W pół drogi
Mówiąc, że dochodzi do powstania nowej, liberalnej definicji dorosłości, spóźniłbym się z diagnozą o przynajmniej kilka lat. Proces ten, idący zresztą w parze z tzw. opóźnieniem wchodzenia w dorosłość, wiąże się w równej mierze z czynnikami aksjologicznymi (przede wszystkim naciskiem na konsumpcję i samorealizację), demograficznymi (poza spadkiem liczby urodzeń warto nadmienić chociażby większą akceptację dla alternatywnych form życia rodzinnego), ale też powszechnością edukacji, rozwojem technologii i wynikającą zeń globalizacją. Konkluzja, jaka nasuwa się po lekturze Pani tekstu, a także swoistego suplementu, jak traktuję pracę Pań I. Kowalskiej i W. Wróblewskej, brzmi: zatrzymaliśmy się w połowie drogi. Co nie znaczy, że obrany przez Polaków kurs nie jest czytelny.
Klasyczne ujęcie dorosłości wiązało się z trzema ważnymi wydarzeniami demograficznymi - opuszczeniem domu rodzinnego, założeniem rodziny i pojawieniem się pierwszego dziecka. Wszystkie trzy są tymczasem odraczane lub niepodejmowane w ogóle, zmienia się również nacisk, jaki przywiązujemy doń ogółem (jako Polacy), jak i jaki przypisują im poszczególne płcie. Podział na mężczyzn, przypisujących większą rolę pracy zawodowej i kobiety, tradycyjnie bardziej skupionych na karierze rodzinnej, wciąż jest widoczny, ale ulega widocznemu zatarciu.
Swoistym hamulcem (choć nie chciałbym, aby określenie to zostało odebrane wartościująco), przez który możemy scharakteryzować Polaków jako społeczeństwo familiocentryczne zindywidualne, stanowi brak przyzwolenia na rezygnację z roli rodzica (na co godzi się raptem 24% respondentów) a także niewielka akceptacja dla kobiet pracujących w pełnym wymiarze i jednocześnie wychowujących dziecko do lat 3 (przy czym wobec mężczyzn aktywność zawodowa jest wówczas wręcz pożądana). Tym, co pozwala wydobyć z pojęcia liberalny pierwiastek jest powolne odchodzenie od zinstytucjonalizowanych rytuałów przejścia, co zresztą poniekąd potwierdzają projekty, przygotowywane przez nas w ramach zaliczenia ćwiczeń. Zdaniem autora eseju najmłodsze pokolenie rzadziej wykazywało przywiązanie do klasycznego wzorca, częściej natomiast kładąc nacisk na samodzielne wybory i (często nieświadomie) uniezależniając się od stereotypowych ról społecznych, tradycyjnie dostępnych kobietom i mężczyznom.
Gender, rozumiany jako płeć społeczno-kulturowa (w przeciwieństwie do sex - płci biologicznej) zakłada indywidualizację, a także wielość możliwych ścieżek życiowych. Abstrahując od zupełnie nienaukowych epitetów, jakimi kategoria ta obrosła w dyskursie publicznym, należy zwrócić uwagę, że Polacy małymi kroczkami stają się właśnie takim społeczeństwem.
Powolność wyżej scharakteryzowanych procesów mogą potwierdzać przytoczone przez Panią wyniki badań, mam tu na myśli gimnazjalistki częściej utożsamiające dorosłość z odpowiedzialnością (tj. w stosunku do gimnazjalistów) oraz chęć dorastających mężczyzn do poświęcenia większej ilości czasu na eksplorację. Z drugiej strony budujące jest, że między 1979 a 2003 odsetek młodych kobiet pragnących „pogodzić na równi dom i pracę zawodową” wzrósł z 41,3 do 68,5 procent. W statystyce nie bada się poszczególnych wyników, ale tendencje, a te są w tym wypadku cokolwiek wyczuwalne. Za coraz większą aktywnością zawodową kobiet stoją z pewnością wydłużanie się karier edukacyjnych i odłożenie w czasie założenia rodziny.
O powyższych trendach możemy zresztą mówić śmiało, zwłaszcza, że są one przez Polaków powszechnie akceptowane i poparte „twardymi” liczbami: w 2007 roku średnia wieku wchodzącego w związek małżeński mężczyzny wynosiła 27 lat, jeszcze ciekawiej prezentował się średni wiek opuszczania domu rodzinnego - 28,5 roku dla kobiet i 29,5 dla mężczyzn. Zgodnie z Pani badaniami autonomia mieszkaniowa jest zresztą uznawana za relatywnie najmniej konieczny element nowej definicji dorosłości. Ciekawi mnie natomiast, czy badanie uwzględniało emigracje w ramach karier edukacyjnych (co wiąże się przecież z - mówiąc kolokwialnie - „wyfrunięciem z gniazda”).
Pomimo tych danych wśród Polaków wciąż pokutuje przekonanie, że kobieta wchodzi w dorosłość w wieku 19 lat, mężczyzna zaś wraz z osiągnięciem 21 roku życia. Kowalska i Wróblewska dodają, że do 30 roku życia mężczyźni i kobiety powinni doświadczyć wszystkich „klasycznych” wydarzeń edukacyjnych oraz na fakt, że na tle krajów europejskich jesteśmy społeczeństwem o największym odsetku małżeństw zawieranych przed „trzydziestką”.
Wiele z tez ww. Pań pokrywa się zresztą z Pani pracą (vide opóźnienie wchodzenia w dorosłość), bądź też twórczo ją rozbudowuje. Że tylko wymienię wpływ edukacji na zawieranie małżeństw (tu pierwsze skrzypce gra zwłaszcza różnica w wykształceniu między potencjalnymi małżonkami). Autorki zwracają uwagę na korelację pomiędzy „nowym” wzorcem na terenach silnie zurbanizowanych oraz mniejszy wpływ na ów wzór rozwodu rodziców.
Co nawet ważniejsze - obie Panie ukazują polskie tendencje na tle europejskich, dochodząc do wniosku, że… jesteśmy nieco w tyle. Być może ma na to wpływ „powszechniejące” szkolnictwo wyższe (przez lata wzrost średniego wykształcenia hamował reżim komunistyczny), ale też przywiązanie do religii. Polska jest przy tym, częściowo dzięki działalności mediów i - mówiąc szerzej - globalizacji, na dobrej drodze do dogonienia Zachodnich trendów. Będąc szczerym, choć wielokrotnie zdarza mi się łajać tego typu zdania i wskazywać na unikalny, rodzimy kontekst, w tym wypadku wypada mi jedynie skłonić głowę i wyrazić nadzieję, że wchodzenie w dorosłość rzeczywiście nie będzie w najbliższych dekadach zależne ani od stereotypów płciowych, ani tracących na znaczeniu tradycji kulturowych.
MATEUSZ WITCZAK
-1-