Dave Wolverton
LOT FENIKSA
Dolina Cieni
U wej艣cia do jaskini, zwracaj膮c 艣lepe oczy w kierunku zachodz膮cego s艂o艅ca, sta艂y
ponadtrzymetrowe pos膮gi staro偶ytnych Med-Jai. Kamienne postacie trzyma艂y w
poprzek piersi zakrzywione sztylety Gdy Alex z Arde-them Bayem i dwoma innymi
ch艂opcami podjecha艂 bli偶ej, dostrzeg艂 na ich czo艂ach i r臋kach tatua偶e namalowane
barwnikiem indygo. Takie same, jakie mia艂 Ardeth Bay
Ardeth Bay zatrzyma艂 wielb艂膮da i czeka艂. Alex otar艂 pot z czo艂a i zastanawia艂
si臋, czy nie poci膮gn膮膰 艂yka wody z manierki. Zapada艂 wiecz贸r i ska艂y oddawa艂y
ciep艂o, kt贸re wch艂on臋艂y za dnia. O tej porze roku egipskie s艂o艅ce pra偶y艂o
bezlito艣nie. Skwarny grudzie艅 torowa艂 drog臋 upalnemu styczniowi - w Egipcie by艂a
w艂a艣nie pe艂nia lata. Karawany Beduin贸w ucieka艂y z rozleg艂ej Sahary, szukaj膮c
schronienia w wioskach nad Nilem lub w nadmorskich miastach Libii.
Ardeth Bay spojrza艂 przez rami臋 na trzech ch艂opc贸w: Aleksa, Ismaela i Barab臋.
- Udajemy si臋 do naj艣wi臋tszego miejsca Med-Jai - rzek艂 z powag膮. - To, co tam
zobaczycie i czego si臋 dowiecie, musi pozosta膰 tajemnic膮. Wy trzej od dawna
pragniecie zosta膰 Med-Jai. Mo偶e tak si臋 stanie, a mo偶e wasze pragnienie si臋 nie
spe艂ni. Cokolwiek si臋 wydarzy, pami臋tajcie: nie wolno nikomu m贸wi膰 o tym, co
zobaczyli艣cie.
- Dochowam tajemnicy - obieca艂 Alex.
Ismael r贸wnie偶 przyrzek艂 dochowa膰 sekretu, ale Bara-ba, kt贸rego ojciec by艂
jednym z wodz贸w Med-Jai, tylko mrukn膮艂 co艣 pod nosem.
Ardeth Bay odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 jaskini i zawo艂a艂:
- 呕yjesz jeszcze?
-Witaj, Ardecie Bayu, panie Med-Jai! - odpowiedzia艂a staruszka. Jej g艂os by艂
s艂aby i dr偶膮cy niczym paj臋czyna. Kiedy d藕wi臋k wydoby艂 si臋 z jaskini, Alex poczu艂
na twarzy nag艂y podmuch.
- Wprowad藕 uczni贸w.
Ardeth Bay machn膮艂 r臋k膮, ka偶膮c trzem ch艂opcom zsi膮艣膰 z wierzchowc贸w.
- Hop! - zawo艂a艂 Alex, poklepuj膮c po g艂owie Smrod-ka, swojego wielb艂膮da, dop贸ki
zwierz臋 nie przykl臋k艂o. Zeskoczy艂 na kamienist膮 艣cie偶k臋, jak dwaj pozostali
ch艂opcy, i zajrza艂 do jaskini. Wewn膮trz panowa艂 nieprzenikniony mrok.
Nagle b艂ysn臋艂o 艣wiat艂o i rozleg艂 si臋 g艂o艣ny trzask, jakby wypali艂a stara
strzelba. Przez sekund臋 jaskinia by艂a o艣wietlona i Alex dostrzeg艂 w艣r贸d szarych
kamieni b艂yski z艂ota. A po chwili przestraszony odskoczy艂 od wej艣cia.
艢ciany groty wy艂o偶one by艂y czaszkami. Puste oczodo艂y l艣ni艂y, a z臋by b艂yszcza艂y
jak gdyby czaszki ob艂膮ka艅czo 艣mia艂y si臋 z w艂asnej 艣mierci. Czerepy zwi膮zane
zapraw膮 uk艂ada艂y si臋 niczym ceg艂y w murze.
Rozb艂ys艂o wi臋cej 艣wiat艂a i po艣rodku jaskini strzeli艂 ogie艅. To staruszka u偶y艂a
ogniowego proszku, by zbudzi膰 p艂omienie do 偶ycia.
Odziana w czarne szaty, kl臋cza艂a nad ogniem i rozgarnia艂a lask膮 w臋gle. Wygl膮da艂a
jak czarownica. Alex pomy艣la艂, 偶e nigdy nie widzia艂 tak starej kobiety. W艂osy
mia艂a srebrne, a jej policzki pokrywa艂y spiralne tatua偶e.
Alex dostrzeg艂 staroegipskie artefakty starannie u艂o偶one na pod艂odze za jej
plecami. Dalej sta艂 wysoki na sze艣膰 metr贸w z艂oty pos膮g Horusa, m臋偶czyzny z g艂ow膮
soko艂a. W k膮cie le偶a艂 niezwyk艂y 艂uk z br膮zu, tak gruby, 偶e Alex zastanawia艂 si臋,
czy nie jest to przypadkiem mityczny 艂uk Odyseusza. Na wyst臋pie skalnym wisia艂
przepi臋kny z艂oty naszyjnik i b艂yszcz膮cy w blasku ognia amulet w kszta艂cie
skarabeusza, wy艂o偶ony lapis lazuli i rodolitem. W pobli偶u na cokole sta艂 srebrny
puchar wysadzany granatami, tak wspania艂y, 偶e Alex uzna艂, i偶 m贸g艂by by膰 艣wi臋tym
Graalem.
Ch艂opak podejrzewa艂, 偶e wszystkie te przedmioty zosta艂y zabrane z grobowc贸w,
poniewa偶 by艂y zbyt niebezpieczne dla ludzi. Dostrzeg艂 na nich magiczne
inskrypcje.
- Przyprowadzi艂em trzech ch艂opc贸w na pr贸b臋 - oznajmi艂 Ardeth Bay
- Ty jeste艣... - staruszka zwr贸ci艂a si臋 do ch艂opca, kt贸ry sta艂 po lewej stronie
Aleksa - Ismael ben Jusaf. Zna艂am twojego ojca.
Alex domy艣li艂 si臋, 偶e uprzedzono j膮 o ich przybyciu.
- To by艂 dobry cz艂owiek - ci膮gn臋艂a - i s艂u偶y艂 dzielnie Med-Jai do samej 艣mierci,
oby Allach da艂 spok贸j jego duszy Pragniesz p贸j艣膰 wjego 艣lady?
-Jestem w odpowiednim wieku - odpar艂 Ismael.
- A co b臋dzie z twoj膮 matk膮 i siostrami? Kto si臋 nimi zaopiekuje, kiedy ty
b臋dziesz w臋drowa艂 po pustyni?
- Moja matka kupuje ziarna kawy z g贸r i sprzedaje je na targu. Interes idzie
nie藕le. Da艂a mi swoje b艂ogos艂awie艅stwo.
- A ty, Barabo? - zapyta艂a staruszka. - My艣lisz, 偶e jeste艣 gotowy?
- Przodkowie mojego ojca byli Med-Jai, kiedy budowano pierwsze piramidy- Baraba
odrzek艂 z dum膮. - Pragn臋 by膰 jednym z nich.
- Tylko wtedy, gdy oka偶esz si臋 tego godny - zaznaczy艂a kobieta, jak gdyby
rozczarowana jego butnym tonem.
- Ty za艣, Aleksie 0'Connellu - podj臋艂a - ty urodzi艂e艣 si臋 w dalekim kraju...
Dotychczas patrzy艂a w ogie艅, ale teraz podnios艂a g艂ow臋. Jej oczy pokrywa艂a
katarakta. By艂a 艣lepa, lecz Alex mia艂 wra偶enie, 偶e wpatruje si臋 w niego uwa偶nie.
- Moja mama jest p贸艂krwi Egipcjank膮 - powiedzia艂 obronnym tonem. - Jest
archeologiem i to od niej nauczy艂em si臋 szanowa膰 ziemi臋, grobowce i ruiny. Poza
tym kocham t臋 ziemi臋 tak, jakbym si臋 tutaj urodzi艂. Pragn臋 zosta膰 Med-Jai.
- A twoi rodzice wyrazili zgod臋?
- Oni... oni nie wiedz膮, 偶e tu jestem - przyzna艂 si臋 Alex. -Jeszcze przez
tydzie艅 b臋d膮 na sp贸藕nionym miesi膮cu miodowym.
- Zostawili go pod moj膮 opiek膮 - spokojnie wyja艣ni艂 Ardeth Bay. -Jego ojciec
wie, 偶e ucz臋 go, jak prze偶y膰 na pustyni. Oboje przyzwalaj膮 na to.
- Rozumiem... - Staruszka z zadum膮 pochyli艂a g艂ow臋, po czym ponownie spojrza艂a
na Aleksa. - Skoro jeste艣 pod opiek膮 Ardetha Baya, mo偶esz kontynuowa膰 szkolenie.
S艂ysza艂am o tobie dobre rzeczy. Powiadaj膮, 偶e masz serce Med-Jai. Je艣li to
prawda, b臋dziesz pierwszym od wielu pokole艅 obcym, kt贸ry wst膮pi w nasze szeregi.
Alex zarumieni艂 si臋 z zak艂opotania i zadowolenia. Spojrza艂 na Ismaela i Barab臋.
Ismael u艣miecha艂 si臋, jakby sam otrzyma艂 pochwa艂臋, ale Baraba 艂ypn膮艂 na niego
gniewnie.
Staruszka si臋gn臋艂a do ognia i wzi臋艂a w palce p艂on膮c膮 g艂owni臋.
- Od czas贸w pierwszych faraon贸w - zagai艂a - Med--Jai strzeg膮 tej ziemi. Na
pocz膮tku pilnowali grobowc贸w, by ocali膰 skarby faraon贸w. Ale Egipt jest stary.
Magia tej ziemi jest silna, a pustynia pe艂na skarb贸w i tajemnic.
M贸wi膮c to, unosi艂a i opuszcza艂a r臋k臋. Alex przygl膮da艂 si臋 jej zafascynowany,
czekaj膮c, kiedy rzuci 偶agiew. Nie zrobi艂a tego jednak.
- Bogactwa te przyci膮gaj膮 g艂upich i chciwych; tych, kt贸rzy maj膮 nadziej臋 na
grabie偶 i szybkie zyski i nie bacz膮 na z艂o, kt贸re mog膮 uwolni膰. -Wskaza艂a
czaszki szczerz膮ce si臋 ze 艣cian jaskini, daj膮c do zrozumienia, co spotka艂o tych,
kt贸rzy byli na tyle nierozs膮dni, by pokusi膰 si臋 o pl膮drowanie grob贸w. - By膰 Med-
Jai to zaszczyt, ale z zaszczytem tym wi膮偶膮 si臋 obowi膮zki. 呕aden z was jeszcze
nie rozumie, na co si臋 decyduje. Med-Jai s膮 ogniem na pustyni. Nasz p艂omie艅
ja艣nieje od pi臋ciu tysi臋cy lat. Ka偶dy, kto chce
zosta膰 Med-Jai, powinien da膰 z siebie wszystko. Musi nie tylko trzyma膰 ogie艅,
ale te偶 sam musi sta膰 si臋 p艂omieniem. Rozumiecie?
Alex przytakn膮艂 niech臋tnie.
-Jestem gotowy zosta膰 Med-Jai - powiedzia艂 Ismael.
Podszed艂 do ognia i wyj膮艂 roz偶arzony w臋gielek. Trzyma艂 go przez chwil臋, krzywi膮c
si臋 z b贸lu. Alex patrzy艂 na to przera偶ony. Wiedzia艂, 偶e b贸l jest straszliwy. Ba艂
si臋, 偶e on te偶 b臋dzie musia艂 trzyma膰 w r臋ku p艂on膮cy w臋giel. Pot wyst膮pi艂 na
czo艂o Ismaela i Alex poczu艂 sw膮d przypiekanego cia艂a. W ko艅cu Ismael j臋kn膮艂 i
cisn膮艂 w臋gielek do ognia.
Staruszka ze smutkiem potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- On jeszcze nie jest gotowy - powiedzia艂a do Arde-tha Baya.
Ardeth Bay skin膮艂 g艂ow膮, daj膮c znak, by ch艂opiec odszed艂. Strach i wsp贸艂czucie
艣cisn臋艂y brzuch Aleksa. Polubi艂 Ismaela, kt贸ry mia艂 szeroki zara藕liwy u艣miech i
by艂 sympatyczny. Alex zasmuci艂 si臋, widz膮c, 偶e kolega zosta艂 odtr膮cony przez
Med-Jai, jeszcze zanim mia艂 okazj臋 do nich do艂膮czy膰.
Ismael przez chwil臋 sta艂 jak ra偶ony gromem, a potem chwiejnie ruszy艂 w stron臋
wyj艣cia z jaskini. Alex odprowadzaj膮c go wzrokiem, dostrzeg艂 dw贸ch wysokich
stra偶nik贸w wy艂aniaj膮cych si臋 z cienia tu偶 przy wyj艣ciu. Poniewa偶 byli ubrani na
czarno, nie zauwa偶y艂 ich, kiedy wchodzili do groty, cho膰 mija艂 ich w odleg艂o艣ci
kilku centymetr贸w. Stra偶nicy wyprowadzili Ismaela.
Kobieta spojrza艂a na Aleksa, ale on nie odwa偶y艂 si臋 wzi膮膰 roz偶arzonego w臋gielka.
Baraba te偶 nie. Staruszka u艣miechn臋艂a si臋.
10
- Wiedza o w艂asnych ograniczeniach jest wst臋pem do m膮dro艣ci.
Niedbale rzuci艂a 偶agiew w ognisko.
- W przysz艂o艣ci, je艣li zostaniecie Med-Jai, b臋dziecie musieli przej艣膰 pr贸b臋
ognia. Ale teraz czeka was wa偶niejszy sprawdzian. Poprosi艂am Ardetha Baya, 偶eby
was przyprowadzi艂, poniewa偶 trzeba zapobiec katastrofie. Jak wiecie, dni s膮
bardzo gor膮ce, od dawna nie by艂o takich upa艂贸w. Ten skwar budzi staro偶ytn膮
gro藕b臋.
- Mumi臋? - zapyta艂 Alex.
Ju偶 w przesz艂o艣ci walczy艂 z mumiami i upiorami; teraz zastanawia艂 si臋, co mo偶e
by膰 na pustyni gro藕niejsze od Kr贸la Skorpiona...
- Nie mumi臋 - odpowiedzia艂a stara kobieta. - Nie, to co艣 innego, co艣 z legend.
Dawno temu, w zamierzch艂ych wiekach, 偶y艂y na tych ziemiach wielkie stwory - na
wp贸艂 ptaki, na wp贸艂 w臋偶e. W owych czasach w sercu Sahary istnia艂o wiele jezior,
a na ich brzegach 偶y艂y stada bawo艂贸w, hipopotam贸w i 偶urawi. W臋偶optaki zim膮
polowa艂y na jeziorach, latem za艣 lecia艂y w g贸ry, by tam z艂o偶y膰 jaja.
S艂yszeli艣cie o tych stworzeniach?
- Czy chodzi o lataj膮ce w臋偶e, kt贸re widzieli ludzie Moj偶esza, gdy w臋drowali
przez pustyni臋? - zapyta艂 nie艣mia艂o Alex.
- Tak! - krzykn臋艂a staruszka. - S艂ysza艂e艣 o nich! Tutaj w Egipcie zwano je
feniksami. Grecy, mieszkaj膮cy na p贸艂noc st膮d, nazywali je draktferionami, a
Germanie, dla kt贸rych by艂yjedynie legend膮, zmienili nazw臋 na smoki.
- Chyba nie chcesz powiedzie膰, 偶e na pustyni naprawd臋 偶yj膮 smoki - Alex mrukn膮艂
z niedowierzaniem.
11
- Nie, ju偶 nie. Tradycja Med-Jai m贸wi, 偶e kiedy trzy tysi膮ce lat temu jeziora
Sahary wysch艂y, feniksy zacz臋艂y przymiera膰 g艂odem. Wtedy pojawi艂y si臋 mi臋dzy
lud藕mi -porywa艂y byd艂o i dzieci. Ca艂e wioski musia艂y si臋 ukrywa膰. M臋偶czy藕ni
staczali z nimi bitwy i wystawiali na przyn臋t臋 zatrute sztuki byd艂a. W ci膮gu
zaledwie kilku lat feniksy zosta艂y prawie ca艂kowicie wyt臋pione.
Wyobra藕nia Aleksa pracowa艂a na najwy偶szych obrotach.
-Jak du偶e by艂y te smoki?
- Podobno rozpostarte skrzyd艂a mia艂y prawie dziesi臋膰 metr贸w, a ich cia艂a
osi膮ga艂y po艂ow臋 tej d艂ugo艣ci. Wed艂ug naszej tradycji nawet tysi膮ce lat temu
wyst臋powa艂y niezwykle rzadko. Od stuleci nikt ich nie widzia艂. Ale... -ci膮gn臋艂a
staruszka, wskazuj膮c palcem na po艂udniowy wsch贸d - w pobliskich g贸rach feniksy
mia艂y gniazdu. Szponami wykopywa艂y w ziemi g艂臋bokie jamy i w nich ukrywa艂y jaja.
Jaja dojrzewa艂y w spokoju przez dziesi膮tki lat. Potem matka wraca艂a i ogrzewa艂a
je p艂omieniami z w艂asnego dzioba, dop贸ki nie wyklu艂y si臋 m艂ode. Feniksy odesz艂y,
lecz w g贸rach pozosta艂o par臋 jaj. Wiatry hulaj膮ce w艣r贸d wzg贸rz odwiewaj膮 piasek
i czasami ods艂aniaj膮 jajo. Mniej wi臋cej co sto lat, po czterdziestu kolejnych
dniach wyj膮tkowego upa艂u, istnieje ryzyko, 偶e jajo ogrzeje si臋 na tyle, by
stan膮膰 w p艂omieniach i p臋kn膮膰. A wtedy wykluje si臋 feniks.
Przez d艂ugi czas milcza艂a, jakby chcia艂a si臋 upewni膰, czy wszyscy rozumiej膮
powag臋 sytuacji. Jednak Alex nie dawa艂 wiary jej s艂owom. Widzia艂 co prawda mumie
powstaj膮ce z grob贸w, a nawet trzyma艂 w d艂oni cudowny amulet
12
Ozyrysa i czu艂 jego tw贸rcz膮 moc, jednak ta opowie艣膰 wydawa艂a mu si臋
nieprawdopodobna. R贸wnie dobrze mog艂oby chodzi膰 o jajo dinozaura, z kt贸rego mo偶e
wyklu膰 si臋 m艂ode.
- Dwa dni temu dotar艂y do nas wie艣ci - podj臋艂a staruszka - 偶e karawana arabskich
kupc贸w znalaz艂a jajo. Ci ludzie nie maj膮 najmniejszego poj臋cia, co im wpad艂o w
r臋ce ani jak bardzo jest to niebezpieczne. Dzisiejszej nocy rozbij膮 ob贸z
niedaleko st膮d. Karawana zmierza na p贸艂noc zachodnim brzegiem Nilu. Wy, ch艂opcy,
musicie j膮 odnale藕膰. W艣lizni臋cie si臋 do obozu i wykradniecie jajo. Czasu jest
niewiele. Feniks mo偶e wyklu膰 si臋 w ci膮gu trzech dni. Ruszajcie. I oby艣cie
wr贸cili jako zwyci臋zcy - zako艅czy艂a.
Alex zerkn膮艂 na Barab臋. Starszy ch艂opiec odwzajemni艂 spojrzenie, wysoko
podnosz膮c brod臋. Wjego oczach czai艂o si臋 wyzwanie.
Przyjaciele
Kiedy ch艂opcy wyszli z jaskini, zachodz膮ce s艂o艅ce wci膮偶 jeszcze p艂on臋艂o na
niebie. Pasma krwawej czerwieni o艣wietla艂y horyzont i mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e
ca艂y niebosk艂on stanie w p艂omieniach. D艂ugie cienie k艂ad艂y si臋 za skalistymi
wzg贸rzami. By艂 straszny upa艂. Wysoko na firmamencie 艣wieci艂a jasna gwiazda.
Alex rozejrza艂 si臋 w poszukiwaniu Ismaela, ale jego wielb艂膮d ju偶 znik艂.
- Odszed艂 tak szybko - powiedzia艂 smutno. Ardeth Bay chrz膮kn膮艂.
- Eskorta wyprowadzi艂a go z doliny. Nie my艣l o nim wi臋cej.
- Co mamy zrobi膰, gdy zdob臋dziemy jajo? - zapyta艂 Alex.
Ardeth Bay u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo. -Jeste艣 pewien, 偶e je zdob臋dziecie?
14
-Jaje zdob臋d臋 - powiedzia艂 z przekonaniem Bara-ba.
- Inshallah - rzek艂 Ardeth Bay, co znaczy艂o „Jak B贸g pozwoli". -Aleje艣li
zdob臋dzieciejajo feniksa, musicie zrobi膰 to, co uznacie za s艂uszne, moi m艂odzi
przyjaciele. Pami臋tajcie, Med-Jai s膮 stra偶nikami pustyni, a wy ruszacie na misj臋
Med-Jai. Przysi臋gli艣my chroni膰 偶ycie.
Alex si臋 zamy艣li艂. Wyobrazi艂 sobie, jak roz艂upuje jajo, zabijaj膮c ma艂ego gada-
ptaka. Ale gdyby naprawd臋 mia艂 smocze jajo, tak rzadkie i cudowne, czy m贸g艂by je
zniszczy膰? Taki pomys艂 napawa艂 go wstr臋tem.
Zdobycie jajajest tylko cz臋艣ci膮 pr贸by, u艣wiadomi艂 sobie. Znacznie trudniejsze
b臋dzie podj臋cie w艂a艣ciwej decyzji.
Alex dosiad艂 Smrodka i kaza艂 mu wsta膰. Baraba poszed艂 za jego przyk艂adem. Ardeth
Bay zosta艂 przed jaskini膮.
Jechali w d贸艂 zbocza mi臋dzy ocienionymi ska艂ami.
- Widzia艂e艣 u艣miech Ardetha Baya? - Alex zapyta艂 Barab臋. - Chyba nie wierzy, 偶e
zdob臋dziemy jajo.
- By膰 mo偶e wie, 偶e zadanie jest trudniejsze, ni偶 mo偶e si臋 wydawa膰 - odpar艂
Baraba.
-A wiesz, coja my艣l臋? My艣l臋, 偶e ta pr贸ba zosta艂a zain-scenizowana. Nie wierz臋 w
smocze jajo. Za艂o偶臋 si臋, 偶e ci kupcy w rzeczywisto艣ci s膮 Med-Jai, kt贸rzy b臋d膮
pr贸bowali ukry膰 przed nami jajo.
- By膰 mo偶e - burkn膮艂 Baraba, trzepn膮艂 wielb艂膮da po zadzie i ruszy艂 k艂usem.
Nie jest zbyt przyjacielski, pomy艣la艂 Alex, poganiaj膮c Smrodka.
15
W p贸艂 godziny przebyli wzg贸rza i wyjechali na kamienist膮 pustyni臋. Olbrzymie
g艂azy garbi艂y si臋 niczym ogry Wieczorne powietrze by艂o gor膮ce i duszne.
Nagle Alex us艂ysza艂 dochodz膮cy z oddali ryk wielb艂膮da. Smrodek rykn膮艂 w
odpowiedzi.
- Alex! Alex 0'Connell! - zawo艂a艂 kto艣. Alex rozpozna艂 g艂os. Nale偶a艂 do jego
dobrego kumpla, Matta Harril-la. -Zaczekaj!
- Matt? - zdumia艂 si臋 ch艂opak.
Po chwili Matt wy艂oni艂 si臋 zza stosu g艂az贸w. Za nim, na drugim wielb艂膮dzie,
jecha艂a druga posta膰. By艂a to Ra-chel Stroeker.
- Do licha, co wy tu robicie? - zapyta艂 Alex, gdy si臋 zbli偶yli.
- Wysychamy na wi贸ry - odpar艂 Matt. Blady ch艂opiec podjecha艂 do Aleksa i
u艣miechaj膮c si臋 szeroko, zrzuci艂 kaptur. - Nie masz przypadkiem troch臋 zb臋dnej
wody? Tak mi zasch艂o w ustach, 偶e nie mam czym splun膮膰.
-Jechali艣cie za mn膮 przez pustyni臋? - zapyta艂 Alex. -Wyjechali艣my z Kairu cztery
dni temu!
- Pod膮偶ali艣my szlakiem wielb艂膮d贸w. Nie by艂o to trudne, dop贸ki nie dotarli艣my do
wzg贸rz.
- Musieli艣my jecha膰 za tob膮 - doda艂a Rachel z lekkim niemieckim akcentem,
zatrzymuj膮c wielb艂膮da. -Przed wyjazdem zachowywa艂e艣 si臋 bardzo podejrzanie.
Skrada艂e艣 si臋 i w nocy, nie m贸wi膮c nikomu s艂owa, okul-baczy艂e艣 wielb艂膮da.
Domy艣lili艣my si臋, 偶e szykuje si臋 niez艂a zabawa.
- Ale... - Aleksowi zabrak艂o s艂贸w. - Co na to wasi rodzice?
16
- M贸j tata pojecha艂 w interesach do Konga - oznajmi艂a Rachel. - Nie b臋dzie go
przez par臋 tygodni.
Ojciec Rachel s艂u偶y艂 w niemieckim wojsku, sk膮d zosta艂 zwolniony z powodu
偶ydowskiego pochodzenia. Obecnie pracowa艂 dla francuskiej Legii Cudzoziemskiej
jako szpieg. Pojawia艂 si臋 niespodziewanie w ambasadzie w Kairze i zn贸w znika艂,
by wype艂nia膰 jakie艣 tajemnicze misje.
- A m贸j tata wyjecha艂 do Londynu, by dopracowa膰 szczeg贸艂y „jakiego艣 nowego
traktatu" - wyja艣ni艂 Matt. -Mia艂 zamiar zatrudni膰 opiekunk臋 i bardzo si臋
ucieszy艂, gdy mu powiedzia艂em, 偶e twoi rodzice zaprosili mnie do was.
Ojciec Matta by艂 ambasadorem Anglii w Egipcie. Cz臋sto ton膮艂 w stosach dokument贸w
i rzadko mia艂 czas na rozmowy z synem, nie m贸wi膮c o otaczaniu go w艂a艣ciw膮
rodzicielsk膮 opiek膮.
- Rozumiem - mrukn膮艂 Alex.
- A teraz powiedz, co tu si臋 艣wi臋ci - przynagli艂a go Rachel.
- Nic im nie m贸w! - zawo艂a艂 Baraba po arabsku. Wjecha艂 na wielb艂膮dzie mi臋dzy
wierzchowce Aleksa i Matta i obrzuci艂 przybysz贸w twardym spojrzeniem.
- Wszystko w porz膮dku - uspokoi艂 go Alex. - To przyjaciele.
- Nie moi - burkn膮艂 Baraba. - Med-Jai mo偶e przyja藕ni膰 si臋 tylko z Med-Jai.
- Z takim charakterem - odezwa艂a si臋 Rachel - nawet bogaczowi nie uda艂oby si臋
kupi膰 przyjaciela.
Oczy Baraby rozb艂ys艂y z gniewu. Ch艂opak warkn膮艂 gro藕nie, smagn膮艂 wielb艂膮da witk膮
i pogalopowa艂 w ciemno艣膰.
2-Lot feniksa 17
Rachel westchn臋艂a, z艂a, 偶e obrazi艂a Barab臋. - Chod藕cie - powiedzia艂 Alex,
ruszaj膮c za Barab膮. -W drodze opowiem wara, co si臋 wydarzy艂o.
W czasie nocnej jazdy Alex opowiedzia艂 Mattowi i Rachel tyle, ile m贸g艂,
zachowuj膮c dla siebie to, co widzia艂 w jaskini. Matt zareagowa艂 entuzjastycznie.
-Je艣li dopisze nam szcz臋艣cie, na 艣niadanie zjemy jaja feniksa.
I zacz膮艂 pod艣piewywa膰 star膮 obozow膮 piosenk臋 o 偶a-bieTwiddly i kaczorze Twaddly.
Baraba jecha艂 na czele, sztywno wyprostowany w siodle i zagniewany. Niebawem od
Sahary zacz膮艂 wia膰 silny wiatr, wzbijaj膮cy chmury piasku i unosz膮cy je tak
wysoko w niebo, 偶e przys艂oni艂y gwiazdy. W艣r贸d ob艂ok贸w py艂u zamigota艂a
b艂yskawica, ale deszcz nie spad艂. Ziarna piasku uderza艂y o g艂azy i z szumem
spada艂y na ziemi臋. Baraba pogania艂 wielb艂膮da, lawiruj膮c mi臋dzy ska艂ami w
migotliwym 艣wietle b艂yskawic. Wysoko po niebie przetoczy艂 si臋 grzmot, p艂osz膮c
wielb艂膮dy, a偶 trudno by艂o nimi kierowa膰.
Matt umilk艂, za to Rachel zacz臋艂a nuci膰 cicho po niemiecku. Alex nie rozumia艂
s艂贸w, ale melodia przywodzi艂a na my艣l dom i rodziny zasiadaj膮ce wok贸艂 kominka,
by w mro藕ny zimowy wiecz贸r popija膰 gor膮c膮 czekolad臋.
Alex zmru偶y艂 oczy i naci膮gn膮艂 g艂臋biej kaptur burnusa, by os艂oni膰 si臋 przed
piaskiem. Zastanawia艂 si臋, czy nie mogliby rozbi膰 na noc obozu.
Baraba wysforowa艂 si臋 daleko do przodu. By艂 dzieckiem pustyni, urodzonym na tej
ziemi, i wydawa艂o si臋, 偶e
18
potrafi odnale藕膰 szlak nawet tam, gdzie Alex nic nie widzi. Czasami wyprzedza艂
ich tak bardzo, 偶e Alex ba艂 si臋, i偶 si臋 pogubi膮. Nie chc膮c do tego dopu艣ci膰,
stale pop臋dza艂 wielb艂膮da, co r贸wnie偶 by艂o niebezpieczne. Gdyby zwierz臋 si臋
potkn臋艂o, mog艂oby z艂ama膰 nog臋 albo przygnie艣膰 je藕d藕ca. Niebezpiecze艅stwo by艂o
potr贸jne, gdy偶 Matt i Rachel byli nowicjuszami wje藕dzie na wielb艂膮dach, a
przecie偶 te偶 musieli jecha膰 galopem.
Wreszcie szlak, kt贸rym zmierzali, zako艅czy艂 si臋 w艣r贸d skalnego rumowiska. Alex
zobaczy艂 Barab臋 kilkaset metr贸w dalej, na szczycie niewysokiego wzg贸rza. Obra艂
z艂膮 drog臋.
- Zaczekaj - zawo艂a艂, ale Baraba przyspieszy艂 i znikn膮艂 za grzbietem pag贸rka.
- On nas chyba nie lubi - powiedzia艂a Rachel.
- Aha - mrukn膮艂 Matt. - Nie zaprosz臋 go na urodziny!
Alex cmokn膮艂 na Smrodka i zawr贸ci艂. Pogalopowa艂, wypatruj膮c innego szlaku.
Wielb艂膮d trafi艂 kopytem na kamie艅 i potkn膮艂 si臋, z trudem zachowuj膮c r贸wnowag臋.
Alex zeskoczy艂 na ziemi臋 i obejrza艂 kopyto. Na szcz臋艣cie nie p臋k艂o.
Dosiad艂 wielb艂膮da i teraz jecha艂 ostro偶niej. Po jakim艣 czasie znowu zobaczy艂
Barab臋.
- Odbi艂o ci? - krzykn膮艂. - Zwolnij! Kto艣 mo偶e si臋 zrani膰!
Baraba zatrzyma艂 si臋 i czeka艂, a偶 Alex, Matt i Rachel podjad膮 bli偶ej. Wtedy
warkn膮艂:
- Wracaj, Aleksie O'Connellu. I zabierz swoich nic niewartych przyjaci贸艂.
Spowalniasz mnie. Masz nadziej臋,
19
偶e zostaniesz Med-Jai, ale nie urodzi艂e艣 si臋 do 偶ycia na pustyni. Nie jeste艣
jednym z nas. Pr臋dzej w膮偶 zostanie s艂onecznym ptakiem ni偶 ty Med-Jai.
W g艂osie Baraby pobrzmiewa艂o nie tylko wyzwanie. Jego s艂owa przepe艂nia艂a
pogarda.
- Dlaczego uwa偶asz, 偶e nie zostan臋 Med-Jai? - zapyta艂 Alex.
- Bo jest tylko jedno jajo feniksa i tylko ten, kto zaniesie je staruszce,
zostanie Med-Jai. I to b臋d臋 ja - zawo艂a艂 Baraba dziko, uderzaj膮c r臋k膮 w pier艣. -
Ja zostan臋 Med-Jai!
Smagn膮艂 witk膮 biednego wielb艂膮da po zadzie i ruszy艂 dalej w tumany py艂u
szalej膮ce po pustynnej r贸wninie.
Alex przez chwil臋 siedzia艂 w siodle jak og艂uszony. Baraba przemieni艂 misj臋 w
wy艣cig.
- Nie przejmuj si臋 - powiedzia艂a Rachel. - Pomo偶emy ci znale藕膰 to jajo feniksa.
Jednak Aleksa ogarn臋艂a czarna rozpacz. Matt i Rachel byli bliskimi przyjaci贸艂mi
i nie m贸g艂 ich tutaj zostawi膰. Ale Baraba mia艂 racj臋. Oni go spowalniali. Czu艂
si臋 tak, jakby wl贸k艂 przez pustyni臋 kotwic臋.
Wiatr przybra艂 na sile i uderzy艂 go w plecy. Piasek za-sycza艂 mi臋dzy ska艂ami i
nagle Barab臋 przys艂oni艂a chmura py艂u. Znikn膮艂, jakby roztopi艂 si臋 w g臋stej mgle.
Odjecha艂 w noc. Przepad艂.
2cijo feniksa
Alex, Rachel i Matt p臋dzili przez noc. Wiatr dmucha艂, nios膮c ziarenka piasku.
Jechali w i艣cie egipskich ciemno艣ciach. O p贸艂nocy wzeszed艂 ksi臋偶yc - sp艂aszczona
偶贸艂tawa per艂a na horyzoncie, wskazuj膮ca drog臋 do Nilu.
Przez ca艂膮 noc Alex stara艂 si臋 przebi膰 wzrokiem mrok. Mia艂 nadziej臋, 偶e dop臋dzi
Barab臋, 偶e Smrodek nie potknie si臋 na ostrych ska艂ach, 偶e jego przyjaciele
wytrzymaj膮 szybkie tempo. Wyt臋偶a艂 wszystkie zmys艂y, ale w ko艅cu dopad艂o go
zm臋czenie.
Matt dwa razy przysn膮艂 na grzbiecie wielb艂膮da i dwa razy z g艂uchym 艂oskotem
spad艂 na skaliste pod艂o偶e. Z臋by odp臋dzi膰 senno艣膰, zacz膮艂 艣piewa膰 piosenk臋 o
„pannach bizon贸w-nach". Nuci艂 j膮 na okr膮g艂o i za ka偶dym razem coraz bardziej
p艂aczliwie b艂aga艂 ja艂贸wki, by ta艅czy艂y w 艣wietle ksi臋偶yca.
Alex nigdy nie widzia艂 ameryka艅skiego bawo艂u i w膮tpi艂, by i Matt mia艂 okazj臋
ogl膮da膰 takie zwierz臋. S艂ysza艂, 偶e
21
bizony s膮 zupe艂nie niepodobne do 偶yj膮cych w Afryce bawo艂贸w wodnych, 偶e maj膮
d艂ug膮 sier艣膰 i reputacj臋 艣mierdzieli. Zastanawia艂 si臋, czy ktokolwiek chcia艂by
ta艅czy膰 z bawolic膮. Jego tata pochodzi艂 z Ameryki, dlatego zanotowa艂 sobie w
pami臋ci, 偶eby przy nast臋pnej okazji zapyta膰 go o t臋 piosenk臋.
Kr贸tko przed 艣witem dotarli do Nilu, srebrnej nitki wij膮cej si臋 w ciemno艣ciach.
Podjechali do brzegu i napoili wielb艂膮dy.
- Karawana, o kt贸rej wspomnia艂a staruszka, nie mo偶e by膰 daleko - powiedzia艂a
Rachel, gdy przykl臋k艂a, 偶eby nape艂ni膰 buk艂ak. - Wystarczy jecha膰 wzd艂u偶 rzeki,
dop贸ki jej nie spotkamy.
- Ale w kt贸r膮 stron臋? - zapyta艂 Matt. - Na p贸艂noc czy na po艂udnie?
Alex spojrza艂 w g贸r臋 i w d贸艂 rzeki, wypatruj膮c namiot贸w czy ognisk. Nie
dostrzeg艂 ani jednego, ani drugiego i nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, w kt贸r膮
stron臋 ruszy膰.
- Mo偶e na po艂udnie? - podsun膮艂 Matt.
- Nie - sprzeciwi艂a si臋 Rachel. - Jest za gor膮co, by jecha膰 w g艂膮b pustyni.
Wi臋kszo艣膰 Beduin贸w stamt膮d ucieka. M贸wi臋 wam, na p贸艂noc. B臋d膮 pod膮偶a膰 w d贸艂
rzeki, do Kairu.
Alex nie wiedzia艂, co pocz膮膰. Rachel zapewne mia艂a racj臋, ale on nie chcia艂
stawia膰 wszystkiego na jedn膮 kart臋.
- Mo偶e si臋 rozdzielimy? - zaproponowa艂a dziewczyna, jakby odgaduj膮c jego my艣li.
- Sprawdz臋 kawa艂ek drogi na po艂udnie i je艣li nie dostrzeg臋 艣lad贸w karawany,
pojad臋 za wami.
- Niech Matt jedzie z tob膮 - powiedzia艂 Alex.
22
Nie podoba艂a mu si臋 my艣l, 偶e Rachel b臋dzie samotnie podr贸偶owa艂a po pustyni, cho膰
wiedzia艂, 偶e dziewczyna potrafi o siebie zadba膰. Gdy j膮 pozna艂, zajmowa艂a si臋
okradaniem ci臋偶ar贸wek z zaopatrzeniem, nale偶膮cych do bandy bezwzgl臋dnych
nazist贸w rabuj膮cych groby. Rachel by艂a twarda jak ska艂a.
- Ale je艣li ty znajdziesz karawan臋 kupc贸w - dowodzi艂a Rachel - Matt mo偶e ci si臋
przyda膰 do pomocy. B臋dzie sta艂 na czatach, gdy p贸jdziesz po jajo feniksa. A poza
tym mo偶e wr贸ci膰 i ostrzec mnie, gdyby艣 wpad艂 w tarapaty.
- Nie b臋d臋 si臋 z tob膮 k艂贸ci艂 - ust膮pi艂 Alex, spogl膮daj膮c wzd艂u偶 rzeki na p贸艂noc.
- Chcia艂bym tylko wiedzie膰, w kt贸r膮 stron臋 skr臋ci艂 Baraba. -Wyobra偶a艂 sobie, jak
m艂ody adept Med-Jai galopuje na swoim wielb艂膮dzie. Mo偶e w艂a艣nie w tej chwili
wy艣lizgiwa艂 si臋 z namiotu jakiego艣 kupca, tul膮c do piersi jajo feniksa?
Rachel nie traci艂a czasu. Wspi臋艂a si臋 na siod艂o.
- B臋d臋 jecha艂a na po艂udnie przez cztery godziny. Je艣li w tym czasie nie znajd臋
karawany, wr贸c臋 i odszukam was.
- Powodzenia - szepn膮艂 Alex i razem z Mattem ruszy艂 w d贸艂 rzeki.
Wiatr ucich艂, a ksi臋偶yc 艣wieci艂 niemal wprost nad ich g艂owami. Alex wyczuwa艂
zbli偶aj膮cy si臋 艣wit. Jeszcze nie widzia艂 s艂o艅ca, ale gwiazdy by艂y coraz bledsze.
Jechali brzegiem rzeki. Matt zn贸w zacz膮艂 pod艣piewywa膰, by odegna膰 sen. Alex
pomy艣la艂, 偶e chyba p臋knie, je艣li jeszcze raz przyjdzie mu wys艂ucha膰 b艂agania
krowy, by wysz艂a i zata艅czy艂a w 艣wietle ksi臋偶yca.
- Cicho - powiedzia艂. - Koniec 艣piewania. Jeste艣my na polowaniu.
23
Na horyzoncie niebo zacz臋艂o si臋 rozja艣nia膰. Alex by艂 na wp贸艂 przytomny ze
zm臋czenia, a poza tym po ca艂onocnej je藕dzie bola艂o go siedzenie.
Jechali na p贸艂noc, pod膮偶aj膮c szlakiem wytyczonym przez ska艂y i niskie urwiska po
lewej stronie oraz palmy i rzek臋 po prawej. Za ka偶dym razem, kiedy skr臋cali,
Alex zatrzymywa艂 si臋 i patrzy艂 w d贸艂 Nilu, wypatruj膮c 艣lad贸w obozu.
Nie musieli d艂ugo szuka膰. Po przejechaniu czterech kilometr贸w zbli偶yli si臋 do
skalistego cypla. Alex pogr膮偶a艂 si臋 w marzeniach o mi臋kkim 艂贸偶ku, gdy co艣
przyci膮gn臋艂o jego uwag臋.
- Czy to dym? - wyszepta艂 Matt.
Alex natychmiast oprzytomnia艂 i wci膮gn膮艂 nosem powietrze. W艣r贸d zapach贸w piasku,
ska艂, rzeki i palm pozna艂 znajom膮 wo艅: ci臋偶ki od贸r wielb艂膮dziego nawozu
p艂on膮cego w ognisku Beduin贸w
Zatrzyma艂 si臋 i zaprowadzi艂 Smrodka za kamienisty kopiec, a potem wspi膮艂 si臋 na
sam czubek. Matt pospieszy艂 za nim.
Przed sob膮 ujrzeli karawan臋. Namioty w po艣wiacie ksi臋偶yca majaczy艂y jak duchy,
trzy ogniska b艂yszcza艂y niczym gwiazdy. Grupa kupc贸w rozbi艂a ob贸z u st贸p pag贸rka
na piaszczystej pla偶y. Wielb艂膮dy kl臋cz膮ce nad rzek膮 wygl膮da艂y jak g艂azy.
- Sporo ich - szepn膮艂 Matt. - Wypatrzy艂em dw贸ch stra偶nik贸w.
Alex te偶 zauwa偶y艂 stra偶nik贸w przed wielkim namiotem. Obaj stali z g艂owami
zwieszonymi ze zm臋czenia, wspieraj膮c r臋ce na lufach d艂ugich strzelb.
24
Alex przyjrza艂 si臋 dok艂adnie wzg贸rzom nad rzek膮.
- Ani 艣ladu Baraby.
- Pewnie pojecha艂 na po艂udnie - odpar艂 r贸wnie cicho Matt.
Zeszli z stosu kamieni.
- Co teraz? - zapyta艂 Matt, gdy znale藕li si臋 na dole.
- W艣lizn臋 si臋 do obozu. Ty zabierz wielb艂膮dy i jed藕 jaki艣 kilometr z powrotem w
g贸r臋 rzeki. Tam na mnie zaczekaj.
- Dlaczego nie mog臋 zosta膰 tutaj?
-Je艣li nasze wielb艂膮dy poczuj膮 wielb艂膮dy z obozu, zaczn膮 rycze膰. Musisz zabra膰
je daleko st膮d. Poza tym, je艣li mnie z艂api膮, b臋dziesz m贸g艂 jecha膰 po pomoc.
Matt otworzy艂 szeroko oczy. My艣l o pojmaniu przyjaciela zdecydowanie nie
przypad艂a mu do gustu.
- Zabierz wielb艂膮dy w g贸r臋 rzeki i czekaj na mnie przez godzin臋 - doda艂 Alex. -
Je艣li w tym czasie nie wr贸c臋, b臋dziesz wiedzia艂, 偶e zosta艂em z艂apany.
- Dobrze - szepn膮艂 Matt. - Powodzenia, przyjacielu.
Podali sobie r臋ce, potem Matt z艂apa艂 wodze obu wielb艂膮d贸w i poprowadzi艂 je z
powrotem drog膮, kt贸r膮 przyjechali.
Alex uwa偶nie zlustrowa艂 ob贸z.
Stra偶nicy stali ty艂em do rzeki i gdy patrzy艂, ani razu nie okr膮偶yli strze偶onego
namiotu, kt贸ry sta艂 na samym brzegu rzeki. Zbocze wzg贸rza nad obozem by艂o nagie
i gdyby chcia艂 zakra艣膰 si臋 od tej strony, nie zapewni艂oby mu 偶adnej ochrony.
Postanowi艂 spr贸bowa膰 od strony rzeki. Poczo艂ga艂 si臋 na brzeg i wsun膮艂 si臋 do
wody. By艂a ciep艂a, przypomina艂a
25
0 dziennym upale. Dno by艂o kamieniste. Alex zadr偶a艂, gdy przypomnia艂 sobie, co
si臋 wydarzy艂o ostatnim razem, gdy zanurzy艂 nog臋 w Nilu: gdyby nie odnalaz艂
zakl臋tego amuletu Ozyrysa, zjad艂yby go krokodyle.
Dobrze, 偶e tu nie ma krokodyli ani hipopotam贸w, pomy艣la艂. A mo偶e s膮? Czy jestem
wystarczaj膮co daleko w g贸rze rzeki?
Pop艂yn膮艂 z pr膮dem, wystawiaj膮c na powierzchni臋 tylko czubek g艂owy. Z
zadowoleniem pi艂 wod臋, bo przez noc niecz臋sto gasi艂 pragnienie. Nads艂uchiwa艂,
czy nie dobiegn膮 go parskni臋cia hipopotam贸w albo plusk krokodylich ogon贸w.
Co艣 tr膮ci艂o go w nog臋. Serce za艂omota艂o mu w piersiach, ale nic si臋 nie sta艂o.
To na pewno ryba, pomy艣la艂.
Dop艂yn膮艂 do brzegu niedaleko strze偶onego namiotu
1 niemal szoruj膮c brzuchem po ziemi, jak salamandra wype艂z艂 z rzeki.
Jeden z wielb艂膮d贸w zauwa偶y艂 go i parskn膮艂 trwo偶liwie. Alex skamienia艂.
Stra偶nik obszed艂 namiot. Trzyma艂 strzelb臋 gotow膮 do strza艂u i wpatrywa艂 si臋 w
ciemno艣膰, lustruj膮c brzeg rzeki. Alex przesta艂 oddycha膰, a serce 艂omota艂o mu
coraz bardziej. Wielb艂膮d st臋kn膮艂 g艂o艣no. Ch艂opiec zapragn膮艂 zapa艣膰 si臋 pod
ziemi臋.
Nie wiedz膮c, co pocz膮膰, parskn膮艂 jak hipopotam. Raz... drugi. Potem majtn膮艂
nog膮. Rozleg艂 si臋 plusk, jakby hipopotam potrz膮sa艂 g艂ow膮, by pozby膰 si臋 wody z
uszu.
Stra偶nik wytrzeszczy艂 oczy. Niewiele jest zwierz膮t gro藕niejszych od
rozz艂oszczonego hipopotama. Alex wiedzia艂,
26
偶e w Afryce hipopotamy zabi艂y wi臋cej ludzi ni偶 lwy i s艂onie razem wzi臋te.
Stra偶nik spiesznie wr贸ci艂 przed wej艣cie namiotu.
Alex przebieg艂 po piaszczystym brzegu i przypad艂 do tylnej 艣ciany namiotu. Nie
by艂o tutaj 偶adnego otworu, wi臋c wyci膮gn膮艂 n贸偶, staro偶ytny srebrny sztylet Med-
Jai, kt贸ry da艂 mu Ardeth Bay. Wbi艂 w p艂贸tno szpic ostry niczym brzytwa i prawie
bezszelestnie rozci膮艂 tkanin臋.
Przez ca艂y czas wyt臋偶a艂 s艂uch, 偶eby sprawdzi膰, czy nie zosta艂 zauwa偶ony. S艂ysza艂
tylko cichutki szmer rozcinanego p艂贸tna i szum krwi pulsuj膮cej w uszach.
Po chwili rozci臋cie by艂o wystarczaj膮co du偶e, by m贸g艂 si臋 przedosta膰 do namiotu.
W艣lizn膮艂 si臋 do 艣rodka i zastyg艂 bez ruchu.
Blask ognia prze艣witywa艂 przez p艂贸tno i roz艣wietla艂 wn臋trze na tyle, by m贸g艂 si臋
rozejrze膰. Bele jedwabiu z kraj贸w Orientu le偶a艂y obok stosu we艂nianych dywan贸w z
Iraku. W艣r贸d stert towar贸w spa艂o ponad dziesi臋ciu m臋偶czyzn. Jeden pochrapywa艂,
ale pozostali le偶eli cicho, jakby tylko udawali, 偶e 艣pi膮, czekaj膮c na
nieproszonych go艣ci. Alex zauwa偶y艂, 偶e ich d艂onie spoczywaj膮 na r臋koje艣ciach
szabel. To nie poprawi艂o mu samopoczucia.
Przygl膮da艂 si臋 艣pi膮cym w strachu, 偶e w mroku b艂ysn膮 otwarte oczy. Oddycha艂
urywanie, serce nadal t艂uk艂o si臋 w piersiach jak oszala艂e.
Med-Jai widz膮 i s膮 niewidzialni, przypomnia艂 sobie. Jeste艣my duchami pustyni.
Jeste艣my wietrznym wirem, kt贸ry przemyka niezauwa偶ony.
Z ka偶d膮 chwil膮 narasta艂o w nim przekonanie, 偶e ci wojownicy musz膮 by膰 Med-Jai.
Nigdy dot膮d nie widzia艂
27
ludzi 艣pi膮cych z szablami. W ka偶dej chwili mogli poderwa膰 si臋, z艂apa膰 go i
wyrzuci膰 z namiotu.
Gdyby tak si臋 sta艂o, straci艂by szans臋 na wst膮pienie w szeregi Med-Jai. Okry艂by
si臋 ha艅b膮 jak Ismael ben Jusaf
Jednak偶e po jakim艣 czasie zyska艂 pewno艣膰, 偶e wszyscy 艣pi膮 kamiennym snem. Blisko
wej艣cia namiotu le偶a艂 stary, gruby Beduin. Nie mia艂 broni. W obj臋ciach trzyma艂
jaki艣 przedmiot owini臋ty czarnym mu艣linem.
Jajo feniksa!
Alex ruszy艂 w jego stron臋, staraj膮c si臋 nie robi膰 ha艂asu. Musia艂 przej艣膰 nad
chrapi膮cym m臋偶czyzn膮. Powoli podni贸s艂 nog臋, bole艣nie 艣wiadomy, 偶e ma mokre
spodnie. Us艂ysza艂, jak na twarz 艣pi膮cego spad艂a kropelka.
Chrapanie ucich艂o i m臋偶czyzna chrz膮kn膮艂.
- Deszcz - mrukn膮艂 przez sen. - Zabierzcie kozy, zanim si臋 potopi膮.
Alex znieruchomia艂 z nog膮 nad g艂ow膮 艣pi膮cego. M臋偶czyzna si臋gn膮艂 po miecz,
poklepa艂 go, przewr贸ci艂 si臋 na drugi bok i zn贸w zapad艂 w sen.
Alex cicho przeszed艂 nad nim i zbli偶y艂 si臋 do grubego kupca. Przykucn膮艂
ostro偶nie i z艂apa艂jajo feniksa. By艂o ci臋偶kie jak szk艂o o艂owiowe.
Podni贸s艂 je i rozejrza艂 si臋 za czym艣 okr膮g艂ym, mniej wi臋cej tak samo du偶ym, co
m贸g艂by wsun膮膰 w ramiona 艣pi膮cego. Nie znalaz艂 jednak niczego takiego.
Trzyma艂 jajo mo偶e przez p贸艂 sekundy, got贸w je odwin膮膰, gdy nagle us艂ysza艂 krzyki
na alarm.
Zamar艂.
Baraba! - pomy艣la艂. Stra偶nicy go dostrzegli! Zacz臋艂a si臋 gra!
28
W tej samej chwili co艣 艣wisn臋艂o tu偶 przy jego uchu, a w 艣cianie namiotu powsta艂a
dziura. Kto艣 rzuci艂 no偶em! W obozie wybuch艂o zamieszanie.
Wok贸艂 rozbrzmiewa艂y okrzyki wojenne.
To wcale nie jest gra. Kto艣 naprawd臋 pr贸buje nas zabi膰!
Jeden z kupc贸w zawy艂 z b贸lu i zerwa艂 si臋 na nogi. Jego rami臋 by艂o czerwone od
krwi.
- Rabusie! - krzykn膮艂, wyrywaj膮c n贸偶.
Ten, kt贸ry le偶a艂 pod nogami Aleksa, nagle usiad艂 i wrzasn膮艂:
- St贸j, z艂odzieju!
Z艂apa艂 go za r臋k臋 i wytr膮ci艂 mu jajo, kt贸re ci臋偶ko upad艂o na ziemi臋 i poturla艂o
si臋 tak, 偶e ju偶 nie m贸g艂 go dosi臋gn膮膰.
Alex zrobi艂 jedyn膮 rzecz, kt贸ra wpad艂a mu do g艂owy: da艂 nurka mi臋dzy dwa wielkie
stosy dywan贸w. Wok贸艂 niego m臋偶czy藕ni krzyczeli i wyci膮gali szable z pochew.
Gruby kupiec zawo艂a艂:
- Z艂odziej! Bandyta! 艁apa膰 go! -1 poderwa艂 si臋 na nogi. Wyrwa艂 sztylet zza pasa,
wbi艂 ciemne oczy w Aleksa.
Nagle krzykn膮艂 z b贸lu, gdy rzucony przez kogo艣 n贸偶 ugrz膮z艂 mu w plecach. Osun膮艂
si臋 na kolana i upad艂 twarz膮 na ziemi臋.
M臋偶czy藕ni zrywali si臋 z pos艂a艅 i rzucali do wyj艣cia, ale padali pod no偶ami
napastnik贸w jak rze藕ne byd艂o. Nie mogli si臋 broni膰, nie mogli u偶y膰 swoich
d艂ugich szabel, bo z艂oczy艅cy atakowali z daleka.
Jeden z kupc贸w wrzasn膮艂 przera藕liwie i ci膮艂 szabl膮 p艂贸tno z ty艂u namiotu.
Wyskoczy艂 na zewn膮trz i przebieg艂 dwa kroki, gdy trafi艂 go rzucony sztylet.
29
Nie by艂o drogi ucieczki. Bandyci okr膮偶yli ob贸z i mordowali kupc贸w.
Alex poczu艂, jak sterta dywan贸w zadr偶a艂a, gdy trafi艂 w ni膮 n贸偶. Nie mia艂 dok膮d
uciec. Musia艂 si臋 ukry膰.
Ale gdzie?
Wyci膮gn膮艂 sztylet, rozci膮艂 pod艂og臋 namiotu i szybko w艣lizn膮艂 si臋 pod sp贸d. Wok贸艂
s艂ysza艂 krzyki rannych ludzi. Obejrza艂 si臋 i zobaczy艂, 偶e wszyscy le偶膮 na ziemi.
No偶e poci臋艂y p艂贸tno namiotu na strz臋py.
Pod namiotem by艂 piasek. Alex zacz膮艂 rozgarnia膰 go jak pustynna ryj贸wka, kopi膮c
p艂ytki do艂ek. By艂 przera偶ony.
Przelatuj膮ce przez namiot no偶e 艣wista艂y nad jego g艂ow膮. Ba艂 si臋, 偶e kt贸ry艣 wbije
mu si臋 w plecy. Na szcz臋艣cie chroni艂y go stosy dywan贸w. J臋ki rannych kupc贸w
cich艂y jeden po drugim.
Alex wiedzia艂, 偶e gdy tylko zapadnie cisza, zb贸jcy wpadn膮 do namiotu. Musia艂 si臋
ukry膰. Kopa艂, dop贸ki nie natrafi艂 na ska艂臋, a wtedy zacz膮艂 rozpycha膰 piasek,
tworz膮c r贸w pod pod艂og膮 namiotu. By艂 w po艂owie drogi, gdy krzyki rannych
ucich艂y.
Cisza by艂a przejmuj膮ca -jak przed burz膮.
Alex przesta艂 kopa膰. U艂o偶y艂 si臋 w p艂ytkim rowie twarz膮 do g贸ry.
Z艂apa艂 par臋 dywan贸w i naci膮gn膮艂 je na siebie.
Po chwili us艂ysza艂 wrzaski. To rabusie wtargn臋li do namiotu. Stos dywan贸w
zako艂ysa艂 si臋 niebezpiecznie.
Alex le偶a艂 w ciemno艣ci, gdy bandyci dzikimi okrzykami oznajmiali swoje
zwyci臋stwo.
W艣r贸d z艂odziei
Przeszukajcie namiot. Zagl膮dajcie wsz臋dzie - warkn膮艂 jeden ze z艂oczy艅c贸w. -
Diament musi by膰 gdzie艣 tutaj!
Diament? - zdumia艂 si臋 Alex. Szukaj膮 diament贸w?
S艂ysza艂 tupot st贸p, gdy rabusie przeszukiwali namiot. Mia艂 nadziej臋, 偶e go nie
znajd膮.
Kto艣 stan膮艂 na dywanie, wbijaj膮c obcasy w kostk臋 Alek-sa. Ch艂opak zacisn膮艂 z臋by,
偶eby nie krzykn膮膰 z b贸lu.
Rabu艣 st臋kn膮艂, odrzucaj膮c na bok cia艂o martwego kupca. Dywan si臋 przesun膮艂 i
Alex m贸g艂 zerkn膮膰 przez powsta艂膮 szpar臋. Bandyta trzyma艂 w r臋ku p艂on膮c膮 szczap臋
z obozowego ogniska. Mia艂 czerwony turban i jastrz臋bi nos, a w miejscu prawego
oka okropn膮 blizn臋. Ubrany by艂 w czarne szaty, na jego palcach b艂yszcza艂y
srebrne pier艣cienie.
Inni myszkowali po namiocie. Tak偶e ubrani na czarno - wygl膮dali jak kruki, gdy
przetrz膮sali kieszenie pomordowanych i przewracali bele jedwabiu.
31
- Samarinie, znalaz艂em! - zawo艂a艂 jeden.
Wszyscy zamarli. Bandyci sapn臋li ze zdumienia, a potem w namiocie zapad艂a cisza.
Po d艂u偶szej chwili kto艣 szepn膮艂:
-Allachjest mi艂osierny!
Ten, kt贸ry sta艂 na kostce Aleksa, wreszcie ruszy艂 si臋 z miejsca.
- Oddaj mi diament! - za偶膮da艂.
Alex domy艣li艂 si臋, 偶e jednooki to Samarin, herszt bandy. Rabusie pocz臋li szepta膰
mi臋dzy sob膮:
- Nigdy nie widzia艂em takiego cuda!
- Przechodzi wszelkie poj臋cie!
- To kr贸l wszystkich diament贸w!
Alex wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i dr偶膮cymi palcami odchyli艂 r贸g dywanu, 偶eby zobaczy膰, co
si臋 dzieje.
Samarin w lewej r臋ce trzyma艂 pochodni臋, a w prawej kamie艅 wielko艣ci pi艂ki
futbolowej. Kamie艅 by艂 poczernia艂y, jakby osmalony przez ogie艅, ale 艣wiat艂o
pochodni odbija艂o si臋 jasno od paru rys na jego powierzchni.
- To diament, prawda? - zapyta艂 jeden z rabusi贸w.
- Tak - Samarin odpar艂 z uniesieniem. - Z pewno艣ci膮. Nieoszlifowany wi臋c nie
b艂yszczy, jak trzeba, ale to na pewno diament.
-W 艣rodku ma skaz臋 - zauwa偶y艂 zb贸j. -Jest m臋tny.
- A jednak - wtr膮ci艂 inny - znaczna cz臋艣膰 jest czysta. Nawet gdy ka偶emy go
poci膮膰 na sto kawa艂k贸w wielko艣ci m臋skiego kciuka, wszyscy staniemy si臋 bogaci
nad wszelkie wyobra偶enie!
- Rusza膰 si臋 - rozkaza艂 Samarin. -Wynosimy si臋 st膮d! Jeden ze zb贸jnik贸w
rozejrza艂 si臋 po namiocie z rozpacz膮 w oczach.
32
- A co z reszt膮 艂upu?
Samarin rzuci艂 w k膮t pochodni臋. P艂贸tno zaj臋艂o si臋 w jednej chwili.
- P贸jdzie z dymem! - zawo艂a艂 ze 艣miechem. Wyszed艂 z namiotu i wi臋ksza cz臋艣膰
bandy pod膮偶y艂a za
nim. Jednak paru opryszk贸w zosta艂o. Rzucili si臋 do przeszukiwania cia艂. 艢ci膮gali
pier艣cienie z palc贸w zabitych, szukali zwitk贸w pieni臋dzy w kieszeniach,
zabierali buty i co lepsze odzienie.
P艂omienie liza艂y 艣ciany namiotu, si臋gaj膮c dachu. Wn臋trze wype艂ni艂o si臋 dusz膮cym
dymem. Rabusie zacz臋li kaszle膰, bo brakowa艂o im powietrza. Alex jeszcze mia艂
czym oddycha膰, ale dym drapa艂 go w gardle, oczy 艂zawi艂y, a temperatura szybko
wzrasta艂a.
Wiedzia艂, 偶e bandyci b臋d膮 pl膮drowali namiot, dop贸ki 偶ar ich nie przegoni.
I co wtedy? - zastanawia艂 si臋. Namiot p艂on膮艂 jak ognisko. Je艣li spr贸buje wymkn膮膰
si臋 ty艂em, zaraz po wyj艣ciu rabusi贸w, mo偶e zosta膰 zauwa偶ony. Je艣li zostanie w
艣rodku, to albo si臋 udusi, albo upiecze jak indyk.
Piek艂y go oczy. Mru偶y艂 je i walczy艂 z odruchem ich pocierania. Rabusie kas艂ali
ju偶 bez przerwy i Alex spodziewa艂 si臋, 偶e lada chwila kt贸ry艣 z nich zemdleje.
Zacisn膮艂 powieki i zrozumia艂, 偶e skoro on ju偶 nie mo偶e patrze膰, to dym o艣lepia
r贸wnie偶 bandyt贸w.
Odrzuci艂 dywan i zacz膮艂 si臋 czo艂ga膰 na ty艂 namiotu.
Nawet nie pr贸bowa艂 szuka膰 wcze艣niej zrobionego rozci臋cia. Wyci膮gn膮艂 sztylet i
ci膮艂 desperacko. W tej samej chwili zachodnia cz臋艣膰 namiotu run臋艂a i kto艣 zawy艂
przeci膮gle.
3 - Lot feniksa 33
- Sharif, Rabam - zawo艂a艂 jeden z bandyt贸w. -Wy艂azimy st膮d!
Alex przepchn膮艂 si臋 przez dziur臋 i przypad艂 do ziemi jak krab, rozgl膮daj膮c si臋 z
przera偶eniem. P艂uca mia艂 pe艂ne dymu, walczy艂 z kaszlem. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i
pobieg艂 w stron臋 Nilu.
- Ludzie! - krzykn膮艂 Samarin po drugiej stronie obozu. - Rozejd藕cie si臋 i
przeszukajcie teren! Upewnijcie si臋, czy nikt nie zosta艂 przy 偶yciu!
Mam nadziej臋, 偶e Matt nie da艂 si臋 z艂apa膰, pomy艣la艂 Alex.
Dobieg艂 do trawiastej skarpy, zsun膮艂 si臋 ku wodzie. Hamowa艂 r臋kami, 偶eby nie
ze艣lizn膮膰 si臋 zbyt szybko i nie spowodowa膰 zbyt g艂o艣nego plusku.
Poczu艂 wod臋 pod nogami, zanurzy艂 si臋. P艂yn膮艂 w d贸艂 rzeki, dop贸ki nie znalaz艂
k臋py d艂ugiej trawy zwisaj膮cej z brzegu. Schowa艂 si臋 za ni膮, powstrzymuj膮c si臋 od
kaszlu.
Czerwona 艂una pe艂ga艂a po Nilu. Alex ba艂 si臋, 偶e zaraz b臋dzie musia艂 opu艣ci膰
kryj贸wk臋. Dym wygl膮da艂 na wodzie niczym g臋sta mg艂a.
Us艂ysza艂 na brzegu t臋tent ko艅skich kopyt i zamar艂. P艂uca pali艂y go 偶ywym ogniem.
Ba艂 si臋, 偶e straci przytomno艣膰. Kurczowo trzyma艂 si臋 trawy.
Wreszcie zb贸jcy wznie艣li ostatni triumfalny okrzyk i odjechali.
Przez d艂ugie minuty Alex le偶a艂 oszo艂omiony, nie dowierzaj膮c w艂asnemu szcz臋艣ciu.
W pewnej chwili us艂ysza艂 kaszel, a zaraz po tym jaki艣 cz艂owiek stoczy艂 si臋 z
brzegu i wpad艂 do wody nieca艂e trzy metry od niego.
By艂 to jeden z kupc贸w. Pali艂o si臋 na nim ubranie, a wok贸艂 unosi艂a si臋 para. Na
jego plecach widnia艂a czerwona
34
plama. P艂yn膮艂 twarz膮 w d贸艂 i by艂 tak s艂aby 偶e w ka偶dej chwili m贸g艂 uton膮膰.
Alex z艂apa艂 rannego i podni贸s艂 mu g艂ow臋, 偶eby m贸g艂 oddycha膰. Powoli wyci膮gn膮艂 go
na brzeg i pad艂 obok niego, dysz膮c ci臋偶ko.
Kupiec j臋kn膮艂 z b贸lu i zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, ale zaraz zemdla艂.
Alex rozejrza艂 si臋 w nadziei, 偶e jeszcze kto艣 prze偶y艂. Nie dostrzeg艂 jednak
nikogo. Namioty nadal p艂on臋艂y. Konie i wielb艂膮dy z kupieckiej karawany znikn臋艂y
prawdopodobnie skradzione.
Kupiec zakaszla艂 i otworzy艂 oczy.
- Wszystko w porz膮dku? - zapyta艂 ch艂opak.
- Gdzie... gdzie ja jestem? -wykrztusi艂 ranny i zn贸w zemdla艂.
Alex drgn膮艂, s艂ysz膮c cz艂apanie wielb艂膮dzich kopyt. Spojrza艂 w stron臋, z kt贸rej
nap艂ywa艂 d藕wi臋k.
Zobaczy艂 Barab臋. M艂ody ucze艅 Med-Jai przygl膮da艂 si臋 p艂on膮cym namiotom i le偶膮cym
wok贸艂 nich cia艂om martwych m臋偶czyzn.
Podjecha艂 do Aleksa i spojrza艂 na niego wynio艣le.
- Rabusie?
- Tak - odpar艂 Alex.
- Ukradli jajo feniksa?
Alex nie by艂 pewien, co odpowiedzie膰. Czy by艂 to ciemny nieoszlifowany diament,
czy rzeczywi艣cie jajo? By膰 mo偶e jajo, kt贸re wygl膮da艂o jak diament.
-Tak.
- Odzyskanie go nie b臋dzie 艂atwe.
Ranny m臋偶czyzna zacharcza艂 i Alex spojrza艂 na niego.
35
- Gdzie twoi przyjaciele? - zapyta艂 Baraba.
- Rachel pojecha艂a wzd艂u偶 rzeki na po艂udnie, a Matt czeka w ukryciu z
wielb艂膮dami, jak mu kaza艂em.
- I co... - zacz膮艂 Baraba, przygl膮daj膮c si臋 p艂on膮cym namiotom - nadal my艣lisz,
偶e to gra Med-Jai? Nadal my艣lisz, 偶e to pr贸ba?
- Nie. To si臋 dzieje naprawd臋.
Ranny kupiec oddycha艂 ci臋偶ko. Alex oderwa艂 pas materia艂u z poszarpanej koszuli i
otar艂 mu twarz. Baraba popatrzy艂 z pogard膮 na rannego.
- Zostaw go. Ani ty, ani ja nic tu nie poradzimy. On ju偶 jest w r臋kach Boga.
- Med-Jai s膮 stra偶nikami pustyni - powiedzia艂 Alex. -Przysi臋gli艣my chroni膰
偶ycie.
Baraba za艣mia艂 si臋 szyderczo.
- Ten cz艂owiek jest ju偶 martwy, podczas gdy feniks z ka偶d膮 godzin膮 jest coraz
bli偶szy wyl臋gu. Ja ochroni臋 偶ycie i zostan臋 Med-Jai.
Baraba smagn膮艂 wielb艂膮da i ruszy艂 na po艂udnie w 艣lad za rabusiami.
Pie艣艅 dla umieraj膮cego
Cz艂apanie kopyt wielb艂膮da Baraby jeszcze nios艂o si臋 nad rzek膮, gdy Alex
zauwa偶y艂, 偶e ranny dr偶y Zbli偶a艂 si臋 wsch贸d s艂o艅ca. Na horyzoncie ja艣nia艂a r贸偶owa
wst臋ga, a pasma niskiej mg艂y przywiera艂y do brzeg贸w rzeki.
Alex zastanawia艂 si臋, czy nie wci膮gn膮膰 handlarza wy偶ej na brzeg, ale obawia艂
si臋, 偶e otworz膮 mu si臋 rany. Postanowi艂 zrobi膰 mu pos艂anie. P艂omienie w du偶ym
namiocie przygasa艂y, wi臋c podszed艂 do sterty dywan贸w. By艂y nadpalone na
brzegach, ale ogie艅 nie dotar艂 do 艣rodka.
Wyci膮gn膮艂 par臋 wzgl臋dnie ca艂ych kobierc贸w i zani贸s艂 je do rannego. Z jednego
zrobi艂 poduszk臋, a drugim okry艂 m臋偶czyzn臋, 偶eby os艂oni膰 go przed pal膮cymi
promieniami s艂o艅ca.
Nagle za plecami us艂ysza艂 kroki. Obejrza艂 si臋. Matt Harrill drepta艂 l臋kliwie
brzegiem rzeki. Jego szeroko otwarte oczy przesuwa艂y si臋 po spalonych namiotach
i cia艂ach
37
martwych ludzi. Towarzyszy艂 mu Ismael ben Jusaf, m艂odzieniec, kt贸ry zosta艂
odrzucony przez Med-Jai.
- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Matt. - Us艂yszeli艣my krzyki, wi臋c schowali艣my si臋
w艣r贸d ska艂. Oko艂o trzydziestu ludzi jecha艂o na po艂udnie.
- Bandyci - odpar艂 Alex i popatrzy艂 na Ismaela. - Co ty tu robisz?
- 艢ledzi艂em ci臋 - odpar艂 Ismael.
- Ostatnio cz臋sto ci si臋 to zdarza. - Alex zerkn膮艂 znacz膮co na Matta i panowie
zwr贸ci艂 si臋 do Ismaela: - Staruszka powiedzia艂a, 偶e nie jeste艣 got贸w zosta膰 Med-
Jai.
- Zgadza si臋 - odpar艂 Ismael. - Ale gdy odje偶d偶a艂em, przypomnia艂em sobie, co
kiedy艣 rzek艂 mi ojciec. Powiedzia艂: „Kiedy stwierdzisz, 偶e nie jeste艣
przygotowany na wyzwania rzucane przez 偶ycie, przygotuj si臋 szybko". Uzna艂em, 偶e
dzi艣 jest na to najlepsza pora. Znalaz艂em Matta, kt贸ry powiedzia艂 mi wszystko o
jaju feniksa. Par臋 minut p贸藕niej us艂yszeli艣my krzyki.
Ismael podszed艂 do rannego. Kupiec oddycha艂 z trudem, na jego czole l艣ni艂y
krople potu, a nad ran膮 zaczyna艂y brz臋cze膰 muchy.
-Jak m贸g艂bym pom贸c?
- Nie wiem - odpar艂 Alex. - Jeste艣 pewien, 偶e tego chcesz? Baraba pop臋dzi艂 za
jajem feniksa. Mo偶e powiniene艣 ruszy膰 za nim?
- On jest g艂upi - stwierdzi艂 Ismael. - Prawdziwi Med--Jai pracuj膮 wsp贸lnie dla
dobra wszystkich. Nie walcz膮 dla zaszczyt贸w. Przynajmniej tak m贸wi艂 m贸j ojciec.
- Ciesz臋 si臋, 偶e tak uwa偶asz - powiedzia艂 Alex. - Tw贸j ojciec musia艂 by膰 dobrym
cz艂owiekiem.
38
Ismael u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i przykl膮k艂 przy rannym. Podci膮gn膮艂 mu koszul臋,
obejrza艂 sczernia艂a ran臋. Kupiec by艂 blady jak kreda i z ka偶d膮 chwil膮 coraz
trudniej mu by艂o oddycha膰. Kaszln膮艂 i z ust trysn臋艂y mu kropelki krwi.
Ismael popatrzy艂 na Aleksa z trosk膮 w oczach.
- My艣l臋, 偶e nasz przyjaciel d艂ugo nie poci膮gnie - wyszepta艂. - N贸偶 musia艂
przebi膰 p艂uco, kt贸re teraz wype艂nia si臋 krwi膮.
- Mo偶emy co艣 zrobi膰? - zapyta艂 dr偶膮cym g艂osem Matt.
- Tak. - Ismael ukl膮k艂, z艂apa艂 m臋偶czyzn臋 za r臋k臋 i zacz膮艂 cicho 艣piewa膰 modlitw臋
z Koranu.
Ranny uchyli艂 powieki i z wdzi臋czno艣ci膮 spojrza艂 na ch艂opaka, mocniej 艣ciskaj膮c
jego r臋k臋. Nie odezwa艂 si臋, cho膰 raz spr贸bowa艂 z nim za艣piewa膰. Siedzieli tak
razem przez dwie godziny.
W tym czasie kupiec straci艂 przytomno艣膰.
Ismael rozejrza艂 si臋 po spl膮drowanym obozie i jego oczy przepe艂ni艂 smutek.
- Zastanawiam si臋, ilu z nich zostawi艂o w domu syn贸w i c贸rki.
- Trudno powiedzie膰 - mrukn膮艂 Matt.
- Powinni艣my powiadomi膰 ich rodziny - o艣wiadczy艂 Ismael. Poniewa偶 on czuwa艂 przy
umieraj膮cym, Alex i Matt zaj臋li si臋 przegl膮daniem portfeli, inskrypcji na no偶ach
i innych rzeczy, kt贸re pomog艂yby zidentyfikowa膰 handlarzy.
Aleksa opad艂 nag艂y niepok贸j. Bandyci pojechali na po艂udnie, tak jak Rachel.
Powiedzia艂a, 偶e b臋dzie jecha艂a
39
przez par臋 godzin, a potem zawr贸ci. Zapewne i ona, i bandyci jechali szlakiem
nad rzek膮, wi臋c istnia艂a obawa, 偶e si臋 spotkaj膮.
Alex mia艂 nadziej臋, 偶e dziewczyna zobaczy ich pierwsza - i 偶e b臋dzie mia艂a do艣膰
rozs膮dku, by si臋 ukry膰.
Alex i Matt zidentyfikowali kupc贸w. Karawan膮 kierowa艂 niejaki Muhammad Kazaar, a
wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn by艂a jego synami lub bratankami. Alex i Matt okryli cia艂a i
zabrali drobiazgi, kt贸re pomog艂y im pozna膰 to偶samo艣膰 zabitych. Zanie艣li je do
Ismaela, kt贸ry nadal siedzia艂 przy umieraj膮cym.
- Znam to nazwisko - powiedzia艂. - Muhammad Kazaar handlowa艂 kobiercami i
cieszy艂 si臋 opini膮 uczciwego cz艂owieka. B臋dzie go brakowa艂o 偶onie i dzieciom.
Ismael 艣cisn膮艂 r臋k臋 umieraj膮cego. Zdawa艂o si臋, 偶e spogl膮da w odleg艂膮 przesz艂o艣膰.
- Mia艂em zaledwie dziewi臋膰 lat, gdy zmar艂 m贸j ojciec. Jak ten tutaj, na pustyni,
w bitwie. Nie wiem, czy by艂 przy nim kto艣, kto przyni贸s艂 mu pociech臋.
- Tw贸j ojciec by艂 Med-Jai? - zapyta艂 Alex.
- Tak, by艂 w艂adc膮 Med-Jai. Nigdy nie widzia艂em jego zw艂ok, ale podobno zgin膮艂,
walcz膮c z wojownikami Kr贸la Skorpiona.
Alex wlepi艂 w niego oczy. Sam bra艂 udzia艂 w tej bitwie. Dobrze pami臋ta艂, kiedy
Med-Jai ruszyli do walki z wojskiem Anubisa. Wielu poleg艂o, ale nie zna艂 偶adnego
z nich osobi艣cie.
- Przykro mi - powiedzia艂. - Musia艂 by膰 m臋偶nym cz艂owiekiem.
- Oczywi艣cie - opar艂 Ismael. - By艂 Med-Jai.
40
Wkr贸tce kupiec przesta艂 oddycha膰. Odszed艂 tak spokojnie, 偶e przez d艂u偶sz膮 chwil臋
Alex niczego nie zauwa偶y艂. Dopiero Ismael powiedzia艂, 偶e ranny wyzion膮艂 ducha.
Dochodzi艂o po艂udnie.
Ch艂opcy ruszyli w 艣lad za bandytami.
Zdawa艂o si臋, ze pustynia stoi w ogniu. S艂o艅ce migota艂o na czerwonych ska艂ach, a
horyzont b艂yszcza艂 srebrem niczym skraj miecza. Skwar zdawa艂 si臋 偶y膰 - wysysa艂
wilgo膰 z ust i oczu Aleksa.
Trop wi贸d艂 wzd艂u偶 rzeki, dzi臋ki czemu nie brakowa艂o im wody, ale Matt raz si臋
poskar偶y艂:
- Usta mam suche jak czerstwy suchar, cho膰 wlewam wod臋 do gard艂a, a偶 brzuch mi
p臋cznieje jak worek burak贸w.
Mia艂 racj臋. Alex cz臋sto pi艂 wod臋 z ciep艂ej rzeki, ale nie m贸g艂 ugasi膰
pragnienia.
Jednak nie my艣la艂 o sobie. Zamartwia艂 si臋 o Rachel. Gdy po dw贸ch godzinach jazdy
nie zobaczyli jej, zacz臋艂a w nim narasta膰 panika. Obliczy艂, 偶e je艣li jecha艂a
cztery godziny, a potem zawr贸ci艂a, ju偶 powinni j膮 spotka膰.
Ale cho膰 uwa偶nie omiata艂 wzrokiem horyzont, nie dostrzeg艂 samotnego je藕d藕ca na
wielb艂膮dzie.
Jechali ju偶 w 艣lad za z艂oczy艅cami prawie cztery godziny, gdy Matt zawo艂a艂:
- Co to?
Wskaza艂 r臋k膮 co艣 bia艂ego w oddali.
Gdy podjechali, Alex zeskoczy艂 z wielb艂膮da i podni贸s艂 zawini膮tko. By艂a to
chusteczka owini臋ta wok贸艂 niedu偶ego kamienia. Widnia艂 na niej monogram: czerwone
litery R.S.
41
- To Rachel - oznajmi艂 Matt.
- Przychodzi mi na my艣l tylko jeden pow贸d, dla kt贸rego wasza przyjaci贸艂ka mog艂a
to zostawi膰 - powiedzia艂 Ismael. - Zosta艂a uprowadzona.
Forteca zb贸jc贸w
Mimo narastaj膮cego upa艂u, ch艂opcy nie oszcz臋dzali wielb艂膮d贸w, ale bandyci
wyprzedzali ich o wiele godzin. Mia艂o to swoje dobre strony, bo gdyby nadmiernie
zbli偶yli si臋 do karawany, fina艂 m贸g艂by okaza膰 si臋 tragiczny
Alex przynagla艂 Smrodka z ponur膮 determinacj膮.
- My艣licie, 偶e j膮 zabij膮, jak kupc贸w? - zapyta艂 Matt, na g艂os wyra偶aj膮c obawy
n臋kaj膮ce ich wszystkich.
Alex wyt臋偶a艂 wzrok i rozgl膮da艂 si臋 niespokojnie. Ba艂 si臋, 偶e w ka偶dej chwili
mo偶e zobaczy膰 cia艂o Rachel le偶膮ce przy szlaku.
- My艣l臋, 偶e gdyby chcieli j膮 zabi膰, zrobiliby to od razu - powiedzia艂 Ismael.
-Jest Europejk膮 - doda艂 Alex. -Jej siod艂o i str贸j je藕dziecki 艣wiadcz膮, 偶e
pochodzi z zamo偶nej rodziny. Mo偶e licz膮, 偶e dostan膮 za ni膮 okup? - Mia艂
nadziej臋, 偶e to prawda.
43
Mia艂 nadziej臋, 偶e zb贸jcy maj膮 dobry pow贸d, by zachowa膰 j膮 przy 偶yciu.
- Albo mo偶e zamierzaj膮 zrobi膰 z niej obozow膮 niewolnic臋 - podsun膮艂 Ismael. -
Nawet bandyci musz膮 je艣膰, a ludzie takiego pokroju zwykle s膮 zbyt leniwi, 偶eby
w艂asnor臋cznie przyrz膮dza膰 straw臋.
Alex bez s艂owa przynagli艂 wielb艂膮da. Karawana rabusi贸w mia艂a znaczn膮 przewag臋 i
nie zdo艂ali dop臋dzi膰 jej przed noc膮. Posilili si臋 i zdrzemn臋li, a po wschodzie
ksi臋偶yca jechali jeszcze przez dwie godziny. Znale藕li miejsce, w kt贸rym zb贸jcy
zatrzymali si臋, 偶eby napoi膰 wielb艂膮dy. 艢lady wskazywa艂y, 偶e skr臋cili na zach贸d,
na pustyni臋.
- Tutaj poili zwierz臋ta przed noc膮 - powiedzia艂 Ismael. - Potem pojechali w
tamte wzg贸rza, 偶eby rozbi膰 ob贸z.
- W takim razie na co czekamy? - zapyta艂 cicho Matt.
- Nie spiesz si臋 tak, przyjacielu. Ci bandyci s膮 przebiegli. Z pewno艣ci膮
rozstawili stra偶e, 偶eby nikt nie zaskoczy艂 ich tak, jak oni zaskoczyli kupc贸w. I
skr臋cili ku wzg贸rzom dlatego, 偶eby obozowa膰 w艣r贸d ska艂. Je艣li pojedziemy za
nimi...
Alex zrozumia艂. Bandyci, sami niewidoczni, wypatrz膮 ich z daleka. Zaczekaj膮, a偶
podjad膮 bli偶ej, i wtedy zaatakuj膮.
- No to co zrobimy? - zapyta艂 Matt.
- Zawr贸cimy jaki艣 kilometr w d贸艂 rzeki i prze艣pimy reszt臋 nocy - odpar艂 Alex. -
Rankiem zb贸je przyjad膮 po wod臋 i rusz膮 dalej, a my poci膮gniemy za nimi.
- Ale... jak my艣lisz, dok膮d zmierzaj膮? Alex zastanowi艂 si臋.
- Nawet z艂oczy艅cy musz膮 mie膰 jakie艣 miejsce, kt贸re nazywaj膮 domem.
44
Ukryli si臋 wi臋c i kolejno pe艂nili wart臋 przez reszt臋 nocy. Alex czuwa艂 jako
ostatni. Tu偶 po wschodzie s艂o艅ca zobaczy艂 chmur臋 py艂u wzbijan膮 przez karawan臋
zbli偶aj膮c膮 si臋 do rzeki.
Zbudzi艂 Ismaela i Matta, 偶eby przygotowali si臋 do drogi. Nie chcieli zosta膰
zauwa偶eni, wi臋c zaczekali, a偶 bandyci znikn膮 za horyzontem. Ruszyli w drog臋,
kieruj膮c si臋 odci艣ni臋tymi w piasku 艣ladami kopyt.
Bandyci skr臋cili w stron臋 g贸r, gdzie piasek stopniowo ust臋powa艂 ska艂om.
Pod膮偶anie ich tropem sta艂o si臋 trudniejsze. Alex wypatrywa艂 wielb艂膮dzich
odchod贸w, poniewa偶 to by艂a jedyna wskaz贸wka.
W czasie jazdy mia艂 czas na rozmy艣lania. Zamartwia艂 si臋 o Rachel. W ci膮gu paru
ostatnich miesi臋cy bardzo si臋 zaprzyja藕nili. Razem walczyli z nazistami przy
grobie Kr贸la Skorpiona, razem pomogli Antoniuszowi i Kleopatrze po-偶eglowa膰 do
nieba. My艣l, 偶e m贸g艂by j膮 straci膰, by艂a nie do zniesienia, dlatego zacz膮艂 si臋
zastanawia膰 nad jajem feniksa.
Czy kamie艅, kt贸ry ogl膮da艂, naprawd臋 by艂 diamentem? Ma艂o prawdopodobne. Z drugiej
strony w 偶yciu nie widzia艂 podobnego jaja.
Mo偶e jednak naprawd臋 to by艂a pr贸ba, my艣la艂. Mo偶e kamie艅 jest okruchem
przyczernionego szk艂a albo ciemnego kwarcu, kt贸ry Med-Jai dali kupcom, ka偶膮c im
go pilnowa膰? Mo偶e zb贸jcy us艂yszeli o kamieniu i przysz艂o im do g艂owy, 偶e jest to
diament czystej wody? Postanowili go zdoby膰 i w taki oto spos贸b pr贸ba
doprowadzi艂a do straszliwej rzezi.
Zar la艂 si臋 z nieba. Alex mia艂 wra偶enie, 偶e kamienie pod kopytami wielb艂膮da
zaraz stan膮 w p艂omieniach. Zaj膮艂 si臋 rozwa偶aniem innej mo偶liwo艣ci.
45
A je艣li staruszka m贸wi艂a prawd臋? Je艣li to naprawd臋 jest jajo feniksa i wykluje
si臋 z niego prawdziwy potw贸r?
Ta my艣l sprawi艂a, 偶e chcia艂 jeszcze bardziej przyspieszy膰.
Alex mia艂 niewielkie poj臋cie o smokach czy feniksach. Wed艂ug legendy feniks w
chwili 艣mierci stawa艂 w p艂omieniach, a p贸藕niej odradza艂 si臋 z w艂asnych popio艂贸w.
Ch艂opak wiedzia艂, 偶e legendarne smoki zia艂y ogniem. Pami臋ta艂, jak staruszka
wspomnia艂a o matkach, kt贸re ogrzewa艂y ogniem jaja, 偶eby mog艂y wyklu膰 si臋 z nich
m艂ode, i o jaju staj膮cym w p艂omieniach, gdy 偶ar by艂 zbyt wielki.
Nie by艂 pewien, co to wszystko oznacza. Legendy zwykle wszystko pl膮ta艂y. Mo偶e
feniksy zia艂y ogniem na jaja, 偶eby spali膰 skorupy? Alex wiedzia艂, 偶e pewne
gatunki sosen wyrastaj膮 tylko wtedy, gdy ogie艅 spali 艂uski nasion. Mo偶e z jajami
by艂o podobnie. Cho膰 feniksy wymar艂y dawno temu, mo偶e kiedy艣 kto艣 widzia艂 jajo w
p艂omieniach i doszed艂 do wniosku, 偶e feniks odradza si臋 z popio艂贸w.
Alex przez wi臋ksz膮 cze艣膰 podr贸偶y rozwa偶a艂 wszystkie mo偶liwe scenariusze.
Pod wiecz贸r zbli偶yli si臋 do g贸r i jazda stawa艂a si臋 coraz trudniejsza. Czerwone
ska艂y wyrasta艂y pod rozmaitymi k膮tami, a ogromne g艂azy wygl膮da艂y tak, jakby
zosta艂y rozrzucone przez kapry艣nych olbrzym贸w. Szlak nagle doprowadzi艂 do
rozpadlin tak w膮skich, 偶e wielb艂膮dy z trudem si臋 przez nie przeciska艂y.
Miejscami te skalne korytarze nakryte by艂y kamiennymi p艂ytami, tworz膮cymi niskie
dachy, pod kt贸rymi nie dawa艂o si臋 przejecha膰 wierzchem. Te odcinki podr贸偶nicy
musieli pokonywa膰 pieszo, prowadz膮c wielb艂膮dy za sob膮.
46
Trop bandyt贸w prowadzi艂 skalnym labiryntem. W pewnej chwili Ismael szepn膮艂:
- Zbli偶amy si臋 do siedliska rozb贸jnik贸w
- Sk膮d wiesz? - zapyta艂 Matt.
- Bo to jest Wadi in Hajar, Dolina Kamieni. Przewodnicy karawan m贸wi膮, 偶e jest
nie do przebycia i 偶e cz臋sto by艂a siedzib膮 bandyt贸w. Nikt przy zdrowych zmys艂ach
nie pr贸buje si臋 tu zapuszcza膰. Karawany omijaj膮 to miejsce z daleka.
Alex rozejrza艂 si臋 po okolicy. S艂o艅ce zachodzi艂o. B艂臋kitne cienie k艂ad艂y si臋 w
zag艂臋bieniach, macki nocy oplata艂y sp臋kane kamienie.
- 艁atwo si臋 tutaj zgubi膰 - g艂o艣no my艣la艂 Alex - albo wpa艣膰 w zasadzk臋.
- Mo偶e wi臋c lepiej si臋 zatrzyma膰 - zaproponowa艂 Ismael - i podj膮膰 po艣cig po
wschodzie ksi臋偶yca?
Zjechali ze szlaku i zjedli resztki prowiantu.
Kiedy po艣wiata ksi臋偶yca zasrebrzy艂a si臋 na wzg贸rzach, ch艂opcy wspi臋li si臋 po
g艂azach na najbli偶sze wzniesienie. Ze szczytu zobaczyli kryj贸wk臋 z艂oczy艅c贸w
le偶膮c膮 kilkaset metr贸w dalej.
Alex otworzy艂 szeroko oczy, zdj臋ty trwo偶nym podziwem. Zamiast spodziewanego
skupiska prymitywnych namiot贸w, zobaczy艂 fortec臋 z ciosanego kamienia, maj膮c膮 z
grubsza kszta艂t sfinksa. Le偶a艂a w dolinie nad sam膮 rzek膮; d艂ugi budynek tworzy艂
tu艂贸w, a g艂ow膮 by艂a kanciasta wie偶a od strony p贸艂nocnej. Okna w wie偶y p艂on臋艂y
niczym z艂owrogie oczy.
Na wie偶y sta艂y armaty zwr贸cone ku Nilowi: dwie w g贸r臋 i dwie w d贸艂 rzeki. Wok贸艂
nich przechadza艂o si臋 dw贸ch wartownik贸w.
47
Alex zda艂 sobie spraw臋, 偶e forteca, usytuowana w w膮skiej dolinie, otoczona
skalnymi grzbietami, ukryta jest przed 艂odziami 偶egluj膮cymi w d贸艂 Nilu.
- To istna warownia! - szepn膮艂 ze groz膮 Matt, gdy wyjrza艂 znad kraw臋dzi ska艂y. -
Musi tu sta膰 od tysi臋cy lat. Wiedzia艂e艣 o niej? - zwr贸ci艂 si臋 do Ismaela.
Ten pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Pewnie nikt o niej nie wie. Nigdy nie s艂ysza艂em, nawet w艣r贸d Med-Jai, by kto艣
wspomina艂 o fortecy ukrytej w Dolinie Kamieni.
- Ma swoje lata - stwierdzi艂 Alex. - Pewnie wzniesiono j膮 w czasach faraon贸w,
s膮dz膮c z rozmiaru tych wielkich kamieni.
Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 spogl膮da艂 na mury, wypatruj膮c innych stra偶nik贸w.
- S艂uchajcie - szepn膮艂 Ismael. - Muzyka.
Alex wstrzyma艂 oddech. Us艂ysza艂 nap艂ywaj膮cy z dali pisk piszcza艂ek, takich jak
te, na kt贸rych graj膮 na targach zaklinacze w臋偶y, bicie w b臋bny, klaskanie i
radosne okrzyki. Zb贸jcy 艣wi臋towali.
Nie bez powodu, pomy艣la艂. Przecie偶 ukradli wielki diament.
Popatrzy艂 w d贸艂. Szczyty wzg贸rz sk膮pane by艂y w bladym blasku ksi臋偶yca, ale ich
podn贸偶a ton臋艂y w nieprzeniknionej ciemno艣ci. W tych g臋stych cieniach nie m贸g艂
niczego dostrzec. Z pewno艣ci膮 wartownicy na wie偶y te偶 nic nie widzieli.
- Idziemy - szepn膮艂 - zanim ksi臋偶yc wzniesie si臋 wy偶ej.
Brama
Ch艂opcy pod os艂on膮 ska艂 zsun臋li si臋 w g艂臋bokie cienie zalegaj膮ce na dnie doliny.
Alex czeka艂, a偶 jego oczy przyzwyczaj膮 si臋 do ciemno艣ci.
- Czy w tych ska艂ach s膮 skorpiony? - zapyta艂 Matt l臋kliwie.
-Ju偶 nie - odpar艂 Ismael. - Kobry je wyt臋pi艂y.
- Naprawd臋?
Ismael nie odpowiedzia艂. Alex nie widzia艂 twarzy ch艂opaka, ale bez trudu
wyobrazi艂 sobie szeroki u艣miech na jego twarzy.
Ostro偶nie ruszyli w kierunku fortecy. Mrok by艂 tak g臋sty, 偶e w艂a艣ciwie szli po
omacku. Alex stwierdzi艂 nawet, 偶e kieruje si臋 w臋chem. Ilekro膰 szlak si臋
rozwidla艂, wyczuwa艂 w艂a艣ciw膮 odnog臋. Konie i wielb艂膮dy przemierza艂y t臋 tras臋 od
tylu lat, 偶e w powietrzu unosi艂a si臋 lekka wo艅 nawozu.
4 - Lot feniksa 49
P贸艂 godziny p贸藕niej szlak doprowadzi艂 ich do wielkiej ska艂y niedaleko fortecy
Gdy j膮 okr膮偶yli, zgie艂k 艣wi臋towania sta艂 si臋 g艂o艣niejszy
Alex zadar艂 g艂ow臋. Byli blisko podstawy wie偶y. W murze widnia艂y ci臋偶kie
drewniane wierzeje. Z okien na wie偶y s膮czy艂o si臋 艣wiat艂o pochodni. Rozprasza艂o
cienie i Alex ba艂 si臋, 偶e zostanie dostrze偶ony. Jakby same okna by艂y oczami.
Nagle jedno oko mrugn臋艂o. Alex skuli艂 si臋 za ska艂膮. W jasnym prostok膮cie
rysowa艂a si臋 ciemna sylwetka m臋偶czyzny. M臋偶czyzna poci膮gn膮艂 艂yk z butelki, potem
wyrzuci艂 j膮 przez okno. Butelka z brz臋kiem rozbi艂a si臋 o ska艂臋.
Matt szepn膮艂 Aleksowi do ucha:
-Widzisz wej艣cie?
- Nie takie, z kt贸rego chcia艂bym skorzysta膰. Drzwi od frontu s膮 dobrze
strze偶one, ale na ty艂ach musz膮 by膰 stajnie. Za艂o偶臋 si臋...
Ismael z艂apa艂 go za rami臋. Alex popatrzy艂 w g贸r臋. Stra偶nik szed艂 skrajem wie偶y,
dwadzie艣cia metr贸w nad ziemi膮, patrz膮c w d贸艂.
Us艂ysza艂 brz臋k szk艂a, u艣wiadomi艂 sobie Alex. To nieuczciwe. Nie chcia艂 zosta膰
z艂apany tylko dlatego, 偶e przypadkiem w niew艂a艣ciwej chwili znalaz艂 si臋 w
niew艂a艣ciwym miejscu.
Po pi臋ciu minutach o艣mieli艂 si臋 wyjrze膰 zza ska艂y. Stra偶nik w艂a艣nie si臋
odwraca艂.
Alex z艂apa艂 Matta za r臋k臋 i razem przekradli si臋 pod mur fortecy. Alex na pr贸b臋
pchn膮艂 drzwi. Tak jak podejrzewa艂, by艂y zaryglowane od wewn膮trz. Ruszyli wzd艂u偶
艣ciany, szukaj膮c innego wej艣cia.
50
Szlak wydeptany przez zwierz臋ta prowadzi艂 na ty艂y fortecy. W miar臋, jak si臋 nim
posuwali, smr贸d wielb艂膮d贸w by艂 coraz bardziej intensywny Po drodze nie napotkali
innej bramy
Skr臋cili za r贸g niskiej budowli i Alex poczu艂 wilgo膰 w powietrzu. Niedaleko st膮d
musia艂 p艂yn膮膰 Nil. Zapach zwierz膮t by艂 coraz mocniejszy.
Alex ostro偶nie wyjrza艂 zza w臋g艂a. Zgadza si臋, rzeka p艂yn臋艂a niemal偶e u st贸p
fortecy. Mi臋dzy dwoma g艂azami dostrzeg艂 l艣nienie wody. Przy brzegu przycumowana
by艂a 艂贸dka. Pomy艣la艂, 偶e prawdopodobnie s艂u偶y do przywo偶enia prowiantu.
Z艂oczy艅cy korzystali z rzeki, ale kto艣, kto nie wiedzia艂 o istnieniu fortecy,
oboj臋tnie mija艂 skalne rumowisko, za kt贸rym si臋 kry艂a.
Alex rozgl膮da艂 si臋 czujnie, wypatruj膮c stra偶nik贸w. Nie zobaczy艂 偶ywego ducha.
Dostrzeg艂 za to masywne drewniane wrota. Odchodz膮cy od nich szlak znaczony
艂ajnem wskazywa艂 drog臋 do wodopoju.
Alex uwa偶nie przyjrza艂 si臋 wierzejom.
- Zaryglowane od 艣rodka - szepn膮艂.
Spojrza艂 w d贸艂. Konie i wielb艂膮dy wracaj膮ce znad rzeki przynosi艂y b艂oto na
kopytach i przez lata dolna cz臋艣膰 wr贸t nasi膮ka艂a wod膮. Deski miejscami
przegni艂y.
Alex opad艂 na kolana przy bramie. Zapach zwierz臋cych odchod贸w uderzy艂 go w
twarz. Szczelina wydawa艂a si臋 za ma艂a, by mog艂a si臋 przez ni膮 przecisn膮膰 doros艂a
osoba, ale kto艣 m艂odszy...
Zerkn膮艂 pod drzwi. Zobaczy艂 wn臋trze stajni. Na 艣cianie naprzeciwko wr贸t pali艂a
si臋 lampa naftowa. Konie i wielb艂膮dy zajmowa艂y osobne zagrody. W tej chwili nikt
nie dogl膮da艂 zwierz膮t.
51
Alex spr贸bowa艂 przecisn膮膰 si臋 pod przegni艂ymi deskami, ale mia艂 zbyt szerok膮
klatk臋 piersiow膮. Po minucie stara艅 zrezygnowa艂.
- Ja spr贸buj臋 - wyszepta艂 Matt. By艂 drobniejszy od Aleksa i Ismaela.
Ukl膮k艂 i wsun膮艂 g艂ow臋 pod bram臋, ale dalej nie zdo艂a艂 si臋 wcisn膮膰. Wyprostowa艂
si臋, 艣ci膮gn膮艂 burnus i ponowi艂 pr贸b臋. Przesun膮艂 si臋 kawa艂ek do przodu, ale
niebawem utkn膮艂. Alex i Ismael musieli wyci膮ga膰 go za nogi.
- Nic z tego - westchn膮艂 Ismael. - Musimy znale藕膰 inne wej艣cie.
Alex podejrzewa艂, 偶e nie ma innego wej艣cia.
- Ostatnia pr贸ba - o艣wiadczy艂 Matt. Zszed艂 nad rzek臋, nabra艂 b艂ota w r臋ce i
rozsmarowa艂 je po nagiej piersi.
Po艂o偶y艂 si臋 pod bram膮 i w艣ciekle zapar艂 o ziemi臋 palcami st贸p. Alex i Ismael
zrozumieli, 偶e postanowi艂 dopi膮膰 celu, nie bacz膮c na koszty, wi臋c zacz臋li pcha膰
go z ca艂ej si艂y. Nagle Matt znikn膮艂. Pi臋膰 sekund p贸藕niej masywne wierzeje
zaskrzypia艂y z艂owieszczo, a ze 艣rodka buchn膮艂 smr贸d stajni.
- Witamy w Zb贸jeckiej Warowni - powiedzia艂 Matt tonem nad臋tego angielskiego
lokaja. -Ali Baba czeka wraz ze swoimi czterdziestoma, a najpewniej
osiemdziesi臋cio-ma rozb贸jnikami. Trzymajcie bro艅 w pogotowiu i radujcie si臋 na
my艣l o walce.
Rachel
Gdy Alex i Ismael wsun臋li si臋 do stajni, Matt zanikn膮艂 drzwi i zasun膮艂 rygiel.
- Nie rygluj - szepn膮艂 Alex. - By膰 mo偶e b臋dziemy musieli szybko st膮d ucieka膰.
Matt wysun膮艂 zasuw臋. Alex ruszy艂 pierwszy przez stajni臋. By艂 niezwykle czujny.
Szeroko otwiera艂 oczy i wodzi艂 wzrokiem doko艂a, prawie nie mrugaj膮c. Wyt臋偶a艂
s艂uch, 偶eby wy艂owi膰 nawet najcichszy szmer, kt贸ry m贸g艂 zapowiada膰
niebezpiecze艅stwo.
Konie i wielb艂膮dy nie zwraca艂y na nich wcale uwagi. By艂y zm臋czone po d艂ugiej
podr贸偶y i wi臋kszo艣膰 spa艂a na stoj膮co albo kl臋cza艂a w s艂omie, prze偶uwaj膮c
spokojnie siano.
Ch艂opcy dotarli w drugi koniec stajni. Alex zdmuchn膮艂 lamp臋. Niewielkie drzwi
prowadzi艂y do fortecy. Alex uchyli艂 je ostro偶nie i zajrza艂 przez szczelin臋.
Zobaczy艂 du偶e,
53
ciemne pomieszczenie. Pod 艣cianami le偶a艂o co艣, co przypomina艂o kupki szmat.
Z pomieszczenia odchodzi艂y dwa korytarze: jeden bieg艂 prosto, drugi skr臋ca艂 w
lewo. Z pierwszego dobiega艂a jazgotliwa muzyka i odg艂osy zabawy. Z g贸ry ci膮gn臋艂o
艣wie偶e powietrze. Po prawej stronie pomieszczenia Alex zauwa偶y艂 drabin臋.
Popatrzy艂 w g贸r臋. W du偶ym kwadratowym otworze w suficie mruga艂y gwiazdy.
Drabina prowadzi na dach, pomy艣la艂. Nie spodoba艂o mu si臋 to. Po wyj艣ciu ze
stajni znajd膮 si臋 w samym sercu fortecy zb贸jnik贸w. Z g贸ry mogli zej艣膰 stra偶nicy,
w ka偶dej chwili kto艣 m贸g艂 nadej艣膰 korytarzem.
Zaczerpn膮艂 powietrza i wsun膮艂 si臋 do mrocznego pomieszczenia.
Niedaleko jego nogi szcz臋kn膮艂 艂a艅cuch.
Alex odskoczy艂 ze strachem, gdy pod 艣cian膮 co艣 si臋 poruszy艂o.
- Alex, to ty? - szepn膮艂 kto艣. Dopiero po chwili dotar艂o do niego, 偶e to g艂os
Rachel.
Nagle po obu stronach zadzwoni艂y 艂a艅cuchy. To, co pocz膮tkowo wzi膮艂 za sterty
艂achman贸w, okaza艂o si臋 by膰 偶ywymi lud藕mi. By艂o tutaj trzydziestu lub
czterdziestu wi臋藕ni贸w.
Ch艂opiec siedz膮cy obok Rachel zawo艂a艂:
- Saiyid, ratuj nas! B艂agam! - Po chwili g艂osy dobiega艂y z ka偶dego k膮ta.
Aleksowi ze strachu serce podesz艂o do gard艂a. Ba艂 si臋, 偶e zb贸jcy us艂ysz膮 ha艂as.
- Cisza - poleci艂. - Prosz臋, b膮d藕cie cicho! Nie uratuj臋 nikogo, je艣li sam
zostan臋 z艂apany.
54
Patrzy艂 na ludzi przykutych do 艣cian. Na co艣 takiego nie by艂 przygotowany.
Wiedzia艂, 偶e Rachel dosta艂a si臋 do niewoli, ale przez my艣l mu nie przesz艂o, 偶e
mog膮 tu by膰 inni je艅cy.
- C-co tu si臋 dzieje? - wyj膮ka艂. Matt i Ismael wysun臋li si臋 ze stajni.
- To niewolnicy! - wyja艣ni艂a Rachel. - Ludzie, kt贸rzy nas pojmali, s膮
handlarzami niewolnik贸w:
- Przecie偶 ju偶 nie ma czego艣 takiego jak niewolnictwo - powiedzia艂 Matt za
plecami Aleksa.
-Jest, i my tutaj ju偶 znamy smak niewoli - odpar艂a Rachel.
- Ona ma racj臋 - szepn膮艂 Ismael. - S艂ysza艂em pog艂oski
0 nielegalnych targowiskach w Maroku, gdzie kupuje
1 sprzedaje si臋 ludzi. W Afryce Po艂udniowej i w Indiach nie brakuje bogatych
w艂a艣cicieli kopal艅, kt贸rzy dobrze zap艂ac膮 za silnych m艂odych robotnik贸w. Pracuj膮
tak ci臋偶ko, 偶e prze偶ywaj膮 nie wi臋cej ni偶 par臋 lat w kopalniach z艂ota i miedzi.
S膮 to g艂贸wnie Murzyni z Rwandy i Konga, pochwyceni i sprzedani przez wojuj膮ce
plemiona. Ale Beduini rozproszeni na pograniczach Sahary tak偶e stanowi膮 艂atwy
艂up.
Alex sta艂 przez chwil臋 bez ruchu, wstrz膮艣ni臋ty tym, co us艂ysza艂.
- Klucze - przynagli艂a Rachel. - Musicie zdoby膰 klucze! - Potrz膮sn臋艂a r臋k膮 i
艂a艅cuchy znowu zagrzechota艂y. Alex popatrzy艂 na nie. W ciemno艣ci ledwo widzia艂
stare 偶elazne okowy, po艂膮czone 艂a艅cuchem z bolcami wbitymi w kamienne 艣ciany.
Podbieg艂 do Rachel i szarpn膮艂 艂a艅cuchy, ale ogniwa by艂y mocne. Trzeba by wielu
uderze艅 ci臋偶kim m艂otem, 偶eby rozku膰 kajdany, a przecie偶 nawet cichy
55
podejrzany ha艂as m贸g艂 艣ci膮gn膮膰 stra偶nik贸w. Rachel spojrza艂a na niego ze strachem
i b艂aganiem w oczach. Z艂apa艂a go za r臋k臋.
- Gdzie s膮 klucze? - zapyta艂.
- Maje dozorca. Jest w fortecy, 艣wi臋tuje wraz innymi. Par臋 os贸b zacz臋艂o
szlocha膰, jaki艣 ch艂opiec modli艂 si臋
g艂o艣no.
Alex czu艂 si臋 bezsilny. Na otwartej przestrzeni niewolnicy te偶 b臋d膮 skuci,
pomy艣la艂. To u艂atwi pilnowanie.
Spojrza艂 na najbli偶szych niewolnik贸w. Spowija艂 ich mrok rozpraszany jedynie
przez nik艂e 艣wiat艂o gwiazd. Wszyscy wygl膮dali na m艂odych, dziewczyny i ch艂opcy w
wieku od jedenastu do osiemnastu lat. Westchn膮艂 ze zdziwienia, gdy pozna艂
ch艂opaka siedz膮cego niedaleko Rachel.
- Baraba? - zapyta艂. - Co ty tu robisz?
M艂ody adept Med-Jai cofn膮艂 si臋 w cie艅, 艂ypi膮c na niego gniewnie.
- Cicho, g艂upcze - szepn膮艂 - bo inaczej ciebie te偶 zakuj膮 w 艂a艅cuchy.
Jakby wypowiedzia艂 jak膮艣 egipsk膮 kl膮tw臋, z g贸ry dobieg艂o chrobotanie. Alex
zrozumia艂, 偶e ha艂as musia艂 przyci膮gn膮膰 uwag臋 wartownik贸w na dachu. Szybko
schowa艂 si臋 w g艂臋bszym cieniu pod 艣cian膮, poci膮gaj膮c za sob膮 Mat-ta i Ismaela.
Stra偶nik stan膮艂 przy czubku drabiny i zajrza艂 przez otw贸r.
- Co tam si臋 dzieje? - zapyta艂 gderliwie. - Co to za ha艂asy?
- Wody - wychrypia艂a Rachel. - Pi膰... Prosz臋...
- Chcesz wody? - zapyta艂 stra偶nik.
56
Aleksowi serce za艂omota艂o w piersi. Stra偶nik zaraz zejdzie po drabinie...
Przygotowa艂 si臋. B臋dzie musia艂 waln膮膰 go w g艂ow臋 albo uciszy膰 w jaki艣 inny
spos贸b.
Us艂ysza艂 plusk i par臋 kropel wody spad艂o mu na g艂ow臋. Stra偶nik zrzuci艂 z dachu
kube艂 z wod膮.
- Macie swoj膮 wod臋! - za艣mia艂 si臋. - Pijcie do woli i 艣pijcie smacznie!
I odszed艂.
Alex zawrza艂 z w艣ciek艂o艣ci. Wiedzia艂, co musi zrobi膰. Wszystkie my艣li o jaju
feniksa wylecia艂y mu z g艂owy. Wr贸ci艂y do niego s艂owa staruszki: „Pami臋taj: Med-
Jai s膮 stra偶nikami pustyni. Przysi臋gli艣my chroni膰 偶ycie".
Musia艂 uwolni膰 Rachel i wszystkich pozosta艂ych.
Plan
Szybko - powiedzia艂 Alex- musimy znale藕膰 te klucze! - Z ka偶d膮 chwil膮 wzrasta艂o
ryzyko, 偶e kto艣 si臋 na nich natknie.
Ostro偶nie ruszyli w drugi koniec pomieszczenia. Z ka偶dym krokiem muzyka brzmia艂a
g艂o艣niej: s艂yszeli przera藕liwy pisk piszcza艂ek i 艂oskot b臋bn贸w. Alex poczu艂
silne korzenne zapachy. Dotar艂 do pierwszego korytarza, wiod膮cego w lewo, i
wyjrza艂 zza rogu.
W pomieszczeniu zalega艂y cienie. Pod 艣cianami sta艂y wielkie gliniane dzbany,
jakich Egipcjanie u偶ywaj膮 do przechowywania fasoli, orzeszk贸w pistacjowych,
daktyli i ziarna. Mi臋dzy dzbanami pi臋trzy艂y si臋 skrzynki z winem, cenne bele
jedwabiu, przepyszne kobierce, z艂ote kubki, ko艣膰 s艂oniowa z Konga - niekt贸re
ciosy by艂y rze藕bione, bo krajowcy 艂udzili si臋, 偶e ozdoby zwi臋ksz膮 ich cen臋.
58
- Bezpiecznie - szepn膮艂 Alex do Matta i Ismaela. - To tylko magazyn.
Us艂yszeli pisk szczura, kt贸ry czmychn膮艂 za stos dywan贸w.
- Nie jest bezpiecznie, skoro s膮 tu szczury -j臋kn膮艂 Matt. - Wystarczy jedno ma艂e
ugryzienie, 偶eby cz艂owiek umar艂 na zaraz臋.
- 膯艣艣艣... - szepn膮艂 Alex.
- Czyta艂em o dziecku, kt贸re zasn臋艂o, w Londynie -m贸wi艂 Matt. - A kiedy si臋
zbudzi艂o, brakowa艂o mu po艂owy twarzy, bo z偶ar艂 j膮 szczur...
- Sza... - szepn膮艂 Ismael.
- Pr贸bowali mu pom贸c, ale umar艂o z up艂ywu krwi czy czego艣 takiego.
- Zamknij si臋! - warkn膮艂 Alex, zaciskaj膮c koledze r臋k臋 na ustach.
Ruszyli drugim korytarzem, przystaj膮c w cieniu i sprawdzaj膮c, czy droga jest
wolna. Korytarz prowadzi艂 do wielkiej sali. W palenisku hucza艂 ogie艅.
W migotliwym blasku Alex zobaczy艂 bandyt贸w. Jedni grali na piszcza艂kach i
b臋bnach, inni ta艅czyli z dwiema kobietami, podobnymi do siebie jak dwie krople
wody.
Komnata by艂a urz膮dzona z nieprawdopodobnym przepychem. Pod艂og臋 za艣ciela艂y
bezcenne kobierce i lamparcie sk贸ry, na 艣cianach wisia艂y draperie ze
szkar艂atnego jedwabiu. Niedaleko paleniska wylegiwa艂 si臋 lew przykuty 艂a艅cuchem
do 艣ciany.
Po艣rodku sta艂 st贸艂 z resztkami uczty: para pieczonych g臋si, stos fig i pigw,
kromki sma偶onego chleba, ki艣cie winogron. Na 艂awach i pod艂odze wala艂y si臋
przewr贸cone z艂ote
59
puchary. M臋偶czy藕ni drzemi膮cy po k膮tach musieli by膰 tyle偶 zm臋czeni, co upojeni
winem.
Wok贸艂 sto艂u ta艅czy艂 Samarin, wiruj膮c niczym derwisz w czarnym pustynnym stroju.
Wznosi艂 wysoko nad g艂ow臋 czarny „diament", pokazuj膮c go swoim ludziom, i gro藕nie
potrz膮sa艂 zakrzywion膮 szabl膮.
Alex rozejrza艂 si臋 po sali, zastanawiaj膮c si臋, kt贸ry z m臋偶czyzn mo偶e mie膰 klucz.
Pod 艣cian膮 naprzeciwko wej艣cia siedzia艂 jeden z najwi臋kszych ludzi, jakich w
偶yciu widzia艂 -istny wielkolud. By艂 Nubijczykiem z po艂udniowego Egiptu, mia艂
czarn膮 sk贸r臋, kr贸tkie, we艂niste w艂osy, a w uszach ci臋偶kie z艂ote obr臋cze.
Przygl膮da艂 si臋 zabawie, leniwie poleruj膮c srebrn膮 r臋koje艣膰 szabli. Ten! -
pomy艣la艂 Alex. U pasa olbrzyma wisia艂o k贸艂ko z kluczami.
Alex cofn膮艂 si臋 w cie艅, rozmy艣laj膮c gor膮czkowo.
- Wypatrzy艂em klucznika, ale opr贸cz niego jest tam ca艂a banda - szepn膮艂 do Matta
i Ismaela. - Nie damy rady podw臋dzi膰 kluczy.
- Mo偶emy zaczeka膰, a偶 wyjdzie - zaproponowa艂 Matt. - Kiedy艣 musi zajrze膰 do
wi臋藕ni贸w. Wtedy przy艂o偶ymy mu w potylic臋.
- Ten facet jest tylko odrobin臋 ni偶szy od Everestu -stwierdzi艂 Alex. - Nie
jestem pewien, czy si臋gniemy do jego g艂owy.
- W takim razie mo偶e powinni艣my si臋 schowa膰 i zaczeka膰, a偶 wszyscy zasn膮. Wtedy
w艣li藕niemy si臋 do komnaty i r膮bniemy klucze.
Alex rozwa偶a艂 ten pomys艂, gdy Ismael powiedzia艂:
- Nie, to zbyt niebezpieczne. Jest ich zbyt wielu, poza tym czuwaj膮 stra偶e.
Musimy zrobi膰 co艣, co odwr贸ci ich uwag臋.
60
- O czym my艣lisz? - zapyta艂 Alex.
Ismael bez s艂owa zawr贸ci艂 do ciemnego magazynu. Przyni贸s艂 stamt膮d niewielk膮
drewnian膮 skrzynk臋.
- Co tam masz? - zapyta艂 Matt.
Ismael przechyli艂 skrzynk臋. Alex zobaczy艂 na boku wypisane po arabsku
ostrze偶enie.
- Amunicja?
Ismael poda艂 mu skrzynk臋 i szepn膮艂:
- S膮 tam jeszcze co najmniej trzy skrzynki kul i dwie beczu艂ki prochu do armat!
- Mo偶na by wysadzi膰 ca艂膮 fortec臋.
- Nie. Pos艂uchajcie, co zrobimy. Ustawimy skrzynk臋 na ty艂ach, od strony rzeki, a
potem rozpalimy pod ni膮 ogie艅. Kiedy kule zaczn膮 wybucha膰, bandyci pomy艣l膮, 偶e
kto艣 ich atakuje! Wszyscy rzuc膮 si臋 do obrony fortecy. W takim zamieszaniu
zdobycie kluczy nie powinno by膰 trudne.
-Jak to sobie wyobra偶asz? - zapyta艂 Matt. - Gdzie si臋 schowamy, gdy bandyci b臋d膮
biegali doko艂a?
- W t艂umie. - Ismael skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 pomieszczenia, w kt贸rym znajdowali
si臋 niewolnicy. Nie wszystkie osadzone w 艣cianach okowy by艂y zaj臋te. Alex
zrozumia艂, 偶e mieliby udawa膰 niewolnik贸w.
- No nie wiem - wymrucza艂. - Nie bardzo mi si臋 to podoba. - Ale plan by艂 艣mia艂y
i w艂a艣nie dlatego m贸g艂 si臋 powie艣膰. Z pewno艣ci膮 nikt nie b臋dzie podejrzewa艂
niewolnik贸w, a poza tym nie mia艂 lepszego pomys艂u.
Dywersja
Ismael pospieszy艂 do magazynu, sk膮d zabra艂 beczu艂k臋 prochu. Alex targa艂 skrzynk臋
z amunicj膮, a Matt chwyci艂 zapa艂ki.
Wyszli przed stajni臋. Ismael zgarn膮艂 na kupk臋 troch臋 s艂omy i na wierzchu u艂o偶y艂
naboje. Alex posypa艂 stos prochem, a potem ruszy艂 z beczu艂k膮 w stron臋 stajni,
usypuj膮c 艣cie偶k臋 z prochu. Razem weszli do stajni i zaryglowali wrota.
Beczu艂ka by艂a prawie pusta, prochu starczy艂o tylko na jakie艣 trzy metry w g艂膮b
stajni. Alex mia艂 nadziej臋, 偶e p艂omie艅 nie zga艣nie, gdy dotrze do szczeliny pod
drzwiami.
Matt zapali艂 zapa艂k臋 i przy艂o偶y艂 j膮 do prochu. Strzeli艂 p艂omie艅, proch pali艂 si臋
z sykiem. Alex sta艂 przez chwil臋 i patrzy艂 na k艂臋by czarnego dymu, a potem
do艂膮czy艂 do Matta i Ismaela, kt贸rzy p臋dzili z powrotem do lochu, 偶eby ukry膰 si臋
w艣r贸d niewolnik贸w. W stajni zar偶a艂 przestraszony ko艅.
62
Alex przebieg艂 ze czterdzie艣ci krok贸w i odwr贸ci艂 si臋, 偶eby sprawdzi膰, czy
prochowy lont nie zga艣nie pod drzwiami. Ogie艅 mkn膮艂 po ziemi, po偶eraj膮c
rozsypany proch. Dotar艂 do drzwi i rozb艂ysn膮艂 po drugiej strome.
Alex zobaczy艂, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Od prochu zaj臋艂o si臋 siano przy
drzwiach. Konie r偶a艂y nerwowo i wierzga艂y w zagrodach.
Alex chcia艂 zgasi膰 ogie艅, ale nie mia艂 na to czasu. Wiedzia艂, 偶e lada chwila
zaczn膮 wybucha膰 kule.
Odwr贸ci艂 si臋 i co tchu pop臋dzi艂 do fortecy. Matt i Ismael ju偶 kucali przy
najbli偶szych wolnych okowach.
Alex zaj膮艂 miejsce obok Ismaela i wsun膮艂 r臋ce w otwarte kajdany. Powi贸d艂
wzrokiem po niewolnikach, kt贸rzy spogl膮dali na nich w ciemno艣ci. Widzia艂 groz臋
maluj膮c膮 si臋 na ich twarzach.
- Zachowujcie si臋 naturalnie - szepn膮艂 ostrzegawczo. - Udawajcie, 偶e 艣picie!
Us艂ysza艂 pierwsz膮 eksplozj臋 i krzyki stra偶nik贸w na dachu. Jeden z nich zacz膮艂
strzela膰.
Alex szczelnie owin膮艂 si臋 burnusem, przys艂oni艂 twarz i udawa艂, 偶e 艣pi.
Niewolnicy zrobili to samo.
Piekfo
Na zewn膮trz kule eksplodowa艂y seriami, jak odpalane kolejno fajerwerki.
- Atakuj膮 od strony rzeki! - krzyczeli stra偶nicy na dachu. Przera偶one konie
r偶a艂y i t艂uk艂y kopytami w 艣ciany zagr贸d.
Bandyci przerwali zabaw臋 i wybiegli na korytarz. Sa-marin prowadzi艂. Min膮艂 w
ciemno艣ci rz膮d niewolnik贸w, nie zwracaj膮c na nich uwagi, i zatrzyma艂 si臋 przy
drzwiach do stajni. Uchyli艂 je lekko.
W korytarzu zawirowa艂 dym.
- Podpalili stajnie! - zawo艂a艂 i zakry艂 twarz. Wyci膮gn膮艂 pistolet z d艂ug膮 luf膮,
strzeli艂 pi臋膰 razy i znikn膮艂 za drzwiami stajni. Uzbrojeni z艂oczy艅cy przypadali
do drzwi, stali przez chwil臋, sprawdzaj膮c, czy kto艣 na niego nie czyha, i
ruszyli za przyw贸dc膮. Konie i wielb艂膮dy kwicza艂y z przera偶enia. Alex zobaczy艂,
偶e ogie艅 szybko rozlewa si臋 po s艂omie i wspina na drewnian膮 konstrukcj臋 stajni.
64
Dos艂ownie o par臋 krok贸w od stajni p艂yn臋艂o mn贸stwo wody. Ugaszenie ognia nie
powinno by膰 trudne, ale zaraz za wrotami rozbrzmiewa艂 huk wystrza艂贸w, gdy
wybucha艂y kolejne pociski.
Samarin i jego ludzie nie o艣mielili si臋 wychyli膰 nos贸w na zewn膮trz.
- Pr贸buj膮 nas wykurzy膰! - krzykn膮艂 herszt bandy. -Na dach! Ostrzeliwa膰 ich z
dachu!
Bandyci zacz臋li wspina膰 si臋 po chwiej膮cej si臋 drabinie. Nad Aleksem rozleg艂a si臋
pot臋偶na eksplozja. Ca艂a forteca za-ko艂ysa艂a si臋 w posadach, gdy stra偶nicy dali
ognia z armaty.
Bandyci wpadli na dach i zacz臋li strzela膰 na o艣lep. Samarin zabra艂 drug膮 grup臋
na ty艂y stajni, 偶eby ugasi膰 po偶ar.
Alex kuli艂 si臋 w k膮cie, staraj膮c si臋 nie przyci膮gn膮膰 niczyjej uwagi.
Niebawem do lochu wpad艂 ogromny stra偶nik, ostatni z bandzior贸w. Stan膮艂 przy
drabinie, szybkim mruganiem pr贸buj膮c pozby膰 si臋 艂ez, kt贸re zalewa艂y mu oczy. W
jednym r臋ku trzyma艂 karabin, w drugim szabl臋.
Gdy czeka艂 na swoj膮 kolej, by wspi膮膰 si臋 po drabinie, Alex podni贸s艂 si臋
bezszelestnie i zakrad艂 do niego od ty艂u. Ostrym sztyletem Med-Jai przeci膮艂
sk贸rzany pas, na kt贸rym wisia艂y klucze.
Wielki zb贸j pomkn膮艂 po drabinie, a Alex rzuci艂 klucze Ismaelowi.
- Uwolnij ich - szepn膮艂. -Ja przynios臋 jajo feniksa. Rzuci艂 si臋 do drzwi stajni
i zaryglowa艂 je, zamykaj膮c
w 艣rodku Samarina i wi臋kszo艣膰 jego ludzi. Za plecami s艂ysza艂 szcz臋k kajdan, gdy
Ismael uwalnia艂 pierwszych wi臋藕ni贸w.
5 - Lot feniksa 65
Dym wpada艂 do budynku, szczypi膮c Aleksa w oczy, a 偶ar po偶aru sprawia艂, 偶e upalna
noc stawa艂a si臋 nie do wytrzymania. W powietrzu unosi艂 si臋 popi贸艂. Alex przetar艂
twarz i przypadaj膮c nisko do pod艂ogi, w艣lizn膮艂 si臋 do jaskini zb贸jc贸w.
Tancerki biega艂y po sali, zbieraj膮c z pod艂ogi z艂ote kubki i inne cenne
drobiazgi. Chcia艂y zgromadzi膰 jak najwi臋cej 艂up贸w. Jedna wpycha艂a do jedwabnej
sakiewki jajo feniksa.
Alex zaszed艂 j膮 od ty艂u, z艂apa艂 za rami臋 i wrzasn膮艂:
- Dawaj diament!
Nie by艂 przygotowany na jej reakcj臋.
Dziewczyna rzuci艂a okiem przez rami臋, zobaczy艂a w k艂臋bach dymu nieznajomego
ch艂opaka w ciemnym burnusie, z b艂yszcz膮cym no偶em w r臋ku... i zemdla艂a, padaj膮c
na pod艂og臋 niczym po艂e膰 mi臋sa.
Kamie艅 wypad艂 z woreczka na gruby kobierzec, stur-la艂 si臋 na pod艂og臋 i uderzy艂 w
kamienie palenisko. Odkru-szy艂 si臋 od niego spory kawa艂ek.
Druga tancerka rzuci艂a swoje 艂upy i uciek艂a, krzycz膮c przera偶ona:
- Oszcz臋d藕 mnie! Jestem za m艂oda, by umiera膰!
Alex potrafi艂 sobie wyobrazi膰, co pomy艣la艂a, kiedy zobaczy艂a go ze sztyletem w
d艂oni nad le偶膮c膮 jakby bez 偶ycia siostr膮.
Podni贸s艂 kamie艅. Rozta艅czone p艂omienie przegl膮da艂y si臋 w porysowanej
powierzchni, hipnotyzuj膮c go. Przyjrza艂 mu si臋, mru偶膮c oczy 艂zawi膮ce od dymu.
Kamie艅 by艂 dok艂adnie taki, jak pami臋ta艂: ciemny, jakby osmalony, z rysami na
ca艂ej powierzchni.
W blasku ognia po raz pierwszy m贸g艂 zajrze膰 w jego g艂膮b. Wygl膮da艂 jak diament z
delikatnym b艂臋kitnym odcieniem. Takie diamenty nie by艂y niczym rzadkim w
艣rodkowej Afryce.
Ale ten kamie艅 nie by艂 jednolity. Alex dostrzeg艂 w 艣rodku kontury zwierz臋cia
podobnego do jaszczurki. Gdyby nie powiedziano mu, 偶e to jajo feniksa, nigdy nie
rozpozna艂by tego stworzenia. Wygl膮d idealnie pasowa艂 do opisu.
Jest prawdziwe czy zrobili je Med-Jai? - zastanawia艂 si臋. Wyobrazi艂 sobie, jak
Med-Jai zatapiaj膮 glinian膮 figurk臋 m艂odego smoka w rozgrzanym szkle.
Jeszcze raz uwa偶nie spojrza艂 przez przezroczyst膮 skorup臋 i skoncentrowa艂 si臋 na
艂ebku stworzenia. Zobaczy艂 wielkie 偶贸艂tawe oko. Nagle oko mrugn臋艂o, a potem ca艂a
g艂owa obr贸ci艂a si臋, jakby szuka艂a ognia.
Zdrada
Ach! - krzykn膮艂 Alex, przestraszony widokiem zamkni臋tego w skorupie stworzenia,
kt贸re nagle zbudzi艂o si臋 do 偶ycia.
Co mam z nim zrobi膰? - my艣la艂 gor膮czkowo, bo od samego pocz膮tku podejrzewa艂, 偶e
jajo jest fa艂szywe.
A teraz trzyma艂 w r臋kach cudowne, legendarne stworzenie, b臋d膮ce by膰 mo偶e
ostatnim przedstawicielem swojego gatunku.
Niebezpieczne stworzenie, przypomnia艂 sobie. Powinienem je unicestwi膰? A mo偶e
zakopa膰 tam, gdzie nikt go nigdy nie znajdzie? Tak by post膮pi艂 Med-Jai.
Z drugiej strony jako Med-Jai przysi膮g艂em chroni膰 偶ycie. Czy przysi臋ga rozci膮ga
si臋 na 艣wiat zwierz臋cy?
Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie ma wyboru. Musi zanie艣膰 kamie艅 do starej kobiety
- niech ona zadecyduje, co
68
z nim zrobi膰. Tylko w ten spos贸b udowodni, 偶e odzyska艂 jajo i dowiedzie, 偶e jest
godzien zosta膰 Med-Jai.
Us艂ysza艂 艂omotanie w drzwi stajni. Bandyci odkryli, 偶e s膮 zamkni臋ci w p艂on膮cym
budynku.
Alex zd膮偶y艂 wetkn膮膰 jajo feniksa pod rami臋, gdy kto艣 z艂apa艂 go od ty艂u.
艁owca niewolnik贸w! - pomy艣la艂.
Przestraszony, upu艣ci艂 sztylet. Stal zad藕wi臋cza艂a na pod艂odze. Silna r臋ka
zacisn臋艂a si臋 na jego gardle. Alex nie m贸g艂 zawo艂a膰 o pomoc. Trzymaj膮c jajo,
pr贸bowa艂 si臋 uwolni膰.
-Jest tylko jedno jajo feniksa - warkn膮艂 napastnik. -I b臋dzie nale偶a艂o do mnie!
Baraba? - zapyta艂 si臋 w my艣lach Alex. Nie m贸g艂 w to uwierzy膰. Ryzykowa艂 偶ycie,
偶eby go uwolni膰, a ten zdrajca zamierza艂 ukra艣膰 jajo feniksa!
Alex zawrza艂 gniewem.
Wierzgn膮艂 nog膮 do ty艂u, wbijaj膮c obcas w gole艅 napastnika. Baraba wrzasn膮艂 i
pchn膮艂 Aleksa, pr贸buj膮c wrzuci膰 go w palenisko. Alex zdo艂a艂 zachowa膰 r贸wnowag臋 i
przekr臋ci膰 si臋, ale wpad艂 na drewniane krzes艂o i run膮艂 jak d艂ugi. Jajo feniksa
wypad艂o mu z r臋ki.
Alex poderwa艂 si臋 z pod艂ogi i schwyci艂 jajo.
Baraba skoczy艂 mu na plecy, mocno uderzaj膮c w kark.
Zapad艂a ciemno艣膰. Alex osun膮艂 si臋 na pod艂og臋. Le偶a艂 przez jaki艣 czas, na wp贸艂
przytomny, z trudem oddychaj膮c. Sala nape艂nia艂a si臋 dymem. B艂臋kitna mgie艂ka
przys艂ania艂a wn臋trze. Alex przypomnia艂 sobie, 偶e stajnie stoj膮 w p艂omieniach.
By艂o tak gor膮co, 偶e pot la艂 mu si臋 ciurkiem po twarzy. Pali艂y si臋 jedwabne
draperie na zachodniej 艣cianie.
69
Alex us艂ysza艂, jak bandyci 艂omocz膮 w drzwi stajni, wo艂aj膮c:
- Otwiera膰! Otwiera膰!
Musimy ucieka膰! - pomy艣la艂. Zanim wywa偶膮 drzwi.
Podni贸s艂 g艂ow臋 i zobaczy艂, 偶e Baraba stoi nad nim. Starszy ch艂opak podni贸s艂 jajo
feniksa i wpatrywa艂 si臋 w nie przez chwil臋, po czym przeni贸s艂 spojrzenie na
Aleksa.
- Nigdy nie b臋dziesz Med-Jai! - rzuci艂 drwi膮co. Alex spr贸bowa艂 wsta膰, ale Baraba
przewr贸ci艂 go jednym kopniakiem.
- My艣lisz, 偶e jak b臋dziesz mia艂 jajo, to staniesz si臋 Med--Jai? - zapyta艂 Alex.
- Nigdy nie b臋dziesz Med-Jai. Masz serce zdrajcy.
- Synu 艣wini! - rykn膮艂 Baraba w艣ciekle i zamierzy艂 si臋, 偶eby kopn膮膰 Aleksa w
g艂ow臋.
Ale tym razem Alex by艂 przygotowany. Kiedy Baraba zrobi艂 zamach, wyci膮gn膮艂 r臋ce
i zd膮偶y艂 z艂apa膰 go za nog臋 -jedn膮 r臋k膮 za pi臋t臋, drug膮 za palce. Potem
przekr臋ci艂 i Baraba straci艂 r贸wnowag臋.
Baraba run膮艂 na wy艂o偶on膮 kobiercem pod艂og臋, upuszczaj膮c jajo.
Alex poderwa艂 si臋 i z艂apa艂 je. Baraba chwyci艂 go za kostk臋. Nagle Alex zobaczy艂,
偶e do sali wpadaj膮 dziesi膮tki ludzi.
- Alex - krzykn臋艂a Rachel, walcz膮c z kaszlem - sp艂ywamy! Wszyscy rozkuci!
Baraba popatrzy艂 na uwolnionych niewolnik贸w i odesz艂a go ochota do walki.
Wiedzia艂, 偶e nie odbierze jaja feniksa w obecno艣ci tylu ludzi, kt贸rzy stan膮
murem za Alek-sem.
70
Od strony stajni dobieg艂y strza艂y karabinowe. To bandyci przestrzeliwali rygiel.
W oczach Baraby zamigota艂 z艂o艣liwy b艂ysk.
- Wol臋 zgin膮膰 z tob膮, Aleksie 0'Connellu - wysycza艂 - ni偶 pozwoli膰 ci zabra膰
jajo.
Przez kr贸tk膮 chwil臋 Alex zastanawia艂 si臋 nad znaczeniem tej pogr贸偶ki.
- Pomocy! - krzykn膮艂 nagle Baraba. - Niewolnicy uciekaj膮! Maj膮 diament!
Bandyci wrzasn臋li w艣ciekle i pchn臋li drzwi. Alex us艂ysza艂, jak solidne wierzeje
rozsypuj膮 si臋 pod naporem ich cia艂.
W niewoli
Oswobodzeni niewolnicy hurmem wybiegli z sali, a Alex szamota艂 si臋 z Barab膮,
pragn膮c pod膮偶y膰 w ich 艣lady Jednak ro艣lejszy ch艂opak trzyma艂 go mocno za nog臋.
Par臋 sekund p贸藕niej do sali wpad艂o dw贸ch bandzior贸w Za nimi wla艂 si臋 dym.
Wszyscy kas艂ali i tarli za艂zawione oczy.
Jednym z przyby艂ych by艂 sam Samarin. Przy艂o偶y艂 sztych szabli do gard艂a Aleksa i
rykn膮艂:
- Dawaj diament!
Inni b艂yskawicznie okr膮偶yli ch艂opak贸w. Wjednej chwili nad Aleksem i Barab膮
zawis艂 tuzin mieczy.
Alex rozejrza艂 si臋, szukaj膮c ratunku, ale wszyscy niewolnicy uciekli.
Pewnie ju偶 s膮 przy g艂贸wnej bramie, pomy艣la艂 z nadziej膮, bo dobrze im 偶yczy艂.
Ka偶da sekunda mojego wahania zwi臋kszy ich szans臋 na zachowanie wolno艣ci.
72
Oczami wyobra藕ni widzia艂, jak uciekinierzy kryj膮 si臋 w艣r贸d ska艂. Bandyci nigdy
nie zdo艂aj膮 wy艂apa膰 ich wszystkich. Nagle serce za艂omota艂o mu ze strachu.
Ale mnie wezm膮 do niewoli. Za ich wolno艣膰 zap艂ac臋 swoj膮 wolno艣ci膮.
A jednak ta my艣l doda艂a mu otuchy. Serce przesta艂o t艂uc si臋 jak oszala艂e.
Samarin oderwa艂 oczy od Aleksa i wbi艂 je w kogo艣, kto sta艂 z ty艂u, poza
zasi臋giem wzroku ch艂opaka.
- Rzu膰 bro艅! - rozkaza艂 Ismael. Alex us艂ysza艂 szmer trzech szabel wyci膮ganych z
pochew.
Wykr臋ci艂 szyj臋. Ismael, Matt, Rachel i dwaj niewolnicy wr贸cili. Ismael mierzy艂
sztychem szabli w pier艣 Samarina.
Ten spiorunowa艂 go wzrokiem. Dwaj jego ludzie przypadli do Baraby poci膮gn臋li go
w ty艂 i przy艂o偶yli miecze do jego gard艂a.
- Co ty sobie wyobra偶asz, g艂upcze? - herszt zapyta艂 Ismaela. - Wyno艣 si臋 w tej
chwili, bo inaczej poder偶n臋 gard艂o twojemu przyjacielowi! - I dla podkre艣lenia
swoich s艂贸w, przekr臋ci艂 ostrze pod brod膮 Aleksa.
- Tylko spr贸buj - parskn臋艂a Rachel - a odr膮bi臋 ci ten wstr臋tny 艂eb, nim zd膮偶ysz
mrugn膮膰.
Ludzie Samarina popatrywali to na swojego przyw贸dc臋, to na Rachel, nie wiedz膮c,
co pocz膮膰. Na 艣cianie za ich plecami p艂on臋艂y szkar艂atne jedwabie. Nied艂ugo ca艂膮
sal臋 ogarn膮 p艂omienie. Pot 艣cieka艂 Aleksowi po szyi, dym szczypa艂 w oczy.
-Jeste艣my wi臋c w martwym punkcie - stwierdzi艂 Samarin. U艣miechn膮艂 si臋, jakby
bawi艂a go ta niepewno艣膰. Z namys艂em pokiwa艂 g艂ow膮. - Co艣 wam powiem, moi
73
m艂odzi przyjaciele. Dobijemy targu: wy dacie mi diament, a ja puszcz臋 was wolno.
Rachel wbi艂a w niego p艂on膮ce oczy. W sali k艂臋bi艂o si臋 coraz wi臋cej dymu, kt贸ry
zmusza艂 j膮 do szybkiego mrugania. Zar bi艂 od p艂on膮cych jedwabi. Popi贸艂 opada艂
jak 艣nieg.
- Ty odwr贸膰 si臋 i wyjd藕 st膮d - powiedzia艂a Rachel -a ja puszcz臋 ci臋 wolno.
- Co takiego? - 偶achn膮艂 si臋 Samarin. - Mieliby艣my wr贸ci膰 do stajni? To zbyt
niebezpieczne. Tam rozp臋ta艂o si臋 piek艂o, wiesz o tym doskonale. Prosz臋, b膮d藕
rozs膮dna. Daj mi diament. Przysi臋gam na honor, 偶e ty i twoi przyjaciele...
Alex wiedzia艂, 偶e Samarin nie ma honoru, 偶e rzuca s艂owa na wiatr. Musia艂 podj膮膰
decyzj臋. Nie da hersztowi jaja feniksa ani nie spr贸buje go zatrzyma膰, bo Samarin
poder偶nie mu gard艂o. Mia艂 tylko jedno wyj艣cie.
Alex przysi膮g艂 chroni膰 偶ycie, wszelkie 偶ycie. Szepn膮艂 do jaja:
- B膮d藕 wolny, przyjacielu. B膮d藕 wolny! - I rzuci艂 jajo nad g艂ow膮 Samarina i jego
zb贸jc贸w w kierunku 艣ciany p艂on膮cych jedwabi.
Bandyci patrzyli, jak jajo szybuje nad ich g艂owami. Samarin spojrza艂 w艣ciekle na
Aleksa i podni贸s艂 szabl臋, jakby chcia艂 艣ci膮膰 mu g艂ow臋.
Walka
Gdy Samarin robi艂 zamach, Alex patrzy艂 na stalow膮 g艂owni臋. Wszystko rozgrywa艂o
si臋 jakby w zwolnionym tempie, ale wiedzia艂, 偶e za sekund臋 szabla odr膮bie mu
g艂ow臋.
Nagle w powietrzu b艂ysn膮艂 sztylet i wbi艂 si臋 w rami臋 Samarina. Szabla upad艂a na
pod艂og臋.
Samarin b艂yskawicznie z艂apa艂 Aleksa za ko艂nierz, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i
skoczy艂 w t艂um bandyt贸w. Hukn臋艂y strza艂y, gdy jego ludzie otworzyli ogie艅. Kule
艣wiszcza艂y w powietrzu.
Alex wtuli艂 g艂ow臋 w ramiona, gdy Ismael wl贸k艂 go za sob膮. Zobaczy艂, jak
przewraca on ci臋偶ki drewniany st贸艂 i kryje si臋 za nim wraz z pozosta艂ymi
niedosz艂ymi wybawcami. Drzazgi fruwa艂y w powietrzu, gdy kule uderza艂y w grube
deski blatu. Alex us艂ysza艂, jak Ismael j臋kn膮艂 z b贸lu, ale nie widzia艂 go za
barykad膮.
75
Rachel, Matt i oswobodzeni niewolnicy nie mogli walczy膰 wr臋cz, wi臋c rzucali czym
popad艂o, g艂贸wnie pucharami i butelkami. Dw贸ch bandyt贸w oberwa艂o po g艂owach.
Tutaj nie mieli 偶adnej os艂ony, o czym doskonale wiedzieli.
Samarin wraz z innym opryszkiem z艂apali Aleksa pod r臋ce i u偶ywaj膮c go jako 偶ywej
tarczy cofali si臋 w kierunku lochu.
Gdy wywlekali go z sali, Alex zobaczy艂 Barab臋 le偶膮cego na pod艂odze. Z rany w
ramieniu p艂yn臋艂a mu krew. Bandyci go postrzelili.
- Czekajcie! - krzykn臋艂a Rachel do przyjaci贸艂. - Maj膮 Aleksa! Wstrzyma膰 ogie艅!
Alex rozgl膮da艂 si臋 gor膮czkowo, szukaj膮c wyj艣cia z sytuacji. Samarin i jego
podkomendny trzymali go mocno. Nie m贸g艂 z nimi walczy膰, nie m贸g艂 si臋 wyrwa膰.
Rachel rzuca艂a w bandyt贸w p艂on膮cymi w臋glami, podczas gdy Matt, Ismael i
pozostali wycofywali si臋 na korytarz, przygotowuj膮c si臋 do ucieczki.
Samarin, wlok膮c Aleksa w stron臋 lochu, szepn膮艂:
- B臋dziesz pami臋ta艂 ten dzie艅 do ko艅ca 偶ycia, haruj膮c w kopalni.
Trzech rabusi贸w rzuci艂o si臋 po jajo feniksa, ale zatrzyma艂 ich 偶ar bij膮cy od
p艂on膮cego jedwabiu.
艢wiaffo
Samarin zawo艂a艂 do swoich ludzi: - Zakujcie ch艂opaka w kajdany. B臋dzie...
Nagle w k膮cie, gdzie Alex rzuci艂 jajo feniksa, rozb艂ys艂o 艣wiat艂o, nie pozwalaj膮c
przyw贸dcy zb贸jc贸w doko艅czy膰 zdania.
Samarin krzykn膮艂 ze zdumienia i gwa艂townie post膮pi艂 krok do przodu. Aleksa
pchn膮艂 w ty艂, mi臋dzy swoich kamrat贸w.
Blask by艂 coraz ja艣niejszy. Alex w 偶yciu nie widzia艂 podobnego 艣wiat艂a. Migota艂o
jak p艂omienie ogniska, ale nie wydziela艂o ciep艂a.
Feniks wykluwa si臋 z jaja! - pomy艣la艂. Bardzo chcia艂 to zobaczy膰, bo wiedzia艂,
偶e niewielu ludziom dane by艂o ogl膮da膰 taki cud. Musia艂 jednak ratowa膰 w艂asn膮
sk贸r臋. Od d艂u偶szej chwili bandyci nie zwracali na niego uwagi. Musz臋 si臋 st膮d
wydosta膰!
77
Ludzie Samarina ruszyli do przodu, 偶eby przyjrze膰 si臋 dziwnemu zjawisku.
Wygl膮da艂o to tak, jakby z nieba spad艂a najja艣niejsza gwiazda i sk膮pa艂a sal臋 w
ch艂odnym blasku.
Przez chwil臋 Alex kuli艂 si臋 mi臋dzy nimi, niemal zapomniany.
Potem ostro偶nie wymin膮艂 zaciekawionych z艂oczy艅c贸w i zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰 za
kryj贸wk膮. Niepostrze偶enie wydosta艂 si臋 z sali na korytarz wiod膮cy do lochu.
Zb贸j stoj膮cy najbli偶ej jaja feniksa wyszepta艂:
- Diament p臋ka! W 艣rodku co艣 jest!
- Anio艂! - podsun膮艂 inny.
Cho膰 Alex zd膮偶y艂 skr臋ci膰 za r贸g, jaskrawy blask niemal go o艣lepi艂.
Jajo feniksa eksplodowa艂o. Wiruj膮ca bia艂a kula ros艂a, b艂yskawicznie wype艂niaj膮c
wielk膮 komnat臋. J臋zory ognia wdar艂y si臋 na korytarz.
Zar zbija艂 z n贸g. Zb贸jcy zacharczeli, gdy zamiast powietrza wci膮gn臋li do p艂uc
p艂omienie. Ci najbli偶si j膮dra wybuchu zgin臋li prawie od razu.
Ci, kt贸rzy stali dalej w korytarzu, zawyli z b贸lu, gdy 偶ar uderzy艂 w nich,
zapalaj膮c ubrania, spopielaj膮c brody i brwi, parz膮c p艂uca.
Korytarz wype艂ni艂a burza p艂omieni. Alex rzuci艂 si臋 na pod艂og臋. Mocno zacisn膮艂
powieki i wstrzymywa艂 oddech przez czas, kt贸ry wydawa艂 mu si臋 wieczno艣ci膮. Z
ka偶dym uderzeniem serca by艂 pewien, 偶e d艂u偶ej nie wytrzyma, wrza艣nie z b贸lu i
wci膮gnie ogie艅 do p艂uc.
Ogie艅 przetacza艂 si臋 nad nim niczym oceaniczna fala, nabieraj膮c p臋du i si艂y.
Alex os艂ania艂 g艂ow臋 r臋kami i wtula艂 twarz w ch艂odne kamienie lochu.
78
Wreszcie 偶ar zel偶a艂. Alex le偶a艂 jeszcze przez chwil臋, sapi膮c urywanie.
Par臋 sekund wcze艣niej w fortecy hucza艂y strza艂y karabinowe, rozbrzmiewa艂y
rozkazy i krzyki.
Teraz s艂ycha膰 by艂o tylko odg艂osy pogromu. Paru ludzi kas艂a艂o lub j臋cza艂o z b贸lu,
a wi臋kszo艣膰 wrzeszcza艂a, walcz膮c z ogniem.
Alex o艣mieli艂 si臋 otworzy膰 oczy. Bandyci t艂oczyli si臋 w korytarzu, pr贸buj膮c
ugasi膰 p艂on膮ce albo tl膮ce si臋 turbany i ubrania. Dopiero wtedy zauwa偶y艂, 偶e dym
wydobywa si臋 tak偶e z jego szaty. Pali艂 si臋 prawy r臋kaw.
Z popio艂贸w
Alex zdusi艂 ogie艅. Us艂ysza艂 ha艂as. By艂 to krzyk, krzyk nie z tej ziemi. Nigdy
nie potrafi艂 opisa膰 go, jak nale偶y. Zacz膮艂 si臋 jakby od trzasku p艂omieni, a
zako艅czy艂 sykiem. By艂 g艂o艣ny. Fffrissss. Fffrissss. Fffrissss!
Alex by艂 pewien, 偶e takiego d藕wi臋ku nikt nie s艂ysza艂 od tysi膮ca lat, 偶e takiego
d藕wi臋ku najpewniej nikt ju偶 nigdy nie us艂yszy: by艂 to g艂os wyklutego z jaja
smoka wzywaj膮cego matk臋.
Alex nie 艣mia艂 si臋 ruszy膰. Us艂ysza艂 jakby plusk, a potem 艂opot skrzyde艂, gdy
smocze piskl臋 drepta艂o po pod艂odze.
Chwil臋 p贸藕niej stworzenie pojawi艂o si臋 w drzwiach tu偶 obok niego.
Mia艂o troch臋 ponad p贸艂 metra wzrostu i nie wi臋cej ni偶 siedemdziesi膮t pi臋膰
centymetr贸w d艂ugo艣ci, 艂膮cznie
80
z ogonem. Feniks wygl膮da艂 jakjaszczurka, ale niepodobna do 偶adnej znanej
Aleksowi. Przypomina艂 miniaturowego tyranozaura, tylko 偶e szyj臋 i ogon mia艂
d艂u偶sze, a g艂ow臋 w臋偶sz膮 i zaopatrzon膮 w dzi贸b podobny do ptasiego. Jednak 偶aden
ptak nie mia艂 z臋b贸w.
Stworzenie wskoczy艂o na krzes艂o i sta艂o przez chwil臋, sk艂adaj膮c i rozk艂adaj膮c
skrzyd艂a. Nadal by艂o pokryte kawa艂kami p艂on膮cej skorupy. Cienkie j臋zyki p艂omieni
wznosi艂y si臋, gdy wypr贸bowywa艂 skrzyd艂a. Spowija艂 go dym.
Wreszcie pewnie za艂opota艂 skrzyd艂ami, wzbi艂 si臋 w powietrze i poszybowa艂 do
stajni.
Alex wsta艂 i patrzy艂, jak stworzenie przelatuje nad p艂on膮cymi zagrodami.
Fragment dachu zawali艂 si臋; feniks wypatrzy艂 otw贸r i znikn膮艂.
6 - Lot feniksa
Ucieczka
Alex? - zawo艂a艂a Rachel. - Alex? Jej g艂os przywo艂a艂 go do rzeczywisto艣ci.
Otacza艂 go dym, p艂omienie, wielki 偶ar. Nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e w ka偶dej
chwili p艂on膮ca forteca mo偶e run膮膰 mu na g艂ow臋.
- Tutaj! - odkrzykn膮艂.
Rachel i Matt z szablami w d艂oniach wr贸cili do wielkiej sali. Zajrzeli do
korytarza prowadz膮cego do prowizorycznego lochu. Dla ochrony przed gor膮cem g艂owy
i ramiona mieli owini臋te w szmaty.
Jedwabne obicia p艂on臋艂y ju偶 na wszystkich 艣cianach komnaty.
Rachel zawo艂a艂a do Aleksa:
- Chod藕! Musimy st膮d znika膰! - Podbieg艂a i chwyci艂a go za r臋k臋. Matt przyskoczy艂
z drugiej strony.
Alex szed艂 chwiejnym krokiem, przest臋puj膮c nad cia艂ami powalonych zb贸jc贸w.
Rachel przynagla艂a go, ci膮gn膮c
82
ku drzwiom, ale on zauwa偶y艂 rannego Barab臋. Ch艂opak le偶a艂 na pod艂odze mi臋dzy
dwoma martwymi rabusiami. Ubranie na nim si臋 tli艂o, mia艂 okropnie poparzon膮
twarz.
Obok niego Alex dostrzeg艂 sw贸j sztylet Med-Jai. Podni贸s艂 bro艅 i z艂apa艂 Barab臋 za
r臋k臋, chc膮c wywlec go z sali. Matt pospieszy艂 mu z pomoc膮.
Wreszcie wydostali si臋 na d艂ugi korytarz, obwieszony p艂on膮cymi gobelinami.
Biegli co si艂 w nogach, mijaj膮c wej艣cia do licznych pokoi, kt贸re musia艂y by膰
kwaterami z艂oczy艅c贸w.
Rachel otworzy艂a drzwi na ko艅cu korytarza i znale藕li si臋 na zewn膮trz. Niedoszli
niewolnicy podbiegli, by podtrzyma膰 s艂aniaj膮cego si臋 Aleksa. Pomogli mu po艂o偶y膰
si臋 na ziemi, gdzie przez d艂ugi czas kaszla艂, nie mog膮c z艂apa膰 tchu.
Ch艂odniejsze powietrze ocuci艂o Barab臋 i ch艂opak odwr贸ci艂 si臋 do Aleksa. By艂
powa偶nie poparzony i mia艂 kul臋 w ramieniu. B贸l wykrzywi艂 mu twarz.
- Uratowa艂e艣 mnie - powiedzia艂. - Dlaczego?
- Przysi膮g艂em chroni膰 偶ycie - odpar艂 Alex.
Baraba smutno zwiesi艂 g艂ow臋, jakby wreszcie zrozumia艂. Kaszln膮艂 i szepn膮艂:
- My艣l臋, 偶e pewnego dnia zostaniesz Med-Jai, Aleksie 0'Connellu.
Potem zacz膮艂 si臋 krztusi膰 i nie powiedzia艂 ju偶 wi臋cej ani s艂owa.
Rachel pomog艂a Aleksowi podnie艣膰 si臋 na nogi. Po przej艣ciu kilkuset metr贸w
zobaczyli stoj膮cego na skale Ismaela. Mia艂 obwi膮zan膮 r臋k臋, ale wydawa艂o si臋, 偶e
zapomnia艂 o ranie. Patrzy艂 w dolin臋.
83
Alex te偶 spojrza艂 w t臋 sam膮 stron臋.
Forteca sta艂a w p艂omieniach. Ponad ni膮 k艂臋bi艂 si臋 dym, tworz膮c chmury
pod艣wietlone 艂un膮 po偶ogi. Wok贸艂 strzela艂y w臋gle, wzlatuj膮c w noc jak 艣wietliki.
Ale nie na to patrzy艂 Ismael.
Nad Nilem mruga艂o 艣wiate艂ko, jak gdyby gwiazda rozpostar艂a skrzyd艂a. P艂yn臋艂o
jednostajnie na po艂udnie, w g贸r臋 rzeki, i przegl膮da艂o si臋 w wodzie.
Alex bez tchu patrzy艂 na feniksa.
- Jest pi臋kny, przyjacielu - powiedzia艂 Ismael. - Nigdy nie przypuszcza艂em, 偶e
mo偶e istnie膰 co艣 tak pi臋knego.
Dopiero gdy feniks znikn膮艂 za zakr臋tem rzeki, Alex zwr贸ci艂 uwag臋 na sw膮d
spalonej sk贸ry. Ismael trzyma艂 w r臋ku roz偶arzony w臋gielek, nawet tego nie
zauwa偶aj膮c.
On te偶, pomy艣la艂 Alex, pewnego dnia zostanie Med--Jai-
S膮d med~3ai
Med-Jai zjawili si臋 kr贸tko po wschodzie s艂o艅ca. Ar-deth Bay odkry艂, 偶e ob贸z
handlarzy zosta艂 spl膮drowany, a jego mieszka艅cy wybici. Zaniepokojony, rozes艂a艂
grupy ludzi na p贸艂noc i na po艂udnie na poszukiwanie Aleksa.
Oddzia艂 ratunkowy dostrzeg艂 p艂on膮c膮 fortec臋 z odleg艂o艣ci wielu kilometr贸w, ale
Med-Jai przez znaczn膮 cz臋艣膰 dnia b艂膮dzili w skalnym labiryncie Wadi in Hajar i
dotarli do m艂odych poszukiwaczy przyg贸d ju偶 po walce.
Kilku Med-Jai opatrzy艂o im rany, inni za艣 wr贸cili do fortecy, 偶eby wy艂apa膰
bandyt贸w, kt贸rzy nie zdo艂ali uciec. Wr贸cili d艂ugo po zachodzie s艂o艅ca i
powiedzieli, 偶e paru 艂owc贸w niewolnik贸w zdo艂a艂o sp艂yn膮膰 艂odzi膮 w d贸艂 Nilu. S艂uch
po nich zagin膮艂.
Rachel i Matt wyszli z niebezpiecznej przygody bez szwanku. Ismael szybko wr贸ci艂
do zdrowia i humor mu
85
dopisywa艂, gdy jechali z fortecy z艂oczy艅c贸w do Kairu. Tylko Baraba cierpia艂
ogromnie, garbi艂 si臋 w siodle, od czasu do czasu trac膮c przytomno艣膰 i mamrocz膮c
co艣 niezrozumiale. Pi艂 prawie bez przerwy, ale nie m贸g艂 prze艂kn膮膰 ani k臋sa
jedzenia.
Ardeth Bay na g艂os wyrazi艂 swoje obawy:
- Chyba nie prze偶yje tej podr贸偶y. Mam tylko nadziej臋, 偶e przed 艣mierci膮 zobaczy
swoj膮 rodzin臋.
Baraba jednak dotar艂 do Kairu, cho膰 Alex przypuszcza艂, 偶e powr贸t do zdrowia
zajmie mu par臋 tygodni, a nawet miesi臋cy.
Drugiego wieczoru po powrocie do Kairu Alex, Matt i Rachel siedzieli i popijali
sch艂odzone mleko kokosowe, kiedy przyby艂 wys艂annik z wezwaniem dla Aleksa na
rad臋 w艂adc贸w Med-Jai. Wszyscy wiedzieli, co to oznacza.
- Powodzenia, Alex - rzek艂 cicho Matt.
- B臋dziemy czeka膰 na tw贸j powr贸t - doda艂a Rachel.
- Dzi臋ki - odpar艂 Alex. Przed wyj艣ciem d艂ugo patrzy艂 na swoich przyjaci贸艂. Jego
偶ycie mog艂o odmieni膰 si臋 teraz na zawsze. Nie m贸g艂 wymy艣li膰 nic zabawnego, co
m贸g艂by im powiedzie膰, wi臋c szepn膮艂 tylko: - Niebawem wr贸c臋.
Kiedy po d艂ugiej podr贸偶y na wielb艂膮dzie przyby艂 na rad臋, ze zdziwieniem
stwierdzi艂, 偶e Baraba i Ismael r贸wnie偶 zostali wezwani.
Starszy z nich mia艂 ponur膮 min臋 i kuli艂 si臋, jakby by艂 chory. Wydawa艂o si臋, 偶e
za ka偶dy ruch p艂aci wielkim b贸lem.
86
Dwunastu wodz贸w Med-Jai siedzia艂o p贸艂kolem w grocie niewidomej kobiety po
sze艣ciu z ka偶dej jej strony Niemal wszyscy byli w s臋dziwym wieku. Mieli bia艂e
brody i na znak swej godno艣ci na czarnych szatach nosili kaffiyeh.
Alex doskonale wiedzia艂, 偶e ci ludzie b臋d膮 os膮dza膰 jego czyny. Zadecyduj膮, czy
godzien jest wykona膰 nast臋pny krok, by zosta膰 Med-Jai. Na 艣rodku jaskini
migota艂o niewielkie ognisko. Alex mia艂 wra偶enie, 偶e puste oczodo艂y ludzkich
czaszek wmurowanych w 艣cian臋 wok贸艂 ognia patrz膮 na niego surowo, jak gdyby
martwi r贸wnie偶 mieli prawo go s膮dzi膰.
Ismael i Baraba przysun臋li si臋 do niego.
- Teraz - podj臋艂a staruszka, kieruj膮c w ogie艅 bia艂e nie-widz膮ce oczy- pos艂uchamy
waszej opowie艣ci o jaju feniksa. Pos艂a艂am dw贸ch na pustyni臋, 偶eby je odzyskali,
a wr贸ci艂o pi臋cioro. B臋dziecie m贸wi膰 po kolei, nie przerywaj膮c jeden drugiemu.
Kaifom Med-Jai jednak偶e wolno b臋dzie pyta膰 o mniej jasne sprawy. Kiedy
wys艂uchamy wszystkiego, co macie do powiedzenia, zag艂osujemy, czy jeste艣cie
gotowi do uczynienia kolejnych krok贸w na drodze, kt贸ra wiedzie do zostania Med-
Jai. Bez wyra偶enia zgody pan贸w Med-Jai nikomu nie wolno post膮pi膰 ani kroku
dalej. Najpierw wys艂uchamy Ismaela.
Ismael chrz膮kn膮艂 i nerwowo strzeli艂 oczami po k膮tach jaskini. Zmusi艂 si臋 do
u艣miechu i zacz膮艂:
- Gdy powiedziano mi, i偶 nie jestem got贸w zosta膰 Med-Jai, zrozumia艂em, 偶e musz臋
si臋 przygotowa膰 i 偶e chc臋 by膰 got贸w ju偶, dlatego pod膮偶y艂em za Barab膮 i
Aleksem...
Opowiedzia艂, jak Alex pr贸bowa艂 wykra艣膰 jajo feniksa kupcom i znalaz艂 si臋 w ich
obozie akurat wtedy, gdy
87
zaatakowali bandyci. Opowiedzia艂, jak Alex usi艂owa艂 uratowa膰 rannego kupca i nie
opu艣ci艂 go a偶 do 艣mierci. Opowiedzia艂, jak Alex tropi艂 z艂oczy艅c贸w do fortecy i
jak uwolni艂 niewolnik贸w i Barab臋 z po偶aru.
Z ka偶dym s艂owem Ismaela Alex wygl膮da艂 na coraz wi臋kszego bohatera. Zda艂 sobie
spraw臋, 偶e przyjaciel pr贸buje przedstawi膰 go w jak najlepszym 艣wietle, by
wp艂yn膮膰 na os膮d wodz贸w Med-Jai.
Par臋 razy ten czy 贸w ze starc贸w przerywa艂 Ismaelowi celnym pytaniem.
- Nie uwa偶asz, 偶e Alex post膮pi艂 nierozumnie, pr贸buj膮c wedrze膰 si臋 do tak dobrze
strze偶onej fortecy?
- Uwa偶am, 偶e post膮pi艂 dzielnie - odpar艂 Ismael. - By膰 mo偶e kierowa艂a nim
desperacja, bo przecie偶 spieszy艂 na ratunek przyjacio艂om. Ale nie podejmowa艂
niepotrzebnego ryzyka.
Kiedy po paru godzinach Ismael sko艅czy艂 opowiada膰, przysz艂a kolej na Barab臋.
By艂o jasne, 偶e cierpi, wi臋c nikt nie n臋ka艂 go pytaniami.
- By艂o tak, jak powiedzia艂 Ismael. Alex O'Connell zas艂uguje na uznanie za
odzyskanie jaja feniksa i uratowanie niewolnik贸w. Ja by艂em chciwy. Mia艂em
nadziej臋, 偶e zagarn臋 jajo feniksa dla siebie i sam zostan臋 Med-Jai. Pod膮偶a艂em
zbyt blisko za 艂owcami niewolnik贸w. Zauwa偶yli mnie, zaskoczyli w nocy, gdy
spa艂em, i wzi臋li mnie w niewol臋. Wtedy... wtedy z rozpaczy odj臋艂o mi rozum. Alex
i Ismael uwolnili mnie z kajdan贸w, a ja nawet wtedy pr贸bowa艂em ukra艣膰 jajo
feniksa. Kiedy zobaczy艂em, 偶e maje Alex, ostrzeg艂em 艂owc贸w niewolnik贸w, zamiast
umo偶liwi膰 mu ucieczk臋. Nie jestem godzien zosta膰 Med-Jai.
88
Baraba wsta艂 z wysi艂kiem i chcia艂 wyj艣膰 z jaskini. Stara, 艣lepa kobieta rzek艂a
ze smutkiem:
- Prawda, Barabo, nigdy nie zostaniesz Med-Jai. Ale jest jeszcze dla ciebie
nadzieja. Mo偶esz zosta膰 dobrym cz艂owiekiem.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Baraba, sk艂aniaj膮c si臋 przed staruszk膮 i rad膮. Przed
wyj艣ciem zwr贸ci艂 si臋 do Aleksa: -I tobie dzi臋kuj臋, Aleksie 0'Connellu.
Zawdzi臋czam ci 偶ycie. Zawsze mo偶esz liczy膰 na moj膮 pomoc. Jestem do twoich
us艂ug.
Utykaj膮c, opu艣ci艂 jaskini臋.
Alex opowiada艂 jako ostatni. Stara艂 si臋 uwydatni膰 udzia艂 Ismaela, ale nie
pr贸bowa艂 mija膰 si臋 z prawd膮.
Kiedy doszed艂 do tego, jak rzuci艂 w ogie艅 jajo feniksa, jeden z s臋dziwych Med-
Jai zapyta艂:
- Dlaczego? Czemu艣 to uczyni艂? Pos艂ano ci臋, by艣 zniszczy艂 jajo. Nie zrobi艂e艣
tego i teraz feniks b臋dzie grasowa艂 na pustyni. Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e ten...
ten potw贸r przysporzy nam k艂opot贸w.
- Nie kazano mi zniszczy膰 jaja - t艂umaczy艂 Alex. -Powiedziano mi, 偶e mam zrobi膰
to, co uznam za s艂uszne. Med-Jai chroni膮 偶ycie. Dzielimy 艣wiat z lwami,
krokodylami i hipopotamami. Z pewno艣ci膮 wystarczy miejsca dla jednego feniksa.
- Ale nie pozwalamy lwom po偶era膰 naszych dzieci -zauwa偶y艂 Med-Jai. - Aleksie,
jeste艣 dzielnym i zmy艣lnym m艂odzie艅cem, lecz uwa偶am, 偶e w tym wypadku dokona艂e艣
z艂ego wyboru. Musia艂e艣 wiedzie膰, 偶e zniszczenie jaja le偶y w naszym interesie.
Mo偶e... mo偶e zb艂膮dzi艂e艣 w gor膮czce bitwy?
89
Alex czu艂, jak krew odp艂ywa mu z twarzy. Wiedzia艂, 偶e s膮d pan贸w Med-Jai musi by膰
jednomy艣lny. Wiedzia艂, 偶e ten cz艂owiek nie zgadza si臋 z jego decyzj膮 i uchyla mu
furtk臋. Musia艂 go przekona膰, 偶e nie ma racji.
- Nie... nie zb艂膮dzi艂em - powiedzia艂. - Nawet gdybym mia艂 rok do namys艂u,
pozwoli艂bym wyklu膰 si臋 feniksowi. Tak bowiem kaza艂o mi zrobi膰 serce.
Starzec westchn膮艂 ci臋偶ko i z powa偶n膮 min膮 wbi艂 oczy w ziemi臋. Ale Ardeth Bay i
paru innych pos艂a艂o Aleksowi krzepi膮ce u艣miechy.
- Mo偶ecie odej艣膰 - powiedzia艂a staruszka do Aleksa i Ismaela. - Czekajcie przed
jaskini膮.
Ch艂opcy wyszli na zewn膮trz. By艂a noc i na niebie 艣wieci艂o dziesi臋膰 tysi臋cy
gwiazd. Zerwa艂 si臋 ch艂odny wiatr.
Nareszcie, pomy艣la艂 Alex, upa艂 zel偶eje.
Us艂ysza艂 g艂osy p艂yn膮ce z groty. Wodzowie zacz臋li obrady. Wiedzia艂, 偶e straci艂
szans臋 na wst膮pienie w szeregi Med-Jai.
W艂a艣ciwie my艣la艂 o tym z ulg膮. Jego rodzice wr贸c膮 za par臋 dni, a on przywita ich
w domu i b臋dzie udawa艂, 偶e pod ich nieobecno艣膰 nie wydarzy艂o si臋 nic wa偶nego.
Czeka艂 wi臋c spokojnie, rozkoszuj膮c si臋 ch艂odnym wiatrem.
Min臋艂o par臋 d艂ugich minut. Ardeth Bay wyszed艂 z jaskini i po艂o偶y艂 mu d艂o艅 na
ramieniu.
- Przykro mi - powiedzia艂. - Dziesi臋膰 g艂os贸w za, dwa przeciw.
- Nic nie szkodzi - odpar艂 Alex. - Rozumiem, dlaczego niekt贸rzy nie zgadzaj膮 si臋
z tym, co zrobi艂em.
Ardeth Bay poklepa艂 go po plecach i doda艂:
90
- Pos艂ucha艂e艣 g艂osu serca. To wszystko, co mo偶e zrobi膰 Med-Jai. KaifFaiyidh
s艂ucha swego serca. To wszystko, co mo偶e zrobi膰. Tym razem nie przybli偶ysz si臋
do celu, jednak偶e wszyscy zgadzamy si臋, 偶e ty... 偶e wy obaj... -Ardeth Bay
spojrza艂 znacz膮co na ch艂opc贸w - powinni艣cie kontynuowa膰 szkolenie na Med-Jai.
Pewnego dnia przejdziecie nast臋pn膮 pr贸b臋.
- Nast臋pn膮 pr贸b臋? - zapyta艂 Ismael. - Nast臋pne jajo feniksa?
Ardeth Bay roze艣mia艂 si臋.
- Ma艂o prawdopodobne, 偶eby艣my znale藕li nast臋pne jajo feniksa. - Odetchn膮艂
g艂臋boko i popatrzy艂 na gwiazdy t艂ocz膮ce si臋 na pustyni nieba, jak gdyby m贸g艂 w
nich odczyta膰 przysz艂o艣膰. U st贸p wzg贸rza wielb艂膮d parskn膮艂 weso艂o. -Ale pr贸ba
si臋 odb臋dzie, moi m艂odzi przyjaciele, tego jestem pewien. 呕ycie stale poddaje
nas pr贸bom. Nast臋pna objawi si臋 niebawem.
O sfaro偶yfnym Egipcie
Feniks
Feniks jest mitycznym ptakiem zwi膮zanym z kultem s艂o艅ca i pot臋g膮 egipskiego boga
s艂o艅ca. Wed艂ug legendy na 艣wiecie w okre艣lonym czasie m贸g艂 istnie膰 tylko jeden
feniks; ka偶dy 偶y艂 ponad pi臋膰 tysi臋cy lat. Kiedy nadchodzi艂 czas jego 艣mierci,
budowa艂 gniazdo, podpala艂 si臋 i natychmiast odradza艂 z w艂asnych popio艂贸w. Dla
Egipcjan ten cykl by艂 symbolem ponownych narodzin i nie艣miertelno艣ci. Feniks
jest zwykle przedstawiany jako ptak wi臋kszy od or艂a, o czerwonoz艂ocistym,
p艂omienistym upierzeniu.
Egipt i pustynie
Ziemie na brzegach Nilu s膮 najbardziej 偶yzne w Afryce, ale poza tym Egipt tworz膮
pustynie - Arabska, Zachodnia, na zach贸d od Nilu, i cz臋艣膰 Pustyni Libijskiej.
Gdyby podzieli膰 Egipt na dwana艣cie r贸wnych cz臋艣ci, jedena艣cie z nich by艂oby
suchych i pozbawionych 偶ycia.
93
A jednak na pustyni istnieje 偶ycie korzystaj膮ce z dobrodziejstwa oaz, gdzie z
g艂臋bokich podziemnych warstw wyp艂ywa woda. Woda mo偶e utrzymywa膰 si臋 w oazach
przez kilka dni, tygodni, miesi臋cy czy lat, umo偶liwiaj膮c 偶ycie ro艣linom, ludziom
i zwierz臋tom.
Na pustyniach temperatura w ci膮gu dnia przekracza niekiedy 50 stopni Celsjusza.
Cz臋stym zjawiskiem s膮 gwa艂towne burze piaskowe, a porywiste wiruj膮ce wiatry mog膮
w ci膮gu paru godzin przenie艣膰 setki ton piasku. Wielkie burze piaskowe nieomal
zasypa艂y Sfinksa.
Na pustyniach mieszkaj膮 nomadowie - koczownicy przenosz膮cy si臋 z miejsca na
miejsce w zale偶no艣ci od p贸r roku. Zajmuj膮 si臋 g艂贸wnie hodowl膮 wielb艂膮d贸w oraz
handlem korzeniami i minera艂ami.
Niewolnictwo w staro偶ytnym Egipcie
Pierwsi egiptolodzy wierzyli, 偶e w staro偶ytnym Egipcie niewolnictwo by艂o szeroko
rozpowszechnione i 偶e to niewolnicy wznie艣li piramidy, kt贸re stoj膮 do dzi艣.
Obecnie naukowcy s膮 przekonani, 偶e piramidy budowali ch艂opi w czasie suchej pory
roku, gdy nie by艂o pracy w polu. Tylko niewielka cz臋艣膰 mieszka艅c贸w Egiptu by艂a
niewolnikami. Zwykle byli to cudzoziemcy pojmani w czasie bitew i najazd贸w albo
biedacy, kt贸rych nie by艂o sta膰 na sp艂at臋 d艂ug贸w.
Egipscy kupcy
W staro偶ytnym Egipcie istnia艂 doskonale rozwini臋ty handel. W Egipcie znaleziono
wiele dzban贸w pochodz膮cych z innych kraj贸w; egiptolodzy uwa偶aj膮, 偶e zawiera艂y
one sprowadzane z daleka cenne oleje i korzenie.
94
Egipcjanie handlowali towarami i us艂ugami, 艂膮cznie z si艂膮 robocz膮, ale nie
u偶ywali pieni臋dzy do oko艂o 500 roku p.n.e., kiedy to ich cywilizacja istnia艂a
ju偶 tysi膮ce lat.
G艂贸wnym produktem eksportowym Egiptu by艂o ziarno, sprzedawane z du偶ym zyskiem.
Egipcjanie handlowali r贸wnie偶 cennymi metalami, takimi jak z艂oto i srebro, oraz
papirusem (egipskim papierem) i cennymi olejami u偶ywanymi podczas obrz臋d贸w i do
konserwowania 偶ywno艣ci. Staro偶ytni Egipcjanie u偶ywali 艣wi膮ty艅 jako
prowizorycznych magazyn贸w do przechowywania nadwy偶ek zbo偶a i towar贸w.
Staro偶ytne malowid艂a na papirusie pokazuj膮, jak statki pe艂ne towar贸w przybywaj膮
do Teb. Inne malowid艂a przedstawiaj膮 kupc贸w i rzemie艣lnik贸w handluj膮cych na
targu.
Egipt dzisiaj
Ludno艣膰 i kultura Egiptu stanowi膮 mieszanin臋 wp艂yw贸w arabskich, afryka艅skich i
europejskich. Mieszka艅cy kraju skupiaj膮 si臋 g艂贸wnie w delcie Nilu i wzd艂u偶
偶yznych brzeg贸w rzeki. Dominuj膮c膮 religi膮 jest islam, ale 偶yje tam wielu Kopt贸w
- egipskich chrze艣cijan. Wi臋kszo艣膰 Egipcjan m贸wi, pisze i czyta po arabsku, cho膰
w u偶yciu jest r贸wnie偶 j臋zyk koptyjski, b臋d膮cy spu艣cizn膮 po staro偶ytnych
Egipcjanach.