ADL: 80 mln „antysemitycznych” Amerykanów Dyrektor ADL Abe Foxman mówi, że 45 lat temu 1/3 Amerykanów była „poważnie zainfekowana” antysemityzmem, a obecnie do tej kategorii należy 12-14%, co stanowi 40 mln. Ale według Foxmana jest jeszcze 40 mln „lekko zainfekowanych” Amerykanów, którzy twierdzą, że Żydzi są „zbyt potężni w finansach”, „kontrolują rząd” i „kontrolują Hollywood”. Taki „lekki” antysemityzm, twierdzi, dotyczy również tych, którzy wierzą, że „Żydzi zabili Jezusa”. Pytanie: kto najwyraźniej utwierdza przekonanie, że Żydzi zabili Chrystusa? Odpowiedź: co najmniej 150 mln wierzących w Biblię katolików, prawosławnych i protestantów. Pytanie: Kto najwyraźniej twierdzi, że Żydzi kontrolują Hollywood i amerykański rząd? Odpowiedź: w tej chwili hollywoodzki weteran, znawca przedmiotu i producent filmowy Oliver Stone. Zapytany przez brytyjski Sunday Times, dlaczego tak bardzo eksponowany jest holokaust, odpowiedział: „Żydowska dominacja mediów. W Stanach mają znaczące lobby. Oni ciężko pracują. Muszą mieć ostatnie słowo w każdym komentarzu, najpotężniejsze lobby w Waszyngtonie. Izrael przez lata p***ł w amerykańskiej polityce zagranicznej”. Zauważmy, że ADL kreuje miliony Amerykanów na antysemitów tylko z jednego powodu: bo oni po prostu akceptują to, co Żydzi sami nam mówią. Wielu żydowskich historyków filmowych i liczne źródła pokazują, jak Żydzi zakładali Hollywood i trzy największe sieci telewizyjne. Neal Gabler mówi o tej kontroli w swoim klasyku An Empire of Their Own: How the Jews Invented Hollywood (Własne imperium: Jak Żydzi wymyślili Hollywood). To samo jest w prestiżowej Encyklopedii żydowskiej: „Tak więc wszystkie duże firmy hollywoodzkie, z wyjątkiem United Artists, założyli i kontrolują Żydzi”. (Motion Pictures, s. 449). W Encyklopedii żydowskiej są artykuły o tym, jak David Sarnoff, William S. Paley i Leonard Goldenson zakładali i kontrolowali NBC, CBS i ABC. W sporze ADL nie chodzi o antysemityzm, ale o fakty. O fakt, że wielu wierzy w to, co Żydzi mówią i powtarzają w Internecie, szczególnie o żydowskich sukcesach w zdobyciu kontroli nad mediami, rządem i finansami. Takie powtarzanie tego, co mówią nam sami Żydzi, zwłaszcza, jeśli mówi się o tym krytycznie, obecnie – według ADL – jest „jadowitym antysemityzmem”. W idealnym świecie według ADL, Żydzi powinni chwalić się swoim niesamowitym przejściem od prześladowań do dominacji najbardziej wpływowych grup społecznych, i powinni być chwaleni przez gojów, ale bez cienia podejrzenia lub krytyki. Ku uciesze ADL, taką utopię realizują dziesiątki milionów protestantów. A mimo to, sekcja globalnego antysemityzmu w ADL oskarża protestantów o „klasyczny antysemityzm” za to, że wierzą w to, co mówi Nowy Testament – że Żydzi przyczynili się do zabicia Chrystusa. Niemniej jednak, wyznawcy idei „tylko Izrael” cierpią z powodu podejrzenia, że ADL spiskuje przeciwko nim. W przekonaniu, że każda krytyka Żyda wywoła boży gniew, większość protestantów i ich przywódcy są teologicznie zmuszeni do milczenia, by nawet nie wspominać o ADL w miejscach publicznych.
ADL ukrywa prawdziwe intencje Foxman mówi, że ADL pomogła w ustanowieniu prawa w stanie Georgia i przeszkodziła Ku-Klux-Klanowi w promowaniu anonimowej nienawiści i fanatyzmu. Ale obecnie Internet, jego zdaniem, stał się niczym okapturzony KKK i umożliwia rozwój anonimowej nienawiści. O czym mówi Foxman? O tym, że należałoby wprowadzić prawo przeciwko anonimowości w Internecie, by skończyć z internetową wolnością do nienawiści. Ale prawdziwym problemem jest to, że podobnie jak maska KKK, ukrywająca pod nią być może mordercze intencje, „pętla” ADLu oskarżająca o antysemityzm około 80 mln Amerykanów, ma również złe intencje. ADL jest architektem federalnego prawa przeciwko nienawiści, ale ma na sumieniu wzniecanie prześladowań chrześcijan krytykujących aborcję i homoseksualizm w państwach takich jak Kanada. Pętle ADLu są po to, by je zaciskać. Pastor Ted Pike
Tłumaczyła: Ola Gordon
Tanie państwo skończyło się pod Smoleńskiem Z dr. hab. Witoldem Modzelewskim, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertem w dziedzinie finansów i polityki podatkowej, prezesem Instytutu Studiów Podatkowych, rozmawia Mariusz Bober Rząd planuje podnieść stawkę podatku VAT oraz niektóre inne obciążenia fiskalne. Czy to pomoże w zwiększeniu dochodów budżetowych? - Od dwóch lat wiadomo było, że nie uciekniemy od podwyżek podatków. Dziś jednak podniesienie stawki VAT z 22 do 23 proc. nie rozwiąże problemu niedoboru dochodów budżetowych. W najlepszym wariancie da to 7 mld zł w 2011 roku. To o wiele za mało.
Windowanie podatków to skutek jedynie tzw. walki z dziurą budżetową czy także świadomości realnego zadłużenia państwa? - Sposób prezentacji długu publicznego zależy od pewnych założeń metodologicznych. W oficjalnej wersji wielkości długu rzeczywiście widać nadmiar optymizmu. Ale nie "odstajemy" wcale od innych krajów pod względem kreatywnej księgowości publicznej. Najważniejsze - jak zwykle - są bieżące potrzeby sfinansowania wydatków, bo nikt nie myśli w kategoriach długofalowych. Mimo tej zapowiadanej podwyżki dług będzie nadal rósł.
Kazus Grecji pokazuje, jak to może się skończyć... - Ale tak naprawdę nie znamy obecnie rzeczywistej i całkowitej skali zadłużenia całej Unii Europejskiej i innych ważniejszych państw. Pod tym względem jesteśmy bardziej w sferze obaw niż wiedzy. Od lat politycy nauczyli się ukrywać złe informacje, bo żyliśmy w świecie "przymusu osiągania sukcesów". Gdy ich nie było, kreowano optymistyczną rzeczywistość. To już "pospolity grzech" współczesnej polityki. Nie lubimy złych informacji, a potem udajemy zaskoczenie...
Wiemy natomiast, że jednym z głównych składników przyszłego czy może też już obecnego długu, według niektórych sięgającego nawet 220 proc. PKB, jest deficyt ZUS... - Zapewne tak. Choć jest on wielką niewiadomą najbliższych lat: po prostu nie wiemy, ile trzeba będzie do niego dopłacić. Jeśli Fundusz Ubezpieczeń Społecznych już dziś zadłuża się na zewnątrz, także w bankach, by móc wypłacać świadczenia emerytalno-rentowe, to po prostu mamy nierozwiązany podstawowy problem ubezpieczeń społecznych w Polsce. Dynamika wzrostu wydatków z FUS oraz wielkość składek zależy od wielu czynników obiektywnych (np. demografia) oraz subiektywnych (wad systemu). Oznacza to, że gdyby budżet państwa miał pokrywać wszystkie wynikające z tego niedobory, to jest rzeczą oczywistą, że przy obecnym stanie dochodów budżetowych - nie stać nas na to już obecnie i nie będzie nas stać na to w przyszłości bez radykalnych wzrostów obciążeń podatkowych. Sądzę, że skala brakujących środków jest dużo większa niż ta, która jest nam oficjalnie prezentowana. To już jest - jeśli nie bomba, to co najmniej wielka niewiadoma...
Nie jedyna... - Kolejna to problem tego, co nazywamy drugim i trzecim filarem. Ponieważ one również mogą mieć wpływ na wielkość długu publicznego. Tu jednak należałoby powołać niezależnego audytora, który potrafiłby ocenić, jakie są perspektywy na pokrycie przez drugi filar ubezpieczeń emerytalnych przyszłych zobowiązań z tego tytułu wobec obecnych i przyszłych emerytów. Przecież składki na OFE są obowiązkowe, tak jak inne podatki. Dlatego jeśli przyszłe wypłaty będą rażąco odbiegać od oczekiwań ubezpieczonych, przyszli emeryci mogą oczekiwać od państwa wyrównania świadczeń przynajmniej do poziomu pozwalającego na zabezpieczenie ich podstawowych środków do życia. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że już widzimy całkowitą klęskę trzeciego filara. Według ostatnich danych liczba indywidualnych kont emerytalnych spadła do ok. 800 tysięcy, a liczba tych aktywnych (na które są wpłacane środki) wynosi ok. 260 tysięcy... Tych zaległości już nie da się odrobić. A przecież trzeci filar miał być zabezpieczeniem dla przyszłych emerytów na wypadek, gdyby świadczenia z pierwszych dwóch filarów były (a będą!) niewystarczające.
To zaś oznaczałoby gigantyczny wzrost obciążeń dla budżetu państwa? - A także wzrost zadłużenia. Tyle że państwo nie ujawnia części zobowiązań jako długu sektora finansów publicznych. Nie wierzę zresztą, że istniejące struktury państwowe będą należycie monitorować poziom zadłużenia całości tego sektora. Nie wszystkie ważne raporty na ten temat muszą być dyskutowane publicznie, ale one muszą być sporządzane i analizowane przez władze państwowe, które nie mogą uchylić się od koniecznych, choć głęboko niepopularnych posunięć.
Pojawiają się ostrzeżenia, że kraje Eurolandu mogą próbować przerzucić koszty obsługi swoich zobowiązań socjalnych wobec własnych społeczeństw na Polskę po ewentualnym przyjęciu w naszym kraju euro. Zgadza się Pan z taką opinią? - W tej tezie również może być wiele prawdy. Ponieważ sama istota Unii Europejskiej związana jest z przenikaniem się systemów emerytalnych państw członkowskich. Przykładem jest zjawisko występujące w sytuacji, gdy podmiot będący polskim podatnikiem, świadczącym usługi w Polsce, jest pracodawcą na terenie innego kraju. Zatrudnia się pracowników w oddziale zagranicznym, świadcząc usługi w kraju, w którym ma on siedzibę. Wiele osób postępuje w ten sposób, płacąc składki w państwie, w którym są one niższe, a później pobiera świadczenia emerytalne z państwa, które oferuje wyższe świadczenia. Korzysta w ten sposób z przywileju, że dany kraj więcej dopłaca do systemu emerytalnego. Ale przerzucanie ciężaru świadczeń emerytalnych na polski system już się dokonuje. Choć występuje także proces odwrotny - przerzucania ciężaru finansowania emerytur Polaków, którzy pracowali w innych krajach, dzięki wykorzystaniu innej wysokości płaconych w nich składek. Dziś tak naprawdę nikt już nad tym nie panuje. Wejście Polski do strefy euro pewnie pogłębiłoby to niebezpieczeństwo. Nasz rząd powinien monitorować ten proces przynajmniej po to, by wiedzieć, czy nie powoduje to dalszej destabilizacji systemu emerytalnego. Jesteśmy skazani na "optymalizację" emerytur, a władze publiczne nie potrafią temu przeciwdziałać.
Tymczasem w najbliższych latach czeka nas jeszcze wiele innych wydatków.- To problem całego 20-lecia III RP. Przez cały ten czas redukowaliśmy funkcje państwa, a przede wszystkim zaniechaliśmy wielu wydatków, które mogą być sfinansowane wyłącznie z pieniędzy publicznych. To był element wiary, że niski deficyt utrzymuje w ryzach inflację. W tym czasie redukowano także wydatki na inwestycje, a nawet remonty, co doprowadziło do ogólnej dekapitalizacji majątku publicznego. Te redukcje spowodowały niezwykłą, wciąż nieoszacowaną skalę zjawiska "odłożonych wydatków". I nie chodzi tylko o przysłowiowe polskie drogi. To również problem nieremontowanych sieci kolejowych, "ciężkiej" energetyki, gospodarki wodnej itd. Żadne przedsiębiorstwo nie jest samo w stanie udźwignąć sfinansowania tych inwestycji zaniedbywanych przez 20 lat, a może nawet dłużej. W ten sposób odłożyliśmy na przyszłość gigantyczne inwestycje finansowane w istocie przez państwo lub z dużym jego udziałem. Konsekwencją tego "odkładania" było redukowanie misji państwa. Tymczasem żaden prywatny biznes nie wyręczy go w tej roli, może co najwyżej współdziałać, i to tylko w niewielkim zakresie.
Skala potrzeb w tej dziedzinie idzie w miliardy złotych.- Gdybyśmy chcieli oszacować skalę tego rodzaju wydatków zarówno z budżetu państwa, samorządów, jak i państwowych firm, to wiadomo tylko tyle, że... są to gigantyczne pieniądze. Powinniśmy przynajmniej spróbować określić jej prawdziwą wielkość na najbliższe 5 lat. To również jest ukryty dług, który został przeniesiony na nowe pokolenia... Myślę, że w sposób symboliczny ten okres redukowania państwa w ostatnim 20-leciu zakończył 10 kwietnia 2010 roku. Spektakularne i tragiczne wydarzenia przyspieszają bieg historii. Czas wreszcie zacząć wyrównywać te zaniedbania, a to oznacza wzrost obciążeń podatkowych.
Niektórzy uważają, że łatwo można zwiększyć wpływy do budżetu bez obciążania społeczeństwa, poprawiając sprawność systemu poboru i ściągalności podatków, które są bardzo nieefektywne.- Zapewne tak, ale to tylko część odrabianych zaległości w rządzeniu. Obecny system podatkowy odchodzi w przeszłość razem z kończącą się epoką, bo przecież od lat żyjemy w cyklach 20-letnich. Musimy go na nowo stworzyć, gdyż tylko wtedy możemy poprawić ową egzekucję podatków.
Czy w obecnej sytuacji rządowe plany konsolidacji finansów publicznych sprzed około roku mają jeszcze sens? - To już są dokumenty historyczne, na które trochę szkoda czasu. Wprowadzanie w dzisiejszej sytuacji np. kas fiskalnych dla lekarzy i prawników to gra pozorów. Dziś konieczne jest napisanie od nowa wszystkich ustaw, które wprowadzają podatki dochodowe, majątkowe oraz obrotowe (VAT i akcyza). Samo zwiększenie restrykcji obecnego systemu nie przyniesie oczekiwanych efektów.
Jakie działania powinien więc podjąć rząd? - Powinniśmy zacząć od oszacowania przynajmniej dwóch kwot. Pierwsza to rzeczywista wielkość dopłat do całego systemu ubezpieczeń społecznych w ciągu najbliższych 10 lat. Po drugie, trzeba sobie odpowiedzieć, jaka jest wielkość koniecznych wydatków z tytułu zaniechań w finansowaniu szeroko rozumianej infrastruktury publicznej. Potem trzeba po prostu zawrzeć nową umowę społeczną, w której państwo zobowiąże się do wypełnienia zadań, których oczekujemy od niego i które muszą być określone, a ich koszty policzone, zaś obywatele zobowiążą się do płacenia podatków w takiej skali, które wystarczą do realizacji tych zadań. Już wiadomo, że będzie to kosztować znacznie więcej niż obecnie. Dziękuję za rozmowę.
Przez trzy miesiące byliśmy oszukiwani Może się okazać, że rodziny ofiar tragedii smoleńskiej będą zmuszone samodzielnie zabiegać o powoływanie biegłych w Rosji i wgląd do rosyjskich akt śledztwa Z Zuzanną Kurtyką, wdową po Januszu Kurtyce, prezesie Instytutu Pamięci Narodowej, który zginął w katastrofie rządowego samolotu pod Smoleńskiem, rozmawia Mariusz Kamieniecki Czy po spotkaniu z prokuratorami Pani wiedza na temat śledztwa jest bogatsza? - Absolutnie nie. Nie dowiedziałam się niczego, czego mogłabym nie wiedzieć, bądź co już wcześniej nie byłoby nagłaśniane przez media. Tym, co było dla mnie nowe, a co być może nie wnosi niczego nowego do śledztwa, ale pokazuje, w jaki sposób jest ono prowadzone, była informacja o tym, że polscy patomorfolodzy nie uczestniczyli w sekcjach zwłok ofiar katastrofy. Okazuje się, że kiedy przylecieli oni do Moskwy, było już po sekcjach. Tak więc w czasie sekcji nie było ani polskich patomorfologów, ani też prokuratorów, co dla mnie osobiście jest bardzo przygnębiające. To także dowód, że przez trzy miesiące byliśmy okłamywani, zresztą jak i cała polska opinia publiczna, iż sekcje odbywały się z udziałem naszych patomorfologów. Nie wiem jednak, czemu to miało służyć.
Skoro to spotkanie nie wniosło niczego nowego, to jaki był sens jego organizacji? - Sama zadaję sobie to pytanie... Być może prokuratura miała nadzieję, że spotkania i mówienie o niczym wystarczy rodzinom ofiar i być może będziemy milczeć, zadowoleni z faktu, iż zrobi się nam łaskę, organizując takie spotkanie. Innego sensu tego wydarzenia, poza wspomnianym, naprawdę nie widzę.
Naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski chce, żeby za kilka miesięcy zorganizować kolejne spotkanie z rodzinami ofiar, po to, aby przekazywać im sukcesywnie ustalenia w śledztwie. Wyraził opinię, że osoby dotknięte tragedią są "naturalnymi sprzymierzeńcami prokuratorów". - Będziemy sprzymierzeńcami, jeżeli będziemy widzieć, że prokuratura coś robi. Być może wielu prokuratorów ma związane ręce w wyniku umowy polsko-rosyjskiej na szczeblu rządowym i wiele spraw toczy się poza nimi. Natomiast fakt pozostaje faktem, że oni ze swojej strony się nie wychylają, co sprawia wrażenie, że taka sytuacja jest im na rękę. Tymczasem w ramach wniosku o pomoc prawną można było wysłać do Moskwy polskich prokuratorów, czego nawet nie próbowano robić. Ze spotkania wynika, że działania polskiej prokuratury polegają jedynie na wysyłaniu wniosków o pomoc prawną, i według nich sprawa jest już załatwiona. Czekają więc z założonymi rękami na realizację wniosków, które wysłali np. trzy miesiące temu. Według nich, jest to w porządku. Mają oni, jak powiedział to prokurator Parulski, głęboką wiarę w to, że Rosja pozytywnie odpowie na te wnioski. Jeżeli będziemy budować nasze śledztwo jedynie w oparciu o głęboką wiarę i tylko w oparciu o wiarę będziemy czekać rok, dwa, trzy na reakcję strony rosyjskiej, to nie brzmi to optymistycznie, zwłaszcza dla rodzin ofiar.
Jednak niektóre rodziny uważają brak pośpiechu w śledztwie za zaletę... - Nikt tu nie mówi o pośpiechu, zresztą w tej sytuacji w ogóle trudno o tym mówić, natomiast dobrze byłoby wykazywać się jakąkolwiek aktywnością i osiągnięciami, których mimo upływu czasu wciąż nie widać. Na przykład okazuje się, że prokuratura do tej pory nie ma analizy filmu przemyconego z Rosji do Polski przez pana Wiśniewskiego, który oddał prokuratorom materiał zaraz po 10 kwietnia. Tymczasem do chwili obecnej nic na temat analizy tego filmu nie wiadomo.
Brakuje zabezpieczenia jednego z dowodów w śledztwie - wraku samolotu prezydenckiego - Staranie po tytułem: wniosek o pomoc prawną, zostało wyartykułowane i tak to wygląda. Powtórzę zatem: starania polskiej prokuratury polegają na pisaniu kolejnych wniosków o pomoc prawną. Napisali ich już pięć, albo tylko pięć, wszystko zależy od tego, z jakiego punktu widzenia na to patrzymy. I nic z tego nie wynika. Mało tego, za chwilę może się okazać, że wicepremier Rosji, który powiedział, że Polska otrzymała już wszystko w sprawie śledztwa, mówił prawdę. Być może w ocenie Rosjan jest to już koniec realizacji naszych wniosków. Wtedy wielka wiara prokuratora Parulskiego niewiele będzie mogła nam już pomóc. Jako ostateczny środek pozostanie nam wówczas staranie się o status pokrzywdzonego w Rosji. Może się okazać, że rodziny ofiar tragedii smoleńskiej będą zmuszone samodzielnie zabiegać o powoływanie biegłych w Rosji i wgląd do rosyjskich akt śledztwa. Powstaje jednak pytanie, kto znajdzie nam rosyjskich adwokatów, uwiarygodni ich i opłaci. Na to pytanie polscy prokuratorzy nie byli już w stanie odpowiedzieć, nie potrafili też nic powiedzieć na temat przepisów obowiązujących w Rosji, dotyczących statusu osoby pokrzywdzonej. Powiedziano nam jedynie, żeby w tej sprawie odwoływać się do naszych pełnomocników. Oni jednak z uwagi na to, że pracują w Polsce, nie mają żadnej wiedzy na temat prawa karnego obowiązującego w Federacji Rosyjskiej. W tym momencie słowa prokuratora Parulskiego, który mówi, że jest naszym sprzymierzeńcem, brzmią jak kpina.
Rząd nie poczuwa się do najmniejszej odpowiedzialności za katastrofę. - Mogę mówić tylko za siebie i tych, którzy myślą tak jak ja. Uważam, że jest to jeden wielki skandal. Rządząca w imieniu Narodu partia obrała sobie za logo posła Palikota, który najnormalniej w świecie kpi sobie z tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, i z nas.
Jak ocenia Pani inicjatywę powołania parlamentarnego zespołu smoleńskiego? - Jest to bardzo pozytywna inicjatywa. Wydaje mi się, że jest to jedyna w parlamencie grupa ludzi, którym zależy na dogłębnym wyjaśnieniu tej tragedii narodowej.
Ale sens istnienia tego zespołu jest mocno podważany chociażby w mainstreamowych mediach. - Jeżeli mamy do czynienia z wydarzeniem historycznym, to nie można już tego zmienić, trzeba po prostu pogodzić się z faktami. Kiedy się na to patrzy z perspektywy, powstaje pytanie, skąd u ludzi, którym przyszło sprawować władzę, taka chęć do odegrania roli targowiczan we współczesnej historii Polski. Być może wynika to z nieznajomości historii i procesów historycznych, które potem trwają w świadomości Narodu przez wieki. Dziękuję za rozmowę.
BERMAN I JEGO "OPRYCZNINA" Piłsudski mówił kiedyś o wartościach, które – choć nieważkie, niewidzialne – czynią nasze życie piękniejsze i lepsze. Nikt w Polsce nie uczynił równie wiele co Jakub Berman, by te wartości zniszczyć. To, że przy tym nienawidził Piłsudskiego, a Rzeczpospolitą uważał za kraj faszystowski, to tylko pozorny zbieg okoliczności. Formalnie Berman był tylko szarym członkiem Politbiura – najpierw PPR, potem PZPR – do roku 1956. W tych samych latach był posłem. Poza tym był, kim chciał. Np. podsekretarzem stanu w Prezydium Rady Ministrów (1945–1950), członkiem prezydium rządu (1950–1952), wicepremierem (1954–1956). Ważniejsze od podsekretarzowania i formalnych struktur były jednak komisje, jak np. komisja koordynacyjna do spraw wywiadu i kontrwywiadu, którą powołano 2 kwietnia 1947 r. na posiedzeniu Politbiura. W jej skład weszli: Roman Romkowski, Wacław Komar, Józef Olszewski i Eugeniusz Szyr. Przewodniczącym został Berman. Po zlaniu się robotniczych partii mózgiem komunistycznej opryczniny stała się Komisja Bezpieczeństwa KC PZPR. Powołał ją Sekretariat Komitetu Centralnego PZPR 24 lutego 1949 r. Pracowała w składzie: Bolesław Bierut, Jakub Berman, Stanisław Radkiewicz, Roman Romkowski, Konrad Świetlik, Mieczysław Mietkowski (jednocześnie sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego). Przewodniczącym był oczywiście prezydent państwa – Bierut. Pracą kierował Berman. Rzeczywisty przywódca „polskiej” kompartii zasiadał w wielu wymyślanych przez siebie komisjach. To była jego broń, jego miotła „oprycznika”, którą wymiatał rywali i przyjaciół. Stwierdzanie zakresu władzy i odpowiedzialności, opierając się na urzędowych tytułach Bermana, graniczy z naiwnością. Nad skamieniałe jak szkielet dinozaura struktury biurokracji Berman przedkładał struktury niezwykle mobilne i niezwykle nowoczesne. Jak byśmy dziś powiedzieli „adhocratyczne” – powoływane do rozwiązywania konkretnych, ad hoc, problemów. Był wszędzie tam, gdzie zapadały najważniejsze decyzje, gdzie rozstrzygano najbardziej palące problemy – polityczne, ekonomiczne, kulturalne etc. Rozwiązywał je szybko dzięki temu, że stosował bezwzględny terror we wszystkich dziedzinach. Jego sprawną ekipą – „opryczniną” – była grupa wywodząca się z KPP, lecz nie tylko, związana z nim więzami wspólnych doświadczeń w ZSRR, a także wspólnego pochodzenia i wspólnej ideologii, w której chudy intelektualnie materializm zmieszany był z pożywnym cynizmem. Członków ekipy Berman potrafił sprytnie rozstawić w newralgicznych miejscach polskiej rzeczywistości1. Jedni pomagali mu niszczyć, inni wnosić w miejsce niszczonych wartości – prawdy w nauce, dobra w literaturze, piękna w sztuce – ich marksistowskie atrapy. Część zbrodni popełniał więc Berman rękami Józefa Różańskiego, Anatola Fejgina, Józefa Światły, ale to nie zdejmuje z niego odpowiedzialności.
Przy Kaliguli – tandeciarz W walce o nowy kształt nauki Berman też nie zawsze chciał walczyć osobiście, też był mordercą (w sensie duchowym) zza biurka. Potrzebni mu byli Różańscy i Fejginowie nauki. Dlatego wymyślił „wytwórnię” ideologów. Ich nadzór miał gwarantować, iż każda z nauk będzie przede wszystkim marksistowska, potem w miarę możliwości prawdziwa. 17 stycznia 1950 r. Biuro Polityczne postanowiło powołać Instytut Kształcenia Kadr Naukowych przy KC. Utworzono wydziały ekonomii politycznej, historii, filozofii. Organizacją zajął się człowiek Bermana Adam Schaff, który konsultował się głównie z nim i Zambrowskim. Ruszono oczywiście z imieniem Stalina na ustach2; Schaff został pierwszym dyrektorem IKKN, honorowym rektorem był Zygmunt Modzelewski. Który z nich był Fejginem, a który Różańskim – do dyskusji. Tak czy inaczej, uczelnią rządziła „oprycznina”. Zauważyli to także radzieccy wizytatorzy. Według ich raportu (cytowanego przez autorkę) Schaff, Brus i Adler promowali głównie „niepolskich” specjalistów, a „Jadwiga Siekierska w rozmowie z jednym z członków grupy podobno się wyraziła, że »Polacy nie nadają się do pracy naukowej«”3. Nad uczelnią zawisły chmury, lecz Berman znalazł sposób. Sekretariat Biura Organizacyjnego KC powołał w tej sprawie... komisję, która stwierdziła, że owszem, trochę niedostateczne jest powiązanie pracy Instytutu z życiem partii, że owszem dałoby się trochę podnieść poziom wykładów, ale poza tym jest dobrze. W skład komisji wchodzili: Modzelewski, Werfel, Schaff, Gutt, Hoffman oraz – być może – któryś z przedstawicieli kadry polskiego pochodzenia. IKKN działał, w 1953 r. Rada Ministrów przyznała Instytutowi prawo nadawania stopnia kandydata nauk, w 1954 r. zmienił nazwę na Instytut Nauk Społecznych. Wyszkoleni na IKKN naukowcy zajęli wkrótce miejsca wyrzucanych z uczelni filozofów, historyków i ekonomistów. Nawet sensowni do niedawna naukowcy ugięli się pod terrorem. Polonista Stefan Żółkiewski przed omówieniem „Sonetów krymskich” zupełnie serio zaczął omawiać ceny zboża na Krymie – wierząc w decydujący wpływ bazy na nadbudowę. Mobilnym narzędziem walki były tzw. konferencje. Historię i historyków ustawiła do pionu I Metodologiczna Konferencja Historyków Polskich (28 XII 1951 – 12 I 1951) w Otwocku. Podczas narad zadekretowano, że w Polsce wolno uprawiać tylko naukę opartą na światopoglądzie marksistowskim. To znaczy taką, która przyjmuje za aksjomat, że nie tylko historia, ale nawet nauka historii w II RP miały charakter burżuazyjny, antyradziecki, faszystowski. Do podobnych wniosków dochodziły konferencje filozofów i polonistów. Książki ważne dla narodowej tożsamości – „Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego”, „Nie-Boska Komedia”, „Król-Duch” zakazane zostały jako wsteczne, Witold Gombrowicz – jako pseudoawangardzista i do tego emigrant, ostatnie wiersze Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia – jako piłsudczykowskie i faszystowskie, „Dwa teatry” Jerzego Szaniawskiego – jako gloryfikacja AK. Z filozofii wykreślono oryginalnych myślicieli polskich – Henryka Elzenberga i Romana Ingardena – jako idealistów. Z wcześniejszych potępiono Stanisława Brzozowskiego i Edwarda Abramowskiego – pierwszy był prekursorem faszyzmu, drugi agentem burżuazji. Zarzut ten wymyślił jeszcze Berman, popularyzowali jego „oprycznicy” w rodzaju Adama Schaffa i Stefana Żółkiewskiego. Rodzajem bojowego apelu dla uczonych stał się I Kongres Nauki Polskiej (29 VI – 2 VII 1951). Na kongresie tym z inicjatywy Bermana postanowiono powołać PAN w miejsce PAU i Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, które zlikwidowano. Akademia powołana została najpierw decyzją Sekretariatu Biura Politycznego, potem ustawą o Polskiej Akademii Nauk z 30 października 1951 r. Prezesem został Jan Bohdan Dembowski, 63-letni biolog, profesor UŁ, który urodził się, a nawet skończył studia w Petersburgu. Był autorem książki o Darwinie, poza tym „Historii naturalnej jednego pierwotniaka” (1924 r.), „Psychologii zwierząt” (1946 r.) a zwłaszcza „Psychologii małp” (1946 r.). W latach 1940–1941 był wykładowcą kolaboranckiego Instytutu Marksizmu-Leninizmu w Wilnie, w 1944–1947 attaché naukowym przy ambasadzie RP W Moskwie i jednocześnie pracownikiem moskiewskiego Instytutu Biologii Doświadczalnej. I to były największe zasługi. Berman dawał mu już w 1949 r. nagrodę państwową I stopnia, zrobił go także marszałkiem Sejmu I kadencji (1952–1957), zastępcą przewodniczącego Rady Państwa (1952 r.), a nawet profesorem UW (1952 r.) i przewodniczącym Komitetu Obrońców Pokoju. Kaligula mianujący konia pierwszym dostojnikiem imperium i sadzający go po swojej prawicy to przy Bermanie tandeciarz.
W sztuce: fornalizm, represjonizm i ubizm Po zlaniu się partii powołana została komisja mająca wypracować wytyczne na froncie literatury i sztuki, przewodniczył jej rzecz jasna Berman. Powołana została także komisja do opracowania planu „upowszechnienia książki” – na jej czele również stanął Berman. Skreślał i dopisywał tytuły, wśród książek, które forsował, znalazła się historia WKP (b). Już w 1950 r. „Tygodnik Powszechny” (nr 18 / z 30 kwietnia 1950 r.) podał powojenne nakłady najpoczytniejszych dzieł: „Pan Tadeusz” osiągnął 1,5 mln, tuż po nim „Krótki kurs historii WKP (b)” – 1,25 mln. Wkrótce kolejność się odwróciła. Do roku 1955 ukazało się osiem wydań „Krótkiego kursu…”, ulubioną książkę Bermana studiowano obowiązkowo na większości kierunków studiów. 4 lutego 1949 r. odbyło się spotkanie władz z przedstawicielami inteligencji. Reprezentantem władz był oczywiście Berman. Zgodnie z rytuałem, najpierw przedstawił sytuację polityczną, wskazał na zagrożenia ze strony USA i Niemiec, postraszył, iż Polska zostanie okrojona do „kadłubowego potworka na wzór Księstwa Warszawskiego” (s. 352), a potem zapowiedział budowę nowego porządku. Do budowy powinna włączyć się inteligencja. Nie znaczy to przymusu należenia do partii, to wypaczenie i „łapichłopstwo”, chodzi o włączenie się w pracę na rzecz uzdrowienia społeczeństwa. 31 maja 1949 r. odbyła się w KC konferencja poświęcona realizmowi socjalistycznemu. Zabierający kilkakrotnie głos Berman wytłumaczył obecnym, że „realizm socjalistyczny to odkrywcza metoda twórcza, nie tylko w stosunku do współczesności, bez niej nie sposób dotrzeć do genealogii naszej teraźniejszości. Bez niej nie można napisać powieści historycznej” (s. 353). Tak jak w polityce czy nauce, również w kulturze Berman miał swoją „opryczninę”. To Jerzy Borejsza, dyktator imprez i wydawnictw, to Adam Ważyk, którego nawet nazywano „prawą ręką” Bermana4, także „krwawa Melania” Kierczyńska, a z młodszych – Wiktor Woroszylski. Na froncie antyreligijnym oczywiście „Luna” Brystigerowa, z którą jeszcze w ZSRR łączyły go bliższe stosunki. W filmie – „pułkownik” Aleksander Ford, ale też Wanda Jakubowska, w teatrze Erwin Axer, Roman Szydłowski i młody Kazimierz Dejmek etc, etc. Oni byli Światłami literatury polskiej. I Fejginami. Berman włączał się także osobiście w kontrolowanie, inspirowanie, jednym słowem, w terroryzowanie literatury. Najbardziej znana jest jego inspiracja „Popiołu i diamentu”. Zbigniew Herbert mówił o tym w „Hańbie domowej” (1986 r., s. 195): „Andrzejewski mi opowiadał, że zaprosił go Berman i chodził nerwowo po pokoju, stawał przed oknem i mówił: temu krajowi grozi wojna domowa. Czyli podał mu temat „Popiołu i diamentu”. – Tylko pisarz tej miary, tego talentu, wielkiego, jak pan, może...”. I Andrzejewski mógł. Mógł też Wajda, który zrobił z „Popiołu i diamentu” film. W ten sposób doszlusował do watahy agitatorów Bermana i do rozlicznych tytułów mógł dodać Gwiazdę Służalstwa. Czerwoną, pięcio-, a nawet sześcioramienną. W czerwcu 1950 r. Berman ocenzurował, a po części napisał Leono-wi Kruczkowskiemu przemówienie na V Zjazd ZLP „O roli i zadaniach Związku Literatów”. Zachował się egzemplarz z jego radami-rozkazami: „wprowadzić krytyczne uwagi o niezdrowych, indywidualistyczno-elitarnych, drobnomieszczańskich nastrojach w środowisku literatów i konieczności ich zwalczania” (s. 361), poza tym wzmocnić aktywizm społeczny literatów. Berman wytknął za pośrednictwem Kruczkowskiego literatom brak udziału w masowym ruchu kulturalnym, „co tak rozwinięte jest w ZSRR” (s. 361). Zaowocowało to wyjazdami polskich pisarzy do ZSRR, ale też do polskich zakładów pracy i na wieś. Podobnie „twórczo” i zarazem cenzorsko potraktował Berman referat Ważyka „Perspektywy rozwojowe literatury polskiej”. Miał też Berman inicjatywy „odwilżowe”, raz zdarzyło mu się wyskoczyć przed orkiestrę – co łączy się znów z jego Ważykiem. Latem 1955 r. Jakub Berman namówił go do napisania odwilżowego poematu, coś w stylu odważnych reportaży z Nowej Huty. Odwoływał się do uczuć socjalnych, bajdurzył o przemianach, łgał o chęci powrotu do prawdy, czyli do „norm leninowskich”. Ważyk przyznawał się do tej inspiracji publicznie5, był – oczywiście do czasu – dumny z inspiratora. Gdy jednak reperkusje poematu były początkowo inne od oczekiwań, Berman zainspirował błyskawicznie „Krytykę Poematu dla Dorosłych”, którą napisała jakaś Joanna Sierpińska. W autentyczność postaci nikt nie wierzył, co znalazło odbicie w powiedzonku, że Sierpińska, ale do spółki z Młotowską. Autorem „Krytyki” miał być Leon Przemski (Chaim Löw) – „oprycznik”, któremu Berman dał w dzierżawę „Nową Kulturę”. Wymieniano też nazwiska Witolda Wirpszy i – rzecz jasna – samego Ważyka. Z głośniejszych inicjatyw negatywnych – to Berman patronował walce Ważyka i Kierczyńskiej z „szaniawszczyzną”, zdecydował o zdjęciu „Don Juana” Moliera (1950 r., reż. Bohdana Korzeniewskiego) za „religianctwo” – po dłuższej zresztą rozmowie z reżyserem, który nie okazał się dość miękki. Nie okazał się też podatny na sugestie Leon Schiller, który został za swój wsteczny romantyzm usunięty z teatru i partii. Warszawę obiegła anegdotka: Schiller zapytany przez znajomych, co nowego na froncie ideologicznym, odpowiada z uśmiechem: znów sukces! Wykryliśmy i wyrzuciliśmy mnie z partii. Berman zajmował się też dorywczo plastyką. Na spotkaniu ze środowiskiem twórców w październiku 1951 r. nakazywał: „musimy budzić odrazę do sztuki, która nosi ładunek animalistycznej bezideowości i cynizmu, do dekadenckiej sztuki kapitalistycznej, do amerykańskiego kosmopolityzmu (...). Na odcinku plastycznym musimy wydać bój abstrakcjonistom” (s. 354). Zupełnie jakby się słuchało przemówienia Hitlera o sztuce dekadenckiej. Artyści skwitowali przemówienie mniej ponuro. Od razu po naradzie w Warszawę puszczono takie oto „sprawozdanie”: Towarzysz Berman oświadczył, że dozwolone będą tylko trzy kierunki: fornalizm, represjonizm i ubizm.
Wzorem sowieckiej „Prawdy”„Dziennikarze powinni stać się żołnierzami frontu ideologicznego” – powtarzał Berman (s. 370). Jako marksista wierzył w istnienie bazy i nadbudowy, jako stalinista – wiedział, że nadbudowa też ma swoją nadbudowę i że jest nią propaganda. Dziś moglibyśmy powiedzieć: matrix. Tę działkę także przejął. Nadzorował propagandę już z ramienia PPR, kontrolował organ partii „Głos Ludu” i co najważniejsze: miał zasługi w budowie Centralnego Biura Kontroli Prasy, nazwanego później Głównym Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. W skrócie: cenzura. Z jego inicjatywy w listopadzie 1944 r. zjawili się w Lublinie dwaj pracownicy radzieckiej cenzury – Piotr Gładin i Kazimierz Jamruz. Oni uczyli Polaków walki z wszelką nieprawomyślnością, uczyli wychwytywania aluzji, rozgryzania analogii i po prostu chwytania zębami. Berman brał udział w większości odpraw dla cenzorów i redaktorów naczelnych pism. On także mianował pierwszego kierownika Biura Kontroli Prasy – oczywiście ze swoich ludzi – Leona Rzędowskiego. Nie znaczy to, że przestał być cenzorem, a nawet nadcenzorem. Berman nie tylko wielekroć sam pisywał wstępniaki do „Trybuny”. Przede wszystkim cenzurował, poprawiał – swoje i cudze. Pracował do późnej nocy. Autorka cytuje wspomnienie Werfla, który śmiał się, że czytelnik nie zauważy, iż przesunął jakieś zdanie, Berman odpowiedział: „wasz czytelnik chyba nie, ale pewien czytelnik może” (s. 375). Po połączeniu obu „robotniczych” partii Berman przejął nadzór nad Wydziałem Prasy i Wydawnictw KC PZPR, sprawował też nadzór nad Biurem Prasy, przy Prezydium Rady Ministrów. Organizował narady, wydawał rozkazy – jak na froncie. 21 marca 1949 r. na naradzie redaktorów w Wydziale Propagandy i Wydawnictw Berman nakazywał dziennikarzom, by pisali o ekspansji imperializmu amerykańskiego, a na froncie wewnętrznym – walkę z odchyleniami wewnętrznymi i z reakcyjnym klerem. Zadaniem dziennikarzy – stwierdzał – jest przekształcanie dyrektyw partii w teksty propagandowe. Dziennikarstwo nie jest sztuką, lecz „pasem transmisyjnym uchwał i polityki partii”. Trudno o bardziej wyrazistą deklarację pogardy dla prawdy i piękna – w imię korzyści politycznych. Również i w prasie Berman rządził przez swoją „opryczninę”. Kiedy powstała „Trybuna Ludu”, na jej czele postawił w 1948 r. Leona Kasmana. Na posiedzeniu Sekretariatu KC (2 III 1950 r.) przedstawił projekt połączenia „Kuźnicy” i „Odrodzenia” – tak powstała „Nowa Kultura”. Naczelnym mianował zaufanego Pawła Hoffmana – do czasu, gdy nie zastąpi go kolejnym „oprycznikiem” – Przemskim. Organem ideologicznym partii były powołane przez Bermana w 1947 r. „Nowe Drogi”, od początku Berman obsadził pismo swoimi ludźmi. Pierwszym redaktorem był Franciszek Fiedler (Efroim Truskier), w 1952 r. zastąpił go inny Bermanowiec – Roman Werfel. Przetrzyma Bermana, a gdy odejdzie w 1959 r. – zastąpi go... Stefan Wierblowski. „Oprycznina” przetrwała swego twórcę. Za wzór dziennikarstwa stawiał Berman polskim autorom prasę radziecką, zwłaszcza „Prawdę”, którą nazywał „starszym bratem naszej prasy” 16 listopada 1950 r. na posiedzeniu Biura Politycznego w ocenie, która potem stała się uchwałą, stwierdzał, że gazeta powinna przyswajać sobie „styl prasy bolszewickiej”, prasy walczącej. Chwalił „Trybunę”, że „niemal w każdym numerze zamieszczane są materiały demaskujące amerykańsko-angielski blok agresorów oraz jego reakcyjne agentury w Polsce” (s. 374). Zasłużyła się ona na froncie wewnętrznym, propagując uchwały III plenum – tego o wzmożeniu czujności. Miała zasługi w demaskowaniu „reakcyjnej polityki Watykanu i polskiego episkopatu” (tamże). Szczyty zasług i służalczości osiągnęła „Trybuna” publikacjami związanymi z 70. rocznicą urodzin Stalina. Sam Berman zainicjował z tej okazji akcję, która przeszła do historii. Wezwał młodzież i dorosłych Polaków do pisania urodzinowych listów do Stalina. Na adres ambasady radzieckiej nadeszło wówczas 600 tys. listów. Nie była to miara miłości czy choćby szacunku dla „Wodza”. Była to miara uległości.
Kościół wszędzie – Kościół nigdzie Jak każdy stalinowiec Berman bał się religii. Jak diabeł święconej wody... Uważał, że religia jest filarem tożsamości narodowej, ale i godności indywidualnej i póki się jej nie zniszczy – nie wyrwie się z Polaków marzeń o niepodległości. Od samego początku prowadził więc fanatyczną walkę z Kościołem, w czym posługiwał się setkami pomniejszych „opryczników”. Jako osobę zaufaną postawił na ich czele bliską Julię Brystygierową, zwaną czasami „krwawą Luną”. Mimo wszystko była ładniejsza od Gomułki. Od momentu wejścia do władz PPR Berman przejął odpowiedzialność za stosunki z Kościołem. Czerwony „Kuba Rozpruwacz” stosował metodę Stalina i też wykańczał wrogów po kolei. Najpierw więc musiał zlikwidować podziemie, potem PSL i PPS. Wobec Kościoła nakazywał do czasu tolerancję, a nawet życzliwość. Ukazywały się pisma katolickie, funkcjonowały instytucje – od przedszkoli po Sodalicję Mariańską; działało stowarzyszenie charytatywne „Caritas”. Polskie Radio rozpoczynało programy od pieśni „Kiedy ranne wstają zorze”, tę samą pieśń śpiewano na porannych apelach w wojsku. 3 Maja 1945 r. władze państwa na czele z Bierutem wzięły udział w nabożeństwie u karmelitów, Bierut uczestniczył także w poświęceniu odrestaurowanego posągu Chrystusa przed kościołem Świętego Krzyża, potem dał się fotografować na procesji Bożego Ciała w Warszawie. Za jego przykładem funkcjonariusze partyjni brali udział w nabożeństwach i nosili baldachimy. Księży aresztowano dyskretnie, uzasadniając to np. ich zaangażowaniem w „bandyckim” podziemiu. Otwartą wojnę z Kościołem rozpoczęto po pokonaniu PSL. W listopadzie 1947 r. Berman przedstawił Bierutowi memoriał, którego główne tezy brzmiały: „Kościół jest w Polsce wielką, materialną siłą hamującą (...), jako organizacja jest w świadomości mas (...) bastionem tradycji, kultury polskiej, najpełniejszym wyrazicielem »polskości«. Kościół jest organizacją z własną bazą materialną i zewnętrznym ośrodkiem dyspozycji o własnej polityce światowej (...), jest poszukiwanym narzędziem i partnerem dla sił międzynarodowej reakcji kapitalistycznej. W związku z powyższym Państwo Ludowe musi działać aktywnie w kierunku wydatnej redukcji siły Kościoła”. Był to plan walki z Kościołem. Niezwykle perfidny plan. W następnych akapitach Berman proponował strategię „Kościół wszędzie – Kościół nigdzie”. Chodziło o to, by podkreślając znaczenie Kościoła w życiu politycznym i usypiając jego czujność, prowadzić działania eliminujące go z życia. Przykładem obłudy, lecz i chytrości Bermana może służyć projekt konkurencyjnych świąt i uroczystości o świeckim charakterze np.: święto gór, lasu, morza, matki, dziecka, tysięcznej obrabiarki, setnej kamienicy itp. To, iż Berman przenosił działania niszczące Kościół w sferę nadbudowy, nie oznacza, że rezygnował z brutalnego, materialnego terroru. W 1948 r. aresztowano ponad 400 księży, ograniczono kolportaż pism katolickich (tylko przez „Ruch”!), masowo kolportowano kolaboracyjny „Głos Kapłana” (Organ Komisji Książek przy Z GŁ. ZBoWiDu.), likwidowano przedszkola i bursy dla młodzieży, wycofywano religię ze szkół. Przykładem katolicki „Tygodnik Warszawski”, który został zamknięty w sierpniu 1948 r. Redaktorzy zostali aresztowani, założyciel i redaktor naczelny ks. Zygmunt Kaczyński zmarł w więzieniu. 26 stycznia 1949 r. Berman wszedł do komisji, która opracowywała linię walki z Kościołem. Przewodniczył jej formalnie Aleksander Zawadzki, ale głównym mówcą był zawsze „towarzysz Jakub” i on prowadził rozmowy sprawozdawcze z ambasadorem Lebiediewem. Podczas jednej z nich w imieniu polskiej strony oświadczył: „Przeszliśmy do natarcia, i przy tym otwarcie. Obecnie będziemy kontynuować tę linię (...), a następnie przystąpimy do innych działań (o charakterze administracyjnym, finansowym i innym) ograniczających ponad miarę rozzuchwalenie ludzi Kościoła. Chcemy doprowadzić do rozwarstwienia wśród duchowieństwa i wśród wierzących” (s. 280). 20 lutego 1950 r. władze odebrały Kościołowi „Caritas” – organizację zatrudniającą 25 tys. w przeszło 1000 zakładach pracy. 19 kwietnia tegoż roku powołano Urząd do Spraw Wyznań, na czele stał formalnie Antoni Bida, rzeczywistą kontrolę sprawował Berman – sprawozdania naczelnika Urzędu trafiały wprost na jego biurko. Demon materializmu? Komuniści wszystko traktowali jak walkę. Żeby niszczyć – szpiegowali, donosili i niszcząco oddziaływali na morale społeczeństwa, bo cale społeczeństwo uważali za wroga. Dlatego wprowadzili ogromną liczebnie agenturę, która dodatkowo kontrolowała życie uczelni, środowisk artystycznych, a nawet Kościoła. Działalność tej agentury to temat na wielotomowe dzieło. Berman i jego „oprycznicy” dokonali spustoszeń. Doprowadzili do ruiny świat polskich wartości. Skutki ich działań widoczne są do dzisiaj. Ocena „towarzysza Jakuba” może być tylko jedna: winien. Winien morderstw fizycznych, ale i zbrodni popełnionych na duszach kilku pokoleń. A jednak oceniając jego działalność, autorka przeżywa uczucia ambiwalentne, ba, przyznaje się do pewnego zauroczenia bohaterem, trochę go demonizuje, trochę bagatelizuje jego winy. Win nie da się zbagatelizować – oskarżają Bermana tysiące okaleczonych fizycznie i duchowo – przez jego agitatorów, przez dowodzonych przez niego artystów, przez zdemoralizowanych księży. Przez jego „opryczninę”. Ale w samym Bermanie nie było nic z demona. Więcej ze spsiałego urzędnika. I może na tym polegała demoniczność: że była dobrze skrywana, pod nie zawsze świeżym garniturkiem, pod pogniecionym kapeluszem. Rosjanie mają genialne określenie: miełkij bies. Nie potężny demon, lecz właśnie taki udający urzędnika, z teczką w ręku – morderca.
Bohdan Urbankowski
Przygotowując tekst, oparłem się w głównej mierze na książce Anny Sobór-Świderskiej, „Jakub Berman. Biografia komunisty”, IPN 2009. Strony przytoczone w nawiasie dotyczą tej publikacji.
Przypisy
1/ Uchodzi to uwagi współczesnych historyków, nie uchodziło uwagi np. ambasadora Wiktora Lebiediewa, który już w raportach z 1948 r. sygnalizował, że w polskiej partii toczy się ukryta, za to zaciekła walka o władzę, „w której Bierut jest izolowany przez żydowskich nacjonalistów” (s. 312). Alarmujący raport przesłał 10 lipca 1949 r. do ministra spraw zagranicznych Andrieja Wyszynskiego; wskazywał w nim na przesycenie polskiej partii dawnymi agentami „dwójki” (Spychalski, Żymierski) i na rolę działaczy „cierpiących na żydowski nacjonalizm”. W grupie tej, jak pisze Sobór-Świderska, umieścił Jakuba Bermana, Hilarego Minca i Romana Zambrowskiego. Bierut znalazł się poza układami, został zresztą zdominowany przez Bermana. „Berman stał się liderem grupy działaczy żydowskich. Lebiediew skrytykował również polski aparat bezpieczeństwa, jego kierownictwo uznał także za zdominowane przez osoby narodowości żydowskiej; pozycja Radkiewicza – według niego – była bardzo słaba. Także w tym kontekście negatywnie ocenił Bermana, który miał swego protegowanego w MBP – Józefa Różańskiego” (s. 310). Wskutek alarmujących opinii Lebiediewa w listopadzie 1949 r. mianowano ministrem obrony Konstantego Rokossowskiego i dokooptowano do Politbiura.
2/ Jedną z największych, najgłośniejszych sesji naukowych tamtych lat była zorganizowana 4 grudnia 1950 r. z inicjatywy IKKN i „Nowych Dróg”, czyli Bermana, konferencja poświęcona pracom Stalina w dziedzinie językoznawstwa. Berman wystąpił z referatem „Baza i nadbudowa w świetle prac tow. Stalina o językoznawstwie”.
3/ W sprawozdaniu za okres od kwietnia do października 1951 r. sporządzonym przez G. Wasieckiego, M. Osadkę, N. Niekrasowa i A. Romanczenkę, Niekrasow pisał: „Schaff, Adler, Brus – polscy Żydzi popierani przez członków kierownictwa PZPR – przeprowadzają swoją linię w doborze kadr kierowniczego ogniwa wykładowców instytutu i aspirantów”. Na poparcie tej tezy wymienił m.in. Stanisława Ehricha, Jadwigę Siekierską, Leona Grosfelda, Stanisława Arnolda, Józefa Minca (brata Hilarego, ekonomistę). Wasiecki uznał politykę kadrową Instytutu za przejaw „rasistowskich teoryjek” o szczególnej predyspozycji Żydów do pracy naukowej i braku umiejętności Polaków w tej dziedzinie” (Anna Sobór-Świderska, „Jakub Berman. Biografia komunisty”, s. 378–379, przypis).
4/ Sokorski wspominał po latach, że Berman chciał mu jako wiceministrów kultury narzucić Ważyka i Kotta, ale jakoś się przeciwstawił (s. 362).
5/ Wersję wskazującą na Zambrowskiego, pomijająca bardziej skompromitowane nazwisko Bermana, upowszechnił w wywiadzie z Trznadlem Witold Wirpsza – sam zresztą zasłużony stalinowiec. Zaprzecza jej syn Zambrowskiego, Antoni. Wersje te jednak wcale się nie wykluczają, Zambrowski był jedną z prawych rąk Bermana.
Bohdan Urbankowski
Kazus Marcela Reich-Ranickiego W czerwcu hucznie świętował 90. urodziny. W Niemczech, gdzie od wielu lat mieszka, uznawany jest za wybitnego krytyka literackiego i autorytet w tej dziedzinie. Bezkompromisowy w sądach oraz zarozumiały, lubi łajać i pouczać innych. Jest jednak coś, co chciałby starannie ukryć przed opinią publiczną - swoją antypolską, agenturalną przeszłość. Marcelowi Reich-Ranickiemu status nietykalnego gwarantuje w Niemczech fakt, że jest Żydem, który przeżył holokaust. Marcel Reich-Ranicki mówi o sobie, że jest "w połowie Polakiem, w połowie Niemcem, ale w całości Żydem". Dopytywany o swoje polskie korzenie, szybko się irytuje i dodaje, że "nie ma dużo polskich uczuć". W Niemczech szaloną popularność zdobył jako krytyk literacki. "Papież literatury", jak jest określany, swoją opinią wielokrotnie decydował o przyszłości pisarzy i ich dzieł. Choć kapryśny i zarozumiały, jest uwielbiany, podziwiany i tak naprawdę niewielu obchodzi prawda o jego niechlubnej przeszłości, która kilka lat temu ujrzała światło dzienne. On sam zresztą niechętnie do niej wraca, jeśli już - to ją bagatelizuje, a nawet kreuje się na ofiarę najpierw holokaustu, a potem systemu komunistycznego.
Młodość Marcela Reicha Ranicki, który w czerwcu świętował hucznie swoje 90. urodziny, urodził się we Włocławku jako Marcel Reich. W wieku dziewięciu lat przeniósł się wraz z rodzicami do Niemiec. Tam zdał maturę i rozpoczął pracę jako urzędnik w jednym z domów handlowych. Studiów nigdy nie skończył. Jako polski Żyd bez niemieckiego obywatelstwa został wydalony w 1938 r. z III Rzeszy i powrócił do Polski. Od tego momentu wersja wydarzeń Ranickiego znacznie różni się od faktów ujawnionych przez historyków Instytutu Pamięci Narodowej. Wspomnienia związane z Polską, które stanowią część jego autobiograficznej książki "Moje życie", określają oni jednoznacznie jako fałszerstwo historyczne. Pierwsze rozbieżności dotyczą okresu z warszawskiego getta. Niemiecki historyk i korespondent dziennika "Die Welt" w Polsce Gerhard Gnauck, autor książki "Reich-Ranicki - polskie lata", w jednym z wywiadów określa temat getta jako bardzo drażliwy dla Ranickiego. Według niego, młody Marcel współpracował z administracją getta, pracując w Judenracie jako szef tłumaczy. Co ciekawe, w swoich wspomnieniach Ranicki próbuje kreować się na człowieka zbliżonego do ruchu oporu w getcie, na co nie posiada żadnych dowodów. Zdaniem Gnaucka, sam fakt pracy w Judenracie świadczy o tym, że należał raczej do ludzi władzy niż do ruchu oporu. Ranicki twierdzi, że w 1943 r. udało mu się uciec podczas transportu do obozu zagłady w Treblince. Wojnę przetrwał, ukrywając się u jednej z polskich rodzin na Gocławiu.
Przykładna kariera w UB Po zakończeniu wojny bardzo szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości. Wstąpił do komunistycznego wojska i rozpoczął służbę w Zarządzie Polityczno-Wychowawczym Wojska Polskiego. Następnym stopniem w jego niechlubnej karierze była praca w Głównym Urzędzie Cenzury w Katowicach od lutego 1945 roku. Ranicki przekonuje, że podejmując pracę w tym urzędzie, początkowo nie miał świadomości, iż podlega on kontroli Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Tymczasem z dokumentów, do których dotarli historycy Instytutu Pamięci Narodowej, wynika, że już 24 października 1944 r. własnoręcznie wypełnił "Kwestionariusz współpracowników Resortu Bezpieczeństwa Publicznego", co było jednoznaczne z prośbą o przyjęcie do bezpieki. W latach 80. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało publikację z biogramami najbardziej aktywnych i znaczących ubeków, wśród których znalazł się również Marcel Reich. Historyk IPN, dr Bogdan Musiał, nie ma wątpliwości co do tego, że czas, w którym Reich został funkcjonariuszem, był okresem, kiedy grupy operacyjne Urzędu Bezpieczeństwa dokonywały największych zbrodni. Jego zdaniem, twierdzenie Ranickiego, że zajmował się wówczas budowaniem aparatu cenzury, jest kompletnie niewiarygodne, ponieważ w pierwszych tygodniach i miesiącach po "wyzwoleniu" służby bezpieczeństwa miały dużo ważniejsze - z ich punktu widzenia - zadania.
- Do najważniejszych i najpilniejszych zadań funkcjonariuszy UB w tamtym okresie należała przede wszystkim totalna pacyfikacja i podporządkowanie sobie zdobytych terenów, aresztowanie i internowanie tzw. volksdeutschów oraz przede wszystkim likwidacja wszelkich "elementów" mogących stanowić zagrożenie dla państwa komunistycznego - mówi dr Musiał. - W chwili obecnej nie mamy jeszcze na to żadnych konkretnych dowodów, ale z akt, którymi dysponujemy, wynika, iż Marcel Reich był szefem grupy operacyjnej na tym obszarze - zaznacza. Wiadomo też, że w bezpiece służyła wówczas również jego żona.
Wzorowy agent w Berlinie Pod koniec 1945 r., ze względu na brak dyscypliny w podległej mu jednostce oraz jego przesadne poczucie własnej wartości, Reich został odwołany ze stanowiska. Nie oznaczało to jednak końca jego błyskotliwej kariery w służbie władzom komunistycznym. Według dokumentów zgromadzonych przez IPN, został skierowany do pracy w polskim Biurze Rewindykacji i Odszkodowań w Berlinie. Działalność w obrębie tego biura była jedynie przykrywką dla prawdziwej działalności, ponieważ w rzeczywistości działał na terenie Niemiec jako agent wywiadu komunistycznego. Nie wiadomo dokładnie, jaki był zakres jego obowiązków, wiadomo natomiast, że bardzo sumiennie się z nich wywiązywał, a jeden z jego bezpośrednich przełożonych - wytrawny agent NKWD pułkownik Juliusz Burgin, chwalił go za przejawy oddania, dużą samodzielność i własną inicjatywę. Kiedy w 1946 r. zakończył służbę w Berlinie i powrócił do Polski, już oficjalnie rozpoczął służbę w centrali wywiadu komunistycznego. Wtedy też bardzo szybko awansował, najpierw na stanowisko porucznika, a potem kapitana. Cały czas zbierając bardzo dobre opinie od swoich przełożonych, w dowód uznania za swoje wybitne osiągnięcia został nagrodzony Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi.
Działalność "Albina", czyli okres londyński W 1949 r. Marcel Reich objął stanowisko najpierw zastępcy konsula, a potem konsula PRL w Londynie. W tym samym czasie zmienił swoje niezbyt dobrze kojarzące się nazwisko na Ranicki. Również ta funkcja, jak wynika z badań przeprowadzonych przez historyka IPN Piotra Gontarczyka, była zajęciem o charakterze czysto oficjalnym. W rzeczywistości bowiem pracował jako rezydent wywiadu dla Departamentu VIII MBP. Trzeba przy tym pamiętać, że Londyn był wówczas miejscem niezwykle ważnym na mapie politycznej Polski i Europy. Z funkcji tej miał ustąpić, jak twierdzi, z przyczyn politycznych. Jednak zdaniem jego biografa Gerharda Gnaucka, kreowanie się Ranickiego na dysydenta jest kompletnie nieuzasadnione. - Nie ma nigdzie śladu, żeby Ranicki w jakikolwiek sposób protestował, wprost przeciwnie - był bardzo dobrym i efektywnym narzędziem w rękach władzy ludowej - stwierdził Gnauck w jednym z wywiadów. Z dokumentów IPN wynika, że działalność Ranickiego, noszącego pseudonim "Albin", wymierzona była przeciwko tamtejszym polskim środowiskom niepodległościowym. Wiadomo dziś, że był nie tylko bardzo skuteczny, ale również wyjątkowo bezwzględny i nieugięty wobec polskich emigrantów. Miał okazję się o tym przekonać chociażby przebywający wówczas na emigracji w Londynie polski pisarz Stanisław Cat-Mackiewicz, który - mając już dosyć życia na wygnaniu - z prośbą o pomoc w bezpiecznym powrocie do Polski zwrócił się właśnie do Ranickiego. Ten jako warunek postawił podjęcie przez pisarza współpracy z komunistycznym wywiadem i zaproponował mu napisanie historii polskiej emigracji od 1939 do 1945 roku. Mackiewicz jednak zdecydowanie odmówił zostania konfidentem, co spowodowało, że "Albin" przekreślił jego szanse na powrót do Polski.
Niewiarygodny nawet dla zwierzchników Sam Ranicki konsekwentnie próbuje wybielić i wygładzić również ten etap w swoim życiu. Z rozrzewnieniem wspomina warunki, w jakich przyszło mu wtedy żyć, duże i świetnie wyposażone mieszkanie oraz luksusowe auto. Swoją antypolską działalność bagatelizuje, twierdząc, że nie miał kontaktu z polskimi emigrantami, raporty sporządzał na podstawie informacji otrzymywanych od kuzynów oraz plotek i prasy, a jego głównym zadaniem było opiniowanie i recenzowanie sprawozdań oraz przesyłanie ich do Warszawy. Zdaniem Gerharda Gnaucka, rzeczywistym powodem odwołania Ranickiego z funkcji konsula było to, że aparat agenturalny w Londynie zaczął się rozpadać, a wielu agentów przeszło na stronę brytyjską. Wówczas w centrali wywiadu w Warszawie zapadła decyzja o rozwiązaniu siatki wywiadowczej w tym mieście. W konsekwencji Marcel Reich-Ranicki, uprzedzając swoją dymisję, poprosił o zwolnienie go z misji dyplomatycznej i w listopadzie 1949 r. powrócił do Polski. Jego służba w UB zakończyła się w styczniu 1950 r., kiedy to został zwolniony na rozkaz ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza i wyrzucony z partii. Przez dwa tygodnie przebywał również w areszcie. Także te wydarzenia Ranicki stara się przedstawić w świetle stawiającym go na pozycji osoby poszkodowanej i represjonowanej przez komunistyczny aparat Polski Ludowej. Tyle tylko że dokumenty archiwalne z tamtego okresu znowu świadczą na niekorzyść jego wersji wspomnień. Wynika z nich bowiem, że został oskarżony o nielegalne wydanie wizy swojemu szwagrowi Gerhardowi Behmemu. Wątpliwości przełożonych zaczęła budzić również jego przeszłość, począwszy od pracy w Judenracie w getcie warszawskim. Komunistom niejasne wydawały się również same okoliczności wydostania się Reicha z getta, które nasuwały podejrzenie o kolaborację z hitlerowcami. Dlatego, zdaniem historyków, wszelkie próby podejmowane przez Ranickiego również w swojej autobiografii, mające na celu mistyfikowanie wydarzeń związanych z wydaleniem go ze służby w UB, są czystą propagandą.
Nowe życie w powojennych Niemczech W 1958 r. Reich-Ranicki, nie widząc możliwości dalszej kariery w komunistycznej Polsce, wyjechał na stałe do Niemiec. Doktor Bogdan Musiał zauważa, że okres, w którym Ranicki pojawił się w Niemczech, okazał się dla niego niesłychanie korzystny. - W Niemczech, po etapie podejmowania prób wyparcia i zapomnienia przeszłości, nastąpił okres konfrontacji i rozliczeń z czasem drugiej wojny światowej i holokaustem. Dla Ranickiego były to doskonałe warunki do rozpoczęcia nowego życia - ocenia.Od lat Marcel Reich-Ranicki cieszy się w Niemczech niesłabnącą popularnością. Uznawany jest za wybitnego znawcę literatury. Jako krytyk od dziesięcioleci związany jest z gazetą "Frankfurter Allgemeine Zeitung". W latach 1988-2001 prowadził w telewizji popularny program "Kwartet literacki". Bezkrytycznego sposobu patrzenia Niemców na "bożyszcze literatury" nie zmąciły nawet odkryte kilka lat temu rewelacje na temat ciemnych kart z jego przeszłości. Opinia publiczna przyjęła te fakty dość obojętnie, a Gerhard Gnauck, autor biografii Ranickiego, opisującej jego prawdziwą przeszłość, miał kłopoty ze znalezieniem wydawcy dla swojej książki. Gnauck w jednym z wywiadów wspomina, że największe wydawnictwa swoją odmowę uzasadniały tym, iż krytyk dobrze opiniował ich książki i dlatego nie mogą mu tego zrobić. Tymczasem sam Marcel Reich-Ranicki jest świadomy tego, że jako Żyd, który przeżył holokaust, w kraju, który stał się bezpośrednim oprawcą jego narodu, może pozwolić sobie na bardzo wiele. - On wykorzystuje kompleks winy Niemców w stosunku do Żydów - konkluduje dr Musiał, na stałe mieszkający w Niemczech i od lat obserwujący "fenomen" Ranickiego. - Nie znosi krytyki, a swoich przeciwników potrafi zakrzyczeć i zmieszać z błotem - dodaje. W kraju, który do dzisiaj ma problemy z wykryciem i osądzeniem zbrodniarzy z czasów II wojny światowej, Marcel Reich-Ranicki raczej nie musi się obawiać niewygodnych pytań dotyczących swojej wstydliwej przeszłości. Bogusław Rąpała
Dziwny zakup śmigłowców MON najpierw wynegocjował obniżkę ceny, a potem kupił sprzęt od tej samej firmy o 75 mln zł drożej. Resort podpisał 8 lipca umowę ze spółką Metalexport-S. Kupi pięć śmigłowców, ale innych, niż pierwotnie planował. Będą kosztować 387,6 mln zł – prawie 75 mln zł więcej, niż wynegocjował w lutym. Kontrakt przewiduje dostarczenie modeli Mi-17 i Mi-171. Trzy śmigłowce są z 1991 i 1993 r., dostaniemy je po remoncie z tzw. resursem technicznym (możliwością użytkowania) na 20 lat. Dwa będą nowe – z 2009 r.
Luty: 313 mln zł Przetarg na zakup śmigłowców do Afganistanu MON ogłosił pod koniec 2009 r. Zgłosiły się trzy firmy: MAW Telekom, Bumar i Metalexport-S. Pierwsza proponowała sprzedaż nowych śmigłowców, ale ostatecznie się wycofała. Bumar też nie złożył ostatecznej oferty. Został tylko jeden oferent – Metalexport-S, spółka z siedzibą w Warszawie, której właścicielem są zagraniczni inwestorzy. Umożliwiło to MON odejście od wymogów przetargu i negocjacje ceny oraz zamówienia z tą firmą. W złożonej ofercie za pięć starych śmigłowców chciała 349,7 mln zł brutto. Minister Bogdan Klich na konferencji 1 lutego grzmiał, że to za drogo. Po negocjacjach wartość kontraktu udało się obniżyć o 10,5 proc. Pod koniec lutego MON się chwalił, że kupi pięć wyremontowanych śmigłowców z resursem na 20 lat, wyposażonych w pełny pakiet uzbrojenia, za 313 mln zł. – Cztery z nich wyprodukowano w 1992 r., jeden w 1995 r. – mówił wtedy „Rz“ Janusz Sejmej, rzecznik MON. I wyliczał: – Cztery kosztowały 48,6 mln zł, piąty 56,6 mln zł. Reszta kwoty, czyli 62 mln zł, to cena pakietu logistycznego, m.in. czterech silników oraz zestawów do napraw. Gdy w marcu „Rz“ pytała o datę podpisania umowy, Sejmej zapewniał: – Umowa z firmą Metalexport-S jest w ostatecznej fazie uzgodnień. Jej podpisanie nastąpi do połowy marca. Ale umowy ostatecznie nie podpisano. Rozmowy z Meta- lexportem-S zostały zerwane. Powód? Jak twierdzili informatorzy „Rz“, prawnicy resortu zablokowali umowę, bo warunki zamówienia nie zgadzały się z parametrami sprzętu, jaki miał być dostarczony. Sejmej dementował te informacje.
Lipiec: 387,6 mln zł Tymczasem nagle 8 lipca MON podpisał z Metalexportem-S kontrakt. Tylko już na inny sprzęt i wyższą cenę. Dlaczego? Resort obrony milczy, zasłaniając się „poufnością negocjacji“. Biuro prasowe MON zapewnia, że „wynegocjowana w postępowaniu kwota jest o wiele niższa od zakładanej“. Od której zakładanej – nie precyzuje. Kierownictwo MON zapewnia „Rz“, że przy wybieraniu dostawcy śmigłowców kierowało się najszybszą możliwością ich dostawy do Afganistanu. – Wszystkie śmigłowce trafią do naszej armii jeszcze w tym roku, z czego dwa pierwsze jeszcze do końca września – mówi Sejmej. Ale z wyjaśnień Klicha złożonych 7 lipca na posiedzeniu Sejmowej Komisji Obrony Narodowej wynika, że do Afganistanu polecą tylko dwa. Minister ma się ponownie tłumaczyć posłom z tego kontraktu w środę. – Sprawa budzi wiele wątpliwości – przyznaje Stanisław Wziątek (Lewica), szef komisji.
– Tak duży wzrost wartości kontraktu i ciągłe przekładanie terminu zakupu tych śmigłowców świadczą o skrajnym dyletanctwie kierownictwa MON – uważa Dariusz Seliga (PiS), wiceszef komisji. – Minister Klich lekką ręką przepłaca dziesiątki milionów, ale nie potrafi znaleźć 300 tys. zł na zakup komputerowej wizualizacji Afganistanu do jedynego symulatora, na którym szkolą się bojowo wojskowi piloci śmigłowców. – Zakup śmigłowców dla żołnierzy w Afganistanie, który miał być priorytetem dla ministra Klicha, pokazuje jego nieudolność i przypomina mi ciągnącą się latami sprawę zakupu samolotów dla VIP – wtóruje im Ludwik Dorn, poseł niezrzeszony. W MON podkreślają, że zakup śmigłowców przebiegał zgodnie z prawem i był monitorowany przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Żandarmerię Wojskową. Roman Baczyński, prezes Metalexportu-S, nie odbierał wczoraj telefonu.
Oszczędności MON 75 mln zł to ogromne pieniądze dla polskiej armii. Od ubiegłego roku z powodu spadku dochodów do budżetu państwa Ministerstwo Obrony musi ostro oszczędzać (w 2009 r. ścięło wydatki o rekordową sumę 1 mld 743 mln zł).Z powodu oszczędności MON m.in. renegocjował umowę z producentem samolotów Bryza. Zrezygnował z zakupu czterech z 12 maszyn oraz z drogiego wyposażenia: systemu obrony biernej, który kosztuje 5,3 mln zł dla jednego samolotu. Wartość całego kontraktu spadła z 635 mln zł do 399 mln zł.Z powodu oszczędności resort obrony wycofał się też w 2009 r. z zakupu nowych samolotów dla VIP.
Izabela Kacprzak , Piotr Nisztor
Niech NIK zbada podejrzany zakup śmigłowców Dziennikarze „Rzeczpospolitej”Izabela Kacprzak i Piotr Nisztor opisali 30 lipca dziwna transakcję zakupu śmigłowców przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Nad tym co opisali, unosi się woń korupcji. Tą sprawą powinna niezwłocznie zająć się NIK i o to zwracam się do prezesa NIK Jacka Jezierskiego. Rawa Mazowiecka, 31 lipca 2010 roku
Pan Jacek Jezierski Prezes Najwyższej IzbyKontroli Polecam uwadze Pana Prezesa publikacjęIzabeli Kacprzak i Piotra Nisztora z „Rzeczpospolitej” z 30 lipca2010 roku, zatytułowaną „Dziwny zakup śmigłowców”. Treść tej publikacji wskazuje namożliwość nadużyć, a być może nawet i korupcji przy zakupie śmigłowców dla polskich sił zbrojnych w Afganistanie. Powaga zarzutów, zawartych we wspomnianej publikacji – nie przesądzając ich prawdziwości -wymaga wnikliwego ich wyjaśnienia. Uważam, że powinna to uczynić Najwyższa Izba Kontroli, która jest najwłaściwszą do tego instytucją kontroli państwowej. Opinia publiczna nie może pozostaćbez pełnej odpowiedzi na pytanie, czy w Ministerstwie Obrony Narodowej doszło do nadużycia, które może kosztować budżet państwa prawie 75 milionów złotych. Dlatego zwracam się do pana Prezesa o przeprowadzenie kontroli, której celem byłoby wyjaśnienie wszystkich okoliczności transakcji zakupu śmigłowców dla polskiej armii, a w szczególności zbadanie, czy zakup ten został dokonany z zachowaniem zasad legalności, gospodarności, rzetelności i celowości, czy zachowane zostały tryb i zasady postępowania określone w przepisach ustawy prawo o zamówieniach publicznych, z zachowaniem równej konkurencji i równego traktowania potencjalnych kontrahentów. Wyjaśnienia wymaga kwestia zamiany przedmiotu zamówienia i decyzja o zakupie innych śmigłowców, niż poprzednio planowano, a także przyczyny, dla których MON wprowadził istotne zmiany w przedmiocie zamówienia. Mam nadzieję, że Pan Prezes z uwagą podejdzie do wspomnianej publikacji i do mojego związanego z nią wniosku Janusz Wojciechowski
Przeciek tajnych dokumentów o zbrodniach USA w Afganistanie Ray McGovern, weteran 27 lat służby w CIA skomentował przeciek tajnych dokumentów o zbrodniach USA w Afganistanie, 26 Lipca, 2010, w consortiumnews.com i potępił okrucieństwa i brutalność sił USA jako szaleństwo rujnujące Stany Zjednoczone. Na szaleństwo to USA właśnie ma przydzielić dodatkowe 33.5 miliarda dolarów, w czasie kiedy pieniędzy tych potrzebuje gospodarka amerykańska, osłabiona szwindlem na trylion dolarów, popełnionym przez banki głównie żydowskich, które spowodowały kryzys światowy i wielkie bezrobocie w USA. Obecnie ujawniono na Internecie przez Wikileaks 92.000 autentycznych dokumentów pokrywających okres od stycznia 2004 do grudnia 2009. Dokumenty te były prekazane jednocześnie do gazet: New York Times, The Gwardian oraz Der Spiegel w celu uniknięcia cenzury mediów amerykańskich zastosowanej pięć lat temu do „Downing Street Memo,” które eksponowało fałsz oskarżeń o posiadanie broni masowego rażenia przez Irak, Rewelacje te McGovern uważa za tak ważne jak była w 1971 roku publikacja dokumentów dotyczących wojny w Wietnamie przez Daniela Ellsberga pod tytułem „Pentagon Papers” i potępionych przez zbrodniarza wojennego Henry Kissinger’a, który wówczas nazwał Ellsberga „najniebezpieczniejszym człowiekiem w USA.” Ostatnio aresztowano starszego strzelca Bradley’a Manning’a za przekazanie tych kompromitujących dokumentów i filmów do Wikileaks włącznie ze sceną polowania na cywilów przez załogę helikoptera na ulicach Bagdadu. Wśród ofiar było dwu reporterów agencji Reuter’a. Tymczasem Wikileaks stwierdziło, że 15,000 z otrzymanych dokumentów nie ujawniono w ramach minimalizacji szkód dla opinii o USA na świecie. Ellsberg, w ramach Koalicji Mówienia Prawdy działającej od 9-IX-2004, zachęca do eksponowania zbrodni w Iraku i w Afganistanie obecnie w erze rewolucji informacyjnej na Internecie w dodatku do uczciwych gazet. Ujawnione dokumenty zawierają opis skomplikowanej roli służb ISI Pakistanu, które w sierpniu 2008 usiłowały zgładzić marionetkowego prezydenta Afganistanu Hamid’a Karzai’a oraz regularnie dostarczają broni Talibanowm oraz członkom Al-Qaeda mimo tego że ISI jest zasilane miliardami dolarów przez Waszyngton, ale jednocześnie uważa Indie za głównego wroga Pakistanu. Doradca prezydenta Obamy, generał James Jones, ostatnio powiedział, że „Afganistan może z łatwością połknąć dodatkowych 200,000 żołnierzy, tak jak się powtarzało w historii.” Szef sztabu USA Admirał Mike Mullen ostatnio wspomniał o bieżących niepowodzeniach sił USA w wojnie w Afganistanie: „Nie docenialiśmy sił wroga w prowincji Helmand w miejscowości „Marja” opanowanej przez Piechotę Morską (Margines) w marcu 2010, do której wrócili Talibani i nocami terroryzują mieszkańców. Sprawa pacyfikacji Talibanów w prowincji Kandahar jest pod znakiem zapytania. Admirał Mullen powiedział: „Przy końcu roku 2010 dowiemy się jaka faktycznie jest sytuacja sił USA a prowincji Kandahar.” Rey McGovern stawia retoryczne pytanie: „Czy kongresmani w Waszyngtonie powinni obecnie głosować za przyznaniem 33,5 miliarda dolarów na przegraną sprawę?” Rey McGovern jest członkiem Kościoła Odkupiciela w Waszyngtonie, który to kościół publikuje pismo „Tell the Word” w który jest on cenionym autorem po jego 27 latach służby w CIA. McGovern jest czynny w zarządzie organizacji Weteranów Zawodowych Służby Wywiadu („The Steering Group of Weteran Intelligence Professionals for Sanity.”) Słowo „Sanity” w tym wypadku oznacza zdrowie psychiczne i fizyczne jako przeciwieństwo polityki kierowanej dla zysku przemysłu zbrojeniowego i wojen na Bliskim Wschodzie w ramach osi USA-Izrael, której działalność podsumowano w tytule „Uzbrojony Dom Wariatów.” Izrael odgrywa rolę chronionego przez kompleks wojskowo-zbrojeniowy w USA, międzynarodowego agenta-prowokatora wojen i konfliktów lukratywnych dla przemysłu zbrojeniowego w USA. Przeciek tajnych dokumentów o zbrodniach USA w Afganistanie wielu uważa za objaw oporu w USA przeciwko wojnom powadzonym przez oś USA-Izrael. Ciekawy w tym kontekście jest artykuł Jack’a Devine, byłego zastępcy dyrektora naczelnego CIA, w The Wall Street Journal z 29go lipca, 2010 pod tytułem „The CIA Solution for Afganistan.” Autor pisze, że według ocen CIA zwycięstwo USA w Afganistanie jest nie możliwe. Natomiast USA może nie dopuścić do powrotu Al-Qaedy za pomocą „Trutni” czyli cez-załogowych „Predator-Drone’s” jak to nazywają tu samoloty bombowe-roboty, które czasem zabijają poszczególnych przywódców Al-Qaedy – niestety jako mały procent zabitych cywilów, w tym wiele kobiet i dzieci. Naturalne procedura ta pomaga rekrutować zradykalizowanych muzułmanów do Al-Qeady.. iwo cyprian pogonowski
02 sierpnia 2010 Robią nas zakładnikami swoich emocji.. Nie trzeba być wyjątkowym znawcą historii Powstania Warszawskiego, żeby- mając w świadomości kilka faktów- mieć do niego realistyczny stosunek. Realistyczny- to znaczy – krytyczny.. Decyzja o podjęciu decyzji o jego wybuchu była szaleństwem! I nic nie zmieni mojego zadania w tej materii.. Podjęć decyzję o posłaniu na śmierć tysięcy ludzi( „poszli nasi w bój bez broni”)- to gorzej niż zbrodnia- to błąd. To co opowiadał swojego czasu pan Wiesław Chrzanowski uczestnik Powstania, opisując sytuację setek trupów młodych ludzi na dzisiejszym Placu Narutowicza, gdzie młodzież otrzymała zadanie zdobycia koszar niemieckich(!!!!) i gdzie w ciągu pierwszej godziny Powstania, zginęło kilka tysięcy młodych ludzi zaścielając swoim trupem cały Plac- gdzie żaden z nich nie dobiegł nawet pod stanowiska niemieckie na rzut granatem(???) To jest dopiero strategia.. Strategia głupoty. I co któryś tam nie miał broni.. Nie wiem jak w tej szczególnej sytuacji, ale średnio- co trzynasty powstaniec miał jakikolwiek pistolet(????) Liczyli na zrzuty! Najpierw morderczy atak na dobrze wyszkolone i zaopatrzone jednostki niemieckie- a potem broń! Czy ktoś upadł na głowę?” Im więcej zabitych – tym lepiej” – mówił jeden ze zwolenników Powstania z gołymi rękoma. Nie pamiętam który.. Pisałem o tym w ubiegłym roku, albo dwa lata temu.. „Na tygrysy mieli visy”- i jeszcze podśpiewywali sobie, żeby śmierć była bardziej romantyczna. Wojna to nie jest romantyzm. Wojna to twarda, śmiercionośna sprawa. Do walki trzeba było być przygotowanym, tak jak w podczas Powstania Wielkopolskiego. A nie z gołymi rękoma i pieśnią rewolucyjną na ustach chadzać po śmierć.. Bo na śmierć zawsze jest czas, tym bardziej jak się ma osiemnaście lat.. Albo i mniej. I stawiać potem pomniki „ Małego powstańca”. I te tysiące cywilnej ludności, która zginęła podczas morderczych 63 dni.. Kobiety, dzieci, starcy.. Zniszczone miasto.. Dwieście tysięcy ludzi na romantyczny szaniec.. Trzeba było być niespełna rozumu, żeby w warunkach z gołymi rękoma podjęć decyzję o wybuchu Powstania.. Jeden dobrze uzbrojony i wyszkolony batalion „ Gustaw” Narodowych Sił Zbrojnych w sile 900 ludzi- to za mało. Zresztą NSZ był przeciwny Powstaniu- potem- wobec faktów dokonanych przystąpił do tej hekatomby..
Generałowie: Bór – Komorowski, Okulicki, Pełczyński- powinni zostać osądzeni za decyzję o wybuchu Powstania.. Przynajmniej napiętnowani, a dzień 1 sierpnia powinien być obchodzony w atmosferze cmentarnej ciszy. Ciszy nad ofiarami nie tylko niemieckich kul, ale nad ofiarami dowódczych decyzji.. I powinno się pokazywać- jeśli już- młodzieży , jak nie powinno być, jaki to błąd, jaka to niewłaściwość, jakie to szaleństwo. .I nigdy więcej emocji przy podejmowaniu militarnych decyzji.. Nie zdobyto, żadnego mostu, żadnego zaplanowanego miejsca, Okęcia, niemieckich koszar.. Wylano jedynie morze młodzieńczej krwi. A nawet gdyby zdobyto- to co? Gdyby pokonano potężną armię niemiecką, to za Wisłą czekał nowy wróg- tym razem sowiecki, zresztą- na czas wykończenia elementu patriotycznego- wstrzymał ofensywę w porozumieniu z dowództwem niemieckim. Było już po Jałcie- o czym dowództwo doskonale wiedziało- i sprawy były załatwione przez naszych sprzymierzeńców w naszej sprawie- bez nas.. Taka była realność! I o tym wiedziano w dowództwie, tym bardziej, że było już po doświadczeniach z Armią Czerwoną na terenach wschodnich.. Stalin miał gotowych ludzi do przejęcia władzy w Polsce, Krajowa Rada Narodowa powstała w noc sylwestrową 1943-44,a ponieważ był głównym rozgrywającym na terenie Polski- to tylko z nim można było prowadzić rozmowy.. Albo nie.. Robić swoje, ale nie marnować materiału ludzkiego.. Komuniści byli uwiązani do Moskwy- stamtąd brali pieniądze na swoją działalność i zdobywanie władzy.. Armia Krajowa brała pieniądze z Londynu- i tam była uwiązana. .Zresztą wiele tam było postaci przedwojennej Polski, którzy odpowiedzialni byli za klęskę wrześniową.. I budowę państwa socjalistycznego, gdzie rak socjalizmu rozkładał państwo. Dzisiaj jest to widoczne w stopniu znacznie bardziej zaawansowanym. Wtedy to był dopiero początek budowy socjalizmu przez Józefa Piłsudskiego jego kompanów z Legionów a potem sanację- jego kontynuatorów.. Żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych kupowali broń za własne pieniądze.. I byli uwiązani jedynie wzajemnie do siebie.. I do Polski! Nie byli na niczyim żołdzie.. A potem już tylko beznadziejna walka z dwoma wrogami..” Żołnierze wyklęci” do dziś.. Właśnie zbliża się kolejna rocznica.. 6 sierpnia- wtedy z Oleandrów wyruszyła I Kadrowa, w sile 200 ludzi, przeciwko 10 milionom żołnierzy cara Mikołaja II. Robić powstanie w Królestwie Polskim.. Przeciwko Rosji- w interesie Niemiec.. Rozdać broń frajerom. Nie udało się. Zamykali okiennice.. A Sienkiewicz powiedział Wieniawie, żeby zmienili kierunek marszu.. Na Niemcy! Zaprzysiężenie prezydenta Bronisława Komorowskiego, który nie ma nic wspólnego z Borem -Komorowskim, odbędzie się właśnie 6 sierpnia.. Socjaliści piłsudczykowscy dbają o kontynuację historyczną i zazębianie się wydarzeń. .Ideowo- powstańczo- idealistyczno- romantyczny – nurt musi być kontynuowany.. Im więcej romantycznej głupoty- tym lepiej- rzecz jasna. I cały dzień snucie opowieści o tym, jak to z dwoma granatami zdobył ambasadę Czeską.. I użalanie się nad codziennym życiem w stolicy podczas powstańczych walk.. I jak to ludność cywilna była przychylna Powstaniu.. Nawet rodzenie w piwnicy kobietom nie przeszkadzało. Brak wody, światła, ruiny dookoła .. Wszyscy znosili dzielnie wszelkie niedogodności.. I te tysiące trupów dookoła.. A pani prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz – Waltz powiedziała, że powstańcy walczyli o” wolność i demokrację”(???). O wolność nie mogli walczyć, bo za Wisłą czekał nowy okupant, a o demokrację? Pierwszy raz od pani prezydent- jak żyję- usłyszałem, że powstańcy walczyli o „ demokrację”.. I marzyli zapewne, żeby się zapisać po wojnie do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację.. W przyszłym roku, pani prezydent- jak oczywiście zostanie ponownie prezydentem- powie nam podczas kolejnej rocznicy obchodzonej klęski, że powstańcy walczyli o prawa człowieka, prawa mniejszości, społeczeństwo obywatelskie i inne zabobony socjalistyczne.. No i parady miłości.. I pokaże zapewne urny gotowe do użycia po zwycięskim Powstaniu. .Bo każdy głos się liczy! Tak jak pod Grunwaldem. W przyszłym roku, pan profesor Jerzy Buzek, podczas uroczystości zwycięskiej bitwy- powie, że rycerze walczyli o demokrację.. Bo w tym roku walczyli o „ humanizm i godność człowieka”.. Podstawą demokracji zawsze było, jest i będzie kłamstwo i demagogia.. Ale to co socjaliści wyrabiają z historią- to przechodzi ludzkie pojęcie.. Już Bolesław Chrobry kładł podstawy pod współczesną ekologię.. Mieszku Pierwszemu bliskie były sprawy homoseksualizmu, a kobiety zaczęły się wyzwalać już od Zygmunta Starego.. A w Bitwie pod Kłuszynem husarię tworzyły Amazonki, które walczyły o parytety płci.. Czy ma ktoś z państwa nóż w kieszeni? No i niech się otworzy.. WJR
Garstang o badaniu katastrof Dlaczego kilkanaście minut po smoleńskiej katastrofie, bez żadnego śledztwa i żadnego dowodu, uznano, że to wina/błąd pilota? Dlatego, by zdarzenie miało od samego początku charakter wypadku lotniczego, którym zajmą się eksperci od wypadków, a nie kryminolodzy badający katastrofy spowodowane użyciem środków wybuchowych. Uznanie, że doszło do wypadku pozwala szczątki samolotu potraktować jako złom, a na miejscu katastrofy nie przejmować się jakimiś rygorami, jakie się stosuje, gdy badane jest miejsce zbrodni. Jak wiemy z relacji pełnomocników prawnych rodzin ofiar, polscy śledczy nie uczestniczyli w oględzinach terenu ani w sekcjach zwłok, a jak doskonale pamiętamy, „zabezpieczenie” milicyjno-wojskowe w Smoleńsku nie przeszkadzało ani w pracy ciężkiego sprzętu, ani w dość swobodnym poruszaniu się po terenie rozmaitych „turystów”, że o kradzieżach ze strony funkcjonariuszy służb nie wspomnę. Zamachy bombowe na samoloty nie zdarzają się często. John H. Garstang w książce „Forensic Investigations of Explosions” (ed. A. Beveridge, London 1998, „Aircraft Explosive Sabotage Investigation”, s. 133-182) pisze, że w l. 1961-1994 na 1553 katastrofy lotnicze 58 to były zamachy (ilość ofiar 1812), a więc średnio jeden do dwóch takich incydentów przypadał rocznie (pełne dane posiada ICAO – International Civil Aviation Organisation (http://www.icao.int/), a zwłaszcza Committee on Unlawful Interference publikujący specjalistyczne raporty dotyczące zamachów). Tym łatwiej wobec tego znaleźć prace specjalistów od tego rodzaju katastrof oraz fachową, śledczą dokumentację. Płk. E. Klich „wytypowany” 10 kwietnia przez słynnego A. Morozowa, a potem przez niesławny „polski rząd”, do prac w Smoleńsku, ani (jak sam twierdził) nie specjalizował się w katastrofach dużych samolotów z wieloma cywilami na pokładzie, ani tym bardziej - w katastrofach tego typu spowodowanych użyciem materiałów wybuchowych. Z tego też powodu był dla Rosji idealnym partnerem do „śledztwa” - można bowiem było nie tylko z jego udziałem „zalegalizować” to „śledztwo” (udział w badaniach specjalisty ze strony polskiej), ale i gromadzić „dowody” na rzecz „wypadku”. Garstang pisze, że badania dot. zamachów powinny być prowadzone równocześnie przez kryminologów oraz ekspertów od wypadków lotniczych. Jeśliby taka kooperacja nie była możliwa (np. z przyczyn technicznych), to – tu uwaga – kryminolodzy jako PIERWSI powinni zbadać miejsce katastrofy PRZED jakimikolwiek innymi specjalistami. Rosjanie, odwracając porządek, tj. kierując tam przede wszystkim fachowców od wypadków lotniczych, zmienili jednocześnie (metodą faktów dokonanych) charakter badanej sprawy. To kryminolodzy (oczywiście polscy, a nie rosyjscy – ewentualnie i polscy, i rosyjscy) powinni byli dokonać wstępnych oględzin, zbadać wrak itd., oni bowiem wiedzieliby dokładnie, czego szukać, jak udokumentować, sfotografować i zabezpieczyć dowody. Oni też po zakończeniu swoich prac mogli potem zezwolić ekspertom od lotnictwa na dalsze badania. Garstang podkreśla, że praca kryminologów pozwala zidentyfikować dowody, ochronić je, a także, jeśli jest to konieczne, odizolować oraz przejąć, bez znaczącego zaburzenia prac innych specjalistów. Kryminologiczna grupa śledcza powinna składać się z kilku osób posiadających fachową wiedzę z chemii, wiedzę dot. działania środków wybuchowych oraz wiedzę dot. usterek techniczno-konstrukcyjnych. Prace tychże osób koordynuje i kontroluje oficer policji. Każdy kawałek wraku wobec tego powinien zostać oznaczony, udokumentowany, a następnie zmagazynowany, tak by mógł posłużyć do dalszych prac śledczych. W przypadku Smoleńska szczątki tupolewa niszczeją od paru miesięcy na lotnisku. Garstang rozpisuje się szczegółowo na temat niezbędnych narzędzi takiej grupy śledczej oraz niezbędnych procedur, jakie należy zastosować, nie będę tu wchodził w szczegóły, gdyż cały jego tekst warty jest gruntownego przestudiowania (lekturę polecam członkom parlamentarnego zespołu zajmującego się katastrofą). Autor mówi o tym, że badający muszą dysponować własnym biurem ze sprzętem komputerowym, odpowiednim oprogramowaniem, wykorzystać systemy, typu GIS, GPS, SAR (Synthetic Aperture Radar), GLONASS (ros. GPS), dokładnie ofotografować z lotu ptaka miejsce zdarzenia, powinni mieć zapisy z czarnych skrzynek i rejestratorów lotu, rzecz jasna, analizę trajektorii lotu na podstawie połażenia szczątków maszyny (w jej trakcie przeprowadza się np. symulacje, które pozwalają ustalić, kiedy doszło do eksplozji lub też, jaki byłby rozkład szczątków, gdyby eksplozja zaszła w takim a takim momencie) itd. Twierdzi on, że im bliżej materiału wybuchowego jest dany fragment maszyny, gdy dochodzi już do eksplozji, tym większa energia jest mu przekazywana w trakcie wybuchu, a więc tym większe jest prawdopodobieństwo, że zostanie ta część odrzucona z określoną prędkością od „epicentrum”. Im większy jest użyty ładunek, tym silniejszy efekt. Zatem te szczątki, które położone są najdalej, mogły by być kawałkami urządzenia wybuchowego oraz obiektami ulokowanymi najbliżej eksplozji (to mogą być ofiary, bagaże, ubrania, fragmenty szkieletu samolotu itp.). Taki materiał może potencjalnie zawierać ślady powybuchowe (biologiczne, chemiczne, metalurgiczne lub konstrukcyjne). Analiza trajektorii pomóc może zatem w znalezieniu kluczowych dowodów zamachu. Przyszło mi więc do głowy, że może skrzydło (zakładając, że należy do tupolewa, bo jak pamiętamy, są co do tego wątpliwości), które leżało najdalej od miejsca katastrofy, nie zostało po prostu urwane w wyniku pierwszej eksplozji. Niezbędne jest dokonanie w Polsce rekonstrukcji wraku (po przewiezieniu szczątków do kraju). Można jej dokonywać fizycznie i komputerowo. Części samolotu można rozłożyć płasko lub kompletować w formie przestrzennej. W trakcie fizycznej rekonstrukcji bada się osady, sadzę, ślady smaru, pęknięcia i deformacje materiałów. Wydaje się, że zaproszenie specjalistów z krajów, gdzie już badano katastrofy spowodowane użyciem materiałów wybuchowych, znacznie ułatwi i przyspieszy takie śledcze prace. FYM
Nie rób drugiemu co tobie niemiłe Jutro harcerze mają przenieść krzyż z Krakowskiego Przedmieścia i zanieść go w pielgrzymce do Częstochowy. Jak zareagują na to ludzie deklarujący wolę obrony krzyża? Na łamach “Polski” Michał Karnowski zastanawia się czy musiało dojść do tak ostrej polaryzacji w tej kwestii: “Wszystko zawarte jest w nazwie. Przenosiny czy zabieranie krzyża? Powiedz mi, jakiego słowa używasz, a powiem ci, co o tym myślisz. Dla archidiecezji warszawskiej to “przeniesienie”. Dla większości obserwatorów, jak można wywnioskować z tonu dyskusji medialnej, również. Ale dla ludzi, którzy pełnią pod Pałacem Prezydenckim samorzutne warty, to, co ma się stać, jest “krzyża zabraniem”. Apelują więc w liście do biskupów warszawskich, żeby tego nie robili. Jak widać, choć hucznie ogłoszony, kompromis nie istnieje. Można dziś kreślić różne scenariusze, co stanie się za kilkadziesiąt godzin na Krakowskim Przedmieściu, ale wydaje się pewne, że spokojnie nie będzie. Czy metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz stanie naprzeciw zbuntowanych, nie akceptujących porozumienia wiernych? A jeśli tak, to czy stawią oni czynny opór? Będą krzyczeli? Czy wyrażą swój protest milcząco? Czy zjawią się tam też grupki uważające, że to dobra okazja do wykrzyczenia swoich antykościelnych haseł? I czy wtedy księża nie znajdą się między młotem, a kowadłem? Jakkolwiek by patrzeć, sytuacja nie jawi się w jasnych barwach. Szkoda, bo na szali leży przecież nie kawałek zbitego pod kątem 180 stopni drewna, ale podwójny symbol. Raz – symbol wiary chrześcijańskiej. Dwa – znak pamięci po ofiarach tragedii 10 kwietnia. (…). Zastanawiam się, kto zawinił? Prezydent elekt Bronisław Komorowski, w pierwszym wywiadzie bezrefleksyjnie zapowiadając przeniesienie krzyża, dając do zrozumienia, że w tym miejscu taki znak po poprzedniku nieco go krępuje? Kościół i harcerze, którzy negocjując w tej sprawie, chyba trochę zapomnieli o wrażliwości ludzi stojących przed Pałacem Prezydenckim, dla których istotą tego trwania jest także uzyskanie zapewnienia, że w przyszłości stanie tam znak pamięci o zmarłych, znak z wpisanym krzyżem? Lewica tak chętnie wykorzystująca spór do szermowania hasłami świeckości państwa, rzucająca od razu żądania usunięcia także krzyża z Placu Piłsudskiego? A może Prawo i Sprawiedliwość, gdzieś po drodze gubiące, zdaniem niektórych, granicę między pamięcią o tragedii a polityką budowaną na tragedii? (…) Co dalej? Wyjście widzę jedno: jasne stwierdzenie, co znajdzie się przed Pałacem w zamian. I że będzie to krzyż, bo nie wydaje mi się, by dla partii chadeckiej, jaką jest PO, było to nie do przejścia. Z drugiej strony – nie bardzo w to wierzę. I PO, i prezydent Komorowski widzą chyba w całej sytuacji próbę sił, którą chcą wygrać. Jak wszyscy trochę się pogubili. Takiej wojny nie da się wygrać. Można się tylko mądrze porozumieć. Nie w tym kawałku drewna problem. Zabiorą? Postawią nowy. Zobaczycie.” Tyle Karnowski. To chyba jeden z niewielu tekstów jaki w dyskusji o krzyż – nie dzieli zwolenników krzyża oraz tych, co chcą jego przeniesienia na obóz prymitywnych “katoli” i światłych chrześcijan. Wielu księżom z ogromną łatwością zdarzało się określać ludzi jacy gromadzili się wokół krzyża jako partyjniackich nienawistników. Kompromis, jaki zawarto między przedstawicielami kancelarii prezydenta, harcerzami i Kurią – bardziej korzystny jest dla tych, którym smoleński krzyż zawadzał niż dla tych, dla których jest to pamiątka po kwietniowych dniach żałoby. Porozumienie nie mówi bowiem wyraźnie, że na miejscu krzyża powstanie jakiś pomnik. Owszem są deklaracje ludzi prezydenta o uczczeniu pamięci ofiar tragedii, ale gdzie – konkretnie nie uściślono. Kancelaria prezydenta nie komentuje też zaklęć konserwatora zabytków, że na żaden znak pamięci nie wyda zgody. Skoro kompromis jest pełen znaków zapytania – to dlaczego ludzie, którzy modlili się pod tym krzyżem maja być z jego zabrania szczęśliwi? Tak jak Karnowski mam nadzieję, że nie dojdzie od gorszących scen i zachowana zostanie powaga sytuacji godna chrześcijan. Ale obawiam się sytuacji, w której krzyż zniknie, a pałac prezydencki będzie miesiącami bezsilnie rozkładał ręce powołując się na opór konserwatora zabytków. Przesadzam? To niech ludzie prezydenta przekonają mnie, że mają konkretna wolę uczcić tablicą lub pomnikiem kwietniowe wydarzenia. Niech dowiem się, że szef prezydenckiej kancelarii szuka z konserwatorem zabytków jakiegoś mądrego rozwiązania. Niech dowiem się, że znak pamięci będzie ustawiony na Krakowskim Przedmieściu, a nie np. przed Belwederem. Póki co, pałac prezydencki milczy. Jak długo? Semka
1. Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" atakuje Rosję za ukrywanie prawdy o katastrofie smoleńskiej. I to na pierwszej stronie! GW pisze, że Rosja jest oporna, że śledztwo smoleńskie doszło do ściany, ze generał Klich bezskutecznie domaga sie od Rosjan ważnych dokumentów i że napisał w tej sprawie dramatyczny list do pani Anodinej (to ta sieriozna pani, która zręcznie udaje, że prowadzi w Rosji jakieś śledztwo w sprawie katastrofy). Z publikacji GW wynika, że polska komisja nie może się doprosić od Rosjan informacji o tym, co działo się w wieży podczas lądowania, jakie było wyposażenie lotniska i jaki by l stan urządzeń naprowadzających, a także czy Rosjanie dali zgodę na lądowanie i czy mogli tej zgody odmówić? Krótko mówiąc - Rosjanie odmawiają kluczowych informacji. Jeśli nie chcą ujawnić postępowania wieży i stanu technicznego urządzeń na lotnisku, to znaczy, że nie chcą ujawnić niczego.
2. Co się "Wyborczej" stało? Czy przypadkiem nie dała się ponieść temu jadowi nienawiści i tej spiskowej teorii dziejów, którą zieje PiS i osobiście Jarosław Kaczyński? Przecież zarzuty i pytania, które stawia GW, są politycznie niepoprawne! Polityczna poprawność nakazuje, a przynajmniej do wczoraj nakazywała wierzyć Rosji bezkrytycznie, bo Rosjanie nieba chcą nam przychylić, na dowód czego Putin uścisnął Tuska. Już tak nie jest? Coś się stało z naszymi rosyjskimi przyjaciółmi, że już nie mają dla nas serca na dłoni i zaczynają kręcić i ukrywać kluczowe dowody w sprawie katastrofy?
3. Klich pisze listy, ale Klich jest na te sprawę za krótki, zwłaszcza Edmund. W Rosji nie ma takich fanaberii, że za śledztwo odpowiada jakiś Klich czy jakiś rzekomo niezależny prokurator Seremet. Tam za śledztwo odpowiada Putin i i śledztwo ustali tylko to, czego Putin zechce i zaakceptuje. Dlatego Donald Tusk powinien napisać list do Putina.
4. Albo nie - list będzie szedł zbyt długo, a sprawa jest pilna. Donald Tusk powinien zatelefonować do Putina, przypomnieć mu smoleński uścisk na dymiących zgliszczach, po czym powiedzieć znienacka - Wołodia, mamy problem! Mamy problem, Wołodia, bo wasza postawa w smoleńskim śledztwie bardzo komlikuje sprawe w Polsce. Już prawie gotowa, dopięta na ostatmni guzik była teoria, że katastrofę spowodował raptus Lech Kaczyński, który chciał zabic pilota (jak nie wyląduję, to mnie zabije) - a tu taki problem - Rosja ukrywa jakieś dowody i utrudnia śledztwo. Tego byśmy się po was, przyjaciołach Moskalach, nie spodziewali.
5. Jeśli Donald Tusk pilnie tej sprawy nie wyjaśni i nie uzgodni z Władimirem jakiegoś sensownego rozwiązania tego klinczu, to trzeba będzie przyznać racje Kaczyńskiemu i tym wszystkim mącicielom, wichrzycielom i oszołomom (również mojej skromnej, lecz oszołomionej osobie), którzy nie wierzyli rosyjskiemu śledztwu ślepo i bezkrytycznie. Janusz Wojciechowski
Indianie, Irlandia, Smoleńsk - czyli: o kilku komentarzach (poprawione). Komentarzy pod tymi wpisami – jak zapowiadałem sto razy – zazwyczaj nie czytam. Jednak w tym tygodniu nie było pracy przy „Najwyższym CZAS!”ie – więc zerknąłem. Pierwszy komentarz (całkiem nie na temat!) pod poprzednim wpisem umieścił {~ beze_moze_byc_beze} – a jego pierwsze zdania brzmią: „Jak podkreśla włoski historyk, Ludwik Antoni Muratori, jednym z najtrwalszych fundamentów pokoju i jedności panujących wśród Indian jest całkowity brak srebra i złota i wszelkiego innego pieniądza. Owe bożki chciwości są najzupełniej nieznane” Dalej nie czytałem – bo, o ile pamiętam, pokój i jedność panujące wśród Indian opierały się na tym, że każde plemię walczyło z każdym, a jeńców honorowo torturowano przy palu męczeństwa. Jak można zupełnie bezkrytycznie zamieszczać takie „informacje”? P.{~hahaha} i innym, którzy prawie codziennie piszą w stylu: „Według przepowiedni Pana Janusza, Polska miała podpisać KPP do 1 czerwca 2010 roku. Dziś mamy 1 sierpnia 2010 a podpisu jak nie było, tak nie ma. Pan Janusz zrobił z siebie pośmiewisko i wiochę”. Przypominam, że na ten temat pisałem bodaj w marcu: w Brukseli zapadła decyzja, że nie będzie się zmuszać opornych państw do przyjmowania KPP, lecz po prostu unio-sądy będą orzekały w oparciu o KPP – również w stosunku do mieszkańców krajów, których państewka KPP nie przyjęły. Oznacza to wprowadzenie KPP de facto poprzez władzę sądowniczą. Jest to możliwe – bo sądy krajowe muszą orzekać w zgodzie orzecznictwem unio-sądów. Od 1-XII 2009 zaś prawo unijne ma bezwzględne pierwszeństwo nad krajowym. Ciekawe, że do tej pory jeszcze nie trafił się taki precedens. Zdaje się, że po aferze w Grecji ONI wzięli na wstrzymanie, nie chcąc przyspieszać pojawienia się drugiej Grecji. Całkiem możliwe, że najchętniej by się teraz z KPP wycofali.... ale nie bardzo jest, jak. Lewica podniosłaby wrzask pod Niebiosy! W tej sprawie pisze {~Josza} – i pisze same nonsensy: „Brak karty praw podstawowych ma być powodem wyjazdu z Irlandii? Nie pogorszenie sytuacji gospodarczej?”. Nie, powodem, dla którego ludzie wyjeżdżają teraz z Irlandii jest m.in. wprowadzenie KPP, co spowodowało pogorszenie sytuacji gospodarczej. Tak naprawdę nie było naturalnego „pogorszenia sytuacji gospodarczej” - tylko złodziejskie manewry: przy okazji naprawiania (poprzez dodruk pieniądza) tego, co zepsuto w Ameryce przez socjalistyczną politykę mieszkaniową, postanowiono zrobić to samo w WE, co spowodowało zawirowania – z których jednak państwa, które nie przyjęły KPP i nie wprowadziły €uro wyszły znacznie lepiej, niż €uroladia (w tym i Irlandia).
A kryzys dopiero się zaczyna... "Do Hameryki uciekano z powodu opieki feudalnej? Dla mnie nowość". Tak. W USA żadnej opieki socjalnej nie było. I dlatego tam uciekano. "Irlandia celtyckim tygrysem? Od kiedy?” Nieprawdopodobne: {~Josza} nie zna tego określenia? To proszę wpisać „celtycki tygrys” do GOOGLE - i otrzyma się ponad 7000 wyników tylko w języku polskim. W szczególności jest i hasło w Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Celtycki_tygrys
Dalej {~Josza} wali na odlew: „Jeden z najbiedniejszych krajów Europy kasował przez dziesiątki lat subwencje wpłacane przez europejczyków, bez tego nie powstrzymaliby masowej emigracji i biedy. Gdy subwencje popłynęły do nowych członków, Irlandia została na lodzie i dlatego protestowała przy pertraktacjach traktatu lizbońskiego, którzy ludzie bezpośrednio łączyli z nowymi krajami Unii”.
Ale-ż skąd! Irlandię dlatego nazwano „celtyckim tygrysem”, bo przestała brać subwencje i stanęła na nogi. Bynajmniej zresztą nie z powodu jakiejś super-liberalnej gospodarki. Wystarczyło, że miała trochę bardziej liberalną od innych krajów Europy. „(…) Donald Tusk przestał nam już machać przed nosem "drugą Irlandią"? A kiedy on nią machał?” Nie – chyba wolne żarty? Cytuję na przykład: „Obietnica "drugiej Irlandii" pojawiła się w kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej. (...). O co chodziło w wyborczej obietnicy Donalda Tuska? Lider Platformy przekonywał w kampanii 2007 roku, że polska gospodarka może przeżyć cud na miarę irlandzkiego "tygrysa celtyckiego". „…Irlandia może być także tutaj, tylko musimy przyjąć irlandzkie reguły…” – przekonywał Tusk." Starczy? {~Josza} został przekonany? Bo jak nie – to ja już nie wiem... PS. W sprawie smoleńskiej. Tu znajduje się starannie zebrany zbiór mniejszych i większych nonsensów wypowiadanych na ten temat:
http://www.wolnapolska.pl/index.php/to-mog-by-zamach-najwiksze-wtpliwoci.html
Mnie najbardziej podobał się taki: „Według strony kaukaskich partyzantów w dniu katastrofy opancerzony samochód z ministrem Siergiejem Shoigu [piszę „Shoigu”, a nie „Szojgu”, bo jest On po mieczu Tuwińczykiem, a nie Rosjaninem - JKM] wjechał w minibus i zabił ponad 20 pasażerów. Jeśli to prawda, to jest to zaskakujący zbieg okoliczności - a może wsadzono tam świadków katastrofy pod pretekstem przewiezienia na przesłuchanie, a prawdziwym celem było wyeliminowanie świadków?
http://www.kavkazcenter.com/eng/content/2010/04/13/11864.shtml ”
Ale może znajdą Państwo lepszy. Przy okazji dla chętnych: to chyba najczytelniejsza wersja słynnego filmiku zdjętego natychmiast po Katastrofie. Dobra jakość i dźwięku, i obrazu:
http://www.dailymotion.pl/video/xcxpvt_first-minutes-after-the-crash-of-th_news
Bojkotujmy „WPROST”! Korwin-Mikke: Polacy to ciemny lud, głupi jak but z lewej nogi Prezes partii Wolność i Praworządność Janusz Korwin-Mikke stwierdził w wywiadzie udzielonym dla radiowej Trójki, że Polacy zaakceptują planowaną przez PO podwyżkę podatków, ponieważ - jak to określił - są "ciemnym ludem". - Lud jest głupi jak but z lewej stopy. Większość ludzi podwyżkę podatków przełknie. Jak im w telewizji wytłumaczą, że powstaną nowe drogi, szpitale, to ludzie to zrozumieją. Przeciętny widz telewizji jest zupełnie odmóżdżony, w ogóle nie myśli - powiedział Korwin-Mikke. Polityk uważa, że Platforma Obywatelska nie jest ugrupowaniem liberalnym, ale socjalistycznym. Podobnie jak - według niego - wszystkie partie w Polsce, poza Wolnością i Praworządnością, której przewodniczy. Korwin-Mikke uważa, że popularność PO wynika z tego, że nie przeprowadza żadnych głębokich reform. Partia rządząca buduje- według polityka- nowy, lepszy eurosocjalizm, podobnie jak wszystkie partie w Europie. Korwin Mikke apeluje o natychmiastowe zniesienie podatku dochodowego. - Podatek dochodowy musi być zlikwidowany, bo on odstręcza ludzi od pracy. Nie opłaca się pracować. Podatek dochodowy jest źródłem bandytyzmu. To już lepiej wprowadzić większy VAT- powiedział Korwin-Mikke. – Cały świat to idioci. Ludzie nie widzą, że każda złotówka więcej, którą oddaje się Państwu, to złotówka mniej w ich kieszeni, którą mogą zainwestować- ocenił polityk. Uważa że polskie prawo szwankuje, bo według niego rząd nie powinien wnosić własnych projektów ustaw. – Władza wykonawcza ma wykonywać, a nie tworzyć ustawy - grzmi Korwin-Mikke. Szef Wolności i Praworządności odniósł się też do przyczyn katastrofy smoleńskiej. – Do katastrofy doszło bo pilot chciał wylądować i zaryzykował. Pilot cywilny uważa, że najważniejsze jest bezpieczeństwo, a wojskowy zaryzykuje. Pytanie czy piloci wojskowi mogą pilotować samoloty cywilne?- zastanawiał się polityk. W tytule, co świadczy o wyjątkowej chucpie Redakcji: „Polacy to ciemny lud, głupi jak but z lewej nogi”. W rzeczywistości powiedziałem, co Państwo zapewne już sprawdzili: „L*d jest głupi, jak but z lewej nogi”. Każdy, praktycznie, L*d! Dlaczego akurat „Polacy”? Ciekawe, co na temat tego podstawienia powie sąd... Ja pogardzam d***kracją – a nie Polakami. Proszę zauważyć, że ludzi szanuję – tylko L*d, czyli motłoch, mam w głębokiej pogardzie. Szanuję każdego, nawet lumpa – natomiast jak się zbierze 10.000 i zaczyna wrzeszczeć, to choćby to byli sami Einsteinowie, to trzeba brać karabin maszynowy, albo i armatę. ŚP. Napoleon Buonaparte kazał strzelać do L**u z armat – i dlatego został Wielkim, kochanym powszechnie przez ludzi, Cesarzem! JKM
Jucha czarna pod gardło podchodzi… Chociaż Salon ustami „Głosu Cadyka” ustalił ponad wszelką wątpliwość, że działania parlamentarnego zespołu, pod kierunkiem posła Antoniego Macierewicza pragnącego wyjaśnić okoliczności katastrofy w Smoleńsku nie doprowadzą do żadnego rezultatu, a tylko będą „jątrzyć”, to wiadomo, „mówimy >partia<, a w domyśle – Lenin” co się wykłada, że co innego mówimy, a co innego myślimy. Ma to zastosowanie zwłaszcza w przypadku Salonu, który rozwarcie między słowami, a myślami przeniósł w latach transformacji ustrojowej jeszcze z epoki „ukąszeń heglowskich”, to znaczy – zafascynowania Ojcem Narodów i cudnym rajem. Chwaląc wiązaną mową proletariacką ascezę i krzepę, podjudzając „masy” do klasowej nienawiści i kiwając ze zrozumieniem głowami nad „wiórami”, co to muszą lecieć przy rąbaniu drew, funkcjonariusze Salonu pogrążali się w drobnomieszczańskich, niebu obrzydłych sprośnościach, czemu nie położył kresu nawet zgon Chorążego Pokoju i sławna „odwilż”. Jak zauważył Leopold Tyrmand, za to, że najpierw błądzili, a potem przestali i o tym opowiedzieli, znowu wyciągali ręce po nagrody, znowu obcmokiwali siebie nawzajem, płodząc w międzyczasie wunderkindów, od których dzisiaj w Salonie aż się roi. Oczywiście sama mowa wiązana nie wystarczała, bo – powiedzmy sobie szczerze, był to nieprawdopodobny Scheiss – i dlatego w osłoniętych dyskrecją miejscach, wykonując zadania oficerów prowadzących, trzeba było oddawać się twórczości bardziej konkretnej i brzemiennej w skutki. Wprawdzie do żadnych antologii, ani wypisów szkolnych te utwory nie weszły, ale tak naprawdę, to właśnie one ugruntowywały pozycję zarówno każdego wytworniaka z osobna, jak i całego środowiska. Po chwalebnym nawróceniu w 1989 roku w Magdalence doszło do historycznego kompromisu, którego Salon trzyma się już nieubłaganie, blokując ujawnienie razwiedkowej agentury na odcinku snobistyczno-moralniackim. Więc chociaż ponad wszelką wątpliwość ustalono, że… i tak dalej - to przecież, poza prezydentem-elektem i wąskim gronem wtajemniczonych, reszta przecież nie wie, czego właściwie dowiedział się znienawidzony Macierewicz podczas rozwiązywania WSI i jakie asy pochował sobie w rękawach. Dlatego po powstaniu zespołu, niezależna prokuratura, sprawiająca dotychczas wrażenie paralityka, nie tylko zaczęła pośpiesznie dreptać i nawet przebąkiwać o możliwości przedstawienia zarzutów w związku z przygotowaniem wyjazdu prezydenta do Katynia. Komu ? Jakich? – Tego oczywiście prokurator generalny Andrzej Seremet jeszcze nie wie, bo po pierwsze – światło nie zostało jeszcze oddzielone od ciemności, a po drugie – Siły Wyższe najwyraźniej nie wyznaczyły jeszcze kogo rzucić na pożarcie. Tedy z jednej strony mamy zespół znienawidzonego Macierewicza, który samym swoim istnieniem sprawia, iż wielu autorytetom „jucha czarna pod gardło podchodzi, zgagą wstydu piecze”, podczas gdy Siły Wyższe, w których usta wpatruje się jak w tęczę zaniepokojony Jasnogród, też próbują stwarzać fakty dokonane, przede wszystkim na bazie nagrań z „czarnych skrzynek”, na których kierująca rosyjską komisją generał Tatiana Anodina taktownie pozostawiła aż 30 procent „szumów i trzasków”, żeby tubylczy eksperci odczytali sobie z nich co tam na danym etapie będzie dla partii najkorzystniejsze. Okazało się tedy, że eksperci z ABW, z części „szumów i trzasków” odczytali kolejną rozmowę, której jednak, dla jej dramatyzmu, prokuratura waha się przedstawić nie tylko opinii publicznej, ale nawet rodzinom ofiar katastrofy. Wprawdzie odbyło się zamknięte spotkanie przedstawicieli prokuratury z rodzinami, ale ze skąpych relacji wynika, ze bardziej przypominało ono rozmowę gęsi z prosięciem, niż jakieś rzeczowej wyjaśnienia. Ale rodziny, które zresztą też zdążyły już podzielić się na dwa obozy, nie dają się złapać na te plewy i poprzez pełnomocników próbują przejąć inicjatywę. Właśnie mecenas Stefan Hambura złożył doniesienie o przestępstwie, jakie premier Tusk i prezydent-elekt Bronisław Komorowski mogli popełnić w poprzez rzeczywiście zagadkowe zachowanie w sprawie śledztwa. Niezawodny „Głos Cadyka” od razu zdezawuował mec. Hamburę jako nieudacznika, wręcz kauzyperdę, któremu nic się nie udaje. Może to oznaczać, że nie tylko tamtejsi redaktorzy, ale również niezależna prokuratura i niezawisłe sądy zostały już poinstruowane przez Siły Wyższe, ale przecież i w klubie gangsterów też zdarzają się nieporozumienia, a wtedy – kto wie? – mec. Hamburze to i owo może się udać. A jednym z sygnałów nieporozumień w klubie gangsterów jest zaskakująca propozycja wicepremiera i ministra Gospodarki Waldemara Pawlaka, żeby polsko-rosyjską umowę gazową, opiewającą na dostawy aż do 2037 roku, podpisał postawiony na czele Ministerstwa Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski. Akurat Radosław Sikorski wpadł na pomysł powywieszania w ambasadach i konsulatach portretów Bronisława Komorowskiego. Komorowski jak Rokossowski? Z krytyką pospieszył poseł SLD Tadeusz Iwiński, a i niezależne media, dotąd ministru Sikorskiemu życzliwe, zaczęły sobie z niego dworować. Czyżby był to znak, że Siły Wyższe rozważają, czy to właśnie jego nie rzucić na pożarcie? Wykluczyć tego nie można, bo postępowanie MSZ przy przygotowywaniu podróży prezydenta Kaczyńskiego do Katynia rzeczywiście pozostawiało wiele do życzenia, najdelikatniej rzecz ujmując, a poza tym Radosław Sikorski uważany jest w Platformie za rodzaj ciała obcego, co otwartym tekstem oznajmił w swoim czasie poseł Palikot. Czyżby z tej sytuacji chciał skorzystać również wicepremier Pawlak, pod którym w PSL kopie dołki poseł Janusz Piechociński? Podczas gdy Siły Wyższe wszystkie te sprawy rozbierają sobie z uwagą, minister finansów Jacek Rostowski wystąpił z pomysłem podniesienia podatków pośrednich, przede wszystkim VAT do 23 procent. Wygląda na to, że nawet kreatywna księgowość nie wytrzymała konfrontacji z tzw. życiem – bo jakże tu wytrzymać, kiedy w ustawie budżetowej deficyt zaplanowany został na 52 miliardy złotych, a same straty spowodowane powodzią sięgają co najmniej 10 miliardów, zaś dług publiczny, który przekroczył 700 miliardów, powiększa się z szybkością co najmniej 3 tysięcy złotych na sekundę? Warto przypomnieć, że Jacek Rostowski nie był w platformianym „gabinecie cieni” więc nie można wykluczyć, iż premieru Tusku na ministra nastręczyły go Siły Wyższe, które teraz, za jego pośrednictwem, oznajmiły mu, jaki jest rozkaz i co Platforma ma w podskokach przeforsować. Koalicyjne PSL już się od pomysłu dystansuje, co nie znaczy, by było mu przeciwne, tylko – że chciałoby za swoją zgodę dostać coś extra. Trudno się temu dziwić, bo azaliż tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne? Tymczasem zbliża się sierpień a z nim rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. „Biało-krwawy, krwawo-biały, lniany opatrunku, który zwiesz się sztandar! Coś się z wielkim krwotokiem uporał. Wiatr rozwiewa ten dokument rany, wznosi w górę bohaterski bandaż. Tę pamiątkę, ten dług i ten morał” – napisała Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Ciekawe, z jakim przesłaniem wystąpią z tej okazji drapichrusty, którym razwiedka powierzyła zewnętrzne znamiona władzy, żeby rozkradali dla niej państwo i obywateli. Na pewno będą się nadymali, podobnie jak uczestnicy ekumeniackiej uroczystości, wyznaczonej na 3 sierpnia, a polegającej na uroczystym usunięciu krzyża spod Pałacu Namiestnikowskiego przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Ponieważ w Polsce przy różnych ulicach i drogach jest jeszcze całkiem sporo krzyży, które kłują w oczy starszych i mądrzejszych, to nie jest wykluczone, iż uroczystość 3 sierpnia zapoczątkuje doroczne obchody święta Usunięcia Krzyża Świętego. SM
LUDZKI PAN Odetchnąłem z ulgą. Pan Premier Tusk powiedział, że „daniny wobec ludzi” będą podnoszone „tylko w takim wymiarze, w jakim jest to konieczne”. (Rząd jest gotowy do podwyższenia VAT o 1 punkt procentowy. Premier Donald Tusk powiedział, że 1-proc. podwyżka VAT będzie najmniej dotkliwa dla obywateli, a uchroni Polskę przed niebezpiecznym poziomem zadłużenia. "Jesteśmy gotowi do decyzji, w tym do korekty, do podwyższenia o 1 punkt procentowy VAT, ponieważ uznaliśmy, że ta metoda jest stosunkowo najmniej dotkliwa dla obywateli, a uzupełnia dochody państwa w taki sposób, który uchroni Polskę przed niebezpiecznym poziomem zadłużenia" - powiedział Tusk na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu. Premier podkreślił, że fakt, iż dochody muszą być większe, wynika z tego, że rząd uparł się, aby nie rezygnować z kluczowych dla Polski planów o charakterze społecznym i rozwojowym. "Wybraliśmy wariant środka drogi" - podkreślił Tusk. Zapewnił, że "daniny wobec ludzi" będą podnoszone tylko w takim wymiarze, w jakim jest to konieczne.(PAP). Ludzki Pan. Mógłby przecież podnieść bardziej niże jest to konieczne. Rozumiem, że inni tak postępowali i marnotrawili pieniądze podatników! Pan Premier Tusk zachowa łaskawie umiar. Zastanawia mnie tylko, jak wszystkim kolejnym premierom od 1993 roku wystarczała stawka podstawowa VAT 22%, a „najbardziej liberalnemu premierowi” (według jego własnego określenia) nie wystarczyła. Może za dużo wydawał przez te ostatnie 3 lata razem ze swoim najlepszym Ministrem Finansów Europie? Zapowiedź podwyżki VAT ma charakter czysto polityczny. Podobno Pan Prezydent Kaczyński blokował „reformy”. Czyżby chodziło o blokowanie podwyżek podatków??? Szuflady miały być pełne projektów ustaw! Czy ta o podwyżce VAT to pierwsza, która została wyjęta z szuflady? Pan Premier zapowiedział „przegląd wet Prezydenta Kaczyńskiego”. (Premier zarządził "przegląd wet" L. Kaczyńskiego. Donald Tusk zlecił przegląd wszystkich ustaw, które w tej kadencji Sejmu zawetował Lech Kaczyński. Część z nich ma trafić z powrotem do parlamentu już w październiku – wynika z nieoficjalnych ustaleń "Wprost". Z ustaleń "Wprost" wynika, że premier zapowiedział powołanie zespołu parlamentarno-rządowego, który zajmie się analizą wszystkich wet Lecha Kaczyńskiego z tej kadencji. Część z nich ma w październiku z powrotem trafić do parlamentu. – De facto oznacza to powtórkę czegoś, co już ćwiczyliśmy w 2008 roku: legislacyjnej rewolucji październikowej – mówi informator tygodnika. Zespół w pierwszej kolejności ma się zająć ustawami zdrowotnymi. – Ich kształt ma jednak zostać nieco zmodyfikowany – zdradza jeden z polityków PO.). Więcej na stronach internetowych tygodnika "Wprost". Mają być uchwalone ponownie. To innych ustaw w tych szufladach nie ma? Zacznijmy od pierwszej: podwyżki VAT. W 2005 roku Platforma zapowiadała liniową stawkę podatku VAT. I to miało sens. Oczywiście nie na poziomie 15%, bo się budżet nie spinał. Ale za to hasło „3x15” ładnie wyglądało na „sztandarach”. Przynajmniej taka informację wówczas otrzymałem, gdy starałem się wytłumaczyć, że różne podatki mają różne konsekwencje i nie muszą mieć takiej samej stawki. Bo to trochę tak, jakby elektryk oświadczył, że w robionej instalacji ma być koniecznie: 15 ohm, 15 amper i 15 wolt. Ale zamiast podwyższać stawkę podstawową VAT do 23% można byłoby ją obniżyć do 20-21% i zastosować do wszystkich towarów i usług. Od 1 stycznia 2004 na Słowacji wprowadzono jednolitą stawkę VAT w wysokości 19%. Nie było rozruchów, nikt nie umarł z głodu na ulicy. Tak samo byłoby w Polsce. Jednolita stawka VAT, niższa od dotychczasowej, zwiększyłaby wpływy budżetowe i zwiększyła konkurencyjność polskich towarów i usług objętych jedną z najwyższych stawek VAT w Europie, ale także ograniczyła nadużycia podatkowe ze strony tych podatników, którzy korzystają ze zróżnicowania stawek podatku VAT do różnego rodzaju oszustw podatkowych. Ilu jest w Polsce podatników, w przypadku których udział wydatków na żywność w stosunku do dochodów jest na tyle wysoki, że podwyższenie VAT zagrażałoby podstawa ich egzystencji? Milion? Dwa miliony? Pięć milionów??? Wszyscy oni mogliby otrzymać pomoc w gminnym ośrodku pomocy społecznej. Po to, żeby kilku milionom nie zabrakło na chleb, nie można robić prezentu pozostałym trzydziestu kilku milionom. Moja babcia miała specjalną serwetę, na której kroiło się chleb, żeby się okruszki nie marnowały. Dziś nikt nie ośmieli się zauważyć, jakie ilości żywności lądują na śmietniku. A to oznacza, że żywność dla większości podatników jest za tania, skoro ją wyrzucają. I dlatego jest miejsce na zrównanie stawki VAT. System podatkowy powinien służyć efektywnemu zbieraniu pieniędzy na wydatki publiczne, a nie realizacji celów społecznych - bo się do tego nie nadaje. Do podatków trzeba podejść ekonomicznie a nie politycznie. Ale co nasi politycy robiliby, gdyby nie polityka??? Gwiazdowski
Armia Ludowa naprowadzała gestapo na lokale AK Z dr. Piotrem Gontarczykiem z Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia Jacek Dytkowski. Czy można mówić, że Armia Ludowa walczyła ramię w ramię z AK w Powstaniu Warszawskim? Próby lansowania takiej tezy były widoczne wczoraj w trakcie rocznicowych uroczystości powstańczych. - Są tutaj dwa aspekty. Pierwszy to walka szeregowych żołnierzy AL w Powstaniu Warszawskim. Walczyli oni mniej więcej w podobny sposób jak żołnierze AK. Natomiast czymś zupełnie innym jest przynależność do tej organizacji. Przygotowywała się ona bowiem przed 1 sierpnia 1944 r. też do powstania zbrojnego w Warszawie, tylko że przeciwko polskim organizacjom niepodległościowym, a na rzecz Sowietów. Zasadniczo więc była to agenturalna organizacja, która nie służyła polskim interesom, ale sowieckim, i to ewidentnie. AL przygotowywała się więc do zrywu zbrojnego, ale przeciwko Polsce. W momencie kiedy jednak Powstanie Warszawskie wybuchło, partyzanci AL nie mieli już innego wyjścia, jak wziąć w nim udział. Natomiast samo kierownictwo PPR-NKWD – bo tak należy je nazwać – usiłowało rozgrywać swoje polityczne sprawy. Oddzieliłbym to jednak od walki szeregowych żołnierzy, którzy zasadniczo dzielili losy wszystkich powstańców.
Przed wybuchem powstania AL współpracowała z gestapo, by denuncjować członków polskiego podziemia niepodległościowego? - Bez wątpienia można stwierdzić, że kierownictwo Armii Ludowej w latach okupacji 1943-1944, a prawdopodobnie także wcześniej, prowadziło tzw. akcję dezinformacji. Polegała ona na tym, żeby zidentyfikowanych przez siebie działaczy polskiego podziemia, ich lokale konspiracyjne, drukarnie przekazywać po prostu w ręce gestapo. Nie ma wątpliwości, że działalność PPR i NKWD – stawiam tu znak równości, bo są one tożsame – zbrojna w terenie, a polityczno-zbrojna w centrali w Warszawie i towarzysząca jej propaganda były wymierzone przede wszystkim w Polskie Państwo Podziemne i nasze aspiracje niepodległościowe. Odbyła się na przykład w lutym 1944 r. wspólna akcja PPR i gestapo na lokal archiwum AK, który mieścił się przy ulicy Poznańskiej. Ważną rolę odegrał tu Bogusław Hrynkiewicz, który pracował jednocześnie dla gestapo i PPR. Po tej akcji podzielił on skonfiskowane materiały. Niemcy zabrali dokumenty antyniemieckie, a Marian Spychalski, szef komórki informacyjnej Sztabu Głównego Armii Ludowej, i Władysław Gomułka, I sekretarz KC PPR – antykomunistyczne. Oczywiście wszystkich złapanych w tym lokalu przejęło gestapo i zamordowało. Zaznaczam, że była to wprawdzie wspólna akcja, ale gestapo nie miało dokładnej świadomości, z kim prowadzi tę grę. Prawdopodobnie nie wiedzieli, że ludzie, z którymi współpracowali, byli komunistami. Dziękuję za rozmowę.
To, wbrew pozorom, nie o pedofilii... Ludzie pragnący zaprowadzić na naszej planecie globalny terror posiłkują się zawsze argumentami o „korzyści społecznej”. Łamiemy prawa rodziców? Ale to dla dobra krzywdzonych dzieci. Zawsze bierze się jakiś konkretny przykład – by zniszczyć jakaś Zasadę. Oto przykład – opisany przeze mnie w „Dzienniku Polskim” Totalitaryzm globalny czyli b***el. Po Amerykanach i Francuzach agresję prawną jęli uprawiać Kanadyjczycy. Oto niejaki Kenneth Klassen został przez sąd w Kolumbii Brytyjskiej skazany na 11 lat więzienia za wykorzystywanie 8-letnich dziewczynek. Czyn zaiste obrzydliwy – ale jeszcze okropniejszy jest ten wyrok!!! Rzecz w tym, że p. Klassen robił to Kambodży i Kolumbii – a nie w Kanadzie! Gdyby sąd w Kambodży skazał p. Klassena na śmierć połączoną z torturami – nie pisnąłbym słówkiem (jeśli ich kodeks to przewiduje!). Natomiast nie może być tak, że sąd ocenia czyny popełnione w Poronii na podstawie praw Rurytanii!! W naszej cywilizacji obowiązywała zasada, że właściwy jest sąd i prawo miejsca popełnienia przestępstwa. W przeciwnym razie grozi mi, że sąd z Sacramento zechce aresztować mnie za przespanie się z 17-letnią Kalifornijką bawiącą akurat w Warszawie - a sąd z Miami za śpiewanie w Międzywodziu w kostiumie kąpielowym. Bo na Florydzie jest to zakazane! Otóż mogę się założyć, że zdecydowana większość tzw. L**u powie: „Gdyby temu łajdakowi miało to ujść płazem – bo, przyjmijmy, w Kambodży i Kolumbii jest to bezkarne - to lepiej już złamać wszystkie Zasady prawne!”. I d***kratycznie likwiduje się Zasadę, chroniącą nas przed terrorem państwowym. Przy czym bardzo niewielu ludzi robi to po to, by zniszczyć naszą cywilizację; zdecydowana większość robi to z powodów moralnych! Chcą szerzyć Dobro! Ha! „Strzeż mnie, Boże, od przyjaciół – przed wrogami obronię się sam!” Nie wiem, czy Architektom Nowego Porządku Świata uda się zaprowadzić totalitaryzm w skali globu – ale b***el prawny udało im się wprowadzić już teraz! JKM
Konfederacja zamiast Unii Konfederacja Szwajcarska może stać się alternatywą dla Unii Europejskiej. Dla wszystkich przygranicznych regionów państw ościennych, które czują się zaniedbywane przez Brukselę i rozczarowane oraz oburzone jej „centralizmem”, Berno proponuje alternatywę – sprawdzony przez Helwetów model regionalnej suwerenności. Ciągle ponagla się nas do wejścia do Unii Europejskiej. Ale my stawiamy na prawo ludzi do samostanowienia – odżegnuje się od zacieśniania związków z Eurosojuzem Toni Brunner, lider współrządzącej krajem Szwajcarskiej Partii Ludowej (SVP). I właśnie 28 parlamentarnych reprezentantów jego ugrupowania jeszcze w marcu bieżącego roku wystąpiło z wnioskiem o takie przemodelowanie prawa, by umożliwiło ono przygranicznym regionom Francji, Niemiec, Włoch i Austrii przyłączenie się do Konfederacji Szwajcarskiej, o ile tylko zapragnęliby tego ich mieszkańcy.
Integracja ze Szwajcarią – Tym regionom trzeba ułatwić integrację z nami. Cierpią pod rządami europejskiej klasy politycznej, która się nimi nie interesuje. Od lat patrzą na nasze samorządne państwo i tęsknią za demokracją z ludzką twarzą. Pomóżmy braciom w potrzebie! – przekonuje Dominique Bättig z kantonu Jura, przedstawiciel SVP w rządzie federalnym. I od razu precyzuje: Trzeba tak zmienić naszą konstytucję, by sąsiednie regiony mogły stać się kantonami i wejść w skład Szwajcarii. Jego zdaniem, Szwajcaria śmiało mogłaby się powiększyć o niemiecki land Badenię-Wirtembergię, francuskie departamenty Alzacji, Sabaudii, Jury oraz Ain, włoskie prowincje Aosta, Como, Varese i Bozen (Bolzano), a także austriacki land Vorarlberg. W sumie 7-milionowej Szwajcarii miałoby przybyć 17 mln nowych mieszkańców. Kraj terytorialnie powiększyłby się co najmniej trzy razy, a największym miastem nowej konfederacji stałby się Stuttgart, a być może nawet sam Mediolan.
Bo lista ewentualnych europejskich regionów, które mogłyby stać się szwajcarskimi kantonami, wcale nie jest zamknięta. Może więc nad Wisłą przestańmy marzyć o staniu się 51. stanem zsocjalizowanych Stanów Zjednoczonych Ameryki, a lepiej zdecydujmy się na przekształcenie w 27. kanton Szwajcarii? Proces rozszerzania Szwajcarii w drodze przyjmowania nowych kantonów zakończył się w 1815 roku. Nie oznacza to bynajmniej, że nie podejmowano takich prób później. Kiedy po I wojnie światowej rozpadło się Cesarstwo Austro-Węgier, austriacki kraj Vorarlberg zamarzył sobie przystąpienie do Konfederacji Szwajcarskiej. W 1919 roku zorganizowano tam plebiscyt, w którym ponad 81% ludności opowiedziało się za takim rozwiązaniem. Jednak rozszerzenia swych granic nie chciała nawet sama Szwajcaria, a i państwa Ententy zdecydowanie na to się nie godziły, toteż Vorarlberg pozostał w Republice Austriackiej. Idea odżyła w 2010 roku. Wniosek 10.3215, postulujący wprowadzenie takich zmian w konstytucji, które umożliwiałyby przyłączanie do Szwajcarii nowych kantonów, trafił do Rady Federacji parę miesięcy temu, w marcu br. Powoływano się w nim na odwieczne szwajcarskie tradycje demokratyczne oraz popierania wolności i suwerenności obywateli. Na odpowiedź Bättig z partyjnymi kolegami musiał czekać do połowy maja. W specjalnym oświadczeniu wydanym przez Radę Federacji 19 maja odrzucono wniosek w całości. Bo, jak tłumaczono, samo jego rozpatrywanie kraje otaczające Szwajcarię uznałyby za „akt nieprzyjazny” i na dodatek kompletnie sprzeczny z prawem międzynarodowym. Gdyż w Europie prawo do secesji najwidoczniej mają tylko jakieś góralskie szczepy zagubione gdzieś hen, na Bałkanach (przykład Kosowa).
Daleko od Eurolandu Ten strach przed reakcją sąsiadów jest chyba na wyrost. Ze strony Niemiec, Włoch, Francji czy Austrii nie było żadnej oficjalnej reakcji. Co najwyżej słychać było głosy lekceważenia, jak chociażby wypowiedź ambasadora RFN w Bernie, który podobno z pomysłu polityków SVP śmiał się do rozpuku. A dlaczego sprawa powiększenia Szwajcarii została nagłośniona właśnie teraz? Zapewne dlatego, że prezydent Konfederacji Szwajcarskiej Doris Leuthard gościła właśnie w Brukseli i negocjowała nowe porozumienia, które niczym pajęczyna mają zacieśnić związki Berna z Brukselą. Tyle że Szwajcarzy, którzy blisko 20 lat temu odrzucili przystąpienie do wspólnej Europejskiej Strefy Ekonomicznej, nie za bardzo spieszą się do dalszej integracji z Europą. Wolą nie tylko płacić mniejsze podatki czy pilnie strzec przed zakusami państwa tajemnicy bankowej, ale także palić mocne papierosy o takiej zawartości nikotyny, która jest w Eurolandzie prawnie zakazana. Więc promocja, choćby tylko medialna, „szwajcarskiego modelu suwerenności” ma wedle opinii liderów Szwajcarskiej Partii Ludowej być skuteczną zaporą przed „pełzającym wchłanianiem Szwajcarii przez Unię Europejską”, uginaniem się przed brukselskimi dyrektywami. Jednak śmiech ambasadora RFN może okazać się śmiechem przez łzy. Wodzenie na pokuszenie Helwetom się udało. Mieszkańcom przygranicznych terenów sąsiadujących ze Szwajcarią państw pomysł ten wielce się podoba. I nie tylko dlatego, że chcą obżerać się prawdziwą czekoladą czy lubią zegary z kukułką. Po prostu Helwetom żyje się lepiej, są mniej wyzyskiwani przez fiskusa i nikt im nie narzuca bzdurnych praw.
Dlatego pomysł przystąpienia do Szwajcarii ma zaskakująco wysoki poziom poparcia. We włoskiej prowincji Como już dziś i choćby na klęczkach takie rozwiązanie poparłoby aż 74,2% respondentów. W Badenii-Wirtembergii o dołączeniu do Szwajcarii marzy 70% mieszkańców. – Mamy dość rządów Berlina, nie chcemy wybierać między Angelą Merkel a jej słabą i niekompetentną opozycją – wypowiadali się na łamach gazet. A w austriackim Vorarlbergu o szwajcarskim Anschlussie śni ponad połowa mieszkańców. Taki kanton Badenia-Wirtembergia stałby się prawdziwym gigantem ekonomicznym. Pracowici Szwabi są siłą napędową niemieckiej gospodarki. Tu mieszkali wynalazcy samochodu (Carl Benz), sterowców (Ferdinand Graf von Zeppelin), twórca samolotu odrzutowego (Ernst Heinkel). Tu mają siedziby światowe firmy Daimler, Bosch czy SAP, a tysiące średnich i małych przedsiębiorstw elektronicznych w rejonie miedzy Renem a Neckarem tworzą europejski odpowiednik kalifornijskiej Silicon Valley. Badenia-Wirtembergia jest jednym z trzech niemieckich krajów związkowych, które są wielkim płatnikiem netto do budżetu federalnego i przekazują miliardy euro na rozwój wschodu i północy Niemiec. Tu składa się najwięcej wniosków patentowych i działa prawie połowa elitarnych niemieckich uniwersytetów. Olgierd Domino
Kryzys państwa narodowego w Izraelu Atmosfera wokół Izraela zagęszcza się. Nadchodzą ciężkie dni. Chodzi mi o kryzys państwa narodowego w Izraelu. Składają się na to rozmaite czynniki. Po pierwsze – żar ideowy syjonistycznych pionierów wypalił się. Pokolenie, które Izrael stworzyło, odchodzi. Po drugie – większość dzieci i wnuków tych ludzi chce być jak wieczne nastolatki europejskie i amerykańskie: wyluzowane i naćpane w takt MTV, twittera i Facebooka. W izraelskości i żydostwie trzyma ich głównie pamięć o Holokauście i grupowe wyprawy do negatywnie odbieranej Polski, miejsca eksterminacji.
Po trzecie – wśród żydowskiej elity intelektualnej zderzają się rozmaite koncepcje Izraela. Czy ma pozostać państwem narodowym, z prymatem ludności żydowskiej? Czy też ma zniknąć z mapy, a Żydzi mają albo wyemigrować, albo podporządkować się arabskiemu panowaniu? A może wdrożyć model wielokulturowy, gdzie Arabowie i Żydzi żyliby obok siebie w zgodzie i miłości?
Po czwarte – Izrael jest podzielony wewnętrznie sam przeciw sobie. Oprócz mieszkańców tolerancyjnie luzackich, są też ostro ortodoksyjni religijnie. Skrajni odmawiają Izraelowi prawa bytu w ogóle. A niektórzy ultraortodoksi odmawiają prawa do żydostwa innym Żydom (zob. np.: Matthew Kalman, „Israel’s Ultra-Orthodox Jews Clash with Secular Courts”, „Time Magazine”, 18 czerwca 2010 r.) Ale większość religijnych Izraelczyków weszła w symbiozę z sekularnymi syjonistami prawicowymi, tworząc potężną orientację narodowych judaistów. Mają oni coraz więcej do powiedzenia w armii. Są też dobrze reprezentowani na wsi, a szczególnie w osiedlach pionierskich. Ludność miejska w większości odrzuca takie postawy, skłaniając się w stronę norm obowiązujących w politycznie poprawnych sferach Zachodu. Do mieszanki dochodzą też post-Sowieci, z których wielu udaje, że jest żydowskiego pochodzenia, co pozwoliło im na emigrację do Izraela. Część post-Sowietów stała się wręcz szowinistami izraelskimi. Ale większość jest raczej indyferentna. Szukają wyższego standardu życia, utrzymują związki z Rosją, a niektórzy gotują się do emigracji do USA. Są też i Żydzi sefardyjscy, czyli bliskowschodni i afrykańscy, którzy czują się w Izraelu dyskryminowani. Szczególnie niezadowoleni są Falasze, czarnoskórzy Żydzi etiopscy, którzy oskarżają współrodaków – współwyznawców o traktowanie ich jak obywateli drugiej kategorii.
Po piąte – Izraelowi zagraża stale ofensywa antyizraelska w Trzecim Świecie. Dotyczy to nie tylko krajów arabskich czy muzułmańskich w ogóle (a ostatnio uaktywniły się na tym froncie Malezja i Indonezja), ale po prostu praktycznie wszystkich. Na przykład w Afryce antyizraelskość to dogmat – co widać po głosowaniu państw Czarnego Kontynentu w ONZ. Większość rządzonych przez lewicowców państw Ameryki Łacińskiej prześciga się we wrogości do Izraela, a niedoścignionym wzorcem dla nich jest narodowy socjalista Hugo Chávez, dyktator Wenezueli (zob. np.: agencja FNA, „Pakistani General Calls UN Resolution against Iran US-Israeli Plot”).
Po szóste – na kryzys Izraela wpływa też i atmosfera intelektualna Zachodu. Jest ona wściekle lewacka, paraliżująco antynarodowa oraz chorobliwie antytradycjonalistyczna. Podkreślmy, bo jest to bardzo ważne: istnieje taktyczne przymierze między zachodnimi lewakami z jednej strony a muzułmańskimi fundamentalistami i narodowymi socjalistami trzecioświatowymi z drugiej. Szczególnie dynamiczni islamiści jawią się jako źródło rewolucyjnej destrukcji, spełniająca się obietnica eksterminacji cywilizacji zachodniej, czego pragną nowe pokolenia antyreligijnych lewaków. Wspólna sprawa to podminowanie Zachodu, rewolucyjne zniszczenie tradycyjnych więzi, w tym narodowych, a przede wszystkim religii chrześcijańskiej, wolnego rynku i własności prywatnej – co obiecują antyizraelscy radykałowie obecnie podpierający się Koranem.
Po siódme – dochodzą do tego zmiany demograficzne w Europie, która nabiera coraz bardziej islamskiego charakteru. W mniejszym stopniu dotyczy to również Ameryki Północnej. Na scenę wchodzi nowy blok elektoratu, wrogi w stosunku do Izraela. Chce zdobyć władzę nie w drodze rewolucji, lecz ewolucyjnie, metodą demokratyczną.
Po ósme, z powyższym częściowo związane – zaznacza się też spadek poparcia politycznego dla Izraela na Zachodzie. Po zimnej wojnie Izrael już nie jest tak potrzebny USA i Europie. Carte blanche dla Tel Awiwu – Jerozolimy po prostu przestała istnieć. W Europie (oprócz powyżej wymienionych czynników kulturowych i demograficznych) ma to bezpośredni związek przede wszystkim z wojną w Iraku. W USA również. Po prostu dominuje przekonanie, że wojna ta jest niepotrzebna, a wynika głównie z amerykańskiego poparcia dla Izraela (zob. np.: John J. Mearsheimer i Stephen Walt, „The Israel Lobby and U.S. Foreign Policy”, Farrar, Straus and Giroux, New York, 2007; skrót głównych tez w http://www.lrb.co.uk/v28/n06/john-mearsheimer/the-israellobby). Dochodzi do tego stopniowe odwracanie się od Izraela liberalnej ludności pochodzenia żydowskiego w Ameryce. Na razie jest to głównie neutralność, naznaczona wstydem z powodu ostrych akcji militarno-policyjnych Izraela wobec Arabów. Żydzi amerykańscy w większości bowiem mają kłopot z trwającą ponad 40 lat izraelską okupacją. Bardzo trudno jest ją usprawiedliwić w świetle ideologii praw człowieka i praw mniejszości, która dominuje w USA, a którą społeczność żydowska ze szczególną chęcią przywołuje. Ponadto żydowscy lewacy w Ameryce rzucili wyzwanie neokonserwatywnemu i syjonistycznemu monopolowi na reprezentowanie Izraela. Stworzyli swoje własne lobby pod nazwą J-Street. Organizacja ta jest faworyzowana i forowana przez Biały Dom. Z tego wszystkiego wynika, że nad Izraelem zbierają się czarne chmury. Oto garść przykładów z ostatniego czasu. Zajmijmy się najpierw klimatem intelektualnym, a potem wydarzeniami kulturowymi, społecznymi i politycznymi. Głośnym echem odbija się debata wokół książki Shlomo Sanda „The Invention of the Jewish People” (Verso Books, London, 2009). Jak autor powiedział „Rzeczpospolitej” (28-29 listopada 2009 r.), „polityka Państwa Izrael przyczyniła się do znacznie większego wzrostu antysemityzmu niż moja książka. Gdy ktoś mówi coś niewygodnego, najłatwiej jest go oskarżyć o antysemityzm. Ja nie dam sobie zamknąć ust i dalej będę się starał obalić niebezpieczny mit, że Izraelczycy są wspólnotą etniczną. Doprowadza on bowiem do szaleństwa, jakim jest udawanie, że ćwierć ludności naszego kraju nie istnieje”. O co chodzi? Według post-modernistycznej mody Sand zdekonstruował pojęcie narodu żydowskiego i doszedł do wniosku, że takie pojęcie zostało wymyślona przez garstkę żydowskich intelektualistów, którzy oparli się na paradygmacie nacjonalistycznym, powstałym właśnie na Zachodzie w XIX wieku. Nazwali swoją ideologię narodową syjonizmem. Czyli – jak twierdzi Sand zupełnie sztuczny twór. Żydzi w sensie narodowym, etnicznym nie istnieją. Syjoniści po prostu wmusili w nich fałszywą świadomość i tak dzięki propagandzie syjonistycznej, a następnie niekwestionowaną siłą inercji ludzie o żydowskich korzeniach określają się jako „naród”. Dla konserwatystów i innych prawicowców ta argumentacja brzmi znajomo, bowiem intelektualni pobratymcy Sanda takie rzeczy opowiadają od dawna o Polakach i innych narodach. Polskość ma być rzekomo też pojęciem sztucznym, a świadomość polska jest rzekomo fałszywa, będąc jakoby oparta na propagandzie nacjonalistycznej połączonej z rzekomo nieprawidłowo pojmowanym chrześcijaństwem. Jest to typowy błąd aprioryzmu. Polskość jest zredukowana do etno-nacjonalizmu, podczas gdy polskość to sprawa nie krwi (etnosu), a kultury, czyli sposobu, w jaki jesteśmy cywilizowani i w jaki orientujemy się według symboli kulturowych, w tym języka i religii katolickiej. Dotyczy to też innych narodów. Ponadto Sand i jego współtowarzysze są w stanie wyobrazić sobie tylko gwałtowne, rewolucyjne narzucanie i egzekwowanie pewnej wizji ideologicznej rzeczywistości. Kochają inżynierię społeczną, teraz w formie multikulturalizmu. Zupełnie nie rozumieją, że narody powstają w ramach swobodnego do pewnego stopnia procesu ewolucyjnego, aprobując, ale też i modyfikując elementy zastane, jak również absorbując stale elementy nowe na podstawie mechanizmu eliminacji (trial and error). Mechanizm ten pomaga przyjmować z zewnątrz cechy pożyteczne na podstawie podejścia a posteriori. Po prostu ludzie uczą się na doświadczeniach, a nie wymyślają apriorystycznie badziewie według najnowszych herezji intelektualnych, znakomicie paraliżujących naszą cywilizację+++. Nota bene Sand – którego rodzice byli w Komunistycznej Partii Polski i starali się w podobny sposób niszczyć Polskę i polskość przed wojną jak syn teraz niszczy Izrael i żydowskość – nie jest wcale oryginalny, nawet w żydowskim kontekście. Przecież tradycyjną, narodową interpretację żydowskości i Izraela kwestionowali także inni – choćby marksistasyjonista z partii Mapam (Zjednoczonej Partii Robotniczej), Simha Flapan, autor pracy „The Birth of Israel: Myths and Realities” (Pantheon, New York, 1987). Jeszcze ostrzej krytykował syjonizm i syjonistów lewak Lenni Brenner („Zionism in the Age of Dictators”, 1983, praca oferowana za darmo przez niemiecką witrynę lewacką http://www.marxists.de/middleast/brenner). Brenner wręcz zarzucił syjonistom współpracę z nazistami. Warto też przypomnieć w tym kontekście różne pozycje antyjudaistyczne i antyizraelskie wolterianina Israela Shahaka. Obecnie triumfy popularności święci radykał Norman Finkelstein, którego praca „The Holocaust Industry: Reflections on the Exploitation of Jewish Suffering” (Verso, London, 2000) stała się dziełem wręcz sztandarowym dla krytyków Izraela i nielewackich organizacji żydowskich. Podkreślmy, że pewne sprawy, którymi zajął się choćby Filkelstein, zostały w podobny sposób opisane przez solidnych naukowców – np. Raul Hilberg odrzucił oskarżenia o winę banków szwajcarskich w sprawie traktowania ofi ar Holokaustu. Ostra krytyka syjonizmu pióra takich publicystów jak Brenner czy religii żydowskiej przez Shahaka nie oznacza też, że na pewnych płaszczyznach nie dzieje się Palestyńczykom krzywda czy że nie ma kontrowersyjnych aspektów judaizmu. Jednak lewackim propagandystom nie chodzi o wyważoną dyskusję nad tymi problemami. Sanda i pokrewnych mu autorów charakteryzuje radykalizm, nienawiść do tradycji oraz wszystkiego, co jest sprzeczne z ich apriorystycznymi, kosmopolitycznymi ideami, a szczególnie do uniwersalizmu chrześcijańskiego i koncepcji państwa narodowego. Co więcej – jak twierdzą niektórzy nasi koledzy, zbyt często w argumentacji tych lewicowców widać ślady propagandy zainicjowanej przez dawne sowieckie służby specjalne. Czyżby śniła im się kiedyś światowa republika rad, tak jak dziś multi-kulti utopia Unii Europejskiej? Na czym więc polega głównie popularność tych radykalnych autorów? Nie są przecież wcale oryginalni. Jednak ze względu na swoje żydowskie pochodzenie mogą właściwie bezkarnie krytykować – słusznie czy nie – pewne zjawiska związane z Izraelem i społecznością żydowską. A takie rzeczy nie-Żydom nie uchodzą na sucho ze względu na terror politycznej poprawność. I w taki sposób Sanda, Finkelsteina i innych przywołują wszyscy – nawet osoby żydostwu niechętne, autentyczni antysemici. I z takiej właśnie krytyki wyłania się propagowana na Zachodzie, chyba najgłośniej przez lewaków żydowskiego pochodzenia, wizja Izraela jako państwa apartheidu, niemal faszystowskiego, ultranacjonalistycznego oraz wizja kierowniczych gremiów społeczności żydowskiej zainteresowanych jedynie pieniędzmi i władzą, często sprawowaną tajemnie, nad prześladowanym ludem, w tym i żydowskim, który to lewacy, w tym i żydowscy, obiecują uwolnić. Marek Jan Chodakiewicz
Po raz koleiny o totalitaryźmie. I prawach jazdy To zamieściłem, jak co dzień w "Dzienniku Polskim": Neo-totalitaryzm
W państwie totalitarnym WSZYSTKO jest w łapskach państwa. W państwie normalnym, jeśli Kowalski nie zapłaci mandatu, to może do jego drzwi zapukać komornik. W państwie totalitarnym mogą mu za karę wyłączyć telefon. Albo odebrać prawo jazdy... A: w Polsce prawo jazdy można stracić... pływając po pijanemu kajakiem! Totalniacy z Komisji Europejskiej planują wprowadzić do egzaminów na prawo jazdy test sprawdzający, czy kierowca będzie "przyjazny środowisku". Jeśli odpowie tak, jak odpowiedział kiedyś śp. Ronald Reagan "zielonym" protestującym przeciwko wycięciu kilkuset sekwoi: "Jak się widziało jedną sekwoję - to tak, jakby widziało się wszystkie" - to nie dostanie prawa jazdy. Na pytanie: "Jak będziesz jeździł?", trzeba odpowiedzieć: "Tak, by zmniejszyć emisję spalin". I OK, prawko jest. Za I Komuny na pytanie: "Jak będziesz pracował", trzeba było (kłamiąc!) odpowiedzieć: "Przestrzegając norm socjalistycznego bezpieczeństwa pracy". Ale prawa jazdy dawano biez nikakich! Co więcej: dawano już w wieku 15 lat. Mimo, że hamulce i drogi były wtedy znacznie gorsze. A dziś kontrolują alkoholomierzami... narciarzy!
Dwugłos o przestępstwach poza granicami kraju - z moim obszernym komentarzem {Martinus} pisze tak: Teoretycznie gdyby dany kraj przyjął prawo, że własnego obywatela można ścigać za przestępstwo popełnione poza jego granicami to miałoby to ręce i nogi - chociaż byłoby to głupie prawo - ale w tej sprawie to zdanie mówi wszystko: "His lawyer argued that the sex tourism law was unconstitutional because the offences are alleged to have occurred outside Canada. But Justice Austin Cullen of B.C. Supreme Court said a nation has a sovereign interest in preventing the sexual exploitation of children, regardless of where it occurs." [Jego prawnik podnosił, że prawo o turystyce seksualnej jest sprzeczne z konstytucją ponieważ rzekome przestępstwo miało miejsce poza Kanadą. Jednakże sędzia August Cullen z SN Kolumbii Brytyjskiej oświadczył, że naród ma interes suwerena w zapobieganiu seksualnego wykorzystywania dzieci – niezależnie od tego, gdzie ono występuje – tłum. JKM] czyli: nieważne zasady prawa tylko interes nation'a. Tendencja bardzo niebezpieczna, bo jeśli pojadę do Holandii i wejdę tam w posiadanie marihuany, którą następnie sprzedam legalnie komuś to może się okazać, że po powrocie do domu zapukają do mych drzwi jacyś smutni panowie... Kompletny prawny absurd. Nie do końca. {meldunek} zauważa: Ciekawa teoria. Czy z tego wynika, że przekazując na terytorium innego państwa, jako, powiedzmy, pracownik wywiadu, konfidencjonalne informacje organom innego państwa, wcale nie popełniam żadnego przestępstwa? Wiadomo, że za wielożeństwo nie będzie karany np. poddany krola Sauda, mimo że przyjechał do Polski i mimo że jedną z jego żon jest Polka. Niemniej jednak w przypadku gdyby w miejscu mieszkańca Arabii był obywatel RP, to nawet gdyby udowodnił fakt zawarcia małżeństwa nie w Polsce, tylko w Arabii, to i tak trafiłby za kratki. Więc nie za bardzo rozumiem patos tego wpisu, przecież nie chodzi w sprawie tego Kanadyjczyka o prawo cywilne, tylko o prawo karne. Nie całkiem. Otóż obywatel polski, w klasycznym rozumieniu Prawa, nie popełniał przestępstwa jeśli zawarł poligamiczny związek za granicą; mógł natomiast stanąć przed sądem, gdyby sprowadził co najmniej dwie żony do Polski – czyli praktykował poligamię na terytorium okupowanym przez jakieś państwo „polskie” (II RP, PRL, III RP....) Proszę zauważyć, że jest to stypulacja nonsensowna: człowiek mający sześc utrzymanek, żyjący z nimi w stałym związku i mający ósemkę nieślubnych dzieci nie podlega karze – natomiast człowiek, który zawarł z trzema kobietami związek (np. w Fundamentalnym Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich - czyli „mormońskim niereformowanym”) i wychowujący z nimi bogobojnie szóstkę dzieci pakowany bywa do więzienia! Karana jest więc nie „poligamia” tylko „zalegalizowanie poligamii”!! Pytanie, na które nie znam odpowiedzi, brzmi: czy zgodnie z prawem „polskim” dzieci tego drugiego są „ślubne”, czy „nieślubne”? Co nie ma większego znaczenia, bo prawa dzieci nieślubnych są w Polsce praktycznie identyczne. Dziś, niestety, pojawia się agresja prawna. Z powodu, który wymienił {meldunek} („Czy z tego wynika, że przekazując na terytorium innego państwa, jako, powiedzmy, pracownik wywiadu, konfidencjonalne informacje organom innego państwa, wcale nie popełniam żadnego przestępstwa?” - i właściwie tylko z tego powodu!) wprowadzono do Kodeksu Karnego PRL odpowiedni artykuł. W III RP przyjęto początkowo klasyczną wersję prawa:
Art. 5. Ustawę karną polską stosuje się do sprawcy, który popełnił czyn zabroniony na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, jak również na polskim statku wodnym lub powietrznym, chyba że umowa międzynarodowa, której Rzeczpospolita Polska jest stroną, stanowi inaczej. Jednak na wskutek protestu służb specjalnych dodano całkowicie z nia sprzeczne art.art.109-114:
Art. 109. Ustawę karną polską stosuje się do obywatela polskiego, który popełnił przestępstwo za granicą.
Art. 110. § 1. Ustawę karną polską stosuje się do cudzoziemca, który popełnił za granicą przestępstwo skierowane przeciwko interesom Rzeczypospolitej Polskiej, obywatela polskiego, polskiej osoby prawnej lub polskiej jednostki organizacyjnej nie mającej osobowości prawnej. § 2. Ustawę karną polską stosuje się w razie popełnienia przez cudzoziemca za granicą przestępstwa innego niż wymienione w § 1, jeżeli przestępstwo jest w ustawie karnej polskiej zagrożone karą przekraczającą 2 lata pozbawienia wolności, a sprawca przebywa na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i nie postanowiono go wydać.
Art. 111. § 1. Warunkiem odpowiedzialności za czyn popełniony za granicą jest uznanie takiego czynu za przestępstwo również przez ustawę obowiązującą w miejscu jego popełnienia. § 2. Jeżeli zachodzą różnice między ustawą polską a ustawą obowiązującą w miejscu popełnienia czynu, stosując ustawę polską, sąd może uwzględnić te różnice na korzyść sprawcy.
§ 3. Warunek przewidziany w § 1 nie ma zastosowania do polskiego funkcjonariusza publicznego, który pełniąc służbę za granicą popełnił tam przestępstwo w związku z wykonywaniem swoich funkcji, ani do osoby, która popełniła przestępstwo w miejscu nie podlegającym żadnej władzy państwowej.
Art. 112. Niezależnie od przepisów obowiązujących w miejscu popełnienia przestępstwa, ustawę karną polską stosuje się do obywatela polskiego oraz cudzoziemca w razie popełnienia:
1) przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu wewnętrznemu lub zewnętrznemu Rzeczypospolitej Polskiej,
2) przestępstwa przeciwko polskim urzędom lub funkcjonariuszom publicznym,
3) przestępstwa przeciwko istotnym polskim interesom gospodarczym,
4) przestępstwa fałszywych zeznań złożonych wobec urzędu polskiego.
Art. 113. Niezależnie od przepisów obowiązujących w miejscu popełnienia przestępstwa, ustawę karną polską stosuje się do obywatela polskiego oraz cudzoziemca, którego nie postanowiono wydać, w razie popełnienia przez niego za granicą przestępstwa, do którego ścigania Rzeczpospolita Polska jest zobowiązana na mocy umów międzynarodowych.
Art. 114. § 1. Orzeczenie zapadłe za granicą nie stanowi przeszkody do postępowania karnego o to samo przestępstwo przed sądem polskim. § 2. Sąd zalicza na poczet orzeczonej kary okres rzeczywistego pozbawienia wolności za granicą oraz wykonywaną tam karę, uwzględniając różnice zachodzące między tymi karami.
§ 3. Przepisu § 1 nie stosuje się, jeżeli wyrok skazujący zapadły za granicą został przyjęty do wykonania na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, jak również wtedy, gdy orzeczenie zapadłe za granicą dotyczy przestępstwa, w związku z którym nastąpiło przekazanie ścigania lub wydanie sprawcy z terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
§ 4. Jeżeli nastąpiło przejęcie obywatela polskiego, skazanego prawomocnie przez sąd obcego państwa, do wykonania wyroku na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, sąd określa według polskiego prawa kwalifikację prawną czynu oraz podlegającą wykonaniu karę lub inny środek przewidziany w tej ustawie; podstawę określenia kary lub środka podlegającego wykonaniu stanowi wyrok wydany przez sąd państwa obcego, kara grożąca za taki czyn w polskim prawie, okres rzeczywistego pozbawienia wolności za granicą oraz wykonana tam kara lub inny środek, z uwzględnieniem różnic na korzyść skazanego. Trudno (pozornie...) byłoby orzec, że zawarcie związku poligamicznego w Kuwejcie uznać (Art.110) za „ przestępstwo skierowane przeciwko interesom Rzeczypospolitej Polskiej” - tak więc trzeba przyjąć interpretację podaną przeze mnie powyżej. Proszę zwrócić uwagę na Art.114. § 1. . Celem tego paragrafu (naruszającego zasadę „non bis idem” - ale takie są skutki naruszenia zasady terytorialności Prawa...) jest zapobieżenie sytuacji, w której np. agent SKW sprzedaje we Francji tajemnicę państwową – po czym... „łapie go” tam policja, sąd RF skazuje go na dwa dni aresztu.... i wtedy w Polsce byłby już bezkarny, bo za to samo przestępstwo nie mógłby być sądzony po raz drugi! Również polski sex-turysta z Kolumbii nie mógłby być sądzony w Polsce (ani – do czasu zmiany Art.55 Konstytucji - wydany Kolumbii). Teoretycznie. W praktyce, obawiam się, sądy „polskie” pod wpływem nacisków z Brukseli postąpiłyby jak francuskie naciągając pojęcie „przestępstwa skierowanego przeciwko interesom Rzeczypospolitej Polskiej”. Tyle, że wtedy – jak słusznie obawia się {Martinus} – wszystko już może być karalne. Co więcej: od formalnego utworzenia UE każdy „obywatel” UE może być ścigany za czyn uważany za przestępstwo popełnione w dowolnym kraju UE!!! Na zakończenie: {Martinus} zapewne nie zauważył, że – jak wynika z tekstu - (cała Kanada – czy tylko Kolumbia Bryt.?) ma w swoim KK artykuł jawnie grożący karami za robienie za granicą tego, co tam jest legalne, a w Kanadzie nie jest (ciekawe, że tylko w dziedzinie płci – co dowodzi, że wbrew twierdzeniem Lewicy to nie Prawica czy Kościół Rzymsko-katolicki mają fioła na punkcie płci – tylko właśnie „Oświeceni”!!!). Obrońca p.Kennetha Klassena podnosił tylko, że ten artykuł jest sprzeczny z Konstytucją Kolumbii Brytyjskiej. Pragmatyczny sąd oświadczył jednak, że ponieważ taka jest Wola L**u, to sprzeczności z Konstytucją nie ma... Znamy to i z Polski. 20 lat temu skierowaliśmy do SN wniosek o uznanie za sprzeczny z zagwarantowaną w Konstytucji zasada proporcjonalności wyborów – próg 5%. Otrzymaliśmy odpowiedź, że „wprawdzie występuje tu sprzeczność logiczna, ale biorąc pod uwagę zwyczaje europejskie należy orzec, że sprzeczności nie ma”
Oto dowód dominacji d***kracji nad nomokracja. Dziwne, że w wykonaniu sądu – który powinien przestrzegać Prawa... Ech... JKM
Opylimy PZU i PKO i jakoś przetrwamy
1. Po ostatnim nadzwyczajnym posiedzeniu rządu na którym postanowiono o 1% wzroście stawek VAT, Premier Donald Tusk poinformował także, że ratowanie finansów publicznych będzie odbywało się przez kolejną fazę wyprzedaży majątku narodowego. Tym razem w grę wchodzą najcenniejsze jego składniki takie jak akcje PZU S.A. czy PKO BP S.A. Ta informacja jest doprawdy szokująca, ponieważ do tej pory trwa ciągle wyplątywanie się PZU ze związków z Eureko, które kosztowało Skarb Państwa i samą firmę ogromne pieniądze.
2. Przypomnę tylko,że Eureko strasząc Skarb Państwa żądaniem ponad 35 mld zł odszkodowania przed Trybunałem Arbitrażowym uzyskało na podstawie ugody wszystko co chciało, a nawet więcej. Najpierw była wypłata mega dywidendy przez PZU S.A. swoim akcjonariuszom za lata 2006-2008 będąca rezultatem ugody pomiędzy Skarbem Państwa a spółką Eureko. Jest to kwota, aż 12,7 mld zł czyli po 147,65 zł za jedną akcję. Eureko mimo tego,że miało tylko 33% spółki uzyskało aż 7,76 mld zł ponieważ oprócz ponad 4 mld zł dywidendy przypadających na jego akcje dostało blisko 3,5 mld zł dywidendy, która miała przypaść Skarbowi Państwa. Była to pierwsza część odszkodowania jaką Eureko wynegocjowało ze Skarbem Państwa Niezwykle interesujące jest także to,że o ile pozostali akcjonariusze PZU zapłacili od wypłaconej dywidendy 19% podatek dochodowy to holenderska spółka została z tego podatku zwolniona, a więc darowano jej kolejne około 1,5 mld zł Następnie Eureko dostało od Skarbu Państwa 1,22 mld zł za 5% akcji, które Skarb Państwa kupił od Eureko i dywidendę za rok 2009 która wyniosła około 1,5 mld zł znowu zwolnioną z podatku dochodowego od dywidend. Po wprowadzeniu PZU na giełdę Eureko sprzedało 15% swoich akcji za ponad 4 mld zł i w tej chwili posiada jeszcze 13% akcji PZU, które są warte przynajmniej kolejne 4 mld zł.
3. Ta prywatyzacja PZU przeprowadzona prze rząd Jerzego Buzka, pozwoliła Eureko osiągnąć ponad 20 mld zł przychodu w sytuacji kiedy na zakup 33 % akcji przed 10 laty wyasygnowało około 3 mld zł przy czym część tej sumy pochodziła już z samego PZU.
Jeżeli po takich stratach jakie na PZU poniósł Skarb Państwa, prawie natychmiast Premier proponuje kolejną wyprzedaż akcji PZU aby uzyskać jednorazowo parę miliardów złotych, to albo sytuacja finansów publicznych jest dosłownie dramatyczna, albo też mamy do czynienia z wyjątkową niefrasobliwością tego rządu w obchodzeniu się z majątkiem państwowym. Także rozporządzanie majątkiem PKO BP S.A przez Skarb Państwa jest co najmniej zastanawiające Najpierw ten bank był wręcz drenowany z dywidendy, później aby poprawić stan jego kapitałów właściciel nakazał emisję dodatkowych akcji, które w dużej ilości musiał nabywać w pełni państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego (ma ponad 10% akcji PKO BP). Teraz znowu PKO BP przy wsparciu resortu skarbu szykuje się do odkupienia od Irlandczyków Banku Zachodniego, w transakcji która może wynieść około 10 mld zł. I w takiej sytuacji mają być sprzedawane akcje samego PKO BP, tylko dlatego, że można łatwo dostać do kasy państwa kilka miliardów złotych.
4. Patrząc na ten sposób postępowania rządu Tuska wobec najbardziej atrakcyjnych części majątku narodowego (samo PZU wypracowuje po 4 mld zł dywidendy rocznie), można odnieść wrażenie że ta ekipa zachowuje jak nałogowy alkoholik, który żeby się znowu napić jest gotów wyprowadzić z obory ostatnią krowę i ją sprzedać, choć mleko od niej jest potrzebne jego małym dzieciom. Trochę podwyższymy VAT, opylimy trochę akcji najbardziej atrakcyjnych spółek Skarbu Państwa i jakoś przetrwamy do wyborów parlamentarnych na jesieni 2011. A potem chociażby potop. Zbigniew Kuźmiuk
W przededniu Święta Usuwania Krzyża Co tu ukrywać; z Kościołem są tylko same zgryzoty. Oczywiście z wyjątkiem etapów, na których Jasnogród, bez ryzyka strefienia się, może wchodzić z nim w różne stosunki, doić „ajatollachów” finansowo, a nawet chrzcić sobie potomstwo - ale kiedy etap mija, wszystko wraca do normy, to znaczy – do nieubłaganej walki Jasnogrodu z Ciemnogrodem. Ta okoliczność częściowo tłumaczy przyczyny, dla których Kościół jest tak intensywnie i na bieżąco monitorowany właśnie przez środowisko skupione wokół „Głosu Cadyka” – czy aby nie pogrąża się on w sprośnych błędach, godzących w „laickość” ludowej respubliki i w ogóle – nie zakłóca monopolu na rząd dusz. Nic zatem dziwnego, że kiedy w sprawie gorszącej obecności krzyża przed Pałacem Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wypowiedziała się i pani filozofowa Środzina i pan filozof Makowski, kiedy rzucona na religijny odcinek frontu ideologicznego „Głosu Cadyka” pani Katarzyna Wiśniewska rzuciła rozkaz, że „czas na ruch Kościoła” – musiało wreszcie dojść do zabrania głosu i przez JE „Filozofa”, co to w swoim czasie „bez swojej wiedzy i zgody”. W „Pasterskim Kwadransie” JE pryncypialnie potępił tych, którzy „najpierw znajdują jakiś krzyż, potem bez uzgodnienia z kimkolwiek wstawią go, a później angażują się do ostrej walki, że tylko ich głos w sprawie krzyża jest miarodajny”. Potępionym Ekscelencja przeciwstawił działaczy lubelskiej „Solidarności”, którzy z synowskim oddaniem „przyszli do mnie uzgodnić wszystkie szczegóły”, pokazując tym samym „sposób prawidłowego załatwiania spraw”. Tymczasem „krzyż nie jest prywatnym znakiem, który można sobie wstawiać tam, gdzie się zechce” – przestrzegł na koniec Ekscelencja. Wygląda na to, że krzyż stał się symbolem władzy i żeby go postawić, trzeba mieć koncesję. Cóż nam przystoi czynić w tej sytuacji? W tej sytuacji przystoi nam zbawienne pouczenia i przestrogi JE „Filozofa” rozebrać z uwagą, bo w tych sofizmatach mogą skrywać się nie tylko doraźne polityczne aluzje, nie tylko przepastne wyżyny nowej teologii, ale i zapowiedź nowej ekumenicznej tradycji, która - da Bóg – zostanie zapoczątkowana w Warszawie 3 sierpnia. Z sofizmatów Ekscelencji przede wszystkim przebija irytacja wywołana wkroczeniem Jarosława Kaczyńskiego w kompetencje biskupów. To było do przewidzenia, bo jeśli Jarosław Kaczyński miałby decydować kto zostanie santo subito, a kto nie, to po co tu jeszcze Ekscelencje? „Nie oddamy władzy, nie podzielimy się władzą” – wołał wicepremier i członek KC PZPR Jan Szydlak w roku 1980. Przyjść, uzgodnić wszystkie szczegóły – to co innego. Po takich uzgodnieniach można było potem, tzn. w roku 1989 spontanicznie urządzić niechby nawet i „okrągły stół” - i pokazywać w telewizji, jak to płomienni szermierze wolności strasznie osaczają komucha. Krótko mówiąc – Ekscelencja zaleca spontaniczność zadekretowaną, podobną do demokracji socjalistycznej, którą „ktoś przecież musiał kierować”. Od razu widać, że sporo ówczesnych wynalazków można było sobie przyswoić nawet „bez swojej wiedzy i zgody”. Nic zatem dziwnego, że żadne „działania emocjonalne” nie znajdują w oczach Ekscelencji uznania. Bo rzeczywiście – kto to widział, żeby najpierw „znajdować jakiś krzyż”, potem – „bez uzgodnienia z kimkolwiek wstawiać go”, a co najgorsze - „angażować się do ostrej walki” i to akurat, gdy szczęśliwie został wybrany właściwy prezydent i teraz najważniejsze, żeby dobrze wypić i smacznie zakąsić? Od razu widać, że Ekscelencja ma tu rację, jak zresztą we wszystkim, co mówi – a jeśli komuś by to nie wystarczało, to niechże sięgnie do źródeł. Czy, dajmy na to, za panowania cesarza Tyberiusza, ktoś mógłby znaleźć sobie jakiś krzyż i potem, bez uzgodnienia z kimkolwiek, wstawić go, dajmy na to, na Golgotę? A jużci! Poncjusz Piłat od razu pokazałby mu ruski miesiąc! Zwróćmy uwagę, że nawet Sanhedryn nie mógł postawić krzyża bez uzgodnienia z władzami rzymskimi. Inna rzecz, że wszelkie dyskusje z Sanhedrynem kończyły się kamienowaniem, a nie krzyżowaniem i to pewnie jeszcze z tamtych czasów pozostał Sanhedrynowi taki wstręt do krzyża aż do dnia dzisiejszego. Któż może lepiej wiedzieć takie rzeczy od Jego Ekscelencji, który – jak mi opowiadali znajomi księża z Archidiecezji Lubelskiej – z okazji wizyty rabina kazał usunąć krzyż z wizytowanych pomieszczeń, żeby nic nie kłuło w oczy gościa ponoć dysponującego grantami? Ale – jak pamiętamy – Piłat też nie nakazałby postawienia krzyża na Golgocie, gdyby nie został do tego zmuszony przez Sanhedryn, który uruchomił procedurę zmierzającą do egzekucji. Znaczy – nawet on działał „w uzgodnieniu”. Ponieważ, jak wiadomo, zachodnie cesarstwo rzymskie zakończyło swoją egzystencję w roku 476 i dzisiaj żaden Poncjusz Piłat, czy inny prokurator rzymski nie urzęduje, dajmy na to, w Warszawie, zatem wszelkich uzgodnień w sprawie krzyża trzeba by dokonywać już tylko z Sanhedrynem, w którego imieniu – no właśnie... Być może występuje środowisko skupione wokół „Głosu Cadyka”, jako negotiorum gestor, czyli prowadzący sprawy bez formalnego zlecenia? Coś musi być na rzeczy, bo czyż w przeciwnym razie „Głos Cadyka” tak by się tą sprawą przejmował, publikując otchłanne refleksje i pani filozofowej, i pana filozofa, i wreszcie rozkaz przodującej w pracy oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani red. Katarzyny Wiśniewskiej? Skoro zatem – między innymi dzięki zbawiennym pouczeniom i przestrogom Ekscelencji – możemy być pewni, że w sprawie krzyża postawionego przed Pałacem Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wszystko zostało uzgodnione z kim trzeba i jak się należy, to nie tylko mamy kolejny przykład potwierdzający trafność spostrzeżenia, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ale również – szansę na zapoczątkowanie nowej, ekumenicznej tradycji. Jak to ujął w swoim proroczym wierszu Konstanty Ildefons Gałczyński, „choć złą sprawę szatan poprze, wszystko się zakończy dobrze”. Gdyby bowiem nie wcześniejsza, tak surowo potępiona przez Jego Ekscelencję samowolka z krzyżem, to nie mogłoby dojść do zbawiennych uzgodnień, które w efekcie doprowadziły do inauguracji nowego, ekumenicznego Święta Usuwania Krzyża – jak Bóg pozwoli – przypadającego 3 sierpnia każdego roku – dopóki oczywiście będzie co usuwać. SM
Ręka w ręke z Hitlerem Ponizej przedstawiamy artykul pochodzacy z francuskiego pisma “Minute” (nr 1843 z 13 sierpnia br. i nr 1844 z 20 sierpnia) dotyczacy wspolpracy Zydow z Adolfem Hitlerem i III Rzesza. Tytul, sródtytuly i skróty pochodza od redakcji “NP.”, przypisy w nawiasach kwadratowych pochodza z “Minute” (red.). Na dwa miesiace przed mianowaniem Hitlera kanclerzem, egzekutywa Agencji zydowskiej [Agencja żydowska zostala stworzona w celu zapewnienia kontaktow miedzynarodowej spolecznosci zydowskiej z wladzami brytyjskim sprawujacymi mandat w Palestynie oraz Zydami osiedlajacymi sie w Palestynie od konca XIX wieku. Palestyna, oderwana od Turcji na mocy Traktatu Wersalskiego z 1918 r. zostala powierzona przez spolecznosc miedzynarodowa Brytyjczykom, ktorzy 2 listopada 1917 r. (Deklaracja Balfoura) przyznali Zydom prawo do utworzenia "siedziby narodowej". W rzeczywistosci Agencja Zydowska pelnila najprawdopodobniej funkcje rzadu tworzacego sie panstwa izraelskiego.] wyslala do niego telegram z Jerozolimy w celu zapewnienia go, ze “yishow” (wspolnota pionierow, to znaczy Zydow z Palestyny) nie ma zamiaru przylaczac sie do bojkotu Niemiec. 21 czerwca 1933 r., w kilka tygodni po dojsciu Hitlera do wladzy Zionistische Vereinigung fur Deutschland (ZVfD) – prezna organizacja syjonistow niemieckich stala sie nieoczekiwana podpora NSDAP (partii nazistowskiej): Wierzymy, ze to wlasnie nowe Niemcy moga, dzieki swej zdecydowanej woli, rozwiazac problem zydowski, znalezc rozwiazanie problemu, ktory w istocie rzeczy powinien byc rozwiazany przez wszystkie narody europejskie [...] Wdziecznosc narodu zydowskiego staje sie podstawa szczerej przyjazni z narodem niemieckim wraz z jego realiami narodowymi i rasowymi. [...] My rowniez jestesmy przeciwni mieszanym malzenstwom i pragniemy utrzymac czystosc zydowskiej grupy etnicznej. [...] Aby osiagnac te praktyczne cele, syjonizm ma nadzieje, ze bedzie zdolny do wspolpracy z rzadem nawet zasadniczo wrogim Zydom… [wedlug cytatu w "Les guerriers d'Israel"; E. Ratier, wyd. Facta 1995]. W tym samym czasie przywodca NSDAP, baron Leopold Itz von Mildenstein, poprzednik Eichmanna na stanowisku kierownika Biura ds. zydowskich przy SS zostaje zaproszony przez syjonistow do Palestyny. Po zwiedzeniu tego kraju wzdluz i wszerz (…) i zwroceniu szczegolnej uwagi na problem kibucow, specjalny wyslannik, ktoremu towarzyszyl Kurt Tuchler, dzialacz syjonistyczny z Berlina, publikuje serie dytyrambicznych artykulow w dzienniku Jozefa Goebbelsa “Der Angriff” ["Ein Nazi fahrt nach Palastina", "Der Angriff" 26 wrzesnia-9 pazdziernika 1934 r.(...)]. Ten kaze z tej okazji wybic pamiatkowy medal, na ktorego jednej stronie widnieje swastyka, a na drugiej – gwiazda Dawida. W nastepstwie podrozy von Mildensteina organ SS – “Das Schwartz Korps” – oficjalnie oglosi swoje wsparcie dla syjonizmu [to wsparcie bedzie ponowione przez Reinhardta Heydricha, szefa sluzby bezpieczenstwa SS, a w 1937 r. przez Alfreda Rosenberga, teoretyka narodowo-socjalistycznego rasizmu. Tom Segev donosi, nie okreslajac dokladnie daty, ze Wilhelm Frick, minister spraw wewnetrznych w rzadzie Hitlera spedzil swoj miodowy miesiac w Jerozolimie.]
Z funtami i markami do Ziemi Obiecanej W czasie, gdy Mildenstein zwiedzal brzegi Jordanu, Arthur Ruppin, pruski Zyd osiadly od 25 lat w Palestynie, wyslany zostal przez Agencje Zydowska do Niemiec [Ruppin, ktory prowadzil badania nad pochodzeniem rasy zydowskiej, a szczegolnie nad podobienstwem fizycznym i profilem myslowym Zydow, wykorzystal te podroz w celu spotkania sie w Jenie z niemieckim antropologiem Hansem F. K. Guntherem,“haavara” (po hebrajsku: przewozu). Porozumienie podpisane 7 sierpnia 1933 r. umozliwialo wszystkim niemieckim Zydom, posiadajacym swiadectwo imigracyjne Agencji Zydowskiej, wyjazd i osiedlenie w Ziemi Obiecanej, a takze wywoz 1 000 funtow szterlingow w walucie obcej [byla to znaczna kwota. W tym okresie czteroosobowa rodzina mogla dostatnio przezyc rok za 300 funtow szterlingow] oraz towarow na laczna sume 20 000 marek. (…) Lewicy Agencji, a zwlaszcza Dawidowi Ben Gurionowi, dawnemu marksiscie, mianowanemu w 1935 r. przewodniczacym egzekutywy Agencji Zydowskiej i przyszlemu premierowi Izraela [wielu przyszlych premierow Izraela, takich jak Moshe Sharett, Levi Eshkol czy Golda Meir, przyjmowalo to porozumienie i publicznie go bronilo] chodzilo o wykorzystanie antysemityzmu narodowych socjalistow (…) aby zachecic jak najwieksza ilosc Zydow do wyjazdu i osiedlenia sie w Palestynie. Jako dobrzy syjonisci, potepiali polityke asymilacji przewazajaca we wspolnocie zydowskiej w Niemczech, a takze antynazistowska krucjate prowadzona przez Zydow ze Stanow Zjednoczonych. Tygodnik partii Mapai “Hapoel Hatsair” posuwal sie nawet dalej, twierdzac, ze pierwsze kroki podjete przeciw Zydom ze strony III Rzeszy sa “kara”, jaka ponosza ci Zydzi, ktorzy probowali zintegrowac sie z niemieckim spoleczenstwem, zamiast wyjechac do Palestyny. znanym ze swych prac poswieconych rasom.(...)], gdzie na czele delegacji syjonistycznej mial negocjowac z ministrem finansow porozumienie w sprawie
“Nowy czlowiek” w Palestynie Syjonisci z partii pracy, ktorzy kontrolowali Agencje, pisze izraelski dziennikarz Tom Segev [w "Le septieme million - Les Israeliens et le genocide" (Siodmy milion - Izraelici a ludobojstwo). Wyd. Liana Levi, 1993], uwazali, ze nalezy stworzyc nowe spoleczenstwo, ktorego zycie rozniloby sie calkowicie od tego, jakie cechowalo Zydow na wygnaniu. Chcieli, by narod zydowski mogl powrocic do pracy na roli. Ich zdaniem zycie w miescie bylo symbolem degeneracji spolecznej i moralnej; powrot do ziemi zrodzilby “nowego czlowieka”, ktorego mieli nadzieje uksztaltowac w Palestynie. Stad preferencje przyznawane mlodym i zdrowym Zydom, ktorzy mogliby sie stac dobrymi “haloutzim” (pionierami). Porozumienie przyjete w sierpniu 1933 r. przez Kongres syjonistyczny w Pradze nie zostalo bynajmniej zatwierdzone jednoglosnie przez syjonistow. W paradoksalny sposob najbardziej zagorzalymi jego przeciwnikami okazali sie “rewizjonisci” [syjonistami "rewizjonistami" okreslano te osoby, ktore pragnely "rewizji" polityki prowadzonej przez Agencje zydowska wobec Brytyjczykow, uznajac ja za zbyt pojednawcza], a szczegolnie ich lider Wlodzimierz (zwany Zeev) Zabotynski*, ktory dal sie poznac we wrzesniu 1921 r. jako sygnatariusz porozumienia z rzadem ukrainskim na wychodzstwie w sprawie powolania zandarmerii zydowskiej, mimo ze szef rzadu ukrainskiego – Siemion Petlura byl znanym antysemita, oskarzonym o organizowanie pogromow na tysiacach Zydow. W podobny sposob Zabotynski nie okazal zadnych skrupulow, kiedy w 1934 r. zasiadl do negocjacji z faszystowskimi wladzami Wloch w kwestii szkolenia jednego z oddzialow Betaru [Betar zostal zalozony przez Zabotynskiego w Rydze (Lotwa) w 1923 r. W przededniu II wojny swiatowej liczyl okolo 100 000 czlonkow w 26 roznych krajach] w prowadzonej przez “czarne koszule” Szkole Morskiej w Civitavecchia. Jeden z glownych wspolpracownikow Zabotynskiego, Wolfgang von Weisl, wybitna postac ruchu “rewizjonistycznego” w Palestynie, wyrazal publiczne zadowolenie ze zwyciestwa faszystowskich Wloch w Abisynii, upatrujac w nim triumf rasy bialej nad czarna. Z kolei Mussolini nie okazywal zadnej wrogosci wobec Zydow i wielokrotnie przyjmowal przywodcow syjonistycznych, zarowno Chaima Weizmana, przyszlego pierwszego prezydenta Izraela, w styczniu 1923 r. i we wrzesniu 1926 r., jak i Nahuma Goldmana, przewodniczacego Swiatowej Organizacji Zydow w pazdzierniku 1927 r.
“Nikczemny sprzeciw” Zabotynskiego Sprzeciw Zabotynskiego wobec “haavara” – pisal on, ze porozumienie jest nikczemne, haniebne i godne pogardy - jest tym bardziej zdumiewajacy, ze przywodca “rewizjonistow” usprawiedliwial w jakis sposob antysemityzm, przyznajac, ze byla to odpowiedz obrzydliwa, chociaz naturalna na anomalie zydowska i ze otwarcie wyznawal poglady rasistowskie: Nie moze byc mowy o asymilacji. Nie pozwolimy na takie rzeczy jak mieszane malzenstwa, poniewaz zachowanie integralnosci naszego narodu jest mozliwe tylko poprzez utrzymanie czystosci rasy [...]. Z krwi czlowieka wyplywa zrodlo uczucia narodowego [...], znajduje sie ono w typie fizyczno-rasowym. Mozna zrozumiec, ze Zabotynski, mimo ze dostapil inicjacji w lozy Wielkiego Wschodu we Francji w 1931 lub 1932 r.[zostal z niej jakoby wykluczony w 1936 r. z powodu swych faszystowskich pogladow], byl nieustannie oskarzany przez swych syjonistycznych rywali o sympatie do ustrojow totalitarnych [w tygodniku "Mapai", poczawszy od 1932 r., Chaim Weizmann nie waha sie uwazac "rewizjonistow" za "dzieci igrajace z zydowska swastyka"]. W 1931 r. w Gdansku Zabotynski, ktorego Ben Gurion nazwal “Wlodzimierzem Hitlerem”, dal sie wybrac na najwyzszego wodza Betaru (“Rosh Betar”) wraz z wszelkimi pelnomocnictwami (“shilton”), wzorujac sie w oczywisty sposob na “Fuhrerprinzip”. Bojownicy Betaru, nasladujac S.A., nosza brunatne koszule. (…)
Pod ochrona Gestapo (…) W Niemczech dzialacze Betaru odnosza sie z najwiekszym uznaniem do rezimu hitlerowskiego. Od 1932 r. kierownictwo ruchu zada od swych czlonkow, by okazywali nazistom uprzejmosc i nigdy nie wypowiadali sie w sposob, ktory moglby zostac uznany za obelge wobec narodu niemieckiego, jego instytucji lub panujacej ideologii [Informacja powielona 29 czerwca 1932 r. znajdujaca sie w Archiwum Zabotynskiego (cyt. przez Toma Segeva, op.cit.). Poniewaz taka postawa spowodowala wykluczenie Betaru niemieckiego ze Swiatowej organizacji syjonistycznej w maju 1933 r., przybiera on nowa nazwe: Nazional Jugend Herzlia. Po dojsciu Hitlera do wladzy czlonkowie Betaru przez kilka nastepnych miesiecy paraduja w mundurach po ulicach Berlina. W grudniu 1934 r., kiedy ruchy mlodziezy zydowskiej otrzymuja zakaz noszenia mundurow, Herzlia Betar, jako jedyne stowarzyszenie ma ten zakaz na kilka miesiecy uchylony, a czlonkowie moga jeszcze wystepowac w mundurach na spotkaniach prywatnych, wycieczkach i letnich obozach. Pewnego dnia, opowiada Tom Segev, grupa SS zaatakowala letni oboz Betaru. Wtedy szef ruchu zlozyl skarge w Gestapo i w kilka dni pozniej tajna policja oswiadczyla, ze winni esesmani zostali ukarani. Zapytano na Gestapo, jaki rodzaj zadoscuczynienia bylby dla Betaru najbardziej odpowiedni. Wtedy ruch poprosil, by uchylono wprowadzony ostatnio zakaz noszenia brunatnych koszul i prosba ta zostala spelniona. Rozporzadzenie to bedzie uchylone az do 1939 r., kiedy powolanie Reichsvereinigung des Juden in Deutschland (Powszechnego Zwiazku Zydow w Niemczech) spowoduje rozwiazanie ruchu.
O bezkonfliktowa koegzystencje Jeden z przywodcow Herzlia-Betar, Georg Kareski zalozyl w 1926 r. Judisches Volkspartei, ktorej celem bylo zwalczanie zjawiska malzenstw mieszanych i ochrona Zydow przed jakimikolwiek wplywami z zewnatrz. W 1932 r. prowadzil wielokrotnie rozmowy z Georgiem Strasserem, jednym z przywodcow NSDAP. W opublikowanym 23 grudnia 1935 r. wywiadzie dla jednego z "Der Angriff", dziennika Goebbelsa (...) potwierdza rasistowskie ustawy norymberskie, przyznajac, ze calkowita segregacja kultury dwoch narodow (narodu niemieckiego i narodu zydowskiego) jest wstepnym warunkiem bezkonfliktowej koegzystencji. [Ustawy Norymberskie zakazujace malzenstw i zwiazkow seksualnych miedzy Zydami i Niemcami byly rowniez aprobowane przez "Judische Rundschau", organ prasowy kontrolowany przez Zionistische Vereinigung fur Deutschland (ZVfD)].
Niemcy szkolili emigrantow zydowskich W okresie od 1933 do 1939 r. blisko 60 000 Zydow niemieckich, to znaczy prawie 10 proc. ich wspolnoty, osiedlilo sie w Palestynie dzieki porozumieniu haavara. (…) Swiatowa Organizacja Syjonistyczna otrzymala pozwolenie na utworzenie na terytorium Niemiec okolo czterdziestu osrodkow szkolenia zawodowego i rolniczego dla przyszlych emigrantow. Wladze nazistowskie udostepnily im gospodarstwa rolne. Ci z emigrantow, ktorzy zostali zwolnieni ze swoich zakladow pracy, mieli w dalszym ciagu otrzymywac w Palestynie zasilki dla bezrobotnych, skrupulatnie przelewane przez skarb Rzeszy. SD [Sicherheitsdienst: sluzba bezpieczenstwa i informacji SS], ktory z bliska obserwuje cala sprawe, nawiazal w Palestynie kontakty z Feiblem Folkesem, zastepca kierownika Haganah [Zydowska milicja obronna zalozona w 1920 r.], ktory wyrazil swe zadowolenie z radykalnej polityki Niemiec, dzieki ktorej do tego stopnia wzrosnie liczba ludnosci zydowskiej w Palestynie, ze w najblizszej przyszlosci przewyzszy liczbe Arabow (…).
Porozumienie haavara dzialalo az do wybuchu Drugiej Wojny Swiatowej, mimo wzrastajacych zastrzezen ze strony syjonistow wobec niemieckich Zydow, ktorzy okazali sie malo przydatni do pracy na roli [od 1934 r. Agencja Zydowska uskarzala sie, ze material ludzki przybywajacy z Niemiec (jest) coraz gorszy. Nie maja ani ochoty, ani zdolnosci do pracy. Swiadectwa emigracyjne zostana cofniete Zydom powyzej 35 roku zycia, ktorzy oddaja sie handlowi lub innej podobnej dzialalnosci]. Rosnie rowniez sprzeciw ze strony pewnych frakcji w III Rzeszy, mianowicie w Auslandorganisation (AOO przy NSDAP. Zalozona w 1930 r., w celu zorganizowania komorek narodowo-socjalistycznych w spolecznosciach niemieckich za granica, organizacja czuwala nad losem 2000 Niemcow rasy aryjskiej osiedlonych w Palestynie od XIX wieku. Ci kolonisci, ktorzy zyja z owocow swoich gospodarstw rolnych, niechetnie patrza na Zydow przybylych z Niemiec, a z chwila gdy zostaje podpisane+321 porozumienie haavara, uskarzaja sie, ze mimo iz nie sa Zydami, musza wszelkie swoje transakcje ze starym krajem przeprowadzac przez Havaara Trust i Transfert Office.
Pierwsze zamieszki arabskie Obawy kolonistow niemieckich poglebiaja sie w kwietniu 1936 r., podczas pierwszych zamieszek arabskich wywolanych wskutek masowego naplywu zydowskich imigrantow. W miesiac pozniej brytyjskie ministerstwo ds. kolonii tworzy komisje sledcza, a jej przewodnictwo powierza lordowi Robertowi Peel, ktory w lipcu 1937 proponuje plan podzialu Palestyny miedzy Arabow, Zydow i Anglikow. (…)
Wspolpraca syjonistow z Gestapo Arabowie (…) chca przekonac III Rzesze, by zrezygnowala z wysylania Zydow do Palestyny. W pazdzierniku 1937 r. Hadz Amin El-Husseini, Wielki Mufti Jerozolimy, glowny inspirator arabskich zamieszek w Palestynie, wysyla do Berlina swego emisariusza Musse Alami, ktory zostaje bardzo grzecznie odprawiony przez niemieckiego ministra spraw zagranicznych. Rowniez nastepny wyslannik, Said Iman, przybyly do stolicy Niemiec 24 listopada 1937 r. nie odnosi wiekszych sukcesow u przywodcow NSDAP, mimo solidnych listow polecajacych [Admiral Canaris,Jego spotkanie z Hitlerem spowoduje, ze III Rzesza dokona wyboru na korzysc Arabow. Bedzie patronowal tworzeniu sie muzulmanskich dywizji SS w Bosni (Handschar) i Albanii (Skanderberg)]. szef Abwehry, ktory sie z nim potajemnie spotkal w Bejrucie w 1938, byl jak sie zdaje pierwszym oficjalnym przedstawicielem Niemiec, ktory potraktowal go serio. Wielki Mufti doprowadzi do swojego wyjazdu do Berlina w listopadzie 1941 r. Walter Dohle, generalny konsul Niemiec w Jerozolimie, z ktorym Wielki Mufti spotkal sie 15 lipca 1937r., rowniez stara sie przekonac swoj rzad, by zrezygnowal z haavary. Spotyka sie ze sprzeciwem Otto von Hentiga, od lipca 1937 r. dyrektora Departamentu Bliskiego Wschodu na Wilhemstrasse, uwazajacego, ze haavara jest (…) najlepszym sposobem przekonania Zydow do opuszczenia Niemiec. Poglad ten podzielaja rowniez minister spraw zagranicznych, Constantin von Neurath, minister spraw wewnetrznych, Wilhelm Frick, szef policji i SS Heinrich Himmler oraz dwaj nastepujacy po sobie ministrowie gospodarki: Hjalmar Schacht i Walter Funk.
Hitler: emigracja Zydow bedzie popierana W 1938 r. Hitler po rozmowie z Alfredem Rosenbergiem, dyrektorem biura spraw zagranicznych przy NSDAP oswiadcza, ze emigracja Zydow z Niemiec bedzie w dalszym ciagu popierana wszelkimi mozliwymi sposobami. W jego rozumieniu chodzi tu jedynie o emigracje w kierunku Palestyny, jak to potwierdza w swoim liscie z 14 czerwca 1938 r. Wilhelm Frick: Z wyjatkiem Palestyny zaden inny kraj nie wchodzi w gre jako miejsce masowej imigracji [Zydow]. O ile Hitler nie wierzy, by Zydzi zdolni byli stworzyc panstwo, inni przywodcy III Rzeszy nie sa tego tak pewni i obawiaja sie, czy utworzenie syjonistycznego organizmu nie wzmocni wplywow swiatowego judaizmu. Obawy te znikaja, gdy nowa komisja sledcza, ktorej tym razem przewodzi Sir John Woodhead, dochodzi do wniosku, ze podzial Palestyny jest nie do przeprowadzenia. Projekt Panstwa zydowskiego na razie zostal zawieszony.
Heydrich czarteruje statki 17 maja 1939 r. w trosce o dobro Arabow Londyn (…) zrywa z polityka zapoczatkowana przez Deklaracje Balfoura: Zydzi maja zakaz kupowania ziem na prawie calym terytorium powierniczym. W lipcu brytyjski minister ds. kolonii podejmuje decyzje o zawieszeniu na okres szesciu miesiecy, poczawszy od 1 pazdziernika, wszelkiej imigracji zydowskiej do Palestyny. Ogloszenie tej decyzji nastepuje w momencie, kiedy przedstawiciele Agencji Zydowskiej sa w trakcie negocjacji porozumienia z Eichmannem o organizacji wyjazdu 10 tysiecy Zydow niemieckich droga przez Hamburg. Wypowiedzenie przez Anglie wojny 3 wrzesnia 1939 r. oznaczalo fiasko tego projektu, ale o ile Ben Gurion i Agencja zydowska musieli sie pozornie podporzadkowac decyzjom brytyjskim, o tyle “rewizjonisci” probuja popierac tajna emigracje. W lecie 1938 r. przybyli do Berlina dwaj agenci syjonistyczni, Pinhas Ginsburg i Max Zimels w celu przestudiowania wraz z SD metody obejscia brytyjskiej blokady [Jon i David Kimche, "The Secret Roads", Secker&Warburg, Londyn, 1954 r.]. W zalozeniu przewiduje sie wysylanie 400 Zydow tygodniowo. Aby wyczarterowac statki, Reihard Heydrich – prawa reka Himmlera, ktoremu w styczniu 1939 r. powierzono kierowanie Centralnym Biurem Rzeszy ds. emigracji Zydow – odwolal sie do grecko-niemieckiego armatora.
Zydzi chca walczyc u boku Niemiec Ginsburg i Zimels beda musieli opuscic Niemcy po wypowiedzeniu wojny, ale wspolpraca miedzy SD a tajnymi sluzbami syjonistycznymi bedzie sie ciagnela do 1941 r.[w marcu 1942 r. w Neuendorf ciagle byl czynny kibuc szkoleniowy dla kandydatow na emigracje]. W styczniu tegoz roku, kiedy Afrykanski Korpus Rommla usiluje wkroczyc do Egiptu, wyslannik z grupy Stern [od nazwiska zalozyciela Abrahama Sterna, ktory zostanie zgladzony przez Anglikow w lutym 1942 r., jednak jej prawdziwa nazwa brzmiala: Lehi (skrot od "Lohamei Herut Yisrael": Bojownicy o wolnosc Izraela). Grupa, ktora zrodzila partie Herout miala swoj dziennik zatytulowany po prostu "Terroryzm"] Naftalski Lubenczyk przybywa do Bejrutu (wowczas pod kontrola rzadu Vichy), by spotkac sie z Otto von Hentigiem i przekazac mu tekst memorandum, w ktorym stwierdza sie, ze ustanowienie Panstwa zydowskiego na gruncie narodowym i totalitarnym, sprzymierzonego traktatem z Rzesza Niemiecka przyczyniloby sie do utrzymania i wzmocnienia obecnosci Niemiec na Bliskim Wschodzie. Po wygloszeniu tej zasady przywodcy grupy Stern wysuwaja propozycje wziecia czynnego udzialu w wojnie u boku Niemiec!
Memorandum podpisal Szamir Memorandum zostaje przeslane do Berlina 11 stycznia 1941 r. i jest przedmiotem dyskusji z Franzem von Papenem, wowczas ambasadorem Rzeszy w Ankarze. Nigdy nie spotka sie z odpowiedzia. Otto von Hentig przestrzega swojego rozmowce: istnieje w Niemczech nurt, ktory jest przychylny utworzeniu panstwa zydowskiego w Palestynie, ale OKW, naczelne dowodztwo Wermachtu, podjelo juz decyzje zapewnienia sobie w walce z Anglia poparcia Arabow, ktorzy sa nieporownanie liczniejsi od Zydow (…). Dzisiaj wiemy z cala pewnoscia, ze jednym z sygnatariuszy memorandum byl Izaak Shamir (prawdziwe nazwisko – Jeziernicki), przyszly premier Izraela. Bedzie nawet osobiscie odpowiadac za opoznienia wynikajace z finansowania podrozy Naftalskiego Lubenczyka do Bejrutu [na prozno Shamir bedzie staral sie zanegowac swa role w tej sprawie. W Izraelu zostala ona ujawniona przez Davida Yisraeli ("The Palestine Problem in German Politics, 1889-1945", University Bar Ilan, Ramat-Gan, 1974), a w Anglii przez Leni Brennera ("The Iron Wall. Zionist Revisionnism from Yabotinsky to Shamir", Zed Books, Londyn, 1984)].
Begin zrywa rozejm z Anglia W styczniu 1944 r., kiedy wydaje sie, ze wojna jest juz przez Niemcow przegrana, inny przyszly premier Izraela Menahem Begin, dawny przywodca Betaru w Polsce i nowy szef Irgunu [tajna grupa stworzona w 1931 r., w ktorej kilka tysiecy czlonkow pochodzilo z Betaru Irgun Zvai Leumi (Narodowa Organizacja Militarna); dopuszczala sie aktow terroryzmu zarowno wobec Brytyjczykow, jak i Arabow] zrywa rozejm z Anglikami, jaki tuz przed swoja smiercia zdolal narzucic Zabotynski, w chwili gdy wybuchla II wojna swiatowa [w reakcji na ten rozejm bojownicy opuscili Irgun w celu stworzenia grupy Stern. Begin nazywal ich "naszymi towarzyszami w rewolcie", podkreslajac w ten sposob zbieznosc punktu widzenia, czy wrecz uzupelnianie sie obu organizacji (zob. "Les guerriers d'Israel", Facta, 1995)]. Znowu maja miejsce zamachy na brytyjskich zolnierzy, co czyni z Irgunu spoznionego, ale bezstronnego (lojalnego) sojusznika III Rzeszy. Tysiace kolaborantow w Europie skazano, szargajac ich imie za duzo mniejsze przewinienia. (…) Pamiec bywa zadziwiajaco selektywna.
Jean-Claude VALLA
* W oryginale – Vladimir Jabotinski. Poniewaz w polskiej historiografii wystepuje jako Wlodzimierz Zabotynski, redakcja zastosowala polska transkrypcje.
Kłamstwa bałkańskie, globalna Prawda W I wydaniu mej knigi (2005), w 10-tą rocznicę „masakry” w Srebrenicy, pisałem o tym mendialnym symbolu ludobójstwa Serbów: ma hurtowo uzasadniać wszystkie interwencje Zachodu na Bałkanach. W dobie presji na Polaków, żeby wzięli na siebie winy innych z II wojny światowej, podobieństwo nacisków na oba narody zastanawia, kto to robi i po co. Dlatego nie wolno nam zignorować kwestii bałkańskiej. Tak zaczęła się moja droga do Prawdy, nie tylko bałkańskiej – przez skojarzenie demonizacji obu narodów przez te same mendia. Niełatwo żyć z tą Prawdą wśród sporego grona badaczy tematu. Niektórzy prywatnie przyznają rację o przyczynie jot, lecz sami o tym nie wspomną w pracach lepiej wyeksponowanych i wynagradzanych, niż moje. Nie dopuścili nawet moich komentarzt na swe e-fora naukowe — z tej samej obawy o skórę. Były i gorsze przypadki: straciłem przyjaciela, profesora Johna-Petera Mahera, lingwistę z Chicago, b. agenta w korpusie kontrwywiadu Armii USA na Bałkanach, Południowa Grupa Działania NATO. Nie mógł wybaczyć, że poruszyłem temat kompleksu jot, i to w jego ulubionym kontekście bałkańskim! Bo, jak pisze dziś sąsiadka Visamaya-Wiesia poniżej, prawda również potrafi rodzić nienawiść, wielu zakole w oczy, wielu obrazi, szczególnie kiedy nagle wychodzi na wierzch. Takoż „straciłem” przyjaźń Bronka, Eli i Tadka, cenionych przeze mnie patriotów, bo nie potrafili przyjąć Prawdy, bezwzględnej i wstydliwej słowami Vismayi, bo wielu uznaje za prawdę coś, co zaspakaja jego pragnienia, a te pragnienia są różne i nie mają nic wspólnego z prawdą. Na zakończenie Miesiąca Kłamstwa Srebrenickiego, przed rocznicą ludobójczej chorwackiej Operacji Burza (sierpień 1995), cóż pisać papugom papki „Serbowie-złoczyńcy”… Jak rozmawiać z fanatykiem, dla którego oszczerstwem są zbrodnie chorwackich katolików… Jak mam pisać Rodakom wypranym propagandą, która ukryła „humanitarne” rozbiory Jugosławii zbrodniczymi sankcjami, interwencjami „dyplomatycznymi” i wojskowymi USA-NATO… Celem było zaszkodzić prawosławnym Serbom, celowi talmudycznych nienawistników, oraz ustanowić dwa państwa islamistyczne przeciw cywilizacji zachodniej, co widzieliśmy już 11 IX, potem w Londynie i Madrycie — poprzez terrorystów islamskich z Bałkanów, sterowanych przez kompleks jot. „Okrążanie Rosji” i „ochrona bałkańskich rurociągów” są tak logiczne w tej propagandzie, jak „polskie obozy zagłady”. Po krzyku o tym, jak ważne jest Kosowo dla amerykańskiego rurociągu, biegnie on poza Kosowem, znad M. Czarnego w Bułgarii, przez Republikę Macedonii, do wybrzeża Albanii. Jeśli bazy wojskowe rzeczywiście służą ochronie rury, czemu Camp Bondsteel nie powstał w zawładniętej od początku Republice Macedonii, gdzie USA-NATO wykorzystało bazy w nalotach na Jugosławię w 1999 r. Bez jednego wystrzału Rosja zapewniła sobie korytarze dla swej ropy, przez Bułgarię do greckiego portu Aleksandropolis. Kosowo nie ma też znaczenia dla tras komunikacyjnych. Wiele razy przemierzyłem region północ-południe, wschód-zachód i z powrotem, różnymi szlakami, rowerem i pociągami. By wjechać do Kosowa, musiałem zbaczać na podrzędne trasy. Via Egnatia, grecka autostrada systemu europejskiego do Turcji, pobiegnie wybrzeżem Albanii, przez adriatycki port promowy Igumenica w Grecji, blisko granicy z Albanią. Jako przyczółek militarny przeciw Rosji, Bondsteel nie dorównuje nawet poligonom drawskim, bo nie ma linii kolejowej ani lotniska z prawdziwego zdarzenia, nie mówiąc o porcie. Głównym zadaniem tej największej nowej bazy wojskowej USA jest transfer afgańskiego opium na Zachód. Operacja podlega „CIA”, a wykonawstwo – Koszer Nostra, która kontroluje największe mafie świata i jest najokrutniejszą z nich. W mediach cisza, żeby nie brzmieć „antysemicko”. Także dla talmudycznych celów, wypędzono parę milionów Serbów etnicznych z ziem pradziadów. Nam mówiąc „integrujmy się w UE”, jotowcy podzielili Naród Serbski między neo-faszystowską rasistowską Chorwację, mafijną Czarnogórę oraz nowe twory islamistyczne Kosowo i Bośnię-Hercegowinę. Samej Serbii grozi oderwanie Wojwodiny (wpływy niemiecko-węgierskie) i Raszki (islamistyczny Zielony Trakt od Chin Zach. przez Afganistan i Turcję po Albanię). Ach, jak ci talmudyści potrafią wejść w konszachty i z Krzyżowcami i z Półksiężycowymi!
Zagrabiono serbską kołyskę narodowo-religijną Kosowo z bogactwami mineralnymi. Tak jak w Polsce procesami stalinowskimi usunęli najlepszych, tak marionetkowy trybunał w Hadze odizolował serbskich liderów, nazywanych komunistami, nacjonalistami, radykałami, zacofanymi, ekstremistami, a nawet ludobójcami, bo bronili Serbów przed najazdem robotów US-NATO, dżihadystów, neo-ustaszy, ekstremistów albańskich… (Chmary byłych ludzi, nędzarze, złodzieje, stada robotów, potworów zastępy w wierszu serbskiego poety poniżej.) Odebrano Serbom kontrolę nad produkcją w socjalistyczno-kapitalistycznym układzie własności pracowniczej. Zagoniono do zjudaizowanej „kultury zachodniej”, konsumpcji i skrzywionej moralności, wsadzając Serbów do baraku oczekiwań na łaskawe przyjęcie w „struktury atlantyckie” — narzędzia podboju przez kompleks jot. W X rocznicę nalotów USA-NATO (w tym Polski) na Jugosławię, gościłem w Belgradzie u słynnego serbskiego reportera, Johna Bosnitcha z Kanady (wybronił szachistę amerykańskiego Fishera od ciupy w Japonii za rzekomy „antysemityzm”). Było to wkrótce po „kryzysie finansowym”, spowodowanym jak wiadomo bilionowymi szwindlami na wymyślonym przez banksterów, abstrakcyjnym rynku derywatyw. W biurze Johna wypełnionym patriotami przed kilku kompami, byłem świadkiem ich ogłupienia i zjudaizowania. Patrioci serbscy, niegdyś odporni na podjazdy, jak pokazuje ich historia dramatyczniejsza od polskiej, naciskają klawiaturę siedząc przed monitorami niby w nintendo, by zarobić na… transakcjach derywatyw! Przychodzi młoda żona jednego z nich. Wysłuchuje sceptycznie mej gadki o kompleksie jot, podsumowuje „antysemita” i opowiada mi, jak robi doktorat pt. „kobiety w mediach” na grancie NATO. Przypomina mi ona wdowę, która wpadła w objęcia pracy dla organizacji Sorosa, po stracie męża w ataku NATO na pociąg pod Grdelicą. Niedawno Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości (MTS) usankcjonował deklarację niepodległości Kosowa z 17.2.2008 r. Samozwańczy, terrorystyczny, mafijny rząd skrajnych Albańczyków kosowskich „wybrał się” wtedy na salony światowe, z poparciem Zachodu i globalnego islamizmu. Wstąpiłem na pizzę w Deczani w Kosowie kilka lat temu, przysiadł się do mnie łagodny Albańczyk i szeptał „Jak wyjechać z przeklętego Kosowa?”, gdzie albańska mafia sterroryzowała rodaków. Dla obserwatorów Bałkanów nie było niespodzianką następne pogwałcenie prawa międzynarodowego i rezolucji ONZ nr 1244 ws. statusu Kosowa jako suwerennej części Serbii. Widać nie rządzi prawo i sprawiedliwość (jak w Polsce!) tylko mafia, a raczej ci, którzy posługują się mafiami. Jan Engelgard (Nowa Myśl Polska) skomentował werdykt MTS: Tak oto przybito pieczęć sankcjonującą odebranie suwerennemu państwu (Serbii) prowincji będącej jego historyczną kolebką. Prawdę pisze Engelgard, ale nie całą. Jak ma myśleć Naród, gdy ich myśliciele nie myślą? Engelgard sugeruje, że „głównymi architektami tej wojny” byli Clinton, Albrightowa i wojskowi NATO. Ci lokaje „byli architektami” tak samo, jak Kaczor, Komor i Sikor. Dlatego zadedykowałem tę serię Wam, Bronku, Elu i Tadku — w imię Prawdy. Byście przejrzeli, co się szykuje Polsce, jeśli nie ockniecie się z „patriotyczno”-fanatycznej propagandy: zabieranie ziem, niszczenie Krzyża i chrześcijaństwa, spodlenie, przekłamanie historii, rotszyldowsko nie licząc się z ofiarami w ludziach. Wam, do oziębłych serc i zmylonych głów ten wiersz, bracia i siostry w Chrystusie:
Zawzięte wersety Dobrica Erić (przełożył Piotr Bein) Ja córka Boża Serbia oznajmiam dobrowolnie zza drutu spętana przed świadkami Przemocą, Cierpieniem i Krzywdą żem winna i że się do winy przyznaję! Winnam bom jest kimś zamiast nikim nijakim Winnam że w dobie nagonki na Serbów idę do swej cerkwi choć rzadko, wyznaję i że się żegnam o tak z trzech palców! Bycia jestem winna gdy być nie powinnam Winnam już od dawna że stoję poprawnie patrząc w niebo, zamiast w dół na trawę Winna jestem za to że stawiam czoła krzywdzie Jam winna że świętego patrona rodziny znów czczę! Jestem winna że piszę, czytam cyrylicą Ja winna że śpiewam śmieję się, przeklinam (a czasem się odszczekam) Winnam i się przyznaję że nie wiem co wiem i że wiem co nie wiem Jestem winna i niech skończę listę winą mą największą zanim się udławię śmiechem Winnam, uparciucha żem oddana wierze prawej i Świętemu Sawie i że nie wierzę w zły święty uczynek, odpuszczenie grzechu! Jestem winna i grzeszna więc winna że jestem Żebym choć wyznała że ja nie istnieję a ja tu istnieję, dziarsko stoję Jeśli ja się przyznam i ocalę głowę utracę święty krzyż i wiarę w Sawę Jeśli się nie przyznam Źle mi się powiedzie cały świat na mój Kraj wtedy najedzie Chmary byłych ludzi nędzarze, złodzieje stada robotów, potworów zastępy rzucą się na moje sady, na moje knieje i na moje białe chatki wedle drogi krętej koło których jak najpiękniejsze boginie kwitną czereśnie, śliwy i jabłonie Ten szpetny rysunek mojej światłej twarzy który całą dobę w rękach swoich ważysz wizerunkiem twego sumienia i podświadomości Podobizna to nie moja tylko twe wnętrzości Bardzośmy są ważne Kraju Ty mój miły Ja i Moje siostry Prawda, Sprawiedliwość skoro takie moce z nami się zmierzyły i gapią się na nas zło i krzywda Czemu wojownicy Dżihadu Krzyżacy Jankesi ćwiartują Moje córki, Moich synów Czyżby to słyszały wszystkie hordy obce że mamy złote Serce więc je wyrywają i wciskają w pierś własną łudząc się że ludźmi się staną Nie boję się śmierci czarnej tęczy tylko niewoli, nieskończonej męki Śmierć jest częstym gościem w naszej serbskiej gminie tak jak wiosna lato jesień zima Nie jest też straszniejsza za dnia przede wszystkim niż trzęsienie ziemi susza powódź mrozy jeśli ją człek spotka na swej własnej ziemi z duszą odkadzoną i z blaskiem na twarzy Szatany obżarte i szalone wyklęliście wszystkich w moim własnym domu ale nikt nie może mi zabronić że śpiewam i się śmieję umierając! Bo sami już nie śpiewacie na weseliskach ani nie śmiejecie się przy kołysce! Nie żałujcie na mnie słupa i sznura, i ukrzyżujcie mnie na szczycie góry jak wasze praojcy mojego praojca z Nazaretu, Jezusa Chrystusa Będę patrzeć a wy powieki zmrużycie inaczej wam ślepia oślepną od jasności mojego oblicza Pospieszcie się dziś mnie ukrzyżujcie zmartwychwstanę wcześniej! Za http://grypa666.wordpress.com/
Polskie autobusy podbiją Szwecję Poniższą wiadomość podajemy celem podtrzymania ducha w narodzie, zdołowanym nieustającym strumieniem złych wiadomości płynącym z gajówki Maruchy. – admin. W tym roku Szwedzi zamówili 224 polskie autobusy Solaris. Producent spod Poznania ma szansę sprzedać w Skandynawii kolejne pojazdy, bo udało mu się rozwiązać konflikt ze związkami zawodowymi kierowców w Sztokholmie. „Tylko w tym roku podpisane zostały kontrakty na dostawę aż 224 pojazdów do szwedzkich klientów. W większości będą to autobusy napędzane biogazem. Tak dobra sprzedaż nie jest przypadkowa, pomimo wielu wyjątkowo niesprawiedliwych opinii, jakie pojawiły się w prasie szwedzkiej” – powiedział Mateusz Figaszewski, rzecznik Solaris Bus&Coach.
Te „niesprawiedliwe opinie” to echo konfliktu szwedzkiego związku zawodowego kierowców z firmą Busslink, która zakupiła w 2009 roku 28 Solarisów dla komunikacji miejskiej w Sztokholmie. Na skutek skarg związkowców, m.in. na niewygodne siedzenia, w marcu 2010 roku polskie autobusy zostały wycofane z ulic Sztokholmu. Teraz, po kilku miesiącach przerwy, polski tabor znów jeździ w stolicy Szwecji. Powrót autobusów umożliwiły zmiany m.in. rodzaju pedału hamulca oraz kilkunastu innych funkcjonalności głównie w obszarze kabiny kierowcy, które wprowadził producent. Jak podkreśla rzecznik firmy, zrobiono to dla dobrych relacji z klientem, choć „uwagi dotyczyły już wcześniej ustalonych i zaakceptowanych rozwiązań technicznych”. Firma Solaris Bus&Coach pracuje obecnie nad realizacją kolejnych zamówień dla szwedzkich przewoźników. Największy kontrakt, 103 Solarisy Urbino 15 oraz 12 Solarisów Urbino 12 w wersji niskowejściowej, złożyła firma Veolia z regionu Skania. Wszystkie pojazdy będą przystosowane do wykorzystywania biogazu jako źródła energii. Polskiej firmie udało się też zdobyć zamówienie na dostarczenie 58 autobusów napędzanych gazem ziemnym do Goeteborga. Za http://biznes.onet.pl/polskie-autobusy-podbija-szwecje,18561,3345175,1,news-detal
Solaris Bus & Coach S.A. to polska firma rodzinna. Założyciel firmy Krzysztof Olszewski 15 lat zbierał doświadczenia w branży autobusowej, piastując kierownicze stanowiska w fabryce Neoplan w Niemczech. Wprowadzając w 1994 roku pierwszy niskopodłogowy autobus na polski rynek stał się pionierem w branży. Dwa lata później Krzysztof Olszewski wraz z żoną Solange otworzył własną fabrykę autobusów w podpoznańskim Bolechowie. Od początku produkcji opuściło ją już prawie 5000 autobusów. W 2009 roku firma Solaris Bus & Coach S.A. wyprodukowała i sprzedała najwyższą w historii spółki liczbę pojazdów. Wyniosła ona 1114 autobusów i trolejbusów. W porównaniu z rokiem 2008 oznacza to wzrost sprzedaży o 7,5%.
Za http://www.marktplatz.pl/profile.php?view=787&from=160
No i przyznajcie, drodzy goście, iż od razu poczuliście się lepiej, a Polska stała się w Waszych oczach potężniejsza, bogatsza i bardziej mocarstwowa. – admin. Marucha
03 sierpnia 2010 Gospodarka planowo-rozdzielczo-euro-nonsensna.. Wiadomo, że w państwowym socjalizmie, wolność jednostki jest zagrożona państwowym interwencjonizmem. Im więcej interwencjonizmu- tym więcej państwowego socjalizmu. Który dla jaj- propaganda nazywa „ społeczną gospodarką rynkową”. Albo wprost, bez ogródek, gospodarką” wolnorynkową”. Tam gdzie socjalistyczne państwo dopłaca- nie może być wolnego rynku. Jednym się przy tym zabiera, żeby dać innym, a po drodze nakarmić socjal- urzędników. a przy tym socjalistyczne państwo coraz więcej obejmuj coraz mniej ściskając. Taka jest logika, albo raczej brak logiki w budowie socjalistycznego państwa Lewa widzianego z Prawa. A przy tym socjalistycznych ekonomistów tabliczka mnożenia nie obowiązuje.. No bo po co? Można się przy rozdawaniu cudzych pieniędzy, bez niej- z powodzeniem- obejść. Właśnie z nastaniem 1 sierpnia 2010 roku, w 66 rocznicę klęski Powstania Warszawskiego, ruszył program , a jakże rządowy, polegający na dopłatach do kredytów na kolektory słoneczne podgrzewające wodę.(????). Dlaczego akurat do kredytów na kolektory podgrzewające wodę? A nie na przykład do kredytów konsumenckich, czy do kredytów obsługujących pozostałe dziesięć kredytów, które kredytobiorca wziął, żeby się zapętlić do końca? Albo do kredytów niezbędnych przy skupie makulatury? Bo można przecież dopłacać do wszystkiego co się socjalistom zamarzy, tworząc ustrój dopłat do wszystkiego, nawet do kompletnej głupoty. W ustroju biurokratycznego dopłacania do czegoś tam, dopłacamy głównie do biurokracji, która zbiera pożytki z dopłacania. Ja nazwałbym ich roboczo” przodownikami pracy publicznej”, zupełnie nie produktywnej, a jedynie konsumującej owoce pracy innych. Wygląda na to, że jeszcze rok, dwa. trzy – i socjalistyczne pastwo będzie dopłacało do wszystkiego, tak jak w tamtej i poprzedniej „ komunie”, aż w końcu zbankrutowało, bo taka jest logika rzeczy.. Po prostu nie miało skąd brać, żeby dopłacać.. Bo prawie wszyscy pobierali, a tych co nie pobierali pogardliwie nazywano” obywatelami”. Szczególnie gdy funkcjonariusz milicji( taki mniejszy policjant!) zauważył w dowodzie, że tak powiem osobistym( bo wtedy paszporty wydawane były czasowo i podlegały zwrotowi po powrocie z krajów burżuazyjnych) że zatrzymany „ obywatel” nigdzie nie pracował. Najlepiej gdyby pracował w państwowym zakładzie.” Prywaciarz” zawsze był z miejsca podejrzany. I wystarczyło na niego wtedy znaleźć paragraf. Dzisiaj „obywatelami” nazywam nas wszystkich, przywiązanych na siłę do państwa socjalistycznego, tak naprawdę wrogiego człowiekowi, bo zabierającego mu wolność. Kategorię przyrodzoną i wpisaną na stałe w urodzenia człowieka. Bo człowiek rodzi się wolny, ale państwo go zniewala.. I zadłuża bez jego wiedzy i zgody. Obecnie każdy niemowlak ma na grzbiecie ponad 20 000 złotych długu tzw. publicznego, chociaż nie miał żadnego wpływu na samookaleczenie się, pardon- samozadłużanie się. Martwił się wtedy pan Jan Pietrzak, skąd państwo brało, żeby dopłacać?. I sugerował, że z pierwszych trzech, czy czterech rzędów obecności publiczności na jego występach. Wszystko to być może, a może i więcej, a w każdym razie skądś brało i się zadłużało, i zadłużało swoich” obywateli”. Ale skala zadłużenia była nieporównywalna.. Co to jest 20 miliardów dolarów, które towarzysz Gierek zostawił potomnym „ obywatelom” do spłacenia? Nich żyje Edward Gierek, bo tylko zadłużył nas na 20 miliardów dolarów.. 200 miliardów, a może już 300 miliardów dolarów” To jest dopiero dług? I siedemnaście milionów „ obywateli” zadłużonych, z czego jeden milion siedemset tysięcy już nie jest w stanie spłacać swoich długów.. I ciągła propaganda, żeby się zadłużać.. Bo pożyczanie jest dobre, a nie naganne.. Tak jak małżeństwo- w ideologii feministek- funkcjonuje jako przesąd(???). Człowiek żyjący bez pożyczonych pieniędzy nie jest wzorem do naśladowania. Do naśladowania jest dłużnik. To jest dzisiejszy wzór. Podoficer do żołnierzy na pustyni: - Mam dla was dwie wiadomości. Zła: do wieczora musicie napełnić tysiąc worków z piaskiem. Dobra: piasku wokół macie pod dostatkiem! Skąd przyszedł mi do głowy dowcip, którego akcja toczy się na pustyni..? Bo pan Jan Pietrzak twierdził wtedy, nie wiem jak teraz, że jak socjaliści wezmą się za reformę na pustyni, to im szybko piachu zabraknie.. To znaczy, jak reformy robił PiS, którego zwolennikiem jest pan Jan Pietrzak- to wszystko fajnie i super- ale jak te same reformy robi Platforma- to jest be.. W każdym razie zbiurokratyzowany Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej zwróci każdemu chętnemu, żeby mu dopłacić do kolektorów słonecznych- 45% brutto kredytu wziętego na ten cel. A instalując kolektor słoneczny można uzyskać dopłatę wynoszącą maksymalnie 2500 złotych do metra kwadratowego urządzenia. Kto będzie miał więcej metrów kwadratowych urządzenia- dostanie więcej.. Najlepiej budować urządzenia na tysiącu hektarach. Wtedy dopłaty będą najwyższe.. I można będzie sobie pożyć z samych dopłat.. Tak jak niektórzy żyją sobie z dopłat do hektara… ziemi. Zamiast żyć z pracy- żyją z lenistwa. Niektórzy żyją z dopłat do zalesiania... I wiedzą że żyją.. Inni żyją z dopłat do matek samotnie wychowujących dzieci… na „ obywateli” przyzwyczajanych do lenistwa.. Inni z dopłat do prowadzonej działalności , że tak powiem gospodarczej.. A jeszcze inni z zasiłków dopłacających do dzieci, które się wzięło do rodziny zastępczej.. A jeszcze inni z dopłat do posad urzędniczych.. Których jest wiele i ich liczba rośnie systematycznie w miarę rozwoju socjalizmu. dotacyjnego.. W każdym razie najprostsze takie urządzenie w Chinach kosztuje 100 dolarów. Chińczycy są również potentatami w produkcji dobrze sprawdzających się w Polsce kolektorów rurowo-próżniowych. .Urzędnicy z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej szacują, że pięcioosobowa rodzina może nawet zaoszczędzić półtora tysiąca złotych rocznie. Może i może, ale czy w całość oszczędności wliczone są dopłaty z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej? No bo dopłaty pochodzą tak naprawdę z kieszeni tych wszystkich, którzy składają się na kasę Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, to znaczy głównie z kieszeni najbiedniejszych, którzy prawdopodobnie sobie takich kolektorów słonecznych nie zainstalują.. Bo po co im one jak zajęci są walką o życie? I jeszcze państwowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przeprowadził za nasze pieniądze badania, które wykazały, ze 35% właścicieli domów jednorodzinnych rozważa zainstalowanie kolektorów słonecznych.. Może i rozważa, jak im dopłacą.. A nie można zostawić tej sprawy wolnemu rynkowi, żeby każdy zadecydował o kolektorach słonecznych sam, bez pomocy środowiskowych urzędników? Ale wtedy niepotrzebni byliby środowiskowi urzędnicy, którzy żyją z naprawiania świata, ale nie za własne, ale za cudze.. Bo tak najwygodniej najwygodniej i. najprzyjemniej, bo bez żadnej odpowiedzialności! Ale przy wielkim marnotrawstwie, którego świadkami jesteśmy na co dzień. WJR
Państwo opuściło powodzian Doprowadzeni do ostateczności bezczynnością władz mieszkańcy gminy Wilków - dwukrotnie zalanej w tym roku przez powódź - złożą pozew zbiorowy do sądu W gminie Wilków, po dwukrotnej powodzi, jaka w tym roku nawiedziła te tereny, woda ustąpiła już ponad miesiąc temu. Pozostawiła za sobą zdewastowane centrum sadownicze Lubelszczyzny oraz przerażonych mieszkańców, którzy oprócz borykania się z najprostszymi problemami bytowymi muszą poradzić sobie z generalnym i niemal egzystencjalnym dylematem: jak żyć w sąsiedztwie żywiołu, który jest w stanie pozbawić ich nie tylko dorobku, ale i życia? Zwłaszcza gdy przestali już wierzyć w pomoc ze strony państwa. - Gdyby ten wał pękł w nocy, to połowa wsi by się potopiła - mówi z przekonaniem Roman Wycisłowski z Zastowa Polanowskiego, którego gospodarstwo leży niecały kilometr od przerwanego przez powódź wału. - My ledwie uszliśmy z życiem. Syn był na wale worki układać. Przybiegł i woła: "Tata, mama, uciekajmy!". Nie zdążył nawet psa spuścić, tylko mu obrożę przez głowę wyszarpnąłem. Całe szczęście, że moją mamę, która ma 90 lat, wywiozłem wcześniej do Puław - wspomina pan Roman. Wycisłowscy do dziś nie mogą opanować emocji, mówiąc o powodzi. Kilkakrotnie powtarzają, że "to wszystko jest nie do opowiedzenia". Ich drewniany dom zatopiony został po dach, a przed wielką wodą schronili się na piętrze wysokiego domu stojącego w sąsiedztwie. - Gdyby nie sąsiad, który zostawił klucze, to by nas potopiło - mówi pan Roman. - Tu był taki nurt, że maluchem tylko zakotłowało. Obracał się dookoła - opowiada z przejęciem. Powódź zabrała im niemal wszystko. Nie tylko całe wyposażenie, ale i dom, gdyż komisja nadzoru budowlanego stwierdziła, że nadaje się on tylko do rozbiórki i nie można w nim mieszkać. Gmina przydzieliła im kontener do spania. - Ale ile pieniędzy dostaniemy i kiedy, i czy wystarczy na nowy dom, tego nie wiemy, a tu tylko patrzeć, jak przyjdzie jesień i zima - zachodzą w głowę. Kontener mogą użytkować za darmo do końca października. A potem trzeba płacić. Tylko skąd wziąć pieniądze? - Straciliśmy wszystko, chmiel, sad, wszystko było obrobione na wiosnę - mówi pan Roman. - Na szczęście wcześniej wyprowadziliśmy krowę i się nie utopiła - dodaje. Gdy 30 lipca br. w piątkowy ranek wojewoda lubelski ogłosił kolejny, trzeci już w tym roku alarm powodziowy, Wycisłowscy postanowili nie czekać na wodę z Wisły na swoim podwórku. - Trzeci raz w tym roku uciekamy przed powodzią - mówi pan Roman. - Wynajęliśmy samochód, bo naszego malucha powódź zniszczyła i uciekamy do miejsca położonego wyżej. Mamy tam trochę pola. Bierzemy przyczepkę kempingową i zboże, które dostaliśmy z darów - opowiada.
Panika czy skandal? Takich jak oni jest więcej. Stanisław Kozak z Zastowa Polanowskiego osuszający swój zatopiony po sam dach dom weselny stojący przy drodze z Wilkowa do Kazimierza Dolnego denerwuje się, widząc od rana mieszkańców Powiśla wywożących traktorami rodziny i resztki dobytku. Wskazuje, że dopiero w obliczu kolejnej wielkiej wody na Wiśle władze przypomniały sobie o przerwanym wale w Zastowie Polanowskim. - A gdzie byli do tej pory? Przyjeżdżali telewizja, radio, wojewoda, filmowali się, ale wału nikt nie budował - mówi z irytacją. - Ludzie doprowadzili wszystko do porządku po tej wodzie, a jutro może nas znowu zatopić. Zamiast robić coś w domu, sprzątać, remontować, każdy denerwuje się, jeździ na wały i patrzy: uciekać już czy za chwilę? Na co tych ludzi tak mordować? - mówi z wyrzutem. Rzeczywiście, na wale, gdzie praca wre nad usypywaniem i uszczelnianiem podmywanego już falami Wisły nasypu, jest wielu ludzi z pobliskich, zagrożonych powodzią miejscowości. Jednym z nich jest Henryk Pawłowski z Zastowa Polanowskiego, który - jak twierdzi - przychodzi tu trzy razy dziennie. W ubiegły poniedziałek nie widział na wałach żadnej pracy, we wtorek też. - Dopiero w środę pojawił się jeden spychacz i dwie ciężarówki, z których jedna się zepsuła. Był tu tylko jakiś kierownik, żadnego człowieka z łopatą - mówi zdenerwowany mężczyzna. - Może tym razem jeszcze im się uda, ale gdyby synoptycy pomylili się o jeden dzień z tymi opadami, to znów płyniemy - obawia się pan Henryk. Tłumaczy, że po dwóch zatopieniach jest "trochę przewrażliwiony". - Dwie kondygnacje domu mieszkalnego mam zniszczone, tak samo sady, chłodnia na owoce popękała - wskazuje. - Trzeci raz takiej traumy już bym chyba nie wytrzymał. Gdyby coś tu się stało, to wraz z ludźmi bierzemy siekiery i idziemy do Lublina. Bo przez sześć tygodni suszy tę wyrwę powinien ktoś zabezpieczyć - dodaje. Wójt gminy Wilków Grzegorz Teresiński też jest na wałach i też nie kryje silnego zdenerwowania. - Od ustąpienia drugiej fali powodziowej systematycznie wraz z mieszkańcami domagaliśmy się jednego: żeby Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych odpowiedzialny za ten wał należycie zabezpieczył wyrwę. Sposób, w jaki to zrobił, uważamy za skandal - mówi wzburzony. - Jak zwykle wszystko spadło teraz na samorząd, na miejscową ludność i strażaków - dodaje. Obecny również na wałach Jan Kotuła z Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Lublinie uważa, że miejscowi ludzie zbytnio panikują. Wyjaśnia spokojnie, że zgodnie z przyjętym planem prace nad właściwym wałem przeciwpowodziowym mają ruszyć dopiero od 1 sierpnia i potrwają 3 miesiące. Na szczęście trzecia fala powodziowa, która przeszła w nocy z soboty na niedzielę przez Wilków, nie przerwała prowizorycznie załatanej wyrwy w wale. Ale zagrożenie nie minęło, bo umocnienia są bardzo nasączone wodą. Jeśli wysoka fala utrzyma się jakiś czas, istnieje ryzyko przerwania wałów w innym miejscu.
Mamy żal do naszych władz Mieszkańcy gminy Wilków nie wytrzymują nerwowo wiszącej nad nimi groźby kolejnego zalania przez wody Wisły, zwłaszcza że mają masę problemów związanych z likwidacją skutków poprzednich dwóch powodzi. - Wszyscy wiemy, że do tej pory nic z wałami nie robiono, tylko trochę podsypano tę wyrwę - mówi Monika Lejwoda z Wilkowa, prowadząca z mężem duży sklep spożywczo-przemysłowy kompletnie zdewastowany w czasie powodzi. - To wykańcza nas psychicznie. Stałam się bardzo nerwowa. Wszystko mnie denerwuje. Nie byłam taka wcześniej - dodaje. Państwo Lejwodowie mają rzeczywiste powody do stresu i depresji. W ich obejściu woda miała wysokość 4 metrów i sięgnęła poddasza, niszcząc całe wyposażenie domu. W ostatniej chwili udało im się uciec razem z dziećmi przez balkon. W wyniku powodzi kompletnie zdewastowany został ich otwarty w ubiegłym roku 400-metrowy sklep, dający zatrudnienie 9 mieszkańcom gminy Wilków. W momencie zalania w sklepie znajdował się towar o wartości 350 tys. zł i wyposażenie oceniane na 200 tys. złotych. Nie mogą liczyć na duże odszkodowanie, gdyż towar w sklepie mieli ubezpieczony na 50 tys. zł, a wyposażenie sklepu na 100 tysięcy. Choć wkrótce miną 2 miesiące od zgłoszenia szkody, nie dostali jeszcze odszkodowania. Na dodatek czują się zupełnie opuszczeni przez państwo. Jedyna pomoc, jakiej doświadczyli, pochodziła od ludzi dobrej woli. - Zamieszkaliśmy u osoby całkiem obcej, u pani Jaszczyńskiej w Parchatce. Wspaniała kobieta, sama nas do siebie zaprosiła, a naszym dzieciom stworzyła naprawdę drugi dom. Bardzo chcemy jej podziękować - mówi pani Monika. - Pomógł ksiądz z zagranicy, nasi znajomi, ludzie z zaprzyjaźnionych hurtowni, którzy nam pomagali sprzątać i opróżniać sklep, wszyscy, tylko nie instytucje państwowe. Państwo Lejwodowie zupełnie nie mogą pojąć, jak państwo może tak odwrócić się plecami od rodzimych przedsiębiorców. - My z mężem całe życie ciężko pracowaliśmy, aby otworzyć ten sklep, płaciliśmy podatki, zatrudnialiśmy ludzi, nigdy nie braliśmy żadnych zasiłków z opieki społecznej i gdy teraz jesteśmy w ciężkiej sytuacji, która nie wiadomo, jak się dla nas skończy, okazuje się, że możemy liczyć jedynie na siebie i znajomych - mówi łamiącym się głosem pani Monika. - Państwo uważa, że i tak damy sobie radę, i nawet gdy jadą z pomocą dla mieszkańców Wilkowa, omijają nasz dom z daleka. Tymczasem my teraz zostaliśmy bez niczego, z długami w hurtowniach. Żeby je spłacić, musimy wyremontować i otworzyć sklep, tylko nie mamy za co - tłumaczą. Bliski załamania jest też Stanisław Kozak, który ma świadomość, że bez wsparcia ze strony państwa nie zdoła otworzyć swojego domu weselnego. - Wszystko mi woda zniszczyła. Dom, uprawy na polach, a ten nowy dom weselny, popękany, nadaje się do remontu, na który nie mam pieniędzy. Jak ich nie dostanę, to dom weselny nie zacznie funkcjonować. Na dziś mam 20 zł w kieszeni i pięć osób na utrzymaniu - twierdzi mężczyzna, wskazując na bezwzględność instytucji bankowych domagających się spłaty zaciągniętych kredytów. - Właśnie przed chwilą dostałem nakaz płatniczy, straszą mnie sądem, jeśli nie zapłacę raty. Kiedyś kupiliśmy na raty lodówkę i pralkę, które utopiły się zresztą w powodzi. Żona składała podanie nie o umorzenie, ale o odroczenie spłaty tych rat. Podobno pismo zaginęło i bank chce, żeby drugi raz je napisać. A na razie straszą sądem - żali się. Pan Stanisław stracił w czasie powodzi wszystko, gdyż zamiast ratować dobytek, pomagał w uszczelnianiu wałów. - Gdy mądrzy ludzie wywozili z domu swój dobytek, ja z dwoma synami i najętym pracownikiem pracowałem na wałach. Jeździłem swoim ciągnikiem, który został zatopiony, gdyż zrobiło się za późno na ewakuację. Podobnie stało się z samochodem. Teraz okazuje się, że państwo nie ma takich funduszy, dzięki którym mogłoby mi zrekompensować poniesione straty - mówi rozgoryczony. - Pieniądze są nam bardzo potrzebne, ale jednak najważniejsza jest dla nas budowa wału. Bo jak znowu Wisła wyleje, to wszystko, co teraz robimy, pójdzie na marne. Nie da się dłużej żyć w takim strachu - podkreśla. Dlatego doprowadzeni do ostateczności mieszkańcy gminy Wilków zapowiadają złożenie pozwu zbiorowego przeciw władzom wojewódzkim - głównym zarzutem jest wieloletnie zaniedbanie wałów, brak remontów, a także niezabezpieczenie zniszczonego przez powódź w tym roku odcinka w Zastowie Polanowskim. Adam Kruczek
Zasłony dymne i odwracanie uwagi
1. Wczoraj na konferencji prasowej poseł Antoni Macierewicz, szef sejmowego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej przedstawił treść decyzji nr 184 szefa MON z 9 czerwca 2009 roku, która dotyczy organizacji lotów uprzywilejowanych statków powietrznych o tzw. statusie Head (najważniejszych osób w państwie). Wynika z niej niezbicie, że to szef Kancelarii Premiera ( w tym przypadku minister Tomasz Arabski) składa zamówienie na rejs samolotu o tym statusie, które przekazuje dowódcy wojsk powietrznych i informuje o tym dowódcę jednostki wojskowej realizującej lot ( w tym przypadku 36 specjalny pułk lotnictwa transportowego) i szefa BOR. Z kolei szef MON Bohdan Klich według tego dokumentu jest odpowiedzialny za działanie mu podległych służb zajmujących się organizacją lotu w tym monitorowaniem i przekazywaniem informacji załodze samolotu o stanie warunków atmosferycznych oraz monitorowaniem tego co się dzieje z samolotem po opuszczeniu przez niego obszaru powietrznego naszego kraju.
2. Nie jest to żadna niespodzianka, ta odpowiedzialność za loty najważniejszych osób w państwie jest przecież ustalona już od dawna i co jakiś czas dowiadywaliśmy się i to w sposób bardzo spektakularny, kto rządzi takimi samolotami. Najgłośniejsza była odmowa samolotu dla Prezydenta Lecha Kaczyńskiego na jego podróż do Brukseli na posiedzenie Rady Unii Europejskiej. Pod odmową tą podpisał się właśnie minister Tomasz Arabski. Ostatecznie Prezydent Kaczyński do Brukseli poleciał samolotem wyczarterowanym od PLL „Lot”, a rachunki za ten przelot po pewnych przepychankach pokryła ostatecznie Kancelaria Premiera. Niedawno Jarosław Kaczyński ujawnił, że Prezydentowi Kaczyńskiemu odmówiono także samolotu na wylot z prezydentami Litwy, Estonii i Ukrainy do Tbilisi po inwazji wojsk rosyjskich na Gruzję. Dopiero interwencja Prezydenta USA Georga Busha, który w rozmowie telefonicznej z Premierem Tuskiem wsparł tę wizytę w Gruzji, spowodowała, że blokadę samolotu wycofano.
3. Teraz już jednak wiemy, nie tylko jak czasami wyglądała praktyka udostępniania samolotów Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, ale także jakie dokumenty szczegółowo regulowały odpowiedzialność ministrów za przeloty najważniejszych osób w Państwie. Miejmy więc nadzieję, że od tej pory skończą się wreszcie wypowiedzi ministrów rządu Donalda Tuska, a także wypowiedzi byłych Premierów (Leszek Miller) czy byłych ministrów z ministrów z Kancelarii Prezydenta (Ryszard Kalisz),że za tę podróż była odpowiedzialna Kancelaria Prezydenta. Kancelaria ta ustalała tylko przebieg uroczystości w Katyniu i listę gości, których Prezydent na te uroczystości zapraszał. Mimo tych wszystkich zabiegów socjotechnicznych i medialnych, ministrom rządu Tuska nie da się uciec od odpowiedzialności za organizację tej wizyty. Już wkrótce zapewne dowiemy się za co był odpowiedzialny przy organizacji tej wizyty Prezydenta Kaczyńskiego MSZ kierowany przez ministra Radosława Sikorskiego i MSWIA kierowane przez Jerzego Millera.
4. To ważne ustalenie przewodniczącego zespołu Antoniego Macierewicza musiało zostać jednak przykryte przez inne wydarzenia związane z katastrofą smoleńską. Właśnie wczoraj musieliśmy się dowiedzieć, że akredytowany przy rosyjskiej komisji ds. katastrof lotniczych Edmund Klich nie jest zadowolony z tempa przekazywania dokumentów dotyczących tej katastrofy przez stronę rosyjską. Istotne braki w dokumentach właśnie wczoraj stwierdził także kierujący polską komisją minister Jerzy Miller. Nawet Premier Donald Tusk jest gotowy do rozmów z Premierem Putinem albo Prezydentem Miedwiediewem jeżeli w dalszym ciągu utrzymywały by się problemy z przekazywaniem dokumentów przez stronę rosyjską. O tym, że dokumenty te nie są przekazywane wiemy przecież od wielu tygodni. Napięć próśb o pomoc prawną wystosowanych przez polską prokuraturę do prokuratury rosyjskiej została zrealizowana zaledwie połowa pierwszej. Wicepremier rosyjskiego rządu kilka tygodni temu mówił oficjalnie, że strona polska nie może już liczyć na żadne dokumenty bo wszystkie zostały przekazane do Warszawy i wtedy żadnej reakcji ze strony polskiej nie było. Nagle w dniu ogłoszenia, że są w Polsce dokumenty potwierdzające odpowiedzialność konkretnych ministrów rządu Tuska za organizację wizyty Prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu, odnotowujemy gwałtowne zainteresowanie ministrów i samego Premiera sposobem przekazywania dokumentów w sprawie katastrofy przez stronę rosyjską. Trudno to odebrać inaczej niż jako zasłonę dymną i typowe odwracanie uwagi, a także ucieczkę od odpowiedzialności za tą straszną tragedię. Zbigniew Kuźmiuk
Rządy PO? Wyższy VAT na nowych urzędników Od momentu objęcia władzy rząd PO-PSL prowadzi nieodpowiedzialną politykę fiskalną. Za czasów tego rządu udział wydatków sektora finansów publicznych w PKB przekroczył 47 proc., najwyższy poziom w historii Polski. To za czasów tego rządu w latach 2008 – 2009 zatrudnienie w administracji publicznej wzrosło o 40 tys. etatów - pisze w "DGP" Krzysztof Rybiński. W latach 2005 – 2009 zatrudnienie w administracji publicznej wzrosło łącznie o 90 tys. etatów. Jeżeli przyjmiemy, że przeciętny roczny koszt netto zatrudnienia urzędnika wynosi 50 tys. złotych (pensja, uzbrojenie miejsca pracy, szkolenia etc.), co prawdopodobnie jest zaniżonym szacunkiem, to w 2010 roku koszt tego zwiększonego zatrudnienia wyniósł 4,5 miliarda złotych, a w 2011 roku będzie jeszcze większy, zbliżony do 5 miliardów złotych. To jest kwota zbliżona do szacunków dodatkowych dochodów sektora finansów publicznych, które ma przynieść podwyżka stawki VAT o 1 punkt procentowy. Oczywiście rząd będzie mówił obywatelom, że prowadzi świetną politykę gospodarczą, a konieczność podwyżki podatków wynika ze światowego spowolnienia gospodarczego. Jak pokazują powyższe proste szacunki, które każdy może sobie zweryfikować na podstawie oficjalnych danych GUS-u, podwyżka podatku VAT o jeden punkt procentowy jest w całości potrzebna na sfinansowanie wzrostu kosztów zatrudnienia w administracji publicznej. Warto to powtórzyć jeszcze raz, żeby odkłamać propagandę rządową, która wprowadza ludzi w błąd. Dodatkowe dochody z podwyżki podatku VAT, która uderzy nas wszystkich po kieszeni, w całości pójdą na pokrycie kosztów zatrudnienia nowych urzędników, zatrudnionych w czasach rządów PO-PiS-u. Ponad rok temu, podczas rozmowy w jednej z rozgłośni radiowych poproszono mnie o komentarz do wystąpienia ważnego ministra, który mówił, że jego rząd oszczędza, w odróżnieniu od innych rządów w Europie, które bezmyślnie zwiększają wydatki. Więc on, ważny minister, obiecuje Polakom, że nie będzie podwyżki podatków. Wtedy skomentowałem: obiecuję państwu, że rząd mija się z prawdą i że podatki na pewno wzrosną, ponieważ w dramatycznym tempie rosną wydatki budżetowe. Dzisiaj sytuacja się powtarza. Rząd obiecuje Polakom, że podwyżka podatków będzie tymczasowa, na trzy lata. Zapewniam, że rząd ponownie mija się z prawdą, ponieważ podwyżka podatków finansuje trwały wzrost wydatków związanych z zatrudnieniem 90 tysięcy nowych urzędników w ciągu ostatnich pięciu lat, a nie będzie żadnych reform ograniczających wydatki, co zostało jasno i dobitnie powiedziane w zeszłym tygodniu. Zatem podwyżka podatków będzie trwała. Co więcej, proces bezmyślnego zatrudniania tysięcy nowych urzędników trwa nadal, więc podatki będą musiały wzrosnąć jeszcze bardziej. Co zresztą zapowiedziano między wierszami, bo likwidacja ulgi rodzinnej oznacza wzrost efektywnej stawki podatku PIT, nawet jeżeli same stawki podatkowe na razie nie wzrosną. Rząd PO-PSL funduje nam następujący, zły dla Polski, scenariusz. Najpierw prowadząc złą politykę gospodarczą i zatrudniając bez opamiętania nowych urzędników, doprowadził do radykalnego wzrostu wydatków sektora finansów publicznych, do poziomu najwyższego w historii i zabójczego dla kraju o relatywnie niskim dochodzie narodowym na mieszkańca. Zamiast odwrócić swoje błędy – a przecież mają teraz pełnię władzy, więc mogą wszystko – i ograniczyć wydatki, to teraz sięgają do kieszeni podatników, żeby zapłacili za błędy rządzących. Skandaliczny jest też sposób podjęcia decyzji o podwyżce VAT o 1 punkt procentowy. Nie odbyła się żadna debata na ten temat, nie przedstawiono publicznie żadnych ekspertyz, po prostu pewnego dnia zebrał się zarząd jedynie słusznej partii i podjął jedynie słuszną decyzję. Platforma ma „Obywatelska” w nazwie, a właśnie podjęła bardzo ważną decyzję, dotyczącą wszystkich obywateli, zupełnie ignorując zasady funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego. Zachowała się jak Platforma Anty-Obywatelska. Z przerażeniem obserwuję, jak kiedyś liberalna partia PO przekształca się w populistyczną partię władzy. Zacytuję klasyka: towarzysze, nie idźcie tą drogą! Krzysztof Rybiński
Odpowiedzialni: Klich i Arabski To szef kancelarii premiera Tomasz Arabski i szef MON Bogdan Klich odpowiadają za organizację wylotu delegacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska – twierdzi poseł Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. Macierewicz zaprezentował dziennikarzom decyzję szefa MON z 9 czerwca 2009 roku nr 184, która mówi o organizacji lotów uprzywilejowanych statków powietrznych. – Ta instrukcja składała generalną odpowiedzialność za przyznawanie, zamawianie statków powietrznych w ręce szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów – stwierdził poseł PiS. Macierewicz wskazywał na jej konkretne zapisy mówiące, że to szef kancelarii premiera składa zamówienie na rejs samolotu, które następnie przekazuje dowódcy Sił Powietrznych, oraz informuje dowódcę “jednostki wojskowej realizującej lot” oraz szefa BOR. – To zamówienie ma formę w istocie polecenia, rozkazu – ocenił. Do kompetencji MON należy także, według tej instrukcji, m.in. konieczność przeprowadzenia lotu kontrolnego, obowiązek monitorowania informacji dotyczących pogody oraz monitorowanie, przy pomocy służb łączności, tego, co dzieje się z samolotem za granicą. Macierewicz podkreślił, że zapisy instrukcji “wyraźnie wskazują na szczególną odpowiedzialność dwóch osób, ministra MON i szefa kancelarii premiera”, który podlega bezpośrednio premierowi. – Wydaje się, że sprawa odpowiedzialności pana Tomasza Arabskiego wymaga większego pogłębienia i rozszerzenia. Będziemy prosili ministra o możliwość rozmowy – zapowiedział Macierewicz. Szef MON odpierał zarzuty polityka PiS. Wskazywał, że porozumienie z 2004 r. o współpracy między kancelariami mówi, iż organizatorem takiego wyjazdu była Kancelaria Prezydenta. Dodał, że MON i kancelaria premiera były w tym przypadku “kompletnie poza procesem decyzyjnym”. Zarówno premier, jak i marszałek Sejmu bagatelizowali stwierdzenia Macierewicza. – Znamy działalność Macierewicza, przez ostatnie 20 lat udowodnił, że jego główną umiejętnością jest wytwarzanie sensacji i tworzenie problemów – ocenił Donald Tusk. - Wszystkie informacje, komentarze ze strony posła Macierewicza są poza logiką normalnego funkcjonowania, dochodzenia i oceny postępowania tej sprawy – mówił dziennikarzom Grzegorz Schetyna. Wskazywał, że należy poczekać na jutrzejsze spotkanie prokuratorów z sejmową komisją sprawiedliwości. – Tam na pewno dowiemy się nowych rzeczy, i będziemy mogli ocenić, jaki jest stan prowadzonego śledztwa – dodał. Zenon Baranowski
W liscie otwartym prof. Gomółka o arogancji Tuska „- Premier Tusk mówi w gruncie rzeczy, że jest genialnym ekonomistą. Niestety tego typu arogancja może Polskę, zwykłych ludzi, całkiem dużo kosztować - pisze prof. Stanisław Gomułka „…”Zauważmy, że mówi to historyk z wykształcenia, w imieniu rządu w którym szefem doradców ekonomicznych jest filolog, a wicepremierem inżynier, w imieniu koalicji w której marszałkiem Sejmu jest, jeśli się nie mylę, także historyk. Ci ludzie są może genialnymi politykami, wybitnymi ekspertami od zdobywania i utrzymywania władzy, ale Premier Tusk mówi w gruncie rzeczy także, że jest genialnym ekonomistą. Niestety tego typu arogancja może Polskę, tj. właśnie zwykłych ludzi, całkiem dużo kosztować. „…”Zauważmy, że już teraz koszt obsługi długu publicznego wynosi ok 35 mld zł, że rentowności od długu wymagane przez rynek są całkiem wysokie, dużo wyższe niż np. w Niemczech czy USA, nie mówiąc o Japonii. Ponadto należy oczekiwać wzrostu stóp procentowych na świecie, także w Polsce, w roku 2011 i później.Już z tego powodu koszt obsługi długu wzrośnie. Jeden punkt procentowy takiego wzrostu to około 6-7 mld zł rocznie dodatkowego kosztu. Czy Premier Tusk o tym wie? Co się stanie, jeśli, tak jak na Węgrzech 2 lata temu, rentowności wzrosną nagle o 3-4 punkty procentowe?”…źródło tutaj
Mój komentarz: Kiedy pisałem o niekompetencji , braku wiedzy , wizji Tuska, jego otaczani się równie niekompetentnymi w gruncie rzeczy prymitywnymi aparatczykami i kombinatorami politycznymi byłem raczej odosobniony . Wybitny, ba nawet byle jaki przywódca potrafi przynajmniej otoczyć się fachowcami i kompetentnymi doradcami . Tyle ,że kompetentny doradca, aby nim być nie ma czasu na oglądanie jak meczów, plebejskiej rozrywki jak ją nazwał Michalkiewicz. A jak można rozmawiać z premierem o czymś innym niż rozgrywki personalne, plotki, pomówienia , układy z tym związane w Platformie , ewentualnie o piłce nożnej . Na problemy modernizacji kraju , reformy premier już nie m czasu . Teraz moją opinie zaczynają podzielać inni , w tym profesor Gomółka. Wystarczyło zobaczyć jak Tusk zaczął się jąkać, cicho rzęzić , kiedy dostał pytanie dotyczące projektów jego własnego rządu dotyczących konsolidacji finansów publicznych. Przy okazji należy szukać lekarstwa, na fundowaniu nam coraz to mniej kompetentnych premierów, skłócone rządy , w których głównym kryterium obsadzania stanowisk są kryteria polityczne, towarzyskie , w tym dla kumpli politycznych. Jak taki rząd ma działać, jeśli premier z kumplami z rządu albo pije wino , albo ogląda mecze , albo sam gra ze swoją oligarchia partyjną. Gdyby Tusk miał czas na rozmowy nie ze swoimi jak ich nazwał znajomy Tuska służalcami , ale specjalistami typu Gomółka czy Gwiazdowski to może by się zorientował ,że gdyby brak działań , czy przeczekanie był cnotą rządu , to rząd w ogóle by nie był potrzebny. Lekarstwem na zapobieżenie rządzeniu Polską prze takich niekompetentnych Tusków, czy wyciąganym z nikąd Marcinkiewiczom, Buzkom jest system prezydencki. Zlikwidowanie oligarchicznego , niedemokratycznego urzędu premiera i przekazania całej władzy wykonawczej w ręce mającego demokratyczny mandat prezydenta Marek Mojsiewicz
Nowa Europa pod Kostrzynem? Ogromnie ważną rolę w życiu politycznym republiki rzymskiej odgrywało pojecie „novus homo”. Rządząca elita – nobilitas – określała tym nieco pogardliwym mianem „nowego człowieka” przedstawiciela pozostałych warstw społecznych – mówiąc w największym skrócie – o ile zechciał sięgać po najwyższe państwowe godności. Taki „nowy człowiek” musiał dopiero udowodnić swoimi czynami, iż godzien jest uczestniczyć w odpowiedzialności za państwo w jednym szeregu z tymi, o których można już było domniemywać, iż się sprawdzą. Gwarancją tych domniemywań były wielkie czyny ich przodków. Szczególne jest to, że jedynym przywilejem nobilitas była możliwość umieszczania w centralnym miejscu domu (atrium) woskowych masek wybitnych przodków, co było pewnie wskazówką, czym w życiu należy się chlubić. Podczas pogrzebu członka rodziny nobilitas wkładano wszystkie te maski i tworzono orszak jak najbardziej przypominający wybitną i żywą przeszłość zmarłego. Ta przypominana wybitna przeszłość oddziaływała na wszystkich obywateli. Zdaniem Polibiusza – ok. 200-118 (przed n.Chr.) – greckiego starożytnego historyka, tą drogą wyrabiano męstwo Rzymian, w czym mieli przewyższać wszystkie narody, bo „kogóż nie zagrzałby widok wszystkich razem, jak gdyby żywych i uduchowionych podobizn mężów, których z powodu dzielności uwielbiono (…) w ten sposób stale odświeża się wieść o dzielności zacnych mężów, wieczna staje się sława tych, którzy dokonali jakiegoś chwalebnego czynu, a imię tych, co zostali dobroczyńcami ojczyzny, staje się znane ogółowi i przechodzi do potomności. Co zaś najważniejsze, młodzież znajduje w tym podnietę, żeby wszystko znieść dla państwa, celem osiągnięcia sławy towarzyszącej dzielnym mężom” (Polibiusz, Dzieje Rzymu, 53-54). Ale w czasach odchodzenia w przeszłość świetności starożytnego Rzymu widzimy już lekceważenie zakorzeniania teraźniejszości w wielkiej przeszłości. Nawet sam Seneka przekonywał, iż „Dom pełen zakurzonych wizerunków praojców nikogo jeszcze nie uszlachetnia”, zapominając jednak o tym, iż uszlachetniają nas nie same wizerunki praojców, ale odświeżana w nich pamięć o ich wybitnych czynach. Zamiast wspominania wielkich czynów przodków część naszej młodzieży celebruje wspomnienia nic nieznaczącego w sensie pozytywnym trzydniowego koncertu rockowego z 1969 roku w USA. Wtedy jedynym „mężnym” czynem, którego trzeba było na tę okazję dokonać, było kupno wejściowego biletu lub sforsowanie ogrodzenia z metalowej siatki. Z samej kąpieli w błocie pod Kostrzynem nasza młodzież też nie wydobędzie z siebie żadnego mężnego czynu, chociażby obecny tam przewodniczący Jerzy Buzek – jak zawsze optymistycznie uśmiechnięty – dawał słowo honoru, że na tym polega Europa. Rzeczywiście tonie ona w jakimś błocie, bo deptana jest przez nowych Galów, Hunów i Wandalów. Z Europą Solona, Sokratesa, Cycerona, Augustyna itd. nie ma ona jednak nic wspólnego. Kąpią się w tym błocie „novi homines”, ludzie bez przeszłości, skoro chlubią się i wspominają bryję błota sprzed czterdziestu lat, spowodowaną ulewnym deszczem, pomimo próby jego powstrzymania siłą woli zgromadzonych, skandujących na komendę: „No rain!”. Mocno jednak wtedy popadało, a po odrobinie haszyszu – pisał Charles Baudelaire – nawet bohomaz wydaje się arcydziełem, a błoto pewnie stosami zroszonych płatków róży. Tak chyba tłumaczyć należy poranne moczenie się w błocie zmęczonej, ale uśmiechniętej amerykańskiej młodzieży, hojnie jednak raczącej się haszyszem, jak to widzimy na filmie z 1969 roku. Obywatele spoza rzymskiej elity stanowili jeszcze społeczną niewiadomą i żadnego politycznego kredytu nie otrzymywali za obietnice, porywającą mowę czy gotowość kąpieli w błocie. Najsłynniejszym „nowym człowiekiem” w Rzymie był Cyceron, główny obrońca republiki rzymskiej w czasach jej schyłku przed ludźmi bez przeszłości i bez jutra, ale mamiących innych swoją powierzchownością, jak to było w przypadku Katyliny. Brakuje jednak wielkiej i zasłużonej postaci Cycerona dostatecznego docenienia dobrej przeszłości. Kiedy rozkoszujemy się lekturą jego prac filozoficznych, wprawia nas w zdumienie jego opinia, iż nie ma obiektywnych powodów, aby Rzymianie mieli wysoko cenić sobie Greków. Rzymianie albo jakoby nie życzyli sobie biegłości w jakiejś dziedzinie, ale gdyby tego zechcieli, to nawet w muzyce przewyższyliby Greków. Albo też im jak najbardziej dorównywali, jak np. w filozofii. Zaskakuje ta teza u tak wybitnego popularyzatora greckiej filozofii, jakim był Cyceron, bo dzisiaj nawet student – mający kurs z historii filozofii – otrzymałby bez pardonu dwóję za wypowiedzenie na egzaminie tak oczywistego głupstwa. Widać zatem, że Cyceron nie do końca podjął dziedzictwo przeszłości. Wielkość nigdy nie polega na nowości, tylko na pamiętaniu wielkiej przeszłości, podjęciu tego skarbca, ocaleniu go przed zapomnieniem i na koniec dorzuceniu do niego jakiegoś malutkiego dobra. Zamiast pamięci o dziedzictwie Jerozolimy, Aten, Rzymu i Warszawy, walczącej 1 sierpnia, „nowi Europejczycy” spod Kostrzyna z dumą wpatrywali się w niezaschniętą od 1969 roku kałużę błota. Marek Czachorowski,
Mimo kryzysu Polska zatrudnia coraz więcej urzędników Z sondy „Dziennika Gazety Prawnej” wynika, że rząd zatrudnia coraz więcej słabych urzędników. Ustalenia gazety pokazują, iż w korpusie służby cywilnej pracuje obecnie 132 tys. osób – o 20 proc. więcej niż w 2005 r. Od stycznia, kiedy to administracja rządowa ma pełną swobodę zarządzania kadrami, urzędy nie zwalniają słabych, nie nagradzają najlepszych, nie zlecają firmom zewnętrznym zadań. Pracują, jak pracowały. Każdemu po równo i „chronić swoich” – zaznacza „DGP”. Gazeta przeprowadziła sondę w 16 urzędach wojewódzkich i 17 ministerstwach. Uzyskane odpowiedzi pokazują, że budżet państwa przeznaczy w tym roku na wynagrodzenia dla urzędników kwotę 6,6 mld zł, czyli o 1,9 mld zł więcej niż pięć lat temu. To 40-proc. wzrost – akcentuje „Dziennik Gazeta Prawna” w swojej obszernej publikacji. (TSz) Za Onet.pl
Kolejna dobra wiadomość: bazar Różyckiego odżywa! Ponad 150 nowych kupców pojawiło się na bazarze Różyckiego po zamknięciu targowiska na stadionowych błoniach. – To szansa na drugie życie podupadającego „Różyca” – cieszą się weterani najstarszego bazaru stolicy. Zamknięte od lat budki na bazarze Różyckiego od wczoraj znów pootwierały okiennice. Handel odbywał się już nie tylko, jak ostatnio, w głównej alei i części obuwniczej. Bluzki, sukienki, spodnie, a nawet warzywa i grzybki w occie można było kupić w pustych dotychczas rejonach „Różyca”. – Ustawiają się kolejki kupców do wynajęcia stanowisk handlowych – przyznaje Zenon Jędra, prezes Stowarzyszenia Kupców Warszawskiego Bazaru Różyckiego. Nie ukrywa, że to efekt upadku bazaru przy dawnym Stadionie Dziesięciolecia. – Już jest ok. 150 nowych osób, wybierają sobie budki. Jest szansa na reaktywację bazaru – cieszy się prezes. Przyznaje, że pierwszeństwo mają polscy kupcy. – Obcym życia nie utrudniamy, ale musimy popierać nasz handel. Taka jest bazarowa tradycja – wyjaśnia. [Aj waj, co za okrutny raszizm i antysemitnictwo! Co na to pani Hajka? - admin]
Blisko, wśród swoich Stadionowi kupcy już od kilku tygodni informowali klientów o przeprowadzce. – Pawilon 11, wejście lewą bramą od ul. Targowej – mówiła pani sprzedająca rajstopy. Była marketingowo przygotowana – rozdawała ulotki z adresem budki i numerem telefonu. Pan od dresów i gimnastycznych spodenek ulotek nie miał. Ale każdego klienta zapraszał od sierpnia na „Różyca”. – Blisko stadionu, więc stały klient do nas trafi – mówił. – A i miejsce dobre, przy ulicy, autobusem i tramwajem człowiek dojedzie. No i miejsce z tradycją. Efektów pierwszego dnia handlu nowi kupcy komentować nie chcieli. – Na stadionie poniedziałek też był kiepski – pocieszali się nowi handlowcy. Starzy bazarowi kupcy patrzą na nowych z mieszanymi uczuciami. – Tylko szumu narobili. Ale długo tu nie wytrzymają. To umieralnia – mówi starsza pani sprzedająca damskie bluzki. – Tu tylko w sobotę jakiś klient się trafia. Ze stadionem nie ma porównania. – Dobrze, dobrze – mówi Ewa Komańska, zwana panią Ewą od staników. – Będzie konkurencja, będą klienci. A ja towar mam elegancki, sprzedam. Ale nie wszyscy patrzą na nowych kupców przychylnym okiem. – Jak przeniosą tu stadionowe ceny, to może być z nami krucho – mówi pan od męskich spodni. Choć zaraz dodaje, że on ma towar dobrej jakości i klient się na nim pozna. Niektórzy weterani z Różyckiego mają żal do nowych kolegów. – Większość z nich wróciła jak synowie marnotrawni po 10 – 15 latach – mówi pani Ewa. – My byliśmy Różyckiemu wierni – dodaje. Ale prezes Jędra już zaciera ręce i snuje plany. – Budki się wprawdzie rozsypują, ale kupcy deklarują, że postawią nowe. To będzie wkrótce piękny, polski bazar.
Ratunek w folklorze Czy napływ nowych kupców uratuje dogorywający do niedawna bazar Różyckiego? – Wielkim optymistą bym nie był – mówi wiceburmistrz Pragi-Północ Jarosław Sarna. Choć przyznaje, że chętnie widziałby tu kontynuowanie tradycji kupieckich, ale w warunkach na miarę XXI wieku. Jedną z przeszkód w reaktywacji bazaru może być nieuregulowany stan prawny. Spółka kupiecka zarządzająca obiektem właściwie powinna bazar opuścić. – Jest wyrok sądu sprzed dwóch lat, nakazujący zwrot miastu gruntu – potwierdza rzecznik dzielnicy Marta Zawiła-Piłat. – Ale kupcy się odwołują. To niejedyne spory ciążące na Różyckim. Część gruntu odzyska spadkobierca byłego właściciela. – Czy będziemy zainteresowani handlem, zdecydujemy, jak otrzymamy dokument potwierdzający własność – mówi Michał Różycki. Kolejna przeszkoda to wewnętrzne spory między kupcami. – Już tyle razy wyciągano od nas pieniądze na modernizację. Jeden i drugi prezes pokazywali piękne plany z halami, a nawet basenem. Potem pomysłodawca znikał. I pieniądze też – żalą się kupcy. Szansę na reaktywację bazaru władze upatrują w powstającym obok Muzeum Pragi. – Jak turyści przyjadą do muzeum, to warto, by zobaczyli ten praski folklor, którego jest już coraz mniej – mówi Paweł Barański, dyrektor Stołecznego Zarządu Rozbudowy Miasta. Dodaje, że kupcy mogliby starać się o dofinansowanie ze środków unijnych. Ale varsavianista Janusz Owsiany nie wierzy w taką reaktywację bazaru. – To tylko przenoszenie prowizorki. Kolejna budka z majtkami nie przyciągnie klientów. Tu muszą być kompleksowy pomysł, pomoc miasta i pieniądze – komentuje Owsiany. Bazar Różyckiego powstał w 1874 r. Na początku miał siedem zadaszonych kramów, później zaczęły powstawać samodzielne budki. W okresie międzywojennym zyskał rangę ogólnowarszawskiego targowiska. Podczas wojny obok towarów reglamentowanych przez Niemców była i broń dla Państwa Podziemnego. Po wojnie „Różyc” stał się enklawą wolnego handlu. Tu można było kupić dosłownie wszystko, począwszy od kawioru, na obcej walucie kończąc. „Życie Warszawy”, http://www.zw.com.pl/artykul/501048_Odrodzenie_Rozyckiego.html
Gajowy wyraża nadzieję, że i ten artykuł tchnie szczyptę jakże potrzebnego optymizmu w umęczone dusze niedobitków narodu Polaków. Cieszmy się, zanim Unia Europejska nie zakaże handlu w miejscach nie należących do narodu wyznania handlowego.
Powtórka z KDT na Krakowskim Przedmieściu? Kto by pomyślał że nasze władze mogą aż tak dalekosiężnie planować? Niby były już te raporty Boniego* „Polska 2193” czy jakoś tak, Pawlak wynegocjował nam kontrakt z Putinem na gaz coś chyba na kolejne tysiąclecie a sam Tusk zna wszystkie czarodziejskie daty z kilkuletnim wyprzedzeniem: wie na przykład kiedy będziemy zarabiać i wydawać w Euro, co pojutrze będę jadł na kolację, kiedy przejadę się autostradą na trasie Gdańsk-Rzeszów i kiedy nasi chłopcy wyjdą z Afganistanu. Szkoda tylko że nie chce mi zdradzić jakie cyferki padną dzisiaj w Totka, bo akurat jest fajna kumulacja a ja jestem na lekkim musiku, który się chyba za tej ekipy będzie raczej zwiększał niż na odwrót. Do czego piję z tymi profetycznymi zdolnościami ludzi z PO? Otóż przyszło mi dzisiaj do głowy że ten szturm na warszawskich kupców pod halą KDT, który za pośrednictwem wynajętej za państwową kasę prywatnej bojówki jakiegoś byłego zomowca przypuściła Pulchna Hanka, to był taki poligon na którym trenowano odbijanie krzyża sprzed Pałacu. Skąd oni wiedzieli już wtedy ze to się może niedługo przydać to ja nie wiem, ale widząc zdolności platfusów do wyciągania nauk z własnych błędów podejrzewam że tym razem może się już tak nie udać. No chyba że o to chodzi żeby na ulicach Warszawy wreszcie polała się prawdziwa krew. Takie przypuszczenie może nie być wcale takie absurdalne, bo stan (prawdziwy!!! – a nie ten z mediów) do jakiego doprowadziły Polskę trzyletnie rządy PO jest bliski temu, w którym Jaruzelski musiał podjąć decyzję że trzeba ludzi jednak wziąć za mordę, bo inaczej stan ich umysłów i żołądków nakaże im palić po kolei komitety i być może (o zgrozo!) wieszać ich zawartość na ulicznych latarniach. Mylę się? Chciałbym, ale zobaczymy na jesieni… *A propos Boniego: wszyscy „światli ludzie” zarzucają Antoniemu Macierewiczowi że on tylko potrafi wzniecać, podpalać, burzyć i knuć a nigdy nie zrobił nic porządnie. Zapominają że akurat w przypadku Boniego już dwadzieścia lat przed jego wyciskającym łzy „coming outem” bardzo porządnie i dokładnie określił kim on był w przeszłości. Może jakieś przeprosiny? Nygus
Prawo - czy woluntaryzm? Wczoraj na swoim portalu opisywałem przypadek Sądu Najwyższego prowincji Kolumbia Brytyjska w Kanadzie, który zamiast zajmować się tym, czy przepis jest zgodny z ichnią konstytucją, rozważał, czy jest on zgodny „z interesem narodowym” i „wolą L**u”. Dziś mamy ten sam problem w Polsce – co opisałem w felietoniku p/t: Krzyż Politycy nabijają sobie punkty na sprawie Krzyża sprzed Pałacu Namiestnikowskiego. Ci z PiSu tryumfują, że uniemożliwili jego usunięcie – ci z PO mówią o koncyliacji, a ci z SLD – o „porażce państwa d***kratycznego”... co akurat mnie cieszy, bo d***kracją pogardzam, a obecnego państwa, okupującego Polskę, nienawidzę. Jednak polityk konserwatywno-liberalny nie może robić sobie publicity na sprawie tego krzyża, gdyż w ogóle nie bierze pod uwagę uczuć ludzi, tylko zimno pyta: „Do kogo należy ten kawałek chodnika, na którym stoi Krzyż?” - a dowiedziawszy się wyrokuje: a więc ów właściciel decyduje, co z tym krzyżem zrobić; i nikomu nic do tego; ani Prezydentowi, ani Kościołowi, ani chronionej Mniejszości, ani rządzącej Większości... nikomu! Decydować ma WŁAŚCICIEL! Kropka. I wtedy nie ma żadnego problemu... Tylko po co byliby wtedy potrzebni ci zakichani d***kratyczni politycy? Jątrzący dziennikarze? Zapracowani urzędnicy? A co z Wolą L**u? Cóż: to problem właściciela! Właściciel może sprzeciwić się Woli L**u – albo ją w swojej decyzji uwzględnić. Natomiast nie może być wątpliwości: KTO decyduje. Np. czy decyduje pilot, dowódca wojsk lotniczych czy prezydent? Decydent musi być jeden – i musi być jasno ustalone, KTO nim jest. W przeciwnym razie zamiast Państwa Prawa, gdzie pytanie brzmi nie: "Kto ma rację" (a "racja" to bardzo mętne pojęcie...) tylko "Kto ma Prawo?" - powstaje jakaś woluntarystyczna dyktatura – wszystko jedno: L**u, Stalina czy Brukseli. JKM
Dominacja świata przez USA słabnie Prezydent Obama obiecuje zachować globalną przewagę wojskową, ale jednocześnie pokreślił, że potęga USA obecnie zależy od stanu gospodarki amerykańskiej i współpracy międzynarodowej, według tekstu jego pierwszego sformułowania National Security Strategy (NSS) bardziej umiarkowanego niż tego rodzaju tekst prezydenta George’a Bush’a wydany w 2003 roku przed napadem USA na Irak („dla dobra Izraela). Prezydenta Obama podkreślił granice potęgi wojskowej i potępił jednostronne akcje charakterystyczne dla prezydenta Bush’a. Prezydent Obama obawia się zbytniego rozwlekania sił USA po całym globie i zaleca współpracę międzynarodową. Jednym z przejawów zmiany kursu jest podpisanie przez USA postanowienia wszystkich członków ONZ potępiającego nieludzkie traktowanie Palestyńczyków przez Izrael. Z drugiej strony powiedział on, że w obronie interesów USA gotów jest postępować jednostronnie bez poparcia ONZ. Podkreśla on, że podstawą sił USA jest gospodarka oraz budowa stabilnego świata przy pomocy Chin, Rosji, Indii, Brazylii, Afryki Południowej i Indonezji. Niestety w tej grupie Polska nie jest wspomniana przez prezydenta Obamę. Źródłem sił USA ma być szkolnictwo, demokracja, dobrobyt i odpowiedzialność fiskalna, do której na razie jest bardzo daleko, zważywszy poglądy w tej sprawie prezydenta Dwight D. Eisenhowera. Natomiast William Hartung z New America Foudation powiedział, że program prezydenta Obamy jest kolosalną poprawą po programie Busha’a który „naprzód wydawał rozkazy żeby strzelać a dopiero po tym zadawać pytania” jako zasada polityki zagranicznej USA. Prezydenta Obama podkreśla „wielo-biegunowość” układu sił na globie i potrzebę rozsądnej polityki przeciwko terrorystom i przeciwko wywoływaniu terroryzmu muzułmanów w formie Al-Qaidy. W epoce globalizmu polityka USA nie może polegać na anty-terroryzmie tylko i musi sprostać problemom broni nuklearnej i potencjału wojny internetowej przed, którą cała cywilna gospodarka USA włącznie z bankami, elektrowniami etc. zupełnie nie jest zabezpieczona, na przykład wobec akcji odwetowej na atak Izraela na Iran. Naglące problemy do rozwiązania stanowi zależność USA od paliw kopalnych, zmiany klimatu, chorób jak i bankrutujące gospodarki niestabilnych państw takich jak Grecja. Płynność układów międzynarodowych powinna dać okazję do stworzenia nowego typu współpracy państw i unikać wojen. Nie jest to łatwy problem, kiedy tradycyjnie wielkie państwa stosuję prowokacje takie jak na Kubie, w Wietnamie czy chociażby u brzegów Korei Północnej. Obecnie NSS odżegnuje się od ulubionych przez prezydenta Bush’a wojen zapobiegawczych i nadużywanie siły oraz wyścig zbrojeń, żeby utrzymać wyższość nad światem, który to program powoduję osłabienie gospodarcze i nadmierne zadłużenie skarbu i przeciążenie państwa. Zadłużenie wzrasta zwłaszcza, kiedy USA działa bez poparcia aliantów, ponieważ potęga militarna jest zawsze kontrowersyjnym w skutkach składnikiem sił Ameryki, na których jakoby opiera się pokój na świecie. Naturalnie USA nie może popadać w coraz większe długi. Problem jest w tym, że bieżąca polityka prezydenta Obamy zaprzecza stwierdzeniom w dokumencie NSS i Obama ma kolosalny budżet zbrojeniowy oraz popiera beznadziejną pacyfikację Afganistanu i mniej otwarta pacyfikację Pakistanu, według William’a Hartung’a z New America foundation. Chwilowe ostudzenie zapału w Waszyngtonie żeby popierać ekspansję Izraela pod przykrywką „procesu pokojowego” nie jest łatwe do utrzymania mimo postępu w rozłamie opinii wśród Żydów w USA, których 54% obecnie jest przeciwna budowie nielegalnych osad żydowskich na ziemiach Palestyńczyków, których zasoby wody są rabowane przez Żydów walczących o ekspansję Izraela. Szerzy się pogłoska, że rasista skrajny i minister spraw zagranicznych Izraela Lieberman ostrzegł premier Netanyahoo słowami „pamiętaj Itzhaka Rabina,” premiera zabitego kulą w plecy przez rasistę żydowskiego. Kiedyś szef sztabu USA powiedział, że Izrael jest kamieniem młyńskim u szyi USA. Tymczasem dominacja świata przez USA słabnie. Iwo Cyprian Pogonowski
Podręcznikowe kłamstwa o polskim antysemityzmie. Żeby nie było wątpliwości: admin ma głęboko w odwrotnej części ciała, czy żydostwo uznaje nas za antysemitów, czy też nie. Opinia tego zdegenerowanego narodu i jego zdegenerowanych przywódców-kryminalistów obchodzi admina mniej, niż zeszłoroczny śnieg. Jest głupotą przekonywać Żydów, iż nie jesteśmy antysemitami: równie dobrze możemy przekonywać Belzebuba, żeby się wyspowiadał. Ale warto pewne rzeczy wiedzieć dla siebie – i dla osób poszukujących prawdy w dzisiejszym załganym świecie.
Dzisiejsza tresura… Do historyków – autorów opracowali dziejów Polski XX wieku, budzących wątpliwości co do ich wiarygodności, a zatem i do historii Żydów polskich, zaliczani są autorzy i współautorzy książek o Holokauście. Oto przykłady. Książka: Pamięć. Historia Żydów polskich przed i po Zagładzie, ukrywa prawdę m.in. w szkolnym nauczaniu o zbrodniach komunistów żydowskich. Ukazała się nakładem Fundacji Shalom pod redakcją prof. Feliksa Tycha – dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego (ŻIH), zięcia Jakuba Bermana – żydowskiego zbrodniarza komunistycznego z okresu stalinowskiego, brata Wiktora – ojca Marka Bermana vel Borowskiego, marszałka IV kadencji Sejmu RP. Skandalem antynarodowym i antypolskim komunistów (SLD) rządzących Polską w latach 2001-2005 jest uznanie książki „Pamięć…” za podręcznik do nauki historii w szkołach polskich, bez konsultacji z historykami polskimi i sfinansowanie wydania tej książki przez Fundację Shalom z budżetu Ministerstwa Edukacji i Sportu. SLD sprawująca w owym czasie władzę w Polsce zignorowała uwagi niezależnych historyków i publicystów, wskazujące na zakłamania o mordowaniu Żydów przez Polaków pod okupacją niemiecką. Wiarygodność książki Pamięć. Historia Żydów polskich przed i po Zagładzie podważa pominięcie faktografii, wskazującej na skalę udzielania pomocy Żydom przez Polaków, zagrożonej karą śmierci w okupacyjnym ustawodawstwie niemieckim, stosowanej wyłącznie w Polsce. Pominięto m.in. fakty wskazujące na działalność w obronie Żydów struktur Polskiego Państwa Podziemnego, Rządu RP na emigracji w Londynie. Autorzy książki „Pamięć…” pamiętali, by w tym opracowaniu nie pominąć „kwestii drażliwych i trudnych dla obu stron”. Zadbali o pokazanie „różnych postaw Polaków w okresie Holokaustu Żydów”, wskazujących na półprawdy, budzące wątpliwość co do intencji autorów książki. Nie omieszkali też przypomnieć zbrodni „sąsiadów polskich na sąsiadach żydowskich w Jedwabnem, miasteczku białostockim liczącym przed wkroczeniem wojsk niemieckich ponad trzy tysiące mieszkańców, z których połowę stanowili Żydzi, zamordowani przez Polaków 10 lipca 1941 r. pod presją antysemitów z NSZ i AK”.
Bezsporne fakty wymusiły na autorach książki „Pamięć…” przypomnienie Żydom współdziałania „nielicznych” Żydów z Sowietami, zajmowania „stanowisk w sowieckim aparacie władzy podczas wojny (co jest półprawdą – uwaga L.W.) i we władzach komunistycznych w powojennej Polsce”, pozostawiać bez odpowiedzi pytania: czym Żydzi ci się zajmowali, jakie piastowali stanowiska w rządzie, czy pełnili funkcje w aparacie terroru, jaka jest ich odpowiedzialność za popełnione ludobójstwo na Narodzie polskim przez komunistów w Polsce Ludowej oraz jaki był udział Żydów w sowieckim terrorze i wywózkach Polaków na nieludzką rosyjską ziemię po 17 września 1939 roku i po 1944 roku. W uwagach do podręcznika „Pamięć…” nie można pominąć budzącej sprzeciw opinii recenzenta prof. Jerzego Tomaszewskiego, bibliografa, przewodniczącego Rady Naukowej ŻIH, eksperta historii międzynarodowego i polskiego ruchu robotniczego. Jaką ma on wiedzę? Bez wątpienia J. Tomaszewski ma ogromną wiedzę o dramatycznych następstwach dla wielu narodów Europy, głównie Wschodniej, realizowania zadań ideowo-politycznych i osiągania celów rewolucyjnych żydowskiego przywództwa marksistowskich partii robotniczych i Międzynarodówki Komunistycznej (MK) – mózgu i steru „walki klasowej” w Europie w ostatnich 30 latach XIX w. i XX wieku. W podejmowanych przez komunistów żydowskich wysiłkach w niszczeniu europejskiej cywilizacji narodowo-chrześcijańskiej i zburzeniu europejskiego porządku monarszo-kapitalistycznego. Profesor – recenzent książki „Pamięć…” dużo wie o przyczynach zbrodni komunistów żydowskich i świadomy jest odpowiedzialności przywódców Międzynarodówki Komunistycznej pochodzenia żydowskiego za zbrodnicze usiłowania zburzenia odwiecznego europejskiego ładu społecznego, nie baczących na miliony ofiar i zniszczenie wielowiekowego dziedzictwa kulturowego narodów Europy. Profesor Tomaszewski ma także dużą wiedzę o zadaniach programowych MK, obejmujących lud polski pod zaborami, a zatem i dużą znajomość strategii rewolucyjnej na ziemiach polskich żydowskich organizatorów i liderów SDKPiL, KPRP-KPP z przybudówką młodzieżową – Komunistycznym Związkiem Młodzieży Polskiej (KZMP). O ich zbrodniczych działaniach przeciwko odrodzeniu Narodu i Państwa polskiego w ubiegłym wieku, przed i po 1918 roku. Zakres wiedzy u Tomaszewskiego związanej z historią komunistów żydowskich w dziejach Żydów polskich, dowodzi kompetencji do wyrażania opinii w recenzji książki „Pamięć…”. Tymczasem okazało się, że Tomaszewski jest za łagodzeniem emocji zawartych w faktach, a nawet za pominięciem, jeśli budzą niepokój, czy sprzeciw czytelnika. Wbrew temu, co myśli o książce „Pamięć…” Tomaszewski i wyraża w recenzji tego zbiorowego opracowania, w analizie nie może zignorować faktografii i powinien przyjąć ocenę uwiarygodnioną faktami, upublicznionymi dokumentami z różnych źródeł. Pod uwagę nie można brać emocji wyrażanych w protestach, np. przeciwników ujawniania zbrodni komunistów żydowskich i polskich. Historyk Jerzy Tomaszewski nie ukrywa odmiennego poglądu na ujawnianie prawd i wynikające z nich. wnioski. Chodzi m.in. o prawdę dotyczącą żydowskiego kierownictwa komunistycznego aparatu terroru w Związku Sowieckim i PRL. W recenzji książki „Pamięć…” nie odnosi się wprost do zbrodni komunistów żydowskich. Jednostronność autorów sprowadza do budzącego wątpliwości stwierdzenia: „… nie ma tu (w książce „Pamięć…” – przyp. L.W.) czarno-białego obrazu oraz jednostronnych uogólnień, sprzyjających powstawaniu krzywdzących stereotypów (…) Autorzy potrafili omawiać zagadnienia wywołujące namiętne polemiki tak, by przedstawić wyniki współczesnych badań nie urażając wrażliwości chyba większości czytelników.” Z wypowiedzi tej nie wynika, o jakie chodzi fakty i kogo lub czyją urażają wrażliwość. Kto jak kto, ale prof. Tomaszewski powinien odnieść się w recenzji książki „Pamięć…” do wymienionej w tym „dziele” faktografii i zwrócić uwagę na istotne w niej braki w opisie historii Żydów polskich. Chodzi o faktografię zbrodni komunistów żydowskich, obejmującą zbrodnie żydowskiego przywództwa partii komunistycznych. Ich rolę i wpływ na podejmowanie zbrodniczych decyzji w gremiach kierowniczych Związku Sowieckiego i komunistycznych partiach w minionym wieku w Europie. Z recenzji Tomaszewskiego nie wynika korzystanie przez autorów z faktografii dokumentującej rozwiązanie w 1938 roku KPP i związane z nim zbrodnie komunistów rosyjskich pochodzenia żydowskiego, jak np. Gienricha Jagody i Nikołaja Jeżowa oraz związanych ze zbrodniczymi decyzjami Kominternu z siedzibą w Moskwie, zdominowanego przez komunistów żydowskich, które doprowadziły do pozbawienia życia przez NKWD m.in. Juliana Leńskiego i dwunastu członków KC KPP. Chodzi również o faktografię dokumentującą decyzję Stalina z 1942 r„ uznającą konieczność powołania z pomocą żydowskich organizatorów w Moskwie, Związku Patriotów Polskich (ZPP), odtworzenie partii komunistów polskich, Polskiej Partii Robotniczej (PPR), tworząc z niej zaplecze władz Polski Ludowej uzależnionych od Kremla. Otwierających okres z udziałem komunistów żydowskich, krwawych rozpraw z opozycją niepodległościową i likwidację struktur niezależnego państwa polskiego. Takim znawcom międzynarodowego i polskiego ruchu robotniczego, jak profesorowie Feliks Tych i Jerzy Tomaszewski, nie powinno sprawiać trudności dostrzeżenie w historii Żydów polskich zbrodniczej działalności komunistów żydowskich oraz uznania ich za sprawców urazów Polaków, które zaciemnia się oskarżeniami antysemickimi Narodu polskiego. Profesorom Tychowi i Tomaszewskiemu najwyraźniej brak woli również do uznania za zbrodniczą rolę komunistów żydowskich m.in. w zjednoczeniu w 1948 roku PPS z PPR i powołaniu PZPR, udziale w poprzedzającym zjednoczenie w ubeckim zamordowaniu Kazimierza Pużaka – generalnego sekretarza i wielu działaczy PPS, przeciwnych komunistom. Podobnie z ich udziałem w mordowaniu działaczy PSL przed połączeniem w 1949 roku Stronnictwa Ludowego z Polskim Stronnictwem Ludowym w Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, czy likwidowaniu działaczy Stronnictwa Demokratycznego i przekształcaniu tej partii w Stronnictwo Pracy – reżimowe SD. Zmieniono też status prawny organizacjom społecznym z rodowodem II RP m.in. dążono do zastąpienia ZHP Czerwonym Harcerstwem Jacka Kuronia – żydowskiego działacza młodzieżowego związanego z UB, przez wiele lat od okresu stalinowskiego nierozłącznego przyjaciela Adama Michnika. „Zjednoczenia” partii politycznych, socjalistyczne zmiany w statutach organizacji społecznych i młodzieżowych to akcje żydowskich komunistów pacyfikujące środowiska niezależnych działaczy patriotyczno-narodowych, likwidujące suwerenność Narodu – etap terroru i czystek w życiu publicznym, i narzucanie Polakom systemu sowieckiego. CZEGO UCZĄ W IZRAELSKICH SZKOŁACH O POLSCE? Uczą: Żyd – ofiara, Polak – antysemita. W izraelskim obrazie Polski nic się nie zmienia. Młodzież izraelska wie dużo o sytuacji Żydów na ziemiach polskich w XIX i XX wieku, ale nie wie prawie nic o Polakach. Polska w takim kontekście to pojęcie abstrakcyjne, a Polak jawi się Żydom głównie jako antysemita. Izraelska młodzież nie wie też nic o zbrodniach komunistów żydowskich w XX wieku. Izraelscy historycy mówią: Przez dwa tysiące lat byliśmy bezbronnymi ofiarami – głosi wiedza przekazywana izraelskim uczniom – teraz nadeszła pora, aby to odmienić. Żydowska diaspora rozrzucona po 80 krajach świata pozostawała zdana na łaskę i niełaskę innych społeczeństw. Polska na tej mapie jawi się jako kraj wyjątkowo dla Żydów okrutny. Kulminacja owej wrogości nastąpiła podczas II wojny światowej. Polska stała się światowym centrum Holocaustu. Podobno ten pogląd historyków izraelskich spowodował zamówienie polskiego i izraelskiego Ministerstwa Edukacji oraz polsko-izraelskiej komisji podręcznikowej i opracowanie raportu o sposobach przedstawiania Polski w izraelskich podręcznikach historii. Zawartość raportu, nie używając mocnych słów, dowodzi o wypaczonym i zafałszowanym nauczaniu w szkołach izraelskich historii Żydów polskich i historycznych relacji żydowsko-polskich. W nauczaniu historii młodzieży izraelskiej wykreślono żydowskich twórców marksistowskiego- komunizmu – K. Marksa i R Engelsa, krwawe rewolucje komunistyczne i popełnione przez komunistów żydowskich w XX wieku ludobójstwo na narodach krajów Wschodniej Europy i Azji. Zatem nie ma historycznego rozrachunku ze zbrodni komunistów żydowskich, m.in. popełnionych na polskim Narodzie. To problem ważny i wymaga oddzielnego upublicznienia. Pominięto też ludobójstwo Izraela na Palestyńczykach. Wobec tego, jaka jest konkluzja autorów raportu? W konkluzji głoszą zbrodnie popełnione przez Polaków na Żydach w II wojnie światowej, pisząc: Zbytnia demonizacja odpowiedzialności Polaków za Zagładę w okresie II wojny światowej utrudnia zrozumienie i pozornie głównego czynnika sprawczego Zagłady, którym był nazizm. W rezultacie powstaje stereotyp Polaka antysemity, który przeciwstawiany jest stereotypowi Żyda ofiary. Takie podejście nie pomaga w poznawaniu stosunków polsko-żydowskich na przestrzeni tysiąca lat ich istnienia. Tak ujęty problem żydowsko-polski jest wyjściem „salomonowym”, ale pomijającym przyczyny ważne dla zrozumienia, głównie obecnych zakłamań w oskarżaniu Polaków o antysemityzm. Historia Polski służy w Izraelu jako tło historyczne ilustrujące historię Żydów polskich, a nie jej nauczaniu per se. Niewątpliwie to sposób na nieujawnianie m.in. zbrodni komunistów żydowskich dokonanych na Polakach. Pozwala historykom izraelskim w historii ostatnich pokoleń narodu żydowskiego wykorzystywać historię Polski do utożsamiania, w dużej mierze, z opisem „krzywd” żydowskich i emigracji do innych krajów, przemilczając emigrantów uciekających przed odpowiedzialnością karną za zbrodnie komunistyczne dokonane w latach 1944-1956 na patriotach polskich. Właśnie żydowscy funkcjonariusze UB-SB emigrowali najczęściej do Izraela, zakłamują własne zbrodnie, oczerniają i obwiniają Polaków. Bez argumentacji, do cynicznego stwierdzenia dopuścił się nieżyjący już prof. Israel Gutman, były szef Yad Vashem, mówiąc: … błędy w nauczaniu historii Żydów polskich w szkołach izraelskich były popełniane zarówno w Izraelu jak i w Polsce. Przecież to w Polsce przez dziesiątki lat ciemne karty skrzętnie ukrywano (…) A wiadomo, że właśnie z Polski Żydów wygnano, więc to Polska musi teraz odkłamać historię bardziej niż strona izraelska. [Admin: Polska była jedynym krajem w Europie, skąd nigdy nie wygnano Żydów.] Prof. Gutman miał świadomość przyznając, iż ograniczenie nauki historii Żydów polskich do okresu Holocaustu to błąd, ale nie chciał powiedzieć, że za tym ograniczeniem głównie kryją się żydowskie zbrodnie komunistyczne i te powinny zostać odkłamane. Niepokojącą historię Żydów polskich piszą kolejne lata 50., 60., 70., 80. i następne po 1989 roku. Doświadczenia tych lat podtrzymały wątpliwości Polaków co do Żydów. Minione lata nie zmniejszyły też przerysowywania urazów Polaków na antysemityzm polski. Prześcigają się w tej ohydzie głównie historycy pochodzenia żydowskiego z rodowodem komunistycznym. Dr Leszek Wichrowski
Fragment książki pt: „Dyktatura nietykalnych” Henryka Pająka
http://judeopolonia.wordpress.com/2010/08/03/podrecznikowe-klamstwa-o-polskim-antysemityzmie-dr-leszek-wichrowski/#more-2558
Niepokoi mnie brak akt z Rosji Czy wiadomo, kto wypowiada te kilkadziesiąt słów, jakie udało się odczytać polskim biegłym z nagrania z kokpitu Tu-154? Andrzej Seremet, prokurator generalny: Badania nagrań z czarnej skrzynki samolotu prowadzone w Instytucie Ekspertyz Sądowych dotyczą również kwestii identyfikacji głosów wyodrębnionych w kabinie pilotów. Prace nad przyporządkowaniem słów, jakie odczytali biegli, do konkretnych osób wciąż trwają. Nie jest to łatwe, ponieważ instytut nie dysponuje jeszcze wszystkimi próbkami głosów niezbędnymi do badań porównawczych. Prokuratorzy zbierają potrzebny materiał, by przesłać go do analizy. Próbki głosu do badań pobierają głównie od rodzin ofiar. Są to np. nagrania wideo z uroczystości rodzinnych, z utrwalonym głosem i obrazem. W innych przypadkach jest to tylko głos. Po zebraniu całości materiału zostanie on przesłany do badań w instytucie.
Co kryje się za pańskim twierdzeniem, że odczytane słowa są istotne dla śledztwa? Do czasu, kiedy biegli z Krakowa nie zakończą badania nagrania i nie sporządzą ekspertyzy, nie chciałbym mówić o tym, co zostało odczytane. Podawanie pojedynczych słów wyrwanych z kontekstu, dopatrywanie się w nich jakiegoś znaczenia na tym etapie byłoby niewłaściwe. Nie chciałbym też naciskać na biegłych z instytutu, by przed podjęciem końcowej konkluzji podawali cząstkowe informacje. Poczekajmy na ekspertyzę.
Poznamy jej treść? Jestem za ujawnieniem całości odczytanych nagrań i to będę rekomendował prokuratorom. Ten materiał powinien być jawny, niezależnie od tego, czy opinia publiczna potrafi go odczytać, czy nie. Powinniśmy postąpić podobnie jak wtedy, kiedy ujawniliśmy stenogram otrzymany od strony rosyjskiej. Jestem za otwartością, ale przeciwko ujawnianiu niepełnych informacji, które mogą prowadzić do błędnych wniosków.
Dlaczego rosyjscy śledczy dotąd nie przekazali nam tak podstawowych dokumentów, jak wyniki sekcji ofiar? Rzeczywiście, nie mamy znacznej części materiałów zgromadzonych przez rosyjską prokuraturę i przyznam, że to mnie niepokoi. Wydaje się, że niektóre z nich, np. protokoły z sekcji, powinny być nam sukcesywnie przekazywane, co strona rosyjska deklarowała. Nie znamy do końca przyczyn, dla których dotąd ich nie otrzymaliśmy. Wskazywano nam na pewne utrudnienia biurokratyczne, co do pewnego stopnia wydaje się usprawiedliwione. W Rosji sprawą katastrofy pod Smoleńskiem zajmuje się komitet badania wypadków lotniczych i prokuratura od niego otrzymuje część materiałów. Prokuratura generalna jest ostatnim ogniwem, z którego ten materiał jest wysyłany. Ale jeśli chodzi o protokoły sekcyjne, trudno znaleźć przyczynę opóźnień. Chyba że zakres protokolarnego stwierdzenia tych czynności jest nieco szerszy niż w Polsce i zawierają one także wyniki badań pozasekcyjnych, np. toksykologicznych. Czynności w tym zakresie mogą być jeszcze wykonywane.
Może prokuratura za słabo upomina się o dokumenty? Nie jest tak, że prokuratura siedzi z założonymi rękami i czeka. Podejmujemy próby działań formalnych i nieformalnych. Zwracałem się pisemnie do prokuratora generalnego Federacji Rosyjskiej o przyspieszenie nadesłania materiałów, a kilka dni temu telefonicznie rozmawiałem z jego zastępcą, który obiecał pomoc. Na moją prośbę także polski wiceminister spraw zagranicznych kanałami dyplomatycznymi podejmował interwencję. W drugiej połowie sierpnia do Rosji jedzie również naczelny prokurator wojskowy, by rozmawiać o przyspieszeniu przekazania nam materiałów. Te działania są dowodem na aktywność prokuratury. Mamy obietnicę, że w sierpniu otrzymamy kolejną znaczącą partię materiałów.
Zna pan wyniki sekcji prezydenta. Dlaczego nie było przy niej polskich patologów? Sekcja została przeprowadzona według prawa rosyjskiego, a wykonało ją trzech lekarzy anatomopatologów. Uczestniczył w niej polski prokurator. Wiem, że protokół zawiera też informację o braku w organizmie prezydenta substancji o charakterze odurzającym. Z punktu widzenia prawa polskiego podstawowe wymogi badania sekcyjnego zostały spełnione. Dlaczego przy tej i innych sekcjach ofiar nie było polskich specjalistów? Bo kiedy polscy patolodzy przybyli do Moskwy, badania już zostały wykonane. Nie ma zasad, które by nakazywały wstrzymać sekcje do przybycia polskich specjalistów. Kiedy w Polsce rozbił się białoruski samolot, to sekcje wykonywali polscy, a nie białoruscy lekarze.
Wątpliwości rodzin, które twierdzą, że nie ma pewności, kto jest w trumnach, są zatem nieuzasadnione? Co z wnioskiem o ekshumację ciała Przemysława Gosiewskiego? Nie chcę przesądzać, czy ekshumacja jest potrzebna. O tym zdecyduje prokurator prowadzący śledztwo, a wniosek rozpozna dopiero po otrzymaniu protokołów sekcyjnych. Chciałbym jednak uspokoić opinię publiczną i członków rodzin oraz zaznaczyć, że prokuratura dysponuje także próbkami DNA otrzymanymi z Moskwy. W razie ekshumacji i konieczności badań porównawczych mamy niezbędne do tego materiały.
Na jaką wysokość kontrolerzy pozwolili zejść załodze tupolewa: 100 czy 50 metrów, jak twierdzi załoga jaka-40? Rzeczywiście powstały niejasności dotyczące wysokości, na jaką pozwolili załodze zniżyć lot kontrolerzy z wieży w Smoleńsku. Co innego wynika z rosyjskich stenogramów, a co innego z zeznań załogi jaka-40. Mam nadzieję, że w sierpniu będziemy już dysponować zeznaniami kontrolerów, którzy sprowadzali samolot. By wyjaśnić rozbieżności, polscy prokuratorzy zapewne będą chcieli ich wezwać i bezpośrednio przesłuchać. Jeżeli nie zechcą przyjechać, zwrócimy się do strony rosyjskiej z kolejnym wnioskiem o pomoc prawną i zweryfikowanie tych rozbieżności. Może biegłym jeszcze uda się coś odczytać.
Czy po zapewnieniu prezydenta Rosji, że postępowanie będą prowadzić wspólnie polscy i rosyjscy prokuratorzy, śledztwo nie mogło być prowadzone wspólnie? Prokurator generalny nie miał możliwości inicjowania działań pomiędzy państwami, które kreowałyby nowe uregulowania prawne w zakresie prowadzenia śledztw. Polscy prokuratorzy kierowali się stanem prawnym istniejącym w chwili katastrofy, a on nie zezwalał na wspólne śledztwo. Nie chciałbym dyskredytować słów prezydenta Miedwiediewa, które padły w określonym kontekście czasowym i emocjonalnym, ale moim zdaniem chodziło nie o wypowiedź prawniczą, lecz o deklarację o charakterze politycznym.
Czy rząd po takim zapewnieniu mógł walczyć o wspólny zespół prokuratorski? Nie komentuję działań rządu polskiego i rosyjskiego. Uważam, że powołanie wspólnego zespołu wcale nie ułatwiłoby pracy. Jego utworzenie zajęłoby trochę czasu, a trudno sobie wyobrazić, żeby policjanci stali nad zwłokami ofiar i czekali, aż prokuratorzy sformułują zespół. Wspólny zespół to dobra forma w przypadku przestępstw o innym charakterze, np. przestępstw gospodarczych, ale nie w tej sprawie.
Telefony ofiar były aktywne w czasie lotu. Czy ze słów bliskich, do których dzwonili, wynika, że czuli zagrożenie? Badane były nie tylko telefony ofiar, ale też laptopy i kamery znalezione w rozbitym wraku samolotu. Także nokia – osobisty telefon pana prezydenta. Członkowie rodzin, którzy dzwonili do swoich bliskich, kiedy ci byli w samolocie, zostali przesłuchani. Z rozmów, jakie prowadzili, nie wynika, by pasażerowie zauważyli cokolwiek niepokojącego, co mogło sygnalizować katastrofę.
Czy są już znane portrety psychologiczne załogi, nad którymi pracowali eksperci z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie? Czy wiadomo, dlaczego w ostatnich sekundach lotu pilot tupolewa milczał? Biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych zajmują się oceną stanu emocjonalnego osób, których głosy zostały zarejestrowane. Ich praca przebiega równolegle z pracą biegłych z tego samego instytutu, oczywiście innej specjalności, którzy odczytują pełny zapis rozmów z czarnych skrzynek i identyfikacją głosów.
Które z pierwotnych hipotez dotyczących katastrofy można już wykluczyć? To ostatecznie ocenią prowadzący śledztwo. Jednak wykluczony jest udział osób trzecich – zamach przy użyciu broni konwencjonalnej. Na przedmiotach i ubraniach ofiar nie znaleziono żadnych śladów materiałów wybuchowych. Wydaje się, że mniej realny staje się także wątek spowodowania katastrofy przy użyciu jakichś supernowoczesnych urządzeń i wywołania w ten sposób zakłóceń w pracy samolotu. Ale nie chcemy zarzucić całkowicie wątku działania osób trzecich. Nie chodzi tylko o użycie przemocy, ale zbadanie, czy miały miejsce innego rodzaju działania.
Czyli domniemana presja na załogę, by lądowała? Wątek presji psychicznej jest także weryfikowany.
Dziś wstępne wyniki śledztwa ma poznać komisja sprawiedliwości. Będą rewelacje? Słowo rewelacja ma trochę inne znaczenie dla prokuratora, inne dla dziennikarzy czy polityków. Na pewno usłyszycie państwo rzetelną i obszerną informację na temat stanu tego śledztwa. To będzie kolejny etap zainicjowanej przeze mnie zmiany formuły przekazu o działaniach podejmowanych przez prokuratorów w tej sprawie i częściowo o efektach ich pracy. Podkreślam – częściowo, ponieważ trzeba znaleźć złoty środek pomiędzy dobrem śledztwa i oczekiwaniem opinii publicznej.
Czy białoruscy śledczy już przesłuchali autora filmu, jaki się ukazał w Internecie? Pokazywał on miejsce tuż po katastrofie. Ten wniosek został już przez białoruską prokuraturę zrealizowany. Tamtejsi prokuratorzy przesłuchali już autora amatorskiego filmu z miejsca katastrofy, który po tragedii 10 kwietnia został zamieszczony w Internecie. Przypomnę, że personalia tej osoby wcześniej ustalili polscy prokuratorzy. Co wynika z zeznań autora filmu, jak powstał film, w jakich okolicznościach autor znalazł się na miejscu katastrofy – te i inne szczegóły będą znane dopiero, kiedy otrzymamy z białoruskiej prokuratury dokumentację procesową. Uzyskaliśmy zapewnienie, że w najbliższym czasie dojdzie do jej przekazania.
Dlaczego prokuratura ściga dziennikarzy za ujawnienie informacji ze śledztwa? Uważam, że proponowana przez resort sprawiedliwości nowelizacja art. 241 kodeksu karnego skutecznie wyeliminuje pociąganie do odpowiedzialności karnej dziennikarzy, którzy w dobrze pojętym interesie publicznym informują o ustaleniach w postępowaniach przygotowawczych. Należy jednak pamiętać, że ta zmiana nie oznacza, że prokuratorzy zobligowani zasadą ścigania z urzędu nie będą prowadzić postępowań przygotowawczych, zwłaszcza gdy ujawnienie informacji realnie utrudni śledztwo lub naruszy bezprawnie czyjąś prywatność.
Prokuratura Generalna działa od niedawna. A już ma kłopot z pieniędzmi. Skąd te braki? Okazało się, że na postępowania przygotowawcze zaplanowano niższe środki od tych zużytych rok wcześniej. W 2009 r. na śledztwa faktycznie wydano 146 mln zł, a zaplanowano 126 mln zł. Pod koniec roku z budżetu ministerstwa dołożono brakującą sumę. Na ten rok zaplanowano tylko 116 mln zł, więc to logiczne, że brakuje środków. Jak oceniają prokuratorzy apelacyjni, zabraknie ok. 40 mln zł, głównie na opinie biegłych. Poinformowaliśmy o brakach w budżecie ministra finansów, ale też przedstawiamy pomysły na działania oszczędnościowe, żeby to nie wyglądało tylko na wyciąganie ręki.
Na czym będziecie oszczędzać? Kończymy prace nad bilansem otwarcia, który określi, co mamy, jakie koszty ponosimy i na czym można zaoszczędzić. Jednak już teraz wstrzymaliśmy remonty, zakupy wyposażenia, ograniczamy limity przebiegu pojazdów. Poszukujemy nowego budynku na siedzibę Prokuratury Generalnej, bo najem obecnego to koszt 8 mln zł rocznie.
Jest pan zaskoczony? Rozumiem obecne uwarunkowania, chociaż przyznam, że oczekiwałem nieco mniejszych kłopotów. Chciałbym jednak zapewnić, że naszym priorytetem jest prowadzenie śledztw i na nie pieniądze po prostu muszą się znaleźć.
Czy dzwonią do pana politycy, prosząc o interwencje w jakichś sprawach? Zdarza się, że telefonują, ale przyjąłem zasadę, że nie spotykam się z poszczególnymi posłami, a w każdym razie staram się tego unikać. Nie chcę, żeby powstało wrażenie, iż jednych przyjmuję, a innych nie.
A premier telefonuje? Oczywiście, że tak, chociażby w sprawie śledztwa dotyczącego katastrofy pod Smoleńskiem.
Rozmawiała Grażyna Zawadka, “Rzeczpospolita”, rp.pl