548

Mieszkania Michnika i zęby CBA Centralne Biuro Antykorupcyjne od początku swojego istnienia było na celowniku „Gazety Wyborczej”. Ale – jak podała „Gazeta Polska Codziennie” – wściekłe ataki na CBA za prześwietlanie oświadczeń majątkowych Michała Borowskiego, byłego Naczelnego Architekta Warszawy i byłego szefa Narodowego Centrum Sportu, poza ideologiczną nienawiścią do tej instytucji miały swoje drugie dno. Nastąpiły wtedy, gdy CBA odkryło, że Borowski ma dwa mieszkania, które zataił w oświadczeniach. Oba nabył na swoje nazwisko dla redaktora naczelnego „Wyborczej” Adama Michnika. Adam Michnik i Michał Borowski to przyjaciele od wielu lat. Jak pisała „GW”, matka przyszłego naczelnego architekta Warszawy, mieszkająca w Szwecji Maria (Miriam) Borowska, pomagała KOR-owi, w którym działał Michnik. Obecnie panowie mieszkają obok siebie w centrum Warszawy, w jednej z najbardziej luksusowych części miasta (al. Przyjaciół, al. Róż).

Dlaczego ukrył mieszkania Michnika Jak powiedział nam Michał Borowski, dziesięć, dwanaście lat temu redaktor naczelny „Wyborczej” poprosił go o kupno dwóch mieszkań. Dał mu na nie pieniądze. Borowski nabył je na swoje nazwisko. Transakcja odbyła się, bowiem w ramach tzw. umowy powiernictwa. Oznacza ona, że Borowski jest formalnym właścicielem obu lokali. Pierwszego – w Poznaniu w oficynie odnowionej starej kamienicy, drugiego – w centrum Warszawy, niedaleko pl. Na Rozdrożu. Dlaczego szef „Wyborczej” zwrócił się z taką prośbą do przyjaciela? Borowski nie chce o tym mówić. – Nie ma to w ogóle żadnego znaczenia dla sprawy – uważa. W 2003 r. Borowski objął stanowisko Naczelnego Architekta Miasta. W ratuszu rządził wtedy PiS. Borowski uchodził za bliskiego współpracownika Lecha Kaczyńskiego oraz Elżbiety Jakubiak (obecnie PJN). To ona, jako minister sportu w 2007 r. rekomendowała Borowskiego na stanowisko szefa NCS, z zadaniem budowy stadionu na Euro 2012. Zgodnie z obowiązującym prawem od momentu objęcia stanowiska naczelnego architekta Borowski, jako wysoki urzędnik musiał składać oświadczenia majątkowe. To one stały się powodem wielu jego kłopotów. W lipcu 2008 r. „Dziennik” opublikował olbrzymi materiał, w którym wskazano, że ówczesny szef Narodowego Centrum Sportu zatajał w oświadczeniach liczne fakty. Jego przełożony, minister sportu Mirosław Drzewiecki (PO), dymisjonując go, zwrócił się do CBA o kontrolę oświadczeń majątkowych prezesa NCS. Funkcjonariusze, którzy wzięli je pod lupę, stwierdzili, że już w 2004 r. jako naczelny architekt miasta Borowski zataił m.in. fakt posiadania dwóch mieszkań. Nie wykazywał ich w oświadczeniach także przez kolejnych kilka lat – aż do momentu, gdy w 2007 r. został prześwietlony przez Urząd Kontroli Skarbowej.

– Jaka była konkluzja kontroli? – pytamy Borowskiego.

– Że powinienem te mieszkania podać. Nie podawałem ich w moich oświadczeniach, bo uznałem, że nie była to moja własność. Takie jest moje zdanie w dalszym ciągu. W moich ostatnich oświadczeniach majątkowych, gdy byłem prezesem NCS, podawałem już te powiernictwa, by już się więcej o to nie kłócić.

Reakcja

24 czerwca 2009 r. funkcjonariusze CBA zwrócili się do Adama Michnika o wyjaśnienie w sprawie obu lokali.

28 czerwca 2009 r. naczelny „Wyborczej” złożył w CBA własnoręczne potwierdzenie, że mieszkania były kupowane na jego zlecenie i za jego środki.

13 lipca 2009 r., a więc dwa tygodnie później, na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” ukazał się artykuł pod wielkim tytułem „W oparach kontroli CBA”. A dalej wielkimi literami: „Gdy zajrzeć za kulisy tego, jak CBA kontroluje oświadczenia majątkowe ludzi pełniących funkcje publiczne, ciarki przechodzą po plecach. Biuro wchodzi z butami w życie prywatne sprawdzanych osób”. Artykuł ciągnął się dalej przez kolejne pięć stron. Jednym z rzekomo nękanych przez CBA bohaterów tekstu był m.in. – obok Janusza Kaczmarka i Krzysztofa Bondaryka – właśnie Michał Borowski. „Wyborcza” cytowała byłego naczelnego architekta, który żalił się: „CBA zebrało 2 tys. fiszek na mój temat. Przeanalizowało 3,5 tys. transakcji. Odwiedzili wspólnotę mieszkaniową pytając, czy i jak płacę rachunki”. W całym artykule zabrakło wyjaśnień Borowskiego, dlaczego nie wpisywał do oświadczeń majątkowych różnych kwot i nieruchomości.

Nieskryminalizowane działanie nieumyślne w odmianie lekkomyślności Funkcjonariusze CBA udokumentowali wiele przypadków podawania nieprawdy przez Borowskiego. 22 października 2009 r. CBA złożyło stosowne doniesienie do prokuratury. Śledczy przeprowadzili postępowanie przygotowawcze, po którym prokuratura postawiła Michałowi Borowskiemu szereg zarzutów. Śledztwo przeciwko byłemu szefowi NCS toczyło się do stycznia tego roku, gdy prokurator Wojciech Łuniewski umorzył śledztwo. – Kierując zawiadomienie do prokuratury, mieliśmy uzasadnione podejrzenia, że doszło w tym przypadku do popełnienia przestępstwa. Dlatego też postanowienie prokuratury o umorzeniu śledztwa było dla CBA zaskakujące – powiedział nam rzecznik Biura Jacek Dobrzyński. – CBA nie jest pokrzywdzonym w tej sprawie, więc nie miało możliwości ani podstaw prawnych do złożenia zażalenia. Zapytaliśmy prokuratora prowadzącego śledztwo, dlaczego uznał najpierw, że w tej sprawie należy Michałowi Borowskiemu postawić zarzuty, a potem się z tego wycofał. – Odpowiedź zawarta jest w postanowieniu o umorzeniu śledztwa – odpowiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Monika Lewandowska. Uzasadnienie decyzji o umorzeniu nie wyjaśnia jednak niczego, przeciwnie, jest, zdaniem prawników, pełne sprzeczności. „Odnosząc się do kwestii nabycia przez podejrzanego dwóch lokali mieszkalnych w ramach wykonania umów powierniczych z Adamem Michnikiem, podkreślić trzeba, iż nieruchomości te bezwzględnie powinny zostać ujęte w oświadczeniach majątkowych. (…) Powiernik jest właścicielem rzeczy, którą nabywa” – czytamy w uzasadnieniu. Ale dalej prok. Łuniewski stwierdza: „Uznając jednak, iż Michał Borowski ww. lokale zakupił za środki przekazane mu przez Adama Michnika, w swej świadomości, – jako osoba nieposiadająca wykształcenia prawniczego – mógł nie identyfikować owych mieszkań ze swoim majątkiem, podlegającym ujawnieniu. Postawa taka charakteryzowała się daleko idąca lekkomyślnością, jednak trudno rozważać ją w aspekcie zamiaru ewentualnego. Bardziej racjonalne wydaje się uznanie, że Michał Borowski lekkomyślnie uznał, iż zatajając własność do obu lokali, nie popełni występku”. Także w sprawie podawania przez Borowskiego w latach 2003–2008 w oświadczeniach majątkowych „szeregu nieprawdziwych i niepełnych danych dotyczących różnych składników majątkowych”, prokurator znalazł zadziwiające usprawiedliwienia. Na przykład kwestię błędnego podawania przez Borowskiego danych na dzień składania oświadczeń (zamiast na ostatni dzień roku) prokurator skwitował następująco:, „choć (dane) pozostają obiektywnie nieprawdziwe, są wynikiem nieskryminalizowanego działania nieumyślnego w odmianie lekkomyślności”. Z kolei nieujawnienie certyfikatów depozytowych na kwotę 500 tys. zł prokurator uznał za niedbalstwo. „Za taką tezą przemawia okoliczność, iż Michał Borowski jawi się, jako osoba wyjątkowo majętna. Kwota 500 tys. zł stanowiła zaledwie ułamek ogólnego majątku podejrzanego”. O umorzeniu śledztwa można przeczytać w artykule „Wyborczej” „CBA łamie sobie zęby na urzędnikach”. „Okazało się, że przestępstwa nie było” – obwieszczał autor tekstu Bogdan Wróblewski, zaznaczając, że „CBA użyła wobec Borowskiego naprawdę wyrafinowanych metod”. Zapytaliśmy Michała Borowskiego, czy zwracał się do Adama Michnika w sprawie złego traktowania przez CBA.

– Tak, podobnie jak do wszystkich innych moich znajomych – odparł.

– Ale Adam Michnik nie jest takim zwykłym znajomym. Jest redaktorem naczelnym ważnej gazety w Polsce.

– No tak, ale szereg innych redaktorów ważnych gazet w Polsce też tę sprawę znało. Tylko, co z tego.

Wróblewski to autor wcześniejszych artykułów atakujących CBA. W żadnej publikacji nie wspomniał, że jego szefa łączy z bohaterem artykułów umowa powiernictwa. Twierdzi, że pisząc je, o tym nie wiedział. W tym wyjaśnieniu jedno się nie zgadza. Wróblewski w swym artykule obficie cytował fragmenty prokuratorskiego postanowienia. Tego samego, gdzie mowa jest o Adamie Michniku. Skąd je miał? – Redaktor „Gazety Wyborczej” nie zwracał się o wgląd w akta śledztwa – poinformowała nas prok. Monika Lewandowska. Szef „Wyborczej” nie odpowiedział na nasze pytania.

Anita Gargas

Rumuńska zdrada w 1939 roku Polskę i Rumunię od 1921 roku łączył sojusz wojskowy, zobowiązujący każdą ze stron do wypowiedzenia wojny i udzielenia pomocy zaatakowanemu sojusznikowi w przypadku sowieckiej agresji.

W 1930 roku ustalono automatyczne przedłużanie przymierza na okresy pięcioletnie, o ile żadna ze stron nie wypowiedziałaby go z rocznym wyprzedzeniem. Na mocy zawartej w 1931 roku dodatkowej klauzuli, obie strony zobowiązywały się do wzajemnej pomocy technicznej w postaci sprzętu i tranzytu, także w przypadku ataku przez innego niż ZSRS agresora. W marcu 1939 roku Rumunia podpisała jednak układ gospodarczy z III Rzeszą, pozostając w jej strefie wpływów. W tej sytuacji, 4 września 1939 roku rząd rumuński zadeklarował neutralność wobec wojny polsko-niemieckiej. Stanowisko Bukaresztu zostało bez zastrzeżeń zaakceptowane przez Paryż i Londyn, a także Warszawę. W obliczu porażek na froncie, 9 września 1939 roku francuski ambasador w Polsce, Leon Noel w rozmowie z wiceministrem spraw zagranicznych Janem Szembekiem wystąpił „z bardzo poważną sugestią przygotowania przeniesienia najwyższych władz państwowych do Francji”. Tego samego dnia Szembek przyjął w Krzemieńcu rumuńskiego ambasadora Gheorge Grigorcea, który zapewnił go, że Rumunia, pomimo ogłoszenia neutralności, deklaruje gotowość zastosowania rozszerzającej interpretacji konwencji haskiej, dopuszczającej przejazd głowy państwa i rządu kraju prowadzącego wojnę przez terytorium państwa neutralnego. W tym samym czasie sekretarz stanu w niemieckim MSZ, Ernst von Weizsacker telefonował do Bukaresztu, informując ministra spraw zagranicznych Gafencu, że udzielenie azylu władzom polskim będzie sprzeczne z zasadą neutralności i zmusi Berlin do wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji. W odpowiedzi rumuński minister zaznaczył, iż w przypadku przekroczenia granicy, osoby wojskowe zostaną rozbrojone, a osoby cywilne internowane i umieszczone w przygotowanych dla nich domach w pobliżu miasta Jassy. 11 września Beck poprosił Noela, żywiącego do polskiego ministra wręcz patologiczną niechęć, o odpowiedź, czy rząd francuski w razie klęski Polski gotowy będzie udzielić prezydentowi i rządowi RP prawa pobytu i suwerennego działania na zasadzie pełnej eksterytorialności. Francuski ambasador wskazał, iż, nie istnieją w tej sprawie żadne wątpliwości, a rząd francuski pozostanie lojalnym sojusznikiem Polski. Po agresji sowieckiej na Polskę, władze RP postanowiły 17 września 1939 roku o przejściu do Rumunii. Równocześnie w Kutach opublikowano orędzie Prezydenta Mościckiego, informujące o decyzji przeniesienia siedziby głowy państwa i władz centralnych do jednego z krajów sprzymierzonych, skąd „przy zachowaniu pełnej suwerenności, będą czuwać nad dobrem Rzeczypospolitej”. Ambasador Grigorcea zaofiarował w imieniu króla Karola prawo pobytu lub przejazdu dla władz polskich, jednocześnie wyrażając żal z powodu braku wypowiedzenia wojny Moskwie przez Rumunię. Wieczorem 17 września rumuński ambasador, po rozmowie ze swym szefem – ministrem Gafencu – potwierdził, iż Rumunia wyraziła zgodę na nieoficjalny przejazd prezydenta i rządu polskiego do portu czarnomorskiego w Constanzy. Z Naczelnym Wodzem oraz wojskiem mogły być pewne kłopoty, ale obiecał, że wszyscy będą mieli możliwość wyjazdu do Francji. Równocześnie rozmowy z władzami rumuńskimi prowadził ambasador RP w Bukareszcie Roger Raczyński (starszy brat Edwarda – ambasadora w Londynie), otrzymując obietnicę udzielenia polskim władzom prawa pobytu. Na żądanie prawa przejazdu, otrzymał od ministra Gafencu wymijającą odpowiedź. W tej sytuacji 17 września władze RP oraz Naczelny Wódz przekroczyli granicę Rumunii, celem dalszego przejazdu do Francji. Pierwsze zachowania Rumunów nie zaniepokoiły polskich władz, które zostały umieszczone w Czerniowcach w najbardziej okazałych budynkach . Rano 18 września do Becka zgłosił się ambasador Grigorcea z żądaniem podpisania deklaracji o zrzeczeniu się przez rząd Polski „wszystkich swoich atrybutów konstytucyjnych, politycznych i administracyjnych”. Polski minister spraw zagranicznych odrzucił tę propozycję, wyrażając gotowość złożenia oświadczenia, iż w czasie tranzytu przez Rumunię „gotowi jesteśmy w pełni respektować neutralność tego kraju”. W tej samej rozmowie Grigorcea napomknął, iż sytuację polskich władz dodatkowo komplikuje fakt rzekomego przesłania z Rumunii wspomnianego orędzia prezydenta Mościckiego do narodu, co strona rumuńska interpretowała, jako naruszenie jej neutralności. W rzeczywistości zostało ono wydane w Kutach, a jedynie wysłane przez konsula RP w Czerniowcach do Londynu i Paryża pocztą oraz przez kurierów dyplomatycznych. Tak, więc pretensje rumuńskie były bezpodstawne, jednak sprawa ta dała Rumunom pretekst do zatrzymania władz polskich, co i tak zostało wcześniej ustalone z Niemcami. Równocześnie ambasador francuski poinformował Rogera Raczyńskiego o naciskach niemieckich i wyraził opinię, iż rząd rumuński nie zgodzi się na wyjazd władz polskich i należy dążyć do zapewnienia ciągłości polskich władz naczelnych. W tej sytuacji władze rumuńskie zdecydowały o przewiezieniu polskich dostojników w głąb kraju, obiecując rychły przyjazd ministra Gafencu w celu omówienia dalszego tranzytu. Pociąg wiozący Polaków został nagle podzielony na trzy części – wagon wiozący prezydenta i jego szczupłą świtę został skierowany do Bicaz, królewskiej rezydencji myśliwskiej. Marszałka Śmigłego zawieziono do Craiovej, członków Sztabu NW do Varta Dornei, natomiast ministrów oraz marszałków Sejmu i Senatu do Slanica. Internowanym zapewniono dobre warunki pobytu, jednak zastosowano daleko idące ograniczenia w poruszaniu się po okolicy. 19 września poseł brytyjski w Bukareszcie złożył protest z powodu internowania władz sprzymierzonej Polski, natomiast Francuzi nie zareagowali na ten fakt, zajęci byli bowiem „montowaniem” nowej, przyjaznej sobie, polskiej ekipy rządowej. Paryż niezadowolony z samodzielnej polityki Becka, niewątpliwie wołał mieć do czynienia z nowymi polskimi władzami, bardziej zaufanymi, a zarazem bardziej powolnymi. Realizując ustalenia z rozmowy z francuskim ambasadorem, Raczyński udał się 20 września 1939 roku do Bicaz. Podczas rozmowy z prezydentem Mościckim uznał za „najważniejsze i najpilniejsze salwowanie ciągłości legalnej władzy” i wyznaczenie przez prezydenta nowego następcy, zapewniającego „harmonijne współdziałanie z rządami alianckimi”. Na pytanie prezydenta, jakich kandydatów miał na myśli – wymienił Ignacego Paderewskiego, prymasa Augusta Hlonda, ministra Augusta Zalewskiego oraz wojewodę Władysława Raczkiewicza. W stosunku do wszystkich z nich, prezydent wyraził różne wątpliwości, a następnie wręczył ambasadorowi zaklejoną kopertę z poleceniem przesłania ambasadorowi Juliuszowi Łukaszewiczowi w Paryżu. W tym samym dniu w Bukareszcie zamordowano premiera Armanda Calinescu, przychylnie nastawionego do sprawy polskiej i traktującego internowanie władz polskich, jako akcję tymczasową, podjęto pod naciskiem Niemiec. Następca na stanowisku premiera, Gheorghe Agresanu był w dużo większym podatny na wpływy Berlina. Raczyński przekazał kopertę z listem Mościckiego ambasadorowi Noelowi, który miał ją przewieźć do Paryża. Zamiast wysłania polskiego kuriera, ambasador przekazał pismo prezydenta, obcemu dyplomacie. W ambasadzie panował rozgardiasz, a wedle relacji osobistego sekretarza ambasadora, Jerzego Giedrojcia, ze ścian usunięto portrety prezydenta Mościckiego oraz marszałka Rydza-Śmigłego, a personel ambasady prześcigał się w potępianiu sanacji. Attache wojskowy płk. Tadeusz Zakrzewski odmówił posłuszeństwa marszałkowi Śmigłemu oraz szefowi Sztabu Głównego gen. Wacławowi Stachiewiczowi, wysyłając do nich list o następującej treści: „Panowie byli absolutnie niezdolni do realizacji przyjętego na siebie obowiązku. W tych warunkach szczególnie na obcej ziemi nie mogę uważać Pana Marszałka ani Pana Generała za moich przełożonych legalnych i moralnych”. Równocześnie 20 września oddał się wraz z całym aparatem wykonawczym i środkami finansowymi do dyspozycji przybyłego do Bukaresztu, gen. Sikorskiego, który wkrótce po przekroczeniu 18 września granicy rumuńskiej spotkał się z ambasadorem Leonem Noelem oraz francuskim attache wojskowym, gen. Louisem Faury, uzyskując ich poparcie dla swoich planów. Na spotkaniu z Raczyńskim Sikorski uznał za najważniejsze: ustąpienie prezydenta Mościckiego na rzecz prymasa Hlonda, jako interrexa; stworzenie polskich kadr wojskowych we Francji z zastrzeżeniem, żeby wysyłać tam tylko ludzi „przydatnych w tym celu” oraz uzupełnienie przygotowywanego memoriału o przyczynach klęski wrześniowej, „aby cień jej nie padł na naród, zamiast na rzeczywistych sprawców”. Realizując te zalecenia Zakrzewski wraz z radcą ambasady Alfredem Ponińskim opracowali „czarną listę osób niepożądanych, podejrzanych i szkodliwych”, które trafiwszy na tę listę nie mogły wyjechać z Rumunii. Nad przerzutami do Francji „czuwał” swoisty aparat kontrolny, niepozwalający wyjechać osobom wcześniej zaangażowanym politycznie po stronie obozu piłsudczykowskiego. Na przykład były premier Składkowski na prośbę o przyjęcie go do Wojska Polskiego, jako lekarza wojskowego w dowolnym stopniu otrzymał taką odpowiedź od Sikorskiego: „ Żąda Pan rzeczy niemożliwej. Nie rozporządzam tak silną policją, ani żandarmerią by ochronić Pana od zniewag i zamachów, które spotkać Go musza w każdym większym skupisku polskim. Pan, Prezes Rządu odpowiedzialnego za bezprzykładny pogrom, jakiegośmy doznali, powinien zrozumieć, że jedno mu teraz pozostaje: dać o sobie zapomnieć”. Ci, którym wzbraniano wyjazdu do tworzącego się we Francji wojska polskiego, próbowali dotrzeć tam innymi drogami. Pobóg-Malinowski wspominał, iż konsulaty obce w Bukareszcie – włoski, jugosłowiański, bułgarski, grecki – oblegane były przez tłumy polskie starające się o różne wizy. W sumie w ciągu do upadku Francji przerzucono na Zachód 32 tysiące wojskowych, a w rumuńskich obozach internowania pozostało ok. 5 tysięcy polskich żołnierzy. Nie ulega wątpliwości, iż w Bukareszcie Sikorski rozpoczął – mając pełne wsparcie Paryża -skupianie wokół siebie ludzi, mających stworzyć mu zaplecze polityczne po przejęciu władzy. Sikorski już 3 września podczas spotkania Maciejem Ratajem oraz Aleksandrem Ładosiem w Warszawie przewidując klęskę wojsk polskich, zwracał uwagę, że „opozycja powinna być gotowa, aby przejąć spadek po sanacji, jeśli będzie można, to jeszcze w kraju, jeśli nie, to wzorem belgijskiego rządu w czasie I wojny światowej, na terytorium któregoś z państw sprzymierzonych”. 22 września Sikorski z ambasadorem Noelem wyjechał pociągiem z Bukaresztu do Paryża, dokąd dotarł 24 września. Leon Noel doręczył też dnia list od prezydenta, ambasadorowi Juliuszowi Łukaszewiczowi. Przesyłka zawierała dwie koperty, jedną zaadresowaną do Łukaszewicza, drugą do ambasadora w Rzymie gen. Wieniawy-Długoszowskiego, który wezwany przybył do Paryża 25 września 1939 roku. List do Wieniawy zawierał dekret desygnujący go na urząd prezydenta RP. Generał przyjął propozycję Mościckiego, przystąpiono, więc do składania „Monitora Polskiego”, aby opublikować stosowne dokumenty. Jednak Francuzi złożyli protest wobec tej kandydatury. Łukaszewicz wyraził zdziwienie takim oświadczeniem francuskiego MSZ, uznając go za ingerencję w sprawę leżącą w wyłącznym zakresie władzy suwerennej prezydenta RP. Minister Champetier de Ribes zaznaczył, iż wobec tego, że prezydent RP będzie korzystał z gościny francuskiej, należało omówić sprawę kandydata z rządem francuskim. Ponadto podkreślił, iż obawia się, że Wieniawa nie będzie dobrze przyjęty przez Polaków na emigracji. Zarzucił także ambasadzie nielegalne (sic!) wydanie „Monitora Polskiego”. Wydaje się oczywiste, iż krok ten został uzgodniony z najważniejszymi politykami opozycji antysanacyjną, którzy znajdowali się wówczas w Paryżu. Do Wieniawy przylgnęła swego czasu opinia alkoholika i hulaki, jednak po przyjeździe do Rzymu całkowicie zerwał z nałogiem, o czym było wszystkim powszechnie wiadomo. Nie przeszkodziło to gen. Sikorskiemu twierdzić, iż Wieniawa przyjechawszy do Paryża opuszczał pociąg w stanie nietrzeźwym. Jego wyznaczenie na urząd prezydenta, wzburzony Sikorski nazwał katastrofą i nie chciał się z nim spotkać. Na podstawie relacji Sikorskiego i innych niechętnych Wieniawie polityków, premier Daladier charakteryzując Wieniawę, uwypuklając jego wady, pomijał jego zalety – „dawny oficer marszałka Piłsudskiego, którego zabawiał swoimi wyskokami i facecjami (…), zachował fantazyjny sposób bycia, pod pozorami rozległej kultury skrywający tyleż umysłowego dziwactwa, co i niepomiarkowania w obyczajach. (…) Jest w Polsce kimś legendarnym, a to dzięki swej popędliwości i niewyparzonemu językowi. (…) Zawsze był nam niechętny”. W istocie chodziło nie o takie czy inne ułomności generała, a uzasadnione obawy, że obdarzony silnym i niezależnym charakterem nie da sobą łatwo manipulować. Jednocześnie francuski ambasador w Bukareszcie w rozmowie z Raczyńskim poinformował, go, iż „rząd francuski nie mając zaufania do wyznaczonej osoby nie widzi, ku żywemu swemu żalowi, możliwości uznania jakiegokolwiek rządu powołanego przez gen. Wieniawę”. Prezydent Mościcki, będąc pewny lojalności Wieniawy, liczył, iż gdy do Paryża uda się dotrzeć gen. Sosnkowskiemu, Wieniawa ustąpi ze stanowiska na jego rzecz. Mościcki prawdopodobnie nie przypuszczał, że Francuzi mogli tak drastycznie ingerować w sprawę leżącą w wyłącznym zakresie władzy suwerennej prezydenta RP, ale ponieważ nie była to już władza w pełni suwerenną, veto francuskie przesądziło o dalszych losach polskich władz we Francji. 27 września Wieniawa w liście do Mościckiego zrzekł się godności następcy Prezydenta RP, „mając na widoku jedynie tylko dobro Rzeczypospolitej”. Równocześnie 28 września premier Daladier przekazał Łukaszewiczowi notę, w której ostrzegał, iż jeśli Mościcki podtrzyma desygnację Wieniawy, rząd francuski nie będzie mógł jej uznać i nie uzna też rządu powołanego przez Generała. Roger Raczyński zatelefonował do Paryża w celu uzyskania nazwisk ewentualnych kandydatów, którzy zostaliby zaakceptowani przez Francuzów. 29 września 1939 roku min. Łukaszewicz oraz Wieniawa wymienili nazwiska: kardynała Augusta Hlonda, Władysława Raczkiewicza oraz Augusta Zaleskiego. W dalszej części telegramu przedłożyli kandydaturę Raczkiewicza, którą rząd francuski przywitałby z życzliwością i uznałby rząd przezeń powołany. Równocześnie ambasador francuski w rozmowie z Raczyński potwierdził tę opinię, zaznaczając, iż rząd powołany przez Raczkiewicza będzie mógł korzystać z wszelkich przywilejów na terytorium Francji. W tej sytuacji Mościcki 30 września 1939 roku złożył rezygnację ze stanowiska Prezydenta RP, wyznaczając na swego następcę Władysława Raczkiewicza. Tego samego dnia zebrała się po raz ostatni Rada Ministrów pod kierunkiem gen. Składkowskiego, by podać się, jako rząd do dymisji. Rząd wystosował depeszę do nowego prezydenta, w której podkreślił, iż „pod bezpośrednim naciskiem sił zbrojnych najeźdźców, nie mogąc dopuścić do dostania się Władz Naczelnych Rzeczypospolitej w ręce nieprzyjaciół, zmuszony był do opuszczenia granic państwa. Rząd został następnie pozbawiony warunków, koniecznych do wykonywania swoich zadań”. W liście do Mościckiego wyrażono „najgłębszy hołd za jego długoletnią pracę, podejmowaną zawsze w imię najwyższych celów Rzeczypospolitej oraz za decyzję powziętą obecnie w poczuciu pełnego poświęcenia – dla ułatwienia legalnej i czynnej władzy w okresie największych trudności Państwa Polskiego”. W odpowiedzi Mościcki podziękował za serdeczne słowa i podkreślił, iż „ze wszystkimi poczynaniami Rządu solidaryzowałem się. W ten sposób stworzona została moralna odpowiedzialność za wszystkie decyzje, dotyczące losów naszego narodu i państwa. Rozważając nad minionym czasem, aż do ostatnich naszych najcięższych przeżyć, stwierdzam i dziś, moi drodzy, że ze wszystkich możliwości, jakie posiadamy w naszych rozstrzygnięciach, wybieraliśmy zawsze najlepsze, to jest te, które zgodne były z honorem i godnością narodu”. W ten sposób została dokonana zmiana na najwyższym stanowisku Rzeczypospolitej Polskiej. Została ona przeprowadzona pod bezprecedensowym naciskiem Francji, uzgodnionym z przedstawicielami polskiej opozycji. Potwierdził to gen. Louis Faury tak pisząc: „ Sprawa była prowadzona w Paryżu wspólnie z rządem francuskim, ambasadorem Noelem i generałem Sikorskim, a w Bukareszcie w porozumieniu między panem Tierry, ambasadorem Polski i prezydentem Mościckim”. W „sprawie Wieniawy” zupełnie inną od Francuzów postawę zachowała Wielka Brytania, która nie miała zastrzeżeń do kandydatury Generała. Ambasador RP w Londynie Edward Raczyński wręczył ministrowi spraw zagranicznych lordowi Edwardowi Halifax’owi stosowną notę. W trakcie spotkania Halifax otrzymał informację, że Francuzi sprzeciwiają się kandydaturze Wieniawy. Wedle relacji Raczyńskiego, szef Foreign Office sprawiał wrażenie osoby, która nie wie, o co w tym wszystkim chodzi. Był zaskoczony postawą Francji i zdziwiony tą ingerencją w wewnętrzne sprawy Polski. Ostatecznie Londyn uznał priorytet Paryża, nie chcąc mu się przeciwstawiać. Pierwotnie Raczkiewicz misję tworzenia rządu powierzył prof. Stanisławowi Strońskiemu, jednak gdy kandydat na premiera udał się do Sikorskiego czekała go niespodzianka – Generał oświadczył, iż zmienia zdanie i sam stanie na czele rządu. Motywował to życzeniem Paderewskiego. Nie wykluczone, iż stało się to za sprawą francuskiego MSZ, które chciało, by Sikorski stał się przeciwwagą dla niezbyt pewnego dla Francuzów Raczkiewicza. Stroński ustąpił, zachowując dla siebie stanowisko wicepremiera i ministra informacji. Raczkiewiczowi pozostało jedynie pogodzić się z tymi ustaleniami. Rzeczypospolita została zdegradowana – za zgodą polityków opozycyjnych, dążących za wszelką cenę do przejęcia władzy – do rangi państwa podporządkowanego i praktycznie pozbawionego suwerenności.

Wybrana literatura:

J. Beck – Ostatni raport

J. Giedroyć – Autobiografia na cztery ręce

E. Raczyński – W sojuszniczym Londynie. Dziennik ambasadora 1939-1945

T. Dubicki, S. Rostworowski – Sanatorzy kontra sikorszczycy

T. Dubicki – Wojsko polskie w Rumunii 1939-1941

M. Pestkowska – Uchodźcze pasje

W. Pobóg-Malinowski – Najnowsza historia polityczna

Polski Wrzesień 1939 w relacjach dyplomatów

Y. Beauvois – Stosunki polsko-francuskie w czasie dziwnej wojny

Godziemba's blog

Dekada strachu i nadziei 9/11 wstrząsnął mną jak żadne inne wydarzenie. Przyznam nawet, że atak na WTC i Pentagon był dla mnie większym szokiem niż katastrofa smoleńska. XXI wiek i wojna cywilizacyjna zaczęła się tamtego feralnego wrześniowego poranka. Terroryści ją przegrywają. W 2001 roku mieszkałem już w Polsce jednak tęsknota za USA wciąż była we mnie silna. Rok przed czarnym wtorkiem dotykałem wież WTC i spacerowałem koło Pentagonu. Tamtego wrześniowego poranka, Ameryka, jaką znałem skończyła się. "Czarny wtorek" zmienił nie tylko świat, ale również moją percepcję świata. Trudno jest porównywać zamach terrorystyczny z 11/09 z tym, co wydarzyło się 10 kwietnia pod Smoleńskiem. Nie chodzi oczywiście o liczbę ofiar, bowiem nawet „śmierć jednego człowieka to koniec świata”, jednak oba wydarzenia mają zupełnie inny wymiar. 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z katastrofą, która obnażyła jak żenująco słabym krajem jesteśmy. Straciliśmy w tej katastrofie elitę narodu, będącą na służbie. Nie mam żadnych wątpliwości, że ich śmierć nie była bezsensowna i wierzę, że miała głębszą przyczynę, którą kiedyś może dojrzymy. Jednak była ona następstwem makabrycznego wypadku, który nie miał zasadniczego wpływu na losy świata. 9/11 był natomiast atakiem na podstawy naszej cywilizacji i wypowiedzeniem wojny wartościom, w które wierzymy. Pamiętam, że tuż po atakach, mój kolega ( a chciałbym podkreślić, że w tamtym okresie byłem lekko lewicującym ateistą, który otaczał się ludźmi, którzy pewnie dziś głosują na SLD i Palikota), zapytał mnie, dlaczego ubolewam nad tym atakiem skoro o wiele więcej ludzi umiera w Afryce czy w innych wojnach. Odpowiedź była prosta:, bo tym razem tragedia dotknęła judeochrześcijańską cywilizację. Na dodatek zburzony został symbol potęgi kapitalistycznego zachodu. Byłem niezwykle dumny, że Polska, pod rządami postkomunistów, stanęła po stronie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i zdecydowanie sprzeciwiła się terroryzmowi. Czułem to nawet wtedy, gdy bardzo daleko mi było do jakiejkolwiek prawicy, fascynowałem się programami Howarda Sterna, kochałem teorie spiskowe a la J.F.K Stone’a zaś Georg .W. Bush był dla mnie typowym zacofańcem, „redneckiem” i idiotą. Mimo swojego lewicowego infantylizmu zawsze jednak kochałem Amerykę. 11 września miał wielki wpływ na kształtowanie się mojej osobowości i światopoglądu. Mój rozwój intelektualny i wybory ideowe, jakie dokonywałem później były naznaczone piętnem świata po ataku na Amerykę. Przed 2001 rokiem byłem wesołym „amerykańskim dzieciakiem” z typowego jankeskiego liceum, które można oglądać w setkach amerykańskich seriali telewizyjnych. „American Pie”- to był mój świat. 11/09 uświadomił mi jak kruchy jest spokój lat 90-tych i jakim mitem jest „koniec historii”.

Początek historii „Kto śmiał nas zaatakować”- pomyślał tego dnia prezydent USA, George W. Bush. Ja czułem dokładnie to samo. Wiedziałem, że cywilizowany świat będzie musiał odpowiedzieć na ten tchórzliwy i nikczemny atak. Ameryka nie mogła paść na kolana przed ludźmi, którzy posługują się pasażerami by zamordować zwykłych obywateli USA ( również muzułmanów) pracujących na Manhattanie. „ Musieliśmy ich zmiażdżyć”- mówi dziś neokonserwatysta Joshua Muravchik i dodaje, że może właśnie brak neokonserwatywnych ideologów w administracji Busha Seniora doprowadził do rezygnacji ze zduszenia terroryzmu w zarodku. Podobnego zdania jest prof. Richard Pipes, który zauważa w "Rz", że: „Jesteśmy świadkami ofensywy świata islamskiego przeciwko Zachodowi. To muzułmańscy terroryści wypowiedzieli wojnę naszej kulturze, kulturze chrześcijańskiej i żydowskiej”. Nawet Barack Obama przyznaje dziś, że „sprawcy zamachów chcieli nas sterroryzować, ale nie złamali naszego oporu. Dziś nasz kraj jest bezpieczniejszy, a nasi wrogowie słabsi.” Można zawsze postawić pytanie:, za jaką cenę? Myślę jednak, że nie dało się uniknąć pewnego ograniczenia wolności za cenę ratowania życia. W końcu nie da się zaprzeczyć temu, że od 10 lat nie było w USA żadnego zamachu terrorystycznego na dużą skalę. 9/11 na zawsze odmienił oblicze Ameryki, co najlepiej widać podróżując samolotami. Dla mnie wielkim szokiem była kontrola na lotnisku Heathrow, która w niczym nie przypominała tego jak wyglądała praca służb, gdy lądowałem 4 lata wcześniej w Bostonie czy w Nowym Jorku. Przez ostatnią dekadę, która obaliła absurdalną tezę Fukuyamy o końcu historii, praktycznie cała geopolityka została ukształtowana przez ten zamach. Czy Barack Obama byłby dziś prezydentem USA, gdyby nie wątpliwa, nawet z punktu widzenia bezpieczeństwa Izraela, wojna z Irakiem, która odbija się znacząco na budżecie amerykańskim, ( co zresztą przeczy, że ta wojna była wywołana dla pieniędzy)? Czy sukces Chin nie jest w pewnym stopniu pochodną tego, że Amerykanie skupili się na wojnie z terroryzmem i zaniedbali inne ważne problemy światowe? Czy Władimir Putin, dzięki wojnie z terrorem nie wkupił się w łaski zachodu, zaślepiając mu oczy? Z drugiej strony można zadać sobie pytanie, jakby wyglądały dzisiejsze „demokratyczne rewolucje” w krajach Afryki Północnej, gdyby Saddam Hussein nadal rządził w Iraku? Czy terroryści przez te 10 lat nie uzbroiliby się na tyle mocno, że Ameryka dziś musiałby stawić czoła potędze z bronią nuklearną? Takich pytań można zadawać setki. Tyle samo pada na nie odpowiedzi.

Wojna trwa nadal „Dekada strachu”. To hasło idealnie oddaje sukces, jaki odnieśli terroryści dokonując tego zamachu. „New York Times” wyliczył, że wojna z terroryzmem i wprowadzanie specjalnych środków bezpieczeństwa pochłonie 3,3 bln dolarów. To niemal tyle ile wynosi roczny budżet rządu USA. Bin Laden kilkakrotnie straszył, że doprowadzi USA do bankructwa. Wielu krytyków polityki Busha przekonywało, że prezydent przesadził z reakcją na ataki,

, (które Al Kaida zorganizowała za 500 tyś. dolarów) i przez to doprowadził kraj na skraj bankructwa. Z taką tezą jednak polemizuje Anne Applebaum, która uważa, że kryzys finansowy bardziej zaszkodził USA niż Al Kaida. Po zamachach Ameryka jednak wybudziła się z letargu, w który wepchnął ją upadek komunizmu i dekada niepodzielnej władzy na świecie. Po 11 września, Ameryka znów zobaczyła sens przewodzenia światu. „ Każdy naród musi aktywnie zapobiegać uzyskiwaniu broni masowego rażenia przez państwa sponsorujące terroryzm lub przez grupy terrorystyczne.[…] Oznacza to silne, międzynarodowe potępienie państw, które dają schronienie- a w niektórych przypadkach bezpośrednie wsparcie terrorystom. Oznacza to też ujawnianie wszelkich ich działań, które mogą być sprzeczne z międzynarodowymi traktatami. Oznacza to też otwarty dialog z resztą świata, dialog uświadamiający wszystkim, o co toczy się gra”- pisał John. R Bolton, ambasador USA przy ONZ w latach 2005-06. Oczywiście kwestia walki z krajami posiadającymi „broń masowego rażenia” skompromitowała się po tym jak odkryto, że takiej nie było w Iraku. Jednak nie oznacza to, że takie reżimy jak Iran przestały być zagrożeniem dla świata( notabene największym błędem Busha, w moim przekonaniu był atak na Saddama a nie na Iran). Jest tego świadom również Barack Obama, który mimo retoryki pięknoducha, realizuje wiele celów politycznych Georga W. Busha i kontynuuje jego politykę wobec terroryzmu. Lepiej ją jednak opakował pijarowo.

Bohaterowie „szklanej pułapki” W ostatnim tygodniu można obejrzeć było wiele filmów dokumentalnych i reportaży opowiadających o tym feralnym dniu. Najlepszy cykl filmów prezentuje National Geographic, który wyemitował znakomity wywiad z George W. Bushem, gdzie prezydent pierwszy raz opowiadał o swoich odczuciach tamtego dnia i dokument o bohaterskiej postawie burmistrza Nowego Jorku Rudolpha Gulianiego. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił reportaż o przemianie studentów amerykańskich i europejskich uczelni, którzy z konsumentów zachodniej cywilizacji stali się fanatycznymi pilotami maszyn 11 września 2001 roku oraz opowieść o zwykłych Amerykanach i imigrantach, którzy pragnęli „amerykańskiego snu” a dostali w zamian terrorystyczny koszmar. Atak na WTC i Pentagon zniszczył w dużym stopniu poczucie bezpieczeństwa Amerykanów. Administracja Busha bardzo bała się, że po tym makabrycznym dniu, nastąpią błyskawicznie kolejne ataki komórek ukrytych w USA, które będą miały na celu zniszczenie ducha narodu. Na szczęście nic takie się nie stało. Amerykanie zaś pokazali niezwykłą siłę po 11 września, która przytłumiona przez ciężką drugą kadencje administracji Busha, kryzys finansowy i antywojenną propagandę, znów się pojawiła po zabiciu Osamy bin Ladena. Jednak najwspanialszych rzeczy Amerykanie dokonywali w momencie ataku. Nawet tak nienawidzący Ameryki reżyser Oliver Stone dostrzegł nieprawdopodobne bohaterstwo zwykłych ludzi i duch pojednania, jaki zapanował nad tym krajem i pokazał go w filmie „World Trade Center”. Powszechnie wiadomo, jakim bohaterstwem wykazali się strażacy tego jesiennego dnia. Ich poświęcenie i fanatyczna próba uratowania jak największej liczby ludzi nigdy nie zostanie zapomniana w Nowym Jorku. To samo dotyczy policjantów. Jednak prawdziwym bohaterstwem wykazali się zwykli Amerykanie, którzy znaleźli się w niezwykłych okolicznościach. Widzieliśmy to w filmie „Lot 93”, który był niemal dokumentalnym odwzorowaniem tego, co stało się na pokładzie samolotu, który tylko dzięki działaniom pasażerów, świadomych zamachów, nie uderzył w Biały Dom. Ci, którzy zdążyli uciec z wież przed ich zawaleniem, dają dziś świadectwo niesamowitego amerykańskiego ducha walki, który ujawnił się w zwykłych pracownikach biurowca, którzy poświęcili własne życie by uratować zupełnie nieznajomych sobie ludzi. Nie jest to hollywoodzki, wyidealizowany obraz Ameryki. Mieszkałem w tym kraju. Kończyłem tam szkołę. Żyłem w prawdziwym amerykańskim miasteczku z ludźmi, którzy potrafili w ciągu kilkunastu minut zorganizować grupę, która rozwiązywała problem dręczący w danej chwili ich „local community”. Słuchając ludzi, którzy relacjonowali co się działo wewnątrz tej dosłownej „szklanej pułapki” i w trakcie odgruzowywania późniejszej „strefy zero”, można się przekonać, że wokół nas żyje wielu bohaterów. Po atakach w Internecie pojawiły się plakaty filmu „Die Hard” ze zdjęciem Brusa Willisa z napisem „Bruce, gdzie byłeś?” Tamtego dnia był w każdym z tych Amerykanów, którzy pomagali bliźnim. Wielu z nich na zawsze stopiło się z metalowymi elementami budynków. Siła tego narodu i wartości, na których zbudowane są USA pokazały, że terroryści przegrywają woję, którą 10 lat temu rozpoczęli. Łukasz Adamski

GRZEGORZOWA I OBAMA Pan Prezydent Obama pochylił się nad kondycją gospodarczą „Starego Kontynentu”. „Europa ma wspólną walutę, ale trzeba jej skuteczniejszej polityki gospodarczej” - stwierdził w wywiadzie dla dpa. Jedo zdaniem „kondycja gospodarki światowej nie polepszy się, dopóki nie zostanie rozwiązany kryzys zadłużenia w strefie euro. Obawy Pana Prezydenta budzi obecnie sytuacja zadłużonej Grecji, jednak „większym problemem będą Hiszpania i Włochy”. Ciekawe, jaką „politykę gospodarczą” Pan Prezydent ma na myśli? Może taką, jaką sam prowadzi za Oceanem od 3 lat? Nie wiem oczywiście, jakie były intencje Prezydenta USA, ale taka wypowiedź z pewnością posłuży graczom do skoncentrowania uwagi na euro. A im bardziej będą się koncentrowali na euro, tym dłużej będą się trzymali przy dolarze i nadal będą pożyczać Panu Prezydentowi Obamie, żeby jego agencje miały na szkolenia dla chińskich prostytutek jak należy higienicznie pić w pracy!

http://www.obserwatorfinansowy.pl/2011/07/26/amerykanski-budzet-domaga-sie-ciec-od-zaraz/

Oczywiście finanse państw europejskich są w opłakanym stanie. Ale recepty na rozwiązanie problemów Pana Prezydenta Obamy dla europejskich „przywódców”, przypominają rady Grzegorzowej z noweli Prusa, która, jak „odczynianie” gorączki u Rozalki przez zaplucie podłogi nie pomogło, zaleciła wsadzenie dziewczynki do pieca chlebowego na trzy zdrowaśki. Pacjentka nie wytrzymała, ale oczywiście nie z gorąca, tylko, dlatego, że choróbsko za wcześnie z niej wylazło. Grecja zbankrutuje, o czym było wiadomo prawie od dwóch lat. „Zapluwanie” podłogi wokół Aten nic nie przyniosło. Ale przecież nikt nie miał zamiaru ratować żadnej Grecji. Od początku było wiadomo, że to miał być „bypass” ratujący francuskie i niemieckie banki. Trudno tylko było wytłumaczyć „opinii publicznej”, że chodzi o banki, więc udawano, że chodzi o Grecję. Dziś już się tego nie ukrywa, dopuszczając bankructwo Grecji, ale zalecając ratowanie banków! Nowa „polityka gospodarcza” by się Europie rzeczywiście przydała. Ale nie może ona polegać na większej centralizacji w prowadzeniu starej polityki. Europa nie potrzebuje większego rządu, większej centralizacji, więcej urzędników, ani więcej drukowanych pieniędzy. Europa potrzebuje więcej wolności i odpowiedzialności. I więcej zdrowego rozsądku. Ludzie są w większości odpowiedzialni za siebie wówczas, gdy sami decydują o sobie. Obserwowałem ostatnio, robiąc z dzieciakami zakupy do szkoły, z jaką intencją rodziny zastanawiały się, czy lepiej kupić piórnik z Hallo Kitty, czy może jakiś inny, dziesięć złotych tańszy, za które będzie można pójść na lody. Bankowcy i politycy też by się tak zastanawiali, gdyby decydowali o sobie i o swoich pieniądzach. Gwiazdowski

Platformiane gruszki na wierzbie Niewykluczone, że Platforma zaproponuje ustawy o szczęściu w każdym miejscu pracy oraz uśmiechniętym szefie. Jak szaleć z absurdalnymi pomysłami, to szaleć. W minioną sobotę Platforma Obywatelska ogłosiła swój program na najbliższe wybory parlamentarne. Parafrazując znanego publicystę śp. Stefana Kisielewskiego, można powiedzieć, że Platforma to taka partia, która bohatersko walczy z problemami stworzonymi przez samą siebie. Okazuje się, bowiem, że brak jej pomysłu na gospodarkę, a za największy sukces uzna powrót do wskaźników sprzed swoich rządów.

Partia władzy Chociaż w swojej nazwie PO ma przymiotnik "obywatelska", to dziś bardziej adekwatne byłoby powiedzenie Platforma Rządowa. Partia odwróciła się całkowicie od obywateli, a ogłoszony program ma tylko jeszcze bardziej przekonać do niej ludzi przyssanych do państwowych pieniędzy - nauczycieli, akademików, żołnierzy, policjantów i przede wszystkim urzędników. Ogłoszony program to zapowiedź jeszcze większych wydatków państwowych, (czyli również podatków) przeznaczanych na często absurdalne projekty, które mają tylko utrwalać obraz Donalda Budowniczego. Na blisko 188 stronach programu PO "Następny krok. Razem" możemy się dowiedzieć, co zostanie zrobione w najbliższej czterolatce. I tu niestety pomysłów brakuje. Platforma jak każda partia władzy straciła całkowicie trzeźwy osąd rzeczywistości. Zabetonowana na urzędniczych stanowiskach oddelegowała swoich najlepszych ludzi do pracy w przeróżnych agencjach, ministerstwach, niektórych na posady w państwowych spółkach, a lokalnie w urzędach gminnych. Studiując ten program, widać wielką pustkę ideologiczną (może, dlatego tak bardzo w ostatnim czasie otworzyli się na polityków związanych z lewicą) oraz postawienie jakiegoś wyraźnego celu strategicznego. Jeszcze sześć lat temu (w wyborach parlamentarnych w 2005 r.) takim celem było ulżenie przedsiębiorcom, ukrócenie biurokracji, wprowadzenie zdrowego rozsądku do systemu opieki zdrowotnej (choćby poprzez ukrócenie monopolu Narodowego Funduszu Zdrowia), rewolucja finansowa w edukacji (pieniądze miały iść za uczniem poprzez wprowadzenie bonu oświatowego) czy wreszcie obniżka podatków (wprowadzenie stawek 15-procentowych od dochodu osób fizycznych oraz przedsiębiorstw, ujednolicenie stawki VAT na tym poziomie). Gdy Polskie Stronnictwo Ludowe we władzy zaspokaja swoje ambicje miejscami pracy dla swoich działaczy w agencjach rządowych, głosując za wszystkim, co podsunie Platforma (poza tradycyjnym sprzeciwem wobec jakichkolwiek zmian w KRUS), to należy stwierdzić, że po czteroletnich prawie samodzielnych rządach PO obraz wygląda dość ponuro. Pomimo szumnych zapowiedzi tzw. jednego okienka, gdzie teoretycznie można założyć firmę, procedury rozpoczęcia rejestracji spółki w Polsce przez ekspertów Banku Światowego zostały ocenione fatalnie (113. miejsce na świecie na 183 badanych państw). Jeszcze gorzej na tym tle wypadły procedury ubiegania się o pozwolenie na budowę (164. miejsce na świecie!). Jedyny pozytywny aspekt prowadzenia firmy w Polsce według ekspertów Banku Światowego to dostęp do kredytu (15. miejsce), tylko, że akurat ta dziedzina jest niezależna od rządu (politykę monetarną w Polsce prowadzą prezes Narodowego Banku Polskiego wraz z Radą Polityki Pieniężnej). Jak na proprzedsiębiorczy w odczuciu społecznym rząd dokonania praktycznie dyskwalifikujące? W ciągu ostatniej kadencji w polityce zdrowotnej PO nie tylko nie złamała monopolu ubezpieczeniowego Narodowego Funduszu Zdrowia, ale nawet nie było słychać o choćby jednym takim projekcie. A gdy w ramach Unii Europejskiej zaczęła powstawać dyrektywa dotycząca leczenia ambulatoryjnego i swobodnego dostępu do wszystkich placówek w państwach Unii Europejskiej, (czyli de facto zwiększenie władzy pacjenta nad wyborem miejsca leczenia), to najbardziej przeciwna temu projektowi okazała się oczywiście polska minister zdrowia Ewa Kopacz. Między bajki należy włożyć takie pomysły jak danie Polakom wyboru ubezpieczyciela zdrowotnego. Pomysł na edukację PO to nie tylko totalne odwrócenie się od słusznych reform Romana Giertycha, który przywrócił rodzicom część władzy nad edukacją własnych dzieci, to także wprowadzanie nowych zmian wbrew rodzicom. Słynny już pomysł wchłonięcia sześciolatków przez szkoły podstawowe to największa porażka tego rządu. Gdy rodzice, mając wybór: czy posłać dziecko do szkoły czy nie, zdecydowali się na to drugie, to rząd wprowadził opłaty za przedszkola, tak by poprzez nacisk ekonomiczny zmusić rodziców sześciolatków do posłania ich do nieprzystosowanych na przyjęcie tak małych dzieci szkół. O pomyśle, by rodzice mieli realny wpływ na edukację swoich dzieci, lepiej nie wspominać. Wreszcie w sferze podatkowej Platforma pokazała swoją prawdziwie zamordystyczną twarz. Przez 4 lata nie zrobiła absolutnie nic, by trochę odpuścić podatnikom. Nie tylko, że podniosła podatek VAT, o którym było najgłośniej i która to podwyżka pozbawia przeciętną rodzinę ok. 580 zł, ale doprowadziła do gigantycznego wzrostu długu publicznego. Za czteroletnich rządów PO wzrost zadłużenia przeciętnego pracującego Polaka wzrósł o ok. 21 tys. zł (300 mld zł wzrostu długu za tego rządu podzielone przez ok. 14,25 mln pracujących). To są podatki, które trzeba będzie zapłacić w przyszłości, powiększone dodatkowo o procenty od pożyczek. W obliczu takich dokonań PO zdecydowała się na przedstawienie zastępczego programu, którego realizacja dla Polski nie oznacza właściwie nic.

Pusty program Polacy wiedzą lepiej od urzędników, na co przeznaczać wypracowane przez siebie pieniądze. Zamiast jednak tego jest kolejny pokaz pychy władzy. Obiecuje się wprowadzenie podwyżek dla rozrośniętej budżetówki (oczywiście sfinansowanej przez podatników), budowę na wzór orlików tysiąca świetlików (gminne centra kulturalne) oraz lokalnych centrów naukowych. Te budowy to są zmiany, z całym szacunkiem dla polskiego samorządu, na poziomie lokalnym, bez większego przełożenia na rozwój gospodarczy kraju. Prawdopodobnie zaprzyjaźnieni z Platformą przedsiębiorcy, którzy dorobili się na budowie orlików, chcieliby otrzymać nowe zlecenia na najbliższe 4 lata. Biorąc pod uwagę intelektualną jałowość w samej PO, na rewolucję wyrastają takie pomysły, jak likwidacja formularzy PIT. Pomimo całej absurdalności tego dokumentu (skoro skarbówka i tak wie, ile, kto zarabia, po co zatem jeszcze obarczać miliony podatników niemiłym obowiązkiem bawienia się w jego wypełnianie), nie samo wypełnienie PIT jest problemem, ale wysokość wszystkich podatków. W Polsce praca wbrew pozorom jest opodatkowana bardzo wysoko. Żeby otrzymać przeciętne wynagrodzenie (ok. 2,3 tys. zł) do ręki, trzeba wypracować ok. 3,8 tys. złotych. Ta różnica półtora tysiąca złotych to są podatki, jakie zabiera państwo z naszych pensji (podatek PIT, składki zusowskie oraz na NFZ). A przecież z tego, co zostanie, zapłacimy jeszcze VAT w każdym produkcie czy choćby akcyzę (od paliwa, papierosów, alkoholu czy prądu). Likwidacja samego dokumentu PIT to jest powiedzenie Polakom wprost, żeby nie marzyli o jakiejkolwiek obniżce podatków dochodowych. Wydaje się, że prawdziwym wyzwaniem dla PO jest powrót do sytuacji sprzed swoich rządów. Marzeniem na następną kadencję jest obniżenie długu publicznego do 48 proc. w stosunku do produktu krajowego brutto (z aktualnych 55 proc.).Tylko nawet jeśli się to Platformie uda, warto sobie uświadomić, że kiedy rozpoczynała rządy, zadłużenie kraju wynosiło 45 procent. Więc obniżenie relacji długu do PKB do 48 proc. nie będzie nawet powrotem do zastanego stanu finansów przez PO. Podobnie sytuacja ma się z planowaną obniżką podstawowej stawki VAT do 22 proc. od 2014 roku. Warto zwrócić uwagę na fakt, że PO w swoim dokumencie mówi tylko o obniżce podstawowej stawki VAT, nie wspominając o tym, że za jej rządów najbardziej wzrosły stawki preferencyjne (z 3 do 5 proc. preferencyjna niższa i z 7 do 8 proc. preferencyjna wyższa). Wydaje się jednak, że po wyborach bardziej prawdopodobne jest dalsze zwiększanie stawek VAT, niż ich obniżanie. Tym bardziej, że w programie PO nie ma absolutnie żadnych zapowiedzi reformy finansów publicznych. Chyba, że Platforma zamierza ujednolicić stawki VAT na poziomie 22 procent. Za kosmetykę należy uznać zwiększenie do 6 proc. ulgi podatkowej osób oszczędzających na emeryturę, dlatego że dotyczy to tylko tych, które efekty swojej pracy przekazują na indywidualne konta emerytalne, podczas gdy większość Polaków emeryturę stara się zabezpieczać poza systemem, słusznie mu nie ufając. W poprzedniej kadencji PO zapowiadała likwidację podatku od oszczędności (tzw. podatek Belki) i to oszczędzający Polacy przywitaliby z radością. Zamiast tego mamy jednak kosmetykę sztucznie napędzającą klientów instytucjom finansowym. O pomyśle PO równej płacy za tę samą pracę, która miałaby obejmować kobiety, można powiedzieć tyle, że to przejaw niepotrzebnej biegunki legislacyjnej. Jedynym miejscem pracy, gdzie kobiety mogą być systemowo dyskryminowane ze względu na płeć, są urzędy i firmy państwowe. Żaden prywatny przedsiębiorca nie pozwoli sobie na to, żeby lepszego pracownika gorzej opłacać, ponieważ go straci. Natomiast to w państwowych firmach i urzędach dochodzi do wynagradzania niekoniecznie w oparciu o merytoryczne przesłanki. Idąc tropem tego zapisu, niewykluczone, że Platforma zaproponuje ustawy o szczęściu w każdym miejscu pracy oraz uśmiechniętym szefie. Jak szaleć z absurdalnymi pomysłami, to szaleć. G. Michalski

Katastrofa smoleńska nie była wypadkiem Z Antonim Macierewiczem, szefem Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r., rozmawiają Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski.

Badania prof. Wiesława Biniendy, członka Grupy Ekspertów ds. Wypadków Lotniczych FAA / NASA, zaprezentowane przed zespołem parlamentarnym ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, udowodniły, że skrzydło Tu-154 powinno przeciąć brzozę, nie zaś odwrotnie, jak twierdzą gen. Anodina i Jerzy Miller. Udowadniają też, że uszkodzenie skrzydła nie zmniejsza jego powierzchni nośnej ani stabilności samolotu. To obala całkowicie podstawową tezę obu raportów. Rzeczywiście tak jest. Dodajmy, że prof. Binienda brał udział w badaniu przyczyn katastrofy wahadłowca Columbia w 2003 r. Jego laboratorium wykorzystało metodologię użytą do badania katastrofy wahadłowca do odpowiedzi na pytanie, czy brzoza mogła złamać skrzydło Tu-154. Współpracę z prof. Biniendą nawiązaliśmy dzięki kontaktom i rekomendacji prof. Kazimierza Nowaczyka z Uniwersytetu w Maryland. Dostarczyliśmy prof. Biniendzie wiele danych, przede wszystkim oryginalną wersję instrukcji obsługi Tu-154 wraz ze szczegółowym opisem technicznym skrzydła samolotu. Badania trwały blisko trzy miesiące. Były one niesłychanie pracochłonne, każdy kolejny etap cząstkowych obliczeń wymagał co najmniej tygodnia przygotowań. Podkreślam to, dlatego, by nikt nie sądził, że mamy do czynienia z „kreskówką”, tj. wykonaną poglądowo, bez fachowych obliczeń, symulacją dla zademonstrowania pewnej koncepcji. Otrzymaliśmy wyniki profesjonalnych badań, odzwierciedlających rzeczywisty przebieg wydarzeń. Prof. Binienda opracował matematyczny model skrzydła samolotu i brzozy, a następnie przeprowadził wiele symulacji i eksperymentów sprawdzających, co dzieje się z samolotem po uderzeniu skrzydła w drzewo. Wynik był jednoznaczny. Bez względu na kąt natarcia samolot przecina brzozę, a sam nie doznaje uszczerbku. Jednocześnie chcę podkreślić, że z punktu widzenia metodologicznego nie ma różnicy między raportem Millera i raportem Anodiny. Raporty te – zwłaszcza, jeśli chodzi o rekonstrukcję ostatnich sekund lotu i określenie bezpośredniej przyczyny katastrofy, czyli uderzenia samolotu w brzozę – mają identyczną podstawę. W obu wypadkach brak choćby jednego dowodu, a nawet przesłanki wskazującej na to, że pancerna brzoza ułamała skrzydło. Dowiadujemy się o tym, jako o fakcie niewymagającym dowodu, z raportu Anodiny. Minister Miller po prostu skopiował jego opis z tekstu rosyjskiego.

Do jakiej konkluzji prowadzą nas wyniki badań profesora Biniendy? To, co wydarzyło się nad Smoleńskiem – bo los polskiej delegacji został przesądzony, zanim samolot spadł na ziemię – miało przyczynę zewnętrzną. Hipoteza o udziale osób trzecich, którą badała kiedyś prokuratura (niestety, w dalszym śledztwie nie podjęto tego wątku), jest w obliczu obecnej wiedzy naukowej najbardziej prawdopodobna. Lansowana przez Rosjan i komisję Millera teza o ułamaniu skrzydła jest nieprawdziwa i obowiązkiem prokuratury jest wszczęcie na nowo śledztwa nad odrzuconym podejrzeniem o sprawstwie osób trzecich. Eksperci ministra Millera nie wykonali żadnej symulacji, żadnych badań w kierunku potwierdzenia swojej tezy o pancernej brzozie. To dyskwalifikuje całkowicie raport zarówno ministra Millera, jak i jego pierwowzór – raport Anodiny. W obu raportach nie ma nawet próby zanalizowania, jak doszło do złamania skrzydła samolotu, ani próby przeprowadzenia dowodu, że to rzeczywiście miało miejsce. Ten fragment raportu poraża arogancją i pewnością, że nikt nie będzie sprawdzał prawdziwości podanych stwierdzeń. Zasadnicza część raportu, która mówi o istocie katastrofy, nie ma potwierdzenia w żadnym dowodzie! Opiera się na gołosłownych stwierdzeniach, że samolot uderzył w brzozę o 30–40-cm średnicy, co spowodowało urwanie skrzydła i następnie obrót samolotu. Podkreślam – oba raporty nie zawierają analiz świadczących, że tak się stało. To, jak sądzę, pierwszy taki przypadek w historii badania katastrof lotniczych. I zarazem pierwszy przypadek w dziejach Polski, by tragedię narodową przedstawiać polskiej opinii publicznej w tak zafałszowany sposób. Są w Polsce ośrodki akademickie, od Wydziału MEL na Politechnice Warszawskiej po instytuty fizyki, chemii, są komory aerodynamiczne, wszelkie instrumenty, by takie badania przeprowadzić. To zadziwiające, że wśród tysięcy polskich inżynierów, naukowców, profesorów, członków akademii nauk nie znaleźli się ludzie, którzy zakwestionowaliby całkowitą gołosłowność raportu Millera. Dopiero praca laboratorium prof. Biniendy z USA i działania zespołu parlamentarnego wykazały bezzasadność twierdzeń zawartych w raportach Millera i Anodiny. Nasz zespół zwracał się do wielu katedr i laboratoriów naukowych w kraju o wykonanie takich ekspertyz i analiz. Owszem, otrzymywaliśmy anonimową pomoc i sugestie co do kierunku dalszych badań. Polscy naukowcy i eksperci, niestety, nie byli w stanie przełamać oporu administracji ośrodków naukowych oraz laboratoriów i uzyskać zgody na oficjalne wykorzystanie aparatury do badania przyczyn tej katastrofy. A tylko oficjalnie potwierdzone, autoryzowane ekspertyzy mogą być wykorzystane na przykład w postępowaniu sądowym. Teraz także można i należy podjąć takie badania. Prof. Binienda zaapelował do ministra Millera, by eksperci, którzy podpisali się pod raportem rządowym, podjęli się zweryfikowania jego obliczeń i wniosków. Będą mieli oczywiście dostęp do wszystkich danych wykorzystanych przez laboratorium amerykańskie. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Analiza wyroku SN w sprawie skargi KW OLW Dzisiaj Łażący Łazarz zamieścił na NE post pt.: "Unieważnijmy wybory: Sąd Najwyższy rozgromił PKW"

http://lazacylazarz.nowyekran.pl/post/26525,uniewaznijmy-wybory-sad-najwyzszy-rozgromil-pkw

Jeden z komentatorów zaproponował następującą rzecz:

Wydaje mi się, że po takim wyroku niezbędna jest solidna ekspertyza prawna dobrego konstytucjonalisty. Nagłośnić należy Postanowienie z 31.08.2011 wraz z taką ekspertyzą.

http://lazacylazarz.nowyekran.pl/post/26525,uniewaznijmy-wybory-sad-najwyzszy-rozgromil-pkw#comment_216866

Inny komentator poszedł dalej i walnął "z grubej rury":

Może faktycznie zwrócić się do SN z wnioskiem o stwierdzenie, że wybory w tych warunkach będą niekonstytucyjne?

http://lazacylazarz.nowyekran.pl/post/26525,uniewaznijmy-wybory-sad-najwyzszy-rozgromil-pkw#comment_216880

Ten sam komentator posunął się nawet do tego, żeby konkurować z ŁŁ w nietolerancyjności wypowiedzi:

Bo na przyzwoitość SN-u chyba nie ma co liczyć. Potwierdza to tylko moją tezę o tym, że wspólnie z PKW chcieli zapewnić sobie pretekst do unieważnienia wyborów na wypadek wygranej PIS.

http://lazacylazarz.nowyekran.pl/post/26525,uniewaznijmy-wybory-sad-najwyzszy-rozgromil-pkw#comment_216980

Od razu wyjaśniam, że nie jestem konstytucjonalistą i ... jestem z tego dumny. W ciągu ostatnich tygodni naczytałem się tylu "konstytucjonalistów", że aż byłoby mi wstyd, gdyby mnie ktoś z nimi mylił. Moja, autorska analiza uzasadnienia Postanowienia wyroku Sądu Najwyższego w sprawie skargi KW OLW NE. Łażący Łazarz zdecydował się opublikować fragmenty tego uzasadnienia, czym otworzył mi drogę do tej analizy ... i chwała mu za to. Skarga KW OLW NE składała się z dwóch zarzutów.

Pierwszy zarzut dotyczył naruszenia art. 97 par. 2 kw, tj tego, że PKW nie dała Komitetowi czasu na usunięcie wad podpisów na wykazach poparcia Komitetu wyborczego. Sąd rozpatrujący skargę KW OLW NE popełnił fatalny błąd i oddalił ten zarzut. Czym się kierował sąd? Dobrą przesłanką, podpowiedzianą mu przez PKW, która oddalając skargę KW OLW NE, powołała się na postanowienie SN z dn. 10 września 2002 r. (sygn. akt III SW 28/02), z którego wynika, że brak wymaganej liczby podpisów obywateli nie może być usunięty po upływie terminu przewidzianego do złożenia wykazów do PKW. Rozpatrując skargę KW OLW NE, SN powołuje się na to orzeczenie i ... popełnia fatalny błąd interpretacyjny. Przecież w postanowieniu SN z 2002 r. jednoznacznie jest mowa o BRAKU WYMAGANEJ LICZBY PODPISOW, a w naszym przypadku, KW OLW NE oddał do PKW wykazy zawierające 1082 podpisy, a to, że część z nich była z wadami, to już zupełnie inna sprawa. Ustawodawca przewidział możliwość wystąpienia takiej sytuacji i dlatego pozwolił Kodeksem Wyborczym dawać komitetom czas na usuwanie wad. Zwracam uwagę czytelników na jedną skandaliczną okoliczność. Dzięki tej sprawie do wyborców dotarła w końcu informacja o tym, że w 2002 roku Sąd Najwyższy zajmował się już takimi okolicznościami, a ustawodawca, uchwalając 9 lat później Kodeks wyborczy nie uwzględnił tego faktu w tym najważniejszym dla de3mokracji dokumencie. Wykładnia prawa nie stała się po raz kolejny prawem.

Wniosek z tego zarzutu jest oczywisty: kalendarz wyborczy powinien przewidywać tydzień przerwy między ostatnim dniem zgłoszenia podpisów, a pierwszym dniem następnej czynności wyborczej. Ten tydzień powinien być przeznaczony na usuwanie wad i skargi.

Drugi zarzut dotyczył sposobu kwalifikacji przez PKW danych wpisanych w wykazie obywateli udzielających poparcia komitetowi wyborczemu. Ten zarzut Sąd Najwyższy uznał za zasadny, popełniając jeszcze większy błąd interpretacyjny niż w przypadku z pierwszym zarzutem. Z jednej strony Sąd słusznie wskazał na tą okoliczność, że zasadniczym celem tego sprawdzania jest ustalenie, czy ten, kto wpisał się do wykazu poparci jest w rzeczywistości uprawnionym wyborcą, na którego wskazuje numer PESEL, zamieszczony w rejestrze wyborców,... a z drugiej strony twierdzi, że wpis jest wadliwy wtedy, gdy z podanego imienia, nazwiska i adresu zamieszkania jednoznacznie wynika, że nie dotyczy on wyborcy oznaczonego numerem PESEL podanym w wykazie poparcia.

PRZECIEŻ TAK WŁAŚNIE PODESZŁA DO KWESTII WYKAZÓW POPARCIA!

PKW, gdy nie mogła odczytać imienia, nazwiska lub adresu zamieszkania, to dochodziła do wniosku, że nie może sprawdzić, czy danemu wpisowi można przypisywać dany numer PESEL!

Wnioski:

1. Burdel został stworzony ustawodawcą a nie PKW, czy innymi komisjami wyborczymi.

2. Nie mamy prawa działalności PKW nazywać niekonstytucyjną i oskarżać ją o łamanie prawa. Nie mamy prawa obrażać tej instytucji i jej członków.

3. Nie mamy prawa obrażać Sądu Najwyższego!

4. Mamy Prawo wymagać od PKW, jak organu, który powinien stać na straży demokracji w RP, inicjowania takich działań, które przywrócą tą demokrację

5. Mamy prawo wymagać od SN I TK żeby inicjowali zmianę prawa wyborczego w RP, poprzez wyrażenie swojego stanowiska wobec tych kuriozów, jakie są udziałem wyborców, spowodowanych złym prawem wyborczym

6. Powinniśmy przygotować swój wariant zmian do Konstytucji i Kodeksu wyborczego i wymagać od władzy rozpatrzenia naszych wariantów na referendum. waldemar. m

Z kim przestajesz... Takim się stajesz. To przecież wiemy wszyscy. Tyle, że nie wyciągamy z tego wniosków. Chociaż: niektórzy wyciągają. Np. kobiety w ciąży unikają ludzi z rożnymi defektami – by nie przeszło to na dziecko. Jest to oczywista przesada – aż tak daleko ta zasada nie działa, – ale kobiety uważają zapewne, że ostrożności nigdy nie za wiele. Problem przy tym polega na tym, że często działa to w jedną stronę. Człowiek przebywający z osobnikiem ciężko się jąkającym po jakimś czasie też zaczyna się zacinać – natomiast ten pierwszy raczej nie przestaje. Człowiek przebywający z kulawym po jakimś czasie zaczyna lekko utykać, – podczas gdy chromy, niestety, od tego nie pozbywa się kalectwa. Dziś czytam coraz bardziej alarmujące notatki o kobietach dokonujących przestępstw. Dawniej były to przypadki niesłychanie rzadkie – do tego stopnia, że na kobietach nie wykonywano kary śmierci, gdyż nie istniała obawa, że ich względna bezkarność może zachęcić inne kobiety do mordów. W ogóle: kobiety prawo traktowało znacznie łagodniej – gdyż „słaba pleć” nie tylko jest, z braku testosteronu (tak naprawdę: z braku chromosomu Y) – mniej skłonna do popełniania przestępstw. Również, dlatego, że kobiety były specjalnie wychowywane, by tę naturalną łagodność rozwinąć, – podczas gdy mężczyźni, z natury skłonni do agresji, byli specjalnie hodowani tak, by tę agresję rozwinąć. I, oczywiście: by umieli tę agresję utrzymać w ryzach. Przypominam obserwacje śp. Konrada Lorenza, noblisty: dwa basiory walczą ze sobą. Ale nie na śmierć i życie: pokonany podstawia zwycięzcy swoją szyję do przegryzienia – a ten natychmiast powstrzymuje swoją agresję. Dzięki temu wilki nie mordują się wzajemnie. Przeciwnie łagodne synogarlice. Gdy zamknąć dwie w klatce, to jedna drugiej a to piórko wyrwie, a to skubnie – i rano na dnie klatki leży trup. Łagodne istoty nie mają wbudowanych mechanizmów hamowania agresji. Czerwona Hołota rządząca od 100 lat Europą, postanowiła zniszczyć porządek świata i wyhodować Nowego Lepszego Człowieka. Homo Europaeus miał być ujednolicony: unisex. Stad wprowadzono równouprawnienie i koedukację w szkołach. Efekt tego jest tragiczny. Kobiety zaczęły być coraz bardziej agresywne, – bo, z kim przestajesz, takim się stajesz. Natomiast z chłopcami sprawa była bardziej złożona. Niektórzy nie mają dużej dozy testosteronu – i ci zaczęli niewieścieć, na co coraz częściej narzekają prawdziwe kobiety (już śp. Danuta Rinn śpiewała: „Gdzie ci mężczyźnie? Prawdziwi tacy...”). Natomiast ci, których naturalna agresja była silniejsza, niż wpływ wychowania... stracili hamulce tej agresji!!! Stad coraz częstsze są zbrodnie naprawdę okrutne. Jest z tego tylko jedno wyjście: skończyć z koedukacją. Jeśli tego nie zrobimy – z roku na rok będzie coraz gorzej. Wybór należy do nas. JKM

Przegonić Niemcy? Co za problem?! Jeżdżąc po kraju, zauważyłem, że ludzie jak gdyby pogodzili się z panującą powszechnie korupcją. Jak jest demokracja, jak jest socjalizm - to musi być korupcja. To jasne. Co prawda w Szwecji jest demokracja i jest socjalizm, a korupcja jest minimalna - no, ale tam za złodziejstwo ucinano ręce. Dzięki temu Szwecja, mimo idiotycznego ustroju gospodarczego, jeszcze jakoś się trzyma. Pan Lech Wałęsa zapowiedział walkę z tymi, którzy nas okradają. ... W Ameryce jak dolar trafia do budżetu, to 40 centów z niego "gdzieś" znika. W Szwecji tylko 20. A w Polsce? Ze złotówki znika chyba ponad 60 groszy. Na przykładzie budowy Stadionu Narodowego można orzec, że grubo ponad 60 groszy... Gdyby ONI to ukradli, to pół biedy: komuś by się przydało. Jednak większość tego ONI po prostu marnują. Przecież ten stadion (za 2 miliardy!!!) natychmiast po mistrzostwach trzeba będzie rozebrać - albo... dopłacać do niego miesięcznie dalsze ciężkie miliony. W Szwajcarii do stadionów dobudowywano tylne trybuny na rusztowaniach - a po ME 2008 natychmiast je rozebrano. I dlatego Szwajcaria jest krajem bogatym. Ja chcę, by Polska była krajem jeszcze bogatszym. Co nie jest trudne - mamy siarkę, węgiel, miedź - nawet trochę gazu i ropy się trafiło. A Szwajcaria nie ma nic z tych rzeczy. Przypominam: po II wojnie światowej Niemcy były kompletnie zniszczone i zrujnowane. Przyszedł śp. Ludwik Erhard, zrobił reformę gospodarczą. Nawet nie taką głęboką, jaką planuje Nowa Prawica. I w ciągu dwóch lat Niemcy przegoniły zwycięską Anglię. Chile za rządów śp. Salwadora Allende były w stanie ruiny gospodarczej: na półkach nie było nawet octu. Przyszedł śp. gen. August Pinochet - i po dwóch latach Chile stały się najbogatszym krajem Ameryki Południowej. JKM

Byt jest - niebytu nie ma Kto by pomyślał, że Kanada też należy do ciepłych krajów? Nikt normalnie by nie pomyślał, ale dzisiaj, kiedy najpoważniejsze organizacje międzynarodowe walczą z klimatem, to znaczy nie tyle z „klimatem”, co ze „zmianami klimatycznymi” - wszystko jest możliwe. Nawiasem mówiąc, w tej walce ze „zmianami klimatycznymi” - która przedtem nazywana była walką z „globalnym ociepleniem” nie chodzi wcale o żadne „zmiany klimatyczne”, na które ci wszyscy urzędnicy, pasożytujący na znękanej ludzkości we wspomnianych organizacjach międzynarodowych, żadnego wpływu przecież nie maja, nawet jeśli z notorycznej niestrawności spowodowanej przejedzeniem i brakiem ruchu, zatruwają atmosferę ziemską metanem i innymi gazami cieplarnianymi. W ogóle te wszystkie gazy niekoniecznie muszą być niebezpieczne dla znękanej ludzkości; przed wojną na przykład Franciszek Fiszer nie chciał przejść na „ty” z red. Mieczysławem Grydzewskim, ponieważ Grydzewski miał wyrazić opinię, że ludzkość powstała z gazów. Z tego powodu Fiszer uznał, że przyjaźnić się z nim nie może. Ale dzisiaj nie o gazy tu chodzi, chociaż oczywiście wszyscy się tymi gazami zasłaniają, jak gdyby rzeczywiście losy znękanej ludzkości od gazów zależały, bo tak naprawdę, to chodzi o pieniądze. A konkretnie - o pieniądze z handlu limitami dwutlenku węgla. Ponieważ jacyś mądrale wymyślili, ze para wodna i dwutlenek węgla zagrażają znękanej ludzkości powodując globalne ocieplenie, ustanowiono limity dwutlenku węgla, a kto by chciał wypuścić sobie do atmosfery trochę więcej bąbelków, ten musi za to zapłacić. Komu? Aaaaa, to właśnie jest najciekawsze. Kiedyś marszałek Piłsudski, chcąc zilustrować jakiś absurd wspomniał o spółce do wypłukiwania złota z powietrza. Okazuje się, że mógł to powiedzieć w złą godzinę, bo właśnie pod pretekstem walki ze zmianami klimatycznymi, grandziarze potworzyli sobie takie spółki i wypłukują z powietrza całe tony złota, chociaż, jak wiadomo, złota w powietrzu „nie ma”. „Nie ma” - ale grandziarze przecież je wypłukują, co jest kolejnym dowodem, iż oficjalna nieobecność może być tylko wyższą formą obecności - jak to jest w przypadku Wojskowych Służb Informacyjnych i Służby Bezpieczeństwa. Tej ostatniej przecież też już „nie ma” i to co najmniej od 20 lat - no ale co z tego, kiedy właśnie ostatnio pan redaktor Jerzy Jachowicz, który już tam na pewno wie, co mówi, twierdzi, że SB się w naszym nieszczęśliwym kraju panoszy. Ładny interes! „Panoszy się”, chociaż jej „nie ma”! Okazuje się, że na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom. Filozofowie - co prawda nie wszyscy, co to, to nie, niemniej całkiem sporo ich twierdzi, że „byt jest, niebytu nie ma”. Jakże jednak „nie ma”, skoro codziennie znajdujemy mnóstwo dowodów na istnienie niebytu? Więc na tle takich otchłannych tajemnic bytu i niebytu zaliczenie Kanady do ciepłych krajów nie byłoby wcale takie nadzwyczajne tym bardziej, że w Montrealu, gdzie właśnie piszę te skrzydlate słowa, gorąco, jak w Sajgonie. Aż cud, że na spotkania, podczas których opowiadam o sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju w ogóle przychodzą jacyś ludzie - a nie tylko przychodzą, ale w dodatku siedzą bite 4 godziny, wysłuchując odpowiedzi na różne pytania. W Polsce nie wszyscy by tak siedzieli zwłaszcza, gdyby też było gorąco jak w Sajgonie - chociaż niektórzy jednak heroicznie wysiadywali. Na przykład na spotkaniu w Świnoujściu, po którym ja sam byłem cały mokry, a widziałem, że i publiczność też. Wynika z tego, że mnóstwo ludzi chciałoby się dowiedzieć czegoś o rzeczywistym położeniu naszego nieszczęśliwego kraju i chociaż śledzi informacyjne programy mediów głównego nurtu, w których od lat siedzą te same gwiazdy dziennikarstwa, co to jeszcze samego znały Stalina - najwyraźniej mają poczucie niedosytu. Tego niedosytu nie są w stanie zniwelować również nasi Umiłowani Przywódcy, którym nie wypada, a może nawet mają od starszych i mądrzejszych zakazane mówienie o sznurze w domu wisielca, toteż przekomarzają się dobrotliwie, na jakich warunkach, to znaczy - z kim i gdzie oraz przy jakim moderatorze będą prowadzili swoje „debaty” o różnicy między przodkiem a tyłkiem - bo takie przekomarzanie nie tylko jest znacznie bezpieczniejsze, ale przede wszystkim - zgodne z najważniejszą zasadą ustrojową III Rzeczypospolitej, że „my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych”. Oczywiście trzeba zachowywać pozory i „pięknie się różnic” - ale przecież nawet dziecko wie, że kruk krukowi oka nie wykole tym bardziej, ze wszyscy służą przecież temu samemu panu, chociaż każdy - w swoim emploi. Jedni tedy służą pod hasłem modernizacji i europeizacji mniej wartościowego narodu tubylczego, podczas gdy inni - pod hasłem płomiennej obrony interesu narodowego. Pewnie, dlatego w serwisach informacyjnych z Polski największą sensacją jest wypadek europosła Jarosława Wałęsy, podczas gdy nikt nie interesuje się tym, że eksploatację polskich złóż gazu łupkowego będzie prowadziła spółka kontrolowana przez „filantropa”. Jak to się ma do izraelskiego programu „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej” i czy pozostaje z jakimś związku z ponowną aktywizacją „nieznanych sprawców” w Jedwabnem - o tym nikt nawet się nie zająknie. Widać wszyscy skądś wiedzą, że o tym nie wolno ani pisnąć, więc nic dziwnego, że mimo pozorów nieprzejednanej wrogości, kampania wyborcza jest nudna, jak flaki z olejem. SM

Prawa zachowania fizyki a oficjalna dezinformacja – rozmowa z prof. Dakowskim o katastrofie smoleńskiej Prawa zachowania fizyki a oficjalna dezinformacja. Pytanie zasadnicze jest tylko jedno:, dlaczego maszyna na autopilocie, z systemem nawigacji tej klasy znajdowała się – zanim do czegokolwiek do czegokolwiek doszło – 70 do 100 metrów poniżej prawidłowej wysokości. I z boku.

Jaka jest Pana opinia profesorze? - W sytuacji, gdy szczegółowa wiedza o parametrach końca lotu Tu-154M jest zarezerwowana wyłącznie dla strony rosyjskiej, wszystkie rejestratory tych danych są zagarnięte przez stronę podejrzaną, nawet oryginał tzw. “trzeciej skrzynki” został im przekazany, nam pozostaje potężna broń – korzystanie z niezmiennych i niedających się zafałszować praw logiki oraz praw natury, czyli “praw zachowania” fizyki. Nie wystarczą one do zrozumienia, co się tam stało. Pozwalają jednak wykluczyć wersje antyfizyczne, antylogiczne. Oto jedna z prób ich wykorzystania. Poniższe porównania napisaliśmy, by uzmysłowić pewne podstawowe prawidłowości osobom zajmującym się, na co dzień socjologią, polityką czy historią. Są to oczywiście jedynie obrazy. Uwzględniam tu spostrzeżenia licznej rzeszy analityków, tzw. blogerów, którzy formułują je od przełomu kwietnia/maja, ale nie przesyłają swych wyliczeń i argumentów jak należy, do prokuratury wojskowej badającej katastrofę.

Może Pan to wyjaśnić? - Tam, gdzie analiza procesów jest trudna z powodu małej ilości danych, np. ukrywanych przez naturę, osiągnięcia poznawcze opierają się przede wszystkim na uwzględnianiu podstawowych praw zachowania. Dotyczy to tak np. zderzeń ciężkich jąder (a więc struktur w rzeczywistości bardzo skomplikowanych), jak i – na drugim końcu w skali wielkości – oddziaływań czarnych dziur czy zderzeń galaktyk. Może, więc i pośrodku skali czegoś się tym sposobem, dowiemy. Przy zderzeniu z pierwszą brzozą samolot leciał lotem bez znacznych przechyłów na skrzydło. Jeśli zawadził o brzozę skrzydłem, to po pierwsze siły skręcające, powodujące powstanie ew. momentu obrotowego, były jedynie w płaszczyźnie poziomej, bez składowej pionowej. Ze względu na efekt cięcia opisany niżej, pod koniec cz. II, generowany moment pędu był (dla samolotu) niewielki. Po drugie urwanie końcówki skrzydła nie zmienia ani pędu samolotu, ani (w sposób znaczący) siły nośnej (o tym napiszę osobno) uszkodzonego skrzydła. Hipotetyczne uszkodzenie lotek w ten sposób, by samolot uzyskał skrajnie różną siłę nośną skrzydeł, nie jest możliwe przy uderzeniu blisko końca skrzydła. Gdyby jednak nastąpiło takie (zupełnie nieprawdopodobne) uszkodzenie, to przechylenie (obrót kadłuba), przy wysokości przemieszczania się kadłuba około paru metrów nad gruntem, ze względu na wielki pęd układu, a brak składowej pionowej, spowodowałoby zrywanie dalszej części skrzydła, a nie obracanie się płatowca wokół osi podłużnej. Ostatecznym dowodem na niewykonanie pół-beczki przez Tu-154M są zdjęcia kół i podwozia. Te elementy są ubłocone ze wszystkich stron, a nie ew. z jednego boku (to ostatnie sugerowałoby ślizganie się kadłuba przez jakiś czas na boku).

Jak to wygląda z punku widzenia kinetyki i dynamiki? Jest Pan osobą, która może to wyjaśnić. Mogę prosić o Pana punk widzenia? - Z punktu widzenia kinetyki i dynamiki ruchu samolot Tu-154M można w pierwszym przybliżeniu, przy wyobrażaniu sobie ew. przyśpieszeń w ruchu postępowym, rozpatrywać, jako bardzo mocną rurę z duralu z podłużnymi i poprzecznymi żebrami wzmacniającymi. W Smoleńsku Tu-154M nie uderzył w ziemię dziobem całości swej konstrukcji (nie ma krateru). Jego ślizganie się po lasku czy zagajniku zostawiło ślad, którego długość można ocenić na 1000 do 100 m. (bierzemy pod uwagę większe uszkodzenia lasku). Analiza udostępnionych zdjęć z terenu katastrofy prowadzi do wniosku, że samolot tracił prędkość uderzając o kolejne drzewa i ślizgając się po podmokłym gruncie. Niewidoczne jednak były większe uszkodzenia gleby w postaci bruzd. Osoby w tak spowalnianym obiekcie, jeśli są zapięte w pasy bezpieczeństwa, odczują ścinanie kolejnych drzew, czy grzęźnięcie kół i podwozia w bagienku, jako serię kolejnych szarpnięć charakteryzujących się chwilowymi przyspieszeniami (trwającymi ułamki sekundy) rzędu 2-3 g, ale nie więcej. Dla uzmysłowienia skutków kolejnych zderzeń z drzewami przesuwającej się rury może być przydatne następujące porównanie: porównamy pęd samochodu z pędem lądującego samolotu. Dla poglądowości rachunków załóżmy, że samochód ma masę (m) jednej tony i prędkość (v) 100 km/h. Unormujmy jego pęd (p=m*v) do jedynki; jego energie kinetyczną też do jedynki (E=mv2/2). Dla uproszczenia obliczeń modelowych przyjmujemy masę układu (lądującego samolotu) równą 80 ton. Na tę liczbę składa się: masa samolotu [56 ton], z resztą paliwa [ok. 13 ton], pasażerami [8 ton] i bagażami [3 t]. Przyjmujemy prędkość układu v =300 km/h. Pęd takiego układu P jest, więc 240 razy większy od pędu modelowego samochodu, a jego energia Ek jest 720 razy większa.

Jest rozsądnym założenie (w pierwszym przybliżeniu), że opór stawiany na początku przyziemiania przez napotkane przeszkody (drzewa) jest związany liniowo z powierzchnią przekroju pnia. W tym przybliżeniu zakładamy brak wpływu gatunku drzewa, np. same brzozy. Zmiana pędu obiektu przy cięciu takiego drzewa jest, więc proporcjonalna do kwadratu średnicy (d=2*r, gdzie r to promień). Przyjmując, że pierwsza brzoza, z którą zetknął się Tu 154 (i którą częściowo ściął końcem skrzydła) miała średnicę 2*R = 30 cm (tak wynika ze zdjęć), możemy porównać skutki takiego uderzenia ze skutkami (dla pasażerów) uderzenia modelowego samochodu o drzewko o średnicy r:

r2 = R2*p/P, czyli: 225/240 = ok. 1. d = 2*r = 2 cm

Byłoby to, więc szarpnięcie powodujące przyspieszenie a podobne do tego, jakie odczuwa się przy zderzeniu samochodu z drzewkiem o średnicy 2 cm. Należy uzmysłowić czytelnikowi, że ew. zderzenie tego modelowego samochodu z drzewem o średnicy 30 cm. doprowadzi do drogi hamowania pasażera ok. 1 metra, zupełnej utraty pędu i prędkości, czyli do przyspieszenia a = (36 m/s)2/2*1m /9.81 = 66 g

Nie należy ekstrapolować tak prostego modelu zbyt daleko. Jednak dla uświadomienia sobie roli pędu można wspomnieć, iż dla roweru o masie 100 kg (80 kg kolarz, 20 kg stary rower) i prędkości 20 km/h, pęd jest równy pr = 0.02 p (50 razy mniej, niż samochodu). Średnica modelowego drzewka wynosiłaby, więc ok. 3 mm, by kolarz odczuł wstrząs zbliżony do rozważanych powyżej. Ze względu na wielki i znany pęd układu, odchylenia (szarpnięcia) mają wielkości wyliczalne, ale niewielkie w porównaniu z wartością średnią. (Łatwe jest przeliczenie pędów i przyspieszeń dla każdej zadanej, a innej od założonej powyżej masy i prędkości). Na początku linii zniszczeń podobno wywołanych przez katastrofę Tu-154M nie ma nigdzie krateru, który musiałby powstać przy nagłym wbiciu się płatowca w grunt. Tylko wtedy cała energia kinetyczna zostałaby zamieniona na energię kruszenia powłoki. Także w tym wypadku droga hamowania poszczególnych części samolotu czy pasażerów wynosiłaby ok. 10 metrów, lub trochę poniżej tej wartości. Tylko wtedy można ocenić przeciążenia na znajdujące się w granicach 40 -100 g, czyli śmiertelne. Ale takie uderzenie nie mogłoby spowodować rozerwania kadłuba na tysiące części.

Bardzo naukowo, ale proszę o dalsze wyjaśnienia… W Niemczech przy ocenie wypadków samochodowych uznaje się, że dopuszczalne dla zdrowia pasażerów jest wystąpienie przyspieszeń do 6 g. Przy tych obciążeniach ciała mogą wystąpić krwawienia z nosa, może sińce. Powyżej 8 g są uszkodzenia mięśni od nacisku pasów bezpieczeństwa, a można się obawiać nawet złamania kości. Przy 10 g (trwające mniej niż 1 sek) możliwe są omdlenia. Dopiero wartość ponad 14 g może prowadzić do śmierci lub ciężkich obrażeń. Dotyczy to zwykłych pasażerów, a nie osób specjalnie trenowanych (piloci, kierowcy wyścigowi). Ścinanie przeszkód drewnianych przez ostrą i giętką konstrukcję skrzydła przypomina ścinanie badyli ostrą szablą, a nie uderzanie tępym narzędziem w drewno. Ten efekt można również wymodelować liczbowo. Mam nadzieje, że prokuratura wojskowa to zrobiła. Zmniejsza on znacznie kolejne zmiany pędu układu.

Jakie ma Pan inne uwagi? - Powtarzam: Ponieważ ze 100% pewnością (zdjęcia) nie było na Siewiernym krateru świadczącego o wbiciu się płatowca w ziemię, wykluczone są przyspieszenia rzędu 40-100 g, o których czytaliśmy w sprawozdaniach z prac komisji MAK. W każdym razie nie są dostępne argumenty za wystąpieniem takich przyspieszeń, o których mówili i zapewniali eksperci śledztwa. Wiele ciał i twarzy ofiar katastrofy widzieli ich bliscy, m.inn. i głównie twarz śp. Lecha Kaczyńskiego. W tym wypadku jest też dostępny dokument – protokół sekcji zwłok. Nikt nie sygnalizował zaobserwowania typowych obrażeń nieuniknionych przy przeciążeniach rzędu 40 do 100 g. Ten fakt zadaje kłam twierdzeniom rosyjskim (potwierdzanym m.in. przez B. Klicha) o wystąpieniu tak wielkich przeciążeń.

Jakie z tego wnioski? - Na zdjęciach z pierwszych chwil po katastrofie widoczny jest kokpit (kabina pilotów). Na zebranych przez firmę MAK i ułożonym na płycie lotniska samolocie kabiny nie ma. Wniosek: została wywieziona (Mi-26?), a potem zapewne opróżniona z aparatury pomiarowej rejestrującej techniczne warunki lotu, (czyli dowodów przyczyn i przebiegu katastrofy) i później wysadzona w wybuchu.

Co z kabiną pasażerską. Wyjaśni to Pan? - Kabina pasażerska przy znanych parametrach prędkości i przyspieszeń nie mogła się rozpaść na więcej, niż dwie lub trzy części. Znana energia kinetyczna płatowca nie wystarcza do rozerwania kadłuba na ogromną ilość części; nieznany fizyce byłby też proces, sposób takiej dezintegracji. Fakt, iż kadłub jest rozpryśnięty na dziesiątki tysięcy drobnych ułamków i większych części, w związku ze stwierdzeniem prokuratora Andrzeja Seremeta, że na pokładzie nie doszło do wybuchu konwencjonalnego, wskazuje na wybuch ładunku niekonwencjonalnego. Narzucającą się przyczyną tak destruktywnego rozpryśnięcia kadłuba jest eksplozja bomby termo-wolumetrycznej w czasie zatrzymywania się kadłuba (z dokładnością 2-4 sekund).

Trochę jaśniej dla czytelnika Panie Profesorze - Z tej przyczyny uzasadnialiśmy konieczność ekshumacji już 2 maja

http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=1921&Itemid=100

W świetle tych argumentów odmowa żądanej przez krewnych ofiar ekshumacji, m.in. w celu badań spektrometrycznych jest matactwem i powinna być ścigana z urzędu. Można i należy tę hipotezę sprawdzić przy koniecznej, jak najszybszej ekshumacji ciał ofiar. Proponowana metoda: poszukiwanie przy pomocy spektrometrii mas związków metaloorganicznych i innych, charakterystycznych dla takich bomb czy ładunków. Są możliwe do zastosowania również inne z istniejących, bardzo czułe metody spektralne, ale ich nie znam z doświadczenia. Ujawnienie przez MAK z zapisów fonii z rejestratorów – pozycje i czasy znajdowania się samolotu pozwalają na szacunkowe wyliczenie średniej (wg. MAK) prędkości na danym odcinku lotu. Absurdalne przykłady skaczącej prędkości od…. 57 km/h do 157 km/h. Ponieważ jest to sprzeczne z możliwą fizyką lotu (vmin = ok. 280 km/h), wskazuje jednoznacznie na oszustwa czy pomyłki w odczycie danych przez komisję MAK. Najistotniejsze do analizy są dane cyfrowe zapisów przyrządów płatowca, niestety niedostępne. Cięcie kadłuba, hydrauliki i kabli oraz wybijanie okien w kabinie wraku w dzień czy dwa po katastrofie świadczy o pośpiesznym niszczeniu dowodów przebiegu zdarzeń przez oficjalne przecież ekipy rosyjskie. Pozostawienie przez załogę płatowca (wg MAK), maszyny na auto-pilocie do 5.4 sek. przed pierwszym zderzeniem jednoznacznie wskazuje na meaconing, czyli celowe przesłanie opóźnionego i wzmocnionego sygnału z satelitów (dla GPS), które zmyliło co do wysokości i położenia przyrządy (komputer pokładowy), a w wyniku tego również załogę samolotu. W czasie katastrofy (niezależnie od trwających ciągle przekłamań strony rosyjskiej, co do momentu niepewności rzędu 20 minut!) nad horyzontem lotniska Siewiernyj było 7-8 satelitów GPS; analiza parametrów przekazywanych przez nie do komputerów pokładowych tutki musi wskazać na przyczynę anomalii trajektorii lotu. Zapewne dlatego strona posiadająca czarne skrzynki stara się nie wypuścić ich z rąk. W związku z tym: Pytanie zasadnicze nadal jest tylko jedno: dlaczego maszyna na autopilocie, z systemem nawigacji tej klasy znajdowała się – zanim do czegokolwiek doszło – 70 do 100 metrów poniżej prawidłowej wysokości.([lotnik- ekspert od katastrof skomentował: Innych pytań już nie trzeba do udowodnienia zbrodni, jakkolwiek te pytania nie byłyby słuszne)].

- Kilkakrotne powtórzenie przez kontrolerów z wieży kontrolnej lotniska Siewiernyj, iż samolot jest na ścieżce i na kursie wskazuje na świadomy udział tych osób, może podszywających się pod kontrolerów, w utrzymywaniu załogi i szczególnie pilota na błędniej, katastrofalnej trajektorii. Takie pozorne przesunięcie płatowca i jego skutki możliwe są jedynie przy równoczesnym zaistnieniu trzech czynników: nagła mgła, meaconing oraz zapewnienie ze strony załogi wieży kontrolnej, że samolot jest na kursie i na ścieżce. Dynamika wystąpienia nad lotniskiem Siewiernyj gęstej mgły znana jest posiadaczom zdjęć i filmów satelitarnych wykonanych przez CIA, armię USA oraz NATO. Techniczne sposoby na wygenerowanie takiej mgły oraz ich zastosowanie praktyczne znane są co najmniej od kilkunastu lat. Konieczne jest sprawdzenie, czy prawdą jest, iż rząd polski, jak mówił oficjalnie jego rzecznik, otrzymał te zdjęcia i filmy. Jeśli nie konieczne jest wdrożenie śledztwa, czemu nie otrzymał i czemu rzecznik kłamał. Jeśli TAK, czemu nie przekazał tych dokumentów do prokuratury wojskowej zajmującej się śledztwem w sprawie katastrofy. Inną z prób zwrócenia uwagi prokuratury na prawa zachowania skopiowałem i przypomniałem na http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2500&Itemid=100

Dziękuję za wyjaśnienia i kolejną rozmowę. Rozmowę przeprowadziła Beata Traciak

Tekst zredagowany przez: Magda Głowala-Habel

Bezideowi, wypaleni, cyniczni Platforma Obywatelska nie ma nic pozytywnego do zaproponowania Polakom. Zamiast podjąć poważną dyskusję o rzeczywistych problemach, ucieka się do prymitywnych chwytów pod publiczkę. Podczas sobotniej konwencji PO Donald Tusk straszył: “Nie stać nas na to, by znowu przyszli ludzie, którzy zamkną nas w kokonie nieufności”. Dawkując napięcie, premier snuł katastroficzną wizję “aresztowanych” i przerwanych inwestycji. Ale najbardziej zastanawiające było stwierdzenie Tuska, że w przypadku przegranej PO Polska może nie otrzymać z UE blisko 300 mld zł w nowym budżecie. Premier zapomniał, że dotychczasowe środki zostały wynegocjowane za rządu PiS, a nie Platformy.To nie przypadek, że stadiony oddawane są właśnie teraz, aby przekonać ludzi z głównych ośrodków miejskich, że w Polsce dużo się dzieje. Wybudować stadiony było najłatwiej, mimo olbrzymich kosztów również najłatwiej się nimi pochwalić. Tusk mówił też o setkach oddanych boisk dla dzieci (tzw. orlików). Nieprzypadkowo właśnie teraz na orlikach trwa II Turniej Orlika o Puchar Premiera Donalda Tuska dla dzieci i młodzieży. Wydaje się, że PO w sensie pozytywnych obietnic doszła do ściany. Nikt już nie uwierzy w obniżkę podatków, kiedy do kosza poszły pomysły Platformy o podatku liniowym. Trudno zachwycać się obietnicami oddania nowych dróg, kiedy plan autostrad związany z Euro 2012 jest nieaktualny. Nie sposób również zachwycać się Polską, jako “zieloną wyspą”, kiedy poziom długu publicznego codziennie szybuje w górę. Ponieważ w obietnice nikt już nie uwierzy, przyszedł czas na straszenie. Oczywiście w strategii straszenia oprócz kija pojawiła się też mała marchewka w postaci… Henryki Krzywonos. Chcąc spacyfikować wizerunkowo protesty “Solidarności” oraz zastąpić ikonę Sierpnia ´80, zmarłą w katastrofie smoleńskiej Annę Walentynowicz, PO wygenerowała nową “bohaterkę” popierającą Platformę “Henię tramwajarkę”. Zastanawiające, jak szybko PO odwołuje się raz do resentymentów komunistycznych (Wojciech Jaruzelski na salonach prezydenckich), by kiedy indziej sięgać do odniesień antykomunistycznej “Solidarności”. Wydaje się, że tego typu manewry są możliwe w sytuacji kompletnej bezideowości warstwy politycznej, która odwołuje się do pewnych wzorców w sposób czysto utylitarny, bez wiary w głoszone ideały. Przekierowanie retoryki wynika być może z coraz bardziej niekorzystnych dla PO sondaży. Marketingowcy Platformy zdiagnozowali, że nie są w stanie już bardziej osłabić SLD, dlatego na konwencji nie tyle eksponowali Bartosza Arłukowicza, ile Henrykę Krzywonos czy Jerzego Buzka. Z kolei Donald Tusk bardzo mocno starał się eksponować siebie i swoją frakcję, pomijając ludzi Grzegorza Schetyny. To Radosław Sikorski jest dziś uważany za następcę Tuska i on jest autorem strategii wyborczego straszenia. Ale kampania negatywna nie wytrzymałaby zderzenia z rzeczywistością, gdyby nie media, a zwłaszcza “zaprzyjaźnione telewizje”. Monopol, jaki osiągnęła w tej dziedzinie partia Donalda Tuska, niszczy debatę publiczną, demokrację i Polskę.

Prof. Mieczysław Ryba

Rozmowa z Kazikiem Staszewskim, liderem zespołu Kult. - Ryzykuję cios laćkiem, ale zapytam: jak powstają twoje teksty? (śmiech) - Ostatnio nie powstają w ogóle. Od płyty "Hurra!” Kultu nie napisałem właściwie nic. A laćkiem postraszyłem, bo to było jedno z najczęściej powtarzających się w wywiadach pytań i zbierało mi się na wymioty, jak je słyszałem. Wracając do tekstów - Adamowi Mickiewiczowi po napisaniu "Pana Tadeusza” też się skończyło... (śmiech). Potem pisywał rzeczy mało wartościowe. Nie wiem, czy to jest kwestia braku weny, czy nadmiaru samokrytycyzmu - żaden z tekstów, które próbowałem stworzyć ostatnio, mi się nie podobał. Kiedyś miałem potworną łatwość pisania – ręce nie nadążały za tym, co wymyślała głowa. Teraz natchnienie nie przychodzi.

- Na płycie "Hurra!” Kultu jest kilka utworów, w których odwołujesz się do Boga i wiary, uskarżasz, że niewiara jest trudna. Ty, zapalony ateista? - Lata temu straciłem wiarę. Z Kościoła katolickiego wyszedłem, kiedy miałem naście lat. Wcześniej moja obecność w nim też była bardziej celebracyjna. Potem, w wieku bodaj 18 lat, zetknąłem się ze świadkami Jehowy. To był czas erupcji mojej wiary. Na chrzest jednak się nie zdecydowałem, ale odbywałem studium biblijne. Trwało to chyba z pięć lat. Jednak w pewnym momencie świadkowie zaczęli na mnie naciskać, żebym porzucił granie. Za bardzo je ukochałem, żeby porzucić.

- Chodziłeś z "Pismem” po domach? - Chodziłem, jako tak zwany zainteresowany.

- I jak było? W Polsce świadkowie nie są mile przyjmowani. - Nigdzie nie są, bo to jedyne znane mi wyznanie, które zupełnie odrzuca idee ekumenizmu. Ich zdaniem prawda jest tylko jedna, więc nie można się sprzymierzać z luteranami czy katolikami, bo są w objęciach diabła. U mnie w domu też się ich nie przyjmowało. Ja zrobiłem to przypadkiem, gdy byłem sam. Miałem kiepski moment. Była połowa grudnia 1981, stan wojenny. Miesiąc wcześniej uczestniczyłem w strajkach studenckich i słuchałem Kuronia i Michnika, którzy twierdzili, że komuna się już wali. Po czym przyszedł 13 grudnia i wojskowi w jeden dzień pokazali, że to mrzonki.

- Wtedy utraciłeś wiarę? - Nie przez stan wojenny (śmiech). Tak ostatecznie stało się to w ostatnich latach. W moim życiu wydarzyło się kilka rzeczy, których nie rozumiem. Jeśli Bóg istnieje, to jego zamierzenia są dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Jeśli jest istotą tak doskonałą, to nie powinien komplikować aż tak życia prostego człowieka, jakim jestem.

- Co się takiego wydarzyło? - Zachorowała mi jedna z najbliższych osób i wszystko wskazuje na to, że nie jest to krótkotrwała rzecz. Nieszczęście spotkało też moją teściową - bardzo dobrą, energiczną kobietę. Całe życie modliła się o jedną rzecz: żeby nie dostać udaru mózgu, jak jej mama. Prowadziła się zdrowo – nie paliła, alkohol piła w śladowych ilościach, zdrowo się odżywiała. No i w wieku 62 lat dostała udaru. Jest sparaliżowana, nie może nawet czytać. To mnie kompletnie załamało i odsunęło od wiary.

- Kościół odsyła cierpiących choćby do Księgi Hioba, któremu Bóg zadał wiele bólu w imię wiary. - To straszna księga. Nie przemawia do mnie, że w imię jakiejś wyższej miłości można wybić komuś dzieci, a potem dać mu nowe.

- Na krążku "Hurra!” jest też "Amnezja”, piosenka o tym, że nie pamiętamy. O czym najczęściej? - O tym, jak było niefajnie za komuny. Pamiętamy tylko to, co napawa nas nostalgią. Sam to mam. Jakiś czas temu byłem ze swoim starszym synem i jego żoną nad morzem. Popijaliśmy coś wieczorem, nastrój był przyjemny, i młodzi zapytali nas: mamo, tato, jak to było za komuny. Stwierdziliśmy, że właściwie zajebiście. Byliśmy młodzi, mieliśmy masę energii. Uświadomiłem sobie wtedy, że nie pamiętamy o tamtej beznadziei. Im jestem starszy, tym częściej zadaję sobie też pytanie, czy dla wszystkich absolutnym priorytetem jest wolność, której tak nam za komuny brakowało. Może są ludzie, którzy od tej wolności wolą pełną miskę? Według badań więźniowie, którzy większość swojego życia spędzili za kratami, nie potrafią żyć na wolności.

- Myślisz, że po PRL-u Polacy mają to samo? - Na pewno nie wszyscy. Ale na przykład moja teściowa i jej mąż byli absolutnie przekonani, że po 1989 r. coś się zepsuło. Nie kręciły ich podróże do Tunezji czy na Bali, wystarczała im działka. W komunie mieli, – bo dostali - swoje 38 metrów, co kilka lat talon na malucha i czasem udawało im się załatwić żółty ser. Każdy miał pracę, bo był przymus. Przy takim podejściu rok '89 był destrukcją. Tym bardziej, że ludzie nie brali pod uwagę, że ta upragniona wolność poza komuną wiąże się z całą masą obowiązków. Myśleliśmy, że będą pełne sklepy i dalej się będzie można opieprzać, stojąc przy łopacie. Teraz pamiętamy tamtą życiową beztroskę.

- Lech Kaczyński powinien mieć pomnik w Warszawie? - Oczywiście, że powinien. Bez względu na opinie o nim – zginął na posterunku, pełniąc obowiązki głowy państwa, a nie u siebie na działce, zabijając się szpadlem. A poza tym – czy nam się to podoba czy nie – był najlepszym prezydentem Polski ostatniego 20-lecia. Bo kto, jeśli nie on? Jaruzelski? Wałęsa? Nie wygłupiajmy się... A może Kwaśniewski, który do Charkowa, na groby polskich żołnierzy pojechał pijany? Długo nie dostrzegałem niestosowności tej sytuacji. Do czasu, aż uświadomiłem sobie taką rzecz: a jakby to prezydent Izraela przyjechał do Auschwitz i się zataczał?

- A Bronisław Komorowski? - Jaki jest, każdy widzi... (śmiech). Kaczyńskiemu ten pomnik się należy.

- Głosowałeś w ostatnich wyborach na PO. - Głosowałem, ale z własnej ignorancji i z ulegania baraniej panice - ulegając panice antypisowskiej. Tego żałuję. Daleki jestem od tego, by w czambuł potępiać rządy PiS. Dla mnie i dla mojej kieszeni to był bardzo dobry czas. Znieśli podatek od darowizny, od spadku, zmniejszyli dochodowy. Niestety kompletnie nie umieli sobie poradzić z wizerunkiem w mediach, czego i ja jestem najlepszym dowodem, widząc w nich wcielone zło. Ale ja to głupek jestem.

- A co jest największym błędem obecnego rządu? - Wszystko. Niedotrzymanie ani jednej obietnicy wyborczej. Obiecywanie gruszek na wierzbie należy oczywiście do emploi zawodu polityka, ale PO zachowała się kompletnie cynicznie. A rząd popełnia gafę za gafą. Ot, choćby ostatnio wyczytałem, że w aferze hazardowej są wprawdzie jakieś dowody, ale nie takie, żeby postawić zarzuty... Czytaj: Miro i Zbycho coś broili, ale się im upiecze, bo ich osłaniają koledzy. Próba kupienia ustawy, bo z tym mieliśmy do czynienia w tej aferze, czyli sytuacja analogiczna do tej, która rozwaliła rząd Millera, teraz ma ujść na sucho. W zamian za to tłuszcza dostaje, co raz to nowe elementy igrzysk, jak kastrowanie pedofili, walka z dopalaczami i kibicami. Mówię kibicami, bo nie uznaję dychotomii kibol-kibic.

- Jak trafiłeś na Teneryfę, gdzie masz dom? - Zaczęło się od wycieczek na wakacje i wyjazdów do kuzyna, który mieszka tam od lat 80. To on wpadł na pomysł, żebym coś kupił na wyspie. Miałem wtedy trochę gotówki – starczyło na wkład własny. Wystąpiłem tam o kredyt, kupiłem dom i jeżdżę tam na 4-5 miesięcy w roku. Połączenia są częste i tanie – poza sezonem bilety można kupić za 200-300 złotych w obie strony. Nie jest to, więc jakiś ekskluzywny wyczyn. Odrywam się od obowiązków – zawodowych i rodzinnych. Odpoczywam. Siedzę na balkonie, piję wino, palę papierosy, bo tam to dopiero wchodzą! I czytam książki. W Polsce czas zjadają mi gazety. A na wiosnę i lato wracam do Polski.

- Ostatnia płyta "Kult MTV Unplugged” jest diamentowa. To duży sukces w tych czasach. - Sprzedała się w 150 tysiącach egzemplarzy. Jak? Tego nie wiem, to dla mnie kompletny kosmos.

- Jakieś plany na fali sukcesu? - Za chwilę wychodzi DVD jednego z moich składów – El Doopa. To będzie specyficzna płyta, bo i specyficzny jest skład. Przyświeca nam idea, że im większa żenada, tym lepiej. O ile w Kulcie musiałem wprowadzić alkomat, żeby ograniczać spożycie, o tyle w El Doopie ten alkomat powinien być po to, żeby sprawdzać, czy ktoś nie ma zbyt mało we krwi. Poniżej dwóch promili kompletnie nam nie idzie (śmiech). Potem chcemy robić płytę ze składem Kazik na Żywo.

- Ten alkomat w Kulcie macie naprawdę? - Nawet dwa! Profesjonalne, takie jak ma policja. Zasada jest taka: kiedy zaczynamy grać, żaden z nas nie może mieć powyżej 0,0 promila, kiedy schodzimy – można mieć jeden. A poważnie – kilka lat temu alkohol był sporym dla nas problemem. Kompletnie nie było pomysłu, co z tym zrobić. Tyczyło to też mnie. Kiedyś w Katowicach wystąpiłem w stanie urągającym przyzwoitości, zachowałem się jak dupek. W końcu postanowiliśmy wziąć byka za rogi. Wprowadziliśmy alkomat i umowę, że jak komuś wykaże nawet setną część, to występ wykonuje charytatywnie... (śmiech). I działa! Bo najskuteczniejsze jest zawsze uderzenie po kieszeni, nie licząc naturalnie kary śmierci.

Dariusz Kos: Onet.pl atakuje Kazika Staszewskiego za jego słowa krytyki rządu. "Obraźliwe sformułowania" Jak zaprzyjaźnione media ogólnopolskie pomagają zaprzyjaźnionej partii władzy, gdy ktoś znany, celebryta, mający status niezależnego artysty w jakimś regionalnym dzienniku powie szczerze, co myśli o rządzie, opozycji i zmarłym tragicznie śp. prezydencie Lechu Kaczyńskim, a owa wypowiedź jest nieprzychylna partii władzy? Otóż wtedy przypuszcza się atak personalny na taką osobę. Najlepiej, jeśli ów atak przeprowadzi osobnik z tej samej branży. Nie potrzebne są jakiekolwiek argumenty, jakakolwiek merytoryczna dyskusja. Wystarczy ciąg osobistych wycieczek i obraźliwe sformułowania. Tak właśnie postąpił portal Onet.pl. Wczoraj w internecie, w tym na portalach społecznościowych furorę zrobił wywiad z Kazikiem Staszewskim opublikowany w Nowej Gazecie Opolskiej, regionalnym dzienniku. Co mówił Kazik zainteresowani wiedzą dobrze. Kazik Staszewski: "Czy nam się to podoba czy nie – był najlepszym prezydentem Polski ostatniego 20-lecia. Bo kto, jeśli nie on?" Dziś Onet.pl (koncern ITI, do którego należy m.in. TVN) daje temu odpór. Zadzwonił, albo za niego zadzwoniono, do przychylnego władzy artysty, Tomasza Lipińskiego, współtwórcy "Brygady Kryzys", podobnego temperamentu, co Kazik, by ten mógł wygarnąć, co myśli o tych, którzy krytykują partię władzy:

[...] Kazik powinien wziąć sobie na wstrzymanie - mówi [Lipiński - przyp. red.] A to, dlatego, że - wedle muzyka - podobne wypowiedzi na niedługo przed wyborami są niestosowne.[...]" Dlaczego są według Lipińskiego niestosowne już się od niego nie dowiadujemy. Cały "news" zaczyna się od ostrego stwierdzenia byłego lidera, byłej "Brygady Kryzys":

[...]Osobiście nie utożsamiam się z prostytutkami. Nie utożsamiam się też z Kazikiem.[...] To aluzja oczywiście do słynnego stwierdzenia Kazika Staszewskiego, że "wszyscy artyści to prostytutki". Co jednak ma piernik do wiatraka? Tego Lipiński, którego portal Onet.pl przedstawia, jako artystę nie stroniącego od tematów politycznych, już nie wyjaśnia. Poruszono też kwestię pomnika śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Co prawda Lipiński stwierdza, że nic przeciwko pomnikom nie ma, ALE [...]nie jest przekonany, co do tego, aby tragicznie zmarłemu prezydentowi taki monument naprawdę się należał.[...] Przypomnijmy, że Kazik w swym wywiadzie uznał śp. prezydenta Kaczyńskiego za najlepszego prezydenta 20-lecia i swoje stanowisko merytorycznie argumentował oraz podkreślił, że należy się zmarłemu tragicznie prezydentowi pomnik i też podał argumenty za tym. W tym "newsie" poruszono identyczne kwestie, o których powiedział w wywiadzie dla NGO lider legendarnego "Kultu". Jednak różnica jest taka, że w regionalnym dzienniku Kazik kwestie polityczne poruszył mimochodem podczas rozmowy na tematy muzyczne. Najważniejszą różnicą jest zaś to, iż Kazik zaprezentował własne przemyślenia dotyczące swojej osoby. Nie wypowiadał się o poglądach innych, nie oceniał postaw politycznych innych artystów z jego branży. Nie robił sobie wycieczek personalnych. Odwrotnie postąpił Lipiński, który wprost zaatakował personalnie twórcę "Kultu". Dodatkowo Kazik swoje stanowiska, twierdzenia merytorycznie uargumentował. Tymczasem Onet.pl daje po prostu odpór polityczny, jak "Trybuna Ludu" na doniesienia Radia Wolna Europa. Potrzebna była, więc rewolucja technologiczna, by praktyki propagandy PRL mogły powrócić w nowym wymiarze. Dariusz Kos

Kazik Staszewski mówi to, o czym wielu myśli, ale boi się powiedzieć. "Ciężko się przyznać, że uległo się baraniej panice" Wyłapane przez naszą redakcję wypowiedzi Kazika Staszewskiego biją w sieci rekordy czytelnictwa. Dlaczego? Czy rzecz tylko w sile nazwiska artysty? Przypomnijmy najważniejsze wypowiedzi twórcy "Kultu":

Lech Kaczyński powinien mieć pomnik w Warszawie:

Oczywiście, że powinien. Bez względu na opinie o nim – zginął na posterunku, pełniąc obowiązki głowy państwa, a nie u siebie na działce, zabijając się szpadlem. A poza tym – czy nam się to podoba czy nie – był najlepszym prezydentem Polski ostatniego 20-lecia. Bo kto, jeśli nie on? Jaruzelski? Wałęsa? Nie wygłupiajmy się... A może Kwaśniewski, który do Charkowa, na groby polskich żołnierzy pojechał pijany? Długo nie dostrzegałem niestosowności tej sytuacji. Do czasu, aż uświadomiłem sobie taką rzecz: a jakby to prezydent Izraela przyjechał do Auschwitz i się zataczał?

O Bronisławie Komorowskim:

Jaki jest, każdy widzi... (śmiech). Kaczyńskiemu ten pomnik się należy.

O głosowaniu przez Kazika w ostatnich wyborach na PO:

Głosowałem, ale z własnej ignorancji i z ulegania baraniej panice - ulegając panice antypisowskiej. Tego żałuję. Daleki jestem od tego, by w czambuł potępiać rządy PiS. Dla mnie i dla mojej kieszeni to był bardzo dobry czas. Znieśli podatek od darowizny, od spadku, zmniejszyli dochodowy. Niestety kompletnie nie umieli sobie poradzić z wizerunkiem w mediach, czego i ja jestem najlepszym dowodem, widząc w nich wcielone zło. Ale ja to głupek jestem.

O słabościach obecnego rządu:

Niedotrzymanie ani jednej obietnicy wyborczej. Obiecywanie gruszek na wierzbie należy oczywiście do emploi zawodu polityka, ale PO zachowała się kompletnie cynicznie. Czy to jakieś sensacje? Powiedzmy szczerze - publicyści niezależni od władzy mówią podobne rzeczy od dawna, często płacąc cenę bezrobocia, szyderstwa, marginalizacji. A więc tezy te nie są niczym nowym. Podobnie jak wyrazistość polityczna Staszewskiego, który w roku 2008 roku też dokładał - ale PiS. A więc gdzie przyczyna siły tego przekazu? Sądzę, że klucz tkwi w połączeniu nazwiska i treści, ale przede wszystkim w momencie, gdy te słowa padają. Kazik mówi, bowiem to, o czym wielu teraz, coraz mocniej i coraz boleśniej myśli, ale boi się powiedzieć. Albo jeszcze inaczej - którzy boją się przyznać, że "ulegli baraniej panice", co Staszewski stwierdza z zadziwiającą brutalnością. Ile trzeba mieć jednak w sobie poczucia własnej wartości by takie słowa wypowiedzieć? W kraju gdzie pytanie "jak na to patrzy zagranica" jest kluczową kategorią oceny politycznej skuteczności, (co jest kuriozalne, bo polskim interesem ta zagranica raczej nie myśli...), gdzie uderzenie w kompleksy prowincjuszy daje wyborczy triumf, o taką szczerość bardzo, bardzo trudno. I jeszcze jeden element warto dodać: Kazik rzadko się wypowiada o polityce. Ale jak już - to mocno. I wątpliwe by jak np. Marcin Meller za kawę ze śniadaniem z premierem Tuskiem zmienił poglądy w jeden wieczór i co prędzej odwołał plugastwo zwątpienia w PO. Słowem - czuć powiew innego powietrza, widać, że szykuje się zmiana. Nie przeceniam jej siły, ale każdy krok w kierunku innym niż białorusinizacja/lisizacja polskich mediów i polskiej debaty publicznej to optymistyczna wiadomość.

Blog Michała Karnowskiego

14 września 2011 "Nieszczęsny! Będziesz miał to czegoś chciał" - twierdził jeden z największych umysłów naszego kręgu cywilizacyjnego- Platon. To znaczy On - jako element europejskiej tradycji filozoficznej, obok prawa rzymskiego i chrześcijaństwa.. Prawo rzymskie – w naszej cywilizacji- już prawie nie istnieje, chrześcijaństwo jest eliminowane z przestrzeni publicznej przez jawnych i ukrytych wrogów chrześcijaństwa,, a kolebka umiłowania piękna i prawdy, , filozofii i myśli, Grecja- właśnie bankrutuje na naszych oczach, w wyniku rządów socjalistów, którzy umiłowali sobie socjalizm- ponad szczęście mieszkańców.. „: Nieszczęsny! Będziesz miał to czegoś chciał”- chciałoby się przypomnieć słowa Platona, a naprawdę Arystoklesa, bo Platon to tylko przezwisko… Nadane mu przez jego wrogów.. No cóż, każdy ma swoich wrogów, na jakich zasługuje, mam ich i ja- na swoim blogu, ale ciekawe, że, mimo iż są moimi wrogami, codziennie na nim goszczą? Przyznam się państwu, że mnie chciałoby się wchodzić na blog kogoś, kto wypisuje” głupstwa” i te” głupstwa „czytać.. Po prostu nie mam na to czasu.. Tak jak nie mam czasu sprawdzać swoich tekstów pisanych od prawie pięciu lat codziennie, bez żadnego dnia nieowocującego w napisany tekst.. Jest to dla mnie frajda, że mogę codziennie napisać o tym, co widzę, co wyrabiają z moim krajem rządzący od dwudziestu lat socjaliści, którzy doprowadzą go do bankructwa - z całą pewnością. To tylko kwestia czasu i okoliczności. I nie będzie winnego- jak zwykle w demokracji, gdzie nie ma żadnej odpowiedzialności za podejmowane decyzje, za wyjątkiem odpowiedzialności „ politycznej”. Dlatego socjaliści wymyślili głosowania zbiorowe, żeby nie móc być pociągniętym do odpowiedzialności. Odpowiedzialność powinna być indywidualna, a nie zbiorowa. A co to takiego odpowiedzialność” polityczna”? Ani pies- ani wydra? Będzie winny” kryzys”.. A nie rezultat ich rządów! Popełniam błędy z pewnością, kto ich nie popełnia jak coś robi, i ich nie poprawiam, chyba, że bardzo rażące i je zauważę, przelatując po tekście, ale dwie godziny dziennie poświęcane na napisanie tekstu- to już dla mnie za nadto.. Więcej czasu już nie mam. Na ogół pomiędzy czwartą, a szóstą rano.. Jak dożyję do tzw. emerytury- to może być może. Na razie nie może być- nie może.. Błędy popełniamy wszyscy, nawet moja ulubiona tancerka i śpiewaczka pani Natasza Urbańska, która aktualnie wraz z mężem prowadzi program” Taniec z gwiazdami”, który oglądam, wszak na ekranie są ludzie z Buffo, którym kibicuję szczególnie od dwóch prawie lat, a od początku istnienia teatru- popieram, jako teatr w pełni prywatny i profesjonalny. Pan Janusz Józefowicz jest surowy, ale sprawiedliwy.. A to 2, 3- 7 punktów, a nie tak jak siedząca obok jurorka- zawsze dziesięć.. To, po co jej pozostałe tabliczki? Oddać wszystkie do rekwizytorni a trzymać tylko tabliczkę z napisem „10” i cały czas trzymać ją w górze.. Przez cały program, łącznie z czasem reklamowym...Poprzedniej edycji, przyznam się, że nie oglądałem, choć sporadycznie widziałem jak pan Zbigniew Wodecki i pani Beata Tyszkiewicz trzymali ciągle w górze dziesiątkę.. I już ich nie ma w programie. Tylko tabliczka z cyfrą „10” pozostała.. Pan Zbigniew Wodecki jest sympatykiem Teatru Studia Buffo, był w ubiegłym roku na przedstawieniu zorganizowanym na rzecz powodzian, kiedy miałem przyjemność być i ja, a pani Beata jest zafascynowana tańcem pani Nataszy Urbańskiej – Józefowicz.. No tak! Ale chciałem napisać, o czym innym.. W ostatnim niedzielnym odcinku pani Natasza na zakończenie programu, wobec wszystkich uczestników programu i zapraszając ich na zaplecze powiedziała: „: Spotkamy się w kulisach”(????) Każdemu się zdarza, nawet największej gwieździe.. Powinno być raczej ”za kulisami”. Nigdy jeszcze - tak wiele czytając w swoim życiu- nie spotkałem się z formą” w kulisach”. Może pani Natasza chciała powiedzieć” w kuluarach”, a nie „ w kulisach”.. Nie piszę tego złośliwie - bo jakbym śmiał.. Bo nie jest ”za kuluarami”, ale „ w kuluarach”. Tak jak nie jest „ w kulisach”- tylko -„za kulisami”.. Ale to i tak było urocze, w wykonaniu Pani Nataszy.. Tak jak czytanie z notatek.. I co jest złego w zaglądaniu do ściągawki? I jak tu zapamiętać wszystkie nazwiska „gwiazd” uczestniczących w programie „Tańca z gwiazdami”.? Kto by je zapamiętał?. Jest ich tak dużo.. I takie gwiazdy! Zobaczę gwiazdy w Teatrze Studia Buffo, w piątek o 20.00, na nowej premierze musicalu ”I love you”.. Mam zaproszenie - i na pewno będę.. Sezon się zaczyna.. Ale to jest teatr rozrywkowy, taką ma formułę, w przeciwieństwie do codziennego teatru politycznego uprawianego na naszych oczach przez ludzi, którzy są posłami, premierami, ministrami, prezydentami.. Ci to dopiero dają czadu, choć nie tańczą ani nie śpiewają.. Tylko bajdurzą, kłamią, konfabulują, mataczą, oszukują, wymyślają, odwracają uwagę, nagłaśniają głupstwa, skrywając rzeczy ważne.. Robią wiele hałasu o nic, żeby sprawy ważne załatwić w ciszy.. I codziennie nowe pomysły, jakby nie mieli czasu przez ostatnich dwadzieścia lat ich zrealizować.. Wszystkie chcą zrealizować w ciągu nadchodzącego miesiąca demokratycznych bachanalii wyborczych.. Pan Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości Społecznej proponował przedwczoraj utworzenie- żebym tylko nie przekręcił- Narodowego Instytutu Wychowania(???) Skąd wziął taki wzór? Narodowy Instytut Wychowania.(????). Musi w takim razie być jakaś sztanca wychowawcza, którą to sztancę skonstruuje sam pan premier Jarosław Kaczyński i według tej sztancy wszyscy będą wychowywani.. To jest oczywiście wbrew naturze, żeby wszystkich wychowywać jednakowo według sztancy.. Już to robiono w Starożytnej Sparcie, w okresie III Rzeszy no i w okresie budowy mega socjalizmu w ZSRR.. Jedna sztanca- jednakowe wychowanie.. Straszne! Każdy jest indywidualny, a sztanca krępuje rozwój indywidualny.. Ale będzie- jak Prawo i Sprawiedliwość Społeczna i Wychowawcza- zdobędzie władzę.. Będą konstruować nowego człowieka - Platforma Obywatelska w wyniku grzebania w probówkach, i w genach, tam będą konstruować człowieka In vitro, a Prawo i Sprawiedliwość Społeczna zajmie się umysłami- według ustalonych recept, przy pomocy specjalistów od wizerunku umysłowego człowieka.. Mogą wziąć tych samych, którzy im konstruują wizerunki polityczne inne, od tych, które mają naprawdę.. Wilki w owczych skórach- to są ich polityczne wizerunki.. Poukrywani za pijarem, za propagandą, wyćwiczeni i nieprawdziwi, po konstruowani dla potrzeb demokratycznego tłumu, zewnętrznie, be wewnętrznego ognia władzy dla samej władzy- nikt nie wyziębi.. I dlatego codziennie wstępują tam do głębi.. „Nieszczęsny! Będziesz miał to czegoś chciał.”- głosując na tych samych od wielu lat.. Wszak mamy demokrację i liczy się każdy głos.. Na szali głupoty.. Jak można tak się dawać oszukiwać? Jak można tak nie łączyć zdarzeń? „ Że Stasiek, że koń, że drzewo”.. Przecież świat stworzony jest przez Pana Boga na zasadzie przyczynowo- skutkowej? Jest przyczyna- musi być i skutek.. Wydawałoby się, że tak łatwo skojarzyć.. A jednak nie łatwo… Znowu te tłumy, ale już mniejsze- zagłosują na tych samych poukrywanych w czterech bandach demokratycznych.. Opowiadających te głupstwa aż do znudzenia.. I nie dają czasu na ziewanie.. Co przyniesie kolejny dzień? Ta ciekawość człowieka.. WJR

Atak dronów Pod koniec sierpnia ogłoszono informację o zabiciu kolejnego ważnego przywódcy Al-Kaidy. Był nim Atiyah Abd al-Rahman, Libijczyk uznawany za numer 2 w obecnej hierarchii organizacji. Jego śmierć w górach na północnym-wschodzie Pakistanu 22 sierpnia była kolejnym atakiem, w którym nie brali jednak udziału prawdziwi żołnierze. Wszystkim zajęły się bojowe drony. Drony, czyli unmanned aerial vehicle (UAV) to bezzałogowe samoloty używane przede wszystkim w celach militarnych. Do niedawna były one kojarzone raczej z działaniami rozpoznawczymi i szpiegowskimi, z ich pomocy skorzystano między innymi przy rozpoznaniu terenu wokół domu, w którym miał przebywać Osama Bin Laden, zabity rzekomo przez Navy SEALS na początku maja. O zastosowaniu bezzałogowych samolotów do celów wywiadowczych, można było przeczytać od lat. Szczególnie dużo mówiło się o użytkowanym w latach 1994-2011 General Atomics MQ-1 Predator. Początkowo "Predatory" wykorzystywano głównie do przeprowadzania akcji rozpoznawczych, jednak po interwencji USA w Afganistanie pojawił się pomysł by wykorzystać drona również do zadań bojowych. Aż do ich wycofania w marcu 2011 roku drony te brały udział w akcjach na terenie Afganistanu i Iraku, ale pojawiały się również podczas konfliktów bałkańskich, w Bośni i Kosowie. Jego następcą stał się General Atomics MQ-9 Reaper. "Żniwiarz" jest pierwszym samolotem typu hunter-killer. Uzbrojony jest w bomby naprowadzające za pomocą laserów bądź GPS, a także 14 pocisków AGM-114 Hellfire.

Ciche przejście do działań ofensywnych Pomimo, że z roku na rok ich aktywność wyraźnie rośnie, praktycznie do 2011 roku ciężko było znaleźć oficjalne doniesienia o zastosowaniu dronów bojowych. Według Biura Dziennikarstwa Śledczego (The Bureau of Investigative Journalism), które zajmuje się monitorowaniem działań dronów, obecnie można mówić o 295 atakach, w których łącznie zginęło około dwóch i pół tysiąca osób. Co ciekawe za kadencji laureata pokojowej nagrody Nobla - Baracka Obamy ataki za pośrednictwem tych urządzeń przeprowadzono dotychczas już 243 razy. Operują one głównie na obszarze Bliskiego Wschodu, a ich aktywność rozciąga się od Kenii i Somalii aż po państwa środkowoazjatyckie takie jak Kazachstan. Obszarem o największej koncentracji ataków z wykorzystaniem tych maszyn jest pozostający oficjalnie w sojuszu wojskowym z USA Pakistan. Stosunek władz pakistańskich do dronów zmieniał się w przeciągu ostatniej dekady. Shamshad Ahmad były minister spraw zagranicznych i ambasador Pakistanu przy ONZ powiedziałserwisowi IPS, że w latach 2004-2007 prezydent Pervez Musharraf zgodził się na ataki dronów, chcąc w ten sposób wyrazić poparcie dla administracji George'a W. Busha w walce z siatką Al-Kaidy. Strona amerykańska miała nie tylko autonomię w doborze celów, ale także propagandowe wsparcie pakistańskich władz, które po każdorazowym ataku dronów rozpowszechniały informację, że eksplozje były spowodowane przez bomby domowej roboty. Całej akcji nie udało się jednak utrzymać na dłuższą metę w tajemnicy, gdyż jak się okazało ataki dronów były nieprecyzyjne i często zamiast przywódców Al-Kaidy ofiarami ataków padali przypadkowi cywile. Jednym z najbardziej znanych incydentów miał miejsce pod koniec października 2006 roku, kiedy to zginęły 82 osoby, w tym w większości uczniowie medresy we wsi Chenagai. Po tym wydarzeniu Musharraf wydał rozkaz, aby odpowiedzialność za atak wzięła na siebie pakistańska armia. Co warte odnotowania, dzień wcześniej w okolicy zgromadziła się starszyzna okolicznych plemion by przedyskutować ewentualne warunki zawarcia pokoju. Nie trzeba oczywiście dodawać, że po ataku szanse na porozumienie przepadły. W sumie w latach 2004-2007 w wyniku ataków dronów na świecie zginęło 168 osób w tym 109 cywili, z których 82 było nieletnich. Od 2008 roku działania stały się o wiele intensywniejsze. Większość z ataków na terenie Pakistanu koncentrowała się na talibach, ale również wtedy wysoki odsetek ofiar stanowili cywile (1091 z 2134 łącznie zabitych w latach 2008-2011). Według Garetha Portera z IPSnews.net dopiero wydarzenia z początku 2011 roku wpłynęły na zmianę stanowiska pakistańskich władz. Wiosną bieżącego roku na siedem tygodni aresztowano agenta CIA Raymonda Davisa, a zaledwie dzień po jego wypuszczeniu, dokonano ataku na trwające spotkanie członków starszyzny plemion w północnym Waziristanie. Po tym incydencie, który został zinterpretowany, jako akcja odwetowa CIA, po raz pierwszy wysoko postawiony oficer armii Pakistanu oświadczył, że do ataku doszło przy użyciu dronów. Chociaż Pakistan pozostaje krajem, w którym do ataków przy użyciu bezzałogowych samolotów dochodzi najczęściej, to jednak liczba operacji, podczas których korzysta się z dronów stale rośnie. Dla przykładu od czasu rozpoczęcia operacji "Świt Odysei" w marcu 2011 roku tylko do końca czerwca w Libii doszło aż do 42 ataków. Również w Somalii, w której od 1993 roku nie stacjonują żadne amerykańskie wojska, 23 czerwca doszło do ataku na dwóch przywódców Młodzieżowego Ruchu Mudżahedinów. Według słów anonimowego informatora, który wypowiedział się dla Washington Post, zabici Somalijczycy "planowali przeprowadzenie ataków w Europie". Medialna zasłona na temat skutków ataków dronów bojowych zaczyna powoli opadać i w ostatnim roku pojawia się coraz więcej doniesień na temat ich działalności. Wiele kontrowersji budzi fakt, że maszyny te są nieprecyzyjne i wielokrotnie w wyniku ich ataków ofiarami padały osoby postronne. Nie tylko z resztą miejscowi cywile ponoszą ryzyko, gdyż w kwietniu 2011 roku media poinformowały o śmierci dwóch amerykańskich żołnierzy, którzy zostali omyłkowo zabici przez drona w Afganistanie.

Zmieniająca się technologia Początki badań nad bezzałogowymi maszynami bojowymi sterowanymi za pomocą fal radiowych sięgają okresu po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Na początku lat 30-tych pojawiły się pierwsi przodkowie wspomnianego na początku "Żniwiarza", brytyjski "DH.82B Queen Bee" i amerykański Curtiss "N2C-2". Bezzałogowe samoloty znalazły na niewielką skalę zastosowanie już w czasie II Wojny Światowej, kiedy to po raz pierwszy użyto niewielkiego "PQ-8", a także bezzałogowych wersji bombowców. W okresie powojennym technologia była rozwijana po obu stronach Żelaznej Kurtyny, Anglosasi rozwijali wówczas między innymi drony z rodziny BTT (Basic Training Target), takie jak "MQM-36 Shelduck" i "MQM-57 Falconer", które wykorzystywane były jeszcze do lat 80-tych. W tym samym czasie po stronie sowieckiej również trwały badania nad samolotami bezzałogowymi, pierwszy model powstał w latach 50-tych i był nim Ławoczkin "La-17", którego testowe loty miały miejsce w 1953 roku. Przez cały okres międzywojenny badania nad dronami miały charakter dwukierunkowy – pierwszym były projekty maszyn wielkości standardowych samolotów, drugim zaś niewielkich urządzeń, które trudniej było zestrzelić, były, więc o wiele lepsze do działań o charakterze szpiegowskim. Najsłynniejsze współczesne "Predatory" i "Reapery" to drony o dość dużych rozmiarach wymaganych do przenoszenia uzbrojenia i kilkudziesięciu kamer. Równocześnie jednak trwają badania nad stworzeniem niewielkich rozmiarów urządzeń, które będzie można zastosować w celach militarnych. Naukowcy pracują obecnie intensywnie nad dronami, które naśladując ptaki bądź owady, będą w stanie skutecznie działać na polu walki. Obecnie Pentagon dysponuje ponad 7 tysiącami sztuk maszyn zbudowanych jeszcze w poprzedniej dekadzie. Planuje jednak przeznaczyć poważne środki finansowe potrzebne do opracowania technologii, która do 2030 roku umożliwiłaby stworzenie "much szpiegowskich", czyli robotów wywiadowczych bardzo niewielkich rozmiarów. Choć według oficjalnych doniesień projekt ten jest wciąż na początkowym etapie, to jednak różnego rodzaju "przecieki" wskazują na to, że w wielu przypadkach testowane są już prototypy, takie jak choćby ujawniony w lutym projekt drona-kolibra stworzonego przez kalifornijską firmę AeroVironment. O tym jak niewiele wiadomo o stopniu zaawansowania niektórych projektów, świadczyć mogą zdjęcia tajemniczego "ptaka", który spadł pod koniec sierpnia w Pakistanie. Przypominający ptaka dron nie przypomina żadnego z dotychczas znanych modeli tego typu urządzeń, ponieważ jednak był on wyposażony w kamerę i wykorzystywano go na terenie Pakistanu, można przypuszczać, że tego typu robot fazę testów miał już daleko za sobą i był wykorzystywany do regularnych działań. Czy nowe rozwiązania technologiczne i udoskonalone drony, które będą w stanie przeprowadzić atak w dowolnym miejscu na świecie sprawią, że liczba ofiar po stronie cywili zmaleje? Według byłego oficera CIA, Philipa Giraldi jest to nie możliwe, gdyż jak stwierdził on w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji RT "broń jest zależna od działalności szpiegowskiej i to wywiad identyfikuje terrorystę, a w tym nie jest on najlepszy, podejrzewam, więc, że nowoczesna technologia nie zrobi wielkiej różnicy".

Skutki zwiększenia obecności działania dronów podczas działań wojennych Wszystko wskazuje na to, że roboty będą stanowić przyszłość wojskowości, jak zauważył niezależny analityk i publicysta James Corbett „pojawia się pytanie czy Amerykańskie ataki dronów w Pakistanie i Jemenie nie są faktycznie zapowiedzią nowej ery w działaniach wojennych, ery w której wojskowa interwencja będzie miała miejsce po prostu dlatego, że może zostać przeprowadzona bez żadnego ryzyka dla atakującego”. W obliczu obiecanego przez Obamę wycofania 33 tysięcy żołnierzy amerykańskich z Afganistanu przed wrześniem 2012 roku, wykorzystanie zdalnie sterowanych urządzeń do prowadzenia dalszych działań wojennych zdaje się być logicznym kierunkiem. Od czasów wojny w Wietnamie, która zakończyła się między innymi w wyniku nacisków opinii publicznej, liczba ofiar po stronie amerykańskich żołnierzy jest istotnym czynnikiem wpływającym na poparcie dla prowadzonych działań wojennych. Redukcja tego czynnika dzięki zastosowaniu dronów bojowych może doprowadzić do znacznego spadku liczby ofiar po stronie amerykańskiej, a tym samym znacznego obniżenia się nastrojów pacyfistycznych. Drugim ważnym skutkiem powszechniejszego użycia dronów sprawia, że ludzie podejmować będą decyzje dotyczące życia i śmierci bez narażania własnego życia. Do tej pory silnie działał czynnik psychologiczny, gdzie żołnierz poprzez bezpośrednią obecność na polu walki pozostawał w bezpośrednim kontakcie z przeciwnikiem. Dla pilota drona ten bezpośredni kontakt znika, zaś same działania zaczynają przypominać grę komputerową, gdzie postać wroga ma charakter wirtualny.

Drony wśród cywili Chociaż ataki ze strony dronów bojowych mają obecnie miejsce w islamskich krajach Afryki i Azji, to jednak nie oznacza, że ich działania nie rozszerzą się na inne części świata. Już teraz pod pretekstem bezpieczeństwa policja w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii eksperymentuje z zastosowaniem dronów szpiegowskich do monitorowania ulic. W tym przypadku ma nie chodzić jednak o tropienie talibów, lecz o skuteczniejszą walkę z przestępczością. W styczniu 2010 roku brytyjski Guardian poinformował o nawiązaniu współpracy między zbrojeniowym potentatem BAE Systems a policją z hrabstwa Kent, mającą na celu wdrożenie dronów szpiegowskich w działaniach cywilnych. Poligonem doświadczalnym mają być przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Londynie, gdzie drony mają monitorować rejony szczególnie zagrożone wybuchem protestów i zamieszek. Zresztą pierwsze prototypy są już w użyciu, doszło nawet do pierwszego aresztowania dokonanego przy pomocy policyjnego drona, według gazety Dailymail miało to miejsce w sierpniu 2009 roku po protestach zorganizowanych przez British National Party. Ojczyzna twórców najsłynniejszych antyutopii XX wieku - George'a Orwella i Aldousa Huxleya najwyraźniej przoduje we wdrażaniu nowych technik inwigilacji, jednak również po drugiej stronie oceanu trwają pilotażowe prace nad wprowadzeniem cywilnych dronów. Do tej pory Amerykanie na swoim terenie używali ich, co najwyżej do monitorowania granicy z Meksykiem. Wszystko wskazuje jednak na to, że pierwszym miastem, w którym także policja zacznie korzystać z pomocy dronów będzie Miami. Co ciekawe, jej przedstawiciele oficjalnie przyznali w telewizji, że urządzenia te będą w stanie nawet „zajrzeć” do przez okno do domu amerykańskiego obywatela. Nie jest to oczywiście jedyne miasto, w którym rozważa się podobne projekty, choć w niektórych miejscach władze wyraźnie starają się je ukryć. O planach policji z Houston, która potajemnie testowała nowe drony dowiedziała się lokalna stacja telewizyjna i jedynie dzięki ich interwencji informacja przedostała się do szerszej grupy obywateli. Wprowadzenie cywilnych dronów do kontrolowania zachodnioeuropejskich miast doskonale wpisuje się w ogólnoświatowy trend zwiększania kontroli na obywatelami. Już nie tylko podsłuchy i wszechobecne kamery będą w stanie śledzić każdy nasz krok, ale nawet poza miastem nie będziemy mogli mieć pewności, że krążący nad nami ptak nie jest przypadkiem zdalnie sterowanym robotem. Jak pokazały zaś wydarzenia w Iraku, Afganistanie, a przede wszystkim w Pakistanie drony szpiegowskie od bojowych dzieli jedynie krok. Orwellsky

Esbecy odpowiedzą za próbę otrucia Walentynowicz? Sąd Apelacyjny w Lublinie uchylił postanowienie Sądu Okręgowego w Radomiu o umorzeniu postępowania w sprawie próby otrucia w 1981 r. Anny Walentynowicz przez SB Sąd apelacyjny nakazał rozpoznanie tej sprawy przez radomski sąd. W czerwcu Sąd Okręgowy w Radomiu orzekł, że oskarżeni w tej sprawie trzej byli funkcjonariusze SB popełnili czyny stanowiące zbrodnię komunistyczną, której karalność się przedawniła. Nie podzielił stanowiska IPN, że popełnili oni zbrodnię przeciwko ludzkości, (która nie ulega przedawnieniu), bo taka kategoria zbrodni musi mieć wymiar zbliżony do zbrodni ludobójstwa. Dlatego postępowanie umorzono. Według Sądu Apelacyjnego decyzja o umorzeniu była przedwczesna i wadliwa, a radomski sąd nie wziął pod uwagę uregulowań prawa międzynarodowego dotyczącego definicji zbrodni przeciwko ludzkości, w których uwzględniane są także prześladowania z powodu przynależności do określonej grupy np. politycznej. Jak podkreśliła sędzia Barbara du Chateau, Sąd Apelacyjny nie rozstrzyga przez to postanowienia, że do zbrodni przeciwko ludzkości doszło; ma to ustalić radomski sąd okręgowy. W sierpniu ub. roku pion śledczy IPN w Warszawie oskarżył trzech byłych oficerów SB: Tadeusza G., Marka K. i Wiesława S. o to, że wbrew przepisom zakazującym m.in. zlecanie tajnym współpracownikom zadań stanowiących przestępstwo uczestniczyli oni w opracowaniu i wdrożeniu operacji, by za pośrednictwem tajnego współpracownika o kryptonimie „Karol” podać Annie Walentynowicz środek farmakologiczny o nazwie furosemidum. Według IPN, SB chodziło, „co najmniej” o uniemożliwienie Walentynowicz odbywania spotkań z załogami zakładów pracy. Spodziewanego celu SB nie osiągnęło, bo Walentynowicz, wcześniej niż zakładano, wyjechała z Radomia. pap, rzeczpospolita

Lista nieobecnych w sprawie Nergala Ale ja chcę zapytać gdzie są artyści? Gdzie jest środowisko temu tam Nergalowi najbliższe? Gdzie jest Grzegorz Markowski szczycący się bratem-kapłanem? Gdzie jest Kukiz? Gdzie jest „Raz-Dwa-Trzy”? Gdzie jest Litza i Malejonek? Gdzie jest kultowy i mądry Józek Skrzek czy Rynkowski, którego życie, jak Seweryna Krajewskiego, nie rozpieszczało? - pyta prof. Aleksander Nalaskowski. Sprawa tzw. Nergala ciągnie się już niemiłosiernie długo. Świadczy to o poziomie naszego życia politycznego. Szef telewizji zamiast wystawiać się na krytykę, a ostatecznie na ośmieszenie, (bo kto teraz Brauna potraktuje poważnie) winien po pierwszych sygnałach dopływających z zewnątrz szybciutko z decyzji się wycofać, zamotać, że była to propozycja, która od początku budziła kontrowersje i w zasadzie nie wchodziła w grę i tym samym sprawę uciąć. Jeśli nie on to mamy jeszcze ministra od kultury, ale ów wydaje się być pogrążony w nieprzerwanym letargu, zapadł się w nirwanę i go nie ma. A jeśli się budzi to tylko po to, aby walnąć gniota w stylu - Wojewódzki reżyserem koncertu na cześć prezydencji. Miała być europejska wyszła wojewódzka. W końcu przeciwko fatalnej decyzji Brauna, który okazał się poganinem i nijak nie przyjmuje głosów sprzeciwu wypowiedziały się liczne autorytety z Kościołem włącznie. Słusznie ktoś zauważył, że ta sama telewizja, która niemal utonęła we łzach po śmierci Papieża teraz pozwala, aby szarpidrut lżył Papieża, Watykan i Pismo Święte. Ale ja chcę zapytać gdzie są artyści? Gdzie jest środowisko temu tam Nergalowi najbliższe? Gdzie jest Grzegorz Markowski szczycący się bratem-kapłanem? Gdzie jest Kukiz? Gdzie jest „Raz-Dwa-Trzy”? Gdzie jest Litza i Malejonek? Gdzie jest Jaryczewski z Oddziału Zamkniętego, który przeszedł wszak niełatwą drogę? Gdzie jest kultowy i mądry Józek Skrzek czy Rynkowski, którego życie, jak Seweryna Krajewskiego, nie rozpieszczało? Gdzie jest Zamachowski-śpiewający aktor? Dlaczego oni wszyscy uznali, że to nie ich sprawa? Dlaczego żadnemu nie przyszło do głowy, aby napisać w „Rzepie” albo na jakimś poczytniejszym portalu „Spadaj stąd Nergal! Spadaj do niemieckich prenumeratorów Billboarda”. Dlaczego Piasek, któremu dane było koncertować razem z legendarnym Sewerynem Krajewskim teraz zniżył się do poziomu programu, w którym występuje ten tam Nergal? Piasek, nie widzisz różnicy? Czy pecunia non olet? Czy to możliwe, aby całe środowisko tak się bało o kontrakty w TV, że nabrało wody w usta ze strachu przed nijakim Braunem, który do końca nie wie, co robi? A jeśli nie o to idzie, to czy jest możliwe, że jest wam to obojętne? Jeśli tak, to, co jest warta wasza sztuka, co jest wart tekst o „haniebnie białych flagach”? Mocno się obawiam, że takich jak ja, zadających takie pytania, jest więcej. Nie jest to tłum, ale spora grupa. I myślę, że ów Nergal drąc Biblię podarł również jakąś część list waszych oddanych fanów. I jeszcze na koniec. Darski po ogłoszeniu wyroku zezwalającego mu już na wszystko miał powiedzieć „szatan zwyciężył”. Podkreślił tym swoją wiarę w diabla. Wiesz, co Darski, ty znasz się na diabłach jak ja na twoich makijażach. Jest taka scena w filmie Zanussiego poświęconym ojcu Kolbe. Jeden z jego oświęcimskich współwięźniów, kompletny ateista, na prośbę żony, aby opisał niejakiego Karla Fritzscha, bezpośrednio odpowiedzialnego za śmierć zakonnika i około 2000 innych więźniów, odpowiada: „Ty wiesz kim był Karl Fritzsch?! To był diabeł, to był szatan!”. I tyle pan wiesz o szatanie panie Darski. Wiedza o szatanie jest dla dupków niedostępna. Aleksander Nalaskowski

Te wybory już są nieważne!!! Do Komitetów Wyborczych ugrupowań patriotycznych i Kandydatów na Posłów i Senatorów Rzeczypospolitej Polskiej

Zamieszanie wokół procedury rejestracyjnej Komitetu Wyborczego Wyborców Obywatelskich List Wyborczych Nowego Ekranu odsłoniło niedopuszczalną dowolność Państwowej Komisji Wyborczej w interpretacji ważności podpisów składanych przez Polaków na listach poparcia, co w konsekwencji oznacza faktyczne wyrokowanie przez nią o składzie jakościowym i ilościowym przyszłej Reprezentacji Narodu w Sejmie i Senacie RP, jeszcze przed samym aktem wyborczym. Stało się, zatem jasnym, że w obowiązującej Ordynacji Wyborczej, wstępnego i zasadniczego wyłonienia kandydatów mogących ubiegać się o urząd Posła czy Senatora dokonują nie Obywatele, ale pracownicy PKW w swoich swobodnych, uznaniowych decyzjach. Zaskarżona przez KWW OLW NE decyzja PKW, na w/w pogwałcenie praw obywatelskich, zdaniem Sądu Najwyższego, który uznał zasadność tej skargi, stoi również w jawnej sprzeczności z Konstytucją RP, a więc narusza zasadnicze prawo ustrojowe państwa. Za taki stan rzeczy odpowiedzialne są wprost partie parlamentarne, które obecną Ordynację Wyborczą uchwaliły, pomimo, iż łamie ona w sposób oczywisty równość obywateli wobec prawa, i służy jawnie interesowi bytów politycznych powstałych w wyniku zabójczego dla Polski, „układu okrągłego stołu”. Jak bardzo jest na rękę owemu mixsowi partyjnemu, który objawił się po rozpadzie komunistycznej struktury „przewodniej siły narodu”, obecny stan prawny w zakresie wyłaniania reprezentantów do Sejmu i Senatu RP niech świadczy chociażby fakt, iż żadna z partii parlamentarnych, mimo wyroku SN, nie zgłosiła dotąd publicznie najmniejszych wątpliwości, co do zasadności dalszego procedowania wyborczego. W tym miejscu należy wyraźnie podkreślić, iż powstałe naruszenia konstytucyjne mogą w najmniej odpowiednim momencie przyszłości skutkować unieważnieniem wyników przeprowadzonych już wyborów i cofnięciem mandatów wyłonionych Posłów i Senatorów. Podobne obciążenia prawne będą posiadać; wybrany w ten sposób rząd i jego decyzje. Obecna sytuacja rodzi, zatem potencjalne zarzewie przyszłych niepokojów i konfliktów społecznych, które mogą zostać wykorzystane do dalszego ograniczenia praw Obywateli Rzeczypospolitej. Niestety, podobna niefrasobliwość jest udziałem ugrupowań patriotycznych, którym w wyniku tej łamiącej prawo, Ordynacji i działalności PKW, udało się zarejestrować najpierw same komitety, a później chociażby po jednym kandydacie na Senatora. W kontekście przedwyborczych zaniechań wielu z tych podmiotów w angażowaniu się w proces konsolidacji sił patriotycznych, wychodzi na jaw instrumentalne traktowanie tych podmiotów przez ich własnych liderów, którzy czyste, patriotyczne zatroskanie o Polskę wykorzystali jedynie do wypromowania swoich kandydatur i zapewnienia sobie obsady sztabów wyborczych, bez zamiaru realizacji zgłaszanych wcześniej, narodowych haseł i postulatów. Najwyraźniej wielu z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo uczestnictwo w tym, łamiącym ład konstytucyjny, procesie wyborczym, legitymizuje „układ okrągłego stołu”, stawiając ich samych, co najmniej w rzędzie odwodów zabezpieczających dokonaną wówczas zdradę. Z wielkim niepokojem przyjmujemy napływające do nas informacje, że niektórzy liderzy, pragnąc odsunąć od siebie konieczność stanowczej reakcji i niełatwe działania, usiłuje znowu przerzucić cały ciężar decyzji na Naród Polski, który najlepiej, aby w publicznych manifestacjach opowiedział się za taką czy inną partią. Nie akceptujmy, ani takiego myślenia, ani takiego szantażu. Czas najwyższy, aby to nie Obywatele, ale osoby zabiegające dzisiaj o prawo reprezentacji interesów i dążeń Narodu zaczęli wreszcie podejmować decyzje trudne i odpowiedzialne. Koniec z tchórzostwem, asekuranctwem i koniunkturalizmem. Tu chodzi o ratowanie Ojczyzny, której wolność okupiono morzem polskiej krwi, i ten ciężar musi z przyrodzenia odczuwać, każdy, kto chce w imieniu Narodu Polskiego decydować. Dlatego zwracam się do zarejestrowanych już komitetów wyborczych, reprezentujących narodowe środowiska patriotyczne o wycofanie ich z tych łamiących prawo, niesprawiedliwych wyborów. Apeluję również do wszystkich Patriotów Polskich, rozsianych po listach innych partii, aby w imię honoru zrezygnowali z kandydowania. Wraz z waszymi decyzjami ma szansę nadejść inna Polska. Od tej chwili wszystko się liczy i wszystko będą zapamiętane. Postawy, jakie przyjmiecie w obliczu zagrożenia Ojczyzny będą miały wpływ na jej dalsze losy, ale będą skutkowały również konsekwencjami dla waszej przyszłości. Świat politycznego zaprzaństwa i pozorów właśnie kończy się na naszych oczach. Polska została zniszczona rękami i decyzjami ludzi, którzy uwierzyli, że są bezkarni. Uwierzyli, że mają do czynienia z bezwolną masą ludzką, pozbawioną spójnych więzi narodowych; masą niezdolną do właściwej oceny swojego położenia i jakiejkolwiek znaczącej reakcji na zło. I obecnie robią wszystko, aby to swoje przeświadczenie jeszcze raz wmówić Polakom. To wiara pozbawiona podstaw, ale każda kolejna słabość i niekonsekwencja Polskich Patriotów, będzie ich w tym utwierdzać i oddalać ratunek dla Polski. Jeżeli zaś nie stać was dzisiaj na potrzebne, odważne decyzje, chroniące prawo Obywateli Rzeczypospolitej do demokratycznych i sprawiedliwych wyborów, to, kiedy w ogóle zamierzacie o te prawa zabiegać i dbać? Gdy teraz milczeniem swoim i biernością wygodną, aprobujecie gwałt zadawany Konstytucji i ustrojowi państwa, to, jakimi moralnymi zasadami w przyszłości w postępowaniu swoim zamierzacie się kierować? Czy do starych pieczeniarzy nie dołączą, aby nowi, pozbawieni honoru z natury? Zróbcie, co trzeba albo nie absorbujcie dłużej uwagi Polaków, którzy chcą ratować Ojczyznę swoją i nie liczcie na ich głosy. Nie możecie, bowiem oczekiwać od Narodu tak udręczonego, że wraz z wami, splendorom waszym jedynie służąc, będzie dłużej akceptował zasady rozbioru państwa i własnego wyniszczenia, uzgodnione przy haniebnym, okrągłym stole, i według reguł wyznaczanych od lat przez magdalenkowe byty, ku zgubie własnej dalej w przepaść postępował. Miast tego, spodziewajcie się, w tym popieranym własną obecnością, cyrku, wielkiej, Narodowej Absencji wyborczej; wielkiego Narodowego niemego Buntu.

Obywatele Rzeczypospolitej te wybory już są nieważne, gdyż Wasze głosy i decyzje zostały zlekceważone i podważone jeszcze zanim do nich doszło!!! Marek Delimat Grupa Inicjatywna Wrocławskiego Komitetu Patriotycznego

http://www.wroclawskikomitet.pl/komitet/ogloszenia/item/718-te-wybory-ju%C5%BC-s%C4%85-niewa%C5%BCne

Kawaleria Narodowa's blog

Wyborco ze Szczecina! Bloger Nowego Ekranu kandyduje do Sejmu RP Wybory 2011; Kandydat do Sejmu RP z ramienia Unii Polityki Realnej, Okręg nr 41 (Szczecin), Lista nr 10; Biogram i postulaty:

Maciej P. Krzystek – lat 39, socjolog niezależny, edukator społeczny, bloger, były kurator sądowy w Polsce, trener pracy socjalnej (community welfare) w Australii, specjalista w dziedzinie nauk społecznych, absolwent Uniwersytetu Szczecińskiego. Studiował również prawo, ekonomię oraz systemy automatyczne. Na przełomie 2001/2002 r. prowadził badania komunikacji wewnętrznej na grupie pracowników szczecińskiego Oddziału TUiR „Warta” SA. Polski dysydent kulturowy, potomek rycerzy Radwanitów herbu chorągwie. Aktywny obserwator absurdów życia społecznego. Prekursor biologiczno-historycznej socjologii krytycznej. Jest członkiem General Social Care Council w Wlk. Brytanii. Od 2004 r. mieszka w Sydnej (Australia), gdzie pracuje, jako wolny strzelec (freelancer) dla szeregu lokalnych organizacji non-profit w obszarze zrównoważonego rozwoju społeczności lokalnych (sustainable community development).

Podziela konserwatyzm światopoglądowy, jako fundament życia gospodarczego opartego na regulowanym antymonopolowo wolnym rynku, gdzie biurokracja aparatu państwa ograniczona jest do minimum. Jego postulaty konieczne dla Polski dzisiaj:

1. Powołać międzynarodowy trybunał dla osądzenia żydowskich zbrodni dokonywanych na narodzie polskim. Uznać funkcjonariuszy PRL za zbrodniarzy ludobójczego systemu na równi z nazizmem - "gruba kreska" Mazowieckiego zostanie usunięta w ten sposób, a cała żydobolszewia ucieknie z Polski sama. Trybunał w Hadze ma ich ścigać po całym świecie.

2. Zreformować ustrój państwa, by system parlamentarny był efektywny. Należy oddzielić władzę wykonawczą od ustawodawczej poprzez oddanie rządu w ręce prezydenta. Najlepiej zaś ustanowić republikę prezydencką. Chodzi oto, by:

a) rząd, (czyli premier) nie był wybierany przez Parlament,

b) włączyć Prokuratora Generalnego w podległość Parlamentowi, by był on wybierany tylko przez Sejm. Prokurator Generalny podległy tylko pod Parlament;

c) dokonać pełnej rekonstrukcji kadrowej i prawnej w wymiarze sprawiedliwości.

3. Wyjść z patologicznych struktur „superpaństwa” Unii Europejskiej, ale pozostać w Układzie z Schengen. Wyjść z NATO i ogłosić NEUTRALNOŚĆ Polski.

4. Zjednoczyć Naród, wprowadzić spójność (kohezję), wokół:

a) prawdziwej tożsamości biologicznej i kulturowej, jaką jest historia i prawda o Słowianach, naszych przodkach. To nie jest tylko ostanie tysiąc lat, ale kilka tysięcy lat życia wolnej wspólnoty słowiańskiej na etapie plemiennym oraz wcześniejsze dziesiątki tysięcy lat w grupie etnicznej Ariów (Indoeuropejczyków).

b) mądrości starożytnych z Bliskiego i Środkowego Wschodu (kolebki naszej cywilizacji Zachodu) zogniskowanej w filozofii starożytnych.

c) pracy inżynierów polskich, którym da się szansę budować polską gospodarkę i wprowadzać rozwiązania racjonalizatorskie.

Na tych trzech elementach właśnie trzeba jednoczyć naród: słowiańskiej tożsamości, mądrości filozofów, gospodarki inżynierów. To są fundamenty zmian systemowych w Polsce, bez tego nic sensownego nie da się zbudować. Nie wprowadzając tych zmian nie można być uczciwie polskim posłem. Ale jest i więcej:

5. Wprowadzić obowiązkową naukę języka angielskiego od 1 kl. szkoły podstawowej – bez tego Polacy są zdani na życie na marginesie obecnej cywilizacji;

W języku angielskim kumulowana jest dziś wiedza współczesnego świata. Bez j. angielskiego polska nauka nie ma szans na rozwój ani na zaistnienie. Bez j. angielskiego przeciętny Polak jest odcięty od samodzielnego przeszukiwania informacji, zdany jest, więc tylko na polskie "autorytety" i na nikczemnych populistów. Polak musi sam sobie umieć wyrobić własne zdanie, ale jak ma sobie wyrabiać zdanie skoro jest odcięty od wiedzy, od informacji.

Dziś nawet Chińczycy mają już u siebie angielski, jako język obowiązkowy w szkołach. Potęga Cywilizacji Zachodu jest w j. angielskim, ta potęga oparta jest na wiedzy. PRL i ZSRR nie były centrami cywilizacji, a rosyjski w polskich szkołach był językiem okupanta, nie światowej cywilizacji.

6. Wprowadzić do szkół nauczanie „etyki i moralności”, jako filozofię moralności nauczaną przez filozofów; Krótko, jak ten przedmiot wykładany jest w Australii. Prezentuje się 4 nurty uznane przez współczesną filozofię Zachodu za główne, oczywiście referując, jako nadobowiązkowe całą resztę, i przerabia się tzw. scenariusze (sytuacje z życia) dyskutując odpowiedzi na życiowy problem decyzyjny w świetle każdego z tych 4 przeciwstawnych sobie nurtów. To uczy młodzież samodzielnego myślenia, poszerza horyzonty i uczy współżycia w społeczeństwie poprzez różne perspektywy. Nie ma żadnych dogmatów, "autorytetów", ideologizowania, jest tylko rozsądek i dobra wola. Pokazywanie konsekwencji złych decyzji. Nauka myślenia, brania odpowiedzialności za swoje wybory. To fundament prawdziwej demokracji. Dzisiaj w Polsce, jak i wcześniej na świecie, zwalczany jest Kościół Katolicki, jednak w miejsce religii musi wejść filozoficzna etyka i moralność, inaczej będziemy mieli coś gorszego od religii - nihilizm. Powszechny kryzys wartości i upadłe społeczeństwa.

7. Usunąć z przestrzeni publicznej wszelkie religijne symbole i religię ze szkół; Tu nie chodzi o ateizm, tu chodzi o szacunek do wszystkich w sferze publicznej. Sprawy niepubliczne, które nie dotyczą wszystkich obywateli, czyli jaką kto wyznaje religię, jakiej jest orientacji seksualnej, jakie ma gusty i smaki, itd. powinny być sprawą indywidualną każdego z nas, czyli zejść do spokojnego życia prywatnego i w zaciszu tej prywatności kultywować swoje indywidualne konstytucyjne wolności. O tym mówi zasada państwa laickiego. Kraje rozwinięte nie mają z tym problemu i my też powinniśmy przestać być krajem wciąż rozwijającym się.

8. Uczynić z historii jeden z głównych przedmiotów od 1 kl. gimnazjum, jako źródło socjologicznego spojrzenia na zagadnienia odpowiedzialnego społeczeństwa obywatelskiego; Nauki ścisłe, czy w ogóle nauka, to nie ma być sztuka dla sztuki z pieniędzy podatnika, tylko działania ludzi podejmujących badania żywotnie istotne, dla jakości życia tegoż społeczeństwa (narodu). Te służebne cele nauki nie mogą być realizowane, jeśli nie ma aktywnego społeczeństwa obywatelskiego. Bez znajomości dziejów ludzkich (z nauki historii), nie ma mowy o społeczeństwie obywatelskim. Powtarzane są te same błędy z przeszłości, lud popada w niewolę u możnych i nauka pracuje dla korporacji przeciw ludziom. Dokładnie taki czarny obraz mamy obecnie. Nie ma przyszłości przed narodem, który nie zna swej prawdziwej przeszłości.

9. Dofinansować i unowocześnić biblioteki publiczne przekształcając je w powszechne centra rozwoju wiedzy w każdym zakątku Polski. Rozwinąć ich sieć i bazę z dostępem do darmowego Internetu; Wystarczy ograniczyć obecną rozrzutność. Pieniądze dziś są wręcz wyrzucane w błoto przez obecną biurokrację. Trzeba, zatem ograniczyć biurokrację, a wydatki priorytetyzować. To, co dziś się dzieje z wydawaniem publicznych pieniędzy i zadłużaniem następnych pokoleń nadaje się do Trybunału Stanu. Centra wiedzy oparte na bibliotekach wg tej koncepcji powinny mieć najwyższy priorytet.

10. Anulować artykuły z kodeksu karnego pozwalające dzisiaj na represjonowanie przez sądy powszechne wolność wypowiedzi i publiczne prezentowanie poglądów. Należy uruchomić powszechną, wolną od represji, szeroką debatę publiczną w Polsce, nie tylko w sejmie. Potrzebna jest, więc w sejmie "pierwsza kadrowa", która zbiera się w szeregach Unii Polityki Realnej, i liczy teraz na Wasze polskie głosy. Ta "pierwsza kadrowa" ma za zadanie wypromować Ruch Przemiany Kulturowej w oparciu o oddolną działalność w terenie, pozarządowe organizacje społeczne, które są w każdym rejonie - wystarczy przekonać do akcji zarządy. To ma być ruch oddolny, który swą kroczącą masowością włączy do współpracy organizacje polityczne polskich prawych wolnościowców, narodowców i bierne dotąd apolityczne rzesze rodaków. Chcemy być Waszym politycznym ramieniem w parlamencie, które przedłoży pod głosowanie odpowiednie projekty ustaw, inaczej zostanie tylko żmudne zbieranie podpisów pod obywatelskimi projektami. Głównie chodzi o rozprzestrzenianie słowa i idei konserwatywnej i wolnościowej, od człowieka do człowieka. W Australii działa taki oddolny ruch i świetnie daje sobie radę ze zbiórką pieniędzy, organizowaniem się i publicznym medialnym wymuszaniem na politykach ich postulatów - tak działa demokracja w kraju rozwiniętym. Oblicze Polski i Polaków zmieni się tylko wtedy, kiedy zwalczymy powszechną ignorancję i powszechny kryzys wartości. Etyka i moralność muszą zastąpić powszechny pusty katolicki rytualizm.

11. Przeprowadzić gruntowną reformę i wymianę kadry w polskim wymiarze „sprawiedliwości” i polskim szkolnictwie uniwersyteckim – to są wciąż ostatnie bastiony stalinizmu; Dziś mamy tam zakazane tematy na doktoraty, mamy zakazanych doktorów – to obraz polskiej „Nauki”. M. Krzystek pracując jako kurator sądowy, dostrzegając sądową patologię, zgłosił w 2003 roku projekt doktorski zreferowany przed uniwersytecką komisją Uniwersytetu Warszawskiego . Jednak wszyscy profesorowie w Polsce, potencjalni promotorzy, do teraz boją się podjąć ten temat doktoratu: "Socjopatologia organizacji otwartego systemu resocjalizacji na przykładzie działalności Sądu Rejonowego w Kielcach". Temu projektowi towarzyszył przygotowany przeze kandydata projekt zmian do Ustawy o Kuratorach Sądowych z dn. 27 lipca 2001 r., który złożony został w 2003 r. w biurze posła LPR oraz PiS (śp. poseł Gosiewski), niestety bez echa. Jest już grupa ludzi skupiona wokół portalu www.nfa.pl która od lat postuluje zmiany w polskim systemie nauki. Ale są bezskuteczni, gdyż nie mają poparcia i odzewu ze społeczeństwa. To są naczynia połączone, nie zmienimy jednego okrawka społecznej patologii, jeśli nie zmienimy całej kultury, etyki i moralności w Polakach. To praca na pokolenia, ale dziś trzeba zacząć, nie zwlekać.

12. Przeprowadzić odnowę w Służbie Cywilnej. Odpolitycznić i powrócić do jej profesjonalnego charakteru wzorem z Wlk. Brytanii;

13. Wprowadzić obowiązek głosowania w wyborach powszechnych pod groźbą kary finansowej; To są postulaty uruchamiające oczekiwaną zmianę kulturową. W wyniku tej zmiany będziemy mieli do czynienia z innym rodzajem obywatela, który świadomy swych praw i obowiązków, nie omieszka zaprotestować, zorganizować się przeciwko ewentualnym próbom degenerowania sprawności państwa pro publico bono czy demokracji ludzi mądrych. Tak jest w Australii, może być też i w Polsce. Demaskator. - Maciej P. Krzystek

Nowa wroga żydowska elita

The New Jewish Hostile Elite

http://www.realzionistnews.com/?p=655

11.09.2011, tłumaczenie Ola Gordon

Wywiad brata Nathanaela Kapnera [BNK] z dr Kevinem MacDonaldem [KMD] W swoich kilku książkach, dr MacDonald zarysowuje plan zniszczenia kultury białych chrześcijan.

BNK: Czy w Ameryce zmniejsza się wpływ WASPów? [WASP = White Anglo-Saxon Protestant – Biały AngloSaski Protestant – przyp. tłum.] KMD: Z pewnością tak . . . to poważny spadek. Ilustruje go ostatni artykuł Stephena Walta z izraelskiego lobby. Sprzeciwia się on białej chrześcijańskiej koncepcji w zachodnim społeczeństwie, a zadeklarował go słowami: „idea obrony jakiegoś świętego pojęcia ‘chrześcijańskiego Zachodu’, rzekomo oblężonego przez obcą kulturę”. Stawką jest to, że intelektualiści WASP, tacy jak Walt, doskonale wkupili się w wywoływanie przez Żydów poczucia winy w zachodniej cywilizacji, która wyrosła z kontekstu białego chrześcijaństwa.

BNK: Czy elitę WASPów zastąpiła inna elita? KMD: Tak, żydowska elita przejęła wszystkie główne najważniejsze punkty amerykańskiego społeczeństwa: naukę, sądy i politykę. Szczególnie irytuje mnie to, że Żydzi nurzają nam w tym twarze. Na przykład, Robert Frank w Wall Street Journal w artykule That Dying Star – The American WASP [Umierająca gwiazda – amerykański WASP], jest pełen żydowskiego triumfalizmu i pogardy dla WASPów. Jest jeszcze Philip Weiss, ten ‘oświecony Żyd’ z Mondoweiss, który w ostatnim artykule „WASP Society Is Disintegrating” [Rozpadające się społeczeństwo WASPów], wywyższa „żydowski świat” chwaląc się, że on do niego należy, zastępując „świat WASPów” tą samą spójnością rasy, kultury i pieniądza.

BNK: W jaki sposób Frank uzasadnia wypieranie przez żydostwo elity WASPów? KMD: Jako powód żydowskiej dominacji, podaje zanik więzi rodzinnych WASPów i wzrost merytokracji. Jest to ulubiony aspekt żydowskiej auto-koncepcji – idei, że Żydzi zastąpili WASPów dlatego, że są mądrzejsi i pracowici. Ale to prowadzi do największej ironii: mianowana do Sądu Najwyższego Elena Kagan, wyjątkowo nie posiada kwalifikacji w kwestii zwykłych standardów: praktyki sądowniczej, publikacji naukowych, doświadczenia na sali sądowej. Przeciwnie, wszystkie dowody pokazują, że to mianowanie Kagan zawdzięcza żydowskim powiązaniom etnicznym.

Koniec WASPów

BNK: Czy nowa elita żydowska jest poprawą w stosunku do elity WASPów? KMD: Nie. Powiedzmy to tak. Jedną z charakterystycznych wad WASPów jest ich wiara w to, że inne narody są takie jak oni, wobec czego ci którzy ich zastępują będą podtrzymywać te same ideały. . . takie jak podejmowanie decyzji w oparciu o zasady, a nie interes własny.

BNK: Czy Żydzi nie działają w oparciu o zasady? KMD: To, na czym opiera się podejmowanie decyzji przez Żydów jest w często stawianym sobie przez nich pytaniu: „Czy to dobre dla Żydów?” Silne utożsamianie rasowe, tak wybujałe wśród żydostwa, jest dokładnym przeciwieństwem zasady.

BNK: Kiedy Żydzi zaczęli kwestionować społeczeństwo WASPów? KMD: Według teorii Philipa Weissa, rozpoczęło się to ruchem antywojennym w latach 1960. Na przykład w Columbii, studenci żydowscy, wielu z nich jest liderami radykalnych grup lewicowych, „Studenci za demokracją”, donieśli na profesorów, którzy swoje dochody zasilali pracując dla kontrahentów w dziedzinie obrony. I ubolewali nad administracją Columbii za „ociekanie gojowskością”. Tak, więc, tam był aspekt społeczny kwestionowania gojowskiej władzy, tu nie chodziło tylko o władzę.

BNK: Co o tym myślisz? KMD: Że tu chodziło o likwidację kultury białej elity gojowskiej. To było jasne i proste wypieranie rasowe, dekapitujące amerykańskie społeczeństwo i zastępowanie jej żydowską elitą.

Wroga elita

BNK: Jak mógłbyś opisać nowa elitę żydowską? KMD: To wroga elita, wroga wobec tradycyjnego narodu i kulturze Ameryki, na sposób, który był zupełnie obcy dla WASPów, którzy reprezentowali duży procent populacji. Społeczeństwo chodziło do kościoła, oni też. Społeczeństwo służyło w armii, oni też. Społeczeństwo organizowało skromniejsze wesela, a elita wykwintne, ale wszyscy używali tego samego dystyngowanego słownictwa, ale żaden z nich nie wyrażał własnych myśli.

BNK: W twojej pracy o cywilizacji zachodniej, opisujesz żydowską wrogość wobec wartości chrześcijańskich. Czy taka jest postawa nowej elity naszego narodu? KMD: Żydowska elita obawia się tej Ameryki, która poważnie podchodzi do chrześcijaństwa. Na przykład Rick Perry. Z Perrym Żydzi mają z prawdziwy problem, ponieważ on jawi się jako poważny chrześcijanin. Jego ostatnie zgromadzenie modlitewne wywołało wśród Żydów strach i odrazę. To dlatego oni wolą Romneya. . . on trzyma swoją religię na boku. Wszystko sprowadza się do jednego. Dzisiejsza żydowska elita nienawidzi narodu, którym rządzi. Marucha

Kto rządzi na Kremlu? Zbliżający się półmetek prezydentury Dmitria Miedwiediwea skłania do podjęcia refleksji na temat obecnego stanu władzy w Rosji. Czy jest ona niezależna, czy Miedwiediew jest niezależnym „organem” decyzyjnym, czy pozostaje tylko marionetką w rękach starych władz? Zasadniczy problemem staje się określenie, kto tak naprawdę rządzi Federacją Rosyjską? Czy, jeżeli uznamy, że władza Putina ma nadal silną pozycję, czy możliwe jest wówczas bezkonfliktowe działanie dwuwładzy i związanej z tym podwójnej egzekutywy? Na te i inne pytania starali się odpowiedzieć w poniedziałek (17 maj) eksperci, podczas zorganizowanej przez koło Studentów Stosunków Międzynarodowych UJ debacie. Swoim zdaniem z publicznością podzielili się prof. dr hab. Anna Raźny z Instytutu Rosji i Europy Wschodniej i dr Aleksander Wawrzyńczak z Instytutu Filologii Wschodniosłowiańskiej UJ. Na samym wstępie debaty prof. dr hab. Anna Raźny poddała dyskusji konkretną tezę, której później wraz z dr. Wawrzyńczakiem broniła. Niezależnie od tego, czy mówimy o rządach Miedwiediewa, o rządach Putina, Jelcyna czy Gorbaczowa na Kremlu rządziła i rządzić będzie tradycja. Tradycja, która przez stulecia kształtowała się na ziemi euro-azjatyckiej. Rosja, pomimo zmian, jakie zachodzą wewnątrz państwa, zarówno pod względem kulturowym, cywilizacyjnym czy politycznym, posiada bardzo mocno wyrobiony model władzy silnie zakorzeniony w mentalności społeczeństwa. Ideologia z czasów dawnych, z czasów Rosji Imperialnej zapadła silnie w sposób postrzegania zarówno państwa jak i władzy. Władza na Kremlu ma być władzą silną, władzą autorytarną, władzą, celem, której jest utrwalenie potęgi i panowanie nad określonym terytorium. Ponadto uwagę społeczeństwo rosyjskie przesiąknięte jest specyficznym modelem uwielbienia władzy, zawierzenia jej. Model władcy, jako dobrego ojca jest w społeczeństwie rosyjskim szczególnie silny. Polityka, jaką sprawował Władimir Putin była polityka wykorzystującą nastroje społeczeństwa w sposób doskonały. Odwołując się do idei imperialnej poruszył serca Rosjan. Twardymi rządami odnowił politykę, która po rozpadzie ZSRR legła w gruzach. Jak słusznie zauważa prof. Anna Raźny, W. Putin dał obywatelom nową godność – podniósł społeczeństwo. Rosja znów stała się krajem szanowanym, krajem, z którym trzeba było rozmawiać. Rosja za czasów jego prezydentury pokazała, że jest krajem, z którym na arenie międzynarodowej należy się liczyć. W. Putin wraz ze swoim sztabem pr-owców zwrócił się w bezpośredni sposób do przeciętnego Rosjanina, jego dumy i charakteru narodowego podnosząc go z upadku, odnawiając świadomość narodową Rosji silnej – Rosji władczej. Poprzez działania takie jak uporządkowanie majątku narodowego (działania związane ze skontrolowaniem prywatyzacji i wyprzedaży), renacjonalizację podstawowych gałęzi przemysłu (nie dopuszczając kapitału zagranicznego do posiadania pakietów większościowych), Putin pokazał się, jako człowiek dbający o interes obywateli i kraju. Człowiek radziecki uważany jest za człowieka, który umie kalkulować dbając o swój interes i prezydenturę Putina Rosjanie przekalkulowali na plus. Po prezydencie „twardej ręki”, nieugiętym wojowniku przyszedł czas na zmianę i rządy w Rosji objął Dmitrii Miedwiediew. Człowiek zupełnie inny, ale zachowujący podstawowe cechy władzy kremlowskiej. Pomimo iż Dmitrii Miedwiediew dał Rosji „nową, jakość” i świeżość, swoją pozycję wybudował (lub pokusiłabym się o stwierdzenie, że ktoś mu w tym pomógł) na starym fundamencie, jakim był dla niego jego poprzednik. Mówiąc o różnicach warto by zwrócić uwagę na biografię obu prezydentów – jak zauważa dr A. Wawrzyńczak. W. Putin wychował się w rodzinie robotniczej, w rodzinie, w której „ się nie przelewało”, w której od dziecka trzeba było walczyć. Swoją karierę zaczął od Rosyjskich Służb Bezpieczeństwa, które później wyniosły go na najwyższą pozycję w państwie. Wychowany w radzieckiej tradycji rodzinnej a później przeszedłszy radziecką szkołę służb specjalnych stał się prezydentem twardej ręki, w sposób bardzo stanowczy dbający o interes narodu. Dmitrii Miedwiediew pochodzi w odróżnieniu od swego poprzednika z rodziny inteligenckiej, profesorskiej, w której niejednokrotnie przewijały się wartości wykształcone na zachodzie a związane z ideami demokratycznymi i liberalnymi. Miedwiediew, jako następca Putina, stał się prezydentem o łagodniejszej twarzy, mniej agresywny i gotowy do dialogu prowadząc nieco inną politykę zagraniczną pokazując bardziej ludzką twarz.

Miedwiediewa nie należy jednak stawiać na Kremlu samego. Nie należy zapominać, że stoi za nim zarówno W. Putin, jako premier, jak również cały sztab analityków i doradców. Co stanowi jak słusznie zauważa prof. Raźny piątą władzę – tą władzę, której my nie widzimy, a która ma istotne znaczenie w polityce. Władzę składającą się z ekspertów, naukowców, pr-owców i ideologów. Taka mini ściąga dla rządzących (warto wspomnieć o Instytucie Badań Strategicznych) staje się władzą prawdziwą a prezydent jedynie pionkiem w ich rękach. Kto rządzi na Kremlu – pytanie postawione na początku debaty pozostanie bez wydzielenia konkretnych nazwisk. Bo władza na Kremlu – władza w Rosji zawsze była i będzie władzą tradycji. Władzą przesiąkniętą rosyjską świadomością narodową w sposób zupełnie inny, niż znane nam przykłady państw europejskich. Władza na Kremlu jest władzą silną, władzą autorytarną, władzą charakteru i to nie zmieni się w najbliższych latach. (Poza podstawowym tematem panel iści próbowali odpowiedzieć na pytanie o ogólną pozycje Federacji Rosyjskiej na świecie, politykę zagraniczną, jak również jak to zazwyczaj na takich spotkaniach bywa debata zakończyła się analizą polskiej nieudolnej polityki wschodniej). Edyta Sadowska – studentka I roku SUM na Wydziale Humanistycznym UP w Krakowie, na kierunku politologia o specjalności polityka międzynarodowa.

http://www.polis.edu.pl/

Premier Węgier szokuje obywateli i banki Premier Węgier znów zaszokował obywateli i przedstawicieli banków proponując Węgrom, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne w dewizach, natychmiastową spłatę zadłużenia na dogodnych, preferencyjnych warunkach. Węgierskie banki zapowiadają interwencję w Brukseli.

Jedna spłata po niskim kursie Węgrzy, którzy borykają się ze spłatami kredytów hipotecznych w zagranicznych walutach, mogliby je spłacić w forintach po niskim, ustalonym przez państwo kursie pod warunkiem, że spłacą je jednorazowo. Propozycja zaszokowała węgierskich bankowców. Stowarzyszenie Węgierskich Banków zapowiada zaskarżenie ewentualnej decyzji rządu do Trybunału Konstytucyjnego i będzie interweniować w Brukseli. Na Węgrzech aż 72 proc. obywateli zaciągnęło kredyty w szwajcarskich frankach. Przed kilku laty kurs był niski: za franka płacono 150 forintów. Dziś frank kosztuje ponad 230 forintów. Aby pomóc trzem milionom właścicieli domów, którzy nie są w stanie spłacać kredytów, rząd zamroził od lipca kurs franka szwajcarskiego w spłatach kredytów hipotecznych. Przez 3,5 roku Węgrzy będą mogli spłacać raty po kursie 180 forintów za franka. Od roku 2014 posiadacze kredytów będą musieli jednak spłacać dodatkowo różnice kursowe.

Banki boją się o swoje pieniądze Austriackie banki, które coraz odważniej angażowały się w Europie Środkowej, ostro zaprotestowały przeciw propozycji rządu premiera Orbana, aby Węgrzy, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne w dewizach, spłacili jednorazowo kredyty w forintach na preferencyjnych warunkach. Oburzenia nie kryją również władze Austrii. Minister spraw zagranicznych Austrii Michael Spindelegger oświadczył, że propozycja węgierskiego rządu jest „bezprecedensowa i łamie reguły prawne obowiązujące w Unii Europejskiej”. Minister finansów Maria Fekter w otwartym liście do premiera Viktora Orbana zapowiedziała interwencję w Brukseli. Protestują austriackie banki. Trzy z nich: UniCredit Bank, Erste Group Bank i Reiffeisen Bank udzieliły Węgrom kredytów o wartości 6 mld euro i obawiają się teraz o swoje pieniądze. Zaniepokojony jest również Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR), który ostrzegł, że „plany Budapesztu są wielce ryzykowne”.

80 miliardów franków długu Kryzys zadłużenia w strefie euro może się pogłębić, bo kredytobiorcy ze Środkowo-Wschodniej Europy, którzy zaciągali kredyty we frankach szwajcarskich, zmagają się teraz z ich spłatą zachodnioeuropejskim bankom – wskazują analitycy UBS Wealth Management. - Banki z Zachodniej Europy mają 80 mld franków szwajcarskich (101 mld USD) w kredytach udzielonych gospodarstwom domowym na Węgrzech, w Polsce i Chorwacji – przypomina Kilian Reber, analityk UBS ds rynków wschodzących. Kredytobiorcy muszą wnosić wyższe opłaty po tym, jak w ciągu ostatnich 3 miesięcy szwajcarski frank umocnił się o 9,5 proc. wobec forinta, o 14 proc. wobec złotego i o 9 proc. do kuny. Może wywołać to falę uderzeniową, która przejdzie przez strefę euro. Takiej opcji nie uwzględniają inwestorzy. Reber szacuje na 20 do 30 proc. ryzyko, że silniejszy frank wyzwoli falę niewypłacalności we wschodniej Europie i podsyci jeszcze kryzys zadłużenia w strefie euro, zmuszając banki z tego regionu do poszukiwania kolejnych pakietów ratunkowych.

Źródło informacji: IAR/PAP

http://biznes.interia.pl

I my się bardzo litujemy na biednych „austriackich” bankierów, których dzieci nie będą miały co do ust włożyć z powodu, że roczne zyski wyniosą tylko 550 miliardów euro zamiast 600 miliardów. My się trzęsiemy z oburzeniem na całą tę sprawę! – admin.

Odpowiedź dla Ambasadora RP Na życzenie nowego Ambasadora RP w Luksemburgu, pana Bartosza Jałowieckiego, została przygotowana poniższa korespondencja, wysłana emailem do Ambasady RP w Luksemburgu.

Szanowny Pan Bartosz Jałowiecki Ambasador RP w Luksemburgu

email: luksemburg.amb.sekretariat@msz.gov.pl

Luksemburg, 13 września 2011 Szanowny Panie,

Dziękuję za wczorajszy telefon i jak uzgodniliśmy przesyłam Panu poniżej kilka komentarzy i propozycji. W maju 2011 roku Minister Sikorski stwierdził, co następuje (cytat): "W MSZ jesteśmy gospodarni, wybieramy priorytety, co oznacza, ze trzeba czasami zrezygnować z rzeczy mniej ważnych po to, żeby realizować najważniejsze interesy państwa". Minister Sikorski zapowiedział tez ze MSZ będzie się starało "żyć wedle możliwości", a środki na inwestycje i ewentualne podwyżki wygospodarowywać racjonalizując zatrudnienie i stan posiadanych nieruchomości. Budżet MSZ na 2012 rok to 1 miliard 743 miliony PLN. Główne wydatki to:

942 mln PLN - funkcjonowanie ambasad i konsulatów (+ 16 mln PLN)

297 mln PLN - MSZ w Warszawie (- 2 mln PLN)

46 mln PLN - działalność informacyjna i kulturalna za granica

9 mln PLN - Polski Instytut Spraw Międzynarodowych

412 mln PLN - zagadkowa "pozostała działalność" (+ 18 mln PLN)

4 mln PLN - oświata za granica

Ambasada RP w Luksemburgu jest jedna z 166 placówek zagranicznych MSZ. Ambasada RP w Luksemburgu powstała w schyłkowym okresie Kwaśniewskiego (nazywanego przez Pana w prasie "Aleksandrem II Gnuśnym") w atmosferze kontrowersji, jako punkt zaczepienia dla byłej szefowej kancelarii Kwaśniewskiego, Barbary Labudy. Sprawę poprowadzono z rozmachem, nie patrząc na koszty i na siedzibę ambasady przekształcono 12 pokojowy luksusowy hotel, zwany do dzisiaj Pałacem Labudy. Pobyt pani Labudy w Luksemburgu nie zostawił większych wspomnień ani osiągnięć, po jej powrocie do Polski ambasada działała przez rok bez ambasadora, do czasu Pana nominacji w lutym i przyjazdu w lipcu tego roku. Istotnie, nasuwa się pytanie, dlaczego zaszła nagła potrzeba odrywania pana od pracy w firmie Prokom prezesa Krauzego, podczas kiedy MSZ dysponuje dużymi zasobami ludzkimi? Fakt wyslania niemieckojezycznego ambasadora do kraju w ktorym jezykiem administracyjnym jest francuski jest moim zdaniem niepoprawnoscia i bledem, z dwoch wzgledow: (i) nie bierze on pod uwage skomplikowanej historii Luksemburga w XX wieku i (ii) stawia 40-o milionowa Polske w swietle panstwa ktore nie dysponuje odpowiednim zasobem francuskojezycznych dyplomatow. Owa kontrowersja nie dotyczy bynajmniej Pana osoby ale raczej polityki Ministra Sikorskiego, ktoremu brakuje jak widac finezji dyplomatycznej, o czym pisalem juz wczesniej we wpisie "Dyplomacja podeszwy buta":

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/25550,dyplomacja-podeszwy-buta

Poniewaz Panska nominacja miala miejsce pol roku przez zapowiadanymi wyborami, nasuwa sie tez pytanie czy nie jest ona czescia planu "okopywania sie" obozu Sikorskiego w wypadku porazki wyborczej. Do tego dochodzi kwestia procesu nominacji ambasadorow RP, czy istnieje nieformalny podzial puli na: (i) pule etatowa MSZ, (ii) pule dla autorytetow i osobistosci i (iii) pule dla znajomych i kolegow Ministra ? Opinia publiczna powinna poznac reguly tej gry.

Jak juz wspominalem wczesniej, w obliczu kryzysu rzady podejmuja rozne decyzje dotyczace racjonalizacji dzialania ambasad. Nie mozna wzywac obywateli do zaciskania pasa i do oszczedzania, i w tym samym czasie szastac pieniedzmi podatnikow. Jak widzimy powyzej - pomimo ery dyplomacji Twittera i Facebooka zapowiedzianej przez Ministra Sikorskiego - budzet funkcjonowania ambasad znowu wzrosnie o kilkanascie milionow PLN w 2012 roku. Luksemburg lezy 2 godziny drogi od Brukseli gdzie znajduja sie juz dwie polskie ambasady, jedna przy panstwie belgijskim a druga (ogromna) przy Unii Europejskiej. Oczywiscie nasuwa sie pytanie czy obecnosc zarowno ambasadora jak i konsula w palacyku Labudy w Luksemburgu jest koniecznoscia, w aktualnych ciezkich czasach, biorac pod uwage niedaleka obecnosc ogromnego polskiego potencjalu dyplomatycznego w Brukseli. Attache wojskowy ambasady w Luksemburgu jest w Brukseli, tak samo jak pierwszy sekretarz ambasady w Luksemburgu. Wysylanie kolejnego juz, drugiego po Labudzie, znajomego wielkich z Warszawy do Luksemburga nie musi byc koniecznie odczytywane jako komplement przez luksemburskie wladze. Ale skoro jest juz Pan na miejscu i wspomnial Pan o sektorze finansowych, chcialem dodac nastepujace uwagi. W Luksemburgu istnieje tylko jeden luksemburski bank, panstwowa kasa oszczednosciowa BCEE, wszystkie inne banki sa filiami lub oddzialami bankow zagranicznych i podlegaja decyzjom podejmowanych w krajach w ktorych znajduja sie holdingi matki. To samo dotyczy dzialalnosci funduszy inwestycyjnych i euroobligacji. W Luksemburgu dzialal pomiedzy 1978 i 2001 rokiem tylko jeden polski bank, Bank Handlowy International SA (BHI), nieslawny bohater serialu Goodbye ITI. Tu pracowal w latach 1983-1989 Grzegorz Zemek, kasjer FOZZ. Po oddaniu licencji bankowej spolka BHI zostala kupiona przez ostatniego prezesa banku i musiala byc likwidowana sadownie na wniosek syndyka upadlosci. To malo chlubny koniec dzialalnosci polskiej bankowosci na terenie Luksemburga.

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/10542,iti-fozz-co-ukryl-bank-handlowy

W Luksemburgu jest tez zarejstrowana spolka ITI Holdings SA (wazny inwestor w Polsce), o ktorej nie wspomnial Pan podczas spotkan z komisja parlamentarna.

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/6556,jak-rodzilo-sie-iti-holdings-sa-w-luksemburgu

Poniewaz oczekuje Pan sugestii z mojej strony, wydaje mi sie ze aktywna pomoc Ambasady RP w rozwiazaniu pewnych kwestii dotyczacych powyzszych struktur mialaby znaczacy wplyw na polepszenie wizerunku Polski - jako panstwa prawa - zarowno w Polsce jak i za granica.

To my finansujemy TVN Polski rynek reklamy telewizyjnej to 4 miliardy PLN rocznie. TVN ma 34 % procent rynku, wiec inkasuje prawie 1 miliard 400 milionow PLN rocznie. Kto im daje tyle kasy ? My wszyscy, jako konsumenci. Czy mamy inne wyjscie ? Duzo mowi sie o bojkocie TVN przez opozycje. Jak na razie nikt jeszcze nie wspomnial o bojkocie konsumenckim. Kupujac produkty tych firm (czolowych reklamodawcow w Polsce) mozemy byc pewni ze czesc naszych pieniedzy trafi do kasy TVN: Unilever Polska, Polkomtel, Nestle Polska, PTK Centertel, L'Oreal Polska, Procter & Gamble Operations Polska, Polska Telefonia Cyfrowa, Danone, Aflofarm, Metro Group, Henkel, P4, Reckitt Beckinser, US Pharmacia, Ferrero Polska, Coca Cola Polska, TPSA, Mars Polska, Glaxosmithkline Consumer Healthcare, Kraft Foods. Te firmy sa producentami i dostawcami uslug telefonicznych, produktow higieny i zywnosci, wiec uzywaja ich wszyscy, takze najbiedniejsze rodziny. Srednia polska rodzina, takze te najbiedniejsze, przekazuje wiec posrednio 150 PLN rocznie do kasy TVN. Ostatnio bylismy swiadkami bojkotu reklamodawcow w Wielkiej Brytanii, po aferze podsluchowej w tabloidzie "News of the World" imperium Murdocha, imperium w ktorym dorabia na boku aktualny prezes TVN Markus Tellenbach. Murdoch blyskawicznie zamknal tabloid aby uniknac dalszego rozprzestrzeniania sie bojkotu na inne czesci jego imperium. Rynek reklamowy w Polsce jest zdominowany przez media houses i agencje reklamowe, ktore zyja w osmozie z najwiekszymi reklamodawcami i mediami. Bojkot reklamodawcow TVN jest niemozliwy. Bojkot konsumerski nie jest prosty, ale jest mozliwy. Jest to forma glosowania swoimi pieniedzmi, czyli wyraz demokracji i sily obywatelskiej. Stanislas Balcerac

Gruszki na wierzbie realniejsze niż obiecanki Platformy

1. W ostatnią sobotę niecały miesiąc przed dniem wyborów, odbyła się w Warszawie konwencja programowa Platformy, na której zaprezentowano program tej partii „Następny krok. Razem”. To i tak spory postęp, bo w kampanii wyborczej 2005 roku program Platformy to było kilkanaście luźnych kartek, na których znalazły się zapisy bardzo często mające niewielki związek z rzeczywistością tak jak te dotyczące ochrony zdrowia, gdzie Platforma posługiwała się pojęciem Kas Chorych, które zostały zlikwidowane 4 lata wcześniej. Program został zaprezentowany rzutem na taśmę, śmiem twierdzić na skutek presji PiS-u. Parę tygodni wcześniej Prezes Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej stwierdził, że jeżeli mają odbywać się debaty pomiędzy ekspertami PiS i Platformy to konieczne jest, aby zapoznali się oni z programami obydwu partii. I na oczach dziennikarzy włożył 300 stronicowy program PiS do koperty zaadresowanej na Donalda Tuska. Trzeba było kilku tygodni, żeby Platforma zaprezentowała swój program a jego zawartość i sposób prezentacji dobitnie świadczą o tym, że był pisany w ostatniej chwili jak się to mówi na kolanie. Potwierdzili to zresztą w dniu jego prezentacji sami działacze Platformy mówiąc „że i partia ta traktuje ich jak stado baranów” ,każąc im głosować nad przyjęciem dokumentu, którego nie widzieli na oczy.

2. Jego zawartość potwierdza, że Platforma jest głęboko przekonana, iż ciągle ma przychylność mediów, bo gdyby tak nie było to, co przedstawiono do wiadomości publicznej, zostałoby natychmiast wręcz wyśmiane. Znowu wręcz festiwal obietnic, część z nich powtórzona z tego, co Platforma obiecywała w 2007 roku. Gołym okiem widać, że większość nierealnych. Od 2014 roku obiecano powrót do poprzedniej 22% stawki VAT, co w sytuacji wyraźnego spowolnienia gospodarki i spadku dochodów budżetowych jest typową deklaracją bez pokrycia. Jeszcze bardziej księżycowo wygląda propozycja zmniejszenia długu publicznego do 40%PKB do roku 2018. Wszystko wskazuje na to, że przez najbliższe lata ta relacja będzie raczej rosła niż malała, bo nic nie zapowiada, żeby drastycznie malał coroczny deficyt sektora finansów publicznych, a przy niskich poziomach wzrostu PKB wskaźnik długu do PKB musi wzrastać. Z kolei obiecanka likwidacji deklaracji PIT i stwierdzenie, że obowiązki ich wypełniania w formie elektronicznej przejmą urzędy skarbowe, dobitnie pokazują, że twórcy programu nie mają pojęcia jak wygląda przepływ informacji podatkowych w naszym kraju. Te dotyczące przychodów i kosztów ich uzyskania, a także przysługujących podatnikowi ulg i zwolnień, pochodzą głównie od nich samych, więc rozwiązanie, że wszystko to są w stanie zapewnić urzędy skarbowe jest grubym nieporozumieniem.

3. Deklaracja wybudowania 1000 świetlików (gminnych centrów kultury i bibliotek) to znowu pomysł, który będą realizowały od początku do końca samorządy gminne, a budżet państwa zapewni tylko (albo i nie) 1/3 całości kosztów. Sukces w całości przypisze sobie rząd tak jak to zrobił przy okazji Orlików. Jeszcze bardziej nierealistycznie wypada obietnica współfinansowania przyszłych emerytur z dochodów z gazu łupkowego. Pierwsze odwierty eksploatacyjne jak dobrze pójdzie mogą zacząć funkcjonować najwcześniej za 10 lat, dochody przy zachowaniu obecnego systemu przydziału koncesji w 70% trafią do firm wydobywczych, a nie do budżetu państwa, więc trudno się spodziewać, że będą one mogły znacząco wzmocnić, chwiejący się w posadach nasz system emerytalny. Zresztą widząc jak Platforma podeszła w praktyce do korzystania z zasobów Funduszu Rezerwy Demograficznej nie można mieć złudzeń ,że ta partia myśli o przyszłości. Ten fundusz stworzony w 1999 roku miał być wykorzystywany do wsparcia systemu emerytalnego dopiero od 2020 roku. Platforma zdecydowała ,że większość jego środków zostanie wykorzystana już w latach 2010-2012. Co będzie po roku, 2020 kiedy wyż demograficzny pójdzie na emeryturę, a niż demograficzny trafi na rynek pracy, rządzący obecnie się nie zastanawiają? Jednym zdaniem, gruszki na wierzbie są realniejsze niż te kolejne dziesiątki obietnic Platformy. Zbigniew Kuźmiuk

Marek Król w "Uważam Rze" o tygodniku "Wprost" pod nowymi rządami: "Czuję się, jakbym jedyną córkę oddał do burdelu" W najnowszym tygodniku "Uważam Rze" red. Marek Pyza rozmawia z red. Markiem Królem, byłym redaktorem naczelnym "Wprost", twórcą sukcesu tego tygodnika. W poruszającej i szczerej rozmowie Król rozlicza się ze swoją przeszłością. Mówi tez jak doszło do tego, że dziś pismo jest w takich a nie innych rękach:

Popełniliśmy błędy i ponieśliśmy klęskę wydawniczą, to prawda. Lecz sytuacja innych tytułów nie jest dziś lepsza. (...) Byliśmy zmuszeni do sprzedaży. Zaczął narastać deficyt, spadły reklamy. Jak się zaczyna wojnę z rządzącymi, to spadają m.in. reklamy firm, gdzie Skarb Państwa ma kontrolę. (...)W pewnym momencie sprzedawaliśmy, więc wszystko, co było można. Koniec końców mamy dziś, „Wprost”, jaki mamy.

I jak pan się z tym czuje? Jakbym jedyną córkę oddał do burdelu.

Do kogo dziś należy „Wprost”? Point Group to m.in. oligarchowie z Donbasu i silna frakcja ludzi Kwaśniewskiego. Ktoś może mi niestety zarzucić, że sprzedałem tygodnik obcym interesom. Widać to zresztą po linii „Wprost”. Król alarmuje, że źle się dzieje z wolnością słowa w Polsce. Jego zdaniem dziennikarze mainstreamowi najczęściej walczą z wpisami w Internecie, bo to jest ostatnia przestrzeń niekontrolowana. Każda władza poszerza zakres swoich wpływów tak długo, jak społeczeństwo na to pozwala. (...) Na razie władza formatuje informacje w mediach, próbuje przejmować różne tytuły, ale wreszcie sama się wykończy. PZPR też miała wszystko – media, policję polityczną i się rozsypała. Na ile jest to poddawanie się pewnej sytuacji ekonomicznej przez dziennikarzy, a na ile działalność agentury wpływu, o której mówił pan pod namiotem Solidarnych? Wołkow wszystko opisał. Działają dwie agentury wpływu: niemiecka i dominująca postsowiecka. Nie wiem, czy ci ludzie są bezpośrednio sterowani czy bezmyślnie ulegają głównemu nurtowi.

Narazi się pan na kolejny proces i poda przykłady? Tomasz Lis raz się przecież przyznał, że korzystał z pomocy importującej do Polski ropę spółki J&S. Rosjanie podstawiali mu samolot, żeby zdążył na jakiś mecz. O czym to świadczy? Widziałem niedawno jego rozmowę z Miedwiediewem. Nasuwa się pytanie – czy zdaje sobie sprawę z tego, co robi, czy jest tylko lemingiem? Zdaniem Króla, lemingi polskie uważają, że polską racją stanu jest dziś nie drażnienie Moskwy. Ale w jego ocenie to samobójcze myślenie. I zachęca by popatrzeć np. pałac prezydencki, gdzie pan prezydent ma wokół siebie takich ludzi jak prof. Kuźniar, który twierdził, że tarcza antyrakietowa jest nam niepotrzebna, bo nic nam ze strony Rosji nie grozi. Zdaniem twórcy "wprost" te opinie przypominały audycje radiowe „Tu mówi Moskwa”. wu-ka, źródło: Uważam Rze

Run na banki. Tajna akcja pomocowa Rostowskiego Fenomenem powszechnych na świecie systemów bankowych opartych o rezerwę częściową jest przytłaczający systemowy niedostatek gotówki w stosunku do wartości depozytów bieżących w bankach. W rezultacie współczesne banki są niesłychanie wrażliwe na wycofywanie depozytów. Gdy proces taki zaczyna się, banki tracą płynność i stają przed widmem upadłości. Tylko emisja pieniądza przez bank centralny w ramach akcji pomocowej może uchronić wybrane banki przed upadłością. Obawa przed upadłością banków powoduje, że proces wycofywania depozytów może przybrać charakter paniki. Wówczas jest określany, jako run na banki. Wielokrotnie w historii towarzyszył głębokiemu kryzysowi gospodarczemu. W szczególności paniki bankowe, które wybuchały od 1930 r. pogłębiły Wielką Depresję zapoczątkowaną krachem giełdowym w 1929 r. Historia lubi się powtarzać. Europejskie banki od kilkunastu miesięcy systematycznie tracą depozyty. Nie jest specjalnie zaskakujące, że dzieje się tak w bankach greckich. Jednak dobrze poinformowani inwestorzy wycofują depozyty również z banków niemieckich, francuskich, hiszpańskich i włoskich. Europejski Bank Centralny oraz narodowe banki centralne po cichu uzupełniają wyciekającą gotówkę. Usiłują stworzyć wrażenie, że wszystko jest w najlepszym porządku. Wybrańcy już uratowali swoje kapitały. Masy oszczędzających lepiej, aby o tym się nie dowiedziały. W tym kontekście w pełni zrozumiałe stały się propagandowe zapewnienia prezesa NBP Marka Belki o pełnym bezpieczeństwie banków w Polsce. Banków, których większościowymi akcjonariuszami są banki na zachodzie dotknięte wycofywaniem depozytów. Nie tylko banki centralne ratują banki komercyjne na zachodzie. Bankierzy szukają głupiego Jasia gdziekolwiek. I czasami znajdują. Rząd Polski w lipcu 2011 r. złożył w bankach za granicą depozyty na rekordową kwotę 3 mld euro. I to w sytuacji, gdy Polacy są wzywani do wyrzeczeń w imię zrównoważenia finansów publicznych. Jasiu głupi, przekupny, czy szantażowany? W imię, czego rząd szafuje publicznymi pieniędzmi? Czy te 3 mld euro to cała tajna pomoc polskich polityków dla finansistów na zachodzie...? Tomasz Urbaś

Rostowski w PE: Europa jest w niebezpieczeństwie Europa jest dziś w niebezpieczeństwie, a jeśli rozpadnie się strefa euro, to i UE tego szoku długo nie przetrwa - ostrzegł minister finansów Jacek Rostowski podczas debaty w PE na temat kryzysu euro. Nie powstrzymał się nawet od straszenia wojną. Chwalił prezesa EBC i sprzeciwił się Europie dwóch prędkości. - Za wszelką cenę musimy ratować Europę - apelował środę w Strasburgu polski minister, który zabrał głos w imieniu polskiego przewodnictwa w Radzie UE. - Nie łudźmy się, gdyby euro miało się rozpaść, to Europa długo tego szoku nie przetrwa - podkreślił. Rostowski pochwalił Europejski Bank Centralny i jego prezesa Jean-Claude'a Tricheta, mówiąc, że gdyby nie interwencje EBC w sierpniu tego roku, kiedy bank skupował na rynkach dług zagrożonych państw euro, "to dziś nie patrzylibyśmy z trwogą na nadchodzący huragan, lecz bylibyśmy nim już ogarnięci". - W tamtych gorących dniach EBC i prezes Trichet uratowali Europę - oświadczył. Minister nakreślił przed eurodeputowanymi negatywne konsekwencje rozpadu strefy euro - zarówno gdyby wypadł z niej biedny, zadłużony kraj, lub gdyby chciał z niej wyjść kraj bogatszy. Powołując się na obliczenia szwajcarskiego banku UBS powiedział, że w tym pierwszy wariancie PKB takiego kraju spadłby o 40-50 proc. w pierwszym roku, a w kolejnych latach o około 10-20 proc. Natomiast w przypadku wyjścia z euro bogatego kraju, jego PKB spadłby początkowo o 20-25 proc., natomiast potem na stałe byłby niższy o około 10 proc. niż jest obecnie. Ponadto Rostowski zaapelował, by w ramach 17 państw należących do eurolandu szukać tylko rozwiązań, mających na celu ratowanie strefy euro, natomiast wszystkie dalsze kroki dotyczące zarządzania gospodarczego i zbliżania polityk budżetowych państw powinny się odbywać w gronie całej UE. - Polska, wobec tego, jako prezydencja i jako państwo, w pełni popiera wszelkie wysiłki, aby pokonać ten kryzys przez dalszą integrację strefy euro, ale musimy pamiętać, że (...) nie powinien ten proces być wykorzystywany do tego, aby stworzyć Europę dwóch prędkości - zastrzegł. Rostowski przywołał na koniec swą niedawną prywatną rozmowę z "prezesem wielkiego polskiego banku", pracującym w ministerstwie za czasów transformacji w Polsce. Miał on mu powiedzieć, że po takich wstrząsach gospodarczych i politycznych, jakie teraz dotykają Europę, "rzadko się zdarza, by po 10 latach nie było także katastrofy wojennej". I - jak mówił minister - ten prezes banku dodał, że "poważnie się zastanawia nad tym, by uzyskać dla dzieci zieloną kartę w USA". Przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso powiedział tego dnia w Parlamencie Europejskim, że KE jeszcze jesienią przedstawi różne opcje emisji euroobligacji, o które - jako receptę na kryzys strefy euro - apeluje coraz więcej ekspertów i polityków. Dodał, że "niektóre z tych opcji będą mogły być wdrożone w ramach traktatu, a niektóre będą wymagały zmiany traktatu". Szef KE zastrzegł jednak, że "nawet zmiany w traktacie nie będą mogły zastąpić pewnej pracy", jaka czeka kraje członkowskie. Wymienił w tym kontekście przeprowadzenie przez Grecję koniecznych reform gospodarczych, szybkie przyjęcie przez Parlament Europejski i Radę UE pakietu nowego prawa wzmacniającego zarządzanie gospodarcze strefy euro i Pakt Stabilności i Wzrostu (tzw. sześciopak) oraz wdrożenie "do końca września" przez państwa UE decyzji ze szczytu eurogrupy z 21 lipca. Podczas tego szczytu przywódcy państw strefy euro określili zasady wdrożenia drugiego pakietu pomocowego dla Grecji oraz zmienili zasady funkcjonowania Europejskiego Mechanizmu Pomocowego, aby mógł on służyć do interwencji na rynku wtórnym. Barroso zaapelował też do państw UE o pogłębienie integracji gospodarczej i budżetowej UE. - Głębsza integracja jest częścią rozwiązania - przekonywał. - W ramach G20 i na innych forach powiedziano nam, że świat czeka na zjednoczoną Europę (...) jesteśmy w stanie działać razem, ale fakty są takie, że nasz sposób podejmowania decyzji w ramach unii gospodarczej i monetarnej nie pozwala pokazać naszej pełnej siły - powiedział szef KE. - Właściwym sposobem na sprostanie tej złej koniunkturze jest pogłębienie tej integracji na podstawie metody wspólnotowej. Teraz potrzebujemy nowego impulsu, jednoczącego impulsu, to jest "moment zjednoczenia", nie bójmy się tego słowa - dodał Barroso. INTERIA

Kłamstwa i honor Donalda Tuska - czy przeprosi?

1. Fragment relacji prasowej o wystąpienia premiera Donalda Tuska na niedzielnej konwencji PO:

Premiero świadczył, że PO musi w polityce europejskiej stawiać czoła eurosceptycyzmowi. W tym kontekście powiedział, że podczas prezentacji priorytetów polskiej prezydencji w Parlamencie Europejskim niektórzy mówili, że "głównym problemem Europy to są Polacy w Holandii, stamtąd wyrzucić". "Ziobro był zadowolony" "To kolega pana (Zbigniewa) Ziobry, siedzący obok niego, wstawał i ku zadowoleniu pana Ziobry te słowa wypowiadał" - podkreślił Tusk.

"To koledzy pana (Jarosława) Kaczyńskiego, pana (Jacka) Kurskiego w Europarlamencie mówią: nie ma budżetu europejskiego, koniec z budżetem europejskim, koniec z Schengen - zamknąć granicę dla brudnych Rumunów i ż ebrzących Polaków. To są ich słowa" - podkreślił premier

2. Premier Donald Tusk mija się z prawdą. Nikt z politycznych kolegów Prawa i Sprawiedliwości, czyli posłów Grupy Politycznej EKR w Parlamencie Europejskim nie wypowiedział takich ani podobnych słów. Przypuszczam, że Pan Premier miał na myśli wypowiedzi niezrzeszonego posła Madlenera z Holandii, z którym jednak Prawo i Sprawiedliwość ma taki związek, że oficjalnie protestowało wobec jego wypowiedzi. I nieprawda, że poseł Ziobro czy ktokolwiek inny z PiS był z tej wypowiedzi zadowolony. Madlener taki sam kolega Kaczyńskiego jak i Tuska. Z jednym i drugim nie ma on nic wspólnego.

3. Zakładam, że Pan Premier Donald Tusk został wprowadzony w błąd. Zakładam, że zechce ten błąd naprawić, że zwoła w tym celu specjalną konferencję prasowa, na której wyrazi ubolewanie z powodu swojego błędu, zarzuty odwoła i przeprosi Jarosława Kaczyńskiego, europosłów Kurskiego i Ziobro, Prawo i Sprawiedliwość oraz Grupę Polityczna EKR, którą też poniżył swoim oskarżeniem. Zakładam, że Pan Premier jest człowiekiem honoru i okaże to tym bardziej, że Prawo i Sprawiedliwość nie pójdzie do sądu po wyrok w trybie wyborczym. Janusz Wojciechowski

Tusk, kłamstwa i milczenie PeO

1. Ujawniony przez Jarosława Kaczyńskiego list przewodniczącego EKR Jana Zahradila nie pozostawia wątpliwości - Donald Tusk kłamał i rozpowszechniał nieprawdziwe zarzuty pod adresem Prawa i Sprawiedliwości oraz grupy EKR. Przypisał posłom EKR nigdy niewypowiedziane przez nich słowa o brudnych Rumunach i żebrzących Polakach, wbrew wszelkim faktom przypisał im też chęć likwidowania budżetu UE i strefy Schengen.

2. Kłamca Tusk zamilkł, milczy też w tej sprawie PO. Poseł PO Halicki, specjalista od spraw beznadziejnych, zaatakowany w TvN24 przez Rymanowskiego (ten Rymanowski to się doigra) - co z tymi kłamstwami Tuska? - zaczął coś niezbornie mówić o potrzebie zacieśnienia integracji europejskiej, po czy popłynął w kolejne kłamstwa. Że Zahradil, (którego najwyraźniej wziął za Anglika, choć imię i nazwisko nie pozostawia wątpliwości, że to Czech) jest przeciwko Schengen i przeciwko budżetowi UE, a na koniec oznajmił, że za rządów PiS handel z Rosja był zerowy. Gdyby PiS chciał się procesować, miałby na widelcu zarówno Tuska jak i Halickiego.

3. Burzy się moja prawnicza dusza - tyle wygranych procesów nam uciekło. Choć może niepotrzebnie się podniecam, bo sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po słusznej stronie...

Janusz Wojciechowski

Mamy hit polskiej prezydencji w UE. Wojna idzie! To przemówienie pozostanie w pamięci, jako hit polskiej prezydencji. Minister Rostowski Europę wojną straszy. I to wcale nie jest śmieszne.

1. Polska prezydencja w Unii nabiera ostrzejszych barw. Szczęki opadły eurodeputowanym i samemu Barroso, gdy minister finansów Jan Vincent Rostowski postraszył wojną w Europie. Rostowskiemu zapachniało wojną, gdy jego przyjaciel, szef wielkiego polskiego banku (są jeszcze wielkie polskie banki?) wyznał szczerze, ze przygotowuje dla swojej rodziny ewakuację do Ameryki. Bo jak jest kryzys, to za dziesięć lat jest wojna.

2. Gdyby to powiedział Jarosław Kaczyński...rany boskie! Co by się wtedy działo! W Polsce oczywiście, nie w Europie. Oszołomstwo, wstyd, kompromitacja, straszenie ludzi! Premier Tusk cedziłby słowa z obliczem ponurym jak noc listopadowa - że jakaś obsesja wojenna Kaczyńskiego i paranoja, a Palikot domagałby się wznowienia badan psychiatrycznych Kaczyńskiego. Ale, ze powiedział to Rostowski, zapanowało, co najwyżej umiarkowane zdziwienie.

3. A teraz mówiąc serio - słowa Rostowskiego nie śmieszą mnie wcale. Jak już bankierzy zaczynają pakować manatki i mościć gniazda w Ameryce, to znaczy, że coś się święci w powietrzu niedobrego? Kto, jak kto, ale bankierzy na ten temat wiedzą sporo. Jak te całe finanse grzmotną z hukiem, to rozruszać gospodarkę będą mogły tylko zbrojenia. A jak się już uzbroimy, to jak śpiewał Okudżawa: a kak staniem zarużat, wsiem zachoczietsa strielat...

4. Dla wyborców przynajmniej sygnał jasny. Skoro w powietrzu wojna wisi, to trzeba wybierać PiS, a nie ciury obozowe z PeO. Janusz Wojciechowski

BOSKA PROGNOZA Goldman Sachs w ramach swojej „Boskiej roboty” obniżył wczoraj docelowe ceny dla akcji kilku banków notowanych na GPW. Akcje Getinu przeszacowano z 18,5 zł na 12,8 zł, BRE Banku z 277,8 zł na 230 zł, Pekao ze 173,70 zł na 157 zł, Banku Handlowego ze 120,61 na 110 zł. Jak przystało na „Boską prognozę” GS do publicznej wiadomości podaje jedynie rekomendacje. Nie komentuje ich ani nie argumentuje. Nie wiadomo, zatem skąd ta zmiana. Pewnie golden boys wiedzą jak bardzo udało im się umoczyć chłopaków z Commerz, Unicredit i Citi w PIGS-y. Ale co chcą od Getinu, nie mówiąc już o PKO BP, z którym, tak nawiasem, obeszli się najłagodniej zmieniając jedynie rekomendację z „kupuj” do „neutralnie”? Na czekającej nas fali bankructw banków europejskich, wycena wszystkich, nawet tych, które trzymają się całkiem nieźle (choćby dzięki licznej rzeszy polskich emerytów) poleci w dół. Zwłaszcza, że fundamentalnie są od dawna przewartościowane, choć większość analityków patrząc w Excel na wyniki techniczne uważa inaczej. Na giełdach grają spekulanci i panikarze. Spekulanci zarabiają na zmienności, – więc tę zmienność starają się wywoływać wykorzystując do tego coraz głośniejszy szum informacyjny. A im więcej panikarzy, tym łatwiej spekulantom wywoływać zmienność. Ciekawe, jakiej GS dokonałby samowyceny? Ile warte są jego akcje i dlaczego aż tyle? Może, dlatego, że „inwestorzy” liczą, iż Buffett znów załatwi z Benem i Barackiem kilkaset miliardzików dolarów na wsparcie „płynności”, bo chłopakom może zabraknąć na wypłatę premii, nie mówiąc już o finansowaniu czegokolwiek. Na GPW cena akcji banków jest zresztą już dziś niższa od wyceny Goldmana (akcje Getinu kosztowały 7 zł, BRE – 207,70 zł, Pekao – 129,20 zł, Handlowego – 58,55 zł). Gracze nie wpadli, więc w żadną panikę, choć powinni. Zwłaszcza po tym, co w poniedziałek opowiadał Zenon Komar. Osiemnaście lat temu między innymi po lekturze jego „Sztuki spekulacji” doszedłem do wniosku, że od tej „sztuki” trzymał się będę z daleka. Teraz ukazała się „Sztuka spekulacji po latach”. Na razie tylko ją przejrzałem na uważną lekturę potrzeba troszkę więcej czasu. Ale już dostrzegłem, że legenda GPW nie wziął pod uwagę wszystkich zmian, które zaszły na świecie ostatnimi czasy. Teza, że podczas bessy trzeba „sprzedać wszystko” wymagałaby komentarza – i co zrobić z pieniędzmi? Tymi dzisiejszymi! Wpłacić na rachunek bankowy? A w którym banku, jeśli można wiedzieć? Przecież Goldman nie prowadzi rachunków oszczędnościowych? Czy może od razu „w skarpetę”, żeby nie stracić jak banki zaczną bankrutować?

Gwiazdowski

Sąd Najwyższy też gubi się w wyborach Komitet Wyborczy Wyborców Romana Sklepowicza dostaje liścik od Przewodniczącego Wydziału III Sądu Najwyższego. Widać problem jest poważny, bo procedury przestały mieć znaczenie. KWW Romana Sklepowicza został, tak samo jak KWW OLW Nowego Ekranu, zarejestrowany przez PKW po wygraniu sprawy przed Sądem Najwyższym. Jednak, inaczej niż w przypadku Nowego Ekranu PKW nie przedłużyło Romanowi Sklepowiczowi terminu na zgłaszanie kandydatów do Sejmu i Senatu. Sklepowicz zaskarżył, więc Uchwałę Państwowej Komisji Wyborczej do Sądu Najwyższego, w której, powołując się na kazus Nowego Ekranu wniósł, by PKW, które z dużą swobodą potrafi podejść do kalendarza wyborczego, przedłużyło mu termin zgłaszania kandydatów do 30 września 2011. Logika Sklepowicza była bez zarzutu, jeżeli jest możliwość uznaniowego przedłużania terminów zawitych zawartych w KW to KWW RS informuje, że rezygnuje z większości przysługującego mu czasu na kampanię wyborczą, a prosi by zamiast tego dać mu odpowiednio dłuższy termin na inne czynności wyborcze. W końcu, jeśli jest dopuszczalne łamanie ustawy i arbitralne przyznawanie dodatkowych 7 dni jakiemuś Komitetowi Wyborczemu, to równie arbitralnie można nie dać, 7 ale 30 dni. I stała się rzecz zadziwiająca, Sąd Najwyższy, w odpowiedzi na prawidłowo (i w terminie) wniesioną skargę przez Komitet Wyborczy na uchwałę we własnej sprawie zagubił się kompletnie i wypadł z procedur. Zamiast skargę odrzucić lub uznać zgodnie z Kodeksem Wyborczym, Przewodniczący Wydziału III Sądu Najwyższego pisze liścik do KWW Romana Sklepowicza. Problem z praworządnością wyborów staje się widać coraz bardziej kluczowy, jeżeli Sąd Najwyższy uruchamia niemal prywatną korespondencję, w której - o zgrozo - odnosi się do kwestii prawnych niemających miejsca. Corpus delicti:

Co teraz powinien zrobić Roman Sklepowicz? Może, korzystając z okazji, że są już na niemal prywatnej stopie, bo poza wszelkimi procedurami, zaprosić Sędziego Przewodniczącego SN na grilla i omówić temat przy piwku lub wódeczce?

Przepraszam, za tę krotochwilę, ale moim zdaniem dzieją się rzeczy zadziwiające. ŁŁ

Binienda pogromca mitów W wypowiedzi profesora Biniendy najistotniejsze jest to, że nie odezwał się doń żaden polski dziennikarz. Żaden. Najbardziej zaskakujące w prezentacji profesora Biniendy jest to, co mówi on na koniec. Dokładnie nie zacytuję, ale chodzi o to, że nikt z polskich dziennikarzy nie zwrócił się póki, co do niego z prośbą o szczegóły dotyczące prezentacji i jakieś dodatkowe wyjaśnienia. Wszystkim wystarczy to, co widać na prezentacji i nikt nie zamierza tematu zgłębiać. Czy ja jestem tym zaskoczony? Wcale, albowiem powierzchowność i tępota polskich dziennikarzy znane mi są od dawna, zaś ich niechęć do wydawania pieniędzy na dalekie podróże – o ile nie wiążą się one z kąpielą w basenie w towarzystwie dziewcząt – jest wręcz legendarna. Profesor Binienda może, więc do upadłego prosić ich by do niego przyjechali, a oni i tak nie przyjadą, bo, po co. Wszak chodzi o to, by podnieść nakład lub zwiększyć klikalność jak najmniejszym kosztem, a nie jechać w cholerę do Ameryki i gadać z jakimś uczonym wariatuńciem. Kogo on w końcu zna? Nikogo, kto mógłby się liczyć w lokalnych rozgrywkach. Po co więc? Te jego rewelacje się przedrukuje, blogerka trochę pojojczy, podnieci się niezdrowo i tyle. Wszystko i tak pójdzie swoim torem, jak to zostało już wcześniej z towarzyszami ustalone. Nie ma się, co ekscytować. W wypowiedzi profesora Biniendy najistotniejsze jest to, że nie odezwał się doń żaden polski dziennikarz. Żaden. To znaczy, że nikt z GP, salon24, nowyekran.pl i z temu podobnych instytucji także tam nie zadzwonił i z nim nie pogadał. To się właśnie w Polsce przywykło określać mianem niezależnego dziennikarstwa. Niezależnego od źródeł informacji, niezależnego od prawdy i właściwie niezależnego od nikogo i niczego, poza koniunkturą. Profesor Binienda został, więc potraktowany w Polsce jak ci faceci z serialu „Pogromcy mitów”. Fajny facecik, coś tam poopowiadał, pokazał symulację, jakieś działa gazowe itp. Wszystko pięknie, ale trzeba, panie święty, wracać do rzeczywistości, do pracy, do obowiązków. Nie ma czasu na głupstewka, kiedy tu się wybory szykują. Dziwne jest także to, że tacy spryciarze jak GW tam nie pojechali, przecież z ich możliwościami, o których tyle słyszymy, kompromitacja i demaskacja takiego Biniendy to betka, pestka, rzut beretem i pochyłe drzewo w jednym. A jednak nie. Wszyscy solidarnie nabrali wody w usta i tylko jeden Rolex w salonie tłucze ten temat bez opamiętania. Ktoś tam mu wtóruje, ale słabo. Reszta czeka i myśli. Co będzie, panie dzieju, co będzie.... Najgorsze w tym wszystkim zaś jest nie to, że oni się boją, że się wstydzą własnego nieuctwa, że im się nie chce. Najgorsze jest to, że im po prostu szkoda na tę podróż pieniędzy. Jestem przekonany, że to leży u podstaw tego olewania profesora Biniendy. To jest najważniejsze. Poczekajcie. Jak sprzedam swoje książki sam tam pojadę do tej Pasadeny wtedy zobaczycie. Na razie zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl Można tam kupić następujące tytuły: „Baśń jak niedźwiedź”, „Dzieci peerelu”, „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie”, „Pustelnik północnego ogrodu”. Niedługo zaś będzie tam dostępny jeszcze jeden tytuł - „Atrapia”. Zapraszam. Coryllus

Dług ZUS, banków i dlaczego spadek urodzeń doprowadzi do wzrostu bezrobocia Wzrost bezrobocia nastąpi gdyż pracodawcy przeniosą miejsca pracy na Wschód, zamiast inwestować w edukację imigrantów i droższe miejsca pracy dla starych i niepełnosprawnych pracowników w Polsce Jak podał ZUS nasz stan zadłużenia na kontach emerytalnych wzrósł w ciągu roku z 1,96 bln zł do 2,07 bln złotych a więc o 110 mld. Cicho bez rozgłosu, przyrost ten nie został nawet nigdzie zaksięgowany, jako dodatkowy koszt. O ile dzisiaj wszyscy się ekscytują wzrostem długu względem rynku kapitałowego, który jest prawie trzykrotnie niższy (791 mld zł) z powodu osłabienia złotego i wzrostu naszego długu zagranicznego o tyle długu emerytalno-rentowego, którego wymiar przyspieszył po redukcji składki do OFE mało, kto zauważa. A przecież tak naprawdę to nie jest ważny nawet jego względny wymiar tylko czy powstałe zadłużenie spowodowało powstanie infrastruktury generującej miejsca pracy czy też nie. W przypadku ZUS-u kluczowe jest czy są podatnicy, którzy w przyszłości mieliby go spłacić – w Polsce, która przeżywa regres demograficzny jego przyrost jest zatrważający. A przed wyborami rozgrywa się jeszcze jedna batalia związana z tym, kto w czasie postępującej fali kryzysowej będzie kierował Komisją Nadzoru Finansowego, której kierownictwo nie wywiązało się z zadania zapobieżenia narastania zarówno ługu zagranicznego, jak i niewidocznego w statystykach długu ZUS-u. A istotne jest nie tylko to gdzie będzie umiejscowiony i (co gorsza) czy będzie miał możliwości wsparcia finansowego banków i innych zagrożonych instytucji finansowych. Jak już krytykowałem w innym wpisie nawet po prawej stronie sceny politycznej pojawiają się pomysły, aby pod hasłami nacjonalistycznymi ratować zagraniczne instytucje finansowe, lansując propozycje wydzielenia z aktywów NBP 10 mld euro środków w celu odkupienie i uratowania banków zagranicznych podczas kryzysu. Przecież w sytuacji zmaterializowania zagrożenia kryzysowego tego typu działanie nie tylko pozbawiłoby nas środków na wsparcie gospodarki realnej, ale zmusiło do przejmowania finansowania całości bilansów bankowych i pozwoliło spokojnie wycofać inwestorom kapitały z Polski, w sytuacji, kiedy będziemy tych środków najbardziej potrzebowali. Byłoby to tak naprawdę ratowaniem zarządów banków przed wszelką odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację kryzysową. Podczas gdy akcje tych instytucji byłyby nic nie warte, w sytuacji otwartych olbrzymich pozycji. W praktyce i tak byłyby one do wzięcia za darmo, a decydując się na ratowanie rynku wcale nie musielibyśmy spłacać w pełni wszystkich inwestorów. W swym wymiarze lobbingowym mogłyby one być porównywalne do tych, które doprowadziły do przejęcia zobowiązań bankrutujących banków przez podatników Islandzkich, prowadząc w efekcie całe państwo do niewypłacalności. („NBP powinien wydzielić z rezerw walutowych jakieś 10 miliardów euro specjalnych funduszy, które byłyby przeznaczone do udzielania specjalnych pożyczek w sytuacji zamieszania na rynkach finansowych. Żeby można było tanio przejąć filie zagranicznych banków, które będą miały w najbliższych miesiącach poważne problemy.”) A przecież jednym z głównych celi utworzenia KNF-u było odseparowanie go środków NBP, po to, aby ten urząd mając pełnię wiedzy mógł chronić społeczeństwo przed niewłaściwym działaniem instytucji finansowych, oraz wspierać, aby były instrumentem alokacji oszczędności społecznych w kierunku ich produkcyjnego wykorzystania. Dlatego lansowane pomysły powiązania nadzoru ze środkami NBP grzmią szczególnie groźnie gdyż istnieje obawa użycia rezerw i środków NBP w celu ratowania ich przez podatnika polskiego, a nie centrale zagraniczne i to w sytuacji, kiedy obecne umiejscowienie KNF w ostatnim kryzysie sprawdziło się pod tym względem. A jak znaczące jest to zagrożenie mogą świadczyć aktualnie odtajnione wyniki interwencji FED-u podczas kryzysu i to że FED ratował banki na kwotę w sumie 9 bilionów dolarów. Przy zaangażowaniu maksymalnym na poziomie 1,2 biliona USD, a więc dwa razy większym od ratunkowego pakietu budżetowego i porównywalnego z sumą, jaką jest winnych 6,5 mln kredytobiorców hipotecznym mających kredyty zaległe lub już podlegające egzekucji. Jak podały odtajnione dane z zeszłego miesiąca na początku kryzysu 2008 r.,o ile ministerstwo finansów w ramach antykryzysowego programu ratowania instytucji finansowych TARP miało do dyspozycji 700 mld USD, o tyle w tym samym czasie FED pożyczył prawie dwukrotnie więcej środków bo aż 1,2 biliona dolarów. Jak ukazuje analiza Bloomberg’a, o ile zakres pożyczek był poprzednio jedynie przedmiotem spekulacji to upublicznione ostatnio dane, dzięki „Freedom of Information Act” i decyzji Sądu Najwyższego, do którego beneficjenci się odwoływali, ukazało się, że między sierpniem 2007 r., a kwietniem 2010 r. skorzystało z programu ponad 300 instytucji. Przy czym wśród pożyczek na skalę ponad 1 mld USD lub więcej było ponad 100. Jak się w efekcie okazało najwięcej pożyczył Morgan Stanley, bo na sumę aż 107 mld USD, Citigroup i Bank of America na nie o wiele mniej, bo odpowiednio $99,5 mld i $91,4 mld, dalej był JPMorgan Chase $68,6 mld i często cytowany Goldman Sachs $69 mld. Pożyczki były ponadto bardzo korzystnie oprocentowane, o czym może świadczyć przykład z 20 października 2008 r., kiedy to w sytuacji, kiedy na rynku stawka między bankowa wynosiła 3,8%, to stawka FED-u była prawie trzy i półkrotnie niższa równa 1,1%. O ile wcześniej ujawnione dane ukazały, że FED w sumie udzielił9 bilionów dolarów niskooprocentowanych jednodniowych pożyczek, to wartość $1,2 biliona jest kwotą szczytu pożyczkowego, który nastąpił 5 grudnia 2008 r. O ile tak olbrzymia podaż dolarów, które jedna z publikacji zobrazowała, jako równoznaczną z wypełnieniem prawie 600 basenów olimpijskich jednodolarówkami, „zalała” problemy płynnościowe, jakie wystąpiły na świecie to jednak nie rozwiązała kryzysu strukturalnego, który powadzi nas wprost do drugiego dna recesji. Niemniej o ile koszty budżetowe kryzysu, który obecnie przeżywamy są przeogromne, równie olbrzymie są koszty prowadzenia antykryzysowej polityki monetarnej to jednak największe są koszty zapaści demograficznej, którą przeżywamy. Wszelkiego typu rekomendacje imigracyjne jak i przystosowania starych ludzi do pracy są naiwne w swym wymiarze finansowej. Gdyż o ile koszty imigracji polegają na trudności w podniesienia wartości napływowej ludności z powodu trudności edukacyjnych, o tyle liczenie na to, że pracodawcy zainwestują w miejsca pracy starszych i niepełnosprawnych pracowników w miejsce oszczędności i przeniesieniu miejsc pracy do Chin i Indii jest naiwnością. Gdy patrzymy na głębsze przyczyny tych tragicznych procesów to od czasu do czasu lansowane alarmy dotyczące przeludnienia na świecie miały niewątpliwie swój efekt w regulacyjnym traktowaniu rodziny. I o ile wszyscy wiemy o destrukcyjnej roli fałszywych informacji zawartych w raporcie Klubu Rzymskiego, który po 1972 r. wydał 30 mln egzemplarzy dotyczących limitów wzrostu, jednocześnie sygnalizując ostrzeżenie o przeludnieniu to mniej wiemy o Szkole Frankfurckiej i lansowanej przez tzw. Pokolenie 1968 Teorii Krytycznej, która umniejszała rolę rodziny zarówno ze społecznego, jak i ekonomicznego punktu widzenia. Do kuriozalnych należą nagłaśniane wypowiedzi najróżniejszych organizacji zajmujących się kontrolą urodzin jak przytoczona na blogu przez Roberta Mazurka wypowiedz Simona Rossa. Otóż uznając, jako patologiczne rodziny wielodzietne skrytykował on celebrytów za nieodpowiedzialność związaną z… ocieplaniem klimatu: „Bechamowie, tak samo jak mer Londynu Boris Johnson ze swą czwórką dzieci, mając takie rodziny, dają zły przykład. Ludzie walczą o zmniejszenie emisji dwutlenku węgla, a tu pojawie się kolejne dziecko i emisja rośnie o 100%”. Wg Mazurka był on autorem propozycji, aby zobowiązania krajów wysokorozwiniętych wobec państw trzeciego świata w związku z emisją, CO2 spłacać… prezerwatywami. I choć w jego przypadku tylko uznanie absurdu do drugiej potęgi może dawać wrażenie wartości dodanej w debacie publicznej, o tyle fakt krytyki Bechamów ze strony szefowej brytyjskich Zielonych Caroline Lucas musi generować przerażenie z naszej strony, gdy ona sama takowe wyraża z powodu faktu, „że na Ziemi żyje już 7 mld ludzi, [i] wzywa do „szczerej dyskusji” nad naszym pędem do prokreacji.” Podobnie, gdy David Attenborough żąda wprost zmniejszenia populacji naszego gatunku, a wszelką niechęć do debaty na ten absurdalny temat nazywa „absurdalnym tabu”. Podczas gdy obiektywnie patrząc na regulacje podatkowo-świadczeniowe w Polsce można z dużą dozą prawdopodobieństwa wprost stwierdzić, że „czysty” Homo economicus w ogóle nie powinien mieć dzieci, a na starość starać się przenieść na utrzymanie dzieci sąsiada. Dr Cezary Mech

Milczenie smoleńskich owiec. Czy pancerna brzoza, która ponoć miała doprowadzić do "katastrofy" TU154M, właśnie się "zepsuła"? Dwóch polskich profesorów, prof. Kazimierz Nowaczyk oraz prof. Wiesław Binienda, pracujących w USA, o udokumentowanym dorobku naukowym, po kilku miesiącach wytężonej pracy przygotowało prezentacje, podważające ustalenia raportu MAK oraz tzw. komisji Millera na temat bezpośredniej przyczyny katastrofy samolotu TU154M w dn. 10.04.2010 w okolicach lotniska Smoleńsk "Północny". Stop! Skłamałem już w pierwszym zdaniu swojej notki. W wypracowaniach opublikowanych przez MAK i komisję Millera nie ma zaprezentowanych żadnych ustaleń, popartych jakimikolwiek naukowymi wyliczeniami czy też symulacjami, że bezpośrednią przyczyną katastrofy tupolewa była brzoza, która przecięła skrzydło tupolewa, doprowadzając w rezultacie do tzw. półbeczki i w końcowym efekcie rozbicia samolotu. To w takim razie skąd wiadomo, że to właśnie brzoza jest odpowiedzialna za utratę części skrzydła przez TU154? Bo przecież właśnie tak napisano w raporcie MAK:

"Następnie, po ~245 m od punktu pierwszego zderzenia i bocznym odchyleniu ~60 m w lewo od przedłużonej osi WPP, nastąpiło zderzenie samolotu z brzozą o średnicy pnia 30-40 cm, co doprowadziło do zniszczenia lewej części skrzydła i gwałtownego przechylania w lewo Następnie, w odwróconym położeniu, samolot zderzył się z ziemią i uległ całkowitemu zniszczeniu." (str. 18 polskiego tłumaczenia), Na jakiej podstawie tak napisano? Tego za bardzo nie wiadomo, a komisja MAK miała nawet problemy z prawidłowym określeniem długości oderwanego przez brzozę fragmentu skrzydła:

"W opisie zawartym w Raporcie podano informację o oderwaniu fragmentu lewego skrzydła o długości 4,7 m. Wg pomiarów dokonanych na miejscu zdarzenia przez przedstawicieli strony polskiej, oderwany fragment lewgo skrzydła miał długość 6,1 m (długość części, która się zachowała). Można przyjąć, że po uwzględnieniu zmiażdżonych fragmentów skrzydła w wyniku zderzenia z drzewem, od konstrukcji został oderwany fragment o długości od 6,4 do 6,7 m." (str. 55 polskich uwag do raportu MAK) Co to znaczy? Skoro MAK nie miał pojęcia, jaka jest długość uciętego ponoć przez brzozę skrzydła, to można założyć, że za bardzo się badaniem tego skrzydła nie zajmował. A skoro nie zajmował się badaniem skrzydła, to zapewne również nie zajmował się kwestią możliwości ucięcia tegoż skrzydła przez brzozę. I... rzeczywiście:

na temat takich badań w raporcie MAK nie ma ani słowa. No, ale skoro MAK się nie zajął, to może sprawą zderzenia skrzydła TU154 z brzozą zajęła się komisja Millera, skoro udało jej się ustalić długość fragmentu skrzydła, uciętego ponoć przez tę brzozę? Niestety, z przykrością informuję Państwa, że spotkało mnie rozczarowanie. Mimo przejrzenia tysiąca stron załączników do wypracowania, które opublikowała komisja, na takie wyliczenia, czy choćby tylko opowieść o nich, się nie natknąłem. A szkoda, bo od strony 312 do strony 412 załącznika nr 4, w podpunkcie 4.9.3, znajduje się SPRAWOZDANIE z pracy naukowo-badawczej „Badanie stanu technicznego agregatów i detali samolotu Tu-154M nr 101 Rzeczpospolitej Polskiej, który uległ zdarzeniu lotniczemu 10 kwietnia 2010 r. w rejonie lotniska SMOLEŃSK „PÓŁNOCNY", ale nic tam na temat brzozy, skrzydła, nie mówiąc już o jakichś wyliczeniach, że brzoza ucięła skrzydło, nie ma. Chciałem tylko dodać, że niech Państwa nie zmyli polski tytuł "Sprawozdania": całe sprawozdanie jest w języku rosyjskim i na moje oko zostało wykonane za pomocą kserokopiarki. Będę jeszcze szukał dalej, ale mam przeczucie, że w wypracowaniu komisji Millera nie znajdę ani wyliczeń, na podstawie, których udowodniono, że brzoza ucięła skrzydło tupolewa, ani nawet opisu, że takie wyliczenia były przeprowadzone. Ale nie o tym tak naprawdę jest ta notka. Jak już wspomniałem na początku, takie obliczenia przeprowadził prof. Wiesław Binienda, stawiając na szali swój autorytet naukowca i zapraszając innych naukowców do dyskusji. Pominę komentarze i głosy pewnych "ekspertów", chociażby z salonu24, zajmujących się, zresztą w pewien szczególny sposób, Tragedią Smoleńską, którzy do tej pory jakoś nie raczyli zauważyć, że ani w raporcie MAK, ani w wypracowaniu komisji Millera, nie przedstawiono żadnych wyliczeń wskazujących na to, że bezpośrednią przyczyną katastrofy była brzoza. Widocznie im to nie przeszkadzało, więc szkoda mi na nich czasu. Natomiast zastanawiają mnie dwie sprawy: Jak to możliwe, że dziennikarze i redaktorzy z wiodących mediów, nazywanych czasem "zaprzyjaźnionymi" (ciekawe skądinąd, z kim tak naprawdę są zaprzyjaźnieni), nabrali wody w usta i nie komentują opracowania prof. Biniedy? Czyżby ich "eksperci", którzy nie przepuszczali żadnej okazji, aby przejechać się po niedouczonych polskich pilotach, naciskającym generale Błasiku, bałaganie w siłach powietrznych oraz oczywiście po spiskowych teoriach pisowskich oszołomów, wyjechali na wakacje? A może mają nadzieję, że uda im się przemilczeć to opracowanie na zasadzie "jak o czymś nie mówimy, to tego nie ma"? I druga sprawa:

co na to czynniki oficjalne? Nie mają zamiaru zabrać na ten temat głosu? Nie mają zamiaru się wypowiedzieć? Nie chodzi mi oczywiście o to, aby natychmiast podjęły merytoryczną dyskusję, bo to niemożliwe; czy jednak szef komisji badającej "katastrofę" TU154M w dn.10.04.2010 r., minister MSWiA Jerzy Miller, jak również członkowie jego komisji, w obliczu zakwestionowania jej bezpośredniej przyczyny, nie powinni zabrać głosu, chociażby informując o tym, że pojawiły się nowe okoliczności w sprawie tej Tragedii? Można się przecież nie zgadzać z wyliczeniami i symulacjami prof. Biniendy czy też badaniami prof. Nowaczyka, ale czy można nadal udawać, że bezpośrednia przyczyna "katastrofy", brzoza, być może wcale nią nie była?

http://kn.webex.com/kn/ldr.php?AT=pb&SP=MC&rID=95425862&rKey=be86630d930c8b14 ander


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dz U 2008 r Nr 90 poz 548 budowa nowych mocy wytwórczych energii elektrycznej
umowy nienazwane, Inne, I CSK 548/07 - wyrok z dnia 15 maja 2008 r
548 549
548 11 03 2012 NORD 100
548
548
548
548 instrukcja g 4 4
548
548
!hydra i egz olajossyid 548 Nieznany
548
Dz U 2008 r Nr 90 poz 548 budowa nowych mocy wytwórczych energii elektrycznej
Nuestro Circulo 548 Miguel Cuellar Gacharna
548
548 Leclaire Day Królewski prezent 5

więcej podobnych podstron