/
Nie tylko Schindler
/21.02.2007 08:00
Nieznane dotąd fakty mówią, że Ernst Leitz, właściciel zakładów optycznych, też ratował Żydów z rąk nazistów
To jemu świat zawdzięcza wysokiej jakości mały aparat fotograficzny, który zmienił oblicze fotografii opartej na kliszy 35 mm. Ale Ernst Leitz II ma być może jeszcze większy powód do chwały – ratował Żydów przed nazistowskimi prześladowaniami w przedwojennych Niemczech. Ujawniły to wytrwałe poszukiwaniach podjęte przez pewnego brytyjskiego rabina.
Wkrótce po dojściu Hitlera do władzy Leitz, który produkował aparaty Leica, zaczął przyuczać do zawodu wielu młodych żydowskich obywateli miasta Wetzlar, gdzie jego fabryka w 1925 roku rozpoczęła produkcję tych aparatów. Celowo szkolił ich tak, by móc następnie przerzucać pracowników do Nowego Jorku, gdzie byli zatrudniani w salonie Leiki na Fifth Avenue lub w placówkach rozsianych na terenie USA. Tym samym mógł ich uchronić od losu, jaki przypadł wielu innym Żydom.
Dzięki działaniom Leitza zdołały się uratować także inne osoby – małżonkowie Żydów wysyłanych do USA. Ocalił on w ten sposób ogółem około 70 osób, a więc znacznie mniej niż niemiecki przemysłowiec Oskar Schindler, z którym się go porównuje. Ale ryzyko, jako podejmował Leitz, było – jak można sądzić – równie wielkie.
Szczegóły dotyczące uratowanych pracowników zakładów Leica wychodzą na jaw dopiero teraz, dzięki detektywistycznej pracy 51-letniego Franka Dabba Smitha, rabina przy Harrow and Wembley Progressive Synagogue w północno-zachodnim Londynie. Historię uratowanych zrekonstruował on na podstawie zdjęć, dokumentów i listów z podziękowaniami od ocalonych i ich rodzin. Żmudna praca Smitha przyniosła przed kilkoma dniami pośmiertną nagrodę dla zmarłego w 1956 roku Leitza, przyznaną za jego działania, bardzo ryzykowne dla niego i jego rodziny.
Liga Przeciw Zniesławianiu (Anti-Defamation League, ADL) wręczyła wnuczce Leitza Cornelii Kuhn-Leitz swoją nagrodę Courage to Care w Palm Springs na Florydzie. ADL uhonorowała fabrykanta za uratowanie setek osób – licząc pracowników i ich rodziny – i porównała go do Schindlera, który miał ocalić od śmierci ponad 1200 polskich Żydów, zatrudniając ich w swojej wytwórni naczyń emaliowanych w Krakowie.
"Podejmując znaczne ryzyko i przeciwstawiając się nazistowskiej polityce, Ernst Leitz wiele zrobił, by wysłać swoich pracowników i inne osoby w bezpieczne miejsce – powiedział Abraham Foxman, dyrektor ADL. – Gdyby było więcej takich ludzi jak Oskar Schindler i Ernst Leitz, zginęłoby mniej Żydów".
Zasada Leitza podobna była "do wyznawanej niegdyś przez mądrych Żydów – mało mówić, wiele robić" – powiedział rabin Frank Smith tygodnikowi "Die Welt". O swoich działaniach z tamtego okresu fabrykant nie rozmawiał ani z rodziną, ani z przyjaciółmi. "Nie chciał wyróżniać się od innych obywateli Wetzlar. Mówienie o swoich dobrych uczynkach nie leżało w jego naturze i uważał, że robił jedynie to, co każdy przyzwoity człowiek zrobiłby na jego miejscu".
Jego syn Günther chciał napisać artykuł o uratowanych, ale Ernst Leitz sprzeciwił się temu. "Pomagał ludziom dlatego, że czuł się odpowiedzialny za swoich pracowników, ich rodziny i mieszkańców Wetzlar" – opowiadał on później o ojcu.
Udawało się to między innymi dlatego, że naziści bardzo potrzebowali wojskowych przyrządów optycznych wytwarzanych w zakładach Leitza i uważali, że aparaty Leica mają wielkie znaczenie dla celów propagandowych. Kontynuacja produkcji była dla nich tak ważna, że gestapo wiele razy przymykało oko na poczynania fabrykanta.
"Mógł tak postępować, ponieważ naziści potrzebowali naszej fabryki dla swoich celów militarnych – mówi Günther Leitz. – Ale nigdy nie dowiemy się, co inni Niemcy w ramach swoich możliwości zrobili dla prześladowanych".
Także ta historia zostałaby zapomniana, gdyby nie dociekliwość rabina. Po raz pierwszy zetknął się z nią jeszcze jako student, czytając w pewnym czasopiśmie fotograficznym krótką wzmiankę o uratowanych.
Wśród biografii tych ludzi najlepiej udokumentowaną jest historia mechanika Kurta Rosenberga. Leitz opłacił jego podróż do Nowego Jorku w 1938 roku i załatwił mu pracę w salonie Leiki na Fifth Avenue. Podobnie jak w przypadku innych pracowników, pomógł mu zdobyć wizę. Jako zabezpieczenie finansowe dawał im też aparaty fotograficzne, które łatwo można było w razie potrzeby spieniężyć.
Na uroczystości wręczenia nagrody obecny był jeden z uratowanych, Henry Enfield, sprzedawca aparatów fotograficznych z Miami wysłany niegdyś przez Leitza do Nowego Jorku.
Przerzucanie pracowników i ich rodzin zakończyło się dopiero w 1939 roku, kiedy po napaści Hitlera na Polskę zamknięte zostały granice Niemiec.
Podobnie jak Schindlera, Leitza, który był członkiem partii nazistowskiej, historycy raczej nie potraktują jako postać jednoznaczną. Ocaleni z holokaustu wszczęli w 1988 roku proces przeciwko jego firmie, oskarżając ją o korzystanie z niewolniczej pracy. Zarzutów nigdy nie dowiedziono, ale w 1999 roku Leica oraz inne firmy utworzyły fundusz wypłacający rekompensaty ofiarom takiej pracy.
« 1/1 » |
---|