577

Demokratyczna idolatria i arystofobia w ujęciu konserwatywnej krytyki demokracji W niniejszym przedłożeniu pragniemy zwięźle nakreślić dwa kluczowe dla naszego tematu zagadnienia: paradygmatycznego wzoru krytyki demokracji dokonanej przez praojca klasycznej filozofii politycznej – Platona oraz główne cechy znamienne współczesnego „demokratycznego Lewiatana”, przesądzające o negatywnym do niej stosunku nawiązujących do tej tradycji klasycznej konserwatystów.

1. Platońska matryca antydemokratyzmu Paradygmat konserwatywnej krytyki demokracji stworzył, jak powszechnie wiadomo, Platon. Według ateńskiego mędrca fundamentalną cechą – naturą – demokracji jest jej uporczywy i nienaprawialny brak prawdy (alétheia). Jednocześnie – co podkreśla Ryszard Legutko1 – demokracja ignorując prawdę i nie znając jej, nie chcąc jej poznać, w sposób nieodpowiedzialny i perwersyjny „wykorzystuje” prawdę, posługując się nonszalancko pojęciami ogólnymi, takimi jak cnota, pobożność, sprawiedliwość, szlachetność etc. (i ich przeciwieństwami), których sens jest ustalany arbitralnie, nadto w zależności od ukrytych interesów posługującego się nimi, co idzie w parze z absolutyzacją prawd cząstkowych. W demokracji, powiada Platon, butę nazywa się „wyższą kulturą, nierząd – niezależnością, beznadziejną rozpustę – pańskim gestem, a bezczelność męstwem”2. Ta manifestacja arbitralności czyni z polityki jedynie walkę o dominację, której z kolei służy zdeprawowany – bo nie nastawiony na poszukiwanie prawdy, a nawet świadomie przeczący jej istnieniu oraz możliwości poznania – sofistyczny rodzaj retorycznej sztuki perswazji. W demokracji rządzą nie tyle nawet świadome fałsze (pséudos), ile harmider i jazgot dowolnych, niekrytycznych „widzimisię”, poglądów, opinii, mniemań (dóksai) – podniesionych wręcz do rangi nadrzędnej politycznej „cnoty” demokracji, jej powodu do dumy (dziś nazywanej „pluralizmem”). Dlatego, choć w typologii ustrojowej Platona gorszym jeszcze od demokracji reżimem jest tyrania, to przejście od demokracji do ustroju prawdziwościowego (resp. opartego na rozpoznaniu prawdy) wydaje się nawet trudniejsze, niż w wypadku tyranii, gdyż tyran w określonych okolicznościach może doznać iluminacji, odsłonić się na prawdę, nawrócić się, podczas gdy zadufanie demokraty w wolność głoszenia dowolnych poglądów zdaje się zamykać taką możliwość. Krzykliwa jaskrawość „pstrego płaszcza malowanego we wszystkie możliwe kwiatki” czy błyskotek na „bazarze ustrojów”3, jakim jest demokracja, zatruwa swym pozornym pięknem duszę, czyniąc ją zblazowaną i zobojętniałą na to, co „bliżej Bytu”, i co wymaga wysiłku i pokonania licznych stromizn. Droga do Eleusis tylko geograficznie jest bliższa ze zgiełkliwego Pireusu niż z rządzonych despotyczną ręką Syrakuz. Demokracja, w ujęciu Platona, jest przede wszystkim błędem antropologicznym, ponieważ odzwierciedla nieład duszy panujący w obywatelach państwa demokratycznego („sofistyczny typ człowieka”). W duszy demokratycznej zniwelowaniu bądź odwróceniu ulega właściwa hierarchia jej władz: rozum nie rządzi (przy pomocy męstwa) popędami, lecz popędy i indywidualne upodobania podporządkowują sobie władze wyższe. Platon kreśli tryskający ironią portret człowieka demokratycznego, który na upomnienia, iż „jedne przyjemności rodzą się na tle pożądań pięknych i dobrych, a drugie na tle złych, i jednym należy się oddawać i szanować je, a drugie poskramiać trzeba i ujarzmiać”, „zawsze na to trzęsie głową, że nie, i powiada, że wszystkie są podobne i wszystkie trzeba szanować zarówno”4, a w konsekwencji:

„…tak sobie żyje z dnia na dzień, folgując w ten sposób każdemu pożądaniu, jakie się nadarzy. Raz się upija i upaja muzyką fletów, to znowu pije tylko wodę i odchudza się, to znowu zapala się do gimnastyki, a bywa, że w ogóle nic nie robi i o nic nie dba, a potem niby to zajmuje się filozofią. Często bierze się do polityki, porywa się z miejsca i mówi byle co, i to samo robi. Jak czasem zacznie zazdrościć jakimś wojskowym, to rzuca się w tę stronę, a jak tym, co robią pieniądze, to znowu w tamtą5. Ani jakiegoś porządku, ani konieczności nie ma w jego życiu, ani nad nim. On to życie nazywa przyjemnym i wolnym, i szczęśliwym, i używa go aż do końca”6. Demokratyczny typ człowieka to, jak widać, wypisz wymaluj Rorty’ańska „liberalna ironistka”, używająca rozkoszy „lekkości bytu”. Demokracja jest również błędem epistemologicznym. To system, w którym dominuje najniższy typ poznania (zmysłowego): ejkasía – czyli myślenie obrazami, znamienny dla umysłowych niewolników, przytroczonych kajdanami do wewnętrznej ściany jaskini, zdolnych przeto wypatrzeć co najwyżej pełgające po niej cienie rzeczy. Demokraci nie mają z własnej winy dostępu do poznania prawdziwego bytu (idei dobra, prawdy, piękna etc.), lecz co najwyżej do odblasków rzeczy konkretnych – tych zza obszaru pierwszej μεταξυ7, tj. pochodzących ze światła ognia palącego się za murkiem, na którym „kuglarze” (czytaj: sofiści) pokazują swoje retoryczne sztuczki. Płynie stąd wniosek, że demokracji nie przysługuje w ogóle status ontologicznej realności: „jest” ona nie – bytem. Oczywiście, dla Platona żaden z realnych ustrojów bytem nie jest; ten status przysługuje tylko państwu idealnemu. Każdy z ustrojów empirycznie identyfikowalnych jest tylko cząstką bytu, jednakowoż stopniowalną. Niektóre, jak monarchia czy arystokracja, są bliżej bytu, inne dalej; demokracja na tej skali zajmuje miejsce nieomal najodleglejsze od bytu, tuż przed tyranią, a zatem takie, w którym niebyt staje się już nicością. Demokracji w ścisłym znaczeniu nie ma, ponieważ brakuje jej prawdy, dobra i piękna. Ta platońska dezontologizacja demokracji to kwintesencja radykalnie substancjalistycznej krytyki demokracji.

2. Demokratyczny Lewiatan – „ten król wszystkich dzieci pychy” Fenomen demokracji, a zwłaszcza demokratycznej mentalności i ideologii, wykracza daleko poza sferę polityczności i nie może być kojarzony wyłącznie z jedną z możliwych, wyposażonych w chłodno rozważane zalety i wady, form politycznej egzystencji społeczeństwa. Wchodzi on głęboko w zakres sfery wierzeń i psychologii społecznej – tak dalece, że zdaniem uczonego – biologa i teoretyka monarchizmu w jednej osobie, Szymona Dzierzgowskiego (1866-1928): „Iluzja demokratyczna należy do najcięższych form psychozy społecznej”8. Przekonanie o destrukcyjności sączenia w społeczeństwo „trucizny demokratycznej” (morbus democraticus), żywione przez bezkompromisowych, konserwatywnych wrogów demokracji, jak Charlesa Maurrasa (1868-1952), prowadzi do kategorycznego osądu, iż „demokracja jest złem, demokracja to śmierć” (la démocratie est mal, la démocratie est la mort), albowiem:

„Rząd liczby (le gouvernement du nombre) prowadzi do dezorganizacji państwa. Z konieczności niszczy wszystko, co go powstrzymuje, wszystko, co odróżnia się od niego: religię, rodzinę, tradycję, klasy, wszelkiego rodzaju organizacje. Każda demokracja izoluje i osłabia jednostkę, rozwija zaś państwo poza właściwą mu sferą działania. Natomiast w sferze, w której państwo powinno być królem, pozbawia je kompetencji, energii, wreszcie życia”9.Nie wchodząc już w dalsze szczegóły konserwatywnych diatryb przeciwko demokracji, pragniemy wskazać tu kilka dostrzeganych przez konserwatystów cech istotnych demokratycznego Lewiatana w jego współczesnej postaci, zastrzegając z góry, że nie będzie to w żadnym razie zbiór właściwości, których enumeracja mogłaby pretendować do kompletności. Wskazujemy jedynie na to, co z konserwatywnego punktu widzenia zdaje się prymarnie konstytuować naturę współczesnej demokracji masowej, jako produktu ideologii demokratyzmu, wypracowanej przez myśl nowożytną „na kontrze” do klasyczno-chrześcijańskiej filozofii i teologii politycznej.

1) Od czasu pojawienia się i wyartykułowania przez nowożytne ideologie współczesnego rozumienia demokracji jego stale wzrastającą oraz multiplikującą się w najrozmaitszy sposób cechą jest semantyczna ekspansja, którą baron Ernest Seillière (1866-1955) nazwał „demokratycznym imperializmem”10. Temu imperializmowi nie wystarcza już nawet totalne opanowanie sfery politycznej, równoznaczne z delegitymizacją a priori każdej innej formy ustroju, lecz zgłasza on roszczenie do bycia postrzeganym jako jedyny prawowity samoistnie, przeto również warunkujący prawowitość i moralną słuszność jakiejkolwiek instytucji społecznej, obligatoryjny dla wszystkich pod groźbą infamii oraz ekskluzji z demokratycznej wspólnoty wartości, sposób urządzania i oceniania (a w razie stwierdzenia niedostatków demokratyczności – „przywracania”11) każdej sfery życia zbiorowego. W konsekwencji, demokracja staje się nie jedną z możliwych interpretacji i praktycznych aplikacji zasad ładu, który winien wypełniać życie zbiorowości – niejako lektorem owych zasad – lecz jego suwerennym, tedy „boskim”, sprawcą, Autorem, transcendentną Pierwszą Przyczyną wszelkiego dobra i prawdy. Tę właściwość demokracji w jej współcześnie obiegowym sensie uwydatnił hiszpański filozof (współtwórca Escuela Tomista de Barcelona), Francisco Canals Vidal (1922-2009), który powiada:

„Współczesny język polityczny jest przepełniony groźnymi wieloznacznościami. Na przykład, w języku tradycji scholastycznej termin «demokracja» był używany dla wyrażenia pożądanej partycypacji wszystkich członków wspólnoty w części władzy. Lecz od pojawienia się filozofii XVIII-wiecznej, będącej inspiracją dla rewolucji francuskiej, oznacza on również koncepcję świata i filozofię negującą boskie źródło władzy i ten fundament praw ludzkich, którym jest prawo naturalne, partycypujące w prawie wiecznym”12. Demokracja, ufundowana na Rousseau’owskim micie woli powszechnej i suwerenności ludu oraz praw człowieka podług koncepcji antropocentrycznych i antyteistycznych, wchodzi zazwyczaj w mariaż albo z liberalizmem, albo z socjalizmem, w którejkolwiek z odmian. Jakakolwiek powstaje z tej mieszanki ideologiczna mikstura, każda jednak wspiera się na koncepcjach filozoficznych, które negują duchową substancjalność jednostki, jej wolną wolę i odpowiedzialność moralną oraz boskie źródło godności osoby ludzkiej, ponieważ każda nosi piętno uwikłania w metafizyczny błąd „suwerenności ludu”. Użyte natomiast w służbie rewolucyjnej praktyki, ideologie te stanowią narzędzie niszczycielskiej dezintegracji ładu naturalnego: religijnego i moralnego, społecznego i politycznego, kulturalnego i wychowawczego.

2) Konsekwencją wskazanego wyżej metafizycznego błędu demokratycznej ideologii jest bałwochwalczy charakter współczesnej demokracji, deifikującej zarówno samą siebie, na planie ogólnym, jako osobę zbiorową („bóg Demos”), jak konkretne, zjawiskowe formy czy instytucje demokratyczne, a przede wszystkim akt wyborczy. W planie historyczno-kulturowym i systemowo-politycznym zarazem wskazać można dwa biegunowe i konkurencyjne modele tej demokratycznej idolatrii.Pierwszy, francuski, związany nierozerwalnie z fundamentalnie antychrześcijańskim dziedzictwem oświecenia i rewolucji w tym kraju, przedmiotem quasi-religijnej czci czyni samą „laickość” (laïcité), jako pierwszy artykuł wiary w republikańskim „katechizmie”, naczelną z „wartości republikańskich”13. Może on przeto uchodzić za „czystą”, to znaczy także prostą (niezłożoną), postać „świeckiej religii”, podobnie pozytywizm, marksizm czy hitleryzm.

Drugi, amerykański, ufundowany na dziedzictwie oświecenia brytyjskiego, tudzież jeszcze starszej tradycji purytańskiej, jest miksturą bardziej złożoną, w której warstwa świecka posiada podkład religijny sensu proprio, złożony ze „wspólnego minimum” rozmaitych obediencji drugiej i trzeciej reformacji, nazywanego niekiedy „uogólnionym chrześcijaństwem”14. Specyfiką amerykańskiej odmiany demokratycznej civil religion15 jest jednak nie tylko owa dwuwarstwowość, ale również stan chwiejnej równowagi owych ingrediencji, przejawiający się w tym, że raz może być akcentowany pierwiastek źródłowo chrześcijański (protestancki), zapładniający „protestancką pobożność obywatelską” (Protestant civic piety), innym razem zaś świecki (jak prawa człowieka czy patriotyzm), stanowiący esencję „wiary demokratycznej” (democratic faith), ewentualnie w postaci „ceremonialnego deizmu”16; w przybliżeniu odpowiada to „konserwatywnej” i „liberalnej”17 interpretacji civil religion w Ameryce18. W pierwszym wypadku akcentowane jest „mesjańskie” wybraństwo narodu amerykańskiego, który stworzył demokrację wzorcową dla całego świata; w drugim – adorowane są same „demokratyczne wartości”, jak prawa człowieka, tolerancja czy pokój, które winny przenikać i zmieniać społeczeństwo w pożądanym (to znaczy coraz bardziej demokratycznym) kierunku. W każdym jednak wypadku żywione jest niezachwianie przeświadczenie, że demokracja (osobliwie amerykańska) stanowi – by tak rzec – „ulubiony ustrój Pana Boga”, na który to fakt Jego rzekomej preferencji dla tego systemu powołują się bez skrępowania przedstawiciele obu opcji. Jako przykład tego rodzaju demolatrii można wskazać dokonaną przez byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Billa Clintona, interpretację udziału w wyborach, jako wypełnienia nakazu Pisma Świętego; przemawiając przed zgromadzeniem baptystów, tuż przed wyborami do Kongresu w listopadzie 1998 r., powiedział on, między innymi:

„Spełniliście przykazanie Pisma Świętego, by wypełniać Słowo, a nie być tylko słuchaczami19. W najbliższy czwartek będziecie znowu mieć okazję, aby być tymi, którzy Słowo wypełniają”20. Rzecz osobliwa, że ani Clintonowi, ani żadnemu innemu prezydentowi amerykańskiej republiki – którzy, jako (z jednym wyjątkiem) protestanci, przywykli do stałej lektury Biblii – nie dała nic do myślenia okoliczność, o której pamiętał katolicki pisarz argentyński Ignacio B. Anzoátegui (1905-1978) – że „pierwsze demokratyczne głosowanie ery chrześcijańskiej zostało wygrane przez Barabasza”21. Gwoli sprawiedliwości należy jednak zaznaczyć, iż współczesna idolatria polityczna nie jest wynalazkiem demokracji, ponieważ jej początki są starsze od ideologii oświeceniowej; jej symptomy pojawiły się już od rozpadu chrześcijańskiego teocentryzmu u schyłku średniowiecza. Jak zauważa powoływany już Canals, metafizyczny błąd demokratycznej teorii suwerenności ludu jest analogiczny do błędu nowożytnego absolutyzmu, inspirowanego renesansowym humanizmem, „…który dokonał sekularnej i immanentnej redukcji doktryny katolickiej, wypaczając ją w tezę o boskim prawie królów (el derecho divino de los reyes). W naszym wieku – kontynuuje ów autor – w kontekście filozoficznym wytłumaczalnym bardziej panteistycznie, pojmuje się Państwo jako zstąpienie tego, co boskie, na ziemię. Takie błędy mają charakter idolatryczny, ponieważ przypisują charakter boski rzeczom skończonym”22. Wszelako demokracja poszła znacznie dalej niż absolutyzm monarchiczny, jako że „…mitologia demokratyczna suwerenności ludu buntuje się przeciwko samej idei boskiej zasady jedności, i w sposób najbardziej radykalnie antychrześcijański przeciwstawia się wszystkiemu temu, co nazywa się Bogiem i domaga się czci. Nie jest już tylko idolatrią, lecz antyteizmem”23. Kolumbijski reakcjonista Nicolás Gómez Dávila (1913-1994) powiada, iż ta antropoteistyczna religia demokracji jest „maską bluźnierstwa” i „metafizyczną perwersją”:

„Jej zasadą jest opcja o charakterze religijnym; akt, w którym człowiek uznaje człowieka za Boga. Jej doktryną jest teologia boskiego człowieka, jej polityką urzeczywistnienie tej zasady w działaniu, w instytucjach, w dziełach. […] Boskość, jaką demokracja nadaje człowiekowi nie jest ani figurą retoryczną, ani poetyckim obrazem, ani wreszcie niewinną hiperbolą, lecz ścisłą definicją teologiczną!”24.

3) Cechą konstytutywną dla demokracji – a jedynie niezbyt dobrze skrywaną w jej bardziej umiarkowanych, nie akcentujących radykalnego egalitaryzmu, postaciach – jest także arystofobia. Antyarystokratyczne znamię demokracji dostrzegano, rzecz jasna, od zawsze: dowodem tego poezja Alkajosa z Mityleny i Teognisa z Megary, żyjących w VI wieku przed Chr., lecz w literalnym brzmieniu terminu tego (aristofobia) pierwszy użył, jak się zdaje, José Ortega y Gasset (1883-1955) w książce Hiszpania bez kręgosłupa, określając je jako „nienawiść do lepszych (odio a los mejores)”, charakterystyczną dla epoki „buntu mas” we współczesnej mu Hiszpanii25. Bardziej uniwersalnie i wszechstronnie rozważał problem «arystofobii» demokracji „patriarcha tradycjonalizmu argentyńskiego” – Rubén Calderón Bouchet (ur. 1918) w eseju Polityka i ład wspólnotowy26, zauważając tam, iż „szlachta, arystokracja, ludzie znamienici, są słowami zarzuconymi, znienawidzonymi i stanowiącymi obrazę dla pretensji nowoczesnych demokracji”27. Ta nienawiść ma swój główny powód w tym, że „arystokrata nie jest produktem głosowania, ani nie może nim być”28. W języku politycznym, którego mimo usilnych starań nawet demokracji nie udało się zmienić, słowo arystokracja oznacza grupę przywódczą z racji urodzenia i wychowania, rekrutującą się z najlepszych rodzin w danym kraju. To dziedzictwo, wiążące się z niematerialnymi źródłami prestiżu, i odebrany typ wychowania, obligują arystokratę do służby narodowi. Jest ono natomiast niedostępne dla faktycznie panującej w demokracjach „anonimowej oligarchii lichwiarzy (oligarquía anonima de usureros)”29, która swoją pozycję zawdzięcza zręczności w pomnażaniu bogactwa i „sztuce” (resp. przebiegłości) autoreklamy. Trzeba jednak pamiętać – o czym wiedzieli już starożytni – że arystokracja też łatwo degeneruje się w oligarchię, kiedy skłonności czy choćby tylko okoliczności skłaniają ją do zajmowania się biznesem, co nieuchronnie pociąga za sobą przesiąkanie etosem burżuazyjnym. Calderón Bouchet skierowuje także naszą uwagę na wewnętrzne sprzeczności rewolucyjnej triady demokratów: liberté – égalité – fraternité. W rzeczywistości wolność rewolucyjna jest zwykłą samowolą, a równość nieustannie konspiruje przeciwko wolności i jest systematyczną destrukcją wszystkich więzi społecznych oraz dóbr i osób godnych szacunku. Braterstwo natomiast jest zasadą pozbawioną sensu bez ojcostwa, bez autorytetu ojca: ojca rodziny, ojca ojczyzny i Ojca wszystkich ojców, który jest jedynym fundamentem powszechnego i pełnego braterstwa. Pozbawiona tych odniesień triada demokratycznej rewolucji jest „jak bomba rozkruszająca cement budowli społecznej po to, aby zniszczyć cnoty moralne, które konstytuują wspólnotę”30.

4) Dostrzegalny w demokratycznej codzienności przepastny hiatus pomiędzy pretensjonalną skłonnością demokracji do patetycznej, „wysokiej” aksjologii (wyobrażania i reprezentowania „najszczytniejszych ideałów” ludzkości albo/i upominania się o ubogich, skrzywdzonych i dyskryminowanych) a empiryczną mizerią31 jej funkcjonowania (niemożliwego bez marketingowych i „pijarowskich” kuglarstw) ujawnia jako permanentną cechę demokracji realnej polityczny, społeczny i psychiczny konformizm. I nie jest to sprzeczność przypadkowa czy irracjonalna, lecz powstająca w sposób nieunikniony. Demokracja albowiem – jak zauważa socjolog Janusz Goćkowski – „zaczyna swój żywot od formuły Protagorasa: «człowiek jest miarą wszechrzeczy»”32. Wszelako – nie zapominając o tym, że „druga kwalifikująca ową przypisaną człowiekowi władzę mierzenia część zdania hos estin nie jest jednoznaczna i może być tłumaczona na trzy sposoby: (1) «że istnieją», (2) jak istnieją oraz (3) że tak jest w istocie”33 – tak czy inaczej wykładana zasada homo mensura musi pociągać za sobą radykalny subiektywizm i relatywizm. Zawsze chodzi tu o każdego i jakiegokolwiek człowieka pojedynczego, który „percypuje świat w sposób, w jaki percypuje, i nikt nie ma autorytetu, mocy ani prawa, by to zakwestionować”34. Jeśli zaś nie ma takiego autorytetu ani takiego prawa, które mogłoby rozstrzygnąć, które z mniemań jest prawdziwe, i jeśli jednocześnie społeczeństwo polityczne, które tworzą żywiące owe mniemania jednostki jest ich zwykłym agregatem, mechanicznym zsumowaniem głosów elektoratu, to nie ma innego wyjścia, jak zaniechać poszukiwania prawdy, tam gdzie ona naprawdę jest (a leży ona „tam, gdzie chce”, nie zaś na przykład „pośrodku” poglądów przeciwnych czy skrajnych), a zwrócić się ku nieustannemu i czujnemu sondowaniu tego, co „w trawie piszczy”35, przy jednoczesnym wykorzystywaniu wszystkich dostępnych „chytrości rozumu” środków, aby „piszczało” tak, jak „powinno”. Demokracja i demoskopia „w jednym stoją domu”, toteż „…nic dziwnego, że większość «światłych obywateli» ceni demoskopię, powiadamiającą jak liczne i stałe są frakcje wybierających/odrzucających te czy inne oglądy i dążenia36. […] W demokracji, wyniki głosowań są szczególną formą wyników sondaży i kontroli zbiorowych konformizmów”37. Konformizm rządzonych w demokracji (czyli – w teorii – „suwerennego ludu”) przejawia się poprzez bezwiedne upodobnienie do poglądów wyznawanych przez większość, nad której uformowaniem trudzą się ci, którzy spodziewają się zostać jej beneficjentami; typowym objawem skuteczności tego mechanizmu jest syndrom wyuczonej paniki przed „zmarnowanym głosem”, w funkcji dzwonka ostrzegającego przed „nieroztropnym” kierowaniem się własnym sądem bądź głosem sumienia. Konformizm rządzących przejawia się z kolei w nie mającej granic elastyczności w dostosowywaniu głoszonych celów i zamiarów do gustu, poziomu, mentalności, przesądów i niejasnych pragnień niezliczonej rzeszy tych, którzy tworzą nieuchwytny, lecz dolegliwy byt, zwany opinią publiczną. Z tego też powodu „kult «opinii publicznej» i kult «większości elektoratu» są dwiema stronami tego samego medalu”38. Bezwzględny oblig przystosowywania się do poglądów mitycznej (a w istocie nieustannie urabianej przez nieliczną mniejszość) większości wymusza taktykę możliwego niezrażania sobie kogokolwiek, kto mógłby „przepłynąć” ze swoim głosem do konkurencji. Wytwarza to znany doskonale politologom (i z reguły przez nich wychwalany) mechanizm ciążenia wszystkich aktorów sceny politycznej ku niejednoznacznej, szarej strefie39 ideowego centrum. Tym samym, w demokratycznym establishmencie widzimy jako tych, którzy zdają pomyślnie test relewancji, jedynie współczujących konserwatystów, społecznie wrażliwych liberałów, respektujących prawa rynku socjalistów, religijnie ekumenicznych i przyznających się do świeckiego humanizmu chadeków, wszystkich zaś jednako tolerancyjnych i otwartych oraz adorujących prawa człowieka; we wszystkich istotnych sprawach mówiących zatem w istocie to samo i równie stadnie wystrzegających się wypowiadania treści zabronionych przez polityczną poprawność, egzekwowaną nieubłaganie przez mówiące zawsze tym samym głosem pluralistyczne i niezależne media. Czyni to zupełną iluzją, a nawet groteską, pielęgnowany przez klasycznych republikanów i klasycznych liberałów mit „debaty publicznej” – osobliwie w demotelekracji, dowcipnie i gorzko skomentowanej przez jednego z niezmiernie rzadkich w demokracji polityków, którzy za wierność zasadom gotowi są płacić politycznie najwyższą cenę, jako „teatr z podziałem na role dziennikarzy i polityków, gdzie jedni udają, że nie mają poglądów, a inni, że je mają”40. Jacek Bartyzel

Pierwodruk w: Dylematy współczesnej demokracji, pod redakcją Sylwestra Wróbla, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2011, s. 17-29.

1 Zob. R. Legutko, Krytyka demokracji w filozofii politycznej Platona, Kraków 1991; Idem, O demokracji starożytnej, [w:] Oblicza demokracji, pod red. R. Legutki i J. Kloczkowskiego, Kraków 2002, s. 25-56.

2 Platon, Państwo, 560 E, 561, [w:] Platona Państwo z dodaniem siedmiu ksiąg „Praw”, przeł. W. Witwicki, Warszawa 1958, t. I, s. 442 [dalej cytuję za tym wydaniem].

3 Ibidem, 557 C, D, s. 435.

4 To roszczenie do jednakowego szacunku dla wszystkich rodzajów pożądań i upodobań dzisiaj, w żargonie „postnowoczesnym”, nazywane jest „tolerancją afirmatywną”.

5 Dostrzeżony przez Platona pierwiastek emulacji (zazdrości) w źle uporządkowanej i folgującej wszelkim pożądaniom duszy demokratycznej, z nieporównaną siłą wyrazu przedstawił wieki później w swoich licznych dziełach Szekspir. Rzecz w zjawisku nazywanym przez jego badacza, René Girarda (zob. Idem, Szekspir. Teatr zazdrości, przeł. B. Mikołajewska, Warszawa 1996), „pragnieniem mimetycznym” (mimetic desire). Zazdrosna niecierpliwość stojących na niższych stopniach hierarchii społecznej i aspirujących do wyższej prowadzi ich do zejścia z drogi naturalnego i zgodnego z regułami awansowania po szczeblach hierarchii oraz rodzi zbrodniczy zamiar gwałtownego i nieprawowitego zajęcia miejsca zwierzchników. Tak rodzi się „kryzys kolejności” (degree), w którym Ate, bogini Niezgody, spuszcza ze smyczy „psy wojny” (Juliusz Cezar, akt III, sc. 1). Ten temat rywalizacji na tle naśladowczego pożądania, obecny w każdym nieomal dramacie Szekspira, najpełniej wyartykułowany został w słynnej mowie Ulissesa o potwornych, wiodących do „wiekuistej kłótni” (endless jar) sprawiedliwości z niesprawiedliwością, skutkach zakłócenia „stopni kolejności” w Trojlusie i Kresydzie (akt I, sc. 3).

6 Platon, Państwo, 561 C, D, s. 443.

7 Zob. C. J. Olbromski, Platońskie pojęcie μεταξυ w filozofii politycznej Erica Voegelina, [w:] Dziedzictwo greckie we współczesnej filozofii politycznej, pod red. P. Kłoczowskiego, Kraków 2004, s. 91-106.

8 S. Dzierzgowski, Król źródłem władzy, „Pro Fide Rege et Lege” 1928, z. 3, s. 52.

9 Ch. Maurras, Demokracja, przeł. P. Adamski, „Pro Fide Rege et Lege” 1991, nr 2 (11), s. 12.

10 Zob. E. Seillière, La philosophie de l’impérialisme, t. III L’impérialisme démocratique, Paris 1907, passim.

11 Celowe jest tu zwrócenie uwagi na wymowną skłonność retoryki uzasadniającej wojny („zbrojne interwencje”) demokratyczne do posługiwania się sformułowaniem: „przywracanie demokracji”, bez względu na to czy w danym kraju podlegającym temu dobrodziejstwu demokracja, jakkolwiek rozumiana, kiedykolwiek istniała. Podobnie zresztą historycy i publicyści naszych czasów zwykli mówić też o bezkrwawych przemianach ustrojowych, gdziekolwiek zaistniałych. Jeżeli zatem demokrację zawsze, bez względu na okoliczności, „przywraca się”, to może to oznaczać tylko jedno: że domniemanie traktuje się demokrację jako ustrojową normę prawowitości, która winna panować zawsze i wszędzie, należącą przeto do sfery powinności raczej, aniżeli bycia; w tej sytuacji natomiast okoliczność, iż w sferze politycznej empirii znakomita większość ludów nigdy nie była, lub była bardzo rzadko i niedługo, rządzona na sposób demokratyczny, musi być traktowana jako ontologicznie „nieważna” przypadłość, moralnie natomiast jako budzący oburzenie „skandal”, rodzaj schizmy od naturalnego porządku, domagającej się wprost ingerencji celem położenia kresu tej „gorszącej” sytuacji.

12 F. Canals, Política española: pasado y futuro, Barcelona 1977, s. 289.

13 Spośród wielu takich „republikańskich katechizmów”, jako wzorcowe wyróżnić można zwłaszcza: z epoki rewolucji francuskiej – Jeana-Baptiste’a Boucheseiche’a Catéchisme de la Déclaration des droits de l’Homme et du citoyen (Brocas, Paris 1872), Auguste’a-Étienne’a-Xaviera Poissona de La Chabeaussièrre’a Catéchisme français ou Principes de Philosophie, de Morale et de Politique républicain (Fuchs, Paris An II [1794]; wydanie z dodatkiem pieśni i hymnów republikańskich: Chants et hymnes républicains, Veuve Bastien, Toul 1848) i Bularda Catéchisme de morale républicaine (Caillot, Paris An II [1794]), a z XIX wieku – anonimowy Petit catéchisme électoral ou Manuel de l’électeur. Dialogues sur les droits et les devoirs du citoyendans les élections; par un homme du peuple z okresu II Republiki (Hachette, Paris 1848), katechizm „dobrego republikanina” Elphège’a Boursina La politique du père Gérard. Catéchisme du bon républicain (Sagnier, Paris 1872) oraz w bardziej wyrafinowanej intelektualnie postaci – Manuel républicain de l’Homme et du Citoyen (Pagnerre, Paris 1848; przekład polski: O obowiązkach społecznych człowieka i obywatela, przeł. K. Drzewiecki, Gebethner i Wolff, Warszawa 1906) Charlesa Renouviera (1815-1903) – neokantowskiego filozofa, uważanego zgodnie za fundatora ideologii i „mistyki republikańskiej” we Francji.

14 Z tendencją do stawania się „uogólnioną religią”, która może być akceptowana także przez wyznawców judaizmu i islamu, a nawet religii nie opartych o wiarę w Boga osobowego.

15 W bogatej literaturze naukowej na ten temat pierwszeństwo posiada, bez wątpienia, klasyczna praca R. Bellaha, Civil Religion in America, „Daedalus” 1967, nr 96(1), s. 1-21; w literaturze polskiej zob. artykuły S. Burdzieja: Religia obywatelska a tożsamość narodowa w Stanach Zjednoczonych, „Studia Narodowościowe” 2006, z. 28, s. 103-118 i Prezydenci Stanów Zjednoczonych wobec religii, „Athenaeum. Political Science” 2007, nr 18, s. 272-286.

16 Sformułowania tego użył po raz pierwszy w 1962 r. – na oznaczenie takich odniesień do Boga w sferze publicznej, jak motto In God We Trust – ówczesny dziekan Wydziału Prawa na Yale University, Eugene Rostow.

17 W amerykańskim rozumieniu tych pojęć, gdzie „konserwatyzm” odpowiada raczej zasadom klasycznego liberalizmu J. Locke’a, A. Smitha i Monteskiusza, „liberalizm” zaś – współczesnej europejskiej socjaldemokracji.

18 Zob. R. Wuthnow, The Restructuring of American Religion: Society and Faith Since Word War II, Princeton 1988, s. 244-257 [Dwutorowość tę można porównać do Voegelinowskiego rozróżnienia między gnostycką „prawicą” i „lewicą” – zob. E. Voegelin, Nowa nauka polityki [1952], przeł. P. Śpiewak, Warszawa 1992, s. 158-162].

19 Odniesienie do słów z Listu św. Jakuba: „Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie” (Jk 1, 22) – cyt. wg Biblii Tysiąclecia.

20 W. J. Clinton, Remarks at the New Psalmist Baptist Church in Baltimore, Maryland, 1 listopada 1998 – http://bulk.resource.org/gpo.gov/papers/1998/1998_vol2_1944.pdf.

21 I. Anzoátegui, Fragmentos, http://hjg.com.ar/txt/anzoategui.html.

22 F. Canals, op. cit., s. 290.

23 Ibidem, s. 291.

24 N. Gómez Dávila, Na straconym posterunku, przeł. (z niem.) T. Gabiś, „Stańczyk” 1996, nr 1, s. 56-57.

25 J. Ortega y Gasset, España invertebrada. Ejemplaridad y docilidad, Madrid 1921, cyt. za: http://centros5.pntic.mec.es/ies.jaime.ferran/archivos/ortega.PDF.

26 Zob. R. Calderón Bouchet, La política y el orden de la convivencia, http://hispanismo.org/showthread.php?t=5630.

27 Ibidem.

28 Ibidem.

29 Ibidem.

30 Ibidem.

31 „Demokrata – wobec ogromu katastrof, które wywołuje – pociesza się szlachetnością planu” – N. Gómez Dávila, Nowe scholia do tekstu implicite I [1986], przeł. K. Urbanek, Warszawa 2007, s. 145.

32 J. Goćkowski, Demoskopia i demokracja w jednym stoją domu, „Pro Fide Rege et Lege” 2006, nr 2(55), s. 25.

33 R. Legutko, Sofiści i demokracja, [w:] Dziedzictwo greckie…, s. 175n.

34 Ibidem, s. 175.

35 „Demokracja nie zauważa różnicy między prawdami i błędami, poprzestając na rozpoznawaniu opinii popularnych i niepopularnych” – N. Gómez Dávila, Następne scholia do tekstu implicite [1992], przeł. K. Urbanek, Warszawa 2006, s. 99.

36 Gómez Dávila wyraża tę samą myśl dosadniej: „Demokrata ślęczy nad wynikami badań opinii publicznej jak by to były święte księgi” – Idem, Na straconym posterunku, przeł. (z niem.) T. Gabiś, Bielsko-Biała 2004², s. 36.

37 J. Goćkowski, op. cit., s. 25.

38 Ibidem, s. 26.

39 W parlamencie rewolucyjnej Francji nazwano tę strefę pogardliwie, lecz trafnie „bagnem” (le marais).

40 M. Jurek, Dysydent w państwie POPiS. Rozmowa – dziennik — blog, Wydawnictwo Dębogóra, Dębogóra 2008, s. 213.

Za: Organizacja Monarchistów Polskich - legitymizm.org

Czy nowa Msza jest legalna? Ogłoszona niedawno instrukcja «Universæ Ecclesiæ» przynosi kilka cennych doprecyzowań w kwestii stosowania ogłoszonego cztery lata temu motu proprio Summorum Pontificum. Papież pragnie, by tradycyjna Msza otrzymała w Kościele pełne obywatelstwo i nie była marginalizowana, jak to miało miejsce przez ostatnich 40 lat pod dyktatem wszechwładnych konferencji episkopatów, demonstrujących brak zmysłu katolickiego posłuszeństwa. Czas pokaże, czy podporządkują się one linii Rzymu, czy będą postępowały tak, jak do tej pory. W tym miejscu chcielibyśmy jedynie rozwinąć paragraf 19 instrukcji, który stwierdza, co następuje:

Wierni, którzy proszą o celebrację w forma extraordinaria, nie powinni w żaden sposób popierać ani też należeć do grup wyrażających sprzeciw, co do ważności bądź prawowitości Mszy św. czy sakramentów sprawowanych w forma ordinaria i/lub uznania Papieża za najwyższego Pasterza Kościoła powszechnego. W ten sposób instrukcja zdaje się atakować wszystkie grupy wiernych, przywiązanych do Mszy Wszechczasów ze względów doktrynalnych, nawet, jeśli uznają one ważność nowej Mszy. Nie jest to być może nic nowego pod rzymskim słońcem, dokument daje nam jednak szansę na przedstawienie powodów, dla których abp Lefebvre zawsze kwestionował prawomocność rewolucji liturgicznej z 1969 r. Ukażemy to w trzech różnych kontekstach o stopniowo rosnącym znaczeniu: prawnym, historycznym i dogmatycznym.

1. Kontekst prawny Prawo jest ważne jedynie wówczas, gdy zostanie w odpowiedni sposób promulgowane przez kompetentną władzę. Do tego warunku trzeba też dodać inny, o kapitalnym znaczeniu: celem [prawa] musi być dobro wspólne. Pod tym względem novus ordo Missæ wykazuje największe braki, jak to stwierdzili kardynałowie Ottaviani i Bacci już w czasach, gdy wprowadzano nowe obrzędy: Jest rzeczą oczywistą, że novus ordo nie chce już reprezentować wiary Soboru Trydenckiego. (…) Novus ordo Missæ – biorąc pod uwagę elementy nowe i podatne na rozmaite interpretacje, ukryte lub zawarte w sposób domyślny – tak w całości, jak w szczegółach wyraźnie oddala się od katolickiej teologii Mszy św., sformułowanej na XX sesji Soboru Trydenckiego. Ustalając raz na zawsze kanony rytu, Sobór ten wzniósł zaporę nie do pokonania przeciw wszelkim herezjom atakującym integralność tajemnicy Eucharystii. Problem prawny dotyczy tu nie tyle zakazu celebracji tradycyjnej Mszy, ponieważ jej legalność potwierdzają nie tylko normy ogólne nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (kan. 20), uczynił to otwarcie również sam Benedykt XVI w motu proprio Summorum Pontificum. Kwestia prawna, nad którą chcielibyśmy się zastanowić, dotyczy ważności promulgacji nowego mszału. Wielką pomocą jest dla nas w tej kwestii pismo Jana Madirana „Itinéraires”, które stało się w Francji głosem Tradycji na lata przed wprowadzeniem zmian liturgicznych [1]. Zajrzyjmy do rzekomo promulgującej nowy mszał konstytucji apostolskiej Missale Romanum (z 3 kwietnia 1969 r.). Większa część tego dokumentu jedynie opisuje nowinki, a w końcowej części nigdzie nie stwierdza jasno, co papież właściwie nakazuje, zakazuje czy unieważnia. Co do końcowego „non obstant” [2] (‘bez względu na’) – jest zbyt ogólnikowe, by można było twierdzić, iż uchyla ono jasny i precyzyjny akt prawny św. Piusa V, którym papież ten promulgował Mszę Wszechczasów. Mogło by się [nawet] wydawać, że Paweł VI nigdy nie chciał uczynić swego mszału obowiązkowym, wiążącym pod względem prawnym [3]. Dlaczego? Już w 1970 r. pismo „Itinéraires” mogło donieść, że przyszłość stała się teraźniejszością: rozpoczął się proces niekończących się zmian. W ciągu zaledwie kilku miesięcy została zmodyfikowana „oryginalna” edycja Intsitutio Generalis (zob. niżej o aspekcie teologicznym) oraz editio typica NOM. Sama konstytucja została w swym drugim wydaniu łacińskim wzbogacona o nowy paragraf, zaczerpnięty – jak to niebawem wyjaśnimy – z wersji francusko­włoskiej. Pierwotna wersja konstytucji kończyła się dość niewinnie brzmiącymi słowami: „Na koniec chcielibyśmy podsumować i wyciągnąć wnioski z tego, co dotychczas powiedziano o nowym mszale rzymskim”. Czując jednak, że tekstowi czegoś brakuje, francuscy i włoscy tłumacze (nie mówiąc już o innych wersjach językowych) znacznie zmodyfikowali tekst, przerabiając go jak następuje: „Pragniemy nadać moc prawa wszystkiemu, co wyłożyliśmy wyżej odnośnie do nowego mszału rzymskiego”. Ci sami tłumacze uzupełnili również łaciński tekst konstytucji, dodając: „Nakazujemy, by zalecenia tej konstytucji weszły w życie 30 listopada tego roku, w pierwszą niedzielę Adwentu”. Zarówno te modyfikacje, jak i dodatki stanowią – obiektywnie rzecz biorąc – fałszerstwo. Już sam ten fakt stawia pod znakiem zapytania rangę konstytucji, którą niektórzy chcieliby widzieć jako wiążącą – a która, ściśle rzecz biorąc, wiążąca nie jest. Pozostaje pytanie: dlaczego Paweł VI de facto zastępował jednym prawem inne, którego nie unieważnił de iure? Można się też zastanawiać, dlaczego nie określił on w sposób jednoznaczny, że nie chce go unieważnić, dlaczego postawił zdezorientowanych kapłanów i wiernych w sytuacji, która musiała wywoływać bolesne rozterki: oto autorzy konstytucji z jednej strony wydają się narzucać obowiązek, a z drugiej zachowują się tak, jak gdyby wiernym było wolno wyciągać wniosek dokładnie przeciwny.

2. Kontekst historyczny Nadzorujący prace nad reformą liturgiczną kard. Gut poczynił kilka uwag rzucających nieco światła na naciski, które doprowadziły do poparcia przez papieża nowej Mszy:

Mamy nadzieję, że obecnie, dzięki nowym rozporządzeniom zawartym w [opublikowanych] dokumentach, zostanie ostatecznie położony kres chorobie eksperymentów [liturgicznych]. Biskupom przysługiwało co prawda prawo do ich autoryzowania, niekiedy jednak zakazy te były łamane i wielu księży robiło po prostu to, na co im przyszła ochota. Niekiedy wręcz narzucali oni innym wytwory swej własnej kreatywności. Częstokroć nie można było powstrzymać tych inicjatyw podejmowanych bez właściwej autoryzacji, ponieważ posunęły się już one za daleko. W swej wielkiej dobroci i mądrości Ojciec Święty ustępował, często wbrew własnej woli. Podobnie jak to czyni każdy prawodawca dokonujący zmian legislacyjnych, zaprowadzając swą reformę liturgiczną Paweł VI wyjaśnił motywy wprowadzenia tak drastycznych modyfikacji. Oto one:

Reforma jest aktem wierności wobec „postulatów” Vaticanum II.

Ma ona dodać siły zniechęconym i obudzić śpiących.

Ma zastąpić „matowe szkło” starej Mszy takim, które będzie „krystalicznie przejrzyste” dla „dzieci, młodzieży, robotników i biznesmenów”.

Ma być „stanowczym wyrazem chrześcijańskiej socjologii”.

A co z „motywem ekumenicznym”? To dziwne, ale Paweł VI nigdy o nim nie wspomniał. Fakt ten wywołuje uzasadnione zdumienie protestantów i katolików, którzy dostrzegali tę intencję w każdym zdaniu nowych obrzędów. Uważany za bliskiego przyjaciela papieża Jan Guitton mówił:

Kierując się pobudkami ekumenicznymi Paweł VI pragnął usunąć, a przynajmniej skorygować czy złagodzić to wszystko, co we Mszy było zbyt katolickie oraz tradycyjne i, powtarzam, zbliżyć ją do kalwińskiej Wieczerzy Pańskiej. Co do motywów podanych przez Ojca Świętego, najważniejszy wydaje się pierwszy z nich, stwierdzający – w duchu modnego demokratyzmu – że taka była wola zgromadzonych na soborze biskupów. Papież odsyła nas tu do § 50 konstytucji o liturgii Sacrosanctum Concilium. Czy jednak rzeczywiście taka była intencja ojców soborowych? Wspomniany paragraf rzeczywiście w ogólnych słowach zaleca przeprowadzenie pewnej rewizji Mszy. Czy jednak dwa tysiące biskupów, którzy złożyli swoje podpisy pod tym dokumentem, rzeczywiście pragnęło zniesienia ofertorium? Czy pragnęli oni dodawania dowolnej liczby nowych modlitw eucharystycznych, mających konkurować z sięgającym III wieku kanonem rzymskim? Czy rzeczywiście chcieli wprowadzenia tak mętnych tekstów części zmiennych, by mogły stać się one akceptowalne dla ludzi, którzy nie wierzą w Przeistoczenie, ofiarny charakter Mszy oraz katolickie kapłaństwo? Nie! Z pewnością sobór nie pragnął takiej rewolucji. Również pod koniec feralnego roku 1969 sześć tysięcy hiszpańskich księży złożyło podpisy pod skierowanym do papieża listem, całkowicie przemilczanym przez prasę. Czytamy w nim m.in.:

Nie będziemy mówili o aspektach doktrynalnych, nie moglibyśmy, bowiem uczynić tego lepiej niż autorzy dokumentu ‘Krótka analiza krytyczna nowego rytu Mszy’, który Wasza Świątobliwość niedawno otrzymał wraz z listem podpisanym przez kardynałów Ottavianiego i Bacciego, a którego zastrzeżenia należałoby odeprzeć w oparciu o nauczanie Soboru Trydenckiego, jeśli pragnie się udowodnić ortodoksję novus ordo. Nie będziemy tego roztrząsać, podamy jednak argumenty protestantów. Maks Thurian 30 maja na łamach „La Croix” przyznał, że „odtąd również niekatolicy mogą odprawić Wieczerzę Pańską, używając tych samych modlitw, co Kościół katolicki. Teologicznie jest to możliwe”. Jeśli protestanci mogą celebrować nowy ryt Mszy, oznacza to, że nie wyraża on dogmatów, co, do których katolicy nie zgadzają się z protestantami. Pierwszym z tych dogmatów jest dogmat o rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii, który stanowi centrum i istotę Mszy św. Piusa V. Czy protestancki pastor mógłby celebrować novus ordo, gdyby miał dokonać konsekracji z taką intencją, z jaką czyni to Kościół katolicki? Lex orandi, lex credendi – liturgia jest najwyższym wyrazem naszej wiary. Do czego to doprowadzi, jeśli nowa Msza w najlepszym przypadku przemilcza katolickie prawdy? Jeśli nie mający złych intencji ludzie są wydawani – wbrew swej woli i nie zdając sobie z tego sprawy – na pastwę herezji, to o ile tylko będą zachowywać chrześcijańską moralność, (co niestety jest dość rzadkie), mogą uratować swe dusze. Inna jest jednak sytuacja tych, z których winy znajdują się oni w takiej sytuacji. Ojcze Święty, nie chcemy brać na siebie takiej odpowiedzialności. Dlatego właśnie ośmielamy się prosić Cię ponownie, jak to uczyniliśmy już wcześniej (5 listopada 1969 r.), byś pozwolił Kościołowi powszechnemu zachować Mszę św. Piusa V obok novus ordo. Nieznani z nazwisk dostojnicy rzymscy, odpowiadający [na ten list] w imieniu papieża, zażądali od pobożnych księży całkowitego podporządkowania i ślepego posłuszeństwa. Co dziwne, żaden z tych kapłanów nie zaprotestował – i nic już więcej nie słyszano o tym akcie tyranii. Podpisy pod skierowaną do Pawła VI petycją o wycofanie nowej Mszy zbierano również we Włoszech. Jak [pogardliwie] skomentowało tę inicjatywę Radio Watykańskie: „Jeśli chcesz być pewien, że jesteś nieposłuszny papieżowi – podpisz”. Obecnie, więc każdy, kto ośmiela się kierować do papieża petycję, jest automatycznie nieposłuszny! I po raz kolejny ten przejaw bezmyślnej idolatrii i ślepego posłuszeństwa, nieznanych w całej historii Kościoła, nie wzbudził żadnego protestu. Ta małoduszna służalczość jest dziś zjawiskiem niemal powszechnym: taką postawę prezentuje większość kardynałów, którzy nie mają odwagi zwrócić się do papieża ani wymagać od niego czegokolwiek: akceptują tę tyranię, gdyż w przeciwnym razie zostaliby napiętnowani, jako nieposłuszni. Czyż słowa Ludwika Veuillota [4]: „Nikt nie jest większym sekciarzem niż liberał” nie opisują trafnie umysłowości wielu dzisiejszych hierarchów?

3. Kontekst teologiczny Napomknęliśmy już o zasadniczych prawdach dogmatycznych, które nowy ryt przemilcza lub wyraża w sposób wieloznaczny, aby zadowolić wspólnoty heretyckie. Te półprawdy (i półbłędy…) są zawarte już w samej definicji nowych obrzędów: „Wieczerza Pańska lub Msza jest świętą synaksą lub zgromadzeniem ludu Bożego, zebranego pod przewodnictwem kapłana, by celebrować pamiątkę Pana”. Tekst ten został uznany za tak szokujący i wzbudził takie poruszenie na całym świecie, że Rzym musiał zastąpić go czymś mniej heterodoksyjnym. Przeredagowano, więc wprowadzenie do mszału i nadano mu formę mniej heretycką, nie tknięto jednak samego rytu Mszy, który stanowi precyzyjny wyraz pierwotnej definicji. Zarówno definicja, jak i sam ryt pomijają lub nawet negują trzy prawdy doktrynalne, stanowiące samo sedno Mszy św.:

1° naukę o kapłanie, który na mocy swych święceń sam jeden jest zdolny celebrować Eucharystię,

2° naukę o przebłagalnym aspekcie Mszy oraz

3° doktrynę o rzeczywistej i substancjalnej obecności Chrystusa pod postaciami chleba i wina. Swego czasu Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X zaprezentowało Rzymowi pracę zatytułowaną ‘Problem reformy liturgicznej’. Wyjaśnia ona, w jaki sposób nowa Msza stanowi wyraz teologii misterium paschalnego. Oto końcowe konkluzje:

Przebłagalny aspekt Mszy został w nowym mszale zatarty, ponieważ teologia misterium paschalnego utrzymuje, że aby zadośćuczynić Bożej sprawiedliwości obrażonej przez grzech, nie potrzeba było spłacać żadnego długu. Nie chcąc uznać, iż odkupienie obejmuje akt, przez który Syn Boży spłacił Ojcu cały dług zaciągnięty przez nas wskutek naszych grzechów (doktryna zastępczego zadośćuczynienia), teologia misterium paschalnego sprzeciwia się prawdzie wiary katolickiej. (…) Struktura nowego mszału jest strukturą uczty upamiętniającej, sławiącej i głoszącej przymierze, a nie ofiarę. Traktując Mszę jako ofiarę o tyle tylko, że jest ona jej pamiątką, zawierającą „in mysterio” ofiarę krzyża, teologia misterium paschalnego osłabia jej widzialność, a w konsekwencji nie może już „vere et proprie” (‘w ścisłym i właściwym znaczeniu’) traktować Mszy jako ofiary. Wydaje się więc ona podlegać potępieniom ogłoszonym przez Sobór Trydencki odnośnie do „nuda commemoratio” (‘jedynie wspomnienia’). Nowa Msza usunęła Chrystusa jako Kapłana i Żertwę, a zastąpiła Go udzielającym się zgromadzeniu Kyriosem (‘Panem’), przez co Eucharystia nie jest już widzialną ofiarą, ale raczej tajemniczym symbolem śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Ta koncepcja sakramentu, oparta na filozofii symbolu, jest nie do pogodzenia z doktryną katolicką, a ponieważ wprowadza błąd do dziedziny teologii, która się nią posługuje, stanowi niebezpieczeństwo dla wiary. Nawet gdyby ktoś próbował kwestionować istnienie heretyckich elementów w nowej Mszy, sama tylko odmowa potwierdzenia przez nową liturgię katolickich dogmatów eucharystycznych czyni ją ułomną. Jest ona jak kapitan, który odmawia wydania swej załodze koniecznych racji żywnościowych. Wkrótce marynarze osłabną wskutek szkorbutu, nie tyle z powodu podania im trucizny, co z braku witamin. Taka właśnie jest nowa Msza – w najlepszym razie dostarcza ona wiernym niepełnego duchowego pokarmu. Właściwa definicja zła (‘brak dobra’) jasno pokazuje, że ten ryt jest obiektywnie wadliwy sam w sobie, niezależnie od wszelkich okoliczności. Nie jest on zły w sensie jawnego promowania herezji – jest zły dlatego, że nie głosi katolickich dogmatów, które powinien głosić: dogmatu o rzeczywistej i istotowej obecności Chrystusa, o ofiarnym charakterze Mszy oraz o kapłaństwie. Braki te zostały ujawnione już przez kardynałów Ottavianiego i Bacciego na miesiące przed promulgacją nowego rytu:

Najnowsze reformy stanowią wystarczający dowód na to, że nie da się wprowadzić zmian w liturgii, nie powodując kompletnej dezorientacji u wiernych, którzy wyraźnie okazują, że są im one nieznośne i niezaprzeczalnie osłabiają ich wiarę. Przejawem tego wśród najlepszej części duchowieństwa jest dręcząca rozterka sumienia, czego niezliczone świadectwa napływają do nas codziennie. Ω

Tekst za portalem sspx.org. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.

Przypisy:

1. Pismo zostało założone w 1956 r. jako miesięcznik (po 1988 r. stało się kwartalnikiem, a przestało wychodzić w 1996 r.).

2. Zwyczajowa formuła prawna znosząca starsze przepisy.

3. Zob. również na ten temat: ks. P. Kramer, Samobójcze w skutkach wypaczanie wiary wyrażonej w liturgii, Zawsze wierni nr 93 (2/2007).

4. Ludwik Veuillot (1813–1883), francuski dziennikarz i pisarz katolicki, jeden z filarów ultramontanizmu, tj. kierunku filozofii religijnej kładącej nacisk na prerogatywy papieża i postulującej pełne podporządkowanie mu Kościołów partykularnych (diecezji i prowincji kościelnych).

http://www.piusx.org.pl/

Jak przechwycono Kościół Katolicki Poniższy artykuł zawiera pewne kontrowersyjne informacje, które podawane są jako pewne i sprawdzone. Warto przypomnieć choćby podejrzenia, iż wielka rozbieżność między różnymi wypowiedziami Pawła VI bierze się stąd, iż prawdziwego papieża zastąpiono sobowtórem. – admin.

How the Catholic Church Was Hijacked

http://www.rebelnews.org/opinion/religion/787621-how-the-catholic-church-was-hijacked

Thomas Carter 21.04.2011, przekład Ola Gordon

Kardynał Giuseppe Siri, wybrany na Papieża w 1958 roku, przyjął imię Grzegorza XVII, ale poprzez zamach stanu zmuszono go do ustąpienia. Papieże Jan XXIII I Paweł VI „byli nie tylko ‘złymi papieżami’”. Byli agentami wroga, który umieścił Kościół w ostrożnie zaprojektowanym planie prowadzącym do jego zniszczenia.” W Kościele katolickim 26 października 1958 roku miał miejsce zamach stanu i od tego czasu Kościołem rządzili oszuści. Czy to naprawdę jest ważne? Moim zdaniem jest ważne. Kościół katolicki jest największą i najstarszą instytucją na ziemi, mającą około miliarda nominalnych członków, około 3 razy więcej niż populacja Stanów Zjednoczonych. Od 1958 r., mimo jej liczebności, instytucja ta była w dużej mierze nieskuteczna w zwalczaniu chorób społecznych, z którymi przez wieki tak skutecznie walczyła. Aborcja, pornografia, rozwody, upadek obyczajów, wszystkie stały się widoczne po zawłaszczeniu papieskiego tronu w 1958 roku. Aby zademonstrować wcześniejszą siłę Kościoła, spójrzmy na czasy, gdy Pius XII ekskomunikował prezydenta Perona z Argentyny w 1955 roku, gdy ten starał się sprzeciwić konstytucji i pozwolić na rozwód. W wyniku ekskomuniki zbuntowała się ludność Argentyny, Peron został usunięty z urzędu i podtrzymano nauczanie katolickie. Kto by pomyślał, że 50 lat później Argentyna zalegalizuje „małżeństwa homoseksualne”. Również ci, którzy znają katolicyzm mogą wiedzieć, że oryginalna Msza, którą można prześledzić aż do IV wieku (i mogła bardzo dobrze pochodzić od Apostołów), została porzucona w 1969 roku, aby zrobić miejsce dla „nowej mszy”, ceremonii, która w niewielkim stopniu przypomina tradycyjną Mszę. I znowu, kto chciałby zniszczyć święty rytuał, jeśli nie agent wroga udający papieża.

Część 8: Zniszczenie Mszy św. Aby dowiedzieć się, dlaczego „katolicki” Kościół dzisiaj stał się chorą karykaturą Kościoła katolickiego dwóch tysiącleci, musimy spojrzeć na konklawe z 1958 roku. Uważam, że film dokumentalny poniżej stanowi klucz do zrozumienia tego, co się stało. Tematem filmu jest wybór konserwatywnego prałata, kard. Giuseppe Siri, w 1958 roku. Pojawia się smuga bardzo jasnego białego dymu z Kaplicy Sykstyńskiej dwa dni przed wyborem Jana XXIII. Tej nocy, 200.000 ludzi patrzyło na balkon, by zobaczyć nowego papieża, a media przekazałyby całemu światu, że został wybrany nowy papież. Radio Watykańskie później ogłosiło, że biały dym był pomyłką i że nie wybrano Papieża. Konsultant FBI stwierdził, są istnieją teczki FBI i Departamentu Stanu, które potwierdzają, że kard. Siri został wybrany na Papieża i przyjął imię Grzegorza XVII. Ponadto były doradca papieski Ojciec Malachi Martin oświadcza, że wybrano kard. Siri i przetrzymywano go pod przymusem, przez co najmniej 2, jeśli nie 3 konklawe. Jest to centralny element filmu (część 4), który pojawia się w mniej więcej 10 minucie. Bardzo wyraźny sygnał, że papież został wybrany na 2 dni przed pojawieniem się na balkonie Jana XXIII, jest bardzo podejrzany, ale sam w sobie nie stanowi wystarczającego dowodu, aby sądzić, że Tron Piotrowy został skradziony. Aby dojść do jednoznacznego wniosku w tej sprawie, należy wziąć pod uwagę kilka rzeczy.

Precedensy historyczne Papiestwo bywało zawłaszczane. W historii Kościoła katolickiego papiestwo zawłaszczano ponad 40 razy, co jest łatwe do sprawdzenia przez poznanie listy anty-papieży. W filmie podkreślany jest przypadek Innocentego II, który został wybrany na papieża, a następnie przez papieża oszusta, Anacletusa II, zmuszony do ucieczki. Anacletus II rządził przez 8 lat do śmierci, po której wiele lat później na tron papieski wstąpił Innocenty. Anacletus oraz wszyscy wyświęceni przez niego duchowni zostali potępieni na drugim Soborze Laterańskim.

Ludzie, którzy przejęli Kościół Ludzie, którzy przejęli urząd zamiast kard. Siri, a mianowicie Jak XXIII (Angelo Roncalli) i Pawel VI (Giovanni Montini) byli czymś więcej, niż zgniłymi jabłkami. Inicjacja masońska Jana XXIII opisana jest szczegółowo w książce Pera Carpi „The Prophecies of John XXIII” [Proroctwa Jana XXIII], oraz istnieje ogromna ilość dowodów na to, że rzeczywiście był masonem. Za samo to byłby ipso facto ekskomunikowany i oczywiście nie nadawałby się na papieża. Po jego wyborze, Montini (przyszły Paweł VI) od razu został kardynałem i zwołał Sobór Watykański II – dwie najbardziej katastrofalne decyzje w historii Kościoła katolickiego. Na prywatnym spotkaniu w Watykanie przyjął również córkę i zięcia Nikity Chruszczowa, po tym, kiedy reżimy komunistyczne mordowały i więziły miliony katolików. To dobrze nagłośnione spotkanie zdobyło dodatkowe miliony głosów w wyborach krajowych dla partii komunistycznej we Włoszech. Zaczął także wprowadzać zmiany do Mszy, które w rezultacie doprowadziły do całkowitego zniszczenia Mszy trydenckiej za czasów Pawła VI.

Część 5: Kim był Jan XXIII? Paweł VI, który nigdy nie spędził nawet jednego dnia w roli proboszcza zanim został Papieżem, będąc w seminarium czytał książki Oscara Wilde’a. To nie byłoby złe, gdyby nie fakt, że było wiele oskarżeń publicznych przeciwko niemu o sodomię, które pojawiły się w trakcie i po jego pontyfikacie. Jakby tego było mało, były członek watykańskiej straży, Franco Bellegrandi, opowiada w swojej książce „Nikita Roncalli,” że Pius XII przeprowadził tajne dochodzenie i okazało się, że Montini, ówczesny sekretarz stanu, przekazywał sowieckiej tajnej policji nazwiska kapłanów działających za żelazną kurtyną. Kapłanów tych albo rozstrzeliwano albo wysyłano do łagru.

Część 7: Kim był Paweł VI? Faktycznie ci dwaj mężczyźni byli nie tylko „złymi papieżami.” Byli agentami wroga, który ustawił Kościół w ostrożnie zaprojektowanym planie prowadzącym do jego zniszczenia. Po ustaleniu ich zdrady, okres 3 tygodni od śmierci Piusa XII (prawdziwy papież) i tzw. wyboru Jana XXIII (oszust) staje się kluczowy. Czy wydarzyło się coś znaczącego pomiędzy tymi dwoma datami? Tak, był 5-minutowy sygnał wskazujący na to, że papież został wybrany, dym kłębiący się z Kaplicy Sykstyńskiej, na dwa dni zanim Jan XXIII pojawił się na balkonie, na Placu Świętego Piotra. Czy tej nocy wybrano prawdziwego papieża, i był nim kard. Siri? Powołam się na trzy źródła, które mówią, że tak było. Informator FBI, Paul Williams, w swojej książce, „The Vatican Exposed” [Watykan ujawniony] cytuje źródła Departamentu Stanu, że wybrano kard. Giuseppe Siri i przyjął on imię Grzegorza XVII w niedzielę 26 października, ale francuski kardynał unieważnił wyniki wyborów. Ojciec Malachi Martin w wywiadzie pod koniec lat dziewięćdziesiątych mówi, że Siri zdobył wystarczającą ilość głosów, by zostać Papieżem, ale odmówił urzędu, ponieważ uważano, że nie pozwolą mu żyć. Ojciec Charles-Roux twierdzi, że Józef kard. Siri z Genui został wybrany, a także przyjął urząd papieski, ale dziekan Kolegium Kardynalskiego przekazał mu bardzo poważną groźbę. Siri został natychmiast odsunięty na bok, bez faktycznej abdykacji. Mamy tu trzy osoby, które twierdzą, że kard. Giuseppe Siri został wybrany, ale poddany jakiegoś rodzaju groźbie. To wraz z pośrednim potwierdzeniem kard. Siri, że wybrano go na papieża, pokazuje sprawę, że go wybrano, kiedy biały dym pojawił się 26 października 1958 roku. Ponadto, istnieje wiele dowodów na to, że kard. Roncalli i cała sprawa 1958 roku została przygotowana przez bezbożne siły, opisane w części 3 tego filmu.

Część 2: Wybrany kandydat Ludzie oczekują, że siły ciemności dostarczą szczegółowych wyjaśnień, w jaki sposób to zrobiono. Inni oczekują, że Siri wyjdzie i oświadczy, że był papieżem, lecz oczywiście nikt by mu nie uwierzył, nawet gdyby udało mu się to ogłosić, zanim zostanie wyeliminowany. Ponieważ milczał, pozwolono mu umrzeć śmiercią naturalną w 1989 roku. Film daje podstawowe instrukcje, jak znaleźć tradycyjne kościoły, kapłanów, katechizm, etc oraz słowo na temat ich działalności.

Część 12: Kościół w ukryciu [podziemny] Film składa się z 12 części, temat każdej z nich zawarty w tytule.

Część 1: Historical Precedents [Historyczne precedensy]http://www.youtube.com/watch?v=rQBP9HmZDGk

Część 2: October 1958 [październik 1958] http://www.youtube.com/watch?v=qikkoocqgUE

Część 3: The Chosen Candidate [Wybrany kandydat]http://www.youtube.com/watch?v=giVuud52ijY

Część 4: The 1958 Conclave [Konklawe 1958] http://www.youtube.com/watch?v=ZQp00j4H3Kg

Część 5: Who was John XXIII? [Kim był Jan XXIII?]http://www.youtube.com/watch?v=WOgD0Yyoqts

Część 6: The 1963 Conclave [Konklawe 1963] http://www.youtube.com/watch?v=HCBNwhnHius

Część 7: Who was Paul VI? [Kim był Paweł VI?] http://www.youtube.com/watch?v=FeEkSJukLaw

Część 8: The Destruiction of the Mass [Zniszczenie Mszy]http://www.youtube.com/watch?v=vdIDIOwjGN4

Część 9: Year of Two Conclaves [Rok dwu konklaw]http://www.youtube.com/watch?v=cvUWfaXG9lk

Część 10: Cardinal Siri Confronted [Kard. Siri skonfrontowany]http://www.youtube.com/watch?v=iGk14Fau41U

Część 11: Conclusion [Wnioski] http://www.youtube.com/watch?v=R8wdrmFxSBQ

Część 12: The Underground Church [Kościół podziemny]http://www.youtube.com/watch?v=nTPZZLvFANo

Źródło: Henry Makow

DNA kapitana Raginisa Miesiąc temu, w rocznicę bitwy, w Wiźnie odbył się pogrzeb bohaterskich żołnierzy. Miesiąc temu, w rocznicę bitwy, w Wiźnie odbył się pogrzeb bohaterskich żołnierzy. Badania potwierdziły, że odnaleziono szczątki legendarnego dowódcy. Nie ma już wątpliwości, że szczątki znalezione niedawno w miejscu, gdzie w 1939 r. rozegrała się bitwa pod Wizną, należą do kapitana Władysława Raginisa. Ze szkieletu najlepiej zachowały się rzepki. I to właśnie je naukowcy poddali analizie w Zakładzie Medycyny Sądowej przy Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku. – Dokonaliśmy izolacji DNA mitochondrialnego z zabezpieczonego materiału kostnego i porównaliśmy je z DNA domniemanego krewnego. Wynik okazał się pozytywny. Obaj panowie są ze sobą spokrewnieni w linii żeńskiej – mówi „Rz” docent habilitowany Witold Pepiński. Próbka porównawcza pobrana została od Jacka Raginisa, wnuka siostry kapitana. – Wynik badania to wspaniała wiadomość. To symboliczne domknięcie historii kpt. Raginisa – mówi „Rz” Jacek Raginis. Pozytywna identyfikacja DNA kończy spór o ciało kapitana. Gdy kilka tygodni temu odnaleźli je i ekshumowali członkowie stowarzyszenia Wizna 1939, wywołało to sceptyczną reakcję ze strony lokalnych władz oraz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Choć miesiąc temu w Wiźnie odbył się uroczysty pogrzeb Raginisa, rada nie zgodziła się na umieszczenie na monumencie nazwiska oficera. Pozostawiono na niej wolne miejsce, które teraz zostanie zapełnione. – To było niezwykle przykre. Rada traktowała nas jak ludzi niepoważnych – mówi „Rz” Dariusz Szymanowski z Wizny 1939. – Nie dała nawet grosza na monument, na pogrzeb nie pofatygował się żaden jej przedstawiciel. Według niego zachowanie ROPWiM było „zadziwiające”. – Jak trzeba było stawiać w Ossowie monument poległym bolszewikom, to nie było żadnych przeciwwskazań. W jego osłonięciu osobiście brał udział sekretarz rady Andrzej Krzysztof Kunert. W tej sytuacji trudno powiedzieć, czyją „pamięć i męczeństwo” ta instytucja właściwie chroni – dodaje Szymanowski. Przedstawiciele rady podkreślali, że dopóki nie będzie absolutnej pewności, że szczątki należą do Raginisa, dopóty na płycie jego nazwiska umieścić nie można. Jednak członkowie Wizny 1939 już wcześniej przedstawili dowody świadczące o tym, że szczątki należą do legendarnego oficera. – Wśród odnalezionych przez nas kości znaleźliśmy medalik Raginisa, jego portmonetkę, fragmenty oficerskiego płaszcza i innego ekwipunku – wylicza Bogusław Szostkiewicz z Wizny 1939. – A także łyżkę od polskiego granatu obronnego, 11 odłamków oraz pętlę zrobioną z drutu. To dowodziło, że są to szczątki kapitana. Władysław Raginis – który od 7 do 10 września 1939 r. na czele 720 Polaków powstrzymywał pod Wizną 42-tysięczny korpus pancerny gen. Heinza Guderiana – poprzysiągł, że żywy nie odda Niemcom pozycji. Gdy z powodu braku amunicji musiał kapitulować, rozerwał się w bunkrze granatem. Po bitwie Niemcy przez kilka dni nie pozwolili ruszać jego ciała. Dopiero gdy było już w zaawansowanym stadium rozkładu, zgodzili się na pogrzeb. Spalone przez Niemców zwłoki leżały w bunkrze, którego wejście było zawalone rozbitym betonem. Miejscowi Polacy zrobili więc drucianą pętlę, którą narzucili na stopę oficera, i tak wydobyli je na zewnątrz. Właśnie dlatego odłamki granatu i druciana pętla były dowodem, że odnalezione szczątki należą do Raginisa.

Po bitwie kapitana pochowano tuż obok bunkra. Kiedy teren ten dostał się pod okupację Armii Czerwonej, Sowieci, którzy się obawiali, że grób stanie się miejscem polskich patriotycznych pielgrzymek, kazali wykopać ciało i umieścić gdzie indziej. Przeniesiono je w pobliże drogi. – Niemcy go zabili, Sowieci sprofanowali jego ciało, a Polacy o nim zapomnieli – dodaje Dariusz Szymanowski. – W III Rzeczypospolitej trwa kampania zohydzania tej postaci. Jeden z historyków mówił nawet, że nie jest pewne, czy Raginis naprawdę rozerwał się granatem, że być może zdezerterował. To, co zrobiliśmy, było więc naszą prywatną batalią o honor polskiego oficera.

http://www.rp.pl

Zob. też:

Sabaton przy grobie Raginisa.

Uroczystość pochowania kpt. Władysława Raginisa i por. Stanisława Brykalskiego.

Opluwanie polskiej historii i jej bohaterów przez powiązane z żydostwem media i sprostytuowanych „historyków”, to nic nowego w III Najjaśniejszej. Admina nie dziwi istnienie takiego robactwa. Admina dziwi swoboda, z jaką robactwo się rozłazi po społeczeństwie, wprowadzając prawa i moralność robactwa.

PiS i „komuna” w odwrocie Choć kampania należała do wyjątkowo nudnej, to jej wynik można uznać za wyjątkowo ciekawy. Przekonujące zwycięstwo PO, masakra postkomunistów, triumf Palikota i zaskakująca zadyszka Prawa i Sprawiedliwości, to najkrótsza ocena tego, co się stało. Zobaczmy, co to oznacza.

Lewica. Widowiskowa dekomunizacja dokonana na SLD przez Ruch Palikota, to nieoczekiwany efekt rajdu, jakiego dokonał po tej stronie sceny politycznej Janusz Palikot. Jego buńczuczne słowa z kampanii wyborczej „goodbye, Lenin”, skierowane do SLD, w pełni się zmaterializowały. Nie IPN, nie AWS, nie PiS, a Janusz Palikot, okazał się najskuteczniejszym dekomunizatorem postkomunistów. To oczywiście cieszy, ale kto wie, czy nie sprawdzi się tutaj powiedzenie o stryjku, siekierce i kijku, bo jako żywo, czym jest tak naprawdę Ruch Palikota, to chyba nie wie on sam. Zaciąg różnego rodzaju ekstremizmów, dokonany pod hasłem nowoczesnego państwa i wojującego ateizmu, to najprawdopodobniej nowy model lewicy, pod którym podpisało się już 10 proc. Polaków. To nowa, jakość. Specyficzna, bo specyficzna, ale charakteryzująca się największą dynamiką wzrostu, która ma przed sobą całkiem niezłe perspektywy. W przestrzeń publiczną wdarł się nurt dotychczas mocno marginalny, toksyczny dla tradycyjnych wartości, bardziej lewacki niż lewicowy, ale widać taki urok tej strony sceny politycznej. Po tych wyborach lewica na pewno nie będzie już taka sama.

Prawica. Nie potwierdziła się fala wznosząca. Miało być zwycięstwo PiS-u, a skończyło się kolejną przegraną. Na nic zdały się „aniołki prezesa”, schowanie na zaplecze partyjnych hunwejbinów i wyciszenie prezesa. Widać wyraźnie, że dzięki PiS-owi nastąpił w Polsce odwrót od prawicy. 1/3 głosów na zdeklarowaną prawicę, to w takim kraju jak Polska, tak naprawdę klęska. Nie pomogło wyduszenie konkurencji i obwołanie się przez PiS depozytariuszem wartości prawicowo-konserwatywnych. Prawica a’la PiS właśnie osiągnęła szczyt swoich możliwości. Wahadło wychyliło się na lewą stronę. Nie ma co się na to obrażać, tylko wyciągnąć wnioski. Nie wyciągnie ich Jarosław Kaczyński, bo jest politykiem dnia wczorajszego. Myślę, że nie jest już w stanie wygenerować z siebie jakąkolwiek energii zdolnej porwać Polaków, bo jego czas minął. Ba, PiS w takim kształcie, jakim jest, zszedł na pozycje formacji oldschoolowej i trącącej myszką. Nie jest nowoczesną prawicą sensu stricto. Najprawdopodobniej paliwem politycznym Prawa i Sprawiedliwości będzie teraz Ruch Palikota i obrona Polski przed „bezbożnikami”. I o to Platformie chodzi.

Maciej Eckardt

P.S. Ciekawe, czy PiS poprze teraz Nową Prawicę w sporze o ważność wyborów?

http://www.eckardt.pl/

Czy PiS kiedykolwiek było prawicą, niechby i nienowoczesną? Czy partia piłsudczykowska może być prawicą? – admin

Krótka historia pewnej koordynacji... albo zbiegu okoliczności. Oczywiście, takie „sploty wydarzeń” zdarzają się wtedy, gdy „nowy ład” przechodzi z jednej mądrości etapu do drugiej. Gdybym zapytał Państwa, o imię i nazwisko najsłynniejszego „smolanina” związanego z „wydarzeniami” z 10-go Kwietnia („smolanina” nie kremlina), to zapewne część osób wskazałaby ma W. Safonienkę, inni na I. Fomina, ale chyba większość wytypowałaby doc. S. Amielina, jako „gwiazdę nr 1” związaną od samego początku z kłamstwem smoleńskim. Amielin przyznał kiedyś (jak niejednokrotnie na to zwracałem uwagę) w przypływie szczerości w wywiadzie dla „NDz”, że dopiero TRZY dni „po katastrofie” zajął się jej dokumentacją „wypadku”. „Mieszkam i pracuję w Smoleńsku. W momencie tragedii przebywałem w mieście. Na miejsce katastrofy 10 kwietnia nie pojechałem. Byłem pewien, że nie uda mi się nic zobaczyć - miejsce katastrofy było szczelnie otoczone przez żołnierzy i milicję. Nikogo nie dopuszczano w pobliże. (…) Na miejsce katastrofy lotniczej przyjechałem 13 kwietnia. Właśnie wtedy wykonałem fotografie, które zamieściłem w internecie. W tym czasie żołnierze nie dopuszczali tylko do tego miejsca, gdzie leżały szczątki. Sam zaś odcinek, nad którym przelatywał samolot, był dostępny. Można było swobodnie obserwować drzewa ze ściętymi gałęziami, a nawet je fotografować. Wcześniej nie pozwalali tego robić.”

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100729&typ=po&id=po01.txt

(por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2010/07/co-gay-widziay.html

– w oryginale: „Co gały widziały” - blogspot nieco ścina tytuły, jeśli chodzi o polskie znaki :)). Trzy dni, a więc 13 kwietnia 2010, gdyż „wcześniej nie pozwalali tego robić” - tego, tzn. oglądania, fotografowania etc. Tego dnia zresztą, tj. 13-go kwietnia 2010, jak wiedzą nie tylko blogerzy zaangażowani w śledztwo obywatelskie (jak na ironię losu sam Amielin swoją dezinformację nazywa „śledztwem obywatelskim”

http://www.amielin.pl/main_results.asp

no ale nie mogło być inaczej – neokomunizm wypracowuje nowomowę wyższego rzędu aniżeli starosowiecki komunizm), ruszyła z hukiem „galeria Amielina” zawierająca setki zdjęć związanych z „katastrofą smoleńską” (dość szybko wieść o tej, dendrologicznej głównie, galerii rozeszła się wśród internautów, co było oczywiste przy powszechnym braku materiałów audio i wideo z „miejsca zdarzenia”) https://picasaweb.google.com/107906898396623830387/MWzNeJ

13 kwietnia więc „przyszedł” na medialny świat Amielin, a kiedy zstąpił na ziemię polską? Jak Państwo sądzą? Nikt chyba tego nie pamięta, więc podpowiem – to było NAZAJUTRZ po uruchomieniu galerii Amielina, a więc 14 kwietnia.

No i teraz pytanie za sto punktów – kto dzierżył palmę pierwszeństwa po „polskiej stronie”? Wszystko wskazuje na to, że nie kto inny a „Skrzydlata Polska”, która już właśnie 14-go kwietnia 2010 na swej stronie http://www.altair.com.pl/start-442

Opublikowała Skrzydlata Polska – Amielin (co musiało być osobistą zasługą T. Hypkiego) rewelacyjne i powalająca na kolana „analizy” Amielina – bez zbędnego sprawdzania, co to za gostek, z jakim rodowodem, czym się zajmował wcześniej, skąd przychodzi, jaką ma wiedzę w dziedzinie tego, o czym pisze etc. http://freeyourmind.salon24.pl/304592,fotoamator-specjalnego-znaczenia

Po prostu jakiś smolanin zrobił trochę zdjęć, opracował je, a polskie specjalistyczne pismo je upublicznia. Ani chybi więc rozdzielnik, z którego przyszły materiały Amielina musiał być tak „pewny”, że nikt zbędnych pytań nawet nie śmiał zadawać. Wszystko, więc potoczyło się piorunem, a sam Amielin z „człowieka znikąd” stał się supergwiazdą polskich mediów. Tego samego dnia przecież analizami Amielina podpiera się już rządowa telewizja TVN, oczywiście polegając na wiedzy ekspertów ze „Skrzydlatej Polski”. analizy dendrologiczne Amielina w TVN

Następnego dnia, tj. 15 kwietnia 2010, „cały świat” medialny w Polsce huczy i deliberuje nad dokonaniami „pasjonata lotnictwa” ze Smoleńska. Na dendrologiczne badania Amielina powołują się zgodnie agendy Ministerstwa Prawdy, jak TVN

http://www.tvn24.pl/-1,1652252,0,1,do-przechylu-doszlo-po-zderzeniu-z-duzym-drzewem,wiadomosc.html

czy „Czerska Prawda” http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,105741,7776556,Ostatnie_chwile_TU_154__samolot_zahaczyl_o_duze_drzewo_.html

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7779068,Nowa_grafika__samolot_mial_dobry_kurs__zabraklo_wysokosci.html

tabloidy, jak choćby „Fakt”

http://www.fakt.pl/Tupolew-nie-trafil-w-pas-Zobacz-grafike,artykuly,69353,1.html

ale też wyrafinowana intelektualnie „Rzeczpospolita” http://www.rp.pl/artykul/462344.html

- dosłownie jakby z jednej centrali wychodziło błogosławieństwo dla tych amielinowych materiałów. Nikt sobie nawet nie zawraca gitary, czemu akurat wygląd drzew smoleńskich jest najważniejszy, a nie schemat rozkładu szczątków, zeznania polskich świadków (typu Bahr czy Wiśniewski) oraz skala spustoszeń wraku. Tak rusza cała smoleńska legenda o drzewach, co zatrzymały „polskiego prezydenckiego tupolewa”. Legenda, o której nawet książki będą pisać rozmaici znawcy tematu, a którą wesprze się nawet „komisja Millera”. Jak to możliwe, że Amielin tak wycelował, że od razu trafił do „Skrzydlatej Polski”? Jak to się stało, że „Skrzydlata Polska” nawet nie poddała weryfikacji „badania” Amielina, tylko od razu potraktowała je jako podstawę do dalszych analiz i ekspertyz? Jak to się stało, że dendrologiczne rekonstrukcje Amielina zawojowały tyle redakcji polskich mediów? To po prostu przypadek. Taki, jakich wiele w „śledztwie smoleńskim” (z ginącą dokumentacją, z niszczonymi dowodami, z zaniechaniami i zafałszowaniami).

P.S. Ale Amielin powróci jako ten, który wskazał na... drugą wieżę na Siewiernym. O tym, tj. o tajemniczej wieży siewiernieńskiej, następnym razem. FYM

Największymi przegranymi jest Nowa Prawica (czyli stara UPR) oraz PJN. Żal Korwina, nie żal Kowala i Jakubiak Oficjalnych wyników wciąż nie ma, ale największymi przegranymi jest Nowa Prawica (czyli stara UPR) oraz PJN. Pierwszego ugrupowania mi żal, bo zawsze będę pamiętać, że w 1992 r. to właśnie maleńki klub Korwina-Mikke zgłosił wniosek o lustrację. Z kolei drugiego ugrupowania mi nie żal, głównie z tego powodu, że Michał Kamiński i Paweł Kowal tak mocno fraternizowali się z nacjonalistycznym obozem "pomarańczowych" na Ukrainie. Obaj politycy nadal będą mieli na szampana i kawior, bo dzięki głosom oddanym w eurowyborach na listę PiS mają jeszcze przez kilka lat zapewniony byt materialny . Potem być może wzorem Libickiego i Kluzik-Rostkowskiej przejdą do PO. Jeżeli jeszcze kogoś innego mi żal, to tych skądinąd porządnych działaczy PJN, którzy dali się namówić Kowalowi i Jakubiak, zaciągając kredyty pod zastaw swoich mieszkań. Będą to dla ich tragedie osobiste, bo przecież PJN nie przekroczył 3% i nie może liczyć na zwrot kosztów. Czy Kowal i Jakubiak spłacą te kredyty z własnej kieszeni? Wątpię.

Dziennik Ks. Isakowicza-Zaleskiego

Gdyby nie PKW przekroczylibyśmy 5% Zdaniem Tomasz Sommera niski wynik Nowej Prawicy to głównie efekt działań Państwowej Komisji Wyborczej. – Nową Prawicę zdemolowała PKW – powiedział redaktor naczelny Najwyższego Czasu! podczas trwającego w Warszawie spotkania wyborczego. – Widać wyraźnie, że gdyby nie decyzja PKW to przekroczylibyśmy 5%. Bez kampanii, bez możliwości prezentowania się w mediach publicznych osiągnęliśmy wynik lepszy niż brylująca w telewizji PJN – dodał Sommer. Przypominamy, że 1,1% Nowej Prawicy to wynik w skali całej Polski, o który partia walczyła jedynie w połowie kraju! PJN sondażowe 2,2% uzyskała prowadząc kampanie w całej Polsce – Ludzie nie wiedzieli, że startujemy. Nie było nas w połowie kraju. Byliśmy nieobecni w telewizji. Jeszcze dzisiaj dzwonili do mnie znajomi z Warszawy zdziwieni, że nie ma mnie na warszawskiej liście – powiedział nczas.com Janusza Korwin-Mikke. – Nie składamy broni. Będziemy się odwoływać – dodał lider Nowej Prawicy – Nowa Prawica to partia, której nie było w tych wyborach, która od tygodni nie była uwzględniana w żadnych sondażach. Pierwszy sondaż, który uwzględniał Nową Prawicę i został opublikowały w ogólnopolskich mediach to ten dzisiejszy, powyborczy! – stwierdził szef sztabu KNP. Przypominamy, że zgodnie z art. 210 § 2 Kodeksu wyborczego komitet wyborczy, który przy poparciu co najmniej 5000 osób zarejestrował listy kandydatów w co najmniej 21 okręgach wyborczych jest uprawniony do automatycznej rejestracji swoich list w całym kraju. Przepis ten nie zawiera żadnego ograniczenia w zakresie terminu, w którym winno dojść do zarejestrowania list w co najmniej połowie okręgów. KW Nowej Prawicy Janusza Korwina-Mikke terminowo (choć w ostatniej określonej przez prawo chwili) zgłosiła do PKW listy z poparciem wyborców w 25 okręgach. PKW “od ręki” zarejestrowała Nową Prawicę w 19 okręgach jednak podpisy poparcia w kolejnych dwóch uznano dopiero 6 dni po terminie zgłaszania list poparcia. Na skutek opieszałości PKW Nowa Prawica nie wystawiła kandydatów w całej Polsce a jedynie w 21 okręgach wyborczych. W elekcji nie wziął udziału Korwin-Mikke, który urzędniczy precedens nazwał “niesłychanie niebezpiecznym” ponieważ umożliwia on “dowolne przeciąganie czynności sprawdzających jednym komitetom, a ekspresowe załatwianie innych”. Tomasz Sommer

Po wynikach sondaży. "Wygląda na to, że mamy 1% poparcia. Obiektywnie: nawet nieźle" Wygląda na to, że mamy 1% poparcia. Obiektywnie: nawet nieźle. Nie było nas w ani jednej debacie w żadnej TV – to skąd normalny człowiek miał wiedzieć, że startujemy? W największych miastach: Elbląg, Gdańsk, Gdynia, Olsztyn, Opole, Poznań, Radom, Słupsk, Warszawa, połowa miast na Śląsku – w ogóle nie można było na nas zagłosować – a przecież wiadomo, że jesteśmy partią „miejską”, po wsiach uzyskującą 0,1% głosów. Jeszcze miesiąc temu w sondażu zamówionym przez p.Janusza Palikota mieliśmy wynik dwa razy wyższy, niż Ruch Palikota! Ruch Palikota był w debatach – my: nie. Więc wrogowie „Bandy Czworga” przerzucili swoje głosy na RP. W tym sondażu RP miał 3,8% – my 7,6% - to w sumie akurat tyle, co uzyskał p.Palikot. Oczywiście na Niego przerzuciła glosy część wyborców SLD – a część naszych zagłosowała na Prawicę RP, PiS (do czego wzywało kilkoro działaczy KNP!) lub PJN (do czego wzywały trzy okręgi KNP – konsekwencje zostaną wyciągnięte...) - a część nie poszła na wybory. Spokojnie. Patrzymy na rozanielone gęby ludzi z „Bandy Czworga” - i mówimy:

Trupy to jutrzejsze dziś ucztują. I przypominamy słowa pewnego socjalisty:

Być zwyciężonym – i nie ulec – to zwycięstwo!. Nasza konkurencja na Prawicy: PJN, PR – nie przeżyje tej klęski. A my za rok spróbujemy przejąć rząd dusz. Dziennik JKM

Rafał Ziemkiewicz: to fenomen, że po czterech latach tak złych rządów nic się nie zmieniło Rafał Ziemkiewicz w czasie wieczoru wyborczego w TVP1:

Te wybory pokazują - zakładając oczywiście, że wynik się sprawdzi - że scena jest zabetonowana. Nie tylko scena partyjna, ale podział kulturowy, na którym ona się opiera. To jest fenomen rzeczywiście, że po czterech latach tak złych rządów i po tak złej kampanii wyborczej, jaką zrobiła Platforma, nic się nie zmieniło. Nie wierzę i absolutnie nie sądzę, żeby Angela Merkel cokolwiek zrobiła. Myślę, że to jest humbug tak naprawdę. I nie sądzę, żeby program Tomasza Lisa coś zmienił. Polacy kierują się takim wyrachowaniem: no dobra, ten kto rozgrzebał, niech teraz dokończy. Polacy jeszcze nie są gotowi na wielką zmianę. Jarosław Kaczyński obstawia taką wielką zmianę. On się nie kieruje logiką, którą kieruje się reszta sceny politycznej. Gdyby on kombinował tak, jak w demokracji się kombinuje, to by wziął badania socjologiczne i zobaczył, jakie hasła działają. Patriotyzm – nie działa, godność narodowa – nie działa. On się na tym opiera nie dlatego, że jemu takie badania wychodzą, tylko dlatego, że prawdopodobnie traktuje je jako przedłużenie misji jeszcze z czasów PRL-u, czyli stawia Polakom wybór: możecie mnie wybrać, jak chcecie zmienić wszystko. not. Morg

Korwin-Mikke o wystąpieniu z unii walutowej Ponieważ wszyscy mówią o możliwym rozpadzie „strefy €uro” (European Monetary Union), a „Najwyższy CZAS!” cytował nawet opinię, że wyjście z EMU jest niemożliwe – i jest to „zarówno prawna, jak i polityczna opinia KE” – zajrzałem do Sieci. I przekonałem się, że wcześniej zrobił to już bardzo poważny blogger {Trystero} – czego owocem jest wpis pt. „Strefa euro: trudno wejść, a wyjść jeszcze trudniej” http://www.trystero.pl/archives/4450

Zajrzał on do „Legal Working Paper Series” wydawanych przez Europejski Bank Centralny (ECB), a konkretnie do numeru 10 z grudnia 2009 roku. Publikacja ta nosi tytuł „Wycofanie się i wykluczenie z Unii Europejskiej (EU) i Unii Walutowej i Ekonomicznej (EMU). Przemyślenia”. {Trystero} pisze: „Nie jestem prawnikiem, więc nie mogę sobie pozwolić na krytyczną ocenę zawartych w artykule też. Mogę je jednak przytoczyć, ponieważ są one bardzo istotne dla dyskusji o tym, czy Grecja lub inne państwa zdecydują się na porzucenie euro – tym bardziej, że tekst napisał radca prawny ECB”. Na szczęście ja mogę sobie na to pozwolić – bo byłoby bardzo niedobrze, gdyby tylko prawnikom wolno było krytykować prawników. A pierwsza moja krytyczna uwaga jest banalna. Otóż po raz kolejny potwierdza się, że UE to jeden wielki bałagan prawny. Jeśli ktoś pyta eksperta, czy jakieś zdarzenie zajdzie, to oczekuje odpowiedzi: „Jest to bardzo prawdopodobne”, „Chyba tak” albo „Na pewno nie!”. Jeśli jednak ktoś pyta prawnika, czy coś jest legalnie możliwe – to oczekuje odpowiedzi: „TAK!” albo „NIE!”. Jak mówi, bowiem w tej materii Pismo Święte:, „Co nadto jest – od Złego jest”.

{Trystero} podaje, że „Dwie najważniejsze kwestie [wątpliwości? – JKM] rozwiano już w abstrakcie: wyjście państwa członkowskiego ze strefy euro (EMU) bez jednoczesnego opuszczenia Unii Europejskiej (EU) jest z prawnego punktu widzenia totalnie nieprawdopodobne; wykluczenie państwa członkowskiego z EMU i EU, choć możliwe do osiągnięcia pośrednimi krokami, jest z prawnego punktu widzenia niemal niemożliwe”. Otóż prawo studiowałem tylko rok, ale uczono mnie, że „niemal niemożliwe” oznacza po polsku „możliwe”. Tak więc nadal nic nie wiemy – poza tym, że wiemy, że nikt nic nie wie. Nie zgadzam się tylko z uwagą {Trystero}: „Co ciekawe, z tekstu wynika, że choć opuszczenie przez państwo członkowskie EU musiałoby oznaczać także opuszczenie EMU to nie musiałoby oznaczać pozbawienia możliwości używania euro jako waluty”. Otóż to wynika nie tyle z tekstu, lecz z prostego faktu, że istnieje sobie państewko zwane Czarnogórą – i walutą jest tam €uro, choć Montenegro do UE nie należy.

Teraz o praktyce. {Trystero} pisze: „Proszę zwrócić uwagę na podstawowe kroki, jakie państwo opuszczające bez negocjacji EMU musiałoby zrobić: powołać nową walutę lub przywrócić walutę sprzed wejścia do EMU; pozyskać kapitał z ECB, który został tam złożony przez bank narodowy w momencie tworzenia EMU, oraz zasilić bank centralny rezerwami walutowymi wytransferowanymi do systemu euro; przywrócić pełną niezależność w kreowaniu polityki monetarnej bankowi narodowemu. Z całą pewnością wykonanie tych czynności unilateralnie będzie niezwykle trudne z prawnego punktu widzenia, tym bardziej że konsekwencje tych działań dotkną praktycznie każdy podmiot gospodarczy w państwie jednostronnie występującym z EMU”. Otóż te „bardzo trudne” działania poczyniło w 1918 roku każde państwo opuszczające np. Imperium Wszechrusi czy CK Austro-Węgry. I jakoś dały sobie z tym radę. Ciekawe są uwagi: „Proszę także zwrócić uwagę, że Traktat Lizboński nie wspomina bezpośrednio o możliwości opuszczenia EMU (choć znajduje się w nim »klauzula wyjścia« z UE – przyznająca pośrednio prawo do jednostronnego wyjścia po dwuletnich, nieskutecznych negocjacjach). Istnieją dwie interpretacje tego »milczenia« Traktatu o możliwości opuszczenia EMU. Pierwsza głosi, że możliwość opuszczenia EMU jest oczywista, i oznacza, że opuszczenie EMU jest opuszczeniem EU, ponieważ członkostwo w EMU jest prawnym zobowiązaniem członków UE (z wyjątkiem tych z klauzulą opt-out). Druga zakłada, że opuszczenie EMU przez państwa członkowskie nigdy nie było brane pod uwagę przez twórców Traktatu. Ta interpretacja zgodna jest z zapisem traktatu powołującego EMU, który podkreśla nieodwracalność (irreversibility) procesu wymiany walut narodowych na euro. Druga interpretacja zakłada jednak, że możliwe jest tylko negocjowane wyjście z EMU. W kwestii wykluczenia z EU i EMU – istniejące traktaty nie przewidują takiej możliwości. Najbardziej ostrą sankcją, jaka może być nałożona na państwo członkowskie, jest zawieszenie części jego praw wynikających z członkostwa w UE, w tym prawa głosu w Radzie. Autor analizy zwraca jednak uwagę, że istnieją możliwości pośredniego wykluczenia państwa z EU: poprzez wykorzystanie procedury pogłębionej współpracy (enhanced co-operation procedure); poprzez zawarcie nowego traktatu”. Wyrzucanie kogoś przy pomocy „pogłębiania współpracy” to typowa euronowomowa. Nie wiem, o co tu chodzi. Natomiast możliwość druga to zawarcie przez państwa UE – z wyjątkiem tego, które ma zostać wyrzucone – nowego traktatu, identycznego z lizbońskim, z pominięciem nazwy tego państwa. Trudne do wyobrażenia – bo bardzo wiele państw skorzystałoby z możliwości, by też wystąpić lub przynajmniej wytargować jakieś przywileje. Przecież na moment odzyskałyby wtedy niepodległość! Ostateczna konkluzja {Trystero} jest taka: „opuszczenie strefy euro przez jakieś państwo członkowskie jest scenariuszem bardzo mało realnym, ale o potencjalnie bardzo dużych konsekwencjach dla danego państwa i strefy euro. Jeśli do potencjalnych komplikacji prawnych i instytucjonalnych dodamy gigantyczne komplikacje ekonomiczne (które najłatwiej jest sobie uświadomić, przypominając sobie, jak skomplikowany był proces wprowadzania euro), to możemy dojść do wniosku, że wyjście ze strefy euro nie jest traktowane jako poważny scenariusz polityczno-ekonomiczny w sytuacji braku ekstremalnie silnych czynników destabilizacyjnych (wojna, implozja systemu finansowego etc.)” Ja jednak pozwalam sobie twierdzić, że to tylko dla tych federastów wszystko jest strasznie skomplikowane – bo ONI wszystko robią tak, by niczego nie zmienić, zadowolić wszystkie grupy interesów, a jeszcze dać zarobić kupie gigacwaniaków… Aleksander Macedoński nie takie węzły rozplątywał. Tyle że wtedy nie istniały związki zawodowe… JKM

Point de reveries! Zapowiadany z wielkim przytupem jako sukces polskiej prezydencji w UE dwudniowy szczyt Partnerstwa Wschodniego okazał się niewypałem, a informacje o nim szybko zniknęły z łamów gazet i anten radiowo-telewizyjnych. Bo też i nie było się czym chwalić. Wprawdzie na szczycie pojawiły się liczne delegacje z Naszą Złotą Panią Anielą, pilnującą, by ten szczyt „klubu trzeciego miejsca” nie zagroził w najmniejszym stopniu strategicznemu partnerstwu niemiecko-rosyjskiemu - ale rozjechały się z niczym, jeśli nie liczyć deklaracji, że Partnerstwo Wschodnie powinno się „umacniać”, zwłaszcza w aspekcie finansowym, co w przełożeniu na język ludzki oznacza, żeby Unia Europejska obsypywała tamtejszych Umiłowanych Przywódców złotem. Wprawdzie Józef Barroso coś tam swoim zwyczajem naobiecywał, ale czy rzeczywiście Unia sypnie złotem w sytuacji, gdy nie tylko musi coś zrobić z rozpętanymi przez Francuzów awanturami arabskimi w Północnej Afryce, ale i sama zaczyna się sypać - to raczej wątpliwe. Dodatkowym powodem fiaska szczytu były mocarstwowe pozy, zademonstrowane z inicjatywy bufonowatego ministra Sikorskiego wobec Białorusi. Na szczyt nie został zaproszony prezydent Łukaszenko, tylko jego minister spraw zagranicznych, który w tej sytuacji wydelegował ambasadora, którego z kolei nie zaproszono na uroczystą kolację. W rezultacie wojnę ministra Sikorskiego z Aleksandrem Łukaszenką kurtuazyjnie wsparły jedynie państwa Unii Europejskiej, podczas gdy deklaracji potępiającej białoruski reżim nie podpisała ani Ukraina, ani Armenia, ani Azerbejdżan, ani nawet Gruzja. Każde z tych państw, bowiem jest świadome, że w każdej chwili może być oskarżone o to samo, zresztą nie bez powodów. Nawiasem mówiąc, za oprymowanie byłej premier Julii Tymoszenko napiętnowana została Ukraina - ale na Wiktorze Janukowyczu nie zrobiło to większego wrażenia. W tej sytuacji o trudno było mówić o jakimkolwiek dyplomatycznym sukcesie polskiej prezydencji, co oznacza, że Pan Bóg jednak nie uległ molestowaniu Go w tej sprawie przez JE abpa Józefa Kowalczyka, który na warszawskim Ursynowie odprawił specjalną Mszę św. na tę intencję. Trudno zresztą, by Pan Bóg nie zdawał sobie sprawy z tego, co rozumie każde dziecko - oczywiście z wyjątkiem ministra Sikorskiego, chłopczyka już wprawdzie dużego, ale któremu parcie na karierę najwyraźniej pada na rozum. Rzecz w tym, że państwa Wschodniej Europy doskonale widzą uzależnienie Polski od Niemiec, a w tej sytuacji nie mają żadnego powodu, by cokolwiek uzgadniać z Polską. Od razu wolą wszystko uzgadniać z Niemcami, bo wiedzą, że co tam uzgodnią, to będzie uzgodnione, podczas gdy w przypadku Polski, która nawet nie może samodzielnie, to znaczy - bez zatwierdzenia ze strony unijnego komisarza do spraw energii Guntrama Oettingera - kupić sobie gazu na zimę, nie jest to takie pewne. Wystarczy zresztą popatrzeć na Litwę, która czując za sobą niemiecką protekcję, lekce sobie waży wszystkie srogie miny i noty ministra Sikorskiego, by sobie to uświadomić. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na błyskawiczną reakcję Rosji, która zaledwie w kilka dni po fiasku szczytu Partnerstwa Wschodniego wystąpiła z inicjatywą Unii Eurazjatyckiej, na początek z udziałem Rosji, Kazachstanu i Białorusi, ale w perspektywie - również Kirgistanu, Turkmenistanu, a przede wszystkim - Ukrainy. Wprawdzie Ukraina podtrzymuje swoje zaangażowanie w „dążenie” do Unii Europejskiej, ale jeśli Niemcy bardziej cenić sobie będą strategiczne partnerstwo z Rosją niż eksperymenty z Ukrainą, to nie można w perspektywie wykluczyć, że Europa zostanie trwale podzielona na strefy wpływów, mniej więcej wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow, z drobną korektą na republiki bałtyckie, których aneksji do ZSRR nigdy nie uznały Stany Zjednoczone i które z tego względu są dzisiaj w NATO - a więc po zachodniej stronie wspomnianej linii demarkacyjnej. Skoro pokazała ona swoje zalety w roku 1939, to znaczy, że może mieć je nadal, a skoro tak, to niczego wykluczyć nie można zwłaszcza w sytuacji, gdy Niemcy próbują wykorzystać kryzys finansowy w strefie euro do przyspieszenia budowy IV Rzeszy. Oczywiście wszystkie te sprawy nie wywołują większego, a prawdę mówiąc - żadnego rezonansu w dobiegającej końca kampanii wyborczej, w której największą sensacją stała się telewizyjna audycja „Tomasz Lis na żywo”, podczas której red. Lis próbował rozsmarować na podłodze prezesa Jarosława Kaczyńskiego, ale nie tylko mu się to nie udało, a na domiar złego można było odnieść wrażenie, że to jego rozsmarował na podłodze Jarosław Kaczyński. Oczywiście nic z tego nie wynika, poza tym, że ten cały red. Lis, to cienki Bolek i nie wiadomo, za co właściwie państwowa telewizja tak hojnie futruje go pieniędzmi. Już choćby z tego powodu żaden normalny człowiek nie może odczuwać najmniejszych oporów przed odmową płacenia abonamentu, bo przykładanie ręki do finansowego wspierania działalności redaktora Tomasza Lisa nie da się pogodzić nawet z najluźniej pojmowanymi rygorami moralności. Więc w kampanii wyborczej dominują przekomarzania i licytacje, co też poszczególne komitety nie zrobią, kiedy obejmą władzę. Tymczasem sondaże pokazują, że na samodzielne stworzenie rządu przez jakikolwiek komitet wyborczy na razie się nie zanosi. Homo Homini przewiduje, że PO uzyska 30,1 proc., podczas gdy PiS - 29,1, PSL - 10,4, SLD - 9, podobnie jak Ruch Palikota. OBOP z kolei daje Platformie 32 procent, PiS-owi - zaledwie 21, SLD - 9. Ruchowi Palikota - 7 a PSL-owi - 6. Najhojniejszy dla Platformy jest OBOP, według którego uzyska ona aż 46 proc, podczas gdy PiS - 31, SLD - 9, PSL - 5, a Ruch Palikota zaledwie 4, a więc - poniżej progu wyborczego. CBOS znowu daje Platformie 37 proc, PiS-owi - zaledwie 20, SLD - 7, PSL - 6 i Ruchowi Palikota - 2, więc też poniżej progu. I wreszcie sondaż SMG KRC, który Platformie daje 34 procent. PiS-owi - 29, SLD - 8, Ruchowi Palikota - 7, a PSL-owi - 6 procent. Na podstawie wspomnianych sondaży widać wyraźnie, że najbardziej prawdopodobną koalicją, jaka wyłoni się po wyborach, będzie koalicja PO z SLD i PSL-em, albo Ruchem Palikota - o ile oczywiście uda mu się przekroczyć 5-procentową klauzulę zaporową. Zatem - żadnego przełomu, tylko kontynuacja, z zaostrzoną retoryką antykościelną i w ogóle - antyreligijną, zgodnie z obowiązującymi w UE standardami - zaś słabnące państwo coraz szybciej będzie ześlizgiwać się po równi pochyłej ku swemu przeznaczeniu. SM

Felieton w służbie ciszy Zapadła cisza wyborcza, to znaczy - wszyscy udają, że żadnych wyborów nie ma i panuje upragniona jedność moralno-polityczna naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, który - jak wiadomo - nie ma ważniejszych problemów, jak rozważać otchłanne różnice między przodkiem a tyłkiem i podziwiać cudną budowę tronu monarszego; jego poręcze słodkie i nogi sprawiedliwe - ooo, zwłaszcza sprawiedliwe nogi, z których jedna, jak wiadomo, jest lewa, a druga znowu dla odmiany - prawa, toteż były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa - do którego jak najbardziej pasują słowa Maurycego Mochnackiego o wielkim księciu Konstantym, że „los swej ironii wobec nas dalej posunąć nie chciał - może też i nie śmiał” - na rozkaz Sił Wyższych raz wspierał lewą, a raz prawą nogę, na skutek czego znalazł się między nogami, co niektórzy złośliwcy, których w naszym nieszczęśliwym kraju przecież nie brakuje, uznali za najlepszą ilustrację powiedzenia: właściwy człowiek na właściwym miejscu. Inna rzecz, że Siły Wyższe, czyli bezpieczniackie watahy, którymi w owym czasie z sowieckiego nadania dowodził generał Czesław Kiszczak, nieźle sobie z naszego mniej wartościowego narodu zakpiły, najpierw wyznaczając nam na prezydenta generała Wojciecha Jaruzelskiego, a potem - Lecha Wałęsę. Wysunięcie generała Jaruzelskiego miało bowiem oznaczać, że komunizm został u nas obalony, a cóż mogło lepiej tego dowodzić, niż wyznaczenie na prezydenta akurat przywódcy owych, rzekomo właśnie obalonych komunistów? A potem Lech Wałęsa między nogami - widok, trzeba przyznać, niezapomniany, podobnie jak różne semantyczne wynalazki naszego Umiłowanego Przywódcy, jak np. „jestem za, a nawet przeciw”, czy też „plusy dodatnie i plusy ujemne”, które w wielu ludziach wzbudziły niezachwiane przekonanie, że kto słucha pana prezydenta, ten sam sobie szkodzi. Podobnie zresztą i teraz, kiedy ze swoim orędziem do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego wystąpił prezydent Bronisław Komorowski, też - niczym ewangeliczny setnik - mający wprawdzie pod sobą żołnierzy, ale jednocześnie pozostający pod władzą Sił Wyższych, a kto wie? - może nawet - starszych i mądrzejszych. Z orędzia pana prezydenta przebija świadomość sukcesu, czemu oczywiście trudno się dziwić, bo czyż jeszcze kilka lat temu można było się spodziewać, że w osobie Bronisława Komorowskiego obcujemy z przyszłym prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju? Tego nikt spodziewać się nie mógł, bo wprawdzie wiadomo, że każdy nosi w plecaku buławę marszałkowską, ale przecież nie prezydencką, o ile w ogóle buława prezydencka istnieje. Zwróciła na to uwagę pewna ministrowa. W środku nocy obudziła małżonka pytając, „czy ty cymbale kiedykolwiek myślałeś, że będziesz spał z ministrową?” W takiej sytuacji trudno się dziwić, że i pan prezydent Komorowski intensywnie przeżywa świadomość sukcesu i chciałby ją zaszczepić również i naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu; chciałby nas podnieść, uszczęśliwić, chciałby nim cały świat zadziwić - i tak dalej. Bardzo to ładnie z jego strony zwłaszcza w momencie, gdy zapada cisza wyborcza i można publicznie mówić tylko same dyrdymały bez narażania się na cios surowej ręki sprawiedliwości ludowej, za pośrednictwem niezawisłych sądów. A skoro już o niezawisłych sądach mowa, to warto zauważyć, że świetnie pasuje do nich spostrzeżenie pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego, który w bajce o zajączku jednym młodym zauważył, że „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”. Podobnie i w naszym demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Jak tylko Siły Wyższe rozkazały, że z ugrupowań twierdzących, iż są antysystemowe, wolno będzie dopuścić do pełnego udziału w wyborach tylko Ruch Palikota, a wszystkim innym - wara - to żaden z jakże licznych niezawisłych sądów nie odważył się tego rozkazu zakwestionować i albo uznał skargę Janusza Korwin-Mikke na PKW za „prostest wyborczy” i pod tym pretekstem pozostawił ją bez rozpoznania, albo też uznał się w ogóle za niewłaściwy (ciekawe, że dotychczas żaden sąd nie uznał się za niewłaściwy przy inkasowaniu forsy od Rzeczpospolitej; każdy jest właściwy - zgodnie ze spostrzeżeniem Franciszka Villona: „Nie są podobni do mularzy którzy mur wznoszą w wielkim trudzie. Tu się pomocnik nie nadarzy; sami se zżują, dobrzy ludzie”) - i w ten sposób spełniło się nie tylko spiżowe spostrzeżenie Ojca Narodów, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to - kto liczy głosy, ale i uwaga przezeń nigdy nie wypowiedziana w żadnych spiżowych słowach - że jeszcze ważniejsze jest takie skonstruowanie wyborczej alternatywy, by zawsze wygrała demokracja, co w moich czasach w kołach wojskowych określało się porzekadłem: „tak czy owak - sierżant Nowak”. Nic, zatem dziwnego, że i pan prezydent Bronisław Komorowski w swoim orędziu zaklina nas byśmy statystowali przy zwycięstwie demokracji, cokolwiek by to dla nas oznaczało. Ciekawe, dlaczego mu tak na tym zależy; dopuszczam nawet taką myśl, że ci wszyscy prezydenci w sekrecie się między sobą zakładają, który spośród nich najlepiej potrafi swoim obywatelom zrobić wodę z mózgu - żeby myśleli, że z tą całą demokracją i jej zwycięstwami, to wszystko naprawdę i zwycięstwu demokracji statystowali w podskokach. A potem, kiedy już jest, jak to mówią - „po harapie”, porównują frekwencję w poszczególnych krajach i największy przegrany stawia wszystkim szampana, zaś największy filut wznosi toast przechodnim puharem „Króla Frajerów”. Bo przecież ci wszyscy prezydenci też muszą od czasu do czasu się zrelaksować, a gdzież lepiej to zrobić, niż we własnym gronie? Dlatego też tak się odwiedzają, tak się goszczą, tak sobie świadczą - chociaż oczywiście, kiedy już naprawdę przychodzi co do czego, to „brat brata w d... harata” bez żadnej staroświeckiej rewerencji. Ponieważ w tej idiotycznej „ciszy wyborczej” wszelka agitacja została surowo zabroniona i w razie jej naruszenia niezawisłe sądy jeden przez drugiego uznawałyby się za „właściwe” i soliły surowe kary, to ja żadnego losu też kusić nie zamierzam - jednak nie mogę oprzeć się wygłoszeniu uwagi na temat gazu łupkowego, który przecież do żadnych organów konstytucyjnych nie kandyduje, chociaż oczywiście wszyscy kandydaci na naszych Umiłowanych Przywódców się nim nasładzają. Z przekomarzań, jakie odbywały się przed zarządzeniem idiotycznej „ciszy wyborczej” wynikało, że nasi Umiłowani przywiązują ogromną wagę do koncesji; kto dostanie, ile za to weźmie i gdzie schowa szmal. Przyznam się, że byłbym zdumiony, gdyby okazało się, iż w sprawie koncesji nikt jeszcze nie został skorumpowany, to znaczy mówiąc wprost - przekupiony przez tych, którzy te koncesje zamierzają dostać. Już my z tego gazu powąchamy tylko spaliny, za które w dodatku będziemy musieli starszym i mądrzejszym zapłacić za naruszenie norm ochrony naturalnego środowiska i globalne ocieplenie. Zanim jednak to nastąpi, demokracja zwycięży również w naszym nieszczęśliwym kraju, a już następnego dnia rozpocznie się dla nas wszystkich bolesny, a dla pewnej niewielkiej grupy - radosny powrót do rzeczywistości. Zaczną przyjmować telefony z gratulacjami i propozycjami korupcyjnymi, ich przyjaciele będą się przymierzać do koncesji na hurtownie spirytusu, przyjaciółki zaprenumerują „Twój Styl” i obstalują sobie lekcje jedzenia bezy - i tak dalej, i tak dalej - a tymczasem słońce będzie wschodziło coraz później, a zachodziło coraz wcześniej, z dnia na dzień w naszym nieszczęśliwym kraju będzie robiło się coraz zimniej i brzydziej, aż wreszcie wszystko ściśnie mróz - aż do następnej odwilży - może za sto lat? SM

Opłaty za przedszkola nie zgodne z konstytucją? „Burdello” – po polsku Paradoks jakże typowy dla Polski gdzie prawo służy tylko lepszemu samopoczuciu osobników je stanowiących. Jak donosi Gazeta Prawna (LINK) pewien obywatel z podwarszawskiej gminy po przeczytaniu szczegółowo konstytucji RP doszedł do wniosku, że opłata za przedszkole pobierana przez samorządy (nie dotyczy to przedszkoli prywatnych) stoi w sprzeczności z zapisami w Konstytucji RP. Swoim spostrzeżeniem obywatel ten podzielił się Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Konstytucjonaliści przyznają, że skarga może być zasadna. Chodzi o to, że w przedszkolach odbywa się jeszcze w tym roku obowiązkowa edukacja 6-latków w ramach zerówki. Dzieci, które nie dały się spacyfikować samorządom i wyrzucić z przedszkoli do zerówek szkolnych (osławiona reforma pani Hall) edukują się ostatni rok w przedszkolnych zerówkach. W Konstytucji RP jest zapis z jednej strony, że nauka jest obowiązkowa do 18 roku życia ale poniżej jest mowa, że nauka w szkołach jest bezpłatna. Niby szkoła to nie przedszkole ale dzieci w zerówce przedszkolnej są objęte przymusem edukacyjnym, który według konstytucji jest „bezpłatny”. Należy dodać, że od przyszłego roku szkolnego tj. 2012/2013 (jeśli reforma dys(edukacji) autorstwa pani Hall nie wyląduje w koszu na śmieci gdzie jest jej miejsce) wszystkie 6-latki zmuszone będą chodzić do 1-szej klasy do szkoły (jakoś nie dowierzam tow. premierowi, że dotrzyma swoich obietnic złożonych na tydzień przed wyborami o odroczeniu o rok tego obowiązku - wszyscy pamiętają, że prominentny polityk PO Aleksander Grad na zarzut, że partia co innego obiecywała w kampanii wyborczej a co innego robi po zwycięstwie odpowiedział w przypływie rozbrajającej szczerości: "Kampania rządzi się różnymi prawami" ). Jednak ta sama reforma wprowadza przymusową edukacje przedszkolną (odpowiednik obecnej zerówki dla 6-laktów zwany „przygotowaniem przedszkolnym”) dla dzieci 5 letnich. Te zajęcia przymusowe póki co mają odbywać się w przedszkolach i powinny być bezpłatne jednak samorządy najpewniej nadal będą wymagały odpłatności za pobyt dzieci w przedszkolu tak samo jak dziś żądają tego od coraz mniej licznej grupy 6-latków, które przebywają w zerówkach przedszkolnych a nie w szkolnych. Tak oto okazało się po raz kolejny, że Konstytucja sobie a życie sobie. Czyli reasumując z jednej strony pod groźbą kuratora sądowego czy odebrania praw rodzicielskich państwo zmusza nas do posłania dziecka (5-letniego) do przedszkola (od roku szkolnego 2012/2013) każąc nam płacić za tą edukacje mimo, że w Konstytucji nie ma takowego „nakazu płatniczego”. Idąc tym tropem samorządy próbowały wprowadzić w przedszkolach w tym roku (2011/2012) opłaty „za nadgodziny” czyli obowiązkowe 5 godzin wynikające z programu edukacyjnego i resztę „komercyjną” o czym pisano we wpisie p.t. : Podwyżki w państwowych przedszkolach o 70%. Wygląda więc na to, że po raz kolejny upadł mit „darmowej edukacji” (wymysł wszelkiej maści „socjalistów”, którzy chyba w życiu nie kupili dziecku podręczników, tornistra i kilku innych rzeczy niezbędnych do nauki) podobnie jak mitem i fikcją literacką jest konstytucyjny kalambur zawarty w art. 2 „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.” Jak ogólnie wiadomo „ sprawiedliwość społeczna” różni się od normalnej „sprawiedliwości” mniej więcej tak samo jak krzesło i „krzesło elektryczne”. Tu dodać należy, że w wyniku „reformy pani Hall” gdzie według zamysłów pana Boniego (TW „ZNAK”) chodzi przede wszystkim o dostarczenie jak najszybciej młodego i świeżego „mięsa armatniego” do płacenia składek ZUS, NFZ i podatków zachodzi konieczność zmiany konstytucji a art. 70 pkt. 1 gdzie mowa jest o obowiązkowej edukacji do roku 18. Skoro posyłamy dzieci do szkoły w wieku lat 6 a nie 7 a chcemy by szybciej stanęły przy maszynach i płaciły podatki (na utrzymanie pana Boniego i jego kolegów) to trzeba zmodyfikować granicę 18 lat na co najmniej lat 17 a najlepiej od razu lat 15 by zachować pozory dbałości o edukacje „młodego narybku” i będzie git dla wszystkich. Sąd Najwyższy czy Trybunał Konstytucyjny będzie miał nie lada dylemat. Będzie musiał albo zakazać pobierania opłat (biedne samorządy wyciągną rękę do pustego mieszka pani Hall) idąc w zaparte i udając, że zapisy Konstytucji gwarantującej „darmową edukacje” do 18 roku życia obowiązują, albo powiedzieć, że Konstytucja jest nic nie znaczącym świstkiem papieru (faktycznie takim jest od dość dawna) i opłaty mogą być pobierane według widzi mi się urzędników. Zaiste niezły orzech do zgryzienia będą mieli uczeni w prawie panowie i panie „profesory”. Dla przypomnienia posłużmy się cytatem z Konstytucji RP:

Art. 70.

1. Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa.

2. Nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna. Ustawa może dopuścić świadczenie niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością.

3. Rodzice mają wolność wyboru dla swoich dzieci szkół innych niż publiczne. Obywatele i instytucje mają prawo zakładania szkół podstawowych, ponadpodstawowych i wyższych oraz zakładów wychowawczych. Warunki zakładania i działalności szkół niepublicznych oraz udziału władz publicznych w ich finansowaniu, a także zasady nadzoru pedagogicznego nad szkołami i zakładami wychowawczymi, określa ustawa.

4. Władze publiczne zapewniają obywatelom powszechny i równy dostęp do wykształcenia. W tym celu tworzą i wspierają system ….

2-AM – blog

Lewica w natarciu Wyniki wyborów potwierdziły, że będziemy mieli do czynienia z reelekcją rządu Platformy Obywatelskiej. Rządu, który ma na swoim koncie potężną liczbę afer i błędów. Dlaczego zatem reelekcja? To w dużej mierze wynik dominacji medialnej i gospodarczego kryzysu, który puka do naszych drzwi, a którego obywatele wciąż nie są świadomi. PO udało się na skutek pewnych manipulacji finansowych oddalić zapaść finansów publicznych, ale w przyszłym roku sytuacja może być inna. Nie ulega jednak wątpliwości, że w dużym stopniu kampania straszenia PiS-em się powiodła. Wielu ludzi uwierzyło, że autostrady zostaną “aresztowane”, gdy wygra ta partia. Jak dalece skuteczna jest w naszym kraju propaganda, jak wielkie triumfy święci polityczny matrix, najlepiej widać po wyniku wyborczym partii Palikota. Dla PiS sytuacja jest jeszcze trudniejsza niż cztery lata temu. Wtedy, bowiem można było spekulować, że w Polsce scena polityczna będzie zmierzać do układu dwubiegunowego: na prawicy PiS, na lewicy PO. Wydaje się, że przerwanie kadencji Sejmu w 2007 r. oraz przyspieszone wybory miały w planach PiS przybliżyć ten stan rzeczy. Jednakże po czterech latach okazało się, że plan ten jest nie do zrealizowania w Polsce. Po wyborach w parlamencie przybędzie jeszcze jedno ugrupowanie – Ruch Poparcia Palikota, formacja skrajnie lewicowa, która nie może być koalicjantem PiS. Przed czterema laty w obszarze elektoratu Palikota funkcjonowała Samoobrona Andrzeja Leppera. Samoobrona została zlikwidowana po przerwanej kadencji Sejmu, a na jej miejsce wylansowano antyklerykalną partię Palikota. Dziś Platforma ma kilka alternatywnych rozwiązań, jeśli idzie o przyszłą koalicję rządową. Najprościej dla Tuska będzie odnowić koalicję z PSL. Marzeniem lidera Platformy byłoby nie dobierać sobie innych koalicjantów. Pozostające formalnie poza rządem SLD i Ruch Palikota byłyby dobrym straszakiem na PSL w wypadku jakichś “nadmiernych żądań” ludowców. Do koalicji rządowej spieszno byłoby szczególnie SLD, któremu trudno będzie lizać rany po klęsce w tych wyborach. SLD, tracący w elektoracie lewicowym na rzecz Palikota, może w ciągu kilku lat po prostu się rozpaść. Jest to ugrupowanie wyjątkowo wygłodniałe ciepłych rządowych stanowisk. W tej sytuacji za stosunkowo niewielką cenę może wejść do koalicji. Zresztą nie jest wykluczone, że Tusk przy pomocy ludzi w rodzaju Bartosza Arłukowicza zechce podkupić część działaczy SLD, by nie zawierać koalicji z całą partią. Podobne “podkupienie” może dotyczyć również części posłów Palikota. Palikot niedawno z Platformy wyszedł, a więc jego porozumienie z tą partią jest po prostu rzeczą naturalną. Zatem możliwości koalicyjne PO są stosunkowo duże. Najbardziej niekorzystny scenariusz dla Platformy polegałby na tym, że partia ta zmuszona by była budować bardzo szeroki sojusz – od PSL, poprzez SLD, na Palikocie kończąc. To stanowiłoby duże obciążenie propagandowe i w razie zawirowań gospodarczych dawałoby PiS możliwość szybkiego gromadzenia siły w sytuacji, gdy stronnictwo Kaczyńskiego pozostawałoby jedyną opozycją w Sejmie. Sytuacja PiS jest dziś bardzo trudna. Brak możliwości koalicyjnych powoduje, że powrót do władzy zarówno w wydaniu krajowym, jak i lokalnym (sejmiki wojewódzkie) nie rysuje się na horyzoncie. Dla mniej ideowych działaczy może to oznaczać decyzję opuszczenia partii po jakimś czasie. Niekorzystne jest również to, że w opozycji parlamentarnej przybędzie PiS konkurencja w postaci chociażby Palikota. Zatem ewentualny kryzys rządowy następujący po kryzysie gospodarczym nie musi prowadzić do zrealizowania w Polsce wariantu węgierskiego (przejęcie przez prawicę pełni władzy). Patrząc z perspektywy czterech lat, można postawić tezę, że decyzja zerwania koalicji i przyspieszone wybory w 2007 roku były błędem PiS. To bowiem doprowadziło do zwycięstwa PO i do likwidacji bytów politycznych pozostających w koalicji z PiS (Samoobrona, LPR). Dziś partia ta nie ma potencjalnych sojuszników, a cała scena polityczna niebezpiecznie przechyla się na lewo. Zamiast nowych partii prawicowych, które mogły się pojawić w Sejmie, pojawił się Ruch Poparcia Palikota, wprost nawiązujący do radykalnych rozwiązań zaczerpniętych z lewackich ugrupowań zachodnich. W sytuacji, gdyby na scenie politycznej funkcjonowało ugrupowanie narodowe zdefiniowane na prawo od Prawa i Sprawiedliwości, samo PiS byłoby odbierane w elektoracie jako ugrupowanie centrowe. Możliwości pozyskiwania centrowo usposobionych wyborców dla PiS by się powiększały, rosłyby też koalicyjne możliwości partii Jarosława Kaczyńskiego. Dzisiaj takich możliwości po prostu nie ma i trzeba się nastawiać na długi czas pozostawania w opozycji. Poza rozgrywkami na scenie politycznej dalekosiężne konsekwencje tych wyborów będą dotyczyć polskiego życia społecznego. Scena polityczna tak znacznie przechyliła się na lewo, że możemy się spodziewać coraz gorętszej wojny kulturowej. Polska nie przeżyła jeszcze wstrząsów porównywalnych do tych w zachodniej Europie. Z pewnością Palikot będzie chciał być kimś w rodzaju polskiego Zapatero. Katolicka Hiszpania od strony kulturowej została zrewolucjonizowana nie do poznania. Wydaje się, że podobna wojna kulturowo-religijna zostanie zafundowana również Polsce. Musimy się nastawić, że będzie próba powrotu do szerokiej legalizacji aborcji, promocja układów homoseksualnych, wojna o miejsce Kościoła w życiu publicznym czy wreszcie walka o ideowy obraz polskiej oświaty. W wyścigu antyklerykalnym występować będą nade wszystko partia Palikota i SLD. Ten wyścig nie tyle będzie dotyczył zaprezentowania się przed polskim elektoratem, ile przed lewackimi środowiskami na zachodzie Europy. To tam mamy do czynienia z głównymi ośrodkami ideologii Nowej Lewicy. Nie ulega również wątpliwości, że w takim klimacie dyskursu publicznego Platforma tym chętniej będzie realizować projekty lewackie. Wszystko to powinno być ważnym sygnałem dla ludzi Kościoła, aby mądrze przygotować się do czekającej katolików batalii.

Prof. Mieczysław Ryba

Volenti non fit iniuria Kochani wyborcy Platformy Obywatelskiej, Wiem, że większość z was nie zagląda na ten patriotyczny portal. Sądzę jednak, że przynajmniej niektórzy z was – nawet, jeśli wyłącznie w ramach obowiązków służbowych – znają treści tutaj propagowane. Wiem, że są to treści i wartości wam obce i wrogie, nie żadnego zamiaru was do czegokolwiek przekonywać, tym bardziej teraz, kiedy po raz kolejny macie powód do upojenia się zwycięstwem i pogardy wobec przeciwników. Wiem, że słowa takie jak Ojczyzna, Naród, patriotyzm wzbudzają w was odruch agresji, dążycie – a od dziś macie jeszcze większe poczucie siły i bezkarności – do całkowitego zniszczenia tych wartości w Polsce. Ja to wszystko o was wiem i nie mam zamiaru was pouczać czy próbować zmieniać. Wy – wyborcy Tuska i Palikota – wybraliście swoją drogę całkowicie świadomie. To samo dotyczy nas, narodu polskich patriotów. My także dokonaliśmy wyboru całkowicie świadomego. Nie oszukujmy się, nasze światy nigdy się nie zejdą. Mimo to, chciałbym skierować do was, wyborców Tuska i Palikota, kilka słów. Jest takie przysłowie: volenti non fit iniuria, czyli chcącemu nie dzieje się krzywda. Chcieliście powierzyć władzę na kolejne cztery lata ludziom, których ja oceniam, jako oszustów i zdrajców, zrobiliście to całkowicie świadomie. Cokolwiek będzie się, więc działo teraz w Polsce, nie narzekajcie i nie mówcie, że dzieje się wam krzywda. Volenti non fit iniuria! Jeśli rząd Tuska zdecyduje o kolejnej podwyżce podatków i całkowitej likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych, nie krzyczcie, że dziej się wam krzywda. Nie krzyczcie, że ktoś odbiera wam emerytury, że okrada was z pieniędzy na starość, bo sami tego chcieliście. Volenti non fit iniuria! Jeśli rząd Tuska radykalnie zmieni projekt przyszłorocznego budżetu, dokonując ostrych cięć socjalnych, obniżając świadczenia emerytalne i rentowe, albo pensje w sferze budżetowej, nie narzekajcie, bo akurat wy nie macie do narzekań od dziś prawa! Dobrze wiedzieliście, na kogo głosujecie, chcieliście Tuska u władzy, to macie. Volenti non fit iniuria! Jeśli okaże się, że rząd Tuska jednak nie załatwi kolejnych 300 miliardów złotych z Unii Europejskiej, że w obliczu kryzysu silne państwa europejskie takie jak Niemcy zlekceważą Polskę, to bardzo was proszę, drodzy wyborcy Tuska i Palikota, nie udawajcie zdziwienia i zaskoczenia, nie krzyczcie, że dzieje się Polakom krzywda. Wiedzieliście dobrze, że te obiecane miliardy z Unii to bzdura, i świadomie na tą bzdurę zagłosowaliście. Volenti non fit iniuria! Jeśli okaże się, że zabraknie pieniędzy na budowę szybkiej kolei w Polsce i na dokończenie glinianych autostrad Tuska, jeśli będziecie musieli pociągami podróżować po Polsce z zawrotną prędkością 30 km/h, jeśli podczas Euro 2012 Polska się skompromituje, nie krzyczcie o korupcji i nieudolności rządu, bo wy, wyborcy Tuska i Palikota, do takich okrzyków nie macie już moralnego prawa. Świadomie głosowaliście na popaprańców, nie udawajcie, więc, że dzieje się wam jakaś krzywda. Volenti non fit iniuria! Jeśli anty-pisowska koalicja wprowadzi w Polsce prawo do aborcji na życzenie, jeśli dopuści możliwość zawierania „małżeństw” homoseksualnych i adopcji dzieci przez homoseksualne pary, jeśli Tusk i Palikot dopuszczą możliwość zmiany płci małych dzieci zgodnie z oczekiwaniami wychowujących je homoseksualistów, jeżeli wyrzucą nauczanie religii ze szkół i usuną z nich chrześcijańskie krzyże, nie udawajcie wtedy – kochani wyborcy Tuska i Palikota – zatroskanych katolików, albo chociażby osoby wierzące. Bo wy, wyborcy Tuska i Palikota, z wiarą chrześcijańską nie macie już nic wspólnego. Volenti non fit iniuria! Cokolwiek będzie się działo w Polsce, niech te słowa brzmią wam w uszach i niech zapadną wam w pamięci: volenti non fit iniuria. Macie, czego chcieliście. Nie oczekujcie jednak entuzjazmu z naszej strony. Niestety, mam pełną świadomość, że za waszą głupotę płacić będą wszyscy Polacy, także ci, którzy nie poszli na wybory. Piszę jednak do was, abyście w czasach ciężkich i dramatycznych, które nadchodzą, nie zapomnieli czasem, na kogo glosowaliście, i aby po wieczność było to dla was wyrzutem sumienia. Volenti non fit iniuria! KP • niepoprawni.pl

11 października 2011 Być zwyciężonym - i nie uledz - to jest dopiero zwycięstwo. Właśnie kolejny raz w demokratycznych wyborach przegraliśmy, ale nie ulegliśmy. Mimo nie zarejestrowania nas w całej Polsce, nie dopuszczenia do debat, braku pieniędzy- idea konserwatywno-liberalna się powoli przebija. W Radomiu kandydat Nowej Prawicy – mimo żadnej kampanii wyborczej, nie wydrukowaliśmy żadnej ulotki, żadnego plakatu, nie zrobiliśmy żadnego spotkania – zdobył -uwaga!- 6,3% wszystkich głosów z i prawie 11 000 głosów (!!!). I czy po dwudziestu latach startowania, angażowania się w kampanie demokratyczne, umieszczania się na listach - to nie jest sukces? Oczywiście, że jest.. Dopóki nie było informacji, że nie jesteśmy zarejestrowani w całym kraju, sondaże dawały nam 7,8% poparcia. Potem systematycznie poparcie słabło, bo nasi potencjalni wyborcy nie widzieli sensu głosowania na nas wobec braku list kandydatów w dwudziestu okręgach.. Przenieśli swoje głosy na PJN, PiS i częściowo na Palikota. Ludziom się wydaje, że pan Palikot jest ukierunkowany antysystemowo.. On jest częścią systemu. Stanowi lewicę, która domaga się jak najszybszego wprowadzenia ”nowoczesnego państwa”, przez co pan poseł rozumie - eutanazję, związki homoseksualne, aborcję, parytety.. I to ma być „nowoczesne państwo”(????). To państwo degrengolady moralnej i” nowoczesnej”.. Państwo, w którym legalizuje się patologie, uśmierca staruszków na własne życzenie, zabija nienarodzonych” obywateli” na własne życzenie.. Zabiera los człowieka z majestatu Boskiego i oddaje w ręce człowieka.. Nie wyobrażam sobie czasów ”nowoczesnych”, w których lekarz, powołany do ratowania życia ludzkiego, staje się katem człowieka i zabija go w ramach demokratycznie ustanowionego prawa- prawa przepchniętego demokratycznie i większościowo przez posłów pana posła Palikota? A wygląda na to, że pan Palikot jest bardzo zdeterminowany, co do realizacji „ swojego programu”. Ciekawy jestem, kto za nim stoi i co go tak pili? Może to, że otarł się o Bilderberg Grup razem z panem Andrzejem Olechowskim czy Aleksandrem Kwaśniewskim i innymi ’polskimi” politykami.. Co ONI tam ustalają na tych nieformalnych spotkaniach, w których uczestniczą wielcy tego świata?-…Blair, Clinton, szef banku światowego, Gates.. Mają jakieś – dotyczące świata- ważne sprawy do załatwienia.. I to wszystko tajemnica.. Demokracja demokracją, ale ktoś tym wszystkim musi kierować, - to chyba jasne.. Demokracja jest najlepszym parawanem do ukrycia prawdziwych działań.. Największym przegranym tegorocznych bachanalii wyborczych jest oczywiście Sojusz Lewicy Demokratycznej, ale nie Lewica w ogóle. Lewica laicka wprost przeciwnie - zwiększyła swój stan posiadania w demokratycznym Sejmie. Bo przecież SLD plus Ruch Palikota - to więcej niż samo SLD.. Wanda Nowicka i Robert Biedroń to oczywiście więcej dla Lewicy niż mniej.. To są aktywiści, którzy” nowoczesne państwo” zbudują szybciej i sprawniej.. Aż nam wyjdzie bokiem to” nowoczesne państwo”. Nie dość, że jest ”nowoczesne”, bo wysokopodatkowe, a będzie jeszcze bardziej podatkowe w Nowym Roku- to będzie jeszcze bardziej aborcyjne, parytetowe, eutanazacyjne no i bardzo partnerskie. To znaczy partnera będzie można sobie znaleźć również wśród transwestytów, do wyboru i koloru.. Mniejszości seksualne muszą mieś w końcu swoje miejsce w demokratycznym państwie prawnym, jakby jakiekolwiek rozważania po linii sposobu zaspokajania popędu płciowego miało coś do rzeczy, jeśli chodzi o myślenie o państwie.. Według lewic - sposób zaspokajania popędu płciowego- jak najbardziej ma do rzeczy w budowie państwa demokratycznego, przyjaznego i wolnego. A ci, co zaspokajają swój popęd poprzez dziurę w płocie- mają na niego największy wpływ.. A już zupełne największy ma sama dziura w płocie - nie licząc oczywiście międzynarodowego związku partnerskiego, bo jest to grupa nieformalna - ten związek partnerski to Bilderberg Grup. Założony przez Józefa Retingera w roku 1954, akurat wtedy, kiedy Pan Bóg powołał mnie na świat. Musiałem się urodzić akurat wtedy.. Pan Bóg nie miał dla mnie innej daty- wszystkie terminy miał zajęte. Na pana Józefa wydany został wyrok śmierci przez Armię Krajową, i to kilkakrotnie, bo dowodzący Armią Krajową nie mogli się zorientować czyim, agentem jest Józef Retinger? Ale wyroku nie udało się wykonać. Czy radzieckim” Czy brytyjskim? Czy amerykańskim? A czyim on był agentem zakładając Bilderberg Klub po wojnie? Niektórzy mówili, że Syjonizmu.. Przez cały czas nie odstępował na krok generała Władysława Sikorskiego, pilnował go, wpływał na niego, kontaktował go z różnymi ważnymi ludźmi świata ówczesnego i odstąpił go tylko raz.. Był to ważny raz, bo był to czas pobytu generała w Gibraltarze. A był to rok 1943. Wtedy, gdy ginął w niewyjaśnionych okolicznościach generał Sikorki, bohater wojny polsko-bolszewickiej, o którym zapomniał reżyser Jerzy Hoffman w swoim filmie: ”Rok 1920 Bitwa Warszawska”, wtedy Józef Retinger nie był obok niego.. Dziwne? Prawda? Akurat wtedy go nie było.. Bo jak twierdziła ówczesna propaganda, za sprawą „ katastrofy” stało KGB.. Może i stało, ale papiery utajnili Brytyjczycy na pięćdziesiąt lat, by znowu je utajnić na kolejne pięćdziesiąt.. Wygląda na to, że za zbrodnią gibraltarską stali nasi przyjaciele – Brytyjczycy.. W ogóle” Anglosasi to nasi przyjaciele są”- jak śpiewa pan Andrzej Rosiewicz w swojej piosence. Nie ma oczywiście przypadków, są znaki. Po ogłoszeniu przez Niemców w kwietniu 1943 roku rewelacji katyńskiej, rząd polski spowodował interwencję Czerwonego Krzyża, która ujawniła, że zbrodnię popełnili Sowieci, na co Sowieci zerwali stosunki dyplomatyczne z Polską w maju. Ambasador Romer musiał 5 maja wynieść się z Moskwy.. Katastrofa nastąpiła w lipcu.. Generał Sikorki bardzo przeszkadzał Brytyjczykom w dogadywaniu się z ZSRR.. Przeszkadzał też Rosjanom - obie strony były bardzo kontente.. Nareszcie Człowiek ze Stali mógł swobodnie zesłać do Polski Grupę Inicjatywną PPR.. Tak jak kiedyś Józef Retinger lądował w Polsce, jako cichociemny. I Stalin mógł swobodnie nie zauważać polskiego rządu na uchodźstwie.. Tym bardziej, że było już po Stalingradzie i bardzo urósł w siłę..”Anglosasi to nasi przyjaciele są”- to nie ulega wątpliwości nawet dzisiaj.. Pomagają naszym wojskom wykazać się w Iraku i w Afganistanie, co prawda na nasz rachunek, ale w słusznej sprawie. W sprawie demokracji i praw człowieka.. Józef Retinger robił nawet rewolucję w latach dwudziestych w Meksyku. Chodziło głównie o mordowanie księży i zakonnic, palenie kościołów, bo te elementy cywilizacji łacińskiej zagrażały ówcześnie” nowoczesnemu państwu „pana Retingera. Współtworzył zjednoczoną Europę.. Zupełnie tak samo mówi dzisiaj pan Janusz Palikot, co prawda nie wspomina o paleniu Kościołów, co to to nie, ale uważa, że największym nieszczęściem Polski jest oczywiście Kościół Powszechny, wszędzie wtyka swoje brudne palce.. Jak się zlikwiduje Kościół - zapanuje powszechna szczęśliwość… To nie ulega wątpliwości! I wszystko zaczyna się od roku 1954 i od pana Józefa Retingera.. Jak to warto poszperać w historii i nie tylko patrzeć w przyszłość. Bo w przeszłości wiele ciekawego się działo.. I przede wszystkim jest kontynuacja, bo kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a kto nad teraźniejszością z pewnością zapanuje nad przyszłością. I jeszcze będziemy żałować SLD, jako partii lewicowej, ale ociągającej się z rujnowaniem moralności państwa.. Pan Janusz nam dopiero pokaże, dopingowany z zewnątrz.. Pokaże nam, gdzie raki zimują! Rewolucja antychrześcijańska trwa, jakby się komuś wydawało, że nic się nie dzieje. WJR

Narodziny polskiego Żyrinowskiego Kim jest Janusz Palikot – obok Donalda Tuska chyba największy wygrany wczorajszych wyborów? Czy jest samodzielnym graczem politycznym, który postanowił przelicytować SLD w kwestii rewolucji obyczajowej i serio budować Amsterdam nad Wisłą? Pytania te nie są bezpodstawne. Tak naprawdę Palikot stanowi dziś zagadkę. Można, bowiem postawić hipotezę, że to człowiek o wielu twarzach. W zależności od tego, która z nich w danym momencie mu pasuje, tę prezentuje. Przypomnijmy, siedem lat temu biznesmen z Lubelszczyzny wyłożył pieniądze na umiarkowanie konserwatywny projekt pod patronatem dominikanina ojca Macieja Zięby. Z upływem czasu tygodnik „Ozon”–, bo o ten projekt chodzi – stawiał sobie za ambicję bycie swoistym medialnym akuszerem Pokolenia JPII, które miało się wyłonić po odejściu Papieża Polaka. Kierownictwo redakcji z Grzegorzem Górnym na czele posiłkowało się formułą „4xR”: religia, rodzina, rynek, rozsądek. Z czterech R najsilniejszy okazał się rynek. Przedsięwzięcie nie sprostało uwarunkowaniom ekonomicznym i padło. A Palikot przeszedł przemianę. Z mecenasa sojuszniczego względem Kościoła tygodnika przepoczwarzył się, już, jako poseł PO, w antyklerykalnego polityka. Jego nowy przekaz można streścić następująco: w wieku XXI dawne tabu kultury europejskiej są już od kilkudziesięciu lat przełamane, więc i Polacy powinni się oswoić z faktem, że wartości, którym hołdowali przez całe minione milenium, nie mają rangi absolutnych w dzisiejszym, spluralizowanym światopoglądowo świecie. Chodziło, zatem o to, żeby patos cechujący zarówno tradycyjną kulturę katolicką, jak i nowoczesną kulturę romantyczną ustąpił kontrkulturowemu ironicznemu stosunkowi do wszelkich świętości. W jednym z wrześniowych wydań „Gazety Wyborczej” z ub.r. Palikot ogłosił, że walczy nie tylko z Kościołem, ale i z Mickiewiczem. Kolejna sprawa to przekraczanie tabu, jakie otacza w Polsce śmierć. W ten sposób ludyczne produkty palikotyzmu, jak na przykład krążące po katastrofie smoleńskiej dowcipy o „zimnym Lechu”, znalazły swoje „filozoficzne” uzasadnienie. Możemy się zastanawiać, czy w nowym rozdaniu Palikot nie wymyśli dla siebie jakiejś kolejnej „narracji”. W każdym razie, jeśli chodzi o analogie, to nasuwa się wariant rosyjski. Bo i Tusk zdaje się być zapatrzony w putinowską wersję demokracji. Chodzi o budową szerokiego, bezideowego obozu władzy, który dzięki rozmaitym „polittechnologiom” staje się w oczach wyborców bezalternatywną siłą polityczną, gwarantującą przynajmniej święty spokój (albo i nawet, niech będzie, pozory takiego spokoju). W Rosji od dwóch dziesięcioleci rolę koncesjonowanej populistyczno-nacjonalistycznej opozycji odgrywa partia Władimira Żyrinowskiego. Już prezydent Borys Jelcyn straszył polityków zachodnich, że jeśli nie będą go popierać, to ster rządów może przejąć groźny awanturnik. Również ekipa Władimira Putina czerpie użytek z obecności Żyrinowskiego w rosyjskim parlamencie. Na tego niby opozycyjnego polityka głosy oddają ci, którzy są sfrustrowani rosyjską transformacją ustrojową i jej konsekwencjami. Ale Żyrinowski – jak na razie – nie robi nic, żeby realnie zaszkodzić Putinowi. Czegoś podobnego Tusk chyba może się spodziewać po Palikocie. I dlatego… nie będzie wchodził z nim w koalicję. Raczej – po dotychczas znanych rezultatach wyborów – prawdopodobna jest koalicja PO-SLD-PSL. Można przypuszczać, że postkomuniści osiągając słaby wynik wyborczy będą skłonni zmienić lidera swojej formacji. Zastąpienie Grzegorza Napieralskiego Leszkiem Millerem byłoby znaczące. Miller, mimo swojego deklaratywnego „socjaldemokratyzmu”, jako premier prowadził bardziej liberalną politykę niż Tusk. Dlatego obaj politycy mogą szukać porozumienia ponad podziałami ideologicznymi. A Palikot? Chyba będzie robił za sejmowego prowokatora, napuszczanego przez PO na PiS. Udział w wojnach kulturowych jest „postpolitycznej” Platformie nie na rękę. Lepiej scedować to już na człowieka od czarnej roboty, czyli Palikota. Niech on odwraca uwagę społeczeństwa od pogarszającej się sytuacji ekonomicznej i międzynarodowej, wobec której PO może się okazać kompletnie bezradna. W takich sytuacjach tematy związków partnerskich czy „wolnych konopi” są jak znalazł. Czy jednak Palikot może się okazać skutecznym animatorem polskiego zapateryzmu? Zakończę bardziej optymistycznie. Niech za odpowiedź posłużą słowa amerykańskiego lewicowego politologa Davida Osta, z którym rok temu miałem przyjemność rozmawiać na łamach „Europy” przy okazji zamieszek pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim: „Do programu Jose Zapatero w Hiszpanii przyczyniły się okoliczności historyczne. W okresie hiszpańskiej wojny domowej niemal połowa dorosłych mieszkańców kraju była wrogo nastawiona wobec Kościoła. Duchowieństwo katolickie padało ofiarą rewolucyjnej przemocy. Ten antyklerykalizm przetrwał do dziś.

W Polsce czegoś takiego nigdy nie było”. Filip Memches • rebelya.pl

Po boju ostatnim „Bój to jest nasz ostatni…” – brzmiała kiedyś hymniczna śpiewka międzynarodowego lewactwa. Nasza pretendująca do totalnej władzy partia napisała już wcześniej dla swojego „boju” scenariusz: w wyborach parlamentarnych AD 2011 miało nastąpić ostateczne „wycięcie watahy”, czyli „wyzerowanie” jedynej autentycznej opozycji, przy pomocy otumanionej „pijarem” i propagandą mediów rzeszy wyborców – głupich jest, bowiem w każdym narodzie więcej niż rozumnych… Gdy piszę ten felieton, na wyniki wyborów trzeba jeszcze poczekać. Wprawdzie biorąc pod uwagę współczesną technologię i tryb ustalania sumarycznego rezultatu głosowań, można go uzyskać w stosunkowo krótkim czasie, jednak w naszej III RP termin ostatecznego podawania danych do publicznej wiadomości dziwnie się wydłuża: zamiast w poniedziałek, usłyszymy je zapewne w środę. Ufni w swoją przewagę, poparcie z zagranicy i w siłę piaru oraz naciski wręcz obłędnej, jednostronnej propagandy, nasi totalitaryści oczekują walnego zwycięstwa, po którym nastąpi rozszerzenie i utrwalenie ich jedynowładztwa. Trudno wszak zaprzeczyć, że na długo przed decydującym dniem wyłoniły się cienie zwątpień oraz zagrożeń, niedające się całkowicie stłumić. Znienawidzeni „pisiarze”, których nie potrafiono zniszczyć przez katastrofę smoleńską ani pozbawić sił drogą uruchomienia zręcznej dywersantki Joanny Kluzik-Rostkowskiej bądź wzniecenia fali fałszywych oskarżeń przy użyciu „obiektywnych” komisji oraz „niezawisłych” sądów, ruszyli do udanej kontrofensywy, wymierzając celne ciosy. Jak dotąd, wszystko spływało po „liberalnych” towarzyszach i obywatelach, jak przysłowiowa woda po gęsi. Czy jednak można było i teraz na takie pomyślne zrządzenie losu liczyć? W okresie zmagań o poselskie i senatorskie stołki Polacy mieli niezły ubaw. Kandydaci przedstawiali rozmaite uzasadnienia swej „wielkości i chwały”: jeden z nich szczycił się, że akurat on zainicjował obalanie prezydenta-klerykała w swoim mieście; inny eksponował własne biznesowe uzdolnienia oraz wszelakie inne zalety, jak „doświadczenie, pracowitość, skuteczność”. Gorzej mieli ci z kandydatów, co już siadywali w parlamencie i żadną efektywną pracą przez dwie lub trzy kadencje nie zdołali zabłysnąć. „Człowiek jest najważniejszy” – deklamował ktoś; inna osoba obiecywała, że zrobi „porządek w śmieciach”. Oczywiście, taki porządek by się przydał, trzeba tylko zapytać, dlaczego dopiero teraz szanowna osoba o nim mówi, a nie zajęła się tym wcześniej – w ramach swych poprzednich poselskich powinności. Kto był posłem, nierzadko chce zostać senatorem – można sądzić, że te usilne starania o mandat mają głównie na celu uzyskanie niezłej posady w dobie kryzysu. Spora liczba wyszukanych do wsparcia partii „celebrytów” poziomu dyskusji na forum publicznym raczej nie podniesie. Ale i „zdrowe ciała” też się pewnie przydadzą, jeśli ich posiadacze zostaną wybrani. Mniejsza o to, co w nich innego zdrowego jest, byleby głosowali jak trzeba… Jeżeli jacyś „specjaliści” tych wyborów nie spreparują, a strona rządząca nie odniesie zaprogramowanego sukcesu, następstwa mogą być frapująco ciekawe: wrogi rejwach, jaki się wówczas podniesie, przewyższy niewątpliwie dotychczasowe awantury. Natomiast „politycznie poprawny” obraz czekającej nas przyszłości nietrudno sobie wyobrazić: nie tak dawną przeszłość mamy jeszcze w pamięci… Zbigniew Żmigrodzki

Zwycięstwo demokratycznej prowokacji Czyli garść truizmów w wykonaniu dezertera z demokratycznego frontu

„Prawda jest bolesna, ale głupio byłoby nie spojrzeć jej w oczy” - Józef Mackiewicz

„Reakcjonista nie pisze, aby kogokolwiek przekonać. Po prostu przekazuje swym przyszłym wspólnikom akta świętego sporu” - Nicolas Gomez Davila

„W zamian w tej ziemi nam mogiła…” - Jacek Kaczmarski

...jak wytłumaczyć fakt powierzenia losu prezydenckiej delegacji, która pewnego kwietniowego dnia wyleciała z Okęcia do Smoleńska, neo-sowieckim, polsko i rosyjsko-języcznym, służbom bezpieczeństwa. Skoro nie zapewniono wtedy bezpieczeństwa tak ważnym i prominentnym osobom, zdając się na łaskę, a raczej niełaskę ubeków, to jak w takim razie teraz PiS chce skutecznie podjąć działania na rzecz odzyskania przez nasz kraj suwerenności państwowej? Leminggrad obchodził kolejne „święto demokracji”. Demokracja, jak zwykle, zwyciężyła. Interesy sowieckie w naszej tranzytowej republice buraczanej zabezpieczone zostały na kolejne cztery lata. Ale oprócz „starych neobolszewików” w postaci Platformy, zielonych czerwonych ze spółdzielni o skrócie PSL czy sprawdzonych towarzyszy z byłego PZPR, do Gadalni RP wejdzie też Ruch Poparcia Dewiacji Wszelakich Janusza Palikota. A zatem towarzysze generałowie z formacji „nieznanych sprawców” poza zabezpieczeniem interesów czekistów z Kremla na naszym terytorium, postanowili na serio pobawić się nastrojami wśród tubylczej ludności i wypróbować jak w naszych warunkach przyjmie się zorganizowana politycznie formacja dewiantów. Eksperyment udał się wybornie! Nasze (nazwijmy je roboczo „naszym”) społeczeństwo jest gotowe na wybieranie sobie zboczeńców, chamów i degeneratów, jako swoich przedstawicieli do izby ustawodawczej, czyli przypomnijmy maturzystom: organu (nomen omen), który ma (przynajmniej teoretycznie, bo jak jest naprawdę o tym niżej) stanowić prawo w naszym (nazwijmy je tak roboczo) kraju. Celowo piszę „kraj”, albowiem o naszym „państwie” możemy pisać i mówić w odniesieniu do lat 1918 – 1939. Po tym czasie polskiego państwa nie było. Nie licząc oczywiście państwa podziemnego w latach okupacji oraz funkcjonujących po II wojnie instytucji na uchodźstwie do momentu niefortunnego przekazania insygniów władzy przez ostatniego legalnego prezydenta RP Ryszarda Kaczorowskiego, wybranemu „demokratycznie” na ten urząd w tworzącym się PRL - bis Lechowi Wałęsie, znanemu w pewnych kręgach, jako TW ”Bolek”. Wkroczyliśmy, więc w nowy etap naszej chwalebnej i sławetnej (oraz oczywiście pokojowej) „transformacji ustrojowej”, kiedy to, o jakości tubylczego prawa stanowić będzie nowa awangarda rewolucji – sodomici. Oczywiście to nie Gadalnia ustanawia prawa, ona je tylko zatwierdza, gdyż strategiczne decyzje podejmowane są z tylnego siedzenia przez kolektywne kierownictwo (zgodnie ze wskazaniami Lenina) generałów z formacji „nieznanych sprawców”. Jak zatem wygląda obecna sytuacja naszego nieszczęśliwego kraju? Nie mamy własnego państwa. W roku 1989 podczas wspólnej konsumpcji wódki i zagrychy w ośrodku MSW w Magdalence komunistyczne służby wespół z wyselekcjonowaną jeszcze w czasach stanu wojennego opozycją przepoczwarzyli PRL w nowy państwowo-podobny twór, który dla uwiarygodnienia eksperymentu przed światem nazwano III RP. Przystąpiono do tworzenia partii politycznych, które miałyby nadać owemu neo-sowiekiemu golemowi ducha. Po ostatnich wyborach skład parlamentu przedstawia się podobnie jak poprzednio. Interesów sowieckich pilnują PO, PSL, SLD oraz nowy eksperyment generałów – Ruch Poparcia Dewiacji. Być może dla jego wyborczego sukcesu oczyszczono przedpole poprzez likwidację innego sowieckiego tworu – Andrzeja Leppera, który jak to stwierdzili pamiętni eksperci z filmu Barei „Brunet wieczorową porą”, podobnie jak formuła klasycznego westernu „przeżył samego siebie” i stał się zawadą dla formuły nowej. Być może również, dlatego Państwowa Komisja Wyborcza nie zarejestrowała komitetu wyborczego Janusza Korwin – Mikkego. Jeden wariat do robienia szumu w sejmie na obecnym etapie dziejowym wystarczy. Pozostaje PiS, jako koncesjonowana opozycja, która robi za listek figowy, aby w świat poszła wiadomość, że w tubylczym kraju przestrzega się reguł demokracji i zapewnia byt inaczej myślącym dinozaurom, które dość opornie wymierają. W chwili przypływu optymizmu pocieszam się myślą, że wyniki wyborów mogły zostać sfałszowane i to nie polskie (polskojęzyczne) społeczeństwo „wywindowało to bydlę na piedestał”, (że zacytuję innego klasyka – Żorża Ponimirskiego) tylko wspomniani generałowie. Jednakże optymizm szybko mija i wracam do pesymistycznego pionu, który mówi mi, że polskojęzyczne społeczeństwo jest już na tyle gotowe, aby samodzielnie, bez ingerencji „szatanów” oddać cześć Złotemu Peniso… o pardon! – Złotemu Cielcowi. Po prostu proces schamienia i prymitywizacji tubylców zaszedł tak głęboko (jak pomyślę o niektórych kandydatach Ruchu Dewiacji to dreszcz mnie ogarnia jak głęboko?), że generałowie z formacji „nieznanych sprawców” mogą wypuścić swoją nową, wypudrowaną lalkę na miasto bez obaw. O postępie w schamieniu mogliśmy się przekonać rok temu na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, kiedy to rządzący naszym nieszczęśliwym krajem z tylnego siedzenia bezpieczniacy zorganizowali inscenizację fragmentu „Nie boskiej komedii” Krasińskiego i napuścili na modlących się pod krzyżem smoleńskim ludzi, hordę pijanej dziczy, która zakłócała modlitwy. Wtedy to rozpoznawano bojem na ile można sobie z tubylcami pozwolić oraz umiejętnie eksperymentowano nastrojami społecznymi, szykując się zapewne do realizacji nowego „prodżektu” politycznego, czyli owego Ruchu Poparcia Dewiacji Wszelakich. Kolejne wybory nie umożliwiły nam, (czyli myślącej niepodległościowo mniejszości dinozaurów), zatem procesu wybijania się na suwerenność. Pytanie oczywiście czy wygrana PiS – w takiej walce, a raczej, bezpieczniackiej ustawce wyborczej, przydałaby sukcesu. Na pytanie takie odpowiedział już dawno, dawno temu, w bardzo odległej galaktyce, enfant terrible polskiej (nazwijmy ją tak roboczo) prawicy – cytowany już wyżej, Józef Mackiewicz pisząc: „Tak jak rzeczy polityczne stoją dziś - nie istnieje, praktycznie „polska droga” do wyzwolenia, do niepodległości. W odróżnieniu od istniejącej „polskiej drogi do socjalizmu”. Proklamowana już przez Lenina w założeniach Narodowego NEPu, istniała właściwie od początku rewolucji teoretycznie, a od r. 1945 praktycznie. Z małymi taktycznymi odchyleniami trwa do dnia dzisiejszego[…] Natomiast „własna droga do wyzwolenia” spod komunistycznego panowania istnieć nie może, gdyż pojedynczy naród bloku komunistycznego nie jest w stanie wyzwolić się spod komunizmu o własnych siłach. A nawet samo mechaniczne oderwanie od bezpośredniej władzy czerwonej Moskwy, czy wysiłki w tym kierunku, wcale nie gwarantują wyzwolenia z ustroju komunistycznego. Jak tego klasycznym przykładem jest samodzielność komunistycznej Jugosławii czy Albanii, lub próby Rumunii, gdzie ucisk człowieka pozostaje ten sam albo większy niż w Rosji; wreszcie Chin, gdzie zniewolenie człowieka jest największe. Istnieć może tylko „wspólna droga” do wyzwolenia poprzez wspólne zniszczenie komunizmu światowego. Pod tym mianem rozumiem fenomen, który zapanował od 1917 r. w Rosji, a dziś opanowuje już blisko pół kuli ziemskiej. Nie własny nacjonalizm, zatem, lecz internacjonalizm; nie poszczególne „narodówki”, tylko antykomunistyczna międzynarodówka byłaby - moim zdaniem - jedynie w stanie obalić komunistyczną międzynarodówkę”. Przytaczam ten cytat po raz kolejny, albowiem dobrych cytatów nigdy za dużo, a poza tym dorobek Mackiewicza w opisaniu bolszewickiej perfidii jest notorycznie przez polską (wciąż nazwa robocza) prawicową publicystykę, śmiem twierdzić, z premedytacją pomijany. Pomijany, bowiem jeśli przyjąć tezy Mackiewicza za słuszne, to wówczas wszelkie wybory w PRL – bis należy uznać za pic na wodę i fotomontaż. A tego zastępy przebierających nogami do posad w Gadalni RP by nie zniosły. Bo cóż, zatem pozostaje? Ganianie z wiatrówką po lesie, jak powiedział pewien mój dobry znajomy. W domyśle – przygotowywanie się na walkę zbrojną z bolszewikami, która byłaby skuteczna w naszych warunkach geopolitycznych tylko w oparciu o pomoc z wolnego (już coraz mniej niestety) świata Zachodu. A i nawet taka partyzantka musiałaby szkolić się gdzieś w, dajmy na to, Arizonie, albo innym Teksasie, albowiem tu na miejscu od razu byłaby wyłapana przez neo-sowieckie służby, albo wręcz przez niezałożona jak większość partii i stowarzyszeń. Tymczasem pisowski listek figowy (znaczy się obóz polityczny) nie jest w stanie nawet zapewnić bezpieczeństwa własnemu zapleczu, bo jak wytłumaczyć fakt powierzenia losu prezydenckiej delegacji, która pewnego kwietniowego dnia wyleciała z Okęcia do Smoleńska, neo-sowieckim, polsko i rosyjsko-języcznym, służbom bezpieczeństwa. Skoro nie zapewniono wtedy bezpieczeństwa tak ważnym i prominentnym osobom, zdając się na łaskę, a raczej niełaskę ubeków, to jak w takim razie teraz PiS chce skutecznie podjąć działania na rzecz odzyskania przez nasz kraj suwerenności państwowej? Zwłaszcza, jeśli, niczym barejowski towarzysz Winnicki „z góry akceptuje ustalenia waszego kolektywu”, czyli szanuje wynik wyborczy? I czy na drodze do suwerenności rzeczywiście jest nam potrzebny w Warszawie Budapeszt czy raczej „Świt Odyseji”?

Łukasz Kołak   

Siewiernyj jest ważnym punktem na mapie czarnego handlu bronią Przypadkowo tam rozbił się samolot polskiego prezydenta [por. Proces Wiktora Buta a Smoleńsk md]

Po co mieszam Wiktora Buta do sprawy smoleńskiej? Zacznijmy od tego, że dzięki Wikileaks wiemy już, że to Igor Sieczin odciął orlenowskie Możejki od dostaw rosyjskiej ropy. Sieczin – mówiąc krótko, lider kremlowskich „siłowików". Sieczin, o czym w Polsce nie lubi się wspominać, był też jednym z najmożniejszych promotorów Wiktora Buta. Już dziś administracja Obamy ma wielki problem: jak jednocześnie ujawnić zeznania Buta i nie popsuć rokowań z Kremlinami. Za kilka dni ruszy jednak proces Buta i trudno będzie zatamować wycieki. Dla naszej historii ważny jest fakt, że Sieczin ochrania także interesy reżimu Łukaszenki. Drobiazgowo sieć powiązań w rosyjsko – białoruskim biznesie nielegalnego handlu bronią opisała dzielna Weronika Czerkasova. Wiele miesięcy temu próbowałem umówić się z Weroniką na spotkanie. Nie zdążyłem. W jej mieszkaniu pojawił się „przypadkowy" złodziej i jednym pchnięciem, fachowo, zaszlachtował ją nożem. Sprawcy nigdy nie wykryto. Weronika odkryła mechanizm przepływu pieniędzy za tajną sprzedaż broni do Iraku i Iranu. Pieniądze prane były przez Infobank. Zdaniem podpułkownika białoruskiego KGB Siergieja Anisko, do którego dotarła Weronika, z każdej transakcji opiewającej na 300 milionów dolarów, ludzie Łukaszenki otrzymywali 30 – 40 milionów. Według Czerkasovej i Anisko interesy sprzedaży broni osobiście nadzoruje sam Łukaszenko. Interes polega na tym, że rosyjska broń jest sprzedawana przez białoruskie firmy takie jak: Oil Tech Export, Bielwonaz Spec Technika (ostatnio sprzedaż Migów i czołgów) oraz Beltechexport. Typowa transakcja wygląda tak: ludzie Łukaszenki kupują w Rosji broń z przeznaczeniem na wyposażenie białoruskiej armii, a potem odsprzedają ją klientom od Kolumbii po Darfur. Używana broń sprzedawana jest szczególnie do Iranu, Jordanii i Syrii. W takim schemacie brakuje jedynie międzynarodowego tradera, który potrafi spiąć trudne logistycznie transakcje. Do niedawna był nim Wiktor But (i stojący za nim Igor Sieczin). O osobistych powiązaniach Buta z Łukaszenką mówi podpułkownik Siergiej Anisko. Liczne nici potwierdzające te fakty odnalazła inna dzielna dziewczyna z Białorusi, dziennikarka Swietłana Kalinkina. Opisała m.in. przeprowadzoną przez Buta transakcję sprzedaży broni do Darfuru przeprowadzoną przez Spec Technikę. Kiedy Anatolij Kolesnikow – szef przedsiębiorstwa Bielwonaz SpecTechnika zdobył się kiedyś na przebłysk szczerości i zbyt dużo opowiedział dziennikarzom. Niedługo potem wypadł z czwartego piętra hotelu na Kubie. Oficjalnie zmarł na zawał serca. Nad całym kompleksem białoruskiego handlu używaną bronią kontrolę sprawuje bezpośrednio GRU i osławione Roswoorużenije, gdzie w latach dziewięćdziesiątych spore wpływy posiadał pan Piłatow (takie nazwisko też dżentelmen przybrał już w szkole KGB w Moskiwe) – Kim jest Piłatow? Napisze w następnej notatce. Wspomnę tylko, że według dokumentów zdobytych przez Jurija Felsztyńskiego, ten sam jegomość, za pośrednictwem Leningradzkiego Towarzystwa Admiralicji, organizował w 1994 roku nielegalna sprzedaż rosyjskich okrętów podwodnych. Rok wcześniej w tym samym Petersburgu – Leningradzie odkryto dwie tony kokainy ukryte w puszkach ze sprowadzanym z Kolumbii mięsem. Wtedy wyszło na jaw, że z Kolumbii poprzez Izrael (ludzie Liebermanna?) i Rosję, kokaina była dostarczana do... Niemiec. Oficjalnie transakcje kryła belgijska firma DTI Oscara Donata. Sprawdźcie sobie też spółkę JT Communications Services Donata i Juvala Szemesza. Po co o tym piszę? Ot rysuję tylko horyzont działania praworządnej grupy z Rosji, w której ręce oddaliśmy śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Czysta demagogia i antyrosyjska fobia? Jeśli, jak już napisałem we wcześniejszej notce, broń do krajów afrykańskich była ekspediowana przez Wiktora Buta przy wielokrotnym wykorzystaniu wojskowego lotniska Siewiernyj w Smoleńsku, to wnioski z tego faktu są dwojakie. Po pierwsze Rosjanie za chińskiego boga nie pokażą żadnej międzynarodowej komisji dokumentacji z Siewiernego. Musieliby odkryć kulisy lotów samolotów Buta z bronią do Rwandy i Somalii. Po drugie, wiemy już, że amerykańskie śledztwo w sprawie interesów Buta liczy sobie, co najmniej osiem lat. Logicznie, zatem możemy przypuszczać, że loty jego samolotów były monitorowane przez amerykańskie satelity zwiadowcze. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością możemy założyć, że 10 kwietnia 2010 roku amerykańskie oko satelity skierowane było także na Siewiernyj (podobnie jak na Szardżę, Sofię i Kabul). Co z tego wynika? Tylko kilka pytań:

Dlaczego do dziś żaden polski śledczy oficjalnie nie zwrócił się do amerykańskich sojuszników z prośbą o współpracę? Czyżby USA rzeczywiście stały się tym obcym mocarstwem, a Rosja Putina mocarstwem bliskim? Nie snuję spiskowych paranoidologii, jedynie skłaniam się ku temu by wszelki, nawet najbardziej nieprawdopodobny ślad, teorię czy poszlakę sprawdzić. Śledztwo zwykle toczy się od weryfikowania najszerszych, najbardziej nieprawdopodobnych teorii, aż do pójścia tropem tych najbardziej racjonalnych i prawdopodobnych. Jeśli zawinił „polski bałagan" skłońmy głowy i naprawmy zło, jeśli polsko – rosyjski bardak podobnie, jeśli rosyjska „okazja, która uczyniła złodzieja" mężnie idźmy dalej. Tak to jest, że prawda pewnie nie ułoży się pod dyktando żadnej z dzisiejszych teorii polityków. Ja zwracam jedynie uwagę na fakt, że Siewiernyj nie było septycznym miejscem, zwykłym wojskowym lotniskiem, jakich pełno w Europie. Siewiernyj jest ważnym punktem na mapie czarnego handlu bronią. Przypadkowo tam rozbił się samolot polskiego prezydenta. Więc nie udawajmy, że katastrofa miała miejsce na lotnisku bez historii i w kraju kwitnącej demokracji i praworządności. Pamiętajcie, że Jurij Felsztyński, a kilka lat później, niezależnie od niego, także Ania Zechenter, zatytułowali swoje książki: „KGB gra w szachy". My też zamiast grać w dupniaka pomiędzy PO i PiS nabierzmy oddechu i zajmijmy się zimną analizą jeszcze raz zaczynając od najbardziej szerokiego, światowego horyzontu śmierci naszego prezydenta i towarzyszących mu Polaków. Witold Gadowski  

Proces Wiktora Buta a Smoleńsk W USA rusza proces Wiktora Buta. Czy handlarz bronią korzystał z lotniska w Smoleńsku? Przed sądem federalnym w Nowym Jorku rozpocznie się we wtorek proces rosyjskiego handlarza bronią Wiktora Buta. Oskarżony jest o sprzedawanie broni terrorystom i do stref zbrojnych konfliktów na całym świecie. Butowi grozi kara od 25 lat więzienia do dożywocia. 44-letni były oficer wojsk sowieckich został zatrzymany w marcu 2008 roku w hotelu, w stolicy Tajlandii, Bangkoku, w wyniku operacji, w której amerykańscy agenci udawali kolumbijskich rebeliantów z lewicowego ugrupowania FARC, chcących kupić od niego rakiety ziemia-powietrze. W listopadzie roku 2010 został wydany władzom amerykańskim. Twierdził, że jest niewinny. Polowanie amerykańskich służb na Buta trwało latami. Mężczyzna zyskał sobie przydomek "handlarza śmiercią". Przez ponad 15 lat sprzedawał broń m.in. do Afryki i Ameryki Południowej, miał też kontakty w Afganistanie, wśród talibów i w Al-Kaidzie. Rosyjscy analitycy zajmujący się sprawami bezpieczeństwa uważają, że But może mieć informacje na temat powiązań rosyjskich urzędników wysokiego szczebla z nielegalnym handlem bronią, a nawet użyteczne dla USA wojskowe informacje wywiadowcze. Prawdopodobne jest, że samoloty Wiktora Buta korzystały m.in. z lotniska w Smoleńsku. Jakie ma to znaczenie w polskim śledztwie dotyczącym katastrofy rządowego samolotu, pisał m.in. Witold Gadowski.

Kadafi a handlarze narkotyków Kadafi upadł. Handlarze narkotyków podnoszą głowę [I o to też, nie tylko o handel wodą i gazem, chodziło GLOBALISTOM, architektom „Arabskiego Domina” MD] Dla afrykańskich handlarzy narkotyków nastały złote czasy. Nie ma już Kadafiego, który wypowiedział im wojnę totalną. Mogą, więc bez przeszkód handlować towarem. Do tego wymieniają narkotyki za broń ze złupionych arsenałów, którą potem sprzedają terrorystom. Sahel to region ciągnący się wzdłuż południowych obrzeży Sahary i północnych obrzeży Sudanu od Senegalu do Somalii przez Mauretanię, Mali, Niger, Czad, Sudan i Erytreę. "Wraz z nastaniem kryzysu w Libii wyleciał w powietrze pewien bezpiecznik", czyli system blokowania przemytu narkotyków na granicach kraju, który stworzył Kadafi - powiedział AFP Macalou Diakite z krajowego biura ds. walki z narkotykami i substancjami oszałamiającymi w Mali. Libijski pułkownik pochodzący z Mali, zwany "Nadjim", odpowiedzialny w reżimie Kadafiego za walkę z narkobiznesem na południowych granicach Libii, chronił kraj przed napływem narkotyków przez Niger. Jednak "Nadjim" i jego oddziały opuściły stanowiska po upadku dyktatora. "To bardzo utrudni walkę z mafiami narkotykowymi" - powiedział AFP przedstawiciel malijskich sił bezpieczeństwa. Narkobiznes rozszerza i urozmaica działalność, zgodnie z nową wytyczną: "narkotyki za broń". "Potwierdzają to służby bezpieczeństwa Nigru: z Sahelu przyjeżdżają samochody wypełnione haszyszem i kierują się (...) ku płaskowyżowi Dżado (północno-wschodni Niger) na granicy z Czadem, a potem wracają z ładunkiem broni" - zapewnia Fanta Maiga przedstawicielka malijskiej organizacji pozarządowej, której nazwy nie chce ujawnić. "Broń pochodzi z Libii. Coraz częściej jest to broń wyrafinowana, która może zasiać terror w całym regionie" - dodaje Maiga. W narkobiznes angażują się też członkowie Frontu Polisario, polityczno-wojskowej organizacji z Sahary Zachodniej. Wielu jej żołnierzy, również umundurowanych, zostało ostatnio zatrzymanych w Mali za przemyt narkotyków. Ludzie z Polisario przywożą haszysz ze swej strefy wpływów (południe, między Marokiem a Algierią), który trafia do Sahelu, a stamtąd wracają z kokainą przeznaczoną na rynek europejski. Organizacja zajmuje się też handlem bronią, której odbiorcą jest Al-Kaida Islamskiego Maghrebu (AQMI). Inna mafia narkotykowa, złożona z Malijczyków, Algierczyków i Nigeryjczyków jest również w "trakcie reorganizacji" - pisze AFP. "Zaczyna się specjalizować w zapewnianiu samochodów transportowych, dostawach, konwojach narkotykowych i zbójeckich mytach", czyli pobieraniu haraczu od przechwyconych konwojów wiozących narkotyki, którym pozwala się jechać dalej po uiszczeniu opłaty. Przy takim tempie rozwoju tych organizacji "Sahel nie będzie już wkrótce należał do państw, lecz do handlarzy narkotyków i Al-Kaidy" - ostrzega Ould Haby ze służb celnych Mali. Mirosław Dakowski  

Ćwiczenia z bezstronności Nie ma jak czytanie ludzi oświeconych. Człowiek oświecony różni się od nieoświeconego po pierwsze tym, że wie to, czego nie wie nieoświecony, po drugie, że swoją wiedzą odsadza nieoświeconego o lata świetlne, a po trzecie, że przy każdej możliwej okazji przypomina nieoświeconemu, jak daleko ten ostatni jest od oświecenia. Na czym polega owo oświecenie w polskiej rzeczywistości i współczesności AD 2011? Przede wszystkim na zrozumieniu, że 10-go Kwietnia nic się nie stało, tzn. że zdarzył się po prostu wypadek. Człowiek oświecony to już od dawien dawna wie, człowiek nieoświecony tego wciąż nie wie i dlatego bez ustanku błądzi. Gdybyśmy dopytywali ludzi oświeconych o to, skąd wiedzą, że tamtego tragicznego dnia doszło po prostu do wypadku, to byłoby to tak, jakbyśmy, będąc w dobrym towarzystwie w jakiejś warszawskiej kawiarni literackiej cmokającym nad nowym talentem promowanym przez Ministerstwo Prawdy, niezdarnie rozlali kawę osobom zasiadającym przy „prezydialnym stole” lub w trakcie eleganckiej dyskusji z jakimś autorytetem moralnym z Czerskiej zaczęli śpiewać „biesiadne ballady”. Takich rzeczy zwyczajnie się nie robi. Za takie rzeczy się ludzi wyprasza i pilnuje, by nie wracali. Piszę o tym, przeczytawszy tekst oświeconego P. Lisickiego, który w paru błyskotliwych frazach kreśli diagnozę wyborczej przegranej PiS-u http://wsieci.rp.pl/opinie/rekiny-i-plotki/Pawel-Lisicki-PO-nie-podzielilo-losu-AWS-i-SLD

„PiS od lipca 2010 roku stał się zakładnikiem emocji smoleńskich. Coraz wyraźniej głoszona przez niektórych polityków i zwolenników tej partii teza o zamachu jedynie odstraszała wyborców z centrum. PiS, a przynajmniej niektórzy jego przywódcy, przegrywał systematycznie walkę o rozum. I nawet, jeśli najbardziej skrajnych zwolenników tezy o zamachu udało się na czas kampanii wyciszyć, to i tak pozostali oni w pamięci większości Polaków. PiS nie udało się odlepić od siebie łatki ugrupowania radykalnego i nieobliczalnego”. Taki cytat z bezstronności wystarczy za wszystko, prawda? Mam nadzieję, że każdy po jego lekturze wie już, o co chodzi z oświeceniem i latami świetlnymi oddzielającymi oświeconego od nieoświeconych. Przyjrzyjmy się jednak poszczególnym wyrafinowanym argumentom (cudzysłów aż się prosi, ale daruję sobie) wysuwanym przez Lisickiego. Domyślamy się, że istnieją „emocje smoleńskie”, choć dalibóg możemy nie pojmować, co się za tą nieemocjonalną frazą kryje. Chodzi o jakieś emocje związane z miastem Smoleńsk? Lisicki wychodzi nam naprzeciw, zniżając się do poziomu nieoświeconego czytelnika – zapewne chodzi o „tezę o zamachu” głoszoną, pech chce, „coraz wyraźniej” przez „niektórych polityków i zwolenników tej partii” (całe szczęście, że nie przez wszystkich). Zdanie zresztą jest tak przez autora skonstruowane, że przy odrobinie złośliwości ktoś nieoświecony, jak np. ja, mógłby wyczytać „tej partii teza o zamachu” – i choć Lisicki tak zapewne explicite nie chce sformułować swej bezcennej myśli, to niewykluczone, że o to mu właśnie chodzi. Człowiek oświecony (wyćwiczony w bezstronności i emocjonalnie wyciszony), jak wspomniałem na początku, doskonale wie, że emocje smoleńskie są już niepotrzebne i zgoła irracjonalne, gdyż „teza o zamachu” jest fałszywa. Człowiek nieoświecony zadałby w tym miejscu parę pytań, ale w ten sposób zachowałby się jak pijak, co wszedł przez przypadek do kościoła na nabożeństwo i się awanturuje. Nie zadawajmy, więc bełkotliwych i bezsensownych pytań tylko ćwiczmy się w bezstronności i wsłuchujmy się kornie w głos mgr. Lisickiego przemawiającego z ambony „Rzeczpospolitej” (ta gazeta powinna zmienić nazwę na „Rzeczpospolita Wyborcza”, to taka moja nieśmiała propozycja na przyszłość – będzie piękne różnienie się ze stołeczną „Czerską Prawdą”). Sprawa (przegranej PiS-u), bowiem nie ogranicza się wyłącznie do piekielnych emocji smoleńskich i fałszywej tezy o zamachu, lecz też do tego „systematycznego przegrywania walki o rozum” (cokolwiek by to miało znaczyć – choć bez wątpienia brzmi arcygroźnie). Jakby tego było mało, to są jeszcze „najbardziej skrajni zwolennicy tezy o zamachu”, którzy, mimo że jakoś wyciszeni na czas kampanii (chwała Bogu!), to, niestety, „pozostali w pamięci większości Polaków”. Ktoś, kto by do tej pory wątpił w oświecenie Lisickiego, teraz chyba nie powinien mieć najmniejszych wątpliwości. Ciekawe, czy w jakimkolwiek innym państwie to, że zginął jego prezydent, członkowie sztabu generalnego, szef narodowego banku, marszałkowie, wysocy urzędnicy państwowi i wiele innych osobistości, teza o tym, że śmierć tylu osób jest wynikiem czyjegoś celowego działania, a więc właśnie zamachu, byłaby przez kogokolwiek myślącego traktowana, jako wątpliwa lub wymagająca, że tak powiem, moralnego, emocjonalnego i intelektualnego uzasadnienia. Okazuje się, że w Polsce, a ściślej neopeerelu, (bo chyba słowo Polska należałoby zarezerwować dla państwa, które zostanie przez Polaków odzyskane), jak najbardziej, tak! Okazuje się ni mniej ni więcej, tylko, że trzeba tu moralnie, emocjonalnie i intelektualnie uzasadniać, że 10-go Kwietnia mogło dojść do zamachu. Ciekawe, czy w jakimkolwiek innym państwie, gdyby doszło do takiej tragedii i gdyby tak wyglądało zachowanie jego rządu w dniu tragedii (jak to widzieliśmy w przypadku gabinetu ciemniaków), gdyby w owym kraju tak jak w neopeerelu wyglądało dochodzenie w sprawie przebiegu i przyczyn tragedii – to ktokolwiek myślący miałby wątpliwości, że doszło do zamachu. Okazuje się zaś, że nad Wisłą ludzie oświeceni (w kontekście, jaki zarysowałem wyżej) nie tylko takich wątpliwości nie żywią, ale wprost są przekonani, że niebezpiecznymi głupcami są ci, co jeszcze takie wątpliwości ośmielają się mieć i werbalizować. Ciekawe, czy gdyby w podobnej tragedii śmierć poniosła polityczna elita USA z prezydentem na czele lub choćby „Federacji Rosyjskiej”, to tacy oświeceni jak Lisicki, pukaliby się w czoło, słysząc lub czytając o prawdopodobnym zamachu; czy nakazywaliby „studzić emocje” oraz „apelowaliby do rozumu”? W dzisiejszym naszym kraju zaś samo stawianie „tezy o zamachu” moralnie, emocjonalnie, intelektualnie i – jak można sądzić z wywodu naczelnego „Rz” – politycznie dyskwalifikuje daną osobę. Boję się pomyśleć w takim razie, jak zdegradowani intelektualnie w oczach Lisickiego muszą być ci, co jeszcze zajmują się jakimś śledztwem w sprawie ubiegłorocznej kwietniowej tragedii. Gdyby to wszystko napisał jakiś gimnazjalista czy licealista w „wypracowaniu szkolnym”, to może tego rodzaju brednie można by rzucić na karb obywatelskiego niewykształcenia, lecz przecież te idiotyczne kompletnie i kompromitujące poglądy głosi szef jednej z czołowych polskich, opiniotwórczych gazet (tudzież opiniotwórczego tygodnika). Gdyby te brednie pisał Michnik, Wroński, Najsztub, Żakowski, Wołek, Lis itp. asy intelektualne „III RP”, to bym się nawet nie zdziwił, ale czy Lisicki musi za wszelką cenę myśleć tak samo jak oni? Czy nie da się już w warszawskim salonie myśleć inaczej? Czy ostatnie cztery lata rządów gabinetu ciemniaków nie są przykładem przerażającego wprost bezhołowia we wszystkich dziedzinach państwowości polskiej – od armii poczynając na edukacji kończąc?

Podsumowując, bo przecież mnie, ewidentnie nieoświeconego, na żadne racjonalne kontrargumenty nie stać (a tym bardziej dowody przemawiające za prawdziwością tezy o zamachu), nie jestem na poziomie współczesnego moskiewsko-warszawskiego oświecenia; posłużę się intelektualnym wytrychem. „Walnęło-urwało” tak kiedyś opowiadał w lakonicznym, żołnierskim skrócie (dr płk czy płk dr to już nieważne) E. Klich, historię „smoleńskiego wypadku”. Tę żołnierską frazę jednak warto odnieść do sporej części polskich, bo ja wiem, intelektualistów?, jakiej nazwy użyć, no bo przecież nie „zwykłych publicystów” (to byłoby zbyt skromne określenie), takich jak Lisicki. Widać po nich, że kulisty piorun smoleński walnął 10 Kwietnia także w polskiej stolicy. Walnął raz, a dobrze.

P.S. Do kanonu zachowań intelektualnych redakcji „Rz” weszło już podpieranie się przez autorów „Rz” śp. Maciejem Rybińskim i stawianie go, jako wzorca publicystyki. Zastanawiam się teraz, czy gdyby ten znakomity komentator żył, to jeszcze by publikował w takiej gazecie, jak ta prowadzona pod wodzą Lisickiego. Ale tak sobie myślę, że może to dobrze, że Ryba nie widzi, co głosi dziś ustami swego naczelnego, „Rz”. FYM

Nadchodzi zbójecki podatek Zapowiedzi wprowadzenia podatku katastralnego wywołały powszechne oburzenie. Ten podatek może zmieść z powierzchni ziemi małe gospodarstwa i założyć pętlę na szyję mieszkańcom miast. Warto się przyjrzeć, co nam po cichu szykują politycy. Politycy cichaczem szykują nam nową niespodziankę rodem z bajki o dobrym zbójniku. W imię społecznej sprawiedliwości w wydaniu janosikowym każdy, kto posiada jakąkolwiek nieruchomość zostanie zobowiązany do płacenia haraczu z racji samego posiadania. Bogatych przecież trzeba łupić, każde dziecko to wie. A każdy, kto posiada jakąś nieruchomość jest przecież bogaty, prawda? A jak jest bogaty to zadaniem państwa jest skorzystać z tego faktu i zabrać część pieniędzy na rzecz ubogich. Przecież mamy zasadę solidaryzmu społecznego i państwa opiekuńczego. Państwo, więc tylko wykonuje swoje obowiązki… Problem zaczyna się w momencie, kiedy zrabowanymi dobrami trzeba wspomóc ubogich, jednak i na to sposób się znajdzie: państwo jest biedne, zatem wspomaga samo siebie. I wszystko gra, dokładnie tak jak w bajce. Czym jest podatek katastralny? Najprościej rzecz ujmując jest to podatek naliczany od wartości nieruchomości. Innymi słowy szczęśliwy posiadacz kawalerki na obrzeżach miasta, której wartość szacuje się na sto tysięcy złotych będzie musiał oddać rocznie państwu (przy jednoprocentowej stawce podatku) tysiąc złotych. Niby niewiele, suma nie jest zabójcza, do przełknięcia dla większości Polaków, których zarobki oscylują wokół średniej krajowej. Ale jest to tylko pozór „bezproblemowości” rozwiewający się niczym sen złoty po dokładniejszym przyjrzeniu się tej sprawie. Po pierwsze podatek ten nie będzie naliczany od wartości rynkowej nieruchomości, ale od tzw. wartości katastralnej ustalanej w wyniku przeprowadzanej okresowo masowej wyceny (taksacji). Prostym językiem mówiąc wysokość podatku, jaki zostanie nam naliczony będzie zależeć od widzimisię urzędników, którzy na podstawie sobie tylko znanej alchemii prawnej wycenią nasz stan posiadania. Tylko ślepy nie zauważy niebezpieczeństwa. Korupcja, układy, znajomości i zwykła ludzka omylność będą miały na nią (wycenę) bezpośredni wpływ, którego pominąć nie można. Jest poza tym rzeczą niesłychaną, niezgodną z żadnym rozumieniem pojęcia sprawiedliwości, by strona zainteresowana (a taką jest państwo) sama, w zasadzie niekontrolowana ustalała wartość czegoś, od czego pobiera podatek. Po drugie trzeba wziąć pod uwagę, że posiadanie nieruchomości nie jest wyznacznikiem statusu majątkowego. Podatek katastralny najmocniej uderzy w tych najbiedniejszych, którzy odziedziczyli mieszkanie po cioci nieboszczce bądź wykupili je niedawno od spółdzielni mieszkaniowej za symboliczną kwotę znacznie niższą niż wartość rynkowa. Ludzie ci zostaną zmuszeni do masowego wyzbywania się nieruchomości, które dla większości z nich są dorobkiem całego życia. Nie jest, bowiem prawdą, że posiadanie nieruchomości jest równoznaczne z bogactwem. Nigdzie tak nie jest a zwłaszcza w Polsce. Wielu ludzi ma maleńką działkę czy mieszkanie odziedziczone lub darowane przez kogoś i jest to ich jedyny majątek. Ich skromne dochody nie pozwalają nawet na utrzymanie tego, co mają (jest to jedyna możliwość posiadania przez nich dachu nad głową) w należytym stanie. Niejedna taka nieruchomość to po prostu ruina. Ale, wedle urzędników może się okazać, że to posiadłość wielotysięcznej wartości… Ludzie ci nie udźwigną ciężaru kolejnego podatku, będącego w istocie rzeczy karą za posiadanie własności. Aż się chce powiedzieć, że duch komunizmu znowu krąży nad Polską. Bo jak inaczej nazwać sposób myślenia, który każe uderzać w ludzi, którzy cokolwiek posiadają… Po trzecie wreszcie podatek katastralny zapobiega akumulacji kapitału. Prostym językiem mówiąc podatek ten sprawi, że kto był biedny ten nadal takim pozostanie, bo obciążenia fiskalne narzucone na posiadany majątek, jak już wspominaliśmy, przekroczą możliwości przeciętnej rodziny. Mało tego, podatek ten może doprowadzić do ruiny kolejne domy i mieszkania, gdyż ludzie, których dotychczas stać było na ich utrzymanie w należytym porządku, chcąc uczciwie zapłacić podatek, (od którego zresztą wyjątkowo trudno się wykręcić, gdyż nieruchomości nie da się ukryć tak jak np. zatrudnienia, ale o to właśnie chodzi w tym przebiegłym pomyśle – ŻEBY NIE DAŁO SIĘ NIE ZAPŁACIĆ) przeznaczą pieniądze na podatek, a nie na konserwację domu czy mieszkania. Tak, więc zubożeją kolejne osoby, gdyż wartość ich własności będzie systematycznie spadać. Ponadto, jeżeli podwyższą standard mieszkania czy to przez zmianę ogrzewania z piecowego na centralne, czy przez dobudowanie łazienki – wartość nieruchomości wzrośnie a wraz z nią podatek, który w tym wypadku będzie karą za inicjatywę i inwencję. Włodzimierz Lenin uśmiecha się w zaświatach: wszyscy równi, każdy biedny. Proletariusze wszystkich krajów łączcie się. W biedzie, bo opiekuńcze i miłosierne państwo nie pozwoli wam się wzbogacić. I wreszcie po ostatnie: największą wartość mają nieruchomości położone w centrach miast i tam też w Europie, Ameryce i innych, rozwiniętych krajach mieszka elita, ludzie majętni. Niestety nie w Polsce. U nas ludzie mieszkają tam, gdzie akurat dostali mieszkanie przydziałowe, spółdzielcze, komunalne. Także w tych najbardziej pożądanych przez deweloperów centrach dużych miast. Jeżeli komuś udało się wykupić takie mieszkanie, jeżeli w dodatku mieści się ono w centrum Katowic, Warszawy, Poznania czy Wrocławia to po wprowadzeniu podatku katastralnego stanie on na krawędzi bankructwa. Wyjście będzie tylko jedno: sprzedaż. Ku uciesze inwestorów, głównie zagranicznych. Dodatkowo w wielu wypadkach dojdzie do paradoksalnej sytuacji, gdzie emeryt będzie zmuszony do uiszczenia wyższej sumy podatku za skromną kawalerkę niż lokalny biznesmen za dwupoziomowe mieszkanie w apartamentowcu… Zwolennicy podatku katastralnego argumentują, że wprowadzenie go spowoduje większy ruch na rynku nieruchomości i spadek cen związany ze zwiększoną podażą. Niestety, to nie takie proste. Spadek cen może doprowadzić do tego, że niedawni szczęśliwi właściciele będą wyprzedawać swoje domy, działki, mieszkania tylko po to, by za uzyskane pieniądze uregulować dług względem urzędu skarbowego. A potem… Potem, od roku 2016, kiedy nasz rynek nieruchomości zostanie otwarty dla zagranicznych inwestorów, przyjdą Niemcy, Francuzi, Anglicy i kupią mieszkanie babci, która całe życie pracowałaby na stare lata mieć wreszcie coś swojego. Wygląda na to, że po masowej wyprzedaży obcym majątku państwowego (czytaj: w dużej części zrabowanego po II wojnie światowej prawowitym właścicielom, często po uprzednim doprowadzeniu go do ruiny i obniżeniu wartości) przyszedł czas na prywatną własność Polaków. Dalecy od teorii spiskowych nie możemy się powstrzymać od pytania: czy komuś na tym zależy? Czy jest to tylko wynik wyjątkowej głupoty i krótkowzroczności rządzących? Przecież pozbawienie części Polaków ciężko wypracowanej własności uderzy w proces odbudowy klasy średniej i pozbawi społeczeństwo i gospodarkę równowagi a ludzi niezbędnego oparcia życiowego. Zniechęci też do inwestowania w nieruchomości i skłoni do wywożenia kapitału za granicę. Czy naprawdę nasi decydenci są tak ślepi, że nie widzą tragicznych skutków wprowadzenia w życie pomysłu, który tylko na krótką metę przeniesie dochód państwu a dłuższej perspektywie doprowadzi do ruiny tysiące obywateli a więc dochód ten nieuchronnie zmniejszy? Niech każdy sam odpowie sobie na te pytania… Monika Nowak, Alexander Degrejt

http://www.fronda.pl/

Zdjęcia pochodzą ze strony http://wiadomosci.monasterujkowice.pl/?p=9550

Na retoryczne pytanie autorów „Czy jest to tylko wynik wyjątkowej głupoty i krótkowzroczności rządzących?” odpowiadamy: nie, to nie jest wynik wyjątkowej głupoty rządzących, lecz jeden z elementów planu wykończenia Polski i Polaków – planu, który powstał całkiem gdzie indziej. Pozbawić Polaków ich duszy (zakłamać historię, nie uczyć polskiej literatury, ogłupić żydomediami i takąż „rozrywką”) oraz ich własności (pozbyć się majątku narodowego, okraść ludzi z ich dobytku, rozdać bogactwa naturalne) to, skrótowo mówiąc, środki do osiągnięcia ostatecznego celu: likwidacja wszystkiego, co polskie i zasiedlenie naszego pięknego kraju przybyszami wiadomego pochodzenia – admin.

Problemem nie jest dług. Problemem są odsetki.

The Problem is not Debt, its Interest

http://realcurrencies.wordpress.com/2011/10/07/the-problem-is-not-debt-its-interest/

Anthony Migchels, 7.10.2011, tłumaczenie MatkaPolka

Skąd to wiemy? Weźmy pod uwagę kredyt/pożyczkę bankowa na dom. Pożyczamy 200,000 a po 30 latach będziemy musieli spłacić 500,000. A wiec będziemy musieli zapłacić 300,000 lichwy – procent na obsługę pożyczki. Co by się stało z nasza siłą nabywczą, gdybyśmy mieli spłacać tylko pożyczony kapitał bez odsetek? Po prostu mielibyśmy rocznie o 10,000 więcej pieniędzy (nasza siła nabywcza) do wydania przez okres 30 lat spłacania kredytu hipotecznego. Dlatego lichwa, czyli odsetki od kredytu to nic innego, jak transfer bogactwa od biednych do bogatych. Według Margrit Kennedy, niemieckiej ekonomistki, 80% najbiedniejszych Niemców płaci dziennie 1 miliard Euro (360 miliardów rocznie) w odsetkach od kredytów hipotecznych dla 10% najbogatszych. Spośród tych 10% najbogatszych 8% tych najbiedniejszych bogatych płaci odsetki dla 1% najbogatszych z najbogatszych. Ta sama sytuacje panuje wszędzie. 80% Amerykanów płaci około 1,5 bilionów (1,5 trylionów po amerykańsku) rocznie dla 10% tych najbogatszych. Inny problem z odsetkami to fakt, że system jest nietransparentny (nieprzejrzysty) i w istocie nie wiadomo, kto, za co płaci. Najdziwniejsze jest to, że nawet nie mając żadnego długu osobistego, cały czas tracisz ok. 45% swoich pieniędzy, które mógłbyś zaoszczędzić, z powodu istnienia lichwy i konieczności spłacania odsetek. Dzieje się tak, dlatego, że producent dóbr przelewa swoje ‘koszta kapitałowe’ na konsumenta. To odsetki płacone za linie kredytowe finansujące produkcje producenta (odsetki od kredytów różnią się w zależności od sektora gospodarki), ale średnio ok. 45% składnika ceny produktu to odsetki (obsługa kredytu) od kapitału produkcyjnego. Ale wracając do długu…

Dla większości ludzi dostać pożyczkę hipoteczną jest w obecnych czasach bardzo korzystne. Większość nie jest w stanie kupić domu bez pożyczki, a wiec bez popadnięcia w dług. Również ważne jest nadmienienie, że kredytodawca (bank) nie ponosi najmniejszego ryzyka udzielając kredytu, ponieważ kredytobiorca daje w zastaw swój dom, który bank w przypadku niepłatności po prostu zabiera i sprzedaje innemu właścicielowi. Bank jest w istocie instrumentem finansowym. Banki wyrobiły w ludziach przekonanie, że pożyczają nam ICH pieniądze. Tak nie jest. Bank tworzy pieniądze z niczego na podstawie prawa zastawów pod Twój spodziewany przyszły dochód. Kredyt to zastaw za PRZYSZŁY DOCHÓD. Przeciętna osoba ma 30 do 40 lat ‘wieku produkcyjnego’ i jest to okres, w którym przeciętny Amerykanin zarobi od 1 do 2 milionów dolarów. To właśnie ‘przyszłe dochody’ są podstawą do dania przez bank kredytu. Ale ‘przyszłe dochody’ to nie są dochody banku, to dochody osób, które biorą kredyty. I dlatego kredyt, które biorą ludzie, to kredyty ludzi, którzy je biorą, to ich własne pieniądze (przyszły zarobiony dochód). Spłaty kredytu, pożyczki hipotecznej (mortgage), to dla banku strumień pieniądza wpływającego miesięcznie od pożyczkobiorcy. Uważamy, że to nie fair, aby bank miał prawo tworzenia pieniądza. Dlatego często jest propagowany system pieniądza oparty o 100% parytet złota na dziś mamy system cząstkowy rezerw (Fractional Reserve System) tzn. bank powinien posiadać 10% pokrycia w złocie, wystarczającego na emisje 100% kredytu]. Ale nawet, jeśli System Bankowy będzie operował na zasadzie 100 procentowego pokrycia w złocie przy emisji pieniądza kredytu, to i tak będziemy musieli płacić odsetki od pożyczki. Będziemy musieli zapłacić w okresie 30 lat 500,000 za dom, którego cena wynosiła 200,000. Dalej będziemy tracić 45% procent naszych zdolności oszczędnościowych z powodu tego odsetkowego składnika ukrytego w cenach towarów i przeniesionego na konsumenta od producenta. Ale zróbmy eksperyment myślowy.

A CO SIĘ STANIE, JEŚLI… Jeśli ZNACJONALIZUJEMY WSZYSTKIE BANKI. To nie będzie ‘nie fair’. Wszystkie Banki i tak są zepsute (cały system bankowy jest zepsuty). Amerykańskie banki jak do tej pory wchłonęły 16 trylionów darowizn od FEDu i potrzebują jeszcze więcej, bo i tak toną. Owszem, tak, utrzymamy nasze długi (nasze zobowiązania) tj. długi biznesów (przedsiębiorstw), długi konsumentów, kredyty hipoteczne, dług narodowy. Ale od teraz zniesiemy płacenie wszystkich odsetek. Oczywiście posiadacze oszczędności nie będą otrzymywać odsetek od swoich wkładów oszczędnościowych, ale pamiętajmy, że Amerykanie tracą wiele więcej płacąc za obsługę długów, niż maja zysków z tytułu oprocentowanych oszczędności. Jeśli długi zostaną spłacone, ograniczy sie podaż pieniądza i aby tę podaż utrzymać, będziemy emitować tyle nowego kredytu, ile będzie spłat starych pożyczek. Co to miałoby oznaczać? Bezpośredni koniec depresji, ponieważ uwolniona zostanie olbrzymia siła nabywcza społeczeństwa. Konsumenci będą dwa razy bogatsi, a ceny spadną, bo nie będzie potrzebna obsługa kapitałowa kosztów produkcji i dystrybucji towarów Wartość, (jakość) kredytowa pożyczkobiorców wzrośnie w skali masowej, kończąc niemal natychmiast problemy z płynnością finansową tychże banków. Nie będzie żadnych WYKUPÓW INTERWENCYJNYCH banków przez rządy. Rząd pozyska niemal natychmiastowo 700 miliardów rocznie. To suma, którą rząd zaoszczędzi, a która jest wydawana na obsługę wewnętrznego zadłużenia. Rząd straci również przychody z tytułu obniżki podatków od towarów (niższe ceny). Ale zyska z powodu przyrostu dochodów tytułem opodatkowania gwałtownie polepszającej się sytuacji ekonomicznej społeczeństwa i ekonomii państwa. Najpewniej cały deficyt budżetowy zniknie bardzo szybko. Banki zostaną zreorganizowane … wielu spekulantów finansowych przestanie w ogóle istnieć… Wierze, że pożyczka hipoteczna nie powinna kosztować więcej niż 10 procent w skali 30 lat tj. biorąc pożyczkę na dom 200,000 po 30 latach powinniśmy spłacić nie więcej niż 220,000. Nie będzie wykupów interwencyjnych, nie będzie bonusów. Proces transferu bogactwa (kradzieży pieniędzy) od 90%biednych do 10% bogatych można zakończyć przez jedną noc. Nie mówię, co mamy w tej chwili zrobić. To po prostu eksperyment myślowy, pokazujący, że to nie dług jest problemem, lecz lichwa – odsetki. Nie potrzebujemy systemu bankowego opartego na parytecie złota. Potrzebujemy systemu bankowego bez lichwy, kredytów bez odsetek. [Od siebie dodam. Emisja pieniądza, jako dług jest powodem Inflacji. Inflacja jest największym podatkiem, bo zabiera nam 'disposable income' (dochód rozporządzalny - przyp. gajowego) - pieniądze, które moglibyśmy zaoszczędzić]

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Oczywiście propozycja nacjonalizacji banków rozgniewa wolnorynkowych liberałów. Ich zdaniem banki i ich zyski powinny być z definicji prywatne. Dopiero, gdy ponoszą straty – o ile w ogóle je ponoszą – państwo powinno zainterweniować i straty te pokryć. Z pieniędzy swych obywateli. – admin.

„PRZEGRANE” WYBORY?

WZZW, 10 października, 2011 http://www.niepoprawni.pl/blog/4822/przegrane-wybory

Przewracają się kolejne kostki domina

1. U nas końcówka kampanii wyborczej i wybory, a w krajach strefy euro przewracają się kolejne kostki domina w świecie finansów. Od lipca, kiedy to eurogrupa przyjęła rozwiązania mające ratować Grecję, a także zabezpieczające fundusze na ratowanie kolejnych krajów tej strefy, co parę dni jesteśmy świadkami wydarzeń, które powodują zawirowania na europejskich rynkach finansowych. Mimo upływu kilku tygodni do tej pory nie udało się Grecji wypełnić warunków, które miały pozwolić na przekazanie temu krajowi ostatniej 6 transzy pierwszego pakietu pomocowego dla tego kraju na kwotę 8 mld euro. Decyzja jest ciągle odwlekana, a już na początku listopada temu krajowi skończą się pieniądze na bieżącą obsługę długu zagranicznego (Grecja obsługując swój dług publiczny od kilkunastu miesięcy już nie sprzedaje swoich papierów skarbowych na rynku, a korzysta tylko z pieniędzy z I pakietu pomocowego). Trwa również zamęt związany z drugim pakietem pomocowym dla Grecji i podwyższeniem możliwości finansowych Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (ESFS). Na jego zaakceptowanie nie chce zgodzić się Słowacja, która ciągle twierdzi, że nie może przeznaczać miliardów euro na pomoc krajowi, który jest od niej wyraźnie zamożniejszy.

2. W ostatnich dniach jak grom z jasnego nieba spadła na europejczyków informacja, że jeden z większych europejskich banków belgijsko -francuska Dexia bez pomocy finansowej państwa może zbankrutować. Dzwonkiem alarmowym stała się sytuacja, kiedy to akcje Dexii na giełdzie zaczęły tracić na wartości po kilkanaście procent dziennie i ostatnio ich wartość była określana zaledwie w eurocentach. Rządy belgijski i francuski natychmiast ogłosiły, że wesprą ten bank i że oszczędności klientów w nim zgromadzone, są bezpieczne. Jeszcze w lipcu tego roku europejski nadzór bankowy (EBA) zapewniał po przeprowadzeniu dla 90 banków tzw. stress- testów, czyli testów sprawdzających ich kondycję kapitałową, że tylko 8 z nich musi podnieść swoje kapitały, a wypłacalność pozostałych nie powinna być podawana w wątpliwość. Nie minęło 3 miesiące i okazuje się, że banki krajów strefy euro wymagają dokapitalizowana, bo zwyczajnie tracą płynność, a inne instytucje finansowe nie chcą im pożyczać licząc, że pieniądze udostępni im Europejski Bank Centralny. Rządy Belgii i Francji chcą wykupić toksyczne aktywa Dexii, ale trzeba w tę operację zainwestować około 90 mld euro co może pogorszyć gwałtownie stan budżetu wielkość długu publicznego Belgii, który i tak przekroczył 100% PKB

3. Jakby tego było mało w końcówce poprzedniego tygodnia agencja Fitch obniżyła ratingi Włoch i Hiszpanii aż o 2 poziomy, co źle rokuje rentowności papierów skarbowych tych krajów. Już od wielu tygodni EBC skupuje na rynku wtórnym obligacji tych dwóch krajów i dzięki wydaniu na ten cel kilkuset miliardów euro poziom ich rentowności utrzymuje się w przedziale 5-6%. Ale ten wykup nie może trwać wiecznie, a dług publiczny Włoch wynoszący 2 bln euro wymaga na jego obsługę emisji kolejny transz obligacji przynajmniej na kolejne kilkaset miliardów euro.

4. Niepewność rynków finansowych podsycają spory Niemiec i Francji dotyczące strategii wyjścia z drugiej fali kryzysu. Oba kraje nie mogą się ciągle porozumieć, w jaki sposób mają być dokapitalizowane banki, które ucierpią w przypadku ogłoszenia częściowej niewypłacalności Grecji, (co do tego, że trzeba ją ogłosić nie ma już sporów pośród krajów strefy euro, nawet sama Grecja się z tym pogodziła). Francja chce, aby można było użyć do tego środków, jakimi dysponuje ESFS, Niemcy chcą, żeby poszczególne kraje strefy wzięły ten ciężar na siebie, choć takie kraje jak Belgia czy Hiszpania nie maja w tej sprawie pola manewru, bo wysokość ich długu publicznego dano przekroczyła 60% PKB, czyli jedno z kryteriów z Maastricht.

5. Ile jeszcze tych kostek domina się jeszcze przewróci zanim wiodące kraje UE zdecydują się na radykalne decyzje, które mogą uratować cała strefę euro. Czy kraje tej strefy są skłonne wykluczyć Grecję, że swoich szeregów i podwyższyć wartość ESFS do np.1,5 bln euro? Na razie raczej nie, więc strefa euro podąża coraz szybkimi krokami w stronę kryzysu, którego skutki trudno wręcz sobie wyobrazić. Zbigniew Kuźmiuk

Gwiazda jednego sezonu Uderzające, że w kampanii nikt nie zajął się wszystkimi zwrotami i ciemnymi plamami kariery Janusza Palikota – zauważa publicysta „Rzeczpospolitej” Do pewnego stopnia można się zgodzić, że Janusz Palikot wprowadza nową, jakość do polskiej polityki – jak wieszczą to rozentuzjazmowani dziennikarze „wiodących mediów”. Pokazuje on, że nie obowiązują już w niej jakiekolwiek standardy czy tabu. Można zrobić i powiedzieć wszystko, rzucać dowolne insynuacje, kpić ze wszystkiego i obrażać przeciwników w najbardziej chamski sposób. Przy osobniku ze świńskim ryjem i gumowym penisem nieżyjący już Andrzej Lepper jawi się wprawdzie, jako prostak, ale z zasadami.

Ulubieniec salonu Winiarz z Biłgoraja kpił z ludzi, którzy zginęli w tragiczny sposób, szydził z cierpienia ich najbliższych, oskarżał ich o najgorsze. Szczycił się tym, że jego strategia polegała na odarciu z godności przeciwników, w tym urzędującego prezydenta, i na najcięższych pomówieniach. Wszystko to nie przeszkadzało mu pozostawać ulubieńcem mediów i salonu III RP. Tak jak nie przeszkadzały długotrwałe postępowania o machlojki wyborcze (poprzednią kampanię, jak wynika z oficjalnych danych, ufundowali Palikotowi studenci i emeryci) czy oskarżenia o wyprowadzanie do rajów podatkowych swoich przedsięwzięć biznesowych, co trudno nie uznać za matactwa podatkowe. Droga życiowa Palikota pokazuje, że jest on cynicznym karierowiczem. Na początku zgodnie z ówczesnym klimatem próbował przedstawiać się, jako wysoce etyczny, chrześcijański biznesmen i fundował konserwatywny, katolicki tygodnik. Gdy wiatry powiały w inną stronę, zmienił swoją postawę o 180 stopni. Nie zdyskwalifikowało go to, a nawet nie umniejszyło jego medialnej popularności, co oznacza, że nic nie jest w stanie tego zrobić i że media polskie, a w każdym razie ich najbardziej wpływowe ośrodki, wyrzuciły na śmietnik historii jakiekolwiek zasady, poza, oczywiście, swoim dobrze pojętym interesem. Uderzające było w kampanii, że nikt nie zajął się wszystkimi zwrotami i ciemnymi plamami kariery popierającego siebie osobnika. Palikot zresztą doskonale pasuje do swoich haseł i wręcz wciela ową „oświeceniową” rewolucję – jak ją zwykł nazywać ku uznaniu powtarzających to za nim dziennikarzy i celebrytów. Otóż rewolucja owa ma kontrkulturowy charakter i polega na „wyzwalaniu” (emancypacji) jednostki ludzkiej ze wszelkich ograniczeń, czyli norm i zasad, na jakich musi opierać się kultura, w tym także ta, która stworzyła „Europę” i dała jej impuls do zdominowania świata. Obecna kontrkulturowa rewolucja, która mieni się być kontynuacją czy wręcz spełnieniem europejskiej cywilizacji, w rzeczywistości jest jej zaprzeczeniem. Wprawdzie wzniesiony przez przodków w oparciu o tradycyjne zasady gmach europejski jest solidny i jeszcze czas jakiś mogą pasożytować w nim jego obecni destruktorzy, ale już widać tego konsekwencje. Europa traci dynamizm i powoli staje się ciągle zasobnym, ale nietwórczym i osuwającym się w drugorzędność turystycznym skansenem.

Przygrywka do rewolucji Kraje postkomunistyczne ominęła kontrkulturowa rewolucja, ale obecnie w splecionej rozmaitymi więzami Europie, a zwłaszcza w Unii, narażone są na jej ofensywę. Rewolucja ta stanowi dzisiaj jedyną ideologię wywodzącej się z kontestacyjnych ruchów i stanowiącej unijny establishment lewicy. Toteż instytucje brukselskie robią wszystko, aby zaimplantować go w krajach przystępujących do UE, wspierając funduszami przedsięwzięcia wymierzone w religię i klasyczną (a więc jedyną, którą znamy) kulturę. Wydawałoby się, że tradycyjna i katolicka Polska jest impregnowana na tego typu tendencje, ale duch czasu dociera i do nas. Przygrywką do wojny kulturowej było starcie o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Awantura sprowokowana została przez prezydenta Komorowskiego i trudno przypuścić – nawet w jego wypadku, – aby był to przypadek. Oczywiście, ani Bronisławowi Komorowskiemu, ani PO, której był on w tej kwestii przedstawicielem, nie chodziło o żadną kulturową rewolucję. Jak zawsze celem było zapędzenie do narożnika, a właściwie do skansenu politycznych przeciwników. Chodziło o to, aby ludzi walczących o ujawnienie prawdy o katastrofie smoleńskiej przedstawić, jako opętanych nienawiścią i agresywnych „rydzykowców”, a Jarosława Kaczyńskiego, jako cynicznie manipulującego symbolami religijnymi politykiera. To zresztą znamienne, że obecna wydrążona z jakichkolwiek idei (nie piszę o ideologii, ale nawet najszerzej rozumianych ideach) władza nie przejmuje się dalszymi konsekwencjami swoich doraźnych partyjnych działań. Demonstruje to także wspomaganie owych tendencji przez obecne Ministerstwo Kultury.

Polityczny cwaniak Cała awantura pokazała jednak, jak silny jest zwłaszcza w wielkomiejskim establishmencie III RP antyklerykalny i kontrkulturowy potencjał. Polityczny cwaniak, którym jest Palikot, postanowił go zagospodarować, zwłaszcza, że owe postawy być może najsilniejsze są w mediach, z których nauczył się on korzystać. 10 proc., które zdobył, to nie tak znowu dużo i można uznać, że w każdym społeczeństwie, zwłaszcza pozbawionym twardego kulturowego kośćca – a takim jest każda zbiorowość po latach komunizmu – może zdarzyć się tego typu margines popierający polityczne patologie. Charakterystyczne, że główna masa wyborców Palikota to młodzi ludzie o średnim wykształceniu ze wsi lub małych miasteczek. To zwykle osoby oderwane od swojego naturalnego środowiska kulturowego, nieodnajdujące się w świecie, do którego aspirują, i tym bardziej usiłujące eksponować jego najbardziej zewnętrzne atrybuty. Z drugiej strony jednak zwycięstwo Palikota nad SLD wydaje się przypieczętowywać los postkomunistycznej lewicy w Polsce. Okazuje się, że albo weźmie ona na sztandary kontrkulturowe hasła współczesnej europejskiej lewicy, a więc zmieni swoją tożsamość, albo zrobi to za nią jakiś Palikot, przejmując jej rolę. Byli beneficjenci PRL przywiązani do spadkobiercy PZPR, jakim jest SLD, powoli wymierają. Zrozumiał to Ryszard Kalisz, który wydaje się najbardziej prawdopodobnym następcą Grzegorza Napieralskiego. Istnieje zresztą możliwość, że Tusk wspierał Palikota, jako osobę, która zajdzie SLD z lewa (Napieralski był nieco związany postawami starych towarzyszy, którzy nie lubią obyczajowych nowinek). Dziś Palikot deklaruje daleko idące otwarcie w kierunku PO. Nigdy zresztą zbyt mocno (w porównaniu z Kaczyńskim i PiS) nie atakował premiera. W efekcie Tusk nie tylko wygrał wybory, ale znajduje się w wygodnej pozycji rozgrywającego lewą stronę sceny politycznej. A przecież tylko o to mu chodzi, a nie o jakieś długofalowe zjawiska czy też rację stanu, w którą nie wydaje się w ogóle wierzyć. Palikot to najprawdopodobniej gwiazda jednego sezonu politycznego, ale wspierana przez establishment III RP i jej media kontrkulturowa rewolucja pod patronatem UE jest zjawiskiem, z którym będziemy się musieli zmagać długie lata. Wildstein

BRUDNA antycywilizacja w Sejmie "Czysta antycywilizacja w Sejmie" Programem anty-cywilizacji jest demontaż więzi społecznych, a nie ich zmiana na lewicową modłę Reprezentacja Ruchu Palikota w Sejmie stanowi nową formę legitymizacji antychrześcijańskiego radykalizmu w polskim życiu publicznym Radosław Brzózka teolog, filozof

Nigdy dość przypominania, że rządy Platformy Obywatelskiej cztery lata temu rozpoczynały się deklaracjami niechęci względem katolickiego Radia Maryja. To wtedy błyskawicznie i bez zważania na elementarne reguły odebrano WSKSiM dotację na odwiert geotermalny. Kadencja Sejmu i rządu kończyła się ponownym podniesieniem analogicznych tematów. Zaczął spełniać się dawno przewidywany na tych łamach czarny scenariusz polegający na wykorzystaniu procesu cyfryzacji telewizji do wykluczenia katolików z tej sfery społecznej komunikacji. Symboliczny charakter miała także nieobecność Donalda Tuska na beatyfikacji Jana Pawła II. Już wtedy realizował ogłoszony nieco później program "nieklękania przed księżmi". Już przy pierwszych nieprzyjaznych aktach zwracano uwagę, że budują one szerszą, antychrześcijańską atmosferę w kręgu świeckiej władzy publicznej. Jakże mylili się ci, którzy sądzili, że to specyficzna sytuacja dotycząca jedynie redemptorystów z warszawskiej prowincji i ich świeckich współpracowników. Klimat antyklerykalizmu, ale także agresji wobec symboli religijnych, obecności wiary w życiu publicznym narastał w odniesieniu do katolicyzmu, jako takiego. Atmosfera duchowej mobilizacji, którą przyniósł okres żałoby narodowej po katastrofie smoleńskiej, beatyfikacje ks. Jerzego Popiełuszki i Jana Pawła II zmobilizowały tylko krajowe i zagraniczne centra anty-ewangelizacji.

Hodowanie Palikota Wewnątrz Platformy nabierała kształtu i mocy poczwarka "palikotyzmu". Łagodne sankcje partyjne dla lubelskiego skandalisty nie stanowiły przeszkody dla jego działalności. Przez długi czas można się było domyślać realizacji scenariusza polegającego na przejęciu przez Platformę elektoratu lewicy. PO miała jawić się, jako partia posiadająca nurt zainteresowany radykalną "świeckością" państwa i rewolucją kulturową spod znaku dewiacji seksualnych. Względnie dobry wynik Grzegorza Napieralskiego w wyborach prezydenckich dowiódł nieskuteczności tej strategii. Wówczas rozmachu nabrało tworzenie nowej formacji politycznej Palikota. Byłoby jednak naiwnością sądzić, że opisywane procesy były wyłącznie skutkiem cynicznych zabiegów wokół utrzymania lub zdobycia władzy. Oblicze społeczne zachodu Europy kształtuje tzw. nowa lewica. Jej poprzedniczki - ideologie modernistyczne, stanowczo coś twierdziły i zmierzały do wprowadzenia nowego porządku poprzez przemoc (komunizm, narodowy socjalizm) albo rewoltę kulturową (socjaldemokracja). Nowe wcielenie choroby cywilizacji zachodniej przyjęło już postać czystej anty-cywilizacji. Jej programem jest demontaż więzi społecznych, a nie ich zmiana na lewicową modłę. Benedykt XVI nazwał to dyktaturą relatywizmu. Ekspansja tej zarazy docierała stopniowo do różnych aspektów kultury polskiej. W rolę sztuki zaczęła wchodzić stopniowo anty-sztuka (podarta Biblia i krzyż z puszek wsparte wyrokiem sądowym), nauki – anty-nauka (studia genderowskie), moralności – anty-moralność (PR, czyli kłamstwo w życiu społecznym, prawodawstwo anty-rodzinne), religii – anty-religia (satanizm, powszechność sądu: wszystkie religie są równie dobre). Głównymi kanałami inwazji anty-kultury były przez dwadzieścia lat media i system edukacji (zdominowany mentalnie na pewnym poziomie przez "Gazetę Wyborczą"). To właściwe podłoże umożliwiające sukces wyborczy Ruchu Palikota. Jest on anty-cywilizacyjnym stronnictwem politycznym i jako taki bezwzględnie powinien być traktowany przez opinię publiczną identyfikującą się z chrześcijańsko-klasyczną kulturą polską.

Wyborcza legitymizacja rewolty Reprezentacja Ruchu Palikota w Sejmie stanowi nową formę legitymizacji antychrześcijańskiego radykalizmu w polskim życiu publicznym. Walka z odrodzeniem się syndromu chadecko-endeckiego leżała już u podstaw układu zawartego przy Okrągłym Stole. Światopoglądowy bój toczył się w latach 90, w okresie największych wpływów "Wyborczej". Nurt "świeckości" i permisywnej "europejskości" miał także reprezentację polityczną w ramach przepoczwarzających się partyjnych ekspozytur "salonu" i postkomunistów, a także Samoobrony. To antychrześcijańskie przesłanie było jednak zawsze załącznikiem do łatwo dającej się zidentyfikować grupy zupełnie innego interesu: post-korowskiej lewicy laickiej (UW), uwłaszczonej nomenklatury (SLD) czy osób wykluczonych ekonomicznie w III RP (Samoobrona). Poprzez sukces wyborczy Palikota po raz pierwszy zbudowany na negacji Dekalogu program uzyskuje legitymizację, stając się stronnictwem politycznym w Polsce. Ten dramatyczny przełomowy moment w życiu publicznym jest asumptem do szczególnego rachunku sumienia dla katolików. Jak do tego doszło? Dlaczego katolicka opinia publiczna jest nieskuteczna w zaszczepianiu społeczeństwa przed chorobą zapateryzmu? Jakie znaczenie miała dla takiego obrotu sprawy nieprawdopodobna wręcz nad-reprezentacja w dyskursie publicznym "Kościoła otwartego" nie spotykająca się z ortodoksyjnym sprostowaniem. Jak często zabrakło nam odwagi, męstwa i determinacji w obronie Kościoła?

Prognozy i wyzwania W czasach, gdy nie rozprawiano tyle o tolerancji, wykluczeniu społecznym itp., anty-cywilizacyjne jednostki i społeczności były kwitowane jednym słowem: margines. Janusz Palikot to nietypowy przypadek człowieka, który osiągnąwszy w życiu osobistym wiele, dobrowolnie stał się "człowiekiem z marginesu" i z "marginesu" ulepił swój ruch, jego program i listy wyborcze. "Palikotyzm" jako autentyczny destrukcyjny radykalizm powinien spotkać się z bezwzględnym ostracyzmem. Dla naszej cywilizacji jest, bowiem tym samym, czym antysemityzm dla opiniotwórczych kręgów lewicowego Zachodu i części Bliskiego Wschodu. Bojkot wszystkiego, co ze sobą niesie, bez względu na umizgi, po które PR-owsko niejednokrotnie sięgnie, może być jedynym skutecznym środkiem powstrzymania relatywistycznej kulturowej równi pochyłej. Jak niegdyś dekomunizacja, tak dziś depalikotyzacja jest poza tym jedynym sposobem okazania miłosierdzia osobom uwikłanym w anty-cywilizacyjną rewoltę społeczną. "Abstynencja" od udziału w życiu publicznym to pierwszy krok do nawrócenia dla społeczników, którzy oddali się na służbę anty-dekalogowi. "My chcemy dobra Kościoła. Produktem naszych działań jest czyste dobro. (...) Wyprowadzenie religii ze szkół, rozdzielenie państwa od Kościoła, likwiduje miliony konfliktów i jak najbardziej wyjdzie Kościołowi na dobre. (...) Dlatego nie chodzi o walkę, ale o to, aby w służbie Kościoła coś dla tego Kościoła zrobić". Doskonale znane przesłanie publicystów tzw. Kościoła otwartego odnajdujemy w powyborczy poranek, jako... Samo-interpretację Ruchu Palikota. Specjalista od "marketingowego zaklinania rzeczywistości", jak sam o sobie mówi, i współtwórca sukcesu wyborczego antychrześcijańskiego rokoszu Piotr Tymochowicz odbiera nie tylko przywództwo Grzegorzowi Napieralskiemu, ale także ulubione zajęcie publicystom "Tygodnika Powszechnego". Jest nim ratowanie Kościoła przed nim samym, troska, aby "ten kraj nie był skansenem średniowiecza", uprawianie "antyklerykalizmu, który nie jest antyklerykalizmem" (cytaty z wywiadu dla Onet.pl z 10.10.2011). Intelektualne igraszki specjalistów od dialogu z satanistami sprzysiężone z odwiecznym prostackim antyklerykalizmem zaowocowały dzięki determinacji Palikota wytworzeniem reprezentacji politycznej ruchu dechrystianizacyjnego w Polsce. Jego parlamentarna obecność rozpoczyna się od przysięgi wytrwania w walce o świeckość państwa. Otwierają się dwa warianty: udziału Ruchu Palikota w rządzie i jego pozostania w opozycji. Oba są bardzo niekorzystne. W rządzie koalicyjnym z udziałem partii antychrześcijańskiej ministrem edukacji będzie Magdalena Środa, osoba afiszująca się ze swoim pogardliwym stosunkiem do Biblii. Palikot w opozycji nie cofnie się przed żadną postacią antycywilizacyjnego radykalizmu. Pozbawi także PiS wyłączności w roli znaczącej i widocznej w debacie publicznej opozycji. W powyborczy poranek w kawiarni, gdzie piszę te słowa, mimochodem słyszę przy sąsiednim stoliku rozmowę dwudziestoletnich wyborców Palikota. Rozważają, czy naprawdę zalegalizuje "prochy". Powątpiewają, ale cieszą się, że może skutecznie wykluczyć "obciachową masakrę", którą symbolizuje dla nich PiS... To doskonałe przypomnienie, że odpowiedź na "palikotyzm" w życiu publicznym nie może być tylko negatywna. Pozytywne, ale i stanowcze działanie doskonale oddaje hasło: krucjata. Nie obawiał się po nie sięgnąć ks. kard. Stefan Wyszyński, ogłaszając społeczną krucjatę miłości. Tym słowem posługuje się zainspirowany przez Jana Pawła II ruch łączący radykalną abstynencję z działalnością pro-life i obroną chrześcijańskiego obyczaju. W obliczu komunizmu ks. kard. Karol Wojtyła podkreślał, że zmasowanej dechrystianizacji trzeba przeciwstawić intensywną chrystianizację. We współczesnej Polsce oznacza to ewangelizację, która nie sprowadzi się do rozmywającego dialogu; odbudowę kultury chrześcijańskiej, niesprowadzającą się do udekorowania laickiego status quo religijnym gestem; przywracanie obyczaju chrześcijańskiego w codzienności modelowanej przez "Dzień dobry TVN" i seriale. Oznacza również aktywny udział w polityce uwzględniający nie tylko godziwość celów i środków, ale także skuteczność działań.

Radosław Brzózka   

Aż 680 tysięcy nieważnych głosów W niedzielnych wyborach oddano 4,52 procent nieważnych głosów. To dwa razy więcej niż cztery lata temu. Polacy oddali ponad 680 tys. nieważnych głosów - wynika z danych PKW. Cztery lata temu, w 2007 r., było ich niecałe 344 tys., choć frekwencja była znacznie większa. Jak wynika z danych PKW, łącznie Polacy oddali w wyborach 14 mln 369 tys. 503 ważne głosy. Procent ważnych głosów wyniósł 95,48. W rezultacie nieważnych było 4,52 proc. głosów, czyli ponad 680 tys. Cztery lata temu zagłosowało łącznie 16 mln 486 tys. 116 osób. Nieważnych głosów było prawie 344 tys., taki głos oddało, więc nieco ponad 2 proc. wyborców. Przypomnijmy, że wczoraj rano świętokrzyska policja poinformowała, że przewodniczący jednej z obwodowych komisji wyborczych w Skarżysku-Kamiennej (Świętokrzyskie) podejrzewany jest o unieważnienie 11 kart do głosowania. Mężczyzna podczas liczenia głosów po zamknięciu lokalu wyborczego zakreślił dodatkowe krzyżyki na pięciu kartach do głosowania do Sejmu i sześciu kartach do głosowania do Senatu, przez co głosy te stały się nieważne. Policjanci zabezpieczyli karty i przesłuchali świadków. Wstępnie przesłuchali też przewodniczącego komisji. Autor: gb, | Źródło: tvn24.pl,

Wyobraźmy sobie wynik odwrotny, czyli PiS 40, a PO 30%. …

1. Media dostają ataku wścieklizny, a PiS staje się obiektem pomówień i obelg.

2. Przy 207 mandatach następuje konieczność wykupienia usług politycznej prostytutki, jaką jest PSL. Ta widząc, że jest jedyną opcją koalicyjną dla PiS stawia wysoką cenę za swoje usługi, może nawet stanowisko premiera dla Pawlaka. Efekt- kompromitacja PiS.

3. Prezydent RP desygnuje na premiera Jarosława Kaczyńskiego, jednak rząd przez niego powołany, nie uzyskuje wymaganego przez Konstytucję RP wotum zaufania Sejmu, w związku, z czym, Prezydent – też, zgodnie z Konstytucją - powołuje kolejny rząd, a PiS - mimo wygranej – zostaje zepchnięty do opozycji. Efekt - kompromitacja PiS. A teraz pożytki z realnych wyników, czyli PO 40, a PiS 30%

1. To nie PiS, ale PO udławi się przy próbie połknięcia żaby, którą sama stworzyła.

2. Palikot, człowiek, który wbrew swojej woli staje się mieczem sprawiedliwości.

Polskie Stronnictwo Ludowe - polityczna prostytutka - widząc, że alternatywą jej usług dla PO jest Palikot lub SLD stawia wysoką cenę i tu pojawiają się dwie alternatywy dla PO:

a - PO przyjmuje warunki PSL i rządzi pod dyktando ludowców

b - odrzuca PSL i wchodzi w koalicję z Ruchem Palikota

Skutki:

ad. a) - PSL zbiera punkty prowadząc politykę pod oczekiwania swojego elektoratu (schlebianie chłopom i klerowi) a PO - jako trzon koalicji - ponosi pełną odpowiedzialność tracąc poparcie wyborców liberalnych i antyklerykalnych, którzy przenoszą swoje sympatie na Palikota. PO traci, jako siła polityczna. Odrzucony Palikot ze swoim gumowym urządzeniem i świńskim ryjem to dla PO opozycja straszna i śmiertelna. (Wystarczy przeczytać książkę Palikota o PO, stawianych tam zarzutach i braku reakcji na te zarzuty, co świadczy o tym, że są prawdziwe). Opozycyjny PiS to dla PO „pikuś” przy opozycyjnym Palikocie.

ad. b) - Palikot, jako koalicjant dla PO może być jeszcze bardziej kosztowny niż PSL. Nie dziwota, bo panna młodsza, piękniejsza i bardziej przebojowa, niż stara i pomarszczona PSL. Skutki uprawiania nierządu PO z Palikotem dla tej pierwszej jeszcze bardziej opłakane jak ku.....e się z PSL. Ale to nie wszystko. Jest jeszcze relacja

3. Palikot – Kościół Ruch Palikota, to dziecko tej części hierarchów Kościoła, która zamiast po śmierci Prezydenta Polski stanąć po stronie rozpaczających i przerażonych wiernych, nazywa ich obłąkaną sektą. Także tych duchownych, którzy po wystąpieniach Nergala stwierdzili, że nic się nie stało. Że darcie Biblii i słowa: "pożryjcie sobie to gówno" to forma wyrazu artystycznego. Ojcami chrzestnymi są duchowni, którzy nie zerwali przyjacielskich stosunków z posłami PO - głosującymi za ustawami niezgodnymi z Bożymi Przykazaniami. Ruch Palikota to "bicz Boży" i kara za postawę kard. Glempa, Dziwisza, bp-ów Pieronka, Życińskiego, Gocłowskiego, ks. Sowy i Bonieckiego. To kara Boska za milczenie tam, gdzie duchowni milczeć nie powinni. Będzie rewizja decyzji "Komisji Majątkowej", będą podatki dla Kościoła. Ale - miejmy nadzieję - będzie refleksja pasterzy, czy byli we właściwym miejscu, gdy wilki napadały na owce. I to jest pożytek. Przegraliśmy wybory. Moralnie jednak - odnieśliśmy zwycięstwo. Ziarno zostało rzucone. Żniwa za rok lub dwa. Teraz wiele zależy od tego, jaką taktykę przyjmie PiS. Czy dalej będzie grzecznie głosić o "niezawisłych sądach", "niezależnej prokuraturze" i "obiektywnych redaktorach", czy zacznie używać normalnego języka, nazywając rzeczy po imieniu? Czy posłów będzie stać na to, aby mówić o nie- zdekomunizowaniu i dyspozycyjności sądów, służalczości prokuratury i bolszewickich mediach? Roman Bojanowski, Kazimierz Maciejewski

Tajemnica wyborcza Gdzie się nie ruszę, to wszyscy narzekają, że w polskiej polityce jest tak źle, że po prostu nie daje się wytrzymać. A jakie są wyniki wyborów? Trzy czwarte głosów padło na „Bandę Czworga” (PiS + PO + PSL + SLD), – czyli właśnie tych, którzy tworzą obecny system polityczny i robią wszystko, by trwał on nadal. Dalej znalazły się... odpryski tej bandy, – czyli Ruch Poparcia Palikota i Polska Jest Najważniejsza (obydwa korzystające głównie z popularności Nowej Prawicy – ci z PJN nawet muszki nosili...). Partie całkowicie kwestionujące obecny reżym, – czyli Nowa Prawica i Polska Partia Pracy znalazły się w ogonie tego wyścigu. Może nie całkiem w ogonie, – bo jeszcze startowała Stara Prawica p. Marka Jurka i „Samoobrona” - ale to już zupełnie poza realnością: 0,2% i 0,1%. Oczywiście przyczyną słabego wyniku Nowej Prawicy jest nie zaproszenie nas do ANI JEDNEJ debaty w TVN ani w TVP – oraz usłużne szerzenie propagandy, że „Korwin-Mikke przegrał w sądzie i Nowa Prawica nie startuje w wyborach” (bez poinformowania, że jednak w połowie Polski startujemy...). Mimo to trzeba jednak pamiętać, że wprawdzie na trzy tygodnie przed wyborami w sondażu „Homo Homini” (opłaconym przez Palikota!) Ruch Palikota miał 4%, a Nowa Prawica 8% - jednak nawet w tym (niekorzystnie dla niej ustawionym) sondażu „Banda Czworga” miała poparcie bodaj 78%. A w wyborach „Banda Czworga” uzyskała ca. 84% Z tego wynika, że Polacy kochają tych, co kłamią, kradną, a jako środek na dynamiczny rozwój oferują ludziom... Żebraninę w Unii Europejskiej. Nowa Prawica głosi natomiast tezę skrajnie niepopularną: „Dobrobyt nie pochodzi z darowizn, głosowania ani z kasy rządowej: dobrobyt pochodzi z pracy”. A komu w dobie nadprodukcji chce się pracować? Ot – i cała tajemnica. JKM

Wyniki wyborów - uzupełnienie. "Marek Jurek zawdzięcza większość swego wyniku nieobecności KNP"

Analizę wyników przeprowadzę po ogłoszeniu oficjalnych, – bo, po co robić dwa razy to samo, – ale jeden fenomen warto odnotować. Otóż można było głosować na KNP w 21 Okręgach na 41. We wszystkich 41 startowały jednak: PJN i RJP. Otóż jest fenomenem, że nie ma żadnej różnicy w wynikach tych partyj w okręgach, gdzie startowała NP - i w okręgach, gdzie nas nie było! Na wyniki PJN wpływ był dokładnie zerowy - co do RJP było nawet odwrotnie: tam, gdzie byliśmy, miał wynik wyższy średnio o 0,15%! Byłoby nad wyraz dziwnym, gdyby nasi zwolennicy, którzy postanowili zamiast na KNP glosować na PJN lub RJP – robili to równo w okręgach, gdzie byliśmy – i w okręgach, gdzie nas nie było. Stąd wniosek, że elektorat, który przeszedł od JKM do JP to nie był ideowy elektorat Prawicy, – lecz elektorat protestu. Najprawdopodobniej: elektorat typu „Samoobrona”.Może warto sprawdzić tę hipotezę - różnice są statystycznie mało istotne - ale zawsze ślad może być. Inaczej jest ze Starą Prawicą p. Marka Jurka. Startowała w 20 Okręgach. W ośmiu, w których nas nie było – i w dwunastu, gdzie byliśmy. I tu różnica jest przepastna, a korelacja prawie 100%-owa. Tam, gdzie startowaliśmy, PR uzyskiwała średnio 0,38% - tyle, co w poprzednich wyborach. Tam, gdzie nas nie było, ponad dwa razy więcej: 0,85%. Czyli: nasi wyborcy nie mogąc głosować na nas, głosowali na PR. PR zawdzięcza, więc większość swego wyniku nieobecności KNP. Aha: sprawę PSL p-ko mnie sąd umorzył. I jeszcze jedna uwaga: często słyszę zarzuty, że mamy słabe wyniki, bo KNP to "partia jednego człowieka". Otóż RJP to jeszcze bardziej partia jednego człowieka! Dziennik JKM

Do wyboru, do koloru... ŚP. Henryk Ford mawiał, że klient może zamówić u Niego samochód w dowolnym kolorze – byleby był to kolor czarny. Obywatele III RP mają prawo wybrać sobie dowolną partię, byle była czerwona. No, powiedzmy: pomarańczowa, amarantowa, różowa, szkarłatna, pąsowa, ceglasta, purpurowa, buraczana... W Magdalence ustalono, że partie Prawicy nigdy w Polsce nie zostaną dopuszczone do władzy – i służby bezpieczeństwa, skądinąd między sobą skłócone, wiernie tej umowy dotrzymują. Cóż: wiadomo, że po dojściu Prawicy do władzy skończyłyby się lewe interesy – i zaczęło rządzić Prawo, a nie wola polityków i urzędników. Jak „załatwiono” Nowa Prawicę – to już Państwo wiecie. Jeszcze miesiąc przed wyborami mieliśmy 7,6% - ale po informacjach, że przegraliśmy w sądach, że nie startujemy – zaczęło to spadać do czterech, do trzech – no, i po podzieleniu przez dwa (startowaliśmy w połowie Polski) zrobił się z tego 1%. W Krakowie II (Kraków z okolicami) było najlepiej: 3,3%. To o tyle ciekawe, że w poprzednich wyborach w Krakowie było fatalnie. JKM

Ssaki przystępują do ssania Kiedy ten felieton ukaże się w druku, będzie już „po harapie”, to znaczy - po wyborach, w których nasz mniej wartościowy naród tubylczy wybrał sobie Umiłowanych Przywódców. Państwo czytający te słowa będą w znacznie lepszej sytuacji ode mnie, piszącego je, bo będą już znali wyniki, jakie Państwowa Komisja Wyborcza poda do wierzenia, wszystko jedno, czy pod dyktando Sił Wyższych, czy też pod wpływem świadomej dyscypliny, która wcześniej skłoniła ją do zablokowania możliwości rejestracji list w całym nieszczęśliwym kraju przez niektóre komitety wyborcze, by nasza młoda przecież, a już tak ciężko doświadczona demokracja po przejściach była jeszcze bardziej przewidywalna, niż za Józefa Stalina, który w przedwyborczym przemówieniu wygłoszonym w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy wypowiedział te spiżowe słowa iż nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza. I rzeczywiście - w okręgu tym na kandydata Józefa Stalina wyborcy oddali ponad 100 procent głosów, co wprawdzie z jednej strony mogło wyglądać osobliwie, ale z drugiej - znakomicie świadczyło nie tylko o świadomej dyscyplinie organów wyborczych, ale przede wszystkim - o przewidywalności sowieckiej demokracji. Takie rzeczy nie mogły nie podobać się Józefowi Stalinowi, więc nic dziwnego, że i wyniki wyborów zostały przezeń z przyjemnością zatwierdzone, podobnie jak u nas - przez Sąd Najwyższy, który chyba też nie ośmieli się wierzgać przeciwko ościeniowi, wyrażonemu w werdykcie wyborczym zagniewanego ludu. Teraz nasi Umiłowani Przywódcy przymierzają się do rozdzielenia powierzonych im przez Siły Wyższe zewnętrznych znamion władzy. Przedwyborcze sondaże wskazywały na wysokie prawdopodobieństwo rządu koalicyjnego, toteż bez zaskoczenia odnotowałem przechwałki Grzegorza Napieralskiego, iż SLD dysponuje „absolutną” zdolnością koalicyjną. Okazuje się, że możliwe jest przelicytowanie Polskiego Stronnictwa Ludowego, które dysponuje „stuprocentową” zdolnością koalicyjną. O takiej stuprocentowej zdolności mówi staropolskie porzekadło, że „pokorne cielę dwie matki ssie”. Okazuje się, że nasi Umiłowani Przywódcy tę ludową mądrość coraz bardziej sobie przyswajają - oczywiście ku chwale Rzeczypospolitej, wysysanej w iście stachanowskim tempie - i jak tak dalej pójdzie, to zostanie z niej tylko garstka proszku, jak z owej żaby, której doktor zalecił unikanie wilgoci („Pani zanadto się poci, niech pani unika wilgoci, niech pani się czasem nie kąpie, niech pani nie siada przy pompie...”). Zanim jednak to nastąpi, ssaki przymierzają się do ssania, wykorzystując pozycję zajętą dzięki zwycięstwu demokracji. Rezultaty tego ssania mogę dyskretnie obserwować na Florydzie, który to stan respektuje prawo, iż nikomu nie można zabrać domu, nawet za największe długi. Z tej to przyczyny najwięksi milionerzy kupują tutaj sobie co najmniej jedną, a najlepiej - po kilka kosztownych rezydencji, traktowanych jako rodzaj polisy ubezpieczeniowej na wypadek, gdyby z interesami coś poszło nie tak. Wśród tych milionerów trafiają się również wybitni przedstawiciele naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, również i tacy, którzy jeszcze niedawno byli Umiłowanymi Przywódcami i uzyskany od wyborców kredyt zaufania już sobie zrealizowali. Mają tutaj ekskluzywny klub golfowy, o którym wśród miejscowej Polonii krążą różne legendy, a wśród nich również i ta, że nie przyjmują tam nikogo, kto w chwalebnej przeszłości nie był przynajmniej pułkownikiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych - oczywiście nie teraz, kiedy to nawet wśród pułkowników trafiają się różne chmyzy - tylko za generała Kiszczaka, który pamiętał o spiżowych słowach Józefa Stalina, iż kadry decydują o „wszystkim” - a skoro tak, to również o transformacji ustrojowej oraz właściwym rozdziale płynących z niej korzyści. W każdej legendzie, jak wiadomo, tkwi ziarenko prawdy, więc jeśli z tymi pułkownikami coś jest na rzeczy, to ów klub golfowy na Florydzie stanowiłby dodatkową poszlakę przemawiającą za tym, iż część kiszczakowych bezpieczniaków pod koniec lat 80-tych musiała przewerbować się do bezpieki amerykańskiej, bo w przeciwnym razie ta nie tolerowałaby na Florydzie bezpieczniackiej jaczejki pod przykrywką golfowego klubu dżentelmenów. Ciekawe, do jakich razwiedek poprzewerbowywali się pozostali, bo to by wyjaśniało wiele zagadkowych spraw polityki wewnętrznej, a nawet zagranicznej naszego nieszczęśliwego kraju i pozwalało na postawienie fundamentalnego pytania, czy są jeszcze jacyś bezpieczniacy pilnujący polskiego interesu państwowego, czy tez wśród żadnej spośród 7 bezpieczniackich watah, jakie pozostają na utrzymaniu Rzeczypospolitej, nie ma już ani jednego takiego frajera. Kiedy tak zachodzimy w głowę nad sytuacją naszego nieszczęśliwego kraju, w którym po raz kolejny zwyciężyła demokracja, z szerokiego świata nadeszła wiadomość o fizykach, którzy dostali nagrodę Nobla za badania nad rozszerzaniem się Wszechświata. Okazuje się, że Wszechświat się rozszerza i to z coraz większą, zawrotną szybkością. Ładny interes! W takim rozszerzającym się coraz bardziej Wszechświecie coraz trudniej będzie chyba utrzymać demokrację, zwłaszcza tak przewidywalną, jak nasza, więc w tej sytuacji nie wypada grymasić, bo jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma - a jeśli nie zaraz „lubi”, bo to już graniczyłoby z perwersją - to przynajmniej - cierpliwie znosi. SM

Gaz /g/łupkowy Kategorie środków chemicznych używanych do szczelinowania hydraulicznego oraz informacje na temat ich oddziaływania na zdrowie. Rzetelnej dyskusji na temat gazu łupkowego w Polsce nie ma. Metody wydobycia przedstawia się, jako bezpieczne i przyjazne dla środowiska. Tymczasem elementem koniecznym rozpuszczania łupków bitumicznych, w których znajduje się gaz jest użycie wysoce toksycznych rakotwórczych substancji, które mogą trwale na setki/tysiące /lat skazić głębinowe zasoby wody pitnej. Po szczelinowaniu przechowywane w powierzchniowych zbiornikach stanowią trwałe zagrożenie dla okolicznych mieszkańców. Polecam ogolnie dostępny film GASLAND ukazujący liczne problemy zdrowotne /nowotwory/ mieszkańców USA, gdzie od kilku lat wydobywa się gaz łupkowy metodą frakturyzacji, czyli szczelinowania hydraulicznego. Metoda ta polega na wstrzykiwaniy na głębokość 1000 -4000 m olbrzymich ilości wody od 1000 000 do 30 000 000 litrów wody zmieszanej z piaskiem i licznymi wysoce toksycznymi substancjami. Nowe prawo górnicze i geologiczne zapowiada przymusowe wysiedlenia, handel koncesjami i wypełnianie opróżnionych odwiertów toksycznymi /w tym radioaktywnymi /odpadami i CO2. Kategorie środków chemicznych używanych do szczelinowania hydraulicznego oraz informacje na temat ich oddziaływania na zdrowie.

Tłumaczenie fragmentu opracowania pt „Revised Draft SGEIS on the Oil, Gas and Solution Mining Regulatory Program (September 2011) „ sporządzonego przez Departament Ochrony Przyrody Stanu Nowy Jork (5.4.3.1.Chemical Categories and Health Information) Adres URL:

http://www.dec.ny.gov/energy/75370.html

Produkty destylacji ropy naftowej Substancje ropopochodne wchodzą w skład niektórych płynów stosowanych w szczelinowaniu hydraulicznym. Są one wymienione w kartach charakterystyk, jako różne frakcje destylacji ropy naftowej takie jak: nafta, węglowodory alifatyczne, cięższe frakcje ropy naftowej, spirytus mineralny, oczyszczone lżejsze frakcje destylacji ropy naftowej lub węglowodory aromatyczne. Znajdują one zastosowanie, jako domieszki dodawane m.in. do inhibitorów korozji, smarów i rozpuszczalników. Produkty destylacji ropy naftowej to mieszaniny różniące się składem, ale mające podobnie niekorzystne oddziaływanie na zdrowie. Przypadkowe spożycie znacznych ilości tych substancji jest związane z zaburzeniami układu pokarmowego i centralnego układu nerwowego. Kontakt skóry z naftą na krótki okres czasu może powodować podrażnienie skóry, stan zapalny lub łuszczenie. Wdychanie oparów tych substancji może niekorzystnie wpłynąć na centralny układ nerwowy.

Węglowodory aromatyczne Niektóre płyny stosowanie w szczelinowaniu hydraulicznym zawierają określone węglowodory aromatyczne (benzol, benzen, toluen, etylobenzen, ksyleny, naftalen oraz ich pochodne: trimetylobenzen, dietylobenzen, dodecylobenzen, kumen). Składniki benzolu wpływają niekorzystnie na układ nerwowy, wątrobę, nerki i szpik kostny. Benzen jest powiązany z podwyższonym ryzykiem białaczki u pracowników, którzy przez długi czas wdychali benzen w powietrzu na stanowiskach pracy. Ekspozycja na wysokie stężenia ksylenu powodowała uszkodzenia płodów zwierząt laboratoryjnych. Naftalen jest powiązany z niekorzystnym oddziaływaniem na czerwone krwinki, gdy ludzie przypadkowo spożyli kulki na mole, lub gdy niemowlęta nosiły pieluszki, które były przechowywane w szafie, w której były kulki na mole. Zwierzęta laboratoryjne wdychające opary naftalenu przez długi czas miały uszkodzone drogi oddechowe i zwiększone ryzyko wystąpienia nowotworów nosa i płuc.

Glikole Glikole występują w kilku rodzajach domieszek płynu do szczelinowania hydraulicznego m.in. substancji zmieniających lepkość płynu, kontrolujących koncentrację żelaza i minerałów ilastych, redukujących tarcie płynu i zapobiegających wytrącaniu się węglanów. Glikol propylenowy ma niską toksyczność i jest dodawany do żywności, kosmetyków i lekarstw. Jednak ekspozycja na wysoką koncentrację tej substancji wpływa negatywnie u zwierząt laboratoryjnych na nerki i zdolności reprodukcyjne.

Etery glikolowe Etery glikolowe, etoksylowane alkohole i fenole są obecne w płynie używanym do szczelinowania w charakterze inhibitorów korozji, związków powierzchniowo czynnych i reduktorów tarcia. Niektóre etery glikolowe (np. monometoksyetanol, monoetoksyetanol, eter monometylowy glikolu propylenowego, 2-butoksyetanol) mogą oddziaływać negatywnie u zwierząt laboratoryjnych na układ rozrodczy samców oraz formowanie się czerwonych krwinek przy ekspozycji na wysokie stężenia.

Alkohole i aldehydy Alkohole są obecne w inhibitorach korozji, składnikach zapobiegających wytrącaniu się żelaza i węglanów. Ekspozycja na wysokie stężenia alkoholi (metanol) wpływa negatywnie na centralny układ nerwowy.Natomiast aldehydy są obecne w inhibitorach korozji, substancjach zapobiegających wytrącaniu się węglanów i związkach powierzchniowo czynnych. Aldehydy mogą być drażniące dla tkanek gdy wchodzą w bezpośredni kontakt z nimi. Najczęstsze objawy to podrażnienie skóry, oczu i gardła. Formaldehyd również występuje w płynie wykorzystywanym do szczelinowania hydraulicznego, ale w większości przypadków w niskich stężeniach, wymieniany często obok polimeru formaldehydowego. Po wypiciu znacznych ilości formaldehydu może nastąpić silny ból, wymioty, śpiączka a nawet śmierć. Badania na szczurach wykazały, że oddychanie powietrzem skażonym formaldehydem prowadzi do rozwoju raka nosa.

Amidy Akrylamid jest używany w płynie do szczelinowania hydraulicznego w celu utworzenia polimerów mających na celu zmniejszenie tarcia i zapobieganie wytrącaniu się węglanów. Pozostałości akrylamidu, które nie utworzyły polimerów częściowo rozkładają polimery i uwalniają akrylamid do wody powracającej po procesie szczelinowania. Wysokie stężenia akrylamidu mogą uszkadzać układ nerwowy i rozrodczy

Aminy Aminy pełnią rolę inhibitorów korozji, substancji zwiększających lepkość płynu, zmniejszających tarcie, zapobiegających wytrącaniu się żelaza i węglanów oraz środków powierzchniowo czynnych. Chroniczne wprowadzanie do organizmu mono-, di-, lub tri-etanolaminy wpływa negatywnie na wątrobę i nerki. Niektóre związki amonowe, takie jak dimetylodiallilowy chlorek amonu reagują z substancjami używanymi do dezynfekcji wody pitnej. Produktem tej reakcji są nitrozoaminy, które wykazują działanie kancerogenne i mutagenne.

Kwasy organiczne, ich sole, estry i związki pochodne Związki te pełnią rolę substancji obniżających pH, buforów, inhibitorów korozji, substancji zapobiegających wytrącaniu się węglanów, żelaza, minerałów ilastych, a także zmniejszających tarcie, rozpuszczalników i związków powierzchniowo czynnych. Niektóre kwasy organiczne (mrówkowy, octowy, cytrynowy) mogą podrażniać skórę i błony śluzowe przy wysokich stężeniach. Przy niskich stężeniach kwas cytrynowy i octowy nie wykazują toksyczności są szeroko stosowane w przemyśle spożywczym. Niektóre związki powierzchniowo czynne zawierają sulfoniany, które przy podwyższonych stężeniach wykazują działanie drażniące.

Mikrobiocydy Mikrobiocydy są pestycydami używanymi do zwalczania mikroorganizmów w odwiertach i studniach. Jest to cała grupa związków, o których toksyczności mamy niepełną wiedzę. Jednak zaobserwowano, że ekspozycja na wysokie stężenia niektórych spośród tych substancji niekorzystnie wpływała na układ oddechowy, pokarmowy, czy nerwowy, a także na nerki i wątrobę.

Inne związki chemiczne Pozostałe związki wymienione w kartach charakterystyk należą do następujących kategorii: polimery, pozostałe związki chemiczne, które nie należą do wyżej opisanych kategorii. Niewiele jest też informacji o wpływie na zdrowie ludzkie tych substancji, które w wielu przypadkach numeru CAS. W takiej sytuacji punktem odniesienia są własności toksykologiczne związków o zbliżonej budowie. Dla wyjaśnienia toksykologii niektórych środków aktywnych powierzchniowo godne uwagi są własności 1,4-dioksanu, który ma własności drażniące, a w wysokich stężeniach może prowadzić do uszkodzenia wątroby i nerek i prowadzić do śmierci. Zwierzęta laboratoryjne pijące wodę zanieczyszczoną 1,4-dioksanem przez większość swojego życia miały nowotwory wątroby i nosa.

http://www.petycjeonline.com/protes_przeciw_ustawie_nowe_prawo_geologiczne_i_gornicze

Więcej o zagrożeniach na stronie Inicjatywy Obywatelskiej Dorzecza Bzury i Słudwi,

http://bejda.iddd.de/ , http://iddd.de/.

Jarosław Dubiel

Barwna historia pewnego miga-23 Arturb i seaclusion byli tymi, co zwrócili, jako pierwsi uwagę na osobliwości pomnika miga oraz jego otoczenia – to im więc należy się palma pierwszeństwa, jeśli chodzi o badanie tego smoleńskiego „artefaktu”. Jak wiemy, północne lotnisko w Smoleńsku

http://russianplanes.net/city/Smolensk_-_North

słynie z przeróżnych osobliwości (jedną z nich np. jest tajemna wieża szympansów, o której pisałem niedawno http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/10/opowiesci-o-pewnej-tajemnej-wiezy.html

np. z tego, że nieużywane już samoloty zmieniają lokalizację (przesuwają się stojanki z nimi http://russianplanes.net/ID32894

albo pojedyncze egzemplarze wędrują, jak choćby An-12 KB z numerem bocznym 11804 http://russianplanes.net/ID32898

http://russianplanes.net/regs/RA-11804

Glob ziemski jest okrągły, więc przemieszczanie się różnych obiektów to zjawisko naturalne. Na ruskiej zaś ziemi występują oprócz zjawisk naturalnych także nadnaturalne, jak przesuwanie się obiektów umocowanych na betonowych cokołach lub też przesuwanie się hangarów i nasypów, o czym za chwilę. Przykładem takiego ruchomego i zmieniającego się obiektu jest z pozoru zupełnie nieruchomy, znany nam z wielu zdjęć pomnik miga-23 przy głównej bramie lotniska. Brama ta słynie z wielu smoleńskich cudów – wymienię zaledwie kilka. Po pierwsze, to przy niej mieli czekać i nie słyszeć „katastrofy prezydenckiego tupolewa” polscy wybitni urzędnicy państwowi, jak choćby J. Bahr czy M. Wierzchowski. Po drugie, to przy niej miało (niedługo po dziewiątej) dojść do słynnego tajnego spotkania http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/top-secret.html

J. Mroza z powracającym z „miejsca wypadku” z „filmem z wraku” S. Wiśniewskim, pierwszym Polakiem na ruskim księżycu. Po trzecie, to przy niej zrobiony został słynny film o przylocie delegacji Tuska 7-go kwietnia 2010, choć akurat nie udało się autorowi złapać w kadr wysiadających http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/7042010.html

Po czwarte, to przy niej zrobił zdjęcie „najwyższemu rangą ocalałemu z katastrofy” (jak siebie nazywał na liście przedwyborczej PiS-u J. Sasin) P. Ferenc-Chudy

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/sasin-na-siewiernym.html

gdy ten pierwszy zapewne już wybierał się opanować sytuację w Warszawie (to zdarzenie całkiem zasadnie pretenduje do miana „cudu smoleńskiego” z tego powodu, że bardzo trudno jest znaleźć jakąkolwiek inną migawkę z Sasinem z Siewiernego, zwłaszcza z pobojowiska, które miał oglądać już koło 9.30-9.40). Po piąte, to przez nią usiłowali się wedrzeć dzielni polscy żurnaliści na płytę lotniska

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/dziennikarze-przy-siewiernym.html

Po szóste, przy niej stał 10-go Kwietnia wóz ruskich pirotechników

http://1.bp.blogspot.com/-H0bjlUcwzIc/TeTXJnAAoiI/AAAAAAAACU4/3U4nUafTeO0/s1600/10-04b.png

za nim widać zresztą schemat lotniska oraz nasyp, a w głębi, w stronę Siewiernego, kawałek skrzydła i śmigła ana-12.

No, więc nic dziwnego, że paranoicy smoleńscy zaczęli okrążać tę bramę w poszukiwaniu jakichś skarbów. Na portalu http://russianplanes.net/ID28219

znalazłem zrobione przez spottera P. Adzhigildaeva

http://russianplanes.net/PHOTER/Pavel_Adzhigildaev

zdjęcie z Siewiernego z września 2010. Pokazuje ono – także powracającego na wielu „smoleńskich” fotografiach – antonowa 12 (11804). Sam an-12 nas tak bardzo nie interesuje, mimo że, jak wspomniałem, potrafi on wędrować po „nieczynnym” wojskowym lotnisku, – ale za tymże an-em widać interesującą nas bramę oraz pomnik miga, usytuowany na wysokości sporej wielkości hangaru (niebędącego raczej w nasypie). An przesłania tę część bramy wjazdowej, na której powinna być namalowana nazwa lotniska i barwy neo-ZSSR. An ustawiony jest noskiem w stronę bramy, zaś hangar ciągnie się jakby równolegle do niego i front ma na wysokości ogrodzenia. W związku z tym powinien być chyba widoczny za pomnikiem miga, jako „wychodzący” na ulicę prowadzącą do bramy lotniska. Tymczasem na większości zdjęć widzimy najwyżej nasyp, ciągnący się ewidentnie wzdłuż ulicy, a nie prostopadle do niej. Hangar ten możemy też znaleźć na słynnym zdjęciu ruskich sołdatów, ciągnących kable i lampaćki, by uzupełnić „oświetlenie” Siewiernego. Na tym nie koniec osobliwości. Sama ulica wygląda różnie na różnych fotografiach, ale może to kwestia różnych pór roku. Podobnie otoczenie miga-23 się zmienia. Na pradawnych zdjęciach mig ukazany jest, jako nieco pordzewiały, nieodmalowany, podobnie brama i podmurówka; stojanka po innej stronie, ale to drobiazgi. Domyślamy się przecież, że akurat na kwiecień 2010 roku jakaś brygada remontowo-budowlana zajęła się odświeżaniem pomnika, odmalowywaniem, poprawianiem etc., miała wszak, bowiem przybyć niejedna telewizja i niejedna państwowa delegacja. Mig został, więc przemalowany, półokrągły krawężnik i cokół pobielony, zapewne też nowy asfalt wylany, no i pociągnięto jeszcze nowe pasy na jezdni. 7 kwietnia, 2010 zatem, jak przynajmniej informuje nas film zamieszczony kiedyś na YT przez „smoleńskiego gubernatora” wszystko już było wypucowane, co możemy zobaczyć na kadrach z tego „fotoreportażu”. Przy okazji możemy przyjrzeć się ulicy prowadzącej na lotnisko, jezdni i pasom, chociaż filmując autor „fotoreportażu” dba, by nie pokazać, czy ulica ma tylko zakręt, czy też rozwidla się tak, jak na satelitarnych zdjęciach tego zakątka na Siewiernym. Oczywiście pomniki z migami to długoletnia, sowiecka tradycja ruskich monumentów, stawia się je przy osiedlach, szkołach, skwerach, no i oczywiście przy lotniskach http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/pomniki-z-migami.html

Tak i też postawiono na pamiątkę przy smoleńskim Siewiernym. Oczywiście, tylko paranoik smoleński mógłby sądzić, że skoro tych pomników jest od groma, a nawet, że skoro w samym Smoleńsku jest muzeum lotnictwa, gdzie w dodatku też takie migi stare mają w ekspozycji, to ktoś mógłby urządzić jeszcze jakąś komedię z przylotniskowym pomnikiem i stawiać go gdzieś indziej tylko po to, by wprowadzić w błąd polskich dyplomatów i żurnalistów.

P.S.

http://russianplanes.net/airline/Poland_-_Air_Forces

http://russianplanes.net/REGISTZ/5

http://russianplanes.net/REGINFO/3339

http://russianplanes.net/REGINFO/3143 (tu 3 zdjęcia tupolewa z Pragi)

FYM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
algorytmy PKI Instrukcja id 577 Nieznany (2)
42 577 595 Optimized Heat Treatment and Nitriding Parametres for a New Hot Work Steel
umowa pzykladowa o swiadczeniu uslug 577, Turystyka i Rekreacja, Obsługa Ruchu Turystycznego
571-577, materiały ŚUM, IV rok, Patomorfologia, egzamin, opracowanie 700 pytan na ustny
I Referat Wallbott Assesing emotion by questionnaireid 577
576 577
Zobowiązania, ART 577 KC, III CZP 62/08 - z dnia 10 lipca 2008 r
577
577 pytań testowych rtg, RADIOLOGIA, RADIOLOGIA EGZAMIN, EGZ UPORZĄDK TESTY 27-12-10
D 577
577
umowa pzykladowa o swiadczeniu uslug 577, WZORY PISM i UMÓW, Wzory Pism(1)
577
Aniclox 577,5 545,0
577
506 577
kpk, ART 577 KPK, I KZP 30/04 - z dnia 20 stycznia 2005 r

więcej podobnych podstron