270

Agenda samodestrukcji Ratunek planety czy samodestrukcja? Z niepokojem czytam polskie i polonijne publikacje. Nie widzę żeby wielu dziennikarzy, czy to prasowych czy blogerów orientowało się co się w ogóle dzieje na świecie. Owszem, jest kilka pomniejszych stron i blogów z publikacjami, które są istotne, jednak są one niszowe i wszystkie razem wzięte nie czyta nawet 1/10 tej liczby osób, które wchodzą na blog Kataryny. Popularne blogi i strony uważane za „ostre” publikują w istocie bzdurną papkę, która dostaje się w ręce ich autorów z kontrolowanych przez globalną mafię źródeł. Ponad 8 lat szperania w necie, szczególnie w publikacjach angielskojęzycznych, nauczyło mnie odróżniać cenne źródła od dezinformacyjnego szumu. Obecna sytuacja w jakiej się znaleźliśmy przypomina kurę w stajni, która prosi o pomoc lisa przed szczekającym, choć nieszkodliwym ratlerkiem. Bowiem dokładna analiza polityki prowadzonej przez tzw. „globalistów” prowadzi do jednoznacznego wniosku:  dla globalnej elity większość ludzkości jest już zbędna, dla dobra planety należy wszelkimi sposobami doporowadzić do eksterminacji 95-98% populacji, przy jak najmniejszych stratach własnych. Obserwując w szerszej skali, nie tylko na podstawie wydarzeń w naszym kraju, choć i te są związane z ogólnoświatową polityką eksterminacji ludzkości, można wysunąć kilka ważnych wniosków: Plany eksterminacyjne istnieją od kilkuset lat, systematycznie są udoskonalane i dopasowywane do bieżącego poziomu nauki i techniki. Nie są to działania jednopokoleniowe – ich przyczyną nie może być więc chęć zdobycia majątku, władzy, przewagi ekonomicznej. Muszą mieć przyczyny ponadjednostkowe – może to być więc albo fanatyzm religijny, narodowy, rasizm albo wielopokoleniowa mafia rodzinna. Wykorzystywane tu są prawdopodobnie organizacje o charakterze tajnym działające na terenie wielu krajów – większość ich członków nie musi znać celu ostatecznego, którym jest „wyczyszczenie” świata. Oczywistym jest, że grupa, która chciałaby dokonać podobnego podboju musi mieć pod kontrolą wszystkie istotne elementy władzy, z których najważniejszymi są finanse, informacja (czyli media), rządy narodowe oraz struktury obronne poszczególnych krajów. Równie istotna jest kontrola nad edukacją i systemami dystrybucji informacji, opieką zdrowia, wymiarem prawa i rozrywką. Trzy ostatnie są istotne gdyż są elementem kluczowym w eliminacji niebezpiecznych jednostek oraz służą przejmowaniu mienia, kontrolują korupcję i wspomagają środki przymusu, z których jednym z najważniejszych jest szantaż. Jednym z najistotniejszych elementów jest kontrola nad religią, a jeśli nie da się tego uczynić – jej likwidacja. Obecnie pozostało tylko kilka krajów, w których katolicyzm ma nadal mocną pozycję. Kraje te, w tym Polska, znajdują się pod najcięższym ogniem ataku agentów globalistycznych, zazwyczaj wewnętrznych wrogów, których trudno wyeliminować, szczególnie jeśli kontrolują media i rząd. Kraje, w których Prawosławie jest dominującą religią są główną obok islamskich przeszkodą dla globalizmu, dlatego też można przewidzieć, że kolejna wojna światowa będzie skierowana głównie przeciwko Rosji, odbywa się to zresztą już dzisiaj – od środka. Islam jest z kolei olbrzymią przeszkodą w dominacji na ponad miliardem ludzi, choć cała wierchuszka jest od dawna pod kontrolą. Obecna sytuacja wróży rozwiązanie „salomonowe” – stworzenie sztucznego konfliktu międzyreligijnego – wojny Chrześcijan z Muzułmanami. Należałoby się więc przyjrzeć bliżej kto stoi za imigracją Muzułmanów do Europy. Protestanci i Żydzi są w pełni kontrolowani, zatem nie ma potrzeby angażowania tam sił. Rasistowskie elementy tych religii mogą być jednak wykorzystane do walki z Katolikami i Muzułmanami co się rzeczywiście obserwuje. Szczególnie ciekawe jest połączenie celów tzw. syjonistycznych Chrześcijan z Żydami w USA. W ukryciu pozostaje natomiast religia elit, którą jest „satanizm”. Kontrola nad wszystkimi rządami świata byłaby bardzo trudna, o ile wręcz niemożliwa. Dlatego też plany od samego początku zakładały powołanie organizacji międzynarodowych, których ostatecznym celem byłoby powołanie tzw. „rządu światowego”. Miało to się odbywać etapami poprzez tworzenie „unii” i „bloków”. Mechanizmem zmuszającym kraje do wstąpienia w bloki jest nacisk finansowy – realizowany poprzez pożyczki czy też szantaż militarny. Tzw. „Blok wschodni” krajów komunistycznych był nieudaną próbą konsolidacji, którą należało zaniechać gdyż eksperyment wymknął się spod kontroli. Zastosowano jednak skuteczny sposób przejęcia majątku tych krajów poprzez „prywatyzację”. Na skutek niskiej świadomości społeczeństw do dziś realizatorzy prywatyzacji uważani są za bohaterów narodowych. Ludzie, którzy byli i są na usługach globalistów z nielicznymi wyjątkami kontrolują te kraje i prowadzą je do wyniszczenia i wyludnienia. Wybitne jednostki, które mogłyby przeciwdziałać tej grabieży są represjonowane i niszczone za pomocą „prawa”. Najskuteczniejszą formą wprowadzania zmian jest gradualizm, który polega na powolnym, ale systematycznym wprowadzaniu i egzekwowaniu niekorzystnych dla ludności poszczególnych krajów, czy w późniejszym etapie unii krajów przepisów i ustaw. Przykładem gradualizmu jest przekształcenie policji w siły represyjne – w sposób niezauważalny policja w wielu krajach coraz bardziej zaczyna przypominać niemieckie gestapo. Dodajmy do tego inne formacje jak straż miejska czy oddziały antyterrorystyczne, a będziemy mieć pełniejszy obraz celu, do którego te siły są przygotowywane – pacyfikacji społeczeństwa: łapanek czy sankcjonowanych mordów (masowe szczepienia itp.). Głównym pretekstem dla wprowadzanych zmian jest terroryzm, który tak jak opozycja polityczna jest tworem sztucznym. Generalną zasadą odpowiedniego działania jest odpowiednie stworzenie sytuacji zagrożenia. W USA np. zamachy na WTC, które były przygotowane i wykonane przez globalistycznych agentów były przyczyną wprowadzenia tzw. „Patriot Act”, który ograniczył wolność Amerykanów do tego stopnia, że konstytucja tego kraju praktycznie już nie istnieje. Terroryzm jest też główną przyczyną prowadzonych obecnie wojen. Ostateczna konsolidacja powinna się dokonać po wprowadzeniu wirtualnej waluty światowej, która obecnie dzięki komputeryzacji może przybrać formę informacji kodowanej w czipie, który się znajdzie np. w dowodzie osobistym lub prawie jazdy. Niewykluczone jest wszczepianie czipów wprost w ciała ludzi. Znaleźliśmy się obecnie w ostatnim etapie podboju świata, wydarzenia nabrały niezwykłego tempa, gdyż działania globalistów coraz bardziej stają się jasne dla coraz większej grupy ludzi spoza ich kręgów. Dlatego też w niedługim czasie cel ludobójczy stanie się znany ogółowi, jednak globaliści dążą do stworzenia takiej sytuacji, że mimo otwartości ich działania nic nie będzie można zrobić by ich powstrzymać (jest to zresztą treścią jednego z postulatów tzw. „Illuminati”, tajnej organizacji, która zapoczątkowała program przejęcia kontroli nad światem). Aby zrealizować powyższe cele należało stopniowo przygotować grunt. W ciągu kilkuset lat realizacji tych niecnych planów było kilka wpadek, jak m.in. przejęcie listu kurierskiego Rothschilda w 1786 roku, w którym znaleziono tajne plany Iluminatów, czy też opublikowanie przez Henry Forda przywiezionych z Rosji „Protokołów Mędrców Syjonu” (zdyskredytowanych później jako fałszywkę carskiej Ochrany, choć przedwojenne śledztwo w Szwajcarii wskazało na coś zupełnie innego). Tak więc nawet ujawnienie niecnych planów, łącznie z trzema wojnami światowymi, nie powstrzymało tej grupy ultrakryminalistów od działania. Było i jest to możliwie tylko dzięki ich szatańskiej wręcz inteligencji i umiejętności kontrolowania dużymi grupami ludzi. Są na tyle aroganccy, że potrafia przeprowadzić ogólnoświatową akcję szczepień, która okazała się fiaskiem. Test się nie powiódł, jednak nikt z nich nie poniósł żadnych konsekwencji. Obecnie globalni ludobójcy mają do pomocy narzędzia w postaci superkomputerów, ale przeciwnik czyli my wszyscy też stał się mocniejszy poprzez nieograniczony dostęp do informacji. Dlatego też jest jeszcze nadzieja. Jak jawne są te plany pokażę na tylko jednym, bardzo ważnym przykładzie. Jest nią Agenda 21. W sposób niewinny program ten opisano polsku na stronie Wikipedii http://pl.wikipedia.org/wiki/Agenda_21.

„Program ratowania planety” zawiera zestaw haseł, które kojarzą się z pozytywnymi zmianami jakie należy wprowadzić by żyło się lepiej i szczęśliwiej. Jest to zgodne z goebbelsowskim stylem prowadzenia propagandy. Szczytne hasła, odwrotny cel. Tak naprawdę programy które ma realizować Agenda 21 mogą służyć przygotowaniu świata do depopulacji. Jeśli się im bliżej przyjrzymy to są to de facto scenariusze przejęcia kontroli nad naszym życiem – prywatnym i zawodowym, pozbawienie nas możliwości decydowania o otoczeniu, oddaniu go kontroli bliżej nieokreślonym agencjom o charakterze „ekologicznym”. Agenda 21 zaczyna być zauważalna w sposób bezpośredni, chociażby w postaci tzw. „smug chemicznych” (chemtrails) które zaczynają wywoływać kontrowersje, gdyż okazuje się, że pod pozorem ochrony przed globalnym ociepleniem jesteśmy po prostu powoli truci. Kolejnymi są wprowadzanie żywności GMO, ograniczanie dostępu do ziół i żywności organicznej, niszczenie rolnictwa poprzez wszelkie ograniczenia, podatki czy też dopłaty z nieuprawnianie żyznej ziemi. Niektóre decyzje są tak absurdalne, że bulwersują nie wykształconych i nieoczytanych, choć logicznie rozumujących rolników, jak ta by każda stajnia była wyłożona kafelkami. Krowy w takich stajniach ciężko chorują, o co być może od początku chodziło. Miód wg. tych „ekologicznych” i „zdrowych” przepisów ma być podgrzewany do 60 stopni, co doskonale zniszczy w nim wszelkie wartościowe składniki. W dalszym etapie Agenda 21 ma na celu całkowite przesiedlenie mieszkańców wsi do miast, a raczej specjalnych potężnych jednostek osiedlowych, w których każdy będzie totalnie inwigilowany, a ich opuszczenie będzie się mogło dokonywać tylko za specjalną zgodą. Mieszkańcy tych superosiedli będą zdani całkowicie na żywność dostarczaną im z zewnątrz. Już dzisiaj w USA penalizuje się drobnych rolników ogromnymi karami za sprzedaż nierejestrowanych produktów. W Europie, w tym w Polsce rolnictwo przestaje się po prostu opłacać. Wszystko to zmierza w kierunku totalnej kontroli nad dostawą żywności przez globalne firmy, a to w efekcie jak nietrudno się można domyśleć będzie narzędziem ludobójstwa poprzez sztuczny głód, jak to było na Ukrainie w latach 30-tych. Zwracam uwagę na te problemy gdyż przy nich inne, te nawet które wydają się nam bardzo ważne jak kolejne rocznice stanu wojennego czy problemy z Palikotem (którego zresztą można zaliczyć do globalnych elit), bledną. Przyjrzyjmy się temu co się obecnie dzieje w świecie w kontekście planowanego ludobójstwa, a wiele zdarzeń stanie się łatwiejszych do wytłumaczenia, z katastrofą Smoleńską i zamachem na World Trade Center włącznie.

Materiały pomocnicze:
Największa w dziejach walka o człowieka, Henryk Wesołowski
Agenda 21, Wikipedia
UN Local Agenda 21 – The Smoking Cannon, Niki Raapana
YOU, Your Water & Agenda 21, Ted Twietmeyer
Club of Rome
Kataryna, czyli poczytny blog z mało istotnymi tematami

Za http://monitorpolski.wordpress.com/2010/10/05/ratunek-dla-ziemi-czy-samodestrukcja/ Marucha

SPRAWA OLEWNIKA: GINĄ KOLEJNE DOWODY Jak ustaliła „Gazeta Polska”, do zabójstwa pani W. wróciła Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku, która prowadzi postępowanie w sprawie Olewnika. – Mogę potwierdzić, że sprawdzamy wszelkie postępowania, przez które przewijają się sprawcy porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika – powiedział nam nadzorujący śledztwo Zbigniew Niemczyk z Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. Nasze źródła zbliżone do prokuratury twierdzą, że gdańscy śledczy zauważyli wart wyjaśnienia fakt. W 1995 r. policja jako potencjalnego podejrzanego w sprawie wytypowała właśnie Ireneusza Piotrowskiego. Jednak postępowanie spełzło wtedy na niczym. Śledczy z Gdańska postanowili ustalić, czy to rzeczywiście „Bokserek” napadł kobietę, poprzez badania DNA. Chcieli porównać zabezpieczony wówczas biologiczny materiał dowodowy – naskórek sprawcy znaleziony pod paznokciami ofiary – z materiałem genetycznym Piotrowskiego. Jakie miałoby to znaczenie dla śledztwa w sprawie Olewnika? Nie można wykluczać, że ktoś z policji, kto pomagał mataczyć w kwestii porwania Olewnika, mógł używać dowodów w sprawie pani W. jako haka na „Bokserka”. Gdyby potwierdziły się policyjne tropy sprzed 15 lat, Piotrowski mógłby dostać wyrok za udział w zabójstwie – co oznaczałoby dla niego dożywocie. Wobec takiej perspektywy może zechciałby pójść na współpracę z prowadzącymi śledztwo. Jak sprawdziliśmy, gdańscy prokuratorzy zwrócili się do policji w Sierpcu o udostępnienie dowodów zabezpieczonych podczas dochodzenia w sprawie zabójstwa pani W. Zgodnie z prawem, powinny one być przez 30 lat przechowywane w magazynie materiałów dowodowych policji - w tym przypadku w Sierpcu. Jednak policja poinformowała gdańską prokuraturę, że nimi nie dysponuje. Wszystko wskazuje na to, że zostały usunięte z magazynu. Na początku sierpnia br. o to, co się dzieje z dowodami w sprawie zamordowanej pani W., zapytaliśmy rzecznika sierpeckiej komendy policji sierż. sztabowego Krzysztofa Kosiorka. Odpisał on, że przygotowanie odpowiedzi zajmie mu nawet... 12 dni. Ireneusz Piotrowski ps. „Bokser” lub „Bokserek” odsiaduje w więzieniu wyrok 14 lat. To właśnie „Bokserek” – jak wynika z zeznań zabójcy Krzysztofa, Sławomira Kościuka – pilnie potrzebował pieniędzy i snuł plany łatwego wzbogacenia się. Omawiał je z poznanym wcześniej w zakładzie karnym Wojciechem Franiewskim, który wymyślił, że najlepszym źródłem gotówki będzie porwanie członka rodziny jakiegoś bogatego biznesmena i wymuszenie okupu. Piotrowski mieszkał w Drobinie po sąsiedzku z Włodzimierzem Olewnikiem, zamożnym przedsiębiorcą z branży mięsnej, uznał więc, że to jego dziecko najlepiej nada się do realizacji celu. Franiewski stanął na czele bandy, która w 2001 r. porwała syna biznesmena. „Bokserek” osobiście przez dwa następne lata doglądał ofiary. Krzysztof przetrzymywany był najpierw w garażu, przykuty krowim łańcuchem do ściany, a potem w pustym szambie. W styczniu 2003 r. ojciec Krzysztofa odebrał z poczty anonimowy list: „Panie Olewnik, nie chcę straszyć, ale Krzysztofowi grozi niebezpieczeństwo. Dotarła do moich uszu informacja, że porywacze mają zamiar go zabić. Jeśli pan może, niech pan odszuka Ireneusza Piotrowskiego - Bokserka. On ukrywa się koło Nowego Dworu Mazowieckiego. Kontaktuje się z nim Pazik”. Włodzimierz Olewnik przekazał anonim policji, ale ta nic nie zrobiła z zawartymi w nim informacjami, choć wtedy była jeszcze szansa na uwolnienie porwanego – oprawcy zabili go dopiero dziewięć miesięcy później.

GaPol

MSZ Sikorskiego o osi Niemcy  Francja  Rosja. „Rzecznikiem tezy o trwałej odwilży jest ostatnio prezydent Francji. Zaprosił on rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa oraz kanclerz Angelę Merkel do Deauville za dwa tygodnie, gdzie oficjalnym tematem ma być m.in. bezpieczeństwo w Europie, a zwłaszcza - jak twierdzą rozmówcy "New York Timesa" - nowa francuska propozycja wspólnej europejsko-rosyjskiej przestrzeni bezpieczeństwa oraz gospodarki. „…”Nowy europejski system bezpieczeństwa to główna idea prezydenta Miedwiediewa w polityce zagranicznej, którą ogłosił w czerwcu 2008 r. w Berlinie. Choć uczestnikami nowego traktatu o bezpieczeństwie miałaby być także USA i Kanada, to nowy system uchodzi wśród zachodnich ekspertów za próbę zmarginalizowania OBWE oraz osłabienia roli NATO jako gwaranta bezpieczeństwa w Europie. Traktat miałby też pomóc w zamrożeniu obecnego podziału na "strefy uprzywilejowanych interesów" - np. rozszerzenie NATO byłoby możliwe tylko po konsultacjach z wszystkimi sygnatariuszami traktatu.”…” Czyli znów pojawia się problem Polski. Problem tarczy antyrakietowej i przedłużenia statusu upośledzonego członka Sojuszu - mówi włoski dyplomata w Brukseli. Rosjanie mają też sugerować, że sprzeczne z "demilitaryzacją stosunków" są prace nad nowymi NATO - wąskimi planami obronnymi dla krajów nadbałtyckich i Polski. „…”Jednak Rosja też prowadzi swą grę, której celem jest stopniowe wchodzenie do europejskiego systemu polityki i bezpieczeństwa, bez zasadniczych politycznych reform wewnątrz kraju - mówi Aleksander Chramczichin z moskiewskiego Instytutu Analiz Politycznych i Wojskowych.”…(źródło ) MSZ Sikorskiego „Niemcy i Francjato nasi sojusznicy z NATO i partnerzy z UE - zapewnia polski MSZpytany o październikowy szczyt Nicolasa Sarkozy'ego, Angeli Merkel i Dmitrija Miedwiediewa w Deauville poświęcony m.in. bezpieczeństwu w Europie.”…” "Nowa strategia NATO wymaga jednomyślności wszystkich sojuszników. Już choćby z tego względu możemy mieć pewność, że nie powstanie dokument, który stałby w sprzeczności z naszymi interesami bezpieczeństwa" - tłumaczy polski MSZ. „…(źródło ) Mój komentarz Sikorski to najgorszy minister spraw zagranicznych najgorszego rządu najgorszego premiera, Tuska. Każdy normalny premier normalnego rządu już dawno zdymisjonowałby taka niedojdę jak Sikorski po poniżeniu Polski przez Niemcy , które poprzez swoje  wpływy w Unii dały nam ochłapy stanowisk w nowej służbie zagranicznej Unii Europejskiej. Sikorski powinien brać lekcje u Kaczyńskiego, który nie polecał służalstwa jako metody załatwiana interesów naszego Państwa. Sikorski był innego zdania i zrobił z siebie chłopca na posyłki  kolejnych ministrów spraw zagranicznych Niemiec . Clinton widząc jego serwilistyczna postawę sou spuściła go do kanału nie przybywając na umówione spotkanie. Nic go to nie nauczyło i niedawno  wystąpił jako statysta na konferencji niemieckiego ministra spraw zagranicznych , który beształ Izrael. Kaczyński budował specjalne stosunki z Żydami i Izraelczykami . Takie specjalne stosunki wymagają załatwiania spraw drażliwych w rozmowach bezpośrednich , a nie występowania jako klakier. Niemcy , Francja i  Rosja  budują na naszych oczach oś . Wesoły Bronek , przebierający nogami do odbudowy Trójkąta Wejmarskiego tylko się wygłupił , jak zwykle zresztą performując jako  swoją   pierwsza zagraniczną wizytę połączenie pielgrzymki homagium . Coś tam składając homagium Merkel bełkotał jak dziad proszalny ,że Polska chce mieć wpływ na rozmowy z Moskwa. Wesoły Bronek zachowywał się jak dziad kalwaryjski , to i został potraktowany jak dziadyga . Efekty widzimy . Sarkozy, Merkel i Putin budują naszych oczach oś. Która decydowała będzie o losie Polski całej Europy Środkowej . Wszyscy czytali list Kaczyńskiego . I jak się teraz czuje Donek , Geniusz Dotkniety Przez Boga , Mojżesz. Całkowitą rację miał Kaczyński. Tylko polityka jagiellońska, realizacja wielkiej  wizji ścisłego strategicznego Sojuszu Ukraińsko  Polskiego i opartego na nim Bloku Środkowoeuropejskiego może zapewnić Polsce i jej sojusznikom godną i silna  pozycje w Europie i na świcie . Napisałem godną , bo od godności w stosunkach z Niemcami i Rosją  Wesołemu Bronkowi, Mojżeszowi Tuskowi i Sikorskiemu daleko. Drwiną jest sytuacja w której nasi sojusznicy jak ich nazywa komunikat MSZ knują przeciw nam, a my się pocieszamy ,że może spisek zablokujemy. My nie zablokujemy, Tusk , Sikorski i Komorowski na kolanach by pakta niemiecko rosyjskie podpisali , ale USA, które słusznie Kaczyński uważa za gwaranta naszego bezpieczeństwa. Panowie n Platformie . Do Canossy . Chociaż. Czy można czegoś takiego wymagać od Targowicy. Marek Mojsiewicz

Druga strona walki z dopalaczami. W przypadku rządowej batalii przeciwko dopalaczom mam uczucia mocno mieszane, jednak z coraz większą sympatią zaczynam patrzeć na właścicieli dopalaczowego biznesu, a z coraz mniejszą na rząd. Oczywiście handlarze dopalaczami to persony często dość podejrzanego autoramentu, jednak nie ulega wątpliwości, że działają w granicach prawa, a poza tym nikogo nie zmuszają do kupowania swoich towarów. Właściciel sieci sklepów z dopalaczami, słynny już na całą Polskę 23-latek, wyczuł po prostu interes i skorzystał z koniunktury. Trzeba powiedzieć, że nie zaangażował się w biznes nielegalny – i to zasadniczo różni go od handlarzy narkotyków, choć niektórzy próbują tu stawiać znak jedności. Zyskał też moją śladową sympatię, gdy o swoich klientach wyraził się jako o „debilach” – bo też z tą opinią się zgadzam, choć może nie ująłbym jej tak ostro. Wydaje się jednak, że w całej sprawie zapomina się o starej, rzymskiej zasadzie: volenti non fit iniuria – chcącemu nie dzieje się krzywda. Musi ona być brana pod uwagę, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z biznesem przecież legalnym! (Znów podkreślam, że dopalacze są tu w innej kategorii niż narkotyki). Dlaczego rząd w tej sprawie nie tylko nie zyskuje mojej sympatii, ale wręcz ją traci? Po pierwsze – choć nie jest to najważniejszy powód – gdyż mamy do czynienia z klasycznym tematem zastępczym, czyli – jak to nazywam – przemysłem przykrywkowym. Temat dopalaczy zasilił media na co najmniej kilkanaście dni, przykrywając m.in. sprawę długu publicznego czy partii sztukmistrza z Lublina, choć przecież był od dawna doskonale znany. Nagle jednak zaroiło się od historii biednych nastolatków, którzy pożegnali się z życiem po wypiciu tego czy innego specyfiku, premier zwołuje narady, ministrowie karnie stają w ordynku. Słowem – komedia w stylu Putinowskich narad ze swoimi ministrami, transmitowanych na żywo przez telewizję. I – proszę wybaczyć – trzeba być naprawdę ciężkim idiotą, żeby tego nie dostrzegać. Powie ktoś – a jest to argument ważki, przyznaję – że przecież jednak chodzi o ważną sprawę i nawet jeśli mamy do czynienia z przemysłem przykrywkowym, to jednak skutek jest ważniejszy. Jest tylko jeden problem: ocena sytuacji zależy od tego, czy uznajemy, że cel uświęca środki oraz czy potrafimy sprawę ujrzeć w szerszym kontekście: podstaw państwa prawa i wolności. Proszę zerknąć tutaj. TVN24 przedstawia historię właścicielki sklepu z dopalaczami, która odmówiła jego zamknięcia. Muszę przyznać, że jestem całym sercem i rozumem po jej stronie. Wszystko wskazuje na to, że z prawnego punktu widzenia pani ta miała rację. Ta niepozorna historia pokazuje, w jaki sposób rząd Tuska postanowił przeprowadzić swoją pokazową akcję. Decyzja odbita na ksero, nieprecyzyjne sformułowania, bezzasadne żądania inspektora sanitarnego, który ewidentnie nie ma podstaw, aby domagać się zamknięcia placówki. Owszem, cel – w oderwaniu od politycznego kontekstu – jest szczytny, ale metoda bardzo niebezpieczna. Jeśli rząd w takiej sprawie decyduje się na prawną jazdę po bandzie – co stwierdza zresztą nawet sam premier – to kto da nam gwarancję, że w podobny sposób z czasem nie zajmie się innym biznesem, który mu się nie spodoba? Albo choćby niewygodnymi mediami? Czy można sankcjonować i pochwalać bezprawie tylko dlatego, że cel wydaje się słuszny? Tu dochodzimy oczywiście do sfery filozofii państwa.

I muszę powiedzieć, że znacznie bardziej martwi mnie i niepokoi państwo, które dla doraźnych, propagandowych (choć może i słusznych) celów ucieka się do arbitralnych prawnych trików niż takie, gdzie każdy odpowiada za swoje wybory, sklepy z dopalaczami mogą działać, ale wolność jest dobrze chroniona. Dlatego owszem, czekam na jasne i precyzyjne prawo, dotyczące dopalaczy, ale na razie, póki go nie ma, kibicuję właścicielce sklepu z Rudy Śląskiej. Paradoksalnie to ona dzisiaj symbolizuje obywatelskie prawo do wolności. Łukasz Warzecha

D***kratyczne Państwo Prawa uwzględniające zasady sprawiedliwości społecznej Tak właśnie brzmi kompletnie absurdalny artykuł Konstytucji. Przypomina to marzenie blondynki: "Musi być wysoki, silny, lekki jak piórko..." Albo mamy "Państwo Prawa" - albo mamy "D***krację". Połączenie tych zasad jest NIE-MOŻ-LI-WE!  Ale to i tak nie ma znaczenia, bo nieważne, co chce L*d, nieważne, co stanowi Prawo - ONI i tak robią to, co jest społecznie sprawiedliwe. A co jest społecznie sprawiedliwe, to ONI wiedzą najlepiej. Oto przykład: Upadek Państwa Prawa Pamiętacie Państwo aferę hazardową? Okazało się, że "niektórzy politycy PO" chcieli faworyzować „tele-loterię” kosztem „toto-lotka”... Teraz nagle wybuchła „afera dopalaczy”. Nagle okazało się, że paręnaście osób się zatruło – i policja zamyka sklepy w całym kraju. Na całym świecie – więc pewno i w Polsce - politycy dostają ogromne pieniądze od handlarzy narkotyków. I widocznie „dopalacze” zaczęły komuś przeszkadzać – jako „nieuczciwa konkurencja” dla heroiny, kokainy, czy marihuany. Więc wzięto się za ich niszczenie. Otwarcie mówiąc, że będzie się przy tym łamać prawo. Pal licho „dopalacze” - po prostu zejdą w podziemie, jak hera czy koka. Niebezpieczne jest to, że otwarte bezczelne łamanie prawa przez tzw. „Rząd” najwyraźniej zyskuje poklask tzw. „elektoratu”. I jutro rozzuchwalony „Rząd” zacznie, ku ogólnej radości, zamykać np. wichrzycieli mącących spokojną śląską wodę, domagających się wsadzenia do kryminału polityków. Na razie sądy - zgodnie z prawem - nakazują pozamykane sklepy otwierać. Ciekawe: kiedy Władzuchna zacznie zamykać do więzień krnąbrnych sędziów? Przypominam, że gdy WCzc. Jarosław Kaczyński publicznie zażądał od sądów, by zamiast przestrzegać prawa "dbały o interes narodowy" - to w PO (i nie tylko) zawrzało z oburzenia. Problem w tym, że każda Władza uważa, że Prawo przeszkadza jej w sprawnym rządzeniu. Ale Prawo jest właśnie po to, by nie mogli nas, na przykład, sprawnie pozamykać.

Kuracja głodowa Wedle Prawa Parkinsona liczba urzędników musi rosnąć co roku średnio o 4,8%, bo każdy urzędnik ma jedno pragnienie: zamiast pracować, zostać szefem co najmniej dwóch innych pracowników, którzy… będą za szefa pracować! Każdy szef rządu znajduje się pod presją własnych urzędników – i (jeśli jest człowiekiem słabym) zamiast dbać o tzw. obywateli, zaczyna dbać o dobro swoich urzędników... Ostatecznie to ich widzi na co dzień! O p. Małgorzacie Thatcherowej – obecnie: baronessie Kesteven – mawiano, że Ona jest jedynym członkiem rządu, który nosi spodnie. Bo też trzeba przyznać - Brytyjczycy najlepszych swoich ludzi wyeksportowali do kolonii... Miałem na przykład przyjemność rozmawiać z JXMością Karolem, ks. Walii – i doprawdy: trudno nazwać Go człowiekiem stanowczym. Teraz podobno księżna Kornwalii twierdzi, że w ogóle to jest On homosiem... Ech... Taki jeden był już królem Anglii – ale źle skończył! Tymczasem na południe od Polski istnieje Republika Słowacka. Republiczka ta okupuje kraj niezbyt wielki, dopiero od niedawna wyodrębniony jako samodzielne państwo (zaistniało dopiero podczas wojny z łaski Adolfa Hitlera - potem wegetowało jako autonomiczna część Republiki Czesko-Słowackiej; od 1-XII-2009 jest autonomiczną częścią Unii Europejskiej). Gdy Słowacy znaleźli się pod okupacją „własnego państwa”, stwierdzili to samo, co widzą obecnie Polacy: „Swój - to zły okupant!”. Rzeczywiście: różni ludzie tam rządzili, z p. Mikołajem Dzurindą, dwukrotnym premierem, miałem nawet okazje dłuższy czas porozmawiać – i moje wrażenie jest takie: zacny człowiek, ale spodni, to On nie nosi.... Byli tam też tacy, co je nosili. Zajmowali się głównie ustawianiem znajomych na reżymowych posadach. I oto premierką rządu tego państewka została p. Iweta Radičová. Co by nie powiedzieć: dziewczyna z biglem! Zaczęła od odchudzania reżymu. Ciekaw jestem, czy to tylko takie zapowiedzi, czy też istotnie uda się Jej radykalnie zmniejszyć liczbę pijawek, zwanych „urzędnikami”. Ale prawdziwą bombę wyszykowała w ostatnich dniach… Ogłosiła mianowicie, że pensje ministrów będą zależeć od wyników gospodarczych. Jak deficyt rośnie – to maleją i pensje. W przyszłym roku zmaleją więc o 10%, bo ten rok najlepszy nie był... JE Jan Vincent vulgo „Jacek Rostowski” oznajmił, że w tym roku deficyt wynosić będzie nie 48 miliardów, tylko 100 mld zł. Rozumiem, że pensja Jego (i innych urzędników) powinna zostać zmniejszona o trzy ćwierci. Może lepiej inaczej: jeśli państwo ma zyski – to pensje urzędników powinny rosnąć. Jeśli jednak ma deficyt - jak w tym przypadku – to urzędnicy (przynajmniej ci decydujący o polityce państwa) powinni do sprawowania urzędów dopłacać! To mogłoby w jakimś stopniu wyhamować tendencję do zadłużania państwa... chociaż: czy na pewno? Podejrzewam, że pensje stanowią tylko dodatki do prawdziwych dochodów wysokich funkcjonariuszy. Nie chodzi tylko o łapówki: podejrzewam, że są i tacy, którzy ich nie biorą. Przekonany jednak jestem, że spora część wykorzystuje posiadane przez siebie informacje choćby do gry na giełdzie. I do innych operacyj gospodarczych. Jeśliby więc wprowadzić tak drastyczny mechanizm, ministrowie zacisnęliby zęby, dopłacali do bycia ministrami, nadal robili deficyty, by przekupić wyborców i utrzymać się przy władzy i... zintensyfikowaliby swoją półlegalną działalność, by zrekompensować sobie straty! Trzeba pamiętać, że biurokracja jest jak rak: gdy zostawić kawałeczek – natychmiast zacznie odrastać.

Dlatego liczbę urzędników rządowych (wliczając w to województwa) należy natychmiast zmniejszyć z obecnego pułapu 500 000 etatów do ok.500 ludzi (samorząd gminny i powiatowy pomijam!).Tak odchudzone państwo odzyskałoby wreszcie jako taką sprawność. Obecnie zachowuje się jak statek obrośnięty przez wodorosty: ani płynąc to-to nie może, ani zmienić kierunku.... A w Zjednoczonym Królestwie do władzy doszedł rząd p. Dawida Camerona i już wziął się za zmniejszanie własnej biurokracji. Nie wierzę, że w d***kracji coś takiego może się udać – ale: powodzenia! JKM

Odrobina wdzięcznej pamięci „Niech na zawsze w piosence zostanie / Chwała Polski – partyzancka brać. Jak wiadomo, 27 września 1939 roku została utworzona organizacja wojskowa Służba Zwycięstwu Polski i od roku 1998, kiedy to Sejm podjął uchwałę o ustanowieniu tego dnia święta Polskiego Państwa Podziemnego, święto to jest obchodzone. To znaczy nie jest, chociaż na dobra sprawę - powinno być. A skoro powinno być, bo chyba po to zostało ustanowione, to dlaczego właściwie nie jest uroczyście obchodzone? Myślę, że składa się na to kilka zagadkowych przyczyn. Po pierwsze – święto Polskiego Państwa Podziemnego przypominałoby nam o wadze, jaką dla narodu ma posiadanie własnego, niepodległego państwa. Czy jednak po ratyfikacji traktatu lizbońskiego taktownie byłoby o tym przypominać? Przecież mądrość tego etapu nakazuje wynosić pod niebiosa Eurosojuz, po którym i okupująca Polskę razwiedka i europejsy tak wiele muszą się spodziewać, że zwalczają już nie tylko niepodległość państwa, ale nawet elementy decydujące o spoistości społeczeństwa, jak rodzinę i religię. W awangardzie jak zwykle – niezawodny „Głos Cadyka”, realizujący tę samą linię od 1990 roku – na tamtym etapie strasząc swoich półinteligentów „państwem wyznaniowym” i „ajatollahami”. Kiedy okazało się, że „ajatollahowie” zostali spacyfikowani, między innymi dzięki obecności w tym środowisku wpływowych konfidentów bezpieki, i ani im w głowie „mieszanie się do polityki”, nadszedł etap uzależniania Kościoła, a ściślej – duchowieństwa od państwa. Teraz nieubłagane siły postępu grożą zaciśnięciem ręki, z której duchowieństwo już przyzwyczaiło się jeść – chyba, że Kościół w Polsce, podobnie jak w innych krajach Eurosojuza, pozwoli zdegradować się do roli pozarządowej organizacji socjalnocharytatywnej z elementami przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego – bez żadnych pretensji do przywództwa moralnego. Przywództwo moralne będą bowiem sprawowały nieubłagane siły postępu, w awangardzie których jest oczywiście środowisko skupione wokół „Głosu Cadyka” – według następujących po sobie mądrości kolejnych etapów. Po drugie – o ile Polskie Państwo Podziemne, a zwłaszcza jego zbrojne ramię w postaci Armii Krajowej służyło narodowi na jego drodze do odzyskania niepodległości – o tyle podczas okupacji niemieckiej i sowieckiej ujawnili się w społeczeństwie liczni renegaci, którzy albo – jako folksdojcze – próbowali poddać naród polski panowaniu niemieckiemu, albo jako PPR-owcy i UB-owcy – poddać naród polski panowaniu Stalina. Mówiąc nawiasem, po wojnie obydwie sfory tych renegatów nie tylko połączyły się ze sobą, ale również - wydały na świat potomstwo, na skutek czego naród nasz popadł w nieodwracalne skundlenie i kolejne pokolenie kundli, już to w imię „realizmu”, już to w imię „modernizacji”, próbuje całej reszcie narzucić swój kundelski punkt widzenia. Ponieważ celem kundla jest wysługiwanie się potężnym wrogom i ujadaniem oraz kąsaniem wymuszanie dla nich posłuchu, w kundelskim punkcie widzenia żadne święto Polskiego Państwa Podziemnego, ani szacunek dla jego żołnierzy się nie mieszczą. Ciekawe, że Niemcy chcieli ujarzmić nasz naród tylko fizycznie, podczas gdy Stalin – również duchowo i dlatego – jak przenikliwie zauważył Józef Mackiewicz – o ile Niemcy robili z nas bohaterów, o tyle Sowieci – gówno. Ogromną zasługę ma w tym sfora kundli, które obecnie, ujadając o „jedności narodowej”, próbują zapędzać nas nie tylko pod władzę nowego Związku Radzieckiego, ale i w sytuację fałszywej ze sobą amikoszonerii. I właśnie dlatego potrzeba upamiętnienia żołnierzy Rzeczypospolitej Niepodległej nabiera takiego znaczenia. Zarówno tych, którzy walczyli podczas wojny, kiedy Winston Churchill w 1940 roku nakazał szefowi Egzekutywy Operacji Specjalnych (SOE) Hughowi Daltonowi „podpalić Europę” - ale przede wszystkim tych, którzy po konferencjach w Jałcie i Poczdamie pozostali wierni przysiędze złożonej Niepodległej Rzeczypospolitej: „cokolwiek by mnie spotkać miało” – nawet i to , że Rzeczpospolita od nich się odwróci i o nich zapomni. Nawiasem mówiąc, SOE „podpalało Europę” selektywnie i na terenie okupacji sowieckiej przezornie żadnych pożarów nie wzniecało – ale to osobny temat. Dlatego z uznaniem należy powitać inicjatywę Fundacji „Polska się Upomni”, która wystąpiła do prezydenta Bronisława Komorowskiego z apelem o ustanowienie 1 marca Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, to znaczy tych, którzy nie zrezygnowali z odzyskania niepodległości w latach 1944-1956, o proklamowanie roku 2011 rokiem Żołnierzy Wyklętych i o uczczenie ich pamięci stosownymi tablicami, zarówno na Grobie Nieznanego Żołnierza, jak i w licznych miejscach ich kaźni. Wprawdzie po wygranej Bronisława Komorowskiego generał Marek Dukaczewski zamierzał otworzyć sobie szampana, ale - choćby ze względu na podtrzymanie wrażenia owej amikoszonerii, tego kiczu narodowej jedności - może pozwoli prezydentowi na taki gest? Niechże gorliwi wykonawcy misji Pantelejmona Ponomarienki, który w 1944 roku zwrócił uwagę Stalina, że mimo okupacji na terenie Polski pozostało nadal co najmniej 2 miliony mężczyzn zdolnych do walki i że trzeba „coś z tym zrobić”, dla tej amikoszonerii trochę i nam się popodlizują, niech i oni trochę poudają patriotów. Bo chyba nie powinno być tak, że nadal „placem boju będzie dół kryjomy, a wyrok o nich wyda wróg potężny”? Wprawdzie byłoby lepiej, gdyby towarzyszące temu intencje były czystsze, ale to nie są czasy na grymasy. Dłużej klasztora, niż przeora, a Polska jest tym żołnierzom winna tę odrobinę wdzięcznej pamięci. Właściwie jest to nawet bardziej potrzebne nam, żebyśmy pod naporem kundelstwa nie zatracili poczucia miary. Ostatni spośród ocalałych Żołnierzy Wyklętych bowiem powoli już odchodzą, więc możemy wraz z nimi pocieszać się nadzieją, że „Święty Pieter ci bramę otworzy / Spyta: „skąd?” – „Z partyzantki jam jest!” / Wejdziesz w ogród spokoju i zorzy / Boś jest Polak i walczyłeś też.SM

Oszczędności Tuska

1. W poprzednim tygodniu trafił do Sejmu projekt budżetu na rok 2011 i towarzyszące mu projekty tzw. ustaw okołobudżetowych. Bardzo krytycznie o projekcie budżetu, a szczególnie o ukrywaniu prawdziwej wielkości deficytu budżetowego już pisałem, dzisiaj o niektórych pomysłach rządu Tuska na oszczędności. Mimo bajań Premiera Tuska o zielonej wyspie i przechodzeniu Polaków przez kryzys sucha nogą, projektowi budżetu na 2011 rok, towarzyszą projekty ustaw, na podstawie których będą wyraźnie zmniejszane wydatki budżetowe. Niektóre z tych oszczędności dobitnie pokazują prawdziwą twarz tego rządu i samego premiera.
2. Jedną z tych propozycji przynosi projekt nowelizacji ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, której istotą jest zasadnicza zmiana sposobu ustalania wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy czy rent rodzinnych. Propozycja rządu oznacza odejście od dotychczasowego sposobu ustalania rent związanego z wynagrodzeniem osoby uprawnionej do otrzymania renty i przejście na system w której wysokość świadczenia rentowego będzie zależała od środków zgromadzonych na koncie emerytalnym zarówno w ZUS jak i OFE. W ten sposób rząd Donalda Tuska odchodzi od podstawowych zasad polityki społecznej wprowadzonych w Europie już w II połowie XIX wieku przez Kanclerza Niemiec Otto von Bismarcka , który wprowadził ubezpieczenia chorobowe, od wypadków przy pracy oraz inwalidztwa współfinansowane w dużej mierze przez państwo. Było to ogromne osiągnięcie cywilizacyjne ówczesnych państw europejskich( po Niemczech wprowadziły te ubezpieczenia także inne kraje zachodnie już na początku XX wieku). Do tej pory nikt w cywilizowanym świcie nie zdecydował się na wycofanie się państwa z współfinansowania świadczeń dla ludzi niezdolnych do pracy i uzależnienia ich wysokości od środków zebranych na koncie emerytalnym ubezpieczonego. Polska jest pierwsza i z tego powodu Premier Tusk powinien dostać jakieś przynajmniej europejskie wyróżnienie.

3. Celem tej propozycji jest przede wszystkim uzyskanie oszczędności w wydatkach na świadczenia rentowe od jak to przedstawiono w uzasadnieniu projektu szacunkowo 70 mln zł w roku 2011 przez około 1 mld zł w 2015 po 2,5 mld zł w roku 2020. Rząd w uzasadnieniu do projektu pokazał wprawdzie szacunkowa wartość oszczędności budżetowych ale nie pokusił o pokazanie wielkości świadczeń rentowych, jakie będą wypłacane po wprowadzeniu proponowanych przez rząd zmian. Z wielkości oszczędności można jednak wnosić, że będzie to oznaczało poważne obniżenie i tak wyjątkowo niskich świadczeń rentowych do takiego poziomu, iż osoby niezdolne do pracy nie będą mogły liczyć na stałe świadczenie wynikające z zawartego ubezpieczenia rentowego pozwalające na pokrycie podstawowych kosztów utrzymania. Świadczenie to ze względu na jego niski wymiar będzie musiało być uzupełniane zasiłkami z pomocy społecznej.

4. Drugą propozycją oszczędności jest zmniejszenie wysokości zasiłku pogrzebowego z obecnej kwoty około 6,4 tys. zł do 4 tys. zł. Ma to przynieść oszczędności w wysokości ok. 0,85 mld zł. Uzasadnieniem tej decyzji jest wyjątkowa wysokość tego zasiłku w porównaniu z innymi krajami UE, choć komentarze po tej decyzji są takie, że obniżony zasiłek na pewno nie pokryje kosztów pogrzebu nawet w średniej wielkości mieście.

5. Rząd Donalda Tuska proponując takie źródła oszczędności, przełamuje kolejne bariery w tym zakresie. Były już przecież oszczędności polegające na obcinaniu wydatków na składkę na ubezpieczenie zdrowotne dla bezrobotnych, były oszczędności na wsparciu posiłków w barach mlecznych, czy oszczędności we wsparciu programu szklanka mleka w szkole. Donald Tusk i Minister Rostowski proponują oszczędzanie na kosztach pochówku zmarłych i na świadczeniach rentowych dla osób niezdolnych do pracy albo rentach rodzinnych wypłacanych na utrzymanie rodzinny zmarłego ubezpieczonego. Nie wypada nic innego jak tylko pogratulować temu rządowi wyboru takich źródeł oszczędności. Zbigniew Kuźmiuk

PILNY TELEGRAM - (14a) Na stronie 100 i 108 artykułu naukowego dra Andrzeja Grajewskiego i mgr Ewy Bońkowskiej, zatytułowanego: ,,Dyplomaci po przykryciem. Historia kilku przypadków ,,na kierunku watykańskim,,,, zamieszczonego w najnowszym numerze ,,Polskiego Przeglądu Dyplomatycznego,, ( nr 3(55) maj-czerwiec 2010 r., jest zawarta informacja, z której wynika, że kontakt informacyjny wywiadu PRL w Watykanie, o pseudonimie ,,Prorok,, nie był prowadzony przez oficera ,,Pietro,,, jak twierdził ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski,  ale był prowadzony przez szefów rezydentury rzymskiej wywiadu: Fabiana Dmowskiego ps. ,,Canto,, (1975-1980), Jerzego Porowskiego ps. ,,Bralski,, (1980-1984), Macieja Dubiela ps. ,,Dis,,(1984-1988) i Aleksandra Makowskiego ps. ,,Irt,, (1988-1990). ,,Polski Przegląd Dyplomatyczny,, jest naukowym dwumiesięcznikiem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (00-950 Warszawa, ul. Warecka 1a, e-mail: publikacje@pism.plTen adres email jest ukrywany przed spamerami, włącz obsługę JavaScript w przeglądarce, by go zobaczyć ). Myszka

06 października 2010 Potkwić sobie w myślozbrodni... - jeszcze można, ale tylko na razie- co jest tylko kwestią czasu, bo myślenie również -w przyszłości- będzie karane Myślenie nieprawomyślne.. Wszyscy będziemy musieli myśleć prawomyślnie. Potrzebny jest tylko skaner myśli. W USA już go mają, a przynajmniej są blisko jego budowy .. I do Kodeksu Karnego wprowadzi się paragraf o myślozbrodni. To jest dla mnie więcej niż pewne. Zgodnie – z coraz bardziej spełniającą się na naszych oczach- wizją Orwella. I to przy pomocy demokratycznego państwa bezprawia. Wizja demokratycznego państwa totalitarnego przed nami.. Na razie - bez żadnych podstaw prawnych  zamyka się  sklepy, bo tak podoba się premierowi i jego szajce, z czymkolwiek by one nie były? Żeby przypodobać się ludowi przed wyborami- bo lud  był przygotowany propagandowo do nienawiści wobec sklepów  z używkami- dopalaczami przez ostatni miesiąc-  karmiony był nienawiścią do  dopalaczy.. Znów zgodnie z propozycjami Orwella- minut nienawiści.. Propaganda przygotowała miesiąc nienawiści, bo minuty mogły nie wystarczyć. Nagle młodzi ludzie zaczęli umierać i przebywać w szpitalach, choć żadnego zgonu, żaden lekarz w związku z dopalaczami- nie stwierdził.. A gdyby nawet stwierdził, to  należałoby badać przypadki indywidualne.. A nie kolektywnie zamykać wszystkie gabinety stomatologiczne, bo jeden z pacjentów udławił się wyrwanym zębem.. I to bez  żadnych podstaw prawnych. Zresztą, czy w ustroju totalitarnym potrzebne jest prawo? Premier karze- i niech Policja Obywatelska i Sanepid  - też Obywatelski- robią swoje.. Ponad pięć tysięcy funkcjonariuszy obywatelskich w  akcji przeciw obywatelom. Za ich pieniądze. Czy Orwell  lepiej by to obmyślił? Wygląda mi na to, że zaraz po wyborach, po wielu procesach wygranych przez właścicieli legalnych sklepów, dojdzie do ugody pomiędzy sklepami a lże - liberałami. .Pomyślałem sobie, może to już jest myślozbrodnia - że najwyższy czas nałożyć na dopalacze  podatek akcyzowy.. Bo na używkach typu alkohol , tytoń, czy  samochody- akcyza jest, a na dopalaczach – nie ma.. Wielkie uchybienie demokratycznego państwa prawnego. Samochód też jest używką, tak ja ciąża chorobą- w demokratycznym państwie prawnym.. Bo prawo ustala się w takim państwie drogą losowania, pardon- głosowania większościowego.. Im więcej zbierze się chętnych do przegłosowania każdej głupoty- tym większa podstawa prawna i demokratyczna, przepchniętej głupoty.. W parlamencie austriackim była przynajmniej instytucja Głupka Parlamentarnego. Jak głupek nie rozumiał tego o co parlamentarzystom  chodzi- cesarz kazał poprawiać ustawę.. A naszym posłom nawet nie robi się badań, przynajmniej psychiatrycznych.. Obiecuję, że jak dostanę się do demokratycznego parlamentu, to pierwszym moim pomysłem będzie wprowadzenie instytucji głupka parlamentarnego, a jak się nie znajdzie jakiś wzór, wobec oporu poprawności politycznej- to wybierze się go demokratycznie  i obligatoryjnie-spośród posłów.. Ale to później, na razie toczy  się  sprawa dopalaczy plus akcyza i plus VAT. To znaczy  socjalistyczna władza potrzebująca wielkiej ilości pieniędzy, potrzebuje i akcyzy i vatu- bo to są dwa kluczowe podatki budowy socjalizmu demokratycznego.. One najwięcej przynoszą dochodów do budżetu , tych pieniędzy można najwięcej zmarnować, a przy tym najwięcej zubażają kieszenie  mieszkańców demokratycznego państwa bezprawia urzeczywistniającego zasady społecznej niesprawiedliwości.. Tym bardziej, że przy sterze rządów w demokratycznym państwie bezprawnym mamy „liberałów „ plus VAT, to dlaczego nie możemy mieć liberałów vatowskich plus akcyza.. I to trzeba zrobić tak jak jest to zrobione  w używkach alkoholowych.. Akcyza jest na dnie, a VAT na górze- liczony od podatku akcyzowego na dnie.. Nawet jak w butelce nieakcyzowanej  widać dno, bo po każdym wypiciu  widać  nagą prawdę.. Widać dno prawdy.. W naszym życiu społeczno- demokratyczno- politycznym – jeszcze dna nie widać.. Dopiero będzie widać  jak sprawy będą toczyć się w tym kierunku. Tak jak się toczą.. No właśnie.. A dlaczego jeszcze- do jasnego demokratycznego diabła- nie ma akcyzy na butelki? Znowu wielkie niedopatrzenie.. Byłoby dodatkowych parę groszy w lepkich rękach biurokracji socjalistycznej.. Ona już wiedziałaby co z tymi pieniędzmi zrobić.. Oooooo..To potrafi najlepiej! Marnotrawstwo i tumiwisizm! Można jeszcze naliczając podatek VAT od podatku akcyzowego, naliczyć podatek używkowy od tamtych podatków. I Trybunał Konstytucyjny tego nie widzi.. „Na ukształtowanie powierzchni Ziemi mają wpływ jej trzęsienia oraz wulkanizacja”- napisało jakieś dziecko  podczas pisania wypracowania szkolnego pt” Ekologiczne trzęsieni Ziemi a problem wulkanizacji”. Dziecku mogło się poprzewracać w głowie, bo jeszcze nie ma ukształtowanych i uczesanych myśli.. Ale, żeby się poprzewracało w głowach  rządzącym demokratycznym państwem prawnym? Mogło się poprzewracać w głowie panu celebrycie Michałowi Wiśniewskiemu, bo szykuje mu się czwarty związek- a tu ciekawostka- z córką pana Apoloniusza Tajnera, panią Dominiką Tajner-Idzik. Młodzi zakochani jadą na jakiś czas do Toskanii- tam się wszystko wyjaśni! A skąd przy nazwisku Tajner- jeszcze jedno nazwisko- Idzik(!!!) Wielkiej materii pomieszanie. W końcu będzie : Tajner- Idzik- Wiśniewska.. Towarzysz Piłsudski też jeździł z kochanką na Maderę. Wcześniej jej wynajął mieszkanie przy Belwederskiej,, obok swojej siedziby. Żeby miał blisko. Żona w tym czasie czekała w domu z córkami. Ale ta- zaraz po powrocie z Madery  – popełniła samobójstwo.. Nazywała się Lewicka i była bardzo piękna.(???) Do tej pory nie wiadomo, czy  z miłości, czy ktoś jej pomógł.. Też IPN mógłby się tym zająć.. Za rządów tow. Piłsudskiego straciło życie ponad pięćdziesięciu  wyższych oficerów wojska polskiego, o czym usłyszałem podczas wypowiedzi jednego z pracowników Instytutu Pamięci Narodowej. Przeciwników komendanta. Tę sprawę też należy wyjaśnić.. W czasie gdy pan Michał przymierzał się do kolejnego związku, obok niego zawiązał się inny związek, jego ostatniej żony, Anny Świątczak, którą uwiodły dźwięki wydawane przez perkusję, pałeczkami którymi obraca przy perkusji pan Michał Żeńca, perkusista zespołu „Ich Troje”.. Gdy pan Michał dowiedział się o tej sprawie jako ostatni- natychmiast wyrzucił z zespołu pana Michała Żeńcę i młodzi zamieszkali w panieńskim u pani Ani. Ciekawe co na o babcia pani Ani? Kiedyś takie sprawy rozstrzygano w pojedynkach, ale zostały przez socjalistów- demokratów zakazane. Co prawda do pojedynków, trzeba było być człowiekiem honoru…. Ale dzisiaj  w kręgu władzy demokratycznych celebrytów  i celebrytów zwyczajnych -  honoru próżno by szukać.. I dlatego zakazano pojedynków.. Bo co to byłby za pojedynek, jak nie byłoby w nim fundamentu honoru? Przypominam niektóre makabreski „ znanych i lubianych” ludzi, bo stanowią oni część tego demoliberalnego obłędu, w jakim żyjemy i będą żyć nasze dzieci.. Coraz bardziej głośna staje się sprawa pana Sebastiana Karpiniuka z Platformy Obywatelskiej, który zginął w Katastrofie Smoleńskiej.. Okazuje się, że zgłosiła się jakaś pani, z którą poseł Karpiniuk miał dziecko- ale o ile mi wiadomo - poseł Karpiniuk nie był żonaty, a miał 38 lat(!!!) Skąd to dziecko? Ja jestem o tyle ciekawy losów tego dziecka, bo ciekawi mnie w jaki sposób ta pani, która nie miała żadnego formalnego związku z panem Sebastianem Karpiniukiem, zamierza rozegrać sprawę dziecka - rozumiem, że chodzi jej o jakieś pieniądze - wobec sytuacji w której Sebastian Karpiniuk nie żyje.. I nie zostawił testamentu! Skąd wziąć teraz te pieniądze? Czy coś będzie się działo znów na granicy prawa - tak jak sprawie tych pozamykanych  bezprawnie sklepów, ale otworzonych w momencie, gdy akcyza będzie już dogadana..? W takim państwie żyjemy.. Bezprawie na granicy prawa.. Inne dziecko uczone w państwowej szkole napisało w wypracowaniu, że: ”Duży wpływ na rozwój kultury miał Cyryl i jego metody”(???) Jak oni uczą te dzieciaki, że Cyryl i Metody, pomylili się dziecku z metodami.. Dopalacze, vat, akcyza, ovatowani liberałowie, celebryci demokratyczni i zwyczajni- taki chaos na co dzień.. I tak potkwić sobie w tej  myślozbrodni..Jak długo?

WJR

Dylematy gazowe i łupkowe Z ekspertem ds. paliw Panem Andrzejem Szczęśniakiem rozmawia Zbigniew Lipiński. Zanim przejdziemy do spraw aktualnych, poproszę o scharakteryzowanie dotąd obowiązującego kontraktu paliwowego z Rosją

- Kontrakt składa się z dwóch części: tranzytowej i handlowej. Za tranzyt odpowiada państwo, toteż ono musi zawierać taką umowę, z której powinny wynikać korzyści importowe. Została ona sfinalizowana w 1993 r. i przewidywała po pierwsze – wybudowanie wspólnego rurociągu, a po drugie jego użytkowanie, tj. tranzyt gazu. Polska zobowiązywała się do zapewnienia bezpiecznego tranzytu. Ta umowa była połączona z zakupem gazu, co stanowiło jej część handlową, ale państwa-strony wyznaczały tu tylko ramy, resztę ustalały przedsiębiorstwa. Przy tego typu umowach negocjuje się u dostawcy tzw. bilans korzyści. W tym przypadku, skoro Polska zapewniała tranzyt, uzyskiwała upusty cenowe. I to zaczęło działać. Niestety umowy te były psute z roku na rok. Do umowy dołączono aneks techniczny, potem w 1996 r. kontrakt, potem zmiany w tym kontrakcie, następnie nowy aneks.

A jaka jest Pańska opinia o tej umowie?  - Gdy przyglądałem się jej historii, doszedłem do wniosku, że jest to klasyczny (a właściwie kliniczny) przykład, jak nie należy zawierać, a właściwie zmieniać umów. Obecnie Rosjanie negocjują tzw. South Stream (Południowy gazowy potok) z krajami bałkańskimi i Turcją. Ten ostatni kraj puszcza Rosjan przez swoją strefę ekonomiczną na Morzu Czarnym, aby uniknąć obstrukcji ze strony Ukrainy. Jak patrzę na te rozmowy – zarówno na poziomie państwowym i firmowym, z Gazpromem – to od razu widać jak twarde są to rozmowy. Dlaczego? Bo w jednym momencie trzeba uzgodnić obustronne korzyści i je zapisać w umowach. W przypadku zmiany opcji rządzącej, co prawda wraca się do negocjacji, ale zawsze – czy to Węgry czy Bułgaria – uzyskują one przez to lekko lepsze warunki, np. nieco tańszy gaz.

No dobrze, a jak to robiła Polska?  - Najpierw zawarto porozumienie rządowe. Po trzech latach, gdy rządziła już inna koalicja, zawarto kontrakt, następnie wprowadzono zmiany do kontraktu. Myśmy opóźniali budowę, bo PGNiG znalazło się w fatalnej kondycji finansowej i nie miało środków na wyłożenie kapitału do wspólnej spółki, przez co traciło pewne atuty. Np. niska cena tranzytu wynikała z tego, że oprócz pierwszych rat kapitałowych koszty budowy pokrył Gazprom poprzez GazpromBank, za co wytargował niskie taryfy przesyłowe, na które do dziś narzekamy, tylko nie widzimy przyczyny tego stanu rzeczy. Każdy kolejny krok, każde renegocjacje dowodzą słabości polskiej klasy politycznej, która w ogóle nie rozumie, co to jest myślenie strategiczne. W rezultacie każda odchodząca ekipa rządząca zostawiała swoim następcom gorszą sytuację.

Według tego, co wyczytałem na Pańskim blogu, wicepremier Waldemar Pawlak wynegocjował dość korzystny kontrakt gazowy z Rosją. Na czym polegają zalety tej umowy? - Przede wszystkim premier Pawlak zastał bardzo złą sytuację. Pamiętajmy, że na początku 2009 r. nastąpiła przerwa w dostawach, co jest najgorszą sytuacją. Co się okazało? W 2003 r. Polska wystąpiła o zmniejszenie ilości gazu dostarczanego przez Gazprom, co było uzasadnione, gdyż w 1993 r. zamówiliśmy zbyt duże ilości tego surowca i to na zasadzie „take or pay”, tzn. czy braliśmy gaz czy nie, musieliśmy płacić. Co więcej, ekipa AWS zawarła kontrakt z Norwegią, co jeszcze bardziej zwiększało nadmiar gazu. Byliśmy więc „oversupplied”, czyli zalani gazem i SLD musiał coś z tym zrobić. Ale ktoś w Sojuszu wpadł na „genialny” pomysł, aby już te skorygowane ilości zmniejszyć o jedną czwartą i poszukać innego dostawcy. I rzeczywiście zawarto z Rosją umowę na 3/4 naszych potrzeb i po półtora roku poszukiwań, na skraju kryzysu gazowego, znaleziono spółkę RosUkrEnergo, tyle że 50 proc. udziału w niej miał Gazprom, a pozostałą połowę przedsiębiorcy ukraińscy związani z rządem w Kijowie. W końcu taką umowę zawarto. Był to ten sam gaz przesyłany tymi samymi rurami. Tymczasem w 2006 r. w Polsce nasiliła się antyrosyjska retoryka, Rosjanie blokują eksport mięsny, następuje kryzys we wzajemnych stosunkach, a strona polska ostrzegała przed „zakręceniem kurka”. Rosjanie są jednak narodem pragmatycznym, o żadnym zakręceniu kurka nawet nie myśleli, ale korzystając z klauzuli zezwalającej na negocjowanie umowy co trzy lata, podnieśli cenę o 10 proc., co oznaczało dodatkowy miliard złotych rocznie więcej za gaz. Spółka RosUkreEnergo, wykorzystała swoja pozycję, szantażując nas, że jeśli nie zgodzimy się na warunki Gazpromu, przestaną gaz dostarczać. To była prosta pułapka, której nie dostrzegli nasi politycy. Takie dziedzictwo objął premier Pawlak i na skalę naszych możliwości jakoś dał sobie radę. Po pierwsze podniósł o tę (obniżoną siedem lat temu) jedną czwartą ilość gazu dostarczanego z Rosji, a po drugie – z 10 proc. wspomnianej podwyżki urwał 1 – 2 proc. Tyle się dało – cena gazu jest zależna od bilansu sił i stanowi odzwierciedlenie stosunków politycznych w naszej części Europy. Reasumując, zarzuty, że nie jest to dobry kontrakt, nie są bezpodstawne, ale pamiętajmy, że to nie wicepremier Pawlak popsuł poprzednie umowy. Ci, którzy spartaczyli poprzedni kontrakt, dziś znajdują się w pierwszym szeregu krytyków.

Na skutek donosów niektórych polskich polityków do Brukseli, Komisja Europejska nagle zainteresowała się tą umową, choć przedtem nie zajmowała się nią. Jakie zarzuty stawia nam Unia Europejska i jej komisarz? - Komisarz Guenther Oettinger mówi po niemiecku (nie po angielsku, jak zwykle w Unii) i myśli po niemiecku, z czego trudno mu czynić zarzuty. Polski establishment przypisał mu rolę rycerza na białym koniu, który broni nas przed „złymi” Rosjanami i polskimi „zdrajcami”, którzy dogadali się z Rosjanami. Pan komisarz odwiedził Polskę w marcu br., zapoznał się z umową i wówczas nie wyrażał zastrzeżeń. Tyle tylko, że narzekał na niedostosowanie polskiego rynku do europejskiego, a w związku z tym zaproponował komisję, która by cały bieg spraw nadzorowała. Co się stało potem? Prócz opozycji nastawionej antyrosyjsko, w rządzie istnieją dwie grupy. Pierwsza z Waldemarem Pawlakiem, która chce porozumiewać się z Rosją i druga reprezentowana najpierw przez Macieja Woźniaka, a obecnie z min. Radosławem Sikorskim o silnej orientacji euro-atlantyckiej. Ich pomysł sprowadza się do następującej konstatacji: „jakoś” przetrzymamy trzy zimy i doczekamy do 2014 r., kiedy zostanie uruchomiony gazoport. Już po zaakceptowaniu umowy wynegocjowanej przez Pawlaka z MSZ wyszedł list do Oettingera krytykujący tę umowę z punktu widzenia prawodawstwa unijnego. Również wpływowy uniodeputowany, też z Platformy, pan Jacek-Saryusz Wolski zorganizował konferencję w Parlamencie Europejskim, na której powiedział m.in., że „umowa gwałci przepisy unijne”. Na takie dictum urzędnicy unijni nie mogli pozostać bezczynni, choć reakcja była stosunkowa łagodna, domagająca się informacji w związku z doniesieniami prasowymi itd. Potem jednak komisarz Oettinger doszedł do wniosku, że Polska jest słaba, skłócona i podzielona i tę sytuację można wykorzystać. A ponieważ obiecał na początku swojego urzędowania „europeizację” rynku gazowego, to znalazł taką okazję. „Europeizacja” ma polegać na otwarciu rynków przez udostępnienie infrastruktury, co fachowo określa się jako „dostęp stron trzecich, a polega na tym, że na rynku w Polsce mogą działać inne spółki. Dziś rynek ten jest zamknięty, bo rząd nie ma jasnej polityki w tej dziedzinie. W związku z tym urzędnicy unijni zapewniają Polskę, że znają szefów dużych firm zajmujących się paliwami, którzy „nam pomogą”. W czasie jednej z konferencji zaprezentowano mi nagranie rzeczniczki prasowej Oettingera, która powiedziała, ze na Zachodzie są firmy, które dostarczą nam gaz i „kryzysu nie będziecie mieli”. Jednocześnie pani rzecznik oficjalnie zapowiedziała, iż Polsce grozi kryzys gazowy na koniec roku. Dla mnie jest to zdumiewające. Oto przedstawicielka wysokiego urzędnika UE przekonuje, że po wprowadzeniu przepisów unijnych danemu krajowi grozi kryzys. Jestem ciekawy, jak by zareagowali Niemcy czy Francuzi, gdyby Komisja zakomunikowała, że na skutek wprowadzania unijnych przepisów grozi im brak gazu zimą. Cały wywiad z Andrzej Szczęśniakiem czytaj w wydaniu papierowym „Myśli Polskiej”, które ukaże się we wtorek 5 października.

http://sol.myslpolska.pl/2010/10/dylematy-gazowe-i-lupkowe-z-ekspertem-ds-paliw-panem-andrzejem-szczesniakiem-rozmawia-zbigniew-lipinski/ BIBUŁA

DOPALACZE Z MENNICY Podczas konferencji na temat długów publicznych na Uniwersytecie Columbia, Pan George Soros zarzucił Niemcom, że „tworzą ryzyko powstania spirali deflacyjnej” w krajach Unii Europejskiej jakie stwarza rygorystyczna polityka budżetowa. A już szczególnie Nie może Pan Soros Niemcom wybaczyć, że „nalegają nie tylko na zachowanie surowej dyscypliny budżetowej w krajach najsłabszych, ale jednocześnie redukują swój własny deficyt. Jego zdaniem Berlin „nie zdaje sobie prawdopodobnie sprawy z tego, że prowadzi złą politykę makroekonomiczną, ponieważ działa ona na jego korzyść”. Biedni ci Niemcy. Nie wiedzą co robią. Pan Prezydent Obama tez zresztą nie wie, bo kilka dni temu Pan Soros obwieścił konieczność odsunięcia demokratów od władzy, gdyż pakiet stymulacyjny okazał się niewystarczający!!! W jednym miał rację, twierdząc, iż „deflacja sprawia, że koszt zadłużenia staje się jeszcze większym ciężarem”. I tak oto wróciliśmy do istoty problemu, o którym pisałem w listopadzie 2007 – 10 miesięcy przed bankructwem Lehmana: (http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=288)

Pieniądz fiducjarnym znacząco ułatwia redystrybucję zasobów. Pozwala rządom (dysponentom pras drukarskich) oraz beneficjentom ich polityki wzbogacać się znacznie szybciej, przy o wiele mniejszych kosztach. Właśnie dlatego rządy tak uparcie zmierzały do wprowadzenia papierowej waluty, która umożliwiała im prowadzenie polityki welfare state.  Ale w zasadzie lepiej byłoby powiedzieć welfare banks. Nie byłoby to możliwe na wolnym rynku pieniądza! Kto zaakceptowałby banknoty, których siła nabywcza zależy od kaprysów ich producenta? Trzeba było zmusić obywateli siłą do posługiwania się jedynie „legalnymi środkami płatniczymi” emitowanymi przez rząd i uznania, że wszystkie inne są „nielegalne”. Owszem, to prawda, że deflacji towarzyszy recesja i bezrobocie. Ale co jest skutkiem, a co przyczyną? To przecież nie deflacja wywołuje recesję. Jest dokładnie na odwrót. Najczęściej winę za brak równowagi pomiędzy nadmierną podażą a ograniczonym popytem – czyli „typowym” dla „krwiopijczego kapitalizmu” kryzysem „nadprodukcji” – ponosi nadmierna konsumpcja finansowana kredytem i nadmierne inwestycje w zwiększanie podaży znanych towarów i usług, które opierają się na błędnym przeświadczeniu o dalszym wzroście boomu popytowego, który będzie nakręcała… inflacyjna podaż pieniądza. Natomiast z całą pewnością deflacja jest dla kogoś szkodliwa. Jest szkodliwa dla… banków centralnych, ministrów finansów i niektórych graczy z rynku finansowego – jak Pan Soros oraz makroekonomistów przez nich wszystkich zatrudnianych (bo przecież żaden przedsiębiorca nie zatrudni „makroekonomisty”). Deflacja powoduje bowiem wzrost realnego oprocentowania długu publicznego i uniemożliwia tak lubianą przez niektórych „stymulację” gospodarki od strony popytowej. Ale drukowane pieniądze działają jak dopalacze, z którymi rządy przecież walczą. A skutki ich zażywania są podobne do drukowania pieniędzy. Z tych powodów statystyczny konsument nie ma najmniejszych powodów obawiać się deflacji. Pan Soros owszem powinien. Ale jak to było w starożytnym Rzymie (w którym notabene niektórzy władcy też „psuli pieniądz” i powodowali inflację dodając więcej miedzi do monet niż złota): „nemo iudex…”??? Gwiazdowski

Pojednanie Polsko Rosyjskie, oczekiwania i korzyści stron z pojednania. Cz.1 Żeby sobie odpowiedzieć, na czym powinno a na czym się opiera próba zbliżenia?! z Rosją i czy o czymś takim można mówić, trzeba naprzód rozważyć:
1/Kim są przywódcy Rosji, jaka jest ich mentalność i jaka jest mentalność, prawie całego społeczeństwa rosyjskiego.
2/Co dla Rosji znaczy ewentualne zbliżenie z Polską /Polityczne zbliżenie, nie mieć brzydkich myśli/ i jakimi celami to zbliżenie chcą osiągnąć i jakich korzyści doraźnych i na dłuższą metę
chcą osiągnąć z tego zbliżenia.
3/Jaki jest interes Polski w zbliżeniu z Rosją, i jaki jest możliwy sposób na osiągnięcie tego celu.
>Ad 1.1Wstęp- cechy dziedziczne. /Ponoć genetyka ma przemożny wpływ na cechy grup ludzkich. Naukowcy na podstawie genów ras ustalają, kto był przodkiem homo sapiens i jak się przemieszczali i zaludniali kontynenty nasi pra pra przodkowie. Puszczańskie okolice obecnej Moskwy z ludami ugrofińskimi, zasiedlali grupy najaktywniejszych ludzi rubieży wschodnio ruskich i z krańców ks. kijowskiego. Zwykle ryzyko osiedleńcze podejmują skłóceni, że społeczeństwem osobnicy ignorujący normy obowiązujące w danym społeczeństwie. Zniewalające pierwotną ludność państwa moskiewskiego, i ich kobiety koczownicze ludy tatarsko mongolskie cechowały się pierwotnym barbarzyństwem, /rzeźników bydła stanowiącego podstawowe menu ich wyżywienia/. Z tej mieszanki różnych barbarzyństw, w dodatku prawie całkowicie odciętej od wpływów świata zewnętrznego powstali protoplasci obecnych moskali. Od początku istnienia Moskwy ich mentalność, tradycję, obyczaje, cechowało ślepe posłuszeństwo wobec właściciela -władcy. Prawdzie były bundy przeciw okupantom Moskwy, ale nie były to bunty, przeciw jedynowładztwu, ale spowodowane iluzją zmiany złego władcy na innego jedynowładcę dobrego batiuszkę. Ta mentalność uważania się za prywatną własność takiego czy innego cara, oraz dzikie barbarzyństwo i uważanie za podludzkich głupców z zachodu wszystkich przestrzegających jakiekolwiek normy, umowy czy pakty, pozostała w mentalności społeczeństwa rosyjskiego do dziś. Są, co prawda nieliczni mniej lub bardziej światli Rosjanie wyznający zasady cywilizacji zachodu. Pojawili się oni pokolenie lub dwa po otwarciu przez Piotra I na zachód. Ci oświeceni Rosjanie są nielicznymi wyjątkami potwierdzającymi regułę. /Dygresja -Amerykanie, dlatego ponoszą szereg klęsk, bo podstawowe wykształcenie odbierają w kolegiach. Kolegia by nie stresować absolwentów każą im wybierać dziedziny, z których chcą się uczyć. W konsekwencji absolwent zna się dobrze na np. rzeźbie, ale pyta się czy Polska leży na Syberii?. Taki absolwent po kolegiach zastaje ministrem szefem wywiadu, nie ma pojęcia ani o przewrotności Rosjan i ich pogardzie do paktów ani jak obca naturze i mentalności większości azjatów wtłaczana im na siłę demokracja. Kiedyś wspaniałych specjalistów od mentalności wschodu mieli Anglicy, dlatego aż do II wojny światowej rządzili połową Eurazji. Po wojnie wycofali się z aktywności wyparci przez zadufanych w sobie nowobogackich Amerykanów./
>1.2. Jaka jest obecna mentalność przytłaczającej części Rosjan? Jest bardziej barbarzyńska niż były obyczaje XIV czy XV wiecznej europy. Ameryka która wyrosła na holokauście Indian i kraje zachodu, zwłaszcza Niemcy, które sądzą, że przezwyciężyły już barbarzyństwo nazizmu, są przekonani że Rosja się demokratyzuje. Niemców, /których olbrzymia część babek urodziła potomków azjatów/ z wielu powodów ekonomicznych i politycznych ciągnie do sojuszu z Rosją. Rosja oczywiście może się kiedyś stać się społeczeństwem o mentalności demokratycznej Zachodowi dla zmiany mentalności potrzeba było 3 czy 4 wieki, może Rosji biorąc pod uwagę szybsze krążenie nowych idei starczy te 3 wieki do zmiany mentalności ogółu społeczeństwa.
1.3/.-Jaka jest obecna Rosja?- Społeczeństwo rosyjskie zawsze zajęte zaciekłą walką o byt i marzące o dobrach materialnych, było odcięte w większym czy mniejszym stopniu od idei przeklętego dla nich zachodu. Poza walką o byt jedyną sprawą jest dla niego bezwzględna miłość do matuszki rosyi i uwielbienie władcy. /Strata cara była wyjątkowym epizodem/. Pojęcie dobra i zła jest u nich jak o Kalego zależne od tego czy to dobre lub złe dla Rosji. Dla większości Rosjan nie zależnie jakimi metodami by walczyli Czeczeńcy, i niezależnie jakich krzywd by doznali gdy podnoszą ręce na Rosjan do będą najgorszymi z bandytów. Czeczeńcy dla ruskich niezależnie że są obcy rasowo i religijnie są tylko zbuntowanymi Rosjanami a ich ziemia to odwieczna Rosyja. Podobny jest stosunek większości ruskich do Polski. Będą się ciągle oburzać jak ten wiecznie przywiślański kraj i do tego słowiański /który wszystko zawdzięcza Rosyi/ śmie się wiazać z zachodem. A że nie ma złych metod osiągnięcia celu, /a prawda i dotrzymywanie paktów wg. nich to śmieszne zwyrodnienia dziwnego zachody/ wcześniej czy później porządek musi być przywrócony/.
1.4.Jaka jest mentalność przywódców Rosji. Przywódcy wyrośli z społeczeństwa rosyjskiego i cechuje ich jego mentalność, mają tylko większy stopień egoizmu, bezwzględności i przebiegłości Największy wpływ ma Putin nowożytny car batiuszka, wychowany i wyrosły w środowisku NKWD. Putin jest wykształcony i bardziej obyty z ideami zachodu. Tych idei nie popiera ale je dostatecznie rozumie by manipulować zachodem. Putin nawet gdyby chciał przyswoić Rosji więcej demokracji nie może tego uczynić by nie natrafić na opór społeczny. Przyswajanie więc idei zachodu nie leży w jego interesie osobistym. Musi on dbać o swoją twarz a reformy do których dąży moją wyłącznie na celu modernizację Rosji dla zwiększenie jej potencjału ekonomicznego i militarnego, tak jak reformy Piotra
2. Jaki interes ma Rosja w zbliżeniu z Polską. Interes Rosji w zbliżeniu jest doraźny i dalekosiężny. W interesie doraźnym chodzi Rosji o głównie o:
a/Niedopuszczenie by Polska, która dobrze zna charakter sowieckiego imperium i metod przez nie stosowanych nie przekazywała tej wiedzy narodom Unii i jej parlamentowi. Rosjanie chcą w ramach pojednania uczynić z Polski narzędzie swojej propagandy na kraje unijne. Sprawa wydaje się Rosji tym bardziej pilna wobec zbliżającego się półrocznego przewodnictwa Polski w Unii. Metodą do osiągnięcia tego celu jest w ten czy inny sposób osiągniecie wpływu na elity rządzące w Polsce. Skłócenie i zantagonizowanie partii politycznych i społeczeństwa w Polsce
by nie było możliwe prowadzenie sensownej polityki zagranicznej i spowodowanie spodku autorytetu Polski na arenie międzynarodowej oto sposoby. Widać że Rosja uważa że w obecnych warunkach zbędne jest jakiekolwiek uwzględnianie interesów Polski, która i tak spełni jej oczekiwania. Testowaniem uległości jest żądanie wydania czeczeńskiego przywódcy co hańbiło by Polskę w oczach europy. Rosja jak widać uważa że w razie ewentualnych kłopotów z Polską o wiele lepszą metodą niż uwzględnianie jej interesów jest stwarzanie Polsce utrudnień i szantażowanie jeszcze większymi utrudnieniami ,oraz naciski na bezwolne i chcące spokojnego niezakłóconego konsumowania profitów z władzy warstwy rządzące. W zapasie jest też stara agentura bolszewicka. O całkowitym lekceważeniu warstw rządzących Polska można by przetaczać tomy, wystarczy tylko wymienić skandaliczne i wykluczające Rosję z kręgów krajów cywilizowanych, ignorowanie półrocznych już błagań polskiej strony o dopuszczenie archeologów dla pozbierania szczątków ofiar tragedii a według przekonania połowy Polaków oraz Polonii {patrz linki http://www.pluszaczek.com/2010/07/07/amatorski-film-ze-smolenska-transkr...
'; http://alexirin.wordpress.com/2010/08/20/tusek-realizuje-polityke-putina/ ;}
i dużej części opinii zagranicznej ,-ofiar mordu.
Przykładem jest brak listy białoruskiej z mordu katyńskiego i nie uznawanie mordu za ludobójstwo. Innym przykładem niech będą warunki umowy gazowej, zawierającej klauzule, takie jak w ubiegłych wiekach kolonizatorzy kazali podpisywać swoim koloniom. Nawet Unia nie skora do sprzeciwów wobec Rosji zaprotestowała.
b/Innym celem Rosji w zbliżeniu jest jak największe uzależnienie od siebie w sprawach gospodarczych i politycznych Zapobieżeniu umieszczeniu systemu obrony przeciwlotniczej/ antyrakietowej. Niezmiernie ważne dla Rosji jest uniemożliwieniu wydobywania gazu łupkowego, który stanowi dla nich poważne i realne zagrożenie. Próbują sparaliżować budowę gazo-portu. Rosyjska rura umieszczona na małej głębokości uniemożliwi zawijanie do portu tankowcom o większej wyporności, co uczyni cała inwestycję nieopłacalną i niecelową. Szokujące jest brak przeciw działań rządu polskiego, /a ten brak przeciw działań w interesie narodu i jego żywotnych interesów stawia pod znakiem zapytania przymiotnik polskiego/ Ważne dla Rosji jest uzyskanie wpływu na sprawy wewnętrzne Polski, jej osłabienie i możność sterowania rządem. Ambitnym dalekosiężnym celem Rosji jest rozbicie lub wyraźne sparaliżowanie zdolności decyzyjnych unii i spowodowanie wyjścia Polski z Unii. cz.2 dzialaczsta's blog

Piskorski: Dwór klakierów otaczał Tuska, pieścił go i przytulał - Grupę klakierów Donalda Tuska, oprócz Halickiego, stanowili Schetyna, Drzewiecki, Grupiński. To dwór, który otaczał lidera, pieścił go i przytulał, dzięki czemu uzyskiwał wpływ na jego decyzje - mówi Paweł Piskorski, były polityk PO, lider SD, w rozmowie z Andrzejem Grzegrzółką. Jak można skutecznie zaistnieć w wyborach? Nie ma jednej recepty. Jest jednak coraz bardziej prawdopodobne, że Polacy wreszcie zaczną się odzwyczajać od płytkości debaty publicznej. Będą chcieli usłyszeć coś innego niż to, że trzeba zrobić wszystko, aby ten drugi nie objął władzy. Na to na pewno potrzeba czasu. Dlatego nie sądzę, aby jednorazowe fajerwerki były w stanie ten układ zmienić. Rozmawiam z wieloma wyborcami PO, którzy mają już dość tego, że jest tylko anty-PiS-em. Zauroczenie partią Tuska mija. Teraz zaczynają pytać: co rząd zrobił przez ostatnie cztery lata?
Liderzy PO obiecali jesienną ofensywę ustawową, a premier mówił o przeprowadzce na Wiejską. Wrócił nawet temat ustawy regulującej in vitro. To rzeczy z dwóch różnych kategorii. Jeżeli premier zapowiedział przeprowadzkę do Sejmu i wielką ofensywę, to wygląda to na kolejny napompowany propagandowy balon, z którego powoli uchodzi powietrze. Rząd działa tak: skoro nie mamy co powiedzieć ani nie wprowadzamy żadnych zmian, to przynajmniej mieszajmy łyżką w kubku herbaty bez cukru. Bardziej słodko nie będzie, ale przynajmniej będzie wrażenie, że premier i rząd starają się.
A druga kategoria? To in vitro. Przypomnę, że jak półtora roku temu zostawałem przewodniczącym SD, to Paweł Śpiewak natychmiast zwrócił uwagę, że pierwszą reakcją na informację, że wokół SD zaczynają się zbierać liberałowie, był powrót PO z debatą nad ustawą in vitro. Teraz przypomnienie sprawy zapłodnienia in vitro jest wymierzone w Ruch Palikota i SLD, bo oni zaczęli ostatnio głośno mówić o tej sprawie. Klasyczne działanie Donalda Tuska - zaczyna się jakiś problem, więc reagujemy tak, aby nikt nie odebrał nam elektoratu. Podobnie było, jak zaczęto mówić o Andrzeju Olechowskim jako o kandydacie na prezydenta. W mig Platforma powróciła z pomysłem podatku liniowego. Klasyczne zachowanie, gdy pojawia się jakiś rywal.

Biorąc pod uwagę niesłabnące poparcie dla PO, ta klasyczna akcja jest skuteczna. Na razie tak. Największym sojusznikiem Donalda Tuska pozostaje Jarosław Kaczyński. Gdyby nie strach wielu Polaków przed powrotem PiS do władzy, to wielu wyborców już dawno porzuciłoby PO. Ponad 30 proc. wyborców Bronisława Komorowskiego pod koniec kampanii uważało, że lepszym kandydatem jest Andrzej Olechowski. 17 proc. wyborców PO jako drugi wybór wskazywało SD. Byliśmy prawie na równi z SLD, jeżeli chodzi o partię drugiego wyboru.
Jak Pan odebrał wywiad Andrzeja Halickiego dla "Polski", w którym mówił m.in. o lizusach otaczających premiera? Wywiad był charakterystyczny dla tej grupy polityków Platformy Obywatelskiej. Andrzej Halicki w momencie kiedy zebrał się na szczerość, powiedział tak naprawdę to, co wszyscy wiedzą: Donald Tusk bywa małostkowy i mściwy. Potrafi być bezwzględny i upokarzać swoich współpracowników i przyjaciół. To oczywiste, że nie jest człowiekiem wolnym od klakierów i podlizuchów różnej maści, którzy mu przyklasną, cokolwiek by tylko powiedział. Jest o tyle śmieszne, że Halickiemu zaczęło to przeszkadzać dopiero wtedy, gdy przestał być w tej grupie. Od momentu wejścia do PO był wykorzystywany przez Tuska do eliminowania ludzi, którzy partię zakładali. To bardzo charakterystyczne dla tego grona ludzi. Najpierw bezkrytycznie wpisują się w chór popleczników lidera, potem nagle, jak zostaną wypchnięci, to go krytykują, a na końcu, jak zobaczą, że to krytyka może zaboleć, nagle stają się jeszcze większymi klakierami. A to, że Halicki po takim wywiadzie głośno klaszcze na konwencji, jest śmieszne i upokarzające dla mężczyzny.
Kto jest w grupie klakierów? Oprócz Halickiego grupę stanowili Schetyna, Drzewiecki, Grupiński. To dwór, który otaczał lidera, pieścił go i przytulał, dzięki czemu uzyskiwał wpływ na jego decyzje. Rozmawiał Andrzej Grzegrzółka

Prezydent Niemiec o trwałym miejscu islamu w Niemczech „Islam należy do Niemiec” – słowa prezydenta Christiana Wulffa wypowiedziane w ubiegłą niedzielę wywołują coraz większy sprzeciw.”…” „Rok 2030: Prezydent RFN Muhammed Mustafa nawołuje muzułmanów, by respektowali prawa niemieckiej mniejszości” – napisał w swym blogu Udo Reiter, szef MDR, jednej z państwowych stacji telewizyjnych. Nawet politycy z bliskiej Wulffowi CDU przypominają, że Niemcy związane są z tradycją judeochrześcijańską, do której „islam nie pasuje”. Burzą się konserwatyści z bawarskiej CSU, twierdząc, że w Niemczech powinna obowiązywać „Leitkultur”, czyli niemiecka kultura przewodnia: w przeciwnym razie krajem zaczną rządzić muzułmanie.”…” „Czy prezydent ma prawo wygłaszać taką tezę, i to w programowym przemówieniu wygłoszonym w rocznicę zjednoczenia Niemiec?”… (Ile miejsca dla islamu. Korespondencja z Berlina „Islam należy do Niemiec” – słowa prezydenta Christiana Wulffa wypowiedziane w ubiegłą niedzielę wywołują coraz większy sprzeciw. – Do czego prowadzi taka deklaracja? – pytają oburzeni obywatele, wysyłając tysiące listów do jego kancelarii. „Rok 2030: Prezydent RFN Muhammed Mustafa nawołuje muzułmanów, by respektowali prawa niemieckiej mniejszości” – napisał w swym blogu Udo Reiter, szef MDR, jednej z państwowych stacji telewizyjnych. Nawet politycy z bliskiej Wulffowi CDU przypominają, że Niemcy związane są z tradycją judeochrześcijańską, do której „islam nie pasuje”. Burzą się konserwatyści z bawarskiej CSU, twierdząc, że w Niemczech powinna obowiązywać „Leitkultur”, czyli niemiecka kultura przewodnia: w przeciwnym razie krajem zaczną rządzić muzułmanie. Turecki mobbing „Czy prezydent ma prawo wygłaszać taką tezę, i to w programowym przemówieniu wygłoszonym w rocznicę zjednoczenia Niemiec?” – zastanawia się gazeta „Bild”, publikując rezultaty sondaży. Wynika z nich, że tylko jedna czwarta obywateli (w tym około 4 mln wyznawców islamu) gotowa jest się podpisać pod słowami prezydenta. Dwie trzecie jest zdania, że Niemcy nie są właściwym miejscem dla tej religii. Niewykluczone, że część z nich przeczytała już książkę Thila Sarrazina pod znamiennym tytułem „Deutschland schafft sich ab” (Samolikwidacja Niemiec), która znalazła do tej pory 900 tys. nabywców.

Złośliwi twierdzą, że takim sukcesem czytelniczym mógł się pochwalić autor „Mein Kampf”. Sarrazin, ekonomista i socjaldemokratyczny polityk, dokonał gospodarczej i demograficznej analizy zagrożeń, jakie stwarzają dla Niemiec islamscy imigranci. Jego opinie spodobały się zdecydowanej większości obywateli niezrażonych świętym oburzeniem elity politycznej na autora mocno kontrowersyjnego dzieła. – Nie sposób zaprzeczyć, że w wielu szkołach Berlina niemiecka młodzież jest narażona na mobbing ze strony uczniów pochodzenia arabskiego i tureckiego – twierdzi Heinz Buschowsky, burmistrz dzielnicy Neukölln zamieszkanej w dużej części przez imigrantów. 15-letni uczeń Domitian E. był tam regularnie obrażany przez kolegów, bo mówi po niemiecku, a nie w żargonie kanak używanym przez dzieci ze środowisk tureckich. W jego liczącej 28 uczniów klasie jest tylko dwoje rodowitych Niemców. Takie informacje nie wpływają pozytywnie na stosunek Niemców do imigrantów i islamu. Strach przed terrorem – Islam kojarzy się wielu Niemcom z terroryzmem – zwraca uwagę Ahmed Külahci z niemieckiej redakcji tureckojęzycznego dziennika „Hürriyet”. Takie przekonania wzmacniają doniesienia mediów o zagrożeniu islamskim terroryzmem w Niemczech. Dużo mówi się o poniedziałkowym amerykańskim ataku na bojowników al Kaidy w Pakistanie. Miało w nim zginąć ośmiu terrorystów posiadających niemieckie obywatelstwo, wywodzących się z mieszkającej nad Renem mniejszości tureckiej. Kilku z nich pochodziło z Hamburga i spotykało się w słynnym meczecie al Kuds w dzielnicy St. Georg. To ten sam, w którym swoje plany ataku na Stany Zjednoczone przygotowywali Mohammed Atta oraz dwóch innych terrorystów, którzy pilotowali samoloty uprowadzone 11 września 2001 roku. Okryty złą sławą meczet został zamknięty dopiero kilka tygodni temu. „Dlaczego tak późno?” – pytają media w kontekście alarmistycznych ostrzeżeń ze Stanów Zjednoczonych, jakoby al Kaida przygotowywała zamachy na berliński Hauptbahnhof (dworzec główny), wieżę telewizyjną w stolicy oraz Bramę Brandenburską. Jak doniósł dziennik „Süddeutsche Zeitung”, w obozach al Kaidy w Pakistanie i w Afganistanie przebywa około 70 bojowników z niemieckimi paszportami, którzy mogą utrzymywać kontakty ze swoimi towarzyszami w Niemczech. Piotr Jendroszczyk). Mój komentarz Elity niemieckie prowadza bardzo dalekosiężne działania. W obliczu nieuchronnej islamizacji Europy, Unii Europejskiej , w tym szczególnie jej  zachodniego skrzydła musza się jakoś do tego dostosować . Elity niemieckie rządza w na pół demokratycznych Niemczech, w których jest już i tak faktycznie jedynie 60 procent rodowitych Niemców , którzy to rodowici Niemcy jak wykazał Krasnodębski maja w dodatku  germańsko słowiańskie pochodzenie. Elity niemieckie, rdzeń konglomeratu niemieckiego w którego skład wchodzą elity polityczne, gospodarcze, elity mediów, naukowe przygotowują się do islamizacji kraju. Badania statystyczne zakładają ,że ujemny przyrost rdzennych Europejczyków, imigracja muzułmanów, oraz ich wysoki współczynnik dzietności powinny już około 2030 roku spowodować przewagę liczebna muzułmanów w większości krajów Zachodniej Europy. Jeśli  do tego dodamy konwersje chrześcijan, czy bezwyznaniowców to wizja ta ma duże szanse stania się realna. Islam ma zasadnicza przewagę nad europejskim chrześcijaństwem, bo już nie nad amerykańskim chrześcijaństwem. Islam jest zdecentralizowany w odróżnieniu od chrześcijaństwa, co pozwala mu na wybijanie się uzdolnionych i mających powołanie duchownych. Lepiej odpowiada na zagubienie ludzi we współczesnej cywilizacji. Nie jest tak skostniały, a do tego modernizuje się, niektórzy mówią o islamie europejskim z monogamia, pracą kobiet, odsłoniętymi twarzami. Jan Rokita poparł budowę meczetu w Warszawie, pomimo jazgotu sprzeciwu. W swoim komentarzu zwróciłem uwagę, że muzułmanie w Europie są naturalnymi polskimi sojusznikami. Wesprą nas w inicjatywach jednoczących kontynent , Unie Europejską . Możemy dzięki wspólnym wartością z mniejszościami muzułmańskimi w krajach zachodnich  dotyczącymi takich choćby  kwestii rodzinnych, obyczajowych, a być może i sprawy pierwszeństwa  prawa dziecka przed prawami dorosłych ,wywierać wpływ na decyzje ich dotyczące. Oczywiście mamy też wspólne interesy polityczne z muzułmanami w Unii Europejskiej .Chodzi o przyjęcie Turcji do Unii ,  czy niepodległość Czeczeni . Kwesta  ta może decydować o korzystnym dla nas negatywnym stosunku muzułmanów w Unii do Rosji. Dlatego należy z niepokojem obserwować  wszelkie próby budowy nastrojów antyislamskich w Polsce… Marek Mojsiewicz  

62-letni generał nie wykazywał oznak depresji Analitycy rozważający zamach jako przyczynę tragedii smoleńskiej od początku w jednym są zgodni: jeśli był zamach to będą ginąć ludzie w niewyjaśnionych okolicznościach i w Rosji i w Polsce. Z uwagi na niespotykaną skalę przedsięwzięcia, skupienie mediów na wizycie polskiej oficjalnej delegacji, przeprowadzenie zamachu wymagało bowiem
wciągnięcia całych zastępów ludzi nie tylko ze służb, ludzi niewtajemniczonych w główny cel prowadzonych działań. Ten znany mógł być najwyżej kilu osobom z najbliższego Putinowi komanda bezpieczniaków. Życie wszystkich osób uczestniczących nawet w cząstkowych działaniach przygotowujących, w samym zamachu (np. osoby, które przekazywały pilotom błędne parametry lotu) i w zacieraniu śladów jest zagrożone. Zagrożenie to jest tym większe im więcej informacji związanych z zamachem dana osoba posiada i im mniej o uwikłaniu danej osoby opinia publiczna będzie mogła się domyślić, gdyby taka osoba zaginęła. Mamy zatem z jednej strony utajnionych agentów o których rodziny wiedzą tylko tyle, że służą gdzieś w wojsku lub w administracji, a z drugiej, oficerów koordynujących, których wiedza siłą rzeczy musi być większa niż bezpośrednich wykonawców podejmowanych działań. Zagrożeni są także ci najbardziej wtajemniczeni z komanda Putina jeśli tylko pojawi się choćby najmniejsze podejrzenie o nielojalność oraz współpracownicy spoza służb. Wniosek: należy uważnie śledzić wszystkie tajemnicze zgony. Czy pierwszy taki zgon miał miejsce w Polsce w grudniu 2009? Samobójstwo rzekomo popełnił dyrektor generalny Kancelarii Premiera Donalda Tuska – Grzegorz Michniewicz. Wiszące na
drzwiach ciało dyrektora znalazł w domu jego kierowca, który przyjechał po swojego szefa, by go zawieźć do pracy. (więcej...). Było też zaginięcie i śmierć szyfranta i być może i inne "przypadki", o których nie wiemy. W Rosji po 10 kwietnia miały miejsce dwa tajemnicze zgony wysokich funkcjonariuszy służb. Ostatnio, jak donosi portal niezalezna.pl. Były szef rosyjskiego wywiadu wojskowego generał Wiktor Czewrizow popełnił wczoraj samobójstwo strzelając sobie w głowę – oświadczył przedstawiciel rosyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Generał popełnił samobójstwo rano około godz. 10 na klatce schodowej domu, w którym mieszkał. Według MSW, posłużył się on pistoletem Makarowa, który otrzymał w nagrodę za służbę. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie okoliczności samobójstwa – powiadomił rzecznik Komitetu Śledczego w Moskwie, Siergiej Marczenko, cytowany przez agencję ITAR-TASS. Według najbliższych generała, cytowanych przez rosyjskie agencje informacyjne, 62-letni generał nie wykazywał oznak depresji ani nie pozostawił po sobie żadnego słowa pożegnania. Wiktor Czewrizow, który przeżył wstrząs w czasie drugiej wojny w Czeczenii w 1999 r., przeszedł na emeryturę w 2002 r. – dodaje agencja Interfax. To kolejne samobójstwo wysoko postawionego oficera rosyjskiego wywiadu wojskowego po tajemniczej śmierci generała Jurija Iwanowa, wiceszefa Głównego Zarządu Wywiadu Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej (GRU), który "utopił się" w sierpniu w Syrii w nieustalonych dotąd okolicznościach.

Kresy.pl) dodam's blog

Gen. Wiktor Czewrizow nie żyje – kto następny? Agencja AFP podała wczoraj za komisją śledczą regionu moskiewskiego, że były szef wywiadu rosyjskich wojsk wewnętrznych popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę z pistoletu Makarowa. Generał major Wiktor Czewrizow wyszedł ze swojego mieszkania około godziny dziesiątej rano i na klatce schodowej zadał sobie śmiertelny strzał ze służbowego pistoletu. Rzecznik komisji Siergiej Marczenko poinformował agencję ITAR-TASS, że trwa śledztwo w sprawie okoliczności samobójstwa. Na temat samobójstwa podano jedynie, że generał nie wykazywał ostatnio oznak depresji i nie zostawił listu pożegnalnego. Generał Czewrizow miał 62 lata. Służbę wojskową zakończył w 2002 roku na stanowisku szefa wywiadu wojsk wewnętrznych Gławkomat, które podlegają ministerstwu spraw wewnętrznych. Agencje łączą jego śmierć z niewyjaśnionym do tej pory zgonem w sierpniu wiceszefa wywiadu wojskowego GRU, generała Jurija Iwanowa. Generał Czewrizow nie pracował jednak w GRU, jak Iwanow, lecz był wiceszefem wywiadu sił wewnętrznych, podległych Ministerstwu Spraw Zagranicznych. W 2001 roku prezydent Putin przeprowadził reformę sił wewnętrznych, przywrócił zlikwidowany w 1997 roku Gławkomat i dowódcą sił lądowych generała pułkownika Nikołaja Kormilcewa, który jednocześnie pełnił funkcję wiceministra obrony narodowej. W 2004 roku Kormilcew przekazał dowództwo generałowi armii Aleksiejowi Masłowowi. Od stycznia 2010 roku dowódcą rosyjskich wojsk lądowych jest gen. Armii Aleksander Postnikow. Przed reformami wojska lądowe stanowiły dla władz rosyjskich nie lada problem. Uzupełnianie poboru kryminalistami spowodowało szybki wzrost przestępczości w samym wojsku, a także liczne dezercje z bronią z wiadomymi skutkami dla ludności cywilnej. Wiele zarzutów stawiano też oficerom i dowódcom, których oskarżano o przemyt narkotyków (m.in. przez tadżycką granicę), sprzedaż sprawnych samolotów jako złom, czy po prostu okradanie armii z żywności i paliwa, które sprzedawano na czarnym rynku. Wykorzystywanie żołnierzy jako taniej siły roboczej i zwykłe kradzieże były na porządku dziennym i w skali, którą minister ON Siergiej Iwanow określił jako „niedopuszczalną”. Z powyższych informacji wynika, że gen. Czewrizow odszedł na emeryturę w wyniku porządków, jakie w wojskach lądowych zaprowadził ówczesny prezydent Rosji i naczelny dowódca sił zbrojnych, Władimir Putin. źródła: http://therearenosunglasses.wordpress.com/2010/10/04/another-russian-intelligence-general-killed-alleged-suicide/

http://www.dawn.com/wps/wcm/connect/dawn-content-library/dawn/the-newspaper/international/russian-exintelligence-chief-commits-suicide-500

http://www.allvoices.com/contributed-news/6929748-former-russian-intelligence-boss-viktor-chevrizov-suicide-to-shot-his-head

Tajemnicza śmierć rosyjskiego generała „...Były szef wywiadu rosyjskich wojsk wewnętrznych, generał Wiktor Czewrizow popełnił samobójstwo - poinformował przedstawiciel MSW Rosji, cytowany przez agencję Interfax. To już druga w ostatnim czasie śmierć w tajemniczych okolicznościach generała służb specjalnych Rosji. 62-letni Czewrizow miał popełnić samobójstwo w Moskwie w poniedziałek rano, strzelając sobie w głowę. Były szef wywiadu wojsk MSW strzelał z pistoletu Makarowa, który otrzymał w nagrodę za swoją służbę..." żródło: TVN, Tajemnicza śmierć rosyjskiego generała Pluszak's blog

Czar wspomnień o wyjątkowych wypowiedziach polityków Lewicy czyli L. Miller Pan Premier L .Miller, jako pierwszy recenzent naszej historii czyli opinia o Bohaterach Powstania warszawskiego ale i nie tylko On zapomniał o oddaniu honorów a może to jest juz prawidłowość fantaści. Leszek Miler w ostrych słowach ocenia przywódców Powstania Warszawskiego. Były premier na swoim Blogu pisze o bilansie walk: "Gdyby jakikolwiek generał amerykański czy brytyjski osiągnął takie wyniki - oddano by go pod sąd i rozstrzelano. U nas jest to powód do chwały i stawiania pomników". "Minęła 64 rocznica kapitulacji Powstania Warszawskiego. Prezydent Kaczyński nie wygłosił podniosłego przemówienia. Nie odezwały się syreny. Nie było apelu poległych. Nie odprawiono uroczystych mszy. Nie przypomniano postaci w łachmanach przemierzających morze ruin w poczuciu zupełnej i dojmującej klęski - pisze Miler na swoim Blogu. Były polski premier nie oszczędza dowódcy polskich oddziałów w Warszawie: pułkownika Antoniego Chruściela "Montera". Zdaniem Millera to on przesądził "o największej polskiej tragedii po 1939 roku". "Akowców nie posiadających broni kazał uzbroić w siekiery, łomy i kilofy i razem z innymi oszołomami wymógł na Borze-Komorowskim rozkaz pójścia do ataku. Przez cały czas powstania nie pozbył się urojeń" - napisał Miller. Ostatni komendant główny AK płk Leopold Okulicki to zdaniem Millera "inny maniakalny fantasta". "Zrzucony do Polski z Londynu w maju 1944 roku i awansowany na generała w momencie wylądowania nie ukrywał swych opętańczych uniesień. Członków Komendy Głównej AK, którzy wyrażali obawy, posądzał o defetyzm i tchórzostwo. Wyjaśniał, że w Teheranie alianci zdradzili Polskę i dlatego trzeba 'zdobyć się na wielki zbrojny czyn'. Czyn miał polegać na podjęciu 'w sercu Polski walki z taką mocą, by wstrząsnęła opinią świata. Krew będzie się lała potokami, a mury będą się walić w gruzy. I taka walka sprawi, że opinia świata wymusi na rządach przekreślenie decyzji teherańskiej, a Rzeczpospolita ocaleje (...) protest Warszawy musi nastąpić, choćbyśmy musieli zagrzebać się w gruzach'". Miller nie szczędzi też innych dowódców powstania: "Ani jeden z generałów Powstania Warszawskiego, tak beztrosko wysyłających bezbronną młodzież przeciw czołgom i samolotom, nie poniósł odpowiedzialności. Przed poddaniem się zdążyli pomnożyć szlify generalskie. W Godzinie 'W' w szeregach stołecznej AK był tylko jeden generał, w momencie upadku powstania - już siedmiu. Żaden nie poległ w walce i żaden nie strzelił sobie w łeb, patrząc na konające miasto. Grzecznie pomaszerowali do niewoli żyjąc bezpiecznie do końca wojny, a potem pisząc pamiętniki i przyjmując medale. Dla budowania własnej legendy nie wahali się kłamać i posługiwać się paranoicznymi sformułowaniami (...)". Leszek Miler to były polski premier. Wywodzący się z PZPR polityk współtworzył SLD i stał na czele Sojuszu. Był posłem przez cztery kadencje. Pełnił też funkcję ministra spraw wewnętrznych i administracji. Obecnie tworzy własne ugrupowanie Polska Lewica. Moj komentarz jest taki : Pan Miller skończył nauki w systemie opanowanym przez nauczycieli ze Wschodu i sam na pewno poza WUML nie posiadł większego ,no może jeszcze posługiwał się podręcznikami produkowanymi przez znawców dziejów Polski ale synami radzieckich naukowców
i dlatego trudno się dziwić że ma takie poglądy i znajomość historii. Na pewno z grona utrwalacza władzy ludowej. bo tylko Ci ,czyli sami ubeccy emeryci i on są siebie warci. „PS” i ostatnie kłamstwo to jeden z dowódców powstania odmówił awansu na stopień generalski ale to zostało przemilczane. Artykule ukazał sie w www.Gazeta.Pl - 10/4/2008 11:58 AM kresowiak's blog

Arktyczne love story Katastrofa Smoleńska jeszcze długo z pewnością, co jest jak najbardziej zrozumiałe, będzie zajmować umysły Polaków. Zdziwieniem napawa bierna postawa czynników zagranicznych – Unii i NATO w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy i ewentualnych, zakulisowych działań. Pojawiła się nawet, kuriozalna skądinąd, inicjatywa skierowana do Kongresu USA, by ten utworzył niezależna komisje do zbadania tego zdarzenia. Nie chcę jednak pisać o szczegółach samej katastrofy, nie posiadam wiedzy na ten temat i muszę się przyznać, że nie starałem się zbytnio zgłębiać tego tematu. Wychodzę bowiem z założenia, że jeśli był to nieszczęśliwy wypadek spowodowany ludzkim błędem to być może wyjaśni to śledztwo (choć patrząc na wszystkie dziwne ruchy czynione przez stronę rosyjską i przedstawicieli polskiego rządu to szanse są nikłe). Jeśli był to zamach zaplanowany z zimną krwią to tym bardziej nie mamy czego się spodziewać a prawda może wypłynąć w najlepszym razie za kilkadziesiąt lat, jak było to już choćby w przypadku katastrofy nad Gibraltarem. Największą jednak naiwnością jest oczekiwanie pomocy od czynników zewnętrznych. Splot kilku ciekawych zdarzeń sprzed ponad roku może rzucić światło na dzisiejszą sytuacje Polski. Nie tyle w sensie wyjaśnienia samych przyczyn katastrofy co całej politycznej otoczki, w której znalazła się Polska a co źle niestety wróży na przyszłość. Każdy z pewnością zadawał sobie pytanie, dlaczego Polska z hołubionego (głównie werbalnie niestety) sojusznika USA w walce z „światowym terroryzmem” zjechała do pozycji nie tyle petenta (bo tym była zawsze) co nic nie znaczącego lenna gdzieś we wschodniej Europie? Lista obecności na uroczystościach pogrzebowych Prezydenta i małżonki nie pozostawia złudzeń. Nasz główny „protektor”, dla którego wypruwamy żyły w Iraku i Afganistanie zadowolił się przysłaniem jakiegoś pomniejszego urzędnika. Sam prezydent Obama wykpił się wulkaniczną chmurą i nie przyleciał. Przyleciał za to (i jemu wulkan nie przeszkodził) sam prezydent Miedwiediew i wyglądało to na symboliczną zmianę pana feudalnego, którego lennikiem jest Rzeczpospolita. Taka zmiana warty nie byłaby możliwa bez uprzedniego porozumienia samych zainteresowanych, tj. USA i Rosji. Wróćmy jednak do wydarzeń z lata 2009, może to pozwoli chociaż w części wyjaśnić nową sytuację geopolityczną, w jakiej znalazła się Polska a co może rzutować na katastrofę i mizerne zaangażowania naszych „sojuszników” w dociekaniu prawdy. Istotny dla całej sprawy, moim zdaniem, jest moment, w którym doszło do zbliżenia dwóch rywalizujących (?) ze sobą mocarstw. Powszechnie uważa się, że najbardziej wpływową siłą polityczną w USA jest lobby żydowskie. Jest to fakt dość dobrze udokumentowany więc nie będę nad tym się rozwodził. Myli się jednak ten, który sądzi, ze wspomniane lobby jest monolitem realizującym jedną politykę. Istnieją różne odłamy i frakcje realizujące często odmienne interesy. Prezydentura Obamy jest owocem zwycięstwa frakcji, nazwijmy ją dla ułatwienia, lewicowej, posiadającej interesy ekonomiczne głównie na terytorium Stanów, nad frakcją „prawicową”, popierającą głównie Izrael. Frakcja ta, wpływająca poprzez neokonserwatystów Wolfowitza na administrację Busha i Cheneya uczyniła z polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych powolne narzędzie do realizacji syjonistycznych interesów Izraela. Wybór Obamy rozpoczął nowy etap polegający na odchodzeniu od serwilistycznej w stosunku do bliskowschodniego sojusznika polityki. Tarcia między dwiema frakcjami wewnątrz żydowskiego lobby rozpoczęły się zaraz po wyborze Obamy gdy 11 grudnia aresztowany został pod zarzutem oszustw giełdowych na sumę kilkudziesięciu mld dolarów Bernie Madoff. Skutki tego były opłakane także dla Żydów redukując znacznie możliwości finansowego wpływania na politykę amerykańską głównie przez prawicę wspomnianego lobby. Tuż przed objęciem urzędu przez prezydenta elekta Izrael rozpoczął operację „Płynny Ołów” przeciwko Gazie. Z perspektywy czasu widać, że ta krwawa interwencja miała nie tyle na celu „obronę” przed pociskami wystrzeliwanymi przez Hamas ( w każdym razie nie tylko) ile miała być akcją demonstrującą determinację i samodzielność syjonistycznego reżimu niezależnie od tego kto zasiada w Białym Domu. Z nastaniem Obamy interesy Izraela i jego image zaczęły się pogarszać. Aresztowanie w New Jersey szajki rabinów, cieszących się protekcją Izraela, handlujących organami ludzkimi oraz przyznanie medali marynarzom, którzy przeżyli bezprecedensowy atak IDF na okręt „Liberty” w 1967 r. to tylko niektóre przykłady zmiany kursu nowej administracji. Kolejnym afrontem było opublikowanie raportu sędziego Richarda Goldstona, szefa komisji śledczej Rady Praw Człowieka ONZ. Próba przydzielenia Obamie USraelskiego „anioła stróża” w osobie Joe Bidena też nie przyniosła spodziewanych efektów. Wypowiedzi i stanowisko obydwu polityków na tematy izraelskie a w szczególności dotyczące Iranu były tak rozbieżne, że budziły zdumienie. Już tylko te przykłady mogą dać obraz zmian jakie nastąpiły na osi Waszyngton – Tel Aviv. Lecz wydarzenia najbardziej spektakularne dotyczyły incydentu z rosyjskim statkiem Arctic Sea. Dla przypomnienia: Arctic Sea transportował trzy pociski z głowicami jądrowymi odzyskanymi z okrętu podwodnego K – 141 Kursk, który zatonął w 2000 r. na Morzu Barentsa. Wspomniane ładunki miały zostać przetransportowane do Pantex Plant w Teksasie w celu utylizacji. 24 lipca statek płynący po Bałtyku został zaatakowany przez niezidentyfikowanych komandosów, którzy podając się za funkcjonariuszy szwedzkiej policji ścigających handlarzy narkotyków uprowadzili jednostkę. 12 sierpnia na Morzu Czarnym doszło do spotkania prezydenta Miedwiediewa z prezydentem Finlandii Tarja Holenem. (Przewożone pociski zostały wydobyte z pomocą fińskich jednostek marynarki wojennej”). Postanowiono rozpocząć zakrojone na szeroką skalę poszukiwania uprowadzonego okrętu z wykorzystaniem wszystkich znajdujących się na Atlantyku jednostek rosyjskich. Zachodziły bowiem podejrzenia, że skradzione ładunki nuklearne mogą posłużyć do przygotowania zamachu typu „false flag” na terytorium USA, podobny do tego z 11/9, za który odpowiedzialnością obarczono by najprawdopodobniej Iran by usprawiedliwić ewentualny atak na Republikę Islamską. Tak przynajmniej podają źródła powiązane z FSB i GRU. Nietrudno wyobrazić sobie, siły specjalne jakiego państwa były odpowiedzialne za uprowadzenie statku... Na szczęście plany „najbardziej demokratycznego na Bliskim Wschodzie” państwa nie wypaliły. Akcja połączonych sił specjalnych Rosji i USA doprowadziła do odbicia statku i aresztowania pirackiego oddziału, którzy, jak podano do publicznej wiadomości, byli „terrorystami z CIA” posługującymi się fałszywymi paszportami rosyjskimi, estońskimi i litewskimi. Niech nikogo jednak nie zmyli ten „frazeologiczny” przekręt. Po odbiciu Arctic Sea i aresztowaniu porywaczy, 7 września izraelski premier Netanyahu błyskawicznie udał się do Moskwy. Chcąc za wszelką cenę utrzymać tę niezapowiedziana wizytę w sekrecie, poleciał prywatnym (tzn. nie rządowym) odrzutowcem oficjalnie udającym się do Gruzji. Gdy tylko jednak samolot znalazł się w rosyjskiej przestrzeni powietrznej poproszono o pozwolenie na „awaryjne lądowanie na podmoskiewskim lotnisku wojskowym Kubinka. Tutaj Netanyahu został przyjęty przez przedstawicieli FSB. Podróż do Moskwy została później potwierdzona przez prasę izraelską: Yediot Achronot i Ha'aretz.

Według oficjalnych źródeł cytowanych przez portal www.whatdoesitmean.com.

Spotkanie Netanyahu z przedstawicielami władz rosyjskich miało, mówiąc delikatnie, burzliwy przebieg. Netanyahu miał stanowczo żądać „natychmiastowego zwrotu wszystkich dokumentów, wyposażenia i uwolnienia agentów” zatrzymanych podczas wspólnej akcji rosyjskich i amerykańskich komandosów. Wobec odmowy Miedwiediewa, który podobno postraszył jeszcze izraelskiego premiera retorsjami w przypadku ataku na Iran, Netanyahu miał odpowiedzieć, że „Izrael jest gotów pociągnąć za sobą cały świat jeśli to będzie konieczne”. I z pewnością nie żartował, znana jest bowiem tzw. opcja Samsona, zakładająca zbiorowe samobójstwo w przypadku śmiertelnego zagrożenia Państwa Żydowskiego. „Rosja powinna zacząć oglądać się za siebie!” miał dodać Netanyahu. Wygląda na to, że ta nieustępliwość Miedwiediewa kosztowała Rosję bardzo drogo. Po odbiciu Arctic Sea przez terytorium Rosji przeszła fala zamachów terrorystycznych, powodując śmierć ok. stu osób. Najpoważniejszym wydarzeniem był zamach na Sajano – Szuszenską Elektrownię Wodną gdzie zginęło 75 osób a 6 uznano za zaginionych. Co prawda do zamachu przyznali się „bojownicy czeczeńscy” lecz władze Rosji „uznały taką możliwość za idiotyczną” (za Wiki). Lecz do znacznie poważniejszego incydentu doszło w nocy 13 września w bazie lotniczej Tambow, w której przechowywane były ważne dokumenty wywiadu rosyjskiego. Niezidentyfikowany oddział opanował trzy wieże wartownicze zabijając kilku strażników Specnazu i dwóch oficerów. W czasie mniej niż 15 min napastnicy zdołali dezaktywować system przeciwpożarowy i zaatakować bunkier, gdzie wg niektórych źródeł mogły być przechowywane materiały dotyczące zamachów z 11/9. Ta fala zamachów terrorystycznych miała miejsce po zawarciu niesłychanego dotąd przymierza amerykańsko – rosyjskiego w celu udaremnienia planów izraelskich służb specjalnych. Przyczyniła się, jak się wydaje, do dalszego zbliżenia między Waszyngtonem a Moskwą. Z 16 września pochodzi informacja o spotkaniu premiera Putina z Obamą i premierem Kanady, Harperem, podczas którego dyskutowano o „bezprecedensowym zagrożeniu” spowodowanym polityką Izraela, która „ całkowicie wyrwała się spod kontroli”. Spotkanie to zostało zwołane po tym jak Izrael zerwał wszelkie rozmowy z wysłannikiem Obamy, Georgem Mitchelem. Sytuacja stała się jeszcze bardzie poważna po publicznym oświadczeniu byłego ministra obrony Izraela, Ephraima Sneha, według którego możliwy był izraelski atak na irańskie instalacje nuklearne na wypadek, gdyby USA i Europa nie uchwaliły sankcji przeciwko Republice Islamskiej. Podczas tych rozmów Obama, niespodziewanie, zgodził się na odstąpienie od projektu administracji Busha instalacji w Polsce i Czechach tarczy przeciwrakietowej, pomyślanej jako element „okrążenia” Rosji. Putin ze swej strony zadeklarował odstąpienie od projektu stworzenia nowej super waluty, która miałaby zastąpić amerykańskiego dolara w rozliczeniach w handlu międzynarodowym (głównie ropą). Ponadto Putin, przez swojego ministra finansów, Aleksieja Kudrina, zrezygnował z dochodzenia roszczeń wobec Bank of New York na kwotę 22 mld dolarów, zadowalając się 14 mln jak „zwrot kosztów procesowych”. W trudnej sytuacji finansowej USA każdy cent się liczy... Sama decyzja o rezygnacji z instalacji Tarczy została zakomunikowana Polsce 17, nomen omen, września. Tak więc mamy dość precyzyjny moment i motywy amerykańskiej zmiany planów. Jeśli za wszystkimi tymi posunięciami stała chęć stawienia czoła zbójeckiej polityce Izraela to mielibyśmy naprawdę rewolucyjna zmianę w polityce międzynarodowej w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Ale do takich wniosków należy podchodzić z najwyższą ostrożnością.
A Polska? Cóż, nie od dziś wiadomo, że dawno przestała być podmiotem światowej polityki. Takie wydarzenia jak Katastrofa Smoleńska, które są tragedia dla nas, Polaków, są niczym nie znaczącym epizodem w globalnej grze. I próżno w takiej sytuacji spodziewać się jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. SpiritoLibero

Swoboda skojarzeń - i APEL Rabin zaniepokojony upadkiem obyczajów w swoim kahale na drzwiach synagogi umieścił kartkę: "Kto z gołą głową wchodzi do Świątyni Pana, to to samo, jakby popełnił cudzołóstwo!". Nazajutrz na kartce był dopisek: "Próbowałem jedno i drugie; KOLOSALNA różnica!" P. Gerard Wilders, który ma wejść do nowego rządu Królestwa Holandii, porównał islam do faszyzmu, a Koran do dzieła "Mój Bój" piekłoszczyka Adolfa Hitlera. Czytałem jedno i drugie - i zapewniam: KOLOSALNA różnica. Ale jeśli komuś się coś z czymś kojarzy - czy to jest powód, by stawiać go przed sądem za "mowę nienawiści?" Psychiatra rysuje pacjentowi kółko i pyta: "Z czym się to Panu kojarzy?" - "Z nagą kobietą!" - "A to?" (rysuje gwiazdkę) - "Z nagą kobietą!" - "A to?" (rysuje prostą kreskę) - "Z nagą kobietą!" - "Hmmmm... Chyba ma Pan obsesję seksualną..." - "Ja?!!??? Ja!??? A kto mi te wszystkie świństwa rysował?" Moim zdaniem p. Wilders trochę się ośmieszył - ale ci, którzy Go pozwali do sądu, ośmieszyli się BARDZO! Ostatecznie wszystko ma się prawo każdemu za wszystkim skojarzyć. JKM

TU-154, FSB I PRANIE BRUDNYCH PIENIĘDZY Oleg Deripaska – właściciel zakładów w Samarze, które w wyniku przetargu z 2009 r. remontowały polskie Tu-154 – od czterech lat ma zakaz wjazdu do USA. Jest podejrzewany m.in. o pranie brudnych pieniędzy i związki z mafią. Władze Stanów Zjednoczonych anulowały wizę Deripaski w 2006 r., gdy jedna z jego spółek chciała przejąć amerykańskiego giganta branży motoryzacyjnej – spółkę Daimler Chrysler. Oficjalnej przyczyny zakazu wjazdu dla Deripaski nie podano, ale – jak pisał wówczas „Wall Street Journal”, powołując się na źródła w FBI – chodziło o rzekome powiązania miliardera ze światem przestępczym. Dopiero pod koniec 2009 r., po przejęciu władzy przez Baracka Obamę, oligarcha mógł odwiedzić USA. Jego wizyta, m.in. spotkania z kierownictwem banków Morgan Stanley i Goldman Sachs, została jednak zaaranżowana z pominięciem zwykłych procedur wizowych (za specjalną zgodą Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego USA) i przez cały czas była ściśle nadzorowana przez agentów FBI.

Półświatek Olega Deripaski Człowiek posiadający zakłady, którym polski rząd zlecił remont rządowych samolotów, był przesłuchiwany w związku z podejrzeniem o pranie brudnych pieniędzy i układy z krwawą moskiewską mafią prowadzącą swoje przestępcze interesy w Europie Zachodniej. Rolę Deripaski w tym procederze badało nie tylko FBI, ale i służby w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii oraz Szwajcarii. W 2005 r. sąd w tym ostatnim państwie zajmował się związkami milionera z braćmi Malewskimi, uchodzącymi za ważne postaci rosyjskiego świata kryminalnego. Jeden z nich, Andriej, był nawet ważnym udziałowcem spółki Deripaski, drugi, Anton – domniemany założyciel tzw. mafii izmajłowskiej (wywodzącej się z Moskwy, a działającej na całym świecie) – zginął w 2001 r. w RPA, rzekomo podczas nieudanego skoku spadochronowego. Hiszpańscy i angielscy prokuratorzy badali z kolei powiązania Deripaski z Sergiejem Popowem – domniemanym szefem tzw. mafii podolskiej. Obaj panowie pozostawali długo w zażyłych kontaktach (Popow był nawet ojcem chrzestnym córki Deripaski) – do czasu, aż przyciśnięty do muru przez brytyjski sąd Deripaska zeznał, że Popow był gangsterem. Związki rosyjskiego miliardera z najważniejszymi moskiewskimi mafioso, prowadzącymi interesy w USA i Europie Zachodniej, okazały się tak bliskie, że hiszpańscy prokuratorzy fatygowali się na przesłuchanie Deripaski aż do Moskwy. W maju 2010 r. hiszpańska gazeta „El Mundo” pisała, że dochodzenie prowadzone przez Madryt jest częścią „operacji Osa, pierwszego dużego śledztwa przeciwko rosyjskiej mafii w Hiszpanii. Deripasce i jego byłym wspólnikom zarzuca się współudział lub współpracę z gangiem izmajłowskim, jedną z rosyjskich grup mafijnych”. Inny były partner biznesowy Deripaski, Michael Cherney (Uzbek pochodzenia żydowskiego), jest poszukiwany przez Interpol – jego zdjęcie można znaleźć na stronie internetowej tej międzynarodowej organizacji. Hiszpanie zarzucają mu pranie brudnych pieniędzy i związki z mafią. Cherney to jeden z najbliższych wspólników rosyjskiego milionera, mający bogate kontakty w środowisku szpiegowskim. Do czasu ujawnienia przez organy śledcze państw zachodnich jego podejrzanych powiązań był jednym z głównych sponsorów Szczytu Wywiadowczego (Inteligence Summit), corocznego spotkania przedstawicieli najważniejszych agencji wywiadowczych świata. Co ciekawe, w 1994 r. Cherney próbował dostać się z żoną do Wielkiej Brytanii, okazując fałszywe polskie paszporty. W brytyjskim sądzie Uzbek zeznał, że dokumenty te nabył na Florydzie od nieznanego mu bliżej człowieka o imieniu „Dmitrij”. W 2006 r. Deripaska i Cherney pokłócili się o pieniądze. Ten drugi wytoczył oligarsze proces w Londynie, a w 2009 r. zapytany przez dziennikarza izraelskiej gazety „Haarez” o Deripaskę i jego ludzi, powiedział: „To banda kryminalistów. W przeszłości pracowali w specjalnym wydziale KGB, który zajmował się dezinformacją i różnymi prowokacjami. Teraz zmobilizowali przeciw mnie pracujących tam kiedyś ludzi”.

Oligarcha i FSB Według informacji „GP”, za zarzutami stawianymi Deripasce przez państwa zachodnie kryją się także podejrzenia o możliwość prowadzenia przez ludzi związanych z jego firmami działalności wywiadowczej. Sygnały ostrzegające przed potencjalnym zagrożeniem ze strony oligarchy i jego wspólników trafiły do funkcjonariuszy jednej z polskich specsłużb już w 2008 r. – Chodziło o niebezpieczeństwo sponsorowania nielegalnej działalności na terenie Polski pod przykrywką prowadzenia biznesu – mówi nasz informator. W 2008 r. przed kontaktami z Deripaską otwarcie przestrzegał polityków Edward Lucas – jeden z najbardziej cenionych na Zachodzie dziennikarzy zajmujących się Rosją i rosyjskim wywiadem. W artykule zamieszczonym w „The Guardian” Lucas pisał: „Krótka rozmowa z dobrze poinformowanymi brytyjskimi urzędnikami natychmiast uzmysłowiłaby (...) Lordowi Mandelsonowi, że kontakty z panem Deripaską powinny być ograniczone, formalne i ostrożne”. Lord Mandelson to wpływowy polityk lewicowej Partii Pracy, który jako ówczesny członek Komisji Europejskiej ds. handlu potajemnie spotykał się z Deripaską na jego jachcie przy greckiej wyspie Korfu. Londyński „Evening Standard” ujawnił w październiku 2008 r., że nazwiska obu prominentów pojawiają się wspólnie w tajnych plikach brytyjskiego wywiadu i kontrwywiadu. Ten sam dziennik napisał kilka dni później, że prawą ręką Deripaski jest Walerij Pieczenkin, były agent FSB. Pieczenkin – odpowiadający za bezpieczeństwo w holdingu Basic Elements (w którego skład wchodzą m.in. zakłady Aviakor w Samarze) – był także wysokim oficerem KGB (demaskował tam m.in. zachodnich szpiegów), a w FSB służył w randze generała-pułkownika, pełniąc tam – jak sprawdziła „GP” – funkcję wicedyrektora wydziału operacji kontrwywiadowczych. „Evening Standard” napisał, że Pieczenkin jest jednym z najważniejszych „siłowików” (byłych agentów KGB zgromadzonych wokół Władimira Putina) i łącznikiem między Deripaską a Kremlem. Nic zatem dziwnego, że jednym z kontrahentów zakładów lotniczych w Samarze jest – obok  firm wskazanych przez polskie Ministerstwo Obrony Narodowej – rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa, która np. w grudniu 2005 r. odebrała stamtąd zamówionego wcześniej, całkowicie nowego Tu-154, a wkrótce złożyć ma zamówienie na jeden lub dwa samoloty An-140. Nie jest, rzecz jasna, tajemnicą, że Deripaska należy do najbliższego kręgu zaufanych Władimira Putina. Oligarcha jest m.in. stałym uczestnikiem delegacji premiera Rosji, gdy ten udaje się z biznesowymi wizytami do innych państw. Zależność Deripaski od Putina najlepiej zilustrowało nagranie, które obiegło świat w czerwcu 2009 r. Przedstawia ono wściekłego premiera Rosji, rugającego biznesmena za zaleganie z wypłatą pensji dla pracowników jego zakładu pod Sankt Petersburgiem. „Dlaczego pochowaliście się jak karaluchy?! Dlaczego nie byliście w stanie podjąć żadnej decyzji?!” – mówił nasrożony Putin do Deripaski.
Wyjaśnić przetargi na Tu-154 Jak to możliwe, że polskie samoloty rządowe trafiły do zakładów w Samarze, które należą do osoby podejrzewanej o tak bliskie powiązania z kryminalistami? Dlaczego polskie służby specjalne zezwoliły na remont Tu-154 w firmie biznesmena, który ma zakaz wjazdu do USA, i którego ważnym współpracownikiem jest były wiceszef kontrwywiadu FSB? Pisaliśmy już, że za remont samolotu w zakładach Aviakor odpowiada – oprócz rządu Donalda Tuska – konsorcjum firm Polit Elektronik i MAW Telecom, które wygrały warty 70 mln zł przetarg na wykonanie tego zlecenia. Leszek Misiak Grzegorz Wierzchołowski

Pajacowanie Premiera Tuska

1. Coraz częściej mamy do czynienia z zachowaniami, wypowiedziami i decyzjami premiera Tuska, które trudno nazwać inaczej niż pajacowanie. Wydawało się, że po niedawnym urlopie w Grecji, Premier powinien wrócić do pracy wypoczęty i zrelaksowany, a okazuje się, że jest coraz bardziej chaotyczny, zdenerwowany i arogancki. W ciągu ostatnich dwóch tygodni prawie codziennie za pośrednictwem mediów (ciągle premierowi niezwykle życzliwych) jesteśmy epatowani wydarzeniami z udziałem Premiera Tuska, które każą się zastanawiać, czy ma on jeszcze jakiś plan rządzenia państwem przez najbliższy rok do końca tej kadencji, czy są to działania wyłącznie pod publiczkę przygotowane przez towarzyszących mu w dzień i w nocy PR-owców.

2. Takim wydarzeniem ostatniego tygodnia jest walka z tzw. dopalaczami. Żeby było jasne jestem przeciwnikiem powszechnej dostępności tego rodzaju środków i handlu nimi ale po dużym państwie położonym w środku Europy, członku UE, spodziewał bym przemyślanych, zgodnych z prawem i skutecznych działań, które nie będą powodowały konieczności późniejszej wypłaty odszkodowań. Zamiast tego mamy nieustanny spektakl z udziałem samego Premiera Tuska, który momentami zachowuje się i wypowiada się tak jakby sam miał bliski kontakt ze środkami, które tak intensywnie zwalcza. Powiedział nawet działamy w tej sprawie na granicy prawa, co w praktyce oznacza, że prawdopodobnie bezprawnie. Przecież problem tzw. dopalaczy jest znany od ponad 2 lat, a gwałtowny przyrost liczby punktów sprzedaży tych środków miał miejsce w roku 2009, a więc ponad rok temu. Nagle w nocy z piątku na sobotę odbywa się narada w Kancelarii Premiera z udziałem Ministrów Zdrowia, Sprawiedliwości, szefa Głównego Inspektora Sanitarnego, przedstawicieli Komendy Głównej Policji, no i oczywiście samego Premiera Tuska. Premier żąda zamykania punktów sprzedaży na podstawie decyzji szefa GIS ale szef się opiera i sugeruje, że decyzje te będą miały wady prawne więc jeszcze tej nocy jest odwołany, a decyzje podpisuje jego zastępca, powołany na pełniącego obowiązki. W sobotę i w niedzielę razem policją wchodzą do sklepów z dopalaczami inspektorzy Sanepidu i wręczają sprzedawcom fotokopie decyzji wydanych przez szefa GIS często bez nazwisk tych których dotyczą i na ich podstawie rekwirują towar i dokonują zaplombowania sklepów. Następnie w ciągu 2 dni przygotowany jest projekt ustawy, który ma dać podstawy prawne uniemożliwiające legalną sprzedaż dopalaczy, który przyjmuje rząd, a następnego dnia podczas pierwszego czytania tej ustawy w Sejmie, Premier Tusk wygłasza dramatyczne przemówienie z którego wynika, że każdy kto będzie zgłaszał wątpliwości do tego projektu będzie uznany wręcz za przyjaciela branży dopalaczowej. Ustawa ma być uchwalona w ciągu 2 tygodni i bardzo szybko podpisana przez Prezydenta Komorowskiego.

3. Premier od wczoraj urzęduje tak jak zapowiedział w swoim gabinecie w Sejmie, gdzie ma doglądać jesiennej ofensywy legislacyjnej rządu. Tyle tylko, ze do tej pory rząd przekazał tylko 5 takich projektów. Krąży więc po Sejmie z tabunami towarzyszących mu dziennikarzy, wpadają do tego gabinetu i wypadają z niego kolejni ministrowie, ale wszystko to trudno nazwać urzędowaniem premiera. Cała infrastruktura do sprawnego rządzenia znajduje się bowiem w Kancelarii Premiera w związku z tym wszystko na to wskazuje, że przebywając od rana do wieczora w Sejmie Tusk marnuje tylko czas. No ale jak zaczynają się powoli kłopoty z chlebem to najwyższy czas na większą niż zwykle ilość igrzysk.

4. Wreszcie rzecz może nie najważniejsza ale jednak pokazująca jak szybko każe się w Platformie za uwagi wobec Premiera. Nie minęło 2 tygodnie od słynnego wywiadu Andrzeja Halickiego, w którym mocno skrytykował Premiera Tuska i bez rozgłosu przestaje on być rzecznikiem prasowym klubu parlamentarnego Platformy. Premier pytany o tą sprawę w Sejmie stwierdza, że nic o tym nie wie ale jeżeli się tak stało to decyzja ta nie ma żadnego związku z wcześniejszą krytyką w wykonaniu szefa sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych.

5. Wszystko to coraz bardziej przypomina raczej pajacowanie niż rządzenie dużym krajem w środku Europy. Na szczęście coraz częściej dostrzegają to media i zaczynają pokazywać PR-owskie zagrywki Premiera we właściwych proporcjach. Może to odwiedzie jego doradców medialnych od kolejnych pomysłów w tej dziedzinie Gdyby się tak jednak nie stało i tego rodzaju zachowania Premiera miałyby miejsce jeszcze przez cały rok jego kadencji to naprawdę trudno powiedzieć jakiego rodzaju igrzyska z jego udziałem będziemy musieli wszyscy jeszcze przeżyć. Zbigniew Kuźmiuk

Katastrofa samolotu – refleksje Z niepokojem czytam wasze i nie wasze komentarze na temat katastrofy. Już wiecie na 100% kto dokonał zamachu. Jedni, że to Putin, drudzy, że to Polacy, inni że to Amerykanie wspólnie z Żydami. No i wszyscy mają na swoje tezy 100% dowody. A ja twierdzę, że mimo nawet 100% dowodów prawdziwy sprawca nie zostanie ujawniony. Wystarczy spojrzeć na największy zamach terrorystyczny, atak na WTC 11 września 2001 roku. Są 100% dowody, że użyto ładunków wybuchowych, prawdopodobnie bomb termojądrowych pod budynkami z efektem wzmocnionym ładunkami termitowymi i „mateczkami” na piętrach budynków. Co z tego, że wykryto duże ślady nanotermitu, promieniowanie, które zabija ludzi do dnia dzisiejszego, jeśli oficjalna wersja z Arabami nadal kształtuje politykę światową, a prawdziwi sprawcy mają się dobrze i nadal zdzierają lichwę z ludności świata?

Jedną z „kart Iluminati” jest fałszowanie historii. To media, a nie prawda kreują historię. To czego nasi potomkowie będą się uczyć w szkołach zależeć będzie od wersji oficjalnych, a im dalej w przyszłość tym mniej ważne będzie kto dokonał tych zamachów. Liczyć się będą jedynie skutki tych działań – wojna z terrorem, samobójcza wojna z Rosją, w którą w mącić nas próbują globalni agenci wpływu (samobójcy, jakże by inaczej), samobójcze wojny z krajami islamskimi (j.w.). Jesteśmy rozgrywani, dla mnie nie ma wątpliwości. Działamy jak zaprogramowane automaty – prawdopodobnie tak jest w dosłownym sensie tego słowa. Działanie człowieka można bowiem przewidzieć – jeśli jest dostęp do odpowiednich informacji to jego poczynania mogą być z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidziane, szczególnie w XXI wieku, który jest wiekiem wojny informacyjnej. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak jesteśmy manipulowani. Superkomputery pracują dzień i noc by stworzyć odpowiednie sytuacje do zaprogramowanej przez ich właścicieli przyszłości. Mając odpowiednie dane, ruchy każdego z nas można przewidzieć – dlatego też tak ważne dla globalistów jest zbieranie tych danych – o upodobaniach, zmianach lokalizacji (dzięki sieciom komórkowym lokalizacja każdego z nas jest rejestrowana), kontaktach (rozmowy telefoniczne), wymianie informacji (treść maili, komentarzy itd). Jeśli twój domowy pecet ma moc obliczeniową superkomputera z lat 70-tych to możemy sobie wyobrazić jakie moce mają obecne superkomputery. Nie jest nawet tajemnicą, że firmy globalne posiadają terabajty informacji o każdym z nas. Oni się z tym afiszują na Discovery Channel! Po co o tym piszę? Bowiem jeśli katastrofa samolotu prezydenckiego była zamachem, a wszystko na to wskazuje, to ruch ten został wykonany rozmyślnie, na podstawie odpowiednich symulacji komputerowych zachowania się społeczeństwa. Obserwując to co się działo w ciągu ostatnich 5-ciu miesięcy widzę, że wszystko zmierza w stronę stworzenia konfliktu z Rosją. Czy leży to w interesie Polski? Na pewno nie. W przypadku konfliktu pozostaną po nas zgliszcza. Musimy zatem rozważnie podejść do zagrożenia – być może faktycznie Putinowi chodziło o zniszczenie odwiecznego wroga Rosji, a tak oficjalnie nie mógł na nas napaść. A może zamach był spowodowany przez trzecią siłę, której zależało na tym by stworzyć konflikt światowy? Nie jesteśmy obecnie w stanie stwierdzić ze 100% pewnością kto dokonał ewentualnego zamachu. Zatem bądźmy ostrożni z wnioskami, patrzmy się tylko kto w którym kierunku szczuje. Bowiem zagrożenie konfliktem, w którym Polska pójdzie z dymem jest naprawdę poważne. Gawroński

Jak za Gierka... Ponieważ dostałem tzw. „powiestkę” (tak w Kongresówce z rosyjska – „powiestka” po rosyjsku oznacza wezwanie – nazywane jest wezwanie do niezawisłego sądu) w charakterze świadka w sprawie karnej, spędziłem kilka godzin na sądowym korytarzu, żeby w końcu się dowiedzieć, iż rozprawa jest odroczona, ponieważ NIKT się nie zgłosił. Ale nie żałuję, bo czas oczekiwania na korytarzu na decyzję niezawisłego sądu skracaliśmy sobie pogawędkami na tematy aktualne. Kobiecina oczekująca na wyrok w sprawie swego syna marnotrawnego, komentując m.in. ostatnie zawirowania wokół Komisji Majątkowej przy MSWiA, w pewnym momencie stwierdziła, że do kontaktów z Panem Bogiem żaden Kościół nie jest jej potrzebny. Nieco zaskoczony takimi koneksjami z Niebem złożyłem jej gratulacje, zauważając wszelako, że cokolwiek złego by nie powiedzieć o Kościele, to przecież niepodobna odmówić mu, że istnieje, natomiast co do Pana Boga, to już nie jest takie oczywiste. Na poparcie tych wątpliwości przywołałem autorytet przodującej nauki w osobie filozofa, profesora Tadeusza Kotarbińskiego, który z liście do Antoniego Słonimskiego stwierdził kiedyś, że „nieistnienie jest atrybutem zaszczytnym, przysługującym także Bogu i sprawiedliwości”. Przywołanie autorytetu profesora Kotarbińskiego trochę moją rozmówczynię skonfundowało, ale odpowiedziała na to, że tak czy owak, „przecież w coś wierzyć trzeba”. Niestety nie chciała mi powiedzieć, dlaczego właściwie „trzeba” w „coś” wierzyć, więc chociaż najgorsze są nieproszone rady, dla podtrzymania rozmowy poradziłem jej, że skoro wszystko jedno, w co się wierzy, byle tylko wierzyć w cokolwiek, niechże uwierzy na przykład w Edwarda Gierka. – A wie pan – powiedziała z nagłym ożywieniem kobieta – on rzeczywiście dobrze chciał, a poza tym młodzi ludzie, nawet jak niczego nie umieli, to za jego czasów mieli zapewnioną pracę. W tym właśnie momencie otworzyły się drzwi do sali rozpraw i niezawisły sąd wezwał mnie żeby zakomunikować o odroczeniu rozprawy, a kiedy stamtąd wyszedłem, ani kobiety, ani jej marnotrawnego syna na korytarzu już nie było. Być może zatem nasza rozmowa nie będzie miała żadnych konsekwencji, ale być może stanie się zaczynem nowego wyznania religijnego w Polsce – gierkokatolicyzmu. Taki gierkokatolicyzm byłby tubylczą odmianą znanego w Oceanii kultu „cargo”. Jak wiadomo, podczas II wojny światowej na wyspach Pacyfiku Amerykanie urządzali prowizoryczne lotniska. Tubylcy Kanakowie przyglądali się, jak z nieba przylatują stalowe ptaki, z których wyładowują nieprzebrane zapasy dóbr, jakich oko nie widziało, ani ucho nie słyszało. Więc kiedy po wojnie samoloty odleciały, na opustoszałych lotniskach Kanakowie zaczęli ustawiać makiety samolotów, żeby zwabić tamte stalowe ptaki i znowu opływać w należne właśnie im, a tylko podstępnie przechwycone przez cwanych zamorskich przybyszów dostatki. Wygląda na to, że ateizm, czyli wiara w to, że Boga nie ma, raczej się u nas nie przyjmie, podobnie jak tak naprawdę nie przyjął się nigdzie. Jak napisała w jednej ze swoich piosenek Agnieszka Osiecka, „życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka”, więc chociaż ateistyczni mądrale powtarzają swoje tautologiczne mantry, to ludzie swoje wiedzą i na wszelki wypadek wolą wierzyć w coś pozytywnie – że coś jest, a nie tylko w to, że nic nie ma. Trudno ich za to tak od razu ganić, bo skoro pijący sobie z dzióbków na różnych ekumenicznych sympozjonach zawodowi religianci twierdzą, że w każdej religii jest ziarno prawdy, to dlaczego nie wybrać sobie najwygodniejszej, ot choćby nawet gierkokatolicyzmu? Tym bardziej, że jak twierdzi przewielebny ksiądz Wacław Hryniewicz, piekła prawdopodobnie nie ma, a jeśli nawet jest – to puste, więc taki wybór zdaje się nie pociągać za sobą żadnego ryzyka, niczym inwestowanie w rządowe obligacje. Za to gierkokatolicyzm wychodzi naprzeciw bardzo żywotnej potrzebie współczesnego człowieka, mianowicie potrzebie niewinności – ponieważ według niego winowajcami są zawsze inni, bo myśmy dobrze chcieli, a że wyszło jak zawsze, to już nie nasza sprawa. Dzięki temu, bez względu na to, co się robi, można stale pozostawać w stanie pierwotnej niewinności, która oznacza ni mniej, ni więcej, tylko powrót, przynajmniej psychiczny, do rajskiego ogrodu. Czegóż chcieć więcej, zwłaszcza w czasach kryzysu finansowego i narastania długu publicznego, którym tak zaniepokoił się nawet sam profesor Leszek Balcerowicz, że aż uruchomił w Warszawie „zegar Balcerowicza”? Wygląda na to, że alternatywą dla katolicyzmu, czy w ogóle – chrześcijaństwa nie będzie wcale ateizm, tylko rozmaite postacie pogaństwa, które – jak wiadomo - polega właśnie na tym, by wierzyć w „cokolwiek” – więc czemu nie w Edwarda Gierka? Oczywiście kult Edwarda Gierka siłą rzeczy musi mieć charakter lokalny, bo dla, dajmy na to, Annamitów, czy Senegalczyków nie był on i pewnie już nie będzie, żadnym autorytetem. Pewnie dlatego Organizacja Narodów Zjednoczonych wpadła ostatnio na pomysł stworzenia stanowiska specjalnego Ambasadora Ludzkości, który reprezentowałby ją wobec Kosmitów. Wprawdzie nie wiadomo, czy Kosmici istnieją, ale brak takiej pewności nie stanowi żadnej przeszkody w ustanowieniu stanowiska Ambasadora Ludzkości – oczywiście z odpowiednim budżetem oraz licznym i wykwalifikowanym personelem. Chyba nie chcemy, by w razie bliskiego spotkania III stopnia nasz Ambasador wystąpił samotnie, a co najwyżej samotrzeć, podczas gdy prezydentowi Kosmitów towarzyszyłaby wspaniała świta wyelegantowanych dygnitarzy? Do takiego obciachu pod żadnym pozorem dopuścić nie można; co by sobie o nas pomyśleli na Aldebaranie, który wśród „młodych, zadłużonych, z wielkich miast” uchodzi – oczywiście obok pani Jolanty Kwaśniewskiej, co to potrafi jeść bezę - za szczyt wytworności i dobrego smaku? Zatem kiedy Ambasador Ludzkości będzie odlatywał cywilno-wojskowym Tupolewem 154 na Andromedę, żeby tamtejszym tambylcom zawieźć od Ludzkości odkrytkę z życzeniami wszystkiego najlepszego, powinien zabrać ze sobą delegację na poziomie – mniej więcej takim samym, jak lista sygnatariuszy protestu skierowanego do premiera Tuska przeciwko pani minister Radziszewskiej. Myślę, że najlepszym sposobem skompletowania takiej delegacji będzie posłużenie się kryteriami zastosowanymi przy nominacji podobnej do konia pani Katarzyny Ashton na ministra spraw zagranicznych Unii Europejskiej i pana van Rompuy’a na jej prezydenta. W zbiorze żydowskich anegdot zebranych przez Horacego Safrina znajdujemy również tę o bogaczu i jego niewydarzonym siostrzeńcu. Bogacz, ze względów rodzinnych zmuszony do zaopiekowania się niewydarzonym siostrzeńcem, a jednocześnie świadomy tego, iż pod żadnym pozorem nie można powierzyć mu jakichkolwiek obowiązków, wpadł na pomysł stworzenia nowego stanowiska pracy. Wręczył siostrzeńcowi trąbkę i wysłał go na krańce swej posiadłości, by wypatrywał Mesjasza, a kiedy ten nadejdzie – żeby trąbił, ile sił. Wyjaśnił mu, że Mesjasza rozpozna od pierwszego wejrzenia, bo będzie on miał oczy czerwone, jak wino – i w ten sposób raz na zawsze pozbył się kłopotu. Może to jest właśnie sposób nie tyle na pozbycie się rosnącej armii urzędników – bo o tym nie ma mowy – tylko o zmniejszenie kosztów jej utrzymania? Oczywiście pensje za wypatrywanie Mesjasza trzeba by im było płacić nadal, ale za to nie ponosilibyśmy kosztów wprowadzania w życie ich kolejnych pomysłów przychylania nam nieba, które od tych pensji są niewspółmiernie wyższe. No a poza tym, byłoby jak za Gierka, jeśli nawet nie całkiem, to prawie. SM

Czekając na wesoły oberek Porządkowanie polskiej sceny politycznej przed jej reorganizacją na następne dziesięciolecie najwyraźniej napotyka na jakieś trudności. Świadczy o nich zarówno niezwykła aktywność niemrawych dotąd organów naszego demokratycznego państwa prawnego w likwidowaniu sklepów z dopalaczami, jak i afera w jednostce GROM, o którą podejrzewany jest jej były dowódca Piotr Patalong. Warto w związku z tym przypomnieć, że inny były dowódca GROM-u, generał Sławomir Petelicki - jeszcze dawniej oficer SB - po katastrofie w Smoleńsku nie tylko domagał się dymisji ministra Klicha, ale nawet przedstawiał premieru Tusku konkretne propozycji personalne. Sam zaś płk Piotr Patalong dowódcą GROM-u został 8 listopada 2006 r, a więc po likwidacji WSI (6 września 2006 r.) za rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego, a odwołany został przez ministra Klicha 18 marca 2008 r. Wszystko to skłania do podejrzeń, iż na tle przygotowań nowej alternatywy politycznej na następne dziesięciolecie znowu pojawiły się nieporozumienia w klubie gangsterów. Nie ma jednak powodów, by się tym specjalnie zamartwiać, bo wprawdzie dziś trup ściele się gęsto, ale kiedy alternatywa polityczna zostanie już uzgodniona, wszystko wróci do normy, łącznie z otwarciem sklepów z dopalaczami, których właściciele otrzymają odszkodowania od podatników, żeby nikt nie stracił i wszystko mogło zakończyć się wesołym oberkiem. SM

07 października 2010 Z wysokości marzeń lewicowej fantazji Nie wszystko widać dość dokładnie. Najlepiej spojrzeć na całość głupoty z boku - wtedy widać lepiej. A ścigać się kto więcej wyda - to najgłupszy sposób na realizację lewicowych wizji.. Im więcej państwo planuje, tym trudniej jest planować jednostce. Co prawda niebezpieczeństwo jest powszechnym żywiołem wojny, ale przecież żyjemy w pokoju, jak twierdzi propaganda, ale gdy się włączy przekaziory, ma się wrażenie, że toczy się wojna.. A ona toczy się naprawdę. Z cywilizacją łacińską! Jak to pisał Voltaire: ”Kłamać byle śmiało, zawsze coś zostanie”(!!!!). I manipulować - nie tylko prawda, ale i głupotą.. W takim na przykład Powiatowym Urzędzie Pracy w Gdańsku, tamtejsi oświeceni urzędnicy, chcą wynająć prywatną firmę, która wyręczy ich w wyszukiwaniu ofert pracy(???). Naprawdę niezłe.. Nie dość, że urząd państwowy zajmujący się poszukiwaniem komuś pracy za pieniądze wszystkich podatników jest potrzebny tak naprawdę jak psu piąta czy szósta noga, to jeszcze wynajmuje za nasze pieniądze innych, którzy tak naprawdę będą pracować.. Za znalezienie pracy bezrobotnemu - agencja prywatna szukająca pracy bezrobotnemu, podczas gdy on będzie sobie siedział w domu na socjalu i oglądał telewizję, gdzie akurat rząd będzie mówił o walce z bezrobociem – zainkasuje - uwaga! - 6,5 tysiąca złotych naszych pieniędzy, bo każdy urząd w Polsce nie innych pieniędzy, oprócz tych, które przemocą odbierze tym, którzy pracują.. To chyba jasne! Ustawowo, przy pomocy demokracji większościowej, demokraci odbierają pieniądze pracującym, żeby utworzyć urzędy pracy, w której pracy nie ma, jest jedynie marnotrawstwo i pozorowane działania urzędników państwowych i sprawy zastępcze.. I to wszystko kosztuje miliardy złotych, z wydania których zupełnie nic nie wynika i mało tego - im więcej urzędników, tym wyższe bezrobocie, bo oni przejadają owoce pracy ludzi ciężko pracujących w sektorze prywatnym. Fala bankructw się zbliża szybkim krokiem, co już widać w wielu segmentach gospodarki prywatnej.. A urzędnicy dostana podwyżki, na razie głównie urzędnicy oświatowi, zwani dla niepoznaki nauczycielami. Oni dostaną, bo walka o umysły trwa i są rządowi potrzebni do uprawiania propagandy i siania zamętu w dziecięcych głowach. Jak urzędnik urzędu, że tak powiem pracy, może komuś poszukać pracy jak sobie nie potrafi, bo sam załapał się po znajomości do przesiadywania w urzędzie na garnuszku podatnika? To oczywisty nonsens.. On głównie poprzesiaduje sobie od ósmej do czwartej, potem bierze swoje nogi za pas i idzie do domu oglądać telewizję, gdzie opowiadają w kółko jak rząd walczy z bezrobociem.. I jest kontent z tego, że pomaga rządowi walczyć z bezrobociem. Nie likwidować bezrobocie, ale z nim walczyć.. bo nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale, żeby gonić go - jak śpiewają Skaldowie. Jeszcze normalni artyści a nie celebryci, namawiający tysiące ludzi do oddawania szpiku kostnego dla satanisty Nergala, nie wspominając o fakcie, że oddawanie szpiku kostnego może przyczynić się do zmiany grupy krwi.. (!!!!). A co to może oznaczać? Nie wiem, ale musi mieć swoje konsekwencje, tak jak każda idea.. Musiałyby być przeprowadzone badania, tak jak badania związku szczepionki z rakiem.. W każdym razie „stolicą Polski przeważnie jest Warszawa”- jak ktoś, gdzieś napisał, a męstwo - nawet przy oddawaniu szpiku kostnego, nie jest aktem rozsądku, lecz uczuciem. A uczucia nie są dobrym doradcą. Lepszym jest rozsądek.. Zwolnienie bezrobotnego z szukania sobie pracy, a zastąpienie tej naturalnej czynności człowieka przez  urzędnika państwowego - do niczego dobrego nie doprowadzi. Bezrobotnego wprowadzi w stan permanentnego lenistwa, a urzędnika - też z natury leniwego - doprowadzi do tego, żeby wymyślał nowe metody piętrowania walki z bezrobociem, bo skoro urząd w Gdańsku chce zapłacić z naszych pieniędzy  firmie prywatnej, to czy firma prywatna, bez pomocy urzędu, nie może poszukać pracy bezrobotnemu, na warunkach obopólnie uzgodnionych, na przykład za pierwszą pensję pobraną przez bezrobotnego, który dzięki prywatnej firmie zostanie robotnym? Można sobie wyobrazić jeszcze jedno piętro walki z bezrobociem: urząd „ zatrudnia” prywatną firmę  w szukaniu leniwym bezrobotnym pracy, tamta firma szuka innej firmy, która też szuka bezrobotnym pracy, a ta ostatnia nawiązuje współpracę partnerską z jeszcze jedną firmą, która też będzie szukała pracy bezrobotnemu. Wszyscy wszystkim będą szukali pracy, a kto będzie pracował? Oczywiście za całość zapłacimy my, niewinni podatnicy, którzy sami sobie szukamy pracy na własny rachunek. Firmy spiętrowane przy szukaniu pracy bezrobotnym, dogadają się wcześniej czy później z pracodawcami, podzielą się z nimi pieniędzmi wyciągniętymi z urzędu pracy, przy pomocy podziału pieniędzy budżetowych już na piętrze i etapie kontaktu z urzędnikami pierwszego kontaktu szukania bezrobotnemu pracy i proces wyciągania pieniędzy się nasili.. Bo co to szkodzi pracodawcy zatrudnić na jakiś czas bezrobotnego, tylko po to, żeby dostać pieniądza, a potem go zwolnić, żeby inny pracodawca zrobił i zarobił tak samo? Patologia będzie gonić patologię, a ilość pieniędzy przeznaczonych na walkę z bezrobociem musi wzrosnąć, co oznacza wzrost podatków dla nas. Niech żyje i się święci walka z bezrobociem! Bo gdyby było normalnie, nikt nie będzie mieszał podatników do spraw prywatnych każdego bezrobotnego. Będzie można obniżyć podatki o wartość kosztów polikwidowanych urzędów” pracy”, wzrośnie ilość pieniędzy w kieszeniach podatników, zwiększy się siła nabywcza  pieniędzy na ryku towarów, co spowoduje wzrost popytu, a tym samym zmniejszenie bezrobocia. Oczywiście - jak ktoś chce pracować. Dla nierobów, żadne rozwiązanie nie będzie dobre.. A urzędnicy z polikwidowanych tzw. urzędów pracy poszukają sobie pożytecznej pracy.. Oczywiście będzie problem mentalny: urzędnik to jest ktoś - a pracujący przy produkcji kapeluszy - to jest nikt.. Można mu najwyżej zrobić kontrolę i go sponiewierać. Zamknąć mu firmę i obłożyć go domiarem. A może urzędnicy rzuceni na głęboką wodę sobie jakoś poradzą, bo będą musieli w sytuacji, gdy nie będzie już urzędów pracy? Wiem, wiem, wiem, że jest to tymczasem utopia. Nawet, gdyby w Polsce nie było ani jednego bezrobotnego, z których zresztą większość pracuje pokątnie - to i tak urzędy  od pracy, w których pracy nie ma -musiałyby pozostać. Dlaczego? A nuż trafi się jakiś bezrobotny i bez urzędu nie poszuka sobie biedy pracy..? Bóle porodowe występują zawsze przy porodzie.. A co dopiero przy narodzinach Nowej Epoki? Nowego Wspaniałego Świata, w Nowym Światowym Porządku… Którego częścią musza być urzędy pracy.. I tak pozostanie! WJR

WIELKA CZYSTKA W TVP? Wszystko wskazuje na to, że Jacek Karnowski zostanie odwołany z funkcji szefa „Wiadomości” TVP. Jak wynika z informacji „Gazety Wyborczej”, już w najbliższy wtorek podczas zebrania zarządu mają zapaść decyzje w sprawie odwołania Jacka Karnowskiego z funkcji szefa „Wiadomości”. Jego miejsce miałby zająć twórca programu i jego pierwszy szef, Jacek Snopkiewicz. Jaki jest powód odwołania Karnowskiego? Informator „Gazety Wyborczej” powołując się na plotki krążące na Woronicza tłumaczy, że to właśnie w czasie gdy Jacek Karnowski był szefem „Wiadomości” stały się one „rzecznikiem interesów PiS, a w czasie kampanii prezydenckiej – wręcz sztabem wyborczym PiS i Jarosława Kaczyńskiego”. Jak informacja o zwolnieniu Karnowskiego ma się do zapewnień p.o. prezesa TVP Włodzimierza Ławniczaka, że „każdy ma prawo do drugiej szansy” i że czystek w telewizji nie będzie? Informator „Gazety Wyborczej” twierdzi, że swojej drugiej szansy po prostu nie wykorzystał. Najprawdopodobniej wraz ze zwolnieniem Jacka Karnowskiego, pracę straci także Piotr Kraśko (powodem jego zwolnienia podanym przez „Gazetę Wyborczą” jest to, że w czasie gdy „Wiadomości” przed wyborami były „sztabem wyborczym Jarosława Kaczyńskiego” to właśnie Kraśko prowadził dziennik). Odsunięta od prowadzenia „Wiadomości” zostać ma także Danuta Holecka, a na stanowisku pozostanie zapewne Krzysztof Ziemiec. Źródło: „Gazeta Wyborcza”

REALIZM GEOPOLITYCZNY, CZYLI "PARTIA ROSYJSKA" Politycy Platformy, dla których Michnik czy Mazowiecki są niepodważalnymi autorytetami, nie mogą w innych kategoriach widzieć współczesnej Rosji, niż chcą tego „ojcowie założyciele”. Leopold Tyrmand napisał kiedyś o peerelowskich intelektualistach tworzących tzw. salon dysydencki, że „przefarbowali się na antykomunizm dopiero wtedy, kiedy nieszkodliwym krzykiem i niezgadzaniem się można już było w Polsce wybornie zarobkować, lepiej niż dotychczasowym służalstwem". Jest w tym twierdzeniu tak wielki ładunek prawdy, odsłaniającej hipokryzję dzisiejszych „elit” (wyrosłych przecież z czasów PRL), że rozważanie nad fenomenem „partii rosyjskiej” warto rozpocząć od wskazania genezy tego towarzystwa – owej grupki „przefarbowanych na antykomunizm” krzykaczy, którzy po 1989 roku skutecznie wmówili Polakom, że reprezentują ich marzenia o wolnym państwie. To systemowe kłamstwo było możliwe, ponieważ dokonano arcymistrzowskiej operacji opartej na wieloletniej, wielowymiarowej grze, podczas której przekonano niemal całe społeczeństwo, iż ludzie, którzy byli zaledwie schizmatykami wiary komunistycznej, sami siebie nazywając „komandosami” i dysydentami, stali się „demokratyczną opozycją” i wspólnie z robotnikami obalili ustrój komunistyczny. To gigantyczne, historyczne oszustwo legło u podstaw poglądu, jakoby III RP powstała na gruzach komunizmu, podczas gdy w rzeczywistości to komunizm w zmodyfikowanej, przepoczwarzonej postaci obrócił w ruinę nasze dążenia do niepodległości.
Kim naprawdę byli "komandosi" Skąd w polskiej historii wzięli się ludzie głoszący dziś hasła „pojednania” z Rosją, narzucający mit „zaufania” i konieczność „kompromisu” ze zbrodniczym reżimem płk. Putina? Gdzie szukać źródeł „partii rosyjskiej” zapuszczającej coraz głębsze korzenie w naszą rzeczywistość? Zapewne tylko ktoś nieświadomy realiów najnowszej historii mógłby odczuwać zdziwienie nagłym pojawieniem się tylu zadeklarowanych „przyjaciół Rosji”. Nie warto tu wspominać o spadkobiercach zbrodniczej partii okupacyjnej, dowcipnie dziś nazwanej lewicą, którzy na zawsze pozostaną mentalnymi kalekami uzależnionymi od myślenia w kategoriach interesów wschodniego sąsiada. Ta sama choroba dotyczy wielotysięcznej rzeszy esbeków i ich agentury, zaprogramowanych dożywotnio na służbę u kremlowskich decydentów. Większość Polaków żyje jednak w przeświadczeniu, jakoby szereg postaci „opozycji demokratycznej” wywodzących się z Klubu Krzywego Koła, „warszawskiego salonu”, „komandosów” itp. środowisk „konstruktywnej opozycji” prowadziło przez lata PRL walkę skierowaną przeciwko systemowi komunistycznemu, uważając Związek Sowiecki za okupanta i ciemiężyciela. Oni sami, skupieni w grupach partyjnych schizmatyków, nigdy nie twierdzili, że walczą z sowieckim zniewoleniem. Ich bitwy i działania dotyczyły tylko tych obszarów komunizmu, które nie przystawały do wizji dysydenckich lub były sprzeczne z ich interpretacją doktryny. Niemal wszyscy ludzie „opozycji demokratycznej” – budujący wespół z ekipą Jaruzelskiego podwaliny III RP - to osoby w różny sposób związane z partią komunistyczną: jej członkowie, sympatycy, beneficjanci ówczesnych władz, artyści uwikłani w zależność od reżimu, uczestnicy życia publicznego, piewcy wszelakich odmian komunizmu „z ludzką twarzą”, wieloletni agenci bezpieki, a w najlepszym przypadku „pożyteczni idioci” pełniący z nadania SB rolę koncesjonowanej opozycji. Ich stosunek do ZSRR/Rosji nie podlegał niemal żadnej ewolucji i niezmiennie, przez dziesięciolecia nazywany był „realizmem geopolitycznym”.

Płyniemy w jednej łódce „Co to znaczy dzisiaj chcieć niepodległości”? – pytał w roku 1989 Adam Michnik. I odpowiadał: „Znaczy to konsekwentnie, krok po kroku, przebudowywać Polskę; znaczy to pracować, by doktryna Breżniewa została pogrzebana na zawsze. Jednak nie drogą rozpalania antyrosyjskiej nienawiści ani urządzaniem antysowieckich demonstracji. Wytwarzanie obrazu Polski dyszącej potrzebą antysowieckich akcji jest sprzeczne z polskim interesem narodowym i godzi w politykę rządu Tadeusza Mazowieckiego.” To słowa głęboko prawdziwe, ponieważ człowiek nazywany w tamtym czasie „naszym premierem” zaledwie 20 lat wcześniej, w 10 numerze "Więzi" dowodził, że "polska droga zakłada wierność zasadzie sojuszu z ZSRR, który określa nasze miejsce na mapie politycznej świata. Dziś zasada sojuszu polsko-radzieckiego staje się elementem narodowego myślenia politycznego". Tego rodzaju „realizm geopolityczny”, rozumiany jako akceptacja powojennego porządku, w którym dominacja sowiecka miała być nieuniknionym efektem historycznych uwarunkowań, a Polska stanowić przedmiot w grze światowych mocarstw leży u podstaw „ideologii” współczesnej „partii rosyjskiej”. To pogląd narzucony Polakom kulami sowieckich karabinów i pałkami policji politycznej, wsparty na tchórzostwie, konformizmie i mentalności niewolników. We wszystkim, co ludzie tacy jak Michnik, Geremek czy Mazowiecki twierdzili na temat przyszłości Polski – niczym blokada – tkwiła świadomość, że Rosja jest hegemonem, którego polityczna i militarna obecność stanowi granicę nieprzekraczalną dla polskich aspiracji, a wszelkie koncepcje istnienia wolnej Polski muszą mieć na uwadze interes Rosji. To posunięte do granic absurdu przekonanie nakazywało Michnikowi w roku 1989 stawiać na jednej płaszczyźnie interes kata i ofiary, okupanta i okupowanego, gdy powołując się na opinię koncesjonowanego sowieckiego dysydenta twierdził: Prof. Andriej Sacharow, moralny autorytet Rosji i Europy, powiedział, że "płyniemy w jednej łódce". I łatwiej nam będzie przepłynąć wszystkie mielizny i pułapki, gdy będziemy sobie wzajemnie pomagać. Inaczej utoniemy. Ta sama, zgubna dla Polski koncepcja „realizmu” dwadzieścia lat później kazała Bronisławowi Komorowskiemu w orędziu przed Zgromadzeniem Narodowym wyznać: "nie będzie stabilnego rozwoju naszego regionu bez współpracy z Rosją" i mówić o „interesie nas wszystkich w pojednaniu z Rosją”. Politycy Platformy, dla których Michnik czy Mazowiecki są niepodważalnymi autorytetami, nie mogą w innych kategoriach widzieć współczesnej Rosji, niż chcą tego „ojcowie założyciele”. Ich dzisiejszy serwilizm jest w równiej mierze efektem prymitywnych kompleksów i dogmatycznych zabobonów odziedziczonych po środowisku „opozycji demokratycznej”, jak przyjętej dobrowolnie postawy zakładników kłamstwa smoleńskiego. Podobnie też, jak uczestnictwo w zakłamywaniu zbrodni katyńskiej stanowiło dla namiestników kremlowskich przepustkę do władzy i dawało gwarancję „przyjaźni” polsko-sowieckiej, tak współudział w ukrywaniu prawdy o tragedii smoleńskiej ma zapewnić nienaruszalność interesów grupy rządzącej Polską. Byle były to interesy powiązane z Rosją.
Polityczny spokój Ponieważ ani przed, ani tym bardziej po 10 kwietnia nie istniały racjonalne podstawy, by mówić o pozytywnych zmianach w stosunkach polsko-rosyjskich, ponura farsa „pojednania”, jaką narzucono Polakom po tragicznej śmierci współczesnej elity, ma podłoże wynikające z neosowieckiego „realizmu geopolitycznego”, nakazującego postrzegać Rosję poprzez pryzmat porządku jałtańskiego, w którym Polsce wyznaczono rolę satelity w rosyjskiej strefie wpływów. Dla tych ludzi służalstwo wobec płk. Putina, okupione rezygnacją z uprawnień państwa suwerennego, jest postawą równie oczywistą jak każda inna zapewniająca „polityczny spokój” i wegetację u władzy. Zachwyty ludzi „partii moskiewskiej” nad pustymi gestami władców Kremla i nawoływania do „zbliżenia” są nie tylko dowodem tchórzostwa i ulegania obsesjom geopolitycznym, ale też potwierdzeniem interesowności, ocierającej się o pospolite zaprzaństwo. Przykładem swoich „wyroczni” - Michnika i Wajdy - pielgrzymujących przed dwudziestu laty do Moskwy na polityczne konsultacje, ludzie z grupy rządzącej układają się z reżimem Putina, nie próbując nawet wyjaśniać, jaki los planują zgotować Polakom. Postawa wobec „przyjaciół radzieckich” była w czasach PRL jednym z najważniejszych atrybutów, jakim funkcjonariusze komunistyczni mierzyli stopień lojalności i użyteczności swoich towarzyszy, oraz czynnikiem decydującym o karierze i awansach. Zupełnie odwrotna hierarchia obowiązywała w społeczeństwie polskim, gdzie postawy antyrosyjskie czy antyradzieckie były postrzegane jako przywilej ludzi wolnych i niezależnych. Była to jedna z tych wyrazistych cech świadczących, jak mocno komunizm, a w nim podległość Rosji, są obce polskiej tradycji i wartościom. Ludziom z „salonu dysydenckiego” – o których pisał Tyrmand - równie łatwo przychodziło kolaborować z Gomułką, układać się z Gierkiem, jak i siąść do wspólnego stołu z Kiszczakiem. Gdy leżało to w ich interesie, głosili „internacjonalizm” i hasła trockizmu jak „antykomunizm” i „dialog z Kościołem”. Nigdy też nie wyrzekli się służalczego stosunku wobec Rosji, nazywając swój lęk „geopolitycznym realizmem”. Aleksander Ścios

Tajemnica Róży i Michnika Poeta i eseista Jarosław Marek Rymkiewicz w liście otwartym do Adama Michnika nazywa go wrogiem wolności. To reakcja pisarza na zabiegi adwokata Michnika, który zapowiada pozew do sądu w następstwie słów Rymkiewicza o Michniku i jego ludziach. Rymkiewicz stwierdził bowiem, że są oni (Michnik i jego ludzie) "spadkobiercami Róży Luksemburg w dziele wynaradawiania Polaków (oraz wszystkich innych narodów), idei podjętej potem przez Komunistyczną Partię Polski". Czy Michnikowi chodzi o dochodzenie prawdy, czy tylko o ukaranie Rymkiewicza? Raczej o to drugie, gdyż jak zauważył Stanisław Jerzy Lec, "już sam znak paragrafu wygląda jak narzędzie tortury", a nasze sądy pokazały, że pseudoelity III RP mogą na Temidę liczyć. Oczywiście nie chodzi o słowa i prawdę, ale o zniszczenie przeciwnika karami i kosztami sądowymi, np. pod pretekstem szkodzenia wizerunkowi giełdowej spółki. Nie chodzi o to, by wroga wepchnąć do celi, ale by pozbawić go majątku i źródeł utrzymania. Przeciwnik musi wiedzieć, że prawda jest po stronie wielkich pieniędzy. Gdyby Michnikowi chodziło tylko o prawdę, musiałby wytaczać dziesiątki procesów, począwszy choćby od 1991 r. po artykule Barbary Spinelli zamieszczonym w paryskiej "Kulturze": "Michnik jest tylko najbardziej jaskrawym wyrazem głębokiej dezorientacji duchowej, jaka opanowała elitę intelektualną. (...) Elitę, która jest dzieckiem komunizmu, której brak punktów odniesienia w przeszłości i która siłą rzeczy należy po części do albumu rodzinnego Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego". Jak twierdzi Jadwiga Staniszkis w książce "Postkomunizm", aż 82 proc. obecnych elit należało do grup w PRL uprzywilejowanych. Należeli do nich rodzice Adama Michnika: ojciec Ozjasz Szechter - były działacz Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i tłumacz dzieł Marksa; matka - autorka podręczników historii dla nauczycieli i uczniów; brat - stalinowski sędzia, mający na sumieniu kilka wyroków śmierci na polskich patriotach. Michnik interesował się historią i jak wspominał, fascynowała go m.in. Róża Luksemburg. Po wyjściu z więzienia podjął nawet pracę w zakładach wytwórczych lamp elektrycznych i rtęciowych imienia Róży Luksemburg. "Ten dzisiejszy Michnik to totalitarysta" - pisał Stefan Kisielewski. "Demokratą jest ten, kto jest po mojej stronie. Kto ze mną się nie zgadza, jest faszystą i nie można mu podać ręki. A tylko Michnik wie, na czym polega demokracja i tolerancja. On jest tutaj sędzią, alfą i omegą" - tak pisał Kisiel krótko po swoim słynnym "Abecadle Kisiela", w którym Michnik wspominany był jeszcze jako człowiek "bardzo odważny, z charakterem". No ale wtedy nie było jeszcze wspólnych biesiad w Magdalence z Kiszczakiem i Okrągłego Stołu, po których Michnik dołączył do "swojego albumu" i Kiszczaka, i Jaruzelskiego. A gdyby Kisiel powiedział to dziś... Jarosław Marek Rymkiewicz dziwi się, że Michnik chce z nim walczyć za pomocą sądów, a nie w dyskusji i polemice. A po co miałby to robić, skoro niezależne sądy udowodniły, że swoimi wyrokami potrafią doskonale zastąpić polityczny dyskurs? Przekonał się o tym prof. Andrzej Zybertowicz skazany na zapłatę 10 tysięcy złotych za słowa: "Adam Michnik wielokrotnie argumentował: ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację". Profesor Andrzej Nowak został z kolei zmuszony do przeprosin za słowa pod adresem "Gazety Wyborczej", która wmawia Polakom, że "polskość to nie ofiara, tylko oprawca, coś, czego trzeba się wstydzić i od czego trzeba się odciąć", podobnie jak Rafał Ziemkiewicz za słowa, że Michnik: "robił wszystko, abyśmy nawet nie poznali nazwisk komunistycznych zbrodniarzy". Z Michnikiem problemy prawne mieli także: Jerzy Targalski, Tomasz Sakiewicz, Jarosław Gowin, Wojciech Wierzejski. Sądy są bardzo wyrozumiałe dla argumentów wysuwanych przez prawników Michnika i Agory SA. Nic dziwnego, bo korporacje prawnicze i dziennikarskie III RP także są w dużym stopniu spadkobiercami Róży Luksemburg. Jarosław Marek Rymkiewicz woła do Michnika: "Adamie! Co się z Tobą stało? Więźniu z ulicy Rakowieckiej - na czym polega tajemnica Twojej przemiany? Jaki dramat duchowy, jaka ponura tragedia ukrywa się za tą przemianą? Jaki jest powód tej strasznej duchowej klęski, mój (niegdyś) drogi przyjacielu?". Powód jest jeden. Jarosław Marek Rymkiewicz stał się wrogiem Michnika, gdyż wszedł w skład komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Wcześniej też nie krył poparcia dla obu braci Kaczyńskich. A wrogowi się tego nie daruje. Swoją drogą, ciekawy byłby ten proces Michnik kontra Rymkiewicz. Świadkowie każdej ze stron mogliby powoływać się na różne źródła. W poprawnej politycznie internetowej Wikipedii Róża Luksemburg to obrończyni polskości i kultury polskiej pod zaborami, przedstawiana nawet jako "gorąca obrończyni pluralizmu, wolności poglądów i prasy", nie mówiąc o jej sprzeciwie wobec leninowskiego bolszewizmu. W "Wielkiej Encyklopedii PWN" z 1996 roku Róża Luksemburg nie jest już taka "propolska", bo głosiła hasła o polskiej utopijnej niepodległości. Z Adamem Michnikiem jest podobnie jak z Różą Luksemburg. Bohater walki z komuną staje po stronie swoich dawnych prześladowców. Rymkiewicz zaś, a wraz z nim wielu innych, zastanawia się, co kryje się za tą jego przemianą. Wojciech Reszczyński

MENI Z SS Nareszcie. Z blogosfery pewne prawdy zaczęły się przebijać do mediów „tradycyjnych”. Dziś w GW artykuł o inwigilacji: (Życie kontrolowane. Specłużby mogą - dzięki komputeryzacji danych, internetowi i rozwojowi monitoringu - gromadzić materiały ma niewyobrażalną skalę. Większość tych sposobów inwigilacji nie podlega kontroli sądu. Czy to legalne? Podsłuch telefonu, pluskwa w biurze, mieszkaniu czy samochodzie, kontrola listów i maili - wymagają zgody sądu. A co ze śledzeniem człowieka czy samochodu za pomocą GPS przez zamontowanie nadajnika albo dzięki danym operatora telefonicznego? Co z podsłuchiwaniem za pomocą superczułych mikrofonów kierunkowych lub urządzeń rodem z technologii kosmicznej, o których istnieniu nie mamy pojęcia? Co z korzystaniem przez specsłużby z monitoringu: policyjnego, miejskiego, w metrze, na przystankach czy w dziesiątkach państwowych i prywatnych budynków? W Warszawie kamer monitoringu miejskiego jest kilkaset. Zaczęliśmy później niż Londyn, który ma ich już pół miliona. Dzięki systemowi rozpoznawania twarzy można, wczytawszy zdjęcie, szybko wydobyć z setek godzin nagrań te, które dotyczą obserwowanej osoby. A niedługo - także ją podsłuchiwać, czytając z ruchu warg (na razie obraz z kamer monitoringu jest za mało wyraźny). W niektórych przypadkach służby specjalne nawet nie muszą prosić o udostępnienie materiałów z podglądu. Monitoring miejski jest bowiem w internecie dostępny m.in. za pośrednictwem Google. W programie Google Maps można podglądać konkretne osoby. Rząd - po wielu aferach związanych z nadużywaniem przez specsłużby prawa do tzw. podsłuchów operacyjnych - posłał do Sejmu nowelizację prawa podsłuchowego. Dzięki niej nie mogłyby już uzyskiwać sądowej zgody na podsłuchy praktycznie w ciemno. Lepiej ma też być kontrolowane niszczenie nieprzydatnych materiałów, by nie zalegały w archiwach służb w charakterze potencjalnych haków. Jednak nikt nie podnosił do tej pory problemu, że na inne techniki podsłuchu, podglądu i śledzenia służby nie występują o zgodę sądu. Niecały miesiąc temu w sprawie jednej z tych technik inwigilacji orzekł Trybunał w Strasburgu. Chodziło o Bernharda Uzuna podejrzanego o udział w zamachu bombowym w 1995 r. Niemieckie służby zamontowały nadajnik GPS w samochodzie jego przyjaciela, z którym - jak podejrzewały - spiskował. Dzięki obserwowaniu przez trzy miesiące jego ruchów zdobyły materiał, który pozwolił na oskarżenie i skazanie Uzuna. Przed sądami niemieckimi bez sukcesu kwestionował on legalność dowodów zdobytych - w jego ocenie - z naruszeniem prawa do prywatności. W Strasburgu także przegrał. Najciekawsze jest uzasadnienie tego wyroku. Trybunał uznał, że choć śledzenie za pomocą GPS jest naruszeniem prywatności, to jednak w tym przypadku naruszenie prywatności mieściło się w dopuszczalnych granicach, bo w niemieckim prawie inwigilacja przez GPS określona jest w sposób wystarczająco precyzyjny: istnieje kontrola sądowa; może być stosowana tylko w przypadku najgroźniejszych przestępstw; tylko jeśli inne środki nie dadzą efektów (Uzun zniszczył wcześniej podsłuchy w domu i samochodzie i nie rozmawiał przez telefon); była stosowana tak krótko, jak to było konieczne. W kawiarni nie ma prywatności A jak wygląda polskie prawo? Wszystkie osiem służb - m.in. ABW, CBŚ, CBA - które mogą stosować wszelkie formy inwigilacji, mają w swoich ustawach wpisane, że muszą uzyskać zgodę sądu na zastosowanie "kontroli operacyjnej". Tyle że za taką kontrolę same służby uważają wyłącznie podsłuch telefoniczny, pluskwy zakładane w pomieszczeniach czy samochodzie i kontrolę korespondencji. Inne metody inwigilacji są przez nie traktowane jak zwykła obserwacja niewymagająca żadnych zezwoleń (coś jak detektyw, który chodzi za podejrzanym). Swego czasu śledzono ruchy ówczesnego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka dzięki informacji, o której i gdzie logował się jego telefon komórkowy. Materiały z takiej obserwacji podlegają kontroli sądu, tylko jeśli dojdzie do procesu. I sąd nie może nakazać ich zniszczenia. Kiedy zapytaliśmy służby, czy stosują inwigilację za pomocą GPS, materiałów z monitoringu czy mikrofonów kierunkowych i czy występują do sądu o zgodę na nie, odpowiedziały (każda z osobna, ale zgodnie), że metody pracy operacyjnej są niejawne, a one same stosują się do obowiązującego prawa. Ono zaś pozwala im stosować rozmaite środki kontroli operacyjnej - w tym "obserwowanie i rejestrowanie przy użyciu środków technicznych obrazu zdarzeń w miejscach publicznych oraz dźwięku towarzyszącego tym zdarzeniom" - i zwracać się o pomoc i materiały do innych instytucji i organizacji. Zgodnie pominęły milczeniem pytanie, czy zwracają się o zgodę sądu na GPS, mikrofony kierunkowe i inne formy rejestrowania zdarzeń w miejscach publicznych. - Ochrona prywatności nie dotyczy rozmów w kawiarni, na ulicy czy w publicznych budynkach, nawet jeśli robi się to [śledzi się je] za pomocą urządzenia technicznego - mówił niedawno "Gazecie" Kazimierz Olejnik, obecnie prokurator Prokuratury Generalnej. - Nigdy nie spotkałem się z tym, by służby występowały o zgodę na śledzenie kogoś za pomocą GPS, używanie materiałów z monitoringu z zastosowaniem systemu wykrywania twarzy czy podsłuchiwanie za pomocą mikrofonów kierunkowych - mówi sędzia Marek Celej z Sądu Okręgowego w Warszawie, który dostaje znakomitą większość wniosków o zgodę na kontrolę operacyjną. - Służby szeroko korzystają z materiałów, np. z monitoringu czy z danych operatorów telefonii komórkowej pozwalających śledzić ruch obiektu. I nie traktują tego jako inwigilacji wymagającej sądowej zgody - twierdzi prof. Jan Widacki, były wiceminister spraw wewnętrznych, obecnie poseł Demokratycznego Koła Poselskiego, autor poselskiego projektu nowelizacji prawa podsłuchowego, który czeka w sejmowej zamrażarce. Czy GPS jest "techniczny" Przepisy mówią jednak, że zgody sądu wymaga "kontrola operacyjna", która polega na "stosowaniu środków technicznych umożliwiających uzyskiwanie w sposób niejawny informacji i dowodów oraz ich utrwalanie, a w szczególności treści rozmów telefonicznych i innych informacji przekazywanych za pomocą sieci telekomunikacyjnych". Prof. Stanisław Waltoś, współtwórca kodeksu postępowania karnego: - Przepis nieprzypadkowo mówi o konieczności uzyskania sądowej zgody na "stosowanie środków technicznych". Obejmuje tym samym wszelkie sposoby stosowania takich środków, nie tylko podsłuch telefoniczny. - W mojej ocenie GPS czy filmowanie lub podsłuchiwanie obiektu w miejscach publicznych jak najbardziej mieszczą się w definicji "środków technicznych". Konstytucja chroni prywatność, więc nie można tego przepisu interpretować w sposób zawężający kontrolę sądową - ocenia sędzia Celej. Jednak wszystko wskazuje na to, że tak właśnie przepis jest rozumiany przez służby. - Zarówno konstytucja, jak i międzynarodowe standardy praw człowieka pozwalają ograniczać prywatność dla ochrony takich wartości, jak bezpieczeństwo czy porządek publiczny. Ale tylko na tyle, na ile to jest absolutnie niezbędne. Sytuacja, w której część metod inwigilacji znajduje się w praktyce poza jakąkolwiek kontrolą, narusza tę zasadę. Potrzebne są zmiany w prawie, które doprecyzują warunki stosowania wszystkich technik inwigilacji, a także pozwolą na sądową kontrolę zasadności i okresu ich stosowania - mówi dr Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Łańcuszek podglądanych Problem nie dotyczy tylko osób podejrzanych. Dzięki komputeryzacji baz danych, internetowi i rozwojowi technik monitoringu można gromadzić informacje na skalę do tej pory niespotykaną. Specsłużby mające dostęp do baz danych rozmaitych instytucji publicznych (np. ZUS, urzędy skarbowe, służba zdrowia, oświata, różnego typu rejestry, wszelkiego szczebla urzędy) i prywatnych (banki, hotele, przewoźnicy, prywatni pracodawcy, firmy wysyłkowe) mogą je porządkować, uzyskując profile osób, którymi się interesują. A zasięg zainteresowania poszerzać nie tylko na znajomych podejrzanych osób. Tak jak powstaje łańcuszek podsłuchu telefonicznego (służby wnioskują o podsłuch telefonów osób, do których dzwoni podejrzany), tak - już bez zgody sądu - może powstawać łańcuszek inwigilacji prowadzonej innymi niż podsłuch telefoniczny metodami. I jeśli zebrany materiał nie będzie złożony w sądzie razem z aktem oskarżenia, to może być przechowywany bez kontroli. Bo przepisy (i tak dziś nie egzekwowalne) wymagają niszczenia tylko tych materiałów, na których zebranie uzyskano zgodę sądu, a okazały się nieprzydatne. Tak więc zasoby IPN tworzone w PRL z zeznań konfidentów mogą okazać się niczym w porównaniu z tym, co - dzięki nowoczesnej technice - gromadzą o nas specsłużby. Bez prawnych ograniczeń i zewnętrznej kontroli. To nie tylko problem Polski. Na zlecenie brytyjskiego urzędu rzecznika informacji powstał raport o społeczeństwie nadzorowanym. Na 118 stronach analizuje on problem wszechkontroli, która w Wielkiej Brytanii przybrała wielkie rozmiary po 11 września i później - po zamachach w londyńskim metrze. Katarzyna Szymielewicz z fundacji Panoptykon, która działa na rzecz ochrony prywatności: - W reakcji na powszechną inwigilację w lipcu tego roku pełniący obowiązki wicepremiera Nick Clegg ogłosił projekt "Ustawy o wolności", która ma przywrócić Brytyjczykom prawo do życia poza kręgiem podejrzenia i relacje z władzą oparte na zaufaniu. Wielka Brytania odwraca się właśnie od ściany, o którą i my się niedługo oprzemy przy utrzymaniu obecnego kursu. Ewa Siedlecka) W Warszawie kamer monitoringu miejskiego jest już kilkaset. Dzięki systemowi rozpoznawania twarzy można, wczytawszy zdjęcie, szybko wydobyć z setek godzin nagrań te, które dotyczą obserwowanej osoby. A niedługo - także ją podsłuchiwać, czytając z ruchu warg (na razie obraz z kamer monitoringu jest za mało wyraźny).

Służby specjalne nawet nie muszą prosić o udostępnienie materiałów z podglądu. Monitoring miejski jest bowiem w internecie dostępny m.in. za pośrednictwem Google. Wszystkie służby, które mogą prowadzić inwigilacjię, muszą uzyskać zgodę sądu na zastosowanie „kontroli operacyjnej”. Tyle że służby nie uważają za „kontrolę operacyjną” zwykłej „obserwacji” przy pomocy materiałów z monitoringu, z zastosowania nadajników GPS, czy mikrofonów kierunkowych. Na skierowane do służb pytanie „GW”, czy występują do sądu o zgodę na stosowanie takich technik nie, odpowiedziały (każda z osobna, ale zgodnie), że „metody pracy operacyjnej są niejawne”, a one same „stosują się do obowiązującego prawa”. A prawo pozwala im na „obserwowanie i rejestrowanie przy użyciu środków technicznych obrazu zdarzeń w miejscach publicznych oraz dźwięku towarzyszącego tym zdarzeniom” Pan Sędzia Marek Celej z Sądu Okręgowego w Warszawie powiedział „GW”, że nigdy nie spotkał się „z tym, by służby występowały o zgodę na śledzenie kogoś za pomocą GPS, używanie materiałów z monitoringu z zastosowaniem systemu wykrywania twarzy czy podsłuchiwanie za pomocą mikrofonów kierunkowych”. Wniosek – pewnie nie występują o zgodę sądową na takie działania. Pan Prokurator Kazimierz Olejnik (to ten, za czasów którego „zdjęli” Modrzejewskiego, a który po „reformie” prokuratury, podobnie jak zdecydowana większość kolegów, z prokuratury krajowej przeszedł do prokuratury generalnej) powiedział „GW”, że „ochrona prywatności nie dotyczy rozmów w kawiarni, na ulicy czy w publicznych budynkach”!!! Zgody sądu wymaga „kontrola operacyjna”, która polega na „stosowaniu środków technicznych umożliwiających uzyskiwanie w sposób niejawny informacji i dowodów oraz ich utrwalanie…” Pewnie, Pana Prokurator Olejnik uzna, że nadajniki GPS, kamery monitoringowe i mikrofony kierunkowe „środkami technicznymi” nie są. Więc można je stosować nie tylko „w kawiarni, na ulicy, czy w publicznych budynkach, ale i w prywatnych mieszkaniach. W 2003 roku pisałem o  projekcie ustawy „o utworzeniu Wojewódzkich Kolegiów Skarbowych oraz o zmianie niektórych ustaw  regulujących zadania i kompetencje organów oraz organizację jednostek organizacyjnych podległych ministrowi właściwemu do spraw finansów publicznych” w którym Wojewódzkim Kolegiom Skarbowym poświęcony był jeden (sic !!!), pierwszy, artykuł składający się z dziewięciu niezbyt rozbudowanych ustępów – razem dwadzieścia siedem wersów. Kwintesencją projektu był jego art. 7 dotyczący ustawy z dnia 28 września 1991 r. o kontroli skarbowej. Zmiany tej ustawy zawarte były w dwudziestu trzech (składających się z wielu punktów) artykułach i zajmowały ponad sześćset wersów na ponad dwudziestu stronach. Była to prawie jedna trzecia całej ustawy zmieniającej łącznie dwadzieścia osiem ustaw. Średnio nowelizacji każdej z pozostałych dwudziestu siedmiu ustaw poświęcono niecałe dwie strony („Policja skarbowa czy służba bezpieczeństwa”, w: Przegląd Podatkowy nr 5/2003) Proste porównanie przepisów ustawy z dnia 24 maja 2002 r. o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Agencji Wywiadu z projektowanymi uprawnieniami wywiadu skarbowego wprowadzanymi do ustawy o kontroli skarbowej, pozwalały stwierdzić, że  Generalny Inspektor Kontroli Skarbowej uzyskiwał do kontroli podatników podejrzanych o niezapłacenie podatku w wysokości 40 tys. zł. większe uprawnienia niż mieli szefowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Wywiadu wobec osób podejrzanych o działania powodujące „zagrożenie bezpieczeństwa wewnętrznego, porządku konstytucyjnego, niepodległości i obronności państwa” oraz o „szpiegostwo, terroryzmu i przestępstwa godzące w podstawy ekonomiczne państwa”. Jednak media tradycyjne w ogóle nie podjęły wówczas tego tematu! Efekt był taki, że szybko Szefowie Agencji otrzymali takie same uprawnienia jak GIKS, bo przecież nie mogło być tak, że wywiad skarbowy mógł więcej niż wywiad wojskowy. Nieprawdaż? Co prawda Trybunał Konstytucyjny uznał niektóre z przepisów za niezgodne z Konstytucją, ale od tego czasu „technika” poszła naprzód. No i jeszcze „logika” interpretacji też poszła naprzód. Więc obawiam się, że dziś jest już za późno, żeby coś zmienić. „Meni” z SS (służb specjalnych) będą czuwać nad przestrzeganiem porządku publicznego coraz sprawniej.

Niedawno minęła 30 rocznica powstania NZS. W Krakowie odbył się z tej okazji fajny koncert. Stare czasy wspominali byli działacze. Po roku 1989 wielu z nich tworzyło służby specjalne „demokratycznego państwa”! Dobrze, że Zespół Reprezentacyjny zaśpiewał słynny w stanie wojennym kawałek: „Król”. „Nie poradzisz nic bracie mój, gdy na tronie siedzi…” Chyba do zgromadzonej na koncercie publiki nie dotarła ta subtelność! Ale dzięki systemowi rozpoznawania twarzy meni z SS mogli się zorientować z monitoringu miejskiego, że ktoś był na tym koncercie nie za bardzo z żoną. Mają haka na kolegę jak nic! Gwiazdowski

Jak Komorowski przejmował władzę Jacek Sasin, były wiceszef Kancelarii Prezydenta, przedstawił szczegóły operacji przejmowania władzy przez marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego 10 kwietnia, po katastrofie Tu-154M pod Smoleńskiem. Sasinowi, który był tego dnia w Katyniu i Smoleńsku, na bieżąco relacjonowano decyzje Bronisława Komorowskiego. Marszałek przejął obowiązki prezydenta jeszcze przed odnalezieniem ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego i stwierdzeniem jego śmierci, co było niezgodne z zapisami Konstytucji - mówił o tym Jacek Sasin posłom z parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. - Będąc na miejscu tuż po katastrofie, odbyłem rozmowę z ministrem Andrzejem Dudą, który w Kancelarii Prezydenta odpowiadał za sprawy prawne. On relacjonował mi działania, jakie zostały podjęte w Warszawie przez Kancelarię Sejmu. Powiedział mi, że jest oczekiwanie ze strony marszałka Komorowskiego wyrażone przez szefa Kancelarii Sejmu, aby stwierdzić, że nastąpiły konstytucyjne przesłanki do tego, by pan marszałek Komorowski rozpoczął wykonywanie funkcji prezydenta RP - relacjonował Jacek Sasin, były wiceszef Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, podczas wczorajszej konferencji prasowej, która odbyła się po posiedzeniu parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. - Na pytanie, na jakiej podstawie mamy stwierdzić zgon prezydenta, z Kancelarii Sejmu padła odpowiedź, że na podstawie medialnych doniesień o katastrofie i o zgonie prezydenta - dodał Sasin. Według jego relacji, minister Duda odmówił podjęcia takich działań. - Z całym szacunkiem dla mediów, nie jest to wyznacznik tego, by podejmować przewidziane w Konstytucji kroki - mówił Sasin. Podkreślił, iż te wszystkie działania miały miejsce w godzinach przedpołudniowych, czyli między godziną 11.00 a 12.00 czasu polskiego, a ciało pana prezydenta zostało zidentyfikowane przez brata Jarosława Kaczyńskiego dopiero w godzinach wieczornych. - Dopiero wtedy mógł być stwierdzony zgon prezydenta RP. Zgodnie z Konstytucją RP marszałek Sejmu przejmuje obowiązki szefa państwa m.in. w razie stwierdzenia jego śmierci (art. 131). - Kwestia odnalezienia ciała pana prezydenta była sprawą zasadniczą. To nastąpiło dopiero późnym wieczorem. Żądania, decyzje, rozstrzygnięcia ze strony marszałka Komorowskiego miały zaś miejsce dużo wcześniej. Przewodniczący zespołu Antoni Macierewicz zadeklarował, że w związku z tymi niejasnościami zespół zamierza wysłuchać relacji ministra Andrzeja Dudy. - Dopiero potem będziemy rozważać podjęcie kroków prawnych - zapowiedział Macierewicz. Jak zauważył w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" poseł Jarosław Zieliński, innym przykładem szybkiego przejmowania władzy przez marszałka Komorowskiego było mianowanie najwyższych urzędników administracji prezydenckiej. - Mam na myśli mianowanie nowego szefa kancelarii, mimo że stanowisko wiceszefa zajmował wtedy minister Sasin, oraz pospieszne mianowanie nowego szefa BBN. Nie ma to żadnego uzasadnienia. Tu nie chodziło o bezpieczeństwo państwa. Nasz kraj nie był bezpośrednio zagrożony wydarzeniami zewnętrznymi czy wewnętrznymi - stwierdził poseł. Sasin podkreślił, iż na miejscu katastrofy znajdowały się karetki pogotowia, ale mimo to nie była podjęta akcja ratunkowa. - Przybyłem na miejsce około godziny po katastrofie. Uderzyło mnie, że akcja ratunkowa nie była już prowadzona. Karetki znajdowały się w pewnej odległości od wraku samolotu, przy karetkach stał personel medyczny. Odczułem wtedy, że część medyczna akcji ratunkowej już się zakończyła. Mam przynajmniej taką nadzieję - powiedział Sasin. Jak zauważa Ignacy Goliński, członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, trudno w ciągu godziny - zważywszy na ogrom katastrofy - zbadać dokładnie teren i dokonać oceny śmiertelności pasażerów. - Według naszych procedur na miejsce wypadków pierwsza przyjeżdża policja i ogradza teren. Policja może wpuścić tylko służby medyczne i nikogo więcej. Tymczasem miejsce tej katastrofy przeszukiwał, kto chciał - mówi Goliński. Prezydencki minister odniósł się także do kwestii rozbieżnych informacji na temat obecności mundurowych BOR na płycie lotniska Siewiernyj. Sasin potwierdził, iż oficerów BOR na lotnisku nie było. - Taką informację otrzymałem od funkcjonariuszy BOR obecnych na cmentarzu w Katyniu. Z ich relacji wynikało, że pana prezydenta mieli zabezpieczać funkcjonariusze, którzy mieli przybyć wraz z nim - oświadczył polityk PiS. Anna Ambroziak

Diler Donalda Tuska Apeluję do premiera Donalda Tuska aby ujawnił nazwisko dilera który dostarczał mu narkotyki. Apeluję do dziennikarzy, aby zapytali o to premiera na konferencji prasowej. Premier Donald Tusk zapowiedział jesienną ofensywę ustawową. Nawet przeniósł się na tę okoliczność do Sejmu, w którym ma siedzieć do świąt. Myli się jednak ten kto myśli, że w ekspresowym tempie uchwalane są ustawy ratujące budżet, naprawiające służbę zdrowia, reformujące system emerytalny czy porządkujące KRUS. Nie. W ekspresowym tempie uchwalana jest jedna ustawa. Antydopalaczowa. Na pisanie o absurdalności „narracji” premiera szkoda strzępić klawiatury. Wszyscy zdają sobie sprawę, że najpierw należało uchwalić odpowiednią ustawę, a potem surowo wcielać ją w życie. Tu postąpiono odwrotnie, w dodatku zastosowano jakieś pijarowe bon moty w stylu: „Dawid B. będzie siedział” zanim wypowiedziała się prokuratura o sądzie nie wspominając. Dwa lata temu Donald Tusk przyznał się do zażywania narkotyków (czyżby chodziło o zdetonowanie jakiejś kolejnej bomby?), a konkretnie do palenia marihuany. Z narkotykami miało też problemy wielu polityków Platformy Obywatelskiej, m. in. Cezary Atamańczuk – obecnie poseł, senator Krzysztof Piesiewicz. Minister Drzewiecki pojawił się w zeznaniach dilera narkotykowego jako odbiorca kokainy. Atamańczuk do klubu Platformy nie trafił, choć dla premiera był kolejnym powodem bon motów: „Żałuję, że ten obywatel [Atamańczuk] nie będzie mógł z nami współpracować w ramach PO ze względu na te zdarzenia, które były jego udziałem. Żałuję, bo się okazuje - to całkiem dowcipny i bystry człowiek”. Tymczasem Platforma, (a może dlatego właśnie?) przygotowywała się do złagodzenia polityki antynarkotykowej. Zaczęły się prace nad depenalizacją posiadania niewielkiej ilości narkotyków na własny użytek. Ministerstwo Sprawiedliwości, jeszcze za czasów Andrzeja Czumy, przygotowało projekt nowelizacji ustawy, wstępnie zaakceptowany przez ministra, zawierający takie właśnie regulacje. Wielką akcję propagandową lansującą depenalizację pod obraźliwym tytułem „My narkopolacy” pisanym gdańszczanką przeprowadziła Gazeta Wyborcza. W Tok FMie mówiono już nie tylko o depenalizacji, ale wręcz potępiano „narkofobię”. Swoją drogą co to takiego jest? Czy „pedofilofobia”, „mordobiciofobia”, albo „złodziejofobia” też zasługuje na potępienie? Dlatego apeluję do premiera Donalda Tuska o to by ujawnił nazwisko dilera który dostarczał jemu i jego przyjaciołom narkotyki. Apeluję, by premier Tusk ujawnił skąd narkotyki pochodziły i w jaki sposób trafiły wówczas do jego środowiska. Do ilu tragedii przez te wszystkie kolejne lata mógł przyczynić się ów diler, jeśli nie został zdemaskowany? Ile tych ofiar może jeszcze być w przyszłości? Szczególnie wśród młodzieży dla której marihuana jest pierwszym krokiem do zgubnego nałogu. A wiadomo, że dilerzy nie działają sami, lecz w zorganizowanych grupach. Apeluję też, by premier Donald Tusk wywarł możliwie jak największą presję na polityków związanych obecnie lub w przeszłości z Platformą Obywatelską (np. Cezarego Atamańczuka) by ujawnili oni nazwiska dilerów dostarczających im narkotyki. Pora walczyć z narkomanią na serio. Dość pijaru.

Narkopolacy - Atamańczuk daj zajarać
Narkotyki – to nie jest fajne
Tusk na czele NATO przeciw dopalaczom
Karać tylko dilera
My, narkopolacy
Tusk: żałuję, że Atamańczuk nie będzie w klubie PO Bernard's blog

Poradnik dysydenta czyli jak skutecznie stawić czoła psom medialnym Zarzut „antysemityzmu” to obecnie jedna z najbardziej ulubionych taktyk syjonistycznego mainstreamu dążącego do kontroli umysłów. Obwarowane przepisami kodeksu karnego oskarżenie jest często i gęsto wykorzystywane do zneutralizowania (to w najlepszym przypadku) lub całkowitego wyeliminowania z życia publicznego niepokornego delikwenta (to już raczej reguła). Podobne kłopoty, choć z pewnością nie taką skalę mają wszyscy głoszący poglądy niezgodne z uznaną „linią”. Czy można się przed tym bronić i jaką taktykę przyjąć, by nie rezygnując ze swoich przekonań wyjść cało ze spotkania z medialnymi psami łańcuchowymi? Porównanie do „psów” nie jest przypadkowe. Każdy kto ma pewną wiedzę na temat tych przesympatycznych zwierząt wie, że w razie spotkania z egzemplarzem agresywnym pierwszą i podstawową rzeczą jest zachowanie spokoju. Żadnych nerwowych ruchów. Każda próba ucieczki czy walki skazana jest z góry na niepowodzenie. Jak więc postępować w takim przypadku, żeby wyjść cało z opresji a piesek czuł się szczęśliwy, że za darmo michy od swojego pana nie dostaje? W kilku punktach chciałbym przedstawić wskazówki dla potencjalnych obiektów agresji. Pochodzą one z przede wszystkim z własnych obserwacji i dobrych rad znalezionych po trosze u autorów, którzy mieli okazję przeżyć takie przygody. Te wskazówki będą przydatne dla wszystkich, którzy zajmują się niewygodnymi tematami.

1. Nigdy nie możecie być zdziwieni ani okazywać, że jesteście zaskoczeni. Jeśli włóczycie się w okolicach zakazanych ogródków nawożonych szkieletami to spotkanie z psami wartowniczymi jest rzeczą co najmniej oczywistą. Jak świat światem to normalna kolej rzeczy. Dobry pan karmi swoje medialne psy i w zamian otrzymuje wierność, posłuszeństwo i ochronę. Byłoby raczej rzeczą dziwną, gdyby do takiego spotkania nie doszło. Musicie być przygotowani i uzbrojeni na taką okoliczność. Przez „uzbrojeni” mam na myśli przygotowanie psychologiczne, nie prawne czy inne. Zapomnijcie o wszelkich systemach samoobrony, są kompletnie nieprzydatne i potencjalnie mogą Wam tylko zaszkodzić.

2. Stójcie nieruchomo. Unikajcie jakichkolwiek prób obrony na gruncie prawnym czy reakcji poprzez prasę, blogi, pozwy albo żądania przeprosin czy odszkodowań za straty moralne. Na nic się nie zda, buldogi medialne są silniejsze od Was i bardziej bezwzględne.
Każdy nieopatrzny ruch wywoła tylko jeszcze większą agresję. Miejcie jednak na uwadze, że nie są po to by Was zabić, lecz tylko po to, by pokazać swojemu panu, że kosztowna miska nie jest zbędnym wydatkiem. Nawet ich pan nie chce Waszej śmierci, byłoby to zbyt ryzykowne. Chce tylko, byście trzymali się z daleka od jego szaf ze szkieletami i dać do zrozumienia innym, żeby też omijali te miejsca. Udawajcie, że jesteście bezbronni. Macie przed sobą całe życie by wyrównać rachunki z panem i jego pieskami.

3. Unikajcie prób wciągnięcia w incydent przechodniów. Nie marnujcie czasu, pieniędzy i energii na wzywanie pomocy w obronie swojej sprawy w imię wolności przekonań, demokracji czy prawa do informacji. Nie istnieje żadne społeczeństwo obywatelskie.
Jesteście tylko Wy i stado psów medialnych, żądnych Waszej krwi na pustej, nieoświetlonej drodze. Każde wołanie o pomoc jedynie Was osłabi, każda skarga będzie zaproszeniem do zatopienia kłów w Wasze bezbronne ciało. I tak nikt nie przybiegnie wam na pomoc, bo nikt nie lubi niepotrzebnie ryzykować skórą.

4. Myślcie o czym innym. To może wydawać się zbyt proste ale tak już jest, że w chwilach zagrożenia myśli biegają niezwykle żwawo. W jednym momencie przypominamy sobie o dawno zapomnianych szczegółach, rachunkach do zapłacenia czy wizytach, które nie doszły do skutku z naszej winy. Ta zdolność ludzkiego umysłu jest w takich chwilach nie do przecenienia. Jednym słowem trzeba się wyluzować. Należy jedynie pamiętać, że żaden orwellowski pies nie jest w stanie zaszkodzić Waszej świadomości pod warunkiem, że nie zrobicie tego sami. Pozwólcie więc, żeby psy obudziły swoim ujadaniem całą dzielnicę. One są tylko nic nie znaczącym epizodem, nie są rzeczywistością. Wszystko co pochodzi od mediów nie jest niczym innym, niż infantylną parodią świata i nie może wyrządzić Wam krzywdy. Chyba, że uwierzycie, iż jest inaczej.

5. Nie tłumaczcie się. Nikomu. Nigdy. Psów medialnych Twoje argumenty nie interesują. Ani nie są w stanie ich zrozumieć, ani nie maja takiego polecenia. Na każde wyjaśnienie, uściślenie, cytat ze źródła historycznego, który będziecie chcieli dać im do pyska usłyszycie tylko głośniejsze ujadanie. Zostawcie ich więc, niech sobie ujadają. Wyjaśnienia nie zdadzą się na nic. Jeśliby chcieli poznać Wasze zdanie, poczytaliby z uwagą Wasze teksty. Pod warunkiem oczywiście, że potrafią czytać ze zrozumieniem.

6. Nie odszczekujcie się. Wobec ujadania medialnych psów z zębami przy Waszym gardle naturalną rzeczą jest chęć ujadania głośniej. Nawet rektora szanowanego uniwersytetu, mającego za sobą setki publikacji z łatwością może boleśnie ukąsić byle jaki pismak na etacie psa medialnego. Duma i godność to wartości czysto ludzkie. Nie dotyczą medialnych psów. Doszukiwać się u nich cech ludzkich to zwykła głupota.

7. Pamiętajcie o jednym, Ludźmi jesteście Wy. To nie jest wyłącznie komplement w imię jakiejś projekcji wyższości natury ludzkiej nad naturą psią, lecz wynika z prostej obserwacji biologicznej, która mówi, że przeciętne życie Człowieka jest kilkakrotnie dłuższe od życia psa. Zwłaszcza tego medialnego. Musicie jedynie wyjść cało z opresji. Prędzej czy później pan odwoła swoje psy albo zabierze im michę i będą włóczyć się po śmietnikach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Historia jest nieskończona i posługuje się sobie tylko znaną logiką. A Wy macie przed sobą całą wieczność.

http://spiritolibero.blog.interia.pl/?id=1958178 Marucha

Wywiad z Jarosławem Kozakiem – część I "A dla mnie wszyscy jesteście godni być w Komitecie Honorowym Jarosława Kaczyńskiego..." Z Jarosławem Kozakiem rozmawia Anna Nadolny rozmowa pierwsza

Zlikwidowano twój profil Jarku na Facebook... Tak. To już kilka dni minęło. 7 września zniknął.

I co dalej? Cóż ja mogę? Dostałem od administracji portalu mail z wiadomością, że stwierdzili, iż nie jestem Jarosławem Kozakiem. Zablokowano tymczasowo mój profil żądając przedstawienia dokumentu tożsamości. Moje konto zweryfikowałem procedurami regulaminowymi i żadnej kopii dowodu czy paszportu nie będę im wysyłał. W żadnym wypadku.

Zrobiłeś bardzo wiele na portalu. Dziś to dzieło zniknęło. Od kiedy tam byłeś? Założyłem konto w lutym lub w marcu tego roku. Dokładnie nie pamiętam. Przez telefon komórkowy. To była forma rozrywki między zajęciami czy w czasie podróży. Właściwie kilka miesięcy nie logowałem się tam nawet z komputera. Internet jest bardzo ważnym medium komunikacji ale portal społecznościowy niekoniecznie. Miałem osobisty profil tak jak wielu moich znajomych. To był profil dla dawnych i obecnych przyjaciół. Zupełnie realnych znajomych. Były tam moje zdjęcia, zdjęcia rodzinne, albumy z fotografiami różnych pamiątek po ojcu Bocheńskim, zdjęcia ludzi, których spotkałem w życiu. Zdjęcia kwiatów w ogrodzie, czarnych tulipanów. Odnalazłem kilka osób, z którymi straciłem kontakt wiele lat temu.

Dzięki Fejsowi nawiązałeś zatem kontakt z dawnymi kolegami. Fejs spełnia swoje zadanie. Niewątpliwie. Odezwałem się do Jarka Kamińskiego, mojego dawnego kolegi z liceum i ze studiów na KUL-u. On dziś jest dramaturgiem i pisze wyśmienite sztuki teatralne. Jarek ma również profil na fejsie...

Sztuki teatralne? Tak, tak. Teatr „Wytwórnia” gra wspaniałą inscenizację jednej z jego sztuk obecnie. To jest godne zobaczenia! Zupełnie nie wiedziałem czym się dawny „Kamień” jak mówiliśmy w liceum zajmuje. Asię Bączyńską także odnalazłem. To wspaniała dziewczyna bardzo zaangażowana swego czasu w działalność na rzecz osób chorych na epilepsję. Ja ją bardzo podziwiam. Telewizja nakręciła o jej życiu cudowny film dokumentalny. To był „Polsat” o ile pamiętam. Z Asią straciłem kontakt dawno temu, mimo iż wiele lat prowadziliśmy korespondencję. Wśród moich znajomych był Wojtek Klakla, zaprzyjaźniony malarz polski z Fryburga, jeden z nielicznych naszych artystów, który odnosi sukcesy zagranicą. Wyśmienicie sobie tam radzi. Wojtek był autorem mojego zdjęcia profilowego, tego słynnego „moherka” z XXI wieku – z ekstra czapeczką, cygarkiem w ustach, gadżetami na przegubie ręki i z dżamnikiem, czyli psem rasy jamnik, moim „Krecikiem”. Bardzo podobał mi się ten obraz. Dawny kolega z klasy Mirek Godlewski też ma profil na Facebooku. To prezes Netia SA i nadto członek rady Giełdy Papierów Wartościowych zdaje się. Fejs poznałem zatem jako portal normalnych ludzi, byłych lub obecnych znajomych.

Mirka Godlewskiego jednak usunąłeś ze znajomych... Tak. Śmieszna sytuacja.

Dlaczego? Jeden z jego przyjaciół użył jako zdjęcia profilowego portretu cesarza Franciszka Józefa II. Nie spodobało mi się to i napisałem do tej osoby list, że nie uważam za stosowne używanie zdjęć przodków osób żyjących jako własnych. W odpowiedzi otrzymałem list, że osoba ta uznaje się za reinkarnację Franciszka Józefa. Na co ja znowuż odpowiedziałem, by z tą wiadomością zgłosił się do rodziny Habsburgów, bo być może się ucieszą aczkolwiek powątpiewam by wnukowie Karola jako ostatniego cesarza Austro-Węgier jako prawowierni spadkobiercy korony byli tym zachwyceni. Na tym korespondencja się zakończyła. Po jakimś czasie zauważyłem, że Mirek Godlewski zablokował mi możliwość komentowania jego profilu. Napisałem mu co o tym sądzę. Reakcji nie było. Musiałem zatem rozluźnić ten kontakt. Próbowano mi zamknąć usta dwukrotnie: niegdyś SB-cy. Dziś Mirek. Jesteśmy jednak z różnych światów. Nie zwykłem pytać nikogo o zgodę, by mieć własne zdanie. Okazało się, że zwróciłem uwagę dyrektorowi TVN-u a Mirek wsadził mi fejsbukowy knebel w usta. Niezależnie od jego pozycji zawodowej nie akceptuję takich zachowań.

Trochę to egzotyczne co mówisz...

O czym? O tym zdjęciu. Dla mnie nie. We Fryburgu studiowały bardzo różne osoby. Między innymi Eduard von Habsburg. Arcyksiążę Eduard von Habsburg jeden z pretendentów do tronu cesarskiego. Niezwykle zdolny człowiek. Dziś profesor filozofii w Tesynie o ile pamiętam. Dla nas pochodzących z PRL-u to była totalna egzotyka. Arcyksiążę, potomek cesarstwa – coś zupełnie z innej bajki. On mieszkał w Albertinum, w klasztorze dominikanów fryburskich przez rok. Przez rok studiował we Fryburgu. Ja wówczas często bywałem u Bocheńskiego zatem spotykałem Habsburga także poza uniwersytetem. Razem chodziliśmy na seminarium historii filozofii średniowiecznej prof. Reudiego Imbacha. Poza tym interesował się neotomizmem w tym także Bocheńskim więc jakiś temat do rozmowy był. Ale nie utrzymywałem z nim szczególnych kontaktów. To był arcyksiążę a ja byłem „domolud”, z „demokracji ludowej”. Habsburgowie są zupełnie odporni na to co o nich mówią włościanie i pomniejsza arystokracja czy po prostu wszyscy, którzy nie są z królewskich rodów. Niemniej używanie zdjęcia ich przodka ot tak frasobliwie dla zabawy uważam za nie na miejscu.

Czy ten Habsburg także należał do twoich znajomych na fejsie? On rzeczywiście ma profil na portalu. Zauważyłem go wśród fanów kard. Christopha Schoenborna. Ja też byłem fanem i kardynała i jego strony. Zaprosiłem Habsburga do friendów, jak ja to nazywam. Odrzucił zaproszenie. No! Albo czas już znajomości minął, albo... Nie jestem wszak z królewskiego rodu. On rzeczywiście ma tam samych potomków koronowanych głów na swoim profilu. Ale wtedy, gdy jakiś kontakt był on był zupełnie życzliwy. Wiedział, że przygotowuję olbrzymią bibliografię Bocheńskiego. Dwa tysiące pozycji. Będąc na „Angelicum” w Rzymie zrobił dla mnie notatki o tamtejszych zasobach uniwersyteckich dotyczących Bocheńskiego. Całkiem mnie tym zaskoczył, bo go o to nie prosiłem. Sam z siebie to zrobił. W grupie ojca Bocheńskiego zamieściłem fotografię tej notatki Habsburga z mojego archiwum.

Co cię drażniło na fejsie? Ja jestem poważnym człowiekiem. No i dorosłem już dawno. Było dla mnie nie do zniesienia otrzymywanie dziesiątków propozycji udziału w różnych grach typu „doimy krowę” czy „hodujemy warchlaczki”. To jest coś naprawdę potwornego. Do tego otrzymywane różnej maści serduszka a to włochate a to kudłate a to małpie, szwajcarskie i arabskie i w ogóle całkiem obrzydliwe na koniec. I to przysyłali mi obcy ludzie! Musiałem poblokować wszystkie te infantylne aplikacje. Niemniej fakt, że dorosłe osoby zajmują się takimi głupstwami jak wirtualne serducha z rogami fruwające, pełzające, pulsujące i Bóg raczy wiedzieć co te serca wyprawiają jeszcze, było sygnałem o poziomie mentalnym ludzi, do których kieruję swoje słowa.

Fejs to nie portal jajogłowych... Zupełnie sobie zdaję z tego sprawę. Dla mnie było bardzo męczące to co nazywamy „wulgaryzacją wiedzy”, popularyzacją wiedzy. Byłem zmęczony koniecznością porzucenia normalnego języka wiedzy na rzecz dość prostackiego wykładu różnych tematów. Ci ludzie nie rozumieli niejednokrotnie co się do nich mówi.

Czyli „łopatologia stosowana”? O tak! W stu procentach. No może nie w stu. W bardzo dużej części. Łopatologia nakładania łopatą do głów. Ja tam bardzo lgnąłem do studentów. Ci muszą używać tego organu jakim jest mózg. U nich był inny poziom zabawy i rozmowy. Gdy była konwencja żartu nie potrzeba było nikogo o tym łopatą informować. U pozostałych niestety tak. Studenci wyśmienicie potrafili słownym slangiem komunikować nawet swoją mimikę, której wszak przez ekran nie widać. Myślę, że udawało mi się odgrywać równego im studenta, choć dawno już nim nie jestem. Powrót do czasów studenckich bardzo mnie bawił zwłaszcza na profilu „Smolnej kury domowej”, takiej sympatycznej Kasi.

„Smolna kura” tak? Tak, tak. To jest oczywiście bardzo trudno wyczuć osobowość i charakter osoby przez kontakt wirtualny bez faktycznego kontaktu osobistego, widzenia tej osoby, nie słyszenia jej głosu itd. Ale Smolna Kura była ekstra. Ona miała swoje „złote myśli”, jedne cenzuralne inne nieco mniej. Ubawiła mnie następująca „Czy segregacja prania na czarne i białe to już rasizm?”.

Poznałeś Facebook bardzo dokładnie...

Aż tak dokładnie to nie... Ale jednak dość dobrze. Wskaż trzy wzorcowe grupy czy strony, które ci się podobały. Wskazując trzy musiałbym dokonać jakiejś oceny i gradualizacji. Nie zrobię tego. Ale jest strona wyśmienita. To jest oficjalna strona Instytutu Pamięci Narodowej. Bez wątpienia prowadzi ją nie urzędnik ale wyśmienity historyk. Nadto prawdziwy mistrz popularyzacji wiedzy historycznej. Potrafi trudne zagadnienia ująć jasno w pięciu zdaniach i zagaić dyskusję. To jest prawdziwe mistrzostwo. Jego powinna przejąć duża gazeta i z miejsca awansować na redaktora działu historycznego. Na stronie IPN-u są i konkursy dla fanów z bardzo trudnymi nieraz pytaniami, z którymi i ja miałem kłopot i informacje o literaturze historycznej. Na tej stronie prowadzi się wyśmienitą edukację historyczną. Rewelacja!

Ale przyszedł moment, ze stałeś się jedną z czołowych postaci prowadzących kampanię wyborczą Jarosława Kaczyńskiego... Tak było. Po katastrofie smoleńskiej PiS poniósł największe straty personalne. To zagroziło fizycznemu istnieniu tej partii. Zagraża nota bene do dziś. Postanowiłem ją wesprzeć.

Zapisałeś się do PiS-u? Nie. Nie o to chodzi. Moje poglądy są w większości prawicowe ale w wielu sprawach odbiegają od doktryny tej partii. Po kampanii napisałem krótki tekst na mojej niestety już nieistniejącej stronie oficjalnej o sobie samym. To było tak mniej więcej: „Wielokrotnie mówiłem, że nie należę do PiS-u. Ja tylko dużo przeżyłem. Mój udział w kampanii wyborczej należy rozumieć jako wyraz mojej aktywności społecznej i zaangażowania w życie publiczne. Ja nie jestem z PiS-u. Mam wiele poglądów nie-prawicowych a nawet lewicowych. Cieszę się, że moja kampania zyskała sympatię i uznanie ludzi. Nigdy nie będę automatycznym potakiwaczem spraw, które uważam za błędne lub z góry skazane na niepowodzenie. Nie należy oczekiwać także ode mnie autorytetu w sprawach moralności a tym bardziej wiary. Nie ulegam łatwo psychologii tłumu. Jak łatwo z pewnością zauważyliście. Dlatego mogłem was czasem podtrzymać na duchu gdy dookoła lament. Należy żyć własnym życiem a nie życiem innych ludzi. Ja mam moja drogę życia, której każdemu z serca życzę. To ja wasz Jarek – czarny tulipan a dla mnie diament”. To parafraza tego co wówczas napisałem. Tekst był zilustrowany zdjęciem przepięknego czarnego tulipana z naszego ogrodu. Czy ludzie coś z tego zrozumieli? Nie wiem. Jedni żyją życiem Tuska czy Komorowskiego. Inni życiem Kaczyńskiego. Często nie żyją swoim własnym życiem.

Katastrofa była powodem twoich fajerwerków wyborczych? Oczywiście nie tylko ona. A raczej nie przede wszystkim ona. Któregoś razu był taki moment, że bardzo długo nie spałem myśląc o tym co się w Polsce dzieje. Myślałem o tym kilka nocy. Jestem nocnym markiem i kocham ciszę. Przyszła w tych dniach wiadomość, że Komorowski zyskał poparcie Jaruzelskiego. Wytrąciło mnie to psychicznie. To był skandal dziejów. To przeważyło, że wziąłem czynny udział w kampanii na rzecz kandydata, do którego partii nie należę. Jak czas pokazał staliśmy się w tamtych dniach świadkami największego skandalu historii ostatnich dziesięcioleci. Oto kandydat na prezydenta zyskuje poparcie twórcy stanu wojennego i się tym publicznie chełpi. Jaruzelski dostrzega „charyzmę” a ten się tym chełpi. Założyłem grupę dla takich jak ja. Dla tych, którzy nie są z PiS-u i nie mogą pogodzić się z rechotem historii. Z cynicznym wprost rechotem historii. To była grupa „Głosuję na Kaczyńskiego. Ja nie mam innego wyboru”. To była moja deklaracja polityczna w tym czasie. Nazwa grupy, moje hasło, moja deklaracja była podpisana moim imieniem i nazwiskiem. To był wyraz mojej postawy.

Czy była to liczna grupa? Raczej nie. Chciałem przekonać ludzi. Moja deklaracja została potraktowana jak kolejne hasło w kampanii na rzecz kandydata. Niewiele osób widziało w tym moje wyborcze „credo”. Po pierwszej turze zdawałem sobie sprawę, że Kaczyński może wygrać jedynie głosami osób niezdecydowanych. Robiłem wszystko, by ich pozyskać.

Czyli są dwa powody twojego wystąpienia internetowego... Jest jeszcze jeden. Byłem i jestem nadal przekonany, że monopol władzy, jaką skupiła w swoich rękach Platforma jest szkodliwy. W takim państwie jak Polska, będącym komunistycznym bękartem nadal niestety, komasacja władzy w rękach jednej partii stanowi zagrożenie dla praworządności kraju. W Polsce musi być organ, np. prezydent z innej opcji politycznej niż partia rządząca, organ kontrolny z prawem weta. Są zatem trzy główne powody.

Twoja działalność na fejsie była wprost zadziwiająca. Tworzyłeś mapę zagadnień dla prawicy. To był olbrzymi całościowy zbiór. Systematyka spraw na lata. Rzeczywiście stworzyłem wiele grup tematycznych i kilkadziesiąt stron zagadnień. Starałem się je konstruować tak, by były to grupy otwarte na przyszłość. Unikałem grup klasycznie propagandowych, których kariera kończyłaby się wraz z wyborami. Inne grupy typu „Prezydent Kaczyński” są oczywiście dziś trupem i nie mają żadnego znaczenia. To są martwe grupy. Ale jeśli ludzie tam aktywni chcą czekać pięć lat do następnych wyborów to niech to robią. Polska jednak potrzebuje stałej dyskusji problemów a nie czczego gadania o prezydencie Kaczyńskim. Wprost nierozsądnego bełkotu. Wybory wygrał Komorowski i dopiero akceptując stan rzeczy można uczciwie pracować dla kraju. Wysłałem nawet w tej sprawie list okólny do wielu tysięcy ludzi z moich grup. Część ludzi woli jednak napawać się przeszłością i nadal żyje w kampanii wyborczej Kaczyńskiego „na prezydenta”, choć przed nami wybory samorządowe i parlamentarne. Dalsze tkwienie myślami przy niedoszłym „prezydencie Kaczyńskim” doprowadzi do klęski PiS-u w wyborach do samorządów i Sejmu.

To nie mogło się spodobać zwolennikom Kaczyńskiego. I się nie spodobało. Wszczęto kolosalną nagonkę na mnie z kłamstwami i pomówieniami włącznie. Zrobili to ludzie PiS-u czy raczej to oszołomstwo moherowe. Ale o tym później może.

Jak scharakteryzowałbyś swoje grupy? Tak jak powiedziałem starałem się o otwarte zagadnienia. Nie tylko na teraz ale i na przyszłość. Tematy, sprawy, zdarzenia, które nas czekają to mnie interesowało. Podam kilka przykładów: „Euro nie! Nie dla wprowadzenia euro w Polsce”. Ta grupa jest aktualna niezależnie od wyborów jakichkolwiek. Ludzie mogą w niej dyskutować fundamentalne dla Polski sprawy przez kilka lat. Euro w Polsce zostanie wprowadzone wcześniej czy później. Grupa mogłaby być platformą dyskusji o tym. Inny przykład grupy wyborczej a jednak o aktualnym zagadnieniu „Dlaczego Platforma Obywatelska i B. Komorowski boją się lustracji?”. To było wyrazem moich niezmiennych poglądów od wielu lat o konieczności powszechnej lustracji wszystkich. Kiedyś powiedziałem nawet „W 1989 roku należało wyciąć wszystkich SB-ków do zera. Nigdy nie jest za późno, żeby to zrobić”. To jest streszczenie moich poglądów o bandytach z SB, ich kolaborantach i wszelkich kapusiach. To jest jedna zdradziecka banda.

Abp Wielgus był TW a go ceniłeś. Tak. Trzy dni płakałem jak się dowiedziałem, że kapował jak najgorszy zdrajca. On jest przykładem, że Pan Bóg spełnia ludzkie życzenia. Chciał być znanym naukowcem tak jest najbardziej znanym polskim arcybiskupem na świecie jako źródło parszywego skandalu w Kościele. Błędnych i niewłaściwych zachowań dostojników kościelnych w Polsce jest wiele. Dotyczy to zarówno kard. Dziwisza jak i abpa Życińskiego. W związku z Życińskim jawnie występującym przeciw Kaczyńskiemu choć nie wprost założyłem grupę „Apel do abpa Życińskiego o niewtrącanie się do spraw czysto świeckich”. Arcybiskup lubelski ma zwyczaj wtykania nosa w nie swoje sprawy od dawna. Taka postawa zagranicą, w innych kościołach narodowych uznana byłaby za przekraczanie swoich uprawnień i kompetencji w wypowiadaniu się o sprawach społecznych.

Założyłeś też grupę o skandalach w Kościele zdaje się. Tak, była taka grupa „Stop scandals in the Church. Dość skandali w Kościele”. Dziś już nie pamiętam powodu konkretnego w czasie, dlaczego ją założyłem i o jakie zdarzenie chodziło ale była to grupa poświęcona nadużyciom w Kościele. One są zbyt liczne. Nie chodzi tylko o nadużycia seksualne księży ale całą sferę o której Benedykt powiedział, że Kościół zbyt skoncentrował się w ostatnich latach na rozdawnictwie zaszczytów i przywilejów. Byłem zaskoczony tak otwartą relacją w ustach papieża z tego co się dzieje w Kościele.

Co masz dokładnie na myśli? Co ja mam na myśli? To papież powiedział. To pytanie, co on miał na myśli mówiąc to. Niewątpliwie pojawienie się różnych postaci w Kościele na tym czy innym stanowisku budzi zdziwienie.

Spytam inaczej. Które osoby budzą twoje zdziwienie w Kościele? Mówienie o konkretnych osobistościach Kościoła polskiego to robienie sobie wrogów. Ale ja dziwię się dwóm osobom. To jest kard. Dziwisz. Dawniej i ciągle nadal zadziwiający A ostatnio abp Kowalczyk jako prymas Polski. Zupełne zdziwienie. Trochę tak jak Filip z konopii. Wygląda na to, ze Benedykt pozbywa się dość uciążliwego balastu ludzi w Watykanie. A jednocześnie musi dawać im zaszczyty by się ich móc pozbyć. Zresztą nie znam się na tym. Dyplomacja Watykanu to jedna wielka tajemnica wiary.

Od dawna nie pałasz miłością do Dziwisza. A dziwisz się? Ja nie. Dziwisz się dziwi. To tylko słowne igraszki. Miejmy nadzieję. Dziwisz to dziwna postać, niemal mityczny cień papieża. Przyszedł moment, że chciał wyjść z tego cienia i wyszedł. Jego powołanie na Arcybiskupstwo Krakowskie wzbudziło duże zdziwienie wśród laikatu zagranicznego. Ale także w Polsce. Człowiek, który nie miał doświadczenia w zarządzaniu diecezją, parafią nagle rządzi Krakowem uchodząc za autorytet równy niemal Janowi Pawłowi. Fakty są jednak takie, że w momencie jego nominacji zupełnie nie znaliśmy jego poglądów. On nawet bardzo nieskładną polszczyzną mówił. Widać, że nie ma doświadczenia w głoszeniu, w nauczaniu publicznym. To, że był sekretarzem papieża nic nie znaczy. Awans z sekretarza na metropolitę Krakowa to rekord świata w szybkości kariery w Kościele. On był biskupem oczywiście, arcybiskupem ale tytularnym bez faktycznych obowiązków i władzy przypisanych do tych urzędów. To taki „konsul honorowy” w dyplomacji. Niby „konsul” a nic nie może. Dziwisz zadziwił od razu na początku pobytu w Krakowie zakazem pieśni góralskich w liturgii. Cały świata, wszystkie kościoły pielęgnują lokalną tradycję a Dziwisz podejmuje decyzję odbierającą ich zwyczaje góralom. Następne posunięcie to zakaz wypowiedzi dla ks. Isakowicza-Zalewskiego. Rzecz wprost skandaliczna. Jesteśmy w XXI wieku a nie w czasach inkwizycji. Później dość kompromitujące wypowiedzi o książce prof. Półtawskiej łamiącej monopol Dziwisza na Jana Pawła II i przyjaźń z nim. Przyjaciół papież prawdziwych miał niewielu. Półtawska nie obnosiła się z tą przyjaźnią tak jak ksiądz TW Maliński. Jesteśmy w trakcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła i nagle pada wieść, że Dziwisz posiada jego osobiste papiery. No Chryste Panie skąd te dokumenty u niego? Tajemnica. Nigdy się pewnie tego nie dowiemy. Kolejna sprawa to pochówek Kaczyńskiego na Wawelu. Nikt nie chciał odpowiedzieć na pytanie, kto wyszedł z tą inicjatywą w momencie gdy polszewicy przypuścili atak. Tak się nie zachowuje arcybiskup. Na koniec zaś wprost niegodne cofnięcie zgody na pochówek Janusza Kurtyki. To tyle faktów. Niech każdy sobie wyrobi zdanie sam.

Kilka jednak twoich grup było stricte wyborczych. Nie samymi zagadnieniami tworzy się kampanię. Ależ oczywiście. I ja zakładałem takie grupy.

Posiadasz ich listę? Teraz już tak. Wcześniej nie miałem czasu na prowadzenie rejestru. Grupy powstawały zgodnie z aktualnymi wydarzeniami. Zasypiały a później budziły swoją aktywność. Propagandówek jest kilka: „Nie utrzymuję Owsiaka” jako protest wobec zorganizowania jego pomocy powodzianom w dniu wyborów. „Wolę przytulać kota niż kaszalota” w związku z dżentelmenem Komorowskim w Danii. „Niech Clinton 3 lipca nie lekceważy śp. Prezydenta i odda Mu hołd na Wawelu” jako wyraz dezaprobaty dla wizyty Clinton w Polsce w czasie kampanii wyborczej i zlekceważeniu zmarłej Pary Prezydenckiej. „Dlaczego rząd nie daje 20 milionom Polaków zagranicą "Karty Polaka"?” – grupa poświęcona dziejom Karty Polaka i faktycznego policzka dla wszystkich Polaków na świecie. To jest przykład jak PO plunęła Polakom zagranicą i osobom polskiego pochodzenia w twarz. Ta grupa była stricte wyborcza związana z pracami nad ustawą. Ale miałem też dwie strony poświęcone Polakom na Wschodzie z racji moich zainteresowań emigracją. Jedna to była „Karta Polaka (Portal Emigracji Polskiej) oraz KartaPolaka.pl. Obie zostały zlikwidowane na skutek usunięcia mojego konta.

Wiesz, że syn Płażyńskiego chce kontynuować pracę ojca. Jest sporo informacji na ten temat na portalu. Ciszę się.

Blogerka Kataryna często o tym informuje. Niestety usuwa wszystkie posty i wiadomości o założonych przez ciebie grupach dla Polaków na wschodzie. Tak, słyszałem coś o tym.

Usunęła wpisy o Karcie Polaka, KarciePolaka.pl i twoich dwóch grupach, że ty je założyłeś. Trochę mnie to dziwi. Ale to jej profil i ma prawo stosować cenzurę czy blokadę informacji. Dziwne tylko, że blokuje takie informacje. Był taki wpis u niej i go usunęła „Jarek Kozak stworzył stronę dla Polaków na Wschodzie dziś zlikwidowaną KARTA POLAKA (PORTAL POLAKÓW ZAGRANICĄ) oraz „Dlaczego od 3 lat PO nie daje 22 milionom Polaków zagranicą „Karty Polaka”?”. Czy wy Blogerka Kataryna i inni dopiero teraz słyszycie o Polakach na Wschodzie i Macieju Płażyńskim? Czy wiecie już co to jest "Karta Polaka"? Późno trochę! Nawet bardzo późno. Tak oto zniszczono najważniejsza problematykę prawicy na FB a wy odgrzewacie kotlety". Portal ma swoje prawa a ludzie są próżni. Widocznie Kataryna nie chce, by ludzie wiedzieli, że ktoś już dawno pomyślał o tym, o czym ona dopiero teraz się dowiedziała. Mam nadzieję, że przynajmniej nauczyła się co to jest „Karta Polaka”. Szkoda tylko, że stosuje blokadę informacji. Okazuje się, że nie jest to tylko metoda PO czy lewicy.

Mówiłeś, że masz swoją ulubioną grupę na fejsie. Która to? „Jarosław Kaczyński – Komitet Honorowy Facebook”. To jest moja ukochana grupa. To jest najznakomitsza grupa Kaczyńskiego na portalu. Pamiętam ten moment w przeddzień wyborów. Ogólne zmęczenie i oczekiwanie efektu pracy. Przeszło mi wówczas do głowy, że Komorowski z tą armią „autorytetów” w jego komitecie honorowym lekko przesadził. Chodziło o tę panią Anders, zupełnie nikomu nieznaną osobę, której zasługą główną było to, że wyszła za mąż za gen. Andersa. Wynalezienie wdowy po Andersie wydało mi się kompletną archeologią emigracji. Dziś z tych stu kilkudziesięciu osób nikt nie jest w stanie wymienić 10 z jego Komitetu a pewnie i Komorowski spytany o listę też miałby kłopoty kto w tym jego stadzie honorowym był a kto nie. Kaczyński natomiast był sam. Komitetu żadnego nie było. Ludzie na portalu, zwykli ludzie przeprowadzili wyśmienitą kampanię na jego rzecz zupełnie bezinteresownie. Należało im się podziękowanie i dowód uznania dla ich pracy. Powołałem „Komitet Honorowy” Kaczyńskiego ze zwykłych ludzi tworzących jego kampanię. Nie figurantów zmieniających się jak wiatr zawieje ale z ideowo krystalicznych ludzi. Napisałem tekst uznany przez wielu za najpiękniejsze słowa wypowiedziane w kampanii. Mam je tutaj: „A DLA MNIE WSZYSCY JESTESCIE GODNI BYC W KOMITECIE HONOROWYM. WY WSZYSCY! BEZ POTRZEBY WYSZUKIWANIA NA EMIGRACJI STARUSZEK JAK U KOMOROWSKIEGO. MY JESTESMY TU. TO WASZ KRAJ I WASZ PREZYDENT! WSZYSTKICH WAS ZAPRASZAM! Jarosław Kozak”. Wysłałem zaproszenie ludziom. To było na trzy godziny przed ciszą wyborczą i w trzy godziny w „Komitecie” znalazło się 700 osób. Przepiękna akcja. Każdego kto dołączał witałem w „Komitecie” prosząc „zaproś w moim imieniu wszystkich którzy powinni tu być”. To się ludziom podobało. Koniec kampanii. Oczekiwanie na ciszę wyborczą i te spokojne skupianie się ludzi w jednym miejscu. No nigdy tego nie zapomnę. To fascynujące rzeczywiście co mówisz. Tak to było tego dnia.

A jakieś przykłady grup stricte wyborczych? Było ich kilka. Ja nie pamiętam wszystkich „prezydent wasz - SEJM NASZ!”. Jej pierwotna nazwa brzmiała „pierwsza tura wasza - DRUGA NASZA!”. Grupę tę stworzyłem dla tych, którzy wzięli w zorganizowanym przeze mnie głosowaniu na Jarosława Kaczyńskiego na Facebook. Grupa powstała po I przegranej turze wyborów.

Co to było za głosowanie? To wydarzenie zorganizowane przez „Komitet Honorowy”

Ile osób głosowało? Około 1000. Trochę ponad tysiąc. Później, już po wyborach część osób odeszła, bo nie chcieli otrzymywać moich listów okólnych. Ja wykorzystywałem tę grupę w celach informacyjnych. To było jedyne głosowanie na Kaczyńskiego, jakie miało miejsce na fejsie. Oczywiście to było wirtualne wydarzenie. Jego celem była mobilizacja ludzi. Cel był także propagandowy. Mięliśmy masę dywersantów polszewickich tam. Strasznie nam przeszkadzali. Ja miałem udrękę z nimi.

To znaczy, że nie było innych wydarzeń typu „głosujemy na Kaczyńskiego”? Nie było. Moje głosowanie „4. Lipca zagłosuję na Jarosława Kaczyńskiego” było jedyne.

To dziwne. Ty nie PiS-owiec organizujesz głosowanie na Kaczyńskiego. A PiS-owcy co robili? Gdakali tylko? To przecież oni powinni byli zorganizować to głosowanie. No tak to wyszło, że zrobiłem to ja. Ja nie PiSowiec. Starałem się jednak mieć głowę na miejscu w całym tym rozgardiaszu wyborczym i dawać sensowne propozycje unikając niecelowych pyskówek. A dlaczego głosowania na Kaczyńskiego nie zorganizowali ludzie z jego partii? Trudno mi odpowiedzieć. Faktycznie im to wypadało zrobić. Widocznie w rozgardiaszu zapominali jednak o sprawach podstawowych i najważniejszych.

Nie ogarniali całości? Chyba nie ogarniali całości. Nie mieli wizji całości.

Czy jesteś dumny z tego, że ty zorganizowałeś ten fejsbukowy wybór Kaczyńskiego? Tak, oczywiście. Powołałem „Komitet Honorowy”. Zorganizowałem głosowanie na Kaczyńskiego. Podstawowe rzeczy dla Kaczyńskiego zrobiłem ja. Bardzo się z tego cieszę. Tak, jestem dumny.

Czy podziękowano ci za tak sprawną akcję na portalu? Wiesz... ludzie przychodzą i odchodzą. Także ich dzieła giną. Wytwory umysłu są ulotne. Ludzie zapominają...

Nie podziękował nikt? Nie. cdn... Pluszak's blog

"Lalek" zginął 21 października 1963 r. Jest noc z 20 na 21 października 1963 roku. Historycznie rzecz ujmując dzieje się to kwadrans temu. Półtora roku wcześniej odbył się pierwszy koncert niebiesko-czarnych. Tegoż roku olbrzymią popularność zdobywa zespół The Beatles wydając dwie płyty Please Please Me i With The Beatles. Dwa lata temu powrócił w glorii chwały na Ziemię Jurij Gagarin, pierwszy człowiek kosmonauta. 19 czerwca 1963 roku szczęśliwie wróciła na Ziemię Walentyna Tierieszkowa po 48 okrążeniach naszego globu co upamiętnił swoim wielkim przebojem, „Wala twist” pierwszy polski girls band „Filipinki”. Na Kremlu już od 10 lat zasiada Nikita Chruszczow zastąpiwszy ojca narodów Stalina. W Polsce rządzi niepodzielnie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza z Władysławem Gomułką na czele. Nie ma już Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, jest za to Służba Bezpieczeństwa i oddziały ZOMO. Pierwsze pokolenie powojenne osiąga dorosłość. Druga wojna światowa wydaje się być daleką przeszłością. Dzieci w szkołach czytają lekturę „O człowieku, który się kulom nie kłaniał ”pióra Janiny Broniewskiej, córki słynnego poety Władysława.  Podziwiają bohaterskiego generała „Waltera” Karola Świerczewskiego, tego samego, który wraz z bolszewicką armią w 1920 roku zabijał polskich obrońców ojczyzny. Właśnie tej nocy z 20 na 21 października 1963 r. trwa tajna operacja z udziałem ZOMO. Czego może ona dotyczyć niemal dwadzieścia lat po wojnie? Co spowodowało, że oddział służb specjalnych komunistycznego państwa dotarł potajemnie nocą do małej lubelskiej wsi Stary Majdan? Powodem jest jeden człowiek, Józef Franczak PS. „Lalek”, najbardziej poszukiwana postać w PRL. Znalazł się zdrajca Stanisław Mazur, który przy pomocy radzieckiego urządzenia podsłuchowego” liliput” namierzył i postanowił za trzy tysiące ówczesnych złotych wydać na śmierć ostatniego walczącego partyzanta Rzeczpospolitej, Józefa Franczaka ps. Lalek. Imię i nazwisko kapusia ustalił niedawno lubelski oddział IPN. Zachowało się również pokwitowanie odbioru owych trzydziestu srebrników. Był to członek rodziny niedoszłej żony Józefa Franczaka. Niedoszłej, gdyż żaden ksiądz nie chciał udzielić im ślubu bądź to z tchórzostwa bądź z obawy przed esbecką prowokacją. Dotychczas hańba i posądzenie niesłusznie dotykało niewinnej rodziny, mieszkańców tej właśnie wioski, u których często Lalek się ukrywał. Zorientowawszy się w zasadzce Józef Franczak nie poddał się. Podczas próby wymknięcia się ostrzeliwał esbeków. Zginął przeszyty serią z karabinu maszynowego. Według raportu umierał około dwóch minut. W aktach znajduje się nawet zdjęcie zabitego ostatniego partyzanta RP z widocznymi na piersiach śladami postrzałów. Swoją walkę o wolną Polskę rozpoczął w 1939 roku w wieku 21 lat zaś zakończył bohaterską śmiercią po 24 latach, mając lat 45. Był żołnierzem zgrupowania cichociemnego Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. Po śmierci swego dowódcy w 1949 roku nie złożył broni i jak wielu innych z tego oddziału walczył jeszcze w czasach tak dla nas nieodległych. Ostatni polski partyzant Józef Franczak jako zawodowy podoficer dostał się w 1939 roku do rosyjskiej niewoli, z której brawurowo zbiegł. Po powrocie do domu zaangażował się natychmiast w podziemną walkę. W 1944 roku ujawnił się chcąc wstąpić do drugiej armii Wojska Polskiego. Skierowano go do obozu internowania w Kąkolewnicy. Właśnie nieopodal tej miejscowości stacjonował sąd polowy, w którym masowo wyroki śmierci podpisywał „człowiek, który się kulom nie kłaniał”,  wiecznie zataczający się alkoholik w polskim mundurze niejaki gen. Karol Świerczewski. Zwłoki zamordowanych, co wykazała ekshumacja w 1990 roku grzebano potajemnie w Uroczysku Baran. Wtedy to Lalek poprzysiągł walkę z komunistami do samej śmierci. Po ucieczce z Kąkolewnicy powrócił do partyzanckiej walki kontynuując ją jeszcze 19 lat. Mieliśmy po odzyskaniu niepodległości hasła grubej kreski, wybierzmy przyszłość. Zapomniano jednak chyba celowo o pięknej przeszłości i wielkich prawie nieznanych bohaterach. Na próżno było do niedawna szukać jakiegokolwiek pomnika ostatniego polskiego partyzanta. Nie było ulicy jego imienia, placu, ronda czy nawet niewielkiego klombu. Dopiero za prezydentury Lecha Kaczyńskiego Polska przypomniała sobie o „Lalku” i „Zaporczykach”. Młodzież w szkołach nie ma zielonego pojęcia, że jeszcze w latach sześćdziesiątych byli tacy, którzy nie pogodzili się z komunistycznym zniewoleniem i walczyli z bronią w ręku. Żaden Polski filmowiec nie sięgnął do życiorysu Józefa Franczaka, choć jego życie i walka to temat wymarzony na scenariusz filmowy. Polska po 1989 roku zapomniała o swoich bohaterach. Zapomniała, gdyż zajęta była czczeniem i szybką produkcją nowych autorytetów i wzorów do naśladowania, do których postać „Lalka” i jemu podobnych nijak nie pasowała. 4 marca 1957 r. poległ ostatni partyzant na Białostocczyźnie, ppor. Stanisław Marchewka "Ryba" z WiN. W aktach IPN zachowała się notatka oficera SB mówiąca o tym, że leśny bunkier "bandyty" udekorowany był obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Dopiero w lutym 1959 r. schwytano Michała Krupę ps. "Wierzba", a w 1961 roku Andrzeja Kiszkę „Dęba”. W Poznaniu do dziś stoi olbrzymi, 16 metrowy monument ze zbrojonego betonu ku czci generała Karola Świerczewskiego. Właśnie przeciwko rozbiórce owego pomnika ku czci „człowieka, który się kulom nie kłaniał” protestowali w ubiegłym roku: Marek Siwiec, Krystyna Łybacka i hiszpański deputowany Miguel Angel Martinez, który w otoczeniu około czterdziestu osób wykrzyczał : "Walter stanowi pomost między Polską a Hiszpanią, między ludźmi w naszych krajach. Nie możemy zgodzić się na zburzenie tych pomostów. My ich potrzebujemy budując przyszłą historię Europy”. Przeciwników pomnika porównano do Hunów i Talibów. kokos26

Ślady zostały już zatarte W powołanej do wyjaśnienia przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej komisji ministra Jerzego Millera nie wszyscy znają metodykę badania wypadków lotniczych. W jej szeregach zasiada np. specjalista od budowy dróg i mostów Z dr. inż. Antonim Milkiewiczem, byłym głównym inżynierem Wojsk Lotniczych, pilotem oraz specjalistą z zakresu badań wypadków lotniczych, badającym m.in. katastrofę samolotu pasażerskiego Ił-62 w Lesie Kabackim, rozmawia Marcin Austyn

Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się Pan o katastrofie Tu-154M? – Informacja ta dotarła do mnie z mediów w dniu tragedii. Tego samego dnia dowiedziałem się też, że jest dla mnie zaproszenie ze strony Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych do wzięcia udziału jako ekspert w pracach na miejscu katastrofy. Do Smoleńska dotarłem 11 kwietnia w godzinach popołudniowych. Pracowały tam służby rosyjskie, które kończyły etap przeglądania i szukania różnych elementów samolotu na miejscu wypadku.

Jako ekspert pracował Pan w Smoleńsku i Moskwie w pierwszych dniach po wypadku. Czy działania podejmowane wówczas przez Rosjan były prawidłowe? – Przede wszystkim doszło do pewnego nieporozumienia polegającego na tym, że z obu stron badanie wypadku rozpoczęły komisje wojskowe, po czym dowiedziałem się, że badanie przejmuje komisja cywilna. Jak można było się zorientować z informacji przekazywanych przez media, ze strony rosyjskiej prym wiodła ich generalna prokuratura, która wdrożyła śledztwo. To jest odwrócenie kota ogonem. Prokuratorskie śledztwo można prowadzić po określeniu przyczyn wypadku lub na zaawansowanym etapie procesu badania katastrofy lotniczej, gdyż celem śledztwa jest wykrycie winnych, a nie przyczyn wypadku. Prokurator sam nie jest w stanie określić przyczyn katastrofy. Owszem, może to zrobić, ale w sposób pośredni, poprzez przesłuchiwanie biegłych w tym zakresie. Jest to jednak proces niezwykle długotrwały. Zatem wszystkie czynności powinna wykonywać właściwa komisja badania wypadków lotniczych i ona powinna tylko wyselekcjonowane informacje przekazywać społeczeństwu. Ta komisja jest bardzo silnie pod tym względem umocowana w międzynarodowych przepisach, w tzw. aneksie 13 konwencji chicagowskiej.

Chce Pan powiedzieć, że w Smoleńsku komisja i prokuratura przeszkadzały sobie w pracach? – Nie chciałbym tak tego określić, ale wydaje mi się, że to zamieszanie, jakie powstało, opóźniało prace. Trzeba tu wiedzieć, że badanie katastrof lotniczych na terenie Federacji Rosyjskiej jest bardzo specyficzne. Tam nie można być uległym, bo tacy ludzie nie cieszą się szacunkiem. Co innego gdy człowiek jest twardy, zdecydowany. W Rosji, jeśli się ma argumenty, nie można prosić, trzeba żądać.

Skąd wynikło to pomieszanie kompetencji? Zabrakło tej twardości? – To efekt tego, że mamy już trzecią komisję badającą ten wypadek. Jak już wspomniałem, najpierw sprawę podjęły komisje wojskowe i to odpowiadało sytuacji, jaka zaistniała: wojskowe lotnisko, wojskowy samolot, wojskowa załoga… Jednak po dniu Rosjanie zmienili komisję na cywilną, nastała inna sytuacja, wszedł opacznie interpretowany aneks 13 i Rosjanie wprowadzili swoją prokuraturę. Do tej sytuacji nasza prokuratura musiała się dostosować. Nie miała innego wyjścia. Ponadto z naszej strony powstała trzecia komisja pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera.

W efekcie słyszymy o zaniedbaniach, o tym, że teren nie został właściwie przeszukany. – To, że znajdowane są różne rzeczy na miejscu katastrofy, jak np. nity, drobne odłamki konstrukcji samolotu, nie jest sprawą nadzwyczajną przy tego rodzaju wypadkach.

Znajdowano jednak większe elementy, także urządzenia z kokpitu… – Metodyka badania wypadków lotniczych, bez względu na stawiane hipotezy przyczyn, nakazuje skrupulatnie zbadać wrak samolotu. To trzeba wykonać. To jest tylko jedna z czynności komisji. Wstępne badania wykonuje się na miejscu wypadku, bez ruszania części samolotu. Na miejscu katastrofy podkomisja techniczna powinna wykonać badania, udokumentować wszystko na zdjęciach i filmach, oznaczyć wzajemne położenie części, wykonać bardzo dokładny szkic miejsca wypadku itd. Dopiero wówczas przewodniczący podkomisji technicznej wyraża zgodę na zabranie szczątków. Decyzję tę musi zaakceptować przewodniczący komisji, który zarządza uwolnienie miejsca wypadku ze szczątków.

Czy ta kolejność została zachowana w Smoleńsku? – Nie. W tym przypadku tak się nie działo. Na drugi czy trzeci dzień po wypadku przyjechały maszyny i wszystko zostało zabrane. To było nieprawidłowe działanie.

Potem wrak został “poskładany” i leży od pół roku pod gołym niebem. Czas mógł już zatrzeć niektóre ślady? – W tej chwili sprawa zabezpieczenia wraku jest jakby kwestią już tylko symboliczną. Po tym, co do tej pory przeszedł ten wrak, niewiele pozostało do zbadania. Widzieliśmy w telewizji, jak postronni ludzie, mając dostęp do szczątków, łomem rozbijają maszynę. Wiele rzeczy zostało zniszczonych podczas przenoszenia. Dlatego dziś wrak ma coraz mniejsze znaczenie dla ekspertów. Oczywiście trzeba go zbadać, ale jeśli już, to na miejscu, w którym obecnie się znajduje. Nie należy teraz przewozić go do Polski, bo przy okazji zostanie on całkowicie zniszczony. Tego nie wolno zrobić. Eksperci podkomisji technicznej powinni pojechać do Smoleńska i tam wykonać badania. Z pewnością są one potrzebne, jednak stan techniczny samolotu podczas lotu można określić na podstawie zapisów dokonanych przez pokładowe rejestratory parametrów lotu i pracy urządzeń samolotu.

Pan ma swoją ocenę tego, co się wydarzyło w Smoleńsku w czasie tragicznego lotu? – Pozwólmy, by wykazała się tu nasza komisja. Wprawdzie mam co do niej pewne zastrzeżenia, bo – jak wspomniałem – ta powołana przez ministra MSWiA jest już trzecią komisją badającą ten wypadek, a ponadto pracują w niej osoby, które nie powinny się w niej znaleźć. Tam powinni być ludzie, którzy w sposób idealny znają swoją dziedzinę (z zakresu lotnictwa), którzy ponadto doskonale znają metodykę badania wypadków lotniczych. Tych uwarunkowań jest więcej. Tymczasem w komisji znajdziemy np. specjalistę od budowy dróg i mostów. Nie rozumiem tego. Jeśli komisja uważałaby, że taki specjalista byłby potrzebny, to on mógł być powołany w roli eksperta. Wówczas wyrażałby swoją opinię na piśmie, a komisja zajmowałaby w tej kwestii własne stanowisko. Jednak wówczas ów ekspert nie miałby wpływu na protokół końcowy. Dziękuję za rozmowę.

Jak zbadać wrak po MAK-u Mimo zniszczeń dokonanych na wraku samolotu Tu-154M podczas przenoszenia go z miejsca katastrofy i półrocznego działania na niego zróżnicowanych warunków atmosferycznych jego badania powinny zostać przeprowadzone przez polskich specjalistów – uważa mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik kilku rodzin ofiar tragedii z 10 kwietnia. Eksperci są tu jednak bardzo ostrożni i przestrzegają, że to, co przeszedł wrak już po katastrofie, sprawiło, iż szczątki mogą nie mieć dziś dużej wartości dowodowej. Do tej pory nie wiadomo, jaką dokumentację i jakie badania wraku sporządzili Rosjanie w kwietniu br. Wiele dowodów zostało jednak bezpowrotnie utraconych. – Na pewno część materiałów została zniszczona i bezpowrotnie utracona, ale szereg badań można jeszcze przeprowadzić. Można dokonać rekonstrukcji wraku, poddać badaniom silniki, ustalić, w jakim są stanie oraz kiedy i z jakich powodów się zatrzymały. Niestety, po tak długim okresie badania w kierunku występowania pewnych substancji chemicznych zapewne nie mają szans powodzenia – ocenił mec. Bartosz Kownacki. Jego zdaniem, wrak powinien zostać przewieziony do Polski i poddany badaniom. – Jeżeli wrak zostanie odpowiednio zabezpieczony, opisany, to nie ma problemu z tym, by przewieźć go na badania do kraju – dodał.
Z mniejszym optymizmem do sprawy badań wraku podchodzi Ignacy Goliński, wieloletni członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. W jego opinii, zabezpieczone w Smoleńsku szczątki maszyny nie mają już większej wartości dowodowej, a zadecydowały o tym błędy i zaniedbania popełnione tuż po katastrofie. Jak zauważył, wątpliwości budzi już to, czy rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, który ma swój udział biznesowy we wszystkich państwach byłego ZSRS, był uprawniony do prowadzenia sprawy, a za tym idzie brak gwarancji bezstronności podejmowanych działań. Ponadto zabezpieczony dopiero po niemal pół roku po katastrofie wrak został dodatkowo zniszczony i wątpliwe jest, czy wykonane na potrzeby transportu np. cięcia części samolotu zostały skrupulatnie opisane i udokumentowane. – Nie wiemy, jakie były uszkodzenia tego wraku na skutek katastrofy, a jakie w związku z jego przewożeniem. Wiemy przecież, że cięte były przewody hydrauliczne, wiązki przewodów elektrycznych, że wrak dzielono na części. Zapewne nikt tego nie dokumentował – dodał Goliński. Jak zaznaczył, samolot po katastrofie powinien zostać dokładnie odbudowany, część po części. – To dałoby obraz, w jakim miejscu np. urwane zostało skrzydło i czy to miało wpływ np. na to, że jakieś instalacje przestały działać i w związku z tym wydarzyła się katastrofa. Urwaną część płatu należałoby też zbadać pod kątem tego, ile na skutek uderzenia skrzydłem w drzewo samolot stracił siły nośnej i jaki to mogło dać efekt. Obecnie nawet nie wiemy, czy da się zbadać dokładnie ten fragment skrzydła – wskazał ekspert. Trudno ocenić też, czy po pół roku można wykryć jeszcze substancje chemiczne, które mogłyby znaleźć się w samolocie, a które pomogłyby wyjaśnić przyczyny tragedii. Do tego dochodzi korozja. – Nawet w całym, niezniszczonym samolocie zachodzą pewne procesy i kiedy maszyna długo stoi, to należy wykonać pewne czynności techniczne przed dopuszczeniem jej do lotu. Tu mamy do czynienia ze szczątkami, tak więc nie wiadomo, czy jest co badać – stwierdził Ignacy Goliński. Jak zauważył, zapewne prokuratura zleci stosowne ekspertyzy, ale istnieje obawa, że zostaną one wykonane tylko dlatego, by w przyszłości nie zarzucano zaniedbań w tym zakresie. W obecnej chwili istotnym dowodem są oryginały czarnych skrzynek, które powinny zawierać cenne dla wyjaśnienia okoliczności tragedii dane. Według Golińskiego, ich kopii, a zatem także badań na nich przeprowadzonych, nie można traktować jako wiarygodnych dowodów. Na fakt zniszczenia wraku jako dowodu wskazywał też w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” dr Tadeusz Augustynowicz, który wraz z grupą pilotów analizuje okoliczności katastrofy. Podkreślał wówczas, że elementy wraku były cięte, przewracane przez ciężki sprzęt, co uniemożliwi zbadanie go pod kątem usterek doznanych podczas katastrofy. Jak ocenił, także pozostawienie na pół roku szczątków maszyny pod gołym niebem poskutkowało szybszą korozją, szczególnie elementów ruchomych czy elektroniki. Marcin Austyn

Komorowski wycofuje wnioski do TK Prezydent Komorowski wycofuje z TK wnioski złożyłone przez Lecha Kaczyńskiego kwestionujące konstytucyjność ustaw. Urzędujący prezydent wycofał z Trybunału Konstytucyjnego dwa wnioski złożone przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego kwestionujące konstytucyjność ustaw – poinformowała Kancelaria Prezydenta. Pierwszy z wniosków dotyczył zbadania zgodności z konstytucją noweli ustawy o wyborze prezydenta, wprowadzającej modyfikacje dotyczące godzin głosowania w lokalach wyborczych. Dotychczasowy zapis o głosowaniu między 06.00 a 20.00 zastępuje zapis o głosowaniu między godziną 08.00 a 22.00. Drugi wniosek skierował prezydent Lech Kaczyński w celu zbadania przez TK zgodności z konstytucją noweli ustawy o Najwyższej Izby Kontroli obejmującej NIK audytem zewnętrznym przeprowadzanym na zlecenie marszałka Sejmu. Kancelaria Prezydenta Komorowskiego stwierdziła, że skorzystano przy tym z prawa wycofania wniosków z TK w zgodzie z obowiązującymi przepisami prawa. Trybunał Konstytucyjny nie wyznaczył jeszcze terminów rozważania obu wniosków – podała Kancelaria. Maciej Marosz

Bomba z opóźnionym zapłonem, czyli o Kościelnej Komisji Majątkowej Afera z Komisją Majątkową nabiera tempa. I wiele wskazuje na to, że stanie się ona niezwykle użyteczną bronią w walce z Kościołem. Bronią, której sami dostarczyli ludzie Kościoła. Niemal co dzień w mediach pojawia się informacja o kolejnym skandalu, przewale czy problemie związanym z Kościelną Komisją Majątkową. Dziennikarze i politycy (głównie lewicowi) nie przebierają już w słowach i mówią o pazerności kleru, największej aferze wolnej Polski czy konieczności zwrócenia wszystkiego, co zabrał Kościół. I nic nie wskazuje na to, że sprawa ta szybko się zakończy. Z wielu źródeł, także tych zbliżonych do Kościoła hierarchicznego, można bowiem usłyszeć, że to dopiero początek, i że nie wszystkie informacje o działalności Marka P. ujrzały już światło dzienne. Jeśli zaś ujrzą - a nie ma wątpliwości, że tak się stanie - to skandal będzie dużo szerszy. I może bardzo realnie zaszkodzić wizerunkowi Kościoła. Zanim jednak do tego dojdzie, trzeba przypomnieć kilka podstawowych prawd dotyczących tej sprawy.

1. Niestety, mimo że o przeszłości Marka P., a także jego nieczystych konszachtach z duchownymi wiadomo było przynajmniej od roku 2002, gdy „Newsweek” opublikował obszerny i bardzo dobrze udokumentowany tekst na jego temat, krakowscy i śląscy duchowni nadal polecali jego usługi, a zakony i zgromadzenia chętnie z nich korzystały. Powodem była jego „skuteczność”, która usprawiedliwiać miała i niechlubną przeszłość i dziwny styl działania. A teraz zbieramy – także zakony czy duchowni całkowicie niewinni – konsekwencje tego nieliczącego się z moralnością utylitaryzmu, i uznania, że cel uświęca środki.

2. Sprawa to tym bardziej bolesna, że Kościół ma pełne prawo do odzyskania majątku zabranego przez komunistów. To, co zostało ukradzione, powinno być oddane. Jedyne pretensje w tej sprawie można mieć co najwyżej do polityków, że nie uchwalili oni prawa o konieczności zwrotu wszystkim ukradzionego im majątku, a możliwość taką otrzymały w całości jedynie Kościoły i związki wyznaniowe. Taka decyzja jest oczywiście niesprawiedliwa, ale winą za nią trzeba obarczyć kolejne rządy i koalicje rządzące krajem, a nie Kościół.

3. Kwestionowane obecnie prawo też nie zostało uchwalone przez Kościół, ale przez komunistyczne władze. I jeśli trzeba mieć do kogoś pretensje o to, że jest ono nieodpowiednie, to kierować je trzeba do Wojciecha Jaruzelskiego i jego ekipy, ewentualnie do kolejnych rządów. Kościół podporządkował się istniejącemu systemowi prawnemu i próbował odzyskać majątek, który został mu odebrany.

4. SLD jest ostatnim ugrupowaniem, które ma prawo krytykować czy atakować Kościół. Jest ono bowiem bezpośrednim spadkobiercą ugrupowania, które Kościół i Polaków okradało. I dlatego nadal ma pieniądze na działalność, może sprzedawać swoje siedziby i wygodnie żyć. Teraz zaś, jak typowy złodziej wykrzykuje „łapać złodzieja”, i to w kierunku instytucji, którą jej poprzedniczka wytrwale niszczyła, prześladowała, a wcześniej okradła.

5. Niestety, wyraźnie też widać, że Kościół nie ma strategii reagowania w sytuacji kryzysowej. A taką jest niewątpliwie afera wokół komisji. Hierarchia działa (jeśli w ogóle) reaktywnie, nie jest w stanie przewidywać działań przeciwników, i co gorsza czasami stosują argumenty, które nie tylko nikogo nie bronią, ale przeciwnie - pogrążają samą instytucję. Nie ma w hierarchii także woli pełnego wyjaśnienia problemu, załatwienia sprawy i stworzenia procedur, które uniemożliwiłyby w przyszłości sytuację, taką jak w przypadku Marka P.

6. Ta sprawa, szczególnie jeśli uświadomimy sobie, że wpisuje się ona we wzmocnione nastroje antyklerykalne, może mieć ogromne znaczenie dla przyszłości Kościoła w Polsce. Media bezlitośnie wykorzystają słabość i błędy Kościoła, a wytworzoną atmosferę niełatwo będzie zmienić. Dlatego tak istotne jest, by zacząć działać od razu. Nie obawiając się odważnych decyzji, silnych cięć czy wyciągania konsekwencji wobec ludzi odpowiedzialnych za to, co się stało. Tylko zdecydowane działanie, pokazanie, że zależy nam na wyjaśnieniu sprawy, może oczyścić atmosferę. Bez odwagi, zdecydowania, ale i otwartości ta sprawa zostanie przegrana i będzie przez lata wykorzystywana przeciw Kościołowi. Teraz jest już za późno na zamiatanie pod dywan.

7. I wreszcie kwestia ostatnia. Trzeba mieć świadomość, że choć pieniądze są ważne w działalności Kościoła, bowiem dzięki nim może on wykonywać masę działalności, to… o wiele istotniejsza jest wiarygodność. Jeśli ona zostanie naruszona, to nie pomogą nam nawet największe klasztory czy ośrodki pomocy. W tej kwestii lepiej zatem stracić materialnie, a zyskać duchowo, niż odwrotnie. Lepiej z punktu widzenia długofalowego interesu Kościoła. Tylko pamiętając o tych podstawowych i dość oczywistych prawdach można załatwić tę sprawę tak, by przyniosła ona możliwie mało strat Kościołowi. Ale czy znajdą się zdecydowani, by tak tę sprawę postawić i załatwić? Tomasz P. Terlikowski

Kandydat wkurzonych kierowców Warszawa jest miastem propagandy rozwoju i komercji, ale się nie rozwija. Czas na powrót do powojennego tempa realizowania inwestycji – mówi portalowi Fronda.pl Czesław Bielecki. Fronda.pl: Czym dla Pana, jako architekta, jest miasto? Czesław Bielecki*: Miasto ma dla mnie sens, który wyrażają różne definicje. Jako największy pomnik ludzkiej cywilizacji ma znaczenie kulturowe, urbanistyczne, społeczne, historyczne. Miasto jest dla mnie fenomenem koncentracji, jest miejscem, gdzie koncentrują się ludzkie aktywności, podziały własnościowe. To także proces zdobywania miejsca przez konkretną społeczność. Sposobów rozumienia miasta jest bardzo wiele. Na to, co ja nazywam „grą w miasto”, można patrzeć przez pryzmat własności, życia politycznego, historię, kulturę, psychologię. Zajmując się zawodowo urbanistyką dostrzegam w nim wszystkie te aspekty. Obecnie, konkretne miasto – Warszawa – jest dla mnie również pewnym wyzwaniem politycznym, ponieważ chcę być pierwszym od 20 lat bezpartyjnym prezydentem Warszawy. Uważam, że polityka miejska ma służyć nie partii, ale społeczności lokalnej.

Miasto jest również świadkiem historii? Tak, miasto jest pomnikiem cywilizacji i historii. Problemem widocznym w Warszawie jest to, że „pamięć” miasta znajduje za mało materialnych punktów odniesienia. Możemy pochwalić się ogromną liczbą miejsc pamięci, szczególnie z czasów Powstania Warszawskiego czy okupacji. Nadal jednak brakuje ciągów pamięci, takich jak Trakt Królewski. Nie istnieje w praktyce ciąg bulwaru nadwiślańskiego, ulice pokonujące skarpę warszawską są w większości w opłakanym stanie. Często się „gubią”. W miarę czytelny jest ciąg ulic od Książęcej do Wisłostrady, ale już ciąg Racławicka-Dolna-Chełmska jest nieczytelny. Aleja na Skarpie nie istnieje jako pieszo-rowerowy bulwar warszawski. Mamy w Warszawie cały szereg przykładów braku ciągłości.

Z czego ona wynika? Z naszej historii. Jednak po dziesięcioleciach, które minęły od czasów zburzenia miasta, to jest w dużej mierze wynik zaniechań i braku konsekwencji. Trasa Łazienkowska, której budowę Gierek rozpoczął w 1975 roku, to pomysł z czasów prezydenta Starzyńskiego. Ciąg ulicy Wawelskiej jeszcze przed wojną był pomyślany jako część tej trasy. Obecnie jednak brakuje ciągłości myślenia. Nikt nie był w stanie rozwiązać szlaku komunikacyjnego między Pomnikiem Lotnika a Rondem Babka. Nie ma on takiej przepustowości, jaką miała Trasa Łazienkowska 30 lat temu, a pełni funkcję obwodnicy warszawskiego Śródmieścia. Miasto jest gotowe na przyjęcie pewnych rozwiązań, ale potrzebna jest do tego ciągłość myślenia. Nie może być tak, by ktoś budową jakiegoś blokowiska wszedł na trasę możliwej inwestycji i ją zablokował. Taka sytuacja zaburza czytelność miasta, które traci na swojej wyrazistości. A to jest najbardziej uciążliwe dla odwiedzających.

Łatwo się w nim pogubić. To fakt. Warszawa to miasto, do którego trudno wjechać, trudno się po nim poruszać, trudno wyjechać. Myślę, że jeśli powstanie partia wkurzonych kierowców, mogę liczyć na jej poparcie. To są ludzie, którzy widzą dziesiątki nonsensów w naszym mieście. Zbiór takich nonsensów, powodujących paraliż Warszawy, powstał kilkanaście lat temu w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Za jego pieniądze przygotowany został raport, w którym pokazano, jak niewielkimi nakładami poprawić komunikację kołową w stolicy. Nie chodziło o wielkie inwestycje, ale np. o zmianę organizacji ruchu, inne wyznaczenie pasów na jezdni, przycinanie drzew, by nie blokowały przystanków, czy wreszcie o unikanie rozwiązań powodujących zatory w ruchu.

Co powoduje takie zatory? Między innymi brak skutecznego zarządzania, co widać bardzo dobrze na przykładzie skrzyżowania Wołoskiej z Racławicką. Spotykają się tam dwie ulice o dużej przelotowości. Obie zwężają się na skrzyżowaniu. Nie stoi tam żaden dom, który uniemożliwiałby inne rozwiązanie, mamy tylko pozostałości po drzewkach owocowych. Mimo tego skrzyżowanie leży odłogiem. Nic się na nim nie dzieje. Obok natomiast budynek stawia firma inżynierska, która wygrała przetarg na Most Północny. Tę inwestycję jakoś udaje się realizować szybko.

W Warszawie zbyt wolno idą inwestycje? Myślę, że ci warszawiacy, którzy pamiętają tempo powojennej odbudowy stolicy, również powinni mnie poprzeć. W tamtych czasach tempo w Warszawie było odpowiednie i nie widzę powodu, by obecnie do niego nie wrócić. To jest sprawa zdjęcia z warszawskich przedsiębiorców garbu biurokracji i niemożności.

Jaki był los raportu przygotowywanego dla Warszawy przez EBOiR, o którym Pan wspominał? Nikogo nie zainteresował. Został opracowany, ale jego wdrożeniem nikt się nie zajął. Były pracownik banku, który obecnie przystąpił do popierającego mnie komitetu, powiedział mi, że jeżdżąc po mieście wciąż widzi te same błędy i zatory opisane w raporcie. Nikt tego nie poprawił, choć sprawa często była bardzo łatwa do rozwiązania.

Jakie widzi Pan główne mankamenty Warszawy? To przede wszystkim brak konsekwencji przy budowie systemów inwestycyjnych. Zbyt często są one niezamykane. Prace w Warszawie są również prowadzone w sposób niezwykle kolizyjny i kłopotliwy dla mieszkańców. Obecnie rozpoczynamy budowę drugiej linii metra - i bardzo dobrze. Jednak jeśli rozpoczniemy budowę wszystkich stacji naraz, prawdopodobnie zablokujemy najważniejsze skrzyżowania i będzie trudno skutecznie zorganizować objazdy. Jeżeli już prowadzimy jakieś prace, które są uciążliwe, to możemy pracować 24 godziny na dobę na trzy zmiany. Nic nie stoi na przeszkodzie, by taki wymóg wpisać do procedury przetargowej. Obecnie od kontrahentów w ogóle nie wymaga się minimalizowania uciążliwości prac dla mieszkańców.

Czy powolne tempo nie wynika z braku środków na inwestycje? Nie tu szukałbym źródła problemów. W ostatniej kadencji samorządu mieliśmy ogromne wpływy środków unijnych zarówno do wykorzystania przez miasto, jak i na inwestycje pozamiejskie, ale powiązane z aglomeracją warszawską, jak obwodnica Warszawy. Miasto nie było jednak w stanie w ciągu czteroletniej kadencji zbudować obwodnicy. Jeśli inwestycje przeciągamy na kilka lat, to w sposób oczywisty staje się ona dużo droższa. Nagminne stało się również w Warszawie powoływanie pełnomocnika, czy komisji ds. różnych inwestycji. To także jałowe działania, zapewniające obecność danej kwestii w mediach, ale nie wiążące się w żaden sposób ze skutecznością realizowania inwestycji czy obniżaniem jej kosztów.

Jak Panu - jako architektowi - działa się w Warszawie? Źle. Zarówno jako architektowi, przedsiębiorcy i obywatelowi. Niektóre kwestie, takie jak obsługa obywatela na poziomie urzędów dzielnicy, została już dobrze rozwiązana w zeszłej kadencji samorządu. Jednak podejmowanie decyzji związanych z inwestycjami to istny tor przeszkód i ścieżka zdrowia. Nie ma żadnego uzasadnienia, by – jak obecnie - pewne inicjatywy lokalne czy działania podmiotów publicznych były uwiązane na poziomie miasta czy nawet państwa. Dwa lata temu niewidomy człowiek stracił nogę na stacji metra, ponieważ nie było oznaczenia informującego, że peron się kończy. I wciąż go nie ma. Urzędnicy miejscy tłumaczą się, że minister nie wydał stosownego rozporządzenia, więc nie da się zamontować „groszków” oznaczających krawędź peronu. Wiem jednak, że to nie jest istotna zmiana w projekcie wnętrza stacji i nie ma żadnego powodu, by czekać w tej sprawie na decyzję władz centralnych. To jest forma asekuracji urzędników, która doprowadziła do zupełnej bezczynności. W dziesiątkach kwestii można robić rzeczy szybko i sprawnie nie czekając na ogólnokrajowe regulacje. Również bez nich można znaleźć rozwiązania w sprawach pierwszorzędnych dla obywateli. Chodzi o to, by urzędnicy skutecznie prowadzili politykę sprzyjającą mieszkańcom.

Jak tego dokonać? Należy wprowadzić model zarządzania przez cele. Jeśli chcemy, by miasto było przyjazne ludziom, to nie należy wydawać kolejnych aktów prawnych, czy powoływać nowych pełnomocników, tylko współdziałać i koordynować pracę urzędników. To ich działalność wpływa na poziom przyjazności miasta dla mieszkańców. Trzeba działać w dialogu z ludźmi, proponować im rozwiązania konkretnych problemów, a jeśli ich pomysły są bezsensowne – przeciwstawiać się im i proponować lepsze wyjście z sytuacji. Należy działać w sposób pozytywny.

Jakie będą Pana priorytety, jeśli wygra Pan wybory w Warszawie? Po pierwsze, będę chciał współtworzyć – kontynuując rozpoczęte już działania – miasto przyjazne ludziom: rowerzystom, kierowcom; transportowi publicznemu. Miasto przyjazne i piękne. Piękna nie może być stolica, która – jak obecnie –stanowi stelaż dla wielkich płacht reklamowych czy bilbordów. Warszawa jest miastem propagandy rozwoju i komercji, ale się nie rozwija. Po pierwsze więc - przyjazność. Ona przekłada się na rozwiązywanie problemów, głównie komunikacyjnych. To miasto się dławi. Nie mogę zrozumieć, dlaczego w ciągu czteroletniej kadencji nie powstał w śródmieściu żaden miejski parking. Parkingi prywatne np. w Złotych Tarasach pokazują, że mieszkańcy są w stanie zapłacić niemałe pieniądze za możliwość zaparkowania samochodu. Problemów z parkowaniem nie rozwiążą parkingi budowane przez miasto na obrzeżach, ponieważ najtrudniejsza sytuacja dotyczy właśnie Centrum. Jako prezydent będę więc dążył do usprawnienia komunikacji w mieście, dokończenia obwodnicy śródmiejskiej. Jestem przekonany, że to możliwe do osiągnięcia w czasie jednej kadencji. Chcę także, by podczas Mistrzostw Europy w 2012 roku droga kibiców na Stadion Narodowy nie była pełna funkcjonalnych i estetycznych „zapaści”, z którymi obecnie mamy do czynienia.

Jak Pan chce to zrobić? Można to zrobić dokonując rewolucji w administracji i służbach publicznych. Decyzje muszą być podejmowane zgodnie z Kodeksem Postępowania Administracyjnego, czyli bez zbędnej zwłoki – w 30 dni, albo – przy bardziej skomplikowanych sprawach – w 60. To spowoduje, że tempo budowy naszego miasta będzie tak samo szybkie, jak tempo jego odbudowy po wojnie. Jako zawodowiec wiem, że nie ma żadnych przeszkód merytorycznych, by do tego tempa wrócić. Należy również unikać nieefektywnych działań, jakie widzieliśmy np. przy okazji odkrycia fundamentów Pałacu Saskiego. Najpierw je całkiem odkopano, a następnie – zakopano. Urzędnicy zrezygnowali z odbudowy Pałacu.

To Pana zdaniem wystarczy? Nie. Drugim elementem bardzo potrzebnym do zmiany sposobu pracy urzędników jest przerzucenie na nich obowiązku koordynacji procesu wydawania decyzji. Obywatel, inwestor, czy przedsiębiorca nie może być zmuszany do biegania między biurkami i zbierania pieczątek od kolejnych urzędników, którzy zgodnie z prawem naliczają sobie swój czas na odpowiedź. Taki sposób działania miasta uderza w grupy najsłabsze – osoby starsze, dzieci, niepełnosprawnych, którzy nie mogą biegać między okienkami i dbać o swoje sprawy. Nie ma natomiast żadnego powodu, by urzędnicy pracujący za nasze podatki nie prowadzili całego procesu decyzyjnego w konkretnej sprawie. Tak się dzieje przecież na poziomie rządowym. Ministrowie koordynują swoje prace, zanim jakaś ustawa zyska poparcie całego rządu.

W wielu wywiadach mówił Pan, że oddziela kwestie zarządzania miastem od ideologii. W tym, co mówiłem, nie ma żadnej ideologii. To jest tylko zdrowy rozsądek.

Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz była natomiast zaangażowana ideologicznie po lewicowej stronie. Jak Pan to ocenia? Uważam, że to powinni ocenić wyborcy. Dla mnie prezydentura Hanny Gronkiewicz-Waltz była prezydenturą partyjną. To było usuwanie się z linii dialogu czy konfrontacji ze społeczeństwem tam, gdzie mogło to zaszkodzić notowaniom partii.

Pan nie będzie się przejmował „słupkami”? Nie jestem kandydatem partyjnym. Prawo i Sprawiedliwość popiera mnie jako kandydata niezależnego. Jedyną trwałą stroną mojego kontraktu politycznego jest społeczność Warszawy. Tylko wobec niej chcę się do czegoś zobowiązać.

Do czego konkretnie? W ciągu pierwszych stu dni swojej prezydentury zgłoszę zadania, które zostaną przeze mnie wykonane w pierwszej i drugiej części kadencji. Zaznaczę, które z nich zostaną zrealizowane na pewno, a które – z racji finansowych – będą traktowane jako rezerwowe. Chcę efektów na czas, za te same pieniądze, które miasto wydaje na inwestycje obecnie.

Jak Pan ocenia pomysł dofinansowania przez miasto budowy stadionu Legii, której właścicielem jest prywatna spółka? Należałoby zobaczyć umowę, żeby mówić o szczegółach tej sprawy. Ja jej nie znam. Nie wiem, jakiego typu był to kontrakt. Uważam natomiast, że dzięki partnerstwu publiczno-prywatnemu można budować duże fragmenty miasta z obustronną korzyścią. Jestem zdziwiony faktem, że obecne władze Warszawy nie wykorzystują takich możliwości. W sposób asekurancki unikały tej formy współpracy. Ona natomiast – szczególnie w dobie braku środków – jest sposobem na prowadzenie inwestycji w mieście. W Warszawie nie obliguje się prywatnych inwestorów do budowy jakiegoś fragmentu miejskiej infrastruktury przy okazji wydawania zgody na zabudowę. Co więcej, w większości przypadków to miasto finansuje budowę infrastruktury korzystnej tylko dla prywatnych inwestorów. Nie będzie mi przeszkadzało, jeśli przy okazji inwestycji miejskiej jakaś firma zarobi. Przeszkadza mi to, że wszyscy tracimy możliwości rozwoju.

Czy jako prezydent wydałby Pan zgodę na paradę homoseksualistów w Warszawie? Do uczestnika Parady Równości mam taki sam stosunek jak do każdego mieszkańca, czy turysty. Każdy ma prawo być traktowany zgodnie z prawem, przyjaźnie. Jeśli nie narusza wolności innych, ma prawo swoją wolność wyrażać. Nie mam zamiaru wydawać w takiej sprawie żadnych decyzji, motywowanych ideologicznie.

Mówił Pan, że Warszawa jest nieprzyjazna dla przyjezdnych, którzy np. nie chcą płacić tu podatków. Ile miasto może na tym tracić? Zgodnie z danymi urzędników miasta w takiej sytuacji znajduje się około 300 tysięcy osób. Są to osoby, które mieszkają w Warszawie, korzystają z miejskiej infrastruktury, ale nie meldują się tu i nie płacą podatków. W ten sposób tracimy pieniądze, które pozwoliłyby nam na zmniejszenie deficytu budżetowego. Należy tym ludziom przedstawić konkretne powody, dla których warto byłoby związać się z Warszawą na stałe np. lepszy dostęp do placówek oświaty i zdrowia, instytucji kultury. Obecnie przyjezdni korzystają z oferty stolicy, jej rynku pracy, ale nie zostawiają tutaj pieniędzy, stwierdzając, że miasto nie jest dla nich przyjazne. Rozmawiał Stanisław Żaryn

*Czesław Bielecki: architekt, były poseł AWS, w PRL działacz opozycyjny, bezpartyjny kandydat na prezydenta Warszawy.

KOLEJNY SKANDAL Z RADĄ ETYKI MEDIÓW Michał Bogusławski z Rady Etyki Mediów stwierdził, że Joanna Lichocka naruszyła zasadę obiektywizmu podczas telewizyjnej debaty kandydatów na prezydenta w czerwcu br. Skargę złożył dziennikarz Piotr Rachtan, który w 2007 r. startował do Sejmu z listy Platformy Obywatelskiej i pisze do gazety PO „POgłos”. W swojej skardze do REM na postawę Joanny Lichockiej dziennikarz Piotr Rachtan przypomniał pytanie dziennikarki do Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego, czy są zadowoleni z tego, jak funkcjonuje polskie państwo. REM nie podała, że dziennikarz Piotr Rachtan w 2007 r. bez powodzenia startował z listy świętokrzyskiej PO do Sejmu. W wyborach prezydenckich brał udział w inauguracji Komitetu Honorowego świętokrzyskiej PO, podczas której odczytał list swojego ojca - podporucznika Zdzisława Rachtna ps. „Halny”, który wszedł w skład komitetu. Piotr Rachtan zasłynął swoimi oskarżeniami pod adresem PW „Rzeczpospolita”. Spekulowanie walutą i grę na giełdzie pieniędzmi firmy w latach 2006-2007 zarzuca zarządowi Przedsiębiorstwa Wydawniczego "Rzeczpospolita" Piotr Rachtan, były dyrektor wydawniczy i doradca w tej należącej do skarbu państwa spółce – pisał „Wprost”. Kolejny raz Piotr Rachtan zaistniał się w mediach, gdy formułował zarzuty pod adresem Adama Glapińskiego dotyczące jego wynagrodzenia. Piotr Rachtan pisze w periodyku należącym do Platformy Obywatelskiej pt. „Pogłos”. Tej informacji także nie zamieścił Michał Bogusławski z REM, który listownie odpowiedział na skargę Piotra Rachtana. Co ciekawe, odpowiedzi nie ma na stronie internetowej REM i na dodatek sprawa nie była poddana głosowaniu. Michał Bogusławski, który sformułował odpowiedź Piotrowi Rachtanowi, w latach 1953-2000 pracował w TVP; od 1965 r. był wykładowcą sztuki telewizyjnej w Studium Dziennikarskim Uniwersytetu Warszawskiego, a od 2003 do 2005 r. - rektorem Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza. W Radzie Etyki Mediów zasiada od 2001 r., przez dwie kadencje pełnił funkcję wiceprzewodniczącego. - Dobrze, że kadencja REM kończy się za miesiąc, bo już mamy dosyć skandali związanych z radą. Sprawa pani Lichockiej w ogóle nie była poddana głosowaniu i opiniowaniu – mówi nam jeden z członków REM.
- Jestem zaskoczona i nie zgadzam się z tą oceną. Nie uważam, by zadanie pytania o stan państwa, z dwoma konkretnymi przykładami, było stronnicze. Czy nie należy pytać przedstawicieli państwa o jego stan? – mówi Joanna Lichocka. Stanowisko REM w jej sprawie to kolejna skandaliczna decyzja Rady. Kilka dni temu publicznie potępiła ona dziennikarza „Faktu” – jak się później okazało, zupełnie niesłusznie, za co musiała przepraszać. (dk, niezalezna.pl)

Słowiańskie Niewolnice w rękach żydowskich panów W każdej gazecie w Izraelu spotyka się ogłoszenia o „salonach masażu”, zdjęcia młodych dziewczyn w negliżu, a ulice Tel Awiwu codziennie zaśmiecane są ulotkami z nagimi blond pięknościami i wyraźnymi numerami telefonów. W internecie można zamówić sobie prosto do domu (przesyłka wliczona w cenę) na przykład w prezencie urodzinowym, młodziutką dziewczynę z Ukrainy czy Mołdawii, niekoniecznie pełnoletnią, wraz z pizzą z oliwkami i zimną coca-colą… Nikogo już to nie dziwi. Artykuł ten jest poświęcony następnej brutalnej aktywności “Wybrańców Jahwe”. Będę opisywał tu bardzo rażące fakty świadczące o bestialstwie tej rasy, zatem nie jest to dla ludzi o słabych nerwach. Tym, co mają wrażliwy charakter radzę nie czytać dalej mojego artykułu a raczej skupić się na innych wpisach naszego forum. Zamierzam tu pisać o niewolnictwie, o seksualnym niewolnictwie białych słowiańskich dziewcząt i kobiet i o wszystkim, co się z tym wiąże. To, że Żydzi potrafią wyprodukować masowe oburzenie poprzez manipulowanie faktów przy pomocy ich mediów jest ogólnie znane i oczywiste. To, że używają wszystkich możliwych im środków, aby zatuszować ich kryminalną działalność przeciw Gojom (i oburzenie z tym związane), powinno wzbudzać wśród nas poważne podejrzenia i analizę motywów tej działalności. Gdy któregoś dnia zrozumiecie motywy kryminalnej działalności żydostwa przeciwko wszystkim i wszystkiemu, co nie żydowskie to podobnie jak ja zaczniecie głośno kwestionować ich prawo do posiadania naszych wszystkich mediów kulturalnych, informacyjnych i rozrywkowych. Zrozumiecie również, że Żydzi są zupełnie oddzielnym odłamem ludzkości, z zupełnie innymi i prawie zawsze przeciwnymi naszym interesom interesami. Zdacie sobie wreszcie sprawę z tego, że pozwolenie na całkowity monopol naszych mediów i faszerowanie naszych społeczeństw tym szambem z nich wypływającym jest bardzo niebezpieczną i poważną dla nas sprawą. Tu właśnie opowiem wam o następnej kryminalnej działalności naszych „przyjaciół” skierowanej przeciwko najsłabszej, lecz jak ważnej części społeczeństwa gojów, ich kobietom. To kryminalne przestępstwo, to zniewolenie seksualne naszych kobiet porwanych w ten lub inny sposób, aby służyły żydowskim panom w burdelach europejskich, izraelskich a nawet w azjatyckich. Według ankiety przeprowadzonej w Izraelu, w 2003 roku, tylko 9% (!!!) ankietowanych widziało w handlu kobietami łamanie praw człowieka. Te zbrodnie prawie nigdy nie są poruszane przez dzisiejsze media, i mimo tego, że kilku reporterów próbowało o tym pisać to ich artykuły nie otrzymały wielkiego rozgłosu, bo „cesarze” dzisiejszych mediów tacy jak Michel Eisner i Sumner Redstone nie uważają tego za ważny temat do rozgłosu. Lecz nawet te kilka artykułów poświęconych temu tematowi nie wspominały nic o żydowskim zaangażowaniu w te zbrodnie, lecz używały politycznie poprawnych eufemizmów takich jak: „Rosyjskie Gangi”, „Rosyjska Mafia” itp. Ci „reporterzy” doskonale wiedzą, kto stoi za zbrodniami przeciwko białym kobietom i też doskonale wiedzą, że wśród tej tzw. Rosyjskiej Mafii nie wielu jest Rosjan a głównymi jej członkami są byli agenci żydo–bolszewickiego aparatu ucisku z dawnego ZSRR. Wiedzą oni też doskonale, że publiczne ujawnianie prawdziwego pochodzenia tych bandytów, w najlepszym dla nich przypadku, oznacza natychmiastową utratę pracy. Zwabienie do niewoli seksualnej zaczyna się od biedy. Rosja, jej byłe republiki i państwa pod zaborem sowieckim zostały przez żydo-komunizm „wysuszone” do ostatniej kropli krwi. Zdrowa ekonomia przestała w tych państwach istnieć. Gdy komunizm został „rozmontowany”, co sprytniejsi nowi kapitaliści i byli komuniści (w większości Żydzi) nagle stali się „reformatorami” nowej gospodarki; wykorzystując okazję, zakupywali za grosze prywatyzujące się resztki przemysłu. Wykorzystali w ten sposób naiwność ludów Wschodniej Europy i ich brak znajomości drapieżnych praktyk biznesowych i w ten sposób splądrowali te państwa i społeczeństwa jeszcze raz. W ten sposób zubożyli te społeczeństwa jeszcze bardzie zostawiając je praktycznie na poziomie ubóstwa, pomimo tego, że ludy Wschodniej Europy, czy to się komuś podoba czy nie, należały (i należą) do najbardziej cywilizowanych i najbardziej wykształconych ludów na świecie. Nie trudno jest nie zauważyć na Internecie ogłoszeń tysięcy Rosjanek, Ukrainek i innych Słowianek szukających ucieczki na zachód. Wiele z nich w swych splądrowanych przez żydowskich cwaniaków krajach zarabiają mniej niż 100 USD na miesiąc. Gdy ktoś im zaoferuje 20 lub 30 razy tyle za lekka pracę, jako pomoc domowa lub kelnerka, nic dziwnego, że godzą się te zdesperowane kobiety na te oferty bez wahania. Niestety większość z nich kończy w Izraelu, gdzie seksualne niewolnictwo Białych Kobiet jest szczególnie popularne i bardzo rzadko zauważalne przez rząd tego „państwa”, które przymrużając oczy daje ciche poparcie temu biznesowi. Ci żydowscy gangsterzy maja wspaniale rozwiniętą sieć międzynarodową i kobiety te są również sprzedawane do żydowskich burdeli na całym świecie. „Ci faceci płaca pomiędzy 500 USD a 1000 USD za każdą Rosjankę lub Ukrainkę, zarabiając na nich fortuny. Weźmy na przykład małe miejsce zatrudniające jedynie 10 tych dziewcząt. Każda z nich przyjmuje 15 do 20 klientów dziennie, za 200 szekli od każdego, biorąc najgorszy przypadek to daje 30.000 szekli dziennie. Pracują one 25 dni w miesiącu, co daje 750.000 szekli, co jest równoważne 215.000 USD. Każdy z tych alfonsów ma przeciętnie pięć takich małych burdelików, co daje ponad milion dolarów miesięcznie, bez podatku i wielkich inwestycji. Są to fabryki pieniędzy zatrudniające niewolników, a Izrael jest usiany tymi „fabrykami”” Przytoczę tu streszczenie ”przygody” jednej z takich niewolnic. Lara Matwiejewa nie miała pojęcia, że ten uprzejmy gość, co oferował jej wyjazd i dobre zatrudnienie na zachodzie to zwykły alfons pracujący dla żydowskiego przemysły niewoli seksualnej. Obiecano jej łatwą pracę jako pomoc domowa w Niemczech, podlewanie kwiatków, karmienie zwierzątek domowych itp. Gdy dojechała do Hamburga, pierwszą rzeczą jaką uczyniono to odebrano jej paszport pod pretekstem trzymania go w bezpiecznym miejscu, czyniąc ją w ten sposób praktycznie nielegalną turystką w tym kraju i pozbawiając ją praktycznie normalnej ochrony zagwarantowanej przez umowy międzynarodowe. Po trzech dniach powiedziano jej dokładnie, na czym będzie polegać ta prawdziwa jej praca, ma być prostytutką w Hamburskim burdelu. Gdy ona kategorycznie odmówiła i zażądała powrotu do domu została uwięziona przez pół roku w różnych burdelach zamaskowanych, jako bary i nocne kluby. Po pół roku jakimś dziwnym trafem udało się jej uciec. Inne kobiety nie miały tego szczęścia. Po powrocie powiedziała ona rosyjskim władzom, że inne dziewczęta boją się do tego stopnia swoich oprawców, że nawet już zaniechały prób ucieczki. Nawet do dzisiaj Lara nie używa swojej prawdziwej tożsamości z obawy przed zemstą członków tych żydowskich gangów, których jest „własnością”. „Tak prawdę mówiąc to już tak się wielu rzeczy nie obawiam (mówiła dalej ona), bo to najgorsze, co mi się mogło przydarzyć to już się przydarzyło. Bardzo niewiele z tych dziewcząt zostaje prostytutkami z własnej woli. Znaczna większość ich jest do tego zmuszana terrorem psychicznym i fizycznym. Wmawia się nam, że nie mamy wyjścia, że jesteśmy bez paszportów nielegalnymi imigrantkami, zaangażowanymi w nielegalną działalność. Dając nam jasno do zrozumienia, żebyśmy nie oczekiwały zrozumienia od lokalnych władz. Na początku odmówiłam tej pracy, ale potem nie miałam wyjścia, z braku pożywienia i ze strachu przed poważnymi batami, jakie otrzymywały inne dziewczęta, co kategorycznie odmawiały współpracy. Mówiono nam, że będziemy wolne jak spłacimy długi związane z przybyciem do swego nowego miejsca pracy. To były astronomiczne sumy sztucznie podwyższane przez „mandaty” za każdą odmowę wykonania narzucanej nam poniżającej nas pracy, wliczając nawet zbiorowe orgie i gwałty.” Jeśli jakiż żydowski alfons zdecyduje, że potrzebuje „świeżego towaru” to sprzedaje parę swoich niewolnic i te „długi” rosną wraz z każdą transakcją. Niektóre kobiety są sprzedawane kilka razy do roku. Komisja Spraw Obrony Praw Człowieka ocenia, że ilość kobiet pojmanych i nadużywanych przez żydowskie gangi przekracza 500.000! To tylko dotyczy kobiet z Rosji! A gdzie Ukrainki, Białorusinki, Mołdawianki, Czeszki a nawet Polki. Dwudziestojedno letnia Iriana myślała, że będzie tancerką, opuszczając Ukrainę, aby udać się statkiem do Izraelskiego portu Hajfa. Po dwóch dniach została odstawiona do pewnej hurtowni gdzie jej nowy szef spalił jej paszport prze jej własnymi oczyma mówiąc. „Jesteś teraz moją własnością a ja jestem twoim Panem. Będziesz dla mnie pracować tyle aż ja uznam, że zarobiłaś na wolność. Nie próbuj uciekać, nie masz dokąd. Nie znasz hebrajskiego, nie masz papierów i będziesz natychmiast aresztowana przez władze Izraela.” Na początku odmówiła pracy jako prostytutka, ale bezustanne bicie i zbiorowe gwałty wykonane przez jej „właścicieli” złamały wreszcie jej ducha. Irina rzekła: „Ten zbój, co zrujnował mi życie nie będzie nawet za to ukarany”. Do niedawna niewolnictwo białych kobiet nie było nawet zabronione w Izraelu, które to według Żydów nawet nie są ludźmi. Dopiero kilka lat temu, pod naciskiem międzynarodowych organizacji wprowadzone zostało w Izraelu prawo, ograniczające tego typu działalność, lecz oskarżenia są rzadkie i kary bardzo lekkie. Miejsce pracy i wyzysku. Sekretne mieszkanie w Tel Awiwie używane do prostytucji. Władze Izraela przymrużają oko na tę działalność, przekonani, że tylko Żydzi są prawdziwymi ludźmi i reszta podludzi nie powinna się nawet opierać ich działalności. Według tego prawa, taki zboczony żydowski alfons, który zmusza do prostytucji nie żydowskie kobiety i który twierdzi, że ich fizycznie nie zakupił (płacąc za nie) jest nadal niewinny. Przewodniczący Grupy Przeciwko Niewolnictwu we Włoszech, Marco Buffo stwierdził: „To żadna tajemnica, że dziś białe kobiety są najbardziej cenione na rynku, są świeżym towarem”. Szef Ukraińskiej dochodzeniówki Mihail Lebed stwierdził: „Ci gangsterzy zarabiają na tych dziewczynach więcej w ciągu tygodnia niż nasza cała policja ma przyznanego budżetu na cały rok. Prawdę mówiąc, jeśli nie otrzymamy jakiejś pomocy, to nie będziemy w stanie tych przestępstw zatrzymać”. No i z pewnością żydowskie media „pomagają”, aby wstrzymać te paskudne przestępstwa. Parę lat temu przedstawiciel policji miasta-portu Hajfa Izaak Tyler „wypluł” trochę danych na temat tych zbrodni, rzekł on: „Ci faceci płaca pomiędzy 500 USD a 1000 USD za każdą Rosjankę lub Ukrainkę, zarabiając na nich fortuny. Weźmy na przykład małe miejsce zatrudniające jedynie 10 tych dziewcząt. Każda z nich przyjmuje 15 do 20 klientów dziennie, za 200 szekli od każdego, biorąc najgorszy przypadek to daje 30.000 szekli dziennie. Pracują one 25 dni w miesiącu, co daje 750.000 szekli, co jest równoważne 215.000 USD. Każdy z tych alfonsów ma przeciętnie pięć takich małych burdelików, co daje ponad milion dolarów miesięcznie, bez podatku i wielkich inwestycji. Są to fabryki pieniędzy zatrudniające niewolników, a Izrael jest usiany tymi „fabrykami””. Milion dolarów miesięcznie dla każdego żydowskiego alfonsa w Izraelu! Spójrzmy na to, co otrzymują w zamian te dziewczęta niewolnice. Bezustanne bicie, gwałty, zmuszanie do prostytucji, trochę jedzenia i kieszonkowe na papierosy. „Mieszkanie” za kratami. Zbiorowe gwałty i znęcanie się nad rodzinami pozostałymi w kraju, gdy próbują one ucieczki. Maszerowanie nago na żydowskich targach niewolnikami, gdy są sprzedawane kolejny raz w tym samym roku. No i w najlepszym przypadku deportacja przez współpracujący z tymi bandami legalny system Izraela. Ci żydowscy alfonsi są tak pewni siebie i swojej pozycji, że nawet nie obawiają się o tym mówić. Niejaki Jacob Golan, właściciel trzech wielkich burdeli wliczając „Tropicana” w Tel-Awiw rzekł reporterowi N(J)ew York Times: „Izraelici uwielbiają rosyjskie kobiety, są one pięknymi blondynkami, bardzo różniącymi się od naszych kobiet, śmiejąc się przy tym. No i są one w skrajnej desperacji, co znaczy, że zrobią wszystko za pieniądze”. Klub ten jest otwarty 24 godziny na dobę, stale wypełniony na w pół nagimi Rosjankami. Przychodzą tam turyści, żołnierze izraelscy, przedstawiciele władz izraelskich a nawet lokalni Arabowie. Inaczej pełny wachlarz klientów. Gdy zapytano Golana, czy te dziewczęta robią to dobrowolnie, zaśmiał się on serdecznie. Jako szczyt ironii, reporter ten podał, że Golan umieścił na głównym barze ogłoszenie o zaginionej żydowskiej kobiecie. Jak czuły na kobiece cierpienie jest ten Golan, nieprawdaż? (cały ten artykuł możecie znaleźć w numerze The New York Times, 11 Sty. 1998r.)
 ONZ oświadczyła kilka lat temu, że handel białymi niewolnicami jest obecnie najszybciej rozwijającym się biznesem. Jedna z Australijskich gazet (The Sydney Morning Herald) stwierdziła, że : „Białe kobiety są dziś najbardziej lukratywnym artykułem, a Rosjanki są bardziej wykształcone, piękniejsze i bielsze nawet od azjatyckich dziewcząt.” Biznes ten przewyższa nawet handel narkotykami. Narkotyki raz sprzedane i spożyte przestają istnieć, a Białe kobiety można sprzedawać na targach niewolników bezustannie do momentu aż umrą lub przestaną być atrakcyjne. Następna typowa historia to doświadczenie Mariany, co zwabiona obietnicami lekkiej pracy za dobrą zapłatę opuściła Rosję i wyjechała do Izraela. Rutyna w burdelu, w którym była zmuszona pracować była brutalna a zatem bardzo wydajna dla właściciela. Służyła ona 20 klientom dziennie. Pracowała ona w pokoiku wyposażonym w łóżko, szafę, prysznic i umywalkę. Przy drzwiach stale stał strażnik. W ten sposób była całkowicie odizolowana od świata. Jedyna osoba poza klientami, co mogła wejść do jej pokoju to kobieta, która sprzedawała jej i innym niewolnicom żywność. Po pięciu miesiącach dostała „awans” i mogła wyjeżdżać z kierowcą, aby służyć klientom w ich hotelach. Podczas jednej z takich „eskapad” została wciągnięta do szopy za hotelem i zgwałcona przez grupę żydowskich łobuzów, którzy ostrzegali ją, aby nie wrzeszczała i nie broniła się, bo nie ma żadnych szans. Próbowała ona ucieczki pewnego dnia, ale została schwytana i brutalnie skarana za to. Rząd Rosyjski ocenia, że około 100.000 kobiet jest przemycanych do Izraela rocznie, co czyni oszacowanie Grupy Praw Człowieka (500.000 niewolnic) poważnie zaniżone. Powtórzę tu jeszcze raz, że to tylko dotyczy Rosjanek. Amnesty International krytykowało brak jakiejkolwiek reakcji ze strony rządu Izraela na działalność tego bandyckiego „przemysłu”. Ciekawy jestem czy ktoś z was słyszał coś o tym w Tel-Awizji polskiej lub na FOX, CBS, CNN itp. Jedna z tych kobiet zdołała uciec i udała się do policji izraelskiej, która po wysłuchaniu sprzedała ją innemu alfonsowi, który zanim zajął się tym „szlachetnym” zajęciem był oficerem policji izraelskiej. Inna z tych kobiet udała się też do policji izraelskiej z pomocą. Nawet dano jej policjanta, który mówił po rosyjsku. W godzinę po jej wysłuchaniu stawił się w tym komisariacie jej „właściciel”, aby odebrać swoją własność. Po dostarczeniu jej do swego burdelu zmaltretował ją tak, że nie mogła ona chodzić przez kilka dni. Można by tu sypać przykładami przez następne tysiąc stron, ale chyba to, co tu opisałem już wystarczy. Dodać tu chcę, że wiek dla tych bandytów tez nie gra roli (oczywiście młody wiek). Porywają oni i zmuszają to tej haniebnej pracy dziewczynki nawet 12 letnie. Częstokroć ofiarami ich są dziewczynki z sierocińców. Aby te zmaltretowane i zmordowane kobiety mogły mimo bólu wydajnie pracować zatrudniają oni „lekarzy”, którzy faszerują je silnymi środkami przeciwbólowymi i narkotykami. Jak wspaniale dbają o swe niewolnice ci żydowscy panowie, nieprawdaż? Lecz żydowskie media i przemysł filmowy robią wielki skandal na temat niewolnictwa czarnego człowieka, kiedy tylko nadarza się im okazja. Niewolnictwa, które już nie istnieje od prawie 150 lat, natomiast o niewolnictwie naszych SŁOWIAŃSKICH, BIAŁYCH KOBIET ani mru mru. Czyż nie wydaje się to wam podejrzane? Czy nadal będziecie wierzyć w te bezsensowne bzdury, którymi was codziennie faszerują? Czy naprawdę nie potraficie otworzyć oczu, rozejrzeć się wokoło i zauważyć rzeczywistość taką, jaka jest? Czy naprawdę brak wam odwagi, aby otrząsnąć się z tego marazmu, zrzucić jarzmo niewoli i raz na zawsze zgładzić naszych oprawców? Jeśli tego nie uczynicie, to niestety muszę tu z przykrością przyznać, że zasługujecie na to, co was wkrótce czeka, czyli większą jeszcze niewolę prowadzącą do całkowitego wyniszczenia tego co przez ponad tysiąc lat wypracowali nasi dziadowie, ojcowie i matki. CHCĘ TU WAM JESZCZE RAZ PRZYPOMNIEĆ, ŻE WOLNOŚCI NIE OTRZYMUJE SIĘ ZA DARMO, TRZEBA O NIĄ WALCZYĆ I CZĘSTOKROĆ PŁACIĆ ZA NIĄ WIELKĄ CENĘ. Cezary Zbikowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
270
270 271
2 (270)
SHSBC 270 TALK ON TV?MO FINDING RR's
kk, ART 177 KK, III KK 270/04 - wyrok z dnia 10 maja 2005 r
Praktyki, 270 karta praktyki zawodowej, Załącznik nr5
270 , Pamięć, jej cechy i czynniki ułatwiające zapamiętywanie
MPLP 270 20.12.2009, lp
lista1 tech zyw 6maj2010 id 270 Nieznany
IV CSK 270 12 1
Clifford Kłopoty z kulturą str 235 270
270 753703 rymarz
MAKIJAZ 270 BRAZ I ZIELEN id Nieznany
270-273, materiały ŚUM, IV rok, Patomorfologia, egzamin, opracowanie 700 pytan na ustny
Dziennik Ustaw z 03 r Nr3 poz 270 zmieniające rozporzadzenie w sprawie warunków technicznych , jakim
270.MSU 1-Zadanie na leasing -prezentacja na wyklad, Leasing
Lista zadan na kolokwium id 270 Nieznany
270(1), hackersrussia.org

więcej podobnych podstron