Z Krzyżem nikt nie wygrał
z ks. infułatem Józefem Wójcikiem rozmawiają Julia M. Jaskólska i Piotr Jakucki
- Będąc wikariuszem w Radomiu, w 1972 r. wpadł Ksiądz na genialny pomysł, by na rozpoczynające się w tym mieście Nawiedzenie sprawić niespodziankę i uwolnić Obraz Matki Bożej aresztowany przez komunistów i uwięziony na Jasnej Górze.
- Sprawa uwolnienia Obrazu na nasze diecezjalne uroczystości leżała mi bardzo na sercu. Po Polsce wędrowały wtedy puste ramy, bo komuniści nie mogli się pogodzić z peregrynacją Obrazu. Państwo miało być świeckie.
- Na Szlaku Nawiedzenia modliły się jednak i tak tłumy wiernych…
- … i to było solą w oku. 20 czerwca 1966 r. na drodze z Fromborka do Warszawy (w Liksajnach), pomimo protestów Księdza Prymasa i zabiegów Sekretarza Episkopatu, funkcjonariusze MO siłą odebrali Obraz. Ksiądz Prymas bardzo to przeżył. W kościele na Żoliborzu powiedział, że „tego rodzaju czyny ograniczają prawo do publicznej czci Matki Najświętszej”.
- Wszystko to działo się w roku milenijnym, w którym - przypomnijmy - obok Jasnogórskich Ślubów Narodu i programu Wielkiej Nowenny, kluczową rolę odegrać miała właśnie peregrynacja kopii Cudownego Obrazu.
- Tak i tym bardziej nikt nie był na takie szykany ze strony władz przygotowany. Obraz zatrzymany w czerwcu 1966 r. przez milicję, zostaje przewieziony do archikatedry warszawskiej i tam jest przetrzymywany przez trzy miesiące. Episkopat Polski decyduje w końcu, by - mimo utrudnień ze strony władz komunistycznych - z początkiem września była kontynuowana peregrynacja Obrazu Matki Bożej po parafiach - tym razem w diecezji katowickiej, gdzie władze do wizyty kopii jasnogórskiej ikony odnosiły się z niebywałą wrogością.
- Wtedy też na dobre dochodzi do „internowania” Obrazu?
- Na całe sześć lat. Gdy zbliżał się termin 4 września 1966 r., w którym Obraz powinien wrócić na Szlak Nawiedzenia parafii diecezji katowickiej i biskup z Katowic z proboszczem archikatedry warszawskiej próbują przewieźć Obraz do Katowic - tuż pod miastem, z daleka od ludzi w lasku będzińskim zatrzymuje ich milicja. Funkcjonariusze siłą wyciągają z samochodu księdza biskupa i prowadzącego auto księdza proboszcza. Za kierownicą siada milicjant i wiezie Obraz na Jasną Górę. Tam zjawiają się przedstawiciele rządu i oficerowie milicji, którzy grożą ojcu generałowi i ojcu przeorowi, że jeżeli tylko Obraz Nawiedzenia opuści bramy klasztoru, to zostaną zlikwidowane cztery paulińskie domy zakonne.
I tak kopia ikony została za kratami w kaplicy Św. Pawła, a ojcowie paulini umieścili tablicę informacyjną, że „tu znajduje się uwięziony przez władze Obraz, który wędrował po Polsce”. Przez sześć lat peregrynacja odbywała się przy pustych ramach, księdze Ewangelii, przy świecy. Kiedy doszedł do władzy Gierek, Prymas Wyszyński do niego wystosował pismo, by kopia Cudownego Obrazu wróciła na Szlak Nawiedzenia. Otrzymał odpowiedź, że nie ma podstaw do zmiany dawnych decyzji.
- Trzeba więc było szukać innego rozwiązania…
- Pojechałem do Księdza Prymasa i powiedziałem, że mam taką ideę, by uwolnić Jasnogórską Panią. Na wstępie poprosiłem, by Ksiądz Prymas się nie śmiał, jeśli nawet usłyszy niedorzeczne idee i myśli. Prymas mówi: - Mów synu! Powiedziałem. Prymas na to: - Widzę, że znów cię świerzbi. Przedstawiłem plan. Ustaliliśmy, że będę działał. Wtajemniczyłem jeszcze miejscowego proboszcza i dwie siostry zakonne z Mariówki. Obraz zjawił się na tydzień przed uroczystością rozpoczęcia Nawiedzenia w Diecezji Sandomierskiej. W Częstochowie po „kradzieży” poruszenie, jestem wezwany do prokuratury w Radomiu. Przez cały tydzień przesłuchują mnie, ja nic nie mówię na temat Obrazu, do niczego się nie przyznaję, oni się denerwują, mówią że zjawienie się Obrazu popsuje sprawę „normalizacji w kraju”.
- Ostatecznie jednak „winy” Księdzu nie udowodnili?
- Nie, a po rozpoczęciu peregrynacji w Radomiu już się kompletnie pogubili. Zaczynają się uroczystości. Na podium Obraz wnoszą: Stefan kard. Wyszyński i kard. Karol Wojtyła, za nimi idą księża biskupi. 80 tysięcy ludzi śpiewa, płacze ze wzruszenia. Niektórzy wciąż niedowierzają, że po latach „internowania” Jasnogórska Pani w kopii Obrazu wraca na Szlak Nawiedzenia. Jeden z księży biskupów powie nawet: - Ale cwaniaki w tym Radomiu. Nowy obraz sobie namalowali.
Ksiądz Prymas w swojej pięknej homilii stwierdza, że zjawienie się Obrazu jest widomym znakiem normalizacji sytuacji w Polsce. Było to bardzo celne stwierdzenie, bo Edwardowi Gierkowi bardzo na tej normalizacji wtedy zależało. Potem Prymas Tysiąclecia, gdy się żegnaliśmy, żartował, że nigdy tak nie narozrabiał jak podczas tego kazania.
Trzeciego dnia funkcjonariusz SB spotyka księdza proboszcza z mojej parafii i mówi, że chyba tylko historia ujawni złodzieja obrazu: - Myśmy posądzali księdza Wójcika, a tu prymas, kardynał i biskupi wnoszą ten obraz. Tak to się teraz wszystko pokręciło.
- „Kradzież” kopii Cudownego Obrazu nie była pierwszym ani jedynym aktem odwagi ze strony Księdza. W Wierzbicy w roku 1958 dał się Ksiądz poznać jako bezkompromisowy obrońca wiary. Jeszcze wcześniej był Ożarów i obrona krzyży.
- Świeżo po święceniach kapłańskich zostałem skierowany do Ożarowa niedaleko Ostrowca Świętokrzyskiego, do parafii Św. Stanisława Biskupa Męczennika. W pierwszych dniach września przychodzą dzieci ze szkoły i mówią, że w szkole usunięto wszystkie krzyże. W niedzielę podczas kazania mówię: „Dzieci, Polska to nie Rosja. Jeżeli tam usunięto krzyże, to nie znaczy, że i u nas mają być usunięte. Jeżeli tam uczą dzieci bez krzyży, to nie znaczy, że i wy macie uczyć się bez krzyży w klasach. Konstytucja PRL gwarantuje nam wszystkim prawo do wolności sumienia i wyznania. Jeżeli te prawa zostały pogwałcone, to moim obowiązkiem jest domagać się sprawiedliwości, domagać się tego, aby wasze uczucia religijne były uszanowane”.
- I tak rozpoczął się jeden z pierwszych strajków szkolnych w obronie krzyża w Polsce Ludowej?
- W poniedziałek dzieci poszły do szkoły i odmówiły wejścia do budynku. Do dyrektora zaś powiedziały, że w klasach nie ma krzyża, a one „w chlewie nie będą się uczyć”. Z pomocą przyszli rodzice. Przynieśli krzyże i pozawieszali je we wszystkich salach. Kierownik zadzwonił na milicję, ta powiadomiła prokuraturę. Od razu otrzymałem wezwanie do prokuratury, postawiono mi zarzut działania przeciwko zarządzeniu ministra oświaty o przestrzeganiu świeckości szkoły. Skazano mnie na więzienie. Funkcjonariusz, który mnie zamykał, mówił: - Wójcik, krzyże zdejmujemy. Ani ręka nam nie uschła, ani noga nam nie uschła, a wy posiedzicie sobie dwa lata. Odpowiedziałem: -Jeszcze nikt z krzyżem Chrystusa nie wygrał i zobaczycie, co się będzie z wami działo. Czekaliśmy długo, ale doczekaliśmy się.
- Później trafił Ksiądz do Wierzbicy, także bronić Krzyża, już z niezłym bagażem doświadczeń z komunistami…
- Tam z kolei doszło do zbuntowania parafian przeciwko proboszczowi i utworzenia tzw. niezależnej parafii, niezależnej od Ojca Św. i biskupa, zależnej za to od sekretarza partii, który przyjeżdżał i mówił, o czym ma być niedzielna homilia.
- A nad wszystkim czuwała SB. Kardynał Wojtyła uznał ten przypadek za pierwszą w Europie Środkowowschodniej próbę rozbicia Kościoła rzymskokatolickiego.
- Miało być tak jak we współczesnych Chinach, gdzie funkcjonuje podporządkowany partii komunistycznej tzw. Kościół państwowy i poddawany represjom kościół podziemny, w łączności z Ojcem Św. i Stolicą Apostolską.
Zostaliśmy wyrzuceni z gmachu kościoła, więc Msze św. przez 6 lat, bo tyle trwał konflikt, odbywały się w prywatnych domach, na gospodarskim podwórku. Dzieci do Pierwszej Komunii przystępowały prawie na gnoju, nawet śluby odbywały się w sionce u gospodarza. Oczywiście, władze świeckie uznawały te Msze św. za „nielegalne zgromadzenie”, a nas za „partyzantów”. Za każde odprawienie Mszy św. byliśmy karani. Dano nam wybór: grzywna cztery i pół tysiąca złotych albo trzy miesiące więzienia. Przez lata nazbierało się trochę tych wyroków.
- Trochę? Prymas Wyszyński pozdrawiał Księdza słowami: „Witaj, Józefie, umiłowany przez władzę ludową!”.
- W sumie w ciągu sześciu lat - pod zarzutem organizowania nielegalnych zgromadzeń - czyli za odprawianie Mszy św. w prywatnym domu oraz nauczanie religii - otrzymałem 18 wyroków i 9 razy przebywałem w więzieniu.
- Otrzymywał też Ksiądz pogróżki za mówienie prawdy o Katyniu. Jaki to był okres?
- Tuż po tym, jak przyszedłem do Suchedniowa…
- 37 lat temu…
- Wszystko wiecie [śmiech]. Przyszedłem w 1972 r. w lipcu, a w listopadzie podczas procesji na cmentarzu przez tubę powiedziałem: „Módlmy się za naszych rodaków pomordowanych w Katyniu”. Dwa dni potem dostałem anonim: „Jeśli ci jest miłe życie, nie wymawiaj nigdy więcej słowa »Katyń«”.
- Ale oczywiście Ksiądz się nie posłuchał, gdyż przed komunistami nigdy nie zginał karku, za to pochylał się nad zwykłym człowiekiem. Świadczą o tym i stan wojenny, i zasługi dla „Solidarności”, i - dla nas odznaczenie najcenniejsze - Order Uśmiechu nadany przez dzieci. Dziękujemy serdecznie Księdzu za poświęcony nam czas.
Ks. infułat dr Józef Wójcik
proboszcz parafii Św. Andrzeja Apostoła w Suchedniowie,
18 razy karany przez władze PRL, 9-krotnie więziony za obronę krzyży, odprawianie Mszy św. oraz nauczanie dzieci i młodzieży religii. Jego walka o prawa wierzących i prześladowanych w PRL odegrała znaczącą rolę w historii polskiego Kościoła. Ojciec Święty Benedykt XVI określił księdza Wójcika jako „vero confessore” - prawdziwy wyznawca.
„Nasza Polska”, 13.10.2009