603

DO RYSZARDA BUGAJA List do Ryszarda Bugaja w sprawie Marszu Niepodległości Ryszard Bugaj swym życiem udowodnił, że wolność, godność, prawda, dobro wspólne to nie są puste dźwięki, ale idee, dla których należy pracować, a gdy trzeba to o nie walczyć. Zatem Ryszard Bugaj w polskim życiu publicznym zasługuje na prawdziwy szacunek. Co więcej, Ryszard Bugaj w sprawach wagi najwyższej, gdy szło o dobro Polski potrafił wznieść się ponad podziały polityczne czy różnice ideologiczne i odważnie podejmować samodzielne decyzje. Dał tego dowód w roku 2004. Wbrew lewicowo-liberalnej, poprawnej politycznie, salonowej koterii nawołującej do całkowitej uległości wobec dyktatu brukselskich technokratów usiłujących narzucić Polsce niekorzystne warunki członkostwa w Unii Europejskiej, Ryszard Bugaj podpisał wspólny list protestacyjny, wzywając jednocześnie rząd RP do twardej obrony polskich interesów. List ten podpisali także: Jan Olszewski, Jarosław Kaczyński, Janusz Dobrosz, Dariusz Grabowski. Dlatego ja, który znam i szanuję Ryszarda Bugaja nie mogę milczeć po przeczytaniu notatki prasowej o „liście intelektualistów”, podpisanym również przez Ryszarda Bugaja. To apel o „nie przyłączanie się do marszu niepodległości 11 listopada w Warszawie” ani do „kontrmanifestacji środowisk lewicowych”. Udzielenie odpowiedzi Ryszardowi Bugajowi uważam za swój obowiązek. Ryszard Bugaj może nie pamięta, ale za czasów komuny środowiska opozycyjne z rosnącą determinacją organizowały obchody rocznicy niepodległości 11 listopada, a do najbardziej zaangażowanych należał ś.p. Wojciech Ziembiński.Myślę, że Ryszard Bugaj zgodzi się, że jednym z fundamentalnych celów naszej walki było prawo do wolności, a tym samym do organizowania obchodów, rocznic, wystąpień i manifestacji. Słowem - prawo do zachowania i ochrony naszej tożsamości. Sądzę, że każdy Polak i przyjaciel Polski, kto by to nie był, zasługuje na szacunek i uznanie, jeśli chce świętować, bądź uczestniczyć w uroczystościach rocznicowych związanych ze Świętem Niepodległości Polski 11 listopada. Myślę, że Ryszard Bugaj zgodzi się, że szczególne prawo a nawet przywilej (choć oni mówią tu o obowiązku) do organizowania i uczestnictwa w obchodach 11 listopada mają kombatanci II wojny światowej a także „żołnierze wyklęci” walczący z komuną po 1944 roku. Informuję, że to właśnie oni są wśród organizatorów i honorowych uczestników tegorocznego marszu w Warszawie i będą szli w pierwszym szeregu. Ryszard Bugaj zgodzi się – tak myślę – że jednym z dowodów na niewypełnienie testamentu Solidarności jest fakt, że środowiska, które w latach 70-tych i 80-tych walczyły o wolną Polskę dziś nie chcą i nie potrafią zorganizować godnych obchodów rocznicy odzyskania niepodległości 11 listopada. Co gorsza, nie próbują sprzeciwić się, gdy ugrupowania lewicowe bądź pseudo lewicowe w imię nowego kosmopolityzmu i internacjonalizmu dążą do wykreślenia z kalendarza dat i świąt polskich dnia 11 listopada. Chcą zohydzić to, co dla wszystkich kochających Polskę jest święte. Wzywają przecież nie do organizowania własnych, legalnych, lepszych obchodów rocznicy 11 listopada, a do „zatrzymania”, „rozpędzenia” marszu niepodległości w Warszawie. Pytam Ryszarda Bugaja jakim prawem ktoś śmie zabronić tego, co jest prawnie dozwolone i z prawem zgodne, a co jest dowodem przywiązania do Polski. Pytam Ryszarda Bugaja czy o taką Polskę walczyliśmy, by dziś przestraszyć się i ulec grupie tych, którzy chcą przemocą, pełni nienawiści, powstrzymać marsz niepodległości.Odpowiem. W imię odwagi, obowiązku, odpowiedzialności za wolną Polskę marsz niepodległości odbędzie się. A do Ryszarda Bugaja i myślących jak on zawołam tak, jak robiliśmy to za komuny – „Chodźcie z nami”.

Dariusz Grabowski

Prezent zrobiony przez Orlen Platformie powinien zostać doliczony do limitu wydatków tej partii na ostatnia kampanię wyborczą

1. Pisałem już o wykorzystaniu przez Premiera Tuska koncernu naftowego Orlen w ostatniej kampanii wyborczej Platformy. Sprawa ta miała początek w ostatniej dekadzie sierpnia tego roku, kiedy to na konferencji prasowej Prezes PiS-u Jarosław Kaczyński stwierdził, że skoro podatki i marże stanowią ponad połowę ceny litra paliwa, to choćby przejściowo należałoby obniżyć podatek akcyzowy, aby ceny paliw nie przekraczały 5 zł za litr. Wtedy Premier Tusk bezradnie rozłożył ręce i powiedział, że rząd nie może w tej sprawie zrobić nic, bo obniżyłby tylko dochody budżetowe, bez żadnej obniżki cen paliw na stacjach benzynowych. Okazało się jednak, że PR-owcy Platformy na tyle przestraszyli się zarzutu o to, że rząd nic nie robi nic w spawie gwałtownego wzrostu cen paliw, co jest jedną z przyczyn rosnącej drożyzny, ale nie chcąc przyznać racji Kaczyńskiemu, zmusili nieformalnymi decyzjami zarząd Orlenu, do obniżki cen paliw na stacjach tego koncernu. Przedstawiciele Skarbu Państwa mają większość w radzie nadzorczej spółki w związku z tym także zarząd firmy jest wprost zależny od ministra, stąd narzucenie mu takiej decyzji, nie sprawiło rządzącym żadnego kłopotu. I rzeczywiście w ciągu kilku dni ceny paliw (zarówno ropy jak i benzyny E95 ) na stacjach Orlen spadły poniżej 5 zł za litr i były tak utrzymywane aż do połowy października czyli do okresu po wyborach.

2.Zarząd Orlenu zdecydował o tej obniżce tyle tylko, że doprowadził do sytuacji, w której ceny hurtowe paliw w jego rafinerii były na tym samym poziomie jak ceny detaliczne na stacjach benzynowych. A ponieważ w rafinerii Orlenu zaopatrują się także pozostałe koncerny paliwowe, ale także właściciele prywatnych stacji doszło do sytuacji, że wszystkie one przez blisko 2 miesiące nie były w stanie zarabiać na sprzedaży paliwa na swoich stacjach benzynowych.

3. Stąd skargi do UOKiK złożone przez Polską Izbę Paliw Płynnych, a także oddział koncernu BP w Polsce, a ten urząd na razie wszczął postępowanie w tej sprawie. Decyzja czy wszcząć postępowanie już przeciwko Orlenowi zapadnie w najbliższych tygodniach i wtedy się dowiemy czy jest możliwe w Polsce, zbadanie tego wyborczego skandalu. Gołym okiem widać, że giełdową firmę rządzący zmusili do obniżki cen w taki sposób ,że zmniejszyła ona zyski w ostatnich dwóch miesiącach ze sprzedaży detalicznej paliw na swoich stacjach benzynowych. Okazuje się także, że ta decyzja doprowadziła do pogorszenia opłacalności sprzedaży detalicznej paliw na stacjach innych koncernów i stacjach prywatnych właścicieli i wszyscy oni domagają się odszkodowań.

4. Obawiając się tego od jakiegoś czasu przedstawiciele Orlenu (w tym jego rzecznik prasowy) już nie zaprzeczają, że taki proceder miał miejsce, ale nieudolnie próbują wytłumaczyć opinii publicznej, dlaczego podjęli takie decyzje. Ostatnio zabrał głos publicznie wiceprezes zarządu Orlenu ds. finansowych Sławomir Jędrzejczyk, który stwierdził, że w ramach prowadzonej przez koncern polityki cenowej, we wrześniu zostały obniżone ceny paliw, głównie dzięki obniżce marży. Działania te miały na celu aktywizację rynku, z powodu spadającej ilości kupowanego paliwa. Dlaczego cen atrakcyjnych dla kierowców i podtrzymywania popytu na paliwa, nie udało się utrzymać także po 9 października, tego niestety wiceprezes Orlenu nie wyjaśnia.

5.Miejmy nadzieję, że podczas postępowania prowadzonego przez UOKiK zarządzający Orlenem będą bardziej wiarygodni i że sprawą zainteresuje także PKW, która przecież skrupulatnie bada wydatki wyborcze. Prezent zrobiony przez Orlen Platformie powinien zostać określony wartościowo i doliczony do limitu wydatków tej partii na ostatnia kampanię wyborczą ze wszystkimi konsekwencjami prawnymi i finansowymi. A jakie one są pokazuje przypadek PSL-u, który za złamanie prawa wyborczego w 2001 roku, na 4 lata stracił dotację budżetową i do tej pory nie jest w stanie uporać się z zapłatą prawie 21 mln kary finansowej. Zbigniew Kuźmiuk

Mobilizacja i koordynacja Wedle stawu grobla - głosi popularne w Polsce porzekadło - co się wykłada poprzez inne popularne porzekadła, że tak krawiec kraje, jak mu materii staje, albo, że dobra psu i mucha. Toteż, kiedy jedynym - a i to przecież niepewnym - sukcesem polskiej prezydencji może być zahamowanie wprowadzenia w Unii Europejskiej zakazu rytualnego uboju zwierząt (charakterystyczne jest, że w sprawie rytualnego uboju ludzi nadal panuje zmowa milczenia), czego żądali od prezydenta Komorowskiego zgromadzeni w Warszawie europejscy rabini. „Dziś moja moc się przesili; dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny” - będzie tedy mógł powtórzyć sobie to spostrzeżenie poety prezydent Komorowski pod koniec polskiej prezydencji. Szanse na powstrzymanie zakazu rytualnego uboju zwierząt w Unii Europejskiej nie są, bowiem przesadnie wielkie, a to z powodu narastającej tam niechęci do Izraela - jak usiłuje się w Zachodniej Europie kamuflować narastającą niechęć wobec Żydów. Rzecz w tym, że tamtejsza lewica ma wdrukowane przez swoich treserów, że antysemityzm jest rodzajem wstydliwej choroby. Skoro tedy panoszenie się Żydów w Europie, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych, gdzie ogon wywija psem nie tylko jawnie, ale nawet z pewną ostentacją, wywołuje rosnącą irytację, której niepodobna już ignorować - na określenie tej irytacji wynaleziony został termin zastępczy w postaci „antysyjonizmu”. To określenie zawiera dwa w jednym; pozwala wyrazić zarówno tradycyjną niechęć europejskiej lewicy do Stanów Zjednoczonych (nawiasem mówiąc - nie tylko lewicy; Niemcy nie zapomniały i nie zapomną, że na skutek interwencji Stanów Zjednoczonych dwukrotnie przegrały wojnę, a z kolei Francja - co jest trudniejsze do zrozumienia, ale przecież nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego - nie może Ameryce wybaczyć, że ta dwukrotnie ratowała ją z opresji - to znaczy nie tyle może, że ją ratowała, co przede wszystkim tego, że Ameryka dwukrotnie widziała ją bez majtek), jak i dać wyraz naturalnej, w warunkach coraz bardziej widocznego panoszenia się Żydów, potrzebie odreagowania antysemityzmu. Ale dość już tych dygresji, bo wedle stawu grobla - a więc kiedy taki, dajmy na to, Izrael już głośno mówi, że wojna z Iranem jest „bardzo prawdopodobna” (nawiasem mówiąc, pewien mój amerykański znajomy już nie może się tej wojny doczekać, bo obstawił na giełdzie stosowne opcje i liczy na wielką wygraną), najbardziej elektryzującą wiadomością w naszym nieszczęśliwym, coraz bardziej prowincjonalnym kraju, są rewelacje ministra Grasia, co też premier Tusk „wykompinował” w przygotowywanym w wielkiej tajemnicy expose. Pan minister Graś twierdzi z wielką powagą, że premier Tusk nada tam priorytet gospodarce, że znaczy się - „gospodarka, durniu!” - ale pamiętając, że - po pierwsze - w naszym nieszczęśliwym kraju nic nie dzieje się naprawdę, po drugie - że przecież po ratyfikacji traktatu lizbońskiego zakres samodzielności Polski z szybkością światła kurczy się z miesiąca na miesiąc i wreszcie - po trzecie - że w ramach przyspieszenia budowy IV Rzeszy, Nasza Złota Pani Adolfi... to znaczy pardon - oczywiście Nasza Złota Pani Aniela z jej francuskim kolaborantem Mikołajem Sarkozym właśnie przechodzi na ręczne sterowanie Europą - to najbardziej prawdopodobne jest, że expose pana premiera Tuska będzie podobne pod względem treści do expose Mateusza Bigdy, ze słynnej powieści Kadena- Bandrowskiego pod tym właśnie tytułem. Dążyć będę - powiedział z namaszczeniem Mateusz Bigda - do dobra powszechnego. Cóż innego może nam powiedzieć pan premier Donald Tusk, który przecież nawet nie wie, co jutro rozkażą mu uczynić Siły Wyższe? Warto zwrócić uwagę, że na oczach całego świata w Grecji plutokracja właśnie zdecydowanie wygrała z demokracją, a skoro tak, to czegóż innego możemy spodziewać się w naszym nieszczęśliwym kraju? „Gospodarka, durniu”? Na cóż takie hasło, zwłaszcza w sytuacji przewagi plutokracji nad demokracją może przełożyć się w expose premiera Tuska, sporządzonym pod dyktando Sił Wyższych? Że „trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie - zrobić mydło!” Na razie zapowiada się podwyżka cen papierosów, paliw i wódki, ale to przecież dopiero początek. Nawiasem mówiąc - jeśli nie brać pod uwagę paliw, bo za carskich czasów nie odgrywały one jeszcze takiej roli, jak teraz, to widzimy, że recepty na uzdrowienie gospodarki ówcześni durnie mieli takie same, jak durnie obecni; wódka i machorka. Zresztą - jakże ma być inaczej, skoro miłujący pokój Izrael właśnie zabiera się za wywołanie kolejnej wojny, która w sprzyjających okolicznościach przyrody może nawet stać się początkiem III wojny światowej i chociaż „już w podziemiach synagog wszystko złoto leży” to przecież każdy grosz się przyda? W takich momentach, pamiętając zwłaszcza popularne w czasach I jeszcze wojny światowej porzekadło, że w okopach nie ma ateistów, myśl nasza szybuje ku sprawom eschatologicznym, żeby nie powiedzieć - ostatecznym - a to z kolei skłania nas do poświęcenia większej niż zwykle uwagi sprawom religii i Kościoła. Tym bardziej, że właśnie nastręczyła się znakomita okazja w postaci przypadku księdza Adama Bonieckiego, któremu jego władze zakonne aż do odwołania zabroniły wypowiadania się w mediach. Ksiądz Boniecki poleceniu się oczywiście podporządkował, ale w taki sposób, by każdy widział, jak cierpi i jaki w jego osobie naszą biedną ojczyznę dotknął paroksyzm. Mam tu na myśli kampanię solidarności z księdzem Bonieckim, rozpętaną przez zwolenników wolności słowa, którzy nagle wyłonili się w ogromnej liczbie niczym spod ziemi. Ksiądz Boniecki jednym słowem mógłby położyć kres tej kampanii, ale najwyraźniej nie chce. Dlaczego - mniejsza z tym - bo ważniejsze jest co innego. To mianowicie, że obrońcom księdza Bonieckiego wcale nie zależy na żadnej wolności słowa. Żyją przecież jeszcze ludzie pamiętający, jak te same osoby i te same środowiska nie tylko publicznie nawoływały, ale w dodatku wprost wyłaziły ze skóry, by zakneblować ojca Tadeusza Rydzyka, a Radio Maryja albo rozpędzić, albo przynajmniej spacyfikować. Jasne, więc, że nie chodzi o żadną wolność słowa - bo ta jest niepodzielna i powinna przysługiwać zarówno księdzu Bonieckiemu, jak i ojcu Tadeuszowi Rydzykowi. A skoro nie chodzi o wolność słowa - to, o co chodzi naprawdę? A naprawdę, to w sytuacji, kiedy Siły Wyższe postawiły na posła Palikota, w celu pogrążenia naszego nieszczęśliwego kraju w zimnej, a momentami nawet gorącej wojnie religijnej, chodzi o przyspieszenie budowy u nas tak zwanej „Żywej Cerkwi”. Żywa Cerkiew, jak pamiętamy, była swego rodzaju mistyfikacją, stworzoną przez bolszewików po okrutnym zmasakrowaniu Cerkwi Prawosławnej, kiedy jak patriarcha Tichon rzucił na nich klątwę. Na miejsce wymordowanego, czy deportowanego autentycznego duchowieństwa. GPU wprowadziła przebierańców, to znaczy - agentów poprzebieranych za duchownych, którzy ogłosili powstanie Żywej Cerkwi - to znaczy Cerkwi wolnej od sprośnych błędów Niebu obrzydłych, a konkretnie - we wszystkim posłusznej bolszewikom. Ponieważ francuski kolaborant Naszej Złotej Pani Adolfi... to znaczy pardon - oczywiście Naszej Złotej Pani Anieli już przed dwoma laty wyjaśnił, że jeśli Kościół zaakceptuje zasadę laickości republiki, to znaczy - nie będzie nalegał, by podstawą systemu prawnego państwa była etyka chrześcijańska, tylko demokratyczna etyka sytuacyjna (dobre jest to, co aktualnie wskazuje partia), to może nawet liczyć na subwencjonowanie ze strony państwa. Jeśli zaś nie, no to - wojna. Przypadek księdza Bonieckiego pozwala lepiej zobaczyć i zrozumieć, że Siły Wyższe, tak jak za Stalina, tak i teraz prowadzą wojnę z Kościołem na dwóch frontach; z jednej strony poseł Palikot na czele swego parku jurajskiego będzie forsował rozkładowe ustawodawstwo, a z drugiej - agentura w samym Kościele będzie dążyła do rozkładu struktur organizacyjnych i dyscypliny, wykorzystując w tym celu różnych pieszczochów-Bartosiów oraz preteksty tolerancji i demokratyzacji. Tedy, wbrew zapowiedziom ministra Grasia o gospodarczych rewelacjach w expose premiera Tuska, w gospodarce naszego nieszczęśliwego kraju nikt prochu nie wymyśli, a wobec przejścia Naszej Złotej Pani Adolfi... to znaczy, pardon - oczywiście Naszej Złotej Pani Anieli na ręczne sterowanie Europą - samodzielne wymyślanie prochów może nawet zostać zakazane - to na religijnym odcinku czeka nas ogromne ożywienie - bo forsowana przez Unię Europejską zasada zrównoważonego rozwoju nie dopuszcza, by ręcznie sterowana gospodarka galopowała do przodu, podczas gdy odcinek religijny wlókł się gdzieś w ariergardzie. Postęp - jak wyjaśniał Sławomir Mrożek ustami Edka - jest wtedy, kiedy przód idzie do przodu i tył idzie do przodu. Dlatego też obserwujemy w szeregach Żywej Cerkwi taką mobilizację. SM

Jak pachnie "Stokrotka"? NaczRed anty-klerykalnych „Faktów i Mitów” na pierwszej stronie wywalił zdjęcie p. Moniki Olejnik – z ksywką „Stokrotka”. Gdy śp.tow.Józef Goebbels odwiedził jaczejkę NSDAP gdzieś w Westfalii, zaatakowano Go: „Towarzyszu Goebbels! Dlaczego weszliście do tego burżuazyjnego parlamentu i grzejecie tyłki na ławach razem z kapitalistami, klerykałami i socjal-zdrajcami – zamiast razem z SA-manami demonstrować na ulicach i bić burżujów, zwłaszcza tłuste żydowskie świnie?!?”. Na co dr Goebbels, absolwent franciszkańskiego liceum, odparł: „Towarzysze! Ja nie jestem żadnym posłem do Reichstagu! Ja jestem posiadaczem bezpłatnego biletu kolejowego I klasy, – dzięki czemu mogłem do Was dojechać – oraz posiadaczem immunitetu parlamentarnego, dzieki, któremu mogę otwarcie mówić, co myślę o tych złodziejach w rządzie!” WCzc.Roman Kotliński (RJP, Łódź) - (już został zaprzysiężony, więc muszę o Nim pisać „Wielce Czcigodny”...), były ksiądz katolicki zresztą, już korzysta z immunitetu:, jako naczred anty-klerykalnych „Faktów i Mitów” na pierwszej stronie wywalił zdjęcie p.Moniki Olejnik – z ksywką „Stokrotka”. I to jest właściwe wykorzystanie immunitetu! Przypomnijmy, ze śp.Lech Kaczyński już jako prezydent, przeprosił w końcu p.Olejnik za użycie tego pseudonimu. Ciekawe, czy długie łapska bezpieki dotrą do gardła posła Kotlińskiego? A poseł Kotlinowski obrazil się na dziennikarkę Olejnik za to, wytykała WCzc. Januszowi Palikotowi (RJP, Biłgoraj), że wprowadził do Sejmu p.Kotlińskiego, który umożliwiał publikowanie tekstów p.Grzegorzowi Piotrowskiemu, mordercy śp. ks. Jerzego Popiełuszki. Jaki naród – takie elity? JKM

Drzewiecki ukrył milion zł dochodów. Jest śledztwo Jak dowiedzieli się reporterzy śledczy RMF FM, prokuratura z zawiadomienia CBA wszczęła śledztwo mające wyjaśnić, dlaczego były minister sportu ukrył ponad milion złotych swoich dochodów. Kierownictwo CBA wysłało zawiadomienie po kontroli sprawdzającej, czy posłowie prawidłowo wypełnili oświadczenia majątkowe w latach 2005 - 2010. Według CBA, były minister sportu nie wykazał w oświadczeniu pieniędzy zdeponowanych w USA. Chodzi o zobowiązania wobec jednego z deweloperów na kwotę 350 tysięcy złotych. Nie podał również w oświadczeniu, że posiada lokal na Florydzie, a dwa kolejne wynajmuje i bierze za to pieniądze. Poza tym w oświadczeniu nie znalazła się informacja o opodatkowaniu pożyczki otrzymanej od syna w wysokości prawie 370 tysięcy złotych. Dodatkowo Mirosław Drzewiecki pożyczył od firm należących do syna 200 tysięcy złotych, o czym także nie ma mowy w oświadczeniu. Szef CBA złożył zawiadomienie do prokuratury 13 czerwca - precyzuje rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. Jest w nim mowa o "uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa, tj. podaniu nieprawdy w oświadczeniach majątkowych". W lipcu Prokuratura Okręgowa w Warszawie odmówiła wszczęcia śledztwa. Dlatego szef CBA Paweł Wojtunik złożył zażalenie do sądu wytykając prokuraturze sporo błędów podczas podejmowania tej decyzji. Sąd w październiku tego roku przyznał rację CBA i nakazał jednak rozpocząć postępowanie w prokuraturze. W efekcie kilka dni temu śledczy rozpoczęli badanie sprawy. Według naszych informacji będą kolejne zawiadomienia w sprawie oświadczeń majątkowych posłów ostatniej kadencji. RMF

Rosja, Ukraina, Białoruś: marsze komunistów w 94. rocznicę rewolucji żydowsko-bolszewickiej Pochodowi komunistów w Kijowie, który rozpoczął się przed pomnikiem Lenina, próbowali przeszkodzić ukraińscy nacjonaliści, rzucający w uczestników marszu jajkami i starający się odbierać komunistom czerwone flagi. Doszło do niewielkich starć. Zwolennicy Komunistycznej Partii Ukrainy maszerowali w poniedziałek główną ulicą stolicy Ukrainy, Chreszczatykiem, mimo wydanego wcześniej sądowego zakazu demonstracji. Zakaz ten starali się wyegzekwować członkowie nacjonalistycznej partii Swoboda, wyrywając komunistom z rąk czerwone flagi. Jedną z nich następnie publicznie spalili. Gdy komuniści dotarli do znanego z czasów pomarańczowej rewolucji 2004 r. Majdanu (placu) Niepodległości, w ich stronę poleciały jajka i opakowania z kefirem. Ataku dokonało kilku członków Swobody, którzy zostali zatrzymani przez milicję. W 94 rocznicę rewolucji październikowej do komunistycznych demonstracji doszło także w innych miastach Ukrainy. 500 osób przemaszerowało ulicami i Doniecka na wschodzie kraju, skąd pochodzi prezydent Wiktor Janukowycz. Uczestnicy akcji zarzucili szefowi państwa, że „otoczył się amerykańskimi doradcami i chodzi na pasku Zachodu”. Rocznicę przewrotu bolszewickiego 1917 roku uczczono także w Sewastopolu na półwyspie krymskim (południowa Ukraina). Po ulicach tego miasta, które jest główną bazą stacjonującej na Ukrainie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej jeździł autobus, oklejony portretem Stalina. W Sewastopolu odbył się także marsz komunistów i organizacji prorosyjskich, który zakończył się bójką. Doszło do niej między przedstawicielami „Sojuszu Robotników Sewastopola” a komunistami, których ci pierwsi oskarżyli o sprzedajność – podały lokalne media. Kurier Wileński/PAP/Kresy.pl

Rosja: Uczczono 94. rocznicę przewrotu bolszewickiego 1917 roku Tysiące zwolenników Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) i innych ugrupowań lewicowych przemaszerowały w poniedziałek przez centrum Moskwy, aby uczcić przypadającą w tym dniu 94. rocznicę przewrotu bolszewickiego 1917 roku. Uczestnicy manifestacji przeszli z placu Aleksandra Puszkina ulicą Twerską na plac Teatralny, pod pomnik Karola Marksa. Nieśli wielkie portrety Włodzimierza Lenina i Józefa Stalina, a także flagi państwowe ZSRR i sztandary Armii Czerwonej. Wykrzykiwali antyrządowe hasła. W ZSRR rocznica przewrotu była najważniejszym świętem państwowym. W 2005 roku z inicjatywy ówczesnego prezydenta Władimira Putina zostało ono zastąpione przez Dzień Jedności Narodowej, obchodzony 4 listopada. Upamiętnia on rocznicę wyzwolenia Moskwy spod polskich rządów w 1612 roku i zakończenia okresu zamętu (smuty), w jakim na przełomie XVI i XVII stulecia pogrążyła się Rosja. Przerwania tradycji świętowania rocznicy przewrotu dokonanego przez Lenina domagała się rosyjska Cerkiew prawosławna, która przypominała, że jednym z głównych celów bolszewików było wykorzenienie religii. Likwidacji tego święta chciał też Kreml, gdyż komuniści wykorzystywali je do organizowania wystąpień przeciwko prezydentowi i rządowi. Również tym razem lider KPRF Giennadij Ziuganow zaatakował władze Rosji, wytykając im, że pomniejszają rolę WKP(b) i Stalina w latach II wojny światowej. „Nie dano wyczerpującej odpowiedzi na pytanie, kto poprowadził do zwycięstwa? Okazuje się, że naród może zwyciężać bez dowódców, bez naczelnego dowódcy, bez wiodącej siły politycznej” – grzmiał Ziuganow na Placu Czerwonym. Przywódca KPRF uczestniczył tam w uroczystości złożenia kwiatów przed Mauzoleum Lenina i na grobie Stalina. Razem z nim przyszły tam setki jego stronników. Rano na Placu Czerwonym odbyła się parada upamiętniająca defiladę wojskową z 7 listopada 1941 roku – tę, której uczestnicy udali się bezpośrednio na front. Przebiegał on wówczas 30-70 kilometrów od Moskwy. W paradzie wzięło udział prawie 7 tys. osób – żołnierzy Garnizonu Moskiewskiego, słuchaczy stołecznych akademii wojskowych, kawalerzystów z Pułku Prezydenckiego, a także aktywistów różnych organizacji młodzieżowych, członków klubów wychowania patriotycznego, kadetów i słuchaczy wojskowych uczelni muzycznych. W historycznej części defilady przez Plac Czerwony przemaszerowali żołnierze ubrani w mundury z lat Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jak w Rosji określa się ostatnie cztery lata (1941-45) II wojny światowej, kiedy to ZSRR walczył po stronie koalicji antyhitlerowskiej. Przejechały też czołgi T-34, T-37 i T-60, samochody ZIS i GAZ, jak również słynne Katiusze i 37-milimetrowe działa przeciwlotnicze. Przed paradą w pojazdach wojskowych przez Plac Czerwony przejechało kilkudziesięciu uczestników defilady z 1941 roku, w tym kilku weteranów batalionów szturmowych NKWD. Paradę odebrał burmistrz Moskwy Siergiej Sobianin. Uroczystości upamiętniające 94. rocznicę przewrotu bolszewickiego 1917 roku odbyły się też w innych miastach Federacji Rosyjskiej. Na ulice Irkucka, Tiumenia i Czyty z tej okazji wyjechały autobusy komunikacji miejskiej ozdobione portretami Stalina. W Kaliningradzie wizerunek tyrana pojawił się na miejskich trolejbusach.PAP

Mińsk: Lenina obrzucono jajkami Troje aktywistów opozycyjnego Młodego Frontu usiłowało dziś zakłócić akcję białoruskich komunistów świętujących 94 rocznicę rewolucji październikowej. Ofiarą stał się obrzucony jajkami miński pomnik Lenina. Rano około godz. 10 przed pomnikiem wodza rewolucji na placu Niezależności zgromadziło się około 100 zwolenników Komunistycznej Partii Białorusi – jednej z partii wspieranych przez reżim Łukaszenki. Białoruscy komuniści składali kwiaty pod pomnikiem – wśród nich byli obecni deputowani białoruskiego parlamentu Ihar Karpienka i Taciana Gołubiewa. Po uroczystości odbył się krótki wiec, podczas którego trójka młodych ludzi wznosząc okrzyki „komunizm pod trybunał” rzuciła w kierunku pomnika Lenina kilka jajek. Mimo prób ucieczki zostali oni zatrzymani przez tajne służby. Gazeta „Nasza Niwa” podała, że do aresztu trafiło dwóch członków Młodego Frontu: Roman Wasileu i Michaił Muski. Trzeci z zatrzymanych nie został zidentyfikowany. Występujący na wiecu podkreślali wagę wydarzeń z roku 1917. Ich zdaniem właśnie na Białorusi dzisiaj realizują się zasady równości i wolności ogłoszone podczas rewolucji październikowej. Biełsat

Gdzie oni są: kapłan i żołnierz? Pośród historyków idei utarło się przekonanie, że Juan Donoso Cortés osiągnął wyżyny – w tym wypadku stosowniejsze byłoby: niziny – bezdennego pesymizmu, nie tylko antropologicznego, ale i historiozoficznego. Nawet Carl Schmitt pisał (cytuję z pamięci, więc pewnie niedokładnie) o potwornych wybuchach paroksyzmów pesymizmu wielkiego Hiszpana. Mniemam jednak, że w porównaniu z tym, co możemy obserwować dzisiaj, pesymizm Donosa jawi się jako łagodny, ba – wręcz przesadnie optymistyczny. Dowód? Proszę bardzo. Pod koniec bardzo apokaliptycznego w tonie Discurso sobre la situación general de Europa – mowy wygłoszonej w Kortezach hiszpańskich 30 stycznia 1850 roku – Donoso zwrócił uwagę na dwie archetypiczne figury, na pozór odmienne, a w zasadniczej swojej funkcji niezmiernie podobne, które wciąż powstrzymują napór demokratycznego i rewolucyjnego barbarzyństwa, w nich zatem można upatrywać nadziei ocalenia cywilizacji. To kapłan i żołnierz. Obu łączy życie nie dla siebie i nawet nie dla swojej rodziny, lecz bezgraniczność poświęcenia, gotowość oddania własnego życia w ofierze: u pierwszego dla ocalenia niepodległości społeczeństwa religijnego, u drugiego dla ocalenia niepodległości społeczeństwa cywilnego. W związku z tym, kapłana i żołnierza łączy też pewna – jak pisze Donoso – „szorstkość” (aspereza) sposobu życia, co sprawia, iż widząc kapłana, mamy wrażenie jakbyśmy obcowali z żołnierzem; z drugiej zaś strony – świętość, która sprawia, iż wojsko wydaje nam się jakby duchowieństwem. Jeśli wolno dopowiedzieć coś w bardzo prostych słowach do wykładu Mistrza, to nie tylko żołnierz, ale i kapłan, powinien być kimś, kogo należy się w pewnym sensie bać: nie tak oczywiście, jak boimy się bandyty czy groźnych zjawisk natury, ale tak, jak przystoi odczuwać „bojaźń i drżenie” wobec czegoś lub kogoś, co przekracza zwykłą, ludzką miarę. Sam pamiętam z dzieciństwa, że tak to odczuwałem. Czy coś pozostało z tego mysterium tremendum, dla Donosa jeszcze oczywistego? Zacznijmy od przypadku żołnierza: kim on dziś jest? Obraz kreowany, ale zapewne w znacznym przynajmniej stopniu zgodny z prawdą, to wyspecjalizowany w swoim fachu „profesjonalista”, taki sam jak hydraulik, informatyk czy analityk giełdowy. Oczywiście, nie mam nic przeciwko profesjonalizmowi i w tej dziedzinie (dlatego m.in. uważam pod tym względem za naiwnego Makiawela, który twierdził, że „milicje narodowe” mają wyższość nad zawodowymi wojskami najemnymi). Rzecz w tym, że jest to profesjonalizm sprowadzony do szkolenia się i wykonywania „fachu” bez jakichkolwiek elementów, mówiąc skrótowo, „nadprzyrodzonych”. Co więcej, żołnierz współczesny wykonuje swoje „zadania” tak jakby w „godzinach pracy”, natomiast jego „prawdziwe życie” toczy się poza nimi, „po godzinach”. Bycie żołnierzem nie kształtuje jego etosu, jako istoty z innego wymiaru, niż codzienne życie cywilnej „reszty”, składające się z zarabiania, handlowania, kupowania, kopulowania, podróżowania itp. To lepiej lub gorzej, nieraz świetnie, wyszkolone „maszyny do zabijania”. I znów, nie wzdrygam się na myśl o zabijaniu: żołnierz musi przecież zabijać; chodzi o to, że nie przyświeca temu żaden naprawdę godny szacunku i usprawiedliwienia cel. Brak celu to byłoby zresztą jeszcze mniejsze zło: współczesnego żołnierza najbardziej demoralizuje cel fałszywy, ten, w imię którego na pole bitwy wysyłają go jego zleceniodawcy. Dzisiejszy żołnierz nie walczy za Boga, Wiarę, Cesarza, Króla, Honor i Ojczyznę – niechby i za Naród, chociaż to już moderne całkiem. On jest wysyłany na misje „humanitarne” i „pokojowe”, dla „przywrócenia” demokracji i praw człowieka, dla kontroli prawidłowości „procesu demokratycznej stabilizacji”. Oto chichot historii, którego nie przewidział Donoso: on obawiał się tylko, że pod wpływem rewolucyjnej demagogii armia zniknie, nie przyszło mu do głowy, że armia może stać się zbrojnym egzekutorem „rewolucji demokratycznych”. To samo zachodzi w obrębie stanu kapłańskiego (czy w ogóle to sformułowanie jeszcze odpowiada rzeczywistości, także jeśli chodzi o samoświadomość współczesnych oratores?). Tak jak ze „stanu żołnierskiego” wyparowała świętość, tak trudno dostrzec u dzisiejszych księży ową „szorstkość”; zastąpiła ją powszechnie wręcz „celebrowana” zwyczajność, nawet wyreżyserowane „kumpelstwo”. W szczególnych przypadkach – myślę tu oczywiście w tej godzinie o sprawie ks. Adama Bonieckiego, ale to przecież tylko kolejny przypadek całej serii – zachodzi coś jeszcze gorszego. Nie wdając się w różnicowanie poszczególnych przypadków, których gama jest ogromna: od otwartej apostazji, jak ks. Więcławskiego – „Tomasza Polaka”, po „zwykły” krytycyzm antykościelny, sadzę, że można wskazać coś, co wszystkie je łączy. Jest to – będąca dokładnym przeciwieństwem owej „szorstkości”, także w relacjach ze „światem” – pewna uderzająca przymilność „kontestatorskich” księży wobec tegoż świata. Wszyscy oni doskonale wiedzą, że każdy, rzekomo „niepokorny” ksiądz zyska natychmiast sympatię i wsparcie ze strony możnych tego świata, czyli przede wszystkim mediów i tzw. autorytetów. Jest to, jak widać, pokusa w ich wypadku niemożliwa do odrzucenia: być chwalonym i podziwianym za „odwagę”, wyróżniając się od anonimowego tłumu pogardzanych „sukienkowych” (nb. gdybyż to była prawda, bo ilu księży chodzi jeszcze na co dzień w sutannach?). Do tego dochodzi rzecz jeszcze bardziej jaskrawo przecząca twierdzeniu Donosa, iż kapłan to ten, co czuwa nad niepodległością społeczeństwa religijnego. Ci kontestatorzy, o których mowa, dawno już porzucili to zadanie: więcej, budzi ono ich odrazę, jako przejaw niedopuszczalnego „integryzmu”. W to miejsce wykluła się w ich umysłach zupełnie inna i dziwaczna idea: bycia bezstronnym. Jeśli wczytamy się w ostatnie elukubracje ks. Bonieckiego, to właśnie taka intencja jest dobrze widoczna: poszukiwania jakiegoś „trzeciego miejsca”, jakiegoś „neutralnego” punktu obserwacyjnego, z którego można z równym dystansem oceniać zarówno „przeklerykalizowanie” życia publicznego, jak i ekscesy antyklerykalne, które jednak natychmiast muszą być usprawiedliwione pierwszym, jako rzekomą przyczyną drugiego. Jest to idea dziwaczna, albowiem wybierając kapłaństwo nie można być „bezstronnym”; to jest jednoznaczne i à outrance opowiedzenie się po stronie Chrystusa, a przeciwko Jego piekielnym wrogom i ich ziemskim sługom. Każdy „bezstronny” kapłan zdradza po prostu swoje powołanie, jest naśladowcą nie Chrystusa, lecz równie „bezstronnego” zwolennika demokracji proceduralnej i plebiscytarnej zarazem, Poncjusza Piłata. Nawiasem mówiąc szkoda, że Piłat zarządzając referendum ludowe nie zadał prócz zasadniczego pytania: „uwolnić Jezusa czy Barabasza?” jeszcze pytania dodatkowego: „kto się wstrzymuje od głosu?”. Gdyby tak było, poznalibyśmy za jednym zamachem skład pierwszej w historii partii liberalnej – i partii „katolików otwartych” na różne opcje. Gdzie oni są: śpiewał w innych mrocznych czasach bard mojego pokolenia Grzegorz Ciechowski. No właśnie: gdzie oni są – kapłan i żołnierz? Jacek Bartyzel

Ten samolot został od wewnątrz otwarty Na posiedzeniu Zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej zaprezentowano rekonstrukcję świadczącą o tym, że lewa część spodu śródpłacia samolotu Tu-154M została rozerwana. "Musiało dojść do jakiegoś wydarzenia, które sprawiło, że ta niesłychanie mocna konstrukcja [chodzi o keson bakowy - kratownicę] rozpadła się z jednej strony czyniąc wyrwę, a z drugiej strony to działanie doprowadziło do tego, że to się rozpadło jak puszka konserw. Zostało otwarte. Ta sama energia sprawiła, że rozpadł się keson. Doszło do rozpadu spodu śródpłacia i otwarcia góry samolotu" - powiedział Antoni Macierewicz komentując prezentację. "Ogląd części nasuwałby hipotezę że mieliśmy do czynienia z działaniem jakiejś wielkiej, skumulowanej energii idącej od podłoża śródpłacia, wzdłuż kadłuba samolotu i rozrywającej zewnętrzną górną powłokę tego samolotu, tak że ona się wywinęła jak puszka konserw. To sugeruje wybuch jakiegoś dużego ładunku energii. Ale ja nie jestem specjalistą, nie chciałbym tego przesądzać". "Uderzenie w ziemię nie może spowodować takich odkształceń". Wyniki zostały przekazane do dalszych badań amerykańskim pirotechnikom i specjalistom od wytrzymałości materiału w Maryland i Ohio. Margotte's blog

08 listopada 2011"Część posłów będzie pracować, a część zajmie się dostarczaniem rozrywki”- powiedział pan poseł Stanisław Żelichowski z Polskiego Stronnictwa Ludowego, powołującego się- od czasu do czasu- na tradycje Wincentego Witosa…(???) Zawsze jak to słyszę bardzo mnie to rozśmiesza.. Wincenty Witos, przedwojenny mąż stanu, wielki polski narodowiec, współautor zwycięskiej Bitwy Warszawskiej- miałby być prekursorem podpisania Traktatu Lizbońskiego i oddania Polski jakiemuś lewiatanowi biurokratycznemu pod przewodnictwem Niemiec.. Chyba nic bardziej śmiesznego „ludowcy” nie mogli wymyślić.. I pan poseł Żelichowski mówi o „ dostarczaniu rozrywki” przez innych. A PSL nie dostarcza rozrywki? Jak cały ten przemysł rozrywkowy w ramach demokracji parlamentarnej? Bo demokracja parlamentarna jest samą w sobie - dostarczającą rozrywki.. Od dzisiaj znowu zaczniemy boki zrywać.. Żeby ONI, chociaż to „serce demokracji” razem ze „ świętem demokracji ”przenieśli gdzieś na bezludną wyspę, i tam sami ze sobą się pobawili, na swój własny koszt i żyli w tym, co sobie pouchwalali.. Wtedy poczuliby pełną odpowiedzialność tego, co uchwalali, rabując nas i pętając demokratycznymi ustawami.. Z dwojga złego wolałbym, żeby zamiast” pracować” ( uchwalać kolejne tysiąc ustaw!) - zajęli się dostarczaniem nam rozrywki.. No trudno - jak ma być demokracja- to niech przynajmniej w koło będzie wesoło.. I tak przymusowo topimy miliony złotych w tym nonsensie.. Są to pieniądze stracone, nie do odzyskania.. Mało tego! Uchwalane setkami ustawy utrudniają nam życie, które jest coraz bardziej spętane. Bo im więcej ustaw, tym mniej sprawiedliwości. I coraz dalej od wolnego rynku…. Im dalej od wolnego rynku, tym również mniej sprawiedliwości.. Bo im więcej przepisów, tym coraz bardziej chore jest państwo - co widzimy, na co dzień. Dzięki tym, których nieświadomy lud wybiera z marszu.. No i tym, którzy z tego nonsensu żyją… Bo jak ktoś żyje z państwa, na ogół jest zwolennikiem państwa.. Bo przecież nie będzie kąsał ręki, która go karmi.. Obrabowywać państwo to jeszcze nic, ale utworzyć system, który pozwala obrabowywać to państwo- to jest dopiero sztuka.. I taki system jest tworzony! Próbowałem sparafrazować powiedzenie Bertolda Brechta, że: „obrobić bank to jeszcze nic, założyć bank to jest dopiero interes”(!!!!) „To straszne! Do Sejmu wchodzą sodomici”- powiedział przestraszony ojciec Tadeusz.. A ja powiem: „To straszne! Do Sejmu wchodzą socjaliści!” Co innego gdyby do Sejmu weszli sami Górale.. Dlaczego? Bo pan Sebastian Karpiel-Bułecka, piosenkarz, powiedział, że ”nie ma geji- górali”. I wtedy ojciec Tadeusz osiągnąłby spokój ducha.. A dla mnie w demokratycznym Sejmie mogą być sami geje i lesbijki- tak naprawdę.. Byleby nie uchwalali preferujących kogokolwiek – ustaw, obniżyli podatki i rozpędzili na cztery wiatry pasożytującą biurokrację.. I nie chwaliłbym ich, dlatego, że są gejami, ale dlatego, że są mądrymi ludźmi.. Nie interesuje mnie w głębi duszy, kto, w jaki sposób zaspokaja swój popęd seksualny.. To nie powinno być przedmiotem sporu.. Bo co mnie obchodzi, jakie narzędzie i do czego służące ma w rozporku demokratyczny poseł? Narzędzie demokracji jest znacznie gorsze.. Bo większością można wszystko! Na przykład uchwalić demokratyczną ustawę, na mocy, której państwo demokratyczne i bezprawne płaci kobietom za to, że samotnie wychowują swoje dzieci.(????) Nie dość, że to są ich dzieci, to jeszcze państwo do tego nonsensu dopłaca wprowadzając patologie. Bo jak można dopłacać komuś do jego dzieci, tylko, dlatego, że samotnie je ktoś wychowuje? Albo dzieci są rodziców- albo dzieci są państwa. Jak są rodziców- to niech rodzice sobie z nimi radzą. Jak są państwa, to nich państwo poodbiera rodzicom dzieci i samo je wychowuje, tym bardziej, że państwo nie może mieć dzieci w sposób naturalny. Najpierw państwo uchwaliło i narobiło problemów, bo młodzi ludzie często się rozwodzą tylko, dlatego, żeby dostać pieniądze na samotne wychowywanie dziecka, ale żyją z sobą nadal, a teraz urzędy skarbowe demokratycznego państwa prawnego i bezprawnego jednocześnie, uganiają się po gospodarstwach domowych, sprawdzając, kto jest w patologicznym konkubinacie, a kto naprawdę wychowuje dziecko samotnie.. Też w sposób patologiczny. Dzieci powinny być wychowywane w rodzinach, z mamą i tatą - to jest najlepsze wychowanie.. Lepszego cywilizowany świat nie wymyślił!. A teraz urzędnicy demokratycznego państwa prawnego i bezprawnego, a przy tym skarbowego, penetrują środowiska ludzkie w poszukiwaniu odstępców od idiotycznej ustawy uchwalonej w demokratycznym Sejmie.. Bo konkubinat nie jest sytuacją, w której matka samotnie wychowuje dziecko.. No nie jest! Urzędnicy chcieliby, żeby matka jednak samotnie to dziecko wychowywała- zgodnie z prawem.. Które za to wynagradza? Ulgi, pieniądze, preferencje.. To ludzie postępują racjonalnie sięgając po te pieniądze za wszelką cenę.. Tym bardziej w obecnej sytuacji, w jakiej jesteśmy.. Jesteśmy na równi pochyłej i staczamy się w kierunku biedy.. Oczywiście nie wszyscy. Nasi nadzorcy - jak najbardziej nie! Nadzorca niewolników zawsze ma lepiej.. Tym bardziej, że ma legitymację od swoich niewolników, żeby nimi sobie porządził.. Bo w Starożytnym Rzymie niewolnik nie mógł sobie wybrać swojego pana. Pan go mógł najwyżej uczynić wolnym człowiekiem.. W demokracji parlamentarnej- jak najbardziej.. Może wybrać sobie swojego pana, ale wolności nigdy nie uzyska.. Taka jest logika demokracji, jako systemu totalitarnej niewoli.. W każdym razie pan minister Jacek Vincent Rostowski, wysłał swoich ludzi na poszukiwanie pieniędzy do budżetu, i dlatego urzędnicy państwowi i skarbowi penetrują zaułki towarzysko- matrymonialne w poszukiwaniu ludzi, którzy nie stosują się do prawa, na mocy, którego mają samotnie wychowywać dzieci i za to państwo demokratyczne i prawne płaci im określone pieniądze.. Oczywiście zabierając je również tym, którzy nie chytrzą się na te pieniądze, tylko po to, żeby je dostać, rozbijając rodzinę, w imię pobierania darmowych pieniędzy z budżetu państwa.. Patologię musi ktoś sfinansować.. Sfinansować musi reszta.. Ale w tym przypadku chodzi o napełnienie budżetu, bo zaczyna się nowa kadencja Sejmu, będą podwyżki dla posłów, trzeba spłacać długi no i będą różne inne wydatki, na przykład na biurokrację, bo tej pan Jacek Vincent Rostwoski jakoś nie rusza.. Biurokracja i jej interesy w demokratycznym państwie prawnym są „ świętymi krowami”, no i są podstawą socjalizmu biurokratycznego.. Bo widział ktoś socjalizm bez biurokracji? To tak jak prostytutkę w majtkach.. Właśnie Lizbońskie Stowarzyszenie Nimbo alarmuje, że liczba prostytutek w Lizbonie, od czasu” kryzysu”, wzrosła o kilkanaście procent. Niemożliwe? I to głównie parają się prostytucją kobiety w wieku od 30-40 lat.. A nie przypadkiem te w wieku od lat 70 - do 80 (???). Większość z nich jest zamężna, ma dzieci i męża.. Ale jest zadłużona i zdesperowana.. No właśnie! Kto wpędził te setki tysięcy ludzi w zadłużenie? Kto namawia i obiecuje raj, będąc w sieci zadłużenia.? Kto zadłuża całe państwa? Jaki ma w tym cel? Kto doprowadza narody na skraj katastrofy? Nowi i starzy posłowie będą pracować nad dalszym udoskonalaniem naszej niewoli. To pewne, jak pieniądze w szwajcarskim banku. I będą robić konkurencję dla przemysłu rozrywkowego... Ale ile się można śmiać przez łzy? Przez łzy nieszczęścia - rzecz jasna.. WJR

Czy PiS chciał porażki wyborczej? 44 numer „Gościa Niedzielnego” (6.11.2011 r.) przynosi nam interesujący wywiad z Andrzejem Urbańskim (m. in. współzałożycielem Porozumienia Centrum, byłym posłem na Sejm, byłym Prezesem Telewizji Polskiej). Aby ważkie kwestie w nim zawarte nie umknęły uwadze postanowiłem się im bliżej przyjrzeć.

Całość wywiadu, przeprowadzonego przez Bogumiła Łozińskiego, jest dość ciekawa, szczególnie dla tych, którzy chcą poznać wykładnię poglądów klasycznego przedstawiciela myśli Porozumienia Centrum i tzw. „centroprawicy”. Dla mnie jednak interesujące były w zasadzie dwie zawarte w tym wywiadzie myśli czy też może diagnozy. Pierwszą z nich jest stwierdzenie Pana Urbańskiego, upatrujące przyczyny porażki wyborczej PiS w: „nieumiejętności skierowania debaty publicznej w czasie kampanii na rozliczenie rządu z niespełnionych obietnic. Wiem, że PiS miało przygotowane elementy takiej kampanii, ale Jarosław Kaczyński się na nią nie zdecydował, ponieważ obawiał się, że ujawnienie prawdy o stanie naszej gospodarki obniży raitingi zaufania dla Polski”. I dalej, odpowiadając na sugestię dziennikarza, że tym samym można domniemywać, iż Jarosław Kaczyński świadomie zgodził się na porażkę swojej partii, Andrzej Urbański konkluduje: „Nie wiem, czy brał pod uwagę możliwość porażki, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że nie chciał Polsce zaszkodzić”. Te dwie wypowiedzi, mimo, że mogą się wydawać mało istotne i niewinne, są wręcz kamieniem, który przy głębszej analizie, wywołuje lawinę. Przypatrzmy się im zatem. Po pierwsze, jeśli wierzyć Panu Urbańskiemu, a nie mamy powodów, aby mu nie wierzyć, wychodzi na to, że Jarosław Kaczyński ukrywał prawdę o stanie państwa przed wyborcami. Tym samy stanął po stronie Donalda Tuska i jego rządu, któremu najbardziej zależało na ukryciu przez opinią publiczną prawdy o fatalnym stanie Polski. Czyli musimy w takiej sytuacji uznać, iż Jarosław Kaczyńskie zagrał dla PO, a więc na niekorzyść swojej partii i wyborców (w takiej teoretycznej sytuacji Zbigniew Ziobro mógłby mieć uzasadnione pretensje). Ale wcale tak być nie musiało, szczególnie w aspekcie wstępnych założeń takiego zabiegu. Prezes PiS mógł celowo nie ujawnić tych informacji wyborcom, grając na minimalną porażkę swojej partii i zostawienia PO z nawarzonym przez nią piwem (pisałem o takiej teoretycznej zagrywce w sowim tekście o alternatywnych możliwością rozgrywki wyborczej na stronie www.rebelya.pl). Ale w takim przypadku byłby to podwójny blef dla wyborców PiS, gdyż z jednej strony człowiek, któremu bezgranicznie ufali, ukrył przed nimi prawdę o państwie i czekających ich kłopotach, a jednocześnie zakulisowo zagrał na kontrolowaną porażkę, marnując ich energię oraz głosy (oni przecież głosowali nie dla kunktatorstwa, ale dla zwycięstwa; ze szczerą wiarą w nie i w to, że wszystko w PiS jest temu podporządkowane). Mielibyśmy więc do czynienia z przedkładaniem dobra partii, nad dobrem Polski i wyborców, a to już burzyłoby misterny wizerunek nieugiętego państwowca, jaki wykuwa sobie Jarosław Kaczyński w oczach wyborców. Jest też drugi aspekt tej sprawy. Jasno podniesiony przez Pana Urbańskiego. Prezes PiS nie chciał szkodzić Polsce, co stałoby się gdyby obniżono raitingi zaufania do niej. Tyle tylko, że jedynie bardzo naiwny człowiek może liczyć na to, że profesjonalne agencje raitingowe, bez relacji Jarosława Kaczyńskiego nie będą mogły poznać prawdziwej sytuacji Polski (ekonomia i gospodarka to dziedziny bardzo realne i nie można w nich uprawiać magii ukrywania czegokolwiek pod dywanem, gdyż to się nie może udać; zaklęcie „stoliczku nakryj się” tu nie zadziała). Jednak wskazane przez Andrzeja Urbańskiego założenie pokazywałoby znów niebywałą krótkowzroczność Prezesa Kaczyńskiego i jego nastawienie na działanie niekorzystne dla Polski. Otóż taka forma „pomocy” ze strony Prezesa PiS miałaby raczej charakter pocałunku śmierci, gdyż ratując raitingi (jak wskazałem zupełnie bezskutecznie), oddawałby Polskę na kolejne 4 lata w ręce PO, mając pełną świadomość tego jak makabrycznie skończy się ten eksperyment. Bowiem obniżenie raitingów zaufania dla Polski, jest niczym w porównaniu z kolejnymi latami psucia państwa i niszczenia polskiej gospodarki przez rząd Donalda Tuska. Rząd Tuska to niewspółmiernie większe szkody. Trudno mi uwierzyć w to, że Jarosław Kaczyński to przegapił. Może więc jednak znów mamy do czynienia z próbą zagrania na korzyść swojego ugrupowania kosztem Polski? Byłoby to dość szokujące, ale czy niemożliwe? Andrzej Urbański mówi, że nie wie czy Prezes liczył się z porażką. Ale jakby nie patrzeć, każde z powyższych wnioskowań stawia zachowanie Jarosława Kaczyńskiego w fatalnym świetle. A to wymaga wyjaśnienia.Trudno mi jednoznacznie ocenić działanie Jarosława Kaczyńskiego, ale dlaczego Andrzej Urbański miałby mówić nieprawdę? W konsekwencji, co by nie mówić o tym, co wynika z takich działań, jeśli wspomniane zaniechanie miało miejsce, to Prezes Kaczyński zrobił PO wielką przysługę i mocno nadszarpnął w moich oczach swój wizerunek. Mogłem się z nim w części spraw nie zgadzać, ale miałem go za wyjątkowo sprawnego i wytrawnego polityka. Daleki też byłem od przypisywania mu przedkładania dobra partii nad dobro Polski (cechy typowej np. dla PO). Z tego też powodu oczekuję, że Prezes Kaczyński odniesie się do omawianych tu stwierdzeń Andrzeja Urbańskiego, gdyż wynikają z nich bardzo poważne konsekwencje dla oceny jego działań oraz dla jego wizerunku. Druga rzecz, która zaciekawiła mnie w tym wywiadzie to niezwykłe przywiązanie Pana Urbańskiego do tzw. „centroprawicy” (co może znamionować człowieka będącego stuprocentową emanacją myśli PC; dość ciekawe jest to w zestawieniu z tym, że nie mamy tu wskazania na kompletną niezdolność PO i Donalda Tuska do sprawowania władzy kraju, ale pokazywanie na to, że rządzi o­n nonszalancko oraz artykułowanie nadziei, iż jednak nie doprowadził Polski jeszcze na krawędź bankructwa; bardzo ciekawa opinia o rządzie, który nie rządzi i w zasadzie już zabił polską gospodarkę). Wracając jednak do „centroprawicy”, to słowo to użyte jest w tekście wielokrotnie (raz nawet jakby zamiennie z „prawicą’). A ciekawi mnie to głównie w aspekcie kierunku, w którym podąży PiS. Sugestią, aż nader wyraźną Andrzeja Urbańskiego, jest kierunek centrowy. Wynika to zapewne z analizy preferencji wyborczych i oczekiwań społecznych tu i teraz. Ale jakoś nikt nie widzi, że jest to droga wprost prowadząca do klęski. Po pierwsze PiS nie ma żadnych szans wygrać boju o elektorat centrowy (czyli de facto nijaki) z PO (to są bowiem mistrzowie bezideowości i pustych słów), a po drugie w tym targacie nie ma już, o co walczyć. Po zgarnęła całą pulę. I co najważniejsze, święcące dziś kulminację swej popularności: bezideowość, szarość, brak wyrazistości, konformizm i nihilizm (ideały PO), lada moment zaczną tracić na popularności. Wynika to z typowej dla poglądów społeczeństwa sinusoidy. Dlatego, moim zdaniem dziś nie ma żadnego sensu walczyć już o stracone pokolenie „barbarzyńców z Krakowskiego Przedmieścia”, ale już teraz pokazać się, jako ugrupowania ideowe walcząc o nadchodzące nowe pokolenia (także solidną pracą formacyjną u podstaw), które będą szukały właśnie formacji silnie ideowych. Stąd dziwi mnie niepokój Pana Urbańskiego o to, że znaczenie może zdobyć skrajna prawica. Czyżby jednak uronił o­n nam rąbka tajemnicy, że istnieje jakiś układ sił politycznych, które są zainteresowane zachowaniem status quo na polskiej scenie politycznej (utrzymaniem sztucznych podziałów, kto ma być prawicą, a kto lewicą, niczym komedii granej dla otumanionego ludu) nawet kosztem dobra Polski i jej obywateli? Czy też tylko widzimy niepokoje człowieka zapatrzonego dość ślepo w centrowość, czyli nijakość? My dbajmy, aby mowa nasza była: tak, tak, nie, nie. Pytanie tylko czy przywódca największej dziś partii opozycyjnej też chce, aby tak jasno wyglądał świat. Poczekajmy na czyny. dr Bartosz Józwiak

Plamy na kitlach „Niniejszym uprzejmie proszę o zatrudnienie mnie w charakterze lekarza – chirurga więzienia w Mokotowie" Kazimierz Jezierski

Agnieszka Rybak 05-11-2011 http://www.rp.pl/artykul/61991,747084-Kim-byli-lekarze-pracujacy-dla-stalinowskiej-bezpieki-.html

Kim byli lekarze pracujący dla stalinowskich organów bezpieczeństwa? Ludźmi niosącymi pomoc niezależnie od okoliczności czy wspólnikami oprawców? Środowisko medyczne nigdy nie odniosło się do ich dwuznacznej roli. Widział, jak prowadzili Pileckiego pod ręce. Rotmistrz chciał iść sam. Poprosił, by na to pozwolili. Mały budynek, do którego zmierzali, stał za X Pawilonem. Weszli do środka, usłyszał jeden strzał. Potem zobaczył lekarza w wojskowym mundurze, który wszedł do budynku, by stwierdzić zgon. Tak po wielu latach Ryszard Mońko, zastępca naczelnika więzienia na Mokotowie, odtwarzał szczegóły egzekucji rotmistrza Pileckiego. Zapamiętany przez niego „lekarz w wojskowym mundurze" to Kazimierz Jezierski. Podpis porucznika doktora habilitowanego widnieje pod protokołem wykonania wyroku śmierci z 25 maja 1948 r. Kiedy pod koniec lat 90 toczyła się w Polsce batalia o odebranie szczególnych uprawnień emerytalnych ludziom zatrudnionym w UB, pojawiały się przykłady sprzątaczek, które „tylko" ścierały krew. Jednak o lekarzach – którzy „tylko" doprowadzali ofiary przesłuchań do stanu umożliwiającego dalsze tortury – nikt nie wspominał. Jak godzili przysięgę Hipokratesa z podpisywanym zobowiązaniem do utrzymania w ścisłej tajemnicy wszystkiego, cokolwiek było im wiadome z okresu pracy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego? Gdzie stawiali sobie granice kompromisu w relacjach z aparatem przemocy, który wykorzystywał ich umiejętności w procesie brutalnego niszczenia ludzi? Czy w ogóle sobie te granice stawiali? Środowisko medyczne do dwuznacznej roli kolegów zatrudnionych w Ministerstwie Bezpieczeństwa Wewnętrznego nigdy się nie odniosło. Zdarzały się za to przypadki spektakularnych karier naukowych osób, które w życiorysie miały bliską współpracę z aparatem bezpieczeństwa w czasach stalinizmu.

Usta bez uśmiechu Kazimierz Jezierski, rocznik 1914, twarz owalna, włosy ciemny blond, oczy piwne, sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Na dołączonych do akt fotografiach uderza spokój i pewność siebie, choć usta nigdy się nie uśmiechają. Pochodził z lekarskiej rodziny. Ojciec, Zbigniew, jako trzydziestolatek przeszedł konwersję z wyznania mojżeszowego na katolicyzm. Młody Jezierski do żydowskich korzeni się już nie przyznawał. Przed wojną uczęszcza do gimnazjum ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie, w 1932 r. zaczyna studia medyczne. Wydział lekarski ukończy we Lwowie już w roku 1940. Przebieg kariery zawodowej niezbyt oryginalny: 1940 – 1944 szpital św. Rocha w Warszawie, w tym samym czasie przychodnia w Babicach pod stolicą, od 1945 do 1947 r. asystent na oddziale chirurgicznym Szpitala Wolskiego. Nic, co by tłumaczyło napisane w czerwcu 1947 r. podanie: „Niniejszym uprzejmie proszę o zatrudnienie mnie w charakterze lekarza – chirurga więzienia w Mokotowie". Agnieszka Rybak

Mordercom ks. Popiełuszki obrońców wybierał Kiszczak Czesław Kiszczak kontrolował nie tylko dobór składu sędziowskiego w procesie oskarżonych o zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, ale także wybór obrońców - wynika z protokołów posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR, do których dotarł "Nowy Ekran". Wszystko po to, by sprawa nie wyszła poza ustalony przez byłego szefa MSW scenariusz śledztwa i procesu.

Kontrolowany proces "W porozumieniu z Ministerstwem Sprawiedliwości wyznaczono już skład zespołu orzekającego. Przewodniczył będzie prezes Sądu Wojewódzkiego w Toruniu. Wszyscy oskarżeni mają obrońców z wyboru, udało się właśnie takich znaleźć [podkreślenie redakcji]” - mówił Czesław Kiszczak na posiedzeniu Biura Politycznego 6 grudnia 1984 r. "Jest już w końcówce opracowywany akt oskarżenia i prawdopodobnie dzisiaj, a najpóźniej jutro zostanie on zakończony. Jest to dość obszerny dokument, który musi być wnikliwe opracowany, aby nie popełnić jakiegoś politycznego błędu. Jest on w tej chwili szlifowany i poprawiany i w połowie przyszłego tygodnia, jeżeli nie będzie przeszkód trafi do sądu" - podsumował Kiszczak. Wynika z tego, że już na początku grudnia 1984 r. Kiszczak miał gotowy scenariusz procesu i wyroku. Widział, że śledztwo poszło całkowicie po jego myśli. Pozostaje, więc jeszcze tylko proces i skazanie sprawców. Z dużą pewnością stwierdza, że proces potrwa kilkanaście tygodni "nie uda się przed świętami uzyskać wyroku skazującego". Co ciekawe, sprawa mordu księdza nie była dla Biura Politycznego tak ważna, jakby można się było spodziewać. Nie znalazła się w porządku obrad żadnego z posiedzeń, jakie miały miejsce w listopadzie 1984 r. Nawet wtedy, kiedy sprawę komentowała cała Polska. Wiele wskazuje na to, że Kiszczak zwlekał, aby dopracować swoją wersję śmierci księdza i ułożyć scenariusz śledztwa i procesu sprawców.

Drugorzędna sprawa Pierwszy raz sprawa mordu na księdzu Popiełuszce pojawiła się dopiero podczas posiedzenia BP 27 listopada 1984 r. Kiszczak skrótowo przedstawił na nim stan prowadzonego przez MSW śledztwa. Skupił się na wynikach śledztwa i mówił o nich tylko w aspekcie procesu esbeków oskarżonych o zabójstwo. Mówił tylko tyle ile chciał i nic ponadto. Za najważniejsze uznał fakt, aby „możliwie szybko akt oskarżenia wraz z całością materiałów trafił do sądu”. Mimo bardzo spokojnego tonu, w jego wypowiedziach daje się odczuć pośpiech, aby sfinalizować całą sprawę śledztwa i procesu. Komunikował zebranym, że „materiały są już praktycznie wszystkie zebrane, ale całe nieszczęście polega na tym, że nie możemy pisać aktu oskarżenia przynajmniej oficjalnie, dlatego, że oskarżeni nie mają obrońców”. Kiszczak wiedział jednak jak rozwiązać ten problem. „Nam zależy, z różnych względów, żeby to było trzech, czy czterech obrońców, którzy by nie poszerzali sprawy poza sam fakt uprowadzenia i zabójstwa. Dlatego, że tak jak meldowałem, oskarżeni są w posiadaniu bardzo ważnych tajemnic państwowych i służbowych, których ujawnienie przyniosłoby niepowetowane straty. I dlatego jesteśmy zainteresowani w odpowiednim doborze obrońców, którzy by nie rozpowszechniali tych wiadomości, w których posiadanie wejdą przy prowadzeniu obrony” – tłumaczył Kiszczak. Na zapytanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego „czy uda się znaleźć takich dwóch – trzech adwokatów” odpowiedział zdecydowanie. „Szukamy towarzyszu Generale. To m.in. wyhamowuje skierowanie sprawy do sądu”. Członkowie Biura Politycznego słuchając Kiszczaka, zachowywali milczenie. Jeśli ktokolwiek o coś ważnego go pytał to tylko Jaruzelski. Po raz kolejny sprawa ks. Popiełuszki została poruszona na wspomnianym już posiedzeniu BP 6 grudnia 1984 r. Także wtedy nie było jej w porządku obrad. Kiszczak wspomniał o niej przy okazji zakończenia śledztwa i planowanego procesu. Uspokoił zebranych, że „nie ma żadnych nowych rewelacyjnych danych, a sprawa kończy się na pułkowniku Pietruszce” . Przekonywał, że w tej chwili, „w śledztwie trwają końcowe czynności procesowe, podejrzani są już zapoznawania z materiałami śledztwa, a jest ich 16 tomów”. Ciekawe, że Kiszczak w całej sprawie sam wynajdował problemy komunikując zebranym. „Jeśli nie przyspieszą [oskarżeni - redakcja] tempa czytania, a sądzę że przyspieszą tempo jak odpowiednio przyciśniemy” . Krótko mówiąc Kiszczak jasno dawał do zrozumienia, że on i jego resort potrafią sobie poradzić nawet z wolnym czytaniem oskarżonych. Zakończył cytowanym już fragmentem o pomyślnym doborze sędziów i obrońców dla oskarżonych.

Straszenie „Żelazem” Pięć dni później, w dniu 11 grudnia 1984 r. doszło do kolejnego posiedzenia BP KC PZPR. Również i tym razem sprawa morderstwa ks. Popiełuszki nie była w porządku obrad. Pojawiła się ona tylko raz i to zupełnie przypadkowo. Tematem głównym posiedzenia była sprawa operacji „Żelazo” i afery, jaką było „wyparowanie” ukradzionych na Zachodzie „precjozów”, zdeponowanych w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Sprawa ta dotyczyła typowo przestępczych działań kryminalnych, jakie prowadził cywilny wywiad PRL na przełomie lat 60. i 70. na Zachodzie. W ich trakcie ukradziono ogromne ilości złota, diamentów biżuterii. W tle tych działań była grupa funkcjonariuszy Departamentu I MSW i były szef MSW Mieczysław Milewski, konkurent polityczny Kiszczaka i zaufany człowiek towarzyszy radzieckich. Sprawa ta była o tyle trudna dla komunistów, że istniały poważne obawy odnośnie jej konsekwencji. Zarówno ze strony państw zachodnich, jak i towarzyszy radzieckich. W trakcie prowadzonej na posiedzeniu dyskusji na temat afery „Żelaza” pojawiały się różne wątki. Kiszczak jednak dobrze moderował całą dyskusję, kontrolując jej przebieg. W końcowej fazie dyskusji na temat „Żelaza” z własnej inicjatywy wrócił do wątku śledztwa i procesu sprawców morderstwa Popiełuszki. Zrobił to jednak wyłącznie w kontekście afery „Żelazo”. Szef MSW postawił zasadnicze pytanie. Czy sprawcy zabójstwa księdza, funkcjonariusze Departamentu IV, mogą posiadać jakieś informacje na temat „Żelaza”? Jak zwykle sam postawił pytanie i sam na nie odpowiedział. Umiejętnie wrócił do sprawy reżyserowanego przez siebie procesu sprawców mordu księdza. „W każdym bądź razie robimy wszystko, żeby sprawy, które nie mają związku z uprowadzeniem Popiełuszki i z jego zabójstwem na rozprawie nie wyszły. A więc jeżeli i o tej sprawie wiedzą (oskarżeni), będziemy się starli poprzez sąd, poprzez przewodniczącego sądu, poprzez prokuraturę, żeby ta sprawa na rozprawie nie wyszła” – tłumaczył. Dzięki temu trickowi Kiszczak przygotował towarzyszy z Biura Politycznego do ewentualnych niespodzianek w trakcie mającego się już wkrótce zacząć procesu. Zakładał, bowiem, że w trakcie rozpraw przed Sadem Wojewódzkim w Toruniu, mogą pojawić się zarzuty ze strony pełnomocników rodziny księdza, oskarżycieli posiłkowych, o blokowanie przez niego informacji na temat faktycznych działań resortu MSW, wobec nieżyjącego księdza. Dzięki wprowadzeniu do sprawy mordu księdza afery „Żelazo” Kiszczak zapewnił sobie aprobatę BP dla wszystkich swoich działań. Gwarantowała mu aprobatę wybranej przez niego taktyki w trakcie procesu toruńskiego. Kiszczak mówiąc na posiedzeniach Biura Politycznego o sprawie księdza Popiełuszki, posługiwał się typowym dla siebie językiem. Był on mieszaniną języka operacyjnego, politycznego bełkotu przywódców PRL oraz jego własnej przebiegłości i wyrachowania. Wiedział, że właśnie taki język jest zrozumiały dla członków Biura Politycznego. Charakterystyczne, że praktycznie nie zadawano mu żadnych pytań i nie żądano dodatkowych wyjaśnień w całej sprawie. Widać, kto miał realną władzę i kto podejmował najważniejsze polityczne decyzje. Członkowie BP wiedzieli również, że każde z pytań o sprawę okoliczności mordu księdza, nie tylko zaszkodzi „przywódcom partii i państwa”, ale przede wszystkim im samym. Jeśli ktokolwiek zadaje pytania Kiszczakowi i jeśli komukolwiek Kiszczak odpowiada, to jest to tylko gen. Jaruzelskiemu. To oni i tylko oni znają cały ciężar prawdy o zbrodni i to oni są i chcą być reżyserami kłamstwa na jego temat, które w ich planach musi zostać ubrane w szaty „prawdy i sprawiedliwości”. Sposób przedstawiania członkom Biura Politycznego KC PZPR sprawy zabójstwa ks. Popiełuszki pokazuje mechanizm zakłamania ówczesnej komunistycznej władzy. Pozwala również odrzucić błędne hipotezy odnośnie roli BP KC PZPR w sprawie księdza. Jedną z najczęściej powielanych hipotez (nosząca znamiona świadomej dezinformacji) była ta, która mówiła, ze mord księdza mógł być wynikiem inspiracji części członków BP, którzy byli politycznymi przeciwnikami Czesława Kiszczaka i Wojciecha Jaruzelskiego. Lansowanie takiej hipotezy ma przekonać opinie publiczną w Polsce, że w komunistycznym Biurze Politycznym ścierały się różne opcje. Była, więc opcja propaństwowa, odpowiedzialna, która miała przeciwko sobie skrajną, niezdolną nie tylko do kompromisu, ale jakiegokolwiek dialogu z kimkolwiek. Pewne jest jedno, że to szef MSW reżyserował całe śledztwo w sprawie mordu księdza, typując jego sprawców i pilnie czuwając nad wszystkimi jego ustaleniami. Kiszczak zadbał także o wybór właściwych obrońców dla oskarżonych i wybór właściwego składu zespołu orzekającego. Jak się później okazało, swoje opieki nad śledztwem i procesem na tym nie zakończył. Podsłuchiwał również pełnomocników rodziny zamordowanego księdza, mecenasów Jana Olszewskiego, Andrzeja Grabińskiego, i Krzysztofa Piesiewicza. Zadbał również o właściwe relacjonowanie procesu toruńskiego przez media. Wielu ”jego” dziennikarzy, którzy przygotowywali relacje z procesu nadal jest czynna zawodowo, pomimo upływu ponad 25 lat od procesu. Szef MSW miał zatem wszystko pod kontrolą. Począwszy od zbrodni a skończywszy na wyroku sądu. Robił również wszystko, aby konstruowana przez niego wersja zbrodni i ukaranie jej sprawców stały się wiarygodne. Przede wszystkim, aby w nią uwierzyli Polacy. Kiszczak zadbał również o to, aby zyskać pełną akceptację dla swoich działań ze strony członków Biura Politycznego. W zasadzie nie musiał tego robić mając pełną akceptację ze strony swojego szefa i przyjaciela gen. Jaruzelskiego. Wiedział jednak, że jeśli uda mu się osiągnąć cel, to członkowie Biura Politycznego staną się jeszcze jednym wspólnikiem politycznego przedstawienia, w teatrze, w którym dyrektorem był Jaruzelski. Leszek Pietrzak

Wykluczenie tygodnia, nius tygodnia, ekspert tygodnia Zbigniew Ziobro i jego sojusznicy polegli w starciu z twardym jak skała wulkaniczna prezesem oraz bezwzględnym, znanym także poza granicami kraju, kierowcą rajdowych meleksów, zdobywcą całych 2700 głosów w ostatnich wyborach, rzecznikiem dyscypliny PiS dr. Karolem Karskim. Pierwsze relacje były optymistyczne: podobno atmosfera w czasie rozmowy z panem rzecznikiem była miła. Ale to były miłe złego początki, bo kilka godzin później niedoszły delfin wypłynął poza partię. Kilka dni wcześniej mieliśmy starcie podczas spotkania Komitetu Politycznego PiS. „Zizu” zażądał, aby prezes zwołał specjalny, reformatorski kongres partii, podczas którego on, ZZ (Zwycięski Zbawca) będzie mógł brylować, przejąć władzę i może wielkodusznie zostawi Jarosławowi Kaczyńskiemu tytuł prezesa honorowego. Jarosław Kaczyński wyśmiał „Zizu” i zaproponował, aby on i Jacek Kurski, jego wierny druh, oddali mu się do dyspozycji. Niestety, nie wiemy, co miałoby to oznaczać w praktyce i jak prezes PiS zadysponowałby oddającymi mu się Ziobrą i Kurskim. W każdym razie obaj odmówili. I mają, na co zasłużyli. Gdyby zebrać do kupy tych wszystkich, którzy w ostatnich latach pożegnali się z PiS, bo nie wykazywali dostatecznej twardości ideowej (czytaj: nie dość wierzyli we wszechpotężny geniusz prezesa), ich liczba mogłaby przekroczyć liczbę wyborców Karola Karskiego. W obecnej sytuacji Jarosław Kaczyński staje przed nie lada problemem: kogo by tu jeszcze wywalić? Błaszczaka? Rzeczonego Karskiego? Hofmana? A może nawet Lipińskiego? W chwilach zwątpienia rozważa podobno wywalenie siebie samego. Tymczasem jak głoszą wieści z Kancelarii Premiera, Donald Tusk zamówił na piątek wieczór skrzynkę szampana i z radości bije kolejne rekordy podbijania piłki główką.

Nius tygodnia Bardzo cenię czyn kapitana Wrony. Podziwiam jego profesjonalizm. Szanuję jego doświadczenie. Jestem jego wielkim fanem. Jednak, gdy 32 godziny po szczęśliwym awaryjnym lądowaniu boeinga na Okęciu kapitan Wrona wyskoczył mi z lodówki, potem z pudełka z czekoladkami, a wieczorem z tubki z pastą do zębów, uznałem, że mam dość. TVN24 w zapamiętaniu relacjonował, że boeinga udało się już podnieść z pasa na 48 centymetrów, a jeden z ekspertów producenta samolotów, którzy przybyli do Polski, miał pomarańczowe skarpetki. Portale zgłębiły dzieje rodziny pilota do 10. Pokolenia wstecz, zaś jedna ze stacji radiowych wyemitowała rozmowę z cioteczną kuzynką szwagra siostry kioskarki, u której Wrona podobno kiedyś kupił gazetę. Na szczęście wkrótce w sukurs przyszedł Ziobro (patrz poprzednia historia) i można było kapitana Wronę zluzować.

Ekspert tygodnia Przy okazji wyczynu kapitana Wrony swój kolejny niezwykły talent zdołał ujawnić pan prezydent. Bronisław Komorowski wystąpił wkrótce po awaryjnym lądowaniu, na tle Pałacu Prezydenckiego, ubrany w kryzysową kurteczkę (patent amerykańskich prezydentów – jak jest kryzys i trzeba się pokazać w terenie, to się zakłada specjalną kurteczkę; Donald Tusk też taką ma), pokazując się, jako wybitny ekspert lotniczy. Być może jeszcze wybitniejszy niż Tomasz Hypki, Jan Osiecki i Wojciech Łuczak razem wzięci. Pan prezydent pochwalił pilota i oznajmił, iż cały świat będzie nas podziwiał (ciekawe, czy także Jamajczycy). Dodał, że państwo kolejny raz zdało egzamin. Cały świat (aż po Jamajkę) odetchnął z ulgą. Tego popisu wiedzy i postawy godnej męża stanu nie zniósł warszawski radny PiS Maciej Maciejowski, który oznajmił na Twitterze: „Miała być konferencja LOT, ale to bydle musi się podlansować podziękuj swoim panom z Kremla pajacu”. Tu warto dodać, iż pan Maciejowski jest wiceprzewodniczącym Komisji Kultury Rady Miasta Warszawy. Trzeba przyznać, że PiS potrafi dobierać kadry do stanowisk. Dziennik Łukasza Warzechy

Na prawicy rozpoczęła się długotrwała wojna na wyniszczenie No i policzyli się. Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski mogą liczyć na 16 posłów i jednego senatora wybranych z listy PiS. Więcej niż oceniali zwolennicy Kaczyńskiego, mniej niż mieli nadzieję pozyskać ziobryści. Ale na klub - w sam raz. Co jednak ciekawe, założenie klubu nie oznacza - według liderów frakcji, w tym Arkadiusza Mularczyka - że członkowie nowej struktury wychodzą z PiS. Nie, oni chcą działać według zasady "jedna partia, dwa kluby". Nie wykluczają, że jeżeli do PiS będę mogli wrócić "wykluczeni" europosłowie, to oba kluby się połączą. Oczywiście wrócić nie będą mogli, ponieważ byłoby to możliwe tylko w sytuacji obalenia Kaczyńskiego - co dziś możliwe nie jest. Powołanie drugiego klubu przy jednoczesnej zapowiedzi pozostania w PiS skończy się szybkim wyrzuceniem rebeliantów. Którzy z kolei będą się odwoływali we wszystkich możliwych instancjach tak długo, jak się da. Taktyka ziobrystów jest już dość czytelna: podjęli walkę o całą pulę po tej stronie. By cel osiągnąć, teraz próbują maksymalnie osłabić PiS - nie tyle poprzez secesję, ile poprzez rozhuśtanie tej i tak już dość niestabilnej łódki. Chcą wciągnąć Kaczyńskiego i partyjne struktury w wyniszczające zapasy, chcą zmusić do możliwie częstej wymiany ciosów - sami stosując jednocześnie uniki tak długo, jak się da. I liczą, że i tak psychicznie wymęczony elektorat zdemobilizuje się, odwróci do Kaczyńskiego. Później pozbierać ma go Ziobro, być może w kampanii prezydenckiej. Na prawicy rozpoczęła się wojna na wyniszczenie. Wygląda na to, że będzie długotrwała. Choć jeżeli czegoś dziś można prawicy życzyć - to szybkiego rozstrzygnięcia sprawy. I jeszcze jedno wydaje mi się pewne: po tym boju elektorat prawicy któregoś z graczy trwale znienawidzi. Jacek Karnowski

Oświadczenie UKSW ws. prof. Zdzisława Krasnodębskiego Działając na podstawie art. 31 ustawy z dnia 26 stycznia 1984r. Prawo prasowe (Dz. U. Nr 5, poz. 24 z późn. zm.), w odpowiedzi na nieprawdziwe informacje podawane na łamach prasy przez prof. Zdzisława Krasnodębskiego, a dotyczące trybu i przyczyn rozwiązania jego stosunku pracy z Uniwersytetem Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, w imieniu Rektora oraz władz Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych oświadczam, co następuje:

1. ustanie stosunku pracy między prof. Z. Krasnodębskim a UKSW nastąpiło z inicjatywy i na pisemny wniosek prof. Z. Krasnodębskiego na zasadzie porozumienia stron;

2. pragniemy wyrazić swój sprzeciw i oburzenie z powodu sugerowania opinii publicznej innych wyimaginowanych przyczyn zakończenia współpracy z profesorem Z.Krasnodębskim. Nieprawdą jest, że poglądy polityczne i publicystyka profesora Z. Krasnodębskiego były przyczyną rozwiązania stosunku pracy z Panem profesorem. Insynuowanie takich przesłanek jest nieetyczne i nierzetelne oraz godzi w dobre imię władz Uniwersytetu. Nieprawdziwa jest również informacja o rozmowie na temat politycznych zapatrywań profesora Z. Krasnodębskiego. Zakazywanie wyrażania swoich poglądów jest sprzeczne z ideą Uniwersytetu, jego misją i celem, niemniej uważamy, że politycznych wypowiedzi nie należy używać w kontekście swojej pracy na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, gdyż Uniwersytet jest jednostką apolityczną, niepodporządkowaną żadnej opcji politycznej;

3. Profesor Z. Krasnodębski wnioskował o rozwiązanie stosunku pracy, ponieważ nie mógł pogodzić obowiązków nauczyciela akademickiego na różnych uczelniach, czego efektem był brak możliwości podporządkowania się obowiązującym zwyczajom i normom prawa wewnętrznego UKSW, polegającym na:

a. opuszczaniu posiedzeń Rady Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych;

b. nieuczestniczeniu w posiedzeniach Instytutu Socjologii, w którym był zatrudniony;

c. braku bieżącego kontaktu ze studentami,

d. nieterminowym wystawianiu ocen studentom, którzy z tego powodu nie mogli ubiegać się o stypendia za wyniki w nauce;

4. dokumenty potwierdzające powyższe twierdzenia znajdują się do wglądu w dziekanacie Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych;

5. mając na uwadze podtrzymywanie zdrowych zasad funkcjonowania Uczelni, w której wszyscy pracownicy traktowani są równo oraz kierując się troską o dobro studentów, Jego Magnificencja Rektor UKSW ks. prof. dr hab. Henryk Skorowski przychylił się do prośby prof. Zdzisława Krasnodębskiego o zakończenie współpracy z UKSW;

6. dalsze posługiwanie się przez prof. Z. Krasnodębskiego insynuacjami oraz rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji, stanowiących naruszenie dóbr osobistych osób piastujących funkcje organów UKSW, spowoduje podjęcie stosownych czynności prawnych mających na celu zaprzestanie i usunięcie skutków takich naruszeń.

Rzecznik UKSW Marcin Kozłowski

400 lat temu Rzeczpospolita pokłoniła się Prusom 5 listopada 1611 r. miał miejsce jeszcze jeden hołd. Mieliśmy Hołd Pruski i Hołd Ruski. Efektowne wydarzenia, ale mało efektywne. Fajerwerki. Puste gesty, podnoszące jedynie polską dumę narodową, samozadowolenie. Nic więcej. 5 listopada 1611 r. miał miejsce jeszcze jeden hołd. Elektor brandenburski (od 1608 r. i zarazem opiekun izolowanego ze względu na chorobę umysłową Albrechta Fryderyka Hohenzollerna), Jan Zygmunt Hohenzollern, klęknął przed królem Rzeczypospolitej Zygmuntem III Wazą, zasiadającym na wysokim podium na Krakowskim Przedmieściu. Złożył przysięgę wierności, przyjął podaną sobie chorągiew czerwoną z Białym Orłem pośrodku oraz pergaminowy dokument. Otrzymywał, bowiem w dziedziczne lenno Prusy Książęce. W ten sposób Zygmunt III oddał lenno elektorom brandenburskim, książętom Rzeszy Niemieckiej. I nic to, że klękał przed polskim królem, gdyż tak naprawdę to Jan Zygmunt przyjmował hołd, otrzymując coś, co w sposób jednoznaczny wpłynęło na historię obu państw, z której pokonaną wyszła Rzeczpospolita. Można oczywiście obwiniać za to Zygmunta I Starego, który zamiast przyjmować Hołd Pruski, mógł włączyć Prusy Zakonne do Królestwa Polskiego i sprawy by nie było. Dodać tu jednak należy, że gdyby dokładnie Zygmunt III Waza wypełnił warunki traktatu krakowskiego z 1525 r., to Prusy Książęce w 1618 r., po śmierci Albrechta Fryderyka Hohenzollerna, zostałyby włączone do Rzeczypospolitej. Stało się jednak tak, że w 1618 r. księciem pruskim został Jan Zygmunt Hohenzollern, elektor brandenburski. Tragiczne tego skutki Rzeczpospolita Polska odczuwała przez stulecia, poprzez rozbiory i wojny światowe. I wydawać by się już mogło, że sprawa została ostatecznie zamknięta, to właśnie teraz, 400 lat po opisanym zdarzeniu, historia zatacza koło, gdyż oto pojawiła się kwestia ruchu bezwizowego z Obwodem Kaliningradzkim, o który bardzo mocno naciskają Polskę Niemcy i Rosja, i wyraźnej ekspansji na ten teren niemieckiego kapitału. Znowu znaleźliśmy się w kleszczach niemieckich z największym naszym wrogiem za plecami, Rosją. I znowu mamy władców, którzy interes Rzeczypospolitej Polskiej mają za nieistotny. Adamus Mirek

Władze Wrocławia będą reklamować miasto pod niemiecką nazwą Breslau Biuro Promocji Wrocławia wpadło na pomysł, by w krajach niemieckojęzycznych promować miasto, jako gospodarza Euro 2012 za pomocą nazwy Breslau. Wielu mieszkańcom to się nie podoba. Protestują też parlamentarzyści, opozycyjni radni miejscy i wojewódzcy, przedstawiciele świata kultury i nauki. Radni miejscy Prawa i Sprawiedliwości zamierzają tę kwestię poruszyć na najbliższej sesji, jednak to zwolennicy prezydenta Rafała Dutkiewcza mają większość w tym gremium. Indagowany przez “Nasz Dziennik” w tej sprawie dyrektor Wydziału Komunikacji Społecznej Urzędu Miejskiego we Wrocławiu Paweł Czuma stwierdza, że “w promocji Euro 2012 w krajach niemieckojęzycznych używane będą obie nazwy – polska Wrocław (choćby logo imprezy), jak i niemiecka Breslau”. Jak wyjaśnia, wynika to z potrzeby dotarcia do jak najszerszego odbiorcy i zachowania jasności przekazu. I dodaje, że znajduje to analogię w promowaniu we Wrocławiu lotów do Monachium, a nie Muenchen, czy wycieczek do Akwizgranu lub Paryża, a nie Aachen i Paris. – Używanie w Polsce polskich odpowiedników oryginalnych nazw uważamy za naturalne. Nie rozumiem, więc, dlaczego odwrotna sytuacja budzi kontrowersje – zaznacza Czuma. Całkiem niedawno – w związku ze staraniami Wrocławia o miano Europejskiej Stolicy Kultury – miejscy urzędnicy uczyli cudzoziemców prawidłowej wymowy nazwy miasta: “Wroc-love”. Z dobrym skutkiem. Czy nie jest to pewien brak konsekwencji? – Z odpowiedzi na pierwsze pytanie widać, że działania te mają swoją konsekwencję i sens – ucina dyrektor Czuma. Poseł Kazimierz Michał Ujazdowski (PiS), były minister kultury, jest zdania, że reklama Wrocławia pod nazwą Breslau to przejaw niedostatków urzędniczej kultury i braku szacunku dla własnego języka i tradycji. W jego przekonaniu, nie przemawiają za tym także względy czysto promocyjne, bo przecież władzom powinno zależeć na promocji nazwy Wrocław, coraz bardziej rozpoznawalnej na całym świecie. Była ona szeroko promowana wówczas, kiedy starano się o organizację we Wrocławiu wystawy Expo. – Niestety, mam prawo sądzić, że użycie nazwy Breslau jest wyrazem jakichś nieuzasadnionych kompleksów niższości ludzi odpowiadających za marketing miasta. To jedno ze schorzeń polityki promocyjnej. Szkoda, że dotknęło ono także Wrocławia – ocenia Ujazdowski. Prezes honorowy Oddziału Dolnośląskiego Stowarzyszenia “Wspólnota Polska” prof. dr hab. Zdzisław Julian Winnicki, autor wielu publikacji popularyzujących Wrocław szczególnie w środowiskach polonijnych, uważa, że pomysł promowania stolicy Dolnego Śląska z użyciem niemieckiej nazwy Breslau jest godny ludzi niezakorzenionych ani w mieście, ani w kulturze, do jakiej nominalnie należą. – To taka postinteligenckość pierwszopokoleniowa ludzi o syndromie kompleksu narodowego oraz pochodzeniowego – wytyka. Jeszcze dosadniej określa to prof. dr hab. Tadeusz Marczak z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, stwierdzając, że inicjatywa promowania Wrocławia za granicą pod nazwą Breslau może wynikać z serwilistycznego nastawienia wobec zachodnich sąsiadów. Specjalne oświadczenie w tej sprawie wystosowali w ubiegłym tygodniu do prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza parlamentarzyści oraz radni wojewódzcy i miejscy Prawa i Sprawiedliwości. Jak argumentują, miasto można rozsławić w świecie na wiele lepszych sposobów, bez lekceważenia poczucia patriotyzmu i lokalnej tożsamości. “Rozumiejąc potrzebę podejmowania działań promocyjnych mających na celu zainteresowanie gości z Europy i świata odwiedzeniem Wrocławia w trakcie Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej “Euro 2012″, wzywamy jednak Pana Prezydenta do odstąpienia od tak kontrowersyjnego sposobu realizacji tego zadania” – napisali poseł Dawid Jackiewicz oraz radni: Paweł Hreniak, Piotr Babiarz i Andrzej Jaroch. Na odpowiedź wciąż czekają. Marek Zygmunt

Marsz Niepodległości AD 2011 Marsz Niepodległości służy przywracaniu pamięci, tworzeniu właściwej miary w rozdawaniu należnych hołdów, w końcu honorowaniu przez współczesnych rzeczywistych bohaterów. Państwowe obchody 11 listopada od wielu już lat zostały zdominowane przez postać Marszałka Józefa Piłsudskiego, którego zasługi dla Polski Odrodzonej są akceptowane powszechnie i tak samo znane. Jednakże ta swoista monopolizacja, czy też ograniczenia liczby Ojców Niepodległej do jednej osoby, nie tylko drażni, ale przede wszystkim wypacza prawdę historyczną. Dziś, zatem obserwujemy tendencję, którą można by nazwać tworzeniem równowagi w pamięci historycznej. Do najważniejszego wydarzenia aspiruje obecnie Marsz Niepodległości, którego inicjatorzy zachęcają do twórczego rozwijania w sobie pamięci o kolejnych pokoleniach narodowców – począwszy od „niepokornych”. Jego trzon stanowili twórcy, a następnie wychowankowie Ligi Narodowej. Jan Ludwik Popławski, Zygmunt Balicki i Roman Dmowski – w latach przełomu XIX i XX wieku wychowali całe pokolenie patriotów polskich myślących w kategoriach wszechstanowości i wszechpolskości, w kategoriach służby na rzecz narodu. Uczyli oni, że nowoczesny naród budowany jest w ich epoce za sprawą prężnie działających elit i instytucji państwa narodowego. W polskich warunkach, rolę państwa musi przejąć na siebie warstwa oświecona narodu, która – w imię wszechstanowości – winna zbudować nowoczesny naród polski poprzez podniesienie na wyższy poziom edukacyjny, obywatelski i gospodarczy jego warstw ludowych. Stąd LN aktywizowała swych działaczy, by tworzyli – tam gdzie nie można legalnie – konspiracyjne organizacje samorządne, czytelnie ludowe (TON), wydawali prasę konspiracyjną („Polak” i inne). Stąd wytykali lojalistom, że celem polityki polskiej nie może być – w imię wszechpolskości – egoistyczne angażowanie się na rzecz poprawy bytu ekonomiczno-politycznego jedynie w obrębie jednego państwa zaborczego, bo Polacy stanowią jedność mającą ponad dzielnicowe interesy. Najważniejszym z nich jest zaś posiadanie własnego państwa suwerennego, a nie modernizacja jakiegokolwiek państwa obcego (Austro-Węgier także). Narodowcy bardzo krytycznie oceniali tak romantyków (insurekcje), jak i pozytywistów, zawężających aspiracje społeczeństwa do kategorii „mieć”, a nie „być”. Z tej nauki, której najwybitniejszym przykładem stała się lektura „Myśli nowoczesnego Polaka”, wyrosło pokolenie działaczy politycznych, którzy najpierw walczyli z bronią i za pomocą zabiegów dyplomatycznych o Polskę Odrodzoną (1914 – 1922), a następnie zagospodarowywali ją swoją różnorodną aktywnością. Jej celem była integracja rozbitego przez zaborców terytorium. Przez szkołę Dmowskiego i Popławskiego przeszli, i Witos, i Korfanty, ale także Karol Popiel, czy Stanisław Cat-Mackiewicz. A wspierali ich wielcy polscy intelektualiści i ludzie kultury, jak Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, ba nawet do czasu Stefan Żeromski, czy wierny obozowi narodowemu do śmierci, poeta Jan Kasprowicz. W okresie II RP cechą charakterystyczną dla obozu narodowego nie był stosunek do mniejszości narodowych (jak chcą tego obecni krytycy tej tradycji), a przede wszystkim ustawiczna praca na rzecz budowania Polski samorządnej. Niezliczone towarzystwa (Polska Macierz Szkolna), czy też organizacje studenckie z samorządem na czele (Bratnia Pomoc), to dzieła organizowane i zarządzane przez narodowców, w tym przez działaczy Młodzieży Wszechpolskiej (od 1922), Obozu Wielkiej Polski (do 1933r.), czy ONR (de facto Organizacji Polskiej, od 1934 r.). Ten proces wychowawczy, zapoczątkowany przez pokolenie Popławskiego i Dmowskiego, zrodził kolejnych bohaterów – II wojny światowej – walczących aż do ofiary życia z totalitarnymi potęgami, m.in. Jana Mosdorfa i Jana Korolca (z OP), zamordowanych przez Niemców w obozie koncentracyjnym w Auschwitz, Stefana Sachę i Mieczysława Trajdosa – kolejnych prezesów podziemnego Stronnictwa Narodowego – zamordowanych przez Niemców w egzekucjach, czy też ks. prof. Jana Salamuchę (OP), kapelana powstania warszawskiego (tzw. reduty wawelskiej), zamordowanego 11 VIII 1944 r., Jana Bytnara, „Rudego”, wychowanka ONR, legendy „Szarych Szeregów”, Gajcego i jego przyjaciół ze „Sztuki i Narodu”, czy w końcu Ireny Morzyckiej-Iłłakowicz, więzionej przez gestapo, a po uwolnieniu zamordowanej zapewne przez komunistów w 1943 r., czy Mariana Martiniego, zamordowanego w Katyniu. Jak słusznie napisał niegdyś Rafał Ziemkiewicz, narodowcy mieli tyle wspólnego z hitlerowcami, że byli więźniami ich obozów koncentracyjnych. Fizycznie zabijali Niemcy, Sowieci i rodzimi komuniści skuteczniej zabili z kolei o nich pamięć. Ci z narodowców, którzy przeżyli II wojnę światową i znaleźli się na emigracji, przez kolejne dziesięciolecia walczyli o myśl niepodległą, poprzez publikacje („Myśl Polska”), działalność partyjną (w SN), czy społeczną (w licznych stowarzyszeniach zawodowych, oświatowych i głównie katolickich, jak współtwórca „Veritasu” londyńskiego Wojciech Dłużewski). Budowali struktury władz na wychodźstwie, tworząc (obok piłsudczyków, czy socjalistów) główny nurt obozu „niezłomnych”. Wielu z nich, choć należeli do pokolenia schodzącego, do końca aktywnie intelektualnie i finansowo wspierali wybrane odłamy opozycji demokratycznej (jak RMP, czy „Głoś”), czy „Solidarności”. Wielu z nich, choć znalazło się poza obozem narodowym na wychodźstwie, nigdy nie zerwało ze swoim dorobkiem, działając w nowych warunkach. Dobrym przykładem jest Stefan Władysław Kozłowski, działacz OP, powstaniec warszawski w NSZ, osławiony w gadzinówkach Polski Ludowej: „Aleksander” – współtwórca drogi kurierskiej z Ratysbony do Polski w 1945 r., który przez kolejne dekady związał się z Jerzym Giedroyciem, by reprezentować paryską „Kulturę” w zachodnich Niemczech. W okresie komunizmu, szczególnie za sprawą haniebnych procesów sądowych lat 1944 – 1956 i towarzyszącej im propagandzie, oczerniania polskich patriotów z SN, NSZ, czy OP, utrwalił się fałszywy pogląd o faszystowskich – czytaj nazistowskich – kolaborantach, walczących z czasie wojny z ludową władzą, a zatem de facto kolaborujących z III Rzeszą. Dopisywano działaczom narodowym mordy na Żydach, mimo iż wielu ratowało ich w czasie wojny przed Zagładą. Ta haniebna etykieta towarzyszy obozowi narodowemu do dziś, za sprawą niedouczonych półinteligentów lub (co gorsza) świadomych swych manipulacji kłamców. Intencje jednych i drugich są kwestią wtórną, wobec szkód, które dotykają kolejne pokolenia Polaków – wychowujące się szczęśliwie bez sfory agentów bezpieki (np. „33” – pseudonim literata Kazimierza Koźniewskiego) spisujących pod dyktando Humera i Duszy, bandziorów z UB, rewelacje na temat rzekomego kolaboranta z Niemcami Stanisława Kasznicy, czy Włodzimierza Marszewskiego, zamordowanych i pośmiertnie pohańbionych w ówczesnej prasie. Marsz Niepodległości służy przywracaniu pamięci, tworzeniu właściwej miary w rozdawaniu należnych hołdów, w końcu honorowaniu przez współczesnych rzeczywistych bohaterów. Służy także temu, byśmy dawali świadectwo – jako wolni Polacy w swoim państwie – iż nie pozwolimy na kolejne próby oczerniania któregokolwiek z tradycyjnych nurtów niepodległościowych. Nie trzeba iść dziś śladami poglądów i polityki Popławskiego czy Dmowskiego, by być dobrym Polakiem. Co więcej, z dzisiejszej perspektywy lepiej widać, gdzie popełniali straszne błędy. Nie będzie jednakże dobrej Polski, jeśli pozwolimy, by współcześni „zakłamywacze” naszej historii bezkarnie stygmatyzowali działaczy obozu narodowego. Ci już bronić się nie mogą. Dlatego spotykamy się 11 listopada o godzinie 15.00 na placu Konstytucji, by z kwiatami w ręku przejść pod pomnik Romana Dmowskiego – jednego z ojców Polski Odrodzonej. I nie jedynego. Jan Żaryn

Ziemkiewicz: Antifa jak SS, to sąd decyduje, kto jest faszystą W warszawskim klubie Tabu zorganizowano debatę na temat patriotyzmu oraz Marszu Niepodległości. Wzięli w niej udział m.in. Rafał Ziemkiewicz oraz Kazimiera Szczuka. Spotkanie zostało nagrane oraz zarejestrowane przez “Gazetę Polską”. Rafał Ziemkiewicz złożył doniesienie do prokuratury przeciwko “Porozumieniu 11 Listopada”, które zapowiada zablokowanie “Marszu Niepodległość”. Uzasadniając swoją decyzję, Ziemkiewicz przypomniał, że w Kodeksie Wykroczeń istnieje artykuł 52, który mówi, że: “kto przeszkadza lub usiłuje przeszkodzić w legalnym zgromadzeniu, podlega karze aresztu do 14 dni”. Publicysta Rzeczpospolitej przypomniał dziennikarzom lewicowym, że pomaganie oraz nawoływanie do przestępstwa również podlega karze. Kiedy określił Gazetę Wyborczą wielkim medium, która odgrywa ważną rolę w tej sprawie, głos zabrała Kazimiera Szczuka, która powiedziała, że Ziemkiewicz symetrycznie obrzydza ruch antyfaszystowski na łamach wielkiego medium – “Rzeczpospolitej”. Publicysta “Uwarzam Rze” kontynuował polemikę – wskazał, że to sama Antifa obrzydza Ruch Faszystowski, publikując na swojej stronie filmy, na których jej członkowie biją do nieprzytomności swoich przeciwników politycznych. Na stronie można również znaleźć cenne porady jak skutecznie tego dokonać: “To jest zwykły bandytyzm” – podsumował Ziemkiewicz, po czym dodał: “Członkowie “Antify” to ludzie o zasłoniętych twarzach, którzy używają przemocy. Ich organizacja niczym się nie różni od SS”. Na sali zawrzało. W kierunku Ziemkiewicza poleciały obelgi. Musiała interweniować Kazimiera Szczuka, prosząc publiczność, żeby nie przeklinała. Rozzłoszczony był również Roman Kurkiewicz z “Przekroju”, który zarzucił autorowi “Michnikowszczyny” hipokryzję: “Ty uwiarygadniasz faszystów” – krzyczał nie pozwalał dojść Ziemkiewiczowi do słowa. Kiedy wyciszył emocje, Ziemkiewicz wytłumaczył mu, że to sądy powinny decydować o tym, kogo można nazywać faszystą, nie grupka ludzi. A polski sąd nie zdelegalizował ONR poza jednym okręgiem. Ziemkiewicz również wytłumaczył, że porównanie do SS było prowokacją: “Kochani, zrozumcie! SA a potem SS było organizacjami obronnymi przed komunistami, z którymi utożsamiano Żydów. Tym młodym ludziom wydawało się, że działają w dobrej sprawie. Nie ma takiej sprawy, która by usprawiedliwiła użycie siły przeciwko drugiemu człowiekowi oraz przemoc”. Swoją długą wypowiedź, Ziemkiewicz zakończył krytyką mediów, które zrównują tradycję narodową Romana Dmowskiego z hitlerowskim nazizmem: “Jednym punktem wspólnym jest to, że hitlerowcy mordowali polskich narodowców” – podsumował pisarz. Radosław Kowalski

Niemcy: Gazociąg Północny oddany do użytku Gazociąg Północny (Nord Stream) został we wtorek uroczyście oddany do użytku. „Otwieramy dziś nową kartę w partnerstwie Rosji i Unii Europejskiej – powiedział rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew na ceremonii w niemieckim Lubminie. Miedwiediew wraz z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, premierami Francji Francois Fillonem i Holandii Markiem Rutte oraz szefami Gazpromu i zachodnioeuropejskich udziałowców Nord Streamu odkręcili symboliczny kurek pierwszej nitki gazociągu, którym rosyjski surowiec wpłynął do niemieckiej sieci przesyłowej. Na uroczystość uruchomienia podmorskiej magistrali zaproszono blisko 500 honorowych gości z wielu europejskich krajów. „To podkreśla europejski charakter tego jednego z najważniejszych współczesnych projektów” – powiedział prezes konsorcjum Nord Stream Matthias Warnig. Przebiegającym pod Bałtykiem gazociągiem o długości 1224 km rosyjski gaz od wtorku płynie bezpośrednio do Niemiec z pominięciem krajów tranzytowych i przesyłany jest dalej na południe gazociągiem OPAL. Docelowo Nord Stream będzie mieć przepustowość 55 mld metrów sześciennych surowca rocznie, co wystarczy na zaopatrzenie 26 mln gospodarstw domowych. Podczas zorganizowanej z wielką pompą uroczystości w stacji odbioru gazu w Lubminie podkreślano strategiczny charakter nowego gazociągu. „Po raz pierwszy gaz ziemny z Rosji popłynie bezpośrednio do UE. (…) Przyczyni się do wzmocnienia bezpieczeństwa energetycznego krajów UE i uczyni wygodniejszym życie wielu ludzi” – zapewnił Miedwiediew. Podkreślił, że Rosja zawsze uważała zapewnienie niezakłóconych dostaw surowców dla UE za swoje „najważniejsze zobowiązanie”. Zdaniem prezydenta Rosja i UE mają przed sobą „jasną przyszłość”. Do 2020 r. wolumen importu rosyjskiego gazu w UE może wzrosnąć do 200 mld metrów sześciennych – dodał Miedwiediew. Niemiecka kanclerz powiedziała z kolei, że Nord Stream jest jednym z największych współczesnych projektów infrastrukturalnych o strategicznym znaczeniu i stanowi dobry przykład współpracy między Rosją a UE w ważnej dla gospodarki dziedzinie, jaką jest energetyka. „Stawiamy na pewne i mocne partnerstwo w przyszłości i ten projekt jest świetnym tego przykładem” – podkreśliła. „Będziemy ze sobą związani przez dziesięciolecia. Gazociąg przyniesie korzyści zarówno Rosji, jak i krajom odbierającym gaz” – dodała. Zdaniem niemieckiej kanclerz podczas realizacji inwestycji „uwzględniono uzasadnione interesy wszystkich krajów, leżących nad Bałtykiem”. „W XXI wieku możliwe jest odpowiedzialne wdrożenie złożonych projektów gospodarczych” – powiedziała. „Przy całym politycznym poparciu trzeba zaznaczyć, że Nord Stream jest przedsięwzięciem gospodarczym” – zastrzegła Merkel. Komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger zwrócił uwagę, że zapotrzebowanie na gaz w krajach UE będzie rosło, dlatego Gazociąg Północny jest inwestycją, która leży w interesie europejskim. W przyszłości nowym gazociągiem płynąć będzie 10 procent surowca, importowanego przez UE. Oettinger podkreślił, że trzeba dywersyfikować drogi przesyłowe i źródła surowców. Jego zdaniem na pewno ważny będzie „gaz LNG, na pewno też gaz łupkowy w Polsce i innych miejscach”. „Ale gaz ziemny pozostanie podstawą dla rynku gazu w przyszłości” – ocenił Oettinger. Dodał, że mimo uruchomienia bałtyckiej magistrali „nadal potrzebne będą gazociągi, biegnące przez Białoruś i Ukrainę”. „Stan tych gazociągów nie jest najlepszy. Powinnyśmy skoncentrować się na zadaniach, które zapewnią długotrwałe dostawy gazu na uczciwych warunkach i wzmocnią partnerstwo z Rosją” – ocenił. Podczas uroczystości nie zabrakło podziękowań dla przedstawicieli konsorcjum Nord Stream, w tym dla jednego z inicjatorów inwestycji, byłego kanclerza Niemiec i przewodniczącego rady nadzorczej konsorcjum Gerharda Schroedera. Atmosfera uroczystości w Lubminie nie przysłoniła spornych kwestii w rosyjsko-unijnej współpracy energetycznej. Miedwiediew powiedział, że tak jak zachodnioeuropejskie koncerny zainteresowane są eksploatacją rosyjskich złóż surowców, tak rosyjskie firmy interesuje „rozwój infrastruktury dystrybucji gazu w UE”. „Mamy nadzieję, że nie będą tworzone żadne sztuczne bariery dla rozwoju współpracy w tej dziedzinie” – powiedział prezydent Rosji. Merkel przyznała, że zapewne dojdzie jeszcze do wielu „krytycznych dyskusji” na temat unijnego III pakietu energetycznego, „który nie jest natychmiast zrozumiały dla każdego w Europie”. „Ale myślę, że znajdziemy rozwiązanie” – powiedziała niemiecka kanclerz. Zgodnie z przyjętym w 2009 r. unijnym pakietem, systemem przesyłowym gazu w krajach UE mają zarządzać niezależni operatorzy. Powinni oni zadbać o konkurencyjny dostęp do gazociągów. Pakiet wszedł w życie w lipcu, ale aż 18 krajów nie wdrożyło w pełni jego postanowień. Gazprom krytykuje pakiet, który pozbawia rosyjski koncern kontroli nad sieciami przesyłowymi w krajach UE. Gazprom w dużej mierze jest inwestorem lub współinwestorem tych gazociągów i jest niechętny dostępowi do nich stron trzecich. Wiceprezes rosyjskiego koncernu Aleksandr Miedwiediew przyznał na konferencji prasowej w Lubminie, że „w sprawie pakietu energetycznego nie wszystko idzie dobrze”. Gazprom jest głównym udziałowcem konsorcjum Nord Stream; ma w nim 51 proc. udziałów. Niemieckie koncerny E.ON-Ruhrgas i BASF-Wintershall mają 15,5 proc., a holenderska spółka Gasunie i francuski GdF po 9 proc. Gazociąg Północny zaczyna się od tłoczni Portowaja koło Wyborga, a kończy w okolicach Greifswaldu i przebiega przez wody terytorialne bądź wyłączne strefy ekonomiczne Rosji, Finlandii, Szwecji, Danii i Niemiec. Druga nitka ma być oddana do użytku pod koniec 2012 r. Ułożono już ok. 840 km. Początkowo źródłem gazu dla Nord Streamu będzie złoże Jużno-Russkoje, na Syberii Zachodniej. Później gazociągiem ma być tłoczony surowiec z gigantycznego złoża Sztokman (ponad 3,6 bln metrów sześciennych) na Morzu Barentsa. Według planów inwestycyjnych eksploatacja gazociągu potrwa co najmniej 50 lat. „Jeśli uda nam się zapewnić niezakłócone funkcjonowanie gazociągu Nord Stream i zapewnić jego dobry stan, to również za 100 lat gazociąg mógłby dostarczać gaz ziemny na rynki europejskie” – powiedział na konferencji prasowej w poniedziałek inżynier konsorcjum Peter Massny. Jedna nitka magistrali składa się z około 100 tysięcy połączonych ze sobą i otoczonych betonową izolacją rur o długości 12,2 metra, średnicy 1153 milimetrów i masie 24 ton. Rosyjski gaz wtłaczany jest do gazociągu w pod ciśnieniem 220 barów, co wystarczy, by przetransportować surowiec przez całe 1224 km do Niemiec bez dodatkowych pośrednich tłoczni.

Nord Stream łączy się z niemiecką siecią przesyłową poprzez gazociąg OPAL (Ostsee-Pipeline-Anbindungs-Leitung), który jest wspólnym projektem dwóch niemieckich koncernów: Wingas (80 proc.) i E.ON Ruhrgas (20 proc.). Rurę oddano do użytku w lipcu. Liczy 470 km i biegnie wzdłuż granicy z Polską do granicy z Czechami, gdzie łączy się z systemem przesyłu gazu tego kraju. W ten sposób gaz z Nord Stream można będzie również dostarczać do Czech, a stamtąd – do Polski i na Słowację. Gazprom podpisał już kontrakty na dostawy surowca z Gazociągu Północnego dla odbiorców w Niemczech, Danii, Holandii, Belgii, Francji i Wielkiej Brytanii. PAP

Litewscy politolodzy o Gazociągu Północnym Uruchomienie Gazociągu Północnego jeszcze bardziej zwiększy energetyczną izolację Litwy – alarmują litewscy politolodzy. Litwa będzie, bowiem uzależniona od jedynego rosyjskiego gazociągu. Tomas Janeliunas – z Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych przy Uniwersytecie Wileńskim uważa, że otwarcie „Nord Stream” świadczy o tym , iż dwustronne realcje uczestniczących w projekcie państw i ich interesy są ważniejsze od ogólnego stanowiska Unii Europejskiej i Regionu Bałtyckiego. Janeliunas twierdzi,że gazociąg ten zwiększa ilozację Litwy od europejskiego rynku energetycznego i daje Rosji większe możliwości manipulacji. Politolog uważa, że ani Litwa ani inne państwa nie mogły nie mogły wpłynąć na wstrzymanie tego projektu. Jedynym argumentem, zdaniem politologa, który był w stanie przeciwdziałać inwestycji, był argument ekologiczny. Zabrakło jednak konktertnych dowodów i argumentów na to, że gazociąg ten stworzy realne zagrożenie dla państw regionu Morza Bałtyckiego. IAR/Kresy.pl

Rząd chce sprzedać Koleje Linowe, w tym kolejkę na Kasprowy Mieszkańcy Podhala i lokalne samorządy protestują przeciwko sprzedaży Polskich Kolei Linowych inwestorowi ze Słowacji. Ich zdaniem, ta dochodowa spółka powinna pozostać w polskich rękach. Eksperci ostrzegają, że prywatyzacja spowoduje także lawinę roszczeń odszkodowawczych ze strony górali, których rodziny w przeszłości oddawały grunty pod kolejkę linową na Kasprowy Wierch. Pod apelem do premiera i ministra infrastruktury, który nadzoruje proces prywatyzacji, podpisało się m.in. ponad stu przedstawicieli świata nauki ze wszystkich ważniejszych ośrodków akademickich w kraju. Donald Tusk będzie miał okazję bliżej zainteresować się problemem PKL, bo przecież zadeklarował, że do czasu powołania nowego rządu będzie jednocześnie także ministrem infrastruktury. W sprawie prywatyzacji PKL jednoznaczne stanowisko zajęła Rada Miasta Zakopanego. Radni obawiają się stworzenia monopolu turystycznego, dlatego zaapelowali do premiera i poszczególnych ministerstw. – Nieporozumieniem jest sprzedaż spółki, która przynosi zyski, i to niezłe. Tylko w ubiegłym roku PKL przyniosły 10 mln zł zysku, a w bieżącym już ponad 5 mln zł – mówi “Naszemu Dziennikowi” Jerzy Zacharko, przewodniczący Rady Miasta Zakopane. A Slovenskie Drahy, które mają kupić PKL, to firma, która ma gorsze wyniki finansowe od polskiej. Zaniepokojenie zamiarami prywatyzacji PKL wyraziło Prezydium Państwowej Rady Ochrony Środowiska, które nie widzi żadnych ekonomicznych przesłanek do pospiesznych działań prywatyzacyjnych. “Prywatyzacja kolei linowych na Kasprowym Wierchu byłaby odwróceniem dotychczasowej polityki państwa, prowadzonej od kilkudziesięciu lat w stosunku do własności prywatnej na obszarach parków narodowych i może spowodować lawinę roszczeń reprywatyzacyjnych i wniosków o zwrot wywłaszczonych nieruchomości” – czytamy w stanowisku przyrodników. Istnieje też poważna obawa, że prywatyzacja PKL przez sprzedaż jej akcji na giełdzie mogłaby doprowadzić do przejęcia spółki przez podmioty niezbyt zainteresowane jej dalszym rozwojem i pełnieniem misji wobec polskich turystów i narciarzy, i niekoniecznie służyłoby to ochronie przyrody. Wczoraj z interpelacją do premiera Tuska wystąpił w tej sprawie poseł PiS Artur Górski. W rozmowie z “Naszym Dziennikiem” podkreśla, że próba pozbycia się dobrze prosperującej spółki godzi nie tylko we właściwie rozumiany interes narodowy, ale jest także próbą naruszenia dobra, które stanowi pomnik polskiej kultury technicznej. Zaznacza, że to nie jedyna inicjatywa PKP, które szukając pieniędzy, pozbywają się majątku często w sposób mało racjonalny. – Z jednej strony mamy do czynienia z próbą sprzedaży PKL, a z drugiej PKP chcą zlikwidować obecne Muzeum Kolejnictwa w Warszawie, którego tereny pod względem deweloperskim są bardzo atrakcyjne. Można zrozumieć, że PKP szukają pieniędzy, ale nie może się to odbywać kosztem dziedzictwa narodowego budowanego przez wiele pokoleń i dobra społecznego. Stąd ten szkodliwy proces należy zatrzymać – uważa Artur Górski. Poseł zwraca też uwagę na inny aspekt. – Dla Polaków Tatrzański Park Narodowy z kolejką na Kasprowy Wierch ma znaczenie symboliczne i – podobnie, jak wzgórze wawelskie lub kopalnia soli w Wieliczce – nie powinien podlegać sprzedaży w obce ręce – uważa parlamentarzysta. Mariusz Kamieniecki

Kłamała o Smoleńsku, została marszałkiem Sejmu Była minister zdrowia Ewa Kopacz (PO) została wybrana na marszałka Sejmu VII kadencji. Pokonała Marka Kuchcińskiego (PiS). Przed głosowaniem posłowie PiS zadawali Kopacz liczne pytania w sprawie katastrofy smoleńskiej. Kopacz poparło 300 posłów. Za Kuchcińskim głosowało 150. Większość bezwzględna w tym głosowaniu wynosiła 227 głosów. Przed głosowaniem kilkunastu posłów PiS zadawało Kopacz pytania. Zarzucali jej, że kłamała w swoich wypowiedziach m.in. na temat sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej. Przypomnijmy, że nowe fakty obciążające Ewę Kopacz ujawniła niedawno “Gazeta Polska Codziennie”. Małgorzata Gosiewska (PiS) w imieniu części rodzin ofiar katastrofy odczytała list, którego autorzy wskazują m.in., że Kopacz, jako minister zdrowia nie zapewniła równoprawnego udziału Polski w badaniach sądowo-lekarskich. “Państwo polskie za sprawą swoich przedstawicieli nie zdało egzaminu; najbardziej zadziwiający i oburzający jest fakt, że osoby odpowiedzialne za taki stan rzeczy, zamiast ponieść konsekwencje, pretendują do najwyższych stanowisk w Polsce” – mówiła Gosiewska, cytując list. Z kolei Andrzej Adamczyk (PiS) zarzucił Kopacz, że wprowadziła polską opinię publiczną w błąd, sugerując, że polscy lekarze uczestniczyli w Moskwie w sekcjach zwłok. Pytania zadawali też m.in. Elżbieta Kruk, Małgorzata Sadurska, Antoni Macierewicz. Kandydaturę Marka Kuchcińskiego prezentował szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. Jak mówił, Kuchciński to doświadczony polityk, który doskonale porusza się po parlamentarnych zwyczajach i procedurach. Przypomniał, że po katastrofie smoleńskiej Kuchciński zastąpił na stanowisku wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Putrę. “W opinii mojego środowiska politycznego oraz mieszkańców Podkarpacia wywiązał się z tych zadań bardzo dobrze. Było to możliwe dzięki jego cechom charakteru” – dodał. Przypomniał, że Kuchciński działał m.in. w antykomunistycznej opozycji i podziemnych inicjatywach kulturalnych. Według szefa klubu PiS Kuchciński jest koncyliacyjny i dobrze będzie służył Sejmowi w konfliktowych sytuacjach. Kandydaturę Kopacz w całości poparł klub PO. Nie głosował jedynie minister finansów Jacek Rostowski, który jest na posiedzeniu Ecofin w Brukseli. Poparcia byłej minister zdrowia udzielił także klub Ruchu Palikota, PSL i SLD. Kandydaturę Kuchcińskiego poparł w większości klub PiS. Przeciwko zagłosowało trzech przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości: Michał Jach, Elżbieta Kruk i Antoni Macierewicz. Nie głosowali Tomasz Górski (PiS) i Tomasz Kaczmarek (PiS). Za Kuchcińskim zagłosowali także posłowie nowego klubu Solidarna Polska. Przed rozpoczęciem procedury wyboru marszałka Sejm nie przyjął wniosku Ludwika Dorna (niezrzeszony) o przerwę w inauguracyjnym posiedzeniu Sejmu do czasu rozstrzygnięcia przez Sąd Najwyższy odwołań posłów PiS Dariusza Barskiego i Bogdana Święczkowskiego od decyzji o wygaszeniu ich mandatów. “Istotne jest, by głosowanie nad wyborem marszałka odbywało się po uzyskaniu całkowitej jasności, czy panowie posłowie elekci Barski i Święczkowski są posłami czy nie i jeśli ewentualnie są, to po złożeniu przez nich ślubowania” - argumentował Dorn. Jego zdaniem przyszła koalicja PO-PSL “funkcjonuje na zasadzie dość niewielkiej większości głosów”. “Nie wiadomo, jak zachowają się poszczególne kluby opozycyjne, ale zakładając, że istnieje taka możliwość, że zagłosują przeciw lub wstrzymają się od głosu przy wyborze marszałka (…), więc chodzi o uniknięcie sytuacji, kiedy wybór marszałka będzie obciążony podejrzeniem, jeśli Sąd Najwyższy uzna racje panów Barskiego i Święczkowskiego, że mandaty wygaszono po to, by zapewnić sobie bezpieczną większość, bo w tej sytuacji dwa głosy mogą okazać się decydujące” - powiedział Dorn. Zych podkreślił natomiast, że “sprawa ma skomplikowany charakter prawny, ale nie ma gwarancji, że w dniu jutrzejszym zapadnie w tej sprawie orzeczenie”. W środę o godz. 12 Sąd Najwyższy ogłosi swoje decyzje w sprawie odwołań wybranych na posłów z list PiS Dariusza Barskiego i Bogdana Święczkowskiego, prokuratorów w stanie spoczynku – poinformował zespół prasowy SN.

Za: niezalezna.pl (2011-11-08)

Histeria - ulubiony sport publicystów Zacznijmy od relacji Polacy-Niemcy, która jest skomplikowana i nie rokuje za dobrze. Ponieważ mój ulubiony autor, podpisujący się czasem, miast imienia i nazwiska, zagadkowym skrótowcem – RAZ, raczył był popełnić „rzetelną analizę” tyczącą się polityki Niemiec i ich zbrodniczych planów wobec nas, postanowiłem dorzucić do tego kociołka swoje trzy grosze. Po co trzy grosze w kociołku? - spyta ktoś. A tak - żeby bigos był smaczniejszy. Nie będę polemizował z RAZ-em, bo swoje przemyślenia opiera on – jak zwykle zresztą – na gruntownej niewiedzy, chciejstwie i kilku kalkach propagandowych. Napiszę po prostu co wiem i co przeczuwam. Zacznijmy jednak od relacji Polacy-Niemcy, która jest skomplikowana i nie rokuje za dobrze. Polacy aspirujący do miana inteligenta, jak wspomniany tu już RAZ, postrzegają Niemcy i Niemców poprzez pryzmat dwóch światowych wojen, planów imperialnych Wilhelma II, nazywanych „próbą zawładnięcia światem” czym w istocie nie były, oraz Hakaty. Aspirujący do roli inteligentów Polacy zajmują się Niemcami bez pobieżnych nawet studiów nad wymienionymi problemami, wyjąwszy oczywiście II wojnę światową, którą wszyscy znamy na wyrywki, w dodatku w rozmaitych wersjach propagandowych, lirycznych i epickich. To jest clou jeśli chodzi o relacje pomiędzy inteligentnym Polakiem a Niemcami. Są jednak jeszcze Polacy nie inteligentni i nie aspirujący. Ci widzą Niemcy i Niemców zupełnie inaczej. Wiedzą oni, na przykład, w odróżnieniu od autora niniejszego tekstu, że nie ma sensu już dziś sprowadzać samochodów z Niemiec, bo Niemcy nie dbają już o nie tak jak dawniej. Jak im się zagotuje woda w chłodnicy, nie sprawdzają co się dzieje z uszczelką pod głowicą, tylko odłączają czujnik temperatury silnika, dolewają wody miast płynu do zbiorniczka i jeżdżą dalej, aż trafi się Polak frajer, który auto od nich odkupi. Dla nie inteligentnych Polaków współczesny Niemiec jest istotą przewidywalną, wręcz nudną w swym uporze i próbach oszukania głupich Polaków. Nie inteligentni Polacy, a wielu z nich ma niemieckie paszporty w kieszeni, lub niemieckie żony u boku, w ogóle nie czują lęku przed Niemcami. Nie próbują też Niemców kokietować. Gdyby tym nie inteligentnym Polakom RAZ próbował opowiadać o IV Rzeszy i Wilhelmie II, popukali by się w czoła i odesłali go do jakichś niemieckich Tworek, mieszczących się w okolicy miasta Pasewalk na Pomorzu Przednim. Straszenie Niemcami Polaków dziś, Polaków, którzy są większością bo głosują na Tuska, to czynności głęboko nie rozsądna, zajęcie jałowe i wywołujące skutki odwrotne od zamierzonych. Rozumiem jednak RAZ-a, który musi sobie dorobić i utrzymać swoją pozycję politycznego guru. Stąd te wszystkie „rzetelne analizy”. Zostawmy go więc z jego problemami i spróbujmy opisać sytuację realnie, na tyle na ile to możliwe. Jak to jest z tą Polską i Niemcami. Propagandyści rządu naszego niemiłościwie panującego podsuwają nam dwa słowa-klucze dotyczące relacji polsko – niemieckich. Pierwszy z kluczy to „porozumienie”, a drugi „podporządkowanie”. Ten drugi jest trochę perfidny, bo zakłada, że Polska prócz obśmianej wielokrotnie i nieciekawej dla Niemców i Niemek „moralności” nie może zainteresować sąsiadów zza Odry niczym. Ten drugi klucz jest z zapałem używany przez wszystkich, do prawa do lewa, ponieważ w modzie jest dziś bać się Niemców i czekać aż nas rozstrzelają, albo przynajmniej gdzieś wywiozą, pozostawmy go więc ludziom, dla których emocje stanowią treść życia. Zajmijmy się ”porozumieniem”. Czy mamy jakieś tradycje porozumiewania się z Niemcami? Jeśli chodzi o tradycje polityczne i gospodarcze na większą skalę – żadnych. Pominę pracę Wojciecha Kossaka dla Wilhelma II, siedem lat wzajemnej fascynacji cesarza i malarza. To dobre dla kucharek. Pominę Korfantego i jego „biznesy”. To jest w skali dwustuletniego, permanentnego konfliktu drobiazg. Mógłbym coś wspomnieć o Goeringu polującym w Białowieży, ale od tego RAZ mógłby zemdleć. Relacja Polska – Niemcy to konflikt nie ustający od lat jak powiedziałem dwustu. Konflikt, który zakończył się całkowitą likwidacją Polski. Polski ale nie Polaków. Po konflikcie Polska-Niemcy, przyszedł czas na konflikt Polacy-Niemcy. Konflikt ten Niemcy przegrali. Jeśli ktoś nie wierzy, niech sprawdzi jak zakończyło się życie niesławnej ustawy o wywłaszczeniach, która miałaby ukoronowaniem polityki Wilhelma II na wschodzie. Konflikt o własność, konflikt o ziemię Niemcy z Polakami przegrali. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, bo miało to swoje konsekwencje. Gdyby Niemcy przegrali tylko ten konflikt może nie byłoby tak źle. Oni jednak przegrali także inne konflikty. Relacja zaś pomiędzy Polakami a Niemcami jest zawsze funkcją relacji pomiędzy Niemcami a Europą. Do II wojny światowej – relacji pomiędzy Niemcami a Wielką Brytanią po prostu, a po II wojnie światowej relacji pomiędzy Niemcami a USA. Jest także ów konflikt funkcją relacji Niemcy- Rosja. Dopiero analiza tych aspektów europejskiej polityki da nam jakie takie pojęcie o tym co może się dalej wydarzyć w relacjach polsko-niemieckich. Spróbujmy więc się nad tym zastanowić i do zastanowienie użyjmy jedynego dostępnego nam narzędzia, czyli analogii. Jest ono mocno niedoskonałe i wadliwe, ale innego nie mamy. Zacznijmy jednak od sukcesu Polaków, sukcesu Wielkopolan w tak zwanej Najdłuższej Wojnie Nowoczesnej Europy. Na czym się ów sukces zasadzał. Oczywiście na odrębności Polaków, na ich sile, na poczuciu własnej wartości, na przywiązaniu do ziemi, na odwadze i na przemyślności. Także na oparciu jakie dawał Polakom Kościół. Była jeszcze jedna rzecz, która gwarantowała Polakom sukces – były to niemieckie standardy. Celowo nie mówię prawo, bo prawo to bywało po wielokroć naginane. W czasach jednak, o których mówimy, coś takiego jak standardy działało i póki nie było wojny nikt nie śmiał ich naruszać. Własność była po prostu święta. Ustawa o wywłaszczeniach podniosła na nogi wszystkich nawet najbardziej zniemczonych Polaków, nawet hrabiego Hutten- Czapskiego, nawet Radziwiłłów z Antonina, u których Wilhelm II był stałym gościem. Po prostu wszystkich. Podniosła na nogi także sporą część niemieckiego społeczeństwa, uważającą, że tego rodzaju praktyki to zwierstwo i prosty bandytyzm. A więc klęska. Cicha, ale ostateczna i nieodwołalna. Jak to się przekłada na czasy dzisiejsze? Ano tak; nie mamy zjednoczonego wokół ziemi i Kościoła narodu, nie mamy w ogóle tej ziemi na zachodzie na własność, a stosunki własnościowe są mocno pogmatwane, co być może Niemcy spróbują wykorzystać. Być może – powtarzam, bo jak ktoś zada sobie trud i pojedzie do kilku z przygranicznych miast za Odrą zauważy tam dziwną pustkę i ciszę. Jak człowiek wchodzi do sklepu z butami w Guben, niemiecka sprzedawczyni wita go jakby był aniołem, który przybył z dobrą nowiną. Kiedy wychodzi nie zakupiwszy butów, jest tam smutna jakby się miała za chwilę rozpłakać. W tymże Guben stoi – elegancko odnowiony drogowskaz z XVIII wieku, z herbami Saksonii, Brandemburgii, oraz Królestwa Polskiego informujący o tym ileż to mil, konny i pieszy wędrowiec musi przebyć by znaleźć się w Krakowie, a ile w Warszawie. Załóżmy jednak, że Niemcy spróbują zmienić stosunki własnościowe na zachodzie Polski. Nie sądzę, by uczynili to przy pomocy Bundeswehry, Landsturmu lub czegoś podobnego. Mogą spróbować zrobić coś za pomocą podatku katastralnego. I to jest niebezpieczeństwo realne. Realne, ale póki co nie istniejące. Może więc zastanówmy się co zrobić? Mam co prawda zły rząd, rząd który dąży do podporządkowania nas sąsiadom, ale mamy też opozycję. Mamy – ponoć wiele organizacji społecznych, działających oddolnie, które mogłyby przecież zająć się czymś pożytecznym, a nie siać histerię i organizować panele dyskusyjne na temat nowych elit w Polsce czy reformy mediów. Mogłyby? Czy nie? Jak wiemy wielu Polaków ma podwójne obywatelstwo. Nie wiem jakiego rzędu są to wielkości, ale zakładam, że chodzi o kilkaset tysięcy ludzi. Wszyscy ci ludzie są potencjalnym odbiorcą niemieckiej propagandy, która nie będzie dziś wcale agresywna i bojowa. Możliwe, że wcale jej nie będzie. Ludzie w podwójnym paszportem nie potrzebują jej bowiem – mieszkają w Niemczech, pracują tam i kraj ten nie jest przez nich postrzegany jako zagrożenie. Może się jednak zdarzyć, że za takie zagrożenie zostanie przez nich oraz ich rodziny uznana Polska. Polska bowiem – poprzez „rzetelne analizy” RAZ-a, które póki co nie dochodzą do ludzi, o których pisze, ale mogą dojść, Polska dostaje histerii. Powiedzcie mi kochani co by było, gdyby na początku XX wieku Wielkopolanie miast opracować strategię przeciwko Hakacie i wdrożyć ją w życie dostali histerii? Pewnie polałaby się krew. A odpowiedzialność za jej rozlanie spadłaby na nasze głowy. Polityka wobec Niemiec, przy takiej a nie innej postawie rządu, polityka i publicystyka, bo opozycja czyli – my – robi politykę poprzez publicystykę, niestety, nie może być histeryczna. I nie może być głupawa. Mamy bardzo mało argumentów w ręku i bardzo mało możliwości, ale nie znaczy to, że nie mamy ich w ogóle. Publicystyka zaś – o czym RAZ nie pamięta – to nie jest propaganda. Idźmy dalej. Gdzie widzę realne niebezpieczeństwo? W zastosowaniu podwójnych standardów. Oto Niemcy, jeśli mają wobec nas jakieś plany szczególnie nieciekawe, mogą próbować je realizować nie za pomocą standardów niemieckich, co do których już się tu wypowiedziałem, ale jakichś innych. Na przykład rosyjskich. Mamy teraz bowiem czas intensywnej współpracy niemiecko-rosyjskiej. To jest niebezpieczeństwo prawdziwe, to właśnie, nie Bundeswehra, Landsturm i próby zawładnięcia światem oraz budowa IV Rzeszy. Jeśli Niemcy zdecydują się na zarządzania Mitteleuropą metodami mafijnymi to koniec. Po nas. Nie założymy bowiem własnej, skuteczniejszej mafii, nie mamy w tym względzie żadnych doświadczeń. Nie wiem czy mogą tak zrobić czy nie, ale patrząc wstecz w historię łatwo zorientujemy się, że w czasie współpracy niemiecko-rosyjskiej niepodległość Polski po prostu zanika. Nie ma jej. Wobec braku niepodległości obywatele stają się ofiarami nowego prawa, pół biedy jeśli prawo jest dobre i przestrzegane. Może się jednak zdarzyć, że będzie złe i nagminnie łamane. Niepodległości Polski nie ma tak długo jak długo trwa współpraca Niemiec z Rosją, kiedy zaś współpraca się kończy wybucha wojna. Wojny rosyjsko niemieckie toczą się na naszym terytorium. I to jest o wiele groźniejsze niebezpieczeństwo niż wszystko inne. I nie zmienia mojej opinii wcale fakt, że po pierwszej wielkiej wojnie odzyskaliśmy niepodległość, a po drugiej mamy nowe, lepsze ponoć granice. To nie rokuje za dobrze, ale omówię te kwestie w osobnym tekście. Skąd się biorą wojny niemiecko-rosyjskie? One są zwykle inicjowane przez czynnik zewnętrzny. Do II wojny światowej były inicjowane przez Wielką Brytanię, o czym autor 'rzetelnych analiz” RAZ może oczywiście nie wiedzieć. Dziś zaś mogą, choć nie muszą, być zainicjowane przez USA. W to ostatnie wątpię, ponieważ Niemcy są dziś na pozycji najkorzystniejszej w dziejach, chyba. Nie dość, że korzystają z dobrodziejstw sojuszu z Rosją, to jeszcze USA dają im carte blanche na zarządzanie środkiem Europy. Żyć, nie umierać. Co to oznacza dla nas? Mniej więcej to, że zostaliśmy pozostawieni sam na sam z Niemcami, a jak się będziemy burzyć to Niemcy mogą po cichu zastosować „rosyjskie standardy”. Sytuacja oczywiście jest dynamiczna i, choć dziś nic tego nie zapowiada, Niemcy mogą utracić pozycję lidera w Europie. Polska może wtedy dostać jakąś bardzo interesującą propozycję. Byłbym wielce ostrożny przy podejmowaniu decyzji tyczącej się jej przyjęcia. Z kilku powodów. Po pierwsze mam w pamięci angielską gwarancję z roku 1939, po drugie, propozycja przyjdzie z daleka. Niemcy zaś są blisko i zawsze tu będą. Rosję można odepchnąć od naszych granic, to się już odbywało i jest to do wyobrażenia, choćby dziś wydawało się niemożliwe. Niemcy jednak ciągle tu będą. I trzeba o tym pamiętać. Co czynić nam wypada? Przede wszystkim przydałby się jakiś ośrodek studiów niemieckich i studiów nad Niemcami oraz ich historią, analogiczny do Ośrodka Studiów Wschodnich. Być może jest taka instytucja, ale szczerze wątpię. Myślę, że już samo powołanie tej placówki, bez oglądania się na Niemców, wywołałby spore zaskoczenie i reakcję, nader oczekiwaną. Nikt nie lubi być bowiem obiektem badań, każdy chce być badaczem. Przydałoby się kilka organizacji zajmujących się kontaktami z Niemcami niezadowolonymi z obecnej polityki rządu, o ile tacy są, bo mam silne podejrzenia, że nie ma. No, ale bądźmy optymistami. Przydałoby się kilka witryn internetowych tyczących się Niemiec, a linki do nich oraz najciekawsze kawałki winny być dyskutowane i omawiane, choćby na platformach blogerskich. Zalecam także, przede wszystkim to – mniej histerii. Wilhelm II to nie był przyjaciel Polski, ale na pewno nie zamierzał on zawładnąć światem. Nie wywołał też I wojny światowej. Kiedy wybuchła był na wakacjach w Norwegii. Czy RAZ słyszał coś o tym? I jeszcze jedno; kiedy Niemcy są najbardziej niebezpieczne? Kiedy przegrywają na zachodzie. Do tej pory Francja i Anglia neutralizowały siłę i ekspansję Niemiec popychając ten kraj na wschód. Nie szczędzono przy tym Niemcom upokorzeń i zajadłości, z czego my cieszyliśmy się jak najgłupiej na świecie, Niemcy zaś swoje upokorzenia odreagowywali u nas. I mieli na to pozwolenie tak zwanego cywilizowanego świata. Czyż nie? Nie liczmy więc na klęskę i upokorzenie tego kraju, bo niczego dobrego nam to nie przyniesie. Liczmy na zwycięstwo z Niemcami triumfującymi, bo raz nam się to już udało, historia zaś lubi się powtarzać. Niemcy zaś, dziś właśnie wchodzą w fazę triumfu. My zaś nie mamy na to wpływu. I nie mówcie mi, ze kryzys im zaszkodzi. Coryllus

Ziobryści mają 16 posłów i tworzą klub "Solidarna Polska". Ale... z PiS-u nie wychodzą. "Są dwa kluby, ale jedna partia" Grupa posłów PiS, tzw. ziobrystów, powołała w poniedziałek nowy klub parlamentarny Solidarna Polska. Weszło do niego 17 osób - 16 posłów i senator. Politycy zapowiadają, że nie odchodzą z PiS, chcą jedynie przywrócenia do partii trzech wyrzuconych w piątek europosłów. Rzecznik PiS Adam Hofman skomentował to krótko: "Przeżywaliśmy to z PJN, przeżywamy to z >>ziobrystami<<. Cóż, idą swoją drogą, planowali to od początku".

Szefem klubu Solidarna Polska został Arkadiusz Mularczyk. Jak oświadczył, powołanie nowego klubu to gest solidarności wobec wykluczonych z PiS Zbigniewa Ziobry, Jacka Kurskiego i Tadeusza Cymańskiego.

"Uważamy, że decyzja o ich wykluczeniu z PiS była nieprawidłowa i niesłuszna. Nie zgadzamy się z tą decyzją, uważamy, że jest błędna" - mówił dziennikarzom w Sejmie Mularczyk. "Tworzymy parlamentarny klub Solidarna Polska, który ma się solidaryzować z naszymi kolegami. Liczymy na refleksję we władzach Prawa i Sprawiedliwości i na zastanowienie się, czy ta sytuacja nie dzieli polskiej prawicy" - dodał. Jak podkreślał, utworzenie nowego klubu nie oznacza, że osoby, które się w nim znalazły opuszczają PiS. "W sytuacji, gdyby okazało się, że istnieje wola i możliwość powrotu naszych kolegów do PiS, to będziemy chcieli się połączyć z klubem parlamentarnym Prawo i Sprawiedliwość" - zaznaczył Mularczyk. Według niego, od tej chwili "piłka jest po stronie" władz PiS. Zaznaczył, że oczekują na mądre decyzje. Pytany, czy liczą się z wyrzuceniem z partii odparł:

"To jest w tej chwili dla nas nieistotne". Z kolei wykluczony z PiS Zbigniew Ziobro zapewnił, że powstaje klub, nie partia polityczna. "Nie tworzymy partii, partia jest jedna, jest nią Prawo i Sprawiedliwość" - podkreślił. Dziękował kolegom tworzącym klub za "piękny gest, którego celem jest też zwycięstwo PiS". "Zwycięstwo jest możliwe tylko wtedy, kiedy PiS będzie dynamicznie szło do przodu. Nie będzie dzielić, nie będzie wyrzucać, ale będzie łączyć i otwierać się na różne środowiska" - przekonywał. Dodał, że on i jego koledzy liczą na to, że uda im się połączyć z PiS. Przekonywał, że wielkie zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości będzie możliwe, gdy cofnięte zostaną błędne decyzje, a władze PiS otworzą się na wewnętrzną debatę i wyciągnięcie wniosków z przeszłości. "Pozostajemy członkami Prawa i Sprawiedliwości, ale oświadczamy, że tworzymy klub parlamentarny Solidarna Polska, którego nazwa oprócz solidarności z naszymi skrzywdzonymi kolegami odnosi się do powrotu do źródeł zwycięskiego programu społecznego PiS z 2005 r., zakładającego solidarne państwo równych szans bazującego na gospodarce opartej na wiedzy i redukującego rozwarstwienie społeczne" - głosi m.in. oświadczenie nowego klubu przekazane w poniedziałek wieczorem PAP. "Jak można mówić o tym, żeby pomagać wygrywać PiS i jednocześnie zakładać oddzielny klub. Przecież nawet dzieci się na to nie nabiorą. Wiem, że Zbigniew Ziobro obcuje teraz z małym dzieckiem, ale naprawdę dzieci się na to nie nabiorą" - podkreślił Hofman. Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak dodał, że wspólnym zadaniem polityków wybranych z list PiS było realizowanie programu partii. "Mam nadzieję, że gorące głowy nieco ostygną" - dodał. Zaznaczył jednak, że założenie nowego klubu oznacza, że "wszystkie deklaracje o jedności były nic nie warte". Według niego, w statucie PiS prawdopodobnie jest zapis, mówiący, że gdy ktoś zakłada klub, oznacza to automatycznie, że przestaje być członkiem partii. Zgodnie ze statutem PiS osoby wybrane do parlamentu z list tego ugrupowania mają obowiązek przynależności do klubu PiS. Nowy klub „Solidarna Polska” tworzy 17 osób - posłowie:

Beata Kempa, Andrzej Dera, Marzena Wróbel, Tadeusz Woźniak, Mieczysław Golba, Jerzy Rębek, Patryk Jaki, Piotr Szeliga, Jarosław Żaczek, Andrzej Romanek, Arkadiusz Mularczyk, Jan Ziobro, Edward Siarka, Józef Rojek, Mariusz Orion Jędrysek, Jacek Bogucki oraz senator Maciej Klima.

Po spotkaniu z dziennikarzami, parlamentarzyści zanieśli do gabinetu marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny informację o utworzeniu nowego klubu. Nie chcieli odpowiedzieć na pytanie, czy będą zgłaszali swojego kandydata na wicemarszałka Sejmu. PAP/Sil

Programy o lądowaniu boeinga miały inny cel niż przekazywanie informacji. Miały radować, wzbudzać pozytywne emocje, wręcz euforię. Po co? Minęło kilka dni od awaryjnego lądowania Boeinga, a cały czas w mediach trwa festiwal poświęcony bohaterowi pilotowi kapitanowi Tadeuszowi Wronie, bohaterskiej załodze, dzielnemu samolotowi, matce, żonie pilota, pasażerom, którym kapitan uratował życie. Jakikolwiek komunikator czy wizualny i drukowany człowiek otworzył to wyskakiwała entuzjastyczna narracja o „wręcz cudzie” o doskonałym pilocie, o bajecznych umiejętnościach etc. Po części jest to zrozumiałe. Cieszymy się, że nie doszło do tragedii. Ludzka radość to jedno a życie i socjotechniczne cele mediów to druga rzecz. Media oczywiście żyją takimi sensacjami lub niespełnionymi sensacjami. Było blisko tragedii, a wiadomo, że upiorne wieści w tej naszej cudownej cywilizacji najlepiej się sprzedają. Jeśli było blisko tragedii, no to, aby dreszcz emocji podkręcić, należało pokazać, co ominęło pasażerów i dzielną załogę. Byłby to zresztą przejaw rzetelności. Skoro było to cudowne lądowanie, to można było się spodziewać zobaczenia archiwalnych zdjęc ukazujących samoloty lądujące bez kół i rozlatujące się na lotnisku w drobny mak. Dopiero wczoraj w którymś tam kolejnym programie na ten temat w TVN dowiedziałem się, że podwozia pasażerskich samolotów są wzmocnione konstrukcyjne na wypadek takich okoliczności. Ponadto w żadnym serwisie nie podano ile lądowań bez kół na lotnisku przygotowanym na przyjęcie takiego samolotu, zakończyło się tragedią, bo tylko odniesienie do nieudanych lądowań pozwala zakwalifikować to mistrzowskie posadzenie wielkiego samolotu na płycie lotniska do kategorii cudu. Nie mam pojęcia o lotnictwie, ale ten patos, ta euforia wydały mi się naciągane. Pewien rodzaj zakłopotania zdradzał też kapitan Wrona. A skoro tak, to programy o lądowaniu boeinga miały też inny cel niż przekazywanie informacji. Miały radować, wzbudzać pozytywne emocje, wręcz euforię. Po co? Być może po to, aby osłabić ponure, tragiczne obrazy katastrofy rządowego samolotu w Smoleńsku. To oczywiście przypuszczenie, nie do zweryfikowana, które może narazić piszącego te słowa na posądzenie, że ma obsesje, że jak przysłowiowemu Jasiowi wszystko kojarzy mu się z jednym. Pierwsza strona sobotniego wydania GW ze zdjęciem kapitana Wrony z podpisem, że kapitan „myje naczynia”, co znaczy, że nie tylko bohater, ale i feminista, potwierdzała te przypuszczenia. W Polsce mężczyźni zamiast myć naczynia, biją żony. A tu proszę, jaki wyjątek i do tego bohater. Cała ta konstrukcja medialna stworzona wokół tego wydarzenia miała w sobie duży ładunek „terapeutyczny”, mający najprawdopodobniej przykryć Smoleńsk, osłabić obrazy z kwietnia 2010. I nie chodzi tu o jakieś działania doraźne, obliczone na szybki efekt. Skuteczność tego rodzaju przykrywania jednych obrazów innymi, związana jest z pracą ludzkiej pamięci, czyli niejako automatycznym pozbywaniu się przez nią obrazów wywołujących nieprzyjemne uczucia, i przyjmowaniu w głowie na „dysk” pamięci takich, które wywołują przyjemny rezonans. To jest oczywiste, ale nie uświadamiane, jako prawo które rządzi pamięcią poza naszą wolą. Obrazy nieprzyjemne z przyjemnymi muszą być ze sobą jakoś skorelowane kontekstowo, aby ta operacja się dokonała, bo człowiek to jednak nie automat i jakąś inteligencje posiada. Preferowana jest przeciętna, która uważa się za wyższą, a takich w Polsce inteligencji jest w nadmiarze. Zanurzony w serii dobrze zbudowanych obrazowych narracji przeciętny użytkownik telewizji jest całkowicie od nich zależny i pewny, że widzi „prawdę”, a więc wie już jak było „naprawdę”. Musi też minąć odpowiedni czas, aby w miejsce „nieprzyjemnych” dokonała się absorpcja tych „przyjemnych” obrazów. Podczas wielogodzinnych rozważań ani razu o tym, co „nieprzyjemne”, czyli o Smoleńsku nie usłyszałem. Nie zapraszano do studiów „specjalistów” od Smoleńska w rodzaju Hypkiego czy Edmunda Klicha. Dlaczego? Wszak to znawcy najlepsi w Polsce od spraw lotniczych! Programie na TVP Info, pojawił się za to pilot kapitan Janusz Więckowski, z wieloletnim doświadczeniem latania na Tu 154 i Boeingach, który wypowiadał się kilka razy bardzo rzetelnie o katastrofie smoleńskiej na łamach „Naszego Dziennika”, broniąc pilotów i stwierdzając, że dopóki nie ma synchronizacji tego, co zostało zarejestrowane w kokpicie z tym, co zarejestrowały skrzynki rejestrujące dane parametrów lotu, to nic nie wiemy. Wiadomo, że ta dla badania katastrof lotniczych podstawowa procedura badawcza nie została przeprowadzona. Zatem nic nie wiemy o tym, co stało się w Smoleńsku. O tym, co tam się stało ma, zatem przesądzić narracja telewizyjna. Stąd obecność w jednym z programów kapitana Więckowskiego właśnie teraz, a nieobecność jego komentarzy w masowych mediach, gdy komentowano raport Milera czy Anodliny. Kapitan Janusz Więckowski, dotąd rzetelny komentator katastrofy pod Smoleńskiem na łamach „Naszego Dzennika”, będzie odtąd kojarzył się komentarzami do lądowania Boeinga. W taki oto sposób zostają „rozbrojone” przez telewizję poprzednie wypowiedzi kapitana Więckowskiego na lamach medium do czytania, które jest słabsze. Ponadto w telewizji ważniejsze od tego, co się mówi, jest kontekst, w jakim się ktoś w niej pojawia. Bo obrazowy kontekst zostaje implantowany w głowy telewidzów w sposób zdecydowanie trwalszy, od tego, co mówi się a co szybko zostaje zapomniane przez telewidzów. Podziwiać należy, zatem niebywałe, mistrzowskie „wyczucie” redaktorów i dziennikarzy, którzy natychmiast rozpoznali „ładunek” takiej nadzwyczajnej „okazji” do wykorzystania w celach socjotechnicznych. Maciej Mazurek

Rosjanie wykupują Europę ...Dwie trzecie rosyjskiej gospodarki znalazło się pod kontrolą przestępczych syndykatów Policje, rządy, UE, dziennikarze od lat bacznie obserwują rosyjską ekspansję gospodarczą w Europie. Niepokoją ich związki wschodnich biznesmenów z politykami i służbami z jednej strony oraz mafią z drugiej. A mimo to ciągle rosną gospodarcze wpływy Rosji na Starym Kontynencie. Jak to możliwe? "Rosja zamierza wykorzystać kryzys zadłużeniowy w Europie, aby zwiększyć swoje wpływy polityczne na kontynencie. Nagromadziła znaczne zapasy gotówki" – stwierdza w swoim raporcie Stratfor, amerykańska prywatna agencja białego wywiadu, założona przez George’a Friedmana. Z oficjalnych danych wynika, że rezerwy walutowe Federacji Rosyjskiej wynoszą 580 mld dolarów. Zdaniem Stratforu, do tej kwoty należy dodać dodatkowe 600 mld. W raporcie czytamy m.in., że Rosjanie już kupują europejskie aktywa skupiając się na bankach, firmach energetycznych, portach i lotniskach. Dla polskiej opinii publicznej ta informacja nie powinna być zaskoczeniem. Kilka tygodni temu polskie media w ślad za rosyjskimi podały wiadomość, że tamtejszy gigant finansowy Sbierbank chce kupić Kredyt Bank i Bank Millennium. Według nieoficjalnych informacji rosyjskie firmy mają też największe szanse na kupno akcji prywatyzowanego Lotosu. Jednak to, co obecnie obserwują eksperci, nie zaczęło się wraz z kryzysem w Europie. Obecne ruchy mające przynieść Kremlowi zwiększenie wpływów w Unii Europejskiej i innych krajach Starego Kontynentu nie byłyby możliwe bez kilku lat intensywnej pracy na tym polu. Plany opisywane przez Stratfor możemy nazwać wierzchołkiem góry lodowej.

Zaczęło się jeszcze za Breżniewa Co znajduje się u podstawy tego "lodowca"? Można to odtworzyć. Jako źródła mogą służyć do tego policyjne raporty z kilkunastu państw Europy i świata, prace kilku europejskich dziennikarzy śledczych czy raporty polskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. Trzy z siedmiu raportów, jakie w 2011 r. opublikował ośrodek dotyczyły właśnie rosyjskiej aktywności gospodarczej w Europie na przestrzeni ostatnich lat. Jak czytamy w ostatnim raporcie OSW z końca października 2011 r. "Aktywność zagraniczna rosyjskiego kapitału poza sektorem energetycznym", do istoty "rosyjskiej specyfiki" należą bardzo mocne związki państwa z biznesem. "Dwie najważniejsze osoby w państwie, Dimitrij Miedwiediew i Władimir Putin, opowiadają się za dalszymi rosyjskimi inwestycjami zagranicznymi oraz wsparciem dla nich państwa. Zachęcają oni rosyjski kapitał do wykorzystania kryzysu do dalszej ekspansji dzięki przejmowaniu przecenionego zagranicznego kapitału" – stwierdza autorka raportu Iwona Wiśniewska, ekspert OSW. Zdobywaniu politycznych wpływów służą oligarchowie, ludzie ze świata specsłużb, czy wreszcie nowa mafia kształtująca się na fali kapitalizmu i globalizacji. Do promocji rosyjskich interesów gospodarczych i generalnie wizerunku rosyjskiego biznesu wykorzystywane też są znane i cenione sportowe marki, jak chociażby piłkarskie kluby Chelsea, czy niemiecki Schalke 04. "Oczywiste jest dziś stwierdzenie, że procesom transformacji na Wschodzie Europy towarzyszył spory zakres kryminalizacji życia politycznego" – napisał jeden z najbardziej znanych niemieckich dziennikarzy śledczych Jurgen Roth w swojej książce "Europa mafii". Jak tłumaczył Roth, ważne aby pokazać, w jaki sposób kryminalizacja życia politycznego i gospodarczego wpływa na Europę Zachodnią i czy można tutaj dostrzec jakieś nowe zależności. Niemiecki dziennikarz zwraca uwagę na to, że mafia działała na szeroką skale już w okresie sowieckim. I nie była to autonomiczna działalność. "W erze Breżniewa stanowiła źródło finansowania partii oraz działań tajnych służb za granicą, a także kompensowania niedoborów zbankrutowanej gospodarki narodowej. Jednak dopiero pieriestrojka i przewrót w stosunkach społeczno-ekonomicznych spowodowany upadkiem Związku Sowieckiego, pozwoliły jej wypłynąć na szerokie wody" – napisał w "Europie mafii". Otwarcie na Zachód spowodowało coś na kształt trampoliny dla działalności coraz liczniejszych grup przestępczych. Jednak by podobijać Zachód, trzeba było mieć placet Kremla. "Istotnym czynnikiem tej internacjonalizacji było to, że wielki kapitał będący w posiadaniu partii i KGB, musiał zostać zdeponowany na Zachodzie. Było to nie tylko podstawą pierwszego boomu na rosyjskim rynku dóbr konsumpcyjnych, ale sprawiło również, że biurokraci i gangsterzy stopili się w jeden występujący wyłącznie w Rosji, kryminalny typ, "towarzysza przestępcę"" – zauważa Roth za Wolfgangiem Hetzerem, który w Niemczech zajmował się walką z przestępczością zorganizowaną i terroryzmem, a teraz zajmuje wysokie stanowisko w UE do walki z korupcją. Dobrze pokauzje to nominacja, która zelektryzowała nie tylko europejskie, ale i rosyjskie media. Szefem Gazprom Schweiz, zarejestrowanej w Szwajcarii spółki handlowej giganta gazowego został Matthias Warnig, major wschodnio-niemieckiej służby bezpieczeństwa STASI, przyjaciel Władimra Putina. Warnig od 2005 r. stoi już na czele kontrolowanego przez Gazprom konsorcjum Nord Stream, które przez Bałtyk układa gazociąg łączący bezpośrednio Rosję z Niemcami. Od roku reprezentuje też Gazprom w radzie nadzorczej firmy gazowniczej VNG z Niemiec wschodnich, która ma zostać jednym z odbiorców gazu z bałtyckiej rury. W 1997 r. Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie oceniło w raporcie, że "dwie trzecie rosyjskiej gospodarki znalazło się pod kontrolą przestępczych syndykatów". A centrum informacyjne Organized Crime and Terrorism pytało 6 lat później, "jaka jest przyczyna tego, że pod rządami Władimira Putina przestępczość wzrosła i dlaczego poszukiwani na całym świecie przestępcy zawsze znajdują w Rosji bezpieczny azyl?". - W Rosji nie ma żadnej mafii bez koncesji - mówi portalowi Rebelya.pl dziennikarz śledczy Witold Gadowski, kóry zajmował się m.in. mafią paliwową. - Mafia bez koncesji zakończyła się w pierwszych dwóch latach rządów Putina, kiedy w ramach Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) został utworzony wydział URPO, mający się zajmować walką z przestępczością zorganizowaną. W rzeczywistości likwidował i kontrolował naturalnych liderów podziemia - dodaje Gadowski. Później, zdaniem Gadowskiego, mafia została podporządkowana spec-służbom. Kulisy tego, o czym mówi krakowski dziennikarz są dziś znane, m.in. dzięki temu, że w URPO służył Aleksander Litwinienko, zamordowany w Wielkiej Brytanii oficer FSB, a wcześniej KGB.

Pieniądze KGB i KPZR Przykładem dla powyższych słów jest historia z czerwca 2008 r. Hiszpańska policja rozbiła siatkę przestępczą tzw. "grupę tambowsko-małyszewską". Po stronie zarzutów widniały m.in. handel bronią, wymuszenia, przekupstwa czy zabójstwa na zlecenia. Wśród zatrzymanych był przedsiębiorca Gienadij Pietrow. Biznesmen zainwestował w interesy gazowe i naftowe w Petersburgu. Jak napisał Jurgen Roth cytując hiszpańską prasę, tamtejsze władze podejrzewały go o utrzymywanie bliskich stosunków z Władimirem Kumarinem znanym też, jako Władimir Barsukow, założyciel mafii tambowskiej. Zatrzymany Pietrow na początku lat 90. kupił na Majorce średniej klasy hotel sprzedawany przez jedno z czołowych niemieckich biur podróży. Jak pisał wówczas dziennik "El Pais", pieniądze na hotel pochodziły z KGB i Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Przykładem jest petersburska spółka paliowowa PTK. Właśnie tę firmę władze hiszpańskie wskazywały, jako związaną z rosyjską administracją. Na początku lat 90. PTK otrzymała od Władimra Putina wyłączne prawo do zaopatrywania miasta w paliwa. Putin był wówczas wiceburmistrzem Sankt Petersburga. Tymczasowym szefem spółki został wówczas jeden z najbliższych przyjaciół dzisiejszego premiera Rosji. "Do końca lat 90 zarówno prezesami, jak i dyrektorami PTK byli ludzie związani z mafią tambowską" – stwierdził Roth.

Lobby rosyjskie Podobny przykład niemiecki dziennikarz podaje "ze swojego podwórka". Działający w Saksonii i Szwajcarii oligarcha (3 lata temu "Wprost" szacował jego majątek na 11 mld dolarów) Wiktor Wekselberg chciał wykupywać publiczne przedsiębiorstwa. W Lipsku obywatele w referendum stanęli na przeszkodzie zakupienia przez niego miejskich zakładów użyteczności publicznej. Za pośrednictwem holdingu "Renova" biznesmen prowadził też rozmowy z dużymi dostawcami energii. Robił to zakulisowo, oficjalnie dementując informacje na ten temat. Skąd takie zainteresowanie Wekselbergiem? "Oligarcha uchodzi za człowieka pozostającego w dobrych stosunkach z Władimirem Putinem, co dało asumpt do przypuszczeń, że być może jest on marionetką ludzi z Kremla, inwestującą ich pieniądze" – tłumaczy Roth. Szwajcarskie media informowały jesienią 2007 r. że ówczesny minister rozwoju gospodarczego zareagował groźbami i nieskrywanym niezadowoleniem z faktu, że Federalna Komisja Bankowa Szwajcarii zamierza wnikliwie przyjrzeć się polityce przejęć prowadzonej przez "Renovę". Helweci w ogóle dość wnikliwie przyjrzeli się biznesmenom ze Wschodu. – Cały czas próbują osiedlić się w Szwajcarii osoby ze Wspólnoty Niepodległych Państw, które w swoim kraju wzbogaciły się na drodze korupcji. W Szwajcarii znalazły lobbystów – mówił w lipcu 2008 r. Jean-Luc Vez, dyrektor szwajcarskiego Federalnego Urzędu ds. Policji."Liczne rosyjskie firmy handlujące surowcami mają tutaj swoje siedziby. Poza tym, jak i wcześniej, istnieje niebezpieczeństwo, że nasz kraj, jako centrum handlowe i finansowe, będzie wykorzystany do prania zdefraudowanych pieniędzy publicznych lub do prowadzenia nielegalnych interesów. Osoby ze Wspólnoty Niepodległych Państw mogą ze względu na swoje finansowe zasoby stanowić zagrożenie dla gospodarki, instytucji państwa prawa oraz dla reputacji Szwajcarii, jako ośrodka finansowego" – czytamy w raporcie na temat bezpieczeństwa wewnętrznego za rok 2007 przygotowanym przez Federalny Urząd ds. Policji. Szwajcaria 10 lat wcześniej była areną innych ciekawych zdarzeń związanych z "biznesmenami ze Wschodu". Przed sądem w Genewie stanął Siergiej Michaiłow, szef grupy sołncewskiej. Jego szwajcarscy wspólnicy pisali w oficjalnym dokumencie: "W Moskwie Michajłow znał się z panem Gorbaczowem i jego żoną. Kiedy przyjechaliśmy tam, podczas przejazdu przez miasto eskortowały nas samochody policyjne na sygnale. Przyjął nas jeden z wiceministrów". "Na krótko przed zatrzymaniem Michajłow miał otrzymać w paryskim banku Societe-Generale 150 mln dolarów kredytu" – dodaje Roth w swojej książce. Jak zakończył się proces Michajłowa? Po czternastu dniach rozpraw i dwóch latach spędzonych w areszcie, został uwolniony od wszystkich zarzutów. "Opuścił salę szwajcarskiego sądu zrehabilitowany, a nawet otrzymał odszkodowanie za pobyt w areszcie" – napisał Roth.

Futbolowa ofensywa Rosyjskiej ekspansji na Zachód towarzyszą działania, które możemy nazwać "pijarowo-osłonowymi". Ekspert OSW Iwona Wiśniewska w cytowanym już raporcie o aktywności rosyjskiego kapitału za granicą stwierdziła, że "ciekawym zjawiskiem w rosyjskiej ekspansji kapitałowej były inwestycje, których zadaniem było budowanie pozytywnego wizerunku rosyjskich biznesmenów". Do najbardziej znanych przykładów takich inwestycji należy przejęcie przez wschodnich oligarchów większości udziałów w najlepszych klubach piłkarskich Londynu, Chelsea i Arsenalu. Jak podkreślał w rozmowie z Rebelya.pl prof. Włodzimierz Marciniak, właściciel tego pierwszego klubu – Roman Abramowicz jest "ulubionym" oligarchą Putina. W strukturze władzy zajął dekadę temu miejsce po innym oligarsze Borisie Bieriezowskim, który był swoistym łącznikiem Kremla z biznesem. Najpierw wyniósł Putina do władzy, później musiał uciekać z kraju. W Londynie trwa sądowy spór Bieriezowskiego z Abramowiczem. Ciekawostkę zamieszcza w "Europie mafii" również Jurgen Roth. Latem 2007 w Jenie rosyjscy bogacze zaproponowali tamtejszemu klubowi 20 mln euro. Drugoligowego Carl Zeiss Jena z pewnością nie można zaliczyć do piłkarskich potentatów, a sponsorzy Murat Lujanow i Atlant Sziszkanow odznaczali się tym, że nic o nich nie było wiadomo, poza tym, że są z Moskwy. "Kierownictwo klubu było bardzo zadowolone aż do chwili, kiedy interweniowała Niemiecka Liga Piłkarska, która odmawiając wyrażenie zgody na współpracę z rosyjskimi inwestorami, położyła kres tym planom" – pisze Roth. Jednak wątpliwości i protestów nie wzbudził Gazprom, jako sponsor Schalke 04 Gelsenkirchen. W 2007 roku władze jednego z najlepszych niemieckich klubów piłkarskich i rosyjskiego państwowego giganta podpisały pięcioletnią umowę sponsoringową. Dlaczego w Niemczech rozszerzały się rosyjskie wpływy mimo alarmów tak znanych specjalistów, jak Hetzer czy Roth? - Trzeba patrzeć, kto umożliwia Rosjanom swobodne ruchy w Niemczech. Pamiętając przy tym, że w Niemczech dużo do powiedzenia ma teraz tzw. pokolenie 68, gdzie działała pomocna agentura - ocenia w rozmowie z nami dziennikarz śledczy Witold Gadowski.

Nie tylko gaz i ropa Na odrębną historię zasługuje obecny numer jeden spośród rosyjskich oligarchów Oleg Deripaska. Jego sojusz razem z braćmi Czernymi i mafią izmaiłowską w celu zmonopolizowania rynku aluminium i procesy z tego tytułu w niemieckim Sttutgarcie to kolejny odcinek bliskich związków rosyjskiego państwa z biznesem. Jak się popularnie mówi, rosyjska wewnętrzna "wojna surowcowa" miała bardzo wielu przegranych i jedynie kilku zwycięzców. A istotną rolę odegrał w niej właśnie Deripaska Jak wiadomo, Deripaska kontroluje też zakłady Aviakor w Samarze, które pod koniec 2009 r remontowały polski rządowy samolot Tu-154M, który runął pod Smoleńskiem.

Mariusz Majewski

SMOLEŃSK PRIORYTETEM, CZYLI ZESPÓŁ DZIAŁA Niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość, że w dniu dzisiejszym został powołany, a w zasadzie aktywowany ponownie, Zespół Parlamentarny do wyjaśnienia tragedii 10 kwietnia 2010 roku. Nowo powołany zespół liczy już ponad 80 posłów PiS, którzy zamierzają kontynuować dzieło podjęte w poprzedniej kadencji, dzięki czemu jest szansa, że raport Anodiny i Millera nie będzie obowiązującą wykładnią wydarzeń 10 kwietnia. Szeregi zespołu zasilił sam prezes PiS Jarosław Kaczyński, co z pewnością oznacza jedno: Smoleńsk jest dla PiS nadal priorytetem, a to cieszy każdego, kto myśli po polsku. Należy pamiętać, iż to właśnie Zespołowi Parlamentarnemu pod przewodnictwem A. Macierewicza zawdzięczamy szereg niezwykle cennych inicjatyw, jak choćby przesłuchanie wielu ważnych dla sprawy świadków, nawiązanie współpracy z wieloma światowej klasy naukowcami, uzyskanie wsparcia przez takie firmy, jak Boeing, czy NASA, wreszcie wydanie Białej Księgi, która obnażyła skandaliczne działania polskich urzędników przed i po 10 kwietnia. To naprawdę wielkie sukcesy, którymi należy się chwalić, a wiedzę upowszechniać w społeczeństwie. Gdzie, bowiem bylibyśmy dzisiaj, gdyby nie Biała Księga, badania profesora Biniendy, Nowaczyka, przesłuchania świadków? W jakim miejscu byłoby dzisiaj dochodzenie smoleńskie, gdyby zabrakło Zespołu Parlamentarnego? Myślę, że nasza wiedza o tym wydarzeniu opierałaby się wyłącznie na domysłach, medialnych wrzutkach oraz kłamstwach dystrybuowanych przez Moskwę, a powielanych w Warszawie. Nie byłoby szans na jakiekolwiek rzetelne wyjaśnienie tego dramatu. Dzięki tytanicznej pracy wielu osób prawda wydaje się już nie tak odległa i nieosiągalna. W jakich warunkach będzie działał Zespół Parlamentarny w nowej kadencji? Z pewnością w niezwykle trudnych, choćby z uwagi na fakt, że marszałkiem sejmu została kobieta osobiście odpowiedzialna za szereg brzemiennych w skutkach decyzji, które przesądziły o takim, a nie innym przebiegu dochodzenia, a w ławach sejmowych zasiada człowiek, dla którego wrogiem numer jeden był Ś.P Prezydent Lech Kaczyński. A zatem nie będzie łatwo, kłody będą cięższe i rzucane z zaskoczenia. Jednak wierzę, że Zespół Parlamentarny podoła zadaniu, a jego praca przyczyni się do poznania prawdy o losach naszej delegacji.

http://niezalezna.pl/18657-j-kaczynski-w-zespole-ds-katastrofy-smolenskiej

Martynka

Jak zapisze się "Nord Stream" Niemcy i Rosjanie dopięli swego: dzisiaj (8.11.2011 md) z wielką pompą zostanie uruchomiony gazociąg Nord Stream. Ta inwestycja stanowi wręcz klasyczny przykład tego, jak nieskuteczna jest polska polityka zagraniczna, ponieważ budowa gazociągu po dnie Bałtyku została przeprowadzona wbrew naszym interesom ekonomicznym i politycznym. Przede wszystkim, co w Polsce wiedzą wszyscy, rura zablokuje rozwój portu w Świnoujściu, do którego nie będą mogły zawijać największe statki z powodu płytkiego toru wodnego, ograniczonego przez gazociąg. A jeśli przy okazji utrudni to transport skroplonego gazu do świnoujskiego gazoportu, pod znakiem zapytania stanie dywersyfikacja dostaw błękitnego paliwa do Polski. Sprawa nie budzi już w Polsce takich emocji, jak jeszcze na początku roku, najwyraźniej uznaliśmy, że i tak już w kwestii budowy nic nie wskóramy, więc nie warto kruszyć kopii. Lepiej budować "przyjazne relacje" z Niemcami i Rosją. Takie nastawienie opinii publicznej i większości mediów sprzyjało rządowi, który nie musiał odpowiadać na trudne pytania o obronę polskiej racji stanu. Jeśli jednak za kilkadziesiąt lat historycy będą opisywali historię Nord Streamu, to z pewnością będzie to dla nich jeden z najbardziej wymownych przykładów nieudolności naszych władz. Bo ten gazociąg to spektakularna klęska ekipy Donalda Tuska. Być może Polska była za słaba na to, by mogła sama zablokować niemiecko-rosyjską inwestycję, ale też premier Tusk i jego ministrowie niewiele robili, żeby inną drogą wymusić takie poprowadzenie gazociągu, by nie stanowił on przeszkody w pogłębieniu toru wodnego do Świnoujścia. Nie potrafiliśmy zbudować koalicji państw leżących nad Bałtykiem, na co była jeszcze kilka lat temu szansa. Można było wymusić na Niemcach i Rosjanach poprowadzenie gazociągu w taki sposób, aby interesy wszystkich krajów były respektowane w równym stopniu. A ściślej - państwa bałtyckie wyrażały chęć takiej współpracy, jednak Polska nie podjęła wyzwania. Dlatego Finowie czy Szwedzi zadbali sami o swoje interesy, gdy nie mogli liczyć na pomoc Warszawy. Można powiedzieć, że to nic nowego, gdyż akurat ten rząd ma jakąś awersję do podejmowania roli regionalnego lidera. Nowe państwa członkowskie Unii Europejskiej liczyły choćby na to, że to Warszawa będzie liderem byłych państw komunistycznych, które weszły do Wspólnoty, a teraz mają tożsame interesy wobec Brukseli. Ale i tutaj jesteśmy bierni, nie chcemy się tego podjąć. Gazociąg Północny będzie dla historyków również jednym z najbardziej wymownych dowodów na polityczną naiwność *) premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, którzy za dobrą monetę brali zapewnienia Niemców, że inwestycja nie będzie zagrażała polskim portom, w tym budowanemu teraz gazoportowi w Świnoujściu. Niemcy zaś jedno mówili, a drugie robili. Robili to, co sobie wcześniej zaplanowali, to, co było korzystne dla nich, a nie dla Polski. Dali nam lekcję robienia prawdziwej polityki - nie pierwszy raz zresztą. Kiedy wreszcie rząd zacznie wyciągać wnioski?

NaszDziennik

Bóg w standarcie HDTV Najpierw Palikot i Urban krzyknęli, że tysiącletnia polska tradycja katolicka jest niewyraźna i czas ja zmienić, a następnie ITI zaoferowało wyraźniejszy dostęp do Pana Boga, w standarcie o podwyższonej rozdzielczości (HDTV). Imperium medio-religijne ITI sklada sie ze stacji Religia TV, z wiekszosciowych udzialow w "Tygodniku Powszechnym" i jak wspomnalismy wczesniej z powstajacego Zakonu Ojcow Celebrytow.

Imperium medialne Ojca Dyrektora Sowy Kanal Religia TV ruszyl w pazdzierniku 2007 roku. Dyrektorem kanalu jest Ojciec Dyrektor Kazimierz Sowa, ojciec salonowy, ktory ma reprezentowac nowoczesna twarz kosciola, czyli duchownych w cywilu, funkcjonariuszy na pensji konglomeratow. Absolutnie poprawnych politycznie. Przyklad perelek Ojca Dyrektora Sowy (cytat): "Jestem od wielu lat pod wrazeniem polityki w wykonaniu premiera Tuska".

Wiecej o Ojcu Dyrektorze: http://monsieurb.nowyekran.pl/post/27926,ojciec-dyrektor-iti

To byc moze dla uczczenia szybkiej promocji Ojca Sowy w strukturach ITI, stowarzyszenie bylych oficerow WSI przybralo nazwe "Stowarzyszenie Sowa": http://stowarzyszeniesowa.pl/.

Wyglada na to ze Religia TV nie jest dochodowa. Ale wazne ze jest, jako instrument polityki socjo-religijnej ITI, skierowanej do wiernych samodzielnie myslacych w przedziale wiekowym 16-49 lat.

Sekta prądów umysłowych Nic dziwnego wiec ze Towarzystwo nagrodzilo Ojca Dyrektora Sowe nagroda "Grand Press" za (cytat): „nowatorski sposób prezentowania i komentowania spraw religijnych: atrakcyjny, a przy tym głęboki, otwarty na nowe prądy umysłowe i wrażliwość młodego pokolenia”. Wszystko jasne, religia ma byc przede wszystkim atrakcyjna i otwarta na nowe prady umyslowe. Czyli inna niz ta zacofana religia moherow. Jedna z mozliwych akcji w przyszlosci moze byc akcja "Zabierz Babci Biblię".

Dokopać Ojcu Rydzykowi, czyli odbicie Mango TV No wlasnie. Sukces telewizji Trwam TV denerwuje bardzo wizjonerow z ITI. Dlatego tez podjeto decyzje o zakupie Mango TV po astronomicznej cenie, aby wykluczyc nadawanie Mango TV w systemie Telewizji Trwam i pozbawic Telewizje Trwam czesci bazy ekonomicznej. Cena zakupu wyniosla 50 mln PLN, za firme ktorej roczne obroty wynosily 11 mln PLN. Dokopać Ojcu Rydzykowi: bezcenne.

Tygodnik Powszechny Zakup wiekszosciowych udzialow (53%) w Tygodniku Powszechnym przez ITI, byl o wiele tanszy, kilka milionow PLN. Tygodnik zostal przeformatowany, co nie zwiekszylo bynajmniej jego sprzedazy. Aktualna sprzedaz wynosi wciaz okolo 20 tys egzemplarzy. Watpliwe jest, aby Tygodnik Powszechny byl dochodowy, tak jak powyzej wspomniana Religia TV. Doszlo wiec do tak zenujacych sytuacji jak wysylanie ksiedza Bonieckiego na zebry do czytelnikow, aby zebrac troche grosza na tygodnik, podczas kiedy wiekszosciowi wlasciciele tygodnika rozbijaja sie jetem Falcon wartym 100 milionow PLN. Ale widac ze ksiedzem Bonieckim mozna manipulowac dowolnie, wiec wypuszczono go zima 2010 na kweste:

"Ośmielam się apelować do wszystkich, którym przetrwanie "TP" leży na sercu, o dalszą pomoc - napisał ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny tygodnika. To już druga taka prośba. Rok temu dzięki wpłatom sympatyków "TP" uniknął zamknięcia"

Oscylator medialny Niemniej Tygodnik Powszechny odgrywa wazna role w dyspozytywie oscylatora medialnego, ktory pozwala na odbijanie informacji pomiedzy roznymi odnogami grupy ITI i tworzenie ustalonego szumu medialnego. Bylo to widoczne z przypadku Monsieur i Madame Radek Sikorski:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/26279,iti-hoduje-sikorskich

Jest to jeszcze bardziej wyraziste w aktualnym przypadku Ksiedza Bonieckiego. Model operacyjny jest prosty. Najpierw podpuszcza sie starzejacego sie ksiedza Bonieckiego, zaczyna on plesc trzy po trzy, interweniuja wladze jego zakonu, wywoluje to sterowana fale oburzenia i heca rusza wtedy pelna para. Wystarczy popatrzec na dzisiejsze wydanie Tygodnika Powszechnego. Ksiadz Boniecki staje sie wiec symboliczna "ofiara" nienawisci i nietolerancji i mozna na temacie jechac kilka tygodni. A nie daj Boze, aby ksiadz Boniecki zlapal katar lub grype, ruszy wtedy druga fala ofensywy, w stylu "ksiadz Boniecki podupadl na zdrowiu w wyniku ataku nienawisci i nietolerancji". I tak dalej, bez konca. A naklad Tygodnika Powszechnego moze pojdzie w gore.

Nowe inicjatywy? Imperium medio-religijne ITI moze rozwinac sie dalej, niewykluczone jest np. powstanie ruchu katolickiego Katolicy 24, sponsorowanego przez producentow makaronu, zup lub proszku do prania. Moze tez powstac nowe centrum pielgrzymek, Kalwaria 24, na miejscu kulejacego projektu golfowego s.p. Wejcherta, w okolicach Gory Kalwarii. Kiedy ITI kupi prawa autorskie do swojego pierwszego swietego lub meczennika? Stanislas Balcerac

Turcja udziela schronienia syryjskim opozycjonistom Pomimo bliskiego sojuszu władze tureckie udzielają schronienia uzbrojonym opozycjonistom syryjskim pragnącym obalić rząd prezydenta Bashara al-Assada. Na terenie Turcji znajduje się specjalny obóz strzeżony przez tureckie wojsko, w którym przebywa przywódca oraz wielu członków Wolnej Armii Syryjskiej (Free Syrian Army). Członkowie opozycyjnych wobec syryjskiego rządu bojówek mają pełną swobodę w prowadzeniu działań operacyjnych na terenie przygranicznym. Według komentatora serwisu Statrisks.com wsparcie dla powstańców jest konsekwencją szerszej strategii mającej na celu obalenie panującego w Syriii reżimu. Już wcześniej to właśnie w Istambule utworzona została wspierana przez Ankarę Syryjska Rada Narodowa. W środę 26 października żyjąca na terenie strzeżonego przez turecką armię obozu dla syryjskich uchodźców przyznała się do zabicia dziewięciu żołnierzy w ataku, jaki miał miejsce w centralnej części kraju. Wysoki urzędnik tureckiego MSZ stwierdził, że ich jedynym zadaniem jest udzielanie pomocy humanitarnej i nie są w stanie powstrzymać uchodźców od wyrażania swoich opinii, “nie mieli wypisane na czołach jestem żołnierzem lub jestem członkiem opozycji” - powiedział pracownik ministerstwa. Przywódca FSA, pułkownik Riad al-As’aad na spotkanie z zagranicznymi mediami przybył chroniony przez tureckich żołnierzy, zapowiedział, że będzie walczył z reżimem al-Assada “do samego końca”, zaapelował też do społeczności międzynarodowej z prośbą o pomoc w uzbrojeniu powstańczej armii. “Jesteśmy armią, jesteśmy w opozycji i jesteśmy przygotowani do operacji wojskowych. Jeśli społeczność międzynarodowa zaopatrzy nas w broń jesteśmy w stanie obalić reżim w bardzo, bardzo krótkim czasie” - powiedział pułkownik al-As’aad. Według podawanych przez FSA danych, armia liczy obecnie około 15 tysięcy żołnierzy. Orwellsky

Uniewinnieni ponownie Minister sprawiedliwości zasypuje sądy wnioskami o unieważnienie wyroków z czasów PRL-u. Chodzi o osoby represjonowane w latach 1944-1956 z powodów politycznych. Niektóre wnioski budzą zdziwienie: dotyczą wyroków już dawno unieważnionych. Prawo mówi, że w przypadku osób represjonowanych w PRL-u "za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego" stwierdzenie nieważności orzeczenia jest równoznaczne z uniewinnieniem. Daje też - np. spadkobiercom represjonowanego - podstawę do żądania odszkodowań. Ustawa przewiduje nawet specjalny sądowy tryb unieważniania orzeczeń z lat 1944-1956. Wniosek o unieważnienie może złożyć także Minister Sprawiedliwości. Do tej pory z inicjatywy min. Krzysztofa Kwiatkowskiego przygotowano 802 takich wniosków. 702 już wysłano do sądów, najwięcej - do Katowic (243),Gdańska (96), Krakowa (74).

Częstochowa dostała ich na razie pięć. Tyle, że wszystkie dotyczą spraw już dawno rozstrzygniętych. Tak jak sprawa Józefa Kędziory pochodzącego z Kłobucka, partyzanta z Konspiracyjnego Wojska Polskiego "Bory". W 1946 został on złapany przez UB. Zarzucano mu po pierwsze, że między czerwcem a listopadem 1946 r. miał broń, a nie miał na nią. Po drugie, że stał na czele organizacji, która rabowała spółdzielnie i nadleśnictwa, rozbrajała żołnierzy na stacjach kolejowych i ukradła pieniądze w zarządzie gminy Węglowice. Sąd wojskowy w Kielcach na wyjazdowym posiedzeniu w Częstochowie skazał 30-letniego Józefa Kędziorę na karę śmierci, utratę praw publicznych i konfiskatę majątku; był styczeń 1947 r. W 1991 r. krewny żołnierza KWP wystąpił do ówczesnego Sądu Wojewódzkiego w Częstochowie o unieważnienie wyroku i rehabilitację. Sąd uznał, że wszystkie działania Józefa Kędziory podyktowane były pobudkami patriotycznymi, a napady, które mu przypisano, były podyktowane wyłącznie chęcią zdobycia odzieży, broni, żywności - wszystko w ramach walki partyzanckiej. W 1992 r. częstochowski sąd prawomocnie unieważnił wyrok sprzed z 46 lat i tym samym zrehabilitował Kędziorę. Jego krewnym przyznano też odszkodowanie. Dlaczego więc teraz minister sprawiedliwości występuje z ponownym wnioskiem w tej samej sprawie? - Nie wiem - mówi sędzia Marek Tusiński, przewodniczący wydziału karnego SO w Częstochowie. - Ustawa obowiązuje od 20 lat, od tamtej pory - głównie w latach 90. - rozpatrzyliśmy kilkaset takich spraw. - Wnioski przygotowujemy w oparciu o Karty Osób Represjonowanych. Mimo ustawy wciąż istnieje duża liczba orzeczeń, których nieważności do tej pory nie stwierdzono - wyjaśniał min. Kwiatkowski na spotkaniu z szefem IPN Łukaszem Kamińskim. - Chcę w ten sposób oddać hołd i przywrócić dobre imię niesłusznie skazanym na karę śmierci w tych trudnych dla Polski czasach. To także gest skierowany do ich rodzin.

Inni skazani Internetowe forum.zolnierzewykleci.pl podaje, że w 1946 r. UB postanowił rozbić działające w powiatach kłobuckim i lublinieckim oddziały Stanisława Lisieckiego "Jaguara" i Adama Łebka "Małego" - Konspiracyjne Wojsko Polskie. W tym celu założyło trzy tzw. sprawy agenturalnego rozpracowania o kryptonimach "Rozbitki" "Astra" oraz "Nagonka". W rozpracowaniu kluczową rolę odegrało 19 agentów i informatorów. Schwytanych partyzantów postawiono przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Kielcach, który w 1947 r. na sesji wyjazdowej w Częstochowie skazał na karę śmierci oprócz Józefa Kędziory: Adama Łebka, Mieczysława Nicponia, Józefa Świerczyńskiego, Jana Deptę, Bolesława Kozińskiego, Zygmunta Zająca, Józefa Wronę. Wyroki śmierci wykonano kilka dni później.

GAZETA

Wielka Brytania zamierza walczyć z "turystyką socjalną" INFO: Brytyyjski rząd podjął historyczny krok w walce z Komisją Europejską, by zatrzymać rosnącą "turystykę świadczeniową" polegającą na korzystaniu ze świadczeń socjalnych przez obywateli spoza Wielkiej Brytanii. Ministrowie gabinetu p. Dawida Camerona odkryli, że Unia Europejska negocjuje z Ukrainą i państwami Afryki Północnej warunki, zgodnie, z którymi miliony ludzi będą mogły się ubiegać o otrzymanie państwowych emerytur i innych świadczeń socjalnych w tym kraju. - Nie zamierzamy być w tej sprawie wyrolowani, to niezwykle drażliwa kwestia - powiedział p. Krzysztof Grayling, brytyjski minister pracy. Te działania to pierwszy sygnał, że konserwatywni ministrowie są zdeterminowani do tego, by wywrzeć presję na szefie rządu, aby ten renegocjował warunki członkostwa Wielkiej Brytanii w UE.

Ile pieniędzy dostaje Kościół? Jak finansować religię? Z prostych obliczeń wynika, że przeciętny polski ksiądz dysponuje kwotą 20 razy mniejszą niż przeciętny urzędnik państwowy. Portal Money.pl przedstawił raport, z którego wynika, że Kościół katolicki w Polsce dysponuje kwotą rzędu 3 miliardów złotych rocznie, która – jak można przeczytać między linijkami – mu się nie należy. Czy rzeczywiście sumy te – jak sugeruje autor opracowania – są tak ogromne na przykład w porównaniu do wydatków budżetowych? Jeśli przyjrzymy się wyliczeniom podanym przez autora raportu, Andrzeja Zwolińskiego, to możemy dojść do przeciwnych wniosków. Z raportu Money.pl wynika, że od wiernych Kościół katolicki w Polsce otrzymuje 1,22 miliarda złotych – są to pieniądze przekazywane dobrowolnie na konkretny cel, więc wara od nich fiskusowi, lewakom i antyklerykałom! Kwotę 21 milionów złotych Kościół dostaje z budżetu państwa na wynagrodzenia dla kapelanów w służbach mundurowych. Państwo potrzebuje pewnej specyficznej usługi, więc za nią płaci. To chyba normalne. Największa podana przez portal Money.pl suma – 1,63 miliarda złotych – przekazywana jest z budżetu na religię w szkołach oraz na dotacje dla szkół, przedszkoli i uczelni prowadzonych przez Kościół. Czy ona się Kościołowi nie należy? Przecież prywatne szkoły i uczelnie również uzyskują dotacje od państwa. Kościół otrzymuje je na tych samych zasadach. Z kolei jeśli chodzi o 100 milionów złotych, które Kościół dostaje średnio rokrocznie w ramach dotacji unijnych, to są to pieniądze w znacznej mierze przeznaczone na remonty czy renowację świątyń. Księża nie mają w tym zakresie żadnych przywilejów i na tych samych warunkach, co inni beneficjanci, stają do unijnych konkursów. Same zaś remonty są bardzo drogie właśnie przez państwo, które w przypadku zaliczenia takiego obiektu sakralnego do zabytków szczegółowo reguluje warunki restauracji. W wyniku tego specjalistyczne ekipy konserwatorów zabytków mają możliwość sztucznego zawyżania kosztów remontów, czasem do niebotycznych rozmiarów. Czy w takiej sytuacji Kościół ma zrezygnować z unijnych dotacji, by XIV-wieczne czy XVIII-wieczne świątynie popadały w ruinę – jak szlacheckie dworki i magnackie pałace za czasów PRL? Czy może jednak słusznie księża starają się o dotacje unijne, by ratować te zabytki, skoro państwo nie daje odpowiednich środków finansowych na remonty tych dóbr kultury? Pozostają 94 miliony złotych Funduszu Kościelnego. Fundusz ten powołano w 1950 roku jako formę rekompensaty dla kościołów za znacjonalizowane nieruchomości ziemskie, a jego główne cele to wspomaganie kościelnej działalności charytatywnej, kościelnej działalności oświatowo-wychowawczej i opiekuńczo-wychowawczej, inicjatyw związanych ze zwalczaniem patologii społecznych oraz remonty i konserwacja zabytkowych obiektów sakralnych, a także finansowanie składek na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne duchownych. Czyżby niektórzy obecni politycy i niektóre media były bardziej antykościelne niż komuniści, którzy byli na tyle uczciwi w swej zbrodniczej działalności, że utworzyli Fundusz Kościelny po zrabowaniu kościelnego majątku, który nota bene w komunistycznym bałaganie został roztrwoniony? Na fali antyklerykalizmu Ruchu Palikota swoje antyklerykalne punkty chce zdobyć także „Gazeta Wyborcza”, która opublikowała artykuł na podstawie raportu Money.pl, pisząc o miliardach złotych, które Kościół katolicki ma rzekomo dostawać od państwa w ramach różnych dotacji i ulg podatkowych. Krytykuje te ulgi podatkowe, a nawet to, że Kościół odzyskuje zrabowaną mu przez komunistów własność! Jak podawał w połowie zeszłego roku portal Forsal.pl, w Polsce mamy 724 tysiące urzędników. Mają oni do dyspozycji wydatki publiczne, które w 2010 roku wynosiły prawie 650 miliardów złotych, a w roku obecnym jest to prawie 700 miliardów złotych. Oznacza to, że w tym roku na jednego urzędnika przypada 967 tysięcy złotych. Tymczasem księży Kościoła katolickiego w Polsce jest około 30 tysięcy, a dysponują oni kwotą około 1,4 miliarda złotych (nie licząc dotacji do nauki religii i do szkół katolickich). Oznacza to, że na jednego księdza przypada niecałe 47 tysięcy złotych. To aż 20 razy mniej niż na jednego urzędnika. Nawet gdyby uwzględnić dotacje do nauki religii oraz do szkół i uczelni katolickich, na jednego księdza przypada około 100 tysięcy złotych, czyli 10 razy mniej niż na jednego urzędnika. Czy ktoś uważa, że urzędnik lepiej wydaje pieniądze niż ksiądz? Czy 1,4 miliarda złotych to dużo? Warto porównać do pozycji budżetowych w ustawie budżetowej na ten rok: obsługa długu publicznego – ponad 38,4 miliarda złotych; szkolnictwo wyższe – prawie 11,8 miliarda złotych; pomoc społeczna – prawie 15,6 miliarda złotych; kultura i ochrona dziedzictwa narodowego – prawie 1,5 miliarda złotych; administracja publiczna – prawie 12,2 miliarda złotych, dotacje na wydatki związane z obowiązkowymi ubezpieczeniami społecznymi (ZUS, KRUS) – prawie 72,3 miliarda złotych, a łączne wydatki kancelarii Sejmu, Senatu, Prezydenta RP, Prezesa Rady Ministrów wraz z subwencjami na partie polityczne – około miliarda złotych. Kościół katolicki to nie tylko kwestie wiary i edukacji. To także działalność charytatywna. Tymczasem – w wyniku zmiany ustawy o działalności leczniczej przygotowanej przez Ministerstwo Zdrowia – państwo wtrąca się nawet w tę dziedzinę działalności Kościoła, która od wieków służyła biednym, próbując ją ograniczyć nowymi podatkami. Zgromadzenia zakonne i organizacje pożytku publicznego prowadzące zakłady opieki długoterminowej zostaną obciążone dodatkowym podatkiem od nieruchomości. Jak zaznaczają dyrektorzy placówek, ustawa odbiera zgromadzeniom czy też organizacjom pożytku publicznego możliwość prowadzenia tak jak dotychczas – w formie działalności statutowej niegospodarczej, czyli działalności non-profit – zakładów opiekuńczo-leczniczych, pielęgnacyjno-opiekuńczych – czytamy w „Naszym Dzienniku”. W międzyczasie pojawił się pomysł, by jeden procent z podatku od dochodów osób fizycznych – podobnie jak ma to miejsce obecnie w przypadku tzw. organizacji pożytku publicznego – był przeznaczany na dowolny kościół, wybrany przez podatnika. „Gazeta Wyborcza” od razu rozpoczęła wielkie larum, że byłoby to znacznie więcej niż kwota aktualnych dotacji do Funduszu Kościelnego. Tabloid z pewnością najbardziej byłby zadowolony, gdyby zlikwidowano Fundusz Kościelny i nie wprowadzano w zamian żadnych rozwiązań. A Ruch Palikota dołożyłby do tego jeszcze opodatkowanie kościelnej tacy. Wydaje się, że najsensowniej cały problem skomentował dr Robert Gwiazdowski, prezes Centrum im. Adama Smitha. – Kościół powinni utrzymywać wierni, a partie polityczne – ich członkowie. Wtedy będziemy mogli mówić w Polsce o równowadze – powiedział Gwiazdowski portalowi Fronda.pl, który jednocześnie słusznie zauważył, że obowiązkowe przekazywanie jednego procenta z PIT na Kościół nie wyszłoby mu na dobre. Ludzie nie lubią bowiem, gdy się ich do czegoś zmusza. Wolą wspierać dobrowolnie niż pod przymusem. Dlatego tak bardzo znienawidzone są urzędy skarbowe, a wierni, nawet jak mają niewiele pieniędzy, są w stanie wrzucić grosik w niedzielę na tacę. Należy przy okazji sprostować popularne lewackie powiedzenie, że Kościół katolicki w Polsce nie płaci podatków. Otóż płaci – i to podobnie wysokie jak zwykli ludzie. Księża płacą nie tylko kwartalny zryczałtowany podatek w wysokości od 384 do 1374 złotych. Płacą także VAT zawarty w cenach towarów i usług, wszelkie akcyzy, składki na ZUS czy tzw. podatek Belki. Nie zmieniajmy status quo. Zostawmy w spokoju i kościelną tacę, i dotacje – zarówno te budżetowe, jak i te unijne – które przysługują Kościołowi. Nie wprowadzajmy 1-procentowego odpisu na wyznania religijne, bo Polacy zniechęcą się do wiary. Jeśli zaś chodzi o Fundusz Kościelny, to lepszym rozwiązaniem byłoby jego zlikwidowanie, a w zamian jednorazowe i uczciwe zrekompensowanie szkód, jakich Kościół katolicki doznał od komunistycznego państwa, gdyż w aktualnym rozwiązaniu w pewnym sensie Kościół jest uzależniony od państwa, bo to państwo co roku jednostronnie ustala wysokość dotacji do Funduszu. Czy państwo musi się wszędzie wtrącać i we wszystko ingerować? Niech ostoją wolności pozapaństwowej zostanie, chociaż Kościół katolicki, bez jednego procenta z PIT, bez opodatkowania tacy oraz działalności charytatywnej i opiekuńczej. Aktualna sytuacja, gdy Kościół w głównej mierze utrzymuje się z datków na tacę, jest optymalnym rozwiązaniem. Tomasz Cukiernik

EURODEMOKRACJA „Kolejna transza pomocy dla Grecji w wysokości 8 mld euro będzie wypłacona w listopadzie, jeśli dwie partie mające utworzyć koalicję pisemnie zobowiążą się do przyjęcia programu pomocowego” – powiedział komisarz ds. gospodarczych i walutowych UE Olli Rehn. No i proszę – zgodnie ze starą komunistyczną zasadą to partie reprezentują państwo! Kiedyś była demokracja socjalistyczna. Dziś jest eurodemokracja.„Obie strony ustaliły, że nowe wybory parlamentarne będą mogły się odbyć dopiero po zakończeniu tego zadania” (tj. po wykonaniu programu oszczędnościowego ustalonego na szczycie strefy euro 26 października) – powiedział rzecznik niemieckiego rządu Steffen Seibert. No i proszę – a jakby tak Grecy nie „wykonali tego zadania” przed konstytucyjnym terminem nowych wyborów, to, co wtedy? „Apetyt rośnie w miarę jedzenia” – powiada stare przysłowie. Najpierw „Eurogrupa” utrąciła pomysł przeprowadzenia w Grecji referendum, potem zmusiła Papandreu do dymisji. Ciekawe tylko jak? Postraszyli Papandreu nalotami NATO – jak w Libi, czy jedynie jakąś pokojówką – przypominając przypadek DSK? Zdumiewające tylko, że jeszcze żadne autorytety nie oburzają się przeciwko temu! A po co ja to piszę? Przecież to czysta polityka? Tak, ale może mieć ekonomiczne konsekwencje. Od lat piszę, że euro jest projektem politycznym a nie ekonomicznym. Teraz mamy na to kolejny dowód. Politycy jak coś robią, to głównie ze strachu. Może, więc trzeba postraszyć Pana Premiera Tuska żeby, jak już rozprawi się z Panem Marszałkiem Schetyną, zastanowił się zanim znowu powie, że chce do strefy euro! Gwiazdowski

Nadchodzi koniec niezależnych banków centralnych? Do tej pory uczyliśmy studentów mniej więcej tak. Wcześniej na straży inflacji stał parytet złota. Jak pozbawiliśmy się tego bezpiecznika, to potem był epizod wysokiej inflacji lat 1970-80, który drogo kosztował świat. Wtedy wymyślono, że niezależne banki centralne będą pilnowały niskiej inflacji, najbardziej niezależnym bankiem z dużych był Bundesbank, z oczywistych względów. W Wielkiej Brytanii bank centralny stał się niezależny dopiero z latach 1990-tych, a USA nigdy nie był niezależny, ani od polityków ani do wielkiej finansjery. Ostatnie propozycje znacząco ograniczają niezależność Banku Anglii, zaś pod wodzą Włocha EBC też ma spore szanse żeby przekształcić się w wielką prasę drukarską. Za kilka lat, jak już minie ciężka recesja czeka nas okres bardzo wysokiej inflacji, bo już nikt nie będzie pilnował żeby była niska, a rządy będą chciały przez inflację pozbyć się długów. Zwracam uwagę, że jeśli chodzi o psucie państwa to u nas nigdy nie brakowało pomysłowych Dobromirów. Dlatego przewiduję, że ostatnie zmiany w EBC i Banku Anglii nie pozostaną niezauważone i jakiś pomysłowy Dobromir wkrótce zacznie manipulować przy NBP. Nawet mogę zgadnąć, co będzie na agendzie: wypłata wyższego zysku, wykorzystanie rezerw dewizowych do budowy infrastruktury, wyznaczanie celu inflacyjnego banku centralnego przez ministra finansów (tak jak w Wielkiej Brytanii). Czy nie będzie pięknie? Minister powie, że inflacja ma być 5%, a bank centralny będzie to realizował. Jeżeli ktoś uważa, że straszę, to proszę prześledzić wpisy na tym blogu, dobre pół roku zanim zrobiono skok na nasze emerytury ostrzegałem, i zanim ktokolwiek ostrzegał, ja pisałem, że taki skok nastąpi. Zresztą najdalej za dwa lata zabiorą z OFE całość składki, powołując się na trudną sytuację w budżecie. Z dobrych wiadomości mamy dobrą pogodę, choć nieco zimno. Rybiński

Tomasz Dostatni pisze nieprawdę Gazeta Adama Michnika i Seweryna Blumsztajna, choć ustawicznie szarga wartości chrześcijańskie, zawsze może liczyć na kilku duchownych, którzy wylansowani przez nią na tzw. “katolickie autorytety moralne” piszą na pstryknięcie palców redakcji usłużne teksty. Do tych duchownych obok ks. Andrzeja Lutra i jezuity Jacka Prusaka należy także dominikanin Tomasz Dostatni. Było wprawdzie jeszcze kilku innych, ale ci już dawno zrzucili sutanny i habity. Co do wspomnianego dominikanina, to w najnowszym numerze był on łaskaw po raz kolejny zaatakować mnie publicznie, choć nigdy nie zadał sobie trudu, aby kiedykolwiek porozmawiać ze mną po bratersku i poznać moje racje. No cóż, ci, którzy są namaszczeni nie tyle przez biskupa, co przez Najwyższe Guru Trzeciej RP, rzeczywiście mają ogromne poczucie wyższości. Zakonnik ów atakując dopuścił się ewidentnego kłamstwa. Napisał, bowiem, że jakoby ks. kard. Stanisław Dziwisz nigdy nie kneblował swoich podwładnych z powodu ich poglądów. Jest to sprzeczne z faktami, gdyż hierarcha krakowski w 2010 i 2011 r. dwukrotnie kneblował ks. dr hab. Piotra Natanka, a w 2006 r. także dwukrotnie moją skromną osobę, odmawiając przy tym jakiegokowiek prawa do obrony. Ale duchownych pielgrzymujących nie na Jasną Górę, ale na ul. Czerską w Warszawie fakty na ogół nie mają większego znaczenia. Liczy się przede wszystkim chę bycia poprawnym politycznie. No i samozadowolenie z powodu bycia w łaskach naczelnego redaktora. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Zarzuty IPN za zbrodnię komunistyczną Krakowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej przedstawił b. funkcjonariuszowi Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie Janowi Ł. Zarzuty znęcania się nad trójką zatrzymanych w 1952 i 1953 roku – poinformował PAP w poniedziałek prok. Piotr Piątek. 81-letni Jan Ł. Jest oskarżany o to, że od września 1952 roku do lutego 1953 roku, jako funkcjonariusz Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie popełnił zbrodnię komunistyczną oraz zbrodnię przeciwko ludzkości. Polegała ona na tym, że w ramach represji za działalność na rzecz niepodległości Polski wspólnie z innymi funkcjonariuszami znęcał się fizycznie i moralnie nad dwiema aresztowanymi kobietami i mężczyzną w celu zmuszenia ich do składania wyjaśnień opisujących działalność m.in. księży w śledztwie dotyczącym kurii krakowskiej. Znęcanie to polegało na biciu rękami po głowie oraz znieważaniu wulgarnymi słowami, wielogodzinnych nocnych przesłuchaniach w pozycji stojącej oraz grożeniu pozbawieniem życia i długotrwałym pozbawieniem wolności. Jak ustalono, Jan Ł. był jednym z funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie, który prowadził śledztwo w sprawie kurii krakowskiej. W jego toku przesłuchiwał podejrzanych, a w odniesieniu do Stefanii Sz., Heleny O. i Andrzeja K. znęcał się nad nimi. Świadkowie w czasie okazania zdjęć rozpoznali Jana Ł. jako funkcjonariusza, który ich przesłuchiwał i znęcał się nad nimi. Jan Ł. ma 81 lat, jest emerytem. Nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Zarzucone mu przestępstwo zagrożone jest karą od 6 miesięcy do 7,5 roku pozbawienia wolności. PAP

Gazociąg prawdy We wtorek 8-go listopada na niemiecką miejscowość Lubmin zwrócone będą oczy całej Europy. Tam odbędzie się, bowiem zapowiadana od wielu tygodni polityczno-gospodarcza impreza otwarcia i włączenia do eksploatacji rosyjsko-niemieckiego gazociągu Nord Stream. Gazociąg łączący RFN z Rosją został bardzo szybko przez konsorcjum Nord Stream zbudowany i ziścił wiele moskiewskich marzeń, od rosyjskiej hegemonii na niemieckim rynku gazowym, do możliwości zakręcenia kurków dla niepokornych (bez zakłóceń w dostawach dla Niemiec). Także Berlin osiągnął wymierne korzyści poprzez skuteczne zablokowanie w przyszłości możliwości rozwoju polskich portów. Niemieckie media z dumą informują, że ósmy listopada będzie wielkim dniem nie tylko dla Lubmina, ale także dla wszystkich Niemców i całej Europy. Impreza uzyskała wielką oprawę medialną i polityczną. Na uroczystości zaproszono ponad 500 gości z branży gospodarczej, wielu polityków, w tym tak wpływowych jak kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Rosji Dimitrij Miedwiediew, unijny komisarz ds. energii Guenther Oettinger, czy też premierzy Francji Francois Fillon i Holandii Mark Rutte. Jak dowiedziała się „Codzienna” zaproszenie na uroczystości zostało przez stronę niemiecką wysłane także do Polski, ale według naszych informacji raczej nikt z polskiej strony do Lubmina nie przyjedzie. Niemiecki przekaz dotyczący nowego podwodnego gazociągu od początku brzmi jednoznacznie: Jest to nad wyraz korzystny dla Niemiec, ale także dla całej Europy gazociąg, który nie tylko zwiększy niemieckie bezpieczeństwo energetyczne, ale także zdecydowanie poprawi dywersyfikację dostaw energii dla całego obszaru. Gazociąg Nord Stream jest oficjalnie chwalony nie tylko przez większość tutejszych polityków i ekonomicznych doradców rządowych, ale także przez większość społeczeństwa, które jest cały czas pompowane medialną papką propagandową o korzystnej niemiecko-rosyjskiej współpracy. Alexandr Rahr znanym niemiecki politolog, ekspert do spraw stosunków międzynarodowych i jednocześnie jeden z dyrektorów Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP) twierdzi, wprost, że położony na dnie Bałtyku gazociąg jest pozytywnym dowodem na znakomitą współpracę Moskwy i Berlina. Media niemieckie bez przerwy trąbią o znakomitych obecnie stosunkach i współpracy gospodarczej obu krajów. Wszyscy nad Renem zachwycali się podpisanym przez niemiecki koncern energetyczny RWE memorandum w sprawie partnerstwa strategicznego z Gazpromem, co ma ułatwić niemieckiemu koncernowi ewentualne renegocjacje z rosyjskim gigantem ceny dostarczanego przez Rosjan gazu. To nie koniec wspólnych planów inwestycyjnych, bowiem jak informuje tygodnik „Der Spiegel” rosyjski koncern wraz z RWE będzie wspólnie budować na niemieckim terytorium elektrownie węglowe i elektrownie wodne.

Polskiej stronie rura przestała przeszkadzać Jednym z efektów tak owocnej współpracy jest między innymi właśnie uruchamiany leżący na dnie Bałtyku omijający Polskę gazociąg, który stanowi przykład bezpardonowej i szkodliwej dla innych wzajemnej współpracy Berlina i Moskwy w dziedzinie energetycznej. Nord Stream powstał nie bacząc na polskie protesty i w przyszłości skutecznie zablokuje rozwój polskich portów w Szczecinie i Świnoujściu. Niemców ani tym bardziej Rosjan nigdy nie obchodziły zgłaszane polskie obawy, chociaż uczciwie należy przyznać, że w ciągu ostatnich czterech lat rządów Donalda Tuska protesty Warszawy stały się bardzo enigmatyczne i bardzo ciche. Premier Tusk nie chcąc narazić na szwank swojej „przyjaźni” do Angeli Merkel podobnie jak i wiele innych spraw, odpuścił także problem gazociągu. Polską opinię publiczną zaczęto karmić frazesami lub wręcz zafałszowanymi informacjami na temat jakoby wcale niegroźnego leżącego na dnie morza gazociągu i ewentualnych niemieckich zapewnień o jego zakopaniu w przyszłości. W czerwcu tego roku, Tusk po spotkaniu z kanclerz Niemiec publicznie zapewnił, że gdy Polska rozpocznie pogłębianie toru wodnego do Świnoujścia i Szczecina, wtedy strona niemiecka zakopie gazociąg. Polski premier wydaje się być tego samego zdania co Angela Merkel i niemieccy eksperci, którzy zgłaszają wątpliwości, aby kiedykolwiek leżąca na dnie rura utrudniłaby dopływ do portu, gdyż nie wierzą w jakikolwiek ich rozwój, nawet w przyszłości. Podobnie reaguje na gazociąg szef Urzędu Morskiego Andrzej Borowiec, który w tej sprawie twierdzi, że gazociąg nie przeszkadza polskiej stronie. Na pytanie, czy gazociąg Nord Stream leżący na dnie morza w miejscu skrzyżowania z podejściem północnym do polskich portów Szczecin / Świnoujście jest dla nas zagrożeniem rzecznik UM w Szczecinie Ewa Wieczorek odpisała: „Lokalizacja gazociągu nie wpłynie negatywnie na możliwość zawijania do świnoujskiego portu statków o obecnie maksymalnym zanurzeniu, czyli 13,2 m i nie pogorszy warunków żeglugowych dla gazowców, które będą zawijały do, powstającego w Świnoujściu, portu zewnętrznego dla terminalu LNG”.

Gazociąg to nowy „Mur”, ale kogo to obchodzi? Jak na razie polskiej racji stanu broni Prawo i Sprawiedliwość, lokalni politycy Świnoujścia i Szczecina oraz (także związani z PO) przedstawiciele Zarządu Zespołu Portów Świnoujście/Szczecin. W rozmowie z nami prezes Jarosław Siergiej potwierdził, że Zarząd Morskich Portów Szczecin i Świnoujście SA podtrzymuje swoje wyrażane niejednokrotnie stanowisko, iż ułożenie rurociągu na dnie morza na przecięciu z północnym szlakiem żeglugowym do Świnoujścia na głębokości około 17,5 m utrudni bądź wręcz uniemożliwi w przyszłości swobodną żeglugę statkom o maksymalnym dla Bałtyku zanurzeniu tj. 15 m. W tym kontekście rozwój portu w Świnoujściu zostanie w sposób niepodlegający wątpliwości ograniczony. To są słowa prezesa ZZP sprzed kilku dni, a więc jak najbardziej aktualne, które zdecydowanie stoją w sprzeczności z zapewnieniami przedstawicieli polskiego rządu, że gazociąg ani teraz nie stanowi, ani w przyszłości nie będzie stanowił problemu. Przypomnijmy, że Jarosław Siergiej wielokrotnie stwierdzał, że polskie porty potrzebują na drodze podejściowej północnej mieć na przyszłość zapewnioną głębokości minimum 15 metrów, a obecnie Nord Stream zapewnia jedynie 13.5 metra. Jego zdaniem rura na tej głębokości będzie dużą przeszkodą dla rozwoju polskich portów. To właśnie prezes ZPP porównał położenie rury na dnie Bałtyku przed nosem naszych portów do stworzenia nowego symbolicznego muru, tym razem nie „muru berlińskiego, a muru bałtyckiego” powiedział Siergiej.

Puste słowa, pusta umowa i nic więcej Działania opozycji z Prawa i Sprawiedliwości oraz części mediów przez cały czas wytwarzając presję na obozie rządzącym zmuszały ich do jakiegokolwiek, ale jednak działania. Niestety było to i jest w dalszym ciągu jedynie działanie pozorne, mające na celu wprowadzić w błąd społeczeństwo. Najpierw sam premier zasugerował, że w razie konieczności strona niemiecka wkopie gazociąg, gdyż uzyskał deklarację Angeli Merkel, że Niemcy przyjrzą się, jakie są możliwe dodatkowe zapisy, które uspokoją Polskę w stu procentach. Później przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Andrzej Halicki z Platformy Obywatelskiej kilkukrotnie uspakajał Polaków twierdząc, że w kwestii gazociągu Nord Stream została zawarta jakaś trójstronna umowa. W związku ze słowami zarówno premiera polskiego rządu oraz z informacjami Halickiego o jakiejś trójstronnej umowie poseł PiS Gabriela Masłowska wystosowała do Donalda Tuska interpelację, w której prosiła o odpowiedź, o jakich konkretnych zapisach mówili politycy PO. Poseł Masłowska otrzymała dość dziwną odpowiedź, w postaci niemieckiego i polskiego tekstu bez jakiegokolwiek stempla firmowego (ani polskiego, ani niemieckiego ministerstwa) oraz bez jakiegokolwiek podpisu. Jest to tylko zwykły tekst w dodatku o bardzo miernej treści merytorycznej, jeśli chodzi o stan prawny, jak i stan faktyczny. Brak podpisów pod tym wątpliwym dokumentem zdziwił nawet pracowników ministerstwa infrastruktury, którzy nie potrafili wytłumaczyć tego faktu. Poprosiliśmy o ten sam dokument stronę niemiecką i od federalnego ministerstwa infrastruktury i rozwoju w Berlinie otrzymaliśmy identyczny dokument sygnowany w ten sam sposób (niemieckimi symbolami), co może oznaczać, że został wytworzony w niemieckim ministerstwie. Także niemiecka wersja tego jakoby trójstronnego oświadczenia nie posiada żądnych znaków ani podpisów. Nie ma na nim ani podpisu przedstawiciela polskiego, ani niemieckiego ministerstwa, jak również nie ma podpisu nikogo z konsorcjum Nord Stream, nie ma żadnych podpisów.

Zwykłe mydlenie oczu Treść tego wątpliwego z prawnego punktu widzenia dokumentu zostawia także wiele do życzenia w kwestii zgodności ze stanem faktycznym, bowiem zawiera on częściowo bardzo zagmatwane i enigmatyczne sformułowania, niewprowadzające nic nowego do kwestii sporu, a częściowo wręcz podaje nieprawdę. W dokumencie czytamy m.in:

(…) Strony z zadowoleniem odnotowują podjęcie decyzji o zagłębieniu Gazociągu Północnego na skrzyżowaniu z zachodnią trasą żeglugową oraz decyzji o przesunięciu gazociągu o ok. 2 kilometry na przecięciu z północną trasą żeglugową. Dzięki tym decyzjom realizacja dostaw gazu zachodnią trasą żeglugową do terminala LNG w Świnoujściu nie będzie utrudniona (…).

Po pierwsze: łatwo można sprawdzić i udowodnić, że o zagłębieniu rury na podejściu zachodnim w najmniejszym stopniu nie decydowali Polacy, lecz był to wymóg wielu środowisk w Niemczech. A więc nie jest to i nigdy nie była polska zasługa, o czym często wspominają politycy PO mając nadzieję, że ludzie mało zorientowani dadzą się na to nabrać. Także minister Cezary Grabarczyk odpisując poseł Masłowskiej stwierdził, że Nord Stream wykonał zagłębienie gazociągu na odcinku 23.6 km w obszarze morza terytorialnego Niemiec na przecięciu z trasą żeglugową do Świnoujścia, (czyli na tak zwanym podejściu zachodnim) w wyniku interwencji polskiego rządu. Mamy wypowiedzi przedstawicieli koncernu Nord Stream, którzy zaprzeczają tym tezom, twierdząc, że zostało to wykonane na żądanie wielu niemieckich podmiotów, od organizacji ochrony środowiska począwszy, a na Bundeswerze skończywszy. Polska z tym zagłębieniem nie miała nic wspólnego, więc podawanie tego faktu, jako nasz sukces jest wielkim nadużyciem.

Po drugie:dlaczego nikt z przedstawicieli rządu nie wytłumaczy, dlaczego przesunięto gazociąg na podejściu północnym o ok. 2 kilometry, a nie dla przykładu o 7, czy nawet 5 kilometrów, co spowodowałoby, że rura gazociągu automatycznie znalazłaby się na głębokości powyżej 20 metrów i przestałaby stanowić jakikolwiek problem. Kapitan Żeglugi Wielkiej Waldemar Jaworowski mówi wprost wcześniejsze przesunięcie trasy gazociągu jeszcze dalej o jakieś trzy kilometry na północ od miejsca przecięcia rury z północnym torem wodnym gdzie głębokość wynosi ponad dwadzieścia metrów załatwiłoby problem. W dalszej części dokumentu czytamy:

(…) Strony zgadzają się, w możliwie najkrótszym czasie po przedłożeniu studium wykonalności dla pogłębienia w przyszłości północnego toru podejściowego zgodnie ze strategią rozwoju portów w Szczecinie i Świnoujściu, wypracować koncepcję wdrożenia zastrzeżenia zawartego w punkcie 28 Decyzji o zezwoleniu z dnia 28.12.2009, wydanej firmie Nord Stream S.A. przez Federalny Urząd Żeglugi i Hydrografii (…) Punkt 28 Decyzji o zezwoleniu brzmi: ”Zastrzega się prawo do prowadzenia w przyszłości postępowania w celu wydania decyzji dotyczącej wymaganych zmian i uzupełnień decyzji w zakresie ułożenia rurociągów. Strony zgadzają się także, co do konieczności podjęcia innych praktycznych działań, jeżeli, niezależnie od pogłębienia tego toru podejściowego, żegluga do wskazanych portów okazałaby się zagrożona/utrudniona w wyniku ułożenia Gazociągu Północnego. I w tym miejscu także mamy niedomówienie, bowiem wspomina się o jakimś studium wykonalności i punkcie 28 Decyzji o zezwoleniu z dnia 28.12.2009, wydanej firmie Nord Stream S.A. przez Federalny Urząd Żeglugi i Hydrografii. Nie wiem, czy ktokolwiek z polskiego rządu pofatygował się, aby sprawdzić, co dla Niemców oznacza studium wykonalności w przypadku pogłębiania północnego toru podejściowego do polskich portów, ale my sprawdziliśmy i okazało się, że w praktyce na zakopanie rur gazociągu po prostu nie mamy szans.

Nikt nie da takiej zgody Christian Dahlke szef jednego z działów Federalnego Urzędu Żeglugi i Hydrografii (BSH) w Hamburgu), który bezpośrednio zajmował się pozwoleniem dla Nord Stream, w rozmowie z nami szczerze przyznał, że jest mało prawdopodobne, aby kiedykolwiek wszczęte zostały procedury ponownego wydawania pozwolenia na kładzenie ( w tym wypadku na przesunięcie) gazociągu i to jeszcze pod ciśnieniem. Wielokrotnie potwierdzaliśmy zarówno w Federalnym Urzędzie Żeglugi i Hydrografii (BSH) w Hamburgu, jak i w koncernie Nord Stream, że jakiekolwiek nowe próby przesunięcia lub wkopania przez Nord Stream w przyszłości gazociągu wiążą się z ponownym złożeniem od początku wszystkich wniosków o wydanie od nowa wszelkich pozwoleń na taką działalność. Urzędnicy hamburscy mniej lub bardziej oficjalnie przyznają, że wydanie takiej nowej zgody jest bardzo mało prawdopodobne, lub wręcz niemożliwe. Zdaniem Dyrektora Nord Stream Dirka von Amelina nawet gdyby było możliwe zakopanie rury, to i tak jest to ze względów ekologicznych bardzo mało realistyczne. Tak, więc twierdzenie polskiego premiera, że „polskim portom nic nie zagraża, a jeżeli trzeba będzie, to wtedy pomyśli się o ewentualnym wkopaniu rury” jest bez najmniejszego pokrycia, bowiem wszyscy dokładnie wiedzą, że położonych i zespawanych rur, a w dodatku wypełnionych gazem pod ciśnieniem 200 barów nikt nigdy nie ruszy. Kanclerz Angela Merkel, co prawda zapewniała, że w przypadku rozbudowy portu w Świnoujściu, Niemcy zakopią Gazociąg Północny głębiej w dnie Bałtyku, ale zdaniem wszystkich ekspertów i to zarówno polskich jak i niemieckich zakopać dwóch nitek gazociągu wypełnionego gazem pod ciśnieniem już się po prostu nie da, a mówienie, co innego jest zwykłym mydleniem oczu.

Jedyna droga, to droga prawna Adwokat Stefan Hambura nie ma wątpliwości, że Polska i Niemcy, chociaż jest już późno to jednak i tak powinny zawrzeć umowę międzynarodową, która by regulowała zasady funkcjonowania gazociągu Nord Stream. W rozmowie z nami adwokat potwierdza, że tylko w ten sposób Polska może zapewnić sobie możliwość dochodzenia w przyszłości odpowiednich zapisów przed sądami w razie wystąpienia jakichkolwiek wątpliwości. Podobnego zdania jest także Mariusz Muszyński profesor prawa, pracownik naukowy Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który uważa, że jedyną możliwością, chociaż częściowego złagodzenia jakichkolwiek ewentualnych strat powstałych w wyniku leżącej rury jest droga prawna. Jak nas poinformował profesor takie obietnice, jakie złożyła polskiemu premierowi Angela Merkel w kwestii ewentualnego zastanowienia się nad sprawą gazociągu można, co prawda potraktować, jako akt jednostronny, ale bardzo trudny do wyegzekwowania. „Najpierw należałoby przeanalizować treść tej obietnicy złożonej przez niemiecką kanclerz w tej materii, a później należałoby wziąć pod uwagę jej konkretne słowa, które przecież brzmiały, że jedynie może dojść do ponownej analizy problemu, a to jest różnica z daniem konkretnej obietnicy wkopania gazociągu” – powiedział nam profesor Muszyński, dodając, że ta obietnica nie była konkretną zapowiedzią jakiegokolwiek działania, a jedynie zapowiedzią analizy problemu. Zdaniem Muszyńskiego w takiej sytuacji pomiędzy tak daną obietnicą, a prawem jest bardzo płynna granica i jeżeli Pani Merkel chciałaby się z tego wycofać, to mogłaby to zrobić bez większych konsekwencji i nie mielibyśmy żadnej formuły wyegzekwowania jej obietnicy. „Moglibyśmy w takiej sytuacji jedynie udać się na drogę prawną do międzynarodowych trybunałów” – uznał polski prawnik i dodał, że jurysdykcja takich trybunałów także nie jest w takim przypadku prostą sprawą, co oznacza, że praktyczne wyegzekwowanie od Pani Merkel obiecanych słów jest nierealne. Jedyną konkretną drogę jaką widzi Mariusz Muszyński w tej sprawie jest sformalizowanie umowy w tym zakresie. „Od aktu jednostronnego bardziej formalną formułą jest zawarcie odpowiedniej umowy międzynarodowej” – zaznaczył prawnik, dodając, że tylko tak polska strona może, a w zasadzie mogła się jakkolwiek zabezpieczyć, gdyż taka umowa zawiera zapisy zobowiązujące obydwie strony do konkretnych działań w danym zakresie. Polski prawnik przyznaje, że w tej chwili na pewno nie dojdzie do takiej umowy, gdyż strona niemiecka od początku dążyła do realizacji swojego konkretnego celu jakim była budowa niemiecko-rosyjskiego gazociągu.

Jaki jest stan faktyczny? Fakty są następujące: Poprzez położnie rur w miejscu skrzyżowania gazociągu z północnym podejściem do portu w Świnoujściu, Nord Stream skutecznie zablokował na przyszłość rozwój tego polskiego portu. W tym miejscu należy jedną rzecz wyjaśnić, bowiem zakopanie rury na podejściu zachodnim jest nam w zasadzie, jeśli chodzi o przyszłość naszych portów obojętne, gdyż nam chodzi o podejście północne. To tamtędy (według polskich planów rozwoju naszych portów, a konkretnie portu w Świnoujściu, gdzie planowane jest znaczne pogłębienie nabrzeża kontenerowego) w przyszłości miałyby wchodzić statki o zanurzeniu powyżej 13.5 metra. Ponadto nie chodzi tylko o tak zwane gazowce, które faktycznie na dzień dzisiejszy mają niższe zanurzenia, ale o największe kontenerowce, których zanurzenie sięga nawet 15 metrów. W tej chwili podejście północne nie daje takich możliwości, ale gdyby zostało odpowiednio pogłębione, co z rozmów z fachowcami okazuje się, iż nie jest zbyt trudne, to mogłoby zezwolić na wejście takich statków do portu w Świnoujściu. Niestety leżąca na dnie rura, a już za kilka miesięcy dwie rury skutecznie to uniemożliwią, co w konsekwencji spowoduje, iż statki tego typu zamiast do Świnoujścia będą zmuszone wejść do Rostoku, gdzie już teraz trwają intensywne prace pogłębieniowe. Politycy PO wspierani przez prorządowe media najczęściej albo nie wiele rozumieją, albo celowo wprowadzają opinię publiczną w błąd ciągle mówiąc o podejściu zachodnim, a rozmawiając o rozwoju świnoujskiego portu w przyszłości ma się na uwadze właśnie podejście północne, dzisiaj mniej uczęszczane, ale za to już zablokowane przez niemiecko-rosyjskie rury. Gazociąg Północny będą tworzyć dwie nitki położone na dnie Bałtyku o długości 1220 km każda i przepustowości po 27,5 mld m sześc. gazu rocznie. Rury zaczynają w okolicy rosyjskiego Wyborga, a kończą w pobliżu niemieckiego Lubmina. Pierwsza nitka z wielką pompą będzie oddana do eksploatacji 8-go listopada, a druga w 2012 roku. Akcjonariuszami budującego rurę konsorcjum Nord Stream są: rosyjski Gazprom (51 proc.), niemieckie E.ON-Ruhrgas i BASF-Wintershall (po 20 proc.) oraz holenderski Gasunie (9 proc.). Czesław Makulski

Śledczy zajmą się anarchistami Jest postępowanie prokuratorskie w sprawie treści instruujących, jak przy pomocy koktajli Mołotowa rozbić Marsz Niepodległości – ustalił „Nasz Dziennik” - Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów wdrożyła dzisiaj postępowanie sprawdzające w kierunku podejrzenia popełnienia przestępstwa z art. 255 paragraf 1 kodeksu karnego, czyli publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa – informuje Monika Lewandowska, rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej. Prokuratura podjęła działania w związku z niepokojącymi treściami, jakie pojawiły się m.in. na stronach internetowych Federacji Anarchistycznej. Oprócz apelu o zablokowanie planowanego przez środowiska patriotyczne i konserwatywne na 11 listopada Marszu Niepodległości zamieszczono tam instruktaż, w jaki sposób podczas demonstracji rozbić kordon policyjny, m.in. poprzez użycie kamieni i koktajli Mołotowa. Osoby zamierzające wziąć udział w uroczystościach Święta Niepodległości ze zrozumieniem przyjmują decyzję organów ścigania. – Cieszę się, że prokuratura czyni swoją powinność. Mam nadzieję, że policja pracująca na jej zlecenie lub Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zdążą odpowiednio wcześniej zareagować i przeprowadzić rozmowy ostrzegawcze z organizatorami tych lewackich blokad – zaznacza Stanisław Pięta, poseł PiS, który z pięćdziesięcioosobową grupą przybędzie na Marsz Niepodległości. Parlamentarzysta oczekuje, że „uroczysty przemarsz oraz dzień będzie przebiegał w spokoju i nie zostanie naruszony jego świąteczny charakter”. Młodszy inspektor Maciej Karczyński, rzecznik prasowy komendanta stołecznego policji, zapewnia, że funkcjonariusze w każdym przypadku zabezpieczenia zgromadzeń, manifestacji czy innych imprez biorą pod uwagę charakter danego zgromadzenia, liczbę uczestników, nastroje oraz zagrożenia, jakie mogą być z tym związane. Do zablokowania Marszu Niepodległości nawoływały poza anarchistami różne organizacje aktywistów homoseksualnych, lewackich i feministycznych. [A wszystkie te organizacje znajdują się w rękach żydowskich i przez Żydów są inspirowane - admin]

Jacek Dytkowski

http://naszdziennik.pl/

O stanie aparatu sprawiedliwości w Polsce świadczy fakt, iż poważni ludzie cieszą się, że prokuratura wypełnia (czasami) swe obowiązki, lub też udaje, że je wypełnia. Bowiem nie postawilibyśmy dziesięć złotych na to, że z postępowania sprawdzającego cokolwiek wyniknie i że przestępcy, nawołujący do popełniania czynów zakazanych prawem zostaną ukarani. – Admin

Postępowi teologowie domagają się ”reformy” Kościoła Ponad stu teologów „katolickich” z Niemiec, Austrii i Szwajcarii wezwało do radykalnej reformy Kościoła katolickiego. Domagają się oni natychmiastowego zerwania z celibatem, aby w ten sposób zapobiec ewentualnemu wykorzystywaniu nieletnich przez duchownych. Jak podaje gazeta „Süddeutsche Zeitung”, w ubiegły piątek około jedna trzecia wszystkich katolickich wykładowców teologii na uniwersytetach w Niemczech, Austrii i Szwajcarii wezwała do reformy Kościoła katolickiego. Postępowi teologowie tłumaczą, że jest to ich „reakcja na ostatni skandal z udziałem duchownych, który zranił tak wielu katolików” i pogrążył Kościół katolicki w bezprecedensowym kryzysie. Zbuntowani wykładowcy chcą otwartego dialogu na temat przyszłości Kościoła katolickiego.„Mamy obowiązek przyczynić się do reformy Kościoła” – napisali w uzasadnieniu deklaracji. Postępowi teologowie chcą zakończenia obowiązkowego celibatu i dopuszczenia kobiet do kapłaństwa. Postulują również, by katolicy świeccy mieli więcej do powiedzenia w sprawie wyboru biskupów. Zaapelowali, aby nie wykluczać z Kościoła osób, które rozwiodły się lub pozostają w związkach partnerskich tej samej płci. (sic!) Teologom reformatorom nie podoba się także tradycyjna liturgia. Podobny bunt teologów miał miejsce w 1989 roku, kiedy ponad 220 naukowców podpisało tzw. Deklarację Kolońską. Protestowali w niej przeciwko „autorytarnemu” stylowi prowadzenia Kościoła przez zmarłego papieża Jana Pawła II.

Źródło: CatholicOnLine, AS

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami!

http://www.piotrskarga.pl

„Postępowi teologowie” nie muszą wyważać drzwi do lasu i reformować nam Kościoła Katolickiego. Kościół, bowiem był już wielokrotnie w przeszłości reformowany przez ich poprzedników, z Lutrem, Kalwinem i Zwinglim na czele. Reformowany tak skutecznie, że obecnie mamy już nie dziesiątki, ale tysiące najróżniejszych „Kościołów” i sekt, prześcigających się w postępowości, dozwalających nie tylko na żonatych księży, ale i na „księżyce”, „biskupki”, na rozwody, na aborcję i eutanazję. Co więcej, w wielu z nich nie ma w ogóle piekła, a i w Boga też wierzyć nie trzeba. A więc hulaj dusza! Tylko wybierać, co nam pasuje.

Admin

Zanim ukaże się raport Zanim państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych opublikuje wstępny raport na temat awaryjnego lądowania w Warszawie próbujemy odpowiedzieć na najważniejsze pytania dotyczące tego wydarzenia.

Kiedy nastąpiła awaria? Już wiadomo, że przyczyną awarii centralnego systemu hydraulicznego było pęknięcie jednego z przewodów. Stało się to zaledwie 30 sekund po starcie z lotniska w Nowym Jorku. To przez dziurę, która w nim powstała wyciekł płyn hydrauliczny. A co za tym idzie spadło ciśnienie w całym układzie sterującym m.in. wypuszczaniem podwozia maszyny. O ile w boeingach jest zapasowy system hydrauliczny odpowiedzialny za system nośny np. za ustawienia położenia klap na skrzydłach, o tyle w przypadku części dotyczącej wysuwania podwozia jest tylko system elektryczny. I właśnie ten zapasowy system też nie zadziałał.

Kiedy pilot dowiedział się o usterce? Jak wyjaśniał kpt. Tadeusz Wrona awaria została zasygnalizowana przez czujniki kilkadziesiąt minut po starcie. Według nieoficjalnych informacji z czarnych skrzynek samolotu udało się odczytać, że przewód doprowadzający płyn do systemu hydraulicznego pękł tuż po podniesieniu maszyny z płyty lotniska.

Co spowodowało awarię przewodu?Jak powiedział nam specjalista lotniczy, który ma kontakt z mechanikami badającymi samolot, przewód był mocno zużyty. Właśnie to mogło spowodować jego pękniecie. Na szczęście boeing nie został zniszczony, więc eksperci będą mieli możliwość sprawdzenia, dlaczego przewód nie został na czas wymieniony.

Kto podjął decyzję o kontynuowaniu lotu do Warszawy? Przez cały czas kapitan był w kontakcie z centrum operacyjnym LOT. Gdy Tadeusz Wrona zgłosił awarię zaczęły się konsultacje dotyczące dalszych działań. Zarówno w Warszawie, jak i na pokładzie samolotu stwierdzono, że najlepszym wyjściem będzie dalszy lot do warszawy. Ostateczną decyzję w tej kwestii podjął jednak kapitan samolotu.

Dlaczego samolot nie lądował w USA? W specjalnej instrukcji mówiącej o postępowaniu w sytuacjach awaryjnych, którą piloci mieli na pokładzie samolotu, jest zapis o możliwości kontynuowania lotu w przypadku awarii hydrauliki. I tej instrukcji, jak się okazało słusznie, trzymał się kapitan Wrona. Poza tym, żeby awaryjnie lądować, samolot musiałby spuścić część paliwa. Zajęłoby to ok. dwóch godzin. Pozostały jego zapas samolot musiałby „wypalić”. Ten manewr trwałby kolejne kilka godzin. Zapadłby zmrok. Pilot musiałby wtedy lądować w nocy. Kapitan wolał dolecieć na Okęcie, które bardzo dobrze zna, a lądowanie odbyło się w dzień.

Czy ta decyzja była bezpieczna dla ludzi? Jak zapewniają eksperci kontynuowanie przelotu do Polski było jak najbardziej bezpieczne dla pasażerów. Jeżeli chodzi o sam lot, to maszyna była w pełni sprawna. Nie było przesłanek do tego, by stwierdzić, że samolot może runąć na ziemię. System nośny działał, bowiem w najlepszym porządku, co przetestowali piloci właśnie podczas lotu.

Kiedy Okęcie dowiedziało się, że samolot będzie lądował z awarią? Pilot od chwili, gdy dowiedział się o awarii hydrauliki był w kontakcie z centrum operacyjnym LOT. Jednak do ostatniej chwili była mowa o awaryjnym lądowaniu na częściowo wysuniętym podwoziu. Dopiero, gdy okazało się, że system awaryjnego wypuszczania kół nie działa została podjęta decyzja o lądowaniu na brzuchu. Jak się dowiedzieliśmy było to zaledwie kilka minut przed samym lądowaniem.

Dlaczego pilot nie próbował wysuwać podwozia w trybie awaryjnym w trakcie lotu do Warszawy? Podczas lotu na wysokim pułapie nie ma możliwości otwarcia podwozia. Pilot również nie mógł tego zrobić, bo po wypuszczeniu kół nie mógłby ich z powrotem schować.

Kiedy „Poznań” miał ostatni przegląd techniczny w tym przegląd hydrauliki? Jak udało się ustalić mechanicy kontrolowali boeinga 767 na kilkanaście dni przed jego awaryjnym lądowaniem. Wtedy nic nie wskazywało na to, że coś może ulec awarii. Jak mówił sam kapitan również załoga, która przyleciała ta maszyną do USA nie sygnalizowała żadnych kłopotów z tym samolotem.

Czy ta awaria mogła wpłynąć na funkcjonowanie innych elementów samolotu? Najważniejszym systemem, na który ma wpływ hydraulika boeinga są systemy nośne odpowiedzialne m.in. za wysuwanie klap na skrzydłach maszyny. Awaria, jednak nie wpłynęła na ich działanie, ponieważ są one zasilane awaryjnie. Gdyby te zawiodły oznaczałoby to poważne kłopoty. Za http://wiadomosci.wp.pl/

PiS wybrał wiceszefów klubu parlamentarnego Nowymi wiceszefami klubu PiS zostali w poniedziałek wieczorem Jolanta Szczypińska, Beata Szydło, Maciej Łopiński, Adam Rogacki, Krzysztof Jurgiel i Grzegorz Tobiszowski – poinformował w poniedziałek po posiedzeniu klubu PiS rzecznik partii Adam Hofman. Kandydatem PiS na marszałka Sejmu jest – jak poinformował Hofman – Marek Kuchciński. Sekretarzem klubu PiS ponownie został Krzysztof Tchórzewski. Zdaniem Hofmana, „prezydium klubu jest bardzo szerokie”. W sumie członków prezydium klubu jest 36, czyli o 6 więcej niż poprzednio – wśród nich wielu nowych posłów, w tym Jerzy Żyżyński, Janusz Śniadek, Józefina Hrynkiewicz, Krystyna Pawłowicz. Hofman podkreślił, że na razie jest za wcześnie, aby mówić o tym, kto będzie nowym wiceprezesem PiS w miejsce wykluczonego z partii Zbigniewa Ziobry. Uzupełnienie wakatu ma nastąpić podczas Rady Politycznej, zaplanowanej na koniec listopada. pap, niezalezna.pl

W Jerozolimie opluwają i przeklinają wyznawców Chrystusa Ultraortodoksyjni Żydzi nie przestają opluwać duchownych chrześcijańskich na ulicach Jerozolimy – skarżą się przedstawiciele Kościołów ormiańskiego i prawosławnego. Jak twierdzą, wielowiekowa praktyka publicznego opluwania i przeklinania wyznawców Jezusa, przez niektórych wyznawców judaizmu uznawana za akt pobożności, jest w rejonie Starego Miasta codziennością. Kiedy skarżą się policji, ta zazwyczaj nie znajduje prześladowców. Bywa jednak i tak, że opluwani nie wytrzymują i reagują siłą wobec nękających ich napastników. Jedna z takich sprawa doczekała się ostatnio finału przed sądem miejskim w Jerozolimie. W maju 2008 roku seminarzysta Kościoła ormiańskiego Johannes Martarsian został opluty przez ultraortodoksyjnego Żyda. Przyszły ksiądz w rewanżu wymierzył swemu gnębicielowi cios pięścią, po którym młody Żyd zaczął krwawić. Seminarzysta został oskarżony o napaść, jednak sędzia Dov Pollock nieoczekiwanie oddalił pozew, uzasadniając, że „pozywanie kogoś do sądu za pojedynczy cios wymierzony człowiekowi, który napluł mu w twarz, po tym jak przez lata cierpiał poniżenie z powodu opluwania chodząc w sutannie, jest fundamentalnym zaprzeczeniem zasad sprawiedliwości i przyzwoitości”. Sędzia przypomniał też, że plucie na kogoś noszącego strój religijny jest występkiem kryminalnym. Na łamach izraelskiego dziennika „Haaretz” przytaczają swoje historie inni przedstawiciele chrześcijaństwa. Ormiański seminarzysta Narek Garabedian był zaskoczony tym, co go tu spotkało ze strony wyznawców ortodoksyjnego odłamu judaizmu zwanego Haredi. „Kiedy widzę ultraortodoksyjnego Żyda, który się zbliża do mnie, zawsze się zastanawiam, czy na mnie napluje” – opowiada były piłkarz, który miesiąc temu po jednym z takich incydentów przycisnął swoich napastników do ściany i zapytał, dlaczego to robią. W odpowiedzi usłyszał słowa przeprosin. Nie zawsze jednak podobne incydenty kończą się pokojowo i następuje kontratak ze strony napastników. Plucie na chrześcijańskich duchownych i zakonnice na ulicach Jerozolimy przez niektórych ultraortodoksyjnych Żydów potępiła w ubiegłym roku ambasada izraelska przy Stolicy Apostolskiej. Beth Din Tzedek – najwyższy trybunał rabinacki ultraortodoksyjnej wspólnoty Haredi w Jerozolimie – wydał też specjalny list potępiający tego typu zachowanie. Źródło: KAI

"Lonely man of Spandau" zaprasza bolszewicko-hitlerowskich bandytów do udziału w blokadzie Marszu

Oskarżanie przez bolszewicko-nazistowskich politruków ich przeciwników o "faszyzm" — jest typową propagandową zagrywką sowieckich propagandzistów oraz politruków wykonujących specjalną instrukcję tow. Stalina. Lewacko-bolszewickie Porozumienie 11 listopada[i] — używało dotyczas sztandarów czerwonego i czarnego. Okazało się jednak, że komunistyczno-anarchistyczny, a więc czerwono-czarny bandytyzm — tym antypolskim zwyrodnialcom szkolonym w ubiegłym roku przez tow. Blumsztajna — już nie wystarcza. Zaprosili, więc do współpracy także i brunatnych oraz tęczowych, — o czym piszą w "Rzeczpospolitej" Wojciech Wybranowski i Kamila Baranowska. "Kolorowe jedynki układające się w datę 11.11.11. Nad nimi flagi: większa – tęczowa, w barwach ruchu gejowskiego, mniejsza – biało-czerwona. Logo akcji "Kolorowa Niepodległa", którą w ramach blokady marszu narodowców organizuje 'Krytyka Polityczna' (należy do Porozumienia 11 listopada), nawiązuje do logo polskiej prezydencji." I dalej: Joanna Tokarz z "Krytyki Politycznej" wyjaśnia zaś "Rz", że chodziło o to, by stworzyć "wesoły i kolorowy znak, który nawiązywałby do Święta Niepodległości, ale w nieco szerszym kontekście."[ii] [sic!]

Sowiecki patriotyzm z kursów NKWD Oskarżanie przez bolszewicko-nazistowskich politruków ich przeciwników o "faszyzm" — jest typową propagandową zagrywką sowieckich propagandzistów oraz politruków wykonujących specjalną instrukcję tow. Stalina. Dlatego, na takie bolszewickie kpiny z polskiego patriotyzmu stać przede wszystkim tych bolszewików, którym lekcje swoistego sowieckiego patriotyzmu przekazywano na kursach nienawiści do polskości, a więc kursach organizowanych przez morderców Polaków ze stalinowskiego NKWD. Albo także i tych, którym ich rodzice przekazywali swój sowiecki patriotyzm razem ze znaną stalinowską książeczką zwaną "Krótki kurs historii WKP(b)" [iii]... Zbolszewizowany tow. Blumsztajn[iv] rzucił przeciwko polskim patriotom znane hasła bolszewicko-anarchistyznych morderców i bandytów z Hiszpanii z 1936 roku "No pasaran".[v]

Hitlerowiec Hess jako "Lonely man of Spandau" Dlatego organizacje lewacko-bolszewickiego Porozumienia 11 listopada, działające pod znanym od lat hasłem sowieckiego masowego mordercy tow. Stalina: "Nazywajcie ich faszystami"[vi] i skupiające m.in. Federację Anarchistyczną oraz stowarzyszenie Nigdy Więcej — zamieściło na swoich stronach wezwanie znanego nazisty Mensi — lidera popularnego w latach 80 brytyjskiego punkowego zespołu Angelic Upstarts. Mensi nagrał utwór "Lonely man of Spandau" (Samotny człowiek w Spandau), wzywający do uwolnienia z więzienia w Spandau Rudolfa Hessa, współpracownika Adolfa Hitlera.[vii] [sic!] Nazista Mensi apeluje teraz o to, by brać udział w blokadzie polskiego Marszu Niepodległości twierdząc, że: "Nawet nie musicie być antynazi, nawet nie musicie być antyfaszystami. Wystarczy tylko być uczciwym człowiekiem…" Widocznie, tak samo uczciwym — jak są uczciwymi ci wszyscy żądni krwi polskich patriotów bandyci z antypolskiego, lewacko-bolszewicko-anarchistycznego i nazistowskiego Porozumienia 11 listopada… A więc tegoż samego Porozumienia 11 listopada, jakie do bandyckich napadów na Polaków w dniu polskiego święta 11 listopada — zaprosiło m.in. bandytów z Antify i niemieckiej i lewackiej w PRL-bis, a także i postsowiecki Le Monde Diplomatique… Warto spojrzeć na stronę w sieci, tych zbolszewiczowanych oraz brunatnych opozycjonistów Marszu 11 listopada — by zobaczyć, że popierają ich m.in. takie bolszewicko-lewackie i antypolskie organizacje jak:

17. KRYTYKA POLITYCZNA

18. NO PASARAN Rec.

19. LEWICOWA SIEĆ FEMINISTYCZNA ROZGWIAZDA

20. OTWARTA RZECZPOSPOLITA

29. Żydowska Ogólnopolska Organizacja Młodzieżowa

42. ייִדיש לעבט / JIDYSZ LEBT

44. RECYKLING IDEI WSPARCIE

Jak widać mamy tu cały przegląd lewackiego recyklingu tych już od dawna zużytych marksistowsko-bolszewicko-stalinowskich idei — jakie zawsze towarzyszyły bolszewickim bandytom w ich walce przeciwko wolnej i niezależnej Polsce i od początku pod hasłem: "Faszyzm nie przejdzie"

"ANI KOMUNIZM, ANI BOLSZEWIZM NIE PRZEJDZIE!" Może w tym zalewie bolszewicko-nazistowkiego żargonu uderzającego w polski patriotyzm i odmawiającego Polakom prawa do bycia dumnym z osiągnięć wlasnej — a nie sowieckiej ojczyzny bolszewickich propagandzistów — warto pomyśleć o upowszechnianiu nowego hasła: "ANI KOMUNIZM, ANI BOLSZEWIZM NIE PRZEJDZIE!" Tym bardziej, że zakaz propagandy komunistycznej isnieje w konstytucji. Niestety, w postsowieckiej w PRL-bis — jest to zapis martwy i jawnie lekceważony przez postsowiecki aparat sprawiedliwości ciągle pewnie zdominowany przez byłych członków sowieckiej partii zwanej PZPR...

"Faszysta”, jako najmocniejsze bolszewickie oskarżenie Do dzisiaj najmocniejszym bolszewickim oskarżeniem pozostało nazwanie kogoś "faszystą"… Ma to uczynić z osoby obrzuconej przez komunistów tym epitetem — wroga publicznego nr 1. Dlatego, dla stalinowskich agentów NKWD zakładających w okupowanej przez Niemców Polsce bolszewicko-stalinowską organizację nazwaną przez nich PPR — faszystami byli zarówno twórcy II Rzeczpospolitej, jak i walczący z hitlerowcami patrioci oraz członkowie AK — na których właśnie ci bandyci z PPR donosili gestapowcom, zgodnie z instrukcjami jakie otrzymywali nich od swoich przyjaciół z NKWD. To bolszewickie zakłamanie było kontynuowane przez sowieckich zbrodniarzy z PPR także i po utworzeniu przez Stalina sowieckiej kolonii — PRL. Dla pepeerowców bandytów i sowieckich komunistów w PRL — polscy patrioci oraz żołnierze AK stali się wtedy współpracującymi z faszystami "zaplutymi karłami reakcji". Jak teraz widzimy, w komunistycznym żargonie takie obrzucanie ich przeciwników epitetem "faszysta" znakomicie funkcjonuje do dzisiaj.

Schaff pisał o "komunofaszyźmie" Ci postbolszewiccy politrucy jednak nie zauważyli, że nawet taki fanatyczny wielbiciel marksizmu jak Adam Schaff już wiele lat temu pisał o "komunofaszyźmie"... W swoich listach–wspomnieniach zatytułowanych "Pora na spowiedź", Schaff wspomina, że jego artykuł pt. "Komunofaszyzm. Geneza i funkcja społeczna" był opublikowany w 2 numerze "El Socialismo del Futuro".[viii]

Michnikowszczyzna a "zoologiczni antykomuniści" Także i po 1989 roku, tej typowo bolszewickiej obelgi "faszysta" — używali głównie komuniści i tzw. postbolszewicy. Jednakże, czołowy trockistowski demagog w tworzonym dla bolszewickiej agentury PRL-bis — na swój propagandowy użytek — wymyślił inne określenie — nazywając polskich patriotów "zoologicznymi antykomunistami".[ix] Natomiast wszystkie komunistyczne, czy postbolszewickie elity w PRL-bis — a więc antypolskie elity rodem z sowieckich tajnych służb w PRL — zgodnie rozpowszechniały wobec przeciwników komunizmu także określenia takie jak: "ciemnogród", "oszołomy", czy "chorzy z nienawiści".

[i] Strona tych czerwono-czarnych bandytów szykujących koktajle Mołotowa zarówno na polskich patriotów, jak i na policję — jest zatytułowana"Faszyzm nie przejdzie"… [sic!] http://11listopada.org/strona/porozumienie-11-listopada.

[ii] Zob.Wojciech Wybranowski, Kamila Baranowska", Logo wykorzystane bezprawnie?", http://www.rp.pl/artykul/17,748448-Bezprawnie-wykorzystane-logo-prezydencji-.html.

[iii] Pisałem o tym w notce "Komunofaszyzm, komunizm i postsowieckie lewactwo", http://www.thoughts.com/Andy101/komunofaszyzm-komunizm-i-postsowieckie-lewactwo.

[iv] "‘No pasaran’ — jako antypolskie hasło bolszewików z GWna",http://salski.nowyekran.pl/post/30987,no-pasaran-jako-antypolskie-haslo-bolszewikow-z-gwna.

[v] Bandy barbarzyńskich bolszewicko-lewackich morderców i bandytów wrzeszczały "No pasaran" — mordując i torturując tysiące zakonnic i księży oraz zabijając setki tysięcy obrońców wolności Hiszpanii przed bolszewickimi bandami najeźdźców, a tym samym sowietyzacją.

[vi] Zob.:"Dyrektywa Stalina dla komunistów i pożytecznych idiotów: ‘Nazywajcie ich faszystami albo antysemitami...’",http://salski.nowyekran.pl/post/2717,dyrektywa-stalina-dla-komunistow-i-pozytecznych-idiotow-nazywajcie-ich-faszystami-albo-antysemitami. [vii] Zob.Wojciech Wybranowski, Kamila Baranowska", Logo wykorzystane bezprawnie?", http://www.rp.pl/artykul/17,748448-Bezprawnie-wykorzystane-logo-prezydencji-.html.

[viii] Adam Schaff, "Pora na spowiedź", Polska Oficyna Wydawnicza "BGW", Warszawa 1993, s. 76.

[ix] W 1991 roku w wywiadzie udzielonym "Nowym Książkom" Adam Michnik powiedział m.in.: "‘(...) kiedy kilka lat temu okazało się, że Józef Mackiewicz jest najbardziej poczytnym pisarzem, to pomyślałem, że ci, którzy go gloryfikują, którzy intelektualizują jego tępy zoologiczny antykomunizm, biorą na siebie jakąś odpowiedzialność za to barbarzyńskie schamienie, które teraz nadchodzi.’" W tym samym wywiadzie trockista Michnik doszukał się w komunizmie rysu prometejskiego… [sic!] Cytowane za: Krzysztof Masłoń, "Mackiewiczowski fundamentalizm", http://www.tylkoprawda.akcja.pl/ojm062.html.

Andy-aandy

Sukces Nord Stream i strata pozycji kraju tranzytowego Nord Stream - opinia Agnieszka Łakoma, pytana, co to wszystko znaczy dla Polski, odpowiedziała, że "na dziś - nic", ale nie wiadomo, jak będzie w przyszłości. We wtorek w Lubminie pierwszą nitkę przebiegającego pod Bałtykiem Gazociągu Północnego (Nord Stream), którym rosyjski gaz popłynie bezpośrednio do Niemiec, uroczyście uruchomią niemiecka kanclerz Angela Merkel i prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew. W inauguracji gazociągu wezmą też udział: premierzy Francji Francois Fillon i Holandii Mark Rutte oraz komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger. Były prezes PGNiG Andrzej Lipko uważa, że po uruchomieniu Nord Streamu Polska traci dla Rosji status istotnego kraju tranzytowego gazu. Oddania do użytku gazociągu nie nazwałby jednak klęską energetyczną krajów Europy Środkowo-Wschodniej. "Historia pokazuje, że dla Europy, ten gazociąg jest korzystny. Przez kilka zim na przestrzeni ostatnich lat pojawiały się zakłócenia w dostawach - jeśli nie było sporów z Białorusią, to były spory z Ukrainą. Mieliśmy też do czynienia nawet z przerwaniem dostaw. Dlatego Nord Stream to dla Europy układ bezpieczniejszy" - zaznaczył. Polska od początku krytykowała rosyjsko-niemiecki projekt Gazociągu Północnego. W 2006 r. ówczesny minister obrony, a obecnie szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski porównał plan budowy rurociągu pod Bałtykiem do paktu Ribbentrop-Mołotow.

WNP.pl

Nie demonizowałbym otwarcia Nord Streamu w UE będzie rosło zapotrzebowanie na gaz. W jakiś sposób trzeba go dostarczyć, Nord Stream to nowa droga dostaw - Mirosław Dobrut

Jak otwarcie Nord Streamu może wpłynąc na ceny gazu? - Ceny surowca są ustalane w oparciu o pewne formuły. Uruchomienie nawet dużej przepustowości gazociągu nie wpłynie na ceny. One są ustalane w oparciu o inne kryteria. Gazociąg północy to jeszcze jedna droga dostaw surowca.

Czy nie jest jednak poważną konkurencją dla naszego gazociągu jamalskiego? - Nie, bo w perspektywie długoterminowej zużycie gazu będzie w UE rosło. Jakoś surowiec trzeba dostarczyć. Nasz gazociąg doskonale do tego się nadaje.

WNP.pl

Transmisja na żywo otwarcia w Internecie 11:45 do 13.30 z uroczystości otwarcia

http://www.nord-stream.com/pl/press-info/the-arrival/

Publicystka Rzeczpospolitej specjalizująca się w tematyce paliwowej, Agnieszka Łakoma, pytana, co to wszystko znaczy dla Polski, odpowiedziała, że "na dziś - nic", ale nie wiadomo, jak będzie w przyszłości. "Formalnie mamy zagwarantowany tranzyt gazu do roku 2035. Ale oczywiście mogą się zdarzyć różne sytuacje. Może strona rosyjska uznać, że gazociąg jamalski, biegnący przez Białoruś i Polskę do Niemiec, jest zbyt stary, są pewne usterki i nie może działać", powiedziała Agnieszka Łakoma Polskiemu Radiu. Zaznaczyła, że tak samo było w przypadku ropociągu do Możejek, który od kilku lat stoi zamknięty, pomimo że z tego samego ropociągu korzystają białoruskie rafinerie: na odcinku do Białorusi, zdaniem Rosjan, on jest w stanie wystarczająco dobrym technicznie, a do przesyłania ropy w kierunku Możejek nie jest dobry. Rosja przegrała przetarg na Możejki. Litwini sprzedali rafinerię Polakom. Więcej Polska nie przystąpiła do wspieranej przez Unię Europejską rosyjsko-niemieckiej inwestycji Nord Stream. Przeciwnie, czyniła na arenie międzynarodowej wysiłki, by ją wstrzymać i koncentrować się na płynnym przepływie gazu rurociągiem jamalskim, biegnącym przez nasze terytorium. Na uroczystość uruchomienia Gazociągu Północnego do niemieckiego, nadbałtyckiego miasteczka Lubmin zjadą dziś : kanclerz Niemiec, prezydent Rosji, premierzy Francji i Holandii, unijny komisarz do spraw energii. Gości będzie ponad czterystu.

Informacyjna Agencja Radiowa /IAR/A.Kołodziejska/zr

Uruchomienie pierwszej nitki Gazociągu Północnego (Nord Stream) to gospodarczy i polityczny sukces dla Rosji - ocenił w rozmowie z PAP ekspert Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej Stefan Meister."Gazprom zdołał zrealizować inwestycję pomimo protestów w niektórych krajach UE, jak Polska czy Szwecja. Rosyjski monopolista potwierdził, a nawet wzmocnił tym samym swoją pozycję najważniejszego dostawcy gazu do Unii Europejskiej. Uruchomienie gazociągu Nord Stream to także prestiżowe zwycięstwo dla Rosji" - powiedział Meister. Zdaniem eksperta Nord Stream zwiększy bezpieczeństwo energetyczne Europy. "Każdy nowy gazociąg - niezależnie od tego, przez kogo jest budowany - zwiększa bezpieczeństwo dostaw. Pojawia się jednak pytanie, jak bardzo wzrośnie uzależnienie od jednego, rosyjskiego dostawcy i jakie konsekwencje polityczne pociągnie to za sobą? Czy Rosja nie zechce wywierać presji na UE, grożąc zakręceniem kurków z gazem?" - zauważył ekspert. PAP

Gazociąg Północny faktycznie jest ważny dla bezpieczeństwa dostaw gazu do krajów zachodniej Europy, aczkolwiek trzeba mieć na uwadze to, że zwiększa uzależnienie od rosyjskiego surowca” – powiedział PAP ekspert Instytutu Badań Gospodarczych Nadrenii i Westfalii (RWI) w Essen Manuel Frondel. Jego zdaniem ryzyko związane z rosnącym uzależnieniem od gazu z Rosji łagodzi fakt, że do konsorcjum Nord Stream należą oprócz Gazpromu także niemieckie koncerny E.ON-Ruhrgas i BASF-Wintershall, które mają po 15,5 proc. udziałów, a także holenderska spółka Gasunie (9 proc.) i francuski GdF. „Międzynarodowe konsorcjum nie będzie zainteresowane, by doszło do problemów z dostawami gazu, jak kilka lat temu na Ukrainie czy Białorusi” – dodał Frondel. Z prognoz Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) rola gazu w bilansach energetycznych krajów UE będzie rosła, m.in. w związku z celami dotyczącymi redukcji emisji, CO2, a także odejściem niektórych krajów, jak Niemcy czy Włochy, od energii jądrowej. Dlatego Rosja, pokrywająca obecnie 25 proc. zapotrzebowania na gaz w UE, liczy na zwiększenie tego udziału. W lipcu tego roku rosyjski premier Władimir Putin nie wykluczył wybudowania trzeciej nitki Nord Streamu, a pod koniec 2015 r. Gazprom chce uruchomić gazociąg południowy South Stream, stanowiący konkurencję wobec unijnego projektu Nabucco, który miałby omijać Rosję i dywersyfikować źródła dostaw gazu do UE. Nord Stream łączy się z niemiecką siecią przesyłową poprzez gazociąg OPAL (Ostsee-Pipeline-Anbindungs-Leitung), który jest wspólnym projektem dwóch niemieckich koncernów: Wingas (80 proc.) i E.ON Ruhrgas (20 proc.). Rurę oddano do użytku w lipcu. Liczy 470 km i biegnie wzdłuż granicy z Polską do granicy z Czechami, gdzie łączy się z systemem przesyłu gazu tego kraju. W ten sposób gaz z Nord Stream można będzie również dostarczać do Czech, a stamtąd – do Polski i na Słowację. Gazprom podpisał już kontrakty na dostawy surowca z Gazociągu Północnego dla odbiorców w Niemczech, Danii, Holandii, Belgii, Francji i Wielkiej Brytanii. Kurier Wileński/PAP

Podsumowanie Medialne widowisko kończy sukces Rosji i Niemiec. Przykład Nord Staremu pokazał jak można zdominować pozycję metodami ekonomiczno – politycznymi. Wojna gazowa, jako walka o wpływy ekonomiczne pokazała rolę Niemiec i biznesu ponad narodowego w procesie posterowania KE i UE. Szkoda, że Polacy w porę nie zmienili taktyki. Kejow

Żydzi rezygnują z blokady Marszu Niepodległości "Nigdy więcej "– zawsze tak samo. Żydowska Ogólnopolska Organizacja Młodzieżowa, postanowiła w tym roku zawiesić swoje uczestnictwo w blokadzie Marszu Niepodległości. Jak wynika z oficjalnego komunikatu zamieszczonego na portalu

http://www.jewish.org.pl

decyzja o zawieszeniu blokady została podjęta „ … głównie w powodu radykalnych propalestyńskich i antyizraelskich organizacji biorących udział w proteście oraz brakiem reakcji organizatorów ubiegłorocznej blokady na jawnie ksenofobiczne transparenty i hasła wznoszone przez organizacje zrzeszone w Porozumieniu..” W dyskusji w warszawskim Centrum Fundacji Schorra brali udział przedstawiciele warszawskiej Gminy Żydowskiej (Piotr Kadlcik, Krzysztof Izdebski), Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego (Monika Krawczyk), Stowarzyszenia "Otwarta Rzeczpospolita" (Paula Sawicka, Stefan Cieśla), oraz paneliści: Kazimiera Szczuka, Dawid Wildstein oraz Piotr Paziński. Fakt aktywnego udziału mniejszości żydowskiej w życiu politycznym Polski jest tajemnicą Poliszynela i stanowi wymowne zaprzeczenie mitu o nieobecności Żydów w obszarze mediów, kultury i polityki, mitu pielęgnowanego przez wiele lat przez środowisko skupione wokół Gazety Wyborczej. Na pewno cieszy fakt zgodności większości dyskutantów w kwestii uczestnictwa w obchodach 11 listopada „… Żydzi powinni czynnie brać udział w świętowaniu Święta Niepodległości, jako obywatele Rzeczypospolitej Polskiej” Odcięcie się części środowiska żydowskiego od antypolskich prowokacji skrajnej lewicy świadczy przede wszystkim o niezależności i odporności na indoktrynację. Jakże żałośnie na tym tle wyglądają zamieszczone na portalu YouTube agitki sprowadzonych do roli „pożytecznych idiotów” polskich celebrytów. Najprawdopodobniej część uczestników tej propagandowej akcji nie zadała sobie trudu sprawdzenia, o co właściwie chodzi a chodzi o rozbicie polskiej świadomości narodowej na wiele niegroźnych i politycznie poprawnych wersji. Uformowani w armatnie mięso. W opisanej przeze mnie metodzie „na Hegla” inspiratorzy podobnych akcji mając w zamyśle osłabienie tradycji narodowego patriotyzmu, przeciwstawiają mu antytezy- konstrukty mające stać się wzorcem nowych „patriotycznych reakcji” będących w swojej istocie zaprzeczeniem dla paradygmatów kultury łacińskiej. /Czym tak naprawdę w p r a k t y c e jest lansowana multikulturowość jak nie zlepkiem prymitywnych subkultur, czym jest tzw. „patriotyzm nienarodowy” jak nie aktualną odmianą komunistycznego internacjonalizmu nazywanego dla zmylenia przeciwnika „świadomością europejską” Patriotyzm jest jak rasizm. Fałsz_ystowski przekaz skierowany do wielu grup docelowych nie jest jednorodny. Inaczej brzmi dla uformowanego już armatniego mięsa:

„Najbardziej mi żal różnych grup kibolskich, które wybierają się do Warszawy. Nie są oswojeni z przemocą, więc kiedy ich lewacy pobiją, mogą się zradykalizować albo gorzej - osłabnie ich patriotyczne zaangażowanie.”Prowokuje cynicznie Seweryn Blumsztajn w Gazecie Wyborczej. A czym innym jest- jawi się na poziomie tzw. publicystyki. „Patriotyzm jest jak rasizm.” / Tomasz Żuradzki Gazeta Wyborcza 2007-08-17/

Astronomowie z Czerskiej najprawdopodobniej liczą na przeorbitowanie świadomości Polaków, na publiczny dyskurs redefiniujący znaczenie i istotę patriotyzmu. Nigdy więcej – zawsze tak samo. Najpierw ich podziel a później rządź. Wszystko wskazuje, że tym razem nie uda się doprowadzić do starć pomiędzy polską a żydowską młodzieżą. Pomimo tego, fałszyści liczą nadal na lewackich bojówkarzy, których od wielu lat częstują starym i wciąż skutecznym dopalaczem:, „Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to, wystarczająco często powtarzane, stanie się faktem w opinii publicznej”. Józef Stalin.

Przekaz ten po raz kolejny rezonuje echem na różnych poziomach od rewolucyjnych mas do organizacji związkowych: „Związek /OPZZ/ zaprosił na 11 listopada do Polski przedstawicieli Norweskiej Konfederacji Związków Zawodowych (LO) - największej federacji związkowej w tym kraju. Radzikowski wyjaśniał, że tegoroczne wydarzenia w Oslo na wyspie Utoya uświadomiły zagrożenie faszyzmem. "Są ludzie i siły, które próbują odrodzić tę ideologię i ten sposób działania" - dodał.” Dlatego uważam, że należy zauważyć i uszanować niezależność części żydowskiej młodzieży, która w odróżnieniu od polskojęzycznych rówieśników nie dała się wciągnąć w antypolską hucpę.

Cytat z żydowskiego forum:

„Witam. Jak można na takim portalu zadawać takie pytanie??? Czy naprawdę ludzie o korzeniach żydowskich upadli już tak nisko i tak bardzo oddalili się od Boga? Jak można brać udział w ramię w ramię w demonstracji z gejami, transwestytami, ateistami z gazety wyborczej, organizacjami wspierającymi Palestynę oraz innymi tego podobnymi osobnikami. I do tego wszystkiego protestować z tymi ciekawymi przypadkami przeciwko upamiętnieniu święta narodowego Kraju, w którym się żyje. A może cała ta ekipa udałaby się do USA i tam stawiała barykady w czasie obchodów święta niepodległości Stanów Zjednoczonych? Jak możecie angażować się w taką grę propagandową i wystawiać takie świadectwo uczciwym Żydom Polakom. Nie zgadzamy się na to, aby jakiś człowiek z G.W który jak sam mówi ma korzenie NAS reprezentował. Proszę o uszanowanie Święta Narodowego Polski i nie branie udziału w takiej manipulacji. Pozdrawiam.” miriamm68

CzarnaLimuzyna


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
603 PKM
VOLVO CR 603
gastro nefro herold 603 801
603
ld 603
602 603
603
603
sciaga 603
603
603
603
603
603 PKM
603
WIERTARKA UDAROWA 0 603 337 708 PSB 500 RE
603 606 KUTNO YOWICZ SKIERNIEWICE

więcej podobnych podstron