania człowieka jako całości; wkrótce nadejdzie dzień, gdy lekarz i duchowny znowu zaczną współpracować ze sobą.

Następnie Paweł wymienia dar czynienia cudów. Na pewno odnosi się to do egzorcyzmów. W tamtych dniach wiele chorób, a szczególnie choroby umysłowe przypisywano działaniu demonów; jednym z zadań Kościoła było usunięcie złego ducha z chorego człowieka. Bez względu na to, czy naprawdę tak było czy też nie, skoro chory wierzył w istnienie demonów, Kościół przychodził mu z pomocą. Na polach misyjnych egzorcyzmy wciąż należą do zakresu pracy Kościoła. Chorym i niespokojnym umysłom Kościół zawsze powinien udzielać pomocy.

Kolejnym darem jest proroctwo. Dla lepszego zrozumienia tego pojęcia należałoby przetłumaczyć je jako zwiastowanie. Słowo proroctwo za bardzo wiąże się z przepowiadaniem tego, co ma wydarzyć się w przyszłości. Zwykle proroctwo bardziej oznacza przekazywanie naprzód niż przepowiadaniem rzeczy przyszłych. Prorok jest człowiekiem, który żyjąc w bliskości Boga, zna Jego umysł, serce, wolę i zamiary, z którymi zapoznaje ludzi. Z tego względu prorok posiada dwojakie zadanie.

a) Napomina i ostrzega on ludzi, powiadając, że ich postępowanie nie jest zgodne z wolą Bożą.

b) Udziela rad, starając się kierować ludzi na drogi, którymi Bóg pragnie ich prowadzić.

Następnym darem jest umiejętność rozróżniania różnego rodzaju duchów. W społeczeństwie wyróżniającym się zachwianiem równowagi uczuciowej, gdzie wszystko nienormalne może być uważane za normalne, istnieje konieczność odróżnienia rzeczy prawdziwych od zmyślonych, tego co pochodzi od Boga, od tego co pochodzi od diabła. Nawet dzisiaj bardzo trudno jest powiedzieć, czy pewna niezwykła rzecz pochodzi od Boga czy też nie. Stale musimy trzymać się podstawowej zasady: starajmy się zrozumieć ludzi zanim ich potępimy.

W końcu Paweł mówi o darze języków i darze ich wykładania. Sprawa języków, jak zobaczymy później, wywołała wielkie zamieszanie w zborze korynckim. Chociaż zjawisko to istnieje i dzisiaj, zasadniczo jest ono obce naszemu przeżyciu. Wtedy działo się tak - w czasie nabożeństwa zborowego ktoś w ekstazie padał na podłogę, wylewając ze swoich ust potok niezrozumiałych słów. Był to bardzo pożądany dar, ponieważ uważano, że jest to bezpośredni wpływ Ducha Bożego. Zbór natomiast nie rozumiał żadnego słowa tej modlitwy. Czasem ta sama osoba wyjaśniała niezrozumiałe dla innych dźwięki, zwykle jednak czynił to ktoś inny, kto posiadał dar tłumaczenia języków. Paweł nigdy nie kwestionował prawdziwości daru języków, ale zawsze był świadomy jego niebezpieczeństwa, ponieważ histeria i ekstaza, a także pewien rodzaj samohipnozy są bardzo trudne do rozróżnienia.

Jest to obraz żyjącego Kościoła. Dokonywały się niezwykłe rzeczy. Życie wznosiło się na wyższy poziom, przybrało na intensywności, zostało uczulone na fakty otaczającego świata. W pierwotnym Kościele nic nie było płaskie, tępe czy przeciętne. Paweł wiedział, że ta żywa, pełna mocy aktywność była dziełem Ducha Świętego, który każdemu człowiekowi udziela swego daru, służącego dla dobra wszystkich.

Ciało Chrystusa (12,12-31)

Tekst ten stanowi jeden z najbardziej znanych obrazów jedności Kościoła. Ludzi zawsze interesowało współdziałanie różnych części ciała. Dawno temu Platon przedstawił ciało ludzkie w postaci następującego szkicu: głowa jest twierdzą, szyja przesmykiem między ciałem i głową, serce - źródło ciała, otwory ,w ciele są jego ścieżkami, zaś żyły - kanałami. Chociaż ciało składa się z wielu części, stanowią one zwartą jedność. Już Platon zwracał uwagę na to, że nie mówimy: „Mój palec czuje ból” lecz „Ja czuję ból palca”. Istnieje określone JA, osobowość, która jednoczy wszystkie części ciała. Czym osobowość ta jest dla ciała, tym Chrystus jest dla Kościoła. W Nim różnorodne i odmiennie funkcjonujące części stanowią jedność.

Następnie Paweł podchodzi do tego z innej strony. „Wy - powiada - jesteście ciałem Chrystusa”. Zdanie to zawiera bardzo głęboką myśl. W tym świecie Jezus Chrystus nie żyje już cieleśnie, i dlatego jeżeli ma wykonać tu jakieś zadanie, musi mieć odpowiednich ludzi. Jeżeli chce nauczyć czegoś dziecka, musi znaleźć nauczyciela, który podjąłby się tego zadania. Jeżeli chce uzdrowić chorego, musi znaleźć lekarza, któryby tego dokonał. Jeżeli chce, aby wieść o Nim rozeszła się po całym świecie, musi znaleźć ludzi do tego zadania. Dosłownie musimy być ciałem Chrystusa, rękami wykonującymi Jego pracę, nogami chodzącymi Jego ścieżkami, głosem przemawiającym w Jego imieniu.

Prócz naszych nie ma On innych rąk

By dzisiaj dzieło swe wykonać;

Nie ma też innych prócz naszych nóg

By ludzi prowadzić swoją drogą;

Prócz naszego nie ma innego głosu,

By powiedzieć ludziom jak za nich umarł;

Przez nas udziela On swojej pomocy

W kierowaniu wszystkich ku sobie.

Oto najwyższa chwała chrześcijanina - jest on częścią ciała Chrystusa na ziemi.

Tak więc Paweł stawia przed nami obraz jedności, która powinna istnieć w Kościele, o ile ma on prawidłowo funkcjonować. Ciało jest zdrowe i sprawne tylko wtedy, gdy każda jego część funkcjonuje prawidłowo. Każdy członek ciała ma wykonywać swoje zadanie - tylko wtedy całe ciało jest zdrowe. Patrząc na ten obraz jedności, musimy zwrócić uwagę na pewne rzeczy, które powinny istnieć w Kościele, ciele Chrystusowym.

1. Powinniśmy być świadomi tego, że potrzebujemy siebie nawzajem. W Kościele nie może być wzajemnej izolacji członków. Często ludzie zaangażowani w jakiejś pracy kościelnej są tak bardzo przekonani o jej ważności, że lekceważą lub krytykują innych, którzy wykonują jakieś inne zadania w Kościele. Jeżeli Kościół ma być zdrowym ciałem, to każda wykonywana w nim praca musi być wysoko oceniana.

2. Powinniśmy się nawzajem szanować. Członków ciała nie oceniamy według stopnia ich ważności. Jeżeli jakikolwiek członek lub organ ciała przestaje prawidłowo funkcjonować, całe ciało zostaje wytrącone z równowagi. Tak samo jest z Kościołem. Gdy tylko zaczynamy myśleć o swojej ważności w chrześcijańskim Kościele, natychmiast zanikają możliwości prawdziwie chrześcijańskiej pracy.

3. Powinniśmy współczuć sobie nawzajem. Gdy choruje jeden członek ciała, wszystkie inne członki odczuwają ten ból; razem z nim cierpią, ponieważ nie mają żadnego innego wyjścia. Kościół jest całością. Osoba, która nic nie widzi poza swoją własną organizacją, która nic nie widzi poza swoim zborem, a jeszcze gorzej, jeżeli nic nie widzi poza swoją własną rodziną, osoba taka nie rozumie i nie potrafi zrozumieć prawdziwej jedności Kościoła.

Przy końcu przytoczonego tekstu Paweł mówi o różnych formach służby w Kościele.

1. Na samym początku są apostołowie. Apostołowie bez wątpienia byli największymi postaciami w Kościele. Ich autorytet nie łączył się z jednym miejscem, ponieważ ich służba nie ograniczała się do określonego terenu, a ich pisma były czytane w całym Kościele. Dlaczego tak się stało? Ponieważ apostołem mógł być tylko ten, kto przebywał z Jezusem w czasie Jego ziemskiego życia i był świadkiem Jego zmartwychwstania (Dz 1,22). Apostołami byli ci, którzy mieli ścisły kontakt z Jezusem przed Jego śmiercią i po Jego zmartwychwstaniu. Jezus nie zapisał żadnego swojego słowa, nie zostawił po sobie żadnej książki, natomiast swoje poselstwo zapisał na ludziach zwanych apostołami. Żadne ceremonie ludzkie nie są w stanie obdarzyć człowieka autorytetem; autorytet danego człowieka zawsze musi wynikać z faktu, że znajduje się on w ścisłej społeczności z Chrystusem. Pewnego razu po nabożeństwie ktoś powiedział do Aleksandra Whyte: „Dr Whyte, dzisiaj przemawiał pan tak, jak gdyby przebywał w obecności Boga”. „Może i tak” - odpowiedział skromnie Whyte. Człowiek stale przebywający w obecności Boga posiada apostolski autorytet bez względu na to, do której denominacji kościelnej należy.

2. Mówiliśmy już o prorokach, a po nich Paweł wymienia nauczycieli. Nie należy przeceniać ani też niedoceniać roli tych nauczycieli. Ludzie ci utwierdzali w wierze tych, którzy zostali zdobyci przez zwiastowanie ewangelistów i apostołów. Starali się oni zapoznawać z chrześcijaństwem tych, którzy dosłownie nic o nim nie wiedzieli. Pierwsza Ewangelia, to znaczy Ewangelia św. Marka, została napisana około 60 roku, to jest prawie trzydzieści lat po ukrzyżowaniu Jezusa. Pomyślmy o czasach, gdy sztuka drukarska była jeszcze nieznana, gdy książki pisano ręcznie i dlatego były one rzadkością, gdy mała książeczka była niezmiernie droga i dlatego prości ludzie nawet nie mieli nadziei na ich posiadanie. W takiej sytuacji opowiadanie o Jezusie i Jego nauce przekazywano sobie ustnie. Było to wielkie zadanie nauczyciela. Musimy pamiętać o jednym - więcej można nauczyć się od dobrego nauczyciela niż z jakiejkolwiek książki. Dzisiaj mamy mnóstwo książek, ale tylko przez ludzi naprawdę poznajemy Chrystusa.

3. Następnie Paweł mówi o ludziach niosących pomoc. Byli to ludzie wspierający biednych, sieroty, wdowy i przychodniów. Od samego początku chrześcijaństwo posiadało społeczny wymiar. Ktoś mógł być lichym mówcą lub nie posiadać daru nauczania, ale każdy mógł udzielić pomocy komuś innemu.

4. Na końcu Paweł wymienia dar kierowania (kuberneseis). Jest to bardzo ciekawe słowo; dosłownie oznacza ono pracę pilota statku, który między skałami i mieliznami wprowadza go do przystani. Paweł ma tu na uwadze ludzi wykonujących administracyjną pracę w Kościele. Jest to niezwykle ważna praca. Kaznodzieja i nauczyciel zawsze występują publicznie i skupiają na sobie uwagę innych, ale ich praca musi być poprzedzona żmudnymi przygotowaniami ludzi zatrudnionych w administracji Kościoła. Są to niewidoczne części ciała chociaż ich funkcje są ważniejsze od innych. Praca pewnych ludzi nie jest widoczna, ale bez nich Kościół nie mógłby wykonywać swoich zadań w świecie.

W ostatnich słowach naszego tekstu Paweł mówi o największym ze wszystkich darów. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że ludzie posiadając różne dary, nie będą dobrze się rozumieć, a to z kolei wpłynie na zahamowanie pracy całego ciała. Tylko jedna rzecz może wiązać Kościół w doskonałą jedność. Jest nią miłość i dlatego Paweł zaczyna śpiewać hymn miłości.

Hymn miłości (13,1-13)

Dla wielu z nas jest to najwspanialszy rozdział w całym Nowym Testamencie i dlatego więcej czasu powinniśmy poświęcić na studiowanie bogatych treści występujących tu słów.

Na początku Paweł stwierdza, że każdemu duchowemu darowi powinna towarzyszyć miłość, inaczej jest on bezużyteczny.

a) Ktoś może mieć dar języków. Nabożeństwu pogańskiemu, a szczególnie nabożeństwu poświęconemu czci Dionizosa i Cybele, towarzyszył brzęk cymbałów i ostre dźwięki trąbki. Bez miłości nawet dar języków był niczym innym jak tylko wrzawą pogańskiego nabożeństwa.

b) Ktoś mógł posiadać dar prorokowania. Jak już mówiliśmy, prorokowanie odpowiada dzisiejszemu kaznodziejstwu. Istnieją dwa rodzaje kaznodziejów. Jeden z nich dąży do zbawienia dusz swoich słuchaczy i dlatego przemawia do nich z miłością. Jednym z najwybitniejszych tego rodzaju kaznodziejów był sam Paweł. W wierszu pt. Św. Paweł Maers przedstawia Pawła przyglądającego się pogańskiemu światu:

Oczy utkwione w daleki horyzont

Drżenie wstrząsa mną jak głos trąbki -

O, zbawić tych - zginąć dla ich zbawienia -

Umrzeć, by oni żyli, ofiarować się za nich.

Inny zaś kaznodzieja nadskakuje swoim słuchaczom lub straszy ogniem piekielnym, zawsze robiąc wrażenie, że zarówno ich potępienie jak i zbawienie sprawi mu radość. Mówi się, że kiedyś Sir George Adam Smith zapytał wyznawcę prawosławia, który wiele ucierpiał ze strony wyznawców islamu, dlaczego Bóg stworzył mahometan. W odpowiedzi usłyszał: „Aby zapełnić piekło”. Kaznodziejstwo zaprawione strachem może przerazić, ale nigdy nie zbawi słuchacza.

c) Ktoś inny może posiadać dar intelektualnej wiedzy. Znakomitościom intelektualnym zawsze zagraża intelektualny snobizm. Człowiek wykształcony często nie dostrzega w sobie postawy lekceważenia innych ludzi. Jedynie wiedza ogrzana płomieniem miłości może prowadzić do zbawienia.

d) Można również posiadać pełnię wiary. Czasem wiara może stać się czymś okrutnym. Pewien człowiek poszedł do lekarza, który stwierdził przemęczenie jego serca i radził natychmiast skorzystać z urlopu wypoczynkowego. Gdy później poinformował o tym dyrektora swego zakładu pracy, w odpowiedzi usłyszał: „Ja też nie czuję się najlepiej, a jednak jakoś sobie radzę”. Są to słowa wiary, która nie zna miłości i dlatego rani i kaleczy.

e) Można praktykować tak zwaną dobroczynność; wszystkie swoje dobra rozdać biednym. Nic w tym świecie nie jest tak poniżające jak tak zwana dobroczynność bez miłości. Udzielanie ze smutnego obowiązku, dawanie z uczuciem pogardy, stawianie na swoją wyższość wobec innych, rzucanie datku jak suchej kości dla psa, ofiarowanie, któremu towarzyszy umoralniająca lekcja lub druzgocąca nagana - to wcale nie dobroczynność, lecz pycha, a pycha zawsze jest okrutna, ponieważ pycha nie zna miłości.

f) Można oddać ciało swoje na spalenie. Może w czasie pisania tych słów Paweł myślał o Sedrachu, Mesachu i Abednego i rozpalonym piecu (Dn 3). Najprawdopodobniej miał na uwadze pomnik ateński zwany „Grobem Hindusa”. Pewien Hindus dokonał aktu samospalenia i dlatego na pomniku wyryto dumne słowa: „Zarmano-chegas, Hindus z Borgosy, według zwyczaju swego kraju uczynił siebie nieśmiertelnym i leży tutaj”. Może Paweł myślał wtedy o takich chrześcijanach, którzy sami wywoływali prześladowania. Jeżeli u podstaw poświęcenia naszego życia Chrystusowi leży duma, dążenie do pokazania siebie i własna chwała, to nawet męczeństwo staje się bezwartościowe. Trzeba szczerze przyznać, że wiele tak zwanych miłosiernych uczynków raczej wywodzi się z dumy własnej niż poświęcenia i miłości.

Chyba żaden inny tekst Pisma świętego nie wymaga od nas tak solidnego sprawdzenia samych siebie jak właśnie ten.

Natura chrześcijańskiej miłości (13,4-7)

W tekście tym Paweł zwraca uwagę na piętnaście cech chrześcijańskiej miłości.

Miłość jest cierpliwa. Użyte tutaj słowo greckie (makrotimein) w Nowym Testamencie zawsze oznacza cierpliwość z ludźmi, a nie wśród niesprzyjających okoliczności. Chryzostom powiada, że słowem tym określa się człowieka, który będąc skrzywdzony, ma możliwość wywarcia zemsty, jednak powstrzymuje się od tego. Jest to człowiek powolny w gniewie. Słowem tym określa się również samego Boga w Jego stosunkach z ludźmi. W naszych kontaktach z ludźmi, mimo ich uporu, nieuprzejmości i złości, powinniśmy się kierować taką samą cierpliwością, jaką Bóg okazuje względem nas. Tego rodzaju cierpliwość nie jest oznaką słabości, lecz siły; nie jest to defetyzm, lecz jedyna droga do zwycięstwa. Fosdick powiada, że nikt nie okazywał Lincolnowi więcej pogardy niż Stanton. Nazywał go „sprytnym clownem”, „autentycznym gorylem”. Du Chaillu nie potrzebował jechać do Afryki, by schwytać goryla, bardzo łatwo mógłby go zdobyć w Springfield Illinois, powiadał. Lincoln nie reagował. Uczynił go natomiast ministrem wojny, ponieważ Stanton był najbardziej odpowiednim człowiekiem na ten urząd. Traktował Stantona bardzo uprzejmie. Mijały lata. I oto Lincoln pada martwy od kuli zamachowca. W małym pokoiku, gdzie spoczywało ciało prezydenta, Stanton patrząc w zastygłe oblicze Lincolna, przez łzy powiedział: „Leży tu największy spośród władców, którego kiedykolwiek świat oglądał”. Cierpliwa miłość w końcu odniosła zwycięstwo.

Miłość jest uprzejma. Orygenes określał tę cechę jako „słodka dla wszystkich”. Hieronim natomiast mówił o „dobroci” miłości. W chrześcijaństwie wiele jest rzeczy dobrych, a jednocześnie pozbawionych uprzejmości. Nikt nie był tak religijny jak Filip Drugi Hiszpański, a mimo to właśnie on powołał do życia hiszpańską inkwizycję; uważał, że usuwając inaczej myślących od siebie, przez to samo służy Bogu. Słynny kardynał Pole oświadczył, że morderstwa i cudzołóstwa nie da się porównać do ohydnej herezji. Pomijając otwarte prześladowanie, w wielu tak zwanych dobrych ludziach przejawia się duch krytycyzmu. Tak wielu pobożnych ludzi mając do czynienia z jawnogrzesznicą, raczej stanęłoby po stronie liderów religijnych aniżeli Jezusa.

Miłość nie zazdrości. Mówi się, że wszyscy ludzie dzielą się tylko na dwie klasy: milionerów i tych, którzy pragnęliby nimi zostać. Istnieją dwa rodzaje zazdrości. Pierwsza z nich pragnie posiąść to, co należy do innych ludzi; tego rodzaju zazdrości bardzo trudno uniknąć, ponieważ jest to rzecz ludzka. Druga zaś, ta gorsza, złym okiem patrzy na innych tylko dlatego, że posiadają oni to, czego ona nie ma. Tego rodzaju człowiek nie tyle pragnie zdobyć pewne rzeczy, co raczej ubolewa nad tym, że inni je posiadają. Jest to samo dno podłości ludzkiej.

Miłość nie jest chełpliwa. Prawdziwa miłość zawsze usuwa się w cień, bardziej przejmuje się ona niegodnością niż zasługami. W opowiadaniu Barrie sentymentalny Tommy, po jakimś powodzeniu w szkole, zwykle powiadał: „Mamo, czy ja nie jestem cudownym dzieckiem?” Niektórzy miłując innych domagają się z ich strony poważania i szacunku. Jednak człowiek prawdziwie miłujący nie może nadziwić się temu, że sam jest kochany. Sama świadomość niemożności ofiarowania osobie kochanej najlepszego daru utrzymuje miłość w stanie pokory.

Miłość nie nadyma się z powodu własnej ważności. Napoleon zawsze popierał świętość ogniska domowego i obowiązek uczestniczenia w publicznym nabożeństwie - zalecał to dla innych. O sobie zwykle powiadał: „Ja nie jestem zwykłym człowiekiem. Zasady moralne nie stosują się do mnie”. Naprawdę wielki człowiek nigdy nie myśli o ważności własnej osoby. Carey był jednym z największych misjonarzy i na pewno największym lingwistą w świecie. Przetłumaczył on przynajmniej części Pisma świętego na nie mniej niż trzydzieści cztery języki indyjskie. A był tylko szewcem. Po przybyciu do Indii spotkał się z lekceważeniem i pogardą. Kiedyś na publicznym przyjęciu pewien zarozumialec, pragnąc go publicznie poniżyć, głośno powiedział: „Panie Carey, zdaje się, że kiedyś pracował pan jako szewc”. „O nie, mój drogi panie, odpowiedział Carey - nie byłem szewcem, a jedynie łataczem starego obuwia”. Nawet nie uważał siebie za szewca, a jedynie za tego, który naprawia obuwie. Nikt nie lubi „ważnej” osoby. Człowiek przyodziany szatą wątpliwego autorytetu przedstawia żałosny widok.

Miłość zachowuje się przyzwoicie. Ciekawą rzeczą jest fakt, że greckie słowo na określenie łaski oznacza również czar, wdzięk, powab. Istnieje pewien rodzaj chrześcijaństwa, który lubuje się w obrażającej, a nawet brutalnej postawie. Jest w nim trochę zalet, ale brakuje uroku. Lightfoot Durham tak powiedział o jednym ze swoich studentów: „Niech idzie, gdzie chce, sam wyraz jego twarzy będzie dobrym kazaniem”. Prawdziwa miłość chrześcijańska nigdy nie zapomina o tym, że uprzejmość, taktowność i grzeczność są pięknymi, choć zaniedbywanymi zaletami.

Miłość nie domaga się swoich praw. Ostatecznie w dzisiejszym świecie istnieją tylko dwa rodzaje ludzi: jedni stale myślą o swoich prawach, a drudzy stale myślą o swoich obowiązkach; jedni zawsze domagają się przywilejów, a drudzy zawsze pamiętają o swojej odpowiedzialności; jedni ciągle podkreślają co inni im zawdzięczają, a drudzy nigdy nie zapominają co zawdzięczają innym. Gdyby ludzie mniej myśleli o swoich prawach, a więcej o obowiązkach - poradziliby chyba ze wszystkimi problemami, z jakimi codziennie mają do czynienia. Kiedykolwiek zaczynamy myśleć o „swoim miejscu” wtedy oddalamy się od chrześcijańskiej miłości.

Miłość nigdy nie wpada w złość. Zasadniczo chodzi tu o to, że chrześcijańska miłość nie da się wyprowadzić z równowagi. Rozdrażnienie zawsze jest oznaką klęski. Tracąc równowagę, tracimy wszystko. Kipling powiada, że oznaką hartu woli człowieka jest jego podniesione czoło wtedy, gdy wszyscy inni z rezygnacją pochylają głowy. Tego rodzaju człowiek nie odpłaca nienawiścią. Panując nad sobą człowiek ten może panować nad wszystkim innym.

Miłość nie pamięta o własnych krzywdach. Słowo przetłumaczone jako pamięta (logizestaia) należy do dziedziny księgowości. Oznacza ono wstawienie danej pozycji do rejestru, aby nie uległa ona zapomnieniu. Dokładnie tak samo postępuje wiele ludzi. Jedną z wielkich umiejętności życia jest zapominanie o rzeczach niepotrzebnych. Pewien pisarz opowiada jak to na wyspach „Polinezji, gdzie wiele czasu poświęca się wzajemnym walkom i ucztowaniu, każdy z tubylców nosi przy sobie jakąś rzecz, która ułatwia mu pamiętanie o nienawiści wobec swoich rodaków. Pewne przedmioty zawieszone na ścianach ich szałasów stale przypominają im o prawdziwym lub rzekomym doznaniu krzywd”. Jakże wielu pielęgnuje i pieści w sobie uczucie gniewu, stale rozpamiętuje o swoich krzywdach, o których w końcu nie jest w stanie zapomnieć. Chrześcijańska miłość jest wielką lekcją zapominania.

Miłość nie lubuje się w czynieniu zła. Inaczej zwrot ten należałoby wyrazić tak: miłość nie znajduje przyjemności w jakimkolwiek rodzaju zła. Nie, chodzi tu tylko o uczucie zadowolenia z czynienia zła, lecz i o tę złośliwą przyjemność, gdy słyszymy coś poniżającego innych ludzi. Jedna ze słabości naszej ludzkiej natury przejawia się w tym, że częściej wolimy słuchać o niepowodzeniach niż powodzeniach naszych bliźnich. O wiele łatwiej płakać z płaczącymi niż cieszyć się z cieszącymi. Bardziej interesują nas pikantne opowiadania na czyjąś niekorzyść niż podkreślanie czyichś zalet. Chrześcijańska miłość żywi wyłącznie dobre zamiary i dlatego opowiadania o cudzych niepowodzeniach nie sprawiają jej przyjemności.

Miłość raduje się z prawdy. Nie jest to takie łatwe jak się nam wydaje. Są chwile, gdy stanowczo nie zgadzamy się na ujawnienie prawdy, a bardzo często nie chcemy o niej słyszeć. Chrześcijańska miłość nie oczekuje, aby prawdę owijano w bawełnę; ma ona dosyć odwagi, by spojrzeć prawdzie w oczy; nie posiada nic do ukrywania i dlatego cieszy się, gdy prawda bierze górę.

Miłość może wszystko przetrzymać. Może również oznaczać: miłość wszystko zakrywa. Chodzi tu właściwie o to, że miłość nie wyciąga na dzienne światło potknięć i błędów innych ludzi. Zamiast rozgłaszania i potępiania woli ona w cichości naprawiać te niedociągnięcia. Miłość potrafi znieść zniewagę, krzywdę i jakiekolwiek rozczarowanie. Tego rodzaju miłość napełniała serce Jezusa Chrystusa:

Twoi wrogowie pałają chęcią zemsty,

A przyjaciele okazują się niewierni;

Ale wciąż niestrudzone w przebaczeniu

Twoje serce może tylko kochać.

Miłość okazuje pełne zaufanie. Ta cecha miłości posiada dwa aspekty.

1. W odniesieniu do Boga miłość polega na Jego słowie, całkowicie ufa Jego obietnicom. Jeżeli obietnica zaczyna się słowami „jeśli kto...”, miłość podpowiada: „to odnosi się do mnie”. Taka miłość wynika z wiary w istnienie Boga.

2. W odniesieniu do człowieka oznacza to, że miłość zawsze pozytywnie patrzy na innych ludzi. To prawda, zawsze czynimy ludzi takimi, jakimi ich wyobrażamy sobie. Postępując w ten sposób dowodzimy swojej niewiary wobec ludzi, traktujemy ich podejrzliwie, uważamy za niegodnych naszego zaufania. Okazując pełne zaufanie, czynimy ich godnymi zaufania. Gdy Arnold stał się kierownikiem szkoły, zaprowadził tam zupełnie inne porządki. Poprzednio panował tam strach i tyrania. Arnold zwołał wszystkich chłopców powiadając im, że będą mieć więcej wolności i o wiele rzadziej otrzymywać chłostę. „Jesteście wolni - powiedział - ale jesteście odpowiedzialni, przecież jesteście dżentelmenami. Zamierzam udzielić wam większej swobody i przywrócić wam honor, ponieważ jestem przekonany, że będąc pilnowani i śledzeni poznacie jedynie gorzkie owoce strachu, a gdy pewnego dnia staniecie się wolni, nie będziecie w stanie właściwie korzystać z tej wolności”. Chłopcy nie mogli uwierzyć własnym uszom. Później przychodzili do niego powtarzając stare wymówki i stare kłamstwa. „Chłopcy - odpowiadał im - jeżeli tak powiadacie, to musi być prawdą, wierzę wam”. W końcu nadeszła taka chwila, gdy uczniowie powiedzieli sobie: „To wstyd powiadać Arnoldowi kłamstwa - przecież on zawsze nam wierzy”. Wierzył im i przez to uczynił ich takimi, jakimi mieli być. Miłość uszlachetnia tych, którym daleko do szlachetności.

Miłość nigdy nie traci nadziei. Jezus był przekonany, że żaden człowiek nie jest w beznadziejnej sytuacji. Adam Clark był jednym z wielkich teologów. W szkole miał raczej przeciętne stopnie. Pewnego dnia ich klasę odwiedził wizytator. Nauczyciel wywołując Adama Clarka do odpowiedzi, wyjaśniał dostojnemu gościowi: „Jest to najgłupszy uczeń w szkole”. Przed wyjazdem wizytator podszedł do Adama Clarka i uprzejmie powiedział: „Nie przejmuj się, mój chłopcze, pewnego dnia możesz być wielkim naukowcem. Nie zniechęcąj się, ale bądź wytrwałym i pracowitym”. Nauczyciel nie miał nadziei, ale wizytator ją miał i kto wie, czy to nie jego słowo zachęty uczyniło Adama Clarka wielkim człowiekiem.

Miłość wszystko znosi z odwagą. Użyty tu czasownik hypomenein należy do jednego z wielkich greckich słów. Zasadniczo tłumaczy się go jako pogodną wytrwałość lub przetrwanie; słowo to nie oznacza jednak biernego przetrwania niesprzyjających okoliczności, lecz aktywnego pokonywania i kształtowania tych okoliczności. Postawa taka jest określona jako „męskie niezachwianie w doświadczeniu”. George Matheson, który stracił wzrok i zawiódł się na ukochanej osobie, w jednej ze swoich modlitw prosił Boga o moc, by zgodzić się z Jego wolą, „nie poddając się biernej rezygnacji lecz ze świętą radością, nie tylko bez narzekań, lecz z pieśnią chwały”. Miłość wszystko znosi i to nie z rezygnacją, lecz zwycięską wytrwałością, ponieważ wie ona, że Bóg jest miłością i dlatego nie dopuści, aby Jego dziecko niepotrzebnie roniło łzy.

Przyglądając się przedstawionym przez Pawła zaletom miłości, należy powiedzieć jedno - są one zaktualizowane, wcielone i zrealizowane w życiu Jezusa Chrystusa.

Najwyższa wartość miłości (13,8-13)

W tekście tym Paweł mówi jeszcze o trzech rzeczach odnośnie chrześcijańskiej miłości.

1. Podkreśla jej stałość, niezmienność. Gdy przeminie wszystko, czym ludzie potrafią się chlubić lub z czego są dumni, miłość pozostanie na swoim miejscu. W jednym z najbardziej lirycznych tekstów Pisma świętego tak mówi się o miłości: „Wielkie wody nie ugaszą miłości, a strumienie nie zaleją jej” (Pnp 8,7). Miłości nie da się pokonać. Jest ona wielkim argumentem przemawiającym na korzyść nieśmiertelności. Chrześcijańska miłość tak bardzo wiąże nasze życie z Bogiem, że zarówno czas jak i śmierć nie są w stanie rozerwać tej społeczności.

2. Mówi o jej absolutnej pełni. Widziane przez nas rzeczy są obrazem odbitym w lustrze. Obraz ten był lepiej zrozumiały dla Koryntian niż dla nas. Korynt słynął z wyrobu luster. Współczesne lustro, tak bardzo dokładnie odzwierciedlające stojący przed nim przedmiot, pojawiło się dopiero w trzynastym wieku. W Koryncie lustra wyrabiano z metalu, którego powierzchnię czyszczono do połysku. Tego rodzaju lustro nigdy nie dawało pełnego obrazu rzeczywistości. Niektórzy powiadają, ze mówi się tu o patrzeniu przez okno wykonane z rogu. W tamtych czasach tak właśnie wykonywano okna, przez które można było zobaczyć jedynie niewyraźne kontury przedmiotów i sylwetki ludzi. Rabini powiadali, że przez takie okno Mojżesz widział Boga. Według Pawła w tym życiu widzimy jedynie odzwierciedlenie Boga i stąd stoimy przed wieloma tajemnicami i zagadkami. To odbicie zauważamy w Bożym świecie, gdyż dzieło zawsze świadczy o swoim twórcy. Obraz Boży widzimy w ewangelii i w osobie Jezusa Chrystusa. Chociaż w Chrystusie nastąpiło doskonałe objawienie Boga, nasze poszukujące umysły mogą tylko w części je zrozumieć, ponieważ ograniczone nigdy nie może w pełni pojąć nieograniczonego. Nasza wiedza wciąż jest podobna do wiedzy dziecka. Droga miłości poprowadzi nas jednak do momentu, gdy zasłona zostanie uniesiona i zobaczymy Boga twarzą w twarz, poznamy Go tak, jak On nas zna. Do tamtej chwili nie możemy zbliżyć się bez miłości, ponieważ Bóg jest miłością i tylko ci, którzy kochają, mogą zobaczyć Boga.

3. Przekonuje o jej najwyższej wartości. Miłość jest większa od wiary i nadziei. Wiara bez miłości jest chłodna, a nadzieja bez miłości jest ponura. Miłość jest ogniem, który roznieca wiarę i światłem, które nadzieję zamienia w pewność.

Fałszywe i prawdziwe nabożeństwo (14,1-19)

Cały ten rozdział jest bardzo trudny, ponieważ mówi się w nim o zjawisku, które dla większości z nas nie jest dobrze znane. Po pierwsze, jest to mówienie językami. W pierwotnym Kościele było to bardzo częste zjawisko. Człowiek popadał w ekstazę, niemal tracił zmysły i w takim stanie wydawał z siebie potok niekontrolowanych dźwięków w nieznanym języku. Jeżeli ktoś nie zatrzymał mówiącego i nie wyjaśnił znaczenia tych dźwięków, były one zupełnie niezrozumiałe dla zebranych. Chociaż wydaje się to dziwne, w pierwotnym Kościele bardzo zabiegano o ten dar. Był to jednak niebezpieczny dar. Ze względu na swoją nienormalność i rzekomo wysoką wartość, osoba posiadająca ten dar była skłonna do wysokiego mniemania o sobie; ponadto samo pragnienie posiadania tego daru, przynajmniej niektórych, doprowadzało do samohipnozy i świadomej histerii; a następnie do zupełnie sztucznego i złudnego mówienia językiem. Mówieniu językami Paweł przeciwstawia dar prorokowania. W niektórych przekładach nie występuje słowo prorokowanie, by nie skomplikować i tak już trudnej sytuacji. Zarówno w tym wypadku jak i w ogóle nie chodzi o przepowiadanie przyszłości, lecz zwiastowanie woli i poselstwa Bożego. Mówiliśmy już, że zwiastowanie najlepiej oddaje treść „prorokowania”. W całym przytoczonym tekście Paweł mówi o niebezpieczeństwie ze strony daru mówienia językami i wyższości daru zwiastowania prawdy w taki sposób, by wszyscy ją rozumieli.

Najlepiej możemy śledzić myśl Pawła, analizuąc cały przytoczony tekst.

Na początku Paweł stwierdza, że mówiący językami zwraca się do Boga, a nie do ludzi, ponieważ nie rozumieją oni tych słów. Jeżeli ktoś mówi językami, to wzbogaca swoje własne przeżycie duchowe, ale nie wzbogaca dusz zgromadzonych w zborze, ponieważ nie rozumieją one wypowiadanych przez niego słów; natomiast dar przepowiadania prawdy prowadzi do wzbogacenia i zbudowania wszystkich zebranych.

Następnie Paweł przytacza pewne ilustracje i analogie tego zjawiska. Sam ma zamiar przybyć do tego zboru, ale czy będzie z tego jakiś pożytek jeżeli zacznie przemawiać do nich w niezrozumiałym języku. Nie będą mieć pojęcia o czym mówi. Weźmy pod uwagę instrument muzyczny. Podlegając normalnym prawom harmonii, wydaje on dźwięk zrozumiały dla każdego; jeżeli zaś nie stosuje się do tych praw - wydaje bezładne, nieskoordynowane dźwięki. Tak samo jest z trąbką. Jeżeli wydaje ona właściwy dźwięk, może prowadzić ludzi do walki lub do odwrotu z pola bitwy, może zapowiadać okres ciszy nocnej lub pobudkę poranną. Jeżeli zaś wydaje ona mieszaninę bezsensownych dźwięków, to nikt nie będzie wiedział co ma czynić. W świecie istnieje wiele języków, ale jeżeli spotykają się ze sobą dwie osoby mówiące różnymi językami, ich rozmowa nie ma żadnego sensu, spotkanie to nie daje spodziewanych rezultatów. Paweł nie zaprzecza istnienia daru języków. Posiadał go w większym stopniu niż ktokolwiek inny, lecz nalega, aby każdy dar służył całemu zborowi; dar języków może być praktykowany wyłącznie przy jednoczesnym tłumaczeniu. Kiedykolwiek człowiek mówi, modli się czy śpiewa, powinien czynić to nie tylko duchem, ale i rozumem. Musi sam wiedzieć co robi i inni muszą go rozumieć. Stąd Paweł dochodzi do oczywistego wniosku: w chrześcijańskim zborze lepiej powiedzieć kilka zrozumiałych zdań niż wylewać cały potok słów w niezrozumiałym języku.

Z tego bardzo trudnego i dosyć odległego pojęciowo tekstu wynika kilka bardzo wartościowych stwierdzeń.

Wiersz 3 bardzo zwięźle mówi o celu zwiastowania i nauczania. Jest on trojaki.

1. Zwiastowanie i nauczanie musi budować. Jest to coraz lepsze poznawanie chrześcijańskiej prawdy i ludzkich możliwości w prowadzeniu chrześcijańskiego życia. Wszystko to musi prowadzić do wzbogacenia umysłu i lepszego wyposażenia życia. Celem tym jest posilenie człowieka na drodze jego chrześcijańskiego życia.

2. Celem jest dodawanie odwagi. W każdym środowisku spotyka się ludzi zniechęconych i załamanych. Ich marzenia nie ziściły się, a wysiłki nie dały spodziewanych rezultatów, w swoim życiu nie widzą oni nic prócz własnych niepowodzeń. W chrześcijańskiej społeczności człowiek musi znaleźć coś, co podniesie go na duchu, wzmocni siły i pozwoli pogodniej spojrzeć wokół siebie. O pewnym kaznodziei mówiło się, że jego zwiastowanie było podobne do ogłaszania tragicznych wieści. Nabożeństwo może rozpocząć się wskazaniem człowiekowi na jego grzech, ale zawsze winno kończyć się wskazaniem na łaskę Bożą, która dopomoże mu przezwyciężyć ten grzech.

3. Trzecim celem jest pocieszenie. W każdej grupie ludzi są tacy, którzy zostali skrzywdzeni przez życie i których wiosna życia bezpowrotnie minęła. W chrześcijańskiej społeczności muszą oni znaleźć piękno dla swoich popiołów, olej radości dla swojej żałoby i szatę chwały dla ociężałości ducha.

Wiersz 5 mówi o podłożu, z którego według Pawła pochodzi wszelkie zwiastowanie i nauczanie.

1. Jest nim bezpośrednie objawienie od Boga. Nikt nie może przemawiać do innych, zanim Bóg nie przemówił do niego. O pewnym wielkim kaznodziei mówiło się, że często zatrzymywał się, jak gdyby przysłuchiwał się jakiemuś głosowi. Nigdy nie przekazujemy takiej prawdy, którą sami wymyśliliśmy czy odkryliśmy; zawsze przekazujemy taką prawdę, którą otrzymaliśmy.

2. Tym podłożem może być szczególne poznanie. Nikt nie może być ekspertem we wszystkim, każdy posiada pewien zakres wiedzy. Ktoś mógłby napisać ciekawą książkę, gdyby szczerze podał wszystkie fakty swego życia. Każdy z nas posiada szczególne przeżycia, a najbardziej skuteczne zwiastowanie i nauczanie jest po prostu wydaniem świadectwa o tej prawdzie, o której osobiście zostaliśmy przekonani.

3. Składa się ono ze zwiastowania prawdy. W pierwotnym Kościele zwiastowanie ograniczało się do podania konkretnych faktów dotyczących Jezusa Chrystusa. Pewne prawdy są niepodważalne. „Powiedz mi o swoich pewnikach - mówił Goethe - bo wątpliwości to mam sporo swoich”. Zawsze należy rozpoczynać faktami dotyczącymi Chrystusa i chrześcijaństwa.

4. Niezbędnym elementem tego podłoża jest również nauczanie. W pewnej chwili człowiek może postawić pytanie: „Jakie znaczenie mają te fakty? Czy wszystko to posiada jakąś wartość?” Ponieważ jesteśmy istotami myślącymi, religia zawiera w sobie pojęcia teologii. Wielu upada w wierze i ostyga w działaniu może tylko dlatego, że wszystkiego nie przemyśleli do końca.

Z całego tekstu wynikają dwie zasady odnośnie chrześcijańskiego nabożeństwa.

1. Nabożeństwo nie może być egocentryczne. W czasie jego trwania wszystko musi służyć dla dobra ogółu. Żaden uczestnik nabożeństwa włącznie z jego przewodniczącym nie ma prawa kierować nim według własnego uznania czy upodobania. Zasadniczo musi on kierować się dobrem całej społeczności. Wielkim sprawdzianem każdej części nabożeństwa jest pozytywna odpowiedź na następujące pytanie: „Czy służy ona dla dobra wszystkich?” Nie chodzi więc o to czy ujawnią się moje szczególne dary, ale czy wszyscy uczestnicy nabożeństwa zbliżą się do siebie nawzajem i do Boga?

2. Nabożeństwo musi być zrozumiałe. Zasadniczo wielkie rzeczy zawsze są proste; najszlachetniejszym językiem jest język najprostszy. To co zadowala mój umysł, może również zadowolić moje serce, i tylko to co mój umysł pojmuje, jest w stanie posilić moje życie.

Skutki fałszywego i prawdziwego nabożeństwa (14,20-25)

Paweł nadal pozostaje przy problemie mówienia językami. Apeluje do Koryntian, aby nie byli dziecinni. Pragnienie posiadania i praktykowania umiejętności mówienia językiem naprawdę było dziecięcą ostentacją, skłonnością do pokazania się i pochwalenia się.

Teraz Paweł sięga do argumentu zaczerpniętego ze Starego Testamentu. Widzieliśmy już jak często egzegeza rabinacka - a przecież Paweł był wykształconym rabinem - znajdowała w Starym Testamencie nowe znaczenia, które poprzednio nie były zauważalne. Paweł nawiązuje do tekstu z Izajasza 28,9-12. Przez tego proroka Bóg z goryczą przemawia do swego ludu. Izajasz przemawiał do swoich rodaków w języku hebrajskim, ale oni nie chcieli go słuchać. Ze względu na ich nieposłuszeństwo przyjdą Asyryjczycy, zajmą ich miasta i cały kraj, wtedy będą słuchać języka, którego nie rozumieją. Będą musieli przysłuchiwać się obcej mowie swoich okupantów, ale nawet to nie nawróci niewierzącego ludu do Boga. Paweł dowodzi więc, że języki są przeznaczone dla ludzi zatwardziałych i niewierzących, choć w końcu i one im nie pomogły.

Następnie Paweł przytacza bardzo przekonywujący argument. Jeżeli jakiś obcy czy prosty człowiek znajdzie się w chrześcijańskim zgromadzeniu, którego uczestnicy jednocześnie mówią niezrozumiałymi językami, nieartykułowane dźwięki i wielki krzyk wywołają w nim przekonanie, że znalazł się w szpitalu dla obłąkanych czy zakładzie dla psychicznie chorych. Gdyby jednak prawda Boża była zwiastowana roztropnie i zrozumiale, skutek byłby zupełnie inny. Nowo przybyły stanąłby przed Bogiem i zobaczyłby siebie takim, jakim naprawdę jest.

Wiersze 24 i 25 są podsumowaniem skutków chrześcijańskiego zwiastowania, zrozumiałego przekazywania prawdy Bożej.

1. Przekonuje człowieka o jego grzechu. Po raz pierwszy zauważa kim naprawdę jest i nawiedza go uczucie przerażenia. Alcybiades, ulubieniec Aten i przyjaciel Sokratesa, spotykając go nieraz powiadał: „Sokratesie, nienawidzę cię, ponieważ kiedykolwiek cię zobaczę, widzę kim sam jestem”. „Chodźcie - powiada ze zdziwieniem Samarytanka - zobaczcie człowieka, który powiedział mi wszystko, co uczyniłam” (J 4,29). Poselstwo Boże przede wszystkim pomaga człowiekowi uświadomić, że jest on grzesznikiem.

2. Stawia człowieka przed sądem. Po raz pierwszy człowiek dowiaduje się, że musi odpowiadać za wszystko, co uczynił. Do tego czasu nie myślał o końcu swego życia. Możliwie każdego dnia kierował się jedynie odruchami i instynktami, korzystał z każdej przyjemności. Teraz uświadamia sobie, że dzień ten już się kończy, a u jego kresu stoi Bóg.

3. Ujawnia tajemnice serca człowieka. Zwykle człowiek nie przygląda się sobie. Ostatnią rzeczą, na którą zwracamy uwagę, jest nasze serce. Jak powiada przysłowie, najbardziej ślepymi są ci, którzy widzą. Chrześcijańskie poselstwo zmusza człowieka do uczciwego spojrzenia na samego siebie.

4. Pochyla człowieka na kolana przed Bogiem. Całe chrześcijaństwo rozpoczyna się od człowieka klęczącego w obecności Bożej. Brama prowadząca do Boga jest tak niska, że możemy przez nią przejść jedynie na kolanach. Gdy człowiek znajdzie się przed Bogiem i samym sobą, pozostaje mu jedynie uklęknąć i modlić się: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu”.

Tylko z takiego nabożeństwa człowiek wychodzi z przekonaniem, że był w społeczności z Bogiem. Zastanawiając się nad wartością nabożeństwa należałoby zapytać: „Czy wprowadza mnie ono do społeczności z Bogiem?” Joseph Twitchell opowiada jak to kiedyś odwiedził zaawansowanego w latach Horacego Buschnella. Wieczorem Buschnell wyprowadził go na pobliskie wzgórze. Gdy pociemku wracali już do domu, nagle Buschnell powiedział: „Uklęknijmy i módlmy się”. Twitchell powiada, że później bał się wyciągnąć ręki w ciemności, by nie dotknąć Boga. Gdy odczuwamy taką bliskość Boga, to naprawdę przeżywamy i uczestniczymy w akcie zbożnej czci.

Praktyczna rada (14,26-33)

Poruszany obszernie temat Paweł kończy bardzo praktyczną radą. Każdy chrześcijanin powinien mieć możliwość wykorzystania swego daru, ale nabożeństwa zborowe nie powinny być z tego powodu miejscem rywalizacji i nieporządku. Tylko dwóch albo trzech może korzystać z daru języków i to pod warunkiem ich tłumaczenia. Wszyscy mają dar przepowiadania prawdy, ale znowu tylko dwaj albo trzej mogą przemawiać; jeżeli ktoś z siedzących otrzyma specjalne poselstwo do przekazania, przemawiający powinien ustąpić mu miejsca. Nie może on powiedzieć, że natchnienie nie pozwala mu na zatrzymanie się, ponieważ kaznodzieja powinien panować nad swoim duchem. Musi być wolność, ale nie może być nieporządku. Bogu pokoju należy oddawać cześć w spokoju.

Należy przyznać, że jest to najciekawszy fragment całego Listu, ponieważ bardzo wiele mówi on o sposobie prowadzenia nabożeństwa w pierwotnym Kościele. W tym zakresie istniała swoboda, nie było istniejącego dzisiaj formalizmu. Z tego wynikają dwie bardzo ważne sprawy.

1. W pierwotnym Kościele nie było stanu duchownego. To prawda, apostołowie rozporządzali specjalnym autorytetem, ale w poszczególnych zborach nie było ludzi, którzy zawodowo pełniliby jakieś funkcje kościelne. Zbór służył dla każdego, kto miał jakikolwiek dar. Czy wprowadzenie przez Kościół stanu duchownego było właściwym pociągnięciem? W naszych czasach, gdy ludzie tak bardzo zajęci są sprawami materialnymi, słusznym wydaje się wyznaczenie jednego człowieka, który żyłby w bliższej społeczności z Bogiem, przybliżałby swoim bliźnim Bożą prawdę, Jego przewodnictwo i pocieszenie. Z drugiej jednak strony istnieje niebezpieczeństwo, że zawodowy kaznodzieja nieraz musi przemawiać choć nie ma nic do powiedzenia. Stąd uczestnikom nabożeństwa, którzy posiadają poselstwo, pomijając wszelkie zasady i zwyczaje kościelne, trzeba pozwolić na podzielenie się nim ze zgromadzonym zborem. Przypuszczenie, że tylko zawodowe duchowieństwo może zwiastować ludziom Bożą prawdę, jest całkowicie błędne i nieuzasadnione.

2. Porządek nabożeństwa w pierwotnym Kościele nie był tak sztywny jak w dzisiejszych czasach. Właściwie nie było wtedy ustalonego porządku. Wszystko było tak nieformalne, że każdy mający coś do powiedzenia, wstawał i mówił. Dzisiaj może za dużo uwagi zwracamy na dostojeństwo i porządek. Możliwie w jakimś stopniu staliśmy się niewolnikami tego porządku i zwyczajów. Na nabożeństwo w pierwotnym Kościele niemal każdy szedł z przekonaniem, że ma zarówno przywilej jak i obowiązek wziąć w nim aktywny udział. Ludzie nie schodzili się wtedy z zamiarem biernego słuchania. Przychodzili nie tylko, aby otrzymać, ale też aby coś dać innym. To oczywiście też miało swoje słabe strony, ponieważ w Koryncie wielu było takich, którzy lubili przysłuchiwać się swoim własnym głosom; mimo to zbór był wtedy bliższy przeciętnego chrześcijanina. Wprowadzając stan duchowny i przez to zaniedbując przeciętnego chrześcijanina, Kościół stracił bardzo wiele; możliwie wina leży nie w przejęciu przez duchownych wszystkich uprawnień przez laików, którzy zamiast służyć Kościołowi, oczekują od niego służby, i zamiast uczestniczyć w pracy Kościoła, umieją jedynie krytykować jego poczynania.

Niewskazane innowacje (14,34-40)

Zborowi korynckiemu zagrażały pewne innowacje, których Paweł nie podzielał. Zapytuje więc Koryntian kto udzielił im na to odpowiednich uprawnień. Czy to oni byli założycielami chrześcijańskiego zboru? Czy posiadają oni monopol na prawdę ewangeliczną? Raczej otrzymali oni pewną tradycję, której muszą być posłuszni.

Żaden człowiek nie przerósł pojęć i zasad wieku w którym urodził się i wychował. Tak samo było z Pawłem odnośnie poglądu na miejsce niewiasty w Kościele. Mówiliśmy już, że w starożytnym świecie sytuacja niewiasty była bardzo ciężka. Sofokles przedstawiciel Greków, powiadał: „Milczenie udziela łaski niewieście”. Z wyjątkiem bardzo biednych lub bardzo rozwiązłych moralnie niewiasty greckie prowadziły bardzo samotny tryb życia. W wielu swoich wypowiedziach rabini pomniejszają rolę kobiet. „Kto uczy niewiastę zakonu, ten jednocześnie uczy jej bezbożności”. Jeżeli ktoś uczył niewiast zasad zakonu, ten „rzucał perły między świnie”. Na liście plag tego świata Talmud umieścił również „gadatliwą i ciekawską wdowę oraz pannę, która traci czas na modlitwach”. Niewieście zabraniano rozmawiać na ulicy. „Nie należy prosić niewiastę o usługę ani jej pozdrawiać”. Żyjąc w takim społeczeństwie Paweł napisał powyższy tekst. Najprawdopodobniej brał pod uwagę rozwiązłość moralną w Koryncie i pragnął, by młody zbór chrześcijański nie dawał powodów do podejrzeń o brak skromności. Słów Pawła nie należy wyjmować z kontekstu, w jakim zostały napisane, i czynić z nich powszechną zasadę w Kościele.

Paweł zaczyna przemawiać dosyć surowo. Jest on przekonany, że dary duchowe nie upoważniają do buntowania się przeciwko autorytetowi. Jego rada i podane zasady pochodzą od Jezusa Chrystusa i Jego Ducha i dlatego należy odwrócić się od każdego, kto z nimi się nie zgadza.

Zbliżając się do końca, Paweł wyraźnie oświadcza, że nie zamierza gasić czy ograniczać czyjegokolwiek daru; zasadniczo chodzi mu o właściwy porządek w zborze. Wynikająca stąd zasada brzmi następująco: każdy otrzymany od Boga dar ma służyć nie jednostce, lecz całemu zborowi, i przyczyniać się nie do wywyższenia jednostki, lecz jeszcze bardziej powiększać chwałę Boga. Gdy człowiek będzie w stanie powiedzieć: „Chwała niech będzie Panu oddana”, to wtedy i tylko wtedy jego dary mogą być właściwie wykorzystane w zborze i poza nim.


ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA I NASZE

1 Koryntian 15 jest jednym z największych a jednocześnie jednym z najtrudniejszych rozdziałów w Nowym Testamencie. Z rozdziału tego pochodzi zwrot występujący w Credo, który mówi o zmartwychwstaniu ciała. Rozdział ten będzie łatwiejszy do zrozumienia, jeżeli umieścimy go we właściwym kontekście. Zanim przystąpimy do szczegółowego omówienia tego rozdziału, zechciejmy zwrócić uwagę na niektóre sprawy o charakterze ogólnym.

1. Należy stale pamiętać o tym, że Koryntianie nie zaprzeczali zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa; zaprzeczali jedynie zmartwychwstaniu ciała. Dlatego Paweł z naciskiem podkreśla, że jeżeli ktoś nie zgadza się z możliwością zmartwychwstania ciała, to przez to samo odrzuca możliwość zmartwychwstania Jezusa Chrystusa i w ten sposób pozbawia chrześcijańskie poselstwo zasadniczej treści, a chrześcijańskie życie - nowej rzeczywistości.

2. W pierwotnym Kościele chrześcijańskim stykały się dwie płaszczyzny, ponieważ w zborach byli Żydzi i Grecy. Zechciejmy teraz przyjrzeć się tym płaszczyznom. Saduceusze zdecydowanie odrzucali możliwość życia po śmierci. W żydowskiej myśli religijnej istniała więc linia, która zaprzeczała nieśmiertelności duszy i zmartwychwstaniu ciała (Dz 23,8). W Starym Testamencie bardzo mało mówi się o życiu po śmierci. Ogólnie Stary Testament utrzymuje, że wszyscy ludzie po śmierci zstępują do Szeolu. Często Szeol błędnie nazywa się piekłem. Szeol był miejscem pobytu wszystkich zmarłych. Była to ponura, podziemna kraina, w której mrokach jak duchy żyli zmarli, pozbawieni sił i światła, odcięci od ludzi i od Boga. Stary Testament jest pełen smutku i pesymizmu odnośnie tego co dzieje się po śmierci.

Bo po śmierci nie pamięta się o tobie, A w krainie umarłych któż cię wysławiać będzie (Ps 6,6).

Jakiż zysk z krwi mojej, Z mojego zejścia do grobu? Czy proch może cię wysławiać? Czy może zwiastować wierność twoją? (Ps 30,10)

Czy dla umarłych czynisz cuda? Czy zmarli powstaną, aby cię chwalić? Czy opowiada się w grobie o łasce twojej? Czy w mrokach cud twój będzie można poznać, a sprawiedliwość twoją w kraju zapomnienia? (Ps 88,12-13).

Szeol był krainą ciemności i zapomnienia zmarłych.

Umarli nie będą chwalić Pana ani ci, którzy zstępują do krainy milczenia (Ps 115,17).

Nie w krainie umarłych bowiem cię wysławiają, nie chwali ciebie śmierć, nie oczekują twojej wierności ci, którzy zstępują do grobu (Iz 38,18).

Odwróć ode mnie surowe spojrzenie swoje, abym odetchnął, zanim odejdę i nie będzie mnie! (Ps 39,14).

Kto należy do grona żyjących, ten jeszcze ma nadzieję; gdyż żywy pies jest lepszy niż martwy lew. Wiedzą bowiem żywi, że muszą umrzeć, lecz umarli nic nie wiedzą (...) Na co natknie się twoja ręka, abyś to zrobił, to zrób według swojej możności, bo w krainie umarłych, dokąd idziesz, nie ma ani działania, ani zamysłów, ani poznania, ani mądrości (Kzn 9,4-5.10).

Któż wielbić będzie Najwyższego w Szeolu? (Mądrość Syracha 17,27).

Otwórz, Panie, swe oczy i zobacz, że nie umarli, będący w Szeolu, którym duch wnętrzności został zabrany, oddadzą Ci chwałę i uwielbienie (Ks. Barucha 2,17).

J. E. McFadyen, wielki znawca Starego Testamentu, powiedział, że brak wiary w nieśmiertelność został spowodowany mocą, z jaką starożytni Hebrajczycy zbliżali się do Boga w tym świecie. Uczony ten tak powiada: „Jedną ze wspaniałych rzeczy w długich dziejach religii jest to, że ludzie przez całe wieki prowadzili szlachetne życie, solidnie wypełniali swoje obowiązki, znosili cierpienia, nie spodziewając się nagrody w przyszłości; wszystko to czynili będąc pewni obecności Boga”.

To prawda, w Starym Testamencie spotykamy bardzo nieliczne wzmianki odnośnie przyszłego życia. Były czasy, gdy człowiek czuł, że jeżeli Bóg jest Bogiem, to musi nastąpić coś, co odwróci niepojęte wyroki tego świata. I tak Hiob powiada:

Lecz ja wiem, że Odkupiciel mój żyje i że jako ostatni nad prochem stanie! Że potem, chociaż moja skóra jest tak poszarpana, uwolniony od swego ciała będę oglądał Boga (Job 19,25-26).

Prawdziwe odczucia człowieka świętego prowadziły go do następującego wniosku: skoro w doczesnym życiu znajduje się w tak ścisłej społeczności z Bogiem, to nawet śmierć nie będzie w stanie oddzielić go od Boga.

Nawet ciało moje spoczywać będzie bezpiecznie, bo nie zostawisz duszy mojej w otchłani, nie dopuścisz, by twój pobożny oglądał grób. Dasz mi poznać drogę życia, obfitość radości w obliczu twoim, rozkosz po prawicy twojej na wieki (Ps 16,9-11).

Tyś ujął prawą rękę moją. Prowadzisz mnie według rady swojej, a potem przyjmiesz mnie do chwały (Ps 73,23-24).

To prawda, że Izrael rozwinął nadzieję nieśmiertelności. Pomogły mu w tym dwie rzeczy.

a) Jego historia jako ludu wybranego była pasmem ciągłych nieszczęść. Aby zrównoważyć tę sytuację ludzie czuli potrzebę istnienia innego świata.

b) Przez wieki pojedynczy człowiek prawie nie istniał. Bóg był Bogiem narodu, jednostka była istotą niezauważaną. Jednak z biegiem czasu religia stawała się coraz bardziej sprawą osobistą. Bóg narodu stał się przyjacielem pojedynczego człowieka i stąd ludzie jakby przez mgłę zaczęli uświadamiać sobie, że skoro człowiek zna Boga i jest znany Bogu, to jego związku z Bogiem nawet śmierć nie jest w stanie rozerwać.

3. A teraz przyjrzyjmy się greckiemu światu. Najpierw zwróćmy uwagę na jedną rzecz, która leży u podstaw tego całego rozdziału. Zasadniczo Grecy wierzyli w nieśmiertelność duszy, ale nie marzyli nawet o wierze w zmartwychwstanie ciała. I stąd Grek instynktownie bał się śmierci. Eurypides pisał: „Śmiertelnicy, obciążeni niezliczonymi chorobami, mimo wszystko kochają życie. Tęsknią za każdym nadchodzącym dniem, wolą mieć do czynienia ze znanym niż stanąć przed śmiercią i nieznanym” (Fragment 813). W ogólności Grecy i wszyscy ci, którzy byli pod ich wpływem, wierzyli w nieśmiertelność duszy. Jednak - i tu jest zasadnicza różnica - nieśmiertelność duszy wymagała całkowitego zniszczenia, pełnego rozkładu ciała. Grecy mieli przysłowie: „Ciało jest grobem”. „Jestem biedną duszą - powiedział jeden z nich - zamkniętą w zwłokach”. „Przyjemnie mi - powiada Seneka - dopytywać się o wieczny byt duszy, ba - wierzyć w to. Tej wielkiej nadziei poświęcam całe swoje życie”. Na innym miejscu powiada on: „Gdy nadejdzie dzień, który rozdzieli mieszaninę boskiego z ludzkim, wtedy zostawię swoje ciało i wrócę do bogów”. Epiktet pisze: „Powstrzymując swoje wsparcie Bóg da sygnał do odwrotu - otworzy drzwi i po prostu powie ci: Wejdź! Ale dokąd? Do niczego strasznego, tam, skąd wyszedłeś, do rzeczy ci drogich i przyjemnych, do żywiołów. To co było w tobie ogniem, pójdzie do ognia, ziemia do ziemi, woda do wody”. Seneka powiada, że w czasie śmierci „zamieniamy się w starożytne żywioły”. Według Platona „ciało jest przeciwieństwem duszy, źródłem wszelkiej słabości w porównaniu z tym, co jest niezależne i dobre”. To wszystko, do czego doszli stoicy. Ich Bogiem był ognisty duch, czystszy niż wszystko inne na ziemi. Tym, co daje ludziom życie, jest iskra tego ognia, iskra Boża, pozostająca w ludzkim ciele. Po śmierci człowieka jego ciało rozkłada się na podstawowe żywioły, a boska iskra wraca do Boga i staje się Jego częścią. Tak więc nieśmiertelność w pojęciu Greka wiązała się z pozbyciem się ciała. Zmartwychwstanie ciała było czymś nie do pomyślenia. Nieśmiertelność jednostki w ogóle nie wchodziła w rachubę, ponieważ jej życie po śmierci zostawało wchłaniane przez Boga, który był źródłem wszelkiego życia.

4. Pogląd Pawła był zupełnie inny. Jeżeli uświadomimy sobie jeden wielki fakt, reszta będzie łatwa do przyjęcia. Chrześcijaństwo utrzymuje, że po śmierci osobowość danego człowieka jest zachowywana i ty będziesz sobą, a ja będę sobą. Ponadto musimy zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. W pojęciu Greków, ciała nie można było uświęcać. Ciało było materią, źródłem wszelkiego zła, kajdanami, przeszkodą, więzieniem duszy. Dla chrześcijanina zaś ciało nie jest czymś złym. Jezus, Syn Boży, wziął na siebie ludzkie ciało i odtąd nie jest ono już traktowane z pogardą, nie jest źródłem zła, ponieważ sam Bóg w nim zamieszkał. Przyszłe życie chrześcijanina obejmuje całego człowieka, jego ciało i duszę. Naukę o zmartwychwstaniu ciała z łatwością można błędnie zinterpretować. Gelsus, żyjący ok. 220 roku uczynił to atakując podstawowe zasady chrześcijaństwa. Jakże zmarli mogą powstać w takich samych ciałach? - powiadał. „Jest to naprawdę nadzieja robactwa! Czyż dusza człowieka będzie jeszcze pragnęła ciała, które uległo całkowitemu rozkładowi?” Z tą samą trudnością możemy się spotkać biorąc pod uwagę osobę, która straciła życie w wypadku lub zmarła na raka. Jednak Paweł nigdy nie twierdził, że powstaniemy w tym samym ciele, w którym zmarliśmy. Raczej będziemy mieć duchowe ciała. Zasadniczo mówił o zachowaniu osobowości człowieka. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie osobowości bez ciała, ponieważ poprzez ciało osobowość wyraża siebie i jest rozpoznawana. Paweł twierdzi jednak, że po śmierci istota człowieka nie jest wchłaniana przez jakieś nieokreślone bóstwo; osobowość ludzka nie zatraca się. Nie nawiązywał do pogardy Greków wobec ciała. Wierzył w zmartwychwstanie całego człowieka. Jakiego rodzaju będzie to życie, nikt nie może powiedzieć. Chrześcijanin wierzy, że nie część, lecz cały człowiek powstanie do życia. Będzie tym samym człowiekiem, zachowa charakterystyczne cechy swojej osobowości. To właśnie miał na uwadze Paweł mówiąc o zmartwychwstaniu ciała. Niezbędne elementy ciała i duszy, stanowiące osobowość człowieka, zostaną zachowane; a jednocześnie wszystko będzie nowe, zarówno ciało jak i dusza będą wyróżniały się raczej cechami boskimi aniżeli ludzkimi.

Zmartwychwstały Pan (15,1-11)

Paweł dokonuje podsumowania dobrej nowiny, którą od początku zwiastował w Koryncie. Nie była ona jego wymysłem. Nowinę tę najpierw sam otrzymał, a dotyczyła ona zmartwychwstałego Pana.

W wierszach 1 i 2 Paweł wymienia bardzo ciekawe cechy dobrej nowiny.

1. Była ona czymś, co Koryntianie przyjęli. Dobra nowina zawsze pochodzi od kogoś, kto już ją posiada. Ewangelia nie jest przeznaczona dla jednego człowieka, nikt nie odkrył jej dla siebie samego. Jest ona czymś, co się przyjmuje. Kościół jest powiernikiem i przekaźnikiem dobrej nowiny. Jak powiedział jeden z wielkich mężów, „komu Kościół nie jest matką, temu Bóg nie jest Ojcem”. Dobrą nowinę przyjmuje się w społeczności kościelnej.

2. Była ona czymś, w czym Koryntianie trwali. Pierwszym zadaniem dobrej nowiny jest danie człowiekowi podstaw do stabilizacji. W niebezpiecznym i niepewnym świecie daje ona poczucie pewności. W świecie pełnym pokus i podstępu obdarza mocą do wytrwania w dobrym. Złamanym sercom nie pozwala ona na rezygnację. Moffat trafnie przetłumaczył Joba 4,4: „Twoje słowa pozwoliły utrzymać się ludziom na nogach”. Takie zadanie spełnia słowo ewangelii.

3. Była ona czymś, przez co zostali zbawieni. Warto zauważyć, że grecki czasownik występuje tu w czasie teraźniejszym, a nie przeszłym. Trafnie zwrot ten tłumaczy się jako „zbawieni jesteście”. Zbawienie nie kończy się w tym świecie, przed człowiekiem zbawionym otwiera ono pełnię bogactw świata przyszłego. Jedną z największych cech chrześcijańskiego życia jest po prostu jego nieograniczoność. Zbawienie jest czymś, czego człowiek nigdy nie jest w stanie wyczerpać.

4. Człowiek zbawiony powinien uparcie trzymać się ewangelii. Życie wszelkimi sposobami stara się odebrać nam wiarę. Pewne rzeczy wytrącają nas z równowagi, życie stawia nas przed problemami, które wydają się nam nie do rozwiązania, nie potrafimy znaleźć na nie właściwej odpowiedzi. Wiara zawsze jest zwycięstwem, zwycięstwem duszy, która mimo wielu trudności trzyma się Boga.

5. Ewangelii nie można trzymać się przypadkowo, na ślepo. Nieraz wiara słabnie i upada, ponieważ wielu rzeczy nie przemyślała do końca. Dla wielu z nas wiara jest rzeczą zbyt powierzchowną. Przyjmujemy pewne rzeczy, ponieważ tak nam kazano, otrzymujemy je z drugiej ręki. Jeżeli nieraz i z bólem przemyślimy wszystko do końca i osobiście przeżyjemy daną prawdę, wtedy będzie ona naszą i nikt nie będzie w stanie nam jej odebrać.

Wymieniając objawienia się zmartwychwstałego Pana, które Paweł przytacza, zwróćmy uwagę na dwa z nich, szczególnie nas interesujące.

1. Zmartwychwstały Pan ukazał się Piotrowi. W najwcześniejszym opowiadaniu dotyczącym zmartwychwstania posłaniec Boży przy pustym grobie tak powiada: „Idźcie i powiedźcie uczniom jego i Piotrowi” (Mk 16,7). W Łk 24,34 uczniowie powiadają: „Wstał Pan prawdziwie i ukazał się Szymonowi”. Ciekawą rzeczą jest to, że Zmartwychwstały najpierw ukazał się uczniowi, który się Go zaparł. W całej okazałości ujawnia się tu cud miłości i łaski Jezusa Chrystusa. Inni mogliby na zawsze znienawidzić Piotra, zaś Jezus pragnie tego niekonsekwentnego ucznia postawić na nogi. Piotr wyrządził Jezusowi krzywdę, a następnie bolał nad tym w swoim sercu; Jezus pragnął ukoić jego ból spowodowany niewiernością. Miłość nie ogląda się na własne krzywdy, lecz idzie na spotkanie złamanego serca, które te krzywdy jej zadało.

2. Zmartwychwstały Pan ukazał się również Jakubowi. Bez wątpienia był to brat naszego Pana. Opowiadanie ewangeliczne bardzo wyraźnie powiada, że rodzina Jezusa nie rozumiała Go, a nawet była wrogo do Niego ustosunkowana. W Ew. Marka 3,21 mówi się, że Jego krewni chcieli siłą zmusić Go do zaprzestania publicznej działalności, gdyż uważali Go za nienormalnego. Według Jana 7,5 Jego bracia nie wierzyli w Niego. Jedną z najwcześniejszych Ewangelii, która jednak nie weszła do kanonu Nowego Testamentu, była Ewangelia według Hebrajczyków. Zachowały się tylko jej fragmenty. Jeden z nich zachowany przez Hieronima, brzmi następująco: „Gdy Pan oddał swoją lnianą szatę słudze kapłana, poszedł do Jakuba i ukazał się jemu (gdyż Jakub zaprzysiągł się nie jeść chleba zanim znowu nie zobaczy Go wzbudzonego spośród tych, którzy zasnęli)”. Dalej w opowiadaniu tym tak mówi się: „Jezus poszedł do Jakuba i powiedział: Przynieś stół i chleb. Następnie wziął chleb, błogosławił, rozłamał i dał dla Jakuba, Sprawiedliwego, powiadając mu: Mój bracie, jedz chleb, gdyż Syn Człowieczy powstał spośród tych, którzy zasnęli”. Możemy tylko przypuszczać co się za tym wszystkim kryło. Możliwie w ostatnich dniach pogarda Jakuba wobec Jezusa została zamieniona w podziw; cierpiąc z powodu wyrzutów sumienia postanowił nie przyjmować posiłków zanim jego brat nie przebaczy mu tego występku. Tu znowu obserwujemy cudowną łaskę i miłość Chrystusa. Niesie On pokój skołatanej cierpieniem duszy człowieka, który nazywał Go nienormalnym i stale był Jego nieprzyjacielem i przeciwnikiem.

Najbardziej wzruszającym faktem w całym opowiadaniu o Jezusie jest to, że po swoim powstaniu z martwych najpierw ukazał się On tym, którzy boleśnie Go skrzywdzili, a później żałowali tego.

W końcu tekst ten rzuca snop światła również na postać samego Pawła. Najcenniejszą w świecie rzeczą było mu to, że Jezus ukazał się również i jemu. Był to zwrotny punkt w jego życiu. Wiersze 9-11 mówią nam więcej o Pawle.

1. Mówią nam one o jego pokorze. Jest on najmniejszym z apostołów; powierzono mu urząd, do którego sprawowania nie czuł się godnym. Paweł nigdy nie uważał siebie za człowieka samowystarczalnego. Z łaski Bożej był tym, kim był. Jak się wydaje zewnętrznie Paweł był człowiekiem małym i niezbyt przystojnym (2 Kor 10,10). Możliwie po jego nawróceniu na chrześcijaństwo Żydzi pogardliwie określali go „płodem poronionym”. Może i chrześcijanie żydowskiego pochodzenia, którzy narzucali wszystkim zakon i obrzezanie, i zwalczali naukę Pawła o wolnej łasce, nazywali go poronieniem ludzkim. Paweł był tak świadomy swojej niegodności, że nie obrażał się żadnymi oszczerstwami. Charles Gore kiedyś powiedział: „Patrząc na życie ogólnie rzadko czujemy, że cierpimy niezasłużenie”. Tak samo czuł się Paweł. Nie miał w sobie dumy, która przeciwstawiałaby się krytyce czy szyderstwom; jego pokora w pełni przyznawała się do stawianych zarzutów.

2. Jednocześnie mówią one o jego przekonaniu odnośnie ważności własnej osoby. Pracował więcej od wszystkich innych. W skromności Pawła nie było fałszu. Ale nawet i wtedy nie mówił czego sam dokonał, ale czego przez niego dokonał Bóg.

3. Mówią one o jego poczuciu społeczności. Nie uważał siebie za postać wyjątkową, posiadającą niezwykłe poselstwo. On i inni apostołowie głosili tę samą ewangelię. Jego wielkość wiązała go z chrześcijańską społecznością. Wielkości która dzieli ludzi między sobą, zawsze coś brakuje.

Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał (15,12-19)

Paweł zaatakował tu zasadniczą pozycję swoich przeciwników w Koryncie. Powiadali oni: „Zmarli nie powstają do życia”. Paweł odpowiada: „Jeżeli tak twierdzicie, to również Jezus Chrystus nie powstał z martwych, a gdyby tak było, to cała wiara chrześcijańska stałaby się niczym”.

Dlaczego wiarę w zmartwychwstanie Jezusa Paweł uważał za rzecz absolutnie obowiązującą? Jakie zawierała ona prawdy i wartości? Zmartwychwstanie Jezusa potwierdzało cztery wielkie fakty, które decydują o teraźniejszości i przyszłości człowieka.

1. Zmartwychwstanie dowodzi, że prawda jest silniejsza od kłamstwa. Według czwartej Ewangelii Jezus powiedział do swoich wrogów: „Lecz teraz chcecie zabić mnie, człowieka, który wam objawił prawdę” (J 8,40). Jezus przyniósł prawdziwe pojęcie Boga i dobroci; w obawie przed koniecznością zmiany swoich poglądów na Boga i dobroć, Jego wrogowie skazali Go na śmierć. Gdyby się im to ostatecznie udało, to można byłoby powiedzieć, że kłamstwo jest silniejsze od prawdy. Pewnego razu hrabia Morton jako regent Szkocji tak powiedział do wielkiego przywódcy Reformacji Andrew Melville: „W tym kraju nie będzie spokoju zanim połowa z was nie zostanie powieszona lub wygnana. „Nic z tego, sir - odpowiedział Melville - możesz potraktować swój kraj w ten sposób, ale dla mnie wszystko jedno czy będę wisieć w powietrzu czy leżeć w ziemi... Jednak chwała Panu, że nie w twojej mocy leży powieszenie czy wygnanie Jego prawdy!” Zmartwychwstanie jest ostateczną gwarancją niezniszczalności prawdy.

2. Zmartwychwstanie dowodzi, że dobro jest silniejsze od zła. Znowu zacytujmy słowa Jezusa zapisane w czwartej Ewangelii: „Ojcem waszym jest diabeł” (J 8,44). Gdyby nie było zmartwychwstania, siły zła, które ukrzyżowały Jezusa, mogłyby triumfować. J. A. Froude, wielki historyk, pisał: „Historia może nauczyć nas jednej jedynej lekcji: świat został zbudowany na moralnych fundamentach i dlatego biorąc pod uwagę dłuższy okres czasu, dobrzy w nim zwyciężają, a źli przegrywają”. Gdyby jednak nie było zmartwychwstania, ta zasada moralnego porządku we wszechświecie zostałaby zachwiana i nigdy nie bylibyśmy pewni czy dobroć jest silniejsza od zła.

3. Zmartwychwstanie dowodzi, że miłość jest silniejsza od nienawiści. Jezus był wcieloną miłością Bożą. Z drugiej zaś strony wszyscy zaangażowani w ukrzyżowanie Jezusa kierowali się prawie wyłącznie złośliwą nienawiścią. Ich nienawiść była tak przewrotna i tak zaślepiona, że w końcu czyny miłosierdzia i miłości Jezusa, przypisywali mocy szatańskiej. Gdyby nie było zmartwychwstania to można byłoby powiedzieć, że nienawiść ludzka w końcu zwyciężyła miłość Bożą. Zmartwychwstanie jest triumfem miłości nad wszystkim, czego może dokonać nienawiść. Istnieje bardzo piękny wiersz, który podsumowuje tę całą sprawę.

Słyszałem rozmawiających ze sobą żołnierzy,

Gdy schodzili ze wzgórza,

Z ponurego wzgórza Golgoty

Pogrążonego w ciemność i spokój.

Jeden z nich mówił: „Już późno,

A ci skazańcy tak długo umierają”.

Drugi odparł: „Ogarnia mnie strach,

Ale sam nawet nie wiem dlaczego”.

Słyszałem płacz dwóch niewiast,

Gdy schodziły ze wzgórza,

Jedna była podobna do złamanej róży,

A druga do płomienia ognia,

I wołała: „Jeszcze tego pożałują,

Czego dzisiaj dokonali własnymi rękami”.

Pierwsza zaś przez łzy mówiła:

„Mój synu! Mój synu! Mój synu!”

Słyszałem śpiew dwóch aniołów,

Gdy świt był jeszcze daleko;

Obydwaj ubrani w jasne szaty,

W szaty i korony ze światła.

Jeden śpiewał: „śmierć pokonana”,

A drugi wtórował mu wspaniałym głosem:

„Miłość zwyciężyła, miłość zwyciężyła wszystko,

O, niebiosa i ziemio, radujcie się!”

Zmartwychwstanie jest ostatecznym dowodem tego, że miłość jest silniejsza od nienawiści.

4. Zmartwychwstanie dowodzi, że życie jest silniejsze od śmierci. Gdyby Jezus umarł i nigdy nie powstał do życia, to oznaczałoby, że śmierć zabiera wszystko, co jest w życiu najlepsze i najdroższe. W czasie wojny jeden z kościołów Londynu został przygotowany na uroczystość dziękczynienia. Pośrodku różnych płodów rolnych stał snop zboża. Nabożeństwo dziękczynne nie odbyło się, ponieważ w środę wieczorem, w czasie ciężkiego nalotu bombowego, budynek kościelny został doszczętnie zniszczony. Po miesiącach, gdy nadeszła wiosna ktoś wśród gruzów zauważył zieleń. Na jesieni w lejach bombowych dojrzewały kłosy dorodnego zboża. Nawet bomby i zniszczenie nie były w stanie zabić życia ukrytego w ziarnkach zboża. Życie było silniejsze od śmierci. Zmartwychwstanie jest ostatecznym dowodem tego, że życie jest silniejsze od śmierci.

Paweł przekonuje, że gdyby zmartwychwstanie Jezusa nie było faktem, to całe poselstwo chrześcijańskie opierałoby się na kłamstwie, nadzieja umierających byłaby marzeniem które nie może być gwarantem największych wartości życia. „Zaprzeczając zmartwychwstaniu - powiada Paweł - niszczycie nie tylko fundament, ale i całą budowlę chrześcijańskiej wiary”.

Pierwiastek tych, którzy zasnęli (15,20-28)

Znowu mamy do czynienia z bardzo trudnym tekstem, ponieważ porusza on odległe dla nas pojęcia i zasady.

Paweł mówi o Chrystusie jako o „pierwiastku tych, którzy zasnęli”. Ma na uwadze obraz zrozumiały dla każdego Żyda. Święto Paschy miało wiele znaczeń. Jak nam wiadomo, było ono pamiątką wyzwolenia ludu izraelskiego z niewoli egipskiej. Było ono również wielką uroczystością żniwną. Czas obchodów tego święta zbiegał się z rozpoczęciem zbioru jęczmienia. Prawo nakazywało: „Snop z pierwocin waszego żniwa przyniesiecie do kapłana, a on dokona obrzędu potrząsania tym snopem przed Panem, aby zyskać dla was upodobanie. Nazajutrz po sabacie kapłan dokona nim obrzędu potrząsania” (3 Mjż 23,10-11). Zboże do tego snopu zbierano z całego pola. Nie mogło ono pochodzić z ogrodu, sadu czy specjalnej działki - musiało to być zboże z typowego pola. Następnie snopek ten przynoszono do świątyni. Tutaj przy pomocy trzciny następowało odziarnianie. Wymłócone ziarno przy pomocy wiatru oddzielano od plew, a następnie wysypywano na patelnię i stawiano na ogień, aby każde z ziaren zostało nieco przypalone. Po zmieleniu ziarna, mąkę składano na ofiarę Bogu. To był pierwszy plon, pierwiastek. Warto zauważyć, że, dopiero po złożeniu tej ofiary można było kupować i sprzedawać jęczmień z tego zasiewu, a z otrzymanej mąki wypiekać chleb. Pierwszy plon był oznaką rozpoczęcia żniwa; zmartwychwstanie Jezusa również było początkiem zmartwychwstania wszystkich wierzących. Tak jak nie można było używać nowego jęczmienia przed złożeniem ofiary z pierwszych plonów, tak nie mogły rozpocząć się nowe żniwa zanim Jezus nie powstał z martwych.

A teraz Paweł przechodzi do omówienia innego żydowskiego pojęcia. Według opowiadania z 1 Mjż 3,1-19 przez grzech Adama śmierć weszła na świat. Śmierć była bezpośrednią konsekwencją i karą za grzech. Żydzi wierzyli, że wszyscy ludzie dosłownie zgrzeszyli w Adamie. Potomkowie Adama odziedziczyli po nim tendencję do grzechu. Jak powiada Ajschylos, „bezbożny czyn pozostawia za sobą większe skutki, choć w swojej naturze bardzo podobne do pnia, z którego wyrasta”. George Eliot pisał: „Nasze uczynki są podobne do naszych dzieci, żyją i działają one niezależnie od naszej woli; ba, dzieci można zmusić do milczenia, ale uczynków nigdy. Posiadają one niezniszczalne życie zarówno zewnątrz jak i wewnątrz naszej świadomości”. Nikt nie zaprzeczy, że dziecko może odziedziczyć skłonność do grzechu, że grzechy ojca wyraźnie uwidaczniają się w życiu jego dzieci. Nikt nie zaprzeczy również i temu, że dziecko może odziedziczyć konsekwencje grzechu swego ojca; fizyczny stan, będący skutkiem niemoralnego życia, przekazywany jest potomstwu. Żydzi mieli na uwadze jeszcze coś więcej. Mieli oni wielkie poczucie solidarności. Cokolwiek człowiek czynił, miało to wpływ nie tylko na niego osobiście. Każda jednostka była nierozerwalnie związana z innymi ludźmi. Żydzi twierdzili, że w Adamie zgrzeszyli wszyscy ludzie. Według nich Adam był ojcem całej ludzkości. Gdy on zgrzeszył, wszyscy zgrzeszyli. Dla nas pojęcie to może wydawać się obce, wywoływać odczucie niesprawiedliwości. Żydom jednak pojęcie to było bliskie i zrozumiałe. Wszyscy zgrzeszyli w Adamie i dlatego wszystkim grozi kara śmierci. A więc wszyscy ludzie są grzesznikami i dlatego wszyscy ludzie muszą umrzeć. Przyjście Chrystusa rozerwało ten łańcuch. Do tej beznadziejnej sytuacji przenikało coś nowego. Chrystus był bez grzechu. Chrystus pokonał śmierć. I tak jak wszyscy zgrzeszyli w Adamie, tak wszyscy unikają grzechu w Chrystusie; jak wszyscy umierają w Adamie, tak wszyscy pokonują śmierć w Chrystusie. Nasza jedność z Chrystusem jest tak rzeczywista jak dwa przeciwne sobie zestawy faktów. Pierwszy: Adam - grzech - śmierć. Drugi: Chrystus - dobroć - życie. Tak jak byliśmy włączeni do grzechu człowieka stworzonego na początku, tak jesteśmy włączeni do zwycięstwa człowieka, który tworzy nową ludzkość. Taki sposób rozumowania jest przekonywujący; wraz z Jezusem Chrystusem przyszła na świat nowa moc, która wyzwala człowieka od grzechu i śmierci.

Wiersze 24-28 wydają się nam dosyć dziwne. Zwykle Ojca i Syna określamy terminami równości. Tutaj Paweł świadomie podporządkowuje Syna Ojcu. Chodzi mu o następującą sprawę. Możemy użyć jedynie ludzkich określeń i analogii. Bóg zlecił Jezusowi pewne zadanie do wykonania. Zadaniem tym było pokonanie grzechu, przezwyciężenie śmierci i wyzwolenie człowieka. Nastanie dzień, gdy zadanie to zostanie w pełni i ostatecznie wykonane, i wtedy, myśląc obrazowo, Syn wróci do Ojca jako wracający z pola bitwy zwycięzca. Syn nie ulegnie Ojcu tak jak niewolnik czy nawet sługa wobec swego pana. Powróci do Niego jako ten, który wykonał zlecone sobie zadanie i z chwałą pełnego posłuszeństwa wraca w postaci Jego korony. Bóg posłał swego Syna, aby dokonał odkupienia świata; w końcu przyjmie odkupiony świat i nic już na niebie ani na ziemi nie będzie poza zasięgiem miłości i mocy Bożej.

Jeżeli nie ma zmartwychwstania (15,29-34)

Tekst ten zaczyna się bardzo trudnym zdaniem. Czytających Pismo święte zawsze interesowało, co znaczy chrzcić się za umarłych, choć dotąd problem ten nie został ostatecznie rozwiązany. Przyimek za oznacza greckie hyper. Zasadniczo słowo to ma dwa znaczenia. W odniesieniu do miejsca oznacza ono nad czy ponad. W odniesieniu do osób lub rzeczy oznacza za lub zamiast. Mając to na uwadze, przyjrzyjmy się różnym wyjaśnieniom tego tekstu.

1. Niektórzy powiadają, że Paweł mówi o tych, którzy byli chrzczeni nad grobami męczenników. Przyjęcie chrztu na świętym miejscu, w obecności obłoku niewidzialnych świadków, było czymś szczególnym. Jest to bardzo ciekawa interpretacja, ale przed napisaniem Listu do Koryntian prześladowania chrześcijan nie były jeszcze zjawiskiem powszechnym, czasy męczenników jeszcze nie nadeszły.

2. Bardziej naturalnym byłoby tłumaczenie hyper w znaczeniu za lub zamiast. W takim wypadku istniałyby trzy możliwości. Zdanie to odnosiłoby się do tych, którzy przyjmowali chrzest, by zająć w zborze miejsce pozostawione przez zmarłych. Znowu jest to wielka myśl. .Nowy wierzący, młody chrześcijanin zajmuje w zborze miejsce weterana, który po ciężkich zmaganiach przechodzi na zasłużony odpoczynek. Kościół potrzebuje nowych posiłków, nowej krwi młodych członków, którzy wypełnią przerzedzające się szeregi.

3. Wyrażenie to może oznaczać również tych, którzy przyjmowali chrzest z szacunku czy z miłości dla zmarłych. Znowu stykamy się tu ze wspaniałą prawdą. Wielu z nas przyszło do Kościoła tylko dlatego, że ktoś, kogo tak bardzo kochaliśmy, umarł modląc się za nas. Wielu oddało swoje życie Chrystusowi będąc pod niewidzialnym wpływem tych, którzy już odeszli do Pana.

4. Wszystko to może być prawdopodobne, ale ostatecznie uważamy, że wyrażenie to odnosi się do pewnego zwyczaju praktykowanego w pierwotnym Kościele. Był to zwyczaj zastępczego chrztu. Jeżeli kandydat na członka zboru czyli katechumen, nagle umierał, ktoś inny przyjmował za niego chrzest. Był to chrzest w zastępstwie kogoś. Zwyczaj ten wyrósł na podłożu przekonania, że bez chrztu człowiek wierzący nie może dostąpić chwały niebios. Aby do tego nie dopuścić, niektórzy na ochotnika zgłaszali się do chrztu, czyniąc to w imieniu zmarłych. Paweł nie wyraża tu poparcia ani sprzeciwu wobec takiej praktyki. Po prostu zapytuje tylko, czy tego rodzaju postępowanie miałoby jakikolwiek sens, gdyby nie było zmartwychwstania, gdyby umarli nie mieli powstać do życia.

Następnie Paweł przechodzi do głównego motywu chrześcijańskiego życia. Zapytuje Koryntian: „Jeżeli nie ma zmartwychwstania, to dlaczego chrześcijanin naraża się na niewygody i niebezpieczeństwa?”. Przytacza tu swoje własne przeżycie. Każdego dnia naraża się na niebezpieczeństwo. Coś strasznego, o czym nigdzie nie wspomina Nowy Testament, stało się z nim w Efezie. Nawiązuje do tego również w 2 Kor 1,8-10: w Azji, tj. w Efezie znalazł się w takim niebezpieczeństwie, że zaczął przygotowywać się do pewnej śmierci. Do dzisiejszego dnia znajduje się w Efezie budynek zwany więzieniem Pawła. Nasz tekst mówi o walce z dzikimi zwierzętami. Użyte tutaj słowo odnosi się do gladiatora walczącego z lwami. Późniejsze legendy powiadają, że Paweł rzeczywiście walczył z nimi na arenie i został cudownie zachowany, ponieważ zwierzęta nie zaatakowały go. Jednak Paweł był rzymskim obywatelem, którego nie można było zmusić do tego rodzaju walki. Możliwie użył tego obrazu dla podkreślenia stałego zagrożenia ze strony wrogo usposobionego tłumu, który tak czyhał na jego życie jak dzikie zwierzęta. W każdym bądź razie Paweł powiada: „Jaki sens ma tego rodzaju narażanie się na niebezpieczeństwa i cierpienia, jeżeli poza doczesnością nie ma żadnej innej rzeczywistości?”

Człowiek, który uważa, że po życiu doczesnym niczego więcej nie ma, może powiedzieć: „Jedzmy, pijmy i weselmy się, bo jutro umrzemy”. Sama Biblia przytacza wypowiedzi takich ludzi. Izajasz (86,12) mówi o tych, którzy powiadają: „Chodźcie, ja przyniosę wino i upijemy się mocnym napojem, a jutro będzie tak jak dziś - wystawnie i bardzo dostatnio”. Kaznodzieja utrzymujący, że śmierć jest zagładą, pisał: „Nie ma nic lepszego dla człowieka jak to, żeby jeść i pić, i w tym upatrywać przyjemność w swoim trudzie” (Kzn 2,24, por. 3,1.2; 5,18; 8,15; 9,7). Jezus mówi o bogatym głupcu, który zapomniał o wieczności, obierając za motto: „Jedz, pij i wesel się” (Łk 12,19). W klasycznej literaturze przeważa taka tendencja. Herodot, historyk grecki, opowiada o takim zwyczaju egipskim: „Po zakończeniu biesiady sługa wnosił do sali i pokazywał wszystkim jej uczestnikom małą trumnę, w której znajdowała się rzeźba przedstawiająca martwe ciało ludzkie. Pokazując każdemu gościowi zawartość trumny, sługa powiadał: „Spójrz tutaj, pij i bądź wesół, ponieważ tak będziesz wyglądał po śmierci” Eurypides pisze w Alecestis (781-789):

Cała ludzkość podlega śmierci,

Bo żaden śmiertelnik nie wie

Czy dożyje następnego dnia.

Jak zwodnicza jest ścieżka fortuny,

Nie można jej zbadać i dokładnie poznać.

Słysząc to, pójdź za moją radą:

Ciesz się i pij, bo życie z dnia na dzień

Należy do ciebie, wszystko inne jest w mocy losu.

Tucydydes (2,53) opowiada jak to w czasie szerzącej się w Atenach plagi ludzie popełniali wszelkiego rodzaju zbrodnie i wykorzystywali wszelkie przyjemności, będąc przekonani, że życie jest krótkie, a po śmierci nie ma żadnej odpowiedzialności za popełnione występki. Horacy (Ody 2,13.13) tak formułuje swoją filozofię: „Powiedz, aby przynieśli wino, perfumy i krótkotrwałe kwiaty wspaniałej róży, jeżeli tylko okoliczności, wiek i czarne nici trzech sióstr (los, przeznaczenie) na to pozwolą”. W jednym z najpiękniejszych łacińskich wierszy poeta Katullus powiada: „Żyjmy moja lesbijko, kochajmy się i lekceważmy gadanie starych ludzi. Słońce zachodzi i znowu wschodzi, ale dla nas, po zachodzie naszego małego słońca, będzie jedna długa noc, w czasie której będziemy musieli spać”. Usuwając pojęcie przyszłego życia, pozbawiamy doczesność wszelkiego sensu. Jeżeli obecne życie nie jest przygotowaniem do przyszłego, większego życia, to wszelka uczciwość i sprawiedliwość traci znaczenie. Ktoś może powiedzieć, że nie jest to prawdą, ponieważ człowiek nie może być dobry tylko ze względu na przyszłą nagrodę. Prawdą natomiast pozostaje fakt, że człowiek uważający ten świat za ostateczny, będzie liczył się wyłącznie z doczesnością.

Paweł radzi więc, aby wierzący Koryntianie nie łączyli się z tymi, którzy uważają, że nie ma zmartwychwstania. Wspólne przebywanie z tego rodzaju ludźmi naraża na niebezpieczeństwo nasze chrześcijańskie życie. Zaprzeczanie zmartwychwstaniu nie jest oznaką wyższej wiedzy, jest to oznaka nieznajomości Boga. Wyznawcy takiego poglądu powinni zawstydzić się i wrócić na właściwą drogę wiary.

Fizyczne i duchowe (15,35-49)

Zanim przystąpimy do szczegółowego omówienia tego tekstu, pamiętajmy o jednej rzeczy - Paweł usiłuje tu wyjaśniać zagadnienie, którego nikt dokładnie nie zna. Wyjaśnienia te nie dotyczą faktów materialnych, lecz faktów dotyczących wiary. Stara się opisać rzecz nieopisaną, mówi o tym, czego nie da się wyrazić słowami i dlatego posługuje się obrazami wziętymi z ludzkiego życia. Pamiętając o tym będziemy wystrzegać się literalnej interpretacji i kierować swoją myśl na podstawową zasadę, o jakiej mówi nasz tekst. Paweł zwraca się do ludzi, którzy powiadają: „Jeżeli zmartwychwstanie ciała jest prawdą to w jakim ciele powstaniemy z martwych?”. Jego odpowiedź wskazuje na trzy podstawowe zasady.

1. Najpierw zwraca uwagę na ziarno. Po włożeniu do ziemi ziarno umiera; a jednocześnie powstaje do życia w zupełnie innym kształcie materialnym od tego, jaki miało przed zasiewem. Paweł wykazuje, że jednocześnie jest zanik, powstanie nowej formy i kontynuacja. Samo ziarno ulega rozkładowi, a wyrastające z niego źdźbło ma zupełnie inne ciało od poprzedniego. Jednak mimo rozkładu i mimo odmienności nowego ciała, istnieje to samo życie, to samo ziarno. Nasze ziemskie ciała zostaną pogrzebane i ulegną rozkładowi, a następnie zostaną przywrócone do życia w zupełnie innej formie; pozostaje jednak niezbity fakt: do życia powstanie ta sama osoba, choć jej zmartwychwstałe ciało będzie zupełnie różne od doczesnego. Śmierć zniszczy nasze ciała, zmartwychwstanie zmieni nas, ale mimo wszystko pozostaniemy sobą.

2. Drugą podstawową zasadą jest uświadomienie sobie, że w otaczającym nas świecie istnieją różnego rodzaju ciała. Każdej żywej czy w ogóle stworzonej istocie Bóg daje odpowiednie jej ciało, które jest częścią Jego stworzenia. Skoro tak, to Bóg na pewno da nam również ciała odpowiednie dla naszego zmartwychwstałego życia.

3. Trzecia podstawowa zasada mówi o rozwoju życia. Adam, pierwszy człowiek, został stworzony z prochu ziemi (1 Mjż 2,7), lecz Jezus jest kimś większym niż tylko człowiekiem uczynionym z prochu ziemi. Jest On wcieleniem Ducha Bożego. W starym życiu jesteśmy jedno z Adamem: uczestniczymy w jego grzechu, dziedziczymy jego śmierć i posiadamy jego ciało. W nowej rzeczywistości będziemy jedno z Chrystusem i dlatego będziemy uczestniczyć w Jego życiu i w Jego istocie. Dowodzenie to przekonuje, że obecnie posiadamy ciała fizyczne, ale nadejdzie czas, gdy zostaniemy przyobleczeni w ciała duchowe.

Poprzez cały tekst Paweł zachowuje powściągliwość co do określenia przyszłego ciała. Będzie to ciało duchowe i Bóg najlepiej wie jakie ono będzie, będziemy podobni do zmartwychwstałego Chrystusa. W wierszach 42-44 znajdujemy cztery kontrastowe obrazy, które odsłaniają rąbka tajemnicy odnośnie naszego przyszłego stanu.

1. Obecne ciało jest podatne na skażenie, a przyszłe ciało będzie nieskażone. Wszystko w tym świecie ulega zmianie i rozkładowi. „Młodzieńcze piękno więdnie i męska chwała więdnie” jak powiada starogrecki poeta Sofokles, ale w przyszłym życiu wszystkie piękne rzeczy pozostaną niezmienne.

2. Obecne ciało jest pozbawione chwały, a ciało przyszłe będzie chwalebne. Co Paweł chce przez to powiedzieć? Możliwie chodzi mu o to, że przez nasze ciała do życia przenikają cielesne uczucia i namiętności, które nie przynoszą nam chwały. W życiu przyszłym nie będą już poddane impulsom i skłonnościom cielesnym, lecz staną się narzędziem służby Bożej, która będzie naszym największym zaszczytem.

3. Obecne ciało jest podatne na słabości, a ciało przyszłe będzie odznaczało się mocą. Dzisiaj wiele mówi się o sile ludzkiej, a w rzeczywistości na każdym kroku spotykamy się z ludzką słabością. Słaby powiew wiatru lub kropla wody może pozbawić go życia. Nasze ograniczenia w doczesnym życiu często są skutkiem ograniczonych możliwości naszego ciała. Fizyczne ograniczenia stale powtarzają naszym planom i zamiarom: „Tylko dotąd i ani kroku dalej”. Często nawiedza nas uczucie rozczarowania, ponieważ jesteśmy takimi jakimi jesteśmy. W życiu przyszłym nie będzie tych ograniczeń. W doczesności jesteśmy ograniczeni swoją słabością, a w wieczności zostaniemy przyodziani mocą. Nasze obecne życie jest fragmentem krzywej linii, a przyszłe będzie doskonałym okręgiem.

4. Obecne ciało jest fizyczne, a ciało przyszłe będzie duchowe. Może przeto Paweł chciał powiedzieć, że obecnie jesteśmy niedoskonałym naczyniem i niedoskonałym narzędziem Ducha, zaś w przyszłości Duch tak nas napełni i tak użyje jak nie napełniał i nie używał dotąd. Po zmartwychwstaniu będziemy w stanie w doskonały sposób czcić Boga, służyć Jemu i tak kochać, że w życiu doczesnym może to być jedynie naszą wizją i marzeniem.

Zwycięstwo nad śmiercią (15,50-58)

Znowu na początku musimy sobie przypomnieć, że Paweł porusza sprawy trudne do określenia ludzkim językiem. Tekst ten raczej musimy czytać jak wielką poezję, a nie traktat naukowy. Argumentacja Pawła po wielu szczeblach wspina się na sam szczyt.

1. Paweł oświadcza, że tacy, jacy jesteśmy, nie możemy odziedziczyć Królestwa Bożego. Możemy być dobrze przygotowani do życia w tym świecie, ale wszystko to nie pasuje do świata przyszłego. Człowiek może złapać odjeżdżający już ze stacji pociąg, ale musi być zupełnie innym człowiekiem, aby wygrać bieg olimpijski. Może dość umiejętnie napisać coś ku uciesze swoich przyjaciół, ale musi być zupełnie innym człowiekiem, by napisać coś, o czym ludzie nie mogliby zapomnieć. Można dosyć dobrze rozmawiać w towarzystwie swoich przyjaciół, ale co innego rozmawiać w obecności ludzi prawdziwie mądrych, znawców danego tematu. Aby wejść na wyższy poziom życia człowiek musi zmienić się. Zanim wejdziemy do Królestwa Bożego, musimy przeżyć tę zmianę.

2. Ta radykalna zmiana miała nastąpić w czasie życia Pawła. W tym wypadku nie okazało się to prawdą. Tę zmianę łączył on jednak z powtórnym przyjściem Jezusa Chrystusa.

3. Następnie Paweł oświadcza, że nikt nie potrzebuje obawiać się tej zmiany. Strach przed śmiercią zawsze prześladował ludzi. Dr Johnson, jeden z największych i najlepszych ludzi, jacy kiedykolwiek żyli na tym świecie, również był w zasięgu tego strachu. Kiedyś Boswell powiedział mu, że w pewnym okresie czasu nie obawiał się on śmierci. Johnson odpowiedział, że śmierć zawsze uważał za coś strasznego. Pani Knowles ze zdziwieniem zapytała, jak za coś strasznego można uważać coś, co prowadzi do życia. Johnson odpowiedział: „Żaden rozumny człowiek nie może umierać bez lęku”. Strach przed śmiercią jest tak naturalnym zjawiskiem, że człowiek całe życie stara się o tym nie myśleć. W czym tkwi lęk przed śmiercią? Częściowo jest to lęk przed nieznanym. Zasadniczo jego źródłem jest poczucie grzechu. Jeżeli człowiek czuje, że bez obaw może spotkać się z Bogiem, wtedy umiera tak, jak gdyby wybierał się na wielką wyprawę. Ale skąd pochodzi uczucie grzechu? Wynika ono z faktu, że wszyscy jesteśmy pod zakonem. Jak długo człowiek widzi w Bogu jedynie sprawiedliwe prawo, tak długo zbliża się do tronu Bożego z poczuciem winy, będąc pewny swego potępienia. Przyjście Jezusa radykalnie zmieniło sytuację człowieka. Jezus powiedział nam, że Bóg nie jest zakonem, lecz miłością; że wyróżniającą cechą Boga nie jest legalizm, lecz łaska; że Bóg nie jest sędzią, lecz Ojcem oczekującym na powrót swych dzieci. W ten sposób Jezus Chrystus dał nam zwycięstwo nad śmiercią, lęk przed śmiercią został zastąpiony podziwem miłości Bożej.

4. Przy końcu rozdziału Paweł czyni to co czynił zawsze. Nagle jego teologia staje się wyzwaniem, a rozważania teoretyczne stają się zasadami praktycznymi. Kończy następującym stwierdzeniem: „Jeżeli jesteście posiadaczami tak wielkiej chwały, która ma się objawić w przyszłości, to trwajcie w wierze i służbie Bożej, ponieważ wszystkie wasze wysiłki nie pójdą na marne”. Chrześcijańskie życie może być trudne, ale jego cel wart jest pracy i poświęceń.

Praktyczne plany (16,1-12)

Między rozdziałem 15 i 16 następuje nagła zmiana tematu. W rozdziale 15 Paweł poruszał wielkie zagadnienia teologiczne, omawiał problemy związane z życiem w przyszłym świecie. Natomiast w 16 rozdziale przechodzi do praktycznych zagadnień codziennego życia w tym świecie. Żadna myśl nie była dla Pawła za wielka, by ją szczegółowo omówić, a żadna praktyczna sprawa nie była za mała, by o niej nie pamiętać. Paweł nie był jednym z marzycieli i wizjonerów, którzy wyżywali się wyłącznie w spekulacjach teologicznych, ale zupełnie gubili się w sprawach praktycznych. Czasem głowa Pawła znajdowała się w chmurach, a nawet ponad chmurami, ale jego nogi zawsze solidnie stały na tej ziemi.

Zaczyna od zbierania środków na biednych w Jerozolimie. Przedsięwzięcie to było bardzo drogie sercu Pawła (por. Gal 2,10; 2 Kor 8-9; Rz 15,25 i Dz 24,17). W starożytnym świecie istniało pojęcie braterstwa. W świecie greckim przyjaciół nazywano eranoi. Gdy ktoś znalazł się w niebezpieczeństwie lub w nagłej potrzebie, jego przyjaciele porozumiewali się ze sobą i przychodzili mu z pomocą. Przy synagodze istniały urzędy, których zadaniem było gromadzenie środków, które następnie rozdzielano wśród biednych. Bardzo często Żydzi mieszkający poza granicami kraju posyłali do Jerozolimy wsparcie materialne dla świątyni i biednych. Paweł nie chciał, aby Kościół chrześcijański w tej dziedzinie był gorszy od Żydów czy pogan. Zbiórka na biednych w Jerozolimie miała jeszcze większe znaczenie.

1. Był to sposób wyrażenia jedności Kościoła. Rozproszeni chrześcijanie powinni wiedzieć, że nie są oni członkami tylko lokalnych zborów, lecz całego Kościoła i dlatego są odpowiedzialni za siebie nawzajem. Wąski kongregacjonalizm był daleki od Pawłowej koncepcji Kościoła.

2. Było to praktyczne zastosowanie chrześcijańskiego nauczania. Zbierając kolektę na biednych, Paweł wskazywał nowo nawróconym na możliwości praktycznego zastosowania miłości Chrystusa.

W różnych Listach i przemówieniach Paweł używa przynajmniej dziewięciu różnych słów na określenie tej zbiórki.

1. Tutaj nazwa ją logia. Słowo to oznacza wyjątkową kolektę. Logia to coś zupełnie innego w porównaniu z podatkiem, który człowiek musi płacić; był to raczej dodatkowy datek. Człowiek nigdy nie powinien zadawalać się spełnieniem swego chrześcijańskiego obowiązku, do czego zresztą prawnie jest zobowiązany. Jezus postawił następujące pytanie: „Czym szczególnym wyróżniasz się spośród innych?” (Mt 5,47).

2. Czasem czynność tę nazywa on charis (1 Kor 16,3; 2 Kor 8,4). Jak już mówiliśmy, cechą charakterystyczną charis jest swoboda serca i nieskrępowany duch. Charis to wolny, nie wymuszony dar. Jakże wspaniałą rzeczą jest dar, nawet mały, ale dany z serca przepełnionego miłością. Musimy zwrócić uwagę na to, że Paweł nie ustanawia jakiejś stawki, jaką każdy koryncki chrześcijanin musi wpłacić na intencję biednych. Raczej ich dar powinien zależeć od własnej zamożności. Pewna suma może być niczym dla człowieka bogatego, ale prawdziwą ofiarą będzie dla mniej zamożnego. Niech wysokość ofiary będzie podyktowana przez wierzące serce.

3. Czasem na określenie tej zbiórki używa słowa koinonia (2 Kor 8,4; 9,13; Rz 15,6). Koinonia oznacza społeczność czyli wzajemne dzielenie się czymś. Chrześcijańska społeczność opiera się na zasadzie dzielenia się z innymi wszystkimi swoimi wartościami. Jej wiodącym pytaniem nie jest: „Co mogę zatrzymać dla siebie?” lecz „Co mogę dać innym?”

4. Czasem używa słowa diakonia (2 Kor 8,4; 9,1.12-13). Diakonia oznacza praktyczną służbę chrześcijańską. To od pochodnego słowa diakonos pochodzi nasze diakon. Czasem nasze ograniczenia życiowe nie pozwalają na osobiste zaangażowanie się do służby, którą za to mogą z dobrym skutkiem wykonać nasze pieniądze.

5. Jeden raz używa słowa hadrotes, co znaczy obfitość (2 Kor 8,20). W tekście tym Paweł mówi o wysłannikach zboru, których obecność jest gwarantem, że nie sprzeniewierzy przekazanej mu obfitości. Paweł nigdy nie domagał się tej obfitości dla siebie. Zadowalał się środkami zdobytymi własnymi rękami w pocie czoła. Cieszył się natomiast, gdy tę obfitość mógł przekazać innym. Gdy człowiek marzy, co uczyni, gdy zostanie milionerem, przeważnie myśli o kupieniu czegoś dla siebie, a bardzo rzadko nawiedza go myśl o podzieleniu się tym z innymi ludźmi. Taka to już jest nasza ludzka natura.

6. Czasem Paweł używa słowa eulogia (2 Kor 9,5) co znaczy hojność. Jest dawanie czy udzielanie, które nie wypływa z hojności. Jest to smutny i nieunikniony obowiązek, któremu towarzyszy utyskiwanie i narzekanie. Prawdziwe dawanie pochodzi z hojnego serca, które udzielanie dla innych poczytuje sobie za wielki przywilej.

7. Na innym miejscu używa słowo leitourgia (2 Kor. 9, 12). W klasycznej grece słowo to posiada swoją historię. W okresie rozkwitu Aten niektórzy ich obywatele dobrowolnie uczestniczyli we wspólnym pokryciu szczególnych wydatków swego miasta. Mogłoby to być opłacanie chóru, biorącego udział w nowym widowisku teatralnym czy pokrycie wydatków związanych z przygotowaniem zespołu sportowego, który miał bronić honoru miasta. W okresie wojny niektórzy obywatele brali na siebie koszty utrzymania statków wojennych i wojowników. Na początku leitourgia była dobrowolną służbą dla państwa. Chrześcijańskie udzielanie nigdy nie powinno opierać się na przymusie, zawsze musi ono być dobrowolne. Powinno być uważane za przywilej, ponieważ jest to dopomaganie rodzinie Bożej.

8. Jeden raz Paweł mówi o tej zbiórce jako o eleemosune (Dz 24,17). Jest to greckie słowo na określenie jałmużny. W religii żydowskiej pojęcie jałmużny było tak ważne, że tym samym słowem określano również sprawiedliwość. „Woda gasi płonący ogień, a jałmużna gładzi grzechy” (Ks. Syracha 3,30). Żyd zwykle powiadał: „W jaki sposób człowiek może okazać swą dobroć, jeżeli nie jest szczodry?”

9. I ostatnim słowem, jakiego Paweł używa na określenie tej kolekty jest prosfora. (Dz 24,17). Prosfora znaczy ofiara. Pomaganie człowiekowi w potrzebie jest prawdziwą ofiarą składaną Bogu. Najlepszą z wszystkich ofiar, poza ofiarą skruszonego serca, jest okazanie uprzejmości wobec dzieci Bożych w potrzebie.

Przy końcu tego tekstu Paweł rekomenduje dwóch swoich współpracowników. Pierwszym jest Tymoteusz. Sytuacja w zborze korynckim była trudna nawet dla doświadczonego Pawła, nie mówiąc już o młodym Tymoteuszu. Paweł nakazuje, aby Koryntianie okazali mu szacunek ze względu na jego pracę. To nie człowiek podnosi wartość pracy, lecz praca nadaje człowiekowi wartości. Nie ma tak wysokiej godności jak godność wielkiego zadania. Drugim współpracownikiem był Apollos. W tekście tym Apollos uchodzi za człowieka bardzo mądrego. Na początku tego Listu widzieliśmy, że w zborze korynckim istniała grupa jego zwolenników. Apollos wiedział o tym i dlatego trzymał się z dala od Koryntu. Dobrze wiedział, że gdy zbór dzieli się na grupy skupione wokół niektórych postaci, roztropniej jest powstrzymać się od złożenia tam wizyty, i przez to odżegnać się od popierania jakichkolwiek partykularnych tendencji.

Ostatnie słowa i pozdrowienia (16,13-24)

Jest to bardzo ważny tekst ze względu na swoją praktyczność i ujawnienie codziennego życia pierwotnego Kościoła.

W wierszach 13 i 14 znajdujemy pięć nakazów. Cztery pierwsze mają charakter wojskowy, są to nakazy dowódcy skierowane do żołnierzy. „Na swoim posterunku zawsze bądźcie czuwającymi. Będąc atakowani, mocno stójcie w wierze, nie rezygnujcie ze swoich pozycji. W czasie wojny bądźcie bohaterami. Jako dobrze wyposażeni i dobrze przygotowani żołnierze bądźcie silni w walce za swego Króla. Później następuje zmiana obrazu. O ile wobec osób i rzeczy, zagrażających chrześcijańskiej wierze od zewnątrz, chrześcijanin ma być żołnierzem, o tyle wobec ludzi wewnątrz Kościoła musi on być przyjacielem i bratem. Życie chrześcijanina musi wyróżniać się odwagą, która nigdy nie ustępuje, i miłością, która nigdy nie zawodzi.

Do Pawła w Efezie przyszli Stefan, Fortunat i Achaik, którzy opowiedzieli mu o sytuacji zaistniałej w korynckim zborze. Wzmianka o Stefanie jest bardzo ciekawa. Stefan zasługuje na szczególny szacunek, ponieważ „poświęcił się służbie dla świętych”. W pierwotnym Kościele dobrowolna, spontaniczna służba poprzedzała ustanowienie oficjalnego urzędu. Ktoś stawał się przełożonym zboru nie przez powołanie go na ten urząd, a raczej przez powszechny szacunek ze względu na swoje życie i pracę. Wszyscy ci, którzy uczestniczą w pracy i trudzą się nad upowszechnieniem ewangelii, są godni szacunku nie ze względu na sprawowany przez siebie urząd, lecz na wykonywanie dzieła Chrystusowego. T. C. Edwars tak powiedział o tych, którzy pracują i trudzą się: „Wielu pracuje, ale tylko nieliczni trudzą się”.

Wiersze 19-20 zawierają pozdrowienia. Pozdrowienia przekazują Akwila i Pryscylla. Ci dwoje, mąż i żona, pojawiają się w różnych Listach Pawła i Dziejach Apostolskich. Byli oni Żydami i tak jak Paweł zajmowali się wyrobem namiotów. Na początku mieszkali w Rzymie, ale w 49 czy 50 roku Klaudiusz, cesarz rzymski, wydał dekret, na mocy którego Żydzi musieli opuścić Rzym. Akwila i Pryscylla udali się do Koryntu i tam spotkali się z Pawłem (Dz 18,2). Z Koryntu przenieśli się do Efezu, skąd teraz Paweł przekazuje ich pozdrowienia dla znajomych w Koryncie. Z Listu do Rzymian 16,6 dowiadujemy się, że znowu powrócili oni do Rzymu. Ich ruchliwość wskazuje na to, że podróżowanie w tamtych czasach nie stanowiło wielkiej trudności. Kierując się popytem na swoje wyroby, udają się oni z Palestyny do Rzymu, z Rzymu przenoszą się do Koryntu, następnie do Efezu, a potem znowu wracają do Rzymu. Małżeństwo to wyróżnia się szczególną cechą. W tamtych czasach zbory chrześcijańskie nie miały swoich budynków. Budynki kościelne pojawiają się dopiero w trzecim wieku. Nabożeństwa chrześcijańskie odbywały się więc w prywatnych domach. Domy zawsze miały jeden większy pokój, w którym zbierali się ludzie wierzący. Gdziekolwiek wyjeżdżali Akwila i Pryscylla, ich dom zawsze był otwarty dla nabożeństwa. Gdy byli w Rzymie, Paweł przekazuje pozdrowienia dla nich i dla zboru, który jest w ich domu (Rz 16,3-5). Pisząc z Efezu, przekazuje pozdrowienia od nich i od zboru, który jest w ich domu. Akwila i Pryscylla byli wspaniałymi ludźmi, których dom zawsze był ośrodkiem chrześcijańskiej miłości, przystanią pokoju i przyjaźni dla wszystkich smutnych, strudzonych i załamanych. O jednej ze swoich literackich postaci Homer wypowiada następujący komplement: „Mieszkał on w domu stojącym przy drodze i był przyjacielem wszystkich podróżujących”. Podróżujący chrześcijanin chętnie zawijał do przystani pokoju, w której zamieszkiwali Akwila i Pryscylla. Niech Bóg zdarzy, aby i nasze domy były tego rodzaju przystanią!

„Pozdrówcie jedni drugich pocałunkiem świętym” - pisze Paweł. Pocałunek pokoju był bardzo pięknym zwyczajem w pierwotnym Kościele. Może był to zwyczaj żydowski przejęty przez Kościół chrześcijański. Pocałunek ten wymieniano zaraz po zakończeniu modlitwy poprzedzającej Wieczerzę Pańską. Był on znakiem i symbolem doskonałej miłości tych, którzy przystępowali do Stołu Pańskiego. Cyryl Jerozolimski pisze: „Nie myślcie sobie, że pocałunek ten jest podobny do tego, jakim dzielą się dwaj przyjaciele na rynku”. Pocałunków nie wymieniano bezładnie, nie zważając na płeć i wiek. W późniejszych czasach nie przestrzegano już tak ściśle, by mężczyźni wymieniali pocałunek pokoju wyłącznie z mężczyznami, a niewiasty wyłącznie z niewiastami. Czasem pocałunek składano nie na usta lecz na rękę. Ogólnie nazywano go „pokojem”. Żaden zbór chyba tak bardzo nie potrzebował praktykowania tego pięknego zwyczaju niż zbór w Koryncie, rozrywany przez wewnętrzne nieporozumienia i niesnaski. Dlaczego zwyczaj ten poszedł w zapomnienie w Kościele? Przede wszystkim dlatego, że pogańscy oszczercy interpretowali go bardzo przewrotnie. A po drugie, z biegiem czasu Kościół przestawał być społecznością. W małych zborach domowych, gdzie wszyscy dobrze się znali i wzajemnie się wspierali, pocałunek pokoju był czymś bardzo normalnym. Gdy mała społeczność stała się ogromną parafią, a mały pokój mieszkalny stał się wielkim budynkiem kościelnym, zagubiona została wzajemna spoistość wierzącego ludu, a wraz z nią i pocałunek pokoju. Nasze wielkie zbory zatracają coś, ponieważ trudniej jest w nich utrzymać ciepło społeczności, gdyż ludzie nie znają się wzajemnie i dlatego należycie się nie kochają. Kościół, który jest zgromadzeniem obcych sobie ludzi, a w najlepszym wypadku jedynie znajomych, nie jest prawdziwym Kościołem w prawdziwym znaczeniu tego słowa.

A teraz zbliżamy się do końca. Na ostatniej stronie Listu Paweł umieszcza pozdrowienie napisane swoją własną ręką. Ostrzega Koryntian przed każdym, który nie kocha Chrystusa. W języku aramejskim pisze wyrażenie „Marana tha”, co najprawdopodobniej znaczy „Pan jest tuż”. Umieszczenie aramejskiego zwrotu w greckim liście skierowanym do zboru mówiącego po grecku wydaje się być czymś niezwykłym. Wyrażenie to stało się jednak pewnego rodzaju hasłem. Zawiera ono żywotną nadzieję pierwotnego Kościoła, chrześcijanie rozpoznawali siebie przy pomocy tego wyrażenia, wypowiadanego w języku niezrozumiałym dla pogan.

W końcu Paweł przesyła wierzącym w Koryncie dwie rzeczy - łaskę Chrystusa i swoją miłość. Wypowiedział już wiele ostrzeżeń, napomnień, przemawiał nawet z nutą niezadowolenia, ale po tym wszystkim ostatnim słowem jest miłość.


DRUGI LIST DO KORYNTIAN

Pocieszeni, aby pocieszać (1,1-7)

W tekście tym znajdujemy pewnego rodzaju podsumowanie chrześcijańskiego życia.

1. Paweł pisze do przyjaciół w Koryncie jako ten, który zna smak cierpienia. Określa je słowem tlipsis. W powszechnym użyciu słowo to zawsze określa jakiś fizyczny ucisk, presję. R. C. Trench pisze: „Według starożytnych praw angielskich, osobie, której udowodniono przestępstwo, wkładano na pierś ciężki kamień, powodując jej śmierć, takie jest dosłowne znaczenie wyrażenia tlipsis”. Czasem duch ludzki zostaje przygnieciony jakimś nieokreślonym, niewypowiedzianym brzemieniem. W początkowym okresie chrześcijaństwa człowiek, który postanawiał być uczniem Jezusa, wybierał bardzo trudną drogę życia. Wyrzekała się go własna rodzina, sąsiedzi okazywali wrogi stosunek, a władze państwowe otwarcie prześladowały. Samuel Rutherford tak pisał do jednego ze swoich przyjaciół: „Bóg powołał cię, abyś stanął po stronie Chrystusa, a teraz w naszym kraju wiatr wieje Chrystusowi w oczy; będąc razem z Nim nie możesz spodziewać się słonecznego zacisza”. Prawdziwe chrześcijaństwo jest rzeczą trudną, ponieważ nie może być chrześcijaństwa bez krzyża.

2. Odpowiedzią na cierpienia jest wytrwałość, która określa się greckim słowem hypomene. Zasadniczo hpomene nie oznacza biernej, smutnej akceptacji trudności i utrapień, jest to triumf i zwycięstwo. Jest to duch nie tylko akceptacji cierpienia, ale i triumfu nad nim. Jak srebro coraz lepiej oczyszcza się ogniem, tak trudne dnie czynią chrześcijanina coraz czystszym i silniejszym. Chrześcijanin jest atletą Bożym, którego duchowe muskuły stają się coraz silniejsze poprzez systematyczne pokonywanie różnych trudności.

3. Naszych utrapień nie musimy przeżywać w samotności. Bóg daje nam pociechę. W wierszach od 3 do 7 rzeczownik pociecha lub czasownik pocieszać występują dziewięć razy. Słowo pociecha w Nowym Testamencie zawsze znaczy coś więcej aniżeli tylko uczucie sympatii. Pochodzi ono od łacińskiego słowa fortis, co znaczy odważny. Chrześcijańska pociecha dodaje odwagi, dopomaga człowiekowi przezwyciężać piętrzące się trudności. Paweł był przekonany, że powierzając człowiekowi pewne zadanie, Bóg zawsze obdarza go odpowiednią mocą. Ponadto każde cierpienie wynikające z chrześcijańskich przekonań, zawiera w sobie elementy inspirujące, gdy, jak powiada Paweł, jest to obejmujące nas cierpienie Chrystusa. Jest to uczestniczenie w cierpieniach Chrystusa. W dawnych czasach od rycerzy wymagano pokonania szczególnych trudności, zwyciężenie smoka czy wyjątkowo niebezpiecznego nieprzyjaciela, aby w ten sposób mogli się oni wykazać odwagą i oddaniem dla swojej ukochanej. Cierpienie dla Chrystusa jest przywilejem. W trudnych chwilach życia chrześcijanin może powiedzieć tak jak Polikarp biskup Smyrny, skazany na śmierć na stosie: „Dziękuję Ci Ojcze, że uznałeś mnie za godnego tej godziny”.

4. Ostatecznym skutkiem naszych cierpień jest uzyskanie siły do pocieszania innych, którzy przechodzą przez takie same doświadczenia. Paweł jest przekonany, że wszystko co się z nim stało, jest źródłem pociechy dla innych. Barrie opowiada jak to jego matka utraciła najdroższego syna, a następnie dodaje: „Wtedy spojrzenie mojej matki stało się łagodne i odtąd inne matki przychodziły do niej po utracie swoich dzieci”. O Jezusie mówi się: „A że sam przeszedł przez cierpienie i próby, może dopomóc i tym, którzy próby przechodzą” (Hbr 2,18).

Nasze cierpienia i smutki powinny nauczyć nas pocieszać i dopomagać tym, którzy przechodzą przez tego samego rodzaju doświadczenia.

Spoleganie na Bogu (1,8-11)

Najdziwniejszą rzeczą odnośnie tego tekstu jest brak jakichkolwiek informacji o tym strasznym przeżyciu Pawła w Efezie. Stało się z nim coś bardzo niebezpiecznego. Znalazł się w takiej sytuacji, że był już przekonany o pewnej śmierci, jednak poza tą wzmianką niczego więcej o tym nie wiemy. Jako ludzie wszyscy jesteśmy skłonni do przesady w ocenie swoich własnych przeżyć. Często ktoś po przejściu jakiejś nieznacznej operacji przez długie lata może opowiadać innym o tym wydarzeniu. H. L. Gee opowiada o dwóch mężczyznach, którzy w okresie wojny dokonywali ze sobą pewnej transakcji handlowej. Jeden z nich bez przestanku opowiadał o ataku powietrznym na pociąg, którym podróżował. Z przejęciem mówił o grożącym niebezpieczeństwie i cudownym ocaleniu. Drugi mężczyzna stale milczał, a w końcu dodał: „A teraz porozmawiajmy o sprawie, która jest przedmiotem naszego spotkania. Chciałbym szybko to załatwić, ponieważ ubiegłej nocy mój dom został zbombardowany”. Ludzie, którzy naprawdę cierpią, zwykle nie lubią dużo o tym mówić. Król Jerzy V przestrzegał następującej zasady: „Jeżeli będę musiał cierpieć, to chciałbym znosić to w ciszy i samotności”. Paweł nie afiszował się swoimi cierpieniami; my, którzy cierpimy o wiele mniej, powinniśmy pójść za jego przykładem.

Paweł przekonał się, że to straszne przeżycie miało jedną zaletę - zbliżyło go do Boga. Przekonało go o całkowitej zależności od Boga. Istnieje następujące przysłowie arabskie: „Bezchmurne niebo tworzy pustynię”. Stałe powodzenie może wytworzyć fałszywe poczucie niezależności. Możemy uważać, że jesteśmy w stanie sami odpowiednio pokierować swoim życiem. Na jedną modlitwę zanoszono do Boga w dniach powodzenia przypada dziesięć tysięcy modlitw kierowanych do Boga w okresie smutku i nieszczęścia. Lincoln powiedział: „Często uciekam się do modlitwy, ponieważ nie mogę pójść gdzie indziej”. To często w niepowodzeniu człowiek dowiaduje się, kto jest jego prawdziwym przyjacielem i często dopiero w okresie smutku dowiadujemy się jak bardzo potrzebujemy Boga.

Paweł niezachwianie ufał Bogu. Teraz ponad wszelką wątpliwość był przekonany, co Bóg może dla niego uczynić. Skoro przeprowadził go przez to tragiczne wydarzenie, to jest w stanie przeprowadzić przez wszystko. Psalmista woła radośnie: „Albowiem uchroniłeś duszę moją od śmierci, oczy moje od łez, nogi moje od upadku” (Ps 116,8). John Bunyan po swoim nawróceniu przypadkowo usłyszał jak starsze niewiasty rozmawiały o tym, czego Bóg dokonał dla ich dusz”. Pełne zaufanie Bogu nie jest sprawą teorii czy pustej spekulacji, są to fakty i konkretne przeżycia. Chrześcijanin wie czego Bóg dla niego dokonał i dlatego nie obawia się niczego.

W końcu Paweł prosi Koryntian o modlitwę. Jak już o tym wspominaliśmy największy święty nie wstydzi się prosić o modlitwę najmniejszego z braci. Możemy nie mieć czym podzielić się ze swoimi przyjaciółmi, możemy nie być w stanie obdarować czymś swoich ukochanych. Chociaż posiadamy tak mało dóbr tego świata, możemy dać im bezcenny skarb naszych modlitw.

Nasza jedyna chluba (1,12-14)

W tekście tym spotykamy pewne zarzuty kierowane pod adresem Pawła. Niektórzy Koryntianie starali się pomniejszyć pracę i osobę Pawła.

1. Możliwie powiadali, że postępowanie Pawła tylko na pozór wydaje się święte i nienaganne. W swojej odpowiedzi twierdzi on, że żył w świętości i czystości Bożej. W jego życiu nie było niedomówień. Do listy błogosławieństw możemy dodać jeszcze jedno: „Błogosławiony człowiek, który nie ma czego ukrywać”. Stary żart powiada jak to pewien człowiek chodząc od domu do domu, wołał: „Uciekaj! Wszystko się wykryło!” Większość ludzi naprawdę uciekła ze swoich domów. Pewien architekt zaproponował greckiemu filozofowi wybudowanie takiego domu, do którego nie można byłoby zajrzeć od zewnątrz. „Zapłacę ci podwójnie - odpowiedział filozof - jeżeli zbudujesz mi taki dom, w którym do każdego pokoju każdy może zajrzeć”. Paweł używa tu bardzo ciekawego słowa na określenie czystości (elikrineia). Może ono określać coś, co przeszło przez sprawdzian światła słonecznego. Szczęśliwy jest ten, którego postępowanie wytrzymuje próbę dnia, i który, jak Paweł, nie ma niczego do ukrywania.

2. Niektórzy przypisywali Pawłowi nieczyste pobudki postępowania. W odpowiedzi twierdzi on, że w swoim postępowaniu nigdy nie kierował się ludzkim wyrachowaniem, lecz wyłącznie łaską Bożą. W życiu Pawła nie było ukrytych motywów. Nieraz trudno jest określić charakter pobudek leżących u podstaw czyjegoś postępowania. Gdybyśmy byli zupełnie szczerzy, musielibyśmy przyznać, że bardzo rzadko nasze postępowanie wynika z czystych i jednoznacznych pobudek. Nawet u podstaw bardzo poprawnego postępowania można byłoby się doszukać powiązania z osobistym prestiżem, własnym pochwaleniem się, obawami przed opinią bliźnich czy też liczeniem na pochwałę. Ludzie nigdy nie są w stanie zauważyć tych motywów, ale jak powiada Tomasz z Akwinu: „Człowiek zauważa uczynek, a Bóg widzi intencję”. Czyste postępowanie jest rzeczą trudną, ale jeszcze trudniejsze jest zachowanie czystych pobudek. Taka czystość może nawiedzić nas tylko wtedy, gdy nasze stare „ja” umrze, a na jego miejscu zapanuje Chrystus.

3. Niektórzy w Listach Pawła dopatrywali się zupełnie innej treści. W odpowiedzi Paweł przekonuje, że jego słowa nie zawierają ukrytego znaczenia. Słowa mają bardzo różne zastosowanie. Ktoś przy pomocy słów ujawnia swoje myśli, drugi zaś używa tych samych słów, by ukryć swoje myśli. Chyba tylko nieliczni z nas mogliby przyznać, że nasze słowa zawsze wyrażają to, co mamy na myśli. Czasem powiadamy o czymś, ponieważ jest to rzeczą słuszną, zgadzamy się z czymś lub mówimy, aby uniknąć kłopotów. Jakub, który widział w języku wielkie niebezpieczeństwo, powiedział: „Jeśli kto w mowie nie uchybia, ten jest mężem doskonałym” (Jk 3,2). Taki człowiek zawsze mówi to, co ma na myśli.

W życiu Pawła nie było ukrytych zamierzeń, nie było ukrytych motywów, ani ukrytych znaczeń. Jest to wzór godny naśladowania.

Boże „tak” w Jezusie Chrystusie (1,15-22)

Na pierwszy rzut oka jest to jeden z trudniejszych tekstów. Doszukujemy się tu innego zarzutu skierowanego wobec Pawła. Paweł zamierzał odwiedzić Koryntian, ale panująca tam sytuacja skłoniła go do odłożenia tej wizyty (wiersz 23). Jego przeciwnicy posądzali go o dwulicowość, uważali za człowieka, który jednocześnie mówi „Tak” i „Nie”. Kwestionowali prawdziwość jego obietnic, podważali jego autorytet. Szli jeszcze dalej, powiadając: „Skoro nie możemy ufać obietnicom tego człowieka, odnoszącym się do codziennego życia, to jak możemy ufać temu, co mówił nam o Bogu? Czy możemy wierzyć dobrej nowinie, czy obietnice Boże są prawdziwe i ostateczne?” W odpowiedzi Paweł twierdzi, że możemy spolegać na Bogu, że w Jezusie nie ma jednocześnie „Tak” i „Nie”. Następnie używa obrazowego wyrażenia: Jezus jest potwierdzeniem każdej obietnicy Bożej. Gdyby Jezus nie przyszedł, moglibyśmy wątpić we wspaniałe obietnice Boże. Moglibyśmy dowodzić, że są one zbyt piękne, aby były prawdziwe. Ale Bóg, który tak nas ukochał, że oddał swego Jednorodzonego Syna, na pewno dotrzyma każdej złożonej przez siebie obietnicy. Przyjście Jezusa, sam Jezus jest potwierdzeniem prawdziwości każdej obietnicy Bożej. Jezus jest osobistą gwarancją Bożą wypełnienia się wszystkich Jego obietnic. Każdy człowiek może w pełni im zaufać, może niezachwianie wierzyć i całkowicie polegać na miłości Bożej.

Chociaż Koryntianie kierowali pod adresem Pawła pewne zarzuty, jedna prawda pozostaje niezmienna - prawdziwość poselstwa określa się godnością posłańca. Kaznodziejstwo zawsze jest przekazywaniem „prawdy poprzez własną osobowość”.

Jeżeli ktoś nie ufa kaznodziei, ten również nie będzie ufał jego poselstwu. Według postanowień prawa żydowskiego nauczyciel nie może przyrzec uczniom tego, czego nie będzie mógł wykonać. Czyniąc inaczej przyzwyczai uczniów do kłamstwa. Jest to ostrzeżenie przed zbyt pochopnym składaniem obietnic. Łatwo składane obietnice również łatwo nie są dotrzymywane. Zanim człowiek coś przyrzeknie, najpierw powinien pomyśleć, czy będzie w stanie dotrzymać tego przyrzeczenia.

Dalej Paweł mówi o dwóch bardzo ważnych rzeczach.

1. To przez Jezusa na wszystkie obietnice Boże mówimy „Amen”. Kończąc nasze modlitwy zwykle powiadamy: „przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Amen”. Również po zakończeniu czytania Pisma świętego często powiadamy „Amen”. Amen oznacza niech tak będzie, i nie jest jakimś rytuałem czy po prostu zakończeniem; słowo to wyraża naszą ufność wobec Boga, ponieważ Jezus przyszedł i przez to zagwarantował spełnienie wszystkich obietnic Bożych i wysłuchanie naszych modlitw.

2. Następnie Paweł mówi o zadatku Ducha. Występujące tu greckie słowo brzmi arrabon. Arrabon oznacza przedpłatę, zapłacenie pewnej sumy jako gwarancji uiszczenia całej sumy. Słowo to często pojawia się w dokumentach greckich. Niewiasta sprzedająca krowę otrzymuje 1000 drachm jako arrabon, reszta pieniędzy zostanie jej wręczona w czasie późniejszym. Dziewczęta biorące udział w tańcach podczas uroczystości wiejskiej otrzymują arrabon, przedpłatę, która zostanie włączona do ich całego wynagrodzenia i jest gwarancją dotrzymania obietnicy. Pewien człowiek pisze do swego pana, że zapłacił Lamponowi, producentowi pułapek na myszy, arrabon w postaci 8 drachm, by natychmiast przystąpić do tępienia tych szkodników. Tego rodzaju przedpłata była gwarancją zapłacenia całej, obopólnie ustalonej sumy. Było to słowo dobrze wszystkim znane. Wśród Szkotów znane było pojęcie określane słowem arles, oznaczające symboliczną wpłatę jako znak dotrzymania umowy i solidnego wywiązania się z podjętych zobowiązań. Mówiąc o Duchu Świętym jako przedpłacie, arrabon, danej nam przez Boga, Paweł powiada, że nasze obecne życie w Duchu Świętym i przy pomocy Ducha Świętego jest pierwszym zadatkiem życia niebiańskiego, jest gwarancją otrzymania pełni tego życia. Dar Ducha Świętego jest pewnego rodzaju Bożym zastawem i gwarancją nadejścia jeszcze większych rzeczy.

Gdy Święty napomina (1,23-2,4)

Jest to echo pewnych nieprzyjemności. Jak mówiliśmy to już we wstępie, przebieg wydarzeń musiał być następujący: sytuacja w Koryncie stale się pogarszała, zbór podzielił się na zwalczające się wzajemnie grupy, niektórzy otwarcie kwestionowali autorytet Pawła. Starając się powstrzymać proces podziału w zborze, Paweł na krótko odwiedził Korynt. Zamiast poprawy sytuacja się pogorszyła, co jeszcze bardziej zasmuciło Pawła. W odpowiedzi napisał im bardzo surowy list, w którym wyraził ból i płacz swego serca. I z tej właśnie przyczyny nie dotrzymał obietnicy odwiedzenia ich jeszcze raz, ponieważ w takim stanie rzeczy odwiedziny te sprawiłyby mu jeszcze większy ból.

W tekście tym widzimy całe serce Pawła, serce przezwyciężające krzywdy ze strony swoich umiłowanych. Bardzo wyraźnie widzimy tu jak wygląda napomnienie świętego, gdy jest on do tego zmuszony.

1. Paweł bardzo niechętnie udzielał napomnień. Czynił to dopiero wtedy, gdy nie było już nic innego do zrobienia. Istnieje pewien rodzaj ludzi, których oczy zawsze szukają niedociągnięć, których język zawsze krytykuje, w których głosie zawsze brzmi ostry i nieprzyjemny ton. Paweł nie był takim człowiekiem. Pod tym względem był bardzo rozważny. Jeżeli stale usiłujemy krytykować, jeżeli już z przyzwyczajenia wypowiadamy nieprzyjemnie brzmiące słowa, jeżeli częściej napominamy niż wyrażamy uznanie, to nawet nasza surowość traci wszelki skutek. Im rzadziej człowiek napomina, tym skuteczniejsze jest jego napomnienie. W każdym bądź razie prawdziwy chrześcijanin stara się szukać w innych czegoś godnego uznania, a nie tylko krytyki i potępienia.

2. Gdy Paweł musiał napominać, czynił to w miłości. Nigdy w swoim życiu nie mówił tylko po to, aby sprawić komuś przykrość. Niektórzy z przyjemnością obserwują jak inni cierpią z powodu ich okrutnych i bolesnych słów. Paweł nie był takim człowiekiem. Jego napomnienie nigdy nie sprawiało bólu, lecz zawsze przywracało radość. John Knox powiedział na łożu śmierci: „Bóg wie, że w swoim sercu nigdy nie żywiłem nienawiści do tych ludzi, których w najsurowszy sposób potępiałem”. Można nienawidzić grzechu, a jednocześnie miłować grzesznika. Jedynym skutecznym napomnieniem jest napomnienie skierowane do osoby, którą obejmujemy ramieniem miłości. Napomnienie wypowiedziane w płomiennym gniewie może okaleczyć a nawet przestraszyć; jedynie napomnienie cierpiącej miłości może złamać uparte serce.

3. Napominając Koryntian Paweł nie pragnął dominować nad nimi. We współczesnej powieści ojciec mówi do syna: „Wbiję ci bojaźń przed miłującym Bogiem”. Kaznodzieje i nauczyciele narażają się na wielkie ryzyko jeżeli uważają, że wszyscy, którzy nie myślą dokładnie tak jak oni, nie mają racji. Obowiązkiem nauczyciela nie jest wciskanie słuchaczom swojej wiary, lecz dopomaganie i zachęcanie ich do rozwijania własnej wiary. Powinien dążyć on nie do skrępowania, lecz rozwoju indywidualnej osobowości, nie do kopiowania siebie samego, lecz do tworzenia niezależnej istoty ludzkiej. Uczeń wielkiego A. B. Bruce powiedział: „Poprzecinał on wszystkie liny, pozwalając nam spojrzeć w bezkres niebieskich wód”. Paweł wiedział, że jako nauczyciel nigdy nie powinien dominować, chociaż czasem powinien wychowywać i przewodzić.

4. W końcu, pomimo niechęci do udzielania napomnień, mimo pozytywnego nastawienia do wszystkich ludzi, Paweł udziela jednak napomnień, gdy jest to konieczne. Nie chce tego czynić, ale gdy staje się to nakazem, nie odwraca się od tego nieprzyjemnego obowiązku. Gdy John Knox upominał królową Marię z powodu jej małżeńskich zamiarów z Don Karlosem, najpierw starała się zastraszyć go, wzruszyć łzami. Knox odpowiedział: „Płacz żadnego z Bożych stworzeń nigdy nie sprawiał mi radości. Z trudnością wytrzymuję, gdy płaczą moje dzieci, które wychowuję, jeszcze trudniej znoszę płacz Waszej Wysokości. Jednak mimo wszystko podtrzymuję swoje stanowisko, mimo łez Waszej Wysokości, gdyż poprzez swoje milczenie skrzywdziłbym swoje sumienie lub zdradził słuszną sprawę”. Czasem powstrzymujemy się od udzielania napomnień kierując się źle pojętą uprzejmością lub chęcią uniknięcia kłopotów. Jednak wymiganie się, stosowanie uników, prowadzi do jeszcze większych kłopotów, a spokój podszyty tchórzostwem jest zarzewiem jeszcze większego niebezpieczeństwa. Jeżeli kierujemy się miłością i rozwagą, nie bierzemy pod uwagę własnej osoby lecz ostateczne dobro innych, to przekonamy się, że jest czas, gdy należy mówić, i czas, gdy należy milczeć.

Zabiegi o przebaczenie grzesznika (2,5-11)

Tu znowu słyszymy echo niezadowolenia i kłopotów. W czasie odwiedzin Koryntu opozycji wobec Pawła przewodził jeden człowiek, który w jakiś sposób osobiście obraził Pawła. Paweł nalegał, aby wobec tego człowieka zastosowano odpowiednie środki dyscyplinarne. Większość zborowników przekonała się, że postępowanie tego człowieka nie tylko skrzywdziło Pawła, ale również zhańbiło dobre imię całego zboru w Koryncie. Zastosowano środki dyscyplinarne, chociaż niektórzy uważali, że nie były one odpowiednio surowe. I tu ujawnia się wyjątkowa wielkość Pawła. Uważa on, że zastosowane środki są wystarczające; stosując środki wychowawcze Koryntianie okazali swoje posłuszeństwo. Teraz człowiek ten żałuje swego postępowania i dodatkowa kara mogłaby doprowadzić go do rozpaczy, co dałoby szatanowi możliwość do sprowadzenia go na bezdroża. Gdyby Paweł kierował się czysto ludzkimi pobudkami, mógłby rozkoszować się losem swego nieprzyjaciela. Ludzką rzeczą byłaby radość wywołana dodatkowym ukaraniem swego przeciwnika. Nigdzie indziej tak wyraźnie nie ujawnia się szlachetność i prawość charakteru Pawła jak właśnie tu, gdy prosi o okazanie miłosierdzia dla swego przeciwnika. Postępowanie Pawła jest przykładem dla wszystkich tych, którzy w jakiś sposób zostali skrzywdzeni czy poniżeni.

1. Paweł nie przejmuje tej sprawy w swoje ręce. Jego własne cierpienie nie było tu rzeczą najważniejszą. Zasadniczo chodziło mu o krzewienie poczucia zdyscyplinowania i zachowania spokoju w zborze. Są ludzie, którzy do wszystkiego ustosunkowują się zbyt osobiście. Nawet najuprzejmiej sformułowane słowa krytyki uważają za osobistą obrazę. Tego rodzaju ludzie wnoszą do jakiejkolwiek społeczności najwięcej niepokoju. Trzeba zawsze pamiętać o tym, że zarówno krytyka jak i dobra rada zawsze mają na uwadze nasze dobro, ich zamiarem nie jest przeszkodzenie w naszej służbie, lecz uczynienie nas lepszymi sługami społeczności zborowej.

2. Popierając zastosowanie środków dyscyplinarnych Paweł nie dążył do wywarcia zemsty, lecz oczekiwał poprawy. Nie chodziło mu o usunięcie danego człowieka, o obalenie go, lecz o postawienie go na nogi. Nie sądził człowieka według zasad abstrakcyjnej sprawiedliwości, lecz w oparciu o chrześcijańską miłość. Celem Pawła było nie tyle ukaranie mąciciela, lecz sprowadzenie go na właściwą drogę życia. Często grzechem jest niewłaściwe wykorzystanie swoich umiejętności. Człowiek planujący włamanie wyróżnia się przynajmniej inicjatywą i dobrą organizacją pracy. Za poczuciem niezależności zawsze stoi duma własna. Przewrotność jest roślinką wyrastającą z określonego nasienia. To prawda, że w okresie wojny pospolici rozpruwacze sejfów byli wykorzystani w dobrych celach. Zadaniem środków dyscyplinarnych nie jest usunięcie z człowieka pewnych jego wartości, lecz skoncentrowanie i wykorzystanie ich do wyższych celów. Chrześcijańskim obowiązkiem nie jest skrępowanie i unieszkodliwienie grzesznika, lecz zachęcenie go do wstąpienia na drogę dobroci.

3. Paweł nalega, aby kara nie doprowadziła do rozpaczy, do zupełnego złamania serca człowieka. Niewłaściwe traktowanie często popycha człowieka ku szatanowi. Zbytnia surowość może odepchnąć go od społeczności zborowej, zaś uprzejme potraktowanie może przywrócić go do grona zbawionych. Mary Lamb przeżywając ciężki okres choroby umysłowej, była bardzo surowo traktowana przez swoją matkę. Zwykle powiadała sobie: „Dlaczego nie mogę uczynić nic, co podobałoby się mojej matce?” Luter z trudnością wypowiadał słowa Modlitwy Pańskiej, gdyż jego ojciec był taki srogi, że każda wzmianka o ojcu napawała go strachem. Zwykle powiadał on: „Jeżeli pożałujesz rózgi, zepsujesz dziecko; obok rózgi jednak trzymaj jabłko, aby je dać dziecku, gdy uczyni coś dobrego”. Kara musi zachęcić, a nie zniechęcać. Jej celem nie może być rozczarowanie i zaniechanie walki o dobroć, lecz uzyskanie nowego spojrzenia na daną rzecz i przystąpienie do jeszcze skuteczniejszej walki. Stanie się to tylko wtedy, gdy wyraźnie powiemy sobie, że nawet karając kogoś wciąż będziemy w niego wierzyć.

W zwycięstwie Chrystusa (2,12-17)

Na początku Paweł powiada jak bardzo przejmował się sytuacją w Koryncie. Gdy w Troadzie nie zastał Tytusa, to chociaż były tam możliwości rozwinięcia działalności misyjnej, udał się do Macedonii. Następnie dziękuje Bogu za zwycięstwo, gdyż ostatecznie wszystko zakończyło się pomyślnie.

Wiersze 14-16 same w sobie są trudne do zrozumienia, dopiero w kontekście myśli Pawła stają się one żywym obrazem. Mówiąc o triumfalnym pochodzie Chrystusa, wspomina o wonności Chrystusowej, która dla jednych jest oznaką śmierci, a dla drugich - życia.

Paweł miał tu na myśli rzymski Triumf i Chrystusa jako wszechwładnego zwycięzcę. Największym zaszczytem zwycięskiego wodza rzymskiego był właśnie Triumf. Zanim dostąpił tego zaszczytu, musiał spełnić pewne warunki. Musiał być aktualnym wodzem armii, kampania wojenna musiała być całkowicie zakończona, rejon spacyfikowany, a wojska sprowadzone do koszar. Przynajmniej pięciu tysięcy nieprzyjaciół powinno było polec. Teren państwa musiał być poszerzony i dobrze zabezpieczony przed ewentualną rebelią. Zwycięstwo musiało być odniesione nad zewnętrznym wrogiem. W triumfalnym pochodzie zwycięski wódz ulicami Rzymu podążał w kierunku Kapitolu. Uroczystość przebiegała w następującym porządku. Najpierw szli urzędnicy państwowi i senatorzy. Za nimi podążali trębacze. Następnie niesiono trofea zdobyte w pokonanym kraju. I tak na przykład gdy Tytus zburzył Jerozolimę, wśród zdobyczy znalazł się siedmioramienny świecznik, złoty stół chlebów pokładnych i złote trąbki. Za drogocennymi zdobyczami podążały obrazy podbitego kraju, modele jego twierdz i statków. Następnie prowadzono białego woła przeznaczonego na ofiarę. Potem szli, zakuci w kajdany jeńcy - książęta, przełożeni i wodzowie podbitego kraju, których po zakończeniu pochodu niemal natychmiast skazywano na śmierć. Za nimi szli liktorzy z prętami, a następnie grający na lirach muzykanci. Potem kroczyli kapłani, którzy przy pomocy swoich kadzielnic wytwarzali przyjemny zapach. Na końcu jechał sam zwycięski wódz. Stał na powozie zaprzężonym w cztery konie. Był ubrany w purpurową tunikę, wyszywaną złotem we wzory liści palmowych; wierzchnią szatę stanowiła toga wyszywana w złote gwiazdy. W ręku trzymał berło królewskie wykonane z kości słoniowej i przystrojone u góry rzymskim orłem, a nad jego głową niewolnik trzymał koronę Jupitera. Za nim podążała jego rodzina, a pochód zamykała armia wznosząca okrzyki zwycięstwa. Pochód powoli przesuwał się udekorowanymi ulicami, rozradowany tłum wznosił okrzyki, gdyż był to wielki dzień, który może zdarzyć się raz na całe życie. Paweł miał na uwadze tego rodzaju obraz. Zwycięski Chrystus w triumfalnym pochodzie idzie przez cały świat. Jest to pochód, którego, jak Paweł uważa, nic nie jest w stanie powstrzymać. W pochodzie tym z kadzielnic kapłanów unosi się przyjemny zapach. Dla wodza i zwycięzców jest to zapach radości, triumfu i życia; dla jeńców zaś, którzy przechodzili nieco wcześniej, jest to zapach na śmierć, gdyż jest on zwiastunem ich rychłej egzekucji. Tak więc Paweł uważa siebie i swoich współpracowników za zwiastunów ewangelii triumfującego Chrystusa. Dla tych, którzy ją przyjmą, będzie to wonność życia - jak dla zwycięzców; dla ludzi odwracających się od niej, będzie to wonność śmierci - jak dla pokonanych. Paweł jest pewny jednej rzeczy - cały świat nie jest w stanie pokonać Chrystusa. Stale przebywał w atmosferze chwalebnego optymizmu, opartego na niepokonanym majestacie Chrystusa.

I znowu, w ostatnim wierszu, pojawia się nuta smutku. Niektórzy powiadali, że Paweł nie nadaje się do zwiastowania ewangelii Chrystusowej. Inni posądzali go o coś gorszego - o wykorzystywanie ewangelii dla własnego zysku. Jeszcze raz Paweł używa słowa elikrineia, określającego czystość. Jego motywy wytrzymają próbę słonecznego blasku, jego poselstwo pochodzi od Boga i jest zgodne z podstawowymi zasadami nauki samego Chrystusa. Paweł nigdy nie obawiał się opinii ludzkich, ponieważ zawsze stał po stronie Boga i Chrystusa.

Każdy człowiek jest listem Chrystusa (3,1-3)

Tekst ten nawiązuje do zwyczaju dobrze znanego w starożytnym świecie. Razem z posłańcem wysyłano wtedy listy polecające. Jeżeli kogoś wysyłano na zupełnie obcy teren, do kogoś z tamtejszych znajomych pisano list, w którym przedstawiano osobę i zadanie posłańca. Listy te były bardzo podobne do znanych nam opinii czy świadectw. Oto list znaleziony wśród papirusów, napisany przez niejakiego Aureliusza Archelausa, który był beneficiariusem, to znaczy żołnierzem posiadającym specjalne zwolnienie od wszelkich obowiązków i przydzielonym do dyspozycji trybuna wojskowego zwanego Juliusem Domitiusem. List ten przedstawia i poleca niejakiego Teona. „Do Juliusa Domitiusa, trybuna legionu wojskowego, od Aureliusza Archelausa, jego beneficiarusa, pozdrowienia. Już przedtem polecałem ci Teona, mojego przyjaciela, i jeszcze raz proszę cię, panie, abyś miał go przed swoimi oczami tak jak mnie. Jest on człowiekiem zasługującym na twoją miłość, ponieważ wyrzekł się swoich ludzi, swoich dóbr i zajęć, dając mi swoje bezpieczeństwo. Dlatego proszę cię, abyś pozwolił mu pozostać przy sobie. On opowie ci o naszych sprawach... Polubiłem tego człowieka... Życzę ci, panie, wiele szczęścia, długiego życia i dobrego zdrowia. Trzymaj ten list przed swoimi oczyma, niech mówi ci on o mojej życzliwości. Żegnam”. Tego rodzaju list polecający ma Paweł na uwadze. Jeden z takich listów znajdujemy w Nowym Testamencie. W 16 rozdziale Listu do Rzymian Paweł przedstawia Febę, członkinię zboru w Kenchreach, zborowi w Rzymie. W starożytnym świecie, podobnie jak i dzisiaj, świadectwa pisane czasem nie miały wielkiego znaczenia. Ktoś zapytał Diogenesa, filozofa cyników, co myśli o takim liście. Odpowiedział: „Na pierwszy rzut oka poznają, że jesteś człowiekiem, ale to, czy jesteś dobry czy zły, odkryją tylko wtedy jeżeli, posiadają umiejętność odróżniania dobra od zła, bez tego rodzaju umiejętności nie pomogą nawet tysiące polecających listów”. Jednak w chrześcijańskim Kościele listy takie były koniecznością, ponieważ nawet Lucian, satyryk pogański, zauważa, że byle jaki szarlatan nabija własną kieszeń wykorzystując naiwność i prostotę chrześcijan.

Pierwsze zdania tego Listu wydają się przemawiać za tym, jakoby Paweł wystawiał sobie list polecający. Tutaj jednoznacznie stwierdza, że nie potrzebuje takiego listu. Następnie rzuca okiem na tych, którzy wywołali tyle zamieszania w Koryncie. „Są tacy - powiada - którzy wręczyli wam listy polecające i od was takowe otrzymali”. Najprawdopodobniej chodzi tu o posłańców żydowskich, którzy posiadając listy polecające od Sanhedrynu, przyszli tutaj z zamiarem zniweczenia pracy Pawła. Kiedyś Paweł sam posiadał takie listy, udając się do Damaszku, aby prześladować tam zwolenników Jezusa (Dz 9,2). Paweł powiada, że jego jedynym świadectwem są sami Koryntianie. Zmiana w ich osobowości i w życiu jest jedynym dowodem boskiego charakteru jego posłannictwa.

Następnie Paweł zwraca uwagę na wielką odpowiedzialność ludzi wierzących. Każdy z nich jest listem Chrystusowym. Kiedyś Platon powiadał, że dobry nauczyciel nie pisze swego poselstwa atramentem, który po pewnym czasie blaknie, nie zamyka je w słowach, które nie są w stanie mówić. Raczej dobiera sobie odpowiedniego ucznia i nasienie swego poselstwa zasiewa do jego serca. Swoje poselstwo wypisuje na duszach ludzkich. Tak samo postąpił Jezus. Swoje poselstwo wypisał On na Koryntianach, przez swego sługę Pawła nie przy pomocy atramentu lecz Ducha, nie na tablicach kamiennych jak w przypadku Dziesięciorga Przykazań, lecz na sercach ludzkich.

Jest w tym wielka prawda, będąca jednocześnie inspiracją i ostrzeżeniem - każdy człowiek jest, otwartym listem Jezusa Chrystusa. Każdy chrześcijanin, czy tego chce czy nie chce, jest reklamą Chrystusa i chrześcijaństwa. Honor Kościoła i Chrystusa znajduje się w rękach Jego naśladowców. Sprzedawcę oceniamy według jakości jego towaru, rzemieślnika oceniamy jakością jego wyrobów, Kościół oceniamy jakością charakteru jego wyznawców, a więc ludzie oceniają Chrystusa miarą Jego naśladowców. Dick Sheppard, po dziesięciu latach przemawiania do ludzi spoza Kościoła, oświadczył, że „największą przeszkodą w pozyskaniu ludzi dla Chrystusa jest niezadowalający poziom życia Jego wyznawców”. Idąc w świat pamiętajmy o tym, że jesteśmy otwartym listem, reklamą Chrystusa i Jego Kościoła.

Większa chwała (3,4-11)

Tekst ten wyraźnie dzieli się na dwie części. Na początku Paweł odczuwa, że nazwanie Koryntian listem Chrystusowym, sporządzonym za pośrednictwem jego usługiwania, może zakrawać na samochwalstwo. Dlatego szybko dodaje, że swoją pracę uważa raczej za dzieło Boże. To Bóg przysposobił go do tego zadania. Może w tym czasie miał na uwadze jeden z wielkich tytułów, jakie Żydzi nadawali Bogu. Nazywali Go El Szaddaj, co znaczy Wszechmocny lub Samowystarczalny. Ten, który wszystko może uczynić, przygotował Pawła do określonego zadania. W ciągu jednego roku książka Harriet Beecher Stowe pt. Chata wuja Toma rozeszła się w 300.000 egzemplarzach. Została ona przetłumaczona na wiele języków. Lord Cocburn oświadczył, że spośród wielu powieści ta uczyniła najwięcej dla dobra ludzkości. Tołstoj uważał ją za jedno z największych osiągnięć ludzkiego umysłu. Na pewno uczyniła ona bardzo dużo w zakresie zniesienia niewolnictwa. Harriet Beecher Stowe nie przypisywała sobie żadnych zasług z tego powodu. Powiedziała: „Ja, autorką Chaty wuja Toma? Na pewno nie, nie układałam tego opowiadania, zostało ono napisane samo przez się. Pan je napisał, a ja byłam jedynie skromnym instrumentem w Jego ręku. Wszystkie wydarzenia widziałam oczami wizji, a następnie zapisałam. Jedynie Jemu powinna być oddana chwała!” Jej umiejętność pochodziła z Boga. Tak samo było z Pawłem. Nigdy nie powiadał: „Patrzcie, czego dokonałem!” Zawsze skromnie mówił: „Chwała niech będzie Panu!” Nigdy nie uważał się za człowieka odpowiedniego do każdego zadania, to Bóg przysposabiał go do różnego rodzaju prac. I dlatego będąc świadomy swojej słabości nie bał się przyłożyć własnych rąk do jakiegokolwiek zadania. Nigdy nie czynił tego sam, ponieważ zawsze współpracował z Bogiem.

Druga część przytoczonego tekstu wskazuje na kontrast między starym i nowym przymierzem. Przymierze jest porozumieniem między dwiema osobami, które jest podstawą ich wzajemnych związków. Zwykle tego rodzaju porozumienie jest zawierane na równorzędnych warunkach wobec obu stron. Jednak w biblijnym znaczeniu przymierze zostaje zawarte z Bożej inicjatywy i jedynie On stawia warunki, które człowiek może przyjąć lub odrzucić. Użyte przez Pawła na określenie przymierza słowo nowe było również wypowiadane przez Jezusa. W języku greckim pojęcie nowości wyraża się przy pomocy dwóch słów. Pierwszym jest neos co znaczy nowy w istocie rzeczy i nowy w określonym okresie czasu. Młoda osoba jest nowa, ponieważ po raz pierwszy pojawia się na świecie. Drugim słowem jest kainos, co znaczy nie tylko nowy w czasie, ale i nowy w swojej jakości. Jeżeli coś jest kainos, to przez to samo wnosi do sytuacji nowy, świeży, nieznany dotąd element. Zarówno Jezus jak i Paweł na określenie nowego przymierza używają słowa kainos. Jest ono nowym nie tylko w czasie, lecz jakościowo zupełnie różni się od starego przymierza. W oparciu o to przymierze powstaje zupełnie inna, niespotykana dotąd społeczność człowieka z Bogiem.

Na czym polega ta odmienność?

1. Stare przymierze było oparte na spisanym dokumencie. Czytamy o tym w 2 Mjż 24,1-8. Mojżesz wziął do rąk księgę przymierza i czytał ją przed ludem, który zgadzał się z jej treścią. Zaś nowe przymierze opiera się na życiodajnej mocy Ducha. Dokument pisany, księga lub kodeks zawsze są czymś zewnętrznym; zostaje on przedłożony człowiekowi, który niejako zewnętrznie zgadza się z jego treścią. Natomiast działanie Ducha dokonuje zmiany serca człowieka. Ktoś może zgadzać się z kodeksem prawnym, a jednocześnie wewnętrznie nienawidzieć jego nakazów; gdy zaś kontrolę nad sercem sprawuje Duch, człowiek nie tylko zgadza się z kodeksem, ale nawet nie pragnie go naruszyć, ponieważ jest już innym człowiekiem. Pisany dokument może zmienić prawo, ale tylko Duch może zmienić naturę ludzką.

2. Stare przymierze było rzeczą martwą. Dlaczego? Ponieważ ustanawiało prawny stosunek między Bogiem i człowiekiem. Powiadało ono: „Jeżeli chcesz utrzymywać kontakt z Bogiem, musisz przestrzegać tych nakazów; jeżeli nie dotrzymasz podstawowych warunków, utracisz społeczność z Bogiem”. W tej sytuacji Bóg zawsze był sędzią, a człowiek zawsze był przestępcą. Stare przymierze było martwe, ponieważ pozbawiało życia pewne rzeczy. a) Zabijało nadzieję. Nie było nadziei, aby ktokolwiek dotrzymywał jego warunków, ponieważ dla natury ludzkiej było to rzeczą niemożliwą. Stale wskazywało ono na beznadziejną sytuację człowieka. b) Zabijało życie. W świetle jego wymogów człowiek zasługiwał wyłącznie na potępienie. Był skazany na potępienie, które oznaczało śmierć. c) Zabijało siły. Mówiło ono człowiekowi co ma czynić, ale nie było w stanie mu w tym pomóc. Stawiało diagnozę nie proponując żadnych środków leczniczych. Nowe przymierze jest zupełnie inne. a) Jest to społeczność oparta na miłości. Została ona zapoczątkowana przez Boga, który umiłował świat. b) Jest to społeczność między ojcem i jego dziećmi. Człowiek nie jest już przestępcą, jest synem Bożym, chociaż nieposłusznym. c) Zmieniło ono życie człowieka nie przez narzucenie mu nowego kodeksu prawnego, lecz przez zmianę jego serca i uczynienie go nowym człowiekiem. d) Nie tylko mówi ono człowiekowi co ma czynić, ale i udziela mu niezbędnych do tego sił. Jego nakazom towarzyszy moc do ich wykonania.

Tak więc Paweł zestawia ze sobą te dwa przymierza. Stare przymierze zostało zrodzone w chwale. Gdy Mojżesz schodził z góry, trzymając w rękach tablice z Dziesięciorgiem Przykazań, które były fundamentem starego przymierza, jego twarz jaśniała oślepiającym blaskiem (2 Mjż 34,30). Była to jednak czasowa, przemijająca chwała. Nie mogła ona istnieć stale. Pojawiła się tylko po to, aby zniknąć. Natomiast nowe przymierze, nowa społeczność między Bogiem i człowiekiem, oparta na Jezusie Chrystusie, posiada większą chwałę, ponieważ zamiast potępienia daje przebaczenie, i zamiast śmierci obdarza życiem. Chwała ta będzie trwała wiecznie.

A teraz spotykamy się z ostrzeżeniem. Żydzi woleli stare przymierze, zakon. Odrzucili nowe przymierze, społeczność z Bogiem przez Chrystusa. Stare przymierze samo w sobie nie było czymś złym, ale był to jedynie okres przejściowy. Jak powiedział jeden z wielkich komentatorów, „gdy wschodzi słońce, lampy stają się niepotrzebne”. Ktoś słusznie powiedział: „Rzecz dobra jest największym wrogiem rzeczy bardzo dobrej”. Ludzie zwykle trzymają się starych rzeczy nawet wtedy, gdy w zamian otrzymują o wiele lepsze, nowe rzeczy. Po odkryciu chloroformu tak zwani religijni ludzie przez dłuższy okres czasu wzbraniali się przed jego wykorzystaniem. Gdy pojawili się Wordsworth i poeci romantycy, krytycy oświadczyli: „Ci są do niczego”. Gdy Waner zaczął komponować swoje utwory muzyczne, nikt nie chciał ich słuchać, ponieważ były zupełnie inne od dotychczasowych. Kościoły na całym świecie trzymają się starych zwyczajów i tradycji, bojąc się wszystkiego co nowe. Słusznym wydaje się to, co zawsze było robione, a za właściwe uważa się to, czego dotąd nie robiono. Powinniśmy uważać, aby zamiast samego celu nie oddawać czci etapom prowadzącej do niego drogi, aby poprzez dobre dążyć do najlepszego. Nie powinniśmy tak jak Żydzi trzymać się starych dróg i przez to samo odwracać się od nowych możliwości, jakie Bóg przed nami otwiera.

Zasłona przykrywająca prawdę (3,12-18)

Wszystkie występujące tu obrazy pochodzą bezpośrednio z tekstu poprzedzającego. Paweł mówi o Mojżeszu, którego twarz jaśniała takim blaskiem, że Izraelici nie mogli na nią patrzeć.

1. Paweł wraca do myśli zawartej w 2 Mjż 34,33. Stary przekład Biblii Gdańskiej powiada, że Mojżesz miał zasłoniętą twarz w czasie przemawiania do Izraelitów. Właściwe tłumaczenie tekstu mówi o włożeniu zasłony po zakończeniu mowy Mojżesza. Inaczej mówiąc Mojżesz zasłonił swoją twarz, aby ludzie nie zauważyli procesu zanikania chwały. Stąd Paweł wysuwa wniosek, że chwała starego przymierza, starej społeczności między Bogiem a człowiekiem, zasadniczo jest chwałą przemijającą. Miała ona być przewyższona, ale nie tak jak dobro przewyższa zło, lecz jak całość przewyższa część, lub jak cel przewyższa środki. Objawienie, które dokonało się przez Mojżesza, było prawdziwe i wielkie, ale tylko częściowe. Objawienie dokonane w Jezusie Chrystusie jest pełne i ostateczne. Jak powiedział dawno temu Augustyn, nie możemy zaprzeczyć, że Stary Testament pochodzi od tego samego dobrego Boga co Nowy Testament. Z drugiej zaś strony postępujemy niewłaściwie stawiając Nowy Testament na równi ze Starym. Jeden z nich jest krokiem do chwały, a drugi jest szczytem chwały.

2. Zastanawiając się nad pojęciem zasłony teraz Paweł używa je w inny sposób. Powiada on, że gdy Żydzi w każdy sabat czytają w synagodze Stary Testament, zasłona pozostająca na ich oczach nie pozwala im widzieć prawdziwego znaczenia czytanego tekstu. Stary Testament powinien wskazywać im na Chrystusa, lecz zasłona nie pozwala im tego widzieć. My też nie zawsze widzimy prawdziwe znaczenie słów Pisma świętego, ponieważ nasze oczy często są zasłonięte.

a) Mogą one być zasłonięte przesądami. Często swoje własne teorie wtłaczamy do Pisma świętego, szukając w nim tekstów uzasadniających nasze poglądy; nie przychodzimy do Pisma świętego w pokorze, pragnąc posłuchać tego, co ono ma nam do powiedzenia.

b) Mogą one być zasłonięte pobożnymi życzeniami. Często szukamy w Piśmie świętym tego, co najbardziej nam odpowiada. I tak na przykład bardzo podobają się nam teksty mówiące o miłości i miłosierdziu Bożym, natomiast świadomie pomijamy wszystko co mówi o gniewie i sądzie Bożym. Znajdujemy to, czego sobie życzymy, i lekceważymy to, czego nie chcemy widzieć.

c) Mogą one być zasłonięte przez fragmentaryczne myślenie. Zawsze powinniśmy uważać Biblię za całość. Łatwo jest dany tekst komentować w oderwaniu od kontekstu. Łatwo dowieść, że niektóre fragmenty Starego Testamentu są antychrześcijańskie. Z łatwością można dobrać takie teksty, przy jednoczesnym pominięciu innych, które przemawiałyby na korzyść naszych osobistych teorii. Musimy jednak mieć na uwadze całe poselstwo biblijne lub inaczej mówiąc całe Pismo święte musimy czytać w świetle osoby i dzieła Jezusa Chrystusa.

3. Zasłona nie tylko nie pozwala Żydom widzieć znaczenia Pisma świętego; ta sama zasłona odgradza ich również od Boga.

a) Czasem jest to zasłona nieposłuszeństwa. Bardzo często moralna ślepota zasłania nam Boga. Jeżeli uparcie trwamy w nieposłuszeństwie Bogu, przez to samo ograniczamy swoje możliwości do zobaczenia Go. Jedynie czyste serce może oglądać Boga.

b) Czasem jest to zasłona upartego ducha. Jak powiadają Szkoci „największymi ślepcami są ci, którzy widzą”. Najlepszy na świecie nauczyciel nie może nauczyć czegoś człowieka, który już wszystko wie i nie chce się uczyć. Bóg obdarzył nas wolną wolą, ale jeżeli pójdziemy własną drogą, to nie będziemy w stanie odnaleźć Jego drogi.

4. Następnie Paweł powiada, że my odkrytym obliczem spoglądamy na chwałę Pana i w tę samą chwałę zostajemy przemieniani. Patrząc na Chrystusa, odzwierciedlamy Jego postać. Jego podobieństwo i obraz uwidaczniają się w naszym życiu. Takie już jest prawo życia, że upodobniamy się do tych, na których patrzymy. Ludzie patrzą na aktorów, a następnie starają się tak samo ubierać, posługują się takimi samymi gestami czy słowami, po prostu naśladują ich. Jeżeli stale koncentrujemy się na Bogu, idziemy za Jezusem Chrystusem i kierujemy ku Niemu swój wzrok, to w końcu w naszym chrześcijańskim życiu zaczyna się odzwierciedlać Jego chwała.

W tekście tym wielu widzi problem teologiczny. Paweł powiada: „Pan jest Duchem”, jak gdyby identyfikował zmartwychwstałego Pana z Duchem Świętym. Powinniśmy jednak pamiętać, że Paweł nie pisze tu rozprawy teologicznej, a po prostu określa swoje przeżycia, które niezbicie dowodzą, że dzieło Ducha Świętego i dzieło zmartwychwstałego Pana są jednym i tym samym. Siły, światło i przewodnictwo otrzymujemy zarówno od Ducha Świętego jak i od zmartwychwstałego Pana. Dzieje się to niezależnie od tego, w jaki sposób przeżycia te określamy.

Gdzie jest Duch - powiada Paweł - tam jest wolność. Jak długo posłuszeństwo człowieka wobec Boga było uzależnione od księgi czy dekretu prawnego, tak długo był on w pozycji niechętnego sługi czy niewolnika. Gdy zaś Duch Święty, działając w jego sercu, odmienił jego wewnętrzną istotę, jedynym pragnieniem tego człowieka jest służba Bogu i posłuszeństwo Jemu i to wyłącznie z pobudek miłości. Wiele nieprzyjemnych posług staje się przywilejem, jeżeli spełniamy je wobec osób przez nas kochanych. Miłość przyodziewa chwałą najniższe i najbardziej pogardzane uczynki. „W Jego służbie odnajdujemy naszą doskonałą wolność”.

Zaślepione oko (4,1-6)

W tekście tym Paweł pośrednio lub bezpośrednio mówi o czterech grupach ludzi.

1. Na samym początku wspomina o sobie. W obliczu wielkich zadań nigdy nie tracił odwagi. Działo się tak z dwóch powodów.

a) Zawsze towarzyszyła mu świadomość wielkiego zadania. Człowiek świadomy wielkich zadań może dokonywać wprost niezwykłych rzeczy. Jednym z wielkich dzieł muzycznego geniuszu jest Mesjasz Haendla. Utwór ten został skomponowany i zapisany w ciągu dwudziestu dwóch dni, w czasie których jego autor bardzo mało jadł i spał. Dziwną cechą wielkiego zadania jest to, że pomnaża ona siły zaangażowanego weń człowieka.

b) Zawsze pamiętał o wielkim miłosierdziu Bożym. Celem życia Pawła było całkowite poświęcenie się tej miłości, która go odkupiła.

2. Pośrednio Paweł mówi o swoich przeciwnikach. Tu znowu spotykamy się z echem pewnych nieprzyjemności. Jego przeciwnicy zarzucali mu trzy rzeczy. Posądzali go mianowicie o stosowanie niewłaściwych metod, o chytre ustawianie pewnych spraw oraz fałszowanie ewangelicznego poselstwa. Gdy nasze motywy są przewrotnie interpretowane, a postępowanie i słowa odczytywane niezgodnie z rzeczywistością, powinniśmy się pocieszyć tym, że to samo zdarzało się takiemu człowiekowi jak Apostoł Paweł.

3. Dalej Paweł mówi o tych, którzy nie przyjęli ewangelii. Jego zwiastowanie było tak proste i tak zrozumiałe, że każdy człowiek był w stanie je zrozumieć i przyjąć. Mimo to wciąż istnieją głusi na głos ewangelii i ślepi na jej chwałę. Co się z nimi stało? Coś bardzo poważnego. Paweł powiada, że bóg tego świata zaślepi ich umysły, aby nie mogli oni wierzyć. Autorzy wszystkich ksiąg biblijnych są świadomi działającej w tym świecie mocy zła. Czasem moc ta nazywa się Szatanem, a czasem Diabłem. W Ewangelii św. Jana Jezus trzy razy mówi o księciu tego świata i jego porażce (J 12,31; 14,30; 16,11). W Liście do Efezjan 2,2 Paweł mówi o władcy rządzącym w powietrzu, a tu mówi o bogu tego świata. Nawet w Modlitwie Pańskiej znajduje się wzmianka o tej złej mocy, gdyż właściwe tłumaczenie Mat. 6, 13 powinno brzmieć: „Zbaw nas ode Złego”. Pojęcie to spotykamy w czasach poprzedzających chrześcijaństwo.

a) Religia perska cały wszechświat uważa za pole bitwy między bogiem światła i bogiem ciemności, między od Ormuzdem i Ahrimonem. Los człowieka zależy od jego pozycji w tym kosmicznym konflikcie. W pewnym okresie czasu Żydzi znaleźli się pod panowaniem Persów i możliwie ich myśl religijna została nieco podbarwiona tym pojęciem.

b) Podstawą wiary żydowskiej jest przekonanie o dwóch wiekach: wieku teraźniejszym i wieku przyszłym. W okresie przed chrześcijaństwem wiek teraźniejszy Żydzi uważali za całkowicie zły, całkowicie uległy mocy zła i dlatego w końcu wieków przeznaczony do zupełnej zagłady. Można byłoby powiedzieć, że obecny wiek znajdował się w mocy boga tego świata i dlatego był wrogo nastawiony wobec prawdziwego Boga.

c) Należy również pamiętać o tym, że pojęcie zła i nieprzyjaźnie usposobionych mocy jest nie tyle pojęciem teologicznym co faktem wynikającym z osobistych przeżyć. Ujmując je teologicznie napotykamy na poważne trudności. W jaki sposób w stworzonym przez Boga wszechświecie pojawiła się zła moc? Jakie jest jej ostateczne przeznaczenie? Jeżeli zaś podchodzimy do niego od strony przeżycia, to wszyscy wiemy jak oczywistym faktem jest w tym świecie zło. Robert Louis Stevenson gdzieś powiada: „Czy znacie Kaledoński dworzec kolejowy w Edynburgu? Pewnego chłodnego poranku spotkałem tam Szatana”. Każdy z nas zna tego rodzaju przeżycie, o którym mówi Stevenson. Choć teologicznie czy filozoficznie pojęcie złej mocy jest trudne do uzmysłowienia, jest ono bardzo dobrze rozumiane doświadczalnie. Ci, którzy nie mogą uwierzyć i przyjąć dobrej nowiny o Chrystusie, są całkowicie oddani mocy zła w tym świecie i dlatego nie są w stanie usłyszeć Bożego zaproszenia. Nie znaczy to, że Bóg od nich się odwrócił. To oni, przez swoje postępowanie, całkowicie odcięli się od Boga.

4. W końcu Paweł mówi coś o Jezusie. Powiada mianowicie, że w Jezusie Chrystusie widzimy Boga. W Nim widzimy charakterystyczne cechy Boga. „Kto mnie widział - powiada Jezus - widział Ojca” (Jan 14,9). Zwiastując ewangelię Paweł nie powiadał: „Patrzcie na mnie!” Raczej zawsze mówił: „Patrzcie na Jezusa Chrystusa! W Nim zobaczycie chwałę Bożą zstępującą na ziemię w formie dla człowieka zrozumiałej”.

Słabość i moc (4,7-15)

Tekst ten Paweł zaczyna wzmianką dotyczącą przywilejów chrześcijanina, które mogą doprowadzić go do dumy. Jednak samo życie chroni go przed tym niebezpieczeństwem. Bez względu na wielkość przywilejów i chwały chrześcijanin wciąż pozostaje śmiertelnym człowiekiem, wciąż jest ofiarą różnych sytuacji, których nie jest w stanie kontrolować, wciąż posiada ciało podatne na słabości i ból. Jest on podobny do człowieka posiadającego skarb trzymany w ziemskim, słabym i bezwartościowym naczyniu. Dzisiaj dużo mówi się o sile człowieka, o bezkresnym zasięgu jego panowania. Jednak podstawową cechą człowieka nie jest jego moc, lecz słabość. Jak powiada Pascal „kropla wody lub jeden łyk powietrza są w stanie pozbawić go życia”. Mówiliśmy już jak wspaniałym wydarzeniem w życiu rzymskiego wodza był triumf. Istniały jednak dwie rzeczy, które chroniły wodza przed dumą. Po pierwsze, gdy stał na powozie wojennym, nad jego głową niewolnik trzymał koronę, a zebrany tłum nie tylko wiwatował na jego cześć, ale też wołał: „Odwróć się i pamiętaj, że umrzesz”. Po drugie, na samym końcu pochodu szli żołnierze wodza, którzy nie tylko śpiewali na jego cześć pieśni, ale też pod jego adresem wykrzykiwali obelżywe epitety, aby w ten sposób uchronić wodza od zbytniej dumy. Chociaż Chrystus otacza nas chwałą, życie otacza nas słabością, abyśmy pamiętali, że słabość jest nasza, a chwała należy wyłącznie do Boga i od Niego jesteśmy całkowicie zależni.

Następnie Paweł stara się określić to chrześcijańskie życie, w którym nasza słabość jest zmieszana z Bożą chwałą. Przedstawia je w szeregu sprzeczności.

1. Jesteśmy przygnieceni, ale nie zmiażdżeni. Wszystko wali się na nas, ale nie jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. Cechą chrześcijańskiego życia jest jego przestronność. Bez względu na ograniczoność sytuacji chrześcijanin nigdy nie czuje się zamknięty, uwięziony, unieruchomiony. Jego ciało może być ograniczone do określonego miejsca czy wąskiej sytuacji, ale jego duch zawsze wychodzi na bezkresne tereny ku Bogu (tak pisze Matthew Arnold o spotkaniu ze sługą Chrystusa na terenie slumsów londyńskich). Jego ciało może znajdować się na dnie slumsów, a dusza szybować w bezkresach społeczności z Chrystusem.

2. Jesteśmy prześladowani przez ludzi, ale nigdy nie pozostawieni przez Boga. W najtrudniejszych chwilach życia męczennicy przeżywali najwspanialsze chwile z Chrystusem. Będąc opuszczona przez swoich przyjaciół Joanna de Arc powiedziała: „Lepiej być w samotności z Bogiem. Nie zawiedzie mnie Jego przyjaźń, Jego rada i Jego miłość. Aż do samej śmierci będę polegać na Jego mocy”. Jak pisze psalmista: „Choćby ojciec i matka mnie opuścili, Pan jednak mnie przygarnie” (Ps 27,10). Wierność Boża nie da się niczym zachwiać.

3. Jesteśmy u kresu możliwości, ale nigdy nie pozbawieni nadziei. Nieraz chrześcijanin nie wie co ma robić, choć jest przekonany, że coś można jeszcze uczynić. Czasem nie wie dokąd zmierza jego życie, choć nigdy nie wątpi w jego podstawowe wartości. Jeżeli musi „zanurzyć się w ciemną, nieznaną chmurę” to wciąż wierzy w wyjście z tej sytuacji. Wie on, że w odpowiednim czasie znajdzie się na wyznaczonym przez Boga miejscu. Są chwile, gdy chrześcijanin musi uczyć się najcięższej ze wszystkich lekcji, której sam Jezus uczył się w Getsemane; musi uczyć się wyrażać zgodę na to, czego nie rozumie. Chociaż pewnych rzeczy nie jest w stanie zrozumieć, wciąż może powiedzieć: „Boże, Ty jesteś miłością, i na tej miłości opieram swoją wiarę”. Żyjąc w obecności samego Chrystusa człowiek wierzący może być u kresu swoich możliwości, lecz nigdy nie u kresu nadziei.

4. Jesteśmy powaleni, ale nie pokonani. Cechą charakterystyczną chrześcijanina jest to, że zawsze powstaje on z upadku. Każda porażka nie jest jego ostateczną klęską. Może on przegrać bitwę, ale dobrze wie, że nigdy nie może przegrać całej wojny.

Po wymienieniu tych paradoksów chrześcijańskiego życia Paweł zdradza tajemnicę własnego życia, podaje przyczyny własnej wytrwałości.

1. Był on przekonany, że każdy, kto pragnie żyć z Chrystusem, musi być gotowy na śmierć z Chrystusem; uczestniczenie w życiu Chrystusowym zobowiązuje do Chrystusowych cierpień. Paweł wiedział i zgadzał się z nieodmiennym prawem chrześcijańskiego życia: „Nie ma krzyża - nie ma korony”.

2. Do wszystkiego podchodził z pozycji mocy Bożej, która wzbudziła Jezusa Chrystusa z martwych. Przemawiał z taką odwagą i takim lekceważeniem własnego bezpieczeństwa, ponieważ wierzył, że gdyby nawet przyszło mu umrzeć, Bóg, który wzbudził z martwych Chrystusa, jest w stanie to samo i z nim uczynić. Całkowicie spolegał na mocy wystarczającej do życia i przewyższającej śmierć.

3. Wszystko znosił w przekonaniu, że przez swoje cierpienia dopomoże innym przyjść ku światłu i miłości Bożej. Wielka tama w Boulder przyczyniła się do użyźnienia wielkich terenów pustynnych. Przy jej budowie niektórzy stracili życie. Po zakończeniu prac budowlanych na ścianie tamy umieszczono tablicę pamiątkową z nazwiskami wszystkich tych, którzy w nieszczęśliwych wypadkach poświęcili tam swoje życie. Pod nazwiskami ofiar umieszczono następujący napis: „Ci zmarli, aby pustynia mogła cieszyć się i rozkwitać jak róża”. Paweł przechodził przez wszystkie cierpienia wiedząc, że przez to samo przybliża innych do Chrystusa. Człowiek może znieść wszystko o ile jest przekonany, że dzieje się to dla sprawy Chrystusowej.

Tajemnica wytrwałości (4,16-18)

Paweł ujawnia tu przed nami tajemnicę wytrwałości.

1. Chociaż fizyczne siły wierzącego człowieka zanikają, jego dusza stale rośnie. Cierpienia, które osłabiają ciało, jednocześnie posilają duszę. Poeta modlił się: „Pozwól mi z wiekiem wzrastać w miłości”. Lata, które zabierają piękno fizyczne, powinny dodawać duchowego piękna. Z fizycznego punktu widzenia życie po równi pochyłej stacza się w dół i kończy się grobem. Natomiast z duchowego punktu widzenia życie jest wspinaczką do góry i kończy się zdobyciem szczytu - osiągnięciem pełnej społeczności z Bogiem. Nikt nie powinien obawiać się podeszłego wieku, który zbliża nas nie do śmierci, lecz do Boga.

2. Paweł był przekonany, że największe cierpienia w tym świecie są niczym w porównaniu z chwałą, którą otrzyma w świecie przyszłym. Bóg nigdy nie pozostanie dłużnikiem człowieka. Alistair Maclean opowiada o pewnej góralce, która musiała zrezygnować z czystego powietrza i przejrzystych górskich wód i zamieszkać w slumsach wielkiego miasta. W nowym otoczeniu zrobiła wszystko co mogła i żyła w bliskiej społeczności z Bogiem, a pewnego dnia powiedziała: „Bóg na pewno zmiłuje się nade mną i znowu pozwoli mi oglądać kwiaty”. W Christmas Eve Browning pisze o męczenniku, którego dzieje zostały zapisane i umieszczone na tabliczce umieszczonej nad jego głową.

Urodziłem się jako chory, biedny, niepozorny

Niewolnik, kupiony za kilka groszy

Z zazdrości cesarza; dlatego dwukrotnie

Walczyłem z bestiami i trzy razy

Oglądałem cierpienia swoich dzieci;

W końcu doczekałem się wolności,

Później skazano mnie na stos,

Wtedy Ręka wyciągnięta przez ogień

Nad moją głową, pociągnęła moją duszę

Do Chrystusa, którego oblicze teraz oglądam.

Sergiusz, brat mój, pisze dla mnie

To świadectwo na ścianie -

Ponieważ ja już niczego nie pamiętam.

Ziemskie cierpienia zostały zapomniane w chwale niebios. Warto również zauważyć, że przy każdej wzmiance o swojej śmierci Jezus również mówił o swoim zmartwychwstaniu. Kto cierpi dla Chrystusa, ten również będzie miał udział w Jego chwale. Bóg na pewno dotrzyma swego słowa w tej sprawie.

3. Z tego też względu oczy człowieka powinny być skierowane nie na rzeczy widzialne, lecz niewidzialne. Rzeczy widzialne, to znaczy rzeczy tego świata, pewnego dnia przestaną istnieć; natomiast rzeczy niewidzialne, rzeczy niebiańskie, trwają na wieki. Na życie można patrzeć dwojako. Możemy uważać je za powolny proces nieuniknionej degeneracji, powolne, lecz nieubłagane oddalanie się od Boga. Wordsworth w swojej Ode on the Intimations of Immortality wyraża przekonanie, że dziecko przychodzące na świat posiada wspomnienie nieba, które z latami zatraca.

Wędrując po obłokach chwały; przychodzimy

ale

Cienie więzienia zawężają się

Wokół dorastającego chłopca.

W końcu człowiek zostaje tak związany z ziemią, że zapomina o niebie. Thomas Hood z patosem pisze:

Ach, pamiętam, tak pamiętam

Te ciemne i wysokie drzewa.

Uważałem, że swymi wierzchołkami

Sięgają one do samych niebios.

Była to dziecięca naiwność,

Ale małą pociechę mam teraz

Gdy wiem, że jestem dalszy od nieba

Niż w tamtych dziecięcych latach.

To jest sposób patrzenia na życie. Jeżeli mamy na uwadze tylko rzeczy widzialne, zawsze będziemy patrzyli na życie w ten sposób. Istnieje jednak jeszcze inne spojrzenie. Autor Listu do Hebrajczyków powiada o Mojżeszu: „Trzymał się bowiem tego, który jest niewidzialny” (Hbr 11,27). Robert Louis Stevenson opowiada o pewnym pracowniku oborowym. Ktoś ze współczuciem zapytał go jak radzi on sobie tak ciężko pracując każdego dnia. Człowiek ten odpowiedział: „Jeżeli poza tym wszystkim widzi się coś innego, to można znieść wszystko”. Człowiek, który widzi światło i kieruje ku niemu swoje kroki, potrafi wszystko przetrzymać, ponieważ widzi niewidzialnego.

Zbliżająca się radość i sąd (5,1-10)

W tekście tym znajdujemy bardzo znamienny rozwój myśli, tak charakterystyczny dla Pawła.

1. Rozstanie się z własnym ciałem jest dla Pawła radosnym dniem. Ciało to uważa on po prostu za namiot, tymczasowe miejsce zamieszkania, w którym przebywamy do chwili wejścia naszych dusz do prawdziwego domu. Mówiliśmy już o tym jak greccy i rzymscy myśliciele pogardzali ciałem. „Ciało - powiadali oni - jest grobem”. Platon powiedział nawet, że jest zawstydzony samym faktem posiadania ciała. Epiktet powiedział o sobie: „Jestem biedną duszą, noszącą na sobie własne zwłoki”. Seneka pisał: „Jestem istotą wyższą, zrodzoną do wyższych rzeczy niż być niewolnikiem ciała, na które patrzę jak na więzy krępujące moją wolność...W tak obrzydliwym miejscu mieszka wolna dusza”. Nawet w żydowskiej myśli istniało podobne pojęcie. „Bo śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemskie mieszkanie obciąża lotny umysł” (Mądrości 9,15). Paweł miał inne przekonania w tej sprawie. Nie pragnie on pogrążenia się w nirwanie, nie oczekuje wchłonięcia przez bóstwo, nie dąży do wolności bezcielesnego ducha, oczekuje natomiast na dzień, w którym Bóg obdarzy go nowym, duchowym ciałem. W tym nowym ciele będzie w stanie służyć Bogu i uwielbiać Go. Kipling napisał wiersz, w którym starał się wyrazić wszystko to, co człowiek będzie robił w przyszłym świecie:

Gdy ostatni ziemski obraz zostanie skończony,

A tubki będą wyciśnięte i suche,

Gdy najjaskrawsze kolory wyblakną

I umrze najmłodszy krytyk,

Będziemy odpoczywać i tak potrzebną wiarę

Złożymy na eon lub dwa,

Zanim znów Mistrz nas wszystkich

Nie postawi do nowych zadań.

A ci, co są dobrzy, będą szczęśliwi,

Zasiądą na złotym krześle,

Rozstawią przed sobą płótno,

Wezmą do rąk malarski pędzel

I zaczną malować prawdziwych świętych:

Magdalenę, Piotra i Pawła,

Cały wiek będą tak siedzieć

I nigdy się to im nie znudzi.

Tylko Mistrz będzie ich chwalił,

Tylko Mistrz będzie ich ganił,

Nikt nie będzie pracować dla zysku,

Nikt nie będzie pracować dla chwały,

Gdyż sama ta praca będzie ich radością,

Każdy w blasku własnej gwiazdy

Będzie malował rzecz taką, jak ją widzi

Dla Boga i Pana tych wszystkich rzeczy.

Podobnie czuł Paweł. Wieczności nie uważał za nicość czy stan permanentnego bezruchu. Przejście do wieczności traktował jako wejście do życia i ciała, w którym nasza służba będzie pełniejsza i doskonalsza.

2. Mimo tęsknoty za życiem przyszłym, Paweł nie pogardza życiem teraźniejszym. Jest on, jak sam powiada, pełen ufności. Podstawą tej ufności jest posiadanie już tu, w doczesności, Świętego Ducha Bożego, który jest arrabon (por. 1,22), pierwszym zadatkiem przyszłego życia. Paweł jest przekonany, że już w doczesności chrześcijanin może przeżywać przedsmak życia wiecznego. Chrześcijanin jest obywatelem dwóch światów. Jedną nogą stoi on w czasie, a drugą w wieczności. Jego ciało jest na ziemi, ale serce w niebie. Skutkiem tego nie jest pogarda wobec tego świata, lecz radość z powodu przebłysku chwały, która w przyszłości objawi się w całej swojej pełni.

3. W końcu odzywa się dosyć surowy ton. Myśląc i tęskniąc za przyszłym życiem, Paweł nigdy nie zapomniał o tym, że jesteśmy na drodze nie tylko do chwały, ale też na drodze do sądu. „Wszyscy musimy stanąć przed sądem Chrystusowym”, lub jak trafniej oddaje to stary przekład: „przedsądową stolicą Chrystusową”. Słowem określającym tę „stolicę” jest bema. Może Paweł miał na uwadze rzymski trybunał miejski, przed którym sam stawał. A może myślał o greckim sposobie wymierzania sprawiedliwości. Wszyscy obywatele greccy byli zobowiązani do występowania w charakterze sędziów, lub inaczej mówiąc, zasiadać w gronie jurorów. Gdy Ateńczyk zasiadał za stołem sędziowskim, wręczano mu dwa brązowe dyski. Każdy z nich posiadał cylindryczną oś. Jedna oś była pusta i dysk ten symbolizował potępienie; druga oś była pełna i dysk ten miał świadczyć o uniewinnieniu podsądnego. Na bema stały dwie urny. Jedna była wykonana z brązu i nazywała się „rozstrzygającą urną”, ponieważ sędzia wrzucał do niej odpowiedni dysk. Druga, wykonana z drewna, zwana „urną nie mającą mocy prawnej”, służyła sędziemu do odrzucenia zbędnego dysku. Tak więc przy końcu rozprawy jurorzy wrzucali do brązowej urny dyski obciążające lub uniewinniające. Dla widza były one bardzo podobne do siebie i dlatego nikt nie wiedział, jaki będzie ostateczny werdykt. Następnie liczono dyski i ogłaszano wyrok. W ten sam sposób kiedyś będziemy oczekiwać na Boży werdykt. Jeżeli stale będziemy mieć to na uwadze, nasze życie stanie się rzeczą niezmiernie ważną, ponieważ codziennym postępowaniem przybliżamy się lub oddalamy od swego przeznaczenia, zdobywamy lub tracimy koronę. Czas jest okresem doświadczenia i przygotowania do wieczności.

Nowe stworzenie (5,11-19)

Tekst ten jest bardzo ściśle związany z poprzednim. Paweł mówił tam o konieczności ukazania się przed sędziowskim trybunałem Chrystusa. W świetle tego faktu przeżywał całe swoje życie. Nie tyle chodzi mu o strach przed Chrystusem, lecz bojaźń Bożą i szacunek względem Niego. W Starym Testamencie bardzo często mówi się o strachu, który oczyszcza życie. Hiob mówi o „bojaźni Pańskiej, która jest mądrością” (Job 28,28). „Czego żąda od ciebie Pan - pyta autor Piątej księgi Mojżeszowej i natychmiast odpowiada - abyś okazywał cześć Panu, swemu Bogu” (5 Mjż 10,12). „Bojaźń Pańska jest początkiem mądrości” (Prz 1,7).

„Dzięki bojaźni Pana stronimy od złego” (Prz 16,6). Nie jest to strach psa oczekującego na baty ani strach karanego dziecka. Jest to wielki szacunek, który strzeże przed zbezczeszczeniem świętego miejsca. Jest to strach przed uczynieniem czegoś, co złamałoby serce osobie kochanej. „Bojaźń Pana - powiada psalmista - jest czysta”. (Ps 19,10). Bez tego oczyszczającego strachu człowiek nie może żyć tak jak powinien.

Paweł pragnie przekonać wszystkich o swojej szczerości. Nie wątpi w to, że w oczach Bożych jego ręce są czyste, a motywy szlachetne; tę szczerość pragnie okazać wobec swoich przyjaciół w Koryncie. Taka postawa nie jest podyktowana pragnieniom wywyższenia siebie. Chodzi tu o to, że zakwestionowana szczerość osłabia wpływ poselstwa, które zawsze jest słyszane w kontekście charakteru samego zwiastuna. Dlatego kaznodzieja i nauczyciel muszą być poza wszelkim podejrzeniem. Powinniśmy unikać nie tylko zła, ale i wszystkiego tego, co wydaje się być złym, aby przez to zachować od pomniejszenia zwiastowane przez siebie poselstwo.

W wierszu 13 Paweł dowodzi, że całe jego postępowanie posiada tylko jeden motyw - służenie Bogu i dopomaganie Koryntianom. Kilka razy uważano go za szaleńca (Dz 26,24). Był tak samo niezrozumiany jak Jezus (Mk 3,21). Entuzjasta w oczach ludzi obojętnych zawsze wydaje się być człowiekiem nienormalnym. Kipling opowiada jak to w pewnym porcie na statek wszedł Booth, generał Armii Zbawienia. Orkiestra złożona z członków tego ruchu entuzjastycznie żegnała swego przywódcę. Wszystko to napełniło duszę Kiplinga pewnym niesmakiem. Później rozmawiał z generałem, wspominając mu o nieprzyjemnym akcencie w czasie jego pożegnania. „Młody człowieku - powiedział Booth - gdybym był pewien tego, że stojąc na rękach i uderzając stopami w bęben zdobędę choć jedną duszę dla Chrystusa, na pewno zacząłbym uczyć się tej sztuki”. Prawdziwy entuzjasta nie zwraca uwagi na krytyczne opinie innych. Jeżeli chrześcijanin zaczyna szczerze okazywać uprzejmość, przebacza, jest wyjątkowo wierny swoim zasadom, zawsze znajdą się tacy, którzy będą uważać go za nienormalnego. Jest czas na postępowanie spokojne, ale jest również czas na takie postępowanie, które w oczach świata wydaje się być szaleństwem. Ze względu na Chrystusa i dobro ludzi Paweł był przygotowany na wszystko.

Tak więc nasz tekst mówi o głównym motywie całego życia chrześcijańskiego. Chrystus umarł za wszystkich. Teraz chrześcijanin jest, według ulubionego powiedzenia Pawła, w Chrystusie, i dlatego jego stare życie zostało pogrzebane w śmierci, powstał on do życia jako nowy człowiek, tak nowy jak gdyby tylko co wyszedł spod twórczych rąk Boga. W tej nowości życia przestrzega on zupełnie nowych zasad. Nie ocenia wszystkiego według miary, jaką posługuje się świat. Nie przywiązuje wartości do rzeczy, za którymi ugania się świat. Kiedyś Jezusa Chrystusa mierzył ludzką miarą, zamierzał usunąć Go i chrześcijańską wiarę z oblicza ziemi. Teraz zasady Pawła są inne. Teraz człowiek, którego kiedyś pragnął usunąć nawet z ludzkiej pamięci, jest mu najwspanialszą osobą w świecie, ponieważ to przez Jezusa Chrystusa zbliżył się do Boga, za czym tęsknił przez całe swoje życie.

Ambasador Chrystusa (5,20-6,2)

Chwalebnym urzędem Pawła i największym zadaniem jego życia jest urząd ambasadora Chrystusa. Użyte tu słowo (presbeuein) jest wielkim słowem. Posiada ono dwa zastosowania odpowiadające łacińskiemu legatus.

1. Rzymskie prowincje dzieliły się na dwa rodzaje. Jedne były pod bezpośrednią kontrolą senatu, inne zaś - pod bezpośrednią kontrolą cesarza. Prowincje spokojne, w których nie stacjonowały wojska, były prowincjami senatorskimi; prowincje niebezpieczne i naszpikowane wojskami, były prowincjami cesarskimi. Prowincją cesarską zarządzał bezpośredni przedstawiciel cesarza, zwany legatus lub po grecku presbeutes. Tak więc słowo to przede wszystkim oznacza człowieka bezpośrednio wysłanego przez cesarza. Paweł uważał siebie za osobistego wysłannika Jezusa Chrystusa.

2. Słowo presbeutes i legatus mają jeszcze ciekawsze znaczenie. Gdy senat rzymski postanawiał zamienić jakiś kraj na swoją prowincję, wysłał tam dziesięciu legati lub presbeutai, którzy wraz ze zwycięskim wodzem ustalali warunki pokoju dla podbitego narodu, wyznaczali granicę nowej prowincji, uchwalali konstytucję dla nowej administracji, a następnie wracali i przedkładali wypracowane dokumenty senatowi do zatwierdzenia. Byli to ludzie odpowiedzialni za włączenie nowego narodu do rodziny cesarstwa rzymskiego. Paweł również uważa siebie za człowieka, który przedkłada ludziom warunki pojednania z Bogiem, na mocy których stają się oni obywatelami imperium Bożego i członkami Jego rodziny.

Pozycja ambasadora jest bardzo odpowiedzialna.

1. Ambasador Polski jest Polakiem w obcym kraju. Żyje on wśród ludzi, którzy rozmawiają innym językiem, wywodzą się z innych tradycji i prowadzą inny styl życia. W takiej samej sytuacji znajduje się chrześcijanin. Żyje on w świecie, bierze udział w życiu i pracy tego świata, chociaż jest obywatelem nieba. Pod tym względem jest on obcokrajowcem, który żyje w obcym sobie kraju. Człowiek, który nie chce być innym, nie może być chrześcijaninem.

2. Ambasador reprezentuje swój kraj. Jego głos jest głosem Polski. Przekazuje on oświadczenia i decyzje swego kraju. Nieraz chrześcijanin musi przemawiać w imieniu Chrystusa. Jego głos powinien przewyższać wszystkie dźwięki tego świata, ponieważ jest to głos samego Chrystusa, skierowany do poszczególnego człowieka.

3. Honor kraju znajduje się w rękach ambasadora. Według niego ocenia się jego kraj. Słuchając jego słów i obserwując jego postępowanie ludzie powiadają: „Tak mówią i tak zachowują się Polacy”. On kształtuje opinię o swoim kraju. Lighfoot, wielki biskup z Durham, powiedział w jednym ze swoich kazań: „Ambasador nie tylko działa, ale i reprezentuje swój kraj... Jego zadaniem jest nie tylko przekazywanie poselstwa, lecz i sprawowanie odpowiedniej linii postępowania, musi on badać charaktery i wykorzystywać możliwości, by móc przemawiać w najbardziej atrakcyjny sposób”. Ambasador jest odpowiedzialny za kształtowanie właściwego obrazu swego kraju. Jest to wielki przywilej i nadzwyczaj wielka odpowiedzialność chrześcijanina. Honor Chrystusa i Kościoła jest w jego rękach. Według jego słów i postępowania ludzie kształtują pojęcie o Kościele, którego jest on członkiem, i o Mistrzu, do którego on należy i któremu musi starać się służyć.

Zwróćmy uwagę na poselstwo Pawła. „Pojednajcie się z Bogiem”. Nowy Testament nigdzie nie mówi o pojednaniu Boga z człowiekiem, lecz zawsze o pojednaniu ludzi z Bogiem. Nie chodzi tu bowiem o udobruchanie rozgniewanego Boga. Cały proces zbawienia rozpoczyna się z Boga. Bóg posłał swego Syna, ponieważ umiłował ten świat. To nie Bóg więc jest obcy człowiekowi, lecz człowiek jest obcy wobec Boga. Oddzielającą barierę zbudował nie Bóg, ale człowiek. Poselstwo Boże zwiastowane przez Pawła jest apelem miłującego Ojca do błądzących dzieci, jest zaproszeniem ich do domu, gdzie oczekuje na nich miłość.

Paweł błaga, aby zaoferowanej łaski Bożej nie przyjmowali na próżno. Istnieje taka tragiczna rzecz jak udaremnienie czy unicestwienie łaski. Przyjrzyjmy się tej sprawie w ludzkich kategoriach. Przypuśćmy ojciec poświęca się, ciężko pracuje, by umożliwić synowi lepszy start życiowy; czyni dla niego wszystko co jest w ludzkiej mocy. Przypuśćmy że syn wcale nie czuje się zobowiązany do wdzięczności wobec swego ojca, nie czuje potrzeby wynagrodzenia mu tych poświęceń. Syn ten po prostu zapomniał o miłości, która dała mu tak wiele, i poszedł swoją własną drogą. Taka postawa boleśnie rani ojcowskie serce, doprowadza do tragedii. W ten sam sposób Bóg okazuje wszystkim ludziom swoją łaskę, oni zaś, nie zważając na to, idą własną drogą. Czyniąc to jeszcze raz krzyżują Chrystusa i przez to boleśnie ranią serce Boże.

Burza kłopotów (6,3-10)

We wszystkich kłopotach i trudnościach życia Paweł dbał tylko o jedno - by okazać się szczerym i pożytecznym sługą Jezusa Chrystusa. Dążąc do tego celu nieraz odwracał się wstecz, patrząc na „burzę kłopotów” jak nazywał to Chryzostom, z którymi wciąż jeszcze miał do czynienia. Każde z określeń tego niezwykłego katalogu, który przez kogoś został nazwany „hymnem zwiastuna zbawienia”, jest częścią życia Pawła.

Hymn ten zaczyna się triumfalnym słowem chrześcijańskiego życia - cierpliwością (hypomene). Wyrażenia tego nie da się przetłumaczyć. Nie określa ono postawy człowieka, który ze zwieszoną głową i założonymi rękami pozwala fali kłopotów przewalać się nad sobą. Jest to raczej takie znoszenie kłopotów, które zamienia je na zwycięstwa. Chryzostom napisał wielki wiersz pochwalny na cześć hypomene, triumfalnej cierpliwości chrześcijańskiej. Nazywa ją „źródłem wszelkich dóbr, matką pobożności, nigdy nie więdnącym owocem, niezdobytą twierdzą, przystanią, do której nigdy nie docierają sztormy”. Nazywa ją też „królową cnót, podwaliną prawego postępowania, pokojem w czasie wojny, ciszą wśród burzy, bezpieczeństwem w niepokoju”. Jest to odważne przekraczanie punktu krytycznego i zawsze radosne oczekiwanie na nadejście nieznanego. Alchemia takiej postawy przekształca uciski w zwycięstwa i chwałę.

Następnie Paweł mówi o grupach trudności, które dopomagają w praktykowaniu zwycięskiej cierpliwości.

1. Życiu chrześcijańskiemu nie są obce konflikty wewnętrzne.

a) Pewne sprawy przygniatają nas. Użyte tu słowo tlipsis, jak już mówiliśmy, zasadniczo mówi o fizycznym uciskaniu człowieka. Mimo to pewne sprawy przygniatają ducha człowieka. Są to smutki obciążające jego serce, rozczarowania i kłopoty, które nieraz niemal pozbawiają go życia. Zwycięska cierpliwość potrafi rozprawić się z tym wszystkim.

b) Nieuniknione cierpienia życia. Greckie słowo anagke dosłownie znaczy potrzeby życiowe. Pewnych trudności można uniknąć, ale są też trudności nieuniknione. Pewne sytuacje są nierozerwalnie związane z życiem ludzkim. Największą z tych trudności jest smutek, ponieważ każdy, kto poznał miłość, poznał też i smutek. Każdy człowiek stoi przed faktem śmierci. Zwycięska cierpliwość pozwala człowiekowi znieść wszystko, co bezpośrednio wiąże się z jego życiem.

c) Niepokoje i obawy w życiu. Użyte tu słowo (stenochoria) dosłownie znaczy wąskie przejście. Może to odnosić się do armii zamkniętej w małej, skalistej kotlinie, która nie pozwala na swobodne manewrowanie czy wycofanie wojska. Może również określać sytuację statku, który nie ma już możliwości umknięcia przed sztormem. Czasem człowiek czuje się jak gdyby zamknięty w czterech ścianach swego domu, zaczyna się dusić, nie widzi wyjścia ze swojej sytuacji. Nawet wtedy zwycięska wytrwałość dopomoże mu oddychać aromatem nieba.

2. Istnieją też zewnętrzne kłopoty życiowe.

a) Nieraz są to chłosty. Życie chrześcijańskie przyniosło dla Pawła zarówno cierpienia duchowe jak i fizyczne. Gdyby nie było tych, którzy znosili tortury, męki ognia i byli rozszarpywani przez dzikie zwierzęta, my nie bylibyśmy dzisiaj chrześcijanami. Wciąż są jeszcze takie kraje, w których chrześcijanie muszą cierpieć za swoją wiarę. Zawsze prawdą jest, że „krew męczenników staje się nasieniem Kościoła”

b) Może nim być uwięzienie. Klemens Rzymski powiada, że przynajmniej siedem razy Paweł był w więzieniu. Z Dziejów Apostolskich dowiadujemy się o jego uwięzieniu przed napisaniem do Koryntian z Filippi, potem zaś był więziony w Jerozolimie, w Cezarei i w Rzymie. Korowód chrześcijan, którzy byli więzieni, rozciąga się od pierwszego wieku do wieku dwudziestego. Zawsze byli tacy, którzy chętniej godzili się na utratę wolności niż na utratę wiary.

c) Następną trudnością były niepokoje. Chrześcijanin zawsze staje nie tyle przed surowością prawa, co przed przemocą ze strony tłumu. John Wesley opowiada co działo się w Wednesbury, gdy tłum zaczął „burzyć się jak ocean”. „Zabranie głosu było rzeczą niemożliwą, ponieważ wszędzie panował okropny hałas: Pochwycili mnie i poprowadzili do miasta; widząc otwarte drzwi wielkiego domu, chciałem wejść do nich, ale jakiś człowiek chwycił mnie za włosy i popchnął w tłum. Nie zatrzymując się zaciągnięto mnie na główną ulicę, przechodzącą przez środek miasta”. George Fox opowiada co działo się z nim w Tickhill. „Kapłan i radni parafii zebrali się na naradę. Poszedłem do nich i zacząłem mówić, ale natychmiast rzucili się na mnie; jakiś urzędnik wyrwał mi z rąk Biblię i tak uderzył nią mnie po twarzy, że zaczęła krwawić. Wtedy ludzie zawołali: „Wyprowadźmy go z kościoła”, a gdy to uczynili, zbili mnie do nieprzytomności, wyrzucili za żywopłot, potem ciągali po ulicy rzucając kamieniami, stałem się strzępem umorusanym w krwi i błocie... Jednak gdy tylko wstałem na nogi, zwiastowałem swoim prześladowcom słowo życia i wykazywałem, jak ich nauczyciele bezczeszczą chrześcijaństwo”. Tłum często był wrogiem chrześcijaństwa. Dzisiaj chrześcijanin spotyka się może nie z przemocą, lecz z pośmiewiskiem lub pogardą ze strony tłumów.

3. Trzecim rodzajem kłopotów są trudy chrześcijańskiego życia.

a) Należą do nich zmagania i wysiłki. Użyte tu słowo (kopos - rzeczownik i kopian - czasownik) w Nowym Testamencie jest niemal technicznym określeniem chrześcijańskiego życia. Jest to praca niezwykle wyczerpująca, nużąca dla umysłu i ducha. Chrześcijanin jest pracownikiem Bożym.

b) Do trudów tych należą bezsenne noce. Czasem były to noce modlitwy, a czasem niebezpieczeństwa i niewygody spędzały sen z powiek. Paweł starał się być czuwającym żołnierzem Chrystusa.

c) Do praktyki jego życia należały posty. Może nie było to rozmyślne powstrzymywanie się od przyjmowania posiłków, lecz głodowanie w czasie podróży z powodu braku środków żywnościowych. Tego rodzaju człowieka należałoby zestawić z dzisiejszym chrześcijaninem, który bez solidnego śniadania nie idzie na nabożeństwo.

Kończąc wyliczanie trudności i kłopotów, które cierpliwie znosił, Paweł zwraca uwagę na boskie wyposażenie swego życia. Ono również dzieli się na trzy grupy, a każda z nich na trzy rodzaje.

1. Istnieją pewne wartości umysłu.

a) Pierwszą z nich jest czystość. Użyte tutaj słowo (hagnotes) Grecy określali jako „staranne unikanie wszystkich grzechów, które są przeciwne bogom; służenie Bogu jak wymaga tego natura”. Czystość tę określa się również jako „rozwaga w najtrudniejszej sytuacji”, jako „wolność od skazy ciała i ducha”. Właściwie jest to taka wartość, która umożliwia człowiekowi przybliżenie się do Boga. Samo czyste życie jest wielkim poselstwem. Kilka nieskładnych słów człowieka świętego ma większy wpływ niż kwiecista mowa tego, który znany jest ze swojej świeckości.

b) Drugą cechą umysłu jest poznanie. Jest to poznanie tego, co musi być wykonane. Poznanie to nie wyraża się w subtelnych sformułowaniach teologa, lecz w postępowaniu chrześcijanina.

c) I w końcu wielkoduszność. Zwykle Nowy Testament słowem tym (makrotimia) określa cierpliwość wobec ludzi, wyrozumiałość dla ich błędów a nawet okrucieństwa. Jest to wielkie słowo. W Pierwszej księdze Machabejskiej mówi się (8,4), że Rzymianie pokonali świat „dzięki swojej roztropności i cierpliwości”. Słowo to oznacza tutaj rzymską nieustępliwość, która nigdy nie zadowala się porażką. Cierpliwość jest cechą człowieka, który może przegrać bitwę, ale nigdy nie zgodzi się na przegranie całej wojny.

2. Następnie Paweł wymienia zalety serca.

a) Pierwszą z nich jest uprzejmość. Uprzejmość (chrestotes) to jedno z wielkich słów Nowego Testamentu. Jest ono przeciwieństwem srogości. Jeden z wielkich wodzów określa je jako „współczującą przychylność, która rozbraja innych, gdyż wzdryga się przed zadawaniem im bólu”. Wielkim przykładem tego rodzaju postępowania jest Izaak (1 Mjż 26,17-22), który stale unikał kłótni i walk. Tego rodzaju człowiek więcej myśli o innych aniżeli o sobie.

b) Duch Święty. Paweł dobrze wiedział, że każdy dobry uczynek nie może być dokonany bez pomocy Ducha Świętego. Wyrażenie to może nie oznaczać Ducha Świętego, lecz ducha świętości. Może to duch Pawła, najgłębsza część jego istoty jako dominujący motyw jego postępowania, była święta i skierowana wyłącznie na uwielbienie i służenie Bogu.

c) Miłość nieobłudna. Na określenie miłości Paweł używa agape, najbardziej charakterystycznego słowa Nowego Testamentu. Jest to niezmienna życzliwość i dobra wola. Jest to wytrwałe i ciągłe szukanie najwyższego dobra innego człowieka bez względu na jego postawę i zachowanie się.

3. Następna część wyposażenia Bożego dotyczy pracy ewangelizacyjnej.

a) Głoszenie słowa prawdy. Jezus nie tylko powołał Pawła do zwiastowania i ewangelii, ale również obdarzył go niezbędnymi umiejętnościami. Bogu zawdzięczał zarówno Słowo jak i możliwości jego zwiastowania.

b) Następnym darem była moc Boża. Dla Pawła było to wszystkim. Paweł nigdy nie powiadał dumnie: „Ja tego dokonałem”, zawsze z pokorą wyznawał: „Bóg uzdolnił mnie do tego”.

c) Dalszym wyposażeniem była oręż sprawiedliwości ku natarciu i obronie. Miecz lub włócznię trzymano w prawej ręce, a tarczę w lewej; Bóg obdarzył Pawła mocą zarówno do atakowania swego zadania jak i do obrony przed pokusami.

Ten liryczny fragment kończy się serią kontrastów, przeciwstawień. Zaczyna się ona chwałą i hańbą. Słowo użyte na określenie hańby w potocznym znaczeniu mówiło o utracie praw obywatelskich (atima). Paweł powiada: „Mogę stracić wszystkie prawa i przywileje, jakie oferuje mi świat, ale mimo wszystko jestem obywatelem Królestwa Bożego”. Następnie mówi o zniesławieniu i dobrej sławie. Niektórzy krytykowali każde jego postępowanie, wprost nienawidzili jego imienia, ale sam Bóg zapewni mu sławę. Uważano go za zwodziciela. Dosłownie wyrażenie to oznacza wędrownego szarlatana i oszusta. Mimo tego rodzaju oszczerstw Paweł wiedział, że jego poselstwo jest prawdą Bożą. Był on nieznany, a jednak znany. Prześladujący go Żydzi powiadali, że jest to osoba nieznana w szerszych kręgach, chociaż ci, którzy przez niego poznali Chrystusa, wspominali go z wdzięcznością. Pawłowi stale groziła śmierć. Niebezpieczeństwo było towarzyszem jego podróży, a możliwość śmierci - bliskim przyjacielem, a jednak dzięki łasce Bożej wciąż żył, zresztą śmierć nie była w stanie zniweczyć jego życia. Te trudne i niebezpieczne sytuacje życiowe nie były w stanie załamać ducha Pawła, nie mogły odebrać mu radości zbawienia. Często nie miał przy sobie grosza, był bezdomnym wędrowcem, a jednak swoim poselstwem ubogacał dusze wielu ludzi. Posiadanie Chrystusa było mu wszystkim zarówno w doczesności jak i wieczności.

Akcentowanie miłości (6,11-13 i 7,2-4)

Połączyliśmy te dwa teksty ze sobą, opuszczając na razie 6,14-7,1. Przyczynę takiego postępowania wyraźniej zauważymy przy omawianiu następnego tekstu. Tutaj Paweł szczególnie akcentuje miłość, która przewyższa wszelkie nieporozumienia: Wyrażenie „nasze serce szeroko się otwarło” dosłownie znaczy „nasze serce zostało poszerzone”. Chryzostom skomentował to następująco: Wysoka temperatura rozszerza wszystkie rzeczy, stąd i ciepło miłości zawsze rozszerza ludzkie serca. Koniec wiersza 12 Biblia Tysiąclecia wyraża słowami: „wasze serca są skurczone”. Słowo „serce” zostało przetłumaczone z greckiego splagchna, co dosłownie oznacza górną część wnętrzności: serce, wątrobę i płuca. Organy te uważano za siedlisko uczuć. Wyposażenie to może jest niezręczne, ale my też miłość łączymy z sercem, które ostatecznie jest fizyczną częścią organizmu.

Paweł powiada, że nikomu nie wyrządził krzywdy, nikogo nie popchnął na złą drogę, nikogo nie oszukał. Przy końcu swego życia Sir Walter Scott oświadczył: „Niczyjej wiary nie podkopałem i niczyich zasad nie naruszyłem”. Również Trackeray przy końcu życia napisał modlitwę, w której powiada, aby nie było mu dane „napisać żadnego słowa niezgodnego z miłością Bożą, ani narzucać innym swoich przesądów, lecz zawsze wyrażać prawdę”. Jedyną rzeczą gorszą od własnego grzechu jest popychanie ku temu innych. Smutną prawdą życia jest to, że nieraz pokusa pochodzi od człowieka, który popycha swego młodszego czy słabszego brata do grzechu. Ktoś opowiadał o starszym człowieku, który będąc na łożu śmierci przeżywał wyraźny niepokój. Będąc o to zapytany, odpowiedział, że jako chłopiec wraz ze swoimi rówieśnikami bawił się niedaleko skrzyżowania ruchliwych dróg. Znajdujący się tam drogowskaz dosyć luźno stał w ziemi. Chłopcy odwrócili go tak, że wskazywał niewłaściwe kierunki. Umierający powiedział: „Nie mogę przestać myśleć o tym, jak wielu ludzi tego dnia poszło w niewłaściwym kierunku”. Skierowanie kogoś na niewłaściwą drogę jest wielkim obciążeniem sumienia. Paweł z radością stwierdza, że jego wpływ i przewodnictwo zawsze zmierzały ku rzeczom najlepszym.

Paweł powiada Koryntianom jak bardzo się cieszy mimo wielu istniejących jeszcze kłopotów. Prawidłowe współżycie jest rzeczą bardzo ważną. Jeżeli człowiek jest szczęśliwy w domu, może on pokonywać wszelkie trudności poza domem. Jeżeli ma się dobrych przyjaciół, można przetrzymać różnego rodzaju niepowodzenia. Jak powiada autor Przypowieści: „Lepsza potrawa z jarzyn, a przy tym miłość, niż karmny wół wraz z nienawiścią” (Prz 15,17).

Zerwijcie z pogaństwem (6,14-7,1)

Teraz wracamy do tekstu, który poprzednio pominęliśmy. Jest on niezręcznie wtrącony i stąd czytając 7,2 bezpośrednio po 6,13 uzyskujemy jedność i płynność myśli. Ten srogi tekst jest podparty słowami o radosnej, optymistycznej miłości. We wstępie mówiliśmy już, że Paweł napisał list wcześniejszy od Pierwszego do Koryntian. W 1 Kor 5,9 powiada on: „Napisałem wam w liście, abyście nie przestawali z wszetecznikami”. Możliwie list ten został zagubiony, a może jego fragment właśnie tutaj został umieszczony. W zbiorze listów Pawła jedna z kartek mogła być umieszczona na niewłaściwym miejscu. Dopiero w 90 roku zbiór ten został ostatecznie zakończony i dlatego przedtem nikt nie wiedział, w jakim porządku należy je ustawiać. Właściwie tekst nasz odpowiada wzmiance zamieszczonej w 1 Kor. 5, 9. Zawiera on obrazy zaczerpnięte ze Starego Testamentu. Paweł napomina Koryntian, aby w obcym jarzmie nie łączyli się z niewierzącymi. Przez to samo nawiązuje do nakazu z 5 Mjż 22,10: „Nie będziesz zaprzęgał do orki razem wołu i osła” (por. 3 Mjż 19,19). Istnieje tu pojęcie zasadniczego zróżnicowania pewnych rzeczy i dlatego nie dadzą się one ze sobą połączyć. Tak samo niemożliwą rzeczą jest połączenie chrześcijańskiej czystości z pogańskim zepsuciem.

W pytaniu: „Jakiż układ między świątynią Bożą a bałwanami?” Paweł nawiązuje do incydentu z czasów Manasessa, który wprowadził do świątyni Bożej podobizny bóstw pogańskich (2 Krl 21,19); w późniejszych latach Jozjasz dokonał oczyszczenia świątyni (2 Krl 23,3nn). A może miał na myśli obrzydliwość opisaną w Ez 8,3-18. Ludzie nieraz starali się łączyć świątynię Bożą z nabożeństwem pogańskim, co prowadziło do opłakanych skutków.

Cały tekst ostrzega przed łączeniem się z ludźmi niewierzącymi. Zachowanie siebie nieskalanymi przez świat jest wyzwaniem dla Koryntian. „Wyjdźcie stąd!” to podstawowa zasada historii Izraela. Tymi słowami Bóg zwrócił się do Abrahama, mówiąc: „Wyjdź z ziemi swojej i od rodziny swojej, i z domu ojca swego” (1 Mjż 12,1). Takie same słowa w postaci ostrzeżenia zostały skierowane do Lota przed zniszczeniem Sodomy i Gomory (1 Mjż 19,12-14). Z pewnymi rzeczami w tym świecie chrześcijanin nie może i nie powinien się łączyć.

Trudno sobie wyobrazić jak wiele podziałów musiało wprowadzić pierwotne chrześcijaństwo. Prawie w każdej dziedzinie życia trzeba było się od czegoś oddzielać, rozłączać, z czegoś zrezygnować, występować.

1. Często chrześcijanin musiał rezygnować ze swego zajęcia. Załóżmy ktoś był kamieniarzem, należał do spółki, która już podpisała kontrakt na budowę świątyni pogańskiej. Ktoś inny był krawcem. Co należało zrobić, jeżeli wykonywał on jedynie szaty liturgiczne dla kapłanów pogańskich bóstw? Inny znowu był żołnierzem. U bramy każdych koszar wojskowych płonął ogień na cześć boskiego cezara. Czy chrześcijanin mógł rzucić na ten ołtarz ziarno kadzidła jako wyraz swego udziału w oddawaniu boskiej czci cezarowi? Członkowie pierwotnego Kościoła stale musieli wybierać między bezpiecznym zajęciem a wiernością Jezusowi Chrystusowi. Kiedyś przyszedł do Tertuliana pewien człowiek. Po przedstawieniu swego problemu, powiedział: „Ale ostatecznie ja muszę żyć”. „Czy rzeczywiście musisz?” - odpowiedział Tertulian. W pierwotnym Kościele człowiek nieraz musiał pożegnać się ze swoją pracą zawodową. Jednym z wielkich współczesnych przykładów tego życia jest F. W. Charrington. Po ojcu odziedziczył on dochodowe przedsiębiorstwo produkcji piwa. Pewnego razu przejazdem zatrzymał się na noc w przydrożnej karczmie. Przy jej drzwiach stała niewiasta. Gdy mężczyzna, na pewno jej mąż, zbliżył się do drzwi, starała się nie wpuścić go do środka. Jednym silnym uderzeniem pięści powalił ją na ziemię. Chrrington pośpieszył na pomoc i nagle spojrzał do góry. Nad wejściem do karczmy widniało jego nazwisko. Charrington powiedział później: „Tym jednym uderzeniem człowiek ten nie tylko powalił na ziemię swoją żonę, ale też dopomógł mi zrezygnować z tego brudnego zajęcia”. Nie zechciał zarabiać na ludzkim nieszczęściu i dlatego zrezygnował ze swojej fortuny. Nikt nie jest stróżem sumienia swego bliźniego, każdy sam musi decydować, czy swoje zajęcie może przynieść Chrystusowi i czy z Chrystusem może pójść do swoich codziennych obowiązków.

2. Czasem oznaczało to zrezygnowanie z życia towarzyskiego. W starożytnym świecie, jak mówiliśmy o tym w związku z tekstem mówiącym o mięsie ofiarowanym bałwanom, przyjęcia rodzinne często odbywały się w świątyni. Zaproszenie na tego rodzaju ucztę brzmiało mniej więcej tak: „Zapraszam cię na posiłek przy stole naszego Pana Serapisa”. Przyjęcia w domach prywatnych rozpoczynano wylaniem kieliszka wina na cześć bogów. Czy chrześcijanin mógł brać udział w tego rodzaju przyjęciu? Czy musiał wyjść i na zawsze pożegnać się z towarzystwem, które dotąd tak bardzo sobie cenił?

3. Czasem wymagało to rezygnacji z więzów rodzinnych. W pierwszych latach chrześcijaństwo prowadziło do rozerwania rodzin. Gdy żona stawała się chrześcijanką, mąż wypędzał ją ze swego domu. Gdy chrześcijaninem stawał się mąż, żona opuszczała go. Jeżeli dzieci stawały się chrześcijanami, zamykały się przed nimi drzwi rodzinnych domów. Dosłownie spełniało się to, że Chrystus nie przyniósł pokój, lecz miecz, że Jego naśladowcy bardziej powinni kochać Jego niż swoich najbliższych. Musieli być przygotowani na wyrzucenie z własnych domów.

Choć jest to rzeczą trudną, należy dobrze uświadomić sobie to, że nie można czynić pewnych rzeczy i nadal być chrześcijaninem. Od pewnych rzeczy każdy z nas powinien radykalnie się odwrócić.

Zanim zostawimy ten tekst, zwróćmy uwagę na jeszcze jedną sprawę. Cytowane przez Pawła teksty ze Starego Testamentu pochodzą z różnych miejsc i żaden z nich nie jest przytoczony dokładnie. Są tu fragmenty i pojęcia zaczerpnięte z 3 Mjż 26,11-12; Iz 52,11; Ez 20,34; 37,27; 2 Sm 7,14. Prawie wszędzie Paweł cytuje niedokładnie. Dlaczego? Musimy pamiętać o tym, że w tamtych czasach nie było jeszcze książek. Księgi były pisane na zwojach papirusowych. Taka księga jak Dzieje Apostolskie stanowiła zwój o długości ponad 4,5 metra. Ponadto nie było podziału na rozdziały. Dzieła tego dokonał Stephen Langton w trzynastym wieku. Nie było też podziału na wiersze, którego dokonał Stephanus, drukarz paryski, dopiero w szesnastym wieku. I w końcu nie było takiej rzeczy jak konkordancja, powstała w szesnastym wieku. Dlatego Paweł czynił to, co było możliwe - cytował z pamięci, dbając wyłącznie o treść, a nie dosłowne przytoczenie tekstu. Zasadniczo chodziło mu nie o literę Pisma świętego, lecz poselstwo Pisma świętego.

Smutek według Boga i radość według Boga (7,5-16)

Tekst ten nawiązuje do sytuacji wspomnianej w 2,13. Paweł mówi tam jak to niecierpliwił się w Troadzie, nie wiedząc co dzieje się w Koryncie, i jak to udał się stamtąd do Macedonii, by jak najszybciej spotkać się z Tytusem. Jeszcze raz przyjrzyjmy się zaistniałej sytuacji. W zborze korynckim nastąpiło zamieszanie. Krótka wizyta Pawła jeszcze bardziej pogorszyła sytuację, co sprawiło mu dotkliwy ból. Po tym niepowodzeniu przez Tytusa wysyła im bardzo surowy list. Tak bardzo niepokoił się dalszym rozwojem sytuacji, że mimo możliwości ewangelizacyjnych w Troadzie, wyszedł na spotkanie Tytusa do Macedonii. Jakże bardzo ucieszyła go pomyślna wiadomość o zażegnanym niebezpieczeństwie, o wzajemnym pojednaniu zborowników w Koryncie. Na takim tle należy umieścić przytoczony wyżej tekst. Mając to na uwadze zwróćmy uwagę na bogactwo tego tekstu.

Mówi on o metodzie Pawła i jego poglądzie na temat nagany.

1. Jest on przekonany, że w pewnej sytuacji udzielenie nagany jest koniecznością. Często łatwy pokój w końcu prowadzi do poważnych kłopotów. Człowiek, który swoją bierną postawą przyzwala na rozwój niebezpiecznej sytuacji, ojciec, który pragnąc uniknąć nieprzyjemnych sytuacji pozwala dzieciom na swawolę, gromadzi sobie coraz większe kłopoty. Trudności są podobne do choroby. Leczenie rozpoczęte we właściwym czasie może doprowadzić da całkowitego wyzdrowienia. Inaczej choroba może stać się nieuleczalna i bezpośrednio może prowadzić do śmierci.

2. Mimo wszystko Paweł niechętnie udzielał nagany. Czynił to tylko wtedy, gdy nie było innego wyjścia. Zadawanie bólu nie sprawiało mu przyjemności. Są ludzie odczuwający sadystyczną przyjemność, gdy ktoś wije się z bólu pod uderzeniami ich języka, chociaż są okrutni, przechwalają się swoją subtelnością, a swoje prostactwo nazywają szczerością. Nagana sprawiająca ulgę nie jest tak skuteczna jak nagana udzielona z płaczem, wypływająca ze złamanego serca, które wyczerpało już wszystkie środki zaradcze.

3. Ponadto jedynym celem nagany Pawła jest przywrócenie błądzących na drogę prawdy. Udzielając nagany Paweł pragnął, by mimo swego nieposłuszeństwa i raniących serce oszczerstw, Koryntianie zobaczyli w nim pałającą i zawsze życzliwą miłość. Taka nagana może sprawić chwilowy ból, ale sam ból nie jest jej ostatecznym celem; nie chodziło o ich obalenie, lecz podniesienie i postawienie na nogi; nie o zniechęcenie, lecz dodanie otuchy; nie chodziło nawet o wykorzenienie zła, lecz o pielęgnowanie dobra.

Tekst ten mówi również o trzech wielkich radościach człowieka.

1. Przede wszystkim tchnie tutaj radość wynikająca z pojednania, radość z wygojenia się z ran i przezwyciężenia nieporozumień. Każdy z nas na pewno pamięta czasy swego dzieciństwa, kiedy to po popełnieniu jakiegoś zła między nami i naszymi rodzicami pojawiała się jakaś bariera, atmosfera napięcia. To samo może wydarzyć się i teraz między nami i naszymi najbliższymi. I pamiętamy na pewno uczucie ulgi i szczęścia, gdy znowu jednaliśmy się ze swoimi kochanymi. Ostatecznie człowiek, który żywi nieprzyjazne uczucia wobec innych, najbardziej szkodzi samemu sobie. Przyjazne słowo może jego udręki zamienić na pokój i radość.

2. Istnieje też radość z tego, że ktoś nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Paweł kształtował w Tytusie dobre cechy charakteru. I oto Tytus poradził sobie w bardzo trudnej sytuacji. Paweł nie wątpił w jego zalety, ale niezmiernie ucieszył się, że Tytus sprawdził się w życiu. Jakże zadowoleni jesteśmy, gdy nasze dzieci, czy to cielesne czy według wiary, postępują właściwie. Największą radością rodziców czy nauczycieli jest to, że ich dziecko czy uczeń przez sposób swego zachowania się dowodzą, że są godni pokładanych w nich nadziei. Największą tragedią życia są zawiedzione nadzieje, a największą jego radością - spełnienie tych nadziei.

3. Trzeci rodzaj ludzkiej radości pochodzi z przychylnego przyjęcia i poważnego traktowania kochanych przez nas osób. Prawdą jest, że bardziej wzrusza nas uprzejmość okazana wobec kochanych przez nas osób niż wobec nas samych. To samo odnosi się również do Boga. Dlatego to kochając swoich bliźnich najlepiej okazujemy swoją miłość wobec Boga. Bóg szczególnie cieszy się wtedy, gdy widzi, że Jego dziecko jest uprzejmie traktowane. Nasza uprzejmość wobec innych jest uprzejmością wobec Niego.

Tekst ten odróżnia smutek według Boga od smutku świeckiego.

1. Smutek według Boga prowadzi do prawdziwej pokuty, która wyraża się w uczynkach. Koryntianie dowiedli szczerości swojej pokuty czyniąc wszystko co było w ich mocy, by naprawić sytuację spowodowaną swoim bezmyślnym postępowaniem. Teraz znienawidzili grzech, który przedtem popełnili, a nawet z tego powodu znienawidzili siebie i wszelkimi sposobami starali się naprawić popełniony błąd.

2. Świecki smutek posiada dwie cechy. a) W pewnym sensie nie jest to w ogóle smutek, a jedynie przykre uczucie. Jest to poczucie lęku przed karą i poczucie zawodu ze względu na wykrycie grzechu. b) Nie jest to smutek z powodu grzechu czy krzywdy wyrządzonej innemu człowiekowi. Gdyby zasmuconemu w ten sposób zagwarantowano ucieczkę przed ręką sprawiedliwości; to samo przestępstwo na pewno popełniłby jeszcze raz. Człowiek taki nie ma w nienawiści grzechu, żałuje jedynie, że z powodu tego grzechu ma teraz kłopot. Prawdziwa pokuta, smutek według Boga, polega na zauważeniu zła w popełnionym uczynku. Nie jest to żal z powodu konsekwencji tego zła, lecz nienawiść wobec samego zła tkwiącego w uczynku. Musimy uważać, aby nasz smutek z powodu grzechu nie był spowodowany jedynie jego wykryciem czy naszym zamieszaniem w ten grzech; trzeba widzieć w grzesznym postępku bezwzględne zło i postanowić, aby uczynku tego nigdy nie powtarzać, jednocześnie poświęcając swoje życie na zadośćuczynienie krzywd wyrządzonych wobec Boga i bliźniego.

Zachęcanie do okazywania miłosierdzia (8,1-15)

Jednym z najbliższych sercu Pawła zadań było organizowanie zbiórki funduszy na pomoc dla zboru w Jerozolimie. Zbór w Jerozolimie był matką wszystkich innych zborów chrześcijańskich, ale był to zbór biedny materialnie i dlatego Paweł pragnął, aby wierzący pochodzenia pogańskiego wsparli swoich starszych braci w wierze. W tekście tym Paweł przypomina Koryntianom o ich obowiązkach w tym zakresie i zachęca do szczodrobliwości. Pragnąc pobudzić ich do godnej ofiarności, przytacza pięć następujących argumentów.

1. Podaje przykład innych. Mówi o ofiarności innych zborów macedońskich. Były one biedne, miały swoje kłopoty, a jednak ofiarowały nadspodziewanie dużo. Prawo żydowskie nakazywało, by w czasie uroczystości Purim, nawet biedny człowiek znalazł kogoś jeszcze biedniejszego od siebie i ofiarował mu jakiś dar. Nie zawsze najbogatsi są najbardziej szczodrymi. Często ludzie najbiedniejsi ofiarują najwięcej. Jak mówi znane powiedzenie, że biedni pomagają biednym, ponieważ tylko tacy ludzie wiedzą czym jest ubóstwo.

2. Następnie Paweł przytacza przykład Jezusa Chrystusa. Według niego ofiara Chrystusa nie rozpoczęła się krzyżem, a nawet nie narodzeniem. Została ona zapoczątkowana w niebie, gdy zrezygnował ze swojej chwały i postanowił przyjść na ziemię. Paweł rzuca człowiekowi wierzącemu następujące wyzwanie: „Czyż mając przed sobą tak wielki przykład szczodrobliwości możesz pozostawać skąpcem?”

3. Przypomina ich poprzednie postępowanie. Kiedyś przewodzili we wszystkich sprawach. Czy teraz chcą być na szarym końcu? Gdyby tylko ludzie żyli zgodnie ze swoimi najwyższymi zasadami, gdybyśmy zawsze dążyli do rzeczy najlepszych, jakże inne byłoby nasze życie! Powinniśmy postanowić, aby nigdy nie odstępować od swoich ideałów.

4. Mówi się o konieczności uczuciowego zaangażowania w słuszną sprawę. Koryntianie byli pierwszymi, którzy odpowiedzieli na apel apostoła. Jednak uczucia, które pozostają tylko uczuciami, a litość, która pozostaje tylko litością i nigdy nie przeradza się w dobry uczynek, są przejawem płytkiego emocjonalizmu i prowadzą do rozczarowania. Tragedia życia często polega nie na braku szlachetnych impulsów, lecz na niewykorzystaniu ich do szlachetnych przedsięwzięć.

5. Przypomina im o dziwnym zjawisku życia. Bardzo często odpłaca ono nam taką miarą, jaką my odmierzamy dla innych. Za okazywanie szczodrości życie szczodrze odpłaca, zaś człowiek skąpy więcej traci na swym skąpstwie niż zyskuje.

Paweł przytacza bardzo pozytywną opinię o Macedończykach. Przede wszystkim oddali oni siebie - i tak naprawdę było. Szczególnie wybijają się z nich dwie postacie. Pierwszą z nich był Arystarch z Tessaloniki. Towarzyszył on Pawłowi w jego ostatniej podróży do Rzymu (Dz 8,2). Podobnie jak Łukasz musiał on podjąć wielką decyzję. W tym czasie Paweł był więźniem mającym stanąć przed trybunałem cesarskim. Tylko w jeden sposób Arystarch mógł odbyć tę podróż, a to w postaci niewolnika Pawła. W ten sposób Arystarch dosłownie oddał swoje życie, całkowicie poświęcił je służbie Chrystusowi. Drugą postacią był Epafrodyta. Przybył on do Rzymu, odszukał uwięzionego Pawła, wręczył mu dar od zboru w Filippach, a następnie bardzo poważnie zachorował. Dlatego Paweł mówi o nim, że „dla sprawy Chrystusowej był bliski śmierci” (Flp 2,26-30).

Żaden dar nie jest prawdziwym darem, jeżeli i wraz z nim dawca nie daje części samego siebie. Dlatego to osobisty dar zawsze jest najwyższym rodzajem daru, czego niedoścignionym przykładem jest sam Jezus Chrystus.

Zacytowany przy końcu tekst ze Starego Testamentu pochodzi z 2 Mjż 16,18 i mówi o zbieraniu manny przez Izraelitów na pustyni. Ilość zebranej manny wystarczała każdemu z nich na cały dzień.

Misja Tytusa i innych (8,16-24)

Tekst ten ma bardzo praktyczny charakter. Paweł dobrze wiedział o swoich przeciwnikach i krytykach. Niektórzy z nich natychmiast zaskarżyliby go o przywłaszczenie części zebranej kolekty i dlatego wybiera on ludzi odpowiedzialnych za doręczenie ofiarowanych środków zborowi w Jerozolimie. Nie wiadomo jednak kim byli dwaj wspomniani bracia. Pierwszego z nich, który cieszył się zaufaniem wszystkich zborów, identyfikuje się z Łukaszem. Przemawia za tym zbieranie kolekty w dniu św. Łukasza. „Wszechmocny Boże, który powołałeś lekarza Łukasza do dzieła ewangelizacji i leczenia duszy, niech przyjemne Ci będzie lekarstwo jego nauki, by ustąpiły wszystkie choroby naszych dusz”. Szczerości swoich intencji Paweł starał się dowieść nie tylko przed Bogiem, ale i przed ludźmi.

Ciekawą przy tym rzeczą jest to, że ten sam Paweł, jednocześnie był poetą lirycznym, teologiem, a gdy trzeba było również dokładnym matematykiem i kasjerem. Był człowiekiem wielkim, który rzeczy małe i praktyczne wykonywał bardzo solidnie.

Chętny dawca (9,1-5)

W tekście tym, jak zauważyli to już ojcowie pierwotnego Kościoła, spotykamy się z bardzo ludzkim odczuciem. Paweł pozostaje przy temacie zbiórki na pomoc biednym w Jerozolimie. Bardzo wyraźnie zachęca tu Koryntian do szczodrości, stawiając im za przykład Macedończyków (8,1-5), a Macedończyków zachęca przykładem Koryntian! A teraz obawia się trochę, aby Koryntianie nie zawiedli jego nadziei. Jest to typowe dla Pawła i wielkości jego serca. Nigdy nie krytykował on jednego zboru przed drugim, a raczej starał się chwalić. Nigdy nie mówił o błędach i niedociągnięciach jednego zboru przed drugim, raczej mówi o tych sprawach, za które dany zbór można było pochwalić. Dobrym sprawdzianem człowieka jest przysłuchiwanie się jego wypowiedziom: czy z zadowoleniem mówi on o złych czy też dobrych cechach swoich bliźnich.

Istnieją przynajmniej cztery sposoby dawania daru.

1. Można dawać z obowiązku. Spełniając obowiązek uprzejmości ktoś może dawać tak, jak płaci się dla inkasenta rachunek za światło i gaz. Można to czynić ze smutnego obowiązku i z oczywistym ociąganiem się. Atmosfera przy ofiarowaniu daru może być tak bardzo pozbawiona wdzięku, że lepiej byłoby go w ogóle nie dawać.

2. Można dawać po prostu dla własnego zadowolenia. Bardziej myśli się wtedy o własnym przyjemnym uczuciu, aniżeli radości osoby obdarowanej. Są ludzie, którzy dają grosz żebrakowi raczej dla poczucia własnego zadowolenia niż pragnienia okazania mu pomocy. Taka pomoc w zasadzie jest samolubstwem. Tacy ludzie obdarowują raczej siebie niż innych.

3. Można dawać kierując się prestiżem. Prawdziwym motywem takiego dawania nie jest miłość, lecz duma własna. Dar nie jest przeznaczony na rzeczywiste wsparcie osoby potrzebującej, lecz na pomnożenie chwały samego dawcy. Tego rodzaju ludzie w ogóle nie ofiarują, jeżeli zawczasu wiedzą, że ich dar będzie nieznany, nie zauważony i nie podziwiany. Ludzie ci starają się zgromadzić przed Bogiem jak najwięcej zasług, jak gdyby człowiek mógł postawić Boga w stan zadłużenia.

4. Żadna z tych postaw nie jest zupełnie zła, ponieważ przynajmniej dar zostaje ofiarowany. Jednak prawdziwe udzielanie powinno być czynione z miłości. Daję, ponieważ nie mogę postąpić inaczej; daję, ponieważ widok człowieka w potrzebie wzbudza we mnie takie pragnienie, którego w żaden inny sposób nie mogę zaspokoić. Jest to dawanie w Boży sposób, ponieważ to Bóg tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał.

Paweł bardzo życzy sobie, aby dar Koryntian już był przygotowany, a nie zbierany w ostatniej chwili. Stare przysłowie łacińskie powiada: „Kto szybko daje, daje podwójnie”. Zawsze jest to prawdą. Najwspanialsze są dary samorzutne, dobrowolne, nie proszone. Najbardziej wspaniały dar nie czeka na prośbę, jest on składany przez człowieka, który widzi, którego serce czuje i którego ręka stale jest wyciągnięta ku pomocy. Gdy byliśmy jeszcze nieprzyjaciółmi Bożymi, Chrystus umarł za nas. Bóg słyszy nasze modlitwy zanim je wypowiadamy. Powinniśmy być wobec naszych bliźnich takimi, jakim Bóg jest wobec nas.

Zasady szczodrości (9,6-15)

Tekst ten mówi o zasadach udzielania pomocy i szczodrości w ogóle.

1. Paweł twierdzi, że człowiek hojny nigdy nie traci. Udzielanie jest podobne do siania ziarna. Człowiek siejący skąpą ręką może oczekiwać tylko miernego żniwa, zaś człowiek hojny będzie żąć obfite żniwo. Nowy Testament jest księgą bardzo praktyczną i dlatego nigdy nie obawia się nawiązywać do motywu nagrody. Nigdy nie mówi ona, że dobroć nie ma żadnego celu, że dokładnie takie samo życie prowadzi człowiek, który słucha Boga jak człowiek Mu nieposłuszny. Zawsze wspomina ona o tym, że coś nowego i wspaniałego wstępuje do życia tego człowieka, który słucha nakazów Bożych. Jednak nagroda, o której mówi Nowy Testament, nigdy nie ma charakteru materialnego. Nie obiecuje on bogactwa materialnego, ale mówi o bogactwie serca i ducha. Czego więc może spodziewać się szczodry człowiek?

a) Będzie on bogaty w miłości. Do tematu tego jeszcze wrócimy. To prawda, że nikt nie lubi człowieka małostkowego i dlatego hojność pokrywa mnóstwo jego innych grzechów. Zamiast chłodnego wyrachowania ludzie zawsze wolą gorące serce, które nieraz może prowadzić do nieumiarkowania.

b) Będzie on miał wielu przyjaciół. „Kto chce mieć przyjaciół, sam musi być przyjacielem”. Człowiek nie dający się kochać nie może spodziewać się miłości od innych. Człowiek o otwartym sercu zawsze przekonuje się, że serca innych ludzi otwierają się wobec niego.

c) Będzie miał zapewnioną pomoc. Zawsze przychodzą w życiu takie chwile, gdy oczekujemy na pomoc ze strony innych ludzi. Jeżeli nigdy nie okazywaliśmy im naszej pomocy, to najprawdopodobniej i oni nam jej nie okażą. Miara, jaką stosowaliśmy wobec innych, zostanie zastosowana wobec nas.

d) Będzie on bogaty w Bogu. Jezus powiada, że cokolwiek czynimy wobec innych, czynimy to wobec Boga. Nadejdzie dzień, gdy nasze otwarte serca i wyciągnięta ręka staną w naszej obronie, a zamknięte serce i skąpa ręka będą świadczyć przeciwko nam.

2. Paweł oświadcza, że ochotnego dawcę Bóg miłuje. W 5 Mjż 15,7-11 mówi się o obowiązku okazywania miłosierdzia wobec ubogiego brata, a wiersz 10 wprost powiada: „Ochotnie będziesz mu dawał, a serce twoje nie będzie smutne”. Powiedzenie rabiniczne mówiło, że radosne powitanie przyjaciela bez obdarowania go jest lepsze od smutnego powitania z oddaniem mu wszystkiego. Seneka mówi, że dawanie z powątpiewaniem i zwlekaniem jest gorsze od powstrzymania się od jakiegokolwiek datku. Następnie Paweł cytuje Psalm 112,3.9 i jego słowami określa dobrego i hojnego człowieka. Rozsiewa on nasienie hojną ręką. Udziela biednym. Takie postępowanie uszlachetnia jego serce i udziela trwałej radości. Carlyle opowiada, że gdy był jeszcze chłopcem, do drzwi jego domu zbliżył się żebrak. Rodziców nie było w domu. Kierując się chłopięcym impulsem rzucił się do swojej skarbonki i oddał żebrakowi wszystkie oszczędności. Carlyle przyznaje, że w tej samej chwili przeżywał taką radość, której nie miewał nigdy przedtem ani potem. Dzielenie się z innymi naprawdę sprawia radość.

3. Paweł przekonuje, że Bóg zarówno daje środki do udzielania jak i chęci do spełnienia tego miłosiernego uczynku. W wierszu 8 mówi o samowystarczalności, którą Bóg nas obdarza. Na jej określenie używa słowa autarkeia. Było to ulubione wyrażenie stoików. Nie określa ono samowystarczalności człowieka, który ma wszystkiego pod dostatkiem. Jest to stan niezależności. Raczej określa ono człowieka, który nie koncentruje się na gromadzeniu środków, lecz na eliminowaniu potrzeb. Jest to człowiek, który nauczył się zadowalać się małym i żyć wyłącznie w oparciu o rzeczy niezbędne. Mało pragnąc dla siebie człowiek ten więcej może udzielać innym. Często tak wiele chcemy dla siebie, że nic interesującego nie pozostaje dla innych. Osobisty sługa Roberta Louisa Stevensona kochał go. Zwykle budził go rano, przynosząc mu filiżankę herbaty. Kiedyś chłopiec ten został przeniesiony do innej pracy, a na jego miejsce przyjęty drugi. Ten budził go przynosząc nie tylko filiżankę herbaty, ale też smacznie upieczony omlet. Dziękując mu Stevenson dodał: „Wielka jest twoja przezorność, chłopcze”. „Nie, panie - odpowiedział chłopiec - wielka jest moja miłość”. Jedynie Bóg może włożyć do naszych serc miłość, która jest źródłem bożego daru.

W tekście tym Paweł mówi o czymś jeszcze. Uważnie czytając jego słowa przekonujemy się, że obdarowywanie czy udzielanie innym jest dobrym uczynkiem wobec trzech różnych osób.

1. Jest to dobry uczynek wobec innych.

a) Przynosi im ulgę w potrzebie. Często człowiekowi w bardzo trudnej sytuacji czyjś dar po prostu jest darem nieba.

b) Przywraca ich ufność ku swoim bliźnim. Często człowiek potrzebujący czuje się lekceważony i zapomniany. Skromny dar przekonuje go, że miłość i uprzejmość jeszcze nie wymarły całkowicie.

c) Skłania ich do wdzięczności Bogu. Dar okazany człowiekowi w potrzebie nie tylko naszą, ale i Bożą miłość przybliża do jego życia.

2. Jest to dobry uczynek wobec siebie samych.

a) Jest on gwarantem naszego chrześcijańskiego świadectwa. W przypadku Koryntian była to bardzo ważna sprawa. Możliwie zbór w Jerozolimie, składający się wyłącznie z chrześcijan pochodzenia żydowskiego, wciąż podejrzliwie odnosił się do pogan i nie był wewnętrznie przekonany czy są oni godni chrześcijaństwa. Sam fakt daru zebranego w zborach pogańskiego pochodzenia był gwarancją prawdziwości chrześcijaństwa w tym środowisku. Człowiek hojny przekonuje wszystkich o tym, że jego chrześcijaństwo dotyczy nie tylko słów, ale i całego życia.

b) Przez to zdobywamy zarówno miłość jak i modlitwy innych ludzi. Bardziej niż czegokolwiek innego w tym świecie, potrzebujemy więzi łączących ludzi ze sobą. Nie ma nic tak drogiego jak społeczność, a szczodrość jest podstawowym krokiem prowadzącym do jedności między ludźmi.

3. Jest to dobry uczynek wobec Boga. Pobudza on do wdzięcznych modlitw ku Bogu. Widząc nasze dobre uczynki, jak powiada Jezus, ludzie uwielbiają nie nas, lecz Boga. Jakże niezwykłą rzeczą jest to, że nasz uczynek zwraca nasze myśli i serca ku Bogu i przez to sprawia Mu radość.

W końcu Paweł kieruje myśl Koryntian na cud daru Bożego w Jezusie Chrystusie, daru, którego treści nigdy nie da się wyczerpać i którego słowami nigdy nie da się w pełni określić. Mówiąc o tym zwraca się do nich z następującym pytaniem: „czy wy, będąc tak obficie obdarowani przez Boga, możecie być skąpi wobec swoich bliźnich?”

Zanim przystąpimy do omawiania rozdziałów 10-13 w naszym Liście, zechciejmy przypomnieć to, co powiedzieliśmy już we wstępie do obu Listów do Koryntian. Między rozdziałem 9 i 10 zauważamy dziwną przerwę. Do rozdziału 9 wszystko wydaje się być pomyślne. Nieporozumienia zostały zażegnane, minęła niezgoda. Rozdziały 8 i 9 mówią o zbiórce pieniężnej dla zboru w Jerozolimie, i spodziewalibyśmy się, że tym praktycznym akcentem Paweł zakończy ten List. Natomiast dalsze cztery rozdziały są najsmutniejsze ze wszystkich pism Pawła. Po prostu dziwimy się, jak mogły się one tutaj dostać. Dwa razy w 2 Liście do Koryntian Paweł wspomina o napisaniu przez siebie ostrego listu, tak ostrego, że nawet żałował, że go napisał (2 Kor 2,4 i 7,8). Opinia ta nie pasuje do 1 Listu do Koryntian. Pozostają nam dwa wyjścia: albo ten niezwykle surowy list został całkowicie zagubiony, albo przynajmniej jego część stanowią rozdziały od 10 do 13. W czasie układania listów Pawła fragment ten został umieszczony właśnie w tym miejscu. Aby uzyskać właściwy porządek rozdziały 10-13 należałoby umieścić prze rozdziałami 1-9. Pamiętajmy o tym, że słowa te Paweł pisał z największą trudnością, a pisał je w celu naprawienia bardzo krytycznej sytuacji w zborze korynckim.

Odpowiedź na zarzuty krytyków (10,1-6)

Już na samym początku tekst ten zawiera dwa słowa, które nadają ton całej wypowiedzi Pawła. Mówi on o cichości i łagodności Chrystusa. Słowo prautes przetłumaczone jako cichość jest bardzo ciekawym słowem. Arystoteles określa nim stan między zbytnią złością i nie złoszczeniem się w ogóle. Jest to zaleta tak opanowanego człowieka, który gniewa się tylko we właściwym czasie. Człowiek ten nigdy nie gniewa się z powodu własnej krzywdy, a gniewa się wyłącznie wtedy, gdy widzi krzywdy innych ludzi. Na samym początku Paweł powiada, że srogość jego listu nie jest wywołana jakimś osobistym gniewem czy pragnieniem zemsty, że przez jego słowa przemawia cichość samego Jezusa. Drugie słowo jest jeszcze bardziej interesujące. Łagodność jest greckim epieikeia. Sami Grecy określali tym słowem to, „co było sprawiedliwe, a nawet lepsze od sprawiedliwego”. Jest to zaleta, która nie pozwala sprawiedliwości być niesprawiedliwą. W pewnych sytuacjach ścisłe zastosowanie zasad i reguł prawa byłoby niesprawiedliwe. Czasem zbyt surowe i bezwzględne zastosowanie sprawiedliwości staje się niesprawiedliwością. Przy podejmowaniu decyzji zamiast litery prawa należy kierować się wyższymi wartościami. Człowiek posiadający epieikei wie, że chrześcijańską zasadą ostatecznie nie jest sprawiedliwość, lecz miłość. Korzystając z tego określenia Paweł chce powiedzieć, że nie domaga się swoich praw i nie narzuca komuś litery zakonu i sprawiedliwości. Do tej niezwykle trudnej sytuacji podchodzi z miłością Chrystusa, która przewyższa najdoskonalszą sprawiedliwość ludzką. Stara się zachowywać tak, jak zachowałby się w takiej sytuacji Chrystus.

A teraz przechodzimy do bardzo trudnej części Listu. Jej trudność polega na tym, że słyszymy tylko jedną stronę dialogu. Słyszymy tylko odpowiedź Pawła. Nie znamy dokładnie zarzutów jakie Koryntianie kierowali pod jego adresem. Możemy domyślać się ich treści jedynie z odpowiedzi Pawła. Jest to zasadnicza trudność w zrozumieniu jakiegokolwiek listu, który zawsze jest tylko jedną stroną rozmowy. Postarajmy się więc przynajmniej wydedukować te zarzuty.

1. Koryntianie zarzucali Pawłowi zbytnią odwagę, gdy był z dala od nich, i rzekomą nieporadność i strach, gdy znajdował się wśród nich. Z daleka pisał do nich wspaniałe listy, ale nie miał odwagi powiedzieć tego samego im bezpośrednio. Odpowiadając na ten zarzut, Paweł wyraża życzenie, aby nie było potrzeby osobistego załatwiania z nimi tego rodzaju spraw. Listy są rzeczą niebezpieczną. Często w złości i zdenerwowaniu napisze się to, czego osobiście nigdy nie powiedziałoby się danemu człowiekowi. Rozmowa w cztery oczy mogłaby zaoszczędzić wielu nieporozumień będących skutkiem wymiany listów. Paweł twierdzi jednak, że nigdy nie pisał tego, czego nie byłby w stanie osobiście im powiedzieć.

2. Zdaniem Koryntian w swoim postępowaniu Paweł kierował się ludzkimi pobudkami. W odpowiedzi Paweł oświadcza, że zarówno jego postępowanie jak i moc pochodzą od Boga. To prawda, jako człowiek podlega on wszystkim ograniczeniom ludzkim, ale Bóg jest jego przewodnikiem i siłą. Trudność w zrozumieniu wynika też w użyciu słowa ciało (sarks) w podwójnym znaczeniu. a) W ogólnym znaczeniu oznacza ono ludzkie ciało, ciało fizyczne. „Bo chociaż żyjemy w ciele...” - powiada. Oznacza to, że jest on, jak każdy z nas, istotą ludzką. b) Następnie używa tego słowa na określenie tej części ludzkiej natury, która stanowi przyczółek dla grzechu, punkt zaczepienia dla pokusy, jest to pozbawiona mocy Bożej słaba strona życia ludzkiego. „Bo choć żyjemy w ciele, nie walczymy cielesnymi środkami” to znaczy: „Chociaż jestem człowiekiem, nigdy nie kieruję się czysto ludzkimi pobudkami, nigdy nie żyję bez Boga”. Żyjąc w ciele chrześcijanin jest kierowany Duchem Bożym.

Następnie Paweł zwraca uwagę na dwie ważne rzeczy.

1. Jest on przygotowany do obalenia wszelkiej ludzkiej przebiegłości i dumy. Prostota zawsze jest silniejszym argumentem od najsubtelniejszych sformułowań ludzkich. Kiedyś na przyjęcie domowe zaproszono Huxley'a, wielkiego agnostyka czasów wiktoriańskich. W niedzielę rano wszyscy mieli udać się do kościoła. Zwracając się do jednego z gości Huxley powiedział: „A gdyby tak pan nie poszedł do kościoła, gdyby pozostał w domu i opowiedział mi dlaczego wierzy w Jezusa i chrześcijaństwo”. Zapytany odpowiedział: „Ale pan, przy pomocy swojej mądrości obali wszystko, co powiem”. Huxley odrzekł: „Nie będę dyskutował, po prostu chcę usłyszeć, czym to wszystko jest dla pana”. Tak więc w najprostszych słowach człowiek ten opowiedział, kim był dla niego Chrystus. Gdy zakończył, w oczach wielkiego agnostyka zauważył łzy. „Oddałbym swoją prawą rękę - powiedział - gdybym mógł tylko w to uwierzyć”. Przeważyło tu nie mądre dowodzenie, lecz niezwykła prostota. O skuteczności naszych słów decyduje ostatecznie nie ich subtelne sformułowanie; lecz prostota i szczerość, przed którymi mądrość nie potrafi się bronić.

2. Wszystkie nasze intencje mają być poddane Chrystusowi, który w cudowny sposób elementy pogańskiego życia wykorzystuje dla swoich celów. Max Warren opowiada o zwyczaju tubylców na Nowej Gwinei. W czasie pewnych uroczystości wykonywali oni swoje pieśni i tańce rytualne. Popadali przy tym w szał, śpiewali „pieśń mordercy”, w czasie której wykrzykiwali przed Bogiem, wymieniając imiona ludzi, których pragnęli pozbawić życia. Gdy ludzie ci stali się chrześcijanami, nadal zachowali ten rytuał, ale zamiast imion znienawidzonych ludzi, wymieniali w swoich pieśniach nienawidzone przez siebie grzechy, prosząc Boga, aby je zniszczył. Staropogański zwyczaj został poddany Chrystusowi. Jezus nie pragnie zabrać nam naszych wartości i umiejętności. Pragnie jedynie, abyśmy nie wykorzystywali ich w grzeszny i samolubny sposób, lecz wyłącznie dla Jego chwały. Zaprasza nas do przyjścia ku Niemu w takim stanie, w jakim jesteśmy, a jeżeli całkowicie Mu się oddamy, uzdolni nas do lepszej służby niż kiedykolwiek przedtem.

Dalsze odpowiedzi krytykom (10,7-18)

Paweł dalej opiera zarzuty krytyków znowu i spotykamy się z tym samym problemem. Słyszymy tylko jedną stronę rozmowy i z niej wnioskujemy o zarzutach stawianych przez drugą stronę.

1. Przynajmniej niektórzy przeciwnicy Pawła utrzymywali, że nie należy on do Chrystusa w taki sam sposób jak oni. Może przypominali mu dawne czasy, gdy był prześladowcą Kościoła. Może przypisywali sobie szczególną wiedzę, przechwalali się nadzwyczajnymi objawieniami. Mogli również mówić o swojej szczególnej świętości i uduchowieniu. W każdym bądź razie patrzyli na Pawła z góry, chlubili się z siebie i swojej społeczności z Chrystusem. Każda religia, która prowadzi człowieka do pogardy wobec innych, do wynoszenia się nad nimi nie jest prawdziwą religią. W ostatnich latach w Kościołach Afryki Wschodniej zauważono oznaki przebudzenia duchowego. Jedną z cech tego przebudzenia jest publiczne wyznawanie grzechu. Podczas gdy Afrykańczycy chętnie brali w tym udział, Europejczycy raczej stronili, stąd jeden z misjonarzy pisze: „Wydaje mi się, że odwracanie się od przebudzenia jest podyktowane niechętnym identyfikowaniem się ze społecznością przebaczonych grzeszników. Europejczycy często są posądzani o zarozumiałość i niechęć wobec takiej społeczności”. Nie ma lepszego określenia Kościoła jak właśnie społeczność przebaczonych grzeszników. Gdy człowiek uświadomi sobie, że należy do tego rodzaju społeczności, nie będzie miał podstaw do wysokiego mniemania o sobie. Zarozumiały chrześcijanin uważa, że Chrystus należy do niego, a nie on do Chrystusa.

2. Zdaje się, że Koryntianie uszczypliwie wypowiadali się na temat zewnętrznego wyglądu Pawła. Szydzili z wadliwej postawy jego ciała i sposobu wysławiania się. Może rzeczywiście takim był. Opis wyglądu zewnętrznego Pawła znajdujemy w bardzo dawnej księdze zwanej Dzieje Pawła i Tekli. Została ona napisana pod koniec drugiego stulecia. Powiada się tam, że Paweł był „człowiekiem małego wzrostu, jego głowę pokrywały rzadkie włosy, miał nieco skrzywione nogi; krzaczaste brwi i nieco przygarbiony nos, postacią pełną łaski, gdyż czasem wydawał się być zwykłym człowiekiem, a czasem jego twarz miała anielski wygląd”. Mały, nieco pochylony człowiek, z orlim nosem i bujnymi brwiami - to nie postawa wywierająca wpływ na otoczenie i dlatego Koryntianie pokpiwali z niej. Powinniśmy pamiętać o tym, że nieraz wielki duch mieszka w bardzo skromnym ciele. Takim był William Wilberforce, który przyczynił się do zniesienia niewolnictwa w Imperium Brytyjskim. Był tak małym i słabym stworzeniem, że zdawało się iż silniejszy wiatr może go obalić. O jednym z jego publicznych wystąpień Boswell powiedział: „Zdawało mi się, że za stołem prezydialnym pojawiła się mała płotka. Gdy jednak zacząłem się przysłuchiwać stopniowo płotka ta stała się wielorybem” Pokpiwając na temat zewnętrznego wyglądu postaci Pawła, Koryntianie okazali się szczególnie nieuprzejmi i nieroztropni.

3. Najprawdopodobniej posądzali go o dążenia autokratyczne. Mógł przewodzić innym zborom, ale nie tutaj, w Koryncie - powiadali. W odpowiedzi Paweł dowodzi, że Korynt również leży w zakresie jego zainteresowań, ponieważ był pierwszym człowiekiem, który przyniósł do tego miasta nowinę o Jezusie Chrystusie. Paweł był rabinem i dlatego mógł myśleć po rabinacku. Otóż rabini domagali się dla siebie szczególnego poszanowania. Mieli oni być otaczani większym szacunkiem niż rodzice, gdyż jak powiadali, rodzice jedynie sprowadzają dziecko na ten doczesny świat, zaś oni prowadzą uczonego do życia w świecie przyszłym. Nikt więc nie mógł w zborze korynckim mieć większego autorytetu niż ten, który z pomocą Bożą założył ten zbór.

4. Następnie Paweł im stawia zarzuty. Z pewną dozą ironii powiada, że nigdy nie zmierzał nawet porównywać się z tymi, którzy samych siebie zalecają. Ludzie ci mówiąc wyłącznie o sobie, sami stają się miarą wszystkiego i dlatego lubują się porównywaniem jeden z drugim. Tak zresztą jak wielu innych posługują się oni niewłaściwą miarą. Ktoś może uważać się za wielkiego pianistę, ale niech porówna siebie do wybitnych mistrzów klawiatury, a na pewno zmieni zdanie o sobie. Ktoś może uważać się za dobrego kaznodzieję, ale niech porówna się z wielkimi świętymi i królami kazalnicy, a na pewno nie zechce nigdy publicznie otworzyć swoich ust. Łatwo powiedzieć: „Nie jestem gorszy od swego sąsiada” lub „Jestem lepszy od przeciętnego człowieka”. Może to być prawdą, ale nie o to chodzi. Chodzi mianowicie o to, czy jesteśmy tacy jak Jezus Chrystus? On jest naszą miarą i gdy Nim mierzymy siebie, nie mamy się czym chlubić. „Chluba własna - powiada Paweł - nie jest rzeczą zaszczytną”. Liczą się nie własne zasługi, lecz zdanie Chrystusa.

W końcu zwróćmy uwagę na bardzo charakterystyczne wyrażenie Pawła. Pragnie on uporządkować sprawy w Koryncie, by wyruszyć do dalekich krain, gdzie nikt dotąd nie opowiadał o Chrystusie. W. M. Macgregor zwykle powiadał, że Pawła prześladowały tereny niezewangelizowane. Patrząc na zakotwiczone w porcie statki, marzył o wejściu na pokład któregoś z nich i wyruszeniu z dobrą wieścią w nieznane. Spoglądając na ciemne zarysy wierzchołków górskich, myślał o możliwości przejścia na ich drugą stronę, by na nowych terenach opowiadać o Chrystusie. Kipling w jednym ze swoich wierszy pt. „Poszukiwacz” tak mówi o człowieku zafascynowanym nieznanymi terenami:

„Nie ma sensu iść dalej - to już koniec świata”,

Powiedziano mi, a ja uwierzyłem,

wyznaczyłem granice swej posiadłości

Leżącej u podnóża góry pooranej bruzdami.

Ale jakiś tajemniczy głos jak poruszenie Sumienia,

Jak wieczorny Szept powtarzał mi dzień i noc:

„Tam coś jest ukryte. Pójdź i znajdź to. Spójrz poza wzgórze -

Tam coś leży zgubione, czeka na ciebie. Idź!”

To samo odczuwał Paweł. Mówi się, że wielkiego ewangelistę w pewnym mieście przerażał odgłos kroków tłumów ludzi, którzy nie znali Chrystusa. Człowiek miłujący Chrystusa zawsze będzie myślał o tych, którzy nie słyszeli jeszcze o tak cudownym Zbawicielu.

Niebezpieczeństwo pokusy (11,1-6)

Tekst ten jest częścią większego fragmentu, w którym Paweł przechodzi do bardzo nieprzyjemnych spraw. Musi bowiem przytaczać dowody swego apostolstwa, musi opowiadać o swoich przeżyciach, musi porównywać się z tymi, którzy niepokoili zbór w Koryncie. Mówienie o tych sprawach było bardzo przykrym obowiązkiem, stąd Paweł często wyjaśnia, dlaczego podjął ten temat. Nie był on człowiekiem domagającym się poszanowania dla własnej osoby. Ktoś powiedział o wielkim człowieku: „Nigdy nie pamiętał o własnej godności zanim inni o tym nie zapomnieli”. Paweł wiedział jednak, że nie chodziło tu zasadniczo o honor i szacunek dla jego osoby, lecz honor i szacunek wobec Jezusa Chrystusa.

Rozpoczyna obrazem wziętym z żydowskich obyczajów małżeńskich. Pojęcie Izraela jako oblubienicy Bożej często występuje w Starym Testamencie. „Bo twoim małżonkiem jest twój Stwórca” - powiada Izajasz (54,5). „Jak oblubieniec raduje się z oblubienicy, tak twój Bóg będzie się radował z ciebie” (Iz 62,5). Tak więc w jakiś naturalny sposób Paweł uważa zbór koryncki za oblubienicę Chrystusa. W żydowskim weselu brali udział ludzie zwani przyjaciółmi oblubieńca. Jeden z nich reprezentował pana młodego, a drugi - pannę młodą. Ludzie ci mieli wiele obowiązków. Występowali oni w imieniu panny i pana młodego, zapraszali gości na uroczystości weselne. Byli oni również odpowiedzialni za czystość moralną panny młodej. To właśnie miał Paweł tutaj na myśli. W zawieranym związku małżeńskim między Jezusem Chrystusem i zborem w Koryncie jest on przyjacielem Oblubieńca. Osobiście odpowiada on za czystość moralną oblubienicy i dlatego uczyni wszystko, aby zachować zbór koryncki w czystości i nieskazitelności.

W czasach Pawła znana była legenda żydowska, która powiadała, że w ogrodzie Eden szatan uwiódł Ewę i ze związku tego urodził się Kain. Możliwie Paweł ma na uwadze tę starą legendę, gdy wyraża obawy, aby zbór koryncki w ten sam sposób nie odwrócił się od Chrystusa.

W Koryncie byli ludzie, którzy głosili swoją własną wersję chrześcijaństwa i to wersję w ich mniemaniu lepszą od pawłowej. Stąd uważali siebie za ludzi wyjątkowych - arcyapostołów, jak Paweł ich nazywa. Z ironią Paweł zauważa, że ludzie ci mieli wielkie wzięcie na terenie Koryntu. Jeżeli ludzie wierzący tak uważnie się im przysłuchiwali, to czy nie zechcą również posłuchać i Pawła?

Następnie Paweł przeciwstawia tych fałszywych apostołów sobie. Nie jest on zbyt biegły w mowie. Używa tu słowa idiotes, które określa człowieka nie biorącego udziału w życiu publicznym. Później określano nim kogoś, kto nie posiadał zawodowego przygotowania, czyli był laikiem, jak powiedzielibyśmy to dzisiaj. Paweł powiada więc, że ci fałszywi choć tak pewni siebie apostołowie mogą być lepszymi od niego mówcami. Może są to zawodowcy, on zaś jest jedynie amatorem w tej dziedzinie. Może posiadają oni akademickie kwalifikacje, a on jest tylko laikiem, ale mimo swoich braków on wie o czym mówi. Istnieje pewne opowiadanie o grupie ludzi, którzy wspólnie spożywali obiad. Po spożyciu posiłku każdy z nich miał powiedzieć z pamięci jakiś tekst. Jako pierwszy powstał znany aktor, który z wielkim znawstwem wyrecytował tekst Psalmu dwudziestego trzeciego. Jego występ został nagrodzony rzęsistymi oklaskami. Po nim wystąpił prosty, skromny, dla wielu nieznany człowiek, który również zaczął recytować ten sam Psalm. Na początku niektórzy nie mogli powstrzymać się od śmiechu, ale po wypowiedzeniu ostatnich słów na sali zaległa cisza wymowniejsza od jakiegokolwiek aplauzu. Siedzący z drugiej strony stołu aktor, zwracając się do tego prostego człowieka, powiedział: „Proszę pana, ja znam Psalm, ale pan zna Pasterza”. Przeciwnicy Pawła mogli rozporządzać szerokim wachlarzem umiejętności oratorskich. Wobec nich Paweł mógł być prostym i nie wykształconym w mowie człowiekiem, ale mimo to nie oni, lecz on wiedział o czym mówi, ponieważ posiadał osobistą społeczność z rzeczywistym Chrystusem.

Ludzie udający chrześcijan (11,7-15)

Paweł znowu nawiązuje do skierowanych przeciwko sobie zarzutów. Tym razem zarzut jest wyraźny. Zbór koryncki był rozgoryczony tym, że Paweł nie przyjął od niego żadnego wsparcia materialnego. Kiedyś pokazując starszym zboru efeskiego swoje spracowane ręce, apostoł powiedział: „Te oto ręce służyły zaspokojeniu potrzeb moich” (Dz 20,34). Gdy znalazł się w potrzebie, zbór w Filippi przyszedł mu z pomocą (patrz Flp 4,10-18).

Zanim przejdziemy do dalszej części naszego tekstu, zwróćmy uwagę na jedną rzecz. Czy Paweł postępował niekonsekwentnie? Dlaczego wobec Koryntian starał się być niezależnym, a jednocześnie przyjmował wsparcie od Filipian? Paweł był konsekwentny w swoim postępowaniu, gdyż i od zboru w Filippach nie przyjmował wsparcia, gdy przebywał w tym mieście. Zgodził się na to jedynie wtedy, gdy był zdala od tego zboru. Jak długo przebywał w danym zborze, tak długo był zupełnie niezależnym materialnie od tego zboru. Starał się nie być niczyim dłużnikiem i wobec nikogo nie mieć żadnych zobowiązań. Trudno jest bowiem siedzieć u kogoś za stołem i cokolwiek mówić przeciwko niemu. Przebywając w Filippi Paweł nie był uzależniony od jakiegokolwiek człowieka. Co innego gdy znalazł się poza tym zborem. Teraz mógł przyjąć to, co posłały mu kochające serca; teraz przyjęcie daru nie zobowiązywało go do popierania jakiejś jednostki czy grupy. Będąc w Koryncie Paweł nie mógł zgodzić się na przyjęcie wsparcia materialnego, a jednocześnie był niezależnym wobec zaistniałej sytuacji. Nie był więc niekonsekwentnym, a jedynie mądrym.

Dlaczego odmowa Pawła tak bardzo irytowała Koryntian? Po pierwsze, w pojęciu Greków praca ręczna była czymś poniżającym godność człowieka. Zapomniano o dostojeństwie uczciwej pracy i stąd Koryntianie nie rozumieli postawy Pawła. Po drugie, w greckim świecie nauczyciele mieli żyć z nauczania. W tamtych czasach człowiek umiejący przemawiać mógł zarobić dużo pieniędzy. August, cesarz rzymski, płacił swojemu retorowi Verriusowi Flaccusowi 100.000 sestercji rocznie, co równa się dzisiaj ponad 2.500 dolarom. W każdym mieście nauczyciele retoryki i literatury byli zwolnieni od wszystkich podatków i obowiązków publicznych. Nauczyciel musiał być na utrzymaniu tych, których nauczał. Niezależność materialna Pawła była czymś, czego Koryntianie nie mogli zrozumieć.

Fałszywi apostołowie z niezależności Pawła uknuli przeciwko niemu główny zarzut. Sami chętnie przyjmowali wsparcie materialne, które miało być dowodem ich prawdziwego apostolstwa. Na pewno powiadali oni, że Paweł odmawia przyjmowania czegokolwiek, ponieważ jego nauka nie ma żadnej wartości. Mimo to w głębi serca obawiali się oni, że w końcu ludzie zauważą ich chytrość i dlatego starali się wciągnąć Pawła do polemiki, gdyż na tle jego niezależności szczególnie uwydatniała się ich chciwość.

Paweł potępia ich za to, że udają apostołów Chrystusa. Żydowska legenda podaje, że szatan przybrał postać jednego z aniołów śpiewających hymny prze Bogiem i wtedy Ewa zobaczyła go i została przez niego zwiedziona.

Aż do dzisiejszych czasów wielu udaje chrześcijan. Niektórzy czynią to świadomie, a jeszcze więcej - nieświadomie. Ich chrześcijaństwo jest bardzo powierzchowne, nie ma w nim nawet oznak realności. Synod Kościoła w Ugandzie sformułował cztery następujące zasady, przy pomocy których człowiek może sprawdzić siebie i realność swego chrześcijaństwa.

1. Czy znane ci jest zbawienie przez krzyż Chrystusa?

2. Czy wzrastasz w mocy Ducha Świętego, w modlitwie, medytacji i poznaniu Boga? Czy posiadasz głębokie pragnienie rozszerzania Królestwa Bożego przy pomocy własnego przykładu, przez zwiastowanie i nauczanie?

4. Czy przyprowadzasz innych do Chrystusa przez osobiste dociekania, przez odwiedzanie i publiczne świadectwo?

Starając się uczciwie odpowiedzieć na te pytania możemy sprawdzić realność swego chrześcijaństwa i nie dopuścić do tego, aby było ono czczą maskaradą.

Dowody apostolstwa (11,16-33)

Wbrew swojej woli Paweł przytacza dowody swego apostolstwa. Posunięcie to uważa za szaleństwo, a porównywanie siebie z innymi wydaje mu się wprost głupotą. Czyni to jednak kierując się dobrem wyłącznie zwiastowanej przez siebie ewangelii. Jego przeciwnicy pochodzili z Żydów, twierdzili, że posiadają bardziej autentyczną ewangelię i wyższy autorytet.

Paweł charakteryzuje ich kilkoma słowami, gdy mówi o sytuacji Koryntian znajdujących się pod wpływem ich nauki. Koryntian czynią oni swoimi niewolnikami. Starają się zmusić swoich zwolenników do poddania się obrzezaniu i przestrzegania tysięcy nakazów i zakazów żydowskiego zakonu; w ten sposób odwracają się od chwalebnej wolności, której udziela ewangelia łaski. Pożerają ich jak swoje ofiary. Rabini żydowscy nieraz byli bezwstydnie zachłanni. Teoretycznie utrzymywali, że rabin nie może brać pieniędzy za nauczanie i dlatego musi pracować własnymi rękami. Z drugiej zaś strony powiadali, że udzielanie wsparcia materialnego dla rabina stanowi wyjątkową zasługę i gwarantuje miejsce w niebie. Zachowywali się niezwykle arogancko. Po prostu zaczęli panować nad Koryntianami. Rabini zawsze domagali się większego szacunku wobec siebie niż własnych rodziców i powiadali, że jeżeli czyjś nauczyciel i ojciec zostali napadnięci przez rozbójników, to najpierw należało uwolnić nauczyciela, a potem własnego ojca. Swoich zwolenników bili po twarzy. Może to określać aroganckie zachowanie się lub dosłowne bicie po twarzy (por. Dz 23,2). To nieprzeciętne zuchwalstwo żydowskich nauczycieli miało być gwarancją ich apostolskiego autorytetu.

Fałszywi nauczyciele rościli sobie pretensje do trzech szczególnych zaszczytów, które posiadał również i Paweł. Byli Hebrajczykami. Słowem tym określano Żydów, którzy wciąż posługiwali się starożytnym językiem hebrajskim. W czasach Pawła język ten występował w formie aramejskiej. Żydzi zamieszkiwali wówczas różne kraje świata i na przykład w Aleksandrii liczyli ponad milion mieszkańców. Żyjąc w rozproszeniu wielu Żydów zapomniało swego rodzinnego języka i na co dzień rozmawiało po grecku. Żydzi palestyńscy, którzy zachowali swój rodzimy język, zawsze z góry patrzyli na Żydów mieszkających w obcych krajach. Przeciwnicy Pawła mogli powiadać: „Paweł jest mieszkańcem Tarsu, a nie czystym Żydem palestyńskim”. A Paweł na to: „Nie, ponieważ ja też posługuję się językiem swoich przodków”. W tym wypadku nie mogli oni stać wyżej od Pawła. Twierdzili, że byli Izraelitami. Słowem Izraelita określano członka ludu wybranego. Każde nabożeństwo w synagodze żydowskiej rozpoczynało się następującym stwierdzeniem: „Słuchaj, Izraelu! Pan jest Bogiem naszym, Pan jedynie” (5 Mjż 6,4). Możliwie nauczyciele ci powiadali: „Paweł nigdy nie mieszkał w Palestynie, a żyjąc w greckim środowisku oderwał się od społeczności ludu wybranego”. Paweł odpowiada: „To nieprawda, jestem czystym Izraelitą, ponieważ moja linia rodowa jest linią ludu Bożego”. I pod tym względem nie mogli oni go przewyższać. Uważali się oni za potomków Abrahama. Będąc bezpośrednimi potomkami Abrahama, stawali się dziedzicami wielkich obietnic Bożych (1 Mjż 12,1-3). Twierdzili oni, że Paweł w prostej linii nie był potomkiem Abrahama. „Nieprawda - powiada Paweł - jeżeli chodzi o czystość krwi żydowskiej, to nikt nie może mi niczego zarzucić” (Flp 3,5-6). W tej dziedzinie jego przeciwnicy nie mogli wyróżniać się czymś szczególnym.

Następnie Paweł przechodzi do wyliczenia dowodów swego apostolstwa, którymi są blizny na jego ciele i cierpienia dla sprawy Chrystusa. Gdy Wojujący o prawdę musiał odejść do Boga, powiedział: „Odchodzę do swego Ojca; wcale nie żałuję tych wszystkich kłopotów, które napotkałem na drodze swego życia. Swój miecz, odwagę i umiejętność przekazuję temu, który pójdzie drogą mego pielgrzymowania. Rany i blizny zabieram ze sobą, aby były one świadectwem mojej wierności temu, który teraz wynagrodzi mi wszelkie straty”. Tak samo jedynymi dowodami apostolstwa Pawła były jego rany i blizny.

Odczytując katalog cierpień i bolesnych przeżyć Pawła, dochodzimy do wniosku, że tak bardzo mało znamy tego człowieka. List ten pisał Paweł z Efezu. O jego pobycie w tym mieście mówi się dopiero w 19 rozdziale Dziejów Apostolskich. Wymieniane w tej księdze cierpienia Pawła nie stanowią nawet jednej czwartej tych, o których wspomina się w naszym tekście. Czytając to zestawienie dochodzimy do wniosku, że Paweł był większym człowiekiem aniżeli dotąd myśleliśmy, gdyż nawet w Dziejach Apostolskich wzmianki o jego cierpieniach są bardzo krótkie i wyrywkowe.

Z tej długiej listy bolesnych przeżyć Pawła wybierzmy tylko trzy pozycje.

1. „Trzy razy byłem chłostany” - powiada Paweł. Był to rzymski rodzaj kary. Stróży magistratu nazywano liktorami. Posiadali oni brzozowe rózgi, którymi chłostali przestępców. Trzy razy Paweł był skazany na tego rodzaju karę. Kary tej nie wymierzano obywatelom rzymskim i stąd Paweł prawnie nie podlegał takiej karze. Jeżeli jednak tłum występował zbyt gwałtownie, a władze magistratu były dosyć słabe, Paweł, posiadając obywatelstwo rzymskie musiał mimo to znosić chłostę.

2. „Otrzymałem pięć razy po czterdzieści uderzeń bez jednego” - powiada dalej Paweł. Był to żydowski rodzaj kary. Sposób jej wymierzania dokładnie opisują zasady zakonu (5 Mjż 5,1-3). W czasie chłosty zwykle wymierzano czterdzieści uderzeń. Ilość ta nie mogła być przekroczona, gdyż inaczej wymierzający karę podlegał chłoście, stąd zwykle uderzano trzydzieści dziewięć razy. Dlatego chłostę tę nazywano „czterdzieści bez jednego”. Dokładne zasady chłosty są podane w Misznie, w której zapisane są wszystkie szczegóły tradycyjnych praw żydowskich. „Ręce przestępcy przywiązuje się do dwóch, stojących niedaleko siebie słupów, sługa synagogi chwytał go za szatę - jeżeli rwie się, to może się rwać, jeżeli rozrywa się do końca, to może się rozrywać - by obnażyć go do pasa. Z tyłu ustawia się kamień, na którym staje sługa synagogi, trzymając w swoim ręku rzemień ze skóry cielęcej, pocięty od połowy na drobniejsze pasma. Uchwyt rzemienia i rozrzut jego pasm mają długość ręki, i jego koniec ma sięgać do pępka. (przy uderzeniu ofiary od tyłu przez ramię). Trzecią część uderzeń wymierza się z przodu, a dwie trzecie na plecy... uderza się jedną ręką i z całej siły. Jeżeli ofiara umiera, wymierzający karę nie odpowiada za to. Jeżeli jednak wymierzy jedno uderzenie za wiele, a ofiara umrze, niezwłocznie musi udać się do miejsca ucieczki”. Pięć razy poddawano Pawła takiej chłoście, podczas której wielu traciło życie.

3. Paweł wspomina o wielu niebezpieczeństwach w czasie jego rozlicznych podróży. Chociaż w czasach Pawła drogi i morza były bezpieczniejsze niż przedtem, mimo to wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo. Starożytnych ludów nie pociągał urok morza. „Jak przyjemnie jest - powiada Lukrecjusz - stać na brzegu morza i obserwować ciężko pracujących żeglarzy”. Seneka tak pisze do swego przyjaciela: „Teraz już możesz namówić mnie do wszystkiego, ponieważ ostatnio przekonano mnie do podróżowania statkiem”. Wypłynięcie na morze uważano za największe ryzyko. Na drogach wciąż grasowały bandy rabusiów. „Człowiek - powiada Epiktek - usłyszał, że na drogach czyhają rozbójnicy. Dlatego nie podróżuje samotnie, lecz oczekuje na towarzystwo - legata, kwestora lub prokonsula - i trzymając się jego orszaku bezpiecznie dociera do celu. Paweł nie podróżował w tak dostojnym towarzystwie. „Pomyśl - powiada Seneka - w każdej chwili rabuś może przeciąć ci gardło”. Nieraz podróżny był chwytany i przetrzymywany w celu uzyskania okupu. Mimo wszystko niespokojny duch Pawła stale kierował go w nieznane.

A ponadto „pozostaje troska o wszystkie zbory”. Chodzi tu o ciężar codziennego zarządzania chrześcijańskimi społecznościami. I jeszcze coś więcej. Myers w swoim wierszu pt. „Św. Piotr” powiada:

Rozpaczliwy przypływ niepokoju całego świata

Przelewa się kanałami jednego serca.

Nasz tekst ma dziwne zakończenie. Ucieczka z Damaszku nie wydaje się być czymś bolesnym. Wydarzenie to jest opisane w Dz 9,23-25. Ściana otaczająca Damaszek była tak szeroka, że można było jechać po niej zaprzęgiem konnym. Niektóre domy wystawały poza jej obręb i na pewno z któregoś z nich spuszczono Pawła. Dlaczego tak bezpośrednio i zdecydowanie Paweł wspomina o tym wydarzeniu? Najprawdopodobniej incydent ten nie dawał mu spokoju. Paweł był człowiekiem, któremu pokryjoma ucieczka z Damaszku była czymś gorszym od chłosty. Z całego serca musiał brzydzić się swoją ucieczką pod osłoną ciemności nocy. Temu, który odważnie stawał przed wzburzonym tłumem, potajemne przemykanie się było rzeczą nie do zniesienia. Największym poniżeniem dla Pawła było odwracanie się od twarzy swoich prześladowców i unikanie bezpośredniej konfrontacji z nimi.

Cierń i łaska (12,1-10)

Tekst ten powinniśmy czytać ze szczególnym szacunkiem, ponieważ Paweł otwiera tu przed nami swoje serce, a jednocześnie mówi o swojej chwale i cierpieniu.

Nadal na przekór własnym uczuciom przytacza dowody autentyczności swego powołania i mówi o przeżyciach, które możemy jedynie podziwiać. W jakiś dziwny sposób Paweł jakby staje na zewnątrz siebie, powiadając: „Znam człowieka”. Tym człowiekiem jest on sam, stąd jak gdyby z podziwem przygląda się sobie i zastanawia nad wspaniałym przeżyciem, którym Bóg go obdarzył. Dla mistyka wspólnym celem wszystkich przeżyć religijnych jest wizja Boga, a nawet więcej - zjednoczenie z Bogiem. Mistyk zawsze koncentruje się na momencie, gdy „widzący i Widziany są jednym”. Tradycja żydowska powiada, że czterech rabinów miało wizję Boga. Ben Azai zobaczył chwałę Bożą i umarł. Ben Soma został olśniony przez nią i postradał zmysły. Acher zobaczył ją i „wyciął młode drzewka”, to znaczy że mimo wizji stał się heretykiem i przez to zdewastował ogród prawdy. Jedynie Akiba spokojnie uniósł się do góry, a następnie spokojnie wrócił na ziemię. Nie mamy pojęcia co stało się z Pawłem. Nie musimy zaraz formułować teorii na temat ilości niebios tylko dlatego, że Paweł wspomina o trzecim niebie. Po prostu mówi on o przeżyciu takiej bliskości Boga, że fakt ten przechodzi wszelkie zrozumienie. Oto małe wyjaśnienie. Słowo raj pochodzi z języka perskiego i oznacza otoczony ścianą ogród. Gdy król perski pragnął okazać komuś bliskiemu szczególny szacunek, zapraszał go do swego ogrodu, pozwalał chodzić królewskimi ścieżkami, rozmawiał z nim. W ten sam sposób Paweł jak nigdy przedtem i nigdy potem przeżywał społeczność z Bogiem.

A następnie po chwale przychodzi cierpienie. Stary przekład mówi o bodźcu w ciele. Słowo skolops może oznaczać cierń lub, co bardziej prawdopodobne, pal. Czasem przestępcy byli wbijani na ostry pal. Taki sam ból przeszywał ciało Pawła. Czym był ten cierń w jego ciele? Najpierw przyjrzyjmy się istniejącym już opiniom na ten temat, które w świetle dotychczasowych dowodów nie są wystarczające.

1. Za cierń uważano pokusy o charakterze duchowym, pokusę wątpliwości, uchylania się od obowiązków apostolskiego życia, niepokój sumienia, gdy pokusy te przemagały. Był to pogląd Kalwina.

2. Uważano go za sprzeciwy i prześladowania, jakie Paweł musiał przechodzić, jego ciągłą walkę z opozycją, której celem było zniweczenie jego dzieła. Był to pogląd Lutra.

3. Niektórzy mówią o cielesnych pokusach. Mnisi i eremici zamykając się w klasztorach dochodzą do wniosku, że najtrudniejszym do opanowania jest instynkt seksualny. Chcąc być w zgodzie ze swoimi ascetycznymi ideałami ludzie ci nie byli w stanie pokonać w sobie tego odruchu. Utrzymywali też, że był to główny problem w życiu Pawła. Pogląd ten do dziś jest podtrzymywany w środowiskach rzymskokatolickich.

Żaden z tych poglądów nie jest właściwy, ponieważ:

a) Samo słowo pal wskazuje na niemal wściekły ból;

b) Cały tekst przedstawia obraz fizycznych cierpień;

c) Czymkolwiek był ten cierń, jego działanie było sporadyczne, nieraz upokarzał Pawła, ale nigdy nie był w stanie całkowicie oderwać go od pracy. Spójrzmy więc na inne możliwe rozwiązania.

4. Niektórzy sugerują, że cierniem tym był zewnętrzny wygląd Pawła. „Jego wygląd zewnętrzny lichy” (2 Kor 10,10). Podobno cierpiał na punkcie swojej pokracznej postawy, która hamowała jego pracę. Nie dotyczyłoby to jednak oczywistego bólu, który musiał znosić.

5. Jednym z najpowszechniej przyjmowanych rozwiązań jest epilepsja. Jej ataki są bolesne i powracające w pewnych odstępach czasu; słabość ta może być odpychająca. W starożytnym świecie łączono ją z działaniem demonów. Była ona podłożem wizji i niezwykłych uniesień, jakie przeżywał Paweł. Widząc epileptyka starożytni spluwali z odrazą, by odwrócić niebezpieczeństwo ze strony demona. W Gal 4,14 Paweł powiada, że widząc jego słabość Galacjanie nie wzgardzili nim. Dosłownie określenie to znaczy: „nie plunęliście na mnie”. Ostatecznie Juliusz Cezar, Oliver Cromwell i Napoleon byli epileptykami. Skutki tego rodzaju teorii byłyby trudne do zaakceptowania. Oznaczałoby to bowiem, że wizje Pawła były wizjami chwilowo zachwianego umysłu, że były to transy epileptyka.

6. Najstarsza ze wszystkich teorii powiada, że Paweł cierpiał na dotkliwe i nadzwyczaj wyczerpujące bóle głowy. Zarówno Tertulian jak i Hieronim popierali tę teorię.

7. Jeszcze inna teoria powiada, że Paweł cierpiał na pewne dolegliwości wzrokowe. To wyjaśniałoby nawroty bólów głowy. Po wydarzeniu na drodze do Damaszku Paweł stracił wzrok (Dz 9,9) i możliwie nigdy nie odzyskał poprzedniego stanu. Mówiąc o miłości Galacjan Paweł oświadcza, że chętnie ofiarowaliby mu swoje oczy (Gal 4,15). Swój List do nich kończy następującym stwierdzeniem: „Patrzcie, jak wielkimi literami własnoręcznie do was napisałem” (Gal 6,11). Przez to samo jakby wskazywał na niewyraźny charakter swego pisma, sporządzonego ręką człowieka, który miał kłopoty wzrokowe.

8. Najprawdopodobniej jednak Paweł cierpiał na stale powracające ataki złośliwej malarii, która panoszyła się wówczas na terenach przylegających do wschodnich brzegów Morza Śródziemnego. Ludzie zamieszkujący te kraje, życząc swoim wrogom zła modlili się do bogów, aby nawiedzili ich tą chorobą. Cierpiący na nią określa towarzyszący jej ból głowy jako „rozpalony do czerwoności pręt przenikający od czoła do tylnej części czaszki”. Inny nazywa ją „nieznośnym bólem, podobnym do borowania dentysty w zębie lub klinem wbitym między szczęki” i dodaje, że w chwili silnego ataku gorączki ból staje się nie do wytrzymania. To właściwie określa cierń w ciele, a nawet pal wbity w ciało. Człowiek, który znosił tyle cierpień, jeszcze dodatkowo musiał nieść ciężar tej dolegliwości fizycznej.

Paweł modlił się, aby Bóg uwolnił go od tej bolesnej choroby. W odpowiedzi na jego prośbę Bóg jedynie udzielił mu sił do jej znoszenia. Bóg nie uwalnia nas od ciężarów, ale umożliwia nam je nieść i pokonywać.

Paweł otrzymał obietnicę szczególnej łaski, która jest w stanie zaradzić wszystkiemu. Patrząc na życie Pawła przyjrzyjmy się wystarczalności tej łaski.

1. Podtrzymywała ona jego fizyczne siły. Pozwalała mu kontynuować pracę. John Wesley wygłosił 42.000 kazań, co roku przemierzał 4.500 mil. Średnio każdego dnia pokonywał konno od 60 do 70 mil, wygłaszając trzy kazania. Mając 83 lata tak pisał w swoim dzienniku: „Nie mogę wyjść z podziwu nad samym sobą. Nigdy nie jestem zmęczony wygłaszaniem kazań, pisaniem czy podróżowaniem”. Było to dzieło samowystarczalności łaski.

2. Neutralizowała jego fizyczny ból. Dopomagała Pawłowi znosić okrutny ból ciernia. Ktoś pewnego razu odwiedził dziewczynę umierającą na nieuleczalną i bardzo bolesną chorobę. Wziął ze sobą książkę poświęconą pocieszeniu chorych. „Bardzo dziękuję - odpowiedziała - ale ja tę książkę znam”. „Czy już pani ją czytała?” - zapytał zdziwiony przybysz. „Ja ją napisałam”. To też było dzieło samowystarczalnej łaski.

3. Dopomagała pokonywać wszelką opozycję. Całe swoje życie Paweł walczył z przeciwnościami i nigdy nie rezygnował. Żadne przeciwieństwa nie były w stanie wytrącić go z równowagi czy doprowadzić do rezygnacji. Było to dzieło łaski Bożej, która zaspokajała wszelkie jego potrzeby.

4. Pozwalała mu, jak wskazuje na to ten List, znosić poniżenie. Nie ma nic tak bolesnego jak poniżenie, oszczerstwa, okrutne posądzenia. Na Macedończyka Archelausa ktoś wylał wiadro wody. Poszkodowany nawet słowem się nie odezwał. Gdy przyjaciel zapytał go, jak z takim spokojem mógł znieść to poniżenie, odpowiedział: .”Tę wodę wylał nie na mnie, lecz na człowieka, którego za mnie uważał”. Samowystarczalna łaska Boża dopomagała dla Pawła nie przejmować się tym, co myślą o nim ludzie. Zawsze starał się być czystym w oczach Bożych.

Chwała życia polega na tym, że w swojej słabości spotykamy cudowną łaskę; koniec naszych możliwości jest początkiem możliwości Bożych.

Koniec obrony (12,11-18)

Czytając ten tekst odnosimy wrażenie, że jego autor wiele wysiłku włożył w obronę własnej pozycji i obecnie czuje się nieco zmęczony. Wydaje się, że po tak intensywnej pracy Paweł odczuwa wyraźne osłabienie.

Jeszcze raz z niesmakiem wspomina o tym przykrym obowiązku obrony własnej, pragnie jednak doprowadzić ją do końca. Nie chodzi mu o osobiste poniżenie, gdyż pragnie jedynie tego, by nie został zneutralizowany wpływ ewangelii Chrystusowej.

1. Przede wszystkim powiada on, że jest taki sam jak jego przeciwnicy, którzy nazywają siebie arcyapostołami. Twierdzenie swoje opiera na jednej rzeczy - skuteczności swojej służby. Gdy Jan Chrzciciel posłał swoich uczniów, aby zapytali Jezusa czy jest On tym obiecanym czy mają innego oczekiwać, odpowiedział im: „Idźcie i oznajmijcie Janowi, coście widzieli” (Łk 7,18-22). Mówiąc o realności zwiastowanej przez siebie ewangelii w Koryncie, Paweł wymienia listę grzechów i grzeszników, a następnie jakby mimochodem dodaje: „A takimi niektórzy z was byli” (1 Kor. 6, 9-11). Kiedyś Dr Chalmersowi gratulowano wspaniałego przemówienia przed wielkim audytorium. „Tak - odpowiedział - ale jaki był jego skutek?” Skuteczność jest dowodem i gwarancją prawdziwości. Prawdziwość Kościoła nie wyraża się w splendorze jego budowli, kunsztownym nabożeństwie, wielkości składanej ofiary czy nawet wielkiej liczbie jego członków; raczej wyraża się ono w postaci zmienionego życia. Jeżeli nie ma zmiany życia, to Kościołowi nie dostaje podstawowego elementu. Swoje apostolstwo Paweł mierzy możliwością przybliżenia ludziom łaski Bożej, która następnie zmienia ich życie.

Następnie Paweł wraca do sprawy przyjmowania wsparcia od Koryntian. Formułuje tu jedną z największych zasad chrześcijańskiej ofiarności: „Nie chcę waszych pieniędzy, ale w a s samych”, powiada. Ofiara, która nie włącza ofiarującego, nie ma żadnej wartości. Pewne swoje długi możemy spłacać pieniędzmi, przy innych zaś pieniądze są zupełnie nieprzydatne. H. L. Gee mówi o pewnym trampie, który stanął u drzwi szlachetnej niewiasty. Wróciła do mieszkania, aby mu coś dać, ale w całym domu nie mogła znaleźć drobnych pieniędzy. Po chwili wyszła do niego, mówiąc: „Nie mam ani grosza drobnych. Muszę dzisiaj kupić bochenek chleba. Proszę wziąć ten banknot, kupić mi chleb i przynieść drobne, a wtedy dam ci coś”. Po spełnieniu tej prośby człowiek ten otrzymał mały grosz. Ze łzami w oczach wziął go do ręki. „Nie chodzi tu o pieniądze - powiedział - ale o pani zaufanie. Nigdy dotąd mi tak nie ufano i dlatego nie mam słów, aby wyrazić pani wdzięczność”. Można byłoby powiedzieć, że niewiasta ta po prostu zbyt naiwnie zaryzykowała, jednak ofiarowała ona coś więcej aniżeli tylko pieniądze, przez swoje zaufanie oddała cząstkę siebie. Turgieniew powiada jak to pewnego razu zatrzymał go na ulicy żebrak. Chciał mu coś ofiarować, przeszukał kieszenie, ale nic przy sobie nie miał. Odruchowo wyciągnął w jego kierunku swoją rękę: „Mój bracie - powiedział - mogę ci dać tylko to”. Żebrak odpowiedział: „Nazwałeś mnie bratem, podałeś mi rękę - to też jest dar”. Poprzestawanie na ofiarowaniu pieniędzy jest dosyć wygodnym spełnianiem swoich obowiązków wobec Kościoła i wszystkich tych, którzy są w potrzebie. To też ma swoją wartość, ale nie jest wszystkim. Prawdziwe dawanie jest dawaniem nie tylko środków materialnych, ale i samego siebie.

3. I oto ostatni zarzut jaki Koryntianie kierowali pod adresem Pawła. Nie mieli podstaw, by mówić, że Paweł w jakikolwiek sposób ich wykorzystywał. Nawet w swoim zacietrzewieniu nie byli w stanie znaleźć na to uzasadnienia. Przyszło im jednak na myśl, że pieniądze zbierane na biednych w Jerozolimie przechodziły przez ręce Tytusa i innych zaufanych współpracowników Pawła, który przez nich mógł zagarnąć sobie część zebranych środków. Przewrotny umysł czepia się wszystkiego, by uzasadnić swój krytycyzm. Będąc wierny wobec swoich współpracowników Paweł bierze ich w obronę. Nie zawsze jest bezpiecznie być przyjacielem człowieka wielkiego, gdyż łatwo jest zaangażować się w jego problemy. Szczęśliwy jest ten człowiek, który ma godnych zaufania współpracowników. Takich współpracowników miał Paweł. Chrystus potrzebuje ich.

Cechy niechrześcijańskiego zboru (12,19-21)

Kończąc swoją obronę, Paweł zwraca uwagą na pewną rzecz. Przytaczanie przez niego dowodów swego apostolstwa wskazywałoby na to, że bardzo zależało mu na opinii ludzkiej, ale wcale nie o to mu chodziło. Od chwili pojednania się z Bogiem Paweł nie zabiega o komplementy ze strony ludzi. Pewnego razu Araham Lincoln i jego doradcy podjęli bardzo ważną decyzję. Jeden z doradców powiedział: „Panie Prezydencie, mam nadzieję, że Bóg jest po naszej stronie”. Lincoln odpowiedział: „Obawiam się nie o to, czy Bóg jest po naszej stronie, ale o to, czy my jesteśmy po stronie Boga”. Najwyższym celem życia Pawła było trzymanie się strony Bożej bez względu na opinie czy oceny ludzkie.

Następnie mówi o zamierzonej wizycie w Koryncie. Raczej ze smutkiem powiada, że po przybyciu do Koryntu ma nadzieję zastać ich takimi, jakimi pragnąłby ich widzieć, inaczej nie będzie wobec nich takim, jakim oni pragnęliby go zobaczyć. W sformułowaniu tym zawarta jest pewna groźba. Nie chce on stosować nadzwyczajnych środków, ale jeżeli będzie to konieczne, nie zawaha się uciec do nich. Później Paweł wylicza cechy, które nazwalibyśmy przymiotami niechrześcijańskiego zboru.

Pierwszą z nich są swary (eris). Są to po prostu bitwy w postaci rywalizacji i niezdrowego współzawodnictwa na tle pozycji i prestiżu w zborze. Jest to cecha człowieka, który zapomniał o tym, że tylko pokorni mogą być wywyższeni. Drugą cechą jest zazdrość (zelos). Jest to wielkie słowo, którego znaczenie zostało w jakiś sposób pomniejszone. Zasadniczo oznaczało ono wielkie uczucie człowieka, który zauważył piękną rzecz w życiu i ze wszystkich sił stara się ją posiąść. Jednak współzawodnictwo czy rywalizacja z innymi o tę rzecz bardzo łatwo może przerodzić się w zazdrość, pragnienie posiadania tego, co do nas nie należy, ubolewanie, że inni posiadają to, czego my nie mamy. Szlachetna rywalizacja jest rzeczą dobrą, a zazdrość jest cechą niskiego i małego umysłu. Następnie gniew (tumoi). Są to nagłe wybuchy niepowstrzymanego gniewu. Jest to gniew, którego Bazyli Wielki określa jako odurzenie duszy opanowujące całego człowieka. Nie panując nad sobą może on uczynić coś, czego następnie bardzo żałuje. Starożytni powiadali, że takie wybuchy gniewu są bardziej charakterystyczne dla zwierząt aniżeli ludzi. Zwierzę nie może panować nad sobą, natomiast człowiek powinien być opanowany. Jeżeli daje się ponieść nerwom i niepohamowanym uczuciom, to bardziej jest podobny do nierozsądnego zwierzęcia aniżeli do myślącego człowieka. Potem zwady (ariteia). Zasadniczo słowo to oznaczało pracę wykonywaną za zapłatę, czyli dzienny trud pracownika. Następnie określało ono pracę, której celem była wyłącznie zapłata. U jej podłoża tkwią samolubne ambicje, zupełnie wykluczające służbę i dążące wyłącznie do zdobycia korzyści własnych. Następną rzeczą są oszczerstwa i obmowy (katalaliai i psiturismoi). Pierwsze słowo określa otwarty atak, posądzenie ze strony tych, którzy posiadają inne przekonania. Drugie słowo oznacza coś gorszego. Jest to kampania plotki przekazywanej na ucho, przekazywanej w tajemnicy, poniżające kogoś powiedzenie. Przed pierwszym, tym otwartym, publicznym atakiem człowiek przynajmniej może się bronić, natomiast jest bezradny wobec kampanii plotki, która zatruwa atmosferę współżycia. Następną rzeczą jest nadymanie się (pusioseis). Człowiek może domagać się szacunku dla swojej pozycji kościelnej, ale nigdy dla siebie samego. Widząc nasze dobre uczynki ludzie nie powinni chwalić nas, lecz niebiańskiego Ojca, któremu służymy. Dalszą cechą nieporządnego zboru jest nieporządek (akatastasiai). Słowo to znaczy tumult, nieporządek, anarchię. Zbór zawsze narażony jest na jedno niebezpieczeństwo. Jest nim demokratyczny porządek zborowy, który bardzo łatwo może przerodzić się w anarchię. Demokracja nie oznacza, że każdy może czynić to, co mu się podoba; jest to społeczność, której członkowie nie są niezależni od siebie, lecz współzależni. W końcu są tu wymienione grzechy, do których bardziej oporni Koryntianie jeszcze się nie przyznali i nie pokutowali. Jednym z nich jest nieczystość (akatarsia). Słowem tym określa się wszystko, co przeszkadza człowiekowi stanąć przed obliczem Bożym. Jest to życie zanieczyszczone i skalane brudami tego świata. Akatarsia jest przeciwieństwem czystości moralnej. Następnym grzechem jest wszeteczeństwo (porneia). Koryntianie żyli w społeczeństwie, które cudzołóstwa nie uważało w ogóle za grzech, przy każdej nadarzającej się okazji człowiek mógł korzystać z przyjemności. Taki styl życia był bardzo zaraźliwy, łatwo było pójść za głosem przemawiającym do niższej strony natury ludzkiej. Musieli mocno trzymać się tej nadziei, która jest w stanie

Oczyścić duszę od zmysłowości i grzechu

Jak sam Chrystus jest czysty.

Ostatnim słowem jest rozwiązłość (aselgeia). Słowa tego nie da się przetłumaczyć. Nie oznacza ono wyłącznie nieczystości seksualnej. Jest to po prostu nieokiełznane zuchwalstwo i bezczelność. Bazyli Wielki określa to jako „postawę duszy, która nigdy nie poddaje się i nie będzie poddana dyscyplinie”. To swawolne zuchwalstwo nie zna żadnych ograniczeń, nie ma żadnego poczucia przyzwoitości, kieruje się wyłącznie własnym kaprysem, wcale nie zważa na opinię publiczną ani na własne dobre imię - bez żadnych skrupułów dąży do zaspokojenia własnych pragnień. Tę cechę Józef Flawiusz przypisuje Izabeli, która na środku Bożego miasta wybudowała świątynię Baala. Zasadniczym grzechem Greków była hybris - dumna bezkarność, która nie okazywała należnego szacunku zarówno dla Boga jak i dla człowieka. Aselgeia to zuchwały, samolubny duch, który stracił własny honor, poczucie wstydu i nie oglądając się na Boga czy ludzi dąży wyłącznie do swoich celów.

Ostrzeżenie, życzenie, nadzieja i błogosławieństwo
(13,1-13)

Ostatni rozdział tego Listu, napisanego w tak surowym tonie, porusza cztery następujące sprawy.

1. Pierwszą z nich jest ostrzeżenie. Paweł wkrótce wróci do Koryntu i tym razem nie będzie tracić czasu na luźne rozmowy czy ogólne stwierdzenia. Każde słowo zostanie potwierdzone i udowodnione. Inaczej mówiąc Paweł domaga się odkrycia kart. Niezdrowa sytuacja zasługuje na bezwzględne potraktowanie. Do czasu można pobłażać pewnym sprawom. Jeżeli nie skutkują żadne środki medyczne, musi je zastąpić nóż chirurga. Nikt nie zaradził kłopotom przez uciekanie od nich.

2. List ten kończy życzeniem. Pragnie, aby trwali w dobrej sprawie. Jeżeli tak się stanie, nie będzie musiał uciekać się do swego autorytetu, a to nie sprawi mu zawodu, lecz będzie wielką, prawdziwą radością. Paweł nigdy nie uciekał się do swego autorytetu tylko po to, by podkreślić ważność swojej osoby. Zawsze starał się budować, a nie burzyć. Celem środków dyscyplinarnych zawsze musi być podźwignięcie człowieka; a nie jego poniżenie.

3. W ostatnich słowach wyraża nadzieję. Oczekuje od Koryntian trzech rzeczy.

a) Spodziewa się od nich dalszego udoskonalania się. W życiu chrześcijańskim nie może być stania w miejscu. Kto nie idzie naprzód, ten cofa się. Chrześcijanin jest człowiekiem, który stale przybliża się do Boga i dlatego dzięki łasce Chrystusa z każdym dniem powinien on coraz lepiej przechodzić posyłane przez Boga próby.

b) Spodziewa się, że wysłuchają jego napomnień. Tylko wielcy ludzie potrafią słuchać trudnych rad. Bylibyśmy o wiele lepszymi ludźmi, gdybyśmy przestali mówić czego chcemy, a zaczęli przysłuchiwać się głosom ludzi mądrych, a szczególnie głosowi Jezusa Chrystusa.

c) Ma nadzieję, że będą oni żyć w zgodzie i pokoju. Żaden zbór nie może należycie czcić Boga pokoju w duchu złości i wzajemnego niezrozumienia. Ludzie muszą wzajemnie się miłować, a wtedy ich miłość ku Bogu będzie czymś realnym, konkretnym.

4. I ostatecznie kończy ten List błogosławieństwem. Po smutku, surowości, walce i zażartej dyskusji nadchodzi spokój błogosławieństwa. Najlepszym sposobem na pojednanie się z naszymi nieprzyjaciółmi jest modlitwa za nich, gdyż nikt nie może nienawidzić człowieka jednocześnie modląc się za niego. Tak więc niespokojne dzieje Pawła i jego kontaktów ze zborem korynckim kończą się łagodnie wypowiedzianym błogosławieństwem. Droga była trudna, ale ostatnim słowem jest pokój.


SPIS TREŚCI

WPROWADZENIE DO LISTÓW DO KORYNTIAN

123

23



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
oświadczenie GIM KOR
Kor Spawacz elektryczny
2 Kor 10 w 4,5 DO EWOLUCJI
Kor Sprzedawca LPG
1 Kor 7 w 31 SCENA TEGO ŚWIATA
kor
2 Kor. 1 w. 3, Wiersze Teokratyczne, Wiersze teokratyczne w . i w .odt
2 Kor 6 w 13 W MIŁOŚCI SIĘ ROZSZERZCIE
KOR
Kor Elektryk
Kor Stomatolog
Wytyczne ERC 2005 kor
Kor Kierownik
Kor Magazyn książek
Kor Sztaplarz
Konspekt ćw.kor, College, Pedagogika, rok III, Gimnastyka korekc. - kompens
INDYWIDUALNY PROGRAM ZAJĘĆ kor. komp.(1), PROGRAM TERAPEUTYCZNY

więcej podobnych podstron