212

Podsumowanie wyborów. Początek nowej prawicy? Janusz Korwin-Mikke zajął czwarte miejsce w wyborach prezydenckich, zdobywając ok. pół miliona głosów. Przeskoczył jednego z przedstawicieli sprawującej władzę w Polsce „bandy czworga” – Waldemara Pawlaka. Czyżby w oligarchicznej strukturze polskiej władzy pojawiła się rysa, którą będzie można teraz wykorzystać? Czwarte miejsce to najlepszy wynik w historii prezydenckich startów JKM. Wg wstępnych danych, jest to też najlepszy wynik, jeśli chodzi o bezwzględną liczbę głosów. A także znacznie lepszy rezultat od drugiego kandydata prawicy – Marka Jurka.

Kampania domowa Sam JKM poważnie zastanawiał się, czy brać udział w obecnych wyborach. Gdy w końcu zdecydował się na to, niepokojącym pytaniem było, czy uda się zebrać odpowiednią liczbę podpisów. Wszak ruch wolnościowy z różnych powodów był ostatnio pogrążony w kłótniach oraz marazmie organizacyjnym. Podpisy jednak zebrano bez większego problemu, a nawet okazało się, że ich zbieranie poszło całkiem gładko. To był pierwszy sygnał, że ludzie chcą tej kandydatury. Potem przyszedł czas na kampanię, która została przeprowadzona dosłownie przez kilkadziesiąt osób. Nieoczekiwanie na koncie wyborczym pojawiło się sporo wpłat, co pomogło sfinansować telewizyjne spoty oraz druk materiałów propagandowych. Udało się nawet wykupić całe cztery (!) płatne reklamy wyborcze – co zdarzyło się po raz pierwszy w historii startów polskich wolnościowców w wyborach. Oczywiście skala tej pomocy, choć całkiem poważna, nie mogła się równać z pieniędzmi, jakie w te wybory zainwestowali przedstawiciele czterech dominujących jeszcze partii. Dość powiedzieć, że np. w porównaniu z kandydatem SLD, który jak deklaruje, wydał 5 milionów złotych, suma wydana przez komitet JKM była ponad 25 razy mniejsza! W porównaniu do kwot wydawanych przez głównych kandydatów różnica idzie już w setki razy.

Internet i tłumy Najskuteczniejszą bronią JKM okazał się Internet. Najwyraźniej w kampanię zaangażowały się tysiące anonimowych wolontariuszy, którzy doprowadzili do tego, że w Sieci JKM zajmował w sondażach trzecie, a często nawet drugie miejsce. Kolejnym zaskoczeniem tej kampanii były tłumy, jakie przychodziły na spotkanie z wolnościowym kandydatem. Dwa ostatnie wiece na wolnym powietrzu – w Krakowie i w Warszawie – przyciągnęły tysiące młodych w większości ludzi. Takiego audytorium Komorowski i Kaczyński mogli Korwinowi tylko pozazdrościć. W dodatku przemówienia JKM, a w stolicy także Stanisława Michalkiewicza wzbudzały prawdziwy, niesterowany – jak to było w przypadku innych kandydatów – entuzjazm tłumu. Wydaje się, że taką technikę docierania do ludzi, wobec jej sukcesu, trzeba odtąd stosować coraz częściej.

Co dalej? Wynik JKM byłby pewnie wyższy, gdyby nie tragedia smoleńska. Doprowadziła ona bowiem do silnej polaryzacji wyborców, a także skonsolidowała wyborców PiS, do których doszlusowało także, z różnych przyczyn, wielu wolnościowców. Jednocześnie pojawiła się nowa grupa wyborców, prawdopodobnie głosująca wcześniej zarówno na PO, jak i na PiS, która postawiła na Korwina. I to grupa bardzo duża – bo jeśli wierzyć exit-pollom, na jakich opieram ten tekst, elektorat JKM w porównaniu do poprzednich wyborów prezydenckich podwoił się. Można założyć, że w zbliżających się, jesiennych wyborach samorządowych oraz w wyborach parlamentarnych, które odbędą się za rok (a może nawet szybciej – PO zastanawia się podobno nad terminem majowym) efekt znużenia dwoma głównymi partiami pogłębi się i przepływ ten będzie jeszcze większy. Mogą też wrócić wyborcy wolnościowi, którzy w obawie o słaby wynik tym razem nie głosowali na Korwina. Oznacza to w sumie, że wkrótce organizacja firmowana przez JKM będzie mogła liczyć na ponad milion głosów. A być może nawet więcej, jeśli da się zorganizować lepszą i sprawniejszą kampanię wyborczą.

Trzy scenariusze Ludzie zaangażowani w ruch prawicowo-wolnościowy mają teraz do wyboru trzy warianty działania. Pierwszy to nierobienie niczego, czyli rezygnacja ze startu w wyborach samorządowych. Wariant drugi to kontynuacja obecnego, opartego na zadaniowo zorientowanym pospolitym ruszeniu stylu działania, co grozi jednak tym, że i wynik wyborczy co najwyżej zostanie powtórzony. Wreszcie wariant trzeci to próba organizacji ruchu prawicowego od nowa oraz przygotowania się do wyborów parlamentarnych poprzez możliwie jak najpoważniejszy udział w wyborach samorządowych. Wybory samorządowe w tym wariancie byłyby narzędziem potrzebnym do zbudowania nowej, możliwie jak najszerszej struktury oraz sieci organizacyjnej, która mogłaby skutecznie zadziałać przy wyborach parlamentarnych. Oczywiście duże znaczenie dla tych scenariuszy będzie miał ostateczny wynik wyborów prezydenckich. Wydaje się, że zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego byłoby korzystne z tego względu, że osłabiłoby opozycyjność PiS. Z drugiej jednak strony zwycięstwo Komorowskiego sprawiłoby, że na PO ciążyłoby odium monopartii, narażające ją na odpływ wyborców.

Rozstrzygnięcie na jesieni Wynik JKM jest najlepszy w historii jego kandydowania na prezydenta. Jednak może oczywiście się stać tak, że nie spowoduje on właściwie żadnych konsekwencji politycznych. Jednak może oczywiście się stać tak, nie spowoduje on właściwie żadnych konsekwencji politycznych. Do jesieni jest czas na zorganizowanie się w taki sposób, by wybory prezydenckie nie poszły na marne. Sommer

Wracam do życia. Na wynik wyborów zareagowałem w "DZIENNIKU POLSKIM" tak: Kolejny tryumf d***kracji Ludzie narzekają na korupcję, na głupotę, na nieudolność władzy... Jednocześnie 93 proc. wyborców zagłosowało właśnie na ludzi z rządzącej "Bandy Czworga"!!! Co może dobitniej świadczyć o systemowym ogłupieniu? Maturzysta: "Nauczycielka mówi do mnie: »Jak możesz popierać kogoś, kto chce odebrać kobietom czynne prawo wyborcze?«. On: »A czy Pani zna się na polityce?«. Ona: »Nie...«. On: »A pójdzie Pani głosować?«. Ona: »Oczywiście! To obowiązek obywatelski«". To chyba najlepsza ilustracja dlaczego Lewica chce, by kobiety miały prawa wyborcze... Chociaż... Wielu ludzi głosowało np. na Jarosława Kaczyńskiego mówiąc: "Korwin-Mikke ma rację - ale muszę na Kaczyńskiego, by Komorowski nie wygrał w I turze!". I tacy ludzie, nie potrafiący zrozumieć elementarnej arytmetyki (że w tym celu wystarczy oddać głos na każdego, byle nie na Bronisława Komorowskiego), swoim głosowaniem decydują o wyniku wyborów! Tak małą ilością "mądrości" świat chyba nigdy nie był rządzony... To ostatnie zdanie to parafraza słynnego zdanie śp. Axela Gustafssona hr. Oxenstierny: „Ach mój synu, gdybyś wiedział jak małą ilością mądrości rządzony jest ten świat!” JKM

Tasjonasi To wymarłe już plemię zamieszkiwało, podobnie jak pokrewni im Tukanoani, dorzecze Amazonki, blisko jej źródeł. Jego historia jest bardzo pouczająca – ale nigdzie nie spisana. Opowiadają ją Sjonasi – odpryski tego licznego niegdyś plemienia, które uległo całkowitej zagładzie na początku XX wieku. Przyczyną było, oczywiście, pojawienie się Białego Człowieka. Tych białych ludzi było pięciu. Przypłynęli łódką nazwaną przez Tasjonasów Vylll-vylll (Tasjonasi nie znają głoski „r”!), potarli nosy z naczelnikami plemienia i szamanem, rysowali narzędzia używane przez Tasjonasów, kilka wymienili na znakomite haczyki na ryby – i odpłynęli zabierając ze sobą syna szamana, Sien-t'ka. Obiecali, że nauczą go Wielu Pożytecznych Rzeczy. Niestety: nauka w szkołach brazylijskich była za trudna dla kogoś, kto umiał liczyć tylko jeden-dwa-trzy-cztery-pięć.. i pelo-pelo, czyli mnóstwo. Po jakimś czasie strapieni misjonarze odkryli, że jedynym, co Sien-Thek potrafi pojąć, to teorie niejakiego Mal-Xa oraz En-Gel-Xa – bardzo znanych za Wielką Wodą Białych Ludzi. Sien-Thek opanował te teorie doskonale, bo jak raz pasowały do jego umysłu. Po czym odwieziono go do rodzinnej wioski. Jako wykształcony przez Białych Ludzi Sien-Thek zaczął cieszyć się wśród Tasjonasów ogromnym poważaniem – tym bardziej, że posiadał zapalniczkę. Nic więc dziwnego, że po śmierci ojca został szamanem, a potem Wielkim Szamanem wszystkich Tasjonasów. I zaczął szerzyć wśród nich nauki Mal-Xa i En-Gel-Xa. Zaczął od Zasady Ryby Minimalnej. Od tej pory każdemu, nawet jeśli nic nie złowił, należała się ryba. Spotkało się to z entuzjazmem – bo piękna to zasada! Niestety: po roku wszyscy Tasjonasi uznali, że skoro każdemu się należy – to po co ją łowić? I kiedy po dziesięciu latach misjonarze wrócili, po plemieniu Tasjonasów nie pozostał nawet ślad... JKM

Po wyborach! Znakomitą ilustracją tych wyborów są wyniki w areszcie śledczym w Zielonej Górze:  „Komorowski 177, Napieralski 8, Kaczyński 5, Mikke 4, Lepper 3” głosy. Miażdżące zwycięstwo „tolerancji”! Bo trzeba stale pamiętać, że liberalizm – przynajmniej klasyczny, konserwatywny, prawicowy liberalizm – nie ma nic wspólnego z tolerancją. To lewicowi liberałowie produkują tysiące (a nawet setki tysięcy!) rozmaitych przepisów – których, z Traktatem Lizbońskim na czele, nikt nie przestrzega (choćby dlatego, że nikt nie jest w stanie tego przeczytać...) - w związku z czym Lewica z konieczności jest absolutnie tolerancyjna. My na Prawicy przepisów chcemy mało (nawet mniej, niż jest Przykazań w Dekalogu – bo nikt nie zamierza sprawdzać, czy ktoś nie pożąda aby żony bliźniego swego...) - ale za to za złamanie tych nielicznych są bardzo surowe i nieuniknione kary: wysokie grzywny, chłosta, kara śmierci...

Nic dziwnego, że przestępcy w krajach, gdzie zamiast Prawa działa Lewo, czują się jak ryby we wodzie. Dość powiedzieć, że już 20 lat temu Reuters podawał, że mafie narkotykowe płacą rocznie politykom w różnych krajach $1,5 miliarda łapówek – by ci nie znieśli zakazu handlu narkotykami!! To idealna pożywka dla przestępców: surowo zakazane – a wszyscy ten zakaz łamią... Ceny ostro w górę, handelek kwitnie... I tak jest ze wszystkim. „Corruptissima respublica plurimć legis!” - mawiali starożytni Rzymianie. Tylko urzędnicy i przestępcy jako-tako znają to Lewo – i czują się w tym swobodnie. Normalni ludzie – nie. Oczywiście: w areszcie śledczym spora część zatrzymanych to ludzie niewinni. Co więcej: ludzie panicznie (i słusznie!!) obawiający się powrotu rządów p. Zbigniewa Ziobry – i głosowanie na Nczc. Bronisława Komorowskiego wydaje im się najlepszym sposobem na zapobieżenie temu. Obecny reżym lewicowo-liberalny broni się przed obaleniem. Oto – podane przez TVP – ilość czasu poświęconego przez reżymówkę poszczególnym Kandydatom:

P. Bronisław Komorowski: 43 h 9' 37”.

P. Jarosław Kaczyński: 23 h 19' 15”.

P. Grzegorz Napieralski: 19 h 38' 19".

P. Waldemar Pawlak 13 h 31' 56".

P. Andrzej Lepper: 3 h 22', 52".

P. Bogusław Ziętek 2 h 5' 19".

P. Kornel Morawiecki 1 h 57' 36"

P. Janusz Korwin-Mikke 1 h 41'.

P. Marek Jurek 1 h 23' 10".

P. Andrzej Olechowski 1 h 15' 29 ".

Jak łatwo policzyć: na „Bandę Czworga” poszło 101 h 22' 14” - a na szóstkę pariasów: 11 h 45' – przy czym np. na p. Leppera więcej niż na mnie i p. Jurka łącznie!! Zwraca uwagę usilne popieranie Lewej Nogi: p. Napieralski miał 13 razy tyle czasu, co ja. Skutki widoczne: otrzymał pięć razy tyle głosów. Dodam, że w TVN ta proporcja była jeszcze znacznie większa! W rzeczywistości, oczywiście, między panami Kaczyńskim i Komorowskim nie ma wielkich różnic. Różnią się tak, jak różni się „zły glina” od „dobrego gliny”. Jeden obiecuje, że zrobi wszystko, co nakaże Bruksela (i wcale niekoniecznie robi!) - drugi obiecuje, że się wszystkiemu sprzeciwi (ale raźno podpisuje, co mu każą – z Traktatem Lizbońskim na czele). A ludziom się wydaje, że mają wybór. Owszem: mają: między socjalizmem pobożnym, a bezbożnym... Ale przedsiębiorcy jest wszystko jedno, czy działalności zakazuje mu biskup, czy I sekretarz wojewódzki. A kobiecie jest wszystko jedno, czy nie może kupić w sklepie np. mleka niepasteryzowanego, a cukier jest pięć razy droższy, niż mógłby być – dlatego, że tak chce Komisja Europejska czy Rada Konferencji Biskupów Europejskich (CCEE – jest taka!!!) czy nawet Watykan! Prawicowa zasada, że każdy może kupić sobie, co chce – a jak mu zaszkodzi, to jego problem (Volenti non fit iniuria) – zupełnie w Europie nie jest przestrzegana. I TO jest problem! JKM

Nie wie Lewica, co pisze Lewica – czyli dwugłos o katastrofie w Smoleńsku Rozsądny człowiek, p. prof. Bronisław Łagowski, z tajemniczych powodów pisujący w lewackim „Przeglądzie, popełnił tam felieton p/t: (Zaćmienie faktów Zaczyna się wyjaśniać, na czym polega trochę do tej pory zaszyfrowany polski patriotyzm. Może ktoś sądzi, że nie był zaszyfrowany. Jeżeli nie był, to skąd się bierze potrzeba definiowania tej cnoty, tłumaczenia jej, uzasadniania i w ogóle „wałkowania" na wszystkie strony. Istnieje wiele patriotyzmów i układają się one w porządek hierarchiczny. Pierwszy, najniższy stopień patriotyzmu głosi, że winę za katastrofę pod Smoleńskiem należy podzielić między polskiego pilota i rosyjskich kontrolerów lotu. W tym punkcie patriotyzm jest tak oczywisty, że nie wymaga dowodów. Drugi stopień miłości ojczyzny mówi, że całą odpowiedzialność ponoszą rosyjscy kontrolerzy. Pan pułkownik Edmund Klich jest przez dziennikarzy podejrzewany o brak patriotyzmu i zaprzyjaźnienie się z Rosjanami, ponieważ nie dostarcza dowodów na poparcie tego przekonania. Trzeci stopień patriotyzmu polega na przypuszczeniu, że katastrofa prawdopodobnie została celowo spowodowana przez rosyjskie specsłużby na rozkaz Putina. Czwarty, radiomaryjny - ale nie tylko - stopień nie przypuszcza prawdopodobieństwa, lecz z całą stanowczością twierdzi, że tak było w rzeczywistości. Do tych dwóch najwyższych stopni polskiego patriotyzmu przemawiają rosyjscy dysydenci i niektórzy moskiewscy liberałowie. Dobrym przykładem ich postawy był wywiad, jaki jedna z warszawskich gazet przeprowadziła z Andriejem Iłłarionowem, który jeszcze trzy lata temu, jeśli mnie pamięć nie myli, należał do doradców prezydenta Putina, a obecnie za kilkakrotnie wyższą płacę pracuje dla amerykańskiej fundacji. Otóż ów liberalny Iłłarionow w swoim imieniu głosi trzeci stopień polskiego patriotyzmu, natomiast Polakom - stosując dla samoobrony werbalne asekuracje - zaleca czwarty stopień. Mamy wierzyć, że Putin kazał zamordować Lecha Kaczyńskiego, a poszlaką na to wskazującą jest uśmiercenie przekręconego agenta KGB, Litwinienki, który go bardzo denerwował. Daję przykład Iłłarionowa, a nie na przykład cierpiącego na czwarty stopień polskiego patriotyzmu dobrze znanego Wiktora Suworowa, ponieważ ten pierwszy należy do tych kół moskiewskich, które w optyce Waszyngtonu mogłyby w sprzyjających warunkach pokierować Rosją. Z Rosją trzeba żyć w zgodzie, nawet w przyjaźni, nigdy jednak nie należy zapominać, że jest to kraj, w którym pomyleńcy na długie lata dochodzili do władzy i może się to powtórzyć w przyszłości. Normalność i zdrowy rozsądek obecnie rządzących daje Rosji chwilę wytchnienia między minionym a być może przyszłym szaleństwem. Trudność dokładnego wykrycia przyczyn katastrofy lotniczej pojawia się tylko przed komisją wysoko wykwalifikowanych fachowców. Ci powolni ludzie trudzą się czasem rok, czasem dwa lub trzy łata. Oprócz wiedzy, doświadczenia, precyzyjnych umysłów muszą jeszcze posiadać kosztowne narzędzia, laboratoria. O ileż prościej byłoby złożyć to arcy-trudne zadanie w ręce dziennikarzy i dziennikarek, zwłaszcza telewizyjnych. Jak oni szybko dochodzą do pewności! Jak łatwo potrafią podważyć twierdzenia znawców - niczego nie badając, a nawet nie rozumiejąc tego, co im mówią eksperci. Dopatrują się sprzeczności tam, gdzie jej nie ma -jak śledczy pragnący zbić z tropu podejrzanego. Oświeca ich interes partii, z którą sympatyzują, i wola szefa, który im płaci. Takiego festiwalu dziennikarskiej nieodpowiedzialności, ignorancji i bezwstydnego udawania, że wiedzą lepiej, jaki na naszych oczach się odbywa w związku z katastrofą smoleńską, jeszcze w swoim życiu nie widziałem. Media są najbardziej zepsutą częścią współczesnej demokracji i zapewne nic innego niż one nie pozbawi tego ustroju powagi i prawowitości. Ich zadaniem jest krytyka władzy, ale krytyka tego, co na nią zasługuje, a nie byle czego. Celem jest wyjawienie nieprawości, które władza chce ukryć, ale nie oczernianie i oskarżanie niewinnych dla oglądalności, czyli zabawy. W Polsce władza największe nieprawości popełniała przy pomocy i aprobacie większości gazet i wszystkich telewizji publicznych i prywatnych. Badacze psychologii tłumu sto lat temu twierdzili, że czytelnicy gazet, chociaż są rozproszeni, myślą i odczuwają podobnie jak wielki tłum zebrany w jednym miejscu. Coś się zmieniło od tamtych czasów: tłum stanowią również dziennikarze. Nie wszyscy oczywiście, z daleka widać tych nielicznych, co myślą i odczuwają na swój indywidualny sposób: Antoni Słonimski w jednej ze swoich kronik zastanawiał się nad psychologią tłumu i u kilku autorów szukał jej charakterystyki. Niektóre z wymienionych przez niego cech z pewnością odnoszą się do tłumu dziennikarskiego: łatwe i szybkie wnioskowanie, pobudzająca świadomość nieodpowiedzialności, pobudliwość wskutek błahych powodów, łatwowierność, brak krytycyzmu, skłonność do przyjmowania sugestii. Zakończył cytatem, jak mi się wydaje, bardzo aktualnym: „Tłum wnioskuje szybko i łatwo. Lada pozór, lada przesłanka wystarcza mu, by powziąć o czymkolwiek wyobrażenie całkiem konkretne, nie przedstawiające żadnych wątpliwości. Jest mistrzem w tworzeniu uogólnień równie lotnych, jak bezmyślnych". Bronisław Łagowski).  Autor trochę przesadza, nieco pochopnie wydając sądy o rzeczy. Jednak ludzie postronni – nawet dziennikarze – maja prawo używać zdrowego rozsądku do oceny faktów, które są podawane. Oczywiście: po to, by dojść prawdy – a nie po to, by podnosić słupki popularności... Jednak w tym samym numerze „PRZEGLĄD”u, RedNacz tego pisma, p. Jerzy Domański, robi właśnie dokładnie to, co krytykuje p. Profesor! Cytuję: Najważniejsze teraz jest przecież to, by podobna sytuacja już się nie powtórzyła. Może mogło jej nie być, gdyby wyciągnięto wszystkie wnioski z katastrofy "Casy" pod Mirosławcem z 2008 r. Gdyby piloci z 36. Pułku Specjalnego, którzy wożą VIP-ów, byli podobnie jak wszyscy inni piloci lepiej szkoleni, a także skutecznie chronieni przed sobiepaństwem tychże VIP-ów. Nie byłoby wielu problemów, gdyby VIP-y ściśle przestrzegały procedur i tego, że ich miejsce z pewnością nie jest w kabinie załogi. A za zachowania typu "pan nie wie, kim ja jestem" powinno się wylatywać z polityki, bo miejscem odpowiednim dla szaleńców samolot na pewno nie jest. W stenogramie z czarnych skrzynek nie ma sensacji, bo to, co nią jest, czyli obecność osób trzecich w kabinie załogi, już wcześniej przeciekło do mediów. Przerażać musi jednak ten fragment, gdy załoga wspomina wcześniejsze łamanie procedur przy innym lądowaniu. Wtedy się udało. W Smoleńsku nie. Tego lądowania nie powinno być. Niestety było. Świadomie złamano wiele procedur. Co trzeba więc zrobić, by kolejny pilot prowadzący samolot potrafił powiedzieć: "Nie lądujemy"? P. Domański już wie – na zamówienie wrogów śp. Lecha Kaczyńskiego – że to On nakazał lądowanie. Mimo że w opublikowanych zapisach rozmów w kabinie niczego takiego nie ma!!! Ale jest zamówienie polityczne – więc p. Domański WIE! JKM

Syndrom zmarnowanego głosu Adam Grzymała-Siedlecki wspomina o przygotowaniach do konferencji pokojowej w Wersalu po podpisaniu zawieszenia broni z Niemcami w 1918 roku. Do Paryża zjechało mnóstwo dyplomatów i mężów stanu, między innymi – grecki premier Eleutherios Venizelos. Zasłynął od razu z tego, że właśnie jemu najwięcej czasu poświęcił amerykański prezydent Woodrow Wilson. Audiencja miała trwać zaledwie 10 minut, ale bardzo się przeciągnęła. Na pytanie dziennikarzy, o czym rozmawiał z Wilsonem prawie dwie godziny, Venizelos odparł, że referowanie spraw greckich zajęło mu zaledwie kilka minut, natomiast najpierw, na jego prośbę, prezydent Wilson przedstawił mu szczegółowo swoją koncepcję Ligi Narodów. „Prezydent Wilson był również łaskaw zauważyć, że spośród europejskich mężów stanu tylko ja okazałem takie zainteresowanie tym pomysłem”. Nie trzeba dodawać, że do końca konferencji wersalskiej Venizelos był faworytem Wilsona, który na punkcie Ligi Narodów oraz plebiscytów miał najprawdziwszego bzika. Otóż pewnego razu premier Venizelos uczestniczył w jakimś przyjęciu wydanym przez Ignacego Paderewskiego. Jeden z polskich dyplomatów zagadnął go, w jaki sposób, jego zdaniem, Polska powinna podejść do problemu ukraińskiego. O Ukraińcach i ukraińsko-polskich problemach Venizelos nie miał najmniejszego pojęcia, ale nie chciał swego rozmówcy pozostawić bez odpowiedzi. Podniósł tedy palec w mentorskim geście i namaszczonym tonem rzekł: „ w tej sprawie, podobnie zresztą jak w każdej innej, należy postępować zgodnie ze swoimi kardynalnymi zasadami”. Podobnie wymijającej odpowiedzi udzielił mój faworyt, Jego Ekscelencja abp Józef Życiński jakiejś kobiecie, żalącej się, że katolicy nie otrzymują od swoich pasterzy żadnych wskazówek co do sposobu głosowania w wyborach prezydenckich. „Rzeczywiście nie wiemy, jakie są nastroje Pana Boga i który z kandydatów odpowiada Mu najbardziej” – zauważył zapewne pół żartem, ale i pół serio Ekscelencja. Pół serio – bo podobny pogląd wygłosił nowy prymas Polski, JE abp Józef Kowalczyk, „bez swojej wiedzy i zgody”, podobnie jak i JE abp Józef Życiński (TW „Filozof”) zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa pod pseudonimem „Cappino”. „Ksiądz – powiedział Jego Ekscelencja Ks. Prymas – powinien być specjalistą od spraw ducha, nie od polityki.” No dobrze – ale co to konkretnie znaczy, że ksiądz, tzn. nawet zwykły ksiądz, a cóż dopiero biskup, a zwłaszcza – arcybiskup – powinien być „specjalistą od spraw ducha”? Pomijam już drobiazg, że „ducha” od „polityki” nie tak łatwo oddzielić, bo człowiek jest przecież jednością duszy, czyli „ducha” i ciała, więc jeśli dajmy na to, człowiek politykuje, to przecież politykuje nie tylko jego ciało, ale również i „duch”. Skoro tedy duszpasterze nie chcą „duchowi” udzielić żadnych wskazówek w sprawach politycznych, to trudno się dziwić, że obserwujemy objawy duchowej anemii. Samym moralizanctwem, a nawet rosołem ze święconej wody „duch” się nie napasie. Ale – powiadam, mniejsza już o te rzeczy, bo znacznie ważniejsze i bardziej niepokojące jest wyznanie Jego Ekscelencji abpa Życińskiego, że biskupi nie wiedzą, „jakie są nastroje Pana Boga i który z kandydatów podoba Mu się bardziej”. To bardzo niepokojące wyznanie, bo autorytet hierarchów, zwłaszcza tych, co to „bez swojej wiedzy i zgody”, opierał się na przeświadczeniu, że przynajmniej o nastrojach i upodobaniach Pana Boga wiedzą więcej od zwykłych zjadaczy chleba powszedniego, czyli tak zwanych „laików”. Tymczasem, jeśli by uwierzyć Jego Ekscelencji, to wie on na ten temat tyle samo, co my wszyscy, czyli nic. Oczywiście zawsze jest nadzieja, że Jego Ekscelencja mówi wyłącznie we własnym imieniu i że ten brak wiedzy o nastrojach i upodobaniach Pana Boga nie jest w Episkopacie zjawiskiem powszechnym, ale jeśli nawet przypadek Jego Ekscelencji jest odosobniony, to i tak są powody do zaniepokojenia, bo wiele wskazuje na to, iż te objawy pojawiły się dopiero po rewolucji francuskiej, a zwłaszcza po II soborze watykańskim. Przedtem biskupi sprawiali wrażenie, jakby nie tylko o Panu Bogu wiedzieli trochę więcej, ale również – że nie wstydzili się, ani nie lękali dzielić się swoją wiedzą z innymi. Zwłaszcza w sytuacji, gdy jednocześnie zachęcają ich do politycznego zaangażowania. Jakże tedy „laicy” mają angażować się politycznie, skoro nie będą mieli znikąd pewności, czy przypadkiem nie przypadnie to do gustu Panu Bogu, a przynajmniej – panu redaktorowi Michnikowi? Wspominam o panu redaktorze Michniku nieprzypadkowo, bo w dalszej części zbawiennego pouczenia, jakiego Ekscelencja udzielił pytającej go kobiecie prosi, by „nie wymagać od księży biskupów, aby przestali być pasterzami całego ludu, a związali się z jedną grupą, jednym programem (...) bo byłoby to samobójcze i szkodliwe dla Kościoła”. Nie jestem co prawda pewien, czy Ekscelencja się z tą kobietą aby nie przekomarza, bo przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający jego zaangażowanie, a nawet rodzaj natręctwa choćby w sprawie Anschlussu, czy lustracji, czyli w kwestiach nader światowych i par excellence politycznych. Zakładając jednak, że tym razem wyjątkowo mówi szczerze, to z tej deklaracji widać wyraźnie, iż powściągliwość w kwestii politycznych wskazówek wynika nie tyle może z niewiedzy na temat upodobań Pana Boga, co raczej z obawy, by nikomu, a zwłaszcza wpływowym środowiskom się nie narazić. Nawet więcej – że brak wiedzy o nastrojach Pana Boga i o Jego upodobaniach może być tylko pozorem – pretekstem, by broń Boże nie urazić możnych tego świata i nie utracić ich protekcji. Czy przypadkiem nie dlatego następuje identyfikacja osobistego interesu z interesem Kościoła? Coś może być na rzeczy, bo pamiętamy, że kiedy JE abp Henryk Muszyński, któremu też przytrafiło się „bez swojej wiedzy i zgody”, po katastrofie w Smoleńsku, poddając się ogólnemu nastrojowi stwierdził w kazaniu, że „powinniśmy kontynuować misję zmarłego prezydenta”, „Gazeta Wyborcza” piórem pani Katarzyny Wiśniewskiej zareagowała natychmiast pytaniem, „czy lustrację też?” Ale mniejsza już o przyczyny autentycznej, czy też tylko deklarowanej niewiedzy o nastrojach i politycznych upodobaniach Pana Boga, który, nawiasem mówiąc, kiedyś dosyć szczegółowo ludzi o nich informował, m.in. za pośrednictwem natchnionych autorów. Jeśli na przykład przestrzegał Żydów przed zaprowadzeniem ustroju monarchicznego, to kto by Mu zabronił przestrzec dzisiaj umiłowany naród polski przed jakimś wilkiem, który w owczej skórze usiłuje zostać tubylczym prezydentem? Czyżby dzisiaj autorom sól zwietrzała, albo zbuntowały się pióra, niczym prezydentowi Kaczyńskiemu przy ratyfikacji traktatu lizbońskiego? Ale, powiadam, mniejsza już o to, bo warto wspomnieć też o skutkach powściągliwości objawionej przez Ekscelencję. Otóż jeśli katolicy nie mają od swoich pasterzy żadnej informacji o nastrojach i upodobaniach Pana Boga, to trudno im się dziwić, że próbują poszukiwać wiadomości na własną rękę z innych, dostępnych źródeł. Jednym z nich jest wicehrabia Tourenne, Henryk de La Tour d’Auvergne, marszałek króla Ludwika XIV. Miał on zauważyć, że „Dieu est toujours pour les gross bataillons”, co się wykłada, że Pan Bóg jest zawsze po stronie większych batalionów. Warto zwrócić uwagę, że niezależnie od niego, na tę samą myśl wpadały inne, niekoniecznie tak czcigodne osobistości, m.in. pewna kurtyzana w epoce napoleońskiej – więc ten vox populi wskazuje, że coś może być na rzeczy. I właśnie upowszechnieniem się wśród ludu przekonania, że Pan Bóg jest po stronie większych batalionów można wytłumaczyć popularność tzw. syndromu zmarnowanego głosu, przy pomocy którego politykierzy za każdym razem robią w konia naiwnych wyborców. Chodzi o przekonywanie, by nie głosować na ideowych polityków, bo w ten sposób „marnuje się głos”. Że lepiej głosować na takiego, który może i jest szubrawcem, ale za to ma szanse wygrać. A lepiej być przecież po stronie która wygrywa, niż przeżuwać gorycz porażki. W rezultacie mamy to, co mamy. Jakie to szczęście, że za czasów Pana Jezusa niektórzy ludzie myśleli inaczej. W przeciwnym razie diabli wzięliby całe chrześcijaństwo i Jego Ekscelencja nie miałby dzisiaj okazji migania się od odpowiedzi przy pomocy efektownych sofizmatów. Tymczasem, ponieważ tamci ludzie nie przejmowali się marnowaniem głosu, a nawet życia, chrześcijaństwo miało szanse rozwinąć się tak bardzo, że dzisiaj wielu szczwanych dygnitarzy najwyraźniej zapomina, że wszystko zaczęło się od stajenki i Dzieciątka. SM

Łajdacy i durnie decydują Na świecie dzieją się rzeczy, o których nie śniło się filozofom. I rzeczywiście. Właśnie znany z niezawisłości Sąd Okręgowy w Warszawie usiłuje w trybie wyborczym ustalić, jaki właściwie program wyborczy ma jeden z kandydatów na tubylczego prezydenta – marszałek Bronisław Komorowski. Dotychczas sami kandydaci opowiadali, w zależności od społecznego zamówienia, jak każdemu przychylą nieba, albo jak to będą dusić wrogów gołymi rękami. Teraz, w związku z rozkazem, żeby się „pięknie różnić”, programy wyborcze kandydatów stały się podobne do przepowiedni „wieszczki kumańskiej”, w związku z tym o sposobie ich wykładania musi decydować niezawisły sąd. Obecnie niezawisły sąd próbuje ustalić, czy marszałek Komorowski jest za prywatyzacją ochrony zdrowia, czy przeciw – bo prezes Jarosław Kaczyński uczynił mu zarzut, że jest za – czemu tamten zaprzecza. Art. 68 konstytucji stanowi, ze każdy ma prawo do ochrony zdrowia, zaś obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Nazywa się to „bezpłatną” ochroną zdrowia – oczywiście niesłusznie, bo taki system płacenia za usługi medyczne jest najdroższy z możliwych. Podatnicy bowiem utrzymują nie tylko szpitale, przychodnie, lekarzy i pielęgniarki – ale również – a właściwie – przede wszystkim – armię kosztownych pośredników, tzn. urzędników, którzy nikogo nie leczą. Jeśli, dajmy na to, płacą dzisiaj na usługę medyczną 100 złotych, to połowę tej sumy zabiera armia naszych dobroczyńców, a pozostałą połową dzielą się szpitale, lekarze i pielęgniarki. Nazywa się to, że „pieniądze idą za pacjentem”. Może i idą – ale w takiej odległości, że kontakt, nie tylko wzrokowy, ale i każdy inny, został z tymi pieniędzmi bezpowrotnie utracony. Tymczasem prywatyzacja ochrony zdrowia oznacza, że pieniądze nie idą „za pacjentem”, tylko razem z nim – bo nikt ich pacjentowi nie odbiera pod pretekstem, że w przyszłości będzie go leczył. Dzięki temu pacjent może sam zapłacić za usługę medyczną, bez konieczności korzystania z usług armii naszych dobroczyńców. Dzięki temu można by obniżyć koszt usługi medycznej ze 100 na – dajmy na to, 75 złotych – bo pośrednicy, którzy swoje wynagrodzenia wymuszali siłą, już by zniknęli. W ten sposób pacjent płaciłby mniej, zaś wykonawcy usługi (lekarze, pielęgniarki) otrzymywaliby więcej. To proste – ale właśnie dlatego pomysł prywatyzacji ochrony zdrowia jest tak energicznie zwalczany przez wpływową biurokrację, która z Rzeczypospolitej uczyniła sobie swoje żerowisko – no i przez durniów, wierzących w tę biurokratyczną propagandę. Tych durniów jest bardzo wielu, toteż nic dziwnego, że obydwaj kandydaci na tubylczego prezydenta boją się im narazić. W ten sposób o sprawach publicznych tak naprawdę decydują łajdacy do spółki z durniami. Nic dziwnego, że państwo wygląda tak, jak wygląda. A żeby było śmieszniej – obydwaj kandydaci uchodzą za przedstawicieli prawicy. SM

Kredowe Koło czyli: kontr-rewolucja podatkowa Niewiele osób w Polsce (i na świecie) wie, jak działają podatki. Między rokiem 1918 a 1930 (w Rosji koniec NEP, w USA New Deal Roosevelta) nad całym światem zapadła Noc Etatyzmu – czy, jak pisał w 1935 Ferdynand Zweig: nastąpiła Zima Ludów. Podatki zaczęły służyć nie jako środek do znalezienia pieniędzy na utrzymanie króla, wojska i policji - lecz jako narzędzie manipulacji społeczeństwem.  W efekcie ostatnia książka nt. podatków ukazała się w Polsce w 1924. I słusznie: nie ma sensu badać życia jeleni, gdy wszystkie jelenie zapędzone są do zagrody, wykonują komendy na gwizdek i jedzą to, co da im się do żłobu. Nie ma nawet na kim prowadzić obserwacyj. Z tych samych powodów nie było sensu badać, jak na zmianę podatku zareagują centralnie sterowane firmy. Wprawdzie ostatnio pogląd, że państwo powinno traktować podatki tylko jako środek do napełniania Skarbu, powraca, jednak wraz z nim idzie niesłuszne przekonanie, że system podatkowy jest tym lepszy, im więcej pieniędzy spłynie do kasy! Nawet zwolennicy niskich podatków argumentują („punkt Laffera”!), że należy je obniżać, bo po zmniejszeniu stopy podatkowej do Skarbu wpłynie więcej pieniędzy!! Innymi słowy: zamiast zastanawiania się: „Na administrację, wojsko i policję potrzebujemy  40 mld zł; jak zdobyć te pieniądze od obywateli w sposób racjonalny?” (Zasada Vigny’ego) lub (jeszcze lepiej!!): „Od ludzi możemy ściągnąć 40 mld zł – co za te pieniądze najlepiej nabyć?” – myślimy: „Jak ściągnąć od ludzi jak najwięcej pieniędzy”. Potem zawsze znajdą się chętni, by je wydać. I tych pieniędzy zawsze jest za mało. Tymczasem złotówka w ręku obywatela jest o ok.40% („Prawo Savasa”) wydajniejsza, niż w ręku urzędnika. Kraj rozwija się więc lepiej, gdy mniej pieniędzy przechodzi przez budżet. Z tych samych powodów, dla których huta na Śląsku działa lepiej kupując prąd bezpośrednio od elektrowni na Śląsku –  niż przez Centralną Dyspozytornię np. w Gdańsku. Jest prawdą (przykład Rosji, która zmniejszyła podatek dochodowy z 40% na 13%) że po zmniejszeniu stopy podatku rośnie liczba pieniędzy w budżecie (ludzie przestają oszukiwać, inwestorzy – krajowi i zagraniczni - zaczynają inwestować). Jest to jednak tylko argument za tym, by stopę nadal zmniejszać! Wpływy będą rosły – ale, zgodnie z Krzywą Laffera, tylko do czasu. Gdy zaczną maleć, należy je nadal zmniejszać – tak długo, aż w budżecie pozostaną tylko pieniądze na administrację, wojsko i policję. Nie wiemy, czy nastąpi to przy podatku 2% czy 3% - ale zapewne mieści się to w tym zakresie. Przy omawianiu systemu podatkowego trzeba rozważyć co najmniej trzy aspekty:

1) Ile się płaci; Tu mówiąc „Zwiększyć podatek!” często myli się wysokość stopy z wysokością sumy wpływającej do Skarbu. Zgodnie z Prawem Savasa  podatek 95% może być – paradoksalnie - dla kraju korzystny (!!) jeśli zgodnie z Krzywą Laffera cała gospodarka zejdzie, przy powszechnej cichej aprobacie, w podziemie, a do Skarbu wpłyną tylko sumy wystarczające na administrację, wojsko i policję!!! Pod warunkiem, że cała administracja zostanie skorumpowana i będzie tolerować czarną strefę. Ważne, by do Skarbu nie wpłynęła ani jedna złotówka ponad to, co jest tam koniecznie potrzebne. Oraz by unikanie podatku nie było zbyt fatygujące.

2) Kto płaci. Tu spotykamy się z najprzeraźliwszymi błędami powodowanymi emocją oraz istnieniem „obrońców interesu grupowego”. W rzeczywistości na ogół jest to obojętne!!! Przykład: Jeśli sprzedaję samochód, inkasuję 10.000, a nabywca płaci jeszcze np. 1000 podatku. Gdyby istniał Związek Nabywców Aut, jego działacze niewątpliwe domagaliby się, by podatek płacił sprzedawca, „który przecież ma pieniądze - a nabywca nie ma, choć na ogół musi jeszcze potem inwestować w ten używany grat”. Gdyby jednak nawet Sejm ustąpił i zmienił tę zasadę na odwrotną, nie zmieniłoby się nic – poza tym, że podniósłbym cenę do 11.000 i sam zaniósł ten tysiąc do Izby Skarbowej!!! Podobnie nie zmieniłoby się nic, gdyby Sejm zniósł podatek od młynarzy, a podwoił od piekarzy. Zw. Zaw. Młynarzy by tryumfował, ZZ Piekarzy rwał włosy z głowy i grzmiał o niesprawiedliwości – w rzeczywistości nastąpiłby (to zadanie dla II roku studiów ekonomicznych) spadek ceny mąki dokładnie kompensujący zmianę podatku. Sejmowi wydaje się, że rządzi – w rzeczywistości powoduje tylko kolejne zaburzenia w gospodarce (bo o ile cenę samochodu podniosę w sekundę po wejściu w życie ustawy, to dostosowanie cen zboża i mąki nastąpi dopiero po parunastu tygodniach – a przez ten czas Sejm może wydać kolejną nowelę ustawy!!!) A trzeba jeszcze pamiętać o tym, że Polska nie jest izolowana: mąkę i zboże można przywozić zza jej granic. W rzeczywistości podatku nie płaci chłop, młynarz, piekarz ani sklep z pieczywem: całość podatku płaci nabywca chleba! Sejm decyduje tylko o tym, kto ten podatek zanosi fiskusowi. Wszyscy producenci pracują de facto na drugim etacie jako poborcy podatkowi – co pokazuje ile osób jest obecnie naprawdę zatrudnionych w administracji!!!

3) Jak się płaci. Podatek powinien być nie tylko jak najmniejszy i jak najmniej kłopotliwy dla obywateli w płaceniu – ale też jak najprostszy i nie dający okazji do oszustw! Rozpatrzmy kilka:

a) Podatek dochodowy – forma dziś powszechna, w rzeczywistości nonsensowna. Powinien być jak najszybciej zlikwidowany. Występuje w dwóch zasadniczych formach:

- Podatek dochodowy progresywny (p.d.p.). Jest on oczywistym absurdem, gdyż oznacza, że ten, kto dwa razy efektywniej pracuje płaci cztery razy większą grzywnę (między podatkiem, a np. grzywną za złe zaparkowanie samochodu, nie ma – o czym zapominają ustawodawcy – żadnej różnicy!!). P.D.P. narzucili w XX wieku socjaliści, gdyż socjaliści, podobnie jak większość wyborców, są zbyt ograniczeni, by zrozumieć to, co napisałem powyżej i myślą, że nałożenie podatku na „bogatych” zlikwiduje nierówności społeczne. (Nb. nierówności w ogóle nie należy likwidować, bo są motorem rozwoju – ale ciekawe jest, że socjaliści nakładając p.d.p. nie tylko zahamowali rozwój gospodarki światowej, ale nie doprowadzili do równości: w Szwecji przeraźliwa progresja podatkowa nie przeszkodziła rodzinie Wallenbergów skupić ok.60% majątku Królestwa – a wręcz w tym pomogła. Ta nierówność nie jest jednak twórcza, gdyż Wallenbergowie nosza się skromnie, więc ich bogactwo nie rzuca się w oczy i nie wywołuje chęci, by „kąpać się, jak oni w szampanie”. Podobnie w Polsce, mimo p.d.p., nierówności (choć ukrywane) są ogromne. P.D.P. karze bowiem nie tych, co mają dużo, lecz tych, co efektywnie pracują!! - Podatek dochodowy liniowy (p.d.l.) jest też absurdem, choć mniej oczywistym: kto dwa razy więcej pracuje, płaci dwa razy większą grzywnę! Jest zdumiewające, że choć podatek dochodowy istnieje dopiero od ok.100 lat (w USA od 1913), traktowany jest jako coś oczywistego – i wszyscy reformatorzy systemu podatkowego poruszają się w narzuconym przez socjalistów kredowym kole. Tymczasem jest to pomysł rodem z przeklętego XX wieku – a żyjemy już w wieku XXI. Jednak niewielki podatek liniowy byłby i tak znacznym postępem w stosunku do progresywnego.

b) Tak naprawdę jednak na to, by ludzie pracowali efektywnie, trzeba ich podatkować (czyli nakładać kary pieniężne) nie za to, co zrobili dobrze, lecz za to, że mają potencjalne możliwości.  Stąd podatkować można:

- Ludzi – ryczałtowym podatkiem osobistym (p.r.o) (wszystkich mężczyzn – a także kobiety pracujące poza domem; te ostatnie proponuję podatkować tylko dlatego, że nieopodatkowane byłyby na rynku pracy „nieuczciwą konkurencją” w stosunku do mężczyzn)
- Nieruchomości – podatkiem od wielkości i/lub od wartości nieruchomości. Warunek: podatek taki nie może przekraczać 2‰ (promille) wartości nieruchomości (przypominam, że podatek 1‰ spowodował bunt i odpadnięcie Niderlandów od Korony Hiszpańskiej!)

- Kapitał. W gruncie rzeczy „podatek od kapitału” (ale nie podatek od „zysków z kapitału”!!) jest logiczny: wyrównuje „niesprawiedliwość” jaką jest to, że nieruchomość – (będąca też kapitałem!) jest opodatkowana, a gotówka nie! Musiałby być taki sam, jak od nieruchomości. Tak nawiasem: Dania proponowała przed siedmiu laty dla UE podatek 35%!!! - Logicznie system ten powinien być domknięty podatkiem od ruchomości – bo opodatkowanie nieruchomości powoduje, że (sztucznie) bardziej opłaca się kupować samochody czy garnitury, niż inwestować w ziemię, co zaburza naturalny rozwój gospodarki. Po części taką rolę pełni VAT – tyle, że znów jest on dla towarów nietrwałych 10 razy za wysoki. Najwięcej wręcz histerycznego sprzeciwu budzi ryczałtowy podatek osobisty. Wysuwane są takie argumenty:

= Jest to podatek „niesprawiedliwy, bo bogaty i biedny płacą tyle samo”. (Co zabawne: jest wysuwany przez tych, co zawsze twierdzą, że ludzie mają jednakowe żołądki!) Argument jest pozornie słuszny, jeżeli podatek ma służyć redystrybucji. W PRL taką rolę pełniło wszystko – np. za takie same wczasy zarabiający więcej, więcej płacił! Tu zakładam, że podatek ma wrócić do swej normalnej roli, tj. służyć tylko ściąganiu pieniędzy na cele wspólne i niezbędne (wojsko, policja, pensja prezydenta itd.). Jednak nawet wtedy argument nie jest trafny – bo (przypominam) podatek i tak płacony jest przez konsumentów, nie przez producentów!! Ponadto jeśli obecnie zatrudniam Starzaka za 10.000 (podatek 4000) i Nowaka za 2000 (podatek 400), to przy ryczałcie równym (w tym przykładzie) 2200, natychmiast renegocjowałbym umowę za Starzakiem (na 8200), a Nowak ze mną (na 3800); Zapłaciłbym tyle samo, tyle samo na rękę otrzymaliby obydwaj panowie i tyle samo otrzymałaby Izba Skarbowa!!! Nb. oznacza to, że obecne „nierówności płacowe” są generowane sztucznie przez progresywny podatek dochodowy !!!

= „Ludzie się na to nie zgodzą”. Ludzie mogą się nie godzić na wszystko, np. na komputery – co nie oznacza, że komputery z tego powodu przestają działać. Podejrzewam jednak, że jeśli by się ludziom wytłumaczyło, że podatek ten całkowicie uniemożliwi jakiekolwiek kanty, i nieprawdopodobnie wręcz uprości jego ściąganie (zamiast Izb Skarbowych wystarczą, nieco wzmocnione kadrowo, biura meldunkowe!!) to by się raczej ucieszyli. Tak naprawdę podatek ryczałtowy jest  nie do zniesienia dla polityków (którzy zyskują glosy dzięki nakładaniu podatków na jednych i obietnicom zdejmowaniu ich z drugich) oraz urzędników, mających prawo (np. za łapówkę) zwolnić z podatku dochodowego… Przykład z Nowakiem i Starakiem oparty jest o obecne podatki – i przy tej wielkości byłby trudny do utrzymania z powodów psychologicznych. Jednak na rzeczy wspólne i niezbędne idzie obecnie 9% budżetu. Oznacza to 11-krotną redukcję budżetu. Tym samym ryczałt byłby rzędu 200 zł. Miesięcznie. Natomiast podatek ten (plus bardzo niewielki podatek od majątku) połączony z likwidacją wszystkich innych podatków, w tym: od zysków firm, od dochodu, akcyzy od benzyny i (stopniowo!) akcyzy od alkoholu, spowodowałby wręcz nieprawdopodobny wzrost gospodarczy, czego udowadniać dalej chyba nie muszę (proszę popatrzeć na rozkwit gorzelnictwa po obniżce akcyzy!!)  I, przy okazji, spowodowałby likwidację bezrobocia (co znów skrzywdziłoby polityków, odbierając im ich ulubione poletko do uprawiania demagogii) Ale to nie mój problem. Janusz KORWIN-MIKKE

Autor jest założycielem Instytutu Socjocybernetyki, który w 1989 roku otrzymał I nagrodę w konkursie ogłoszonym w 1988 przez PKPG na system podatkowy w Polsce.

ANEX 1: cytuję z art. p. dra Roberta Gwiazdowskiego: (Rz-plita” –25-XI-2002)“Chcielibyśmy systemu podatkowego, który:

*  Byłby sprawiedliwszy i prostszy.

*  Nagradzałby, a nie karał za tworzenie nowych miejsc pracy.

*  Wyeliminowałby niepotrzebną pracę papierkową.

*  Zapewniałby bodźce obywatelom oszczędzającym, aby można było zbudować lepszą przyszłość dla siebie i swoich rodzin.

*  Pozwoliłby podatnikom, w szczególności tym z klasy średniej, zachować więcej z tego, co zarabiają.

*  Pozwoliłby podatnikom łatwo rozliczyć się z podatków, bez pomocy prawnika, księgowego - lub nawet ich obu naraz.”

*  Wszyscy podatnicy muszą być w pełni poinformowani o tym, co dokładnie podlega opodatkowaniu, jak są opodatkowani i jaka jest ich rzeczywista odpowiedzialność podatkowa.

*  Podatki powinny być widoczne dla każdego podatnika, który musi mieć świadomość, kiedy i ile musi zapłacić.

*  Wszyscy podatnicy powinni być traktowani równo pod względem prawa. Należy unikać umyślnego różnicowania podatników i osiąganych przez nich przychodów.

*  Przepisy podatkowe powinny tak samo traktować podobne działania i transakcje gospodarcze, bez względu na atrybuty podatnika.

*  Należy unikać wielokrotnego opodatkowania - dochód powinien być opodatkowany raz i tylko raz.

*  System podatkowy powinien być prosty - złożoność sprawia, że jest drogi w utrzymaniu, co zmniejsza rzeczywisty dochód skarbu państwa z wpływów podatkowych z uwagi na zwiększające się koszty poboru podatków.

*  System podatkowy powinien być neutralny dla podejmowanych przez podatników decyzji gospodarczych.

*  Stawki podatkowe powinny być możliwie niskie. Niska stawka podatkowa dla wszystkich rodzajów podatników tworzy najmniej wypaczeń w gospodarce. Wysokie stawki marginalne niszczą rozwój gospodarczy przez zmniejszanie bodźców do pracy, oszczędzania i inwestowania. Jak widać podatek ryczałtowy osobisty – i tylko on - spełnia wszystkie powyższe warunki.

ANEX 2: Od 1-XII-2009 Polska jest prowincją Unii Europejskiej. Tym samym niemożliwe jest zniesienie VAT-u (minimalny to 15%) i akcyzy. Te dwa podatki przynoszą jednak znacznie więcej, niż 1/11 obecnego budżetu… Oznacza to, że pozostając w UE można by zlikwidować wszystkie inne podatki – włącznie z podatkiem od nieruchomości i ryczałtowym osobistym – i (nawet po zwiększeniu o połowę wydatków na wojsko i policję) trzeba by rozwinąć jakiś system podatku (jak mawiał Milton Friedman) „negatywnego”, by pozbyć się nadmiaru pieniędzy. Mowa, oczywiście, o przyszłości – bo na razie można by (i trzeba) spłacać zadłużenie i dopłacać do Funduszu Emerytalnego. JKM

WOLNOŚĆ DLA PODATNIKÓW Mam dla Państwa z samego rana dobrą wiadomość. O godzinie 3.36 przestaliśmy pracować dla państwa. Więc dziś do pracy idziemy w skowronkach. To co zarobimy do końca roku już nasze. Następne wiadomości już nie są takie dobre. Dzień Wolności Podatkowej wynika z udziału sektora wydatków publicznych w Produkcie Krajowym Brutto. Wyniesie on w bieżącym roku 47,5%. Jest to wskaźnik najwyższy od czterech lat! Najlepiej pokazuje on faktyczną wysokość opodatkowania obywateli. Zawiera w sobie wszystkie, często niewidoczne, obciążenia nałożone na barki obywateli z długiem publicznym włącznie. W tym roku świętujemy pod hasłem: „Dług publiczny też jest podatkiem”! Co dobitnie unaocznił przykład Grecji. Dług Publiczny też jest formą opodatkowania obywateli. To podatek od przyszłych pokoleń. Polskie zadłużenie w formie zagregowanej, czy też na mieszkańca, pozornie nie wygląda groźnie. Jeśli jednak wziąć pod uwagę również pozornie niewielkie zadłużenie Grecji i jej obecne problemy, nie ma powodu do optymizmu. W latach 1995-2008 zadłużenie państwa przyrastało średnio o 10,44% rocznie. Każdy nowy obywatel rodził się w 2009 roku z długiem w wysokości 4.167,65 euro, a więc dostał w dniu urodzin od rządu prezent w wysokości rachunku do zapłacenia na prawie 17.000 PLN. Przy założeniu, że dług publiczny będzie rósł tak jak w ostatnich latach, Polska osiągnie dzisiejsze zadłużenie Grecji na mieszkańca za około 15 lat. Natomiast poziom długu Hiszpanii już za 10 lat. Oczywiście większy koszt obsługi zwiększającego się długu spowoduje wcześniejsze osiągnięcie tego pułapu. Obsługa tego rosnącego zadłużenia jest coraz bardziej istotnym elementem wydatków publicznych. Jej roczny koszt wynosi 35 mld PLN. Każdy z nas pracował w tym roku 10 dni na samą obsługę długów, które i tak będą musiały zapłacić nasze dzieci. Wzrost w stosunku do roku ubiegłego wyniósł 6,5%. Głównym wydatkiem sektora finansów publicznych, finansowanym tym rosnącym długiem (taka „spirala śmierci”) są wciąż emerytury i renty. Ich udział procentowy w wydatkach publicznych co prawda zmalał, jednak dynamika ich wzrostu jest wyższa niż dynamika PKB. W tym roku każdy z nas przepracował 40,6 dnia na utrzymanie osób niepracujących z powodu wieku lub niezdolności do pracy. To prawie o jeden dzień dłużej niż w roku 2009. Aż o 7 mld PLN wzrosła dotacja do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Najgwałtowniejszy wzrost wydatków zanotowaliśmy po stronie obowiązkowych świadczeń społecznych: wyniósł on 11,6%. Oznacza to, że każdy z nas pracował 2 dni więcej na świadczenia emerytalne dla służb mundurowych i inne ubezpieczenia społeczne pokrywane bezpośrednio z budżetu, niż w roku ubiegłym. Coraz dłużej pracujemy na utrzymanie urzędników państwowych. Pensje w samych jednostkach budżetowych pochłoną w 2010 roku o ponad 3,5% więcej niż w 2009. W latach 2000-2008 nasza „pańszczyzna” z tego tytułu rosła o 3 godziny rocznie. Na szczęście Pan Premier Tusk oświadczył wczoraj, że te premie, które dostali jego urzędnicy przyznał on sam osobiście i w odróżnieniu od swoich poprzedników zrobił to „bardzo świadomie, inaczej niż poprzednicy” za ich „osiągnięcia”. (Tusk: nagrody przyznałem bardzo świadomie, inaczej niż poprzednicy Premier Donald Tusk powiedział we wtorek, że nagrody dla urzędników swojej kancelarii przyznał bardzo świadomie. "Inaczej niż moi poprzednicy, którzy nagrodę traktowali jako automatyczne dopisanie do wynagrodzenia" - zaznaczył. O tym, że pracownicy kancelarii premiera dostali w sumie 169 tys. zł nagród poinformowało we wtorek radio RMF FM. Stacja powołuje się na analizy Najwyższej Izby Kontroli z wykonania zeszłorocznego budżetu przez kancelarie premiera i prezydenta. Jak podało radio, pracownicy Kancelarii Prezydenta otrzymali łącznie 450 tys. zł. W kancelarii premiera nagrody przyznawano w kwocie od kilku do kilkunastu tysięcy złotych na osobę. Dostało je 16 osób, m.in. ministrowie Tomasz Arabski i Jacek Cichocki oraz wiceminister zdrowia Marek Haber. Premier nie wziął w zeszłym roku żadnej nagrody. Radio podało, że premier zdenerwował się, gdy dotarła do niego informacja o gratyfikacjach dla jego podwładnych.
"To ja podejmowałem decyzję, to ja przyznaję nagrody, a więc nie jestem zaskoczony, że je przyznałem" - odparł premier, pytany o tę kwestię podczas konferencji prasowej po wtorkowym posiedzeniu rządu. Jak zaznaczył, przyznał nagrody bardzo świadomie. "Inaczej niż moi poprzednicy, którzy nagrodę traktowali jako automatyczne dopisanie do wynagrodzenia" - powiedział szef rządu. "Kiedy zostałem premierem, zamknąłem ten niezdrowy mechanizm, że nagroda należy się każdemu i zawsze, tzn. że jest de facto dodatkowym elementem pensji. Wystarczy porównać nagrody przyznane przez poprzedniego premiera Jarosława Kaczyńskiego dla swoich współpracowników - to było 2 mln zł - w porównaniu do 160 tys. zł, które ja przyznałem" - powiedział Tusk. Jak zaznaczył, przyjął zasadę, że "nagroda musi być nagrodą za ponadstandardowe, jakieś nadzwyczajne osiągnięcie konkretnego urzędnika". "To jest cała różnica pomiędzy poprzednikami a naszym rządem" - powiedział Tusk. Dodał, że w sposób bardzo umiarkowany korzystał z funduszu nagród i wyłącznie wtedy, kiedy "miał przekonanie, że ktoś osiągnął wynik wyraźnie lepszy niż tego można było oczekiwać".).
Od razu odetchnąłem z ulgą uspokojony stenem świadomości Pana Premiera i jego troską o racjonalne gospodarowanie zobowiązaniami naszych dzieci i wnuków. Ciekawe tylko kogo Pan Premier miał dokładnie na myśli używając liczby mnogiej: „moi poprzednicy”. Czy tylko dwóch ostatnich „poprzedników”, czy może trzech? Zważywszy, że o tym „trzecim poprzedniku” Pan Premier Tusk był bardzo złego zdania wówczas, gdy zostawał on jego „poprzednikiem”, wszystkie interpretacje są możliwe. Dopiero na piątym miejscu w hierarchii wydatków są te, które rząd przeznacza na wypełnianie funkcji, do których państwo zostało stworzone: czyli obronę narodową. Każdy z nas pracował w tym roku na bezpieczeństwo zewnętrzne kraju przez 5 dni. Jeszcze mniej czasu – 3 dni – musieliśmy poświęcić na pokrycie wydatków na bezpieczeństwo wewnętrzne: czyli na pracę policji i straży pożarnej. Ta ostatnia kategoria jest jedną z nielicznych, w której zanotowaliśmy spadek wydatków i to aż o 15%. Wiadomo przecież, że jak nie działa policja, to obywatele wynajmą firmy ochroniarskie. A który obywatel zatrudniłby urzędników, którym Premier dał nagrody? Chyba tylko po to, żeby coś „załatwili”. Ale przecież wiadomo powszechnie, co dobitnie wykazały prace „Komisji Hazardowej”, że urzędnicy niczego nikomu nie załatwiają. Co najwyżej jakiś leśniczy nie dopełni czasem swoich obowiązków –jak to miało miejsce w Zieleńcu. Więc Pan Premier musi im wypłacać premie, bo obywatele sami z siebie by im nic nie zapłacili. Obywatele, których na to stać oczywiście, nie bardzo jednak garną się do płacenia na te premie. Jednym ze skutków wysokiego opodatkowania jest spadek faktycznych dochodów budżetu wskutek migracji podatkowej obywateli. Przykład dają Amerykanie. Według Raportu Cost of Government 2009 opublikowanego przez Americans For Tax Reform, podatnicy wybierają do zamieszkania stany, w których obowiązują niskie podatki, opuszczając te, które oferują wyższą emeryturę i lepszą służbę zdrowia. Ich migracja ma wpływ zarówno na liczebność populacji jak i stan budżetu. Według Internal Revenue Service (IRS) w stanach z najniższymi podatkami: Alaska, Floryda, Nevada, New Hampshire, Południowa Dakota, Tennessee, Texas, Waszyngton (nie mylić z miastem) i Wyoming, w 2007 osiedliło się na stałe 235.000 obywateli powiększając ich budżet o łączną sumę 11mld USD. W tym samym czasie stany z największymi podatkami (Kalifornia, Connecticut, Hawaje, Idaho, Maine, Maryland, New Jersey, Nowy Jork) straciły około 441.000 mieszkańców i 12.8 mld USD. Ten proces możemy także obserwować na przykładzie Polski. Z pierwszej trójki najbogatszych Polaków miesięcznika Forbes, wszyscy są rezydentami podatkowymi za granicą. Konieczność reformy dostrzegają koleini ministrowie finansów: "Polska znajduje się na rozdrożu (...) i albo ta historyczna szansa zostanie wykorzystana, albo ją zaprzepaścimy"

Grzegorz Kołodko na temat przyjęcia reformy finansów 28 lutego 2003 „Rząd będzie kontynuował reformę finansów publicznych. Problemy sektora finansów publicznych mają charakter strukturalny i bez szybkiej naprawy będą one powracać.”

Marek Belka Expose 14 maja 2004  „Nie da się ukryć, że w tej chwili finanse publiczne nie są w najlepszym stanie, ale ścieżka dostosowania fiskalnego, która jest zapisana w programie konwergencji, pozwoli nam na pomyślne myślenie o wejściu do strefy euro”

Mirosław Gronicki na spotkaniu przedstawicieli rządu i NBP 7 lutego 2005 „Priorytetem dla nowego ministra finansów jest przeprowadzenie reform strukturalnych w tym reformy podatkowej i reformy finansów publicznych.”

Paweł Wojciechowski 26 czerwca 2006 „Dzisiejsza sytuacja makroekonomiczna jest wręcz świetnym momentem na podjęcie wysiłku reform fiskalnych. W zasadzie nigdy na przestrzeni siedemnastu lat transformacji w Polsce nie mieliśmy splotu tak korzystnych uwarunkowań makroekonomicznych.”

Stanisław Kluza 21 sierpnia 2006 "Wprowadzimy reformę, by zaoszczędzić. Nie przewidujemy znaczących kosztów tej reformy. Zakładamy, że w perspektywie 2 lat oszczędności sięgną 1 proc. PKB"

Zyta Gilowska 4 kwietnia 2007 „Reforma finansów publicznych będzie przeprowadzona do końca kadencji rządów PO”

Jacek Rostowski 13 czerwca 2008 To już co prawda dwa lata minęły, odkąd Pan Minister wypowiedział te słowa, ale pozostał jeszcze rok. A zważywszy, że już nie będzie „wetującego prezydenta” (Pan Jarosław Kaczyński zapowiedział, że się zmienił, a Pan Bronisław Komorowski, że się nie zmieni) Najlepszy Minister Finansów w Europie już niedługo będzie mógł wyjąć z szuflady te projekty ustaw, które tam ma, Parlament je uchwali w „trybie hazardowym” i od stycznia 2011 roku będziemy mogli wdrożyć konieczną reformę.

Gwiazdowski

Matka Polka, ojciec Niemiec, dziecko nikt

1.Dantejskie sceny, sfilmowane telefonem komórkowym. Rośli policjanci wyrywają 11-letnią dziewczynkę, przytuloną do matki, a następnie krzyczące i wierzgające nogami dziecko wloką do samochodu, żeby je oddać w ręce ojca. Bo 10-letnia Paula (imię zmienione) ni stąd ni zowąd, decyzją sądu rodzinnego została odebrana matce niczym worek kartofli i przyznana pod opiekę ojcu, niemieckiemu przedsiębiorcy. Ojciec Pauli jest nie tylko rzutkim biznesmenem, ale też hojnym sponsorem wielu instytucji państwowych, czy zaskarbia sobie ich wdzięczność..

2. Matka Pauli wychowywała ją samotnie od urodzenia. Ojciec – niemiecki biznesmen, prowadzący interesy w Polsce, przez lata nie interesował się córką i toczył z matką dziewczyn ki spory o wysokość alimentów. Postanowił się nią zainteresować córką, gdy ta skończyła 10 lat i gdy miał dość wygórowanych jego zdaniem roszczeń matki o alimenty. Wtedy obudziły się w nim ojcowskie uczucia i zażądał, żeby córka oddana pod jego opiekę. Sąd rodzinny błyskawicznie poszedł mu na rękę i zawyrokował: córka ma teraz mieszkać z ojcem. .

3. Matka Pauli, pani Ewa (imię tez zmienione) jest niezrównoważona psychicznie. Ma osobowość maniakalną, jest osoba agresywną i za wszelką cenę dążącą do postawienia na swoim. Taką opinię wydał o pani Ewie uczony psycholog. Wydał tę opinię zaocznie, na podstawie analizy pism kierowanych przez panią Ewę do sądu. Samej pacjentki nie tylko nie badał, ale nawet nie widział jej na oczy.. Jego opinia wystarczyła jednak sądowi, żeby pani Ewie odebrać ukochane dziecko. Źle napisałem. Ta opinia wystarczyła sądowi, żeby zabrać dziecku jego ukochaną matkę.

4. Paula została zabrana ze szkoły i przewieziona do willi ojca. Teraz mieszka z ojcem i jego konkubiną. Nie chodzi do szkoły – niemiecki tatuś załatwił jej indywidualny tok nauki w domu. Poradnia Psychologiczna ponoś wyda ła opinię bez jakiejkolwiek rozmowy z dzieckiem. Nie wiadomo na jakiej podstawie, bo taki tok przewidziany jest dla dzieci chorych, a Paula jest zdrowa jak rydz, a przynajmniej była. Teraz Paula nie wychodzi z domu i nie ma łączności z nikim. Nie ma telefonu komórkowego, nie ma Internetu, a matka od prawie roku nie ma z nią kontaktu, mimo że nikt nie pozbawił jej praw rodzicielskich. Wszystko dzieje się w Polsce, ale Matka Polka nie ma do dziewczynki żadnego dostępu. Jej Panem i władcą pozostaje teraz jeju niemiecki ojciec, bo tak orzekł polski sąd.

5. Na filmie jest utrwalona taka scena, gdy matka próbuje się skontaktować z zamkniętą w domu ojca córką. Prosi o pomoc policjanta. Policjant wchodzi do środka , sprawdza – córka jest w domu, słyszy głos matki i płacze. Policjant potwierdza to wyraźnie - dziecko płacze i chce do matki. Ale policjant rozkłada bezradnie ręce – cóż, nie pierwszy raz dziecko płacze, ale jemu nic do tego. On nie jest od zajmowania się dziecięcym płaczem. 

6. Polska jest państwem prawa, nad którego przestrzeganiem czuwają sądy. I to państwo prawa wyrywa 10-letnie dziecko matce, żeby je oddać nieznanemu wcześniej ojcu. To państwo prawa nie interesuje się, dlaczego dziecko nie chodzi do szkoły, dlaczego nie ma od roku kontaktu z matką, dlaczego nie wolno mu utrzymywać kontaktów towarzyskich, dlaczego nie ma kontaktu ze światem. Niemiecki ojciec robi w Polsce ze swoim dzieckiem co chce.

7. Za panią Ewą murem stają jej sąsiedzi – jest dobrą matką, dziecko było  kochane i szczęśliwe. Obcy ludzie nie mogą pojąć, jak można była zabrać matce jej córkę... - nie, inaczej... jak można było pozbawić córkę jej matki! Murem stają za nią rodzice dzieci, z którymi Paula chodziła do jednej klasy (dziś już nie chodzi), piszą petycje i nie mogą pojąć dlaczego dziewczynkę zabrano od kochającej ją matki.

8. Konstytucja Rzeczypospolite, a także uchwalona z inicjatywy Polski Konwencja Praw Dziecka ONZ stanowią, że zanim cokolwiek postanowi się o losie dziecka, należy najpierw je wysłuchać, chyba, że nie jest jeszcze w stanie powiedzieć, czego chce. Paula miała 10 lat, teraz ma 11 i wie czego chce – chce być z kochającą matką. Nikt jej nie wysłuchał. Pierwsze przesłuchanie z udziałem psychologa w tzw. błękitnym pokoju odbyło się po 8 miesiącach od wyrwania dziewczynki z rąk matki...

9. Gdy tabun kuratorów i policjantów siłą wyrywał przerażoną Paulę z matczynych rok, żeby ją odwieźć do niemieckiego ojca., matka próbowała do tego nie dopuścić Na filmie z telefonu komórkowego widać, że dziewczynka trzyma się kurczowo matki, a rośli jak dęby policjanci wyrywają ją z matczynych objęć. . W następstwie tego zajścia pani Ewa został oskarżona o stawianie czynnego oporu władzy, sprawa toczy się przed sądem. Gdy po wyrwaniu dziecka z jej rąk, zrozpaczona pani Ewa upadła na chodnik, podwinęła się jej spódnica, odsłaniając zbyt wiele. Została za to oskarżona o obrazę moralności publicznej. I wszystko to dzieje się, w Polsce, państwie prawa!

10. Właśnie przelatuję nad Berlinem i tak sobie myślę.- czy tam, 10 kilometrów pode mną,  w Niemczech, coś takiego byłoby możliwe. Niemiecki sąd, niemiecka policja,  niemieccy kuratorzy wyrywają siłą dziecko z rąk Matki Niemki, żeby je oddać pod opiekę polskiemu ojcu,... Nie, to jest możliwe tylko w Polsce.... Janusz Wojciechowski

Niemiecki rząd wybiera polskiego prezydenta Gdy przeczytałem to - to aż Zdenerwowałem się, cholera Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz Ni prezydenta nam wybierał. Cornelia Pieper, koordynator rządu niemieckiego do spraw współpracy z Polską, powiedziała, że wybór między Kaczyńskim a Komorowskim to wybór między poboczem a motorem reform. Dała w ten sposób do zrozumienia, że dla Niemców lepszy jest Komorowski. Dla Rosjan też. Kiedy pewien Ukrainiec podpowiadał "leśnym dziadkom", żeby wybrali Bońka na prezesa PZPN, Ci zdenerwowali się i wybrali Lato. I chwała im za to. Nie będą nam obcy wybierać naszych prezesów i naszego prezydenta też. Ja wolę takiego prezydenta, którego nie wolą Niemcy ani Rosjanie. Między innymi dlatego wolę Kaczyńskiego.

Janusz Wojciechowski

APOKALIPSA, która ma dotknąć Polskę. Co czeka Polskę? W „Orędziu” fatimskim, przekazanym 1917 roku, przez Matkę Pana Jezusa Maryję, Łucji, która spisała treść „Orędzia” i w 1953 roku, został doręczony papieżowi Piusowi XII list, z notatką siostry Łucji na kopercie z tajemniczym dokumentem. – Po 1960 roku, można ogłosić go całemu światu. Papież Pius XII, po zapoznaniu się z treścią tajemniczego dokumentu, był przerażony, ponownie go zapieczętował i zabezpieczył dla swego następcy. Papież Jan XXIII, z treścią tajemniczego dokumentu zapoznał się dwa lata później. Był nią wstrząśnięty. Stwierdził wówczas, że zapowiedziane w „Orędziu” straszliwe „Kary”, nie dotyczą jego czasu. Polecił schować dokument wraz z innymi, najbardziej strzeżonymi tajemnicami watykańskiemu i nie udostępniać na zewnątrz żadnych informacji na ten temat. Uważał bowiem, że opublikowanie „Orędzia”, mogłoby wywołać panikę na skalę światową. Czy słusznie postąpił, papież Jan XXIII uniemożliwiając opublikowanie tajemniczego dokumentu całemu światu? Papież Paweł VI, po przeczytaniu „Orędzia”, podtrzymał decyzje swoich poprzedników, uznając, że przez jakiś czas dokument ten powinien pozostać tajemnicą Watykanu. Papież Paweł VI wzbraniał się przed upublicznieniem Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, ale nie miał wątpliwości, że należy ją wykorzystać, przynajmniej częściowo, do zapewnienia pokoju na świecie. Nastąpiło to podczas tak zwanego kryzysu kubańskiego. Zapoznanie z fragmentami „Orędzia” przywódców Związku Radzieckiego, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w latach 1963-1964 przyczyniło się do zawarcia porozumienia pokojowego. Papież Jan Paweł II po zapoznaniu się z treścią „Orędzia” po zamachu na Jego życie 13 maja 1981 na placu św. Piotra, postąpił podobnie jak jego poprzednicy, odesłał dokument do sejfu. Czas upływał, a „Orędzie” z Trzecią Tajemnicą Fatimską, nie ogłoszone całemu światu pozostawało w sejfie. Samo „Niebo” interweniowało w nocy 1982 roku, w apartamencie papieża Jana Pawła II. O tym jest podane w książce Stefana Budzyńskiego pt. „Dotknięcie Boga”, „Tajemnicza wizja Jana Pawła II”. „Ze źródeł kościelnych dowiedziałem się o dramatycznej wizji jaką przeżył Jan Paweł II na krótko przed kanonizacją o. Maksymiliana Kolbego. Jego sekretarz osobisty ks. prałat Dziwisz usłyszał głośno mówiącego papieża w Jego apartamencie. Był tym zaskoczony, gdyż wiedział, że oprócz papieża, o tej godzinie w rozkładzie dnia papieskiego nikt nie może być obecny, a ponadto Jan Paweł II nie ma zwyczaju samotnie modlić się na głos. Gdy usłyszał słowa papieża: „Proszę o miłosierdzie dla Polski”, wszedł do pokoju i ujrzał Ojca św. trzymającego twarz ukrytą w dłoniach. Z jego oczu spływały łzy. Dotknął papieskiego ramienia, pytając: „Czy Waszej świątobliwości coś się stało?” Po chwili milczenia papież odpowiedział: „Nie, nic mi nie jest ! – To dlaczego, Ojcze święty płaczesz? zapytał ks. Dziwisz. – „Gdybyś ty widział to, co ja ujrzałem, też byś zapłakał”.
Można się tylko domyślać, że Najświętsza Maryja Panna objawiła papieżowi, przyszłe i jak się wydaje tragiczne losy świata i Polski.
Po tej dramatycznej wizji, papież Jan Paweł II, poprosił o przetłumaczenie z oryginału portugalskiego pełnego w przygotowaniu siostry Łucji: Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. Jeden egzemplarz tłumaczenia z oryginału portugalskiego siostry Łucji: Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, przekazał papież Jan Paweł II, Kardynałowi Josephowi Ratzingerowi, prefektowi Kongregacji Doktryny Wiary, do ogłoszenia przez telewizje, całemu światu.” Drugi egzemplarz tłumaczenia z oryginału portugalskiego siostry Łucji: Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, przekazał papież Jan Paweł II, polskiemu pisarzowi katolickiemu Stefanowi Budzyńskiemu do ogłoszenia drukiem w Polsce. Stefan Budzyński w książce Pt. „Dotknięcie Boga” informuje: „Obecnie dysponuje pełnym w przygotowaniem III tajemnicy fatimskiej będącym tłumaczeniem z oryginału portugalskiego s. Łucji, chociaż muszę się zastrzec, że nie pochodzi on ze źródeł oficjalnych”. Podane jest o tym na str. 73. w przygotowaniu tak zwanej „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” został wydany przez Stefana Budzyńskiego w książce Pt. „Dotknięcie Boga” w artykule „Orędzie Madonny z Akita, a III tajemnica fatimska”, na str 72-74. Całość tłumaczenia z oryginału portugalskiego siostry Łucji: Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, otrzymane od papieża Jana Pawła II, Stefan Budzyński wydał w książce pt. „Przepowiednie dla świata” między innymi przepowiedniami pt. „FATIMA 1917″. W skład „FATIMY 1917″, wchodzą otrzymane od papieża Jana Pawła II, też późniejsze „Orędzia” Matki Bożej Maryi, przekazane siostrze Łucji. Co przekazane jest w „FATIMIE 1917″? „FATIMA 1917″, to przekazany, przez Matkę Bożą Maryję „TESTAMENT” Boga Ojca, spisany w „Biblii nazywanej Apokalipsą”, przez św. Jana, apostoła ucznia Pana Jezusa, w 95 roku nowej ery, gdy św. Jan był zesłany na wyspę Patmos. Aby treść wizji, którą spisał św. Jan, w „Biblii”, była „Nie znana ludzkości”, św. Jan zaszyfrował je, wprowadzając wyrażenia od Proroków. W „Orędziach” fatimskich, Matka Pana Jezusa Maryja, przekazuje już nie zaszyfrowane „Kary”, które dotkną ludzkość całego świata. Ludzkość odeszła od Boga, światem rządzi masoneria – diabeł, który dąży do podporządkowania sobie kościoła i ludzkości całego świata. „FATIMY 1917″, to „Orędzia” przekazane przez Matkę Bożą Maryję. siostrze Łucji, które wchodzą w jej skład.
1. Wydarzenia.
2. Trzecia Tajemnica Fatimska, przekazana przez Matkę Bożą Maryję dzieciom w lipcu 1917 roku, od niej jest nazwa historyczna dalszych przekazywanych „Orędzi” fatimskich.
3. Przewidywany przebieg trzeciej wojny światowej.
4. Zaburzenia w przyrodzie.
5. Późniejsza orędzia przekazane siostrze Łucji.
6. Orędzie Matki Bożej z 1954 roku.
7. ”Słowa” Pana Jezusa, dotyczące poznania „Czasu” wtargnięcia „Obcego ciała z kosmosu” w obszar ziemi i upadek w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego.
8. Zatrute powietrze, które ogarnie całą ziemie.
Początek Apokalipsy podane jest: „Zapowie ZNAK, który pokaże sie na niebie”. „Ten ZNAK, który pokaże się na niebie, jest ZNAKIEM początku Apokalipsy. Są to „Słowa” od Boga Ojca przekazane dn. 09 marca 2008 roku, w kościele przy ul. Gwiaździstej 17, podczas Mszy św. do mnie Wandy Stańskiej-Prószyńskiej. Żadnej innej daty początku Apokalipsy nie będzie, tylko „ZNAK” na niebie, który ją zapowie. Wybuchnie wojna na wschodzie Azji, w której ma być użyta broń jądrowa. Chiny dążą do panowania ludności żółtej rasy nad światem. Do szybszego rozwoju gospodarczego, Chiny potrzebują nowych terenów bogatych w pokłady ropy, gazu i innych bogactw mineralnych. Te tereny obecnie w Azji, należą do Federacji Rosyjskiej. Aby je mieć, Chiny wydadzą wojnę Federacji Rosyjskiej. Przewidywany przebieg trzeciej wojny światowej jest przekazany w „FATIMIE 1917″ – w Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. Pokonanie Federacji Rosyjskiej na terenie Azji, zajmie Chinom około 2 miesięcy. Podane jest o tym w zaburzeniach w przyrodzie: „Od północy kataklizmy zaskoczą armię chińską już w Europie, w trakcie walk z Rosją. Chińczycy cofną się wskutek potwornych kataklizmów. To będzie trwało zaledwie kilka tygodni, ale będzie w swej grozie tak okropne, że podobnych klęsk nie było dotąd na ziemi”. Ten powyższy fragment dotyczy „Wyłonienia się nowego lądu” na samej północy z głębi Morza Arktycznego. Potworne trzęsienia ziemi pod dnem Oceanu Atlantyckiego i Morza Arktycznego, spowodują wybuch i wyłonienie „Nowego lądu” – wydźwignięcie dna morskiego, wraz z wodą do góry. Woda runie na lądy i do mórz i oceanu, powodując POTOP, półkuli Północnej. Wydźwignięte do góry „Dno Morza Arktycznego zostanie „Nowym lądem”. Matka Boża Maryja, pragnie uratować ludzi z POTOPU, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa, lub uwierzą, żeby w ciągu 30 dni od pokazania się „ZNAKU”, na niebie opuścili nizinne tereny północne, na które runie olbrzymia ilość wody morskiej. Woda rozpłynie sie po morzach i oceanach, zatapiając tereny nizinne lądu. Poziom wody w morzach i oceanie będzie wyższy niż jest obecnie o kilka metrów. To samo dotyczy Polski Północnej, na teren Morza Bałtyckiego z Północy, będzie spływała woda morska wyrzucona na teren Szwecji, Finlandii i Rosji Europejskiej. Z zachodu z Morza Północnego napłynie wysoka fala wody morskiej POTOPU, która po zalaniu i zatopieniu terenów Niderlandów-Holandii, zalaniu i zatopieniu nizinnych terenów Danii, brzegów Południowej Szwecji i brzegów Północnych Niemiec, będzie wpływała jeszcze wysoką falą POTOPU do Morza Bałtyckiego, z dużą ilością utopionych ludzi i zwierząt. Ludność zamieszkała na terenie Świnoujścia, Szczecina i całego terenu nizinnego i terenów brzegowych morskich, w celu ratowania swojego życia, powinna opuścić nizinne tereny brzegowe w ciągu 30 dni i przenieść się na wyższy teren w głębi lądu. Na tereny nizinne napłynie wysoką falą wody morskiej zatapiając, porty, mierzeje, Gdańsk, i inne miejscowości brzegowe, woda wtargnie w dolinę Wisły, zaleje nizinne tereny Żuław. Trudno jest określić o ile podniesie się poziom wody w Morzu Bałtyckim. Powoli będzie następował odpływ, wody morskiej z zalanych terenów, gdy wysoka fala „Potopowa”, rozleje sie po całym Oceanie Atlantyckim i Morzu Karaibskim, podnosząc w nich poziom wody o kilka metrów. Przez kanał Panamski i nizinne tereny Ameryki środkowej, nastąpi samoczynny przelew wody z Morza Karaibskiego do Oceanu Spokojnego. Drugi przelew wody z Oceanu Atlantyckiego będzie do Morza śródziemnego przez cieśninę Gibraltarską. Następne dwa przelewy w pobliżu bieguna Południowego, do Oceanu Indyjskiego i Oceanu Spokojnego. Dużo ludności z terenów nadmorskich w Polsce, może stracić mieszkania, ze względu na wyższy poziom wody w Morzu Bałtyckim. Podane jest, że wojsko niemieckie wyda wojnę: Polsce, Czechom Słowacji i Rosji. Partia niemiecka NPD, której szefem jest Pan Ugo Voigt, dojdzie do władzy w Niemczech. Dążeniem partii NPD, jest ziszczenie ideii Adolfa Hitlera utworzenie „Wielkich Niemiec”. Aby utworzyć „Wielkie Niemcy”, partia NPD przygotowuje się do ataku na Polskę i na Rosyjski Kaliningrad – dawny polski Królewiec a niemiecki Königsberg. Podane jest o tym, w Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej w przewidywanym przebiegu trzeciej wojny światowej. Cytuje: „To co zrobią Niemcy, będzie krokiem samobójczym. Będą liczyć na zajęcie Polski”. Niżej podane jest: „Polska, Czechy i Słowacja wiedząc, że w razie zwycięstwa Niemiec czeka ich zagłada, stworzą współną obronę przeciwko Niemcom”. Niemcy chcą włączyć tereny Polski, Czech i Słowacji bez ludności Słowiańskiej. Czeka nas zagłada. Co robi Pan Premier Tusk i Pan Schetyna, odbierają 5 miliardów pieniędzy Ministerstwu Obrony Kraju, uniemożliwiając obronę Polski. To młodzież Polska, której wiele obietnic sugerowała partia PO, aby poparła w wyborach Pana Tuska, oddaje Polskę bez walki Niemcom. Niemieckie wojsko wtargnie na teren Sudetów, aby niszczyć i mordować ludność Polską tam zamieszkałą. Mogą dotrzeć do Wałbrzycha i zaatakować Wrocław z powodu braku wiary Pana Prezydenta i Rządu w atak wojsk niemieckich na Polskę. Podane jest w Fatimie 1917, że to ma się stać. Atak wojsk niemieckich runie z Berlina w kierunku Łodzi i Warszawy. Wojsko niemieckie zaatakuje Szczecin i z morza przypuszczą atak na porty i Gdańsk. Tylko wspólnie z Czechami i Słowacją, będzie można odeprzeć atak wojsk niemieckich na Polskę. Nie należy obecnie żadnych projektów rozpoczynać na terenie nadmorskim. Bo te, które są trudno będzie ocalić, mogą zostać zalane wodą. Ponieważ zniszczenia w innych państwach będą duże, wspólnie należy się wspomagać. Niemcy nie tylko będą mieli zalane nizinne tereny Północne, ale głębinowe trzęsienie ziemi pod rzeką Ren w „Zagłębiu Rury”, spowoduje zniszczenie miast i teren się zapadnie. Olbrzymia ilość ludzi może zginąć. Polacy powinni powrócić do Polski. W obszar ziemi ma wtargnąć z kosmosu „Planetoida-głaz”, która uderzy w wody Oceanu Atlantyckiego, w pobliżu Morza Karaibskiego, powodując olbrzymie zniszczenia na terenie trzech Ameryk. Słowa Pana Jezusa skierowane do ludzkości, o wtargnięciu „Planetoidy- głazu” w obszar ziemi (prawdopodobnie chodzi o planetę Nibiru o której mówią przekazy sumeryjskie i która jest obserwowana przez NASA i Rosyjską Akademię Nauk. Temat jest nośny, obok zamieściłem klip filmowy o planecie Nibiru, który znakomicie pasuje do naszego tematu przepowiedni – przypis mój). Rozpocznie się to w noc bardzo zimną. Grzmoty i trzęsienia ziemi trwać będą dwa dni i dwie noce. To będzie dowodem, że Bóg jest Panem nad wszystkim. Ci, którzy będą mieli we Mnie nadzieję i uwierzą Mym słowom, niech się niczego nie boją, bo ja ich nie opuszczę, a także ci, którzy niniejsze objawienia rozpowszechnią dla opamiętania się ludzkości. Kto będzie w stanie łaski uświęcającej i u Mojej Matki, temu też nic się nie stanie. Abyście byłi na to przygotowani, podaje wam znaki. Uważajcie: ostatnia noc będzie bardzo zimna, wiatr będzie huczał, a po pewnym czasie powstaną grzmoty. Wtedy zamknijcie okna i drzwi, nie rozmawiajcie z nikim spoza domu. Uklęknijcie pod krzyżem, żałujcie za swoje grzechy i proście Matkę Moją o opiekę. A kto tej rady nie posłucha, w okamgnieniu zginie. Serce jego nie wytrzyma tego widoku. Powietrze będzie nasycone gazem i trucizną. Ogarnie całą ziemię. Kto będzie cierpiał niewinnie, nie zginie, będzie męczennikiem i wejdzie do Królestwa Bożego. W trzecią noc nastanie ogień i trzęsienia ziemi, a w dniu następnym będzie już świecić słońce. Aniołowie zstąpią z nieba w postaci ludzkiej i przyniosą z sobą pokój na ziemię. Niezmierna wdzięczność uratowanych wzniesie się do nieba w dziękczynnej modlitwie. Kara jaka spadnie na ludzkość, nie może być porównywalna z żadną karą, jaką Bóg zesłał od stworzenia świata. Jedna trzecia ludzkości zginie. Wanda Stańska-Prószyńska.

Polerowanie żyrandola JE Donald Tusk powiedział parę miesięcy temu - pewno dlatego, że bezpieka zabroniła Mu startować na prezydenta - że funkcja prezydenta jest mało ważna: sprowadza się w zasadzie do pucowania żyrandola w Pałacu Namiestnikowskim.

(Tak nawiasem: znakomite miejsce urzędowania "prezydenta" kraju, który przestał być suwerenny...). A teraz wszyscy widzą, że pan Premier dwoi się, troi i czworzy - byle na tę funkcję wepchać swojego Parteigenosse... Przecież, gdyby to była funkcja reprezentacyjna, starałby się wepchać na nią WCzc. Jarosława Kaczyńskiego - by usunąć Go z czynnej polityki... W rzeczywistości prerogatywy prezydenta w naszym landzie są bardzo duże - wojsko, sprawy zagraniczne, mianowanie Prezesa Sądu Najwyższego, trzech Członków KRRiTv, ułaskawienia... ale nikt nie mówi o tym najważniejszym. Tym, dla którego wszyscy zabijają się, by zająć stolec prezydencki:

Dostęp do "teczek"!! Nikt nie mówi - nieprawda-ż? Symptomatyczne.. JKM

Wypracowane metody MAK Błąd pilota, kiepska orientacja w przestrzeni, obecność na pokładzie wysokich „szych” i presja, jaką wywoływał gubernator Lebied’ na załogę, zmusiły ją do lotu we mgle, co w rezultacie doprowadziło do katastrofy – takie, według Międzynarodowego Komitetu Lotniczego (MAK), były przyczyny katastrofy helikoptera, która wydarzyła się w kwietniu 2002 r. W podobnych okolicznościach zginęło dwóch gubernatorów obwodu sachalińskiego: Walentin Fiedorow i Igor Farchutolinow. Wszystko wskazuje na to, że badając przyczyny katastrofy smoleńskiej, MAK zastosował ten sam schemat „Tak rzekł chan Dżyngis-chan – pisze historiograf perski Raszyd ad-Din – rozkosz i błogość człowieka polega na tym, by zgnębić protestującego, przemóc wroga, wyrwać go z korzeniami, zmusić do płaczu jego sługi.

Historia zna wiele przykładów zastosowania tej reguły przez spadkobierców wielkiego chana. Od wieków aż do dziś używa się jej w imię „najbardziej szlachetnych zamiarów” będących przykrywką dla zemsty. Jak twierdzą byli pracownicy zachodnich służb specjalnych, Moskwa stosowała różne sposoby wciągnięcia na swój teren obcych samolotów z setkami pasażerów na pokładzie, by je potem zestrzelić. Była to kara za lojalność obywateli tych państw wobec wroga Kremla. Po upadku ZSRR metoda ta nadal była skuteczna w walce z przeciwnikami Rosji.

Na rozkaz z Moskwy! 14 lipca 1940 r. sowiecki samolot wojskowy w neutralnej przestrzeni powietrznej nad Zatoką Fińską zestrzelił fiński samolot cywilny Ju-52 (kalevala) lecący z Tallina do Sztokholmu. Zginęło wówczas dziewięć osób, w tym ważni dyplomaci USA i Francji, niemieccy biznesmeni, szwedzki obywatel i Estonka. Działo się w chwili, kiedy ZSRR zastosowało blokadę Estonii i, jak później tłumaczył Kreml, fiński samolot naruszył granicę. Samolot był załadowany dziesiątkami worków z tajną dokumentacją należącą do placówek USA i Francji. Jak opisywali świadkowie wydarzeń, miejscowi rybacy przez kilka dni zbierali worki z pocztą dyplomatyczną i walizki z rzeczami osobistymi pasażerów. Licząc na wynagrodzenia, znosili to wszystko do bolszewickich komisariatów. Odtajnione w latach 90. materiały z tego okresu zaświadczyły, że władze Finlandii nie chciały dochodzenia, bo mogło to pogorszyć stosunki z Kremlem. Komisja śledcza stwierdziła, że przyczyną katastrofy samolotu była eksplozja na pokładzie. Ciekawy jest również fakt, że żaden kraj, którego obywatele zginęli w tej katastrofie, nie wyraził protestu przeciw ZSRR. Tylko USA i Francja przysłały oficjalne zapytania, ale w bardzo łagodnym tonie. 13 czerwca 1952 r. nad Bałtykiem, nad przestrzenią wód neutralnych, w tajemniczych okolicznościach zniknął szwedzki samolot wojskowy DC-3. Zginęło wówczas 8 osób. Spekulacje na ten temat trwały czterdzieści lat, dopóki w 1992 r. rosyjskie ministerstwo obrony nie odtajniło dokumentów w tej sprawie. Wynikało z nich, że szwedzki samolot został zestrzelony przez kpt. Grigorija Osinskiego na bezpośredni rozkaz z Moskwy. Powodem tej decyzji były prawdopodobnie wojskowe układy między Szwecją i USA – Stany sprzedały wtedy Szwecji trzy samoloty do przeprowadzania operacji wywiadowczych, wśród nich m.in. zestrzelonego później DC-3. 1 września 1983 r. koreański samolot pasażerski Boeing B-747-230B, który leciał do Seulu, zszedł z kursu i został zestrzelony nad Sachalinem przez rakietę z radzieckiego myśliwca Su-15. Zginęli wszyscy znajdujący się na pokładzie – 269 osób, w tym 22 dzieci. Oficjalna wersja radziecka głosiła, że czarne skrzynki nie zostały znalezione. Prawie dziesięć lat Moskwa milczała w tej sprawie. W 1993 r., na mocy specjalnego rozporządzenia prezydenta Borysa Jelcyna, czarne skrzynki z tego samolotu przekazano ONZ. Jak się okazało, samolot trafił w przestrzeń powietrzną ZSRR przez pomyłkę. Koreański boeing miał za trzy minuty opuścić teren Rosji, gdy wydano rozkaz, by go zniszczyć. Dlaczego samolot zbłądził, nie ustalono. Wersja strony radzieckiej była fantastyczna – samolot z pasażerami na pokładzie miał pełnić misję szpiegowską nad terenem ZSRR, ponadto według sowieckiej agentury nie został zestrzelony nad ZSRR, bo rzekomo wylądował na japońskim lotnisku. Strona rosyjska utrzymywała także, że wszystkich pasażerów wywieziono w nieznanym kierunku, zabito, a kadłub samolotu wysadzono w powietrze, żeby oskarżyć Rosję. Inna wersja sowiecka mówiła, że samolot był zestrzelony na rozkaz amerykańskiego dowództwa, a nad Sachalinem zestrzelono tylko kopię boeinga, wykonującą zadanie szpiegowskie dla USA. Pilot zdążył tym samolotem wylądować w japońskiej bazie wojskowej.

Generał Lebied’ kontra ppłk Putin Bohater konfliktu w Naddniestrzu i pierwszej wojny czeczeńskiej gen. Aleksander Lebied’ zginął 28 kwietnia 2002 r. w wyniku awarii helikoptera. Nazywano go „człowiekiem słowa i honoru”, był autorem wielu aforyzmów o Rosji, wypowiedzi takie jak: „Stawać się bogatym trzeba razem z państwem, a nie kosztem państwa”, „Nie lubię prostytutek ani w spódnicy, ani w spodniach” itp. do dziś w Rosji przekazuje się z ust do ust. To właśnie Lebied’ skończył pierwszą wojnę czeczeńską, podpisawszy rozejm w Chasawjurcie w 1996 r. z prezydentem Czeczeńskiej Republiki Iczkeri, Asłanem Maschadowem. Gen. Lebied’ brał czynny udział w życiu politycznym Rosji od 1995 r., w 1996 r. startował w wyborach prezydenckich i zajął trzecie miejsce. W drugiej turze aktywnie wspierał Borysa Jelcyna. Od 1998 r. aż do śmierci był gubernatorem Kraju Krasnojarskiego. Po przyjęciu władzy przez Władimira Putina Lebied’ niejednokrotnie ostro krytykował kremlowskie zaplecze. Dla Putina był także niebezpieczny z tego powodu, że od połowy lat 90. blisko związał się z oligarchą Borisem Bierezowskim. Miesiąc przed katastrofą prezydent Rosji odwiedził gubernatora. Na kilka dni przed śmiercią gubernator Lebied’ udzielił wywiadu. Dotyczył on magazynów broni w Naddniestrzu, gdzie znajdowała się wówczas amunicji o wartości ponad półtora miliarda dolarów. Miał powiedzieć: „Niedawno przekazano mi dokumenty, po których przeczytaniu włosy dęba stają. Przyznaję, nie spodziewałem się, że w aferę z bronią wplątanych jest tyle znanych osób, a Naddniestrze przekształca się w tajemną zbrojownię mafii. Będę w Moskwie, obowiązkowo pokażę te papiery”

(źródło: www.2003.novayagazeta. ru).

W kwietniu 2002 r. Lebied’ leciał helikopterem na otwarcie wyciągu narciarskiego, jego helikopter z nieznanych przyczyn uderzył w przewody linii elektrycznej i spadł. Wersja MAK o przyczynach katastrofy była podobna do dzisiejszych wersji o katastrofie smoleńskiej. Błąd pilota, presja Lebiedia na załogę, kiepska orientacja w przestrzeni, obecność na pokładzie wysokich „szych”, które zmusiły załogę, by lecieć w warunkach mgły. Co ciekawe, pilot helikoptera przeżył i został oskarżony o błędy. Nie przyznał się. Skazano go jednak – przesiedział tylko cztery lata w więzieniu, chociaż w wypadku zginęło 8 osób, a wiele straciło zdrowie. Kiedy wyszedł na wolność w 2006 r., w jednym z wywiadów stwierdził, że awarię helikoptera wywołano celowo – to był zamach na życie gubernatora. Jako dowód przytoczył argumenty obrony – wideo, na którym było widać opalone resztki helikoptera. W raporcie MAK nic o tym nie wspomniano. Podobnie zginęło dwóch gubernatorów obwodu sachalińskiego: Walentin Fiedorow i Igor Farchutolinow. Według MAK, do katastrofy doprowadziły: błąd pilota, kiepska pogoda i presja wywierana na załogę. Żona Aleksandra Lebiedia po śmierci męża zajmowała się drobnym biznesem. Do dziś jest prześladowana przez nieznanych sprawców. Jej dom był podpalany aż sześć razy.

Wiktor Potocki, Anna M. Sekretarska

Rosjanie mają tajne telefony. I tajne informacje Dostanie się w obce ręce urządzeń łączności z najwyższej półki technologicznej znacznie utrudniłoby zagwarantowanie bezpieczeństwa rozmów najważniejszych osób w państwie. Zmową milczenia objęta jest kwestia dotycząca pytania, co się stało z telefonem satelitarnym z pokładu prezydenckiego Tupolewa, który rozbił się koło Katynia. To ważne, bo był to sprzęt przystosowany do przekazywania zaszyfrowanych informacji. Jego poznanie i przeanalizowanie przez obce służby naraża bezpieczeństwo działań polskich służb specjalnych. Na pokładzie Tu-154M, który rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem, znajdowało się ponad 100 telefonów komórkowych, niektóre z nich mogły być kodowane. Był tam także pokładowy telefon satelitarny, z którego jeszcze kilkanaście minut przed katastrofą korzystali prezydent Lech Kaczyński oraz Izabela Tomaszewska, dyrektor zespołu protokolarnego Prezydenta RP. Telefon satelitarny został zamontowany na Tu-154M kilka lat temu w Moskwie. – Nasz samolot nie posiadał tego telefonu wcześniej, a w końcu prezydent jest pierwszą osobą w państwie i musi być pod stałym kontaktem. Wymóg posiadania tego typu telefonu na statkach typu VIP to dziś już standard – podkreśla w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” gen. Anatol Czaban, szef szkolenia Sił Powietrznych. Telefon satelitarny na pokładzie Tupolewa składał się ze stacji bazowej i trzech słuchawek. Mogło z niego korzystać trzech abonentów. Jak podkreśla płk Ryszard Raczyński, dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, sprzęt ten miał możliwość założenia odpowiednich urządzeń szyfrujących, ale takich w samolocie nie było. W maju płk Krzysztof Dusza, dyrektor gabinetu szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, oświadczył, że na pokładzie Tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem, znajdował się zwykły telefon satelitarny, nie było tam żadnych urządzeń ani materiałów kryptograficznych. Podobnie twierdził też rzecznik rządu Paweł Graś, który zapewniał ponadto, że cały sprzęt elektroniczny ofiar katastrofy w Smoleńsku zabezpieczyli rosyjscy i polscy prokuratorzy wraz z przedstawicielami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Na konferencji rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotnictwa w Moskwie, która odbyła się 19 maja, jego szefowa Tatiana Anodina zapewniła, że Rosjanie przekazują do Polski wszystkie “mobilne środki łączności”. Sprzeczna z tym oświadczeniem jest informacja przekazana 20 maja przez prokuratora Ireneusza Szeląga z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, który na posiedzeniu sejmowej Komisji Obrony Narodowej informował, że telefon satelitarny nie został przekazany stronie polskiej. – Polska prokuratura nie jest w stanie wypowiedzieć się o tym, co stało się z tym urządzeniem, czy jednostka centralna uległa zniszczeniu, czy to urządzenie zachowało się w całości. Tak samo jak w przypadku każdego innego elementu wyposażenia samolotu, jeśli urządzenie było całe albo były tylko jego szczątki, to pozostało ono w Rosji. Mamy prawo przypuszczać, że posiadamy tylko element jednej ze słuchawek – mówił prokurator Szeląg. Tuż po katastrofie polska prokuratura wystąpiła z wnioskiem do rosyjskiej prokuratury o przekazanie wszystkich dowodów rzeczowych, w tym telefonu satelitarnego. Jak informuje Naczelna Prokuratura Wojskowa, obecnie polscy prokuratorzy posiadają dwie słuchawki tego urządzenia. Jak zapewnia płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy NPW, w tej chwili brak jest danych co do tego, czy i w jakim stanie urządzenie to, czyli stacja bazowa, ocalało z katastrofy. Jak zaznacza poseł Antoni Macierewicz, były szef Służb Kontrwywiadu Wojskowego, najistotniejsze w całej sprawie jest to, że ten telefon był telefonem szyfrowanym. Z tego wynika, że treści, które przekazywał, były szyfrowane. - Nie było więc potrzeby po doprowadzeniu do tego, że treści są zaszyfrowane, wożenia ze sobą urządzenia szyfrującego – tłumaczy Macierewicz.

Przewidywane straty wywiadowcze Poseł jest przekonany, że poznanie tego rodzaju sprzętu i ewentualne przeanalizowanie go przez służby rosyjskie naraża bezpieczeństwo działań polskich służb specjalnych. Jak zaznacza z kolei Bogdan Święczkowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gdyby obce służby wykorzystały dostęp do tajnych danych, przewidywane straty wywiadowcze byłyby ogromne. – Dostanie się w obce ręce takich urządzeń z najwyższej półki technologicznej znacznie utrudniłoby trzymanie pieczy nad bezpieczeństwem rozmów pozostałych najważniejszych osób w państwie – tłumaczy Święczkowski. Jak dodaje, telefonów satelitarnych używa się w sytuacjach ekstremalnych, z tego typu łączności korzystają nasze kontyngenty wojskowe w Afganistanie i w Serbii. Na pokładzie prezydenckiego Tu-154M mogły także znajdować się kodowane telefony komórkowe. Jak zauważa Bogdan Święczkowski, tego typu sprzętem posługują się często osoby pełniące wysokie funkcje państwowe, w tym szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, czy też niektórzy ministrowie rządu, m.in. szef resortu spraw wewnętrznych. Kodowany telefon komórkowy uniemożliwia przejęcie rozmowy telefonicznej wykonywanej przez dwie osoby, jak również informacji przesyłanych MMS-em czy drogą SMS-ową. Łączność między rozmówcami jest zakodowana – jeśli nie zna się odpowiednich algorytmów, rozkodowanie rozmowy jest faktycznie niemożliwe. Jak podkreśla Bogdan Święczkowski, dostanie się takiego sprzętu w obce ręce byłoby równoznaczne z przejęciem przez obce służby wywiadowcze łączności niejawnej polskiej służby wywiadowczej. Poważnym problemem są też informacje, które Rosjanie mogli uzyskać na skutek wejścia w posiadanie telefonów służbowych polskiej generalicji. Jak zaznacza gen. dyw. Roman Polko, były szef jednostki specjalnej “Grom”, umożliwiłoby to dostęp do tajnych informacji, m.in. tych dotyczących baz NATO. Jacek Cichocki, sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych przy Radzie Ministrów, odpowiadając na pytania posłów po informacji premiera na temat działań rządu po katastrofie, zapewniał w Sejmie, iż wszystkie telefony komórkowe zostały zabezpieczone jako dowody w śledztwie. Posłowie nie bardzo jednak ufają tym zapewnieniom. – Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza po informacji o kradzieży karty bankowej śp. ministra Andrzeja Przewoźnika – twierdzi Antoni Macierewicz. Anna Ambroziak

Awantura o agenta Mosadu. Podsumowanie Podawał się za biznesmena, ale jak wskazują wszystkie znaki na niebie i ziemi, jest oficerem wywiadu zamieszanym w organizację zamachu. Jest ścigany mocą europejskiego nakazu aresztowania, ale zapewne ocali skórę. Uri Brodsky jest bowiem agentem izraelskiego Mosadu, ujęto go w Warszawie, a o jego wydanie upominają się Niemcy. Gdyby przychylić się do ich prośby, podniósłby się doniosły wrzask, że Polacy znów wydają Niemcom Żydów! Może więc najlepiej będzie przekazać go Arabom? Na początku czerwca służba graniczna na lotnisku Okęcie dyskretnie zatrzymała dystyngowanego mężczyznę, który chciał wjechać do Polski z paszportem na nazwisko Uri Brodsky. Posiadacz tego dokumentu albo był przekonany o swej kompletnej bezkarności, albo też wykalkulował, że w Warszawie panuje całkowity bałagan i nikt nie orientuje się, iż obywatel izraelski o tym nazwisku podejrzany jest o współudział w logistycznych przygotowaniach styczniowego zamachu na lidera radykalnego ugrupowania palestyńskiego Hamasu – Mahmuda al-Mabhuha.

Niemiecki wątek Mabhuh od lat był dla Izraela istnym cierniem w boku. Służby bezpieczeństwa państwa żydowskiego zarzucały mu m.in. uprowadzenie i zamordowanie dwóch izraelskich żołnierzy w 1989 roku. Poza tym był on odpowiedzialny za dostawy broni do Strefy Gazy. A takiej antyżydowskiej aktywności nie można puścić płazem. W styczniu tego roku zwłoki Mabhuha znaleziono w luksusowym hotelu Al Bustan Rotana w Dubaju. Służby Zjednoczonych Emiratów Arabskich oskarżają o morderstwo izraelski wywiad. Oczywiście Izrael w żywe oczy zapiera się jakichkolwiek powiązań z domniemanymi mordercami arabskiego handlarza bronią. Jednak śledczy z Dubaju podejrzewają, że zlikwidowało go komando 26 izraelskich agentów posługujących się w tej morderczej akcji obcymi paszportami. Dwunastu z nich posiadało brytyjskie, sześciu – irlandzkie, czterech – francuskie, trzech – australijskie a jeden – niemieckie dokumenty tożsamości. Oczywiście polscy pogranicznicy nie działali na chybił trafił. Posłuchali podszeptów swych niemieckich kolegów. Ale łapiąc na naszym terytorium Żyda działającego na szkodę Niemiec, wykazali się chyba zbędną nadgorliwością i zrodzili podejrzenia, że nasze służby są już teraz tylko filią służb bezpieczeństwa zachodniego sąsiada. Domniemany Brodsky został zatrzymany na podstawie zarzutu prowadzenia działalności szpiegowskiej na rzecz obcego wywiadu na terenie RFN (§ 99 niemieckiego kodeksu karnego) oraz pomocy w nielegalnym pozyskaniu dokumentów (§ 271 tegoż kk). 43-letni Uri Brodsky poszukiwany jest w Niemczech za pomoc w zdobyciu paszportu nieuprawnionej do tego osobie, która brała czynny udział w uśmierceniu lidera Hamasu. Według ustaleń Prokuratury Federalnej w Karlsruhe, 18 czerwca 2009 roku Brodsky miał też towarzyszyć owemu drugiemu domniemanemu agentowi Mosadu, który składał wniosek o paszport w urzędzie meldunkowym w Kolonii. Mężczyzna ów twierdził, że na stałe mieszka w tym mieście. Przedstawił też wyciąg z aktu małżeństwa swych rodziców, którzy rzekomo byli ofiarami prześladowań nazistów. Mając tak „mocne” argumenty, na paszport nie musiał czekać długo. Zdobywszy papiery na nazwisko Michael Bodenheimer, człowiek ten wyjechał do Dubaju na krótko przed zamachem na Mabhuha – i tam sprawnie przeprowadził swą mokrą robotę. Sęk w tym, że prawdziwy Michael Bodenheimer to pobożny rabin, który mieszka spokojnie w Tel Awiwie i – jak zaklina się na wszelkie świętości – nie ma nic wspólnego z operacją w Dunaju.

Ciuciubabka z agentami Ta ciuciubabka z prawdziwą tożsamością Bodenheimera rodzi też wątpliwości, czy na Okęciu ujęto prawdziwego Brodsky’ego? Zatrzymany nie wypiera się, że tak istotnie się nazywa. Ale też i słusznie dowodzi, że nie jest jedynym Urim Brodskym żyjącym na świecie. W związku z tym jest przekonany, że mógł nastąpić błąd co do jego tożsamości. Według prokuratury, paszport Brodsky’ego nie budzi wątpliwości. O tym, że Niemcy domagają się wydania właściwego człowieka, świadczyć mają też jego karty kredytowe. Te dokumenty nie zawierają jednak elementów biometrycznych (linii papilarnych, siatkówki oka). Odciski palców pobrano Brodsky’emu zaraz po zatrzymaniu i natychmiast zostały one wysłane do Prokuratury Federalnej w Karlsruhe. O rezultatach porównania nic jeszcze nie wiadomo. Zatrzymanie podejrzanego w Polsce doprowadziło do dyplomatycznych komplikacji. Izraelska ambasada w Warszawie interweniowała w tej sprawie u polskiego rządu. Chce powstrzymać ekstradycję swojego człowieka od zadań specjalnych do Niemiec. Z kolei w Berlinie liczą, że Uri Brodsky szybko trafi w ich łapy. Domagają się od strony polskiej, by „dotrzymała wszystkich ustaleń i umów międzynarodowych”. – Sprawa ma polityczny wymiar, ale posiada też podstawy prawne, które w tym wypadku mają duże znaczenie – poucza Michael Hartmann, poseł SPD i członek kontrolnego gremium parlamentarnego w Bundestagu.

Przeciw ekstradycji Polska znalazła się między młotem a kowadłem. Bo Izrael naciska, aby Żyda nie wydawać Niemcom i pozwolić mu wrócić do kraju. Władze w Tel Awiwie obawiają się, że Niemcy mogą z czasem przekazać podejrzanego do Dubaju. I chcą temu zapobiec za wszelką cenę. W obronę rzeczywistego czy też „klonowanego” Uriego Brodsky’ego mocno zaangażowało się dwóch członków izraelskiego gabinetu. – Pozwolę sobie przypomnieć, że Polska nie jest częścią Niemiec i podejmuje swe decyzje całkowicie suwerennie. Liczę też, że serdeczna przyjaźń łącząca nasze kraje pomoże zapobiec w przekazaniu go Niemcom – twierdzi minister turystyki Stas Miseżnikow. Dodał, iż „Polska powinna powiadomić Niemcy, że odeśle mężczyznę do Izraela i jeśli są jakieś zarzuty wobec niego, to mamy system prawny, który udowodnił swoją wiarygodność wobec prawa międzynarodowego”. A minister transportu Izrael Kac kategorycznie przypomina, że „Izrael musi sprzeciwiać się ekstradycji któregokolwiek ze swoich obywateli do krajów trzecich i stosować wszystkie środki, by zapewnić im powrót do swego ojczystego kraju”. Z kolei izraelskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych ograniczyło się tylko do potwierdzenia informacji o „aresztowaniu obywatela Izraela w Polsce”, podkreślając, że izraelski konsulat zajmuje się tą sprawą. Walka o agenta Mosadu doprowadziła do dyplomatycznych tarć między Berlinem a Tel Awiwem, choć obie strony odżegnują się tego zdecydowanie. – Izrael jest zaprzyjaźnionym krajem, a Mosad należy do zaprzyjaźnionych służb. Nie oznacza to jednak, że przyjaciele mogą w naszym kraju sięgać po wszystkie środki i metody lub je tolerować – tłumaczą przedstawiciele władz w Berlinie. Z kolei Izraelczycy ironicznie przypominają, że Niemcy dość często kompletnie ignorują obecność na swojej ziemi nawet najbardziej znanych międzynarodowych terrorystów z państw Bliskiego Wschodu, a tu raptem z powodu działań wywiadowczych jednego agenta służb sojuszniczego Izraela wszczynają robią tyle hałasu. W grę włączyła się też trzecia strona. Ekstradycji Brodsky’ego domagają się również Zjednoczone Emiraty Arabskie. A postawienie go tam przed sądem popiera także rodzina zabitego lidera Hamasu. – Wzywam wszystkie państwa, których sfałszowanymi paszportami posłużono się przy haniebnym mordowaniu mego brata, by wydały tych kryminalistów policji w Dunaju. Bo tylko na miejscu zbrodni mogą oni zostać sprawiedliwie osądzeni i skazani – twierdzi Hussein al-Mabhouh, brat zgładzonego. Trzy warianty Polska nie podjęła jeszcze decyzji w sprawie ekstradycji Brodsky’ego. Teoretycznie ma na to 40 dni, ale rzeczniczka prasowa prokuratury w Warszawie, Monika Lewandowska, stwierdziła, że „na pewno nie będziemy czekali do końca, aby sformułować wniosek o wydanie ściganego stronie niemieckiej”. Dodała, że strona polska czeka na oryginał dokumentu Interpolu i sprawdzenie autentyczności paszportu Brodsky’ego. A kiedy je otrzyma, „od razu skieruje wniosek do Sądu Okręgowego o wydanie aresztowanego do Niemiec”. Papiery takie dostarczono sądowi w ubiegłym tygodniu. Co będzie, jeśli władze Polski ostatecznie zdecydują się na ekstradycję domniemanego izraelskiego szpiega do Niemiec? Są trzy warianty dalszego rozwoju wydarzeń. Uri Brodsky może zostać uwięziony już w trakcie procesu sądowego. Ale też zaraz po przejechaniu mostu na Odrze nakaz aresztowania może zostać cofnięty, co spowoduje natychmiastowe uwolnienie agenta. Istnieje także możliwość, że Brodsky nie spędzi za kratami niemieckich aresztów ani dnia czy godziny. Po odebraniu mu paszportu i wpłaceniu wysokiej kaucji Brodsky na czas dochodzenia sądowego pozostanie na wolności i odpowiadać będzie z wolnej stopy. Olgierd Domino

Po I turze - spostrzeżenia i zalecenia Kilka dni temu powtórzyłem mój stały postulat w tej kampanii wyborczej: „zwycięstwo w I turze dużą większością głosów.” W tym opracowaniu jeszcze raz odnoszę się do tego postulatu. Piszę o zmianach, jakie zaszły w Polsce od 2005, gdy PiS pierwszy raz doszedł do władzy. Podkreślam po raz kolejny znaczenie katastrofy smoleńskiej. Na koniec kilka uwag dotyczących kampanii wyborczej przed drugą turą.

Dlaczego cel nie został osiągnięty? Muszę odnieść się do postulatu, który wyraźnie stawiałem w okresie kampanii wyborczej przed I turą: „W tych wyborach ważne jest zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego w I turze dużą większością głosów.” W związku z tym czuję się zobowiązany do próby odpowiedzi na pytanie: Dlaczego ten cel nie został osiągnięty? Zanim podam swoją odpowiedź, chciałbym wyraźnie powiedzieć, jakie przyczyny niepowodzenia odrzucam lub pomijam. Należy odrzucić wszelkie wyjaśnienia, które en bloc krytykują polskich wyborców jako złych, nierozumnych lub intelektualnie gnuśnych, wreszcie zastraszonych i uległych. Piszę o tym wyraźnie, bo istnieje pokusa prostych emocjonalnych osądów. W tym opracowaniu zasadniczo pomijam kwestię manipulacji i oszustw, której ewentualnie należałoby przyjrzeć się oddzielnie. Analizując postawę społeczeństwa, należy przede wszystkim zadać sobie pytanie, o co walczymy. Przecież nie o PiS ani o Jarosława Kaczyńskiego, pozostając z ogromnym szacunkiem dla politycznych dokonań tej formacji. Jeśli Polska jest dla nas tak ważna, to przecież nie ze względu na nasze pola i miasta, nie chodzi o nasz piękny język, ani nawet o dziedzictwo naszej wspaniałej historii. To wszystko ma sens tylko pod warunkiem istnienia i zaangażowania tych milionów ludzi, którzy tu mieszkają, mówią po polsku i choć trochę tę historię znają. Bez tych ludzi atrybuty polskości byłyby martwe i straciłyby swoje znaczenie. I to ci ludzie muszą zdecydować, czy w ogóle te atrybuty polskości są jeszcze dla nich istotne, jeśli tak – to w jakim stopniu, czy dla polskości są gotowi do pewnych poświęceń. Nie możemy się stawiać ponad zwykłymi Polakami. Musimy raczej wspólnie z nimi zastanowić się, co dalej z naszą polskością i czy chcemy, by władzę absolutną dzierżyła formacja, której lider uważa, że „polskość to nienormalność”. Wynik I tury wyborów prezydenckich 2010 daje pewien obraz kondycji naszego społeczeństwa. Musimy spróbować przyjrzeć się tej kondycji. Przy takiej ocenie-analizie bardzo łatwo jest popełnić prosty błąd. Osoby politykujące mają mocno sprecyzowane poglądy na polską politykę i najczęściej ogólnie znany standardowy zestaw argumentów na poparcie tych poglądów. Obie strony przez lata sporów toczonych prywatnie, publicznie czy przez Internet, wykrystalizowały swoje argumenty i poznały argumenty przeciwnika. Spory przez to stają się powoli trochę nudne, przewidywalne, rytualne. Możliwy błąd przy ocenie wyborców polega na prostym przeniesieniu tego dobrze znanego sporu politycznego na wszystkich wyborców i przyjęcie założenia, że cały elektorat danego kandydata zna i podziela obowiązującą w danym czasie linię polityczną. Spośród ok. 17 mln osób, które wzięły udział w wyborach prezydenckich 2010 można wydzielić grupę osób o ustalonych sympatiach politycznych. Są to zawodowi politycy i osoby zaangażowane w politykę, czyli kilkaset tysięcy członków różnych partii i może drugie tyle osób bezpartyjnych, których interesy ściśle zależą od koniunktury politycznej. Doliczmy ich najbliższe rodziny i otrzymamy jakieś 2 mln ludzi. Następna grupa to ludzie dbający o swoją wiedzę i w miarę uporządkowany światopogląd, których życie codzienne wykracza poza pracę i typowe rozrywki, nazwijmy ich umownie „intelektualistami”. Siłą rzeczy ludzie z tej grupy mają wykrystalizowane poglądy a ewentualna zmiana nie jest prosta – jest światopoglądową rewolucją poprzedzoną zwykle długim procesem narastania wątpliwości i poszukiwań. Kolejna grupa to ludzie chętnie politykujący prywatnie i w Internecie, nazwijmy ich umownie „amatorami”. Ta grupa ma część wspólną z „intelektualistami”, ale jest dużo większa, gdyż politykujący intelektualiści to pewnie kilka procent wszystkich „amatorów”. W tej części wspólnej, czyli na pograniczu umownych „intelektualistów” i „amatorów” sytuuję poważnych blogerów politycznych. Ale więkość osób z grupy „amatorów” ma dość płytką wiedzę, ich poglądy nie mają mocnych podstaw merytorycznych, argumenty biorą oni wprost ze środków masowego przekazu, a przy tym ten masowy przekaz traktują dość dosłownie. Brak im krytycznego podejścia do napływających informacji, często poważnie traktują tzw. „autorytety”, np. aktora czy piosenkarza, który demonstracyjnie opowiada się za daną opcją polityczną. Osoby z tej grupy często bardzo silnie emocjonalnie angażują się w dyskusje na rzecz opcji politycznej, z którą sympatyzują. W sumie „intelektualiści” i „amatorzy” to najwyżej 2-3 mln ludzi. Wprowadźmy jeszcze jeden umowny termin. Osoby należące do wszystkich wymienionych politykujących grup nazwijmy „aktywnymi politycznie”, krótko: „aktywnymi”. Będziemy ich odróżniać od „nieaktywnych”, czyli milczącej większości. Według tego roboczego oszacowania na 17 mln wyborców maksimum ok. 5 mln to „aktywni”, którzy podjęli decyzję wyborczą jako tako świadomie, kierując się swoim interesem lub silnym i w miarę sensownie umotywowanym przekonaniem. Podkreślmy bardzo wyraźnie: większość dyskusji na argumenty, jakie by one nie były, cała ta nieustająca polityczna walka ostatnich lat toczy się w ramach co najwyżej 5 mln ludzi. W toku tych dyskusji zostały już nakreślone pewne pola dyskusji, punkty odniesienia, wspólny kod pojęciowy. Jeśli przykładowo pada hasło Cimoszewicz-Jarucka, to u osoby należącej do tych umownych 5 mln pojawiają się określone skojarzenia niezależne od tego, z którą opcją polityczną ta osoba sympatyzuje. Pojawia się więc skojarzenie z atmosferą wyborów 2005 roku, splotem interesów i konfliktów między głównymi siłami politycznymi: SLD, PO i PiS, przypomina się podstępny atak i dziwna kapitulacja, wreszcie wyłaniają się z pamięci narracje poszczególnych stron biorących udział w tym wydarzeniu. W tym kontekście jawi się nasza ocena tych narracji i przyjęcie jednej z nich za prawdopodobną. Dla pozostałych Polaków hasło Cimoszewicz-Jarucka jest całkowicie puste. Jeśli nie wierzycie, to zróbcie eksperyment i zapytajcie o skojarzenia kilka osób, o których wiecie, że nie należą do „aktywnych” – nie należą do żadnej partii, nie pracują na kierowniczym stanowisku w administracji lub w korporacji, nie blogują, ani nie politykują namiętnie w innej formie. Możecie – tak jak ja – powiedzieć żartem, że robicie prywatną ankietę czy sondaż. Taka osoba w najlepszym przypadku będzie kojarzyła Cimoszewicza jako prominentnego polityka lewicy, który kiedyś pełnił jakąś ważną funkcję, a obecnie sytuuje się politycznie gdzieś na pograniczu SLD i PO. Jeden z moich rozmówców stwierdził tylko, że Cimoszewicza kojarzy z ważną funkcją w państwie, i że ze zbliżonego kręgu i czasów kojarzy Mazowieckiego czy Oleksego. Pewnie widać już, do czego zmierzam. Te 12 mln wyborców to terra incognita. Choćbyśmy stawali na głowie, to nie ma prostej metody, by do nich dotrzeć, wyłożyć im prawdę o stanie polskich spraw i przekazać naszą przejmującą troskę o przyszłość kraju. Problemem jest samo zainteresowanie ich dyskursem politycznym i przezwyciężenie barier pojęciowych. Do wielu z nich najłatwiej trafiają sensacje i skandale, łatwo ulegają stereotypom, a nie mają oni czasu i ochoty, by walczyć ze swoimi stereotypami. Do argumentów ważnych dla sporej części tej grupy należą kwestie obyczajowe i podejście do Kościoła. W latach dekoniunktury i ubożenia najważniejsze stają się kwestie ekonomiczne. Zwykli ludzie chcą bowiem przede wszystkim realizować swoje materialne aspiracje – mieszkanie, samochód, atrakcyjne wakacje; mieć pracę, ale też w miarę możliwości uniknąć konieczności pracy ponad siły. W Polsce został przygotowany i dopracowany medialno-polityczny aparat, który pozwala sprawnie przekierowywać frustracje tych milionów wyborców tak, aby prawdziwe elity władzy trwały niezmiennie na swoim miejscu. Poszczególne osoby i projekty polityczne pełnią funkcję przedmiotową w teatrze władzy. Klasycznym przykładem jest teatralny – jak okazało się po latach – wybór między Wałęsą a Kwaśniewskim w 1995. A był to wybór, który wzbudził największe społeczne emocje w ciągu tych 21 lat – frekwencja w II turze wyniosła 68%. Innym klasycznym przykładem teatru władzy jest UW – partia, która przepoczwarzyła się stopniowo w PO, a jednocześnie zachowała odłam równolegle lansujący projekty określane jako lewicowe (PD, później LiD), przy czym wszystkie te projekty funkcjonowały w ramach jednego systemu interesów. Kolejny przykład to chowanie i wyciąganie Lecha Wałęsy w zależności od bieżących potrzeb. W kluczowych momentach łatwo zauważyć zbieżność interesów wszystkich wymienionych frakcji. W ostatnich latach dobrze to widać we wspólnych i dopełniających się atakach na PiS. Wyborca należący do grupy „nieaktywnych” zwykle może zmieniać sympatie polityczne łatwiej niż „aktywny”, ale jednocześnie jest w zasadzie poza zasięgiem naszego oddziaływania. Manipulacje mediów, choć dziś czytelne jak nigdy dotąd, w odniesieniu do „nieaktywnych” są nadal skuteczne, dlatego są stosowane, nawet kosztem zdemaskowania i ośmieszenia całego oficjalnego przekazu w oczach bardziej świadomych odbiorców. Chodzi o to, że grupa „aktywnych” ma przekonania w dużej mierze autonomiczne. Osób o sympatiach pro-PO nie zniechęci nawet największa kompromitacja mediów, gdyż dla nich jest to po prostu wkład w zwycięstwo słusznej sprawy. Osoby o sympatiach pro-PiS są całkowicie zdystansowane od oficjalnego przekazu i zabieganie o ich sympatię jest traktowane jako bezcelowe, czyli zbędne. Stosuje się jedynie praktyki godzenia w morale tej strony politycznej przez poniżanie jej za pomocą przekazu w stylu Palikota, Wojewódzkiego czy „Szkła kontaktowego” i jego wiernych widzów zabierających głos na antenie. Motywy, które kierują elektoratami poszczególnych stronnictw politycznych, są oczywiście złożone, elektoraty te mają też określoną strukturę. Nie wchodzę w tym miejscu w te szczegóły, bo chodziło mi głównie o zademonstrowanie immanentnych trudności związanych z wymianą elit rządzących w ramach demokratycznego porządku. Trudności te mają zresztą charakter uniwersalny wykraczający poza dzisiejszą Polskę. Kwestię wymiany elit rządzących można jeszcze bardziej uogólnić. Elity rządzące w każdym miejscu, epoce i systemie politycznym mają tendencję do degeneracji przy jednoczesnym konserwowaniu systemu i próbach utrzymania się przy władzy za wszelką cenę. W kolejnych epokach zmieniają się tylko nazwy i metody, rośnie oczywiście stopień komplikacji systemu. Znaleźliśmy się w punkcie, w którym starania „aktywnych” wyborców jednego stronnictwa zbiegły się z procesami odnowy polskiego narodu trwającymi od dobrych kilku lat. Przejawem tych procesów były już rządy PiS, które znacząco zmieniły dość zabetonowany do 2005 układ władzy w Polsce. Dziś aż trudno uwierzyć, że przedtem pojawienie się w mainstreamie jakiegokolwiek newsa nieaprobowanego przez Michnika było praktycznie niemożliwe, że przez tyle lat obce służby mogły oficjalnie panoszyć się w sercu polskiego państwa pod płaszczykiem WSI. Osiągnęliśmy więc niemało. Ten proces odnowy został zachwiany w 2007 roku przez zmasowane działanie broniącego się układu, ale uzyskał nowy potężny impuls po katastrofie w Smoleńsku. Mieliśmy nadzieję i całym sercem wierzyliśmy, że nadszedł czas, by polski naród już teraz, w I turze tych nadzwyczajnych wyborów prezydenckich, głośno i zdecydowanie przemówił własnym głosem, odrzucając zdegenerowane elity władzy, stąd postulaty zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego w I turze. Danie Kaczyńskiemu tak silnej legitymacji społecznej bez najmniejszych wątpliwości miałoby wielką wagę zarówno dla porządkowania spraw wewnętrznych, jak i dla zewnętrznych potęg, które są zainteresowane ingerowaniem w nasze sprawy. Krótko mówiąc, władza w Polsce zostałaby zmuszona do większego uwzględniania w swoich planach interesów zwykłych ludzi i zaniechania wojny z opozycją, a kraje zewnętrzne zostałyby zmuszone do większego liczenia się z interesem Polski w swoich kalkulacjach. Na takie rozwiązanie system okazał się jeszcze zbyt silny, a dynamika procesów społecznych w Polsce jeszcze za słaba.

Co osiągnęliśmy w I turze? Przed I turą wyborów prezydenckich 2010 obie strony miały wygórowane oczekiwania. System wspierał swojego kandydata, Bronisława Komorowskiego, za pomocą mediów i części sondaży. Oficjalne sondaże publikowane przez TVN24 oraz Gazetę Wyborczą okazały się księżycowe. Na 2 dni przed wyborami dawały Komorowskiemu od 15% do 18% przewagi nad Kaczyńskim w porównaniu z 5% przewagi osiągniętej w wyborach. To bardzo duży błąd. A Gazeta Wyborcza zachęcała: „Gdyby takim wynikiem skończyło się głosowanie, to zamiast walki przed drugą turą zaczęłyby się wakacje.” Brzmi efektownie, ale od kiedy wynik wyborczy Komorowskiego ma decydować o czyichś wakacjach, z wyjątkiem jego własnych i ewentualnie jego ludzi? Trzeba przyznać, że były też dostępne w mediach trafne sondaże, np. w TVP. Ciekawe jest to, że wiele nieoficjalnych sondaży, w tym wiele internetowych, dawało bardzo dużą przewagę dla Jarosława Kaczyńskiego. W tym przypadku trudno mieć zastrzeżenia, gdyż sondaże te nie rościły sobie pretensji do reprezentatywności (z jednym wyjątkiem), do jakiej są zobowiązane firmy przeprowadzające oficjalne sondaże. Mamy do czynienia z sytuacją, w której przeważająca część mediów jest stronnicza na rzecz systemu. Nie jest to nic nowego. System od 21 lat w ten sposób zwalcza siły patriotyczne, wymyślając dla nas coraz nowsze obelgi: oszołomy, ciemnogród, zwierzęcy antykomuniści, genetyczni patrioci, ostatnio: moherowe berety czy mohery. Zmiana polega na tym, że do 2005 do mainstreamu nie miało prawa przebić się nic, co zakłócałoby ten przekaz, a zatem stronniczość mediów była właściwie niezauważalna dla osoby niezorientowanej. Po roku 2005 zmieniło się bardzo wiele. Już w 2005 redaktorem naczelnym Gazety Polskiej został Tomasz Sakiewicz. Po zmianie redaktora naczelnego Rzeczpospolitej z Grzegorza Gaudena na Pawła Lisickiego w 2006, gazeta ta z wtórnika Gazety Wyborczej przekształciła się w świetną i obiektywną gazetę. Świeży powiew wniósł początkowo po swoim powstaniu w 2006 „Dziennik”, który na stronach redakcyjnych z udawaną bezstronnością wspierał Tuska, ale dopuszczał też do głosu wielu publicystów niepoprawnych polityczne, jak choćby Macieja Rybińskiego. W telewizji mimo gwałtownych reakcji systemu pojawił się zupełnie nowy przekaz: kultowe programy „Pod prąd”, „Misja specjalna”, programy Pospieszalskiego, Wildsteina, Sakiewicza – to była nowa jakość. Katalizatorem zmian w świadomości społecznej jest też Internet. Nie da się już przemilczeć „Nocnej zmiany”, każdy może obejrzeć w Internecie zarówno ten film, jak i wiele innych demaskujących filmów. Mamy więc sytuację, w której stronniczość mediów staje się faktem dość łatwo dostrzegalnym. Dostrzeżenie tego faktu nie wymaga już długotrwałych poszukiwań, a tylko pewnej intelektualnej odwagi, wyjścia z utartych kolein myślowych. Wspomniana wcześniej dynamika zmian społecznych oraz opisywane tutaj stopniowe przełamywanie monopolu mediów znajduje swoje odzwierciedlenie w wynikach wyborów. Przyjrzyjmy się na spokojnie liczbom bezwzględnym, by zrozumieć jak wielu Polaków wewnętrznie przełamało już propagandowy ucisk systemu III RP oraz dostrzec, że – wbrew propagandzie – jest to proces wzrostu, a czas działa na naszą korzyść.

Liczba głosów na partie i kandydatów na prezydenta w milionach

wybory parlamentarne 2005: frekwencja – 40%; PiS – 3,2; PO – 2,8

wybory prezydenckie 2005, I tura: frekwencja 50%; Lech Kaczyński – 4,9; Donald Tusk – 5,4

wybory prezydenckie 2005, II tura: frekwencja 51%; Lech Kaczyński – 8,3; Donald Tusk – 7,0

wybory parlamentarne 2007: frekwencja – 54%; PiS – 5,2; PO – 6,7

wybory prezydenckie 2010, I tura: frekwencja 55%; Jarosław Kaczyński – 6,1; Bronisław Komorowski – 7,0

Zasadnicza część tego przyrostu od 3,2 mln zwolenników PiS w 2005 do 6,1 głosów oddanych na Jarosława Kaczyńskiego w 2010 to przyrost nie w grupie „aktywnych”, a w tej wielomilionowej szarej masie, o której w gruncie rzeczy wiemy niewiele. Jest to proces bardzo znaczący wobec faktu, że PiS jest partią antysystemową, z którą walczą wszyscy. Jako pierwsi nowy przekaz polityczny przyjmują osoby najbardziej odważne i otwarte. Proces zmian nie objął jeszcze tzw. lemingów, które najlepiej czują się w stadzie. Gdy to nastąpi, proces ten może przyjąć charakter lawinowy. Chcielibyśmy oczywiście, by to nastąpiło jak najszybciej. Jest to szczególnie ważne w warunkach ewidentnej dekoniunktury w zakresie bezpieczeństwa międzynarodowego. Geopolityczne wakacje się skończyły.

Konsekwencje I tury Musimy cieszyć się tym, co udało się osiągnąć. Wbrew zaklinaniu rzeczywistości przez stronę medialno-rządową będzie im coraz trudniej ciągle obrażać wielomilionowy elektorat PiS, wysyłać go do kąta, rozbijać i pacyfikować. Ten elektorat jest polskim ogromnym kapitałem społecznym. To w jego rękach spoczywa dziś dziedzictwo naszej historii i odpowiedzialność za suwerenną Polskę. Naszym obowiązkiem jest wytrwać i sprawiać, by coraz więcej Polaków zaczęło rozumieć, że polskość jest wspaniała i zachęcić ich do przejścia na naszą stronę. Byłoby jednak absurdem negowanie politycznych konsekwencji dzisiejszego stanu świadomości społecznej w Polsce takiego, jaki on jest. Nawet jeśli wiemy, że reguły gry są nieuczciwe. Wybory są równoznaczne z nieodwracalnym podjęciem decyzji przez społeczeństwo w danym momencie i wszystkimi tego konsekwencjami. Polskie państwo można naprawiać albo nie. Nie da się tego przekładać na później, gdy Polacy wreszcie do tego dojrzeją. Kaczyńscy w latach 2005-2007 złożyli Polsce jednoznaczną propozycję: likwidacja wyprowadzania ogromnych pieniędzy z budżetu państwa, uzdrowienie korporacji prawniczej, ujawnienie agentów SB, ukrócenie przywilejów postkomunistów, podmiotowość na arenie międzynarodowej, ambitna reforma finansów publicznych przygotowana przez Zytę Gilowską, reforma służby zdrowia Zbigniewa Religi, bardzo ważne a mniej znane działania na rzecz ujednolicenia systemów informatycznych w administracji publicznej przy jednoczesnej likwidacji patologicznego uzależnienia od wiadomej firmy. W 2007 – niezależnie od szczegółowych analiz wyników wyborów – propozycja ta została jednoznacznie odrzucona. Po historycznym wydarzeniu w Smoleńsku w 2010 towarzyszyła nam tylko jedna myśl przewodnia: zakończyć spory i bratobójcze walki polityczne w imię ratowania suwerenności Polski. Wynik I tury i tym razem nie dał pozytywnej odpowiedzi społeczeństwa. Daleki jestem od negowania zbiorowej mądrości narodu. Procesy społeczne biegną swoim torem, czy nam się to podoba, czy nie; czy je rozumiemy, czy nie. Prędzej czy później doprowadzą do przemian i konsekwencji, których dziś może nie umiemy przewidzieć. Wbrew propagandzie – to władza sprawowana przez PO prowokuje i nakręca konflikty w naszym społeczeństwie. Dekoniunktura ekonomiczna i rosnąca frustracja może doprowadzić do tego, że wymiana elit nastąpi w sposób bardziej burzliwy niż byłoby to możliwe, gdyby układ medialno-polityczny traktował społeczeństwo poważnie i nie nadużywał tak bardzo swoich wpływów. A może czekają nas jeszcze inne niewyobrażalne zmiany.

Zalecenia przed drugą turą „Kluczem do zwycięstwa, do ostatecznego zwycięstwa, bo te wybory nie są zakończone, jest nasza wiara, nasze przekonanie, że zwyciężyć można i trzeba.” Te słowa Jarosława Kaczyńskiego po zakończeniu I tury wyborów są dobrą ogólną podpowiedzią, jak zachować się w zaistniałej sytuacji. Musimy jasno zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy nie tyle liczącą się, co wręcz potężną siłą społeczną. Cechujemy się na ogół odwagą w głoszeniu swoich poglądów, jesteśmy wręcz zahartowani w polemicznych bojach z przeciwnikami specjalizującymi się w manipulacjach, pyskówkach i obrażaniu. Kochamy Polskę, swoje rodziny i jesteśmy piękni. Tak, nie bójmy się tego powiedzieć. Wykreowano mit, według którego piękni to np. oślizgły pulpet Michał Figurski lub obleśny dziad Kazimierz Kutz. W programach telewizyjnych mogliśmy poznać tak spokojnych i ciepłych ludzi jak choćby Jan Pospieszalski czy Tomasz Sakiewicz, którzy nie używają brutalnych słów, ani nikogo nie obrażają. Jednak system skupia na nich swoją złość i kreuje ich na wcielenia zła, ludzi pełnych bezrozumnej nienawiści, i wreszcie brzydkich. Nie przypadkiem w prawie każdej relacji telewizyjnej dotyczącej wiecu patriotów czy zwolenników PiS muszą pojawić się ludzie brzydcy, którzy wykrzykują prymitywne obelgi pod adresem obecnej władzy. Ciekawe, że w takich kreacjach specjalizują się „przyjaciele z mediów” – redakcje TVN i Polsat. Cieszę się, że nie udała się prowokacja Palikota w Lublinie. Bardzo wymowne było zdjęcie prowokatora, który pokazywał do obiektywu fucka. Według planu to zdjęcie miało stać się w tej kampanii wyborczej symbolem zwolenników PiS, a stało się symbolem metod, które stosuje PO – twarz zacięta i arogancka, wyciągnięty środkowy palec i całkowity brak skrupułów w stosowaniu brudnych chwytów.

Będą chcieli nas skłócić, rozbić i zniszczyć. My musimy zachować w sobie coś w rodzaju pozytywnej zawziętości. Ta zawziętość musi być ukierunkowana na osiągnięcie celu nadrzędnego – w pełni suwerennej Polski. Inne sprawy są drugorzędne, dawne krzywdy i urazy schodzą na dalszy plan. Wobec wyniku wyborów w I turze trzeba nastawić się na długi marsz, którego celem jest uzyskanie w przyszłym roku pełnej władzy w Polsce przez zjednoczone siły patriotyczne. Mój postulat zwycięstwa w I turze nie wynikał z arogancji czy chęci spektakularnego pogrążenia przeciwnika. Takie zwycięstwo byłoby oczywiście ważną demonstracją polityczną. Chodziło też o pokazanie przez społeczeństwo czerwonej kartki dla stosowania w polityce metod Janusza Palikota. Skoro nam się nie udało, to układ medialno-polityczny będzie czuł się upoważniony do dalszego stosowania tych metod. Wojownicze deklaracje sugerują, że po tamtej stronie jest wielka liczba osób, które lepiej czują się w wojnie na zniszczenie przeciwnika niż w sporach merytorycznych. Oni będą rozgrzewać emocje i dążyć do ostrej konfrontacji, my musimy odpowiadać spokojem i godnością, z wyrozumiałością ludzi mądrzejszych, rozumiejących więcej, patrzących dalej. Niektórzy po naszej stronie podważają sens zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Mówią, że ten polityk jest lepszy do rządzenia i lepiej, by poczekał do wyborów parlamentarnych, po których będzie prawdopodobieństwo, że zostanie premierem. Według tej koncepcji mała porażka PiS w wyborach prezydenckich może być dobrym punktem wyjścia do walki o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. To błędna strategia. Po pierwsze kandyduje się po to, by wygrać. Plan B wdraża się po ewentualnej porażce, nie wcześniej. Po drugie władza absolutna Platformy Obywatelskiej stanowiłaby ogromne zagrożenie dla Polski i dla wolności obywatelskich Polaków. Po trzecie (przypominam to) w tej walce nie chodzi o PiS ani o Jarosława Kaczyńskiego, tylko o to, by uczynić z Polski kwitnący i silny kraj. Do tego będzie potrzebna współpraca prezydenta i patriotycznego rządu. Łatwo sobie wyobrazić, w jak bardzo mógłby zaszkodzić nienawistny i arogancki Komorowski, współpracując z destrukcyjną opozycją i mediami, które nagle przypomniałyby sobie o funkcji kontrolnej w stosunku do rządu. Po tych zaleceniach ogólnych, chciałbym poświęcić kilka zdań na to, jak powinniśmy formułować pewne konkretne argumenty i reagować na pewne konkretne zarzuty. Nawiasem mówiąc, wcale nie uważam się za osobę cechującą się nadzwyczajną mądrością, by tego rodzaju zalecenia przekazywać. Te zalecenia to raczej efekt poświęcenia pewnej pracy na zebranie i uporządkowanie rozproszonych argumentów, które uznałem za szczególnie ważne i cenne w dzisiejszej sytuacji. Na początek zwróćmy uwagę, że argumentacja naszych przeciwników jest starannie przemyślana i podstępna. Jest ona przygotowywana w formie swego rodzaju pułapek. Przykładem jest usilne kierowanie głównego ciężaru politycznych sporów w tej kampanii wyborczej na problem, czy Jarosław Kaczyński się zmienił naprawdę, czy też jego zmiana jest jedynie jakimś diabolicznym planem wymierzonym przeciwko Polsce. Pułapka polega na tym, że samo podjęcie dyskusji na ten temat jest przyznaniem, że spośród polskich polityków Kaczyński jest w jakiś szczególny sposób zobowiązany do zmiany, a może jeszcze lepiej by było, gdyby w jakiś poniżający dla siebie sposób odszczekał swoje dotychczasowe poglądy i może w ogóle zrezygnował z kandydowania w wyborach. Jeśli odpowiemy, że się nie zmienił, to zostanie to potraktowane jako przyznanie się, że próbuje on dojść do władzy na oszustwie. Jeśli odpowiemy, że się zmienił, to zarzucą nam brak konsekwencji i w ogóle po co nam PiS, skoro chce on być drugim PO. Kluczem do prawidłowej odpowiedzi na to pytanie-zarzut jest zrozumienie przełomowego znaczenia katastrofy smoleńskiej. Oczywiście przeciwnik i tu ma gotowe argumenty. Po pierwsze maksymalnie obniża rangę tego zdarzenia, mimo że była to katastrofa niespotykana dotąd w dziejach, a jej symbolika była wręcz uderzająca. Próbuje się szybko przejść nad tą katastrofą do porządku dziennego, a za całe wyjaśnienie ma nam wystarczyć to, że piloci rzekomo podjęli ciąg bezrozumnych decyzji. Narrację o małym znaczeniu tej katastrofy dopełniają doniesienia o szokujących zaniedbaniach w prowadzonym śledztwie. No, a kto miałby przejmować się niedbałym śledztwem, skoro katastrofa była mało znacząca? Po drugie przeciwnik stosuje szantaż polegający na tym, że każde przypomnienie o tej katastrofie ma być równoznaczne z wykorzystywaniem ofiar do walki politycznej. Temu szantażowi nie możemy się poddać. Możemy odłożyć w czasie rozliczenie winnych zaniedbań poprzedzających katastrofę i zaniedbań w śledztwie dotyczącym katastrofy. Ale mamy prawo przypominać o randze i przełomowym znaczeniu katastrofy smoleńskiej dla polskiej polityki. Każdy Polak miał pełne prawo odczuć wstrząs i przeżyć wewnętrzną przemianę po tym zdarzeniu, tym bardziej miał do tego prawo brat naszego prezydenta. Myślę, że Jarosław Kaczyński zmienił się w tym sensie, że idzie swoją drogą jeszcze pewniej i patrzy jeszcze dalej w przyszłość niż dotychczas. Nie tylko nie dał się zniszczyć, ale z polityka bardzo dobrego stał się politykiem perfekcyjnym i z pewnością groźnym dla tych, którzy za nic mają polską rację stanu. IV RP była dobrą odpowiedzią z 2005 roku na nabrzmiałe problemy, które pozostały nam w spadku po reglamentowanej rewolucji 1989 roku. Czas jednak nie stoi w miejscu, priorytety się zmieniają. Katastrofa smoleńska zmieniła Polaków, a dowodu na to nie trzeba szukać. Był nim narodowy tydzień, w którym nasz ból przeżyliśmy z należną powagą i godnością. Układ medialno-polityczny na chwilę zrobił się jakiś malutki, a jego główni przedstawiciele gdzieś się pochowali. Nadal mam w pamięci niekończące się kondukty, żałobną muzykę i setki tysięcy ludzi na Krakowskim Przedmieściu. Pytanie o to, czy Jarosław Kaczyński się zmienił jest więc źle postawione. Kaczyński daje nam po prostu aktualną odpowiedź na nową sytuację, w jakiej Polska znajduje się dziś, na bieżące problemy i zagrożenia. Tą odpowiedzią jest odrzucenie dawnych sporów na rzecz wspólnych działań na rzecz utrzymania suwerenności Polski. Kolejny argument przeciwko Kaczyńskiemu jest wręcz karkołomny i polega na żonglowaniu pojęciami prawicy i lewicy. W skrócie brzmi to tak: my (PO/SLD) jesteśmy dobrą prawicą i dobrą lewicą, a oni (PiS) są złą prawicą i złą lewicą. W tej karkołomnej retoryce przymiotniki prawicowy/lewicowy w odniesieniu do PO i SLD mają być pochwałą, a w odniesieniu do PiS – przyganą. Faktem politycznym stał się niepokojący sukces Napieralskiego. Nie niepokoi mnie to, że polska lewica może znowu liczyć na pokaźne zaplecze w społeczeństwie, ani nawet to, że zakulisowa współpraca PO i SLD może skłonić lepiej zorientowaną część wyborców Napieralskiego do przepłynięcia do Komorowskiego w II turze. Chodzi o to, że kandydat stosunkowo mało znany, bez predyspozycji do urzędu prezydenta, mógł zostać tak znacząco wylansowany w ciągu tak krótkiego czasu. Zmiana poparcia z kilku do kilkunastu procent w ciągu ok. 2 tygodni jest ściśle skorelowana z jego intensywnym lansowaniem w telewizji. Niepokojąca jest w tym łatwość, z jaką można sterować społeczeństwem. Wynik Napieralskiego można potraktować jako niezwykle udany eksperyment systemu i sygnał, że takie metody będą doskonalone i nadal stosowane. Pominę dywagacje na temat możliwej struktury elektoratu Napieralskiego. Jest jasne, że trzeba ten elektorat potraktować poważnie. Media chętnie propagują narrację, że Kaczyński kokietuje lewicę czy też stosuje umizgi do Napieralskiego. Słowa „kokietować” i „umizgi” są powtarzane często i z naciskiem, gdyż chodzi tu o manipulację językową. Są to starania o to, by jedynemu poważnemu liderowi politycznemu w Polsce maksymalnie tej powagi ująć, choćby za pomocą języka. Jarosław Kaczyński wypowiedział w Szczecinie słowa niezwykłe: „Niech nam mówią, że jesteśmy lewicowi. Może i po trosze jesteśmy. Dzisiaj zresztą warto używać tego słowa «lewica» właśnie, a nie postkomunizm. Bo stało się coś symbolicznego, zwrócili na to uwagę inni, ale ja to też Państwu powiem. W tej strasznej katastrofie zginęli także ludzie – i to ludzie dojrzali – z tego pokolenia, które było aktywne jeszcze w PRL, z tamtej formacji. I jest w tym coś, co ma wymiar symbolu i dlatego ja dzisiaj będę zawsze już mówił «lewica», nie będę używał tego słowa, którego sam używałem.” Od początku, gdy analizowałem katastrofę w Smoleńsku, nie dawał mi spokoju Jerzy Szmajdziński na liście ofiar. To ktoś z samego rdzenia tej formacji, która przez ostatnie 21 lat uważała się za spadkobiercę PZPR i prawowitego właściciela Polski. Nie ma możliwości, by ktoś z nich świadomie poświęcił Szmajdzińskiego. Ta ofiara realnie zmienia sytuację, ale są jeszcze inne sprawy. Po 21 latach tropienie winnych komunistycznych zbrodni przekształciło się w smutną farsę, ostatni agenci SB powoli kończą swoje parszywe żywoty, IPN został przejęty, a społeczeństwo jako całość nie bardzo rozumie, o co w ogóle w tym wszystkim chodzi. Lech Kaczyński docenił i odznaczył tylu bohaterów Solidarności, ilu zdołał. Jeśli Polska zrobiła tak mało dla historycznej sprawiedliwości, to pozostanie to już na zawsze naszym wstydem wobec przyszłych pokoleń, ale nadrobić tego już się nie da. Platforma Obywatelska tak bardzo już zaplątała się w żonglowanie terminami „prawica” i „lewica”, że lepiej, by to oni tłumaczyli się ze swoich poglądów, które tak skrzętnie ukrywali przez ostatnie lata zasłaniając się sztucznym terminem: „postpolityka”. Chcą mieć ciastko i zjeść ciastko. Szermują liberalizmem, ale wstydzą się zamiaru sprywatyzowania służby zdrowia i wytaczają w tej sprawie kuriozalny proces (program partii na stronie internetowej jest programem roboczym – to jakaś kpina). Krytykują PiS za rzekomą lewicowość, ale ich zdaniem to Komorowski ma „naturalne” prawo do głosów lewicowego Napieralskiego, nawet nie musi o nie zabiegać. Dziwne to wszystko. Trzeba przyznać, że ostatnie lata nie ułatwiały ludziom uporządkowania sobie pojęć „prawica” i „lewica”. Publicyści w imię realizacji politycznych zamówień miast wyjaśniać i porządkować pojęcia tylko wprowadzali coraz większy mętlik. Prawica to poszanowanie własności prywatnej w gospodarce i konserwatyzm obyczajowy. Lewica to dążenie do kontroli państwowej (współcześnie przyjęło to formę koncentrowania uprawnień kontrolnych i regulacyjnych w rękach coraz bardziej rozbudowanych urzędów, także ponadnarodowych) oraz liberalizm obyczajowy. PiS jest partią pod każdym względem prawicową. Troska o przetrwanie dużych zakładów w czasach dekoniunktury, o interes zwykłych ludzi, próby ukrócenia wszechwładzy oligarchów – to nie neguje prawicowych poglądów, jak usiłuje się nam wmawiać od lat. Może to być natomiast pole do dyskusji i współpracy z lewicą. Ważne jest i to, że PiS przynajmniej otwarcie i odważnie formułuje swoje postulaty, natomiast PO tak kręci, że od lat nikt nie może się doszukać w polityce tej partii szumnie deklarowanego liberalizmu gospodarczego. Pamiętajmy, że 10 kwietnia 2010 skończył się czas wstydu za patriotyzm w wolnej Polsce. Platforma Obywatelska straciła prawo, które zresztą sama sobie przyznała, do tego, by elektorat PiS wyzywać od moherów, wysyłać do kąta i pacyfikować. Szyderczy przekaz w stylu Palikota i Wojewódzkiego stracił swoją atrakcyjność i moc. Nowak z PO szydzący „Kłamstwo ma krótkie nóżki jak u kaczuszki” nie wygląda już na fajnego wesołka – jest żenujący. Poważni sympatycy PO przy tych wyskokach czują chyba takie zażenowanie, że tylko im współczuć. Pamiętajmy, że to nas cechuje godność, duma z Polski i poważne traktowanie spraw publicznych. Warto być sympatykiem PiS i zagłosować na Jarosława Kaczyńskiego. filozof grecki

Prasa rosyjska o wyborach w Polsce “Cudu nie było” – tak rządowa “Rossijskaja Gazieta” podsumowuje we wtorek wyniki I tury wyborów prezydenckich w Polsce. Dziennik podkreśla, że różnica między kandydatami PO i PiS okazała się znacznie mniejsza niż oczekiwano. “Stronnicy Bronisława Komorowskiego obawiają się powtórzenia scenariusza z wyborów prezydenckich 2005 roku, gdy w II turze Donald Tusk w podobnej sytuacji oddał fotel prezydencki Lechowi Kaczyńskiemu” – przekazuje “Rossijskaja Gazieta”. Również “Wiedomosti” wybijają, że różnica między liderami wyścigu prezydenckiego okazała się mniejsza niż oczekiwano. Prezentując obu kandydatów, dziennik podaje, że Komorowski uważany jest za “umiarkowanie prawicowego”, a Jarosław Kaczyński – za “ultraprawicowego” polityka. “W toku przedwyborczych debat obaj kandydaci wezwali Rosję do pełnego odtajnienia dokumentów w sprawie Katynia, poparli przystąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej i opowiedzieli się za rozmieszczeniem bazy wojskowej USA na terytorium Polski” – informują “Wiedomosti”. Zdaniem gazety, “Komorowski potwierdził, że będzie się trzymał kursu swojej liberalnej partii, zmierzającego do dalszej integracji z UE”. “Stosunki ze wschodnimi sąsiadami – według niego – należy rozwijać przez unijne programy. Kaczyński – na odwrót – jest eurosceptykiem. Widzi w Polsce regionalnego lidera, prowadzącego własną politykę wobec Gruzji i krajów bałtyckich” – piszą “Wiedomosti”. Powołując się na opinię politologa Olega Nemenskiego, dziennik wskazuje, że “w wypadku zwycięstwa Komorowskiego stosunki Rosji i Polski niewątpliwie będą spokojniejsze i mniej konfliktowe”. W ocenie “Kommiersanta”, o wyniku konfrontacji przywódców PO i PiS “zdecyduje stanowisko następców polskich komunistów – SLD”. Dziennik podkreśla, że jego lider Grzegorz Napieralski przeprowadził świetną kampanię wyborczą. “Kommiersant” nazywa go nawet “dżokerem” tych wyborów. Rezultat wyborów – według gazety – zależeć będzie też od frekwencji. “Kommiersant” wyjaśnia, że podstawę elektoratu Komorowskiego stanowią mieszkańcy dużych miast i młodzi ludzie lubiący wypoczywać. “Dlatego nie można wykluczyć, że część z nich po prostu zignoruje II turę i tym samym doprowadzi Jarosława Kaczyńskiego do zwycięstwa” – konstatuje dziennik. Również “Wremia Nowostiej” zwraca uwagę, że różnica między dwoma głównymi pretendentami była mniejsza, niż wskazywały sondaże. “Wygląda na to, że Polacy wprowadzili w błąd socjologów, nie chcąc się przyznać, iż będą głosowali na konserwatywnie nastawionego Jarosława Kaczyńskiego” – wskazuje gazeta. “Wriemia Nowostiej” odnotowuje też “zauważalny sukces” Napieralskiego. “Umocnił on swoje polityczne wpływy i autorytet lewicy. Przy czym – jego wyborców bardzo potrzebują zwycięzcy” I tury – pisze dziennik. Według “Wremia Nowostiej”, “jego współpracownicy gotowi są poprzeć Komorowskiego w zamian za utworzenie koalicji z PO i tekę wicepremiera dla Napieralskiego”. “Problem polega na tym, że PO chce zachować obecną koalicję z PSL do wyborów parlamentarnych, które odbędą się w przyszłym roku” – podaje gazeta. Z kolei “Niezawisimaja Gazieta” konstatuje, że “i Komorowski, i Kaczyński już podjęli pierwsze próby zapewnienia sobie przychylności Napieralskiego”. “Jednak ten ogłosił, że najpierw odbędzie tournee po kraju i spotka się ze swoimi stronnikami, a dopiero potem powie, kogo gotów będzie poprzeć” – relacjonuje dziennik. Natomiast “Izwiestija” zauważają, że sam Napieralski na razie nie spieszy się ze wskazaniem któregoś z pretendentów. “Trudno wyobrazić sobie, by jego elektorat masowo poszedł za PiS-em, który głosi zaciekły antykomunizm” – ocenia dziennik. “Izwiestija” podkreślają, że “w tej kampanii retoryka Kaczyńskiego była o wiele bardziej umiarkowana od tej, do jakiej przyzwyczaiła wszystkich prawica”. “Wielu zdziwiły pojednawcze gesty w stronę Moskwy, krytyka pod adresem której jest ulubionym hobby polityków z PiS” – pisze gazeta. “Polska prawica tradycyjnie ma silne poparcie na wsi, podczas gdy nadzieją liberałów są mieszkańcy dużych miast, zwłaszcza młode pokolenie Polaków. Tragiczna śmierć Lecha Kaczyńskiego, naturalnie, zwiększyła popularność jego brata. Sympatyzujący z konserwatystami są też wśród tej części inteligencji, która opowiada się za wzmocnieniem roli Kościoła i tradycyjnych wartości w życiu społeczeństwa. Niektórzy obawiają się, że w razie zwycięstwa Komorowskiego cała władza zostanie skoncentrowana w rękach PO” – wskazują “Izwiestija”. Dziennik przytacza również opinię znanej politolog Iriny Kobrinskiej, której zdaniem “Komorowski miał bardzo słabą kampanię”. “On się w ogóle do niej nie przygotowywał, ponieważ był pewny zwycięstwa. A Jarosław Kaczyński postępował ze znajomością rzeczy” – ocenia Kobrinska. Według politolog, Kaczyński to “bardzo doświadczony polityk, o ogromnej intuicji i świetnym wyczuciu potrzeby chwili”. “To, o czym mówił Lech, on potrafi zaprezentować mądrzej. Ponadto zgromadził wokół siebie dobrą ekipę doradców, w tym specjalistów od Rosji” – wskazuje Kobrinska. W jej opinii, “bez względu na to, kto zostanie prezydentem, trudno mu będzie cofnąć ‘reset’, który zarysował się w stosunkach rosyjsko-polskich”. “Po pierwsze, głównym w Polsce jest mimo wszystko premier, a nie prezydent. Po drugie – zmieniły się nastroje wśród Polaków. I wreszcie – Unia Europejska jest nastawiona na współpracę z Rosją, a Polska staje się coraz bardziej lojalnym członkiem UE” – wyjaśnia politolog. Jerzy Malczyk (PAP) hoga.pl

Niestety, w ocenach polskich polityków w rosyjskiej prasie dominuje powierzchowność i powtarzanie dość oklepanych (i niezbyt prawdziwych) sloganów. – admin Marucha

Soros w "Die Zeit": nie można wykluczyć upadku euro Nie można wykluczyć, że dojdzie do załamania się euro i projektu europejskiego - ocenił amerykański finansista George Soros w opublikowanym w środę wywiadzie dla niemieckiego tygodnika "Die Zeit". Uważa on, że niemiecka polityka oszczędności zagraża Europie. Zdaniem Sorosa, upadek wspólnej waluty i UE byłby "tragiczny, bo Europie groziłyby konflikty między państwami, które ukształtowały historię kontynentu". "Dezintegracja już ma miejsce: różnice zdań między Niemcami a Francją w polityce gospodarczej są większe niż przed 10 laty" - powiedział Soros. W jego opinii Niemcy są izolowane na świecie w swych poglądach na politykę gospodarczą. "Przez wzgląd na swą historię obawiają się bardziej inflacji niż recesji. Reszta świata jest odmiennego zdania" - dodał. "Niemiecka polityka jest zagrożeniem dla Europy, może zniszczyć europejski projekt. Stabilność nie oznacza tylko braku inflacji, ale też brak deflacji. W chwili obecnej Niemcy wpędzają sąsiadów w deflację: zadłużone kraje muszą ograniczać płace i ceny. Grozi to długą fazą stagnacji. A ta prowadziłaby do nacjonalizmu, niepokojów społecznych, wrogości wobec obcych. Zagrażałaby zatem demokracji" - powiedział Soros. Jego zdaniem jeśli Niemcy nie zmienią swej polityki, pomocne byłoby wystąpienie tego kraju z unii walutowej. Choć - jak przyznał - politycznie byłoby to fatalne. Na początku czerwca rząd Niemiec zaproponował program oszczędności budżetowych i kroków podatkowych, co pozwoli wygospodarować 80 mld euro do 2014 roku. Berlin naciska na zaostrzenie zasad dyscypliny budżetowej przez UE. Tymczasem USA obawiają się nadmiernego zaciskania pasa przez Europejczyków. Waszyngton ostrzega, że może to zaszkodzić globalnej gospodarce, dławiąc rodzące się ożywienie gospodarcze.

Absmak podkarpacki Wdowa po senatorze Stanisławie Zającu, Alicja, jako jedyny kandydat, zdobyła w wyborach uzupełniających do Senatu RP, 270 tys. głosów w okręgu Przemyśl-Krosno. Jednocześnie, oddano 60 tys. (słownie: sześćdziesiąt tysięcy) głosów nieważnych. To oczywiście nie przypadek, ale protest wyborców, potraktowanych niczym obywatele specjalnej troski. Jest to efekt gestu miłości i pojednania pośród „bandy czworga”, która wspólnie i w porozumieniu uznała, że mandat w okręgu wyborczym 21 należy się wdowie po senatorze PiS. W ten oto groteskowy sposób, „wybory uzupełniające” okazały się fikcją, ze wskazaniem na oligarchiczną formułę dziedziczności mandatu senatorskiego. Wyborcy – sądząc po komentarzach w Internecie – są, najdelikatniej rzecz ujmując, zażenowani zachowaniem partyjniaków, którzy w oparach tzw. miłości i pojednania uwzięli się zajeździć autorytet Senatu RP. Demokracja parlamentarna w pięknym województwie podkarpackim okazała się tragifarsą, co najwyżej obiecującą kanwą dla surrealistycznych skeczy kabaretu MUMIO. Pożal się Boże statyści , którzy wypichcili całą tę sytuację, okazali się nadsprytni. Nie przewidzieli, że szantaż moralny i wielotygodniowe szastanie na prawo i lewo trumnami smoleńskimi może w końcu znużyć, zniechęcić, wyprowadzić z równowagi, wręcz wzbudzić agresję. Zupełnie nie liczyli się przy tym ze stratami moralnymi, jakie może ponieść pani Alicja Zając, tłumacząca się teraz w mediach z sytuacji, w którą została wmanewrowana. Wszystko na sprzedaż? Okazuje się, że nawet w dobie piaru – nie za bardzo. Tych 60 tys. wyborców świadomie alarmuje, że – jak powiada wybitny lewicowy polityk gen. Wojciech Jaruzelski – „są granice, których przekraczać nie wolno”. Marek Bednarz

24 czerwca 2010 W zagrodzie dla niewolników... „Choćbyś naturę wypędzał widłami ona zawsze powróci i zwycięska pokona naszą głupią wzgardę”- napisał Horacy(Listy 1,10,24-25) Ale socjaliści się tym nie przejmują. Prawdziwym celem  wszelkiej Lewicy jest odebranie nam wolności. To jest ich główny cel. Pod wszelkimi pretekstami. Najczęściej pod pretekstem bezpieczeństwa. Bo albo bezpieczeństwo- albo wolność. Tak jak : albo demokracja – albo wolność, której to wolności demokracja jest zaprzeczeniem. Przegłosują większościowo- i trzeba się podporządkować. Demokracja jest zwyrodniała tyranią, którą już Grecy zaliczali do ustrojów zwyrodniałych. No, ale  póki co, mamy demokrację i jesteśmy przed drugą turą demokratycznych  i prezydenckich wyborów, w wyniku których zdemokratyzowany i skołowany lud wybierze sobie  swojego nadzorcę. A przy okazji nadzorcę również dla tych, którzy do demokratycznych  wyborów nie pójdą.  A około połowy nie pójdzie. Niektórzy nawet twierdzą , że są trzy połowy. Może i są… W każdym razie” człowiek, który wytwarza, ale nie rozporządza produktem swojej pracy jest niewolnikiem”. Tak przynajmniej twierdziła pani Ayn Rand, znana- nieżyjąca już- amerykańska libertarianka. I miała oczywiście rację! W Polsce już blisko sześćdziesiąt procent pieniędzy wytworzonych przez niewolników demokracji i związanej z nią biurokracji  przechodzi przez demokratyczne i lepkie ręce wszechogarniającej nas biurokracji, a będzie jeszcze gorzej, bo socjalizm rośnie w siłę, a ludziom żyje się mniej dostatnio. Rosną długi w całej socjalistycznej Europie, obecnie w Związku Socjalistycznych Republik Europejskich.. Będą dodrukowywać pieniędzy- ale koniec jest bliski. Każdy socjalizm wcześniej czy później musi zbankrutować.. Na razie były kandydat na prezydenta, pan Grzegorz Napieralski, młody gniewny lewicowej opcji przewracania świata do góry nogami, wróg chrześcijaństwa i zdrowego rozsądku, promuje coś tak idiotycznego jak „parytety” obok  konstruowania ludzi w szklankach(????) O aborcji i eutanazji  nic nie mówi- na razie. Zabijanie dzieciaków  w łonach matek  a potem eksterminowanie starców  będzie tematem  na inną demokratyczną kampanię.. Postawił na” dialog i porozumienie”. Co drugie zdanie powtarza jak nakręcony, że potrzebny jest nam dialog i porozumienie.. A jak ja mam z nim dialogować i porozumiewać się, jak on chce przegłosować zdrowy rozsądek pod płaszczykiem idiotycznych parytetów  i chce dopłacać z kieszeni chrześcijan do  konstruowania ludzi w sposób sztuczny w szklankach i probówkach, przeciwko chrześcijaństwu.?. Wystarczy w tej sprawie zapytać pierwszego lepszego księdza co o tym sądzi.. Ma córkę i powinien wiedzieć, jak  powstaje życie człowieka. Na pewno nie w wyniku inżynierii społecznej człowieka.. Człowieka nie tworzy człowiek, tylko natura, za którą stoi sam Pan Bóg.. To samo powtarzała pani Jaruga Nowacka, która zginęła w katastrofie pod Smoleńskiem a mimo to  za jej antychrześcijańską duszę została odprawiona msza.. Kościół sprzeniewierza się swoim zasadom coraz częściej i „ robi” za  instytucję, nie dość , że socjalną. to jeszcze tolerującą bezbożność.. Nie należysz do wspólnoty chrześcijańskiej propagując antychrześcijaństwo - nie powinieneś mieć chrześcijańskiego pogrzebu. To chyba oczywiste dla wszystkich, którzy do tej wspólnoty należą i przestrzegają  jej zasad.. Lewica ze swej natury jest wroga chrześcijaństwu, bo chrześcijaństwo zawsze zwalczała z różnym natężeniem historycznym.. Łącznie z mordowaniem chrześcijan już dorosłych. Teraz daje demokratyczne przyzwolenie na mordowanie jeszcze nienarodzonych.. Każdego roku w Europie zabijanych jest miliony dzieciaków,  a Europa się starzeje i kuleje w demografii. Komu na tym zależy, żeby chrześcijańska kiedyś Europa odeszła w niebyt? Już zabijają  nienarodzone dzieci, a wkrótce- poprzez eutanazję- będą zabijać starców.. I miała rację wspomniana przeze mnie Ayn Rand” Socjalizm zawsze buduje się na podwalinach z ludzkich ciał”. Budował go Lenin z Trockim i Stalinem mordując miliony ludzi, budował Adolf Hitler, mordując miliony, budował Pol-Pot, marksiści afrykańscy. Europejska lewica chce robić to samo, ale życie człowieka  w pierwszych tygodniach życia - dla zmylenia- nazywa „płodem”. Bo „ płód” – to nie człowiek(!!!) A co??? Każdego z nas jest przecież początek i koniec. .I proces kształtowania się człowieka.. Człowiek  jest człowiekiem od poczęcia do naturalnej śmierci.. Tak mówi religia w której żyjemy.. Tak mówią papierze, tak mówią zasady chrześcijańskie,  tak mówi cywilizacja  życia, a nie śmierci.. Smutnym jest, że chrześcijanie głosują na propagatorów antychrześcijaństwa.. Dając sobie wmówić,   że to co w łonie matki jest jej własnością, i matka może z dzieckiem robić co jej się żywnie podoba- nawet zabijać.. Jak mówi lewica” usuwać ciążę”(!!!) Parytety to sztuczny sposób konstruowania życia społeczno- politycznego, ponieważ  z góry i administracyjnie zakłada się  ile kobiet ma być gdzie, żeby ich było podobnie jak mężczyzn tyle samo, a najlepiej więcej. Przecież nikt nikomu nie broni startować do wyborów z list Partii Kobiet i wchodzić do Sejmu i Senatu w każdej ilości. Te demokratyczne gremia mogą być nawet czysto kobiece- same kobiety- bez parytetów męskich.. Taki na przykład  socjalista, Jan Swoboda - eurodeputowany, pochodzący z  Austrii, wezwał niedawno unijne instytucje do zatrudnienia w instytucjach  zbiurokratyzowanej Europy większej liczby „ kolorowych”(???). Tylko ze względu na kolor skóry ktoś ma mieć fora w zatrudnieniu(????). Wkrótce będą parytety w zatrudnianiu ludzi ze względu na sposób zaspokajania  popędu płciowego. Nie dość, że lewica zgłupiała w sferze płci - to ten zgłupiał w sferze koloru skóry? Jego zdaniem partie polityczne nie powinny otrzymywać unijnych pieniędzy, jeśli nie wprowadzą parytetów rasowych podczas wystawiania kandydatów na listy wyborcze. Uważa on, że każda partia na swoich listach  powinna umieszczać 10-15% osób należących do mniejszości etnicznych?(????). Kompletne szaleństwo ideologiczne lewicy, która  umyśliła sobie przewrócić świat do góry nogami. Jak mu się uda przeforsować kolejny idiotyzm w Parlamencie Europejskim, to skąd my  startując w  wyborach weźmiemy na listy: jednego Murzyna, jednego homoseksualistę, jedną lesbijkę, jednego Indianina, jednego  Żyda, jednego niepełnosprawnego, jednego Łemka, jednego… i tak dalej? Listy będą musiały być dłuższe, żeby wszystkie mniejszości się zmieściły.. A gdzie zdrowy rozsądek i wartość merytoryczna kandydata? Jak ktoś nie będzie miał przedstawiciela mniejszości na swoich listach- nie będzie mógł wystawić kandydatów.. Chyba o to chodzi! No i jednego naturystę, na każdej liście, bo lewica promuje naturyzm, jako ruch antycywilizacyjny, który z powrotem chce nas  wprowadzić na drzewa.. Oczywiście głównie tych co pochodzą od małp! Bo nie wszyscy pochodzą od małp.. Ci z lewicy- na pewno. Swojego czasu pani Agata Młynarska, prezenterka w  telewizji  państwowej, zwanej dla niepoznaki publiczną, promowała naturyzm, że… brak dla  naturystów  tolerancji…(????) Nie dość, że chodzą po plażach nago, tak jak ich Pan Bóg stworzył   mimo, że  cywilizacja  ich ubrała, to może należałoby im pozwolić chodzić rozebranym po ulicach..  To wtedy byłaby tolerancja- pani Agato, prawda?. Niedawno do Kościoła w Łodzi wszedł na poranną mszę naturysta, mimo, że nie była to plaża naturalistyczna.. To była Bazylika Archikatedralna Św. Stanisława Kostki.. Czy też musi być dla niego tolerancja? W tym szaleństwie Lewicy jest metoda.. Zburzyć stary porządek i na jego miejsce wprowadzić nowy.. Będziemy mieli Nowy Wspaniały Świat.. Ale czy dla człowieka jeszcze będzie w nim miejsce? WJR

Apokalipsa która dotknie Niemcy Na podstawie przekazu przez Matkę Bożą Maryję w „Orędziu” fatimskim, w którym poleciła siostrze Łucji, ogłoszenie treści tego „Orędzia” na cały świat. „Ten ZNAK, który pokaże się na niebie, jest znakiem początku APOKALIPSY” Te „Słowa” od Boga Ojca, zostały przekazane w Kościele podczas Mszy św. Przy ul. Gwiaździstej 17 w Warszawie. Ja Wanda Stańską-Prószyńska, te „Słowa”od Boga Ojca słyszałam. Słysząc zadrżałam i innych ludzi informuje. Podane jest w „Biblii-Apokalipsie”, że partia nazistowska NPD, której szefem jest Pan Udo Voigt, dąży do przejęcia władzy w Niemczech, aby ziścić idee Adolfa Hitlera, utworzenie „Wielkich Niemiec”. Po dojściu do władzy NPD, zwróci się do ludności Niemieckiej o poparcie jej, w dążeniu do utworzenia „Wielkich Niemiec. Po otrzymaniu poparcia ludności Niemieckiej, Kanclerz partii NPD, zwróci się do: Polski, Czech i Rosji, o zwrot terenów należących do Niemiec przed II wojną światową. To jest tylko pretekst do wydania wojny Polsce, Czechom, Słowacji i Rosji o zwrot terenów i dawnego Królewca. Nastąpi atak wojsk niemieckich na Polskę z Drezna i z Berlina. Atak z terenu Morza Bałtyckiego na Kaliningrad w czasie wojny Chin z Rosją. Rosja po przerwanej wojnie na terenie Azji, zaatakuje w celu odbicia z rąk Niemieckich Kaliningrad. Armia rosyjska wtargnie na teren Niemiec, aby wywrzeć zemstę, na ludności niemieckiej za atak w czasie wojny Chin z Rosją, na Kaliningrad, za wymordowanie ludności rosyjskiej w Kaliningradzie, za przegraną wojnę w Azji. Wojsko rosyjskie będzie niszczyć i mordować na terenie Niemiec, dojdzie do oceanu i zmuszone do powrotu na teren Niemiec, przez wojsko państw zagrożonych. Na teren Niemiec doliną Dunaju wtargnie armia chińska, dążąca w kierunku Francji i Belgii. Wojsko państw zagrożonych zagrodzi drogę armi chińskiej i dojdzie do bitwy na terenie Lasu Bawarskiego. Nadlecą eskadry samolotów z południa i zniszczą armię chińską. Matka Boża Maryja, chce uratować ludzi zagrożonych POTOPEM, na terenie Niemiec, zwraca się do ludzi, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa, gdy zobaczą ten ZNAK na niebie, w ciągu 30 dni opuścili miejsca zagrożone, i przenieśli się na wyższy bezpieczny teren. Na teren Północnych Niemiec wtargnie woda-POTOP. Na samej Północy z głębin morskich Morza Arktycznego, wyłoni się zapowiedziany w Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej „Nowy duży ląd”. Woda morska, która obecnie znajduje się nad tym dnem morskim, Morza Arktycznego i innych tam mórz na północy, zostanie wydźwignięta z głębin morskich, wraz z dnami tych mórz do góry. Woda morska spadnie na tereny graniczące z morzami i zatapiając je i do mórz, które są połączone z morzami na samej Północy, podnoszą w nich poziom wody do bardzo dużej wysokości: Morze Baffina, Morze Grenlandzkie, Morze Norweskie. Tak wysoka fala wody morskiej z tych mórz wpłynie do Oceanu Atlantyckiego. Dna morskie na północy zostaną „Nowym dużym lądem”. Woda morska, która spadnie na ląd i zatopi go, a potem woda rozpłynie się na dalsze nizinne tereny zatapiając je lub spłynie do morza. Woda, która runęła do mórz spowodowała podniesienie się poziomu wody w morzach i oceanie do dużej wysokości, płynąc będzie zalewała i zatapiała nizinne tereny brzegowe lądu stykające się z morzem. Ludność zamieszkała na terenach brzegowych, powinna na krótki czas opuścić miejsce zamieszkania, żeby nie utonąć. Woda morska, która wpłynie bardzo wysoką falą do morza Północnego, rozleje się na duży nizinny obszar: Niderlandów-Holandii, Danii, Północnych Niemiec, Północnej Belgii. Cieśnina Kaletańska między Belgią, a Anglią spowoduje zmniejszony przepływ wody, która naciskana następną falą napływającą wodą, będzie zwiększała zalew dalszych terenów lądu. Ruchy głębinowe płyt pod dnem rzeki Ren, spowodują zapadnięcie płyty i część terenu Westfalii wraz z zabudową, zapadnie się, Woda morska zaleje miejsce zapadnięte. Na teren Niemiec wtargnie armia rosyjska, aby wywrzeć zemstę, na ludności Niemieckiej, za atak wojsk niemieckich na Kaliningrad podczas wojny Chin z Rosją i wymordowanie ludności tam zamieszkałej Rosyjskiej. Na terenie Niemiec armia rosyjska będzie niszczyć wszystko i mordować ludność, która nie opuści miejsca zamieszkania. Dla tego Polacy powinni powrócić do Polski, Niemcy będą bardzo zniszczone i na terenie Lasu Bawarskiego, zostanie użyta broń jądrowa, przeciwko wojsku chińskiemu, które przez Niemcy chce wtargnąć na teren Francji i Belgii, aby wymordować ludność białą. Podane jest tylko, że nadlecą z Południa eskadry samolotów, które zaatakują wojsko chińskie walczące z wojskiem broniącym wstępu na teren Francji i Belgii. Nie wiadomo, kto udzieli pomocy broniącej się Europie, przeciw inwazji wojsk chińskich.
Poziom wody na terenach zatopionych powoli się będzie obniżał. Poziom wody w morzach i oceanie będzie wyższy, o kilka metrów niż jest obecnie. Niemcy będą bardzo zniszczone. Wiele dawnych nizinnych terenów lądowych zostanie zatopionych z powodu wyższego poziomu wody w morzach i oceanach. Matka Pana Jezusa Maryja, wzywa wszystkich ludzi z Polski przebywającej na terenach Niemiec do powrotu do Polski i księży tam pracujących, powinni wziąć urlopu na ten czas. Mówi Matka Boża Maryja, jeżeli Polacy nie powrócą do polski, a ocaleją podczas wojny to, zginą w „Potopie”. Wanda Stańska-Prószyńska

Prawica w służbie komuny? Coś cienko przędą ci wszyscy prezydenci. Właśnie premier Donald Tusk zaoferował swoją głowę, jeśli pan marszałek Komorowski nie sprawdzi się, jako prezydent. Najwyraźniej pan premier Tusk jest przekonany, że złożył nam interesującą ofertę, coś w rodzaju propozycji nie do odrzucenia. Tymczasem to bardzo kiepski interes. Bo pomyślmy sami – cóż by nam w razie czego przyszło z głowy pana premiera Donalda Tuska? Oleju, jak wiadomo, tam nie ma. Do pozłoty też się nie nadaje. Woda sodowa – no, owszem, tego mu nie brakuje, ale woda sodowa, zwłaszcza z głowy pana premiera Tuska, to żaden interes. Tym bardziej, że pan marszałek Komorowski nie sprawdzi się jako prezydent prawie na pewno. Po pierwsze dlatego, że przecież wcale nie wiadomo, czy nim zostanie. Po drugie dlatego, że jeśli by nawet został, to obiecał współpracę z rządem - oczywiście mając na myśli rząd pana premiera Tuska. No ale cóż takiego mądrego zrobił przez te trzy lata rząd pana premiera Tuska? Rząd pana premiera Tuska nie zrobił niczego mądrego, bo przecież powiększenie długu publicznego o ponad 200 miliardów złotych trudno uznać za coś mądrego zwłaszcza, że trudno zgadnąć, na co właściwie te pieniądze się rozeszły. Ani nie ma autostrad, ani nie poprawiły się koleje... Najwyraźniej, jeśli nie wszystko, to większość z tych 200 miliardów zżarła biurokracja, która przecież byle czego nie zje. Zatem nawet gdyby pan marszałek Komorowski został prezydentem i „współpracował z rządem”, to nic z tego wyniknąć nie może, jako że z próżnego i Salomon nie naleje. Ex nihilo nihil fit – jak mawiali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że z niczego nic powstać nie może. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze – ta deklaracja pana marszałka Komorowskiego o współpracy z rządem to tylko taki skrót myślowy, bo tak naprawdę chodzi o bezwzględne posłuszeństwo wobec razwiedki. Nie na darmo pan generał Marek Dukaczewski odgrażał się, że po zwycięstwie marszałka Komorowskiego z radości otworzy sobie szampana. Słusznie – bo cóż to razwiedce szkodzi w osobie takiego prezydenta uzyskać jeszcze jedno narzędzie ręcznego sterowania krajem – ku zgubie państwa i udręczeniu narodu? Nie, stanowczo pan marszałek Komorowski nie sprawdzi się na stanowisku prezydenta, o ile, ma się rozumieć, je zdobędzie. W takiej sytuacji mielibyśmy nie tylko prezydenta do chrzanu, ale jeszcze w dodatku głowę pana premiera Tuska! Ooo, to doprawdy l’embarras de richesse, czyli – jak mówią Francuzi – kłopot z nadmiaru. Potrzebna nam do szczęścia głowa pana premiera Tuska tak samo, jak psu piąta noga. Z kolei pan prezes Jarosław Kaczyński rozmawiał właśnie z panem wicepremierem Pawlakiem, panem Grzegorzem Napieralskim i panią minister Ewą Kopacz na temat służby zdrowia. Z tego towarzystwa na razie tylko pani Ewa Kopacz nie kandydowała na prezydenta, ale to nieważne, bo znacznie ciekawsza jest konkluzja z tej rozmowy. Okazało się, że służba zdrowia jest w fatalnym stanie! No – czy ktoś mógłby wyobrazić sobie coś podobnego? Nigdy by nam to nie przyszło do głowy! Gdyby pan prezes Kaczyński nie porozmawiał z tymi wszystkimi prezydentami, no i oczywiście – z panią minister Kopacz, to byśmy myśleli, że ze służbą zdrowia wszystko jest w jak najlepszym porządku, to znaczy – że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej! No, ale na szczęście pan prezes Kaczyński w samą porę skonsultował się z panem wicepremierem Pawlakiem, z panem Grzegorzem Napieralskim i z panią Ewą Kopacz, dzięki czemu i my możemy wreszcie poznać prawdę. No dobrze, już wiemy, że służba zdrowia jest w fatalnym stanie. Bez pana prezesa Kaczyńskiego nigdy byśmy się w tym nie zorientowali, to jasne – ale co w tej sytuacji przystoi nam czynić? Wiadomo – wybrać prezydenta, który sytuację w służbie zdrowia naprawi. Ale co konkretnie mają do powiedzenia faworyci tych wyborów, to znaczy – pan marszałek Komorowski i pan prezes Kaczyński? Tego nie wiemy poza jednym – służby zdrowia w żadnym wypadku nie wolno prywatyzować. Od prywatyzacji odżegnuje się zarówno pan marszałek Komorowski, co właśnie potwierdził niezawisły sąd, jak i pan prezes Kaczyński. No dobrze, ale przecież obecnie służba zdrowia jest państwowa, a nie prywatna, a mimo to jest w fatalnym stanie! Prywatny jest wyłącznie sektor weterynaryjny, ale – ciekawa rzecz – nikt na jakość usług weterynaryjnych jakoś nie narzeka. Ale skoro fakty przeczą jedynie słusznej linii, to tym gorzej dla faktów, więc nie ma rady – musimy przyjąć, że najgorszą rzeczą, jaka mogłaby spotkać naszą służbę zdrowia, to jest prywatyzacja. No dobrze – ale skoro prywatyzacja jest tak niebezpieczna i szkodliwa, to przecież chyba nie tylko w służbie zdrowia? Służba zdrowia nie jest wszak samotną wyspą, więc skoro nawet niezawisły sąd potwierdził awersję pana marszałka Komorowskiego do prywatyzacji, to może jest ona szkodliwa również w innych dziedzinach, na przykład – w gospodarce? To możliwe, bo przecież nie bez powodu ludzie powtarzają, że za komuny było lepiej, a pan Grzegorz Napieralski uznany został jednogłośnie za zwycięzcę pierwszej tury wyborów, chociaż arytmetycznie znalazł się dopiero na trzecim miejscu. Ale skoro tak, to nie powinniśmy cofać się przed odważnymi wnioskami; wiele nie gadać, tylko przywrócić komunę – jak w Związku Radzieckim, a jeszcze lepiej – jak w Kambodży, gdzie wszelka własność prywatna została zlikwidowana. Kto wie – może taki właśnie wniosek nasunie się w rezultacie debaty, do której ma dojść już w najbliższą niedzielę? Wcale bym się nie zdziwił, podobnie jak dla nikogo nie powinna być zaskoczeniem rosnąca popularność pana Grzegorza Napieralskiego. Wiadomo przecież, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta – a przecież nikt chyba nie ma wątpliwości, że prawdziwą miłością razwiedki jest lewica, której drogę właśnie pracowicie torują obydwaj kandydaci, twierdzący jakoby reprezentowali polską prawicę. SM

Rząd i jego ulubiony prezydent Donald Tusk włączył się oficjalnie do kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego. Widocznie doszedł do wniosku, że po pierwszej turze szanse partyjnego kolegi na zwycięstwo nieco się zmniejszyły. Pan premier dobrze pamięta własną klęskę w 2005 roku, kiedy to Lech Kaczyński pokonał go w drugiej turze, mimo przegranej w pierwszej. Udział szefa rządu w kampanii Komorowskiego to jeszcze jeden z bardzo wielu "państwowych" obowiązków, którym musi dziś sprostać premier. O tyle jest to dziwne, że Bronisław Komorowski, występując w kilku rolach: marszałka Sejmu, p.o. prezydenta i oficjalnego kandydata Platformy Obywatelskiej do stanowiska prezydenta, doskonale daje sobie radę z prowadzeniem kampanii i nie sprawia wrażenia osoby oczekującej pomocy. W ostatnim tygodniu w ramach "prezydenckiej" aktywności wręczał on medale strażakom za poświęcenie w akcji przeciwpowodziowej, a podczas nagłej wizyty w Afganistanie zapowiedział zwiększenie żołnierzom żołdu. Premier wie, że druga tura wyborów prezydenckich niesie zawsze większe ryzyko, gdyż nie wiadomo, jak rozłożą się głosy tych, którzy popierali wcześniej innych kandydatów, i nie wiadomo, jak postąpią ci, którzy jeszcze nie uczestniczyli w wyborach. Ryzyko tym większe, że firmy sondażowe badające polityczne nastroje Polaków, promując kandydata PO, znacznie straciły na wiarygodności, a tym samym na skuteczności. Osłabiły swoją mobilizująco-dezinformującą funkcję, która zachęcając sondażami do poparcia pewniaka Komorowskiego, zniechęcała do głosowania na potencjalnego przegranego, czyli Jarosława Kaczyńskiego. Pomoc premiera dla Bronisława Komorowskiego nie polega na zachwalaniu własnego kandydata, ale na krytykowaniu i ośmieszaniu jego kontrkandydata. To typowa metoda walki politycznej Platformy Obywatelskiej z jej pięcioletniego repertuaru. Sprowadza się do przypominania słów czy całych wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, które mają udowodnić jego obłudę i zakłamanie. Ponieważ gra toczy się o głosy lewicy, która zagłosowała na Grzegorza Napieralskiego, niektóre "zaprzyjaźnione" z rządem media z lubością przypominają dawne wypowiedzi Kaczyńskiego o przestępczym charakterze SLD. Ma to osłabić wiarygodność szefa PiS, który tak jak PO poszukuje poparcia na lewej stronie sceny politycznej. Tymczasem deklaracje Kaczyńskiego o lewicowym, a nie postkomunistycznym obliczu obecnego SLD, mimo obecności w nim wielu byłych członków komunistycznej partii, są dziś w dużym stopniu uzasadnione. Grzegorz Napieralski, choć jest synem etatowego instruktora z Komitetu PZPR w Szczecinie, był zbyt młody, by współtworzyć "przewodnią siłę narodu", a głosujący dziś na niego młodzi ludzie widzieli w nim lewicowca, a nie młodego komunistę czy postkomunistę. Gdyby te same media przypomniały liczne i nie tak dawne, bo sprzed dwóch lat, wypowiedzi Stefana Niesiołowskiego o Grzegorzu Napieralskim ("obrzydliwy", "załgany", "zakłamany hipokryta", "polski Zapatero") oraz główną sentencję: "My, Platforma Obywatelska, żadnych rozmów z panem Napieralskim prowadzić nie będziemy", byłaby może jakaś symetria w przedstawianiu nastawienia obu tych partii do lewicy. Niestety, tej symetrii nie ma, a Niesiołowski deklaruje dziś bardziej przyjazne (niż PiS) związki PO z lewicą. Ale chorobą polskiej młodej demokracji - i to znacznie gorszą od tej, która polega na stosowaniu podwójnych standardów - jest nieustanne odmawianie opozycji prawa do istnienia w państwie. Jarosław Kaczyński doświadczył tego już 17 lat temu, kiedy jego partia - Porozumienie Centrum, została uznana za antydemokratyczną i antypaństwową i wobec której prowadzono inwigilację za pomocą tajnych służb. Przejawem właśnie takiego "totalniackiego" myślenia jest ostatnie wystąpienie premiera Tuska o poparcie kandydatury Bronisława Komorowskiego tylko dlatego, że rządowi potrzebny jest zgodny (czyli swój) prezydent, by przeprowadzić w Polsce, w ostatnim roku przed wyborami parlamentarnymi, niezbędne reformy. Przez trzy lata rząd wmawiał nam, że przeszkodą do dalszego modernizowania kraju jest osoba Lecha Kaczyńskiego na urzędzie prezydenta. Prezydent miał nieustannie utrudniać rządzenie. Tymczasem Donald Tusk, uzasadniając swoją rezygnację z kandydowania na urząd prezydenta, przekonywał nas, że funkcja prezydenta w państwie jest bez większego znaczenia (żyrandole itd.) i tylko rząd ma pełne możliwości wpływania na bieżącą politykę państwa. Teraz znowu apeluje o wsparcie kandydata na prezydenta, dzięki któremu rząd będzie mógł przyspieszyć wprowadzenie oczekiwanych reform. To, co nie mogło się udać przez trzy lata, ma się udać teraz. Warunek - poparcie dla Bronisława Komorowskiego, a będzie normalnie, a będzie pięknie, jak w tej piosence wyborczej Platformy. Tworzy się monopol, przy którym krótki okres równoczesnego sprawowania władzy przez premiera Jarosława Kaczyńskiego i prezydenta Lecha Kaczyńskiego będzie wspominany jako czas wolności i pluralizmu. Był to też dobry czas dla ówczesnej opozycji, którą była wówczas PO. Jej "radosny" wniosek o dymisję wszystkich 19 ministrów rządu Jarosława Kaczyńskiego przeszedł już do historii polskiego parlamentaryzmu jako przykład kompletnego idiotyzmu. Warto też pamiętać, że ówczesny premier Jarosław Kaczyński, gdy doszedł do przekonania, że nie jest w stanie wywiązać się ze swoich konstytucyjnych obowiązków, dobrowolnie ustąpił z urzędu, składając dymisję gabinetu na ręce brata, prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I to jest przykład odpowiedzialnego myślenia o państwie i demokracji. Jeżeli rząd nie daje sobie rady, to podaje się do dymisji, a nie szuka pomocy u swojego ulubionego prezydenta, nawet jeżeli jest nim rodzony brat. Wojciech Reszczyński

Korwin-Mikke: Zamieszki i zbrojne przejęcie władzy Grupa moich wyborców wystarczy, żeby zbudować poparcie dla zbrojnego przejęcia władzy, gdy w Polsce wybuchną zamieszki - mówi w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" Janusz Korwin-Mikke. Jak przyznaje, nie jest zadowolony ze swojego wyniku w wyborach, gdyż "liczył na dwa razy więcej". "Ale jeśli wziąć pod uwagę fakt, że wydałem na kampanię 200 tys. zł, a Grzegorz Napieralski 9 mln zł i to on był w telewizji pokazywany 13 razy więcej niż ja, to trudno się dziwić wynikom" - mówi Korwin-Mikke. Pytany, kto na niego głosował, odpowiada: "Mądrzy ludzie. To 400 tys. osób, które wiedzą o co chodzi. Reszta to owce, które głosowały, bo tak im w telewizji powiedzieli". Korwin Mikke przewiduje, że w Polsce wybuchną zamieszki. "To nie jest czarny scenariusz. Upadek socjalizmu to pozytywny scenariusz. A do tego zmierzamy. Jeśli rząd przestanie płacić emerytury, to podążymy śladem Argentyny. Zbliża się kryzys i zamieszki są pewne. A te 400 tys. ludzi przyda się armii, która będzie chciała przywrócić porządek" - mówi Korwin-Mikke w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną". INTERIA.PL

Pozew Korwin-Mikkego za sondaże? Janusz Korwin-Mikke chce, by prokuratura zajęła się Instytutem Homo Homini, którego sondaże dawały mu niskie poparcie - donosi "Rzeczpospolita". To są po prostu oszuści. To są ludzie, którzy powinni siedzieć w  więzieniu" - mówił wczoraj w Radiu dla Ciebie Janusz Korwin-Mikke, były już kandydat na prezydenta. Odniósł się w ten sposób do wyników przedwyborczych sondaży, które dawały mu niższe poparcie, niż otrzymał w wyborach. Szczególnie dostało się Instytutowi Homo Homini. Korwin-Mikke zaznaczył, że chociaż Homo Homini dawało mu w sondażach 1 proc. poparcia, a Andrzejowi Olechowskiemu ponad 5 proc., to w wyborach wyprzedził tego rywala. "To jest wpływanie na wynik wyborów. Powinien się tym zająć prokurator" - mówił Korwin-Mikke. Powiedział, że jego prawnicy już nad tym pracują. "Badają, z jakiego paragrafu uderzyć" - dodał. Były kandydat ma też pretensje o wyniki badania Homo Homini z wieczoru wyborczego dla Polsatu News. Znalazł się w nim na szóstym miejscu, a w rzeczywistości był czwarty. "Skoro pan Korwin-Mikke chce, to niech nas pozywa" - mówi "Rzeczpospolitej" Marcin Duma z Instytutu Homo Homini. "Rozumiem, że chce zyskać dodatkowy rozgłos, bo podstaw nie ma żadnych". Wyjaśnia, że w sondażach jego firmy margines błędu wynosił 3 proc. i prognozowane poparcie dla Korwin-Mikkego się w nim zmieściło. Firma nie zamierza odpowiadać pozwem na zarzuty polityka. INTERIA.PL

Ach ta d***kracja! Wyrok sądu w Warszawie, nakazujący WCzc. Jarosławowi Kaczyńskiemu przeproszenie NCzc. Bronisława Komorowskiego za posądzenie, że ten ostatni chce prywatyzacji (tfu!) "Służby Zdrowia" wzbudził moje zdumienie. Każdy chyba normalny człowiek chce, by lekarze działali jak piekarze: robili zawsze na czas, po konkurencyjnej cenie, taki rodzaj bułeczek, jakie my chcemy jeść. Człowiek, który pragnąłby powrotu do PRL, gdzie na ogół w sklepach były gnioty z poprzedniego dnia, byłby dziwakiem. I takim samym dziwakiem jest ktoś, kto chce utrzymać (tfu!) "Służbę Zdrowia". A Bronisław Komorowski twierdzi, że jest właśnie takim dziwolągiem!!! Ale fakt: podczas dyskusji na UW podziękował mi za to, że dzięki propozycji, którą przedłożyłem "już nie jest takim skrajnym liberałem". Bo nie jest. Ale teraz, by przypodobać się motłochowi, nie umiejącemu sobie wyobrazić życia z prywatnymi piekarzami - pardon: lekarzami - ("którzy na pewno wyśrubują ceny chleba") - udaje socjalistę!!!

Zapis z tej dyskusji w PolSatcie mam, będzie za 2-3 dni W największym tylko skrócie - dla tych, co nie oglądali: Tak, odzywają się do mnie obydwa obozy – ale żaden z Kandydatów, których przecież znam od 30 lat, osobiście... Z tym, że na ja na Ich miejscu – skoro postanowili obiegać się o lewicowy elektorat – unikałbym jak ognia oficjalnych spotkań ze mną. Wszelako na miejscu BK bym oświadczył towarzyszowi GN: „Pański elektorat i tak nie zagłosuje na JK, więc spadaj Pan ze swoimi żądaniami na drzewo”. Po czym odwołał się do elektoratu p. AO, naszego i JE WP. Co powinno najzupełniej wystarczyć... (...gdyby nie te cholerne wyjazdy wakacyjne). Myślę, że gdyby TAK postąpił, warto by było nań zagłosować. A tak – to tylko wyraziłem pogląd, że bardzo wielu polityków potrafiło się nawet przed Stalinem lub Hitlerem tak nie upodlić, jak WCzc. Jarosław Kaczyński i NCzc. Bronisław Komorowski - którzy czołgają się, kłamią, kręcą i jęzorami wylizują tyłek tow. Napieralskiego by zaskarbić sobie względy lewicowego motłochu.

Rzygać się chce. (A tak nawiasem: jak widać stolec prezydencki to BARDZO WAŻNA posada...) Przy okazji w doliczonym już czasie gry zdążyłem w swoim najlepszym (?) stylu przypomnieć, że socjaliści nadal szukają brakującego ogniwa między człowiekiem a małpą; nie muszą szukać daleko: tworem pośrednim między małpą, a człowiekiem, jest socjalista.

Wybór mniejszego Zła 4 lipca finał wyborów. W zasadzie należy na nie po prostu nie iść. Iść po to, by dopisać na kartce „Korwin-Mikke” i skreślić obu Kandydatów – to zbędna fatyga. Zbojkotować – i tyle. Chyba, że któryś z Kandydatów przekonująco udowodni, że jest Mniejszym Złem. A – to wtedy pomyślę, i (być może) zarekomenduję Państwu głosowanie na tego Kandydata. Pod warunkiem, że różnica będzie dostatecznie duża – a jej zastosowanie dostatecznie pewne. Jak bowiem powiedziałem w PolSat News: „Gdyby w zamian za to obiecano mi posadę Prezesa TVP, to bym propozycji nie przyjął – bo jest oczywiste, że w tydzień po wyborach by mnie z tej posady wyrzucono...” Acz, oczywiście, byłaby to pozycja, dzięki której można by zrobić wiele dobrego dla sprawy konserwatywnego liberalizmu... Tak więc, proszę mi wierzyć: rozmowy będą (tak, odbędą się) z wielu względów poufne – a jeśli zdecyduję się Państwa poprosić o poparcie jednego z Kandydatów, to argumenty, jakich publicznie użyję, niekoniecznie muszą odzwierciedlać to, co było przedmiotem porozumienia. Jednak, najprawdopodobniej, nic, co by spełniało te dwa warunki, nie zostanie nam zaoferowane...

Teraz co do Smoleńska. Ktoś mi zarzucił kłamstwo, bo w kokpicie padły słowa: „Prezydent nie podjął jeszcze decyzji, co dalej”. Z czego – zdaniem Komentatora – wynika, że to śp. Lech Kaczyński podjął tragiczną w skutkach decyzję. To nieporozumienie. Jeśli mam własny samolot, zabrałem kilku swoich znajomych, siedzę obok pilota i powstaje niejasna sytuacja – to chyba oczywiste, że pilot pyta właściciela, co ma robić. To był samolot państwowy, więc funkcję właściciela może pełnić, będąca na miejscu, Głowa Państwa. Taka decyzja mogła brzmieć: „Proszę spróbować wylądować”; lub: „Odlatujemy do Moskwy”; lub: „Odlatujemy do Witebska”; lub: „Odlatujemy do Mińska”; lub: „Wracamy do Warszawy”... Ale decyzję ostateczną podejmuje dowódca i wykonuje pilot – który zawsze może powiedzieć: „Nie: lądowanie uważam za niemożliwe” lub: „Nie, na powrót do Warszawy nie starczy paliwa”. I koniec. Polecenie – jeśli takie było – to jedna sprawa – a decyzja o jego wykonaniu – to druga. I jest oczywiste, że pilot mógł polecenia lądowania – jeśli było – nie wykonać; wiemy, że nie wykonał go (w o wiele łatwiejszych warunkach!) warunkach pilot wiozący trzech prezydentów i premiera do Tbilisi. Za co został wyzwany od tchórzy – ale też dostał order od JE Bogdana Klicha... Skoro mógł nie wykonać – to znaczy, że to on podjął decyzję o lądowaniu. Kropka. JKM

Słowackie przygody z euro Słowacja, wspólnie ze Słowenią, była pierwszym krajem spośród nowych członków Unii Europejskiej, który przyjął euro. Stało się to w trudnym czasie, w warunkach światowego kryzysu. Ale właśnie dlatego doświadczenia naszych południowych sąsiadów są szczególnie interesujące. Możemy na eksperyment wspólnej europejskiej waluty spojrzeć nie tylko z perspektywy korzyści, ale też zagrożeń. Możemy ocenić jak ona sprawdza się nie tylko w czasach prosperity, ale także gospodarczego załamania. Wprowadzenie euro nie może być chwilowym kaprysem. Bo decyduje o przyszłości na wiele lat. Dlatego to co się dzieje na słowackim „poligonie” ma dla nas tak dużą wartość.

Nowa waluta pogłębiła recesję Główną cechą euro jest jego sztywny kurs w stosunku do innych walut. Rząd i bank centralny tracą możliwość wpływania na wartość pieniądza. Nie mogą już przez odpowiednią politykę kursową oddziaływać na gospodarkę. Nie mogą wpływać tą drogą na bilans płatniczy w handlu zagranicznym, czyli nie mogą pobudzać lub osłabiać eksportu i importu. Nie mogą też wpływać na popyt wewnętrzny i wartość zadłużenia krajowego. Te wszystkie cechy dały o sobie boleśnie znać w pierwszym roku obowiązywania wspólnej waluty. Słowacy mieli pecha, że wprowadzali euro w warunkach rozpoczynającego się kryzysu światowego. O ile Polska skorzystała na osłabieniu złotówki, gdyż nasz eksport stał się tańszy i przez to bardziej atrakcyjny, to Słowacy nie mogli już z tego skorzystać. Ich eksport załamał się, bo przegrywał z produkcją z innych krajów z regionu – z Polski, Czech i Węgier.

W podobnej sytuacji znalazły się też przedsiębiorstwa sprzedające towary na rynku wewnętrznym. Ponieważ wszyscy sąsiedzi dysponowali własnym, „tańszym” pieniądzem, zwykłym Słowakom, konsumentom rodzimej produkcji, nagle zaczęło się opłacać robić zakupy za granicą. Z tych samych powodów przestali przyjeżdżać klienci z krajów ościennych, którzy chętnie dotąd zaopatrywali się na Słowacji w alkohol, słodycze i inne tanie dobra. Załamał się rynek usług turystycznych, bardzo ważny w słowackiej gospodarce. Przychody z tego źródła spadły o prawie jedną trzecią. To wszystko musiało się źle skończyć. W 2009 roku nastąpił znaczny spadek PKB o 4,7 proc., nastąpiło załamanie wymiany handlowej oraz bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Bezrobocie wzrosło o ponad trzy punkty procentowe, osiągając w grudniu 2009 poziom 12,9%. Recesja doprowadziła do pogorszenia sytuacji finansowej państwa. Deficyt finansów publicznych w 2009 roku wyniósł 6,3% PKB, podczas gdy rok wcześniej wyniósł zaledwie 2,3% PKB. Na pogłębienie deficytu największy wpływ miało zmniejszenie wpływów podatkowych. Słowackie przedsiębiorstwa przestały być konkurencyjne, zostały zmuszone do ograniczenia produkcji i zaczęły płacić mniejsze podatki. Ale dała też korzyści. Wprowadzenie euro miało jednak też dobre strony. Główną korzyścią jest łatwiejszy i tańszy dostęp do kapitału. Możliwości pożyczania pieniędzy, jakie ma teraz Słowacja, są znacznie lepsze i wygodniejsze niż w krajach, które euro nie wprowadziły . Obecnie oprocentowanie 5-letnich słowackich obligacji sięga 3,25 proc., polskich – aż 5,9 proc. To oznacza, że za każde pożyczone 100 mln Słowacja płaci 2-3 mln mniej odsetek. A to sporo. Dzięki temu Bratysława znacząco zmniejszyła koszty obsługi zadłużenia. Ponadto słowackie banki mogą korzystać ze specjalnej linii kredytowej uruchomionej przez Europejski Bank Centralny w czasie kryzysu (ECB odmówił kredytów krajom spoza strefy). Dlatego wielu ekonomistów ocenia, że właśnie wspólna waluta pomoże słowackim firmom w odbiciu się od głębokiego dna, w które wpadły w czasie kryzysu. Mają niższe koszty transakcyjne (wymiana walut, koszt zabezpieczenia przed ryzykiem walutowym, pewne opłaty administracyjne) i bardziej przewidywalne warunki prowadzenia biznesu, bo nie muszą się martwić o wahania kursowe. Wyniki gospodarcze Słowacji za pierwszy kwartał tego roku mogłyby to potwierdzać. Nastąpił wzrost PKB o 4,5% rok do roku, co stanowi obok Polski najlepszy wynik w Unii Europejskiej. Ale poprawa ta została osiągnięta też znaczną redukcją kosztów i poziomem konsumpcji. Dla przykładu ceny usług turystycznych musiały spaść o ok. 30-40 proc., aby na nowo zacząć przyciągać klientów. Z drugiej strony zaczęło się pojawiać coraz więcej turystów z zamożniejszych krajów strefy euro: Francuzów, Holendrów i Niemców, dla których Słowacja jest naprawdę tania. Łatwiejszy dostęp do taniego kapitału, po kryzysie w Grecji, odsłonił nie tylko korzyści, płynące z tego faktu, ale też zagrożenia. Rodzi bowiem pokusę, aby żyć na kredyt. A wejście Słowacji do strefy euro zbiegło się z nowymi obciążeniami dla jej uczestników.

Strefa euro zmusza do dalszych wyrzeczeń Decyzja krajów ze strefy euro o przyznaniu Grecji pomocy nie ograniczyła się tylko do deklaracji o gwarancjach do kwoty 750 mld zł w ciągu kilku lat. Ale też do udzielenia od zaraz pożyczki w wysokości 80 mld euro. Na sumę tę mają złożyć się wszystkie kraje strefy, nie tylko największe i najbogatsze, jak Niemcy czy Francja, ale też najmniejsze i najbiedniejsze, w tym także Słowacja. Rząd w Bratysławie zobowiązał się przekazać na ten cel 820 mln euro. To dużo biorąc pod uwagę wielkość gospodarki i aktualną jej kondycję. Decyzja ta budzi poważne kontrowersje. Jej sfinansowanie będzie wymagało zaciągnięcia pożyczki na rynkach finansowych np. przez emisje obligacji i rewizję budżetu na rok bieżący. Dla Słowaków bolesne jest też to, że na podjęcie tej kosztownej decyzji ich rząd praktycznie nie miał żadnego wpływu. Słowacja przeprowadziła przed wstąpieniem do strefy euro dotkliwe społecznie reformy finansów publicznych, aby sprostać wyśrubowanym wymaganiom. Następnie zanotowała znaczny spadek PKB, co też w warunkach kryzysu światowego było dodatkową ceną zapłaconą za przyjęcie euro. Ale końca wyrzeczeń ciągle nie widać. Doświadczenia naszych południowych sąsiadów nie są zachęcające i podpowiadają, aby z przyjęciem euro jeszcze długo się nie śpieszyć. Bogusław Kowalski

Kto wywołał II wojnę światową? Odpowiedź na wyżej wymienione pytanie wydaje się więcej niż oczywista: Niemcy pod przewodem agresywnego, bezwzględnego i psychopatycznego Adolfa Hitlera. Tyle okolicznościowa propaganda. My zajmijmy się historią – tym bardziej, że od zakończenia działań wojennych mija 55 lat (wyobraźmy sobie-nawiasem mówiąc-Polskę roku 1920. Właśnie pokonaliśmy bolszewików pod Warszawą, ludzie nadal nie mogą otrząsnąć się z przerażenia, jakie wywołały działania zbrojne Wielkiej Wojny, a nasi historycy i politycy nic tylko zajmują się Powstaniem Styczniowym od zakończenia którego mija właśnie … 55 wiosen) i należałoby wreszcie nieco chłodniej spojrzeć na samobójstwo Europy lat 1939-1945. Historia jest powiązana z geografią. Gdy spojrzymy na mapę Europy i świata w roku 1939 (przed wybuchem wojny ), stwierdzimy, ze widnieją na niej cztery terytorialne, surowcowe, przemysłowe monstra: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Związek Radziecki, Francja oraz trzy – szczególnie na ich tle – chuchra: Niemcy, Japonia i Włochy.Te drugie wzmocniły wprawdzie swoją pozycję w latach trzydziestych, niemniej nie miały szans na zbudowanie interkontynentalnych imperiów rządzących światem na zasadzie wyłączności bądź tylko niekwestionowanego pierwszeństwa. Chciały jedynie dołączyć do „koncertu” mocarstw pierwszego sortu, co w przypadku np. Niemiec nie było niczym nowym od kilkudziesięciu lat. Naprawdę, ten kto utrzymuje, iż pod koniec lat trzydziestych Niemcy, Japonia i – pożal się Boże – Włochy umyślnie dążyły do wybuchu ogólnoświatowego konfliktu, żyje w krainie latających niedźwiedzi lub jest wyznawcą teorii samobójczych. Podobnie jak ten, który wierzy w historyjkę, iż trzy chuchra są winne wszelkich niegodziwości podczas wojny, a nie jest w stanie zaakceptować poglądu, że zwycięskie USA, ZSRR , Wielka Brytania w latach 1939-1945 i później prześcignęły Adolfa Hitlera w masakrach, deportacjach, systematycznym łupieniu zdobytych krajów. Powiedzmy sobie szczerze: Katyń, Gułag, barbarzyńskie zbombardowanie Drezna, Hiroszimy, Nagasaki, mordercze wędrówki Niemców pochłaniające nie setki tysięcy, lecz miliony ofiar, oddanie połowy Europy w sowieckie łapy…  czy wszystkie te niegodziwości nie zasługiwały na II Trybunał Norymberski? Podobnie, jak na Proces Tokijski-bis zasługiwała nie tylko Japonia, ale i USA, które wojnę na Pacyfiku sprowokowały (z pokorą donoszę: pod koniec listopada 1941 roku prezydent Roosevelt wysyła Japończykom niemożliwe do spełnienia ultimatum, przyjęcie którego sparaliżowałoby Cesarstwo pod względem ekonomicznym. Uwagi współpracowników -  „Panie Prezydencie, to oznacza wojnę” -  zbywa krótkim „Wiem, wiem”. Poza tym po złamaniu japońskiego kodu Roosevelt doskonale wiedział, że przeciwnik zaatakuje Pearl Harbor na Hawajach. Nie zrobił jednak nic by np. rozproszyć okręty wojenne zgromadzone w porcie. 7 grudnia pozwolił amerykańskim marynarzom umierać w kojach. Teraz miał świetny pretekst do wywołania wojennej historii we własnym kraju. Przy okazji – jeżeli oskarżamy Niemców o rasizm, to podobne uwagi kierujmy również pod adresem wojennej propagandy Stanów Zjednoczonych, która określała Japończyków mianem „żółtych, wściekłych małp”, czyli nawet nie podludzi. A wódz III Rzeszy widział w nich honorowych … Aryjczyków). Jeżeli więc będziemy szukać odpowiedzialnych za wybuch II wojny światowej lub ferować wyroki, nie zapominajmy i o tym, że Niemcy były przygotowane jedynie do wojny europejskiej i to zasadniczo zorientowanej na wschód (Drang nach Osten). Z drugiej zaś strony w wywołaniu konfliktu globalnego, w którym III Rzesza i jej sojusznicy nie mieli żadnych, absolutnie żadnych szans na zwycięstwo czy tylko znośny remis, zainteresowani byli demokratyczno-liberalni, kolaborujący od rewolucji bolszewickiej z Sowietami „krzyżowcy”, wśród których nie najmniejszą odgrywało zorganizowane i dobrane towarzystwo amerykańsko-europejskich elit żydowskich. W końcu to te właśnie kręgi, po niedawnym wykończeniu zbędnych już Sowieciarzy, rządzą niepodzielnie prawie całym światem. Do kolejnego, poprzedzonego okresem „burz i naporu” rozdania. Dariusz Ratajczak

Apokalipsa, która dotknie ludność Izraela APOKALIPSA, to „TESTAMENT” BOGA OJCA, który dotknie ludność IZRAELA. Jeżeli Rząd IZRAELA nie uzna, że PAN JEZUS, będąc na ziemi MESJASZEM jest SYNEM BOGA OJCA – zaatakuje Izrael wojska chińskie.
Informuje ludność IZRAELA, że na podstawie przekazu Matki Pana Jezusa Maryi, która w „Orędziu” fatimskim 1917 roku, poleciła Łucji ogłoszenie tego „Orędzia”, na cały świat. W „Orędziu tym Matka Pana Jezusa Maryja, wzywa ludzkość całego świata do powrotu do Boga, aby ludzie nie lekceważyli treści zawartej w „Orędziu” fatimskim, gdyż mogą dotkną ich „Kary”, które są przekazane w tym „Orędziu”. „Ten ZNAK, który pokaże się na niebie , jest znakiem początku Apokalipsy”. Są to „Słowa” Boga Ojca, przekazane do mnie Wandy Stańskiej-Prószyńskiej w Kościele podczas Mszy św. dnia 09 marca 2008 roku, w Warszawie. Początek Apokalipsy zapowie „ZNAK”, który pokaże się na niebie, innej daty początku Apokalipsy nie ma. Sam PAN BÓG decyduje o początku Apokalipsy. Mając 10 lat, z moją ziemską matką, byłam na objawieniach Matki Bożej Maryi, które rozpoczęły się 12 lipca 1935 roku, na łąkach wsi Przygody koło Siedlec w Polsce. Tam zostałam nie świadoma tego, przywołana przez Matkę Bożą Maryję, od swojej mamy i do uklęknięcia przy 11 letniej dziewczynce widzącej Matkę Bożą Maryję i obserwowania jej. W przekazywanych wizjonerce Helenie Parapurze przez Matkę Bożą Maryję słowach, było wzywanie ludzkości do powrotu do Boga, od czynienia zła, do pokuty za swoje grzechy, bo czeka „Kara” – wojna. Na te objawienia przyszedł Żyd Lejba, który dzierżawił w Przygodach sad owocowy. Objawiła mu się Matka Pana Jezusa Maryja, nazywając Lejbę Starozakonnym, przekazując mu: „Że jeżeli ŻYDZI nie opuszczą Polski, czeka ich zagłada”. Poleciła Matka Pana Jezusa Maryja Lejbie, żeby tą informacje zaniósł do starszyzny Żydowskiej w Siedlcach. Żydzi nie przyjęli przekazanych im słów Matki Pana Jezusa Maryi, „O zagrożeniu ich życia w Polsce”. Mało młodzieży Żydowskiej wyjechało z Polski do Palestyny, aby uczyć się języka. Gdy nastąpiła tragedia, zamknięcia Żydów w „Gecie” przez Niemców i wywóz do obozów „Pracy-zagłady” było już za późno na ratunek. Miliony Żydów przywiezionych do obozu, zostało zagazowanych. Winę za mord, Żydzi obciążają Niemców. Ponieważ Żydzi zlekceważyli ostrzeżenie Matki Bożej Maryi, „Że w Polsce czeka ich ZAGŁADA”, bo nie chcą uznać Pana Jezusa, że jest Synem Boga Ojca, którego zamordowali, wieszając na Krzyżu jako złoczyńcę”. Sami są winni tej tragedii. Żydzi mogli opuścić Polskę, przenosząc się do Stanów Zjednoczonych, lub na wschód do Rosji i Kazakstanu. Żydzi ze Stanów Zjednoczonych nie przyszli z pomocą Żydom w Polsce. Biedota Żydowska nie miała za co wyjechać do Stanów Zjednoczonych, więc musiała zginąć. Podobna sytuacja może się zdarzyć. Papież Benedykt XVI, będąc w obozie zagłady postawił pytanie „Gdzie był wtedy Pan Bóg”? Odpowiedź na pytanie papieża Benedykta XVI jest w książkach Anny Pt. „Boże Wychowanie”. Pan Jezus powiedział do Anny z którą prowadził rozmowy dotyczące obecnych „Kar”, które dotkną świat: „Ludzkość obecnie własną krwią, musi obmyć swoje grzechy”. „Kara” jaka dotknie Europę Południową, to wtargnięcie na teren Morza śródziemnego armii chińskiej. Zadaniem wojska chińskiego, będzie niszczenie wszystkiego i mordowanie ludności białej. Chiny dążą do panowania ludności żółtej rasy nad światem, nienawidzą ludności białej rasy. Matka Pana Jezusa Maryja, chce uratować ludność IZRAELA od następnej „ZGŁADY”, podczas przyszłej Apokalipsy, przekazuje im „Słowa” od Boga Ojca, „Uznanie przez Rząd Izraela Pana Jezusa Chrystusa, że jest Synem Boga Ojca, przyjęcia chrztu i wiary chrześcijańskiej przez ludność Izraela”. Nie spełnienie przez Rząd Izraela tych warunków, przekazanych od Boga Ojca przez Matkę Pana Jezusa Maryję, aby uratować ludności Izraela od „Zagłady”. Na teren Izraela wtargnie wielo milionowa armia chińska, która zniszczy wszystko w krótkim czasie i wymorduje ludność Izraela. Broń, którą posiada Izrael, jest do walki na odległość, wojsko chińskie jest ćwiczone do walki na bliską odległość, atak z zaskoczenia, szybko wykonany i przeniesienie się w inne miejsce. Na początku Apokalipsy wybuchną wojny, w Azji i w Europie, w których będzie użyta broń jądrowa. Chiny dążą do szybszego rozwoju gospodarczego, swego kraju, koniecznie są im potrzebne nowe tereny bogate w pokłady ropy, gazu i innych minerałów. Takie tereny są w Północnej Azji i należą do Federacji Rosyjskiej. Po te tereny sięgną Chiny, wydając wojnę Federacji Rosyjskiej. Chiny mają olbrzymią ilość ludności, dążą do panowania ludności żółtej rasy nad światem. Po pokonaniu Federacji Rosyjskiej na terenie Azji w ciągu krótkiego czasu, około 2 miesięcy. Chiny wydadzą wojnę krajom Arabskim zatoki Perskiej, krajom Morza Kaspijskiego, Południowej Europie i rzucą pociski jądrowe na cały świat. W Europie wojnę wydadzą Niemcy: Polsce, Czechom, Słowacji i od Rosji zechcą odebrać dawny niemiecki port, Królewca-Kaliningradu. Niemiecka partia NPD, której szefem jest Pan Udo Voigt, dojdzie do władzy w Niemczech. Dążeniem partii NPD, jest ziszczenie idei Adolfa Hitlera utworzenia „Wielkich Niemiec”. Aby utworzyć „Wielkie Niemcy”, należy w wojnie pokonać Polskę, potem Czechy, Słowacje, odebrać od Rosji Królewiec, w czasie wojny Chin z Rosją. Partia NPD po dojściu do władzy, zażąda od Polski, Czech i Rosji, zwrotu terenów należących do Niemiec przed drugą wojną światową. Nie otrzymawszy zwrotu tych terenów, Niemcy wydadzą wojnę Polsce i Rosji. Na Polskę nastąpi atak wojsk niemieckich z Drezna, na teren Sudetów. Na terenach zdobytych, wojsko niemieckie będzie wszystko niszczyć, a ludność polską zamieszkałą na tych terenach mordować. Z Berlina wojsko niemieckich wyruszy na Poznań w kierunku Warszawy. Zostanie zaatakowany Szczecin. Na Rosję i Polskę Północna nastąpi atak wojsk niemieckich od strony Bałtyku. Należenie do Unii Europejskiej Polski i Nieniec, uniemożliwi obronę Polskich granic. Niemieckie czołgi z łatwością wtargną na teren Polski. Na samej północy, pod dnem Morza Arktycznego wystąpią głębinowe trzęsienia ziemi, które będą się nasilać, do coraz bardziej gwałtowniejszych. Przyczyną głębinowego trzęsienia ziemi, będzie wyłonienie się „Nowego lądu” z głębin morskich. Nastąpi wybuch, woda z lodem i dnem morskim, zostanie wydźwignięte do góry. Woda z lodem spadną na tereny lądowe, oraz do mórz, rozlewając się i spłyną do oceanu podnosząc w nim poziom wody do dużej wysokości. Dno Morza Arktycznego zostanie dużym „Nowym lądem”. [i] Wysoka fala wody morskiej w Oceanie Atlantyckim „POTOP”, płynąc będzie zalewała i zatapiała nizinne brzegowe tereny lądu i wysp. Dotknie to bardzo wiele nizinnych terenów brzegowych. Miasta, porty, zaleje woda morska. Ludność zamieszkała na terenach nizinnych, przy brzegu morskim, powinna opuścić ten teren i przenieść sie w bezpieczne wyższe miejsce. Wkrótce po wybuchu pod dnem Morza Arktycznego, wystąpi głębinowe trzęsienie ziemi pod dnem Morza śródziemnego, wywołane naciskiem lądu Afryki na ląd Europy. Potwornie wysokie fale morskie „Tsunami” z olbrzymią siła runą na brzegi lądów i wysp Morza śródziemnego, powodując na nich duże zniszczenia. Wybuchną wulkany. Wulkan Etna, zaleje lawą i zasypie popiołem wulkanicznym całą wyspę Sycylię. Wygasły wulkan Wezuwiusz, potwornym wybuchem zniszczy duży teren, w tym Rzym i Watykan. Zostaną też zniszczone brzegi lądu Izraela, morskimi falami „Tsunami”. Na terenie Alp Francuskich i Szwajcarii, wystąpią ruchy górotwórcze. Pod rzeka Ren, głębinowe trzęsienie ziemi spowoduje zapadnięcie płyty i zniszczenie w zagłębiu Rury wiele miast. W „Biblii-Apokalipsie” w rozdziale 17,1 do18, wersetu, jest zapisany przez św. Jana apostoła i zaszyfrowany przekaz od Boga Ojca, a dotyczący Chin. Obecnie jest już bez szyfru przekazany przez Matkę Bożą Maryję w „Orędziu” fatimskim. Ludzie, którzy przedtem wierzyli w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa i odeszli od wiary w Boga i nie chcą powrócić do Boga, zostaną podczas wojny zniszczeni przez wojsko chińskie. Chiny naród niewierzący w Boga, ma za zadanie podczas wojny zniszczyć tych, co wierzyli przedtem w Boga Ojca, a teraz odeszli od Boga i czynią źle. Dotknie też i IZRAEL, który nie chce uznać Pana Jezusa za Syna Boga Ojca. Na teren Morza śródziemnego wtargnie wojsko chińskie, to będzie atak jak wygłodniałej „szarańczy”. Miliony Chińczyków, atakując, niszcząc i mordując ludność białej rasy, będą się szybko przemieszczać z jednego miejsca na inne, pozostawiając po sobie potworne zniszczenia i ludzkie trupy. Jak ocalić ludność wierzącą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa zamieszkałą na wyspach i terenie Morza śródziemnego? Najtrudniejsze jest, żeby ludzie uwierzyli w zagrożenie atakiem wojska chińskiego na Europę Południową i wspólnie przeciwstawili się, lub opuścili miejsce zamieszkania ratując swoje życie, przenieśli w ciągu 60 dni od pokazania się „ZNAKU” na niebie, bardziej na tereny północne Rumunii, Mołdawii i Ukrainy, na krótki czas. Mogą po powrocie zastać wszystko zniszczone. Armia chińska podzieli się na dwie części. Jedna część wojska chińskiego, po ataku na Grecje i wyspy, będzie podążała przez Bułgarię do rzeki Dunaj, po drodze niszcząc i mordując ludność, aby doliną rzeki podążać w kierunku Niemiec i Francji, na spotkanie z drugą częścią wojska chińskiego. Druga część wojska chińskiego po wtargnięciu na Morze Adriatyckie, zaatakuje tereny Chorwacji i Włoch, niszcząc wszystko i mordując ludność rasy białej. Po zniszczeniu Rzymu, Watykanu i wymordowaniu księży i ludności rzymskiej, armia chińska rzeką Po podąży w kierunku Francji na spotkanie z pierwsza częścią wojsk chińskich, aby razem zaatakować Francje, Belgie, Hiszpanie i inne państwa. Czy Francji, Belgii i Hiszpanii, uda się pokonać armię chińską? Wojsko chińskie zostanie na terenie Niemiec i Francji w Alpach, już nie groźne dla ludności białej. Na teren ziemi wtargnie duża „Planetoida-głaz” z kosmosu i rozpalona do czerwoności przez opór powietrza, uderzy w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego. Powodując olbrzymie zniszczenia na terenie trzech Ameryk. Upadek tak dużego głazu-skały, na dno Oceanu Atlantyckiego, wywoła trzęsienie ziemi i potwornie wysokie fale morskie „Tsunami”, które runa na wyspy i brzegi lądu Ameryk, Afryki i Europy, niszcząc wszystko na swej drodze. „Słowa” Pana Jezusa dotyczące wtargnięcia „Głazu” z kosmosu w obszar ziemi. „Rozpocznie się to w noc bardzo zimną. Grzmoty i trzęsienia ziemi trwać będą dwa dni i dwie noce. To będzie dowodem, że Bóg jest Panem nad wszystkimi. Ci którzy będą mieli we Mnie nadzieje i uwierzą Mym „Słowom”, niech się niczego nie boją, bo Ja ich nie opuszczę, a także ci, którzy niniejsze objawienia rozpowszechnią dla opamiętania się ludzkości. Kto będzie w stanie łaski uświęcającej i u Matki Mojej, temu też nic się nie stanie. Abyście byli na to przygotowani, podaje wam znaki. Uważajcie: ostatnia noc będzie bardzo zimna, wiatr będzie huczał, a po pewnym czasie powstaną grzmoty. Wtedy zamknijcie okna i drzwi, i nie rozmawiajcie z nikim spoza domu. Uklęknijcie pod krzyżem, żałujcie za swoje grzechy i proście Matkę Moją o piekę. A kto tej rady nie posłucha, w okamgnieniu zginie. Serce jego nie wytrzyma tego widoku. Powietrze będzie nasycone gazem i trucizną. Ogarnie całą ziemię. Kto będzie cierpiał niewinnie, nie zginie, będzie męczennikiem i wejdzie do Królestwa Bożego. W trzecią noc nastanie ogień i trzęsienie ziemi, a w dniu następnym będzie już świecić słońce”. Wanda Stańska-Prószyńska.
Trzęsienie ziemi może spowodować zawalenie budynku i konieczność opuszczenia domu, aby nie być przywalonym gruzem. Na zewnątrz jest powietrze zatrute. Należy prosić Matkę Pana Jezusa Maryję o ratunek, mówiąc: „Królowo święta, pośredniczko ludzi, jedyna nasza ucieczką i nadzieją, bądź nam miłosierna”.

APOKALIPSA, która dotknie STANY ZJEDNOCZONE AP. Piszę na podstawie przekazu Matki Pana Jezusa Maryi, która w „Orędziu” fatimskim w 1917 roku, poleciła Łucji, ogłoszenie treści tego „Orędzia” na cały świat. „Ten ZNAK, który pokaże się na niebie, jest ZNAKIEM początku Apokalipsy”. Dnia 09 marca 2008 roku, w Warszawie, przy ul. Gwiaździstej 17, będąc w Kościele na Mszy św. o godz. 10 min.45, usłyszałam skierowane do mnie Wandy Stańskiej- Prószyńskiej „Słowa” Boga Ojca, przekazane przez Pana Jezusa, wykonawcy „Testamentu” Boga Ojca, spisanego w „Biblii-nazywanej Apokalipsą” przez św. Jana apostoła w 95 roku nowej ery, a dotyczącego ludzkości całego świata: W 1938 roku, jak miała wybuchnąć druga wojna światowa, ZNAKIEM na niebie była „Łuna – zorzy polarnej” widziana w całej Europie. Obecnie „ZNAK”. który pokaże się na niebie, ma zwalić ludzkość na kolana. Początek Apokalipsy XXI wieku, zapowie „ZNAK”, który pokaże się na niebie. innej daty nie będzie. Pana Bóg posługuje się ludźmi na ziemi, aby „Słowa” Jego skierowane do ludzkości całego świata zostały przekazane. Ja Wanda Stańska mając 10 lat, nie świadoma tego, będąc na objawieniach Matki Pana Jezusa Maryi, w dniu 26 sierpnia 1935 roku, na łąkach wsi Przygody, zostałam powołana przez Matkę Bożą Maryję i doprowadzona przez anioła do uklęknięcia przy wizjonerce, aby świadczyć o prawdziwości objawień Matki Bożej Maryi i upamiętnić potem miejsce Jej objawień, postawieniem Kaplicy na łąkach wsi Przygody. Obecnie informuje ludzi o „Karach”, które dotkną cały świat. Objawienia na łąkach wsi Przygody rozpoczęły się 12 lipca 1935 roku. Matka Pana Jezusa Maryja, wzywała ludzi do modlitwy i pokuty, bo czeka ludzkość: Kara”. Wojna, która wybuchła 03 września 1939 roku. Obecnie Matka Pana Jezusa Maryja, znając, jakie „Kary” dotkną ludzkość i ziemię, wzywa ludzi do zwrócenia się do Pana Boga, od czynienia zła. Podczas objawień w Fatimie w lipcu 1917 roku, Matka Boża Maryja przekazała „Orędzie” Łucji, a na zakończenie serii objawień, dodatkowo jeszcze wyjaśniła i przekazała specjalne „Orędzie”, które przeszło do historii pod nazwą „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Wiele lat później Łucja zapisała treść tego „Orędzia” i zapieczętowane w 1953 roku, zostało doręczone papieżowi Piusowi XII z notatką siostry Łucji na kopercie dokumentu, po 1960 roku można je ogłosić całemu światu. Gdy papież Pius XII zapoznał się z treścią dokumentu, był bardzo przejęty, wręcz przerażony. Ponownie list z dokumentem zapieczętował i zabezpieczył w sejfie dla swego następcy. W 1958 roku, na stolicy Piotrowej zasiadł papież Jan XXIII. Z treścią tajemnicy zapoznał się dopiero w dwa lata później. Był nią wstrząśnięty. Stwierdził wówczas, że zapowiedziane w „Orędziu” straszliwe „Kary”, nie dotyczą jego czasu. Uważał, bowiem, że opublikowanie orędzia mogłoby wywołać panikę na skalę światową. Ogłoszenie treści całej „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, po roku 1960 całemu światu, jak zapisała na kopercie siostra Łucja, mogło spowodować nawrócenie się ludzkości do Boga, a nie sianie niepokoju w świecie, jak sugerował papież Jan XXIII po zapoznaniu się z treścią „Orędzia” fatimskiego. Nie wykonanie polecenia Matki Bożej Maryi spowoduje zniszczenie wiele narodów i śmierć 1/ 3 ludności świata ma zginąć w ciągu trwania kataklizmów Apokalipsy. Szczególnie narażone będą trzy Ameryki, upadkiem dużego fragmentu skały z kosmosu w wody Oceanu Atlantyckiego, w pobliżu Morza Karaibskiego. Papież Paweł VI po przeczytaniu „Orędzia”, podtrzymał decyzje swoich poprzedników, uznając, że przez jakiś czas dokument ten, powinien pozostać tajemnicą Watykanu. Papież Paweł VI wzbraniał się przed upublicznieniem „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, ale nie miał wątpliwości, że należy ją wykorzystać przynajmniej częściowo do zapewnienia pokoju na świecie. Nastąpiło to podczas kryzysu kubańskiego. Zapoznanie z fragmentami „Orędzia” przywódców Związku Radzieckiego, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w latach 1963-1964, przyczyniło się do zawarcia porozumienia pokojowego. Papież Jan Paweł II zapoznał się z treścią „Orędzia” fatimskiego, po zamachu na jego życie na placu św. Piotra 13 maja 1981 roku. Postąpił podobnie jak jego poprzednicy, odesłał z powrotem „Orędzie” fatimskie do sejfu w Watykanie, nie spełniając polecenia Matki Bożej Maryi, zapisanego na kopercie dokumentu przez siostrę Łucję. Ogłoszenia „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” całemu światu. Czas „Kary” się zbliżał, a treść „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” spoczywała w zamkniętym sejfie watykańskim i nie była znana ludzkości całego świata. Samo „Niebo” interweniowało u papieża Jana Pawła II, wizja w nocy w Jego apartamencie, w sprawie ogłoszenia „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” całemu światu. O tym jest podane w książce Stefana Budzyńskiego PT. „Dotknięcie Boga”. „Tajemnicza wizja Jana Pawła II”. Jego sekretarz osobisty usłyszał słowa papieża dochodzące z apartamentu „Proszę o miłosierdzie dla Polski”, wszedł do pokoju i ujrzał Ojca św. trzymającego twarz ukrytą w dłoniach. Z Jego oczu spływały łzy. Papież był przygnębiony i smutny. Dotknął ks. Dziwisz papieskiego ramienia, pytając: „Czy Waszej świątobliwości coś się stało?” Po chwili milczenia papież odpowiedział: „Nie, nic mi nie jest”! – „To, dlaczego Ojcze święty płaczesz?” zapytał ks. Dziwisz. – „Gdybyś ty widział to, co ja ujrzałem, też byś zapłakał”. Kim była tajemnica osoba z „Nieba”, z którą najwyraźniej Jan Paweł II rozmawiał? Po tej dramatycznej wizji, papież Jan Paweł II poprosił o przetłumaczenie z języka portugalskiego „Orędzia” fatimskiego z „Trzecią Tajemnicą Fatimską” zapisanych przez siostrę Łucję na język włoski. Kardynał Joseph Ratzinger, Prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, otrzymał od papieża Jana Pawła II, jeden egzemplarz tłumaczenia zapisanego przez siostrę Łucję „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” do ogłoszenia przez telewizje całemu światu. Papież Jan Paweł II przekazał drugi egzemplarz tłumaczenia „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” siostry Łucji z języka portugalskiego, polskiemu pisarzowi katolickiemu Stefanowi Budzyńskiemu, do opracowania i wydania drukiem w Polsce. „Orędzie” fatimskie z „Trzecią Tajemnicą Fatimską”, zostało wydane w książce Pt. „Przepowiednie dla świata”, między innymi przepowiedniami Pt. „FATIMA 1917″. Stefan Budzyński w książce Pt. „Dotknięcie Boga”, informuje na str. 73, wiersz 11 od góry.-”Obecnie dysponuje pełnym tekstem Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej będącym tłumaczeniem z oryginału portugalskiego s, Łucji, chociaż muszą się zastrzec, że nie pochodzi on, ze źródeł oficjalnych”. Stefan Budzyński ogłosił tekst Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej w książce Pt. ?otknięcie Boga” na str. 73-74, Pt. „Orędzie Madonny z Akita, a III tajemnica fatimska”. Książka została wydana drukiem w Polsce w 1995 roku. W skład „Fatimy 1917″ wchodzi wstęp wprowadzający w okres między przekazem „Orędzia” fatimskiego przez Matkę Bożą Maryję, a okresem jej przebywania w sejfie watykańskim, przed przetłumaczeniem jej treści z języka portugalskiego na język włoski. Tekst „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” został przetłumaczony na polecenie papieża Jana Pawła II w 1982 roku, po osobistej interwencji Matki Bożej Maryi.
1. Wydarzenia.
2. Trzecia Tajemnica Fatimska.
3. Przewidywany przebieg trzeciej wojny światowej.
4. Zaburzenia w przyrodzie.
5. Późniejsze orędzia przekazane siostrze Łucji.
6. Orędzie Matki Bożej z 1954 roku
7. Słowa Pana Jezusa, dotyczące poznania „Czasu” wtargnięcia „Obcego ciała z kosmosu” i upadek jego w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego.
8. Zatrucie powietrza na całej ziemi „Metanem i gazami z kosmosu”. W całości „Orędzia” fatimskiego, nazywanego „Trzecią Tajemnicą Fatimską”, są przekazane „Kary”, jakie dotkną ludzkość całego świata. Życie ludności Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej jest zagrożone: Trzęsieniami ziemi spowodowanymi wyłonieniem się „Nowego dużego lądu” – „Dna morskiego” z głębin morskich Morza Arktycznego. Woda z głębokości około 4 300 metrów, zostanie wydźwignięta wraz z dnem morskim do góry, głębinowym wybuchem, powodując „POTOP”, zalanie nizinnych terenów Kanady wodą morską, do dużej wysokości. Woda z Morza Arktycznego wyrzucona głębinowym wybuchem runie do Morza: Baffina, Grenlandzkiego, Norweskiego i wpłynie do Oceanu Atlantyckiego. Poziom wody w morzach i Oceanie Atlantyckim początkowo będzie bardzo wysoki. Woda płynąc wysoką falą, będzie zalewała nizinne tereny brzegowe lądu i powoli wysokość fali będzie się obniżać, zanim rozpłynie się po morzach i oceanie. Poziom wody morskiej w morzach i oceanie będzie wyższy niż jest obecnie. Nizinne tereny brzegowe zostaną zatopione, wraz z zabudową: miast, portów i innych budowli. Woda wyrzucona głębinowym wybuchem z Morza Arktycznego na ląd Kanady, będzie rozlewała po nizinnych terenach Kanady i spływała do Oceanu, gdy poziom wody w oceanie będzie niższy niż na terenie Kanady. Część wody morskiej z zalanej Kanady, może wpłynąć na nizinny teren Stanów Zjednoczonych AP. Wystąpią głębinowe trzęsienia ziemi pod Nowym Jorkiem i Waszyngtonem, miasta te ulegną zniszczeniu, i wyspa, na której jest Nowy Jork zostanie zatopiona. Wojna wybuchnie na terenie Azji, w której zostanie użyta broń jądrowa. Chin dążą do panowania ludności żółtej rasy nad światem. Wydadzą wojnę Rosji, po pokonaniu Rosji, wydadzą wojnę krajom Arabskim zatoki Perskiej, krajom Morza Kaspijskiego, Europie Południowej i rzucą pociski jądrowe na cały świat. Wybuchnie wojna i na terenie Europy. Niemiecka partia NPD dojdzie do władzy i wyda wojnę: Polsce, Czechom, Słowacji i Rosji. Na teren Morza śródziemnego, już po kataklizmie wtargnie wojsko chińskie, aby niszczyć i mordować ludność tam zamieszkałą białej rasy. Matka Boża Maryja wzywa wszystkich polaków do powrotu do Polski. Ludność zamieszkałą na terenach brzegowych w USA i na terenie Nowego Jorku i Waszyngtonu, która wierzy w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa powinna opuścić nizinne tereny brzegowe Stanów Zjednoczonych i przenieść się, na tereny wyższe bezpieczne w ciągu 30 dni od pokazania się „ZNAKU” na niebie. Po przepłynięciu wysokiej fali POTOPU, można powrócić, jeżeli teren nie będzie zatopiony. Wysoka fala wody z „POTOPU” płynącej Oceanem Atlantyckim w kierunku bieguna południowego, będzie zalewała i zatapiała tereny nizinne wysp i brzegi lądu trzech Ameryk. Do Morza Karaibskiego wpłynie woda morska z potopu podnosząc w nim poziom wody o kilka metrów. Tereny nizinne wysp znajdą się pod wodą. Ludność zamieszkała na terenie wysp i brzegów morskich Morzu Karaibskiego powinna w ciągu 30 dni opuścić je od pokazania się „ZNAKU” na niebie zapowiadającego Apokalipsę. Przed wtargnięciem wysokiej fali powodziowej na teren Morza Karaibskiego. Powrót ludności na teren wysp niezatopionych na Morzu Karaibskim, może być po uderzeniem „Planetoidy-głazu” w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego. Ludność, która zostanie na wyspach Morza Karaibskiego przed upadkiem „Planetoidy-głazu”, zginie. Padro Pio w swoich objawieniach przekazuje „Słowa” Pana Jezusa: „Powaga czasu skłania Mnie do zwrócenia uwagi wszystkim, że wielkie niebezpieczeństwo grozi ludzkości, jeżeli się ona nie zmieni. Nikt nie zna dnia ani godziny, kiedy przyjdzie kara. Ojciec Mój wie, kiedy to nastąpi. Pamiętajcie o tym surowym napomnieniu, które wam daje. Nie bójcie się, tego nie lekceważcie, bo niebezpieczeństwo grozi całej ludzkości. Wobec krótkiego czasu należy go gorliwie wykorzystać, nie poddawać się złu ani nie ustępować. Waszym zadaniem i obowiązkiem jest wskazać na nadchodzące niebezpieczeństwo, ponieważ nie będzie usprawiedliwienia, że nie wiedzieliście. Niebo długo bowiem czeka i ostrzega, a ludzie się tym nie przejmują. Gdy będzie za późno, wyłoni się „DUŻY GŁAZ” z białej mgły poprzez noc i uderzy w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego”. Uderzenie tak „Dużego głazu” w wody oceanu Atlantyckiego spowoduje olbrzymie zniszczenia wywołane falami „Tsunami”, które z potworną siłą uderzą w brzegi lądów i wyspy, niszcząc wszystko na swej drodze. Gorące powietrze towarzyszące „Planetoidzie-głazowi” wywoła pożary i śmierć ludzi. Upadek „Planetoidy-głazu” w Wody Oceanu Atlantyckiego, może spowodować chybotanie ziemi, głębinowe ruchy skał, zapadanie wysp i części lądu, trzęsienie ziemi po obu stronach Stanów Zjednoczonych, oderwanie się półwyspu Kalifornijskiego od lądu Ameryki Północnej. Aby uratować swoje życie jest konieczna Wiara w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa, mają szanse ratunku ci ludzie, którzy jeszcze uwierzą. Słowa Pana Jezusa dotyczące wtargnięcia „Głazu” z kosmosu w obszar ziemi. „Rozpocznie się to w noc bardzo zimną. Grzmoty i trzęsienia ziemi trwać będą dwa dni i dwie noce. To będzie dowodem, że Bóg jest Panem nad wszystkimi. Ci, którzy będą mieli we Mnie nadzieję i uwierzą Mym Słowom, niech się niczego nie boją, bo ja ich nie opuszczę, a także ci, którzy niniejsze objawienie rozpowszechnią dla opamiętania się ludzkości, Kto będzie w stanie łaski uświęcającej i u Matki Mojej, temu też nic się nie stanie Abyście byli na to przygotowani, podaje wam znaki. Uważajcie: ostatnia noc będzie bardzo zimna, wiatr będzie huczał, a po pewnym czasie powstaną grzmoty. Wtedy zamknijcie okna i drzwi, nie rozmawiajcie z nikim spoza domu Uklęknijcie pod krzyżem, żałujcie za swoje grzechy i proście Matkę Moją o opiekę. A kto tej rady nie posłucha, w okamgnieniu zginie. Serce jego nie wytrzyma tego widoku. Powietrze będzie nasycone gazem i trucizną. Ogarnie całą ziemię. Kto będzie cierpiał niewinnie, nie zginie, będzie męczennikiem i wejdzie do Królestwa Bożego. W trzecią noc nastanie ogień i trzęsienia ziemi, a w dniu następnym będzie już świecić słońce. Trzęsienia ziemi mogą wywołać zawalenie się budynku, i konieczność ucieczki ludzi z domu na zewnątrz w zatrute powietrze. Należy prosić Matkę Pana Jezusa Maryję o ratunek mówiąc: „Królowo święta, pośredniczko ludzi, jedyna nasza ucieczko i nadzieją, bądź nam miłosierna”. Wanda Stańska-Prószyńska

CHOCHOLI TANIEC POD WAWELEM Poparcie Bronisława Komorowskiego przez kardynała Stanisława Dziwisza przyniesie Kościołowi wiele strat, czego przykładem jest podpisanie przez marszałka tzw. ustawy przemocowej. Kraków ze względu na ogromną liczbę sanktuariów i klasztorów nazywany jest w przewodnikach turystycznych "Rzymem północy", dlatego też jest on celem wielu pielgrzymek. Władze miasta powinny się z tego tylko cieszyć, bo pielgrzymi zasilają kasę miejską. Niestety od pewnego czasu zachowania urzędników prezydenta Jacka Majchrowskiego świadczą o czymś innym. Jeszcze nie zakończył się spór o Papieski Krzyż Pamięci, który stanął na Błoniach, po kryjomu w nocy usunięty i aresztowany w magazynach miejskich, a już rozgorzał kolejny spór. Tym razem chodzi o mszę św. polową, którą z okazji beatyfikacji Księdza Jerzego Popiełuszki chciano pod jego pomnikiem odprawić w parku Jordana. Na odprawienie mszy św. nie wyraził zgody urząd miasta, a decyzję ogłosił 10 czerwca, czyli w rocznicę słynnej homilii Jana Pawła II, wygłoszonej w czasie pierwszej pielgrzymki na Błoniach. Jest to decyzja bez precedensu w dziejach parku Jordana, w którym w ciszy i spokoju sprawowano już wiele mszy św. Czyżby wróciły czasy PZPR, której Majchrowski przez tyle lat wiernie służył? Rozumiem powody, dla których prezydent spiera się z kurią krakowską o grunty budowlane. Jednak nie mogę pojąć, dlaczego spiera się także o sprawowanie liturgii. Pomimo tego zakazu 12 czerwca w parku Jordana msza św. polowa została odprawiona przez odważnych ojców kapucynów. W tym "nielegalnym" nabożeństwie wzięło udział wiele osób. Do sprawy wrócę, gdy na jesieni rozpoczną się wybory na prezydenta Krakowa. Jeżeli chodzi o obecne wybory prezydenckie, to ze smutkiem należy odnotować zachowanie krakowskich władz kościelnych, które aktywnie włączyły się w kampanię. Na dwa dni przed pierwszą turą, dzięki zabiegom posła PO Ireneusza Rasia (jego rodzony brat jest sekretarzem kardynała), Bronisław Komorowski został wprowadzony do pałacu kardynalskiego w Krakowie. Równocześnie odmówiono tego wszystkim pozostałym kandydatom. Powtórzyła się sytuacja sprzed pięciu lat, kiedy tuż przed ciszą wyborczą kardynał Stanisław Dziwisz w blasku fleszy przyjął w swoim pałacu ówczesnego kandydata PO na prezydenta Donalda Tuska, odmawiając także tego samego innym kandydatom. Wydarzenie to jest więc kolejnym poparciem hierarchy dla partii. W spotkaniu udział wziął także poseł Raś, który powiedział: "Dla mnie to spotkanie było szczególnie ważne, bo mieliśmy okazję porozmawiać o tym, że katolicy z PO są gorzej traktowani przez katolickie media niż katolicy z innych partii". Co oznaczają te słowa? A to, że od tej pory te media katolickie, które podlegają metropolicie krakowskiemu, będą musiały dużo i życzliwie pisać o politykach PO, zwłaszcza o samym Rasiu, którego ambicje są nadzwyczaj wygórowane. Prasa doniosła: "Sam kandydat po wizycie w kurii mówił: - Spotkanie przebiegło w duchu pełnego zrozumienia. Rozmawialiśmy m.in. o atmosferze towarzyszącej obecnej kampanii wyborczej i o innych ważnych dla Polski problemach, w tym też lokalnych, krakowskich. (...) Krakowski finał ma też kampania Kaczyńskiego. Spotkania z kardynałem Dziwiszem nie będzie, bo metropolita dziś wyjeżdża z Krakowa". Bardzo sprytne. Kiedyś archidiecezji krakowskiej taka sprawa odbije się czkawką. Nawiasem mówiąc, zaraz po wyjściu z kurii Komorowski, czując poparcie polityczne kard. Dziwisza, podpisał tzw. ustawę przemocową, przeciwko której protestowały setki tysięcy rodzin katolickich. Obrzydliwość. Przy okazji wyborów, choć sam oddałem głos na Jarosława Kaczyńskiego, muszę pochwalić Waldemara Pawlaka, który jako jedyny ustosunkował się do pytań potomków pomordowanych przez UPA. W swojej odpowiedzi przypomniał, że PSL dwa lata temu złożył projekt uchwały w sprawie ustanowienia 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian. Niestety uchwałę tę storpedowała postawa marszałka Komorowskiego. Polscy patrioci nie zapomnijcie o tym postępowaniu pana hrabiego! W tym miejscu należy przypomnieć, że dzień miał być pamiątką "Krwawej Niedzieli" 11 lipca 1943 r., kiedy bandy UPA napadły na 167 wsi polskich na Wołyniu, zabijając w czasie odprawianych nabożeństw tysiące modlących się Polaków, w tym wielu księży. Premier Pawlak w swoich odpowiedziach wyraził dezaprobatę dla gloryfikacji UPA przez Wiktora Juszczenkę oraz poparł inicjatywę budowy pomnika pomordowanych Kresowian w Warszawie. Bardzo chciałbym, aby szef PiS publicznie zajął podobne stanowisko. Zapraszam na msze św., które za ofiary "Krwawej Niedzieli" odprawię: 27 czerwca o g. 11.00 w kościele św. Trójcy przy ul. Mikołowskiej 2 w Gliwicach, 4 lipca o g. 9. 30 na Jasnej Górze i 11 lipca o 11.30 w kościele św. Piotra i Pawła w Myszkowie. W imieniu Światowego Kongresu Kresowian zapraszam także 4 lipca na XXIV Zjazd i Pielgrzymkę na Jasną Górę, którą rozpocznie ww. msza św. i forum pt. "Kresowianie żądają prawdy". Zostanie na nim poruszona następująca tematyka: dyskryminacja szkolnictwa i języka polskiego na Litwie; dyskryminacja Polaków na Białorusi i Ukrainie; niszczenie polskiego dorobku; zakłamywanie historii i nieupamiętnienie miejsc kaźni. Zaproszeni są wszyscy, niezależnie od swoich korzeni. Z ostatniej chwili! Sejm litewski przyjął ustawy zmierzające do likwidacji polskiego szkolnictwa. Komorowski, choć rodem z Litwy, schowa jak Radosław Sikorski głowę w piasek. Tym bardziej więc musimy mobilizować się w obronie naszych rodaków.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

ZAGADKOWE ZEZNANIA ROSYJSKIEGO KONTROLERA „Rzeczpospolita” dotarła do informacji na temat rosyjskich protokołów przesłuchań świadków, które jako pierwsze trafiły do polskich śledczych. Są wśród nich dwa różne protokoły przesłuchania tej samej osoby – z tą samą datą. Według dokumentów Wiktor Anatoliewicz Ryżenko - pomocnik kierownika kontroli lotów, który sprowadzał polski samolot w ostatniej, newralgicznej fazie lotu - był przesłuchiwany w tym samym czasie przez dwóch różnych śledczych. Jest to niezgodne z obyczajem prawnym, a także - prawdopodobnie - z prawem rosyjskim. Oba zeznania Ryżenki różnią się treścią. Najpierw kontroler twierdził, że przy odległości 1,1 km (co zostało poprawione na 1,5 km) widział Tu-154 na wskaźniku monitora. Potem zeznał, że przy odległości 1,5–1,7 km nie widział już samolotu na monitorze. W protokołach jest wiele innych rozbieżności. Ciekawe zeznanie złożyła też Irina Makarowa, funkcjonariuszka zatrudniona przez rosyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, która 10 kwietnia pełniła służbę na smoleńskim lotnisku. Rosjanka zeznała, że kiedy usłyszała "wybuch" i pobiegła w kierunku miejsca katastrofy, słychać było odgłosy przypominające strzały z broni palnej. Na miejscu katastrofy Makarowa zastała jednak tylko płonące szczątki samolotu oraz zwłoki ofiar. Podobne zeznania złożyli inni rosyjscy milicjanci.

25 czerwca 2010 Trzecia połowa... Demokracja obywatelska i europejska  święci triumfy.. Szczególnie w Brukseli po pierwszej połowie wyborów demokratycznych  i obywatelskich w sprawie wyboru prezydenta III Rzeczpospolitej, gdzie głosujący demokratycznie oddawali się demokratycznej rozpuście przy tamtejszej urnie, przygotowanej do demokratycznego głosowania jak żadna urna. Tylko jak to się stało,  że po podliczeniu głosów okazało się, że w demokratycznej urnie jest więcej głosów niż wydano kart- i to o 98 sztuk demokratycznych? Zwykle – podczas demokratycznych bachanalii- propaganda wmawia nam, że każdy głos jest ważny, każdy na wagę demokratycznej głupoty, pardon- demokratycznego głosowania, każdy na wagę złota i równości obywateli wobec demokratycznego prawa.. A teraz powiadają nam do wierzenia, że to nic takiego , i tak pan Bronisław   Komorowski by  wygrał większością demokratycznych głosów i te 98 głosów nie zmienia prawdziwej sytuacji polityczno- demokratycznej..  To jak? Liczy się każdy głos- czy też się nie liczy? Czy jest podstawa do unieważnienia pierwszej tury demokratyczny wyborów, czy też nie? I to nie są głosy stracone, w przeciwieństwie do straconych głosów  tych, które oddało się na  kandydatów niepoważnych, w przeciwieństwie do kandydatów poważnych, to znaczy tych, którzy uczestniczyli  w  zmowie okrągłostołowej, która do tej pory jest fundamentem istnienia III Rzeczpospolitej. Każdy spoza Okrągłego Stołu – to kandydat niepoważny.. To chyba jasne! Milczy jakoś pan profesor Regulski, ten od pilnowania demokracji lokalnej, a przecież demokracja została zagrożona.. Co prawda w Brukseli, ale jesteśmy  lokalnie w Unii. Jak tak będzie podczas glosowania demokratycznego, tajnego i bezpośredniego podczas drugiej połowy głosowania, to możemy liczyć na podwojenie ilości kart demokratycznych  i bezpośrednio wrzuconych do urny, czyli będzie ich około 200(???) Niezgadzających się z ilością tych wydanych wcześniej  demokratycznie z zachowaniem standardów. Nie zdziwmy się zatem, że to brukselskie głosowanie w polskim konsulacie będzie trzecią połową demokratycznej tury.  wyborów prezydenckich .  I jeszcze raz sprawdza się zasada tow. Salina, że nie ważne jak ludzie głosują- ważne- kto liczy glosy.. No i dorzuca karty do głosowania.. No tak… Ale nie wiedział, że potem te karty będą przeliczane? Mężczyzna rozmawiający   przez telefon: - Halo! Towarzystwo Przyjaciół Zwierząt? - Przyjedźcie państwo.. Na drzewie siedzi listonosz i drażni mojego psa. Natomiast mnie drażni pan minister  z eksportu, pan Jacek Vincent Rostowski, minister polskich finansów, który międzynarodówce biurokratycznej chce przekazać pomoc finansową dla zadłużonych krajów strefy euro.(???). Chce przekazać z naszych pieniędzy, mimo, że Polska do strefy euro na szczęście nie należy.. I dzięki temu- między innymi-uniknęła tego co dzieje się w strefie euro.. Pan Jack Vincent Rostowski z Uniwersytetu  Środkowoeuropejskiego  w Budapaszecie, budujący wraz z panem Sorosem  społeczeństwa otwarte, chce- jak podaje bank Goldman Sachs, z którym związany jest pan były premier Kazimierz Marcinkiewicz- przekazać wielkie pieniądze. Gdybyśmy pomagali strefie euro na takich samych warunkach jak inni- to będzie to suma  nawet 28 mld euro(!!!!). Pan minister Rostowski twierdzi, że będzie tego najwyżej kilkaset milionów euro.. Ile będzie naprawdę  – zobaczymy? Jeśli oczywiście nam powiedzą.. Bo w Polsce obowiązuje jawność i transparentność.. Jak to w demokratycznym państwie prawa urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości.. W każdym razie nasz dług się powiększy, ale nie tak, że może zagrażać naszej stabilności finansowej. Bo na razie mamy 800 mld złotych, mniej więcej, może nawet i więcej, bo niedawno dostaliśmy z Banku Światowego 4 mld złotych pożyczki, na dobrych warunkach spłaty.. Jak zwykle zresztą. Byle byśmy pożyczali.. Pan Jacek Vincent Rostowski i pan profesor Marek Belka nowy prezes Narodowego Banku Polskiego podpisali się pod wnioskiem do Międzynarodowego Funduszu Walutowego o wydłużenie linii kredytowej dla Polski(????). Jeszcze pan Beka nie zdążył nacieszyć się nałożeniem na nas podatku od oszczędności,  i jeszcze nie zdążył posiedzieć sobie na fotelu prezesa Narodowego Baniu Polskiego, a już wziął się do podpisywania i zadłużania nas dodatkowo.. Jak byśmy mało mieli długów, my, nasze dzieci i nasze wnuki.. Tylko za możliwość skorzystania z kredytu w wysokości 20,5 mld dolarów polski podatnik zapłaci Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu 180 milionów złotych(!!!). Poprzednia linia kredytowa przyznana przez MFW Polsce wygasła w maju. Poprzedni zarząd banku opowiadał się przeciwko jej przedłużeniu.., ponieważ   z  dostępu  do niej nie skorzystano, a koszty jej utrzymania trzeba było i tak ponosić. Proszę zwrócić uwagę,  że pan profesor Belka, chwalący Jenifer Lopez, jeszcze niedawno pracował w Międzynarodowym Funduszu Walutowym,  tak jak pan Kazimierz Marcinkiewicz  był premierem, zanim zaczął pracować dla Banku Goldman Sachs, tego samego, który pracował nad polską złotówką, i zarobił na tej spekulacji ładnych parę  miliardów złotych.... Wygląda na to, że obaj panowie reprezentują obce interesy, a na pewno nie nasze i robią to  całkowicie się z tym nie kryjąc.. Z nas wyciągają- nas zadłużają.. I nie ma kto skończyć z tą zadłużeniową hucpą! A może ma  rację lewaczka, pani Manuela  Gretkowska, mówiąc, że: Prawie połowa z nas jest dorosłymi dziećmi alkoholików”(???). Nie wiem co ona ma do końca na myśli, ale sądząc  po wynikach głosowania- może być to prawda. Co prawda demokracja walczy z całych swoich sił  z  alkoholizmem.. Ale może to tylko naumyślnie.. Jak cała ta rzeczywistość podstawiona.. Ale głosować dwadzieścia lat na te same twarze, na te same wytarte frazesy, na tę samą politykę umożliwiającą obcym- okradnie  i zadłużanie nas.. To dopiero trzeba mieć alkoholową zaćmę na oczach.. A może delirium tremens? W każdym razie tak, czy siak, w tatrzańskich bacówkach pojawią się kontrolerzy z Sanepidu, na razie z wizytą informacyjno- edukacyjną i na razie będą przypominać bacom, jakie warunki muszą spełnić by „ legalnie” produkować oscypki.(????) Zwracam państwu  uwagę na słowo „ legalnie”; oznacza  ono w socjalistycznym i demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym i tak dalej, że żeby pracować i robić cokolwiek musi być na to zgoda państwa socjalistyczno- biurokratycznego. Bez zgody takowej i bez spełnienia państwowych uwarunkowań dotyczących  warunków pracy, człowiek kiedyś wolny, a dzisiaj zniewolony przez biurokrację- może sobie popracować, ale przedtem musi zapłacić podatek ZUS.. No i dostosować się do wymagań Sanepidu, który te wymagania zaczerpnął  z bogatej skarbnicy głupoty Unii Europejskiej, do której wepchnęły nas wszystkie tzw. ugrupowania establiszmentowe, sprawujące nad nami władzę nieprzerwanie, a jak wiadomo.. Władzy raz zdobytej nie oddadzą nigdy!.Marny nas los, a na razie marny los baców.. Kary będą dopiero po przeprowadzonych kontrolach.. Uczepili się bacowego życia na wolności i zagarniają resztę ich wolności.. Bo wolności raz zabranej -nie  oddadzą  nigdy. Bo o wolność przyrodzoną nam w sposób naturalny, musimy walczyć na co dzień.. Pan Bóg nam ją dał- państwo socjalistyczne nam ją odbiera.. Jak powiedział lewicowy prześmiewca salonowy , Kuba Wojewódzki ale raczej Powiatowy:” Bycie Dodą jest wystarczającą karą”(!!!) Tak jak bycie człowiekiem  w  socjalizmie.. WJR

Stalinięta straszą, by powrócić Ta socjotechnika jest stara jak świat. Uciekający złodziej głośno krzyczy: "Łapaj złodzieja!" - sugerując, że oto właśnie znajduje się w pierwszym szeregu uczciwych na czele pogoni. Dzięki temu nie tylko nie zostanie złapany, ale przy odrobinie szczęścia może nawet zostać autorytetem moralnym. Po pierwszej turze wyborów prezydenckich w "Gazecie Wyborczej" zabrała głos pani Agnieszka Holland, tłumacząc stosunkowo dobry wynik Jarosława Kaczyńskiego tym, że "ogół obywateli najwyraźniej zapomniał, czym była IV RP". Gdyby czytał to cudzoziemiec, mógłby sobie pomyśleć, że za rządów Jarosława Kaczyńskiego władze dopuszczały się jakichś niesłychanych zbrodni, może nie na miarę holokaustu, z którym - gwoli narzucenia powszechnej opinii przekonania o jego wyjątkowości i bezprecedensowym charakterze - wszelkie porównania są surowo zakazane, ale na przykład na miarę zbrodni komunistycznych, jakich widownią stała się Polska w czasach stalinowskich. Jak wiadomo, terror był wówczas zjawiskiem codziennym, a towarzyszyła mu oszczercza, czarna propaganda, w której - tak się akurat złożyło - specjalizował się ojciec pani Agnieszki, Henryk Holland. Zasłynął on bowiem podówczas z publikacji szkalujących Armię Krajową i jej żołnierzy, którzy - jeśli nie zostali zamordowani, to właśnie gnili w więzieniach. Wprawdzie później, na skutek nieporozumień w klubie politycznych i zwyczajnych gangsterów, jaki stanowiła Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, wyskoczył z okna w trakcie rewizji, jaką przeprowadzała u niego ubecja, ale przecież co się wcześniej stało, to się już nie odstanie. Tymczasem IV RP - jeśli nawet tak byśmy nazwali okres rządów premiera Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego - nie tylko na tym tle, ale w ogóle, wygląda szalenie safandulsko. Wprawdzie minister Zbigniew Ziobro rzeczywiście wynalazł tzw. areszt wydobywczy, ale przecież Platforma Obywatelska nie tylko go nie zlikwidowała, ale nawet nabrała doń specjalnego upodobania. Wprawdzie za rządów PiS utworzone zostało Centralne Biuro Antykorupcyjne, któremu od początku byłem i nadal jestem przeciwny - ale przecież PO nie tylko go nie zlikwidowała, a przeciwnie - na żądanie swoich panów gangsterów właśnie rozszerza jego uprawnienia na zbieranie informacji o chorobach, sympatiach politycznych, przekonaniach religijnych, a nawet preferencjach seksualnych obywateli - a więc wiadomości, które z korupcją jako żywo nie mają nic wspólnego. Znakomicie nadają się natomiast do szantażowania obywateli i ich werbowania przez agentów razwiedki. Media donoszą, że zmiany te zostały już zaaprobowane przez Komitet Stały Rady Ministrów, więc tylko patrzeć, jak znajdą się w Sejmie. Przez "ruch w obronie godności", któremu z przepastnych wyżyn swego autorytetu patronował "drogi Bronisław", a na którego czele stanęli dwaj utytułowani konfidenci SB, została zneutralizowana groźba lustracji - również na skutek ustawodawczych inicjatyw prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wreszcie jedyną ofiarą śmiertelną w tym okresie była pani Barbara Blida, która zastrzeliła się w przekonaniu, że wszystko zostało wykryte, podczas gdy to tylko strach miał wielkie oczy. I chociaż powołana w celu kanonizacji pani Blidy jako męczenniczki sejmowa komisja śledcza od trzech lat próbuje wykombinować jakiś sposób na obciążenie tym samobójstwem konta IV RP, to przecież niczego konkretnego nie wymyśliła. Tymczasem za premiera Donalda Tuska - że już nawet nie wspomnę o świadkach wieszających się w monitorowanych 24 godziny na dobę celach pod specjalnym nadzorem - w zagadkowej katastrofie pod Smoleńskiem zginęło ponad 90 osób, z prezydentem państwa na czele, a przecież nikt z tego powodu nie bije na alarm ani nie powołuje sejmowej komisji. Widać wyraźnie, że nie tylko na tle okresu stalinowskiego, ale nawet na tle rządów premiera Tuska IV RP prezentuje się safandulsko. Jej rzekoma demoniczność, którą stalinięta próbują dzisiaj straszyć naiwnych, wyrażała się przede wszystkim w gadaniu. "Cóż stąd, że bije? Nikogo nie zabił" - zauważa poeta. Tymczasem Agnieszka Holland radzi marszałku Bronisławu Komorowskiemu, żeby "przekonał do siebie elektorat lewicowy". Ot, na przykład - panią Joannę Senyszyn (née Raulin), przez 20 lat, aż do końca - w PZPR, a obecnie współpracującą z pismem "Fakty i Mity", w którym znalazł przytulisko również morderca księdza Jerzego Popiełuszki, kapitan SB Grzegorz Piotrowski. On też z całą pewnością ma serce gorejące po lewej stronie, podobnie jak i przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski, nie mówiąc już o pani Agnieszce i całym tym szemranym towarzystwie, które demonizowaniem IV RP, podobnie jak faworyci tych wyborów - podlizywaniem - rehabilitują PRL, torując w ten sposób drogę recydywie komuny. SM

Lewica kupowana na części Donald Tusk na własnych warunkach wybiera konkretnych lewicowców godnych włączenia do obozu władzy. Takich jak Belka czy Hausner, a więc raczej “lewicę kawiorową” Retoryczne pojednanie Jarosława Kaczyńskiego z SLD wprawiło jego zwolenników w zakłopotanie, a przeciwników w panikę skrywaną wzmożoną (choć trudno wzmóc ją jeszcze bardziej) agresją. Pierwsi mniej lub bardziej wyrozumiale przycichli, drudzy jeszcze głośniej krzyczą, że przemiana Kaczyńskiego jest niewiarygodna, i cytują jego dawne, mocne słowa o postkomunistycznym układzie. Jedno i drugie dowodzi, że w dziedzinie komentarza politycznego mamy rynek szalikowców, a nie analityków. Jako Polak i wyborca mogę się oburzać czy ubolewać, ale jako komentator polityczny nie mogę się dziwić ani udawać, że nie rozumiem. Życzliwa dla SLD retoryka to kolejny oczywisty etap zmiany politycznej strategii, która realizowana jest przez lidera PiS od dawna i która jest konsekwencją nowego odczytania przez niego rozkładu społecznych nastrojów.

Żelazny jest zmobilizowany Jeśli Kaczyński odczytuje je trafnie – a tak mi się wydaje – to szyderstwa jego przeciwników pozostaną bezsilne. Dywagowanie o "szczerości" przemiany lidera PiS jest mało ciekawe, bo politycznych strategii w ogóle się takie kryterium nie ima. Znacznie ciekawsze jest pytanie, czy to zmiana trwała (to znaczy co najmniej na wybory samorządowe i parlamentarne), czy chodzi tylko o przyciągnięcie w II turze wyborców Napieralskiego. Za tą drugą tezą przemawiałaby specyfika wyborów prezydenckich, w których lepiej jest być mniejszym złem dla większej liczby wyborców niż niekwestionowanym idolem dla mniejszej. Patrząc na sprawę w kategoriach technicznych, ryzyko, jakie podejmuje Kaczyński, deklarując pojednanie z postkomunistami, nie jest wcale tak duże, jak chcą wierzyć publicyści od zawsze go zwalczający. Po katastrofie smoleńskiej, a bardziej jeszcze po bezwzględnym wyciągnięciu z niej przez PO wszystkich możliwych korzyści (w końcu to działacz SLD, a nie PiS, podsumował publicznie, że partia rządząca zachowała się "jak sępy na pobojowisku") i po oddaniu Rosjanom walkowerem śledztwa żelazny elektorat PiS jest zmobilizowany jak nigdy. Pała żądzą odegrania się za dwa lata upokorzeń, kłamstw, obelg Palikotów i Niesiołowskich, prób odebrania "Polsce ciemnej" prawa do istnienia i skazywania jej na los dinozaurów; łatwo przyjmie argument redaktora naczelnego "Gazety Polskiej", że "Kaczyński dla dobra Ojczyzny gotów sprzymierzyć się z samym diabłem" i że po prostu właśnie to robi. Może najbardziej rozczarowani dotychczasowi wielbiciele uznają "nowego" Kaczyńskiego już tylko za mniejsze zło niż "kandydat UD i WSI", ale i tak na niego zagłosują. Jeśli zaś dzięki temu za "mniejsze zło" uzna lidera PiS także znacząca część wyborców Napieralskiego, strata zwróci mu się z nawiązką.

Bezpieczeństwo socjalne Gdyby wyborcy ci kierowali się partyjnym interesem SLD, rzecz byłaby oczywista. Objęcie przez PO w posiadanie obu ośrodków władzy uczyni ją tak potężną, że przystawki po prostu przestaną być Tuskowi potrzebne, znajdą się całkowicie na jego łasce i niełasce; ewentualna wygrana Kaczyńskiego pozostawia natomiast SLD w grze. Rzecz więc nie w obietnicach, których można przecież nie dotrzymywać (by przypomnieć choćby ustalenia wokół ustawy medialnej), tylko w oczywistych dla każdego polityka uwarunkowaniach. Ale wyborcy nie myślą w taki sposób. Kierują się przede wszystkim emocjami, które trudno do końca odczytać. W wielkim uproszczeniu rzec można, iż na wybór lewicy składają się w tej chwili, by tak to ująć, tęsknota za opiekuńczością państwa, afirmacja dla "europejskości" rozumianej hasłowo jako obyczajowy liberalizm oraz afirmacja historii PZPR i PRL, przy czym trzeci z tych czynników jest już znacznie słabszy i można go mierzyć startowym poparciem dla Napieralskiego w chwili ogłoszenia wyborów, gdy szyld SLD zapewniał mu tylko głosy "elektoratu partyjno-mundurowego". Dwie pierwsze zaś ze wspomnianych emocji od dawna już ogrywane były przez PO i PiS, pozwalając im stopniowo, od dwóch stron, podbierać lewicy postkomunistycznej kolejnych stronników. PO zabierał tych hołdujących medialnemu stereotypowi "europejskości", PiS tych tęskniących za bezpieczeństwem socjalnym. Przewagą Kaczyńskiego, którą zaczął on teraz dyskontować, jest to, iż wymyślając swego kandydata jako tradycyjnego patriarchę, "ładniejszego" Lecha Kaczyńskiego, Platforma popadła w sprzeczność ze swym dotychczasowym wizerunkiem partii "nowoczesnej". W socjalnej lewicowości Kaczyński jest więc dużo bardziej wiarygodny niż Komorowski w lewicowości obyczajowej, i jeśli tak spojrzeć na sprawę, to lider PiS dla walki o głosy Napieralskiego zmienia się znacznie mniej niż Komorowski nagle pojawiający się na feministycznym kongresie z poparciem dla "parytetów".

Kaczyński na pewniaka Na to, kogo ostatecznie wyborcy Napieralskiego uznają za "mniejsze zło", ma oczywiście jakiś wpływ, jak zachowa się on sam i inni działacze SLD (osobiście sądzę, że nie poprze wyraźnie nikogo, co de facto będzie poparciem Kaczyńskiego), ale nie przesadzajmy z tym. Wyborcy ci w większości nie są wcale partyjnymi wyborcami SLD (poza wspomnianą grupką, która stawiała na kandydata lewicy od początku), tylko rozczarowanymi Komorowskim wyborcami PO. Tylko czym konkretnie rozczarowanymi? Oto właśnie pytanie warte prezydentury. Jarosław Kaczyński zakłada wyraźnie, że co najmniej znaczącą ich część stanowią wyborcy "socjalni" i do nich się zwraca. Deklaracje, że nie ma już postkomunistów, jest tylko lewica, nie mają służyć pojednaniu z Kwaśniewskim czy Cimoszewiczem, mają jedynie pokazać owym "socjalnym" wyborcom SLD, że nie mają już powodu, by nie głosować na kandydata, który bliskie im idee roszczeniowej lewicy wywodzi z odmiennej, solidarnościowej tradycji. Jeśli prawdę mówił swego czasu profesor Kazimierz Kik, definiując żywioł lewicowy polskiego społeczeństwa jako połączenie roszczeniowości ekonomicznej z tradycjonalizmem obyczajowym, to Kaczyński idzie na pewniaka. Oczywiście, nie musi to być ocena trafna. Platforma najwyraźniej kieruje się innym rozpoznaniem. Uważa, że emocje świętej wojny, na których jechała przez ostatnie dwa lata, pozostają żywe, że podział "kulturowy" wciąż ważniejszy jest w społeczeństwie od podziałów "ekonomicznych". Dlatego jej pomysłem na kampanię pozostaje straszenie "powrotem IV RP" (trochę urągające inteligencji wyborców – jeśli prezydentura w ręku PiS oznacza taki powrót, to znaczy, logicznie, że IV RP mieliśmy w Polsce do 10 kwietnia bieżącego roku), jednocześnie eksponowanie poparcia Zachodu, nie tylko niemieckiego MSZ, ale ponoć nawet samej Hillary Clinton, u boku której ma się Komorowski pokazać w przeddzień głosowania.

Wymachiwanie trumną Stereotypowa fraza o wyborczych "umizgach do lewicy" pomija więc to, co najistotniejsze – że obaj kandydaci zwracają się do różnych części lewicy. SLD bowiem jest nie od dziś głęboko podzielone w kwestii swej dalszej przyszłości – na część opowiadającą się za walką o autonomię na scenie politycznej kojarzoną z Napieralskim, i część "LiD-owską" z Kwaśniewskim, widzącą przyszłość ludzi lewicy w obrębie wielkiej "partii reform" skupionej wokół "zmodernizowania" Polski według postulowanego modelu państwa i społeczeństwa stopniowo rozpływającego się w strukturach europejskich. Donald Tusk podjął w ostatnich miesiącach wyraźną próbę powrotu do tej idei (która po spektakularnej klapie LiD na parę lat odłożona została do lamusa), ale na nowych, własnych warunkach – w skrócie polegających na tym, że to on będzie sobie wybierał konkretnych lewicowców godnych włączenia do obozu władzy. Wybierał jednak akurat tych, którzy, jak Belka czy Hausner, są raczej "lewicą kawiorową" i łatwo mogą być uznani przez lewicowy elektorat za zdrajców. Wymachiwanie trumną Barbary Blidy uprawiane przez tę salonową część SLD i kibicujące "partii reform" media mają oczywiście na emocje tego elektoratu wpływ – ale czy przemożny? Wynik wyborów zależy więc od wyniku sporu w łonie samej lewicy. Co wybierze – sojusz "lewicy pobożnej" z "lewicą bezbożną" pod hasłami socjalnymi, oferowany przez Kaczyńskiego, czy rolę przystawki PO w walce z widmem "IV RP"? Rafał A. Ziemkiewicz

Mądrzejsi już nam wybrali No, to chyba już wszystko jasne... Jeśli staatsministerin Cornelia Pieper uznała, że codzienne, nieustanne sztorcowanie Polski przez tamtejsze media i "autorytety" nie wystarcza, jeśli uznała za stosowne zarzucić pozory i jasno pouczyć nas w kwestii wyboru prezydenta, któż jeszcze może mieć wątpliwości? Pani minister-koordynator ds. kontaktów z Polską postawiła sprawę tak jasno, że jaśniej nie można: jeśli Kaczyński, to Polska zostanie odstawiona "na ubocze". Tylko jeśli wybierzemy Komorowskiego, Niemcy nadal będą nas poważać. No, z tym przedostatnim słowem to może przesadziłem. "Nadal" sugerowałoby, że przynajmniej teraz, pod rządami laureata sławnej nagrody Karola Wielkiego jesteśmy przez Niemcy poważani, a przecież, mówiąc poważnie, na podobne zachowanie wobec drugiego państwa nikt by sobie w cywilizowanym świecie nie pozwolił. Nie będę już wymyślał przykładów tak abstrakcyjnych, jak to, żeby wysoki urzędnik niemieckiego MSZ pozwolił sobie na wskazywanie, na kogo mają zagłosować na przykład Duńczycy. Ale spróbujmy przedstawić sobie dywagującego w takim tonie o wyborach w Kamerunie czy Senegalu jakiegoś przemawiającego w imieniu swego rządu Francuza. Albo że Anglika, odpowiadającego w ministerstwie za kontakty z Afryką, jak przez media ostrzega obywateli Nigerii, iż wybierając kandydata opozycji popsują sobie stosunki gospodarcze z  metropolią. Państwo sobie wyobrażają? Ja nie. I podejrzewam, że nikt sobie czegoś podobnego nie wyobraża. A gdyby już jakimś cudem tak się zdarzyło, to skandal byłby niewiarygodny. A tu? Koledzy pouczyli młodą minister, że spokojnie, koleżanko, takie rzeczy mówi się nieco bardziej subtelnie, ale właściwie cała krytyka ograniczyła się do ubolewania, iż przesadne pouczanie Polaków, na kogo mają głosować, może przynieść skutek odwrotny od pożądanego, no i w sumie nie jest potrzebne, bo przecież Polacy sami wiedzą. Ale też Kamerun, Senegal czy Nigeria to kraje w porównaniu z nami znacznie bardziej zaawansowane w budowaniu pewnej państwowej, narodowej elity, która przyuczyła się już wyrażać oczekiwania, a przynajmniej emocje własnego społeczeństwa. U nas syndrom postkolonialny jest świeższy, silniejszy, wzmocniony jeszcze faktem, iż znaczna cześć tutejszego establishmentu, zwłaszcza sfery intelektualne i bliskie zaplecze polityki, zupełnie otwarcie żyje z pieniędzy niemieckich (w dawnych czasach nazywano to jurgieltem, teraz nie nazywa się w ogóle, bo polityczna poprawność nakazuje o sprawie nie mówić). Gwiazdorom tubylczej literatury jako takie dochody zapewnia pisanie do niemieckich gazet donosów na własne miejsce zamieszkania, utwierdzających ich czytelników, że Polacy to generalnie ciemna, katolicka wiocha, choć czasem trafi się w niej jakiś wart wspierania drobnym groszem Szczypiorski czy Stasiuk. Adeptom tejże literatury służą stypendia, finansowane z funduszy samorządowych objazdy po metropolii, nagrody i przekłady. A większość bezstronnych ekspertów, którzy gardłują za Europą i europejskością utrzymuje się z posad w finansowanych przez niemieckiego podatnika niezależnych instytutach i z chałtur na niemieckich uczelniach. Zmarszczenie brwi nie tylko minister Pieper, ale nawet zwykłego komentatora z byle tagesblatu w oczywisty sposób ustawia ich wszystkich w pozycji "hab acht"! W chwilach takich, jak wybory, widać szczególnie tę najbardziej charakterystyczną cechę postkolonialnej elity, jaką jest poczucie namiestnikowania, pośredniczenia w transmisji cywilizacji z metropolii - w naszym wypadku, z Europy, czyli z Niemiec - połączone z pogardą dla swego niedocywilizowanego narodu. Czasem przybiera to formy groteskowe. Jedna z niemieckich fundacji, działających w Polsce, zorganizowała kiedyś spotkanie z gośćmi z obu krajów, na którym omawiane być miały sprzeczności politycznych interesów Niemiec i Polski i ewentualne perspektywy znalezienia w nich kompromisu. Problem polegał na tym, że żaden z zaproszonych Polaków nie śmiał wyartykułować jakiegokolwiek polskiego interesu, który stałby w sprzeczności z niemieckim. Gospodarze zaczęli ich więc ośmielać, zachęcać, jakby rozmawiali z dziećmi, żeby się nie bać, że oni przecież zdają sobie sprawę, w końcu sami zaczęli podawać przykłady niewłaściwych zachowań swoich rodaków wobec nas, i to dało pewien efekt, ale mimo pewnego rozluźnienia i najlepszych chęci nasi politolodzy i publicyści nadal nie byli w stanie niczego konkretnego z siebie wydusić. Po prostu, oni nie są zdolni myśleć w kategoriach innych niż wymuszanie na własnej, katolickiej ciemnocie akceptacji dla płynącej z Zachodu cywilizacji. Obserwowałem to z mieszaniną odrazy i rozbawienia, myśląc o austriackim taksówkarzu, z którym rozmawiałem podczas pierwszego w życiu wypadu na Zachód, do Wiednia. Ponieważ nosiłem wtedy w klapie flagę UPR, z niebieskim krzyżem na czarnym tle, taksówkarz ten uznał mnie za Skandynawa i chętnie opowiadał o różnych sprawach. Zszedł między innymi na temat licznych wtedy w jego mieście Polaków. Polak, jak mówił, jeśli dobrze zrozumiałem jego specyficzną angielszczyznę, to taki, który za pięćset szylingów da się wy... w d... i jeszcze będzie wdzięczny. Oczywiście, to był człowiek dość prosty, elity nie formułują tego w taki sposób. Znam zresztą wielu Niemców zaangażowanych w cywilizowanie Polski, którzy podchodzą do swej pracy bez jakiegokolwiek poczucia wyższości czy imperialnych zakusów. Oni naprawdę chcą dla nas dobrze, tak, jak dobro rozumieją. Problemem, który głęboko ich frustruje, jest fakt, że nie mogą tu znaleźć do takiej pracy partnerów. Służalców - to owszem, tego jest na kopy. Takie "elity" wychowano w peerelu i nie potrafią one funkcjonować inaczej, niż służąc jakiemuś panu, jakiejś metropolii. Oczywiście, taką usłużną bandą można się posługiwać, ale trudno ją szanować; dlatego najsympatyczniejsi nawet germanie po dłuższych kontaktach z nami zaczynają odkrywać w sobie conradowskiego Kurtza. Wiedzą, że nie wypada tego ujawniać. Ale czasami się im wyrwie, jak pani Pieper. Dla uproszczenia transmisji postanowiono, że w polskim MSZ ulokowany zostanie od sierpnia bezpośrednio przy ministrze specjalny przedstawiciel rządu niemieckiego. W  kręgach polskiego kołtuństwa od razu wzbudziło to nieżyczliwe komentarze, ale nie ma się czego obawiać - ów poseł nadzwyczajny i pełnomocny, o ile mi wiadomo, nie będzie się nazywać Buchholtz ani nawet Goltz. Przynajmniej na razie. Rafał A. Ziemkiewicz

PS. Już o tym wspominałem, ale przy tym temacie warto raz jeszcze - gdy abp Michalik w homilii na Boże Ciało wezwał wiernych, żeby wybrali prezydentem polityka, który będzie podejmował decyzje w Warszawie, a nie wykonywał polecenia obcych stolic, salonowe media zaniosły się oburzeniem, że agituje za Kaczyńskim. Nawet na Czerskiej nie powstało nikomu w głowie, że mówiąc o samodzielnym prezydencie mógł hierarcha mieć na myśli Komorowskiego.

Słowo własne Leszka Moczulskiego na jubileuszu 80. urodzin Oto jubileuszowa wypowiedź Leszka Moczulskiego, więźnia politycznego, twórcy silnej ongiś, dziś ledwo wegetującej partii Konfederacja Polski Niepodległej. Była to jedna z nielicznych polskich, a nie tylko polskojęzycznych partii politycznych. Poglądy autora niekoniecznie zgadzają się z poglądami admina, a nawet chwilami zupełnie się z nimi nie zgadzają. Przede wszystkim zdumiewa ignorowanie faktu, iż Polska nie jest już suwerennym państwem i nie decyduje, a co najwyżej „współdecyduje” o swym losie. Gdy wszedłem na tę salę i zobaczyłem fotel na środku sceny, przypomniał mi się zapomniany tekst Boya-Żeleńskiego z krakowskiej Jamy Michalikowej. Przy takiej specyficznej jak dzisiejsza okazji, sadza się na fotelu frajera – że złagodzę określenie kabaretowego wierszoklety, i każe mu wysłuchiwać, co dobrego, szczerze lub nie szczerze, myślą o nim inni. Otóż, ja nie jestem boyem do słuchania – i jeśli Państwo pozwolą, spróbuję wypowiedzieć również swoje własne słowo. Rzeczywiście, mam już za sobą trochę lat – i to, co cenne dla historyka, parę różnych epok dziejowych. Moment naszego przyjścia na świat jest zdarzeniem drobnym i przypadkowym; jedni mają to szczęście – albo pecha, że najdłuższy nawet żywot mieszczą w jednej epoce, ja uzyskałem od Boga szansę, aby na własne oczy zobaczyć, jak jedna przekształca się w inną.

Kolejne epoki w dziejach Polski Urodziłem się w słonecznej epoce, jednej najwspanialszych w tysiącletniej historii Polski. My – dzieci, byliśmy z niej dumni, dumni byli nasi rodzice i nasi dziadkowie. Duch dziejów skazał Rzeczpospolitą na wielkość – a choć nie rozumiano, co to naprawdę znaczy, powszechnie uważano, że poradzi sobie ona z każdym przeciwieństwem losu i rozwiąże wszystkie, piętrzące się przed nami problemy. Dawało to siłę, z której czerpiemy do dzisiaj. Potem nadeszło straszliwe 15 lat pogardy i pogromu. Rozkładają się one na dwie osobne części. Najpierw był czas pieców i wielokrotnej klęski, najstraszliwszej w naszych dziejach, z której ocalała jedynie nadzieja. Niknęła ona z każdym dniem następnego, dwukrotnie dłuższego okresu cmentarnego mrozu; płynącą strugami krew zamieniała się w czerwono-brunatny lód. Pod nim, głęboko, przetrwały jednak iskierki żaru, zdolne rozdmuchać się w pożar. Ostatkiem sił, Polska wyrwana się z tej studni – i zadowoliła małym. Umęczonym ludziom wystarczała szansa przyziemnej egzystencji, pogodzili się z pozornymi koniecznościami, uznali realia epoki, gwarantowane przecież przez największe światowe mocarstwa. Nie chroniło to przed upodleniem, ale i nie gasiło pragnienia buntu. Z tego smutku stabilizacji, regresu ciemniaków i marazmu marniejących szans cywilizacyjnych wyrywać Polskę zaczęły urodzone już po wojnie generacje. Nadały one nową dynamikę, początkowo wspierając zalecaną pracę u podstaw oraz modernizacyjne wysiłki PRL, lecz gdy okazało się, że prowadzą one na manowce, zwracając się ku nowym, jeszcze bliżej nieokreślonym perspektywom. Ten ruch pokoleniowy prawie niepostrzeżenie wprowadził nas w kolejną epokę. Jego dynamika może zdumiewać. Ujawniał się powoli – tak jak powoli dorastały kolejne roczniki, ale gdy uderzył, roztrzaskał całą strukturę zniewolenia. Bezskutecznie dławiony z licznych stron, tym łatwiej odnajdywał właściwą drogę. Całkowicie odmienił los Polaków, pociągnął za sobą pozostałe narody sukcesorskie dawnej Rzeczy Pospolitej, następnie całego Międzymorza, wreszcie dogorywającego imperium sowieckiego. Przyczynił do całkowitej zmiany rozmiaru i struktury jednoczącej się Europy, a tym samym odzyskiwania jej światowej pozycji.

Koniec dwustuletniego procesu historycznego Była to ostatnia odsłona dwustuletniego procesu historycznego. W drugiej połowie XVIII stulecia staliśmy się przedmiotem dwu wielkich ekspansji. Rosja, która powtórnie zintegrowała prawie wszystkie ziemie i ludy imperium stworzonego przez Dżyngischana, i wznowiła środkowo-azjatycki napór na Zachód, zacząć musiała od zniszczenia Rzeczypospolitej. Niemcy, przez pięćset lat rozbite i podzielone, po licznych nieudanych próbach odbudowy, zaczęli jednoczyć Prusacy, co wstępnie wymagało połączenia dwu części państwa Hohenzollernów. Te dwa mocarstwa w pierwszym impecie rozerwały państwo polskie, aby przez kilka następnych pokoleń, cierpliwie i konsekwentnie przekształcać je we własne, pograniczne pozycje. Dwieście lat, blisko dziesięć pokoleń najpierw broniło Rzeczypospolitej, później walczyło o jej odrodzenie. Przez pierwsze stulecie koniunktura była niekorzystna: wszystkie wysiłki, jak bardzo nie byłyby heroiczne, konsekwentnie oraz starannie i rozumnie przygotowane – kończyły się coraz straszliwszymi klęskami. Pozwoliły jednak przetrwać – i gdy z początkiem XX w. koniunktura uległa zmianie, kontynuatorzy czynu powstańczego zaczęli odnosić sukcesy. Nie były one całkowite, gdyż najdotkliwsze skutki zaborów, podziały etniczne i socjalnie nie pozwalały zintegrować wysiłków. Dlatego z pierwszej wojny światowej jako państwa niepodległe wyrosły tylko Polska i Litwa, a ta pierwsza zdołała obronić siebie i osłonić Europę, lecz w imperium rosyjskim, przebudowanym na ZSRR, pozostały Ukraina i Białoruś. Jednak, mimo straszliwej katastrofy 1939-1945, zniewolona Polska zdołała utrzymać odrębność państwową. Pozwoliło to zachować przyczółek, z którego rozpoczął się ostatni szturm. Proces historyczny dobiegł kresu wraz z rozpadem ZSRR i uzyskaniem niepodległych państwowości przez wszystkie narody sukcesorskie dawnej Rzeczy Pospolitej. Jak to często bywa, mniejsze zasłoniło większe. Świadomość ludzka formuje się pod wpływem aktualnej rzeczywistości, która wprawdzie szybko odchodzi w przeszłość, ale tkwi w umysłach i wyobrażeniach jako nadal istniejąca. W dodatku sam upadek PRL nie był wydarzeniem jednorazowym ani klarownym, niektóre relikty systemu sowieckiego przetrwały dłużej i rozpadają się powoli. Działa reguła trzech pokoleń; dopiero czwarte będzie wolne od ciężaru empirii pierwszego. Bezpośrednie doświadczenie XX-wieczne, ostrzegające, że odzyskanie niepodległości może być zaledwie czasowe, nadal jest żywe. Utrudnia to zrozumienie, że zanikło nie tylko sowieckie zniewolenie, lecz zamknięty został najbardziej ponury okres naszych dziejów. Zabory i niewola ciągle są obecne w naszej świadomości; jakkolwiek te 200 lat stanowiło względnie krótką część naszych dziejów – zaledwie jedną piąta, to dla nas najbliższą.

Świat, w którym żyjemy dzisiaj A przecież dziś żyjemy w zupełnie innym świecie. Potwory przeszłości przekształciły się mroczne zwidy, rozpływające wraz z upływem czasu. Skończyło się podwójne, historyczne zagrożenie ze wschodu i zachodu. Rozpad ZSRR był katastrofą imperialnej Rosji, zredukowanej w Europie i Azji centralnej do odziedziczonych po Złotej Ordzie granic z XVI wieku, z trudem utrzymującej kontrolę nad zdobyczami dalekowschodnimi. Towarzyszy temu regres cywilizacyjny i gospodarczy; z mocarstwa przemysłowego, jakim ZSRR był jeszcze w latach ’80, pozostał kraj surowcowy, przy czym pozornie zyskowna wyprzedaż ropy i gazy wygaśnie w ciągu 20 czy 40 lat. Ważniejsze jednak jest nowe otoczenie Rosji. Odszedł bezpowrotnie czas, w którym to państwo znajdowało się w geopolitycznej pustce i mogło cały swój wysiłek skupić na jedynej aktywnej granicy – europejskiej. Skończyła się również epoka wielkiej i silnej Rosji pomiędzy małymi i słabymi. Dzisiaj to ona jest mała pomiędzy wielkimi: młodymi, prężnymi, błyskawicznie rosnącymi potęgami Chin, Indii, Japonii, integrującego się świata islamskiego, zjednoczonej Europy. Rosja dysponuje nadal rozległym terytorium, w połowie wieczną marzłocią, lecz – niedoludniona i niedorozwinięta gospodarczo, pozostała tym bardziej niezdolna do jego zagospodarowania. Fakty są bezlitosne: PKB Federacji Rosyjskiej i Południowej Korei oscylują wokół tego samego poziomu – przy czym rosyjski zależy nie od stanu jej gospodarki, tylko od światowej koniunktury na surowce energetyczne. Gdy oba państwa koreańskie zjednoczą się (co nastąpi zapewne w nadchodzącym dwudziestoleciu), również liczbą ludności zrównają się z Rosją. Taka jest dzisiejsza perspektywa niedawnej potęgi. Do katastrofy ekspansywnego mocarstwa niemieckiego doszło pół wieku wcześniej. Odbudowano inne państwo, wstrząśnięte przerażającą klęską, od samego początku wkomponowane w rozwijające się struktury atlantycko-europejskie. To nadaje RFN zupełnie nowy kierunek. Przypomnijmy, że odrodzona w XIX w. Rzesza pojawiła się w nieprzyjaznej jej ambicjom Europie; wszędzie byli wrogowie, których trzeba zniszczyć. Dzisiaj Niemcy bardziej niż inne kraje uwikłane są w system europejski i potrzebują aktywnej obecności innych; od partnerskiej współpracy z pozostałymi krajami Unii zależy ich przyszłość, bezpieczeństwo i dobrobyt. Niewątpliwie, działają skutki dwu zjednoczeń, dokonanych na przestrzeni półtora stulecia; RFN jest pierwszym krajem Europy pod względem liczby ludności oraz rozmiaru gospodarki. Lecz te proporcje ulegają zmianie, nie tylko z każdym poszerzeniem integracji, lecz przede wszystkim w następstwie rozwoju uboższych krajów UE i całej Wspólnoty. Niemożliwe stało się nawet odzyskanie prymatu, jaki w latach ’60 Francją i Niemcy posiadały w EWG. Tym bardziej nierealne byłoby dążenie, aby uzależnić pozostałe kraje UE, czy choćby naruszyć wewnętrzną równowagę naszego kontynentu. Uznawać za trwające historyczne zagrożenie ze strony Rosji i Niemiec – to całkowite oderwanie od rzeczywistości. Lepsze czy gorsze, państwa te dzisiaj reprezentują inne wartości geopolityczne, funkcjonują w całkowicie odmienionej Europie i w przeobrażonym świecie. Mamy wprawdzie z nimi różne problemy, lecz zupełnie innego niż kiedyś rodzaju. Z Niemcami głównie dotyczące wspólnych spraw Unii oraz wynikające ze zbieżności czy niezbieżności jakiś szczegółowych interesów. Z Rosją ułożenie wzajemnych stosunków jest niewątpliwie trudniejsze, w głównej mierze ze względu na rozmaite kłopoty, jakie dręczą naszych wschodnich sąsiadów: kraje bałtyckie, Białoruś, Ukrainę czy Gruzję, co bezpośrednio dotyczy i naszego interesu narodowego. Współczesna Polska znalazła się w niespotykanej od wieków sytuacji. Przy niewielkim wkładzie własnym mamy zabezpieczone bezpieczeństwo międzynarodowe, nasza gospodarka uzyskała nie tylko korzystne warunki rozwoju [sic! - admin], lecz bezpośrednią pomoc materialną w rozmiarze, którego nigdy nie doświadczyliśmy [sic!!! sic!!! - admin]. Tworzy do wyjątkową szansę. Ale nie będzie ona trwać wiecznie. Zawsze są jakieś zagrożenia, mniej czy bardziej widoczne. Rzeczpospolita nie leży już między dwoma agresywnymi mocarstwami, lecz wraz z całą Europą znalazła się pomiędzy kilkoma potęgami – ukształtowanymi albo dopiero formującymi się. Każde z nich dysponuje co najmniej ćwierć miliardem mieszkańców i ogromną, błyskawicznie rozwijającą się gospodarką. Formują się wielkie bloki cywilizacyjne, ścierające wszystko, co chciałoby pozostać na uboczu. Globalizacji nadaje nowy wymiar, pozytywny i negatywny, słabo kontrolowalnym procesom ponad-politycznym. W takich warunkach budować należy przyszłość Polski – ale i najbliższych nam krajów, bo w Europie przecież nie jesteśmy sami. Wprawdzie tym razem cieszyć się możemy dobrym położeniem – osłoniętym i oddalonym od głównych stref ewentualnych konfliktów. Nie umniejsza to naszej odpowiedzialności.

Bilans III Rzeczpospolitej Trzecia Rzeczpospolita ma już za sobą pierwsze dwadzieścia lat, a bilans ogólny jest pozytywny [Hmmm... ? - admin]. Gołym okiem widać ogromny skok cywilizacyjny całego kraju. W głównej mierze jest on prostym następstwem przywrócenia niepodległości państwowej, demokracji i swobód obywatelskich – wykorzystanych owocnie przez upartą, samoistną aktywność milionów Polaków. Te proste rezerwy przestają jednak wystarczać. Stworzyliśmy warunki niezbędne dla pełnego rozwoju: niepodległość, obywatelski charakter państwa, racjonalną gospodarkę, uczestnictwo w UE i NATO – dalej możemy uzyskiwać tylko szczegółowe ulepszenia. Teraz te sprzyjające warunki trzeba w pełni wykorzystać. Że nie jest to łatwe, dowiodły ostatnie dwie dekady. Na pewno nie zabrakło dobrych intencji. Zbyt często zawodziła realizacja. Może największym brakiem stała się niezdolność do utrzymania dynamiki pokoleń, które doprowadziły do odzyskania niepodległości, a także przeniesienia tego impetu na następne generacje. Chwilami można odnieść wrażanie, że u samych narodzin Trzeciej Rzeczypospolitej zwyciężyła obawa, że taka niekontrolowana eksplozja energii może zaprowadzić nas zbyt daleko. Nadmierna ostrożność, połączona z niewystarczającym przygotowaniem dawała o sobie znać i później. Spośród 15 premierów, których miała Trzecia Rzeczypospolita, wielu nie spełniło nadziei, pokładanych w nich nie tylko przez ogół obywateli, lecz zwłaszcza przez tych, którzy bezpośrednio udzielili im wyborczego wotum zaufania. Polska jest jednym z niewielu liczących się państw europejskich, w którym – jak dotychczas, żaden rząd, początkowo najbardziej nawet popularny, nie przeżył próby następnych wyborów. Wynikało to w niemałym stopniu z dysproporcji pomiędzy ogromnymi oczekiwaniami społecznymi a ograniczonymi możliwościami, wymagającymi środków i czasu. Nie jest to jednak ani jedyna, ani główna przyczyna. Polityka – roztropna troska o dobro wspólne, często zastępowana przez prymitywne politykierstwo i zwykłą prywatę, nie była silną stroną minionych dziesięcioleci; zbyt często brakowało rozumu i najprostszej odpowiedzialności.

Trwonienie kapitału społecznego niezadowolenia Te niedostatki, a także nierównomierność uzyskiwanych rezultatów i brak rzetelnego, merytorycznego wyjaśniania prowadzonej polityki spowodowały, że spora część społeczeństwa jest niezadowolona, zawiedziona, a nawet czuje się pokrzywdzona. To niewątpliwie mniejszość, ale liczna i ważna. Skupia nie tylko tych, którzy uważają, że zrobione za mało albo źle, lecz również przekonanych, że Polskę stać na więcej i lepiej. Nie wolno tej mniejszości, przecież tak licznej, lekceważyć, ani zbywać uwagami, że w swoim malkontenctwie nie dostrzegają tego, co udało się dokonać. Trzeba docenić, że niezadowoleni bardziej niż zadowoleni tworzą twórczy potencjał, który – należycie wykorzystany, może dokonać rzeczy wielkich. Jak na razie, ten kapitał niezadowolenia jest trwoniony. Zapewne najgorszym reliktem sowietyzmu pozostało dychotomiczne dzielenie społeczeństwa na dobrych, którzy tworzą oraz złych, którzy niszczą – przy czym ci ostatni zasługują tylko na nienawiść i pogardę, a powinni zostać całkowicie wyeliminowani. Tak w ZSRR, a za nim w PRL traktowano tzw. wrogów ustroju, czyli tych, którzy przeciwstawiali się komunistycznemu zniewoleniu i sowieckiej hegemonii. Społeczeństwo nie dzieliło się jednak na dwie, antagonistyczne wobec siebie części, gdyż przytłaczająca większość nie należała do którejkolwiek z tych grup, pochłonięta problemami trudnej egzystencji w niesprzyjających warunkach siermiężnego socjalizmu. Fundamentalnej wrogości władzy gnębione środowiska oporu i opozycji przeciwstawiły podobną zajadłość; wraz z rozwojem ruchów solidarnościowych, objęła ona większą część społeczeństwa. Było to zrozumiałe, gdyż dychotomia była rzeczywista: albo Polska odzyska niepodległość i stanie własnością obywateli – albo pozostanie zniewolona i uciemiężona. Kompromis między tymi zamkniętymi alternatywami był niemożliwy. Sprawy poszły jednak tak daleko, że niektórzy, odwzorowując modele totalitarne (innych nie znali!), uzurpowali sobie monopol na prowadzenie działalności opozycyjnej, gdy inni uznali tylko siebie za prawdziwych Polaków. Przygaszone odzyskaniem niepodległości, takie postawy wkrótce ożyły, a w ostatniej dekadzie przybierają na sile. Generalnie zwyrodniałe, w demokratycznym państwie są one absurdalne. Warunkiem sine qua non wszystkich systemów demokratycznych jest pluralizm polityczny: politycy muszą różnić się przekonaniami i programami, które chcą realizować –aby obywatele mogli pomiędzy nimi wybierać. Dobrze prowadzone państwo wymaga większości – która rządzi, oraz opozycyjnej mniejszości, która tamtych kontroluje i stanowi wobec nich alternatywę. Likwidacja jednej z tych stron prowadzi nie tylko do zaniku demokracji, lecz przede wszystkim do kryzysu samego państwa. Zastąpienie rywalizacji politycznej przez pełną nienawiści walkę na wyniszczenie jest najgorszym zagrożeniem samego bytu ojczyzny. Mamy, niestety, takie doświadczenia. Przywołany przeze mnie wyżej 200-letni czas narodowych nieszczęść rozpoczęty został w ostatnich miesiącach panowania króla Augusta III Sasa, gdy w obliczu nadchodzącej elekcji potężne stronnictwo Czartoryskich, aby pognębić rywali, wyprosiło w Petersburgu wsparcie przez armię rosyjska. Przez poprzednie 30 lat Rzeczpospolita była przedmiotem rywalizacji, później sporu, wreszcie walki dwu potężnych partii – zwanych hetmańską i „Familią” Czartoryskich. Siły były wyrównane, co spowodowało, że wszystkie Sejmy zwołane w tym okresie, zostały zerwane, aby uniemożliwić sukces czasowej i niepewnej większości. Liberum veto chroniło przed wojną domową – w owych stuleciach typową dla Europy metodą rozstrzygania politycznych sporów, ale chroniło do czasu. Historycy w tym sporze programowym rację przyznają na ogół Czartoryskim, co nie zmienia faktu, że zaślepieni nienawiścią, przekonani o swojej absolutnej słuszności i w dobrych intencjach, wprowadzili do Polski Moskali. Obce bagnety miały ratować ojczyznę. Od tej pory, z nielicznymi przerwami (najdłuższą stanowiła Druga Rzeczpospolita), aż do początków lat ’90 armia rosyjska, stacjonując w Polsce, była skutecznym instrumentem jej zniewolenia. Jeśli głównego wroga znajduje się we własnym, niepodległym i demokratycznym kraju; jeśli za cel naczelny uznaje się jego doszczętne zniszczenie; jeśli porusza się wszelkie, dobre i złe emocje oraz buduje nienawiść do tego, co jest częścią narodu i wspólnej ojczyzny – możliwe są tylko dwa rozwiązania. Albo należy zaprowadzić totalitarną dyktaturę – bo tylko ona umożliwia całkowitą likwidację przeciwników politycznych. Albo, co łatwiejsze, wezwać na pomoc kogoś z zewnątrz – takiego, który uczyni to we własnym interesie (bo inny nie będzie chciał się angażować). Polskie spory wewnętrzne nie doszły jeszcze tak daleko – ale nadmiernie daleko. Nienawiści, złe emocje polityczne zaczynają rozrywać przyjaźnie, dzielić bliskich, często tak samo myślących, uznających te same wartości ludzi. Mówię te słowa, gdy trwa kampania wyborcza. Niech Państwa nie dziwi jej pozorna ospałość, nie mylą miłe słówka i ciepłe uśmiechy. To lep, aby pozyskać głosy. Serdeczność Radziwiłła Panie Kochanku, układność Stasia Poniatowskiego. W rzeczywistości trwa bezpardonowa walka. Czy, aby ją rozstrzygnąć jednym ciosem, potrzeba będzie, jak w XVIII wieku, aż trzydziestu lat? Problem jest znacznie głębszy niż się wydaje – i nie zostanie rozwiązany przez polityczne zwycięstwo jednej ze stron. Tworzą się już odmienne wizje Polski; ich autorzy nie potrafią jeszcze pełniej sprecyzować jej pożądanego oblicza, lecz już pobudzają emocję i przyczyniają się do tworzenia irracjonalnego przekonanie, że mogą istnieć dwie, walczące z sobą Polski. Czyżby zabrakło tego, co zawsze łączyło Polaków? Nie wolno obok takiej groźby przejść obojętnie.

Konieczność zdefiniowania naszego interesu narodowego Za tydzień czy trzy wybierzemy Prezydenta Rzeczypospolitej. Nosiciel tego urzędu jest szczególnie predestynowany do wypełnienia niebacznie pozostawionej luki. Przez dwadzieścia lat istnienia Trzeciej Rzeczypospolitej nie sformułowano, na czym polega nasz interes narodowy – łączący wszystkich, swoista busola, wyznaczająca generalny kierunek wspólnej aktywności. Wprawdzie potrzeba taka została podniesiona już w toku kampanii poprzedzającej pierwsze wybory prezydenckie w 1990 r., ale do dzisiaj nie spotkała się z odzewem. Do wyobraźni niektórych w ogóle nie trafiła, innych – uwięzionych w ideologicznych formułkach, raził sam przymiotnik narodowy – rozumiany jako etniczny. Dla większości sprawa wydaje się bezprzedmiotowa: interesu narodowego nie trzeba formułować, bo jest zrozumiały sam przez siebie. Polska ma być niepodległa, solidarna, demokratyczna, samorządna, obywatelska, tolerancyjna, przestrzegająca zasad moralnych i reguł gospodarki rynkowej – i tak dalej. Rzeczywistość nie składa się jednak ze sloganów, tylko z bardzo konkretnych, precyzyjnych rozwiązań – bardzo mocno osadzonych we właściwym im czasie. Czy podporządkowanie się decyzji międzynarodowego gremium o ograniczeniu emitowania tlenku węgla, czy o obowiązkowemu szczepieniu na ospę, albo o zasadach konkurencji w gospodarce jest naruszeniem naszej suwerenności? A jeśli nie – to co? Mówiąc o niepodległości, konieczne jest określenie, gdzie współcześnie znajduje się nasze non possumus – granica, której nie wolno przekroczyć. A cóż to znaczy: Polska solidarna? Taka, w której wszyscy lojalnie wspomagają wszystkich? A może taka, w której działają w myśl dyrektyw, ustalonych na ostatnim posiedzeniu Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, gdy pozostali kontynuują tradycję ZOMO? Przy różnych okazjach – i w różny często sposób, niektóre szczegółowe kwestie, wynikające z mglistego rozumienia naszego interesu narodowego próbowano precyzować. Zdania były podzielone, dyskusja rozpływała się w sloganach. Do następnego razu, gdyż niektórych kwestii nie sposób ominąć. Jeśli wiemy, jakiej Polski chcemy, nie bójmy się tego sprecyzować. Kierunek, w jakim rozwija się kraj, zakres aktywności i priorytety w aktywności wewnętrznej i międzynarodowej nie mogą być uzależniane od czasowych potrzeb czy nagłych, a przypadkowych zdarzeń – jakiś starań o dobre wyniki w sondażach, chwilowego widzimisię niedouczonego polityka, głośnego niezadowolenia pracowników jednego zakładu. Kompromis pomiędzy stronnictwami politycznymi, nawet ograniczony do obsady stanowisk w telewizji, doprowadzić może do najgorszych skutków – a cóż dopiero, jeśli miałby dotyczyć filarów naszego narodowego bytu? Błędem najwyższym byłoby, gdyby same stronnictwa polityczne, zasiadające w Sejmie po części dlatego, że korzystają z państwowych dotacji, określały nasz interes narodowy w toku negocjacji i wzajemnych polemik, dobrze już znanych z przekazów telewizyjnych. Prezydent Rzeczypospolitej, wybrany przez bezwzględną większość aktywnych obywateli, wydaje się najbardziej uprawniony do podjęcia takiego zadania. Rzecz będzie niełatwa, wymagająca czasu, rozwagi i odpowiedzialności. Nie wystarczy tzw. publiczna dyskusja, sprowadzająca się do serii publikacji prasowych i polemik na forach internetowych. Sprawa powinna być przedyskutowana merytoryczne w przez kompetentnych ludzi o różnych przekonaniach, rozwijana i analizowana w poszerzających się systematycznie gremiach, a dopiero, gdy uzyska dość konkretne kształty, przekazana do debaty politycznej i oddana pod osąd opinii publicznej. Znalezienie consensusu w fundamentalnej dla Rzeczypospolitej sprawie będzie trudne, lecz jest przecież konieczne. Kiedy, jeśli nie dziś, podjąć takie wyzwanie? Leszek Moczulski

Dobrana para Partie „Bandy Czworga” mało się od siebie różnią; są to raczej różnice akcentów, niż zasadnicze. Jednak jakieś różnice istnieją... tak by się pozornie wydawało. Gdy bowiem przyszło do rozpatrywania problemu funkcjonowania medycyny – i wszyscy myśleli, że tu się jakaś różnica między Kandydatami objawi – WCzc. Jarosław Kaczyński ogłosił, że jest zdecydowanie przeciwko prywatyzacji czegokolwiek – to ten niedobry, aspołeczny Marszałek jest za. Tymczasem pan Marszałek, ku ogólnemu zdumieniu, oświadczył, że jest to potwarz: On i pod tym względem nie rożni się od swojego przeciwnika. A już na pewno obydwaj niczym nie różnią się od tow. Grzegorza Napieralskiego. I zapewne od WCzc. Waldemara Pawlaka. Trudno się dziwić, że na takie dictum połowa wyborców wzrusza ramionami – i oznajmia, że nie ma zamiaru wcześniej wracać z weekendu – ani na wakacjach szukać jakiegoś punktu do głosowania. Bo niby: co za różnica? A ja powtarzam: ONI nic o tym nie mówią – ale pamiętajcie o TECZKACH!

JKM

APOKALIPSA – POTOP, który dotknie potwornie KANADĘ Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.Na podstawie przekazanego przez Matkę Bożą Maryję specjalnego orędzia fatimskiego, w którym poleciła siostrze Łucji ogłoszenia treści tego orędzia na cały świat. „Ten ZNAK, który pokaże się na niebie, jest znakiem początku Apokalipsy”. Ludzie odeszli od Boga. światem chce rządzić szatan, który próbuje opanować Kościół. Pan Bóg nie chce do tego dopuścić, ześle na ludzi kary, aby powrócili do Boga. Kary te są spisane w Biblii-Apokalipsie, ale zaszyfrowane do „Czasu”. Te kary zostały przekazane w „Orędziu” fatimskim, przez Matkę Pana Jezusa Maryję, w lipcu 1917 roku, a na zakończenie objawień przekazała Matka Boża Maryja, Łucji dodatkowo specjalne „Orędzie”, które przeszło do historii pod nazwą „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Wiele lat później siostra Łucja spisała treść „Orędzia”, w którym Matka Boża poleciła jej ogłoszenie treści: Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej na cały świat Dokument został doręczony papieżowi Piusowi XII. z notatką siostry Łucji na kopercie – po 1960 r. można je ogłosić całemu światu. Z myślą, że ludzie znając czekające ich kary, odwrócą się od czynienia zła i powrócą do Pana Boga. Papież Pius XII, po zapoznaniu się z treścią dokumentu był przerażony, ponownie go zapieczętował i zabezpieczył w sejfie watykańskim dla następcy. Papież Jan XXIII, po zapoznaniu się z treścią sekretnego dokumentu, był przerażony i stwierdził, że zapowiedziane w „Orędziu” fatimskim, straszne kary, nie dotyczą jego czasu. Sekretny dokument powędrował do sejfu watykańskiego. Papież Paweł VI, po zapoznaniu się z treścią „Orędzia”, fatimskiego, uznał, że ten dokument przez jakiś czas powinien pozostać tajemnicą Watykanu. Papież Paweł VI, zapoznał z fragmentami „Orędzia” fatimskiego, zwaśnione strony kryzysu kubańskiego. Po zapoznaniu się z fragmentem dokumentu „Orędzia” fatimskiego, zwaśnione strony zawarły porozumienie pokojowe. Papież Jan Paweł II, po zapoznaniu się z treścią „Orędzia” fatimskiego, odesłał dokument do sejfu, nie spełniając życzenia Matki Pana Jezusa Maryi. Ponieważ „Orędzie” fatimskie spoczywało w sejfie watykańskim, zamiast być ogłoszone na cały światu, a zbliżał się „Czas” kary, pod koniec XX wieku. Interweniowało samo „NIEBO” u papieża Jana Pawła II, w nocy w sprawie ogłoszenia „Orędzia” fatimskiego,. O tym jest podane w książce Stefana Budzyńskiego Pt. „Dotknięcie Boga”, na str. 91. „Tajemnicza wizja Jana Pawła II”. Można tylko domyślać się, że Najświętsza Maryja Matka Pana Jezusa objawiła papieżowi przyszłe tragiczne losy świata. Widząc je, papież Jan Paweł II, co czeka świat, zapłakał i postanowił upublicznić „Orędzie” fatimskie nazywane „Trzecią Tajemnice Fatimską”. Papież Jan Paweł II poprosił, o przetłumaczenie z języka portugalskiego „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, na język włoski. W skład „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” wchodzi: jeszcze: 1. Przewidywany przebieg trzeciej wojny światowej. 2. Zaburzenia w przyrodzie. 3. Późniejsze orędzia przekazane siostrze Łucji. 4. Orędzie Matki Bożej z 1954 roku. 5. Słowa Pana Jezusa, do ludzkości świata, dotyczące wtargnięcia w obszar ziemi Planetoidy-głazu”. Papież Jan Paweł II, przekazał Kardynałowi Josephowi Ratzingerowi, prefektowi Kongregacji Doktryny Wiary, do ogłoszenia przez telewizje, przetłumaczonego tekstu siostry Łucji „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”. Tekst „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, jest wydany w książce Stefana Budzińskiego Pt. „Dotknięcie Boga” na str. 72. Papież Jan Paweł II, jedną odbitkę z tłumaczenia całości „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej” przekazał polskiemu pisarzowi katolickiemu Stefanowi Budzińskiemu do opracowania i wydania drukiem w Polsce. „Trzecia Tajemnica Fatimska”, została wydana w książce Pt. „Przepowiednie dla świata” między innymi przepowiedniami Pt. „FATOMA 117″. Tekst „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, jest zamieszczony w Internecie w języku polskim, z moimi komentarzami, żeby był bardziej zrozumiały. Jakimi karami zostanie dotknięta ludzkość na świecie?
1. Wybuchną wojny, w których zostanie użyta broń jądrowa. W Azji Chiny wydadzą wojnę Rosji, potem krajom Arabskim zatoki Perskiej, krajom Morza Kaspijskiego, Europie Południowej i rzucą pociski jądrowe na cały świat.
2. Niemiecka partia NPD, dojdzie do władzy w Niemczech i wyda wojnę: Polsce, Czechom, Słowacji, Rosji, żeby odebrać od Rosji dawny Królewiec, Litwie, Łotwie, Estonii, Danii, i włączyć do „Wielkich Niemiec”, Austrię.
.3 Wybuchy bomb jądrowych spowodują potworne trzęsienia ziemi.
4. „POTOP”, na półkuli północnej, po głębinowym wybuchu pod dnem Morza Arktycznego, wyłoni się zapowiedziany „Nowy duży ląd” na samej północy.
5.Wybuchną wulkany.
6.Wtargnie w obszar ziemi „Planetoida-głaz” i spadnie w wody Oceanu Atlantyckiego w pobliżu Morza Karaibskiego, powodując potworne zniszczenia na terenie Morza Karaibskiego i trzech Ameryk.
7. Napłynie przez uszkodzona jonosferę wtargnięciem „Planetoidu-głazu” z kosmosu, w obszar ziemi „gaz i trucizna” oraz z głębin morskich Metan i zatruje powietrze na całej Ziemi. Niewyobrażalnie wielka ściana wody runie, na podbiegunowe Północne nizinne tereny lądów i zatopi je, zanim woda rozpłynie się na dalsze nizinne tereny lub spłynie do morza i oceanu. Wyrzucenie lodu i wody do góry, głębinowym wybuchem, pod dnem Morza Arktycznego, spowodowane zostało wyłonieniem się, zapowiedzianego „Nowego dużego lądu” na samej Północy. Na teren Kanady spadnie niewyobrażalna ilość wody morskiej i zatopi nizinne tereny. Kanady. Od zachodu otaczają Kanadęwysokie góry Kordyliery. Od wschodu Kanadę otaczają góry Baffina i teren wyżynny półwyspu Hall. Rozdziela wschodnie wyżyny, cieśnina Hudsona, od wyżyn Nowej Finlandii i Quebeku. Jedynie cieśnina Hudsona, będzie odprowadzała wodę z zatopionego terenu Kanady, do Basenu Labradorskiego i do Oceanu Atlantyckiego. Woda morska, która spadła po wybuchu głębinowym na teren Kanady, może zalać tereny południowe Kanady do dużej wysokości i wtargnąć na teren północny Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Powoli poziom wody na terenie Kanady będzie się obniżał, ale będzie wyższy niż jest obecnie. Woda w morzach i oceanach będzie o wiele metrów wyższa, o wody Mórz Północnych, Dno Morza Arktycznego i dna innych mórz na kole podbiegunowym będą zapowiedzianym „Nowym dużym lądem”. Ludność i istoty żywe na terenie Kanady, zamieszkałe na samej północy, mogą uratować swoje życie, dopiero na terenach górskich Kordylierów i wyżynie Mackenzie oraz górach Baffina. Cały teren nizinny na północy Kanady będzie pod wodą. Matka Pana Jezusa Maryja, chce uratować z „POTOPU”, ludzi z Kanady, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa lub uwierzą. Gdy zobaczą „Ten ZNAK”, który pokażę się na niebie, zapowiadający początek Apokalipsy, i wybuchnie wojna w Azji, między Chinami a Rosją. Ludność zamieszkała na środkowych i południowych terenach Kanady, powinna opuścić w ciągu 30 dni, swoje miejsce zamieszkania i przenieść się na zachodnie tereny górzyste, bliżej granicy ze Stanami Zjednoczonymi AP, w pobliżu Calgary lub Lethbridge, zabierając ze sobą żywność i paliwo do samochodów, żeby potem mieć na powrót. Tam przeczekać wybuch pod dnem Morza Arktycznego i wyłonienie się zapowiedzianego, „Nowego dużego lądu”. Tereny wschodnie Kanady i Stanów Zjednoczonych AP., będą narażone na bardzo wysoki przepływ wody „Potopowej” w Oceania Atlantyckim, która płynąc w kierunku Bieguna Południowego, będzie zalewała i zatapiała niżinne tereny brzegowe, miasta i porty. Tereny wschodnie Kanady i Stanów Zjednoczonych AP., będą narażone na wstrząsy głębinowe pod Nowym Jorkiem i Waszyngtonem. Te miasta zostaną zniszczone głębinowymi wstrząsami ziemi. Na teren Ziemi wtargnie „Planetoida-głaz”. To, ma być bardzo duży ponad 2 000 metrów, okruch skalny z jakiegoś wybuchu w gwiazdozbiorze Lwa, uderzy w Ocean Atlantycki, w pobliżu Morza Karaibskiego. Z analizy lotu wynika, że będzie „Planetoida-głaz, przelatywała nad północną Polską i nad Paryżem we Francji. Po wtargnięciu w obszar Ziemi „Planetoida-głaz”, będzie w czasie spadania nagrzewała się do bardzo wysokiej temperatury, topienia i odpadania kawałków głazu, powodując zniszczenia i pożary. „Planetoida-głaz”, rozpalona do czerwoności spadając będzie otoczona bardzo gorącym powietrzem, które spowoduje na wyspach Morza Karaibskiego, śmierć milionów ludzi, jeżeli nie zostaną przemieszczeni na teren Ameryki Południowej. Głębinowe trzęsienie ziemi, spowoduje powstanie potwornych fal morskich „Tsunami”, które runą na wysp i brzegi lądów trzech Ameryk, Afryki i Europy, niszcząc wszystko na swej drodze. Przez uszkodzoną jonosferę wtargnięciem w obszar ziemi „Planetoidy-głazu” napłynie gaz i z głębin morskich i zatruje powietrze na całej Ziemi. W „Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej”, są przekazane Słowa Pana Jezusa do ludzkości całego świta. Jak rozpoznać „Czas” wtargnięcia „Planetoidy-głazu”, w obszar Ziemi: „Rozpocznie się to, w noc bardzo zimną. Grzmoty i trzęsienia ziemi trwać będą dwa dni i dwie noce. To będzie dowodem, że Bóg jest Panem nad wszystkim. Podaje wam znaki: ostatnia noc (druga) będzie bardzo zimna, wiatr będzie huczał, a po pewnym czasie powstaną grzmoty. Wtedy zamknijcie okna i drzwi, nie rozmawiajcie z nikim spoza domu. Uklęknijcie w domu pod krzyżem, żałujcie za swoje grzechy i proście Matkę Pana Jezusa o opiekę. A kto tej rady nie posłucha, w okamgnieniu zginie. Serce jego nie wytrzyma tego widoku. Powietrze będzie nasycone gazem i trucizną. Ogarnie całą ziemię W trzecią noc nastanie ogień i trzęsienia ziemi, a w dniu następnym będzie już świecić słońce”.Aby ratować swoje życie z zagrożenia, należy się zwracać do Matki Pana Jezusa Maryi w modlitwie: „Królowo święta, pośredniczko ludzi, jedyna nasza ucieczko i nadziejo, bądź Nam miłosierna”. Niezmierna wdzięczność uratowanych wzniesie się do nieba w dziękczynieniu i modlitwie. Matka Pana Jezusa Maryja, chce jak najwięcej uratować ludzi, którzy wierzą w Boga Ojca i Jego Syna Jezusa Chrystusa, lub uwierzą. Podane jest, że jedna trzecia ludności zginie. Ponieważ zalane wodą morską grunty uprawne, mogą nie dać urodzaju, należy zakładać inspekty, do uprawy warzyw. Wstrząsy głębinowe pod dnem Oceanu Spokojnego, spowodują w Kanadzie, olbrzymie zniszczenia miast i portów. Na terenie Australii może nie być potwornych fal morskich „Tsunami”, tam przechować można część floty morskiej Kanady. Woda z Oceanu Atlantyckiego, będzie wpływała około Bieguna Południowego do Oceanu Pacyfiku i do Oceanu Indyjskiego, powoli obniżając wodę na zalanych terenach nizinnych Kanady, aż do wyrównania poziomu wód w morzach i oceanach. Na teren Oceanu Atlantyckiego runęło więcej wody z mórz północnych. Poziom wody w Oceanie Atlantyckim będzie wyższy niż jest. Wanda Stańska-Prószyńska

GURU WIEŚCI „Polityka Niemiec jest zagrożeniem dla Europy i może zniszczyć „projekt europejski”” – powiedział słynny, coraz częściej przeze mnie cytowany, inwestor Geore Soros. Jego zdaniem  Niemcy wciągają swoich sąsiadów w deflację, co grozi długą fazą stagnacji, a to doprowadzi do „nacjonalizmu, społecznych niepokojów i ksenofobii”. Nawet „sama demokracja może być zagrożona”. Dlaczego Niemcy – zamiast oszczędzać – „nie pozwolą na wzrost płac”? – pyta dramatycznie słynny „guru”! No właśnie dlaczego? Rozumiem, że „słynny inwestor” chętnie Niemcom pożyczy, żeby mogli zwiększyć płace sfery budżetowej. Ciekawe tylko na jaki procent? Ale co z sektorem niepublicznym? Czyżbym przeoczył jakąś ustawę zabraniającą podwyższania płac? I czyżby Soros Fund Management zaczął inwestować w spółki, które zwiększają właśnie płace? To pewnie zainwestuje w akcje KGHM, którego załoga zażądała... dwudziestoletnich gwarancji zatrudnienia! Oczywiście pod warunkiem, że zarząd zrealizuje te oczekiwania związkowców!

Gwiazdowski

Bronisław Komorowski w Poranku Radia Tok Fm Igor Janke: Jak to jest z tą prywatyzacją szpitali? Bronisław Komorowski: Kompletny nonsens i złośliwość ze strony PiS-u, który sam chyba w to nie wierzy, bo nawet ustami pana premiera Kaczyńskiego padło stwierdzenie, że on wie, że w programie wyborczym nie ma słowa prywatyzacja, ale złośliwie się posiłkuje materiałem, który był materiałem do dyskusji. Ja rozumiem, że w PiS-ie się w ogóle nie dyskutuje, słucha się szefa i cześć. A w Platformie się dyskutuje, więc my na wiosnę odbyliśmy kilkanaście konferencji programowych, w ramach których pojawiły się też różne propozycje dotyczące służby zdrowia.
Igor Janke: Ale Aleksander Kwaśniewski wyciągnął wczoraj ten jeden z dokumentów. Bronisław Komorowski: Poszedł tym samym tropem, co PiS.
Igor Janke: Czyli kłamał? Jeśli tak, to może podacie go do sądu w trybie wyborczym? Bronisław Komorowski: Nie wiem, czy warto. Warto Polakom tłumaczyć, wyjaśniać. Z Pis-em jest tak, że my w wielu przypadkach do mediów publicznych nie możemy się dostać, bo PiS nas blokuje, wiec czasami droga sądowa jest jedyną drogą nagłośnienia stanowiska Platformy. A przy okazji tej prywatyzacji, to ja powiem, że dziwię się PiS-owi, że tak się oburza na samą myśl o jakiejkolwiek prywatyzacji. Przecież to za rządów PiS nastąpiła prywatyzacja 95% lekarzy rodzinnych, 100% dentystów i ogromna ilość bogatych firm pozawierała umowy dodatkowe do ubezpieczenia swoich pracowników i prezesów w klinikach prywatnych, więc nie czyńmy zarzutu innym z tego, co się samemu robi.
Igor Janke: Jednego nie rozumiem. Jesteście gorącymi zwolennikami prywatyzacji. Prawdziwymi liberałami gospodarczymi, a tu nagle taki odwrót. Dlaczego prywatyzacja jest zła? Ja tego nie rozumiem. Bronisław Komorowski: Ja nie rozumiem, dlaczego PiS się czepia tego u innych, co sam robi. My ich za to nie krytykujemy.

Igor Janke: Czyli pan uważa, że to nie jest złe rozwiązanie - prywatyzacja szpitali? Bronisław Komorowski: Nie, nie. Trzeba doprowadzić najpierw do konkurencji szpital - szpital i konkurencji funduszy ochrony zdrowia. Tak, żeby między sobą konkurowały o kontrakty i o pacjentów i o pieniądze. A dopiero wtórną rzeczą jest to, czy mogą powstawać oprócz stuprocentowo zagwarantowanej opieki zdrowotnej w publicznej służbie zdrowia, czy mogą powstawać prywatne przedsięwzięcia. Tak, mogą. Tak jak dzisiaj lekarze rodzinni czy dentyści. Ale ten podstawowy trzon musi być publiczny.
Igor Janke: A co z "trzy razy piętnaście"? Niedawno pan mówił, że jesteście za "trzy razy piętnaście", a wczoraj przeczytałem, że już jesteście za "dwa razy piętnaście" i za utrzymaniem VAT na poziomie 22%. Bronisław Komorowski: Akurat tu się nic nie zmienia jeśli chodzi o naszą debatę od wiosny. Doszliśmy do wniosku, że jest realnie możliwe "dwa razy piętnaście" i przyjęcie podatku spłaszczonego, liniowego z pewnym odstępstwem, ale bardzo istotnym. Wczoraj to nie wybrzmiało w debacie między prezydentem a Donaldem Tuskiem. Istotnym odstępstwem od podatku liniowego jest wprowadzenie ulgi na każde dziecko w tej samej wielkości, dające gwarancję każdej polskiej rodzinie, że na stałe a nie tylko z tytułu urodzenia dziecka będzie miała pewną ulgę w celach dobrego wychowania tych obywateli. Więc my tutaj dokonaliśmy rzeczywiście pewnej korekty.
Igor Janke: Ale w sprawie VAT też dokonaliście korekty. Powtarzaliście "trzy razy piętnaście", wbiło nam się to do głowy. Bronisław Komorowski: Ale to było cztery lata temu.
Igor Janke: A ja słyszałem dwa miesiące temu od polityków Platformy Obywatelskiej. Bo tak naprawdę ten haracz, który płacimy jest w VACIE, płacimy codziennie wysoki podatek, a Platforma nie chce tego podatku obniżyć. Bronisław Komorowski: No bo jest pytanie o zbilansowanie i dochodów i wydatków. Jeżeli rząd PiS-owski poszedł w kierunku zwiększenia wydatków z budżetu, to bez jakiegoś szoku nie można by zmniejszyć opodatkowania w sposób zasadniczy. My to chcemy zrobić, ale chcemy to rozłożyć na wiele lat.
Igor Janke: Z wczorajszej debaty Donalda Tuska i Aleksandra Kwaśniewskiego znowu przez moment wynikało, że sprawa lustracji, sprawa rozliczeń z przeszłością stała się znów ważna dla Platformy. Czy to jest tak, że na użytek tej debaty tu jesteście za tym, a jak rozmawiacie z Kaczyńskim, debatujecie z innymi, to mówicie: przesadzacie? Bronisław Komorowski: My mamy spójne stanowisko w tej kwestii. PiS-owi zarzucamy szaleństwo lustracyjne i takie przegięcie, zbytni radykalizm, chęć zlustrowania wszystkich.
Igor Janke: Ale to przecież wasz projekt jest bardziej radykalny od otwarcia wszystkich szaf. Bronisław Komorowski: Nie, nie. My proponowaliśmy, proponujemy udostępnienie dokumentów związanych z konkretnymi osobami publicznymi. Uważam, że to się po prostu Polakom należy, aczkolwiek to też może być przedmiotem różnych kombinacji. Tak ma stać sprawa, że to politycy mają ujawniać swoje dokumenty.

 Igor Janke: Zaraz, ale byliście za pełnym otwarciem archiwów IPN? Bronisław Komorowski: Nie, byliśmy za ułatwieniem dostępu do archiwów IPN. To nie chodzi o to, żeby każdy z ulicy mógł pójść do IPN i zajrzeć w cudzą teczkę, tylko chodzi o to, żeby dziennikarz lub historyk mógł mieć ułatwiony pełny dostęp do dokumentów, jeśli zajmuje się jakimiś sprawami, które wymagają zbadania archiwów IPN-u. Tu nie chodzi o to, żeby każdy mógł zajrzeć w cudzą teczkę. To zostawiamy PiS-owi.
Igor Janke: Mam wrażenie, że słyszałem wielokrotnie, że Platforma opowiada się za pełnym otwarciem akt IPN-u. Bronisław Komorowski: Pełnym udostępnieniem archiwów w celach naukowych i badawczych, także dla dziennikarzy. Nie ma możliwości, ja jestem historykiem z wykształcenia, zajmuję się archiwami od dłuższego czasu

Igor Janke: Nigdy nie mówiliście o pełnym otwarciu? Bronisław Komorowski: Co to znaczy otwarcie? Właśnie tak jak dzisiaj IPN jest otwarte, tak jak każde inne archiwum publiczne państwowe. Jest otwarte na badania.

Igor Janke: Ale mówiliście inaczej. Bronisław Komorowski: Nie. Natomiast oczywiście LiD-owi zarzucamy to, że oni są generalnie przeciwnikami lustracji. Platforma Obywatelska uważa, że lustracja jest konieczna i ona jest przeprowadzana. Natomiast bez przegięcia prolustracyjnego, które świat widzi wyłącznie przez pryzmat teczek i przeszłości, my uważamy, że w imię przyszłości musi być pewna jawność życia publicznego, ale publicznego a nie wszystkich w Polsce. Nie zamierzamy poddawać lustracji wszystkich w Polsce tak, jak to proponowali radykałowie z PiS-u.
Igor Janke: Posłuchajmy fragmentu wczorajszej debaty Aleksandra Kwaśniewskiego z Donaldem Tuskiem: "Donald Tusk: Tak, jestem gotów, ale oczywiście odpowiedź nie należy do mnie, tylko do wyborców. Ja sobie zdaję sprawę, i to nie jest banał, że dzisiaj na kilka dni przed wyborami dwudziestego pierwszego października Polacy de facto zdecydują, kto będzie tworzył rząd. Jeśli mówię o swojej gotowości, o gotowości Platformy, to ja naprawdę wiem, o czym mówię. Jestem szefem partii politycznej, która stanęła do bardzo poważnego boju."
Ja do końca nie zrozumiałem tego, czy Donald Tusk jasno zadeklarował, że będzie premierem w przyszłym rządzie? Bronisław Komorowski: Że jest gotów objąć taką funkcję. Powiedział, że tak, absolutnie. Na pytanie pana Kwaśniewskiego odpowiedział twierdząco. Tak, jestem gotów, przygotowuję skład rządu, ale oczywiście o ostatecznym wyniku będzie decydował wyborca, na kogo odda głos. Innymi słowy, czy trzeba będzie z kimś zawierać koalicję, bo zawsze funkcje rządowe są przedmiotem uzgodnień koalicyjnych.
Igor Janke: Czyli jeżeli wygra Platforma zdecydowanie, wtedy premierem jest Donald Tusk i to jest taki jasny komunikat. Do tej pory tego państwo nie mówiliście. Bronisław Komorowski: Tak. Akurat tu jest pewna różnica z prezydentem Kwaśniewskim. Donald Tusk mógł to powiedzieć uczciwie i powiedział, natomiast prezydent Kwaśniewski nie bardzo, bo aczkolwiek LiD go wysunął jako kandydata na premiera, ale chyba sam pan prezydent w to nie wierzy.
Igor Janke: Chciałem jeszcze zapytać Bronisław Komorowski: Chciałem panu też powiedzieć, widzę, że pan chce mnie odpytywać z różnych kwestii, a ja jednak chciałbym skorzystać z tej okazji
Igor Janke: Takie moje zadanie. Bronisław Komorowski: I słusznie, ale ja też mam pewne zadanie. Więc chciałem powiedzieć, że w moim przekonaniu to pytanie pana prezydenta Kwaśniewskiego zdradza, że sam nie bardzo wierzy. Nie tylko w perspektywę własnego premierostwa, ale również zwycięstwa LiD-u. A to, że parę razy powiedział o Donaldzie Tusku, że on będzie premierem, bo on wygra według mnie jest bardzo czytelnym jasnym przesłaniem dla wyborców Aleksandra Kwaśniewskiego, że tak naprawdę jedyną alternatywą dla PiS-u jest Platforma a nie LiD.
Igor Janke: Panie pośle, twierdzi pan, że Platforma nie domagała się pełnego otwarcia archiwów. Otóż sprawdziliśmy to przed chwilą. Dwunastego maja, czyli dawno temu, wtedy, kiedy jeszcze Jan Rokita był w Platformie, mówił o tym, że pełne otwarcie archiwów IPN, takie lekarstwo na kryzys lustracyjny ma Jan Rokita. Poseł powiedział w Kontrapunkcie RMF i "Newsweeka", że jego ugrupowanie jest gotowe szybko przygotować taką ustawę. Bronisław Komorowski: Nie. Ja pracowałem nad programem Platformy Obywatelskiej od lutego, od wiosny a nie Jan Rokita.

Igor Janke: Ale to było w maju. Bronisław Komorowski: I właśnie prace programowe trwały do maja. To, że Jan Rokita ma takie poglądy to wszyscy wiedzą. Natomiast, że Platforma Obywatelska ma takie poglądy, jak ja mówię i tak zapisała to w programie, to warto, żeby się wszyscy dowiedzieli.
Igor Janke: Czyli Jan Rokita pewnie nie znajdzie się w przyszłym rządzie Platformy Obywatelskiej, jeżeli taki powstanie? Bronisław Komorowski: Dlaczego nie. Może się znajdzie. Padła deklaracja Donalda Tuska, że chciałby widzieć Jana Rokitę jako element uzupełniający rząd.
Igor Janke: Jeszcze o Kartę Praw Podstawowych chciałem zapytać. Donald Tusk powiedział, że ta karta zapewni lepsze życie ludziom. Ja przyznam, że mi się wydało to kompletnie absurdalne. Jak może dokument prawny, z resztą taki bardzo socjaldemokratyczny, wydawało mi się, kompletnie nie pasujący do Platformy może polepszyć życie ludziom? Bronisław Komorowski: Gdyby tak było, że deklaracje papierowe nie mają wpływu na życie nas wszystkich, to nie warto by było walczyć kiedyś o dwadzieścia jeden postulatów Solidarności, to nie warto by było walczyć o odpowiednie zapisy w ustawie zasadniczej i konstytucji. A jednak walczymy.
Igor Janke: Pan uważa, że to jest dobry dokument? Bronisław Komorowski: Innego nie ma. Zapisy tego typu są zobowiązaniem, nie do natychmiastowej realizacji, ale do wdrażania pewnych ram. To są ramy cywilizacyjne formalne.
Igor Janke: Na przykład prawo do bezpłatnych usług mieszkaniowych. Pan jest zwolennikiem, żeby państwo nałożyło na siebie taki obowiązek? Bronisław Komorowski: Karta Praw Podstawowych funkcjonuje we wszystkich krajach Unii Europejskiej
Igor Janke: Bo to taki socjalistyczny dokument. Przyznam, że kiedy słyszę z ust liberała gospodarczego Donalda Tuska taką deklarację, to aż się we mnie burzy. Bronisław Komorowski: Ja zadam pytanie, dlaczego Jarosław Kaczyński nie chce zagwarantować praw socjalnych Kartą Praw Podstawowych, mimo że się powołuje na Solidarność.
Igor Janke: To mnie też dziwi, ale rozmawiam z przedstawicielem Platformy. Bronisław Komorowski: Na tym polega właśnie program Platformy Obywatelskiej, że potrafi łączyć zarówno myślenie w kategoriach społecznych, socjalnych z perspektywą rozwoju gospodarczego.
Igor Janke: Jak widzimy, potrafi też zmieniać zdanie w różnych sprawach w ciągu kilku miesięcy. Bronisław Komorowski: Nie, nie. Niech pan się wczyta dokładnie, co to znaczy ten zapis w Karcie Praw Podstawowych. To nie to, że każdy ma dostać mieszkanie, tylko każdy, kto sobie nie radzi kompletnie. I tak się dzieje w Polsce i gdzie indziej. Są mieszkania komunalne i czy to jest taka straszna zbrodnia na wolności gospodarczej? No nie. Po prostu deklaracja praw podstawowych ma wymiar pewnego zobowiązania, do którego należy dążyć, nie załatwiać od razu. I ja nie rozumiem, dlaczego pan Jarosław Kaczyński zdradza ideały Solidarności, bo między innymi chce, aby Polacy byli pozbawieni pewnej deklaracji zobowiązań na przyszłość także i w kwestiach socjalnych.

Źródło: TOK FM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
AP 212 Fairey Swordfish MKS I IV
(8) C 212??ntros Ltd
alfik 212 4
Impregnaty trojfunkcyjne id 212 Nieznany
212 i 213, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
212 213
MAKIJAŻ 212 RÓŻ, BORDO I SREBRO
Mazowieckie Studia Humanistyczne r1996 t2 n1 s205 212
Mazowieckie Studia Humanistyczne r1996 t2 n2 s207 212
KPRM. 212.zał.XII, WSZYSTKO O ENERGII I ENERGETYCE, ENERGETYKA, KOPYDŁOWSKI
212 obrotomierze EKUGB5ZCJYARBSBNXZ3Y4AEZ5ZEAOSK23ZYDTFA
212 219
212+ 282 29
kk, ART 212 KK, Wyrok z dnia 17 maja 2007 r
kk, ART 212 KK, Wyrok z dnia 17 maja 2007 r
212
212 2id 29195
projekt 212 id 398203 Nieznany
212
Projekt nr 212

więcej podobnych podstron