548 Leclaire Day Królewski prezent 5

background image




DAY LECLAIRE

Królewski prezent

background image

PROLOG
Pałac króla Hakema bin Abdul Haidara, królestwo Rahmanu
- Zara, jak miło cię widzieć! Bardzo się cieszę, naprawdę ogromnie się cieszę, że już

teraz do nas przyjechałaś! - wykrzyknęła Rasha.

Po czym, mimo już bardzo mocno zaawansowanej ciąży, dość szybkim, energicznym

krokiem podeszła do przybyłej i wyciągnęła na powitanie obydwie ręce.

- Wcale nie byliśmy z mężem pewni, czy twój ojciec pozwoli ci przyjechać do pałacu

jeszcze przed ceremonią zaślubin - dodała z ujmującym uśmiechem.

Zara usilnie starała się opanować emocje, tak właśnie, jak uczono ją w domu od

dziecka. Powinna reagować powściągliwie, jak najspokojniej.

- A ja nie miałam pewności, czy będę tu, w pałacu, mile widziana... tak wcześnie -

powiedziała cichym głosem.

- Król Hakem, mój mąż... - Rasha przerwała w pół zdania, ponieważ wargi zaczęły jej

nagle drżeć ze zdenerwowania i głos zaczął się załamywać.

- Tak? - rzuciła dla zachęty Zara, chcąc jednak poznać opinię monarchy.
- Mój mąż, król Hakem bin Abdul Haidar... i ja, oczywiście również... - odezwała się

Rasha po dłuższej chwili pełnego napięcia milczenia, kiedy już opanowała się na tyle, by
kontynuować - jesteśmy naprawdę zadowoleni, że już przyjechałaś.

- Dziękuję. Najserdeczniej dziękuję. To z waszej strony bardzo miłe... - stwierdziła

Zara i dyplomatycznie zawiesiła głos. Po czym dokończyła rozpoczęte zdanie, ale już tylko w
myślach, na własny użytek: Chociaż, według mnie, raczej mało prawdopodobne.

- Król Hakem, mój mąż, chciałby cię teraz zobaczyć - oznajmiła Rasha.
- Jestem gotowa.
Zara wypowiedziała te słowa, szczerze dziwiąc się sobie, że aż tak zręcznie potrafi

kłamać. Wcale bowiem nie była gotowa na to spotkanie, nie chciała go, niczego nie pragnęła
bardziej, jak tego, by nigdy do niego nie doszło!

Nie miała jednak wyboru.
Nie mogła, nie miała prawa sprzeciwić się żądaniu króla Hakema bin Abdul Haidara.

Nikt w Rahmanie nie miał takiego prawa, a już zwłaszcza młoda, dwudziestoletnia kobieta w
jej sytuacji - zupełnie pozbawiona możliwości decydowania o swoim losie. Dlatego, nawet
wbrew sobie, musiała wyrazić gotowość.

- Chodźmy więc, nie zwlekajmy już dłużej, zaprowadzę cię do komnaty króla - cicho

rzekła Rasha.

Opuściły pomieszczenie rozświetlone przez promienie słońca, swobodnie wpadające

przez szereg przesłoniętych jedynie muślinowymi firankami okien, i ruszyły długim, dość
mrocznym korytarzem w głąb pałacu.

Szły raczej wolno, pewnie ze względu na zaawansowaną ciążę królewskiej małżonki, a

być może i dlatego, by zyskać na czasie i maksymalnie opóźnić nieunikniony moment
spotkania nowo przybyłej z oczekującym na nią Hakemem bin Abdul Haidarem.

- Jakże się miewa ostatnio twoja rodzina? - spytała Rasha po drodze.
- Dziękuję, mój ojciec i moi bracia miewają się ostatnio całkiem dobrze -

odpowiedziała Zara, posługując się zdawkową, grzecznościową formułką.

- Było nam ogromnie przykro usłyszeć o przedwczesnej śmierci twojej matki -

stwierdziła Rasha z głębokim westchnieniem.

Nawet w to nie wątpię, pomyślała z goryczą i bolesną rezygnacją Zara. Gdyby mama

ż

yła, wszystko z pewnością potoczyłoby się inaczej, zupełnie inaczej, bo przecież mama na

pewno powstrzymałaby mojego ojczyma przed podjęciem tej bezsensownej decyzji. A tak, po
jej śmierci, ojczym, Kadar bin Abu Salman, zdecydował się złożyć mnie jako ofiarę na
ołtarzu swoich politycznych ambicji.

background image

- Było nam niesamowicie przykro. Naprawdę! - powtórzyła Rasha, przerywając

przedłużające się kłopotliwe milczenie.

- Bardzo mi mojej mamy brakuje - odezwała się zdławionym głosem Zara. - Odkąd

moja najbliższa rodzina jest niepełna...

- Teraz już my, to znaczy mój mąż i ja, będziemy twoją najbliższą rodziną - stwierdziła

zdecydowanie Rasha, nie pozwalając jej dokończyć zdania.

Nie bardzo wiedząc, co powiedzieć na te kategoryczne słowa królewskiej małżonki,

Zara na wszelki wypadek zachowała milczenie i nie wyraziła opinii na temat swojego
przymusowego wejścia w koligacje z rodziną Hakema bin Abdul Haidara. Spojrzała tylko z
ukosa na idącą obok niej Rashę.

Oto kobieta prawdziwie piękna i w pełnym tego słowa znaczeniu ponętna! - pomyślała.

Zmysłowe wydatne usta, duże migdałowe oczy, kruczoczarne gęste włosy, cudowna
złotooliwkowa karnacja i kuszące, zaokrąglone kształty, jakich ja nie mam i nigdy w życiu
nie będę miała.

Z faktu, że jej typ urody zdecydowanie odbiega od ideału uznawanego w Rahmanie,

zdała sobie sprawę już w wieku dwunastu lat. Wtedy była smukłą, zielonooką i złotowłosą
dziewczynką. Nie przejmowała się tym jednak dotychczas ani trochę, bo ze swego wyglądu
miała ten jeden przynajmniej pożytek, że nie odpowiadała kolejnym mężczyznom, którym
ojczym, Kadar bin Abu Salman, był skłonny oddać ją za żonę.

Myślała, że już zawsze tak będzie.
Uważała, że na jej szczęście nigdy nie będzie odpowiadała żadnemu rahmańskiemu

mężczyźnie, za którego ojciec zechce ją wydać, a którego ona nie ma najmniejszej ochoty
poślubić! Aż do chwili gdy...

- Mój mąż, król Hakem bin Abdul Haidar, czeka na nas w swoich apartamentach -

odezwała się Rasha, przerywając milczenie. - Wybieramy właśnie prezent urodzinowy dla
jego kuzyna, szejka.

- Prezent dla szejka - powtórzyła machinalnie Zara, wyrwana przez królewską

małżonkę z dość głębokiego zamyślenia.

- Tak, dla szejka Malika Haidara, bliskiego kuzyna mojego męża. Ty go chyba nie

pamiętasz z dawnych lat, prawda? - zapytała Rasha.

Zara w istocie nie pamiętała szejka Malika, niemniej jednak doskonałe wiedziała o jego

istnieniu. Często słyszała w swoim rodzinnym domu, jak mówiono o nim, że jest
pozbawionym honoru człowiekiem, złym księciem, który chce zniszczyć królestwo Rahmanu,
a także zrujnować jej ojczyma Kadara bin Abu Salmana i wszystkie jego dzieci, cały ród. Z
powtarzanych konspiracyjnym szeptem opowieści wiedziała, że jest bezwzględnym,
cynicznym mordercą i w ogóle prawdziwym nieszczęściem całego królestwa.

- Szejk Malik Haidar, kuzyn króla Hakema, był chyba niegdyś pretendentem do

rahmańskiego tronu, czy tak? - rzuciła ostrożnie, nie chcąc niepotrzebnie ujawniać niczego
więcej ze swej wiedzy o szejku Maliku.

- Owszem. Jako książę krwi, pierworodny syn i jedyny męski potomek poprzedniego

króla, był po przedwczesnej śmierci swego ojca pierwszym w kolejności pretendentem

- uściśliła Rasha. - Na szczęście jednak dobrowolnie zrezygnował z ubiegania się o

tron.

- Na szczęście zrezygnował. - Zara znowu machinalnie powtórzyła słowa swojej

rozmówczyni.

- Tak, na szczęście dla mnie, bo gdyby nie zrezygnował, to byłabym teraz jego żoną, a

nie żoną Hakema - wyjaśniła Rasha. - A zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym
być żoną kogokolwiek innego niż Hakem. Jakiegokolwiek innego mężczyzny - dodała.

Szczęśliwa z niej kobieta, skoro prawdziwie kocha mężczyznę, za którego wydano ją za

mąż, a nawet wręcz go uwielbia! - pomyślała Zara z odrobiną rozżalenia i trudnej do

background image

stłumienia zazdrości. Po czym, przypomniawszy sobie raz jeszcze wszystkie straszliwe
opowieści o złym szejku, zasłyszane w rodzinnym domu, zapytała tyleż zdziwiona, co
strwożona:

- Dlaczego twój mąż wysyła Malikowi prezenty? Rasha uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nie powinnaś bezkrytycznie wierzyć we wszystko, co być może mówiono ci na jego

temat - stwierdziła.

- Nie zapominaj, że król Hakem i szejk Malik, jako najbliżsi kuzyni, pozostają w

dobrych, prawdziwie braterskich stosunkach.

- Myślałam, że szejk Malik wyemigrował za granicę i na zawsze opuścił kraj -

odezwała się Zara.

- Owszem. Żeby zapewnić krajowi pokój, a ludziom bezpieczeństwo i pomyślność,

szejk Malik dobrowolnie zrezygnował z królewskiego tronu i przeniósł się na stałe do Stanów
Zjednoczonych. Król Hakem dość często go tam odwiedza.

- Doprawdy? - rzuciła ze zdziwieniem Zara.
Nie zdołała jednak powiedzieć już nic więcej, ponieważ akurat w tym momencie

znalazły się przed masywnymi ozdobnymi drzwiami. Rasha gestem dłoni, pełnym
prawdziwie królewskiej godności, nakazała jej otworzyć. Zara posłusznie nacisnęła złotą,
misternie rzeźbioną klamkę. Nieśmiało, ostrożnie uchyliwszy odrzwia, przepuściła Rashę
przodem, po czym wsunęła się za nią do środka.

Znalazły się w obszernej pałacowej komnacie, bez porównania większej niż ta, w której

się wcześniej spotkały, ale równie jasnej, przesyconej słońcem.

Król Hakem bin Abdul Haidar siedział w ustawionym na środku komnaty fotelu i w

skupieniu przyglądał się sześciu młodym, urodziwym kobietom, stojącym przed nim w
karnym, nieruchomym szeregu.

Rasha podeszła do niego i odezwała się półgłosem:
- Ona już tu jest.
Zara zatrzymała się tuż przy drzwiach i tak, jak ją uczono w domu, natychmiast uklękła

z pochyloną nisko głową i wzrokiem wbitym w marmurową posadzkę. Nie widziała więc,
tylko po trosze słyszała, a po trosze domyślała się, że król Hakem bin Abdul Haidar wstaje z
fotela i krocząc bez pośpiechu, z prawdziwie monarszą godnością, podchodzi do niej.

- Powstań, Zaro! - rozkazał, zatrzymawszy się w niewielkiej odległości, na tyle blisko,

ż

e widziała już czubki jego butów.

Posłusznie podniosła się z klęczek.
- Odsłoń oblicze! - polecił. - Czy nie powiadomiono jej jeszcze do tej pory - zwrócił się

z zapytaniem do żony - że nie wymagam od kobiet noszenia kwefu i zasłaniania twarzy tu, w
murach mojego pałacu?

- Ona nosi kwef, bo Kadar bin Abu Salman, jej ojciec, tego od niej wymaga - wyjaśniła

Rasha. - Jest bardzo surowy i rygorystycznie przestrzega tradycji - dodała.

- Rozumiem - mruknął Hakem, kiwając głową. I zaczął uważnie przyglądać się Zarze,

która zdążyła już odrzucić do tyłu gęsty czarny woal, jeszcze przed chwilą całkowicie
przesłaniający jej twarz.

Miała jasną, a nawet bardzo jasną, alabastrową cerę, duże zielone oczy i dość długie,

lekko kręcone złociste włosy. Ponieważ w pustynnym królestwie Rahmanu panował
zastarzały przesąd, że wszystkie blondynki są z natury skłonne do niezbyt moralnego
prowadzenia się, te złociste pukle w większym jeszcze stopniu niż smukła, dziewczęco
wiotka sylwetka, chroniły ją przed niechcianym zamążpójściem. To znaczy - do tej pory ją
chroniły.

- Zara, czy ty zgodziłaś się na to małżeństwo? - zapytał król.
- Czcigodny panie! Mój ojczym wyjaśnił mi, że powinnam się zgodzić z radością i

wdzięcznością - odparta dyplomatycznie.

background image

- A co do twoich pragnień?
- Moi najbliżsi, ojczym i przyrodni bracia, pragną dla mnie prawdziwego szczęścia,

czcigodny panie. Mam już skończone dwadzieścia lat, moja matka nie żyje od roku. To
małżeństwo jest dla mnie uśmiechem losu i zaszczytem, jakiego absolutnie nie wolno mi
odrzucić. Jest to pogląd całej mojej rodziny, to znaczy ojczyma i pięciu przyrodnich braci -
dodała gwoli uściślenia.

Król Hakem ponownie pokiwał głową.
- A co dzieje się z twoją amerykańską rodziną, Zaro? - zainteresował się

nieoczekiwanie. - Kogo masz w Stanach Zjednoczonych ze strony zmarłego ojca?

- Z tego, co wiem od mojej zmarłej matki, czcigodny panie, mam tam tylko jego ciotkę,

która zresztą być może już nie żyje - odpowiedziała.

- A ze strony matki?
- Mam babkę, która nie chciała znać mojej matki od chwili jej ślubu z Kadarem i

zerwała z nią wszelkie kontakty.

Król Hakem w zamyśleniu pokiwał głową po raz trzeci.
- Co będzie, jeżeli ją odeślę? - zwrócił się po chwili milczenia z pytaniem do żony.
- Kadar bin Abu Salman poczyta to sobie za śmiertelną obrazę - odparła bez

zastanowienia Rasha.

- I ze złości wyda mnie za swojego owdowiałego wuja, czcigodny panie - wtrąciła

Zara, nie zdoławszy się opanować i zachować milczenia. - Za swego owdowiałego
siedemdziesięcioletniego wuja!

Król Hakem bin Abdul Haidar pokiwał ze zrozumieniem głową i uśmiechnął się

dobrotliwie.

- A ty nie chcesz być żoną starca? - zapytał.
- Nie chcę, czcigodny panie - odpowiedziała Zara.
- Już wolisz być drugą żoną króla, chociaż on wcale jej nie potrzebuje, bo z całego

serca kocha swoją pierwszą żonę? - Hakem postawił kolejne pytanie, spoglądając przy tym z
ogromną czułością i bezgraniczną miłością na Rashę.

- Z dwojga złego już wolę! - szepnęła Zara.
I uzmysłowiwszy sobie, niestety poniewczasie, że popełniła niewybaczalną gafę, padła

znowu na kolana, aby pokorną postawą złagodzić, na ile tylko to będzie możliwe, słuszny
królewski gniew.

W pełnej napięcia ciszy, jaka zapanowała w komnacie, poszczególne sekundy zdawały

się ciągnąć niczym godziny. Nieskończenie długo czekała więc wylękniona Zara na reakcję
króla Hakema, spodziewając się, że na jej pochyloną nisko głowę spadną lada moment
prawdziwe gromy. Ostatecznie doczekała się jednak tylko... gromkiego śmiechu!

- Jak widzę i słyszę, niesamowicie rezolutna z ciebie dziewczyna! Umiesz dokonać

właściwego wyboru z dwu możliwości - stwierdził rozbawiony król. - Dlatego wstań teraz...

Zara posłusznie podniosła się z klęczek.
- ...i spróbuj rozwiązać nieco trudniejsze zadanie, dokonując właściwego wyboru

spośród aż sześciu możliwości - dokończył przerwane zdanie Hakem.

- To znaczy, czcigodny panie? - Speszona Zara, mimo wrodzonej bystrości umysłu, nie

zdołała samodzielnie rozszyfrować królewskich oczekiwań.

- To znaczy pomóż mi wyszukać pośród zgromadzonych tu sześciu kobiet - król

wskazał na nieruchomy szereg orientalnych piękności - tę najodpowiedniejszą dla mego
kuzyna, szejka Malika Haidara, jako prezent z okazji jego przypadających już niebawem
okrągłych trzydziestych urodzin.

- Zamierzasz wysłać swemu kuzynowi w urodzinowym prezencie kobietę, czcigodny

panie? - zdumiała się Zara.

background image

- Z innych dóbr tego świata ma on już chyba wszystko - rzekł filozoficznym tonem król

Hakem. - A że tam, na obczyźnie, w dalekiej Ameryce, w Kalifornii, z pewnością czuje się
trochę samotny, powinien się ucieszyć z towarzystwa urodziwej kobiety, pochodzącej na
dodatek z jego rodzinnego kraju i posługującej się jego ojczystą mową, a nie tylko językiem
angielskim.

- Ale czy ona, czcigodny panie... ta kobieta, którą ewentualnie wybiorę... czy ona

również będzie się cieszyła z wyjazdu z rodzinnego kraju do dalekiej i obcej Ameryki? I jak
ona będzie się czuła w roli prezentu dla szejka, którego nawet nie zna? - Zara wciąż była
pełna wątpliwości.

- Wszystkie te piękne i mimo młodego wieku już doświadczone w miłosnym kunszcie

kobiety zgłosiły się do pałacu dobrowolnie, odpowiadając na mój apel. Sądzę, że poczytują
sobie za honor możliwość ukojenia tęsknoty królewskiego kuzyna - wyjaśnił Hakem. - Szejka
Malika wprawdzie nie znają i nigdy nie widziały go na oczy, niemniej jednak wiedzą
doskonale ze słyszenia, że jest on wyjątkowo przystojnym mężczyzną.

- A ja słyszałam... - nieopatrznie odezwała się Zara, natychmiast jednak speszona

umilkła.

Król Hakem bin Abdul Haidar zmarszczył czoło, nastroszył groźnie brwi i zmierzył ją

przenikliwym spojrzeniem czarnych, roziskrzonych oczu.

- Domyślam się, Zaro, co mogłaś słyszeć w domu swego ojczyma Kadara bin Abu

Salmana na temat szejka Malika Haidara, mojego najbliższego kuzyna - stwierdził.

- Tutaj, w pałacu Haidar, gdzie jako książę krwi przyszedł na świat i mieszkał przez

pierwszych dwadzieścia lat swojego życia, aż do chwili wyjazdu do Ameryki, radzę ci jednak
zapomnieć o wszystkich tych złośliwych pomówieniach i wierutnych kłamstwach. Czy
wyraziłem się dość jasno?

- Tak, czcigodny panie - potwierdziła skwapliwie.
- No więc nie ociągaj się już dłużej, tylko wybieraj! - rozkazał król. - Jedną z tych

sześciu urodziwych niewiast, jako prezent dla szejka!

Zara postąpiła kilkanaście kroków i stanęła naprzeciwko szeregu atrakcyjnych

rahmańskich kobiet, oczekujących w bezruchu na jej decyzję. Król Hakem bin Abdul Haidar
wymienił kolejno ich imiona, a ona po krótkim namyśle wskazała - rozmyślnie wskazała - na
tę najmłodszą i najszczuplejszą, imieniem Matana. Wskazała na tę kobietę zatem, która
najbardziej była do niej podobna, przynajmniej jeżeli chodzi o sylwetkę.

Niespodziewanie przyszło jej bowiem do głowy, że z dwu możliwości można niekiedy

wybrać... tę trzecią! A z sześciu kobiet, gotowych odegrać rolę urodzinowego prezentu dla
szejka - tę siódmą.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
San Francisco, Kalifornia
- Dziękujemy ci, że zechciałeś nas przyjąć, czcigodny książę.
Dwaj smagli, czarnoocy i czarnowłosi mężczyźni, ubrani w tradycyjne szaty królestwa

Rahmanu - długie do ziemi luźne białe koszule i białe turbany, haftowane złotem na znak, że
noszący je przynależą do królewskiego dworu - wsunęli się do gabinetu i zatrzymawszy się
tuż przy drzwiach, równocześnie, jak na dany znak, pokłonili się w pas.

- Bądź pozdrowiony, czcigodny książę - wypowiedział w rahmańskim języku

powitalną formułę pierwszy z nich, nieco wyższy i tęższy

A drugi, drobniejszy i sądząc z powierzchowności, trochę młodszy, uzupełnił powitanie

prezentacją:

- Ja jestem Ali, a to Dżamil, do twoich usług, czcigodny książę. Jesteśmy wysłannikami

króla Hakema.

Szejk Malik Haidar, przystojny mężczyzna o typowo orientalnej urodzie, a zatem,

podobnie jak obydwaj przybysze, smagły, czarnowłosy i czarnooki - ubrany jednak nie w
rahmańską szatę, tylko w klasyczny garnitur amerykańskiego biznesmena - skinął głową w
odpowiedzi na ich głęboki ukłon. Po czym uniósł się zza biurka i odezwał się uprzejmym, ale
naznaczonym pewną rezerwą tonem, jakim zapewne zazwyczaj prowadził wstępne rozmowy
o interesach:

- Miło was widzieć, Ali i Dżamilu. Z czym do mnie przybywacie?
- Ze specjalną przesyłką od jego królewskiej wysokości Hakema bin Abdul Haidara -

odpowiedział Ali.

- To znaczy z prezentem urodzinowym dla ciebie, czcigodny książę, od króla Rahmanu

- uściślił Dżamil.

Szejk Malik uśmiechnął się z zadumą.
Kuzyn Hakem, na rzecz którego przed dziesięciu laty dobrowolnie zrzekł się tronu,

przysyłał mu corocznie w dowód wdzięcznej pamięci o tym wielkodusznym geście jakiś
cenny, ale całkowicie nieprzydatny podarunek. Na przykład kosztowny klejnot, którym jako
pan Haidar, amerykański biznesmen, nigdy potem nie miał okazji się przyozdabiać. Albo
orientalne dzieło sztuki, którego nigdy potem nie eksponował ani w swoim śródmiejskim
biurze, ani w położonej na przedmieściach San Francisco prywatnej rezydencji. Nie chciał, by
budziło w nim bolesną tęsknotę za utraconą bezpowrotnie ojczyzną.

- Jakiż to prezent? - zapytał, nie tyle z zaciekawienia przesyłką, ile przez kurtuazję dla

ofiarodawcy i jego niezwykle przejętych swoją rolą wysłanników, przybyłych z urodzinowym
podarunkiem z drugiego końca świata.

- Jeśli pozwolisz, czcigodny książę, to zamiast odpowiadać na to pytanie, za chwilę go

tutaj przyniesiemy i zaprezentujemy jako niespodziankę, zgodnie ze szczegółowymi
instrukcjami przekazanymi nam przez jego królewską wysokość Hakema bin Abdul Haidara -
odezwał się Ali.

- Prezent jest dość pokaźny, czcigodny książę, więc nie chcieliśmy wchodzić z nim do

biura bez twojego uprzedniego zezwolenia i zostawiliśmy go w wynajętym samochodzie
bagażowym, który stoi na parkingu przed budynkiem - dodał gwoli dokładniejszego
wyjaśnienia Dżamil.

Szejk Malik roześmiał się.
- Gdybym nawet wcześniej nie był zainteresowany tym królewskim prezentem, to w tej

chwili już na pewno nie zdołałbym poskromić ciekawości - stwierdził. - Dlatego idźcie i jak
najprędzej wracajcie!

Ali i Dżamil ponownie się pokłonili, po czym wyszli, a właściwie wybiegli z gabinetu

pośpiesznym truchcikiem. Szejk Malik ruszył za nimi, dotarł jednak tylko do otwartych

background image

drzwi, w których się zatrzymał, by polecić urzędującej w przyległym frontowym pokoju
sekretarce:

- Proszę nie przełączać do mnie przez najbliższą godzinę żadnych telefonów, Alice. A

kiedy znów zjawią się ci dwaj dżentelmeni z Rahmanu, proszę podać do mojego gabinetu trzy
kawy.

Dżentelmeni zjawili się niebawem, z wyraźnie widocznym wysiłkiem dźwigając na

ramionach zwinięty luźno w gruby rulon dywan. Z komicznie tajemniczymi minami położyli
go na podłodze pośrodku gabinetu i powoli zaczęli rozwijać.

Oczom księcia najpierw ukazał się misterny orientalny wzór wielobarwnego kobierca,

pracowicie utkany przez najznakomitszych rahmańskich mistrzów, a na koniec... rahmańska
kobieta spowita w powłóczystą szatę, osłaniającą ją od stóp po sam czubek głowy, łącznie z
twarzą!

Uwolniona z rulonu kobieta natychmiast zerwała się na równe nogi.
- Ci dwaj dranie nie uprzedzili mnie, że będę tak zapakowana! - jęknęła. - O mało się

nie udusiłam w tym nagrzanym samochodzie, zawinięta w tę przeklętą wełnę!

Otrząsnęła się, chcąc jakoś uporządkować na sobie zmiętą w czasie nietypowego

transportu szatę z cieniutkiej bawełnianej tkaniny. Tkanina owa - rodzaj muślinu - była czarna
i całkiem przezroczysta. Osłaniała więc ciało kobiety na tyle tylko, by jeszcze bardziej
pobudzić pożądliwe zainteresowanie każdego patrzącego na nią mężczyzny.

Zaskoczony niezwykłym prezentem szejk Malik musiał zrobić z wrażenia trudną do

jednoznacznego zinterpretowania minę, bo Ali, zerknąwszy ostrożnie w jego stronę, spytał z
obawą:

- Czyżbyś nie był, czcigodny książę, zadowolony z urodzinowego podarunku od jego

królewskiej wysokości Hakema bin Abdul Haidara?

A Dżamil, nie czekając na odpowiedź, dodał szybko:
- Jeśliby tak było, czcigodny książę, to zostaliśmy upoważnieni przez króla Hakema do

odwiezienia tego podarunku... to znaczy tej kobiety, oczywiście już bez kobierca... z
powrotem do Rahmanu.

- Ależ, nie ma mowy! - wykrzyknął energicznie szejk, opanowawszy się błyskawicznie

i odzyskawszy dawny kontenans. - Złóżcie królowi Hakemowi moje stokrotne podziękowanie
za jego niezwykłą hojność, a prezent zostawcie w spokoju.

Ali i Dżamil skłonili się, potwierdzając w ten sposób bez słów, że książęca wola

zostanie przez nich w całej rozciągłości spełniona.

Kobieta w czerni również pochyliła się w ukłonie. I akurat w momencie, gdy cała

egzotyczna trójka gięła się czołobitnie przed szejkiem, do gabinetu wkroczyła sekretarka z
kawą. Nie bardzo pojmując, w jaki to magiczny sposób z trzech obecnych dotychczas w
gabinecie osób zrobiły się nagle cztery, w tym jedna płci żeńskiej, wykrztusiła:

- Czy mam... podać... jeszcze jedną... dodatkową filiżankę, panie Haidar?
- Dziękuję, Alice, nie trzeba - odparł łagodnym tonem szejk Malik. - Proszę raczej

zaprowadzić tych dwu dżentelmenów - wskazał na Alego i Dżamila - do sali konferencyjnej i
tam w moim zastępstwie wypić z nimi kawę, którą pani przygotowała.

- Rozumiem, panie Haidar.
- A mnie proszę zostawić sam na sam z tą młodą osobą, która przybyła z Rahmanu w

tym oto „latającym dywanie". - Wskazał z lekkim uśmiechem na efektowny wielobarwny
kobierzec. - Ta młoda kobieta przybyła do San Francisco aż z Rahmanu jako mój prezent
urodzinowy od mego kuzyna, króla Hakema bin Abdul Haidara - dodał gwoli wyjaśnienia.

- Rozumiem, panie Haidar - powtórzyła sekretarka, kobieta dobrze już po

pięćdziesiątce. - Wszystko rozumiem.

Wyraz jej twarzy świadczył jednak o tym, że w istocie nie rozumiała niczego, a co

najwyżej przyznawała w duchu swemu pracodawcy prawo do egzotycznych obyczajów. Tak

background image

czy inaczej, zachowując profesjonalną powściągliwość, nie próbowała jednak dowiedzieć się
niczego poza tym, co szejk sam zdecydował się jej wyjawić. I zgodnie z poleceniem
wyprowadziła z gabinetu Alego i Dżamila, zabierając tacę z filiżankami i kawą i dokładnie
zamykając za sobą drzwi.

Szejk Malik Haidar pozostał sam na sam ze spowitą w czerń kobietą.
- Podejdź bliżej - polecił jej, najpierw po angielsku, a potem, na wypadek gdyby nie

rozumiała tego języka, w rodzimej mowie królestwa Rahmanu.

Posłusznie postąpiła kilka drobnych, trochę niepewnych kroków w jego stronę.
- Odsłoń twarz.
Kobieta westchnęła głęboko, jakby w obawie, że widok jej oblicza może szejka

zaskoczyć, a nawet wręcz zdeprymować, po czym energicznym, po trosze desperackim
gestem zrzuciła gęsty czarny welon, osłaniający ją od czubka głowy po ramiona.

Miała świetliste zielone oczy i kruczoczarne włosy, dziwnie kontrastujące z jasną, a

nawet bardzo jasną, alabastrową karnacją.

- Pochodzisz z Rahmanu? - zapytał szejk, spoglądając na nią przenikliwie spod lekko

zmarszczonych brwi.

- Tak, czcigodny książę, z Rahmanu. A dokładnie, z południowej prowincji -

odpowiedziała, wyraźnie zdenerwowana.

- To znaczy stamtąd, gdzie wszechwładnie rządzi niejaki Kadar bin Abu Salman?
Kiedy kobieta pochyliła się w niskim ukłonie, udzielając w ten sposób bez słów

potwierdzającej odpowiedzi na zadane jej pytanie, spostrzegawczy szejk zauważył, że jej
kruczoczarne pukle to... najzwyklejsza i to dość tandetna peruka!

- Dlaczego kryjesz przede mną swoje prawdziwe włosy, kobieto? - rzucił dość ostro.
- Bo moje prawdziwe włosy są jasnoblond, czcigodny książę! - jęknęła zakłopotana,

zrywając z głowy perukę.

W złocistym obramowaniu włosów subtelna uroda jej twarzy zajaśniała naturalnym,

pełnym, wspaniale harmonijnym blaskiem.

- Jesteś niezwykle piękna - stwierdził szejk. Kobieta zarumieniła się, zawstydzona

nieoczekiwanym komplementem.

- I jak widzę, bardzo młoda - dodał Malik. W milczeniu skłoniła się po raz kolejny.
- Ale wyglądasz raczej na Amerykankę niż na mieszkankę orientalnego Rahmanu.
Na te słowa delikatny rumieniec na twarzy kobiety przeszedł, najwyraźniej pod

wpływem zdenerwowania, w ognisty pąs.

- Jestem dziewczyną z Rahmanu, czcigodny książę, z południowej prowincji! -

zdławionym głosem zapewniła szejka. - Na imię mam Zara. Król Hakem bin Abdul Haidar
przysłał mnie tu do ciebie do Ameryki jako urodzinowy prezent.

- No dobrze już, dobrze... - mruknął pojednawczym tonem Malik. - Znasz angielski?
Zara skinęła głową.
- Więc powtórz w tym języku to samo, co powiedziałaś przed chwilą.
Angielszczyzna Zary okazała się bezbłędna, wręcz doskonała, nieznacznie tylko

zabarwiona obcym akcentem.

- Zadziwiasz mnie - stwierdził szejk.
- Staram się, panie - odezwała się rezolutnie. - Urodzinowy królewski prezent powinien

przecież być zadziwiający!

- Cóż, racja - przyznał.
Zmierzył Zarę raz jeszcze przenikliwym wzrokiem.
Nie był tego do końca pewien, ale odniósł wrażenie, że poza egzotyczną czarną szatą z

leciutkiej niczym mgiełka bawełny nie ma na sobie niczego więcej, żadnych dodatkowych
osłon, kryjących łono, pośladki i biust, żadnej bielizny. Z całą pewnością nie miała też butów
na nogach.

background image

- Jak na pobyt w Ameryce, nie jesteś najlepiej wyposażona - zauważył z lekka

ironicznie, starając się zachować dystans, utrzymać temperament na wodzy i nie poddać się
zbyt wcześnie zmysłowej gorączce. - Dywan, peruka, welon i ta półprzezroczysta orientalna
kreacja to trochę za mało. Trzeba ci będzie sprawić jakąś garderobę, żebyś nie wzbudzała
niepotrzebnej sensacji w San Francisco.

- Och, czcigodny książę! - wykrzyknęła Zara, uradowana faktem, że Malik

najwyraźniej akceptuje ją jako urodzinowy prezent i decyduje się zatrzymać ją w Stanach
Zjednoczonych na dłużej. - Jesteś po prostu cudowny w swojej wspaniałomyślności!

- Więc mnie pocałuj - zarządził szejk. Posłusznie ruszyła w jego stronę, ale nagle

zatrzymała się i wyraźnie zawstydzona, nie wiedziała, co powinna zrobić.

- Nie udawaj, że nie potrafisz - mruknął zniecierpliwiony Malik. - Przecież król Hakem

nie przysłałby mi z drugiego końca świata w urodzinowym prezencie kobiety, która nie
byłaby odpowiednio doświadczona w miłosnym kunszcie.

Zara zarumieniła się, po czym głęboko westchnęła i na chwiejnych nogach podeszła

blisko do szejka Malika.

Pokonawszy dystans, jaki ją dzielił od mężczyzny, któremu została ofiarowana w

urodzinowym prezencie, musiała jeszcze pokonać własne skrępowanie. Nie mając innego
wyjścia, zdobyła się jednak i na to. Przymknęła oczy, zarzuciła szejkowi ręce na szyję,
przywarła do niego całym ciałem i z prawdziwie straceńczą brawurą wpiła się wargami w
jego gorące usta.

W pierwszym momencie powodował nią tylko strach. Bała się, że jeśli nie zadowoli

Malika, nie spełni jego żądania i wszystkich jego oczekiwań, to odeśle ją z powrotem pod
kuratelą Alego i Dżamila tam, skąd przybyła, czyli do królestwa Rahmanu, na monarszy dwór
swego kuzyna Hakema bin Abdul Haidara.

Hakem zaś, najsłuszniej rozgniewany tym, że potajemnie zastąpiła Matanę w roli

prezentu urodzinowego dla szejka i bez jego królewskiej zgody opuściła pałac, udając się do
dalekiej Ameryki, nie zechce jej już za drugą po Rashy małżonkę, tylko natychmiast odeśle ją
do ojczyma, Kadara bin Abu Salmana.

A rozgniewany Kadar natychmiast za karę wyda ją za lubieżnego i pokracznego starca z

pustynnej osady, swego owdowiałego siedemdziesięcioletniego wuja. I wobec takiego obrotu
spraw jej pielęgnowane już od wielu lat dwa wielkie marzenia - o zaznaniu prawdziwej
miłości oraz o odwiedzeniu Stanów Zjednoczonych, rodzinnego kraju zmarłej matki i
odnalezieniu nieznanych amerykańskich krewnych - nigdy się już nie spełnią!

W obawie przed tak fatalnym zakończeniem ryzykownej eskapady Zara zdecydowała

się na mniejsze zło, czyli na pocałunek z szejkiem. Wprawdzie pod wpływem zasłyszanych w
dzieciństwie pełnych grozy opowieści szejk Malik budził w niej lęk, był jednak naprawdę
przystojnym mężczyzną i miał zaledwie trzydzieści lat.

Chcąc odegrać jak najlepiej rolę kobiety doświadczonej w sztuce miłości, przywarła do

niego całym ciałem, wpiła się wargami w jego usta... i wtedy poczuła nagle, ku własnemu
zdumieniu, że zaczyna dziać się z nią coś dziwnego. Opuszcza ją dotychczasowa niepewność!
To, co uważała jeszcze przed chwilą jedynie za przykry obowiązek, staje się dla niej coraz
intensywniejszą przyjemnością, a jej dotychczasowe skrępowanie, onieśmielenie i
zawstydzenie przeradza się nagle w gwałtowną, niepohamowaną namiętność, w zmysłową
rozkosz!

Szejk, zorientowawszy się bez trudu, że nie jest mu niechętna, objął ją ramionami i

przycisnął do siebie jeszcze mocniej. A po chwili, ciągle złączony z nią w gorącym
pocałunku, zaczął wędrować wprawnymi dłońmi po jej gibkim ciele, szukając miejsc
szczególnie wrażliwych na dotyk i odnajdując je z zadziwiającą łatwością.

Szlak jego pieszczot biegł z początku w dół, od ramion Zary, poprzez jej plecy, ku

wypukłościom pośladków. Następnie zmienił kierunek, aby minąwszy biodra, skierować się

background image

w górę, ku raczej drobnym, ale cudownie osadzonym i zadziwiająco jędrnym piersiom. A
później znowu zszedł w dół, dążąc, przez płaski brzuch i kształtny pępek, prosto ku miejscu,
w którym czuła najsilniejszy, najintensywniejszy, ale zarazem najsłodszy i najbardziej
obezwładniający napór namiętności. .

Drżała z przejęcia niczym z zimna, choć jednocześnie czuła, jak całe jej ciało wypełnia

gwałtowny, rozbuchany ogień. Brakowało jej tchu, a serce biło w jej piersi z siłą i
częstotliwością werbla. Poddając się woli mężczyzny, który trzymał ją w ramionach i
doprowadzał śmiałymi, wyrafinowanymi pieszczotami na skraj ekstazy, na granicę miłosnego
szaleństwa, traciła coraz bardziej zdolność kontrolowania sytuacji i panowania nad sobą.

I właśnie obawa, że już za chwilę pogrąży się całkowicie w otchłani namiętności, podda

się zmysłom i nie będzie zdolna do jakichkolwiek rozsądnych poczynań - a w ten sposób być
może zaprzepaści szansę uzyskania pomocy szejka w realizacji jej amerykańskich planów -
otóż ta właśnie obawa nakazała jej pohamować się resztkami sił i podjąć rozpaczliwą próbę
powstrzymania mężczyzny przed ostatecznym szturmem i dokonaniem łatwego, nazbyt
łatwego, miłosnego podboju.

- Czcigodny książę, proszę cię, przestań! - szepnęła nieśmiało.
O dziwo, prośba została spełniona!
Szejk Malik Haidar oderwał gorące usta od jej warg i zdjął rozpaloną dłoń z jej łona.
A po chwili odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętych ramion i spojrzawszy jej

głęboko w oczy, z lekkim, melancholijnym nieco westchnieniem stwierdził:

- Masz rację, niezwykła dziewczyno. Dochodząc przedwcześnie do punktu, w którym

nie będziemy się mogli już powstrzymać, uchybimy dobrym obyczajom i... pozbawimy się
niewątpliwej przyjemności oczekiwania na najwyższą rozkosz. A zatem uchybimy również
regułom sztuki miłości!

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Bez względu na to, jakimi pobudkami kierował się szejk, Zara była mu głęboko

wdzięczna. Nie ukrywała tego. Cofnąwszy się o pół kroku, wciąż jeszcze podniecona,
rozgorączkowana,

a

równocześnie zaskoczona i skonsternowana niespodziewaną

gwałtownością własnej reakcji na jego pieszczoty, skłoniła się i szepnęła:

- Dziękuję ci, czcigodny...
- Mów mi po prostu Malik - zaproponował, przerywając jej. - Albo pan Haidar, jeśli tak

wolisz. Jesteśmy przecież w demokratycznej Ameryce, a nie w naszym królestwie. Tu nie
obowiązują rahmańskie formułki grzecznościowe i książęce tytuły. Tu wszystko jest znacznie
łatwiejsze i prostsze. Przekonasz się, gdy poznasz ten kraj.

- A będę mogła... Malik? - spytała Zara, chcąc się upewnić co do jego intencji. - Będę

mogła choć trochę poznać Amerykę?

- Skoro już tutaj jesteś, to moim zdaniem nawet powinnaś, bo Ameryka to naprawdę

ciekawy kraj - odpowiedział. - Spróbuję ci w tym pomóc. Czy jest coś, co szczególnie
chciałabyś zobaczyć w San Francisco albo gdzieś indziej w Kalifornii? A może chciałabyś
pojechać również dalej, poza granice stanu?

- Och, Malik! Ja chciałabym zobaczyć wszystko i pojechać wszędzie! - wykrzyknęła.
Szejk roześmiał się i żartobliwie pogroziwszy jej palcem, powiedział z leciutką

przyganą w głosie:

- Ejże, Zara! Ty chyba tylko dlatego zdecydowałaś się tu do mnie przyjechać jako

urodzinowy prezent, że byłaś ciekawa Ameryki.

- Nie, nie, Malik! - zaprzeczyła energicznie. - Ameryka intrygowała mnie, to prawda.

Ale ty również. Ty przede wszystkim!

- Chciałaś mnie poznać? - zapytał szejk.
- Oczywiście!
- A słyszałaś coś o mnie tam, w królestwie Rahmanu? Speszona Zara milczała przez

chwilę, nie bardzo wiedząc,

jak w dyplomatyczny sposób powinna odpowiedzieć.
Nie mogła przecież wyjawić Malikowi, że od dzieciństwa słuchała pełnych grozy

opowieści o nim, jako o złym księciu, który chciał zniszczyć całe królestwo Rahmanu, a
zwłaszcza jego południową prowincję, zarządzaną przez Kadara bin Abu Salmana. Nie mogła
wyjawić mu, że w domu jej ojczyma nazywano go nieszczęściem Rahmanu i konspiracyjnym
szeptem oskarżano o morderstwo Dżeba, szóstego z jej przyrodnich braci, który - wedle
oficjalnej wersji wydarzeń - zginął przed laty w tragicznym wypadku samochodowym,
spowodowanym przez nieznanego sprawcę.

- Słyszałam - odezwała się w końcu, starannie, niezwykle ostrożnie dobierając słowa -

ż

e mogłeś zostać królem Rahmanu, ale ustąpiłeś tron Hakemowi.

- A wiesz może, dlaczego?
- Ponoć dlatego, że chciałeś zapewnić krajowi pokój
- odpowiedziała.
Szejk z powagą skinął głową.
- Zgadza się! Masz o mnie właściwe informacje - potwierdził. Po czym zapytał: - I

pewnie ciekawa byłaś, jak żyję tu w Ameryce, już nie jako książę krwi, tylko jako zwyczajny
biznesmen, prawda?

- Raczej byłam ciekawa, jaki jesteś jako mężczyzna
- odpowiedziała Zara. - Czy naprawdę aż tak przystojny, jak mówiono o tobie w

Rahmanie - dodała z nieśmiałym uśmiechem.

- I co? - wyraźnie zainteresował się szejk. - Jak wypadła konfrontacja opowieści z

rzeczywistością?

background image

- W rzeczywistości jesteś chyba... jeszcze przystojniejszy... niż sobie wyobrażałam -

wykrztusiła.

- A ty, Zaro, jesteś chyba jeszcze sympatyczniejsza, niż mogłem sobie to wyobrazić, w

chwili kiedy wyskoczyłaś z dywanu - stwierdził ukontentowany jej słowami.

Mimo zażenowania komplementem, zdobyła się na uśmiech.
- Więc zatrzymujesz mnie na dłużej? - zapytała, wciąż niepewna swego dalszego losu i

pełna najrozmaitszych obaw.

- Oczywiście!
- A na jak długo?
Zara zadała to pytanie, ponieważ chciała się z góry upewnić, czy będzie miała dość

czasu, by przygotować ucieczkę z książęcego domu, jaką od początku planowała. Pragnęła
odnaleźć amerykańskich krewnych, podjąć jakąś pracę i pozostać w Stanach Zjednoczonych
na stałe. Pytanie to zadała jednak chyba niepotrzebnie, bo szejk, zmarszczywszy gniewnie
brwi, rzucił oschle:

- Jak cię zapewne uprzedzano, mam prawo zatrzymać cię na tak długo, jak zechcę.
- Tak, tak, oczywiście - wtrąciła skwapliwie, chcąc zatrzeć popełnioną mimowolnie

niezręczność.

- Nie będę cię jednak zatrzymywał siłą - dodał Malik. - Drogę powrotu do Rahmanu

masz w każdej chwili otwartą.

Słowa, którymi chciał ją uspokoić, w jej uszach zabrzmiały niczym najstraszliwsza

groźba.

- Dziękuję - wykrztusiła jednak, by przypadkiem nie dać po sobie poznać, że ma

zupełnie inne plany niż powrót do pustynnego królestwa.

- Nie będę cię też siłą ciągnął do łóżka - powiedział z absolutną otwartością szejk. - Co

jednak nie znaczy - uściślił - że nie będę próbował cię uwieść. Czy zasady gry, jakie
proponuję, są dla ciebie jasne?

Skinęła głową.
- I zgadzasz się na nie?
- Tak - szepnęła.
- Cieszę się, że się rozumiemy - podsumował. – Pójdę teraz pogadać z Alim i

Dżamilem, a tobie przyślę tu moją sekretarkę, Alice, żeby ci pomogła zaopatrzyć się we
wszystko, co niezbędne, przede wszystkim w garderobę. Zara zarumieniła się już po raz
któryś tam z rzędu podczas nie tak znowu długiego pobytu w gabinecie szejka.

- Kategorycznie nakazano mi tak właśnie się ubrać tuż przed zapakowaniem w dywan i

przyniesieniem mnie tutaj - wyjaśniła. - Ale mam jeszcze inne rzeczy w walizce, którą Ali i
Dżamil...

- Nieważne - szejk przerwał jej w pół zdania. - Moja nieoceniona sekretarka, Alice,

zorganizuje ci wszystko, co trzeba. Tylko spokojnie tu na nią zaczekaj.

Wyszedł, zostawiając ją samą.
Przysiadła w fotelu i spróbowała podsumować w myślach wszystko, co wydarzyło się w

jej życiu w ciągu ostatnich kilku dni. A było tych wydarzeń sporo, tak wiele, jak chyba nigdy,
od czasu gdy jako pięcioletnia dziewczynka znalazła się wraz z matką, Amerykanką ze
Wschodniego Wybrzeża, w egzotycznym i pustynnym Rahmanie.

Po pierwsze, wyjazd z domu ojczyma do pałacu Hakema, gdzie miała pozostać na stałe

jako druga po Rashy królewska małżonka.

Po wtóre, potajemna ucieczka z pałacu, dzięki zręcznemu podstępowi, który polegał na

zamianie ról z Mataną, wybraną przez króla na prezent urodzinowy dla kuzyna.

Po trzecie, wymarzona podróż samolotem do Ameryki, niestety w nieodłącznym

towarzystwie dwu bezwzględnych cerberów, Alego i Dżamila.

background image

I wreszcie po czwarte - spotkanie z szejkiem w jego biurze w San Francisco! A szejk

okazał się nie tylko przystojnym mężczyzną, ale również szlachetnym człowiekiem, w istocie
kimś zupełnie innym niż „nieszczęście Rahmanu" czy też zły książę, o jakim ojczym i
przyrodni bracia opowiadali jej w rodzinnym domu.

No i ten pierwszy pocałunek, na wspomnienie którego jeszcze w tej chwili przechodził

ją słodki dreszcz rozkoszy.

- Czy można?
Retoryczne pytanie, zadane przez uchylone drzwi profesjonalnie grzecznym, choć

równocześnie dość stanowczym tonem przez Alice, wytrąciło Zarę z zamyślenia.

- Tak, oczywiście, proszę wejść - odpowiedziała. - Malik.., to znaczy pan Haidar -

poprawiła się pośpiesznie - polecił mi tu czekać na panią.

- Mam nadzieję, że czas oczekiwania nie dłużył się pani - rzuciła Alice, wkraczając do

gabinetu z pokaźnym notesem w ręku i starannie zamykając za sobą drzwi.

- Nie, nie, absolutnie nie!
- To świetnie. Przystąpmy zatem do rzeczy, czyli do kwestii wprowadzenia zmian w

pani garderobie. - Sekretarka obrzuciła krytycznym spojrzeniem zwiewną czarną szatę z
przezroczystego muślinu, jaką Zara miała na sobie, taktownie powstrzymując się jednak od
jakichkolwiek uwag na jej temat. - Czy ma pani jakieś ulubione kolory?

- W zasadzie... nie... - wykrztusiła Zara, przywykła do konwencjonalnej czerni i bieli,

kolorów typowych dla rahmańskich strojów.

Alice poczyniła stosowny zapisek w notesie.
- A ulubione fasony? - zapytała.
- Też chyba...
Adnotacja została dokonana błyskawicznie, zanim jeszcze Zara zdążyła dokończyć

zdanie.

- Pan Haidar uprzedził mnie - wyjaśniała sekretarka, zamknąwszy notatnik - że raczej

trudno będzie pani podjąć decyzję odnośnie doboru strojów, odpowiednich do noszenia tu, w
Ameryce.

- Czy moja bezradność w tej dziedzinie, moja kompletna nieznajomość najnowszych

trendów amerykańskiej mody, to dla pani duży kłopot? - z troską w głosie spytała Zara.

- Skądże znowu, żaden - zaprzeczyła Alice. - Pan Haidar podyktował mi dość dokładną

listę zakupów, jakie mam zrobić dla pani...

- Naprawdę?! - wykrzyknęła Zara, zdumiona przezornością szejka.
- ...ale polecił mi też nie mówić pani z góry, co się na tej liście znajduje - dokończyła

sekretarka. - To ma być niespodzianka.

- Naprawdę? - powtórzyła Zara.
Alice uśmiechnęła się dobrodusznie i pokiwała potakująco głową.
- Jestem pewna, że niespodzianka okaże się przyjemna, bo pan Haidar jest mężczyzną

obdarzonym doskonałym gustem - stwierdziła.

- Och, nie wątpię.
- I słusznie! Proszę nadal spokojnie czekać tutaj w gabinecie - poleciła sekretarka,

kierując się ku drzwiom.

- Niedaleko, w najbliższej okolicy, jest kilka dobrych butików z elegancką damską

odzieżą, więc zakupy nie powinny potrwać zbyt długo. Na pewno dostanie pani nowe rzeczy,
zanim wróci pan Haidar, który w tej chwili musiał na pewien czas opuścić biuro.

- Na długi czas? - zaniepokoiła się Zara.
- Nie, nie - zaprzeczyła pośpiesznie sekretarka. - Na krótki.
- To znaczy?
- Mniej więcej na godzinę, a najwyżej na dwie. Proszę spokojnie czekać - powtórzyła

Alice. - Czy może podać pani tymczasem coś do zjedzenia albo do picia?

background image

- Nie, dziękuję - odmówiła Zara.
Była wprawdzie spragniona i dość głodna po wielogodzinnej podróży, miała jednak

nieodparte wrażenie, że wciąż jest nazbyt zdenerwowana, by zaryzykować konsumpcję
czegokolwiek.

- Proszę więc czekać. Ja wkrótce tutaj do pani wrócę
- zapewniła Alice. - Pan Haidar również, jak się spodziewam - dodała już od drzwi. Po

czym wyszła.

Zara podniosła się z fotela i kilkakrotnie przemierzyła obszerne biurowe pomieszczenie

tam i z powrotem. Uspokoiło ją to na tyle, że poczuła, jak bardzo jest zmęczona. A ponieważ
w gabinecie szejka stały nie tylko wygodne rozłożyste fotele, ale i dość obszerna sofa,
postanowiła, że dla odprężenia, bodaj na krótką chwilę, położy się na niej.

Chciała sobie w wygodnej pozycji to i owo rozważyć, zaplanować.
Nim jednak zdążyła zebrać myśli, znużona, po prostu usnęła, zapominając w ten sposób

nie tylko o wszystkich swoich projektach, ale w ogóle o całym realnym świecie.

Gdy szejk Malik wrócił do swego gabinetu, w pierwszej chwili nie zauważył śpiącej

Zary. Nabrał więc natychmiast podejrzeń, że zniknęła. Zirytowany, już zaczaj sobie w duchu
czynić wyrzuty, że zostawił ją samą w swoim biurze, a sekretarkę Alice wysłał w tym czasie
po zakupy, zamiast zlecić jej pilnowanie dziewczyny, gdy nagle dojrzał złocisty pukiel,
wysuwający się zza wysokiego narożnika rozłożystej sofy.

Podszedł troszeczkę bliżej i przystanął.
W spokojnym i głębokim śnie, jaki ją ogarnął, Zara wyglądała niesamowicie kusząco.

Leżała bowiem w dość niedbałej pozie, odprężona i swobodna, a jedynym jej okryciem była
przezroczysta mgiełka muślinowego stroju, pod którym nie miała bielizny.

Szejk przykląkł przy niej i leciutko pogładził ją po złocistych włosach. Ich niezwykła -

jak na kobietę orientu - barwa elektryzowała go w stopniu niewiele mniejszym niż powabne
kształty jej smukłego ciała. I nie wiadomo, co zrobiłby dalej ze swoim wspaniałym
urodzinowym prezentem, porwany gwałtownie narastającą falą zmysłowej namiętności,
gdyby w tym akurat momencie nie rozległo się lekkie, ale zdecydowane pukanie do drzwi.

Na jego odgłos szejk zerwał się na równe nogi i szybko oddalił na dość dużą odległość

od sofy.

- Proszę - rzucił ściszonym głosem, by przypadkiem nie zbudzić śpiącej Zary.
Do gabinetu wsunęła się sekretarka.
- Panie Haidar, mam już garderobę dla pańskiego uroczego gościa - poinformowała

szejka półgłosem.

- To świetnie, Alice, dziękuję. Proszę wszystko tutaj przynieść i zostawić, mój gość

tymczasem śpi po podróży.

Sekretarka cofnęła się i po chwili wróciła z kilkoma pokaźnymi, eleganckimi

reklamówkami, które ulokowała, jedną przy drugiej, na podłodze pod ścianą.

- Wciąż śpi, biedactwo - szepnęła ze współczuciem, zerkając na Zarę. - Musiała być

bardzo zmęczona. Panie Haidar, czy może mam poszukać dla tej młodej damy jakiegoś
wygodnego hotelu, żeby mogła sobie spokojnie odpocząć? - zwróciła się z pytaniem do
szejka.

- Nie, nie, Alice, dziękuję. Ta młoda dama zamieszka tymczasem u mnie, w moim

domu.

- Rozumiem, zamieszka tymczasem u pana... - powtórzyła sekretarka z lekkim

przekąsem.

- Ta dziewczyna przybyła z dalekiego kraju o zupełnie innej niż tutejsza kulturze, o

innych obyczajach, więc w amerykańskim hotelu z całą pewnością nie czułaby się bezpieczna
- wyjaśnił.

- Rozumiem, a pan jej to poczucie bezpieczeństwa zapewni.

background image

- Oczywiście! - syknął, trochę zirytowany wyraźnie ironicznym tonem głosu Alice.
Sekretarka w zadumie pokiwała głową.
- Czy będę panu jeszcze dzisiaj potrzebna? - spytała.
- Nie, Alice, proszę już jechać do domu. Spotkamy się w biurze jutro rano, jak zwykle.
- Zatem, do jutra, panie Haidar.
- Do jutra, Alice. Do widzenia.
Sekretarka wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi.
Malik zerknął na śpiącą Zarę, jednak nie podszedł już do niej, tylko zasiadł za swoim

biurkiem i westchnąwszy kilka razy głęboko, zaczął w skupieniu studiować jakieś papiery.

Minęły pełne dwie godziny, nim Zara wreszcie ocknęła się, usiadła na sofie i

zakłopotana wykrztusiła:

- Przepraszam.
- Ależ ja się wcale nie gniewam - rzucił szejk pół żartem, pół serio.
- Zdrzemnęłam się.
- Nic nie szkodzi - powiedział, unosząc głowę znad rozłożonych na blacie

dokumentów.

- Długo spałam? - spytała Zara.
- Przy mnie pełne dwie godziny.
- Nagle, w pewnym momencie poczułam się bardzo zmęczona - wyjaśniła.
- Zmęczenie to normalny objaw po długiej podróży. A teraz pewnie jesteś głodna?
- Prawdę mówiąc, niesamowicie - przyznała.
- Ja zjadłem już lunch z Alim i Dżamilem, zanim wyekspediowałem ich na lotnisko, by

mogli jak najprędzej wrócić do Rahmanu - wyjaśnił szejk.

- A ja?
- Ty możesz tymczasem coś przekąsić tutaj, w biurze. Moja nieoceniona Alice zawsze

ma w lodówce, tak na wszelki wypadek, jakieś specjały. A później, jak już się trochę
pokrzepisz, pojedziemy do domu na kolację.

- Do czyjego domu? - zapytała Zara, wyraźnie spłoszona.
- Do mojego, oczywiście! - odparł. - Gdzie miałbym ulokować swój prezent

urodzinowy, jeżeli nie we własnym domu? No, sama powiedz?

Zakłopotana Zara nie powiedziała nic, tylko w milczeniu pokiwała głową.
Szejk uniósł się zza biurka.
- Pójdę i przyniosę ci coś do zjedzenia - oświadczył. - W tych torbach są twoje nowe

rzeczy - dodał, wskazując na szereg ustawionych pod ścianą pękatych reklamówek. -
Przebierz się tymczasem!

- A zdążę? - rzuciła niepewnie Zara.
- Nie będę się przesadnie śpieszył. Dam ci trochę czasu. Szejk wyszedł, a Zara zaczęła

z zaciekawieniem przeglądać zawartość toreb z zakupami.

Znalazła białe koronkowe majteczki i natychmiast je wciągnęła, a następnie jednym

energicznym ruchem zrzuciła przez głowę swą orientalną szatę z muślinu i czym prędzej
włożyła biały koronkowy biustonosz, na który również natrafiła w reklamówce z bielizną.

Odetchnąwszy z ulgą, że nie wygląda już jak egzotyczna odaliska z haremu, tylko jak

normalna amerykańska dziewczyna w białej koronkowej bieliźnie, spokojniej już, bez
dotychczasowego pośpiechu, ubrała się w długą do pół łydki bawełnianą spódnicę w kolorze
kości słoniowej i w zharmonizowaną z nią kolorystycznie jedwabną koszulową bluzkę.
Przeglądając resztę zakupionej przez Alice odzieży, w jednej z toreb natknęła się również na
grzebień i spinkę do włosów. Uczesała więc swoje rozpuszczone i mocno potargane jasne
pukle i zebrała je w luźny węzeł na czubku głowy.

Ledwie zdążyła się uporać z porządkowaniem fryzury, gdy wrócił szejk, niosąc duży

talerz osłonięty porcelanową pokrywą.

background image

- Widzę, że Alice spisała się znakomicie - ocenił pozytywnie nowy, w stu procentach

amerykański ubiór Zary.

- Zapomniała tylko o butach.
- Naprawdę? A ty nie miałaś żadnego obuwia?
- Miałam sandały - odparła - ale przed zapakowaniem mnie w dywan, kazali mi je

zdjąć i schować do walizki. Czy Ali i Dżamil nie zostawili ci mojej walizki?

- Ano, nie! W pośpiechu widocznie zabrali ją ze sobą z powrotem do Rahmanu. Ale to

nic! - Szejk lekceważąco machnął ręką. - Dokupimy później wszystko, czego ci będzie
brakowało, buty również, a na razie jakoś sobie bez nich poradzimy. Tymczasem usiądź przy
biurku i zjedz co nieco.

Postawił trzymany w ręku talerz na skraju blatu i przysunął Zarze jeden z foteli. A sam

usiadł po drugiej stronie pokaźnego biurka i zaczaj porządkować porozkładane dość niedbale
papiery.

Podniosła pokrywę. Na talerzu stał kubek z jogurtem, a obok leżały apetyczne małe

kanapki, świeże truskawki i dojrzałe winogrona.

- To wszystko dla mnie? - zapytała.
- Tak - potwierdził. - Zjedz to, co ci przyniosłem, a potem napijemy się kawy.
Zara jadła z dużym apetytem i w niedługim czasie opróżniła talerz do czysta, a

zaparzoną przez szejka w ekspresie aromatyczną kawę wypiła z prawdziwą rozkoszą.

- Może już teraz pojedziemy? - zagadnęła, odstawiając pustą filiżankę.
- Tak ci się śpieszy? - rzucił z filuternym uśmiechem.
- Ciekawa jestem, gdzie i jak mieszkasz.
- Jedźmy więc!
Wstał zza biurka i nim Zara zorientowała się, co zamierza zrobić, podszedł do niej i...

porwał ją na ręce.

- Chcesz mnie zanieść do swojego domu? - zapytała zdziwiona.
- Co to, to nie! Tylko do samochodu, który przewidująco zaparkowałem tuż przed

moim biurem - odpowiedział ze śmiechem.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Po mniej więcej trzydziestu minutach jazdy luksusowym książęcym autem -

najnowszym modelem jaguara - dotarli do ekskluzywnej dzielnicy willowej, położonej
zdecydowanie wyżej niż handlowo - biznesowe centrum San Francisco.

- Jesteśmy na miejscu - oświadczył szejk, zatrzymując się w jednej z malowniczych

bocznych uliczek.

Po czym otworzył pilotem bramę, wjechał na dziedziniec, zaparkował samochód i

wprowadził zaciekawioną Zarę do domu, który wyróżniał się wśród okolicznych rezydencji
nowoczesną, szczególnie wyrafinowaną prostotą formy architektonicznej. A kiedy znaleźli się
już w środku, pozwolił jej swobodnie pozwiedzać wnętrze, nie komentując niczego, a tylko
pilnie obserwując jej reakcję.

Zara przechodziła z pomieszczenia do pomieszczenia, rozglądała się uważnie dookoła i

coraz mocniej marszczyła brwi w grymasie... rozczarowania? A może raczej zdziwienia?

- Czy coś nie tak? - zapytał w końcu szejk, nie będąc w stanie jednoznacznie

zinterpretować wyrazu jej twarzy.

- To nie jest to, czego się spodziewałam - odparła.
- Czy to znaczy, że spodziewałaś się czegoś ciekawszego?
- Nie, nie! - zaprzeczyła. - Ale, hm... - Zawahała się.
- Tak?
- Spodziewałam się zupełnie czegoś innego - przyznała po chwili.
- A konkretnie... czego?
- Po prostu czegoś zupełnie innego. - Zara najwyraźniej miała kłopoty ze

skonkretyzowaniem swojej opinii na temat kalifornijskiej rezydencji Malika. - Bo tutaj
wszystko jest takie jakieś... - Znów zawiesiła głos, nie znajdując odpowiedniego określenia.

- Ascetyczne? - podpowiedział jej szejk. - Istotnie, starałem się, żeby mój dom nie był

niepotrzebnie przeładowany meblami czy ozdobami. Urządzając go, świadomie dążyłem do
maksymalnej prostoty...

- Prostota wcale mi nie przeszkadza ani też mnie nie dziwi - weszła mu w słowo Zara.
- Co w takim razie budzi twoje zdziwienie? - spytał. Zara spojrzała na niego przelotnie,

trochę z ukosa, po czym, opuściwszy w lekkim zakłopotaniu głowę, odpowiedziała po
namyśle:

- Dziwi mnie, że nie ma tu, w tych wnętrzach, absolutnie niczego, co mogłoby się

kojarzyć z twoją ojczyzną, z królestwem Rahmanu.

- Nie ma, to prawda - przytaknął szejk.
- Z założenia?
- Tak.
- Ależ, Malik. - Zara znów popatrzyła na szejka, tym razem zdecydowanie śmielej,

wytrzymując przenikliwość jego wzroku. - Dlaczego?

- Bo nie potrzebuję wokół siebie niczego, co przypominałoby mi świat, który przed

dziesięciu laty bezpowrotnie porzuciłem, z którym na zawsze się pożegnałem - wyjaśnił.

- Naprawdę nie potrzebujesz? - spytała z niedowierzaniem.
- Naprawdę - potwierdził bez wahania. - Z moim królestwem rozstałem się

definitywnie.

- Bez żalu?
- Żal, jeśli nawet był, to po latach zniknął bez śladu.
- A może raczej został siłą zdławiony? - zasugerowała ostrożnie Zara. - I właśnie

dlatego zniknęło z twojego otoczenia wszystko, co mogłoby ci przypominać ojczyznę?

- Daj spokój! - Szejk najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać o przeszłości. - Chodź,

obejrzysz teraz pokój gościnny, który tymczasem będzie twoim królestwem.

- Królestwo Rahmanu... - Zara nie dawała za wygraną.

background image

- Królestwo Rahmanu leży na drugim końcu świata, a my jesteśmy w Ameryce, w

Kalifornii, w San Francisco!

- Ale jakaś cząstka Rahmanu tkwi mimo wszystko w naszych sercach, w naszych

duszach! - obstawała przy swoim Zara.

- Daj spokój - mruknął posępnie szejk. - Nie przyjechałaś tu po to, żeby się troszczyć o

moje serce czy duszę.

Powinnaś ofiarować mi zmysłową rozkosz i miły relaks, a nie zamęczać mnie uwagami

godnymi amerykańskiego psychoanalityka.

- Chciałabym ofiarować ci prezent, Malik - oświadczyła Zara, rozmyślnie ignorując

jego ostatnie uszczypliwe stwierdzenie.

- Przecież to ty jesteś moim prezentem! - obruszył się. - Dostałem cię na trzydzieste

urodziny od króla Hakema.

- Od króla dostałeś mnie, ale ode mnie nie dostałeś jeszcze nic.
- To prawda - przytaknął zniecierpliwiony. - A powinienem dostać.
- Trzy dni, Malik! Daj mi trzy dni - odważyła się zażądać Zara, nie bacząc na jego

narastające zdenerwowanie. - I pozwól mi w tym czasie ofiarowywać ci takie prezenty, jakie
sama dla ciebie wybiorę i przygotuję.

- Ofiaruj mi je zaraz, teraz, zamiast niepotrzebnie czekać - zaproponował, starając się

nie wpaść w gniew i próbując obrócić wszystko w żart.

- Nie mogę - wyjaśniła całkowicie serio. - Nie mam ich przecież, nie mam niczego,

muszę wszystko dopiero zdobyć, zaaranżować.

Szejk ciężko westchnął, najwyraźniej kapitulując wobec jej nieustępliwego uporu.
- Potrzebujesz trzech dni, tak? - upewnił się. Skinęła na potwierdzenie głową.
- Dokładnie za trzy dni wypadają moje trzydzieste urodziny - zauważył.
- Och, Malik, to świetnie! - ucieszyła się Zara.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że do tego czasu skończysz z eksperymentowaniem i

dasz mi w końcu to, co powinnaś mi dać, czyli własne wspaniałe ciało?

- Jeśli zechcesz - szepnęła.
- Ba! Jeśli nie zamęczysz mnie wcześniej nadmiarem żądań.
- Będzie jeszcze tylko jedno, Malik - zastrzegła. - Tylko jedno.
- Doprawdy? Jeszcze tylko jedno? - zakpił. - A jakie?
- Chciałabym, żebyś oddelegował mi do pomocy swoją sekretarkę.
- Moją nieocenioną Alice? Na całe trzy dni? - obruszył się.
- Nie, nie, każdego dnia najwyżej na kilka godzin, a nawet mniej, na godzinę, może

dwie.

- Czy to już wszystko?
- No... prawie - wykrztusiła, w pełni świadoma tego, że wystawia cierpliwość i

opanowanie szejka na bardzo ciężką próbę.

- A jaki jeszcze masz problem?
Zara zarumieniła się, zawstydzona, nim odpowiedziała:
- Problem wydatków. Malik wybuchnął śmiechem.
- A to dobre! - wykrzyknął. - Więc to ja sam mam ci zapewnić środki na prezenty

przeznaczone dla mnie?

- Skoro król Hakem tego nie uczynił...
- Widocznie nie przewidział, co zaczniesz wymyślać po przyjeździe do Ameryki -

mruknął szejk, ni to do Zary, ni to do siebie. - No, ale trudno - dodał, z rezygnacją
machnąwszy ręką. - Niech już będzie! Upoważnię Alice do pokrycia wszystkich twoich
wydatków z mojego konta. Tylko bądź rozsądna.

- Obiecuję!
Uśmiechnął się i podszedł bliżej do Zary.

background image

- Obiecaj mi jeszcze - zażądał - że po tych trzech dniach eksperymentowania

nieodwołalnie zaczniesz robić to, co powinnaś, czyli dzielić ze mną łóżko.

Zbladła lekko z przejęcia, ale odważnie odwróciła się w jego stronę i stanąwszy z nim

twarzą w twarz, powiedziała z powagą:

- Masz moje słowo.
Malik ujął ją za rękę. Przez chwilę miała wrażenie, że zerwie umowę i pociągnie ją

prosto do swej sypialni, nie czekając, aż upłyną trzy obiecane dni - tak bardzo gorącą miał
dłoń i tak bardzo wydawał się spragniony miłości. On jednak zaprowadził ją tylko do
przeznaczonego dla niej gościnnego pokoju.

- Wystawiasz mnie na niesłychanie ciężką próbę, dziewczyno - wyznał. - Ale cóż,

słowo się rzekło, więc zostawiam cię samą do rana. Moja gospodyni, pani Parker, za chwilę
przyniesie ci twoje bagaże, a potem poda jakąś kolację. Rozgość się, wypocznij. Do jutra!

- Do jutra, Malik. Do zobaczenia - odpowiedziała Zara. - Śpij dobrze.
- Nie drwij!
- Przecież nie śmiałabym nawet. Dobranoc.
- Dobranoc, Zaro. Miłych snów! - I szejk wyszedł. Nim Zara zdążyła trochę dokładniej

rozejrzeć się po swoim lokum, które w istocie nie było pojedynczym gościnnym pokojem,
tylko dużym apartamentem, składającym się z trzech pomieszczeń - saloniku, sypialni i
łazienki, ktoś zastukał do drzwi. Był to Benjamin, nieśmiały nastoletni wnuk gospodyni
szejka. Przyniósł bagaże. Po chwili zjawiła się sama pani Parker - dość korpulentna starsza
kobieta - z ciepłym posiłkiem na tacy.

- Życzę smacznego - " rzuciła, nie wdając się w żadną dłuższą konwersację.
- Dziękuję - odpowiedziała Zara.
Zjadła kolację z apetytem i poczekała, aż pani Parker wróci i zabierze tacę. Po czym

najpierw rozpakowała wszystkie swoje rzeczy, lokując odzież w szafie, bieliznę w komodzie,
a drobiazgi kosmetyczne w łazience, a potem wzięła prysznic i ubrała się w nocną koszulę.

Była zmęczona i zamierzała od razu położyć się spać. Zanim doszła do łóżka,

zatrzymała się jednak na moment przy oknie. Na granatowym nocnym niebie srebrzył się
księżyc i połyskiwały gwiazdy. A na ziemi, jak okiem sięgnąć, jarzyły się liczniejsze od
gwiazd światła nocnego San Francisco.

- Więc tak pięknie wygląda Ameryka?! - szepnęła z podziwem. - Tak pięknie wygląda

mój rodzinny kraj, do którego cudem udało mi się powrócić!

Od wielu lat, żyjąc w pustynnym orientalnym królestwie Rahmanu, marzyła o podróży

do Stanów Zjednoczonych. Jej ojczym, Kadar bin Abu Salman, nie chciał jednak nawet o tym
słyszeć. Obawiał się, że jeśli Zara wyjedzie do Ameryki, to już nigdy z niej nie powróci na
pustynię.

I słusznie się obawiał! - pomyślała, wciąż stojąc przy oknie i zachłannie kontemplując

efektowną nocną panoramę kalifornijskiej metropolii. W Rahmanie musiałaby zostać albo
drugą żoną króla, nie kochaną przez niego i poślubioną wyłącznie z politycznych względów,
albo żoną siedemdziesięcioletniego starca. A tutaj, w Stanach, będzie nowoczesną kobietą i
całkowicie wolnym człowiekiem!

Droga do wolności miała wprawdzie prowadzić przez sypialnię szejka Malika, ale taka

perspektywa jakoś nie wydawała się Zarze zbytnio przykra. Trochę się bała, to prawda, tym
bardziej że była jeszcze dziewicą i o miłosnym kunszcie wiedziała tyle, co nic, ale
wspomnienie cudownego, namiętnego, elektryzującego pocałunku, jakim obdarzył ją szejk,
dodawało jej odwagi i stwarzało nadzieję na przeżycie niezapomnianych chwil. A może
nawet na przeżycie prawdziwej miłości, o której marzyła i za którą tęskniła od lat, równie
mocno jak za Ameryką.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
Zara przespała noc, śniąc słodko przez większą jej część, że oczekuje w swojej sypialni

na przybycie Malika. Sen spełnił się rano, zaraz po przebudzeniu. Ledwie wstała z łóżka i
zdążyła się umyć i ubrać, gdy szejk osobiście pojawił się w drzwiach jej pokoju.

- Dzień dobry, Zaro! - rzucił z lekkim, ale bardzo sympatycznym, ciepłym uśmiechem.

- Jak się czujesz po pierwszej nocy spędzonej w moim domu?

- Wspaniale! - odpowiedziała. - Spałam wyjątkowo dobrze, noc minęła mi spokojnie,

doskonale wypoczęłam po wczorajszym naprawdę ciężkim dniu.

- I jesteś już gotowa, żeby zejść na śniadanie? - zapytał.
Zara, ubrana w lekki, doskonale skrojony bladozielony kostiumik z naturalnego

jedwabiu prezentowała się naprawdę elegancko, ale... nie miała, niestety, do kompletu
ż

adnych butów.

Dlatego mruknęła:
- Jeżeli mogę zejść na śniadanie boso.
- Mogłabyś, ale nie będziesz musiała! - rzucił szejk Malik.
Po czym podszedł do niej i wziął ją w objęcia.
Czując, że za chwilę może jej być już zbyt trudno powstrzymać falę błyskawicznie

narastającego zmysłowego podniecenia, Zara szepnęła w odruchu samoobrony:

- Obiecałeś... trzy dni.
- Wszystko się zgadza, obiecałem ci trzy dni bez wspólnego łoża i świetnie o tym

pamiętam - potwierdził szejk. - Ale nie obiecywałem przecież, że nie będę cię w tym czasie
całował!

Pocałunek był równie porywający, zniewalający, obezwładniający, elektryzujący,

słowem - równie nadzwyczajny, jak ten poprzedni. Zara całkowicie poddała się cudownej
pieszczocie warg trzymającego ją w ramionach mężczyzny. I całkowicie poddała się własnym
zmysłom, własnej burzliwej namiętności, niemal natychmiast tracąc kontrolę nad sobą i
zapominając o wszelkich postanowieniach. Szejk panował jednak nad sytuacją i w pewnym
momencie oderwał usta od jej warg.

- Przestałeś... - rzuciła tonem ni to wdzięczności, ni to rozczarowania.
- Zara, zmusiłem się najwyższą siłą woli, żeby przestać.. . a raczej, żeby poprzestać na

pocałunku - wyjaśnił. - Dałem ci przecież słowo honoru, że nie przekroczę pewnych granic w
ciągu najbliższych trzech dni.

- Dałeś mi słowo... - powtórzyła z zadumą.
- A danego słowa zawsze należy dotrzymać! - dodał dobitnie.
- Czy to twoja niewzruszona zasada?
- Tak - potwierdził bez wahania. - Nie wierzysz?
- Nie mam żadnych podstaw, żeby ci nie wierzyć, ale... - Zawahała się i nagle umilkła.
- Ale co? No mów, nie bój się! - zachęcił ją do szczerości.
- Nie spodziewałam się tego - wyjaśniła dość enigmatycznie.
- Czego, Zaro? Czego się nie spodziewałaś? - zaczął niecierpliwie wypytywać.
- Hm... - Nie bardzo wiedziała, jak powinna wyrazić to, co miała na myśli. - Nie

spodziewałam się... to znaczy nie sądziłam... że jesteś mężczyzną... z takimi niewzruszonymi
zasadami - wykrztusiła w końcu, mocno speszona.

- Doprawdy? - zdziwił się szejk. - W takim razie musiałaś słyszeć o mnie coś niezbyt

miłego.

- Słyszałam różne rzeczy - rzuciła wymijająco.
- Zapewne różne niestworzone rzeczy! - uściślił. Mocno zakłopotana wzruszyła

bezradnie ramionami i nie wypowiedziawszy ani jednego słowa, głęboko westchnęła.
Zmierzył ją przenikliwym wzrokiem i zapytał:

- Nie bałaś się mnie po tym wszystkim, co usłyszałaś w Rahmanie na mój temat?

background image

- Bałam się... trochę się bałam - przyznała.
- Więc jesteś bardzo odważna, skoro mimo to zdecydowałaś się tu do mnie przyjechać!

- stwierdził z podziwem. - Bo przecież król Hakem, mój kuzyn, chyba cię do tego nie zmusił,
prawda?

- Nie, nie! - zaprzeczyła energicznie. - Przybyłam do Stanów Zjednoczonych... to

znaczy... do ciebie - poprawiła się - wyłącznie z własnej woli, z własnej chęci. Chciałam cię
osobiście poznać, chciałam skonfrontować zasłyszane w domu opowieści z rzeczywistością.

- I jak wypadła konfrontacja? - spytał z uśmiechem.
- Jak na razie, jestem bardzo mile zaskoczona! - odpowiedziała.
- Świetnie! - ucieszył się. - Mam nadzieję, że twoja opinia o mnie nigdy się nie zmieni.
- Czas pokaże - rzuciła filozoficznie.
- Jasne - przytaknął szejk. - Ale zanim pokaże, chodźmy na dół na śniadanie. Bez

butów! - dodał.

Po czym, nie uprzedzając, co zamierza zrobić, wziął Zarę na ręce, żeby ją zanieść do

pokoju jadalnego.

Z ufnością objęła go za szyję. Przekonała się przecież przed chwilą, że w większym

stopniu może polegać na nim niż na sobie.

Po śniadaniu, kiedy szejk wyjechał już do swego biura, zapowiadając powrót z pracy

dopiero późnym popołudniem, Zara niezwłocznie skierowała się do królestwa pani Parker,
czyli do kuchni.

- Chciałabym dzisiaj trochę tutaj popracować - oświadczyła.
- Tutaj, panienko? W mojej kuchni? - zdumiała się gospodyni.
- Proszę mówić mi Zara.
- Czemu nie, bardzo chętnie - zgodziła się z uśmiechem pani Parker. - A właściwie, co

ty chcesz tutaj robić, moje drogie dziecko?

- Chciałabym przygotować urodzinowy upominek dla Malika.
- Już dzisiaj, w środę? - zdziwiła się gospodyni. - Przecież pan Haidar ma urodziny

dopiero pojutrze, w piątek! Nie wiesz o tym, moje drogie dziecko?

- Wiem, oczywiście, że wiem! - obruszyła się Zara.
- Ale ja chciałabym mu sprawić jakąś urodzinową niespodziankę każdego z trzech

nadchodzących dni.

- Za każdym razem w kuchni?
- Nie, nie! W kuchni tylko dzisiaj.
- No cóż, skoro już tak to sobie umyśliłaś... - Pani Parker, nie kończąc zdania,

wzruszyła ramionami na znak niechętnego przyzwolenia. - Muszę ci jednak powiedzieć w
zaufaniu, że pan Haidar w ogóle nie przepada za świętowaniem swoich urodzin. Odkąd u
niego jestem, a we wrześniu tego roku będzie już pełnych dziewięć lat, nigdy nie urządzał
ż

adnego urodzinowego przyjęcia, nigdy nikogo do domu nie zapraszał. Jeśli się w ogóle z

kimś ze znajomych z tej okazji spotykał, to najwyżej gdzieś na mieście, w lokalu. A życzenia
i upominki dostawał tylko od tego swojego kuzyna z dalekich stron!

- Od króla Hakema bin Abdul Haidara z Rahmanu - wtrąciła Zara.
- Tak, tak, ponoć od jakiegoś tam zamorskiego króla o strasznie długim i wyjątkowo

dziwnym nazwisku, którego nigdy nie mogłam zapamiętać. Znasz go może, tego króla? -
zaciekawiła się pani Parker.

- Znam - potwierdziła Zara. - Właśnie król Hakem przysłał mnie tutaj, do szejka.
- W jakim celu?
- Jako urodzinowy prezent. To znaczy - poprawiła się pośpiesznie, nie chcąc

niepotrzebnie szokować starszej kobiety, kompletnie nie znającej rahmańskich obyczajów

- przysłał mnie, żebym przygotowała dla szejka Malika jakiś urodzinowy prezent... a

właściwie kilka prezentów... tu, w San Francisco, na miejscu.

background image

- To ten wasz zamorski król nie mógł postarać się o coś gotowego tam, u siebie, jak to

zawsze robił do tej pory? - wypytywała zaintrygowana gospodyni.

- Mógł, oczywiście, że mógł, ale tym razem chciał wprowadzić troszeczkę

urozmaicenia i zrobić kuzynowi niespodziankę. I dlatego właśnie jestem tu od wczoraj -
wyjaśniła Zara.

- Znałaś wcześniej pana Haidara?
- Nie.
Pani Parker westchnęła i pokręciła głową na znak dezaprobaty.
- Jak na mój gust, to trochę dziwne macie zwyczaje w tym swoim kraju - stwierdziła. -

Ż

eby wysyłać młodą dziewczynę na drugi koniec świata, do obcego samotnego mężczyzny,

na dodatek jeszcze bez butów?

- Miałam sandały, ale zginęły mi w czasie podróży.
- Mniejsza z tym - machnęła ręką pani Parker. – Tak czy inaczej, ten wasz król wysłał

cię samą do zupełnie obcego faceta! A co na to twoja matka?

- Moja matka nie żyje już od roku - odpowiedziała ze smutkiem Zara.
- Moje biedactwo! - szczerze wzruszyła się gospodyni i przytuliła ją ze współczuciem.

- Więc jesteś sierotą.

- Tak - potwierdziła Zara - bo mój ojciec zmarł, kiedy byłam jeszcze całkiem malutka.

Mam teraz tylko ojczyma.

- Tylko ojczyma, rozumiem. - Gospodyni z powagą pokiwała głową. - No, ale powiedz

mi tak całkiem szczerze, czy gdyby twoja matka żyła, to zgodziłaby się na tę amerykańską
eskapadę?

- Chyba nie - odparła z lekkim zakłopotaniem Zara.
- Rozumiem - powtórzyła z zadumą pani Parker. - Więc jesteś dobrze wychowana,

tylko troszeczkę postrzelona.

- Tak pani myśli?
- Ja nie myślę, moje dziecko, ja to wiem! - stwierdziła autorytatywnie gospodyni. - I

dlatego - dodała - pozwalam ci dzisiaj popracować w mojej kuchni, chociaż, szczerze
mówiąc, nie lubię, żeby ktokolwiek mi się tutaj kręcił.

- Zara?
Szejk Malik, zamknąwszy za sobą drzwi wejściowe, rozglądał się po mrocznym holu i

nawoływał, mając nieodparte wrażenie, że czyni to zupełnie niepotrzebnie, ponieważ w domu
nie ma absolutnie nikogo. Wokół było cicho i ciemno.

- Zara? - powtórzył. - Pani Parker?
Milczenie. Żadnej odpowiedzi.
Nagle w głębi obszernego domu zabrzęczały garnki. Najwyraźniej ktoś jednak był i

urzędował w kuchni.

Ruszył przez hol w kierunku, z którego dobiegały odgłosy. Idąc, wyczuł w pewnym

momencie zapamiętany z lat dzieciństwa zapach jednej z najbardziej popularnych
rahmańskich potraw, pomieszany, niestety, z nieprzyjemnym swędem spalenizny. Ponieważ
pani Parker nigdy nie próbowała przyrządzać czegokolwiek orientalnego ani też nigdy
niczego nie przypalała, szejk zaczął się domyślać, że niefortunną, choć pełną najlepszych
chęci kucharką jest Zara.

Nie pomylił się.
Gdy wszedł do kuchni, ujrzał ją stojącą przy garnkach i rondlach, ustrojoną w

zdecydowanie zbyt obszerny fartuch gospodyni i najwyraźniej mocno zdenerwowaną.
Policzki miała zaczerwienione, a oczy załzawione. Całe pomieszczenie wypełnione było
szarym dymem o ostrym zapachu spalenizny.

- To ty już jesteś? - rzuciła spłoszona na widok szejka.

background image

- Byłbym nawet wcześniej, gdyby mnie w ostatniej chwili nie zatrzymał w biurze

niespodziewany telefon od jednego z klientów - odpowiedział.

- Boże, ty już jesteś, a tu wszędzie taki straszny bałagan! - jęknęła Zara. - Nie gniewaj

się, ale jakoś nie mogę sobie ze wszystkim poradzić - poskarżyła się.

- A gdzie jest pani Parker? - zainteresował się szejk.
- Ma dziś wychodne, wolny dzień. Wybrała się ze swoim wnukiem Benjaminem w

odwiedziny do jakichś krewnych i wróci dopiero późnym wieczorem.

- A ty... co ty robisz w kuchni?
- Gotuję dla nas dwojga obiad. To znaczy... właściwie. .. przypalam go - wykrztusiła

Zara, spostrzegłszy, że z elektrycznego piekarnika znowu wydobywa się pokaźny kłąb dymu.

- Nie umiesz gotować? - spytał Malik.
- Umiem gotować... ale... na ognisku - odpowiedziała speszona. - Ta tutejsza

nowocześnie wyposażona kuchnia ani troszeczkę nie chce mnie słuchać - dodała gwoli
wyjaśnienia tonem skargi. - Wszystkie urządzenia uparcie robią mi na złość. Twoja
gospodyni to chyba mnie zabije, kiedy wróci i zobaczy, jakiego strasznego bałaganu
narobiłam! Chyba że wcześniej ty mnie zabijesz, jak skosztujesz moich nieudanych potraw.

Szejk uśmiechnął się dobrodusznie i przytulił zrozpaczoną Zarę do siebie.
- Nic się nie przejmuj - szepnął, całując jej przesiąknięte kuchennymi zapachami

włosy. - Zaraz zrobimy tu trochę porządku, a potem zjemy, co się da. Mam nadzieję, że
przyrządzasz coś orientalnego.

- Tak - potwierdziła. - Jagnięcinę z ryżem i różnymi dodatkami.
- Czyżby pani Parker miała w spiżarni wszystko, co trzeba dodać do mięsa i ryżu, żeby

zapach był dokładnie taki, jak ten, jaki pamiętam z dawnych lat i który teraz czuję? - zdziwił
się szejk.

- Nie, nie - zaprzeczyła Zara. - Nie miała niczego z potrzebnych mi rzeczy. Musiałam

zrobić przed południem zakupy w takim specjalnym sklepie z żywnością dla chorych... nie,
inaczej... dla zdrowych... - zaczęła się plątać w nie znanym jej amerykańskim nazewnictwie.

- Mówisz chyba o sklepie ze zdrową żywnością, prawda? - poprawił ją szejk.
- O, właśnie! - potwierdziła. - Nawet nie wiedziałam, że w Ameryce takie sklepy

istnieją, matka nigdy mi o nich nie opowia... - Zara przerwała nagle w pół słowa,
zorientowawszy się, trochę za późno, że i tak z rozpędu powiedziała już zbyt wiele.

Oho, wygląda na to, że jej zmarła matka znała Amerykę! - wydedukował w myślach

szejk. Może nawet była rodowitą Amerykanką?

Przemilczał jednak tę kwestię i udał, że niczego niezwykłego nie usłyszał. Zdecydował

się bowiem dyskretnie sprawdzić w stosownym momencie, kim tak naprawdę jest
podarowana mu przez króla Hakema rahmańska kobieta o blond włosach, zielonych oczach i
jasnej karnacji. Nie chciał otwarcie pytać ją o to, budząc jej czujność i dając okazję do
wymyślenia naprędce na jego użytek jakiegoś niewinnego kłamstewka.

- Więc powiadasz - zmienił temat - że umiesz gotować tylko na ognisku?
- Tak - szepnęła.
- No, to trzeba było rozpalić ogień na kominku w salonie i tam robić obiad!
Zara wybuchnęła śmiechem.
Szejk, zadowolony, że żart mu się udał, pocałował ją w czubek głowy i uwolnił z objęć.

Po czym zdjął marynarkę, rozluźnił krawat, zakasał rękawy koszuli i zaproponował pomoc
przy uporządkowaniu kuchni i wspólne zjedzenie tego, co okaże się jadalne.

Zara, nie mając w gruncie rzeczy żadnego innego wyjścia, skwapliwie przystała na taki

plan.

- Orientalna sałatka z warzyw i owoców na pewno będzie dobra - zapewniła. -

Przynajmniej ona mi się nie przypaliła.

background image

Uśmiechnął się i załadował do zmywarki wszystkie naczynia, łyżki i noże, których Zara

używała podczas przygotowywania potraw. Ona z kolei dokładnie wytarła pobrudzony mąką,
solą, cukrem i przyprawami blat kuchennego stołu i zaczęła wykładać po kolei na talerze i
półmiski wszystko, co przyrządziła.

Jagnięca pieczeń była wprawdzie z jednej strony ciut zwęglona, z drugiej jednak -

zupełnie dobra. Ryż na szczęście w ogóle się nie przypalił. Wyjęte z elektrycznego piekarnika
pszenne placuszki okazały się takie, jak trzeba, a pikantny sos, w którym należało je
zamaczać - wprost wyborny! W sumie, obiad był wystarczająco obfity, jak dla dwojga. I
naprawdę smaczny!

Kiedy go zjedli, szejk wstał od stołu, podszedł do Zary i pocałował ją.
- Poobiedni pocałunek to taka amerykańska tradycja - wyjaśnił, spostrzegłszy jej

zaskoczoną minę. - Tak samo - zaczął wyliczać - jak pocałunek na dobry wieczór, na
dobranoc, na dzień dobry.

- Aż tyle tu takich tradycyjnych pocałunków? - zdumiała się jeszcze bardziej niż przed

chwilą.

- Mnóstwo - przytaknął ze śmiechem. - Chyba więcej niż gdziekolwiek indziej na

ś

wiecie. Jest również taka tradycja, że po obiedzie rozmawia się w domu o tym, jak każdemu

z domowników minął dzień.

- Mnie minął na gotowaniu - stwierdziła. - A tobie?
- Jak zwykle, na prowadzeniu interesów.
- A jakie właściwie to są interesy? - zaciekawiła się Zara. - Ali i Dżamil nie chcieli mi

o nich absolutnie nic powiedzieć.

Wzruszył ramionami.
- Nie chcieli, mądrale - mruknął lekceważącym tonem - bo nie mieli o nich zielonego

pojęcia. Musiałabyś zapytać Alice, moją sekretarkę, ona jest dokładnie zorientowana w
specyfice biznesu, jakim się tutaj zajmuję.

- Czy to jakiś tajemniczy biznes, powiązany może z międzynarodową polityką?
- Ani trochę - zaprzeczył szejk. - Najnormalniejsza w świecie działalność finansowo -

inwestycyjna. Jestem amerykańskim finansistą. Staram się inwestować pieniądze tak, by je
pomnożyć.

- Swoje pieniądze?
- W przeważającej mierze cudze, które inwestuję w ramach świadczonych przez moje

biuro usług. Choć, oczywiście, własne też.

- Dobrze ci idzie z tym inwestowaniem i pomnażaniem?
- Nie najgorzej.
- Uczyłeś się tego kiedyś, jeszcze w Rahmanie? Szejk Malik Haidar pokręcił przecząco

głową.

- W Rahmanie uczyłem się tylko rządzenia królestwem - wyjaśnił. - Ale reguły

zarządzania państwem można, jak się okazuje, z powodzeniem zastosować do zarządzania
firmą. A ty, czego się uczyłaś, poza gotowaniem na ognisku? - zapytał.

- Jak wszystkie kobiety w Rahmanie, właściwie niczego szczególnie ciekawego -

odpowiedziała Zara, wzruszając ramionami. - Uczono mnie przede wszystkim posłuszeństwa
wobec mężczyzn. A moimi nauczycielami byli wyłącznie mężczyźni.

- Wielu ich było?
- Kilku. Ojciec, starsi bracia...
- Ach, tak! - szejk wyraźnie ucieszył się, że Zara nie wylicza mu byłych mężów czy, o

zgrozo, kochanków. - I co, nauczyli cię posłuszeństwa?

- Do pewnego stopnia... - odpowiedziała wymijająco i dość mocno się zarumieniła.

background image

- Skoro tak mówisz i tak się czerwienisz - odpowiedział na to szejk, patrząc

przenikliwie prosto w jej oczy - to domyślam się, że twój przyjazd do mnie nastąpił bez ich
aprobaty. Prawda?

Zara głęboko westchnęła i po chwili wahania przyświadczyła:
- Ano prawda, bez. Nie było sensu prosić ich o zgodę na mój wyjazd, bo z całą

pewnością by jej nie udzielili. Oni są strasznie konserwatywni, niesamowicie staroświeccy.
Nigdy by się nie zgodzili na tę moją eskapadę do Ameryki.

- Cóż, ważne, że uzyskałaś zgodę króla - rzucił szejk rozmyślnie obojętnym tonem,

starając się zasugerować jej, że kompletnie lekceważy całą sprawę.

W duchu jednak postanowił jak najprędzej zadzwonić do Hakema, aby dowiedzieć się o

niej i jej konserwatywnej rodzinie czegoś więcej.

Kiedy więc tylko do końca uporządkowali kuchnię po obiedzie, zaproponował Zarze,

by zaparzyła kawę, a sam, pod pretekstem zmiany ubrania z biurowego na domowe, wymknął
się do swego pokoju, gdzie znajdował się aparat telefoniczny.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Po pośpiesznym wykręceniu wielocyfrowego numeru, szejk ku swemu zdziwieniu

rozpoznał w słuchawce głos samego Hakema bin Abdul Haidara, a nie któregoś z licznych
królewskich adiutantów, sekretarzy czy doradców.

- Czy to naprawdę ty, kuzynie, we własnej osobie? - upewnił się.
- We własnej osobie - mruknął naburmuszony król.
- Czy ty wiesz, Malik, która jest teraz tu u nas, w Rahmanie, godzina?
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia - przyznał szejk.
- Ciągle gubię się w przeliczeniach stref czasowych.
- Bardzo późna! A właściwie to jest sam środek nocy! - dobitnie stwierdził król. - Ale

mniejsza z tym. Czy ty wiesz, jakie ja mam tu teraz kłopoty?

- Z czym?
- Zapytaj raczej... z kim!
- Zatem, z kim masz kłopoty, kuzynie?
- Nietrudno chyba się domyślić, że ciągle z tym samym człowiekiem! Z Kadarem bin

Abu Salmanem!

- A co takiego znów wymyślił ten stary intrygant? - zainteresował się szejk.
- Wyobraź sobie, że przysłał mi tu do pałacu swoją córkę - wyjaśnił król.
- Córkę? Do pałacu? A po co?
- Żebym ją zgodnie z tradycją zaślubił jako moją drugą żonę!
Szejk, mimo wieloletniego pobytu poza rodzinnym krajem, był nadal nieźle

zorientowany w najważniejszych sprawach Rahmanu, wiedział więc, że pierwsza małżonka
króla Hakema bin Abdul Haidara, Rasha, wydała jak dotąd na świat trzy córki. Jeśliby więc ta
druga żona urodziła królowi upragnionego syna, to właśnie on zostałby następcą tronu, a jego
dziadek, Kadar bin Abu Salman, zyskałby tym samym wyjątkowe wpływy na królewskim
dworze.

Dlatego szejk, zbulwersowany usłyszaną wiadomością, wykrzyknął:
- A to historia!
- Prawda? - rzucił w słuchawkę król. - Niesamowita.
- Kuzynie, a czy ty nie mogłeś odmówić Kadarowi przyjęcia tej jego córki na swój

dwór? - zapytał Malik.

- Odmówić mu, znaczyłoby to samo, co świadomie go obrazić - wyjaśnił Hakem - a

tym samym sprowokować go do wszystkiego, co najgorsze... do intryg, spisku, a nawet buntu.
I wtedy naraziłbym na szwank ten błogosławiony pokój, który z takim trudem i
poświęceniem, przede wszystkim z twojej strony, Malik, zapewniliśmy naszemu krajowi
przed dziesięciu laty.

- No tak - przyznał szejk. - Ale...
- Ale co, Malik?
Szejk wahał się przez moment i milczał, ostatecznie jednak zdecydował się zadać

królowi to dość drażliwe pytanie:

- Ale jak Rasha to wszystko przyjmuje, kuzynie?
- Rasha bardzo się stara przyjąć to wszystko jak najspokojniej - odparł Hakem. - Choć

bynajmniej nie przychodzi jej to łatwo, zwłaszcza że jest w odmiennym stanie i oczekuje
rychłego rozwiązania - dodał.

- Więc może zaczekałbyś trochę z tymi drugimi zaślubinami, kuzynie, przynajmniej do

momentu, aż twoja pierwsza żona wyda na świat czwarte dziecko? - zasugerował szejk.

- Cóż, mój drogi kuzynie, w tej chwili wszystko wskazuje na to, że nawet będę musiał

zaczekać - powiedział król, wyraźnie zafrasowany.

- Dlaczego?
- Bo moja narzeczona niespodziewanie zniknęła z pałacu!

background image

Szejk nie zdołał się opanować i wybuchnął śmiechem.
- Żartujesz, kuzynie? - rzucił.
- Ech, chciałbym... - westchnął król Hakem. - Ale to, niestety, najprawdziwsza prawda,

a nie żarty. Dziewczyna zniknęła z mojego pałacu, przepadła jak kamień w wodę! I teraz jej
bliżsi i dalsi krewni zjeżdżają się tu, grożąc, że jeśli w najbliższym czasie jej nie odnajdę, to
wtedy oni sami zaczną szukać.

- Dają ci w ten sposób do zrozumienia, że pewnie celowo gdzieś ją ukryłeś, chcąc w

ten sposób uniknąć małżeństwa?

- Otóż to, Malik! - potwierdził król. - Moja sytuacja staje się w związku z tym dość

niezręczna, z każdym dniem coraz bardziej kłopotliwa.

- A co naprawdę stało się z tą dziewczyną? - wtrącił szejk, przerywając kuzynowi jego

narzekania. - Jak sądzisz?

- Sądzę, że podobnie jak ja, też nie chciała tego bezsensownego małżeństwa, w jakie

wplątał ją ojciec. I po prostu uciekła.

- Z własnej inicjatywy?
- Tak.
- Miała odwagę sprzeciwić się Kadarowi? - zdziwił się szejk.
- Na to wygląda - potwierdził król. - Bo widzisz, kuzynie, ona jest... hm... - Zawahał

się, poszukując w myślach najodpowiedniejszego określenia.

- Krnąbrna? Nieposłuszna?
- Nie, nie! Powiedziałbym raczej: niezwykła... całkiem nietypowa jak na rahmańską

kobietę.

- Doprawdy? To zupełnie tak samo, jak dziewczyna, którą przysłałeś mi na urodziny -

stwierdził szejk. - Wielkie dzięki za ten wspaniały prezent, kuzynie!

- Wyobraź sobie, że to właśnie córka Kadara wybrała ci tę dziewczynę, a zaraz potem

zniknęła.

- Jak to?
- Po prostu. Wybrała ci jedną kobietę spośród sześciu, bo osobiście ją o to poprosiłem -

wyjaśnił król.

- Niesamowite! Wybrała prezent dla mnie i zaraz potem uciekła?
- Właśnie!
- Może z kochankiem? - zasugerował szejk.
- Oby tak było! - westchnął król. - Kadar bin Abu Salman nie mógłby wówczas

proponować mi jej za żonę, gdyby się okazało, że ma kochanka i nie jest już dziewicą.

- Z całego serca życzę ci takiego właśnie obrotu spraw, kuzynie!
- A ja życzę ci wszystkiego najlepszego z okazji trzydziestych urodzin!
- Dziękuję.
- Ja tobie również, Malik. I do ponownego usłyszenia!
- Do usłyszenia, kuzynie! Spokojnych snów. Obydwaj - król w swoim pałacu w

Rahmanie i szejk w swojej rezydencji w Ameryce - jednocześnie odłożyli słuchawki.

Malik miał wprawdzie chęć zadać Hakemowi jeszcze kilka pytań na temat Zary,

zrezygnował jednak, nie chcąc dłużej zakłócać nocnego wypoczynku rahmańskiemu
monarsze.

Cóż, nie mam tu, w Kalifornii, pałacu i tronu, tylko gabinet biznesmena i zwykły fotel

za biurkiem, ale nie mam też tych rozlicznych kłopotów, z jakimi musi się dzień w dzień
borykać mój kuzyn, pomyślał szejk Malik nie bez satysfakcji. Jako zwyczajny pan Haidar,
amerykański finansista, mogę robić, co chcę, nie oglądając się ani na tradycję, ani na
powiązania polityczne, ani na rację stanu. Jestem wolny!

- A skoro tak, to mogę w dżinsach i podkoszulku wrócić do Zary na kawę - mruknął

półgłosem do siebie.

background image

Po czym przebrał się szybko i zbiegł do kuchni, stęskniony za swym niezwykłym

„urodzinowym prezentem".

- Już jedzie! Wszyscy na miejsca! - zawołała Zara, klasnąwszy głośno w dłonie.
- Jest mały problem, proszę pani! - odkrzyknął jej z głębi domu Benjamin, wnuk pani

Parker.

- Babcia sama nie da sobie z nim rady?
- Nie, potrzebujemy pani pomocy!
- Ale pan Haidar już przyjechał, właśnie wysiada z samochodu.
Zara obserwowała ulicę przed domem i dziedziniec przez półprzezroczyste

bladoróżowe szyby umieszczone we frontowych drzwiach. Obraz miała lekko zniekształcony,
była jednak w stanie się zorientować, że szejk Malik podjeżdża, zatrzymuje samochód,
wysiada, rozgląda się uważnie dookoła.

- Panno Zaro, jest problem! - raz jeszcze zawołał z głębi domu Benjamin.
- Później, bo pan Haidar już idzie! - odkrzyknęła i otworzyła szejkowi drzwi.
Wszedł do środka, znów rozejrzał się dookoła, zupełnie jakby pierwszy raz widział

wnętrze, w którym się znalazł.

- Zara, co ty zrobiłaś z moim domem? - zapytał.
Z tonu jego głosu nie potrafiła wywnioskować, czy jest tylko zadziwiony, czy może

zdegustowany przygotowaną przez nią niespodzianką.

- To wszystko wynajęte, wypożyczone, ale tylko na dzisiaj, na jeden dzień -

odpowiedziała pośpiesznie. - Już jutro twój dom znowu będzie wyglądał tak, jak zwykle.

- Ale teraz wygląda jak... - Zawahał się i umilkł.
- Teraz wygląda jak twój pałac w Rahmanie! - dokończyła za niego Zara.
Bardzo się starała, żeby odtworzyć w kalifornijskim domu szejka jak najwięcej

elementów orientalnego wnętrza królewskiej rezydencji. Sprowadziła więc z kilku kwiaciarni
całą masę bujnych egzotycznych roślin w pokaźnych donicach, żeby zrobić z nich zielony
szpaler przed wejściem. Postarała się o dwa ogromne złociste leopardy, z cętkami ze
sztucznych onyksów i oczami ze sztucznych szmaragdów, ponieważ takie same - tyle że
przyozdobione autentycznymi kamieniami szlachetnymi ogromnej wartości - strzegły odrzwi
królewskiej siedziby w Rahmanie. Hol przyozdobiła mosiężnymi wazami i wyłożyła
wielobarwnymi, ręcznie tkanymi kobiercami. Ze sklepu zoologicznego wypożyczyła dużą
błękitno - zieloną papugę, ponieważ taka sama, imieniem Cash - Cash, witała gości w pałacu.

- Nie do wiary, jest tu teraz całkiem tak samo, jak tam - stłumionym głosem odezwał

się szejk.

- Starałam się, żeby...
Zara nie dokończyła zdania, ponieważ jej słowa całkowicie zagłuszył przeraźliwy ptasi

krzyk. Do holu dumnie wkroczył paw, prowadząc za sobą cały harem pawic i... Benjamina,
który bezskutecznie usiłował przepłoszyć ptaki.

- Sprowadziłaś nawet pawie?! - wykrzyknął szejk.
- Tak, ale miały przebywać w ogrodzie - wyjaśniła Zara.
- Kocur sąsiadów... zanadto się nimi interesował, panie Haidar, więc zapędziłem je do

pralni, żeby były bezpieczne - wtrącił się zasapany i zakłopotany Benjamin, biegając po holu
za ptaszyskami. - Ale babcia niepotrzebnie otworzyła drzwi i wypuściła te pawie... i one
wybiegły z pralni i wpadły do domu, na pokoje.

Przy współudziale Zary i szejka, po kilku minutach bieganiny, chłopak zdołał ponownie

zamknąć hałaśliwe ptaki w pomieszczeniu gospodarczym.

- Benjamin, natychmiast zadzwoń do właściciela, żeby je sobie zabrał - polecił Malik.
- Oczywiście, panie Haidar. Babcia się ucieszy, bo te pawie tak ją przestraszyły, jak

wyskoczyły prosto na nią z tej pralni, że...

background image

- Przejdźmy może dalej - zaproponowała Zara, przerywając Benjaminowi wywód z

obawy, by nie ujawnił szejkowi jakichś kłopotliwych, kompromitujących szczegółów.

- Czy mam się spodziewać dalszych niespodzianek? - zapytał Malik.
- Tylko kilku.
- Cóż, dobrze, że wiem. O, papuga! - Szejk zwrócił uwagę na ptaka, umieszczonego w

klatce zawieszonej pod sufitem, w głębi holu.

Papuga, jak na komendę, wyrzuciła z siebie w tym momencie głośną serię

najohydniejszych amerykańskich przekleństw.

- Ona coś mówi! - ucieszyła się Zara. - Tylko jakoś nie bardzo rozumiem, co.
- Na szczęście - mruknął Malik.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Bo ona klnie, na czym świat stoi!
- Niestety, nie znam amerykańskich przekleństw, tylko rahmańskie - przyznała z

niejakim zakłopotaniem Zara.

- Na szczęście - powtórzył szejk. - Zostawmy w spokoju tę źle wychowaną papugę i

wejdźmy do salonu - zaproponował, po czym, nie czekając na odpowiedź Zary, chwycił ją za
rękę i pociągnął za sobą.

W salonie całą wolną przestrzeń wypełniały większe i mniejsze klatki z ptakami. Były

tu zięby, papużki faliste, kanarki. Cała ptaszarnia!

- Moja matka uwielbiała ptaki i hodowała ich mnóstwo w pałacu - odezwał się

półgłosem Malik, ni to do Zary, ni to sam do siebie.

- Wiem, Rasha mi opowiadała.
- Poznałaś Rashę, przebywając w pałacu? - zainteresował się szejk.
- Tak, poznałam ją - potwierdziła Zara. - To cudowna, wspaniała kobieta, urodziwa,

dobra i mądra.

- Ta kobieta najprawdopodobniej byłaby w tej chwili moją żoną, gdyby polityczne

sprawy w Rahmanie potoczyły się inaczej - zauważył szejk. - A tak, jest żoną mojego kuzyna
Hakema.

- Żałujesz?
- Nie.
- To dobrze! - ucieszyła się Zara. - Mogłam wprawdzie zamienić twój dom w królewski

pałac, ale nie dałabym rady sama zamienić się w Rashę.

- Fakt - potwierdził Malik i uśmiechnął się. - Zupełnie nie jesteś podobna do Rashy,

przypominasz raczej moją matkę. No, może nie z wyglądu, ale na pewno z usposobienia -
dodał. - Podobno była niezwykłą kobietą, inteligentną, trochę ekscentryczną.

- De miałeś lat, kiedy zmarła? - spytała Zara.
- Pięć.
- A ja miałam cztery, kiedy umarł mój ojciec.
- To strasznie przykre, tracić rodziców tak wcześnie - zauważył szejk.
- Fakt.
- Chwileczkę! Ale ty przecież mówiłaś mi wczoraj, że ojciec uczył cię posłuszeństwa

wobec mężczyzn, prawda?

- Malik, spostrzegłszy pewną wyraźną sprzeczność w zwierzeniach Zary, nawiązał

nieoczekiwanie do rozmowy z poprzedniego dnia.

- No... tak... - wykrztusiła speszona.
- Uczył cię, zanim skończyłaś cztery lata? I ty to pamiętasz? - zdziwił się.
Zara zaczerwieniła się gwałtownie.
Nieopatrznie powiedziała o sobie zbyt wiele i zupełnie nie miała teraz pojęcia, jak

wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Nie wiedziała, co powinna potwierdzić, a czemu zaprzeczyć,

background image

aby jej wyjaśnienie zachowało bodaj pozory konsekwencji i prawdopodobieństwa, i aby nie
wzbudziło jakichś niepotrzebnych podejrzeń ze strony szejka.

Po dłuższej chwili wahania i rozterki ostatecznie zdecydowała się na... szczerość!
- Moi rodzice byli Amerykanami - wyznała. - Kiedy miałam cztery lata, mój ojciec

zmarł, a w rok później moja matka wyszła ponownie za mąż za przebywającego czasowo w
Stanach Zjednoczonych mężczyznę z Rahmanu. I przeniosła się tam razem z nim i ze mną na
stałe. Odkąd skończyłam pięć lat i opuściłam Stany Zjednoczone, mieszkałam w Rahmanie, w
południowej prowincji i wychowywałam się w domu ojczyma. I to właśnie on uczył mnie
posłuszeństwa.

- A więc to tak! - wybuchnął szejk. - Jak widzę, nie byłaś ze mną szczera - zauważył

cierpko.

- Malik, przecież cię nie okłamywałam! - broniła się Zara. - Przemilczałam tylko kilka

faktów z mojego życiorysu i to wszystko. Do tego się sprowadza całe moje przewinienie.

Szejk zmarszczył brwi, przymrużył oczy i zamyślił się, najwyraźniej analizując jej i

swoje racje. Wreszcie, nie ujawniając, czy uważa Zarę za godną potępienia kłamczuchę, czy
też nie, zapytał ją:

- Masz tu w Ameryce jakąś rodzinę?
- Prawdopodobnie mam babcię, matkę mojej matki - odpowiedziała. - No i z pewnością

mam jakieś ciotki, wujów, bliższych i dalszych kuzynów.

- Chciałabyś pewnie ich odnaleźć. A z kim konkretnie chciałabyś się spotkać spośród

twoich amerykańskich krewnych?

- Tak, bardzo bym chciała się spotkać z moimi kuzynami, najchętniej ze wszystkimi! -

przyświadczyła z nie ukrywanym entuzjazmem. - Bardzo bym chciała ich poznać!

- I tylko dlatego zdecydowałaś się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych w roli mojego

prezentu urodzinowego, prawda? - zasugerował szejk.

Po krótkiej chwili wahania Zara potwierdziła:
- Owszem, początkowo myślałam tylko o tym... ale kiedy cię poznałam - dodała -

sprawa odnalezienia mojej amerykańskiej rodziny straciła dla mnie na znaczeniu, przestała aż
tak bardzo się liczyć.

- Na rzecz...? - rzucił i znacząco zawiesił głos.
- Na rzecz tego, co rozgrywa się w tej chwili pomiędzy nami! - Zara dokończyła

rozpoczęte przez niego zdanie.

- A co się teraz pomiędzy nami rozgrywa, według ciebie? - Szejk nie ustawał w

indagacjach.

- A czy musimy to w tej chwili nazywać po imieniu?
- odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Proszę cię, Malik
- z emocji podniosła lekko głos - pozwólmy sprawom toczyć się dotychczasowym

torem! Kontynuujmy to, co rozpoczęliśmy, zgodnie ze wspólnie ustalonym planem! Dzisiaj
jest drugi z trzech dni, jakie ofiarowałeś mi na przygotowanie dla ciebie urodzinowych
niespodzianek. Jutro nastąpi dzień trzeci i ostatni.

- I noc, którą spędzisz w moim łóżku! Pamiętasz o tym? - spytał cicho.
- Tak, pamiętam - odpowiedziała lakonicznie.
- A co nastąpi potem? Rozstanie?
- Niekoniecznie od razu - stwierdziła łagodnym, nieco melancholijnym tonem. -

Chociaż... - dodała z pewnym wahaniem po krótkiej chwili. - Widzisz, jeżeli zechcę odnaleźć
moich amerykańskich krewnych i poznać trochę całe Stany Zjednoczone, nie ograniczając się
do Kalifornii, to w końcu będę musiała opuścić tę złotą klatkę, jaką jest dla mnie twoja
rezydencja w San Francisco.

- No cóż, pomogę ci odnaleźć twoją amerykańską rodzinę - zadeklarował szejk.
- Nie musisz.

background image

- A jednak ci pomogę! - obstawał przy swoim. - I pozwolę ci odejść z mojego domu

dopiero wtedy, kiedy się przekonam, że jesteś w tej rodzinie mile widziana, że masz w niej
jakieś oparcie.

Zara milczała, nie próbując odbierać Malikowi ostatniego słowa w tej sprawie.
Perspektywa rozstania napełniała ją smutkiem. Ponieważ jednak uważała, że jest ono w

ich sytuacji czymś nieuchronnym, cieszyła się przynajmniej z tego, że szejk rozumie jej chęć
poznania kraju, w którym przyszła na świat, i nie grozi jej odesłaniem do Rahmanu
natychmiast po zaspokojeniu własnych żądz.

To z pewnością dobry, uczciwy, wielkoduszny człowiek, przyznawała w myślach,

stojąc przed nim i wpatrując się w jego czarne, pałające oczy. Opowieści, jakie o nim słyszała
w domu ojczyma, musiały być kłamliwe. To wspaniały człowiek! Ktoś, kogo można polubić,
ktoś, w kim można się nawet zakochać.

- Zara, dlaczego milczysz? - zapytał szejk, podchodząc do niej i ujmując ją lekko za

ramiona.

- Milczę, bo rozmyślam - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- A o czym?
- O naszej jutrzejszej nocy.
- Boisz się jej?
- Już teraz nie - szepnęła.
I oczywiście nie protestowała, kiedy wziął ją w ramiona i zaczął namiętnie całować.
- Pani Parker, co to ma znaczyć, że jej nie ma? Co to ma znaczyć, pani Parker? -

powtarzał podniesionym głosem szejk Malik Haidar następnego dnia, gdy po powrocie z
biura nie zastał Zary w swoim domu.

- To ma znaczyć, że wyjechała, panie Haidar - ze stoickim spokojem wyjaśniła

wzburzonemu pracodawcy gospodyni.

- Jak to, wyjechała? - zdziwił się. - Tak po prostu?
- Po prostu - potwierdziła pani Parker. – Wyjechała i już! Nie jest przecież pańskim

więźniem, a ja nie jestem więziennym strażnikiem, żebym ją miała siłą trzymać, kiedy chciała
wyjechać. Ale przed wyjazdem napisała do pana ten list - dodała, podając szejkowi zaklejoną
kopertę.

Zdenerwowany wziął ją bez słowa i czym prędzej udał się do swojego gabinetu.
Nie chciał w obecności pani Parker czytać listu, w którym spodziewał się odnaleźć

tylko słowa pożegnania, wolał uczynić to na osobności. Obawiał się bowiem, że nie zdoła
zareagować odpowiednio powściągliwie na wiadomość o ucieczce Zary. A niestety, takiej
właśnie, a nie innej wiadomości spodziewał się w tym momencie.

Zamknąwszy za sobą drzwi, drżącymi rękoma rozerwał kopertę. Wydobył z niej

pojedynczą kartkę białego listowego papieru, zapisaną mniej więcej do połowy, i zaczął
czytać.

I niemal natychmiast wybuchnął głośnym śmiechem.
Ś

miał się z samego siebie, z własnych nieuzasadnionych obaw, bo Zara bynajmniej nie

ż

egnała się z nim w liście ani też nie tłumaczyła, dlaczego zniknęła. Podawała natomiast

wskazówki, jak ma ją odnaleźć!

Szejk wybiegł z gabinetu i wpadł do kuchni.
- Wyjeżdżam, pani Parker - oświadczył gospodyni.
- Pan też? - zdziwiła się.
- Jadę do Zary!
- To już pan wie, gdzie ona jest?
- Dowiedziałem się z listu. Jadę do niej i wrócę dopiero razem z nią, pani Parker. Nie

wcześniej niż jutro!

background image

- W takim razie życzę panu szerokiej drogi, panie Haidar - powiedziała z

dobrodusznym uśmiechem gospodyni. - I życzę panu wszystkiego najlepszego w dniu
urodzin! - dodała. - Dużo szczęścia!

- Dziękuję, pani Parker! - odkrzyknął już z holu, zdążywszy wypaść w pośpiechu z

kuchni.

- Panie Haidar, chwileczkę! - zawołała gospodyni i wybiegła za nim, przypomniawszy

sobie o czymś, co miała mu przekazać, kiedy wróci po pracy do domu. - Ten pański kuzyn,
król Hakem, telefonował i mówił, że ma do pana jakąś ważną sprawę.

- Zadzwonię do niego jutro, pani Parker! - rzucił przez ramię szejk, stojąc już w

otwartych drzwiach.

- Ale on mówił, że to pilne! - krzyknęła z głębi holu gospodyni.
Szejk wybiegł jednak z domu i wsiadł do samochodu nazbyt szybko, by mógł to

ostatnie zdanie usłyszeć.

- A może to i lepiej, że nie usłyszał i pojechał do Zary, zamiast wydzwaniać do tego

zamorskiego kuzyna w koronie na głowie - mruknęła pół żartem, pół serio, machnąwszy ręką.

No, bo jakie tam królewskie sprawy mogą być ważniejsze i pilniejsze niż zew

prawdziwej miłości? - dodała już w myślach.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
„Zew miłości" kazał szejkowi wciskać niemalże do oporu pedał gazu jaguara i pędzić w

szaleńczym tempie nad niewielkie górskie jeziorko położone w ustronnej dolinie oddalonej
mniej więcej o godzinę szybkiej jazdy od San Francisco. Tam, wedle wskazówek zawartych
w liście, miał odnaleźć Zarę.

Istotnie odnalazł ją... w obozie Beduinów!
Najpierw, z daleka, jeszcze z samochodu, spostrzegł beduińskie namioty, rozstawione

nad brzegiem jeziorka, na piaszczystej plaży, z całą pewnością sporządzonej sztucznie tylko
po to, by nadać scenerii pewne podobieństwo do tej oryginalnej, tworzonej przez piaski
pustyni.

A potem, kiedy podjechał już bliżej, zaparkował wóz i wysiadł, zauważył, że przed

każdym z namiotów pali się ognisko i krzątają się ludzie - mężczyźni, kobiety i dzieci -
wszyscy bez wyjątku ubrani w oryginalne beduińskie stroje.

Beduiński obóz - zaaranżowany w Kalifornii - wyglądał zupełnie jak prawdziwy,

nieopodal pasło się nawet stadko kóz. Jeśli iluzja nie była stuprocentowa, to jedynie dlatego,
ż

e brakowało wielbłądów.

Szejk nie zastanawiał się jednak nad tym, bo przecież nie wielbłądów szukał, tylko

Zary. A ponieważ nie dojrzał jej nigdzie na zewnątrz, ruszył szybkim krokiem w kierunku
największego i najpiękniejszego z namiotów, ustawionego na uboczu, dość daleko od innych i
oznakowanego królewskimi emblematami.

Skoro ja wywodzę się z królewskiego rodu - rozumował - to ten namiot jest z

pewnością przeznaczony dla mnie. A skoro Zara również została dla mnie przeznaczona, to
powinna w nim na mnie czekać.

W namiocie nie było jednak nikogo. Na szejka czekał tam tylko oryginalny męski strój

noszony w Rahmanie: długa do ziemi, luźna biała koszula i haftowany złotem biały turban.

Miałbym to teraz włożyć, tak ni stąd, ni zowąd? - zamyślił się szejk Malik. Przecież od

dziesięciu lat ubierał się jak typowy Amerykanin; w pracy nosił garnitur, w domu dżinsy i
sportowy podkoszulek. Owszem, umiał na kilka sposobów wiązać krawat, ale już chyba
nawet nie pamiętał, jak wiąże się turban, żeby wyglądał tak, jak trzeba i żeby nie spadł przy
pierwszym gwałtowniejszym ruchu głowy.

Po dłuższej chwili wahania zaryzykował jednak. Zdjął ubranie i przebrał się w

tradycyjny strój pustynnego koczownika. A raczej, mówiąc ściśle, w strój władcy pustynnych
koczowników, wkładając na głowę turban, na którym złotą nicią były wyszyte emblematy
królewskiego rodu Haidarów!

Gdy był już gotów i prezentował się jak prawdziwy egzotyczny szejk, a nie jak

amerykański biznesmen, usłyszał, że przed namiotem ktoś się krząta, najprawdopodobniej
rozpalając ognisko. Natychmiast wyszedł na zewnątrz. .. i ujrzał Zarę.

Miała na sobie kuszący, muślinowy strój, podobny do tego, w którym została

przywieziona w zrolowanym dywanie, z tą różnicą, że nie był czarny, lecz
szmaragdowozielony, haftowany w złociste ptaki. I podobnie jak wtedy nie miała na sobie
ż

adnych dodatkowych osłon, żadnej bielizny.

- Jesteś! - wykrzyknął uradowany na jej widok.
- Jestem, mój władco - odezwała się z figlarnym uśmiechem, jednocześnie składając

mu przesadnie niski ukłon. - Czekam na ciebie w pustynnym obozie Beduinów, dokładnie
takim samym, jak prawdziwy, chociaż niestety bez wielbłądów. Chciałam je tu sprowadzić,
ale Alice doszła do wniosku, że koszty byłyby niebotycznie wysokie, zupełnie jak te góry
dookoła. - Wskazała na otaczające dolinę strzeliste wierzchołki.

Szejk uśmiechnął się.
- Dla kogoś, kto jak ja nie był w pustynnym obozie od przeszło dziesięciu lat, ta

dekoracja, jaką tu stworzyłaś, jest wystarczająco sugestywna, nawet bez wielbłądów -

background image

stwierdził. - A najbardziej sugestywny ze wszystkiego jest twój strój - dodał, wpatrując się w
przejrzysty niczym klarowna morska woda szmaragdowy muślin, pod którym rysowały się
wdzięcznie kształty jej zgrabnego, smukłego ciała.

- To strój nałożnicy z królewskiego haremu - wyznała, lekko się rumieniąc.
- Właśnie! Skoro już się tak ubrałaś, to teraz pójdź w moje ramiona - zażądał. - I całuj

mnie, Zaro, całuj, całuj, całuj!

- Z przyjemnością, mój niecierpliwy władco. - Podbiegła do niego i zarzuciła mu ręce

na szyję.

Objął ją wpół i przyciągnął mocno do siebie. Złączyli się wargami w namiętnym,

gorącym pocałunku i trwali w tym zespoleniu długo, bardzo długo. Aż w końcu oderwał usta
od jej warg i rozgorączkowany wyszeptał:

- Przejdźmy teraz do naszego namiotu. Tam będziemy mogli pozwolić sobie na więcej,

na znacznie więcej niż tutaj, na oczach ludzi.

- Najpierw zjedzmy posiłek - zaproponowała i poprowadziła go do ogniska.
Zasiedli przy ognisku, na rozesłanym bezpośrednio na pustynnym piasku

wielobarwnym dywanie. Zaczęli posilać się egzotycznymi owocami i upieczonymi na rożnie
soczystymi kawałkami mięsa, wybierając dla siebie nawzajem najsmaczniejsze kąski. Płonące
ż

ywiczne polana rytmicznie trzaskały i pachniały niczym balsam, a płomienie ogniska

rozświetlały purpurowym blaskiem coraz głębszą ciemność zapadającej stopniowo nocy.

W którymś momencie z oddali, z głębi obozowiska, zaczęła dobiegać zmysłowa

orientalna muzyka, wykonywana na egzotycznych instrumentach przez specjalnie
sprowadzony na ten wieczór zespół.

- Cudownie grają - zauważył szejk.
- Są też niezwykle atrakcyjne tancerki, potrafią wykonać perfekcyjny taniec brzucha.

Chcesz je zobaczyć? - zapytała go Zara.

Pokręcił przecząco głową.
- Chcę zobaczyć tylko ciebie... całkiem nagą... w naszym namiocie - szepnął. - I chcę

cię wreszcie posiąść po tych trzech nieskończenie długich dniach i jeszcze dłuższych
samotnych nocach wyczekiwania.

Szejk zapalił nastrojową oliwną lampę i wprowadził Zarę do namiotu. Stanęła

pośrodku, w migotliwym świetle niewielkiego płomienia, wyraźnie zawstydzona,
zakłopotana, spłoszona.

- Boisz się? - spytał ją szejk.
- Tak. Nawet bardzo - szepnęła.
- Dlaczego, Zaro? - zdziwił się.
- Bo ta noc,.. Ta dzisiejsza noc może wiele pomiędzy nami zmienić. Bardzo wiele -

wyjaśniła po chwili wahania.

- Dlaczego, Zaro? - powtórzył.
- Bo dotychczas byliśmy obydwoje wolni, niezależni, a ta noc w pewien sposób nas

połączy. Tego, co się pomiędzy nami stanie, nie będzie można już potem ani cofnąć, ani
wymazać. To będzie taki... nieodwracalny... akt zespolenia - wykrztusiła.

- Obawiasz się mnie? - zapytał szejk. - Może z powodu tych mrożących krew w żyłach

historii, jakie słyszałaś o mnie w domu swego ojczyma, w Rahmanie?

- Tak - potwierdziła Zara, nie chcąc nadal kłamać. - W domu ojczyma od dziecka

słyszałam, że jesteś niebezpiecznym człowiekiem, zbrodniarzem, zabójcą, który uciekł z kraju
w niesławie.

- Nikogo nie zabiłem - zapewnił z powagą. - Mogę przysiąc!
Spojrzała przenikliwie w jego czarne oczy. Nie opuścił pałającego wzroku, patrzył jej

prosto w twarz, odważnie, dumnie, szczerze.

- Nie musisz przysięgać, wierzę ci - szepnęła.

background image

- Dzięki!
- Nie musisz mi też dziękować.
- A mogę ci zadać pytanie?
- Jedno pytanie? - próbowała się upewnić, ogarnięta nagłą falą niepokoju, że szejk,

zamiast gry miłosnej, podejmie indagacje i zmusi ją do powiedzenia o sobie całej prawdy, a
zatem również tego wszystkiego, co jednak chciała przed nim ukryć.

- Na początek jedno - odpowiedział wymijająco.
- Proszę, pytaj - zgodziła się w obawie, że sprzeciw z jej strony tylko pobudzi jego

dociekliwość. - Pytaj, o co tylko chcesz.

- Jak to się stało, że znalazłaś się w pałacu króla Hakema?
- Mój ojczym mnie tam wysłał - odparła.
- Po co? Chciał, żebyś została moim urodzinowym prezentem?
- Nie - zaprzeczyła Zara. - Chciał, żebym została drugą żoną króla.
Usłyszawszy te słowa, szejk Malik zmarszczył brwi. Przypomniał sobie telefoniczną

rozmowę z kuzynem i zaczął kojarzyć w myślach pewne fakty. Jednakże, starając się nie
formułować przedwcześnie wniosków idących zbyt daleko, stwierdził tylko:

- Hakem zbyt kocha Rashę, żeby brać ślub z jakąkolwiek inną kobietą.
- Bardzo ją kocha, wiem - przytaknęła Zara. - Mimo to jego ślub z inną kobietą jest

możliwy... w pewnych okolicznościach.

- W jakich?
- Pod przymusem.
- Pod przymusem, powiadasz? - rzucił szejk, mrużąc oczy i wpatrując się podejrzliwie

w jej zarumienioną pod wpływem zakłopotania twarz. - A któż w Rahmanie mógłby, twoim
zdaniem, zmusić do czegokolwiek króla Hakema bin Abdul Haidara?

Zara wzięła głęboki oddech.
- Kadar bin Abu Salman - odpowiedziała lakonicznie. - Zarządca południowej

prowincji.

Szejk Malik podszedł do niej i ujął ją lekko za ramiona.
- Jesteś jego córką? - zapytał.
- Jestem jego pasierbicą.
- Uciekłaś z pałacu Hakema?
- Tak, do ciebie, do Ameryki.
- W jaki sposób?
- Podstępem.
- Dlaczego?
- Żeby nie sprawiać bólu Rashy, a satysfakcji Radarowi - wyjaśniła. - I żeby nie

pozwolić mojemu ojczymowi na zdobycie zbyt wielkich wpływów na dworze króla Hakema.
Kadar przy swoich nadmiernie wybujałych politycznych ambicjach na pewno nie
wykorzystałby ich dla dobra kraju, tylko dla zaspokojenia własnej niepohamowanej żądzy
władzy.

- Więc poświęciłaś się dla Rahmanu?
- W jakimś sensie, podobnie, jak niegdyś ty.
- I poświęcasz się dla Rahmanu również teraz?
- Teraz już nie - odparła całkiem szczerze. - W ciągu tych trzech dni, które spędziliśmy

razem, obudziłeś we mnie...

- Pożądanie? - podpowiedział jej, ponieważ nagle umilkła.
- Właśnie! - przytaknęła skwapliwie, by nie mówić przedwcześnie o uczuciach i nie

ujawniać szejkowi od razu wszystkich tajemnic swojego serca. - Teraz nie muszę już się
poświęcać, bo naprawdę cię pragnę.

background image

- Jesteś tego w stu procentach pewna? - zapytał. - Bo jeśli nie, to gotów jestem

pohamować własną namiętność i zrezygnować...

- Nie, Malik! - Nie pozwoliła mu nawet dokończyć. - Jestem stuprocentowo pewna, że

cię pragnę! - krzyknęła w uniesieniu. - Weź mnie w ramiona! Jestem twoja! Tylko... -
zawahała się.

- Jaki jeszcze masz problem, najmilsza? - zapytał, obejmując ją. - Co cię trapi?
Oparła głowę na jego ramieniu, by w ten sposób ukryć mocny rumieniec zawstydzenia,

który parzył jej twarz.

- Boję się, Malik - wykrztusiła zdławionym ze zdenerwowania głosem - że będziesz

rozczarowany moją... kompletną... nieporadnością w miłosnym kunszcie. Bo widzisz, ja...
jeszcze nigdy... nie byłam... nie spędziłam nocy... z mężczyzną. Ja jestem jeszcze dziewicą! -
wyznała.

- Król Hakem bin Abdul Haidar wysłał do mnie dziewicę? - zdumiał się szejk. - To

przecież wbrew rahmańskim obyczajom! Nie daje się w prezencie dziewic!

- Malik - zaczęła wyjaśniać - król Hakem nic nie wiedział. Ja podstępem zamieniłam

się rolami z inną kobietą, młodziutką wdową, która miała na imię Matana.

- Aha! Więc to tak się odbyło?! - Nareszcie wszystko zaczęło mu się układać w

logiczną całość. - Cóż, więc raz jeszcze cię zapytam, moja ty odważna dziewico. Czy
naprawdę chcesz spędzić ze mną tę noc?

- Tak, Malik, tak! Bardzo chcę! - wyszeptała. I poddała się jego namiętnym

pieszczotom.

Po cudownie upojnej miłosnej nocy obudził ją o świcie kuszący zapach kawy. Wstała

naga z posłania i wyjrzała ostrożnie z namiotu. Malik przyrządzał przy ognisku aromatyczny
napar. Poza nim nigdzie w pobliżu nie było nikogo, ponieważ statyści z San Francisco, którzy
udawali koczujących Beduinów, zostali zaangażowani tylko na jeden dzień i późnym
wieczorem opuścili sztuczną plażę nad jeziorem, zabierając wszystkie rekwizyty, łącznie z
namiotami i kozami.

- Spójrz, jesteśmy zupełnie sami - odezwała się cicho. - Tylko we dwoje.
Szejk uśmiechnął się do niej.
- To wspaniale, najmilsza. W spokoju napijemy się kawy, a potem... - Znacząco

zawiesił głos.

- Co potem? - rzuciła kokieteryjnie.
Podszedł do niej i wziął ją - taką całkiem nagą - w ramiona.
- Potem będziemy się kochać... - zaczął jej szeptać pomiędzy jednym a drugim

pocałunkiem.

- I co jeszcze?
- I kochać.
- I jeszcze.
- Kochać.
- To wiesz co, Malik?
- Słucham?
- Darujmy sobie tę kawę - zaproponowała.
- Zgoda! - przystał z ochotą.
I w tym momencie, nim zdążyli skryć się w namiocie i rozpocząć miłosne igraszki,

panującą wokół ciszę zakłócił warkot samochodowego silnika, z początku stłumiony, lecz z
każdą chwilą coraz wyraźniej narastający.

- Ktoś tu jedzie - szepnęła Zara.
- Czy to może ma być jakaś twoja kolejna urodzinowa niespodzianka dla mnie? -

zapytał żartobliwym tonem szejk.

background image

- Nie, Malik - zaprzeczyła z powagą. - Z nikim się nie umawiałam na dzisiaj i nikogo tu

do nas nad jezioro nie zapraszałam.

- W takim razie wejdź do namiotu i na wszelki wypadek ubierz się - zarządził - a ja

zaczekam na zewnątrz na nieproszonych gości i postaram się odprawić ich stąd jak
najprędzej.

Ogarnięta dziwnym niepokojem Zara bez słowa weszła do namiotu i w pośpiechu

zaczęła wkładać na siebie wszystko, w czym poprzedniego dnia przyjechała nad jezioro:
bieliznę, spódnicę, bluzkę, sportowe buty.

Nim zdążyła je do końca zasznurować, nadjeżdżający samochód zatrzymał się z

piskiem opon gdzieś bardzo blisko namiotu. Po chwili ktoś z niego wysiadł, trzasnąwszy
drzwiami i zaczął wykrzykiwać coś do Malika... po rahmańsku!

Przerażona Zara natychmiast rozpoznała ten podniesiony męski głos. Był to

charakterystyczny, lekko schrypnięty głos Kadara bin Abu Salmana, jej ojczyma.

- Gdzie ona jest? Mów, niegodziwcze! Mów zaraz, gdzie ona jest?! - wrzeszczał

rozwścieczony Kadar.

Bojąc się, że w napadzie złości może zrobić Malikowi coś złego, wyszła natychmiast

przed namiot, gotowa bronić szejka. Ujrzała zaparkowaną nieopodal limuzynę,
rozgniewanego ojczyma, a także... swoich pięciu przyrodnich braci, z obnażonymi sztyletami
z rękach.

- Oddaj mi moją córkę, niegodziwcze! - zażądał groźnie Kadar.
- Twoją córkę? - rzucił dosyć prowokacyjnie Malik.
- Nie udawaj, że nie wiedziałeś, kim ona jest!
- Zara jest tylko twoją pasierbicą.
- Cóż z tego, skoro ją kocham jak rodzone dziecko! - obruszył się Kadar. - I pragnę dla

niej tylko samego dobra! To dlatego oddałem ją królowi Hakemowi za małżonkę!

- A król Hakem, mój kuzyn, oddał ją mnie i ona teraz do mnie należy - stwierdził ze

stoickim spokojem Malik.

- Niedoczekanie twoje! Prędzej ty stracisz życie, niż ja stracę moją ukochaną córkę! -

wykrzyknął Kadar i skinął na uzbrojonych w sztylety synów.

Otoczyli bezbronnego Malika ciasnym kręgiem, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch,

jakiekolwiek działanie. A Kadar chwycił Zarę za rękę i siłą pociągnął do samochodu.

- Nawet nie próbuj się wyrywać, bo ten niegodziwiec natychmiast zginie, przebity

pięcioma ostrzami - przestrzegł ją.

- Nie róbcie mu krzywdy, ja go kocham - jęknęła.
- Straciłaś rozum, dziewczyno? - syknął ojczym, wpychając ją do limuzyny i blokując

jej drogę ucieczki własnym ciałem. - Zadurzyłaś się w mordercy?

- Malik nie jest mordercą, ojcze, to nieprawda.
- Prawda, bez względu na to, co ci próbował wmawiać podczas tej kilkudniowej

znajomości! On jest mordercą, Zara, jest mordercą twojego brata Dżeba! - Wypowiedziawszy
te złowrogie słowa, Kadar dał synom znak do odwrotu.

Nie opuszczając noży, posłusznie cofnęli się i wsiedli do obszernej limuzyny.

Zatrzasnęli za sobą drzwi. Paz, najmłodszy z braci, usiadł za kierownicą i uruchomił silnik.
Samochód ruszył i pomknął w stronę San Francisco, uwożąc zapłakaną Zarę.

A bezradny szejk Malik pozostał sam nad jeziorem, zupełnie nieoczekiwanie

pozbawiony towarzystwa pięknej Zary, która była prawdziwie królewskim prezentem
urodzinowym.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pałac króla Hakema bin Abdul Haidara, królestwo Rahmanu
- Ona należy do mnie, więc chcę ją jak najszybciej odzyskać! - oświadczył

kategorycznym tonem szejk Malik, stanąwszy naprzeciwko królewskiego tronu.

Hakem bin Abdul Haidar zmierzył go ironicznym spojrzeniem.
- W dosyć oryginalny sposób witasz swojego króla, Malik - stwierdził z przekąsem. -

Ech, to chyba przez te amerykańskie demokratyczne obyczaje, którymi zdążyłeś nasiąknąć
przez te dziesięć lat! - dodał z westchnieniem, kręcąc głową na znak dezaprobaty.

- Wybacz, kuzynie - zreflektował się szejk i złożył Hakemowi należny mu niski ukłon.

- Bądź pozdrowiony!

Król z ukontentowaniem skinął głową.
- Mimo wszystko, miło cię widzieć, Malik - powiedział. - Pozwól ze mną, pójdziemy

tam, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. - Wstał i wyprowadził szejka z
przeznaczonego do oficjalnych audiencji salonu tronowego, w którym się spotkali
natychmiast po przyjeździe Malika z lotniska. Król poprowadził szejka w głąb swoich
prywatnych apartamentów.

Pokoje, przez które kolejno przechodzili, należały niegdyś do ojca Malika i teraz

należałyby do niego, gdyby nie zrezygnował przed dziesięciu laty z sukcesji tronu i nie
opuścił królestwa Rahmanu. Zdawał sobie z tego sprawę, a jednak nie odczuwał już ani żalu,
ani gniewu.

Czyżby to czas uleczył moje rany? - pytał siebie w myślach, idąc za królem doskonale

zapamiętaną z dzieciństwa i wczesnej młodości amfiladą komnat. Czy raczej pewna
jasnowłosa, zielonooka dziewczyna o złotym sercu i przenikliwym umyśle?

- Usiądźmy tutaj - zadecydował Hakem, kiedy znaleźli się w niewielkim, ustronnym

gabinecie, tworzącym wraz z salonikiem i sypialnią jego najbardziej osobiste królestwo.

Zajęli miejsca w głębokich skórzanych fotelach, ustawionych po przeciwnych stronach

okrągłego niskiego stolika o bogato rzeźbionych nogach i blacie misternie intarsjowanym
orientalną mozaiką z najszlachetniejszych gatunków drewna.

- Odmieniła cię ta Ameryka, Malik, nie sposób tego ukryć - odezwał się król.
- Moje przystosowanie się do tamtejszych obyczajów było konieczne, kuzynie, skoro

musiałem opuścić własny kraj - stwierdził szejk.

- Nie tyle musiałeś, ile chciałeś.
- Raczej: zdecydowałem się - uściślił Malik. - Zdecydowałem się wyjechać, jak

pamiętasz, pragnąc uchronić kraj przed sporami i waśniami, a może nawet przed bratobójczą
walką. Pozostawiłem ci tron Rahmanu, kuzynie.

- I wszystkie tutejsze problemy! - wtrącił król. - Owszem, straciłeś koronę, to prawda,

ale w zamian zyskałeś w Stanach Zjednoczonych osobistą niezależność i święty spokój -
dodał z leciutką, niemniej jednak wyraźnie słyszalną nutą zazdrości w głosie.

- Zyskałem spokój, powiadasz. A cóż to, twoim zdaniem, znaczy? - spytał szejk.
- A choćby to, Malik, że nie musiałeś przez te wszystkie lata myśleć o Kadarze bin Abu

Salmanie, o jego niezdrowych ambicjach i niecnych intrygach.

- Ale teraz muszę! - żachnął się szejk.
- Fakt - przyznał Hakem. - Jeśli w istocie chcesz odzyskać tę jasnowłosą dziewczynę...
- Ja ją muszę odzyskać, kuzynie! - wykrzyknął Malik, ośmielając się przerwać królowi.
- Musisz? - rzucił Hakem.
- Zrozum, że ja po prostu nie mogę bez niej żyć! Jeżeli Kadar nie odda mi jej po

dobroci, to osobiście wyruszę na południe i odbiorę mu ją podstępem albo siłą.

Król w zadumie pokiwał głową.
- Strasznie porywczy jesteś, Malik, niesamowicie popędliwy - stwierdził. - Gdybyś

teraz, kiedy już doprowadziłeś Kadara do wściekłości, pojawił się na południu Rahmanu,

background image

czyli tam, gdzie on ma władzę i setki popleczników, to pewnie natychmiast zniknąłbyś bez
ś

ladu i tyle! Wedle oficjalnej wersji zarządcy prowincji zaginąłbyś na przykład na pustyni

albo coś w tym rodzaju. Więc lepiej się tak nie śpiesz z wyprawą w tamte strony!

- To co w takim razie mam robić?
- Przede wszystkim napij się ze mną kawy, Malik, prawdziwie orientalnej, zaprawionej

kardamonem i innymi korzeniami, takiej, jakiej z całą pewnością nie dostaniesz nigdzie w
Ameryce - zaproponował z trochę tajemniczym uśmiechem król Hakem.

- A potem?
- A potem, gdy już ta wspaniała kawa odpowiednio rozjaśni nam obydwu umysły,

porozmawiamy i może coś wspólnie zaplanujemy.

Król nie musiał dzwonić na służbę, bowiem aromatyczny mocny napar stał już

zawczasu przygotowany w wysokim srebrnym dzbanie. Osobiście nalał Malikowi i sobie
kawy do filiżanek.

- Dobra, prawda? - rzucił z uśmiechem, kiedy obydwaj wypili już po pierwszym łyku.
- Doskonała - przytaknął szejk, delektując się wyśmienitym, niepowtarzalnym smakiem

rahmańskiej kawy.

Przez dłuższą chwilę pili kawę w milczeniu, popatrując na siebie od czasu do czasu. Aż

w końcu król Hakem bin Abdul Haidar powrócił do przerwanej rozmowy.

- Co do Kadara i jego jasnowłosej pasierbicy imieniem Zara... - odezwał się. -

Nawiązując do naszej rozmowy telefonicznej sprzed kilku dni, winien ci jestem kilka
wyjaśnień. Otóż, Kadar bin Abu Salman ofiarował mi Zarę jako drugą żonę w związku z
faktem, że moja pierwsza żona, Rasha, wydała jak dotychczas na świat tylko trzy córki i nie
dała mi, niestety, męskiego potomka.

- Kadar dał ci swoją pasierbicę, żeby urodziła ci syna, czy tak? - upewnił się szejk.
- Właśnie! - przyświadczył król. - Mnie syna, a jemu wnuka, który w przyszłości

przejąłby po mnie tron Rahmanu.

- Kadar bin Abu Salman, jako dziadek następcy tronu, zyskałby ogromne polityczne

wpływy w królestwie Rahmanu - zauważył szejk.

- Ma się rozumieć! - przytaknął król Hakem. - Na to właśnie liczył i dlatego tak bardzo

nalegał, żeby mój ślub z Zarą odbył się jak najprędzej, zanim jeszcze Rasha wyda na świat
nasze czwarte dziecko.

- Ale przeliczył się, stary intrygant!
- Otóż to! Kadar przeliczył się, ponieważ Zara, zanim jeszcze doszło do zaślubin,

zniknęła bez śladu z mojego królewskiego pałacu.

- Naprawdę zniknęła z pałacu bez twojego królewskiego udziału, kuzynie? - zapytał z

odrobiną niedowierzania w głosie szejk.

- Naprawdę, Malik, wyłącznie z własnej inicjatywy - potwierdził z powagą król

Hakem. - Sama, w całkowitej tajemnicy, nakłoniła pewną kobietę imieniem Matana, młodą
wdowę, która miała być urodzinowym podarunkiem dla ciebie, by ta zrzekła się swojej roli na
jej korzyść. I jako „prezent dla szejka" wyjechała do Ameryki pod eskortą moich dworzan.

- I miała zamiar pozostać w Ameryce na dłużej, kuzynie, być może nawet na zawsze,

ale porwano ją i pod przymusem sprowadzono z powrotem do Rahmanu! - wszedł królowi w
słowo zbulwersowany szejk Malik.

- Uczynił to jej ojczym wraz ze swoimi pięcioma synami!
Król Hakem bin Abdul Haidar pokiwał głową.
- Cóż, Kadar miał prawo to uczynić, skoro okazała mu nieposłuszeństwo i wbrew jego

woli udała się w zamorską podróż, na domiar złego na spotkanie z obcym mężczyzną - rzucił.

- W Ameryce to, co Kadar uczynił, jest karygodnym bezprawiem! - wykrzyknął z

oburzeniem szejk.

Król machnął lekceważąco ręką.

background image

- Ale w myśl naszych rahmańskich praw Zara nie została skrzywdzona - stwierdził. -

Tak czy inaczej, po tym, co zaszło, raczej nie kwalifikuje się już na królewską małżonkę.

- Martwi cię to, kuzynie? Hakem uśmiechnął się i zaprzeczył.
- Raczej nie, Malik. A ciebie? Szejk wzruszył ramionami i odparł:
- Mnie również nie, skoro pragnę Zary dla siebie!
- A zatem problem konfliktu pomiędzy nami dwoma nie wchodzi w grę - zauważył z

nie ukrywanym zadowoleniem król Hakem.

- Na szczęście nie ma mowy o konflikcie między nami, kuzynie - potwierdził, również

nie kryjąc zadowolenia szejk Malik.

- Pozostaje nam zatem do rozwiązania jedynie problem uwolnienia Zary z rąk Kadara -

przypomniał król.

Szejk wypił resztkę kawy, odstawił filiżankę i z rozmachem palnął się dłonią w czoło.
- Kuzynie! - wykrzyknął z entuzjazmem. - Mam chyba pomysł!
- Mów szybko, jaki?! - żywo zainteresował się król.
- A ja cały zamieniam się w słuch.
- Czy naprawdę słuch mnie nie myli?! - wykrzyknęła zdumiona Zara do najmłodszego

ze swoich przyrodnich braci, Paza, gdy ten przekazał jej najświeższą wiadomość z
królewskiego pałacu.

Paz pokręcił przecząco głową.
- Wiem, że trudno ci w to uwierzyć - stwierdził - tak samo zresztą, jak mnie. Jednak

król Hakem bin Abdul Haidar naprawdę żąda, abyś niezwłocznie stawiła się przed jego
obliczem.

- Ale po co? - dziwiła się Zara. - W jakim celu mam stanąć przed królem?
- Zdaniem naszego czcigodnego ojca, król Hakem albo chce, żebyś osobiście mu się

wytłumaczyła ze swego karygodnego wybryku i poprosiła o przebaczenie, albo...

- Paz zawiesił znacząco głos.
- Albo co? - rzuciła niecierpliwie Zara, obawiając się czegoś znacznie gorszego niż

kajanie się przed królem, bodaj na klęczkach.

- Albo zamierza mimo wszystko doprowadzić do swoich zaślubin z tobą, jako dragą po

Rashy królewską małżonką.

- Nie, nie, to niemożliwe! - wykrzyknęła Zara. - Królewskie zaślubiny są już absolutnie

niemożliwe po tym, co zaszło między mną a szejkiem w Ameryce!

- Więc jednak byliście kochankami? - spytał Paz.
- Miałeś w tej kwestii jakiekolwiek wątpliwości? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Paz ciężko westchnął i bezradnie wzruszył ramionami.
- Ja z tego prawie nic nie rozumiem, Zaro - przyznał.
- Czy ty kompletnie straciłaś zdolność odróżniania dobrych uczynków od złych? Czy ty

zupełnie straciłaś poczucie honoru i poczucie obowiązku wobec rodziny? Oddałaś się temu
mężczyźnie, żeby...

- Żeby uniemożliwić ojcu zmuszenie mnie do niechcianego małżeństwa z królem

Hakemem! - weszła mu w słowo.

- Do małżeństwa, którego król Hakem również nie chciał!
- Jesteś tego pewna?
- Tak - potwierdziła Zara z przekonaniem. - Tak samo, jak jestem pewna, że szejk

Malik Haidar nie zabił naszego brata Dżeba.

Paz spojrzał na nią z ukosa.
- Zabił go - mruknął, pośpiesznie opuściwszy głowę.
- Nie wierzę! - wykrzyknęła. - Jak to się stało? Jak doszło do tego wypadku? Opowiedz

mi! - domagała się od brata dokładniejszych wyjaśnień.

background image

- Nie pamiętam - odparł wymijająco Paz, - Byłem wówczas jeszcze mały, nie pamiętam

szczegółów.

- Pamiętasz, Paz, tylko nie chcesz mówić. Dlaczego?
- Twoja matka... nigdy nie chciała... żeby ci o tym opowiadać... - wykrztusił.
- Moja matka już nie żyje, więc mów! - zażądała. Paz, dziwnie zdeprymowany i

najwyraźniej niezdolny w tym momencie do przeciwstawienia się przyrodniej siostrze, zaczaj
niechętnie wspominać:

- To było przeszło dziesięć lat temu. Szejk Malik przyjechał w odwiedziny do naszego

brata Asima, z którym się wówczas blisko przyjaźnił i...

- Tak?
- .. .i pokłócił się z nim o coś - dokończył po chwili wahania Paz.
- O co się pokłócili? - spytała Zara.
- Nie pamiętam. Może chodziło o jakieś sprawy polityczne? A może o kobietę? Nie

mam pojęcia. Wiem tylko, że to była bardzo gwałtowna kłótnia.

- Czym się skończyła?
- Tym, że szejk Malik wpadł we wściekłość. W prawdziwą furię!
- I co robił?
- Krzyczał! Przeklinał! Odgrażał się, że zniszczy dom naszego ojca! I cały jego ród! W

końcu, trzasnąwszy drzwiami, wypadł na dziedziniec naszego domu. A na dziedzińcu bawił
się pod drzewem nasz mały Dżeb.

- Nie wierzę, że Malik mógłby go zabić, nawet w największej złości! Nie wierzę, że

mógłby zabić niewinne dziecko! - wykrzyknęła Zara.

- Dżeb bawił się wtedy pod drzewem, w jego cieniu - kontynuował Paz, ignorując ją

całkowicie. - Kiedy nasz ojciec wybiegł na dziedziniec, ujrzał swojego małego synka
przygniecionego do pnia przez terenowy wóz szejka Malika. Mały Dżeb umierał, a szejk stał
obok i spokojnie przyglądał się temu.

Zara rozpłakała się.
- To nie mogło być tak, jak ty mówisz! Musi być jakieś inne wyjaśnienie! To na pewno

nie Malik zabił Dżeba! To na pewno nie on! - powtarzała z uporem przez łzy.

- Dość! - wrzasnął zniecierpliwiony Paz. - Przyjmij do wiadomości to, co ci

powiedziałem i nie próbuj z nikim innym o tym rozmawiać, a zwłaszcza z naszym ojcem!
Chyba że chcesz sprowadzić na siebie jeszcze większy niż dotąd jego gniew! Bądź chociaż
raz rozsądna, Zaro. Nie drażnij ojca. Poproś go o przebaczenie.

Wciąż pochlipując, Zara przecząco pokręciła głową.
- To Malika powinnam poprosić, by mi wybaczył - stwierdziła.
- On miałby ci coś wybaczyć? - zdumiał się Paz. - A cóż takiego?
Zara otarła łzy i patrząc mu śmiało prosto w oczy, odpowiedziała:
- To, że podstępem wdarłam się do jego domu - zaczęła wyliczać. - To, że nie

powiedziałam mu, kim jestem. To, że go naraziłam na brutalną agresję ze strony ojca i was
wszystkich, moich przyrodnich braci... nożowników!

- Przecież nie uczyniliśmy mu żadnej krzywdy tymi sztyletami.
- Na szczęście! - wykrzyknęła Zara. - Bo jeślibyście to zrobili, gdyby szejk Malik

zginął z ręki któregoś z was, to ja też bym się zabiła z rozpaczy.

- Kochasz go? - spytał Paz.
- Tak, kocham - potwierdziła Zara.
- Więc musisz zdławić to uczucie w swoim sercu, musisz wyrzec się go jak najszybciej

raz na zawsze.

- Dlaczego?

background image

- Bo ojciec nigdy ci na to pozwoli. On, Kadar bin Abu Salman, nigdy nie pozwoli ci

kochać człowieka, który zabił mu syna, nigdy nie pozwoli ci do niego odejść, choćby miał cię
tu więzić do końca życia.

- Sprzeciwię się mu! - wybuchnęła Zara. - Ucieknę!
- Już raz przecież uciekłaś, no i co z tego? - rzucił drwiącym tonem Paz. - Ojciec cię

znalazł, nawet na drugim końcu świata, w Kalifornii, w Stanach Zjednoczonych. Odnalazł cię
i sprowadził z powrotem. Jest zbyt potężny, byś mogła mu się skutecznie sprzeciwić. Zbyt
wiele może. Pomyśl tylko, co zrobił kiedyś z Malikiem, prawowitym następcą rahmańskiego
tronu! Wygnał go z kraju i nie pozwolił mu zostać królem! Z tobą tym bardziej może zrobić,
co tylko zechce.

- A jednak, mimo nacisków, nie zdołał mnie zmusić, żebym została drugą żoną króla

Hakema - zauważyła z przekąsem Zara.

- Tak myślisz? A jeśli król Hakem wzywa cię teraz właśnie po to, aby wziąć z tobą

ś

lub?

- To po raz drugi znajdę sposób, żeby do tego ślubu nie doszło!
- Ech, Zara! - westchnął Paz i lekceważąco machnął ręką. - Każdy cud ma to do siebie,

ż

e zdarza się tylko jeden raz. A nasz ojciec, Kadar bin Abu Salman, jest już takim

człowiekiem, że zawsze, prędzej czy później, osiąga cel, który sobie wyznaczył.

- Narobiłaś sporego galimatiasu, dziewczyno! - stwierdził król Hakem bin Abdul

Haidar, gdy zalękniona Zara stanęła w milczeniu przed jego obliczem w sali tronowej pałacu.
- I teraz trzeba znaleźć jakiś sensowny sposób na jego uporządkowanie - dodał z powagą. -
Wciąż jeszcze się zastanawiam, co zrobić, ale myślę ostatnio coraz częściej, że sposobem
najlepszym i najrozsądniejszym ze wszystkich możliwych byłby ślub.

- Czy... nasz ślub... czcigodny panie? - wykrztusiła zbulwersowana.
- Wciąż jeszcze się zastanawiam, wciąż jeszcze myślę - powtórzył enigmatycznie król,

- I wkrótce zapewne podejmę ostateczną decyzję - dodał po chwili. - A tymczasem
postanowiłem, że nie wrócisz już na południe, do domu swojego ojca, Kadara bin Abu
Salmana, tylko pozostaniesz tutaj, w moim pałacu.

- Czy mój ojciec się na to zgodził? - odważyła się zapytać Zara.
Król Hakem wzruszył ramionami i odparł:
- Twój ojciec musiał się zgodzić, skoro taka właśnie jest moja wola, a ja jestem jego

królem! A zatem...

W tym momencie do tronowej komnaty wsunął się dyskretnie ktoś z pałacowej służby i

szeptem przekazał Hakemowi jakąś wiadomość.

- Pilne sprawy mnie wzywają, a zatem musimy przerwać naszą rozmowę - oznajmił

monarcha, podnosząc się z tronu i nie kończąc poprzedniego zdania - Pospaceruj sobie
tymczasem po ogrodzie, być może wezwę cię nieco później.

Zara skłoniła się w milczeniu i pośpiesznie opuściła królewską komnatę.
Poczuła ulgę, znalazłszy się w ogrodzie, poza murami pałacu, wśród bujnej,

wypielęgnowanej roślinności. Zieleń koiła jej wzrok, śpiew ptaków zachwycał słuch, zapach
kwiatów odurzał ją i wprawiał w stan rozmarzenia.

Zaczęła sobie wyobrażać, że oto w królewskim ogrodzie spotyka nieoczekiwanie

ukochanego mężczyznę. Zaczęła sobie wyobrażać, że oto szejk Malik Haidar wyłania się
nagle zza jakiejś zielonej ściany, idzie w jej stronę alejką, zbliża się coraz bardziej i w końcu,
stanąwszy naprzeciwko, w odległości zaledwie dwu lub trzech kroków, mówi do niej
łagodnym tonem:

- Witaj, najmilsza! To wspaniale, że znowu się spotykamy!

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
Wyobrażenie było tak wyraziste, tak plastyczne, tak namacalne, że usłyszawszy słowa

szejka, Zara zaczęła się gorączkowo zastanawiać, czy wytwór jej imaginacji nie
urzeczywistnił się w zupełnie nieoczekiwany sposób.

- Czy to naprawdę ty? - szepnęła oszołomiona, kiedy szejk Malik podszedł do niej

jeszcze bliżej i ujął ją delikatnie za ramiona. - Czy może jednak tylko jakaś nierealna postać z
moich marzeń?

- To ja, moja najmilsza, jak najbardziej ja, we własnej najprawdziwszej osobie -

zapewnił ją. - Przyjechałem specjalnie do ciebie, a właściwie to... po ciebie - poprawił się.

- Czy król Hakem bin Abdul Haidar o tym wie? - spytała pośpiesznie, zaniepokojona w

najwyższym stopniu o jego osobiste bezpieczeństwo.

- Oczywiście! - odparł z uśmiechem szejk. - Jest przecież tutaj gospodarzem.
- A ty przypadkiem nie jesteś nieproszonym gościem w Rahmanie? Nie jesteś kimś, kto

mógłby zostać uznany przez króla na przykład za politycznego intryganta albo, co gorsza, za
niebezpiecznego spiskowca? - próbowała się upewnić.

- Nie jestem, z całą pewnością nie jestem - uspokoił ją szejk. - Przebywam w

królewskim pałacu za zgodą mojego kuzyna Hakema.

- Chcesz powiedzieć, że król Hakem cię zaprosił? - rzuciła z niedowierzaniem Zara.
Malik uśmiechnął się ponownie.
- Mój kuzyn, król Hakem bin Abdul Haidar, nie zapraszał mnie wprawdzie do

Rahmanu, ale też nie zabronił mi przyjazdu - wyjaśnił. - Najwyraźniej nie ma do mnie
ż

adnych pretensji o to, co zaszło w Ameryce pomiędzy tobą a mną.

- Trochę to dziwne, ale do mnie też chyba nie żywi szczególnej urazy o to, że

podstępem wydostałam się z pałacu i poleciałam do Stanów Zjednoczonych, do ciebie, jako
urodzinowy prezent - powiedziała z lekką zadumą Zara. - Rozmawiał dzisiaj ze mną całkiem
spokojnie, wspominał nawet o ślubie.

- Chciałabyś zostać jego drugą żoną? - spytał szejk, z wyraźną nutą niepokoju w głosie.
- Nie, Malik! - zaprzeczyła energicznie Zara. - Przecież wiesz doskonale, że nie! Chcę

tylko ciebie! - zapewniła ze łzami wzruszenia w oczach.

- Więc broń się przed królewskim małżeństwem - stwierdził szejk.
- Tylko jak? - zafrasowała się. - Skoro król Hakem nie pogniewał się na mnie nawet o

to, że uciekłam z Rahmanu i zostałam w Ameryce twoją kochanką...

- ...to powiedz mu, że nosisz moje dziecko - zasugerował Malik, wchodząc jej w słowo.
Spojrzała na niego z ukosa spod zmarszczonych brwi, najwyraźniej mocno zaskoczona

tym, co usłyszała.

- Przecież nie mogłabym wiedzieć już w tej chwili, że jestem z tobą w ciąży! - żachnęła

się. - Nie mogłabym już teraz mieć pewności...

- Powiedz, że to przeczucie - przerwał jej znowu. - I że trzeba poczekać, czy się

sprawdzi, czy nie.

- A jeśli nie?
Szejk przyciągnął ją do siebie, objął mocno ramionami i szepnął jej czule do ucha:
- Nic się nie bój, najmilsza. Po to właśnie tu jestem, żeby się sprawdziło. Będę

odwiedzał cię każdej nocy w twoim pokoju.

- Ale to przecież może być niebezpieczne dla ciebie i dla mnie! - Na samą myśl o

takich nocnych spotkaniach w jaskini lwa, czyli w pałacu króla Hakema, Zara przelękła się do
tego stopnia, że aż zadrżała w objęciach szejka.

- Dlatego niech to będzie nasza słodka tajemnica - powiedział Malik ze stoickim

spokojem.

Po czym, złożywszy na ustach Zary namiętny, gorący pocałunek, zniknął wśród

zielonego ogrodowego gąszczu równie niespodziewanie, jak się pojawił.

background image

- Wiedziałaś od króla Hakema, że szejk Malik jest w Rahmanie? - spytała Zara

pierwszą królewską małżonkę, gdy nieco później tego samego dnia odwiedziła ją w jej
apartamencie.

- Owszem, wiedziałam - przyznała Rasha.
- Zatem wygląda na to, że ja dowiedziałam się ostatnia
- stwierdziła Zara z nutką lekkiej pretensji w głosie.
Rasha uśmiechnęła się i przecząco pokręciła głową.
- Ostatni dowie się Kadar bin Abu Salman, twój ojczym - wyjaśniła. - Takie

przynajmniej są intencje króla.

- Słuszne intencje, bardzo słuszne! - ucieszyła się Zara. - Kadar jest wściekły, mógłby

znowu zrobić Malikowi jakąś krzywdę.

- Na pewno nie pod naszym dachem - uspokoiła ją Rasha. - Tutaj szejk jest całkowicie

bezpieczny! A zresztą

- odezwała się po chwili milczenia - czy ty naprawdę uważasz, że Kadar skrzywdził

Malika?

- No, przecież pozbawił go tronu.
- Fakt, tronu go pozbawił. Równocześnie jednak uwolnił go od wszelkich politycznych

kłopotów, jakie się nierozerwalnie wiążą ze sprawowaniem najwyższej władzy w państwie! -
podkreśliła Rasha. - Teraz szejk Malik nie ma wprawdzie korony Rahmanu, ale ma w Stanach
Zjednoczonych firmę wartą wiele milionów dolarów, autorytet w świecie międzynarodowego
biznesu i stuprocentową osobistą wolność. W odróżnieniu od Hakema i wszystkich innych
monarchów, władców i prezydentów, może robić, co chce. I może przebywać, gdzie chce!

- Z wyjątkiem Rahmanu - wtrąciła nieśmiało Zara.
- A któż ci to powiedział?
- Myślałam...
- W takim razie byłaś w błędzie - przerwała jej Rasha. - Szejk Malik nie jest

politycznym banitą, wygnańcem, który miałby raz na zawsze odciętą drogę powrotu do
ojczyzny. Wyjechał kiedyś z kraju, bo sam tego chciał, a skoro teraz zechciał wrócić, to, jak
wiesz, wrócił.

- Myślisz, że istotnie z mojego powodu?
- Nie mam pojęcia - odparła dyplomatycznie Rasha. - Najlepiej sama go o to zapytaj.
- A kogóż to Zara ma pytać i o co? - odezwał się król Hakem, który akurat w tym

momencie stanął w progu komnaty.

- Twego kuzyna, szejka Malika, o powody jego przyjazdu do Rahmanu - wyjaśniła

małżonkowi Rasha.

- Rahman jest jego ojczyzną, więc może przyjeżdżać tu, kiedy zechce, bez żadnych

konkretnych powodów - stwierdził z powagą król Hakem. - Widziałaś się już z nim tu w
pałacu? - zwrócił się z zapytaniem do Zary.

- Z szejkiem Malikiem? Tak, czcigodny panie... widziałam się przypadkowo... w

pałacowym ogrodzie - wykrztusiła zmieszana.

- Co robiliście? - zaciekawił się król.
- Rozmawialiśmy przez krótką chwilę.
- Czy powiedziałaś mu, że niedługo wychodzisz za mąż? I co on na to? Gratulował ci?
- Więc już zdecydowałeś, czcigodny panie? - pytaniem na pytanie odpowiedziała Zara.
- Na razie zdecydowałem, że powinnaś wyjść za mąż. I to jak najprędzej - odparł król. -

Nie podjąłem jeszcze tylko decyzji, za kogo. - Wypowiedziawszy te wieloznaczne słowa, król
Hakem dał gestem znak, że chciałby teraz zostać sam na sam z małżonką.

Pośpiesznie wyszła więc i zamknęła za sobą drzwi. Jednak zamiast udać się do swego

pokoju, zatrzymała się w korytarzu, mając nadzieję, że kiedy król Hakem zakończy wizytę u

background image

Rashy i wyjdzie z jej komnaty, to może zechce z nią porozmawiać i powie coś więcej na
temat jej przyszłych losów.

Czekała dość długo, pełna męczącego niepokoju i napięcia. Udręczona niepewnością,

zdenerwowana i zalękniona, musiała wyglądać wyjątkowo mizernie, bo kiedy król wyszedł z
komnat małżonki i zauważył ją w korytarzowym wykuszu, zapytał:

- Czy wszystko z tobą w porządku, Zaro? Dobrze się czujesz?
- Tak, czcigodny panie, czuję się dobrze, nic mi nie jest - odpowiedziała, pośpiesznie

ocierając łzy, jakie z przejęcia zakręciły się jej w oczach. - Czy Rasha mnie potrzebuje?

- Rasha w tej chwili odpoczywa, więc potrzebuje przede wszystkim spokoju -

stwierdził król Hakem. - Natomiast ja miałbym do ciebie prośbę.

- Tak, czcigodny panie?
- Zwróć na nią baczną uwagę. Bo widzisz, ona nie chce mnie kłopotać swoimi

sprawami, uważa je za nie dość ważne, bym miał się nimi zajmować - wyjaśnił. -
Tymczasem... - Zawiesił na moment głos, jakby chciał zastanowić się nad doborem dalszych
słów. - Cóż, wszystko, co jej dotyczy, jest dla mnie niezwykle ważne w tej chwili...
oczywiście ze względu na jej odmienny stan i na bardzo już bliskie rozwiązanie - dokończył. -
Dlatego, proszę cię, Zaro, obserwuj Rashę uważnie i informuj mnie na bieżąco o wszystkim,
co się z nią dzieje.

- Możesz na mnie liczyć, czcigodny panie! - zgodziła się skwapliwie i złożyła

Hakemowi niski ukłon.

- Będę więc czekał na wiadomości od ciebie - powiedział król i ruszył korytarzem w

kierunku swoich apartamentów.

- Czcigodny panie, ja też mam prośbę! Chciałabym dokończyć naszą wcześniejszą

rozmowę - odważyła się zaproponować Zara, stawiając wszystko na jedną kartę i z
rozmysłem biorąc na siebie ryzyko wzbudzenia królewskiego gniewu.

Zaskoczony jej zuchwałą śmiałością król Hakem zatrzymał się.
- A co chciałabyś mi jeszcze powiedzieć? - zapytał, odwróciwszy się w jej stronę.
Podeszła do niego bliżej.
- Czcigodny panie... - wykrztusiła zdławionym głosem. - Czy wiesz... czy jesteś

ś

wiadom faktu... że szejk Malik i ja... że doszło pomiędzy nami...

- Chcesz mi powiedzieć, że zostaliście kochankami, tak? - Król najwyraźniej

zniecierpliwił się jej nieskładną próbą owijania w bawełnę prostego faktu.

- Właśnie! - potwierdziła.
- Cóż, brałem to pod uwagę.
- Samo miłosne zbliżenie to jeszcze nie wszystko, czcigodny panie! - Zara zdołała się

jakoś opanować i zaczęła mówić konkretniej, bardziej zdecydowanym tonem. - W grę mogą
przecież wchodzić również konsekwencje tego zbliżenia.

- To znaczy? - Król Hakem domagał się nazwania rzeczy po imieniu.
- To znaczy, że ja mogę być teraz w ciąży, czcigodny panie!
- Cóż, brałem to pod uwagę. - Król z lekkim westchnieniem powtórzył wypowiedziane

już przed chwilą słowa. - To też! - podkreślił.

- I co? - spytała Zara lakonicznie i nie całkiem zgodnie z dworskim protokołem.
Król Hakem bin Abdul Haidar zmierzył ją przenikliwym wzrokiem.
- Tak szczerze mówiąc, dziewczyno - stwierdził z powagą - to miałem wyrzuty

sumienia, że nie zdołałem cię ochronić przed czymś, co może teraz przesądzić o całym twoim
dalszym życiu, o całej twojej przyszłości.

- Czcigodny panie, nie powinieneś czuć się niczemu winny! - wykrzyknęła. - Ja

przecież wyjechałam do szejka Malika bez twojej wiedzy!

- Wyjechałaś jednak z mojego domu, w którym miałem otoczyć cię opieką.

background image

- Ale wyjechałam z własnej woli, czcigodny panie! I również z własnej woli oddałam

się szejkowi!

- Żeby uniknąć niechcianego małżeństwa ze mną? Zara zarumieniła się i głęboko

westchnęła.

- Taki był mój pierwotny plan, czcigodny panie - przyznała. - Jednak później, już po

przyjeździe do Stanów Zjednoczonych... - Zawahała się.

- Tak? - Hakem zachęcił ją do dalszych zwierzeń.
- Później pokochałam szejka Malika - szepnęła i opuściła nisko głowę, kryjąc w ten

sposób intensywny rumieniec, jaki wystąpił nagle jej na twarz.

- Pokochałaś szejka. I wstydzisz się tego uczucia? - zapytał król.
- Nie, panie, nie wstydzę się - odpowiedziała. - Ale nie jestem całkowicie pewna, czy

mam do niego prawo - dodała.

- Cóż, prawo do miłości mają wszyscy na tym świecie, nawet królowie - powiedział

łagodnym, z lekka autoironicznym tonem.

- Ale czy ma takie prawo rahmańska kobieta, która zgodnie ze starym rahmańskim

obyczajem została podarowana mężczyźnie w prezencie i w związku z tym zobowiązana
sprawiać mu zmysłową przyjemność, a nie uczuciowe kłopoty?

Zakłopotany król wzruszył bezradnie ramionami na te przesycone goryczą słowa.
- Cóż, nigdy nie zastanawiałem się nad tym problemem - przyznał szczerze. - Ale, ale,

jeśli mówimy już o prezentach! - Wykorzystując chwilowe milczenie Zary, dyplomatycznie
zmienił temat. - Szejk Malik wyznał mi natychmiast po przyjeździe do Rahmanu, że tam, w
Ameryce, otrzymał od ciebie jakieś wspaniałe podarunki i teraz chciałby się zrewanżować.
No więc ja... - Zawiesił na moment głos.

- Tak, czcigodny panie?
- Zgodziłem się! - stwierdził król. - Dałem mu na to trzy dni, o które mnie prosił. Ten

czas, który liczy się już od jutra, jest dla was, Zaro, tylko dla was, dla ciebie i szejka Malika,
na uporządkowanie waszych spraw! Czy wyraziłem się jasno?

- Tak, czcigodny panie! - przyświadczyła Zara i pochyliła się w niskim ukłonie.
Hakem bin Abdul Haidar nie powiedział już nic więcej, tylko skinął jej lekko głową i

odszedł korytarzem w głąb pałacu, do swoich królewskich komnat i swoich królewskich
problemów.

Zara została sama, wciąż, tak samo jak przedtem, niepewna swoich dalszych losów.

Uradowana, że przez najbliższe trzy dni będzie mogła - za zgodą króla - przebywać w
towarzystwie ukochanego mężczyzny, a równocześnie zasmucona i zaniepokojona myślą o
tym, że kiedy te trzy darowane dni miną, czeka ją wielka niewiadoma!

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Reszta dnia minęła Zarze jak we śnie. Cały czas była rozgorączkowana, półprzytomna z

emocji, pełna najrozmaitszych - dobrych i złych - oczekiwań. Natomiast kiedy nadeszła noc,
sen całkowicie ją odszedł, toteż przeleżała na posłaniu, nie zmrużywszy oka niemal do świtu,
pogrążona w męczących, denerwujących rozmyślaniach. A kiedy nad ranem, znużona
wielogodzinnym czuwaniem, zapadła wreszcie w kojącą drzemkę, niemal natychmiast została
z niej obudzona przez służącą, która wkroczyła do jej pokoju i oznajmiła:

- Książę Haidar panią wzywa! Proszę się ubierać, proszę się pośpieszyć!
- Malik mnie wzywa do siebie? Szejk Malik? - upewniła się Zara.
- Tak, szejk Malik Haidar, kuzyn naszego króla. Czeka na panią w gościnnym

apartamencie - usłyszała w odpowiedzi.

Podekscytowana zerwała się z posłania.
- Proszę powiedzieć księciu, że przyjdę do niego tak szybko, jak będę mogła - rzuciła.
Służąca wyszła, a ona zaczęła pośpiesznie robić poranną toaletę. Najpierw wzięła

prysznic, rozczesała włosy i związała je w luźny węzeł na czubku głowy. Następnie włożyła
białą koronkową bieliznę, długą spódnicę z naturalnego jedwabiu w kolorze kości słoniowej i
koronkową białą bluzkę w wiktoriańskim stylu. Po czym wybiegła ze swego pokoju, kierując
się w stronę komnaty szejka.

Przy drzwiach apartamentu Malika zatrzymała się na chwilę, chcąc odczekać, aż

uspokoi się gwałtowne, intensywne bicie jej serca. Ponieważ jednak z każdą upływającą
sekundą stawało się ono coraz szybsze, machnęła ręką i zdecydowała się wejść.

Uchyliła drzwi i wsunęła się do środka. W pokoju, który okazał się sypialnią,

dominowało ogromne, staroświeckie, bogato rzeźbione łoże z ozdobnym baldachimem ze
złocistego jedwabiu.

Był tam również kominek, a na tym kominku płonął ogień! Równocześnie działał na

najwyższych obrotach klimatyzator, ponieważ w pustynnym Rahmanie, w połowie lipca, w
rozkwicie lata, nie tylko nie trzeba ogrzewać pomieszczeń, lecz wręcz przeciwnie, należy je w
miarę możliwości chłodzić.

- No i co o tym sądzisz, Zaro? - spytał szejk Malik, wyłaniając się z głębi apartamentu.
- Dlaczego ty tak... jednocześnie ogrzewasz i chłodzisz ten pokój? - wykrztusiła

zdumiona, odpowiadając pytaniem na pytanie.

- W tym pozornym szaleństwie jest mimo wszystko pewien sens, pewna metoda -

stwierdził dość tajemniczo.

Po czym wręczył jej trzymaną w ręku paczkę, owiniętą w pergamin i przewiązaną na

krzyż kolorową wstążką.

- Co to jest? - zainteresowała się Zara.
- Coś dla ciebie... do przebrania się - odparł. - Bo widzisz - dodał gwoli wyjaśnienia -

twój obecny strój nie jest odpowiedni do tego, co zaplanowałem jako pierwszą niespodziankę
dla ciebie.

- Czy... tutaj mam się... przebierać? - wyszeptała tak zawstydzona, jakby zupełnie nie

pamiętała w tym momencie, że przecież szejk Malik widział ją już nie tylko ubraną bardzo
skąpo, w przezroczystą muślinową szatę, ale nawet całkowicie roznegliżowaną.

- Możesz wejść do łazienki. - Wskazał na boczne drzwi.
Zara z ulgą ukryła się za nimi i drżącymi ze zdenerwowania rękoma otworzyła paczkę.

W środku znalazła bawełnianą nocną koszulę z krótkimi rękawami, ozdobioną dużym,
wielobarwnym wizerunkiem myszki Miki.

Roześmiała się na widok tej komicznej kreacji rodem z supermarketu, absolutnie

odmiennej od eleganckiej nocnej bielizny z ekskluzywnych butików, do jakiej była
przyzwyczajona.

background image

Dlaczego szejk chce, żebym włożyła na siebie coś takiego? - zachodziła w głowę,

zdejmując kolejno bluzkę, spódnicę, biustonosz, majteczki i na koniec wciągając przez głowę
tandetny nocny strój.

Nie znalazłszy odpowiedzi na to pytanie, wyszła w końcu z łazienki.
Malik też nie miał już na sobie tradycyjnego rahmańskiego ubioru, w jakim powitał ją

przed chwilą, tylko... kolorowe bawełniane bokserki w zabawny wzorek.

Na jego widok mimo woli roześmiała się znowu, jak przed chwilą.
- No i z czego się tak cieszysz, kobieto? - mruknął z nie całkiem autentyczną irytacją. -

Wskakuj do łóżka! - polecił jej, wskazując ręką na olbrzymi, rozłożysty mebel z jedwabnym
baldachimem.

- Do łóżka? Ale po co? - jęknęła przerażona. - Proszę cię, Malik, nie róbmy tego teraz,

przecież król Hakem dał nam trzy dni na uporządkowanie, a nie na dodatkowe
skomplikowanie naszych spraw - próbowała argumentować, broniąc się przed niepokojącą
perspektywą sam na sam z szejkiem.

- Mój kuzyn Hakem dał mi trzy dni na przygotowanie dla ciebie takich niespodzianek,

jakie tylko zechcę. Jestem pewien, że w związku z tym nie będzie wnikał w szczegóły tego,
co robimy - wyjaśnił Malik. - Dlatego nie ociągaj się już dłużej i nie wyszukuj przeszkód,
tylko grzecznie wskakuj do łóżka!

Zara posłusznie wsunęła się pod koc.
- Trochę się posuń, żebym i ja się zmieścił - wesoło zadysponował szejk.
Zrobiła mu miejsce u swego boku, a on natychmiast je zajął.
- Czego ode mnie teraz oczekujesz? - odważyła się zapytać.
- Absolutnie niczego - odparł. - To ty masz przecież zostać obdarowana, a nie ja.
- A co będzie tym podarunkiem dla mnie, poza nocną koszulą z myszką Miki? -

zaciekawiła się Zara.

- Śniadanie! - Jakiś obcy mężczyzna, chyba ktoś ze służby księcia, otworzył drzwi i

pchając przed sobą barek na kółkach, przystanął w progu komnaty.

Zaskoczona i lekko przestraszona Zara dała nura pod koc, kryjąc się pod nim wraz z

głową.

- Proszę zostawić - polecił służącemu Malik.
A kiedy drzwi się zamknęły, szepnął wyraźnie rozbawiony:
- Jesteśmy znowu sami, możesz wyjść z kryjówki. Zara ostrożnie wysunęła głowę spod

koca.

- Nie widział mnie? - zapytała.
- Nie mam pojęcia - niefrasobliwie odpowiedział szejk, wyraźnie drocząc się z nią. -

Może tak, a może nie.

- Boże! - jęknęła Zara. - Przecież jeśli ten człowiek widział nas razem w łóżku i

doniesie o tym królowi Hakemowi, to król nas zabije! A jeśli na dodatek poinformuje mojego
ojczyma, to Kadar też nas zabije.

- Drugi raz, tak? - wszedł jej w słowo szejk Malik i wybuchnął głośnym śmiechem.
- No... nie - wykrztusiła, zorientowawszy się, że ze zdenerwowania plecie głupstwa. -

To byłoby raczej niemożliwe.

- A widzisz! Więc ani trochę się nie przejmuj - uspokoił ją - tylko śmiało korzystaj z

mojego prezentu.

- A gdzie jest ten prezent?
Malik wyskoczył z łóżka i przyciągnął ruchomy barek, na którym, na dużej tacy,

znajdowało się trochę rozmaitych wiktuałów i gazeta.

- Proszę, oto klasyczne amerykańskie śniadanie najczęściej spożywane w niedzielny

poranek - wyjaśnił, wróciwszy na posłanie.

- To znaczy?

background image

- Naleśniki z syropem klonowym, owoce... - zaczął wyliczać.
- I będziemy jedli to śniadanie w łóżku? - przerwała mu, nadal bardzo zdziwiona.
- Owszem - potwierdził szejk. - Tak, jak to robią wszystkie amerykańskie małżeństwa,

jeśli już nawet nie w każdą niedzielę, to przynajmniej raz w miesiącu. Będziemy jedli w łóżku
niedzielne śniadanie i czytali na głos niedzielne wydanie gazety, na zmianę, trochę ty mnie,
trochę ja tobie.

- Twój pierwszy prezent dla mnie bardzo przypomina ten, który ja przygotowałam

tobie zaraz na początku naszej znajomości w San Francisco - zauważyła Zara. - Z tą różnicą,
ż

e wtedy nie jedliśmy śniadania, tylko obiad, a nasze menu nie było amerykańskie, tylko

rahmańskie.

- No i nie czytaliśmy w łóżku żadnej gazety! - dokończył ze śmiechem, wchodząc jej w

słowo.

Następnego dnia szejk Malik przypomniał sobie o zniecierpliwionej długim

wyczekiwaniem Zarze dopiero wieczorem, gdy zaszło słońce, wzeszedł księżyc, a niebo nad
Rahmanem zrobiło się już całkiem ciemne. Wtedy to w jej pokoju zjawiła się służąca i
wypowiedziała niemal dokładnie te same słowa, co poprzedniego dnia;

- Książę Haidar panią wzywa! Proszę się pośpieszyć!
- Czy mówił coś na temat ubioru?
- Książę wspomniał, że pani wczorajszy strój byłby najstosowniejszy na dzisiejszą

okazję - stwierdziła służąca i skłoniwszy się, wyszła.

Nie chodziło mu chyba o nocną koszulę z myszką Miki, tylko o to, w co sama się

ubrałam, pomyślała Zara, wkładając jedwabną spódnicę i koronkową bluzkę.

Szejk Malik potwierdził słuszność jej przypuszczeń.
- Tak, właśnie o to mi chodziło! - wykrzyknął na jej widok. - Ten strój będzie najlepszy

na dzisiejszy wieczór.

- Czy spędzimy ten wieczór we dwoje? - spytała.
- I tak, i nie - odparł enigmatycznie.
- Nie rozumiem.
- Nie szkodzi. Zrozumiesz później, kiedy już dotrzemy na miejsce.
- Czy to znaczy, że będziemy gdzieś wyjeżdżali?
- Owszem - przytaknął. - Zapraszam cię do samochodu.
Ujął Zarę za rękę i wyprowadził ją z pałacu na dziedziniec, gdzie zaparkowana była

elegancka biała limuzyna. Pomógł jej wsiąść do auta, sam zajął miejsce za kierownicą.
Uruchomił pojazd i skierował go dość wąską wewnętrzną drogą w odległy kraniec
pałacowych włości króla Hakema bin Abdul Haidara.

W miejscu, w którym się znaleźli, wysoki kamienny mur oddzielał i osłaniał królewską

posiadłość od napierającej z zewnątrz pustyni. Naprzeciwko tego muru stało kilkanaście
jeepów. Wśród nich, pośrodku, było jeszcze jedno wolne miejsce i szejk wprowadził tam
swoją białą limuzynę. Zatrzymawszy samochód, wyłączył silnik i zgasił przednie światła.

- Już zrozumiałam, co miałeś na myśli, mówiąc, że równocześnie będziemy i nie

będziemy sami - stwierdziła Zara. - W tych wszystkich samochodach są przecież jacyś ludzie,
ale ani my nie widzimy ich w tych ciemnościach, ani oni nas.

- Właśnie! - potwierdził Malik.
- Ale po co znaleźliśmy się pod tym murem... tak po ciemku, my i oni? - spytała.
- Poczekaj cierpliwie, zaraz zobaczysz. O, już! Ciemny mur rozjaśniło nagle coś w

rodzaju silnego

reflektora, wyrysowując na nim światłem spory poziomy prostokąt. Z ukrytych gdzieś

w pobliżu głośników buchnęła dość głośna muzyka.

- Co to będzie, Malik?! - wykrzyknęła zdumiona Zara.
- Kino - wyjaśnił szejk.

background image

- Kino, w którym widzowie oglądają film na wolnym powietrzu?
- Owszem - przytaknął. - Ogląda się film, siedząc we własnym samochodzie. To taka

amerykańska tradycja, kino dla zmotoryzowanych. Czyli dla wszystkich, bo przecież w
Stanach każdy ma jakiś tam wóz.

- Amerykanie lubią filmy? - zaciekawiła się Zara. Malik roześmiał się.
- Lubią kino, to pewne! - stwierdził rozbawiony.
- A przecież w kinie ogląda się filmy.
- Niekoniecznie.
- A co jeszcze można robić?
Nie odpowiedział, tylko opuścił boczną szybę i odebrał od kogoś, kto krążył pomiędzy

zaparkowanymi samochodami, dwie spore torby z kolorowego papieru i dwie plastykowe
butelki.

- To prażona kukurydza, czyli popcorn, a do tego woda sodowa - wyjaśnił Zarze,

podając jej torbę i butelkę. - Jak widzisz - nawiązał do postawionego przez nią pytania - w
amerykańskim kinie dla zmotoryzowanych można poza oglądaniem filmu także jeść i pić. A
także... - Zawiesił głos, bo właśnie rozpoczął się film.

- Także co? - dopytywała się, zaciekawiona. Malik jednak nic nie odpowiedział, tylko

objął ją

i przytulił.
Film miał smutne zakończenie i wzruszył Zarę do łez. Jego bohaterowie kochali się, ale

zmuszeni byli rozstać się wbrew własnej woli, co oczywiście przypomniało jej, iż pozostał im
jeszcze tylko jeden wspólny dzień, zagwarantowany wspaniałomyślnie przez króla Hakema.

A potem najprawdopodobniej zostaniemy na zawsze rozdzieleni, pomyślała przybita i

zatroskana. On wróci do Kalifornii, do swego domu w San Francisco, a ja zostanę tutaj, w
Rahmanie, w królewskim haremie Hakema bin Abdul Haidara. Doszła jednak do wniosku, że
zanim to nastąpi, powinni przynajmniej wyjaśnić sobie wszystko, co ważne, tak by mogli
rozstać się bez niedomówień. I zapytała:

- Opowiesz mi o Dżebie?
Na dźwięk imienia, które wypowiedziała, szejk odruchowo odsunął się od niej i

spojrzawszy na nią z ukosa, rzucił:

- A co chciałabyś usłyszeć?
- Chciałabym usłyszeć historię inną niż ta, którą ostatnio opowiedział mi Paz -

stwierdziła.

- A co ci mówił?
- Że tamtego strasznego dnia pokłóciłeś się z Asimem, wpadłeś w gniew, miotałeś

groźby pod adresem wszystkich synów Kadara, a potem... - Zara umilkła, nie mając odwagi
dokończyć.

- A potem, co?
- A potem... rozjechałeś swoim terenowym samochodem... swoim jeepem...

najmłodszego z nich, Dżeba. - wykrztusiła.

Szejk wziął głęboki oddech. Widać było po nim, że z najwyższym trudem opanowuje

się, by nie wybuchnąć, nie wykrzyczeć Zarze prosto w twarz swoich racji, nie wyładować na
niej swojej złości. Zacisnął zęby, przygryzł wargi, odczekał w najwyższym napięciu dłuższą
chwilę i wreszcie zdławionym, lekko schrypniętym z nadmiaru emocji głosem wyrzekł dwa
słowa:

- To kłamstwo!
- To dobrze - szepnęła Zara i odetchnęła z ulgą.
- Dlaczego dobrze? - zdziwił się.
- Bo wolę, żeby to Paz był kłamcą, niż żebyś ty miał być... - Zawiesiła głos.

background image

- .. .mordercą - dokończył rozgorączkowany. - Czy tak? To straszne słowo miałaś

zamiar wypowiedzieć, prawda?

Skinęła potakująco głową.
- Jak już ci kiedyś mówiłem, Zaro, nie jestem mordercą - zapewnił. - Jeżeli chcesz, to

opowiem ci wszystko, co sam wiem na temat wydarzeń tamtego strasznego dnia, w którym
zginaj twój przyrodni brat Dżeb...

- Nie chcę, Malik - przerwała mu.
- Dlaczego?
- Bo ci wierzę! Jeśli chcesz mówić, to opowiedz mi raczej coś innego - dodała.
- A mianowicie?
- W jaki sposób mój ojczym, Kadar bin Abu Salman, zdołał zmusić cię do abdykacji

przed dziesięciu laty.

Szejk westchnął.
- No cóż.;. - zaczął. - Mój ojciec, znękany długą i ciężką chorobą, zmarł w tym samym

tygodniu, w którym zginaj tragicznie twój przyrodni brat Dżeb. A ja miałem wtedy zaledwie
dwadzieścia lat i zupełnie brakowało mi politycznego doświadczenia. Nie potrafiłem się
skutecznie bronić przed pomówieniami Kadara. Dlatego on bez szczególnego trudu zdołał
przekonać przedstawicieli większości najbardziej wpływowych rahmańskich rodów, że nie
jestem człowiekiem honoru i nie nadaję się na króla Rahmanu.

- Czy nikt nie sprzeciwił się wówczas mojemu ojczymowi? - spytała Zara. - Nikt nie

stanął w twojej obronie?

- Tylko Hakem bin Abdul Haidar, mój kuzyn - rzekł melancholijnie szejk. - Dlatego

zdecydowałem się dobrowolnie oddać mu koronę.

- Jako jedynemu sprawiedliwemu?
- Otóż to!
- I Kadar się zgodził na Hakema?
- Owszem - przytaknął Malik. - Miał wobec niego pewien dług wdzięczności, mój

kuzyn uratował kiedyś na pustyni życie jego synowi.

- Któremu?
- Pazowi właśnie, czyli temu, który tyle ci o mnie nakłamał. Nieważne zresztą. - Szejk

machnął ręką. - W każdym razie Kadar się zgodził, a wraz z nim cała rodowa starszyzna
Rahmanu. Hakem również się zgodził i w ten sposób zasiadł na tronie i został królem. A ja
zasiadłem za biurkiem i zostałem biznesmenem. I rozpocząłem wszystko od nowa na
obczyźnie, w Ameryce. I żyłem tam sobie w miarę spokojnie przez dziesięć lat, aż w moim
ż

yciu pojawiłaś się ty!

- Pojawiłam się w twoim życiu, żeby zniknąć, i to niestety już pojutrze - odezwała się

Zara ze smutkiem.

Malik ponownie objął ją i przytulił.
- Nie myśl o tym, co może być pojutrze - szepnął. - Pomyśl raczej, że mamy dla siebie

jeszcze cały jutrzejszy dzień, zagwarantowany nam przez króla Hakema.

- Na pewno dobrze się czujesz? - z troską w głosie zapytała Zara, gdy następnego dnia

wczesnym popołudniem odwiedziła brzemienną małżonkę króla Hakema w jej
apartamentach.

- Tak. Wszystko ze mną w najzupełniejszym porządku - odpowiedziała Rasha, która

odpoczywała akurat, półleżąc na rozłożystej, wygodnej otomanie. - Nie przejmuj się ani
trochę moim stanem, jest przecież całkowicie naturalny. Lepiej mi coś opowiedz o
wczorajszym podarunku szejka.

- Byliśmy w kinie - bąknęła Zara.
- W prawdziwym kinie? Tu, w Rahmanie?

background image

- Nie, nie - zaprzeczyła Zara. - W takim specjalnie urządzonym przez Malika... w

typowo amerykańskim stylu. W kinie dla zmotoryzowanych, na wolnym powietrzu.
Siedzieliśmy w limuzynie szejka, oglądaliśmy film...

- Naprawdę oglądaliście film? - wtrąciła ze śmiechem Rasha, przerywając Zarze

opowieść. - Czy może raczej...

Rozbawiona małżonka króla Hakema nie zdążyła sformułować do końca drugiego

pytania, bo w komnacie nagle pojawiła się służąca z wiadomością, że książę Haidar wzywa
Zarę do siebie.

- Idź więc, idź, moja droga, skoro szejk czeka, nie będę cię zatrzymywała ani chwili! -

ś

miała się Rasha.

- A może jednak powinnam zostać z tobą? - Zara nie była pewna, czy ma prawo

opuścić królewską małżonkę w sytuacji, kiedy dosłownie w każdej chwili mógł się u niej
rozpocząć poród.

- W żadnym wypadku! - kategorycznie sprzeciwiła się Rasha. - W pałacu jest mnóstwo

ludzi, którzy będą mogli mi pomóc w razie potrzeby, jest służba, są dworzanie, jest też lekarz.
A ty masz dziś trzecią i ostatnią okazję otrzymania od Malika specjalnego prezentu i nie
powinnaś tej niepowtarzalnej okazji zmarnować. Zwłaszcza - dodała po krótkiej chwili
milczenia - że nie wiadomo przecież, co będzie z wami dalej.

- Fakt, nie wiadomo - potwierdziła z zadumą Zara. - Wszystko zależy od jutrzejszej

decyzji króla Hakema.

- Wszystko, moja droga, zależy od wyroków losu, którym podlegają nawet królowie -

uściśliła z lekkim, ale nad wyraz ciepłym i życzliwym uśmiechem Rasha. - Nie martw się
więc zawczasu o jutro, które dopiero nadejdzie, tylko raduj się dniem dzisiejszym, który jest
ci w tej chwili dany - dodała filozoficznie. - A teraz biegnij na spotkanie z Malikiem!

Zara skłoniła się królewskiej małżonce i wyszła z apartamentu na korytarz, kierując się

szybkim krokiem w stronę swojego pokoju. Służąca wybiegła za nią i dogoniła ją tuż przed
drzwiami.

- Czy coś się stało? - przestraszyła się Zara.
- Nie, nie! Zapomniałam tylko powiedzieć, że książę Haidar życzył sobie, żeby ubrała

się pani w sportowy strój, jak na wycieczkę.

- Rozumiem - mruknęła Zara, chociaż w istocie nie miała pojęcia, dokąd szejk tym

razem zechce ją zabrać.

Kiedy już weszła do pokoju i zaczęła się w pośpiechu przebierać w dżinsy i koszulową

bluzkę, pomyślała w pewnym momencie, że być może szejk chce ją po prostu porwać z
pałacu i wywieźć potajemnie z Rahmanu. Ostatecznie odrzuciła jednak taką ewentualność,
uznała bowiem, że szejk jest nazbyt lojalny wobec swego królewskiego kuzyna, by tak
uczynić. Honor by mu na to nie pozwolił. Więc może również ten sam honor nie pozwoli mu
zostawić mnie na pastwę losu? - pomyślała z nadzieją, wychodząc z pokoju.

Szejk czekał na nią w saloniku swego apartamentu.
- Wyglądasz właśnie tak, jak oczekiwałem - stwierdził na jej widok.
- A czego ja mam oczekiwać? - zapytała.
- Wiadomo: trzeciej niespodzianki! - odparł z tajemniczym uśmiechem.
- Podobnej do dwu poprzednich?
- Sama wkrótce ocenisz - wyjaśnił. - Musimy tylko dotrzeć tam, gdzie ta dzisiejsza

niespodzianka na ciebie czeka.

- Pojedziemy samochodem? - zainteresowała się.
- Tak.
- Tym, co wczoraj?
- Nie, innym.
- A jakim?

background image

- Terenowym jeepem.
- Czy to znaczy, że pojedziemy gdzieś dalej?
- Trochę dalej - wyjaśnił z lekka zniecierpliwiony indagacjami szejk.
- A dokąd? - niestrudzenie wypytywała Zara.
- Sama zobaczysz - uciął dyskusję. - Chodźmy już! Ujął ją za rękę i pociągnął za sobą.

Wyszli z pałacu na wewnętrzny dziedziniec i wsiedli do zaparkowanego tam terenowego
jeepa. Szejk uruchomił silnik i przez jedną z bocznych bram wyprowadził samochód poza
teren królewskich posiadłości, na otaczające pałac półpustynne bezdroże.

- Sama widzisz - odezwał się do Zary - że limuzyną, z której korzystaliśmy wczoraj,

udając się do kina, nie zajechalibyśmy tędy daleko.

- A długo będziemy jechali? - zapytała, chcąc z odpowiedzi szejka wywnioskować

cokolwiek na temat ostatecznego celu podróży.

- Mniej więcej godzinę - stwierdził lakonicznie.
W takim razie wygląda na to, że jedziemy do oazy Habbah, pomyślała Zara,

przypominając sobie niezwykłe miejsce, w którym była kilkakrotnie w dzieciństwie: otoczoną
dość wysokimi skałkami pustynną enklawę, pełną zieleni i życia dzięki tryskającemu z głębi
ziemi niezwykle wydajnemu źródłu krystalicznie czystej wody.

W istocie, po pięćdziesięciu kilku minutach szybkiej jazdy po bezdrożach przekonała

się, że jej przypuszczenia były słuszne. W oddali zarysowały się bowiem na monotonnej
płaszczyźnie skałki i sylwetki palm.

- To miejsce nazywa się Habbah, prawda? - rzuciła, by się ostatecznie upewnić.
- Tak - potwierdził szejk i jeszcze mocniej docisnął pedał gazu.
Z każdą chwilą byli coraz bliżej, poza wysokimi palmami mogli już dostrzec przez

przednią szybę samochodu również niższe, ale niezmiernie bujne krzewy, a także ukryte
wśród nich niewielkie białe chaty.

- A gdzie są ludzie? Zniknęli? - zapytała ze zdziwieniem, kiedy dotarli już na miejsce i

szejk zatrzymał wóz na skraju wyraźnie opustoszałej oazy. - Nikt nas nie wita, nikt na nas nie
zwraca uwagi, a przecież tutejsi mieszkańcy chyba nieczęsto widują przyjezdnych!

- Nie denerwuj się, wszyscy mieszkańcy Habbah są na pikniku nad jeziorkiem, tam, za

tymi skałkami - uspokoił ją szejk i wskazał na szereg kamiennych stożków, pomiędzy
którymi przebiegała wąska ścieżka. - Na typowo amerykańskim pikniku - dodał. - Takim, na
którym wszyscy wspólnie grillują, grają w baseball i w ogóle. Sama zobaczysz! Chodź!

Wysiedli z samochodu i ruszyli w stronę niewielkiego wodnego zbiornika, nazywanego

jeziorkiem trochę na wyrost.

- Po co właściwie Amerykanie urządzają takie pikniki? - spytała Zara.
- Żeby się lepiej poznać - odparł Malik. - Na piknikach spotykają się sąsiedzi z tego

samego osiedla albo pracownicy tej samej firmy. Wspólnie wypoczywając, mają okazję do
lepszego poznania się, a nawet do nawiązania przyjaźni.

- Pięknie to brzmi - zauważyła Zara.
- Bo to jest piękne - stwierdził szejk.
Kiedy minęli przesłaniające widok skałki, ujrzeli niewielki, ale bardzo malowniczy

zbiornik wodny, wokół którego biwakowały całymi rodzinami mieszkańcy Habbah. Dorośli
byli zajęci grillowaniem i rozmowami, a dzieci wspólną zabawą.

- Dołączymy do nich? - spytała Zara.
- Nie, nie, jeszcze nie teraz - powiedział lekko zniecierpliwionym tonem i szybko

poprowadził ją na przeciwległy brzeg jeziorka.

Nie było tam nikogo poza jedną jedyną starszą kobietą w słomkowym kapeluszu, która

siedziała nad wodą z wędką w ręku.

- Są tutaj jakieś ryby? Można wędkować? Można cokolwiek złowić? - zaciekawiła się

Zara.

background image

- Najlepiej zapytaj tę panią - doradził jej szejk. Podeszli bliżej do kobiety z wędką.
- Dzień dobry. Czy pani już coś złowiła? - odezwała się Zara.
- Przepraszam, ale nie rozumiem tutejszego języka. Jestem Amerykanką -

odpowiedziała po angielsku i spojrzała na Zarę spod szerokiego słomkowego ronda tak jakoś
dziwnie miękko, czule, tkliwie, jakby przez łzy.

Amerykańska turystka z wędką tutaj, w Rahmanie, w oazie Habbah, w samym środku

pustyni, akurat teraz, kiedy i ja tu jestem? Co za niezwykły zbieg okoliczności! - zdumiała się
w duchu Zara.

I zapytała:
- Jak pani tutaj trafiła?
A wtedy starsza pani, nie będąc w stanie już dłużej panować nad emocjami, rozpłakała

się i przez łzy wykrztusiła:

- Przyjechałam do ciebie... Sarah.
Zara potrzebowała tylko kilku sekund, żeby skojarzyć prawidłowo wszystkie fakty i

zrozumieć, że siwowłosa Amerykanka, wędkująca nad jeziorkiem w pustynnej oazie Habbah,
to jej własna babcia, odnaleziona jakimś cudem w Stanach Zjednoczonych przez szejka
Malika i specjalnie na dzisiejszą okazję zaproszona do Rahmanu. I to była ta trzecia
najwspanialsza niespodzianka!

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W ciągu następnych kilku sekund Zara również rozpłakała się ze wzruszenia.
Po czym rzuciła się w szeroko otwarte ramiona starszej damy i odwzajemniając jej

serdeczne uściski, zaczęła powtarzać raz po raz:

- Babcia, babcia, moja babcia.
- Tak, jestem twoją babcią, moje dziecko, rodzoną matką twojej matki - potwierdziła

starsza pani, cofnąwszy się o pół kroku, na odległość wyciągniętych ramion, żeby się lepiej
przyjrzeć cudownie odnalezionej wnuczce. - Masz właśnie po mnie te zielone oczy, bo twoja
mama miała niebieskie, a ojciec piwne. I te jasnoblond włosy też masz po mnie, bo twoi
obydwoje rodzice byli ciemnymi blondynami, Sarah.

- To ja mam na imię Sarah, a nie Zara?
- Oczywiście, moje dziecko - odpowiedziała na pytanie wnuczki starsza dama. -

Przynajmniej w Ameryce miałaś na imię Sarah, zanim cię tutaj na tej pustyni przechrzcili po
swojemu - dodała żartobliwym tonem.

- A ty, babciu, jak masz na imię?
- W dokumentach zapisali mi Caroline, ale wszyscy moi bliscy nazywają mnie Lottie.

Więc także dla ciebie, moje dziecko, mam na imię Lottie.

- Babcia Lottie. Moja babcia Lottie - powtórzyła z radosnym uśmiechem Zara, ciesząc

się, wręcz delektując każdym wypowiadanym słowem.

Zerknęła na szejka Malika. Wycofał się dyskretnie i stał w pewnym oddaleniu, by nie

przeszkadzać. Zara miała ogromną ochotę podzielić się z nim swoją radością, powiedzieć mu,
jak bardzo jest szczęśliwa i jak ogromnie mu wdzięczna za odszukanie bliskiej krewnej, z
którą nie utrzymywała żadnych kontaktów i której nawet nie pamiętała z dzieciństwa. Nie
chcąc jednak zostawiać, choćby na moment, cudownie odnalezionej babci Lottie, przesłała
mu tylko uśmiech.

Starsza pani spostrzegła ten uśmiech i oczywiście nie omieszkała zauważyć:
- Ten twój Malik Haidar, to świetny chłopak, Sarah. To znaczy wspaniały mężczyzna -

poprawiła się.

- O, tak! - potwierdziła bez wahania Zara.
- Ogromnie się cieszę, moje dziecko, że sobie kogoś takiego znalazłaś. Bo, szczerze

mówiąc, ilekroć o tobie myślałam, zawsze się bałam, że zostaniesz zmuszona do jakiegoś
niechcianego małżeństwa - wyznała.

Zara nie podjęła tego tematu i nie nawiązała do swego ewentualnego mariażu. Nie

chciała przerażać starszej pani opowieścią o tym, że zależnie od decyzji, jaką podejmie w
najbliższym czasie król Hakem, może wkrótce zostać albo drugą królewską małżonką, albo
ż

oną siedemdziesięcioletniego wuja swego ojczyma, albo - w najlepszym razie - kochanką

szejka Malika. Wolała więc zapytać o swą amerykańską rodzinę.

- Czy mam w Stanach Zjednoczonych jeszcze kogoś bliskiego poza tobą, babciu

Lottie? Jakieś ciocie, wujków, kuzynów?

- Oczywiście, że masz, moje dziecko - odpowiedziała starsza pani. - Przywiozłam ze

sobą rodzinny album ze zdjęciami, więc zaraz ci ich wszystkich pokażę. Pomyślałam, że na
pewno chętnie obejrzysz ich fotografie, zanim będziesz miała okazję poznać swoich
amerykańskich krewniaków osobiście!

- A czy oni... zaakceptowaliby mnie, przyjęliby mnie do rodziny? - zapytała Zara

trochę niepewnie, z wyraźnym wahaniem.

- Ma się rozumieć, moje dziecko, z otwartymi ramionami! - wykrzyknęła

podekscytowana starsza pani.

- Tak samo, jak ja! Bo ja przez te wszystkie lata to wprost nie mogłam sobie darować -

wyznała - że poróżniłam się z twoją mamą z zupełnie bezsensownych powodów i przez to

background image

straciłam z nią kontakt, niestety, już do końca jej życia. A przez to straciłam również kontakt
z tobą.

- Na szczęście spotkałyśmy się w końcu, babciu Lottie
- szepnęła Zara, z najwyższym trudem tłumiąc łzy, które napłynęły jej do oczu na myśl

o straconych latach i przedwcześnie zmarłej matce.

- Na szczęście - szepnęła starsza pani i ponownie wzięła wnuczkę w ramiona.
Kiedy się już do woli wyściskały, przez dobrą godzinę oglądały rodzinne zdjęcia.
W tym czasie Malik zarządził dla całej trójki kolację. Zjedli ją na wolnym powietrzu,

przy świetle pochodni, ponieważ właśnie zapadał już zmierzch i nagle całkowicie się
ś

ciemniło.

- Niestety, robi się późno, muszę się chyba powoli z wami żegnać, moi drodzy -

stwierdziła po posiłku starsza pani, spojrzawszy na zegarek. - Panie Haidar - zwróciła się do
szejka Malika - bardzo panu dziękuję za to wspaniałe spotkanie! A przede wszystkim za to, że
pomógł mi pan odzyskać wnuczkę.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział szejk i szarmancko pocałował

babcię Lottie w rękę. Po czym dodał: - Proszę nie sądzić, że żegna się pani z nami na długo.
Gdy tylko wrócimy, podam memu kuzynowi Hakemowi nazwę pani hotelu i poproszę go, by
umożliwił pani dłuższy pobyt w pałacu, gdzie w tej chwili przebywamy obydwoje z Zarą.

- To byłoby cudownie! - ucieszyła się starsza pani. Uścisnąwszy kordialnie dłoń

Malikowi, podeszła z kolei do wnuczki, by na pożegnanie wziąć ją w objęcia.

- To dobry człowiek - szepnęła jej do ucha. - Koniecznie trzymajcie się razem, moje

dziecko!

- Przecież to nie zależy tylko ode mnie, babciu - rzekła półgłosem Zara. - Niestety, to w

ogóle nie zależy ode mnie.

- Aha, więc on jeszcze ci się nie oświadczył, nie poprosił cię o rękę? - trafnie

wywnioskowała starsza pani.

- Nie przejmuj się tym, moje dziecko - pocieszyła wnuczkę. - Poprosi, na pewno

poprosi! Przecież z daleka widać, jak bardzo mu na tobie zależy.

- Babciu, to ja jutro zadzwonię do ciebie, do hotelu!
- Zara szybko zmieniła temat, obawiając się, że Malik może usłyszeć ich rozmowę.
- Będę czekała na telefon.
- A ja teraz odprowadzę panią do samochodu - zaofiarował się Malik.
Podał starszej pani ramię i odszedł z nią w kierunku zabudowań oazy.
Kiedy po kilkunastu minutach wrócił nad jezioro, miał ze sobą koc, który przyniósł z

samochodu.

- To dla nas, żebyśmy - mogli wygodnie przysiąść, patrząc na fajerwerki -

poinformował.

- To będą jeszcze fajerwerki dziś wieczorem? - zdziwiła się Zara.
- Na zakończenie prawdziwego amerykańskiego pikniku muszą być. Koniecznie!
- Czy tutaj będziemy je oglądali?
- Nie, na skraju osady, trochę dalej od zabudowań i ogrodów. Uznałem, że to będzie

najlepsze, najbezpieczniejsze miejsce na pokaz sztucznych ogni - wyjaśnił szejk.

- Chodź!
Wziął ją za rękę i zaprowadził w miejsce, gdzie zielona oaza Habbah graniczyła z

otaczającą ją ze wszystkich stron pustynią. Tam rozłożyli koc i usiedli na nim.

- Zaraz się zacznie - oznajmił Malik, obejmując Zarę ramieniem.
Przytuliła się mocno do niego i szepnęła:
- Chciałabym, żeby się nigdy nie skończyło.
- Masz na myśli fajerwerki?

background image

- Mam na myśli wszystko - stwierdziła z zadumą. Po czym dodała pośpiesznie: -

Ogromnie ci za to wszystko dziękuję, Malik, za piękne trzy niespodzianki w amerykańskim
stylu, a zwłaszcza za odnalezienie mojej babci Lottie.

- Właściwie to Alice, moja nieoceniona sekretarka, odnalazła twoją babcię, to znaczy

zdobyła jej adres - uściślił szejk. - Ja jej tylko złożyłem wizytę w Ameryce, opowie -

działem o tobie i o sobie. No i zaprosiłem ją do Rahmanu. Pozostało tylko telefonicznie

uzgodnić dzień jej przybycia.

- Zrobiłeś dla mnie tak wiele, Malik - - szepnęła Zara. - Tak wiele!
- Ty dla mnie też. Tamte trzy dni, które spędziliśmy razem w Kalifornii, były

wspaniałe!

- Te też są wspaniałe, Malik. I kończą się czymś tak niezwykłym. Popatrz!
Na ciemnogranatowym niebie rozbłysły nagle kaskadą wielobarwnych świateł

fajerwerki. Pokaz trwał długo, kilkanaście minut. Zara była nim zachwycona. Jeszcze nigdy w
ż

yciu czegoś takiego nie widziała. Kalejdoskopowo zmieniające się formy, rysowane na

ekranie nieba za pomocą koloru i ognia, wydawały się jej tak fantastyczne, tak niezwykłe, tak
wspaniałe, jak obrazy z najpiękniejszego snu. A kiedy światła zgasły i niebo znów
pociemniało, cudowny sen bynajmniej się nie skończył, bo oto Malik wziął ją w ramiona i
zaczął namiętnie całować.

Tak mogłoby już być do końca świata, myślała, poddając się ulegle pieszczocie jego ust

i odwzajemniając ją w potęgującym się gwałtownie z każdą chwilą podnieceniu. Tak
mogłoby już pozostać na zawsze, aż po kres jej życia, aż po kres!

Spleceni w uścisku, zapomnieli o wszystkich problemach, o upływającym czasie, o

królewskiej decyzji, która miała zapaść nazajutrz. I nagle...

Nagle wokół znowu rozbłysły ostre światła!
Tuż obok nich zatrzymał się z piskiem opon samochód i wyskoczył z niego Kadar bin

Abu Salman.

- Precz z rękoma od mojej córki, niegodziwcze! - wrzasnął.
Malik uwolnił Zarę z objęć i wstał. Ona również zerwała się na równe nogi.
- Zostaw ją, niegodziwcze, bo pożałujesz! - zagroził szejkowi Kadar.
Malik osłonił roztrzęsioną Zarę własnym ciałem i odpowiedział:
- Nigdy jej nie zostawię, bo jest moja. I nikt mi jej już nie odbierze, nawet ty.
- Mylisz się, głupcze - warknął Kadar. - My ci ją odbierzemy, ja i moi synowie. -

Wskazał na asystujących mu pięciu młodych mężczyzn. - Odbierzemy ci ją i oddamy królowi
Hakemowi, któremu została przyrzeczona jako druga małżonka. Ciebie też odwieziemy do
pałacu, niegodziwcze, żeby król mógł cię osobiście odesłać do wszystkich diabłów, czyli do
tej twojej Ameryki!

- Ojcze, nie kompromituj się zachowaniem godnym rozbójnika - wybuchnęła Zara. -

My sami wrócimy do pałacu. I sami podporządkujemy się decyzji króla Hakema, bez
nacisków z twojej strony. Ale pamiętaj, że tylko król ma prawo stanowić o naszym przyszłym
losie, nikt inny. A już na pewno nie ty!

Kadar bin Abu Salman, porażony trafnością słów swojej krnąbrnej pasierbicy, spuścił

nieco z tonu.

- Nie działam wbrew królowi, tylko w jego imieniu - rzucił.
- A może jednak pozwolilibyśmy królowi działać samodzielnie we własnym imieniu? -

odezwał się na to szejk.

- A konkretnie, co proponujesz? - spytał Kadar.
- Stańmy przed jego obliczem i wysłuchajmy jego decyzji.
- Zgoda - przystał Kadar. - Tylko nie próbuj przypadkiem żadnych niecnych sztuczek

w drodze do pałacu!

background image

- Po pierwsze - wyjaśnił szejk - już wcześniej dałem słowo Hakemowi, że dziś

wieczorem wrócę z Zarą do pałacu, więc danego słowa nie złamię, a po drugie... Cóż, sam
wiesz, że droga stąd, z oazy Habbah do królewskiej stolicy prowadzi przez pustynię, a
ucieczka na pustynię może oznaczać tylko jedno... śmierć. Więc nie będziemy próbowali
uciekać.

- Zwłaszcza że i tak nie sposób uciec przed wyrokami losu - dodała Zara,

przypomniawszy sobie mądre słowa, jakie wcześniej usłyszała od Rashy.

- Jedźmy więc, zamiast tu stać i gadać - mruknął Kadar bin Abu Salman.
- Jedźmy - zgodził się szejk.
Ujął Zarę za rękę. W asyście Kadara i jego synów wrócili piechotą do oazy, gdzie

zostawili swój samochód. Wsiedli do niego i ruszyli w drogę, a ojczym Zary i jej przyrodni
bracia pojechali za nimi własnym jeepem, prowadzonym przez pełniącego rolę kierowcy
Paza.

Do królewskiego pałacu dojechali równocześnie.
I równocześnie, całą ośmioosobową gromadą, stanęli przed królewskim obliczem w sali

tronowej.

- Dobrze, że wszyscy tu jesteście - stwierdził z trudnym do ukrycia zadowoleniem

Hakem bin Abdul Haidar. - Mam wam co nieco do zakomunikowania.

- Zamieniamy się w słuch, czcigodny panie - rzucił Kadar.
- Słuchamy cię z najwyższą uwagą, kuzynie - rzekł Malik.
- Po pierwsze - rozpoczął król - muszę powiedzieć wam, że moja najukochańsza

małżonka Rasha przed dwiema godzinami szczęśliwie powiła dziecko płci męskiej, mam
zatem już męskiego potomka, następcę królewskiego tronu i nie muszę żenić się po raz drugi.

- To wspaniale! - wykrzyknęła Zara, nie zdoławszy się opanować przed szczerym

wypowiedzeniem tego, co naprawdę myślała.

Król Hakem bin Abdul Haidar uśmiechnął się dobrotliwie.
- Tak się składa, że ja też nie marzyłem o tym małżeństwie, tylko raczej czułem się do

niego zobligowany przez okoliczności i poniekąd przymuszony przez dyplomatyczne zabiegi
twojego ojczyma - przyznał.

- Czcigodny panie, przecież ty unieszczęśliwiasz moją córkę, nie chcąc jej - odezwał

się Kadar, rozzłoszczony faktem, że sprawy przestały układać się po jego myśli.

- Unieszczęśliwiłbym ją - odparował król - pozwalając tobie stanowić o jej losie, bo

wiem, że jej groziłeś małżeństwem z siedemdziesięcioletnim starcem, własnym owdowiałym
wujem. Dlatego postanowiłem skorzystać z królewskiego przywileju, który pozwala mi, jako
ojcu wszystkich moich poddanych, zastąpić każdego ojca rodziny w podejmowaniu ważnych
decyzji - oznajmił. - I korzystając z tego przywileju, postanowiłem obecną tutaj Zarę oddać za
małżonkę również tu obecnemu szejkowi Malikowi Haidarowi, mojemu najbliższemu
kuzynowi, księciu krwi i amerykańskiemu finansiście w jednej osobie.

- I jeszcze do tego mordercy! - wykrzyknął Kadar, nie mając już w zanadrzu żadnego

innego argumentu, jaki mógłby wykorzystać dla storpedowania królewskiego postanowienia.
- Mordercy przyrodniego brata swojej przyszłej żony!

- Ojcze, szejk Malik nie jest mordercą Dżeba! - zaprotestowała z przekonaniem Zara. -

Na pewno nie!

- Któż więc mógłby nim być? - obruszył się Kadar.
- Przecież to jego samochód zabił mojego syna, wszyscy widzieli.
- Samochód tak, ale nie ja - odezwał się na to Malik.
- Nie zaprzeczam, że to mój wóz spowodował ten nieszczęśliwy wypadek, w którym

zginął Dżeb. Ale to nie ja siedziałem wtedy za jego kierownicą.

- A kto? - warknął Kadar.

background image

- Tego nie wiem - odpowiedział szejk. - Kiedy po kłótni z Asimem wybiegłem

wówczas z waszego domu, było już po wszystkim. Dżeb konał, a sprawca wypadku przepadł
bez śladu. Kto nim był, tego niestety nie wiem - powtórzył.

- A któż to wie? - rzucił Kadar. Szejk wzruszył ramionami.
- Być może któryś z twoich synów widział i wie.
- Jeżeli któryś z moich synów wie na temat śmierci Dżeba coś, czego ja nie wiem, a nie

wyjawi nam tego teraz w obecności króla - odezwał się na to Kadar bin Abu Salman,
czerwieniejąc na twarzy z oburzenia i gniewu - to niechaj będzie po stokroć przeklęty, a mnie
i cały mój ród niechaj piekło pochłonie!

Po tych słowach, wypowiedzianych przez ojczyma Zary z najwyższą powagą, bardzo

groźnym, a równocześnie niezwykle uroczystym tonem, w sali tronowej pałacu króla Hakema
zapadła absolutna cisza. Nikt nie ośmielił się jej przerwać, nawet monarcha. Wszyscy czekali
w napięciu na reakcję synów Kadara, świadomi faktu, że żyjąc w kraju, gdzie w myśl
uświęconego przez tradycję prawa wola ojca jest wolą najwyższą, żaden z nich nie ośmieliłby
się zlekceważyć ojcowskiej klątwy.

Milczenie trwało kilka minut, które w sytuacji niecierpliwego oczekiwania i

gorączkowego podniecenia wydawały się wszystkim zgromadzonym długie niczym lata, a
nawet stulecia. Aż w końcu przerwał je zdławiony, jękliwy okrzyk:

- Ojcze, wybacz! Ojcze, nie przeklinaj mnie, nieszczęsnego!
Spojrzenia wszystkich zgromadzonych natychmiast zwróciły się w kierunku Paza, bo to

właśnie on, pobladły z przestrachu i przejęcia tak bardzo, jakby mu cała krew z twarzy
odpłynęła, wyrzucił z siebie te dramatyczne słowa.

- Zamiast podnosić lament, mów zaraz, synu, co jest ci wiadome - rozkazał Kadar.
- Wiem, ojcze... że to nie Malik... zabił małego Dżeba - wykrztusił Paz.
- Więc któż to uczynił?
- Ja.
Tym razem Kadar bin Abu Salman zrobił się na twarzy tak blady jak białe płótno, z

którego uszyta była jego szata i turban.

- Jak to... ty... synu? - odezwał się, mówiąc z najwyższym trudem i niemal po każdym

wypowiedzianym słowie biorąc głęboki oddech. - Przecież ty... byłeś wówczas... jeszcze
dzieckiem... małym chłopcem.

- I jak wszyscy mali chłopcy, ojcze, lubiłem się bawić samochodami - grobowym

głosem wyznał Paz. - Malik zostawił wtedy kluczyki w stacyjce swojego jeepa. Postanowiłem
więc skorzystać z okazji... chciałem uruchomić go i trochę pojeździć sobie nim dla zabawy po
dziedzińcu.

- I co? - jęknął Kadar.
- I na moje nieszczęście zdołałem wprawić auto w ruch, ale nie zdołałem go potem

zatrzymać - odparł Paz, opuściwszy nisko głowę. - Najechałem rozpędzonym jeepem na
Dżeba, który bawił się pod drzewem. A kiedy już to się stało, wpadłem w panikę i uciekłem,
zanim Malik po kłótni z Asimem wybiegł z domu na dziedziniec. Uciekłem nie zauważony
przez nikogo. A podejrzenie o spowodowanie wypadku padło na Malika, który w istocie był
całkowicie niewinny!

- Synu, dlaczego przez tyle lat nic mi nie powiedziałeś?! - zapytał podniesionym

głosem Kadar.

- Wybacz, że tego nie uczyniłem, ojcze, ale śmiertelnie lękałem się twojego gniewu -

szepnął Paz i padł przed ojcem na kolana.

Ponownie zapadła cisza.
Kadar bin Abu Salman najwyraźniej nie wiedział, jak zareagować na synowski akt

skruchy. W widoczny sposób wahał się, czy ma ukarać nieszczęsnego Paza, czy raczej
wybaczyć mu popełnioną w dzieciństwie winę, w sytuacji, gdy nawet najstraszliwsza kara dla

background image

sprawcy wypadku i tak nie byłaby w stanie przywrócić życia jego ofierze. Milczał więc. I
wszyscy w komnacie milczeli. Aż w końcu król Hakem bin Abdul Haidar zdecydował się
skorzystać ze swoich monarszych uprawnień do rozstrzygania sporów i wydawania wyroków.

Zabrał więc głos, stwierdzając:
- Wybacz synowi jego czyn, Kadarze, bo kiedy go popełnił, był dzieckiem, a skazując

się na dożywotnie wyrzuty sumienia, sam się ukarał najstraszliwszą pokutą.

- Niech stanie się właśnie tak, jak nakazujesz, czcigodny panie - skwapliwie

podporządkował się królewskiej woli Kadar bin Abu Salman. - Synu! - zwrócił się do Paza. -
Wybaczam ci, wstań z kolan!

Paz posłusznie wstał i natychmiast, trawiony wstydem, ukrył się za plecami stojących w

szeregu, jeden przy drugim, pozostałych czterech braci.

- Skoro spełniłeś już swoją ojcowską powinność, Kadarze - ponownie odezwał się król

- to teraz błagaj o wybaczenie mego kuzyna, szejka Malika Haidara. Przez tyle lat niesłusznie
oskarżałeś go o zbrodnię, której nie popełnił.

- Niech stanie się właśnie tak, jak nakazujesz, czcigodny panie. - Dumny wielmoża, rad

nierad, zgodził się po raz drugi z postanowieniem monarchy. - Książę! - zwrócił się do
Malika, padając przed nim na kolana. - Zechciej w swojej dobroci mi wybaczyć!

- Wybaczam ci - rzekł Malik. - Wstań.
Kadar dźwignął się i zaczął się cofać, najwyraźniej mając ochotę, tak jak Paz, czym

prędzej schować się za plecami synów.

Jednak król Hakem powstrzymał go słowami:
- Jeszcze nie koniec, zaczekaj! Skoro wszystkie sprawy z przeszłości zostały

wyjaśnione, nadeszła pora, byśmy zajęli się tym, co przyniesie jutro. O przyszłość Rahmanu
nie musimy się już martwić, skoro mam syna i następcę tronu - podkreślił. - Zatroszczmy się
jednak o przyszłość dwojga młodych ludzi, których połączył najpierw zwykły przypadek, a
potem uczucie tak silne, że wszyscy inni zakochani w naszym królestwie i na całym świecie
mogliby im pozazdrościć. Podejdź tu do mnie, Kadarze - polecił - i pobłogosławmy obydwaj
Malikowi i Zarze, zanim zostaną mężem i żoną. Ty będziesz błogosławił w zastępstwie jej
ojca, który od dawna nie żyje, a ja w zastępstwie ojca szejka Malika, poprzedniego króla
Rahmanu, który również odszedł ze świata już przed laty.

Król podniósł się z tronu, a Kadar bin Abu Salman posłusznie podszedł do niego i

stanął obok.

Malik i Zara uklęknęli przed nimi, pozwalając obydwu wykonać nad ich głowami

uświęcone tradycją znaki ojcowskiego błogosławieństwa.

Gdy ceremonia została dokonana, król Hakem nakazał narzeczonym powstać, po czym

rzekł:

- Skoro uczyniliśmy już wszystko, co było konieczne, by naszym rodom i całemu

krajowi zapewnić szczęście i spokój, nadszedł czas, byśmy zajęli się swoimi sprawami. Ty,
Kadarze, jedź z synami na południe, do swego domu, po stosowny posag dla Zary. Wiesz
przecież, że należą się jej po matce klejnoty i różne piękne ozdoby.

- Tak, czcigodny panie - rzucił krótko Kadar bin Abu Salman i skinąwszy na synów,

bez zwłoki wycofał się wraz z nimi z tronowej komnaty.

- Ja natomiast, moi drodzy - zwrócił się król do Malika i Zary - pójdę teraz do mojej

najukochańszej małżonki Rashy, która odpoczywa po porodzie, i do mojego umiłowanego
syna, któremu w szczęściu i zdrowiu upływają jedna po drugiej pierwsze godziny życia. .

- Tak, czcigodny panie - odezwali się Malik i Zara w zgodnym dwugłosie. - A my

dokąd mamy iść i co mamy robić?

- A wy idźcie sobie, gdzie chcecie i róbcie, co chcecie! - rzucił Hakem już od drzwi i

wyszedł.

Szejk Malik ujął Zarę za obydwie dłonie.

background image

- Dokąd będziemy chcieli pójść, najmilsza? - zapytał.
- Wiadomo, do twojej sypialni - odpowiedziała z uśmiechem bez chwili wahania.
- A cóż będziemy chcieli tam robić?
- Wiadomo, najdroższy - szepnęła lekko zawstydzona. - Będziemy się kochać.
- Tak, aż do rana! - potwierdził z entuzjazmem szejk. - I potem każdej nocy aż do dnia

ś

lubu! I po ślubie każdej nocy aż do końca życia!

- A na pewno będziemy żyli długo i szczęśliwie - podsumowała Zara i rzuciła się

Malikowi na szyję.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Leclaire Day Królewski prezent
0548 Leclaire Day Królewski prezent
Leclaire Day KrĂłlewski prezent
Day Leclaire Królewski prezent
KRÓLEWSKI PREZENT Leclaire Day
Leclaire?y Królewski prezent
Leclaire Day Bal Kopciuszka 02 Nie ma tego złego
Leclaire, Day Dynasties the Kincaids 06 Spionin in schwarzer Spitze
887 Leclaire Day Dantejskie dziedzictwo 04 W pułapce
Leclaire, Day Royals Gefaehrlich tiefe Sehnsucht
Leclaire Day Mąz z ogłoszenia
Leclaire Day Bal Kopciuszka 02 Nie ma tego złego
Leclaire Day ostatni pocałunek
Leclaire Day Raj dla zakochanych

więcej podobnych podstron