Opowiem wam o pewnym zdarzeniu z ubiegłego tygodnia. Otóż w poniedziałek rano mama jak zwykle odprowadzała Michała i mnie do przedszkola. Nagle zauważyłem coś brązowego leżącego na chodniku. Najpierw pomyślałem, że to kawałek gałęzi, ale kiedy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że był to skórzany futerał na klucze. Podniosłem go z ziemi i okazało się, że nie jest pusty - w środku był pęk kluczy. Niestety, nigdzie nie było adresu mieszkania, od którego pochodzą. Powiedziałem mamie, że to szkoda, że ktoś ich nie podpisał, bo wtedy moglibyśmy odnaleźć właściciela i odnieść mu zgubę. Wtedy mama wytłumaczyła mi, że nie mam racji i że właściciel postąpił bardzo mądrze nie podpisując kluczy. Bo gdyby jakiś nieuczciwy człowiek, na przykład złodziej, znalazł klucze razem z adresem, to mógłby wtedy wejść do tego mieszkania i je okraść.
Rzeczywiście, przyznałem mamie rację. Przecież nasze klucze od mieszkania również nie są podpisane. Pamiętam, że tato też raz zgubił swoją saszetkę, w której miał klucze oraz dokumenty, i wtedy rodzice zmienili zamki w drzwiach na nowe. To na wypadek, gdyby klucze znalazł ktoś nieuczciwy i chciał nimi otworzyć nasze mieszkanie. A po zmianie zamków klucze już do niczego się nie przydadzą, bo nie pasują do nowych zamków.
Ale wracając do znalezionych kluczy - zabraliśmy je z sobą. Mama zaprowadziła nas do przedszkola, a po południu wspólnie z tatą zastanawialiśmy się, co z nimi zrobić. Dobrym pomysłem było napisanie karteczek z ogłoszeniem i rozwieszenie ich w okolicy. Nie wiadomo jednak, czy ten ktoś, kto je zgubił, akurat przechodziłby naszą ulicą.
Postanowiliśmy więc odnieść klucze do naszego kościoła i poprosić księdza proboszcza, aby powiedział o nich w czasie ogłoszeń parafialnych na Mszy świętej. Pomysł okazał się dobry, sam ksiądz proboszcz pochwalił nas za uczciwość. Jednak dziś na Mszy świętej trochę się zdziwiłem. Słuchałem uważnie ogłoszeń i nie było informacji o naszych kluczach. Już myślałem, że ksiądz o tym zapomniał, kiedy po Mszy świętej on sam podszedł do nas i powiedział, że sprawa już jest załatwiona. Otóż okazało się, że właściciel kluczy wpadł na ten sam pomysł, co my. Poszedł do księdza proboszcza i poprosił o ogłoszenie w niedzielę, że zgubił klucze i że prosi znalazcę o ich oddanie do księdza lub bezpośrednio do niego. Jak się okazało, nie było to konieczne, bo klucze już wtedy były na plebanii. Wszyscy się cieszyli - i pan, który je zgubił, i my, i ksiądz proboszcz, za którego pośrednictwem znaleźliśmy właściciela.
Podobno był to jakiś starszy pan. Bardzo się zmartwił, bo zgubił klucze właściwie od wszystkiego, co posiadał - od mieszkania, piwnicy, garażu, strychu, a także od szafki na narzędzia i domku na działce. Ksiądz proboszcz poradził mu, żeby nie nosił wszystkich kluczy razem. Wtedy nawet gdyby znów zdarzyło mu się je zgubić, to zawsze jest szansa, że zgubi klucz tylko od jednego pomieszczenia, a nie wszystkie naraz.
Dla pewności w domu sprawdziłem, czy na naszych kluczach rzeczywiście nie ma adresu oraz które klucze są przypięte w naszym futerale. Okazało się, że tylko te od bramy domu i od mieszkania. Za to w szufladzie taty w szafce jest cały stos pojedynczych kluczy i kluczyków - małych i dużych. A najlepsze jest to, że tato wcale nie wie, co one otwierają...
Jaś 35 (2007) s. 6-7