DAY LECLAIRE
Raj dla zakochanych
(Make belive engagement)
PROLOG
Minęło pięć dni. Pięć męczących, ciągnących się jak guma do żucia dni, w trakcie których nie udało jej się zdobyć jakichkolwiek informacji o ośrodku wypoczynkowym dla nowożeńców pod nazwą „Raj dla zakochanych”.
Zamyślona Taylor Daniels wyglądała przez okno swojego biura. Zacisnęła dłonie w pięści. Jeśli nie zdobędzie na czas tych informacji, nie będzie mogła nawet marzyć o stanowisku wiceprezesa w firmie ojca. A była już tak blisko! Tyle lat ciężkiej pracy może pójść na marne przez takie głupstwo. Jej ojciec, Boss Daniels, dał jej trzy tygodnie na to, żeby dowiedziała się wszystkiego o tym, jak jest prowadzony i jak duże przynosi zyski ten luksusowy ośrodek. Z początku wydawało jej się, że to proste zadanie, ale pomyliła się. Od pięciu dni, czyli od chwili gdy zaczęła się zajmować tą sprawą, nie udało jej się ruszyć z miejsca. Czas uciekał nieubłaganie i musiała szybko coś wymyślić. W przeciwnym razie jej życie, tak dobrze dotychczas zaplanowane, zaczęłoby się komplikować. Postanowiła jednak się nie poddawać. To nie było w jej stylu.
Za oknem rozciągał się widok na skąpany w popołudniowym słońcu Charleston. Powietrze za oknem jeszcze drgało od upału, lato w tym roku, jak zresztą zazwyczaj w Południowej Karolinie, było bardzo gorące. W jej biurze panował jednak przyjemny chłód, w oknie cicho brzęczał klimatyzator. Taylor zagryzła wargi. Tyle wysiłku kosztowało ją osiągnięcie tak wysokiej pozycji w firmie. Ciągle musiała udowadniać, że nie jest zbyt młoda, zbyt miękka, zbyt kobieca, że potrafi dotrzymać kroku swojemu ojcu. A teraz nadzieja na upragnioną wiceprezesurę w Daniels Investment rozwiewała się. Czyżby teraz jej wyrzeczenia miały pójść na marne? Kiedy jej rówieśnicy bawili się wesoło, chodzili na randki, ona uczyła się albo pracowała jako ochotnik u ojca, by powoli poznawać firmę. Nie, nie ma mowy! Nie dopuści, żeby przez taką głupią sprawę miały się nie ziścić jej plany i marzenia.
Jednak pytanie, jak zdobyć te informacje, nadal pozostawało bez odpowiedzi. Co gorsza, pilnie potrzebowała szczegółowych danych.
Nie mogła, niestety, po prostu pojechać na wyspę, gdzie znajdował się ten ośrodek i zapytać, jak jest prowadzony, ile kosztuje jego utrzymanie, ile osób jest w nim zatrudnionych i tak dalej. Nikt by jej nie udzielił takich informacji, od razu zorientowano by się, że nie jest zwykłą, choć ciekawską turystką, tylko przybywa z konkurencji, która może stanowić zagrożenie dla świetnie prosperującej firmy. Mimo to, siedząc w biurze, niczego się nie można dowiedzieć. Nie było innej rady, musi pojechać na wyspę. Tylko jak zebrać niezbędne informacje, nie budząc podejrzeń? Gdyby udało jej się rozwiązać ten problem, reszta nie byłaby już taka trudna.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.
- Taylor? Nie przeszkadzam?
- Nie, Lindo, wejdź. - Taylor uśmiechnęła się ciepło do swej sekretarki i zaprosiła dziewczynę do środka.
- Przepisałam na maszynie listy, które mi dyktowałaś i chciałabym, żebyś je podpisała.
- Połóż je na biurku, za chwilę się tym zajmę.
- Poza tym dzwonił pan Daniels i pytał, kiedy dostanie raport dotyczący postępu prac... - Linda przerwała zdziwiona, jej wzrok spoczął bowiem na niewielkiej reklamowej broszurce leżącej na biurku szefowej. - Czyżbyś wybierała się na wyspę Jermain? Dobra myśl, to przepiękne miejsce.
- Byłaś tam? - spytała zaskoczona Taylor.
- Nie jako turystka - uśmiechnęła się Linda. - Na to chyba nigdy nie będzie mnie stać. Pracowałam tam.
- W „Raju dla zakochanych”? - Taylor z napięciem wpatrywała się w twarz sekretarki.
- Pochodzę z tej wyspy, dzieciństwo i wczesną młodość spędziłam w niewielkiej miejscowości, znajdującej się niedaleko tego ośrodka - wyjaśniła dziewczyna. - Gdy byłam w liceum, dorabiałam sobie, pracując tam w czasie wakacji. Nie mówiłam ci o rym?
- Nie, ale nie szkodzi. Świetnie, że teraz wspomniałaś o tym. Czy dobrze znasz rodzinę Jermainów?
- Dość dobrze, a czemu pytasz?
- Usiądź, Lindo, mam z tobą ważną rzecz do omówienia.
- Taylor po raz pierwszy od pięciu dni uśmiechnęła się. - Czy znasz kogoś, kto mógłby mi pomóc zdobyć informacje dotyczące tego ośrodka? Chodzi mi o ich sytuację finansową, dochody i inne szczegóły związane z prowadzeniem tego hotelu. - Popatrzyła z nadzieją na Lindę.
- Znam tam wiele osób, ale... - Zawahała się. - Wiem, chyba znam odpowiedniego człowieka do takiego zadania. On też pochodzi z tej wyspy i jest bardzo blisko związany z rodziną Jermainów, ale nie pracuje dla nich. Mogę do niego zadzwonić, jeśli chcesz.
- Świetnie! Właśnie kogoś takiego szukam!
- Jason T. Richmond, słucham?
- Jase? Mówi Linda Halloway. Nie wiem, czy mnie pamiętasz... Jestem córką Marthy i Hanka.
- Oczywiście, Lindo, pamiętam cię. Co u ciebie słychać?
- Jason T. Richmond wygodnie rozparł się w fotelu.
- Hm... wszystko w porządku, dziękuję.
Jason wyraźnie słyszał wahanie w jej głosie. Ale zanim zdążył powiedzieć choć słowo, Linda opowiedziała mu ploteczki na temat wszystkich wspólnych znajomych. Cierpliwie słuchał jej przez kilka minut, licząc, że ta litania wkrótce się skończy i pozna prawdziwy powód jej niespodziewanego telefonu.
- Posłuchaj, Jase, tak naprawdę dzwonię do ciebie, ponieważ mam pewien problem i ciekawa jestem, czy mógłbyś mi pomóc...
- Spróbuję, a o co chodzi?
- Moja szefowa, Taylor Daniels, szuka informacji, jak sądzę poufnych, na temat wyspy Jermain. Ja nie potrafiłam jej pomóc, ale pomyślałam, że może ty mógłbyś...
- Hm... Dlaczego zadzwoniłaś akurat do mnie? - zmarszczył brwi. - Czemu nie porozmawiasz z moim wujem, albo Elizabeth Jermain? Oni wiedzą znacznie więcej o tym, co się dzieje na wyspie niż ja...
- Pomyślałam, że... - Wyraźnie słyszał w jej głosie zakłopotanie, podejrzewał, że jest zdenerwowana. - Być może to był głupi pomysł. Najlepiej zapomnij o tym telefonie. Przepraszam, że ci zawracałam głowę.
Jason wyprostował się w fotelu. Wyczuł, że dzieje się coś złego. Nie miał pojęcia, co to mogło być, ale przez lata nauczył się wierzyć swemu instynktowi. W przeszłości uchroniło go to przed wieloma fałszywymi krokami, szczególnie w interesach. Pomyślał, że jeśli nie dowie się, dlaczego Linda zadzwoniła, może tego naprawdę żałować.
- Hola, nie tak szybko! Przecież rozmawiasz ze swoim kuzynem Jasonem, zapomniałaś? Ja zawsze staram się pomagać rodzinie! Powiedz, o co chodzi? - Starał się nadać swemu głosowi przyjacielskie i ciepłe brzmienie.
To było dobre zagranie. Usłyszał po drugiej stronie słuchawki westchnienie ulgi, a potem dość niejasne wyjaśnienia na temat tego, że Daniels Investment poszukuje jakichś informacji na temat „Raju dla zakochanych”.
Czegóż może szukać na wyspie tak wielkie przedsiębiorstwo?
- zamyślił się. A jeszcze bardziej zafrapowało go, dlaczego zainteresowało się akurat tym ośrodkiem?
- Nie chciałabym, żebyś odniósł mylne wrażenie. Taylor jest zupełnie inna niż jej ojciec. Jest bardzo fajna. Gdy spytała mnie, czy nie znam kogoś, kto pomógłby jej uzyskać informacje na temat hotelu Jermainów, pomyślałam o tobie... Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe? - spytała niepewnie Linda.
- Nie, skądże! Wybrałaś właściwą osobę. Powiedz mi tylko, po co Daniels Investment informacje na temat wyspy?
W słuchawce zaległa cisza.
- Jase... ja - zająknęła się Linda.
- Straciłabyś pracę, gdybyś powiedziała mi więcej? - dokończył za nią.
- Tak - wyszeptała przestraszonym głosem. - Na razie dokładnie realizuję instrukcje Taylor... miałam cię tylko poprosić o pomoc. Poza tym, sama niewiele więcej wiem ponad to, co ci już powiedziałam.
- Ale podejrzewasz, że coś jeszcze się za tym kryje? - zapytał wprost.
- Tak - przyznała.
- Nie musisz dla nich pracować. Jeśli chcesz, znajdę ci dobrą posadę - zaproponował. - W całkiem niezłej firmie - dodał.
- Dziękuję, niewykluczone, że skorzystam kiedyś z twojej propozycji, ale nie teraz... - Zawahała się. - Być może mam zbyt bujną wyobraźnię i nic się za tym nie kryje... Być może nawet Taylor o niczym nie wie, to taka miła dziewczyna! Sam zresztą się przekonasz, jeśli się poznacie.
Usta Jasona wykrzywiły się w ponurym uśmiechu. Jabłko pada niedaleko od jabłoni, a to oznacza, że córka Bossa Danielsa nie może być chyba sympatyczniejsza od jadowitego węża.
- Daj pannie Daniels mój numer telefonu - zaproponował spokojnie. - Ale nie udzielaj jej na mój temat żadnych informacji, a przede wszystkim nie mów jej, gdzie pracuję - zastrzegł.
- A jeśli mnie zapyta? Muszę jej coś odpowiedzieć - zmartwiła się Linda.
- Powiedz jej... powiedz jej, że zatrudniam się do różnych dorywczych prac, ale nie mam stałej posady.
- Och, Jase. To tak dziwnie brzmi. Dlaczego nie mogę powiedzieć jej prawdy?
- Możesz jej powiedzieć tylko tyle - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Możesz jeszcze dodać, że lubię, gdy się dobrze płaci za moje usługi.
- A ja nie lubię, gdy mówisz w ten sposób. Shadroe często powtarzał, że gdy w twoim głosie słychać ostrzeżenie, należy zrobić to, co chcesz... albo znikać.
- Powinnaś słuchać mojego wuja. - Jason starał się ukryć, że rozbawiła go ta uwaga.
- Dobrze - potulnie zgodziła się Linda. - Podam Taylor twoje nazwisko i numer telefonu i powiem, że jeśli chce, może zacząć współpracę od zaraz. Dobrze?
- Dobrze - odparł zdecydowanie.
- Szczerze mówiąc, cieszę się, że na tym kończy się moje pośrednictwo - powiedziała wyraźnie uspokojona. - Nie chciałabym się znaleźć między młotem a kowadłem.
- Mądra decyzja, Lindo, i wiesz co? Zapewniam cię, że nie pożałujesz tego. A gdyby w przyszłości stało się coś... nieprzewidzianego, zaopiekuję się tobą.
- Dziękuję! - W jej głosie jednak znów wyczuł pewną nerwowość. - Nie bądź zbyt twardy dla Taylor, ona naprawdę jest zupełnie inna niż jej ojciec.
- Ja? Twardy? - Jason udawał rozbawienie. - Chyba żartujesz, przecież mnie znasz, jestem niezwykle łagodnym człowiekiem - roześmiał się do słuchawki, ale nie był to szczery śmiech.
Wkrótce moje porachunki z Daniels Investment zostaną wyrównane, obiecał sobie, gdy odłożył słuchawkę.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Taylor wyjęła lusterko i sprawdziła, czy z ciasno upiętych w kok włosów nie wysunęły się niesforne kosmyki. Sobotnie popołudnie nie było najlepszą porą do załatwiania interesów, ale biorąc pod uwagę, ile czasu już zmarnowała, nie miała wielkiego wyboru. Jason T. Richmond chętnie umówił się z nią na ten dzień, bo, jak powiedział, jest do kupienia od zaraz. „Do kupienia” - powtórzyła z niesmakiem. Te dwa słowa wiele powiedziały jej o tym człowieku. Niczym najemnik wystawia się na sprzedaż i jest mu obojętne, kto go kupi, byle za wysoką cenę, pomyślała z niechęcią o swoim przyszłym pracowniku.
Jeszcze raz spojrzała w lusterko. Miała takie same oczy jak jej ojciec, było to jedyne fizyczne podobieństwo między nimi. Ojciec był brunetem, a Taylor jasną blondynką. Psychicznie też bardzo się od siebie różnili, ale ludzie i tak oczekiwali, a raczej podejrzewali, że będzie tak samo twarda i bezwzględna jak on. Boss Daniels nie był lubianym człowiekiem, ludzie go wprawdzie cenili i szanowali, ale jednocześnie się go bali. Na dobrą sprawę można powiedzieć, że będąc potężnym rekinem biznesu, miał szczęście, że był właśnie taki, miał bowiem wielu wrogów.
Taylor wsunęła na nos przeciwsłoneczne, lustrzane okulary, spoza których nie było widać wyrazu jej oczu. Poczuła się pewniej, choć trochę zezłościła się na siebie. Co ona wyprawia? Chowa się za słonecznymi okularami? To śmieszne i dziecinne zachowanie! Powinna powściągnąć swoje emocje. Chłodna ocena faktów i logiczne rozumowanie to jedyne, czego jej w tej chwili potrzeba.
Czas zabrać się do pracy i dowiedzieć się, co pan Jason T. Richmond ma do powiedzenia o wyspie Jermain. Wyjęła z neseseru kartkę z adresem, którą dostała od Lindy. Wysiadła z samochodu. Numer domu się zgadzał. Stała przed letniskowym domkiem, usytuowanym w nie najlepszej dzielnicy Charlestonu, nie wyglądającym na rezydencję bogacza. Widocznie usługi, które oferuje pan Richmond, nie cieszą się zbyt dużą popularnością, pomyślała.
Poprawiła okulary na nosie i ruszyła w stronę furtki. Kręta ścieżka prowadziła w stronę domu. Wykładana była kamieniami i trzeba było stąpać bardzo ostrożnie, żeby nie pośliznąć się na niej w szpilkach. Pantofle na prawie dziesięciocentymetrowych obcasach nie były szczególnie praktycznym obuwiem. Od kiedy jednak pracowała w zdominowanej przez mężczyzn firmie, dodawała sobie w ten sposób wzrostu, którego poskąpiła jej natura. Drobna budowa ciała i kręcone blond włosy nie mogły jej dodawać powagi. Tym niemniej miała parę atutów. Dawno wypracowane, zimne i wyniosłe spojrzenie czarnych oczu było jednym z nich. Potrafiła z jego pomocą przywoływać do porządku panów, którzy próbowali nie traktować jej poważnie.
Przed domem zobaczyła ogromny czarny motocykl, który tarasował drogę wjazdową. Widocznie coś się w nim popsuło, bo różne części wystawały z trawy. Taylor rozpoznała markę, to był harley. Zawahała się na moment. Zawsze wyobrażała sobie, że na takich motorach jeżdżą mężczyźni ubrani w skóry z tatuażami na ramionach. Mają zaokrąglone od piwa brzuchy i żyją z dnia na dzień, kontestując wszystko to, co ceni większość znanych jej ludzi. Ale przecież Linda nie wysłałaby mnie do jakiegoś podejrzanego typa, pocieszała się.
Zatrzymała się przed domem i niespokojnie rozejrzała dokoła. Nikt nie wyszedł jej na spotkanie, na dodatek w szpilkach po trawie chodziło jej się jeszcze gorzej niż po kamieniach.
- Halo! Jest tu ktoś? - zawołała.
- Jestem tutaj! - padła lakoniczna odpowiedź.
Nie dostrzegła nikogo, poszła więc w stronę, z której dobiegał ten głos. Przeszła przez wysoką trawę, aż w końcu dostrzegła z boku domu niewielką werandę, a na niej rozciągniętego leniwie mężczyznę. Przede wszystkim rzuciło jej się w oczy, że nie ma tatuaży ani powiększonego od piwa brzucha. Mogła to zobaczyć bardzo dokładnie, bo muskularny, szeroki, opalony na ciemny brąz tors był całkiem nagi. Zaniepokoiło ją tylko, czy między płaskim brzuchem a długimi nogami jest jakieś, choćby skąpe, odzienie. Nie wydawało jej się to takie oczywiste.
Przeniosła wzrok na twarz mężczyzny. Z przerażeniem odkryła, że był nieprawdopodobnie przystojny. Miał czarne, lekko kręcone włosy, wystające kości policzkowe i mocno zarysowaną szczękę. Spostrzegła także, że jego szafirowo-niebieskie oczy patrzą na nią z drwiącym rozbawieniem.
W panice analizowała swoją sytuację. Nie miała wielu atutów w ręku. Richmond był jej jedyną szansą i jedyną nadzieją. Jej przyszłość zależała od tego, czy ten człowiek będzie w stanie zdobyć potrzebne jej informacje.
Znów na niego spojrzała. Wyczuwała, że ten mężczyzna ma silną osobowość, jest inteligentny i przebiegły, i z pewnością potrafi być bezwzględny. Czy zatem będzie potrafiła utrzymać go w ryzach? Do tej pory radziła sobie z tego typu ludźmi, ale on wydawał się inny. Może dlatego, że był taki przystojny... Ale jest przecież na sprzedaż, więc go kupię, a wtedy będzie musiał robić, co mu każę! - dodała sobie otuchy.
- Jak sądzę, pan Jason T. Richmond?
- Tak. A pani to zapewne Taylor Daniels, niesławna córka wielkiego, złego Bossa, spadkobierczyni jego wielkiej fortuny? - Tak naprawdę, było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
Taylor nie spodziewała się tak bezczelnego zachowania.
Nie pokazała jednak urazy, przybrała nieprzenikniony wyraz twarzy.
- Po pierwsze, to nie ja się cieszę złą sławą, tylko mój ojciec - sprostowała spokojnie. - A po drugie, gdyby pan choć trochę go znał, nie mówiłby pan, że jestem spadkobierczynią jego fortuny. On nikogo nie faworyzuje, dla niego ważne jest, jak ktoś pracuje. Dla nikogo nie stosuje ulgowej taryfy.
- Nawet dla własnej córki?
- Zwłaszcza dla mnie...
Zaległa cisza. Przyglądał jej się uważnie. Czuła się trochę nieswojo. Miała bowiem wrażenie, że w tej chwili nie tyle myśli o tym, o czym przed chwilą rozmawiali, co dokładnie ocenia jej wygląd. Ucieszyła się w duchu, że ma na nosie przeciwsłoneczne okulary, które ukrywają wyraz oczu.
- Podejrzewam, że to właśnie konieczność udowodnienia ojcu, że nadaje się pani do kolejnego zadania sprowadza tu panią?
- Tak! - Miała dosyć tej gry. - Czy możemy przystąpić do interesów? Mam niewiele czasu.
- Pewnie. Zapraszam do mnie! - Wskazał miejsce obok siebie w hamaku.
- Słucham? - W pierwszej chwili była pewna, że się przesłyszała.
- Chce się pani pobujać ze mną? - powtórzył, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Z panem? W hamaku? Pan żartuje! - obruszyła się.
- To nie żart. Cóż lepszego można robić w takie gorące popołudnie, niż leżeć w cieniu na werandzie w hamaku?
Przystojni mężczyźni są zawsze tacy. Przyjechała tu, aby wydobyć od tego człowieka niezbędne jej informacje, a on prowadzi z nią rozmówki na granicy flirtu...
- Ja nie mam czasu na wylegiwanie się w hamaku. Mam naprawdę masę pracy - odpowiedziała spokojnie. Starała się nadać swojej twarzy dystyngowany wyraz.
- Ma pani czas, wydaje się tylko pani, że jest inaczej. Każdy ma wybór i w końcu robi to, co chce.
- Dobrze, panie Richmond, więc taki jest właśnie mój wybór, wolę pracować, niż leżeć w hamaku.
- Mów do mnie Jason.
Trochę zaskoczyło ją tak bezceremonialne przejście na ty, ale starała się nie dać niczego po sobie poznać.
- Dobrze, Jason, ale przejdźmy już do rzeczy. Przecież po to właśnie się spotkaliśmy.
- No to chodź tu!
- Słucham?
- Czyżbyś miała kłopoty ze słuchem?
- Nie, ale...
- No to, na co czekasz? Chodź tu! Taylor ściągnęła brwi.
- Doskonale słyszę, co mówisz, lecz musimy sobie coś wyjaśnić: to ja cię wynajmuję i masz robić to, co ja ci każę, a nie odwrotnie.
Takie potraktowanie z góry przeciwnika zazwyczaj skutkowało. W tym jednak wypadku nie odniosło spodziewanego efektu.
Jason roześmiał się i był to najbardziej uroczy, męski śmiech, jaki słyszała. Patrzyła na niego zdziwiona i zamiast czuć się obrażona jego reakcją, zapatrzyła się na jego przystojną twarz, która stała się chyba jeszcze przystojniejsza, gdy rozjaśnił ją uśmiech. Nigdy w życiu nie zdarzyło jej się, żeby jej emocje i poczucie obowiązku były w takim konflikcie.
Spróbowała nad sobą zapanować. Nieważne, jak bardzo Jason T. Richmond jest przystojny i pociągający. To w ogóle nie może się dla niej liczyć podczas załatwiania interesów. Na szali waży się przecież jej stanowisko w firmie ojca!
- Ja cię chcę zatrudnić - powtórzyła. - Jeśli jeszcze raz Zachowasz się w ten sposób w stosunku do mnie, to ta okazja przejdzie ci koło nosa.
- To pani czegoś nie rozumie, panno Daniels. Jeśli chce pani dowiedzieć się czegokolwiek o wyspie Jermain, musi pani robić to, co ja sobie życzę!
Tego było już za wiele.
- Miło było pana poznać, panie Richmond. Mam nadzieję, że w następnej pracy utrzyma się pan nieco dłużej niż u mnie, żegnam! - odpaliła, zanim zdążyła zastanowić się, co robi. Ale bezczelność tego człowieka przekraczała wszelkie granice.
Nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się i ruszyła w stronę furtki. Kątem oka dostrzegła, że Jason podniósł się z hamaka. Złapał za belkę podpierającą dach werandy i jednym skokiem znalazł się na ścieżce tuż przed nią.
- Nie skończyliśmy jeszcze negocjacji - powiedział zniecierpliwiony.
Taylor zatrzymała się, ponieważ skutecznie zatarasował sobą przejście. Gdy leżał w hamaku, nie wydawał się aż taki wysoki. Zdawało jej się, że jego potężne ramiona i klatka piersiowa wypełniają sobą całą przestrzeń. Na szczęście okazało się, że nie jest całkiem goły. Miał na sobie co prawda tylko króciutkie, dżinsowe szorty, ale dobre i to, pomyślała. Po takim człowieku można się wszystkiego spodziewać...
Nie rozumiała tylko, dlaczego odczuwa przy nim takie dziwne emocje. Zamiast skupić się na tym, po co tu przyszła, pozwoliła swojej wyobraźni zajmować się tym opalonym, muskularnym ciałem. Nie potrafiła także oprzeć się temu dziwnemu czarowi, jaki roztaczał jego właściciel. Dorastała i pracowała w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Przyzwyczajona była do ich towarzystwa. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się, żeby nawet nadzwyczajna atrakcyjność jakiegoś faceta przeszkadzała jej w pracy. Fakt jednak faktem, że do tej pory jeszcze nie spotkała kogoś aż tak atrakcyjnego! A poza tym, nigdy nie miała okazji pracować z kimś, kto, nie licząc szortów, był nagi. Modliła się, żeby nie dostrzegł, jak bardzo na nią działa.
- Zagradzasz mi przejście - powiedziała twardo. Nie było sensu przeciągać tego spotkania.
- Będę tu stał, dopóki nie porozmawiamy - odparł spokojnie, choć zdecydowanie. Skrzyżował przed sobą ramiona, co jeszcze bardziej wyeksponowało jego imponujące bicepsy i mięśnie klatki piersiowej.
Taylor zakręciło się w głowie. Czuła, jakby ziemia usuwała jej się spod nóg. Jak ona może robić z nim interesy, kiedy już przy pierwszym spotkaniu nie jest w stanie skoncentrować się na niczym innym poza jego wspaniałą muskulaturą? Niczym ostrzegawczy dzwonek, odezwał się w niej głos rozsądku - on jest twoją ostatnią szansą, bez niego nic nie zdziałasz. Za wszelką cenę muszę wziąć się w garść, postanowiła.
- Dobrze, w takim razie zajmijmy się interesami, ale jeśli nie będzie się pan zachowywał poważnie, to wyjdę stąd - powiedziała stanowczo.
- O, widzę, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, jaki ojciec, taka córka.
- Być może. - Taylor nie miała zamiaru wdawać się z nim w rozmowy nie na temat. W końcu, co ją obchodzi, jakie ma zdanie o niej.
- Od teraz będziemy się zajmować tylko interesami. - Jason uśmiechnął się szelmowsko.
- Właśnie o to mi chodzi - zignorowała zaczepkę.
- Więc słucham?
Taylor chwyciła głęboki oddech, pospiesznie starała się pozbierać myśli. To była dla niej nowa sytuacja. Zazwyczaj prowadziła rozmowy w zupełnie innych warunkach.
- Jestem skłonna zapłacić panu rozsądną sumę w zamian za informacje o wyspie Jermain. Szczególnie interesuje mnie ośrodek dla nowożeńców. Chcę wiedzieć, jak jest prowadzony, ile osób zatrudnia, jakie przynosi dochody...
- Po co ci te informacje? - Przymrużył oczy, wyczuła, że jest zaniepokojony.
- To nie twój...
- ... interes? - dokończył za nią. - Mój, jeśli chcesz, żebym dla ciebie pracował.
Taylor drgnęła. Coś jej się nie zgadzało. Być może ten człowiek jest do kupienia, ale w takim razie, dlaczego pociemniały mu ze złości oczy i zacisnął w pięści dłonie? No tak, Linda mówiła, że on pochodzi z tej wyspy. Pewnie jest związany z tym miejscem, może ma tam rodzinę... Taylor ucieszyła się nawet, że nie jest cyniczny i wyzuty ze skrupułów, jak podejrzewała.
- Dobrze, ale najpierw musisz mi przyrzec, że nikomu nie powiesz tego, co ode mnie usłyszysz.
- To oczywiste, tajemnica zawodowa - zgodził się.
- Dobrze płacę, ale wymagam bezwzględnej lojalności. Czy to jasne?
- Zupełnie. Nie mam zamiaru z kimkolwiek rozmawiać na temat przedsięwzięć twojej firmy - odparł spokojnie. - Pod warunkiem jednak, że to, co chcecie zrobić, jest zgodne z prawem, a także nie pogorszy sytuacji ekonomicznej wyspy, ani nie zahamuje jej rozwoju.
- W porządku, działamy całkiem legalnie. - Taylor starała się uspokoić go. - Chcę poznać przyczynę tak dużego sukcesu tego ośrodka.
- Po co ci to?
- Moja firma inwestuje w różne rzeczy.
- „Raj dla zakochanych” nie jest na sprzedaż.
- Nie mamy zamiaru go kupić. Chcemy po prostu, jeśli oczywiście jest to dochodowe przedsięwzięcie, stworzyć coś podobnego w innym miejscu.
- Dobrze, w takim razie musisz mi wyjaśnić, jakiego rodzaju szczegółowych informacji potrzebujesz. - Jason uznał jej tłumaczenie za wystarczające.
- Hm, mój raport powinien zawierać listę usług oferowanych przez ośrodek. Poza tym, liczbę zatrudnionych osób i wykonywanych przez nie funkcji, liczbę gości odwiedzających ośrodek, no i oczywiście wszystkie szczegóły dotyczące finansów firmy.
- Tylko tyle? - zakpił.
- Pewno zapomniałam w tej chwili o czymś. - Taylor udawała, że puściła to mimo uszu.
- Masz bardzo duże wymagania.
- Znam wartość moich pieniędzy - odparła z wysoko podniesioną brodą.
- W porządku, w takim razie chodźmy. - Wziął ją za ramię i poprowadził w stronę domu.
- Dokąd idziemy? - trochę się zaniepokoiła.
- Z powrotem do hamaka. Wolę prowadzić negocjacje w bardziej komfortowych warunkach.
Taylor uśmiechnęła się pod nosem. Teraz wiedziała na czym naprawdę mu zależy. Postanowił jednak nie dopuścić, żeby tak łatwy zarobek przeszedł mu koło nosa. Miała nadzieję, że od tej chwili ich współpraca będzie układać się dobrze i skupią się tylko na interesach.
Na kamiennych schodkach ganku Taylor pośliznęła się i upadłaby, gdyby nie podtrzymywało jej mocne ramię Jasona. Przyjrzał się uważnie jej pantofelkom i niewiele się zastanawiając, wziął ją na ręce. Na nic zdały się protesty Taylor. Silny jak tur mężczyzna już ją trzymał w ramionach.
- Natychmiast postaw mnie na ziemi! - oburzyła się na taką zuchwałość. Przecież w ogóle się nie znają! Na dodatek on ma być jej pracownikiem, powinien zachować odpowiedni dystans!
Ale jej oburzenie nie było do końca szczere. Jego skóra była taka przyjemna w dotyku, w dodatku używał tak ładnie pachnącej wody po goleniu... Czuła bijące od niego ciepło. Chwyciła głęboki oddech, starając się uspokoić. Żeby tylko nie domyślił się, jakie to grupie myśli chodzą jej po głowie...
- Gdybyś nie nosiła butów na takim obcasie, pewnie nie sprawiałoby ci kłopotów samodzielne przejście kilku schodków - stwierdził spokojnie Jason.
- Gdybym miała metr siedemdziesiąt zamiast metra sześćdziesięciu, nie potrzebowałabym takich obcasów - odpowiedziała zrezygnowana.
- Kupujesz sobie dodatkowe centymetry, żeby czuć się pewniej? - Zastanowił się przez moment. - Chyba nie, nie wyglądasz na osobę, której brakuje wiary w siebie - odpowiedział sam sobie. - Pewnie zatem chcesz mieć nos na tym samym poziomie co mężczyźni, z którymi pracujesz. Myślisz, że dzięki tym paru centymetrom będą traktować cię poważnie i z większym szacunkiem?
Taylor zatkało. Dokładnie po to nosiła pantofle na takich obcasach. Chciała wyglądać jak rasowa kobieta interesu, a nie jak młoda dziewczyna.
- Panie Richmond! - powiedziała służbowym tonem, jakim zwracała się do pracowników, gdy chciała udzielić upomnienia.
- Dosyć tych głupich dywagacji! Nie życzę sobie takich komentarzy.
- O, widzę, że trafiłem - roześmiał się. Niebezpiecznie blisko podszedł do hamaka, ciągle trzymając ją na rękach. - Ho, ho, nie wiedziałem, że Śnieżna Księżniczka przejmuje się takimi rzeczami...
- Skąd znasz to przezwisko? - Taylor aż podskoczyła ze zdziwienia.
- Nie od Lindy - pospieszył z wyjaśnieniem.
- Nie podejrzewam, żeby ci powiedziała - przyznała. - Ale nie spodziewałam się, że ktoś spoza kół biznesu wie, że mnie tak nazywają.
- Jestem w dość zażyłych stosunkach z ludźmi, dla których pracuję. Po telefonie Lindy przeprowadziłem niewielki wywiad. Nie było to zresztą trudne, wiele osób chętnie podzieliło się ze mną swoją wiedzą na temat Wielkiego Złego Bossa i jego Śnieżnej Księżniczki.
- Zdaje się, że niektórzy ludzie mają o mnie wyrobione zdanie, zanim zdążyli mnie poznać.
- O, bez wątpienia. - Spojrzał na nią z ironicznym uśmieszkiem. - Powiedz, czym na to zapracowałaś?
- Na przezwisko czy reputację?
- Naprawdę nietrudno sobie wyobrazić, w jaki sposób można dorobić się takiej reputacji...
- Ach, więc chodzi ci o przezwisko... - Taylor nie miała najmniejszego zamiaru mu o tym opowiadać. Była trochę zła na siebie, że znów rozmowa wymykała jej się spod kontroli. Wróciła przecież po to, by dowiedzieć się w końcu, czy nonszalancki pan Richmond jest w stanie jej pomóc. Postanowiła przywołać go do porządku. - Nasza rozmowa znowu zbacza na manowce. Najwyższa pora zabrać się do pracy. - Otworzyła neseser i wyjęła z niego sporządzoną przez siebie listę spraw do omówienia. - Co my tu mamy... aha, po pierwsze pańskie wynagrodzenie. ..
- Wszystko masz w taki sposób zorganizowane? - przerwał jej.
- Słucham? - Popatrzyła zdziwiona, nie bardzo wiedząc, o co tym razem mu chodzi.
- Żyjesz według precyzyjnie ustalonego planu?
- To zarzut czy pytanie?
- Ani jedno, ani drugie, to obserwacja. Znam parę takich osób. Siódma rano pobudka, siódma piętnaście prysznic, siódma trzydzieści śniadanie...
- Ja się ubieram przed śniadaniem. - Nie miała zamiaru dłużej słuchać tej wyliczanki. - Zabierzmy się do negocjowania twojego wynagrodzenia.
- No cóż, oczekujesz ode mnie całej masy szczegółowych informacji, a to kosztuje... - Jason uśmiechnął się cynicznie.
- Nie wątpię. Jak ci mówiłam, jestem gotowa zapłacić rozsądną sumę. Pod warunkiem oczywiście, że jesteś w stanie dostarczyć mi tak dokładnych informacji, jakich potrzebuję.
- Z pewnością jestem w stanie. - Wskoczył do hamaka i ułożył się wygodnie. - Chcę z góry pięć tysięcy i to jest suma nienegocjowalna. Oprócz tego zwrot kosztów.
- Każda suma podlega negocjacji, panie Richmond, a w szczególności pańskie wynagrodzenie! Zanim panu cokolwiek zapłacę, muszę mieć pewność, że te informacje są cokolwiek warte.
Taylor z satysfakcją dostrzegła jego chmurną minę. Wyraźnie nie podobało mu się, że ktoś ma śmiałość kwestionować jego kwalifikacje.
- Nikt nie potrafi pani dostarczyć lepszych danych niż ja! - powiedział zdecydowanie.
- Mam nadzieję, że tak właśnie jest. Jeśli zawrzemy umowę, zapłacę panu, nawet dzisiaj, pięćset dolarów. Nie pięć tysięcy, lecz pięćset - podkreśliła. - I drugie pięćset po zweryfikowaniu pańskich informacji - dodała, widząc jego kwaśną minę. Mimo wszystko zdawała sobie sprawę, że współpraca z aroganckim panem Richmondem jest dla niej niezwykle ważna.
- Zweryfikowane? Co przez to rozumiesz?
- Chyba nie myślałeś, że przyjmę bez żadnego sprawdzania wszystko, co mi przyniesiesz? A jeżelibyś...
- ... skłamał? - wszedł jej w słowo.
- Powiedzmy... pomylił się. Bo chyba nie masz zamiaru mnie oszukiwać?
- Widzę, że od razu jestem podejrzany? Nauczyłaś się nieufności od swojego ojca?
- To prawda, Boss Daniels nikomu nie ufa - przyznała mu rację.
- Nawet własnej córce?
- Ja... - Zawiesiła głos i przyjrzała mu się uważnie. - Jak ty to robisz? Nigdy jeszcze nie spotkałam człowieka, który tak skutecznie potrafiłby omijać niewygodny dla niego temat i ogłupiać rozmówcę. To naprawdę cenna sztuka w biznesie - powiedziała z uznaniem. - Boss byłby zachwycony, gdyby miał wśród swoich pracowników takiego negocjatora jak ty.
- Czy to oferta pracy?
- Oferta pracy leży na stole. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o wyspie Jermain i ośrodku dla nowożeńców. - Taylor poprawiła słoneczne okulary.
- Dobrze. Przyjmuję twoją ofertę. Pięćset dolarów jako zaliczka i drugie tyle, gdy sprawdzisz, czy moje informacje są prawdziwe. Ale w jaki sposób masz zamiar to zrobić?
- Oczywiście pojadę tam. - Uniosła brwi zdumiona, że pyta o tak proste rzeczy. - Mam zarezerwowany pokój na dwa tygodnie, licząc od najbliższego poniedziałku. Jeśli okaże się, że podane przez ciebie informacje są prawdziwe, dostaniesz resztę pieniędzy.
Jason patrzył na nią z rozdrażnieniem. Potarł dłonią czoło. Wyglądało na to, że chce jej coś wygarnąć. Opanował się jednak.
- Coś nie tak? - spytała Taylor.
- Twój plan jest do kitu!
- Jakie masz kwalifikacje, żeby to osądzać?
- Wystarczające! Znam tę wyspę, znam ośrodek i ludzi, którzy tam pracują. Nie dowiesz się niczego, jadąc tam i zadając masę wścibskich pytań. Zresztą wątpię, żeby ktokolwiek ci na nie odpowiedział.
- Dlaczego mieliby tego nie zrobić?
- Znam tych ludzi. Cenią swoją prywatność i nie będą chcieli rozmawiać na temat swojego życia z kimś obcym. Dla nich ten ośrodek to coś więcej niż tylko dochodowy interes.
- Jak widzę, uważasz, że nie powinnam jechać na wyspę i weryfikować tego, co mi powiesz, a jedynie ograniczyć się do uwierzenia ci we wszystko na słowo? - spytała z rozdrażnieniem.
- Nie o to mi chodzi. Uważam jedynie, że twoja samotna wyprawa nie ma sensu.
- Jednym słowem, chcesz pojechać ze mną?
- Myślę, że to jedyne wyjście. Tylko wtedy zdołasz się czegokolwiek dowiedzieć, jeśli ludzie będą mieli do ciebie zaufanie. A tylko wtedy ci zaufają, gdy nie będą uważali cię za obcą.
- Rozumiem! - odparła i w tej właśnie chwili przyszedł jej do głowy świetny pomysł. To, co wymyśliła, da jej wyśmienity kamuflaż. Omal nie roześmiała się głośno. - Dobrze, w takim razie pojedziemy tam razem.
- W jakiej roli chcesz wystąpić? Czy mam powiedzieć, że jesteś w cudowny sposób odnalezioną kuzynką? - szydził.
Taylor z triumfującym uśmiechem pokręciła przecząco głową.
- Kimś, kto wkrótce będzie należał do rodziny. Wystąpię jako twoja narzeczona!
ROZDZIAŁ DRUGI
Jason patrzył na Taylor z niedowierzaniem.
- Żartujesz, prawda?
Taylor milczała, postanowiła dać mu czas, żeby oswoił się z tą myślą.
Po chwili uświadomił sobie, że faktycznie ona powiedziała to serio.
- Mówiłaś to poważnie - wykrztusił.
- Nigdy nie żartuję w interesach.
- Oczekujesz ode mnie...
- Oczekuję, że przedstawisz mnie na wyspie jako swoją narzeczoną, oczywiście zapłacę ci za to, a także za czas, który spędzisz tam ze mną.
W jego oczach dostrzegła złość. A nawet więcej: był wściekły. Być może posunęła się trochę za daleko i uraziła jego męską dumę. Wiedziała, że mężczyźni w takich chwilach potrafią być nieobliczalni.
Zeskoczył z hamaka i podszedł do niej. Zesztywniała. Jason oparł dłonie na poręczach fotela, w którym siedziała i spojrzał na nią z góry. Leciutko powiało grozą.
- Chcesz mi zapłacić?... Tak? - Przysunął swoją twarz jeszcze bliżej niej. - Pieniądze to nie wszystko. Mogę stracić przez to dobrą reputację! Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek uwierzył, że jestem zaręczony z kobietą taką jak ty! Wstań, niech ci się przyjrzę! - rozkazał.
Nie dając jej czasu do namysłu, chwycił ją mocno za ramiona i postawił.
- Zapomnij o tym, co powiedziałam! Wycofuję się! To był głupi pomysł. - Próbowała wyswobodzić się ze stalowego uścisku.
- O nie, moja droga! Za późno, gra się już rozpoczęła! Kupiłaś sobie narzeczonego, a on właśnie powziął zamiar zobaczenia, jak się prezentujesz. - Puścił ją i przyglądał jej się jak jałówce na targu.
- Nawet w tych szpilkach jesteś dużo niższa ode mnie, ale to nie szkodzi. Będziesz musiała pozbyć się takich ubrań!
- Słucham? - Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Nikt nie uwierzy w nasz związek, jeśli będziesz się ubierała w takim stylu - poinformował ją z brutalną szczerością.
Taylor spojrzała na swój jedwabny kostium od Chanel. Jak ktokolwiek może mieć coś do zarzucenia takiemu strojowi?
- A cóż złego widzisz w moim sposobie ubierania się? - spytała ze szczerym oburzeniem.
- Wszystko by było w porządku, gdybym chodził w garniturze, krawacie i białej koszuli. Ale, jak sama widzisz, tak nie jest. Moja dziewczyna będzie... - Przyglądał jej się ze zmrużonymi oczyma jak malarz nie dokończonemu portretowi. - Moja dziewczyna na pewno nie będzie taka pozapinana pod samą szyję.
- Nic na to nie poradzę. Musisz mnie wziąć taką, jaka jestem! - Dopiero gdy to powiedziała, zdała sobie sprawę, jak dwuznacznie zabrzmiały jej słowa.
- Czy to zaproszenie? - Jason podniósł zawadiacko jedną brew. - Obawiam się, że tak ubranej jednak cię nie wezmę, będę najpierw musiał rozebrać cię z tych szat.
- Przestań, przecież wiesz, o co mi chodzi. Nie wypaczaj moich słów - broniła się, speszona swoją gafą.
Zanim się zorientowała, Jason ściągnął z niej żakiet i rzucił go do hamaka.
- No, teraz wyglądasz trochę lepiej, ale ciągle jeszcze zbyt sztywno. Jak licealistka na maturze - skomentował swoje dzieło.
- Co ty sobie wyobrażasz! - wrzasnęła oburzona. - Mam cię dosyć! Gra skończona! - Skoczyła w stronę hamaka, żeby sięgnąć po swój żakiet, ale Jason był szybszy i zdążył ją złapać. Przyciągnął ją do siebie. Nagle był bardzo blisko. Zbyt blisko.
- Mylisz się, Księżniczko! Gra jeszcze się nie skończyła. Przeciwnie, ja dopiero ją rozpocząłem...
Przez jedwabną bluzkę czuła ciepło jego ciała. Gdy był tak blisko, traciła rozsądek i przestawała jasno myśleć.
- Nie dotykaj mnie! - rozkazała.
- Cóż się stało? Czyżby nie o to ci chodziło, gdy mnie kupowałaś? A jak ma się zachowywać świeżo zaręczona para w hotelu dla nowożeńców? Zapomnij o swoim pomyśle, skoro odskakujesz ode mnie jak oparzona, gdy cię tylko obejmę!
Taylor nie odważyła się podnieść oczu i spojrzeć na niego. Pragnęła jedynie, żeby choć odrobinę odsunął się od niej, tak by mogła odzyskać pewność siebie.
- Chciałam tylko włożyć żakiet.
- A po co? Przecież jest bardzo gorąco. Nie zauważyłaś?
- Zauważyłam.
- Nieprawda! Nie sposób poczuć ciepła promieni słonecznych, gdy się jest tak ubranym. Dziwię się, że nie dostałaś jeszcze udaru z przegrzania. Może to by trochę pomogło... - Zanim zdążyła zaprotestować, chwycił jeden z końców jedwabnej apaszki, którą miała pod szyją i zaczął ją rozwiązywać.
- Przestań! - Złapała go za ręce.
To był jednak błąd. Nie należało go dotykać. Uśmiechnął się i przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie. Ten mężczyzna był zepsuty do szpiku kości i na dodatek bardzo z tego dumny! Przytrzymał ją, ściągnął apaszkę z jej szyi i rzucił ją w stronę hamaka. Lekka, jedwabna chustka nie poleciała jednak tak daleko. Upadła na niezbyt czystą, drewnianą podłogę ganku.
- Nie masz prawa tak się zachowywać! - oburzała się.
Jason zdawał się nie zwracać jakiejkolwiek uwagi na te protesty.
- Nie, ciągle coś jeszcze jest nie tak... - powiedział jakby do siebie. - Ciągle wyglądasz zbyt sztywno, nikt by nie uwierzył w nasze zaręczyny. O, może gdyby tak rozpiąć ze dwa czy trzy górne guziki bluzki...
- Ani się waż! - Starała się odskoczyć, ale Jason był szybszy. Z wielką wprawą rozpiął górne guziki. Padły dwa pierwsze szańce jej obrony.
- No, dużo lepiej. Teraz trzeba jeszcze tylko zrobić coś z włosami.
- Nie! - krzyknęła i rękami starała się ochronić swój kok. Niestety, zdążył już wyciągnąć dwie szpilki i włosy pod własnym ciężarem opadły jej na ramiona.
Taylor miała ochotę rzucić się na niego z pięściami. Wiedziała jednak, że gdyby całkiem straciła panowanie nad sobą, to jedynie do końca by się ośmieszyła.
- Jak śmiesz! Kto ci dał prawo mnie dotykać?
- Jako twój narzeczony mam pełne prawa do tego.
- Nie jesteś moim narzeczonym! - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Jesteś moim pracownikiem. A właściwie nawet nim już nie jesteś, bo właśnie zwalniam cię! Podaj mi moje rzeczy. Albo nie. Raczej tylko się odsuń, sama je sobie wezmę. - Im dalej od niego, tym będzie się czuła bezpieczniej.
Jason roześmiał się. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest wytrącona z równowagi.
- Uspokój się! Przecież to był twój pomysł. Ja tylko wyciągnąłem wnioski z tego, co mówiłaś. Ale jeszcze coś muszę zrobić na zakończenie.
Zanim Taylor zdążyła się zastanowić, co on może mieć na myśli, jednym ruchem ściągnął jej z nosa okulary przeciwsłoneczne i rzucił je do hamaka. Snop ostrego światła oślepił ją na moment. Lecz po chwili, zdziwiona, rozejrzała się dokoła i zauważyła, że otaczający ją świat miał inne barwy, niż myślała. Trawa była bardziej zielona, kwiaty bardziej kolorowe, ale najbardziej niesamowite okazały się oczy Jasona. Tak intensywnie błękitnych oczu nigdy jeszcze nie widziała! A jego ciało było jak wykute z brązu, teraz dopiero mogła to w pełni docenić. I choć, nawet gdy miała na nosie ciemne okulary, wydawał jej się najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała, teraz patrzyła na niego jak na nieziemskie zjawisko.
Również i on spoglądał na nią z dziwnym osłupieniem. Patrzyli na siebie, jakby w tej właśnie chwili zobaczyli się po raz pierwszy. W ciszy, która zaległa, słychać było jedynie ich lekko przyspieszone oddechy.
Jason pierwszy otrząsnął się z tego stanu.
- Księżniczko! Jesteś bardzo ładna! Nie spodziewałem się tego, jednak strój zmienia człowieka...
Ta uwaga przywróciła Taylor kontrolę nad sobą, choć poczuła się trochę tak, jakby oblano ją zimną wodą. Jednego była pewna. Miała absolutnie dosyć towarzystwa Jasona T. Richmonda!
- Czy teraz już wreszcie skończyłeś? - spytała z lodowatym spokojem.
- Tak. Zrobiłem wszystko i jestem bardzo zadowolony z tego, co widzę.
- W takim razie posłuchaj mnie uważnie. Odsuniesz się, bo chcę zabrać swoje rzeczy. A jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, to przysięgam, że nie ujdzie ci to płazem!
- Czemu tak bardzo cię peszy niewinne dotknięcie? - Przekrzywił głowę na bok i przyglądał jej się tak uważnie, jakby chciał zajrzeć do jej wnętrza.
- Czy to takie dziwne, że nie lubię, gdy ktoś obcy mnie dotyka? - Wzruszyła ramionami. - Poza tym przyszłam tu, by pracować, a nie flirtować. I jeszcze raz cię proszę, odsuń się, bo chcę zabrać swoje rzeczy. - Taylor ruszyła brzegiem werandy w stronę hamaka. Starała się iść możliwie najdalej od niego.
Jason nie poruszył się. Skrzyżował ręce przed sobą i nadal ją obserwował.
- Wymigujesz się od odpowiedzi - stwierdził spokojnie.
- Nie muszę odpowiadać na żadne twoje pytania! - zezłościła się jego natarczywością.
- Ty się po prostu boisz!
- Ciebie? Nie bądź śmieszny!- - Taylor spojrzała na niego z politowaniem.
- Nie, nie mnie - poprawił ją. - Ty się boisz siebie, a właściwie własnych reakcji.
Taylor stanęła jak wryta. Nie podnosiła na niego wzroku, bo czuła, jak jej policzki oblewa ognisty rumieniec. Jak on śmie mówić takie rzeczy! Przecież ledwo ją zna, a ona nic do niego nie czuje! Uniosła głowę i popatrzyła w taki sposób, który zazwyczaj mroził jej rozmówców. To spojrzenie miało im uświadomić, że mówią głupstwa, a na dodatek zachowują się niestosownie. Miało mu uświadomić...
Nagle wydało jej się, że ma jakieś przywidzenia. Choć to było i prawie nieprawdopodobne, w jego oczach zobaczyła zachwyt. Nie uwierzyła w to jednak.
- Z pewnością chcesz mi powiedzieć, że przypominam swojego ojca...
- Przypominasz Bossa? - powtórzył za nią z lekkim rozbawieniem. - Hm, „czarne włosy, czarne oczy, czarne serce”, tak o nim mówią, prawda?
- Nie wiem... ale to ciekawe usłyszeć, co opowiadają o moim ojcu za jego plecami - przyznała.
- Ale ty nie jesteś swoim ojcem. Ty masz złote włosy, czarne oczy, jedno, czego nie wiadomo, to jakie masz serce. Złote jak twoje włosy, czy czarne jak oczy?
- A jak myślisz? *-odpowiedziała pytaniem.
- Myślę... - uśmiechnął się tajemniczo. - Myślę, że interesujące będzie sprawdzenie tego...
- Ty już nie będziesz niczego sprawdzał - odpowiedziała ostro. - Nie mam zamiaru nigdy więcej się z tobą spotykać.
- Nie oszukuj się, jestem ci potrzebny. Beze mnie nie zdobędziesz tych informacji, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
- No tak...
Jason podszedł do niej powoli. Pieszczotliwie położył rękę na jej biodrze i delikatnie przyciągnął ją do siebie.
- Zanim rozpoczniemy współpracę, musimy sprawdzić jeszcze tylko jedną, niewielką rzecz.
- Co takiego? - Czuła dziwne napięcie i ucisk w gardle, gdy zadawała to pytanie. Intuicja jej podpowiadała, że może stać się coś nieprzewidzianego.
- Mamy udawać narzeczonych, więc muszę mieć pewność, że pasujemy do siebie. Bo gdyby się okazało, że do siebie nie pasujemy, to nie warto sobie zawracać tym głowy. I tak nikt by w to nie uwierzył.
Popatrzyła mu w oczy. Wydały jej się jakieś inne, jakby pociemniałe i zasnute mgiełką. Gdyby była rozsądna, wycofałaby się z tego w tej chwili, miała jeszcze taką szansę. Ale ona nie lubiła się cofać, w chwilach trudnych, takich jak ta, wzrastała w niej wola walki.
- Tak, lepiej sprawdzić wszystko teraz. Byłoby dużo gorzej, gdyby dopiero na wyspie okazało się, że nie możemy współpracować. - Przyznała mu rację, choć nie wiedziała, co on naprawdę ma na myśli.
Przyciągnął ją bliżej. Nie protestowała, bo nagle zrobiło jej się bardzo przyjemnie. Jason przesunął dłonią po jej kręgosłupie. Zadrżała od tej delikatnej pieszczoty. Oparła dłonie na jego torsie. Nie wiedziała nawet, kiedy w jej palce wplątały się bujne, porastające jego pierś włosy. Nie wiedziała, dlaczego Jason tak się zachowuje ani czemu ona mu na to pozwala. To dziwne, ale czuła się teraz bezpiecznie. Przestało być ważne, że Jason jest arogancki i bezczelny, w ogóle teraz o tym nie myślała. Ważna była bliskość jego ciała i to, że powodowała ona takie miłe odczucia. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie budził w niej takich doznań.
- Na razie wszystko idzie łatwo i przyjemnie, prawda. Księżniczko? - szepnął Jason.
- Nie nazywaj mnie Księżniczką.
- To chyba bardziej odpowiednie w tej chwili, niż nazywanie cię panną Daniels...
Pogładził jej policzek. Wsunął dłonie w jej włosy, przez chwilę bawił się nimi.
Taylor wreszcie zrozumiała, co on chce zrobić. Rozum podpowiadał jej, że powinna zaraz to przerwać. Opanowała się na tyle, że mogła przez moment zastanowić się, co się dzieje. On chce ją wypróbować. Jest zarozumiałym, zadufanym w sobie przystojniakiem, który wierzy święcie, że każda kobieta poleci na najmniejsze jego skinienie.
Wiedziała, co się zaraz stanie, jeśli mu nie przeszkodzi. Pocałuje ją. Postanowiła mu na to pozwolić, by udowodnić, że nie zrobi to na niej żadnego wrażenia. Wydawało jej się, że odzyskała już kontrolę nad swoim ciałem. A gdy on przekona się, że nie działa na nią tak, jak się tego spodziewał, przestanie z nią flirtować i będą mogli spokojnie zająć się pracą.
Jason uśmiechnął się uwodzicielsko. Nie wiedziała, dlaczego jej usta same się rozchyliły. Nie kazał długo na siebie czekać. Jego usta zamknęły się na jej wargach. Pocałunek był namiętny i delikatny . zarazem. Nie spodziewała się, że Jason, który wydawał się taki nieokrzesany, a nawet brutalny, potrafi całować tak delikatnie. Ale jeszcze bardziej zaskoczyły ją jej własne reakcje. Myślała, że nie zrobi to na niej żadnego wrażenia. A zrobiło. I to duże.
Jason pogłębił pocałunek. Taylor zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego. Wiedziała, że jej ciało ją zdradziło, reagowało zupełnie inaczej, niż chciał tego rozum. Straciła kontrolę nad sobą, jej bariery ochronne rozpadły się na kawałki.
Taylor westchnęła z rozkoszy. Już nie miała ochoty myśleć ani analizować czegokolwiek. A nawet gdyby miała ochotę, to i tak nie byłaby w stanie. Teraz należała do niego. Choć pewnie jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, należała do niego.
Gdy usłyszał to westchnienie, przyciągnął ją jeszcze bliżej. To było niesamowite, że tak doskonale pasowali do siebie. Pragnął jej. Pragnął w najbardziej pierwotny, namiętny sposób, jaki tylko istniał. Zdawał sobie sprawę, że jeśli nie przestanie jej całować, będzie ją miał. Tu i teraz.
Powstrzymał się jednak, by nie zanieść jej do hamaka i nie zrobić tego, czego obydwoje pragnęli. On również stracił kontrolę nad sobą. Wiedział, że to oznacza kłopoty. Jeśli teraz się nie zatrzyma, za chwilę będzie to fizycznie niemożliwe. Już i tak posunęli się za daleko. Jej bluzka leżała już na ziemi. Nie pamiętał nawet, kiedy ją z niej ściągnął. Teraz podziwiał jej koronkową bieliznę. Gdy była ubrana w ten swój mundurek, nie podejrzewał, że coś takiego nosi pod spodem. Oczyma wyobraźni widział ją w swoim łóżku, jej jasne loki rozrzucone na poduszce...
Po chwili wahania podjął decyzję. Rozluźnił uścisk i przerwał pocałunek. Taylor jęknęła z zawodu. Gdyby jej nie trzymał, pewnie by upadła. Pragnęła go. Wbrew zdrowemu rozsądkowi była gotowa na wiele więcej. To on zdecydował, że tak się nie stało.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co zaszło. Jason puścił ją i odsunął się. Taylor rozpaczliwie szukała dłońmi jakiegoś podparcia, na szczęście natrafiła na krawędź stołu. Zakręciło jej się w głowie. Stała na werandzie domku obcego mężczyzny, prawie w samej bieliźnie! Jej ubrania były porozrzucane dokoła.
Zrobiło jej się strasznie wstyd. Oczy jej błyszczały, policzki miała rozpalone. Wiedziała, że Jason może wyczytać z jej twarzy wszystkie uczucia, które nią szarpały. Podniosła z podłogi bluzkę i wciągnęła ją w pośpiechu. Sama nie wiedziała, w jaki sposób, ale jednak zapanowała nad sobą.
- Całkiem nieźle - powiedziała spokojnie. - Teraz wiem, że pieniądze, które w ciebie zainwestuję, nie pójdą na mamę. No, może dopóty, dopóki się za bardzo nie rozpalisz...
Oczy mu się zwęziły. Czyżby się pomylił? Czy ta namiętność, która nią owładnęła, gdy ją całował, to było tylko przywidzenie? Może gdyby nie widoczne na jej szyi przyspieszone pulsowanie krwi, toby nawet dał sobie to wmówić. Ale nad tym nie potrafiła zapanować, to ją zdradziło.
- Jedyną osobą, która miała kłopoty z panowaniem nad sobą, byłaś ty. Księżniczko!
- Tak ci się wydaje? - spytała z udawanym rozbawieniem. - Chyba zbytnio sobie pochlebiasz. Jestem tu jedynie w celach zawodowych.
- Czy ta praca obejmuje uwodzenie pracownika zatrudnionego niecałą godzinę temu? Zawsze tak rozpoczynasz współpracę?
Taylor puściła tę zniewagę mimo uszu. Zdawała sobie sprawę, że nie mówi całej prawdy, ale za wszelką cenę chciała, by on o tym nie wiedział.
- Muszę zrobić to, co zamierzyłam...
- I wszystko ci jedno, jak tego dokonasz? - Spojrzał na nią ironicznie. - To może w takim razie skończymy nasze, hm... rozmowy w środku? Czy wolisz może w hamaku? Mam w tym pewną wprawę...
Taylor zaczerwieniła się ze złości. Jason patrzył na nią z zachwytem. Rumieniec dodawał świeżości jej twarzy, oczy miała błyszczące, a nie zapięta do końca bluzka ukazywała kształtną pierś w koronkowym staniczku. Wyglądała bardzo ponętnie. Gdyby tylko nie nazywała się Daniels, wtedy wszystko byłoby dużo prostsze...
Ale nosiła to nazwisko i nawet na chwilę nie powinien zapominać o tym fakcie.
- Widzę, że tracę czas na rozmowę z tobą. Nie masz zamiaru zacząć zachowywać się poważnie! - Taylor zezłościło jego milczenie. - Sama zdobędę te informacje. Podaj mi mój żakiet. A właściwie nie, możesz go sobie zatrzymać w prezencie! - Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę samochodu.
Tym razem Jason nie starał się jej zatrzymać. Dobrze wiedział, że Taylor nie odejdzie daleko. Nic nie zdziała bez jego pomocy i gdy to sobie uświadomi, wróci tu. W interesach Danielsowie nie kierują się emocjami.
- Boss nie będzie zadowolony, gdy powiesz mu, że nie potrafiłaś załatwić tej sprawy - rzucił, niby od niechcenia, gdy Taylor doszła do furtki.
- To nie twój kłopot! - Zatrzymała się jednak i odwróciła w jego stronę. - Poza tym, ty... zajmowanie się interesami pojmujesz inaczej niż ja...
- Przecież właśnie proponuję ci wspólny interes. Chyba doszukujesz się w tym, co mówię, podtekstów, których nie ma...
- A co mam myśleć? Przed chwilą, gdy również niby zajmowaliśmy się interesami, o mały włos całkiem mnie nie rozebrałeś! A może ten pocałunek to również część negocjacji?
- W tym pocałunku uczestniczyłaś dokładnie w takim stopniu jak ja, Księżniczko - odparł z rozbrajającym uśmiechem.
- Mówiłam ci już, żebyś mnie tak nie nazywał!
Nie chciał przesadzić i za bardzo jej rozzłościć. Choć musiał przyznać, że drażnienie się z nią sprawiało mu przyjemność.
- Nie mogę cię nazywać panną Daniels. Wtedy nikt nie uwierzy w nasze zaręczyny. - Zamyślił się na chwilę. - W takim razie będę cię nazywał Taylor.
- Nie będziesz miał okazji - odpowiedziała zdecydowanie. - Ja już nie mam zamiaru korzystać z twoich usług.
- Radzę ci, zastanów się. Jestem w stanie dostarczyć większość potrzebnych ci danych. Ustalenie wszystkich szczegółów również nie zajmie mi dużo czasu, a to zdaje się jest dla ciebie ważne?
Taylor pochyliła głowę i ważyła w duchu to, co mówił. Nic jednak nie odpowiedziała.
- Bez mojej pomocy nie zweryfikujesz również prawdziwości danych, nawet jeśli udałoby ci się je skądś zdobyć.
Patrzył na nią uważnie. Teraz zrozumiał, dlaczego przyszła do niego w przeciwsłonecznych okularach. Na jej twarzy malowały się wszystkie szarpiące nią uczucia: złość, strach, niechęć, urażona ambicja... Nie miał wątpliwości, była zbyt delikatną istotą, by przeżyć w rządzącym się twardymi prawami świecie biznesu. Zagryzł wargi. Dlaczego, u licha, Boss Daniels skierował do takiej roboty własną córkę?
Jednak nie powinien zapominać o tym, że nazywa się Daniels! Wszyscy Danielsowie są podstępni i trzeba bardzo uważać, gdy robi się z nimi interesy... Wiedział coś o tym. Już raz, dawno temu, sparzył się...
Patrzył na Taylor. Jej usta ciągle jeszcze były zaczerwienione i nabrzmiałe od pocałunku. Jakby czekały na następny. Jej oczy miały twardy i nieprzystępny wyraz, były czarne, jak oczy jej ojca. Sam nie wiedział, co robić. Jak prosto i przyjemnie byłoby traktować ją jak piękną i pociągającą kobietę, którą bez wątpienia była... No cóż, wydawało się jednak, że będzie musiała dla niego pozostać córką wielkiego, złego Bossa Danielsa.
- Dobrze, Richmond. Dam ci ostatnią szansę. Moją ofertę już znasz, pięćset dolarów teraz, pięćset po sprawdzeniu prawdziwości twoich informacji. Do ustalenia pozostaje jedynie suma, jakiej sobie życzysz za odgrywanie mojego narzeczonego podczas pobytu na wyspie.
- W porządku - zgodził się.
- Sądzisz, że obsługa hotelu odpowie na moje pytania, gdy będą mnie uważali za twoją narzeczoną?
- Tak, jeśli będą o tym naprawdę przekonani - odpowiedział.
- Możesz mi to obiecać?
- Myślałem, że moje słowo nie jest dla ciebie wystarczającą gwarancją?
- To prawda, ale nie mam innego wyjścia...
- Niełatwo obdarzasz ludzi zaufaniem?
- To prawda.
Była to odważna odpowiedź. Powiedziana bez chwili wahania. Zaimponowała mu tym. Miał ochotę ją ostrzec, nawet przed samym sobą.
- Gdy mnie poznasz, wcale nie będzie to prostsze...
- Dlaczego? - Popatrzyła na niego bardzo uważnie, jakby chciała zajrzeć mu na samo dno duszy. Jej wielkie, czarne oczy zdawały się go prześwietlać. Zdziwiła się trochę, że ostrzega ją przed samym sobą.
Jason pożałował swoich słów. Nie powinien się przed nią odsłaniać. To bystra i inteligentna dziewczyna. Znał już na szczęście niezawodny sposób wyprowadzenia jej z równowagi.
- Bo mam zamiar wykorzystać wszystkie przywileje narzeczonego.
- Co przez to rozumiesz? - zjeżyła się.
- Na wyspie dokończymy to, co tu dziś tak miło rozpoczęliśmy...
Taylor nerwowo zacisnęła dłonie na rączce nesesera. Nie pokazała jednak, że ją to poruszyło. Potrafiła zachować chłód i opanowanie. No, może prócz tych chwil, gdy trzymał ją w ramionach. ..
- Wybij to sobie z głowy! Zupełnie nie jesteś w moim typie. Poza tym, nie mam ochoty na twoje zaloty!
- Czyżby? Odniosłem inne wrażenie...
- Nie wątpię, że jesteś bardzo doświadczony w tych sprawach - wycedziła przez zęby. - Być może jesteś świetnym kochankiem i niektóre kobiety chętnie by zapłaciły... hm, za takie usługi. Ale my skoncentrujemy się jedynie na interesach. Czy to jasne?
- Całkowicie! A jaką proponujesz zapłatę za dwa tygodnie z tobą w „Raju dla zakochanych”?
- Jeszcze pięćset dolarów, czyli razem dostaniesz tysiąc pięćset. Pokryję także koszty twojego tam pobytu. I jest to moja ostateczna propozycja - powiedziała twardo.
- Widzę, że Daniels Investment przysłało do mnie zdolnego negocjatora - uśmiechnął się ironicznie. - Ale przyjmuję te warunki. Umowa stoi. - Wyciągnął rękę w jej stronę.
- Mam nadzieję, że to będzie owocna współpraca. - Taylor bez ociągania podała mu rękę. - Przypomniało mi się coś ważnego. Zarezerwowałam pokój na nazwisko Taylor Davis. Nie chciałam, żeby ktoś na wyspie mnie rozpoznał.
- To bardzo rozsądne - pochwalił ją.
- Dlatego to zrobiłam.
Taylor spojrzała w dół. Jej dłoń ciągle była zamknięta w jego. Obawiała się, że wyczuje jej drżenie. Wyswobodziła dłoń. Niestety, nie była tak nieczuła na jego wdzięki, jakby tego pragnęła.
- Możemy wrócić do pracy? - zaproponowała.
- Teraz?
- Tak, jeśli nie masz jakichś planów na wieczór. Zawahał się. Nie był przygotowany do udzielenia jej teraz jakichkolwiek informacji. Musiał najpierw ułożyć sobie plan działania. Poza tym, takiemu przeciwnikowi należało zostawić jak najmniej czasu na przeanalizowanie danych, które jej przekaże. Nie powinna zauważyć, że dzieje się coś innego, niż jej się zdaje.
- Muszę przygotować wstępne rozeznanie i uporządkować informacje - powiedział. - Gdy to już zrobię, zajmiemy się kolejnymi sprawami.
- Nie ma na to czasu. Wyjeżdżamy w poniedziałek. Muszę mieć czas na przestudiowanie dostarczonych przez ciebie danych - zaoponowała Taylor.
- Będziesz miała wszystko jutro - obiecał.
- Zostanie mi tylko jeden dzień - nie ustępowała.
- Wystarczy ci, chyba że bardzo powoli się uczysz... - Specjalnie zagrał na jej ambicji.
- Nie bądź śmieszny! - obruszyła się.
- W takim razie jutro, to dobry termin - postawił na swoim. Taylor nie była z tego zadowolona, ale postanowiła się nie sprzeciwiać. Wrócili na werandę, Jason wziął z hamaka jej okulary i żakiet i podał jej.
- Do jutra, panno Daniels. - Białe zęby błysnęły w uśmiechu.
- Taylor - poprawiła go i ruszyła w stronę furtki.
- Racja. Zadzwonię do ciebie, jak tylko będę coś miał. Aha, jeszcze jedno...
- Tak? - Zatrzymała się i spojrzała przez ramię.
- Chyba powinnaś zapiąć bluzkę. W tej dzielnicy taki strój to murowane kłopoty...
- Skończysz w piekle! - syknęła wściekła, po czym z maksymalną prędkością, jaką można było osiągnąć na wysokich szpilkach, wyszła z posiadłości tego niezwykle denerwującego człowieka.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jason patrzył, jak Taylor idzie przez wysoką trawę w stronę furtki. Podobało mu się, gdy kobiety chodziły na szpilkach. W bardzo miły dla oka sposób kołysały wtedy biodrami, nie wspominając już o tym, jakiej smukłości i długości przydawały szpilki nogom. Inna sprawa, że nogom Taylor niczego nie brakowało nawet i bez szpilek.
Usłyszał, jak z tyłu, za jego plecami, z lekkim skrzypnięciem otworzyły się drzwi.
- I co o tym myślisz, Shad? - spytał Jason i odwrócił głowę w stronę wuja.
Shadroe Teach był wysokim szczupłym mężczyzną po sześćdziesiątce, lecz wyglądał na co najmniej dziesięć lat mniej. Popatrzył na swego siostrzeńca, przeczesał dłonią szpakowate włosy i zanim odpowiedział, zamyślił się na chwilę.
- Hm, wydaje mi się, że igrasz z ogniem. - Powoli ważył słowa.
- Co przez to rozumiesz, u licha? - Jason zaniepokojony ściągnął brwi.
- Tym pocałunkiem nie do końca zawróciłeś jej w głowie. A właściwie, co planujesz, Jase?
- Po pierwsze, muszę przyznać, że dawno nie całowałem tak słodkich usteczek. A po drugie, uważam, że najlepszym sposobem odwrócenia jej uwagi od interesów będzie spowodowanie, żeby jej myśli zajęte były czymś innym... Nie sądzisz, że to dobry pomysł?
- Zagrałeś bardzo niebezpiecznie. Inna kobieta mogłaby ci dać po pysku, gdybyś się tak zachował... i pójść sobie.
- Ona też chciała tak zrobić, ale wróciła...
- Miałeś dużo szczęścia - Shad roześmiał się. - Ale, mimo twoich donżuańskich zabiegów, nadal nie wiemy, co knuje Daniels Investment, a znając Bossa Danielsa, to z pewnością nic dobrego. On może przysporzyć wyspie poważnych kłopotów.
Jason popatrzył w stronę furtki, tam gdzie zniknęła Taylor. W zamyśleniu podrapał się po głowie.
- Powiedz Elizabeth, że wezmę tę sprawę na siebie. Poruszę niebo i ziemię, ale dowiem się, czego oni szukają na naszej wyspie! A jeśli wydobycie prawdy łączyć się będzie z romansowaniem z powabną panną Daniels, to tym lepiej. Chętnie ściągnę z niej te grzeczne kostiumiki. W końcu nie każda praca musi być nieprzyjemna.
- Jak widzę, nie uwierzyłeś, że podała ci prawdziwy powód ich zainteresowania ośrodkiem. Uważasz, że za tym coś jeszcze się kryje? - zapytał z rozbawieniem Shad.
- Przepraszam, Shad, ale obiecałem tej młodej damie, że nie będę z nikim rozmawiał na temat planów Daniels Investment. - Oczy Jasona błyszczały łobuzersko. - Dobrze, że się tu dziś zjawiłeś. Nie złamałem słowa, sam wszystko słyszałeś.
- Dobrze, że jest tak gorąco i okna w domu są cały czas otwarte - dodał Shad.
- Dobrze, że słuch ci się z wiekiem nie pogorszył. - Jason nie mógł już dłużej powstrzymać śmiechu.
Taylor usiadła przy stoliku z telefonem. Położyła przed sobą listę informacji, które chciałaby uzyskać od pana Richmonda, kartkę z jego numerem telefonu i wzięła do ręki słuchawkę. Powoli wykręciła numer. Nie rozumiała, dlaczego tak mocno ściska słuchawkę w dłoni. Przecież to tylko rozmowa, uspokajała samą siebie. Takich rozmów odbyła już setki, a ta sprawa niczym nie różni się od innych. Załatwiała już większe kontrakty. O tym pocałunku dawno powinna zapomnieć. On nic dla niej nie znaczył!
- Jason T. Richmond, słucham? - Odebrał dopiero po piątym sygnale.
Pewnie wyciągnęłam go z łóżka, albo z hamaka, pomyślała. Ten rozleniwiony i niechętny zarazem głos mógł świadczyć tylko o tym, że spał. Albo... Przed oczyma stanął jej obraz rozpartego w hamaku Jasona, wyobraziła sobie jego szeroki, opalony tors, długie muskularne nogi i błyszczące szafirowe oczy... Zrobiło jej się gorąco.
- Halo! Kto mówi?
- Pan Richmond? - Taylor nerwowo przełknęła ślinę.
- To ty, Księżniczko? - wymruczał w słuchawkę.
- Tak, to ja. Czyżbym zadzwoniła nie w porę? - Potwierdziły się jej podejrzenia, że go obudziła. Miał wyraźnie zaspany głos.
- Czemuż to moja narzeczona zwraca się do mnie w ten sposób?
- Przecież nasze zaręczyny to fikcja - odpowiedziała sztywno. - Gdy załatwiam interesy, forma bardziej oficjalna wydaje mi się całkiem na miejscu.
- Czy tym się właśnie zajmujemy?
- Jeszcze nie. Ale jeśli nie będziesz mi utrudniał, to zaraz do tego dojdę.
- Skoro musimy... - westchnął z rezygnacją - to już powiedz, o co chodzi?
- Chciałabym ustalić z tobą termin naszego spotkania.
- Świetnie. Spotkajmy się w poniedziałek.
- Ale... przecież w poniedziałek wyjeżdżamy już na wyspę!
- Tak. Dlatego to dobry termin.
Taylor opadły ręce. On jest niepoprawny! Zachowuje się jak krnąbrny uczeń, który chce się wymigać od odrabiania lekcji.
- Jason, posłuchaj! Chcę dziś dostać twój raport. Muszę mieć czas, by się dobrze z nim zapoznać jeszcze przed przyjazdem na wyspę.
- Przykro mi, ale nie zebrałem jeszcze wszystkich informacji. Chyba zdajesz sobie sprawę, że wymaga to czasu? Będziesz mogła przeczytać mój raport na promie.
W słuchawce zaległa cisza. Taylor policzyła do dziesięciu, żeby się trochę uspokoić, zanim się odezwała.
- W takim razie daj mi na razie to, co już zdołałeś zdobyć.
- Chętnie się z tobą spotkam, Księżniczko, skoro tak mnie namawiasz. Ale na informacje będziesz musiała poczekać.
- Ja mówię o interesach - przypomniała mu.
- Ja też! A o czym miałbym mówić?
Taylor czuła, że on trochę sobie z niej żartuje. Nie miała jednak sposobu, żeby doprowadzić go do porządku, gdyż wszystkie jej dotychczasowe metody zawiodły. Nie było wątpliwości, że ta rozmowa nie zaprowadzi jej do celu.
- Posłuchaj! Zaczynam się pakować i daję ci dwie godziny na skompletowanie informacji. Potem do ciebie zadzwonię i oczekuję wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Jeśli nie będziesz w stanie mi ich udzielić, to naszą umowę możesz uznać za niebyłą! Czy to jasne? - zapytała twardo. Miała dość i była mocno zirytowana.
- To zupełnie jasne. Ale nic na to nie poradzę. Dziś jest niedziela i niektórych ludzi nie ma w domu. Nie będę w stanie porozmawiać z nimi przed poniedziałkiem.
Coś ją zdziwiło w jego sposobie mówienia. On nie tłumaczył się jak podwładny. Mówił raczej jak jej ojciec, gdy wymagał bezwzględnego posłuchu. Ale miała już pewne doświadczenie w radzeniu sobie z takimi ludźmi. Wiedziała, że musi rozmawiać z nim równie twardo, jak on z nią.
- Panie Richmond! Ma pan dokładnie dwie godziny - powtórzyła tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Albo zrywamy naszą umowę!
- Jak pani sobie życzy, panno Daniels! - odpowiedział jej takim samym tonem.
- Widzę, że tylko w ten sposób można z tobą coś załatwić - mruknęła zadowolona z siebie.
- Życzę ci przyjemnego pobytu na wyspie! - dodał spokojnie i odłożył słuchawkę.
Taylor stała z otwartymi ustami i `wpatrywała się w słuchawkę. Tego zupełnie się nie spodziewała! Naiwnością z jej strony było myśleć, że pójdzie jej z nim tak łatwo. Tę rundę przegrała. Musi to sobie szczerze powiedzieć. Ale jedna runda nie przesądza o całym meczu. Będzie mu musiała ustąpić, bo zerwanie umowy w ogóle nie wchodzi w grę. To było zbyt ryzykowne zagranie z jej strony. Teraz będzie ostrożniejsza.
Jason postawił telefon tuż obok hamaka. Miał nadzieję, że rybka chwyciła przynętę. Ciekaw był, jak zareaguje, gdy odkryje, że przez cały czas była prowadzona przez niego w sposób, w jaki wytrawny łowca ryb prowadzi swoją zdobycz na żyłce wędki. Pewnie rzuci się wtedy do rozpaczliwej walki. Na swoje nieszczęście Taylor nie będzie wiedziała, że nie ma żadnych szans, ponieważ on od samego początku chowa wszystkie asy w rękawie.
Podłożył rękę pod głowę i spokojnie czekał, aż telefon zadzwoni. Wiedział, że Taylor musi mieć trochę czasu, by ochłonąć. Żałował, że nie może jej teraz zobaczyć. Wyobraził sobie te wielkie czarne oczy błyszczące z oburzenia, zaróżowione policzki... Nie znał jeszcze osoby, która by tak ładnie wyglądała, gdy się złości.
Spojrzał na telefon. Jeśli ona nie pospieszy się z dzwonieniem, gotów znów zasnąć. Obudziła go po zaledwie paru godzinach snu. Niepotrzebnie się niepokoił, bo właśnie zabrzęczał telefon. Odczekał chwilę i podniósł słuchawkę dopiero po piątym sygnale.
- Halo?
- Nie raczysz się nawet ruszyć z tego hamaka! Słyszysz mnie, Richmond? Nie pozwolę ci zerwać tej umowy!
- To ty, Księżniczko? - spytał niewinnym głosem. - Czyżbyś była zdenerwowana?
- Do cholery! Zgodziłeś się pojechać ze mną na wyspę i odegrać rolę mojego narzeczonego, więc dopilnuję, byś dotrzymał umowy. Jak możesz się teraz wycofywać?
- Ja z niczego się nie wycofywałem! - Jego głos nieco stwardniał. - To tobie przestała odpowiadać ta umowa.
- Słucham?! Co ty po...
- Nie zmieniaj oczywistych faktów - wszedł jej w słowo. - To ty postawiłaś mi ultimatum, próbowałaś mnie szantażować zerwaniem umowy. Nie powinnaś się zatem dziwić, że przyniosło to takie opłakane skutki!
- Ja tylko...
- Myślałaś zapewne, że ugnę się pod twoimi groźbami? Pomyliłaś się! A teraz nie chcesz ponosić konsekwencji własnych decyzji! Czy Boss cię nie nauczył, że w negocjacjach grozić można tylko takimi konsekwencjami, które jest się w stanie ponieść?
- To nie była groźba.
- Nie? Jak. więc nazwiesz swoje ultimatum: raport w dwie godziny na twoim biurku albo zerwanie umowy? To była idiotycznie głupia groźba! Nie powinnaś się dziwić, że wybrałem to drugie.
- Nie! Nie możesz tego zrobić!
Panika w jej głosie była aż nazbyt wyraźna. Wiedział, że chwyciła przynętę i już jej nie wypuści. Nie zdawała sobie z tego pewnie sprawy, że ma ją już w rękach. Będzie nią kierował i prowadził w wygodnym dla siebie kierunku. To prawda, jego zachowanie nie było do końca etyczne, ale musiał bronić interesów wyspy. Tam się wychował, tam był jego dom i tam mieszkali wszyscy bliscy mu ludzie. Nie mógł dopuścić, by Daniels Investment zagroziło dobrze prosperującemu ośrodkowi i, co gorsza, zniszczyło unikatową przyrodę wyspy.
- Owszem, mogę to zrobić! - odparł chłodno. - I zrobię to!
- Ale ja potrzebuję tych informacji - jęknęła płaczliwie Taylor. - I to potrzebuję ich dzisiaj!
- Posłuchaj! To nie moja wina, że w czasie weekendu nikt nie pracuje. Nie zbiorę wszystkich informacji przed poniedziałkiem, część ludzi po prostu wyjechała i w żaden sposób nie zdołam ich złapać - tłumaczył spokojnie jak dziecku.
- Mówiłeś, że dla ciebie zebranie tych informacji to pestka - powiedziała z wyrzutem.
- To prawda, ale nie w sobotę czy w niedzielę. Czego ty ode mnie oczekujesz? Że zadzwonię do Elizabeth Jermain i poproszę o pełne sprawozdanie na temat sytuacji finansowej firmy?
- Nie!
- Też mi się tak wydawało. Potrzebuję trochę czasu. W ogóle, żeby dotknąć tej sprawy, potrzeba delikatności i finezji.
- I ty to właśnie potrafisz? - spytała z nie skrywaną ironią.
- Sama możesz ocenić, czy mój dotyk jest wystarczająco delikatny. - Aluzja była aż nadto czytelna. - Żadnego komentarza, panno Daniels? - spytał, gdy dłuższą chwilę milczała.
- Żadnego - burknęła.
- Jaka szkoda! Myślałem, że szczerość jest twoją mocną stroną...
- Skąd ten sarkazm? Czyżbyś miał coś do ukrycia? - odcięła się.
Jason zrozumiał, że trochę przeholował. To bystra dziewczyna, nie powinien o tym zapominać.
- Przepraszam - powiedział ugodowo. - Przyznam się, że faktycznie zadzwoniłaś w nie najlepszym momencie.
- Spałeś?
- Wczoraj po późnych godzin nocnych byłem zajęty.
W słuchawce znów zaległa cisza. Jason nie miał wątpliwości, co sobie pomyślała Taylor. Nie przeszkadzało mu to jednak. Odpowiadało mu, że jej podejrzenia są takie dalekie od prawdy. Pracował ciężko przez całą sobotę, by móc zostawić własną firmę na najbliższe dwa tygodnie. Prawdę mówiąc, znów musiał siadać do pracy.
- No więc, na co się decydujesz? - spytał stanowczo. - Poczekasz na informacje do poniedziałku, czy zrywamy umowę?
- Wydaje mi się, że nie pozostawiłeś mi wielkiego wyboru - odpowiedziała i westchnęła.
- Pozostawiłem. Widocznie bardziej ci odpowiada poczekać, niż zrezygnować z moich usług - podsumował.
Taylor w duchu musiała przyznać, że miał rację. Była na siebie zła, że tak fatalnie to rozegrała.
- W takim razie bądź u mnie koło pierwszej, popłyniemy promem o drugiej - zdecydował.
- Miałam nadzieję, że będziemy wcześniej na wyspie - jęknęła niezadowolona.
Takiej porażki w negocjacjach dawno nie poniosła. On nie spełnił żadnego z jej wymagań i przyjął tę pracę wyłącznie na swoich warunkach.
- Przepraszam, ale nic na to nie poradzę - powiedział twardo.
- Skończmy już tę dyskusję, wyjeżdżamy jutro o drugiej!
- Ale...
- Mam zamiar teraz trochę się przespać, więc nie dzwoń do mnie przez parę godzin. Aha, jeszcze jedno. Nie zabieraj ze sobą na wyspę tych kostiumów, których pewnie masz całą kolekcję. Wiesz, chodzi mi o to, w czym do mnie przyszłaś. Tak ubrana dziewczyna zupełnie do mnie nie pasuje! - Szybko odłożył słuchawkę, żeby nie dać jej szansy na odpowiedź. Uśmiechnął się do siebie. Wyobraził sobie, w jaką furię teraz wpadła.
Taylor wściekle cisnęła słuchawką. Co on sobie wyobraża? Za kogo on się ma? Otworzyła szafę i zaczęła wyrzucać ubrania na łóżko. Bezczelny, arogancki typ!
- Co on może wiedzieć o zawartości mojej szafy? - mruczała do siebie.
Ale im więcej rzeczy wyrzucała z szafy, tym bardziej stawało się jasne, że Jason miał rację. Na jej łóżku rosła sterta kostiumów i zapinanych pod szyję bluzek. Właściwie, musiała to przyznać, nie było tam strojów odpowiednich na podróż z narzeczonym na egzotyczną wyspę. Inna rzecz, że faktycznie nikt by im nie uwierzył, że są parą. Czekała ją zatem jeszcze wyprawa do sklepu na wielkie zakupy. Ale jakie ubrania miała kupić, żeby wyglądać na jego narzeczoną? Nie miała pojęcia! Przecież żyli w dwu różnych światach, które dotąd nie miały ze sobą nic wspólnego. Z westchnieniem podniosła słuchawkę. Trudno, będzie się musiał obudzić. Wykręciła numer.
- Lepiej, żebyś to nie była ty, Księżniczko! - usłyszała w słuchawce.
- Hm, to ja. - Taylor nawijała sobie sznur od telefonu na palec. - To twoja wina, że znów muszę do ciebie dzwonić. Powiedziałeś, że nie podobają ci się moje kostiumy, więc...
- Chyba żartujesz!
- Nie. Chcę, żeby wszyscy uwierzyli, że naprawdę jesteśmy zaręczeni. Dlatego musisz mi powiedzieć, jakie mam sobie kupić ubrania - nie ustępowała.
- Chyba masz coś w szafie prócz tych bezpłciowych kostiumów - ciężko westchnął Jason.
- Niestety, nie. Nie mam dżinsów, skór, łańcuchów i nie wiem czego tam jeszcze, co z pewnością powinna nosić twoja narzeczona.
- Dobry pomysł. W obcisłej skórzanej sukience z kilkoma łańcuchami wyglądałabyś całkiem nieźle.
- Richmond!
- Uspokój się. Sama zaczęłaś. Zapakuj po prostu te rzeczy, które nosisz po pracy, czy w czasie weekendu. Jakieś wieczorowe sukienki, coś na plażę i na spacer przy księżycu.
- Och! - wyrwało jej się. Opadła zrezygnowana na fotel.
- Czy to „och” znaczy, że przez parę ostatnich lat tak byłaś zajęta robieniem kariery w Daniels Investment, że biuro było bardziej twoim domem niż twój wspaniały apartament? - spytał z udawanym niedowierzaniem. - A na dodatek, że masz tylko stroje do pracy?
- Zgadłeś - mruknęła. Zastanowiło ją, skąd on wie, że ona ma apartament? Musiał chyba przeprowadzić całkiem dokładny wywiad na jej temat. Ciekawe, co jeszcze o niej wie?
- I wszystko, co najważniejsze w twoim życiu, dzieje się od poniedziałku do piątku, a nie w czasie wolnym od pracy? Ale przecież czasem spotykasz się z kimś? Chyba nie chodzisz na randki w tych kostiumach?
- To nie twoja sprawa! - burknęła.
- Rozumiem, żyjesz tylko pracą. W takim razie pewnie masz sukienki koktajlowe, bo nie wątpię, że czasem reprezentujesz firmę ojca...
- Tak, mam kilka - przyznała. Tak naprawdę, miała tylko dwie. I nie były bardzo wymyślne. Zauważyła, że gdy ubierała się na takie party zbyt seksownie, mężczyźni przestawali ją traktować jak partnera, widzieli w niej jedynie kobietę. Denerwowało ją to. Dlatego wybierała sukienki eleganckie, ale jak najmniej eksponujące jej kształty.
- Nie słyszę specjalnego entuzjazmu w twoim głosie. Trudno, będziesz musiała zrobić spore zakupy. Przyda ci się to! Kup sobie prawdziwe ubrania, a nie takie mundurki, które nosisz. Stroje wieczorowe mogą ci się przydać, ale ważniejsze są te na co dzień, czyli sukienki, szorty, krótkie spódnice. Tylko pamiętaj, to mają być kobiece ciuchy! I jeszcze jedno, nie spinaj włosów w kok, zostaw je rozpuszczone! No, to byłoby na tyle. Do zobaczenia!
- Na razie! - pożegnała go. Dopiero gdy odłożyła słuchawkę, dotarło do niej, jak on ją potraktował. Zachowuje się jak szef, wydaje jej polecenia i żąda posłuchu. A przecież to ona go zatrudnia, a nie odwrotnie! Nie powinna do niego dzwonić, tylko sama zdecydować, jakie kupić sobie ciuchy.
Poszła do salonu, usiadła przy stole i zabrała się za robienie listy potrzebnych rzeczy. Na pierwszym miejscu umieściła pierścionek zaręczynowy. Wiedziała, że ludzie bardzo zwracają uwagę na takie symbole.
Całe lata pracowała na to, by zostać wiceprezesem i teraz dołoży wszelkich starań, by ta ostatnia sprawa zakończyła się sukcesem. Zrobi to po swojemu, dokładnie przemyśli wszystkie szczegóły. Niech sobie Jason myśli, co chce, niech sobie myśli, że jest zimna i mało emocjonalna. Trzeba być niespełna rozumu, by nie przejmować się czymś, w co włożyło się tyle pracy.
A zresztą, nie powinno jej obchodzić, co on o niej myśli.
Jason sprawdził ciśnienie powietrza w oponach swojego harleya. To była już ostatnia rzecz, jaką musiał zrobić przed wyjazdem. Z lubością patrzył na pięknie chromowane metalowe elementy swojego motoru. Przez dwie godziny dokonywał drobnych napraw i sprawdzał, czy wszystko jest w porządku. Teraz jego maszyna była gotowa do jutrzejszej podróży.
Oparł się na czarnym skórzanym siedzeniu motoru. Wiedział, że panna Daniels nie podejrzewa nawet, że w taki sposób przybędzie na wyspę Jermain. Pewnie z początku będzie bardzo protestować. Uśmiechnął się do siebie. Czuł, że Taylor może polubić jazdę na motorze. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer jej telefonu.
- Halo?
- To ja. Księżniczko. Chcę, żebyś jutro była ubrana w sukienkę lekką i powiewną.
- Słucham?
- Uwielbiam, gdy mówisz do mnie tym swoim służbowym tonem. Mówię o twoim stroju. Nie byłaś pewna, jak się masz ubrać, więc dzwonię, by ci w tym pomóc.
- Dziękuję za troskę, ale już zaplanowałam, jaką zabieram ze sobą garderobę - odpowiedziała sztywno.
- Oczywiście zrobiłaś listę, prawda? - Cisza po drugiej stronie słuchawki powiedziała mu, że się nie myli.
- Zrobiłam także listę dla ciebie - mruknęła z przekąsem. - Gdy przyjadę do ciebie w poniedziałek, masz być ubrany w garnitur i krawat. Nic ekstrawaganckiego, kolor szary będzie odpowiedni.
- Dobrze. Ja włożę garnitur, jeśli ty będziesz w sukience.
- Wypchaj się!
- Miałem nadzieję, że tak właśnie powiesz! To znaczy, że jesteśmy umówieni - pożegnał ją i odłożył słuchawkę.
Zatarł dłonie z zadowolenia. Wyobraził sobie Taylor w powiewnej sukience i pantoflach na wysokich obcasach, które tak bardzo lubił. Wspaniale!
Telefon znowu zadzwonił. Taylor jeszcze nie ochłonęła po poprzedniej rozmowie z nim. Wściekła na Jasona chwyciła słuchawkę.
- Co znowu? Czy tym razem chcesz mi powiedzieć, jaką mam włożyć bieliznę?
- Taylor? To ty, kochanie?
- Tata? Myślałam... myślałam... Co u ciebie słychać, tato? - spytała słabym głosem.
- Co się dzieje, Taylor?
- A nic. Po prostu robiłyśmy sobie żarty z koleżanką. Myślałam, że to znowu ona zadzwoniła.
- To niezbyt profesjonalne zachowanie - skrytykował ją Boss. - Co by było, gdyby to dzwonił klient?
- Będę ostrożniej sza, obiecuję - starała się go uspokoić. Miała też nadzieję, że uwierzył w jej tłumaczenie. - Czy coś się stało?
- Nie. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy wszystko w porządku. Nie miałaś żadnych trudności z rezerwacją pokoju w „Raju dla zakochanych”? Zdaje mi się, że oni prawie przez cały czas mają komplet gości.
- Nie. Udało mi się to bez problemu.
- Czy masz całkowitą jasność, o co mi chodzi? Wiesz, jakich informacji oczekuję od ciebie?
- Tak!
- To dobrze. W takim razie życzę ci powodzenia. Liczę na ciebie, Taylor.
- Zrobię, co w mojej mocy, żebyś był ze mnie zadowolony. - Zacisnęła dłoń na słuchawce i czuła, że tak samo ścisnął jej się żołądek.
- Wiem, moja droga. Ale pamiętaj, że najważniejsze, żebyś się z tą sprawą uporała. Nie pozwól, by coś odciągnęło twoją uwagę od interesów - przestrzegł ją jeszcze.
- Oczywiście, tato.
Udzielił jej na koniec paru dobrych rad, które słyszała już co najmniej sto razy i pożegnał się. Taylor patrzyła na sporządzoną przez siebie listę ubrań do kupienia. W głowie zadźwięczały jej słowa ojca: „Nie pozwól, by coś odciągnęło twoją uwagę od interesów”. Łatwo mu było mówić. Na szczęście ojciec nie wiedział, jak bliska prawdy była ta uwaga. Od samego początku ich znajomości zachowanie Jasona powodowało, że prawie zapominała o interesach. Ale to się musi zmienić!
A co będzie, jeśli on znów ją pocałuje? Zacisnęła dłonie w pięści. Tak naprawdę, powinna sobie zadać inne pytanie. Jak ona na to zareaguje?
W poniedziałek po południu, przed umówionym spotkaniem z Jasonem, Taylor obiecała sobie solennie, że skupi całą uwagę na interesach i za żadną cenę nie da się od nich odciągnąć. Wrzuciła do bagażnika walizkę pełną nowych ubrań. Do domu Jasona dojechała punktualnie o pierwszej. Zabrała z samochodu neseser z dokumentami i ruszyła w stronę domu. Dostrzegła go od razu. Stał na ganku, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, i patrzył prosto na nią. Coś w jego spojrzeniu zaniepokoiło ją.
Gdy przyjechała tu po raz pierwszy, myślała, że kupi sobie jego usługi, że będzie mogła nim kierować. Była przekonana, że to człowiek bez silnych zasad, że jest jak najemny żołnierz, któremu obojętne, po czyjej stronie walczy. Teraz już nie była tego taka pewna. Gdy tak stał nieruchomo, wyglądał jak posąg wykuty w kamieniu. Uświadomiła sobie także, że to, co zobaczy na wyspie, w jakimś stopniu będzie zależało od niego. Pozostawało tylko pytanie: w jakim?
Na dodatek, był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. Miał mocne, wspaniale zbudowane ciało i klasycznie piękną, niezwykle męską twarz. Czarne dżinsy uwydatniały imponujące mięśnie jego nóg, a kraciasta, kowbojska koszula podkreślała szerokie ramiona. On za żadne skarby nie może się zorientować, jak bardzo to na nią działa.
Nie był ubrany w garnitur i krawat, tak jak sobie tego życzyła. Zirytowało ją to nieco, lecz na razie postanowiła nic nie mówić na ten temat.
- Cześć! - przywitała go.
- Cóż za punktualność! - W jego ustach nie zabrzmiało to jak komplement.
Pokręciła głową z dezaprobatą. Czyżby punktualność uważał za wadę? W głowie jej się to nie mieściło.
- Czy to znaczy, że ty zawsze się spóźniasz? - spytała z wyraźną naganą w głosie.
- Jak trzeba, to jestem bardzo punktualny - uśmiechnął się. - Podoba mi się twoja sukienka. Nie jest dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem, ale pasuje do ciebie.
- Dziękuję. - Taylor odruchowo wygładziła dół swojej perłowoszarej sukienki. Była to klasyczna sukienka, z satyny, z dość dużym dekoltem w kształcie litery V, dopasowana w talii. Gdy ją włożyła w domu, stwierdziła, że faktycznie wygląda zupełnie inaczej niż w swoich kostiumach. Nawet jej się to spodobało. Nie zrezygnowała z pantofli na wysokim obcasie, te dodatkowe centymetry poprawiały jej samopoczucie.
- Łatwo sieją będzie zdejmowało. - Jason patrzył na szereg guziczków przebiegający wzdłuż całej długości sukienki. Nie było wątpliwości, o czym myśli.
A Taylor w tym momencie wyobraziła sobie szerokie łoże w „Raju dla zakochanych” i Jasona ściągającego z niej powoli ubranie. Zaczerwieniła się. Nerwowo zaczęła bawić się sznurem pereł, który okalał jej szyję.
- Perły mogą zostać - powiedział Jason, jakby czytał w jej myślach.
Zrozumiała, że popełniła błąd. Nie powinna dawać się wciągać w takie nastroje. Co z tego, że on jest tak obezwładniająco przystojny? Przecież jadą tam do pracy. Nie może myśleć o jego atletycznej budowie, gdy jej kariera zawodowa wisi na włosku!
- Jak widzę, odniosłeś w sobotę mylne wrażenie co do moich oczekiwań. Ten pocałunek nie powinien był się zdarzyć. - Postanowiła naprowadzić ich kontakty na właściwą drogę.
- Jestem pewien, że właściwie odczytałem twoje oczekiwania - zaprzeczył. - I nic nie zmieni faktu, że gdy trzymałem cię w ramionach i całowałem, ty reagowałaś na to... hm, powiedzmy, entuzjastycznie...
- Nie mówmy o tym. Co się stało, to się nie odstanie - wycofała się szybko. - Najlepiej będzie, gdy puścimy to zajście w niepamięć.
- A jeśli ja nie chcę o tym zapomnieć? - spytał miękko.
- To możesz... - Nie była w stanie nic wymyślić. Kontrola nad sytuacją znów wymykała jej się z rąk. Nigdy wcześniej nie miała w pracy takich problemów! A, co gorsza, nie było osoby, która by mogła jej pomóc je rozwiązać. Musiała to zrobić zupełnie sama. Obawiała się trochę, czy to zadanie jej nie przerasta!
- Co mogę? - Jason chyba zauważył, jak rozpaczliwie Taylor walczy, by nie stracić resztek panowania nad sobą.
Wiedziała, że musi go powstrzymać, nie może dać się wciągnąć w te jego gierki. On jest w nich dużo lepszy. Opanowała się. Spojrzała na niego chłodno.
- Mamy dużo ważniejsze sprawy, niż rozpamiętywanie tego, co się stało w sobotę. Jeden, nic nie znaczący pocałunek nie może wpływać na naszą pracę.
- Nic nie znaczący?
- Do licha, Jason! Jesteś moim pracownikiem! Będziemy razem pracować przez najbliższe dwa tygodnie. To jest biznes, a nie zaproszenie do... - Urwała przestraszona tym, co chciała powiedzieć. „Zaproszenie do romansu”, te właśnie słowa utknęły jej w gardle.
- Dokończ, proszę. - Jego głos brzmiał niebezpiecznie miękko i czule.
Czyżby odgadł, co chciała powiedzieć? Domyślił się? Musi jakoś zamydlić mu oczy!
- To nie jest zaproszenie na wakacje. Chcę, żeby nie było między nami nieporozumień. Potrzebna jest atmosfera pracy, a nie wakacyjne rozprężenie.
- Pozwól, że wybawię cię z kłopotu. Chcesz, żeby nasza współpraca utrzymywała się jedynie na stopie oficjalnej. Żadnych pocałunków, dotykania ani cieszenia się sobą nawzajem. Mamy odegrać zakochaną parę, ale to nie znaczy, że ma nam to sprawiać przyjemność. - Spojrzał na nią drwiąco. - Czy to właśnie chciałaś powiedzieć? .
- Tak! - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Dokładnie to!
- Trzymaj ręce przy sobie, a nie będziemy mieli żadnych problemów, zapomniałaś jeszcze dodać.
- Panie Richmond...
- Nie musisz nic więcej mówić, Księżniczko. Faktycznie lepiej zajmijmy się wyjazdem.
- Bardzo rozsądnie. Czy jesteś gotów?
- Prawie. Może wejdziesz i przejrzysz raport, który dla ciebie przygotowałem, a ja skończę pakowanie?
- Dobry pomysł - przyznała. W jej sercu pojawiła się nadzieja, że może jakoś się ułoży ta współpraca.
Jason przyglądał się, jak Taylor wchodzi po schodkach na werandę. Otworzył drzwi domu i przepuścił ją przodem. Szpilki sprawiały, że jej chód przyciągał męskie oko, ponieważ wprawiał jej biodra w miękkie kołysanie. Wiedział, że ona nie robi tego celowo, że niczego nie zaplanowała. Ale kobiety od czasów pramatki Ewy kusiły mężczyzn na różne sposoby. Czuł, że wzbiera w nim pożądanie. Powstrzymał się jednak, wiedział, że nie powinien się spieszyć. Na wyspie pociągająca panna Daniels już mu się nie wymknie. Miał tylko nadzieję, że również mu się nie wymknie z rąk kontrola nad całą tą sytuacją.
Taylor zatrzymała się na moment w holu i dyskretnie się rozejrzała. Starała się nie okazywać zdziwienia, ale zaskoczyło ją, że on ma taki dom. Wydawało się, że jest to dom bogatego człowieka, a nie nigdzie nie pracującego, niebieskiego ptaka.
Jason dostrzegł zdziwienie Taylor. Uśmiechnął się pod nosem. To dobrze, będzie miała jeszcze jedną zagadkę do rozwiązania.
- Kuchnia jest w końcu korytarza - poinformował ją. - Mój raport leży tuż obok dzbanka ze świeżo zaparzoną kawą. Czuj się jak u siebie w domu.
Jason obserwował jej reakcje. Nie miał wątpliwości, o co jej chodzi. Na jedno wspomnienie o raporcie rozświetlała się jak bożonarodzeniowa choinka. Poszedł do swojej sypialni, gdzie stała spakowana już torba. Dorzucił jeszcze parę drobiazgów.
Czego ona tak naprawdę szuka? - zastanawiał się. Nie miał co do tego złudzeń, że nie odkryła wszystkich swoich kart. Bez względu na to, jak niewinnie wygląda, nie powinien zapominać, że nazywa się Daniels.
- Cóż, trzeba zająć się interesami - szepnął do siebie. - Czas zrealizować pierwszy punkt mojego misternego planu!
Zszedł na dół i stojąc w drzwiach kuchni, przyglądał się przez chwilę, jak Taylor zachłannie wczytuje się w raport.
- Widzę, że w końcu udało mi się ciebie zadowolić. Daj mi kluczyki od samochodu, to wrzucę swoją torbę do bagażnika.
- Tak, oczywiście, proszę. - Taylor prawie na niego nie spojrzała, tak była zaczytana.
Wziął kluczyki bez słowa i pogwizdując, poszedł w stronę furtki. O taki samochód jej nie podejrzewał! Dlaczego tego wcześniej nie zauważył? Czyżby jego uwaga aż tak bardzo była skupiona na Taylor? Nie przypuszczał, że Śnieżna Księżniczka jeździ czerwonym, sportowym jaguarem i to kabrioletem! Pokręcił głową z dezaprobatą - ależ stary Daniels musiał stłamsić jej osobowość!
Obszedł samochód dookoła. No tak, ale nawet w taki upał nie opuściła dachu! Nie znał jeszcze osoby, która by miała samochód coupe i w lecie jeździła z podniesionym dachem. Sprawdził, czy wóz jest zamknięty. Otworzył tylko bagażnik, wrzucił swoją torbę, a na wierzchu położył kluczyki... i z uśmiechem zatrzasnął klapę.
- No, pierwszy punkt planu zrealizowany! Mogę sobie pogratulować - powiedział do siebie półgłosem.
Wrócił do kuchni. Taylor właśnie kończyła czytać drugą stronę raportu.
- Czas jechać! - zawołał.
- Nie przeczytałam jeszcze wszystkiego - zaprotestowała. - Na tych stronach były tylko uwagi historyczne.
- Przeczytasz resztę po drodze. - Zabrał pustą filiżankę po kawie i wstawił do zlewu.
- Boisz się, że nie zdążymy na prom? - spytała nieco zaskoczona. - Myślałam, że wcale ci nie zależy, żeby szybko dotrzeć na wyspę.
- Staram się dotrzeć tam tak szybko, jak się tylko da - powiedział z naciskiem. Zamknął raport i położył go na jej neseserze. - Pozamykam, pogaszę światła i możemy jechać.
Taylor, nie czekając na niego, poszła w stronę furtki. Jason dogonił ją, zanim doszła do samochodu.
- Niezły wóz.
- Dostałam go na urodziny. - Założyła niesforny lok za ucho. W tym momencie Jason dostrzegł jej nowy zakup.
- Ładny pierścionek! - Podniósł jej dłoń, by móc go lepiej obejrzeć. - Bardzo ładny i bardzo drogi... - Duży rubin był osadzony w misternie rzeźbionym złocie. - To pamiątka rodzinna?
- Nie, kupiłam go wczoraj.
- Wczoraj? - Podniósł zdziwiony brwi. - Interesujące...
- Jeśli mamy wyglądać na prawdziwych narzeczonych, to niezbędny jest pierścionek. Zobaczyłam go na wystawie i spodobał mi się, więc go kupiłam. - Zabrzmiało to tak, jakby się usprawiedliwiała.
- Nie mam nic przeciwko temu - uspokoił ją. - Zdziwiło mnie tylko, że wybrałaś coś w tak starodawnym stylu. Ciekawe, dlaczego kupiłaś właśnie taki pierścionek?
Zanim zdążyła otworzyć usta, po jej oczach poznał, że nie powie prawdy.
- Był przeceniony.
- Przeceniony? - Parsknął śmiechem.
- No dobrze. Wcale nie był przeceniony. Tak naprawdę to był bardzo drogi. Kupiłam go, bo...
- Bo co?
- Bo mi się bardzo spodobał, zadowolony? - Uwolniła dłoń z jego rąk. - Gdzie są kluczyki?
- Oddałem ci je! - skłamał bez mrugnięcia okiem.
- Nie.
- Musiałem ci oddać, bo ja ich nie mam! - Ostentacyjnie obszukał wszystkie kieszenie.
- Sprawdź, czy nie zostawiłeś ich w domu.
Jason bez słowa zawrócił. Odczekał parę minut i przyszedł z powrotem do samochodu.
- Nie ma ich w domu, sprawdziłem dokładnie. Musiałem je wrzucić razem z torbą do bagażnika... - Dyskretnie spoglądał, czy Taylor mu wierzy. - Masz zapasową parę?
- Tak, mam - wycedziła przez zęby. - Ale w domu! A na dodatek klucze do domu są na tym samym kółku co kluczyki od samochodu.
- Wiem! - Jason strzelił palcami. - Mam przyjaciela, który jest ślusarzem. Zaraz do niego zadzwonię! - Nie czekając na to, co Taylor powie, pobiegł do domu.
- Załatwione! - zawołał od furtki. - Na szczęście zastałem go w domu. Teraz jest zajęty, ale za dwie godziny przyjedzie tu i otworzy bagażnik. Obiecał też, że przyśle wieczornym promem nasze bagaże.
- A co z nami? Wezwałeś taksówkę?
- Nie ma takiej potrzeby - odparł, starając się, by jego głos brzmiał beztrosko. - Pojedziemy moim pojazdem.
- To znaczy czym? - Sekundę jej zajęło, zanim przypomniała sobie wielki czarny motor, który widziała, kiedy była tu dwa dni temu. - O nie! Wykluczone! Na to mnie nie namówisz! - krzyknęła. Cofnęła się, jakby się obawiała, że porwie ją i siłą zawlecze na tę straszną maszynę.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Jason uśmiechnął się, spodziewał się ostrego protestu. Jednak ani przez chwilę nie wątpił, że uda mu się przełamać jej opór.
- Przecież twój samochód to kabriolet. Nie ma jakiejś zasadniczej różnicy między motocyklem a takim samochodem. Harley jest tylko trochę krótszy i węższy niż twój wóz.
- To nie to samo! I w ogóle nie widzę żadnego podobieństwa! - Spojrzała w dół. - Do diabła, Jason! Przecież nie mogę jechać na motorze w sukience!
- Oczywiście, że możesz. Jest na tyle szeroka, że będzie ci w niej wygodniej niż w spodniach.
- Wybij to sobie z głowy! Idę zadzwonić po taksówkę. Złapał ją za ramię, zanim zdążyła zrobić krok.
- Nie zdążymy! Spóźnimy się na prom!
- Spóźnimy się? - Przyjrzała mu się podejrzliwie. - To po co tu stoimy i prowadzimy tę głupią rozmowę? Zrobiłeś to specjalnie!
- Oczywiście, wrzuciłem kluczyki do bagażnika, wszystko z góry ukartowałem... - drwił, żeby zbić ją z tropu. - Cóż za spostrzegawczość. Tylko powiedz mi jeszcze, po co to wszystko zrobiłem?
- No...
Nie chciał dać jej czasu, by się mogła zastanowić.
- Pewnie zrobiłem to, by zobaczyć, jak letni wiaterek rozwiewa twoją sukienkę - szybko podpowiedział niedalekie od prawdy tłumaczenie.
- Czemu nie? Ty jesteś zdolny do wszystkiego - mruknęła zrezygnowana.
Widział, że powoli godzi się z myślą, że zajedzie na wyspę na harleyu.
- Szkoda czasu na kłótnie, Księżniczko. Przygotuj się na nowe wspaniałe doznania. W zasadzie dobrze, że się tak stało. Gdybym chciał wybrać się na wyspę z prawdziwą narzeczoną, pojechałbym właśnie na motorze. Nie masz się czym denerwować, szpilki i sukienka w niczym ci nie będą przeszkadzać.
- Gdzie jest ten twój motor? - mruknęła, ciągle rozzłoszczona.
- W garażu. Zaraz go przyprowadzę.
Po kilku minutach podjechał na wielkiej czarnej maszynie. Zatrzymał się przed Taylor i zsiadł. Włożył jej na głowę kask, wyjął z rąk neseser i włożył go do torby przymocowanej do bagażnika.
- Włóż tę kurtkę, po drodze może ci być za chłodno w takim stroju.
Taylor niezadowolona spojrzała na czarną, skórzaną kurtkę, ale włożyła ją bez protestu.
- A tobie nie będzie zimno?
- Ja jestem przyzwyczajony - odparł. - Aha, zbierz sukienkę z przodu i podłóż ją pod uda - dodał.
- Po co? - obruszyła się.
Wyglądała tak słodko z lekkim rumieńcem i trochę nadąsana, że miał wielką ochotę wziąć ją w ramiona i pocałować. Wiedział jednak, że wtedy na pewno spóźniliby się na prom.
- Jeśli tego nie zrobisz, wiatr rozwieje ci sukienkę. Przechodnie będą mieli piękny widok... Wsiadaj! Jedziemy, bo czas ucieka! - Pomógł jej się wdrapać na siedzenie.
- Jakoś dziwnie się czuję... - szepnęła nerwowo.
- Nie bój się, postaw obcasy na pedałach.
- Gdzie? Jak?
- O tu. - Naprowadził jej nogę. - I tak samo po drugiej stronie. Trzymaj się mnie mocno, najlepiej obejmij mnie w pasie. Przycisnęłaś sukienkę?
- Tak.
- No to jedziemy!
Nie dał jej czasu na zmianę decyzji. Uruchomił silnik i ruszyli. Taylor tak mocno przytuliła się do jego pleców, że czuł bicie jej serca. Potem z całych sił zacisnęła ramiona wokół jego pasa.
Po chwili jednak uspokoiła się. Wiatr rozwiewał jej włosy i czasem aż zatykał dech, ale zaczęło robić jej się całkiem przyjemnie. Czuła bezpośredni kontakt z tym, co ją otaczało. Czuła szybkość...
Ta jazda jest jak szampan, pomyślała. Nie, nawet lepsza, szampan nie powoduje od razu tak szybkich reakcji. Nie spodziewała się, że jazda na motorze może być taka fajna!
Nagle wiatr wyrwał jej spod nóg sukienkę i podwiał ją znacznie za wysoko. Nic nie mogła zrobić. Żeby ją złapać, potrzebowałaby obu rąk, a na takie akrobacje się nie zdecydowała. Pocieszało ją tylko to, że Jason nie mógł nic zobaczyć, a kierowcy jadący z przeciwka mieli zbyt mało czasu na podziwianie jej wdzięków.
Postanowiła jednak spróbować złapać niesforną sukienkę i o mały włos nie straciła równowagi. Przywarła z całej siły do Jasona. Przestraszyła się nie na żarty.
- Wszystko w porządku? - spytał Jason przez ramię, gdy zatrzymali się na światłach.
- Strasznie trzęsie ten twój motor! - odpowiedziała. Szybko poprawiła sukienkę.
- Przecież to harley! Nie bój się, nic złego się nie dzieje. Światło zmieniło się na zielone i ruszyli. Taylor wydawało się, że pędzą co najmniej sto pięćdziesiąt na godzinę, wykonując dziki slalom między samochodami. Pod bawełnianą koszulą czuła silne mięśnie jego brzucha. Uspokój się, szeptała do siebie.
Przy nim nic ci się nie stanie. Sama nie wiedziała dlaczego, ale przy nim czuła się bezpiecznie. Potrząsnęła głową. Przecież on jest tylko jej pracownikiem!
No, ale nie było się co oszukiwać. To niezwykle atrakcyjny mężczyzna i na dodatek działał na nią jak żaden dotąd. Wiceprezesura, wiceprezesura. Myśl o tym! - napominała się w duchu. Niech nic nie odciąga cię od pracy, dźwięczały jej w głowie słowa ojca. Ale nie na wiele to się zdało. Bliskość Jasona ciągle nie dawała jej spokoju.
Co by powiedział jej ojciec, gdyby wiedział, co w tej chwili robi? Przecież mogło się tak zdarzyć, że zatrzymaliby się na światłach koło samochodu Bossa czy jakiegoś jego znajomego. Taylor z niewiadomych powodów zachciało się śmiać. I tak by mnie nie poznali, roześmiała się w duchu! Nikt, kto ją znał, nie uwierzyłby, że pędzi na harleyu z takim mężczyzną! Po raz pierwszy w życiu poczuła się wolna. Nie miała ochoty zastanawiać się, dlaczego, ani szukać logicznego wytłumaczenia swoich odczuć. Chciała tylko tak jechać, jechać i jechać...
Jednak gdy dojechali do centrum Charlestonu, rozglądała się nerwowo, czy nie zobaczy kogoś znajomego. Przejeżdżali koło Marion Park, w którym odbywała się degustacja specjałów greckiej kuchni. Poczuła wspaniałe zapachy. O mały włos nie poprosiła go, by się zatrzymał choć na chwilę. Greckie gyros było jedną z jej ulubionych potraw.
Dojechali do portu. Wjechali na prom jako ostatni pasażerowie. Po chwili prom odbił od brzegu. Gdy wypłynął już na otwarte morze, usiedli w kawiarence przy stoliku. Wiał przyjemny wiaterek, nie czuło się takiego upału jak na lądzie.
- Jak długo będziemy płynąć? - spytała.
- Około czterdziestu pięciu minut.
- Dobrze. W takim razie mam dość czasu, by przejrzeć twój raport. Gdzie schowałeś mój neseser?
- Jest w bagażniku harleya. Jeśli chcesz, to ci przyniosę - zaofiarował się Jason.
- Nie, dziękuję! - odpowiedziała i od razu pożałowała swojego pośpiechu. - Sama potrafię go wyjąć.
Otworzyła torbę przy siedzeniu pasażera. Jason stanął koło niej.
- Co jest w środku, czego nie chcesz mi pokazać?
- Moje prywatne dokumenty. Mam nadzieję, że to rozumiesz - postanowiła być szczera. Na szczęście nie drążył dłużej tego tematu.
Taylor wyjęła raport z neseseru i zamknęła go szybko.
- Chciałabym najpierw przejrzeć rozdział zawierający dane personalne pracowników. Możesz mi pokazać, w której jest części?
- Tak, oczywiście. O tu. - Wskazał jej odpowiednią stronę. W momencie kiedy brała od niego raport, silny podmuch wiatru wyrwał jej z ręki papiery, a Jason już ich nie trzymał. Pofrunęły na wietrze i wpadły do wody. Taylor stała osłupiała i patrzyła, jak jej dokumenty odpływają na falach.
- O nie! - jęknęła. Przeniosła wzrok na Jasona. - Zrób coś! Nie stój tak! - krzyknęła.
- Czego od mnie oczekujesz? Żebym rzucił się do morza i wyławiał te kartki? - Podniósł zdziwiony brwi.
- Przecież chyba umiesz pływać?
- Wiesz co, Księżniczko? - Patrzył na nią z niedowierzaniem. - Jesteś stuknięta!
- Nie rozumiesz? Ten raport jest mi niezbędny... - Zawahała się. W jej oczach pojawił się cień nadziei. - Zrobiłeś może dodatkową kopię?
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Nie była mi potrzebna. A poza tym nie prosiłaś mnie o to.
- Czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, co się stało?
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie jest to dokument aż tak ważny, by rzucać się z jego powodu do morza!
- Dla mnie to sprawa życia i śmierci!
- Przesadzasz! Widzę pewne wyjście. Mogę spróbować odtworzyć ten raport.
- Naprawdę? Potrafiłbyś to zrobić? - spytała z odrobiną nadziei w głosie.
- Myślę, że nie ma innej możliwości.
- Na szczęście mam listę spraw, które mnie interesują! - ucieszyła się. - To nam ułatwi zadanie.
- O tak! Dzięki Bogu, twoja lista ocalała! - Nie ukrywał ironii.
- Po co ten sarkazm, Richmond?
- Nigdy nie spotkałem kobiety, która by miała takiego bzika na punkcie planowania. Czy masz szczegółowe listy wszystkich swoich posunięć w każdej dziedzinie życia?
- Nie w każdej!
- Nie wierzę! Nie wiedziałabyś, co robić bez tego kawałka papieru przed nosem!
- To nieprawda! - obruszyła się.
- Powiedz, Księżniczko, czy gdzieś głęboko w twojej duszy zakopana jest choć odrobina spontaniczności?
- Przecież wsiadłam na ten twój szalony motor, a tego przecież nie planowałam... - broniła się.
- Nie nazwałbym tego spontanicznością, nie miałaś po prostu innego wyjścia. Spontaniczność to robienie czegoś pod wpływem impulsu, chwili, bez zastanawiania się, po co czy dlaczego się to robi, oraz umiejętność cieszenia się tym.
- Wiem, co znaczy to słowo. - Skrzyżowała ręce na piersiach.
Czy on naprawdę uważa, że ona planuje każdy swój ruch? Nie była kiedyś taka. Czyżby jednak teraz taka się stała?
- Nie ma o czym mówić - uciął kłótnię. - Mijamy właśnie Fort Sumter. Chcesz popatrzeć, czy nie ma tego na twojej liście?
- Nie ma, ale jeśli uważasz, że warto, mogę to dołączyć - prychnęła.
Jason spojrzał na Taylor, która teraz szła wzdłuż barierki promu. Ta kobieta doprowadzała go do szału. Arogancka, uparta, zarozumiała, wszystkowiedząca, świętoszkowata. Jak on wytrzyma najbliższe dwa tygodnie i zdoła zachować choć odrobinę prywatności?
Stała ze skwaszoną miną i patrzyła prosto przed siebie, ani razu nie spojrzała w bok. Na szczęście nie domyśliła się, że on nieco dopomógł odfrunąć raportowi. Udusiłaby go gołymi rękami, gdyby się dowiedziała o tym.
Wiatr delikatnie potargał jej włosy. Złote loki i cieniutka sukienka lekko powiewały. Wygląda jak anioł, pomyślał, wydaje się taka krucha i nierzeczywista. Jaka ona jest naprawdę? Gdyby nie jego wyraźne żądanie, to stałaby tu w jednym ze swoich kostiumów, pozapinana pod samą szyję, z surowo upiętymi włosami. Znalazłby jednak sposób, by porozpinać te guziczki, zameczki, sprzączki i... Uśmiechnął się na samą myśl, co by się działo dalej.
Przypomniało mu się coś jeszcze. Przez kilka sekund, w czasie jazdy, miał wspaniały widok we wstecznym lusterku. Wiatr rozwiał Taylor sukienkę i jego oczom ukazały się smukłe uda w jedwabnych pończochach. Tak ubrana kobieta nie może być istotą jedynie duchową, z pewnością zdaje sobie sprawę, że posiada również ciało.
On w każdym razie był tego niezwykle świadom.
Taylor patrzyła na latające nad promem mewy i poszarpane skały otaczające Jermain. Jason przez cały czas nie spuścił z niej oka. Miała ochotę odwrócić się i krzyknąć: no co, czego ty właściwie ode mnie chcesz?! Arogancki, uparty, zarozumiały, wszystkowiedzący, nieprzewidywalny. Jak ona wytrzyma najbliższe dwa tygodnie i zdoła zachować choć odrobinę prywatności?
Spojrzała na niego spod rzęs. Był jednak niesamowity. Wiedziała, co jej się w nim nie podoba, co ją odpycha. Natomiast nie mogła dojść, co ją do niego tak przyciąga, co sprawia, że przy nim traci kontrolę nad sobą, zapomina o wszystkim, co do tej pory było dla niej tak ważne. Nie chodziło tylko o to, że jest tak przystojny, choć to z pewnością nie było bez znaczenia.
Jakże on wspaniale wygląda z tymi rozwianymi włosami i błyszczącymi w opalonej twarzy błękitnymi oczyma! To typ zdobywcy, któremu nikt i nic się nie oprze.
Zagryzła dolną wargę. Wiedziała, że te dwa tygodnie mogą zaważyć na jej dalszym życiu. Zależy od nich choćby to, czy dostanie upragnione stanowisko w firmie ojca. Jednak bardzo wyraźnie czuła, że tym razem spotka ją wiele, bardzo wiele nie zaplanowanych rzeczy.
Musi być gotowa na wszystko, tym bardziej że ten nieprzewidywalny człowiek dziwnie ją rozstrajał.
Jason podszedł do Taylor.
- Za kilka minut przybijemy do brzegu. Zamówię w porcie taksówkę, która przywiezie wieczorem nasze rzeczy do hotelu.
- Tu są taksówki? - Taylor odgarnęła włosy do tyłu i odetchnęła z ulgą. - W takim razie może ja...
Nie dał jej dokończyć. Chwycił za ramiona i nachylił się w jej stronę. Mówił cicho i spokojnie, ale głos miał twardy.
- Wyjaśnijmy sobie coś, Księżniczko. Ludzie na wyspie mnie znają. Wiedzą, jakim jestem człowiekiem, znają mój styl.
1 czy ci się to podoba, czy nie, musisz go zaakceptować i dostosować się do niego w trakcie naszego pobytu na wyspie. Jeżdżę harleyem, noszę dżinsy i sam kieruję swoim życiem. Nie pozwolę, by ktokolwiek, nawet córka Bossa Danielsa, ośmieszała mnie!
Taylor rozejrzała się z niepokojem, czy ktoś nie słyszał tego, co powiedział.
- Zapomniałeś? Nie jestem córką Bossa, nazywam się Davis. I jestem twoją narzeczoną.
- Ja o tym nie zapomniałem. I pozwól, że teraz odświeżę również twoją pamięć. Jesteś tu ze mną, a to znaczy, że jeździsz na harleyu.
- Ale nie muszę być dokładnie taka jak ty! Nie będę ci tłumaczyć, na czym polegają różnice między nami. - Taylor liczyła, że zrozumie jej racje. - Czułabym się znacznie lepiej, gdybym mogła pojechać taksówką.
- Wykluczone! Moja narzeczona podróżuje ze mną na harleyu. Tego spodziewają się po mnie moi krewni i przyjaciele, i tak będzie. Jeśli chcesz kontynuować tę farsę z zaręczynami, musisz przyjąć moje warunki. Jeśli nie, to radzę ci nawet nie schodzić na ląd, tylko od razu wrócić do domu.
Taylor patrzyła na niego zdumiona. On naprawdę tak uważał, mówił to serio.
- Posłuchaj uważnie! Długo się powstrzymywałam, ale już nie mam siły! - Czuła, że traci nad sobą panowanie. - Jesteś aroganckim, zarozumiałym i bezczelnym typem!
- Cóż za miażdżąca krytyka! Jestem powalony! - Wsiadł na motor. - Radzę ci: wskakuj szybko na siodełko, bo pokażę ci, jaki potrafię być nieprzyjemny!
Niestety, nie pozostawało jej nic innego, niż zrobić to, co powiedział.
- Nie rozumiem, dlaczego robisz takie halo wokół tak mało istotnej sprawy.
- Dla mnie to ważne.
- Dlaczego? Nawet nie raczyłeś mi tego wytłumaczyć. - Widziała upór w jego oczach, wiedziała, że nie zrezygnuje ze swojej maszyny. - Wysil się trochę i wytłumacz mi to. Nie oczekuj, że będę ślepo spełniała twoje rozkazy. - Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Dobrze, Taylor. Wytłumaczę ci, choć wątpię, czy jesteś w stanie to zrozumieć.
- Spróbuj! - Znów poczuła złość.
- Wyobraź sobie, jeśli potrafisz...
- Najpierw zarzucasz mi brak spontaniczności, potem zrozumienia, a teraz jeszcze wyobraźni! Chyba już tego za wiele! - krzyknęła oburzona.
- Nie jestem tego wcale taki pewien. Ale spróbujmy. - Popatrzył na nią poważnie. - Wyobraź sobie, że naprawdę jesteś we mnie zakochana.
Taylor przełknęła ślinę. Cała złość uleciała z niej tak szybko, jak się pojawiła.
- Masz rację - odpowiedziała ze ściśniętym gardłem. - Do tego chyba potrzeba więcej wyobraźni niż ja mam. Ale poczekaj, spróbuję. - Patrzyła na niego zmrużonymi oczyma. - No już! Jestem w tobie szaleńczo zakochana. Jesteś moim Słońcem i Księżycem. Dzień bez ciebie jest dniem straconym. I co dalej?
- Czy gdybyś była we mnie zakochana, to też nie chciałabyś przyjechać do hotelu na moim motorze? Wolałabyś wziąć taksówkę? - Nieznacznie potrząsnął jej ramionami.
Zamknęła oczy. Przeszył ją dziwny dreszcz. Gdyby go kochała... Czy tak trudno sobie to wyobrazić? Miał siłę, którą tak podziwiała, nawet jeśli ta siła przeszkadzała jej w osiągnięciu zamierzonego celu. Był inteligentny, miał niezwykłe poczucie humoru, nawet jego bezpośrednie podejście do ludzi i swobodny sposób bycia były czymś, czego mu w głębi duszy zazdrościła. Ale ten pomysł wydawał jej się niebezpieczny. Bała się głębiej wczuwać. Ale przecież była mu winna szczerość...
- Gdybym cię kochała, przyjechałabym z tobą na harleyu bez najmniejszych oporów.
Jego uścisk złagodniał.
- Zawsze jesteś taka szczera? - spytał. Przypuszczał, że będzie się starała wykręcić od odpowiedzi. Zaskoczyła go.
Dostrzegła powątpiewanie w jego oczach. Co takiego zrobiła, że jej nie dowierzał? Od początku starała się zachowywać szczerze i otwarcie. Prawda, poszukiwała informacji nie dla każdego dostępnych. Ale nie żądała niczego, co wykraczałoby poza ramy utartych w takich przypadkach zachowań.
Prom dobił do przystani.
- Chodź! - Jason objął ją i poprowadził w stronę harleya. - Czas na nas.
Bez słowa protestu wdrapała się na tylne siedzenie motoru i założyła kask. Patrzyła na pracujących w dokach robotników. Bywała w rybackich wioskach. I to, co robili ci robotnicy, nie różniło się specjalnie od tego, co wcześniej widywała. Ale była w ich pracy jakaś harmonia, której wcześniej, być może, nie dostrzegała.
- Czy ty pochodzisz z takiej wioski? - spytała, starając się przekrzyczeć warkot silnika.
- Tak, z podobnej - przytaknął.
Położono już trapy i nadeszła ich kolej zjazdu z promu. Dalsza rozmowa stała się niemożliwa. Parę minut później zjechali na drogę wysadzaną dębami. Grube, pokręcone, obrośnięte mchem gałęzie rzucały niesamowite cienie na drogę przed nimi. Między drzewami rosły mirty aż uginające się pod ciężarem różowo-purpurowych pąków.
Jason zwolnił, gdy wjechali na teren ośrodka. Najważniejszym budynkiem była wielka stara rezydencja. Była dużo piękniejsza, niż sobie mogła wyobrazić. Biała, z korynckimi kolumnami i żelaznymi kratami na werandach. Taylor zakochała się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Jakby to było pięknie, gdyby tak właśnie wyglądał jej dom rodzinny. Przepełnił ją niepokój i smutek. Uświadomiła sobie, że jej życiu zawsze brakowało stałości i mocnego zakorzenienia, czegoś, co mógł dać właśnie taki dom.
Jason zatrzymał się tuż przed samym wejściem. Taylor zsiadła, zdjęła z głowy kask i starała się rozprostować pomiętą sukienkę. Ku jej zdziwieniu, Jason odgarnął jej włosy z twarzy.
- Daj mi moją kurtkę i przestań się martwić - powiedział. - Wyglądasz pięknie.
- Słucham? Co powiedziałeś? - Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Powiedziałem, żebyś dała mi kurtkę - uśmiechnął się.
- Nie... chodzi mi o to, co powiedziałeś potem...
- Że wyglądasz pięknie?
Taylor patrzyła na niego w pełnym napięcia milczeniu.
- Nie wierzysz mi? - Uniósł brwi. - Czyżby żaden z twoich odzianych w garnitury dystyngowanych znajomych nigdy ci nic takiego nie mówił?
- Nie. Mówili o mojej błyskotliwej inteligencji, analitycznym umyśle, o tym, że mogę być wizytówką mego ojca. - Uśmiechnęła się z goryczą. - A także w żartach, że małżeństwo ze mną byłoby niezłą fuzją przedsiębiorstw.
- Małżeństwo to fuzja przedsiębiorstw? - powtórzył. Widać było wyraźnie, że taki pomysł wydaje mu się nieprawdopodobnie absurdalny.
- Tak, niektórzy patrzą na to w ten sposób. Żaden z nich nigdy nie powiedział, że jestem piękna...
- Są tak głupi czy po prostu ślepi?
- Wydaje mi się, że w pracy nie wypada mówić o takich rzeczach. Tam nie traktuje się kogoś jak mężczyznę czy kobietę, lecz jak partnera w interesach.
- Ja nigdy nie przestrzegałem konwenansów. - Wsunął ręce w jej włosy i objął jej twarz tak, że musiała mu patrzeć w oczy. - I nie mam zamiaru teraz tego robić. Gdy kobieta jest piękna, mówię jej to wprost. A ty, Księżniczko, jesteś olśniewająco piękna. - Zacisnął usta, jakby za wiele powiedział. Puścił ją i wziął jedynie za rękę. - Chodź, pójdziemy się zameldować.
Uśmiechnęła się. Nie wiedziała do końca, czy mu wierzyć, czy nie, ale postanowiła wziąć to za dobrą monetę. Tak pięknie brzmiały te słowa. Musiała przyznać, że bycie traktowaną jak kobieta, a nie partnerka w interesach, było bardzo miłą zmianą. I ta jego umiejętność patrzenia bez strachu w jej oczy... Być może umiał tak patrzeć na nią tylko dlatego, że nigdy nie spotkał Bossa...
Weszli na taras, trzymając się za ręce. Przeszli przez wielkie oszklone drzwi i znaleźli się w przestronnym holu. Światło słoneczne wpadało tam przez wysokie aż do sufitu okna i oświetlało dębową podłogę i wyłożone boazerią ściany. Szerokie schody z ręcznie zdobionymi mahoniowymi poręczami wiodły na piętro. Niechętnie odwróciła się w stronę recepcji, słysząc radosny kobiecy głos.
- O, Jase! Jak miło cię widzieć! Nie wiedziałam, że przyjeżdżasz z wizytą.
- Cześć, Joanie, czy Elizabeth nie powiedziała ci, że tym razem przyjeżdżam tu jako gość? - Objął Taylor i przyciągnął ją do siebie. - To moja narzeczona, Taylor Davis.
Joanie wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się serdecznie.
- Witam, panno Davis, miło mi panią poznać! - Joanie zajrzała do księgi meldunkowej. - Dostajecie prezydencki apartament.
- Jak to prezydencki? - spytała nieco zaskoczona Taylor.
- Och, tak go nazywamy, ale to tylko dwie sypialnie połączone łazienką, z przepięknym widokiem na ocean. Czy mam wezwać Shadroe'a, żeby wskazał wam drogę?
- Nie, nie rób sobie kłopotu. Powiedz mu tylko, żeby wpadł nas odwiedzić.
- A gdzie są wasze bagaże? Na zewnątrz?
- Nie, przypłyną wieczornym promem. Poprosiłem Jima, żeby przywiózł je swoją taksówką.
- Pozwól, że zgadnę - roześmiała się Joanie. - Nie mogłeś wszystkiego zmieścić na harleyu? Jason uśmiechnął się rozbrajająco.
- Do diaska! Nie mogłeś zostawić tej swojej diabelnej maszyny w domu? - Joanie pokręciła głową. - Ty nigdy się nie zmienisz! Ale powiedzcie, jak się poznaliście?
- Na przyjęciu - szybko odpowiedziała Taylor. Zawczasu przygotowała się na takie pytanie.
- Zwróciła na mnie uwagę właśnie przez mój motocykl - dodał Jason. - Właściwie, nie byłem na przyjęciu, tylko przejeżdżałem. ..
Taylor spojrzała na niego ostrzegawczo. Czyżby chciał wypróbować jej wyobraźnię? Proszę bardzo, pomyślała, zaraz pokażę ci, na co mnie stać.
- Tak, przejeżdżał, osiemdziesiąt na godzinę, i to tam, gdzie jest ograniczenie do czterdziestu. O mało mnie nie zabił, przez tydzień bolała mnie noga!
- Dlatego, zgodnie z zaleceniami lekarza, nie wypuszczałem jej z łóżka przez pierwszy tydzień naszej znajomości - uśmiechnął się zalotnie.
Czerwony rumieniec pokrył policzki Taylor. Ta jego spontaniczna szczerość była zbyt duża jak na jej możliwości.
- No dobra, nie będę się wdawał w szczegóły - Jason zwrócił się do Joanie. - Chyba już czas, żebym zabrał swoją przyszłą żonę do naszego apartamentu. To dziwne widzieć cię siedzącą w recepcji, a nie za twoim biurkiem.
- Zastępuję tylko Liz.
- Będziemy mieli na pewno jeszcze mnóstwo okazji, by pogadać. Na razie idziemy na górę. Miło cię było znowu zobaczyć.
- Życzę wam przyjemnego pobytu - pożegnała ich przyjaźnie Joanie.
Taylor odczekała, aż weszli na piętro i Joanie nie mogła ich słyszeć.
- Kim jest Liz? - spytała.
- Jest wnuczką Elizabeth Jermain, właścicielki całego ośrodka. Poza tym jest głównym menedżerem, a także... pilotem helikoptera - udzielił jej wyczerpujących informacji.
- To bardzo duża odpowiedzialność. - Taylor zamyśliła się.
- Czy Liz jest... młoda?
- Zaraz, niech pomyślę... ona jest rok czy dwa lata młodsza ode mnie, ma więc jakieś trzydzieści dwa, trzydzieści trzy lata.
- Aha. - Taylor nurtowała inna sprawa, ale nie wiedziała, jak o to zapytać. - Czy jest mężatką?
- Nie. I ułatwię ci zadanie, nigdy nie byliśmy ze sobą bliżej związani.
- Wcale nie chciałam o to zapytać - zaprotestowała Taylor, choć czuła, że nie jest zbyt przekonująca. - W ogóle nie przyszło mi to do głowy.
- Akurat! Jak widzę, nie zawsze jesteś szczera, Księżniczko.
- Doszli właśnie na piętro. - Nasz apartament jest po lewej stronie. - Poprowadził ją korytarzem.
- No dobrze. Nie byłam do końca szczera - przyznała się. Zła była na siebie za to głupie kłamstwo, ale jeszcze bardziej na niego, że tak łatwo ją rozgryzł. - Chciałam wiedzieć, czy ty... czy wy...
- Powiedziałem ci już, nic nas nie łączyło. - Zatrzymali się i Jason otworzył drzwi apartamentu.
- Może nie powinnam zadawać takich pytań, ale pomyślałam, że to może być ważne. Jeśli mam odgrywać twoją narzeczoną, chciałabym wiedzieć, czego mogę tu oczekiwać.
- Księżniczko?
- Tak? - Obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersiach.
- Za dużo mówisz. - Jason lekko kopnął drzwi, by się zamknęły.
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wziął ją za ramiona i zaprowadził w stronę wielkiego, szerokiego łoża. Pociągnął ją za sobą i oboje padli na miękki materac.
- Teraz ja mam pytanie do ciebie.
- Z przyjemnością ci odpowiem, ale puść mnie. - Taylor poczuła się nieswojo.
- Wykluczone, to jest jedno z tych pytań, które można zadawać tylko na leżąco.
Patrzyła na niego zaniepokojona. Przez moment w jej wielkich, czarnych oczach widać było, że jest kobietą, nie zaś partnerem w interesach.
- Nie wiem, o czym mówisz...
- Nigdy nie słyszałaś o powalających pytaniach?
Taylor potrząsnęła głową, jej złote loki tworzyły wokół twarzy przepiękną aureolę. Jason wsunął dłonie w jej włosy, bawił się nimi, przepuszczając między palcami.
- To pytanie mogę ci zadać, tylko kiedy leżysz - odparł, uśmiechając się tajemniczo.
- Dobrze. O co chodzi? - szepnęła coraz bardziej speszona.
- Całe popołudnie się nad tym zastanawiałem. Czy codziennie, także do pracy, nosisz te jedwabne pończochy i koronkowy pas? - Musnął jej usta delikatnym pocałunkiem. - Czy też włożyłaś je tylko po to, by lepiej wczuć się w rolę narzeczonej?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Taylor w osłupieniu patrzyła na niego.
- Skąd wiesz, że noszę...
- Powiedzmy, że to konsekwencja szybkiej jazdy na motorze w rozkloszowanej sukience. No, można do tego dodać jeszcze dobry wzrok. - Jason położył dłonie na jej kolanach, a potem przesunął je powoli do góry, aż do miejsca, gdzie kończyła się jedwabna pończocha, a zaczynała równie jedwabista skóra jej ud. - Niezapomniany widok! - dodał z rozmarzeniem.
Taylor nagle jakby się ocknęła i doszło do niej, co się dzieje i co za chwilę może się stać.
- Pozwól mi wstać. Nie chcę tego ciągnąć dalej.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- I nie mam zamiaru. - Odsunęła jego ręce i chciała się ześliznąć z łóżka. Niesforna sukienka znów się podwinęła i ukazała jej kuszącą bieliznę.
- Kokietka z ciebie - szepnął Jason, przytrzymując ją jednocześnie, by nie uciekła. - Nie puszczę cię, jeśli mi nie odpowiesz - ostrzegł.
Taylor zaczerwieniła się. Szybko obciągnęła sukienkę.
Jak to możliwe, żeby co najmniej dwudziestopięcioletnia kobieta była aż taka nieśmiała? - zastanawiał się. Nigdy nie znał dziewczyny, która by się w tym wieku rumieniła. Powinna być przyzwyczajona do tego, że się ją adoruje, że prawi się jej komplementy. Przypomniało mu się to, co przed przyjazdem do hotelu powiedziała mu o mężczyznach, którzy małżeństwo, czyli związek między kobietą a mężczyzną, porównują do fuzji przedsiębiorstw.
Wiedział, że zawsze znajdą się głupcy, którym żądza kariery przysłania cały świat. Tacy faktycznie mogą widzieć w niej córkę Bossa, jednego z najbogatszych ludzi w regionie. Ale większość facetów reaguje normalnie. Muszą przecież dostrzegać, jak pięknie błyszczą jej wielkie, czarne oczy, jak ponętne są krągłości jej piersi i bioder, jak długie i smukłe ma nogi. Co oczywiście nie ma żadnego związku z tym, że jest też bardzo inteligentna.
A może jej niewinność była tylko grą? Przecież była córką Bossa Danielsa. A Danielsom oszukiwanie przychodzi niemal tak łatwo, jak oddychanie.
- Jason, puść mnie! Chcę wstać!
Albo jej zdenerwowanie było prawdziwe, albo jej łóżkowe doświadczenia nauczyły ją ostrożności, pomyślał. Ale przyszło mu do głowy jeszcze jedno rozwiązanie. To jej dziewicze i nieśmiałe zachowanie mogło być wypracowaną strategią postępowania w zupełnie niedziewiczych rozgrywkach między rekinami biznesu. A gdyby ją tak trochę pouwodzić, może wtedy wyjdzie na jaw, kogo trzyma w ramionach: kobietę czy córkę Bossa Danielsa, równie przebiegłą, jak on sam?
- Puszczę cię, gdy mi odpowiesz. - Przebiegł palcami po granicy jej pończochy i uda. Z wprawą odpiął sprzączkę pasa podtrzymującą pończochę.
- Nie pamiętam, o co pytałeś - odpowiedziała zduszonym głosem.
Jason wsunął dłoń pod pończochę i powolnymi okrężnymi ruchami pieścił jej udo.
- Pończochy. Pytałem, czy gdy chodzisz do pracy, także nosisz pas i pończochy? - Szybkim ruchem odpiął drugą sprzączkę.
- Dobrze, odpowiem ci - pisnęła. - Tylko przestań i puść mnie, a przysięgam, że ci powiem.
- Czekam! - Jego dłonie nadal rysowały delikatne kółeczka na górnej części jej ud.
- Tak! Noszę! Puść mnie w końcu, przecież obiecałeś!
- Skłamałem! - Wykorzystał chwilę jej nieuwagi i pocałował ją.
Nie był to namiętny pocałunek. Raczej miła i delikatna zachęta do dalszej gry. Taylor najpierw się opierała, próbowała rękami odepchnąć jego tors. Nie była to jednak gwałtowna obrona. Czuł, że ona w głębi duszy też tego pragnie. Wiedział, że rozsądek walczy w niej z namiętnościami. Po chwili poddała się. Z westchnieniem zarzuciła mu ręce na szyję i rozchyliła usta. Jej odpowiedź warta była oczekiwania. Była jak kwiat, który rozchyla swe płatki pod ciepłem słonecznych promieni. Mógłby się zatracić w tym pocałunku. Rozpoczął to wszystko, ot tak, by się z nią podrażnić, ale to jej słodkie westchnienie wzbudziło w nim prawdziwą namiętność. Wsunął dłonie w jej włosy, odchylił jej głowę i namiętnie całował jej szyję, oczy, by potem znów wrócić do ust. Pragnął jej. Pragnął ściągnąć z niej wszystko, co miała na sobie i kochać się z nią. Tu i teraz. Natychmiast!
Głośne stukanie do drzwi ostudziło go niczym kubeł zimnej wody. Taylor patrzyła zupełnie oszołomiona, nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje. Ale on dobrze wiedział, kto stoi za drzwiami. Wiedział także, że Shad nie będzie czekał, aż usłyszy słowo „proszę”. I w tym właśnie momencie drzwi otworzyły się z impetem.
Jason wprawdzie przerwał pocałunek, gdy usłyszał pukanie, ale nie ruszył się z miejsca. Wyraz oczu Taylor w tym momencie powiedział mu wszystko. Pozbawiona jakichkolwiek barier obronnych, nie mogła kłamać. Żadna aktorka nie potrafiłaby tego tak odegrać. W jej oczach widział namiętność i pożądanie.
Jedyne, co przyszło mu w tej chwili do głowy, to to, że musi ją ochronić przed wścibskim spojrzeniem wuja.
- Przeszkadzam? - spytał Shad, stojąc w drzwiach.
Jason wiedział, że jego wuj świetnie się bawi tą sytuacją.
- Poczekaj! - zawołał, ale było już za późno.
Taylor zerwała się gwałtownie, a ponieważ palce Jasona zaplątane były w naszyjnik pereł, który miała na szyi, perły potoczyły się po łóżku i podłodze. Pobladła patrzyła na zerwany naszyjnik. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, to, co by się stało, gdyby przerwano im kilka minut później? Spojrzała w stronę drzwi. Ku jej uldze, Jason stał między nią a ich gościem, zasłaniając ją prawie całkiem przed jego wzrokiem.
- Cześć, Shad! Być może wybrałeś nie najlepszy czas na wizytę, ale miło cię znów widzieć.
- Zapraszałeś mnie, więc postanowiłem wpaść... Podaj mi koszyk, chłopcze - zwrócił się do kogoś, kto stał gdzieś z tyłu za nim.
W czasie gdy Shad stał odwrócony, Taylor zeskoczyła z łóżka i szybko poprawiła sukienkę i włosy.
- Nie martw się o perły, później je pozbieram. - Jason położył uspokajająco rękę na jej ramieniu.
Shad wniósł do pokoju ogromny kosz pełen najrozmaitszych tropikalnych owoców.
- Witamy w naszym hotelu, panno Davis. To taki mały prezent od naszego personelu. Jeśli jest coś, co mogłoby uprzyjemnić pani pobyt tutaj, proszę bez wahania się do mnie z tym zwrócić!
- Shad zna tę wyspę jak własną kieszeń - wtrącił się Jason. - Jeśli chciałabyś się dowiedzieć czegoś o jej historii czy przyrodzie, z pewnością będzie potrafił odpowiedzieć na każde twoje pytanie - zareklamował go.
Taylor postąpiła krok do przodu.
- Bardzo mi miło pana poznać, panie Shadroe. - Wyciągnęła rękę w stronę gościa. Nagle drgnęła. Spojrzała z przerażeniem na Jasona. Popatrzył zdziwiony. Zrozumiała, że nie ma pojęcia, co się dzieje. W chwili gdy ruszyła na przywitanie, odpięta od pasa jedwabna pończocha miękko zsunęła się z jej nogi. Leżała teraz zrolowana wokół jej kostki. Nie mogła się ruszyć i nie wiedziała, co zrobić.
Na szczęście Jason spojrzał na jej nogi. Jego reakcja była błyskawiczna.
- Shad, czy mógłbyś przenieść ten kosz z owocami do drugiego pokoju?
- Oczywiście! - Shad wziął kosz i zniknął za podwójnymi, dębowymi drzwiami.
- Gdzie jest łazienka? - spytała, gdy tylko zostali sami.
- Nie musisz wychodzić. - Jason już klęczał u jej stóp. - Ja to potrafię świetnie zrobić.
- Ależ, Jason! - obruszyła się.
- Zajmie mi to tylko chwilkę, a on zaraz wróci.
- Nie, powiedz mi tylko...
Było jednak już za późno. Jason delikatnie objął jej kostkę obiema rękami i powoli zaczaj naciągać pończochę na nogę Taylor. Boże! Nigdy żaden mężczyzna nie zachowywał się tak w stosunku do niej. Nie przekraczał tak daleko granicy intymności! Patrzyła, jak jego wielkie, muskularne dłonie suną po jej łydce. Połączenie miękkości jedwabiu i ciepła jego ręki stanowiło niezwykle finezyjną pieszczotę. Gdy dotarł do kolana, zawahał się na sekundę. Taylor wstrzymała oddech. Jason przesuwał swe dłonie coraz wyżej. Chwyciła oburącz jego głowę, żeby nie upaść.
- Przestań! - wyszeptała ze ściśniętym gardłem, gdy zaczął sięgać po sprzączkę od pasa.
- Mam jej nie zapinać? - Spojrzał na nią z miną niewiniątka.
- Wolę to zrobić sama.
- Nie zawracaj głowy - powiedział takim tonem, jakby kłóciła się o drobiazgi. - Ja to zrobię szybciej. Poza tym ja rozpiąłem, więc i ja zapnę.
Taylor mogła zacząć się wyrywać, ale to by nic nie dało. Szczególnie, że jego dłonie już mocno otaczały jej udo.
- Pospiesz się! - ponagliła go. - On tu zaraz wróci. Słyszę kroki.
Błyskawicznie znalazł obie sprzączki i zapiął na nie pończochę. Gdy Shad wszedł do pokoju, Jason stał już, jak gdyby nigdy nic, koło okna.
- Przyniosę wasze bagaże, gdy tylko zostaną przywiezione - zaproponował Shad. - Mogę też poprosić Mary, żeby je rozpakowała. Czy macie jeszcze jakieś życzenia?
- Nie, dziękuję. - Jason wsunął mu w rękę napiwek.
- Jaki pan łaskawy - mruknął Shad z taką miną, jakby powstrzymywał się od śmiechu. - Życzę miłego pobytu.
- O, z pewnością będzie miły - uśmiechnął się Jason. Gdy tylko drzwi zamknęły się za Shadroe'em, odwrócił się do Taylor.
- Ten trik powinien zadziałać, nieprawdaż?
- Nie rozumiem... - Patrzyła na niego zdziwiona.
- Shad wszedł w niezwykle odpowiednim momencie - odparł z wyraźną satysfakcją w głosie. - To małe przedstawienie powinno udowodnić wszystkim, że jesteśmy zakochaną do nieprzytomności parą. Wiesz, jak szybko rozchodzą się plotki...
Taylor patrzyła na pomięte łóżko. Przedstawienie? To było tylko przedstawienie? To, jak ją dotykał, całował? Ta namiętność, którą widziała w jego oczach, była tylko przedstawieniem odegranym dla obsługi hotelowej? Zacisnęła usta. Cóż, dlaczego nie? To przecież lepiej dla niej, nie będzie miała z nim więcej kłopotów.
Przełknęła ślinę. Ale czy rzeczywiście lepiej?
Koń parskał, podrzucał łbem i szedł w kierunku, w którym mu się podobało, nie reagując na komendy Taylor. Na dodatek starała się wczuć w jego rytm, ale zupełnie jej to nie wychodziło.
- Jeździłaś już wcześniej konno? - spytał Jason, jadąc obok niej na swoim wierzchowcu.
- Nie!
- Joe-Pye jest koniem na tyle leniwym, że nie powinien ci sprawiać większych kłopotów. Staraj się anglezować zgodnie z jego rytmem, a cała reszta pójdzie łatwo.
- Nie wychodzi mi na razie. To taniec, do którego nie znam kroków.
- Widzę - zachichotał. - Może przestań analizować i poddaj się jego rytmowi.
- Mówiąc zupełnie szczerze, wcale nie mam ochoty jeździć konno. To, na co mam naprawdę ochotę, to na wypytanie personelu. Przerwałeś moją rozmowę z Joanie, w momencie gdy zaczęła mi opowiadać niezwykle ciekawe rzeczy na temat swojej pracy.
- Przyjdzie jeszcze czas, żeby z nią porozmawiać. Jeżeli od pierwszego dnia pobytu będziesz tylko zadawała obsłudze pytania na temat ich pracy, mogą zacząć coś podejrzewać.
- Wiem, jak pytać, by to nie wyglądało na wyciąganie informacji czy przesłuchiwanie - odparła nieco urażona.
Jason parsknął śmiechem.
- Może tak jak rozmawiałaś z Joanie? Notes i długopis leżą tuż obok ciebie na stole, a ty bombardujesz ją pytaniami. A na co, twoim zdaniem, to wyglądało, jak nie na przesłuchanie?
- Jestem pewna, że myślała, że to tylko niewinne pytania ciekawej wszystkiego turystki, która jest tu po raz pierwszy!
- Nie udawaj idiotki! Turyści mają w rękach aparaty fotograficzne, kije golfowe, przewodniki, ale nie notes i długopis. Radziłbym, żebyś przez dzień czy dwa dała temu spokój.
- Nie ty tu rządzisz! - odpowiedziała wyniośle. - A ja mam zamiar zacząć pracę od zaraz! Czy to jasne, panie Richmond?
- Chcesz zacząć od zaraz? - Jason zatrzymał swojego konia. - W zasadzie mi to odpowiada. Może zaczniemy więc od ustalenia, czego tu naprawdę szukasz. Po co tu, u diabła, jesteś?
- Już ci mówiłam, zbieram informacje na temat wyspy.
- Po co? - powtórzył. - Jakie plany ma Daniels Investment wobec tego miejsca?
- To nie twoja sprawa!
- Bzdura! - W jego oczach błysnęła złość. - Jeśli chcesz mojej pomocy, to jest to również moja sprawa. I w tej chwili mi odpowiedz, czego szukasz na wyspie?
Taylor zastanawiała się, co zrobić. Z jednej strony nie chciała mu mówić więcej niż to było absolutnie konieczne. Z drugiej strony jednak wiedziała, że jeśli Jason dobrze zrozumie, jakiego rodzaju informacji ona potrzebuje, to łatwiej będzie mógł je zebrać i przekazać jej. Postanowiła połączyć oba te punkty - powiedzieć mu trochę więcej niż miała zamiar, ale zataić to, co najważniejsze.
- Przeprowadzamy takie rozeznanie w kilku miejscach, między innymi tu.
- Po co? I nie staraj mi się wmówić, że chodzi o jakieś bliżej nieokreślone, przyszłe inwestycje, boja tego nie kupuję!
- Ale to prawda. Daniels Investment szuka...
- Ostatnia szansa, Księżniczko! - ostrzegł ją. - Albo mi powiesz prawdę, albo zacznę plotkować z Jermainami na twój temat...
Znała już ten ton i wiedziała, że on nie żartuje. A to znaczy, że musi mu powiedzieć trochę więcej.
- Nasza korporacja ma zamiar zbudować luksusowy hotel - odpowiedziała, bardzo uważnie dobierając słowa. - Chcemy mieć dane z pierwszej ręki i z pewnego źródła dotyczące tego, jak duże zyski przynosi tego typu przedsięwzięcie, od czego zależy jego powodzenie, jak duże przynosi dochody itp. A bez wątpienia „Raj dla zakochanych” odniósł sukces.
- Ostrzegałem cię już, że pomogę ci tylko wtedy, gdy to, co planujecie, nie narazi wyspy na straty ekonomiczne, nie wspominając już o jej przyrodzie. - Popatrzył na nią spod zmarszczonych brwi.
Taylor wytrzymała to spojrzenie.
- Nie bój się. Trzeba być niespełna rozumu, żeby konkurować z „Rajem dla zakochanych”. Jest tak silnie osadzony w realiach wyspy... Chcemy zbudować coś podobnego w innym miejscu, z trochę innym wachlarzem usług. To przecież jest możliwe, nie sądzisz?
- Być może. - Jason przyglądał jej się, jakby z twarzy chciał wyczytać, czy mówi prawdę. - Czas pokaże...
Taylor nie była pewna, czy nie skłamała, gdy mówiła, że plany Daniels Investment nie zaszkodzą interesom wyspy... Odepchnęła od siebie skrupuły.
- Skoro już odpowiedziałam na twoje pytanie, to czy możemy zabrać się do pracy? Na początku chciałabym...
- Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o wyspie, na początku powinnaś ją obejrzeć - przerwał jej. - Tylko w taki sposób możesz ocenić, jaka jest piękna i czy gdziekolwiek można znaleźć coś podobnego. - W jego głosie słychać było sarkazm. - W ten sposób dowiesz się też, jakie pytania powinnaś zadać Joanie. Nie ma sensu wypytywać ją o coś, co możesz sama zobaczyć.
- Tego między innymi miałam się dowiedzieć z twojego raportu! I pozwól, że do czasu, gdy go zrekonstruujesz, będę zbierała informacje w taki sposób, w jaki ja uznam za odpowiedni - odpowiedziała kłótliwym tonem. Popatrzyła na niego. - Pracujesz nad tym, prawda?
- Tak, ale w ten sposób nie poznasz naprawdę wyspy - powtórzył. - Czy ty się w ogóle chcesz czegoś dowiedzieć?
- Oczywiście!
- To przestań się ze mną kłócić i chodź. Wszystko, co chcę ci pokazać, było w moim raporcie. Na przykład, czy wiesz, że ośrodek oferuje pole golfowe z trzydziestoma sześcioma dołkami? Że można na nim rozgrywać międzynarodowe zawody?
- Tak, wiedziałam o tym. W końcu przeprowadziłam jakieś rozeznanie na własną rękę. - Pochyliła głowę, starając się przypomnieć sobie, co o tym słyszała. - Wiem również, że to jedno z najtrudniejszych pól na świecie i że ma dołki położone najbliżej morza, biorąc pod uwagę wszystkie pola golfowe w Ameryce.
- Entuzjaści golfa są skłonni wiele zapłacić za to, żeby tutaj się znaleźć. - Spojrzał na nią. - Jak rozumiem, ty nie grasz w golfa?
- Nigdy nie miałam okazji się nauczyć.
- Masz ją teraz. W takim razie, zarezerwuję dla nas jakąś godzinę.
Na twarzy Taylor pojawił się entuzjazm. To była niezwykle kusząca propozycja. Ale, niestety, musiała ją odrzucić.
- Nie mam na to czasu. Jestem tu, żeby pracować.
- Przecież częścią twojej pracy jest przekonanie się o atrakcyjności tego, co tu zobaczysz. W tym klubie jednym z trenerów jest były mistrz świata. Możesz wziąć u niego lekcje.
- Nie, ale dziękuję za propozycję - westchnęła z żalem. - No i co tu jeszcze jest do zobaczenia?
- Jest klub strzelecki, mają własną strzelnicę. Możemy go zobaczyć teraz, jeśli chcesz.
- Może kiedy indziej. - Potrząsnęła głową.
- W takim razie pokażę ci teraz rezerwat dzikiej przyrody. Powiedz mi, Taylor, jak wiele usług tego ośrodka chcecie przeszczepić do swojego luksusowego hotelu?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - To zależy od tego, jak wiele osób korzysta z poszczególnych usług.
- Można zbudować pole golfowe, ale żeby zbudować takie pole, trzeba to zrobić w bardzo podobnym miejscu do tego. A jak, na przykład, macie zamiar skopiować dziką przyrodę wyspy? - Popatrzył na nią. - Wiem, że Boss ma duże możliwości, ale żeby zrobić coś takiego, musiałby być Bogiem!
- Nie wiem... - Taylor ściągnęła brwi.
- A w jakiej części Ameryki ma powstać ten hotel?
- Nie... nie jestem do końca pewna...
- Ale na jakiejś wyspie? - dopytywał się.
- To bardzo prawdopodobne. Ale nie wiem dokładnie, gdzie... Wyleciało mi z głowy.
- To przedziwne - zastanowił się Jason. - „Raj dla zakochanych” jest naprawdę niezwykłym miejscem. Ma swoją historię, która buduje jego reputację. To, co oferuje, jest też głęboko wrośnięte w specyfikę wyspy. Jak chcecie to skopiować?
- Prawda, że to niezwykłe miejsce, ale chyba nie jest tak niepowtarzalne, jak ci się wydaje.
- Nie zgadzam się!
- Ty się tu wychowałeś, pochodzisz stąd - powiedziała takim tonem, jakby coś tłumaczyła małemu dziecku. - To naturalne, że ta wyspa wydaje ci się niepowtarzalna.
- Nie traktuj mnie w ten sposób - obruszył się. - Masz obsesję na punkcie swojej pracy i analizujesz wszystko, co tu widzisz. W ten sposób nie jesteś w stanie docenić piękna tego miejsca. A poza tym, skoro nie uważasz, żeby to było jakieś specjalne miejsce, to po co chcecie je kopiować? I jeszcze jedno mi przychodzi do głowy... Po co ktokolwiek miałby jechać do ośrodka, który jest kopią „Raju dla zakochanych”, jeśli może odwiedzić jego oryginał?
Taylor nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie była przygotowana na te wszystkie pytania. Jej spojrzenie padło na intensywnie różowe azalie rosnące przy ścieżce. Były piękne.
- Boss nie ma zamiaru tworzyć dokładnej kopii - tłumaczyła spokojnie. - Prawdopodobnie, opierając się na mojej analizie, będzie chciał zaadaptować do swojego hotelu usługi i różne atrakcje najbardziej lubiane przez odwiedzających. Wiem, na przykład, że zatrudnił światowej sławy architekta projektującego pola golfowe. Tych cech „Raju”, które nie będą pasowały, nie będzie starał się na siłę przenieść. Mamy też swoje oryginalne pomysły.
- Czy Boss ma zamiar wybudować swój ośrodek od podstaw?
- Tak, albo przebudować i odnowić jakiś podupadający hotel.
- Chyba mówimy o dwu różnych osobach. Boss, którego ja znam, równa z ziemią wszystko, czego tylko się dotknie. I ktoś taki chce coś zbudować od podstaw? Uwierzyłaś mu?
To było dla niej kłopotliwe pytanie. Ona też była zdziwiona, gdy ojciec powiedział jej, że ma zamiar zainwestować w rozwój regionu. Zdarzyło się to pierwszy raz w jego karierze.
- Cóż, być może nie ma najlepszej opinii, do tej pory rzeczywiście nie zajmował się takimi sprawami - przyznała.
- Ma opinię faceta, który się z tym zupełnie nie liczy!
- Jeśli się to łączy ze sporym zyskiem...
Jason ściągnął wodze konia tak mocno, że aż się zatrzymał. Patrzył na nią zimnym wzrokiem.
- Kłamiesz, Księżniczko! - powiedział twardo.
- Słucham? - Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Oszukujesz mnie, albo samą siebie, ale kłamiesz na pewno.
- Jestem z tobą szczera od samego początku!
- Jeśli okaże się, że mnie oszukałaś - nie zwrócił uwagi na jej zapewnienia - nie będę ci więcej pomagał!
- Teraz też mi nie pomagasz - zezłościła się. - Jeżdżę na tym cholernym koniu, zamiast przeprowadzać rozmowy z obsługą. Mam absolutnie dość tej przejażdżki. Wracam do hotelu porozmawiać z Joanie. Jeśli wszyscy są tak chętni do udzielania informacji jak ona, to nie będę potrzebowała dwóch tygodni na zebranie interesujących mnie danych. Parę dni wytężonej pracy i mogę wracać do domu.
Na twarzy Jasona odmalowało się napięcie.
- Czy ty uważasz, że przez parę dni dowiesz się wszystkiego o tym miejscu?
- Przecież to niewielka wyspa, nie ma tu tak wiele do zobaczenia.
- Jest plaża.
- Plaża to plaża - wzruszyła ramionami. - Trochę piachu, wody i muszli. A ty robisz z tego wielkie halo.
- Jest latarnia morska. - Ściągnął usta w wąską linię.
- Joanie powiedziała mi, że ta latarnia jest już nieczynna od lat - oznajmiła triumfalnie. - Możesz się wspiąć kilkadziesiąt schodków i zobaczyć więcej piasku i wody niż z plaży. Podejrzewam, że muszle są zbyt małe, żeby można je było dostrzec z góry. Potem znów kilkadziesiąt schodków w dół i koniec zabawy.
Jason ruszył i podjechał bliżej do niej. Taylor nieco się zdenerwowała, gdy zobaczyła wyraz jego oczu. Gdyby mogły miotać błyskawice, już by jej nie było.
- A co z polem golfowym? Drugiego takiego nie zbudujesz nigdzie!
- Przesadzasz! Już ci mówiłam, że ojciec rozmawiał ze świetnym architektem. Tak samo można odtworzyć domki plantatorów, jeśli ludziom to się tak bardzo podoba. Kto teraz dba o autentyczność? Dobry architekt potrafi zdziałać cuda!
- A może i dziką przyrodę twój ojciec potrafi sobie załatwić jednym telefonem? - zadrwił.
- Nie wykluczam tego! Wystarczy znaleźć wyspę z takim samym klimatem.
- Złaź z tego konia!
- Słucham? - Popatrzyła na niego urażona.
- Będziesz musiała zrobić dużo więcej, niż tylko słuchać. Złaź z tego cholernego konia! Przejażdżka skończona! - Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Jason zeskoczył z konia, podbiegł do niej i zdjął ją z siodła.
- Puść mnie! Co ty sobie wyobrażasz! - krzyknęła. Po chwili zrozumiała, że posunęła się za daleko. On kipiał ze złości! Nigdy jeszcze go takim nie widziała. - Jason... - zaczęła.
- Teraz mój ruch, Księżniczko! - przerwał jej ostro i mocno przytrzymał, by mu się nie wyrwała. - Milcz i słuchaj!
Stała tu przed nim i nie mogła nic zrobić. Byli tutaj zupełnie sami, a ona straciła kontrolę nad sytuacją. Teraz nie była pewna, czy ją kiedykolwiek miała. Zagryzła wargi.
- Mów - powiedziała z wyraźną nerwowością w głosie.
- Spróbuję jeszcze raz ci to wytłumaczyć, choć czasem wydaje mi się, że jesteś ślepa i głucha, albo za bardzo zdominowana przez Bossa. Czuję się tak, jakbym miał tłumaczyć uczucia komputerowi.
- Nie jestem komputerem - obruszyła się.
- Czyżby? Wcale nie jestem tego pewien. - Przyciągnął ją bliżej. Jedną rękę położył na jej plecach, drugą mocno obejmował w talii. - Sprawdzimy!
- Nie...
Nie miała możliwości powiedzieć nic więcej. Usta Jasona zamknęły się wokół jej warg. Tym razem to nie był delikatny pocałunek. Pocałował ją w taki sposób, jakby chciał ją ukarać. Taylor nie chciała być całowana z taką złością. Ale powoli złość zamieniła się w pożądanie.
Nie rozumiała tego, co się stało. Przy każdym innym mężczyźnie zawsze udawało jej się ukryć najwrażliwszą cząstkę siebie, i to zazwyczaj bez większego trudu. Przed nim nie potrafiła jednak się schować, był zawsze krok przed nią. Nie umiała pozostać obojętna.
To, co do tej pory robiła, czuła, myślała, nie dawało się porównać z tym, co działo się z nią w tej chwili. Dawno temu zaczęła wierzyć, że gwałtowne uczucia i silne emocje nie leżą w jej naturze. Jednak to, co się z nią działo w jego obecności, jawnie temu przeczyło! To odkrycie kompletnie ją zaskoczyło.
W ramionach Jasona najpierw była kobietą, a dużo, dużo później osobowością. Ku swemu przerażeniu odkryła, że chciałaby, żeby tak było zawsze. Chciała doświadczać prawdziwych emocji, odczuwać to niepowtarzalne napięcie, jakie powstaje między kobietą a mężczyzną. Chciała czuć, że on jej pragnie, tak samo jak ona pragnęła jego. A najważniejsze, że nie traktował jej jak córki Bossa Danielsa, lecz jak normalną kobietę!
Jason wsunął ręce pod jej bluzkę. Jęknęła, gdy zaczął pieścić jej piersi. Wygięła się, by być bliżej niego. Pragnęła, aby ta chwila nigdy się nie skończyła, żeby ją całował i pieścił i nigdy nie przestał.
Jednak Jason po chwili otworzył oczy. Przerwał pocałunek. Widziała jego twarz jak przez mgłę.
- Cofam to, co powiedziałem. Nie jesteś komputerem. A już z pewnością masz ciało kobiety, namiętnej kobiety - powiedział, a w jego głosie wyraźnie słyszała nutki cynizmu. - Ale założę się, że w tej kształtnej piersi nie ma serca... ani duszy.
Odebrała to jak policzek. Wyrwała się.
- Ty drań... - Słowa utknęły jej w gardle. Popatrzył na nią z rozbawieniem.
- Jeśli chodzi o dobro wyspy, nie cofnę się przed niczym. - Usta, które ją tak namiętnie całowały, jeszcze chwilę wcześniej takie bliskie i gorące, teraz były zacięte i obce. - Jak, do diabła, mam ci pokazać, na czym polega niepowtarzalność tej wyspy, jeśli ty blokujesz emocje i patrzysz na wszystko chłodnym okiem urzędnika?
Taylor czuła, że jej namiętność przemieniła się we wściekłość. Oddychała szybko i z trudem się powstrzymywała, by nie rzucić się na niego z pięściami.
- Nic o mnie nie wiesz! Zupełnie nic! Jakie masz prawo, żeby mnie osądzać? Jeśli nie potrafisz opowiedzieć o czymkolwiek, co byłoby naprawdę niezwykłe na tej wyspie, to przecież nie moja wina, lecz wyspy!
- Zobaczymy. Zamknij oczy. - Stanął za nią. - Nie sprzeczaj się. Zrób to.
Taylor zgodziła się, nie protestując. Była zadowolona, że choć przez chwilę schowa się przed jego wzrokiem.
- No i co? - Skrzyżowała ręce na piersiach. - Chcę już jak najszybciej wrócić do hotelu.
- Słuchaj - szepnął tuż obok jej ucha. - Uspokój się i słuchaj. Taylor poczuła lekki powiew wiatru. Starała się uspokoić oddech i po paru chwilach jej się to udało. Nagle poczuła się zupełnie odprężona. Najpierw otaczała ją cisza. Żyjąc w ruchliwym mieście nauczyła się nie zwracać uwagi na dochodzące do niej odgłosy, to był męczący hałas. Teraz ta cisza ją przytłaczała. Ale po chwili zaczęła słyszeć całą masę przeróżnych dźwięków, o których istnieniu wcześniej nawet nie miała pojęcia! Dojechali przecież już do lasu.
Wiatr szeptał w koronach drzew, szeleścił liśćmi. Skrzypiały konary, ocierając się o inne drzewa. Śpiewały ptaki. Ich głosy mieszały się w przedziwnej, chociaż przyjemnej dla ucha kakofonii. Czasem trel jakiegoś ptaka wybijał się spośród innych. Joe-Pye parsknął. Jakby w odpowiedzi, w pobliskich krzakach pisnęło jakieś zwierzę. Otworzyła oczy w momencie, gdy przestraszona wiewiórka uciekła na drzewo.
- Rozejrzyj się dokoła! - zakomenderował Jason. Stał za nią i trzymał ją mocno za ramiona. - Stoisz w sercu nadmorskiego lasu. Niewiele już takich wilgotnych lasów zostało na świecie, są pod ścisłą ochroną rządu. Widzisz te paprocie? Pod nimi mają gniazda drozdy, a paprocie rozkładają nad nimi swe liście jak parasol, chroniąc je przed deszczem i słońcem. Pod tą kłodą, po twojej lewej stronie, skryła się jaszczurka. O tej porze roku można tu spotkać wiele gatunków ptaków, niektóre z nich, jak na przykład rybołów, są pod ścisłą ochroną. Są tu też sowy, jastrzębie, sokoły i wiele gatunków ptaków śpiewających. Rozejrzyj się, one wszystkie tu mieszkają!
Taylor poczuła się, jakby w jakiś magiczny sposób wylądowała tu w tej sekundzie, a nie stała od pół godziny. Dostrzegła kwitnące cyprysy i wielkie pachnące magnolie. Tuż obok ścieżki rozciągały się niedostępne mokradła, na których rosła dzika bawełna.
- A czujesz ten zapach? - Zacisnął dłonie. - No i jak Boss ma zamiar to skopiować?
- Nie wiem... - szepnęła zduszonym głosem. Była pod wrażeniem tego, co zobaczyła.
- Powinnaś to umieścić w swoim raporcie. - Odwrócił jej twarz ku swojej. - Ta wyspa to coś więcej niż tylko liczby i chłodna kalkulacja.
- Jestem tego świadoma.
- Nie, jeszcze nie jesteś. Ale zawrzyjmy umowę.
- Jaką? - Jego uśmiech ją zdenerwował.
- Codziennie, gdy zrealizujemy jeden punkt z twojej niezawodnej listy, pozwolisz mi pokazać ci taki aspekt wyspy, którego na tej liście nie ma.
- Co to znaczy? Przecież już pokazałeś mi więcej, niż prosiłam... - Zamyśliła się na chwilę. W sumie, im więcej zobaczy, tym lepiej. Szybko opuściły ją wątpliwości. - Zgoda!
- Nie tak szybko, Księżniczko! Kiedy przyjdzie moja kolej, zrobisz to, co powiem i wtedy, kiedy powiem. Nie będziesz się starała podważyć moich sposobów zwiedzania wyspy.
- Zgoda - powtórzyła i wyciągnęła dłoń w jego kierunku, a on mocno ją uścisnął.
Uśmiech rozjaśnił mu twarz. Ale był w nim jakiś fałsz, jakaś podłość. Taylor zaniepokoiła się. Uświadomiła sobie, że w tej właśnie chwili przegrała ważną batalię, choć dotąd nie miała pojęcia, że w ogóle ją toczą.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Obudź się, Księżniczko! Zaraz wychodzimy!
- Idź sobie - mruknęła, naciągając prześcieradło na głowę.
- Nie licz na to. - Zapalił górne światło. - I tak się nie schowasz.
Spod prześcieradła dobiegło ciche chrapnięcie świadczące dobitnie, że w tym przypadku łagodna perswazja nie zadziałała. Jason jednym ruchem ściągnął z niej prześcieradło i odrzucił daleko od łóżka, by nie mogła po nie sięgnąć bez wstawania. Jego oczom ukazał się bardzo miły widok. Taylor zwinięta była w kłębek, a w jego kierunku była wypięta niezwykle kształtna pupa. Piżama podkreślała jej kobiece kształty. Były to jedwabne, króciutkie spodenki i luźna koszulka bez rękawów, jedno i drugie przypominało strój gimnastyczny. Och, jakie ćwiczenia można by wykonać w takim stroju, pomyślał z rozmarzeniem. Ciekaw jestem, dla kogo ona nosi takie piżamki albo pończochy i pasy? Przecież nie ma sensu tak się ubierać, jeśli nikt tego nie ogląda.
Podszedł do łóżka. Odgarnął jej włosy z twarzy i delikatnie pogłaskał po głowie.
- Wstawaj, śpiochu - powiedział miękko.
- Zgaś to okropne światło - jęknęła. Potrząsnęła głową, złote loki zawirowały i znów skryły jej twarz. - Gdzie moje przykrycie?
- A tam, na środku pokoju - odparł spokojnie. - Nie jesteś rannym ptaszkiem, prawda?
- Nie! A szczególnie nie lubię wstawać, gdy na dworze jest ciemno. - Taylor naciągnęła na siebie róg dolnego prześcieradła. - Która godzina?
- Druga.
- Druga w nocy? Czyś ty zwariował? - krzyknęła okropnie zirytowana.
- Umawialiśmy się.
- Na co? O czym ty mówisz?
Jason skrzyżował ręce na piersi i przyglądał się jej. Jest taka słodka, gdy jest zaspana i nie stara się ciągle kontrolować, przemknęło mu przez głowę.
- Wczoraj zawarliśmy umowę, zapomniałaś?
- O tej godzinie nie pamiętam nawet, jak się nazywam - wymamrotała. - Idź stąd, Richmond. Jestem zbyt zmęczona, by się z tobą kłócić. - Taylor schowała głowę pod poduszkę.
- Wykluczone! Pomogłem ci zrealizować jeden punkt z twojej listy, więc teraz mam prawo oczekiwać, że pójdziesz ze mną dowiedzieć się czegoś o wyspie według moich reguł. Jeśli obudziłabyś choć parę swoich szarych komórek, to przypomniałabyś sobie, co powiedziałem i na co się zgodziłaś. Masz iść ze mną zwiedzać, kiedy ja zechcę i tak, jak ja uznam za stosowne.
- Nie. - Taylor leżała nadal zwinięta w kłębek. - Nie o drugiej w nocy! Zostaw mnie i przyjdź o szóstej, a jeszcze lepiej o siódmej, to może sobie coś przypomnę.
- O, widzę, że potrzebne będą silniejsze argumenty - mruknął niewzruszony.
Zabrał jej poduszkę i również wyrzucił na środek pokoju. Potem wziął ją na ręce i przewiesił sobie przez ramię. Taylor wierzgała nogami i okładała go pięściami, ale była w niezbyt dogodnej pozycji do walki.
- Puść mnie! Nigdzie nie pójdę w środku nocy! - wołała rozpaczliwie.
- Wobec tego, następnym razem radzę ci się dobrze zastanowić, zanim zawrzesz umowę, bo znów się okaże, że ci nie odpowiada. Ale tym razem będziesz musiała się z tym pogodzić.
- Postawił ją na podłogę. - Byłoby dobrze, gdybyś się przebrała, choć w tej piżamce wyglądasz niezwykle ponętnie.
Oczy Taylor rozszerzyły się z przerażenia, gdy uświadomiła sobie, w jakim jest stroju. Z okrzykiem złości chwyciła z podłogi poduszkę i cisnęła w niego. Jason zręcznie się uchylił.
- Wyjdź stąd! - powiedziała już całkiem obudzona.
- Jak sobie życzysz. Ale ostrzegam cię, że wrócę tu i mam nadzieję, że wtedy będziesz już ubrana... - Dla wzmocnienia efektu zawiesił głos. - Masz dwie minuty, potem zabieram cię w tym, co akurat będziesz miała na sobie!
Wrócił po minucie i pięćdziesięciu sekundach i zastał Taylor kompletnie ubraną. Miała na sobie białe spodnie i kremowy sweter boucle. Stała przed lustrem i wiązała włosy w koński ogon.
- Jesteś gotowa, jak widzę - stwierdził z zadowoleniem.
- Byłbyś łaskaw wytłumaczyć mi, po co ta cała maskarada? - spytała bardzo oficjalnym tonem.
Jason stał w drzwiach i uśmiechał się tajemniczo. Nic dziwnego, pomyślał, że nosi szpilki i kostiumy. Bez makijażu i w sportowym stroju wyglądała na nie więcej niż szesnaście lat.
- Jak się pewnie domyślasz, chcę ci coś pokazać.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że jest tu coś takiego, co mogę zobaczyć tylko o drugiej w nocy? - Wzięła się pod boki.
- Nie, ale jest tu coś, co możemy robić tylko o drugiej w nocy. Sprawdzałem, czy nie da się wcześniej, ale nie było jeszcze księżyca - odpowiedział enigmatycznie. - Chodźmy.
Taylor nie miała siły dalej się spierać. Włożyła tenisówki i wyszła za nim z pokoju. Jason poprowadził ją przez mały barek dla obsługi hotelowej do kuchni, pomieszczenia te znajdowały się na poziomie piwnic. Wszystkie blaty i podłogi w kuchni były dokładnie wyszorowane. Miedziane garnki i patelnie wisiały równiutko na ścianie. Kuchnia „Raju dla zakochanych” była królestwem sławetnej Columbii Hanes i jakikolwiek bałagan był nie do pomyślenia. Przeszli do niewielkiego magazynu. Całą ścianę zajmowała drewniana półka.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczył Jason.
- I to ma być to coś, co mogłam zobaczyć tylko o drugiej w nocy?
- Ten sarkazm jest zupełnie nie na miejscu - odparł. Przesuwał ręką po krawędzi półki aż znalazł maleńką dźwigienkę. Nacisnął ją. Półka odsunęła się i ukazało się wejście do tunelu.
- Sekretne przejścia powinny być oglądane w nocy. - Wyjął latarkę i oświetlił tunel. - Widziałaś kiedyś coś takiego?
- Nigdy - wyszeptała, a jej czarne oczy błyszczały z podniecenia. Już nie wyglądała na zaspaną. - Dokąd on prowadzi?
- Chodź, pokażę ci. - Jason znów przejął inicjatywę. Podał jej latarkę. - Świeć sobie pod nogi i bardzo uważaj na schodach - ostrzegł.
Zatęchłe wilgotne powietrze w tunelu wydawało się oblepiać jej twarz. Każdy dźwięk odbijał się zwielokrotnionym echem. Po krótkim marszu tunel rozgałęział się i doszedł ich uszu odgłos fal bijących o brzeg.
- Ta droga prowadzi nad ocean i ma podwodne wyjście.
- Jason wskazał kierunek latarką.
- Czy używano go do przemytu? - Taylor chwyciła go za ramię. Jason skrzywił się.
- Jermainowie nigdy by czegoś takiego nie zrobili. Chodź, jesteśmy prawie na miejscu. Ten korytarz prowadzi do starej szopy przylegającej do dawnej stajni. Przerobiono ją na mieszkania dla pracowników i wybudowano nowocześniejszą stajnię.
Jason zwolnił dźwignię i drzwi się otworzyły. Wyszli z tunelu.
- Uważaj na węże - ostrzegł.
- Co? Żartujesz, prawda? - krzyknęła przerażona.
Nie odpowiedział, tylko wziął ją za rękę i pognali przez trawnik w stronę pola golfowego. Taylor z trudem chwytała oddech.
- Zwolnij! Już nie mogę - dyszała.
- Nie mów, że jesteś bez formy.
- Właśnie to przyznałam.
Coś skrzypnęło i z cienia przed nimi wyszedł umundurowany mężczyzna.
- Dzień dobry pani! To ty, Jason?
- Tak. Mówiłem, że będę koło północy, ale nie było księżyca. - Objął Taylor i przyciągnął do siebie. - Kochanie, to jest Thomas Graves, szef ochrony ośrodka. Jest najlepszy w całym regionie, a może nawet w całym stanie. Dzięki niemu wszyscy goście mogą czuć się bezpiecznie. Thomas, to jest moja narzeczona, Taylor Davis.
- Miło mi panią poznać, panno Davis! - Thomas zasalutował, po czym zwrócił się do Jasona: - Położyłem sprzęt obok Ala. Gdy już skończycie, odłóż go tam, żebym był pewien, że wszystko w porządku.
- Dziękuję za troskę.
- Miło mi, że mogłem ci pomóc.
- To ja zostaję twoim dłużnikiem. - Po tej wymianie grzeczności Jason wziął Taylor za rękę i poprowadził przez następny trawnik.
- Kim jest Al? - spytała Taylor.
- Nie kim, lecz czym. To stary, ponad dwustuletni dąb.
- Ma swoje imię?
- To w zasadzie nie imię lecz przezwisko. W 1944 roku przeszedł przez wyspę straszliwy huragan. Wszyscy mieszkańcy zostali wcześniej ewakuowani. Elizabeth wróciła na wyspę, jako jedna z pierwszych. Wiele domków plantatorów było zniszczonych, podobnie jak duża część lasu. Ale ten dąb ocalał. Gdy go zobaczyła, wykrzyknęła „Alleluja!”. I od tej pory tak mówi się o tym dębie, to znaczy w skrócie nazywa się go Al.
- Jaka to ładna historia - powiedziała miękko.
- Oto i on! - Jason wskazał drzewo.
Taylor patrzyła zadziwiona. Nigdy w życiu nie widziała tak ogromnego dębu. Wysoki i rozłożysty wyglądał niesamowicie na tle ciemnoniebieskiego nieba, rozświetlonego jedynie księżycem. Grube korzenie szeroko wrastały w ziemię. Taylor pomyślała, że tak samo rodzina Jermain wrośnięta jest w tę wyspę. Jakże ona chciałaby mieć takie dziedzictwo!
- Po co tu przyszliśmy? - Popatrzyła na Jasona.
- Zaraz ci pokażę. - Wyciągnął z cienia opartą o pień dębu torbę z kijami golfowymi.
- Przyprowadziłeś mnie tu o drugiej w nocy, żeby grać w golfa? - spytała z niedowierzaniem.
- Wolałaś tu przyjść w ciągu dnia? - Uśmieszek zadrgał mu w kącikach ust.
- Nie! - Musiała przyznać, że ją rozgryzł. Nie przyszłaby tu, gdyby byli tu inni ludzie, nie lubiła pokazywać, że jest słaba w jakiejś dziedzinie. O golfie zaś nie miała zielonego pojęcia. Ale czyżby była aż taka przejrzysta? - zaniepokoiła się. Wystarczy na nią spojrzeć i już się wie o niej aż tyle? Jak w takich warunkach zachować dystans niezbędny w sprawach zawodowych? O mało się nie roześmiała. O jakim dystansie między nimi można jeszcze mówić? Postanowiła to nadrobić i zacząć od zaraz traktować go tak jak innych pracowników! Przez moment przeszło jej przez myśl, że być może druga w nocy nie jest najlepszą porą, by wprowadzać takie zmiany, ale odrzuciła ten pomysł.
- To... to bardzo uprzejmie z twojej strony, że pomyślałeś o tym, Jason - powiedziała sztywno.
- Panie Richmond - poprawił ją.
- Jak to? - Nie rozumiała o co mu chodzi.
- Tym tonem mówisz do mnie „panie Richmond”. - Wziął torbę z kijami i podszedł bliżej. Część jego twarzy ukryta była w cieniu, ale twarz Taylor w całości oświetlał księżyc.
- W takim razie dobrze, panie Richmond. To bardzo uprzejmie z pana strony, ale dziękuję, nie skorzystam. Wrócę do pokoju, jeśli to wszystko, co zaplanowałeś na tę noc.
- Wykluczone! - Jason złapał ją za ramię. - Umówiliśmy się i dopilnuję, żebyś dotrzymała umowy.
- Po co? - spytała. Podejrzewała już, że nie wymiga się tak łatwo od tej absurdalnej eskapady. - Wyobrażasz sobie, że umieszczę w raporcie grę w golfa o drugiej w nocy? W czym to pomoże poznać mi lepiej wyspę? - zapytała z ironią.
- Do diabła z wyspą i z twoim raportem. - Przyciągnął ją bliżej. - Wiem, że bardzo chcesz spróbować tej gry. Palisz się do tego!
- To nie ma znaczenia. - Starała się odsunąć od niego. - Potrafię zdecydować, co chcę robić i postanowiłam wrócić do pokoju.
- A więc o to ci chodzi! Przebywanie sam na sam z mężczyzną w środku nocy wydaje ci się zbyt niebezpieczne?
Bez wątpienia miał rację. Zwłaszcza, jeśli ten mężczyzna obejmuje ją tak mocno, a ona czuje jego ciepły oddech tuż przy swoich ustach.
- Wcale nie - zaprzeczyła, licząc, że uda jej się go oszukać.
- To czemu tak nerwowo wiercisz stopą dziurę w ziemi? O co chodzi?
- Mówiłam już, o nic!
- Czy granie ze mną w golfa wydaje ci się czynnością o zbyt dużym stopniu zażyłości? Czyżbym zbliżył się zbyt blisko do kobiety, kryjącej się za maską wzorowej urzędniczki?
- Nie powinieneś tak mówić do mnie. Jestem twoją pracodawczynią. Jesteśmy tu w celach zawodowych i na tym koniec. Nie ma niczego więcej. Nie przyszłam tu po to, by grać w środku nocy w jakieś głupie gry! Jestem tu... jestem tu... - Właściwie po co ona tu przyszła? Uświadomiła sobie, że idąc tu wcale nie wiedziała, po co się tu wybierają, więc nie może powiedzieć, że on próbuje ją namówić do robienia czegoś nieprzewidzianego.
- Tak? - nie ustępował.
- Jestem tutaj... - Gorączkowo szukała odpowiedzi. Gdy ją w końcu znalazła, poczuła ulgę. - Jestem tu po to, by przeprowadzić inspekcję tego obiektu.
- I co umieścisz w tym swoim raporcie? Będę w nim uwzględniony?
- Nie! - odpowiedziała. Nie, jeśli chcę zostać wiceprezesem firmy, dopowiedziała w duchu. - Bo wszystko, co w nim umieszczam, musi być związane z badaniem wyspy.
- Wszystko? - szepnął tuż koło jej ucha.
Odwróciła głowę i zamknęła oczy. Nie mogła teraz pozwolić sobie na chwilę słabości, dopuścić, by jej dotknął. Byłaby wtedy ostatecznie zgubiona.
- Tak! Wszystko, co tu robię, musi być związane z moją pracą - powiedziała zduszonym głosem.
- Czy właśnie to robiłaś, gdy pierwszego dnia, tuż po przyjeździe wylądowaliśmy na łóżku? Zajmowałaś się wtedy interesami? W jaki sposób masz zamiar zapisać to w raporcie?
Minęła chwila, zanim dotarło do niej to, co powiedział. Ale kiedy już zdała sobie z tego sprawę, opanowała ją wściekłość. Wyrwała się z jego objęć i stanęła naprzeciw niego. Jej oddech był szybki i nierówny. Jak on śmie obwiniać ją o tamto zajście! To nie ona je sprowokowała. Tylko dlatego, że miał przedziwną zdolność odciągania jej od przyjętych postanowień i doprowadzania do... To nie była jej wina. Być może odpowiedzialne za to były hormony czy chemia procesów fizjologicznych, ale na pewno nie ona! Popatrzyła na torbę golfową leżącą u jego stóp.
- Chcesz, żebym zagrała w golfa? W porządku, zagram! - odpowiedziała, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Chwyciła torbę, ale zrobiła to tak niezdarnie, że wysypały się z niej różne przybory do gry: kije, piłeczki, podstawki. Podniosła piłkę i kij z metalową główką. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, ustawiła piłkę na podstawce i zamachnęła się z całej siły. Ku jej zdziwieniu trafiła dokładnie w piłkę, która wielkim, pięknym łukiem poszybowała w górę. Patrzyła na jej lot aż do chwili, gdy w ciemnościach zniknęła jej z oczu.
- Trafiłam! Widziałeś? - Podskoczyła z radości.
- Czy to znaczy, że masz ochotę spróbować jeszcze raz? - spytał.
- Tak! Tak! Tak! - Zaaferowana podbiegła do torby i wybrała kolejną piłeczkę. - Skręciła w bok, prawda, i wpadła w tamte krzaki? Jak się nazywa takie uderzenie? Hak? Slice?
- Jeśli jesteś praworęczna, to był to hak.
- Jak ja to zrobiłam?
Przez następną godzinę Jason ćwiczył, pokazywał, zachęcał i chwalił Taylor, jeśli robiła postępy. W końcu, gdy stali na szczycie zielonego, omiatanego przez wiatr wzgórza, doszedł do wniosku, że pora już kończyć tę zabawę.
- Dobra, już dosyć!
Taylor zaprotestowała. Wcale nie miała dosyć, chciała ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć aż do ostatniego tchu. W końcu, z ciężkim westchnieniem wyprostowała się i popatrzyła na oświetlony księżycem ocean. Księżycowe światło połyskiwało na wodzie tysiącem światełek.
- Pięknie tu musi być o wschodzie słońca.
- Tam jest zachód. Dokładnie tam, gdzie patrzysz, jest Charleston.
- Nigdy nie miałam dobrej orientacji w terenie.
- Wschód słońca można obejrzeć po drugiej stronie wyspy. Faktycznie jest bardzo piękny. Nie byłaś nigdy o świcie nad oceanem?
- Nie.
- Widzę bardzo duże braki w twojej edukacji. Nigdy nie grałaś w golfa w blasku księżyca, nie widziałaś wschodu słońca, nie jeździłaś konno. Założę się też, że nigdy nie budowałaś zamku z piasku.
- Och, moja edukacja nie ma znów tak wielkich braków - roześmiała się. - Gdy miałam osiem lat, skonstruowałam po raz pierwszy preliminarz budżetowy naszej rodziny, w wieku dziesięciu lat zarobiłam pierwszego dolara, a w wieku dwunastu wypełniłam pierwszy formularz podatkowy. Myślę, że niewiele dzieci ma takie osiągnięcia.
- To prawda - przyznał. Jednak jego głos nie zdradzał wielkiego entuzjazmu dla jej dokonań.
- Bossowi nie było łatwo po śmierci mamy. Nie bardzo wiedział, czego potrzebują małe dziewczynki. - Taylor poczuła się w obowiązku wytłumaczyć mu to.
- W tej dziedzinie mam pewne doświadczenie, choć nie w odniesieniu do dziewczynek, a kobiet. - Jason zniżył głos. Pochylił się i delikatnie zaczął całować jej twarz. - Ciekawy jestem, czy potrafię wypełnić te luki w twojej edukacji.
- Jakie luki?
- Przypuszczam, że nie zaznałaś wielu pieszczot w swoim życiu. - Musnął jej usta w krótkim pocałunku. Taylor wypuściła z ręki kij golfowy. Wszystkie jej twarde postanowienia i determinacja, by trzymać go na dystans, prysły jak bańka mydlana.
- To prawda - przyznała. - Nie mam zbyt wielu takich doświadczeń.
- W takim razie proponuję natychmiast uzupełnić te braki.
- Zgadzam się z tobą.
Nie potrzebował powtórnego zaproszenia. Jego usta namiętnie przywarły do jej warg. Ona z równą namiętnością oddała mu pocałunek. Nie mogła się nim nasycić. Jak wyschnięte kwiaty spragnione są wody, tak ona pragnęła jego pocałunków. Czuła, jak podniecenie wypełniało jej ciało. Mocno objęła go ramionami.
- Tak, tak, proszę - szeptała.
- To ja chciałbym cię prosić. Pragnę ściągnąć z ciebie ubranie i leżeć z tobą wśród traw. - Odwrócił jej twarz w stronę światła księżyca i miękko wiódł palcem po jej policzku. - Założę się, że nigdy nie kochałaś się przy siódmym dołku.
- Ani przy siódmym, ani przy ósmym, ani nawet przy dziewiątym - odpowiedziała z uśmiechem.
W rzeczywistości nigdy się nie kochała. Nie była jednak w stanie zmusić się do takiej otwartości, żeby głośno to wyznać. I tak odkrył już zbyt wiele jej sekretów.
- Obawiam się, że siódmy dołek będzie musiał poczekać. Chyba jeszcze nie jesteś do tego gotowa.
- Jestem - odpowiedziała. Te słowa same wypłynęły z jej ust, nie kierowała się rozsądkiem. To intuicja podpowiedziała jej, że to, co chce zrobić, jest dobre i wspaniałe.
- Jesteś pewna? - Patrzył na nią, a w jego błękitnych oczach prócz pożądania widziała jeszcze czułość.
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo z nagłym sykiem wytrysnęła woda ze zraszaczy, które były porozstawiane wokół nich na trawniku. Przez sekundę żadne z nich się nie poruszyło. Potem, pokrzykując i piszcząc, starali się ukryć za torbą golfową. Ale zraszacz stał również gdzieś za nimi. Wstali i rozejrzeli się dokoła. Było już na tyle jasno, że mogli ocenić swoją sytuację. Zraszacze stały wszędzie!
- Jak się stąd wydostaniemy? - spytała Taylor, chowając twarz za jego ramieniem.
- Tą samą drogą, którą tu przyszliśmy.
- Będziemy całkiem przemoczeni. Zdaje się, że przed tymi zraszaczami nie ma ucieczki, są porozstawiane dość regularnie.
- Nie szkodzi. - Pieszczotliwym ruchem starł wodę z jej twarzy. - Mokra też wyglądasz bardzo ładnie.
Taylor przyglądała się mu dyskretnie. Mokra koszulka oblepiła jego wspaniałe muskuły i stała się prawie całkiem przeźroczysta. Tak prezentował się chyba jeszcze okazalej. Wolała nie patrzeć, czy również jej cienki sweter tak samo dokładnie eksponuje jej kształty.
Jason zarzucił torbę z kijami na ramię, chwycił Taylor za rękę i pobiegli, klucząc między diabelnymi zraszaczami. Ślizgali się po mokrej trawie, parę razy nawet się przewrócili. Smiali się przy tym do rozpuku. Taylor nie pamiętała, czy w ogóle kiedykolwiek w życiu tak się śmiała.
Dotarli do dębu całkowicie przemoczeni i w wyśmienitych humorach. Czekał tam na nich Thomas. Też się roześmiał, gdy ich zobaczył.
- Zapomniałem wam powiedzieć, że za piętnaście czwarta zaczynamy podlewać trawniki.
- Ciekawe, jak ten malutki szczegół umknął twojej uwagi. - Jason pokręcił głową z udawanym oburzeniem.
- Tu macie ręczniki, powycierajcie się. Elizabeth byłaby bardzo niezadowolona, gdyby rano odkryli mokre ślady w całym hotelu.
- Wydaje mi się, że w tym przypadku Elizabeth nie miałaby nic przeciwko temu. - Jason popatrzył z jakimś smutkiem na Taylor, ale zaraz odwrócił głowę.
- Otworzyłem wam tunel, żebyście mogli wrócić tą samą drogą. Do zobaczenia. - Thomas wsiadł na motor i uruchomił silnik.
- Do zobaczenia i jeszcze raz dziękuję za wszystko - zawołał za nim Jason.
Taylor starała się zignorować uporczywe dzwonienie telefonu, chowając głowę pod poduszkę. Ale ten, kto do niej dzwonił, był uparty. Telefon znów zabrzęczał. Musiała w końcu podnieść słuchawkę.
- Halo? - wymamrotała.
- Taylor? Twój głos brzmi, jakbym właśnie cię obudził. Czy ty cały czas spędzasz w łóżku?
- Tata? - Natychmiast otworzyła oczy. - Nie, skądże. Już dawno wstałam - skłamała.
Jej spojrzenie padło na kupkę mokrych rzeczy na środku podłogi. Gdy wróciła do pokoju, zdjęła je z siebie i cisnęła w kąt. Nie miała siły i ochoty nic z nimi robić. Teraz chyba będzie je musiała wyrzucić, bo raczej nie uda się ich doprać. Były na nich wyraźne ślady tarzania się w trawie. Od strony łazienki usłyszała jakieś odgłosy. Nie, to niemożliwe, żeby Jason już wstał, przemknęło jej przez głowę.
- Czy coś się stało, tato? - spytała nieco już trzeźwiejszym głosem.
- Nic się nie stało. Dzwonię bez wyraźnego powodu. Chciałem ci jedynie przypomnieć o raporcie.
W drzwiach łazienki pojawił się Jason. Musiał chyba właśnie wyjść spod prysznica, bo włosy miał mokre. Wyglądał nadzwyczaj przystojnie. Taylor na wszelki wypadek zamknęła oczy, ale obraz mokrego Jasona wciąż tkwił w jej pamięci.
- Obejrzałam dokładnie pole golfowe. Jest naprawdę imponujące. - Starała się mówić normalnym tonem. - Czy chcesz, żebym regularnie przysyłała ci moje spostrzeżenia?
- To całkiem dobry pomysł. Wprawdzie wyjeżdżam w następnym tygodniu, ale powiem Mary, żeby była ze mną w kontakcie. Pamiętaj, Taylor, bardzo liczę na twoje informacje.
- Wiem, tato. - Ręka zadrżała jej na słuchawce. - Cały czas zajmuję się naszym projektem i pilnuję, żeby nic nie odciągało mnie od pracy. Wiesz przecież, jak bardzo mi zależy, żeby zostać wiceprezesem.
- Świetnie, widzę, że trzymasz rękę na pulsie. Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę. Trzymaj się, córeczko! - Boss wyraźnie się uspokoił.
- Do widzenia, tato. Miłej podróży! - Odwiesiła słuchawkę i otworzyła oczy. Tuż przed nią stał Jason. Na szczęście zdążył już się ubrać.
- Dzień dobry - powiedziała z niepewnym uśmiechem. Nic nie odpowiedział na jej powitanie, po prostu stał i patrzył na nią.
- Czy teraz, po rozmowie z ojcem, zaczynasz żałować? - spytał chłodno.
- Żałować? Czego? - Patrzyła na niego, zupełnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi. - Tego, co się stało w nocy? Przecież nie zrobiliśmy nic, czego musiałabym teraz żałować...
- Jeszcze nie. - Usiadł koło niej na łóżku. - Ale możemy skończyć to, co w nocy zaczęliśmy. Kiedyś na pewno to zrobimy. Choć wtedy to nie będzie miało nic wspólnego z interesami, ani z twoją wiceprezesurą, Księżniczko! - powiedział i wyszedł z pokoju.
Taylor szeroko otwartymi oczyma patrzyła na drzwi, za którymi zniknął. Wreszcie dotarło do niej, że to, co on powiedział, może rzeczywiście się stać. Gdy się całowali na polu golfowym, interesy były ostatnią rzeczą, o której mogłaby pomyśleć. I wiedziała to bardzo dobrze, że jeśli poszłaby z nim do łóżka, byłoby dokładnie tak samo!
Ale czy on czuł to samo? Czy kochałby się z nią dlatego, że pragnie jej tak samo desperacko jak ona jego? Czy też dlatego, że z jakichś nie znanych jej powodów byłoby to według niego najlepsze dla interesów wyspy?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po telefonie ojca skupienie się na pracy okazało się łatwiejsze. Przynajmniej dla Taylor. Co czuł Jason, nie potrafiła odgadnąć. Przez trzy pełne dni pracowali sumiennie. Poznawał ją z pracownikami, zaskarbiał dla niej ich zaufanie, wyciągał na rozmowy, pokazywał jej różne interesujące i niezwykłe rzeczy na wyspie. Cieszyła się każdą chwilą spędzoną na wycieczkach z nim. Na szczęście, nie wracał do tego, co wydarzyło się na polu golfowym, ani do tego, co powiedział rano, po telefonie Bossa. Prawie w ogóle jej nie dotykał.
Nie. To nie była prawda, że jej nie dotykał. Owszem, robił to bardzo często, ale na pokaz dla obsługi hotelu i tylko wtedy, gdy przebywali wśród ludzi. W takich sytuacjach odgrywał zakochanego narzeczonego. Ale bardzo wyraźnie czuła, że to jest gra. Natomiast gdy byli sami, nie zbliżał się do niej.
Ściągnęła brwi. Nie powinna się nad tym zastanawiać. Przecież ich zaręczyny od początku do końca były fikcją. Być może on jest lepszym aktorem niż ona. Ale dlaczego jej to sprawia ból?
Jason pociągnął kolejny łyk kawy. Odwrócił się od okna i spojrzał w stronę Taylor.
- No i co, czy te liczby mają sens? - spytał.
- Tak, po uwzględnieniu różnic w ciągu jednego sezonu. Chociaż muszę przyznać, że koszt utrzymania jednego pokoju wydaje się dość wysoki... Poza tym, nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że jest tu więcej pokoi... - Taylor starała się skupić na liczbach.
- Koszt pokoju jest dość duży, bo Jermainowie zawsze stawiali na jakość, nie na ilość. Jesteśmy w rezydencji znajdującej się na plantacji, ale są jeszcze małe domki przy plaży. Uwzględniłaś je?
- Tak.
- Zadowolona jesteś z dzisiejszej pracy, czy chcesz coś jeszcze zrobić?
- Nie, myślę, że na dziś skończymy. - Taylor zamknęła notes. Jason zostawił na stoliku pieniądze za kawę.
- W takim razie chodźmy! - powiedział.
Taylor wskoczyła ochoczo na tył jego harleya. Przyzwyczaiła się i polubiła te objazdy wyspy na motorze. Nigdy by się do tego nikomu nie przyznała, ale już wiedziała, że będzie jej tego brakowało po powrocie do domu. Ale tak naprawdę to będzie jej brakowało jego! Tyle że na to nic nie mogła poradzić. Żyli przecież w dwu odrębnych światach. Jej życie to Boss i Daniels Investment - to plany, projekty, jednym słowem biznes. A jego życie jest wolne i dzikie, jego życie to życie tej wyspy.
- Pojedziemy trochę dłuższą, ale piękniejszą drogą. - Odwrócił głowę w jej stronę.
Przejeżdżali koło ślicznie położonej nadmorskiej wioski.
- Tu się wychowałem. Wracam tu, ilekroć jestem na wyspie - dodał.
- Często przyjeżdżasz na Jermain?
- Dosyć często, co parę tygodni.
Styl domu był typowy dla zabudowy wyspy. Piętrowy, z rozległą werandą i dachem pokrytym cedrowym gontem.
- Czy twoi rodzice nadal tu mieszkają? - zapytała.
- To dom mojego wuja - sprostował. - Moi rodzice umarli, gdy miałem pięć lat.
- Przepraszam, nie chciałam cię zranić.
- Nie przepraszaj, nie wiedziałaś o tym. Wychowywał mnie wuj. Miałem naprawdę wspaniałe dzieciństwo. Łowiłem ryby, zbierałem kraby, pływałem na desce, a nawet zaciągałem się jako majtek na rybackie łódki.
- Ano właśnie! Nie zauważyłam żadnych dzieci na wyspie...
- Chodzą do szkoły w Charlestonie - odparł.
- Jak to? Przecież dojazdy muszą im zabierać masę czasu.
- Ponad półtorej godziny. - Bezradnie wzruszył ramionami.
- Takie jest życie na wyspie. Od czasu do czasu pojawia się projekt zbudowania tu szkoły. Ale za każdym razem cała sprawa kończy się tak, że nasi wspaniali politycy dochodzą do wniosku, że na wyspie jest zbyt mało dzieci, żeby rzecz była opłacalna.
- Jaka szkoda! Coś jednak powinno się z tym zrobić.
- Nic nie zdołasz zrobić, dopóki nie będziesz miała wpływowych znajomych.
Ona nie miała, ale większość znajomych jej ojca to właśnie tacy ludzie. Niestety, jej ojciec nigdy nie zrobił niczego dla innych, o ile nie widział w tym własnego interesu.
- Co dalej? Dokąd jedziemy? - spytała.
- Pojedziemy tą drogą za lasem.
- Czy tam też jest rezerwat?
- Nie, to prywatne posiadłości.
- Do kogo należą? Do gwiazd filmowych?
- Zaraz ci pokażę. Te dwa należą do ludzi z Hollywood.
- Wskazywał domy po kolei. - Tamten do senatora, a te dwa do słynnych koszykarzy.
- A ta wielka posiadłość? - Taylor wskazała najokazalszą budowlę.
- Należy do jakiejś korporacji. Od lat stoi pusta, choć, jak widzisz, jest w idealnym stanie. Jej właściciele po raz ostatni byli tu parę lat temu.
- Szkoda, jest taka piękna.
Jason dodał gazu. Taylor chwyciła go mocniej. Ilekroć jechali na motorze, miała wielką ochotę obejmować go z całej siły, gładzić jego twarde mięśnie brzucha, dotykać go w sposób, w jaki nigdy by się nie odważyła, gdy stali twarzą w twarz. W takich momentach miała wrażenie, że jazda harleyem była wszystkim, czego jej brakowało w życiu. Odzywała się ta część jej natury, której istnieniu zawsze zaprzeczała. Jego szerokie plecy dotykały jej piersi, a ich uda się stykały. Zamknęła oczy. Jak to możliwe, że zwykła jazda sprawiała jej tak wielką i tak niedozwoloną przyjemność? Coś musi być z nią nie w porządku...
Jazda, jak zwykle, skończyła się zbyt szybko. Taylor mogłaby tak jechać i jechać, jeszcze bardzo długo. Zatrzymali się przed hotelem. Ku jej zdziwieniu, Jason objął ją czule i zsadził z motoru. Potem pochylił się i pocałował ją.
- A to z jakiej okazji? - spytała zaskoczona.
- Staram się zachować pozory - odpowiedział. - Jesteśmy obserwowani.
Ale Taylor mu nie uwierzyła. Coś w brzmieniu jego głosu powiedziało jej, że kłamie. Poza tym, ten pocałunek był zbyt impulsywny, zbyt namiętny, jak na udawanie. Takich rzeczy nie można odegrać. Czyżby ta wspólna jazda działała również na niego?
- Kolacja będzie za półtorej godziny - rzucił w drodze do pokoju. - Na co masz zamiar przeznaczyć ten czas? Na pracę czy na przyjemności?
- To zależy, czy to będzie oficjalna kolacja, czy nie. Bo jeśli oficjalna, to muszę się przygotować.
Jason nic na to nie odpowiedział. Weszli do pokoju. Jego uwagę zwróciła książka, która leżała na jej nocnym stoliku. Wziął ją do ręki i przeczytał tytuł.
- Co to jest? - spytał zaskoczony.
- To... to książka, którą zabrałam sobie z domu do poczytania - odpowiedziała, czując, że się czerwieni jak uczniak przyłapany na czytaniu zabronionej lektury.
- „Jak być bezwzględnym draniem w biznesie?” - przeczytał tytuł. - To taka miła lektura przed snem? - szydził.
- Udzielają w niej kilku cennych rad - broniła się bez większego przekonania.
- Tak, prawda. Zapomniałem, że biznes jest dla ciebie prawdziwym życiem. Tylko to cię porusza! - Odłożył książkę na stolik. - Aha, kolacja jest oficjalna. - Najwyraźniej chciał już skończyć rozmowę. - Zapukam, gdy będę schodził na dół.
- Nie rozumiem, o co ci... - zaczęła, ale gdy zobaczyła wyraz jego oczu, zamilkła.
- Za to ja rozumiem już wszystko. Ta książka mi to uświadomiła. Jesteś córką Bossa Danielsa, bezwzględnego drania w biznesie. Biznes jest dla niego całym życiem, a ty jesteś taka sama jak on! Zapomniałem o tym na moment, ale od tej chwili to się już nie powtórzy! - W jego głosie i spojrzeniu było potępienie. - I myślę, Księżniczko, że nie potrzebujesz tej książki. Ty już jesteś taka!
- To nieprawda! - zaprotestowała. - Staram się po prostu jak najlepiej wykonywać swoją pracę. - Przeszła przez pokój i stanęła naprzeciw niego. Położyła rękę na jego ramieniu. - To tylko książka - wyszeptała.
- To coś więcej. - Potrząsnął przecząco głową. - I ty też zdajesz sobie z tego sprawę.
Nie była w stanie dłużej się spierać. Skoro wbił sobie coś do głowy, to nie trafiały do niego żadne racjonalne argumenty. Czuła, jakby wszystko, co mówiła, obijało się o zimną ścianę obojętności.
- Przecież wiesz, że powodem mojego przyjazdu tu były interesy. Nigdy tego przed tobą nie ukrywałam.
- To prawda - przyznał smętnie.
- Ale to nie znaczy, że...
- Że nie możemy być kochankami? - przerwał jej. - Odrobina przyjemności między dwoma raportami? Nie, dziękuję! Wolę mieć w łóżku kobietę, a nie przedstawiciela wielkiej firmy!
Popatrzył na jej dłoń spoczywającą na jego ramieniu. Cofnęła ją szybko. Po tym, co powiedział, nie pozostawało jej już nic do zrobienia. Jason odwrócił się i poszedł do swojej sypialni. Dokładnie zamknął za sobą drzwi.
Taylor tępo patrzyła na zamknięte drzwi. Czy tak właśnie ją widział? Jako pochłoniętą pracą przedstawicielkę wielkiej firmy, chcącą sobie uprzyjemnić pobyt? Gdyby była tak bezwzględna, jak on myśli, tak bezwzględna jak jej ojciec, to nie potrzebowałaby tej książki!
- Nasze kontakty to tylko interesy - wyszeptała. Zacisnęła dłonie w pięści i uderzyła nimi bezsilnie w stół. To wszystko, co nas łączy i co nas będzie łączyło, dodała w myśli.
- A co z personelem obsługującym pokoje? - zapytała Taylor następnego dnia, gdy się spotkali.
Jason leżał wyciągnięty na leżaku na werandzie i zajadał winogrona.
- O co ci dokładnie chodzi? - spytał, wyraźnie okazując brak zainteresowania tematem.
- Ile osób jest zatrudnionych, ile zarabiają, ile godzin dziennie pracują itd. ? - odczytała z notesu pytania. - Nie udawaj, że zapomniałeś, jaki mamy plan na dziś.
- W sezonie jest zatrudnionych dużo więcej pracowników niż w ciągu reszty roku - odpowiedział, wkładając sobie kolejne winogrono do ust.
- Dobrze wiesz, że są mi potrzebne liczby. - Taylor opuściła z niezadowoleniem notes i długopis. - Przecież mi obiecałeś - powiedziała z wyrzutem.
- Proszę, tu masz swoje ukochane liczby. - Wyjął z kieszeni spodni złożoną na cztery części kartkę i podał jej.
Taylor przyjrzała się im dokładnie, ale nie do końca była w stanie się na nich skupić. Ta nagła zmiana w jego zachowaniu wyprowadziła ją z równowagi.
- Czy mogę na nich polegać? - spytała, zagryzając dolną wargę.
- W takim samym stopniu, jak na mnie. Nie są to precyzyjne dane, ale oddają strukturę zatrudnienia w poszczególnych miesiącach - odpowiedział, układając się wygodniej.
- To nie są dokładne dane? - zmartwiła się. - To nie wystarczy! Ja potrzebuję...
- Przykro mi. To wszystko, co mogłem zdobyć.
Taylor postanowiła nie naciskać go. Wiedziała, że i tak nic nie wskóra. Postanowiła na razie odpuścić.
- A co z szefową kuchni i zatrudnionymi tam ludźmi? - Spojrzała na kolejny punkt na swojej liście.
- Z Columbią Hanes? - Wziął kolejne winogrono, podrzucił, i w locie złapał ustami. - Nie wiem. Musisz ją spytać, gdy w czasie kolacji podchodzi do stolika. Sama wiesz, że codziennie pyta wszystkich gości, czy są zadowoleni z posiłków...
- O co mam ją spytać? Ile dań przyrządza?
- Spróbuj, choć wątpię, czy ci na takie pytanie odpowie - odparł obojętnie.
- No to, o co mam zapytać? - Była już zła.
- Przecież jesteś taka sprytna... - mruknął. - Możesz zapytać ją o personel w okrężny sposób. Gdy podejdzie zapytać, jak ci smakowało, odpowiesz na przykład tak: To było znakomite, Columbio. Jak ci się udało przyrządzić tak niesamowite danie dla tylu osób? A ona ci odpowie: Mam wspaniałą pomoc. To ty na to: Musisz chyba zatrudniać całą armię! Usłyszysz w odpowiedzi: Ależ skąd... I wtedy możesz ją zapytać, ile osób pracuje w kuchni. A ona poda ci dokładną liczbę. Prawda, że to bardzo proste, panno Daniels?
Taylor straciła cierpliwość. Cisnęła długopis na stół.
- Do licha, Jason! - krzyknęła. Zerwała się z krzesła i oparła o poręcz werandy. Przez moment patrzyła na ocean, ale po chwili znów odwróciła się do niego. - Po pierwsze, nazywam się Davis! Po drugie, to informacja, którą miałeś dla mnie zdobyć. Nie będę więc zadawała budzących podejrzenia pytań, skoro to ty miałeś się tym zająć!
Jason niepostrzeżenie podszedł do niej, położył rękę na jej ramieniu, po czym przyciągnął ją do siebie. Poczuła ciepło jego ciała.
- A po trzecie? - zapytał, przysuwając usta prawie do samego jej ucha.
- A po trzecie... - Potarła ręką policzek. - A po trzecie, nie mogę znaleźć granicy...
- Jakiej granicy?
Granicy, która oddzielała pracę od życia prywatnego - dopowiedziała w duchu. Granicy, której nie powinna przekraczać w kontaktach z nim. Ale tego nie miała zamiaru mu wyznać.
- Granicy opłacalności planowanej przez nas inwestycji. Nie mogę jej wyznaczyć bez dokładnych liczb...
- W takim razie określ wartości brakujących ci parametrów tak precyzyjnie, jak to tylko możliwe - poradził. - Boss nie może spodziewać się niczego więcej.
- Chcesz się założyć? - Taylor zaśmiała się szyderczo.
- Chętnie. - Odwrócił ją przodem do siebie. - Czas na przerwę. Przebierz się w kostium kąpielowy i szorty i chodźmy stąd.
Taylor nie oponowała. Potrzebna jej była chwila wypoczynku, żeby zastanowić się nad sytuacją. Co więcej, czuła potrzebę ucieczki od liczb, pracy i sztywnej elegancji tego pokoju. Dzięki niemu zrozumiała, że zamknięta w czterech ścianach, dusi się.
- Dokąd mnie zabierasz?
- O, nie! Teraz działamy według moich reguł. Zobaczysz na miejscu. Daję ci pięć minut na przebranie się.
- A jeśli nie zechcę? - Na twarzy Taylor pojawił się grymas niezadowolenia.
- Wtedy możemy przeznaczyć ten pokój do celów innych, niż zamierzałaś... - powiedział i wyszedł, nie czekając na odpowiedź.
- Uważaj teraz, dobra? Pokażę ci jeszcze raz. - Jason spojrzał na Taylor zdenerwowany.
- Ale ja uważałam. - Taylor oparła ręce na biodrach.
- Użyłaś za dużo wody.
- Poprzednim razem powiedziałeś, że użyłam za mało.
- Bo tak było. Spójrz, jak wygląda miejsce, gdzie pracowałaś. - Wskazał zawaloną część muru obronnego wielkiego zamku z piasku. - A wieża rozsypała się, bo była zbyt mokra! Na tym odcinku plaży potrzeba jednej części wody na trzy części piasku, ale po przeciwnej stronie wyspy piasek jest dużo wilgotniejszy, wystarczy stosunek jeden do czterech.
- Bardzo dużo wiesz na temat budowy zamków z piasku. Musisz spędzać przy tym masę czasu. - Popatrzyła na niego nieco zaskoczona, ale przede wszystkim rozbawiona.
- Spędzałem, powinnaś użyć czasu przeszłego, Księżniczko. Teraz jestem zbyt zajęty.
- Doprawdy? Czyżby twoje usługi były aż tak poszukiwane? - wyrwało jej się. Od razu jednak pożałowała tego, co powiedziała. Nie chciała, żeby to tak okropnie zabrzmiało. - Nie to chciałam powiedzieć... - próbowała się tłumaczyć.
- Wiem, co chciałaś powiedzieć. A moje usługi są rzeczywiście bardzo cenne - odparł zdecydowanym tonem, nie przerywając pracy przy budowie zamku.
- A jakiego rodzaju prace podejmujesz? - spytała, chcąc naprawić swój błąd.
Jason tym razem popatrzył na nią, zanim odpowiedział.
- Pozbawiam bogate wdowy oszczędności całego życia i uwodzę zdradzane żony, tak by ich mężowie mogli dostać tanio rozwód!
- Przepraszam cię! Naprawdę nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało.
- Owszem, chciałaś! Od początku stawiałaś sprawę jasno, że pogardzasz ludźmi, którzy sprzedają swoje usługi. Ale ja jestem dla ciebie takim samym towarem, jakim ty jesteś dla swojego ojca.
- Co to ma znaczyć? - Czuła, jakby w nią piorun strzelił.
- Boss kupuje cię kawałek po kawałku. Jedyną różnicą jest to, że płaci ci więcej. Wiceprezesura w firmie tatuśka w zamian za forsę, jaką wyciągnie z paru luksusowych hoteli, które dzięki twoim danym będą przynosiły większe zyski? To jest twoja cena?
- Wykonuję tylko moją pracę - broniła się.
- Ach, tak. Jeśli chodzi o wiceprezesurę, to ty wykonujesz tylko swoją pracę, a jeśli chodzi o tysiąc pięćset zielonych, które mam dostać od ciebie, to jestem nędzną kreaturą, tak? Wiesz co, Księżniczko? Jedyna różnica, jaką widzę, to cena! - Wstał i ruszył ku niej, rozwalając zamek, który budowali. Mięśnie drgały pod jego opaloną skórą, a niebieskie oczy pociemniały mu ze złości.
- Zniszczyłeś zamek! - rzuciła oskarżycielsko. - Dlaczego?
- Na tym polega ta gra! Czy Boss cię tego nie nauczył? Długo budujesz coś, co jest twoim marzeniem, a potem przychodzi ktoś silniejszy i ci to niszczy. Przykre, prawda? - Usiadł na piasku i ją również zmusił, by siadła.
Słońce nagle zniknęło za ciemnymi chmurami i zerwał się silny wiatr. Spojrzała z ulgą na niebo, licząc, że pogoda popsuje się i będą musieli się zwijać.
- Nie wiedziałam, że graliśmy w jakąś grę?
- Czyżby? W takim razie teraz już wiesz. Rozpoczęliśmy ją w chwili, gdy weszłaś na moje podwórko. I zapewniam cię, że gram tak, by wygrać!
- Nie mówisz tego poważnie, prawda? - zaniepokoiła się.
- Diabelnie poważnie!
- Nie wierzę. - Wielka kropla deszczu spadła jej na policzek i ściekała niczym ogromna łza. - Wynajęłam cię do pracy. Być może ty traktujesz pracę ze mną jak grę, ale ja nie. Poza tym, wcale nie mam ochoty z tobą grać w jakiekolwiek gry!
- Przykro mi, Księżniczko, ale nie ma odwrotu. Zaszliśmy za daleko - roześmiał się sarkastycznie.
Nagle niebo, jakby się otworzyło i lunął deszcz. W tym momencie Jason ją pocałował. Zrobił to jak zwycięzca, który odbiera swoje trofeum. Ale to, co dla niego było tylko grą, dla niej znaczyło dużo, dużo więcej.
- Tu brakuje szczegółowych informacji na temat kosztów bielizny pościelowej. - Taylor uważnie studiowała swoje zapiski i coś notowała na marginesie. - Uwzględniłeś koszty prania, ale nie wliczyłeś naprawy sprzętu ani jego wymiany. Jak często na przykład kupują nową pralkę czy suszarkę do bielizny?
- Jak się stara popsuje.
- Bądź poważny.
- Jestem poważny. - Otworzył butelkę z wodą mineralną i pociągnął łyk. - Jak długo jeszcze będziemy się tym zajmować?
- Dopóki nie skończymy - odpowiedziała twardo. - Jakie są koszty utrzymania sprzętu wodnego? Znów nie uwzględniłeś napraw...
- Podałem ci łączną kwotę. Wesz, że jego użytkowanie również zależy od sezonu.
Taylor złamała ołówek. Westchnęła ciężko. Po trzech dniach dobrej współpracy ostatnie dni były fatalne. Prawie z żadnych danych nie była do końca zadowolona. Poza tym, trudno jej się było dogadać z Jasonem. Zacisnęła zęby. Musi to zrobić!
- A co z piłeczkami golfowymi?
- Słucham? - Jason nawet nie dosłyszał pytania.
- Nie podałeś kosztów piłeczek golfowych. Skoro gra w golfa jest tu taka popularna, to muszą na nie wydawać krocie! A ty nie zamieściłeś tych danych. Tak samo brakuje... Do licha, Jason! Biznes to nie zabawa!
- Odłóż ten notes, wychodzimy.
- Nić możemy! Został mi tylko tydzień do skończenia raportu, a jak sam wiesz, jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia.
- To masa czasu. Poza tym złamałaś ołówek, a jak dobrze wiemy, nie jesteś w stanie bez niego pracować.
- Mam zapasowy.
Jason wstał, w charakterystyczny dla siebie sposób skrzyżował ręce na piersi i zaczął jej się przyglądać. Wiedziała już, co to znaczy. Nie ma co próbować wyciągnąć z niego czegokolwiek więcej. Na dziś skończone.
- Twoja kolej? - spytała zrezygnowana.
- Tak, moja kolej - potwierdził.
- Targ z ludowym rzemiosłem! - wykrzyknęła zachwycona Taylor. - Och, co za niespodzianka! Dzięki!
Popatrzył na nią z niedowierzaniem. Nigdy jeszcze nie widział jej tak podekscytowanej. Policzki miała zaróżowione, a w oczach iskrzył się entuzjazm.
- Tak bardzo lubisz targi rzemiosła?
- Tylko raz w życiu byłam na takim jarmarku - przyznała niechętnie.
- Tylko raz? - spytał zaskoczony.
- Tak. Pamiętam, że były tam piękne porcelanowe lalki poubierane w koronkowe suknie. Prześliczne. Nigdy ich nie zapomnę!
- Jestem pewien, że tu też będzie coś takiego.
Wziął ją za rękę i pociągnął wzdłuż straganów. Nie protestował, gdy chciała się gdzieś zatrzymać. W końcu znaleźli stragan z lalkami, ubranymi w stroje sprzed pierwszej wojny światowej.
- Och! Jakie wspaniałe! - wyszeptała, dotykając z nabożeństwem delikatnych sukni.
- Nie bój się. Śmiało możesz ją wziąć do ręki.
Taylor ostrożnie podniosła lalkę przypominającą Scarlett z „Przeminęło z wiatrem”
- Dlaczego tylko raz byłaś na takim targu, skoro tak bardzo je lubisz? - zapytał.
- Boss zawsze był bardzo zapracowany, a poza tym uważał, że szkoda tracić czas na takie bezowocne zajęcia.
- Śliczne, małe cacuszka, prawda? - uśmiechnął się do niej.
- Przepiękne.
- Lubisz lalki?
- Tak, chociaż już bardzo dawno przestałam się nimi bawić.
- Taylor odłożyła Scarlett na miejsce.
- Zabrzmiało to, jakby Boss przez ciebie przemawiał.
- Lalki są raczej bezużyteczne... prawda? Mam na myśli to, że nie rozwijają ani nie uczą. One tylko oddziałują na emocje...
- Nigdy nie pozwolił ci mieć żadnej lalki, prawda?
- Chciał mi kiedyś kupić lalkę, ale ja niezbyt nalegałam - odpowiedziała, nie patrząc na niego. - Poza tym...
- Poza tym?
Taylor w pośpiechu założyła okulary przeciwsłoneczne. Od razu poczuła się pewniej. Nie lubiła rozmawiać o sobie.
- Poza tym, nie potrafiłam znaleźć logicznego wytłumaczenia, po co potrzebna mi lalka. Gdybym to zrobiła, na pewno bym ją dostała. Na szczęście niedługo po tym wyrosłam z takich zabaw...
- Czy musiałaś podać racjonalne wytłumaczenie wszystkiego, co chciałaś mieć? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak. To miało pomagać mi jasno określić do czego dążę. Wyznaczyć sobie cele i zmierzać do nich, tak by nic nie rozpraszało mojej uwagi.
- A potrzeba czułości, miłości? Czy jeśli chciałaś się do ojca przytulić, też musiałaś znaleźć uzasadnienie?
Taylor zadrżała, jakby nagle na dworze zrobiło się zimno. Odwróciła głowę.
- Ojcu nie było łatwo po śmierci mamy, bardzo się starał...
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Jason objął ją w talii i przyciągnął do siebie. - Czy z potrzeby czułości również wyrosłaś? - Myślał, że nie odpowie mu na to pytanie. Poczuł, że sztywnieje.
- Nie - wyszeptała po chwili. - Z tego nigdy nie wyrosłam...
Przytulił ją. Nie był w stanie nic odpowiedzieć. Gra, którą on z nią prowadził, przybierała czasem zupełnie nieoczekiwany dla niego obrót.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Taylor weszła do swojej sypialni, czuła się bardzo szczęśliwa. Mimo tej rozmowy z Jasonem o jej dzieciństwie, która tak wyprowadziła ją z równowagi, spędziła naprawdę cudowny dzień. Jason zauważył to i pilnował, żeby przyjrzała się każdemu straganowi i spróbowała każdego poczęstunku. Wrócili, dopiero gdy słońce było już nisko nad horyzontem. Rozczesała potargane przez wiatr włosy, zdjęła sukienkę i rzuciła ją na poręcz łóżka. I właśnie wtedy to zobaczyła.
Na środku poduszki leżał naszyjnik z pereł, który rozerwał się, gdy Shadroe niespodziewanie wszedł do pokoju, pierwszego dnia ich pobytu. Jason musiał zabrać te perły, gdy nie było jej w pokoju i naprawić go. Ale przecież perły były w moim neseserze, pomyślała zdenerwowana. Zazwyczaj wkładała neseser do pokojowego sejfu, ale dziś tak była podekscytowana wyprawą na jarmark, że zapomniała o tym i zostawiła go na wierzchu.
Była w rozterce, nie wiedziała, co naprawdę czuje. Czy martwi się tym, co Jason mógł zobaczyć w jej papierach, czy cieszy się z naprawienia naszyjnika. Jej serce i rozum jakby kłóciły się ze sobą...
Ale przecież wybrała już dawno temu, praca była dla niej najważniejsza. Nie mogła podporządkować swego życia jednemu, nieracjonalnemu pragnieniu. Pragnieniu, żeby Jason zawsze przy niej był...
Zadźwięczał jej w głowie głos Bossa: Uzasadnij logicznie, dlaczego go pragniesz? Nie potrafiła tego zrobić. Ale każdego dnia docierało do niej coraz dobitniej, że życie bez niego będzie szare i smutne.
Westchnęła ciężko. Odłożyła perły, włożyła szlafrok i wyjęła papiery z neseseru. Postanowiła zabrać się do pracy.
- Księżniczko? - Jason zajrzał przez łączące ich pokoje drzwi od łazienki. - Jesteś tutaj?
Taylor nie było w pokoju. Wyraźnie z tego zadowolony wśliznął się i podszedł do łóżka. W ręku trzymał lalkę. Jedną z tych, które tak zachwyciły Taylor. Posadził ją na poduszce, w miejscu, gdzie wcześniej leżały perły.
Odwrócił się, by wyjść. W tym momencie wiatr otworzył okno i rozrzucił papiery, które leżały na stoliku przy oknie. Jedna kartka spadła mu prosto pod nogi, podniósł ją. Przelotnie rzucił okiem na to, co było tam napisane i w tym momencie zamarł. Potem przeczytał to jeszcze raz, bardzo uważnie.
Taylor wróciła do pokoju, właśnie wysłała Bossowi codzienne, krótkie sprawozdanie. Wiedziała, że ojciec jest bardzo czuły na punkcie dotrzymywania umów i gdyby o tym zapomniała, byłby bardzo niezadowolony. Zamknęła za sobą drzwi i w tym momencie zobaczyła Jasona siedzącego na stoliku. Trzymał w ręce kartkę papieru. Nie spodziewała się go tu zastać, a wyraz jego twarzy mówił jej, że stało się coś niedobrego.
- Oszukałaś mnie! Ty mała... - Popatrzył na nią z odrazą.
- Wyjaśnię ci to - przerwała mu pospiesznie. Nawet nie próbowała dociec, jak dużo wie.
- Wyjaśnisz, co wyjaśnisz? - Przeciągnął ręką po stole i zmiótł wszystkie papiery na podłogę. - Że kłamałaś co do celu twojego pobytu tutaj?
- Nie kłamałam...
- Jak to nie? Twierdziłaś, że chcecie postawić hotel podobny do „Raju dla zakochanych” gdzieś na innej wyspie!
- Przyznaję, że w tej sprawie... wprowadziłam cię w błąd.
- Wprowadziłaś mnie w błąd w wielu sprawach. Twierdziłaś, że wasze plany nie zagrożą w żaden sposób przyszłości wyspy!
Taylor potarła policzek. Nie chciała, by traktował ją w ten sposób. Nie zrobiła nic złego. No, może... nic bardzo złego.
- Skoro przeczytałeś moje dokumenty, to już wiesz, dlaczego tu jestem.
Jason zerwał się na nogi i ruszył ku niej. Taylor żałowała, że między nimi nie stoi kilka solidnych mebli.
- Jesteś tutaj po to, by się dowiedzieć, jak działa ten właśnie hotel, by móc go jak najdokładniej skopiować. Niewielka różnica, prawda? - wypalił bez ogródek. - Ostrzegałem cię, co zrobię, jeśli mnie oszukasz. Powinnaś mnie była posłuchać!
- Powiedziałeś, że jeśli to, co zaplanowałam, będzie nielegalne, czy pogorszy sytuację ekonomiczną wyspy, poinformujesz Jermainów o tym, co tu robię. - Taylor przechyliła głowę, starała się, by jej głos brzmiał lekko i spokojnie.
- Tak, i to właśnie mam zamiar zrobić. - Ruszył w stronę telefonu, podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer.
- Ale plany Daniels Investment nie zakładają żadnej z tych dwu rzeczy. Poczekaj, wysłuchaj mnie najpierw... Powiedziałam ci, że nasz hotel nie zaszkodzi „Rajowi dla zakochanych” i to jest prawda.
- Nie wierzę ci. Od samego początku kłamałaś, Księżniczko! - Potrząsnął głową. - Joanie? Czy Liz jest w domu?
- A czy pomógłbyś mi, gdybym ci powiedziała, po co tu przyjechałam? - W jej głosie zabrzmiała desperacja.
- Oczywiście, że nie! - odpowiedział jej, zakrywając słuchawkę dłonią. - A gdzie ona jest, muszę natychmiast z nią porozmawiać! - krzyknął do telefonu.
Uświadomiła sobie, że nie ma chwili do stracenia. Musi się do niego przebić i to szybko, zanim on wszystko popsuje.
- Jaki miałam wybór? Wiedziałam, że nasze plany nie zrobią nikomu nic złego. Ale ty, gdy tylko usłyszałeś nazwisko Daniels, od razu podejrzewałeś najgorsze. Tty też nie byłeś ze mną do końca szczery.
- Nie bez powodu... - Wyraz twarzy mu się zmienił - Nie szkodzi, Joanie. Zadzwonię później - powiedział i odwiesił słuchawkę. - O czym ty w ogóle mówisz?
- Nie jestem ślepa. Z tą wyspą łączą cię bardzo silne więzy. Jedynym powodem, dla którego zgodziłeś się dla mnie pracować, było to, że mogłeś w ten sposób chronić Jermainów. Kwestionowałeś wszystko, co zrobiłam. Dlaczego?
- „ty znasz na wszystko odpowiedź, więc może sama mi to powiesz.
- Dlatego, że chciałeś mieć pewność, że plany Daniels Investment są uczciwe. Gdyby takie nie były, to nie mam wątpliwości, że już dawno byś ostrzegł Jermainów. Pragnę zostać wiceprezesem w firmie ojca, ale nie za cenę zniszczenia „Raju dla zakochanych”.
- Czy naprawdę wierzysz w to, że Bossa Danielsa choć odrobinę obchodzi los tej wyspy?
- Może nie, ale mnie obchodzi. I przyrzekam ci, że nasze plany nie wpłyną źle na wyspę! - Spojrzała mu prosto w oczy.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, a potem skinął głową.
- Posłuchaj mnie, Księżniczko, bardzo uważnie mnie posłuchaj. - W jego głosie słychać było groźbę i obietnicę zarazem. - Czynię cię odpowiedzialną za los tej wyspy. Jeśli stanie się coś złego, zapłacisz mi za to i nawet Boss nie będzie mógł mnie powstrzymać!
- Rozumiem - szepnęła. W gardle zaschło jej z wrażenia. On mówił serio. Cholernie serio.
- W porządku. A teraz wyskocz z tego szlafroka i włóż coś strojnego. Za pół godziny jesteśmy umówieni u Elizabeth na herbatę.
- Na herbatę u Elizabeth? - Spojrzała na niego przestraszona. - Po co do niej idziemy?
- Zaprosiła nas i nie chcę jej robić zawodu. - W jego spojrzeniu widziała wyraźnie wzgardę. - Piętnaście minut, Księżniczko. Jeśli nie będziesz gotowa, to sam cię ubiorę - dodał i wyszedł.
- Jeszcze herbaty, Jase? - spytała Elizabeth Jermain. Siedzieli we trójkę na werandzie jej domu.
- Tak, poproszę. - Jason podsunął filiżankę z chińskiej porcelany, ręcznie malowanej. Popatrzył przez stół na Taylor. Od przyjścia do Elizabeth nie spuszczał z niej oczu.
Był już spokojny. Teraz chciał tylko całą pogardę i potępienie, jakie miał dla Bossa Danielsa, przenieść na jego córkę. Nie udawało mu się to jednak. Zbyt wiele pięknych wspomnień tkwiło w jego pamięci: ciepły uśmiech Taylor, gdy rozmawiała z ludźmi, namiętność i delikatność, które tak niesamowicie się w niej łączyły. Ale przede wszystkim to, jak reagowała na jego pocałunki.
Oparł się wygodniej w fotelu i patrzył na nią. Nie słuchał, o czym rozmawiano przy stole. Jaka ona piękna, pomyślał. Tyle ma wdzięku i gracji. Pragnął jej tak bardzo, jak żadnej kobiety dotąd, ale musiał wykonać swoje zadanie. Musiał przechytrzyć Daniels Investment, być bardziej bezwzględny niż oni!
Ich spojrzenia się spotkały i panika, którą zobaczył w jej oczach, spowodowała, że otrząsnął się z zadumy i powrócił do rzeczywistości.
- Skąd pochodzi moja rodzina? - Taylor powtórzyła pytanie zadane jej przez Elizabeth, by zyskać na czasie. Zagryzła usta.
- Davis to znane nazwisko na Południu. Czy pochodzicie z Charlestonu, czy przenieśliście się z rejonu Missisippi jak Jefferson Davis? - drążyła temat Elizabeth.
- Jej rodzina pochodzi z Północy - wyratował ją z opresji Jason. - Nie sądzę, żebyś ich znała.
Taylor była mu wdzięczna za pomoc, tym bardziej że się jej nie spodziewała.
- Przeprowadziliśmy się do Charlestonu po śmierci mojej mamy, byłam wtedy bardzo mała.
- Przepraszam, kochanie - Elizabeth dotknęła delikatnie jej dłoni. - Nie chciałam poruszać tak bolesnych tematów.
- To już nie jest dla mnie bolesne. Ciągle, gdy myślę o śmierci mamy, odczuwam smutek, ale mam też piękne wspomnienia. Choć czasem żałuję, że nie miałam tak wielkiej rodziny jak wy. Żadne z moich rodziców nie miało rodzeństwa, więc nie miałam wujków ani ciotek.
- To prawda, bardzo miło czuć, że się ma oparcie w tylu osobach - wtrącił się Jason.
- Być może miałam jakichś dalszych kuzynów, ale ich nie znałam. Mój ojciec mówił, gdy jeszcze mama żyła, że jest nas tylko troje i musimy razem stawić czoło wielkiemu światu.
- A teraz twoja rodzina to tylko was dwoje - powiedział Jason.
- Ależ, Jason! Jak możesz tak mówić, skoro macie się pobrać - napomniała go Elizabeth. - Wkrótce Taylor będzie należała do naszej rodziny. Cieszę się, że będziemy ci mogli dać to, o czym tak marzyłaś... wielką rodzinę. Wasze dzieci będą miały bardzo wiele ciotek i wujków!
Po co Elizabeth, do diabła, to mówi? - zżymał się w duchu Jason. Przecież bardzo dobrze wie, że nie ma mowy o żadnym weselu, że ta cała sytuacja to tylko farsa! Widział, że Taylor zakręciły się łzy w oczach, że była wzruszona tym, co powiedziała Elizabeth.
- Czy tego właśnie pragniesz najbardziej: mieć dużą, kochającą rodzinę i dzieci? - dopytywała się Elizabeth.
- Tak, tego zawsze najbardziej pragnęłam - szepnęła zduszonym głosem Taylor. Zacisnęła palce na chińskiej filiżance, tak że zbielały jej kostki.
Tego zawsze najbardziej pragnęłam i nigdy nie będę miała - dopowiedziała w duchu.
- Naprawdę tak myślisz? - spytał szeptem.
- Szkoda, że Liz nie mogła przyjść. Z pewnością bardzo chciałaby cię poznać - zmieniła temat Elizabeth. - Jest w helikopterze, który tam lata. - Wskazała na krążący nad wzgórzem helikopter. - Myślę, że się polubicie - dodała.
Rozmowa zeszła na bardziej neutralne tematy. Taylor cały czas jednak nie mogła odzyskać równowagi. Do głębi poruszyła ją rozmowa z gospodynią na temat rodziny.
- Tak rzadko cię widywaliśmy w tym roku. - Elizabeth z wyrzutem zwróciła się do Jasona.
- Wciągnęła mnie praca - odparł.
- Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy osiądziesz tu z żoną i dziećmi.
- Być może - odpowiedział może odrobinę za ostro. - Ale nie liczyłbym na to. - Spojrzał na zegarek. - Dziękujemy za herbatę, powinniśmy wracać już na kolację.
- Bardzo się cieszę, że cię poznałam. - Elizabeth położyła dłoń na ramieniu Taylor.
- Ja również. Ma pani przepiękny dom - powiedziała szczerze.
- Nazywaj mnie Elizabeth. Przecież jesteśmy prawie rodziną - uśmiechnęła się serdecznie gospodyni.
Pożegnali się. Do hotelu wracali piechotą, tak naprawdę wcale nie musieli się spieszyć. Jason widział wyraźnie, że ta wizyta zrobiła na Taylor duże wrażenie. Znał jej wrażliwość.
- Czy wszystko w porządku? - zatroszczył się.
- Oczywiście! - odpowiedziała, ale po chwili nie wytrzymała. W oczach zakręciły jej się łzy. - Kłamałam, oszukiwałam, jak może być w porządku?
- Przecież nie musisz tego robić. Sama wpadłaś na pomysł tej farsy z narzeczeństwem. Rozumiem, że trudno ci oszukiwać tak miłą i serdeczną osobę jak Elizabeth - powiedział ze współczuciem i objął ją.
- Wiesz, że nie mogę się teraz zatrzymać. - Odepchnęła jego ramię. - A w ogóle to jeszcze nie zdążyłam podziękować ci za lalkę. Jest prześliczna. Teraz jednak muszę zostać sama. - Bez słowa odwróciła się i poszła w stronę ogrodu.
Jason nie starał się jej zatrzymać. Bardzo dobrze wiedział, jak ciężko jest oszukiwać. Przecież nie tylko Taylor kłamała...
Jedyne, co mogła teraz zrobić, to uciec - uciec, zanim kompletnie się załamie. Postanowiła pójść do ogrodu. Ku jej uldze furtka była otwarta, a w ogrodzie było pusto. Znalazła niewielką ławeczkę koło fontanny i usiadła na niej. Awantura z Jasonem, rozmowa z Elizabeth i ta cudowna lalka - to było dla niej za dużo. Wybuchnęła długo powstrzymywanym płaczem.
- Czy mogę pani zaoferować chusteczkę? - usłyszała z tyłu za sobą niski męski głos.
Przestraszona odwróciła się. Zobaczyła bardzo sympatycznie wyglądającego starszego pana. Był ubrany w stare ogrodniczki i kapelusz z szerokim rondem. Opierał się na grabiach. Wyciągnął do niej rękę z chusteczką. Musiała go wcześniej nie zauważyć. Bez słowa wzięła chusteczkę i wytarła zapłakaną twarz. Powoli dochodziła do siebie.
- Dziękuję - wyszeptała. Czuła się jak skończona idiotka. Od dzieciństwa nikt nie widział jej płaczącej.
- Nie ma za co. - Jego szaroniebieskie oczy patrzyły ciepło.
- Czy pan się zajmuje ogrodem? - spytała, żeby jakoś podtrzymać rozmowę. Chciała okazać swoją wdzięczność i dlatego postanowiła trochę porozmawiać z tym miłym człowiekiem.
- Tak, to moja wielka namiętność. Od lat pielęgnuję kwiaty.
- Starszy pan przysiadł koło niej na ławce. - Lepiej już się pani czuje?
- Znacznie lepiej - odpowiedziała szczerze.
- Czy chcesz, moje dziecko, porozmawiać o tym, co ci się przydarzyło? Jestem bardzo dobrym słuchaczem. - W naturalny sposób zaczął mówić do niej na ty.
Być może zadziałał jego miły głos, może ciepłe spojrzenie. A może była to potrzeba rozmowy z kimś starszym i doświadczonym, z dziadkiem, którego nigdy nie miała. Nie do końca zdawała sobie sprawę, dlaczego miała na to tak wielką ochotę.
- Jestem zakochana w mężczyźnie, który teoretycznie wcale nie powinien mi się podobać. Często mnie denerwuje, złości i na dodatek ocenia bardzo niesprawiedliwie... ale kocham go - wyznała - Dlaczego ocenia cię niesprawiedliwie?
- On uważa, że jestem bezwzględna i mam obsesję na punkcie mojej pracy.
- A jest tak?
- Staram się być twarda. - Ściągnęła brwi. - Ale mi to nie wychodzi. Z pewnością jednak nie jestem bezwzględna. Gdybym taka była, to nie miałabym wyrzutów sumienia, gdy muszę kłamać.
- Uważaj, bo kłamstwa mogą doprowadzić cię do sytuacji, z której nie znajdziesz dobrego wyjścia - ostrzegł.
- Wiem o tym i boję się tego. Na dodatek pomieszałam pracę z życiem prywatnym. Ale mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, by się wycofać - powiedziała z nutą nadziei w głosie.
- Mam nadzieję, że ci się uda.
Zaległa chwila ciszy. Taylor poczuła, że łzy znów napływają jej do oczu. Uświadomiła sobie, że to tak mało prawdopodobne, żeby Jason również ją kochał. Udało jej się jednak powstrzymać płacz.
- Czy miałaś kiedyś ogród? - przerwał milczenie starszy pan.
- Ogród? - powtórzyła za nim. Zmusiła się, żeby przestać myśleć o Jasonie i poświęcić temu miłemu panu trochę uwagi. - Nie, nigdy nie miałam na to czasu.
- Ja spędzam większość dnia wśród kwiatów. Wydawałoby się, że jest to proste zadanie: irysy tutaj, kosaćce tam, lilie wzdłuż ścieżki. Ale nagle tutaj, ni z tego, ni z owego, wyrastają kwiaty, które nie mają zamiaru się podporządkować, tak jak na przykład te dalie. Dalie mają zadziwiającą zdolność wyrastania tam, gdzie chcę ich najmniej. - Zmarszczył brwi. - Jak na przykład na moim różanym klombie.
- Osobiście lubię dalie... - mruknęła. Uśmiechnęła się, pomyślawszy o Bossie. On był taki jak ten zaborczy kwiat, zawsze próbował zagłuszyć wszystkich dookoła.
- Co prawda, to właśnie ta różnorodność nadaje piękno ogrodom.
Taylor przechyliła głowę. On chyba jednak nie zmienił tematu.
- Ale co zrobić, jeśli nie ma miejsca na takie subtelności? Co, jeśli róże i dalie nie będą mogły zgodnie rosnąć w jednym ogrodzie, tylko będą ze sobą konkurować?
- Może cię spotkać niespodzianka - rzekł, wskazując klomb, po swojej prawej stronie.
Dalie i róże rosły tam razem i stanowiły niezwykle piękną kompozycję. Spojrzała zadziwiona. Stanowiły przedziwną jedność. Czerwienie mieszały się z różem i szafirem, gdzieniegdzie poprzeplatane były bielą. Na moment zapaliła się w niej iskierka nadziei, ale zaraz zgasła. A jeśli Boss i Jason nie będą w stanie się dogadać?
- A co zrobić, jeśli to się nie uda?
- Wtedy będziesz musiała wybrać. - W jego głosie zabrzmiało współczucie. - Czy chcesz mieć ogród pełen dalii, czy róż...
A mówiąc wprost, będzie musiała wybrać między ojcem a Jasonem. Niewielka jest szansa, żeby mogli się choć tolerować. Bała się, że nie potrafi podjąć takiej decyzji.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do ogrodnika. - Naprawdę bardzo mi pan pomógł. Nie chcę pana odciągać dłużej od pracy.
- Praca nie ucieknie - odparł spokojnie. - Rzadko mam sposobność rozmawiać z tak piękną młodą damą.
- Od jak dawna pan zna Jermainów? - spytała, chcąc dowiedzieć się, jak długo tu pracuje.
- Około trzydziestu lat, wtedy poprosiłem Elizabeth o rękę.
- Pan jest... pan jest... - Oczy Taylor rozszerzyły się z przerażenia.
- Cameron Bradshaw, do pani usług. - Z galanterią pocałował ją w rękę. - Miło mi było panią poznać.
- Ja nie wiedziałam... nie miałam pojęcia - mamrotała skonsternowana.
- Cieszę się, że się w końcu poznaliśmy - zupełnie zignorował jej panikę. - Elizabeth mówiła, że będziecie dziś u niej na herbacie. Z pewnością jeszcze się zobaczymy. Życzę ci wszystkiego dobrego. - Uśmiechnął się na pożegnanie.
Patrzyła za nim zupełnie załamana tym, co zrobiła. Dobry Boże! Właśnie wyznała mężowi Elizabeth Jermain swoje najskrytsze myśli. Nieomal przyznała, że zaręczyny z Jasonem to tylko fikcja, a jej pobyt na wyspie nie jest tak zupełnie bezinteresowny. Co będzie, jeśli on opowie swojej żonie o tej rozmowie? Ale tak jak nagle dopadł ją strach, tak samo gwałtownie opuścił. Czuła, a nawet więcej, wiedziała, że on zatrzyma w tajemnicy to, co od niej usłyszał.
Taylor zagryzła wargi. Do chwili, gdy poznała Jasona, dokładnie wiedziała, jaka będzie jej przyszłość. Tyle lat na to pracowała i jasno widziała prowadzącą do celu drogę, którą będzie podążać. Jak to się stało, że ta droga nagle zniknęła jej sprzed oczu?
Jason czy Boss? Czy wybrać nierealistyczne, namiętne, oparte na emocjach życie, czy zostać wiceprezesem w firmie ojca. Na pozór wybór wydawał się prosty.
Na pozór.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jason zaintrygowany popatrzył na Taylor. W ciągu kilku ostatnich dni panował między nimi rozejm. Taylor stawała się coraz spokojniejsza, cichsza, coraz chętniej chodziła z nim na wycieczki. Gdzieś zgubiła się ta twarda skorupa, którą na początku była szczelnie okryta. Wyglądała tak krucho i delikatnie, że jedno spojrzenie, jedno dotknięcie czy pocałunek mógłby ją załamać. Widział, że stało się coś, co nią wstrząsnęło. Coś, co zachwiało jej pewnością siebie.
Ale co? To właśnie stanowiło dla niego zagadkę.
Nie zadawała mu więcej żadnych pytań na temat ośrodka. Pragnął odkryć, co ją gnębi. Podejrzewał, że raport, który ma do napisania, nie jest tego przyczyną. Ale za każdym razem, kiedy starał się dowiedzieć o co chodzi, Taylor zmieniała temat.
- Jak smakowała ci kolacja? - zagaił, gdy zabrano talerze. Chciał, żeby zaczęła z nim rozmawiać.
- Wyśmienita, Columbia przeszła samą siebie - odpowiedziała bez namysłu.
- Doprawdy? A co jadłaś?
Taylor wpatrywała się w niego zaskoczona.
- Pompano w sosie krewetkowym - wydusiła w końcu.
- To było wczoraj. Dziś jadłaś zupę krabową i łososia w śmietanie. - Położył rękę na jej dłoni. - Co się dzieje, Taylor?
- Myślałam o tym, co się będzie działo dziś wieczorem, zamiast koncentrować się na jedzeniu. - Starała się uwolnić dłoń. - Nigdy wcześniej nie brałam udziału w balu piratów.
Jason postanowił nie naciskać.
- Podoba ci się pomysł przebrania się za pirata i poszukiwania zaginionego skarbu?
- Tak. - Przez moment Taylor znów była taka jak dawniej. Rozchmurzyła się. - Księżyc jest prawie w pełni i z pewnością na plaży będzie pięknie.
- Jak państwu smakowało? - Do ich stolika podeszła uśmiechnięta Columbia.
- Kolacja była wspaniała - odpowiedział Jason. Columbia rozpromieniła się.
- Jaka piękna orchidea. - Taylor skomplementowała kwiat przypięty do bluzki Columbii.
- To z ogrodu mojej matki, tak samo zresztą jak wszystkie kompozycje kwiatowe w hotelu - poinformowała z dumą Columbia. - Ucieszy się, gdy powiem jej, że się podobały. - Z przyjaznym uśmiechem oddaliła się do następnego stolika.
- Co? Żadnych pytań na temat raportu? - udał zdziwienie Jason. - Spodziewałem się, że wypytasz ją o liczbę zatrudnionego personelu, a przynajmniej, czy zawsze jest tak dużo gości na kolacji. Spisz, Księżniczko?
- To nie był dobry moment - ucięła temat.
- Może nie być lepszego. Za trzy dni wyjeżdżamy - nie dał za wygraną.
- Nie musisz mi przypominać, jak mało czasu mi zostało. - Taylor energicznie poderwała się od stolika. - Pozwól, że cię przeproszę, chciałabym już pójść i przygotować się do balu.
Przeszła przez jadalnię i wyszła do holu. Tego dnia w ośrodku było mnóstwo gości. Odkrywali wspaniałości wyspy i cieszyli się krótkim wytchnieniem od codziennej rutyny. Gdy szła po schodach, przyszło jej do głowy, że ona nigdy nie miała chwili odpoczynku. Najpierw pilnie się uczyła, żeby rozpocząć pracę w firmie ojca. Potem udowadniała, że sprawdza się na kolejnych, coraz bardziej odpowiedzialnych stanowiskach. I tak było do czasu, gdy przyjechała z Jasonem na wyspę.
Wtedy wszystko się skomplikowało. Nie była w stanie pracować od dnia rozmowy z Cameronem Bradshawem, czy raczej z panem sędzią, bo tak go tu nazywano. Dowiedziała się, że człowiek, którego wzięła za ogrodnika, był w rzeczywistości sędzią Sądu Najwyższego. Musiał być dobry, skoro po jednej z nim rozmowie poczuła potrzebę przemyślenia swojego życia, nie dbając o konsekwencje, które z tego mogły wyniknąć.
Taylor weszła do pokoju i oparła się o drzwi. Wkrótce wróci do domu, pomyślała. Pożegna się z Jasonem i zostanie sama ze złamanym sercem. I co wtedy zrobi? Rzuci się w wir pracy? Teraz już jej to nie wystarczy! Poza tym Boss czeka na jej raport, w którym ma nadzieję znaleźć receptę na sukces „Raju dla zakochanych”. Problem jednak polegał na tym, że to, co ma mu do powiedzenia, nie jest tym, co on chciałby usłyszeć. Może stracić nie tylko Jasona, ale i ojca.
Shadroe stał na platformie zrobionej z rafii, ustawionej na środku plaży. Był na bosaka, w poszarpanych spodniach i postrzępionej koszuli. Za pasem miał zatknięty staroświecki pistolet. Było dość jasno, plażę oświetlał księżyc i setki pochodni. Większość tu obecnych była ubrana w pirackie kostiumy i chyba wszyscy poddali się atmosferze zabawy i tajemniczości. Jason popatrzył na Taylor, była uśmiechnięta i podekscytowana. Chyba nigdy jej takiej nie widział, no może wtedy, gdy grali w golfa przy księżycu.
Shadroe wyjął pistolet zza pasa i wystrzelił w powietrze. Tłum zafalował, napięcie rosło.
- Witam wszystkich tu zgromadzonych! - zawołał Shadroe. - Tych, którzy jeszcze o tym nie wiedzą, informuję, że nazywam się Shadroe Teach. Pochodzę w prostej linii od Edwarda Teacha, szerzącego postrach pirata, którego nazywano Czarnym Szponem! Był on synem króla piratów, kapitana Drumonda, zwanego Jednonogim Joe!
Jason zerknął spod oka na Taylor. Był ciekaw, czy zrobiło na niej wrażenie nazwisko Teach. Sądząc po jej reakcji, nie powiązała go z Teach Development. Jeszcze nie. Ale wiedział, że już niedługo wyjdzie na jaw także i to, co on przemilczał...
- Czarny Szpon miał czternaście żon. Gdy mu się znudziła któraś z nich, zostawiał ją w najbliższym porcie i brał sobie nową. Moją matkę postanowił wysadzić na tej oto bezludnej wówczas wyspie. Zanim zdążył odpłynąć, dzielna niewiasta wyrwała mu złoty kolczyk z ucha. Właśnie ten, który teraz noszę! - Zawiesił głos i rozejrzał się dokoła z bardzo groźną miną. - Jeśli ktoś śmie twierdzić, że było inaczej, wyzywam go na pojedynek!
Zgromadzeni na plaży gruchnęli śmiechem. Shadroe co roku opowiadał tą samą historię, ale nawet ci, którzy znali ją już na pamięć, ciągle się z niej śmiali.
- Potem Czarny Szpon podbił i wziął we władanie całe wybrzeże Północnej Karoliny, aż po Florydę. Terroryzował statki handlowe, pasażerskie, a nawet rybaków. Dopiero kapitan Maynard pokonał go w 1718 roku. Czarny Szpon wkrótce potem zmarł. Ale przed śmiercią zdążył jeszcze ukryć swój ogromny skarb! Wiele przemawia za tym, że ukrył go właśnie na Jermain! Do tej pory jeszcze nikt go nie odnalazł, wiec skarb czeka na was!
- Skąd mamy wiedzieć, gdzie go szukać? - spytała szeptem Taylor.
- Zaraz zostaną rozdane mapy - wyjaśnił. - Będzie na nich wiele dróg, ale tylko jedna prowadzi do skarbu. Na drodze będą umieszczone wskazówki. Zdobędzie skarb ten, kto pierwszy dojdzie do celu.
W tej właśnie chwili podszedł do nich Shadroe i wręczył Taylor pergaminową mapę. Jason spojrzał na Taylor i uśmiechnął się z podziwem. Ubrana była w za duży podkoszulek i szerokie spodnie. Szczupłą talię podkreślał szeroki pasek. Czoło zakrywała czerwona chustka, zawiązana z tyłu na rozpuszczonych włosach, a w uszach miała bardzo śmieszne kolczyki - pęk monet zwisających prawie do ramion, podzwaniających przy każdym ruchu głowy.
Była taka drobna i delikatna. Wiedział, co mu się tak w niej podobało. Była świeża, a zarazem dojrzała. Na szczęście Bossowi nie udało się zniszczyć jej nieodparcie pociągającej kobiecości. Gdyby żyła w czasach Czarnego Szpona, to z pewnością jego przodek zapragnąłby ją pojąć za piętnastą żonę.
- Chodźmy! - ponaglała Taylor. - Chcę odnaleźć ten skarb. Trzymając wysoko pochodnię, ruszyli w stronę plażowego zdroju, który na mapie był ich punktem startowym.
- Spójrzmy, najpierw czternaście kroków na południe. Taylor zaniepokojona zmarszczyła czoło.
- Coś nie tak? - spytał, mimo że wiedział doskonale, co ją trapi.
- Nie, wszystko w porządku.
- A zatem ruszajmy! Czternaście kroków na południe.
- Do licha! Grasz nie fair! Przecież wiesz, że mylą mi się strony świata, mógłbyś trochę pomóc!
- Południe jest w tamtą stronę. - Wziął ją za ramiona i odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni.
Przez godzinę szli według mapy. Jason pozostawał w cieniu, pozwalał Taylor decydować, którą drogę wybrać. Uświadomił sobie nagle, że ona traktuje tę zabawę jak jeden ze swoich projektów. Krok po kroku realizowała przedsięwzięcie. Jej analityczne zdolności i racjonalne rozumowanie prowadziły ją do celu. Zaniepokoił się. Coś, co powinno być tylko zabawą, traktowała równie poważnie jak raport dla Bossa. Mimo wspólnie spędzonych dwu tygodni nie nauczyła się, co to znaczy dobrze się bawić. Zacisnął usta. Zmienię to! - przyrzekł sobie w duchu. I to zaraz. Muszę ją nauczyć, jak cieszyć się życiem i nie podchodzić do wszystkiego tak śmiertelnie poważnie!
- Pozwól mi spojrzeć na mapę. - Wyjął jej arkusz z rąk. - A!
Tu jest pies pogrzebany! To na zachód, nie na wschód. Pięć kroków w stronę oceanu.
- Wiem, właśnie to chciałam zrobić. - Przy trzecim kroku zawahała się. - Mam już wodę po kolana. Przecież nie oczekiwali chyba, że będziemy wchodzić do wody! - zaniepokoiła się.
- Tu jest wyraźnie napisane, że masz przejść pięć kroków na zachód, a potem przepłynąć piętnaście metrów na południe. O tam, w stronę latarni morskiej.
- Jason! - Taylor postąpiła jeszcze krok do przodu.
- O, przepraszam! - Chwycił ją za ramię i pocałował w czubek nosa. - Trzymałem mapę do góry nogami.
Taylor roześmiała się. Napięcie puściło. Od tej chwili zaczęła się bawić w poszukiwanie skarbu. Ostatnia część opisu doprowadziła ich do latarni morskiej.
- „Twoja zdobycz czeka na ciebie na górze” - przeczytała karteczkę. - Phi! Więc to nie jest zakopany skarb. - Wydawała się nieco rozczarowana.
- Nie, ale sam widok wart jest tego, żeby się tam wspiąć, nawet jeśli czeka tam na nas tylko niewielka nagroda pocieszenia. Choć, jak pamiętam, kiedyś nie przypadł ci do gustu pomysł włażenia tam. Co ty wtedy powiedziałaś? Że szkoda czasu, by wchodzić kilkadziesiąt stopni, żeby zobaczyć tylko więcej piasku i wody?
- Zachowywałam się wtedy protekcjonalnie - mruknęła z wyraźnym żalem w głosie.
- Może troszeczkę - docenił jej skruchę.
- Teraz marzę o tym, żeby spojrzeć z góry na morze. Oczywiście, o ile masz jeszcze ochotę mi to pokazać...
Wdrapywali się po metalowych, krętych schodach. W połowie drogi zatrzymali się na podeście, by wyjrzeć przez wąziutkie okienko. W oddali fale rozbijały się o brzeg. Piana skrzyła się w świetle księżyca. Kiedy w końcu weszli na szczyt, wiatr zwiał chustkę z włosów Taylor. Pofrunęła wysoko nad nimi, na sekundę zaczepiła się o metalową poręcz, a potem poszybowała w stronę oświetlonych księżycem fal.
- Ciekawe, gdzie upadnie - powiedziała, patrząc na chustkę. Jason objął ją.
- Myślę, że jest już w królestwie Neptuna. Odwróciła się i spojrzała na niego.
- Jak ładnie to opisałeś. Nie wiedziałam, że jesteś taki romantyczny.
- Bo nie jestem. Jestem praktyczny, stanowczy i równie bezwzględny, jak ty.
Ku jego zaskoczeniu, Taylor uśmiechnęła się tylko.
- Ależ tu pięknie i spokojnie. Jak mogłeś w ogóle stąd wyjechać?
- To nie było łatwe - przyznał.
- Jason... ?
Pochylił się i popatrzył na nią. Jej oczy błyszczały, usta miała rozchylone i jakby domagające się pocałunku.
- Nie patrz tak na mnie - poprosił.
- Dlaczego?
- Bo mnie kusisz - szepnął, pochylając się jeszcze niżej. Przytulił ją mocniej i pocałował. Chciał, by oparła mu się, bo on już nie potrafił dłużej się powstrzymać.
Ale Taylor nie opierała się. Rzuciła mu się w ramiona, tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Pocałował ją. Dni oczekiwania wyzwoliły w nim namiętność, nad którą nie mógł już zapanować, tym bardziej że Taylor mu nie ułatwiała zadania. Jęknęła, a jemu wydawało się to najpiękniejszą muzyką. Cieszył się, że wzbudza w niej takie pożądanie. Wplótł dłonie w jej włosy, kolczyki zadzwoniły cichutko. Jej ciało było takie miękkie i gorące. Pragnął jej. Marzył, żeby jak najszybciej wrócić z nią do hotelu i kochać się przez resztę nocy. Wiedział z instynktowną pewnością, że ona jest już jego.
Zdał sobie jednak sprawę, że nadeszła chwila, w której należało podjąć decyzję. Czy wziąć to, co ona chce mu ofiarować, a czego on pragnie, od momentu gdy ją ujrzał, czy też wybrać drugie rozwiązanie, z pewnością szlachetniejsze, to znaczy zniszczyć ten nastrój i odejść.
- Jason? - W głosie Taylor słychać było zawód.
Zerwał się wiatr. Taylor zadrżała w jego ramionach. Odgarnął jej włosy z czoła.
- Chodź, odnajdziemy twój skarb. Czyżbyś o nim zapomniała? - spytał, łagodnie odsuwając ją od siebie.
Taylor nie mogła pojąć, dlaczego tak się zachował. Nie mogła się przecież pomylić! Czuła, że jej pragnie, tak samo jak ona jego. A jednak się powstrzymał. Nie rozumiała go. Była zawstydzona swoim oddaniem, gdyż on je odrzucił.
- A, mój skarb... - Rozejrzała się. - Tak, oczywiście.
- Gdzieś tu musi być. Poszukajmy go!
Uważnie zaczęli obchodzić wszystkie kąty. W końcu dostrzegli wiszącą przy balustradzie torbę z logo „Raju dla zakochanych”. W środku była książka o przygodach Czarnego Szpona.
- O, jaka fajna, ale to tylko nagroda pocieszenia - powiedziała ze smutkiem. - To był cudowny wieczór. Dziękuję, Jason!
- la też się świetnie bawiłem, ale musimy już wracać. O dwunastej zamykają latarnię.
Taylor nie zamierzała się kłócić. Cóż miała powiedzieć? Dlaczego przestałeś mnie całować? Przecież mnie pragniesz. Weź mnie, jestem twoja?! To pewnie też by nic nie dało.
Bez słowa schodziła za nim po schodach. Zagryzła usta aż do bólu. Czuła się odrzucona i bardzo, bardzo mocno zraniona. Tak, jakby ktoś pokazywał jej z oddali coś bardzo cennego, ale zanim zdążyła to zobaczyć z bliska, zabrał.
Nie wiedziała, jak znaleźli się na dole. Silne ramię Jasona otaczało jej kibić. W tej chwili tylko jednej rzeczy była pewna - tego, że kochała Jasona. Kochała go całym sercem i duszą.
Chciała być z nim na zawsze.
Gdy doszli do hotelu, pragnęła jak najprędzej uciec do swego pokoju i zamknąć się w nim przed całym światem. Była pewna, że Jason nie ma pojęcia, co się z nią dzieje. Spokojnie otworzył drzwi i weszli do środka.
- Dobranoc - szepnęła cichutko i odwróciła się tyłem do niego. Miała nadzieję, że on szybko pójdzie do swojej sypialni. Z oczu trysnęły jej łzy.
- Księżniczko?
- Tak?
- Nie płacz, proszę.
- To właśnie ja powinnam zachować odpowiedni dystans, ja powinnam cały czas się kontrolować! - roześmiała się przez łzy. - Wiem, że wszystko, co nas łączy, to tylko interesy!
- To nieprawda i na tym właśnie polega problem. - Położył ręce na jej ramionach. - Gdyby tak było, nie pragnąłbym rzucić się z tobą na to szerokie łóżko i wtulić w twoje miękkie, cudowne ciało.
Nie miała wątpliwości, że to, co do siebie czuli, nie miało nic wspólnego z „Rajem dla zakochanych”, Daniels Investment albo z jej raportem. Ale to, że należeli do dwu różnych światów, sprawiało, że nie było przed nimi przyszłości. Jedyną, choć bardzo mizerną pociechą było to, że przynajmniej przez kilka godzin mogła być z nim szczęśliwa. Udawać, że ich zaręczyny są prawdziwe. Trudno, nie można żądać zbyt wiele! Będzie miała co wspominać i do czego tęsknić.
Popatrzyła mu w oczy i nie musiała już nic mówić. Ujął jej dłoń i podniósł do ust.
- Gdybym ja kupował ci pierścionek zaręczynowy, wybrałbym dokładnie taki sam jak ten...
Pocałował ją zachłannie jak spragniony wędrowiec, który w końcu odnalazł źródełko. Przywarła do niego całym ciałem, chciała czuć bijące od niego ciepło. Przeszkadzało jej teraz dzielące ich ubranie. Jason chyba czuł to samo, bo zaczął ją rozbierać.
Ściągnął z niej podkoszulek, potem spodnie. Powoli przesuwali się w stronę łóżka. Gdy do niego dotarli, Taylor nie miała już nic na sobie.
Otoczył dłońmi jej piersi i pieścił je delikatnie. Zadrżała z rozkoszy. Poczuła, że traci kontrolę nad reakcjami swego ciała. Ale nie chciała się dłużej kontrolować. Po raz pierwszy w życiu całkowicie się odsłoniła, odrzuciła wszystkie bariery ochronne i cieszyła się tym.
- Widzisz, Księżniczko, to nie takie trudne - powiedział, wyczuwając jej otwarcie i zarazem nie do końca uświadamianą obawę przed nieznanym. - Nie bój się, kochana, nigdy cię nie skrzywdzę.
To nie była prawda, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Kiedyś odejdzie, a wtedy straszliwie ją zrani. Odepchnęła od siebie te czarne myśli i uśmiechnęła się do niego. Ważne i piękne jest to, co dzieje się teraz, pomyślała.
- Wiem - szepnęła. - Pragnę cię, pragnę się z tobą kochać. Pocałowała go z całą gromadzoną przez lata namiętnością. Jason krok po kroku, delektując się każdą chwilą, wprowadzał ją w arkana miłości. Tej nocy ofiarował jej skarb, który nie był zaznaczony na żadnej mapie świata, choć był to skarb bezcenny. Ofiarował jej miłość.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Obudził ją uporczywie dzwoniący telefon. Próbowała swoich starych sposobów z kładzeniem poduszki na głowę, ale nie skutkowało. Telefon ciągle dzwonił.
- Halo? - Podniosła w końcu słuchawkę.
- Taylor? Dlaczego, ilekroć dzwonię do ciebie, masz taki głos, jakbym cię wyrwał z głębokiego snu?
- Tata? - Szybko otworzyła oczy. - Nie, skądże, już dawno wstałam.
- To samo mówiłaś poprzednim razem. Ale nie uwierzyłem ci wtedy i teraz też ci nie wierzę.
Popatrzyła przestraszona na Jasona, który leżał obok.
- Czy coś się stało, tato?
- Dobre pytanie. Właśnie miałem zamiar ciebie o to zapytać. Wróciłem do Charlestonu i przeczytałem faksy od ciebie. Myślę, że nadszedł czas, abyśmy poważnie porozmawiali i to nie przez telefon.
Ach, więc chodzi mu o faksy. Zamknęła oczy. W ciągu ostatnich kilku dni przesyłała mu dość zdawkowe informacje. Być może przesadziła, pisząc czasem jedynie: „wszystko w porządku”.
- Kiedy chcesz się ze mną spotkać?
- Najlepiej teraz, zaraz przyjdę do twojego pokoju.
- Co? - wykrzyknęła, przerażona już nie na żarty. Poderwała się z łóżka. Jason obudził się i przeciągnął. Najwidoczniej nie przeczuwał zbliżającego się niebezpieczeństwa. - Jesteś w hotelu i chcesz się zaraz ze mną spotkać?
- Dokładnie tak - potwierdził Boss. - Podaj mi tylko numer pokoju.
Minęło kilka sekund, zanim zdołała chwycić oddech. Nie mogła zrozumieć, jak Jason może jej się tak spokojnie przyglądać.
- Drugie piętro, apartament prezydencki - wyjąkała.
- Zaraz będę - oświadczył i odłożył słuchawkę. Jason sturlał się z materaca.
- Cóż takiego się stało?
- Boss jest na wyspie! A nawet gorzej, jest w hotelu! Właśnie wspina się po piętrach do naszego apartamentu.
- Szybko! - Jason błyskawicznie przejął dowodzenie. - Ubierz się, potem popraw łóżko, a ja pozbieram rzeczy.
- Jason, ja... - Tyle mu chciała powiedzieć, ale teraz nie było na to czasu.
- O co chodzi, kochanie? - Zatrzymał się.
- Nic takiego, możemy o tym porozmawiać potem. Błyskawicznie się ubrali i doprowadzili pokój do porządku.
- Dobrze się czujesz?
- Jest moim ojcem, nie muszę się go bać.
- Wiesz, że nie o tym mówię. Byłaś dziewicą...
- Chciałam się z tobą kochać i nie żałuję niczego, co się stało. Jeśli ty żałujesz...
- Żałuję? - Podszedł i wziął jej twarz w dłonie. Ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę, idź już - szepnęła.
- Powiedz tylko słowo, a zostanę. Możemy razem stawić czoło twojemu ojcu.
- Nie, lepiej będzie, gdy będę sama.
Przez moment wydawało się, jakby Jason chciał się o to kłócić. Ale potem pocałował ją i wypuścił z ramion.
- Gdybyś mnie potrzebowała, będę w drugim pokoju. Taylor odczekała, aż zamkną się za nim drzwi łączące ich sypialnie i ruszyła na spotkanie Bossa.
- Cześć, tato - powitała go.
- Taylor! - Rzucił jej krótkie podejrzliwe spojrzenie i wszedł do pokoju. Rozejrzał się. - No, całkiem ładny pokój - zwrócił się w jej stronę. - Czy twój raport jest gotowy?
Zamknęła oczy. Wiedziała, że ten moment nadejdzie i zaważy to na jej życiu.
- Chciałeś się dowiedzieć, jak optymalnie powielić „Raj dla zakochanych” i mam dla ciebie odpowiedź.
- Zaraz, zaraz - Boss mruknął z niezadowoleniem. - Chyba powinnaś mi jeszcze o czymś powiedzieć.
Taylor nerwowo przełknęła ślinę. Czyżby to, co przeżyła ostatniej nocy, było po niej aż tak widać?
- O co ci chodzi? - Miała dość zabawy w kotka i myszkę.
- O Jasona Richmonda.
- O Jasona? - Spojrzała na niego w osłupieniu.
- A więc go znasz! Przyznajesz się do tego?
- Oczywiście, że tak... - Zawahała się, nie wiedząc ciągle do czego zmierza. - Przecież sama go zatrudniłam do pomocy w sporządzeniu raportu.
- Ty go zatrudniłaś? - powtórzył z niedowierzaniem. - Ten człowiek jest wart fortunę! Co ty właściwie rozumiesz przez wyrażenie „zatrudniłam go”?
- Wart fortunę? Chyba nie mówimy o tym samym człowieku... Jason nosi dżinsy, jeździ harleyem, mieszka w niewielkim domku w kiepskiej dzielnicy Charlestonu... - Tym razem ona nie posiadała się ze zdziwienia.
- Być może nosi dżinsy, ale ten harley to bardzo drogi, klasyczny model. Zaś rezydencja w Murray Boulevard świadczy o dochodach, których mało kto by się powstydził. - Boss zacisnął usta. - Nie wiedziałaś, kim on jest, prawda?
- On... on jest... on pochodzi z tej wyspy - wyjąkała. - Potrafił mi dostarczyć informacji, których potrzebowałam...
- Twój ojciec stara ci się powiedzieć, że nazywam się Jason Teach Richmond i jestem właścicielem firmy Teach Development.
Taylor powoli odwróciła się w stronę Jasona. Stał w drzwiach łączących ich pokoje. Czy to ten mężczyzna jeszcze niecałą godzinę temu trzymał ją w ramionach? Czy to z nim kochała się dzisiejszej nocy? Wydawało jej się, że to jakiś obcy człowiek, którego widzi pierwszy raz w życiu.
- Ty jesteś właścicielem Teach Development? - wymamrotała zaskoczona.
- Oczywiście, że tak! - nie wytrzymał Boss. - Nie wiem, w jaki sposób się z nim skontaktowałaś, ale dzień, w którym wpadłaś w jego sidła, był z pewnością dla niego jednym ze szczęśliwszych! On miałby ci pomóc w zdobyciu informacji?! - parsknął Boss. - Przecież on to od początku do końca sabotował!
- Czy to prawda? - Zwróciła się do Jasona. - Czy te informacje, które mi podawałeś to były same kłamstwa?
- Nie wszystkie.
- Więc wystarczy, że popracujemy nad oddzieleniem prawdy od fałszu i możemy skorzystać z tych danych? - spytał z ironią Boss. - Sprytnie, panie Richmond, bardzo sprytnie. Nie ma po co dłużej ukrywać, o co panu chodziło. Doprowadziłem kiedyś do upadku pana firmę i teraz próbuje się pan odegrać i zniszczyć moją!
- Nie to było moim zamiarem - odpowiedział spokojnie Jason. - To pan jest specjalistą od niszczenia ludzi. Ja po prostu chciałem ochronić wyspę przed panem.
- Wydaje się panu, że właśnie to pan zrobił? - W głosie Bossa zabrzmiało rozbawienie. - Sądzi pan, że skoro ogłupił pan moją córkę i wcisnął jej fałszywe informacje, to to już wystarczy, by mnie powstrzymać?
Taylor zamknęła oczy. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. To się nie mogło zdarzyć. Mężczyzna, którego kochała, któremu oddała duszę i ciało, oszukiwał ją od samego początku!
- A więc nie podda się pan? - zapytał Bossa Jason. - Mogę się domyślić, jaki jest pański plan. O ile dobrze pamiętam pana metody, to najpierw zrobi pan wszystko, by doprowadzić do bankructwa „Raj dla zakochanych”, a potem odkupi go pan za bezcen i opanuje całą wyspę.
- Gratuluję przenikliwości - odparł Boss z aż nazbyt czytelnym przekąsem.
- Ale to się panu nie uda!
- Czas pokaże. Jestem przekonany, że mimo pańskiej „pomocy”, Taylor udało się zebrać całkiem sporo danych. Z pewnością wykryła słabe punkty tego ośrodka.
- Jak zamierzasz rywalizować z „Rajem dla zakochanych”? - spytała Taylor, choć wiedziała, że to mało „polityczne” pytanie w tej chwili.
- Łatwo się tego domyślić - odpowiedział zamiast Bossa Jason. - Zapewne to Daniels Investment jest właścicielem tego wielkiego prywatnego terenu z piękną, wielką rezydencją. Oglądaliśmy ją razem. - Przez sekundę zatrzymał wzrok na Taylor.
- Brawo, panie Richmond. Widzę, że przed laty popełniłem błąd, nie powinienem doprowadzać pańskiej firmy do bankructwa, lecz zatrudnić pana u siebie! - powiedział z ironicznym rozbawieniem Boss.
- Z pobudek etycznych nigdy bym się nie zgodził na pracę w Daniels Investment - odparł chłodno Jason.
- Ale widzę, że pobudki etyczne nie przeszkodziły panu oszukiwać mojej córki - odciął się Boss. - Ciekawe, jak udało się panu tak ją omamić, że nie zorientowała się, kim pan jest? Zazwyczaj jest bardzo spostrzegawcza. Pańska etyka nie przeszkodziła panu również w uwodzeniu...
- Przestańcie! - krzyknęła Taylor i zatkała sobie uszy dłońmi. - W tej chwili przestańcie! Myślałam, że jesteś inny - zwróciła się do Jasona.
- To człowiek interesu, Taylor - przerwał jej Boss. - Bezwzględny, jeśli idzie o ochronę firmy. Gdybyś nie mieszała do swego osądu emocji, zauważyłabyś to z pewnością. Znasz przecież taki typ ludzi...
- Taylor... - Jason postąpił krok w jej stronę.
- Przestań! - odsunęła się.
- Chodźmy, Taylor. - Boss objął ją ramieniem. - Poproszę, by spakowano twoje rzeczy i odesłano je do Charlestonu. Na dole czeka samochód.
- Idź sam. - Potrząsnęła głową. - Muszę porozmawiać z Jasonem w cztery oczy.
- To bezcelowe - mruknął Boss.
- Mimo wszystko zostanę. Poczekaj na mnie w samochodzie. Nie zajmie mi to dużo czasu.
Na szczęście Boss nie protestował już dłużej i wyszedł. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, odwróciła się do Jasona.
- A więc nazywasz się Jason Teach? - zapytała, jakby jeszcze niedowierzając. - Czy Shadroe jest twoim krewnym?
- Tak, to mój wuj. Wychowywał mnie po śmierci rodziców.
- A więc Shadroe, Jermainowie, sędzia Bradshaw i wszyscy pracownicy wiedzieli... - Zacisnęła dłonie, by powstrzymać ich drżenie. - Wiedzieli, kim jestem i że naprawdę nie jesteśmy zaręczeni? - zakończyła z wysiłkiem.
- Wiedzieli o tym od samego początku - przyznał chłodno.
- Dlaczego? Dlaczego tak mnie oszukałeś? - Nie potrafiła dłużej powstrzymać łez.
- Wiesz dlaczego. Chciałem ochronić wyspę przed Bossem. - Przeczesał ręką włosy. - Nie kłamałem. Jestem właścicielem domku, w którym się spotkaliśmy. Kupiłem go tuż po wyjeździe z wyspy.
- Zanim stałeś się właścicielem Teach Development? To firma, którą założyłeś po tym, jak mój ojciec...
- ... zniszczył moją poprzednią firmę - skończył za nią. - Nie kłamałem również w sprawie mojej tożsamości. Nigdy nie spytałaś, ani sama nie sprawdziłaś, co znaczy literka „T” w moim nazwisku.
To prawda. Nie przyszło jej do głowy, że pan Jason T. Richmond może mieć cokolwiek wspólnego z Teach Development. Nie sprawdziła, do kogo skierowała ją Linda, jej sekretarka. Dla niej ważne było tylko to, że potrafi zdobyć potrzebne jej informacje.
- Obiecałeś, że nikomu nie powiesz, kim jestem... tego się już nie wyprzesz!
- Obiecałem to zrobić tylko pod warunkiem, że plany Daniels Investment nie będą zagrażały przyszłości wyspy. A tak nie jest, chyba teraz to przyznasz? I wiesz co, Księżniczko, zrobiłbym to jeszcze raz, gdybym musiał chronić wyspę i jej mieszkańców przed zakusami takiego człowieka jak twój ojciec!
- Możesz mi wierzyć lub nie, ale nie mam o to do ciebie pretensji. Gdybym znała prawdziwe plany mojego ojca, nie podjęłabym się tego zadania, nawet za cenę wiceprezesury. Ale czy musiałeś... - Głos jej się załamał. - Czy musiałeś robić z tego coś tak osobistego? Mogłeś podtykać mi fałszywe informacje, bez... - Potrząsnęła głową. Nie była w stanie skończyć.
- Bez kochania się z tobą? - Położył ręce na jej ramionach i powoli przyciągnął do siebie. - Nie, nie mogłem. Gdy tylko cię ujrzałem, wiedziałem, że muszę cię mieć. Cała reszta była w tym momencie nieważna.
- Nie oszukuj mnie! Nic cię nie obchodziłam! Dla ciebie ważna była tylko ta wyspa! Jesteś tak samo bezwzględny jak Boss, niszczysz wszystkich, którzy stoją ci na drodze do osiągnięcia celu.
- Jeśli w to uwierzyłaś, to znaczy, że w ogóle mnie nie znasz! - W jego oczach błysnęła złość.
- Nie znam? - Wpatrywała się intensywnie w jego twarz, jakby chciała wyczytać z niej prawdę. Ale teraz jego twarz była tak samo nieprzenikniona jak twarz Bossa - Wykorzystałeś mnie! Uwodziłeś mnie, a potem kochałeś się ze mną po to, by odciągnąć moją uwagę od pracy, żebym się nie zorientowała, co tu jest grane!
- A czyż nie był to właśnie twój plan? Pamiętasz, co powiedziałaś po tym, jak się pierwszy raz pocałowaliśmy? - Odsunął ją od siebie. - Powiedziałaś, że zrobisz wszystko, żeby zdobyć te informacje, łącznie z uwiedzeniem pracownika.
- I ty w to uwierzyłeś?
- Dlaczego nie? Ty przecież wierzysz, że ja zrobiłem coś takiego. Wierzysz w to, prawda?
Nie była tego pewna. Miała mętlik w głowie. Jedno wiedziała na pewno: musi poznać prawdę.
- Czy ostatnia noc była tylko biznesową zagrywką? Proszę, Jason, powiedz mi...
- Sama musisz sobie na to odpowiedzieć. - Potrząsnął głową. - Dobrze się zastanów, a na pewno rozwiążesz tę zagadkę.
- Już nie wiem, w co mam wierzyć! - krzyknęła rozpaczliwie.
- W takim razie, powiedzieliśmy sobie wszystko.
- Proszę cię, Jason. - Chwyciła go za rękę.
- Już ci powiedziałem, nie mogę ci pomóc, nie mogę się też obronić przed oskarżeniami Bossa. Sama musisz zdecydować, czy wierzysz mi, czy nie.
- Chcesz, żebym wybrała między tobą a moim ojcem. - Wiedziała, że ta chwila kiedyś nadejdzie, że ten wybór jest nieunikniony, ale nadal nie była na to gotowa.
- Tak.
- Nie potrafię... - szepnęła, bezradnie rozkładając ręce.
Odwróciła się i bez słowa wyszła z pokoju. Jak automat zeszła po schodach. Nie rozglądając się, przeszła przez hol i wyszła z hotelu. Wsiadła do limuzyny, w której czekał na nią ojciec.
- Wszystko w porządku? - spytał Boss nieoczekiwanie miękkim głosem.
- Nie - odpowiedziała szczerze, nie miała już siły kłamać.
- Jesteś w nim zakochana, prawda? .
- Tak. - Chwyciła głęboki oddech. - Tylko nie proś mnie, żebym podała racjonalne wytłumaczenie mojego uczucia. Czasem logika nie wystarcza...
No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak uwierzyć ci na słowo. Choć sam nigdy nie byłem w takiej sytuacji - westchnął Boss.
- Dlaczego nie wyjawiłeś mi prawdziwego celu mojej wizyty na wyspie? - spytała z wyrzutem.
- Nie pojechałabyś wtedy. Chciałem później ci o tym powiedzieć, a potem, jak wiesz, wyjechałem. - Ścisnął ją za rękę.
- Przepraszam, nie przypuszczałem, że zostaniesz tak zraniona. Chciałbym, żebyśmy teraz pojechali obejrzeć miejsce, w którym ma stanąć hotel.
Parę minut później zatrzymali się przed wielką rezydencją, którą kilka dni wcześniej podziwiała z Jasonem. Powiedział wtedy, że to miejsce należy do jakiejś wielkiej korporacji. Teraz wszystko już było wiadomo.
- Czy jesteś też właścicielem lasu?
- Tak i kilku domków niedaleko portu. Jak myślisz, czy to dobre miejsce na luksusowy hotel? - spytał Boss.
- Nie obchodzi cię, co myślę. Nie sądzę, żebyś chciał zmienić swoje plany - odparła z pełną smutku determinacją.
Przechylił głowę i przyglądał jej się uważnie.
- Twoja opinia jest zawsze dla mnie ważna.
- Wysłałeś tu jeszcze kogoś prócz mnie, prawda?
- No, widzę, że wraca ci jasność myślenia! Jak na to wpadłaś?
- Pracuję już dla ciebie jakiś czas. Byłam tu tylko jako przykrywka dla działalności tego kogoś? - Bała się, że za chwilę straci nad sobą panowanie.
- Czujesz się urażona? To był bardzo chytry pomysł i szczęśliwy, jak się okazało. Mój informator rozpoznał Jasona, zauważył też, że coś was... łączy. Przyjechałem natychmiast, gdy tylko się o tym dowiedziałem, ale chyba i tak za późno...
- Tak. Przyjechałeś za późno, tato - potwierdziła jego obawy.
- Pozwolisz, że przejdę się chwilkę. Muszę zebrać myśli.
- Chcesz odejść z Daniels Investment? - zapytał, gdy wróciła.
- Obawiam się, że tak.
- Do diabła z tym Richmondem!
- To nie jego wina.
- W każdym razie pozwól, że odwiozę cię do domu. Mam nadzieję, że jeszcze zmienisz zdanie.
- Zostanę tu jeszcze trochę. Wrócę następnym promem. Masz zapasowy klucz do tej rezydencji? Chętnie bym ją obejrzała, zanim... zanim ją przebudujesz.
- Tak, oczywiście. - Podał jej klucze.
- Przykro mi, że cię zawiodłam.
- Nie zawiodłaś mnie. Najważniejsze jest dla mnie twoje szczęście.
- Widzę, że nie przekreśliłeś moich szans w biznesie po tej wpadce, ale ja już nie chcę się tym zajmować. - Łzy trysnęły jej z oczu.
- Będę musiał się z tym pogodzić. Kocham cię i nie chcę, żebyś miała do mnie pretensję. Gdybym miał wybierać między tobą a biznesem, bez wahania wybrałbym ciebie.
- Ja też cię kocham, tato. - Łzy płynęły jej po policzkach. Boss przytulił ją. To było niesamowite, nie robił tego od lat!
Potem pożegnał się, wsiadł do limuzyny i odjechał.
Taylor ruszyła do rezydencji. To była wspaniała budowla. Stanęła na tarasie i patrzyła na ocean. Zastanawiała się nad tym, co się wydarzyło. Myślała o Jasonie, a także, jak ważna jest dla niej akceptacja ojca. Nie spodziewała się po nim takiej wyrozumiałości.
Patrząc, jak fale biją o brzeg, uświadomiła sobie, że Jason ją kocha. Ostatnia noc była tego dowodem. Gdyby było inaczej, nie kochałby się z nią. Lecz tak naprawdę to niczego nie zmieniało. Wkrótce firma jej ojca miała wbić klin między nich. Chyba że... chyba że wymyśliłaby coś, co uchroniłoby wyspę i zarazem było do przyjęcia dla Daniels Investment.
Zamknęła rezydencję na klucz i ruszyła w stronę portu. Miała przed sobą długą drogę. Szła przez las. I właśnie wtedy przyszedł jej do głowy pomysł na rozwiązanie tego dylematu! Zanim znalazła się na promie, miała gotowy plan.
- Być może faktycznie po ojcu odziedziczyłam trochę uporu i zdecydowania - powiedziała na głos i uśmiechnęła się do siebie.
Sfinalizowanie planu zajęło jej cztery tygodnie. Cztery długie, samotne tygodnie. Jason dzwonił kilka razy dziennie, ale odmawiała rozmowy z nim. Nie chciała mu nic mówić przed doprowadzeniem projektu do końca. Bała się, że nie starczy mu sił, by na nią poczekać, że się zniechęci, zanim będzie mu mogła udowodnić, jak bardzo go kocha.
W dniu, w którym zaplanowała powrót na Jermain, zadzwoniła do Jasona i poprosiła, by wyszedł po nią. Przyjechała z dwoma pracownikami niewielkim odkrytym samochodem. Gdy go tylko ujrzała, w pierwszym odruchu chciała mu się rzucić w ramiona, ale powstrzymała się, najpierw postanowiła wypełnić swoją misję.
Uśmiechnęła się chłodno na przywitanie, po czym wskazała pracownikom miejsce do zaparkowania. Było to niedaleko portu, naprzeciw miejsca, gdzie stała część domków należących do Bossa.
- Gdzie mamy postawić znak? - spytał jeden z robotników. Pokazała im miejsce. Zabrali się do pracy. Wokół zebrała się grupka gapiów, którzy wrogo im się przyglądali. Jason stanął między nią a tymi ludźmi. Ciekawe, żeby ją ochronić, czy żeby ich na nią napuścić? - zastanawiała się. Po dwudziestu minutach, gdy pracownicy skończyli wkopywać znak, zerwała osłaniające go płótno.
- Co to znaczy? - spytała kobieta z niemowlęciem na ręku.
- Co tam jest napisane? - dopytywał się mały chłopczyk.
- „Tu stanie pierwsza szkoła na wyspie założona przez Elizabeth Jermain” - odczytała głośno.
- O co chodzi, Taylor? - zapytał Jason.
- Powiedziałeś mi, żebym wybrała i zrobiłam to - odparła.
- Następny znak postawcie tam. - Wskazała robotnikom miejsce nie opodal lasu.
Niezauważenie zgromadził się tłum. Wieści na wyspie rozchodzą się niczym pożar w buszu, pomyślała. Znów zerwała płótno okrywające znak.
- „W tym miejscu powstanie Rezerwat Przyrody założony przez Bossa Danielsa” - odczytał jeden z wyspiarzy.
- Czy Boss o tym wie? - zdziwił się inny.
- Oczywiście, że tak. Będzie jego sponsorem - odparła spokojnie.
- Gdzie postawić ostatni znak, panno Daniels? - spytał robotnik.
- Przed rezydencją.
Upłynęło kolejne dwadzieścia minut, po czym odsłonięto znak.
- Przeczytaj, Jason - poprosiła Taylor.
- „Przyszła siedziba Jasona T. Richmonda i Taylor Daniels”
- odczytał Jason.
Pod spodem było dopisane mniejszymi literami: . Jeśli Jason nadal tego chce”.
- Przepraszam państwa, ale musimy omówić pewne szczegóły. - Wziął ją pod ramię i poprowadził w stronę domu.
Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, puścił ją, ale przyglądał jej się bardzo intensywnie, jakby chciał ją przejrzeć na wylot.
- Co to wszystko znaczy, Księżniczko? - spytał łagodnie. Skoro mówi do mnie „Księżniczko”, to być może jest jeszcze dla nas jakaś nadzieja, pomyślała. Podniosła wzrok i popatrzyła mu prosto w oczy. Czy nadal mu na niej zależy, czy też popełniła największą pomyłkę w swoim życiu?
- Powiedziałeś, żebym ci zaufała i zrobiłam to - odpowiedziała w końcu. - Ufam ci, bo cię kocham. Chciałam ci pokazać, jak bardzo.
- I to w taki sposób?
- Tak.
- Jak ci się udało zdobyć zgodę Bossa na ten pomysł?
- Tyle razy mi powtarzałeś, że jestem uparta i twardo dążę do wytyczonego celu - uśmiechnęła się. - Nie wierzyłam w to, aż do chwili gdy z przerażeniem stwierdziłam, że mogę stracić to, na czym mi najbardziej w życiu zależy.
- A na czym ci najbardziej zależy?
- Na twojej miłości. Na twoim szacunku. Gdy po naszej ostatniej rozmowie opuściłam hotel, ojciec przywiózł mnie tutaj. Zostałam sama i przemyślałam wiele rzeczy. Gdy się trochę uspokoiłam, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy mnie nie oszukałeś. Nie kochałbyś się ze mną, gdybyś... gdybyś...
- Ależ tak! Kocham cię, Księżniczko. Czy teraz łatwiej będzie ci mówić? - Patrzył na nią czule.
- Ja też cię kocham - szepnęła. - Ale sama miłość nie wystarcza. Bałam się, że to, co Boss chciał zrobić na wyspie, może nas rozdzielić. Wiedziałam, że muszę temu zapobiec. Obiecałam ci to przecież. Gdy wracałam do portu przez las, zauważyłam coś interesującego.
- Co takiego?
- Pamiętasz, gdy pierwszego dnia byliśmy na spacerze w nadmorskim lesie? Pokazywałeś mi drzewa będące pod ścisłą ochroną. Powiedziałeś, że są chronione przez prawo, pod groźbą ostrych sankcji. Otóż rozpoznałam bardzo wiele takich drzew w lesie Bossa. Poinformowałam go o swoim odkryciu. Boss zna prawo. Na to nawet on nic nie mógł poradzić. Musiał zmienić swoje plany. - Uśmiechnęła się.
- Jak to?
- Gdyby zniszczył las, groziłoby mu za to więzienie. Ja go przed tym uchroniłam. W zamian ofiarował mi tę posiadłość na wyspie.
- To nieprawdopodobne!
- Nie dość, że to zrobił, to jeszcze obiecał załatwić ze znajomymi politykami wybudowanie na wyspie szkoły. Porozumiałam się w tej sprawie z Elizabeth.
- I dotrzyma słowa?
- Jestem tego pewna. No i jak się panu podoba moja oferta, panie Richmond?
- Wspaniała! - Objął ją. - Nie powiedziałaś mi jeszcze, co chciałabyś zrobić z tym domem?
- Być może nie jest bardzo praktyczny, ale jest za to piękny. Poza tym, wydaje się taki pusty. - Spojrzała na Jasona z nadzieją w oczach.
- Potrzebuje rodziny, która by zamieszkała w nim i wypełniła go życiem. Dzieci, które wniosłyby tu gwar i radość. Czy o tym myślałaś?
- Tak - szepnęła.
- Czy wyjdziesz za mnie, moja najdroższa? - Przyciągnął ją blisko do siebie i delikatnie pogładził po policzku.
- Tak. Elizabeth miała rację. Najważniejsze są dla mnie rodzina i dom. Mój ojciec już się z tym pogodził. Kto wie, może kiedyś potrafimy go przekonać, że istnieje coś, co jest ważniejsze niż logika i zdrowy rozsądek.
- Nasza miłość jest tego pięknym przykładem. - Jason pochylił się i czule pocałował ją w usta.