718

„Skruszony gangster” bezkarny? Śledztwo Frondy Media obiegła informacja o skazaniu byłego policjanta Sławomira O., pierwowzoru bohatera filmu „Pitbull”, na 2, 5 roku więzienia przez Sąd Okręgowy w Warszawie. Dziennikarze szybko podchwycili hasło „udziału policjanta w grupie przestępczej”. Tymczasem portal Fronda.pl dotarł do szokujących informacji na temat świadka koronnego, którego zeznania obciążyły narratora „Prawdziwych psów” – pisze Aleksander Majewski. Chociaż były funkcjonariusz twierdzi, że nie był członkiem gangu, prokurator Leszek Goławski z Prokuratury Okręgowej w Katowicach przekazał mediom informację, że  Sławomir O.  znał większość osób z gangu pruszkowskiego  i utrzymywał z nimi kontakty. Jak podał portal Tvn24.pl, prokurator zakomunikował również, że na końcu postępowania b. policjant "opowiedział o swojej działalności w grupie, wskazał, jak to wszystko się odbywało". Dla wielu postronnych osób informacja była szokująca. Gliniarz, o którego niewinności zapewniały osoby z różnych kręgów, zdecydował się pójść na kompromis z prokuraturą. Jego adwokat, Maciej Morawiec od razu poinformował użytkowników strony „Pomagamy Sławkowi Opali” o tym, dlaczego jego przyjaciel zdecydował się wybrać właśnie takie rozwiązanie. „Po analizie materiału dowodowego, do którego wreszcie uzyskaliśmy dostęp, podjęliśmy decyzję o poddaniu się. Decyzja ta podyktowana  została wyłącznie zimną kalkulacją, przy tym kalibrze zarzutów stawianych Sławkowi byłoby ogromnym ryzykiem oczekiwanie na werdykt sądu... Oczywiście nie stały za tym tylko zeznania „Kapusty”, prokuratura w ostatnim czasie bardzo intensywnie analizowała przeszłość Sławka, dotarła do kobiety kiedyś bardzo z nim skonfliktowanej... (…) Doszły do tego jeszcze kwestie swoistego bagna w jakim Sławek pływał ,pracując w „pałacu”.  Nie były to przestępstwa, tylko pewne łamanie procedur, ale wpisały się niestety w obraz skorumpowanego złego psa” – napisał obrońca Sławomira O. „Decyzja o poddaniu się i wytargowaniu jak najlżejszego wyroku wydała się nam oczywista i chciałbym podkreślić: podpieram decyzję Sławka w całej rozciągłości. Po prostu ryzyko było zbyt wielkie, a doświadczenie Sławka, po tym jak parę razy dostawał po głowie od Państwa, nie pozwalało na optymizm w oczekiwaniu łagodności sądu...(…) – tłumaczył adwokat. Dzięki tej taktyce, O. najprawdopodobniej opuści więzienie już za kilka miesięcy. Maciej Morawiec przyznaje, że przy stawianych zarzutach, to minimalny wyrok. Obrońca byłego policjanta  uważa, że „odpuszczenie”  prokuratora oznacza, że walka w sądzie, również dla oskarżyciela mogłaby być niekorzystna, a może również ośmieszająca dla świadka koronnego.  – Wiem,  że obawiano się badań wariograficznych i badań na zawartość narkotyków w organizmie świadka koronnego. Do dzisiaj tez sprawa jaka założyłem „Kapuście” nie ruszyła z miejsca, z powodu "sporu kompetencyjnego prokuratur",  to też o czymś świadczy. Poza tym, to zeznania Slawka podważyły wiarygodność zeznań „Kapusty” w sprawie zabójstwa gen. Marka Papaly. Drugiej takiej wtopy nie mogli zaliczyć – mówi Maciej Morawiec.

Na czym „wyłożył się” Sławomir O.? Czy jednak Opala rzeczywiście współpracował z mafią? Eksperci ds. przestępczości, pomimo wyroku, unikają takiego określenia i negują twierdzenia o Sławomirz O. jako „sprzedajnym psie”.  Po wydaniu wyroku, opinia podzieliła się na oburzonych dziennikarzy, którzy zaczęli rozpisywać się na temat skorumpowanego, zdradzieckiego policjanta i znawców tematyki policyjnej, którzy nie wykazywali oburzenia czy większego zaskoczenia. Wręcz przeciwnie, można spotkać się z obroną bohatera „Prawdziwych psów”.

- Sławek mógł przekroczyć pewne granice, ale nie uwierzę w to, że należał do grupy zbrojnej o charakterze przestępczym. Łatwo to wytłumaczyć: to nie te zyski finansowe… Sławek nie miał pieniędzy. Czasami może koloryzował, ale był uczciwym człowiekiem. W relacjach osobistych zawsze wysoko go ceniłem. Gdyby rzeczywiście zdobywał dla zbójów informacje, dostawałby od 40 do 50 tys. zł. Myślę, że już następnego dnia widać by było, że jest przy kasie. Natomiast on zawsze miał problemy finansowe – mówi portalowi Fronda.pl Dariusz Loranty, najsłynniejszy polski negocjator policyjny. Wieloletni pracownik operacyjny KSP przyznaje, że w zawodzie policjanta łatwo przekroczyć pewne granice, łamać określone procedury, jeżeli chce się być skutecznym. Jak jednak wytłumaczyć zarzut, według których Sławomir O. miał przekazywać informacje przestępcom? - Być może mylę się, ale nie ma żadnego śladu w ewidencji policji, a przecież każde komputerowe sprawdzenie czegoś, pozostawia ślad. Zostaje zachowana informacja, że osoba identyfikująca się określonym kluczem, korzystająca ze wskazanego komputera, logowała się celem sprawdzenia, czy dana jednostka broni jest poszukiwana. Według moich informacji, nigdy nie miała miejsca taka sytuacja. Natomiast Sławek prawdopodobnie obiecał sprawdzenie informacji o tej broni w obecności więcej, niż jednej osoby. A przecież istnieje podstawowa zasada: jak komuś coś obiecujesz, to nigdy nie wolno robić ci tego przy kimkolwiek. Bo to ty obiecujesz i to mocą swojego urzędu, w którym pracujesz. Na tym właśnie wyłożył się Sławek – tłumaczy Dariusz Loranty. Właśnie, dlatego miałby problemy z odparciem zarzutów, które mu postawiono. Loranty przyznaje jednak, że właśnie takie obiecanki i blefowanie są na porządku dziennym w pracy policjanta operacyjnego. Były gliniarz rozumie jednak postawę swojego wieloletniego współpracownika. - Dlaczego się przyznał? Bo, po prostu, bardziej mu się to opłaciło i będzie miał święty spokój. Nie jest w stanie udowodnić pewnych rzeczy. Z ludzkiego punktu widzenia nie świadczą o nim, że był nie w porządku, ale z prawnego już tak – przekonuje Dariusz Loranty.

Policjant za kraty, gangster na wolności Mimo to, wielu dziennikarzy szybko podchwyciło temat polskiego „Złego Porucznika”. Czasopisma, które przypisywały Opali zasługi, które nie powinny pójść na jego konto, teraz przypięły mu etykietę „wtyki mafii” i licytują się w filipkach poświęconych b. gliniarzowi, choć sprawa jego skazania nie jest jednoznaczna. Na czoło wysunął się tygodnik „Newsweek”, który jeszcze niedawno robił ze Sławomira O. niemal superbohatera. Autor tygodnika nie sprawdził jednak kilku informacji i skończyło się na drobnych błędach rzeczowych, powtórzeniu depesz prasowych oraz uzyskaniu wypowiedzi nieprzepadającego za Opalą emerytowanego pracownika Komendy Stołecznej Policji. Żaden z żurnalistów nie pokusił się jednak o wysłuchanie drugiej strony czy przyjrzenie się postaci „skruszonego gangstera” „Brody” vel „Kapusty”, którego zeznania obciążyły b. policjanta. Portal Fronda.pl jako jedyny poinformował o korupcyjnej propozycji, jaką warszawski gangster złożył mec. Maciejowi Morawcowi. Mimo oburzającej oferty przestępcy, prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie. To tylko wzmocniło w świadku koronnym poczucie jego bezkarności. „Broda” zaczął nawet wypisywać, pod innym nazwiskiem, maile do bliskich policjanta, któremu złamał życie. Gangster nie omieszkał wysłać kąśliwych, prześmiewczych wiadomości do córki byłego gliniarza. Nie skończyło się na jednej wiadomości. Rodzina i przyjaciele skazanego funkcjonariusza, zdecydowali się udostępnić  mi ich treść. Lektura maili Piotra K. (podpisującego się jako „Marek Marski” lub „Krzysztof Malesza”) wprawiła mnie w osłupienie… „Broda” znalazł również adres dziewczyny Sławomira O., której nigdy nie poznał osobiście. Chociaż partnerka b. gliniarza jasno wyraziła się, że nie ma ochoty na wymianę korespondencji ze „skruszonym gangsterem”, ten nie dał za wygraną: Nie obrażajcie ludzi ,których nie znacie, a dam Wam spokój.... bez odbioru Basiu!!!!!!! – napisał w kolejnym mailu „skruszony gangster”.  Nie była bynajmniej to ostatnia wiadomość: „Bardzo mi przykro Pani Basiu i jest to szczere! Pani Go kocha i to jedyny Pani GRzECH Życze Pani wszystkiego dobrego!”. Świadek koronny pokusił się nawet o żądanie przeprosin: „Czekam na zwykłe ludzkie ... przepraszam! Ja zawsze mówie prawde!!!” Podobnych wiadomości Barbara B. otrzymała jeszcze wiele. Podobnie jak córka bohatera „Prawdziwych psów”.

Jakie "lepsze zajęcie" miał na myśli gangster?Jeżeli na Waszej stronie przestaniecie używać języka nienawiści to chętnie znajde sobie lepsze zajęcie nawet Ty młoda Damo jesteś niegrzeczna bo tak wychował Ciebie tata , a raczej nie wychowywał bo nie było go na Ciebie stać Miłego dnia i oby było ich wiele na stronie : pomagamy skorumpowanym psom.!!!” – wiadomość o takiej treści znalazła na swojej skrzynce Martyna Opala. Zdecydowała się odpisać. Być może to był błąd. „Skruszony gangster” postanowił dalej nękać młodą dziewczynę. Piotr K. nie ustawał w wykorzystywaniu swojego bandyckiego doświadczenia w stosowaniu języka zastraszenia: „Znam Twojego ojca od czasu kiedy byłaś małą Dziewczynką i wielokrotnie rozmawialiśmy na temat waszej Rodziny ,chociaż to złe slowo Martyno! Nie mam nic przeciwko Opalowi [tak był nazywany]ale od początku patrze na Wasze wysiłki ,aby go ratować i wielki szacunek dla Obrońców zmienia się czasami w niesmak z uwagi na język i wystawianie kłamliwych opini To Ty obraziłaś mnie już kilka razy ,a to oznacza jedno.......bezsilność!!! To przykre ,ale faktem jest ,że zeznania Piotra.K potwierdza kilka ośób i nie są to bandyci jak on!!! Sławek mój przyjaciej, a Twój ojciec jest winny i czas przekona Ciebie ,że tak jest! Nie moge podać dodatkowych dowodów, o które prosisz z uwagi na toczące się postępowanie! przykro mi Martyno ale rodziców nie wybieramy dobrze ala niego , że ma taka Kobiete jak Ty ale zacznij gotować się do myśli ,,ze Twój ojciec wiele lat odsiedzi”. Córka b. gliniarza nie przestraszyła się jednak wiadomości od „Brody”. Jak sama przyznaje, twardy charakter odziedziczyła po ojcu i nie wierzy w rewelacje Piotra K. - Jego osoba jednak skutecznie wywołuje u mnie stan alergiczny, wzbudza pewnego rodzaju agresję, irytuje – mówi portalowi Fronda.pl Martyna Opala. Dziewczyna podkreśla, że bardziej przejmuje się stanem jej dziadków (rodziców Sławomira O.), niż swoimi emocjami. – To, co najbardziej boli mnie w tej całej sprawie, to stan psychiczno - zdrowotny moich dziadków. Wiem, że dziadek - podobnie jak ja - kumuluje wszystko w sobie i obawiam się, w jakim jest stanie. Natomiast babcia, z całą pewnością, jest tym wszystkim głęboko załamana, zważywszy na fakt, iż ojciec od zawsze był jej "oczkiem w głowie" – tłumaczy Martyna.

Gangster pisze do dziennikarza Frondy „Skruszony gangster” znalazł adres również do mnie. Na mojej skrzynce na serwerze Frondy znalazłem wiadomość o następującej treści:

„Witam! Czytałem z uwagą Pana tekst i mam jedno pytanie. Jaki redaktor i w jakiej publikacji powołuje się na przyjacielskie relacje z bandytą, który pomawia Sławomira Opale? Pozdrawiam serdecznie. Krzysztof Malesza”. Gdy odpisałem nadawcy wiadomości z mojego prywatnego konta, 6 marca uzyskałem kolejną wiadomość  podpisaną przez „Krzysztofa Maleszę”: „...........dziękuje............a jednak winny.i skazany pierwszym prawomocnym wyrokiem ,może warto o tym napisać !!? pozdrawiam”. Natychmiast przypomniałem sobie, że osoba podpisująca się tym samym nazwiskiem pisała negatywne komentarze na stronie „Pomagamy Sławkowi Opali”, zdradzając szczegóły sprawy  jeszcze przed oficjalnymi informacjami na ten temat. Natychmiast skontaktowałem się z mec. Maciejem Morawcem, który potwierdził moje przypuszczenia. Tajemniczy nadawca, to nie kto inny, a warszawski gangster Piotr K., pseudonim „Broda”, wysyłający wiadomości pod nazwiskami „Krzysztof Malesza” i „Marek Marski”. Nie pozostało mi nic innego, jak podpuścić b. członka gangu pruszkowskiego, aby przyznał się do swoich personaliów. Nie było to zbyt trudne. Po prostu zwróciłem się do tajemniczego nadawcy po imieniu z zapytaniem, dlaczego używa wcześniej wspomnianych nazwisk. Szybko uzyskałem odpowiedź (7 marca br.): „Dlatego,że nie używam już starego nazwiska i przezwiska ,którym mnie nazywano Miłego dnia i polecam Newsweek i artykuł Pitbull na spalonym ................. może i Pan powinien napisać prawde ,aby być wiarygodny i obiektywny!!! Pozdrawiam.”

„Kapusta”, przez nieuwagę, przyznał się do swojej tożsamości również w korespondencji z bliskimi Sławomira O. Wiedziałem, że nie mogę przepuścić takiej szansy. Była to jedyna, niepowtarzalna okazja, aby wysłuchać również drugiej strony. „Broda” nie udzielił mi jednak odpowiedzi na pytanie dotyczące jego roli „świadka koronnego”, ale wciąż polecał artykuł z „Newsweeka”: „Jak do tej pory jest to najbardziej obiektywny tekst w tej sprawie i dalej czekam na Pański! Nie moge odpowiedzieć na pytanie Życze miłego dnia!”. Postanowiłem nie odpuszczać. Zapytałem, jakiego artykułu oczekiwałby „Broda”, skoro nie chce opowiedzieć o swojej roli „świadka koronnego”. Cierpliwość gangstera wyczerpała się: „Prawdziwego Panie Aleksandrze. a ja nie udzielam odpowiedzi na pytania i to takie glupie.ale prosze nie brać tego do śiebie! Ja nie udzielam wywiadów ja tylko walcze o prawde Pisał Pan bzdury na temat Brody więc pora napisać sprostowanie ..................winny ,przyznał się Broda mówił prawde a Morawieć jest kłamcą Pozdrawiam i nasza dalsza pisanina traci sens Żegnam .”. Mój kolejny mail pozostał bez odpowiedzi. Byłem zszokowany, że facet o mentalności uzależnionego od Internetu nastolatka z dysleksją, może rozdawać karty w ważnych sprawach, jako świadek koronny. - Przyznam, że zachowanie takie wcale mnie nie dziwi, materiał ludzki, a zwłaszcza w tym konkretnym przypadku, jest na poziomie śmietnika. Przykre, że tacy ludzie zyskują pełne zaufanie sędziów i organów ścigania. Pęd do kariery najważniejszy, a cudze zniszczone dobre imię to taki mało istotny dodatek. Nie zdaliśmy, jako kraj tego egzaminu z demokracji – mówi portalowi Fronda.pl Kazimierz Turaliński, specjalista ds. bezpieczeństwa, autor książki „Przestępczość zorganizowana w III RP”. – Instytucja świadka koronnego jest potrzebna, ale sposób jej praktykowania dowodzi zwykle słabości państwa. Bandyta powinien zapłacić za swoje grzechy i nagradzanie ich może skutkować  ograniczeniem kary, ale nie pociąganiem na dno ludzi w imię karier i wiarygodności "medialnej" męta z rynsztoku. W Polsce i we Włoszech niestety oblaliśmy egzamin z tej instytucji – tłumaczy Turaliński. Mój rozmówca stwierdził, że warto podjąć kroki prawne przeciwko „Brodzie”, bowiem jego czyny mogą nosić znamiona stalkingu i bezprawnej próby wstrzymania publikacji prasowej. - Na pewno warto pomóc rodzinie Opali. Znaleźli się w tragicznej sytuacji, a zaszczucie będzie się pewnie pogłębiać – mówi Kazimierz Turaliński.  Autor „Przestępczości zorganizowanej w III RP” przekonuje, że bezkarność „Brody” nie jest odosobnionym przypadkiem.  - Świadek koronny to - dla mnie - żaden świadek, vide sprawa „Masy” i Piotra Wróbla. Na Śląsku działał jeden, który będąc koronnym prowadził gang, jego syn bodajże dokonał największej serii napadów na banki, a jeden z żołnierzy gangu zastrzelił młodego policjanta Grzegorza Załogę. Tyle o koronnych – wyjaśnia Turaliński. Maciej Morawiec dochodzi do podobnych wniosków.  Według adwokata w naszym państwie „krucho” z prawem obywatela do obrony, a w sprawach z udziałem koronnego, ten niestety zawsze ma rację. Obrońca Sławomira O. podkreśla, że prokuratura zrobi wszystko, aby potwierdzić wersję swojego świadka. Skutki mogą być często opłakane, czego najlepszym dowodem jest sprawa Sławomira O. czy Piotra Wróbla, pomówionego przez wcześniej wspomnianego „Masę”. Wiele osób podobnie postrzega rzeczywistość. Chociaż nagłówki prasowe straszyły skazaniem legendarnego gliny, internauci nie przestali wyrażać swojego wsparcia dla b. policjanta. Zapamiętali słowa swojego ulubieńca, który zawsze podkreślał, że „operacyjniak” musi balansować na granicy, brać na siebie całe ryzyko, a jeżeli podwinie mu się odwaga, zapłacić wysoką cenę. Tak jak bohater „Prawdziwych psów”... Tymczasem „skruszony gangster”, który kawał swojego życia spędził „poza granicą”, nie poniesie żadnej odpowiedzialności, ale rozpocznie swój żywot na garnuszku podatników. Wszystko  w majestacie prawa.

Aleksander Majewski

Izraelski agent: zamach na USA w ciągu najbliższych miesięcy Nie wiemy, czy witryna nosząca nazwę “Urbanlegends” jest wiarygodna, ale niedługo się przekonamy – admin.

Na podst. http://urbanlegends.about.com/od/errata/a/juval_aviv.htm

Śmierdząca sprawa. Juval Aviv był ochroniarzem Goldy Meir, na podstawie jego postaci opiera się film Munich – o zamachu terrorystycznym na reprezentację Izraela podczas olimpiady w Monachium. Podczas programu telewizyjnego Billa O’Reilly “przewidział” on zamach w londyńskim metrze, że wydarzy się w ciągu tygodnia. I tak się stało. To właśnie Aviv, miesiąc przed zamachem na WTC, poinformował o planowanym zamachu terrorystycznym z użyciem samolotów, jako pocisków, a celem miały być ważne budynki i pomniki. Od tamtej pory jest zatrudniony przez Kongres USA, jako doradca d.s. bezpieczeństwa. Teraz przewiduje zamach terrorystyczny na USA w przeciągu kilku miesięcy. Na pewno nie odbędzie się z użyciem samolotów – gdyż terroryści zdają sobie sprawę z tego, że każda taka próba musi się skończyć niepowodzeniem, gdyż pasażerowie ostro zareagują, wiedząc, co im grozi. Aviv uważa, że środki bezpieczeństwa na lotniskach, stosowane przez Amerykanów są śmieszne – każde nowe zagrożenie powoduje ich zaostrzenie, a to nie jest droga. Należy przewidywać sposoby terrorystów, a nie reagować dopiero po fakcie. Poza tym sprawdza się tylko przy wejściu na terminale, a nie podczas rejestracji. Jeśli kiedykolwiek dojdzie do ataku na lotnisku, to właśnie tam jest największe zagrożenie – wystarczy podłożyć walizkę lub dwie pomiędzy bagażami i je zdalnie zdetonować. Dlatego też w Izraelu sprawdza się bagaż przed wejściem na lotnisko. Aviv ostrzega, że zamach w USA jest pewny i zostanie zrealizowany przez grupy samobójców i przez podłożenie bomb. Odbędzie się w miejscach gdzie gromadzą się duże grupy ludzi – Disneyland, Las Vegas czy też w dużych miastach – Nowy Jork, San Francisco, Chicago itd. Zagrożone są centra sklepowe, stacje metra w godzinach szczytu. Tym razem zagrożone są również stany prowincjonalne (Wyoming, Montana itp). Atak odbędzie się równocześnie w kilku miejscach – 5-8 miastach i na prowincji. W dużych miastach samobójcy nie będą potrzebni, gdyż wystarczy samochód wyładowany materiałami wybuchowymi. Rząd amerykański podobno zdaje sobie sprawę z zagrożenia, ale nie chce wywoływać paniki.

Po takim zamachu świat się zmieni nie do poznania, przestaną istnieć takie problemy jak globalne ocieplenie czy polityczna poprawność. Aviv uspokaja, że nie będzie zamachu z użyciem bomb atomowych, gdyż konwencjonalne środki są o wiele tańsze i prostsze w użyciu, a samobójców gotowych poświęcić życie nie brakuje. Terrorystami będą tym razem Amerykanie, szczególnie należy uważać na osoby podróżujące tam i z pworotem na Bliski Wschód. Są oni szalenie groźni, gdyż doskonale znają zwyczaje i język Amerykanów, a ci nie mają zielonego pojęcia o mentalności tych ludzi. Ameryka jest zagrożona, gdyż wywiad ma niewielu ludzi znających język arabski lub farsi – należy to zmienić jak najszybciej. Co należy zmienić w USA, aby uniknąć tego zagrożenia? Wg. Aviva na nic są nowoczesne technologie, jak szpiegowanie z satelitów. Należy zdać się na agentów w społeczeństwie, jak to jest w Izraelu, Irlandii czy w Anglii. Rząd nie może ukrywać “prawdy” o terroryzmie przed społeczeństwem, powinien przestać traktować ludzi jak dzieci. Niedawno przeprowadzone testy z pustą walizką pozostawioną w pięciu często odwiedzanych miejscach w pięciu dużych miastach pokazały, że ludzie kompletnie nie zwracają uwagi na zagrożenie. Nikt nawet nie zadzwonił na policję. W Chicago znalazł się nawet złodziej, który próbował ukraść walizkę. Dla porównania wytrenowane społeczeństwo Izraela od razu by zareagowało i teren zostałby opuszczony dla działania policji. Widać, że Ameryka nie została jeszcze odpowiednio doświadczona przez terroryzm, dlatego też pierwsza linia obrony, jaką są obywatele nie działa. Doradza też, że rodziny i szkoły powinny mieć plany odnośnie dzieci – jeśli zdarzyłby się zamach terrorystyczny. Np. po zamachu na WTC wiele dzieciaków przez dłuższy czas było pozostawionych bez rodziców. W Nowym Jorku były przypadki, że trwało to kilka dni. Rodzice powinni żądać od zarządu szkół ustalenia planów na taki wypadek, podobnie jak to jest w Izraelu. Nie planuje się też sposobów komunikacji na wypadek np. odcięcia połączeń telefonicznych, ludzie nie mają planów gdzie się spotykać, gdy coś się stanie. Powinny być one tak proste, że najmłodsze dziecko powinno je zapamiętać. Niestety, ale plan rządu amerykańskiego na wypadek zamachu terrorystycznego przewiduje odcięcie wszystkich łączy telefonicznych, gdyż są one ulubionym sposobem detonacji bomb i komunikacji dla zamachowców.

Komentarz monitorpolski: Jak powiedział prezydent Bush zaraz po zamachu na WTC, celem terroryzmu jest zniszczenie stylu życia Amerykanów, cywilizacji takiej jaką sobie wypracowali.

“Terroryści nienawidzą demokracji i wolności” powiedział Bush, tak jakby czytał im w myślach. Teraz już wiemy, że Bush, jak i część administracji rządowej USA oraz CIA realizowała plany Mossadu w zamachu na WTC. “Większość wywiadów na świecie o tym doskonale wie” – to są słowa b. prezydenta Włoch Francesco Cossiga – artykuł z 30 listopada Coriere della Sera. Na długo przed zamachem grupa kilkuset agentów Mossadu udających studentów sztuki grasowała po USA opiekując się m.in. “terrorystami” arabskimi, na których zrzucono później winę za zamach. Terroryści izraelscy zresztą sami się przyznali do udziału w zamachu w audycji telewizyjnej. Podobnie było w Londynie – Arabowie posłużyli, jako kozły ofiarne. Juval Aviv na pewno o tym wie, on po prostu wykonuje zadanie, jakie zlecili mu satanistyczni mocodawcy z Izraela i Londynu. O co więc chodzi, po co Izraelczycy ostrzegają przed planowanym zamachem? Sądzę, że znów chcą wyjść na speców od terroryzmu, na tych, którzy będą dla USA rozwiązaniem problemu. Że Amerykanie zdają się na ich ekspertyzę i powierzą im ważne funkcje obronne w kraju, jakie zresztą mają i teraz – nie tylko w USA, ale i wielu innych krajach. Jest to kolejny krok w przejęciu kontroli nad USA – ich potencjałem militarnym, arsenałem nuklearnym i społeczeństwem. Aviv ostrzega, że zmienią się priorytety, gdyż planowane jest totalne spacyfikowanie społeczeństwa – zamach będzie motywem do natychmiastowej konfiskaty broni i mordowania opozycji. Po to m.in. jest NDAA – ustawa zezwalająca na bezterminowe zamykanie i mordowanie Amerykanów przez urzędników państwowych bez jakiegokolwiek postępowania prawnego. Byłby to również cios w patriotyczne pozostałości w rządzie i Kongresie USA. Chodzi o przeforsowanie realizacji planów Izraela inwazji na Iran, Syrię, Pakistan, a następnie Chiny i Rosję, by zrealizować wielki plan syjonistycznego Nowego Porządku Świata z Rządem Światowym w Jerozolimie. Czy im się to uda? Są bezczelni, są aroganccy, mówią już wprost o tym, co mają zamiar zrealizować. Ale im się spieszy, a pośpiech rodzi błędy. Amerykanie nie są tacy głupi, za jakich uważają ich syjoniści izraelscy. To, że nie poddali się panice “antyterrorystycznej” i że Ameryka się jeszcze jakoś kręci, zawdzięczają swojej wrodzonej prężności i odwadze. Alex Jones bardzo dobrze to niedawno podsumował, ostrzegając terrorystów przed nieprzemyślanymi krokami, że tym razem Amerykanie pójdą na całego. Że przeciętny Amerykanin to potomek bandyty, nie ma w sobie strachu, a jak będzie potrzeba to nie zawaha się użyć broni. Od stycznia padają rekordy w zamówieniach na broń i amunicję, nie wiem, w jaki sposób można by zmusić Amerykanów do masowego oddawania broni? Żadne zastraszanie już nie zadziała. Terroryzm izraelski stanął w punkcie zwrotnym, sataniści o tym wiedzą i są gotowi na radykalne kroki. Rosja jest obecnie nie do zdobycia bez wojny termojądrowej, podobnie jest z Chinami. Wojna termojądrowa oznacza koniec Izraela, wystarczy, bowiem jeden pocisk w centrum Jerozolimy i nigdy już nie będzie możliwe stworzenie wymarzonego satanistycznego Rządu Światowego – cała masa fanatycznych Żydów sabatjańskich straci podstawy religijne tak starannie wypracowywane przez kilka pokoleń Rotszyldów. Straszenie przez Aviva zamachami terrorystycznymi, to dowód słabości NWO, co nie znaczy, że do nich nie dojdzie. Sądzę, że dojdzie i będą setki tysięcy ofiar. Ale będzie to początek końca NWO.

http://monitorpolski.wordpress.com/

Major Issajewicz odszedł na wieczną wartę Uczestniczył w wielu akcjach zbrojnych, jednak to udział w udanym zamachu na kata Warszawy Franza Kutscherę 1 lutego 1944 r. należy do najważniejszych na długiej liście jego zasług dla Ojczyzny. Wczoraj Warszawa pożegnała mjr. Michała Issajewicza.

- Bierzemy dziś udział w pogrzebie legendarnej postaci, mjr. Michała Issajewicza ps. “Miś”, człowieka niezłomnego, który pokonywał trwogę, służąc drugiemu człowiekowi. Nie żył dla siebie i nie umierał dla siebie. Narażał swoje życie po to, by inni godnie mogli żyć – powiedział podczas wczorajszej Mszy św. pogrzebowej w katedrze polowej ks. bp Józef Guzdek. Biskup polowy Wojska Polskiego zwrócił uwagę na fakt, że życie majora nie było pozbawione lęku. Tak jak każdy człowiek, który podczas II wojny światowej codziennie ocierał się o śmierć, także mjr Issajewicz nie był wolny od strachu o własne życie.

- Trwoga i lęk przychodzą wtedy, kiedy deptane są największe wartości: godność człowieka, wiara, wolność i niepodległość Narodu. W dniu jego pogrzebu pytamy, czy trwoga i lęk towarzyszyły mu na ścieżkach jego ziemskiego życia? Odpowiedź jest jedna: oczywiście, że tak, bo spotykał się ze złem, był świadkiem okupacyjnego terroru, ocierał się o śmierć. Jednak odwaga i męstwo zdołały pokonać tę trwogę – podkreślił ks. bp Guzdek. Duchowny przypomniał, że choć major Issajewicz brał udział w wielu akcjach przeciwko niemieckiemu okupantowi, działając w konspiracyjnym ruchu oporu, to jednak do rangi symbolu urosła głównie ta jedna. Był nią oczywiście udany zamach na kata Warszawy Franza Kutscherę, znienawidzonego przez powstańczą ludność stolicy bezwzględnego tyrana, który miał na swych rękach krew tak wielu niewinnych cywilów. Tamten moment przywołany został w liście pożegnalnym prezydenta Bronisława Komorowskiego i jego małżonki Anny, skierowanym do rodziny zmarłego i uczestników uroczystości, który w kościele odczytał Waldemar Strzałkowski z Kancelarii Prezydenta. Wagę wydarzenia sprzed 68 lat przypomniał także Andrzej Kunert, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Jego zdaniem, akcja przeciwko Kutscherze nie tylko była niezwykle spektakularna, bo przeprowadzona w biały dzień w centrum miasta, ale także skuteczna, bo zginął kat Warszawy. A Niemcy dwa tygodnie później zaprzestali masowych publicznych egzekucji. – O tym, jak boleśnie Niemcy odczuli śmierć Kutschery, najlepiej świadczy fakt, że jego bezpośredni zwierzchnik, dowódca SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie SS gruppenfźhrer Wilhelm Koppe 16 lutego na posiedzeniu tzw. rządu Generalnego Gubernatorstwa chwalił mistrzostwo wykonawców zamachu. W latach 1945-1947 mjr Michał Issajewicz mieszkał w Słupsku, w którym 15 września 1946 r. odsłonięto pierwszy w Polsce pomnik Powstania Warszawskiego. Dodał, że drugi egzemplarz wbudowanej w ten pomnik słynnej płaskorzeźby dłuta Jana Małety “Jezu, ratuj, bo giniemy” stał w Warszawie na rogu ul. Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich aż do czasu tajemniczego zniknięcia w latach 50. XX wieku.

- W imieniu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa mam zaszczyt poinformować, że wykonana jeszcze raz płaskorzeźba – na podstawie udostępnionego nam przez syna rzeźbiarza autorskiego projektu Jana Małety – czeka już na uroczyste ponowne odsłonięcie i poświęcenie w tym samym miejscu – powiedział Kunert. Urnę z prochami mjr. Michała Issajewicza pochowano uroczyście na Wojskowych Powązkach.

- Był kluczową postacią w zamachu na Kutscherę, która zatrzymała jego pojazd i zakończyła wyrok. Był dla nas ważną postacią. Wielu jednak było mu podobnych, taka była, bowiem nasza powinność i tak służyliśmy – powiedział “Naszemu Dziennikowi” Tytus Karlikowski z batalionu “Zośka”, który przyszedł oddać hołd starszemu koledze. Major Issajewicz zmarł w niedzielę, 4 marca, w Warszawie po długiej i ciężkiej chorobie. Był żołnierzem oddziału Pegaz Kedywu Komendy Głównej AK, więźniem obozu koncentracyjnego w Stutthofie, kawalerem Orderu Virtuti Militari.

Piotr Czartoryski-Sziler

Nie zamieniać człowieka na gotówkę Od 1 lipca zmieni się sytuacja prawna instytucji charytatywnych świadczących pomoc medyczną osobom w podeszłym wieku i wymagającym opieki medycznej. Dotychczas te placówki opieki medycznej (np. hospicja) były prowadzone przez fundacje, stowarzyszenia kościelne i wyznaniowe, korzystały z darowizn i ofiar oraz działały w oparciu o wolontariat. Teraz mają się przekształcić w spółki prawa handlowego i być prowadzone na zasadzie działalności gospodarczej. [sic!!! - admin]

Istota tej zmiany polega na tym, że z życia społecznego usuwa się zasadę bezinteresownej służby i poddaje się całą działalność charytatywną kryteriom gospodarczym, czyli zasadzie zysku charakterystycznej dla kapitalizmu. Obrazowo mówiąc, na miejsce człowieka wchodzi pieniądz, na miejsce miłości i służby należnej człowiekowi kalkulacja zysków i strat. W ostatecznym rachunku jest to unicestwienie tej działalności, która ma na uwadze bezinteresowne świadczenie dobra. Dziwnie mi się to kojarzy z piosenką śpiewaną przez Jaremę Stępowskiego o pewnym “odrażającym drabie”, który “grzeje w dłoniach dubeltówkę/ zaraz strzeli z niej buch! Buch!/ pozamienia na gotówkę/ obywateli dwóch”. Ktoś w naszym rządzie pomyślał, by “zamienić człowieka na gotówkę”. [Ale kapitalistyczni liberałowie na pewno sikają w spodnie z radości - admin]

Za żadne pieniądze Myśląc głębiej, oznacza to rewolucyjną zmianę obrazu cywilizacji. Benedykt XVI w swojej encyklice “Caritas in veritate” naucza zgodnie z całą tradycją Kościoła, że życie społeczne i ekonomiczne nie może się toczyć według ścisłych zasad kapitalizmu, gdzie zysk jest naczelną wartością, której wszystko inne jest podporządkowane. Papież stwierdził, że do istoty życia społecznego, a także ekonomicznego, należy zasada darmowości, która wzbogaca społeczeństwo o prawdziwe wartości, które nie są przeliczalne na pieniądze, ale ostatecznie decydują nie tylko o ludzkim obliczu społeczeństwa, lecz także wzbogacają je we wszelkie dobro. W życiu ludzkim istnieją nie dające się policzyć sytuacje, w których świadczy się dobro bezinteresownie i z miłości. Kto potrafi obliczyć wszystkie czynności spełniane przez matkę w stosunku do dziecka, od jego urodzenia aż po egzamin maturalny? Kto ośmieli się poddać tę działalność ocenie ekonomiczno-handlowej i wystawić rachunek, tym razem państwu, które zostało wzbogacone przez wartość nieprzeliczalną na jakąkolwiek walutę tego świata, przez człowieka? Owszem, są specjaliści, którzy obliczyli, że bezinteresowna praca matki w domu stanowi źródło ogromnego kapitału, który przekracza dochody wszystkich hut i kopalń! Co więcej, za tę pracę matki nie otrzymują żadnego wynagrodzenia, a nawet nie świta w głowie żadnemu politykowi, by takie matki poświęcające się dla dzieci zwolnić z podatków i zapewnić im emeryturę? Ustrój rodziny, w której wszyscy służą sobie wzajemnie z miłości, ten ustrój pomyślany przez Boga, miał być modelem i wzorem ustroju społecznego pojętego uniwersalnie. Grzech pierworodny zakłócił tę harmonię, ale nadal zasady wynikające z samej istoty rodziny są obowiązującym wzorem dla społeczeństwa. Mówił na ten temat już Pius XI w swojej wspaniałej encyklice “Casti connubii”. Mało, kto myśli o tym, że według św. Augustyna, którego komentuje Pius XI, tzw. bonum fidei (dobro wierności) stanowi w szczególnej syntezie zasadę wszelkiego odniesienia człowieka do człowieka. Wzajemna przynależność osobowa męża i żony jest określona przez wspólną relację do Stwórcy, od którego pochodzi prawda istnienia, sens jedności małżeńskiej i przeznaczenie do zjednoczenia z miłością Trójcy Świętej. Właśnie misterium małżeństwa stanowi, jak naucza Pius XI, klucz do zrozumienia wszelkiej więzi społecznej. Jest oczywiste, że Bóg zamierzył taki ustrój społeczny, w którym podstawową zasadą miała być miłość pochodząca z głębi Boskiego Serca. Chrystus w swoim przyjściu pokazał, że możliwe jest odbudowanie tego ustroju tak głęboko zranionego przez grzech pierworodny. Chrześcijanie od początku próbowali wcielać w życie model ewangeliczny, zwłaszcza w rodzinach i wspólnotach zakonnych.

Bezinteresowna posługa Na zawsze pozostaje obowiązujący kodeks Kazania na Górze, przypowieść o miłosiernym Samarytaninie i na zawsze będzie światłem dla sumień tekst wyroku, jaki zapadnie na Sądzie Ostatecznym, o czym pisze św. Mateusz. Pan Jezus nie będzie nagradzał Niebem za to, że ktoś dobrze zarabiał, dobrze się urządził, prawidłowo prowadził księgi finansowe, miał sławę polityka, artysty czy uczonego. Tą właściwą miarą, według której zapadnie wyrok, jest miłość bezinteresowna świadczona głodnym, spragnionym, chorym, nagim, bezdomnym, więzionym. To od tych pokornych gestów, może nieznanych nikomu, będzie zależeć ocalenie świata. To od tej postawy zależy nowa cywilizacja, która odróżnia ludzką społeczność od stada dzikich zwierząt ubranych w togi i atłasy. W pogańskiej, barbarzyńskiej kulturze człowiek albo był zaganiaczem, albo niewolnikiem, albo był handlarzem, albo towarem, który można było kupić lub sprzedać. Chrześcijaństwo zmieniło pod tym względem kierunek historii. Wyzwolono niewolników. Otoczono czcią kobiety i dzieci. Uświęcono ognisko domowe przekształcone w “domowy Kościół”. Nauczano “maluczkich”, objęto opieką chorych i starców. Powstały szpitale, sierocińce, przytułki, kuchnie dla głodnych. Niektórzy próbowali nawet cały ustrój państwa oprzeć na Ewangelii. Święty Jan Boży leczył chorych. Święty Wincenty á Paulo podnosił z ulicy porzucone dzieci. Niejedna “Matka Teresa” otaczała troskliwą opieką umierających, przywracając im poczucie godności. Powstały hospicja i domy opieki obsługiwane przez ochotników, czyli wolontariuszy miłości. Nieważne, jaki procent stanowią ludzie swoim życiem głoszący Ewangelię. Sam fakt, że są, decyduje o kształcie cywilizacji i nikt nie jest w stanie wykreślić tego faktu z historii. Podobnie jak w czasach totalnej pogardy i poniżenia człowieczeństwa obecność w obozie koncentracyjnym takich ludzi jak o. Maksymilian Kolbe czy Edyta Stein była ocaleniem honoru człowieka.

Zostawcie w spokoju hospicja [Nie zostawią. Te lucyferiańskie skurwysyny spod ciemnej gwiazdy mają właśnie na celu niszczenie i plugawienie wszystkiego, co jeszcze jest w człowieku dobre i szlachetne. To jest ich misja życiowa. - admin]

Oczywiście historia ostatnich stuleci została zhańbiona i splugawiona przez ideologie i systemy dążące do oderwania człowieka od Boga i do zanurzenia go w dżungli rozpasanych namiętności. Próbowano ludziom narzucić światopogląd, według którego wszystko jest materią, mniej lub więcej zorganizowaną, i że ta materia “wyżej zorganizowana” ma prawo do eksploatacji świata według zasady zysku i konsumpcji, niekontrolowanej przez jakiekolwiek zasady moralne. Człowiek został sprowadzony do środka produkcji i konsumpcji, a nawet sam został potraktowany, jako produkt dający się w pewnych sytuacjach skonsumować. Polityka i ekonomia rządzone zasadą zysku (jeszcze od Malthusa) traktują człowieka, jako element sprzyjający lub szkodzący dla tzw. postępu. Stąd powstaje pytanie, ile milionów ludzi należy zlikwidować, aby ocalić środowisko przyjazne dla “panów świata”. Tragiczne jest to, że panujące od rewolucji francuskiej ideologie wrogie Bogu i Kościołowi czynią wszystko, stopniowo i w sposób bezbolesny, by usunąć imię Boga i ślady Jego obecności z powierzchni ziemi i aktualnej cywilizacji. Stworzono mit państwa świeckiego, w którym rzekomo nie obowiązuje prawo Boże i zasada sprawiedliwości, usunięto prawdę i obiektywne dobro ze wszystkich systemów kierujących działalnością naukową, wychowawczą i oświatową. Wyklęto imię Chrystusa i znak Krzyża z całej sfery życia publicznego, a zwłaszcza ze sfery opinii publicznej i mediów. Ledwie mogą ścierpieć istnienie Radia Maryja i telewizji katolickiej, która pomimo wszystko uparcie trwa. Teraz przeszkadza im działalność ochotników, którzy w placówkach pomocy medycznej jedynie z motywu miłości dla Chrystusa pomagają chorym i umierającym. Ponieważ nie wierzą w Boga ani w Ewangelię, ciśnie się na myśl pytanie: Jakiego zysku spodziewają się ci reformatorzy po wtłoczeniu tych instytucji i służb charytatywnych w system ekonomiczny? A może, jeśli stwierdzą, że te “przedsiębiorstwa” są nierentowne, zastosują wobec chorych eutanazję i przerobią biologiczny surowiec na nawozy sztuczne? Obiektywnie patrząc, jest to nonsens i absurd niszczyć inicjatywy zrodzone z chrześcijańskiego ducha, który jeszcze jakoś żyje w społeczeństwie, i “zamieniać człowieka na gotówkę”. Kiedy zabije się ducha, zniknie także zapał do działania, które zostanie poddane automatyzmowi finansowej biurokracji. To tak jak w bajce o chińskim cesarzu i słowiku: kiedy słowik prawdziwy zakończył życie, na nic się zdały najbardziej pomysłowe projekty stworzenia sztucznego słowika. Dopóki słowik żyje, nie należy mu przeszkadzać w śpiewie. Natomiast należy uczynić wszystko, aby obronić to, co w naszej cywilizacji w Polsce jest świadectwem chrześcijańskiego ducha. Zapis, o którym mowa, uważam za niesprawiedliwy, krzywdzący dla całego Narodu, który nie widzi dla siebie żadnej obrony poza Kościołem i Chrystusem działającym w sercach ludzkich przez Ducha Świętego. Jest to być może ostatni moment, aby cały Naród powiedział gromkie NIE! tej ustawie i jej projektodawcom. Ustawę niesprawiedliwą należy zbojkotować w całości i prowadzić nadal tę samą działalność, jak dotąd. Jest to szczególny moment, w którym powinna dojść do głosu ta sama “Solidarność”, która tak pięknie zakwitła w 1980 roku, a potem została uduszona przez zdrajców. Polska ma prawo być sobą i być wierna swojej historycznej tożsamości zrodzonej z Ewangelii. Ks. prof. Jerzy Bajda

Hodowcy roślin uprawnych sami kontrolują rolników – Sądowa wojna o opłaty nasienne Gdzie te czasy, kiedy rolnik zachowywał część nasion na przyszłoroczne zasiewy i nie musiał nikomu się z tego tłumaczyć, prosić o zgodę, albo uiszczać za nie jakieś opłaty? Tak było przez tysiące lat… – admin.

Tylko w ciągu kilku ostatnich miesięcy ponad 500 rolników w Polsce wezwano do sądu za odmowę ujawnienia informacji o stosowanym materiale siewnym. Kierująca pozwy prywatna firma – Agencja Nasienna sp. z o.o. – zamierza konsekwentnie egzekwować prawo. Może kontrolować rolników w całej Polsce. Obecne prawo zobowiązuje rolników do stosowania jedynie kwalifikowanego materiału siewnego sprzedawanego przez zarejestrowanych hodowców. Regulująca m.in. zasady handlu nasionami Ustawa o ochronie prawnej odmian roślin z 26 czerwca 2003 r. (znowelizowana w zeszłym roku) zezwala rolnikom na wykorzystanie części nasion uzyskanych ze zbioru w kolejnych latach, jako materiału siewnego bez zgody hodowcy [Dzięki, o łaskawcy! - admin], ale nakazuje przekazać im 50 proc. opłaty licencyjnej. Wyjątek ten określany jest, jako odstępstwo rolne. Żadnych opłat z tego tytułu nie muszą zaś ponosić “posiadacze gruntów”, którzy nie mają więcej niż 10 hektarów w przypadku uprawy ziemniaków i 25 ha w przypadku innych roślin wymienionych w ustawie, m.in. zbóż (te podniesione limity powierzchni upraw obowiązują dopiero od 21 września ub.r.). Rolnicy zmuszani pod presją rynku do cięcia kosztów wykorzystują zwykle część zbioru z wysiewu takiego kwalifikowanego materiału jako nasiona w następnym roku. Hodowcy domagają się jednak opłat z tego tytułu na mocy obowiązującego prawa.

- Opłaty licencyjne są bardzo niskie. A one naprawdę są potrzebne hodowcom, bo oni żyją tylko z tych opłat – przekonuje Paweł Kochański, prezes Agencji Nasiennej sp. z o.o. z siedzibą w Lesznie, reprezentującej interesy 19 firm hodowlanych. Tłumaczy, że jeśli polscy hodowcy mają dawać rolnikom dobre i spełniające oczekiwania konsumentów nasiona odmian roślin, to potrzebne są do tego m.in. szklarnie, profesjonalny sprzęt itd. – A to wszystko kosztuje. Kosztowne jest także prowadzenie tzw. hodowli zachowawczej, dzięki której utrzymywane są te odmiany szlachetne roślin, wytworzone nawet 20 lat temu [wyłączne prawo do wytworzonych odmian obowiązuje w zależności od rodzaju roślin od 25 do 30 lat - red.]. Prezes Agencji Nasiennej przekonuje też, że kwalifikowany materiał siewny gwarantuje wysokie plony spełniające parametry jakościowe, ale jedynie w pierwszym roku po wysiewie [Dziwne! Nigdy przedtem tak nie było, jeśli nas pamięć nie myli - admin]. Dodatkowo do zakupionego kwalifikowanego ziarna przysługują dopłaty z Agencji Rynku Rolnego. Rolnicy jednak nie zawsze stosują materiał kwalifikowany. – Do tej pory złożyliśmy ok. 500 pozwów do sądu przeciw rolnikom o udzielenie przez nich informacji o korzystaniu lub niekorzystaniu z instytucji odstępstwa rolnego i lekceważenie zapisów ustawy o ochronie prawnej odmian roślin. Co miesiąc składamy ok. 100 nowych pozwów. Zaczęliśmy takie działanie w połowie ub.r. – przyznaje Paweł Kochański. Najpierw jednak agencja, korzystając z przysługujących jej w ustawie zapisów, rozsyłała do wybranych losowo rolników gotowe formularze, domagając się ujawnienia informacji o korzystaniu przez nich z odstępstwa rolnego i uprawianych przez nich odmianach roślin. Wielu rolników jednak zignorowało przesłane formularze z AN, nie wiedząc, że ustawa przewiduje kary grzywny za nieudzielenie odpowiedzi na pytanie, czy stosują kwalifikowany materiał siewny. – Mieszkańcy wsi nie muszą jednak wypełniać całego kwestionariusza, jaki Agencja przesyła – podkreśla Ryszard Kierżek, prezes Kujawsko-Pomorskiej Izby Rolniczej. Zastrzega, że Agencja nie ma prawa pytać pod sankcją karną o źródło pochodzenia i ilość zakupionego ziarna. Rolnik ma jedynie obowiązek udzielić odpowiedzi, czy siane ziarno było kwalifikowane, czy też nie. Wspomniana ustawa za naruszenie wyłącznego prawa do odmiany roślin przewiduje kary grzywny, “ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”. Pięciu rolników pozwanych przez AN reprezentuje mecenas Agata Struzik, radca prawny z Opola, działająca na zlecenie tamtejszej Izby Rolniczej. Wyjaśnia, że wyżej wymieniona ustawa nakłada na rolników obowiązek udzielenia takich informacji. – Jeśli rolnik w takim oświadczeniu, do którego jest zobowiązany na mocy art. 23a Ustawy o ochronie prawnej odmian roślin, korzystał nieodpłatnie z takiej odmiany, do której konkretny hodowca ma prawo, to jest zobowiązany udzielić informacji na ten temat. Jeśli wskaże, że korzystał z takiej uprawy, to będzie mu naliczona opłata – wyjaśnia.

Jak prywatna policja Oburzenie rolników poddawanych kontroli wzbudza jednak również sposób ich przeprowadzenia oraz uprawnienia przyznane w ww. ustawie hodowcom. Mówią nawet o przypadkach wkraczania przez kontrolerów na pola bez zgody i wiedzy właścicieli gruntów.

- Nie ma takich przypadków. Widocznie ktoś inny wchodzi na ich grunty. My tylko pobieramy próbki, protokolarnie, i odbywa się to w obecności właściciela gruntu lub innej upoważnionej osoby – zapewnia prezes AN. Zaznacza, że w myśl ustawy każdy hodowca teoretycznie ma prawo kontrolować rolników, czy uprawiają odmiany, do których on ma wyłączne prawo. Takie właśnie przepisy krytykuje Izba Rolnicza w Opolu. “Niezrozumiały jest fakt, że ustawodawca, tworząc tę ustawę, odważył się przekazać wąskiej grupie podmiotów prywatnych większe uprawnienia wobec rolników, niż policja tego kraju. Gdzie wolność i godność obywateli, a także swobodne władanie swoją własnością?” – pyta samorząd rolniczy w oświadczeniu na swojej stronie internetowej. [Kłaniają się powszechnie znane praktyki firmy Monsanto - admin]

Herbert Czaja, prezes Izby Rolniczej w Opolu, wskazuje, że kontrolerzy reprezentujący hodowców nie muszą mieć nawet nakazu prokuratury, jak policja, by kontrolować uprawy rolników. – Zapis ustawy mówi, że rolnik musi udostępnić wszelkie dane na życzenie hodowcy lub upoważnionym przez niego podmiotom – wskazuje. Ustawa zobowiązuje też rolników do udostępnienia na cele kontroli “pomieszczeń i urządzeń przetwórczych lub magazynowych” (art. 23c).

- Rolnicy spodziewali się, że jeśli już powstanie jakiś organ powołany do kontroli upraw, to będzie to agencja rządowa – wskazuje prezes Czaja. Dodaje, że fakt, iż tak dużą władzę oddano hodowcom oraz reprezentującym je podmiotom, w tym prywatnej AN, rodzi wiele problemów i obaw wśród rolników, przede wszystkim dotyczących tego, jak wiele danych można przekazywać takim podmiotom i jak chronią one ich dane osobowe.

Od czego państwo? Prezes Izby Rolniczej w Opolu wskazuje, że przyznanie hodowcom prawa do kontrolowania rolników rodzi także wiele innych problemów. – I co, jeśli wszyscy hodowcy zechcą nas kontrolować, będziemy musieli codziennie wpuszczać kontrolerów na nasze działki i do budynków gospodarczych? – pyta retorycznie. Herbert Czaja zaznacza, że rolnicy nie są przeciwni ochronie własności intelektualnej i praw hodowców. – Ale chcemy, aby zarówno przekazywanie danych o uprawach, jak i ustalanie opłat licencyjnych odbywało się pod kontrolą państwa polskiego – podkreśla. Inaczej, jak mówi, może dojść do sytuacji, że gdy hodowcy lub reprezentujące ich firmy zdobędą kontrolę nad rynkiem handlu nasionami, zaczną dyktować warunki. A wówczas, przy biernej postawie władz, mogą łatwo podnosić opłaty licencyjne, które obecnie sami ustalają.

- Wysokość opłaty licencyjnej za korzystanie z danej odmiany podlega takim samym regułom wolnego rynku jak każdy inny produkt czy usługa. Trudno mówić, zatem o kontroli rynku przez hodowców, skoro jest to rynek europejski, a o tym, co będzie siane, decyduje rolnik – odpowiada prezes AN. Zaznacza jednocześnie, że hodowcy chętnie oddaliby uprawnienie do kontrolowania rolników którejś z rządowych agencji, pod warunkiem, że zapewniłaby ona również egzekwowanie należnych hodowcom opłat. – Jeśli ustawodawca wskaże organ publiczny, który będzie się tym zajmował, to my chętnie zrezygnujemy z kontroli – deklaruje prezes Kochanowski. Jan K. Ardanowski (PiS), wiceszef sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, były doradca ds. rolnictwa śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wskazuje, że państwo dysponuje dziś wystarczającą liczbą urzędników, którzy mogliby się tym zająć. – Oddawanie w prywatne ręce uprawnień policyjnych jest nadużyciem. To przejaw szerszego obecnie procesu wycofywania się państwa z odpowiedzialności za cokolwiek – podkreśla. Jak widać, powstałego konfliktu zapewne nie byłoby wcale, gdyby państwo, choć ma rozbudowaną na niebotyczną skalę machinę urzędniczą, spełniało rolę, do której jest powołane, a więc zapewniło przestrzeganie obowiązującego prawa. Najpierw trzeba jednak je zmienić, bo kontroli rynku nasion reprezentujący państwo urzędnicy zrzekli się w samej ustawie… Mariusz Bober

Pierwsza działka na placu Defilad na sprzedaż Jesienią pod młotek pójdzie pierwsza działka na placu Defilad. O planach Ratusza pisze dzisiejsze “Życie Warszawy”. Pierwsza działka, która ma zostać sprzedana znajduje się pomiędzy Teatrem Dramatycznym a Marszałkowską, obecnie w dużej mierze pokrywa się z parkingiem. Ta lokalizacja stwarza problem, bowiem ten teren jeszcze przez kilkanaście lat dzierżawić ma firma MarcPol. Jeżeli miasto nie dogada się z jej szefostwem, ten problem spadnie na przyszłego inwestora – pisze “Życie Warszawy”. Mimo tego, jak nieoficjalnie dowiaduje się “ŻW”, na działkę jest już kilku chętnych. Teren ma zostać wystawiony na sprzedaż jesienią. Według Marcina Bojko, szefa miejskiego Biura Gospodarki Nieruchomościami, to najkorzystniejszy moment w roku dla inwestorów – czytamy w “Życiu Warszawy”. Na terenie działki może stanąć budynek handlowo-usługowy bądź biurowy, który będzie nawiązywał do projektowanego po przeciwnej stronie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Pomiędzy nimi ma powstać nowy plac.

http://wiadomosci.onet.pl/

Komentarz jednego z internautów: Tak wygląda w praktyce działanie tzw”przedsiębiorstwa holokaust”. Coraz więcej tzw wlaścicieli zgłasza się po “swoje” działki. Tak jest na Placu Defilad i tam gdzie ma powstać tzw. muzeum przy Świetokrzyskiej. Lawinowo rosnie ilość wniosków – to krewni i znajomi “królika”, co się dowiedzieli, że można zarobić. Śmiem twierdzić, że żadne muzeum nie powstanie, bo wykupu nie będzie a sprawy wlasności będą się ciągnąć latami.

Ukraina: Międzynarodowa konferencja nacjonalistów W dniach 10-11 marca we Lwowie odbyło się jedno z najciekawszych międzynarodowych spotkań nacjonalistycznych ostatnich lat, przy okazji, którego doszło do swego rodzaju historycznego ocieplenia ukraińsko-polskich stosunków i pogłębienia dialogu pomiędzy europejskimi nacjonalistami. Międzynarodowa konferencja europejskich nacjonalistów to inicjatywa podjęta przez ukraińskich niezależnych działaczy nacjonalistycznych ze Lwowa, reprezentujących ruch Autonomiczny Opór. Konferencja została zorganizowana już po raz drugi, a zjawili się na niej aktywiści z Włoch, Rosji, Białorusi oraz Łotwy. Tym razem nie zabrakło również delegacji z Polski, do której zaproszenie dotarło już przed kilkoma miesiącami. Zgromadzeni na konferencji nacjonaliści reprezentowali zarówno oficjalne ugrupowania narodowe, jak i niezależne grupy AN. Dla polskich nacjonalistów wizyta na Ukrainie była szczególna, co najmniej z kilku względów – aktywiści z Ukrainy w ramach dialogu polsko-ukraińskiego przewidzieli, bowiem nie tylko konferencję, lecz także wspólną wizytę na cmentarzu Orląt Lwowskich. Zacznijmy jednak od początku. Konferencja rozpoczęła się w sobotę 10 marca po godzinie 12. Prowadzący ją nacjonalista przywitał wszystkie delegacje oraz zgromadzonych, po czym przedstawił program spotkania. Po krótkim wprowadzeniu, głos oddano białoruskim nacjonalistom z ugrupowania Prawy Sojusz. Jego przedstawiciel zapoznał uczestników konferencji ze swoim ruchem kolejno opowiadając o jego założeniach oraz działalności. Wystąpieniu towarzyszył pokaz slajdów, obrazujący sfery aktywności Prawego Sojuszu na Białorusi. Za pośrednictwem często używanego podczas spotkania rzutnika zapoznano też wszystkich ze stroną internetową ugrupowania, która mieści się pod adresem www.aljans.org.

Następnie głos zabrał kolejny białoruski nacjonalista, tym razem występując w imieniu działaczy Litewskiego Związku Narodowej Młodzieży, którzy ze względu na organizowaną w ubiegłą niedzielę wielką demonstrację w Wilnie nie mogli wziąć udziału w konferencji. Litewscy nacjonaliści napisali list skierowany do wszystkich uczestników spotkania, w którym opisali aktywność i główne cele swojej organizacji, obchodzącej w tym roku 10 rocznicę działalności. Dla nas, Polaków, list od działaczy z Litwy był szczególnie interesujący, bowiem po raz kolejny wyrazili oni swoje przychylne nastawienie do polskich nacjonalistów, z którymi pragną nawiązać współpracę. Mamy nadzieję znaleźć organizacje, które porzucając szowinizm i zapominając o historycznych krzywdach, będą w stanie współpracować z nami w celu walki z wrogami Europy, którzy chcą wymazać zarówno Polskę, jak i Litwę z mapy świata – napisali litewscy nacjonaliści. Po przedstawieniu ugrupowania narodowego z Litwy, głos oddano polskim autonomicznym nacjonalistom. W wystąpieniu opisano, dlaczego zdecydowaliśmy się działać akurat w tej formie, a także, na czym koncentrujemy swoją aktualną działalność. Przedstawiono również poszczególne zagadnienia i działania w naszym ruchu, które wyróżniają AN na tle innych polskich ugrupowań narodowych – między innymi ten wątek był tematem zadawanych polskim aktywistom pytań. Przedstawiciel polskich AN zaznaczył, że komórki autonomicznych nacjonalistów w Polsce nie są jednolite światopoglądowo, jednak skupiają się na kilku kluczowych zagadnieniach, które zespajają je w całość. Są nimi: ekologia, żywot wyzbyty konsumpcjonizmu, sprzeciw wobec imperializmu, kapitalizmu, syjonizmu i globalizacji, walka o sprawiedliwość społeczną (solidaryzm) oraz narodową tożsamość, a także zniesienie szowinistycznych animozji pomiędzy europejskimi nacjonalistami, czego przykładem była zresztą nasza wizyta we Lwowie. Całości wystąpienia towarzyszył krótki pokaz zdjęć z kilku demonstracji AN w Polsce, a zakończyły je pozdrowienia dla organizatorów i wszystkich uczestników konferencji. W dalszej części wystąpień swoje ugrupowania opisali nacjonaliści z Rosji. Reprezentowali oni niezależną organizację Volniza z Moskwy i Sankt Petersburga, a także komórkę AN z Nowosybirska. Rosyjscy aktywiści dużo uwagi poświęcili swojej linii ideologicznej, która zdecydowanie odrzuca „tradycyjny” podział na lewicę i prawicę, jednocześnie czerpiąc inspiracje z wielu nieautorytarnych doktryn politycznych, poszukując tym samym tzw. Trzeciej Drogi. Zarówno nacjonaliści z Syberii, jak i ci reprezentujący ruch Volniza, przygotowali obszerne foto-dokumentacje swojej działalności, z którymi zapoznali przysłuchujących się im działaczy z pozostałych europejskich ziem. Spora część zdjęć z działań Volnizy pochodziła z ostatnich głośnych antyputinowskich protestów, które odbyły się na obszarze całej Rosji – te w Moskwie i Sankt Petersburgu były licznie wspierane przez rosyjskich narodowych rewolucjonistów. Po zakończeniu wystąpień rosyjskich nacjonalistów nastąpiła krótka przerwa na poczęstunek, a tuż po niej na mównicy znalazła się przedstawicielka gospodarzy, czyli autonomicznych nacjonalistów ze Lwowa. Działaczka Autonomicznego Oporu przedstawiła wszystkie inicjatywy podejmowane przez AN we Lwowie i okolicach, wyróżniając zarówno uliczny aktywizm, działalność społeczną, jak i cykliczne masowe demonstracje. Opowiedziano między innymi o inicjatywie „Szczere Serce”, za pośrednictwem, której autonomiczni nacjonaliści pomagają lokalnym domom dziecka, czy o grupie „Studencka Solidarność”, która zajmuje się działaniami na polu akademickim – m.in. organizacją studenckich protestów przeciwko coraz bardziej absurdalnym pomysłom oświaty na Ukrainie. Wyróżniono również takie projekty jak „Street Art White Boys”, zajmujący się nacjonalistycznym graffiti (podobny projekt zrodził się niedawno w Polsce – wbwlkp.wordpress.com), bądź „Zdrowe i sportowe ukraińskie ulice” (ZSUV), w ramach, którego organizowane są nie tylko turnieje sportowe praktycznie ze wszystkich dyscyplin, lecz także efektowne flash moby promujące zdrowy i sportowy tryb życia (czytaj: Ukraina: Flash mob „za zdrowy styl życia”). Całości towarzyszył interesujący pokaz multimedialny, dzięki czemu prezentacja robiła naprawdę duże wrażenie i w naszej opinii wypadła zdecydowanie najlepiej. Głównym punktem lwowskiej konferencji była prezentacja włoskiego ruchu Casapound Italia. Na spotkanie zawitał jego charyzmatyczny lider, Gianluca Iannone, który wraz z dwoma kompanami rozpoczął wystąpienie od odtworzenia znanego spotu promującego CPI, prezentującego wszystkie sfery działalności tego nie tyle narodowego, co już czysto społecznego ruchu. Opowiedziano o początkach Casapound we Włoszech, jego celach, osiągnięciach, czy liczbie członków, która wynosi obecnie ponad pięć tysięcy osób. Obszernie wyjaśniono też, dlaczego CPI nie ogranicza się do działalności społecznej we Włoszech, a rozszerza ją także m.in. o akcje humanitarne dla Karenów bądź serbskich obywateli quasi-państwa Kosowo. Najdłuższą częścią spotkania z przedstawicielami Casapound były pytania od uczestników konferencji, oscylujące zarówno wokół działalności CPI, jak i obecnej sytuacji w słonecznej Italii. Możliwość rozmowy z liderami niewątpliwie najbardziej produktywnej organizacji w Europie z pewnością była inspirującym doświadczeniem dla wielu gości na tym międzynarodowym spotkaniu. Gdy wszystkie wystąpienia dobiegły końca, organizatorzy konferencji zarządzili wymianę kontaktów pomiędzy zaproszonymi gośćmi, co w niedalekiej przyszłości znacznie ułatwi podejmowanie wspólnych, międzynarodowych inicjatyw i rozszerzanie europejskiej współpracy. Na tym upłynęła sobotnia część oficjalna, po której uczestnicy wspólnie udali się na zwiedzanie miasta i dalsze rozmowy. Najważniejsza dla nas, polskich nacjonalistów, część wyjazdu została zaplanowana na następny dzień. W niedzielę 11 marca spotkaliśmy się w ukraińskimi, białoruskimi i rosyjskimi nacjonalistami, by wziąć udział w ważnej polsko-ukraińskiej uroczystości, którą zaplanowali organizatorzy lwowskiego spotkania. Ukraińscy AN przygotowali na nasz przyjazd dwa okazjonalne wieńce, przepasane szarfami w polskich i ukraińskich barwach z adresami stron Autonom.pl/Opir.info oraz wyeksponowanym hasłem „Za Europę Wolnych Narodów! Przeciw szowinizmowi i imperializmowi!” w obydwu językach. Wyposażeni w narodowe i nacjonalistyczne proporce, a także okazjonalne wieńce, wspólnie udaliśmy się na lwowski cmentarz, z którego w zwartej kolumnie przeszliśmy na część wojskową, gdzie spoczywają obecnie ukraińscy i polscy żołnierze – wczoraj walczący ze sobą, dzisiaj pochowani zaledwie kilka metrów od siebie… Zarówno na części ukraińskiej, jak i polskiej (cmentarz Orląt Lwowskich) złożono wieńce, wygłoszono krótkie przemówienia i uczczono wszystkich poległych minutą ciszy. Był to symboliczny, lecz jakże wzruszający i ważny gest w naszych polsko-ukraińskich kontaktach, które z pewnością będą się cały czas rozwijać. Nigdy więcej bratnich wojen!

http://autonom.pl

Nieudany zamach stanu W ostatnich miesiącach doszło do trzech prób zamachu stanu na Węgrzech. Próbom obalenia rządu Viktora Orbàna udało się jednak zapobiec, o czym poinformował sam premier podczas trzydniowego posiedzenia parlamentarnego klubu rządzącego Fideszu w miejscowości Eger w północnych Węgrzech. O szczegółach nie chciał jednak mówić. Ograniczył się jedynie do stwierdzenia, iż odpowiedzialnymi za próby zamachu stanu są socjaliści, sympatyzujący z nimi zagraniczni politycy oraz dziennikarze stacji telewizyjnej CNN, „podsycający nienawiść wobec poczynań jego rządu”. Zarzucił tym ostatnim, iż w prezentowanych materiałach prasowych stwarzają wrażenie, jakoby jego wpływy osłabły, co nie jest prawdą. Według dziennika „Magyar Hirlap”, dyplomaci ponadto, którzy utrzymywali kontakty z poprzednim rządem, chcieli użyć swych międzynarodowych powiązań w celu zburzenia wizerunku obecnego premiera Węgier.

Parlament Europejski bije w Węgry Wkrótce po tej wypowiedzi Orbàna, w czwartek, Parlament Europejski wydał rezolucję nawołującą Węgry do przestrzegania podstawowych wartości i standardów UE. Rezolucja została przegłosowana 315 głosami przy 263 przeciw. 49 osób wstrzymało się od głosu.

- Były trzy projekty rezolucji. Jedną podała prawica, drugą – liberałowie, a trzecią – Europa Wolności i Demokracji. Zwyciężyła wersja liberalno-socjalistyczna, ponieważ ta grupa ma większość w PE – skomentował przyjęcie uderzającej w Węgry rezolucji radca ambasady Węgier w Polsce Imre Molnàr.

- To nie jest kwestia Europa przeciwko Węgrom, czy Węgry przeciwko Europie, ale jest to bój europejskiej prawicy z europejską lewicą – skonstatował. Bój ten staje się coraz bardziej zacięty. Lewica zwiera szeregi, jednakże wbrew życzeniom niektórych zachodnich kręgów Fidesz nadal cieszy się dużym poparciem społecznym, natomiast antyorbanowska retoryka rozbija się – przynajmniej na razie – o skały wiary w zmiany, jakie przyniósł rząd Fideszu.

- Jeśli okaże się to konieczne, należy rozpocząć monitorowanie stopnia przestrzegania praw podstawowych na Węgrzech w celu ustalenia, czy istnieje ryzyko poważnego naruszenia wartości unijnych – orzekli unijni biurokraci. Posłowie zwrócili się także do Komisji, aby z bliska monitorowała zmiany wdrażane w węgierskim prawie. Parlament Europejski wyraził swoje „poważne zaniepokojenie” sytuacją na Węgrzech, szczególnie w odniesieniu do funkcjonowania demokracji, państwa prawa, ochrony praw człowieka i praw socjalnych a także poszanowania zasad równości i niedyskryminacji.

Potraktowali Węgry jak „dziki kraj” Posłowie zaapelowali do Komisji o ścisłą kontrolę zmian wprowadzanych w węgierskim prawie, jak również monitorowanie ich zgodności z literą i duchem traktatów europejskich, tak jakby Węgry ich nie przestrzegały. W ocenie unijnych socjalistów i liberałów komisja powinna, zatem przeprowadzić dokładną analizę tak, aby „zapewnić pełną niezależność władzy sądowniczej”, jakby nie była ona niezależna, „zapewnić, że uregulowania dotyczące węgierskiego banku centralnego będą zgodne z prawem europejskim”, jakby były z nim sprzeczne, „przywrócić prawo węgierskiego trybunału konstytucyjnego do dokonywania przeglądu całego ustawodawstwa, oraz zagwarantować wolność i pluralizm mediów”, jakby tego rzeczywiście zabrakło. Posłowie zobowiązali także Konferencję Przewodniczących (przewodniczącego PE i szefów grup politycznych), aby rozważyła ewentualność uruchomienia niezbędnych środków, w tym określonych w art. 7 Traktatu UE, który jest stosowany w sytuacji zagrożenia pogwałcenia podstawowych wartości UE. – Europa ciągle mówi o tolerancji, a wszystkich, którzy nie opowiadają się za tolerancją w ich rozumieniu, nie tolerują – podsumował Imre Molnàr. – Jest ogromne napięcie między Wschodem a Zachodem. Wschód nie chce zostać podporządkowany – dodał. – Chodzi o to, żeby uznać nasze wartości za europejskie. Musimy o to walczyć – podkreślał. Anna Wiejak

"Mówiłem: niszczyć kwity" "Jak ich czterech, by zamknęli to by spokój zapanował" - to fragment rozmowy dwóch żołnierzy WSI z jesieni 2007 roku. O kim rozmawiają? O Antonim Macierewiczu, likwidatorze WSI, szefie komisji weryfikacyjnej Janie Olszewskim, prezydencie Lechu Kaczyńskim oraz ówczesnym premierze Jarosławie Kaczyńskim. Wszystko w kontekście prac komisji weryfikującej Wojskowe Służby Informacyjne Wątek odsunięcia od władzy PiS, popularny przed jesiennymi wyborami 2007 r., przewija się w rozmowie Aleksandra L. i Leszka Tobiasza. Niemal równolegle z koniecznością dyskredytacji procesu likwidacji wojskowych służb specjalnych i przejęcia kontroli nad procesem weryfikacji do nowych służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego.

STENOGRAM

Leszek Tobiasz: jego [chodzi o Antoniego Macierewicza - przyp. red.] to się powinno pod Trybunał Stanu postawić.

Aleksander L.: nie, jego powinien pojechać pluton... tych sierżantów i zamknąć. (...) znaczy, jego, [Jana] Olszewskiego, obu tych Kaczorów.

Leszek Tobiasz: Obu?

Aleksander L.: obu, to jest czterech.

Leszek Tobiasz: prezydenta?

Aleksander L.: To jest czterech. (...) jak ich czterech, by zamknęli to by spokój zapanował (...).

Dwa trupy i aresztowany Jesienią 2007 r. wyszła na jaw tzw. afera marszałkowa. "Nasz Dziennik" opisywał jej kulisy wielokrotnie. Według oficjalnej wersji wydarzeń do ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego zgłosił się płk Leszek Tobiasz z informacjami o procederze załatwiania pozytywnej weryfikacji do nowych wojskowych służb specjalnych za łapówkę. Donosił też, że zna człowieka, który posiada tajny aneks do raportu z działalności WSI. Więcej, że dokument jest po prostu do kupienia. A nawet został już sprzedany spółce Agora. Za wszystkim mieli stać członkowie komisji weryfikacyjnej: Leszek Pietrzak, Piotr Bączek, Piotr Woyciechowski, Sławomir Cenckiewicz (szef komisji ds. likwidacji WSI) oraz dziennikarz Wojciech Sumliński. Sprawa trafiła do sądu, ale na ławie oskarżonych zasiadł z tej grupy tylko dziennikarz. Zarzuty formułowane pod jego adresem są jednak wątpliwe. Dzisiaj najważniejsze jest jednak to, że oficjalna wersja, która była kolportowana w mediach, upadła. Niestety nie z takim rozgłosem, z jakim została nagłośniona. Sumliński uważa, iż został użyty, jako "pocisk", za pomocą, którego chciano uderzyć w komisję weryfikacyjną. Piotr Bączek, jej członek, wcześniej rzecznik prasowy Antoniego Macierewicza, a potem analityk Służby Kontrwywiadu Wojskowego, jak również sam Macierewicz, będą zeznawać, jako świadkowie. Domagali się statusu oskarżycieli posiłkowych, ale sąd oddalił ich wniosek. Komisja wyszła z prowokacji obronną ręką. Ale po drugiej stronie trup ściele się gęsto. Nie żyje główny świadek oskarżenia płk Leszek Tobiasz. Okoliczności jego śmierci bada prokuratura. W grudniu zmarł jeszcze inny świadek, były rezydent PRL-owskiego wywiadu w Wiedniu Marian Cypel. To za jego pośrednictwem Tobiasz próbował dotrzeć do Antoniego Macierewicza, zanim został negatywnie zweryfikowany do służby w nowych formacjach wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Za sprawą ABW w areszcie siedzi biznesmen Krzysztof W. Człowiek, który według informacji "Gazety Polskiej Codziennie" jesienią 2007 r. był w biurze poselskim Bronisława Komorowskiego i miał posiadać bogate archiwum dokumentujące spotkania z politykami. Obecny prezydent miał mu oferować 100 tys. złotych za dotarcie do aneksu i funkcję podsekretarza stanu. Może to archiwum jest jego polisą ubezpieczeniową na życie? W międzyczasie stopniowo odsłaniały się kulisy tej piętrowej i wielowątkowej operacji. Na przykład wtedy, gdy okazywało się, że Tobiasz i Bronisław Komorowski spotykali się w tej sprawie wielokrotnie, a nie tylko raz czy dwa razy. Szybko wyszło na jaw, że ich zeznania zawierają sprzeczności. Oficjalnie przed prokuratorem zmieniał je później sam Komorowski. Nie potrafił nigdy przekonująco wyjaśnić, dlaczego, gdy powziął informacje o ich przestępstwie, nie zgłosił sprawy do prokuratury. Przeciwnie, wyrażał zainteresowanie dotarciem do tekstu aneksu, do czego nie miał prawa. Po ponad 4 latach od tych wydarzeń ani Pietrzak, ani Bączek nie zostali oskarżeni. Na ławie oskarżonych zasiadają natomiast Wojciech Sumliński oraz były oficer WSW i WSI Aleksander L. Przez wiele lat informator dziennikarza, ale nie tylko jego.

Wystarczyło jedno nagranie Na jakiej podstawie sprawie tej nadano bieg w prokuraturze? Śledztwo wszczęto po zawiadomieniu nowo powołanego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Koronnym i jedynym właściwie dowodem na fałszywe oskarżenie Pietrzaka, Bączka, Sumlińskiego, a nawet Sławomira Cenckiewicza była relacja, jaką Leszek Tobiasz złożył podczas spotkania z udziałem Bronisława Komorowskiego, Krzysztofa Bondaryka i Pawła Grasia. Miał tylko jeden dowód. Pułkownik nagrał rozmowę z Aleksandrem L., a materiał z nagraniem przekazał ABW. Jednak opowieść Aleksandra L. jest pełna półprawd i niedomówień, selektywnie wykorzystanych przeciw ludziom Antoniego Macierewicza. Co więc 20 listopada 2007 r. Aleksander L. mówił na temat rzekomego handlu aneksem, tego, co zawiera jego tekst i kto miał stać za jego sprzedażą?

Agora "rozchodowała" milion? Według Aleksandra L., tajny aneks do raportu z działalności WSI miał zostać sprzedany ok. 10 listopada 2007 r. za 1 mln zł spółce Agora. W tym czasie osobami, które miały się z nim zapoznać, oprócz prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera, byli marszałkowie Sejmu i Senatu Ludwik Dorn oraz Zbigniew Romaszewski. Co więc, według informacji Aleksandra L., spółka wydająca "Gazetę Wyborczą" miała zrobić z aneksem? Według niego, za grube pieniądze jej dziennikarz (dziennikarze) mieli oferować fragmenty aneksu biznesmenom, członkom zarządów spółek, których nazwiska miały znaleźć się w tekście dokumentu. Zdaniem Aleksandra L., takich spółek było kilkadziesiąt. Mówił o tym ten sam Aleksander L., który w tej samej rozmowie stwierdził, że Piotr Bączek sprzedał aneks. To bardzo interesujące, szczególnie w świetle działań, jakie w 2008 r. podjęto wobec Sumlińskiego, Bączka, Pietrzaka i ich rodzin. Bo skoro na podstawie informacji Aleksandra L. dokonano przeszukań w mieszkaniach niewinnych ludzi, to znaczy, że podobne działania powinny mieć miejsce również w siedzibie "Gazety Wyborczej". Włącznie z przesłuchaniami i przeszukaniami u jej dziennikarzy, pracowników spółki oraz tych biznesmenów, którym miano oferować dostęp do fragmentów aneksu. Ale takiej ścieżki działań nie było. Cała Polska widziała natomiast, jak rewizji dokonywano w mieszkaniach ludzi Macierewicza i że aneks jest na sprzedaż. Zdaniem Bączka, to dowód na prowokację polityczną. - Jej głównym celem miała być komisja, dlatego organy śledcze nie sprawdzały dokładnie pomówień - ocenia. Wystarczyło, że ABW uzyskała materiał obciążający komisję, potem wszczęto przeciwko niej czynności, które miały potwierdzić rzekome nieprawidłowości. I nic poza tym. Co na temat Agory mówili Tobiasz i Aleksander L. podczas rozmowy z listopada 2007 roku?

STENOGRAM

Aleksander L.: aneks jest sprzedany.

Leszek Tobiasz: Już?

Aleksander L.: Agora ma go. Kupiła go za milion PLN. I wiemy od kogo. Ja wiem od kogo. (...) Agora go kupiła dziesięć dni temu.

Leszek Tobiasz: No przecież mówiłeś, że tylko ty masz to.

Aleksander L.: Tak. Ale wyniósł drugi... (...) i wiem kto. (...) I niech wynosi. (...)

Leszek Tobiasz: ...czyli poza Leszkiem Pietrzakiem, który od czasu do czasu tobie coś tam tego, jest jeszcze drugi, który wyniósł.

Aleksander L.: Wszystko wiemy, kto wyniósł i gdzie. Mój to jest tak zadołowany, że mnie krajać na kawałki, to nie będą wiedzieć.

Leszek Tobiasz: No i schowaj i trzymaj...

Aleksander L.: ...jak to schowaj i trzymaj?

Leszek Tobiasz: nie, no schowałeś i trzymasz. W każdym bądź razie, panie, za milion złotych do Agory?

Aleksander L.: Tak. A jeszcze, żeby było fajniej, to ten milion rozchodowali normalnie, bo nie mogli inaczej (...) ale oni już zdobyli ponad milion (...) za to, bo oni to zrobili.

Leszek Tobiasz: Agora?

Aleksander L.: Tak, Agora, dziennikarze z Agory robią tak (...) dzwonią do pana na przykład (...) A ja tam mam dobrego kreta w Agorze. I on mówi ta (...) słuchaj: ten milion złotych rozchodowali oficjalnie. Bo to się oficjalnie rozchodowuje (...) wpłacam za dokumenty.

Leszek Tobiasz: a no tak, bo oni mogą... dokumenty dotyczące analiz...

Aleksander L.: ...mogą. I oni mają tak, że mają górę uciętą i dół ucięty. (...) Oni wiedzą, co robią. I proszę pana, dzwoni tam dziennikarz do jakiegoś szefa firmy... zaprzyjaźnionego i mówi: chodź (...) popatrz sobie co o tobie napisali, weź to sobie, jak tobie dają, to kosztuje tyle (...) i jak cię szarpną, to żebyś wiedział, jak się bronić, nie? (...) tam jest takie dwa rozdziały ostatnie o tych spółkach (...) o Telekomunikacji Polskiej, o Ruchu i nie tylko. (...) a tych spółek tam jest - jak wiem - ze czterdzieści, z pięćdziesiąt wymienionych.

"Jakby były siły jakieś polityczne normalne, to by kupili"

Żołnierze WSI otwarcie mówią, że treścią aneksu powinni zainteresować polityków opozycyjnych wobec rządów PiS i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, by zastopować działania podjęte przez likwidatorów WSI. A także po to, by uderzyć i skompromitować prezydenta faktem, że tekst aneksu wyciekł.

STENOGRAM

Aleksander L.: W tej chwili, jakby były siły polityczne, normalne (...) to to co ty mówiłeś cena jest realna (...) Bo ten raport nie będzie opublikowany. U!... trochę czasu. (...) Jakby były siły jakieś polityczne normalne (...) to by..., kupili, to wzięli

Leszek Tobiasz: ...to od ciebie?...

Aleksander L.: Co ty?... ode mnie... ja nie mam...

Leszek Tobiasz: ...ty masz zakopane, no. No i dobra, no. Dobra.

Aleksander L.: Poszli z tym do prezydenta, czy do kogoś i powiedzieli...

Leszek Tobiasz: ...i powiedzieli: proszę bardzo, panie prezydencie...

Aleksander L.: ...i tak trzeba będzie powiedzieć, bo to jest nieprawnie (...) oczywiście. No jak prawnie? (...) Jakim prawem komisja weryfikacyjna zatwierdzała dokumenty WSI. (...) Oni się przeprowadzili. Cała siedziba komisji weryfikacyjnej była na ulicy Podchorążych. (...) I tam były wszystkie dokumenty. (...) A tu zap... resztę, co tu było. Siedziba komisji była na Podchorążych. (...) tu urzędował szef kontrwywiadu.

Leszek Tobiasz: ...tak, i wziął se kawałek, żeby mieć pod nosem... (...) żeby nie jeździć, rozumiem.

Ujawnienie treści fragmentu aneksu przez polityków opozycyjnych wobec prezydenta Kaczyńskiego miałoby skompromitować likwidatorów WSI, a w konsekwencji jego samego. I zablokować powstanie kolejnych części dokumentu. Tego w każdym razie obawiali się rozmawiający. Porozumiewawczo sugerowali również, w jaki sposób jego fragmenty miałyby wyciec. Minęło jednak 5 lat i nie ma śladu, by aneks wyciekł. Nawet we fragmentach. Dlatego niezwykle intrygującym fragmentem rozmowy Tobiasza i Aleksandra L. jest "wiedza", jaką ten ostatni - dzisiaj oskarżony w sprawie rzekomego handlu aneksem - posiada na temat jego zawartości. Mówi o czymś, czego nigdy nie widział na oczy.

STENOGRAM

Leszek Tobiasz: ile tego wszystkiego stron jest? Coś mówiłeś wtedy, że sto trzydzieści.

Aleksander L.: ...nie, nie. Aneksu jest...

Leszek Tobiasz: a mówię o aneksie...

Aleksander L.: aneksu jest około... było trzysta dziewięć, dołożyli dwadzieścia.

Leszek Tobiasz: Czyli trzysta dwadzieścia dziewięć.

Aleksander L.: To jest trzysta trzydzieści. (...) I załączników jest ponad pięćset. (...) załączniki to są różne, k... ksera plus różne zestawienia. To jest ch..., to jest wszystko, to co jest w tym (...) czyli w sumie jest tam osiemset dziewięćdziesiąt stron.

Leszek Tobiasz: Chciało ci się to wszystko czytać, (...) załączników to pewnie nie?

Aleksander L.: ale, ale proszę pana, te załączniki to jest ch..., bo tam jest jakaś instrukcja.

"Mówiłem: niszczyć kwity" Nie wszystko jednak, o czym rozmawiają funkcjonariusze, jest produkowaniem materiału na użytek prokuratury. Wojskowi szczerze rozmawiają na temat zawartości archiwów WSI i o tym, co - według nich - powinno się z nimi stać, zanim wpadły w ręce likwidatorów WSI. Aleksander L. mówi wprost: zniszczyć. I nie chodzi przecież o dokumenty wytworzone przez komunistyczną Wojskową Służbę Wewnętrzną, ale archiwa będące świadectwem działań podejmowanych przez ludzi byłych WSI po 1990 roku. Z rozmowy Aleksandra L. i Tobiasza wynika, że służby wojskowe zbierały metodami operacyjnymi informacje o sprawach i ludziach, może politykach czy biznesmenach, zupełnie bez związku z oficjalnymi zadaniami spoczywającymi na formacji. Wiedza o tej działalności z jakichś powodów miała trafić do tajnego aneksu. Tobiasz i Aleksander L. głowią się również nad tym, co się dzieje z archiwami WSI, które komisja wywiozła z budynków SKW do Biura Bezpieczeństwa Narodowego tuż przed przejęciem urzędów przez Platformę Obywatelską i PSL w 2007 roku.STENOGRAM

Aleksander L.: Ale wyszło, na moje, mówiłem: niszczyć kwity. (...) Wyp... to wszystko w powietrze, to powinni dać osiem medali, za to, że to wyp... to wszystko.

Leszek Tobiasz: no ale tak, jak powiedziałeś, najgorsze niebezpieczeństwo jest, jak ktoś kogoś opluł Bogu ducha winny, szła sprawa i z tego nic nie było, no.

Aleksander L.: ...i te kwity leżą i teraz tego, piszą w tych załącznikach, rozumiesz? Jest to, k... chore!

Leszek Tobiasz: Czyli w ostatniej części to dotyczy jakiegoś przemysłu...

Aleksander L.: ...nie tylko, nie tylko, stary, bo tam... jest... oni jeszcze chcą następną część... na temat jeszcze dwóch rzeczy (...).

Aleksander L.: Panie, a poza tym, kto wie co oni wywieźli? Nikt nie wie. Nikt nie wie...

Leszek Tobiasz: A jak agenturę wywieźli?

Aleksander L.: Na sto procent wywieźli. Na sto procent wywieźli agenturę. Na sto procent.

Leszek Tobiasz: ...nawet tą żywą, dzisiejszą?

Aleksander L.: Dzisiejsza to jest ch..., bo to jest...

Leszek Tobiasz: Tylko kto to jest dzisiejsza. Ich, to oni nic nie zrobili.

Aleksander L.: A chce ci powiedzieć, że oni wywieźli takie teczki... które ja wiedziałem, to jest ... kryminał. To są ludzie, którzy pisali... robili teczkę... i teczkę składali do archiwum, gdzie ... teczka powinna być z niszczona po zakończeniu działań, gdy się dane... nie potwierdziły.

"Jak ich czterech, by zamknęli to by spokój zapanował" Jak mocno zaleźli wojskowym za skórę likwidator WSI oraz twórca Służby Kontrwywiadu Wojskowego Antoni Macierewicz, szef komisji weryfikacyjnej Jan Olszewski, prezydent Lech Kaczyński oraz ówczesny premier Jarosław Kaczyński, niech świadczą kolejne fragmenty. Jak się okazuje, idea "odsunięcia od władzy PiS", tak popularna przed jesiennymi wyborami 2007 r. i lansowana nie tylko przez Platformę i Donalda Tuska, ale cały establishment medialny, który wspierał ich w tym przedsięwzięciu, wprost przewija się w rozmowie Aleksandra L. i Tobiasza. Niemal równolegle z koniecznością dyskredytacji likwidacji wojskowych służb specjalnych i przejęcia kontroli nad procesem weryfikacji do nowych służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego.

STENOGRAM

Leszek Tobiasz: jego [chodzi o Antoniego Macierewicza - przyp. red.] to się powinno pod Trybunał Stanu postawić.

Aleksander L.: nie, jego powinien pojechać pluton... tych sierżantów i zamknąć. (...) znaczy, jego, [Jana] Olszewskiego, obu k..., tych Kaczorów.

Leszek Tobiasz: Obu?

Aleksander L.: obu... to jest czterech.

Leszek Tobiasz: prezydenta?

Aleksander L.: To jest czterech. (...) jak ich czterech, by... zamknęli to by spokój zapanował (...).

Leszek Tobiasz: (...) słuchaj, ale teraz pan premier ma prawo wprowadzić nowych, swoich dwunastu ludzi [do komisji weryfikacyjnej - przyp. red.], do których ma zaufanie.

Aleksander L.: ale dwunastu zostaje prezydenta.

Leszek Tobiasz: No dwunastu, dobrze, ale to już będzie pod kontrolą, nie będzie głupoty. (...)

Czy wynurzenia oskarżonego dziś Aleksandra L. na temat okoliczności sprzedaży aneksu to konfabulacja na potrzeby nagrania? Wojciech Sumliński w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" stwierdził, że Aleksander L. przyznał się mu "w formie zawoalowanej, ale czytelnej, do tego, że od początku tej historii współpracował z płk. Tobiaszem". Dzisiaj były oficer chce się poddać karze. - Nie znam Aleksandra L., jednak na pewno jako doświadczony i wyszkolony żołnierz kontrwywiadu posiadał umiejętności dezinformowania swoich rozmówców i manipulowania nimi - ocenia Piotr Bączek. Dlatego oceny i zeznania Aleksandra L., zwłaszcza dotyczące przeciwników politycznych, powinny być skrupulatnie sprawdzane i weryfikowane. - Jego rewelacje dotyczące komisji okazały się kłamstwami i pomówieniami. Potwierdziły to w śledztwie instytucje rządu Donalda Tuska - kwituje Bączek. Maciej Walaszczyk

Największym problemem jest jednak skażenie m.in. radioaktywnym cezem

Dramat Japonii trwa Mieszkańcy zmagają się z wieloma skutkami kataklizmu, także ze skażeniem, do jakiego doszło w konsekwencji awarii elektrowni atomowej Fukushima. Przed rokiem północną Japonię dotknęło potężne trzęsienie ziemi o sile prawie 9 stopni w skali Richtera. Skutkiem było nie tylko niszczące tsunami, które doszczętnie zdewastowało miasta japońskich wybrzeży, ale także spowodowało awarię w elektrowni atomowej Fukushima.

- Nadal usuwane są zniszczenia spowodowane tsunami, prace obejmą najbliższych kilka lat. Mieszkańcy Fukushimy i okolicznych miast dotkniętych trzęsieniem ziemi i skażeniem tymczasowo mieszkają w zastępczych barakach, wielu wyemigrowało w inne regiony kraju, zwraca uwagę w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" o. Maksymilian Nishimoto, franciszkanin z Nagasaki. Obecnie największym problemem jest jednak skażenie m.in. radioaktywnym cezem, a Japończycy najbardziej obawiają się skutków promieniowania i skażenia ziemi, wód, żywności. Jak zauważył franciszkanin, wielu ekspertów ocenia, że konsekwencje skażenia radioaktywnego będą o wiele gorsze niż w Czarnobylu.

- Wcześniej japońskie firmy zajmujące się produkcją, przesyłaniem i dystrybucją energii elektrycznej na terenie wielu prefektur nie przekazywały prawdziwych informacji o stopniu skażenia i niebezpieczeństwie dla człowieka. Teraz mówi się już, że to skażenie radioaktywne będzie miało wpływ na ludzi - zwraca uwagę o. Nishimoto. W bardzo trudnej sytuacji znajdują się rodziny, które ze skażonych rejonów przeniosły się w inne części państwa. - Często są one izolowane. Dzieciom zabrania się gry na boisku razem z dziećmi, które były narażone na tak bezpośrednie promieniowanie. Te sytuacje poruszyły moje serce, to bardzo smutne - wyznaje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Maria Kolbe Tokie Kumagai. Ci ludzie mają trudności z powrotem do normalnego funkcjonowania, z przyzwyczajeniem się do sytuacji, obawiają się skutków napromieniowania. Wielu z nich wspierają chrześcijanie - opowiada Tokie Kumagai. Znaczenie pomocy duchowej poszkodowanym akcentuje również ks. kard. Robert Sarah, przewodniczący Papieskiej Rady Cor Unum, który odwiedził Japonię. W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" zwraca uwagę, że Japończycy często nie wyrażają swojego bólu i przeżywają go raczej w samotności. - Japonia jest zamożnym krajem, przygotowanym na takie kataklizmy, jednak ogrom tej tragedii nie wymaga tylko wysiłków związanych z odbudową zniszczeń. Przewodniczący Papieskiej Rady Cor Unum zaznacza, że widoczna jest silna potrzeba nie tylko osiągania sukcesu materialnego, ale także poznania Boga, który daje nadzieję. - Kiedy powróciłem do Rzymu, otrzymałem list z Japonii. Napisała go młoda dziewczyna. Przypomniała, że kiedy doszło do tej katastrofy, w której zginęło tyle niewinnych osób, nie mogła tego zrozumieć i chciała odebrać sobie życie, ale gdy przyjechaliśmy, gdy usłyszała słowa wsparcia, otuchy, postanowiła tego nie robić. Pisała: dał nam ksiądz nadzieję, że Bóg nas kocha i cierpi razem z nami - mówi ks. kard. Sarah.

Agnieszka Gracz

Brawo! Polska znowu liderem! Nasz kraj nie poddaje się ekstrawaganckim, oszczędnościowym modom europejskich słabeuszy Polska – pod fenomenalnym kierownictwem pana premiera Donalda Tuska, pana wicepremiera Waldemara Pawlaka i pierwszego pośród ministrów, czyli szefa resortu finansów pana Jacka Rostowskiego – nie daje się wyprzedzić państwom Unii Europejskiej w żadnej dziedzinie. Ostatnio do kolekcji swych niekwestionowanych osiągnięć dołożyła następne. Okazało się, bowiem – co wprost wynika z najnowszych danych Eurostatu – że nasz kraj jest pierwszy także w rozwijaniu biurokracji. Kunszt premiera i wszystkich, bez wyjątku, jego ministrów w sztuce rozmnażania posad dla biuralistów w zasadzie znany był od dawna. Wszelako ostatnie lata pierwszej kadencji rządu Platformy i PSL nie pozostawiły w tej mierze już nawet cienia wątpliwości. A w ciągu całych czterech lat (a cóż to, w końcu są cztery lata!) przysporzył on Polsce ponad 100 000 (słownie: sto tysięcy) biurokratów, zwiększając ich liczbę z 400 do 500 tys., a więc dobrze o jedną czwartą. Że to nie byle hetka-pętelka, wiemy nie od dziś. Ale dopiero teraz, gdy znamy ogólnoeuropejskie realia, w jakich naszym rządzącym przyszło się mierzyć z tym niewyobrażalnie trudnym zadaniem, możemy pojąć rozmiary ich (i, co tu ukrywać, także naszego) sukcesu. A są one, te rozmiary – nie bójmy się tego słowa – ogromne.

Eurostat nie kłamie. Tylko w ubiegłym roku, gdy w pozostałych państwach Unii Europejskiej ubyło w sumie prawie 175 tys. pracowników sfery budżetowej, gdy na Cyprze, w Czechach, Irlandii oraz w Belgii liczba etatów w budżetówce stopniała średnio aż o 4 proc., przodująca administracja naszego państwa potrafiła podnieść zatrudnienie w sferze budżetowej. Co prawda tylko o 1 proc., ale przecież w tych warunkach – tak samo jak wyniki meczów granych na wyjeździe – ten wynik liczy się podwójnie. Przy czym, co ważne, Donald Tusk bardzo sprytnie maskował tę przemyślną politykę rozwoju polskiej gospodarki poprzez inwestowanie pieniędzy podatników w sektor biurokratyczny. Zapewne obawiając się, aby inne kraje nie poszły naszą drogą i nie ukradły nam sukcesu, przez te wszystkie długie cztery lata swej pierwszej kadencji uporczywie powtarzał deklarację o konieczności zredukowania liczby biurokratów. Zredukowania równo o 10 proc. I tak skutecznie odwracał uwagę szefów rządów innych państw z UE, tak ich otumaniał, że w końcu dali się na ten prosty chwyt nabrać. I zredukowali swą biurokrację, a z nią swe szanse na gospodarczy sukces. Tymczasem my, szczęściarze – dzięki uporowi nieocenionego Donalda Tuska – mamy szansę wydać w tym roku na naszą biurokrację aż 27 mld zł. Czyli niemal tyle, ile wydajemy na armię. A to przecież nie ostatnie słowo naszego premiera. Piotr Gabryel

Nieprawidłowości w Kościele, jako zasłona dymna. Co z tematem zwrotu mienia gminom żydowskim?

Lewicowe media katują temat „nieprawidłowości” przy zwrocie majątku Kościołowi katolickiemu (tutaj – kliknij – zamieściliśmy wyliczenie rzeczywistych udziałów pieniędzy podatników w działalności Kościoła). Podawane są rozmaite przykłady rzekomych „nieprawidłowości”, ale jak diabeł święconej wody merdia unikają informacji, na jaką sumę państwo komunistyczne okradło Kościół katolicki. Ile pieniędzy przyniosłyby do dzisiaj odsetki od tego majątku?… Jest i inna prawidłowość: im więcej informacji o tych „nieprawidłowościach”, tym mniej (ba! – całkowite milczenie!) na temat: jak właściwie przebiega „zwrot” mienia gminom wyznaniowym żydowskim? Ten podejrzany „zwrot” (obecne gminy żydowskie nie są prawnymi spadkobiercami przedwojennych gmin) objął już 1999 wniosków dotyczących nieruchomości, a w kolejce czeka dalszych 3,5 tysiąca. Tak wynika z odpowiedzi rządu na interpelację z roku 2011. W przedostatnim narodowym spisie powszechnym „narodowość żydowską” zadeklarowało raptem niespełna 2 tysiące obywateli, a przecież są między nimi ateiści – i to chyba w większości. Działa w Polsce zaledwie dziewięć gmin wyznaniowych żydowskich – zatem na jedną gminę przypadałoby prawie… 600 nieruchomości. Potrzebna, więc nowa interpelacja: jaka jest wartość zwróconych nieruchomości oraz tych, o których zwrot gminy wnoszą? Ale kto wniesie taką interpelację? Niesiołowski?… Może poseł Rozenek, co to pozuje na twardziela, a terminował u Urbana? Jazda, panie gazda: zobaczymy, czy szpan Rozenka więcej wart niż Palikota, który zdrefił z tym zapowiadanym zapaleniem trawki w Sejmie… Marian Miszalski

Idą chude lata NBP obniżył prognozę wzrostu gospodarczego na najbliższe dwa lata i podwyższył prognozę inflacji. Polskę czekają dwa lata spowolnienia wzrostu i stagnacji dochodów przy rosnących cenach towarów na półkach. W tym roku tempo wzrostu gospodarczego w Polsce będzie niższe o 0,1 pkt proc., a inflacja wyższa o 1 pkt proc. wobec zakładanej jesienią ubiegłego roku - wynika z najnowszej projekcji Narodowego Banku Polskiego. NBP zaznaczył jednak, że inflacja może okazać się nieco niższa od prognozowanej w związku z niespodziewanym umocnieniem złotego w początkach tego roku (dane na temat aprecjacji złotego ukazały się już po przeprowadzeniu badania). Przy założeniu niezmienionych stóp procentowych inflacja w tym roku według marcowej prognozy NBP będzie się utrzymywać w przedziale 3,6-4,5 proc., wobec 2,5-3,9 proc. przewidzianych w prognozie z listopada ubiegłego roku. Podwyższenie prognozy inflacji na 2012 r. spowodowane jest osłabieniem złotego pod koniec 2011 r. i rosnącymi cenami importowanych surowców energetycznych i rolnych. Na wzrost inflacji wpływać będzie podniesienie składki rentowej i związany z tym wzrost kosztów pracy. Z kolei niższa aktywność gospodarcza w Polsce będzie oddziaływać w kierunku obniżania inflacji. Dynamika PKB w bieżącym roku spadnie do poziomu 2,2-3,8 proc. i do blisko 1,1-3,5 proc. w 2013 roku. Przyczyni się do tego słaba koniunktura za granicą, ograniczanie deficytu finansów publicznych, spadek konsumpcji oraz zmniejszenie absorpcji funduszy unijnych. W wyniku oddziaływania tych czynników pogorszy się sytuacja na rynku pracy, dochody z pracy będą rosły słabo lub wcale, zaś dochody z działalności na własny rachunek mogą ulec obniżeniu. Mniejsze będą także transfery socjalne w ramach redystrybucji budżetowej. Niskiej dynamice dochodów będzie towarzyszyć stosunkowo wysoka inflacja. Wzrost realnych dochodów do dyspozycji w latach 2012-2013 będzie tylko nieznacznie wyższy od zera. Specyficznym czynnikiem, który podtrzymywał dotychczas konsumpcję, były oszczędności z lat ubiegłych, które - jak wynika z danych NBP - były w latach 2010-2011 stopniowo przejadane. Wpływ tego czynnika będzie jednak w tym roku stopniowo wygasał, ponieważ stopa oszczędności spadła - w ujęciu historycznym - do bardzo niskiego poziomu. Konsumenci nie będą też mogli liczyć w najbliższych latach na kredyty konsumpcyjne wobec tendencji banków do ograniczania akcji kredytowej w tym zakresie. W efekcie spadnie dynamika spożycia indywidualnego. Dopiero od 2014 r. NBP spodziewa się przyspieszenia wzrostu do ponad 3 proc. PKB. Będzie on napędzany rosnącą stopniowo konsumpcją, wyhamowaniem polityki zacieśniania fiskalnego, wzrostem inwestycji, ograniczeniem spadku transferów unijnych oraz poprawą koniunktury za granicą. Na zmianę prognozy NBP wpłynęły depresja złotego w końcu 2011 r., pogorszenie perspektyw wzrostu gospodarczego u naszych zagranicznych partnerów handlowych. Ponadto związane z tym słabsze wyniki handlu zagranicznego, jak też spadek spożycia zbiorowego i indywidualnego spowodowany zacieśnieniem fiskalnym (cięcia budżetowe, reguła wydatkowa, zamrożenie płac). Małgorzata Goss

Bundeswehra skarży Nord Stream Dodatkowego zabezpieczenia rur wkopanych w dno Bałtyku na terenie wojskowego poligonu domaga się Bundeswehra. Sprawa trafiła do sądu. Bundeswehra wniosła już formalny pozew - ustalił "Nasz Dziennik" w Federalnym Ministerstwie Obrony. W Niemczech mówi się wręcz o "bombie prawnej, która może wysadzić gazociąg". Pierwsze posiedzenie sądu administracyjnego w Greifswaldzie zapowiedziano na jutro. Bundeswehra zgłasza istotne zastrzeżenia: w trakcie manewrów wojskowych na niemieckich wodach terytorialnych w obszarze poligonu, gdzie w dno wkopane są rury Gazociągu Północnego, może dojść do ich uszkodzenia. Nord Stream wykonał wprawdzie badania, z których teoretycznie ma wynikać, że zagrożenie jest niewielkie - wojsko ma jednak inne zdanie na ten temat. Rzecznik prasowy ministerstwa obrony Uwe Tautges w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" potwierdził, że Bundeswehra zaskarżyła do sądu decyzję Urzędu Górnictwa w Stralsundzie. Armia podważa zezwolenie wydane koncernowi Nord Stream na budowę gazociągu. Co prawda na odcinku, który jest poligonem, rury zostały wkopane w dno morza, ale zdaniem specjalistów wojskowych takie rozwiązanie jest niewystarczające, gdyż odbywają się tu manewry. Rzeczoznawcy Nord Stream zapewniają w specjalnej analizie, że zagrożeń związanych z uszkodzeniem gazociągu w wyniku wybuchów amunicji praktycznie nie ma. Bundeswehra sporządziła jednak własne obliczenia. Wynika z nich, że problem jest realny. - Bundeswehra żąda od spółki, aby zdecydowanie wzmocniła bezpieczeństwo przebiegu rurociągu na terenie przeznaczonym pod manewry. Naszym zdaniem, rury muszą zostać zabezpieczone konstrukcją z betonowych lub stalowych płyt. W razie zagrożenia gazociąg musi być odizolowany od ewentualnego wybuchu amunicji - podkreśla Uwe Tautges. I dodaje, że jest jeszcze zbyt wcześnie, aby rozmawiać o technicznych aspektach tych zabezpieczeń, jednak Bundeswehra żąda powołania w tym celu niezależnych ekspertów, którzy wydadzą ocenę zagrożenia. - Żądamy od Nord Stream albo zbudowania dodatkowych zabezpieczeń, albo udowodnienia ponad wszelką wątpliwość, także przy udziale niezależnych ekspertów, że nie występuje żadne zagrożenie dotyczące uszkodzenia leżących w dnie Bałtyku rur - mówi rzecznik.

Gazociąg na poligonie Bundeswehra, która regularnie korzysta na tym obszarze (500 km kw.) z wód terytorialnych Morza Bałtyckiego, jako poligonu dla okrętów i samolotów, dysponuje ekspertyzą, której wnioski są jednoznaczne. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo uszkodzenia gazociągu przy strzelaniu ćwiczebnym. Armia skarży przed sądem Urząd Górnictwa w Stralsundzie, który w 2009 roku w opinii dotyczącej zagrożenia w tym miejscu stwierdził, że jest ono mało prawdopodobne. Ale nie można go wykluczyć. Dla Bundeswehry to nie są żadne gwarancje, zwłaszcza, że w razie uszkodzenia gazociągu w grę mogą wchodzić milionowe odszkodowania. Eksperci wojskowi wskazują na ryzyko pęknięć pod wpływem detonacji, a w miejscach spawów uznają je wręcz za bardzo prawdopodobne. Dowództwo armii nie ma zamiaru rezygnować z poligonu. Na Bałtyku to jedyny akwen, gdzie można strzelać amunicją 76 i 127 mm. Waldemar Maszewski

Samowola Arabskiego Kancelaria Prezesa Rady Ministrów kierowana przez ministra Tomasza Arabskiego nie miała wizji funkcjonowania transportu lotniczego najważniejszych osób w państwie. Choć zapotrzebowanie VIP-ów na loty było spore, to maszyn nie odmawiano nawet osobom nieuprawnionym. Od udzielania samolotów 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego osobom do tego nieuprawnionym nie stroniła kancelaria premiera pod kierownictwem Tomasza Arabskiego. Według oceny Najwyższej Izby Kontroli, na 94 sprawy objęte badaniem aż w 17 przypadkach "szef KPRM i upoważnieni przez niego pracownicy, niezgodnie z zapisami Porozumienia, zlecili wykonanie usług przewozowych na rzecz osób nieuprawnionych". Z ustaleń Izby wynika, że siły specpułku były wykorzystywane niezgodnie z przeznaczeniem, również zanim kancelarię premiera objął Arabski. W losowo skontrolowanych dokumentach doszukano się w 2005 r. jednego takiego przypadku, czterech w 2006 r., siedmiu w 2007, jednego w 2008, dwóch w 2009 i również dwóch w 2010 roku. Chodziło tu m.in. o usługi świadczone dla ministrów, wiceministrów, komisarza m.st. Warszawy oraz kombatantów, podczas gdy w porozumieniu przyjęto, że z usług tych mogą korzystać prezydent RP, marszałkowie Sejmu i Senatu RP oraz prezes RM. Jednocześnie tylko te osoby, a nie szef KPRM, mogły wskazać inne osoby zajmujące kierownicze stanowiska państwowe, uprawnione do korzystania z tego rodzaju transportu dla celów związanych z wykonywaniem obowiązków służbowych. Z wyników kontroli widać wyraźnie, że szef KPRM nie miał pomysłu na to, jak uporządkować transport lotniczy VIP-ów. Z jednej strony kancelaria premiera próbowała zrzucić z siebie część obowiązków, by innym razem w sposób nieuprawniony rozstrzygać, komu i w jakiej sytuacji można przydzielić samolot. Przykładem rażącego nadużycia był tzw. incydent brukselski z października 2008 roku, kiedy to szef KPRM odmówił prezentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu prawa do skorzystania z samolotów specpułku. Kancelaria Prezydenta złożyła wówczas do Arabskiego zawiadomienie o potrzebie wykorzystania dwóch samolotów Jak-40. Ten odmówił, choć specpułk w tym czasie dysponował maszynami gotowymi do wykonania takiego zadania. Szef KPRM uznał to zawiadomienie za bezzasadne, mimo iż zgodnie z porozumieniem nie miał podstaw do dokonania takiej odmowy - uznała NIK. Dlaczego? Jak czytamy w raporcie, szef KPRM w swoich wyjaśnieniach wskazał, że w tym przypadku jego decyzja była podjęta "nie na gruncie porozumienia, a w związku z wątpliwościami natury konstytucyjnej dotyczącymi reprezentowania Rzeczypospolitej Polskiej na forum Rady Europejskiej". Tyle że - co wytknęła NIK - żadne przepisy prawa nie wskazują szefa KPRM jako "organu właściwego do rozstrzygania sporów kompetencyjnych pomiędzy konstytucyjnymi organami państwa, w tym sporów co do zakresu uprawnień Prezydenta RP". Zatem Arabski mógł odmówić sporządzenia takiego zamówienia, ale tylko w sytuacji nieotrzymania kompletnego zawiadomienia, występując jednocześnie o jego uzupełnienie.

- Takie przypadki naruszenia obowiązujących zasad były. My je odnotowujemy z obowiązku i pokazujemy, że KPRM pełniła rolę koordynatora i nie może się od tej roli odżegnywać - mówi Paweł Biedziak, rzecznik prasowy NIK. Jak przyznaje, kwestia nadużyć w przydzielaniu floty przeznaczonej dla VIP-ów osobom nieuprawnionym w sytuacji, gdy prowadzone są śledztwa, nie będzie przedmiotem osobnego wystąpienia NIK do prokuratury.

- Jako że śledztwa są wszczęte, to nie słaliśmy w tym zakresie zawiadomień. Prokuratura cywilna otrzymała od nas komplet materiałów. Także prokuratura wojskowa ma nasz raport. Zatem ocena karno-procesowa jest tu po stronie prokuratury - dodaje Biedziak. Wątek organizacji lotów z VIP-ami prowadzi Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. Tam jednak wczoraj, z uwagi na zaangażowanie prokuratorów referentów w procesy sądowe, nie zdołaliśmy uzyskać jednoznacznego stanowiska w tej sprawie. Raport NIK nie kończy zainteresowania Izby kwestią lotów z VIP-ami. Będzie ona kontynuowała wątek dotykający problematyki zakupu nowych samolotów dla VIP-ów. Kontrola nie obejmie jednak szerokiego zakresu, gdy pojawiały się pierwsze niezrealizowane koncepcje na zakup nowych samolotów, ale zbadany będzie analogiczny dla zakończonej kontroli okres 2005-2010. - Mimo świadomości, że sprzęt się dekapitalizuje, kolejne koncepcje upadały. Chcemy pokazać, jak z problemem mierzyły się kolejne rządy - uzupełnia Biedziak. W badanym okresie urzędowały ekipy czterech premierów: Marka Belki, Kazimierza Marcinkiewicza, Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. - Materiały mamy zebrane, poddamy je ocenie i sformułujemy wnioski. Myślę, że stanie się to do końca roku - zaznacza rzecznik. Marcin Austyn

Będą igrzyska Szef klubu PO Rafał Grupiński poinformował, że wniosek będzie gotowy w ciągu dwóch tygodni. Poparcie inicjatywy Platformy zadeklarowali już posłowie Janusza Palikota oraz SLD. Daleko posunięty sceptycyzm w tej sprawie wyraził szef PSL, wicepremier Waldemar Pawlak. Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin ocenił natomiast, iż wniosek o Trybunał Stanu dla Kaczyńskiego i Ziobry jest "bezprzedmiotowy". I ręki za nim nie podniesie. Platforma Obywatelska bardzo długo zastanawiała się nad przygotowaniem i złożeniem wniosku o postawienie przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. O takiej możliwości dyskutowano już przed kilkoma miesiącami. Teraz do sprawy powrócono. Może to świadczyć tylko o tym, że Platforma Obywatelska faktycznie znalazła się w wielkich tarapatach. W takiej sytuacji każdorazowo przeprowadza akcje zmierzające do atakowania rządu poprzedników i przekonania opinii publicznej o rzekomych strasznych zbrodniach, jakie podobno miały miejsce w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Kłopot Platforma ma ostatnio przede wszystkim z forsowanym przez premiera społecznie nieakceptowanym przedłużeniem wieku emerytalnego. Ustawa w tej sprawie lada dzień trafi do Sejmu. Tak samo jak miałby trafić wniosek o Trybunał Stanu dla Kaczyńskiego i Ziobry. Kierownictwo Platformy mogło dojść do wniosku, iż ewentualne przykrycie prac nad reformą emerytalną pracą nad ustawami w sprawie in vitro czy związków partnerskich może być niewystarczające dla odwrócenia uwagi społeczeństwa od szykowanego nam przez premiera Tuska przymusu pracy do 67. roku życia. Przewodniczący klubu PO Rafał Grupiński poinformował wczoraj, że wniosek o postawienie Kaczyńskiego i Ziobry przed Trybunałem "praktycznie jest gotowy" i "kończy się szlifowanie uzasadnienia". A premier i minister sprawiedliwości w rządzie PiS mieliby odpowiedzieć za działanie wbrew Konstytucji.

- Przede wszystkim za łamanie Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, czyli sposób nadzorowania ministrów chociażby konstytucyjnych, który był niedozwolony w sensie ustrojowym, jeśli chodzi o porządek prawny w Polsce - uzasadniał Grupiński. Poparcie wniosku PO deklarowali wczoraj politycy Ruchu Palikota oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Postawienie Kaczyńskiego i Ziobry przed Trybunałem Stanu rekomendowała już w poprzedniej kadencji kierowana przez Ryszarda Kalisza (SLD) komisja śledcza badająca okoliczności śmierci partyjnej koleżanki Kalisza, Barbary Blidy. Daleko posunięty sceptycyzm w sprawie wniosku wyraził wczoraj lider PSL, wicepremier Waldemar Pawlak.

- Takie sprawy wymagają naprawdę spokojnego przeanalizowania. Było to postępowanie w poprzedniej kadencji Sejmu. Jeżeli będzie powrót do tej tematyki, to wymaga to konsultacji politycznych. W tej chwili nie ma powodu, żeby się w tej sprawie deklarować. Naprawdę, w tej chwili to są tylko działania trochę takie zastępcze. To już w 2007 r. zostało pozamiatane i naprawdę starczy - powiedział Pawlak.Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak ocenił, że działania PO w tej sprawie to próba odwrócenia uwagi od ważnych bieżących spraw.

- Rząd stara się przeforsować podwyższenie wieku emerytalnego, co jest nieakceptowane społecznie. I to jest odpowiedź na to wszystko. Chodzi o to, żeby odwrócić uwagę opinii publicznej od spraw, które są niekorzystne dla naszej przyszłości. Przypomnę, że podczas poprzedniej kadencji, przez cztery lata - dłużej niż trwały rządy Prawa i Sprawiedliwości - działała komisja do spraw nacisków. Była postawiona teza, że jakieś naciski były. Przewodniczący tej komisji pan poseł Czuma stwierdził, że nacisków nie było, ale został przegłosowany przez swoich kolegów partyjnych i przez SLD - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Błaszczak. Arkadiusz Mularczyk, przewodniczący klubu Solidarna Polska, również podejrzewa Platformę o próbę odwrócenia uwagi mediów i społeczeństwa od ważnych problemów naszego kraju. - Przypominać sobie po 5 latach rządów o tym, że należy postawić przed Trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobrę i Jarosława Kaczyńskiego, zakrawa na jakąś paranoję. Myślę, że obecnie jest znacznie więcej istotnych spraw społecznych aniżeli rozliczanie Ziobry czy Kaczyńskiego za jakieś urojone zbrodnie IV RP. Mamy obecnie w Polsce duże bezrobocie, problemy społeczne, kwestię służby zdrowia. Myślę, że społeczeństwo oczekuje zupełnie czegoś innego od rządzącej partii niż ścigania Zbigniewa Ziobry czy Jarosława Kaczyńskiego - ocenił Mularczyk. Nie wykluczył, że wniosek Platformy może być konsekwencją niedawnej deklaracji lidera Solidarnej Polski. - Być może ma to też związek z tym, że Zbigniew Ziobro kilka dni temu powiedział, że rozważa start na urząd prezydenta RP. W związku z powyższym takimi metodami rosyjsko-białoruskimi, putinowsko-łukaszenkowymi Platforma będzie starała się być może wyeliminować z życia publicznego potencjalnych kandydatów na urząd prezydenta - dodał Mularczyk.

Zapowiadany przez Grupińskiego wniosek, by został złożony, musi zyskać poparcie, co najmniej 115 posłów, a następnie, by zajął się nim Trybunał Stanu - poparcie trzech piątych posłów, czyli 276 głosów. Gdyby za wnioskiem opowiedzieli się wszyscy parlamentarzyści PO, Ruchu Palikota oraz SLD, zebraliby 274 głosy. Przynajmniej jeden poseł PO zadeklarował wczoraj, że wniosku swojego klubu nie poprze. - Mogę powiedzieć tyle, że ja za tym wnioskiem swojej ręki nie podniosę - stwierdził minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Wyraził nadzieję, że wniosek nie uzyska poparcia Sejmu. - Wszystkim nam powinno zależeć nie tylko na tym, żebyśmy żyli w systemie demokracji, ale żebyśmy żyli w systemie demokracji liberalnej. Demokracja bezprzymiotnikowa, demokracja po prostu, polega na rządach większości. Demokracja liberalna polega na rządach większości z poszanowaniem praw mniejszości. I ja uważam, że muszą istnieć bardzo szczególne powody i bezdyskusyjne powody, żeby stawiać przed Trybunałem Stanu polityków opozycji - powiedział Gowin. Zaznaczył, że działania zwłaszcza ministra Ziobry "budziły bardzo wiele uzasadnionych obaw, że są na granicy naruszania prawa". Ale - jak zaznaczył - dowodów na złamanie prawa nie znaleziono. - Funkcjonowała w tamtej kadencji specjalna komisja, nie znalazła tych dowodów. Skoro nie ma dowodów, to moim zdaniem temat stawiania Zbigniewa Ziobry czy tym bardziej Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu jest bezprzedmiotowy - ocenił Gowin. Artur Kowalski

Kontrakt Tomasza Lisa pod lupą Posłowie chcą, by Najwyższa Izba Kontroli oraz minister skarbu przedstawił kompleksową informację na temat kontraktów gwiazdorskich w publicznej telewizji w tym Tomasza Lisa. To efekt ubiegłotygodniowej publikacji artykułu „Gazety Polskiej” pt. „Ile kosztują nas Tomasz Lis – ulubiona maskotka Donalda Tuska”. Ujawniliśmy w nim szczegóły kontraktu, który TVP zawarła z Tomaszem Lisem. W 2008 r. opiewał on na ponad 95 tys. zł brutto za jeden odcinek audycji Tomasz Lis na żywo plus honorarium dla publicysty. Telewizja niemal drugie tyle dołożyła do realizacji programu Lisa, jako jego współproducent. Wysłaliśmy pytania dotyczące szczegółów umowy zarówno do publicysty jak i biura prasowego TVP. Lis nie odpowiedział w ogóle, TVP zasłoniła się tajemnicą handlową. Po naszej publikacji branżowe portale prasowe zamieściły informacje o gigantycznych przychodach z reklam wyemitowanych przed programem Tomasz Lis na żywo. Warto jednak zwrócić uwagę, że hitowy serial „M jak miłość”, który gromadzi przy telewizorach ponad 7 mln widzów, jest emitowany tuż przed programem Lisa. W TVP żaden inny program publicystyczny – poza audycją Tomasza Lisa oczywiście – nie jest umiejscowiony w tak atrakcyjnym paśmie. Posłowie z sejmowej komisji kultury zwracają także uwagę na bardzo wysokie zarobki w telewizji publicznej. Gwiazdorskie kontrakty TVP zawarła m.in. z Dorotą Wysocką-Schnepf, prezenterką Wiadomości, a ostatnio z Barbarą Czajkowską, która w TVP Info prowadzi autorski program Kod dostępu. Jego premiera odbyła się kilka dni temu, a gościem był m.in. Jan Krzysztof Bielecki, szef Rady Gospodarczej przy premierze. Co ciekawe, redaktor Czajkowska jest dobrą znajomą Juliusza Brauna, prezesa TVP, natomiast Dorota Wysocka-Schnepf żoną polskiego ambasadora w Hiszpanii Ryszarda Schnepfa, rekomendowanego przez Platformę Obywatelską. Poseł PO Sławomir Neumann, członek sejmowej komisji kultury, przyznaje, że NIK powinna się zająć kontraktami gwiazdorskimi.

– Gwiazdy w show-biznesie zarabiają bardzo duże pieniądze. To może budzić i budzi duże emocje wśród ludzi. Mnie to nie szokuje – mówił Neumann.

Aktualnie finansami TVP zajmuje się NIK.

– Kontrola się toczy. Jest to tzw. kontrola sprawdzająca. Badamy, jak TVP zareagowała na nasze zalecenia po poprzedniej kontroli. Badamy także kontrakty gwiazdorskie, ale nie wszystkie, tylko wybrane losowo. Wyniki kontroli będą znane najwcześniej za miesiąc – mówi nam Paweł Biedziak, rzecznik prasowy Izby. Sprawą zainteresowali się także posłowie PiS z sejmowej komisji skarbu. Wiceszef sejmowej Komisji Skarbu Państwa Dawid Jackiewicz wraz z posłem komisji Przemysławem Wiplerem skierują interpelację w sprawie wysokich kontraktów zawieranych w publicznej telewizji. Dorota Kania, Maciej Marosz

TW Ernest w grze „Rzeczpospolitą” Nazwisko miliardera Leszka Czarneckiego po raz kolejny powróciło na czołówki mediów - tym razem chodzi o gigantyczny kredyt, który udzielił kontrolowany przez biznesmena Getin Noble Bank Grzegorzowi Hajdarowiczowi, właścicielowi Presspubliki. To, że nazwisko miliardera pojawia się w kontekście finansów drugiego, co do wielkości dziennika w Polsce, jest niezwykle istotne, zważywszy na znajdujące się w IPN materiały tajnych służb dotyczące biznesmena. „Gazeta Polska” dotarła do niepublikowanych dotąd materiałów na jego temat. Kilka dni temu „Gazeta Wyborcza” zamieściła artykuł z krzykliwym tytułem na pierwszej stronie: „Czyja ta Rzepa?”. Gazeta Adama Michnika ujawniła, że kredyt na zakup Presspubliki został zaciągnięty przez Grzegorza Hajdarowicza w Getin Noble Banku po ostatnich wyborach, w których zwyciężyła Platforma Obywatelska. W konsekwencji Getin Noble Bank ma zastaw na 51 proc. udziałów w Presspublice, która jest wydawcą m.in. „Rzeczpospolitej”, „Uważam Rze” i „Przekroju”.

„(....) latem zeszłego roku Hajdarowicz publicznie zapewniał, że kupuje Presspublikę ze środków własnych. Dziś tłumaczy, że nie kłamał, bo kredyt zaciągnął później. Teraz jest jasne, że gdyby nie wywiązał się z zobowiązań wobec banku Czarneckiego i skarbu państwa, to mogą one zostać właścicielami Presspubliki (…)” – czytamy w GW. Skąd taka nagła chęć zaglądania w kapitał konkurencji? Czy chodzi o reklamy spółek skarbu państwa zamieszczane w „Rzeczpospolitej”? Nie jest przecież tajemnicą, że ubiegły rok zakończył się dla Agory fatalnie – jak podał branżowy portal wirtualnemedia.pl w ostatnim kwartale 2011 r. zysk koncernu spadł o 50 proc. do roku ubiegłego. A może przyczyną ujawnienia kulis zakupu Presspubliki są dziennikarze, którzy aktualnie publikują w „Uważam Rze” i są przysłowiową solą w oku ludzi spod znaku Adama Michnika? Trudno jednoznacznie określić cel tej publikacji, jedno jest natomiast zastanawiające: dziennikarze „Gazety Wyborczej” organicznie czujący wstręt do lustracji, opisali związki Leszka Czarneckiego ze Służbą Bezpieczeństwa, powołując się oczywiście na źródło, czyli „Rzeczpospolitą”, która w 2006 r. ujawniła część akt tajnych służb PRL na temat Leszka Czarneckiego. Ograniczyli się przy tym jedynie do tego, co w 2006 r. ujawniła „Rzeczpospolita”, chociaż w Instytucie Pamięci Narodowej jest znacznie więcej interesujących materiałów na temat miliardera.

Cenny współpracownik Ze zgromadzonych w IPN dokumentów wynika, że zaledwie 18-letni Leszek Czarnecki został zarejestrowany w czerwcu 1980 r. przez Służbę Bezpieczeństwa jako Tajny Współpracownik o ps. Ernest. W jego teczce znajduje się własnoręcznie napisane zobowiązanie.

„Zobowiązuję się do udzielenia wszechstronnej pomocy organom Służby Bezpieczeństwa. Dla utajnienia Kontaktu przyjmuję pseudonim Ernest” – czytamy w dokumencie. Funkcjonariusz, który dokonał pozyskania – Jerzy Madej, inspektor wydziału III – zameldował swoim przełożonym, że „kandydat na TW wyraził zgodę na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa w zakresie rozpoznawania środowiska studenckiego Politechniki Warszawskiej. Na spotkaniu kandydat scharakteryzował środowisko, którym się obraca m.in. własnoręcznie napisał i przyniósł mi na to spotkanie obszerne charakterystyki kilku osób spośród grona jego kolegów z III LO we Wrocławiu” – napisał insp. Madej. Służba Bezpieczeństwa wyrażała się niezwykle pozytywnie o swoim tajnym współpracowniku.

„(...) Utrzymywał koleżeńskie kontakty z członkami SKS-u. Poprzez te kontakty w październiku 1980 r. wstąpił do NZS-u, był członkiem komitetu założycielskiego na Wydziale Inżynierii Sanitarnej. W kwietniu 1981 r. został członkiem Kongresu NZS na Politechnice Wrocławskiej oraz członkiem Komisji Rewizyjnej NZS. Był w Komitecie Organizacyjnym I Zjazdu NZS, który miał się odbyć pod koniec grudnia 1981 r. Uczestniczył w zajęciach duszpasterstwa akademickiego na Politechnice Wrocławskiej. W trakcie współpracy przekazał szereg interesujących informacji ze środowiska studenckiego, a w szczególności członków SKS-u i NZS-u. Przekazywał także informacje ze środowiska członków UKOS-u (Uczniowski Komitet Oporu Społecznego - red.) oraz duszpasterstwa akademickiego. Był wykorzystywany m. in. w sprawach operacyjnych krypt. >>Sesja<<, >>Klamra<<, >>Aromat<<. Na podstawie jego informacji założono sprawę operacyjna >>Lechici<< (...)” – czytamy w charakterystyce TW Ernesta nr rej 42601. Taki właśnie pseudonim i numer rejestracyjny figuruje przy nazwisku Leszka Czarneckiego

TW Ernest brał pieniądze W artykule z 2006 r. zamieszczonym na łamach „Rz” pt. „Leszek Czarnecki w służbie SB” jego autor Piotr Nisztor napisał:

„W jednym z raportów jest informacja, że za swoją pracę dla służb miał być wynagradzany (TW „Ernest” – red). Nie zachowały się jednak dokumenty wskazujące, ile pieniędzy otrzymywał od SB”. W materiałach, do których dotarła „Gazeta Polska” są pisemne oświadczenia przyjęcia pieniędzy.

„Poświadczenie. Potwierdzam odbiór 2000 (dwa tysiące złotych) od funkcjonariusza SB” – czytamy w odręcznym dokumencie podpisanym przez TW „Ernest”, datowanym na dzień 24 lipca 1981 r. Pod podpisem tajnego współpracownika funkcjonariusz SB napisał:

„Wrocław. 24.07.81 Tajne spec. Znacz. Egz. Poj. W dniu 24.07 81 wręczyłem tw ps. Ernest kwotę 2000zł (dwa tysiące złotych) tytułem zwrotu kosztów poniesionych podczas realizacji zadań oraz za przekazane informacje”. Podpisanych osobiście przez TW Ernesta pokwitowań odbioru pieniędzy od tajnych służb PRL jest znacznie więcej – są to m.in. kwoty opiewające na 400 czy 500 zł. Przez ile lat TW „Ernest” brał pieniądze od tajnych służb – nie wiadomo. Informacja na ten temat pojawia się m.in. w meldunku z 29 września 1983 r., gdzie czytamy również o poleceniu I Departamentu MSW (wywiad) rozwiązania współpracy z TW z zastrzeżeniem nie wydawania materiałów dotyczących „Ernesta” bez wiedzy i zgody I Departamentu.

Ernest zamienia się w Ternesa Do kontaktu TW „Ernesta” z funkcjonariuszem I Departamentu MSW Zbigniewa Klimasa doszło 15 września 1982 r. Według znajdujących się w IPN dokumentów, sprawa do archiwum wywiadu PRL trafiła w 1986 r.

Leszek Czarnecki figuruje tam pod numerem, 15538 jako kontakt operacyjny o ps. Ternes. Powodem zawieszenia współpracy był fakt przebywania „Ternesa” w kraju. Warto nadmienić, że przypadek Leszka Czarneckiego nie jest odosobniony – w Instytucie Pamięci Narodowej można znaleźć nazwiska biznesmenów z listy najbogatszych Polaków, którzy figurują w dokumentach, jako tajni współpracownicy służb specjalnych PRL. Przed publikacją podjęliśmy kilka prób skontaktowania się z Leszkiem Czarneckim – chcieliśmy się umówić poprzez jego asystentkę, wysłaliśmy także pytania mailem. Chcieliśmy się m.in. dowiedzieć o jego przeszłość oraz o wpływ na treść artykułów ukazujących się w pismach należących do Presspubliki. Do momentu oddania gazety do druku nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Dorota Kania, Współpracownicy: Maciej Marosz

Myślenie ma kolosalną przeszłość! Żyjemy w natłoku różnych informacji, wiadomości, doniesień zalewających nas niczym lawina błota. Nośnikiem tego coraz częściej jest obraz na ekranie telewizora, czy monitora komputera. Dowiadujemy się, że ludzie coraz rzadziej sięgają po książkę, przestają czytać. Podobno około 70% Polaków nie rozumie tekstu przeczytanego w gazecie. Cóż przy czytaniu trzeba myśleć, oglądanie obrazków zwalnia z myślenia. Kwitnie, więc bezmyślność! Właściciele mediów, zabiegający o zyski, starają się złowić czytelnika, słuchacza, widza podając mu możliwie mało skomplikowane komunikaty wg wzoru, że newsem jest, gdy człowiek ugryzie psa, a nie odwrotnie. W pogoni za sensacją, która ma przykuć uwagę publiczności, podaje się relacje z wypadków i katastrof, opisuje się zbrodnie i zbrodniarzy, podaje wszystko, co odbiega od normy. Dzienniki telewizyjne stają się czymś na kształt kroniki katastrof i zdarzeń kryminalnych. Człowiek oglądający to na ekranie telewizora nabiera przekonania, że poza jego domem i najbliższym otoczeniem świat jest kłębowiskiem wszelakiego zła i deprawacji. Widzi zresztą życie publiczne pełne agresji i wzajemnego poniżania się politycznych oponentów. Wrogość, inwektywy, wulgaryzmy stają się normą i przestają dziwić. Wielu z nas w konsekwencji zaczyna sądzić, że postawy społeczne, bezinteresowne poświęcanie się dla innych, dbałość o dobro wspólne i, chociażby patriotyzm, to życiowo nieprzydatne przeżytki dawnych czasów.

Wielki myśliciel i filozof Kartezjusz powiedział – cogito ergo sum (myślę, więc jestem). A to oznacza, że gdy człowiek przestaję myśleć, to go nie ma! Myślenie i wyciąganie wniosków jest tym, co podobno wyróżnia człowieka w gronie istot żywych. Kiedy jednak oglądam zachowania wyborców, to dostrzegam więcej pomyślunku w poczynaniach mojej kotki, która wie jak coś dla niej ważnego uzyskać, niż u moich rodaków oddających bezmyślnie głosy na dewiantów i szkodników. Dzięki myśleniu ludzkość zdołała osiągnąć wszystko, czym człowiek może się chlubić. I odwrotnie, ludzie mają powody do wstydu, kiedy myślenie, jako zdolność do refleksji nad własnymi zachowaniami, było zastępowane bezmyślnym wykonywaniem nakazów różnych obłąkanych ideologii. To brak myślenia, a nie jego nadmiar prowadził do zbrodni, przemocy, niewolenia narodów i społeczeństw. Czy ludzie żyjący w XXI wieku nakłaniani do zdobywania coraz to nowych dóbr konsumpcyjnych, odczuwają potrzebę zastanawiania się nad przyszłością własnego narodu, nad sobą? Czy myślą, co powinni w życiu osiągnąć, i czy są dla nich jeszcze wartości cenniejsze od nowego telewizora, „komórki”, samochodu? A czy my, współcześni Polacy, powinniśmy myśleć o Polsce, o możliwych zagrożeniach i czy powinniśmy troszczyć się o bezpieczną przyszłość naszej Ojczyzny? Wróćmy jednak do obrazków. Okazuje się, że one też czasem coś mogą powiedzieć. Ostatnio dowiedziałem się czyj konterfekt zdobi biurko kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Nie, to nie jest zdjęcie jej małżonka. Pani kanclerz postawiła sobie podobiznę carycy Katarzyny. No cóż: Katarzyna II (właściwie: Sophie Friederike Auguste zu Anhalt-Zerbst, ros. Jekaterína II Alekséjewna), znana, jako Katarzyna Wielka (ur. 2 maja 1729 w Szczecinie, zm. 17 listopada 1796 w Sankt Petersburgu) – cesarzowa (Imperatrica) Rosji. Można zrozumieć narodowe przyczyny tej sympatii pani kanclerz do carycy. Jednak w historii Polski ta rozpustna Niemka zapisała się jak najgorzej, była sprawczynią rozbiorów i likwidacji państwa polskiego. Czy powinniśmy cieszyć się, że przywódczyni państwa sojuszniczego hołubi winną upadku Polski? Katarzyna kazała tron królów polskich przerobić na swój sedes. Zmarła siedząc na nim. Przed laty odwiedziłem gabinet pewnego wysokiego urzędnika MON - wtedy jeszcze mnie do MON wpuszczano. Za biurkiem siedział emerytowany pułkownik, doradca ministra, człowiek w resorcie wpływowy. A na biurku, w miejscu gdzie zwykle ludzie ustawiają zdjęcia żony lub dzieci, ten dostojnik miał fotografię generała z monoklem. To był konterfekt Hansa von Seeckt’a, wroga Polski, który w 1920 r. usiłował porozumieć się z Lwem Trockim, aby doprowadzić do unicestwienia państwa polskiego.

Von Seckt – Polskę zniszczymy z pomocą Rosji Zapytałem pułkownika, czemu tak dopieszcza wroga naszej państwowości. Odparł, że ceni Prusaka za koncepcję budowy małej zawodowej armii. Mój rozmówca zdaje się nie widział, że wg Seeckt’a sukces takiej armii zawodowej w wojnie zależał od wykonania przez nią ataku z zaskoczenia. Bez wypowiadania wojny! W polskich warunkach, ten „sposób” prowadzenia wojny jest bezużyteczny. Konstytucja RP wyklucza możliwość napaści na inne państwo i prowadzenie wojny agresywnej. A w razie odpierania obcej agresji armia á la Seeckt Polski nie obroni. Wspomniany urzędnik czas jakiś temu opuścił swoje stanowisko w MON. Ale pomysł utworzenia małej zawodowej armii został wcielony w życie. Pomysł pruskiego generała zrealizował minister obrony RP Bogdan Klich. Wojsko i obrona narodowa dziś w ogóle nie budzi zainteresowania Polaków. Być może, dlatego, że słyszymy z wielu ust, także osób wpływowych, decydujących o polityce obronnej, iż Polska jest jak nigdy przedtem bezpieczna. Wszak jesteśmy w NATO i w zjednoczonej Europie. Udało się wyzwolić z groźnej dla Polski przypadłości, wynikającej z położenia między Niemcami a Rosją. Dziś Niemcy są naszym partnerem i sojusznikiem. Rosja oddzielona terytoriami niepodległych państw nadbałtyckich, Białorusią i Ukrainą też nie wydaje się groźna. Kiedy jednak w Bukareszcie w 2008 r. na konferencji NATO Ukraina i Gruzja miały być zaproszone do członkostwa w Sojuszu, to przeciw temu członkostwu były Niemcy i Francja. Można zapytać, dlaczego? Rozszerzenie Sojuszu o kolejne państwa na wschód oznacza przecież poszerzenie strefy bezpieczeństwa Europy. Francja i Niemcy tego nie chcą? Czy warto o tym wszystkim myśleć? Ostatnio poświęciłem kilka tekstów siłom zbrojnym PRL i rozważaniu, co z tego wynika dla współczesnego Wojska Polskiego. Teksty nie wzbudziły większego zainteresowania wśród blogerów i komentatorów, a są to przecież ludzie ponad przeciętną, osoby myślące. Cóż, nawet w takim gronie można odnotować większe zainteresowanie, gdy ktoś zajmie się tropieniem agentów, najlepiej tych z Nowego Ekranu – wszak „ludzie służb chcą rozbić PiS”; zapowie, niczym kiedyś Łażący Lazarz, utworzenie nowej formacji politycznej, lub chociażby zacznie dywagować, dlaczego PiS/PO wygra/przegra jakieś wybory. Czy powiedzenie, że w naszych czasach „myślenie ma kolosalną przeszłość” nie jest, aby gorzkim stwierdzeniem faktu i groźnym dla nas memento? Szeremietiew

Wojna światów. Juan kontra dolar. Chińska Państwowa Agencja Rezerw Walutowych w dniu 12 marca 2012 r. poinformowała o zamiarze kontynuowania dywersyfikacji rezerw walutowych Chin. Informacja jest enigmatyczna i nie przedstawia ani konkretnych kierunków, ani wartości przeprowadzanych operacji. Od kilku miesięcy Chiny zaczęły zmniejszać swoje rezerwy walutowe z rekordowego poziomu 3,2 bln dolarów we wrześniu 2011 r. Zgodne z tym trendem jest wyzbywanie się przez Chiny części rezerw ulokowanych w instrumentach rządu Stanów Zjednoczonych. W lipcu 2011 r. Chiny posiadały oficjalnie 1,31 bln dolarów amerykańskich papierów skarbowych. Do grudnia 2011 r. Chińczycy wysprzedali 163 mld dolarów amerykańskiego długu rządowego (to więcej niż całe polskie oficjalne rezerwy walutowe). Oba coraz wyraźniejsze trendy pozwalają z dużym prawdopodobieństwem wskazać, że ogłoszona dywersyfikacja oznacza przynamniej wyzbywanie się rezerw denominowanych w dolarze amerykańskim. Podkreślmy, że jest to działanie świadome i celowe. Jaki może być cel? Chińska polityka gospodarcza w XXI w. była oparta o eksport, jako główną siłę napędową gospodarki. Chińczycy osiągnęli to poprzez redukcję barier celnych na swoje towary (przystąpienie do Światowej Organizacji Handlu w 2001 r.) oraz gigantyczne interwencje walutowe. Nie wszystkie napływające do Chin dewizy z tytułu eksportu chińskie władze przeznaczały na import. Cześć dewiz władze nabywały emitując juana. Nabyte dewizy zachowano w formie rezerw walutowych. Interwencje powodowały wzmocnienie walut obcych i osłabienie juana. Eksport stał się dla chińskich przedsiębiorstw bardzo opłacalny. Za taką politykę płacili chińscy nabywcy towarów importowanych, które stały się relatywnie drogie. Osłabienie juana dało takie smutki ekonomiczne jak jednoczesne subsydia eksportowe i dodatkowe cła importowe. Operując rezerwami i kursem walutowym Chiny ominęły antyprotekcjonistyczne zasady Światowej Organizacji Handlu. Symetrycznie chińska produkcja np. w Stanach Zjednoczonych była bardzo tania (dzięki interwencjom walutowym Amerykanie płacili za chińską walutę mniej dolarów). Tanie chińskie produkty stały się bezkonkurencyjne na rynku amerykańskim zapewniając ich importerom – głównie wielkim korporacjom (np. sieci handlowe, firmy komputerowe) bardzo duże zyski. Rodzime amerykańskie przedsiębiorstwa coraz częściej przegrywały konkurencję. Następowała dezindustrializacja, a wielkie korporacje zaczęły wręcz przenosić własną produkcję wprost do Chin. Rezultatem tych procesów była m.in. permanentna nadwyżka handlowa Chin (przewaga eksportu nad importem), deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych (przewaga importu nad eksportem) i gigantyczne - najwyższe w świecie rezerwy walutowe Chin. Zmiana chińskiej polityki w zakresie rezerw walutowych (wyzbywanie się rezerw dolarowych) może wpłynąć na odwrócenie tych procesów. Pierwsze sygnały już mamy.

Po pierwsze juan systematycznie umacnia się, co powoduje zmniejszenie opłacalności chińskiego eksportu i potanienie towarów zagranicznych w Chinach. W 2011 r. juan zyskał ok. 4 % wartości w stosunku do dolara.

Po drugie w lutym 2012 r. Chiny odnotowały deficyt handlowy i to na poziomie lat 90-tych XX wieku. Chińczycy nie wykluczają po raz pierwszy od blisko 20 lat deficytu handlowego za cały rok.

Po trzecie chiński władze zapowiedziały, że spodziewają się mniejszej dynamiki wzrostu gospodarczego w 2012 r. niż wcześniej prognozowały. Zmniejszenie eksportu hamuje PKB. Nim Chińczycy poczują wzrost zamożności (tańszy import) i zaczną więcej wydawać (konsumpcja) minie trochę czasu.

Po czwarte wzrośnie koszt importu towarów z Chin dla Stanów Zjednoczonych. Być może to sedno polityki chińskiej. Korporacje amerykańskie po alokacji produkcji do Chin stały się częściowo uzależnione od importu z Chin. Aprecjacja juana oznacza dla nich rosnące koszty, mniejsze dochody i zachwianie pozycji rynkowej. Z drugiej strony skurczona baza produkcyjna w Stanach Zjednoczonych może nie być w stanie zintensyfikować eksportu do Chin, mimo lepszych cen (silny juan). Taki scenariusz być może już realizuje się. W styczniu 2012 r. Stany Zjednoczone odnotowały najwyższy deficyt handlowy od 2008 r. Nie można wykluczyć, że na naszych oczach Chiny rozpoczynają drugi etap budowy światowego imperium. Przez pierwszą dekadę XXI w. rozpędziły gospodarkę eksportem, ściągały z zagranicy moce produkcyjne i nowoczesne technologie kosztem relatywnego obniżenia poziomu życia obywateli. Obecnie mając nowoczesne fabryki na miejscu władze Chin wystawiają światu realny rachunek za swoją produkcję, co będzie skutkowało wzrostem zamożności i rozpoczęciem wzrostu w oparciu o dynamiczną konsumpcję bogacących się 1,3 mld Chińczyków. Jednocześnie działania Chin zdezintegrowały podstawy gospodarcze Stanów Zjednoczonych (przemysł). Skutkiem tego stał się kryzys zadłużeniowy (sztuczne keynesowskie pobudzanie koniunktury) oraz zeszmacenie dolara (emisje bilionów dolarów przez Rezerwę Federalną) – dotychczasowej głównej waluty międzynarodowej. W polityce wewnętrznej Stanów Zjednoczonych na skutek alienacji dbających tylko o własne tyłki elit amerykańskich rosną napięcia. Kontrastuje to z umacnianiem się rządów silnej ręki Chińskiej Partii Komunistycznej – autorki tygrysiego skoku Chin. Na jednej górze nie mogą żyć dwa tygrysy. Tomasz Urbaś

To się nadaje do kabaretu Opóźnienie wieku przejścia na emeryturę jest tylko po to, aby po prostu nie wypłacić świadczeń. Żeby oszczędzać, pokazać Unii Europejskiej, jaki to dzielny rząd, jaki mocny, jak może ze swoim społeczeństwem zrobić, co tylko zechce! – mówi profesor Józefa Hrynkiewicz, posłanka PiS, w rozmowie z Ewą Zarzycką. – Jak Pani ocenia proponowane przez rząd zmiany w systemie emerytalnym? – Zacznijmy od tego, że nie ma nic takiego jak system emerytalny.
– W ogóle nie istnieje? – Tak, dlatego, że więcej niż jedna trzecia tych, którzy zaczynają pracę, emerytami nie będzie. 17 proc., tak wynika z polskich statystyk, traci zdrowie przed uzyskaniem uprawnień do emerytury – najczęściej nie mają ani odpowiedniego stażu pracy, ani wieku. Następnych 16–17 proc. umiera przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Więc nasze wyobrażenie, że wszyscy będziemy emerytami, że każdy sam sobie uskłada tyle, że mu wystarczy, to złudzenie prostych ludzi, którzy nie rozumieją, jak trudno ludzki los zmieścić w ustawie o ubezpieczeniu społecznym.
– Koronnym argumentem za wydłużeniem wieku emerytalnego jest demografia. Czy to, że będziemy dłużej pracować, rozwiąże problemy, które się z nią wiążą? – „Zapędzanie” starych i nierzadko chorych ludzi do pracy – bo zaczynamy podwyższenie wieku już od roczników urodzonych w latach 40. XX wieku – a więc ludzi, którzy urodzili się w bardzo złych warunkach, w bardzo złych warunkach dorastali, pracowali, a wielu z nich nigdy nie wypracowało nawet obowiązującego obecnie do emerytury stażu, nie rozwiązuje żadnych problemów demograficznych. W Polsce problemy z sytuacją demograficzną dotyczą zupełnie innych spraw.
– To znaczy? – Zagrożeniem dla sytuacji demograficznej Polski jest bardzo zła sytuacja młodego pokolenia – urodzonych w końcu lat 70. i w latach 80. XX wieku. To oni nie mają szans na pracę, dochody, własne mieszkanie. Nie mogą założyć rodziny. Najważniejsze, co trzeba pilnie w polityce ludnościowej dzisiaj zrobić, to stworzyć młodemu, licznemu pokoleniu warunki do stworzenia rodziny, posiadania i wychowania dzieci. Inaczej będzie tak, jak prognozujemy – coraz starsze społeczeństwo i coraz mniej Polaków mieszkających w Polsce. Trzeba też stworzyć bardzo dobry system opieki nad dziećmi, a także pozwolić kobietom wcześniej odchodzić na emeryturę i opiekować się własnymi wnukami, (jeśli sobie tego życzą). Jeżeli nie rozwiążemy natychmiast problemu stabilizacji zawodowej i życiowej młodego pokolenia, to rzeczywiście czeka nas demograficzna katastrofa, bo młodzi wyjadą z Polski za pracą!
– Ale o tym się nie mówi. Tak jak i o tym, że gdy kobiety będą dłużej pracowały, zrobi się dziura w systemie opieki nad starszymi – W Polsce żyje obecnie, według różnych obliczeń, od 1,6 mln do ok. 2,4 mln osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji; ich codzienne funkcjonowanie zależy od pomocy innych. Zakres takiej opieki jest różny. Zadania te nieformalnie w Polsce wypełniają kobiety 50–60-letnie. Przed kilku jeszcze laty szły one na wcześniejszą emeryturę i same rozwiązywały problem opieki nad niesamodzielnymi, starymi członkami rodziny.
– Problem był, tylko go nie było widać. – To samo dotyczyło opieki nad wnukami. W Polsce mogło nie być żłobków, a matki w większości pracowały, bo babcie, te wczesne emerytki, zajmowały się wnukami. To miało swoje bardzo dobre strony, bo budowało więzi, solidarność i wzajemność w rodzinie. To oczywiście nie może być jedynym modelem opieki nad małymi dziećmi. W pewnym wieku w rozwoju dziecka potrzebne jest dobre wychowanie przedszkolne. Ale nie klubiki, gdzie byle kto, byle jak, w jakichkolwiek warunkach opiekuje się dziećmi w wieku od pół roku do 6 lat. To jest rozwiązanie nie tylko głupie, ale kompletnie nieodpowiedzialne. Więc takie instytucje na szczęście nie powstają. Mądrzy rodzice nigdy nie oddadzą w tak wątpliwe warunki swojego dziecka.
– Wydłużenie wieku emerytalnego więzy rodzinne burzy? – Tymi rozwiązaniami rząd walczy z rodziną, z rodzinną solidarnością i spójnością, z więzami w rodzinie. W 2004 r. byłam na dużej konferencji w Rzymie. Mówiłam tam o postawach młodych wobec rodziny i prokreacji, o więziach rodzinnych. Moi zagraniczni koledzy pytali: jak to robicie, że w Polsce babcie chcą się opiekować wnukami, że córka opiekuje się starą matką, teściową, ciotką? Tłumaczyli mi, jak to jest ważne, jaką ma to wielką wartość społeczną i ekonomiczną, którą trzeba pielęgnować i ze wszystkich sił wspierać. Tłumaczyli jak kosztowna jest opieka nad osobami starymi. W Polsce, projektując wydłużanie czasu pracy, opóźnienie wieku emerytalnego, zniszczy się to, co stanowi tak wielką wartość społeczną. Co można też przeliczyć na pieniądze, bo opieka nad ludźmi starymi jest bardzo kosztowna. Pomysł wydłużenia wieku emerytalnego nie ma najmniejszego uzasadnienia w polskich warunkach demograficznych, społecznych i ekonomicznych. To pomysł po prostu niemądry i szkodliwy. Uzasadniany w sposób nieprawdziwy, wręcz fałszywy.
– Fałszywy? – Rząd porównuje sytuację demograficzną w Polsce ze Szwecją, Niemcami, Francją… A powinien porównywać z Ukrainą, z Białorusią, na pewno z Bułgarią, Rumunią czy Węgrami. Tam sytuacja demograficzna jest podobna. Trzeba więc porównywać się z tymi, którzy są na podobnym poziomie rozwoju ekonomicznego i społecznego, mają podobną sytuację demograficzną.
– A nam się pokazuje np. Skandynawię. – W np. Norwegii mężczyzna żyje prawie 8 lat dłużej niż Polak. Norweżka 5 lat dłużej od Polki. Mężczyzna w Niemczech żyje ponad 6 lat dłużej, kobieta 3 lata dłużej. Przykłady, że czyjaś matka pracowała do 75 roku życia, a teściowa ma 85 lat i nadal pracuje, to dyskusja na poziomie magla. Tak nie rozwiązuje się systemowo ważnych spraw społecznych!
– Żyjemy krócej niż obywatele zachodniej Europy... – …politycy, dziennikarze, (także eksperci z Bożej łaski) – wszyscy oni sądzą, że kobieta w Polsce żyje 80,5 roku. Ale to jest ta kobieta, która urodziła się w roku 2010 r.! Mężczyzna w Polsce, który według powszechnie uprawianej propagandy żyje 71,5 roku, dzisiaj ma 1 rok. Takie dane to jest dalsze przeciętne prognozowane trwania życia noworodka! Ten zaś mężczyzna, któremu chcemy już zaraz w 2013 roku wydłużyć wiek emerytalny, żyje 58 lat, a kobieta – 64 – to ci, co urodzili na początku lat 50. Więc zamiary powinno się odnieść do właściwych populacji. Trzeba też wiedzieć, że mężczyzna urodzony w 1990 r. żyje przeciętnie 66,5 roku, kobieta 75 lat. To jest elementarna wiedza z demografii. Ale pracować może tylko człowiek zdrowy, a więc ważne jest dalsze przeciętne trwanie życia w zdrowiu. Okazuje się, że mężczyzna przeżywa w zdrowiu 86 proc. życia, kobieta – 84 proc. Polak z wykształceniem podstawowym, który dziś ma 35 lat, przeżyje w zdrowiu do 56 lat, Polka do 64 lat. Inne jest przeciętne dalsze trwanie życia w zdrowiu osób z wyższym wykształceniem. Dlatego też PiS wyraźnie deklaruje: kto chce, kto może, kto ma pracę, praca daje mu satysfakcję, niech pracuje jak najdłużej. Jeżeli natomiast praca jest codzienną, ciężką, fizyczną harówą, upokarzającą, szczególnie stare i chore osoby, które z najwyższym trudem ją wykonują, to nie trzeba ich do tego zmuszać. Zupełnie inaczej pracuje profesor na uniwersytecie, a zupełnie inaczej pani, która sprząta uniwersytet. Nie wszystkie prace w równym stopniu obciążają organizm, nie wszyscy są zdolni do długiej pracy.
– Polacy, co pokazują badania, nie chcą dłużej pracować. Jesteśmy leniwi? – Nie. Polacy pracują znacznie więcej i ciężej niż inne, cywilizowane narody. W Niemczech górnik przechodzi na emeryturę mając 55 lat. I nikt nie mówi, że to przywilej. Robotnik budowlany pracujący na powietrzu odchodzi na emeryturę w wieku 58 lat. Obowiązek pracy do 65 roku życia nie jest tam powszechnie realizowany. Przeciętnie w Niemczech przechodzi się na emeryturę w wieku 62,3 lat. Po 60 roku życia pracuje w Niemczech ok. 12 proc. kobiet i ok. 23 proc. mężczyzn.
– Za Odrą też podniesiono wiek emerytalny. – Ale to będzie obowiązywać dopiero w roku 2028, mimo że stan zdrowia niemieckiego społeczeństwa, warunki życia i pracy, dochody, system ochrony zdrowia jest zupełnie inny niż w Polsce. Nie wiem, czy my do roku 2040 osiągniemy taki poziom, bo warunki życia większości społeczeństwa w Polsce stają się, niestety, coraz gorsze.
– Prawo do wcześniejszej emerytury dla kobiet, które urodziły i wychowały dzieci, pomysł PSL, to dobre rozwiązanie? – Niemiecki system pozwala kobietom odchodzić 10 lat wcześniej na emeryturę, więc po 55 roku życia. Emerytura jest wtedy niższa o blisko 18 proc., dopiero, gdy Niemka skończy 65 lat może pobierać pełną emeryturę. Za urodzenie dziecka do stażu emerytalnego dolicza się trzy lata – państwo opłaca za trzy lata składki. Może, więc sama zadecydować, kiedy przechodzi na emeryturę, bez upokarzania i stosowania przymusu pracy.
– O tym wszystkim, o czym Pani mówi, twórcy tej ustawy nie wiedzieli? – Nie wiem. Premier na spotkaniu z Klubem Parlamentarnym PiS mówił, że niemieckie rozwiązania go nie interesują. Ma inne preferencje. W projekcie ustawy są, w sposób celowy, intencjonalny, nierzetelny przepisywane informacje, które zaświadczają o nader powierzchownej znajomości sytuacji demograficznej oraz zachodzących zmianach. Informacje mają tylko dowodzić założonej tezy.
– Jakiej? – Że wszyscy możemy i musimy pracować do 67 roku życia. Projekt zawiera też różne wyliczenia, z których wynika, że emerytury w latach 2050–2058 będą bardzo wysokie. Według tych rachunków np. świadczenia Polaków urodzonych w 1974 roku, którzy będą pracowali do 67 roku życia, wzrosną aż 72,4 proc., a cały przyrost emerytury skupia się w ostatnich latach pracy. Niemcy, którzy przedłużają wiek emerytalny o dwa lata też zrobili wyliczenia, ale tam emerytura wzrasta nie o ponad 72 proc., czyli ok. 400 euro, lecz tylko o kilka procent i ok. 52 euro za dwa lata.

– Jak nasi twórcy to wyliczyli? Dlaczego 72,4 a nie, np. 72,8? – Nie wiem. W projekcie nie ma założeń dla tych wyliczeń. Powiedzmy, więc prawdę: opóźnienie wieku przejścia na emeryturę jest tylko po to, aby po prostu nie wypłacić świadczeń. Żeby oszczędzać, pokazać Unii Europejskiej, jaki to dzielny rząd, jaki mocny, jak może ze swoim społeczeństwem zrobić, co tylko zechce! To, co zaproponował rząd nadaje się do kabaretu! Cała ta ustawa. Lipne wyliczenia, niby prognozy. To też pogarda dla społeczeństwa. Dla rozumu; uważa się, że wszyscy są głupcami, że nikt nie umie czytać tych głupstw, zweryfikować tych lipnych rachunków, które się sporządza. Takie rachunki już były w 1998–1999 roku, gdy za grube publiczne pieniądze lansowano Otwarte Fundusze Emerytalne. Któż nie pamięta tych wspaniałych wakacji pod palmami! Obecny projekt podniesienia wieku emerytalnego opracowali ci sami „eksperci”!
– Ale sejm, w którym koalicja ma większość, może zadziałać jak maszynka do głosowania i ustawa zostanie przyjęta. – Jestem pierwszy raz posłem. Długo pracowałam w biurze ekspertyz sejmowych i wówczas często brałam udział w pracach komisji sejmowych, pisałam ekspertyzy, miałam konsultacje dla posłów. Wówczas posłowie chcieli wiedzieć, chcieli się uczyć, rozumieć, nad czym pracują, jakie skutki ma ustawa. Brali na siebie odpowiedzialność za ustawę. Szukali dobrych rozwiązań. To się diametralnie zmieniło. To, co się dzieje np. w komisji polityki społecznej, przechodzi granice mojej wyobraźni. Poziom merytoryczny prac tej komisji jest dramatycznie niski. A obecny sejm uchwali wszystko, co prześle rząd. A rząd tłumaczy, że wszystko może, bo ma demokratyczną legitymację... To jest porażające! Tygodnik Solidarnosc

Pieniądz i Wartość Najważniejszym i jedynym prawdziwym elementem tworzenia wartości materialnych jest praca. Praca, która tworzy jakiś konkret, na który jest lub może być zapotrzebowanie: produkt spożywczy, przemysłowy, rozmaite surowce, całe spektrum usług, serwisów, czy też przedmioty edukacji, zbytku, a nawet pożądania (cały zakres sztuki i twórczości). Zakładając, że ogólnie przyjętym wymiernikiem wartości jest pieniądz - to musi on pozostawać w całkowicie wymiennej i wyłącznie ścisłej relacji właśnie do pracy - jako podstawowego elementu tworzenia wartości materialnych. Niepotrzebny jest pieniądz, jako całkowicie wirtualna metoda zdobywania i utrzymywania kontroli nad społeczeństwem, jako monopol w rękach elit finansowych – wyłącznie dla tworzenia zysków. W dobie „wymiany towarowej” nie było problemów w relacjach wartości. Ludzie za dobry towar, który był wynikiem pracy – płacili zwykle takim samym towarem – pracą. Oczywiście nawet wtedy, zaczęły funkcjonować pewne elementy równowagi rynkowej. Niedostateczna podaż albo jej nadmiar, podrażały popyt, ale… Świat ewoluował i ewaluował – udoskonalał się. Ludzie zaczęli kombinować - jak można wzbogacać się kosztami nadwyżek produkcji. Wynaleziono środki płatnicze, które zastępowały lub kumulowały czasowo efekty produkcji – pracy. Społeczeństwa się rozwijały, ciągle - a ich zapotrzebowania też. Liderzy i elity społeczne, rozpoczęli rozwijać instynkty chęci posiadania i władzy - instynkty chciwości i zaborczości. Zaczęto się też zastanawiać, jak można zarabiać, możliwie najwięcej – bez konieczności prowadzenia wojen. Oczywiście, wojny to znakomity interes, zwłaszcza, że strony walczące potrzebują pieniędzy. A można i najlepiej finansować przecież obie strony konfliktu. Kto wygra wojnę – jest bez znaczenia. Zarabia zawsze, finansista. On zbiera łupy. Musiały powstać Banki, instytucje, które koordynowały, kontrolowały systemy wartości – pracy i pieniądza, – jako wymiernika, instytucje pośredniczące gromadzeniem i handlem kapitałów - pieniądza. Obecnie coraz bardziej dochodzi się do wniosku,że samo zabijanie to żaden interes. No bo jaki pożytek z zabitego. Oczywiście, czasem jest to konieczne – dla równowagi, bądź uzasadnienia racji - dla zagwarantowania wpływów i zysków – na przyszłość. Ale najlepiej byłoby zwyczajnie produkować pieniądze, a potem je pożyczać. I niech ludzie żyją, niech całe życie spłacają pożyczki. Oczywiście, odpowiednio zabezpieczone, żeby „Broń Boże – nie ważne zresztą, jaki” – nie było straty. I to jest o wiele bardziej korzystny interes – niż zabijanie (a nawet finansowanie zabijania). W pewnym okresie rozwoju pieniądza, powstała też potrzeba wspólnego mianownika systemu wartości czy też posiadania, bez względu na wartość środka płatniczego. Wymyślono złoto (metal rzadki, szlachetny i drogi) – jako wspólny mianownik. Państwa zaczęły, więc kumulować rezerwy złota – aby regulować w ten sposób system wartości pieniądza. (Zapewne wymyślili ten system producenci złota, ale to historia). Złoto jednak jest metalem nie aż tak rzadkim i chociaż się świeci – nie ma większego znaczenia konsumpcyjnego. Poza tym potrzebne były duże, coraz większe pieniądze – na prowadzenie wojen, na zakup produkcji wojennej - na kontrolowaną ekspansję pieniądza i kontrolowane profity.

Wiadomo, kto i po co stworzył Banki. Jakie jest zadanie tych Instytucji? Ano – kumulacja i handel pieniądzem. To najlepszy i najbardziej płynny towar świata. Wszystko było jednak, jeszcze w miarę akceptowalne, dopóki Państwa, ich Rządy - miały kontrolę nad produkcją pieniądza. Ale jakiż to interes dla Banków? Wiadomo - Rządy się zmieniają, politycy na ogół nie znają się na ekonomii. I o ile politycy mogą wywoływać wojny i rewolucje – zajmować się polityką, to najlepiej zostawić kontrolę nad produkcją pieniądza… stabilnym bankom - ludziom, którzy niezmiennie wiedzą, co robić. Tak powstał Federalny (prywatny) Bank USA. Przecież to tylko z nazwy (i pozorów) Bank państwowy. Nawet Hitler, u szczytu swojej władzy musiał liczyć się z opinią Prezesa Reichsbanku – H. Schachta. (Choć, wbrew opinii Prezesa, manipulował instrumentami np. obligacjami pracy „Me-Fo”) – co znacznie przyczyniło się do spadku bezrobocia w III Rzeszy. To Hitler jednak kontrolował pieniądz III Rzeszy – a to w sumie zagwarantowało mu sukces i kontrolę nad zdyscyplinowanym narodem. No a obecnie Świat całkowicie zwariował. Produkuje pieniądz bez ograniczeń – jako przyjęty system wartości, w nadziei, że produkcja i usługi będą nadążać (bo społeczeństwo nie ma wyjścia – obawiając się inflacji, którą przecież kreują Banki i Rządy a nie praca ludzka). W dodatku Rządy światowe, przekazały tak naprawdę produkcje pieniądza Bankom Komercyjnym a potem „pożyczają z tych banków pieniądze – płacąc 4-5% marży – bo przecież Banki muszą zarobić dodatkowe 5-10%. I tak tworzy się deficyt budżetowy – co roku. Wszystko na koszt społeczeństwa, które spłaca inflację. Dodatkowo w tej chwili „największą wartość”, tworzy się na spekulacji kursami różnych walut oraz tzw. papierami dłużnymi czy wartościowymi. W ten sposób Banki zarabiają, ale to nie ma nic wspólnego z produkcją wartości. W ten sposób powstają też fortuny, które naprawdę nie mają wiele wspólnego z tworzeniem wartości związanych z… pracą. Chory, całkowicie obłędny system spekulacji i manipulacji. Tacy np. Bill Gates i David Allen – są jednymi z najbogatszych ludzi świata, nie, dlatego, że stworzyli jedną z największych firm globalnych – „Microsoft” – ale, że papiery (akcje/obligacje) a więc pieniądz tej firmy – dobrze się sprzedaje. A Warren Buffet, czy George Soros – czy inni wielcy tego świata stworzyli olbrzymie majątki na czystych, zwyczajnych spekulacjach walutowo-papierowych. A ja pytam - gdzie jest wartość wyprodukowana przez tych wszystkich Panów?

Coraz więcej krajów Świata (w tym Polska), jest coraz bardziej pod kontrolą tej największej manipulacji i spekulacji - za pomocą pieniądza, jako uniwersalnej wartości materialnej. Wszystko w imię szczytnych, dobrze sprzedających się, ale jakże źle rozumianych haseł: Wolności i Demokracji -dokładniej - Wolnego Rynku, Globalizmu, Neoliberalizmu. A przecież największy przekręt ludzkości. Cały Świat musi obudzić się z marazmu i korowodu obłąkańców pieniądza, jako wymiernika wartości. Wszyscy jesteśmy biernymi uczestnikami procesu zwyczajnej grabieży, oszustwa i manipulacji. Należy wrócić do podstaw. Wartości materialne są wytworem pracy. Pieniądz to zwykły papier – bez znaczenia.

Wielu z nas jest przekonanych - zbliża się koniec dla Naszego Kraju, że sytuacja jest bez wyjścia. Majątek wyprzedany, właściciele za granicą. Dług publiczny narasta w sposób geometryczny. Polska staje się krajem niewypłacalnym a całkowita utrata suwerenności jest wyłącznie kwestią czasu. Nie mamy przecież nawet żadnej armii – aby się bronić przed jakąkolwiek inwazją. (Dziś, zapewne kilka dywizji wojsk pancernych, wspomaganych przez odpowiednio wyposażone lotnictwo, zdobyłoby całkowicie Nasz Kraj w czasie o wiele krótszym niż kampania wrześniowa. A ja mówię NIE. Nie jest tak źle. Jest Naród - siła największa - potęga niezwyciężona. Wygramy!!! Mamy mnóstwo pomysłów. Polacy, jako Naród mają zdolność pokonania wszystkich okupantów. I tak na marginesie. Dla pokrzepienia serc. Niektórzy zapewne pomyślą – „Trochę pół żartem – pół serio”. Dobrze –o to chodzi, niech tak myślą:

No, bo: „Kiedy przyjdą rozwalić DOM – ten, w którym mieszkam – Polskę, Kiedy rzucą na Ciebie grom, kiedy runą żelaznym wojskiem”… - wtedy zdobędziemy władzę… I pierwszą rzecz, którą zrobimy – to wejdziemy do Państwowej drukarni pieniądza. I wydrukujemy Jeden Bilion Euro (albo ze dwa, trzy) – i zawieziemy cały ten szmal, gotówkę – do Brukseli. Po drodze zostawimy trochę papieru w Berlinie. Możemy nawet na chwile zatrzymać się w Paryżu – wypijemy butelkę szampana z Mer-kozy – za spłatę papierowych długów i przyszłą współpracę. I spłacimy, (nawet, jeżeli – symbolicznie) - wszystkie nasze długi. A kto mieczem wojuje – od miecza zginie. Tym mieczem dzisiaj - od którego zginą nasi wrogowie - jest pieniądz. Upadło Cesarstwo Rzymskie, Rosyjskie, pada USA – padnie i cesarstwo pieniądza. Ale my Polacy - musimy przystąpić do, zwyczajnej ciężkiej ale produkcyjnej pracy - która odtworzy prawdziwie Polskie Wartości - oparte na przedsiębiorczości i kreatywności Naszego Narodu. A za nami pójdą inni – Słowianie, kraje Europy Środkowej – od Skandynawii po Turcję. Polska Rewolucja i budowa IV Rzeczpospolitej to kwestia czasu. Prawa historii i ewolucji są nieubłagane. Ryszard Opara

Dwubilionowy(sic!) skok na kasę emerytów Donald Tusk zaproponował, aby osoby starsze, które utracą pracę, a zgromadziły kapitał na minimalną emeryturę, mogły skorzystać z „częściowej emerytury” zanim osiągną wiek 67 lat.

Bezrobotny biorący takie świadczenia nie mógłby jednak podejmować pracy, a przyznane świadczenie byłoby w wysokości minimalnej emerytury, niezależnie od tego, w jakiej skali kapitał już zgromadził. Przedstawiając takie propozycje Premier na siłę dąży do pozbawienia nas świadczeń emerytalnych i to za cenę utraty własnej reputacji, przyznając, że kompletnie nie orientuje się w funkcjonowaniu systemu emerytalnego. Bo jak inaczej zrozumieć propozycję dla osób, które już zaoszczędziły na emeryturę wyższą od minimalnej, że nie mogą jej uzyskać w wysokości im przysługującej. I dlaczego nie mogą dodatkowo pracować, jeśli mogą – emeryturę już sobie przecież uczciwie wypracowali. W tym działaniu wyraźnie widać usilne ohydne dążenie do skorzystania na ich śmierci, w celu przejęcia ich spadku - kapitałów emerytalnych. W tym kontekście propozycję podniesienia wieku emerytalnego należy traktować, jako kolejny etap psucia finansów publicznych, które rozpoczęło się od przerzucenia składki z OFE do ZUS pod przewrotnym hasłem, że oszczędzanie w OFE jest nieefektywne. Drugi krok polegał na podniesieniu składki rentowej pod pretekstem deficytu w funduszu rentowym. Trzeci - to propozycja waloryzacji kwotowej świadczeń, a więc zerwanie z zasadą, że emerytura posiada gwarancje zachowania wartości. Wreszcie czwarty krok - to aktualnie planowane podniesienie wieku emerytalnego. Wszystko to odbywa się pod hasłem zmniejszania deficytu finansów publicznych. Powyższe działania należy postrzegać także w szerszej perspektywie. W Polsce w ramach reformy emerytalnej nastąpiło odciążenie państwowego systemu emerytalnego poprzez kapitalizację przyszłych świadczeń w OFE, co pozwalało podtrzymać system emerytalny bez drastycznego podwyższania podatków. Niestety, ale UE poprzez swoje mało merytoryczne interpretacje statystyczne storpedowała nasze wysiłki odmawiając uznania OFE za element finansów publicznych. Z drugiej strony widzimy, jak ta sama Unia godzi się, aby w Grecji celem naprawy finansów publicznych emerytury powyżej określonego poziomu, podlegały redukcji nie respektując zasady praw nabytych. To daje niepokojący sygnał, że można zmniejszać świadczenia, nawet, jeśli ktoś na nie uczciwie zapracował. W efekcie w miejsce polityki prorodzinnej wspólnym mianownikiem staje się dążenie do obniżenia świadczeń emerytalnych. Najpierw tych najwyższych, a z czasem wszystkich. Ostatnim krokiem, co musi budzić zdziwienie okaże się to, co proponuje dziś opozycja, czyli tzw. system kanadyjski - świadczenie obywatelskie równe dla wszystkich. W powyższym systemie nie ma gwarancji wysokości świadczenia, nie zależy ono od poziomu oszczędności, ani liczby przepracowanych lat. Gwarantowana będzie jedynie sama wypłata świadczeń bez prawa do ich wysokości. Państwo da nam tyle, na ile będzie je stać. W praktyce emerytury zejdą do poziomu świadczenia minimalnego i nasili się tendencja do przesuwania wypłaty na coraz później. Okaże się, że będą to świadczenia minimalne, przy czym politycy będą nam stale tłumaczyć, że musimy zbilansować dochody z wydatkami w ramach kolejnych pakietów fiskalnych. Cały proces oznaczać będzie wywłaszczenie obywateli z praw do świadczeń emerytalnych. Zgodnie z logiką reformy każdy miał pobierać świadczenie w wysokości zgromadzonych składek, a renta jest dodatkowym ubezpieczeniem przysługującym tym, którzy utracą zdolność do wykonywanie pracy. Ze względu na fakt wcześniejszego wystąpienia zanim zgromadzi się wystarczające środki na koncie występuje dodatkowa składka rentowa. Jeśli pracownik przechodzi, to jego własne środki na koncie emerytalnym czekają na wypłatę emerytury. Jeżeli moment przejścia na emeryturę zostanie przesunięty w czasie, to rencista może umrzeć nie dożywając do emerytury. Będzie cały czas pobierał rentę, a jego środki emerytalne będą czekały z przeznaczeniem na jego świadczenie emerytalne, ewentualnie rentę dla kogoś z jego rodziny. Otóż takich odłożonych i niewykorzystywanych środków emerytalnych osób, które nabyły prawa do renty w roku 2010 było w ZUS aż 9,3 mld. zł. Ponadto było też 8,4 mld. zł. Środków, które już nie czekały na wypłatę emerytury, ponieważ uprawnieni umarli nie doczekawszy świadczenia i powyższe środki zgodnie z solidarnościowym mechanizmem właściwym ubezpieczeniom powinny zasilić fundusz rentowy. Niestety, ale podczas debaty nad podniesieniem składki rentowej nie zaliczono tych środków do funduszu rentowego, a nawet w ogóle o nich nie wspomniano. I nagle się okazało, że o tych wielomiliardowych kwotach wszyscy zapomnieli! Dyskutowano jedynie o 17-to miliardowym deficycie funduszu rentowego, jako różnicy między wysokością wydatków na renty, a przychodów ze składki bez uwzględnienia zgromadzonych środków na rachunkach. Podczas gdy ta znikająca kwota, łącznie 17,7 mld zł., jest i tak zaniżona z uwagi na to, że część osób posiada rachunki prowadzone tylko od początku reformy emerytalnej, ponieważ nie dopełniła formalności związanych z wyliczeniem kapitału początkowego, albo nie była jeszcze objęta tym obowiązkiem. O ile nieuwzględnienie środków rencistów może mieć pewne uzasadnienie o tyle „zapomnienie” o kwocie 8,4 mld przez wszystkich ma daleko idące konsekwencje finansowe. Gdyż zmienia motywacje odprowadzających składki do ZUS-u, jako nieekwiwalentne uzyskiwanym świadczeniom. Zastosowano wybieg polegający na tym, że fundusze, które powinny być przeznaczone na renty, znikły na kontach. Inteligentnie przedstawiono, że deficyt funduszu rentowego wynika z różnicy między kwotą składek, a tym, co jest wypłacane w formie rent. W efekcie wielomiliardowe kwoty zniknęły z rachunkowości. Wymyślono mechanizm umarzania środków odłożonych w ZUS. Dla zobrazowania mechanizmu załóżmy przesunięcie wieku emerytalnego do 100 lat, do którego nikt nie dożyje, a wtedy ponad 2 bln. zł.(sic!) długów emerytalnych ZUS-u zwyczajnie nie wymaga spłacenia. Jeśli jednocześnie w funduszu rentowym będzie wykazywane tylko te środki, które pochodzą ze składek, to wraz ze starzeniem się pracowników funduszy będzie stale brakowało i kontynuacja podwyżek składki rentowej okaże się konieczna, coraz bardziej podwyższać koszty pracy. W ten sposób rząd dostaje do rąk nowy podatek i zarazem możliwość umarzania zobowiązań emerytalnych. Finansowe perpetuum mobile, którego nikt wcześniej nie zauważył. Sprawna akcja PR pozwoliła rządowi w przeforsowaniu podwyżki składki rentowej, przejęcie środków emerytalnych, a z drugiej strony - spowodował wyższe opodatkowanie pracy, powodując, że praca stała się dobrem rzadkim. Ponadto podniesienie wieku emerytalnego będzie wypychało ludzi na renty stanowiąc kolejny problem. Gdyż, jeśli będzie wzrastała liczba rencistów to będą podnoszone składki, wzrosną koszty pracy, liczba miejsc pracy będzie malała. Pojawią się, zatem naciski na ograniczenie wypłaty rent. Może dojść do tego, że przy przyznawaniu renty trzeba będzie przynieść zaświadczenie od lekarza, że się umrze najdalej w ciągu pół roku, tak jak to się dzieje w USA przy przyjęciach do hospicjów. I może analogicznie u nas być podobnie, że nadawane będą renty okresowe limitowane okresem świadczenia. Opisany mechanizm oznaczać będzie w praktyce, że będziemy odkładać środki w ZUS bez możliwości skorzystania z nich, a na koniec będą one przejmowane przez państwo. Po podniesieniu składki rentowej wprowadzono waloryzację kwotową naszych emerytur. Dotychczas zasadą było utrzymanie ich wartości, a kwotowe dodatki mogły tylko je podwyższać. Tymczasem waloryzacja kwotowa emerytur to zerwanie z zasadą, że świadczenia mają, co najmniej zachować swoją wartość. Przy braku waloryzacji inflacyjnej nasze oszczędności i emerytury mogą automatycznie podlegać redukcji. Niektórym osobom o niskich świadczeniach wydaje się to obecnie atrakcyjne, ale do czasu. Przyjdą następne kryzysy finansowe, czy kryzys finansów publicznych związany ze starzeniem się społeczeństwa, i wtedy okaże się, że waloryzacja kwotowa odbywa się na poziomie minimalnym. Jeśli na to nałożymy redukcję wyższych świadczeń w ramach pakietów „pomocowych” dla krajów dotkniętych kryzysem finansów publicznych (a my będziemy takim krajem z powodu starzenia się społeczeństwa) to widzimy, że nasze świadczenia łatwo mogą okazać znacznie niższe od oczekiwanych. Początkowo osoby o niższych świadczeniach będą zadowolone, bo to nie im będą obcinać emerytury w ramach cięć oszczędnościowych. Ale jeśli można obciąć wyższe emerytury, to można i niższe, to tylko kwestia czasu. Na koniec padnie hasło: dajmy wszystkim po równo! Tylko, co to spowoduje? W miarę, jak będzie przybywać emerytów, a dzieci nadal nie będą się rodzić, to świadczenie będzie z roku na rok coraz mniejsze i w końcu przekształci się z w zapomogę, a nawet połowę zapomogi. Z drugiej strony – zrównanie świadczeń spowoduje, że nikomu nie będzie się opłacało wnosić wysokich składek na ZUS. Dochody będą ukrywane, poszerzy się szara strefa, co będzie jeszcze bardziej pogłębiać kryzys finansów publicznych i zmniejszać nasze świadczenia. Dlatego wszystkie dotychczasowe działania wydają się spójne i zmierzają w jednym kierunku. Ponadto ci sami decydenci, którzy wczoraj proponowali przekazanie składek z OFE do ZUS, dziś mówią, ze nie mają zaufania do ZUS…Co rodzi zapytania. Jak to – wtedy mieli, teraz nie? To, kiedy mówili prawdę? Niestety, ale działania określane, jako „naprawcze” nie podejmują głównego problemu, jakim jest od dwudziestu lat brak zastępowalności pokoleń. Brakuje już nam 3,5 mln dzieci do prostej zastępowalności pokoleń, nie mamy osób młodych, które będą pracować na świadczenia rodziców i dziadków. Tego problemu wszystkie rządy w ogóle nie podejmowały, a obecnie podchodzą do systemu emerytalnego z punktu widzenia syndyka masy upadłościowej. Po prostu rozdają to, co zostało. Gdyby wspierano rodziny i prowadzono politykę prorodzinną mogliby tę „firmę” naprawić, woli się jednak dzielić masę upadłościową, a jak wiadomo, z bankruta niewiele można wycisnąć. Bardzo niepokojące, że te cztery propozycje są skoordynowane ze sobą i wszystkie idą w tym samym kierunku. Godząc się na taką politykę - godzimy się w istocie na to, że kraj nie będzie się rozwijać, a my będziemy emigrować i nie będziemy mieć dzieci. Wiadomo, że wzrost gospodarczy i innowacyjność generują dwudziesto- i trzydziestolatkowie. Czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie mogą, co najwyżej zachować aktywność gospodarczą. A pozostali? Sześćdziesięciolatkowie i starsi nie będą generować wzrostu, tego możemy być pewni. Zmuszając przedsiębiorców, żeby zatrudniali 60-latków, a nawet 67- latków , zmuszamy ich tym samym do ponoszenia ogromnych nakładów na stanowiska pracy, których utrzymywanie się nie opłaca. Nie łudźmy się! Globalizacja ma to do siebie, że jeśli przedsiębiorcy będą mieli do wyboru - zatrudniać starszych ludzi w Europie czy młodych w innych częściach świata, to wybiorą tę drugą opcję, i przeniosą działalność np. do Indii. Żadne akcje na rzecz „niedyskryminowania starszych pracowników” nic nie pomogą. Te procesy są znane, a jednak rząd nie wyciąga z nich żadnych wniosków. Zadajmy sobie pytanie – dlaczego? Nie widać też spójności w działaniach rządu. Z jednej strony - proponuje podniesienie wieku emerytalnego – z drugiej - nic nie wspomina o zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia, aby 60- latkowie rzeczywiście mogli pracować. Unia za to wymaga uelastycznienie rynku pracy, aby przedsiębiorstwa były bardziej konkurencyjne, ale w praktyce pracownicy łatwiej zwalniani. Wyobraźmy sobie tę armię starych, chorych ludzi, bezrobotnych i bez świadczeń emerytalnych! W praktyce znajdą się na utrzymaniu swoich nielicznych dzieci. Jeśli zaś uda się im przejść na rentę - będą dostawać zaledwie część świadczenia. Kiedy 30 lat temu wprowadzano w Polsce stan wojenny, rosyjski opozycjonista Władimir Bukowski nazwał to „samookupacją” i podkreśla: "Wyrządziła ona Polsce wielką szkodę ekonomiczną i demograficzną? Przecież w jej następstwie olbrzymia liczba Polaków opuściła swój kraj na zawsze.". To jest odpowiedź. Prowadzimy samookupację, osłabiamy się. Własną polityką spowodowaliśmy, że 2 miliony Polaków wyemigrowało, 3,5 miliona dzieci nie urodziło się, a na koniec podpisaliśmy Traktat Lizboński, który uzależnia siłę głosu danego kraju w Unii od liczby ludności. To proces samolikwidacji. Jeśli w ciągu najbliższych trzech lat nie podejmiemy działań na rzecz zwiększenia dzietności rodzin, to obecny miniwyż solidarnościowy zestarzeje się i z przyczyn biologicznych dzieci już mieć nie będzie. W Polsce mamy obecnie nieco ponad jedno dziecko w rodzinie. Następne pokolenie, o połowę mniej liczne, musiałoby mieć po czwórce dzieci, aby to nadrobić. To nierealne. W praktyce z Polski zostanie tylko nazwa, jak została nazwa Burgundii, chociaż narodu już nie ma. Proces europeizacji zagłuszył w nas instynkt narodowy. Protestujemy przeciwko przedłużaniu wieku emerytalnego, co i tak nic nie da, bo arytmetyka procesów demograficznych jest nieubłagana, a jednocześnie godzimy się na antyrodzinną, antyurodzeniową i proemigracyjną politykę kolejnych rządów. W efekcie coraz liczniejsze starsze pokolenie z głodowymi świadczeniami będzie przejadać środki młodych rodzin na utrzymanie dzieci. To starsze pokolenie, o którym mowa, to właśnie my, pokolenie, które dziś decyduje w Polsce i które zachowuje się jak hulaka, który przepija majątek, zadłuża się za granicą, żyje na kredyt, oszczędza na posiadaniu dzieci i kradnie pieniądze na renty i emerytury młodych. A potem poprosi, żeby go utrzymywać. Tylko, kogo? Niestety, ale dyskusja na temat przesunięcia wieku emerytalnego kompletnie zagłuszyła sam fakt szalenie niskiego wymiaru emerytur tych, którzy płacą niskie składki w ramach działalności gospodarczej jak i kobiet wychowujących dzieci. Otóż według przytoczonych przez Marcina Rogalę danych w artykule „Tusk nadal nie rozumie zasad obowiązującego systemu emerytalnego” z różnych szacunków wynika, że budżet państwa, za 20-30 lat, będzie dopłacał do emerytur właśnie minimalnych prawie wszystkich osób prowadzących działalność gospodarczą, oraz do 30-40 proc. kobiet. Odpowiedz na to jak z tego pata wyjść została opracowana ponad 10 lat temu w raportach UNFE: „Bezpieczeństwo dzięki konkurencji”, „Bezpieczeństwo dzięki zapobiegliwości” i „Bezpieczeństwo dzięki emeryturze”. Niestety przez te lata nie było i nie ma woli politycznej do implementacji proponowanych rozwiązań. Dlatego dzisiaj pozostaje nam jedynie bierne przyglądanie jak kasandryczne przewidywania UNFE, co do głodowych warunków życia punkt po punkcie się spełniają. Cezary Mech

Druga linia Niedawno zrozumiałem, że zbyt wiele oczekiwałem od Donalda Tuska. Magicznie wierzyłem, że do funkcji się dorasta. Wiedziałem, że mam do czynienia z człowiekiem mało dojrzałym, ale jednak antykomunistą, jednak wolnorynkowcem, jednak z mojej, a nie ich bajki. Cóż, zatem w tam logicznie zakrojonym rozumowaniu nie zatrybiło, nie sprawdziło się? Nie założyłem, że Pan Premier tak na dobrą sprawę nie traktuje Polski poważnie, że Polska i jej mieszkańcy są dla niego lekkim obciachem i tak na dobrą sprawę wolałby być szefem jakiegoś niemieckiego landu czy też europejskiego księstewka z rodowodem. Dziś otoczony jest przez podobnych sobie Europejczyków, wielkoświatowców takich jak ksiądz Kazimierz Sowa (genetycznie wielkoświatowy) i druh księdza rzecznik Paweł Graś. Wygląda na to, że linia wsparcia lekko cofnęła się w tył i Panu Premierowi zostało jedynie grono wymienionych akolitów. Pan Premier zaczyna się cukać, jąkać, przeczyć sobie, wdzięk chłopca coraz częściej ustępuje miejsca zmarszczkom przestraszonego mięczaka. Czyżby „główna linia wsparcia” postanowiła przeprowadzić taktyczne rozładowanie gęstniejących nastrojów i upiec Pana Premiera na nagłym ogniu? Wygląda, bowiem na to, że już w tym roku do głosu dojdzie ulica, że nastroje polecą na łeb na szyję i kogoś trzeba będzie rzucić ludowi na pożarcie. Układ – większość PO, SLD, Palikociarnia i PSL – nie pozwoli jednak na przedterminowe wybory. Od czego bowiem jest trzymany nieco na uboczu „Straznik Żyrandola” i jego budowane przez ostatnie miesiące, otoczenie Łatwiejszy do wyobrażenia jest ruch Pana Prezydenta, który nagle wymusza dymisję dogorywającego rządu Tuska i podejmuje misje sformowania „rządu fachowców” z Jerzym Buzkiem lub osoba o podobnej konstrukcji psychicznej, na czele. Nowy rząd, z poparciem całego parlamentu, za wyjątkiem jedynej realnej opozycji, czyli PiS, może przetrwać ze dwa lata, a to dużo czasu, aby znów się przegrupować i przeprowadzić prywatyzację skarbowej resztówki. Tym, którzy liczą na nagły upadek rządu Tuska i nowe otwarcie muszę przypomnieć, że mamy do czynienia z zawodowcami, którzy nie na jednym już fortepianie wygrywali swoje „czastuszki”. Dla mnie Pan Premier Donald Tusk upadł – jako polityk i mąż stanu – już w momencie gdy w Smoleńsku, po niemiecku, rozmawiał z Jego Ekscelencją Władimirem Władimirowiczem. Była w tym obrazku rezygnacja, jakieś uwłaczające poddaństwo, strach małego chłopca – słowem to, co Rosjanie z pogardą określają, jako rabstwo. To był koniec, następne miesiące to dla Premiera już tylko ucieczka przed własnym cieniem. Kłamstwo smoleńskie jest kłamstwem z tchórzostwa, z braku przekonania o wartości własnego kraju, jest kłamstwem, jakiego dopuszczają się ci, którzy nie traktują poważnie swojej roli. Okazało się, że choć minęły lata, Pan Premier nigdy nie wyrósł ponad Kongres Liberalno Demokratyczny. Wtedy jednak sprawy załatwiało się na poziomie eleganckich walizek, dobrych obiadów i cwaniackiego uśmiechu, dziś …. Wtedy własnego kolegę - Andrzeja Voigta - można było wsadzić do aresztu wydobywczego tylko za to, że usiłował zmontować polski kapitał dla zakupu Rafinerii Gdańskiej, dziś wystarczyło gładko mówić i delikatnie, europejczykiem bądź marchewką, sterować mediami. Czas Donalda Tuska wyraźnie się kończy, wcale mnie to jednak nie pociesza, bo za jego plecami czają się cienie postaci nie tylko tchórzliwych, ale na dodatek zupełnie pozbawionych skrupułów. Postaci gotowych na jawną kolaborację przeciwko polskiej racji stanu. Druga linia, to już tylko chciwi renegaci. Gadowski

Kiwanie to kwintesencja rządów Tuska

1. We wczorajszym wydaniu Uważam Rze znalazł się interesujący wywiad Jacka i Michała Karnowskich z kiedyś czołową postacią Platformy Janem Marią Rokitą. Z wieloma poglądami tego polityka Platformy się nie zgadzam, ale nie ulega wątpliwości, że przez klika lat bliskiej współpracy z Donaldem Tuskiem, udało mu się dokładnie poznać zarówno kompetencje jak i charakter obecnego premiera. Kiedy pierwszy raz byłem w polskim Sejmie w latach 2001-2004, obydwaj Panowie wręcz się nie rozstawali i bardzo często można ich było spotkać przy kieliszku wina zarówno w gabinecie wówczas przewodniczącego klubu Donalda Tuska jak i na zapleczu sejmowych restauracji. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że krytyczne wypowiedzi Rokity o Tusku wynikają z upokorzenia, jakiego ten pierwszy doznał od obecnego premiera, ale moim zdaniem w związku z dużym upływem czasu, wpływ tego faktu na wypowiedzi Rokity jest coraz mniejszy, a poza tym jego już 5 letni okres przebywania poza polityką, tworzy dobry dystans do trzeźwych osądów rzeczywistości.

2. Wywiad jest bardzo obszerny, więc zwracam uwagę tylko na te jego wątki dotyczące Donalda Tuska, które moim zdaniem mają ogromy wpływ, na jakość rządzenia ekipy rządowej pod jego przywództwem. Jan Rokita podaje 3 cechy, które charakteryzują system polityczny stworzony przez Donalda Tuska. Po pierwsze „Tusk rozumie władzę, jako panowanie nad ludźmi, a nie rządzenie instytucjami. W związku z tym następuje obniżka, jakości zrządzania sferą publiczną i niespotykana wcześniej dominacja intrygi personalnej w życiu politycznym”. Konsekwencją tego stanu rzeczy „jest absolutna dominacja lidera oraz rozległy neofeudalny system politycznego wasalstwa i lizusostwa. To z kolei powoduje, że dobór ludzi władz państwa, wynika głównie z planów rozstawiania własnych wasali i klientów, bądź neutralizacji wrogów wewnętrznych (przykłady to nominacje dla Kopacz, Nowaka, Gowina i Grupińskiego)”.

3. Drugą cechą systemu politycznego Tuska jest to, ”że władza nie stawia otwarcie czoła wyzwaniom i problemom, raczej chce wyjść z opałów, sprytem, chytrością, cwaniactwem. Stąd tak częste próby przeczekania kłopotów, czy wykiwania różnych grup społecznych”. Dlatego między innymi w sytuacji, kiedy lekarze stanęli twardo w obronie swoich interesów (nie chcieli ponosić konsekwencji finansowych wystawiania recept refundowanych nieubezpieczonym pacjentom), a już aptekarze w tej sprawie aż tak zdecydowanie się nie bronili, to oni zostali wykiwani przez rządzących. Innym przykładem takiego cwaniackiego zachowania jest wywołanie protestów społecznych w sprawie ACTA (poprzez nakazanie ambasadorowi w Tokio podpisania tego porozumienia), a następnie po zorientowaniu, że protesty przybierają na sile, próba stanięcia na ich czele (poprzez wysłanie listu do grupy politycznej w Parlamencie Europejskim, której członkiem jest Platforma, aby sprzeciwiła się temu porozumieniu na jego forum). Przy okazji Rokita przypomina, że Polska, jako kraj przewodniczący UE przeforsowała zgodę UE na porozumienie ACTA rzutem na taśmę, bo 16 grudnia 2011 roku i podstępem, bo poprzez ministra Marka Sawickiego na posiedzeniu Rady ds. rolnictwa i rybołówstwa, co po wybuchu afery skrzętnie ukryto.

4. Trzecia cecha tego systemu „to eliminacja potencjalnej konkurencji wewnętrznej, likwidowanie realnych lub urojonych kandydatów do przywództwa. Energia przywództwa państwowego jest w stopniu niespotykanym w innych państwach demokratycznych zużywana na niszczenie ludzi, tych bardziej utalentowanych, bardziej samodzielnych”. Przy tej okazji Rokita zwraca uwagę, że to pozbycie się jakiejkolwiek konkurencji wewnętrznej, doprowadziło Tuska do takiej pewności siebie, że po wygranych wyborach w październiku 2011 roku ogłosił w zaprzyjaźnionej „Polityce” koncepcję przedłużenia pracy rządu, bez zważania na konstytucyjne wymogi stworzenia koalicji, wygłaszania expose i uzyskania wotum zaufania. Dopiero jak Prezydent Komorowski wyraził niezadowolenie, a nawet mainstreamowe media, które do tej pory popierały premiera bez zastrzeżeń, także zaczęły się dąsać, zmienił zdanie i zaczął się zachowywać zgodnie z Konstytucją RP.

5. Można się w wielu sprawach z Rokitą nie zgadzać, ale nie ulega wątpliwości, że te 3 cechu systemu politycznego Tuska, które zaprezentował doskonale charakteryzują nie tylko osobę premiera, ale sposób i styl rządzenia przez niego krajem. Tyle tylko, że konsekwencją tego sposobu rządzenia państwem jest rozkład jego struktur, a to niestety niedobrze wróży naszej przyszłości. Zbigniew Kuźmiuk

Gdyby Tusk wiedział, skoczyłby do Wisły – Co to znaczy „uratować finanse państwa”? To slogan. Gdyby przetłumaczyć go na język powszechnie zrozumiały oznacza, że pieniądze, które miały pójść na nasze emerytury, zostaną wysłane do Londynu albo Frankfurtu – mówi Grzegorz Bierecki, senator RP, prezes Krajowej SKOK w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem. Grekom nie pozwolono wypowiedzieć się w referendum w sprawie „pomocy” finansowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego i UE. W Polsce premier Tusk zamierza nie dopuścić do tego, by Polacy wyrazili swoje zdanie w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego. Dostrzega Pan analogię? – Tak, to jest ta sama filozofia działania, w której ludzie są potrzebni, by przynosić korzyści grupom finansowym uprawiającym lichwę na skalę ogólnoświatową. One zadłużają już nie tylko poszczególne grupy społeczne, jak w okresie Wielkiego Kryzysu, kiedy zniszczono farmerów amerykańskich, jako zamożną grupę. Wtedy doszło do „wielkiego strzyżenia owiec”, czyli napaści finansjery na jedną grupę społeczną, którą obrabowano, bo była zasobna w gotówkę. W tej chwili całe narody są pozbawiane majątków. Naród zadłużyć jest dużo łatwiej i o wiele taniej niż poszczególne osoby. Wystarczy pożyczyć rządom, a stojący na ich czele politycy już zadbają, by ściągnąć za pomocą podatków pieniądze od obywateli i zapłacić je grupom finansowym. Te ostatnie świetnie na tym zarabiają, ich apetyty są nieograniczone. Przecież oprocentowanie greckich obligacji w pewnym momencie doszło do 20 proc. rocznie. To są gigantyczne pieniądze. Powstrzymać grupy finansowe, które kierują się wyłącznie chęcią zysku, mogłaby wola narodu wyrażona w demokracji. Dlatego grupy finansowe dążą do osłabienia mechanizmów demokracji, bo ta stanowi dla nich zagrożenie. O wiele łatwiej skorumpować polityków, kupić wpływy wąskiej grupy decydentów działających wbrew interesom swoich narodów. W Grecji doszło do zdrady elit. Konsekwencje tej zdrady Grecy będą ponosili przez wiele pokoleń.
Dlaczego Donald Tusk tak upiera się przy podwyższeniu wieku emerytalnego? – Chodzi o to, by nie wypłacać emerytur i to minister Rostowski z rozbrajającą szczerością powiedział. O co idzie gra? O to, by więcej pieniędzy w garnku, jakim jest budżet państwa, pozostało do zagospodarowania przez grupy finansowe, które wyciągają z Polski wiele miliardów. Jedyną pozycją w budżecie, która rośnie w tym roku, są wydatki na obsługę zadłużenia zagranicznego. Polska coraz mocniej uzależnia się od zagranicznych ośrodków decyzyjnych. One już dyktują warunki, wykorzystując Komisję Europejską. Ograniczenia fiskalne służą wypreparowaniu jak największej ilości pieniędzy na obsługę zadłużenia. Dzieje się to kosztem podniesienia podatków, zamrożenia płac, a teraz odebrania nam emerytur. Zaoszczędzone w budżecie pieniądze nie zostaną przeznaczone na rozwój Polski. W budżecie nie przewiduje się większego finansowania badań naukowych czy rozwoju oświaty. A przecież, jeśli Polska ma się rozwijać, to powinniśmy inwestować w rozwój nowych technologii, tworzyć produkty, które będą nam dawały przewagę konkurencyjną.
Doszło do zmiany rządów w Grecji i we Włoszech. Premierami zostali eurokraci... – ...z przeszłością w bankach inwestycyjnych, które są posiadaczami ogromnych pakietów obligacji wyemitowanych przez te kraje.
Czy Donald Tusk też jest szantażowany przez grupy finansjery międzynarodowej? – Donald Tusk niewiele rozumie z tego, jak funkcjonują reguły rynku finansowego. Myślę, że gdyby więcej się dowiedział, skoczyłby do Wisły. Minister Rostowski doskonale rozumie jak to funkcjonuje i zapewnia swoją polityką, że my, Polacy, będziemy spłacać na czas i z należnymi odsetkami długi, które on zaciąga w tempie nieprawdopodobnym. Przecież w ciągu czterech lat podwoił zadłużenie kraju i coraz bardziej uzależnia nas od decyzji zagranicznych ośrodków finansowych. Podobny cel – by zawsze spłacać długi na czas i za wszelką cenę – miał przywódca Rumunii Nicolae Ceauşescu. Bardzo o to dbał. Tylko koszty spłat tego zadłużenia Rumuni ponoszą do dziś.
Czy podwyższenie wieku emerytalnego uratuje finanse państwa? Taki argument słyszymy. – Co to znaczy „uratować finanse państwa”? To slogan. Gdyby przetłumaczyć go na język powszechnie zrozumiały oznacza, że pieniądze, które miały pójść na nasze emerytury, zostaną wysłane do Londynu albo Frankfurtu. O to chodzi! „Ratowanie finansów państwa” oznacza, że zawsze będą pieniądze dla tych, od których pożycza minister Rostowski. Te pożyczone pieniądze są źle wydawane. Skala marnotrawstwa jest niesłychana. Stadiony, autostrady, wszystko, co w Polsce budujemy, jest wielokrotnie droższe niż w innych krajach. Co chwilę dowiadujemy się też, kto na tym korzysta. Najgorsze, że jest przyzwolenie na to marnotrawstwo. Nie ma problemu, gdy nagle okazuje się, że stadion kosztuje dwa razy tyle, ile zakładano. Przecież w normalnym biznesie, gdyby do pana przyszedł pracownik i powiedział: „właśnie wybudowałem sklep, ale on kosztuje dwa razy tyle, ile planowaliśmy”, toby go pan z miejsca zwolnił. A w wypadku państwa nie ma problemu. Przyzwolenie na marnotrawstwo zwiększa zadłużenie, a przez to jako kraj jesteśmy coraz bardziej dojeni, coraz więcej pieniędzy jest z Polski wyprowadzanych.
Czy marnotrawstwo pieniędzy publicznych to główna przyczyna gigantycznego wzrostu zadłużenia? – Tak. A jeśli zostaną zrównane podatki w UE – a do tego dąży duet Merkel–Sarkozy, to jedynym powodem przewagi konkurencyjnej polskich produktów będą niskie płace.
Dlaczego Niemcy i Francja oraz MFW nie pozwalają Grecji zbankrutować, tak jak stało się np. z Argentyną, która dziś całkiem dobrze się rozwija? – Kolejne transze „pomocowe” są przeznaczane na spłatę odsetek od zadłużenia i przekazywane francuskim i niemieckim bankom, które te pieniądze na wysoki procent pożyczają. My, jako polscy podatnicy, mamy się zrzucić, by te środki popłynęły do prywatnych banków. Fałszywie nazywa się to pomocą społeczeństwu greckiemu.
W głównych polskich mediach przedstawia się czarny scenariusz bankructwa Grecji. Miałoby wówczas dojść do szturmowania banków, gigantycznego wzrostu bezrobocia sięgającego 35 proc., wycofywania się inwestorów. Czy odcięcie się od rosnących zobowiązań nie byłoby dla Grecji ozdrowieńcze? – Oczywiście, taki jest przecież sens bankructwa. Ono nie oznacza końca świata, a początek nowego życia. Tracą wierzyciele, czyli w tym wypadku banki, które trzymają w ręku kilka rządów europejskich i stąd tak wielka dbałość o pieniądze tych banków. Politycy greccy uwierzyli w ofertę nieograniczonego dostępu do funduszy, która jest zawsze kusząca. Dali się nabrać na klasyczny, lichwiarski numer. Łatwo to wytłumaczyć na przykładzie dilera, który na początku daje narkotyki za darmo albo za grosze. Dopiero po jakimś czasie zaczynają się problemy. W identyczny sposób działa mechanizm uzależniania od pożyczek lichwiarskich. Wciąga się w spiralę długów po to, by już nigdy z niej nie wypuścić. Idealnym klientem dla lichwiarza jest ten, który płaci do końca życia – najlepiej odsetki od odsetek.
Słyszymy, że to rozpasane społeczeństwo greckie jest winne obecnej sytuacji. – Winne są elity polityczne. Wystarczy spojrzeć, kto się w tym czasie znakomicie wzbogacił – kilka rodzin greckich. One też zapewniły sobie przywództwo głównych partii. Teraz boją się utraty swoich majątków. Dlatego określenie „zdrada elit” precyzyjnie opisuje sytuację.
Tak zwane pakiety pomocowe będą kosztowały 480 mld euro, czyli prawie 200 proc. PKB Grecji. Wyprowadzanie Argentyny z kryzysu w ’98 roku kosztowało to państwo, MFW i USA łącznie 48 mld dolarów, czyli 17 proc. argentyńskiego PKB. Premier Papademos upiera się przy cięciach socjalnych, redukuje zatrudnienie w administracji... – ...a równocześnie przyjmuje kilkuset niemieckich emerytowanych urzędników skarbowych, którzy będą czuwali nad ściąganiem podatków w Grecji. Oni tam nie będą pracować za darmo. Stanowią część kosztów obsługi zadłużenia, które ten premier zaciąga. Odwołuje się już do obcego przymusu fiskalnego. Za chwilę skończy się to koniecznością zastosowania obcego przymusu fizycznego. Grecy zostaną pozbawieni swoich majątków przy pomocy podatków, które państwo narzuca. Majątek rodzin greckich zostanie spieniężony i wyssany za granicę. Grecja zostanie obrabowana do cna. Może się to skończyć przejęciem władzy przez skrajne ugrupowania. W telewizji CNN widziałem idących na czele pochodu greckich komunistów. Oni głoszą, że zły jest cały system kapitalistyczny. A mamy do czynienia z jego wynaturzeniem – nastąpiła nadmierna dominacja grup finansowych. Jeśli w realnej gospodarce zarabia się kilka procent na zainwestowanym kapitale, a w obrocie finansowym – kilkanaście albo kilkadziesiąt procent, to oznacza, że coś, co miało wspierać realną gospodarkę, zaczyna ją zatruwać jak narośl rakowa. Tylko demokratycznie kontrolowane państwo jest w stanie przeciwstawić się sile, jaką posiadają grupy finansowe. Ochronić obywateli i przywrócić równowagę w gospodarce. Bez interwencji państwa i polityki zapewniającej ponownie prymat realnej gospodarki będziemy coraz bardziej poruszali się w wirtualnym świecie finansów, który dla nas jest wirtualny, ale establishmentowi grup finansowych daje realne i niezmierzone zyski.
W Grecji odbędą się wybory... – ...ale już jest po herbacie. Mało, kto w Polsce zauważył, że najważniejszą rzeczą, na którą zgodzili się Grecy, była zmiana jurysdykcji dla rozstrzygania sporów dotyczących spłaty obligacji. Większość greckich papierów dłużnych, która została wykupiona przez zagraniczne grupy finansowe, była emitowana w oparciu o ustawy krajowe. Czyli nowy grecki parlament mógł je zmienić, np. wydłużyć terminy spłat. Natomiast pod presją tzw. Trojki wprowadzono nowe zasady. Teraz greckie obligacje krajowe stały się obligacjami międzynarodowymi opartymi na prawie londyńskim. Dlatego już jest obojętne, kto przejmie władzę po wyborach.
Nowy rząd grecki nie może ogłosić bankructwa? Powiedzieć: startujemy od zera i nie będziemy płacić starych zobowiązań? – Obligacje stały się międzynarodowe, a przekazywane środki są lokowane na rachunkach poza Grecją. Grecy nawet tych pieniędzy nie wąchają. Te środki stanowią zabezpieczenie dla obligacji. Teraz Grecy są winni pieniądze całej Europie, a nie grupom finansowym. Rodzi się pytanie o reakcje rządów i Komisji Europejskiej w stosunku do kraju, który ogłasza bankructwo. Problem został przeniesiony na inny poziom. Już nie mówimy o bankructwie, w wyniku, którego stracą prywatni wierzyciele. Mówimy o sytuacji, w której część UE jest winna pieniądze innej części Wspólnoty.
Na koniec wróćmy do Polski. „Podniesienie płacy minimalnej do 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej może zniszczyć dużą część sektora mikro- i małych firm” – uważa Jeremi Mordasewicz z Lewiatana. Podziela Pan ten pogląd? – To absurd. Rozumiem, że zdaniem wyznawców tej teorii nie niszczy polskiej gospodarki niewolnicza praca, najlepiej w ogóle niepłatna. Każdy normalnie myślący przedsiębiorca wie, że w interesie gospodarki, także przedsiębiorców, jest to, by ludzie dobrze zarabiali, bo tylko wtedy są konsumentami. Siła polskiej gospodarki wynika z popytu wewnętrznego. Im większą mamy konsumpcję wewnętrzną, tym więcej zarabiają też przedsiębiorcy. Tak, więc w ich interesie jest dobrze wynagradzać pracowników. Ford to zrozumiał i płacił dobrze swoim pracownikom, by kupowali jego samochody. Niektórzy rzekomi przedstawiciele przedsiębiorców wypowiadają tezy sprzeczne z ich interesem.
W Polsce pracownicy zatrudnieni na pełnym etacie korzystają z darmowych jadłodajni, bo nie starcza im na utrzymanie rodzin. Tak dzieje się też na zachodzie? – Ależ skąd. Przecież tam płaca minimalna jest gwarantowana na odpowiednio wysokim poziomie. Ostatnio czytałem, na jakie zapisy Europejskiej Karty Społecznej nie zgodził się polski rząd. Kiedy te sprawy rozstrzygano, ministrem finansów był Leszek Balcerowicz. Rząd nie zgodził się na zapisy gwarantujące pracownikowi wynagrodzenie pozwalające na godne życie. Nie zgodził się też, by zabronione było zatrudnianie dzieci poniżej 15 lat. W tej chwili ceny mamy takie jak w Europie, a płace – jak w trzecim świecie.
W Polsce 88 proc. banków znajduje się w rękach kapitału zagranicznego. Jakie to rodzi konsekwencje? – Dominacja kapitału zagranicznego stanowi zagrożenie dla suwerenności państwa. Nie ma polskiej gospodarki bez polskiego kapitału. Przed wojną 1/3 depozytów Polaków znajdowała się w Kasach Stefczyka. Państwo wspierało rozwój krajowych instytucji finansowych, wiedząc, że one z kolei pomagają polskim firmom. Warto zadać pytanie, na ile zagraniczne banki działają na rzecz polskich przedsiębiorców? A na ile są instytucjami wywiadu gospodarczego dostarczającymi informacji przedsiębiorcom zagranicznym, ułatwiając im w ten sposób przejmowanie rynku. Kilka dni temu premier Tusk zapowiedział, że sprzeda PKO BP i PZU. Jeżeli tak się stanie, Polska zostanie pozbawiona znaczących instytucji finansowych, wbrew swoim interesom.
W jakiej mierze SKOK-i wzmocniły konkurencję na rynku finansowym? – Mamy dziś ponad 1900 placówek, obsługujemy 2,5 mln członków. Do naszych ofert inni muszą się, więc odnosić. Z tego powodu jesteśmy tak atakowani przez zagraniczne banki, które chętnie posługują się politykami. Od wielu lat próbuje się deprecjonować pozycję SKOK-ów. Ma to na celu zmniejszenie naszej konkurencyjności. Najchętniej wyeliminowaliby nas z rynku – to ich marzenie. Ale tego marzenia nie damy im spełnić. Tygodnik solidarnosc

Każdy reżim boi się ulicy. "Ekipa, która władzy oddać nie może, dopuści się każdego łotrostwa" W czasach PRL komuniści najbardziej bali się ulicznych demonstracji. Z własnych doświadczeń dobrze wiedzieli, czym to grozi. W grudniu 1970 roku zdesperowani robotnicy Wybrzeża doprowadzili do obalenia rządzącej ekipy Gomułki. Gdyby jednak Gierek, który zastąpił Gomułkę, nie zdecydował się na wycofanie milicji i wojska z ulic Trójmiasta i Szczecina, skala buntu mogła okazać się trudna do opanowania. Najważniejsze pytanie, jakie zadawali sobie wówczas komunistyczni zbrodniarze brzmiało: czy wobec rosnącej liczby ofiar, wojsko i milicja nie odmówią strzelania do nieuzbrojonych demonstrantów? Czy nie przejdą na stronę protestujących? PZPR miała więcej takich doświadczeń. W czerwcu 1956 roku poznańscy robotnicy rozbrajali żołnierzy, którzy nie stawiali oporu. Gdyby nie pancerna dywizja ze Śląska, mogło stać się tak jak na Węgrzech, gdzie uliczna demonstracja przerodziła się w ogólnonarodowe powstanie. Gdyby nie sowiecka armia, która zmiażdżyła opór, Węgrzy odzyskaliby wolność już w 1956 roku. Gdy Jaruzelski wprowadzał stan wojenny, panicznie bał się ulicznych demonstracji. Wiedział, że poradzi sobie ze strajkami w izolowanych, pozbawionych łączności zakładach pracy. Ale gdyby „Solidarność” wyszła na ulice, reżim mógłby stracić kontrolę nad swoim wojskiem. Niestety, związkowi przywódcy wierzyli w magiczną moc strajków. A komunistom sprzyjał mróz – 17 grudnia do rozpędzenia demonstracji wystarczyły armatki wodne i strugi lodowatej wody. Dzisiaj ulicznych demonstracji boi się Putin. Dobrze pamięta, jak w 1989 roku tłumy wychodzące na ulice obaliły sowiecką kolonię we Wschodnich Niemczech. Obserwował zwycięstwo Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie i upadek arabskich dyktatorów w Północnej Afryce. Wie, że wobec masowych protestów władza szybko staje się bezradna. Wie, że nawet upadek dyktatury w Syrii, masowo mordującej przeciwników, jest tylko kwestią czasu. Tusk, któremu marzy się być polskim Putinem, także boi się ulicy. Demonstracje w obronie telewizji Trwam, organizowane w Warszawie, Krakowie czy Łodzi, albo marsze z okazji Święta Żołnierzy Wyklętych, jeszcze nie są zbyt niebezpieczne. Ale kiedy tłumy na ulicach zaczynają domagać się zmiany rządu, sytuacja staje się znacznie poważniejsza. Kiedy pod siedzibą premiera zbiera się dziesięć czy dwadzieścia tysięcy demonstrantów, można jeszcze mieć nadzieję, że to tylko niegroźny epizod. Ale co się stanie, gdy któregoś dnia przyjdzie pięćdziesiąt albo sto tysięcy? Co się stanie, gdy przeciwnicy aktualnej władzy poczują swoją siłę, a służby porządkowe, w coraz większej części sympatyzujące z demonstrantami, stracą ochotę do interwencji? Wtedy trzeba zacząć sprzątać biurka i palić niewygodne dokumenty. Tusk już dawno przekroczył granicę, poza którą władza nie może oddać władzy, bo boi się, że zostanie rozliczona za swoje występki. Ekipa, która władzy oddać nie może, dopuści się każdego łotrostwa. A wobec tłumów na ulicach nie skutkują już wyborcze szachrajstwa czy kreowanie własnej niby-opozycji. Pozostaje tylko siła i pewnie niedługo zobaczymy bataliony policji, szarżujące na demonstrantów. A w finale – apele o pomoc z Europy i pospieszne ucieczki za granicę. Tak zwykle kończą się marzenia o władzy bez kontroli i bez ograniczeń. Ryszard Terlecki

Prokuratura rozwiewa wątpliwości Grasia. Śledztwo ws. jego podpisów na dokumentach firmy Agemark było prawidłowe Śledztwo Prokuratury Okręgowej w Krakowie w sprawie podpisów złożonych przez rzecznika rządu Pawła Grasia w dokumentach firmy Agemark było prowadzone prawidłowo – stwierdziła po analizie akt Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. Prokuratura badała akta po wniosku Pawła Grasia do prokuratora generalnego o ponowne zbadanie sprawy. Jak argumentował rzecznik rządu, biegły w toku śledztwa stwierdził autentyczność jego podpisu bez pobrania próbki. Analiza akt przekazanych do nas decyzją prokuratora generalnego wykazała, że śledztwo było prowadzone prawidłowo, a opinia biegłego z zakresu badań pisma ręcznego sporządzona na potrzeby tego postępowania nie budzi zastrzeżeń z uwagi na to, że biegły dysponował wystarczającą ilością materiału porównawczego do wydania tej opinii - powiedział dziś rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie Piotr Kosmaty. W związku z powyższym akta zostały przekazane do Prokuratury Okręgowej w Krakowie wraz z wnioskiem Pawła Grasia o podjęcie decyzji w sprawie - powiedział prok. Kosmaty. Na początku marca Graś w liście do prokuratora generalnego powtórzył, że nie składał podpisów na jakichkolwiek dokumentach spółki Agemark po 16 listopada 2007 r. Dodał, że z doniesień medialnych wynika, jakoby Prokuratura Okręgowa w Krakowie stwierdziła na podstawie analizy grafologicznej, że podpisy na dokumentach spółki Agemark zostały złożone przez niego. Mając na względzie konieczność pełnego i rzetelnego wyjaśnienia sprawy podrobienia moich podpisów na dokumentach Agemark Sp. z o.o. i w trosce o transparentność działania prokuratury w tej sprawie zwracam się o zbadanie przez prokuratora generalnego przebiegu i wyników postępowania w sprawie, ze szczególnym uwzględnieniem sposobu przeprowadzenia analizy grafologicznej, z której rzekomo ma wynikać, iż podpisy na dokumentach spółki Agemark Sp. z o.o. zostały złożone przeze mnie, co jest - podkreślam to po raz kolejny - niezgodne z rzeczywistością - napisał Graś. Dodał, że na potrzeby badania grafologicznego nie zostały od niego pobrane jakiekolwiek próbki pisma ręcznego. Uważam za rzecz niebywałą, iż Prokuratura Okręgowa może czynić ustalenia dotyczące autorstwa pisma ręcznego, nie dysponując materiałem porównawczym o walorach bezspornej autentyczności - podkreślił w liście do Seremeta. Według Grasia ten sposób postępowania prokuratury rodzi moją obawę o intencjonalną próbę uwikłania mnie z przyczyn pozamerytorycznych w postępowanie karne lub też próbę podważenia mojej uczciwości i praworządności. Zdaniem Grasia te okoliczności, wskazujące na możliwość intencjonalnego działania prokuratora prowadzącego sprawę na jego niekorzyść, uzasadniają rozważenie pilnego podjęcia umorzonego postępowania przez prokuratora generalnego z urzędu i objęcie sprawy jego nadzorem. W wyniku decyzji prokuratora generalnego sprawa trafiła do krakowskiej Prokuratury Apelacyjnej. W 2010 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie - z braku dowodów - umorzyła śledztwo dotyczące podania przez Grasia nieprawdy w oświadczeniu majątkowym. Śledztwo wszczęto w sprawie złożenia w latach 2007-2008 r. przez Grasia, w związku z pełnieniem funkcji sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, trzech oświadczeń majątkowych, w których miał podać nieprawdę, co do braku swojego członkostwa w zarządzie spółki prawa handlowego Agemark. Według prokuratury Graś złożył skuteczną rezygnację z funkcji członka Zarządu w listopadzie 2007 r. Według warszawskiej prokuratury Graś "pozostawał w przeświadczeniu skuteczności złożonej uprzednio rezygnacji z funkcji członka zarządu spółki z 16 listopada 2007 r., co uprawniało go do wskazania w oświadczeniach majątkowych braku swojego członkowstwa w zarządzie". Zdaniem prokuratury brak jest podstaw do podważenia wiarygodności tej wersji. W śledztwie powzięto podejrzenie poświadczania nieprawdy oraz fałszowania podpisów Pawła Grasia na dokumentach spółki po 16 listopada 2007 r. Materiały w tym zakresie zostały wyłączone do odrębnego postępowania i przekazane do Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Postępowanie dotyczące sfałszowania podpisów zakończyło się umorzeniem w wyniku stwierdzenia, że podpisy nie były sfałszowane. WPolityce.pl

Fryzjer minister Muchy odwołany. Odchodzi razem z dyrektorem COS, z którym się skonfliktował Minister sportu Joanna Mucha odwołała ze stanowiska Damiana Drobika, który pełnił obowiązki szefa Centralnego Ośrodka Sportu – informuje TVP Info. Wraz z nim z Ośrodka odejdzie wiceszef Marek Wieczorek, znany już fryzjer, którego powołanie w skład kierownictwa COS wywołało oburzenie. Jak informuje resort sportu obecnie Ośrodkiem pokieruje dyrektor Ośrodka Przygotowań Olimpijskich w Wałczu Piotr Marszałek. W ostatnich dniach we władzach COS wybuchł konflikt. Wieczorek złożył rezygnację, ponieważ uznał, że Drobik uniemożliwia mu wykonywanie zadań. Przez jego działania nie mogę wykonywać zadań, które zostały mi zlecone przez panią minister - tłumaczył wiceszef COS, alarmując, że Drobik ukrywał przed nim dokumentację dotyczącą inwestycji prowadzonych w COS. Drobik odpiera zarzuty, stwierdzając, że Wieczorek miał pełen dostęp do dokumentacji Ośrodka. Na razie nie wiadomo, kto może zyskać na konflikcie w Centralnym Ośrodku Sportu. Wiadomo jednak, że odwołanie Wieczorka spotkało się z satysfakcją np. Julii Pitery z PO. W TVP Info przyznała ona, że fryzjer powinien odejść z COS, ponieważ brak mu doświadczenia i kompetencji do zajmowania stanowiska. Wśród kosmetyczek, masażystek i innych fryzjerów minister Muchy informacja o wakatach w COS podobno wywołuję nutkę emocji i nadzieje na polepszenie bytu. Teraz Pani MINISTRA stanie się ich ulubioną klientką. PAP

Skandal w Smoleńsku: Rosjanie rozkradli części tupolewa i rzeczy osobiste ofiar katastrofy Burmistrz warszawskiego Ursynowa, który udał się z wizytą do Smoleńska dokonał wstrząsającego odkrycia. Rosyjscy chłopi rozgrabili część szczątków rządowego tupolewa – donosi Super Express. Jeden z rolników pokazał polskiej delegacji zgromadzone fragmenty samolotu i strzępy ubrań ofiar, które trzymał w garażu. Szok i niedowierzanie. Nie da się tego inaczej opisać - mówi o efektach swojej wizyty w Smoleńsku burmistrz Guział. Samorządowiec pojechał tam z dwudniową wizytą, by w imieniu Warszawy podpisać nową umowę o współpracy między oboma miastami. W poniedziałek, po części oficjalnej, wraz z grupą urzędników udał się na miejsce katastrofy. (…) Tam na własne oczy przekonali się, że w pierwszych godzinach po wypadku Rosjanie wynieśli z miejsca tragedii nie tylko części samolotu, ale też rzeczy należące do ofiar! Polską delegację, wracającą z miejsca katastrofy zaczepił miejscowy rolnik, który pochwalił się że ma w swoim garażu części wraku. Tam, w smrodzie, brudzie i pośród walających się narzędzi, leżało kilka worków ze szmatami. Widziałem tam między innymi czyjeś porwane spodnie. Ten człowiek zapewniał, że to ubrania ofiar katastrofy - opowiada wstrząśnięty Guział. Jak informuje SE, wśród zdobyczy był fragment biało-czerwonego poszycia tupolewa i mniejsze fragmenty jego wyposażenia? Ten mężczyzna powiedział nam, że odkupił to od zbieraczy złomu, bo zorientował się, że to szczątki samolotu. Miejsce katastrofy jest już ogrodzone. Być może ktoś zabrał te szczątki wcześniej – mówi Guział.

Super Express

Metoda doboru jak w lotto Z mec. Bartoszem Kownackim, pełnomocnikiem Ewy Błasik, żony dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, który zginął na Siewiernym, rozmawia Anna Ambroziak Konkluzja raportu NIK jest taka: specpułk nie mógł latać na Siewiernyj, bo tego lotniska nie było w rejestrze. Szkopuł w tym, że takiego rejestru w ogóle nie było. - Na ten temat nie chciałbym się wypowiadać. Na pewno i w tym dokumencie można znaleźć pewne nieścisłości. Wychodzę jednak z założenia, że raport jest rzetelny. Kontrolerem NIK nie zostaje się ot tak. Tak samo prokuratorem.
NIK przyznała w opisie metodyki, że badała dokumenty losowo. - Nie bardzo to sobie wyobrażam. Każdą kontrolowaną instytucję NIK powinna zbadać kompleksowo. Nie wiem doprawdy, jak można badać dokumentację czy procedury losowo. Można tylko wybrać pewne wydarzenia i poddać je analizie. Ale kompleksowej!
Na Siewiernyj latali wcześniej i Donald Tusk, i Władimir Putin, a także politycy na obchody katyńskie. A po katastrofie polscy prokuratorzy i członkowie późniejszej komisji Millera. - Dlatego uważam, że trzeba byłoby uwypuklić różnice między tymi wcześniejszymi lądowaniami a tym z 10 kwietnia, bo to właśnie tego dnia doszło do tragicznego lotu. Nie wiem, jak było w 2007 r. czy wcześniej. Podobno, kiedy do Smoleńska leciał prezydent Aleksander Kwaśniewski, lotnisko było zbadane, zwrócono uwagę na istotne braki i przeprowadzono jego remont również z wykorzystaniem środków polskiej kancelarii prezydenckiej. Tak przynajmniej relacjonował to poseł Ryszard Kalisz. Niedopuszczalne jest również to, że z katastrofy nie wyciągnięto żadnych wniosków, że nadal łamie się procedury.
W raporcie nie ma jednak mowy o czyjejkolwiek odpowiedzialności - mówi się tylko o łamaniu procedur przez 36. SPLT, MON, BOR, DSP. - Bo nad kwestią odpowiedzialności pracuje prokuratura. NIK kontroluje działalność instytucji państwowych pod kątem rzetelności i zgodności z prawem etc. Dokonując tych analiz, ustaliła, że te decyzje nie były podjęte prawidłowo, rzetelnie, zgodnie z prawem, że były łamane procedury.
Kontrola objęła okres 2005-2010. NIK nie tłumaczy, jakie było kryterium przyjęcia akurat takiego czasookresu. - Trzeba rozróżnić dwie rzeczy - odpowiedzialność za 7, a szczególnie za 10 kwietnia - tu ponoszą odpowiedzialność konkretne osoby, konkretni urzędnicy i politycy znani z imienia i nazwiska. Wiemy, że nie były właściwie przygotowane karty podejścia, tak samo zgody na przylot i lądowanie. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Te osoby popełniły konkretne błędy i za to powinny ponieść odpowiedzialność. Ale to nie jest tak, że wcześniejsze rządy, mam na myśli te sprzed koalicji PO - PSL, działały świetnie. Przez dwadzieścia lat doprowadzano państwo do degrengolady. Cięto fundusze na armię, obcinało się pieniądze na szkolenia, nie kupuje się nowego sprzętu, wydaje wewnętrznie sprzeczne przepisy, urzędnicy tylko rozglądają się, jak przerzucić odpowiedzialność na inne osoby. Niestety, za ten stan rzeczy odpowiedzialność ponoszą politycy. Nie koncentrują się na tym, by dana instytucja, której szefują, działała sprawnie i służyła państwu, ale dbają przede wszystkim o swój interes czy też PR w mediach. Przykładem może tu być choćby unieważnienie przetargu na samoloty, na którym tak zależało ministrowi Aleksandrowi Szczygle. Przez dwadzieścia lat systematycznie osłabiano państwo polskie. Dziś żaden urzędnik państwowy nie czuje się odpowiedzialny za to, co robi. Jednakże to nie zmienia faktu, że są konkretne osoby, które ponoszą odpowiedzialność za wydarzenia z 10 kwietnia.
Ale czy NIK nie powinna raczej skupić się oddzielnie na okresie tuż sprzed 10 kwietnia? Czy stawianie na jednej płaszczyźnie ogólnych systemowych zaniedbań i konkretnych błędów związanych z katastrofą jest uprawnione? - Zgadzam się z tym, że to dwie różne kwestie. Mówimy o dwóch różnych problemach. Gdyby 10 kwietnia nie doszło do katastrofy, wielu osobom by się upiekło. Ale druga płaszczyzna, o której nie wolno nam zapomnieć, to stan państwa polskiego. Nie można między tymi dwiema kwestiami stawiać znaku równości. Chociaż wcześniej też nie wszystko było w porządku.
Dlatego może NIK nie powinna rozmywać kwestii odpowiedzialności. Były wcześniej inne kontrole Izby, które mówiły o konkretnych zaniedbaniach konkretnych osób. - Moim zdaniem, ta odpowiedzialność nie została tu rozmyta, tylko nie została wprost wskazana. Ale zgadzam się, że to był błąd. Tak jak pani to nazwała, "rozmycie" odpowiedzialności pozwala poszczególnym osobom dokonywać nadinterpretacji tego dokumentu. Być może takie zarzuty pod adresem konkretnych osób powinny być jasno sformułowane. Być może trzeba było zbadać też sam okres organizowania tych dwóch wizyt, tj. 7 i 10 kwietnia.

Nie obawia się Pan, że brak takich konkretów otworzy furtkę do tego, by za to, co się działo na przykład w specpułku, obciążać osoby niewinne? Pewnie gdyby NIK zbadała dziś przestrzeganie procedur HEAD, wnioski byłyby zaskakujące. - Oczywiście, że nie zawsze da się zachować procedury. Choćby w sytuacjach nagłych, których nie przewidują przepisy. Ale wizyta w Katyniu nie była wizytą nagłą. Była przygotowywana przez wiele miesięcy. Pokazuje to, jak urzędnicy bagatelizowali swoje obowiązki. Oczywiście nie mam na myśli wyłącznie tych urzędników niższego szczebla, ale uważam, że to wina tych, którzy nimi kierowali. Raport NIK kończy moim zdaniem dyskusję na temat tego, czy Kancelaria Prezesa Rady Ministrów ponosi odpowiedzialność za organizację lotu do Smoleńska. Co do kwestii specpułku, zapytajmy choćby o to, dlaczego piloci odchodzili z jednostki. Kiedy po katastrofie CASY premier Tusk nie zostawiał na nich suchej nitki, wielu z ich odeszło. Ale sytuacja w tej jednostce to przede wszystkim konsekwencja decyzji politycznych, a nie na przykład Dowództwa Sił Powietrznych. W raporcie mówi się szeroko o nieprawidłowościach w 36 specpułku, a nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak było. Jeżeli był tylko jeden samolot, na którym szkolono pilotów, a drugim przewożono VIP-ów, to raport powinien wskazać, co było tego przyczyną, którzy politycy doprowadzili do takiej sytuacji. To nie Dowództwo Sił Powietrznych decyduje o rozdziale środków czy zakupie nowych samolotów. Tu mogę się z panią zgodzić - to, że nie wskazano konkretnie, kto jest winny tej sytuacji, automatycznie i w sposób nieuprawniony wskazuje na osoby, które nie ponoszą żadnej odpowiedzialności w tym zakresie. Wielokrotnie pisał o tych sytuacjach "Nasz Dziennik". Problem w tym, że inne media nie chcą podejmować tego tematu i w konsekwencji wiele osób może żyć w przekonaniu, że winę ponosi np. Dowództwo Sił Powietrznych. A to oczywista nieprawda.
Były premier Leszek Miller już powiedział, że odpowiedzialność w kwestii organizacji wizyt ponosi także Kancelaria Prezydenta, to podniosła NIK. - To mnie zbulwersowało. Kancelaria Prezydenta w odróżnieniu od kancelarii premiera zgłosiła zapotrzebowanie na lot w wymaganym przepisami prawa terminie. Natomiast niepełność dokumentów, o czym powiedział premier Miller, polegała na tym, że w ostatniej chwili zmieniono nazwiska na liście pasażerów. Ale przecież ta zmiana w żaden sposób nie wpływała na organizację lotu, nie zgłoszono więcej osób, niż było można, a to, czy poleci ta czy inna osoba, nie miało żadnego znaczenia. To w tym raporcie szczególnie mi się nie spodobało - próba przypisania odpowiedzialności Kancelarii Prezydenta w tym, co nie miało żadnego związku przyczynowego z katastrofą. Dało to asumpt do tego, by zaatakować Kancelarię Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
"Komsomolskaja Prawda" stwierdziła już, że prezydent Kaczyński właściwie sam się prosił o śmierć, poleciał do Smoleńska na własne ryzyko, bo Polacy nie umieli właściwie przygotować lotu. - To pokazuje, że raport może być wykorzystywany na niekorzyść strony polskiej. Że były zaniedbania ze strony urzędników - to trzeba było zaznaczyć. Ale akcentowanie tego - jak już wcześniej mówiłem, że były zaniedbania ze strony Kancelarii Prezydenta - to już nadużycie. Przekaz prasy rosyjskiej wpisuje się w kontekst niektórych wypowiedzi naszych polityków po katastrofie - że przecież delegacja z panem prezydentem wcale nie musiała do Katynia lecieć. Polecieli i stało się. A gdzie jest pokazanie winy strony rosyjskiej? Dlaczego "Komsomolskaja Prawda" nie pisze o tym, że lotnisko nie było właściwie przygotowane, dlaczego nie ma wzmianki o tym, jak pracowali kontrolerzy lotów na Siewiernym?

Ocena funkcjonowania specpułku jest w raporcie bardzo uogólniona. Sprowadza się do stwierdzeń, że łamano procedury, a działania DSP były zbyt doraźne i niewystarczające - znów ogólnie. - Faktycznie, w niektórych miejscach raport zawiera istotne braki. Wydaje mi się, że więcej powinno być w nim odniesienia do obowiązujących procedur, a nie do samych faktów, w tym przywołania konkretnych podstaw prawnych. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak postąpiono, bo niestety zbyt mała zawartość merytoryczna działa na niekorzyść autorów dokumentów. Jego przeciwnicy mogą, bowiem argumentować, że są to jedynie założenia autorów dokumentu, tak przecież czyni teraz część polityków koalicji rządzącej.
Nie obawia się Pan, że raport otworzy furtkę do ataków na osobę gen. Andrzeja Błasika? - Jeżeli się takie ataki pojawią, będę reagować i bronić osoby pana generała. Wiem, że gen. Błasikowi nic nie można w tym zakresie zarzucić. Będę wtedy te argumenty, które znam, przytaczać. Apelowałbym również do mediów o większą rzetelność przy analizowaniu tej kwestii. Jak wyżej wspomniałem, poza "Naszym Dziennikiem" mało, kto podjął się rzetelnej analizy w tym zakresie.

Czy NIK powinna wskazać w raporcie konkretnie, czym powinna zająć się prokuratura? - Sądzę, że po tym raporcie na pewno do prokuratury wpłyną zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Warto jednak pamiętać, że w chwili obecnej w prokuraturze toczy się już postępowanie w związku z organizacją wizyt 7 i 10 kwietnia, a prokuratura powinna włączyć ustalenia NIK jako kolejny - z punktu widzenia procesu jednak mniej istotny - dokument do swoich akt. Ten raport na pewno powinien być wykorzystany przez prokuraturę.

Dziękuję za rozmowę.

Ile zarabia Putin?Majątek przyszłego prezydenta Rosji oficjalnie nie jest duży. Jako premier, Władimir Putin składa, co roku oświadczenie majątkowe, dodatkowo musiał wypełnić tego rodzaju deklarację, jako kandydat na prezydenta? Ujawnione sumy niewiele jednak mówią o prawdziwym bogactwie i poziomie życia władających Rosją polityków. Władimir Putin, jako premier w 2010 roku zarobił ponad 5 milionów rubli (500 tys. zł). W ciągu ostatnich czterech lat dochody rodziny Putina wyniosły 18 mln rubli. Premier z żoną Ludmiłą posiadają mieszkanie w Sankt Petersburgu o powierzchni 77,7 m kw. oraz bezterminowe prawo do użytkowania mieszkania służbowego w Moskwie o powierzchni 153,8 m kwadratowych. Do mieszkań przysługują także garaże o powierzchni 12 i 18 metrów kwadratowych. Putinowie posiadają także działkę budowlaną pod Moskwą o powierzchni 1500 metrów kwadratowych. Oszczędności przyszłego gospodarza Kremla wraz z żoną zgromadzone są na 14 rachunkach bankowych i wynoszą 14 mln rubli. Putin zadeklarował także posiadanie dwóch starych samochodów wołga (GAZ-21) z 1960 i 1965 roku oraz dwuletniej terenowej łady. W spisie jest jeszcze niewielka przyczepa do samochodu i mikroskopijny udział w jednym z banków Sankt Petersburga. Majątek obecnego prezydenta jest nieco mniejszy. Dmitrij Miedwiediew zarabia rocznie 3,3 mln rubli. Z żoną Swietłaną posiadają mieszkanie w Moskwie o powierzchni 367,8 metrów kwadratowych. Tak jak Putinowie Miedwiediewowie również mają aż 14 rachunków oszczędnościowych, ale zgromadzili na nich tylko niecałe 5 mln rubli. Poza tym wynajmują działkę rekreacyjną pod Moskwą (4700 m kw.). Swietłana Miedwiediewa posiada trzynastoletniego volkswagena golfa, ale za to z dwoma garażami po 16 metrów kwadratowych. Sam prezydent, tak jak jego polityczny partner, kolekcjonuje stare wołgi. Ma dwa egzemplarze: z 1948 roku (GAZ-20) i z 1962 (GAZ-21). To wszystko i tak niewielkie sumy w porównaniu z majątkiem największych rosyjskich oligarchów i biznesmenów. Dla przykładu, kandydat niezależny w wyborach prezydenckich Michaił Prochorow w ciągu czterech ostatnich lat zarobił ponad 115 mld rubli. Posiada dom o powierzchni 2104 m kw., trzy mieszkania oraz inne nieruchomości. Jest też właścicielem akcji 11 spółek, głównie większościowych pakietów własnych firm. Od 2008 roku wszyscy wyżsi urzędnicy państwowi oraz kandydaci na stanowiska z wyboru składają oświadczenia o dochodach i majątku. Obowiązek obejmuje też najbliższą rodzinę. Organizacje antykorupcyjne w Rosji wskazują, że oficjalne deklaracje niewiele mówią o rzeczywistej sytuacji materialnej elity władzy. Bardzo rozbudowany system przywilejów i specjalnych uprawnień wyższych urzędników pozwala im nie posiadać dużego osobistego majątku, a mimo tego korzystać z luksusowych, należących do państwa mieszkań, domków letniskowych (dacz) czy środków transportu. Często te apanaże pozostają w ich rękach po zakończeniu sprawowania urzędu. Powszechny jest też proceder korzystania z nieruchomości albo luksusowych samochodów formalnie należących do kogoś innego. - W związku z tym Władimir Putin, Dmitrij Miedwiediew, Igor Sieczin i inni nie muszą się denerwować. Po pierwsze, ich deklaracje sprawdzają ludzie, którzy nie będą zadawać trudnych pytań, a poza tym oni nie są tacy głupi, by zapisywać podejrzany majątek na siebie czy rodzinę. Są inne sposoby - ocenia publicysta i dziennikarz śledczy Borys Wiszewski. Ale gdy lepiej się przyjrzeć własności polityków takich jak Putin czy Miedwiediew, wychodzi na jaw znacznie więcej, niż zapisano w deklaracjach. Fundacje dobroczynne firmowane przez prezydenta czy premiera dysponują miliardami rubli z dotacji wielkich państwowych i prywatnych przedsiębiorstw takich jak Gazprom, Łukoil czy banki. Z tych funduszy odremontowano za 250 milionów dolarów Pałac Konstantynowski w Sankt Petersburgu. Za podobne pieniądze wybudowano w Jekaterynburgu od nowa ogromny pałac w stylu neoklasycystycznym. Oba są rezydencjami prezydenta. Łącznie jest ich trzynaście. Do tego dochodzą specjalne ośrodki sportowo-rekreacyjne. Nie trzeba dodawać, że wszelkie podróże, w tym takie jak wyprawy myśliwskie do egzotycznych krajów itp., są oczywiście wizytami państwowymi. To nie wystarcza. Kolejne ogromne luksusowe rezydencje budowane są w Kraju Przymorskim (na Dalekim Wschodzie) i w obwodzie kaliningradzkim. Koszt każdej z nich to także blisko ćwierć miliarda dolarów. Jeszcze jedna gigantyczna willa powstaje w Ałtaju (przy granicy z Chinami). Cała okolica została objęta rezerwatem przyrodniczym i jest niedostępna dla zwykłych obywateli, posiada natomiast unikalne walory krajobrazowe i uzdrowiskowe. Sama droga dojazdowa (o długości 22 km) do położonego wśród skał i egzotycznej roślinności ośrodka kosztowała 100 mln dolarów. Niektóre obiekty są tak dobrze strzeżone, że nie wiadomo nawet, jak wyglądają z zewnątrz, nie ma ich nawet na zdjęciach satelitarnych dostępnych w internecie, podobnie jak tylko nielicznych amerykańskich obiektów wojskowych. Dla wzniesienia niektórych ośrodków zniszczono cenne rezerwaty przyrody. Nie zawsze właścicielem jest państwo. Putin i Miedwiediew użytkują na przykład rezydencję Łunnaja Polana (Księżycowa Polana), która należy do Fundacji na rzecz Biosfery wchodzącej w skład holdingu Gazprom. Piotr Falkowski

Despekt dla rządu i to duży Rosyjski miliarder wykupił lożę prezydencką na Stadionie Narodowym w Warszawie na Euro 2012 Już chyba wszyscy w Polsce wiedzą, nie tylko miłośnicy futbolu, że podczas Euro 2012, kiedy na murawie Stadionu Narodowego 12 czerwca br. staną drużyny Polski i Rosji, żeby zmierzyć się, która z nich jest lepsza, w loży prezydenckiej na Stadionie Narodowym w despWarszawie nie zasiądzie ani prezydent Bronisław Komorowski, ani premier Donald Tusk. Zamiast nich znajdzie się w niej na 99,9 proc. rosyjski miliarder Roman Abramowicz.
Bał się Putina, wyjechał Nowego–starego prezydenta Rosji Władimira Putina dotąd Abramowicz się bał, dlatego wycofał swoje aktywa z kraju, w którym się urodził, a sam przebywa w Anglii. Cztery lata temu zrezygnował z pełnienia funkcji gubernatora Czukotki, wydawało się, że stracił ochotę na karierę polityczną, ale w lutym ub.roku okazało się, że jednak zamierza się ubiegać o fotel deputowanego w parlamencie Czukockiego Okręgu Autonomicznego. Trzeba poczekać, czy teraz nie zmieni zdania, teoretycznie wygląda na to, że mu nic nie grozi, w Rosji – jak dotąd - o nic nie został oficjalnie oskarżony, a teraz jest na dodatek szanownym, cenionym obywatelem brytyjskim. Do niedawna obawiał się, że  mógłby zostać drugim Michaiłem Chodorkowskim, oskarżonym o przestępstwa podatkowe i okradzenie samego siebie. Chodorkowski był rosyjskim oligarchą i właścicielem potężnego Jukosu (w 2005 r. Polska kupiła od rządu Litwy pakiet kontrolny rafinerii Możejki, należący kiedyś do tego koncernu), a teraz siedzi w więzieniu. Posadził go tam Putin, nazywając bandytą. Kilka wpływowych rządów interesuje się tym, co z więźniem zrobi. Jeśliby go wypuścił, będą mu pozwalać na więcej, ale Chodorkowski na wolności dalej może być dla Putina niebezpieczny.
UEFA sprzedała, bo chciała Doradca europejskiej federacji od marketingu i wizerunku Union of European Football Organizations (UEFA) Robert Korzeniowski przyznał, że loża prezydencka na Stadionie Narodowym sprzedana została temu, kto ma pieniądze. Nie poinformował, wprost, kto ją kupił za 1,2 mln euro, w przeliczeniu ok. 4,92 mln zł, zasłaniając się tajemnicą handlową. Sprzedaż wszystkich lóż na stadionach znajduje się w gestii UEFA. Jeśli chodzi o polskiego prezydenta i premiera jakieś miejsca się dla nich na pewno znajdą – zapewniał w telewizji Korzeniowski, a czy szanowny miliarder Abramowicz rzeczywiście będzie oglądał mecz z prestiżowej loży, czy może w telewizji, a lożę kupił tak sobie albo dla swoich znajomych, nie jest już rzeczą UEFA.
Biznes jest najważniejszy – taka prawda Powiedzmy w tym miejscu o tym, o czym wiedzą wszyscy, którzy znają miliardera: Abramowicz nie należy do ludzi skąpych, lubi wydawać pieniądze. Żyje okazale, z przepychem. Rolą UEFA jest organizowanie europejskich rozgrywek pucharowych i finałów Mistrzostw Europy. Dodajmy, że z zapisaną zasadą, że “sport jest ważniejszy niż rynek, a impreza ważniejsza od biznesu”. Teorię i tym razem jednak można między bajki włożyć, okazało się, że wszystkim teraz rządzą pieniądze. Całkowicie rzecz wcale nie jest pewna, czy loży na Euro 2012 czasem nie kupił któryś w polskich miliarderów? Są i u nas bogaci ludzie z fanaberiami, którzy umieli wykorzystać tzw. polską transformację. Na taki wydatek mógłby sobie pozwolić np. Zygmunt Solorz posiadacz Polsatu, Mariusz Walter właściciel LW Construction Holding i Polonii Warszawa, Józef Filipiak, do którego należy Comarch i Cracovia, albo Bogusław Cupiał, prawdziwy król przejętych po Peerelu fabryk kabli oraz drużyny Wisły Kraków.
Jak zarobić 15 mld dolarów? Wymienieni są karzełkami przy Abramowiczu, jednym z najbogatszych ludzi na świecie, który także ceni sobie dobre zespoły piłkarskie i jest posiadaczem klubu piłkarskiego Chelsea Londyn. Mówią, że Chelsea ze względu na zasoby finansowe właściciela kupić może każdego. Mówią też, że Abramowicza stać na to, żeby połknąć nawet całe UEFA. Jego majątek już kilka lat temu szacowano na 15 mld dolarów. Zaczynał od produkcji plastikowych kaczuszek. Mając 21 lat chłopak, który stracił matkę i ojca we wczesnym dzieciństwie, założył fabrykę, która zarzuciła rynek nieskomplikowaną, tanią zabawką. W tym czasie uczył się w Moskiewskim Instytucie Ropy i Gazu. Do kaczuszek dołączyły bezcenne znajomości. Poznał m.in. Borysa Bierezowskiego, zausznika Borysa Jelcyna, i przejął z Bierezowskim Sibnieft (obecnie Gazprom Nieft, Gazprom w tej spółce od 2005 r. ma stuprocentowe udziały) za ok. 100 mln dolarów, tj. jest za mniej niż półdarmo. Z innym miliarderem Olegiem Dieripaską przejął z kolei holding Rosyjskie Aluminium. Zginęło wiele cystern z olejem napędowym, gdy się znalazły, były puste, Abramowicz był podejrzewany, ale nie wprost, w oczy, bo nie było dowodów; to samo zdarzyło się i z innymi domniemanymi przestępstwami.
Marzy, żeby być “sirem” Kiedy Bierezowski musiał uciekać z Rosji, Abramowicz odkupił jego udziały w Sibniefcie. Koncern sponsorował wtedy piłkarski klub CSKA Moskwa. Bez wątpienia Abramowicz lubi futbol. Miliarder na zawody, w których udział bierze jego Chelsea Londyn przybywa zazwyczaj z przyjaciółmi, zapewniając im miejsca w pięciu samolotach. Chyba, że gdzieś dopływają wodą. Po to posiada flotyllę jachtów i dwie łodzie podwodne. Jeden z jachtów Ecstasea wyposażona została w system obrony przeciwrakietowej, inny – Eclipse - znany jest z tego, że został udekorowany dziełami współczesnej sztuki kupionymi w renomowanych domach aukcyjnych. Marzenie Abramowicza jest następujące: chciałby otrzymać tytuł szlachecki w Anglii. Gdyby go już miał, można byłoby napisać, że lożę prezydencką na Stadionie Narodowym w Warszawie na Euro 2012 wykupił sir Roman Abramowicz. Wiesława Mazur

Oswajanie Lenina Są sprawy, na których nie wolno oszczędzać i na które rząd i samorządy muszą znaleźć pieniądze nawet w najtrudniejszych czasach. Jakie to sprawy? Ktoś pomyśli – zdrowie. Ktoś inny – edukacja. Emerytury? A może bezpieczeństwo? Nic bardziej mylnego, w tych obszarach, jak wiemy, zastosowano daleko idące oszczędności. Jeśli rząd przeprowadza cięcia wydatków na tak podstawowe kwestie, oznacza to, że sytuacja w kraju jest naprawdę poważna i trzeba oszczędzać dosłownie na wszystkim. Okazuje się jednak, że istnieje pewna grupa, której cięcia wydatków nie obejmują. I znów zapytamy – kto to taki? Samotne matki? Kombatanci? Osoby starsze bądź przewlekle chore? Otóż nie. Poza, rzecz jasna, rządzącymi, uprzywilejowana grupa to ni mniej, ni więcej, tylko bolszewicy.

- Ale przecież ich już nie ma – powie ktoś zdziwiony. Nie wdając się w dyskusję o współczesnych obliczach neobolszewizmu, możemy odpowiedzieć: no właśnie, nie do końca. Po PRL pozostało wiele nazw ulic, a także pomników upamiętniających rodzimych komunistów i sowieckich okupantów. Od wielu lat środowiska kombatanckie i niepodległościowe domagają się usunięcia raz na zawsze symboli sowieckiej okupacji, oczyszczenia przestrzeni publicznej ze śladów komunizmu. Działania te często napotykają opór władz, czasami kończą się sukcesem. W ostatnich latach, a dokładniej: po katastrofie smoleńskiej, mamy jednak do czynienia z kuriozalnym zjawiskiem – stawianiem bolszewikom nowych pomników bądź odnawianiem starych. – Jest to działanie tchórzliwe i wpisuje się w to, czego byliśmy świadkami po tragedii smoleńskiej, kiedy to obserwowaliśmy gesty podległości wobec Rosji i chęć przypodobania się Kremlowi – wskazuje Antoni Krauze, reżyser “Czarnego Czwartku”.

Niewygodna pamięć Precedensem było tu oczywiście postawienie pomnika czerwonoarmistom w Ossowie i próba odsłonięcia go 15 sierpnia 2010 roku. Nie dopuścili do tego mieszkańcy. Wydarzenia w Ossowie nie były, niestety, wyjątkiem. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie postawiła jeszcze wprawdzie własnoręcznie pomnika bolszewikom, ale zdecydowała się przeznaczyć 2 mln zł na renowację monumentu Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni w Warszawie (tzw. pomnika czterech śpiących). – Jest to pomnik kolejnego okupanta. Argumenty, że pomnik musi stać, bo ginęli tutaj żołnierze, którzy z polityką nie mieli nic wspólnego, są absurdalne. Przecież żołnierze pochowani są na cmentarzu Żołnierzy Radzieckich – komentuje decyzję władz Warszawy reżyser “Czarnego Czwartku”. Trudno zrozumieć zachowanie decydentów, którzy potrafią znaleźć środki na renowację pomników okupantów, nie chcą natomiast uczcić bohaterów.

- Do tej pory nie ma w Warszawie ani ulicy, ani pomnika prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który zginął w wyniku wydarzenia nazywanego katastrofą smoleńską i który kontynuował walkę z systemem komunistycznym – przypomina Antoni Krauze. Od katastrofy smoleńskiej minęły prawie dwa lata, a w Warszawie wciąż nie upamiętniono zmarłych. Posługiwanie się tutaj argumentem, że przecież na cmentarzu Powązkowskim stanął pomnik ofiar, jest bezzasadne. Próba zepchnięcia pamięci na cmentarz wpisuje się doskonale w manipulacyjną retorykę obecnej władzy: religia to sprawa prywatna, żałobę przeżywa się w milczeniu, a miejsce krzyża jest w kościele. Wiosną zeszłego roku prezydent Warszawy przeprowadziła w sprawie pomnika ofiar Smoleńska sondaż wśród mieszkańców stolicy. Pytanie brzmiało: “Czy Pana/Pani zdaniem oprócz pomnika na Powązkach powinien stanąć w centrum stolicy drugi pomnik upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej?”. Pani prezydent jest jednak niekonsekwentna. Skoro przejawia dużą wrażliwość na “głos ludu”, powinna zadać teraz warszawiakom pytanie: “Czy Pana/Pani zdaniem, oprócz sfinansowania odnowienia oblanego czerwoną farbą pomnika Berlinga, ratusz powinien pokryć także koszty renowacji pomnika Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni?”.

Bolszewicy: reaktywacja Kiedy analizuje się ostatnie wydarzenia, można odnieść wrażenie, że trwa u nas obecnie akcja o kryptonimie “prezydenci miast – bolszewikom”. Zainaugurował ją warszawski ratusz, ale w ślady Hanny Gronkiewicz-Waltz podążył natychmiast Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. Wywodzący się z Platformy Obywatelskiej włodarz miasta postanowił przywrócić Stoczni Gdańsk imię Lenina, przeznaczając na ten cel 67 tys. złotych. Warto zaznaczyć, że autorką pomysłu przywrócenia bramie stoczni jej dawnego wyglądu jest Dorota Nieznalska, znana ze zdobywania popularności – delikatnie mówiąc, “na skróty” – metodą obrażania uczuć katolików. Bogusław Gołąb, były stoczniowiec, uczestnik strajku w Stoczni Gdańsk w grudniu 1970 roku, jest przeciwny decyzji prezydenta miasta. – Byłem pracownikiem tej stoczni i uważam, że zapis, iż nosiła ona imię Lenina, powinien zostać umieszczony w relacjach historycznych i w dokumentacji. Nie powinno natomiast mieć miejsca utrwalanie w przestrzeni publicznej nazwiska wodza rewolucji bolszewickiej, w wyniku, której zginęły miliony ludzi – podkreśla. Wydaje się, że brama stoczni – udekorowana biało-czerwonymi flagami oraz portretem Ojca Świętego – jest wystarczająco rozpoznawalna i imię Lenina nie jest chyba nikomu do niczego potrzebne. Pozostaje mieć nadzieję, że władze polskich miast nie pójdą za ciosem i nie przywrócą “historycznego wyglądu” ulicom Świerczewskiego, Marchlewskiego czy Nowotki. Osłabianie wrażliwości na symbole komunistyczne trwa zresztą od dawna. Klasycznym przykładem jest tu oczywiście wizerunek Ernesto “Che” Guevary powielany, jako element popkultury. Warto zwrócić uwagę także na symbol czerwonej gwiazdy. Nie jest to przecież znak neutralny, ale symbol komunistyczny rozpowszechniony w Rosji Sowieckiej po rewolucji październikowej. Orderem Czerwonej Gwiazdy nagradzano enkawudzistów, czerwona gwiazda znalazła się w godłach i na flagach wielu państw, które dotknęła komunistyczna okupacja. Dziś zaś pod czerwoną gwiazdą bawi się na przykład młodzież na jednym z festiwali muzycznych odbywającym się co roku w Gdyni. Stopniowe oswajanie z tym emblematem sprawia, że wielu z nas, obserwując tę imprezę, nie przejawia oburzenia, jakie odczuwałoby, oglądając zabawę pod swastyką. Nie świadczy to jednak o braku szkodliwości tego rodzaju symboli. Jest raczej odwrotnie – zło przybierające maskę dobra, ukrywające się za “immunitetem” popkultury, zawsze jest bardziej niebezpieczne. Na ten właśnie problem zwraca uwagę Bogusław Gołąb. – Ponowne umieszczenie na bramie stoczni imienia Lenina dla dzisiejszych, a także dla przyszłych pokoleń może stanowić przyzwolenie na dalsze łamanie zapisu kodeksu karnego zakazującego rozpowszechniania symboli i treści propagujących komunizm oraz – przepraszam – na dalsze walcowanie naszych mózgów poprzez przywracanie symboliki komunistycznej. Zawsze znajdzie się argument, którym można się posłużyć po to, aby przypomnieć określone symbole – uważa uczestnik strajku w Stoczni Gdańsk. – Chodzi tutaj o naszą wolność. Musimy wyrwać się spod kurateli nie tylko systemu, ale i symboli komunistycznych – konkluduje stoczniowiec.

Agnieszka Żurek

Józef Ulma, zamordowany wraz domownikami przez Niemców za ukrywanie Żydów, pomagał także innej żydowskiej rodzinie Józef Ulma, którego wraz z rodziną i ukrywanymi Żydami Niemcy zabili w marcu 1944 r. w Markowej k. Łańcuta na Podkarpaciu, wcześniej pomagał także innej 4-osobowej, żydowskiej rodzinie ustalił Mateusz Szpytma z Instytutu Pamięci Narodowej. Historyk od wielu lat zajmuję się losem rodziny Ulmów. Ulma w 1942 r. pomagał pochodzącej z Markowej kobiecie o imieniu Ryfka i jej dwóm córkom oraz wnuczce. Wcześniej mężczyźni z tej rodziny zostali prawdopodobnie zamordowani przez Niemców - powiedział PAP Szpytma, który obecnie stara się ustalić nazwiska i imiona zamordowanych Żydów.

Według jego ustaleń, Ulma pomógł im zbudować ziemiankę w lesie. Ukrywające się kobiety zaopatrywał w żywność. Ich ziemianka została jednak wykryta. Trzy kobiety i liczącą ok. jednego roku dziewczynkę w 1942 r. zastrzelił Konstanty Kindler folksdojcz z Wielkopolski, który wpierw służył w policji granatowej a następnie w żandarmerii niemieckiej. Zostały pogrzebane w miejscu, gdzie mieszkańcy Markowej zakopywali padłe zwierzęta. Niedaleko domu Ulmów. Niemcy nie dowiedzieli się, że pomagał im Józef - podkreślił historyk. Ulma zginął dwa lata później. Wczesnym rankiem 24 marca 1944 r. w Markowej niemieccy żandarmi zamordowali ośmioro Żydów z rodzin Szallów i Goldmanów oraz ukrywających ich Józefa Ulmę i będącą w ostatnim miesiącu ciąży jego żonę Wiktorię. Zabili też szóstkę dzieci Ulmów: Stanisławę (wówczas najstarszą, miała 8 lat), Barbarę, Władysława, Franciszka, Antoniego i Marię. Oprócz relacji świadków, do których dotarł historyk zachowała się też fotografia dwóch młodych kobiet i dziecka. Autorem zdjęcia jest Ulma. Już po mordzie Ulmów w ich domu znaleziono poplamioną krwią fotografie. Na ocalałym zdjęciu ślady krwi zachowały się do dzisiaj - dodał Szpytma. W liczącej ok. 4,5 tys. mieszkańców Markowej Ulmowie nie byli jedyną rodziną, która ukrywała Żydów. Co najmniej 20 innych Żydów przeżyło okupację w pięciu chłopskich domach. Przed II wojną światową w Markowej żyło ok. 120 Żydów. Józef Ulma urodził się w 1900 r. Był znanym w okolicy sadownikiem, hodował pszczoły i jedwabniki. Był także społecznikiem, bibliotekarzem, działaczem katolickim i ludowcem w ZWM RP "Wici". Jego wielką pasją było fotografowanie. O dwanaście lat młodsza żona Wiktoria zajmowała się domem i dziećmi. W Kościele katolickim trwa proces beatyfikacyjny Ulmów. Wiosną ubiegłego roku zakończył się polski etap. PAP

Tusk okłamał Polaków Ten rząd nie tylko nie potrafi porządnie zbudować stadionu, ale nawet autostrady. A przypadek ACTA pokazuje, ze nie potrafi nawet czytać dokumentów ze zrozumieniem. Dlatego powstaje pytanie, czy jest zdolny do reformowania systemu emerytalnego – mówi portalowi Stefczyk.info Piotr Duda, przewodniczący „Solidarności”. Stefczyk.info: "Solidarność" zebrała niemal półtora miliona podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum ws. podwyższenia wieku emerytalnego. Tymczasem premier Donald Tusk mówi, że referendum nie będzie, a decyzję podejmą politycy. Jak Pan to ocenia? Piotr Duda: Premier okłamał społeczeństwo, bo nie mówił o wydłużeniu wieku w czasie kampanii wyborczej. Takich zmian, które dotyczą wszystkich, nie można wprowadzać jednoosobowo. Trzeba do tego społeczeństwo przekonać. Ja dzisiaj nie reprezentuję tylko „Solidarności”, ale półtora miliona obywateli, którzy poparli wniosek i kilkanaście milionów, które w sondażach popierają przeprowadzenie referendum. Premier zamiast się obrażać na społeczeństwo musi je przekonać. Jeśli tego nie zrobi, my zrobimy wszystko, aby go zmusić.

Niektórzy politycy PO i eksperci tłumaczą, że referendum w tak ważnej sprawie jak system emerytalny jest złym pomysłem, ponieważ materia jest zbyt skomplikowana. Polacy mają prawo podjąć decyzję w tej sprawie? Rząd nie złożył projektu reformy, tylko projekt prostej zmiany ustawy w zakresie wydłużenia wieku uprawniającego do przejścia na emeryturę. Gdyby mówił o reformie całego systemu nie zbieralibyśmy podpisów. Dzięki sukcesowi akcji z podpisami jest jakakolwiek dyskusja na ten temat. Dlatego apelujemy do rządu: zróbmy tę reformę razem! System emerytalny trzeba zmieniać. Dajmy sobie więcej czasu, np. do końca roku i negocjujmy o strategii demograficznej, zmianach na rynku pracy i uszczelnieniu całego systemu poboru składek. Samo wydłużenie wieku emerytalnego nie rozwiązuje problemu.

Przeciwko propozycjom emerytalnym PO i Tuska protestują dziś związki zawodowe, wcześniej Polacy masowo protestowali przeciwko decyzji Krajowej Rady ws. TV Trwam, wiele osób sprzeciwiało się podpisaniu przez rząd ACTA. Można by ironicznie rzec, że sukcesem PO jest obudzenie się społeczeństwa obywatelskiego. Czy nieudolność i decyzje rządzących zaczyna jednoczyć ludzi? Pierwszym prawdziwym sukcesem rządu jest zjednoczenie związków zawodowych. Ale te przykłady, które Pan przytoczył pokazują, ze w Polsce brakuje prawdziwego dialogu społecznego. Ten instytucjonalny w Komisji Trójstronnej jest fikcją. Ale co do nieudolności, zgadzam się. Ten rząd nie tylko nie potrafi porządnie zbudować stadionu, ale nawet autostrady. A przypadek ACTA pokazuje, ze nie potrafi nawet czytać dokumentów ze zrozumieniem. Dlatego powstaje pytanie, czy jest zdolny do reformowania systemu emerytalnego.

W poniedziałek w TVP Info spotkał się Pan z senatorem Libickim, który mówił, że związki zawodowe nie mogą blokować słusznych reform oraz wspomniał o ustawie, która zakazałaby zatrudniania związkowców na etacie. Takie prawo oznaczałoby otwartą wojnę ze związkami. Czy spodziewa się Pan, że ataki na "Solidarność" będą się obecnie powtarzać i nasilać? Pan Libicki nie tylko mówił o etatach, ale postulował wyprowadzenie przeciwko związkowcom wojska i policji. I to mówi senator, który zarabia rocznie ponad 150 tys., ma 30 tys. nieopodatkowanej diety, 12 tys. miesięcznie na prowadzenie biura, 13-tki, darmowe przeloty, bilety, itd. Ale nie jestem jakoś zaskoczony. Nacisnęliśmy partii rządzącej na odcisk i ona się mści. To niech pan Libicki idzie dalej i napisze ustawę o delegalizacji związków zawodowych, po co bawić się w półśrodki. Paweł Supernak

Rola sobowtórów w historii Co tu ukrywać; żyjemy w szczególnym momencie historycznym. Niby każdy moment jest “szczególny”, bo wbrew potocznej opinii historia nigdy nie powtarza się dosłownie. Niektórzy powiadają, że powtarza się, jako farsa i nawet przytaczają na uzasadnienie swojej opinii wiele wymownych przykładów, jeszcze inni twierdzą, że nie można ponownie wejść do tej samej rzeki. Zresztą – mniejsza z tym, bo ważniejsze jest, że żyjemy w szczególnym momencie historycznym, kiedy z jednej strony coraz więcej znaków wskazuje na postępującą agonię III Rzeczypospolitej, a z drugiej – nadejście nowej epoki czy też – nowego etapu dziejowego, w którym być może, nie ruszając się z miejsca, będziemy żyli w jakimś zupełnie innym państwie. Na postępującą agonię III Rzeczypospolitej wskazuje nie tylko Anschluss, nie tylko traktat lizboński, nie tylko berliński “hołd pruski” ministra Sikorskiego, ale również zadziwiająco szybka degeneracja warstwy uważającej się za elitę naszego mniej wartościowego narodu tubylczego. O kondycji narodu świadczy, bowiem między innymi to, jaką wytwarza szlachtę – a wystarczy rzut oka, by się przekonać, że szlachta wytwarzana przez nasz naród jest coraz głupsza – jakby nie tylko wszyscy dobierali się w korcu maku po zapachu, ale jakby przy wytwarzaniu szlachty obowiązywała reguła sformułowana kiedyś przez francuskiego polityka Georges’a Clemenceau: “je vote pour le plus bete” – co się wykłada, że “głosuję na głupszego”. Bo powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – czyż obecny skład parlamentu nie jest świadectwem głębokiego upadku naszego narodu, zarówno politycznego, jak i moralnego? Oczywiście z taką szlachtą daleko nie zajedziemy, toteż bez zdziwienia przeczytałem informację, że nasza niezwyciężona armia prawdopodobnie weźmie udział w napaści na Iran, kiedy tylko Izrael podejmie stosowną decyzję. Prawidłowo; kiedy metropolia wojuje, to kolonie muszą nie tylko dostarczyć askarisów, ale również pieniędzy na wojnę. W takiej sytuacji informacja, jaką przekazał mi niedawno mój honorable correspondant, że premier Tusk jeszcze w czerwcu ubiegłego roku nakazał wojewodom realizowanie w trybie administracyjnym roszczeń majątkowych osób podających się za żydowskich spadkobierców, ale nielegitymujących się żadnymi dokumentami, wygląda na szalenie prawdopodobną. Cóż mądrzejszego mogła uradzić delegacja rządu premiera Tuska, podczas wizyty in corpore w Izraelu w lutym ubiegłego roku? Oczywiście my dowiemy się o wszystkim już po fakcie, kiedy wszelkie żale będą daremne. Inna rzecz, że w sytuacji postępującej degrengolady i zdumiewającego zgłupienia elit tubylczych, wytworzył się u nas rodzaj próżni, którą właśnie wypełniają starsi i mądrzejsi, między innymi w osobach owych pozbawionych dokumentów “spadkobierców”. Zatem nie ma co się dziwić, że nasza niezwyciężona armia, jako nieco lepiej poinformowana od innych grup społecznych, zaczyna powoli przechodzić pod rozkazy metropolii. Czym się skończy ta napaść na Iran – trudno powiedzieć, więc w oczekiwaniu na zwiastuny nowego etapu dziejowego, rzućmy jeszcze raz okiem wstecz, zanim jeszcze odchodzącą zwolna w przeszłość III Rzeczpospolitą zasnują mroki historii. Oto, kiedy tylko na łamach “Naszego Dziennika” ukazała się informacja, iż są świadkowie dostarczenia Lecha Wałęsy do Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku motorówką Marynarki Wojennej, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju, niezależnie od energicznych zaprzeczeń i zaklęć na “wszystkie świętości”, że w celu obalenia komunizmu przeskoczył przez płot – jak to było ustalone – na wszelki wypadek, gdyby jednak sprawdziła się uwaga Rejenta Milczka, że “nie brak świadków na tym świecie” – wysunął awaryjną “koncepcję”, że na tej motorówce mógł znajdować się jego sobowtór, który nie tylko się tam znajdował, ale w dodatku miał zadanie pozbawić go życia. Wprawdzie wielokrotnie powtarzałem, że kto słucha pana prezydenta Wałęsy, ten sam sobie szkodzi, ale tym razem muszę powiedzieć, że to mi trafia do przekonania. Co więcej – nie wykluczam, że ten sobowtór swoje zadanie wykonał i podstępnie zajął w naszej narodowej historii miejsce, które po sprawiedliwości należało się prawdziwemu Lechowi Wałęsie. Krótko mówiąc – że od sierpnia 1980 roku możemy mieć do czynienia nie z prawdziwym Lechem Wałęsą, tylko z jego sobowtórem. Nie byłoby w tym niczego specjalnie dziwnego; już Bolesław Prus w “Faraonie” opisał sobowtóra faraona Ramzesa w postaci niejakiego Lykona, Greka podstawionego przez niechętnych Ramzesowi kapłanów. Powie ktoś, że “Faraon” to tylko literatura. Zgoda – ale przecież w swoim czasie pojawiły się pogłoski, że i generał Jaruzelski tak naprawdę jest sobowtórem, tzw. matrioszką podstawioną przez NKWD. Oczywiście nikt nigdy tego nie udowodnił, zatem pogłoski o generale Jaruzelskim jako “matrioszce” są tylko hipotezą. Owszem – ale na przykład teoria ewolucji też jest hipotezą, a mimo to jest nauczana w szkołach jako rzecz pewna. Za takim traktowaniem teorii ewolucji przemawia fakt, iż – przynajmniej w opinii jej zwolenników - przekonująco objaśnia różne zjawiska. No dobrze – ale czy hipoteza, iż generał Jaruzelski jest “matrioszką” nie objaśnia przekonująco różnych zagadkowych epizodów historycznych? Skoro taka właśnie zaleta przemawia za uznaniem teorii ewolucji za prawdziwą, to, dlaczego mielibyśmy ją lekceważyć w przypadku hipotezy sobowtórów – tym bardziej, że w odróżnieniu od generała Jaruzelskiego, który nigdy się na ten temat nie wypowiadał, Lech Wałęsa sam nas na taki trop naprowadził? Oczywiście to nie jest dowód koronny, ale warto zwrócić uwagę, że za taką możliwością przemawia inna ważna poszlaka w postaci książki pani Danuty Wałęsowej. Wprawdzie nie wysuwa ona takich podejrzeń, ale skąd w takim razie poczucie, że mąż od pewnego momentu przestał ją kochać? Hipoteza sobowtóra dość dobrze by tę sytuację wyjaśniała, więc już choćby, dlatego nie można jej z góry odrzucić. Skoro jednak tak, to nie można wykluczyć, że i cała III Rzeczpospolita to rzeczywistość podstawiona, rodzaj sobowtóra prawdziwej Rzeczypospolitej – a to z kolei dobrze by objaśniało przyczynę, dla której w naszym nieszczęśliwym kraju pojawia się coraz więcej zwiastunów agonii. SM

Drobna glossa do video-felietonu kol.Daniela Starowskiego I druga... zamieszczonego na ONET.pl Otóż stoi On przez Urzedem Skarbowym - i liczy rozmaite koszta pracy urzędników. Pomija jednak jeden. Nie wiem, jak jest dzisiaj - ale parę lat temu, gdy sam załatwiałem sprawy w US (i innych urzędach) na korytarzu przed każdym urzędnikiem siedziała 4-5 osobowa kolejka interesantów. Otóż, jeśli przez okienkiem siedzi czterech interesantów - to oznacza, że pracuje w nim PIĘĆ osób. Te dodatkowe cztery są zatrudnione przy łatwej, nudnej, ogłupiającej, ale za to niepłatnej pracy: czekacza. Gdyby tak było średnio, to by to oznaczało, że w Polsce w administracji zatrudnionych jest nie 478.000 urzędników - tylko 2.390.000 To jest po części ujęte przez kol.Starowskiego w kosztach czasu, jaki tracą przedsiębiorcy. Jednak to nie całkiem jest to samo. Ciekawe jest zresztą porównanie tych stylów obliczenia! Oczywiście przedsiębiorca czy jego księgowy może wziąć ze sobą robótkę na drutach, lap-topa czy książkę do czytania - ale...

JKM

Prawybory w USA - Santorum!? Tak, jak przepowiadały sondaże – wyścig był niesamowicie wyrównany. Po przeliczeniu 99% okręgów w Mississippi zwyciężył p.Santorum 33% przed p.Gingrichem 29% i p.Romneyem 29% i p.Paul 4%. W Alabamie p.Santorum 35%, p.Gingrich 31%, p.Romney 30%. p.Paul 5%. Te wyniki maja znaczenie raczej symboliczne, gdyż w obydwu stanach delegaci przydzielani są mniej-więcej proporcjonalnie. W Alabamie 13:12:12:0 w Mississippi 18:9:9:0. P.Ronald Paul, któremu sondaże dawały ok.6-7%, rozsądnie odpuścił sobie te stany i zajął kampanią w następnych. Na Samoa najprawdopodobniej p. Romney weźmie wszystkich 9 delegatów. Natomiast na Hawajach sondaże sugerują zwycięstwo p. Gingricha! JKM

14 marca 2012 "Są wiatropylne, zachodzą w ciążę i po słuzbie" - powiedział, a nie napisał o policjantkach -szef opolskich związków zawodowych policjantów - pan Ignacy Krasicki. Bardzo ładne ma nazwisko, księcia Biskupa Warmińskiego - Ignacego Krasickiego, herbu Rogala. Zmarłego w 1801 roku w Berlinie, biskupa warmińskiego, arcybiskupa gnieźnieńskiego od 1795 roku, księcia sambijskiego, hrabiego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, prezydenta Trybunału Koronnego w Lublinie w 1765 roku, kawalera maltańskiego zaszczyconego Krzyżem Devotions. Po tej wypowiedzi, która – w myśl nowej cenzury myśli panującej w III Rzeczpospolitej poprawności politycznej – musiał odejść ze swojego stanowiska związkowego- na emeryturę. Ale ciekawie sformułował swoją myśl i to już 9 lutego, ale dopiero teraz sprawa ujrzała światło dzienne.. Na” Dzień Kobiet”. O które to” święto” walczyła jeszcze Klara Zetkin- komunistka niemiecka. Zresztą komuniści nie mają narodowości.. Komunistka Wanda Wasilewska zmarła w Moskwie- Polski nie nawiedziła. Wolała umrzeć w ojczyźnie proletariatu, bo świat miał być jednym wielkim domem niewoli proletariatu za jej życia, ale się nie udało wtedy, ale uda się obecnie- tak mi to wygląda. Obecni kryptomuniści też chcą zrobić ze świata jeden wielki dom niewoli. Jak już pisał Paweł Jasienica: „Dla mieszkańca przed- rewolucyjnej Francji, współczesny świat wydawałby się jednym wielkim domem niewoli”- a pisał te słowa w roku 1970.. Co by powiedział teraz, gdy spętani jesteśmy kajdanami biurokratycznymi jeszcze dosadniej? Minęło przecież ponad czterdzieści lat-„Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień”- jak śpiewa pan Andrzej Rosiewicz, jeden z najwybitniejszych naszych piosenkarzy, którego piosenek nie uwidisz nigdzie.. Zakazane! Myślę o nowych piosenkach komponowanych po roku 1989 - roku odzyskanej przez Polskę wolności. Ale nie dla pana Andrzeja.. Jego dziesiątek piosenek nie ma- a są takie piękne, ale nie, dlatego ich nie ma - może, dlatego, że są polityczne w większości.. I niepoprawne politycznie.. Bo kto dzisiaj zaśpiewa piosenkę o zającu pachnącym jeszcze śrutem podczas jego konsumpcji? Czy wolno jeszcze polować na zające? Przecież zwierzęta – to nasi „ bracia”. Niezbyt kulturalnym jest w ogóle polować.. A co dopiero jeść naszych „braci”! Toż to kanibalizm.. Ale powoli władza będzie nas odzwyczajać od jedzenia mięsa.. Pan Aleksander Kwaśniewski przeszedł już na wegetarianizm.. Schudł już ponad 15 kilo.. Ale wygląda nienajlepiej.. A jeszcze jak mu się przyplącze „choroba filipińska”.. Przyznam się państwu, że nie wiedziałem, że policjantki są „wiatropylne” - dowiedziałem się dopiero od szefa opolskich związków zawodowych policjantów, a on chyba tam coś wie, po wielu latach służby.. Ale żeby ”wiatropylne”? Panie Ignacy Krasicki.. Mężczyźni kochają się w kobietach, a kobiety w mężczyznach, kiedyś kobiety za mundurem sznurem- obecnie coraz więcej kobiet - ośmielanych przez propagandę równościową - idą na służbę mundurową. Przepięknie wyglądają w mundurach te wszystkie rzeczniczki komend policji.. Zadbane, uczesane, wyfryzowane i wypudrowane.. Wiele musi być pożytku z nich podczas policyjnych akcji rozbijania mafii.. Pilotują śmigłowce bojowe w wojsku - i nie tylko siedzą w biurze. Wczoraj widziałem jak policjantka parkowała radiowóz policyjny.. Jak to kobieta, wdzięcznie - ale ostrożnie.. Przepięknie, delikatnie i z wielką uwagą. Przy pomocy kobiecej intuicji.... Chciałbym ją widzieć podczas pościgu za złodziejem samochodu.. Naprawdę niebrzydkie kobiety służą mundurowo.. W Afganistanie odbył się nawet ślub - żołnierka z żołnierzem.. Wypisz wymaluj - Marusia z Jankiem z pancernych.. Oczywiście jak kobieta chce, niech służy w armii, ale na tych samych warunkach, co mężczyzna.. Co prawda uważam, że kobieta jest od dawania życia, a nie od odbierania go innym, ale jak bardzo chce.. Żeby ją złapali i gwałcili na przemian żołnierze Alkaidy.. Strzelać, zabijać, penetrować dżunglę, prowadzić śmigłowiec, czy torpedowiec.. Tak – wiem! Reprezentuję stereotypowy pogląd, który zwalczają komunistki i komuniści feministyczni.. Ale kobieta nadal kojarzy mi się z pięknem i delikatnością.. Z delikatnym płatkiem róży, a nie z bryczesami, beretem i karabinem maszynowym. I z Che Guevarą.. No… Z wyłączeniem Nataszy Urbańskiej, która wdzięcznie strzelała z maszynowego podczas Bitwy Warszawskiej 1920. Reżyser Hoffman popuścił trochę fantazji, a może pokłonił się pogańskiej bogini poprawności politycznej i umieścił w filmie scenę kobiety, pięknej kobiety - strzelającej z maszynowego. I do tego zakłamał zupełnie postać Piłsudskiego. No cóż.. Piłsudczyk - to i agitka piłsudczykowska. Piękny batalistyczny film, ale zbudowany na propagandowym kłamstwie politycznym. Chociaż mąż pani Nataszy, pan Janusz Józefowicz wybitny twórca artystyczny, podczas jednego ze spektakli muzycznych w Buffo stwierdził, że „ona jest jeszcze dzieckiem”. Ale, żeby dziecko tak pruło z karabinu maszynowego? I tyle trupów, co prawda bolszewickich… Chcieli wprowadzić bolszewizm przy pomocy siły.. A nie prościej taktownie, i kulturalnie przy pomocy cenzury poprawności politycznej? Narzędziem demokracji większościowej, propagandą i narzucaniem” nowego”, bo stare jest złe, chociaż sprawdziło się przez wieki? Przyznam się Państwu - może to zabrzmi śmiesznie - ale nie chciałbym mieć żony prowadzącej helikopter bojowy..(???) Czy kontrtorpedowiec, albo takiej, która wraca z „pracy” w rzeźni, pardon-dżungli i chwali mi się, że zabiła dzisiaj trzech wrogów demokracji i praw człowieka.. Zaprzecza to mojemu widzeniu kobiety.. Zabiła trzech wrogów demokracji i praw człowieka.. Też mi wyczyn.. Zabić trzech takich, co takie idiotyczne prawa wprowadzają - to dopiero sztuka..! Tych, którzy narzucając narodom demokrację i prawa człowieka skazują na śmierć miliony ludzi.. Bo ilu ludzi już zginęło przy wprowadzaniu praw człowieka i demokracji w różnych krajach? Setki tysięcy to mało.. Chyba miliony! Popatrzcie państwo jak mieszkańcy Iraku, Syrii, Libii, Afganistanu, wkrótce Iranu - bronią się przed chaosem demokracji i praw człowieka, wymierzonych przeciwko Bogu i tradycji.. Idą na śmierć przeciw temu wariactwu.. Tak jak nie chciałbym za męża mieć pana Michała Wiśniewskiego, tego z czerwonymi włosami, nawet gdyby prowadził helikopter bojowy.. Dlaczego? Właśnie przymierza się do kolejnego związku z kobietą, panią Dominiką Tajner, córką pana Apoloniusza Tajnera, robiącego obecnie biurokratycznie przy związku narciarskim - kiedyś pożytecznego trenera, pana Adama Małysza. Pani Dominika Tajner zaproszona jest na swój ślub przez pana Michała Wiśniewskiego, pośród innych zaproszonych gości, a wśród nich zaproszone mają być jego trzy poprzednie żony.. Magada Femme, Marta Mandaryna Wiśniewska i Anna Wiśniewska. Jego troje poprzednich żon, ale widać wyraźnie, że pan Wiśniewski idzie w kierunku postępowania Heryka VIII Tudora, który żon miał sześć. Była i Anna.. A gdzie kucharek sześć - to i tak nie ma, co jeść. Pani Dominika będzie dopiero czwarta i nie dziwię się, że nie jest zadowolona z pomysłu męża.. Jego troje kobiet i ona czwarta.. Na drodze do piątej, a potem szóstej.. Z dwiema ostatnimi ma nawet czworo dzieci.. Pan Michał wyprzedza już epokę.. Nawet model muzułmański nie bardzo pasuje do jego postępowania.. Muzułmanin ma kilka żon, ale jednocześnie.. Pan Michał ma po kolei.. I nie wyobraża sobie, żeby nie zaprosić trzech poprzednich żon.. Coś szwankuje w Klubie Piątej Klepki. Ale wszystkiego najlepszego pani Dominice, bo ona, chociaż próbuje zachować odrobinę zdrowego rozsądku.. Ale miłość jest ślepa! Tak jak zawsze! Tak jak od wieków! Nie wiem, czy te wszystkie kobiety są „wiatropylne”, dwie zaszły w ciążę i odeszły ze służby - tak jak mówił policmajster Ignacy Krasicki.. A ołówek powinien być strugany strugaczką, a nie siekierą.. Taka jest moja osobista prawda.. A pośród serdecznych przyjaciół, psy zająca zjadły.. Bajki, satyry poematy heroikomiczne.. To wszystko w jednym! Mikołaja Doświadczyńskiego Przypadki.. I czy my nie żyjemy przypadkiem w demokratycznym kabarecie? WJR

Kolejna próba przykrycia nieudolnego rządzenia

1. Tym razem klub Platformy (dokładnie jego prezydium) podjęło decyzję o złożeniu wniosku w sprawie postawienia przed Trybunałem Stanu byłego Premiera Jarosława Kaczyńskiego i byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro. Niezależnie od tego czy decyzja ta była uzgadniana z Premierem Tuskiem czy też ogłoszona została bez jego wiedzy, (bo i tak spekulują niektóre media), to teraz na tę propozycję będzie skierowana uwaga opinii publicznej. Być może ten wniosek jest także jakąś próbą wewnętrznych rozgrywek w Platformie, ale nie ulega wątpliwości, że w głównej mierze będzie jednak służył tej partii, do odwracania uwagi opinii publicznej od coraz poważniejszych kłopotów z rządzeniem.

2. Jeszcze nie przebrzmiały echa skandalu, do jakiego doprowadził Donald Tusk swoja decyzją nakazującą ambasadorowi Polski w Japonii podpisanie porozumienia ACTA, ani echa protestu lekarzy i aptekarzy w sprawie refundacji leków, a już ludzie z nadania Platformy doprowadzili to gigantycznego protestu (już prawie 2 mln podpisów) wynikającego z nie przyznania miejsca na multipleksie telewizji TRWAM, a sam Tusk „gołą” propozycją podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat, zmobilizował koleją armię (także około 2 mln podpisów - 1,5 mln zebranych przez Solidarność i około 0,5 mln przez SLD i OPZZ), do domagania się zorganizowania referendum w tej sprawie. A są przecież inne „osiągnięcia” tej ekipy rządowej. Skandal z budową stadionu narodowego, horrendalne odprawy dla jego budowniczych, „fryzjer” Pani minister Muchy, jako vice szef Centralnego Ośrodka Sportu (właśnie podał się do dymisji), pękające autostrady i zastanawianie się GDDKiA czy w Polsce można budować dobre drogi (naprawdę ta instytucja zorganizowała ostatnio seminarium na ten temat), wreszcie katastrofy i klęski żywiołowe pokazujące, że instytucje i struktury państwa są w totalnej rozsypce.

3. To wszystko można na jakiś czas przykryć, szermując oskarżeniami, że Kaczyński z Ziobrą nagminnie łamali Konstytucję i naruszali obowiązujące w naszym kraju prawo, uczestnicząc w rządzeniu w latach (2006-2007). Rzuca się takim oskarżeniami, choć od tego okresu minęło już z górą 5 lat, a w sprawie łamania prawa przez Kaczyńskiego i Ziobrę, uruchomiono kilkanaście prokuratur w całym kraju (był taki okres, że Ziobro w ciągu jednego dnia miał wezwania do 2 albo 3 prokuratur na terenie całego kraju), a także sejmową komisję śledczą ds. nacisków. Zarówno prokuratury jak i sejmowa komisja miały pokazać Polakom „zbrodnie” Kaczyńskiego i Ziobry, żeby Trybunał Stanu zakazał im zajmowania jakichkolwiek stanowisk publicznych w przyszłości, a prokuratury doprowadziły do wsadzenia ich do więzienia. Mimo 4 letniej pracy komisji naciskowej jej przewodniczący zresztą poseł Platformy Andrzej Czuma pod koniec poprzedniej kadencji Sejmu stwierdził, że nie znalazł dowodów na łamanie prawa przez Kaczyńskiego i Ziobrę i wprawdzie został przegłosowany przez większość komisji, która miała inne zdanie, ale w świat jednak poszła opinia przewodniczącego. Także prokuratury umorzyły już chyba wszystkie postępowania o łamanie prawa przez Kaczyńskiego i Ziobrę, a jedna, która w kampanii wyborczej zapowiedziała postawienie Ziobrze zarzutów teraz nie bardzo wie, co z tą zapowiedzią zrobić, bo jej realizacja niechybnie naraziłaby ją na kompromitację.

4. W tym stanie rzeczy ogłoszenie przez prezydium parlamentarnego klubu Platformy, że za 2 tygodnie przedstawi opinii publicznej wniosek o Trybunał Stanu dla Kaczyńskiego i Ziobry, staje się jeszcze bardziej kuriozalne. O tej kuriozalności najdobitniej świadczy fakt, że minister sprawiedliwości w obecnym rządzie Tuska, po tym ogłoszeniu prezydium klubu Platformy, zdystansował się o tej propozycji i stwierdził, że nigdy się pod nią nie podpisze. Kuriozalność kuriozalnością, ale co się zamiesza w głowach zwykłym ludziom to nasze. Przynajmniej nie będą narzekać na wszechobecną drożyznę i potęgujące się z miesiąca na miesiąc bezrobocie. Zbigniew Kuźmiuk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
13 pytania testowe 718 GUGIK
Dz U 2003 nr 80 poz 718 Tekst ujednolicony
Uprawnienia zawodowe, pytania-testowe-uzupelnienie-718
718
718
718
02 01 11 12 01 49 718
718
718
718 719
718
718 Russell Rebecca Dom marzeń
Cecota, Błażej Stosunki kalifatu umajjadzkiego z Chazarami oraz dynastią Tang a oblężenie Konstanty
Variations on a Waltz by Diabelli, D 718
Icom IC 718

więcej podobnych podstron