Podziemny Szczecin. Pozaziemskie tajemnice III Rzeszy
[funkcja w budowie]
Szanowny Panie Redaktorze! O Waszej działalności w dziedzinie badania wojennej historii Szczecina dowiedziałem się dzięki Internetowi. To, co piszecie jest bardzo ciekawe, bowiem leży także w polu zainteresowań ufologów. Jak widać z załącznika (ksero okładki książki - dop. jg), jestem także współautorem wydanego za naszą południową granicą bestsellera pt. "WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy" (Usti nad Labem, 1998) na temat hitlerowskich tajnych broni V - a zwłaszcza dyskoplanu V-7, nad którym badania były prowadzone w latach 1936-45, m.in. także w podziemnych laboratoriach Szczecina. To pewnik, bowiem są na ten temat zeznania niemieckich jeńców wojennych zagarniętych przez amerykańską misję ALSOS i PAPERCLIP w latach 1944-46 na terenie Europy. Jeżeli jest Pan zainteresowany tą tematyką, to nasza książka jest dostępna - niestety - jedynie w Internecie na stronie Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk Anormalnych:
Tej treści list otrzymałem od inż. Roberta K. Leśniakiewicza z Jordanowa, koordynatora MCBUFOiZA. Wspomnianą książkę napisał razem z nim dr Milos Jesensky. Książka jest ciekawa i pasjonująca, choć momentami kontrowersyjna m.in., gdy rozważa wpływ istot pozaziemskich na niemieckie badania naukowe. Z myślą o naszych Czytelnikach, nie mających dostępu do Internetu, postanowiliśmy wybrać z niej fragmenty dotyczące głównie Szczecina i Pomorza Zachodniego.
"Zaczęło się w Peenemünde" piszą autorzy na początku, omawiając powstanie tego ośrodka "nad jednym z trzech rozwidleń ujścia Odry, nad rzeką Peene, leżącą najdalej na zachód w stosunku do dwóch pozostałych ujść: Świny i Dziwny", w którego "laboratoriach, pracowniach konstruktorskich i na poligonach miały się jak najszybciej narodzić przyszłe bronie już na samym wstępie nazwane "cudownymi" (Wunderwaffe) lub "odwetowymi" (Vergeltungswaffe)". Podają o jakie rodzaje broni chodziło oraz informują także o wykorzystywaniu (po udoskonaleniu) tych wynalazków w przyszłości. Także obecnie.
"W połowie czerwca tego roku (1942 - dop. jg) - dokładnej daty nie podaje żadne źródło - z pokładu zanurzonego na głębokość 25 m U-511 odpalono salwę pocisków rakietowych. Rakiety te przeleciały z miejsca odpalenia trzy km i zwaliły się do wody. Tak to właśnie narodziła się rakieta "Urzel", "Ursel" czy "Ursula" - jak ją nazywa Leonid Płatow w książce pt. "Tajemniczy okręt podwodny" (Warszawa 1974). Czym była tajemnicza "Urzel"? Była to hybryda, tandem dwóch pocisków rakietowych: V-2 będącego boosterem dla głowicy, którą był pocisk V-1. Ta ostatnia zaopatrzona była w ładunek konwencjonalnego materiału wybuchowego, który in spe miał być zastąpiony materiałem jądrowym. Czy to właśnie nad tym pracowali eksperci w Górach Sowich? A może w torpedowni i podziemiach kompleksu Gotenhafen-Hexelground Stettin, gdzie na jeziorze Dąbie znajduje się niemal identyczna budowla torpedowni, jakiej ruiny znajdują się na Zatoce Puckiej...? (podkr. jg). Co wiemy o tych morskich poligonach Kriegsmarine na Zatokach Gdańskiej i Pomorskiej? Przede wszystkim to, że znajdowały się one w okolicach kompleksu HVP i poligonu rakietowego SS we Władysławowie, a także poligonów rakietowych w Ustce, Łebie (...)".
"(...) Kolejnym "polskim śladem" - jak dalej piszą autorzy - w sprawie hitlerowskich WuWa (jak skrótowo mówili o tym sami Niemcy), jest kompleks działobitni V-3 na wyspie Wolin (podkr. jg). V-3 były superdziałami o małym w sumie kalibrze - wszystkiego 152 mm, czyli 6 cali (...), ale za to z rekordowo długą lufą - 127 metrów! (...). Z powodu gładkości luf i niestabilności długich pocisków w locie do celu działa V-3 miały rozrzut aż... 20 km na dystansie 180 -200 km! Niosły one ładunek pół tony TNT, który mógł rozwalić każdy dom. I tutaj mamy nasze ufologiczne polonicum. Mianowicie, w 1947 r. Kazimierz Bzowski wraz z kolegami z wojska znalazł cały skład takich pocisków zatopionych w okolicy Wisełki na wyspie Wolin nieopodal brzegu (podkr. jg). Pociski te wydobyto i wywieziono do ZSRR. Kazimierz Bzowski jest obecnie znanym polskim ufologiem.
Rzeczone działobitnie znajdują się na południowym stoku Borowej Góry, leżącej pomiędzy Lubinem a Karnocicami. Pociski odpalano w kierunku Bałtyku i poligonu wojskowego w okolicach Gryfina. Podobno pociski odpalane na Bałtyk przelatywały nad Międzyzdrojami (kilka z nich wydobyto tuż po wojnie z przyległego do miasta akwenu), zaś te, które nie wpadły w wodę, leciały w kierunku dalekich red Świnoujścia, czyli ok. 25 km od działa. Te, które leciały w kierunku Gryfina, miały do pokonania 65 km i padały na poligon w okolicach miasta (podkr. jg). Hitlerowskie próby dokonywane w pobliżu Międzyzdrojów zaowocowały potem wybudowaniem potężnego kompleksu wyrzutni V-3 we francuskiej miejscowości Mimoyeques, co stanowiło ogromne zagrożenie dla Wielkiej Brytanii. Stanowiska "Tausendfüßlera" zniszczono dywanowymi nalotami z użyciem 5-tonowych bomb burzących "cook", znanych jako "bomby trzęsienia ziemi" (Quake-Bomb), które rozniosły niestężony jeszcze beton konstrukcji działobitni, dosłownie go rozchlapując. W podobny sposób alianci unieszkodliwili wyrzutnie V-2 w nieodległym miasteczku Epperleque".
Rosyjski autor Borys Apołłonowicz Szurinow w swej monografii pt. "Paradoks XX wieku" (Moskwa 1991), powołując się na tekst Charlesa Garreau w "L'Historie" nr 368 z 1977 r., pisze że: "w laboratoriach SZCZECINA (Dąbia), Peenemünde, Dortmundu i Essen grupa niemieckich naukowców rozpoczęła pracę nad dyskokształtnym helikopterem F-7. 17 maja 1944 r. F-7 wykonał swój pierwszy lot. Maszyna miała kształt dysku o średnicy 21 m (podkr. jg).
(...) Jurij Stroganow pisze, że hitlerowcy skonstruowali m.in. "latające maszyny w kształcie dysku o nazwie MODEL N-1 Skrzydlate koło". Model ten był testowany w okolicach Pragi Czeskiej. (...)Sądzimy, że choć cała rzecz nie jest całkowicie jasna, to jednak na uwagę zasługuje jeden fakt. Po zakończeniu wojny, (podkr. jg) wiosną 1947 r., doszło do bliskiego spotkania z UFO na plaży w Świnoujściu (wtedy jeszcze Swinemünde). Nieznany sowiecki żołnierz, o którym wiadomo jedynie, że nazywał się Fiodor Fiodorowicz, otrzymał od świadka opis następującego wydarzenia:
"Pozdrawiam Was Fiodorze Fiodorowiczu! Zadaliście mi 11 pytań, na które odpowiadam jak potrafię najlepiej. Te talerze widziało mnóstwo ludzi. Było to na wiosnę 1947 r. - kiedy, nie pamiętam dokładnie - w Niemczech, w Swinemünde, na brzegu Morza Bałtyckiego w odległości 400-500 m. Pomiędzy 10 a 11 przed południem było ciepło i przyjemnie, na morzu sztil. Latało tam wiele talerzy. Ponad nimi znajdował się większy obiekt, przypominający oponę do Gaza-51. Obiekty podnosiły się w górę pionowo, a potem powoli odlatywały horyzontalnie na pełne morze. Były białe jak duraluminium i odbijały światło jak lustro. Większe trzymały się na wysokości 150-200 m nad ziemią i zniżały się ku niej. Niektóre były nawet o 2 m ode mnie! Jednego z nich chciałem nawet przebić bagnetem, ale mi się to nie udało. Dwa talerze poleciały nad baterię p.lot., zawisły nad nią w powietrzu, kolebiąc się z boku na bok. Potem małe talerze podleciały do większych i wszystkie oddaliły się powoli. Nie udało mi się dopaść żadnego z nich. [...] Myślę, że powinniście się skontaktować z ówczesnym dowódcą, majorem Bielajewem. Mówił nam, że to Amerykanie fotografowali nasze stanowiska ogniowe i okręty podwodne naszego północnego skraju obrony. Inni zaś mówili, że na lotniskowcu "Graf Zeppelin" doszło do eksplozji jakiegoś urządzenia, ściśle tajnego, a wiadomo było, że jest on zatopiony. ("Graf Zeppelin" został zatopiony w porcie w Hamburgu przez aliantów w czasie jednego z rajdów bombowych w kwietniu 1945 r. - przyp. RKL). Barwa tych obiektów była podobna do tego pokrętła z radia 'Meridian', zaś na krawędzi były punkty. Talerze leciały od morza na południe (tzn. nad wyspę Uznam/Usedom i dalej w kierunku Zalewu Szczecińskiego - przyp. RKL), a w tym czasie coś się działo w naszej SON (Stancja Orudijnoj Nawodki - stacja namiarów artyleryjskich - przyp. RKL). Kiedy było już po wszystkim, zaczęli od nas zbierać zeznania i dali nam do podpisania papier o zachowaniu wszystkiego w najgłębszej tajemnicy (...).
Cóż to może znaczyć - pytają autorzy? Dlaczego Pozaziemianie interesowali się sowieckimi umocnieniami na wybrzeżu Bałtyku? Jest również całkiem możliwe, że nie byli to żadni Obcy, lecz Rosjanie, którzy trenowali się w prowadzeniu niemieckich dyskoplanów V-7 na własne baterie przeciwlotnicze. A czemuż by nie? Przecież dystans pomiędzy Świnoujściem a HVP Peenemünde wynosi zaledwie 35 km w linii prostej. Przecież to nie Amerykanie, Anglicy czy Kanadyjczycy, a właśnie Sowieci okupowali wschodnie landy Niemiec, w tym Uznam/Usedom i HVP! To oni właśnie wywieźli do ZSRR laboratoria wraz z całym 5-tysięcznym personelem średniego i niższego personelu technicznego pracującego tam do ostatniej chwili. (...)".
Kiedy patrzymy na mapkę obrazującą pole działalności hitlerowskich uczonych, przemysłowców i wojskowych pracujących nad broniami V w Polsce, zauważamy, że na wybrzeżu polskiego Bałtyku istniały dwa obszary, dwa poligony niemieckich broni rakietowych. Z nich odpalano pociski rakietowe w 1944 r. nad środek Bałtyku, a po 1945 w kierunku Szwecji i innych krajów skandynawskich (poza Islandią). Po II wojnie światowej zajęli je Sowieci i korzystali z nich w swej niewypowiedzianej wojnie przeciwko krajom skandynawskim, co stało się bezpośrednią przyczyną powstania tzw. "skandynawskiej fali UFO", inaczej zwanej "skandynawskim rakietowym latem" w 1946 roku.
Informacja pochodząca z raportu Lorena Grossa jednoznacznie stwierdza, że: "Stolpmünde (Ustka - dop. jg) na wybrzeżu Bałtyku, znajdujące się w odległości 125 mil na wschód od Szczecina, jest tajną bazą rakietową, skąd Rosjanie odpalają "rakiety widma" i latające bomby na terytorium Szwecji - o czym opowiedział pewien młody Niemiec, który uciekł do Szwecji z sowieckiej strefy".
Spróbujmy teraz w tym kontekście przypomnieć hasłowo n i e k t ó r e sprawy, o których wcześniej pisaliśmy w naszym cyklu.
Z Goleniowa do Lubczyny (nad Jeziorem Dąbskim) prawdopodobnie jeździła podziemna kolejka elektryczna, dowożąca towar na barki cumujące w tej miejscowości. Miejsce, do którego dobijały zostało wysadzone. Z Jeziora Dąbskiego, niedaleko Goleniowa, wydobyto zatopiony niewielki niemiecki statek , w którego ładowniach były pręty grafitowe, służące do produkcji bomb atomowych. W podgoleniowskich Mostach było doświadczalne laboratorium broni atomowej. Z tychże Mostów prawdopodobnie biegnie podziemna trasa przez Goleniów (lub okolice), Rurkę, Kliniska do Załomia, gdzie była fabryka silników lotniczych (m.in. pod ziemią), a stamtąd do nabrzeża w Załomiu. NIewykluczone też, że pod Jeziorem Portowym, znajdowały się warsztaty naprawy łodzi podwodnych. Zarówno te łodzie, jak i torpedy produkowano również w naszym mieście. Te ostatnie także w Międzyzdrojach.
Słyszeliśmy również o wysadzaniu przez Rosjan, służących łodziom podwodnym, doków obok wyspy Gryfii . Lotnisko w Kluczewie było przez jakiś czas bazą bezogonowych Messerschmittów 163 Komet, wyposażonych w silnik rakietowy. W Szczecinie produkowano przy ul. Ku Słońcu (Selfa lub Hydroma) części do V-2, a ich wyrzutnie miały być m.in. w Zdrojach i Międzyzdrojach. W Gryfinie zespół bunkrów. W Policach pracowano nad paliwami. Jest także Miedwie, gdzie Niemcy zbudowali poligon doświadczalny służący do produkcji torped do łodzi podwodnych.
Tak jakoś powoli w tej układance jest coraz więcej zapełnionych pól... choć jeszcze w naszej wiedzy są spore luki. Np., które z wymienionych fabryk czy laboratoriów wchodziły (a może chodzi o coś innego) w skład nieznanego nam Gotenhafen-Hexelground Stettin, prawdopodobnie jakiejś filii podobnego kompleksu gdyńskiego.
SPROSTOWANIE
Mam drobną uwage w stosunku do artykułu pt."Podziemny Szczecin. Pozaziemskie tajemnice III Rzeszy ". Dokładnie chodzi mi o V-3. Zaistniała pomyłka, którą również i ja wykorzystałem w swoim artykule pt. V-3 gdzie przewrotnie umieściłem fotografię owej działobitnie. jednak zaznaczyć chcę, że dzialo to nie stanowiło broni V-3. Stonoga taka nazwę miała V-3 czyli główna gruba rura od której odchodziły krótkie odnogi - lufy miotające pociski w różne strony. Były one przygotowane w pewnym miejscu na pasie polskiego wybrzeża po to aby ostrzelać Szwecję. Robert popełnił błąd, który zweryfikowany był wcześniej przez Lucjana Znicza. On jako pierwszy zaprezentował fotografię tej instalacji.