Genialny wynalazek
Znawca problematyki wikingów, Ole Crumlin-Pederson, którego wraz z ekipą filmową odwiedziłem w jego muzeum w Roskilde koło Kopenhagiz dumą prezentuje rekonstrukcję statku:
”Smukły, zwrotny, osiąga do 20km/h. Odpowiednio manewrując sterem i żaglem rejowym, można płynąć nawet pod prąd i pod wiatr! Plaski kadłub pozwala szybko wylądować na brzegu i szybko odpłynąć. Wszystko przemyślane w najdrobniejszych szczegółach: podczas bitwy tarcze wojowników podwyższały ochronne nadburcie, członkowie załogi spełniali różne funkcje- napędzali łódź siłą mięśni, w razie potrzeby przenosili ją na własnych barkach, nawigowali i walczyli. Oto optymale wykorzystanie zasobów energii ludzkiej!”.
W Muzeum Okrętów Wikińskich na wyspie Bygdoy w pobliżu Oslo podziwiać można najwspanialsze chyba znalezisko- tzw. statek z Osebergu. Jakże kunsztownie rzeźbiona jest dziobnica, jak umiejętnie ułożone są na zakładkę klepki poszycia, a stewa dziobowa i rufowa- doskonałe w formie. Nietrudno wyobrazić sobie tę łudź, z wydętym na wietrze żaglem, majestatycznie tnącą fale. Cudo średniowiecznego szkutnictwa z pewnością nie było przeznaczone do walki, zbyt dużym kosztem je wykonano. Odnalezienie w kurhanie w norweskim Osebergu, na zachodnim brzegu Oslofjordu, służyło do celów reprezentacyjnych i podkreślało szacunek dla zmarłych. Pochówki łodziowe nie były niczym nadzwyczajnym, odkryto jeszcze wiele innych okrętów pełniących taką funkcję- choć już nie tak pięknie wykonanych. Być może wikingowie uważali, iż dusze zmarłych potrzebują środka transportu, aby przedostać się w zaświaty. W każdym razie, łodzie odgrywały ważną kulturową rolę, często używano je więc w rytuałach pogrzebowych. Szczególnym przykładem tego zwyczaju jest duże cmentarzysko w Lindholm Hoje, w pobliżu duńskiego miasta Alborg. Zsetek głazów narzutowych ułożono tam kontury statków.
Statek z Osebergu- najwspanialszy egzemplarz jaki kiedykolwiek odkryli archeologowie. W 1904 r.
Gabryiel Gustafson odnalazł go w kurhanie na brzegach Oslofjordu (płd. Norwegia)
Łodzie odgrywały znaczącą rolę w życiu i rytuałach pogrzebowych wikingów. Na cmentarzysku w Lindholm Hoje z setek głazów narzutowych ułożono kontury statków.
Jednak okręt z Osenbergu pozwala najlepiej wyobrazić sobie pracę nordyckich szkutników. Gdy podejdziemy blisko do tysiącletnich, poczerniałych dębowych burt i popuścimy wodze fantazji, być może ukażą się nam sceny ze średniowiecznej stoczni. W wielkich drewnianych wiadrach gotuje się smoła, nasączone nią włosie zwierzęce służyło do uszczelnienia poszycia. Snycerz żłobi w twardym drewnie ozdobne girlandy i postacie zwierząt, inni spajają burty żelaznymi nitami. Z giętkiej wierzby struga się drewniane gwoździe, z lekkiego jesionu powstają wewnętrzne nadbudówki. Najbardziej doświadczony szkutnik stoi po pas w wodzie obok zwodowanej już łodzi, by silnymi uderzeniami wbić najważniejszy trzpień- ten, który musi utrzymać precyzyjnie zmontowany ster, i to nawet podczas największej burzy. Pozostali budowniczowie stawiają potężny, sosnowy maszt- wysoki na dobre 20 metrów, które uniesie 100 metrów kwadratowych powierzchni żagla. Przemyślną technikę stosuje się do produkcji z wielkich pni dębowych cienkich desek, znacznie lepszych niż nasze współczesne.
W nowoczesnym tartaku piłuje się pnie bez zwracania uwagi na przebieg słojów, w tamtych czasach natomiast rozszczepiano drzewo wzdłuż słojów, wbijając weń kliny. Tak uzyskane deski- mokre czy suche- nie paczą się i nie trzeba ich poddawać długotrwałemu suszeniu.
Max Vinner, szkutnik z muzeum w Roskilde, który na zrekonstruowanej „długiej łodzi” dopłynął do Ameryki, powiedział: „Wikingowie posiadali najwspanialsze i najszybsze okręty tamtej epoki - i to przyniosło im sukcesy”.
Zachowało się niewiele autoportretów wikińskich- takich jak oblicze brodatego wojownika wyrzeźbione na wozie z Osenbergu.
NA MORZU
Ciemne, ołowiane chmury wiszą nisko nad głowami, ośnieżone wierzchołki gór rozpływają się, nikną we mgle, nosy i uszy marzną na jednostajnie silnym wietrze. Na szczęście przed wypłynięciem z portu włożyliśmy grube, wełniane swetry, chroniące też przed ciągłą mżawką.
Ta scena rozgrywa się w pełni lata, na zachodnim wybrzeżu Lofotów, archipelagu w północnej części Norwegii. Znajdujemy się na pokładzie niewielkiego kutra rybackiego, znacznie jednak większego od zwyczajnych statków normańskich. Nasz kuter jest wyposażony w elektroniczne urządzenia- tutejsze morze uchodzi bowiem za szczególnie niebezpieczne. „Tam dalej- pokazuje kapitan- zaczyna się osławiony malstrom, niebezpieczny prąd morski, który już nie jeden statek zniósł na skały”. Pływać zaś w tej lodowatej wodzie nie da się zbyt długo.
Szyper i załoga to rybacy z Lofotów- wykonują jeden z najcięższych zawodów na świecie. Latem żegluga w tych szerokościach geograficznych jest jeszcze znośna, ale sezon rybacki zaczyna się zwykle na początku stycznia i trwa do kwietnia. Wtedy bowiem pojawiają się ławice dorszy, ryb wyznaczających rytm życia tutejszych mieszkańców. Czas wielkich połowów przypada więc na miesiące, gdy słupek rtęci spada poniżej zera, szaleją zimowe sztormy, a dzień za kołem polarnym niewiele różni się od nocy. Morze huczy wówczas w mroku, a mały kuter podskakuje na falach.
Obserwując lofockich rybaków, można sobie wyobrazić życie wikingów. Czterej członkowie naszej załogi są zresztą potomkami owych pionierów morza. Poorane zmarszczkami twarze, spracowane dłonie- z natury przyjaźni, ale małomówni. Wycie wiatru nie zachęca zresztą do pogawędek.
Podobnie działo się przed tysiącem lat- w tym świecie niewiele się zmieniło. Te same manewry siecią, te same ruchy, gdy rybie wyrywa się z pyska ciężki hak. Tutaj nietrudno zrozumieć, dlaczego niewiele narodów opanowało żeglugę tak, jak wikingowie. Tylko ktoś, kto wzrósł wśród wszechobecności morskiego żywiołu, miał szansę przezwyciężyć zimne noce, gwałtowne sztormy i wzburzone fale. Łatwo też pojąć, dlaczego Normanowie, którzy trudzili się całe lata w takich warunkach, szukali szans szybszego i łatwiejszego zarobku. Możliwość wypraw łupieżczych zauważyli w cieplejszych porach roku, gdy ryb brakowało, a na morzu panowały korzystne warunki. Przez stulecia połowów doskonalili swe żeglarskie umiejętności, aż wreszcie postanowili zbić na nich majątek.
Źródło: http://www.kasztelania.pl