SZPIEDZY GRU. GRUZIŃSKI KLUCZ DO NATO „Reżim Michaiła Saakaszwilego cierpi na chroniczną manię szpiegowską na tle antyrosyjskim. Zatrzymane w Gruzji osoby nie mają żadnego związku z rosyjskimi służbami specjalnymi. (...) Gruzja wykorzystuje tak zwane „rosyjskie zagrożenie” w celu podtrzymania w państwie antyrosyjskich nastrojów.” – można było przeczytać w komunikacie rosyjskiego MSZ wydanym w reakcji na informację o zatrzymaniu przez gruzińskie służby kilkunastu osób podejrzanych o działalność szpiegowską na rzecz Rosji. Pod zarzutem szpiegostwa Gruzini zatrzymali 13 osób, w tym 4 obywateli rosyjskich i 9 gruzińskich. Poinformował o tym 5 listopada wiceszef departamentu kontrwywiadu MSW Szota Ordżonikidze. Wśród zatrzymanych, których nazwiska podano do publicznej wiadomości, są gruzińscy piloci i biznesmeni. Zarzuca się im gromadzenie i przekazywanie rosyjskiemu Głównemu Zarządowi Wywiadu Wojskowego (GRU) tajnych informacji wojskowych, m.in. o zakupach broni, o stanie osobowym i wyposażeniu armii, o poziomie wyszkolenia i zasobach mobilizacyjnych sił zbrojnych, o ćwiczeniach i inspekcjach, o sytuacji w lotnictwie wojskowym i planach lotów, a także inwigilację gruzińskich funkcjonariuszy państwowych. Ordżonikidze ujawnił, że zatrzymań dokonano w październiku. Podstawą operacji kontrwywiadowczej miały być informacje uzyskane od kilkudziesięciu osób współpracujących z rosyjskimi służbami specjalnymi, które dobrowolnie przyznały się do szpiegostwa (co gwarantuje im uwolnienie od odpowiedzialności karnej). Operację rozpracowywania siatki rozpoczęto przed czterema laty. Gruzińskie MSW napisało w komunikacie, że w wyniku dużej operacji kontrwywiadu zdemaskowano w sumie kilkadziesiąt osób pracujących dla GRU. Gruzińskie służby wywiadowcze przyznały również, iż umieściły byłego oficera sowieckiej armii w GRU. Oficer "zdobył zaufanie rosyjskiego wywiadu wojskowego i zaczął pracować dla tej agencji jako oficer łącznikowy". Rosjanie udostępnili mu sprzęt i programy do kodowania informacji. Agent przekazał sprzęt gruzińskiemu kontrwywiadowi, co pomogło rozpracować mechanizmy funkcjonowania rosyjskich służb. Ulokowanie w GRU gruzińskiego „kreta” oznacza, że wiele ważnych informacji rosyjskiego wywiadu wojskowego znalazło się w posiadaniu Gruzinów, a służby rosyjskie czeka wielomiesięczna praca związana ze zmianą procedur i kodów. Rozbicie siatki szpiegowskiej w Gruzji to jedna z największych i najbardziej spektakularnych klęsk wojskowego wywiadu Rosji. Zresztą, nie jedyna w ostatnim okresie. W lutym 20010 roku sąd w Tibilisi skazał na 20 lat więzienia gruzińskiego dyplomatę Wachtanga Maisaia za szpiegostwa na rzecz Rosji. Maisaia - analityk wojskowy - został aresztowany w maju 2009 roku pod zarzutem przekazywania Rosji informacji na temat gruzińskich zakupów broni i ruchów oddziałów wojskowych w czasie kilkudniowej wojny Gruzji i Rosji w roku 2008. Można przypuszczać, że z likwidacją siatki GRU czekano jedynie na dogodny moment. Zapewne taką okazję dawała wizyta sekretarza generalnego NATO Andersa Fogh Rasmussena w Gruzji, gdy na początku listopada br. podczas otwarcia w Tbilisi nowego biura łącznikowego NATO w regionie Kaukazu Południowego padła deklaracja, że Gruzja zostanie przyjęta do sojuszu. Jedną z kluczowych kwestii omawianych podczas spotkania z Rasmussenem były stosunki z Rosją. „NATO jest zainteresowane poprawą stosunków z Rosją, ale sekretarz generalny jasno powiedział, że nie dojdzie do tego kosztem interesów Gruzji ani zasad prawa międzynarodowego” – oświadczył wówczas przewodniczący parlamentu Gruzji. Niewątpliwie likwidacja rosyjskiej siatki stanowi dla NATO ważny dowód skuteczności działań służb gruzińskich, a niewykluczone, że wiedzą uzyskaną w trakcie rozpracowywania rosyjskich szpiegów Gruzini podzielili się już ze służbami sojuszu. Sukces gruzińskiego kontrwywiadu przyczyni się zapewne do pogorszenia i tak mocno napiętych stosunków z Rosją. Od czasu ataku wojsk rosyjskich na Gruzję w sierpniu 2008 roku i wojny o Osetię Południową państwa te nie utrzymują ze sobą żadnych kontaktów dyplomatycznych. Rosjanie nadal okupują zajęte tereny, wcześniej ogłaszając niepodległość Osetii Płd. i Abchazji, separatystycznych republik gruzińskich. Minister spraw zagranicznych Rosji Ławrow w grudniu ubiegłego roku przyznał wprost, że Rosja uważa Gruzję i Ukrainę za „terytoria znajdujące się w przestrzeni postsowieckiej” i zapowiedział, że Moskwa ma zamiar odzyskać nad nimi kontrolę. Podpisane 2 lata temu porozumienia zobowiązywały Rosję do wycofania żołnierzy z terytorium Gruzji. Do dziś jednak rosyjska armia – przy całkowitej bezczynności państw europejskich nadal stacjonuje w Abchazji i Osetii Południowej, a żołnierze rosyjscy dopuszczają się aktów terroru na ludności gruzińskiej. Doskonałym posunięciem prezydenta Saakaszwiliego było podpisanie przed kilkoma tygodniami dekretu o ruchu bezwizowym, na podstawie którego obywatele Rosji z republik kaukaskich będą mogli przekraczać granicę Gruzji i pozostawać w tym kraju do 90 dni. Nowe przepisy dotyczą Czeczenii, Inguszetii, Osetii Północnej, Kabardo-Bałkarii i Adygei. Decyzję taką podjęto, kiedy okazało się, że w jedynym legalnie działającym punkcie granicznym między Rosją a Gruzją mieszkańcy tych regionów, aby dostać się do Gruzji, musieli starać się o wizę w Moskwie. Rosjanie natychmiast okrzyknęli prezydencki dekret prowokacją i „posunięciem propagandowym”, a niedawna wizyta rosyjskiego prezydenta Miedwiediewa w Abchazji była swoistym „aktem odwetu” i zdaniem Gruzinów miała na celu destabilizację sytuacji na Kaukazie i eskalację napięcia między Tbilisi a separatystycznymi regionami. Jednym z kluczowych projektów gruzińskiego prezydenta jest odrodzenie łączącego Gruzję, Ukrainę, Azerbejdżan i Mołdawię bloku GUAM, który Rosjanie określają jako strukturę "powstałą w 1999 roku pod patronatem USA” i uważają za antyrosyjską. Działania w tym kierunku liderzy Gruzji i Mołdawii podjęli już w sierpniu br. , a prawdopodobnie jeszcze w tym roku dojdzie do zwołania szczytu organizacji. Saakaszwili nie wyklucza, że zaprosi do niej również Białoruś. Zdaniem rosyjskiego "Kommiersanta" Kreml "na razie nie widzi zagrożenia we wznowieniu działalności GUAM", licząc głownie na wypadnięcie z tej struktury Ukrainy, która pod rządami Wiktora Janukowycza zbliżyła się do Moskwy i nie przejawia chęci okazywania wparcia politycznego GUAM. Zdaniem dziennika, właśnie z tego powodu przywódcy Gruzji i Mołdawii próbują Ukrainę "zastąpić Białorusią, będącą w konflikcie z Rosją". Twierdzenie Rosji, iż „na razie nie widzi zagrożenia” świadczy, że Moskwa poważnie traktuje groźbę integracji państw „przestrzeni postsowieckiej” i dostrzega dziś w Tibilisi głównego patrona w procesie budowy tej wspólnoty. Dotychczas, taką rolę Rosjanie przypisywali Prezydentowi Kaczyńskiemu, którego działania, choćby w ramach projekt energetycznego Odessa – Brody stanowiły realne zagrożenie dla interesów Rosji. Wizja korytarza energetycznego prowadzącego przez kraje Kaukazu, Ukrainę, do Europy była dla Moskwy nie do przyjęcia, ponieważ zapewniała dywersyfikację dostaw nośników energii. Rurociąg miał umożliwić pompowanie do Polski i innych krajów Europy kaspijskiej ropy z Azerbejdżanu. Państwo to deklarowało chęć uczestnictwa w projekcie i zapewniało dostawy ropy. Niewykluczone, że zamiar zaproszenia do GUAM Białorusi może wynikać z deklaracji złożonej przez prezydenta Łukaszenkę w listopadzie ubiegłego roku, gdy w wywiadzie dla telewizji Azerbejdżanu białoruski dyktator oświadczył, że jego kraj chce uczestniczyć w projekcie rurociągu Odessa - Brody. "Absolutnie bez problemu możemy dostarczyć do rafinerii w Mozyrzu ropę azerbejdżańską wysokiej jakości w celu przerobienia jej w białoruskich przedsiębiorstwach rafineryjnych" – stwierdził wówczas Łukaszenka. Próba odnowienia działalności organizacji GUAM stanowiłaby zatem nawiązanie do wizji politycznej polskiego Prezydenta, który współpracę państw „przestrzeni postsowieckiej” i wspieranie ich dążeń ku Europie postrzegał jako priorytet naszej polityki wschodniej. Na sukces gruzińskich służb specjalnych warto więc spojrzeć w perspektywie strategicznych planów prezydenta Saakaszwiliego – przyjaciela i żarliwego zwolennika Lecha Kaczyńskiego., pamiętając również, że po 10 kwietnia Gruzja utraciła największego sojusznika w procesie integracji z NATO. W kilka dni po wyborze Bronisława Komorowskiego moskiewska "Izwiestija" z satysfakcją odnotowała, że „Polska rewiduje stosunki ze swoim byłym sojusznikiem strategicznym”. Organ Gazpromu poinformował, że „Komorowski faktycznie zamknął całą epokę w polityce zagranicznej Warszawy, kiedy to Tbilisi było uważane za niemal głównego sojusznika strategicznego" i ocenił, że „ideologicznym podtekstem przyjaźni Saakaszwilego z Kaczyńskim była konfrontacja z Moskwą, a obrona „młodej gruzińskiej demokracji” przed „rosyjskim imperializmem” stała się natrętną ideą dyplomacji Lecha Kaczyńskiego". Swój wywód „Izwiestija” oparła na zdaniu wypowiedzianym przez Komorowskiego w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, w którym padły słowa: „nie pojadę na granicę tylko dlatego, że wymyślił to sobie prezydent Gruzji” – nawiązujących w sposób oczywisty do reakcji Lecha Kaczyńskiego na atak wojsk rosyjskich na Gruzję i odważnej podróży polskiego Prezydenta. Odtąd zatem Gruzja nie może upatrywać w Polsce sojusznika, a po odrzuceniu przez Komorowskiego „natrętnych idei” została zdana na własne siły i pozostawiona w strefie władzy Kremla. Tym większego znaczenia nabiera fakt likwidacji rosyjskiej siatki szpiegowskiej. O wadze tego wydarzenia może świadczyć niezwykle nerwowa reakcja Rosjan, którzy nie ograniczyli się do zwyczajowego zaprzeczenia i wypowiedzi o „prowokacji”, ale posunęli do gróźb pod adresem Gruzji, w związku z rzekomym szykanowaniem obywateli rosyjskich. Wściekłość Moskwy wzbudzają też wypowiedzi gruzińskich ekspertów, którzy otwarcie mówią o poważnym kryzysie służb rosyjskich i dotkliwym ciosie, zadanym Rosji przez kontrwywiad. Upokorzona Rosja będzie zapewne poszukiwać pretekstu do akcji odwetowej, mając świadomość, że likwidacja siatki szpiegowskiej zostanie przez Gruzję wykorzystana na drodze zbliżenia do struktur euroatlantyckich. Aleksander Ścios
Boiska budują, państwo rozwalają
1. Chłopiec z plakatu nawołuje - nie róbmy polityki, budujmy boiska! Boiska - dobra rzecz! Lubię sport, chociaż najbardziej podnoszenie ciężarów, stąd wolałbym hasło - nie róbmy polityki, budujmy pomosty! Tylko że zaraz ktoś przerobi na POmosty i znów się zrobi politycznie. Zgoda, niech będą boiska!
2. Ale nie samą piłką żyje człowiek. Ludzie potrzebują też państwa, które zapewnia bezpieczeństwo i sprawiedliwość. Bezpieczeństwo... co się dzieje w wojsku, najlepiej pokazuje stopniowo ujawniana sytuacja w elitarnym 36 pułku, z katastrofą smoleńską w tle. Państwo ma zapewniać bezpieczeństwo, a tu w policji znów brakuje na benzynę. Wobec braku benzyny mogliby policjanci za biurkami więcej siedzieć, ale na papier też brakuje pieniędzy. Nie bardzo wiadomo co robić, przy pustym biurku przesiadywać...bez sensu! Prokuratorzy już od dawna na własnym papierze piszą, bo budżet nie daje ani na ryzę. Spawy o ciężkie przestępstwa leżą nietknięte miesiącami, bo brakuje pieniędzy na niezbędne ekspertyzy. Zresztą w prokuraturze juz się rozpoczynaja masowe zwolnienia - dziesięć procent personelu administracyjnego - do domu! W sądach też nie mniej siermiężnie.
3. Coraz więcej bezradnych ludzi wałęsa się w poszukiwaniu sprawiedliwości. Arogancja władzy wraca do poziomu PRL-u, a bywa i gorzej. Policja na prywatne zlecenie, bez wyroku sądowego, eksmituje na bruk wdowę z dziećmi, psem i kotami. Pies przeżył, koty przepadły. Policjanci po cywilnemu, bez nakazu rewizji wchodzą i plądrują dom, po czym oskarżają domowników, że ich napadli, a sąd skazuje całą rodzinę. I pies z kulawą nogą za tymi ludźmi nie chce się upomnieć. Sądy owszem, są niezawisłe, ale w identycznych sprawach wydaja różne wyroki. W opisanej przeze mnie niedawno sprawie transportowców ten sam sąd, w identycznej sytuacji, jednych przedsiębiorców od podatków uwolnił, drugich z torbami puścił. Uzasadnienie wyroku w poważnej sprawie kryminalnej sędzia skopiował z aktu oskarżenia, żeby się nie trudzić. Włos mu za to nie spadł z głowy. Państwo ma bronić dzieci przed przemocą, niestety samo te przemoc uprawia, a zamiast pomagając rodzinom w biedzie, rodziny te niszczy.
4. Ponad milion bilingów, wydanych na żądanie służb specjalnych świadczy o tym, że te służby robią co chcą i kontroli nie nad nimi żadnej. Może sobie tymi bilingami załatwiają jakieś prywatne porachunki, zresztą wiceszef jednej ze służb oficjalnie wykorzystał służbowe podsłuchy w swojej prywatnej sądowej sprawie.
5. Zmiany prawa dotyczące instytucji państwowych idą w jednoznacznie złym kierunku. Prokuratura niby odpolityczniona, ale uwolniona od wszelkiej odpowiedzialności. Nawet o śledztwo smoleńskie nie można ich zapytać, a z Kowalskim mogą sobie robić co chcą, każdemu od nich wara. Prokuratura stosuje areszt wydobywczy, od wielu miesięcy przetrzymuje człowieka, na którego nie ma dowodów winy - nawet zapytać nie wolno, dlaczego tak się dzieje. CBA przetrącone, czym się zajmuje - nie wiem, o żadnej jego aktywności nie słychać. Najwyższa Izba Kontroli dostała w prezencie ustawę, dzięki której marszałek Schetyna wyśle do NIK na kontrole prywatną firmę audytorską. Może tę samą, którą NIK skrytykowała za złe doradztwo w prywatyzacji. Zlikwidowano tez protokół kontroli, podstawowy dokument pokontrolny. Teraz będą pisane tylko ogólnikowe wystąpienia pokontrolne. To jest koniec prawdziwej kontroli państwowej w Polsce.
6. Chłopiec z plakatu wygląda wiarygodnie. Ja wierzę, że oni z kolegami parę boisk wybudują. Ale państwo rozwalają.
Rząd atakuje "Rzeczpospolitą". UZUPEŁNIENIE Czy po to by bliski PO Tomasz Wołek został naczelnym? Poznaliśmy kulisy gry o "Rzeczpospolitą", ostatnią patrzącą rządowi na ręce dużą gazetę w Polsce. Najpierw przypomnijmy kontekst: kilka tygodni temu rządowa spółka będąca mniejszościowym udziałowcem spółki Presspublica, wydawcy "Rzeczpospolitej", złożyła w sądzie wniosek o rozwiązanie spółki. Oznaczałoby to de facto upaństwowienie gazety. Jak informowaliśmy podawane oficjalnie motywy ekonomiczne to tylko pretekst. Gazeta pod kierownictwem Pawła Lisickiego notuje bowiem świetne wyniki i skutecznie broni pozycji silnego tytułu ekonomicznego i opiniotwórczego. To warte podkreślenia, bo prasa drukowana jest w kryzysie i np. "Gazeta Wyborcza" z miesiąca na miesiąc notuje poważne straty sprzedażowe, a "Dziennik Gazeta Prawna" mimo hucznych zapowiedzi nie zdołał nawiązać z "Rz" poważnej konkurencji. Jak już pisaliśmy, dotarliśmy do osoby, która widziała wniosek o rozwiązanie spółki Presspublica. Nasz informator z kręgów biznesowych stwierdza: We wniosku jasno jest powiedziane, że jednym z powodów próby rozwiązania spółki przez stronę rządową jest niewłaściwa linia polityczna gazety. Reprezentowana przez Macieja Łętowskiego strona stawia kierownictwu gazety zarzuty politycznego zaangażowania "Rz" (choć nie podaje żadnych dowodów), zwraca uwagę na krytycyzm wobec obecnej władzy, wprost niemal domaga się zaniechania publikacji mogących zaszkodzić rządowi. O tyle to dziwne, że konserwatywno-liberalny charakter gazety jest zapisany w jej statucie, a domaganie się skupienia wyłącznie na sprawach ekonomicznych oznacza koniec opiniotwórczości tytułu. Sprawą poważnie zaniepokojona jest Europejska Federacja Dziennikarzy, która w liście do premiera Donalda Tuska alarmuje: Zgodnie ze statutem spółki Presspublica w przypadku jej rozwiązania tytuł "Rzeczpospolita" powraca w ręce Skarbu Państwa, co w praktyce oznacza przejęcie gazety przez rząd.
Obawiamy się, że działania kontrolowanej przez Ministerstwo Finansów [w rzeczywistości: resort skarbu – red.] PWR SA są motywowane politycznie i zmierzają do zlikwidowania "Rzeczpospolitej" – gazety, która była wielokrotnie krytyczna wobec rządu. Uznajemy takie działania za poważne zagrożenie dla wolności mediów i pluralizmu w Polsce. Wzywamy Pana i polski rząd do wycofania wniosku o upadłość i kontynuowania procesu prywatyzacji udziałów spółki Presspublica należących do Skarbu Państwa.
- Arne König, przewodniczący EFJ
- Aidan White, główny sekretarz EFJ
Jak ustaliliśmy operacją zmierzającą do przejęcia "Rzeczpospolitej" przez rząd kieruje - pozostający w stałym kontaktem z ministrem skarbu Aleksandrem Gradem - Maciej Łętowski, członek zarządu Wydawnictwa Presspublica z ramienia spółki państwowej. On właśnie złożył wspomniany wniosek. Jeden z naszych rozmówców, dobrze znający kulisy działań podejmowanych przez Łętowskiego, stwierdza: Kluczem do zrozumienia sprawy jest uświadomienie sobie, jak bliskie więzy łączą Łętowskiego z Tomaszem Wołkiem, z którego zresztą szczerej i bezwarunkowej miłości do PO podśmiewają się nawet politycy tej partii. To właśnie Wołek zabiegał o stanowisko dla Łętowskiego. A teraz Łętowski zmierza do przejęcia "Rzepy" przez rząd. Obiecana nagroda to... stanowisko redaktora naczelnego tytułu właśnie dla Tomasza Wołka. Kółko się zamyka. Obaj panowie poznali się w tak zwanej ostatniej odsłonie dziennika "Życie", które reaktywował kilka lat temu, choć zaledwie na kilka miesięcy, Wołek. Łętowski był tam jego zastępcą. Tytuł oczywiście upadł. Zdaniem naszego rozmówcy ważnym elementem układanki jest też były dziennikarz "Rz" Sławomir Popowski, który od kilku miesięcy agresywnie atakuje obecne kierownictwo gazety. W tekstach obficie kolportowanych w internecie broni z pasją postępowania ministra Grada. Popowski też jest zaprzyjaźniony z Wołkiem i Łętowskim. I też ma obiecane stanowisko - mówi nasz informator. Dlaczego rozmówca wPolityce.pl chce pozostać anonimowy? Przez dawny sentyment do Łętowskiego, którego wolę zapamiętać z czasów, kiedy (choć nigdy nie należał do najodważniejszych) nie przyjąłby raczej roli pacyfikatora ostatniej niezależnej od władzy, ale i krytycznej wobec opozycji, gazety. Wstydziłby się. Kim jest Maciej Łętowski? Podajemy za Wikipedią: Ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W 1973 uzyskał uprawnienia sędziego. W 1978 obronił pracę doktorską. Od połowy lat 70. związany z prasą katolicką, był zastępcą redaktora naczelnego pism "Chrześcijanin w świecie" i "Ład" (1977–1991), następnie redaktorem naczelnym ostatniego pisma (1991–1995). W 1995 związał się z "Tygodnikiem Solidarność". Pracował również w Radiu Polonia, a od 1998 do 2002 był jego dyrektorem. W latach 2004–2005 pełnił obowiązki zastępcy redaktora naczelnego w dzienniku "Życie". Był również redaktorem naczelnym IAR (2005–2006). W okresie PRL związany z koncesjonowanymi ugrupowaniami chrześcijańskimi, należał do Europejskiej Unii Młodych Chrześcijańskich Demokratów (1975–1981). Związany również z Polskim Związkiem Katolicko-Społecznym, był jego delegatem do Rady Krajowej PRON na początku lat 80. Po przełomie politycznym należał do reaktywowanego Stronnictwa Pracy (1989–1992), był członkiem jego zarządu. W latach 1991–1996 pełnił obowiązki prezesa Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, następnie jego wiceprezesa. Od 1993 wykłada dziennikarstwo na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, następnie również na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Łętowski ma za sobą proces lustracyjny w którym sąd oczyścił go jednak z zarzutu współpracy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa.
UZUPEŁNIENIE Historyk dr Sławomir Cenckiewicz nadesłał nam w tej sprawie uzupełnienie. Dziękujemy i zamieszczamy poniżej: W związku z dość enigmatycznym stwierdzeniem autora tekstu pt. Rząd atakuje „Rzeczpospolitą" o tym, że „Łętowski ma za sobą proces lustracyjny w którym sąd oczyścił go jednak z zarzutu współpracy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa", warto przypomnieć kilka istotnych faktów na ten temat opisanych szerzej po raz pierwszy w książce S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii (str. 242): „Maciej Łętowski został zarejestrowany w dniu 15 IX 1975 r. pod nr. 42445 przez Wydział II Departamentu IV MSW jako kandydat na TW. W dniu 19 II 1981 r. przerejestrowano go jako kontakt operacyjny. Ponowna zmiana kategorii, na kTW, nastąpiła 20 XI 1982 r. Dnia 18 I 1985 r. sprawę przejął Wydział V Departamentu IV MSW. 30 III 1988 r. funkcjonariusze tej jednostki przerejestrowali Łętowskiego na TW ps. „Łukasz". Sprawę zamknięto w styczniu 1990 r., a akta archiwalne nie zachowały się. Zob. zapisy ewidencyjne byłej SB, BUiAD IPN". A także: „Oddzielną kategorię spraw stanowiły te, gdzie kluczowe dla ostatecznego uwolnienia lustrowanego od zarzutu kłamstwa lustracyjnego były zeznania osób, które same funkcjonowały w ewidencji operacyjnej SB jako osobowe źródła informacji lub wręcz były czynnymi agentami. Dla znanego dziennikarza Macieja Łętowskiego jednym z kluczowych dowodów oczyszczających z zarzutu współpracy z SB były zeznania byłego lidera Polskiego Związku Katolicko-Społecznego Janusza Zabłockiego, który w ewidencji operacyjnej SB figurował jako KO ps. „Zachariasz" i TW ps. „Paweł". Wezwany jako świadek obrony Zabłocki twierdził, że kontakty z SB odbywały się za jego wiedzą i zgodą, a zatem nie były tajną współpracą. Powstaje pytanie, czy ze względu na własną skomplikowaną historię powinien on zeznawać w tej sprawie jako świadek?" Na temat Janusza Zabłockiego autorzy napisali: „Z zachowanych akt SB wynika, że Janusz Zabłocki od lat sześćdziesiątych utrzymywał kontakty z SB, które traktował jako „kontakt typu politycznego, a nie konfidencjonalnego". Pozyskanie do współpracy z Wydziałem II Departamentu IV MSW nastąpiło w lecie 1964 r., a J. Zabłocki przyjął pseudonim „Zachariasz". W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych kontakty z SB „nie dawały oczekiwanych wyników" dla „obu stron", stąd też na nowych warunkach doszło jakby do drugiego pozyskania (dokonać go miał płk Edward Jankiewicz) do współpracy z Departamentem IV MSW w dniu 2 IX 1975 r. Zabłocki odmówił jednak podpisania klasycznego „zobowiązania", ale napisał własnoręcznie „oświadczenie", a SB nadała mu pseudonim „Paweł" (nr rej. 33428). Został zdjęty z ewidencji operacyjnej w dniu 30 XI 1982 r., a jako powód wyeliminowania z sieci agenturalnej podano „nieprzydatność". Zob.: IPN BU 001102/1143; karta ewidencyjna J. Zabłockiego, BUiAD IPN, kopia w zbiorach autorów. Zob. także: S. Cenckiewicz, „Endekoesbecja". Dezintegracja Polskiego Związku Katolicko-Społecznego w latach 1982–1986, „Aparat represji w Polsce Ludowej 1944–1989", 2007, nr 5, s. 345–352".
Sławomir Cenckiewicz
Zgred (fragment powieści) Subotnik Ziemkiewicza Dzisiaj Subotnik nietypowy, z innej zupełnie beczki. Niuchając na chwilę aktualności, chciałbym podzielić się z czytelnikami fragmencikiem pracy, która zajmuje mnie od dłuższego czasu i jest już na ukończeniu. Rzecz prawdopodobnie ukaże się pod tytułem „Zgred”, który przez długi czas uważałem tylko za tytuł roboczy, i nie jest to, wbrew pozorom, mój dziennik, ale powieść w formie dziennika. Jej bohater, dziennikarz, nieznany czytelnikowi z nazwiska (sam do siebie zwraca się czasem per „Rafalski”) rozpoczyna zapiski 15 lutego 2010 roku. Dwa miesiące później, 15 kwietnia, dochodzi do wniosku, że nie ma sensu prowadzić ich dalej i porzuca swe zapiski z dnia na dzień. Początek jego dziennika wiąże się z faktem wykrycia przewlekłej choroby, potrzebą całkowitej zmiany trybu życia, i, jak bywa w takich razach, przemyślenia swojego miejsca, sensu codziennej aktywności, dokonania bilansu dokonań i klęsk minionych czterdziestu lat. Rafalski zapisuje codzienne wydarzenia, swoje reakcje na świat, cofa się w historię swojej rodziny; zapisuje sposób powstawania tekstów (jak je określa, „bieżączek”) z publikowania których żyje, emocje ojca i męża, rozmowy z przyjaciółmi, lektury, próbuje zanalizować, zrozumieć swoje emocjonalne reakcje na rzeczywistość − jak to w dzienniku. Przeważnie wypełnia zapiskami czas mozolnego „zbierania się” do pracy, do artykułów i szkiców, które w tym czasie pisze i zamieszcza w różnych mediach. Zapisuje niewykorzystane warianty tych tekstów, inne brane pod uwagę tematy, tezy, których nie jest na tyle pewien, by je publicznie postawić. Z jakimi historycznymi doświadczeniami wiąże się podjęta w połowie kwietnia 2010 decyzja autora o zaprzestaniu zapisków, chyba nie muszę wyjaśniać. Poniżej pierwszy ujawniany publicznie fragment − nietypowy dla całości − który podczas korekt wydał mi się dziwnie kompatybilny ze zbrodnią w Łodzi i sposobem jej medialnego przyrządzenia. Stary film Szulkina „Wojna światów” okazał się zdumiewająco aktualny. Błysk może nie tyle geniuszu, co proroczego natchnienia. W swoim czasie opowieść o splocie przemocy medialnej i policyjnej, o telewizji manipulującej wszystkim totalnie, odbierana była oczywiście jako aluzyjna krytyka „prylu”. Tylko ta ostatnia scena, kiedy Irona Idema rozstrzeliwują, i to też okazuje się na niby, na ekranie, a nie w rzeczywistości − nijak nie pasowała. W „Wujku” strzelano ostrą amunicją, nieznani sprawy Jaruzelskiego i Kiszczaka mordowali naprawdę. A dzienniki, w ogóle telewizja, kłamały nie dla siebie i nie we własnym interesie, były posłusznym narzędziem. I nikt nie udawał, że Marek Tumanowicz czy inny „szklany kondon” jest niezależnym dziennikarzem, a jego program komercyjnym show, w którym chodzi tylko o oglądalność. Rzeczywistość dogoniła ten film dopiero po trzydziestu bez mała latach. „Dlaczego to wszystko robisz? − Rosnę! Rosnę!”. Świat całodobowych mediów informacyjnych oderwał się całkowicie od jakiejkolwiek rzeczywistości. Tworzy własną. I podstawia te wykreowaną przez siebie na miejsce prawdziwej. Prości ludzie mniej są na to podatni, bo ich życie dotyka jakichś konkretów, ale „wykształciuchy”, obrazowanszczina, skądinąd stanowiący najbardziej pożądaną przez reklamodawców grupę targetową − wklejają się jak muchy w miód. Jeśli od rana w samochodzie wali ich w łeb jakaś zetka czy Tok FM, w pracy i w domu na okrągło brzęczy TVN 24, do tego jeszcze uwielbiana gazetka i tygodnik, i wszędzie to samo: święte oburzenie, apokalipsa, bicie na trwogę, nieustająca mobilizacja – nie można od tego nie zgłupieć. I głupieją; ludzie, którzy kilka lat temu dawali się szanować, nawet gdy mówili rzeczy kompletnie nietrafne, stali się oszalałymi nienawistnikami godnymi tylko pożałowania. Profesor Winiecki, wspaniały ekonomista i do niedawna czołowy liberał, rzuca się bronić rządowego zamachu na niezależność NBP i łatania dziury budżetowej rezerwami walutowy, i ubliża histerycznie tym, którzy trzeźwo przypominają, że Tusk z Rostowskim realizują stary postulat Leppera, wtedy zgodnie uznawany za chory i populistyczny. Dlaczego? Dlatego, że rząd jest jedynie słuszny, a prezes NBP z nominacji Kaczyńskiego. A ekonomia to jeszcze jakieś konkrety, czego oczekiwać od wychowanków dziedzin tak ezoterycznych, jak politologia czy filozofia? W wielu tekstach wykładałem swoje wyjaśnienie. Ogólny ton mediów panujących nad umysłami obrazowanszcziny mieści się przecież w tych samych od czasów „wojny na górze” wytycznych: po pierwsze, afirmacja istniejącego porządku, z jego trwałym uprzywilejowaniem jednych i dyskryminacją innych, „największego sukcesu Polaków w ich historii”, „owocu mądrego kompromisu światłych elit z obu stron historycznego podziału” i tak dalej. Po drugie − nieustająca przestroga, że Kościół, polski patriotyzm i tradycja, zwłaszcza endecja, i w ogóle szeroko rozumiana prawica, to nieustające zagrożenie dla demokracji i modernizacji gospodarczej. W ostatnich latach może dodałbym do tego jeszcze intensywną pracę nad nowym pokoleniem, żeby je wychować w oikofobii (a co, ja też znam mądre słowa) i przekonaniu, że przyłączając się do pogardy dla „starszych, gorzej wykształconych i z małych ośrodków” cudownie przeistaczają się w członków elity. To znaczy, „chłopaki, problem jest ogólnie taki”, że ci ludzie mają generalnie przerąbane, drogi awansu polokowane przez sitwy, jedyna szansa na sukces w kraju to ożenić się z kaprawą córką kogoś ważnego (jak ważny ma córkę ładną, to ożeni ją w swojej sferze, więc już zupełne zero szans), no i te wszystkie długi też przecież będą spłacać oni − więc tresura musi być naprawdę ostra, żeby to wszystko wydało im się mniej ważne, niż symboliczne zaliczenie do „młodych, wykształconych i z dużych miast”. Ale to myślenie w starym paradygmacie: przemoc medialna jako jeden z rodzajów przemocy stosowanej przez państwo, jak podczas karnawału „Solidarności” i stanu wojennego, często o tym mówię na spotkaniach. A teraz, podczas oglądania po raz któryś filmu, przyszło mi do głowy, że może jesteśmy już w inny miejscu, krok dalej. Bestia wyrwała się z klatki i robi to wszystko, żeby rosnąć, a demokrację zagryza niejako przy okazji. Media muszą mieć wojnę, muszą mieć konflikt, muszą mieć głęboki podział społeczny, bo to rodzi emocje, którymi się żywią. Telewizja potrzebuje ludzi krzyczących i płaczących, rwących sobie samym i sobie nawzajem włosy z głów, potrzebuje spazmu, a po nim następnego spazmu, jak napięcie przestaje wzrastać, to zaczyna spadać oglądalność. I może bardziej już chodzi o to? Polityczne interesy zagrały u zarania konstruowania ładu medialnego III RP, zadziałały jak silnik startowy rakiety, która teraz leci już siłą rozpędu i bezwładu, przez nikogo nie sterowana? „Rosnę! Rosnę!” Jeśli stary opis odpowiada sytuacji, to wystarczyłoby odsunąć pewną grupę drani od władzy i wpływów. A jeśli jest tak, jak mi przyszło do głowy przy repetowaniu „Wojny Światów”, to właściwie ratowanie demokracji wymagałoby jakiejś formy wzięcia mediów za pysk, poddania publicznej kontroli, czyli obieralnej władzy. (Ale czy istnieje jeszcze gdziekolwiek kontrola i obieralność władzy, gdy państwo opiekuńcze zniszczyło już klasę średnią, przywracając społeczeństwo feudalne, z wąską warstwą szlachty i licznym plebsem, z zasady niezdolne do wykształcenia demosu − a rewolucja medialna dała tej szlachcie, czy, ściślej, grupie jeszcze węższej, nowej arystokracji, jaka się już wykształciła w jej obrębie, skutecznego narzędzia do manipulowania emocjami mas, co czyni głosowanie procedurą całkowicie kontrolowaną? Oto wielkie pytanie!) Boże, do jakich to herezji człowiek dochodzi, byle tylko nie wziąć się do codziennej roboty − gdybym, uchowaj Boże, został tzw. autorytetem, to powyższych słów mógłby jakiś polityk użyć jako ideologicznej podkładki do wzięcia mediów za mordę. I ciekawe, co by wtedy o mnie pomyślał ten Rafalski sprzed dwóch-trzech dekad, na przykład, ten, który właśnie przed chwilą pierwszy raz obejrzał „Wojnę Światów”? A pamiętam, że był to jakiś pokaz zamknięty, na pół legalny, z mocnym posmakiem politycznej niebłagonadiożności. Dość, dość − „zegar bije, furia wyje” (jeszcze raz Kowalski − tamten Rafalski cytował by raczej w kółko Kaczmarskiego), czas w pole, trzeba robić, bo zaraz będą dzwonić z redakcji: gdzie nasza masa tekstowa?! RAZ
Plusy i minusy tygodnia (8 – 14 listopada) Długo panowało przekonanie, że Order Orła Białego powinien być uhonorowaniem całego życia.To dlatego w 1998 roku to najwyższe odznaczenie dostali Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, a młodszy o jedną generację Adam Michnik – kipiący wówczas energią – uznał, że wpierw nagrodzić trzeba starszych kolegów z KOR. Gdy w grudniu 1995 roku Orła Białego otrzymywał Władysław Bartoszewski, wszyscy byli przekonani, że zakończył on swoją państwowa karierę.
Wśród odznaczonych najbardziej pasuje do tego starego schematu Aleksander Hall, który wycofał się z polityki już dobre dziewięć lat temu. Michnik dla odmiany jest de facto bardziej skutecznym politykiem niż wielu partyjnych liderów. Teraz wraca pogląd, że nie ma co czekać z odznaczaniem postaci kluczowych dla epopei opozycji lat 70. i ruchu „Solidarności”. Ale jeśli tak, to jeszcze bardziej Order Orła Białego należy się Andrzejowi Czumie jako współtwórcy Ruchu, a potem ROPCIO. A jak porównywać Michnika i Halla z Janem Krzysztofem Bieleckim – o przyzwoitej, ale nie jakiejś wyjątkowej karcie działalności w podziemiu? Czy jego premierostwo sprzed 20 lat było aż tak wybitne? I wreszcie najbardziej tajemnicza nominacja. Biskup Alojzy Orszulik – obserwator kościelny przy rozmowach Okrągłego Stołu, o którego roli w ówczesnych wydarzeniach nie wiemy zbyt wiele. Nikt opinii publicznej nie poinformował, co konkretnie w tamtejszych rozmowach predestynuje byłego biskupa łowickiego do otrzymania najwyższego polskiego odznaczenia. Wszystko to dziwne i poplątane. Ale sygnał jest wyraźny – powracamy do kultu Okrągłego Stołu. Jarosław Kaczyński zaczyna ogłaszać spiskowe teorie na temat sytuacji w swojej partii. W najnowszym liście do członków PiS sugeruje, że Joanna Kluzik-Rostkowska i Elżbieta Jakubiak miały już od dawna przygotowany jakiś diaboliczny plan opanowania partii od wewnątrz. „Innym szatanem tam czynnym” miał być według listu Paweł Poncyliusz jako przedstawiciel grupy „paru osób niezadowolonych” z sukcesu poznańskiego kongresu PiS. „Została podjęta gra, której cel jest przejrzysty – z jednej strony podniesiono poprzeczkę oczekiwań wyborczych (wynik powinien być 40 proc.), z drugiej strony zrobiono wszystko, by wynik był możliwie najgorszy”. Prezes PiS jakoś nie zauważa, że takie tezy skłaniają do pytań –jak mógł on tolerować miesiącami taki diabelski spisek? Kaczyńskiego, który chłodno oceniał rzeczywistość, się bano. A Kaczyński, który widzi to, co chce widzieć, wchodzi powoli na równię pochyłą.
A pisowcy w wersji light, czyli „liberałowie” i „muzealnicy”, mają teraz swoją godzinę prawdy. Czy staną się epizodem w historii polskiej polityki czy też stworzą coś swojego? Problem w tym, że wiele lat spędzonych u boku braci Kaczyńskich oduczyło ich samodzielności i nie służyło wyłonieniu jednego wyraźnego lidera. Pokażcie teraz własny show albo spadniecie do statusu Kazika Marcinkiewicza i będziecie poklepywani przez pseudożyczliwe dziennikarki TVN. Oto Paweł Poncyljusz ogłasza, że wykluczone z PiS posłanki Joanna Kluzik-Rostkowska i Elżbieta Jakubiak powinny wrócić do Prawa i Sprawiedliwości. – Dziś jest mi tylko przykro w związku z tą sytuacją – powiedział we wtorek. No, w takim płaczliwym stylu to nikogo, moi kochani, do siebie nie przekonacie.
A co na medialnym podwórku? Po wskrzeszeniu Nagrody Kisiela przez Platformę Mediową Point Group – nowego wydawcę tygodnika „Wprost” – tegoroczni laureaci są poprawni aż do bólu. Jerzy Buzek – mało wyrazisty szef europarlamentu, i Andrzej Mleczko, którego od dwóch dekad zawsze śmieszy to samo co „Gazetę Wyborczą”, a od niedawna „Szkło kontaktowe”. Nagrody dla Krzysztofa Olszewskiego, wytwórcy autobusów Solaris, nie komentuję, bo się na przemyśle motoryzacyjnym nie znam. Ale co Buzek i Mleczko mają wspólnego z kisielowym maszerowaniem pod prąd? Dobrze, że to już Tomasz Lis bierze na swój rachunek. Duchu Kisiela – wytęż siły z zaświatów i na fecie rozdania nagród brzęknij maską z twoim wizerunkiem przed nosami szacownego jury i laureatów. Niech poprawnościowe ciepełko rozwieje jakiś lodowaty wicherek. Semka
Z ZOMO DO SEJMU Z materiałów IPN wynika, że Lech Czapla - szef Kancelarii Sejmu mianowany przez Bronisława Komorowskiego - w okresie od 16 lipca 1976 do 18 sierpnia 1976 r. był kursantem na wolnym etacie milicjanta-kierowcy plutonu lekkiego pododdziałów operacyjnych ZOMO w KSMO. Jedną z podstawowych kwestii rozpatrywanych przez Zespół Parlamentarny ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej było ustalenie okoliczności, w jakich doszło do przejęcia obowiązków Prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego. 29 października Zespół wysłuchał relacji Andrzeja Dudy, Podsekretarza Stanu w kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Z relacji wynika, że w dniu katastrofy już ok. godz. 11 Lech Czapla, szef Kancelarii Sejmu, zwrócił się do min. Dudy z informacją, że w związku ze śmiercią Prezydenta Kaczyńskiego obowiązki Prezydenta RP przejmuje Bronisław Komorowski. Czapla nie potrafił wyjaśnić, w oparciu o jakie informacje nastąpiło stwierdzenie zgonu Prezydenta i uprawdopodobnić tej wiadomości inaczej, jak powołując się na przekaz medialny. Zdaniem ministra Dudy, rozmowa z Czaplą zakończyła się “dosyć gwałtownie“. Jeszcze dwukrotnie tego dnia urzędnicy Kancelarii marszałka starali się uzyskać akceptację kancelarii prezydenta Kaczyńskiego dla podejmowanych przez Komorowskiego prób przejęcia obowiązków Prezydenta. Ostatecznie wkrótce przed godz. 14 Lech Czapla poinformował, iż przejęcie obowiązków zostanie podane do wiadomości publicznej w specjalnym oświadczeniu marszałka. Jako podstawę tej decyzji podał rozmowę Bronisława Komorowskiego z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem oraz telegram od niego, w którym stwierdzono, iż Lech Kaczyński nie żyje. Prezydencki minister powiedział, iż jest pewien, że powiedziano mu wówczas o dokumencie pisemnym i o rozmowie telefonicznej, która była jakby złożeniem kondolencji i telefonicznym zawiadomieniem o śmierci prezydenta RP w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Komentując relacje Andrzeja Dudy, szef zespołu parlamentarnego Antoni Macierewicz stwierdził, że z przebiegu zdarzeń wynika, iż przejęcie obowiązków prezydenta RP odbyło się w oparciu o decyzję prezydenta Rosji. “Do dnia dzisiejszego nie zdołano ustalić, na jakiej podstawie faktycznej (poza stanowiskiem prezydenta Rosji) marszałek Komorowski przejął obowiązki Prezydenta RP w dn. 10 kwietnia br.” – poinformował Macierewicz. W tym samym czasie, gdy Lech Czapla naciskał na ministra Dudę, Rosjanie zatrzymali na lotnisku smoleńskim innego ministra Kancelarii Prezydenta Jacka Sasina, uzasadniając to tym, jakoby po katastrofie Tu-154M została zamknięta przestrzeń powietrzna. Fakt ten nie przeszkadzał jednak lądować w Smoleńsku rosyjskim maszynom wojskowym. Sasin chciał jak najszybciej wrócić do Warszawy. Powodem były m.in. niepokojące telefony od współpracowników z Polski, gdzie – jak sam określa – następowały wówczas “fakty przejmowania władzy“. Po wielu interwencjach u władz rosyjskich i prośbach o pomoc kierowanych do ambasadora Józefa Bahra, Sasin wrócił do Warszawy dopiero po godz. 17, gdzie już od wielu godzin trwało przejmowanie władzy przez Bronisława Komorowskiego. Ponownie Lech Czapla odegrał istotną rolę pod koniec października br., gdy powołał specjalny zespół sejmowy, który ma zajmować się niszczeniem niejawnych dokumentów Komisji do Spraw Służb Specjalnych. W jego skład wchodzi czterech pracowników Kancelarii Sejmu. Do końca listopada mają czas na wyselekcjonowanie i zniszczenie niektórych dokumentów przechowywanych w sekretariacie Sejmowej Komisji do Spraw Służb Specjalnych. Jakie dokumenty zamierza niszczyć zespół Czapli, nikt nie potrafi powiedzieć. O zamiarze „brakowania” dokumentów (jak nazwał tę operację Czapla) nikt nie poinformował posłów z Komisji ds. służb. PiS twierdzi, że w takich sprawach decyzję powinni podejmować przedstawiciele klubów parlamentarnych, a nie pracownicy Kancelarii Sejmu. Poseł Jarosław Zieliński, członek Komisji, o brakowaniu dokumentów dowiedział się od dziennikarzy. „Nikt ze mną nie konsultował tej akcji. Będę żądał wyjaśnień w tej sprawie” – stwierdził Zieliński. Pośpiech i tryb w jakim powołano komisję może sugerować, że chodzi o zniszczenie dokumentów, które z różnych powodów są niewygodne dla obecnej władzy. Powierzenie tego zadania zespołowi pracowników sejmowych pod kierunkiem Czapli sprawi, że posłowie opozycji mogą nigdy nie uzyskać informacji o faktycznym zakresie „brakowania”. Postać Lecha Czapli – osoby o wielkich, realnych uprawnieniach, działającej w cieniu najważniejszych zdarzeń politycznych - byłaby mało interesująca na podstawie oficjalnego życiorysu. Dowiemy się jedynie, że Czapla jest absolwentem politologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, od roku 1980 zawodowo związanym z administracją Sejmu. Zaczynał jako stażysta w Komisji Przemysłu Lekkiego. Jednak już w okresie Sejmu kontraktowego pełnił ważną funkcję sekretarza Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW. Od 1989 r. pracował w Sekretariacie Posiedzeń Sejmu, dochodząc do stanowiska dyrektora tego biura. W 2001 r. został zastępcą szefa Kancelarii Sejmu, a w 2008 r. powołano go na pełniącego obowiązki szefa. W 2010 r. objął funkcję szefa Kancelarii Sejmu. Tak się jednak składa, że 2 listopada br. Biuro Lustracyjne IPN uzupełniło katalogi w Biuletynie Informacji Publicznej IPN o informacje zawarte w dokumentach organów bezpieczeństwa PRL dotyczące 75 osób pełniących funkcje publiczne. Jeden z nowych wpisów katalogu dotyczy szefa Kancelarii Sejmu Lecha Czapli, mianowanego na to stanowisko przez Bronisława Komorowskiego w dniu 23 lipca 2010 r. Z ujawnionych materiałów wynika, że Lech Czapla w okresie od 16 lipca 1976 do 18 sierpnia 1976 r. był kursantem na wolnym etacie milicjanta-kierowcy plutonu lekkiego pododdziałów operacyjnych ZOMO w KSMO. We własnoręcznie napisanym życiorysie z 12 kwietnia 1979 r. Czapla stwierdził, że w okresie 15.07 – 18.08 1976 r. “pełnił służbę wojskową w KSMO“. W maju 1979 r. Czapla został opiniowany przez Departament I MSW (tzw. wywiad SB PRL) jako kandydat na praktykę dyplomatyczną w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (akta sygn. IPN BU 01862/494.), a już jako pracownik kancelarii Sejmu PRL upoważniony został 9 stycznia 1985 r. przez Wydział XII Biura “C” MSW do dostępu w miejscu pracy do informacji stanowiących tajemnicę państwową. Warto dodać, że Biuro „C” MSW było w okresie PRL rodzajem archiwum, ale przede wszystkim pełniło rolę ewidencji operacyjnej wszystkich pionów MSW. W nim gromadzono materiały dotyczące osób, którymi interesowała się Służba Bezpieczeństwa lub MO, rejestrowano tajnych współpracowników i trzymano ich dokumentację. ,,Biuro C” odpowiadało na pytania pionów operacyjnych SB i MO, czy interesująca je osoba jest notowana i w jakim charakterze. W Biurze C” gromadzono też akta operacyjne różnych spraw, dokumenty wytworzone przez jednostki MSW, a także filmy i fotografie. Przyznanie Lechowi Czapli przez Biuro „C” MSW dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową świadczy, że był człowiekiem, którego Służba Bezpieczeństwa darzyła pełnym zaufaniem. Fakt, iż były zomowiec pełnił w III RP funkcję sekretarza Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW, zapewne już nikogo nie dziwi. Obecne stanowisko – szefa Kancelarii Sejmu - daje Lechowi Czapli znacznie większe możliwości wpływu na bieg ważnych zdarzeń politycznych. Jak wskazują okoliczności, w jakich nastąpiło przejęcie obowiązków Prezydenta Kaczyńskiego, to szef Kancelarii Sejmu, reprezentujący Bronisława Komorowskiego odegrał w nich najważniejszą rolę. Lecha Czaplę można zatem dopisać również do innego, szczególnego katalogu postaci - „Wszystkich ludzi Bronisława K.”. Aleksander Ścios
13 listopada 2010 Masowa samorządność jest niebezpieczna... ludzkiej wolność. Każda masowość może być niebezpieczna ludzkiej wolności. Kto nie wierzy- niech obejrzy archiwalne filmy z parad organizowanych przez Józefa Stalina, Adolfa Hitlera czy Bolesława Bieruta. Oraz wielu innych oprawców ludzkiej wolności. Obecnie wolność zabiera się cokolwiek inaczej, uchwalając wrogie ustawy ludzkiej wolności pod hasłami praw człowieka i tolerancji. Tyle masz praw- ile tolerancyjna władza ci zostawi i wydzieli, bo wolność jest na tyle rzadkim zjawiskiem, że trzeba ją racjonować- jak twierdzi klasyk walki z wolnością- Lenin. Z drugiej strony” kto żyje w strachu, nie będzie nigdy wolnym”- twierdził Horacy .Masowość jest przez władzę podtrzymywana, dofinansowywana, trzymana w ryzach. Bo masowość i kolektywizm- to fundamenty socjalizmu, w przyszłości komunizmu z ludzką twarzą, twarzą praw człowieka, tolerancji, antyksenofobii… Władzy najprawdopodobniej uda się kupić kibiców piłkarskich.. Właśnie Stowarzyszeniu „Lwy Północy”, stowarzyszeniu kibiców Lechii Gdańsk” udało” się uzyskać dofinansowanie” opraw meczowych na rundę jesienną z pieniędzy Unii Europejskiej”(????) .”Jest to nowatorski sposób pozyskiwania funduszy na działalność kibicowską w warunkach naszego kraju”(???). W czerwcu został złożony do Narodowej Agencji Programu „Młodzież w działaniu” wniosek „Artyści ze stadionów” .Wnioskodawcą jest SKLG ”Lwy Północy” w imieniu działającej na Lechii grupy Ultras. Projekt okazał się na tyle dobry, że uzyskał uznanie Komisji Europejskiej.(???). Jaki ma cel Komisja Europejska, że przekazała nasze pieniądze, pochodzące z wcześniej wpłaconej przez nas składki w wysokości 1 miliarda złotych miesięcznie, na dofinansowanie” opraw meczowych na rundę jesienną”(???) Na pewno nic nie odbywa się bez przyczyny. Wszystko ma swój cel. Bo jak ktoś przekazuje pieniądze- to na pewno nie za darmo… Moim skromnym zdaniem, każda dotacja ma cel oczywisty.. Przywiązać biorącego dotację do decyzji władzy, podporządkować biorących żeby biorący postępowali tak, jak dający pieniądze sobie życzy. Jest to budowa nowoczesnego państwa totalitarnego w sposób przewrotnie ukryty, żeby biorący nie zauważył, że w pewnym momencie z człowieka wolnego staje się wykonawcą tego, czego życzy sobie władza. Dotacje zabijają samoorganizację prawdziwą, zabijają spontaniczność i wolność człowieka, narzucają to, co władza chciałaby, żeby było wykonywane… Kibice dostali pieniądze, nie wiem ile, bo nie mogę trafić na tę informację, ale kupią sobie legendarną flagę” Greek Gang”, oprawią sobie sektor w którym będą kibicować, ale od teraz już nie spontanicznie, ale w sposób zorganizowany odgórnie, w barwach i kolorach takich, jakie zaakceptuje Komisja Europejska. Zorganizowany sektor odgórnie, będzie nawiązywał do” wrażeń” z innych meczów Lechii(???). Nawet chcą zorganizować wrażenia odgórnie, podczas gdy każdy mecz, każde spotkanie rywalizujących ze sobą drużyn jest inne, indywidualne, niepowtarzalne. Teraz będzie zorganizowany odlot... Faszyści z Brukseli nie zostawią żadnego sektora, w którym coś mogłoby się dziać spontanicznie i wolnościowo. Na ma takiej szansy! Oni nienawidzą wolności człowieka i jego spontanicznych działań.. Wszystko- wcześniej czy później- musi być pod ich kontrolą. Nawet wrażenia z meczu piłkarskiego. Na razie pracują nad skanerem myśli- będzie w przyszłości skaner emocji i wrażeń. W liceach gdańskich będą organizowane warsztaty połączone z konkursem na temat kibicowania(???) Będą uczyć młodzież kibicowania(!!!) Też dobry pomysł. Niech każdy uczeń wie jak należy kibicować, nauczy się odruchów kibicowania, odruchów bezwarunkowych i wykonywanych nieświadomie. Wszystko od góry- żeby nie było spontanu. Albo lepiej.. Spontan ma być zorganizowany, tak jak organizuje się przypadki.. Żeby nie było miejsca na żaden odlot.. Przyszli kibice będą uczyć się choreografii na stadionach, będzie popularyzacja kibicowania, wszystkiego od najdrobniejszych szczegółów do realizacji idei organizacji życia kibica przez Komisję Europejską... Tylko patrzeć jak kibice będą przychodzić na stadiony w określonych butach, w określonych przez dyrektywę unijną czapkach, w kroju spodni ustalonych przez szpeców ideologicznych Unii Europejskiej. Oczywiście w określonych koszulkach zaakceptowanych przez Tolerancyjne Biuro Koszulek Piłkarskich, no i w majtkach…. Najlepiej z dwunastoma gwiazdkami Unii Europejskiej… Zanim młodzi ludzie, będący kiedyś kibicami wolnymi i spontanicznymi się zorientują w czym Komisji Rzecz, staną się więźniami pieniędzy, które dostają z Unii Europejskiej, w celu zorganizowania kibicowania od góry.. Ale będzie za późno.. W tamtej komunie w taki właśnie sposób organizowano młodzież.. Za granty, spotkania, narady w górach i inne przedmioty.. Metoda ta sama- ale innymi środkami, Tak jak wojna. To tylko przedłużenie polityki innym sposobem. I tak jak z tą demokracją parlamentarną, która wcześniej czy później doprowadzi do wojny domowej- jak słusznie zauważył generał klasyk. Demokracja parlamentarna opiera się na naturalnym konflikcie. Konflikcie wobec większości.. Jedna większość chce jednego- inna większość chce jeszcze czegoś innego.. W końcu dochodzi do konfrontacji.. Faszyści z antyfaszystami.. Tak podały „publiczne „ merdia .. Dokładnie naprzeciwko obozu narodowo- radykalnego stanęli antyfaszyści.. Co oznacza, że narodowcy – to faszyści. Nie kijem go to pałą.. Chodzi o to, żeby słuchacz wiedział gdzie jest zło, a gdzie jest dobro.. A że faszyści- to tak naprawdę „ antyfaszyści”… To oni burzą cywilizację łacińską, to oni odbierają dzieci rodzicom, to oni są przeciw wszelkiej wolności człowieka, to oni popierają rozwój niewolniczych przepisów- tego słuchacz państwowego radia – się nie dowie.. Będzie miał w głowie zbitkę: faszysta- antyfaszysta.. I tak się robi wodę z mózgu słuchającym.. Ustawia się jednych przeciw innym.. Zmienia się słowa, przykleja leninowskie łatki, zamula rzeczywistość i prawdę.. Rzuca się odium na jednych, faworyzując – innych.. Swoich, których się popiera. I to jest tzw. radio publiczne. Słuchałem tego wracając z manifestacji.. Obrzydliwość. Wszak propaganda jest ze swej natury obrzydliwa.. Masowość propagandy jest szkodliwa i totalitarna.. Propaganda nie ma nic wspólnego z prawdą. I naprawę państwa należy zacząć od przywrócenia właściwego znaczenia słów. Masowość samorządności, masowość sportu, masowość wszystkiego. To jest właśnie droga do totalitaryzmu.. Orwell na pewno by tego nie wymyślił.. Żył w innych czasach. Ale ducha totalitaryzmu wyczuł doskonale! I wszystko spełnia się na naszych oczach, ale nie wszyscy to widzą.. Można patrzeć, ale nie widzieć- to jest właśnie doskonała propaganda! WJR
Tragedia smoleńska musi być jak najszybciej zapomniana
1. Wczoraj odsłonięto pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej na warszawskich Powązkach. W uroczystości wzięły udział najwyższe władze naszego kraju (Prezydent Komorowski., Marszałek Schetyna, Premier Tusk) ale jak się wydaje to ma być pierwszy i ostatni pomnik poświęcony ofiarom tej katastrofy zlokalizowany w Warszawie i to na cmentarzu z daleka od głównych ciągów komunikacyjnych i tras turystycznych w stolicy. Jednocześnie po cichu przeniesiono krzyż z Pałacu Prezydenckiego do kościoła św. Anny, upamiętniający ofiary katastrofy oraz żałobę wyrażaną przez setki tysięcy Polaków, który oddawały hołd prezydenckiej parze stojąc na Krakowskim Przedmieściu nieprzerwanie przez 7 dni i nocy w 24 godzinnych kolejkach. Komunikat Kancelarii Prezydenta po tej „uroczystości” jest jednoznaczny. Wypełniono w ten sposób porozumienie zawarte pomiędzy tą Kancelarią, Warszawską Kurią Metropolitalną i harcerzami.
2. Przypomnę tylko, że we wspomnianym porozumieniu zawartym w dniu 23 lipca stosowny fragment brzmiał następująco „ jednocześnie organizacje harcerskie zwróciły się z prośbą do Kancelarii Prezydenta RP, Kurii Metropolitalnej Warszawskiej, a także miasta stołecznego Warszawy o godne upamiętnienie ofiar katastrofy smoleńskiej oraz żałoby wyrażanej przez Polaków, w formie adekwatnej do rangi tego tragicznego wydarzenia i atmosfery tamtych dni”. Zarówno Kuria jak i Kancelaria zobowiązały się do niezwłocznego podjęcia działań zmierzających do godnego upamiętnienia ofiar katastrofy i nikt wówczas nie miał wątpliwości, że chodzi o pomnik poświęcony ofiarom umiejscowiony właśnie na Krakowskim Przedmieściu. Teraz już po przeniesieniu krzyża nie ma mowy o realizacji dalszych zapisów lipcowego porozumienia, bo chyba za godne upamiętnienie nie można uznać pospiesznie odsłoniętej tablicy umieszczonej na fasadzie pałacu Prezydenckiego z tak lapidarnym tekstem, że trudno to uznać za jakiekolwiek upamiętnienie.
3. Wygląda więc na to, że od tej pory rządzący i sprzyjające im media będą przekonywać Polaków, że to godne upamiętnienie już nastąpiło, a władza wywiązała się ze swoich obowiązków wręcz wzorowo. Wczoraj także odbyło się spotkanie Premiera Tuska z przedstawicielami części rodzin ofiar katastrofy, które wcześniej wystosowały do niego kilka listów z takimi prośbami i na które przez wiele tygodni Kancelaria nie reagowała Trwało ono kilka godzin i choćby z tego powodu można wnioskować, że nie było to spotkanie łatwe dla Premiera i towarzyszących mu ministrów. Zadano Premierowi wiele drażliwych pytań i na dużą część z nich rodziny ofiar nie uzyskały odpowiedzi, w związku z tym odbędzie się jeszcze jedno spotkanie najprawdopodobniej11 grudnia.
Premier chciałby jak najszybciej zakończyć sprawę wyjaśniania przyczyn katastrofy ale wątpliwości i pytań ze strony rodzin jest tyle, że nie wystarczyło kilku godzin ,żeby udzielić na nie odpowiedzi. Ta ilość wątpliwości i pytań świadczy o tym, że do tej pory rządzący zrobili w praktyce niewiele, żeby jej wyjaśnić, choć publicznie od miesięcy deklarują, że zrobili wszystko co w było ich mocy.
4. Rządząca Polską Platforma chce aby jak najszybciej o tragedii smoleńskiej Polacy zapomnieli, bo to wydarzenie, a szczególnie działania rządu po katastrofie chwały mu nie przynoszą. Odsłonić tablice, pomnik na Powązkach, zredukować emocje rodzin katastrofy i publicznie mówić, że władza zrobiła wszystko co możliwe, aby godnie uczcić tych którzy zginęli, a także udzielić rodzinom ofiar jak najdalej posuniętej pomocy. A to, że do tej pory nie są one pewne kogo pochowały i czy stojąc nad grobami opłakują swoich zmarłych i jak naprawdę przebiegały ostatnie minuty lotu odtworzone z oryginałów nagrań z czarnych skrzynkach, to są jednak oczekiwania ponad miarę, a być może nawet próby szukania dziury w całym. Zbigniew Kuźmiuk
Wystąpienia publiczne ‑mocną stroną Prezydenta Komorowskiego
1. Wczoraj Prezydent Bronisław Komorowski wygłosił, a dokładnie przeczytał z kartki swoje pierwsze przemówienie z okazji Święta Niepodległości. Jego poprzednikowi ś. p. Lechowi Kaczyńskiemu nie zdarzało się to nigdy, zawsze przemawiał bez kartki i zawsze były to wystąpienia z jasno wyłożonymi tezami. Mimo, że było to wystąpienie czytane z kartki to zawarte w nim stwierdzenia raziły swoją powierzchownością, a momentami nawet banalnością co nie najlepiej świadczy o zapleczu eksperckim Prezydenta.
2. Pierwsza teza, porzucenie partyjnych egoizmów, bo zgoda buduje i przykład dwóch adwersarzy sprzed ponad 90 lat Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego, którzy ponad osobistymi urazami podali sobie ręce i zaczęli wspólnie budować odradzające się państwo. Z tej tezy płynie sugestia, że tak powinno być i teraz i że Prezydent jest gotów wyciągnąć rękę do zgody z liderem opozycji. Tyle tylko, że kilka dni wcześniej w programie Tomasza Lisa dokonuje analizy prezydentury swojego poprzednika i mówi o nim rzeczy nieprawdziwe, a czasami ta krytyka jest wręcz prostacka. Mówił w nim o przetrzymywaniu przez rok Traktatu Lizbońskiego bez podpisu choć Lech Kaczyński po wielokroć wyjaśniał, że czeka na wynik referendum w Irlandii, a dłużej od nas z ratyfikacją zwlekały Czechy i Prezydent Klaus, który ponoć jest już przyjacielem Komorowskiego. Nazwał uniemożliwienie wylotu Prezydentowi Kaczyńskiemu rządowym samolotem na szczyt UE do Brukseli, „harcami wokół samolotu i wokół krzesła” choć tych zachowań wobec urzędującego Prezydenta, rząd Donalda Tuska powinien się wstydzić, do końca swoich dni. Twierdził, że na to wszystko świat patrzył ze zdziwieniem i niesmakiem czego wyrazem były artykuły w zagranicznej prasie na ten temat. Jeżeli Prezydent Komorowski przyjmuje, że krytyka czegoś co dzieje się w Polsce w zagranicznej prasie powinna być powodem do zmian, które zagranicznej prasie się będą podobały to naprawdę należy się zacząć niepokoić.
3. Druga teza „Polska nie musi drżeć o swoją suwerenność tak jak jej poprzedniczka w okresie międzywojennym”. Tak to prawda jesteśmy członkiem NATO i UE ale coraz częściej możni tego świata dogadują się ponad naszymi głowami i trzeba być ślepym,żeby tego nie dostrzegać. Zablokowanie budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce i w Czechach przez Rosję, budowa Gazociągu Północnego przez Rosję i Niemcy choć godzi to nasze interesy ekonomiczne i solidarność energetyczną UE czy odzyskiwanie przez Rosję wpływów ekonomicznych i w konsekwencji politycznych na Ukrainie, a także niestety i w Polsce to przykłady na to, że można tracić suwerenność nie tylko w konsekwencji działań zbrojnych. Czyżby Prezydent Komorowski o takim oddziaływaniu tych mocniejszych na tych słabszych nie wiedział, czy też nie chce dostrzec zagrożeń jakie fundują nam nasi najbliżsi sąsiedzi?
4. I wreszcie trzecia teza „różnorodność jest normalnością. Różnorodność jest wartością. Jest nieodłączną cechą demokracji”. Jeżeli Prezydent Komorowski naprawdę wierzy w to co przeczytał z kartki, to dlaczego rządzący mający już pełnię władzy tak brutalnie zwalczają opozycję, odmawiając jej wręcz prawa do istnienia. Dlaczego używają do tego sprzyjających im mediów prywatnych, a także przejętych niedawno mediów publicznych? Dlaczego ostatnia patrząca choć trochę na ręce władzy ogólnopolska gazeta ma zniknąć bo rząd chce rozwiązać wydającą ją spółkę? Tych pytań może być znacznie więcej ,bo po działaniach rządzących widać, że różnorodności raczej nie znosi.
5. Gdyby takie „głębokie” przemówienie wygłosił poprzednik Prezydenta Komorowskiego, śmiechów , żartów i uszczypliwości byłoby co niemiara. Teraz wszystkie media i obecni w nich komentatorzy polityczni z najgłębszą powagą przywoływali Prezydenta nawołującego do zgody, podkreślającego bardzo dobre stosunki z sąsiadami, zwolennika wręcz niczym nieograniczonej demokracji.
Myślę jednak, że wystąpienia publiczne Prezydenta Komorowskiego w szczególności te wygłaszane bez kartki muszą być niesłychaną przykrością, szczególnie dla członków jego Komitetu Honorowego i wszystkich tych ,którzy tak bardzo zachwalali walory intelektualne ich kandydata. Zbigniew Kuźmiuk
Wszyscy powinni odpocząć od medialnej szumowiny TVN w odpowiedzi na ,,Wszyscy powinniśmy odpocząć od Jarosława Kaczyńskiego" Bartosz Arłukowicz w TVN 24 stwierdził, że "w Prawie i Sprawiedliwości przelała się czara goryczy". Dodał jednocześnie "wszyscy powinniśmy odpocząć od Jarosława Kaczyńskiego, który proponuje ciągły spór". Takie stwierdzenie wzmaga w mozgach motłochu nienawiść do PISu i do Jarosława Kaczyńskiego. Autor cytatu sam tworzy politykę nienawiści, nienawiści do Prawa i Sprawiedliwości. Proponuje rozświechtanemu moralnie autorowi cytatów, dalsze stosowanie polityki, która z czasem w ludziach (również niezrównoważonych psychicznie)rozbudzi kolejne krwiożercze żądze. Ilość codziennych obraźliwych, bezczelnych oraz nieprawdziwych informacji o Jarosławie Kaczyńskim przekracza granice każdej ludzkiej wyobraźni. To, ile ten człowiek musi znieść obelg i przekleństw na swój temat, stanowi podstawę do sformułowania określenia, że robi się z niego ,,kozła ofiarnego", który ma odpowiadać za całe zło tego świata. Dlaczego się tak dzieje? Czym Jarosław Kaczyński zawinił? Czyżby swoją propolskością? Często ukrycie prawdy wiąże się z zakrzyczeniem jej. Choć jak wiadomo ,,dzwon jest głośny, gdyż jest próżny". Tymczasem, im więcej obelg słyszę, tym większe mam wrażenie, że chcą one zakrzyczeć prawdę. Poziom sporu inicjowanego przez PO zdaje się osiągać punkt kulminacyjny agresji na scenie politycznej( która miała miejsce w przeciagu ostatnich lat). Poziom dialogu, poziom rozmów jest żenująco płytki. Wszystko sprowadza się do szydzenia, obrzucania się inwektywami, pajacowania. Nie ma dialogu, jest apodyktyczna władza monopolistyczna jednego ugrupowania. Nie ma wolnych mediów. W TVP1 nie ma już moich ulubionych dziennikarzy. Nie ma już w mediach ,,Misji specjalnej", nie ma Wildsteina. Czy Polska została skazana na dożywotnią manipulację? Manipulację pod wpływem Agory i michnikowszczyzny? Za co dzisiaj daje się Michnikowi jakieś szczególne odznaczenia? Nie ma głosu nikt o innych poglądach. Nie mają głosu, ani żadnych praw rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej. Nie ma prawa bytu Jarosław Kaczyński w polityce. To rodzaj jakiejś dyktatury. Początek końca polskiej suwerenności.(Umowa gazowa to właśnie rodzaj serwilizmu Polski wobec Rosji. Przecież umowa gazowa miała być podpisana za plecami UE, bez jej późniejszych roszczeń. Dzisiaj szybciej stawia się pomniki bolszewikom w Ossowie niż pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej pod Pałacem Prezydenckim). Chciałam dodać także, że to nie ludzie powinni odpocząć od JK. To media powinny dać Jarosławowi Kaczyńskiemu wreszcie odpocząć od tych nieustannych inwektyw, szydzenia z niego nawet po takiej tragedii, jaka go spotkała. Lista obelg nieprzerwanie rośnie już od dawnych czasów. Słychać je było wtedy gdy PiS wygrał wybory parlamentarne, potem, gdy Lech Kaczyński był u władzy i słychać je nawet teraz, gdy już ważnej części kancelarii prezydenta LK nie ma. Zamiast obniżyć poziom agresji po katastrofie, wzmocniono jego skalę i podniesiono ją do granic niewyobrażalnych. Obok Palikota, krzyczą też inni (tacy, których wypowiedzi bulwersują, ale umkną naszej pamięci). Właściwie o manipulacji i szykanowaniu Jarosława i Lecha Kaczyńskich można by nakręcić dość długi film dokumentalny i byłoby naprawdę bardzo dużo materiału. Gdyby to tak zebrać i zmontować w 3-godzinnym filmie ( to i tak nie zostałoby uwzględnione wszystko), ale ukazałoby chociaż namiastkę starannie przygotowanej propagandy PO. Nie widzę możliwości stworzenia takiego filmu o ataku PIS na PO. Nie widzę bowiem aż takiej ilości inwektyw ze strony członków Prawa i Sprawiedliwości. Mamy do czynienia z pogłębianiem wielkiego procesu zamazania. Odwołam się tutaj do słów Ziemkiewicza, które w doskonały sposób opisuje proces zanikania prawdy historycznej, zapominania o niej. Ziemkiewicz bowiem pisze tak: ,,(...)Jest dopiero kwiecień 1990 roku, jeszcze nie nastąpiło to, co Gustaw Herling-Grudziński nazwał „wielkim zamazaniem", a Zbigniew Herbert „zapaścią semantyczną" - pomieszanie dobra ze złem, zrównanie w prawach cwaniactwa z bohaterstwem i wielka amnezja. Proces, który do tego w następnych latach doprowadzi, właśnie się ...zaczyna. Właśnie teraz (...)". Proces zamazania zaczął sie zatem po 1990 roku i trwa już co najmniej 20 lat. A gdyby przypatrzyć się dokładniej, trwa 70 lat, gdyż prawda o Katyniu bardzo długo była skrywana przed całym światem. Obecnie mamy do czynienia z kolejnym procesem zamazania po katastrofie smoleńskiej w obliczu władzy PO Przejecie tej władzy wcale nie było trudne. (Nie pozwolono PIS na dzierżenie władzy. Beznadziejna koalicja z Ligą Polskich Rodzin oraz Samoobroną oraz nieustanne ataki PO skazały partię na porażkę. Zgrzyt Leppera i Giertycha przelał się na wyobrażenie Polaków o Prawie i Sprawiedliwości. Wszyscy utożsamiali PIS z omawianymi ugrupowaniami, zapominając o tym, że bez koalicji rządy tej partii byłyby niemożliwe. PO zaś prowadziła nieustanną politykę agresji. Należy pamiętać, że Tusk tak samo mocno zabiegał o koalicje z omawianymi partiami jak PIS. Wiec nie należy go wybielać w tym kontekście. Obecnie w PIS powstają kolejne rozłamy w partii, widoczny brak lojalności niektórych członków, co również nie służy ugrupowaniu). Władze PIS trwały zaledwie 2 lata. Następnie władza trafiła do PO. I doszło do wielkiej katastrofy... która podlega właśnie procesowi zamazania ( tak jakby historia zataczała koło). I tak następował proces zamazania, który został następnie uzupełniony kolejnym skrzywieniem percepcji. Słowa Ziemkiewicza można odnieść do współczesności.
* Proces zapaści semantycznej - tzw. wykoślawianie pojęć i znaczeń, używanie języka z rynsztoku
*Proces pomieszania dobra ze złem - demoralizacja społeczeństwa, odwrócenie się od wiary, odwrócenie się od krzyża, odwrócenie się od kościoła, brak moralnych wartości, brak etyki, szacunku wobec śmierci
*zrównanie w prawach cwaniactwa z bohaterstwem - nagroda dla Michnika, wywyższanie innych niezasłużonych, gloryfikowanie małp polskiej sceny medialnej (Wojewódzki Figurski)
* wielka amnezja - schowanie krzyża; niechętne upamiętnianie katastrofy; celowe nakręcanie protestów, zamazanie pamięci o katastrofie. DarkLady's blog
O tym jak 2 [panie] myślały, że przejmą władzę w PIS A tymczasem Jakubiak i Rostkowska zostały wyrzucone z partii. Ktoś tu kogoś przechytrzył. Brawo Panie Prezesie! Ponycliusz też się połasił na słabość Jarosława. Jakubiak i Rostkowska to sępy, chciały odebrać władze założycielowi w tak trudnym dla niego momencie. Nic dziwnego, że je wyrzucił i nie waha się co zrobić z pozostałą resztą zmiennych jak chorągiewki posłów. Takie elementy najlepiej eliminować, nie bacząc na konsekwencje. Media zrobią szum z każdej sytuacji. Jakby się tym przejmować, to człowiek nawet nie potrafiłby się bronic. A przecież rozłam w partii to rzecz najgorsza. jestem załamana, nerwy mam mocno nadszarpnięte. A przecież mogę sie tak denerwować tą polityką. W każdym bądź razie dobrze, że Jarek załatwił te Panie zanim one zdążyły załatwić jego. Teraz widzę jak na dłoni, że te panie zepsuły mu kampanie wyborczą. Jakby się przypatrzyć całej tej marketingowej zabawie, mało w niej widać wysiłku, mało ekspresji, mało zaangażowania ze strony sztabu PIS. To jest niesamowite, że ludzie są tak okropni i pazerni. Nie mogę się nadziwić, że niezależnie od partii, w każdym ugrupowaniu są ludzie bez wartości, bez moralności. Na szczęście tutaj widać było, że brak etyki oraz lojalności szedł w parze z brakiem mózgu. Te panie nawet jeśli przeniosą się do PO, to nie będą grać pierwszych skrzypiec. WNIOSEK: są takie głupie, że same siebie załatwiły. Teraz będą jeszcze organizować jakieś konferencje i rozpaczliwie rozdzierać swoje gęby. Niestety, nic to nie da. Przynajmniej ja taką mam nadzieje. Szkoda, że Pan Jarosław nie usunął ich z partii jeszcze przed kampanią. Wtedy miałby większa szansę na wygraną. Ale i tak jestem pełna podziwu dla niego, gdyż wysiłek który pokazał był niemal nadludzki. Pani Jakubowska, Kluzik, Migalski, Kamiński i inni po zamachu 10 kwietnia pomyśleli, że JK po takich przeżyciach więcej się nie podniesie, więc w chorych głowach ambicjonerów pojawił się pomysł przejęcia władzy w partii. Jak pięknie by było czcić pamięć po zamordowanym prezydencie, na emeryturę wysłać osłabionego Jarosława i razem z POkurczami dzielić i rządzić w Polsce. Owo koryto dla tych lewitujących wydawało się tak bliskie, prawie że już i namacalne i dotykalne. A tu wydarzyła się niespodzianka... Jarosław odrodził się jak feniks z popiołów, siły i determinacja powróciły i postanowił wystartować w wyborach prezydenckich. No cóż. Niezadowolenie z takiego obrotu sprawy grupy lewitującej wzrastało, ale szefowa kampanii wyborczej Kluzik znalazła sposób, aby prezes wybory prezydenckie przegrał. W kampanii wykluczyła zupełnie ewentualny zamach na TU-154( co nie było trudne) i skupiła się jedynie na nic nie robieniu , no i jeszcze umizgach do POpaprańców. Fortel się udał również dzięki "naszym niezależnym" mediom. Jarosław nie został prezydentem, ale nadal szefuje PIS-owi i jeszcze ma czelność upominać się o prawdę smoleńską. Prezes przejrzał również na oczy i wywalił lewitujących ambicjonerów na zbity pysk z partii. Zaraz też obie panie, a i panowie rozpoczęły tzw. "parcie na szkło". Panie jak syjamskie kociątka w TVN utyskiwały, deliberowały, pouczały, "lojalnie " jątrzyły i nadal jątrzą.
Panie premierze jest pan mądrym i uczciwym człowiekiem. Naród tylko w panu upatruje dobrego dla Polaków przywództwa. Dobrze pan zrobił oczyszczając szeregi partii. Hipokryzja lewitujących ambicjonerów została w całości zdemaskowana i przepędzenie zdrajców na cztery wiatry wcale panu nie zaszkodzi podobnie jak i dopominanie się o prawdę smoleńską. Ta prawda narodowi jest potrzeba jak rybie woda i nic tego nie zmieni. Niech lewacy , komunizujący liberałowie mówią i piszą co chcą , a 10 kwietnia przejdzie do historii i zostanie w pamięci wielu następnych pokoleń. Pana brat - Lech zmienił zbiorowa świadomość Polaków i 10 kwietnia jest chwalebnym początkiem drogi do odzyskania pełnej suwerenności przez Polskę DarkLady's blog
Stowarzyszenie Przejrzysty Rynek do Premiera Tuska Warszawa, 7.11.2010 Pan Donald Tusk Prezes Rady Ministrów Szanowny Panie Premierze, Jako organizacja społeczna, zaniepokojeni rozwojem sytuacji w Polsce pragniemy niniejszym złożyć bezpośrednio na Pana ręce szereg naglących pytań dotyczących długu publicznego, zadłużenia Państwa oraz deficytów budżetu i finansów publicznych:
* Czy środki przekraczające 20 miliardów złotych, które będą spożytkowane na pożyczki, zestawione w Artykule 8 Ustawy Budżetowej, będą wliczane do długu publicznego?
* Czy i kiedy nastąpi spłata tych pożyczek przez FUS i Fundusz Drogowy jak i inne podmioty i strony wymienione Artykule 8?
* Jaka jest ogólna obecna wartość poręczeń i gwarancji skoro tylko w 2011 roku Państwo może ich udzielić na sumę przekraczającą 50 miliardów złotych?
* Jak wygląda rozbicie gwarancji i poręczeń na głównych beneficjentów?
* Na jakie kwoty i którzy pożyczkodawcy skorzystali z poręczeń i gwarancji udzielonych przez Państwo w latach 2009, 2009 i 2010?
* Czy decyzja o zawarciu transakcji swapowych w grudnia 2009 była samodzielną decyzją Ministra Finansów, czy też konsultował ją z Panem lub/i Radą Ministrów?
* Czy nie należałoby wprowadzić do Ustawy Budżetowej lub/i Ustawy o Finansach Publicznych ograniczeń kompetencji Ministra Finansów do samodzielnych decyzji zawierania transakcji na instrumentach pochodnych?
* Czy nie należałoby wprowadzić do Ustawy Budżetowej lub/i Ustawy o Finansach Publicznych granicznej ogólnej wartości transakcji na instrumentach pochodnych w danym roku budżetowym?
* Czy w Ustawie Budżetowej lub/i Ustawie o Finansach Publicznych nie należałoby konkretnie określić sytuacje i cele, kiedy Minister Finansów może posłużyć się instrumentami pochodnymi?
* Czy Minister Finansów zawierając transakcje na instrumentach pochodnych nie powinien przedstawiać koszty i projekcje ryzyka finansowego jakie te instrumenty niosą w kolejnych latach po zawarciu transakcji?
* Czy sformułowania Artykułu 32 Ustawy Budżetowej nie są aby zbyt ogólne i nie brzmią zbyt pięknie by nie dopatrzeć się w nich ukrytych zagrożeń?
* Czy Ministerstwo Finansów, inne ministerstwa jak i Skarb Państwa są w stanie skutecznie kontrolować zobowiązania zaciągane przez ponad 60 agencji, fundacji i funduszy około-budżetowych?
* Czy fundusze stworzone wokół Banku Gospodarstwa Krajowego są kontrolowane przez rząd czy przez Bank?
* Czy Pan i/lub Rada Ministrów przychyla się do proponowanych zapisów Ustawy o zmianie ustawy o BGH?
* Czy ustanowienie gwarancji Skarbu Państwa na wszystkie zobowiązania BGK nie zakłóci równowagi na rynku bankowym?
* Czy BGK jako bank państwowy powinien sprzedawać swoje (wystawione przez siebie) papiery wartościowe i instrumenty pochodne do NBP?
* Jakie jest ogólne zadłużenie i dynamika wzrostu zadłużenia spółek, w których Skarb Państwa posiada pakiety kontrolne?
* Jakie jest zadłużenie i dynamika wzrostu zadłużenia, samorządów i spółek komunalnych należących do samorządów?
* Czy stanowisko Pana Jana Krzysztofa Bieleckiego zapowiadające wyzbycie się przez Skarb Państwa akcji PKO BP i PZU jest stanowiskiem rządu i Rady Ministrów?
* Jakie miałoby być uzasadnienie i cele decyzji o wyzbyciu się akcji PKO BP i PZU?
Z uwagi na wagę pytań, jako strona społeczna liczymy i nakłaniamy do bezzwłocznej odpowiedzi.
Za Stowarzyszenie: Paweł Pietkun, Artur Zawisza, Jerzy Bielewicz Więcej na: Unicreditshareholders.com
PREZYDENT „OKRĄGŁEGO STOŁU” Poziomem bufonady wyzierającej z wywiadu Bronisława Komorowskiego dla Onetu można byłoby obdzielić kilku zakompleksionych polityków Platformy. Ilość występujących w niemal co drugim zdaniu zwrotów „dzięki mnie” , „dzięki mojej aktywności”, „udało mi się” itp., ustępuje jedynie ilości nadętych frazesów. Zapewne z powodu starannej autoryzacji sam wywiad stracił wiele na oryginalności, bo kto pamięta rejestrowane na żywo wypowiedzi Komorowskiego może poczuć się zawiedziony brakiem wszechobecnego „no” - znamionującego głębię intelektu polityka PO. Jak ze wszystkich wypowiedzi Komorowskiego, tak i z tej zionie ogrom nienawiści i szyderstwa wobec zmarłego Lecha Kaczyńskiego. Esencją tych uczuć jest stwierdzenie, iż „wielu w Europie z ulgą przyjęło, że zakończył się etap walki o samolot, krzesło, o to, kto jedzie na jaki szczyt, itp.”. Autor życzenia - „chciałbym skrócić zły okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego”, które po trzech miesiącach znalazło spełnienie w lesie smoleńskim, nie potrafi ukryć swojego stosunku do poprzednika. „Nie chcę oceniać mojego poprzednika” – deklaruje Komorowski, by natychmiast stwierdzić: „Powiem tylko, że nieszczęście się zdarzyło kiedy jeden jedyny raz w ciągu całych dwudziestu lat prezydent zablokował cały pakiet reform systemowych, bo reformy służby zdrowia, to reforma systemowe. Zdarzyło się to raz i mam nadzieję, że drugi raz się to nie zdarzy”. Czytając tego rodzaju wypowiedzi, trzeba zrozumieć, że w życiu publicznym III RP nie było jeszcze człowieka na tak eksponowanym stanowisku, który z równą dozą wrogości i brakiem elementarnych zasad kultury deptałby pamięć o zmarłym. Ze słów Komorowskiego wydobywa się ton całkowicie obcy polskiej tradycji, nakazującej szacunek - szczególnie wobec tragicznie zmarłego i pokonanego przeciwnika, który nie może bronić swojego honoru. Zaciekłość, z jaką człowiek ten mówi o Prezydencie Kaczyńskim obnaża nie tylko autentyczny wymiar postaci Komorowskiego, ale świadczy o pokładach potwornego lęku, jaki musi odczuwać dzisiejszy zwycięzca. Nie sposób inaczej wytłumaczyć tej odhumanizowanej postawy. Nie można również mieć wątpliwości, że w osobie Komorowskiego mamy do czynienia z politykiem jednej opcji, działaczem partyjnym oddelegowanym na stanowisko prezydenta Polski w celu ochrony interesów własnej partii. Pytany o zakończenie prac sejmowej komisji i powrót do bieżącej polityki bohaterów afery hazardowej Komorowski ucieka od odpowiedzi chytrym banałem: „Nie jestem członkiem żadnej partii i proszę zwolnić mnie od komentowania spraw partyjnych”.
Hipokryzja tej wymówki jest porażająca, bo werbalna klauzula nie pozwala Komorowskiemu na ocenę własnej partii lecz nie przeszkadza w atakowaniu i krytyce partii opozycyjnej. Możemy wyobrazić sobie jazgot usłużnych mediów, gdyby Prezydentowi Kaczyńskiemu zdarzyło się powiedzieć to, co w wywiadzie wyznał Komorowski: „Wyobrażam sobie PiS bez Kaczyńskiego. Nawet nie przychodzi mi to ze specjalną trudnością. Odnoszę wrażenie, że coraz większa grupa członków PiS także wyobraża sobie PiS bez Kaczyńskiego.[...] „Na szczęście świat nie kończy się na Jarosławie Kaczyńskim i na PiS. Są obywatele, są wyborcy i oni oceniają kto jest warty nagrody, a kto kary za zdolność do współpracy lub jej brak. Wierzę, że doczekamy takiego momentu współpracy i bardzo tego chcę. Z Jarosławem Kaczyńskim lub bez Jarosława Kaczyńskiego.” Ten głos wpisuje się w prowadzoną przez media kampanię rozbicia i dezintegracji partii opozycyjnej i stanowi bezsporny dowód, że Bronisław Komorowski jest osobiście zainteresowany osłabieniem, a w efekcie likwidacją Prawa i Sprawiedliwości. Tak bezpośrednia ingerencja w sprawy jednej z partii politycznych nie zdarzyła się żadnemu z dotychczasowych prezydentów III RP. W uzupełnieniu tego obrazu można przytoczyć słowa Komorowskiego dla PAP, w których chwaląc się „szukaniem porozumienia między wszystkimi siłami parlamentarnymi” stwierdził.: ”Myślę, że to widać dzisiaj również, pomimo, że nie wszędzie znalazłem partnerów, ale poczekamy, być może to, co się dzieje w tej chwili w PiS, jest zapowiedzią jakichś głębszych zmian i może doczekam się partnera po stronie tej takiej twardej prawicy.” Chciałoby się zapytać: jakie wzorce demokracji praktykuje ten człowiek i czyim jest prezydentem, jeśli wprost wyraża oczekiwanie na rozbicie jedynej partii opozycyjnej i chce mieć za „partnera” koncesjonowaną, namaszczoną przez media opozycję? Znamy analogie tego rodzaju postawy.Czy nie w taki sam sposób kształtowała sytuację polityczną władza komunistyczna w końcu lat 80., gdy do obrad „okrągłego stołu” zapraszano wyselekcjonowanych działaczy „opozycji demokratycznej” gotowych na „historyczny kompromis” z sowieckimi namiestnikami? Ci, którzy oczekiwaniom tej władzy nie odpowiadali byli mordowani, wygnani z kraju, a w najlepszym wypadku trafiali na margines życia publicznego. Zapewne Bronisławowi Komorowskiemu marzy się Polska bez przeciwników politycznych, bez braci Kaczyńskich, bez prawdziwej opozycji. Polska monopartii i jedno - myślenia.
Część tych marzeń spełniła się 10 kwietnia, gdy wieloletnia kampania nienawiści znalazła finał w pułapce smoleńskiej. Czas, który nastąpił później przyniósł dalsze akty agresji i krwawy mord polityczny na działaczu PiS. Bronisław Komorowski nigdy nie przeprosił za swoje zachowania i wypowiedzi, pełne pogardy i nienawiści wobec przeciwników politycznych. Za liczne pomówienia i potwarze, rzucane zza zasłony fotela marszałka Sejmu. Nigdy nie zdobył się na refleksję o własnej odpowiedzialności moralnej i politycznej. Słowa tego człowieka brzmią dziś wyjątkowo groźnie, bo w obliczu klęski ułomnej demokracji III RP przynoszą otwartą zapowiedź kolejnych odsłon polskiej tragedii.
Aleksander Ścios
Polowanie na dysydentów Jakże chętnie odeszłoby się od bieżącej polityki, która obecnie, w naszym kraju, w imię pokoju i miłości polega na wyrzynaniu z życia publicznego pozostałości dysydentów. Elementarna uczciwość każe jednak choćby odnotowywać zjawiska prawie nie istniejące w polskich mediach, które ostatnio zajmują się wyłącznie wyrzynaniem dysydentów z PiS przez Jarosława Kaczyńskiego. Troskliwości mediów wobec opozycji dorównuje zaufanie do nich PiS-owskich (na szczęście, nie wszystkich) buntowników. Traktowanie TVN-u jako konfesjonału, a dziennikarzy tej stacji jako duchowych nauczycieli, głęboko wzrusza. Spowiedź Michała Kamińskiego, wydawałoby się, zaprawionego w bojach polityka, który we łzach wyznawał Andrzejowi Morozowskiemu: “Tu stoję, inaczej nie mogę, tak mi dopomóż Bóg”, musiało wstrząsnąć widzami telewizji Waltera. Nie o tym jednak chciałem, gdyż zaangażowanie dominujących mediów i tak licznej ekipy dziennikarzy w wewnętrzne sprawy PiS, zwalnia mnie z tego obowiązku. Niestety, nikt nie zwalnia mnie z obowiązku zajmowania się z polowaniem na dysydentów III RP, które skutecznie prowadzone jest w naszym kraju. Ryszard Legutko zauważył niedawno, że PiS pełni rolę dysydentów w III RP. W rzeczywistości jest gorzej, gdyż każdy dysydent III RP zapisywany jest do PiS. Minister transportu w latach 2005-2007, Jerzy Polaczek opowiadał jak zatrudnił na stanowisku dyrektorskim wybitnego fachowca, członka PO, który, oczywiście, z partyjnego członkostwa zrezygnował. Pomimo nacisków ze strony PiS utrzymał go na zajmowanym stanowisku. Po wyborach 2007 dyrektor ów został zwolniony z ministerstwa jako… pisowiec. W ostatnim numerze “Newsweeka” czytam reportaż o czystkach w TVP. Jego młody autor, zakładam, że z dobrą wolą, powtarza, że z TVP usunięci zostaną pisowscy mianowańcy, którzy całą falą napłynęli do TVP w 2006 roku. Dla dziennikarza owego nie ma żadnej wątpliwości, że wszyscy nominowani wówczas ludzie to polityczna falanga PiS-u. W rzeczywistości powołani zostali oni na swoje stanowiska, aby “zdekomunizować”, czyli wyrwać TVP z rąk postkomunistycznych klanów i sitw i uczynić z niej medium publiczne. Mój poprzednik, Jan Dworak dokonał pewnych zmian w telewizji Roberta Kwiatkowskiego, przede wszystkim odebrał jej rolę propagandowego narzędzia SLD. Było to o tyle łatwiejsze, że partia ta sypała się wówczas, ale żadnej poważniejszej reformy w niej nie przeprowadził, co powoduje, że wychwalany jest jako najlepszy prezes wszech czasów. Generalnie nie miałem pojęcia, na kogo głosowali nowi ludzie, których wprowadziłem wówczas do TVP , a wielokrotnie wiedziałem, że akurat nie na partię Kaczyńskiego. Zresztą w 2005 roku wybór PiS czy PO bywał przypadkowy i doraźny. Wszystkim tym ludziom, którzy przyszli do TVP z chęcią zrobienia czegoś pozytywnego, przybite zostało pisowskie piętno i po dziś dzień prześladowani są zawodowo za ów epizod ich kariery. Okazuje się, że nie jest niczym wstydliwym uczestnictwo w propagandzie stanu wojennego czy radykalnie upartyjnionej telewizji Kwiatkowskiego — “dyskredytujące” w Polsce Tuska jest uczestnictwo w krótkim epizodzie budowy mediów naprawdę publicznych. Ostatnia naznaczona w ten sposób ekipa to zespół “Wiadomości” Jacka Karnowskiego, któremu udało się odzyskać wiarygodność telewidzów i odbudować dziennikarskie standardy. Piszę to nie po to, aby kogokolwiek przekonać, gdyż w obecnym stanie gorączkowej nagonki trudno mieć takie złudzenia. Pewny jestem, że pod moim tekstem pojawi się zaraz ileś dyżurnych wpisów, których autorzy na wzór Niesiołowskiego krztusić się będą słowem Kaczyński. Piszę to, gdyż oddaje to stan w jakim dziś znajduje się nasz kraj. Wildstein
Elity nie potrzebują Polski Z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, poetą, pisarzem, historykiem literatury, rozmawia Małgorzata Rutkowska Przygotował Pan już swoją mowę na proces, który wytoczył Panu redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”? Mam wrażenie, że to może być Pana najważniejszy tekst w ostatnich latach. - Najważniejsza jest poezja, bo jeśli coś z dzieł ludzkich może liczyć na długie trwanie, to tylko ona. A co do procesu, to jeszcze nie otrzymałem pozwu i bardzo jestem ciekawy, co w nim będzie. Sprawy, które wytaczają ci panowie, są często utajniane, więc nie wiem, czy będę miał okazję do publicznego wygłoszenia mowy. Ale jeśli nie wygłoszę jej publicznie, to wydrukuję ją jako mowę niewygłoszoną. Skutek będzie taki sam.
To będzie wielkie przemówienie w obronie wolności słowa? - Prześladowanie i ograniczanie wolności słowa jest w naszym kraju rzeczą tak oczywistą, niemal codzienną, że właściwie nie warto już o tym mówić. W mojej mowie chciałbym raczej pokazać, w jaki sposób idee wczesnego komunizmu, czyli idee Róży Luksemburg, sformułowane na przełomie XIX i XX wieku, działają do dzisiaj i jaki mają wpływ na nasze życie. Róża Luksemburg była wybitną działaczką komunistyczną, najpierw w Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL), a potem w Komunistycznej Partii Niemiec, którą założyła. Siła jej idei była co najmniej równa sile idei Lenina. Potem nieśmiertelna Róża, jak ją nazywano (biessmiertnaja Roza), została trochę zapomniana, bo tak się złożyło, że ją zamordowano, a Lenin i Stalin potępili tzw. błąd luksemburgizmu, czyli wykluczyli jej pisma teoretyczne ze swojego dziedzictwa. Ale idee nieśmiertelnej Rozy, choć tępione przez komunistów, dalej działały. Gdy czyta się dziś jej arcyciekawe rozprawy, mówiące o tym, jak ma być rozwiązana w Europie kwestia narodowa, to widać, że jesteśmy u samych fundamentów Unii Europejskiej, że Unia Europejska została wymyślona właśnie wtedy, we wczesnym komunizmie.
Idea stworzenia społeczeństwa globalnego, takiego, które nie będzie dzielić się na różne narody, a więc idea wynarodowienia, została sformułowana właśnie wtedy i właśnie przez Różę Luksemburg, i niemal nienaruszona, w różnych przebraniach, dotrwała do naszych czasów. Mamy więc obecnie do czynienia z ideami rdzennie komunistycznymi – zresztą nie tylko w tej dziedzinie życia, w innych też – które występują w przebraniach liberalnych, demokratycznych, socjaldemokratycznych, a niegdyś stanowiły fundament światowego ruchu komunistycznego. Biessmiertnaja Roza uważała, że Polacy nie powinni istnieć, nie powinni też domagać się niepodległości, ponieważ musi powstać w Europie jedna europejska klasa proletariuszy, a nie da się osiągnąć tego celu, jeśli będą istniały narody i narodowości. Roza przewidywała ponadto, że powstaną Stany Zjednoczone Europy, które będą początkowo tworem „burżuazyjnym”, ale potem, kiedy wybuchnie rewolucja, zostaną przejęte przez klasę robotniczą, przez proletariat. No i teraz trochę to się sprawdza, co prawda nie ma klas, nie ma proletariatu, nie ma nieśmiertelnej Róży, niby nie ma i komunizmu, ale wszystko układa się właśnie tak, jak to zaprojektowała ta wielka Roza. Coraz częściej słyszymy, że narodów nie będzie, bo nie są potrzebne. Wydaje mi się, że ludzie Adama Michnika są propagatorami właśnie tej idei, idei Europy ponadnarodowej, takiej Europy, która będzie się obywać bez narodów. To bardzo poważna sprawa, która dla mnie przybiera kształt pytania: czy Polacy mają szansę na przetrwanie, czy będą istnieli? Chciałbym w swojej mowie na procesie pokazać korzenie tych przekonań, z których wynika, że nie muszą istnieć.
Jak Pan przekona audytorium, że to środowisko kontynuuje idee komunistki Luksemburg, skoro Michnik został kawalerem Orderu Orła Białego? Prezydent uznał, że należy nagrodzić jego „znamienite zasługi” dla niepodległości Polski. - Pragnę coś przypomnieć, na co może nikt nie zwrócił dotąd uwagi. Otóż Order Orła Białego został ustanowiony na początku XVIII wieku przez Augusta II, naszego pierwszego króla z dynastii saskiej. Początkowo kosztował 10 000 czerwonych złotych i mógł go dostać niemal każdy, kogo było na to stać. Wśród jego pierwszych kawalerów byli dygnitarze carscy, Aleksander Mienszykow i Nikołaj Repnin. Order Orła Białego został więc zhańbiony już na początku swojej historii. Potem przyznawano go w bardzo różny sposób – niekiedy prawdziwym bohaterom, niekiedy wielkim łajdakom. Pod koniec wieku XVIII otrzymywali go targowiczanie, czyli Stanisław August, król zdrajca, dekorował nim zdrajców. To była już tradycja ruska, wedle której im większy łajdak, tym większy ma order. W ogóle przyznawanie orderów jest ruską tradycją, a w naszej I Rzeczypospolitej noszenie jakichkolwiek orderów było zakazane przez prawo. Dobrze byłoby wrócić do tamtych naszych obyczajów. Po Powstaniu Listopadowym, po roku 1831, Orzeł Biały został włączony do hierarchii orderów carskich. Był trzecim pod względem znaczenia orderem imperium rosyjskiego: po św. Andrzeju i po Aleksandrze Newskim. Jeśli więc tak spojrzymy na dzieje Orderu Orła Białego, to będziemy mogli powiedzieć, że i w tym wypadku historia Polski zatacza teraz krąg – wciąż mamy do czynienia z czymś, co już się kiedyś wydarzyło.
Sugeruje Pan, że Order Orła Białego wyszedł z orbity polskości? Stajemy się krajem o coraz bardziej ograniczonej suwerenności, kondominium rosyjsko-niemieckim? - Ja to widzę troszkę inaczej niż Jarosław Kaczyński. Wydaje mi się, że Polska jest krajem postkolonialnym, a pewne procesy, z którymi mamy u nas do czynienia, można lepiej zrozumieć, sytuując ją właśnie wśród krajów postkolonialnych – takich jak: Indie, Pakistan czy państwa afrykańskie. W tych krajach postkolonialnych, które wychodziły spod władzy francuskich czy angielskich kolonizatorów, było najczęściej tak, że o ich losie decydowali ci, którzy tym kolonizatorom uprzednio służyli. Prezydentami krajów afrykańskich po uzyskaniu przez nie niepodległości często zostawali oficerowie albo nawet sierżanci armii angielskiej. Łatwo zrozumieć, dlaczego elity w krajach postkolonialnych były elitami kolaboranckimi, które po uzyskaniu niepodległości stawały się elitami tego nowego tworu postkolonialnego. Jeśli spojrzymy na współczesną Polskę z tego właśnie punktu widzenia, to trzeba powiedzieć, że – dokładnie tak jak inne kraje postkolonialne – jest to taki twór, który jest niepodległy, ale tylko w połowie, jest demokratyczny, ale tylko w połowie, jest wolny, ale też nie całkiem – mamy tu trochę wolności obywatelskich, trochę wolności ekonomicznej, trochę wolności słowa, ale to wszystko jest bardzo ograniczone. Dlaczego? Bo ci ludzie, te elity utworzone tutaj w czasach kolonialnych – a mówiąc o czasach kolonialnych w Polsce, mówię o tym, co się tutaj wydarzyło przez ostatnie 200-300 lat, poza krótkimi okresami kruchej niepodległości – te elity zostały ukształtowane w tamtych warunkach. One są przyzwyczajone do niewoli, polubiły niewolę i nie potrzebują ani wolności, ani niepodległości, ani demokracji – bo wolność to jest trudna rzecz, życie w wolności nie jest łatwe.
A potrzebują Polski? - Nie, nie potrzebują Polski. Albo – potrzebują jej po trosze. Potrzebują jakiegoś fantomu Polski, jakiejś zjawy. Jeśli na Polskę spojrzymy od tej strony, to będziemy musieli też uznać, że jej los nie rozstrzygnie się w najbliższym czasie, tak jak nie rozstrzygnął się w ciągu ostatnich 20 lat częściowej niepodległości. On się nie rozstrzygnie ani za 10, ani za 20 lat. Ten stan postkolonialny będzie trwał znacznie dłużej, może pół wieku, może jeszcze wiek. I Polacy muszą to przetrwać. A po drugie, trzeba powiedzieć, że jeśli w takim kraju, który dopiero co wyszedł spod jarzma kolonialnego, spod władzy kolonizatorów, powstała – w ciągu 20 lat jego postkolonialnego istnienia – niepodległościowa partia tubylców i jeśli tę niepodległościową partię popiera 30 procent tubylców, to jest to po prostu cud. Gdyby na niepodległościową partię Jarosława Kaczyńskiego, która reprezentuje interesy wolnych tubylców, głosowało 5 lub 10 procent Polaków, to też uważałbym to za cud.
To nie elity zatem decydują o polskości, ale zwykli ludzie, którzy wbrew nim trwają przy wartościach narodowych. Co jest siłą nośną tego marzenia o Polsce wolnej? - Jestem przekonany, tak jak pani, że o tym, czym jest Polska, czym ona była i czym będzie, decydują ci, którzy chcieli, chcą i będą chcieli być Polakami. To znaczy ci, którzy rozumieją (lub tylko czują – to wystarczy), że ich życie uzyskuje sens dzięki temu, że są Polakami. Jest jakaś ogromna siła przymusu w tym naszym przekonaniu, że chcemy być Polakami. To jest stara, tysiącletnia siła, która ożywia pokolenie za pokoleniem. Nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego chcemy być Polakami, dlaczego to wydaje się nam najpiękniejsze, najlepsze na świecie, dlaczego to nam najbardziej odpowiada. Tak po prostu jest. Jest bardzo wielu ludzi, którzy od swojej polskości nie odstąpią, to jest oczywiste. Całe dzieje Polski to poświadczają. A jeśli są tacy ludzie, to polskość przetrwa wszystkie swoje dziwne (i niekiedy straszne) przygody.
A co z tymi, którzy wyjeżdżają masowo na Zachód? Nie mogą udźwignąć polskości, uciekają od zobowiązań? A może traktują polskość jak balast, który można zrzucić w każdej chwili? - Także i tę sprawę, moim zdaniem, tłumaczy fenomen postkolonialnej sytuacji Polski. Sytuacja psychiczna hinduskiego lokaja obsługującego angielskich panów w Indiach czy sytuacja murzyńskiego tragarza, który w Rodezji czy w Nigerii nosił walizki za białym człowiekiem, była dwoista. Ci tubylcy jednocześnie nienawidzili swoich opresorów, a z drugiej strony podziwiali – ich siłę, ich przebiegłość oraz ich potęgę. To się łączyło z pogardą dla swojej słabości, dla swojej podrzędności. I to jest cechą wszystkich krajów postkolonialnych, że znaczna część zamieszkujących je tubylców (trzeba powiedzieć, że także znaczna część Polaków), po pierwsze, często nienawidząc swoich dawnych opresorów, jednocześnie podziwia ich siłę, potęgę, umiejętności. A po drugie, gardzi sobą i gardzi swoim podrzędnym krajem, który dał się podbić i stał się kolonią jakichś obcych mocarstw. Stąd właśnie bierze się polska ucieczka od polskości – wielu Polakom ich polskość wydaje się czymś podrzędnym, czymś gorszym, czymś godnym pogardy w porównaniu z siłą i potęgą kolonizatorów. Ci ludzie chcieliby uwolnić się od swojej (boleśnie odczuwanej) podrzędności, chcieliby uciec od swojej podrzędnej (w ich przekonaniu) polskości. Ze mną jest całkiem inaczej, bo mnie od dziecka wychowano w przekonaniu, że polskość to jest coś najlepszego i najwyższego; do późnej starości, w którą teraz wkroczyłem, zachowałem przekonanie, że dane mi zostało coś wspaniałego. Nie mam żadnego podziwu dla rosyjskiej siły ani dla niemieckiego porządku, bo wiem, że moja polska istota, czyli moje polska wolność (bo uważam, że wolność jest w samym centrum polskości) – to jest coś najlepszego z tego wszystkiego, co człowiek może mieć na świecie. Więc choć jestem postkolonialnym pisarzem (bo piszę dla postkolonialnych Polaków), to jestem wolnym tubylcem w kraju postkolonialnym. Dlatego patrzę z żalem, a nawet z litością na tych, którzy mówią, że polskość to jest coś gorszego, podrzędnego. Wiem, że oni są nieszczęśliwi. Nie trzeba nimi gardzić, oni są godni litości. Nie chcą być Polakami, bo nie rozumieją, co zostało im dane.
Są jakieś szanse na odzyskanie tych ludzi dla polskości? - Myślę, że trzeba to zostawić czasowi, a właściwie historii. Jestem starym człowiekiem, 20 lat temu przez chwilę wydawało mi się, że umrę w wolnej Polsce, teraz wiem, że tak się nie stanie. Ale jestem przekonany, że moje wnuki – no może prawnuki – będą obywatelami wolnej Polski i będą szczęśliwe, że są Polakami.
W okresie niewoli narodowej byliśmy stale konfrontowani z potężnymi siłami antypolskimi w postaci rusyfikacji, germanizacji, a mimo to potrafiliśmy zbudować coś tak wspaniałego jak II RP. - II Rzeczpospolita zrealizowała marzenia kilku pokoleń Polaków, ale ostatecznie okazało się, że był to twór kruchy i słaby. Zabrakło wtedy czasu, a okoliczności (kryzys światowy i powstanie państw totalitarnych) też temu nie sprzyjały, żeby zbudować silne państwo. Polskość jednak przetrwała, dzięki temu, co zrobiono – przede wszystkim w sferze edukacyjnej – w II Rzeczypospolitej. A trzeba pamiętać, że II Rzeczpospolita była dziełem garstki Polaków – tych młodych małopolskich inteligentów, którzy wyruszyli z Oleandrów z Pierwszą Kompanią Kadrową. Potem przyłączyli się inni, ale to Józef Piłsudski i jego legioniści zadecydowali o tym, że Polska stała się znowu krajem niepodległym. Prawo i Sprawiedliwość oraz Jarosław Kaczyński to jest teraz Pierwsza Kompania Kadrowa idąca z postkolonialnego Krakowa do postkolonialnych Kielc – właśnie tak trzeba o nich myśleć.
Młodzi żołnierze Kadrówki przegrali jednak w sierpniu 1914 r. bój o serca Polaków. „Witały” ich zatrzaskiwane okiennice. - Ale potem była bitwa pod Rokitną, potem nad Stochodem, potem grali w szczypiorniaka w Szczypiornie, a potem zostali pułkownikami. Oczywiście były wtedy różne nurty polskości, trzeba je wszystkie docenić, ale Józefowi Piłsudskiemu udało się to, czego nie dokonali inni – w Oleandrach i nad Stochodem stworzył wielki teatr polskości, który zdobył serca Polaków. Trzeba uwierzyć, że stać nas teraz na zrobienie czegoś takiego, co oni zrobili. Jeśli po 1989 roku Polacy zostali haniebnie oszukani, bo obiecano im niepodległość, a okazało się, że ta niepodległość to będą rządy postkomuny w spółce z byłymi opozycjonistami, to musimy sobie powiedzieć, że uda się nam następnym razem i że następnym razem nie damy się oszukać.
Mimo że to może potrwać aż półwiecze? - Reżim, który mamy tu obecnie, rozwieje się niebawem jak śmierdzący dym. Ale to jeszcze nie będzie oznaczało, że dzieje Polski potoczą się w tym kierunku, w którym chcemy. Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim będziemy mieli tutaj taką Polskę, jakiej chcemy. A czego chcemy? Przede wszystkim Polski niepodległej, takiej, która nie musi się opierać o swoich możnych sąsiadów, która jest równorzędnym partnerem innych potężnych państw tego świata. I chcemy Polski, która strzeże naszej osobistej wolności, która jej w niczym nie ogranicza.
Przebłysk tej Polski widzieliśmy bezpośrednio po 10 kwietnia. Nagle objawiło się coś niezwykle pięknego, by zaraz zniknąć, wycofać się do niszy. Jak Pan widział ten czas jako pisarz, który dociera do najbardziej ukrytych sensów historii? - Niemal przez całe moje życie zawodowe zajmowałem się tym, co działo się na Krakowskim Przedmieściu w różnych epokach życia polskiego. Pewnie dlatego natychmiast zrozumiałem, że to, co dzieje się pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim, to jest dalszy ciąg tego, co w tym samym miejscu działo się w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej, w czasie Powstania Listopadowego, podczas manifestacji religijnych przed Powstaniem Styczniowym. Czy tam były, jak zaraz po 10 kwietnia, tysiące Polaków, czy przyszło ich tylko kilkuset, czy tylko kilkunastu, to już nie miało wielkiego znaczenia. Tam było centrum polskości – tam decydował się jej los. Podobnie było wtedy, kiedy Czerkiesi szarżowali od Pałacu Staszica w kierunku placu Zamkowego, podobnie było wcześniej, kiedy w roku 1831 tłum ruszył spod Pałacu, ówcześnie Namiestnikowskiego, w kierunku Zamku, z zamiarem powieszenia zdrajców. Obrona krzyża jest jednym z takich wydarzeń, tego nic nie zatrze. Nawet ta ohydna agresja skierowana przeciwko ludziom, którzy bronili krzyża, też wejdzie do dziejów Polski, będzie pamiętana jako akt nikczemnej zdrady wartości polskich.
Dlaczego te narodowe rekolekcje wywołały tak olbrzymią agresję, a potem furię wobec obrońców krzyża? - Ta agresja stanie się zrozumiała, jeśli jeszcze raz uprzytomnimy sobie, że żyjemy w kraju postkolonialnym – a więc takim, w którym błąkają się różne postkolonialne zmory nocne, upiory postkomunistycznego życia, widma naszej niedawnej przeszłości. One ciągle, jak zjawy z Mickiewiczowskich „Dziadów”, mają do nas jakiś interes i próbują nas ugryźć. Trzeba je stąd przeganiać, cały czas przeganiać. Chciałbym przypomnieć pani scenę z drugiej części „Dziadów”, która rozgrywa się na cmentarzu. Guślarz jako jedno z wcieleń poety mówi tam, przeganiając nocne zmory atakujące tę wspólnotę ludową zgromadzoną na cmentarzu: „Czy widzisz Pański krzyż?/ Nie chcesz jadła, napoju?/ Zostawże nas w pokoju./ A kysz, a kysz!”. Powtarzajmy więc sobie: „A kysz, a kysz!” – i te zjawy wreszcie znikną. Powtarzajmy to, biorąc do ręki ich gazety, oglądając ich telewizję, słuchając ich upiornych polityków: „A kysz, a kysz!”.
W Pańskiej historiozofii często pojawia się motyw krwi, ofiary, która staje się fundamentem wielkich wydarzeń, przesileń dziejowych. Czy 10 kwietnia 2010 r. będzie zaczynem dobra? - Mało na ten temat wiemy, bo wielkie media swoim zwyczajem kłamią i nie zależy im na ustaleniu, jaka jest prawda, a innych źródeł informacji prawie nie mamy. Myślę, że Polacy dobrze wiedzą, czym był dzień 10 kwietnia i czym jeszcze będzie w historii Polski. Jestem też przekonany, że to wydarzenie nie pójdzie na marne i że Polacy też to wiedzą. Jakie będą skutki śledztwa, konsekwencje prawne, jakie zatem będą skutki dziejowe, to inna sprawa. To jest trochę tak, jak ze wszystkimi wielkimi wydarzeniami dziejowymi w historii narodów – nigdy nie wiemy do końca, co historia powie na ten temat. Jeśli natomiast spojrzy się z perspektywy długiego trwania historycznego, to dobrze widać, że takie wielkie wydarzenia mają zawsze swoje skutki w sferze duchowej, w sferze świadomości ludzkiej, bez względu na to, co się zdarzy w sferze materialnej. Myślę, że są one widoczne, tylko niewiele się o tym mówi. 10 kwietnia to będzie jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach Polski nowożytnej.
Przebiegając w myśli historię, z jakimi datami można porównać tragedię pod Smoleńskiem? - Umysł postawiony wobec takiego pytania raczej szuka dat złowieszczych, dat klęski. Można by porównywać 10 kwietnia z dniem bitwy pod Maciejowicami w październiku 1794 roku. Julian Ursyn Niemcewicz opowiada w swoich wspomnieniach, że polskich żołnierzy, rannych w tej bitwie, ułożono w piwnicach pałacu w Maciejowicach i w nocy Rosjanie dobijali ich bagnetami. Niemcewicz, który był wtedy adiutantem Kościuszki, słyszał krzyki dobijanych. Ale myśląc o tej ostatniej wielkiej bitwie Kościuszki, trzeba pamiętać, że choć klęska pod Maciejowicami zadecydowała o klęsce Insurekcji, wyniknęło też z niej coś dobrego, bowiem inaczej nie stałaby się tak ważnym symbolem w dziejach Polski. Krew przelana pod Maciejowicami zaowocowała właśnie wymarszem Pierwszej Kadrowej. Musimy na historię Polski patrzeć z dalekiej perspektywy, widzieć ją w długich ciągach, nie możemy się spodziewać, że coś stanie się jutro czy pojutrze. Historia to zwalnia, to przyspiesza, a kiedy zwalnia, to tworzy się zaczyn przyszłych ważnych zdarzeń. W Polsce dzieje się teraz dużo rzeczy bardzo dobrych. Wyrwanie się z komunistycznych więzów i wejście w stan postkolnialny spowodowało, że uwolniona została energia życiowa Polaków. Nie może ona zmienić stosunków społecznych czy państwowych, kieruje się więc ku sprawom życia osobistego. Polacy odbudowują teraz swoje dawne sposoby życia, rekonstruują swoje (zniszczone przez komunizm) obyczaje. I bogacą się, a to też jest ważne. To wszystko jest bardzo dobre i stanie się trwałym fundamentem, na którym kiedyś zbudujemy państwo wolnych Polaków.
Uważa Pan, że ucieczka w prywatność, a tym jest w istocie dystansowanie się od spraw publicznych, służy wspólnocie? - Ta odbudowa polskich sposobów życia to jest szlachetny wysiłek całej wspólnoty. Widać to dobrze w wioskach i w małych miasteczkach. To właśnie tam – powoli, powoli – zaczyna się teraz niepodległa Polska. Ja już ją widzę. Chodzi teraz o takie ukształtowanie życia polskiego, żeby każdy mógł powiedzieć – Polska to jest mój dom i ten dom jest w moim domu. A potem przyjdzie czas na inne zmiany.
Genotyp polskości tworzył katolicyzm, silny związek Narodu z Kościołem – do jego rozerwania dążyli zawsze zaborcy, nieprzyjaciele Rzeczypospolitej. Czy można sobie wyobrazić życie polskie bez tego pierwiastka? - Nie można wyobrazić sobie Polski bez Kościoła, bo on jest nam koniecznie potrzebny. Uważam, że Kościół i wojsko to są dwie najważniejsze instytucje narodowe. Obie są odpowiedzialne za to, co stanie się z Narodem. Ludzie Kościoła zdają sobie oczywiście z tego sprawę, a jak jest w wojsku, tego nie wiem. Korpus oficerski to jest zapoznana siła, która jest teraz lekceważona i marginalizowana, a która w dziejach Polski wielokrotnie się Narodowi dobrze przysłużyła. Trzeba przywrócić jej dawne znaczenie i możliwość jawnego patriotycznego działania – także w czasach pokoju. Natomiast wszystkie ataki na Kościół są w gruncie rzeczy atakami na interes narodowy Polaków. Kto atakuje Kościół, atakuje Polskę. To jest tak jak z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Jak każdy krzyż, był to oczywiście symbol religijny, ale jednocześnie, jak to wielokrotnie w dziejach Polski się zdarzało, ten krzyż stał się symbolem naszego życia narodowego. Myślę, że obecne ataki na Kościół są bardzo dobrze przemyślane – tu nie chodzi tylko o ateizację społeczeństwa, może nawet w ogóle o nią nie chodzi. Ludziom, którzy tak widowiskowo atakują religię i lżą ludzi wierzących, jest z pewnością kompletnie obojętne, czy ktoś wierzy, czy nie wierzy w Boga, czy ktoś chce być zbawiony, czy nie chce. Im chodzi o coś innego – o to mianowicie, żeby zniszczyć podstawy polskości. To jest bardzo przemyślane, a nawet budzi domniemanie, że nad tym myśli się nie tylko w Polsce, lecz także w innych krajach europejskich. Wracam do początku naszej rozmowy – są w Polsce i w Europie siły, i to siły potężne, którym zależy, by zniszczyć narody, a z Europy uczynić krainę ufundowaną na komunistycznych ideach Róży Luksemburg – nieśmiertelnej Rozy. Dziękuję za rozmowę.
14 listopada 2010 Nie natchnienie podrywa ptaka do lotu. - lecz chęć wzniesienia się przy pomocy możliwości jakie ptak posiada. Natura go w nie wyposażyła. I o z tego że na przykład niedźwiedź chciałby poderwać się do lotu? Niech spróbuje! Przychodzi zima i idzie spać.. Na chciejstwie nie da się niczego sensownego zbudować.. Jedynie na prawach ekonomii, tak jak samolot według praw dynamiki.. Nie da się niczego sensownego zbudować z pominięciem praw obowiązujących w przyrodzie. Socjaliści podjęli to wyzwanie i budują świat według teorii wymyślonych przez siebie. Ignorując obiektywnie istniejące prawa, z którymi Pan Bóg stworzył świat.. W socjalistycznej Francji mają już pierwsze efekty nienaturalnego wyrównywania płci. Bo sobie ubzdurali, że różnic pomiędzy kobietą a mężczyzną- nie ma. A przecież każdy zdrowo myślący człowiek wie-że mężczyznę od kobiety różni wszystko. Pan Bóg stworzył mężczyznę i kobietę w celach odmiennych od siebie, a tym samym o innych cechach osobowościowych. Mają się w życiu uzupełniać, i przyciągać, bo ładunki emocjonalne różnoimienne się przyciągają, a nie odpychają. Jednakowe ładunki się odpychają.. Wyrównywanie płci , wcześniej czy później prowadzi do odpychania się wzajemnego. Bo co mężczyzna ceni najbardziej w kobiecie? Kobiecość! A co kobieta ceni w mężczyźnie? Męskość! W wyniku wyrównywania cech kobiet z cechami mężczyzn, powstają ludzkie hybrydy, wzajemnie się poszukujące: kobieta poszukuje prawdziwego mężczyzny, który zadba o dom, zaopiekuje się nią, a mężczyzna poszukuje kobiety, wrażliwej , opiekuńczej i spokojnej. I coraz częściej nie mogą siebie odnaleźć. .Demokratyczne i obłędne wyrównywanie cech kobiety z cechami mężczyzn prowadzi do rozpadu rodziny i więcej! Do niezawiązywania się rodziny.!. Czy taka forma współistnienia kobiety i mężczyzny nie prowadzi przypadkiem na manowce całego narodu? Moim zdaniem prowadzi.. Tak jakby naszym narodem i narodami europejskimi rządzili ich najwięksi wrogowie.. I powołują urzędy do równego statusu kobiet i mężczyzn.. Żeby jeszcze bardziej wyrównać.. Demokratyczny walec wyrównuje w imię równości. Według najnowszych danych w socjalistycznej Francji chorującej na równość we wszystkich aspektach życia od Rewolucji Francuskiej, każdego roku ponad 110 tysięcy mężczyzn pada ofiarą- jak to piszą socjal-żurnaliści- „damskiej przemocy”.(???). Innymi słowy kobiety wyrównane płciowo i demokratycznie leją swoich mężczyzn ile popadnie.. Jeszcze się twierdzi, że to tylko czubek góry lodowej. Pozostali bici” mężczyźni” nie zgłaszają się posterunki policji jako ofiary bicia swoich żon i „partnerek”. A może ich być nawet pół miliona!! A dobrze im tak: jak z mężczyzn pozamieniali się w niewiasty, a niewiasty w mężczyzn- to teraz role się odwróciły. Zamienione z kobiet na mężczyzn, stały się mężczyznami o cechach męskich, a mężczyźni porzucili cechy męskie, przeobrażając się w kobiety.. Nie ma w nich siły. Jest seksmisja. No i teraz przechrzczone na mężczyzn kobiety, którym chrzest się przyjął, leją na potęgę przeflancowanych mężczyzn. Tylko nie nastąpiły jeszcze znaczące zmiany w wyglądzie zewnętrznym.. Ale to też w przyszłości da się zrobić.. Medycyna robi coraz większe postępy.. No i przy okazji liczba obojniaków wzrośnie, ku uciesze wszelkich obrońców mniejszości- jako grupy. Bo socjaliści traktują ludzi grupowo, a nie indywidualnie.. W grupach, marksistowskich klasach, człowiek nawet przeflancowany płciowo- zawsze lepiej się czuje.. Jeszcze dodatkowo, zmężczyźnione matki, wychowują od dzieciństwa swoje córki w pogardzie dla mężczyzn.. Takie kobiety stają się na ogół agresywne zaraz po urodzeniu dziecka, bo – ich zdaniem- rola mężczyzna się dla nich kończy. Tym bardziej, że mają pod ręką coraz więcej możliwości skorzystania z państwowej pomocy, która to państwowa pomoc dodatkowo rozbija rodzinę.. Cyganeria Polityczna, w sensie cyganienia- jeszcze taki model podsyca. Właściwie to nie cyganienie, lecz romienie.. Bo teraz Cygan już raz przez wieś nie przechodzi.. Teraz przez wieś może przechodzić kilkadziesiąt razy, a podczas wyborów demokratycznych- codziennie.. Demokratyczny cygan( nie chodzi o nację tylko o kłamanie, dlatego z małej litery!) na trwałe zagościł w demokracji.. Cyganienie stało się fundamentem tego ustroju, jeśli oczywiście coś opartego na lotnych piaskach iluzji i demagogii można nazwać ustrojem. I nie ma w „ publicznych mediach” przypominania przysłowia, że „Cygan tylko raz przejdzie przez wieś”… Żeby nie obrażać mniejszości, a stereotypy muszą być zwalczone. W końcu budują nowego człowieka z zapomnianą tradycją... Zupełnie nowego człowieka, nie takiego jaki on jest- tylko nowo wymyślonego według wymyślonej teorii.. Wszyscy będą jednakowi wkrótce. A jak teoria nie będzie się zgadzać z praktyką- to tym gorzej dla praktyki. A jak będzie trzeba- to trochę krwi też można upuścić.. A czy „demokratyczny polityk”- cygan- też może przechodzić przez wieś ile mu się podoba? W każdym razie, nie politycy, i nie demagogiczni, ale zamaskowani i to we dwóch weszli do placówki banku przy ulicy Dobrego Pasterza w Krakowie. Poszli tam po pieniądze tak na chama, od razu, bezpośrednio.. Politycy demokratyczni nie maskują się gdy nas chcą obrabować.. Po prostu biorą sobie ile im potrzeba na biurokratyczne i demokratyczne państwo prawne urzeczywistniające zasady społecznej sprawiedliwości.. Zrabowali w banku jedynie 150 tysięcy i rzucili się do ucieczki… rowerami(???) Musieli być z jakieś organizacji ekologicznej i potrzebowali pieniędzy na ratowanie Ziemi, bo dwutlenek węgla, spaliny- wiecie państwo sami co nam zagraża.... Czy te 150 tysięcy im na pewno starczy? Przy okazji rowerami nie zanieczyszczali środowiska.. Taki na przykład Józef Piłsudski ps. Ziuk też napadał na pociągi i też miał swoją ideologię należąc do Polskiej Partii Socjalistycznej Frakcja Rewolucyjna.. Też potrzebował funduszy na walkę z burżuazją w imieniu proletariatu.. Naczytał się Marksa, i myślał, że to wszystko naprawdę. .Napad pod Bezdanami – nie był zorganizowany na rowerach.. W każdym razie jeden z rabusiów ekologicznych wpadł na ekologicznym rowerze w poślizg i wywrócił się ekologicznie..Na chodnik rozsypały się paczki ze zrabowanymi banknotami, ale w sukurs przyszli mu przechodnie. Spokojnie pozbierali mu paczki z banknotami, a ten podziękowawszy, spokojnie na rowerze odjechał. Ekologicznie- nie zanieczyszczać powietrza. I nie miał nic w wydychanym powietrzu... Prasa nie donosi, czy chociaż skręcił sobie nogę przy upadku.. Chyba nie- i na szczęście! Bo akurat Narodowy Fundusz Zdrowia refunduje tylko jeden but ortopedyczny w zależności od schorzenia 150 lub 210 złotych(???) Na drugą stopę chory musi włożyć inny but- który musi sobie kupić sam. Może i dobrze- będą oszczędności- i pośrednicy pomiędzy lekarzami a pacjentami pracujący w NIZ.- będą mogli sobie wziąć dodatkową premię.. A pacjent niech chodzi w dwóch różnych butach, jak klown w cyrku. Zresztą socjalizm- to jeden wielki cyrk w oprawie demokratycznej.. Zresztą pacjenci sobie radzą, prosząc lekarzy o wypisywanie fikcyjnego schorzenia na druga nogę .Ci których stać- bo państwo ich jeszcze do końca nie obrabowało-. dokupują drugi but dopłacając kilkaset złotych, a Ci, których nie stać biorą jeden. I jakoś się to wszystko kręci w oparach purenonsensu i reglamentacji.. Można jeszcze napisać we wniosku do NFZ., że:” jeden but z wyrównaniem, a drugi korygujący koślawość”(!!!) I też można dostać drugi but ortopedyczny.. Jedna pani z podkarpackiego oddziału wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia powiedziała, że:” Refundacja faktycznie dotyczy buta na chorą nogę, natomiast gdy zachodzi czynnik zmiany w sensie fizycznym kończyny( noga urośnie, schudnie), to respektujemy go i refundujemy kolejny but nawet w tym samym roku kalendarzowym”(????) Popatrzcie państwo- w tym samym roku kalendarzowym! To jest wielkie osiągnięcie socjalizmu biurokratycznego, że but ortopedyczny można dostać jeszcze w tym samym roku kalendarzowym, ale nie wiadomo czy według kalendarza gregoriańskiego, juliańskiego, Majów, chińskiego, czy może żydowskiego.. To będzie gdzieś rok 5 tysięcy któryś.. Takie jaja sobie z nas robią w Ministerstwie Zdrowia pod wodzą pani Ewy Kopacz z Platformy Obywatelskiej, której podlega Narodowy Fundusz Zdrowia z miliardami złotych... Z miliardami złotych, które państwo ukradło nam na te fanaberie.. I pomyśleć, że jak była w Polsce monarchia, a nie anarchizująca demokracja, to pod Kłuszynem 6 tysięcy Polaków Żółkiewskiego, rozbiło w pył 40 000 Rosjan i 8000 Szwedów. Takie były te chorągwie polskie.. A w bitwie pod Ułłą 4000 rycerzy rozbiło w pył 30 000 Rosjan pod dowództwem Piotra Szujskiego, który tam poległ. Pod Kircholmem, Chodkiewicz przy pomocy 3800 jazdy i 390 rejtarów kurlandzkich rozprawił się z 14 000 Szwedów, z których 9000 poległo. Nie wspominając już o Grunwaldzie.. A dzisiaj nie ma kto rozpędzić wojujące z nami biurokracji.. Jazda z nią! WJR
Nałęcz do dymisji za polityczną nikczemność
1. Tomasz Nałęcz, profesor, doradca prezydenta do spraw historii, przyrównał w "Zetce" wykluczenia członków PiS z czystkami stalinowskimi w partii bolszewików. Padły nazwiska Trockiego, Bucharina, Kamieniewa....
2. Gwoli przypomnienia - w latach trzydziestych w sowieckiej Rosji odbywały się nie czystki, ale rzezie. Zamordowano miliony ludzi, w tym wielu komunistów... W wolnej Polsce z przyczyn politycznych zamordowano jednego człowieka. Marka Rosiaka z PiS-u...
3. Porównanie wewnątrzpartyjnych konfliktów w legalnie działającej partii politycznej z postępowaniem najbardziej zbrodniczego reżimu w dziejach świata jest przejawem politycznej nikczemności. Jest przejawem nikczemności tym większej, że mówi to doradca polityczny Prezydenta Rzeczypospolitej.
4. Doradca prezydenta jest ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać w sprawach konfliktu wewnętrznego w jakiejkolwiek partii. Prezydent ma się zajmować budowaniem ponadpartyjnej zgody, a nie roztrząsaniem wewnątrzpartyjnych waśni. Prezydent i wszelkie osoby działające w jego imieniu powinni Polaków godzić, a nie obrażać.
Wara doradcy prezydenta od konfliktów w Platformie, SLD czy PSL-u. I wara mu także od konfliktów w PiS.
5. Jakież zapanowało oburzenie, gdy Jarosław Kaczyński powiedział - stoicie tam gdzie stało ZOMO. A Nałęcz mówi do PIS - stoicie tam, gdzie stało NKWD... Za nikczemne porównanie PiS-u do najbardziej zbrodniczego reżimu w dziejach świata, za karygodne obrażanie legalnie działającej partii, Nałęcz powinien zostać zdymisjonowany.
Zepsuta scena rozstania Nie taki był scenariusz. Najpierw Eryk Mistewicz, bardzo zaangażowany w snucie narracji rozłamowców (Eryk Mistewicz "O 40 małych Murzynkach opuszczających łódkę - jeden po drugim co trzy dni - masakra dla wizerunku partii") intensywnie pompował wejherowski balon, zapowiadając w swoich wpisach na twitterze (dziś już częściowo pousuwanych) przełom i początek Wielkiej Zmiany (Eryk Mistewicz "To Wejherowo w piątek o 12.00 stanie się symbolem Zmiany w polskiej polityce? Jej zdehermetyzowania, odbetonowania?"), zaplanowane na piątek pojawienie się Poncyljusza u boku kandydata popieranego przez Platformę miało miało wywołać polityczne trzęsienie ziemi (Rzepa cytując anonimowego współpracownika Kluzik "To, co nastąpi w południe w Wejherowie, będzie początkiem końca dotychczasowej formuły sceny politycznej i dominacji dwóch partii") a poranne piątkowe gazety donosiły nawet, że tego dnia Poncyljusz może zostać wyrzucony z PiSu. Nie stało się ani jedno, ani drugie. Słowa warte zapamiętania nie padły, przełomu nie było, a PiS uznał, że sprawa Poncyljusza pilna nie jest i nie zamierza się nim zajmować. I tu właśnie, mam wrażenie, plan się rypnął. Scenariusz przewidywał bowiem, że po "apelu wejherowskim" PiS wyrzuci Poncyljusza, i będzie można spędzić weekend na przeżywaniu tego dramatu wspólnie z dziennikarzami zatroskanymi o wewnątrzpartyjną demokrację i losy do niedawna jeszcze obciachowych polityków. Tymczasem dzień się kończył, a spodziewanej dymisji nie było, choć Poncyljusz chyba do końca nie tracił nadziei bo jeszcze w wieczornym programie "Piaskiem po oczach" mówił "Decyzję o ewentualnym wyjściu z PiS podejmę w ciągu najbliższych dni, przed wyborami samorządowymi (...) Nie przesądzam, że odejdę sam (...) Czekam na decyzję PiS dotyczącą przywrócenia wyrzuconych posłanek". Dzisiaj okazało się, że ściemniał, bo decyzja była już podjęta, i nawet ogłoszona, choć jeszcze nie wszystkim. Wczoraj, gdy Poncyljusz apelował o przywrócenie Jakubiak i Kluzik i udawał, że jeszcze nic nie jest przesądzone, jego słowa musiały być spisane, autoryzowane, a kto wie czy i nie złożone do druku. Paweł Poncyljusz: Nie chcę się już dłużej zajmować tą partią. Niech koledzy Kuchciński i Błaszczak robią, co chcą. Mnie to już nie interesuje. Pępowina została odcięta (...) Ja wychodzę z tego podwórka za bramę. Może mnie hycel złapie i zawiezie do najbliższego schroniska. Ale może się uda. Nic dziwnego, że po występie Poncyljusza w "Piaskiem po oczach" Tomasz Machała, autor wywiadu we Wprost dopytywał na twitterze. Tomasz Machała: Czy P.Poncyljusz powiedział w Piaskiem po oczach coś nowego? Pytam bo nie mogłem oglądać? Coś czego do tej pory nie słyszałem. Powiedział coś o swojej przyszłości w PIS, o nowej partii? A gdy dostał odpowiedź, że nic nowego nie padło, odetchnął. Tomasz Machała: OK, ulga :-) Polecam poniedziałkowy WPROST. W końcu to, że PiS popsuł Poncyljuszowi szyki nie wyrzucając go zanim jego wywiad, w którym żegna się z partią ukaże się drukiem, nie znaczy, że ktoś miałby podkraść Machale ekskluziwa, wyjawiając wcześniej konkurencji, to co miało zostać ogłoszone w gazecie, za pośrednictwem której nowa partia prowadzi swoją politykę. Poncyljusz powinien być wdzięczny PiSowi, że wczoraj nie odpowiedział pozytywnie na jego apel o przywrócenie Kluzik i Jakubiak, bo dopiero miałby problem z już udzielonym, drukującym się wywiadem, w którym sam porzuca PiS. I tak oto, między piątkiem a sobotą, sympatyczny skądinąd Paweł Poncyljusz zakiwał się na śmierć, po tym jak uwierzył, że z nieuchronnego rozstania z PiSem trzeba wycisnąć co się da, wyeksploatować medialnie, póki jeszcze podstawiają mikrofony. Przykry widok i źle wróży całemu projektowi, który z każdym dniem traci walor autentyczności i spontaniczności, gdy okazuje się rozpisaną na role telenowelą, na dodatek fatalnie odgrywaną. Kamiński spontanicznie recytujący wiersze do kamery TVN rozśmieszył nawet moją nieznoszącą Kaczyńskiego i PiSu przyjaciółkę. Trudno uwierzyć, że w takim stylu rodzi się coś poważnego. Ja w każdym razie, jako potencjalny target, poważnie traktowana się nie czuję. Kataryna
O polityce i zdradzie Na marginesie dyskusji o frondzie w PiS, zacząłem się zastanawiać nad sposobem opisywania i odbierania takich zdarzeń przez sporą grupę ludzi – w tym wielu komentatorów moich tekstów w różnych miejscach. Oto wobec frondystów (umowne określenie, którego używam na opisanie całej grupy pisowskich dysydentów, choć jest to grupa niespójna) używa się określeń takich jak „zdrajcy”, a ich kroki opisuje właśnie w kategoriach „zdrady”, sprzeniewierzenia się, naruszenia zasad, podeptania honoru. I – muszę szczerze powiedzieć – nagromadzenie tego typu argumentów, podszytych wyraźnymi emocjami, uważam za niezdrowe. A nawet gorzej: jest to całkowite nieporozumienie, gdy ktoś chce opisywać i analizować politykę. Osoby, które opisują sytuację, używając takich terminów, mieszają dwa porządki: czysto osobisty, międzyludzki, i polityczny. Ponadto popełniają błąd, a może raczej ulegają fatalnej chorobie polskiego życia publicznego, które wszystko personalizuje. Od zawsze tłumaczę czytelnikom, zawiedzionym moimi kolejnymi tekstami, że jako publicysta mam swoje poglądy i to im jestem wierny, a nie aktorom politycznej sceny. Jest mi, prawdę mówiąc, całkiem wszystko jedno, kto wprowadzi w życie reguły, na których mi zależy. (Przy czym proszę mnie dobrze zrozumieć: jeżeli za sprawę ważną uważam np. oparcie wspólnoty państwowej na poczuciu sprawiedliwości, do której zaliczam także rozliczenie krzywd z poprzedniej epoki, jest dla mnie jasne, że takich zasad nie będą wprowadzać w życie – ani też ja bym się na to nie zgodził – osoby, mające takie krzywdy na sumieniu. Jest to zatem „wszystko jedno” warunkowe.) Dlatego nie operuję kategoriami zdrady. Mnie interesują przede wszystkim kategorie skuteczności – na poziomie taktycznym, rzecz jasna, bo na poziomie strategii uważam, że państwo ma znacznie poważniejsze cele niż zapewnienie ciepłej wody w kranie. Żeby jednak tę strategię wcielać w życie, trzeba być najpierw skutecznym politykiem. Jestem zdania, że obecny układ stał się całkowicie jałowy i nie jest w stanie realizować celów, jakie stawiałbym przed polską klasą polityczną. Dotyczy to oczywiście rządzących, ale także głównej partii opozycyjnej. Dlatego – co wydaje mi się rozsądne i naturalne – rozglądam się za kimś innym, kto mógłby te cele wcielać w życie. Te cele są bowiem u mnie na pierwszym miejscu, nie zaś obsesyjne przywiązanie do myśli, że jest w polskiej polityce tylko jeden mąż opatrznościowy i trzeba go popierać niezależnie od tego, co robi. Owszem, jeśli wyjść z takiego założenia, musimy dojść do stosowania kategorii typu „zdrada”. Mam jednak poczucie, że nie na tym polega dojrzała polityka. Czy nie ma w niej w takim razie miejsca na lojalność? Ależ oczywiście, że jest. Tyle że nie należy tej wartości traktować w tak bezwzględny sposób jak w zwykłych międzyludzkich stosunkach. I między innymi dlatego polityka jest dziedziną dla ludzi wyjątkowo twardych. Powiedziałbym, że od lojalności ważniejsza jest zwykła przyzwoitość, która w razie potrzeby ureguluje sposób rozstania. Dlaczego lojalność nie jest w polityce wartością bezwzględną? Łatwo sobie to wyobrazić. Mnie – a sądzę, że do podobnego wniosku musi dojść każda rozsądna osoba – nie interesują politycy niewolniczo wpatrzeni w lidera (choć i tacy są w politycznej technologii potrzebni), ale tacy, którzy są w stanie postawić współpracy z nim pewne warunki brzegowe. Wiadomo, że w polityce często firmuje się działania, z którymi trudno się zgodzić. Jest jednak pewna granica takiego zachowania. Wyznaczają ją z jednej strony własne poglądy (o ile się je ma), a z drugiej – okoliczności. Czasem po prostu zerwanie nie ma politycznego sensu, bo nic z niego nie wyniknie. Jeśli jednak okoliczności są sprzyjające, to dlaczego pozostawać w organizacji, z której sposobem działania i celami przestajemy się zgadzać? Politykowi wolno mieć własną wizję realizacji interesu publicznego – ba, powinien ją mieć! I to ona powinna mu wyznaczać sposób działania, a nie kompletnie bierne i bezmyślne wsłuchiwanie się w lidera. Przykład drugi: czy lider ma być bezwzględnie lojalny wobec ludzi, którzy przestają realizować politykę kierowanej przez niego organizacji? Czy ma być lojalny wobec ludzi, którzy nie nadają się na dane stanowisko albo do wypełniania określonego zadania? Takich przykładów też mieliśmy wiele – skutki dla państwa bywają w takich wypadkach opłakane. Lojalność jest jednak w tym sensie ważna, że dla polityka jest w jakimś stopniu walutą jego wiarygodności. Jeśli wydaje się zbyt wiele i zbyt szybko, zostaje się w końcu bez pieniędzy. Skoro była mowa o warunkach brzegowych – mam wrażenie, że najbardziej cenieni są ci politycy, którzy są w stanie postawić swoje warunki brzegowe na rozsądnym poziomie: z jednej strony pokazując, że są w stanie przez dość długi czas poświęcać własny psychiczny komfort dla wspierania swojej formacji; z drugiej – dowodząc, że gdy ta formacja drastycznie rozchodzi się z ich przekonaniami, potrafią z niej odejść. Pozytywnym przykładem – abstrahując od merytorycznej oceny poglądów – był dla mnie w tej mierze Marek Jurek. Inna sprawa, że jego skuteczność pozostaje na poziomie zero. Tak więc oburzanie się na zmianę barw partyjnych przez kogokolwiek jest dowodem zinfantylizowania. To przecież polityka, a nie przedszkolne zabawy. Zmienianie partyjnej przynależności jest w polityce sprawą normalną, a do wyborców należy ocena, czy było to zasadne i czy dany polityk nie wykonuje takich skoków zbyt często. No i wreszcie – czy wynika z tego coś pozytywnego dla państwa oraz czy takie posunięcie jest skuteczne. W tych kategoriach należy widzieć pęknięcie wewnątrz PiS. Gdy angażuje się w ocenianie tej sytuacji emocje, często skrajne, i zaczyna wyzywać dysydentów od zdrajców, nie ma miejsca na jakąkolwiek dyskusję. Warzecha
ZDRAJCY Z OPOZYCJI Paweł Graś dawno przebił poziom bezczelności, za którym powinna pójść dymisja. A to zapomniał wpisać w oświadczenie majątkowe, że był cieciem u Niemca w Zabierzowie, a to żartował o nadpiłowanym skrzydle. Teraz uznaje opozycję za zdrajców, chociaż to nie ona oddała śledztwo smoleńskie Rosjanom. Paweł Graś w Radiu ZET: "Absolutny skandal, ocierający się wręcz o zdradę. (...) Gdyby w każdych innych warunkach doszło do sytuacji, że mamy legalne państwo, legalny rząd, legalne władze, legalne instytucje i ktoś zwraca się do obcego mocarstwa mówiąc, że te instytucje są niewiarygodne, że to państwo jest nieważne, że to, czym to państwo się zajmuje budzi wątpliwości, to jest sytuacja absolutnie skandaliczna i niedopuszczalna." Grasiowi wtórował minister Nałęcz, choć miał zajmować się kulturą i historią przy prezydencie. To słowa tak skandaliczne, że warto podyskutować o tym, co może przynieść działanie polityków PiS i czego tak bardzo, jak widać, boi się rząd. Bo przecież przypomnę, że republikanin King już złożył projekt rezolucji w amerykańskim Kongresie ws. międzyznarodowej komisji, która miałaby zająć się tragedią smoleńską. Pod petycją o umiędzynarodowienie śledztwa podpisało się kilkaset tysięcy Polaków. Władza jednak kompletnie nie przejmowała się nastrojami społecznymi i tymi wydarzeniami. Bardzo dobrze, że politycy PiS jadą do USA, by zapytać o możliwą pomoc. Każde wsparcie w walce z tym przekrętem, jaki odbywa się na naszych oczach pod nazwą śledztwa smoleńskiego, jest potrzebne. Komisja Europejska sprawy raczej nie zbada, choć przynajmniej zaznaczyliśmy mailami, jak ważna to dla nas kwestia. Dlaczego nie wykorzystać doświadczenia i rad Amerykanów? Paweł Graś dawno przebił poziom bezczelności, za którym powinna pójść dymisja. A to zapomniał wpisać w oświadczenie majątkowe, że był cieciem u Niemca w Zabierzowie, a to żartował o nadpiłowanym skrzydle. Teraz uznaje opozycję za zdrajców, chociaż to nie ona zabezpieczała lot prezydenta 10 kwietnia i to nie ona oddała śledztwo ws. największej katastrofy powojennej Polski w ręce mało wiarygodnych kremlowskich dygnitarzy.
Grzegorz Wszołek
Graś: wyjazd Macierewicza i Fotygi do USA to skandal 14.11. Warszawa (PAP) - Absolutny skandal, ocierający się wręcz o zdradę - tak rzecznik rządu Paweł Graś określił pomysł, by Antoni Macierewicz i Anna Fotyga zwrócili się do republikańskich kongresmanów z USA o pomoc w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy smoleńskiej. Zajmująca się w PiS sprawami zagranicznymi Anna Fotyga i szef parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej Antoni Macierewicz mają pojechać do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieliby przekazać swoim republikańskim rozmówcom pismo od prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego w sprawie pomocy w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy smoleńskiej.
"Uważam, że to jest absolutny i totalny skandal, ocierający się wręcz o zdradę" - skomentował to w niedzielę w porannym programie Radia Zet rzecznik rządu. "Gdyby w każdych innych warunkach doszło do sytuacji, że mamy legalne państwo, legalny rząd, legalne władze, legalne instytucje i ktoś zwraca się do obcego mocarstwa mówiąc, że te instytucje są niewiarygodne, że to państwo jest nieważne, że to, czym to państwo się zajmuje budzi wątpliwości, (...) to jest sytuacja absolutnie skandaliczna i niedopuszczalna" - powiedział Graś. Dodał, że kiedy Polska potrzebuje pomocy eksperckiej przy śledztwie, to się o nią zwraca. Marek Siwiec (SLD) uważa, że planowanie tego wyjazdu jest pokazaniem rządowi "gestu Kozakiewicza". "Partia republikańska ma wprawdzie większość w Kongresie, ale nie ma żadnego przełożenia na administrację, a w tej sprawie może pomóc wyłącznie administracja" - powiedział. Poseł Stanisław Żelichowski (PSL) uważa z kolei, że taki wyjazd i spotkanie nie rozwiąże żadnego z problemów. Jego zdaniem służy tylko "podgrzewaniu atmosfery" wokół śledztwa smoleńskiego. Prezes klubu parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak mówił, że dzięki parlamentarnemu zespołowi ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, któremu szefuje Macierewicz, "stawiane były pytania, do pracy wzięła się prokuratura". "Strona polska, przynajmniej opinia publiczna, nic nie wie, zespół parlamentarny też nic nie wie na temat tego, czy przekazywane są materiały i dokumenty przez stronę rosyjską stronie polskiej, co się dzieje z czarnymi skrzynkami, co się dzieje z innymi dowodami tej zbrodni" - powiedział. "Ta wizyta wpisuje się w kontekst tego, że w sprawach katastrofy smoleńskiej PiS w ogóle nie uznaje państwa polskiego" - powiedział doradca prezydenta prof. Tomasz Nałęcz. "Zarzucacie (państwu polskiemu - PAP) działania zdradliwe i podłe, a teraz przenosicie je jeszcze na grunt amerykańskiej opinii publicznej. Bawicie się zapałkami nawet nie przy rozlanej benzynie, ale przy płonącej benzynie" - powiedział Nałęcz, zwracając się do Błaszczaka. (PAP)
MAKABRYCZNY ŻART GRASIA Oburzanie się na kogoś, że zwraca się o pomoc do „obcego mocarstwa”, a tym samym nie ufa polskiemu legalnemu rządowi, który wyjaśnienie przyczyn katastrofy wraz z kluczowymi dowodami zostawił Rosji Putina, czyli „obcemu mocarstwu” niebędącemu państwem demokratycznym, zakrawa na jakiś kiepski i makabryczny żart. Wyprawa Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza do Stanów Zjednoczonych po pomoc Kongresu USA ws. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej budzi niepokój i wywołuje histerię wśród rządzących oraz „cywilizowanej” opozycji. Paweł Graś uważa, że jest to "skandaliczna i niedopuszczalna sytuacja, aby doszło do tego, że mając legalne rządy, zwracać się do obcego mocarstwa, mówiąc, że to państwo jest niewiarygodne” oraz jest to "absolutny i totalny skandal, ocierający się o zdradę" Wtórował mu w Radiu Zet Marek Siwiec i prezydencki doradca Tomasz Nałęcz. Pragnę zauważyć, że ów legalny Polski rząd sam z premedytacją nie skorzystał z propozycji prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa, by śledztwo prowadzić wspólnie. I to jest dopiero prawdziwy skandal i zdrada. Oburzanie się na kogoś, że zwraca się o pomoc do „obcego mocarstwa” (w pełni demokratycznego), a tym samym nie ufa polskiemu legalnemu rządowi, który wyjaśnienie przyczyn katastrofy wraz z kluczowymi dowodami zostawił Rosji Putina, czyli „obcemu mocarstwu” (niebędącemu państwem demokratycznym), zakrawa na jakiś kiepski i makabryczny żart. Sama legalność jakiegoś rządu nie może gwarantować jego uczciwości i działania zgodnego z interesami narodu. Przykładów historycznych nie będę przytaczał, gdyż są bardzo drastyczne i powszechnie znane. Bywało przecież i tak, że przed legalnymi rządami obywatele musieli uciekać za granicę, w tym również do USA, aby ocalić własne życie.
Mirosław Kokoszkiewicz
Prezydent Komorowski chce euro w Polsce
1. Już raz jesienią 2008 roku, Premier Tusk zapowiedział wprowadzenie euro w Polsce od 1 stycznia 2011 i było to tak zaskakujące ,że jego najbliżsi współpracownicy nie potrafili wyjaśnić dlaczego został podany taki termin ,skoro nie można było się w nim zmieścić ze względów technicznych nie wspominając nawet o powodach ekonomicznych. Później rządzący wielokrotnie przesuwali tą datę, uzasadniając to, a to skutkami światowego kryzysu, a to niemożnością przygotowania instytucji państwa w tak krótkim czasie do wprowadzenia nowej waluty. Teraz ten termin nie jest już przez rząd precyzyjnie określany choć resort finansów sugerował ostatnio, że najwcześniej może to być w roku 2015. Zresztą większość krajów należących do Unii Europejskiej, a nie będących członkami strefy euro (jest ich obecnie 9) jest w tej sprawie coraz bardziej ostrożna szczególnie od momentu kiedy okazało się, że bycie w tej strefie nie tylko nie chroni przed kryzysem ale może go nawet spotęgować.
2. A tu nagle w 100 dzień swojej prezydentury, Bronisław Komorowski ogłosił, że właśnie wysłał do Parlamentu projekt nowelizacji Konstytucji RP, którego zasadniczą częścią są zmiany związane z wprowadzeniem w Polsce euro. Chodzi o ograniczenie roli Narodowego Banku Polskiego (m. innymi pozbawienie go funkcji emisyjnej) i likwidację Rady Polityki Pieniężnej w momencie kiedy Polska wejdzie do strefy euro. To zadziwiające, że po pierwszych 3 miesięcy swojego urzędowania Prezydent Komorowski przedstawia projekt zmian w polskim prawie, który ogranicza poważnie naszą suwerenność i któremu w większości Polacy są przeciwni co potwierdzają koleje sondaże opinii publicznej w sprawie przyjęcia przez nasz kraj waluty euro.
3. Ta propozycja jest tym bardziej zastanawiająca w sytuacji kiedy sama strefa euro przeżywa największe turbulencje w całym 10 letnim okresie swojego funkcjonowania, a część ekonomistów wręcz uważa, że w najbliższych latach może ona przestać istnieć. Te poważne kłopoty rozpoczęły się na wiosnę, kiedy to Grecja przestała obsługiwać swój dług publiczny i tylko pakiet 110 mld euro pomocy finansowej przygotowanej przez kraje strefy euro i Międzynarodowy Fundusz Walutowy uratował ten kraj od konieczności ogłoszenia niewypłacalności. Później kraje strefy euro ogłosiły powstanie Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, który ma zgromadzić 750 mld euro to kłopoty krajów tej strefy wydają się nie mieć końca. Właśnie jesteśmy świadkami poważnych kłopotów kolejnego kraju strefy euro czyli Irlandii, który zawiesił umieszczanie na rynku kolejnych transz swoich obligacji, wtedy kiedy ich rentowność zbliżyła się do 10%. wszystko wskazuje na to, że Irlandia nie będzie miała innego wyjścia ja tylko skorzystać z pomocy UE albo też MFW, który oferuje pomoc o połowę tańszą (środki UE oprocentowane są w wysokości ponad 5%, a MFW 2-3%). Kolejnymi krajami, który najprawdopodobniej czekają podobne kłopoty są Portugalia i Hiszpania.
4. Ogłaszanie w tej sytuacji zmian w polskiej Konstytucji i zapisywanie w niej regulacji przesądzających o rezygnacji przez nasz kraj z własnej waluty i przyjęcie euro wygląda na forsowanie na siłę rozwiązań, którym Polacy są w większości przeciwni. Ponadto jeżeli kłopoty strefy euro będą się pogłębiały będzie to rozwiązanie szkodliwe także ekonomicznie co dla kraju takiego jak Polska będącego ciągle na dorobku jest po prostu nie do przyjęcia. Jeżeli tego rodzaju propozycje Prezydent Komorowski przedstawia po 100 dniach swojego urzędowania , to czego możemy się spodziewać po roku lub po dwóch latach tej prezydentury? Zbigniew Kuźmiuk
Marek Król: POmunizm Piersi kobiece są pięknym wyjątkiem potwierdzającym regułę, że nieszczęścia chodzą parami. Ledwośmy się po dwudziestu latach nieobecności PZPR dorobili nowej siły przewodniej, a już musi ona walczyć z faszyzmem. Przeciętny zabiegany Polak tego nie zauważa, ale po to ma czujną partię pomunistyczną i postępową inteligencję medialną, by w porę ostrzegały go przed odradzającym się faszyzmem. W ubiegłym wieku komuniści nieustannie walczyli z faszyzmem. Miłujący pokój Związek Sowiecki musiał zaatakować Finlandię w 1939 roku, by usunąć rządzących w tym kraju faszystów. I nie było wówczas "GW", która dzielnych czerwonoarmistów wyposażyłaby w gwizdki. Homoseksualiści też stali z boku, gdy lała się robotnicza krew. Na szczęście sowieccy maładcy dali sobie radę nie tylko z Finlandią, ale także w tym samym 1939 roku z Polską. Wspólnie z niemieckimi towarzyszami socjalistami sowieci usunęli nacjonalistyczną juntę rządzącą Polską. Ileż dobrego mogliby zrobić komuniści dla ludzkości, gdyby nie musieli ciągle walczyć z faszyzmem. Nie ma w Ossowie pomnika marszałka Michała Tuchaczewskiego, który chciał uwolnić Polskę od kapitalistycznych wyzyskiwaczy. Wspierali go w tym rodzice i dziadkowie niektórych wybitnych przedstawicieli dzisiejszej polskiej postępowej inteligencji. I słusznie, że Tuchaczewski nie ma pomnika, bo przecież w 1937 roku Stalin ujawnił, że był on faszystowskim mordercą robotników. Nie narzekajcie państwo na gapiostwo rządzących dzisiaj komunistów. Sowieccy komuniści potrzebowali aż 17 lat, by wykryć w szeregach Armii Czerwonej faszystów. A polski faszysta potrafi doskonale, pod płaszczykiem uszytym z biało-czerwonej flagi, realizować swe niecne cele. Wyczuł to Lech Wałęsa i przed 11 listopada zaapelował, by wywieszając polską flagę, nie robić tego w sposób nacjonalistyczny. Niestety, demonstrujący w Święto Niepodległości ONR-owcy i Młodzież Wszechpolska nieśli kilkunastometrową flagę, prowokując tym postępowych działaczy pomunizmu. Jeśli ktoś chciałby zrozumieć współczesny pomunizm, to powinien sięgnąć po "Cywilizację komunizmu" Leopolda Tyrmanda. Znajdzie tam porady, jak żyć w komunizmie od takich choćby jak: jak się urodzić, jak być oszukiwanym przez państwo, po poradę jak umrzeć. Wystarczy w miejsce komunizmu wstawić pomunizm i mamy gotowy poradnik dla współczesnego Polaka. Oto przykład z Tyrmanda, jak zachować się w komunistycznym żłobku. Matka odbiera niemowlaka, tuląc go, a po chwili wykrzykuje do pielęgniarki: Ależ towarzyszko, to nie moje dziecko! Komunistyczna pielęgniarka uśmiecha się wyrozumiale i mówi z pobłażliwością: I po co ten szum? Co za różnica? I tak przyniesie je pani jutro rano, przed pójściem do roboty. No nie? Potomkowie tej pielęgniarki dzwonią dziś do "Szkła kontaktowego" oburzeni i domagają się: Niech ten Kaczyński nie robi tyle rabanu z katastrofą smoleńską. Mało to ludzi ginie w Polsce w różnych katastrofach i nikt im pomników nie stawia. Przykład dał wcześniej przywódca pomunizmu Donald Tusk
W wywiadzie dla "Wprost" powiedział, że nie będzie wywoływał konfliktu z Rosją z powodu katastrofy smoleńskiej. A więc po co ten szum, gdy zgoda buduje dusze niewolnicze. "Komunizm stwarza pozory możliwych porozumień z człowiekiem, po czym człowieka, który uwierzył, już bezbronnego, unicestwia za to, co w nim dobre, za niezależność myśli, za poczucie godności, za sprzeciw kłamstwu". Tak ostrzegał 50 lat temu Leopold Tyrmand. Po zamianie słowa komunizm na pomunizm zauważymy, że żyjemy w cywilizacji pomunizmu.
The Economist . Pax Germanica dla całej Europy Fragmenty z artykułu pod tytułem “Will Germany now take centre stage? “, (Czy Niemcy teraz zajmą dominującą pozycję ) „Nawet w złotych czasach europejskiej integracji Niemcy były kłopotliwym partnerem, zbyt dużym , aby być tylko pierwszym pomiędzy równymi, ale zbyt małym aby być hegemonem , jak powiedział Helmut Kohl , kanclerz , który zjednoczył Niemcy . Niemcy nigdy nie traciły z pola widzenia swoich interesów .’…” Ale na długo przed wejściem euro w 1999 roku , ówczesny niemiecki minister finansów , Theo Waigel obiecał ,że będzie nosiło właściwą niemiecką jakość. „…” Jako twórca euro / Merkel/ szybko pokazała że nie jest tej klasy politykiem co Kohl. W czasie ekonomicznego kryzysu jej pierwszym odruchem było zwiększona ochrona niemieckich interesów . Wpłynęła na wybór słabych polityków na szefa prezydencji Unii i unijnego ministra spraw zagranicznych, oba stanowiska zapisane w Traktacie Lizbońskim.”…”Pod Merkel .Niemcy nie są już aktorem wspierającym miedzy narodowy rozwój , powiedział Hans Stark z French Institute for Inmternational Relation . Aktualne przeświadczenie ,powiedział , mówi że pojedynczy rząd , a nie ich europejska zbiorowość będzie głównym aktorem, i Niemcy przyjęły tą rolę. Niemieckie świetlane perspektywy gospodarcze nie zakładają współdziałania z wolno rozwijanymi się sąsiadami , ale z charyzmatycznymi gospodarkami Azji i Ameryki Południowej . Niemiecka akceptacja członkowstwa Turcji w Unii wygląda dużo gorzej niż kiedykolwiek .”…” „Europa chce jakiegoś miłego przywództwa .”...” We wrześniu Komisja Europejska zaproponowała inspirowane przez Niemcy prawa , które mają ograniczyć makroekonomiczną niestabilność , takie jak wysokie bieżące deficyty poprzez dodanie deficytu budżetowego i długu publicznego.. łamiących reguły muszą liczyć się z sankcjami. Reforma strefy euro wykreuje Niemiecką Europę , a nie taka ekonomiczna Pax Germanica jak niektórzy obserwatorzy to sobie wyobrażają.Potrzebujemy niemieckiej dyscypliny powiedział Sylvie Goluard , francuski członek Parlamentu Europejskiego , ale jak powiedział bez wzrostu to będzie dużo trudniej zaakceptować taką dyscyplinę.. W październiku Merkel i Sarkozy ubili targu , który osłabił sankcje proponowane przez Komisję ( poprzez pozwolenie szefom rządu decydowania , kiedy je wprowadzić . w zamian Francja zgodziła się na wesprzeć procedurę restrukturyzacji długu , jakiej domagały się Niemcy W Brukseli wzbudziło to niezadowolenie. Niemiecko francuska oś wygląda silniej . Ale niemiecka dyscyplina , i rola europejskich instytucji we wdrożeniu jej została osłabiona . Niemiecki przywództwo jest bardziej widoczne w innych obszarach . Niemiecka siła jest nieosiągalna dla żadnego z dużych członków euro , włączając nieporównywane związki handlowe z nowymi potęgami ( prawie połowa europejskiego eksportu do Chin pochodzi z Niemiec ) , Niemcy posiadają przywódcę , który jest traktowany poważnie przez innych ...’…” Niemcy domagają sie wiodącej pozycji w unijnych instytucjach . Uwe Corsepius , pani Merkel doradca do spraw europejskich , będzie sekretarzem generalnym Rady Europejskiej. Axel Weber, aktualnie szef Bundesbanku jest faworytem do stanowiska prezydenta Europejskiego Banku Centralnego .W europejskich rozmowach Niemcy nadają im ton. Dopiero kiedy Niemcy doszły do wniosku że pakistańska powódź jest poważna, to wtedy Unia rozpoczęła działania….”…”Niemcy tak samo mogą mieć decydujący głos przy uznaniu Chin za gospodarkę rynkową , spełniającą międzynarodowe standardy „…”Unia Europejska potrzebuje dzisiaj niemieckiego przywództwa bardziej niż kiedykolwiek, ale strach jest przeważający . Europa również potrzebuj konsensusu , ale nie dojdzie do niego dopóki Niemcy go nie wesprą . Sytuacja może się jeszcze pogorszyć , jeśli niemiecka ekonomiczna pewność siebie przerodzi się w polityczną arogancję …(źródło ) Mój komentarz Po przeczytaniu tych kilku fragmentów rzuca się w o czy fakt ,że wszyscy dostrzegają rosnąca hegemonistyczna pozycje Niemiec w Unii Europejskiej . Ich potężna gospodarkę , jest źródłem ich siły politycznej .Przed kilkoma miesiącami zmuszono do dymisji prezydenta Niemiec Koehlera , gdyż powiedział ,że jest rzeczą zrozumiałą, że Niemcy będą używały Bundeswehry [i]za granicą do zabezpieczania interesów ekonomicznych Niemiec. W Polsce przemilczano implikacje tej wypowiedzi i panicznej reakcji elit niemieckich .Koehler natychmiast opuścił urząd . A przecież miejscem szczególnym dla niemieckich interesów gospodarczych jest ..Polska . Stanowi ona zagłębie niewykwalifikowanej siły roboczej dla gospodarki niemieckiej , a jej tereny stanowią miejsce naturalnej ekspansji ekonomicznej , politycznej i kulturowej . Gdyby pójść dalej tokiem rozumowania byłego prezydenta Niemiec Koehlera możemy znowu zobaczyć n ziemiach polskich czołgi niemieckie w sytuacji , których obecność będzie usprawiedliw on ochroną niemieckich interesów ekonomicznych. Wyjątkiem są Ziemie Zachodnie , które według konstytucji Niemiec są częścią Niemiec. Tutaj Niemcy mogłyby na gruncie swojej konstytucji twierdzić że Bundeswehra operuje u siebie. Niemcy powoli przemieniają swoje elity politycznych w elity europejskie . Kontrolujące nie tylko to co się dzieje w Niemczech , ale w całej Unii , na całym kontynencie. Niemcy mają zamiar powoli umieszczać Niemców na czołowych stanowiskach Unii . Konglomerat , konfiguracja niemieckich elit politycznych, gospodarczych w tym bardzo istotnych elit posiadających i kontrolujących media , sił specjalnych i elit intelektualnych przesuwa się jak lodowiec na społeczeństwa Europy nie tylko środkowej, przykładem Polska ale również południowej , przykładem Grecja , a za chwile na inne słabsze kraje Europy. Zasadniczym problemem jednak jest zahamowanie procesu integracyjnego Unii przez Niemcy .Integracja i demokratyzacja Unii nie jest im na rękę. Integracyjny duch oligarchicznego Traktatu Lizbońskiego został faktycznie odrzucony przez Niemcy orzeczeniem ich Trybunału Konstytucyjnego. Silna gospodarka Niemiec jest potrzebna Europie. Niemcy mogą stać się przemysłowym sercem Europy . Jest to korzystne dla Polski . Nie mogą jednak stać się hegemonem politycznym Europy, gdyż to oznacza obranie kursu na peryferyzację Polski. Polityczną, gospodarcza, kulturową i naukową . Paradoksalnie wzmacniając pozycję polityczna Niemiec w Europie robimy im krzywdę .Żywi się tym czający się w Niemczech duch ekspansjonizmu, nacjonalizmu i powracają upiory „parcia na wschód”. Dla dobra samych Niemiec, Europy, Unii Europejskiej , Polski należy złamać pozycje polityczną Niemiec w Europie. A już na pewno Niemcy powinny zapomnieć o planach Putina i Karaganowa budowy Wielkiej Europy. Niemiecko rosyjskiej Europy. Jak obiecałem przy okazji tego tekstu odpowiadam na pytania ODY 1.„To dlaczego Niemcy zgadzali się (prawie jako jedyni) na wejście Polski do EU? 2."I dlaczego wtedy "nie zgadzają się na wejście Ukrainy do Unii."? Moja odpowiedź. Niemcy w swojej Konstytucji traktują Ziemie Zachodnie jako swoje tereny. Proces peryferyzacji Polski najlepiej przeprowadzić , gdy potężne gospodarczo i politycznie Niemcy będą mieli Polskę w środku przestrzeni , której część wschodnio w dużym stopniu kontrolują , czyli Unii Europejskiej . Dzięki swojej przewadze mogą wpływać na procesy makroekonomiczne w Polsce, budować jej scenę polityczna i powoli przejmować przestrzeń świadomości społecznej . Polska aby wzmocnić się gospodarczo , politycznie i kulturowo zabiega o przyjęcie Ukrainy i Białorusi do Unii. Z tą różnicą ,że o ile Niemcy chcą speryferyzować swoją przestrzeń wschodnią, o tyle my widzimy na wschodzie równorzędnych partnerów , o których pozycji i znaczenia zależy nasza przyszłość. Byt polityczny , narodowy . Chciałbym tutaj sparafrazować słynne słowa Piłsudskiego , który powiedział ,że bez wolnej Ukrainy nie ma wolnej Polski, bez wolnej Polski nie wolnej Ukrainy. W aktualnej sytuacji geopolitycznej należy powiedzieć . Bez Ukrainy w Unii nie ma wolnej Polski. Jednym z największych niezrealizowanych celów politycznych Lecha Kaczyńskiego była budowa ścisłego politycznego sojuszu z Ukrainą. Publicznie zaproponował Ukrainie budowę takiego sojuszu, który pozwoliłem sobie nazwać Sojuszem Jagiellońskim. Lech Kaczyński mówiąc o znaczeniu tego sojuszu powiedział że będzie to jeden z najsilniejszych sojuszy Europy . I tutaj mamy odpowiedź, dlaczego do czasu zawansowania procesu peryferyzacji Polski Niemcy nie zgodzą się na wejście Ukrainy do Unii
Marek Mojsiewicz
Rosjanie potraktowali ciała ofiar jak odpady Długo po pogrzebach ofiar katastrofy smoleńskiej, bo pod koniec kwietnia, Rosjanie przekazali do Polski skrzynię z zabezpieczonymi na miejscu tragedii ludzkimi szczątkami. Były to fragmenty ciał kilkudziesięciu osób, w większości niedbale opisanych, w tym także niezidentyfikowanych. Co się z nimi stało? Część z nich – w porozumieniu z rodzinami – zostało złożonych w grobach zmarłych. Szczątki 12 osób złożono w zbiorowej mogile na terenie tzw. kwatery smoleńskiej. Szczątki ciał dwóch generałów, które Rosjanie przysłali do Polski pod koniec kwietnia, opisane były w wyjątkowo niechlujny i lekceważący sposób. Bez imienia i szarży Po katastrofie smoleńskiej w trumnach do kraju powróciły szczątki ofiar, które uroczyście zostały pochowane. Jednak jeszcze pod koniec kwietnia br. przekazana została stronie polskiej wzmocniona, zabezpieczona śrubami, drewniana skrzynia z odnalezionymi na miejscu wypadku szczątkami ofiar katastrofy smoleńskiej. Miała ona 223 cm długości, 83 cm szerokości i 56 cm wysokości. Skrzynia wewnątrz była dodatkowo zabezpieczona blachą aluminiową, pod którą znajdowały się dwa duże worki foliowe. W nich złożono mniejsze, niedbale opisane worki. Według załączonych opisów, w skrzyni znalazły się szczątki ponad 20 ofiar katastrofy oraz szereg worków z niezidentyfikowanymi szczątkami (oznaczono je ok. 20 różnymi sygnaturami). Każdy mniejszy worek zawierał oznaczenia w języku polskim i rosyjskim. Te jednak były dość niedokładne. Rosjanie nie zachowali tu jednego standardu. Raz opisywali zawartość worków imieniem i nazwiskiem, w innych przypadkach było to tylko nazwisko – nieraz pisane błędnie. Przy żadnym nazwisku, włącznie z prezydentem RP, dwoma dowódcami Wojska Polskiego, duchownymi, nie znalazła się informacja o pełnionej za życia funkcji. W skrzyni m.in. znalazły się szczątki ciał dwóch generałów – wnioskując z ilości (kilkunastu) odnalezionych fragmentów – rozszarpanych podczas katastrofy. Drugi duży worek znajdujący się w skrzyni zawierał oddzielone w mniejszych workach większe szczątki tylko dwóch osób. Po skatalogowaniu zawartości skrzyni według rosyjskich opisów szczątki zostały umieszczone w komorze mroźnej. Co się z nimi stało później? Pytany o tę sprawę kpt. Marcin Maksjan z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie podkreślił, iż “prokuratorzy wojskowi nie wydawali żadnych decyzji w tym zakresie”, podobnie jak nie zajmowali się kwestią pochówków, a zatem nie dysponują wiedzą w tym zakresie. Więcej o losie szczątków dowiedzieliśmy się w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jak usłyszeliśmy, część z przekazanych po pogrzebach szczątków była w porozumieniu z rodzinami dokładana do mogił ofiar katastrofy lub pochowana w zbiorowej mogile. Taka uroczystość miała miejsce na warszawskich Powązkach 10 maja br. i inicjowała ona powstanie kwatery pamięci tych, którzy zginęli 10 kwietnia. Wtedy 12 urn – jedna z nich zawierała prochy niezidentyfikowanej osoby – zostało złożonych w centralnej części kwatery, na terenie której pochowano 28 z 96 ofiar katastrofy lotniczej. W tym miejscu 10 listopada uroczyście poświęcono pomnik upamiętniający ofiary katastrofy. Jak ustaliliśmy nieoficjalnie, niektóre mogiły ofiar katastrofy były otwierane więcej niż jeden raz. Tych kwestii szerzej nie chcieli jednak komentować pracownicy KPRM, wskazując na delikatność sprawy i wolę rodzin zmarłych. Marcin Austyn
Żadna czynność prokuratury rosyjskiej nie budzi zaufania Będę wnioskować o ponowne przeprowadzenie sekcji zwłok ojca w warunkach laboratorium polskiego. Wiem, że to zabrzmi w sposób zimny, ale taki jest język prawniczy, a ja jestem nie tylko córką ofiary katastrofy, ale też prawnikiem. Otóż te ciała to jedyny oryginalny materiał źródłowy, którym strona polska dysponuje Z Małgorzatą Wassermann, córką Zbigniewa Wassermanna, który zginął w katastrofie polskiego samolotu rządowego pod Smoleńskiem, rozmawia Adam Białous Jakie, Pani zdaniem, jest kluczowe pytanie, na które premier musi odpowiedź rodzinom ofiar na grudniowym spotkaniu? – Pytaniem kluczowym jest, czy zaraz po katastrofie rząd podjął decyzję, aby wziąć sprawy w swoje ręce, a dokładniej – czy podjął decyzję, że to strona polska ma kierować śledztwem. Dalej, czy w związku z tym ktoś został wysłany, by przywieźć ciała ofiar, szczątki samolotu, to wszystko, co było nasze? Na te pytania na pierwszym spotkaniu nie uzyskaliśmy od premiera zadowalającej odpowiedzi, były to jedynie informacje szczątkowe. Właściwie premier odczytał tylko listę z nazwiskami ministrów, ze swoim na czele, którzy wyjechali 10 kwietnia późnym popołudniem do Smoleńska. Ale my nie pytaliśmy, jacy ministrowie polecieli na miejsce katastrofy, pytaliśmy, jakie rząd wysłał ekipy specjalistów, które miały zabezpieczyć dowody potrzebne w przyszłym śledztwie, czyli bardziej chodziło nam o nazwiska lekarzy, techników, prokuratorów wojskowych. Niestety, tego od premiera na pierwszym spotkaniu nie usłyszeliśmy, a to jest pytanie najważniejsze. Jeżeli te nasze rozmowy mają przynieść dobre owoce, to trzeba, aby rząd udzielił nam na nie odpowiedzi. Chcemy wiedzieć, czy rząd podjął choćby próby włączenia się w te rozpoczęte przez Rosjan działania na miejscu katastrofy, tak by mieć nad nimi kontrolę. Odpowiedzi na to pytanie, pomimo powracania do niego, nie mogliśmy uzyskać od premiera przez całe cztery godziny, kiedy trwała nasza rozmowa. A powtarzam, że jest to pytanie kluczowe, ponieważ dla mnie jasne jest, że jeżeli rząd pierwszego dnia, czyli 10 kwietnia, zrezygnował z przejęcia kontroli nad śledztwem i wszystkimi działaniami z tym związanymi, to w zasadzie wszystko, co się wydarzyło później i trwa do dzisiaj, jest tego konsekwencją. Proszę pamiętać, że 10 kwietnia strona rosyjska, przynajmniej werbalnie, deklarowała absolutną otwartość i pomoc, wtedy trzeba było to wykorzystać, następnego dnia było już za późno. Na razie, na pierwszym spotkaniu, strona rządowa poprosiła nas o czas do 11 grudnia, aby mogła się lepiej przygotować do udzielenia odpowiedzi na m.in. to właśnie kluczowe, moim zdaniem, pytanie.
Mają Państwo pytania do minister Ewy Kopacz, dlaczego publicznie kłamała w sprawie uczestnictwa polskich biegłych i lekarzy m.in. w badaniach sekcyjnych? – Zdecydowanie tak. Na pewno będziemy jeszcze raz pytać o szczegóły dotyczące sekcji zwłok, ponieważ na pierwszym spotkaniu od pani minister Ewy Kopacz nie otrzymaliśmy odpowiedzi na to pytanie. Chcemy poznać na ten temat prawdę, szczególnie w kontekście wypowiedzi pani minister, która z wielkim naciskiem podkreślała, ile zdrowia kosztowało ją patrzenie na zmasakrowane ciała ofiar katastrofy. Nie o to pytaliśmy, dla nas widok ciał bliskich, do tego w takim stanie, był na pewno bardziej bolesny niż dla pani minister. My chcieliśmy się dowiedzieć, jak wyglądała sekcja zwłok i jakie były jej wyniki. A te pytania pozostały bez odpowiedzi. Nie zrezygnujemy też z prób otrzymania szczegółowych wyjaśnień, dlaczego nie zostaliśmy dopuszczeni do sekcji zwłok. Będziemy pytać o każdy kolejny dzień, od 10 kwietnia do dziś. Praca rządu nad tematem katastrofy musi być rozliczona. Będą pytania o rolę, jaką odegrali tu premier i poszczególni ministrowie. Chcemy wiedzieć, czy polska prokuratura, prowadząc śledztwo, ma wsparcie ze strony rządu, czy została pozostawiona z tą bardzo trudną sprawą sama sobie. Wyjątkowo często podnosi się tu, że prokuratura jest organem niezależnym. A ja często podkreślam fakt, iż do katastrofy nie doszło na terytorium państwa polskiego, w związku z czym nasza prokuratura ma bardzo utrudnione zadanie, bo nie jest stroną dla Federacji Rosyjskiej. To śledztwo mogą posunąć do przodu jedynie rozmowy prowadzone między rządami na szczeblu dyplomatycznym. Dopiero materiał zdobyty w ten sposób może być przekazany prokuraturze do analizy. Chcemy wiedzieć, czy pan premier funkcjonuje w postępowaniu prokuratorskim dotyczącym katastrofy od początku do dziś. To bardzo ważne, bo jeżeli pan premier powie, że nie funkcjonuje – to w zasadzie o co mamy dalej go pytać?
W jakiej atmosferze odbyło się to pierwsze spotkanie z premierem i jego ministrami? – Zostaliśmy przyjęci bardzo grzecznie i elegancko. Premier podczas długiej rozmowy z nami nie wykazywał niecierpliwości. Odebrałam to jako gest dobrej woli z jego strony. To pierwsze spotkanie było również poświęcone próbom ustalenia pewnych ram pracy, jaką zamierzamy wspólnie podjąć na tych spotkaniach, które są jeszcze przed nami. To nie jest prosta sprawa poprowadzić takie spotkanie, tak aby nie było podczas niego chaosu czy bałaganu. Proszę wyobrazić sobie taką sytuację, że 170 osób z rodzin ofiar katastrofy chce zadać pytania. Dlatego trzeba wypracować taką formułę tych spotkań, która umożliwi każdej z osób zadanie pytania i otrzymanie na nie odpowiedzi. Ja traktuję to pierwsze spotkanie jako wstęp do prawdziwej, rzeczowej dyskusji, i takiej od przedstawicieli rządu w przyszłości oczekuję. Dlatego też w tym momencie nie chcę jakoś bardzo negatywnie oceniać tego naszego pierwszego spotkania, bo myślę, że na takie sądy jeszcze za wcześnie i taka ocena wydana dziś mogłaby zamknąć wszelkie drzwi prowadzące do porozumienia, na które pojawia się nadzieja. A więc podsumowując – wierzę, że skoro premier chce się z nami spotykać i udzielać odpowiedzi na nasze pytania, to ma tu dobrą wolę, jednak to pierwsze nasze spotkanie uważam jedynie za wstęp do rzeczowych rozmów. Mam również nadzieję, że na następnym będziemy mieli możliwość zadawania pytań uzupełniających oraz że będzie ono dłuższe niż to pierwsze, bo jak się okazało, 4 godziny to czas dalece niewystarczający. A na pełną refleksję będzie czas po zakończeniu wszystkich spotkań.
Otrzymała Pani odpowiedź na wniosek w sprawie ekshumacji ciała ojca? – Mój wniosek o ekshumację ciała taty, który wysłałam miesiąc temu, do tej pory nie został rozpatrzony. Kilka dni temu wysłałam kolejny wniosek, z nowymi argumentami, ponawiający moją prośbę, aby ta ekshumacja była przeprowadzona. Chcę tu również zaznaczyć, że jeżeli nawet okaże się, że sekcja zwłok została wykonana na terytorium Rosji, to dalej będę wnioskować o przeprowadzenie jej w warunkach laboratorium polskiego. Wiem, że to zabrzmi w sposób zimny, ale taki jest język prawniczy, a ja jestem córką ofiary katastrofy, ale też prawnikiem. Otóż te ciała to jedyny oryginalny materiał źródłowy, którym strona polska dysponuje, co do reszty dowodów to musimy się tu opierać jedynie na ich rosyjskich opisach, czyli faktycznie możemy się opierać jedynie na dobrej lub złej woli Rosjan. A jaka ona jest, przekonujemy się o tym raz po raz. Wystarczy przypomnieć sobie sytuację sprzed kilku dni, niespotykaną chyba nigdzie wcześniej na całym świecie. Otóż strona rosyjska zwraca się do nas z prośbą o zwrot protokołów, które są dokumentami wytworzonymi w tej bardzo ważnej sprawie przez funkcjonariuszy publicznych. To jest sytuacja, która pozwala stwierdzić, że żadna czynność, wykonana przez prokuraturę rosyjską nie może budzić zaufania. To sytuacja przerażająca, kiedy prokurator może cofnąć protokół i wyjąć z niego materiały, które uzna za niekorzystne dla siebie. Taka sytuacja powinna skutkować dwiema rzeczami. Pierwsza z nich to natychmiastowe odebranie postępowania tym organom, które go prowadzą. A druga – natychmiastowe objęcie postępowaniem osób, które się tego dopuściły. Czyli one same powinny stać się przedmiotem postępowania prokuratorskiego. W związku z tym ja dzisiaj – jako córka, ale także jako prawnik – mam pełne prawo nie mieć żadnego zaufania do materiałów, które przysyłają nam Rosjanie.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania, na które rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej nie otrzymały satysfakcjonującej odpowiedzi:
Czy formuła spotkań z premierem i jego ministrami zostanie zmieniona, by rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej miały możliwość bezpośredniego zadawania pytań?
Czy Donald Tusk i jego ministrowie przestaną uchylać się od złożenia zeznań w prokuraturze?
Czy rząd zamierza na bieżąco informować rodziny o postępach w śledztwie?
Dlaczego po siedmiu miesiącach w dalszym ciągu rodziny nic nie wiedzą o stanie ciał ich bliskich?
Dlaczego minister Kopacz, pomimo że była na miejscu katastrofy, nie potrafi udzielić na ten temat żadnych informacji?
Czy Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości, i Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, są w stanie zrobić cokolwiek, by przyśpieszyć wymianę dokumentów ze stroną rosyjską?
Kto był personalnie odpowiedzialny za przygotowanie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego?
Kto odpowiadał za logistykę, transport, zabezpieczenie wizyty głowy państwa?
Z jakich przyczyn doprowadzono do zaplanowania dwóch wizyt: premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a nie jednej wspólnej?
Jak ma się deklarowana jakoby świetna współpraca polsko-rosyjska w śledztwie smoleńskim do postawy Rosjan w sprawie wyjaśnienia zbrodni katyńskiej?
Kiedy pełnomocnicy ofiar katastrofy otrzymają do wglądu dokumenty dotyczące wyposażenia lotniska smoleńskiego, procedur rosyjskich, urządzeń kontrolujących kontrolerów lotu? oprac. JAC
FILM O BLIDZIE - POTWIERDZIŁY SIĘ INFORMACJE "GP" Powołując się na informacje w "Gazecie Wyborczej", strona wpolityce.pl pisze o filmie o Barbarze Blidzie, który zostanie wyemitowany 1 grudnia w TVP. O hagiograficznym utworze poświęconym śląskiej komunistce jako pierwsza pisała jednak "Gazeta Polska". Przypominamy ten tekst. Informacja o emisji filmu w TVP 2 ukazała się w mediach we wrześniu. Nie wiadomo, ile telewizja zapłaciła za ten film – rozmawiający z nami przedstawiciele telewizji publicznej zasłaniają się tajemnica handlową. Z ogólnodostępnych informacji wynika, że Barbarę Blidę gra Adrianna Biedrzyńska, a autorzy filmu – Latkowski i Pytlakowski zamierzają podważyć tezę o samobójstwie Blidy. Obydwaj odmówili rozmowy z „GP” i nie chcieli odpowiedzieć m.in. na pytanie, kto dał pieniądze na produkcję, kto zadecydował o jego emisji w TVP i kto był jego inicjatorem.
Człowiek SLD 39-letni Rafał Rastawicki szefem TVP 2 został w ubiegłym roku z rekomendacji SLD. Przed laty był dziennikarzem dziennika „Trybuna” (już się nie ukazuje) i wicedyrektorem TVP1 ds. programowych. Po odejściu Roberta Kwiatkowskiego z funkcji prezesa TVP Rastawicki został rzecznikiem prasowym KRRiT, której szefową była wówczas Danuta Waniek. W kampanii wyborczej 2005 r. zawiesił pracę w KRRiT, by wspomóc SLD. Z informacji Krajowego Rejestru Sądowego wynika, że Rafał Rastawicki od marca 2007 r. do października 2008 r. był członkiem zarządu Instytutu Problemów Strategicznych. W dokumentach KRS czytamy, że razem z nim w IPS zasiadali m.in. Andrzej Anklewicz, były funkcjonariusz SB zajmujący się rozpracowywaniem opozycji demokratycznej, a po 1990 r. funkcjonariusz UOP, wicedyrektor gabinetu szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego i doradca Józefa Oleksego. Kolejnym działaczem IPS był Jan Bisztyga, płk SB wywiadu PRL, ambasador PRL w Grecji i Wielkiej Brytanii, kierownik wydziału propagandy KC PZPR, po 1989 r doradca premiera Leszka Millera. W Instytucie razem z Rastawickim pracował też Jerzy Kucharenko, funkcjonariusz śledczy SB i UOP, Jerzy Jaskiernia, wieloletni działacz PZPR zarejestrowany przez wywiad PRL jako tajny współpracownik, sekretarz PRON, po 1990 r. minister sprawiedliwości, i Zbigniew Siemiątkowski, działacz PZPR, a po 1990 r m.in. minister spraw wewnętrznych (1996–1997) w rządzie SLD.
„Hieny Roku” w TVP Z Rastawickim do TVP wrócili dziennikarze Przemysław Orcholski i Grzegorz Nawrocki. Obydwaj są niechlubnymi laureatami „Hieny Roku” przyznawanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich za nierzetelność. Przemysław Orcholski dostał „hienę'” za to, że jako reporter „Wiadomości'” w 2003 r. skomentował błędy w oświadczeniu podatkowym ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, a sposób jego prezentacji SDP uznało za nierzetelną manipulację. „Orcholski feruje wyroki, oceny i sugestie, zapominając podać informację, że 150 polityków popełniło podobny błąd w oświadczeniach podatkowych” – uzasadniało SDP. Z kolei Grzegorz Nawrocki i Witold Krasucki byli autorami pamiętnego dokumentu Dramat w trzech aktach (a raczej politycznej agitki), który oskarżał Lecha i Jarosława Kaczyńskich o to, że tolerowali u polityków Porozumienia Centrum przyjmowanie pieniędzy z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Film został wyemitowany w dwóch odcinkach (trzeci nigdy się nie ukazał) w czerwcu 2001 r., tuż po formalnym powstaniu Prawa i Sprawiedliwości, a przed wyborami samorządowymi i parlamentarnymi. Uzasadniając przyznanie tytułu „Hien Roku” SDP w 2001 r. napisało, iż Krasucki i Nawrocki „nie zachowali bezstronności w relacjach, rzetelności i dokładności w informacjach, nie przedstawili dokumentów mogących potwierdzić finansowanie znanych polityków ze źródeł FOZZ, ponadto manipulowali materiałami filmowymi”. W uzasadnieniu nagrody podkreślono współodpowiedzialność osób, które zdecydowały o emisji filmu na antenie TVP. O emisji Dramatu zadecydował właśnie Rafał Rastawicki. Bracia Kaczyńscy złożyli wówczas pozew przeciwko TVP i w 2004 r. na mocy zawartej ugody zostali przeproszeni za emisję Dramatu w trzech aktach przez ówczesne władze TVP, na czele których stał Jan Dworak. Mało kto pamięta, że Piotr Pytlakowski, który teraz jest współautorem filmu o Barbarze Blidzie, jeszcze przed emisją Dramatu w trzech aktach napisał artykuł w „Polityce” pt. Pośrednik. Ukazał się on w kwietniu 2001 r. i pojawiły się w nim te same informacje, co w Dramacie w trzech aktach: o aferze FOZZ, Januszu Heathcliffie Pineiro, byłych funkcjonariuszach WSI i o Porozumieniu Centrum. Pod tekstem jako współpracownik był podpisany Witold Krasucki – TVP. Teraz Piotr Pytlakowski razem z Sylwestrem Latkowski zrealizowali film uderzający w PiS i Jarosława Kaczyńskiego jako premiera w czasie, gdy Barbara Blida popełniła samobójstwo. Wbrew ustaleniom prokuratury, wbrew temu, co wyłania się z obrad sejmowej komisji śledczej ds. zbadania okoliczności śmierci Barbary Blidy, autorzy filmu lansują tezę, że Barbara Blida nie zabiła się sama. Chodzi o wydarzenia z 25 kwietnia 2007 r., gdy premierem był Jarosław Kaczyński, ministrem sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, a szefem ABW Bogdan Święczkowski. Do domu Barbary Blidy weszli funkcjonariusze ABW. Była posłanka SLD miała już status podejrzanej, ponieważ wcześniej prowadzący śledztwo ws. mafii węglowej prokurator wydał postanowienie o postawieniu zarzutów dotyczących m.in. pośrednictwa w łapówkowym procederze tzw. mafii węglowej. Po wejściu funkcjonariuszy ABW Blida popełniła samobójstwo – zastrzeliła się w łazience. Jej śmierć stała się jednym z filarów teorii o nielegalnych naciskach wywieranych przez polityków Prawa i Sprawiedliwości na prokuraturę i organa ścigania. Była także i jest wykorzystywana propagandowo, aby ukazywać atmosferę terroru i zaszczucia niewinnych ludzi, jaka miała się pojawić w Polsce pod rządami braci Kaczyńskich. W podobnym duchu jest teraz kręcony obraz Latkowskiego i Pytlakowskiego, który ma nosić cechy filmu dokumentalnego. Swoją motywację tak opisuje dziennikowi „Fakt” sam reżyser: Latkowski: „Chcemy wykrzyczeć, że nie ma naszej zgody na zdegenerowany wymiar sprawiedliwości i polityków, którzy wykorzystują go do swoich celów”. Jego asystent, dziennikarz tygodnika „Polityka”, Piotr Pytlakowski, ujmuje to jeszcze ostrzej: – Zamierzamy podważyć tezę o samobójstwie Barbary Blidy. Na jakiekolwiek naciskanie prokuratury czy innych służb brak jest do dziś dowodów. Ostatnie przesłuchania przed tzw. komisją naciskową zarówno prokuratorów, jak i Zbigniewa Ziobry czy Kazimierza Marcinkiewicza nie pozostawiły w tej sprawie choćby cienia wątpliwości.
Manifest ludzi o czystych rękach Wszystkie ręce umyte. Sprawa Barbary Blidy - taki ma być tytuł nowego dzieła Latkowskiego, który jest znanym dziennikarzem śledczym. Jego sława wynika z jednej strony z głośnych tematów, jakimi się zajmuje, jak np. zabójstw gen. Papały czy Krzysztofa Olewnika, z drugiej zaś z jego osobistych kolei losu. Choć sam Latkowski zaprzecza wielu oskarżeniom na swój temat, to o jego powiązaniach z szemranymi biznesmenami w Rosji, mafiosami z Pomorza oraz o prawomocnie wydanym wyroku za wymuszenie wiadomo z wielu publikacji prasowych i z dokumentów. Za wymuszenia rozbójnicze spędził w więzieniu kilkanaście miesięcy. Jego filmy spotykają się z ostra krytyką Latkowskiego oskarżono m. in. o gloryfikowanie przemocy, czy wręcz zwykłego bandytyzmu. Na książce dotyczącej śmierci komendanta policji Marka Papały prowadzący śledztwo prokurator Jerzy Mierzewski nie zostawił suchej nitki. Teraz Latkowski i Pytlakowski, mimo faktów, chcą przedstawić Blidę jako ofiarę rządów PiS. A wystarczy sięgnąć do publikacji prasowych z lat 2000–2007, by przeczytać o mafii węglowej na Śląsku, uwikłaniu Barbary Blidy i o jej bliskiej znajomej Barbarze K. nazywanej śląską Alexis, która zabierała Blidą na wakacje, pomogła jej finansowo przy budowie domu w Szczyrku czy użyczała luksusowy samochód. W filmie Latkowskiego i Pytlakowskiego w postać Blidy wcieliła się aktorka Adrianna Biedrzyńska. Pikanterii całej sytuacji dodaje fakt, że była ona oskarżana o pośrednictwo w malwersacjach finansowych i kilku jej znajomych, ludzi show biznesu czy przedsiębiorców, którzy do dziś do dziś zarzucają jej współudział w zaginięciu ich pieniędzy. Mimo braku wyroków sadowych i odważnych wypowiedzi samej Biedrzyńskiej, potępiających jej życiowego partnera Marcina Miazgę za wplątanie jej w całą sprawę, byli przyjaciele nie są przekonani o jej niewinności. Niektórzy nadal podejrzewają Biedrzyńską o to, że do spółki z Miazgą uwiarygodniła wśród swoich znajomych Ryszarda Haraburdę, który okazał się naciągaczem. Udając maklera, wyłudził on wiele set tysięcy złotych na konto przyszłych operacji giełdowych i zniknął z Polski. Magdalena Nowak
Secesja w żółwim tempie Mija dziesięć dni od usunięcia z PiS Joanny Kluzik-Rostkowskiej oraz Elżbiety Jakubiak. Na razie widać jedno – secesjoniści działają po omacku. Tuż po wyrzuceniu obu pań z partii zadziałał efekt współczucia i ciekawej życzliwości dla “pisowców light”. Kolejni kandydaci do czystki uznali zatem, że trzeba się pozwolić nieść obiecującej fali – publicznie demonstrować niezadowolenie z zamordyzmu panującego w PiS i wskutek tego z hukiem wylatywać z dworu Jarosława Kaczyńskiego. Michał Kamiński wykorzystał antenę TVN do dramatycznego występu. Gwoździem programu było zaklinanie się spin doktora, że nigdy nie będzie kablem. Wyrecytował nawet wyuczony na pamięć wiersz Antoniego Słonimskiego i ogłosił, że teraz to już na pewno zostanie wyrzucony. I co? I nic. Kaczyński nieoczekiwanie zignorował show swojego niegdysiejszego medialnego czarodzieja. Potem Paweł Poncyljusz gromko zapowiedział swój udział w konwencji radnego z list PO. I znów media na wyścigi zapowiadały usunięcie śmiałka z PiS. I co? I nic. Wszystkie podręczniki taktyki wojskowej podkreślają, że sprytny manewr udaje się tylko wtedy, gdy przeciwnik nie dostrzega jego ukrytych celów. Ale gdy już wiadomo, że adwersarz połapał się w intencjach, trzeba szybko zmienić strategię. Ta prawda nie dotarła chyba na czas do secesjonistów. Zobaczywszy, że Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski, zamiast rzucać gromy, zaczęli sobie figlarnie dworować z koleżanek i kolegów, rozłamowcy nie mieli co czekać na decyzję Komitetu Politycznego PiS. Sami powinni szybko coś postanowić. Bo taktyka: “Wszystkiemu winny Ziobro” i “Jarka będziemy wspominać z szacunkiem”, nie przemówiła już do nikogo. Na dodatek secesjoniści, jeśli liczą na sympatię części elektoratu PiS, powinni z większą uwagą wybierać miejsca swoich coming outów. Michał Kamiński wypłakujący się na ramieniu Andrzeja Morozowskiego w TVN czy Paweł Poncyljusz wybierający dla swoich politycznych wyznań tygodnik Tomasza Lisa dla sporej części prawicowego elektoratu stają się mało wiarygodni. No i pytanie podstawowe. Czym “pisowcy light” chcą się różnić od Platformy? Wejherowska deklaracja Poncyljusza zabrzmiała bowiem niemal jak ideologia “ciepłej wody w kranie”. A sugestie Michała Kamińskiego, że ludzie Ziobry podsłuchują rozmowy telefoniczne, przypominają język, jakim dotąd posługiwali się Kazimierz Kutz i Janusz Palikot. Jak na kilka dni to zbyt wiele niezręczności członków grupy, która usiłuje znaleźć dla siebie miejsce między Jarosławem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem. Semka
“Podwójne standardy? Tak!” Nauka chrześcijańska każe nienawidzić grzechu, ale grzesznika kochać. Lewicowa, prościej – po prostu nienawidzić “faszystów”. A po czym poznać faszystę? Po tym, okazuje się, że się nie przyznaje. Faszyści, jak w ramach przygotowań do defaszyzacji warszawskich ulic pouczyła “Gazeta Wyborcza”, dziś już nie strzygą się na łyso, chodzą w garniturach, a nie w glanach, i nie głoszą nienawiści do Żydów. Dlatego właśnie potrzebujemy Autorytetów, które nam wskażą “przebrane w garnitury zwierzęta z natury endeckie”, jak nazwał za Autorytetem uczestników Marszu Niepodległości publicysta “Krytyki Politycznej” Michał Sutowski. Określenie “genetyczny patriotyzm” wyszydzano i ośmieszano, ale okazuje się, że jak go nazwać faszyzmem, to istnieje i jest podstawą do odmawiania genetycznie obciążonym ich konstytucyjnych praw. “Dzielni i zdeterminowani chłopcy w chustach na twarzach” – pisze Sutowski, i nie jest to wbrew pozorom ironia, tylko szczery zachwyt – “byli gotowi pokazać czynem to, do czego Seweryn Blumsztajn, “Gazeta Wyborcza” i całe Porozumienie 11 Listopada, włącznie z “Krytyką Polityczną”, nawoływali słowem: kazać faszystom wyp…ć z ulic tego miasta”. Dobrze, że Sutowski nie ściemnia jak Blumsztajn, tylko otwartym tekstem wali, do czego wzywano: do przemocy i łamania prawa. To nic, że nawet “Wyborcza” nie zdołała wypatrzyć w Marszu ani jednego faszystowskiego symbolu bądź hasła. To nic, że gdy próbowano zakazywać lub blokować marsze homoseksualistów, ci sami obłudnicy mówili zupełnie co innego. Filar “Krytyki Politycznej” jest szczery: “Podwójne standardy? Tak, bo między faszyzmem i antyfaszyzmem nie ma symetrii”. Powalająca myśl! Zwłaszcza gdy sobie przypomnieć, jak guru “antyfaszystowskiej” gazety i świeżo upieczony laureat Orderu Orła Białego wielokrotnie budował symetrię między antykomunizmem a komunizmem! Oto więc kwintesencja: w walce z faszyzmem wolno wszystko. A o tym, co jest faszyzmem, rozstrzygać mają prawo lewicowi bojówkarze nauczeni przez “Wyborczą”, że “patriotyzm jest rodzajem rasizmu”.RAZ
Kadry Platformy
1. Platforma rządzi już ponad 3 lata, a od pół roku czyli od momentu katastrofy smoleńskiej rządzi wręcz niepodzielnie. Po niej właśnie wszystkie instytucje, których szefowie zginęli , zostały obsadzone przez ludzi tej partii bądź osoby z nią związane. Ta niepodzielna władza powoduje, że ludzie Platformy coraz częściej zachowują się tak jakby instytucje publiczne były po prostu ich prywatnymi folwarkami i w związku z tym wszystko im wolno, a każde nawet najbardziej patologiczne zachowanie jest usprawiedliwione. Ostatnio dowiedzieliśmy się o kilku takich szczególnie bulwersujących ale tylko dlatego, że ich „bohaterowie” chcieli się swoimi osiągnięciami pochwalić w internecie, a oburzenie internautów było tak olbrzymie, że przełożeni musieli interweniować.
2. Parę dni temu wybuchła afera po tym jak internauci zaczęli rozpowszechniać zdjęcie asystenta szefa MSZ i pracownika jego gabinetu politycznego Macieja Zegarskiego podczas jego pobytu w Afganistanie w lipcu tego roku. Młody człowiek w mundurze żołnierza Wojska Polskiego w polskim śmigłowcu w otoczeniu innych żołnierzy, pozwolił sobie na założenie na wojskowy hełm damskich stringów. Zabawy było chyba co niemiara, bo młody bohater zdecydował się umieścić ten żart na swoim profilu na Facebooku i dopiero zainteresowanie internautów wywołało skandal. Sam zainteresowany nie widział na początku w tym co zrobił niczego nagannego, dopiero po paru godzinach się zreflektował i wydał oświadczenie w którym napisał „moje zachowanie było naganne, niegodne urzędu który reprezentuję. Cała sytuacja nie powinna mieć miejsca, jeszcze raz przepraszam”. Tego rodzaju żarty urzędnika państwowego w kraju do którego posłaliśmy ponad 2 tysiące żołnierzy na wojnę, gdzie do tej pory zginęło już 21 z nich, a kilkudziesięciu zostało trwale okaleczonych, są naprawdę specyficznym poczuciem humoru wynikającym jak sądzę z przeświadczenia o całkowitej bezkarności.
3. Inny skandalicznym wydarzeniem była wypowiedź podwładnej Pani Prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz -Waltz, prezesa jednej ze spółek komunalnych. Pani Prezes Elżbieta Wiśniewska na swoim bloku o dążeniu do spotkania z Premierem Tuskiem przedstawicieli rodzin tych którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej napisała tak: nie wybierali się do Premiera Tuska w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy, bo to sprawa prokuratury, nie wybierali się towarzysko, bo premier w pracy nie prowadzi życia towarzyskiego. Po co więc chcieli przyjść jak nie po kasiorę?”. A o córce Zbigniewa Wassermana, Małgorzacie Wasserman napisała tak „ Paniutka, która mieni się prawniczką, jeszcze nie zauważyła, że prokuratura jest niezależna od rządu. O czym miałby z nimi rozmawiać Premier, jeżeli nie o śledztwie to tylko o kasie”. Prawda ,że empatia z tych wypowiedzi bije wręcz po oczach.
4. To tylko dwie sytuacje z ostatnich dni ale tej arogancji rządzących jest przecież co nie miara. I choć bardzo niechętnie mówią o niej przychylne rządowi media, to coś zawsze wymknie do opinii publicznej choćby za pośrednictwem internetu. Na te dwa wydarzenia były oczywiście reakcje przełożonych i obydwie osoby zapewne odejdą z zajmowanych stanowisk tyle tylko, że tego rodzaju zdarzeń z udziałem rządzących mają miejsce codziennie. Świadczy to o przekonaniu rządzących, że wszystko im wolno, że są wręcz bezkarni i że ich rządy są w zasadzie bezterminowe.
Takie sygnały płynęły już z obrad sejmowej komisji śledczej w sprawie hazardu, wtedy kiedy mówiono o zawartości komputera szefa gabinetu politycznego Ministra Sportu, Marcina Rosoła. Maile żądające miejsc w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa, załatwianie posad w zarządach tych spółek dla ludzi Platformy to była codzienna praca szefa tego gabinetu politycznego. Wszystko to nie ujrzało światła dziennego bo tą część raportu szef komisji poseł Mirosław Sekuła oczywiście utajnił. A za chronienie interesów Platformy i zamiatanie pod dywan niewygodnych dla niej faktów w nagrodę dostał poparcie Platformy w wyborach na prezydenta Zabrza. Zbigniew Kuźmiuk
15 listopada 2010 "Ci co oddali swoją nerkę żyją dłużej". - usłyszałem w państwowej telewizji będąc u kolegi z wizytą. Taka informacja przeleciała mimochodem, przypadkowo, ot – tak sobie. Zastanówmy się o co w tym chodzi.?. Było to przy okazji dyskusji o dawaniu nerek, który to temat jest bardzo popularny obecnie, obok oddawania szpiku, wątroby.. Chodzi o to, żeby z człowieka zrobić skład części zamiennych, upodlić go, pozbawić godności.. Oczywiście jak ktoś chce oddać komu chce swoje organa- niech oddaje. To jego problem! Ale uprawianie propagandy państwowej na rzecz wymieniania się organami Dlaczego państwo zajmuje się agitacją? Każdy z nas musi umrzeć wcześnie czy później, taka jest wola Pana Boga i on tym rządzi.. Teraz człowiek chce zastąpić wolę Bożą..? Oczywiście nieprawdą jest, że” ci co oddali swoją nerkę żyją dłużej”- jest to zwykłe kłamstwo, mające na celu zmuszenie ludzi do postępowania zgodnego z zaplanowanym przez państwo.. Jeśli byłaby to prawda, to Pan Bóg stworzyłby nas z jedną nerką od razu, a nie z dwoma.. Nie trzeba być wybitnym znawcą tematu, żeby wiedzieć, że jeśli organizm pobawimy jakiegoś naturalnego elementu, który w nim funkcjonuje i dzięki niemu funkcjonuje organizm - to nie może obyć się to bez straty dla tegoż. To chyba logiczne? To dlaczego propaganda sączy tego typu poglądy? Żeby zmusić nas do postępowania, narzucenia nam, przystosowania się do ustalonej z góry tezy.. Musi istnieć jakieś centrum, któremu zależy na zmianie naszej świadomości i żeby z nas zrobić zwykłe bydło, któremu można wymieniać części ciała, jak części zamienne w samochodach.. . Memento mori! Powtarzano przez tysiąc lat w Europie.. Kilka dni temu, dałem tytuł mojemu felietonowi:” Otyli żyją krócej, ale za to jedzą dłużej”. Oczywiście jest to tytuł tyle przewrotny, co zabawny.. Otyły może żyć i dłużej i krócej, w zależności od wielu rzeczy dziejących się w jego organizmie.. Nie ma na to reguły- są zdarzenia. Ktoś z propagandystów zajmujących się wstrętną propagandą, zaczerpnął z mojego tytułu kilka słów, ale użył je w innym celu i je trochę poprzestawiał.. Na razie nie lansują poglądu, że jak ktoś oddać serce czy wątrobę- to też będzie żył dłużej. Ale jak będzie taka potrzeba to wymyślą jakieś hasło, żeby trafiło do słuchacza i przeżuwacza telewizyjnego. .Bo w dzisiejszym świecie, świecie nieokiełznanej propagandy- można zrobić wszystko z masami ludzkimi.. Wmówić każdy pogląd!. I miliony w to uwierzą. Przy dzisiejszej technice..??? Bo kto nie wierzy naprawdę w Pana Boga, uwierzy we wszystko- jak twierdził Chesterton. I rozsiewają takie hasła: Potocznie Kaczyński? - Kaczka! - Potocznie Kaczka? - Basen.. Bo ci co oddają na użytek propagandy codziennie swój mózg- też jakoś żyją. Jedni dłużej, inni krócej. Niezależnie czy są otyli, czy chudzi.. Bo zanim gruby zemrze, chudy już umrze.. Tak już jest, choć niekoniecznie. Każdy organizm jest indywidualny. I nawet chudy, może przeżyć dłużej.. Chyba, że nie jest tak podatny na propagandę.. I tego nie wytrzyma. Wtedy umrze wcześniej. Robią sobie żarty ze śmierci. .A ona też wymaga szacunku.. Zachodzą naszą cywilizację z wielu stron.. Żeby tylko wszystko przeciw Panu Bogu, nic zgodnie z jego wolą. I święcenie też jest potrzebne.. Ale nie zawsze. Bo na przykład w Radomiu, biurokracja oddawała do użytku swojego, nowy budynek biurokratyczny, Państwowej Inspekcji Drogowej , która to inspekcja drogowa zajmuje się kontrolowaniem ciężkich samochodów jeżdżących z ładunkiem po drogach. Mamy teraz siedzibę mazowiecką w Radomiu. Inspekcja zatrzymuje i kontroluje, soląc przy tym solenne mandaty, sięgające nieraz sumy 12 000 złotych(!!!!) Chciałbym znać statystki dotyczące liczby wykończonych polskich firm, które padły ofiarą kontroli Państwowej Inspekcji Drogowej.? Ja osobiście znam dwóch takich ludzi, którym Inspekcja wykończyła firmy. Ilość wlepianych mandatów- przekroczyła w pewnym momencie zdolności płatnicze firmy.. A to 2000, a to 3000, a to 5000 złotych(???) Powołanie Państwowej Inspekcji Pracy ma na celu- moim skromnym jak zwykle zdaniem- wykańczanie małych polskich firm wielkimi karami, po to, żeby zrobić miejsce dla firm dużych- zagranicznych. Na razie służy do napełniania budżetu socjalistycznego państwa, pełnego głodnych wiecznie brzuchów biurokracji.. Bo biurokracja zawsze jest głodna i mnoży się jak przysłowiowe króliki, a także przez pączkowanie. Ciągła potrzeba pieniędzy niezbędnych do napełnienia wiecznie głodnych brzuchów, powoduje permanentne poszukiwanie sposobów zaspokojenia pasożytniczego głodu- nawet po trupach polskiej przedsiębiorczości. I to robi Państwowa Inspekcja Drogowa.. I taką działalność poświęcił jeden z księży radomskich??? Czy on nie ma Boga w sercu? Poświęcić działalność pasożytniczej Inspekcji niszczącej polskie firmy transportowe- to jest dopiero kuriosum! Dlaczego piszę polskie? Bo codziennie widzę Inspekcję, i zatrzymywane samochody, ale jeszcze nie widziałem samochodów z zagranicy zachodniej- choć widzę z Białorusi czy Federacji Rosyjskiej.. Czy ksiądz, biorąc pieniądze za poświęcenie drogowych oprawców , ich działalności i ich samochodów, nie zdaje sobie sprawy z tego co robi? Nie zainteresował się czym zajmuje się Państwowa Inspekcja Drogowa? I jeszcze wziął pieniądze pochodzące z krwawicy polskich przedsiębiorców. Zawłaszczone przez biurokrację drogową.. A gdzie moralność? Bo co innego, jak nie wie skąd pieniądze pochodzą, na przykład z prostytucji.. Ale skoro wie i święci? Ręce opadają.. To są prawdziwie brudne pieniądze.. Puszczają wszelkie hamulce moralne. A pieniądze coraz mniej śmierdzą.. Stojący funkcjonariusze, też święceni- się przy tym żegnają.. Przypomina mi to obrazek ze zdjęć operacyjnych policji, gdzie uwidoczniony jest złodziej samochodów, który przed kradzieżą się żegna.. Żegna się, żeby szczęśliwie mógł ukraść samochód.. Zgroza! I wszyscy szczęśliwi wyruszą poświeceni przez katolickiego księdza na rabunek kierowców.. Poczynią szkody w firmach, szkody w rodzinach, szkody na rynku.. Sami się obłowią przy pomocy kontroli- i taką działalność poświęca ksiądz. Jak ustawią w Radomiu wagę do sprawdzania nadwagi samochodów - to też ją poświęci? Żeby państwo mogło rabować, rabować i jeszcze raz rabować.. I nie ma granic tego rabunku, bo biurokracja nie ma nigdy dość cudzych pieniędzy.. Ciągle obmyśla nowe sposoby rabunku, jak to w demokratycznym państwie bezprawia.. I wielkiego rabunku! Więcej funkcjonariuszy bezpieki drogowej, więcej i więcej. I nich księża w całej Polsce święcą to postępowanie.. Nie ma zła i dobra.. Jest tylko dobro.. I to dobro właśnie święci ksiądz.. Mam jedynie nadzieję, że zrobił to zupełnie nieświadomie.. Pan Bóg oceni jego postępowanie.. W nim nadzieja. WJR
Co w ekonomii słychać… Zaczynamy przegląd wydarzeń ekonomicznych na Świecie. Dużo się dzieje ciekawych rzeczy, które nie pozostaną bez wpływu na nasze życie. Tyle ze wstępu, przejdźmy do konkretów. 1. 3 listopada FED ogłosiła, iż w ramach programu QE2 zostanie dodrukowanych 600 mld. dolarów w ciągu 8 miesięcy. Kwota ta powiększy bazę monetarną USA o około 30%. Do 600 mld. dolarów należy doliczyć jeszcze 275 mld. dolarów programu QE1, co daje razem 875 mld. dolarów. Dodam, że już się mówi o QE3… Dlaczego FED postanowił dodrukować dolara? Ano w celu „rozruszania” gospodarki – trupa: stopy procentowe są na nieziemsko niskim poziomie 0-1% a akcja kredytowa stoi. Postanowili więc zwiększyć bazę monetarną, tak aby w obiegu było więcej pieniądza. Oczywiście jest to również sposób na kradzież oszczędności obywateli (tych nielicznych którzy w USA jeszcze je mają), i destrukcję długu. Najciekawsze jest mydlenie oczu szaremu człowiekowi. W mediach można było usłyszeć, iż inflacja za III kwartał w USA wynosiła nieco powyżej 2%. Tzw. indeks inflacyjny CPI obliczany jest z wyłączeniem cen żywności i energii. Żeby było jaśniej – tanieją dobra oparte na długu tj. nieruchomości, samochody itp. ale drożeją dobra codziennej konsumpcji. Dlatego w danych statystycznych wygląda to dobrze, ale w życiu niekoniecznie tak musi być… Jeżeli Świat straci zaufanie do zielonego pieniądza, dolar zacznie wracać do Ameryki, a to skończy się scenariuszem z Republiki Weimarskiej albo Zimbabwe. Zresztą Chiny, największy wierzyciel Stanów Zjednoczonych w kilka dni po ogłoszeniu QE2 zażądał wyjaśnień odnośnie dodruku pieniądza. To zapewne przyśpieszy potajemny proces ucieczki Chin od rezerw w USD.
2. Irlandia dogoniła Argentynę w rankingu ryzykownych długów: prawdopodobieństwo ogłoszenia niewypłacalności Irlandii w ciągu najbliższych 5 lat rynki oceniają na 41%, na miejscu nr 2 jest Wenezuela (prawdopodobieństwo na poziomie 50%), a na szczycie rankingu jest Grecja (prawdopodobieństwo na poziomie 53%). Wg. niektórych analityków Irlandia jest już DeFacto bankrutem, i do krachu kredytowego nie dojdzie jedynie jeżeli zainterweniuje EBC (Europejski Bank Centralny), który notabene rozpoczął już proces skupowania irlandzkich obligacji.
3. Rynek metali: w ostatnich kilku dniach widzieliśmy istny rajd metali szlachetnych w górę, srebro i złoto biło kolejne rekordy. Spowodowane to było oczekiwaniem oraz ogłoszeniem QE2. Od trzech dni widzimy korektę na rynku surowców, prawdopodobnie na rynku metali do gry weszły duże banki bullionowe. Jeżeli ceny SPOT przełożą się na ceny fizycznego kruszcu w Polsce będzie okazja do tańszych zakupów.
http://www.jednodniowka.pl/news.php?readmore=328
Zdrada wg. ministra Grasia
1. Wczoraj w audycji radia Zet rzecznik rządu Paweł Graś nazwał ocierającymi się o zdradę, działania Prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który chce zwrócić się do większości republikańskiej w amerykańskim Kongresie w sprawie podjęcia rezolucji o powołanie międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. List do kongresmenów USA mają zawieść jeszcze w tym miesiącu była Minister Spraw Zagranicznych Anna Fotyga i szef sejmowego zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej poseł Antoni Macierewicz. Minister Graś mówił wczoraj tak: „ gdyby w każdych innych warunkach doszło do sytuacji, że mamy legalne państwo, mamy legalny rząd, legalne władze, legalne instytucje i ktoś zwraca się do obcego mocarstwa, że te instytucje są niewiarygodne, że to państwo jest nieważne, że to czym zajmuje się to państwo, budzi wątpliwości, to jest sytuacja absolutnie skandaliczna i niedopuszczalna. Uważam ,że to jest absolutny i totalny skandal, ocierający się wręcz o zdradę”.
2. Rzecznik rządu przyzwyczaił nas do mówiąc najoględniej „oryginalnych zachowań”. Jakiś czas temu okazało się, że nie uwzględnił w swojej poselskiej deklaracji majątkowej faktu, że mieszka z rodziną od lat nieodpłatnie w domu, którego właścicielem jest obywatel Niemiec, świadcząc w zamian usługę jego pilnowania. Po wielu miesiącach właściwy w tej sprawie urząd skarbowy wprawdzie uznał, że nie ma w tym złamania prawa ale cóż mógł orzec urząd skarbowy na którym bezpośredni nadzór ma minister finansów, kolega ministra Grasia z rządu. Teraz używa bardzo mocnych słów na określenie działań partii opozycyjnej, która reaguje w ten sposób na działania wielu tysięcy Polaków domagających się powołania międzynarodowej komisji w sprawie katastrofy smoleńskiej. Pod petycją w tej sprawie przygotowaną przez stowarzyszenie Katyń 2010 popisało się imieniem i nazwiskiem już ponad 300 tysięcy osób ( kolejne tysiące podpisów spływają do organizatorów) i została ona przesłana parę tygodni temu do Prezydenta, Premiera, Marszałka Sejmu i Marszałka Senatu.
3. Oficjalnej odpowiedzi w tej sprawie do tej pory stowarzyszenie nie otrzymało ale podczas ostatniego spotkania z rodzinami ofiar Premier Tusk był uprzejmy powiedzieć „że wszystko to co się dzieje w tym momencie w sprawie śledztwa jest wystarczające i właściwe i w związku z tym nie zamierza on występować o powołanie takiej komisji”. Widać z tego ,że Premier Tusk jest z prowadzonego przez Rosjan śledztwa zadowolony, choć ostatnie trwające ponad 6 godzin spotkanie z rodzinami ofiar i konieczność zorganizowania wkrótce następnego, powinno chyba zwrócić jego uwagę, że rodziny te są w najwyższym stopniu, przebiegiem tego śledztwa zaniepokojone. W tej sytuacji więc zrozumiałym jest ,że podejmują one próby umiędzynarodowienia śledztwa, a zwracają się przecież do naszego głównego sojusznika z którym od kilku lat razem jesteśmy w jednym bloku obronnym. Jeżeli tego rodzaju działania rzecznik rządu nazywa zdradą to jak nazwać działania polskiego premiera, który w niewyjaśnionych do tej pory okolicznościach prawdopodobnie jednoosobowo zdecydował, że oddajemy śledztwo w sprawie katastrofy w której zginęła elita polskiego narodu, państwu które nie było w stanie przez wiele lat wyjaśnić dramatycznych wydarzeń w których zginęły setki jego obywateli w tym dzieci, takich jak tragedia w Biesłanie, katastrofa okrętu Kursk czy tragedia w moskiewskim teatrze na Dubrowce.
4. Rzecznik rządu powinien bardziej ważyć słowa bo inaczej będzie musiał nazywać zdrajcami wielu polskich obywateli, którzy szukają sprawiedliwości choćby przed Trybunałem w Strasburgu, skoro nie znaleźli jej przed wymiarem sprawiedliwości w Polsce. Zresztą rządzący tak często mijali się z prawdą w wielu sprawach wiązanych z katastrofą smoleńską, ze słynnym już stwierdzeniem Premiera Tuska, że rodziny ofiar katastrofy chcą się z nim spotkać i rozmawiać o odszkodowaniach, że byłoby lepiej gdyby przestali oceniać działanie rodzin i partii opozycyjnej w tej sprawie. Zbigniew Kuźmiuk
Elegia na dzień niepodległości „Gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego” – nawoływał szlachtę Klucznik Gerwazy w „Panu Tadeuszu”. Jeszcze nie ucichły echa „burzy mózgów”, jaka z udziałem francuskiego prezydenta Mikołaja Sarkozy’ego, Naszej Złotej Pani Anieli i rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa odbyła się w Deauville, a już telegraf bez drutu przyniósł wieść skrzydlatą, że NATO ustami pierwszego sekretarza Rasmussena złożyło Rosji propozycję wejścia do Afganistanu. Najwyraźniej przywracanie tam demokracji napotykać musi poważne trudności, skoro takie tęgie demokracje, jak USA, Wlk. Brytania, czy Niemcy, nie mówiąc już o naszym nieszczęśliwym kraju, który w demokracji nie da się przecież nikomu prześcignąć, nie mogą sobie poradzić bez Rosji. Wprawdzie Rosja, zwłaszcza po rozpędzeniu przez zimnego czekistę Putina bandy żydowskich grandziarzy nie ma najlepszej reputacji demokratycznej, ale wiadomo, że cel uświęca środki i gdy w grę wchodzi przywrócenie demokracji, nie można cofnąć się przed niczym. A skoro bez udziału Rosji nie da się wprowadzić w Afganistanie prawdziwej demokracji, to jest oczywiste, że i w naszym nieszczęśliwym kraju proces pojednania będzie nabierał coraz żywszych rumieńców. Świadczy o tym nie tylko zbiorowa petycja ochotników, ale i podwyższona aktywność realistów, którzy nie tylko, niczym chłop krowie, wykładają tubylcom nieubłagane, dziejowe konieczności rzucenia się w ramiona Putina, ale gotowi są nawet symulować orgazm podczas tej sodomii. Najwyraźniej musiały pojawić się jakieś impulsy, bo ex nihilo nihil fit – zatem tylko patrzeć, jak obok rozkwitającego stronnictwa pruskiego, za sprawą niezawodnych narodowców, co to jeszcze terminowali u generała Sierowa, zacznie odżywać, rosnąć i rozkwitać stronnictwo ruskie – bo symetria musi być, podobnie jak porządek. Ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej, toteż 28 października na uniwersytecie Princeton odbył się sympozjon poświęcony holokaustowi w okupowanej Polsce, a w szczególności – „nowy odkryciom i nowym interpretacjom” - z udziałem – jakże by inaczej! – „światowej sławy historyka” Jana Tomasza Grossa, rozmaitych cudzoziemców oraz grona obywateli naszego nieszczęśliwego kraju: Barbary Engelking-Boni, zajmującej się historią warszawskiego getta, „antropologa kultury” Agnieszki Haskiej, Aliny Skibińskiej z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Krzysztofa Persaka z IPN, Joanny Tokarskiej-Bakir - również „antropologa kultury” i członka rady naukowej Żydowskiego Instytutu Historycznego oraz Andrzeja Żbikowskiego - również z tegoż żydowskiego Instytutu. Co tam odkryli nowego – mniejsza z tym, bo każdy rozumie, że odkrycia – odkryciami, ale najważniejsze są „interpretacje”, zwłaszcza „nowe”. A jaka jest najnowsza? Ano, jakaż by, jeśli nie taka, że tubylczych polskich Irokezów nie można zostawić samopas, bo ZNOWU zrobią coś okropnego. Toteż kiedy na dalekim uniwersytecie Princeton, miedzy przerwami na kawę formułowane są „nowe interpretacje”, w naszym nieszczęśliwym kraju redaktor Blumsztajn nawołuje wszystkich ludzi dobrej woli by 11 listopada „wygwizdali” marsz „faszystów”, którym zamaniło się maszerować akurat w święto wspominania utraconej niepodległości. Red. Blumsztajn zapowiada nawet rozdawnictwo darmowych gwizdków, gwoli głośniejszego wygwizdywania. Taka gratka na pewno przyciągnie sporo „młodych, wykształconych”, zwłaszcza absolwentów „antropologii kultury” – cokolwiek by to miało znaczyć, ale nie da się ukryć, że gdyby red. Blumsztajn obiecał darmowe piwo, to przeciwników faszyzmu przybyłoby jeszcze więcej. Cóż dopiero, gdyby w charakterze zakąski do piwa podawane były wyborcze kiełbaski, niechby nawet koszerne? Zresztą wszystko jest możliwe; ani red. Blumsztajn nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, no a poza tym 11 listopada „młodzi wykształceni” będą przecież mieli dodatkowy powód do świętowania. Nie chodzi, ma się rozumieć, o żadną „niepodległość”, która „młodym, wykształconym” potrzebna jest jak psu piąta noga. Przeciwnie – czyż nie lepiej komuś podlegać? Można liczyć na nagrodę za samo podleganie, nie mówiąc już o premii za symulowanie orgazmu. Okazją do świętowania będzie oczywiście dekoracja Orderem Orła Białego redaktora Adama Michnika, której dokona prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Bronisław Komorowski. Jak widzimy, pomyślano o najdrobniejszych szczegółach, a przecież to jeszcze nie wszystko, bo obrazu dopełnia nowa wersja litanii do wszystkich świętych, jakiej wysłuchałem podczas nabożeństwa odprawionego 1 listopada na cmentarzu w Bełżycach w Archidiecezji Lubelskiej, kierowanej przez JE abpa Józefa Życińskiego. Między wezwaniami dotychczasowych świętych pojawiły się inwokacje do „świętego Abrahama” i „świętego Mojżesza” – żeby „modlili się za nami”. Jestem pewien, że puszczą te gojowskie supliki mimo uszu, ale nie o to w tej chwili chodzi. Jak pamiętamy, od pewnego czasu wpływowi cadykowie sztorcowali papieży za kanonizowanie niewłaściwych świętych. Sztorcowanie okazało się skuteczne, przynajmniej w przypadku Piusa XII, którego proces beatyfikacyjny został, jak wiadomo, wstrzymany przez Benedykta XVI w obawie przed odwetem ze strony nie tyle może wpływowych cadyków, co podjudzonych przez nich finansowych grandziarzy. Jak dotąd papież potwierdził tylko „heroiczność cnót” Piusa XII, ale o wyniesieniu na ołtarze – cyt. Skoro jednak Abraham z Mojżeszem pojawili się w litanii do wszystkich świętych, to może oznaczać, że tylko patrzeć, jak przedsiębiorczy cadykowie nie tylko sprokurują katolikom na poczekaniu cały panteon, niczym Wincenty Kadłubek prehistorycznym Słowianom, ale w izraelskich drukarniach będą drukowali i sprzedawali Irokezom obrazki kanonizowanych w ten sposób świątków. To właśnie jest owo sławne „judeochrześcijaństwo”, do którego Jego Ekscelencja tresuje nas na odcinku religijnym, podobnie jak red. Blumsztajn próbuje tresury przy pomocy gwizdków na odcinku politycznym, zaś „światowej sławy historyk” z naukowcami drobniejszego płazu – na odcinku naukowym. Nie tylko zresztą on. Tak się akurat złożyło, że w tym samym czasie w Bydgoszczy odbywała się konferencja poświęcona walce z plagiatami i blagierstwem w nauce, ale, ma się rozumieć, nie dotyczyła ona ani starych doktoratów i habilitacji z wyższości ustroju socjalistycznego na zamówienie SB, ani też - „nowych interpretacji” z Princeton – pewnie również dlatego, że przewodniczącym zespołu etyki przy Ministrze Nauki został prof. Jan Hartman, zarazem członek-założyciel polskiej jaczejki Zakonu Synów Przymierza, czyli loży B’nai B’rith. Jak widzimy, zarówno strategiczni partnerzy, jak i starsi i mądrzejsi pomyśleli o wszystkim, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj i jego tubylczy incolae, zostali obstawieni z każdej strony. SM
Wesoły kotylion „Na Placu Piłsudskiego trębacze w trąby dmą, tam wódz państwa polskiego przegląda armię swą”. Wszystko się zgadza; jest Plac Piłsudskiego, są trębacze i nawet dmą w trąby, jest „wódz” w osobie prezydenta Bronisława Komorowskiego, jest nawet „armia”, wprawdzie nie cała, ale prawie – no a państwo? Jest jeszcze państwo polskie, czy została nam z niego tylko jego atrapa? „Wódz”, podobnie jak TVN nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Jest, jakże by inaczej, właśnie zostało szczęśliwie „odzyskane”, w związku z czym ma być wesoło, żeby nie powiedzieć – jajcarsko. W tym roku razwiedka trochę zaspała, ale już przygotowywany jest rozkaz na przyszły rok; 11 listopada każdy obywatel będzie musiał przypiąć sobie wesoły kotylion, od czego poziom patriotyzmu wzrośnie niczym notowania Platformy Obywatelskiej po wyrzuceniu posłanek Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak w ramach dintojry w PiS-ie. Kto wie, czy najwyraźniej reaktywowany dawny Wydział Ceremoniału i Obrzędowości Świeckiej przy KC PZPR, nie przygotuje nam jeszcze innych przejawów nowej, świeckiej tradycji, żebyśmy mogli radować się posiadaniem trąb, „wodza”, armii swej, no i oczywiście – państwa polskiego, już bez najmniejszych wątpliwości. Mogłyby się one pojawić na przykład w sytuacji, gdy zawarta przez tubylczy rząd umowa z ruskim „Gazpromem” na dostawy gazu musi być dla swej prawomocności zatwierdzona przez brukselskiego komisarza Guntrama Oettingera – no ale kiedy już obwiesimy się kotylionami, a urząd skarbowy, gwoli pobudzenia do wesołości, zacznie nas łaskotać, to może nikt nie zauważy, że wszystko jest, tylko – niepodległości już nie ma. SM
Kolejne niewygodne fakty. “Wprost” pominął istotne zeznania świadków Dziennikarze „Wprost” nie zwrócili uwagi na bardzo ciekawe zeznania kilku świadków dotyczące mgły w rejonie lotniska Siewiernyj, a także na wątpliwości związane ze smoleńskimi kontrolerami lotu . Według naszych informatorów świadkowie z obsługi lotniska byli zdziwieni gwałtownym pojawieniem się mgły w rejonie Siewiernego i to wyjątkowo gęstej, w dodatku przed lądowaniem samolotu z prezydencką delegacją jeszcze bardziej zagęszczającej się, która wydawała się im inna niż zwykle. Jak twierdzą nasi informatorzy, w aktach śledztwa są zeznania pracownika miejscowej piekarni, Aleksandra Berezina, który powiedział, że gdy szedł do garażu, na ulicy zalegała gęsta mgła, która nadal zagęszczała się. Niedługo później jechał samochodem. Zdziwiło go, że „w tym momencie na ulicy była nienaturalnie gęsta mgła. W takiej sytuacji włączyłem krótkie światła samochodu. Widoczność w linii prostej wynosiła według mnie 50 m. Mgła przykrywała wierzchołki wysokich drzew. Na ulicy na skutek takiej mgły było ciemno. W tak silnej mgle jechałem z prędkością około 35 km/godz. Jadąc ulica Kutuzowa, na wysokości hotelu «Nowyj» usłyszałem nienaturalny ryk silnika samolotu przelatującego nad moim samochodem. Z powodu mgły samolotu nie widziałem. Zatrzymałem się na stacji benzynowej. Na ulicy panowała cisza, nie słyszałem jakiegokolwiek wybuchu czy uderzenia. Nie przypuszczałem, że 30-40 m od stacji spadł samolot”. Na temat mgły, według naszych informatorów, mówił również podczas zeznań szeregowy Igor Pustowiar, który pełni służbę na lotnisku Siewiernyj. Miał powiedzieć: „W ciągu 30 minut od momentu wylądowania Jaka-40 do podejścia do lądowania Iła-76 warunki pogodowe na lotnisku w sposób znaczący uległy pogorszeniu, mgła stała się bardziej szczelna, uległa zagęszczeniu, widoczność przy ziemi zmniejszyła się do około 60-70 m. […] Po około 30 minutach warunki pogodowe pogorszyły się jeszcze bardziej, zwiększyła się znacząco gęstość mgły, a widoczność na ziemi obniżyła się do nie więcej aniżeli 50 m”. Anatolij Żujew, dozorca w pawilonie wystawowym obok lotniska, opisał prokuratorom, że o godz. 10 ulicę zalegała gęsta ściana mgły. Z kolei Dmitrij Paszczakow z obsługi lotniska, który patrolował okolice pasa startowego, stwierdził, że przed lądowaniem polskiego Tu-154 M mgła była tak gęsta, że ograniczała widoczność maksymalnie do dwóch metrów. Naczelnika punktu kontrolno-technicznego lotniska, Marina Nikołajewicza, zdziwiło, że „przedmioty i obiekty znajdujące się dalej widoczne były źle, jakby były pokryte mgłą”.
Meteo i komendantura, czyli 25 minut odległości Według Michaiła Jadgowskiego, naczelnika stacji meteorologicznej jednostki wojskowej w Smoleńsku, naczelnik służby meteorologicznej i dyspozytor powinni się znajdować w jednym pomieszczeniu, jednak na lotnisku Siewiernyj rozmieszczono ich w różnych budynkach. Taki stan panował od końca listopada 2009 r. „10 kwietnia, zważywszy na fakt, iż ja i dyspozytor znajdujemy się w znacznej od siebie odległości i że dojście do niego pieszo zajmie mi około 25 minut, ostrzeżenie przed wichurą [były tam także informacje dotyczące mgły – red.] przekazałem służbie dyspozytorskiej tylko przez telefon” – miał stwierdzić Jadgowskij. Taka sytuacja powodowała, że naczelnik łamał procedury – nie przekazywał dyspozytorowi komunikatów na piśmie, tylko telefonicznie. Czy rzeczywiście je przekazał, dokładnie o której godzinie, czy prokuratura sprawdzała billingi i czy potwierdzają one fakt takiej rozmowy – tego nie wiemy. Jadgowskij miał też zeznać, że minima pogodowe dla lotniska Siewiernyj wynoszą: wysokość dolnej granicy chmur nie mniej niż 100 m, widoczność nie mniej niż 1000 m. Jak powiedział – nie pamięta, jaka była widoczność o godz. 9 ani o 10:40, 10 kwietnia, gdy doszło do katastrofy. „O godz. 9.06 zauważyłem, że niebo zaczęło «naciekać», zachmurzać się. O godz. 9.12 zatelefonowałem do pododdziału służby meteorologicznej jednostki wojskowej i poinformowałem o zaobserwowanych zmianach, po czym przekazano mi uściśloną prognozę pogody: do godz. 10 – 7-12 stopni, zachmurzenie średnie, warstwowa dolna granica chmur 150-200 m, mgiełka, widoczność 1,5-2 km. O godz. 9.26 stwierdziłem zmianę pogody, a mianowicie zachmurzenie 10 stopni, warstwowa mgiełka, dymy, widoczność 1000 m, co odpowiada meteorologicznemu minimum lotniska”. O jakich dymach mówił Jadgowskij? Bo wyraźnie rozgranicza mgłę i dymy. Dalej naczelnik stacji meteorologicznej w Smoleńsku miał zeznać, że zaobserwował kolejną zmianę pogody o godz. 9:40 – powstała mgła. Poinformował natychmiast o tym pododdział służby meteorologicznej jednostki wojskowej, skąd otrzymał ostrzeżenie przed wichurą i okresie
jej trwania. Jadgowskij w ostrzeżeniu przed wichurą, które otrzymał z jednostki wojskowej, dostał informację o gęstej, falistej mgle, która ograniczyć miała widoczność do 600-1000 m. Były to dane poniżej pogodowego minimum lotniska. „To ostrzeżenie przekazałem do wiadomości kierownikowi lotów i dyspozytorowi. Około godz. 10 odczytałem wskazania przyrządów, przeprowadziłem niezbędną obserwację wizualną i uzyskane dane wprowadziłem do Dziennika Pogody. Telefonicznie przekazałem je pododdziałowi służby meteorologicznej jednostki wojskowej, kierownikowi lotów, dyspozytorowi. Oprócz tego informacja ta została przekazana służbie meteorologicznej Dowództwa Lotnictwa Transportu Wojskowego w Moskwie. W zaistniałej sytuacji zwiększona została częstotliwość obserwacji meteorologicznych”. W związku z nagłym pogorszeniem pogody, zwłaszcza szybko zagęszczającą się mgłą, wieża kontroli lotów telefonowała do Moskwy. Z zeznań meteorologa wiemy już na pewno, że Moskwa wiedziała, iż przed lądowaniem warunki pogodowe były poniżej minimum dla lotniska Siewiernyj. Jaką konkretnie dyspozycję wydano kontrolerom wieży? Według naszych informatorów Jadgowskij o godz. 10:28 stwierdził dalsze pogarszanie się pogody - mgła zgęstniała, widoczność wynosiła 600 m. Dane te ponownie telefonicznie przekazał kierownikowi lotów i dyspozytorowi. „Następny pomiar przeprowadziłem o 10:40, kolejne o 10:52, 11. O 11 widoczność wynosiła 600 m” – miał zeznać Jadgowskij. Z tych słów meteorologa wynikałoby, że już kilka minut po katastrofie przeprowadzał kolejne badania pogody.
Dlaczego nie sprawdzono, czy ktoś wywierał presję na kontrolerów lotu Przypomnijmy, że rosyjski MAK, który przejął kontrolę nad śledztwem smoleńskim, zlecił skomplikowane ekspertyzy psychologiczne mające dowieść, że piloci polskiego tupolewa odczuwali stres wywołany obecnością prezydenta i swego dowódcy, gen. Błasika, na pokładzie samolotu, w szczególności – rzekomo (bo nie ma na to dowodów) – w kabinie pilotów. O jednostronnych działaniach MAK świadczy fakt, że podobnych ekspertyz MAK nie zarządził w stosunku do oficerów z wieży kontroli lotów, którzy mogli być poddani presji płk. Krasnokutskiego lub rozmówców z Moskwy. A to właśnie do obowiązków kierownika lotów należy wydanie zgody bądź zakazu lądowania. Tymczasem, jak twierdzą nasi informatorzy, z zeznań szeregowych żołnierzy rosyjskich, którzy pełnili służbę na płycie lotniska (do ich zadań należeć miało m.in. podstawienie trapu) wynika, że kontrolerzy chcieli wydać tupolewowi zakaz lądowania na Siewiernym. Kategorycznie zabraniam, czyli co rosyjscy szeregowcy usłyszeli w kanale łączności wewnętrznej Igor Pustowiar, poborowy szeregowiec, powiedział prokuratorom, że w związku z tym, iż przed przylotem samolotu rządowego z Polski warunki pogodowe wciąż się pogarszały, „po wewnętrznym kanale łączności usłyszałem, iż dyspozytor lotów postanowił, w związku z bardzo złą widocznością, nie zezwolić polskiemu samolotowi na lądowanie na lotnisku Siewiernyj. Po około 30 minutach warunki pogodowe pogorszyły się jeszcze bardziej”. Siergiej Syrow, inny szeregowiec, złożył podobne zeznania: „Kontroler lotu wydawał przez radionamiernik polecenia zakazujące lądowania na lotnisku Siewiernyj. Przez radionamiernik słyszeliśmy rozmowy kontrolera lotów z innymi jakimiś oficerami jednostki prowadzone na kanale łączności wewnętrznej, to znaczy rozmów kontrolera z pilotem TU-154 nie słyszeliśmy”. „Słyszałem, jak kontroler lotów, kanałem łączności wewnętrznej powiadamiał kogoś o tym, iż kategorycznie zabrania lądowania samolotu TU-154 na lotnisku Siewiernyj z powodu złej widoczności” – podkreślił szeregowiec Syrow. Komu dyspozytor zapowiadał, że nie da zgody na lądowanie TU-154?
Dlaczego kierownik lotu nie wydał zakazu lądowania Dlaczego wieża (kierownik lotów lub jego zastępca) ostatecznie nie wydała zakazu lądowania, tylko, jak wynika z upublicznionych przez komisję Millera stenogramów – zgodzili się, by TU-154 wykonał próbne podejście? Dlaczego zlekceważyli procedury? Jak twierdzą nasi informatorzy, o tych procedurach mówi w swych zeznaniach płk Anatolij Murawiow, kierownik ruchu lotniczego, obecny na Siewiernym w dniu katastrofy. „Zezwolenie załodze samolotu na lądowanie wydaje bezpośrednio kierownik lotów, przy czym obowiązkowym warunkiem wydania zezwolenia na lądowanie jest wizualny kontakt z samolotem, to znaczy kierownik lotów musi wizualnie obserwować samolot” – zeznał Murawiow. Kierownikiem lotów był Pliusnin i z pewnością nie miał kontaktu wzrokowego z Tupolewem. Nietypowe zdarzenia w wieży kontroli lotów, czyli rozmowy nie tylko z Moskwą Cały szereg wątpliwości budzą wydarzenia, do jakich doszło w wieży kontroli lotów tuż przed próbą lądowania tupolewa. Jak 10 kwietnia zeznał Pliusnin, już po nieudanych próbach posadzenia iła (który nadleciał pomiędzy polskim jakiem i tupolewem), dzwonił on do dyżurnego „logiki” w Moskwie, prosząc, aby zważywszy, iż załoga polskiego samolotu słabo zna język rosyjski, uzgodnić możliwość lądowania tego samolotu na lotnisku zapasowym, bez lądowania na lotnisku w Smoleńsku. „Logika” to hasło wywoławcze sztabu kierowania lotnictwem wojskowo-transportowym Sił Powietrznych Rosji. Pliusnin precyzował potem, że domniemywał, iż załoga słabo zna rosyjski, bo 7 kwietnia niektóre załogi miały z tym kłopot. Ale, jak się poprawił, załoga wioząca prezydenta władała rosyjskim w stopniu wystarczającym. W zeznaniach z 10 kwietnia można dalej przeczytać: „W tym momencie [kiedy rozmawiał z „Logiką”] nawiązał ze mną łączność jakiś inny samolot rosyjski, którego sygnału wywoławczego nie pamiętam, i zapytał o pogodę. Przekazałem mu, że na Siewiernym nie ma warunków do lądowania i ażeby on dla polskiego samolotu, przez dyspozytora, przekazał tę informację i poprosił tego dyspozytora, aby w miarę możliwości, bez lądowania na lotnisku w Smoleńsku «wyprowadzić» samolot na lotnisko zapasowe” – zeznał Pliusnin. O czym świadczy ten fragment zeznań Pliusnina? Że kontroler lotów zwraca się do pilota bliżej nieokreślonego samolotu, by powiadomił dyspozytora o zdarzenia mającym pierwszorzędne znaczenie dla bezpieczeństwa podróżującego nad Rosją prezydenta Polski?
Co się stało z nagraniem rozmów z wieży kontroli Taśma z nagraniem rozmów prowadzonych przez Pliusnina i Ryżenkę z wieży kontroli lotów z załogami samolotów została przekazana natychmiast po katastrofie Federalnej Służbie Bezpieczeństwa (FSB). Nie wiadomo, czy dostał ją MAK, a tym bardziej polscy prokuratorzy. Taśma mogła być kluczowym dowodem weryfikującym prawdziwość stenogramów z czarnych skrzynek. Co ciekawe, 29 kwietnia próbowano odsłuchać nagrania rozmów telefonicznych i radiowych rejestrowanych przez jednostkę wojskową na Okęciu. Jak się okazało po przybyciu serwisanta, rozmów nie można odtworzyć – bo dysk z nagraniami został uszkodzony. Nie jest jasne, czy z uszkodzeniem dysku poradziły sobie nasze służby specjalne.
Anita Gargas, Katarzyna Gójska-Hejke, Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski