964

TRZY PYTANIA do prof. Nalaskowskiego o akcję KPH. „To kolejna próba budowania w nas poczucia winy. Tu chodzi o formowanie nowego Polaka” wPolityce.pl: KPH 1 marca rozpoczęła kolejną kampanię mającą na celu zmiany obyczajowe w Polsce. Tym razem zwraca się z apelem do rodziców osób z wynaturzeniami seksualnymi. Akcja ma na celu przekonanie rodziców, że homoseksualizm czy biseksualność ich dzieci to sytuacja normalna. Czy to jest przekroczenie kolejnej granicy? Prof. Aleksander Nalaskowski: Ja tą akcją jestem zdumiony, zszokowany wręcz. Mi się to nie mieści w głowie. Nie spodziewałem się, że podobną akcję można w ogóle wymyślić. Widziałem plakaty. To jest tak dalece posunięte uzewnętrznianie intymnych spraw i relacji, że zupełnie nie mieści się to w poetyce i wyobraźni mojego pokolenia. Są takie sprawy, czy wydarzenia, które swoją paradoksalnością sprawiają, że trudno nawet zająć jakieś stanowisko. Ta akcja to jakbym się dowiedział o najbardziej paradoksalnym wydarzeniu, którego w życiu bym się nie spodziewał. Trudno mi nawet znaleźć jakąś analogię. Ja patrzę na tę akcję ze zdumieniem. Ja znam pana Kowalskiego jako aktora, cenię go, ale nie wiem zupełnie po co on zgodził się na wzięcie udziału w takiej kampanii. To się nie mieści w moim oglądzie świata. Ja nie wierzę w to, co widzę, ale to się dzieje realnie.

Na stronie akcji czytam, że patronat nad nią wzięły wicemarszałek Wanda Nowicka, pełnomocnik rządu Agnieszka Kozłowska-Rajewicz oraz prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. O czym to świadczy? Tu zapewne chodzi o zyskiwanie elektoratu, o przyciągnięcie pewnych grup społecznych. Jednak nie rozumiem, dlaczego władza publiczna się w to angażuje. To są jakieś oddolne sprawy, kwestie działalności ruchów społecznych. Dlaczego ci, którzy sprawują władzę, się w to mieszają, dlaczego sprawują patronat nad takimi akcjami. Tego nie rozumiem. Brakuje tylko, żeby Prezydent RP objął nad tym patronat. Władze w ten sposób robią światopoglądowe wyznanie wiary. To jest niedopuszczalne.

Czym takie akcje mogą skutkować? Co może się zmienić w Polakach? Tu chodzi o formowanie nowego Polaka. Po raz kolejny mamy akcję czy ruch bazujący na budowaniu w nas poczucia winy. Jest sugestia, że ktoś prześladuje w Polsce mniejszości seksualne. Ja tej dokuczliwości nie widzę. Ludzie krzyczą, że ich ktoś bije, a ich nie bije. Nie wnikam w to, jak rodzice dzieci homoseksualnych, rozmawiają z nimi. Nie rozumiem, dlaczego miałbym mieć poczucie winy z racji tej czy innej orientacji seksualnej czyjegoś dziecka. Razi mnie, że władza publiczna się w to angażuje. Daje przyzwolenie na kształtowanie ludzi w poczuciu winy, w kompleksach. Słyszeliśmy, że jesteśmy antysemitami, że trzeba Grossa, żeby nam udowodnić, że jesteśmy bandytami, słyszeliśmy, że jesteśmy idiotami za kierownicą, więc trzeba wszędzie stawiać radary, teraz okazuje się, że wszyscy jesteśmy homofobami. Nie wiem co jeszcze można nam starać się wmówić... W imię czego to się robi? Rozmawiał Stanisław Żaryn

Śpij spo­koj­nie Pol­sko – SB, WSI, MO, ZO­MO, BOR i LWP czu­wa

„Nie­pod­le­gła i su­we­ren­na” III RP po­sta­wi­ła na do­świad­czo­nych funk­cjo­na­riu­szy spraw­dzo­nych w 1982 ro­ku, czy­li w sta­nie wo­jen­nym oraz wcze­śniej w cza­sach sta­nia na stra­ży wła­dzy lu­do­wej na­rzu­co­nej nam przez „przy­ja­ciół Mo­ska­li”. Tym oto spo­so­bem ryn­kiem za­wład­nę­li ko­mu­ni­stycz­ni re­sor­to­wi chłop­cy spraw­dze­ni i za­har­to­wa­ni wier­ną służ­bą w SB, MO, ZO­MO, WSI, LWP i BOR. Ostat­nio bez więk­sze­go echa prze­mknę­ły przez me­dia pew­ne z po­zo­ru tyl­ko ma­ło istot­ne in­for­ma­cje. Oka­za­ło się, że od no­we­go ro­ku kan­ce­la­rii pre­zy­den­ta nie chro­nią już funk­cjo­na­riu­sze BOR, lecz pry­wat­na fir­ma ochro­niar­ska Be­sma Se­cu­ri­ty. Do­cie­kli­wych i cie­kaw­skich po­wia­da­miam, że wraz z tą in­for­ma­cją stro­na in­ter­ne­to­wa agen­cji ochro­ny prze­sta­ła dzia­łać i po­ja­wił się jak­że wy­mow­ny ko­mu­ni­kat: „stro­na w prze­bu­do­wie”, nie my­lić z kam­pa­nią pro­pa­gan­do­wą PO: „Pol­ska w bu­do­wie”. Jak to? Pre­zy­dent wy­ra­ża ol­brzy­mie za­ufa­nie do sze­fa BOR, „szo­fe­ra” Ja­nic­kie­go, da­je mu po „Smo­leń­sku” ko­lej­ną ge­ne­ral­ską gwiazd­kę i na­gle ta­kie vo­tum nie­uf­no­ści? A mo­że dmu­cha na zim­ne? Kto raz zdra­dził, to wiel­ce praw­do­po­dob­ne, że uczy­ni to po raz ko­lej­ny, zwłasz­cza, je­że­li gdzieś ist­nie­je ośro­dek de­cy­zyj­ny, któ­re­go roz­ka­zy ma­ją o wie­le więk­szą moc niż te wy­da­wa­ne przez „mę­ży­ków sta­nu” znad Wi­sły, a nie­lo­jal­ność wo­bec tam­te­go ośrod­ka ni­g­dy nie ucho­dzi ni­ko­mu na su­cho. War­to do­dać, że ta sa­ma fir­ma ochra­nia rów­nież Mi­ni­ster­stwo Spraw Za­gra­nicz­nych, KRRiT, Mi­ni­ster­stwo Śro­do­wi­ska, Mi­ni­ster­stwo Edu­ka­cji Na­ro­do­wej, Cen­trum Ob­słu­gi Kan­ce­la­rii i Pre­ze­sa Ra­dy Mi­ni­strów oraz kil­ka jed­no­stek woj­sko­wych. Do­wia­du­je­my się też, że od mar­ca bie­żą­ce­go ro­ku z lot­nisk w Pol­sce znik­ną funk­cjo­na­riu­sze stra­ży gra­nicz­nej, a w ich miej­sce po­ja­wią się pra­cow­ni­cy pry­wat­nych agen­cji ochro­ny.  Je­że­li do­da­my do te­go fakt, że wła­dze jed­no­stek ad­mi­ni­stra­cyj­nych w wie­lu mia­stach i gmi­nach pol­ski co­raz czę­ściej re­zy­gnu­ją z usług po­li­cji, a do roz­pra­wia­nia się z pro­te­stu­ją­cy­mi ro­da­ka­mi wy­naj­mu­ją pry­wat­ne ar­mie, czy­li agen­cje ochro­ny, to Pol­ska ja­wić się nam za­czy­na ja­ko ty­po­wo oli­gar­chicz­ny twór pań­stwo­wy, gdzie jak w XVII czy XVIII wie­ku moż­no­wład­cy dla oso­bi­stej ochro­ny i dła­wie­nia bun­tów dys­po­no­wa­li wła­sny­mi za­ufa­ny­mi ma­gnac­ki­mi woj­ska­mi i od­dzia­ła­mi dwor­ski­mi, w któ­rych aż ro­iło się od ciem­nych ty­pów i po­dej­rza­nych in­dy­wi­du­ów.  Wy­obraź­my so­bie wy­ni­ki prze­pro­wa­dzo­ne­go wśród Po­la­ków son­da­żu, w któ­rym za­da­no by dzi­siaj jed­no tyl­ko py­ta­nie, brzmią­ce:

Ja­ka for­ma­cja mun­du­ro­wa jest w Pol­sce naj­licz­niej­sza? Więk­szość ro­da­ków nie­zda­ją­cych so­bie jesz­cze spra­wy, że sta­li­śmy się już da­wa­no re­pu­bli­ką ba­na­no­wą i ewe­ne­men­tem nie­spo­ty­ka­nym na­wet na kon­ty­nen­cie afry­kań­skim, od­po­wie­dzia­ła­by, że ta­ką for­ma­cją jest woj­sko, al­bo po­li­cja. Gło­sy roz­ło­ży­ły­by się mniej wię­cej po rów­no, a je­dy­nie kil­ka pro­cent zwo­len­ni­ków PSL-u po­sta­wi­ło­by na straż po­żar­ną, oczy­wi­ście uwzględ­nia­jąc tę ochot­ni­czą. Tym­cza­sem już od wie­lu lat naj­więk­szą for­ma­cją mun­du­ro­wą w Pol­sce są pry­wat­ne fir­my ochro­niar­skie, a ich li­czeb­ność już daw­no prze­wyż­sza ilość wszyst­kich żoł­nie­rzy, po­li­cjan­tów, stra­ża­ków i so­ki­stów ra­zem wzię­tych. Oczy­wi­ście więk­szo­ści ro­da­ków te pry­wat­ne si­ły zbroj­ne ko­ja­rzą się naj­czę­ściej z ochro­nia­rza­mi w su­per­mar­ke­tach i nic nie wie­dzą na przy­kład o dzia­ła­ją­cych w ra­mach tych firm Spe­cja­li­stycz­nych Uzbro­jo­nych For­ma­cjach Ochron­nych (SU­FO), wy­wia­dow­ni, na­zwij­my je „go­spo­dar­czy­mi” czy wręcz wy­my­ka­ją­cych się spod ja­kiej­kol­wiek ochro­ny, swe­go ro­dza­ju pry­wat­nych służ­bach spe­cjal­nych wy­po­sa­żo­nych tak, że ABW, SKW i CBA mo­gły­by im tyl­ko po­zaz­dro­ścić. Że­by do­brze zro­zu­mieć opi­sy­wa­ne prze­ze mnie za­gro­że­nie, trze­ba nie­co cof­nąć się w cza­sie i wró­cić do le­ni­we­go okre­su wa­ka­cyj­ne­go w 1997 ro­ku, a kon­kret­nie do dnia 22 sierp­nia, kie­dy to bez zbęd­ne­go roz­gło­su uchwa­lo­no usta­wę o ochro­nie osób i mie­nia, któ­ra to usta­wa za­po­cząt­ko­wa­ła ochro­niar­ski pol­ski bum.  Do­ko­nał te­go rząd pod wo­dzą Pre­ze­sa Ra­dy Mi­ni­strów Wło­dzi­mie­rza Ci­mo­sze­wi­cza (TW „Ca­rex”) nie­ja­ko rzu­tem na ta­śmę, gdyż na 21 wrze­śnia 1997 ro­ku za­pla­no­wa­no wy­bo­ry par­la­men­tar­ne. To wła­śnie w tym ak­cie praw­nym po­sta­no­wio­no, że wła­ści­cie­lem fir­my ochro­niar­skiej mo­że być tyl­ko oso­ba, któ­ra ukoń­czy od­po­wied­nie szko­le­nie, zda eg­za­min i uzy­ska li­cen­cję II stop­nia pra­cow­ni­ka ochro­ny fi­zycz­nej. Po­licz­my te­raz, ile cza­su po­trze­bo­wał wte­dy zwy­kły Ko­wal­ski, by ta­ką fir­mę otwo­rzyć.  Naj­pierw trze­ba by­ło po­cze­kać, aż pierw­si or­ga­ni­za­to­rzy kur­sów dla pra­cow­ni­ków ochro­ny za­twier­dzą w od­po­wied­nich in­sty­tu­cjach pro­gra­my na­ucza­nia. Na­stęp­nie trze­ba by­ło na ta­ki kurs się za­pi­sać, a po je­go ukoń­cze­niu, w Ko­men­dzie Wo­je­wódz­kiej Po­li­cji od­po­wied­niej dla miej­sca za­miesz­ka­nia kur­san­ta, przejść przez gę­ste eg­za­mi­na­cyj­ne si­to i oprócz teo­rii za­li­czyć jesz­cze strze­la­nie oraz tech­ni­ki obez­wład­nia­nia, wal­ki wręcz i sto­so­wa­nie środ­ków przy­mu­su bez­po­śred­nie­go. Li­cząc lek­ko, w naj­bar­dziej opty­mi­stycz­nym wa­rian­cie, po wie­lu mie­sią­cach moż­na by­ło stać się szczę­śli­wym po­sia­da­czem li­cen­cji pra­cow­ni­ka ochro­ny dru­gie­go stop­nia, z tym, że po tym cza­sie oka­za­ło się, że tort, czy­li ry­nek ochro­niar­ski, zo­stał już po­dzie­lo­ny. Stwo­rzo­no bo­wiem usta­wo­we wy­jąt­ki i dzię­ki spryt­nie na­pi­sa­nym ak­tom wy­ko­naw­czym li­cen­cje au­to­ma­tycz­nie i na­tych­miast otrzy­mać mo­gli ab­sol­wen­ci szkół ofi­cer­skich i pod­ofi­cer­skich oraz bo­row­cy z 15 let­nim sta­żem.  Je­że­li cof­nie­my się 15-lat do ty­łu, wła­śnie od 1997 ro­ku, to oka­że się, że „nie­pod­le­gła i su­we­ren­na” III RP po­sta­wi­ła na do­świad­czo­nych funk­cjo­na­riu­szy spraw­dzo­nych w 1982 ro­ku, czy­li w sta­nie wo­jen­nym oraz wcze­śniej w cza­sach sta­nia na stra­ży wła­dzy lu­do­wej na­rzu­co­nej nam przez „przy­ja­ciół Mo­ska­li”. Tym oto spo­so­bem ryn­kiem za­wład­nę­li ko­mu­ni­stycz­ni re­sor­to­wi chłop­cy spraw­dze­ni i za­har­to­wa­ni wier­ną służ­bą w SB, MO, ZO­MO, WSI, LWP i BOR.

Dzi­siaj jed­nak oka­zu­je się, że na­wet te pry­wat­ne ar­mie nie za­do­wa­la­ją już wło­da­rzy III RP i aby cia­łem sta­ły się sło­wa mó­wią­ce, że „okrą­gło­sto­ło­wej wła­dzy nie od­da­my ni­g­dy”, Do­nald Tusk prze­słał do sej­mu pro­jekt usta­wy (druk nr 1066), na mo­cy któ­rej za­pro­wa­dzać po­rzą­dek w Pol­sce bę­dą mo­gli funk­cjo­na­riu­sze z ob­cych państw. 

„Cza­ry-ma­ry” z fir­ma­mi ochro­niar­ski­mi do­ko­na­ne zo­sta­ło w 1997 ro­ku pod osło­ną ka­ni­ku­ły i upal­ne­go sierp­nia. Dzi­siaj, kie­dy idzie „go­rą­ca” wio­sna, nikt nie cze­kał do la­ta, a pan pre­mier Tusk prze­słał usta­wę do sej­mu w cza­sie roz­pę­ta­nej z pre­me­dy­ta­cją przez czło­wie­ka do za­dań spe­cjal­nych, Pa­li­ko­ta, „bu­rzy w szklan­ce wo­dy”, czy­li ha­ła­su o związ­kach part­ner­skich i awan­tu­ry „Grodz­ka-No­wic­ka”, któ­rym to spra­wom wio­dą­ce me­dia nada­ły ran­gę „pol­skiej ra­cji sta­nu”.

Nie na­le­ży też po­mi­jać ro­li za­słu­żo­nej pa­ni mar­sza­łek Ewy Ko­pacz, któ­ra tak uło­ży­ła pro­gram po­sie­dze­nia sej­mu, aby par­la­men­ta­rzy­ści zaj­mo­wa­li się spra­wa­mi trze­cio i czwar­to­rzęd­nej wa­gi w at­mos­fe­rze przy­po­mi­na­ją­cej hisz­pań­ską cor­ri­dę.  Te­raz Dro­dzy Czy­tel­ni­cy chy­ba zro­zu­mia­ły stał się już dla Was ty­tuł te­go ar­ty­ku­łu, a po prze­for­so­wa­niu przez es­ta­bli­sh­ment III RP no­wej usta­wo­wej pro­po­zy­cji Do­nal­da Tu­ska do wy­mie­nio­nych skró­tów bę­dzie­my mo­gli do­rzu­cić jesz­cze kil­ka, z tym, że już za­gra­nicz­nych

Al­do­na Za­or­ska   

Do­nald Tusk i je­go rząd nie od dziś za­cho­wu­ją się jak ma­łe po­li­tycz­ne kun­del­ki, któ­re war­czą tyl­ko na swo­im po­dwór­ku, a skom­lą ze stra­chu, gdy tyl­ko wy­sta­wią nos za bra­mę. Za­rów­no w kon­tak­tach z Mo­skwą, jak i Ber­li­nem, Bruk­se­lą czy Wa­szyng­to­nem ta­ka po­sta­wa w III RP jest co­dzien­no­ścią. God­ność Pol­ski i Po­la­ków jest po­nie­wie­ra­na na róż­nych po­lach. Oka­zu­je się, że nie tyl­ko w po­li­ty­ce, ale na­wet w spo­rcie.

„Wy­obraź­my so­bie sy­tu­ację(…): na me­czu w Ło­dzi al­bo Bia­łym­sto­ku część pol­skiej wi­dow­ni krzy­czy do ży­dow­skich te­ni­si­stek „wy ży­dow­skie kur­wy!”. Sę­dzia uci­sza cham­stwo, ale in­cy­dent po­wta­rza się, prze­szka­dza­jąc grać izra­el­skim te­ni­sist­kom. Na kon­fe­ren­cji dziew­czy­ny z Izra­ela są smut­ne, ale mil­czą na te­mat skan­da­licz­ne­go za­cho­wa­nia cha­mów obec­nych wśród te­ni­so­wej pu­blicz­no­ści. (…) Wy­obra­ża­cie so­bie Pań­stwo, co by się wów­czas dzia­ło?! Wy­obra­ża­cie so­bie (…)” – py­ta na por­ta­lu wPo­li­ty­ce Ma­ciej Paw­lic­ki, pu­bli­cy­sta ty­go­dni­ka „w Sie­ci”, re­ży­ser, pro­du­cent. Gdy Agniesz­ka i Ur­szu­la Ra­dwań­skie gra­ły w Ej­la­cie, zgro­ma­dzo­ny na try­bu­nach mo­tłoch nie tyl­ko wył, gwiz­dał i tu­pał, ale też rzu­cał na kort pa­pie­ro­we sa­mo­lo­ci­ki, naj­wy­raź­niej na­wią­zu­jąc do ka­ta­stro­fy w Smo­leń­sku (na stro­nie Agniesz­ki i Ur­szu­li by­ły pu­bli­ko­wa­ne ma­te­ria­ły, tak­że w ję­zy­ku an­giel­skim, za­prze­cza­ją­ce ofi­cjal­nym usta­le­niom ro­syj­skie­go i rzą­do­we­go śledz­twa) i wrzesz­czał do na­szych za­wod­ni­czek „you ca­tho­lic bit­ches!” (obie te­ni­sist­ki wzię­ły udział w ak­cji „Nie wsty­dzę się Je­zu­sa” i otwar­cie przy­zna­ją się do swo­jej ka­to­lic­kiej wia­ry). 

 „Sy­tu­ację ma­my więc ta­ką: ja­kaś część (wie­rzę, że nie­wiel­ka) izra­el­skiej wi­dow­ni ob­ra­ża­ła Po­lki m.​in. okrzy­ka­mi „you ca­tho­lic bit­ches!”, co por­ta­le tłu­ma­czą ja­ko „ka­to­lic­kie su­ki”, ale prze­cież „bitch” w sto­sun­ku do ko­bie­ty to okre­śle­nie skraj­nie obe­lży­we, zna­czy tak­że „dziw­ka” al­bo „kur­wa”. W ze­sta­wie­niu z przy­miot­ni­kiem okre­śla­ją­cym re­li­gię na­bie­ra jesz­cze moc­niej­sze­go zna­cze­nia. Sy­tu­acja nie by­ła jed­no­ra­zo­wym in­cy­den­tem sku­tecz­nie uci­szo­nym przez sę­dzie­go, po­wta­rza­ła się wie­lo­krot­nie” – pi­sze Paw­lic­ki. I co? I nic. W obro­nie na­szych te­ni­si­stek nie sta­nę­li tzw. bo­jow­ni­cy wal­ki z fa­szy­zmem i ra­si­zmem. Nie za­re­ago­wał też zna­ny fa­cho­wiec od do­ży­na­nia wa­tah Ra­dek Si­kor­ski, naj­wy­raź­niej za­ję­ty po­szu­ki­wa­niem „an­ty­se­mic­kich wpi­sów” w In­ter­ne­cie, nie za­re­ago­wał też „pol­ski” am­ba­sa­dor w Izra­elu, ża­den au­to­ry­tet ani ża­den po­li­tyk.  Tyl­ko nie­licz­ne, naj­czę­ściej pra­wi­co­we me­dia na­pi­sa­ły o za­cho­wa­niu pseu­do­ki­bi­ców w izra­el­skim Ej­la­cie. Me­dia głów­ne­go ście­ku cał­ko­wi­cie to zda­rze­nie prze­mil­cza­ły, co wię­cej – zda­wa­ły się ata­ko­wać Agniesz­kę, Ur­szu­lę i ich tre­ne­ra za to, że na kon­fe­ren­cji pra­so­wej bez­po­śred­nio po me­czu po­świę­ci­li izra­el­skim dzien­ni­ka­rzom nie­ca­łą mi­nu­tę. Nikt nie za­py­tał o ko­men­tarz izra­el­ską am­ba­sa­dę, świa­to­wy zwią­zek te­ni­sa czy ja­ką­kol­wiek ży­dow­ską or­ga­ni­za­cję. Skan­da­licz­ne zaj­ście zo­sta­ło po­trak­to­wa­ne, jak­by go w ogó­le nie by­ło, jak­by wy­zy­wa­nie za­wod­ni­czek od „ku­rew” by­ło stan­dar­dem w Izra­elu.

God­ność sprze­da­na za sze­kle? A gdy­by by­ło od­wrot­nie? Gdy­by to na kor­cie czy sta­dio­nie w Pol­sce ki­bo­le krzy­cze­li do izra­el­skich za­wod­ni­czek „ży­dow­skie dziw­ki”? Czy mil­cza­ły­by tam­tej­sze me­dia, rząd, am­ba­sa­da? Czy ra­czej by­ło­by od­wrot­nie i (cał­kiem słusz­nie) – wy­bu­chł­by mię­dzy­na­ro­do­wy skan­dal, Pol­ski Zwią­zek Te­ni­sa za­pła­ci­ła­by gi­gan­tycz­ną ka­rę, wzno­szą­cy okrzy­ki zo­sta­li­by za­bra­ni pro­sto z za­wo­dów do aresz­tu, a Izra­el prze­pra­szał­by pol­ski pre­zy­dent, pre­mier oraz Sejm i Se­nat w cza­sie wspól­nych ob­rad? Tym­cza­sem na za­cho­wa­nie izra­el­skich ki­bi­ców w spe­cy­ficz­ny spo­sób dla tzw. „pol­skich au­to­ry­te­tów” sko­men­to­wał Woj­ciech Fi­bak. „Przy­ci­śnię­ty do mu­ru” stwier­dził: „Nie po­win­ni­śmy ro­bić szu­mu wo­kół te­go, co sta­ło się na kor­cie, bo je­śli ktoś bę­dzie o tym czy­tał w No­wym Jor­ku czy w To­ron­to, czy w Pa­ry­żu, to po­my­ślą, że w ja­kiś spo­sób na­sza re­pre­zen­ta­cja, my Po­la­cy, nie by­li­śmy bez wi­ny, że coś mu­sia­ło być na rze­czy”. Co Pa­nie Fi­bak? Nie by­li­śmy bez wi­ny? Czy Pań­ski mózg zo­stał już cał­ko­wi­cie wy­pra­ny przez an­ty­pol­skie me­dia? Gdy czy­ta się ta­kie bred­nie, aż chce się za­py­tać, cze­go się na­pił lub na­ćpał nasz te­ni­si­sta, że­by wy­gło­sić ta­ką głu­po­tę? Czym za­wi­ni­ły Agniesz­ka i Ur­szu­la? Tym, że świet­nie gra­ły, że by­ły o nie­bo lep­sze od izra­el­skich za­wod­ni­czek? A mo­że tym, że ja­ko re­pre­zen­tant­ki Pol­ski wie­lo­krot­nie wspo­ma­ga­ły re­pre­zen­tant­kę Izra­ela Sha­har Pe­er przed pu­blicz­no­ścią w kra­jach arab­skich, gdy ta nie by­ła jej przy­chyl­na? Co zda­niem pa­na Fi­ba­ka „by­ło na rze­czy”? Czy ro­bie­nie przez Fi­ba­ka „in­te­re­sów” z Ży­da­mi uspra­wie­dli­wia na­zy­wa­nie za­wod­ni­czek ja­kie­go­kol­wiek kra­ju „dziw­ka­mi”, „kur­wa­mi” czy na­wet „ła­god­nie” – „su­ka­mi”? Tak, „in­te­re­sów”. Fi­bak za­le­ca­jąc Pol­sce mil­cze­nie w tej spra­wie, po­wie­dział wprost: „90 pro­cent mo­ich przy­ja­ciół, zna­jo­mych, lu­dzi, z któ­ry­mi pro­wa­dzi­łem in­te­re­sy, to by­ły oso­by po­cho­dze­nia ży­dow­skie­go, więc z mo­jej stro­ny ol­brzy­mi sza­cu­nek”. Czy to ozna­cza, że je­śli ktoś nie pro­wa­dzi z Fi­ba­kiem „in­te­re­sów”, nie za­słu­gu­je na sza­cu­nek? Czy to ozna­cza, że nie za­prze­cza­jąc in­cy­den­to­wi w Ej­la­cie, pan Fi­bak za­mie­nił god­ność Po­lek na do­la­ry, eu­ro, a mo­że od ra­zu sze­kle? Dla­cze­go Am­ba­sa­da Pol­ski w Izra­elu do­pie­ro ty­dzień po zda­rze­niu wy­sto­so­wa­ła za­py­ta­nie do tre­ne­ra za­wod­ni­czek? A za­py­ta­nie do or­ga­ni­za­to­rów tur­nie­ju w Ej­la­cie to nie ła­ska? Wy­star­czy­ło prze­cież za­żą­dać od nich na­grań z me­czu i spra­wa by­ła­by ja­sna. 

Igno­ran­cja, głu­po­ta czy świa­do­me kłam­stwo? W tej sy­tu­acji co naj­mniej nie­po­ro­zu­mie­niem moż­na na­zwać za­cho­wa­nie Pol­skie­go Związ­ku Te­ni­sa, któ­ry rów­nież nie za­mie­rza re­ago­wać. Co wię­cej – twier­dzi, że nic się nie sta­ło. Na tym tle cie­ka­wie za­brzmia­ła wy­po­wiedź Woj­cie­cha An­drze­jew­skie­go, dy­rek­to­ra spor­to­we­go Pol­skie­go Związ­ku Te­ni­so­we­go, któ­ry w roz­mo­wie z Gazeta.​pl. in­for­ma­cje o wy­zwi­skach pod ad­re­sem Po­lek na­zwał „wy­ol­brzy­mio­ny­mi plot­ka­mi me­dial­ny­mi”, ale jed­no­cze­śnie stwier­dził, że nie mo­że po­wie­dzieć, że „ta­kie sło­wa nie pa­dły”. A więc, pa­dły czy nie? Po­dob­no w In­ter­ne­cie są do­stęp­ne frag­men­ty me­czu sióstr Ra­dwań­skich. Je­śli Po­lek nikt nie ob­ra­ził, to dla­cze­go są tyl­ko frag­men­ty? Gdzie znik­nę­ły na­gra­nia aku­rat te­go me­czu? Prze­cież był­by „nie­pod­wa­żal­nym do­wo­dem”, że nic się nie sta­ło, a izra­el­scy ki­bi­ce w grun­cie rze­czy ko­cha­ją sio­stry Ra­dwań­skie. A jed­nak na­grań nie ma. A mo­że jest od­wrot­nie – są i sta­no­wią do­wód mię­dzy­na­ro­do­we­go skan­da­lu? 

 Rzą­dzi ten, ko­go nie wol­no kry­ty­ko­wać Jak moż­na by­ło do­pu­ścić do ta­kiej sy­tu­acji? Kto rzą­dzi w Pol­sce? Kto pra­cu­je w tych tzw. „pol­skich” me­diach? Jak moż­na po­zwo­lić znie­wa­żać pol­ski na­ród? Któ­rą­kol­wiek re­li­gię? Mil­cze­nie Izra­ela po za­cho­wa­niu je­go oby­wa­te­li po raz ko­lej­ny zna­ko­mi­cie po­ka­za­ło, ja­ki jest sto­su­nek te­go kra­ju do Po­la­ków, czy sze­rzej – wy­znaw­ców in­nych re­li­gii. Co gor­sza – mil­cze­nie Pol­ski mo­że je­dy­nie utwier­dzić tak oby­wa­te­li Izra­ela, jak i in­nych państw, że moż­na nas bez­kar­nie znie­wa­żać. Przy­glą­da­jąc się obec­nej sy­tu­acji, war­to przy­po­mnieć i wziąć so­bie do ser­ca so­bie jed­ną ze zło­tych my­śli fi­lo­zo­fa Françoisa-Ma­rie Aro­ueta, bar­dziej zna­ne­go ja­ko Wol­ter – „By wie­dzieć, kto to­bą rzą­dzi, do­wiedz się po pro­stu, ko­go nie wol­no ci kry­ty­ko­wać”. Do­nald Tusk i je­go rząd nie od dziś za­cho­wu­ją się jak ma­ły po­li­tycz­ny kun­de­lek, któ­ry war­czy tyl­ko na swo­im po­dwór­ku, a skom­le ze stra­chu, gdy tyl­ko wy­sta­wi nos za bra­mę. Za­rów­no w kon­tak­tach z Mo­skwą, jak i Ber­li­nem, Bruk­se­lą czy Wa­szyng­to­nem ta­ka po­sta­wa jest co­dzien­no­ścią. God­ność Pol­ski i Po­la­ków jest po­nie­wie­ra­na na róż­nych po­lach. Oka­zu­je się, że nie tyl­ko w po­li­ty­ce, ale na­wet w spo­rcie. Co wię­cej – szka­lo­wa­nie Pol­ski bę­dzie mia­ło swój dal­szy ciąg. Jak dłu­go bę­dzie­my na to po­zwa­lać? Co jesz­cze mu­si­my usły­szeć, że­by pol­skie wła­dze re­ago­wa­ły? 

Źró­dła:

Ma­ciej Paw­lic­ki, „Gdy cham­stwo pu­blicz­nie ob­ra­ża Po­lki, Woj­ciech Fi­bak ra­dzi sie­dzieć ci­cho. „To jed­nak dla mnie no­wość. Za­ra­za za­ra­ża”, www.​wpolityce.​pl 

Ja­kub Cia­stoń, „Te­nis. Co wy­da­rzy­ło się w Izra­elu. Wciąż wrze po ze­szło­ty­go­dnio­wym me­czu Pu­cha­ru Fe­de­ra­cji. Czy ki­bi­ce w Ej­la­cie lży­li sio­stry Ra­dwań­skie?”, www.​msport.​pl Chłod­ny Żółw, Strach Fi­ba­ka (za­koń­cze­nie se­ria­lu o ki­bi­cach Izra­ela), www.​salon24.​pl 

Rumpel: Papieże, którzy abdykowali Po zapowiedzi abdykacji Ojca Świętego Benedykta XVI w mediach pojawiło się wiele wzmianek na temat dawniejszych papieskich rezygnacyj z urzędu. Najczęściej skupiano się na przypadku Celestyna V, który mniej rzetelne media przedstawiały wręcz jako jedyny. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Przypadków, które można w szerokim tego słowa znaczeniu uznać za abdykacje papieskie, było w dziejach Kościoła kilkanaście. Większość tych abdykacyj została na papieżach wymuszona, wiele przypadków jest niepewnych i niepotwierdzonych z racji małej liczby i słabej jakości źródeł. Z pierwszą domniemaną abdykacją papieża mamy do czynienia już w pierwszym wieku. Chodzi mianowicie o św. Klemensa I, czwartego biskupa Rzymu – po świętych: Piotrze, Linusie i Klecie (Anaklecie). Ten wielki święty, autor licznych pism, z których część była nawet lokalnie włączana do Nowego Testamentu (I List Klemensa do Koryntian), sprawował władzę papieską najprawdopodobniej w latach 91-97, zmarł zaś śmiercią męczeńską w roku 101 na wygnaniu na Krymie. Udając się na wygnanie, abdykował z tronu Piotrowego. Niektórzy badacze kwestionują jednak zarówno jego abdykację, jak też wygnanie i męczeństwo, przesuwając na rok 101 zakończenie jego pontyfikatu i początek panowania jego następcy, Ewarysta I. Podobnie wygląda przypadek św. Poncjana, papieża w latach 231-235. Zasłynął on zakończeniem schizmy św. Hipolita (jedynego antypapieża, który został świętym) i potwierdzeniem ekskomuniki Orygenesa. W roku 235 został wygnany na Sardynię, gdzie we wrześniu tegoż roku abdykował, ale prawdopodobnie jeszcze w tym samym roku zmarł. Nie jest również jasna kwestia rezygnacji papieża Marcelina I, który miał ją złożyć w 304 roku, w okresie prześladowań chrześcijan za panowania Dioklecjana. Źródła podają różne wersje wydarzeń, nawzajem sprzeczne. Jedne mówią o rezygnacji papieża, inne o jego apostazji poprzez złożenie ofiary pogańskim bóstwom. Tę ostatnią pogłoskę rozpowszechniali głównie donatyści, obalił ją zaś św. Augustyn. Nie wiadomo jednak, czy papież ten abdykował, czy też sprawował swój urząd do śmierci, a także czy w czasie dioklecjańskich prześladowań został zabity, czy jedynie wygnany. W wiekach późniejszych został zrehabilitowany i kanonizowany. Klarowniejszy jest natomiast przypadek św. Sylweriusza, który wygnany z Rzymu przez bizantyjskiego wodza Belizariusza abdykował w listopadzie 537 roku, a miesiąc później zmarł. Nie można z kolei jednoznacznie mówić o abdykacji w przypadku Marcina I, który w 654 roku, jeszcze za swego życia, zaakceptował wybór swego następcy, Eugeniusza I. Decyzję podejmował jednak pod przymusem, przebywając w więzieniu na rozkaz cesarza bizantyńskiego Konstansa II.

Kryzys wieków X-XI Podczas wielkiego kryzysu papiestwa w X-XI wieku były znane przypadki usuwania papieży z tronu przez władców świeckich lub zmuszania ich do abdykacji. W 964 roku cesarz Otton I odwołał z urzędu papieża Benedykta V. Jako że ów nie próbował odzyskać tronu, można jego postawę uznać za jakąś formę rezygnacji. W 1009 roku abdykował papież Jan XVIII. Z braku dobrych źródeł nie da się stwierdzić, czy dobrowolnie, czy też pod przymusem. W każdym razie istnieją przekazy, że zakończył życie jako zwykły mnich. Niewątpliwie wymuszone były rezygnacje papieży: Benedykta IX w 1045 roku oraz Grzegorza VI w 1046 roku. Obydwaj po abdykacji próbowali odzyskać utracony tron, a przynajmniej podnosili pretensje do niego. Najsłynniejszy, jak już wspomniano, był przypadek Celestyna V. Papież ten przed wyborem był mnichem, nie był przyzwyczajony do życia światowego, toteż pontyfikat go męczył. Chciał czasowo udać się na odpoczynek i modlitwę do klasztoru, kardynałowie uznali jednak, że nie ma takiej możliwości. Wobec tego papież abdykował w grudniu 1294 roku, po zaledwie kilku miesiącach pontyfikatu. Nie dane było mu jednak wrócić do swojej pustelni, bo został uwięziony przez swojego następcę i po dwóch latach zmarł w więzieniu. Ostatnie abdykacje miały miejsce w XV wieku, u schyłku wielkiej schizmy zachodniej. Choć abdykowało trzech hierarchów, tylko jeden z nich był naprawdę papieżem, a więc tylko jedna spośród tych abdykacyj była abdykacją papieską. Nie da się jednak stwierdzić, która. Jednoznacznie wykluczyć możemy jedynie pizańskiego „papieża” Jana XXIII (nie mylić z Janem XXIII z XX wieku), który, choć w pewnym momencie był uznawany przez prawie wszystkie państwa europejskie, bez wątpienia nie był prawdziwym papieżem, bo zarówno on, jak i jego poprzednik Aleksander V zostali wybrani przez nieuprawnione gremia w czasie pontyfikatu innych papieży. Najczęściej przyjmowana wersja historii mówi, że prawdziwym papieżem był Grzegorz XII, który abdykował w 1415 roku, a zmarł dwa lata później jako kardynał. Jeśli jednak wybór Urbana VI w 1378 roku był nieważny z racji zbrojnej presji wywieranej przez motłoch rzymski na kardynałów, to prawdziwym papieżem w 1415 roku był awinioński Benedykt XIII, który sprawował swój urząd aż do śmierci w 1422 (lub 1423) roku. Jego następca Klemens VIII abdykował w 1429 roku. Co ciekawe, papież rzymski Marcin V, wybrany w 1417 roku, po abdykacji Grzegorza XII, w roku 1429 kazał się powtórnie wybrać kardynałom Klemensa VIII. Widocznie on też nie miał pewności, która linia papieska jest prawdziwa. Klemens VIII po abdykacji został biskupem Majorki, a zmarł dopiero w 1446 roku.

Dziwny przypadek Od tego momentu aż do 2013 roku nie było w Kościele katolickim abdykacji papieża. Możliwość takiego rozwiązania zawsze była jednak dopuszczana, a w kilku przypadkach poważnie rozważana. Rozważał możliwość ustąpienia Pius VI po rewolucji francuskiej. Jego następca Pius VII podobno nawet podpisał warunkowy akt abdykacji, gdyby do wyznaczonego terminu nie wrócił z Francji, gdzie został wezwany przez Napoleona. Mówi się też o podobnym akcie w przypadku Piusa XII. Tym razem miało chodzić o ewentualność uwięzienia przez nazistów niemieckich. Paweł VI był pierwszym papieżem, za którego pontyfikatu zaczęło się mówić o możliwości abdykacji ze względu na stan zdrowia i wiek papieża. Według niektórych źródeł, odpowiednie dokumenty warunkowe mieli przygotowane zarówno on, jak i Jan Paweł II. Trochę racji jednak mają ci dziennikarze, którzy wspominają tylko o Celestynie V. Jest to bowiem jedyny przypadek z powyższej listy dokonanych abdykacyj, który jest chociaż trochę podobny do przypadku Benedykta XVI. Wszystkie pozostałe sytuacje dotyczą uwięzienia papieża, jego wygnania czy innej brutalnej ingerencji władzy świeckiej. W ten sam schemat wpisują się również przypadki Piusa VII i Piusa XII, którzy co prawda nie abdykowali, ale bez wątpienia rozważali taką ewentualność. Celestyn V różnie był oceniany. Dante Alighieri obsmarował go i umiejscowił w piekle jako tchórza i zdrajcę, jednak Kościół go kanonizował i oddaje mu cześć. Doceniał go również Francesco Petrarca, a więc wśród wybitnych twórców tej epoki nie było w tej sprawie jednomyślności. Na koniec warto zauważyć, że również wszyscy abdykujący papieże z pierwszych wieków po Chrystusie zostali zaliczeni w poczet świętych. Nierozsądne więc i niewłaściwe byłoby naśladowanie Dantego w ocenie papieskich abdykacyj…

Artur Rumpel

Skalski: Jak ubogi pustelnik został a później przestał być papieżem Złożenie urzędu biskupa Rzymu przez Benedykta XVI natychmiast wywołało chęć odnalezienia w blisko dwutysięcznej historii Kościoła podobnych przypadków (przeczytaj tekst: Papieże, którzy abdykowali). Najczęściej przywołuje się tu postać Celestyna V, świętego Kościoła. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej jego życiu, przykład jego „abdykacji” nie jest wcale tak oczywisty… To był zimny poranek 13 grudnia Anno Domini 1294. Wielka sala audiencyjna zamku Castel Nouvo w Neapolu stała się scenerią niezwykłego wydarzenia. Tego dnia Celestyn V, zaledwie kilka miesięcy wcześniej obrany papieżem, uroczyście wygłosił ułożoną przez siebie formułę abdykacji, po czym zdjął tiarę i szaty pontyfikalne, Zgromadzeni w pośpiechu kardynałowie i król Neapolu Karol II Andegaweński nie kryli zdumienia. Eks-papież złożył atrybuty swej władzy w ręce najbliższego doradcy, a sam wyraził życzenie powrotu do swojej ukochanej pustelni… Piotr z Murrone, gdyż to on właśnie przybrał pod koniec swego życia imię Celestyna V, pochodził z biednej chłopskiej rodziny. Miał jedenaścioro rodzeństwa i bardzo wcześnie opuścił dom rodzinny. Od najmłodszych lat oddawał się ascezie i pustelniczemu życiu. Nie ukończył jeszcze dwudziestu lat, gdy wstąpił do zakonu benedyktynów. Wkrótce życie we wspólnocie obrzydło mu i rozpoczął żywot eremity. W wieku około trzydziestu lat zamieszkał w jaskini na zboczu góry Murrone nieopodal Salmone w Abruzji. Region ten do dziś słynie z surowego, górskiego charakteru i niezwykle trudnych warunków życiowych. Góra, na zboczu której osiadł, dała mu nazwisko – nazywano go bowiem Pietro di Murrone, czyli po prostu Piotr z Murrone. Piotr z biegiem lat, żyjąc w swojej pustelni, zasłynął wśród okolicznych chłopów. Jego ubogi żywot, tak jaskrawo kontrastujący z wystawnym życiem kościelnych hierarchów, zjednywał mu sympatię ludu. Mimo że mieszkał tak blisko Rzymu, świat poza jego skromną pustelnią w ogóle go nie interesował. Zapewne niewiele wiedział o nieprzerwanych wojnach papieży z cesarzami i nieustannych przepychankach pomiędzy arystokratycznymi domami w Państwie Kościelnym, a te wypełniały przecież całe ich doczesne życie.

Włosienica i kamień Piotr jest niemal ideałem świętego. Umartwiał się, nosząc włosienicę, opasywał się skórzanymi, węźlastymi pasami, a nawet łańcuchami. Kiedy umęczone ciało odmawiało mu posłuszeństwa i nie mógł już ani stać, ani klęczeć, kładł się na deskach w skurczonej pozycji, a zamiast poduszki podkładał pod głowę kamień albo kawałek drewna. Srogą zimą przebywał na odsłoniętej górze, a jego ubrania zupełnie nie chroniły go przed zimnem. Nigdy nie jadł więcej niż tylko tyle, by przeżyć. Zazwyczaj chleb, który spożywał, był tak czerstwy i twardy, że trzeba go było łamać młotkiem, a w czasie czterech lub sześciu postów, których corocznie w całkowitym odosobnieniu przestrzegał, jadał zaledwie dwa razy w tygodniu, a i wtedy były to tylko chleb i woda. Zapewne tak świątobliwy żywot prowadziłby Piotr aż do śmierci, jednak niezwykłej wagi wypadki wpłynęły gwałtownie na jego życie i jego kres. Nadchodzi bowiem lipiec 1294 roku. Od ponad dwóch lat po śmierci papieża Mikołaja IV świat chrześcijański cierpi na brak przywództwa. Kardynałowie dopiero od kilkunastu lat wybierają papieża podczas konklawe. Nowa metoda nie działa jeszcze sprawnie. W Rzymie o wszystkim decydują wielkie rody arystokratyczne. Rodziny Orsinich, Colonnów czy Contich dzielą tiarę każdorazowo między sobą. Konklawe, w którego skład wchodzi 11 kardynałów, nie jest w stanie wybrać nowego papieża. Zebrani kardynałowie, pochodzący ze zwalczających się rodów oraz stronnictw o odmiennych zamiarach, wydają się wprost sparaliżowani zaistniałą sytuacją, być może jest im ona nawet na rękę – na co zresztą wskazuje ich zadziwiająca opieszałość. Nie pomagają nawet błagania króla Neapolu, który pojawia się, żeby przynaglić kardynałów do wyboru nowego papieża. I nagle dociera do nich płomienny list właśnie od Piotra z Murrone. W swoim piśmie grozi niezdecydowanym namiestnikom kościelnym karą Bożą za ich opieszałość w wyborze Wikariusza Chrystusa. Wydaje się, że list jest tak zaskakujący i przejmujący w swojej wymowie, a osobę autora otacza tak wielki nimb świętości, że purpuraci decydują się, że nowym papieżem zostanie właśnie autor owego listu. Po krótkim głosowaniu konklawe obiera ubogiego pustelnika nowym następcą świętego Piotra. Od tego momentu rozpoczyna się ciąg niecodziennych wydarzeń, zakończony nie mniej zaskakującym finałem.

Papież anielski Po powzięciu decyzji kardynałowie wraz ze świtą oraz towarzyszącym im tłumem ruszają po nowego papieża. Ma nim zostać człowiek, który od kilkudziesięciu lat mieszka w górskich jaskiniach. Człowiek, którego jedynym odzieniem jest włosiennica, a za pokarm służy mu chleb i woda. Aby dostać się do pustelni przyszłego papieża, należało się udać wzdłuż stromego zbocza liczącym kilkaset metrów szlakiem. Na to zdobył się już tylko jeden z kardynałów – Piotr Collona – oraz węgierski królewicz Karol Martel, a w ślad za nimi podążyli biskupi, rycerstwo, możni i plebs. Piotr pustelnik z początku nie chciał przyjąć daru w postaci papieskiego tronu, usłyszawszy jednak, że odmowa byłaby nieposłuszeństwem wobec Boga i groziłaby schizmą, padł krzyżem przed tłumem i przyjął wybór na papieża. Odtąd Piotr z Murrone staje się Celestynem V. Wierni na całym świecie wydają się zachwyceni wyborem kardynałów. Oto na ich oczach sprawdzają się dawne przepowiednie mistyków. Na tronie papieskim zasiada przecież ubogi pustelnik, chłopski syn, który wiódł prawdziwie święte życie. Jego wymizerowana postać jaskrawo odbija się od dumnych wejrzeń jego poprzedników – potomków arystokratycznych rodów, synów książąt czy hrabiów. Mówi się o Celestynie, że został papieżem „anielskim”, w jego wyborze dostrzega się bezpośrednie działanie sił Ducha Świętego. Jednak okazuje się, że urząd papieski jest dla dobrotliwego Piotra zbyt ciężki. Nowy papież pod wpływem króla Neapolu nie przeprowadza się do Rzymu. Pozostaje do końca pontyfikatu w zamku Castel Nuovo. Ta decyzja oburza oczywiście mieszkańców Rzymu, zazdrosnych o swoją pozycję. Wkrótce okazuje się, że Celestyn nie interesuje się polityką. We wszystkim ulega królowi Karolowi. Pod jego dyktando mianuje nowych kardynałów. W końcu u progu adwentu postanawia oddalić się na powrót do swojej jaskini. Swoim doradcom zleca zbadanie, czy papież może zrezygnować z urzędu…

Papież więzi papieża Doradcą, na którego ręce Celestyn złożył swój paliusz, był Benedykt Gaetani – już wkrótce Bonifacy VIII, następca na tronie Piotrowym. Za jego sprawą Piotr z Murrone nigdy nie wrócił do swojej pustelni. W przeciwieństwie do swego poprzednika, Bonifacy myślał jak polityk. Wiedział, że były papież to niebezpieczny precedens, taki żyjący „eks” mógł być zagrożeniem dla jego władzy. Wiedział, że jego wrogowie, przede wszystkim król Francji, mogą byłego biskupa Rzymu użyć przeciwko niemu, by podważyć legitymację jego wyboru. Dlatego postanowił Celestyna otoczyć „opieką”. Można powiedzieć, że internował go na zamku Fumone. Legenda głosi, że rozkazał osadzić go w tak ciasnej celi, że więzień nie mógł swobodnie oddychać. Zmarł kilka miesięcy później – dziś nie wiadomo już, czy od szalejącej zarazy, czy na skutek potwornych warunków bytowych. W naszych czasach przewodnicy oprowadzający po zachowanych pomieszczeniach zamku pokazują gościom czaszkę papieża Celestyna, w której wyraźnie widać otwór jakby po gwoździu wbitym męczennikowi. Czy ostatecznie ten gwóźdź był przyczyną śmierci dziwnego papieża? W roku 1313 Klemens V, kolejny biskup Rzymu, uroczyście kanonizował Piotra z Murrone, biskupa Rzymu, który przybrał imię Celestyna V.

Marek Skalski

Ostatnia szansa Millera

*Tani optymizm minus błąd statystyczny – wiele wyjdzie? *Prawo mojej babki

* Gomułkotuska zastąpię Gierkopodobnym * Pst!... Kto kogo uwali szybciej?

Co tu dużo mówić: jest źle, a będzie gorzej. Przewidywany wzrost PKB dla krajów „strefy euro” to 0,1 procenta...Jeśli odjąć od tego współczynnika urzędowego euro-optymizmu 3-procentowy współczynnik błędu statystycznego – wychodzi na to, że gospodarka krajów „strefy euro” będzie się zwijać w tempie 2,9 procent rocznie. A jak będzie poza strefą euro? Kiedyśmy, jako dzieciaki, przezywali „grubasem” pewnego kolegę na podwórku, babcia moja powiadała: No, no, nim ten gruby schudnie, ten chudy umrze... Perspektywa nieciekawa dla byłych „demoludów”, nie dość, że chudych po 50 latach socjalistycznego przymusowego postu, nadto obłupionych przez międzynarodowych lichwiarzy i przez własne bezpieczniackie „elyty”. Nie można zatem wykluczyć, że Donald Tusk, mimo parcia na szkło, „pijar”, słupki wyborcze itp.,itd. – skończy nagle i nieoczekiwanie jak Władysław Gomułka, do którego zresztą coraz bardziej upodabnia się behawiorem, a nawet (proszę dobrze popatrzeć) i fizycznie. No i te wystudiowane gesty, mimika – ot, wytresowana małpka. Podobno właściciele psów z czasem upodobniają się do swych podopiecznych; dlaczegóżby „łże-liberałowie”, bazując na swym proletariacie zastępczym, nie mieliby się upodabniać do tamtych łże-proletariackich przywódców? Bieda w b. demoludach radykalizować będzie nastroje społeczne. Europejskie „grubasy”, chudnąc, zaczną pożerać eurochudzielców, zaczynając, rzecz jasna, od najbardziej tłustych spośród chudych. A któż jest najtłustszy spośród euro-chudzielców, jak nie bezpieczniackie spółki ulokowane w „strategicznych sektorach gospodarki”? Przyjdzie czas, będzie pora: gdy kapitał zagraniczny zacznie pożerać bezpieczniackie konta, podmianka Gomułkotuska jakimś Gierkopodbnym reformatorem dojrzeje, a poparcie u złotej Anieli dla tresowanego blondyna z Gdańska może być niewystarczające. Fakt, iż Niemcy dołączyły właśnie ostentacyjnie do rosyjskiej polityki zwalczania wydobycia gazu łupkowego w Polsce i Europie świadczy, że w tym strategicznym partnerstwie niemiecko-rosyjskim Moskwa zaczyna już lekko dominować: w kryzysie nawet tłuste Niemcy nie mogą lekceważyć ani rosyjskich surowców, ani rosyjskiego ryku zbytu. Może to osłabiać stronnictwo pruskie w Polsce, a wzmacniać stronnictwo moskiewskie Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta: lobby żydowskie przymusiło „Olka” by, mimo oporów, podjął się „jednoczenia lewicy” w nadziei, że „Żydy znów pasać będą słowiańskie cielę”, jak proroczo pisał poeta Konstanty Ildefons Gałczyński, myląc się tylko względem tej „słowiańskości”: chodzi wszak o ponowne pasanie lewicowego stada, więc „chamów” (patrz tekst Witolda Jedlickiego „Chamy i Żydy”, paryska „Kultura” nr 12/182 z 1962 roku. Aj, aj, jak tego tekstu nie lubią w „Wyborczej”!). Taki „wypas” źle to wróży Millerowi! Wprawdzie już widać, że Kwaśniewski nie zjednoczy całej lewicy, najwyżej obstawi póki co Palikota kanapami SdPl i Partii Demokratów tudzież szezlongami feministek, pederastów i kogo tam jeszcze na przystawkę (Europa Plus), zaś Miller ze swym SLD pozostanie na razie „osobno” – ale co może być dalej? Dalej, gdy już w wyborach do Parlamentu Europejskiego „kwaśni” z Europy Plus złapią trochę intraty w postaci tłustych diet – wtedy może rozpocząć się prawdziwe wykańczanie Millera Kwaśniewski, zjednoczywszy u Palikota swoją „lewicę na żydowskim wypasie”, wycofa się bezpiecznie z polityki nazad do „ukorzenionego” ukraińskiego miliardera Pińczuka na jego łaskawy chleb, a tymczasem Trybunał w Strasburgu orzeknie gromko, że w Polsce były więzienia CIA i tortury! Za wiedzą prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera!... „Kwach”, już poza polityką, będzie spał spokojnie, może nawet z mandatem eurodeputowanego (i immunitetem!), co najwyżej będzie się mętnie i czelnie wyłgiwał, swoim znanym zwyczajem – zaś Miller, jako lider SLD będzie spalony. Wszak Palikot już raz mu zarzucił, że „ma krew na rękach”! A czy człowiek o skrwawionych rękach może stać na czele jakiejkolwiek lewicy? Juźci wtedy najwierniejsi pretorianie powiedzą mu: Ty, Leszku, już lepiej ustąp dla dobra partii...

I cóż wówczas zrobi Leszek? Jak skończy? O, nad Millerem ciężkie chmury wiszą, ale nie można jeszcze powiedzieć, że jest skończony. I nawet nie dlatego, że w końcu Amerykanie coś mu zawdzięczają; bo co to jest wdzięczność w polityce?...G...! Nie, jest „inna na to rada”. Pst! Niech to zostanie między nami. A gdyby tak (pst!) wcześniej, zanim ten Trybunał wypowie się ostatecznie o tych amerykańskich więzieniach i torturach w Polsce, zanim ten Olek zjednoczy cały ten „proletariat zastępczy” – gdyby tak wcześniej (pst!) ktoś uczynny (pst!) wyciągnął publicznie Olkowi, że to on przede wszystkim, jako prezydent, wiedział... Też ma krew na rekach, może nawet więcej... Ach! Cóż to za „jednoczycie lewicy”, wrażliwej społecznie, oddanej wyłącznie miłości i brzydzącej się przemocą - który ma krew na rękach! Co na to powie zachodnia lewica?... Do d...z taką lewicą, do d... z takim jednoczycielem! Do d...z taką obłudą! Tak powie zachodnia lewica, zwłaszcza lewica niemiecka, która aż przebiera nogami, żeby wyrzucić Amerykanów z Europy. Taka jest więc ostatnia szansa Millera: pogrążyć jednoczyciela-faryzeusza Olka, zanim zjednoczy proletariat zastępczy, zanim zdąży potem odskoczyć bezpiecznie nazad do Pińczuka albo ubezpieczyć się immunitetem eurodeputowanego. Jak nie będzie „kwaśnej lewicy”, to i nie będzie komu ryć pod Millerem... Ostatnia szansa Mllera: uwalić Kwaśniewskiego, zanim „kwaśni” uwalą Millera! To nawet świetnie wpisuje się tradycję lewicy: czyż Mołojec nie uwalił Nowotki? Czyż Finder z Gomułką nie uwalili Mołojców? Czyż Stalin nie uwalił Trockiego? Czyż Beria nie uwalił Stalina? Czyż Żukow nie uwalił Berii?...Uwalić w porę – oto cała sztuka. Idzie ciężki kryzys, a w czasie kryzysów agentury uaktywniają się, konflikty interesów zaostrzają się, obyczaje degenerują się, słabe charaktery zeświniają się... Szczęśliwie widać w Polsce pozytywne zjawisko: coraz więcej młodych postrzega, iż układ spodstolny, siuchta spod „okrągłego stołu” z jej tandetną Konstytucją, prawem, instytucjami i nuworyszowską kompradorią to anachronizm. Buntują się przeciw codziennemu obrażaniu ich inteligencji i spostrzegawczości przez polityków-zasrańców, politruków w merdiach „głównego nurtu” i wielkich biznesmanów wyjrzałych z rozporka, co to bez konfidenckiej przeszłości w PRL byliby nikim. Zawsze lepiej mieć świadomość, niechby i upadku państwa, niż cieszyć się załganym postępem.

Marian Miszalski

Co ma gęś do kamizelki

*W Kiejkutach jak na Łubiance? *Gdy Trybunał nie odpuści –  Millera spuści... 

*Polską ulicę spałują Niemcy, polskich posłów zdyscyplinuje B’nai B’rith?

„Co ma piernik do wiatraka, a co gęś do kamizelki?... Niby dziecinada, a przecież jest w tym logika. Co ma zamach na World Trade Center do jednoczenia lewicy w Polsce?... Gdy po zaatakowaniu World Trade Center Amerykanie zaaresztowali kilkaset osób jako podejrzanych o współudział – wyglądało to na gorączkową łapankę na oślep w poszukiwaniu tropów. Te tropy nie musiały być zbyt wyraźne, jeśli połapanych poddawano „wzmocnionym technikom śledczym”, przypominającym stalinowskie metody przesłuchań na Łubiance albo na Rakowieckiej. Powiedzmy szczerze: jeśli mamy na przykład pewność, że jakiś łobuz porwał dziecko, a nie wiemy, gdzie przetrzymuje ofiarę – zastosowanie „wzmocnionej techniki śledczej” nie budzi naszych wątpliwości: takiego sukinsyna trzeba potraktować nie standardowo, ale inaczej, szczególnie, z uwzględnieniem jego szczególnego sukinsyństwa. Każdemu wedle jego „potrzeb”... Terroryści, więc zabójcy niewinnych ludzi dla własnego widzimisię, zasługują na „wzmocnione techniki śledcze” pod warunkiem jednak, iż mamy pewność, że ujawnią istotne zagrożenia. I tu sprawa komplikuje się szalenie, bo taka „pewność” opiera się najczęściej na subiektywnym przekonaniu śledczych... Sytuację komplikuje nadto fakt, że w większości tzw. demokratycznych krajów zniesiono karę śmierci. Jak tu skutecznie walczyć z terrorystami, gdy każdy z nich ma pewność, że wisieć nie będzie? Ba! Ci terroryści lekceważą śmierć i na ogół sami padają ofiarą swych zamachów, wiec faktycznych, niewątpliwych sprawców aktów terrorystycznych nawet „wzmocnionymi technikami śledczymi” przesłuchać nie można! Wszystko to rodzi wielki galimatias w główkach „postępaków”: z jednej strony „prawa człowieka” czy „przyrodzona godność” człowieka, także terrorysty, zakaz tortur i zniesienie kary śmierci – z drugiej: „wzmocnione techniki śledcze”, czyli tortury i „zabójstwa profilaktyczne” (skrytobójstwa) w wykonaniu służb specjalnych, jako bezprawny substytut orzekanej prawnie kary śmierci, którą zniesiono... Szczwane władze amerykańskie, wiedząc, jak ryzykowne politycznie byłoby zastosowanie „wzmocnionych technik śledczych” na własnym terytorium, znalazły frajerów, którzy udostępnili swoje terytoria państwowe na te kontrowersyjne praktyki. Wiele wskazuje (m.in. wypowiedzi senatora Józefa Piniora), że wśród tych frajerów znaleźli się Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski. Jeśli okaże się prawdą ( ciepło, ciepło – a robi się gorąco!...), że to za prezydentury Kwaśniewskiego i premierostwa Millera doszło w Polsce do stosowania tortur wobec podejrzanych o terroryzm – kariery obydwu tych „polityków” lewicy byłyby skończone. Jeśli Miler i Kwaśniewski zgodzili się, by to w Polsce stosowano tortury zamiast w Ameryce – znaczyłoby to nie tylko, że są politycznymi frajerami, ale znaczyłoby także, że swój własny kraj traktują jako coś gorszego od Ameryki, a własny naród – jako mniej wartościowy. Świadczyłoby to, że obydwaj stawiają się wobec własnego kraju i własnego narodu w pozycji okupantów.  Zważywszy na komunistyczne przeszłość obydwu – to nie dziwi, a nawet wiele wyjaśnia... Tymczasem wygląda na to, że Trybunał w Strasburgu, stojący na nieubłaganym gruncie „praw człowieka” ( i wypychania wpływów amerykańskich z Europy...)  – nie odpuści. A nawet gdyby odpuścił (pod naciskiem amerykańskiej dyplomacji) – to rozlane już mleko wystarczy, by zmarginalizować w Polsce Millera i Kwaśniewskiego jako „liderów lewicy”. Kwaśniewski może jeszcze liczyć na propagandową przychylność lobby żydowskiego, które będzie próbowało osłaniać go i wybielać – ale los Millera wydaje się w tej sytuacji przesądzony. Toteż Miller brnie w zaparte i powtarza swą mantrę: „Żadnych więzień CIA w Polsce nie było”. Bo i co mu pozostaje?... W roli głównego marginalizatora-egzekutora Millera wystąpi, jak się wydaje, filozof z Biłgoraja, który przecież już kilka miesięcy temu zapobiegliwie nazwał Millera „człowiekiem o skrawawionych rękach”, w zamian za co Miller nazwał Ruch Palikota „naćpaną hołotą”. No cóż, ludzie lewicy znają się najlepiej, więc byłoby nieuprzejmością nie wierzyć im. ... I tak zamach na World Trade Center może przełożyć się na wynik zażartej  walki o przywództwo na lewicy w Polsce. A jednak gęś ma coś wspólnego z kamizelką. Zwłaszcza w dobie globalizacji. Traktowanie własnego kraju i narodu jako mniej wartościowych od innych znajduje wyraz nie tylko w służalczych postawach b.komunistów, ale i w polityce PO i rządu Tuska. Rządowy projekt ustawy, wedle którego do pacyfikowania niepokojów społecznych w Polsce mogą być używane zagraniczne siły policyjne nie pozostawia w tej kwestii cienia wątpliwości. Sam fakt, że rząd Tuska przygotował taki haniebny projekt świadczy, iż to już nie jest rząd polski. Czyj zatem? Ano, odpowiedź przyniesie zapewne pierwsza pacyfikacja. Czy aby nie na Śląsku, gdy przyjdzie do rozruchów na tle jego „autonomii”, postulowanej przez RAŚ?... I czy będzie to policja niemiecka? Bo chyba nie czeska? Gdy więc polska ulicę pacyfikować ma „obca przemoc” – na wolność słowa w Sejmie strugany jest z kolei dyscyplinujący kij w postaci „niezależnej komisji etyki”. Bardzo takie ciało zachwala Jan Hartman (wiceprzewodniczący żydowskiej, nacjonalistycznej loży B’nai B’rith w Polsce – co, nie wiedzieć czemu, pomija w swej internetowej nocie biograficznej...), który powiada, że nawet jeśli w takiej komisji będą „dwa, trzy niekwestionowane autorytety”, to już jej opinie będą  znaczące. Czy te „niekwestionowane autorytety” wskaże „Gazeta Wyborcza” po uzgodnieniu z Lożą B’nai B’rith? Czy może sejm w głosowaniu?... Filozofijka Hartmana, jak widać, krótka, kusa, ot, na długość własnego, niechby i mięsistego nosa: propaganda, politgramota.

Marian Miszalski

„Tajemnica Westerplatte” czyli rewizjonistyczne popłuczyny Wchodzi wreszcie na ekrany film „Tajemnica Westerplatte”, którego realizacja od kilku lat wzbudzała wielkie spory i kontrowersje. Awantury wokół scenariusza i dotacji Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej były swego czasu opisywane na łamach „Najwyższego CZASU!” (m.in. jako pierwsi opublikowaliśmy fragmenty scenariusza). Poszło o to, że reżyser, mało znany aktor, pomyślał film jako utwór „rewizjonistyczny” w stosunku do legendy o obrońcach Westerplatte, opiewanej przez Wańkowicza i Gałczyńskiego. Miała to być kontynuacja całego nurtu „rewizjonistycznego”, jaki pojawił się w po 1956 roku w polskim kinie (głośna „szkoła polska”) i szerzej – w ówczesnym życiu kulturalnym. Chodziło wtedy o zwalczanie romantycznej wizji polskiej walki o niepodległość. Polemika wokół filmów „szkoły polskiej” przerodziła się szybko w ostrą walkę ideologiczną i polityczną między frakcją partyjnych tzw. rewizjonistów (byłych stalinowców cudownie przekształconych w liberałów) a grupą narodowych tzw. partyzantów, a szerzej: partyjnych narodowców. Polemika ta jest dzisiaj zapomniana, a szkoda, bowiem rzuca ona światło na dzisiejszą ideologię współczesnych potomków owych „rewizjonistów” z „Gazety Wyborczej”, „Polityki” i innych mediów. Prawda jest taka, że aktualne polemiki ideowe i polityczne w pewnym stopniu, żeby było dziwniej, nawiązują do tych dawniejszych, z czego patriotycznie nastawieni działacze chyba nie zdają sobie sprawy. Owa grupa partyjnych „narodowców” w latach osiemdziesiątych XX wieku została rozbita w pył przez juntę Jaruzelskiego-Kiszczaka-Rakowskiego, co praktycznie zakończyło wyżej wspomnianą wojnę. Dlatego „rewizjoniści” i ich potomkowie uzyskali wolną rękę na działalność w mediach i kulturze. Powyższe dygresje mają duże znaczenie przy analizie filmu Chochlewa, ponieważ autor nieco buńczucznie stwierdza w wywiadach, że chciał oddać sprawiedliwość żołnierzom z Westerplatte, ale jednocześnie pragnął pokazać „niezakłamaną” prawdę o legendzie polskiego Września i ujawnić jakieś straszliwe tajemnice. Film wyraźnie nawiązuje do głośnego utworu „Westerplatte” Stanisława Różewicza z 1967 roku, wyróżnionego wówczas nagrodami Ministerstwa Kultury, Ministerstwa Obrony Narodowej i na festiwalu w Moskwie. Powodem tego sukcesu był fakt, że Różewicz ukazał w swym filmie w miarę bezstronnie polemikę między majorem Sucharskim (reprezentującym realizm) a jego zastępcą, kapitanem Dąbrowskim, zalecającym romantyczną walkę do końca, jak major „Hubal”. Takim podejściem reżyser zadowolił wszystkich antagonistów, co uwidoczniło się w ówczesnych nagrodach i recenzjach. Film Pawła Chochlewa, w pocie czoła ukończony po długotrwałych trudnościach i awanturach produkcyjnych, wygląda jednak na popłuczyny po utworze Różewicza. Na domiar złego, jak na współczesne standardy kina wojennego, został zrealizowany bardzo słabo. Przez ponad połowę filmu oglądamy bezładną strzelaninę między polskimi obrońcami a chaotycznie nacierającymi Niemcami. Historycy II wojny światowej twierdzą, że nie widać tu zupełnie przyzwoitego jak na owe czasy uzbrojenia polskiego przyczółka na Westerplatte. Trzeba wprost powiedzieć, że od strony dramaturgicznej i wizualnej utwór Chochlewa, nie wiedzieć dlaczego nazywany „autorskim”, ustępuje wielu obrazom wojennym zrealizowany w okresie PRL-u, pomijając ich stronę propagandową. Najważniejszy jednak jest fakt, że film zupełnie kładzie całkowicie nietrafiona rola Michała Żebrowskiego jako majora Sucharskiego. Filmowy Skrzetuski zastąpił Bogusława Lindę, który z niejasnych powodów oddał rolę – już po nakręceniu wielu ujęć. Nie bardzo rozumiemy charakter dowódcy Westerplatte, który – jak twierdzą historycy – był człowiekiem niewysokim, skromnym i raczej małomównym. Tutaj widzimy rozlazłego pieszczocha, dbającego o poranną toaletę, a w dodatku, co się sugeruje, chorego na padaczkę i depresję. Na tym tle rośnie sylwetka jego zastępcy, kapitana Dąbrowskiego, świetnego oficera, pragnącego walczyć do końca. Zamierzona polemika „romantyzmu” z „realizmem” rozmywa się tu więc zupełnie. To miała być właśnie jedna z owych tajemnic legendy Września! Drugim „rewizjonistycznym” elementem filmu jest ukazanie faktu, że w czasie siedmiodniowej obrony zdarzył się wypadek dezercji ukarany śmiercią, czego historycy wyraźnie nie potwierdzają. Do zaprezentowania tych zdarzeń sprowadza się ponoć szaleńcza odwaga Chochlewa. Wizji reżysera nie mogą zweryfikować obrońcy Westerplatte, bowiem ostatni z nich zmarł w ubiegłym roku. Miroslaw Winiarczyk

Granty. Symbol polskiego uczestnictwa w UE Czy pamiętacie Państwo, jak na jesieni przez media przewinęła się informacja o pewnej polskiej uczonej, która jako jedyna z naszego kraju dostała duży grant (1,2 miliona euro na badania jakiegoś starożytnego języka w Ameryce Łacińskiej) na prowadzenie badań od European Research Council – najważniejszej unijnej agencji rozdzielającej środki, na które składają się wszystkie unijne kraje proporcjonalnie do swojej wielkości? Wtedy był powód do lamentu, bo Polka była jedną z… 536 nagrodzonych, podczas gdy Polska zapłaciła, proporcjonalnie do swojej liczby ludności, za co najmniej 42 granty. Ale teraz jest jeszcze gorzej. 22 stycznia ERC przyznała najważniejsze granty na zaawansowane projekty naukowe warte 680 milionów euro dla 302 „przodujących” naukowców. Jak łatwo obliczyć, średnio każdy z nich dostał ponad 2 miliony euro, czyli ok. 10 mln złotych. Ilu Polaków się załapało? Żaden… A Polska w tej puli sfinansowała aż 24 granty. Co ciekawe, spośród unijnych krajów, oprócz Polski, na granty nie załapały się tylko: Słowacja, Litwa, Estonia, Rumunia i Bułgaria – czyli tzw. Europa Wschodnia B. Załapał się natomiast – i to aż na 16 grantów – Izrael, choć nie udało nam się ustalić, czy wpłacił na fundusz choćby złamanego szekla. Powstaje też pytanie: czy wielomilionowe polskie wpłaty na ERC wlicza się we wzrost finansowania polskiej nauki? Ciekawe, że żadne polskie media nie informowały o powyższym zdarzeniu. Tymczasem być może jest to najlepszy symbol polskiego uczestnictwa w UE. Otóż stwarza się nam wrażenie, że możemy z czegoś skorzystać. Z tego powodu płacimy unijną składkę i wpłacamy na to coś pieniądze, ale w ostatecznym rozrachunku (1) okazuje się, że niestety były uchybienia, więc unijnej części finansowania nie będzie; (2) zabrakło współfinansowania, więc z zasady się ono nie należy; (3) a w ogóle to przegraliśmy w „transparentnym” konkursie. A skąd ja sam dowiedziałem się o tym najnowszym sukcesie polskiej nauki? Otóż wraz z grupą innych naukowców staram się o grant z ERC na kompleksowe opracowanie historii „operacji polskiej”, czyli pierwszego ludobójstwa motywowanego narodowościowo, związanego z II wojną światową. Temat, jak Państwo wiedzą, w toku wyjaśniania, stanowiący jedną z ostatnich białych plam w historii Polski i Europy. I sprawdzając, czy nie zostaliśmy odrzuceni z przyczyn formalnych, wpadłem na powyższą informację. Szczęśliwie z przyczyn formalnych nas nie odwalili. Przed nami trzy kolejne etapy kwalifikacji. O tym, jak unijna komisja naukowa merytorycznie zareaguje na taki temat, przekonamy się za kilka miesięcy.

PS. Do Redakcji trafił już nakład wydanej przez nas książki Marka Skalskiego „Płonące granice” (tutaj w wersji papierowej oraz tutaj jako e-wydanie). W przyszłym tygodniu z kolei powinniśmy dostać egzemplarze drugiej wydanej przez nas książki Wojciecha Grzelaka, zatytułowanej „Gra z Rosją – do jednej bramki”, opowiadającej m.in. o stosunkach polsko-rosyjskich w ostatnich latach. Serdecznie zapraszam do lektury. Przypominam też o możliwości przeznaczenia 1 proc. podatków (tutaj) na Fundację Najwyższy Czas – w podzięce za co oferujemy dwa e-booki z naszych zasobów.

Sommer

Nalot służb na LOT Perspektywa wielkiej kasy płynącej do państwowej spółki LOT wywołała poruszenie w pewnych kręgach towarzyskich. Kilka dni po nominacji Bartłomieja Sienkiewicza na szefa MSW, do rady nadzorczej LOT wszedł siostrzeniec Alicji Kornasiewicz. Alicja Kornasiewicz jest wytrawnym znawcą struktur PRL i III RP. W czasach PRL pani Kornasiewicz nabywała szlifów w spółce Impexmetal, pod kierownictwem Krzysztofa Szwarca, późniejszego ojca chrzestnego BRE Banku. W III RP była wiceministrem skarbu w rządzie Buzka, gdzie prywatyzowała m.in. TP SA i Pekao SA. W 2003 roku zasłynęła tym, że została milionowym klientem Starego Browaru w Poznaniu, centrum handlowego Kulczyków. Karierę bankową kończyła jako prezes Pekao SA, banku który 10 lat wcześniej prywatyzowała jako urzędnik. Rok temu Alicja Kornasiewicz wypowiedziała prorocze słowa w wywiadzie dla “Rzeczpospolitej” (cytat): "Ciągle mamy kryzys i ostrożność tych, którzy pieniądze mają, jest bardzo daleko posunięta". Kryzys mamy coraz większy. Kto ma pieniądze w Polsce ? Państwo. A kto tak naprawde kieruje polskim państwem ? Niedawno ogłoszono, że upadająca od lat spółka LOT dostanie ogromny zastrzyk pieniędzy podatników, mówi się o miliardzie PLN. Na razie do LOT-u poleciało 400 milionów PLN. Taka kasa przyciąga uwagę pewnych grup towarzyskich. Pierwszym krokiem była nominacja Sebastiana Mikosza na fotel prezesa LOT, czyli wejście do gry kapitału ludzkiego PKPP Lewiatan:

monsieurb.nowyekran.pl/post/88166,lewiatan-przejmuje-lot

monsieurb.nowyekran.pl/post/88041,blondynka-boeinga

Drugim krokiem jest natychmiastowe odejście dotychczasowego dyrektora finansowego LOT i wczorajsza nominacja nowego członka rady nadzorczej spółki, siostrzeńca Alicji Kornasiewicz, Piotra Osieckiego. Zauważmy, że ostrożna PAP nie pisze nic o dotychczasowej karierze zawodowej pana Osieckiego:

logistyka.wnp.pl/zmiany-w-zarzadzie-i-radzie-nadzorczej-pll-lot,191607_1_0_0.html

My pomagamy, w kilku zdaniach. Piotr Osiecki wypłynął pewnego dnia jako stażysta w banku IB Austria. Wprowadził go tam Jacek Krawczyk, człowiek Henryki Bochniarz, za rekomendacją Leszka Balcerowicza. Później było już z górki. Osiecki robił spokojnie karierę w PZU i jego talenty zostały tak dobrze dostrzeżone, że ówczesny prezes Cezary Stypułkowski powysyłał go na drogie szkolenia za granicą, poza procedurami obowiązującymi wtedy w PZU. Wiadomo, że zasoby ludzkie są bezcenne. Osiecki doszedł do wiceprezesa spółki PZU NFI Management, w której odbywały się ciekawe operacje sprzedaży spółek portfelowych. Wyszkolony Osiecki zaczął kolekcjonować posady członka rad nadzorczych dużych państwowych spółek (PKO BP, PKN Orlen, GPW). Teraz do kolekcji dochodzi państwowy LOT. Możemy spać spokojnie, nasze pieniądze w LOT są pod szczególnym nadzorem. Balcerac

Bohaterowie wychodzą z grobów Jan Pospieszalski usiłował się na sądowym korytarzu dowiedzieć od Adama Michnika, co ten sądzi o Żołnierzach Wyklętych. Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" wyniośle nie odpowiadał, a jego totumfaccy rzucili się na kamerzystę, by umożliwić szefowi ucieczkę. Na jeden z poprzednich procesów Michnik przyszedł w towarzystwie ochroniarza ze szkolonym na ludzi psem, teraz zabiera ze sobą redaktora Czuchnowskiego - zostawiam ocenie czytelników, czy to postęp, czy nie. Milczenie redaktora spowodowane było zapewne faktem, iż zadając związane z obchodzoną dziś rocznicą pytanie, Pospieszalski nie zostawił Michnikowi czasu do namysłu. A na tak skomplikowane pytanie guru salonów nie może udzielić odpowiedzi szybkiej i jasnej. Tu trzeba dialektycznego kombinowania, talmudycznego połączenia za i przeciw. Z jednej strony, skoro klasa polityczna ugięła się przed tubylczymi emocjami i zgodziła się obchodzić dzień pamięci Wyklętych, i skoro w ceremoniały na ich cześć włączył się prezydent Komorowski, który jest, jak wiadomo, słuszny, no to Wyklęci nie mogą już być niesłuszni do imentu, jak w latach dziewięćdziesiątych. Z drugiej strony, Wyklęci byli przeważnie narodowcami, wrogami ustroju sprawiedliwości społecznej, no i przede wszystkim - wrogami środowisk, z których biorą się elity III RP. Ci, którzy ich mordowali, to dziadkowie, ojcowie, wychowawcy i patroni dzisiejszych prezesów, sędziów i prokuratorów, celebrytów. A więc słuszni też być nie mogą. Zerkam na stronę wiadomej gazety i już wiem, jaka jest dialektyczna wykładnia na dzisiejszy dzień: byli żołnierze wyklęci słuszni i niesłuszni. Tak, jak są "uczciwi" endecy (ci, co włączają się w szopkę pt. "Bronek Komorowski - Polak, katolik, patriota") i zwyczajni faszyści, jak niżej podpisany. Byli słuszni żołnierze, którzy walczyli z komunistami, mając na uwadze Polskę demokratyczną i prozachodnią, ale byli i niesłuszni, którzy chcieli Polski etnicznej i zamkniętej w polskich kompleksach. Którzy byli którzy? Zapytajcie każdorazowo mełamedów od Michnika. A na co dzień mówcie, że "historia była skomplikowana". Jak pan Mazowiecki (którego pochopnie wziąłem w obronę, nie doczytawszy, że zdawkowemu przyznaniu się do "błędów" młodości towarzyszyło z jego strony odmówienie Wyklętym miana bohaterów). Dlaczego pan to robił? Oj tam, oj tam, historia nie jest taka prosta i jednoznaczna, proszę państwa. Żelazny greps każdego volksdeutscha. Historia była prosta: Polska została podbita przez okupantów. Okupantów, którzy zaatakowali nas we wrześniu 1939 w sojuszu z Hitlerem, a potem odwrócili sojusz, przechodząc na stronę mocarstw zachodnich. I my właśnie byliśmy nagrodą, którą im za to wspomniane mocarstwa wypłaciły. W tej sytuacji jedni z sowieckim okupantem kolaborowali, inni opuścili ręce, jeszcze inni, ci najdzielniejsi, walczyli do końca. Nie ma tu żadnej komplikacji, żadnego sofoklesowskiego starcia godnych siebie racji. Jedynie proste: "czy umrzeć stojąc, czy przeżyć na kolanach". Tym, którzy woleli pozostać w postawie stojącej, należy się od potomnych cześć i szacunek. I współczesność też jest prosta: na największej polskiej nekropolii wciąż bandyci leżą w Alei Zasłużonych, a bohaterowie - w anonimowej, zbiorowej mogile pod cmentarnym murem. Dopóki tak jest, dopóki truchła różnych Bierutów, Gomułek i Bermanów nie zostaną stamtąd zabrane, a bohaterowie nie doczekają się uczczenia, będzie w polskich głowach panował chaos. Będziemy się dalej błąkać w smoleńskiej mgle, zwodzeni przez rechoczące biesy, nie widząc, gdzie dobro, a gdzie zło, w którą stronę do spełnionych marzeń o normalnym kraju i godziwym losie, a w którą do przepaści. W mętnej wodzie łatwiej się łowi ryby. We mgle łatwiej się okrada i wyzyskuje innych. Nic dziwnego, że ci, którzy z tego procederu czerpią zyski, wmawiają nam, że nie warto wracać do przeszłości, że od tych nudnych obchodów to mamy przecież Bronka, że w ogóle to ta historia była skomplikowana, a zwłaszcza "podłością" jest czynić z Wyklętych znak sprzeciwu wobec III RP. Nikt z nich nie czyni znaku sprzeciwu, nikt tego robić nie musi. Oni sami, całymi sobą, są takim znakiem. W jednej z najstarszych polskich legend święty Stanisław wskrzesza zamordowanego rycerza, by stanął przed sądem i oskarżył swego mordercę. Przywoływanie świadectwa Wyklętych, jak i wszystkich innych ofiar klasy panującej peerelu, od AK-owców likwidowanych wspólnie przez GL i Gestapo, aż po pomordowanych przez "nieznanych sprawców" księży Zycha, Suchowolca i Niedzielaka, nie jest niczym innym. Rafał Ziemkiewicz

VAT W PRĘCIE Wczoraj w „Rzepie” się „czepnołem” Pana Ministra Grabowskiego „Jeszcze w tym roku będzie możliwe wprowadzenie tzw. odwróconego VAT w handlu prętami stalowymi” – poinformował Pan Minister. Proceder oszukiwania na podatku VAT przy handlu prętami zaczął się w 2008 roku po wejściu Polski do strefy Schengen, a nasilił na początku 2011 roku – o czym świadczą informacje Eurostatu o różnicach w oficjalnych danych dotyczących eksportu prętów z Litwy i Czech do Polski w zestawieniu z danymi z Polski. Na pręty przerzucili się wówczas oszuści działający wcześniej w recyklingu. O aferze napisał Puls Biznesu w grudniu 2011 roku! Dziennikarze wystąpili w roli kontrolerów skarbowych. Co robili w tym czasie kontrolerzy skarbowi? Zajmowali się między innymi ściganiem kioskarki z Łodzi za nie wystawienie paragonu fiskalnego na kwotę 20 groszy. Natychmiast na Twitterze zareagował Pan Redaktor Kuba Kurasz z „Rzepy”, że to oni byli pierwsi i już w 2009 roku o tym napisali. No ale ja wówczas z wiadomych powodów „Rzepy” nie czytałem, więc jestem usprawiedliwiony. Ale to jeszcze gorzej dla Ministerstwa Finansów – bo się im czas reakcji jeszcze bardziej wydłuża. Dopiero po 14 miesiącach od publikacji w PB i 38 miesięcy po publikacji w „Rzepie”, Ministerstwo Finansów zdecydowało się na zmianę regulacji! Zmiana ma szansę wejść w życie „jeszcze w tym roku”? Jeszcze? Czy „dopiero”? To zajmie „jeszcze” co najmniej pół roku, bo potrzebna jest zgoda Komisji Europejskiej. Do tego czasu przestępcy się przerzucą na jakąś następną branżę (osobiście obstawiam oleje roślinne). Pozostanie natomiast „odwrócone rozwiązanie”, które nie wiele już zmieni. Komisja Europejska uparcie chce rozszerzać swoją indolencję (bo ciężko mówić o kompetencji) na sferę podatków dochodowych, choć nie może sobie poradzić z tymi – jak VAT – które regulować może już teraz. Im wyższe i im bardziej zróżnicowane stawki tego podatku w różnych państwach Unii, przy zerowej stawce na eksport, tym większe pole do działania dla przestępców. Podobnie zresztą jak prawo rozliczania VAT co trzy miesiące. Bo VAT i podatek dochodowy to są różne podatki i nie można dla obu stosować takich samych rozwiązań. A już zwłaszcza w przypadku VAT na tak zwane produkty masowe. Dlatego proszę nie nazywać wyłudzaczy „przedsiębiorcami”. Z ekonomicznego punktu widzenia nie ma różnicy czy się wyrywa torebkę staruszce idącej na zakupy, czy się wyłudza VAT, który staruszka zapłaciła robiąc te zakupy. Dokonano już nawet kilku spektakularnych aresztowań tak zwanych „słupów” – czyli osób uczestniczących w procederze, ale oczywiście nie tych, którzy na nim najwięcej zarabiają. Ale jak się zarobi milion (a co to jest milion w tym interesie) to nie trzeba potem przez całe życie pracować za średnią krajową. Więc niektórym się opłaci odsiedzieć te kilka lat. Mafia za sprawiedliwe aresztowania płaci bowiem lepsze wynagrodzenia niż państwo odszkodowania za niesprawiedliwe. Ale zgrozę musi budzić dokonana przez Pana Ministra Grabowskiego zapowiedź wprowadzenia „instytucji tzw. odpowiedzialności solidarnej”. Hans Frank też kiedyś taką wprowadził zgodnie z faszystowsko-bolszewicko zasadą: jak nie możemy złapać winnych to dobierzemy z niewinnych! Gwiazdowski

Kto się zawsze wyżywi z PKB Jeśli ktoś uważa, że tak zwany Produkt Krajowy Brutto ma jakikolwiek wpływ na jego życie, to Główny Urząd Statystyczny nie ma dlań pocieszających wieści. Tempo wzrostu, które i tak było cienkie niczym zupa najmity na przednówku, jeszcze bardziej osłabło i teraz przypomina człapanie dychawicznej szkapy z opowiadań Gustawa Morcinka. Obywatele ograniczyli konsumpcję, mówi ZUS, czyli mniej kupują i z tego powodu wzrost zwolnił w ubiegłym roku (IV kwartał 2012 do IV kwartału 2011) do poziomu 1,1 procenta. A dlaczego obywatele mniej kupują? Bo mają mniej pieniędzy. A dlaczego mają mniej pieniędzy? Bo zwolnił wzrost. Oto jest przykładowa konkluzja, za którą ekonomiści aspirują do Nobla z ekonomii. Mamy zatem wzrost gospodarczy, który będzie wzbudzał falę napięć społecznych. W ten deseń się wysłowił o naszej zielonej wyspie wicepremier Janusz Piechociński podczas debaty zorganizowanej przez Business Centre Club. Według niego „wzrost na poziomie 1,5 - 2 proc., czy nawet poniżej 1,5 proc. PKB, jest dla 75 proc. polskich gospodarstw domowych nieodczuwalny, w związku z tym będzie tworzył konkretną falę napięć społecznych”. Przy czym o zielonej wyspie napomknąłem nie bez kozery, gdyż ona cały czas istnieje w tym sensie, że ciągle mamy nominalny wzrost PKB. Kryterium wzrostu było bowiem jedynym, jakie zastosował premier Tusk, gdy na tle mapy Europy prezentował z dumą nasze państwo zamalowane na zielono, co widać na poniższym zdjęciu. Dookoła szaleje recesja a my sobie bimbamy na wszystko, bo mamy naszego szczerego przywódcę, który nas wyprowadza suchą nogą z domu niewoli, czyli kryzysu gospodarczego. Iście biblijna scena.

Przypomnę, że podczas tej prezentacji Tuska (maj 2009) wzrost PKB wynosił 0,8 procenta, co zaznaczono mapie, ale mało kto pamięta, że nasza wyspa była wówczas jedną z trzech zielonych wysp obok Grecji i Cypru. Właśnie w prawym dolnym rogu widać zielony skrawek Grecji, która figlarnie mruga zza pleców naszego szczerego przywódcy. Nie mam pojęcia jakim kolorem dzisiaj maluje się Grecję na mapach Europy, ale na pewno to nie jest kolor zielony. Raczej w jakimś odcieniu mocno ponurym. W każdym razie wtedy Grecja miała wzrost dodatni (bo może być także wzrost ujemny, skoro plusy bywają ujemne) i była szczęśliwą zieloną wyspą, dopóki wkrótce nie okazało się, że Grecy wzrastali na żółtych wariackich papierach. To tyle na temat niektórych specyficznych źródeł wzrostu gospodarczego. Nadmienię tylko aluzyjnie, że nasz minister finansów Jacek Rostowski też nie jest w ciemię bity i jako magiczny księgowy robi furorę nie tylko wśród swoich kolegów po fachu. Proszę bowiem zauważyć, że bezwzględna wartość naszego długu publicznego rośnie, natomiast jego wartość procentowa w stosunku do PKB już nie bardzo. A tempo wzrostu PKB spada. I jak tu nie wierzyć w magię? Natomiast my w odróżnieniu od Greków jesteśmy ciągle na zielono, bo skoro wtedy byliśmy zieloni przy wzroście 0,8 procenta, to tym bardziej dzisiaj, gdy wzrost oscyluje poniżej 1,5 procenta, jak zauważył bystro wicepremier Piechociński. Nasz pech polega jednak na tym, że my mamy taki wzrost, który powoduje także inne wzrosty, a mianowicie bezrobocia i kosztów utrzymania. Mamy więc trzy wzrosty, których nie da się jakoś logicznie pogodzić i w związku z tym nie można się w pełni nacieszyć naszą zieloną wyspą. Niedawno gdzieś przeczytałem, że wzrost gospodarczy w Polsce w granicach poniżej 4 procent powoduje wzrost bezrobocia. To by oznaczało, że za rządów Tuska nigdy, może poza początkiem kadencji, nie mieliśmy sytuacji faktycznego wzrostu gospodarczego, który daje wzrost zatrudnienia i płac. Ale jesteśmy zieloną wyspą i w konsekwencji tej zieloności czeka nas fala napięć społecznych. Jest jeszcze druga zagadkowa sprawa w wypowiedzi wicepremiera Piechocińskiego dla czcigodnych biznesmenów zgromadzonych na spotkaniu. Otóż stwierdził on, iż ten nieszczęsny wzrost 1,5 procent jest nieodczuwalny dla 75 procent gospodarstw domowych. Co to może oznaczać w sytuacji, gdy jednocześnie wiemy, że rośnie bezrobocie i koszty utrzymania? Czy Piechociński chce powiedzieć, że te 75 procent nie odczuwa tych negatywów? Na pewno nie chce tak powiedzieć, bo to bzdura. A jeśli chce powiedzieć, że pozostali, czyli te 25 procent odczuwają pozytywne skutki owego wzrostu, to ja się pytam, kto oni są i gdzie oni są? Dla zaspokojenia samej ciekawości chciałbym bowiem się dowiedzieć, komu zawsze służy wzrost PKB, nawet wtedy, gdy wywołuje falę napięć społecznych? No i pytam także, po diabła nam taki wzrost gospodarczy, który nie wiadomo komu służy, ma same negatywne skutki i jeszcze na domiar złego wzbudza rewolucyjne nastroje? Ale cóż ja mogę wiedzieć? Dla mnie jest zielona wyspa na mapie w telewizji. Prawdopodobni beneficjenci 1,1 procentowego wzrostu bywają na spotkaniach w Business Centre Club. Oni są na plusie dodatnim nawet przy ujemnym wzroście.

Seaman

02/03/2013 Pan Mirosław Zbrojewicz aktor, który zagrał- i o ile dobrze policzyłem- w 113 filmach, nie licząc dubbingów, których też są dziesiątki, ogłosił- uwaga!- że jego syn jest gejem(???) O co tej Lewicy chodzi? Żebyśmy wszyscy w Polsce wiedzieli ilu jest dokładnie homoseksualistów? Czy to w ogóle kogokolwiek obchodzi, oprócz tych, którzy narzucają nam ten temat? Od wielu tygodni koncesjonowane media międlą ten temat, obrazując go wizerunkiem Roberta Biedronia. Aż zdenerwowało to byłego prezydenta- pana Lecha Wałęsę, który zdenerwowany powiedział, że homoseksualiści powinni zajmować w Sejmie ostatnie rzędy(???)- przytaczam z pamięci. No tak, bo pierwsze już są zajęte… Czekamy z niecierpliwością na kolejne odsłony działań homoseksualnych. Na razie jest kilku… Może chociaż jeszcze jeden.. Może dwóch- zawsze to więcej do statystyki. Syn pan Mirosława Zbrojewicza- no który z aktorów ma jeszcze syna homoseksualistę albo córkę lesbijkę- niech się pochwali. Będzie więcej-„pożytecznych idiotów”, którzy dają się wykorzystywać do celów ideologicznych- jak takich osobników nazywał towarzysz Lenin.. Zadowolony powinien być pan Robert Janowski, prowadzący od lat program” Jaka to melodia”,. w którym od czasu do czasu mogę obejrzeć moją ulubioną tancerkę i śpiewaczkę- panią Nataszę Urbańską z Teatru Studia Buffo, która z mężem preferencjami seksualnymi się nie zajmuje- i który w serialu” Na dobre i na złe” zagrał najważniejszą rolę swojego życia- właśnie homoseksualistę. Nie ma to jak dobra życiowa rola- nie ważne , że ideologiczna , ale najważniejsza w życiu. Chyba ma w domu jakieś pamiątkowe zdjęcia z planu kręcenia odcinka o osobniku homoseksualnym. Bo nowej żony , chyba już na razie mieć nie będzie, bo stała się rzecz straszna.. Nie wiem, czy Państwo wiecie, że pani Monika G.- jak to mówią lewicowe media- „partnerka” pana Roberta Janowskiego po poprzedniej żonie z dziećmi, człowieka ideologicznej lewicy, i pomyśleć z żalem, że to wychowanek prywatnego Teatru Studia Buffo- została zatrzymana w grudniu ubiegłego Roku Pańskiego 2012 na Florydzie, gdzie z jednego z butików tamtejszych wynosiła piękne futro nie płacąc za nie ani dolara.. Była ze swoją koleżanką- Janiną D., żoną byłego ministra sportu- ale nie wiadomo którego, bo media nie podają.. I nie podają, czy żona byłego ministra operetkowego Ministerstwa Sportu też wynosiła futro. Bo gdyby wynosiła jakiś sprzęt sportowy- na przykład buty,, ale futro.(???) Po co komu futro w ministerstwie Sportu? Pani Mucha już futro ma…. Obie zostały zatrzymane i wpłaciły kaucję – po 1000 dolarów- i do sprawy.. Pan Robert bardzo się zdenerwował i wyrzucił podobno „partnerkę” z domu.. Dlaczego nie poczekał do ostatecznego wyroku sądowego. Ani mnie to grzeje, ani ziębi- ale takie mamy „elity”.. Ludzie bez jakichkolwiek zasad.. Taki wstyd! Może pan Robert Janowski wróci przy okazji do swojej żony i do dzieci.. Trzymam za niego kciuki.. Zawsze większa radość z jednego nawróconego grzesznika.. Pan Bóg daje mu znaki, mam nadzieję, że je widzi.. Nie ma przypadków- są tylko znaki..

Natomiast pana Janusza Palikota pokarał-: jak? Rozum mu z tej nienawiści do Kościoła odebrał.. Bo podczas uczczenia śmierci prymasa Józefa Glempa w Sejmie- pan poseł Janusz Palikot…. siedział(??) Nie wiem czy dłubał w tym czasie w nosie, ale na pewno siedział. Może czytał” Fakty i Mity”, albo tygodnik” Nie”- Jurka Urbana. Wszyscy wstali, nie wiem czy wszyscy posłowie Ruchu Palikota- ale sam Palikot siedział.. Zwykła grzeczność nakazywałaby, żeby wstał- tak robi człowiek kulturalny, a zwykły cham- siedzi.. Chociaż ma miliony w kieszeni, no i tam gdzie je wytransferował. .Jakoś nikt nie może mu się dobrać do skóry- nawet jego była żona po swoje pieniądze… Sprawy są umarzane, tak jak sprawa wpłat na jego kampanię wyborczą.. Emeryci i studenci wpłacali po 20 000 złotych(???) Tak kochali pana posła Janusza Palikota.. Co czyni przynależność do Komisji Trójstronnej..? Nawet jako były członek.. Czyni „ cuda”.!. Ale Pan Bóg się temu wszystkiemu przygląda jako Sędzia sprawiedliwy, który za dobre wynagradza, a za złe karze.. I w końcu wymierzy sprawiedliwość.. Mam nadzieję, że nie będzie czekał do Sądu Ostatecznego.. Tak jak hiszpańscy naukowcy nie czekają na sprawiedliwość w swoim upadającym pod ciężarem socjalizmu kraju tylko emigrują do swoich byłych kolonii- na przykład do Chile, bardzo dynamicznie rozwijającego się kraju po” reformach:” Augusto Pinocheta. Ugarte To były prawdziwe” reformy” a nie pozorowane, którzy pełno jest w upadającej Europie pod ciężarem socjalizmu.. Reformatorzy bardzo dobrze sobie żyją z reform i ciągle reformują, podczas gdy socjalistyczne państwa wymagają drastycznych zmian.. a nie permanentnej rewolucji w reformach.. W los pantalones- można sobie najwyżej pochodzić.. Trudno w nich robić reformy.. Ciągłe reformy- to jak mówią Hiszpanie” Es una buena idea”.. Można z niego do końca życia nieźle żyć.. Aż się to wszystko zawali.. Warunki finansowe oraz szczodre nakłady na badania naukowe z funduszy prywatnych na prywatnych chilijskich uniwersytetach sprawiły, że 1700 hiszpańskich naukowców stanęło w ubiegłym roku w Madrycie do konkursu na uzyskanie chilijskich kontraktów. Uniwersytet Autonomiczny Chile podpisał w ostatnich tygodniach umowy o pracę ze 150 doktorantami z Europy. Jest wśród nich stu Hiszpanów, ale również naukowcy z Rosji., Włoch czy Meksyku. Wiodącymi są medycyna i architektura.. Mniejsza już o to, jakie kierunki są preferowane, ale ważne jest co innego: potomkowie byłych konkwistadorów emigrują do swoich byłych kolonii(????) Tam się przenosi życie naukowe- Europa socjalistyczna zdycha – między innymi pod ciężarem „badań naukowych” prowadzonych przez państwo. Państwowe badania- wielkie państwowe marnotrawstwo.. Potomkowie wielkich portugalskich żeglarzy i zdobywców- emigrują natomiast do Angoli.. Reszta Portugalczyków przesiaduje na zasiłkach i gra w warcaby.. Dwa wielkie imperia- i do czego doprowadził ludzi socjalizm.. To jest nie do uwierzenia.. Czy ktoś by pomyślał dwadzieścia lat temu, że Europejczycy będą uciekać z „raju” Unii Europejskiej do Chile, Rosji czy Angoli? Widocznie to nie jest żaden raj.. To jest piekło! Dante miałby co dzisiaj opisywać.. Jak łatwo można było zamienić czyściec na piekło.. Wystarczyły rządy obłędnych socjalistów.. Zamienili rynek- na rządy biurokracji.. I zrobili milionom normalnych ludzi- piekło.. No i pojawia się pytanie: czy piekło może zbankrutować? Pierwszy raz w historii ludzkości piekło bankrutuje.. Będą się działy dantejskie sceny- czas Apokalipsy nadchodzi. Kolejny raz obojętność ludzi dobrych przyczynia się do triumfu zła.. Przystanek Rynsztok, Krzyże Nerona, słoneczniki- jako symbole Dzieci Kwiatów… I wszystko opodatkowane- czy może jeszcze coś pozostało do opodatkowania- jak to w piekle.. Można jeszcze opodatkować diabelskie kotły. Przypominam Państwu słowa Prezydenta Ronalda Reagana wobec Cartera:

” Jeśli działa- opodatkuj. Jeśli nadal działa- wprowadź regulacje, jeśli przestało działać- subsydiuj”(!!!????) Właśnie jesteśmy na etapie subsydiowania wszystkiego.. Gdy dzieci są głodne, bo są wysokie ceny żywności poprzez wysokie podatki- socjaliści przygotowują programy walki z głodem.. Na które potrzeba pieniędzy.. a jak pieniędzy zabraknie?

Bolszewicy będą „obywatelom” zabierać domy .. Bo już nic nie będzie działało i nie będzie z czego dotować.. Ale biurokracja będzie się nadal rozwijać.. Ciekawe który kolejny aktor ogłosi, że ma syna geja? Czekam na taką informację z wielką niecierpliwością.. Będzie ich może z dziesięciu.. Może jedenastu.. Mam na myśli zawodowych gejów..

Ale to już pomału koniec.. Homoseksualizm wywróci ten świat do góry nogami.. W końcu naturalnie nie mogą mieć dzieci.. I dlatego forsują in vitro! Na razie „ związki partnerskie”.. Krok po kroku w kierunku piekła.. WJR

Wycieczka na Syberię ze stalinowskim prokuratorem Zbigniew Domino, autor książki pt. „Syberiada polska”, na kanwie której powstał film Janusza Zaorskiego, był w czasach stalinowskich prokuratorem wojskowym. Jego metody śledcze były tak represyjne, że zwróciły uwagę jego przełożonych, o czym pisali w swoich raportach.

„W pewnym okresie przeceniał represję karno-sądową, uważając ją za jedyny środek zwalczania przestępstw w wojsku, nawet drobnych, kładąc zbyt mały nacisk na środki wychowawcze i praktykę” – czytamy w opinii służbowej Zbigniewa Domino za okres służby w prokuraturze Marynarki Wojennej od grudnia 1958 do grudnia 1960 r. Opinię podpisał gen. Marian Ryba, naczelny prokurator wojskowy, który sam był absolwentem szkoły Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi i od 1945 r. pracował w UB. Jak ujawnił dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, nie dość że Zbigniew Domino żądał surowych wyroków, to jeszcze był obecny przy egzekucjach „katyńskich” (strzał w tył głowy) w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.
Pod sowiecką opieką Zbigniew Domino urodził się w 1929 r. w Kielnarowej, nieopodal Rzeszowa. Kilka lat później jego ojciec kupił ziemię na Podolu, w Zaleszczykach, gdzie przeniósł się z rodziną. Po agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 r. cała rodzina Dominów: ojciec, matka i dwaj synowie, podobnie jak inny Polacy z terenów zajętych przez Armię Czerwoną, zostali wywiezieni na Syberię. Trafili do Irkuckiego Obwodu. Musieli tam bardzo ciężko pracować. Trudów katorgi nie wytrzymała matka Zbigniewa Domino – umarła w 1940 r. Jego ojciec zgłosił się do I Dywizji Ludowego Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki. Sowiecka propaganda zrobiła swoje, co widać w życiorysie pisanym przez 19-letniego Zbigniewa Domino w 1948 r., gdy jako ochotnik zgłosił się do wojska.
„Zacząłem pracować w sowchozie »Sybirak« (miał wówczas 11 lat – przyp. red.). Pracowałem z mymi rówieśnikami końmi na polu, a następnie pasałem krowy i byłem pomocnikiem traktorzysty. Cały czas byłem otoczony opieką miejscowych władz radzieckich i ZPP (związek polityczny, powołany 1 marca 1943 r. przez komunistów polskich w ZSRS, będący w rzeczywistości narzędziem do przejęcia władzy przez komunistów w powojennej Polsce – przyp. red.). Ojciec mój wraz z 1. Dywizją przy boku zwycięskiej Armii Czerwonej przeszedł chwalebny szlak od Leniono do Berlina. Marzeniem moim było zostać oficerem”. Domino był wówczas członkiem Związku Walki Młodych – młodzieżowej przybudówki komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej, która skierowała go do służby w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrzneg Ze znajdującej się w Instytucie Pamięci Narodowej teczki personalnej MON Zbigniewa Domino wynika, że przez rok był on szeregowcem KBW, który zajmował się pacyfikacją niepodległościowego podziemia. Drogę do kariery w wojskowym wymiarze sprawiedliwości otworzyła mu roczna Oficerska Szkoła Prawnicza w Jeleniej Górze, po ukończeniu której trafił do Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Poznaniu, gdzie pracował jako oficer śledczy.
Pupilek Wolińskiej i Zarakowskiego Młody „prawnik” szybko zdobywał kolejne stopnie wojskowe i awanse. Był bardzo wysoko oceniany przez swoich przełożonych – Stanisława Zarakowskiego, szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej, odpowiedzialnego za udział w mordach sądowych m.in. na członkach WiN, oficerach Wojska Polskiego II Rzeczypospolitej oraz księżach. W opinii za okres od kwietnia do listopada 1952 r. jego bezpośredni przełożony z III Wydziału NPW pisał: „Por. Domino okazał się pracownikiem niezwykle wartościowym politycznie i fachowo wykwalifikowanym. Szczególnie aktywny i ofiarny był w okresie wyborczym. Por. Domino zajmuje zdecydowanie pozytywne stanowisko wobec Polski i ZSRR. Jest człowiekiem przyszłości. W sposób właściwy sporządza akty oskarżenia, miłośnik literatury i kultury ZSRR”. Zbigniew Domino został także pozytywnie oceniony przez komisję, w składzie której zasiadali ppłk Józef Feldman, zastępca naczelnego prokuratora wojskowego ds. szczególnej wagi, Henryka Justman oraz Helena Wolińska, która jako stalinowska prokurator żądała kary śmierci dla żołnierzy niepodległościowego podziemia. Brała udział w sfingowanym procesie gen. Emila Fieldorfa ps. „Nil”, którego stracono w celi mokotowskiego więzienia. Miejsce jego pochówki pozostaje nieznane, podobnie jak większości zamordowanych przez komunistów polskich bohaterów. Pozytywną opinię dla Domino zatwierdził Stanisław Zarakowski, który awansował przyszłego autora „Syberiady polskiej” na stopnień kapitana przed upływem wymaganego przepisami terminu. Za zgodą Feldmana i Wolińskiej został on wytypowany na studia prawnicze w ZSRR.
„Jest młodym, zdolnym i rokującym perspektywy oficerem. W wykonywaną pracę wkłada dużo zapału. W stosunku do wroga klasowego kpt. Domino wykazuje czujność i bojowość. Jako prokurator w Zielonej Górze osobiście szkolił podwładnych mu oficerów” – pisał w 1953 r. w opinii służbowej Zarakowski, podkreślając „bardzo wrażliwy charakter” Zbigniewa Domino.
Nadzorował wykonanie kar śmierci „Szczególnym okresem w życiu młodego prokuratora był czas delegowania z Zielonej Góry do Naczelnej Prokuratury Wojskowej w okresie 11 marca – 10 grudnia 1952 r. 7 sierpnia 1952 r. wieczorem prokurator Domino udał się do więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Zgodnie z otrzymanym zadaniem miał nadzorować wykonanie egzekucji. Skazańcami byli wyżsi oficerowie Wojska Polskiego, którzy w wyniku prowokacji Informacji Wojskowej skazani zostali na kary śmierci przez Najwyższy Sąd Wojskowy za rzekomą przynależność do tzw. kierownictwa konspiracji Wojsk Lotniczych: płk Bernard Adamecki, płk Józef Jungraw, płk August Menczak, ppłk Stanisław Michowski, ppłk Władysław Minakowski, ppłk Szczepan Ścibior. O godz. 20.30 prokurator Domino wydał katu polecenie wykonania egzekucji. Wszystkich uśmiercono »strzałem katyńskim«. Zakończenie osobistego udziału w egzekucji potwierdził złożeniem własnoręcznego podpisu na protokołach wykonania kary śmierci. Następnego dnia ciała sześciu oficerów pogrzebano w nieoznaczonych grobach na Cmentarzu Komunalnym na Powązkach. Miejsc pochówku nigdy nie ujawniono rodzinom. Wyrokiem z 26 kwietnia 1956 r. Najwyższy Sąd Wojskowy uznał, że wyrok z 13 maja 1952 r. przeciwko oficerom lotnictwa oparty został »na fałszywych dowodach« i wydany »z rażącym naruszeniem przepisów prawa procesowego«” – napisał dr hab. Krzysztof Szwagrzyk w referacie poświęconym Zbigniewowi Domino. W 1956 r. Domino został sekretarzem komisji kierowanej przez prokuratura Mariana Mazura, która miała zbadać działalność wojskowych organów bezpieczeństwa państwa w czasach stalinowskich. Wśród sędziów wojskowych, którzy bezprawnie skazywali żołnierzy niepodległościowego podziemia, znalazł się m.in. Stefan Michnik, przyrodni brat naczelnego „Gazety Wyborczej” Adama Michnika. Prace tzw. Komisji Mazura zakończyły się wydaniem sprawozdania komisji 29 czerwca 1957 r. Co ciekawe, zastrzeżenia do wiarygodności raportu komisji Mazura w części dotyczącej Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego zgłosili gen. Adam Uziębło oraz płk Zbigniew Domino. Nie ma w tym nic dziwnego – płk Domino w czasach stalinowskich ściśle współpracował z GZI WP, której żołnierze obok cywilnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego byli odpowiedzialni za okrutne represje wobec żołnierzy Wojska Polskiego, Armii Krajowej (AK), Wolności i Niezawisłości (WiN), Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ) oraz ludności cywilnej. Żołnierze GZI WP byli autorami prowokacji, których następstwem były sfingowane procesy o mordy sądowe, jak opisana przez dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka sprawa kierownictwa konspiracji Wojsk Lotniczych.
W służbie Jaruzelskiego Zbigniew Domino do końca pracy w NPW zajmował znaczące funkcje. Już po objęciu przez Wojciecha Jaruzelskiego funkcji ministra obrony narodowej w latach 1973–1975 do momentu odejścia z wojska Zbigniew Domino pełnił obowiązki oficera do zleceń specjalnych Głównego Zarządu Politycznego Ludowego Wojska Polskiego.
„Jakkolwiek zwolnienie płk. Domino nie jest dla wojska korzystne, to jednak jego praca pisarska skoncentrowana na problematyce wojskowej może przynieść określone efekty w zakresie popularyzacji w społeczeństwie idei i tradycji naszych sił zbrojnych” – pisał 10 lutego 1975 r. do ministra obrony narodowej Wojciecha Jaruzelskiego szef Głównego Zarządu Politycznego Ludowego Wojska Polskiego, wiceminister obrony narodowej Włodzimierz Sawczuk, absolwent sowieckich szkoleń wojskowych. W „Raporcie o zwolnienie ze służby wojskowej” płk Domino zwrócił się do Jaruzelskiego o spotkanie, do którego doszło tuż przed odejściem pisarza z wojska. Pięć lat później Zbigniew Domino został radcą ambasady PRL w Moskwie, gdzie był do 1985 r. i gdzie wrócił na rok w latach 1989–1990. Zbigniew Domino zrealizował plany komunistów – w jego powieściach przebija propaganda, nic więc dziwnego, że były one rozpowszechniane przez Komitety Wojewódzkie PZPR.
„Bardzo emocjonalnie Z. Domino oceniał istnienie i działalność podziemia zbrojnego po wojnie. W wyróżnionej przez ministra obrony narodowej pracy »Błędne ognie« (Wydawnictwo MON, 1974 r. – przyp. red.) w jednoznacznej formie potępił dowódców partyzanckich istniejących na Podlasiu po zakończeniu II wojny światowej. Ostrze jego krytyki skierowane było przede wszystkim w osoby kierujące podziemiem: mjr. Zygmunta Szendzielarza »Łupaszkę«, kpt. Władysława Łukasiuka »Młota«, por. Kazimierza Kamieńskiego »Huzara«, określanych przez autora »bandyckimi watażkami«. Czytelnik »Błędnych ogni« mógł się dowiedzieć, że posiadali oni nadmierną skłonność do alkoholu i wystawnego życia, objawiającego się piciem francuskiego koniaku i amerykańskiej whisky »White Horse« oraz paleniem amerykańskich »Cameli«. Z kolei brak zasad moralnych popychał ich do szafowania ludzkim życiem; rozstrzeliwania i wieszania. Nie stronili przy tym od kobiet, czego przykładem może być postać »tłustozadej Petroneli«, towarzyszącej dowódcy 6. Brygady Wileńskiej AK. Istnienie podziemia nie byłoby możliwe bez sieci współpracowników. Meliny partyzanckie w terminologii »Błędnych ogni« to »kłębowisko jadowitych żmij«, w których »córeczki [meliniarzy] gziły się z bandziorami na strychu«” – czytamy w referacie dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka na temat Zbigniewa Domino. Szkalujący niepodległościowe podziemie i polskich bohaterów narodowych, wobec których sam prowadził śledztwa, Zbigniew Domino został doceniony także w III RP. W 2005 r. prezydent Aleksander Kwaśniewski przyznał mu Krzyż Zesłańców Sybiru. W tym samym roku Domino został laureatem Nagrody Literackiej im. Władysława St. Reymonta, przyznawanej przez Związek Rzemiosła Polskiego we współpracy ze Stowarzyszeniem Pisarzy Polskich i Związkiem Literatów Polskich. Były stalinowski prokurator otrzymał nagrodę w kategorii „Książka roku” za publikację „Czas kukułczych gniazd”, wydaną w 2004 r. W uzasadnieniu przyznający nagrodę stwierdzili: „Jedna z tajemnic powodzenia czytelniczego tej prozy tkwi w tym, iż jest ona – wzorem wielkich humanistów, realistów prozy nie tylko polskiej – wolna od wszelkiego typu zacietrzewień i tendencyjności”. Zbigniew Domino nie chciał rozmawiać z prasą na temat swego udziału w stalinowskich zbrodniach. Mimo obietnicy oddzwonienia nie uczynił tego do czasu oddania do druku gazety.

Dorota Kania

Komunistyczne twarze „Syberiady polskiej” To nie przypadek, że wchodząca właśnie na ekrany kin „Syberiada polska” oparta została na książce bezwzględnego stalinowskiego prokuratora wojskowego. Producentem filmu o sowieckich represjach wobec Polaków jest były komunistyczny aparatczyk, a wśród twórców filmu znajdujemy dzieci PRL-owskich luminarzy. „Syberiadzie polskiej” w reżyserii Janusza Zaorskiego, opartej na powieści Zbigniewa Domino (piszemy o nim w osobnym artykule), towarzyszy potężna kampania medialna. Liczba reklam w telewizji promujących film jest jak na polską produkcję ogromna, podobnie jak jego budżet (10 mln zł). Jak sprawdziła „GP” – niewykluczone również, że ekranizacja książki stalinowskiego prokuratura posłuży jako materiał edukacyjny uczniom szkół ponadgimnazjalnych.
Dzieło komunistycznego ministra Kto stoi za bulwersującym pomysłem filmu na kanwie wspomnień prześladowcy polskich bohaterów? Inspiratorem powstania „Syberiady” i jej producentem jest Mirosław Słowiński – w latach 80. wiceminister kultury i sztuki, od 1976 r. członek PZPR. Słowiński zaczynał karierę w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. W stanie wojennym piastował stanowisko zastępcy kierownika w Wydziale Pracy Ideowo-Wychowawczej Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu, a następnie – w sierpniu 1982 r. – awansował na kierownika Wydziału Nauki, Oświaty i Kultury poznańskiego KW PZPR. Zwalczał wówczas opozycyjny Teatr Ósmego Dnia. Ukoronowaniem politycznej drogi Słowińskiego był stołek wiceministra kultury w rządzie Mieczysława Rakowskiego. W październiku 1987 r. „Głos Pomorza” pisał o seminarium „Kultura w walce o umacnianie socjalistycznych ideałów i wartości w społeczeństwie”, jakie odbywało się w Mielnie. W artykule czytamy: „O polityce kulturalnej po X Zjeździe [PZPR] oraz sytuacji w środowiskach twórczych w kraju mówił zastępca kierownika Wydziału Kultury Komitetu Centralnego PZPR. Przedstawił on także kierunki planowanych przemian w tej sferze życia społecznego. »Kultura jako obszar walki ideologicznej«, »Instytucje artystyczne i placówki upowszechniania jako kreator i realizator polityki kulturalnej PZPR«, »Miejsce stowarzyszeń kulturalnych i organizacji społecznych w procesie kształtowania kultury socjalistycznej« oraz »Prawno-ekonomiczne ramy funkcjonowania kultury« to kolejne tematy, którym poświęcono seminarium w Mielnie”.
Po 1989 r. Mirosław Słowiński działał m.in. jako restaurator, udzielał się też w zdominowanym przez postkomunistów Stowarzyszeniu Ordynacka. W 2000 r. niespodziewanie pojawił się jako producent filmu „Quo vadis” w reżyserii Jerzego Kawalerowicza, znanego w latach 80. z aktywnego wspierania totalitarnego reżimu. Ekranizacji słynnej powieści Henryka Sienkiewicza towarzyszyły kontrowersje: najpierw budżet filmu rozrósł się niemal dwukrotnie, do 76 mln zł; potem pojawiły się publikacje prasowe sugerujące, że część tych ogromnych pieniędzy – których na ekranie nie było zresztą widać – zasiliła kampanię wyborczą SLD. Bez skandalu nie obyło się także przy „Syberiadzie”. W trakcie prac nad filmem ekipa skarżyła się na wielomiesięczne zaległości w wypłatach. Polski Instytut Sztuki Filmowej informował również, że Słowiński nie rozliczył się z 3-milionowej dotacji, którą jako producent dostał z Instytutu.
Sami swoi Prawa do ekranizacji książki Zbigniewa Domino producent Mirosław Słowiński uzyskał już w 2005 r. Nie wiadomo, jak duże pieniądze stalinowski prokurator otrzymał lub otrzyma za adaptację, pewne jest jednak, że pojawił się na planie filmowym. Rozmawiał m.in. z aktorami odtwarzającymi główne role i był tam najwyraźniej fetowany jako autorytet. „Pierwszego dnia zdjęciowego miałam okazję poznać autora książki Zbigniewa Domino i odczuwałam rodzaj podwójnej odpowiedzialności” – mówiła na konferencji prasowej odtwórczyni jednej z głównych ról Urszula Grabowska. „Pan Zbigniew opowiadał mi, jaki był Staszek [...]. Jego emocje, które wychodziły na zewnątrz, były niesamowitym przeżyciem. Dzięki temu mogłem na nowo odnaleźć się w roli” – zwierzał się stronie Portalfilmowy.pl aktor Paweł Krucz, grający w „Syberiadzie” Staszka Dolinę, czyli alter ego autora książki. Domino mógł czuć się bardzo swojsko wśród osób odpowiedzialnych za powstanie filmu, i nie chodzi tylko o Mirosława Słowińskiego. Współautorem scenariusza „Syberiady polskiej” jest bowiem Michał Komar – współpracujący m.in. z „Gazetą Wyborczą” publicysta i krytyk filmowy, w latach 1979–1983 kierownik literacki zespołu filmowego Silesia. To syn słynnego gen. Wacława Komara, byłego oficera komunistycznych służb specjalnych, szefa wywiadu wojskowego i cywilnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jak ujawnił Piotr Gontarczyk, w II RP Wacław Komar jako kilkunastoletni chłopak i członek partii komunistycznej brał udział w zabójstwach osób współpracujących z polską policją. Był też agentem sowieckim. Działaczką komunistyczną była też matka Michała Komara – Maria. Podobne korzenie ma też II reżyser „Syberiady polskiej”, 54-letni Janusz Petelski, który został wyznaczony do pomocy Januszowi Zaorskiemu, choć nie ma żadnego doświadczenia reżyserskiego przy tak dużych produkcjach. Dość powiedzieć, że po 1989 r. Petelski nie zrealizował ani jednego (!) filmu, a jego nieliczne „dzieła” pochodzą z lat 80., gdy był znany przede wszystkim jako syn znanego komunistycznego małżeństwa filmowego: Ewy i Czesława Petelskich. Ojciec II reżysera „Syberiady polskiej”, członek PPR i PZPR, kręcił wraz z żoną w komunistycznej Polsce filmy uderzające w polskie podziemie niepodległościowe („Ogniomistrz Kaleń”) i Kościół katolicki („Drewniany różaniec”), a także komunistyczne agitki („Młodzi budują pokój”, „Akademicy czerwonej Łodzi”). Za swoje przeciętne utwory małżeństwo było wielokrotnie nagradzane przez PRL-owski rząd, trudno więc uważać za przypadek, że pod koniec lat 70. ich 19-letni wówczas syn Janusz spędził rok w Pradze jako stypendysta.
Lekcje historii ze Zbigniewem Domino Kiedy przed powstaniem filmu Andrzeja Wajdy o Katyniu dzieje tej zbrodni chciał przenieść na ekran Bohdan Poręba, znany komunistyczny reżyser (autor wielu propagandowych filmów, ale i „Hubala”), mainstreamowe media alarmowały, że przedstawiciel PRL-owskiego betonu chce „ukraść” temat sowieckiego ludobójstwa. Gdy jednak do kin wchodzi (i to przy wydatnym wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej) „Syberiada polska”, rodowód niektórych jej twórców przestał być nagle istotny. Co więcej – wszystko wskazuje na to, że film oparty na książce stalinowskiego śledczego i wyprodukowany przez komunistycznego aparatczyka posłuży młodzieży jako materiał edukacyjny. W biuletynie informacyjnym zamieszczonym na oficjalnej stronie internetowej „Syberiady polskiej” znalazły się bowiem nie tylko informacje o pokazach dla szkół, ale i „scenariusze lekcji dla szkół ponadgimnazjalnych”, oparte na filmie i przedstawionej w nim historii. Uczniowie mają czerpać z produkcji Słowińskiego wiedzę o losach obywateli polskich na Wschodzie oraz o zsyłkach na Syberię. Na szczęście wśród metod pracy przewidzianych w scenariuszach nie wzięto pod uwagę spotkań ze Zbigniewem Domino, uwzględniono zaś „samodzielne korzystanie z internetu/innych źródeł, wyszukiwanie informacji i tworzenie notatek”. Jest więc szansa, że młodzież dowie się, kim był autor powieści, na której oparto „Syberiadę polską”, a także sprawdzi, jaki stosunek do komunizmu miał jej producent. Grzegorz Wierzchołowski

Rybiński euro gospodarka Dziś w Ministerstwie Finansów odbędzie się debata na temat przyjęcia przez Polskę euro. Wezmą w niej udział ministrowie finansów i gospodarki, prezes Narodowego Banku Polskiego oraz ekonomiści. Według profesora Krzysztofa Rybińskiego debata jest tematem zastępczym i marnowaniem czasu. Przed Polską jest wiele poważniejszych problemów, takich jak choćby niebezpieczenie rosnący dług publiczny czy kryzys demograficzny, którymi rządzący powinni się zająć w pierwszej kolejności. Tym bardziej, że na dołączenie do grona 17 państw ze wspólną walutą na razie nie mamy co liczyć.

– Dyskusja o wejściu Polski do strefy euro jest tematem zastępczym, jest marnowaniem czasu, niepotrzebnym produkowaniem dwutlenku węgla w czasie ocieplenia globalnego, jeśli ktoś w to ocieplenie wierzy – mówi Agencji Informacyjnej Newseria profesor Krzysztof Rybiński, ekonomista i rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula. A – jak podkreśla – w Polsce nie brakuje tematów, którymi trzeba się jak najszybciej zająć. To m.in. spadająca innowacyjność gospodarki i kryzys demograficzny.

– Zamiast o tym dyskutować, to mówimy o projekcie wejścia do strefy euro, co będzie mieć miejsce może za 10 lat, jeżeli strefa euro w ogóle przetrwa, bo tego też do końca nie wiemy. Szkoda na to czasu – dodaje Rybiński. Jego zdaniem bardzo poważnym ryzykiem dla kraju, i to w perspektywie kolejnych 12-18 miesięcy, jest klif fiskalny. To sytuacja, w której prawo wymaga szybkiego zbilansowania budżetu, co oznacza konieczność cięć wydatków i podwyżek podatków na ogromną skalę. W efekcie prowadzi to do recesji. O groźbie klifu fiskalnego w USA było głośno przed nowym rokiem. Jego widmo nie zostało jednak trwale zażegnane. Groźba klifu fiskalnego wisi także nad Polską.

– W przypadku Polski ustawa o finansach publicznych mówi, że jeżeli dług publiczny, liczony kreatywną metodą Jacka Rostowskiego, przekroczy 55 proc. PKB, wówczas kolejny budżet samorządowy i centralny muszą być zbilansowane, co oznacza skalę cięć i podnoszenia podatków na 50 mld zł lub więcej, co zepchnie Polskę w dramatyczną recesję – wyjaśnia Rybiński. Jak podaje resort finansów dług publiczny wynosi 53 proc. PKB. Rybiński podkreśla, że liczony metodami, którymi posługuje się Eurostat, przekroczył już 55 proc.

– Po przekroczeniu tej granicy uruchomią się mechanizmy klifu fiskalnego, z którego Polska zleci na złamanie karku w otchłań recesji. I to jest bardzo poważne ryzyko, o którym dziś powinniśmy debatować – dodaje ekonomista.

„To dopiero początek kryzysu” Prof. Rybiński nie wierzy też w zapewnienia części ekonomistów o czekającym Polskę w drugiej połowie roku ożywieniu gospodarczym.

– Wiemy, że kryzys w strefie euro się nie zakończył, on się dopiero rozpoczyna – mówi Rybiński. – Problemy krajów południa Europy będą narastały, co wynika ze statystyk długu publicznego, bo te długi dramatycznie się zwiększają. Problemy mają też kraje w centrum Europy, np. Francja stoczyła się w ciężką recesję. Nie ma co liczyć na to, że w strefie euro dojdzie do szybkiego ożywienia, nawet jak Niemcy nieco przyspieszą. Także sytuacja w kraju nie wskazuje, według ekonomisty, na możliwość szybkiej poprawy koniunktury. Świadczy o tym pesymizm polskich konsumentów, a także brak planowanych inwestycji prywatnych i publicznych w najbliższych latach.

– To wszystko razem pokazuje, że popyt krajowy nie będzie szybko rósł, a rynki eksportowe w UE będą w stagnacji, więc nie ma szans na znaczące ożywienie gospodarcze w drugiej połowie tego roku – przekonuje Rybiński. Dodaje, że ożywieniu gospodarczemu nie pomoże też program Inwestycje Polskie. Program ogłoszony w ubiegłym roku przez premiera Donalda Tuska ma na celu zachowanie dynamiki długoterminowych inwestycji infrastrukturalnych. Ma on być wsparciem szczególnie dla infrastruktury gazowej, energetycznej, transportowej, samorządowej i telekomunikacyjnej. Ma także pomóc w zagospodarowaniu złóż węglowodorowych, takich jak gaz łupkowy. W ramach programu Polskie Inwestycje Rozwojowe S.A. i Bank Gospodarstwa Krajowego mają otrzymać dokapitalizowanie w kwocie do 10 miliardów złotych.

– Przy okazji ogłaszania programu Inwestycje Polskie padały wielkie liczby – mówi Rybiński. – Wiadomo że takiej skali inwestycji się nie uzyska, ponieważ projekty robione w formule PPP, czyli partnerstwa publiczno-prywatnego, są bardzo trudne i ich uzgodnienie trwa czasami 1,5 roku, dwa lata. A jak to robią urzędnicy, nie bankierzy, to może i trzy lata albo i dłużej. Zdaniem Rybińskiego z uwagi na długi proces biurokratyczny pierwsze inwestycje będą miały miejsce w drugiej połowie 2014 r. albo nawet w 2015 r. Zmiana sytuacji polskiej gospodarki przez ten projekt w tym roku nie jest więc możliwa.

– To zresztą wynika z danych rządowych, bo rząd wysyłając informację do Komisji Europejskiej o skali inwestycji publicznych miesiąc temu powiedział, że Inwestycje Polskie zmienią stan inwestycji publicznych w przyszłym roku o 0,1 proc. PKB – mówi Krzysztof Rybiński. – Sam rząd w komunikacji z KE zdaje sobie sprawę, że Inwestycje Polskie, jeśli będą mieć jakieś znaczenie dla gospodarki polskiej, to dopiero w 2015 roku, a i tak będzie ono niewielkie. Opr. ZP

Strażnik Konstytucji, za ustawą ją łamiącą

1. Zaledwie kilka dni po przyjęciu ustawy ratyfikującej pakt fiskalny przez Parlament, podpisał ją prezydent Komorowski. Człowiek, który powinien stać na straży Konstytucji, pośpiesznie podpisuje ustawę, która została przyjęta w trybie ją łamiącym, co więcej dotyczy dokumentu, który ewidentnie przenosi kompetencje z państwa na organizację międzynarodową i jej instytucje. Takie zastrzeżenia były formułowane na etapie prac parlamentarnych nad ustawą ratyfikującą pakt fiskalny, ale większość koalicyjna w Sejmie, Platforma-PSL wspierana w tym przypadku przez kluby SLD

i Ruchu Palikota, nie chciała o nich słyszeć. Do tego stopnia się spieszono z jej uchwaleniem, że komisje senackie do debaty nad tą ustawą, zwoływano jeszcze przed jej przegłosowaniem przez Sejm, bez stosownych druków senackich.

2. Na etapie prac sejmowych podczas I czytania na posiedzeniu połączonych komisji finansów, europejskiej i spraw zagranicznych, a także podczas II czytania na sali plenarnej Sejmu zwracałem uwagę na te zapisy paktu fiskalnego, które moim zdaniem poważnie ingerują w polską politykę fiskalną i gospodarczą. W art. 3 paktu określono obowiązek wprowadzenia zrównoważonego budżetu, rozumianego jako strukturalny deficyt średniookresowy sektora finansów publicznych na poziomie 0,5% PKB (w uzasadnionych przypadkach do 1% PKB), co oznacza 6-krotnie ostrzejszy rygor niż ten wynikający z Paktu Stabilności i Wzrostu (przypominam deficyt nie powinien przekraczać 3% PKB). Zapis o zrównoważonym budżecie (sektorze finansów publicznych) trzeba wprowadzić do polskiego prawa do przepisów rangi konstytucyjnej. Jeżeli następują odchylenia od tej zasady, automatycznie wprowadzany jest mechanizm korygujący, którego zasady dotyczące charakteru, zakresu i harmonogramu dopiero przygotuje Komisja Europejska. Jak kraj z takimi problemami budżetowymi jak Polska, kraj na dorobku, zapóźniony pod każdym względem w stosunku do rozwiniętych krajów UE, może nałożyć sobie taki gorset antyrozwojowy, pytałem i niestety na żadnym etapie prac nie było na to pytanie odpowiedzi.

3. W artykule 5 paktu fiskalnego, poważne zastrzeżenia należy mieć do obowiązku wprowadzenia przez kraje nie trzymające deficytu na poziomie 0,5% PKB, programu partnerstwa budżetowego i gospodarczego, który ma zawierać szczegółowy opis reform strukturalnych, przedstawianych do zatwierdzenia Radzie UE i Komisji Europejskiej. Z kolei art 6 paktu, wprowadza obowiązek informowania Rady UE i KE ex ante o planach emisji długu publicznego, co oznacza, że kraj objęty traktatem utraci możliwość elastycznego reagowania emisją długu w zależności od poziomu rentowności na jego papiery. Art 8 paktu, wprowadza możliwość skarżenia kraju nie przestrzegającego reguł traktatu do Trybunału Sprawiedliwości nie tylko przez KE, ale także przez każdy inny kraj będący stroną traktatu. Wyroki Trybunału są ostateczne i jeżeli wykażą łamanie traktatu, automatycznie wprowadzana jest kara w wysokości 0,1% PKB (obecnie dla Polski ok. 1,6 mld zł), odprowadzana do budżetu UE. Wreszcie art 11 paktu, wprowadza na kraje nim objęte, obowiązek przedstawienia ex ante zasadniczych reform w zakresie polityki gospodarczej, jak się to ładnie nazywa do skoordynowania, a w praktyce do zatwierdzenia przez te największe. A więc gdybyśmy np. chcieli obniżyć stawki podatków dochodowych albo wprowadzić ulgi inwestycyjne w tych podatkach, to bez zgody pozostałych sygnatariuszy, nie byłoby to możliwe.

4.Jeżeli wyżej przedstawione zapisy paktu fiskalnego,nie są głęboką ingerencją w naszą politykę fiskalną i gospodarczą, to czym one są? Czy prezydent Komorowski dysponował jakimiś ekspertyzami, które pozwalały mu na nie zgłaszanie żadnych zastrzeżeń do tej ustawy, czy może ze względu na fakt, że ustawę ratyfikacyjną podpisał już w szóstym dniu po jej uchwaleniu, oparł się tylko na ekspertyzach przygotowanych przez rząd? Kużmiuk

Zjazd gospodarki po równi pochyłej Pierwszy projekt ustawy deregulacyjnej wpłynął wprawdzie do Sejmu, obyło się jego pierwsze czytanie, ale następnie wylądowała w komisji, w której koalicja ma wprawdzie większość, ale postępów prac jakoś nie widać.

1. W rządzącej Platformie nawalanka, tydzień po rekonstrukcji rządu, w najbliższy poniedziałek zostanie najprawdopodobniej usunięty z niego minister Gowin, któremu przecież niewiele ponad rok temu premier Tusk powierzył wielkie dzieło deregulacji zawodów. Pierwszy projekt ustawy deregulacyjnej wpłynął wprawdzie do Sejmu, obyło się jego pierwsze czytanie, ale następnie wylądowała w komisji, w której koalicja ma wprawdzie większość, ale postępów prac jakoś nie widać. Kolejne projekty ustaw w tym zakresie ugrzęzły w uzgodnieniach międzyresortowych. Ale to nie to ma być przyczyną odwołania ministra Gowina. Okazuje się teraz, że ministrowie, żeby dowiedzieć się co ich czeka, muszą śledzić wpisy na Twitterze i to już niekoniecznie samego premiera Tuska, teraz jego myśli i zamierzenia coraz częściej na tym portalu społecznościowym prezentuje bowiem minister Graś.

2. Te wszystkie spektakle organizuje premier Tusk przy udziale swojego najbliższego otoczenia w sytuacji kiedy z każdym kolejnym komunikatem GUS dotyczącym gospodarki, dowiadujemy się, że dosłownie stacza się ona po równi pochyłej. Właśnie GUS podał wstępne dane za IV kwartał 2012 roku i jak się można było tego spodziewać wzrost gospodarczy był wyraźnie niższy niż w III kwartale i wyniósł zaledwie 1,1%. To, że w gospodarce dzieje się źle, widać już było w I półroczu 2012 roku. W I kwartale wzrost PKB wyniósł jeszcze o 3,6%, w II kwartale już tylko o 2,3%, a w III kwartale zaledwie o 1,4%. W III kwartale 2012 roku wzrost PKB wyniósł tylko 1,4%, ale dodatnio na ten wzrost wpływała jeszcze konsumpcja ale tylko 0,1 pkt procentowego, ujemnie akumulacja w tym inwestycje, które odnotowały spadek aż o 0,8 pkt procentowego i wreszcie dodatnio wskaźnik eksportu o 2,1 pkt procentowego. W IV kwartale konsumpcja wpływała już ujemnie na wzrost w wysokości 0,5 pkt procentowego, akumulacja także ujemnie w wysokości 0,2 pkt procentowego, a wzrost uratował już tylko dodatni wpływ eksportu netto w wysokości 1,8 pkt procentowego co wynikało z szybszego niż w poprzednim kwartale wzrostu eksportu przy wolniejszym spadku importu. Czynniki krajowe ciągną naszą gospodarkę już tylko w dół, a symboliczny wzrost utrzymujemy tylko właśnie na korzystne kształtowanie się eksportu w relacji do importu.

3. Trzeba jednak pamiętać, że to wszystko to już przeszłość, właśnie bowiem skończył się już drugi miesiąc 2013 roku i zostało tylko 30 dni do końca jego I kwartału. Te negatywne tendencje w gospodarce są niestety kontynuowane i wygląda na to, że w tym kwartale odnotujemy jeszcze głębszy spadek konsumpcji i inwestycji, a liczenie tylko na korzystne relacje pomiędzy wzrostem eksportu i importu w sytuacji recesji w gospodarkach głównych odbiorców naszych towarów i usług, ma jednak bardzo krótkie nogi. W konsekwencji wręcz dramatycznie pogarsza się sytuacja na rynku pracy, za parę dni dowiemy się ze wstępnych danych resortu pracy, że stopa bezrobocia w miesiącu lutym, zbliżyła się do 15% i przybyło około 80 tysięcy nowych bezrobotnych.

4. Premier Tusk po raz kolejny rzuca więc opinii publicznej tematy zastępcze, odwołanie ministra sprawiedliwości, bezpośrednie wybory przewodniczącego w Platformie, z wahaniami wiceprzewodniczącego Schetyny wystartować w nich czy też nie, wreszcie z jednym czy dwoma klubowymi projektami ustawy o związkach partnerskich. Pewnie im bardziej będzie się pogarszać sytuacja gospodarcza, a w konsekwencji i społeczna, pojawią się kolejne pomysły jak skutecznie odwracać uwagę opinii publicznej od spraw zasadniczych. Strategia ta ciągle jest skuteczna tylko dlatego, że dziennikarze głównych mediów posłusznie relacjonują te kolejne show premiera Tuska. Ale i tutaj sytuacja powoli zaczyna się zmieniać. Nawet ci, którzy w okienkach telewizyjnych jeszcze wykonują polecenia telewizyjnych magnatów już na swoich profilach na portalach społecznościowych, nie zostawiają na premierze Tusku i Platformie suchej nitki. Przełom zbliża się szybkimi krokami. Zbigniew Kuźmiuk

Jacy „Żołnierze Wyklęci”? „Bandyci z lasu”! Gazeta Polska, od której Michnik zaczyna i kończy dzień, dumnie ogłosiła koniec „narracji” tegoż Szechtera, a to z tej niby okazji, że czmychnął syn Ozjasza i nie udzielił odpowiedzi na trudne pytanie dotyczące „Żołnierzy Wyklętych”. Byłoby śmieszne, gdyby nie było katastrofalnie przygnębiająco. Na początek sam się muszę przyznać do wstydu, że jeszcze dwa lata temu co najwyżej się domyślałem o kogo może chodzić, gdy była mowa o „Żołnierzach Wyklętych” i zapewniam, że do dziś co dziesiąty Polak, będzie wiedział o kim mowa. Michnik niczego nie przegrał, on się obawia i owszem, ale tego co się może stać, bo z tego co się dzieje ma parawan pancerny. Proponuje zejść na ziemię i popatrzeć na tak zwaną popkulturę, czyli naukowo mówiąc „świadomość zbiorową”. Najbardziej znana produkcja filmowa o „Żołnierzach wyklętych”, to komedia ulubieńca Kremla, Andrzeja Wajdy, pod tytułem „Popiół i diament”. W komedii widzimy „sfrustrowaną” młodzież z AK, która nieświadoma ideologicznej manipulacji, po szklance spirytusu rzuca się na ciepłego, starszego pana, sekretarza Szczukę walczącego o to, by polski chłop miał pole, a polski robotnik obiad z dwóch dań, bo dość już tego szaleństwa narodowego i katolickiego. Za tę bezsensowną zbrodnię „bandyta z lasu” symbolicznie i dosłownie ląduje na śmietniku historii. Film wzrusza i uznawany jest za dzieło, za klasykę „kina niepokornego”, podobnie jak nieśmiertelny przebój Czerwonych Gitar pobrzmiewający we wszystkich rozgłośniach i wyciskający łzy. Rzewna pieśń, o tym jak szli do lasu i pozostał po nich tylko „Biały krzyż” porusza skamieniałe serca trzeciego pokolenia i jak w śląskim dowcipie o wojnie: „mój opa był pod Stalingradem”, nikt nie pyta po, której stronie? „Biały krzyż” zdobywał laury na festiwalach, współcześnie pieśń o dzielnych ubekach polujących na żołnierzy Polski Walczącej – nie żadnych wyklętych, utrzymuje się na topie „Złotych przebojów”. Dziś się dowiaduję, że Jan Pospieszalski i kamera VOD GP, przywrócili Żołnierzom Polski Walczącej miejsce w historii. Nie to jest druga wielka tragedia, ta żałosna prywata, ta chwilowa satysfakcja z dokopania Michnikowi, który nota bene odszczeknął się w biuletynie żydowskich komunistów, pięcioma szmatławymi publikacjami. Tak się z „narracją” nie wygrywa, tak nie walczą o pamięć Polacy, ale gówniarze. Za chwilę będzie 70 lat od tragedii, która nastąpiła w 1945, a nawet rok wcześniej, 22 lipca, i do dziś nie ma jednego filmu, jednej znanej książki, jednej pieśni, która „bandytom z lasu” przywróciłaby należne i wyjątkowe miejsce w historii. Ściganiem Michnika po korytarzach historii się nie prostuje, to tylko pocieszenia, chwilowe satysfakcje i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że to wszystko, cała odpowiedź na „Biały krzyż”, cała riposta dla „Popiołu i diamentu”, pełna przeciwwaga dla „bandytów z lasu”. Mnie ręce opadają od samej nomenklatury „Żołnierze wyklęci” ta frazeologia brzmi niczym bohater zbiorowy horroru klasy „B”. Jeśli tych, najbardziej niezłomnych, po 70 latach zamiast bohaterami, nadal tytułuje się „wyklętymi”, to Michnik i cała reszta niczego nie przegrała. Szacunek i prawda nie może się opierać na słowie, które jest antonimem uznania i świętości, że o: „Wyklęty, powstań ludu ziemi, Powstańcie, których dręczy głód”, nie wspomnę. Wyklęci, czyli odrzuceni z przekleństwem na wieki? Rozumiem, że dla Israela Gutmana i Shmeula Krakowskiego, wybitnych historyków, którzy „udowodnili” zbrodnię na 120 Żydach, wyklęcie żołnierzy podziemia jest nadal aktualne. Wydaje mi się jednak, że dla Polaków znających historię, ta niemoc historyczna i terminologia powinna być hańbą, nie chwałą. Wszelkie liczby żydowskich ofiar spisane przez żydowskich historyków na wstępie trzeba podzielić przez dwa, potem prostować kolejne kłamstwa. Wyobrażam sobie Niemca, który napisał pracę o „Powstańcach Warszawskich”, ukazując ich jak „germanofobów” zabijających bez litości. Panowie żydowscy historycy w swoim stylu dobitnie pokazują gdzie i jak się wygrywa historię. Użyli powyższej analogii i nawet nikt się nie śmieje, chociaż wiadomo, że co najwyżej 60 „ofiar” żydowskich zginęło, ponieważ wcześniej zostali wylegitymowani z esbeckich papierów i przepustek. Żydowscy bandyci z MBP i SB nadal są ofiarami i żeby było bezczelniej instytut Yad Cashem pisze im hagiografie, natomiast nasz instytut (IPN), przeprasza za Jedwabne i Ozjasza Szechtera. Do wygranej z tubylczą i światową „narracją” mamy tak daleko, jak daleko wygłupili się redaktorzy z GP, którzy swoje prywatne satysfakcje pomylili z przemysłem służącym do wygrywania każdej narracji. O Bohaterach Polski Walczącej od półwiecza oglądamy komedię „Popiół i diament”, o Katyniu tragifarsę „Katyń”, o PRL satyrę „Psy”, o żydowskich bandytach z MBP i SB, western „Pokłosie”. Muzykę do filmów skomponowały, nomen omen, „Czerwone Gitary” i niekoniecznie te z Klenczonem i Krajewskim w składzie. Słowa pieśni „Ballada o Janku Wiśniewskim” spisane przez TW Cholewę, jako swój hymn pijacki odśpiewali ubecy, niosąc na drzwiach pijanego w trzy dupy kumpla i było zabawnie, „polski Tarantino”. Trudno się dziwić, bo ktoś dziś pamięta, że nie Janek tylko Zbyszek i nie Wiśniewski, ale Godlewski i nie padł lecz został zabity, w dodatku przez wiecznych bohaterów i ich dowódcę Wojciecha Jaruzelskiego, pseudonim NKWD „Wolski”. Zbyszek Godlewski miał 18 lat w pamiętnym roku 1970 i jego śmierć kojarzona jest z popkulturową kpiną, a historyczna kpina zwana „komandos Michnik” zrodziła Pierwszego Opozycjonistę. W ciemnej kiszce jesteśmy, a nie na podium historii. Gdzie filmy, gdzie pieśni, gdzie świadomość? Panowie z GP zajmują się pierdołami, zamiast zająć się fundamentami. Proponuję zacząć od przywrócenia godności bohaterom na tym podstawowym poziomie, poziomie słowa. „Żołnierze wyklęci” brzmią trochę lepiej od „bandytów z lasu”, ale w „świadomości zbiorowej” kojarzą się mniej więcej tak jak Stadion Narodowy „Osram”. Niby nie o takie „osram” chodzi, ale obsrywa się tak, czy inaczej. Matka Kurka

40 metalowych pytań o smoleńską brzozę. Biegli badają "pancerne drzewo". Rosjanie też. Trzy lata po tragedii... 40 kawałków metalu zostało wydobytych z brzozy rosnącej w Smoleńsku. Drzewo, które według oficjalnych raportów miało doprowadzić do katastrofy smoleńskiej, zostało przebadane przez polskich ekspertów i śledczych. Jak zapewnia w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” prokurator Karol Kopczyk każdy element zostanie poddany dokładnym ekspertyzom. Polska strona zapewnia również, że jest w stanie odróżnić, które zniszczenia widoczne na drzewie pochodzą z 10 kwietnia, a które są późniejsze.

„ND” wskazuje, że największy odłamek metalu znaleziony w drzewie ma 11 centymetrów. Zdziwiła mnie duża ilość elementów metalowych. Będą badane, czy pochodzą z samolotu, czy są skąd indziej. Jest duża ilość fragmentów lakieru koloru białego i mniej koloru czerwonego – relacjonuje prokurator Kopczyk. Zaznacza, że wykonano dokumentację zarówno fotograficzną, jak i pomiarową, a także odlewy, by „eksperci mogli stwierdzić, czy fragment A pasuje do fragmentu B, czy uszkodzenia fragmentu A pasują do uszkodzeń fragmentu B”. Kopczyk zaznacza, że prokurator wojskowy razem z grupą siedmiu ekspertów mechanoskopii i fizykochemii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji wykonali wszystkie zaplanowane czynności określone we wniosku o pomoc prawną. Tłumaczył, że chodzi m.in. o oględziny zabezpieczonych elementów drzewa, wykonanie replik silikonowych darć i cięć widocznych na zabezpieczonych kawałkach drzewa, a także wykonanie dokumentacji fotograficznej, zabezpieczenie metalowych fragmentów i powłok lakierowych znajdujących się na tych kawałkach drzewa. Wykonano również ekstrakty, które zostaną poddane badaniu już w Polsce. Prokurator Kopczyk zapewnia, że strona polska będzie w stanie stwierdzić, które uszkodzenia brzozy powstały 10 kwietnia, a które są późniejsze. Jego zdaniem można być również pewnym, że w materiale dowodowym nie doszło do ingerencji i jest on wiarygodny. To jednak w świetle artykułu „Naszego Dziennika” może być niepewne. Gazeta opisuje bowiem, że siedziba Komitetu Śledczego nie spełnia standardów bezpieczeństwa. To z kolei wskazuje na możliwe luki w zabezpieczeniu materiału dowodowego.

„Nasz Dziennik” wskazuje, że obecnie ekipa z Polski jedzie do Smoleńska, by prowadzić dalsze czynności związane ze śledztwem. Ma m.in. pobrać próbki wraku, by móc zweryfikować skąd pochodzą metalowe fragmenty z brzozy. Równocześnie do prac polskich ekspertów swoje czynności prowadzi Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej. Jego przedstawiciele również badali brzozę, z której pobrano próbki. Również oni do tych czynności przystąpili niemal trzy lata po katastrofie! KL

Lech Wałęsa: Mniejszość wchodzi na głowę większości, homoseksualiści powinni siedzieć w Sejmie w ostatnich ławach. A nawet dalej, za murem! Aż strach pomyśleć, jaki "grill" i jakie piekło zgotowane byłoby innemu politykowi, gdyby ośmielił się na takie stwierdzenia, na jakie zdecydował się Lech Wałęsa. Zaczęło się stosunkowo niewinnie:

Ja sobie nie życzę, żeby ta mniejszość, z którą się nie zgadzam (...) wychodziła na ulice i moje dzieci, i wnuki bałamuciła jakimiś tam mniejszościami! - mówił Lech Wałęsy w rozmowie z tvn24. Były prezydent odpowiedział tym samym na pytanie o jego stosunek do mniejszości homoseksualnej oraz praw dla tego typu związków.

A później już poszło... Doprowadziliśmy do tego, że mniejszość wchodzi na głowę większości! - irytował się Wałęsa. W wywiadzie nieoczekiwanie pojawiła się też kwestia tego, gdzie na sali sejmowej powinni siedzieć homoseksualiści. Na pytanie czy w polskim Sejmie homoseksualiści powinni siedzieć w ostatniej ławie sali plenarnej, a nie gdzieś na przodzie, były prezydent odpowiedział: Oczywiście, że tak! Jak sprawiedliwość to sprawiedliwość! (...) A nawet dalej, za murem! - stwierdził Wałęsa przy sporych protestach prowadzącego rozmowę dziennikarza TVN.

Ale Wałęsa to Wałęsa: gdy trzeba, odgrywa rolę europejskiego formatu autorytetu, a gdy trzeba... będzie po prostu "nieobliczalnym". Tak czy owak - wypowiedź byłego prezydenta odnotowujemy. I czekamy na oburzenie lewicowych elit. Lw, tvn24.pl

Korwin-Mikke Kaczyński zwariował chce z Palikotem obalić rząd Korwin Mikke „O p. Profesorze Piotrze Glińskim niedawno nikt nie słyszał. Gdy się nim zainteresowano, okazało się, że to typowy Różowy z Unii Wolności: lewicowy program gospodarczy, „państwo opiekuńcze”, popieranie związków partnerskich (i p. Krzysztofa Bęgowskiego vel „Anna Grodzka” na wicemarszałkinię…), a także popieranie „ekologów” z propozycją zakazu budowy autostrad włącznie.Wybranie go na kandydata na premiera przez Jarosława Kaczyńskiego świadczyłoby więc, że WCzc. Prezes PiS zwariował albo ma jakiś wyjątkowo chytry plan taktyczny – np. obalenie „Rządu” na czele koalicji z PSL i Ruchem Palikota łącznie. Dla Prezesa PiS to normalka.”.....” KNP ma stabilny elektorat. Musi ostro atakować PiS „....”Tak czy owak: gdy minie euforia z powodu wyżebranych z Brukseli pieniędzy, będziemy teraz pomalutku otrzymywali głosy od rozczarowanych wyborców PO. Oczywiście by to robić, musimy ostro atakować PiS – bo wyborca PO nie odda głosu na kogoś, kto podejrzewany jest o sympatie do partii Jarosława Kaczyńskiego! „.....” (źródło )
Kaczyński powinien jak najszybciej zakończyć projekt polityczny poda nazwą „rząd techniczny Glińskiego” . Gliński , o czym świadczą fragmenty jego wypowiedzi , które pod spodem umieściłem , świetnie diagnozuje sytuację polityczną i struktury polityczne w Polsce . Problem w tym , że ten projekt polityczny zaczyna żyć własnym życiem i nabiera niekorzystnej dla Obozu Patriotycznego dynamiki . W świadomości społecznej i nie tylko, Kaczyński jest żyrantem tego projektu. I wszystkich pomysłów i planów jakie w jego ramach padną. Powoli powstaje drugi, na razie słaby ośrodek władzy w Obozie Patriotycznym . W sytuacji politycznej wojny domowej opozycja antysystemowa musi mieć jedne ośrodek władzy ,a na czele opozycji musi stać jeden człowiek .O ryzyku jakie jest z tym związane najlepiej świadczy żarliwa obrona Lichockiej socjalistycznego pomysłu stypendium demograficznego Rybińskiego ., pomimo tego ,że Kaczyński tego pomysłu nie poparł. (link do video z Lichocką i Ziemkiewiczem ) . Żal było tylko Ziemkiewicza kulącego się i nie zdolnego wejść w polemikę z Lichocką Rybiński, , ekspert Glińskiego dostarcza w swoich tekstach ostrej , precyzyjnej diagnozy gospodarczej . Moje podejrzenia budzi socjalistyczna , lewacka recepta uzdrowienia sytuacji
Paranoiczny , skrajnie lewacki pomysł Rybińskiego ( Cała patologiczna Europa ruszy po stypendium Rybińskiego ) najlepiej ilustruje tytuł wywiadu z Pazio „ „ Każde dziecko w Polsce nawagę złota, nawet jeśli urodzi się w rodzinie patologicznej” . Co ciekawe Rybiński jak wynika z tego wywiadu chce dać stypendium tylko nowo narodzonym dzieciom, co ma znamiona lewicowej inżynierii społecznej , gdyż spowoduje pogłębienie nędzy już urodzonych dzieci Zupełnie inna , skuteczną prawicową strategię obrał Orban. O ile Rybiński chce wzmocnić w Polsce rodziny lumpenproletariatu socjalistycznego , co budzi obawy , bo rodziny patologiczne i kryminaliści są naturalnym elektoratem wyborczym socjalistów, czyli Tuska, Palikot i Millera ,o tyle Orban wsparł rodziny konserwatywne , czyli takie w których dzieci posiadają oboje rodziców, którzy utrzymują swoje dzieci z swojej pracy , a obciął zasiłki i świadczenia dla rodzin politycznej poprawności , rodzin lumpenproletariatu socjalistycznego . Orban „ Możemy to uznać za efekt naszych działań na rzecz ochrony oraz wspierania dzieci i rodziny, których socjaliści zaniechali, a myśmy do nich wrócili, a także za efekt naszego nowego systemu opodatkowania rodzin”......” Przez lata doświadczaliśmy tego, że od ludzi tylko zabierano, a ich samych też zachęcano do brania: do pobierania, do konsumowania na kredyt swojej przyszłości. Uczono ich tego, by nie pracować, lecz żyć z zasiłków, z których przez lata można było uzbierać więcej niż z pracy. Skończone szaleństwo! Wryto w nas pogląd, że założenie rodziny to beznadziejne, z góry skazane na niepowodzenie przedsięwzięcie, że nasza praca ma niewielki sens” ….”Otóż według ich szacunków, wśród zatrudnionych było 54.750 osób pochodzenia romskiego, które utrzymują swoje rodziny nie z zasiłków, lecz z uczciwej pracy.” Im silniejszy będzie ośrodek Glińskiego tym śmielej będzie on sobie poczynał . Tym dziwniejsze pomysły będzie produkował , za które polityczna odpowiedzialność będzie spadała na Kaczyńskiego . Przykład renegata politycznego Marcinkiewicza powinien wzmóc ostrożność . Bo pewnego dnia spełni się sarkastyczna uwaga Korwina Mikke i Kaczyński , niczego nieświadomy obudzi się któregoś ranka w medialnej koalicji z Palikotem Ataki samego Palikota i reżimowych mediów spopularyzują i uwiarygodnią ośrodek Glińskiego. Jeśli Ziobro i Kurski zdradzili , to należy liczyć się ze zdradą „rządu technicznego” coraz bardziej nafaszerowanego dziwnymi ekspertamiIlustracja , co konserwować będą pomysły Rybińskiego ,szerzej „rządu technicznego Glińskiego” a z czym stara się walczć Orban Palikot o Glińskim „-Trwa ofensywa katoprawicy, (...) odpowiedzią na tę ofensywę - zanim zaczną w Polsce mieć miejscerządy ajatollahów katolickich - jest rząd autorski Donalda Tuska - mówił Palikot. „....”to pan tam zobaczy, żeto jest ukryty talib, to jest normalny ukryty talib, piąta kolumna PiS-u, przebrana za Polską Akademię Nauk, gotowa po prostu rzucić się na wszystkie wartości, w które my wierzymy. „.....”Według niego kandydatura Glińskiego i jego wystąpienie było "śmieszne". - Zza tego opakowaniawystawały wyraźne PiS-owskie kły, były widoczne we wszystkim elementach tej wypowiedzi - ocenił Palikot „....(więcej )
Wywiad Anny Raczyńskiej z profesorem Glińskim „[AR.”O kandydaturach także? Profesor Rybiński powiedział jednak coś, od czego również pan się odciął. Nie będę cenzurował wypowiedzi pracujących ze mną ekspertów. Zauważmy jednak, że ktoś wreszcie zaczął mówić o stypendium demograficznym. Dotknął dramatycznego w Polsce problemu, więc politycy, zamiast rzucać się na profesora Rybińskiego, powinni się uderzyć w piersi, bo nic w tej sprawie nie robią.”......”A pośrodku tych dwóch grup jest olbrzymia rzesza osób kulturowo i ekonomicznie wyłączonych z życia publicznego i jest też obszar różnorodnych patologii. Alkoholizm, wtórny analfabetyzm, agresja, przemoc w rodzinie. Prawie 30 proc. polskich dzieci żyje w rodzinach ekonomicznie i kulturowo dysfunkcyjnych.” .....”.[.AR”To dlaczego się pan od PiS-u dystansuje? Przecież to jest pańskie potencjalne zaplecze. ] Jeśli miałbym zostać premierem rządu technicznego, to muszę mieć pewną niezależność. Liczyć na wsparcie osób sympatyzujących także z innymi partiami lub neutralnych politycznie. Ja nie reprezentuję PiS w mediach. Inne partie wprowadzają do debaty osoby spoza parlamentu. PiS mi nigdy czegoś takiego nie zaproponował. Ale czy ja się dystansuję? Ja się nie ze wszystkim zgadzam, a ponieważ jestem w swoich poglądach szczery, mogę sprawiać takie wrażenie. PiS jest zresztą partią wielu nurtów. Sam Jarosław Kaczyński jest nurtem samym w sobie, a zarazem liderem, który musi ten potężny ruch utrzymać w ryzach. Ja mam ten komfort, że nie muszę myśleć w kategoriach partyjnych.”.....(źródło)
Wywiad Rafała Pazio z Krzystofem Rybińskim „ Każde dziecko w Polsce nawagę złota, nawet jeśli urodzi siew rodzinie patologicznej”...”Co ma Pan do zaproponowania rodzinom, które nie zostałyby objęte stypendium demograficznym, ale mają dużo dzieci? W mojej propozycji nie ma dla nich nic. W Polsce nie ma pieniędzy na to, żeby podnieść standard życia wielodzietnych biednych rodzin. Nie oszukujmy się, że coś znajdziemy. Państwo jeszcze te rodziny dodatkowo niszczy, bo podatek VAT niweluje ulgi podatkowe, z których można by skorzystać. Moja propozycja dotyczy zwiększenia liczby urodzin. Nas nie stać dzisiaj, żeby wprowadzić politykę wspierania rodzin wielodzietnych i jednocześnie zwiększyć liczbę urodzin. Każde dziecko jest w Polsce na wagę złota, nawet jeśli urodzi się w rodzinie patologicznej. Państwo powinno przestać zajmować się polityką socjalną, bo robi to źle. Powinno nawiązać kontakt z organizacjami pozarządowymi zajmującymi się polityką społeczną. Wtedy można by lepiej wspierać rodziny. Będzie taniej i efektywniej. „.....”Dzisiaj polskiego państwa nie stać na wypłatę bardzo wysokich emerytur. Uważam, że kreskę trzeba postawić przy 4-5 tys. złotych. Jeżeli ktoś zasłużył sobie w przeszłości, będąc oficerem jakichś tam służb, i dziś bierze emeryturę 12 tys. złotych, to musimy sobie powiedzieć, że państwa polskiego na to nie stać.” …..(źródło )
Przemówienie Orbana .Doroczny raport o stanie państwa „Możemy to uznać za efekt naszych działań na rzecz ochrony oraz wspierania dzieci i rodziny, których socjaliści zaniechali, a myśmy do nich wrócili, a także za efekt naszego nowego systemu opodatkowania rodzin „.....”.”Przez lata doświadczaliśmy tego, że od ludzi tylko zabierano, a ich samych też zachęcano do brania: do pobierania, do konsumowania na kredyt swojej przyszłości. Uczono ich tego, by nie pracować, lecz żyć z zasiłków, z których przez lata można było uzbierać więcej niż z pracy. Skończone szaleństwo! Wryto w nas pogląd, że założenie rodziny to beznadziejne, z góry skazane na niepowodzenie przedsięwzięcie, że nasza praca ma niewielki sens, że na rynku nie ma zapotrzebowania na naszą fachową wiedzę i w ogóle nie jesteśmy zdolni nic do tego świata dodać „.....”Węgry mają też o wiele, wiele lepsze wyniki na polu konwergencji społecznej. W 2012 roku 261.000 ludzi pracowało w ramach rządowego programu zatrudnienia „Start dla Pracy”. Ponieważ nie można sporządzać urzędowych danych zawierających kryteria narodowościowe, musimy zdać się na Cyganów, którzy zajmują się organizacją pracy i najlepiej znają się na tym. Otóż według ich szacunków, wśród zatrudnionych było 54.750 osób pochodzenia romskiego, które utrzymują swoje rodziny nie z zasiłków, lecz z uczciwej pracy. To oni są naszym największym sukcesem. Jest też w programie „Start dla Pracy” 9.316 osób, które po raz pierwszy w życiu podjęły pracę, pierwszy raz znaleźli miejsce pracy. Mówię tu o ludziach dorosłych. Tysiąc kobiet, Cyganek, rozpoczęło kursy opiekunek do dzieci i starszych oraz kursy pracowników społecznych. „...(więcej )
Wywiad Anny Raczyńskiej z profesorem Glińskim „....”[Ale po raz pierwszy widzimy tak silną degenerację. Demokracja jest coraz słabsza, de facto zaczyna obumierać. Nie realizuje potrzeb ludzi, tylko potrzeby władzy. Jeśli nawet posłowie PO nie mogą zgłosić poprawek do ustaw bez zgody przedstawiciela rządu, a nie mogą, to znaczy, że jest ograniczana rola Sejmu i łamana konstytucja. Nie funkcjonuje też debata publiczna, nie ma wzajemnej kontroli różnych sił politycznych, nie ma społeczeństwa obywatelskiego. Jest za to świetnie realizujący się system III RP, w którym odbiera się opozycji należne jej prawa. Ona nie jest dla władzy uprawnionym partnerem. Wyrzuca się ją na ulicę i oskarża o antysystemowe działania.”.....”Zwłaszcza w sytuacji tak silnej kontroli władzy nad wszystkimi instytucjami, łącznie z całą urzędniczo-biurokratyczną machiną. Dziś poza taką kontrolą jest tylko NIK, ale i to niebawem się skończy, bo wkrótce wygaśnie kadencja prezesa Izby. „....[AR.”O kandydaturach także? Profesor Rybiński powiedział jednak coś, od czego również pan się odciął. Nie będę cenzurował wypowiedzi pracujących ze mną ekspertów. Zauważmy jednak, że ktoś wreszcie zaczął mówić o stypendium demograficznym. Dotknął dramatycznego w Polsce problemu, więc politycy, zamiast rzucać się na profesora Rybińskiego, powinni się uderzyć w piersi, bo nic w tej sprawie nie robią.”......[AR”Jak głębokie są polskie podziały? ] One są bardzo głębokie. Silnie odbudowany podział postkomunistyczny został wzmocniony przez grupy, które wygrały na procesie transformacji. Jeśli dołączymy także tych, których wiążą z PRL resentymenty lub biografie, mamy mocny, antykonserwatywny i psujący demokrację obóz ludzi wpływających na polską politykę. Drugi natomiast stanowią ludzie związani trwale z ideałami „Solidarności", które po roku 1989 nie były w większości realizowane. A pośrodku tych dwóch grup jest olbrzymia rzesza osób kulturowo i ekonomicznie wyłączonych z życia publicznego i jest też obszar różnorodnych patologii. Alkoholizm, wtórny analfabetyzm, agresja, przemoc w rodzinie. Prawie 30 proc. polskich dzieci żyje w rodzinach ekonomicznie i kulturowo dysfunkcyjnych.”...”Sytuację w Polsce utrudnia z pewnością zniszczenie przez Hitlera i Stalina polskich elit z dobrymi tradycjami. Te zaś, które pojawiły się po roku 1989, nie poczuwają się do odpowiedzialności za społeczne przemiany „.....”Ta ocena odnosi się także do elit medialnych, które również podupadły. Nikt nie pomaga w kształtowaniu moralnego i pojęciowego ładu, bo przecież takim zagubionym i zdezorientowanym społeczeństwem łatwiej się manipuluje. „....[.AR”To dlaczego się pan od PiS-u dystansuje? Przecież to jest pańskie potencjalne zaplecze. ] Jeśli miałbym zostać premierem rządu technicznego, to muszę mieć pewną niezależność. Liczyć na wsparcie osób sympatyzujących także z innymi partiami lub neutralnych politycznie. Ja nie reprezentuję PiS w mediach. Inne partie wprowadzają do debaty osoby spoza parlamentu. PiS mi nigdy czegoś takiego nie zaproponował. Ale czy ja się dystansuję? Ja się nie ze wszystkim zgadzam, a ponieważ jestem w swoich poglądach szczery, mogę sprawiać takie wrażenie. PiS jest zresztą partią wielu nurtów. Sam Jarosław Kaczyński jest nurtem samym w sobie, a zarazem liderem, który musi ten potężny ruch utrzymać w ryzach. Ja mam ten komfort, że nie muszę myśleć w kategoriach partyjnych.”...(źródło )
Poglądy Glińskiego spisane przez Krzysztofa Bosaka „Przez jakie cechy najłatwiej byłoby mi opisać polskie współczesne elity, czyli elity III RP? Po pierwsza są to elity, które się doskonale wpisują w kontekst globalnych przemian kulturowych, społecznych i ekonomicznych. Po drugie są to elity antydemokratyczne. Po trzecie są to elity bardzo silnie związane z konkretnymi interesami. Po czwarte są to elity o charakterze postkolonialnym. Po piąte są to elity, które zdradziły szereg bardzo istotnych wartości i celów polskiej transformacji, między innymi to co ja badałem czyli zdradziły taki cel, którym była budowa  społeczeństwa obywatelskiego. Takiego społeczeństwa, które się samo organizuje.  „....” Ten kontekst to przede wszystkim dynamiczny kryzys kultury współczesnej, relatywizm wartości, dominacja wartości infantylnych w świecie.  „......”Następnym takim problemem, który jest bardzo istotny i co było szczególnie widoczne w ostatnim kryzysie ekonomicznym, jest przejście antywartości czy wartości ewidentnie niemoralnych ze sfery wartości realizowanych (bo to zawsze było realizowane) do uznawanych. „......” W tej chwili w świecie ekonomii, w polityce, w mediach to co kiedyś wydawało się nieprzyzwoite jest jak najbardziej akceptowane. „......”Nieprzypadkowo nasze elity są w dużej mierze „spsiałe”, ponieważ elity światowe są także „spsiałe „......” W tym kontekście wyrosła elita III RP i ona się do tych zjawisk doskonale przystosowała. W tym także widziałbym – o czym wspominałem – charakter postkolonialny tych polskich elit, które dostosowują się doskonale do interesów tych elit, które „zarządzają” kryzysem kultury światowej czy kryzysem gospodarki światowej. W Polsce elita III RP doskonale żyje z realizacji interesów Unii Europejskiej i przekłada to na swoje własne interesy. Warto wspomnieć o bardzo silnym związku elit politycznych, z elitami, które nazwałbym elitą klasy urzędniczej.”.....”Gdy spojrzymy na elitę III RP to ona składa się z kilku grup, ale generalnie dominuje klasa czy grupa postkomunistów instytucjonalnych. Polska socjologia już na początku lat 90-tych w wielu różnych pracach to udowodniła. Uwłaszczenie nomenklatury czy kapitalizm polityczny to było normalne zjawisko, które w Polsce powstało. „......”Ale także mamy do czynienia z pewnym postkomunizmem mentalnym, z takim lewicowym nihilizmem czy elastycznością ideologiczną. Gdy spojrzymy na ideologie dominujących elit, to w zasadzie tam mamy wszystko: Leszek Miller staje się nagle zawziętym liberałem ekonomicznym wywodząc się z partii komunistycznej, opierając się zresztą na tego rodzaju klientelizmie. Do tego wszystkiego wchodzi to co jest elementem przemian kulturowych na świecie, czyli ten wielki liberalizm obyczajowy. „......”To wszystko ma charakter bardzo silnej i częściowo niejawnej koalicji, u podstaw której leżą wspólne interesy, jak mi się wydaje. Sieć interesów, która na górze i na dole społeczeństwa splata te struktury realnej elity III RP, przy czym dużą rolę w tym wszystkim odgrywa także klasa urzędnicza. Możliwość utrzymywania tego stanu jest związana także z kontaktami z Unią Europejską i z olbrzymimi środkami jakie stamtąd płyną. Bardzo silne jest wzmocnienie przez pieniądze europejskie i fundusze publiczne. Dług Polski nie jest przypadkowo tak duży, ponieważ on umacnia te struktury władzy.”......”Z takiego społeczeństwa, które nie jest aktywne, obywatelskie i kontrolujące władzę, powstają zdegenerowane czy spetryfikowane elity i w tym sensie w Polsce oczywiście w większej mierze działa żelazne prawo oligarchii Michelsa (czyli tworzenie się tych właśnie skorup, one mogą być sieciowe, niesieciowe, ale różnego typu elit które powiązane są interesami), niż teoria krążenia elit Vilfredo Pareto (która zakładała, że jednak te elity będą mogły się wymieniać), bo one kontrolują własną słabość na tyle silnie, że najprawdopodobniej nie podlegają tej wymianie. „...(więcej )
Po raz pierwszy w historii regulacji światowych finansów zdecydowano się ograniczyć gigantyczne premie dla bankowców, które w powszechnej opinii są niezrozumiałe i niemoralne, zwłaszcza w czasach kryzysu. Celem tych przepisów, oprócz kwestii etycznych, jeśli można o nich mówić w świecie finansów, jest zniechęcenie bankierów do ryzykownych transakcji - podkreślił komisarz do spraw rynku wewnętrznego. Nowe przepisy mają obowiązywać od przyszłego roku i będą obejmować ponad 8 tysięcy europejskich banków. „...(źródło )
„Niemieccy zboczeńcy protestują przeciwko delegalizacji zoofilii „ ...”– Zoofile zostali złożeni na ołtarzu leniwego kompromisu – tymi słowami Michael Kiok, znany niemiecki aktywista na rzecz „wolnej miłości międzygatunkowej”, skomentował w „The Guardian” delegalizację zoofilii przez niemiecki parlament. Zdaniem 52-latka, który otwarcie deklaruje, że utrzymuje stosunki seksualne z owczarkiem alzackim o imieniu Cessie, zoofile „nie mają nic wspólnego z ludźmi, którzy wykorzystują zwierzęta”, ponieważ chcą „dla nich tego, co najlepsze”. Zdaniem bibliotekarza z Monachium, delegalizacja zoofilii, która w Niemczech jest legalna od 1969 roku, to ucieczka od prawdziwych problemów, „.....”Zdaniem Kioka, zmiana prawa oznacza delegalizację związków, w których żyje „około 100 tysięcy” niemieckich obywateli wraz ze swoimi zwierzętami. Jako „prześladowana mniejszość” muszą się oni ukrywać. Jak podał portal lewica.pl: „społeczna dezaprobata sprawia, że do grupy Zaangażowania Zoofilów na rzecz Tolerancji i Informacji (ZETA), którego prezesem jest Kiok, należy jedynie około stu z nich”. …..(źródło)
Finansowo-gospodarcze załamanie eurosocjalistycznej Grecji, Hiszpanii, a w końcu systemu UE jest jedynie kwestią czasu. Ale eurolewica nie chce odejść od tego chorego systemu i od ub. roku gorączkowo wynajduje zastępcze cele propagandowo-polityczne, w tym „walkę” z wszelaką, najczęściej urojoną „dyskryminacją” czy z „prawicowym ekstremizmem”. Np. wg lutowych doniesień brytyjskiej „Daily Mail”, już niedługo specjalna agencja brukselskich władz ma otrzymać dostęp do wszelkich informacji osobistych o obywatelach państw UE, w tym danych o ich zdrowiu, przeszłości prawnej, a nawet do ich e-maili i odwiedzanych stron internetowych. Wg brytyjskiej gazety, Komisja Europejska już przygotowuje odpowiednią dyrektywę. Z kolei wg doniesień dziennika „The Daily Telegraph”, Parlament Unii Europejskiej już od lipca ub. roku planuje przeznaczyć na „monitorowanie” internetowych dyskusji i polemik – pod kątem ich eurokrytycyzmu – ok. 2 mln euro.”...(źródło )
Rybiński „Komisja Europejska opublikowała zimowe prognozy dla Unii Europejskiej na lata 2013-2014. Przewiduje recesję w strefie euro, -0,3 procent w 2013 roku i znaczną poprawę w 2014 roku. Powtarza się ta sama historia, jak już dalej nie można zaklinać rzecywistości, to pokazuje się realistyczną prognozę na najbliższy rok i znaczną poprawę w kolejnym. Warto zwrócić uwagę na kilka dziwnych prognoz. N.p. komisja przewiuje we Francji zero wzrostu w 2013 roku, podcza gdy tylko w pierwszym kartale PKB skurczy się o około 1 procent w ciągu kwartału, wskazują na to miary PMI. Czyli że potem będzie wzrost który te straty odrobi. Niby skąd? Ciekawy jest też spadek inflacji w strefie euro w2013 roku do 1,8 procent w 2013 i 1,5 procent w 2014, w takich warunkach niskiej inflacji trudno będzie sobie poradzić z długami, a te będą szybko rosnąć. Inne ciekawostki można znaleźć w prognozach deficytu i długu publicznego. W Hiszpanii deficyt ponownie wzrośnie do ponad 7 procent w 2014 roku a dług publiczny przekroczy 100 procent PKB. W Grecji dług publiczny przekroczy 175 procent PKB, w Portugalii będzie około 125 procent, a we Włoszech 128 procent. We Francji, chorym człowieku Europy, dług skoczy z 90 procent w zeszłym roku do 95 procent w 2014,” ...(źródło )
Ilustracja , co konserwować będą pomysły Rybińskiego ,szerzej „rządu technicznego Glińskiego” a z czym stara się walczć Orban Marek Mojsiewicz

Zanim znów przekreślą Telewizję Trwam Posłowie PiS chcą kontroli NIK przed rozdzieleniem koncesji cyfrowych W cnotę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji słabo wierzę, bo tym, co rada wyprawiała do tej pory. Jak dzieliła miejsca na multipleksie – opisał w zdaniu odrębnym sędzia Wieczorek. Jak hojna ręką wybranym koncesjonariuszom rozkładała opłaty koncesyjne na rat – opisała najwyższa Izba Kontroli. W jakiej i z kim przewodniczący Rady pozostaje komitywie – opowiedział on sam, do spółki z Niesiołowskim. Nie wierząc w cnotę Krajowej Rady uważam, że trzeba jej patrzeć na ręce. Kolejny konkurs na miejsca na multipleksie musi być absolutnie przejrzysty – jasne kryteria, jednolite wymagania, równoprawne traktowanie wnioskodawców. Sama Rada tego nie zapewni, ale może jej w tym pomóc Najwyższa Izba Kontroli. Za moją sugestią Klub Parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości wniósł projekt uchwały Sejmu, zlecającej NIK przeprowadzenie kontroli przygotowań do procesu koncesyjnego. Am nadzieję, że poprą ten wniosek wszyscy, Platforma też. Prawdziwa cnota krytyk się nie boi i kontroli bać się nie powinna też. Poniżej treść projektu uchwały, złożonego w Sejmie przez Prawo i Sprawiedliwość:

Uchwała Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia ……………………….. w sprawie zlecenia Najwyższej Izbie Kontroli przeprowadzenia kontroli w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji w w zakresie prawidłowości przygotowania konkursów, ogłoszonych 27 grudnia 2012 roku, dotyczących możliwości uzyskania koncesji na rozpowszechnianie programu telewizyjnego w sposób cyfrowy w multipleksie pierwszym (projekt)

& 1. Na podstawie art. 4 ust 2 ustawy z dnia 23 grudnia 1994 roku o Najwyższej Izbie Kontroli (tekst jednolity Dz. U. Nr 227 z 2010 roku, poz. 1482 z późn. zm.) Sejm zleca Najwyższej Izbie Kontroli przeprowadzenie kontroli doraźnej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w zakresie prawidłowości przygotowania konkursów, ogłoszonych 27 grudnia 2012 roku, dotyczących możliwości uzyskania koncesji na rozpowszechnianie programu telewizyjnego w sposób cyfrowy w multipleksie pierwszym

& 2. W wykonaniu tej uchwały Najwyższa Izba Kontroli powinna zbadać w szczególności:

1) czy w przygotowaniu tych konkursów Rada zachowała wymogi legalności i rzetelności postępowania wobec wnioskodawców, w szczególności zainteresowanych Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zapewniła rzetelną i równą dla wszystkich zainteresowanych podmiotów informację o warunkach konkursu, czy zapewniła równe dla wszystkich wnioskodawców wymagania w zakresie rodzaju, formy i treści załączonych do wniosku dokumentów, czy nie miało miejsce faworyzowanie bądź dyskryminowanie określonych wnioskodawców w zakresie stawianych im wymagań?

2) czy Rada zapewniła rzetelną i równą dla wszystkich wnioskodawców kontrolę prawidłowości złożonych wniosków?

3) czy przed zapoznaniem się z treścią złożonych wniosków Rada ustaliła rzetelne i równe dla wszystkich wnioskodawców kryteria oceny wniosków, zwłaszcza pod względem określonej w art. 36 ust. 1 pkt. 2 ustawy o radiofonii i telewizji przesłanki „możliwości dokonania przez wnioskodawcę koniecznych inwestycji i finansowania programu”; w oparciu o jakie przesłanki Rada zamierza uznać ten warunek za spełniony lub niespełniony oraz czy wnioskodawcy zostali o tych kryteriach i przesłankach poinformowani?

& 3.Sejm oczekuje przedstawienia wyników powyższej kontroli w terminie nie dłuższym niż 2 miesięcy od powzięcia niniejszej uchwały.

& 4. Sejm zwraca się do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, by do czasu zakończenia przedmiotowej kontroli i zapoznania się z jej wynikami wypływającymi z nich wnioskami, nie podejmowała ostatecznych rozstrzygnięć co do przydziału miejsc na mulitipleksie cyfrowym

& 5. Uchwała wchodzi w życie z dniem powzięcia.

Uzasadnienie Sprawa przydziału miejsc na multipleksie pierwszym, dającym możliwość nadawania telewizji naziemnej w systemie cyfrowym, co do którego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wszczęła drugą już procedurę koncesyjną, budzi ogromne zainteresowanie opinii publicznej. Wiąże się to z krytyką Rady odnośnie jej działań w zakresie poprzedniej podobnej procedury koncesyjnej w 2011 roku. Co prawda tamta procedura koncesyjna poddana ocenie sądowej i decyzje Rady zostały przez sąd administracyjny podtrzymane, to jednak wiele faktów, szczegółowo opisanych w uzasadnieniu zdania odrębnego jednego z orzekających w tej sprawie sędziów WSA w Warszawie wskazuje, że Rada postępowała wówczas z wnioskami w sposób dowolny i nie zapewniła równych szans i równych wymagań dla wszystkich wnioskodawców, w szczególności dotyczyło to składania dokumentów dotyczących wiarygodności finansowej wnioskodawców, w których ocenie Rada faworyzowała niektórych wnioskodawców, kosztem innych. Nierówność w traktowaniu wnioskodawców dotyczyła zwłaszcza niejednolitych wymagań i niejednolitych ocen wnioskodawców pod względem ich zdolności finansowej w zakresie niezbędnych inwestycji i finansowania programu. Poza tym kontrola budżetowa NIK za 2011 rok w KRRiT wykazała na przykład, że w stosunku do niektórych wnioskodawców już po uzyskaniu przez nich koncesji zastosowana została ulga finansowa, w postaci rozłożenia opłat koncesyjnych na wieloletnie raty, co wskazuje, ze nie były zapewnione jednolite zasady oceny zdolności finansowej wnioskodawców choćby w takiej kwestii, jak zdolność do uiszczenia opłaty koncesyjnej. Decyzje Rady wzbudziły i budzą nadal wielkie kontrowersje społeczne, których wyrazem było skierowanie do Rady około 2,5 miliona listów, zawierających krytykę Rady za postępowanie nierzetelne i dyskryminujące jednego z wnioskodawców. Nie wnikając w ocenę słuszności stawianych Radzie zarzutów, należy uczynić wszystko co możliwe, aby obecnie realizowany proces koncesyjny był przejrzysty i wolny od podejrzeń, jakie miały miejsce w przeszłości. Rada powinna ze szczególną starannością zapewnić rzetelne i równe dla wszystkich wnioskodawców zasady tak w zakresie przyjmowania i formalnej kontroli złożonych wniosków, jak i w zakresie merytorycznej ich oceny. Dotyczy to zwłaszcza kwestii związanych z oceną zdolności finansowych wnioskodawców, o której mowa w art. 36 ust. 1 pkt. 2 ustawy o radiofonii i telewizji. Ustawa określą te kwestie bardzo ogólnie, nie wskazując kryteriów oceny, co jednak nie zwalnia Rady z obowiązku zapewnienia bezstronnych i w pełni obiektywnych zasad takiej oceny. Rada przed podjęciem decyzji, a nawet jeszcze przed zapoznaniem się z treścią wniosków, powinna stworzyć jednolite i równe dla wszystkich kryteria oceny i uczynić je wiadomymi dla wszystkich wnioskodawców. Powinno to nastąpić jeszcze przed zapoznaniem się z treścią wniosków, bowiem po zapoznaniu się z ich treścią może wchodzić w grę podejrzenie, ze kryteria zostały przyjęte w sposób faworyzujący określonych wnioskodawców, a dyskryminujący innych. Wymaganie stworzenia obiektywnych kryteriów oceny wniosków, w sytuacji gdy brak takich kryteriów w ustawie, nie jest niczym nadzwyczajnym. Dość wspomnieć, że na przykład Najwyższa Izba Kontroli od lat stosuje własne kryteria oceny kontrolowanych instytucji publicznych w zakresie wykonania budżetu państwa i tymi kryteriami kieruje się, wystawiając kontrolowanym instytucjom oceny pozytywne bądź negatywne. To postępowanie może być wzorem także dla Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Nie powinno być tez wątpliwości co do faktu, że Najwyższa Izba Kontroli może skontrolować proces koncesyjny będący w toku. Izba co prawda kontroluje działalność ex post i w tym przypadku będzie to kontrola ex post nie samych decyzji koncesyjnych, ale przygotowania Rady do ich podjęcia. Przykładów takich kontroli „stanu przygotowań” w praktyce kontrolnej NIK z ostatnich lat jest wiele, np. kontrole stanu przygotowań do mistrzostw piłkarskich Euro 2012. Zgodnie z art. 4 ust. 2 ustawy o NIK, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji może być skontrolowana przez NIK w zakresie wykraczającym poza sprawy wykonania budżetu i gospodarki finansowej – tylko na zlecenie Sejmu. Z tego względu wnioskodawcy projektu uchwały wnioskują, by Sejm udzielił przedmiotowego zlecenia. Wnioskodawcy zwracają uwagę, że proces koncesyjny w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji był już w przeszłości przedmiotem kontroli NIK na zlecenie Sejmu. Zlecenie takie uchwalił Sejm III kadencji uchwałą z dnia 15 grudnia 1999 roku w sprawie zlecenia Najwyższej Izbie Kontroli przeprowadzenia kontroli działalności Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz innych organów w zakresie realizacji koncesji dla Radia Maryja. Kontrola ta została przeprowadzona, a jej wyniki przedstawione zostały w informacji NIK o wynikach kontroli działalności Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz innych organów w zakresie realizacji koncesji dla Radia Maryja (informacja ta opublikowana została we wrześniu 2000 roku i była przedmiotem debaty w Sejmie RP 18 stycznia 2001 roku). Wspomniana kontrola wykazała szereg nieprawidłowości w traktowaniu Radia Maryja w zakresie realizacji przyznanej mu koncesji. NIK stwierdziła, że Radio Maryja było przez wiele lat dyskryminowane w przydziale częstotliwości radiowych i traktowane w nierówny (dyskryminujący) sposób w porównaniu z traktowaniem innych ogólnopolskich rozgłośni radiowych, mających charakter komercyjny. Należy przypomnieć, że Sejm Rzeczypospolitej Polskiej po zapoznaniu się z wynikami kontroli NIK podjął uchwałę z dnia 26 kwietnia 2001 roku w sprawie nierównoprawnego traktowania nadawców radiowych przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji w związku z realizacją koncesji radiowych. Są zatem także z przeszłości powody, aby działania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji były przedmiotem szczególnej uwagi, z samego faktu, ze jest to konstytucyjny organ państwa, nie wynika bowiem nieomylność jego działań. Należy wreszcie podkreślić, że kontrola, zmierzająca do zapewnienia działaniom Rady większej przejrzystości i wiarygodności wobec opinii publicznej, nie powinna budzić sprzeciwu także samej Rady, która powinna być zainteresowana w tym, zby jej działania nie budziły kontrowersji i emocji, tak jak dotychczas to się zdarzało. Wnioskodawcy uważają, że 2-miesięczny okres jest w pełni wystarczający na przeprowadzenie kontroli i wypełnienie wszelkich związanych z nią procedur umożliwiających publikację wyników kontroli, zakres kontroli jest bowiem niewielki. Do czasu przeprowadzenia kontroli i przedstawienia jej wyników Rada powinna wstrzymać się z podejmowaniem ostatecznych rozstrzygnięć ogłoszonych konkursów, aby w miarę konieczności możliwe było zrealizowanie wniosków NIK i usunięcie ewentualnych błędów w ich przygotowaniu. Reasumując powyższe, wnioskodawcy wnoszą jak w konkluzji projektu uchwały. Wojciechowski

Wolność wychodzi z dołów śmierci Nie jesteśmy biednym krajem rozdeptanym przez sowieckie buty. Przeciwnie – jesteśmy tymi, których przodkowie wiele razy strzelili w pysk ten najbardziej bestialski totalitaryzm i możemy być z tego dumni.
„Pytam – czy ofiary nasze nie pójdą na marne, czy niespełnione sny powstaną z mogił, czy Andrzejek [syn Łukasza Cieplińskiego] będzie kontynuował ideę ojca? Wierzę – nie pójdą, sny wstaną, syn zastąpi ojca, ojczyzna niepodległość odzyska […] ” – pisał w ostatnią w swoim życiu Wigilię 1950 r. Łukasz Ciepliński ps. Pług. Siedział wówczas w celi śmierci. W tej samej, z której wcześniej komunistyczni mordercy wyprowadzili do swojej katowni mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” czy ppłk. Antoniego Olechnowicza „Pohoreckiego”. Śp. Janusz Kurtyka, pomysłodawca ustanowienia Dnia Żołnierzy Wyklętych, nazywał grypsy Cieplińskiego relikwiami polskiego marzenia o wolności.
Nie potrafili inaczej Żołnierze Powstania Antykomunistycznego – bo tak powinni być nazywani – nie byli grupką owładniętych nierealnym uniesieniem młokosów o zbyt gorących głowach. Przeciwnie. Stąpali po ziemi bardzo mocno i znakomita większość z nich miała świadomość ceny, jaką przyjdzie im zapłacić za przeciwstawienie się komunistom. Obraz ludzi, którzy z pełnym przekonaniem kierują swoim życiem, a nie odurzonych wizją szaleńców, wyłania się z ich dokumentów, wspomnień, pamiętników, listów i grypsów. Wspomniany już Łukasz Ciepliński pisał: „Gdy mnie będą zabierać, to ostatnie moje słowa do kolegów będą: cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Ojczyznę i jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość”. Dowódca najsłynniejszej 5. Brygady Wileńskiej w jednej w licznych ulotek rozdawanych przez jego żołnierzy cywilom informował: „[…] Wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości”. Tak z kolei zareagował na ogłoszoną przez komunistów w 1947 r. „amnestię” por. Zdzisław Broński „Uskok”: „[…] W prasie roi się od wezwań, niejednokrotnie podpisanych przez autorytatywne dla nas jednostki – wezwań, które brzmią: »Tak będzie lepiej dla Polski!«. Wróg jest nieporównywalnie silniejszy i w walce łatwo zginąć można, ale czy znaczy to, że trzeba skwapliwie korzystać z rzucanych przez wroga ochłapów łaski? Zważajmy na to, by takie słowa jak: Polska, Polak, Honor, Wolność nie pozostały pustymi dźwiękami”. Dowódca Konspiracyjnego Wojska Polskiego Stanisław Sojszyński „Warszyc” mówił wprost: „[…] Walka z szumowinami i unicestwienie ich to wielka sprawa, to zagadnienie zapewnienia Polsce równowagi moralnej i ocalenia jej przed zgubą […]”.
Paradoksalnie również komuniści nie mieli wątpliwości co do tego, że Powstanie Antykomunistyczne nie jest chwilowym szaleństwem, lecz świadomą postawą tysięcy Polaków. Rzucili przeciwko nim swoje największe siły. Niektórych dowódców latami tropiło po kilkuset tajnych agentów. Powstańcy byli zatem siłą bardzo realną i groźną. Niebezpieczną nawet po swojej śmierci – dlatego niemal nikt z nich nie miał własnego grobu. Trucizną komunistycznej propagandy, aktywnej nawet dziś, jest postrzeganie uczestników Powstania Antykomunistycznego jako sentymentalnych naiwniaków. Taki jest oczywiście interes tych, którzy przez dziesięciolecia brali udział w niewoleniu Polski – nie było wyjścia, mieliśmy wszyscy zginąć? Przecież właśnie skończyła się jedna wojna, oni nie rozumieli realiów. Sęk w tym, że rozpoznali je niezwykle celnie. Wiedzieli, że kapitulacja przed czerwoną zarazą będzie w rzeczy samej początkiem straszliwego zniewolenia społeczeństwa, podobnego do tych zniewoleń, które Sowieci przeprowadzili wszędzie tam, gdzie przejmowali totalną władzę i nie czuli groźby realnego buntu. Można powiedzieć słowami Stanisława Witkiewicza: „[…] Co za szczęście, że na rozstajach historii stoi też to zjawisko mężnych i hardych żołnierzy wolności […]”.
Bylibyśmy robactwem Historycy nie mają dziś wątpliwości – losy Polski potoczyłyby się znacznie gorzej, gdyby nie Polskie Państwo Podziemne, Armia Krajowa, ale także postawa tysięcy naszych żołnierzy i cywilów po oficjalnym zakończeniu II wojny światowej. Doskonale przeprowadzone akcje zbrojne, jak choćby uwolnienie ponad tysiąca żołnierzy AK z obozu NKWD w Rembertowie przez zaledwie 40 świetnie wyszkolonych i dowodzonych śmiałków, ale również późniejsze, w tym wszystkie dokonane przez podkomendnych mjr. Szendzielarza „Łupaszki”, umacniały w komunistach przekonanie, że z Polską nie pójdzie im tak łatwo. Kazały im powstrzymywać najdziksze zbrodnicze zapędy. Równocześnie w Polakach, szczególnie tam, gdzie ośrodki Powstania Antykomunistycznego były szczególnie silne, utrzymywała się pamięć niezłomności – poczucie, że byli tacy, którzy potrafili skutecznie postawić się komunistycznemu zaborcy. W mrokach świata czerwonej zarazy tliło się światełko dumy z nich, a może nawet dumy z samych siebie. Takie, które pozwala myśleć, że nas łatwo nie zmogli. Doceniam ten ślad, bo wiem, że od kilku lat daje on początek odtwarzaniu pamięci o żołnierzach Powstania Antykomunistycznego. Ludzie odnajdują miejsca, w których poległo kilku lub czasami jeden uczestnik tego zrywu i zaznaczają je. Taką wąską i niepozorną ścieżynką przedzierają się  do tego, co stanowiło kwintesencję fenomenu Żołnierzy Wyklętych – do mentalności nie niewolniczej. I znowu cytat z Witkiewicza: „[…] Co by było, żeby nie ta garść ludzi, która woła »Nie pozwalam« i idzie dalej w ocean historii z własną duszą, z własną ideą pod własnym imieniem. Bylibyśmy robactwem, tratowanym przez walczące ludy, któreby nawet nie miały potrzeby uświadamiać sobie, że pod ich nogami plączą się jakieś śmiecie”.
Są naszą przyszłością Pamięć i prawda o żołnierzach Powstania Antykomunistycznego jest dziś JEDYNĄ drogą do odbudowania w dzisiejszych Polakach poczucia dumy z przeszłości, ale również poczucia własnej wartości. Nie jesteśmy biednym krajem rozdeptanym przez sowieckie buty. Przeciwnie – jesteśmy tymi, których przodkowie wiele razy strzelili w pysk ten najbardziej bestialski totalitaryzm, aż się nogami nakrył, i możemy być z tego dumni. Dzień Żołnierzy Wyklętych nie jest zatem świętem wspominkowym. Jest dniem NASZEJ chwały i dniem hańby dla wszystkich tych, którzy utrwalali, a dziś wybielają komunistyczne zniewolenie Polaków. Upowszechnienie tego przesłania stoi przed nami jako wielkie zadanie. Warto w tym momencie po raz kolejny przywołać Stanisława Witkiewicza, który tuż przez odzyskaniem przez Polskę niepodległości w 1918 r. napominał: „[…] ludzie małoduszni, ograniczeni – słowem durnie, jeszcze nie przejrzeli. Przypuszczam, że te ich pesymizmy polegają na niepojmowaniu tego, co jest istotną siłą życia narodu, a co jest tylko zewnętrznym, materialnym warunkiem bytu ludzkiego. Im się zawsze zdaje, że życie polskie to są kominy fabryczne, banki, buraki, pszenica, samorząd miejski i tem podobne sprawy, ważne zapewne z ogólnoludzkiego punktu widzenia, ale nie stanowiące bynajmniej Polski, że Polskę stanowi duch i czyn polski – polska dusza, bez której naród nie ma spójni, nie jest narodem, a Ojczyzna nie ma granic, i staje się zajezdnym domem spekulantów, mówiących po polsku”. Żołnierze Powstania Antykomunistycznego wykonali swoje zadanie – wywalczyli nam szansę na silną niepodległą Polskę. Teraz wszystko zależy od nas.

Katarzyna Gójska-Hejke

Jutro będzie futro (podpierniczone) Są, muszę przyznać, wydarzenia, które nawet rutynowanemu felietoniście, za jakiego się uważam, trudno skomentować. Może próbować, ale cokolwiek wymyśli, i tak nie przebije wymowy samego faktu. Takim właśnie wydarzeniem jest złapanie na Florydzie na gorącym uczynku, kiedy próbowała zajumać ze sklepu futro, żony byłego ministra sportu III RP i, co od tego ministrowania ważniejsze, byłego skarbnika Platformy Obywatelskiej. Pięć tomów uczonych rozpraw nie powie o tworze zwanym III RP więcej niż ten drobny fakcik z amerykańskiej kroniki policyjnej. Tym bardziej wymowny, że przez ponad miesiąc całkowicie przemilczany przez polskie media, bez reszty zajęte w tym czasie demaskowaniem knowań straszliwego Kaczyńskiego. Pani ministrowa kradnie po sklepach, pan minister, który, jak twierdzi towarzysz jego heroicznych bojów z czasów, gdy wykuwała się Platforma, „walizkami znosił pieniądze” obecnemu premierowi, wpłaca za nią kaucję i w sumie nikogo nic nie dziwi. Przecież wszyscy wiedzą, z jakich sfer społecznych wziął się pan były minister. Wszyscy wiedzą, jakie dotyczące go zeznania składali „skruszeni” mafiozi występujący w charakterze świadków koronnych, i wszyscy wiedzą, że zeznania te schowano pod sukno, a sprawom, które na ich podstawie powinno się wszcząć, prokuratury „ukręciły łeb”, a to pod pretekstem, że się przedawniło, a to że znikoma szkodliwość. Gdyby pan Drzewiecki, jak nie przymierzając Piskorski, obrócił się przeciwko dawnemu patronowi, zaczął na niego „nadawać”, to by było co innego. Wtedy prokuratury potrafią wyciągnąć sprzed lat kwity pokazujące, w jak podejrzany sposób doszedł delikwent do majątku. Ale pan Drzewiecki nie był taki głupi, by się narażać, więc kiedy Tusk wyrósł z poziomu prowincjonalnego cwaniaczka do poziomu cwaniaczka ogólnopolskiego, a nawet europejskiego, i taki Drzewiecki stał się dla niego postacią kompromitującą, pozwolono byłemu ministrowi sportu spokojnie radować się zgromadzonymi dobrami na Florydzie. O pani Drzewieckiej nic dotąd nie wiedziałem, ale doskonale tę biedną kobietę rozumiem. A dlaczego ona miała być gorsza od męża? Fakt, nie mieszkają już w „dzikim kraju”, nie ma pani ministrowa możliwości obsadzać Narodowego Centrum Sportu, budować „Orlików” czy Stadionu Narodowego… No to przynajmniej podpierniczy coś z jankeskiego sklepu. Ot, futro. Z przeceny, bo pewnie gdzie indziej niż na przecenę takich dam tam nie wpuszczają. Trochę się dziwię, że przeciwko prześladowaniu pani ministrowej przez amerykańską policję nie urządziły jeszcze nasze salony jakiejś akcji. No bo co takiego niby zrobiła? To samo, co w jej sferach − zwanych „elitami” − robią wszyscy. Tylko na małą miarę, no i niestety w państwie, któremu daleko do „europejskich” standardów. I za to obrzydliwi Amerykanie chcą ją zamknąć na pięć lat? Nie to co tu, w „dzikim kraju”, który cały jest − by tak sparafrazować Sienkiewicza − jednym wielkim podpierniczanym przez tzw. elity futrem. Rafał A. Ziemkiewicz

W blokach startowych Wprawdzie wybory do Parlamentu Europejskiego dopiero w 2014 roku, ale już teraz rozpoczynają się przygotowania do zajęcia odpowiedniej pozycji startowej. W ramach tych przygotowań PSL nawiązał flirt przelotny z Polską, co to Jest Najważniejsza. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość zaczęło lansować pana prof. Glińskiego na premiera. Szans na objęcie tego stanowiska to on nie ma, ale z jakiegoś powodu użycza prezesowi Kaczyńskiemu i twarzy i nazwiska. Czyżbyśmy mieli i jego zobaczyć na liście wyborczej PiS do Parlamentu Europejskiego? W takim razie wszystko jasne; strategia pana prof. Glińskiego w tej sprawie byłaby tak samo racjonalna, jak strategia PiS w sprawie katastrofy smoleńskiej. Nawiasem mówiąc coraz trudniej mi zrozumieć zaangażowanie wielu ludzi w zwalczanie wersji forsowanej przez Antoniego Macierewicza. Jak wiadomo, forsuje on wersję zamachu. Że zainteresowanymi w zwalczaniu takiej wersji mogą być bezpośrednio podejrzani, to oczywiste - natomiast dlaczego również ci, których nikt o uczestnictwo w zamachu nie podejrzewa? Bardzo to wszystko dziwne - ale mniejsza z tym, bo znacznie ciekawsze mogą być motywy powrotu do życia politycznego Aleksandra Kwaśniewskiego. Jak wiadomo, Aleksander Kwaśniewski, kiedy przestał wreszcie być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, szukał posady to tu, to tam - ale bez specjalnego rezultatu. Najwyraźniej starsi i mądrzejsi przejrzeli go na wylot - że mianowicie na żadną poważną posadę się nie nadaje. W końcu wylądował u ukraińskiego nababa Pińczuka na łaskawym chle... to znaczy pardon - oczywiście jako prezes zarządu Jałtańskiej Strategii Europejskiej - no a teraz postanowił, jak to się mówi, „zlać się” z Januszem Palikotem i jego dziwnie osobliwą trzódką. Tylko patrzeć, jak utworzy związek partnerski z osobą legitymującą się dokumentami wystawionymi na nazwisko: „Anna Grodzka”. Czyżby znudził się już nababowi, czy też wyczerpały się skarby nagromadzone jeszcze w okresie dobrego fartu przez zapobiegliwą panią Jolantę? Wszystko to oczywiście być może, ale bardzo prawdopodobny jest również zew instynktu samozachowawczego. Warto pamiętać, że z mandatem europosła związany jest immunitet przynajmniej na najbliższe 5 lat - a w tym czasie sprawa tajnych więzień CIA w Polsce i odpowiedzialności Aleksandra Kwaśniewskiego z tego tytułu, może zostać ostatecznie zamknięta przez jakiś spolegliwy i zarazem niezawisły sąd - więc co to komu szkodzi przeczekać ten okres w parlamencie Europejskim za prawie 8 tys. euro miesięcznie? Nie szkodzi tym bardziej, że wprawdzie przed wyborami trzeba złożyć znienawidzone oświadczenie lustracyjne - ale w odróżnieniu od wyborów do tubylczego Sejmu - w wyborach do Parlamentu Europejskiego kłamstwo lustracyjne nie pociąga za sobą żadnych skutków prawnych. W obliczu takich perspektyw nawet związek partnerski z osobą legitymującą się wiadomymi dokumentami może okazać się opłacalny. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu towarzyszy w tej inicjatywie europoseł Marek Siwiec, co to całował już nawet prastarą Ziemię Kaliską, więc pewnie gotów jest i na inne poświęcenia. Nietrudno w tej sytuacji zrozumieć Schadenfreude, demonstrowaną przez Leszka Millera, który widokiem umizgów byłego prezydenta do uczestników osobliwej trzódki posła Palikota z przyjemnością syci uczucie zemsty. Padgatowka do przyszłorocznych wyborów widoczna jest też i w Platformie Obywatelskiej, gdzie premier Tusk, w imieniu swoich mocodawców musiał tamtejszym „konserwatystom” przedstawić propozycję nie do odrzucenia: albo będą się słuchać i spełnią życzenia sodomitów, albo pójdą wydłubywać kit z okien. W obliczu tak poważnej zastawki natychmiast się wyjaśniło, że „frakcja konserwatywna” to tylko pobożny minister Gowin - a i to nie jest pewne, bo kiedy był na schodach, ale nie wiadomo - schodził, czy wchodził - oświadczył, że jego miejsce jest w Platformie. Skoro tak, to i on pewnie będzie musiał pokwitować swoje 30 srebrników - bo jeśli padł rozkaz, że sodomickie konkubinaty mają być zalegalizowane w całym Kołchozie, to będą - najwyżej utworzony właśnie związek partnerski pod mylącą nazwą Instytut Myśli Państwowej, sprokuruje jakieś przesiąknięte fałszem i krętactwami usprawiedliwienie. Nawiasem mówiąc, ten cały Instytut Myśli Państwowej sprawia wrażenie głowy-detaszki, przygotowywanej przez bezpiekę do przyprawienia jej ruchowi narodowemu, kiedy już zapadnie decyzja, by obciąć mu głowę, ale zezwłok zachować. Zezwłok bowiem może się przydać na wypadek instalowania na resztówce naszego nieszczęśliwego kraju Judeopolonii. W takiej sytuacji każdy Żyd będzie miał swego narodowca - oczywiście uprzednio wysterylizowanego i wytresowanego - podobnie jak w czasach sarmackich każdy szlachcic miał swego pachciarza. A sytuacja najwyraźniej dojrzewa do jakichś rozstrzygnięć, w czym upewnia mnie informacja wyczytana u pana prof. Wielomskiego o nieudanej próbie przesłuchania obecnych przywódców ruchu narodowego przez „przedstawicieli tradycyjnej myśli endeckiej”. Wprawdzie pan prof. Wielomski nie informuje, jakie informacje ci „przedstawiciele” chcieli wydobyć od przesłuchiwanych, ale jestem pewien, że przede wszystkim musiało chodzić o stosunek do Rosji i generała Jaruzelskiego; czy mianowicie będą się słuchać, czy też, Boże uchowaj - szurać. Skoro tak, to siekiera chyba już do pnia jest przyłożona tym bardziej, że i po stronie bezpieki widać oznaki finalizacji porządku w Warszawie.

Oto pan premier Tusk ogłosił przetasowania w rządzie, które objęły roszadę w MSW; pan Cichocki będzie odtąd kierował Kancelarią Premiera, zaś Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powierzono panu Bartłomieju Sienkiewiczu, który ostrogi zdobywał jeszcze w obdżektorskim Ruchu Wolność i Pokój, skąd niemal od razu trafił do bezpieki, podobnie jak pan Niemczyk i wielu innych. Najwyraźniej po rozdzieleniu żerowisk i ustaleniu kolejności dziobania, w środowisku naszych okupantów przyszła kolej również na wyeksponowanie zmiany pokoleniowej - no i oczywiście schowanie najbardziej podejrzanych smoleńczyków - bo w tych kategoriach oceniam zesłanie pana Tomasza Arabskiego na ambasadora do Hiszpanii. Pan Arabski był w swoim czasie prezesem Krajowej Rady Katolików Świeckich, skąd mamy pewność, że cokolwiek robi - robi po Bożemu. Kontynuacja modelu kapitalizmu kompradorskiego wydaje się tedy zagwarantowana,, a skoro tak, to nic dziwnego, że i Umiłowani Przywódcy próbują ulokować się w blokach startowych do biegu o europejskie posady. SM

Michalkiewicz: Związki partnerskie Tuska, Kwaśniewskiego i innych Wprawdzie wybory do Parlamentu Europejskiego dopiero w 2014 roku, ale już teraz rozpoczynają się przygotowania do zajęcia odpowiedniej pozycji startowej. W ramach tych przygotowań PSL nawiązało flirt przelotny z Polską, co to Jest Najważniejsza. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość zaczęło lansować pana prof. Glińskiego na premiera. Szans na objęcie tego stanowiska to on nie ma, ale z jakiegoś powodu użycza prezesowi Kaczyńskiemu i twarzy, i nazwiska. Czyżbyśmy mieli i jego zobaczyć na liście wyborczej PiS do Parlamentu Europejskiego? W takim razie wszystko jasne; strategia pana prof. Glińskiego w tej sprawie byłaby tak samo racjonalna jak strategia PiS w sprawie katastrofy smoleńskiej. Nawiasem mówiąc, coraz trudniej mi zrozumieć zaangażowanie wielu ludzi w zwalczanie wersji forsowanej przez Antoniego Macierewicza. Jak wiadomo, forsuje on wersję zamachu. Że zainteresowani w zwalczaniu takiej wersji mogą być bezpośrednio podejrzani, to oczywiste – natomiast dlaczego również ci, których nikt o uczestnictwo w zamachu nie podejrzewa? Bardzo to wszystko dziwne – ale mniejsza z tym, bo znacznie ciekawsze mogą być motywy powrotu do życia politycznego Aleksandra Kwaśniewskiego. Jak wiadomo, Aleksander Kwaśniewski, kiedy przestał wreszcie być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, szukał posady to tu, to tam – ale bez specjalnego rezultatu. Najwyraźniej starsi i mądrzejsi przejrzeli go na wylot – że mianowicie na żadną poważną posadę się nie nadaje. W końcu wylądował u ukraińskiego nababa Pinczuka na łaskawym chle… – to znaczy pardon: oczywiście jako prezes zarządu Jałtańskiej Strategii Europejskiej – no a teraz postanowił, jak to się mówi, „zlać się” z Januszem Palikotem i jego dziwnie osobliwą trzódką. Tylko patrzeć, jak utworzy związek partnerski z osobą legitymującą się dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka”. Czyżby znudził się już nababowi, czy też wyczerpały się skarby nagromadzone jeszcze w okresie dobrego fartu przez zapobiegliwą panią Jolantę? Wszystko to oczywiście być może, ale bardzo prawdopodobny jest również zew instynktu samozachowawczego. Warto pamiętać, że z mandatem europosła związany jest immunitet przynajmniej na najbliższe pięć lat, a w tym czasie sprawa tajnych więzień CIA w Polsce i odpowiedzialności Aleksandra Kwasniewskiego z tego tytułu może zostać ostatecznie zamknięta przez jakiś spolegliwy i zarazem niezawisły sąd – więc co to komu szkodzi przeczekać ten okres w parlamencie Europejskim za prawie 8 tys. euro miesięcznie? Nie szkodzi, tym bardziej że wprawdzie przed wyborami trzeba złożyć znienawidzone oświadczenie lustracyjne – ale w odróżnieniu od wyborów do tubylczego Sejmu, w wyborach do Parlamentu Europejskiego kłamstwo lustracyjne nie pociąga za sobą żadnych skutków prawnych. W obliczu takich perspektyw nawet zwiazek partnerski z osobą legitymującą się wiadomymi dokumentami może okazać się opłacalny. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu towarzyszy w tej inicjatywie europoseł Marek Siwiec, co to całował już nawet prastarą Ziemię Kaliską, więc pewnie gotów jest i na inne poświęcenia. Nietrudno w tej sytuacji zrozumieć Schadenfreude demonstrowaną przez Leszka Millera, który widokiem umizgów byłego prezydenta do uczestników osobliwej trzódki posła Palikota z przyjemnością syci uczucie zemsty. Padgatowka do przyszłorocznych wyborów widoczna jest też i w Platformie Obywatelskiej, gdzie premier Tusk w imieniu swoich mocodawców musiał tamtejszym „konserwatystom” przedstawić propozycję nie do odrzucenia: albo będą się słuchać i spełnią życzenia sodomitów, albo pójdą wydłubywać kit z okien. W obliczu tak poważnej zastawki natychmiast się wyjaśniło, że „frakcja konserwatywna” to tylko pobożny minister Gowin – a i to nie jest pewne, bo kiedy był na schodach, ale nie wiadomo, czy schodził, czy wchodził, oświadczył, że jego miejsce jest w Platformie. Skoro tak, to i on pewnie będzie musiał pokwitować swoje 30 srebrników, bo jeśli padł rozkaz, że sodomickie konkubinaty mają być zalegalizowane w całym Kołchozie, to będą – najwyżej utworzony właśnie związek partnerski pod mylącą nazwą Instytut Myśli Państwowej sprokuruje jakieś przesiąknięte fałszem i krętactwami usprawiedliwienie. Nawiasem mówiąc, ten cały Instytut Myśli Państwowej sprawia wrażenie głowy-detaszki, przygotowywanej przez bezpiekę do przyprawienia jej ruchowi narodowemu, kiedy już zapadnie decyzja, by obciąć mu głowę, ale zezwłok zachować. Zezwłok bowiem może się przydać na wypadek instalowania na resztówce naszego nieszczęśliwego kraju Judeopolonii. W takiej sytuacji każdy Żyd będzie miał swego narodowca – oczywiście uprzednio wysterylizowanego i wytresowanego – podobnie jak w czasach sarmackich każdy szlachcic miał swego pachciarza. A sytuacja najwyraźniej dojrzewa do jakichs rozstrzygnieć, w czym upewnia mnie informacja wyczytana u pana prof. Wielomskiego o nieudanej próbie przesłuchania obecnych przywódców ruchu narodowego przez „przedstawicieli tradycyjnej myśli endeckiej”. Wprawdzie pan prof. Wielomski nie informuje, jakie informacje ci „przedstawiciele” chcieli wydobyć od przesłuchiwanych, ale jestem pewien, że przede wszystkim musiało chodzić o stosunek do Rosji i generała Jaruzelskiego – czy mianowicie będą się słuchać, czy też, Boże uchowaj, szurać. Skoro tak, to siekiera chyba już do pnia jest przyłożona, tym bardziej że i po stronie bezpieki widać oznaki finalizacji porządku w Warszawie. Oto pan premier Tusk ogłosił przetasowania w rządzie, które objęły roszadę w MSW; pan Cichocki będzie odtąd kierował Kancelarią Premiera, zaś Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powierzono panu Bartłomieju Sienkiewiczu, który ostrogi zdobywał jeszcze w obdżektorskim Ruchu Wolność i Pokój, skąd niemal od razu trafił do bezpieki, podobnie jak pan Niemczyk i wielu innych. Najwyraźniej po rozdzieleniu żerowisk i ustaleniu kolejności dziobania, w środowisku naszych okupantów przyszła kolej również na wyeksponowanie zmiany pokoleniowej – no i oczywiście schowanie najbardziej podejrzanych smoleńczyków, bo w tych kategoriach oceniam zesłanie pana Tomasza Arabskiego na ambasadora do Hiszpanii. Pan Arabski był w swoim czasie prezesem Krajowej Rady Katolików Świeckich, skąd mamy pewność, że cokolwiek robi, robi po Bożemu. Kontynuacja modelu kapitalizmu kompradorskiego wydaje się tedy zagwarantowana, a skoro tak, to nic dziwnego, że i Umiłowani Przywódcy próbują ulokować się w blokach startowych do biegu o europejskie posady… SM

Wg JE Donalda Tuska „homoseksualizm to jak masturbacja”. Ma rację. Jeśli onaniści urządzą „paradę miłości” będzie to, co z (tfu!) „gejami”. W/g JE Donalda Tuska

http://www.fakt.pl/Tusk-o-masturbacji,artykuly,201595,1.html

„homoseksualizm jest jak masturbacja”. Ma rację. Jeśli onaniści urządziliby „paradę miłości” zostaliby potraktowani tak samo jak ci (tfu!) „geje”. Ale jakoś tego nie robią… Konserwatywny liberał nie wtrąca się w to, co ludzie z własnej chęci robią we własnych domach: my home is my castle! Mogą się zabawiać sami, we dwójkę, trójkę czy siódemkę – w dowolny sposób. Natomiast nie wolno z tym wychodzić w przestrzeń publiczną, bo sprawy płci są tabu.

Tabu dotyczy wszystkich spraw płci. W sprawach męsko-damskich robimy aluzje lub żarciki – które tylko dlatego są śmieszne, że są na granicy tabu (gdyby nie było tego tabu, nie byłyby śmieszne, a „NIEp.Jerzego Urbana zbankrutowałoby z braku czytelników!). Natomiast otwarte mówienie o tych sprawach jest tępione jako chamstwo i prostactwo. Bo narusza tabu. A tabu nie wolno naruszać. Cała cywilizacja – to po prostu system nakazów i zakazów. Kto niszczy tabu – a Lewica robi to celowo i systemowo – ten niszczy cywilizację. Przywódcy Lewicy (mówię to do naiwnych lewaków…) właśnie chcą ją zniszczyć – i nawet nie bardzo to ukrywają. Więc jeśli chcemy przetrwać – musimy zniszczyć Lewicę. Fizycznie – jeśli nie będzie innego sposobu. Proszę zrozumieć: jeśli wszyscy Polacy będą w kwestii płci zboczeńcami wszelkich maści, z nekrofilią włącznie – ale nikt o tym nie będzie wiedział – narodowi nic się nie stanie. Następne pokolenie będzie całkowicie normalne. Natomiast jeśli zboczeńców będzie 1% (bo tylu jest) ale jakieś TVN i inne agentury zboczeńców będą wytwarzały wrażenie, że prawie każdy jest jak nie zoofilem to przynajmniej onanistą – to szkody dla substancji narodowej będą głębokie, trwałe – a być może nawet zabójcze. Bo:

Nie ten ptak kala gniazdo, co je kala Lecz ten, co o tym mówi, a i się przechwala! Dlatego tak szkodliwa jest działalność garstki (to parędziesiąt – w porywach małe paręset – osób!!) zawodowych szerzycieli zboczeń – a także naiwnych narodowców, którzy te zboczenia z rozgłosem starają się zwalczać. Tropią je, nagłaśniają… i tym samym je propagują. Książka p.Daniela BrownaKod Leonarda da Vinci”, zabawna bajeczka zresztą, nie osiągnęłaby 10% ostatecznej sprzedaży, gdyby nie potępianie jej przez naiwnych księży idących w ślady pewnego przekupionego przez wydawcę arcybiskupa… Napominam: o tym się nie mówi! To w przestrzeni publicznej po prostu ma nie istnieć! A prywatnie – wolno-ć Tomku w swoim domku! Łamanie tabu bywa bardzo przyjemne i podniecające.

Ale by móc je łamać, by mieć tę przyjemność – tabu musi istnieć! Jasne – czy mam to powtórzyć? JKM

Doktor Mengele walczy o prawa człowieka Jednym z ważnych narzędzi rewolucji socjalistycznej jest wprowadzanie bałaganu w sferze języka. Socjaliści, chcąc zrobić ludziom wodę z mózgu, by tym łatwiej nad nimi zapanować, nadają dotychczasowym sformułowaniom zupełnie nową, niekiedy nieoczekiwaną treść. Żeby łatwiej to zrozumieć, musimy pamiętać, że socjalizm występuje w różnych odmianach. Bolszewizm jest tylko jedną z wielu odmian socjalizmu. Innymi jego odmianami są narodowy socjalizm, czyli „nazizm” oraz faszyzm. Współcześni socjaliści chcieliby zapomnieć, że narodowy socjalizm i faszyzm są odmianami socjalizmu i dlatego próbują lansować pogląd, że wybitny przywódca narodowych socjalistów Adolf Hitler, był przedstawicielem „prawicy” i to „skrajnej”. Tymczasem Adolf Hitler był przywódcą partii narodowo-socjalistycznej i wprawdzie zwalczał komunistów, ale jako konkurentów ideowych i politycznych. Dzisiaj w socjalizmie dominuje nurt politycznej poprawności, czyli marksizmu kulturowego - ale również i on posługuje się takimi samymi metodami deprawacji języka, jak znane nam z przeszłości postacie socjalizmu, czyli bolszewicka, faszystowska, czy narodowo-socjalistyczna. Weźmy dla przykładu formację bolszewicką. Posługiwała się ona określeniem „demokracja” na oznaczenie najstraszliwszej tyranii, porównywanej jedynie z asyryjskimi despotiami. Dzisiaj brzmi to jak jakaś mimowolna satyra, ale kiedy podczas wiecu wyborczego w pierwszym stalinowskim okręgu wyborczym miasta Moskwy Józef Stalin mówił, że „nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza” - to mówił serio. Podobnie postępowali hitlerowcy, czyli - jak to się dzisiaj mówi - „naziści”. Pozory legalności, jakie generalny gubernator Hans Frank stworzył na potrzeby eksterminacji narodu polskiego, przybrały postać dekretu o zwalczaniu zdradzieckich zamachów „na niemieckie dzieło odbudowy”. Politycznie poprawni marksiści kulturowi sprawiają na tym tle wrażenie szalenie łagodnych - ale niech nas te pozory nie zmylą. Im chodzi o to samo, co bolszewikom, to znaczy - o przerobienie normalnych ludzi na ludzi sowieckich - a tylko próbują osiągnąć ten cel przy pomocy odmiennej taktyki. O ile bolszewicy posługiwali się terrorem i propagandą, o tyle politycznie poprawni marksiści kulturowi posługują się w tym celu piekielną triadą: państwowym monopolem edukacyjnym, mediami i przemysłem rozrywkowym. Można powiedzieć, że ta taktyka, której pomysłodawcą był włoski komunista Antoni Gramsci, może okazać się skuteczniejsza od terroru. Człowiek zoperowany przy pomocy tej piekielnej triady, nawet nie wie, że został zoperowany. Myśli, że to wszystko naprawdę, a tymczasem żyje w świecie podstawionym przez manipulatorów. Narzędziem tej manipulacji jest w pierwszym rzędzie język, na którym dokonywane są operacje mające wypaczyć pierwotny sens słów i określeń. Na przykład jeszcze do niedawna przez „prawa człowieka” rozumieliśmy prawa naturalne, to znaczy - życie, wolność i własność. Tymczasem socjaliści wynaleźli nowe „prawo człowieka” w postaci tak zwanych „praw reprodukcyjnych”, za którymi kryje się przyzwolenie na zabijanie innych ludzi - tyle, że bardzo małych. Przypominam o tym wszystkim, bo niedawno usłyszałem w państwowym radiu o innym, podobnym wynalazku w postaci tak zwanego „testamentu życia”. Chodzi o to, by obywatel zawczasu sporządził oświadczenie, że w razie poważnego uszkodzenia ciała prosi, by go nie ratować. Zaproszeni do studia lekarze, sprawiający wrażenie, jakby wyszkolił ich sam doktor Józef Mengele, nie mogli się „testamentu życia” nachwalić, ponieważ umożliwia on dokonywanie bez moralnych skrupułów selekcji negatywnej pacjentów, których leczenie jest - jak się wyrazili - „społecznie nieuzasadnione”. Wynika z tego, że „testament życia” jest próbą przeprowadzenia tylnymi drzwiami legalizacji eutanazji, nazywanej przez przewrotnych socjalistów „prawem do dobrej śmierci”. Wygląda na to, że jeszcze trochę kryzysu, a „prawo do dobrej śmierci” zostanie uznane w całej Unii Europejskiej za podstawowe „prawo człowieka” - oczywiście zaraz po prawie do płacenia podatków. SM

W blokach startowych Wprawdzie wybory do Parlamentu Europejskiego dopiero w 2014 roku, ale już teraz rozpoczynają się przygotowania do zajęcia odpowiedniej pozycji startowej. W ramach tych przygotowań PSL nawiązał flirt przelotny z Polską, co to Jest Najważniejsza. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość zaczęło lansować pana prof. Glińskiego na premiera. Szans na objęcie tego stanowiska to on nie ma, ale z jakiegoś powodu użycza prezesowi Kaczyńskiemu i twarzy i nazwiska. Czyżbyśmy mieli i jego zobaczyć na liście wyborczej PiS do Parlamentu Europejskiego? W takim razie wszystko jasne; strategia pana prof. Glińskiego w tej sprawie byłaby tak samo racjonalna, jak strategia PiS w sprawie katastrofy smoleńskiej. Nawiasem mówiąc coraz trudniej mi zrozumieć zaangażowanie wielu ludzi w zwalczanie wersji forsowanej przez Antoniego Macierewicza. Jak wiadomo, forsuje on wersję zamachu. Że zainteresowanymi w zwalczaniu takiej wersji mogą być bezpośrednio podejrzani, to oczywiste - natomiast dlaczego również ci, których nikt o uczestnictwo w zamachu nie podejrzewa? Bardzo to wszystko dziwne - ale mniejsza z tym, bo znacznie ciekawsze mogą być motywy powrotu do życia politycznego Aleksandra Kwaśniewskiego. Jak wiadomo, Aleksander Kwaśniewski, kiedy przestał wreszcie być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, szukał posady to tu, to tam - ale bez specjalnego rezultatu. Najwyraźniej starsi i mądrzejsi przejrzeli go na wylot - że mianowicie na żadną poważną posadę się nie nadaje. W końcu wylądował u ukraińskiego nababa Pińczuka na łaskawym chle... to znaczy pardon - oczywiście jako prezes zarządu Jałtańskiej Strategii Europejskiej - no a teraz postanowił, jak to się mówi, „zlać się” z Januszem Palikotem i jego dziwnie osobliwą trzódką. Tylko patrzeć, jak utworzy związek partnerski z osobą legitymującą się dokumentami wystawionymi na nazwisko: „Anna Grodzka”. Czyżby znudził się już nababowi, czy też wyczerpały się skarby nagromadzone jeszcze w okresie dobrego fartu przez zapobiegliwą panią Jolantę? Wszystko to oczywiście być może, ale bardzo prawdopodobny jest również zew instynktu samozachowawczego. Warto pamiętać, że z mandatem europosła związany jest immunitet przynajmniej na najbliższe 5 lat - a w tym czasie sprawa tajnych więzień CIA w Polsce i odpowiedzialności Aleksandra Kwaśniewskiego z tego tytułu, może zostać ostatecznie zamknięta przez jakiś spolegliwy i zarazem niezawisły sąd - więc co to komu szkodzi przeczekać ten okres w parlamencie Europejskim za prawie 8 tys. euro miesięcznie? Nie szkodzi tym bardziej, że wprawdzie przed wyborami trzeba złożyć znienawidzone oświadczenie lustracyjne - ale w odróżnieniu od wyborów do tubylczego Sejmu - w wyborach do Parlamentu Europejskiego kłamstwo lustracyjne nie pociąga za sobą żadnych skutków prawnych. W obliczu takich perspektyw nawet związek partnerski z osobą legitymującą się wiadomymi dokumentami może okazać się opłacalny. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu towarzyszy w tej inicjatywie europoseł Marek Siwiec, co to całował już nawet prastarą Ziemię Kaliską, więc pewnie gotów jest i na inne poświęcenia. Nietrudno w tej sytuacji zrozumieć Schadenfreude, demonstrowaną przez Leszka Millera, który widokiem umizgów byłego prezydenta do uczestników osobliwej trzódki posła Palikota z przyjemnością syci uczucie zemsty. Padgatowka do przyszłorocznych wyborów widoczna jest też i w Platformie Obywatelskiej, gdzie premier Tusk, w imieniu swoich mocodawców musiał tamtejszym „konserwatystom” przedstawić propozycję nie do odrzucenia: albo będą się słuchać i spełnią życzenia sodomitów, albo pójdą wydłubywać kit z okien. W obliczu tak poważnej zastawki natychmiast się wyjaśniło, że „frakcja konserwatywna” to tylko pobożny minister Gowin - a i to nie jest pewne, bo kiedy był na schodach, ale nie wiadomo - schodził, czy wchodził - oświadczył, że jego miejsce jest w Platformie. Skoro tak, to i on pewnie będzie musiał pokwitować swoje 30 srebrników - bo jeśli padł rozkaz, że sodomickie konkubinaty mają być zalegalizowane w całym Kołchozie, to będą - najwyżej utworzony właśnie związek partnerski pod mylącą nazwą Instytut Myśli Państwowej, sprokuruje jakieś przesiąknięte fałszem i krętactwami usprawiedliwienie. Nawiasem mówiąc, ten cały Instytut Myśli Państwowej sprawia wrażenie głowy-detaszki, przygotowywanej przez bezpiekę do przyprawienia jej ruchowi narodowemu, kiedy już zapadnie decyzja, by obciąć mu głowę, ale zezwłok zachować. Zezwłok bowiem może się przydać na wypadek instalowania na resztówce naszego nieszczęśliwego kraju Judeopolonii. W takiej sytuacji każdy Żyd będzie miał swego narodowca - oczywiście uprzednio wysterylizowanego i wytresowanego - podobnie jak w czasach sarmackich każdy szlachcic miał swego pachciarza. A sytuacja najwyraźniej dojrzewa do jakichś rozstrzygnięć, w czym upewnia mnie informacja wyczytana u pana prof. Wielomskiego o nieudanej próbie przesłuchania obecnych przywódców ruchu narodowego przez „przedstawicieli tradycyjnej myśli endeckiej”. Wprawdzie pan prof. Wielomski nie informuje, jakie informacje ci „przedstawiciele” chcieli wydobyć od przesłuchiwanych, ale jestem pewien, że przede wszystkim musiało chodzić o stosunek do Rosji i generała Jaruzelskiego; czy mianowicie będą się słuchać, czy też, Boże uchowaj - szurać. Skoro tak, to siekiera chyba już do pnia jest przyłożona tym bardziej, że i po stronie bezpieki widać oznaki finalizacji porządku w Warszawie.

Oto pan premier Tusk ogłosił przetasowania w rządzie, które objęły roszadę w MSW; pan Cichocki będzie odtąd kierował Kancelarią Premiera, zaś Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powierzono panu Bartłomieju Sienkiewiczu, który ostrogi zdobywał jeszcze w obdżektorskim Ruchu Wolność i Pokój, skąd niemal od razu trafił do bezpieki, podobnie jak pan Niemczyk i wielu innych. Najwyraźniej po rozdzieleniu żerowisk i ustaleniu kolejności dziobania, w środowisku naszych okupantów przyszła kolej również na wyeksponowanie zmiany pokoleniowej - no i oczywiście schowanie najbardziej podejrzanych smoleńczyków - bo w tych kategoriach oceniam zesłanie pana Tomasza Arabskiego na ambasadora do Hiszpanii. Pan Arabski był w swoim czasie prezesem Krajowej Rady Katolików Świeckich, skąd mamy pewność, że cokolwiek robi - robi po Bożemu. Kontynuacja modelu kapitalizmu kompradorskiego wydaje się tedy zagwarantowana,, a skoro tak, to nic dziwnego, że i Umiłowani Przywódcy próbują ulokować się w blokach startowych do biegu o europejskie posady. SM

3.3.13 List Gratulacyjny” - wysłał Pan Janusz Korwin- Mikke, w imieniu Kongresu Nowej Prawicy jako prezes, list adresowany do Pana Hermana Achillesa Van Rompuya- Przewodniczącego Rady Europejskiej, ale na ręce Pani Ewy Synowiec- dyrektorki Biura Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej i Biura Informacyjnego Parlamentu Europejskiego w Warszawie. List dotyczy bohaterskiej walki socjalistów europejskich z tzw. globalnym ociepleniem, na które szaleńcy przewodniczący naszej drodze do świetlanej przyszłości w ramach Unii Europejskiej wydali już- uwaga!- 900 000 000 000 euro(!!!!). Niedługo stuknie 1 bilion.. W czasie, gdy w socjalistycznej Unii Europejskiej rośnie sterta bezrobotnych, głodnych i pokrzywdzonych- jak tak dalej pójdzie to Europejczycy – wzorem Północnych Koreańczyków- będą zjadali korę z drzew, ale walka z globalnym ociepleniem będzie trwała aż do samego końca- to znaczy do całkowitego upadku potwora politycznego- jakim jest Unia Europejska. Tak jak ostatnia walka SS- manów o bunkier Adolfa Hitlera., Symbioza socjalizmu, głupoty i marnotrawstwa.. Jak klimat się nawet ociepli o jeden stopień- to będzie należało wydać na walkę o ten jeden stopień, może 500 może 1000 miliardów euro(????). I oczywiście nic z tego nie będzie.. Bo jaki może mieć wpływ mały człowieczek na potężne siły przyrody świata? Żaden! Ale pieniądze wydane na pozorowaną walkę są jak najbardziej realne.. Co prawda ukradzione europejskim podatnikom- ale realne.. Można podjąć oczywiście bohaterską walkę o przesunięcie Słońca i Księżyca.. I umieszczenie Ziemi w innej galaktyce.. I to będzie kosztowało. Ale na razie socjaliści nienawidzący naturalnego porządku świata walczą z globalnym ociepleniem, a jak będzie się oziębiać- to ze zmianami klimatu.. I znowu będziemy zmieniać czas zimowy na letni. Socjalista musi pokazać kto rządzi światem- na pewno nie Pan Bóg.. W Federacji Rosyjskiej już nie przesuwają czasu udając, że mają jakikolwiek wpływ na losy przyrody.. Tak jak Pani Hanna i Gronkiewicz – Waltz z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej. Walczy z głodem …. kotów w Warszawie(??) Przekazała na ten cel 1,5 miliona złotych, – to oczywiście nie to samo co 900 miliardów euro, ale zawsze.. Nie ma już szczurów i myszy w Warszawie, ale jest pełno kotów.. Dla wszystkich kotów nie starcza już myszy i szczurów, a teraz- po okresie nobilitowania kotów jako zwierząt miłych i wyjątkowych, liczba kotów- i przy tym psów- wzrosła niepomiernie. Zamiast szczurów i myszy – warszawiacy mają pełno kotów i psów.. Które chadzają głodne. .Robi się jak w Afryce- zimno jak diabli i pełno głodnych ludzi.. Których socjaliści dokarmiają, zamiast ich uczyć jak na jedzenie się zarabia.. Dlaczego tylko 1,5 miliona złotych i dlaczego tylko dla kotów? A psy to pies? Dla psów pani Hania powinna zakupić karmy za przynajmniej 4 miliony złotych- bo psów jest zdecydowanie więcej.. Mniejsza o głodnych ludzi.. Więcej kotów! A może pomyśleć o sprowadzaniu do Warszawy myszy i szczurów z pozostałych regionów Polski, gdzie jeszcze występują w nadmiarze, niech warszawskie koty sobie chociaż połowią, bo się odzwyczają- skoro jest ich już tak dużo i trzeba je dokarmiać.. Na razie mniej niż warszawiaków, ale w przyszłości- kto wie? Będzie więcej psów i kotów.. Pan Janusz Korwin- Mikke w liście do Pana Hermana Achillesa , a także Przewodniczącego tego socjalistycznego bałaganu-napisał był w dniu 14. lutego 2013 roku- tak:

Wielmożny Panie! Z radością mam zaszczyt oznajmić, że Kongres Nowej Prawicy postanowił przyznać Panu Medal Honorowy za Pańskie i Pańskich Kolegów bohaterskie wysiłki w walce z Globalnym Ociepleniem.. Widziane przez nasza oknami sople lodu, nawałnice śnieżne w USA, a przede wszystkim rosnąca pokrywa lodowa na Antarktydzie Antarktydzie i odrywające się od niej góry lodowe niosą ze sobą na cały świat radosne przesłanie: ta walka jest i będzie zwycięska. Wydane na nią 900 000 000 000 Euro nie poszło na marne. Liczymy, że walka ta będzie kontynuowana i z radością płacić będziemy coraz wyższe rachunki za gaz i elektryczność. Nie wątpimy, że wypłaci Pan też z tych pieniędzy stosowne nagrody dla twórców tego sukcesu, harujących obecnie za marne grosze by uratować Ziemię przed kataklizmem, jakim byłoby podniesienie się za 100 lat temperatury o 2 stopnie Celsjusza, a może nawet o 3. Wizja cyprysów pod naszymi oknami napełnia każdego Polaka grozą. Stąd nasza wdzięczność. Raczy Pan przyjąć, Panie Przewodniczący, ten Medal, jako wyraz tej naszej wdzięczności i podziwu.

Warszawa, 14 luty 2013 Janusz Korwin- Mikke Prezes Kongresu Nowej Prawicy

Takiej to treści list wysłał Pan Janusz w podzięce za bohaterską walkę socjalistów o nasze bezpieczeństwo w związku ze zbliżającym się globalnym ociepleniem.. Mam nadzieję, że list nie pozostanie bez odpowiedzi.. A walka się zaostrzy- głównie o wyciągania z nas pieniędzy- na tę bohaterską i bezkompromisowa walkę.. Pan Herman Achilles Van Rompuy to typowy socjalista z przechyłem na komunizm.. Siostrzenica Pana Achillesa jako bezbożna socjalistka jest członkiem Robotniczej Partii Belgii-PvdAvB, a braciszek i- drugi brat Eryk- pobożnym socjalistą z Chrześcijańsko-Demokratycznej partii Flandrii(CD&V). Tak jak u nas: pan Jacek Kurski jest członkiem Prawa i Sprawiedliwości, a jego brat- Jarosław Kurski , jest zastępcą redaktora naczelnego Gazety Wyborczej popierającej Platformę Obywatelską. Lepiej być zabezpieczonym na dwa fronty.. Zawsze nie do końca wiadomo, jak nieobliczalny lud zagłosuje.. Tym bardziej, że pan Jacek Kurski już raz wypowiedział publicznie swoje zdanie w tej kwestii.. Lud jest po prostu ciemny… No i na ciemnym ludzie opiera się wybór władz? Robotnicza Partia Belgii jest partią marksistowską, wyrzuconą z ruchu komunistycznego za lewackie odchylenia. W latach siedemdziesiątych finansowała audycje propagandowe największego polskiego komunisty, niejakiego Kazimierza MIjala.., współpracownika Bieruta, a potem od roku 1965- szefa podziemnej Komunistycznej Partii Polski.. Pan Kazimierz Komunistyczny Odnowiciel nadawał z terytorium Albanii swoje audycje chwalące komunizm, jako najlepszy ustrój na świecie- poprzez Radio Tirana. Pamiętam ten pokraczny język.. „Obrzucili, kamieniami, cegłami ii innymi przedmiotami”.. Po śmierci Ze-Donga Mao, partia komunistyczna Albanii zaczęła odchodzić od pryncypiów komunizmu, wtedy pan Kazimierz Komunistyczny Odnowiciel przeniósł się do Belgii i stamtąd zaczął nadawać.. Finansowała go Robotnicza Partia Belgii(???) Ach ci komuniści- zawsze jakoś trzymają się razem.. Czasami się pokłócą, ale systematycznie prowadzą ogłupione narody w kierunku- na katastrofę.. Co widać już gołym okiem- nie trzeba już żadnego szkiełka. Dzisiejszy produkt komunistów i socjalistów, zarówno pobożnych i bezbożnych- Unia Europejska- się nie udał… Wali się i pęka w socjalnych szwach.. Niemcy – owszem chcą- ale jak długo będą do niego dopłacać.?. Czy starczy im pieniędzy? Żeby powielić pomysły towarzysza Adolfa Hitlera.. Panowania nad Europą.. A może kiedyś nad całym światem.. Ale musieliby stoczyć zwycięską bitwę z Chinami!. Na razie List Gratulacyjny otrzymał towarzysz Herman Achilles Van Rompuy., żeby zachęcić go dalszej bohaterskiej walki z globalnym ociepleniem- to ten polityczny twór szybciej zbankrutuje… I może wtedy odzyskamy wolność? WJR

Talaga. Jesteśmy skazani na wojnę z Rosją Piłsudski „Ja was przepraszam, panowie, ja was przepraszam – to miało być zupełnie inaczej” – powiedział marszałek Piłsudski do ukraińskich żołnierzy w 1921 roku podczas wizyty w obozie w Kaliszu, po podpisaniu w Rydze traktatu pokojowego.” …..(więcej )
Maciej Zięba „okres pokoju i prosperity jest jednak rzadkością w historii świata i tylko ludzie bardzo naiwni mogą sądzić, że oznacza on koniec historii. „..”Niestety, historia podaje aż nadto przykładów, że bezpieczeństwo, dostatek i wolność nigdy nie są dane na zawsze. „......(źródło )
„Co więcej, Chiny stają się dla części rosyjskich elit przykładem udanej modernizacji. – Państwa zachodnie nie są już traktowane jako jedyne mające receptę na transformację i modernizację, a konsekwencją uznawania Chin za źródło modernizacji w wymiarze technologicznym, finansowym oraz politycznym może stać się dalsze zmniejszenie atrakcyjności państw zachodnich dla Rosji – .Zwolennicy prezydenta Władimira Putina przedstawiają Chiny jako wzór systemu politycznego, m.in. z uwagi na procedurę wymiany elit przy zachowaniu ciągłości władzy.„...”Autor raportu Marcin Kaczmarski wyjaśnił, że dla Rosji powodem do obaw jest „nieustający wzrost gospodarczy Chin, który prowadzi do powiększania dystansu między oboma krajami”. Jak wylicza OSW w 2011 roku PKB Rosji wyniósł 1,85 biliona dolarów, zaś Chin prawie 7,3 biliona. „.... ”prognozują oni, że może to skutkować politycznym podporządkowaniem interesów rosyjskich chińskim, a nawet do „faktycznej utraty kontroli nad rosyjskim Dalekim Wschodem”, regionem sąsiadującym z Chinami. „.....(źródło )
Andrzej Talaga „Nawet gdybyśmy wykonywali nie wiem jak miłe gesty wobec „braci Moskali", jesteśmy skazani na polityczne, a w przyszłości może nawet militarne starcie. „.....”Rosyjscy przywódcy postrzegają świat w sposób bardziej realistyczny niż ich polscy konkurenci, zepsuci nieco unijnym nowomyśleniem. „...” Kilka wielkich tworów politycznych scalonych wspólnymi wartościami kulturowymi kontruje się wzajemnie w walce o władzę: chodzi głównie o USA, Chiny i Rosję. W takim świecie mniejsze państwa nie mają prawa funkcjonować samodzielnie, muszą mieć protektora lub wejść w alians cywilizacyjno-militarny. „....”Oficjalnym celem Rosji jest budowa strefy wpływów w postaci Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej poszerzonej o Ukrainę. Moskwa bez owijania w bawełnę postawiła sobie za cel zdominowanie Kijowa. Zadaniem Polski zaś jest dokładnie coś odwrotnego, a mianowicie niedopuszczenie do wciągnięcia Ukrainy w rosyjską orbitę i ulokowanie jej w bloku euroatlantyckim. To nie jakieś drobne przepychanki, lecz geopolityczna wojna. Obie strony walczą bowiem nie tylko o wpływy, ale także własne bezpieczeństwo. „......”Dlatego przede wszystkim Białoruś, lecz także Ukraina muszą być „rosyjskie". Polska zaś, jako kraj frontowy NATO, musi mieć od wschodu osłaniający ją bufor. Ukraina i Białoruś idealnie nadają się do tej roli. I Polacy, i Rosjanie potrzebują ich przestrzeni, dlatego jesteśmy skazani na walkę o nie. „.....”Dla Kijowa w długiej perspektywie nie ma innego wyboru niż Zachód albo Moskwa. Uprawiana tam obecnie polityka równego dystansowania się od Unii i Rosji jest nie do obrony, choćby z tego prostego powodu, że Ukraina nie posiada wystarczających zasobów demograficznych, surowcowych, wreszcie społecznych do utrzymania długotrwałej, pełnej suwerenności. W czyją orbitę by zaś nie wpadła, druga strona będzie to kontestować. „....”W koncepcie rosyjskiej polityki zagranicznej znalazła się także strategia uprawiana wprawdzie po cichu od lat, ale dopiero teraz wpisana do oficjalnego dokumentu. Chodzi o utworzenie jednolitego rynku z Unią Europejską w oparciu o wspólnotę cywilizacyjną europejskiego Zachodu i Rosji: cel pochodny to uruchomienie mechanizmów stałej współpracy z UE w zakresie bezpieczeństwa. Kiedy dodamy do tego konieczność stosowania „miękkiej siły", której Moskwa pozazdrościła Zachodowi, oraz wyraźne dystansowanie się od USA, robi się miękko – ale w nogach. Rosja, zgodnie z zasadą „koncertu mocarstw", chce bowiem układać architekturę powiązań ze Wspólnotą wcale nie z Unią jako całością, ale z silnymi państwami kontynentu, głównie Niemcami i Francją, w dodatku w kontrze do Stanów Zjednoczonych oraz NATO. Polska nie jest w tym przypadku brana pod uwagę  jako podmiot gry, lecz jako jej przedmiot.”.....(źródło )
Friedman „Aby zacząć myśleć o polskiej strategii, musimy pamiętać, że w XVII wieku Polska, w unii z Litwą, była jednym z głównym mocarstw europejskich „....(więcej )
Zychowicz „„Rok 1920 był momentem zwrotnym w dziejach Polaków. To właśnie wtedy, mimo militarnego zwycięstwa, ostatecznie umarła idea Polski wielkiej, która rozciąga się na szerokich połaciach Europy Wschodniej, swymi granicami sięgającej niemal po mury Kremla i po stepy Zaporoża, której obywatele mówili dziesiątkami języków i wznosili modły w kościołach, cerkwiach, synagogach, zborach i meczetach. ”...” To właśnie w Rydze Polska ostatecznie wyparła się idei jagiellońskiej – porozumienia narodów znajdujących się między Niemcami a Rosją. Jedynej koncepcji, która może zapewnić Polsce, że będzie liczącym się graczem, a nie średnim państwem, z wynikającymi z historii ambicjami, ale bez potencjału, by je zrealizować.”...(więcej )
Karaganow „Nieuchronność nowego konfliktu .Jak się wydaje,przesłanek, które pozwalałyby przewidywać niebezpieczeństwo wybuchu nowej wojny światowej, jest aż za wiele. Osobiście przekonany jestem, że wybuchłaby ona już dawno, gdyby nie mistyczny lęk, jaki wywołuje zachowany potencjał jądrowy Rosji i USA oraz mniejsze, lecz również niewiarygodnie groźnie arsenały innych krajów”...”strategię gospodarczą naszego kraju (Rosji) trzeba zacząć wykuwać, biorąc pod uwagę wysoce prawdopodobną perspektywę dziesięcioleci wojen i konfliktów na naszej południowej flance „....(więcej )
Macierewicz „Lech Kaczyński, mimo problemów, z jakimi musiał się borykać, był samodzielnym politykiem i skutecznie bronił suwerenności państwa. I dlatego uważam, że był najwybitniejszym polskim prezydentem. „....”Moim zdaniem Lech Kaczyński był najwybitniejszym prezydentem w dziejach Polski. Największym sukcesem jego prezydentury było zbudowanie sojuszu państw i narodów Europy Środkowej. Wcześniej ideę porozumienia państw położonych między Rosją a Niemcami propagował Józef Piłsudski – uniemożliwiła wówczas jej realizację słabość Polski i sytuacja geopolityczna. Te okoliczności zmusiły nas do zawarcia traktatu ryskiego po wojnie polsko-bolszewickiej. Oznaczało to rezygnację z programu budowy szerokiego porozumienia Europy Środkowej. W latach 40. wrócił do tego pomysłu, choć w innym zakresie, Władysław Sikorski. Dziś jest oczywiste, że budowa sojuszu w Europie Środkowej to nasza racja stanu. Prezydent Lech Kaczyński ideę przekształcił w realny projekt polityczny. Dzięki sprzyjającym warunkom gospodarczo-politycznym udało się to przeprowadzić w ciągu czterech lat, a więc błyskawicznie. Z tej koncepcji dzisiaj pozostały tylko drzazgi, ale mam nadzieję, że dzięki solidnym fundamentom narodowym, kiedy zmieni się władza w Polsce, będzie można do niej powrócić. Sojusz środkowoeuropejski w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi jest fundamentem polskiej racji stanu. Podobnie jak od ponad 300 lat podstawą racji stanu Wielkiej Brytanii jest utrzymanie równowagi sił w Europie i niedopuszczenie do powstania tam państwa hegemona, a racją stanu Rosji imperialnej jest sojusz z Niemcami. „....(więcej )
Ciekawa syntez Talagi. Warto się z nią zaznajomić. W Polsce istnieją dwie opcje rozwiązania odwiecznego geopolitycznego problemu praktycznie równoczesnego zagrożenia ze Wchodu i Zachodu . Ekspansja germańska pozbawiała budującej się piastowskiej Polski oparcia swoich granic na Łabie. Germanie wykorzystali szanse i najpierw zgermanizowali słowiańskie terenu obecnej Austrii i Niemiec Wschodnich , aby potem zgermanizować całe Pomorze Zachodnie, pruskich i jaćwińskich Bałtów, Śląsk . Warto pamiętać ,że Lwów i Rus Halicka Kazimierz Wielki otrzymał o Węgier jedynie w dożywotnie władanie. Następnie Lwów należał do Jadwigi , a w spadku po niej otrzymał Ruś Halicką Jagiełło i dopiero on darował ją Koronie Królestwa Polskiego . Gdyby nie geniusz polskiej elity politycznej,która stworzyła coś co tera nazywamy polityką jagiellońską , a która doprowadziła najpierw do sojuszu , a potem do federacji polsko litewskiej , być może nie byłoby teraz anu Polski , ani Czech, a jedynie wschodnie lady Niemiec Warto przeczytać tekst Macierewicza , czy Staniłko dotyczący polityki jagiellońskiej jako polskiej racji stanu . Czyli zbudowanie silnego podmiotu polityczno gospodarczego na terenach Europy Środkowo Wschodniej . Rzeczą oczywistą ,że Obóz Patriotyczny oparł fundamenty polskiej racji stanu na polityce jagiellońskiej Druga opcja, która prezentuje stronnictwo pruskie stawia na germanizację. Przekształcenie Polski w land niemiecki. Odpowiedzią dlaczego tak się dzieje jest problem okupacyjnych , narzuconych Polsce elit. Dla tek nowej elity najważniejszą sprawą jest zagwarantowanie prawa do przynajmniej znaczącego udziału w ekonomicznej eksploatacji Polaków. I te gwarancje może dąć status obszaru gospodarczo , kulturowo i militarnie zależnego od Niemiec. Ideologia politycznej poprawności , forsowana przez Niemcy i kontrowane przez nich media jest próbą narzucenia obszarowi IV Rzeszy jednorodnej kultury i etyki . Niemcy z politycznej poprawności budują religie państwową IV Rzeszy. Dlatego nie powinno dziwić zachowanie Tuska i dokonywanie prze z niego kulturowego zamachu stanu w Polsce, czego ilustracją jest bój o związki homoseksualne . Konsekwencją realizacji polityki Tuska będzie przyspieszona germanizacja elit z jednej strony, a z drugiej przekształcenie polskiego społeczeństwa w uciskane ekonomicznie nowe chłopstwo pańszczyźniane Video Krasnodębski „Czy rządzą nami Niemcy i Rosjanie? - dyskusja Ośrodka Myśli Politycznej - część I „Ośrodek Myśli Politycznej przedstawia dyskusję (część I) „Czy rządzą nami Niemcy i Rosjanie? Wpływ Niemiec i Rosji na europejską politykę i życie intelektualne i jego skutki dla Polski". Wystąpili w niej prof. Zdzisław Krasnodębski, autor wydanej przez Ośrodek Myśli Politycznej książki poświęconej niemieckiej polityce i kulturze pt. Zwycięzca po przejściach, prof. Andrzej Nowak, dr hab. Arkady Rzegocki. Spotkanie odbyło się w Krakowie, 5 marca 2012 r. (www.omp.org.pl / www.usa-ue.pl).
Karaganow  „Związek Europejski - podobnie jak UE - może zostać stworzony mocą jednego dużego traktatu oraz czterech umów regulujących główne sfery współpracy oraz wielu drobnych umów sektorowych. Pierwszy duży traktat może dotyczyć utworzenia wspólnego obszaru strategicznego zakładającego ścisłą koordynację polityk zagranicznych. Miękka siła Europy mogłaby się połączyć z twardą siłą niemałego potencjału strategicznego Rosji. Ktoś może powiedzieć, że UE nie jest dla nas partnerem. Ale zaraz odpowiem mu, że powinniśmy być zainteresowani wzrostem jego wpływów. Słaba Europa będzie osłabiać Rosję.”… …”Jeszcze gorzej rysują się geopolityczne perspektywy Europy. Projekt integracyjny zaszedł w ślepą uliczkę. Na fali euforii spowodowanej zwycięstwem nad komunizmem Unia popełniła sporo błędów, za które teraz musi płacić. Po pierwsze, bez ustanowienia silnego centrum politycznego dopuszczono do strefy euro kraje, które mają inną kulturę gospodarczą niż Europejczycy z Zachodu. Po drugie, rozszerzenie Unii było zbyt szybkie i praktycznie bezwarunkowe. W efekcie klub państw z problemami poszerzył się, a podejmowanie wspólnych decyzji stało się jeszcze trudniejsze. Potem nastąpiło zmęczenie rozszerzeniem, więc waga polityczna UE w oczach takich państwach, jak: Turcja, Ukraina, Rosja się zmniejszyła. Błędem była też próba stworzenia wspólnej polityki zagranicznej. Dziś ta słaba wspólna polityka wiąże ręce wielkim państwom i nie pozwala zwiększać wpływów całej Europie. Po strasznym wieku XX, który złamał kręgosłupy prawie wszystkim państwom europejskim, Europejczycy nie są gotowi niczego poświęcać dla wielkiej polityki strategicznej. I pozostają coraz bardziej na jej obrzeżach. „.. „Rywalizując o wpływy w strefie naszego sąsiedztwa - w krajach zachodniej części postsowieckiej Wspólnoty Państw Niepodległych – „…”Rywalizując na linii Rosja - UE czy też niedokończone boje linii Rosja - NATO obie części Europy zaczęły przegrywać w geopolitycznej rywalizacji nowego świata. Przespaliśmy rozwój nowej Azji oraz ruchy tektoniczne w światowej gospodarce i polityce.”…”Główny interes. Aby uniknąć nieporozumień, należy więc sformułować wspólny interes łączący Europę i Rosję w sferze geopolityki i geogospodarki. Zaczynają to powoli rozumieć zarówno w Moskwie, jak i w stolicach starych państw Unii” ..„Dlatego Rosja i Europa powinny dążyć do stworzenia wspólnego Związku Europy i do włączania do niego państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji: Turcji, Ukrainy, Kazachstanu itp”...(więcej )
Putin „. Powojenne pojednanie historyczne Francji i Niemiec utorowało drogę do powstania Unii Europejskiej. Z kolei mądrość i wspaniałomyślność narodów rosyjskiego i niemieckiego oraz przezorność działaczy państwowych obu krajów pozwoliły uczynić zdecydowany krok w kierunku budowy Wielkiej Europy. Partnerstwo Rosji i Niemiec stało się przykładem wychodzenia sobie naprzeciw, patrzenia w przyszłość przy zachowaniu troskliwego stosunku do pamięci o przeszłości. I dzisiaj rosyjsko-niemiecka współpraca odgrywa wielce ważną, pozytywną rolę w polityce międzynarodowej i europejskiej. „...(źródło )
Gmyz „Czy powinniśmy mieć broń atomową „....”Uczmy się od Żydów„....”Jeśli nie wyciągniemy z naszej przeszłości wniosków identycznych, jakie wyciągnęli z Holokaustu Żydzi,to może nam przyjść po raz kolejny zapłacić daninę nie tylko z krwi, ale i niepodległości.„....” „Kto wie, czy sytuacja nie dojrzała do tego, bysięgnąć do wzorców szwajcarskich czy izraelskich i zgodzić się na powszechną dostępność broni i rozpropagowanie strzelectwa.” ….”Seremet mówił o tym w wywiadzie dla tygodnika „Wprost”. Nie wymienił co prawda kraju, z którym Polska miałaby znaleźć się w stanie wojny, ale nie ulega najmniejszej wątpliwości, że podobnie jak płk Artymiak miał na myśli Rosję„....”lotniskowco-desantowiec-rakietowiec, jakim jest obwód kaliningradzki.Ilość wojska i sprzętu zgromadzonego w tej rosyjskiej enklawie w NATOmogłaby według niektórych wystarczyć, by dokonać skutecznej inwazji na Polskę. „...(więcej )
George Friedman ( syn noblisty Miltona Friedmana ) „Z amerykańskiego punktu widzenia ważne jest to, by Polska mogła się obronić przez trzy miesiące sama. „....„Polska ma dziś taką wizję bezpieczeństwa, jakby się wzorowała na maleńkiej Danii. Tymczasem powinna się wzorować na Izraelu”... „...Macie państwo między Niemcami a Rosją. Żaden Polak nie może przewidzieć, co się stanie z sąsiadami w przyszłości, a liderzy polityczni powinni przygotowywać kraj na najgorsze.”....Niemcy są do nas dobrze nastawione, Rosja też na razie chyba nam nie zagraża. W 1932 r. Niemcy też były pokojowo nastawione, a do 1938 r. stały się dominującą potęgą w Europie. Takie myślenie jest ekstremalnie niebezpieczne.”.....”Co oznaczałby dla Polski ewentualny sojusz niemiecko-rosyjski? „...”Dla Polski to zawsze niebezpieczna sytuacja.”.... ”Może Polska powinna więc zbudować regionalny sojusz w Europie Centralnej? „...”To międzywojenna idea Józefa Piłsudskiego. Sojusz ze Słowacją, Węgrami, Rumunią i Bułgarią może zapewnić Polsce bezpieczeństwo. Piłsudski rozumiał, że Polska jako lider Europy Środkowej jest w stanie taki sojusz skonstruować „...(więcej )
Karaganow „Związek Europejski - podobnie jak UE - może zostać stworzony mocąjednego dużego traktatu oraz czterech umów regulujących główne sfery współpracy oraz wielu drobnych umów sektorowych. Pierwszy duży traktat może dotyczyć utworzenia wspólnego obszaru strategicznego zakładającego ścisłą koordynację polityk zagranicznych. Miękka siła Europy mogłaby się połączyć z twardą siłą niemałego potencjału strategicznego Rosji. Ktoś może powiedzieć, że UE nie jest dla nas partnerem. Ale zaraz odpowiem mu, że powinniśmy być zainteresowani wzrostem jego wpływów. Słaba Europa będzie osłabiać Rosję.„....”Unia popełniła sporo błędów, za które teraz musi płacić. Po pierwsze, bez ustanowienia silnego centrum politycznego  dopuszczono do strefy euro kraje, które mają inną kulturę gospodarczą niż Europejczycy z Zachodu.„....”należy więc sformułować wspólny interes łączący Europę i Rosję w sferze geopolityki i geogospodarki. Zaczynają to powoli rozumieć zarówno w Moskwie, jak i w stolicach starych państw Unii”..„Dlatego Rosja i Europa powinny dążyć do stworzenia wspólnego Związku Europy i do włączania do niego państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji: Turcji, Ukrainy, Kazachstanu itp.”...(więcej)

Sieirgjej Karaganow „Pomruki przyszłej wojny„”Wracam do przekonania, że region szeroko pojętego Bliskiego Wschodu już dawno przekroczył granicę destabilizacji: gdzie nie spojrzeć, gdzieś trzaskają fundamenty, gdzieś tli się pożar. Indie i Pakistan, Iran o krok od posiadania broni jądrowej, Irak w stanie agonalnym, Syria, Libia, otoczony przez wrogów Izrael, Egipt i Tunezja w stanie zapaści, Libia w stanie rozpadu. Angażowanie się po którejkolwiek ze stron, jak chcieliby niektórzy politycy rosyjscy jest równie nieodpowiedzialne, co nierozsądne. (…). I tak jesteśmy bliżej, niż byśmy chcieli, granic tego regionu: zarówno Rosja, jak jej najbliżsi sąsiedzi również mogą paść ofiarą rozprzestrzeniającego się chaosu. Czekają nas wieloletnie manewry, "skracanie frontu", raz i drugi przyjdzie zapewne również sięgnąć po groźbę użycia siły, kiedyś przejść do obrony czynnej.”Wielkie ruchy i przesilenia w światowej gospodarce i polityce, rozwój państw Bliskiego Wschodu, wreszcie gorączkowa aktywność lub przeciwnie – bierność starych, wielkich potęg czynią wybuch wielkiego konfliktu w tym regionie czymś właściwie nieuchronnym „.....”Również strategię gospodarczą naszego kraju trzeba zacząć wykuwać, biorąc pod uwagę wysoce prawdopodobną perspektywę dziesięcioleci wojen i konfliktów na naszej południowej flance. Ten konflikt wpłynie nie tylko na kondycję rynku paliw i surowców czy przebieg gazo- i ropociągów – warunkować będzie światową koniunkturę gospodarczą, prowadząc do ograniczenia popytu na wiele towarów i usług. Praktycznie upadnie rynek nieruchomości i usług turystycznych, musimy liczyć się z ogromnym naciskiem migracyjnym, a w ślad za nim – religijnym i terrorystycznym. Destabilizacja Bliskiego Wschodu zmusza nas do radykalnych zmian w polityce wewnętrznej i gospodarczej.„...”Równolegle ma miejsce zjawisko trudne do wytłumaczenia na płaszczyźnie racjonalnej: powrót do ideologii na poziomie światowej polityki. Osłabiony i zepchnięty do defensywy w rywalizacji z "nowymi" krajamiZachód nie tylko wrócił do prozelickiego zapału w głoszeniu demokracji, ale wręcz gotów jest to robić zbrojnie. Równolegle postępuje "reideologizacja" na płaszczyźnie religijnej, szczególnie w świecie muzułmańskim, a także w relacjach między kręgiem islamu a innymi kulturami i cywilizacjami.„....” Starczy dodać do tegokryzys systemowy, jaki zgodnie z przewidywaniami dotknął UE, spadek notowań USApo dwóch poważnych porażkach wojskowych i politycznych oraz prestiżową porażkę amerykańskiego modelu gospodarczego – i obraz jest już prawie pełny. „....”Nieuchronność nowego konfliktu.Jak się wydaje, przesłanek, które pozwalałyby przewidywać niebezpieczeństwo wybuchu nowej wojny światowej, jest aż za wiele. Osobiście przekonany jestem, że wybuchłaby ona już dawno, gdyby nie mistyczny lęk, jaki wywołuje zachowany potencjał jądrowy Rosji i USA oraz mniejsze, lecz również niewiarygodnie groźnie arsenały innych krajów.”.....”W Izraelu, bez względu na duży potencjał jądrowy i potężne siły zbrojne coraz częściej dochodzą do głosu nastroje, które można określić jedynie mianem "bliskich panice"."Arabska wiosna" i początek upadku kolejnych nieprzyjacielskich, lecz relatywnie słabych reżimów, z którymi można było się porozumieć, tylko umacnia ten stan, czemu trudno się dziwić, skoro reżimy te po kolei zastępowane są przez rządy mniej stabilne, mniej odporne na postulaty demosu, mówiąc wprost – będące często zakładnikami tłumu. To zaś oznacza bardziej antyizraelskie.„..... ”To pytanie zbliża nas do jeszcze jednej kwestii,przesądzającej o (de)stabilizacji na Bliskim Wschodzie: do pytania o rolę Zachodu. Daleki jestem od tego, by doszukiwać się jego inspiracji w kolejnych "rewolucjach arabskich": nie sposób było to dostrzec ani w Egipcie, ani w Tunezji. Można raczej uznać, że wyniki tamtejszych zrywów "zagospodarowywane" były przez polityków Zachodu, usiłującego zrekompensować swoją słabość geopolityczną. Gdzie indziej jednak Zachodowi rzeczywiście zdarza się odgrywać negatywną rolę, po prostu ze względu na fakt, że poważny kryzys, jakiego doświadcza, zmusza go do poszukiwania taktycznych zwycięstw, odwracających uwagę wyborców i utwierdzających ich w przekonaniu o przewadze. Europejskie elity intelektualne i polityczne jeszcze intensywniej niż dotąd zajmują się "krzewieniem demokracji" (…). Rosyjscy czytelnicy tych wersów mogą w tym momencie przypomnieć sobie, per analogiam, hasło "Więcej socjalizmu!", z którym rozpoczynał swoją pierestrojkę Gorbaczow. „.....”Autor jest przewodniczącym Rady Polityki Zewnętrznej i Obronnej, jednym z najbardziej wpływowych analityków i strategów rosyjskich, nieraz określanym mianem „moskiewskiego Kissingera"”.....(więcej )
Maciej Zięba „Niestety, historia podaje aż nadto przykładów, że bezpieczeństwo, dostatek i wolność nigdy nie są dane na zawsze. „...”okres pokoju i prosperity jest jednak rzadkością w historii świata i tylko ludzie bardzo naiwni mogą sądzić, że oznacza on koniec historii. „....” Filozofia, na której zbudowano liberalne demokracje, twórczy okres ma już poza sobą. Obecnie z coraz większą siłą ujawniają się jej zdolności destrukcyjne. „......”Razem z zanikiem sacrum, które narzucało granice doskonalenia profanum, upowszechniać się musi jedno z najniebezpieczniejszych złudzeń naszej cywilizacji; złudzenie, iż przekształcenia ludzkiego życia nie znają barier, że społeczeństwo jest »w zasadzie« doskonale plastyczne i że plastyczność tę i zdolność do doskonalenia kwestionować, to przeczyć całkowitej autonomii człowieka, a więc człowieka samego zanegować. „.....”Złudzenie to jest nie tylko szaleńcze, ale wiedzie do rozpaczy... Sens pochodzi tylko od sacrum, ponieważ nie wytwarza go żadne badanie empiryczne. Utopia doskonałej autonomii człowieka i nadzieja na jego doskonalenie się nieskończone są być może najbardziej skutecznymi narzędziami samobójstwa, które kultura nasza wynalazła". …...”Nie jest to bowiem neutralność pasywna czy pasywna niechęć, lecz aktywne dążenie, które nazwałbym alethofobią (gr. aletheia – prawda), dążeniem do całkowitego oczyszczenia życia publicznego z odwołań do prawdy transcendentnej, do moralności i religii, do całkowicie ogołoconego publicznego forum. Ów agnostycyzm i z nim powiązany relatywizm są jednak nie tylko wewnętrznie niespójne, ale i niebezpieczne dla samych podstaw ustroju demokratycznego. Porządek taki bowiem – bardziej od innych form ustrojowych – wymaga dla swojej trwałości pewnego minimalnego consensusu obejmującego większość wspólnoty politycznej i dotyczącego owego „rdzenia dobra wspólnego": podstaw ustrojowych oraz celów istnienia wspólnoty i środków używanych do ich realizacji. „......”Coraz liczniejsze i coraz bardziej szczegółowe uregulowania prawne określają normy w coraz bardziej intymnych sferach naszego życia. Przykładem są kolejne akty prawne definiujące małżeństwo i różne formy życia paramałżeńskiego, regulujące uprawnienia męża względem żony i vice versa, chroniące dzieci przed rodzicami i rodziców przed dziećmi, a także wiernych przed Kościołem i Kościół hierarchiczny przed wiernymi. Wiele ustaw legalizuje też i coraz dokładniej reguluje warunki zatrudnienia, pracy i wypoczynku, dozwolonych zachowań między pracownikami oraz płacy i obowiązkowych ubezpieczeń, ustala też kwoty imigracyjne, rasowe i płciowe. Owszem, są to realne problemy społeczne. Łatwo jednak dostrzec, że droga, na której trybunały konstytucyjne czy najwyższe sądy rozstrzygają, do którego dnia życia płodu wolno dokonać aborcji, zakazują noszenia chust albo krzyżyków, ustalają, o jakich formach nietypowych zachowań seksualnych mają się uczyć w szkole dziesięcioletni uczniowie, decydują o miejscu stopnia z religii na szkolnym świadectwie, dopuszczalnym procencie kolęd w repertuarze szkolnego chóru, możliwości bicia w dzwony, treści podręczników szkolnych, sposobie patrzenia na kobietę w miejscu pracy czy też możliwości palenia papierosów we własnym domu, usunięciu obrazów o tematyce biblijnej ze szkół publicznych lub choinki z miejskiego rynku oraz o prawie do używania bądź nieużywania konkretnych wyrazów itd. – jest drogą, która prowadzi ku nieskończonej liczbie legislacji, a co za tym idzie, jest to droga, która prowadzi donikąd. „.....”Oznacza też radykalne zmniejszenie szacunku dla prawa, które stale się zmienia i staje się obiektem bezustannej walki oraz przetargów różnych grup nacisku. Oznacza nieuchronne obumieranie ludzkich wspólnot, a nawet samego pojęcia wspólnoty jako takiej. Miejsce wspólnot zastępują zmienne alianse politycznych sojuszników, różne grupy interesu i rozliczne lobbies.Oznacza to – karykaturując koncepcję anthropos physei politikon dzoon Arystotelesa, u którego polityka oznaczała troskę o dobro wspólne – że dopiero teraz, w świecie postmodernizmu, człowiek staje się bez reszty zwierzęciem politycznym, gdyż w świecie bez prawdy wszystko staje się polityką oraz permanentną wojną wszystkich ze wszystkimi w bezustannie, koniunkturalnie zmieniających się sojuszach.”......(źródło)
Video Krasnodębski „Czy rządzą nami Niemcy i Rosjanie? - dyskusja Ośrodka Myśli Politycznej - część I „Ośrodek Myśli Politycznej przedstawia dyskusję (część I) „Czy rządzą nami Niemcy i Rosjanie? Wpływ Niemiec i Rosji na europejską politykę i życie intelektualne i jego skutki dla Polski". Wystąpili w niej prof. Zdzisław Krasnodębski, autor wydanej przez Ośrodek Myśli Politycznej książki poświęconej niemieckiej polityce i kulturze pt. Zwycięzca po przejściach, prof. Andrzej Nowak, dr hab. Arkady Rzegocki. Spotkanie odbyło się w Krakowie, 5 marca 2012 r. (www.omp.org.pl / www.usa-ue.pl). Marek Mojsiewicz

JAKA OPOZYCJA Ponad dwie dekady kłamstw i nachalnej propagandy sprawiły, że tylko niewielu Polaków dostrzega dziś prawdziwy kontekst wydarzeń przełomu lat 80/90., a jeszcze mniej ma świadomość, że tzw. okrągły stół nie tylko uratował komunistów od odpowiedzialności za zbrodnie przeciwko narodowi, ale doprowadził do legalizacji PRL-u i z komunistycznej „nowej świadomości” uczynił podwaliny tworu zwanego III RP. . Dopiero w perspektywie „transformacji ustrojowej”, można docenić dalekowzroczność komunistycznej strategii tworzenia fałszywej opozycji oraz zrozumieć, jakie znaczenie miało zaprzęgnięcie jej do pracy nad „uświadomieniem” Polaków Jakub Berman, jeden z największych zbrodniarzy – agentów sowieckich, instalujących w Polsce reżim komunistyczny, nie bez racji wierzył, że „suma konsekwentnie i umiejętnie prowadzonych działań stworzy nową świadomość”. W budowaniu „nowej świadomości” komuniści sięgali po wszystkie środki – zniewalając Polaków terrorem, ale też zabiegając o zmianę mentalność polskiego społeczeństwa. Ten obszar - stosunkowo najmniej rozpoznany, zdecydował o trwałości okupacji sowieckiej i ugruntowaniu przekonania, jakoby PRL była państwem polskim - wprawdzie ułomnym, o ograniczonej suwerenności, jednak gwarantującym ciągłość polskiej racji stanu. Takie przekonanie opierało się w istocie na akceptacji powojennego porządku i uznaniu, że jest on efektem nieuniknionych „uwarunkowań geopolitycznych” i nie może zostać zmieniony bez narażania nas na całkowitą utratę państwowości. Jeśli nawet część Polaków nigdy nie pogodziła się z represjami i ograniczeniem wolności, nie uznała reguł narzuconych przez komunizm i niemal w całości gardziła jego „ideologią”, do faktycznej akceptacji, a w konsekwencji do legalizacji, wystarczył tylko jeden czynnik – rezygnacja z podstawowej dychotomii My-Oni i wyzbycie się świadomości, że komunizm jest tworem całkowicie obcym i wrogim polskości. Stąd był tylko krok do potraktowania komunistów jako partnerów, nazwania ich Polakami, a następnie nobilitowania polemiką i obdarzenia „zdobyczy socjalizmu” wartością dyskursywną. Celem „nowej świadomości”, było zatem oswojenie Polaków z obcym tworem komunizmu i stworzenie powszechnego przekonania, że jest on częścią naszej tożsamości, czymś związanym z polskością, wartym refleksji intelektualnej i miejsca w historii. By wykreować taką świadomość i dogłębnie zainfekować polskość, należało zabić nie tylko autentyczną elitę, ale uśmiercić naturalny mechanizm obronny – polski antykomunizm, wyniesiony z tradycji niepodległej II Rzeczpospolitej. To zadanie nigdy nie udało się „polskim komunistom”. W czasach PRL-u, zetknięcie komunizmu z polskością, zawsze ujawniało przepaść różnych systemów wartości, odrębności języka, kultury i tradycji. Napotykano ją szczególnie tam, gdzie komuniści próbowali mieszać porządki; godzić patriotyzm z dogmatem internacjonalizmu lub integrować państwowy ateizm z polskim katolicyzmem. Sztuka połączenia tych nieprzystawalnych światów udawała się tylko osobnikom praktykującym postawy konformistyczne - z jednej strony „otwartym katolikom”, w rodzaju Mazowieckiego czy Wielowieyskiego, z drugiej – „marksistowskim schizmatykom”, jak Kuroń i Michnik. Z połączenia tych postaw stworzono zatem grupę „demokratycznej opozycji”, by znaleźć w niej partnerów do rozmów z komunistami. Ten system selekcji pozwala zrozumieć, dlaczego niemal wszyscy ludzie owej „opozycji” – budujący z ekipą Jaruzelskiego podwaliny III RP, to osoby w różny sposób związane z partią komunistyczną: jej członkowie, sympatycy, beneficjanci ówczesnych władz, artyści uwikłani w zależność od reżimu, uczestnicy życia publicznego PRL, piewcy wszelakich odmian komunizmu „z ludzką twarzą”, wieloletni agenci bezpieki, a w najlepszym przypadku - „pożyteczni idioci”, pełniący z nadania SB rolę kompanów i magdalenkowych statystów. W ramach tej samej strategii doprowadzono do sytuacji, w której Polacy uwierzyli, że owa grupa samozwańczych „reprezentantów narodu” przyczyniła się do obalenia zbrodniczego reżimu i wywalczenia niepodległości. Ta wiara, podawana dziś jako dogmat historyczny, ma wymiar gigantycznego, antypolskiego kłamstwa. W rzeczywistości bowiem – to komunizm i jego bezpośredni sukcesorzy stworzyli groźną hybrydę państwowości i obrócili w ruinę nasze dążenia do niepodległości. Dopiero III RP urzeczywistniła bermanowski postulat „nowej świadomości” i doprowadziła do tragicznej w skutkach asymilacji komunizmu i polskości. To państwo jest szczytowym produktem strategii podstępu i dezinformacji, a jednocześnie modelowym przykładem „nowoczesnego”, przepoczwarzonego komunizmu, który – ku uciesze gawiedzi, przyjął maskę „europejskości” i sznyt „socjaldemokracji”. Państwo takie mogło powstać, bo społeczeństwu polskiemu wmówiono, że komunizm „umarł”, znikł z naszej rzeczywistości równie szybko, jak alkohol z kieliszków opróżnianych w Magdalence. Kolejną fazę – umacniania „nowej świadomości”, powierzono już wrogom ulokowanym wewnątrz społeczeństwa, ukrytym za parawanem „wolnych mediów”, szermującym hasłami demokracji, okrytych społecznym zaufaniem i przywłaszczonym mianem „autorytetów”. Prymitywna falsyfikacja języka, tworzenie symulowanych podziałów, rewizja polskiej historii, walka z pamięcią, niszczenie kultury i szkolnictwa, propagowanie zachowań antyspołecznych i amoralnych – wyznaczały drugi i znacznie groźniejszy proces dezintegracji. Były czasem, o którym Gustaw Herling Grudziński pisał, że ma „zabić w ocalałych, w ich dzieciach, wnukach i prawnukach smak, wartość i godność życia zrzeszonego”. Dramat polegał na tym, że ten wróg działał za aprobatą ogromnej części społeczeństwa, był uznawany za „swojego”, akceptowany i obdarzony demokratycznym glejtem.

Leopold Tyrmand w „Cywilizacja komunizmu” pisał – „Najbardziej kurczowym wysiłkiem komunistów jest próba wmówienia całemu światu, a także i sobie samym, jednoznaczności interesów partii, państwa i społeczeństwa. Tymczasem życie na każdym kroku ujawnia trójstronną, przepastną rozbieżność tych interesów. Ktokolwiek żyje w komunizmie ma świadomość męki jaka towarzyszy każdej próbie pojednawczości czy uzgodnienia tego co sam chce czy zamierza, z tym co od niego wymaga partia i państwo. Rezultatem jest wieczna połowiczność wszystkiego, niemożność pogodzenia się z tym co człowieka otacza”. Kto poznał realia życia w III RP, musiał dostrzec nie tylko ową „przepastną rozbieżność interesów” grupy rządzącej i społeczeństwa, ale zrozumieć, że nawet komunistycznym sukcesorom nie udało się pokonać tej dychotomii. Jest ona znakiem obcości władzy – nawet wówczas, gdy obcość ta bywa głęboko skrywana i kamuflowana pseudodemokratycznym bełkotem. Obecny reżim z niezwykłą łatwością wmówił Polakom, jakoby archaiczna konstrukcja okrągłego stołu była jedyną, na której można budować państwowość. Próba podważenie tego fundamentu jest traktowana niczym zamach na Polskę. Wywołuje histeryczne oburzenie „elit” i prowadzi do miotania najcięższych oskarżeń. Dzięki stosowaniu takich mechanizmów, w świadomości społeczeństwa ma powstać przeświadczenie, że każda próba „obalenia republiki” jest zamachem na państwo, musi prowadzić do „anarchii” i „godzenia w interes narodowy”. Źródła tych zachowań również zdradzają rodowód obecnej władzy. Dążeniem komunistów było przecież tworzenie „frontów jedności narodu”, „kolektywów” i fałszywych „wspólnot”, w których czynnikiem integrującym miały być hasła niesione na partyjnych sztandarach. Każde podważanie fundamentów „socjalistycznego państwa” lub próba rewizji systemu okupacyjnego, była niedopuszczalna. Ta sama bliźniacza obsesja, wsparta kazuistyczną retoryką, towarzyszy od lat działaniom grupy rządzącej. Ujawnia ona rzeczywisty lęk przed dychotomią My-Oni, przed wytyczeniem ostrych podziałów, w których pojęcia „swój” i „obcy” nabierają elementarnego znaczenia i decydują o dokonywanych wyborach. Wydawałoby się, że w takim systemie nietrudno określić rolę autentycznej opozycji. Jeśli jej celem ma być obalenie reżimu – nie może być miejsca na żadną „zgodę narodową”, na „konstruktywne dialogi”, poszukiwanie „płaszczyzn porozumienia”. Gmach III RP wsparty na komunistycznym fundamencie, wyklucza jakiekolwiek „modyfikacje”, stosowanie „programów naprawczych” i „reform”. Bezcelowe i wręcz groźne jest podtrzymywanie fikcji państwa praworządnego i demokratycznego. Nie leży to w interesie opozycji, lecz tych, którzy wykorzystują owe mechanizmy dla zalegalizowania łajdactw i umocnienia władzy monopartii. Jeśli opozycyjność miałaby znaczyć więcej niż werbalny sprzeciw, jeśli ma być mądra i prowadzić do wykreowania nowej rzeczywistości, musi zatem odrzucać wszystko co proponuje III RP – z jej mediami, establishmentem i samozwańczymi elitami. Nie tylko ze względu na fałsz, intelektualną marność i semantyczne zaprzaństwo, ale dlatego, że niemożliwe jest budowanie społeczności ludzi wolnych wraz z tymi, którzy noszą piętno komunistycznego niewolnictwa. Kto próbuje takiej sztuki – nie tylko nie ocali niewolników, ale zgubi ludzi pragnących wolności. W ramach obecnej postawy, zwanej opozycyjną, można oczywiście dążyć do reformy lub modyfikacji systemu – nigdy jednak do jego obalenia. Ta postawa zakłada zaledwie sprzeciw wobec „form postkomunistycznych”, nie doprowadzi jednak do zanegowania samego fundamentu III RP. W ramach tej postawy jest miejsce na współpracę z komunistami i ich sukcesorami, na polemikę z wytworami medialnych terrorystów, na budowanie„programów politycznych” i wiarę w mechanizmy demokracji. Nie ma natomiast miejsca na „ostre widzenie świata”, na wytyczenie granic polskości i nazwania po imieniu „obcych”, na podważenie filarów, na których wspiera się karykatura obecnej państwowości. W istocie – niewiele różni ją od zachowań ludzi „demokratycznej opozycji”, dostrzegających w komunistach partnerów i rzeczników polskich interesów. Taka postawa - zamiast twardej negacji i bezkompromisowej walki, przynosi Polakom miraże pseudodemokracji i karmi nasze nadzieje populistycznym placebo. Nie jest ozdrowieńczym „serum” podawanym mieszkańcom Oranu, dotkniętym plagą szczurów - lecz usypiającym narkotykiem, po którym przychodzi bolesne przebudzenie lub śmierć.Aleksander Ścios

Debata o euro u ministra finansów

1. Minister Rostowski, a od niedawna wicepremier, pozazdrościł chyba prezydentowi Komorowskiemu, zorganizowania Rady Gabinetowej na temat euro w Polsce, bo już w ostatni piątek u siebie w resorcie zorganizował debatę na ten sam temat. Zaprosił drugiego wicepremiera Janusza Piechocińskiego, prezesa NBP Marka Belkę i około 20 ekonomistów tyle tylko, że o jednoznacznych poglądach w sprawie przyjęcia tej waluty przez Polskę. Debata była specyficzna. Wszyscy byli za, do pewnej ostrożności w tej sprawie namawiał tylko prezes NBP. Ta debata dobitnie pokazuje, że niestety w sprawie wejścia Polski do strefy euro dominuje podejście polityczne, a nie merytoryczne, stąd coraz częściej w tego rodzaju dyskusjach organizowanych przez rządzących, uczestniczą tylko ci którzy są zdecydowanie za, bez oglądania się na konsekwencje dla polskiej gospodarki i społeczeństwa. Jakże inaczej wyglądała debata zorganizowana w tej sprawie przez klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości, w której miałem przyjemność uczestniczyć. Zaproszeni na nią zostali zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy przyjęcia wspólnej waluty. Przypomnę tylko niektórych jej uczestników: dr Cezary Mech, dr Janusz Szewczak, prof. Andrzej Kazimierczak (członek RPP), prof. Włodzimierz Pańków (socjolog), prof. Adam Glapiński (członek RPP), dr Andrzej Sadowski i prof. Robert Gwiazdowski z Centrum Smitha, prof. Grzegorz Grosse z UW, dr Rafał Antczak z Delloite, Łukasz Czernicki z Fundacji Republikańskiej czy prof. Jerzy Żyżyński.

2. Niestety minister Rostowski żadnego z wymienionych wyżej nie zaprosił, choć jak wcześniej wspomniałem, niektórzy z nich byli także zwolennikami wejścia Polski do strefy euro. On chciał mieć samych potakiwaczy, choć jeszcze niewiele ponad tydzień temu w jednej z prywatnych rozgłośni radiowych, sam prorokował, że Polska za jego bytności w polityce do strefy euro nie wejdzie. Nie bardzo wiadomo, kto w ciągu ostatnich, dni nakazał mu zmianę poglądów w tej sprawie ale nie ulega wątpliwości, że je zmienił. Podczas debaty zorganizowanej w swoim resorcie zapewniał, że już II połowie tego roku Komisja Europejska zdejmie z Polski procedurę nadmiernego deficytu choć nie bardzo wiadomo na jakiej podstawie bo ten rok według rachunkowości unijnej zakończyliśmy deficytem sektora finansów publicznych w wysokości 3,5% PKB. A ten deficyt zmniejszyliśmy do tych rozmiarów głównie zabraniem 5 punktów procentowych składki z Otwartych Funduszy Emerytalnych.

3. Ponieważ w debacie u ministra Rostowskiego nie było głosów na nie, przypomnijmy tylko najważniejsze problemy jakie zostały podniesione w sprawie przyjęcia przez Polskę euro podczas dyskusji organizowanej przez klub Prawa i Sprawiedliwości. Po pierwsze bardzo mocno podkreślano, że posiadanie własnej waluty, uchroniło nasz kraj przed europejskim kryzysem roku 2008 i 2009. Twierdzono także, że strategia doganiania jaką Polska powinna realizować w najbliższych latach, wymaga właśnie własnego pieniądza i odpowiednich instrumentów polityki fiskalnej i gospodarczej. W tym kontekście krytycznie ocenione zostały kolejne pakty przyjmowane na poziomie unijnym i niestety akceptowane przez Polskę takie jak Euro Plus, tzw. sześciopak, wspólny nadzór bankowy, a w przyszłości unia bankowa, wreszcie pakt fiskalny, które zdaniem wielu dyskutantów nakładają swoisty gorset na nasze finanse publiczne i gospodarkę i będą utrudniać realizację strategii doganiania. Podkreślano przyczyny poważnego kryzysu w strefie euro: nieoptymalny obszar walutowy, znaczny wzrost jednostkowych kosztów pracy w krajach południa strefy euro i w związku z tym znaczące pogorszenie konkurencyjności ich gospodarek, zacieśnianie fiskalne, które prowadzi do poważnego zwijania się gospodarek krajów południa strefy euro i związane z tym dramatyczne problemy społeczne w tym bezrobocie wśród młodych grożące rewolucją, Zdaniem dyskutantów korzyści z posiadania euro ciągle wynosi głównie gospodarka niemiecka, a tzw. poluzowanie ilościowe EBC, które oznacza masowy dodruk pieniądza na razie w wysokości 1,5 biliona euro, wreszcie ogromne koszty ratowania krajów południa ponoszone przez pozostałych członków tej strefy, prowadzą raczej do pogłębienia problemów tej strefy, a nie do ich rozwiązywania.

4. W tej sytuacji coraz bardziej agresywna propaganda realizowana przez rządzącą Platformę w sprawie konieczności wejścia Polski do strefy euro, może być tłumaczona tylko chęcią przypodobania się wiodącym krajom strefy euro, w szczególności Niemcom. Ci ostatni jednak wyjątkowo czuwają nad kompetencjami jakie w sprawach fiskalnych posiada niemiecki Parlament. Właśnie wyższa izba tego Parlamentu Bundesrat, zablokowała ratyfikację paktu fiskalnego jakoś niespecjalnie się przejmując co powiedzą na to inne kraje strefy euro. Kuźmiuk

Bo to złe sojusze były… Najpierw Piotr Zychowicz przekonywał, że Polska powinna była zawrzeć sojusz z Hitlerem. Teraz wzywa do odrzucenia „egzotycznego sojuszu” z USA. W książce „Pakt Ribbentrop–Beck” Piotr Zychowicz uważa, że w 1939 r. należało przyjąć warunki Hitlera i zostać wasalem Niemiec. Potem razem uderzylibyśmy na Związek Sowiecki, który błyskawicznie by upadł, a nad Kremlem obok czerwonej flagi ze swastyką dumnie powiewałaby biało-czerwona. Tak, mają Państwo rację, już to gdzieś widzieliśmy. Tyle że odwrotnie. Polacy sprzymierzeni z Sowietami rozgromili Niemców, a na Bramie Brandenburskiej Janek Kos z „Czterech Pancernych” obok czerwonej flagi z sierpem i młotem wywiesił biało-czerwoną. Tak jak propaganda PRL‑u przekonywała, że jeśli nie chcieliśmy sojuszu z Hitlerem, to musieliśmy się podporządkować Stalinowi, tak Zychowicz upiera się, że jeśli nie chcemy ulegać Rosji, to musimy iść z Niemcami. Podobnie jak komuniści, Zychowicz bezlitośnie zwalcza ostatniego ministra spraw zagranicznych II RP Józefa Becka za sojusz z Anglią i Francją.

Między Niemcami a Rosją? Błędna teza, że Polska musi się podporządkować Niemcom albo Rosji, wynika m.in. stąd, że zwolennicy tzw. polityki realnej analizują układ sił tylko w Europie. Zychowiczowi, który jest tu przykładem, wydaje się, że II wojnę światową wygrała Wielka Brytania. Tymczasem ona przegrała, ponieważ utraciła na rzecz Stanów Zjednoczonych globalną hegemonię. Wielka Brytania okazała się za słaba, aby uniemożliwić Hitlerowi zjednoczenie Europy. Żeby bronić się przed Niemcami, Anglia musiała „wziąć w leasing” krążowniki, za które dała Amerykanom w zastaw bazy morskie na całym świecie (Lend-Lease, ziemia za dzierżawę). Niemiecką próbę sięgnięcia po panowanie nad Europą i światem odparły ostatecznie USA, które posłużyły się w tym celu Związkiem Sowieckim. Wojnę wygrały USA i Rosja Sowiecka, a przegrały Niemcy i Wielka Brytania. Wizje Zychowicza o tym, jak Hitler mógł zdobyć Moskwę w 1941 r., tylko brakowało mu 40 polskich dywizji, są fantastyką także dlatego, że Zychowicz nie uwzględnia wsparcia, jakiego Amerykanie udzielili Stalinowi. Zaraz po tym, jak Hitler uderzył na Rosję w czerwcu 1941 r., Amerykanie wprowadzili ograniczenia na handel z Japonią, które do końca roku miało zamienić się w całkowitą blokadę dostaw ropy. Dzięki Amerykanom Stalin nie obawiał się wojny na dwa fronty i przed końcem 1941 r. mógł przerzucić pod Moskwę dywizje syberyjskie, które zdecydowały o odparciu Niemców i pogrzebaniu marzeń Hitlera o podbiciu Rosji.

Od II wojny światowej to polityka amerykańskiego hegemona wpływa na sytuację Polski bardziej niż geografia i sąsiedztwo z Niemcami i Rosją.

Fałszywa historia matką fałszywej polityki Tymczasem Zychowicz napisał swoją książkę, żeby podważyć, jak sam pisze, „wiarę w egzotycznych sojuszników zza morza”, czyli sojusz Polski z USA. Twierdzi też, że jego idee „wywołały pozytywne reakcje w najwyższych kręgach naszej dyplomacji”. Jarosław Bratkiewicz, dyrektor polityczny w MSZ, na resortowym blogu przytacza argumenty i cytaty Zychowicza o konieczności rezygnacji z suwerenności i terytorium na rzecz jednego z sąsiadów, piejąc z zachwytu: „Święte słowa! Kryształowy realizm! Niepodobna się nie zgodzić!”. Bratkiewicz wzywa opozycjonistów podzielających poglądy Zychowicza, aby poparli politykę szefa MSZ Radosława Sikorskiego na rzecz współpracy z Niemcami. Sam Sikorski już w 2009 r., jak twierdzi prof. Andrzej Nowak, „na spotkaniu w Fundacji Batorego, w obecności przedstawicieli korpusu dyplomatycznego, także przedstawicieli Rosji, wygłosił histeryczne przemówienie, dosłownie z pianą na ustach wykrzykując paszkwil na całą niemal politykę zagraniczną Polski przed sobą. Głównym obiektem ataku byli: minister Beck (jakby był żywym wrogiem siedzącym na sali, którego trzeba zniszczyć), oczywiście Lech Kaczyński, ale nawet Aleksander Kwaśniewski, który miał to nieszczęście, że poparł pomarańczową rewolucję na Ukrainie”. Jak twierdzi Tomasz Wróblewski, polityka Sikorskiego mogła mieć wpływ na załamanie się wiary Polaków w sojusz z USA. „Przypomnijmy sobie, skąd poszedł pierwszy sygnał. Kiedy polityka zagraniczna stała się istotnym elementem wewnętrznej rozgrywki politycznej. Bliską współpracę ze Stanami Zjednoczonymi PiS uznano za katastrofę na arenie międzynarodowej. Minister Sikorski, dawniej wielki przyjaciel Ameryki i jej wartości, nagle stał się Mr. Twardo Negocjować i Nic Nie Wynegocjować” – zauważył b. naczelny „Rzeczypospolitej”. Tyle tylko że wobec zwrotu w globalnej polityce USA ta retoryka staje się równie anachroniczna jak gra w trójkącie Berlin–Moskwa–Warszawa w 1939 r.

Powrót Ameryki Coraz wyraźniej widać, że USA po przezwyciężeniu kryzysu chcą utrzymać pozycję globalnego hegemona. Aby skuteczniej odeprzeć zagrożenie ze strony Chin, USA podjęły działania na rzecz energetycznej samowystarczalności oraz zaczęły szykować się do wojny w Azji. Nie mogą się jednak całkiem wycofać z Europy, gdyż to doprowadziłoby do oddania hegemonii na rzecz Niemiec w sojuszu z Rosją. Dlatego żeby szachować umacniające swoją przewagę w eurolandzie Niemcy i naciskać na Rosję, która nie chce zrezygnować z sojuszu z Chinami i Iranem np. wobec Syrii, Amerykanie przypomnieli sobie o Europie Środkowej. W ciągu ostatnich miesięcy otrzymaliśmy więcej „widocznych gwarancji” bezpieczeństwa niż przez poprzednie 14 lat członkostwa w NATO. Po raz pierwszy w historii mamy stałą obecność amerykańskich żołnierzy, rotacyjne wizyty myśliwców i transportowców na naszych lotniskach oraz bezterminowe przedłużenie patrolowania nieba nad krajami bałtyckimi przez myśliwce NATO. Na jesieni, na terenie Polski i krajów bałtyckich, odbędą się największe od czasów zimnej wojny ćwiczenia wojsk NATO. Zaś nowym sekretarzem obrony USA ma zostać republikanin polskiego pochodzenia Chuck Hagel. Tylko patrzeć, jak Sikorski stanie się naturalnie proamerykański. Jeszcze chwila, a okaże się, że głównym przeciwnikiem „egzotycznego sojuszu” z USA jest skrajna prawica. Krzysztof Zielke

Wielomski: Żyjemy w świecie znikających form Niemiecki rewolucyjny konserwatysta Ernst Jünger mawiał, że „człowiek jest panem form”. Gdy pisał te słowa w dwudziestoleciu międzywojennym, brzmiały one radykalnie, sytuując go nie w nurcie konserwatyzmu klasycznego, lecz rewolucji konserwatywnej. Znaczyły, że skoro człowiek jest twórcą form, to może je także zmieniać, znosić istniejące i tworzyć w ich miejsce nowe. Żydowskie legendy, stanowiące rodzaj glos do Księgi Rodzaju ze Starego Testamentu, mówią, że na początku były „pustka” i „chaos”, po czym Bóg stworzył ziemię, rośliny, zwierzęta i ludzi, kształtując wszystkie byty, konstytuując je w znanych nam kształtach. Arystoteles rzecze, że wprawdzie żaden z bogów nie stworzył świata, ale pierwotnej materii nadano „formę”. Chrześcijaństwo z mgławicowego ruchu o nieokreślonych zasadach i świętych księgach przekształciło się w katolicyzm, gdy nadało swoim zasadom wiary greckie formy, czyli gdy zostało skodyfikowane w dogmaty, a z mnogości zachowanych pism wybrano te, którym nadano status kanoniczny. Można uogólnić te zdarzenia: cywilizacja pojawia się, rozwija i prosperuje tam, gdzie pierwotnej mgławicowości i braku porządku nadaje się formę. Zasada ta dotyczy i własności: pierwotnie ludzie instynktownie dzielili rzeczy na „moje” i „twoje”, aby w końcu stworzyć prawo, które oznaczyło, co jest czyje, określiło zasady użytkowania i obrotu rzeczami, a także zasady ich uczciwej wymiany. Dziś Jüngerowskie stwierdzenie, że „człowiek jest panem form”, brzmi konserwatywnie, reakcyjnie. Żyjemy w rzeczywistości, gdzie nie tylko znikły formy tradycyjne – uświęcone przez czas i sankcję religijną – ale wszelkie formy. Proces ten był długotrwały. Najpierw destrukcji uległy same pojęcia, poprzez oddzielenie rzeczy od nazw (rewolucja nominalistyczna pod koniec średniowiecza); potem rozłożono formy religijne (reformacja), następnie polityczne (rewolucja francuska), własnościowe (socjalizm), ostatecznie zaś familijne (kontrkultura). Na końcu tego procesu jest rozkład samej nowożytnej refleksji krytycznej, której celem było rozłożenie wszelkich form (postmodernizm). I oto dzisiaj otacza nas świat zbuntowany wobec samego pojęcia „formy”. W tym właśnie sensie jest to świat nowy, rodzaj eksperymentu nieznanego do tej pory ludzkości: świat nie tylko bez formy, ale – być może – nawet konstytuujący swoją esencję jako bunt wobec wszelkich zasad, gdzie brak kształtu jest jedyną formą, przestrzeganą zresztą w sposób dogmatyczny. Wrogiem tej nowej rzeczywistości są najrozmaitsi „reakcjoniści”, czyli „przeciwnicy praw demokracji i praw człowieka” – wszyscy ci, którzy bez form nie umieją się obejść. Zjawisko „deformizacji” widzimy dziś na każdym kroku i w każdej sferze życia społecznego. W polityce formy przestały już w ogóle istnieć. Proste pytanie: kto jest suwerenem w Polsce (i w innych krajach demokratycznych)? Suwerenny naród”? Dobre żarty. Rządzi dziwny i nieokreślony (brak form!) konglomerat klasy politycznej, wysokich urzędników, dziennikarzy i właścicieli mediów, wpływowych biznesmenów, syndykalistycznych grup nacisku itp., itd. Nikt nie wie, gdzie kończy się i zaczyna ta grupa. Dlatego nacjonaliści tak lubią obrazowo nazywać ją „żydomasonerią”, a marksiści „burżuazją”. Jedni i drudzy próbują ją wyodrębnić i nazwać, próbują nadać jej formę. Próżny trud, gdyż żadne pojęcie nie jest adekwatne dla tej politycznej meduzy. Podobnie jest z państwem – traci ono swoje tradycyjne kształty, które krok za krokiem są wchłaniane przez globalizujące i integrujące się struktury, które poczynają istnieć same z siebie i dla siebie. „Deformizacji” uległo pojęcie wojen. Dziś już nie wypowiada się wojen i nie prowadzi się ich. Od 1914 roku prowadzi się klasyczne „wojny przeciwko wojnie”, „wojny, aby więcej nie było wojen” itd. W zasadzie to już nie są konflikty zbrojne, lecz rozmaite operacje policyjne, skierowane przeciwko „państwom terrorystycznym” lub „dyktatorom”. Szefów państw „zbójeckich” nie traktuje się z kurtuazją, ale sądzi przed jakimiś dziwacznymi internacjonalnymi „trybunałami”. Oto zaginęło pojęcie tradycyjnej formy prawa międzynarodowego, suwerenności. Dyplomacja przemieniła się w jakieś ideologiczne gusła i masowe ataki mediów, które dokonują swoistej kryminalizacji wroga. Ten sam proces dotyka własność, która z jednej strony oddzieliła się od rzeczy, stając się bytem wirtualnym, z drugiej zaś jest podważana na sto rozmaitych sposobów przez socjalistyczne państwa. Pojawiły się rodzaje własności w połowie państwowych, w połowie prywatnych. Nie ma już rozdziału pomiędzy własnością prywatną, państwową a wirtualną. Wreszcie zjawisko to wkroczyło na teren religijny. Coraz mniej ludzi jest katolikami, protestantami, islamistami. Przybywa nam zaś agnostyków, (ale nie ateistów), czyli takich, co to wierzą, że „coś” istnieje, w rodzaj transcendencji bez osobowego Boga czy też spirytualnego materializmu. Dogmaty, ryty i prawa kanoniczne traktowane są z uśmieszkiem, a autorytety duchownych budzą wyraźne zakłopotanie. Ostatnio „deformizacja” dotknęła także rodzinę, gdzie małżeństwo zastępują nieokreślone „związki partnerskie” i konkubinaty. Ludzie zresztą już nie mają płci, gdyż mężczyźni kastrują się i przywdziewają sukienki. Inni zakładają „rodziny” z osobnikami tej samej płci. Każdy może być kobietą, mężczyzną lub obojnakiem i zależy to wyłącznie od indywidualnego wyboru – płeć oddzieliła się od biologii. Znamy już odpowiedź na pytanie, czy może istnieć świat bez form. Może, bowiem istnieje, zaprzeczając tak Arystotelesowi, jak i Bogu z Księgi Rodzaju. Znikły zarówno formy tradycyjne, jak i formy, których panem jest Jüngerowski „człowiek”. Żyjemy w świecie bezkształtnym, gdzie zatarła się granica między państwem a sferą prywatną; znikły granice państw; wojny i akcje policyjne stały się nie do rozróżnienia; wszelkie prawdy wiary uległy relatywizacji, a płeć stała się kwestią indywidualnej decyzji. W tej sytuacji pytanie jest inne: czy świat taki może być trwały? Czy istnieje drugie i trzecie pokolenie społeczeństwa bez form?

Wielomski

"LEPIEJ, ABYŚCIE NIE WIEDZIELI, CO CHCEMY Z WAMI ZROBIĆ" Dzisiaj mija 73 rocznica podjęcia ludobójczej decyzji o wymordowaniu polskich jeńców z Kozielska, Starobielska Ostaszkowa oraz więzień Zachodniej Ukrainy i Białorusi przez Biuro Polityczne Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików). Ta brzemienna w skutki decyzja z 5 marca 1940 r. stanowiła istotę systemu komunistycznego, opartego na kłamstwie, podstępie, oszustwie i bestialstwie wobec słabszych. 5 marca 1940 roku szef NKWD Ławrientij Beria w piśmie do Józefa Stalina, sporządzonym na podstawie wielomiesięcznych przesłuchań i prac operacyjnych prowadzonych przez obozowe organy NKWD donosił:

„W obozach NKWD ZSRR dla jeńców wojennych i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej przetrzymywana jest wielka liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników polskiej policji i organów wywiadu, członków polskich nacjonalistycznych k-r partii, członków ujawnionych k-r organizacji powstańczych, zbiegów i in. Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju sowieckiego. Jeńcy wojenni, oficerowie i policjanci przebywając w obozach próbują kontynuować działalność k-r i prowadzą antyradziecką agitację. Każdy z nich tylko czeka na uwolnienie, aby mieć możliwość aktywnego włączenia się do walki przeciwko władzy radzieckiej. […] Biorąc pod uwagę, że wszyscy oni są zatwardziałymi i niepoprawnymi wrogami władzy sowieckiej, NKWD ZSRR uważa za niezbędne: I. Polecić NKWD ZSRR:

1) Sprawy znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych 14.700 osób, byłych polskich oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, agentów wywiadu, żandarmów, osadników i dozorców więziennych,
2) jak też sprawy aresztowanych i znajdujących się w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi 11.000 osób, członków różnorakich k-r szpiegowskich i dywersyjnych organizacji, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów, urzędników i zbiegów -- rozpatrzyć w trybie specjalnym, z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania. II. Sprawy rozpatrzyć bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia – w następującym trybie: a) wobec osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych – według informacji przekazywanych przez Zarząd ds. Jeńców Wojennych NKWD ZSRR”.
Jako pierwszy na tym piśmie swoje „za” napisał Stalin, a za nim podpisał się Woroszyłow, Mołotow i Mikojan. Na marginesie dopisano: „Kalinin – za,  Kaganowicz – za”. Propozycje Berii zostały uprawomocnione decyzją Biura Politycznego KC WKP (b) tego samego dnia, to jest 5 marca 1940 roku. Zrezygnowano z kierowania spraw jeńców polskich do rozpatrzenia przez Kolegium Specjalne ( Osoboje Sowieszczanije). Organ ten uprawniono do orzekania w sprawach określonych jako zbrodnie przeciwko rewolucji i wymierzania za nie najwyższego wymiaru kary. Rozpatrzenie spraw polskich jeńców powierzono innemu, pozasądowemu organowi, opartemu na wewnętrznych strukturach NKWD, tzw. trojce, który nadanie represjom charakteru masowego. Okrucieństwo operacji „rozładowywania” obozów, a de facto wysyłania na śmierć kolejnych grup Polaków, polegało nie tylko na tym, że jeńcom nie zamierzano oficjalnie przedstawić zarzutów, czy postawić przed jakimś organem sądowym, ale przede wszystkim na tym, że w iście bolszewicki sposób zastosowano tu podstęp wobec bezbronnych, zmaltretowanych wielomiesięcznymi przesłuchaniami oficerów. Sowieccy siepacze spod znaku Berii i Stalina postanowili zmylić polskich oficerów, by osłabić ich czujność oraz wzbudzić nadzieję rychłego uwolnienia, aby nie starali się oni knuć planów, które mogłyby zakłócić ludobójczą operację władz radzieckich. Najlepiej ilustruje to jeden z rozkazów przesłanych do komendantów obozów:

[operację ‘rozładowywania” – mój przyp.] przeprowadzać w podobny sposób, jak wcześniej przeprowadzono odsyłanie do Niemiec i na nasze tereny, to znaczy przestrzegając kryterium terytorialnego, przez co skazani będą sądzić, że przygotowuje się ich do odesłania do domów”.  Trzeba przyznać, że była to wyjątkowo okrutna i wyrafinowana metoda, której każdy szczegół, w pozornym ruskim bałaganie, został dopracowany z mistrzowską wręcz precyzją. Bestialstwo władz radzieckich ujawnia też jedna z rozmów, jakie przeprowadził generał Minkiewicz, jeniec Kozielska, z Wasilijem Zarubinem, wysokim funkcjonariuszem sowieckiego wywiadu, który zajmował się rozpracowywaniem polskich oficerów. Polski generał postanowił dowiedzieć się o zamiarach władz wobec Polaków, by uciszyć krążące po obozie plotki:

Gen. Minkiewicz: proszę nie wzmagać naszego lęku, gdyż rozchodzą się te plotki, ale poinformować, co zamierzacie z nami zrobić? W. Zarubin: Nie sądzę, aby to było właściwe. Oszalelibyście, gdybym wam powiedział. Zapewniam was, to byłoby nieludzkie, lepiej, abyście nie wiedzieli, co chcemy z wami zrobić”. Ciało generała Minkiewicza znaleziono razem z pozostałymi tysiącami polskich oficerów w Katyniu. Jeden z katyńskich katów Dmitrij Tokariew przyznał po 50 latach, że „skala operacji go przestraszyła”. W przededniu rozpoczęcia operacji awansowano wielu funkcjonariuszy NKWD, którzy mieli odegrać kluczową rolę w mordowaniu Polaków. Jak wyglądała operacja „rozładowywania” obozów? Tak opisuje to jeden z katów:

„Przyprowadzają (ofiarę) na korytarz. Tam ja przypuśćmy, stoję w drzwiach. Otwieram drzwi: „można”, słyszę „wejść”. Prokurator siedzi za stołem, obok komendant. Pyta: „nazwisko, imię, imię ojca, rok urodzenia” i powiedział- „możecie iść”. Tu od razu „kłac” i już koniec, koniec” Po latach, jeden z byłych funkcjonariuszy KGB  ze Smoleńska, Oleg Zakirow, podzielił się informacjami z rozmów, jakie przeprowadzał z funkcjonariuszami KGB (wcześniej NKWD), przeprowadzającymi egzekucje na polskich jeńcach, bądź będących świadkami tej zbrodni. Jeden z nich, świadek tamtych kwietniowych wydarzeń przywołał niezwykle wzruszającą i mrożącą krew w żyłach scenę:

Bardzo zapadła mi w pamięć postawa polskich oficerów. W trakcie mojego śledztwa dowiedziałem się od kilku świadków, że tuż przed zamordowaniem niektórzy oficerowie, domyślając się, co ich czeka, stawiali opór. Opowiedział mi o tym emerytowany funkcjonariusz KGB Jegor Poliakow, ale też inni świadkowie: Piotr Klimow, Nozdriew. Poliakow w 1940 r. pracował w smoleńskim NKWD jako mechanik. Relacjonował, że gdy jednego oficera prowadzono na rozstrzelanie, nagle wyrwał broń konwojentowi i zabił drugiego NKWD-zistę. Potem zamknął się w piwnicy. Bronił się w niej przez trzy dni, dopóki nie otruto go gazem. Jeden dzielny Polak sprawił, że cała okolica siedziby NKWD musiała zostać otoczona przez wojsko! Napisałem nawet scenariusz filmu na ten temat pt. "Polonez Ogińskiego". Ale nikt się nim w Polsce nie zainteresował, choć ci, którzy czytali ten scenariusz, byli wzruszeni i mówili, że powinien zostać zrealizowany”. Wiosną 1940 roku z trzech obozów specjalnych NKWD oraz z więzień tzw. zachodniej Ukrainy i Białorusi wymordowano blisko 22 tysiące Polaków, w większości oficerów WP, zmobilizowanych we wrześniu 1939 r. Cześć Ich pamięci! Martynka

Majster Bieda – coraz większy sojusznik PO Głodna, poniżona bieda na wybory nie chodzi. Rośnie dzięki temu siła głosu sytej i zadowolonej mniejszości.

1. W jednym z miast na pięknej Ziemi Łódzkiej para młodych, bezrobotnych małżonków, z małym dzieckiem na utrzymaniu, włamała się do Kauflandu. Zabrali mąkę, cukier, paczkowany chleb, jakieś konserwy – wszystko przeterminowane, bo to był magazyn towarów przeterminowanych. Żadne lumpy, żaden margines, żadni złodzieje. Po prostu nie maja za co żyć. Od lat szukają pracy, której nie ma. Szukają, szukają, szukają, szukają, szukają… choćby jakiejś najpodlejszej, byle jakiej – nie ma! Dziesiątki razy byli w urzędzie pracy – nie ma nic! Owszem, nie trzeba było kraść. Jakby poprosili, to może by im Kaufland dał cóż tych przeterminowanych produktów, ale oni już dziesiątki razy prosili, a w końcu woleli ukraść, niż prosić. No i wpadli, za pierwszym razem wpadli. Cała nadzieja w tym, że Temida okaże im łaskawość.

2. W Polsce zaczyna rządzić Majster bieda. Szacuje się, że 800 tysięcy dzieci w Polsce jest niedożywionych, przychodzą one głodne do szkoły. Bezrobocie zbliża się do 15 procent, przy czym to jest statystyczne bezrobocie, a część prawdziwego bezrobocia schowała się na wsi. Spis rolny wykazał wzrost liczby rolników o 320 tysięcy, choć ubyło w Polsce ziemi, a to znaczy, ze część ludzi, którzy stracili pracę, wegetuje gdzieś na paru hektarach, uzyskując dochody, które nie dają żyć, ale umrzeć też nie pozwalają. Bezrobotni oblegają urzędy pracy i biura poselskie, głównie Prawa i Sprawiedliwości. Do biur poselskich PO nie idą, bo posłowie Platformy raczej nie lubią rozmawiać o takich nieprzyjemnych sprawach, jak brak pracy. Wstęgę gdzieś przeciąć, w akademii na cześć i ku chwale wziąć udział – to i owszem, ale nie żeby bezrobotnemu pomagać. Zresztą dla przyjaciół, dla krewnych, dla znajomych i sympatyków PO i PSL-u praca zazwyczaj jest. Jak ktoś mocno się zaangażuje w popieranie władzy, to nawet państwowy etat się utworzy i jakąś pracę mu da. Ponad sto tysięcy takich etatów rząd PO-PSL utworzył. A z takimi bezrobotnymi jak ci z Tomaszowa to o czym rozmawiać? Nie ma pracy, no bo nie ma. Kryzys!

3. Słuchałem w parę dni temu w radiowej Trójce programu na temat tych 800 tysięcy głodnych dzieci. W rozmowie brała udział prominentna posłanka PO pani Kochan, która na wejściu zakwestionowała rzetelność badań i stwierdziła, ze pieniądze na dożywianie dzieci są, tylko samorządy nie umieją ich wydawać, a ona może ich tego nauczyć. Jest dobrze, w porywach nawet bardzo dobrze i pani poseł nie rozumie, dlaczego w tym zalewie dobra ktoś jeszcze biadoli, ze jest źle. To mantra Platformy. Państwo jest świetne, państwo działa, tylko ludzie są źli, po prostu za świetnymi rządami PO nie nadążają.

4. Gdy w 2007 roku PO odbierała państwo a rąk rządu Prawa i Sprawiedliwości, majster Bieda był w głębokiej defensywie. Bezrobocie było poniżej 10 procent, wzrost gospodarczy przekraczał 7 rocznie 7 procent i to bez żadnej wyprzedaży majątku państwowego. Ludzie się cieszyli dobrem i do tego dobra zapragnęli jeszcze piękna. A Platforma – trzeba jej to przyznać uczciwie – była piękna!

5. Dziś Platforma jest już piękna trochę mniej. Dziś też urósł w siłę i znaczenie majster Bieda, ale myli się ten, kto uważa, że jest on sojusznikiem PiS-u. Majster Bieda to wielki sojusznik PO. To on w największym stopniu zwiększa szanse wyborcze Platformy. Ludzie wypchnięci na margines, martwiący się o to, co dziś dać dzieciom na śniadanie, myślący o tym, czy jutro komornik ich z mieszkania nie wyrzuci albo czy pojutrze opieka społeczna im dzieci z powodu biedy do domu dziecka nie zabierze – tacy ludzie nie mają głowy do polityki, do wyborów. Pogrążeni w swojej nędzy, w swej rozpaczy, w swoim upokorzeniu nie znajdują zazwyczaj motywacji ani sił do obywatelskiego uczestnictwa. Im większa nędza, tym mniej ludzi weźmie udział w wyborach. Majster Bieda nie chodzi na wybory.

6. Oczywiście wezmą udział w wyborach zadowoleni z siebie, z władzy i z zycia – a takich, chociaż mniejszość, to nie jest przecież mało. Ludzie zatrudnieni w sektorze publicznym, w instytucjach rządowych i samorządowych, bardzo często zatrudnieni przez polityczne koneksje i znajomości – ci pójdą do wyborów, żeby utrzymać ten układ polityczny, którym im właśnie gwarantuje bezpieczeństwo. Oni i ich rodziny to są już miliony wyborców.

7. No bo przecież w Polsce wcale nie jest tak źle – są nowe odcinki autostrady (owszem są, obliczyłem, ze Kulczykowi już ładnych parę tysięcy zapłaciłem – stać mnie, to jeżdżę i płacę) są stadiony, są baseny narodowe… przepraszam – są baseny, są stadiony narodowe, z pieniędzy unijnych wybudowano jakże liczne akwaparki! Prawda, że nie ma co narzekać? A że bieda z tego nie korzysta? No cóż, nie stać jej, to i nie korzysta… Wojciechowski

W oczekiwaniu na polskiego Orbana To wielka szkoda, że 150. rocznica Powstania Styczniowego przypadła na okres rządów Platformy Obywatelskiej i PSL-u, o którym mój niezapomniany przyjaciel Wiesław Wiernicki, także pisujący przed laty w tygodniku „Nasza Polska”, wyrażał się niezmiennie jako o „bolszewikach w sukmanach”. Ale prawdziwa koalicja rządowa jest znacznie większa, bo obejmuje również Ruch Palikota i SLD. Łączy ją, mówiąc najdelikatniej, niechciany stosunek do suwerennej i silnej Polski, do jej historii, tradycji, Kościoła i serwilizm wobec obcych, Niemiec i Rosji. To bolszewicy nowego chowu, niezapominający skąd wyrastają im prawdziwe korzenie, mowa szczególnie o tych, którzy w swoich życiorysach piszą z dumą o udziale w „demokratycznej opozycji”. Prawie cała Platforma to formacja kombatancka walcząca z komunizmem, przynosząca nam w 1989 roku wolność i demokrację, ale tak specyficznie pojmowaną, jak demokracja socjalistyczna w PRL-u. Dlatego nie dopuszczono do uchwały sejmowej uznającej szczególne znaczenie rocznicy styczniowego zrywu w roku 1863. Ze strachu przed Rosją, która swoją imperialną politykę prowadzi niezmiennie od stuleci. Jakże inaczej do swojej historii odnosi się premier Węgier Victor Orban. 15 marca 2012 roku (w święto narodowe Węgrów), mówił na placu Lajosa Kossutha: „My Węgrzy jesteśmy narodem walk o wolność, (…) jesteśmy spadkobiercami roku 1848. Polityczny i duchowy program tamtego roku brzmiał następująco - nie będziemy kolonią! Program i pragnienie Węgrów w roku 2012 brzmi - nie będziemy kolonią! Mamy więc słuszny powód do tego, by nawet po 164 latach iść za przykładem bohaterów roku 1848”. Jakże skrajnie inaczej postępują dziś polskie władze. Właśnie, czy aby polskie? Czy Polak poseł może nawoływać przy milczeniu wspierającej go władzy do tego, aby Polacy wyrzekli się polskości? Barwy narodowe i godło znikają ze stron internetowych ministerstw rękami Polaków? Czy to Polacy niszczą pomniki, jak ostatnio w Krakowie pomnik „Inki” – Danuty Siedzikówny, 18-letniej patriotki zamordowanej w ubeckiej celi? Czy jest możliwe, aby nowy szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, ponoć potomek wielkiego pisarza, zwracał się w 2007 r. do ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha o wycofanie z lektur szkolnych dzieł swojego pradziada dlatego, że na liście nieusuniętych lektur znalazły się dzieła Jana Dobraczyńskiego? Jak wytłumaczyć zgodę Sejmu i Senatu na ograniczenie polskiej suwerenności wskutek ratyfikacji paktu fiskalnego, który daje organizacji międzynarodowej prawo do ingerowania w krajowy budżet i nakładania kar za niestosowanie określonych w Brukseli reguł finansowych. Czy wreszcie jak wytłumaczyć wypchnięcie ponad 2 milionów młodych Polaków poza kraj i zmuszenie ich do poszukiwania godziwej pracy u obcych. To drugi tak wielki narodowy exodus, bo 1,5 mln Polaków opuściło Polskę w latach 80., jeszcze za rządów komunistów, dlatego nową falę emigracji można uznać za kontynuację tamtej. Chodzi o to, by osłabić Polskę demograficznie, ekonomicznie, militarnie i kulturowo, stąd tak nasilona w ostatnich latach walka z Kościołem katolickim. No i w końcu tzw. śledztwo smoleńskie i jego tajemnica, sprowadzająca się chyba do nakazu maksymalnego ukrycia przyczyny tragedii. Gdyby te z gruntu antypolskie działania były dokonywane obcymi rękoma, można by mówić o Polsce pod nową okupacją. Skoro jednak robią to „rodzimi Polacy”, musimy przyjąć określenie poety o Polaku, w którym kryje się niebezpieczny i destrukcyjny „wewnętrzny Moskal”. Tym bardziej należy docenić tych, którzy czynnie manifestują swoje przywiązanie do historii i tradycji walki o wolność i niepodległość. Dzięki nim program obchodów rocznicy Powstania Styczniowego wypełnił się licznymi lokalnymi wydarzeniami. Uczestniczyłem w sesji naukowej w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej, podczas której zaprezentowano reprint słynnego dzieła Józefa Piłsudskiego „22 stycznia 1863 rok”. Jest coś wręcz symbolicznego w tym, że tamto powstanie toczyło się w małych miejscowościach, wsiach, z udziałem szlachty, prostego ludu rzemieślniczego i chłopskiego, (miast nie atakowano ze względu na silne garnizony rosyjskie), a dziś uroczystości uczczenia tego wydarzenia odbywają się w miejscach dawnych bitew, z daleka od wielkich aglomeracji, bez udziału państwowych władz. Można powiedzieć, że polski lud pamięta, a pseudoelity pamiętać nie chcą. Tym bardziej trzeba podziękować panu burmistrzowi dzielnicy Żoliborz Krzysztofowi Bugli za pomoc w wydaniu wspomnianego reprintu.

Wielką pracę wykonał inny pasjonat historii Bogusław Szwedo. Jego praca „Powstańcy styczniowi odznaczeni Orderem Wojennym Virtuti Militari”, dzieło 7 lat jego pracy, to dziesiątki biografii tych z najodważniejszych. Victor Orban postawił pytanie: „Czy przyjmiemy los kolonii, czy też wybierzemy życie węgierskie zbudowane zgodnie z najszlachetniejszą stroną naszej tożsamości”. Czekamy na zwycięstwo polskiego Orbana. Wojciech Reszczyński

Zostanie po nas złom Żelaza i głuchy drwiący śmiech pokoleń”- twierdził poeta Tadeusz Borowski. Żył 29 lat- popełnił samobójstwo. Podobał mu się komunizm- potem się do niego rozczarował. Do tego jakiś romans po urodzeniu dziecka. I śmierć- w młodym wieku.. Nie wytrzymał rozczarowania? Tak jak Majakowski? Poeta proletariacki. Najpierw wielka euforia- potem wielka depresja. Jak u narkomana.. Bo komuno- socjalizm- to wielki, zbiorowy, narkomański amok. .Ilu osobników uwiódł ten utopijny ustrój? A ilu jeszcze uwiedzie? Strach pomyśleć. .Ile nieszczęścia ludziom przyniesie? Żyjemy w kraju, w którym jedni budują i rozbudowują ten utopijny ustrój czerpiąc z tego pożytki- i tych, którzy są ofiarami tego ustroju. Ofiar już są miliony.. Miliony palców w jedną dłoń zaciśnięte. W złości i niemocy. A będą kolejne.. Długi, koszty, wysokie podatki.. Nieśmiertelny podatek ZUS eliminujący miejsca pracy i blokujący rozwój gospodarczy.. Z utopią daleko nie zajedziemy.. Utopia nas udusi! Nie wiem co z tymi fortepianami? Chodzi o fortepiany, które mają klawisze robione jeszcze z kości słoniowej. Protestują obrońcy praw zwierząt- zresztą jako można w ogóle robić klawisze do fortepianów z kości biednych sympatycznych zwierząt, jakim są czterotonowe słonie? To jest barbarzyństwo. Już dawno sprawa powinna być uregulowana na korzyść słoni.. To znaczy mam na myśli, żeby słonie uczyć grać na fortepianach, ale bez klawiszy z kości słoniowej.. Ale są fortepiany stare, które potrzeba od czasu do czasu naprawić.. Nie wiem jak w Unii Europejskiej, ale sprowadzanie fortepianów z klawiszami z kości słoniowej do naprawy do Polski z Norwegii i Szwajcarii- sprawia kłopoty.. Jakieś zaświadczenia i upoważnienia obowiązują. Nie prościej po prostu polikwidować fortepiany, które mają klawisze z kości słoniowej, w tym fortepian Szopena? A na strunach od fortepianów z klawiszami z kości słoniowej powywieszać tych wszystkich, którzy przez lata przyczyniali się do dręczenia sympatycznych słoni, pozbawiając ich kości słoniowej? Tak jak towarzysze z SS wieszali innych towarzyszy z S.A.- na strunach fortepianowych.. I nie zwracali uwagi, czy fortepiany mają klawisze z kości słoniowej, i czy na nich leżą torebki robione ze skóry krokodyli.. Jedynie struny ich interesowały…. Tak jak tego właściciela kantoru z Gdańska, który przesiedział za murami więzienia w Braniewie sześć miesięcy, zdzierając struny głosowe, twierdząc, że jest niewinny, za to, że potem okazało się, że nie prał brudnych pieniędzy mafii i nie kombinował. Sąd zabezpieczył jego pieniądze, ale niezbyt dokładnie, bo ktoś te pieniądze gwizdnął.. Ktoś z zabezpieczających bezpieczeństwo pieniędzy depozytowych zdeponowanych do czasu wyjaśnienia sprawy. Sprawa się wyjaśniła na korzyść właściciela kantoru, ale pieniędzy nie było, bo się wyjaśniło, że koś je gwizdnął.. Właściciel kantoru podał sprawę do sądu przeciwko sądowi w Gdańsku, ale nie mógł znaleźć komornika sądowego z Gdańska, który podjąłby się wyegzekwowania od sądu w Gdańsku należnych pieniędzy.. Musiał wziąć komornika ze Śląska.. Nikt z Gdańskich komorników nie chciał się podjąć sprawy komorniczej dotyczącej sądu, który wyznacza komorników do egzekwowania należności, z których komornik żyje.. Ciekawe, że ten- nie pamiętam czy prokurator czy sędzia, w związku z wykryciem wielkiej afery prania brudnych pieniędzy w kantorze- awansował za zasługi. Tak jak nie przymierzając pan Tomasz Arabski , przyjaciel pana Donalda Tuska na ambasadora w Hiszpanii. Czy pan Tomasz Arabski w ogóle zna się na ambasadorowaniu? Tak jak na decydowaniu, czy lot TU154M- to lot cywilny , czy wojskowy? Mimo, że był wojskowy okazał się cywilnym.. Pan Tomasz Arabski, tak jak pan Graś- są osobami bardzo dobrze poinformowanymi. Wiedzą wiele o tzw. katastrofie smoleńskiej. Bardzo wiele.. Chciałbym tyle wiedzieć, ile wiedzą ci trzej panowie: Graś, Arabski- Tusk. Wymieniam w kolejności ważności- oczywiście moim zdaniem. W normalnym kraju ambasadorem zostaje człowiek, który latami przygotowuje się w dyplomacji do dyplomacji.. U nas pan Władysław Bartoszewski- historyk i publicysta, zostaje przewodniczącym Rady Nadzorczej LOT-U? Nie wiadomo, czy w ogóle odróżnia typy samolotów. Tak jak Sławomir Nowak z Platformy Obywatelskiej nie wiadomo, czy odróżnia pociągi pasażerskie od towarowych. A jest ministrem od transportu.. Tak jak pani Joanna Mucha- nie odróżniała dyscyplin sportowych- ale ministrem sportu jest nadal.. Zresztą dyplomacja wkrótce nie będzie nam wcale potrzebna, bo będziemy mieli wspólną dyplomację kraju, którego jesteśmy częścią- Unii Europejskiej.. A jako część kraju innego kraju- dyplomacji nie będziemy potrzebować- zastąpią naszą politykę dyplomatyczną – dyplomaci niemieccy.. Tylko czy będą prowadzili politykę polską? Z całą pewnością, skoro tzw. elity pchają nas do całkowitej integracji z Unią Europejską. , czyli do całkowitej likwidacji państwa polskiego, żeby znowu o naszym losie decydowali inni- tym razem Niemcy. Poprzednio decydowali Rosjanie.. Chyba, że sprawy z Rosjanami są już dogadane, przy pomocy sytuacji w Syrii.. W końcu pan poseł Rozenek z Ruchu Palikota nie przypadkowo spotkał się z Putinem, a wcześniej pan marszałek Oleksy? Pan poseł Rozenek związany jest z tygodnikiem „Nie” – Jurka Urbana, który związany był swojego czas z panem generałem Jaruzelskim, rezydentem o pseudonimie” Wolski” Pan Rozenek- to tak jakby pan Urban mówił, nieprawdaż? .O czym rozmawiali? I nas nie poinformowali? Może o czymś ważnym, ale nie na tyle, żeby poinformować opinię publiczną.. Na przykład o zamianie sytuacji Federacji Rosyjskie w Syrii na korzystną sytuację Federacji Rosyjskiej w Polsce.. Jak korzystną? Zobaczymy w przyszłości po wycofaniu się Rosjan z Syrii.. Tego oczywiście nie wiem jakie korzyści chcą wyciągnąć Rosjanie z Polski, może znowu nas chcą zsyłać na Syberię, ale wiem, że na Ziemiach Zachodnich, Niemcy- poprzez podstawionych ludzi wykupują ziemię. Jeden człowiek w telewizji twierdził, że jeżdżą na rowerach z tysiącami złotych i wpłacają różnego rodzaju kaucje.. Są to duże sumy jak na warunki polskie.. Czyje to pieniądze i po co? Jakoś media mało zajmują się sytuacją w Zachodniej części Polski.. Wiele mówią o pogodzie.. Ale pogoda pogodą- ale co z sytuacją polityczną? Jak już będzie zakupiona ziemia- trzeba będzie brać udział w wyborach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.. Jak się za pieniądze podstawi swoich ludzi- to i władza znajdzie się w odpowiednich rękach. Prasa już jest.. Kasa, prasa, kupieni ludzie- scenariusz jest typowy i jedyny możliwy, żeby odzyskać nasze ziemie odzyskane.. Rozbiór Polski trwa, a „ nasze” elity zajmują się co powiedział ten, co wcześniej powiedział, to, czego nie powiedział poprzednio.. Może mają zakazane zajmowania się prawdziwą polityką.. Jeśli tak- to kto im zakazał? Siłą rzeczy musi być jakiś pozakonstytucyjny ośrodek władzy.. Wszystko pozostałe to atrapa! …taka wielka atrapa demokratyczna, żeby przykryć prawdziwe działania poza demokratyczne? Im większy szałas demokratyczny – tym wcześniej nas wszystkich wywieje.. Niektórzy już sami zwiewają.. WJR


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
BS01 0957 964
964
BS01 0957 964
964
964
964
964
964
418 964, Mikroekonomia UG
964
964
(2226) calka oznaczonaid 964 ppt
964
06.136.964, ROZPORZĄDZENIE
Krups 964
964

więcej podobnych podstron