283

Pajacowania extraordinaire ciąg dalszy Piosenkarka Doda pożaliła się, że dostaje pełne nienawiści mejle. Mam nadzieję, że generał Janicki to czytał i niezwłocznie przydzieli jej ochronę BOR. Jej i jej narzeczonemu, któremu, podobno, straszliwe anonimy życzą śmierci i wyrażają satysfakcję z jego choroby. Co prawda, wspomnianemu narzeczonemu powinno się to przecież podobać. Przez całą swą karierę, o ile pamiętam, namawiał ludzi do zła i zachwalał zło, więc chyba właściwą reakcją na czyjąś chorobę, gdyby chciał zachować choć odrobinę konsekwencji, powinno być według niego natrząsanie się z nieszczęścia i życzenie choremu wszystkiego najgorszego. No, na czyjąś − ale gdy nieszczęście okazało się nie czyjeś, a własne, mniemany satanista nagle zaczął namawiać do oddawania szpiku na przeszczepy, tak jakby dając do zrozumienia tym łzawym kiczem, że cały jego satanizm był takim tylko scenicznym pajacowaniem. Miło to wiedzieć, boję się tylko, że gówniarzeria, której mącił w głowach, o tym nie wiedziała. Co prawda, w dziedzinie pajacowania i tak nikt już nie przebije marszałka (o hańbo Polski!) Niesiołowskiego. Ledwie zdążyłem napisać i zawiesić tekst o kompromitacji dla PO, jaką okazały się anonimowe pogróżki na forum internetowym, na podstawie których Niesiołowski dostał ochronę BOR – a już on sam, najwyraźniej chcąc czymś przykryć konfuzję, pochwalił się z dumą, że to dla niego właśnie przeznaczone było osiem kul w pistolecie Ryszarda C., ale Bóg go ocalił. To, że Ryszard C. chciał go zabić, nasz pożal się Boże marszałek wywnioskował z faktu, że w dniu zbrodni był w jego biurze. Powiedziała o tym Niesiołowskiemu szefowa owego biura. Pytana, skąd o tym wie, wyznała, że od ciecia. A cieć oznajmił, że nic podobnego jej nie mówił, żadnego Ryszarda C. nie widział, nikt tego dnia o Niesiołowskiego nie pytał i dajcie mu w ogóle święty spokój. Przykrycie okazało się więc jeszcze bardziej żałosne od tego, co miało przykrywać. Ktokolwiek poważniejszy na miejscu Niesiołowskiego przykleiłby sobie teraz wąsy i przemykałby pod ścianami, zasłaniając się miednicą, a i to tylko między północą a czwartą nad ranem. Ale nie czołowy specjalista PO od bryzgania miłością, na to nie liczmy. Jutro go pewnie znowu ujrzymy, jak z miedzianym czołem udowadniał będzie, że Ryszard C. działał z nienawiści do PO i chciał zabić Tuska, a okrzyki „nienawidzę PiS, nienawidzę Kaczyńskiego”, najniepotrzebniej upublicznione przez dziennikarzy (ale władza i jej medialni przy niżej poplecznicy już wkrótce zrobią z tą pisowską hałastrą porządek, nie bójta się) były przecież rozpaczliwym oskarżeniem faktycznych sprawców i inspiratorów mordu, bo po prostu poniewczasie sobie biedny ten człowiek uświadomił, do czego go PiS i Kaczyński przywiedli. Pajacowanie pana marszałka nie powinno oczywiście odwracać uwagi od pajacowania szefa BOR, który swą wysoką klasę okazał już przy okazji katastrofy smoleńskiej, a obecnie mocno ją potwierdza. Nawet gdyby Ryszard C. rzeczywiście był w biurze Niesiołowskiego i na niego dybał, to przecież, powtórzę raz jeszcze, Ryszard C. jest pod kluczem, a wszyscy twierdzą, że to szaleniec, który działał sam, a nie w ramach jakiejkolwiek organizacji. Więc na czym polega to zagrożenie, jak twierdzi generał Janicki, największe od lat, które sprawiło, że tak samo skwapliwie, jak wcześniej odbierał ochronę, teraz zaczął ją rozdawać? To wszystko byłoby do rozpuku śmieszne, gdyby nie fakt, że naprawdę został zamordowany człowiek. Co uchachani na różowo i niezmożeni w gnojeniu „Kaczora” politycy PO i ich klaka zdołali już chyba zupełnie wyrzucić z pamięci. RAZ

29 października 2010 Tasiemiec umiera wraz z organizmem - Wydawałoby się, nawet w roku demokratyczno – biurokratycznym, a jednocześnie Roku Pańskim 2010. Na razie  tasiemiec biurokratyczny nie umiera - wprost przeciwnie - rozrasta się systematycznie, bo w normalnym organizmie jego rozrost jest ograniczony samym organizmem. W organizmie państwowym, jest coś takiego, jak dług publiczny, więc pasożyt biurokratyczny może rozwijać się poza organizmem - na bazie i w nadbudowie długu publicznego. Oczywiście też do pewnego stopnia rozrodczości.. Ale jednak może.. Pasożytująca biurokracja wmówiła ludziom, że zadłużanie jest dobrem. Zarówno indywidualne, jak też zbiorowe - państwowe. Jeśli ktoś zadłuża się indywidualnie - to jest jego indywidualny problem. Jeśli natomiast biurokracja zadłuża ludzi, zwanych dla niepoznaki” obywatelami” - to jest to problem  tych ludzi.. Ale problemu sobie nie stwarzają ludzie, tylko biurokracja za nich. Żyjemy w Kraju wielu Rad, potwornej biurokracji zalegającej na każdym szczeblu naszego życia, spiętrowanej umiejętnie i powciskanej w różne segmenty przestrzeni publicznej, umocowanej do przepisów demokratycznego państwa prawnego. Przydałoby się jakieś naukowe opracowanie, które zawierałoby wszystkie   dane dotycząca wszystkich rad w całym kraju, wszystkich urzędów z ich nazwami - to może wtedy „obywatele” dowiedzieliby się jak są oplatani.. Może przestaliby wybierać tych samych biurokratycznych oprawców.. Może! Właśnie pan prezydent Bronisław Komorowski, apolityczny były członek Platformy Obywatelskiej zapowiedział powołanie - uwaga! - Rzecznika Kultury Politycznej (???). W demokracji kultura polityczna??? To chyba coś nowego.. Do kultury polityczno-demokratycznej trzeba mieć przede wszystkim pochodzenie demokratyczne. Powołanie Rzecznika Kultury Politycznej musi się wiązać z powołaniem całego biurokratycznego zaplecza politycznego, żeby mógł rzecznik polityczny, rzecznikujący kulturze politycznej, wykazać się w rzecznikowaniu szeroko pojętej kulturze politycznej.. Wygląda na to, że zaplecze polityczne, związane głównie z działaczami dawnej Unii Demokratycznej i Unii Wolności domaga się szybkiego ustanowienia rzecznika, bo jako doradcy pana prezydenta wszystkich Polaków, aż przebierają nogami na samą myśl o kolejnych posadach. Pan prezydent oczywiście psuje państwo demokratyczne powołując kolejne gremia demokratyczne, na pohybel nam i ku radości całej klasy próżniaczej, a jakże demokratycznej.. Jest to doskonała ilustracja ”demokratycznej etyki sytuacyjnej” - jak ją określił pan Stanisław Michalkiewicz.. Jest sytuacja - wynikająca z demokracji - można ją wykorzystać. Na razie pan prezydent nie przewiduje powołania Rzecznika Obłudy Politycznej i demokratycznej.. Chociaż demokraci łgają jak najęci i przydałby się im taki rzecznik.. Tak jak każdemu ochroniarz, bo w końcu demokracja - której pełno mają w ustach - zemści się na nich niechybnie. Okazuje się, że zamachowiec, który wtargnął do biura Prawa i Sprawiedliwości Społecznej szykował zamach na całą klasę polityczną, skupioną w „bandzie czworga”, a więc  PO, PiS PSL i SLD.. Kto wie, jak sprawy potoczyłyby się dalej, gdyby nie ujęto zamachowca.. Demokraci czują co zrobili z państwem przez ostatnich dwadzieścia lat, bo nawet pan Grzegorz Napieralski będzie miał ochroniarza z Biura Ochrony Rządu, chociaż w rządzie nie jest, tak jak minister Ziobro - który w rządzie też nie jest.. Pan Jacek Kurski też nie jest w rządzie, ale w Europarlamencie i też będzie miał ochroniarza z BOR-u.. Jego brat , Jarosław Kurski - będący zastępcą redaktora naczelnego Gazety Wyborczej na razie ochrony nie potrzebuje.. Pan Jarosław Kaczyński ma siedmiu ochroniarzy. Jak tak dalej pójdzie to do Biura Ochrony Rządu trzeba będzie nająć jeszcze kilkudziesięciu nowych ludzi. A jak demokracja będzie nadal będzie zagrożona, to powoła się cały pułk strzegący demokratów, którzy dają nam codziennie w kość swoimi pomysłami i doprowadzają ludzi do ostateczności  w desperacji. Ciągle i ciągle mają nowe pomysły przeciwko nam.. Taka na przykład pani Ewa Kopacz, minister od naszego zdrowia i biurokracji zdrowotnej, która nie może wymyślić nic innego, rozsądnego, w ramach komunizmu zdrowotnego, wymyśla co rusz jakieś zastępcze metody, których celem jest oszukanie nas, że nadchodzą reformy, tak wiekopomne jak „reformy” charyzmatycznego profesora, Jerzego Buzka.. Tak charyzmatycznego, że został nawet szefem równie operetkowego , jak charyzmatycznego Parlamentu Europejskiego, który niedawno przyjął uchwałę o minimalnej pensji w Unii Europejskiej.. (???). Na razie jest to uchwała i na Polskę przypadło mniej więcej, że minimalna pensja powinna wynosić - uwaga! 2000 złotych, jeszcze polskich.. Jeśli pomysł wejdzie w życie, oznacza to, że miliony Polaków zejdą do podziemia gospodarczego w kraju okupowanym przez biurokrację tubylczą i międzynarodową.. Szkoda, że – dla dobra ludności pracującej miast i wsi - socjaliści parlamentarni, demokratyczni i inni tacy - nie wprowadzą pensji minimalnej na poziomie 4000 złotych, od czego podatek ZUS wynosiłby 2000 złotych, co w dużej mierze rozwiązałoby problemy zbiurokratyzowanego ZUS-u.. I przy okazji rozwiązałoby problemy prawie wszystkich firm w Polsce, to znaczy musiałby się pozamykać.. A po co nam tak naprawdę firmy, jak jesteśmy na najlepszej drodze do komunizmu?? Ale wracając jeszcze do pomysłów pani Ewy Kopacz, która proponuje- uwaga! - przymusowe okresowe badania krwi. (!!!!) Kolejny totalitaryzm zbliża się wielkimi krokami.. Wszystko będzie wkrótce oparte na przymusie liberalnym, bo taką partią jest Platforma Obywatelska.. Tak przynajmniej jeszcze niedawno o sobie mówiła, teraz jakby mniej.. Bo na drodze do socjalizmu i komunizmu, stoi prawdziwy liberalizm, czyli wolność człowieka.. Może, z okazji wiekopomnych reform pani minister odbędzie się jakiś koncert uświetniający te pomysły, i mam nadzieję, że znowu wystąpi pan Krzysztof Skiba z zespołem i jak zabawa się rozkręci - tak jak w przypadku pana profesora Jerzego BUzka z Akcji Wyborczej Solidarność - pan Krzysztof zdejmie spodnie, wyrażając tym samym myśl, co o tych reformach sądzi.. Pan premier siedzący w pierwszym rzędzie gołej pupy pana Krzysztofa nie widział, ale może zauważy ją pani minister Kopacz. Jest trochę młodsza i bardziej spostrzegawcza, chociaż o liberalizmie jakoś ostatnio nie mówi.. Natomiast cała reforma zdrowia nabiera tempa, będą jakieś spółki,, wskaźniki przy spółkach, i spółki przy wskaźnikach. Jak będą wskaźniki – to będą spółki i odwrotnie, w każdym razie na pewno zwiększy się na leczenie .. Jak to w socjalizmie burżuazji biurokratycznej i różnych leczniczych mandarynów systemowych  i zdrowotnych.. Pani minister bredziła, pardon - mówiła o jakimś wskaźniku 0,5, który będzie dobry dla nas wszystkich w roku obrachunkowym, i powstanie ”ścieżka odpowiedzialności” i nareszcie będziemy się leczyć w systemie odpowiednim dla nas i naszych kieszeni.. Oczywiście zasilanie tego systemu głupoty zdrowotnej pozostanie z pieniędzy budżetowych, czyli naszych podatków, pomniejszonych o koszta biurokracji. Nawet Centrum Zdrowia Publicznego potwierdziło te wiadomości, co może być sygnałem, że naprawdę nareszcie się wszystko uda.. Tym bardziej, że nadal teoria nie będzie się zgadzała z praktyką. Tym oczywiście gorzej dla praktyki.. A co na o Centrum Zdrowia Psychicznego? Ale okazuje się, że tasiemiec biurokratyczny tak łatwo nie umrze. Tasiemiec umiera  wraz z organizmem, ale organizm państwowy powiększony został o dług publiczny, na którym tasiemiec biurokratyczny żeruje. W każdym razie zdechnie w stanie niewinności WJR

Nowe życie – czyli Polska oczami Żyda The new life http://www.jewishjournal.com/rob_eshman/article/the_new_life_20101020/
W Polsce zaszokowały mnie trzy rzeczy. Pierwszy szok miał miejsce kiedy w bardzo pogodny, jesienny dzień w ubiegłym tygodniu przyjechałem do Warszawy – piękne niebieskie niebo, kilometry zielonych parków, popołudniowe słońce odbijające się od biurowców w odcieniach stali, srebra i błękitu. Byłem zaskoczony, ale wtedy nie byłem pewien dlaczego. Zaproszono mnie jako spikera na 3-dniową konferencję nt. stosunków polsko-żydowskich, inicjatywę dyplomacji publicznej sponsorowanej przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Tego pierwszego popołudnia spotkałem innego spikera i autora o nazwisku Zev Chafets. Umocnił we mnie tę początkową reakcję. „Czy jadąc z lotniska,” powiedział, „nie byłeś zaskoczony tym, że wszystko było kolorowe?” To było to: zobaczyłem Polskę poza reportażami z II wojny światowej, filmami i zdjęciami z holokaustu, i, oczywiście, Listą Szyndlera? Cały ten film był czarno-biały, z wyjątkiem nikłego obrazu tragicznej postaci, przeznaczonej na stracenie małej żydowskiej dziewczynki w jaskrawej kolorowej sukience. I właśnie tak większość z nas postrzega Polskę. Nasz stosunek do niej można podsumować na dwa sposoby, powiedział izraelski uczony Larry Weinbaum: „Polacy są gorsi od Niemców” oraz „Zapomnij o Polsce.” Tak mówili nam nasi dziadkowie, tak mówią nam ci którzy przeżyli, a przecież tam byli. I spójrzmy prawdzie w oczy, liczby są, na pierwszy rzut oka, straszne. Do roku 1939, w Rzeczypospolitej Polskiej żyło 3,5 mln Żydów – największa ówczesna społeczność żydowska poza Stanami Zjednoczonymi. W Warszawie Żydzi stanowili do 30% ludności. Pod koniec wojny, być może pozostało 300 tysięcy – większość z nich w Związku Radzieckim. Pełne 90% polskich Żydów zamordowano w wioskach, gettach i obozach koncentracyjnych. Trwające wybuchy antysemityzmu w latach powojennych wywołały kolejne wyjście [exodus] nękanych ocalałych. Obecnie polska społeczność żydowska szacowana jest na około 5.000. Część konferencji poświęcono wielokrotnie powtarzanym faktom, szeroko zaakceptowanym przez historyków holokaustu, faktom kwestionującym powszechne podejście do sprawy polskiego holokaustu i antysemityzmu.

Holokaust był najgorszy w Polsce, gdyż to tu żyli Żydzi. Auschwitz był niemieckim obozem koncentracyjnym na polskiej ziemi. Sami Polacy byli społecznością represjonowaną (pierwsze 100.000 ofiar Auschwitz stanowili nie-żydowscy Polacy). Tylko w Polsce obowiązywała kara za pomoc okazywaną Żydowi, śmierć dla pomagającego i jego / jej całej rodziny. Ale Jad Waszem przyznał dużo więcej odznaczeń Sprawiedliwych Gojów [Righteous Gentiles] w Polsce niż w jakimkolwiek innym kraju – 6.000. W następstwie wojny, 1.000 lub więcej Żydów zabitych w polskich pogromach, w tym ofiary bezspornego antysemityzmu, formy którego istnieją do dziś. Ale niektóre z tych brutalności było wynikiem sowieckiej prowokacji, anty-komunizmu, powojennej deprawacji i chaosu – inaczej mówiąc, historia zakazuje brania czarno-białych obrazów czy nawet opowiadań naszych zeyde [jidysz: dziadek przy. tłum.] za całą prawdę. Dużą częścią problemu była sowiecka władza, powiedział izraelski uczony Szlomo Avineri na konferencji. Do rozpadu wschodniego bloku w 1989 roku, polskie władze tłumiły informację i edukację, wrzucając holokaust do czegoś co Avineri nazwał „ciemną dziurą w polskiej pamięci i świadomej niepamięci.” Niemcy i Austria miały 60 lat by zmierzyć się z własną przeszłością, by odpokutować, oraz, mówiąc wulgarnie, zmienić się. Polska, tylko 20 lat od upadku Związku Sowieckiego, stara się doganiać. Ale Polacy, co mnie uderzyło, mają taką obsesję na punkcie pamięci, jak Żydzi: deptak w najładniejszej dzielnicy Warszawy był pokryty plakatami opisującymi historię przesłuchań tajnej policji z epoki sowieckiej. Polscy politycy walczą o strategię, którą należało zastosować w czasie ruchu Solidarności 20 lat temu, z natarczywością która spodobałaby się tylko izraelskim rewizjonistom i Mapainikom [zwolennikom dawnej izraelskiej partii pracy – przyp. tłum.] Nie należy się więc dziwić, że Polacy znaleźli naturalnych partnerów wśród wielu lokalnych, izraelskich i z diaspory Żydów, by skorygować nasze podejście do historii i naprawiać relacje. Rabin Michael Szurdich, urodzony w Ameryce główny rabin Polski, wyjaśniał jak do tego doszło. Nieżyjący papież Jan Paweł II wskazał drogę deklarując, że antysemityzm jest grzechem. Każdy kolejny rząd polski i prezydent byli otwarci na rozliczanie historii polskiego holokaustu i tworzenie dobrych relacji z żydowskimi społecznościami w Polsce i za granicą. Społeczność żydowska w Polsce powiększa się. Amerykańscy filantropi żydowscy tacy jak Seweryn Aszkenazy z Los Angeles i Ronald S Lauder z Nowego Jorku, jak również pochodząca z San Francisco Fundacja Taube, mieli duży wkład w budowanie lub rewitalizację ośrodków społecznych, usług socjalnych, projektów kulturalnych i synagog dla polskich Żydów. Wzrasta zainteresowanie Polaków żydowską kulturą, którzy zaczynają postrzegać ją jako integralną część swojego własnego dziedzictwa. Na koniec izraelski rząd nawiązał bliskie stosunki polityczne i ekonomiczne z Polską. „W Europie Izrael nie ma większego przyjaciela od Polski,” powiedział rabin Szudrich. „Izraelczycy to wiedzą. Amerykańscy Żydzi tego nie wiedzą.” Wyzwaniem dla amerykańskich Żydów, jeśli chodzi o współczesną Polskę, jest to by odwrócić obrazy z „Listy Szindlera,” zobaczyć kraj jako w większości kolorowy, z małą domieszką czarno-białego. Ale w drugim dniu konferencji zdałem sobie z czegoś jasno sprawę: że nie zobaczę koloru z sali konferencyjnej hotelu Hyatt. Więc wyślizgnąłem się po pierwszej sesji i wskoczyłem do taksówki. To w piekarni na Nowym Świecie, jednej z historycznych głównych ulic miasta, doznałem drugiego szoku. Był tam zapach ciasta z makiem, wysokiej czekoladowej babki, słodkiej bułki z serem, żyta i pumpernikla. Za ladą stała korpulentna kobieta, i szorstka i matkująca. I była challa [chałka – przyp. tłum.] – w każdej piekarni – posypana cukrem, ale tak pospolita jak biały chleb. Zamknąłem oczy i znalazłem się u Cantera czy Diamonda czy w piekarni Bea. Byłem zakłopotany tym, jak wygodnie czułem się w Polsce. Podczas kolacji z Cwi Rav-Nerem, izraelskim ambasadorem w Polsce, wspomniałem o Nowym Świecie, z jego kawiarniami pełnymi artystów i pijących herbatę, z atmosferą konwersacji i argumentów, delikatesami pachnącymi śledziami i wędzonym łososiem, tradycyjnymi restauracjami serwującymi nadziewaną kapustę [gołąbki – przyp. tłum.] i mostek – była to wierna kopia Lillienblum Street w Tel Awiwie. „Tak!” powiedziała Diti, żona ambasadora. „I to właśnie mówię innym.” Izrael założono między Pińskiem i Mińskiem, jak kiedyś powiedział wielki syjonistyczny przywódca, Chaim Weizmann, i choć żydowskie życie w Polsce jest cieniem tego co było, poczułem prawdę w tym powiedzeniu i otaczającej mnie kulturze. Jeśli Izrael ucieleśnia szok nowego – nowego rodzaju Żyda, nowej żydowskiej przyszłości, nowego języka – Polska dała mi szok tego co znajome. Na Nowym Świecie poczułem to w kościach – moi przodkowie żyli na tej ziemi przez stulecia. I to, również, jest moim prawem pochodzenia. Kluczem, według innych na konferencji, jest to by amerykańscy i izraelscy Żydzi zobaczyli Polskę w ten sam sposób. Kiedy przyklaskiwaliśmy marcowym wyprawom żyjących, które zabierają dziesiątki tysięcy żydowskich studentów do Polski, a potem do Izraela, oni przekonywali organizatorów, by Polskę traktowali mniej jak wielki obóz śmierci, a bardziej jako żyjący, wibrujący kraj.

W ostatnim dniu mieliśmy formalną żydowską wycieczkę po Warszawie. Koncentrowaliśmy się nie na tym co było, ale co będzie. Z warszawskiego getta nie zostało nic – wibrujące miasto powstało na swoich popiołach. Ale są tam zwiększane wysiłki by celebrować życie i śmierć polskich Żydów oraz ich wkładu. Na placu z pomnikiem Powstańców Warszawskiego Getta zobaczyliśmy konstrukcję nowego Muzeum Historii Polskich Żydów, które, kiedy będzie zakończone w 2012 roku, będzie ogromnym, ultranowoczesnym budynkiem łączącym przeszłość i przyszłość, pokazującym przyszłym pokoleniom naszą historię. Muzeum będzie katalizatorem dla większego zainteresowania i aktywności. Szana Penn, dyrektor Fundacji Taube, powiedziała nam: „To zmieni zasady gry.”

Więcej niż jeden spiker w Polsce powiedział, że to co jest ważne, to nie to czy szklanka jest pół pełna czy pół pusta, ale czy woda się podnosi czy opada. Każdy zgodził się, że się podnosi. Ale jest jeszcze robota do wykonania. Ostateczny szok ogarnął mnie kiedy wędrowałem po sklepach z pamiątkami w odbudowanym Starym Mieście, by dowiedzieć się, że każdy z nich sprzedaje rzeźbione drewniane figurki chasydzkich Żydów trzymających worki z pieniędzmi i prawdziwą złotą złotówkę. Nazywa się je żydki, jest to zdrobniony i często pejoratywny termin używany wobec Żydów. „W Polsce istnieje nostalgia nie tylko za Żydami,” powiedział Avineri, „ale za fotogenicznymi Żydami.” Polacy wyraźnie pokazują swojego szczęśliwego Żyda, by przynieść dobrobyt. Oczywiście Amerykanie nie myślą o noszeniu indiańskiej maskotki by zaklinać odwagę ich drużyn sportowych. Ale to było tylko po to – dziwne – by moją kulturę zredukować do poręcznej, kieszonkowej lalki Żyda. Andrzej Folwarczny, były polski parlamentarzysta i założyciel Forum Dialogu Między Narodami, przeprowadza spotkania między żydowskimi i nie-żydowskimi Polakami, jak również badania opinii publicznej. Dużą część życia poświęcił na wyjaśnianie Polski Żydom, i Żydów Polakom. Tych którzy sprzedają te lalki, mówi mi, nie powinno się brać zbyt poważnie. Oni są znakiem zanikającego stereotypu pośród starszego pokolenia mniej wykształconych Polaków. Antysemityzm spada wśród młodszego pokolenia. Kiedy opuszczałem Warszawę, nie mogłem sobie odmówić: kupiłem dwie żydowskie lalki. Są słodkie, na dziwny sposób. I są kolorowe.

Za http://poliszynel.wordpress.com/2010/10/28/nowe-zycie/#more-4367

Rob Eshman – Tłumaczenie: Ola Gordon

Jose Manuel Barroso: „Jak śmiesz mówić że nie zostałem wybrany, zostałem wybrany przez Komisję w sekrecie”

W demokratycznej polityce istnieje zasadnicza różnica między selekcją a elekcją. Jednak wg. prezydenta Komisji Europejskiej, Jose Barroso, te dwa wyrażenia są ze sobą powiązane. Barroso przypuścił atak na członka Parlamentu Europejskiego Nigela Farage, po tym jak najbardziej znany członek brytyjskiej Partii Niepodległości zarzucił Barroso iż ten używa bezprawnych środków do narzucenia podatku bezpośredniego wszystkim obywatelom Unii Europejskiej. „Cóż panie Barroso, niewątpliwie napina pan teraz swoje muskuły używając praw danych panu przez Traktat Lizboński, który zresztą przepchnął pan przy pomocy bezprawnych metod” powiedział Farage w czasie wystąpienia przed Komisją Europejską. „Zrobi pan wszystko co możliwe na arenie międzynarodowej oraz wewnątrz samej Unii aby nadać tej instytucji atrybuty państwowości.” dodał. „Nigdy nie było to tak widoczne jak w pana ostatniej propozycji podatku bezpośredniego pobieranego od ludzi z tego kontynentu przez europejskie instytucje.” Tak jak mówiliśmy o tym wcześniej, UE określiła osiem różnych rodzajów podatku bezpośredniego, którym chce objąć obywateli wszystkich 27 krajów wspólnoty, pomijając fakt że większośc tych ludzi wolałaby aby rządy ich krajów zerwały wszelkie finansowe zobowiązania wobec Unii. Niezadowoleni faktem że wszystkie kraje wspólnoty już od dawna transferują pieniądze swoich podatników w rozdmuchaną, anty-demokratyczną biurokracje UE, globaliści w Brukseli zamierzają sięgnąć po więcej aby zwiększyć swój budżet o 6%, zresztą kosztem krajów zmagających się z ogromnym zadłużeniem. Mając na uwadze że wprowadzenie takich podatków może zakończyć się masowym aktem nieposłuszeństwa, wg. informacji RTE unijni biurokraci… poradzili oficjelom by unikać słowa „podatek” gdyż mogłoby to być „politycznie niebezpieczne.” „Oczywiście w poprzednich latach istniał tu niezwykle popularny ruch niepodległościowy który używał w kampanii sloganu żadnego opodatkowania bez reprezentowania.” -kontynuował Farage. „A pan na pewno nie jest naszym reprezentantem. My nie głosowaliśmy na pana a teraz nie możemy nawet się pana pozbyć.” Wyraźnie sfrustrowany Barroso nieoczekiwanie przyznał rację Nigelowi Farage, przyznając, że nie został wybrany przez ludzi a raczej został przewodniczącym Komisji Europejskiej poprzez jakiegoś rodzaju tajne głosowanie. „Zazwyczaj nie interweniuje w takich przypadkach ale tym razem chce coś powiedzieć. To nie pierwszy raz kiedy pan Nigel Farage zarzuca mi że ‘nie zostałem wybrany.’ Rzeczywiście nie zostałem wybrany przez pana, ale zostałem wybrany przez ten parlament. Zostałem wyłoniony przez tajne głosowanie w tym parlamencie, do którego zresztą pan należy.” -powiedział Barroso próbując podkreślić swoją pozycję ale zamiast tego tylko potwierdził zarzuty Farage. Wygląda na to że Barroso naprawdę wierzy w to że elekcja z rąk wąskiej elity na przewodniczącego Komisji, jest tożsamym z wyborem dokonanym przez obywateli UE na których zresztą chce teraz nałożyć kolejne podatki. „Uważam że mówienie mi albo Komisji iż nie zostaliśmy wybrani jest brakiem szacunku wobec tej instytucji i parlamentu do którego pan należy.” zarzucił anglikowi Barroso w sposób jaki napomina się niegrzecznych chłopców w szkole. Pokazuje to niesłychany poziom arogancji w obliczu faktu że Traktat Lizboński nigdy nie został dany pod referendum we wszystkich krajach wspólnoty, oraz że ludzie którzy nie zostali nigdy demokratycznie wybrani na reprezentantów tych krajów używają traktatu do decydowania o nas wszystkich. Farage powiedział później „Widzę promyk nadziei”, nawiązując do propozycji o zrewidowaniu Traktatu Lizbońskiego, co mogłoby otworzyć drogę do publicznego referendum. „Porozumienie w Deauville, pomiędzy Merkel a Sarkozym, rzecz której tak bardzo się dzisiaj boicie, mam nadzieję że to się uda. Stwórzmy nowy traktat i poddajmy go pod głosowanie.” zakończył Farage. http://poliszynel.wordpress.com

Źródło: http://radtrap.wordpress.com/2010/10/21/jose-manuel-barroso-jak-smiesz-mowic-ze-nie-zostalem-wybrany-zostalem-wybrane-wybrany-przez-komisje-w-sekrecie/

Polska – państwo podziemne Mateusz Matyszkowicz na patrona współczesnych polskich inteligentów pasował “człowieka w ciemnych okularach”, generała Jaruzelskiego – pisze publicysta „Rzeczpospolitej” w recenzji książki młodego filozofa. "Śmierć rycerza na uniwersytecie” to debiut młodego filozofa, współpracownika „Teologii politycznej” Mateusza Matyszkowicza. Książka, co zaskakuje w tych okolicznościach, napisana jest zdumiewająco lekko i przejrzyście. Zbiór szkiców składa się na spójny obraz naszych fundamentalnych, choć mało obecnych w polskim piśmiennictwie, problemów i sytuuje je w szerszym kulturalnym kontekście. Tytuł odwołuje się do klerka, bezinteresownego miłośnika prawdy, który walczy o nią po rycersku, nie podążając za modami ani nie poddając się naciskom. Już ta definicja wskazuje nam, że mówimy o gatunku wymarłym, którego pojedyncze egzemplarze błąkają się wprawdzie jeszcze gdzieniegdzie, ale chyba najrzadziej trafić możemy na nie na uniwersytecie właśnie, zwłaszcza polskim. Dlaczego jednak postać ta jest tak ważna i dlaczego takie znaczenie młody filozof przywiązuje do odpowiedzi na pytanie: „kiedy nastąpił zwrot od rycerskiego ideału do zblazowanego kpiarstwa na usługach sił tego świata?”. Otóż, to klerk jest twórcą i propagatorem idei, a bez niego świadomość społeczna pozostaje ułomna. Kiedy Marks w „Tezach o Feuerbachu” napisał, że filozofowie dotąd tylko rozmaicie opisywali świat, a trzeba go zmienić, dał do zrozumienia, że wiemy już, jak zmieniać go należy, a więc i jaki on jest. Biorąc pod uwagę, że do teraz nie możemy dojść do siebie po zmianach zainicjowanych przez Marksa, nie dziwi, że młody filozof apeluje, aby próbować świat zrozumieć na nowo, chociaż odwołując się do sprawdzonych kategorii. W III RP, świecie postawionym na głowie, aby zrobić to, należy mieć w sobie sporą dozę niezależności i dysponować ironią, nie tą nihilistyczną, której pełno dzisiaj, ale tą sokratejską, która pozwala wyłuskać prawdę spod obiegowego frazesu. I taką ironią umie posłużyć się Matyszkowicz, gdy np. na patrona polskiego współczesnego inteligenta pasuje „człowieka w ciemnych okularach”, generała Jaruzelskiego.

Ten nieźle wykształcony funkcjonariusz zawsze przywoływał historyczną konieczność, aby usprawiedliwić akty najbardziej obrzydliwe. Peerelowska inteligencja to ludzie, którzy w zamian za uległość dostali koncesję na bycie inteligentami. Ich historia to również historia buntu, ale: „Po 1989 roku nastąpiła jednak reprodukcja tych wszystkich cech, które nabył inteligent peerelowski. (…) Powróciły służalczość, niesamodzielność i stadność”. A odpowiedzialność, podkreśla Matyszkowicz, jest sprawą indywidualną. Dlatego każdy indywidualnie powinien odpowiadać za to, co robił w czasach PRL.

Świnie szukające trufli W tym kontekście kluczowy dla książki Matyszkowicza jest esej „Etyka zdrady publicznej”. Dziś, zwłaszcza w Polsce, piętnowanie narodowej zdrady jawi się wręcz jako nieprzyzwoitość. Jeśli jednak, udowadnia raz jeszcze autor, zdrada publiczna nie ma znaczenia, to jakie znaczenie mieć może wspólnota narodowa? A wspólnota narodowa, polityka, zgodnie z myślą klasyczną, to dla Matyszkowicza środowisko, w którym dopiero naprawdę może kształtować się człowiek. „Wspólnota polityczna, według Arystotelesa, istnieje za sprawą dążenia ludzi do tego, co wydaje się im dobre. A do tego zdolni są tylko ludzie wolni (…) Ludzi niewolnych charakteryzuje to, że dla nich nie istnieje świat poza koniecznością. Przypominają świnie szukające trufli, które nie podnoszą wzroku”. „Polska jest państwem podziemnym” – twierdzi Matyszkowicz, czyli takim, któremu od bardzo dawna nie dano zaistnieć w wymiarze materialnym, ale które ciągle istnieje jako piękna, republikańska idea pozwalająca Polakom przetrwać najcięższe czasy. Ta idea określa świadomość Polaków, pomimo że jej rodowód sięga co najmniej 500 lat wstecz, i odwołuje się do konstytucji Nihil Novi – Nic Nowego. Oznacza, że nie można wprowadzać nowych praw, decydować o nas bez zgody nas, wolnych obywateli polskiego państwa. Ta idea jest żywa, ponieważ żywa jest pamięć, która jest jednym z przedmiotów refleksji Matyszkowicza. Pamiętanie kreuje tożsamość zarówno osoby, jak i wspólnoty, buduje nas. Młody filozof jest żywym dowodem na prawdziwość tych tez. W takich jak on nadzieja, że nawet legion nowych liberalnych Pimków nie zapędzi nas znowu w karne brygady, które w imię nowej ideologii czwórkami maszerowały będą na europejskich paradach równości. Bronisław Wildstein

Zaduszkowa lista nieobecności W jednej z powieści Agathy Christie Herkules Poirot zostaje zaproszony do angielskiego dworu w wigilię Wszystkich Świętych. Detektyw poirytowany halloweenowymi wygłupami dzieci wybucha w końcu: – My, Belgowie, zamiast wygłupiać się, palimy w ten dzień świeczki na grobach bliskich i modlimy za naszych zmarłych! Mój Boże, a więc jeszcze 70 lat temu potrzeba refleksji nad tymi, co odeszli, była oczywista tak samo w Belgii, jak i nad Wisłą. Dziś w Brukseli znicze na grobach 1 listopada to rzadkość. Tym bardziej się cieszmy, że w Polsce na cmentarze walą tłumy. Szanujmy nasz kult śmierci, bo jego halloweenowy erzac to kicz nad kicze. Sporządzając listę nieobecności, pierwszy raz poczułem – co jest znakiem wchodzenia w drugą połówkę życia – że znikają ludzi e ważni w wyborze mojej drogi życiowej. Oczywiście w wyniku tragedii pod Smoleńskiem to poczucie w tym roku jest wyjątkowo dotkliwe. Wraz z katastrofą Tu-154 znikli ludzie tworzący elitę odrodzonej RP – najwięcej było ich z prawicy. W tym żałobnym szeregu status primus inter pares posiadł na zawsze Lech Kaczyński. Bezbronność jego pamięci uderzyła mnie jednak nie od razu po katastrofie, gdy lansowano tezę o alkoholu we krwi lub kreowano legendę o prezydencie wdzierającym się do kabiny pilota. Łatwość odzierania z godności Lecha Kaczyńskiego zaszokowała mnie raptem dwa miesiące temu. Wtedy to polityczni wrogowie zarzucili Kaczyńskiemu, że w sierpniu 1980 roku w gdańskiej stoczni po prostu go nie było. Utytułowani profesorowie historii chytrze ubierali zaś to w słowa typu: ja nic nie wiem o jego udziale w strajku. W obronie jego czci wystąpili oprócz brata tylko koledzy z wolnych związków – Krzysztof Wyszkowski, Andrzej Gwiazda, sam mający na głowie opiekę nad ciężko chorą żoną. Inni milczeli lub odwracali kota ogonem. Z ofiar smoleńskich najwyraziściej odczułem śmierć gdańszczan – Anny Walentynowicz, Macieja Płażyńskiego i Arkadiusza Rybickiego. “Arama” poznałem najwcześniej, w 1981 roku. Gdy opowiadałem o ludziach Ruchu Młodej Polski Piotrowi Zarembie, który pisał ich historie – mówiłem, że dla mnie, ówczesnego licealisty, młodopolacy byli jak książęta. Mówiłem to, mając na myśli właśni Arkadiusza. Człowieka, który w moich oczach w jakiś niesamowity sposób łączył wtedy elegancję i odwagę. Stonowanie, ale i pewność swoich racji. Gdy w połowie lat 80. “Aram” wpuścił mnie do swojego pokoju biblioteki na ulicy Sienkiewicza – jakiś dobry kwadrans po prostu stałem i gapiłem się, chłonąc tytuły, o jakich przeczytaniu dopiero marzyłem. A jakieś 200 metrów dalej był inny polityczny świat. Skromne, ale schludne mieszkanie Anny Walentynowicz. Panią Anię poznałem dopiero w 2000 roku, gdy robiłem z nią telewizyjne wywiady. Poznałem wtedy jej wiarę i zrozumiałem, ile musiała przejść zawodów. W tym roku do wielkich zmarłych gdańszczan doszli także ks. Henryk Jankowski i twórca podziemnej telewizji Marian Terlecki. Bez nich też nie byłoby solidarnościowej legendy. A teraz czas na pokłon cieniom trzech emigracyjnych postaci. 96-letnia Zofia Korbońska – wielka dama Polski podziemnej – do ostatnich lat życia broniła IPN. Dalej 87-letnia Zofia Romanowiczowa – więźniarka obozu w Ravensbrück i założycielka emigracyjnej paryskiej Libelli – i wreszcie 106-letnia Zofia Morawska – też emigrantka, tyle że wewnętrzna. Oddała większość swego życia ociemniałym w podwarszawskich Laskach. Wszystkie trzy dumne, majestatyczne, ale i niezwykle ludzkie. Żywe symbole wychowania w II Rzeczypospolitej. I wreszcie ktoś, kogo pamiętają z lat sławy już nieliczni. Andrzeja Kozerę przystojnego spikera głównego wydania “Dziennika Telewizyjnego” w epoce Gierka spotkałem w gmachu TVP na placu Powstańców w 1991 roku. W międzyczasie Kozera przeżył wypadek samochodowy, po którym stał się zupełnie innym człowiekiem. Stał się głęboko wierzący i nie znosił komuny. Zapuścił brodę i wyglądał jak pustelnik. Uchował się w magazynie z archiwalnymi taśmami. Dla nas młodych gniewnych, którzy przyszli wraz z Walendziakiem do TVP, był cudownym pomocnikiem. Coś jak dobry duch Skarbek w plątaninie kopalnianych korytarzy. Gdy wmawiano nam, że np. taśmy z konferencji Urbana już nie ma, Kozera z łobuzerskim uśmieszkiem radził zajrzeć do jakichś kartonów na szafie. To dla Andrzeja, który tak odkupywał swe gierkowskie lata, zapalam ostatnią zaduszkową świeczkę. Semka

Salon przestraszonych durniów Tygodnik "Newsweek" oddał ostatnią stronę facetowi (cytuję: "poeta, prozaik, eseista i krytyk literacki"), który - jeśli w reklamie jest choć odrobina prawdy - gdyby się wybrał do Media Marktu, to ochrona go nie wpuści. Czytam z zaciekawieniem, ponieważ prezentuje on w stanie czystym stan umysłowości tego, co zwykło się nazywać "warszawką" czy "salonem", a co samo siebie nazywa z prostotą "elitą", względnie "ludźmi na pewnym poziomie". W najnowszym tekście przywołuje felietonista znajomego, który lęka się o los swojego małego synka. Żona bowiem nieopatrznie ujawniła była, że ich dziecko poczęte zostało przez sztuczne zapłodnienie, i teraz facet pełen jest lęku, że w tym "paranoicznym i barbarzyńskim kraju" z powodu tego złego pochodzenia spotkają syna jakieś represje, prześladowania czy szykany. Felietonista do obaw znajomego odnosi się z pełną powagą i zrozumieniem, choć, w przeciwieństwie do niego uważa, że żona postąpiła słusznie: takie rzeczy trzeba ujawniać! Trzeba walczyć! Trudno wdawać się w poważną dyskusję z idiotą; jego nie przekonasz, a sam tracisz na powadze. Kościół ma zastrzeżenia do manipulowania ludzkimi zarodkami, i są one zrozumiałe; biotechnologie to przecież skok w nieznane. Ale nikomu nigdy nie przyszło do głowy sugerować, że dzieci poczęte dzięki osiągnięciom współczesnej medycyny są w jakikolwiek sposób gorsze. Coś podobnego mogło się narodzić tylko w umyśle skrajnie histerycznym, wypełnionym obsesjami i straszącym się fantazmatami, podobnie, jak tylko umysł równie histeryczny i oderwany od rzeczywistości mógł obawy tego pierwszego potraktować poważnie. Ale nie zawracałbym przecież państwu głowy odlotem jakiegoś anonimowego michnikoluba, gdyby jego aberracja nie była typowa dla całego środowiska. Glemp urządzi tu państwo wyznaniowe, będą nas palić na stosach, dzieci, które rodzice poślą na etykę zamiast na religię, będą miały zamkniętą drogę na studia, będą niewierzących zmuszać do emigracji albo właśnie zabierać im paszporty, a za seks przedmałżeński wsadzać do więzienia... Takimi wizjami straszyli się nawzajem nie tak dawno i jak widać straszą nadal nie jacyś zeskleroziali półanalfabeci, ale ludzie wykształceni, z pozoru poważni, nierzadko na wysokich stanowiskach. Pamiętam ich, jak z tą samą zmarszczką na czole, z jaką mówiło się o internowanych czy górnikach z "Wujka", potrafili rozpaczać, że Barbara Labuda, wtedy wpływowa posłanka partii rządzącej, potem prezydencka minister, tak strasznie się naraża, że ją niszczą, chcą uwięzić, żyje w stałym zagrożeniu. Że Urban, który na antyklerykalnych plugastwach zrobił grube miliony, zbudował sobie pałac i otoczył się nieustająco wielbiącym go dworem, jest tak strasznie prześladowany i zaszczuty, podziwiać, jak on wytrzymuje tę nagonkę. Cytat: Za każdym rogiem czai się pisowiec albo biskup, wszędzie na granicy wzroku zbierają się, niczym w lovecraftowskim koszmarze, tłumy polskiej dziczy szykującej się do pogromów, każdy haust powietrza może być ostatnim - wzbierająca fala prawicowej, katolickiej tłuszczy zaraz zapędzi wszystkich "ludzi rozumnych i na poziomie" do stodoły i spali. Apokalipsa jest tuż-tuż, krzyczą salonowe media, trzeba coś robić, trzeba się przeciwstawić, walczyć! Albo że Olga Lipińska, której strasznie kosztownego i bardzo mało oglądanego programu nikt w telewizji nie miał odwagi zdjąć z anteny, szantażowany oskarżeniem o "państwo wyznaniowe", to osoba niezwykle odważna, nonkonformistka. Jak widzę, od czasu, gdy zacząłem ich ogłupiającego towarzystwa unikać, nic się tam nie zmieniło, a jeśli, to tylko na gorsze. Oni święcie wierzą, że żyją w tym "paranoicznym, barbarzyńskim kraju" jak na zboczu dymiącego wulkanu. Świat człowieka, który rano przy śniadaniu ładuje się emocjami z TVN24, potem w samochodzie słucha Zetki albo TOK FM, potem czyta "Gazetę Wyborczą" i "Politykę", a potem w towarzystwie sobie podobnych omawia, czego się dowiedział, jest światem strasznym. Za każdym rogiem czai się pisowiec albo biskup, wszędzie na granicy wzroku zbierają się, niczym w  lovecraftowskim koszmarze, tłumy polskiej dziczy szykującej się do pogromów, każdy haust powietrza może być ostatnim - wzbierająca fala prawicowej, katolickiej tłuszczy zaraz zapędzi wszystkich "ludzi rozumnych i na poziomie" do stodoły i spali. Apokalipsa jest tuż-tuż, krzyczą salonowe media, trzeba coś robić, trzeba się przeciwstawić, walczyć! W domyśle - wszystkie chwyty dozwolone. No, bo skoro jest już tak strasznie, nie ma się co obcyndalać. To jest wszak walka na śmierć i życie! Walka o wszystko, o  przetrwanie rozumu i cywilizacji! Człowiek przerażony jest niebezpieczny. Przyznaje sobie prawo do wszystkiego - poczucie zagrożenia rozgrzesza i każe cisnąć w kąt skrupuły, zasady moralne, tabu. Propagandyści wszelkiej maści wiedzą o tym doskonale, dlatego atak zawsze przygotowują ugruntowaniem przeświadczenia o zagrożeniu. Naziści, zaganiający Żydów do komór gazowych, w swym subiektywnym odczuciu tylko się bronili - wiedzieli doskonale, od swoich autorytetów, co knuje międzynarodowy spisek żydowski i co zrobi z całym światem, jeśli się w porę nie zapobiegnie zagrożeniu. Ale nie ma człowieka bardziej niebezpiecznego, niż przerażony dureń. Bo podczas gdy przerażenie zwalnia go z wszelkich hamulców moralnych, to jeszcze głupota sprawia, że wszystko może uznać za przejaw śmiertelnego zagrożenia. Ktoś machnie ręką - a przerażony dureń gotów go zabić, bo tym gestem chciał na niego sprowadzić złą energię z kosmosu. Jak w powieści Piaseckiego, gdzie facet wyjął w pociągu termos, a sowiet go zastrzelił, przekonany, że to pocisk, i że tamten odkręcając nakrętkę chce ich wszystkich wysadzić w powietrze. Cytat: Zastanawianie się, kto bardziej za stan ducha rzeszy przerażonych durniów odpowiada - typowa dla tzw. inteligencji pracującej bezmyślność i stadność, czy propaganda umiejętnie się do tych jej cech odwołująca - jest ważne i potrzebne. Ale stokroć ważniejszym pytaniem jest, co z tą rzeszą zrobić, jak ją leczyć. Bo przecież, manipulowana z łatwością przez cyników, jest ona skrajnie niebezpieczna dla państwa.

Dla przerażonego durnia fakt, że ktoś zażartował o kimś, kto stoi dziś tam gdzie kiedyś ZOMO, że istnieje w państwie demokratycznym opozycja i krytykuje władzę, że Kościół śmie się wypowiadać na tematy etyki i moralności, że gdzieś ludzie wybuczeli lżącego ich przy każdej okazji "autoryteta", że pozwala się w mediach występować ludziom podkopującym zaufanie do liberalnego, jedynie słusznego rządu - to wszystko są jakieś horrenda, wprawiające go w paroksyzmy, każące pluć i kopać. I odwrotnie, przyuczony stale z histerycznym lękiem patrzeć w jedną, wskazaną stronę, nie umie dostrzec prawdziwego, najbardziej nawet oczywistego zagrożenia, gdy rodzi się ono nie tam, gdzie on go oczekuje. Nie dostrzeże więc, żeby nie wiem co, że krajem rządzi zorganizowana grupa przestępcza, że niszczy się elementarne wolności demokratyczne, że władza kontrolami "na granicy prawa" czy restrykcjami administracyjnymi może zrujnować każdego, i korzysta z tego, by wytępić opozycję, że premier po łukaszenkowsku pozwala sobie, z pełną pogardą dla prawa i sądów, wyznaczać publicznie, kto "na sto procent będzie siedział", że na każdym szczeblu obywatel łupiony jest przez lokalnych kacyków i mandarynów, aparat państwa żyje w symbiozie z wszelkiego autoramentu mafią, sitwy i korporacje blokują odbierają Polakom szanse indywidualnego awansu i wspólnego rozwoju, a cała ta władza, bezwzględna dla własnego narodu, za to służalcza wobec obcych dworów, prowadzi kraj do pewnej katastrofy i bankructwa. To wszystko do przerażonego kretyna nie dociera. Zbyt jest przerażony i zbyt głupi. No i nikt nie wyprowadzi go z błędu, bo, przy tym wszystkim, jest elitą, jest najmądrzejszy, czego dowodem, że czyta, to co czyta, słucha, ogląda i powtarza wyłącznie to, "szto nada". Zastanawianie się, kto bardziej za stan ducha rzeszy przerażonych durniów odpowiada - typowa dla tzw. inteligencji pracującej bezmyślność i stadność, czy propaganda umiejętnie się do tych jej cech odwołująca - jest ważne i potrzebne. Ale stokroć ważniejszym pytaniem jest, co z tą rzeszą zrobić, jak ją leczyć. Bo przecież, manipulowana z łatwością przez cyników, jest ona skrajnie niebezpieczna dla państwa. Rafał A. Ziemkiewicz

Kogo szukał p. Ryszard C.? Każdy chce grzać się w blasku sławy. Herostrates spalił świątynię Diany, p. Ryszard C. zastrzelił śp. Marka Rasiaka, WCzc. Jarosław Kaczyński czym prędzej oznajmił, że to na Niego polowano, a WCzc. Stefan Niesiołowski pozazdrościł Mu sławy i czym prędzej ogłosił, że morderca chciał zacząć od Niego... bo stróż Mu powiedział, że ktoś tego dnia o Niego pytał. W Łodzi kursuje jednak uparta plotka, że ktoś podobny do p. Ryszarda C. chodził po ulicach, zaczepiał przechodniów i pytał: „Który z tych PiSmenów z Łodzi to najbardziej wredna świnia?”. I ktoś mu, pół żartem – pół serio, rzucił: „Idź Pan do biura posła Niesiołowskiego; On to Panu na pewno najlepiej powie”. P. Ryszard C. posła Niesiołowskiego nie zastał, więc pozbawiony eksperckiej pomocy zastrzelił pierwszego-lepszego członka PiSu. Przy okazji: z tego, że p. Niesiołowski wyciąga takie wnioski z faktu, że ktoś o Niego pyta, wynika, że normalnie to do Jego biura poselskiego pies z kulawą nogą nie zagląda... JKM

Moje – i cudze Śp. Cyryl N.Parkinson pisał ongiś: „Gdyby księgowi dowolnej spółki lub spółdzielni tak prowadzili ich interesy, jak robią to ministrowie finansów państw d***kratycznych, to żaden z nich nie uniknąłby kryminału". Tu nie chodzi o to, że kradną. Chodzi o niesłychaną lekkomyślność. Bo inaczej wydaje się swoje pieniądze – a inaczej cudze. Na stronie:

http://www.portalsamorzadowy.pl/wybory2010/sonda-miasto/3.html

możecie Państwo przeczytać przedwyborczą wypowiedź p. Tadeusza Ferenca, prezydenta m. Rzeszowa: Mamy za małe długi

Martwię się, że zadłużenie Rzeszowa jest na zbyt niskim poziomie. Należy się zadłużać do bezpiecznego progu, pieniądze te przeznaczać na inwestycje, które spowodują wzrost budżetu. Do tej treściwej wypowiedzi mam trzy uwagi: 1. Nie tylko prezydenci miast chcą się zadłużać. Wprawdzie nikt prywatnie nie mówi: „Mam za małe długi” - ale bardzo wielu stara się o kredyty – a to jest przecież dokładnie tym samym. Jeśli chcę zwiększyć swoje zadłużenie – to znaczy, że uważam je za zbyt małe. Występuje tu jednak zasadnicza różnica. Jeśli JA zaciągam długi, to JA będę je spłacał. Tymczasem dług zaciągnie p. Ferenc, wybuduje za to basen wodotryskiem, wygra dzięki temu wybory... a spłacać je będzie już inny burmistrz... Dlatego istnieje poważne podejrzenie, że gdyby p.Ferenc pożyczał dla siebie, to oceniałby, że „bezpieczny próg” jest znacznie niżej... 2. Od zarabiania pieniędzy są firmy prywatnie Miasto może żyć z podatków od nich – natomiast nie może prowadzić własnej działalności gospodarczej - co najmniej z dwóch powodów: (A) robi nieuczciwą konkurencję prywatnym firmom (bo, oczywiście, będzie po cichu sprzyjał swojej...) (B) ponieważ zarządzający tymi firmami urzędnicy nie wydają swoich pieniędzy, tylko cudze, to albo szastając nimi bez opamiętania (bo to nie ich...) albo przesadnie skąpią (bo to nie moje, tylko publiczne; muszę o nie dbać!). Czasem, oczywiście, trafia się dobry dzierżawca – ale statystycznie właściciel o wiele racjonalniej gospodaruje – bo to są Jego pieniądz: nie będzie nimi szastał – a z drugiej strony na dobry cel wyda bez wahania, przekonywania „rady rodzinnej” itp. 3. P. Ferenc wcale nie chce wydawać pieniędzy, by polepszyć byt rzeszowian – tylko po to, by powiększyć budżet! Tymczasem miasto powinno z budżetu wydawać, by maksymalizować zysk społeczny. Przykładowo: mogę wyremontować drogę w trzy dni – kosztem 5 milionów złotych. Mogę jednak robić to wolniej, oszczędniej, w cztery miesiące – i wtedy wydam tylko 3 miliony. Prezydenci miast wybierają to drugie rozwiązanie – choćby mieszkańcy tłoczyli się w korkach, tracili czas („Time is money!”) benzynę i niszczyli samochody – co kosztuje ich 6 milionów. Gospodarze miast, zapatrzeni w budżet, tych 6 milionów nie zauważają. Bo to nie ich. Oni zaoszczędzili. P. Ferenc mówi o tym otwarcie. Dobre i to. Ale wyborcy powinni to wziąć pod uwagę. JKM

Kapłan Świętego Spokoju? W ewangelicznej relacji z procesu Pana Jezusa czytamy m.in., że kiedy Jezus powiedział, iż przyszedł na świat, by dać świadectwo prawdzie, Poncjusz Piłat odpowiedział pytaniem: „cóż to jest prawda”? Arystoteles twierdził jeszcze, że prawda to jest zgodność mniemania z rzeczywistością, ale dzisiaj filozofia rozwinęła się tak bardzo, że nikt już nie wie, co to jest rzeczywistość. Czy na przykład rzeczywistością jest to, co podaje do wierzenia minister Rostowski, czy też – co podaje do wierzenia Leszek Balcerowicz? Niektórzy filozofowie nauczają nawet, że prawdy w ogóle nie ma – ale próżno by pytać ich, CZEGO w takim razie nauczają, podobnie jak skrajnych solipsystów, uważających z kolei, że nie ma żadnej rzeczywistości, tylko fantomy powstające w ciasnym miejscu między naszymi uszami. KOGO w takim razie nauczają? Takie pytania pozostają niestety bez odpowiedzi, bo przecież i filozof potrzebuje wypić i zakąsić, więc na wszystkie pytania jasno odpowiadać nie może. Nawiasem mówiąc, nie wróży to dobrze wyjaśnieniu sprawy Ryszarda C. Skoro albo nie ma prawdy, albo nie ma rzeczywistości, to po cóż to całe śledztwo i proces? Tylko patrzeć, jak się okaże, że Ryszarda C. też nie ma, podobnie jak „nie ma” już Wojskowych Służb Informacyjnych. Jakby tego było mało, to jeszcze JE bp Tadeusz Pieronek oświadczył Monice Olejnik, że JE abp Henryk Hoser - stwierdzając, że posłowie, którzy poprą ustawę dopuszczającą metodę in vitro, zamrażanie, selekcję i likwidowanie ludzkich embrionów, postawią się poza wspólnotą Kościoła, czyli popadną w stan ekskomuniki - posunął się „za daleko”. Znaczy – posłowie, cokolwiek poprą, to w żadną ekskomunikę nie popadną. Jak zatem jest naprawdę? Czy rację ma JE abp Hoser, czy przeciwnie – rację ma JE abp Pieronek? Przypomina to sytuację, kiedy za pontyfikatu Pawła VI miała miejsce weryfikacja świętych i pewną ich liczbę skreślono. Wśród nich – również św. Jerzego. Kiedy doniesiono o tym Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi, zawrzał gniewem – święty Jerzy, patron Anglii, patron Litwy skreślony?! – Ale panie Stanisławie, podobno on w ogóle nie istniał. – No i co z tego – odparł Mackiewicz – a Pan Bóg istnieje? Kiedyś mówiło się, że Roma locuta, causa finita, ale skoro teraz każdy biskup na własną rękę ustala z Moniką Olejnik, co tylko chce – to w co właściwie mają teraz wierzyć katolicy? Skoro najważniejsza jest demokracja, kompromis i Święty Spokój, to kto w tej sytuacji przejmowałby się jeszcze jakimś Jezusem Chrystusem i jego naukami – że „tak-tak, nie-nie”? Oczywiście dopóki jest jedna kasa, to jeszcze trzeba symulować, ale kiedy Unia Europejska uruchomi drugą kasę, to wszelkie pozory można będzie odrzucić. SM

Biurokretyni tresują Wprawdzie wszyscy oficjalnie krytykują agresję w życiu politycznym, a już zwłaszcza – polityczne morderstwa, ale z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że bardzo wiele osobistości próbuje taką okazję wykorzystać. Oto właśnie okazało się, że Ryszard C. tuż przed morderstwem, jakiego dopuścił się na Marku Rosiaku, odwiedził był biuro wicemarszałka Sejmu Stefana Niesiołowskiego i o niego wypytywał. Z tego zagadkowego wydarzenia wicemarszałek Niesiołowski wyciągnął wniosek, że pierwszą ofiarą miał być on i że w tej sytuacji został – jak to się mówi – cudownie ocalony. Może nie byłoby w tym nic złego, ani nawet godnego uwagi, gdyby nie okoliczność, że pan wicemarszałek Niesiołowski jest człowiekiem o zszarpanych nerwach, a w tej sytuacji uznanie, że został wybrańcem Opatrzności, może się dla wszystkich źle skończyć. Podobny wypadek miał bowiem miejsce 8 listopada 1939 roku. Do monachijskiej piwiarni „Piwnica Mieszczańska” przybył tego dnia Adolf Hitler, by w gronie starych towarzyszy świętować rocznicę puczu monachijskiego. Po wygłoszeniu przemówienia szybko jednak wyszedł, a wkrótce potem w piwiarni eksplodowała bomba. Kiedy Hitler się o tym dowiedział, nie ukrywał satysfakcji: - „Opatrzność chce, bym osiągnął swój cel” – powiedział. Na szczęście wicemarszałek Niesiołowski został wzięty do Platformy Obywatelskiej tylko na chłopaka do pyskowania, a z kolei Platforma trzymana jest przy zewnętrznych znamionach władzy, żeby pilnować interesów starszych i mądrzejszych. Można zatem powiedzieć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – chociaż oczywiście okupacja kraju przez razwiedkę nie wychodzi Polsce na zdrowie. Ponieważ nie mamy na to zbyt wielkiego, a może nawet żadnego wpływu, spróbujmy tedy przyjrzeć się bliżej tresurze, jakiej jesteśmy poddawani przez biurokretynów w związku z przejściem z tak zwanego czasu letniego na tak zwany czas zimowy. Biurokretyni, którzy wynaleźli czas letni i zimowy opowiadają wprawdzie bajki, że to dla oszczędności energii i w ogóle – ale te opowieści możemy spokojnie włożyć między bajki również dlatego, że przyczyną największego marnotrawstwa są właśnie biurokretyni. Gdyby naprawdę zależało im na oszczędnościach, to by przede wszystkim polikwidowali większość urzędów. Skoro jednak urzędów i urzędników z roku na rok przybywa, to dla każdego jest oczywiste, że o żadne oszczędności tu nie chodzi. O co zatem chodzi naprawdę? Wydaje się, że właśnie o tresurę, o przyzwyczajenie nas – po pierwsze – do tego, że władza może wszystko, a po drugie – że obiektywna prawda nie istnieje. Do niedawna czas uchodził za kategorię obiektywną, jako naturalne następstwo zjawisk astronomicznych. To ruch Ziemi dookoła Słońca i wokół własnej osi decydował o tym, kiedy jest południe – a nie żaden premier, czy prezydent. To jednak zostało przez biurokretynów uznane za zagrożenie; skoro władza nie ma wpływu na czas, a mimo to płynie on z zadziwiającą regularnością, to może ingerencja władzy w inne dziedziny też nie jest potrzebna, a kto wie, czy nie szkodliwa? Żeby tedy uniknąć niebezpieczeństwa pojawienia się w ludzkich głowach takich wątpliwości, biurokretyni wpadli na pomysł czasu letniego i zimowego. Od tej pory nie wiemy, czy południe rzeczywiście przypada w południe, a nie na przykład – godzinę wcześniej lub godzinę później. Co więcej – biurokretyni wymusili na naukowcach podawanie fałszywych informacji; 31 października południe wypadnie całą godzinę wcześniej niż 1 listopada – i to oczywiste kłamstwo wszyscy przyjmą bez zdziwienia, jako rzecz oczywistą. Tymczasem gdy chodzi o ustalenie czegoś naprawdę – jak na przykład pozycji statku na oceanie – nie ma mowy o żadnym „czasie letnim”, czy „zimowym”, bo nawigatorzy posługują się prawdziwym czasem astronomicznym. Południe wypada w południe, to znaczy – w momencie gdy słońce osiąga największą wysokość i żadni biurokretyni nie ośmielają się tutaj wścibiać nosa. Skoro tak, to widać wyraźnie, że ta tresura ma wbić wszystkim do głowy przekonanie, że biurokretyni panują nawet nad czasem, a zatem sprzeciwianie się im jest daremne – a poza tym ma ona oswoić nas z ostentacyjnym kłamstwem, byśmy z czasem przestali odróżniać prawdę od fałszu. I oto właśnie stanęliśmy w obliczu takiej próby. Nie tak dawno Jego Ekscelencja arcybiskup Henryk Hoser publicznie powiedział, że parlamentarzyści, którzy poprą ustawę dopuszczającą in vitro, z zamrażaniem, selekcją i niszczeniem embrionów ludzkich, sami wyłączają się ze wspólnoty Kościoła. Ta wypowiedź wywołała duży i nieżyczliwy rezonans, zwłaszcza wśród parlamentarzystów niewierzących, a nawet ostentacyjnie wrogich Kościołowi. Dlaczego akurat oni najbardziej się tym przejęli – trudno to pojąć – chociaż trzeba powiedzieć, że merytorycznie ze stwierdzeniem księdza arcybiskupa Hosera się nie spierali. Zakwestionował je dopiero Jego Ekscelencja biskup Tadeusz Pieronek stwierdzając w rozmowie z Moniką Olejnik, iż arcybiskup Hoser w tej sprawie „posunął się za daleko”. Mamy zatem dwie możliwości: albo rację ma JE abp Hoser, albo – JE bp Pieronek. Trzeciej możliwości nie ma, ponieważ logika poucza nas, że dwie sprzeczne opinie nie mogą być jednocześnie prawdziwe. Więc chociaż przyzwyczailiśmy się do „czasu letniego” i „czasu zimowego” – co dowodzi wielkiej skuteczności tresury – to jednak warto by może położyć jej kres, a przynajmniej jej nie wspierać, bo zatraciwszy poczucie prawdy, możemy uwierzyć we wszystko – nawet i w to, że człowiek o zszarpanych nerwach, czyli pan wicemarszałek Niesiołowski rzeczywiście został mężem opatrznościowym. SM

Rynek i d***kracja Liberałowie nie-konserwatywni okreslają swój ulubiony ustrój jako "kapitalizm d***kratyczny". Taki ustrój rzeczywiście istniał dość długo w USA. Jest to jednak ustrój bardzo nietrwały. Istniał - dopóki stworzona przez Ojców-Założycieli Konstytucja chroniła ludzi przed L**em. D***kracja jest bowiem z Wolnym Rynkiem zasadniczo sprzeczna. Jak działa Rynek? Ktoś wymyśla samochód. Kilku milionerów kupuje to cudo. Kilkuset łebskich ludzi zaczyna wymyślać a to opony, a to resory, a to sprzęgło, a to reflektory... Auta tanieją - i po stu latach samochód ma już prawie każdy. Bo nikt nad tym nie głosuje. Jak działa d***kracja? Ktoś wymyśla samochód. Pokazuje to cudo Władzy - ta je ogląda i poddaje pod głosowanie ustawę: "Zastąpmy konie - samochodami".

W głosowaniu wygrywają konie - bo ludzie zawsze wybierają to, co już znają - i koniec z tym diabelskim wynalazkiem. Właśnie z tego powodu w Ameryce - gdzie samochód dotarł, gdy jeszcze panował tam Wolny Rynek - w miastach nie ma tramwajów; a w Europie na ulicach setek miast dryndają jeszcze te XIX-wieczne starocie-zawalidrogi.

Najpierw bajka p/t: "Największy Samochód na Świecie": W małej podkrakowskiej wsi miejscowy kowal postanowił zmajstrować Największy Samochód Świata. Zadanie było to ambitne, bo istnieją już samochody 40-metrowe. Na szczęście kowalowi szło tylko o zbudowanie Pomnika Samochodu. Pomnik taki trzeba było gdzieś postawić. Kowal miał nawet działkę – powstał tylko problem: działka była rolna, a pomnik – to już... architektura. Wójt nie chciał wydać na to zgody – zawistny był, bo mu kowal córkę zbałamucił... Na szczęście wieść o budowie Największego Pomnika Samochodu dotarła do samej Warszawy – i dziennikarze zaczęli pisać z oburzeniem o wójcie, który nie pozwala, by w Polsce powstało coś Największego Na Świecie. Wójt wreszcie zgodę wydał – a dziennikarze zaczęli kibicować budowie - protestując tylko z lekka, gdy kowal zaczął przebąkiwać, że Największy Samochód Świata będzie miał tylko 22, a nie 25 metrów wysokości... Bo przecież co Polskie to powinno być największe. Co Państwo sądzą o tej historii – która jest całkowicie wyssana z palca? Prawdą jest natomiast, że w Świebodzinie ks. Sylwester Zawadzki umyślił sobie dziesięć lat temu wybudować Największy Na Świecie pomnik Jezusa Chrystusa. Ten w Rio ma 30,1 m wysokości (plus 9,5 m piedestału), ten w Świebodzinie: 31 m. Niestety: ks. Kanonik nie wiedział, że w Boliwii, w Cochabamba 1994 roku wybudowano pomnik wyższy: 34,2 m plus 6,24 m piedestału – ale trudno... I tak jest najwyższy - bo kto jeździ do Cochabamby? Prawdą jest też, że gdy okazało się, że na budowę na własnej ziemi pomnika trzeba mieć uprzednio zgodę na „przekwalifikowanie ziemi z ornej na budowlaną” (!! - słowo daję; co śmieszniejsze: ludzie to, że władza ma prawo ziemi nie ”odrolnić” traktują jako coś naturalnego!!) to wójt taką zgodę wydał. I ks. Sylwester już kończy ten pomnik montować. Gdyby to był Pomnik Samochodu - albo (jeszcze lepiej!) Największy Pomnik Penisa (40 metrów...) - to dziennikarze nie schodziliby z placu budowy z dumą pięć razy dziennie informując, o postępach budowy czegoś Największego na Świecie. Ponieważ jest to pomnik Chrystusa – mało się o tym pisze, a jeśli to w stylu: jakim prawem wójt zgodził się na odrolnienie tej ziemi. Pisze się też prześmiewczo, że ks. Sylwester buduje to metodami chałupniczymi, i na pewno się to-to zawali, nim minie lat pięćdziesiąt, a może nawet dwadzieścia... I jeszcze ze zgrozą mówi się o kosztach (podobno 3 miliony), które przecież mogłyby pójść „na głodne dzieci”. Ale ksiądz niczego nie chce od państwa, województwa, powiatu ani gminy – buduje za pieniądze prywatne... Dla porównania: pomnik w Rio de Janeiro kosztował w przeliczeniu 8 milionów zł. - i został zaliczony do „Siedmiu Nowych Cudów Świata”. Cóż: zasada "Chwalimy Polaka jeśli zbuduje Coś Wielkiego" nie ma zastosowania, jeśli ten Polak jest chrześcijaninem, zwłaszcza: katolikiem - a już, nie daj Boże: księdzem. Niestety: antychrystianizm dziennikarzy jest dziesięć razy większy, niż osławiony polski anty-semityzm. Więc nie będą wychwalać Kanonika ze Świebodzina.

Szkoda. Król czyli Lud...

Dawniej dworacy i urzędnicy z premedytacją lub z dobrego serca (by Go nie martwić...) oszukiwali Władcę. Natomiast L*d w monarchii o niczym nie decydował, więc nie było potrzeby go okłamywać i oszukiwać. Ani zresztą o  czymkolwiek informować. Kto chciał się zajmować polityką – to mógł; a kto nie chciał – mógł przeżyć całe życie w ogóle nie mając pojęcia, że są jakieś problemy polityczne. Miał zarabiać, zapłacić 2-3% Królowi – i za resztę utrzymać siebie i swoją rodzinę. Dziś mamy d***krację – więc L*d teoretycznie rządzi. Co jakiś czas nawet może wrzucić jakąś karteczkę do urny. Ponadto może się zbuntować – a zbuntowany rządzący to nieszczęście dla kraju... Co więc robić? Ano: trzeba L*d oszukiwać – z premedytacją, lub z dobrego serca, by L**u nie martwić... Po co L**d ma wiedzieć , ile wynosi zadłużenie kraju? Ci, co czytali „Trzech Muszkieterów” i „Dwadzieścia lat później” wiedzą, że intendent Fouquet, na prośbę Króla, zawsze pieniądze na Jego rozrywki znalazł... Dzięki temu Król utrzymywał go na jego stanowisku – a on mógł kraść. Dla Króla... i dla siebie. Dokładnie to samo jest i dziś. Tzw. „ministrowie” oszukują L*d, zapewniają, że zawsze znajdą się pieniądze na jego potrzeby – i dzięki temu mogą dalej rządzić; i kraść. Z tym, że L*d jest głupszy od Ludwika XIV, więc można oszukiwać go bezczelniej. Gdy już L*d zacznie coś podejrzewać, bo jacyś ludzie spoza Dworu i Salonu zdołają dotrzeć do królewskiego Ucha – to się urządza dla L**u jakąś szopkę – i już L*d zajmuje się problemem np. „parad miłości” albo rozbitego mikrobusu. Nawet „żałobę” się z tej okazji ogłasza. Ogłupia się L*d podając mu tysiące wiadomości o katastrofach na Fidżi, w Patagonii i Indiach – a L*d to chłonie z zapartym tchem i wypiekami na policzkach – przekonany, że oto jest informowany. A chodzi o to, by nie wiedział tego, czego wiedzieć nie powinien... A jeżeli chodzi o stan finansów? A co Ich to obchodzi. Po nas choćby potop... JKM

Ribbentrop-Mołotow uzupełniony i poprawiony? Nie da się ukryć, że lepsze jest wrogiem dobrego. Dobrze jest na przykład, kiedy ludzie szczerze mówią, co naprawdę myślą – ale jeśli ta szczerość posuwa się za daleko, to więcej z tego szkody, niż pożytku. Oto izraelski rabin Józef Owadia, przewodniczący religijnej partii Szas, wchodzącej w skład rządzącej Izraelem koalicji oświadczył, że „goje rodzą się po to, żeby nam służyć”. Deklaracja ta wzbudziła szalony klangor i to – rzecz ciekawa – nie tyle wśród „gojów”, co właśnie w środowiskach żydowskich. Zaprotestował zarówno Dawid Harris z Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, jak i Abraham Foxman z żydowskiej Ligi Antydefamacyjnej. Z pozoru powinno być odwrotnie, ale kiedy zastanowimy się dokładniej, to taki rozkład klangoru wydaje się oczywisty. „Goje” przyjęli oświadczenie rabina Owadii ze spokojem, ponieważ doskonale wiedzą, że Żydzi tak właśnie myślą. Co innego Żydzi. Nie dlatego, że nie wiedzą. Wiedzą, jakże by inaczej! Podniesiony przez nich klangor wynikał z irytacji. W jakim właściwie celu rabin Józef Owadia otwartym tekstem informuje „gojów”, co tak naprawdę Żydzi o nich myślą? Czyż nie byłoby lepiej, gdyby po staremu myśleli, że Żydzi nie pragną niczego, poza „pojednaniem”? Oczywiście, że byłoby lepiej, bo nawet gdyby nabrali jakichś wątpliwości, czy rzeczywiście chodzi tu o „pojednanie”, a nie, dajmy na to, wydymanie – to przecież poza potępioną teorią spiskową nie mieliby żadnych dowodów. Tymczasem przez swoją niepojętą szczerość rabin Józef Owadia właśnie im tego dowodu dostarczył. Nic zatem dziwnego, że klangor podniosły środowiska żydowskie i to przede wszystkim – w Ameryce. Ameryka jest bowiem klinicznym przykładem zastosowania formuły rabina Józefa Owadii w praktyce. W roku 2007 USA zobowiązały się przekazać Izraelowi w ciągu najbliższych 10 lat 30 mld dolarów tylko w ramach pomocy wojskowej. Oprócz tego Izrael otrzymuje z USA co najmniej 1,2 mld dolarów rocznie tytułem pomocy ekonomicznej, a jeśli dodać do tego wartość rozmaitych przywilejów, z jakich korzysta na terenie USA, to w przeliczeniu na jednego mieszkańca Izraela przypada rocznie 14 346 dolarów. PKB Izraela w przeliczeniu na mieszkańca wyniósł w 2009 roku 28 393 USD z czego wynikałoby, że ponad połowa tego, to amerykańska pomoc – to znaczy – pieniądze odebrane amerykańskim podatnikom - a przecież nie jest ona jedyna, bo od samych tylko Niemiec Izrael otrzymał co najmniej 100 mld marek, nie licząc łodzi podwodnych. Wygląda na to, że „goje” rzeczywiście rodzą się i żyją po to, by służyć Żydom – no ale w takim razie po co ich tak ostentacyjnie o tym informować? Od razu widać, że rabin Józef Owadia nie jest dyplomatą, bo wiadomo, że dyplomacja nie służy wyrażaniu, tylko starannemu ukrywaniu prawdziwych zamiarów, a nawet myśli za parawanem pustej, ale patetycznej retoryki. Dlatego też spotkanie, na jakie francuski prezydent Mikołaj Sarkozy zaprosił 18 października do Deauvile w Normandii Naszą Złotą Panią Anielę, czyli niemiecką kanclerzynę oraz rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa miało być poświęcone europejskiemu bezpieczeństwu, współpracy gospodarczej i tak dalej, a poza tym jego uczestnicy mieli tam odbyć wyłącznie „burzę mózgów”, starannie unikając podejmowania jakichkolwiek decyzji. To oczywiście bardzo pięknie, chociaż z drugiej strony intensywność tych zapewnień mogła wzbudzić podejrzenia, że zbyt szczere, to one nie są, zwłaszcza, że już ponad 100 lat temu rosyjski minister spraw zagranicznych książe Gorczakow deklarował, że wierzy wyłącznie informacjom zdementowanym. Toteż z tym większym zainteresowaniem przystoi nam zatrzymać się nad komentarzem, jakim spotkanie to opatrzył „Le Figaro”. Pisze on między innymi, że „Europa” i Rosja potrzebują się wzajemnie, jeśli chcą uniknąć zepchnięcia do drugiego szeregu przez rosnące potęgi mondializacji. Rosja – wiadomo: obawia się Chin. No a „Europa”? Kogo obawia się Europa? Nietrudno się domyślić, że Ameryki. Nie tyle może się „obawia”, co chciałaby dokończyć, a w każdym razie trochę zdynamizować proces „europeizacji Europy”, to znaczy – stopniowego wypychania ze Starego Kontynentu Amerykanów, którzy wleźli tu pod pretekstem zakończenia II wojny światowej i chronienia Zachodniej Europy przed sowieckim komunizmem. Ale sowieckiego komunizmu już nie ma, a po deklaracji prezydenta Obamy z 17 września ubiegłego roku, że USA nie potrzebują już we Wschodniej Europie żadnych dywersantów, powstały dla „europeizacji” sprzyjające warunki. Skoro Ameryka rezygnuje z aktywnej polityki w Europie, no to kiedyż ją „europeizować”, jeśli nie teraz? No dobrze, „europeizować” – ale jak? W 1815 roku sytuacja była jasna; porządek europejski oparty został na założeniu równowagi sił między Prusami, Rosją i Austrią. Ale dzisiaj Austria to – po pierwsze – mały pikuś, zaledwie cień cienia tamtego Cesarstwa, a po drugie – co i rusz dochodzą tam do głosu jakieś Partie Wolności, z którymi tylko same zgryzoty. 23 sierpnia 1939 roku wydawało się, że minister Ribbentrop z ministrem Mołotowem znaleźli szczęśliwą formułę porządku opartego na podziale Europy między strategicznych partnerów. Niestety formuła ta nie uwzględniała ani Wlk. Brytanii, ani Francji, toteż zakończyła się wojną światową. Tymczasem w Deauville nie radzono nad żadną wojną, tylko nad bezpieczeństwem i pewnie dlatego „Le Figaro” doszedł do wniosku, że strategiczne partnerstwo, to dla Europy za mało, że trzeba pomyśleć o rozszerzeniu formuły z 1939 roku: zamiast strategicznego partnerstwa – triumwirat. Tylko w ramach takiej formuły stosunki między Rosją i NATO będzie można oprzeć na „rozsądnych podstawach”. A jakie są te „rozsądne podstawy”? Tu z pomocą przychodzi nam formuła strategicznego partnerstwa, które z powodzeniem wytrzymuje wszystkie próby niszczące: mu nie wtrącamy się do was, wy nie wtrącacie się do nas – to znaczy – do strefy naszych wpływów. Zatem wygląda na to, że w Deauville europeizatorzy Europy zarysowali nowy podział Starego Kontynentu: pakt Ribbentrop-Mołotow – ale uzupełniony i poprawiony. Francja nie pozostaje na uboczu, przeciwnie – obok strategicznych partnerów będzie jednym z gwarantów nowego europejskiego ładu. Okazuje się, że wcale nie trzeba podejmować żadnych „decyzji”, że zwyczajna „burza mózgów” w zupełności wystarczy, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że prezydent Miedwiediew nie przyłączył się do NATO-wskiej tarczy antyrakietowej. Ale to jest zupełnie zrozumiałe; czyż nie lepiej mu poczekać do listopadowego szczytu NATO w Lizbonie, podczas którego będzie mógł porównać ofertę europejską z ofertą amerykańską i dopiero na tej podstawie wyrobić sobie pogląd? Tymczasem w Polsce, pochłoniętej bez reszty eskalacją wojny między PiS-em, a Platformą Obywatelską, nikt na takie głupstwa nie zwraca najmniejszej uwagi. W razie czego (a właściwie czego?) Bundeswehra i tak będzie bronić naszej państwowości do ostatniej kropli krwi, a poza tym – przecież Polska nie armią, ani gospodarką, tylko nierządem stoi. SM

Maturbacja reformatorska Rząd, to znaczy – pani minister Ewa Kopacz, która jaka jest – każdy widzi, przedstawiła pakiet projektów ustaw, których celem jest - jak zresztą wszystkich innych – przychylenie nam nieba. W tym przypadku – przychylenie nieba pacjentom, co niestety brzmi trochę dwuznacznie – bo i obiecująco i złowrogo. Najważniejszym pomysłem jest przekształcenie szpitali w spółki prawa handlowego, tym razem na zasadzie tzw. dobrowolności przymusowej, bo samorządy terytorialne, które szpitala w spółkę nie przekształcą, będą musiały spłacić jego długi i to w terminie 3 miesięcy. Co się stanie, jeśli samorząd długów szpitala nie spłaci – bo niby dlaczego tylko samorządy mają spłacać swoje długi, a np. rząd – już nie – tego oczywiście nikt nie wie, podobnie jak nikt nie wie, co się stanie, jeśli lichwiarze przestaną kupować obligacje wypuszczane przez ministra Jacka Rostowskiego, któremu Eurokołchoz nieoczekiwanie zabronił uprawiania kreatywnej księgowości. Ale wróćmy do spółek, w jakie mają zostać przekształcone szpitale. Będą one tylko skomercjalizowane, na razie „w celu innym niż prywatyzacja” – jak enigmatycznie stwierdza ustawa o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Jakiż to tajemniczy cel? A jakiż by, jeśli nie stworzenie możliwości legalnego rozkradania bezpańskiego majątku przez członków politycznego zaplecza rządzących i opozycyjnych partii – poprzez udział w samorządach, zarządach i radach nadzorczych, a następnie – przejęcia tytułu własności za tak zwany psi grosz? Zresztą nawet niechby już raz się nakradli, ale potem już pracowali na własny rachunek. Ale gdzie tam! Zwróćmy bowiem uwagę, że szpitale – chociaż „skomercjalizowane” – nadal mają być przyssane do publicznej kasy w postaci biurokratycznej struktury pod nazwą Narodowego Funduszu Zdrowia. Tej struktury ani pani minister Kopacz, ani żaden z uczciwców z opozycji nie ośmiela się tknąć, chociaż wszyscy pamiętamy, że powstała ona tylko dlatego, że nie było innego sposobu wyślizgania nepotów AWS i UW, którzy uwili sobie nisze ekologiczne w 17 tzw. kasach chorych. Historia NFZ przypomina pod tym względem historię Kościoła Anglikańskiego, który powstał tylko dlatego, że królowi Henrykowi VIII papież nie pozwolił na poślubienie kolejnej żony. Subtelne uzasadnienia teologiczne pojawiły się dopiero później. Otóż rewolucyjna teoria towarzysząca NFZ głosi, że powstał on dlatego, by „pieniądze szły za pacjentem” No i idą – ale w takiej odległości, że pacjent już dawno stracił z nimi kontakt, nie tylko wzrokowy, ale każdy inny. Mimo to jednak – a może właśnie dlatego, pani minister Kopacz tej rewolucyjnej teorii nie ośmiela się podważyć i nawet jej przez myśl nie przejdzie, że pieniądze powinny iść nie ZA pacjentem, tylko RAZEM Z NIM – co oznacza, że państwo, tzn. szajki biurokretynów nie powinny mu tych pieniędzy odbierać pod pretekstem, że kiedyś przychylą mu nieba. Na taką reformę jednak Siły Wyższe, które pani minister Kopacz, podobnie jak i całemu rządowi premiera Tuska powierzyły zewnętrzne znamiona władzy, nigdy się nie zgodzą, bo jeśli można golić małpy w tak zwanym majestacie prawa, to któż dobrowolnie odmówi sobie tej przyjemności? SM

Posępny zlot sępów Wobec braku sprzeciwu ze strony rodziny pana Marka Rosiaka, który został zastrzelony w łódzkim biurze PiS przez konfidenta razwiedki - wprawdzie powiadają, że przez "byłego", ale zarówno doświadczenie, jak i francuskie przysłowie podpowiada, że kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat - więc i w przypadku Ryszarda C. używanie czasu przeszłego może być niestosowne - więc z braku sprzeciwu ze strony rodziny skwapliwie skorzystały sępy, by z okazji pogrzebu zamordowanego odbyć swój posępny zlot. Szczerze mówiąc, trudno się skwapliwości sępów dziwić; wykorzystywanie zwłaszcza takich okazji leży, jak wiadomo, w ich sępiej naturze - ale oczywiście o tym nie trzeba głośno mówić. Natomiast głośno należy mówić o potrzebie "pojednania", "ograniczenia poziomu agresji w życiu publicznym" - no i oczywiście - "modlić się" aż do upadłego. Gorącą potrzebę modlitwy objawiła dlaczegoś akurat pani posłanka Małgorzata Kidawa-Błońska z Platformy Obywatelskiej. Najwidoczniej musi odczuwać silną potrzebę ekspiacji. No i dobrze - ale dlaczego akurat ona? Przecież w żadnej zmowie z Ryszardem C. nie była, a w każdym razie - niczego na ten temat nie wiadomo. Pewne światło rzuca na to okoliczność, że właśnie pani posłanka Kidawa-Błońska przyznaje się do autorstwa projektu ustawy, bardzo restrykcyjnego wobec ofiar mody na zapładnianie w szklance. Tego rodzaju żałobnicy, a zwłaszcza ich ostentacyjne modlitwy wyjaśniają przyczynę, dla której właśnie tego dnia pojawiły się nad Łodzią gęste opary obłudy. Powiadają, że to z powodu umywania rąk przez polityków Platformy Obywatelskiej. Tego oczywiście wykluczyć nie można, bo ten nerwowy tik higieniczny, niczym u Lady Makbet, pojawił się u nich zaraz po katastrofie w Smoleńsku, a po morderstwie w Łodzi znacznie się nasilił - ale czy to mogłoby wzniecić aż tak gęste opary? Wydaje się, że nie, że do ich powstania przyczyniły się dopiero ich ostentacyjne modlitwy na pogrzebie ofiary morderstwa. Jak już dawno zauważył wybitny parlamentarzysta Ignacy Daszyński, była to "obłuda do nieba śmierdząca", toteż jej opary mogły wywołać odruch zniecierpliwienia, również u Najwyższego. Trudno było nie współczuć rodzinie zamordowanego Marka Rosiaka, że na jego pogrzebie musiała znosić obecność moralnych, a chyba i niemoralnych też - sprawców nagonki. Trzeba powiedzieć, że nie tylko kapitan Grzegorz Piotrowski, ale nawet Jerzy Urban na pogrzebie księdza Jerzego Popiełuszki jednak się nie pojawił, dzięki czemu nie wystąpiły żadne kłopotliwe sytuacje. No ale żaden z nich, zwłaszcza na tamtym etapie, nie chciał nawet słyszeć o jakimkolwiek "pojednaniu", podczas gdy teraz, kiedy starsi i mądrzejsi kazali się "pojednać" nie tylko z Putinem, ale nawet z "oszołomami" i "moherami" nie czas na wersal. Wiadomo - kryzys zbliża się milowymi krokami i tylko patrzeć, kiedy razwiedka będzie musiała wyznaczyć kozła albo - jeszcze lepiej - osła na ofiarę przebłagalną, więc nic dziwnego, że wszyscy nagle zaczęli łasić się i przymilać - żeby tylko nieubłagany palec wskazał na kogo innego. Nawet więcej - oto jakiści inkasent wykrył spisek na życie samego pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, dzięki czemu i on jednym susem wskoczył do pierwszego szeregu zagrożonych. No cóż, już Rejent Milczek zwrócił uwagę, że "nie brak świadków na tym świecie", więc jeśli razwiedka tego sobie życzy, to nie tylko się zgłoszą, ale i we właściwym czasie przypomną sobie wszystko, co się należy. Tymczasem nietrudno zauważyć, że temu posępnemu zlotowi sępów przyświecała nadzieja, iż dzięki krótkiemu podemonstrowaniu ostentacyjnej żałośliwości i pogrążenia się w modlitewnym skupieniu i obłudnego współczucia, już następnego dnia można będzie wszystkie te chwilowe nieprzyjemności skwitować wesołym oberkiem. Nie tylko bowiem "wilk zmienia skórę, lecz nie obyczaje" - jak rzucił w twarz cesarzowi Wespazjanowi pewien wolarz. Sępy też. Toteż biłgorajski filozof, który dopuścił sobie do głowy, że na swój obraz i podobieństwo będzie "modernizował Polskę", nawołuje, żeby Kaczyńskiego "zabić śmiechem". Czyżby wespół ze zgrają swoich wyznawców zamierzał go na śmierć załaskotać? A swoją drogą, nieszczęśliwa ta Polska, skoro dobierać się do niej zaczynają już nawet biłgorajscy filozofowie. SM

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o... pieniądze. Np. socjaliści domagają się PRACY. PRACY i CHLEBA. Rzecz jasna: gdyby dać im bochenek chleba, to cisnęliby nim w ofiarodawcę. Co do pracy – to po jej otrzymaniu najchętniej idą na zwolnienia chorobowe, domagają się jak najdłuższych urlopów, jak najwięcej dni świątecznych... Np. Związek Nauczycielstwa Polskiego walczy o to, by nauczyciele „mieli pracę”. W rzeczywistości zasną ostro protestuje przeciwko próbom skrócenia wakacji czy likwidacji „Dnia Nauczyciela” (jak zaczynałem naukę w szkole, czegoś takiego nie było, gdy moje dzieci były w szkole, był – ale był to dzień normalnej nauki, tylko kwiatki wręczano Paniom Wychowawczyniom; gdy moje wnuki chodzą do szkół – jest to dzień wolny od nauki; oto drobny, ale wymierny, sukces Ludziów Pracy!). Oczywiście żadnemu z Ludziów Pracy nie chce się pracować! Oni chcą mieć PENSJE. Nie „zarobki” - co może wiązać się z zapłatą tylko za realnie wykonaną robotę: nie,  PENSJĘ. A potem już jak najmniej się narobić. Co jest zresztą naturalne, słuszne i godziwe. Tyle, ze system społeczno-polityczno-gospodarczy nie powinien do tego dopuszczać! A socjal-d***kracja dopuszcza, jak najbardziej. Czerwoni powinni zmienić hasło na: „PENSJI i SZYNKI”. Towarzysze! Czemu nie idziecie z postępem!?! JKM

KONIEC "HAZARDOWEJ" - UTAJNIONA OPERACJA "YETI" Prokurator Generalny Andrzej Seremet nie zgodził się na odtajnienie załączników do zdań odrębnych posłów PiS w raporcie końcowym z prac komisji hazardowej. Według ustaleń portalu Niezalezna.pl sprawa dotyczy tajnej operacji „Yeti” dotyczącej korupcji w wymiarze sprawiedliwości. Chodzi m.in. o Sąd Najwyższy i środowisko warszawskiej palestry. Kilka tygodni temu „Gazeta Polska” pisała, że afera hazardowa została wykryta przez Centralne Biuro Antykorupcyjne zupełnie przypadkowo, ponieważ funkcjonariusze Biura prowadzili działania związane z zupełnie inną sprawą. Jak ujawnił w maju br. „Dziennik. Gazeta Prawna”, CBA prowadziło działania związane z korupcją w wymiarze sprawiedliwości. Ściśle tajna operacja o kryptonimie „Yeti” objęła bardzo znanych prawników: warszawskich adwokatów, radców prawnych i sędziów. Sprawa zaczęła się dwa lata temu, gdy do CBA dotarła informacja o możliwości korupcji w wymiarze sprawiedliwości. Szef CBA Mariusz Kamiński, występując jako świadek przed hazardową komisją śledczą, tak mówił o tej sytuacji: „Dlaczego CBA interesuje się Ryszardem Sobiesiakiem? Proszę państwa, niestety, muszę tutaj być bardzo oszczędny w słowach. Mogę tylko powiedzieć tak: istniało podejrzenie, istnieje podejrzenie udziału Ryszarda Sobiesiaka w bardzo poważnych przestępstwach korupcyjnych. My nie zajęliśmy się Ryszardem Sobiesiakiem w lipcu 2008 r. dlatego, że lobbuje w sprawie ustawy. My się o tym dowiedzieliśmy dopiero, kiedy się zaczęliśmy zajmować innymi sprawami korupcyjnymi. Funkcjonariusze prowadzili, z bardzo dużym rozmachem bardzo poważne przedsięwzięcia operacyjne w różnych sprawach związanych z osobą pana Sobiesiaka i jego środowiskiem. Sieć powiązań pana Sobiesiaka jest ogromna. Naprawdę proszę mi uwierzyć, że, no, czasami byliśmy w szoku. Dzwoni zastępca komendanta wojewódzkiego z jednej z jednostek Policji, prawda, i zaprasza pana Rysia na kawę do siebie do gabinetu. Dzwoni prokurator Prokuratury Krajowej, prawda, mówi mu, że: »Słuchaj, Rysiu, właśnie jadę na międzynarodową konferencję, będę reprezentował państwo ludowe czy tam państwo polskie na temat przestępczości zorganizowanej. Jak wrócę, to wpadnę, prawda, na imprezę. A przyjmij w międzyczasie moją córkę do swojego ośrodka«. No, to są rzeczy szokujące”. W 2009 r. śledztwo wszczęła krakowska prokuratura, która nadzorowała działania Biura. Zebrany przez CBA materiał dowodowy był na tyle poważny, że sąd bez wahania wydał zgodę na podsłuchiwanie prawników. Jak się dowiedziała „Gazeta Polska”, to właśnie nagrane rozmowy są najważniejszym, a zarazem najmocniejszym materiałem dowodowym w krakowskim śledztwie. Zakres i zasięg tej sprawy był niespotykany do tej pory w polskim wymiarze sprawiedliwości – dotyczy elity adwokatów i radców prawnych oraz sędziów Sądu Najwyższego. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że wśród nich znajdują się bardzo znani prawnicy – niektórzy z nich reprezentowali osoby z pierwszych stron gazet ze świata polityki i biznesu. Informacje na temat prowadzonego śledztwa przedstawili posłom z komisji hazardowej na początku 2010 r. ówczesny szef Prokuratury Krajowej Edward Zalewski oraz nadzorujący to postępowanie krakowski prokurator Marek Wełna. Pytany przez posłów z komisji o znajomości dolnośląskich prokuratorów z bohaterem afery hazardowej Ryszardem Sobiesiakiem, Edward Zalewski stwierdził, że odpowiadając na to pytanie, ujawniłby tajemnicę państwową. Według naszych informacji, dolnośląscy prokuratorzy są nagrani przez CBA właśnie w związku z operacją „Yeti” oraz w operacją „Black Jack”, której dotyczy afera hazardowa. Sprawa jest niezwykle poważna – „GP” ustaliła, że wysocy rangą dolnośląscy prokuratorzy znają się doskonale z Ryszardem Sobiesiakiem; m.in. bywali w jego ośrodku wypoczynkowym, o zażyłości świadczą również treści nagranych przez CBA rozmów. Jak ujawnił „Dziennik. Gazeta Prawna”, Ryszard Sobiesiak, który był stroną procesową cywilnego procesu w Sądzie Najwyższym, chciał sobie za łapówkę załatwić korzystny wyrok. Sprawa dotyczy obrotu gruntami na Bielanach Wrocławskich, których właścicielami byli Ryszard Sobiesiak i jego przyrodni brat Józef Matkowski. Według danych z Krajowego Rejestru Sądowego, wśród udziałowców jednej z wielu firm, w których zasiadał Józef Matkowski, można znaleźć Ryszarda Sobiesiaka, jego córkę Magdalenę i syna Marka. Chodzi o spółkę Maverso, której siedziba znajduje się na Bielanach Wrocławskich, a jej prezesem jest Marek Sobiesiak. Spółka, w której zasiadali obydwaj bracia, najpierw korzystnie zakupiła ziemię, a później ją z dużym zyskiem sprzedała. Po tej transakcji pomiędzy braćmi rozgorzał konflikt i sprawa trafiła do sądu. Po przegranej Józef Matkowski złożył kasację do Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, jak się okazało – bezskutecznie. Kto zawiadomił CBA o korupcji w Sądzie Najwyższym i dostarczył dowody, na podstawie których wszczęto całą operację – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że bardzo pewnie czuli się prawnicy, których rozmowy były podsłuchiwane przez funkcjonariuszy Biura za zgodą sądu. O szczegółach załatwiania sprawy rozmawiali przez telefon i te rozmowy zostały nagrane. W trakcie prowadzonej operacji „Yeti” CBA zarejestrowało rozmowy Sobiesiaka ze Zbigniewem Chlebowskim, w jednej z nich pada słynne zdania „Na 90 procent, że załatwię”. Z postępowania dotyczącego korupcji w wymiarze sprawiedliwości wyłączono materiały dotyczące korupcji przy tworzeniu ustawy za rządów Platformy Obywatelskiej. I właśnie ta zupełnie nowa operacja została opatrzona kryptonimem „Black Jack” i miała za zadanie odkryć mechanizm afery hazardowej. dk, niezalezna.pl

ŁŻE FAKTY Z KAMILEM DURCZOKIEM W TLE „Klusik ekshumowany” donosi „Nasz Dziennik” – 27 października 2010: „Wczoraj około godziny 7 00 na cmentarzu w Opolu przeprowadzono ekshumację ciała Jana Klusika, który modlił się w sierpniu  pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, a miesiąc po kopnięciu przez nieznanego dotychczas osobnika zmarł. Jego historię opisał „Nasz Dziennik”. Ekshumacja została wykonana przez Zakład Medycyny Sądowej Akademii Medycznej im. Piastów Śląskich we Wrocławiu. Jak poinformował Antoni Klusik, brat zmarłego, wczoraj ok. godz. 15 00 ciało zostało odwiezione na cmentarz w Opolu i złożone ponownie do grobu. Wyniki ekshumacji mają być znane  do 21 listopada”.
Wikipedia: Ekshumacja (z łac. extra = poza, na zewnątrz, humus = gleba) — wydobycie zwłok lub szczątków w celu dokonania oględzin sądowych, lekarskich (np. aby ustalić bądź potwierdzić przyczynę zgonu) lub w celu przeniesienia ich do innego grobu (np. z leśnych mogił wojennych na cmentarze lub bliżej miejsca zamieszkania żyjących krewnych). Nadzór nad ekshumacją sprawuje właściwy powiatowy lub portowy inspektor sanitarny. "Ekshumacja odbywała się w asyście prokuratury i rodziny zmarłego. Jak informuje Klusik na miejscu był także obecny fotograf sądowy. Historia Jana Klusika opisana przez „Nasz Dziennik” to historia człowieka, który modlił się z innymi osobami o godne upamiętnienie  ofiar katastrofy smoleńskiej  w sierpniu pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie i został brutalnie kopnięty przez nieujętego  do tej pory chuligana. Miesiąc później zmarł. Istnieje prawdopodobieństwo, iż jego śmierć może być wynikiem uderzenia. Postępowanie w tej sprawie prowadzi prokuratura w Opolu. Jak podkreśliła Lidia Sieradzka rzecznik opolskiej prokuratury okręgowej, po pojawieniu się informacji w mediach, że śmierć Jana Klusika mogła być spowodowana pobiciem zaistniała konieczność przeprowadzenia ekshumacji. Jak opisywał „Nasz Dziennik”, nagły zgon mężczyzny jest bardzo zagadkowy. Zmarł miesiąc po tym, gdy odniósł obrażenia w nocy z 14/15 sierpnia, kiedy służby porządkowe przeprowadzały akcję usunięcia ludzi spod krzyża ustawionego przez harcerzy. Jak relacjonowali świadkowie zajścia, 57 letni Jan Klusik zasłaniał kobietę przed atakiem i sam został kopnięty w klatkę piersiową przez chuligana. Miał pęknięte żebro i problemy z oddychaniem
PAP: Prokuratura sprawdza czy zgon mężczyzny miał związek z pobiciem. Prokuratura Rejonowa w Opolu sprawdza, czy zgon mężczyzny miał związek z pobiciem, do jakiego miało dojść miesiąc wcześniej pod Pałacem Prezydenckim - powiedziała we wtorek PAP rzeczniczka opolskiej prokuratury okręgowej, Lidia Sieradzka. Mieszkaniec Opola zmarł miesiąc po tym, jak miał zostać pobity podczas zajścia pod krzyżem pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie. "Czynności zmierzające do wyjaśnienia tej sprawy zostały wszczęte z urzędu, po doniesieniach prasowych na ten temat" - oświadczyła Sieradzka. Kilkanaście dni temu "Nasz Dziennik" napisał, że w nocy z 14 na 15 sierpnia mężczyzna został kopnięty w klatkę piersiową podczas zajść na Krakowskim Przedmieściu. Sieradzka dodała, że sprawa śmierci mężczyzny była już raz badana przez prokuratora, jednak wtedy rodzina zmarłego nie poinformowała o pobiciu. Podkreśliła, że każdorazowo sprawa zgonu, do którego dochodzi poza szpitalem lub w okolicznościach, które nie są jednoznaczne, jest zgłaszana policji i prokuraturze. "Tutaj mamy do czynienia z taką sytuacją. Ofiara zmarła w domu znajomego, przyjechało pogotowie i podjęło próbę reanimacji. Prokurator stwierdził, że nie ma podejrzenia udziału osób trzecich. Z wywiadu z rodziną wynikało, że mężczyzna leczył się na serce, chorował, był hospitalizowany. Nie podejmowano więc żadnych dalszych działań" - wyjaśniła Sieradzka."Ukazał się artykuł, który dotarł do prokuratury. Wtedy wszczęliśmy czynności z urzędu, ponieważ dostaliśmy sygnał, że człowiek, który zmarł w Opolu być może wcześniej został kopnięty. Taka informacja nie dotarła do prokuratora zajmującego się sprawą zgonu ofiary. To zmienia postać rzeczy, bo takie okoliczności trzeba sprawdzić i ustalić, czy miały związek ze zgonem" - zaznaczyła prokurator. Zgodnie z prawem, prokuratura po wszczęciu postępowania sprawdzającego ma 30 dni na decyzję, czy wszczynać formalne śledztwo, czy też nie. O złożeniu doniesienia o możliwości popełnienia przestępstwa w tej sprawie poinformował dziennikarzy opolski poseł PiS, Sławomir Kłosowski. "Na razie nie dotarło do nas żadne zawiadomienie w tej sprawie, czynności zostały wszczęte z urzędu" - powiedziała prokurator. Dodała, że przesłuchany został już brat zmarłego, który był razem z nim w Warszawie, a prokuratura nie udziela na razie bliższych informacji o przeprowadzonych i planowanych czynnościach.(PAP)
Środowe – 27 października „Fakty” TVN prowadzone przez Kamila Durczoka prawie w całości relacjonowały sprawę śmierci Jana Klusika. Zaprezentowano manipulacyjny montaż wypowiedzi:
- z konferencji prasowej z udziałem Antoniego Klusika, brata zmarłego, w czasie której szczegółowo odtworzył on wydarzenia pod krzyżem związane z kopnięciem przez nieznanego osobnika jego brata Jana Klusika w klatkę piersiową, w czasie, gdy osłaniał on przed siłową agresją bandytów modlącą się starą kobietę. Jak wiadomo Jan Klusik doznał na skutek tego urazu pęknięcia żebra i zaburzeń funkcji oddychania.
-Treść tej jednoznaczniej wypowiedzi została przedstawiona w „Faktach” TVN jakoby Antoni Klusik zaprzeczył jakiejkolwiek napaści na jego brata Jana Klusika w nocy z 14/15 sierpnia w czasie jego modlitwy pod krzyżem.
- Zmanipulowano  wypowiedzi Antoniego Macierewicza w czasie debaty sejmowej i w kuluarach, opatrzono je nieprzychylnym komentarzem.
- zmanipulowano wypowiedzi rzecznika prokuratury o rzekomym umorzeniu śledztwa w tej sprawie. Bandycka noc pod Krzyżem Pańskim pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie trwa. Aleksander Szumański

ETYKA CZY KAMIEŃ U SZYI? Przed kilkoma dniami  Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wydało komunikat, w którym „zwraca się z apelem do wszystkich wierzących w Polsce o gorliwą modlitwę, aby parlamentarzyści i politycy w sprawach dotyczących moralności podejmowali uchwały zgodne z sumieniem uformowanym w świetle Dekalogu”. Choć rozumiem i podzielam stanowisko polskich biskupów w sprawie zapłodnienia in vitro, tego rodzaju apel nie może nie wzbudzić zasadniczej refleksji. Trzeba bowiem zapytać: jak hierarchowie polskiego Kościoła mogą wzywać wiernych, by modlili w sprawie ustawy bioetycznej i powoływać się na nakaz działania zgodnie z sumieniem i Dekalogiem, jeśli przez ostatnie lata dopuścili do niewiarygodnych aktów zgorszenia i przyzwolili  na niszczenie elementarnych zasad moralnych i etycznych? Jak mogą odwoływać się dziś do głosu sumienia Polaków lub apelować do sumień polityków,  skoro pozwolili się na deptanie podstawowych prawd i moralny relatywizm, w imię politycznych lub materialnych  korzyści? "Kościół nie może dopuścić, by zleceniodawcy zabójstwa księdza pozostali nieznani " – tymi słowami 27 listopada 1984 roku Jan Paweł II zobowiązał polski Kościół do wyjaśnienia całej prawdy o śmierci księdza Jerzego. Przez 26 lat, jakie minęły od męczeńskiej śmierci księdza Jerzego, Kościół w Polsce nie spełnił tego nakazu. Wszystko, co wiemy o późniejszej postawie prymasa Glempa i zachowaniach innych hierarchów dowodzi, że przyjęli wersję zdarzeń narzuconą Polakom przez komunistyczną propagandę i uczynił bardzo wiele, by prawda o zleceniodawcach zbrodni została głęboko pogrzebana. Co więcej – tych, którzy chcieli tę prawdę odkryć nazywano wrogami Kościoła i przeciwnikami beatyfikacji księdza Jerzego. To hierarchowie Kościoła paktujący potajemnie z komunistami dopuścili do mordów na kapłanach w przeddzień haniebnych umów „okrągłego stołu”. 20 stycznia 1989 roku zamordowano księdza Stefana Niedzielaka, 30 stycznia został zamordowany ksiądz Stanisław Suchowolec, a w dniu 11 lipca 1989 roku zabito księdza Sylwestra Zycha. Polski Episkopat nie wykazał żadnych starań, by wyjaśnić okoliczności tych mordów. Ludzie, którym Polacy bezgranicznie zaufali, którym powierzyli swój los prowadzili w tym czasie zakulisowe ustalenia z sowieckimi namiestnikami i dążyli do powierzenia najwyższego urzędu w państwie agentowi NKWD odpowiedzialnemu za pacyfikację Wybrzeża, stan wojenny, zabójstwa księży i setek polskich patriotów. Przez 20 lat hierarchowie Kościoła nie zdobyli się na odwagę, by powiedzieć Polakom, jak okrutnie oszukano ich w czasie „ustrojowej transformacji” i kim byli ludzie budujący III Rzeczpospolitą. Zawiązany nad grobami księży „sojusz tronu i ołtarza” trwa do dziś, niwecząc polskie marzenia o niepodległości. Przez 20 lat hierarchowie Kościoła nie dopuścili do przeprowadzenia lustracji, nie pozbyli się z organizmu Kościoła setek tajnych współpracowników bezpieki ulokowanych na najwyższych urzędach i stanowiskach. Ilu z nich ma na rękach krew współbraci w kapłaństwie, ilu donosiło na Jana Pawła II, ilu oczerniało księdza Jerzego?  Pustym dokumentem pozostał „memoriał” Episkopatu Polski z 25 sierpnia 2006 r w sprawie lustracji duchownych, w którym znalazły się m.in takie słowa: „Kościół nie boi się prawdy, ponieważ wierzy słowu Jezusa, że prawda wyzwala. Kościół nie boi się również rzetelnej lustracji, jeżeli to słowo ma oznaczać zmierzenie się z bolesną prawdą, prowadząc do oczyszczenia i pojednania”. Czym innym, jeśli nie lękiem przed prawdą były podyktowane decyzje wobec księdza Tadeusza Zaleskiego, publiczne wyzywanie go i piętnowanie przez hierarchów? Nie słuchano jego głosu, gdy bił na alarm w sprawie esbeka zarządzającego Komisją Majątkową, nie zwracano uwagi, gdy wskazywał na agenturalne powiązania i korupcyjne układy. Jakim prawem ludzkim lub boskim wytłumaczyć zamykanie ust kapłanowi dążącemu do oczyszczenia Kościoła? Dziś, gdy „sojuszowi tronu i ołtarza” zagraża prawda o Komisji Majątkowej, obecny rząd i hierarchowie dążą do jej pospiesznej likwidacji. Nikt z tych hierarchów nie wskazał Polakom; na czym polega donosicielstwo i zdrada, nikt nie potępił biskupów – zaprzańców, pedofilów i gorszycieli, nie pokazał palcem sprzedajnych polityków – oszustów, nie wytyczył wyraźnej granicy dobra i zła. Dlatego  „głosem medialnym” Kościoła jest dziś abp. Życiński - tajny współpracownik bezpieki o pseudonimie „Filozof”, a przewodzi mu  abp Kowalczyk, zarejestrowany w aktach SB jako kontakt informacyjny „Capino”. Dlatego ksiądz Stanisław Małkowski – przyjaciel księdza Jerzego, jest dziś „zesłany” na Węglową Górkę z zakazem publicznej działalności, a zaszczyty odbierają miernoty i tchórze. Trzeba pytać: gdzie byli hierarchowie Kościoła, gdy rozpętano kampanię nienawiści wobec Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdy niszczono życie publiczne kłamstwem, prywatą i partyjną arogancją?  Gdzie byli, gdy wrzaskiem prymitywnych typów udających „autorytety” i „mężów stanu” zabijano w Polakach prawdę ?  Kto z tych hierarchów powiedział Polakom, że ukrywa się prawdę o tragedii smoleńskiej, że obecna władza w pakcie z kremlowskim ludobójcą pozbawia nas resztek godności i suwerenności? Gdzie byli biskupi, gdy bito i lżono obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu, a człowiek wybrany prezydentem rozpętał wojnę z symbolem chrześcijaństwa? Głosem tego Kościoła stał się wówczas nienawistny bełkot biskupa Pieronka o „zadymieniu PiS-em” i „fanatycznej sekcie broniącej krzyża”, a oficjalnym stanowiskiem słowa miałkie i tchórzliwe. Jeśli zatem dziś hierarchowie przywołują głos sumienia – ten szczególny dar rozsądzania dobra i zła – jak chcą go odnaleźć we współczesnych Polakach? Skąd chcą wydobyć pokłady prawdy, skoro przez lata III RP nie potrafili zasiać jej ziaren? Do jakiej odwołać się moralności, jeśli sami byli przyczyną zgorszenia? Czy można w tej sytuacji pominąć ewangeliczny obraz kamienia młyńskiego – przerażającego znaku wielkości grzechu zgorszenia? W tak ważnej sprawie, jaką są regulacje ustawy bioetycznej dotykamy przecież fundamentalnych zasad prawa naturalnego, mamy rozstrzygnąć, jakie dobro należy popierać, jakiego dobra bronić oraz jakiemu złu zapobiec.  By tego dokonać, trzeba nie tylko indywidualnej wiedzy, ale przede wszystkim wzoru życia według  niepodważalnych  zasad moralnych, bez „światłocienia”, bez relatywizmu. Skoro u podstaw etyki leży prawda, czy można wymagać prawidłowych wyborów, nie ukazując Polakom prawdy lub wręcz z nią walcząc? Jest wśród hierarchów wielu ludzi prawych i godnych miana pasterzy. Czasem ich głos przebija się przez medialną zasłonę. Pisząc o hierarchach Kościoła nie chcę zatem stosować prostych uogólnień. Tu byłyby szczególnie groźne i krzywdzące. Trzeba jednak odważnie zmierzyć się z prawdą o zgorszeniu, jakie wynika z działań lub zaniechań ludzi Kościoła i nie bać się mówić o tym wprost.  Trzeba to zrobić według tej mądrości, która kazała księdzu Jerzemu po spotkaniu z prymasem Glempem napisać: „Zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniach szanowała mnie bardziej”, lecz zakończyć dopiskiem: „Nie jest to oskarżenie. Jest to ból, który uważam za łaskę Boga prowadzącą do lepszego oczyszczenia się”. Ścios

Tragedie kończą się komedią Znowu wychodzi za dobrze, tym razem z Ryszardem C., a właściwie nie tyle z samym Ryszardem, który po chwili wylewności ("nienawidzę Kaczyńskiego...") zamilkł jak grób i chociaż już wieczorem tego samego dnia został poddany próbie przesłuchania przez niezależnego prokuratora, nadal milczy jak zaklęty. Czy został w międzyczasie przez jakąś życzliwą osobę rzeczywiście zaklęty, tzn. - poinstruowany, czy też milczy sam z siebie - tego nie wiadomo, ale to nic nie szkodzi, bo w jego imieniu i zastępstwie rozjazgotali się politycy z panem prezydentem Bronisławem Komorowskim na czele. Chodzi o to, że jakiś inkasent zeznał o straszliwym spisku na życie pana prezydenta, o którym się dowiedział przy okazji wykonywania obowiązków inkasenckich. I nic dziwnego - gdyby taki inkasent przyszedł, dajmy na to, do mnie, i wydarłby mi ostatni grosz na przykład na milionową odprawę dla redaktora Tomasza Lisa, żeby miał czym obetrzeć sobie łzy po ewentualnym odproszeniu go z państwowej telewizji, to pewnie też bym zaczął wykrzykiwać, że tę całą bandę idiotów należałoby powystrzelać - ale dlaczego pan prezydent takie rzeczy zaraz bierze do siebie - Bóg jeden wie. Możliwe zresztą, że i jemu jakiś życzliwy fachowiec doradził, żeby wziął sprawę w swoje ręce i poczuł się zagrożony, niczym pan Henryk Wujec, który - jak pamiętamy - dostał rozkaz, by "czuł się odwołany". Toteż pan prezydent zaraz poczuł się zagrożony, podobnie jak wiele innych osobistości, które poprosiły o ochronę BOR i natychmiast ją dostały. Wzbudziło to zrozumiałą irytację prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który nie bez racji, uważał się za zagrożonego najbardziej, a tymczasem lawinowe upowszechnianie się zagrożenia odzierało całą sytuację z wyjątkowości. Na tym tle rozgorzały spory, kto jest bardziej zagrożony, kto mniej, a kto wcale. Spory te z wielkim zaangażowaniem podchwyciły i podsycają niezależne media, co wzbudza podejrzenia, że jeśli nawet Ryszard C. - w końcu były(?) konfident - nie wykonywał zadania zleconego, to na tym etapie sprawą zajęli się już pierwszorzędni fachowcy od robienia ludziom wody z mózgu i sterują nią w kierunku absurdalnej groteski. Ale jeśli wielu, zwłaszcza pierwszorzędnych fachowców, chce dobrze, to zawsze pojawia się ryzyko, że może wyjść za dobrze - podobnie jak w przypadku katastrofy smoleńskiej. Oto bowiem w kilka dni po morderstwie pracownica łódzkiego biura poselskiego człowieka o zszarpanych nerwach, czyli wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego, ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie, że ten cały Ryszard C., zanim zastrzelił w biurze PiS Marka Rosiaka, odwiedził biuro wicemarszałka Niesiołowskiego i o niego wypytywał, a kiedy okazało się, że wicemarszałek jest nieobecny, zapytał o adres biura PiS i tę informację uzyskał. Wprawdzie portier żadnego Ryszarda C. przypomnieć sobie nie mógł, ale za to przypomniał go sobie dokładnie pan Benedykt Czuma, brat rodzony byłego ministra sprawiedliwości, posła PO Andrzeja Czumy, w młodości Farys opozycji demokratycznej, obecnie na łaskawym chlebie w łódzkim biurze wicemarszałka, jako jego "doradca". ("Widząc, że pies nieborak obgryzuje kości, żywił go stary szafarz, kędyś podstarości" - napisał był pozbawiony złudzeń biskup Krasicki). Zatem nie ma już ryzyka, że testis unus - testis nullus, co się wykłada, że jeden świadek - żaden świadek - bo świadków jest aż dwoje, zatem mogliby się nawet rozmnażać - co, nawiasem mówiąc, przewidział Aleksander Fredro, wkładając w usta Rejenta Milczka sentencję, iż "nie brak świadków na tym świecie" - ale za to rodzą się inne wątpliwości. Wprawdzie wicemarszałek Niesiołowski natychmiast uznał, że to właśnie on był wytypowany przez Ryszarda C. na ofiarę, w związku z czym dostąpił cudownego ocalenia, więc zrozumiałe jest samo przez się, iż Opatrzność musi darzyć go szczególnymi względami - ale przecież nie musi to być interpretacja jedyna. Nie chodzi nawet o kategoryczny protest ze strony Jarosława Kaczyńskiego, który sugestię wysuniętą przez wicemarszałka Niesiołowskiego uznał za brudne gierki, jako że to przecież on miał być główną ofiarą Ryszarda C. - tylko o całkiem logiczny wniosek, że skoro tak, to znaczy, iż Ryszard C. został skierowany do biura PiS przez pracowników biura poselskiego wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego. Nie oznacza to oczywiście, a w każdym razie nie musi oznaczać od razu jakiegoś współdziałania, ale nie ulega wątpliwości, że gdyby nie podano mu tam adresu biura PiS, toby tego adresu nie znał i może tam nigdy nie trafił. Czy w tej sytuacji nie byłoby jednak lepiej, gdyby ani pracownica łódzkiego biura wicemarszałka Niesiołowskiego, ani pan Benedykt Czuma niczego sobie nie przypomnieli? Lepsze jest wrogiem dobrego, a  pierwszorzędni fachowcy też mogą się niekiedy mylić. Nie da się ukryć, że jeśli ta licytacja potrwa jeszcze jakiś czas, to Ryszard C. będzie mógł przebierać w rozmaitych wersjach, niczym były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa - w "koncepcjach", które mu jedna drugą jak królika... no, mniejsza z tym. Nic dziwnego tedy, że milczy, skoro tyle wybitnych osobistości chlapie i za siebie, i za niego. Tymczasem na odcinku śledztwa smoleńskiego "trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, kryzys, krach!". Ruscy szachiści najwyraźniej zakpili sobie z premieru Tusku w żywe oczy, a najbardziej śmieszne jest to, że nawet nie ośmiela się on jęknąć, bo właśnie rozpoczęły się przygotowania do przyjacielskiej wizyty, jaką w naszym tubylczym kraju ma złożyć rosyjski prezydent Dymitr Miedwiediew. Szef naszej, pożal się Boże, "dyplomacji" składa się już jak scyzoryk i bredzi, że "razem z Rosją możemy być silniejsi, bo nasze gospodarki się uzupełniają", a w ogóle to dobrze by było, gdyby Rosja "przysunęła się" do Zachodu. Dotychczas wiadomo było, że w Platformie Obywatelskiej najbardziej zszarpane nerwy ma pan wicemarszałek Stefan Niesiołowski, ale okazuje się, że i ministrowi Sikorskiemu też niewiele brakuje. Toż przecie Rosja "przysuwała się do Zachodu" już pięć razy! Za pierwszym razem król Stefan Batory odepchnął ją na 200 lat. Drugie przysunięcie skończyło się likwidacją państwa polskiego na 123 lata, za trzecim razem, w roku 1920, Polacy nadludzkim wysiłkiem odsunęli ją na 19 lat, za czwartym - mieliśmy dwie okupacje i ponowną likwidację "pokracznego bękarta traktatu wersalskiego", a za piątym - PRL, która Radosławowi Sikorskiemu tak bardzo się nie podobała, że aż w swojej posiadłości w Chobielinie koło Nakła ustanowił "strefę zdekomunizowaną". Cóż zatem ma znaczyć pragnienie szefa naszej tubylczej, pożal się Boże, dyplomacji, by Rosja przysunęła się po raz szósty? Pięć razy mu za mało? Aż taki jest słabosilny? To bardzo podejrzana sprawa. Rzadko przyznaję rację posłu Palikotu, ale chyba miał słuszność, postulując, by dygnitarzy co jakiś czas badali jacyś lekarze, albo przynajmniej weterynarz. Kto wie - może medycyna wzbogaciłaby się o jakąś jednostkę chorobową na tle zmiany watahy? A skoro już o zmianie watahy mowa, to na horyzoncie pojawił się kolejny sygnał wskazujący, że starsi i mądrzejsi zamierzają nieco przebudować tubylczą scenę polityczną. Oto niezawisły Trybunał Konstytucyjny rada w radę uradził, że finansowanie przez państwo rolniczych składek na ubezpieczenie zdrowotne jest sprzeczne z konstytucją. Wyrok ten podcina fundamenty Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, będącej źrenicą oka Polskiego Stronnictwa Ludowego, które od stu z górą lat z powodzeniem eksploatuje tę samą doktrynę polityczną, że "najcięższa jest dola chłopa". Trybunał wyznaczył Sejmowi 15-miesięczny tempus deliberandi do usunięcia tej sprzeczności - a więc aż do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. PSL ma więc nad czym rozmyślać, zwłaszcza że według ostatniego sondażu, na pierwszym miejscu jest oczywiście PO, na drugim - PiS, na trzecim - Sojusz Lewicy Demokratycznej - i koniec - bo PSL, nie mówiąc już o Ruchu Poparcia Posła Palikota (1 procent), znajduje się pod kreską i do Sejmu już by nie weszło. Wygląda zatem na to, że rolę trzeciej siły razwiedka zdecydowała się powierzyć Sojuszowi Lewicy Demokratycznej, no bo jakże inaczej w perspektywie bycia "razem" z Rosją? Któż lepiej tu przypilnuje, byśmy się z rosyjskich objęć już nigdy nie wyswobodzili? Potwierdza się zatem, że poseł Palikot wykonywał, albo nadal wykonuje zadanie rozciągania ideologicznych wpływów SLD na środowiska dotychczas przez tę partię niepenetrowane. Ta ideologia to "nowoczesność" rozumiana jako obyczajowe poluzowanie i walka z chrześcijaństwem, a zwłaszcza - z Kościołem. Może nie być taka trudna, bo zaraza wydaje się obecna już w Grenadzie. Oto przed tygodniem JE abp Henryk Hoser ostrzegł posłów, że ten, kto poprze ustawę dopuszczającą in vitro, automatycznie postawi się poza wspólnotą Kościoła. Ale wkrótce potem JE bp Tadeusz Pieronek w rozmowie z Moniką Olejnik ustalił, że abp Hoser "posunął się za daleko", a człowiek raz ochrzczony, żeby nie wiem co robił, to ze wspólnoty Kościoła wyłączyć się nie może. Przede wszystkim zaś najważniejsza jest demokracja i kompromis, bo państwo ustala prawa nie tylko dla wierzących, ale i niewierzących. To bardzo oryginalny punkt widzenia, bo np. Kodeks karny, w którym taka, dajmy na to, kradzież zabroniona jest pod groźbą kary, uchwalony został zarówno dla złodziei, jak i dla uczciwych. I co z tym fantem teraz zrobimy? Ciekawy gość z tego biskupa Pieronka, no nie? Po tej deklaracji biskupa Pieronka prezydent Komorowski nabrał animuszu i oświadczył, że żadnej ekskomuniki w związku z ustawą się nie obawia, bo to "nie te czasy". Najwyraźniej przełożeni musieli go zapewnić, że nie będzie żadnych ekskomunik, jeszcze tego by brakowało! W tej sytuacji nic dziwnego, że biskupi już tylko wezwali wiernych do modlitwy na intencję przepadnięcia ustawy. No, to oczywiście nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a twarz pozwala zachować. SM

Ja chciałbym wiedzieć, czy w “Gazecie Wyborczej” i innych mediach są jacyś TW, czy nie Z ks. Tadeuszem Isakowiczem – Zaleskim rozmawiała Aldona Zaorska “Gazeta Wyborcza “- potrafi bardzo brutalnie zaatakować ludzi, mających inne zdanie, ale w momencie, kiedy sama zostanie skrytykowana – natychmiast pozywa krytyka do sądu. To jest taka metoda Kalego – jak ktoś Kalemu ukraść krowę, to jest zły uczynek, jak Kali komuś ukraść krowę – dobry.

Przyjaciel ks. Popiełuszki, ks. Stanisław Małkowski powiedział w wywiadzie dla Warszawskiej Gazety, że w Smoleńsku doszło do zamachu, że był on aktem agresji wymierzonym w Polskę i Polaków a stał się możliwy dzięki współpracy trzech czynników – rosyjskiego, polskiego i zachodniego i przyzwolenie tego ostatniego. To bardzo śmiała teza, nawet jeśli przez przyzwolenie Zachodu rozumieć tylko zgodę Unii na agresywną politykę Putina, nakierowaną na odbudowanie mocarstwowej pozycji Rosji i jej dominacji w regionie. Czy jest Ksiądz skłonny zgodzić się z tą teorią? Jako duchowny nie mam odpowiedniej wiedzy, aby wypowiedzieć się na ten temat. Nie mogę więc tej teorii ani potwierdzić, ani jej zaprzeczyć. Natomiast jako bulwersujące oceniam dwa fakty, którym nie sposób zaprzeczyć, niezależnie od tego, czy w Smoleńsku rzeczywiście doszło do zamachu, czy nie.

Sprawa pierwsza to niesłychane, podkreślam – niesłychane wprost ustępstwa strony polskiej wobec Rosji przy wyjaśnianiu tej sprawy. Drugą kwestią są ewidentne matactwa Rosji przy śledztwie. Nie wiem, czy Rosjanie doprowadzili do rozbicia samolotu, czy nie, ale widać jest wyraźnie, że przy śledztwie po prostu mataczą w sposób bezczelny. I zadziwiające dla mnie jest, że władze polskie na to pozwalają. Te dwie sprawy oceniam jednoznacznie negatywnie. Hierarchia Kościoła, oględnie rzecz ujmując, zajęła dość niejednolite stanowisko wobec obecności Krzyża pod Pałacem Prezydenckim. W paru innych kwestiach również. Czy zdaniem Księdza, wpływ na tak zróżnicowane postawy, ma fakt, że w Kościele wciąż nie doszło do lustracji? Tak. Oczywiście, że tak. Brak lustracji odbija się teraz wręcz czkawką w Kościele. Dotyczy to przede wszystkim skandalicznych, świadomie to podkreślam – skandalicznych wypowiedzi arcybiskupa Życińskiego. Pełniąc posługę biskupa, powinien wypowiadać się jako biskup a nie politykier w sutannie. Zwłaszcza, że ani on, ani nikt z Kościoła nie wyjaśnił, co działo się w czasie PRL-u, a przecież ksiądz biskup Życiński był zarejestrowany jako „TW Filozof.” W tej sytuacji ks. biskup Życiński powinien powstrzymać się od wypowiedzi. Tymczasem zachowuje się, nie jak biskup, tylko jak redaktor „Gazety Wyborczej.”  Jako skandaliczne oceniam również wypowiedzi biskupa Pieronka. Szokujące jest, że Kościół ma w nich przeciwników lustracji i zgadza się właśnie na eksponowanie stanowisk tych dwóch ludzi. Rozbieżności w stanowisku Kościoła wynikają też z faktu, iż polski Episkopat jest ogromnie podzielony – nie ma w nim jasnych kryteriów, które wyznaczałby kierunek działań.

Za swoją obecność pod Krzyżem, ks. Małkowski otrzymał od Kurii ostrzeżenie o możliwości suspensy. Czy myśli Ksiądz, że może to być wynik wpływów władzy świeckiej w Kurii, czy może jest to efekt połączenia tego wpływu i obecności w Kurii jakiegoś dawnego TW? Do dnia dzisiejszego problem lustracji nie został rozwiązany. Dochodzi do sytuacji wręcz kuriozalnych – ludzie z przeszłością pracują w strukturach Kościoła, zajmując nieraz bardzo wysokie stanowiska i piastując wysokie godności. Problemy z takimi ludźmi, z ich wystąpieniami i działaniami będą powracały. Znam sytuację księdza Małkowskiego i oceniam ją wręcz jako tragikomiczną. Jest tragiczna, bo przecież dwadzieścia pięć lat temu tego człowieka straszyło SB, teraz w wolnej Polsce za swoją działalność znowu jest szykanowany. Można więc powiedzieć, że w jego osobistej sytuacji niewiele się zmieniło. I jest ona też w pewnym sensie komiczna, gdyż ksiądz Małkowski został potraktowany jak mały chłopiec, na którego się krzyczy i którego się straszy. Biskup nie powinien tak postępować z kapłanem – powinien go najpierw wezwać i wysłuchać, co ma do powiedzenia, a potem bronić przed atakami, w tym przypadku niewątpliwie niesłusznymi. Bo, moim zdaniem, prawda jest po stronie księdza Małkowskiego. A wpływy władzy świeckiej w Kurii Krakowskiej widzę po prostu sojusz Kurii z Platformą Obywatelską? Ja nie wiem, jak to wygląda w Warszawie, ale widzę co dzieje  się w Kurii Krakowskiej – jest to po prostu sojusz Kurii z Platformą Obywatelską, coś, co ja nazywam sojuszem ołtarza z tronem. A tego typu sojusze zawsze przynosiły Kościołowi szkodę. W Kurii Krakowskiej jego przejawem jest duży wpływ braci Dariusza i Ireneusza Rasiów na kardynała Dziwisza.  Jeden z braci jest sekretarzem w Kurii, drugi jest aktywnym członkiem krakowskich struktur PO. W efekcie krakowską Kurią rządzą bracia Raś, a kardynał Dziwisz nie przeciwstawia się temu. Przecież zgoda na rozsyłanie słynnego już listu PO do księży z archidiecezji krakowskiej jest czymś niesłychanie oburzającym. Kardynał Wyszyński nigdy by na coś takiego nie pozwolił. A rozwiązanie jest proste – władze krakowskiego Kościoła powinny odsunąć Rasiów, bo efekt jest taki, że to oni rządzą w archidiecezji krakowskiej. Wiem, że i w innych diecezjach jest podobnie. To bardzo zła sytuacja, która przynosi Kościołowi w Polsce tylko szkody. Myślę, że Kardynał Wyszyński, mówiąc  dosadnie – walnąłby pięścią w stół i natychmiast przerwał ten proceder.

Czy zdaniem Księdza to właśnie brak lustracji powoduje obecne problemy w polskim Kościele? I na ile do zatrzymania tej lustracji przyczynia się brak lustracji władzy świeckiej? Brak lustracji mści się na Kościele nieustannie. Miedzy innymi to właśnie dzięki jej zablokowaniu teraz okazuje się, że np. pełnomocnikiem parafii i zakonów jest Marek P. – były esbek. Jego przeszłość była znana Kurii w Krakowie już kilka lat temu, sam zresztą zwracałem na nią uwagę. Z tą wiedzą nic nie zrobiono. Dziś, gdy człowiek ten został aresztowany za pospolite oszustwo, Kuria ogłasza, że się od niego odcina. Tyle, że teraz jest już na takie ogłoszenia za późno. Po prostu mogą zostać odebrane jako niewiarygodne. Podobnie było w Gdańsku ze sprawą wydawnictwa Stella Maris. I w paru innych sprawach. Efekt jest taki, że przez takie sprawy cierpią zwykli księża, którzy w swoich parafiach starają się zrobić coś dobrego dla lokalnych społeczności i są naprawdę uczciwymi, pracującymi z pełnym poświęceniem kapłanami. Najgorsze natomiast jest to, że jeśli ktoś zwraca uwagę, że pewne sytuacje nie powinny mieć miejsca, jest natychmiast atakowany. Szokujące jest, że atakowani są nie ludzie, którzy mają coś na sumieniu, ale ci, którzy zwracają uwagę na problem. Niestety odznaczają się w tym także media, czego przykładem może być postępowanie „Gazety Wyborczej” – potrafi bardzo brutalnie zaatakować ludzi, mających inne zdanie, ale w momencie, kiedy sama zostanie skrytykowana – natychmiast pozywa krytyka do sądu. To jest taka metoda Kalego – jak ktoś Kalemu ukraść krowę, to jest zły uczynek, jak Kali komuś ukraść krowę – dobry. I z przykrością należy stwierdzić, że nie tylko ten tytuł prasowy tę metodę stosuje.

A zatem lustracja powinna objąć media? Zdaniem Księdza trzeba ujawnić, kto kim był a kim jest? Pytanie to moim zadaniem najlepiej ilustruje przykład Maleszki. Znałem go z lat mojej działalności w opozycji. Ufałem mu tak samo, jak inni jego przyjaciele. Po roku 89 Lesław Maleszka, pracujący w „Gazecie Wyborczej”, publikujący tam swoje artykuły, był jednym z największych przeciwników lustracji i publicznie wielokrotnie dawał temu wyraz. Potem okazało się, że był TW. Ja, a myślę, że nie tylko ja, chciałbym wiedzieć, czy w „Gazecie Wyborczej” i innych mediach są jacyś TW, czy nie. Uważam, że mam prawo to wiedzieć. Chcę wiedzieć, czy ludzie którzy pracują w mediach, którzy mają taki, czy inny wpływ na kształtowanie opinii publicznej, mają za sobą agenturalną przeszłość. To samo dotyczy zresztą tzw. „autorytetów.”, których przykładem może być Andrzej Szczypiorski czy Ryszard Kapuściński – obaj kreowani na autorytety, obaj z zaskakującą przeszłością. I szokujące dla mnie jest, że nie było protestów przeciwko czynieniu z takich ludzi wzorców, a były protesty przeciwko publikacji książek, ujawniających prawdę o ich  przeszłości. Podobnie było zresztą w przypadku Lecha Wałęsy – potępiono nie jego, a autorów książek o nim, którzy odważyli się ujawnić całemu narodowi niechlubną przeszłość pana prezydenta. W ten sposób doszło do kolejnej kuriozalnej sytuacji – oto Polska, która w Europie jest kreowana na lidera wolności, w rzeczywistości tłamsi możliwość wypowiadania się o tzw. „autorytetach moralnych.” (świadomie mówię o nich w cudzysłowie).

W ostatnich tygodniach bardzo mocno akcentowane jest dążenie „społeczeństwa” do rozdziału państwa i Kościoła. Między innymi do tego celu wykorzystano konflikt wokół Krzyża, czy przykrą sprawę Komisji Majątkowej. Czy zdaniem Księdza rzeczywiście tak jest, czy raczej społeczeństwo nie jest tym zainteresowane, a wmawianie mu takich dążeń jest jednym z tematów zastępczych? I na tę kwestię składa się kilka czynników. Niestety przyznać trzeba, że Kościół wciąż popełnia błędy, dając do ręki broń swoim przeciwnikom. Nie wyciąga wniosków z błędów, czego najlepszym przykładem jest casus Marka P. Tym samym działa na swoją szkodę. Inna rzecz, że istotnie można zaobserwować ostre tendencje antykościelne. Gdyby Episkopat zajął się poważnymi sprawami, te tendencje można byłoby zmniejszyć. Gdyby Kościół w Polsce był bardziej skonsolidowany i miał mocnych biskupów, to sprawy, nad którymi dziś media rozwodzą się tygodniami, dosłownie „przeleciałby jak meteoryt.” Niestety, dziś w polskim Kościele nie ma tak mocnych osobowości, jak kardynał Wyszyński czy kardynał Wojtyła. Nic więc dziwnego, że skoro biskupi są między sobą skłóceni, ten sam problem pojawia się wśród osób świeckich. Efekt jest taki, że wewnątrz Episkopatu trwają jakieś niesnaski, a do mediów wychodzą biskupi Życiński, czy Pieronek. Sytuację tę wykorzystuje lewica, która będzie atakowała Kościół. Jest to po prostu efekt polityki biskupów, uciekających od badania przeszłości, od swojej historii i wcielania przez nich w życie doktryny, którą można określić, jako – „po pierwsze święty spokój.”

Czy można zaradzić coś na problemy polskiego Kościoła? Po raz kolejny stwierdzić należy, że jeśli teraz nie odbędzie się lustracja, to Kościół sam napyta sobie biedy, bo prędzej czy później, ta sprawa przy jakieś okazji znowu wypłynie. Niestety przy obecnym prymasie nie ma na to żadnych szans. W ostatnich latach Kościołem w Polsce wstrząsało wiele sytuacji, godnych potępienia i żadnej z nich nie wyjaśniono – np. sprawy arcybiskupa Paetza czy biskupa Wielgusa. Może wśród młodszego pokolenia biskupów będą ludzie, którzy sobie z tym poradzą. Do niedawna było tak, że to Jan Paweł II miał rozwiązywać wszystkie problemy polskiego Kościoła. Teraz Jana Pawła II już nie ma i dlatego Kościół musi poradzić sobie sam. I powinien to uczynić. A ponieważ dotychczas Episkopat nie potrafi, czy też nie chciał, wielkie zadnie stoi przed młodymi kapłanami, którzy naturalną koleją rzeczy, przejmą ster Kościoła w Polsce.

Obecna ekipa rządząca głosi hasło „tu i teraz”, zdecydowanie potępiając zwracanie uwagi na przeszłość. Lechowi Kaczyńskiemu zarzuca się nawet „politykę historyczną”, jako przejaw swoistego zacofania.  Czy uważa Ksiądz, że prowadził on wyłącznie „politykę historyczną”? Ja nie będę ukrywał własnej opinii – Lech Kaczyński także popełniał błędy, czego przykładem może być jego polityka odnośnie Ukrainy. Moim zdaniem nie poświęcił np. wystarczająco dużo uwagi zbrodniom popełnionym na Polakach na kresach wschodnich, mam tu na myśli szczególnie ludobójstwo, którego dopuściła się UPA. Tymczasem Lech Kaczyński przyjaźnił się z Juszczenką, który gloryfikował UPA i jej twórców. Bardzo mocno gloryfikował też osobę Stefana Bandery, odpowiedzialnego za mordy popełnione na Polakach. Lech Kaczyński nie przeciwstawił się temu. Pomimo tego, Lech Kaczyński zrobił też wiele dobrego, a przecież zarówno za życia, jak i teraz był i jest krytykowany totalnie za wszystko, co oceniam jako bardzo niesprawiedliwe.Czy bieżące interesy i układy polityczne mogą usprawiedliwiać przemilczanie historycznych wydarzeń, do dziś bolesnych dla wielu ludzi? Przecież zbrodnie popełnione przez UPA są faktem. Ludzie na Wołyniu i Podolu ginęli, bo byli Polakami. Nieliczni żyjący jeszcze zbrodniarze, którzy brali udział w holokauście są sądzeni nawet dziś za ludobójstwo. Za ludobójstwo nie zostały jak dotąd uznane zbrodnie UPA. Czy zdaniem Księdza jest możliwe, że kiedykolwiek do tego dojdzie? Z przykrością należy stwierdzić, że w Polsce po 1989 roku można zaobserwować swoiste odcięcie się Polski od jej kresów wschodnich. Polakom wytyka się Jedwabne, ale nie mówi się o prawie 200 tys. Polaków bestialsko zamordowanych na Kresach – też spalonych żywcem w stodołach, zadźganych bagnetami, zabijanych w sposób wyjątkowo bestialski. Ci ludzie, ich krew, ich śmierć jest zapominana, albo uznana za mniej ważną, niż jakieś bieżące sprawy. Byłem niedawno na spotkaniu z pewnym znanym politykiem. Zapytałem go, dlaczego Polska nie jest w stanie powiedzieć prawdy o zbrodniach popełnionych przez UPA na kresach wschodnich. Usłyszałem wtedy – „my powiemy prawdę, ale najpierw niech się odbędzie EURO 2012.” A przecież, jak wówczas zauważyłem – po EURO 2012 będą miały miejsce inne zdarzenia i w efekcie zawsze na przeszkodzie do powiedzenia prawdy stanie jakieś „ale.” Myślę, że brakuje nam, mam tu na myśli Polskę, odwagi do powiedzenia o własnych krzywdach. Polscy politycy boją się krytyki. Smutne jest, że także między sobą nie potrafimy o tym mówić. Nawet w szkołach nie jest przedstawiany problem ludobójstwa na kresach. MEN nie chce edukacji na ten temat. Jest to strach przed podjęciem trudnych tematów. Wiem o tym, bo spotykam się z młodzieżą i od tych młodych ludzi słyszę, że nie uczono ich w szkołach o UPA. Paradoksalne, żeby nie powiedzieć – śmieszne jest, że w tej sytuacji o problemie UPA ma odwagę mówić na Ukrainie polityk, któremu zarzuca się orientację prorosyjską.

A może powinno się tym zająć MSZ? Niestety, również polski MSZ nie pomaga w tej sytuacji. Radosław Sikorski prowadzi politykę tragiczną. Jego polityka jest wyłącznie proamerykańska, nastawił się tylko na dobre kontakty z USA i tylko na tym mu zależy. Machnął ręką na Polaków żyjących za Bugiem. Sam nie jest odważny, chodzi mu tylko o własną karierę. Jest bardzo słabym ministrem. I to także jest naszą bolączką.

Co jest w tej chwili, zdaniem Księdza priorytetem, jeśli chodzi o polską politykę, Kościół i ich wzajemne stosunki?

Myślę, że w Polsce – zarówno w Kościele, jak i w polityce jest jeszcze wiele do zrobienia. Trzeba się naprawdę zająć wieloma sprawami. Pomimo, że teoretycznie dawno odzyskaliśmy wolność, aby naprawdę z niej korzystać, musimy wyjaśnić przeszłość. Myślę, że właśnie o to walczyło wielu z nas. Gazeta Warszawska

MAMY GAZ ALE ZA JAKĄ CENĘ

1. Wczoraj Wicepremier Waldemar Pawlak i Wicepremier rosyjskiego rządu Igor Sieczin podpisali międzyrządową umowę dotycząca dodatkowych dostaw gazu do naszego kraju. Umowie tej towarzyszy aneks do kontaktu jamalskiego podpisany przez szefa PGNiG i wiceprezesa Gazpromu. W podpisaniu nie wziął udziału unijny komisarz ds. energii Gunther Oettinger ponieważ do dnia wczorajszego Komisji Europejskiej nie dostarczono umowy operatorskiej dotyczącej gazociągu jamalskiego mimo,że jak wręcz na wyścigi zapewniają przedstawiciele polskiego rządu jest ona zgodna z prawem Unii Europejskiej. Komisja Europejska ma ciągle poważne wątpliwości do zakresu kompetencji nowego operatora czyli spółki Gaz-System, obawiając się że będzie ona zaledwie operatorem technicznym, a nie rzeczywistym zarządzającym polskim odcinkiem gazociągu jamalskiego. To będzie powodem skargi KE do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości na łamanie przez Polskę unijnego prawa i pewnie za jakiś czas tą tajną umowę trzeba będzie przedstawić polskiej opinii publicznej

2. Ale w tych porozumieniach są rozwiązania o jeszcze gorszych skutkach dla naszego kraju. Niestety na razie możemy o nich przeczytać zaledwie między wierszami tekstów, obwieszczających sukces polskiego rządu, który tuż przed rozpoczęciem sezonu zimowego zabezpieczył jednak gaz dla polskiej gospodarki. Z kolei doniesień mediów zagranicznych dowiadujemy się,że Polska będzie kupowała dodatkowe blisko 3 mld m3 gazu po cenach, które są jednymi z najwyższych jakie Rosja zaproponowała swoim odbiorcom. Inne kraje otrzymały wysokie upusty cenowe, Polska mimo ponoć najlepszych od lat relacji z Rosją takich upustów nie otrzymała. Kontraktowi na zakup gazu z Rosji do roku 2022 miało towarzyszyć jednoczesne zobowiązanie Rosji do przesyłania gazociągiem jamalskim ponad 27 mld m3 gazu do Niemiec aż do roku 2045. Nic z tego, Rosja zobowiązała się do takiego przesyłu ale tylko do roku 2019, a więc nawet o 3 lata krócej niż Polska ma kupować zwiększone ilości gazu z Rosji.

3. Wreszcie dążenie do porozumienia za wszelka cenę z Rosją doprowadziło do tego, że oddaliśmy pełnię władzy w EuRoPol Gazie spółce zajmującej się do tej pory przesyłem gazy gazociągiem jamalskim. Najpierw Władimir Putin zażądał na konferencji prasowej w Polsce w obecności Premiera Tuska, usunięcia z tej spółki mniejszościowego polskiego wspólnika ( spółki Gaz Trading która miała 4% udziały w EuRoPol Gazie ), a później było już z górki. Większość w zarządzie, przewodniczącego rady nadzorczej ma już Rosja i mimo że spółka działa na postawie polskiego kodeksu handlowego strategiczne decyzje dotyczące jej funkcjonowania będą teraz podejmowane w Moskwie. Zgodziliśmy się też na to,żeby spółka tak naprawdę skazana została na wegetację finansową dając sobie narzucić bardzo niskie ceny jakie teraz Gazprom będzie płacił za przesył gazu do Niemiec. Znowu w prasie zagranicznej można przeczytać, że ceny za przesył gazu są niższe nawet od tych jakie Gazprom płaci Ukrainie, a nawet Białorusi. Dodatkowo zrezygnowaliśmy także z zasądzonych już na rzecz EuRoPol Gazu zaległych płatności za przesyłany wcześniej gaz i te umorzone należności idą w dziesiątki milionów amerykańskich dolarów.

4. Kolejny sukces rządu Tuska po dokładnym obejrzeniu okazuje się być sukcesem za który zapłacimy bardzo wysoką cenę. I tą dosłowną bo ten zakup oznacza kolejne podwyżki cen gazu ale także tą dodatkową bo oddaliśmy Rosji wszystko to czego zażądała od nas w sprawach gazowych. To niestety smutna prawda o tym kontrakcie ale dowiedzieć się można o niej tylko z mediów zagranicznych. W polskich króluje propaganda kolejnego rządowego sukcesu, który będzie jednak polskie społeczeństwo i gospodarkę słono kosztował. Zbigniew Kuźmiuk

Kontrowersje wokół laureatki Konkursu Chopinowskiego. …W trakcie konkursu przed ostatnim posiedzeniem jury – zmieniono regulamin… Jak szef jury uczył laureatkę Awdiejewą – Dwa miesiące przed Konkursem Chopinowskim prof. Andrzej Jasiński udzielał lekcji pianistce, która zdobyła Grand Prix Przyznanie Grand Prix XVI Konkursu Chopinowskiego Juliannie Awdiejewej, 25-letniej Rosjance, wywołało kontrowersje. – W tym roku wybrano nie Chopina, ale pianistkę – mówił Adam Rozlach, krytyk muzyczny, dziennikarz Polskiego Radia. – To nieoczekiwany werdykt – wtórowała mu prof. Alicja Kledzik z poznańskiej Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego.

Zmieniono regulamin Rozlach podniósł też, że w trakcie konkursu przed ostatnim posiedzeniem jury zmieniono jego regulamin. Jurorzy już nie dyskutowali, tak jak podczas poprzednich konkursów, o uczestnikach i nie oceniali ich udziału we wszystkich etapach, tylko ograniczyli się do ostatniego ich występu i do oceny punktowej. – Gdyby trzymano się pierwotnej zasady, wyniki byłyby inne. Jestem o tym przekonany – stwierdza w rozmowie z „Rz” Rozlach.

Relacja z mistrzem Pojawia się i inna niezręczność. Zgodnie z regulaminem konkursu członkowie jury nie mogli oceniać swoich studentów. Musieli złożyć oświadczenie zawierające listę nazwisk tych konkursowiczów, których uczyli. Regulamin precyzuje, że chodzi o osoby, które m.in. są lub były studentami jurora w czasie dłuższym niż rok. Z oceny własnego studenta wycofał się np. juror Adam Harasiewicz, który równocześnie jest nauczycielem występującego w konkursie Austriaka Ingolfa Wundera. Jednak pojęcie to „nie obejmuje relacji uczestnika z jurorem w ramach kursów mistrzowskich” – zaznaczono w regulaminie. – Byłoby lepiej, gdyby był obowiązek wyłączania się także w takich przypadkach – twierdzi prof. Andrzej Jasiński, przewodniczący jury, choć sam taki kontakt z laureatką miał. Na początku sierpnia prof. Jasiński, pedagog Akademii Muzycznej w Katowicach prowadzący kursy pianistyczne w wielu ośrodkach muzycznych świata, miał sześciodniowy kurs mistrzowski zorganizowany przez Wyższą Szkołę Muzyczną w Lubece (Niemcy). – Na zajęcia zapisała się Awdiejewa. Udzieliłem jej może dwóch, trzech lekcji po pół godziny. Odbywały się przy wszystkich, bez żadnej korupcji czy czegoś podobnego. Lekcja wygląda tak, że wszyscy przez pół godziny słuchamy, jak gra dana osoba – podkreśla. Ile zarobił? – Nie chciałbym o tym mówić, by nie robić sensacji – uciął. Podobne kursy organizują uczelnie muzyczne na całym świecie. Każdy uczestnik kursu musi wpłacić wpisowe – od kilkuset do kilku tysięcy euro. W czym więc problem? Prof. Roman Lasocki, prorektor ds. artystycznych Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, przyznaje, że w niektórych konkursach międzynarodowych wyłącza się członka jury, jeśli miał powyżej dwóch lekcji mistrzowskich w ciągu roku z osobą, która startuje w konkursie. Zapewnia jednak, że prof. Jasiński jest osobą „patologicznie uczciwą, o krystalicznych zasadach”. – Może zapomniał o tym wspomnieć, może wydało mu się to nieistotne – dywaguje prof. Lasocki, który podkreśla w rozmowie z „Rz”, że jest przyjacielem prof. Jasińskiego.

Standardy światowe Czy podobne obostrzenia powinno się wprowadzić w Polsce? – Myślę, że nie da się skodyfikować uczciwości i sumienia – mówi prof. Lasocki. Rozlach myśli podobnie. – Nie da się uciec od rzeczywistości, a więc faktu, że to małe, hermetyczne środowisko. Bo okaże się, że wszyscy gdzieś się kiedyś poznali i nie będzie jak skompletować składu jury – mówi.

Jury konkursu chopinowskiego liczy 12 osób. Nie wiadomo, jak przebiegało głosowanie i ile punktów prof. Jasiński przyznał Awdiejewej. Jury nie ujawnia takich informacji. – Ja również nie będę tego ujawniał - zaznacza prof. Jasiński. Przewodniczący ma zgodnie z regulaminem zdanie decydujące w sytuacji, gdy zachodzi równowaga głosów. Nie wiadomo, czy prof. Jasiński musiał korzystać z tego prawa. Decyzje jury są nieodwołalne i niezaskarżalne. Rzeczpospolita Izabela Kacprzak, Piotr Nisztor

Pan Jacek chce iść na wojnę Jacek Pałasiński na śmierci papieża Jana Pawła II wylansował się na eksperta od spraw międzynarodowych, aspirującego do miana autorytetu moralnego. Dziś, dzięki kolejnej śmierci, tym razem – Marka Rosiaka, ma szanse swoje plany zrealizować. Ostatnim tekstem dla “Rzeczpospolitej” zdystansował chyba całą konkurencję. Pałasiński, zapewne “jeszcze rozgrzany” po ostatnich blogowych szaleństwach napisał artykulik, w którym, stawiając znak równości między Prawem i Sprawiedliwością a afgańskimi talibami, domaga się podjęcia wobec nich stosownych działań. Nie precyzuje, jakich dokładnie posunięć się spodziewa, ponieważ jednak jego radykalizm wzrasta geometrycznie, pewnie nastąpi to za kilka dni. Póki nie napisze, możemy sobie tylko gdybać, czy Pałasińskiemu marzy się ostrzeliwanie wiosek i miasteczek, w których PiS zdobywał największy procent głosów, listy gończe za liderami, czy też więzienie, w którym psychopatyczni strażnicy torturować będą osoby odpowiedzialne za wniesienie do polskiej polityki “słów nienawiści, obelg i insynuacji”? Czy filmik ze strażniczką, torturującą dajmy na to posła PiS ukoi zszargane przez polski zaścianek nerwy pana Jacka? Pałasiński może oczywiście – acz wątpię, żeby odczuł taką potrzebę – tłumaczyć się, że nie chodziło mu o metody, jakie (nie zajmuję się tu kompletnie kwestią tego, na ile są one uprawnione) siły NATO stosują wobec islamskich fundamentalistów, a jedynie o potrzebę reakcji. Gdyby tak się stało, pozwolę sobie nie uwierzyć, ponieważ trudno zgodzić się z tezą, że Platforma dotąd nie reagowała. Reagowała, dzieląc przecież i karmiąc fobie Pałasińskiego. Tak więc nie chodzi tu o głos potępienia (tych nie brakło), a o działania radykalniejsze. Chciałby pan sobie postrzelać w słusznej sprawie, panie Jacku? Budyń78

Obojętni na nienawiść Wysyłamy naszych żołnierzy do Afganistanu, żeby zwalczali ekstremistów i fanatyków religijnych. Zacznijmy więc zwalczać ekstremistów także w naszym kraju, zanim będzie za późno – wzywa dziennikarz TVN 24. Słowa nienawiści, obelgi, insynuacje niemające najmniejszego pokrycia i nigdy nieudowodnione podejrzenia wniósł do polskiej polityki Jarosław Kaczyński i jego najbliżsi współpracownicy. To oni wprowadzali język rozsadzający polskie społeczeństwo od wewnątrz. Jeśli ktoś tego nie zauważył, to za słabo uważał.

Polska chadecja ekstremistyczna Już od kilku lat przestrzegałem, pisząc, że to bardzo niebezpieczne zjawisko, bo wojny rodzą się w ludzkich głowach i przechodzą przez usta, zanim padną strzały. Dlatego na słowa trzeba uważać. Tymczasem wszystko, co mówił prezes PiS, było tolerowane. Dopiero niedawno premier Tusk, który nie reagował przez całe lata, zorientował się, że zobojętnieliśmy na język nienawiści. A to właśnie ten język przyniósł tragiczne konsekwencje w postaci wydarzeń, które obserwowaliśmy kilka dni temu w Łodzi. Mam nadzieję, że to będzie sygnał dla wszystkich, którzy powinni zrozumieć, że trzeba tę nienawiść w polskiej polityce skutecznie zwalczać, a ostatecznie zahamować z całą surowością prawa. Zdarzało się, że niektórzy Politycy Platformy Obywatelskiej nie pozostawali dłużni politykom Prawa i Sprawiedliwości – ale nie odwracajmy kota ogonem. Przemoc nie jest częścią arsenału politycznego umiarkowanych sił politycznych, chadecji, dzisiejszej polskiej lewicy czy liberałów. Posługują się nią polityczni ekstremiści. A niestety to, co wydawało się podczas swoich narodzin początkiem polskiej chrześcijańskiej demokracji, stało się destrukcyjną siłą ekstremistyczną, dla której przemoc słowna stała się orężem walki. Dlatego też zadałem w swoim blogu pytanie, czy to morderstwo nie było częścią jakiegoś diabolicznego planu, ale prawdopodobnie kryje się za tym po prostu choroba psychiczna. Mimo wszystko dalsza eskalacja i tolerowanie tego typu zachowań będzie miało – o czym pisałem już wcześniej – tragiczne konsekwencje.

Tak się zaczęło w Jugosławii W taki sposób zaczęła się wojna w Jugosławii. Gdy dzisiaj pytamy, co się wtedy stało, że sąsiad sąsiada wyprowadzał za dom i zabijał, strzelając z kałasznikowa, a wcześniej chodzili razem do szkoły, na dziewczyny, razem palili pierwszego papierosa i pili pierwszy kieliszek wina, nikt nie potrafi wyjaśnić. Większość pamięta tylko, że nagle wszyscy zaczęli przemawiać do siebie językiem nienawiści, a potem ktoś kogoś uderzył i rozległy się strzały. W konsekwencji zaś było 200 tysięcy zabitych. Dlatego właśnie to, co się dzieje teraz w Polsce, trzeba jak najszybciej powstrzymać. I miejmy wszyscy nadzieję, że Łódź będzie tego początkiem. Wysyłamy naszych żołnierzy do Afganistanu, żeby zwalczali ekstremistów i fanatyków religijnych. Zacznijmy więc zwalczać ekstremistów także w naszym kraju, zanim będzie za późno. Łódź była pierwszym przykładem tego, jaki destrukcyjny potencjał drzemie w ekstremistycznych siłach politycznych, które chcą polskie społeczeństwo rozsadzić i przeciwstawić jednego Polaka drugiemu.

Myśl polityczna premiera Tymczasem rząd Platformy Obywatelskiej nie zrobił do tej pory nic w tym kierunku. PO, kiedy była w opozycji, też nie reagowała na barbarzyństwo, które wkroczyło przemocą do naszego życia politycznego. Dlaczego? Bo za tym kryje się myśl polityczna premiera, który uważa, że dopóki Jarosław Kaczyński stoi na czele PiS, to ta partia będzie przegrywała wybory. Ale cena, którą nasz kraj zapłaci za obojętność rządu, może się okazać bardzo wysoka. Media również ponoszą winę za to, co się stało. Ich obowiązkiem nie jest tylko przytaczanie słów nienawiści, a potem udawanie, że nic się nie stało. Media żyją sensacją i każda ostra czy kontrowersyjna wypowiedź jest podchwytywana i zwielokrotniana. Co za różnica, w końcu to przecież tylko słowa. Za tymi słowami idzie jednak nieszczęście, które może dotknąć całego kraju. Dlatego media powinny przypomnieć i wyjawić mechanizmy, które doprowadziły do tego barbarzyństwa. Niech przestaną być obojętne na przejawy nienawiści w polskiej polityce. Trzeba je piętnować i mówić wprost, że to jest złe i potencjalnie niebezpieczne. Jacek Pałasiński

Intelektualista, geniusz, a nawet prorok… Jacek Pałasiński Poza ponurymi rzemieślnikami sztuki kabaretowej (Szymon Majewski, Kazimiera Szczuka, Kuba Wojewódzki), telewizja TVN zatrudnia też prawdziwego artystę. Jacek Pałasiński już od dłuższego czasu zamieszcza  porażająco błyskotliwe przemyślenia na swoim blogu. Idol ludzi kulturalnych i inteligentnych, dziennikarz TVN24 Jacek Pałasiński, już dawno temu w różnych  odezwach do ludu opisywał “swój” kraj (“poza brakiem kultury z naszą demokracja nie jest tak źle”) i kraj tych, którzy się z nim nie zgadzają (np. uczestników pielgrzymek). Opisywał z wyraźnym obrzydzeniem.  Jaka jest ta Polska? “Polska niewykształcona, Polska zaściankowa, Polska nieprzygotowana do stawienia czoła wyzwaniom współczesności, Polska zabobonna, Polska czerpiąca swą siłę do przetrwania z chorobliwej nienawiści do wszystkiego co czyste, szlachetne i mądre, Polska, którą podzieli się wedle własnego życzenia, Polska mentalnie zakorzeniona w komunizmie, Polska, która za Polskę nigdy się nie biła, Polska rozkradająca własność prywatną i publiczną, Polska z pochodów na 22 lipca, Polska szmalcowników i donosicieli, Polska podła i głupia”. Żartowniś z TVN-u bawi nas od lat… Jego “tolerancyjną” twórczość  doceniają nawet moherowe żółwie. I to nie raz, ani dwa! Dla przypomnienia: “Chamstwo intelektualisty?“Nowa gwiazda TVN24″

“Co z tym chamstwem?” Teraz, kiedy dzięki licznym dziennikarskim śledztwom wiadomo już, że Ryszard C. wykrzykiwał coś o swojej nienawiści wobec Jarosława Kaczyńskiego i partii PiS,  ponieważ w rzeczywistości nienawidził Stefana Niesiołowskiego i partii PO, wszystko zaczęło układać się w logiczną całość… Jednak skąd, już 20 października, wiedział o tym genialny Jacek Pałasiński??? Dla niedowiarków przypomnienie słów bojownika o tolerancję z TVN-u: “W Prawie i Sprawiedliwości jest tyle prawa i sprawiedliwości, ile prawdy w Prawdzie. Przemoc to PiS, słowny bandytyzm to PiS, chaos to PiS, nieustanna awantura to PiS, węszenie spisków i wrogów wszędzie to PiS, codziennie, uparte szkodzenie Polsce i Polakom to PiS. Kto chce się od PiS-u różnić musi się tego wszystkiego wyrzec, przemocy w pierwszym rzędzie. Taksówkarz z Częstochowy zrobił tak wielką przysługę PiSowi, że mnie, prostolinijnego, nachodzi pytanie: której to partii on rzeczywiście nienawidził…”. Skromny intelektualista? Ledwie geniusz? A może jednak prorok…? Chłodny Żółw

Zobaczyć Ławrowa i ....... Neapol to to bardzo piękne miasto, wszyscy i wszystko ciągle w ruchu, jak w ulu. I dziewczyny piękne, zmysłowe, gorące i gotowe na wszystko. Krąży wieść, że kiedy marynarze przypływali do portu w Neapolu, schodzili na ląd się zabawić, a że większość panienek miała choroby weneryczne wiec długo nie żyli po takich rozrywkach. Mimo to warto - " Zobaczyć Neapol i umrzeć." Barbara Brylska (ur. 5 czerwca 1941 w Skotnikach) - polska aktorka filmowa. Rola w Faraonie (1966) Jerzego Kawalerowicza otworzyła jej drogę do kariery, a Krzysi w Panu Wołodyjowskim i Przygodach pana Michała (obydwa 1969) - zapewniła wielką popularność. W międzyczasie w 1967 ukończyła studia na Wydziale Aktorskim PWSTiF w Łodzi. W latach 70. była popularną amantką w filmach radzieckich. Jej Neapol nie zauroczył i nie chce tam umierać, bo ona kocha innego. Brylskiej wystarczy zobaczyć Ławrowa i idiocieje. Ta podstarzała matrona na widok Ławrowa dostaje motyli w brzuchu, miękną jej kolana i podlega ekstazie. – Kocham pana, panie Ławrow, jak i cały naród rosyjski. Jest pan takim przystojnym mężczyzną! - Ławrow i Sikorski wręczyli dyplomy „za wybitne zasługi na rzecz zrozumienia i zbliżenia społeczeństw Polski i Rosji” aktorce Barbarze Brylskiej, pisarzowi Wiktorowi Jerofiejewowi, prof. Adamowi Rotfeldowi i prof. Anatolowi Torkunowowi, współprzewodniczącym polsko-rosyjskiej Grupy ds. Trudnych. Ławrow mówił o Brylskiej, że jest wizytówką Polski w Rosji. – Z ekranów kin i telewizorów, wstąpiła ona do każdego domu w Rosji – zaznaczył. Ławrow przeszył spojrzeniem pełnym zachwytu panią Basię i pieścił długo jej dłoń aksamitną. Tymi pieszczotami Ławrow zasłuzył na więcej czułości, a oszołomy kochające władzę rosyjska inaczej dostały po uszach. - I kłócę się z tymi, którzy go nie kochają. Jedyne polityczne moje wywody to jest kłótnia z tymi, co was nie kochają, Nienawidzę ich. Naprawdę. Pan minister jest tak pięknym mężczyzną, że musiałam to powiedzieć - Mnie tam Ławrow ni ziąbie ni grzeje, wolę młodszych i blondynów i Basia niech mnie nie nienawidzi. Każdy ma swoje gusta i każda potwora znajdzie swojego amatora. Pani Basia to przykład jak można z miłości zwariować. Przypomnę tylko, że od takiego gorącego kochania to już krok do rozstania i do nienawiści. - Powiedz, czy to grzech Kochać Cię tak bardzo i nienawidzić, nienawidzić Kiedy okłamujesz mnie - .... Brylska to nieodosobniony przypadek. Innym też kolana uginają się na widok Ławrowa i nie tylko. Cudny Radzio także jakiś taki zgięty w pół. No chyba, że to jakieś korzonki, rwa albo inna menda. Naszego umiłowanego Donalda to tak ta strzała Amora ugodziła, że wcisnął sie w objecia Putina i tkwi w nich do dzisiaj. Boję się pomyśleć co to będzie dalej. A jak taka Rodowicz, też znana Rosjanom z ekranu zapragnie zobaczyć Miedwiediewa i umrzeć? Albo taki Olbrychski........ten to dopiero ...... A co zrobią kiedy usłyszą?

http://fakty.interia.pl/swiat/news/sikorski-lawrow-o-czym-konkretnie-mow...
http://www.rp.pl/artykul/556247-Kocham-pana--panie-Lawrow--.html kryska's blog

Zaduszkowa lista nieobecności W jednej z powieści Agathy Christie Herkules Poirot zostaje zaproszony do angielskiego dworu w wigilię Wszystkich Świętych. Detektyw poirytowany halloweenowymi wygłupami dzieci wybucha w końcu: – My, Belgowie, zamiast wygłupiać się, palimy w ten dzień świeczki na grobach bliskich i modlimy za naszych zmarłych! Mój Boże, a więc jeszcze 70 lat temu potrzeba refleksji nad tymi, co odeszli, była oczywista tak samo w Belgii, jak i nad Wisłą. Dziś w Brukseli znicze na grobach 1 listopada to rzadkość. Tym bardziej się cieszmy, że w Polsce na cmentarze walą tłumy. Szanujmy nasz kult śmierci, bo jego halloweenowy erzac to kicz nad kicze. Sporządzając listę nieobecności, pierwszy raz poczułem – co jest znakiem wchodzenia w drugą połówkę życia – że znikają ludzie ważni w wyborze mojej drogi życiowej. Oczywiście w wyniku tragedii pod Smoleńskiem to poczucie w tym roku jest wyjątkowo dotkliwe. Wraz z katastrofą Tu-154 znikli ludzie tworzący elitę odrodzonej RP – najwięcej było ich z prawicy. W tym żałobnym szeregu status primus inter pares posiadł na zawsze Lech Kaczyński. Bezbronność jego pamięci uderzyła mnie jednak nie od razu po katastrofie, gdy lansowano tezę o alkoholu we krwi lub kreowano legendę o prezydencie wdzierającym się do kabiny pilota. Łatwość odzierania z godności Lecha Kaczyńskiego zaszokowała mnie raptem dwa miesiące temu. Wtedy to polityczni wrogowie zarzucili Kaczyńskiemu, że w sierpniu 1980 roku w gdańskiej stoczni po prostu go nie było. Utytułowani profesorowie historii chytrze ubierali zaś to w słowa typu: ja nic nie wiem o jego udziale w strajku. W obronie jego czci wystąpili oprócz brata tylko koledzy z wolnych związków – Krzysztof Wyszkowski i Andrzej Gwiazda, notabene sam mający na głowie opiekę nad ciężko chorą żoną. Inni milczeli lub odwracali kota ogonem. Z ofiar smoleńskich najwyraziściej odczułem śmierć gdańszczan – Anny Walentynowicz, Macieja Płażyńskiego i Arkadiusza Rybickiego. „Arama” poznałem najwcześniej, w 1981 roku. Gdy opowiadałem o ludziach Ruchu Młodej Polski Piotrowi Zarembie, który pisał ich historie – mówiłem, że dla mnie, ówczesnego licealisty, młodopolacy byli jak książęta. Mówiłem to, mając na myśli właśni Arkadiusza. Człowieka, który w moich oczach w jakiś niesamowity sposób łączył wtedy elegancję i odwagę. Stonowanie, ale i pewność swoich racji. Gdy w połowie lat 80. „Aram” wpuścił mnie do swojego pokoju biblioteki na ulicy Sienkiewicza – jakiś dobry kwadrans po prostu stałem i gapiłem się, chłonąc tytuły, o jakich przeczytaniu dopiero marzyłem. A jakieś 200 metrów dalej mieszkała na gdańskiej al. Zwycięstwa Anna Walentynowicz. To był inny polityczny świat. Skromne, ale schludne mieszkanie Anny Walentynowicz poznałem dopiero w 2000 roku, gdy robiłem z nią telewizyjne wywiady. Poznałem wtedy jej wiarę i zrozumiałem, ile musiała przejść zawodów. W tym roku do wielkich zmarłych gdańszczan doszli także ks. Henryk Jankowski i twórca podziemnej telewizji Marian Terlecki. Obaj – słynny solidarnościowy duszpasterz oraz pionier podziemnych mediów elektronicznych wywarli ogromny wpływ na moje myślenie o świecie w latach 80. Bez nich nie byłoby solidarnościowej legendy. A teraz czas na pokłon cieniom trzech emigracyjnych postaci. 96-letnia Zofia Korbońska – wielka dama Polski podziemnej – do ostatnich lat życia broniła IPN. Dalej 87-letnia Zofia Romanowiczowa – więźniarka obozu w Ravensbrück i założycielka emigracyjnej paryskiej Libelli – i wreszcie 106-letnia Zofia Morawska – też emigrantka, tyle że wewnętrzna. Ignorując po wojnie istnienie PRL, oddała większość swego życia ociemniałym w podwarszawskich Laskach. Wszystkie trzy dumne, majestatyczne, ale i niezwykle ludzkie. Żywe symbole wychowania w II Rzeczypospolitej. I wreszcie ktoś, kogo pamiętają z lat sławy już nieliczni. Andrzeja Kozerę przystojnego spikera głównego wydania „Dziennika Telewizyjnego” w epoce Gierka spotkałem w gmachu TVP na placu Powstańców w 1991 roku. W międzyczasie Kozera przeżył wypadek samochodowy, po którym stał się zupełnie innym człowiekiem. Stał się głęboko wierzący i nie znosił komuny. Zapuścił brodę i wyglądał jak pustelnik. Uchował się w magazynie z archiwalnymi taśmami. Dla nas młodych gniewnych, którzy przyszli wraz z Walendziakiem do TVP, był cudownym pomocnikiem. Coś jak dobry duch Skarbek w plątaninie kopalnianych korytarzy. Gdy wmawiano nam, że np. taśmy z konferencji Urbana już nie ma, Kozera z łobuzerskim uśmieszkiem radził zajrzeć do jakichś kartonów na szafie. To dla Andrzeja, który tak odkupywał swe gierkowskie lata, zapalam ostatnią zaduszkową świeczkę. Semka

Jak umierano. Świadectwa nawrócenia – Ewa Polak-Pałkiewicz Polska musi się nawrócić, bo stoi na progu śmierci. Tak jak nawracali się ci, którzy nie mieli już żadnych obowiązków, miłości, namiętności, pokus, bo za chwilę mieli stanąć przed Bożym obliczem Śmierć kogoś kochanego może być wspomnieniem radosnym. Odchodzenie z tego świata osób wierzących nie musi i nie powinno rodzić rozpaczy. W polskich rodzinach od wieków przechowywano wspomnienia śmierci najbliższych. Ten pietyzm wyrażał prawdziwą katolicką kulturę. Moment śmierci ojców i matek czy ukochanych władców był traktowany jako najważniejszy przekaz od nich – roztrząsany potem wielokrotnie w szczegółach, a jednocześnie jako świadectwo dobroci Boga. “Prababka Paulina Rusiecka umarła na raka późną jesienią 1909 roku” – wspomina Anna Saryusz-Zaleska. “Gościliśmy wtedy z rodzicami w Pieniążkowej, Władzio, Teklusia i ja… Przypominam sobie ten żałobny dzień, choć miałam dopiero dwa lata… Obrywamy płatki z kwiatów, po czym wkładamy je do ozdobnych koszyczków. Prowadzą nas za rękę do pokoju prababuni. Leży nieruchomo na wysoko spiętrzonych poduszkach. Wszyscy są poruszeni. Prababka błogosławi nas, dzieci. Cofamy się do drzwi. Wtedy wchodzi ksiądz z wiatykiem. Dorośli klęczą, tłumiąc łzy. Władzio ubrany w komeżkę dzwoni prawdziwym ministranckim dzwonkiem – z całą powagą swoich czterech lat. My, dziewczynki, sypiemy przed księdzem płatki kwiatów. Prababunia przyjmuje Komunię Świętą, po czym wyprowadzają nas znowu na werandę. I – od razu – niespodzianka. Co za radość! Wręczają nam prezent od prababci – każde z nas dostaje talię kart do pasjansa, wiedeńskich, ze znanej firmy Piatnika… Przez całe lata wspominać będę ten podarek ofiarowany in extremis…”.
Spowiedź i rozgrzeszenie, Bóg w Najświętszym Sakramencie, to gwarancja nadziei na życie wieczne. Obecność księdza jest pokrzepieniem, widzialnym znakiem służby Kościoła. Obecność bliskich mówi, że więź pokoleń nie jest formalnością, a czyny miłosierdzia wobec umierających są godnym pochwały świadectwem wiary w Chrystusa.

Odejścia heroiczne Ludwik XIV w dniu swego odejścia był niczym żołnierz, który ma stanąć na posterunku. Zmienił formę mówienia o sobie. “Quand j’etais roi” (“Kiedy byłem królem”) – mówił. Maria Czapska, siostra ocalonego z Katynia Józefa Czapskiego, przywołała w jednej z książek moment śmierci francuskiego monarchy. “W obecności najbliższej rodziny, dworzan i służby wysłuchał król mszy św., przyjął sakramenta, pożegnał wszystkich, dziękując i przepraszając za swoje winy. Widząc w lustrze u stóp łoża dwóch paziów we łzach: Dlaczego płaczecie? – spytał. – Czyście myśleli, że jestem nieśmiertelny? Ja co do tego nie miałem złudzeń, a zważywszy na mój wiek powinniście byli przygotować się, że mnie utracicie”. Opis tej śmierci, niejako osobiście celebrowanej przez odchodzącego króla, stał się swoistym wzorcem odejścia z tego świata, z pokorą wobec Boga. Inny rodzaj heroizmu w obliczu śmierci ukazuje Beata Obertyńska. W jednym z sowieckich więzień w przepełnionej celi spotkała stojącą nad grobem staruszkę, Rosjankę. “Jedyny okaz dawnej inteligencji, z jakim się w tiurmach zetknęłam. Takiej delikatności, takiej dobroci, takiej słodyczy i takiej uczynności nie spotyka się często nawet w normalnych warunkach. Siwiutka jak gołąb, chuda, drobna, a schludna wyjątkowo, myślała tylko o tym, jak by której z nas usłużyć, co by której odstąpić, którą by nakryć swoim pledem, której by swój koc podścielić. Miałyśmy wrażenie, że chce nam nagrodzić choć w części to, co nas ze strony Rosji spotkało. (…) Siedzi za ‘religijną propagandę’. Wie, że będzie skazana. Wie, że nie zobaczy już dzieci i wnuków. Wie, że nie przetrzyma więzienia. Nikogo jednak sobą nie zajmuje. Modli się, klęcząc, całymi nocami, wtulona w róg celi jak strzępek uczepionej tam pajęczyny”. Oto przykład heroicznej wiary. Wiary w Boga, która niweczy lęk, ból, rozpacz i samotność.

Nawrócenia O tym, że Oskar Wilde był pisarzem i że stał się symbolem dekadencji, wie prawie każde dziecko. O tym, że nawrócił się na katolicyzm przed śmiercią, nie wie prawie nikt. Takie rzeczy z jakiegoś powodu trzyma się w tajemnicy. Wilde, “który sam siebie ogłosił arcygrzesznikiem i archetypowym cynikiem, od dziecka odczuwał wyraźną słabość do katolicyzmu” – pisze jego biograf Joseph Pearce. Trzy tygodnie przed śmiercią wyznał: “Moje zepsucie moralne wynikło w dużej mierze z faktu, że ojciec nie pozwolił mi zostać katolikiem”. Wcześniej stwierdził, że “katolicyzm to jedyna religia, w której warto umierać”. Na dzień przed śmiercią jego przyjaciel zdecydował się sprowadzić do niego księdza pasjonistę. Otrzymał warunkowy chrzest, potem rozgrzeszenie i ostatnie namaszczenie. “I tak na łożu śmierci Wilde spełnił wreszcie proroctwo z własnego wiersza “Rzym nieoglądany”: Pielgrzymka ma dobiegła końca. Choć – zda się – krwawy płomień słońca Wskazuje tam, gdzie święty Rzym. W Wielką Sobotę 2004 r. zmarł 47-letni poeta i pieśniarz Jacek Kaczmarski. Po wieloletniej walce z chorobą, ale nade wszystko po boju, który toczył jego niespokojny duch, to wyrywający się do Boga, to uciekający przed Nim. Świadectwem jego tęsknoty do Miłości i Prawdy są jego piosenki. Ale też wiele w nich ostrych słów potępienia polskiego katolicyzmu (potrafił napisać o Kmicicu: “wierny jest jak topór kata”). Żył pomiędzy fascynacją polskością i pokusą odrzucenia jej. Mawiał o sobie, że jest hedonistą. Na koniec pojednał się z Trójcą Świętą. W Wielki Piątek, dziesięć godzin przed śmiercią, przyjął sakrament chrztu świętego. Wiele mówi się w tym roku o Fryderyku Chopinie. Niezwykle jednak mało, niemal nic o tym, że ten artysta, pogrążony za życia bez reszty w swojej twórczości i w absorbującym go swoimi sprawami “modnym świecie”, przed śmiercią się nawrócił. Przejmujące świadectwo przedstawił jego przyjaciel, ks. Aleksander Jełowicki, przełożony Misji Polskiej Zmartwychwstańców w Paryżu, w liście do Ksawery Grocholskiej.

“(…) Zawsze słodki i miły, i dowcipem wrzący, a czuły ponad miarę, zdawał się już mało należeć do ziemi. Ale, niestety, o Niebie nie myślał. Miał on niewielu dobrych przyjaciół, a złych, tj. bez wiary, bardzo wielu. (…) Pobożność, którą z łona matki Polki był wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem. A bezbożność towarzyszów i towarzyszek jego lat ostatnich wsiąkała coraz bardziej w chwytny umysł jego i na duszy jego jak chmura ołowiana osiadła zwątpieniem. I tylko już mocą wykwintnej przyzwoitości jego się stawało, że się nie naśmiewał głośno z rzeczy świętych, że jeszcze nie szydził. W takim to opłakanym stanie schwyciła go śmiertelna piersiowa choroba”. Ksiądz Jełowicki, przyjaciel z lat dziecinnych, na wszelkie sposoby próbował nakłonić Chopina do przygotowania się na śmierć przez spowiedź sakramentalną. Chopin tłumaczył, że nie może przyjąć sakramentów, “bo już ich nie rozumiem po twojemu”. Ksiądz Jełowicki i współbracia nie ustawali w modlitwie za słabnącego w oczach kompozytora, podczas gdy drzwi jego pokoju zamykano przed księdzem. “Nazajutrz przypadł dzień św. Edwarda, patrona ukochanego brata mojego. Ofiarując za jego duszę Mszę świętą, tak prosiłem Boga: O Boże, litości! Jeżeli dusza brata mego Edwarda miłą jest Tobie, daj mi dzisiaj duszę Fryderyka! Więc ze zdwojoną troską szedłem do Chopina. Zastałem go u śniadania, do którego gdy mię prosił, ja rzekłem: ‘Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego brata Edwarda. (…) W dzień mego brata daj mi wiązanie’. ‘Dam ci, co zechcesz’, odpowiedział Chopin, a ja odrzekłem: ‘Daj mi duszę twoją!’. ‘Rozumiem cię, weź ją!’ – odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku. Wtedy radość niewymowna, ale oraz i trwoga ogarnęły mię. Jakżeż wziąć tę miłą duszę, by ją oddać Bogu? Padłem na kolana, a i w sercu moim zawołałem do Pana: ‘Bierz ją sam!’. I podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy. Czy wierzysz?’, zapytałem. Odpowiedział: ‘Wierzę’. ‘Jak cię matka nauczyła?’. Odpowiedział: ‘Jak mię nauczyła matka!’. I wpatrując się w Pana Jezusa ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił… Od tej chwili przemieniony łaską Bożą, owszem, samym Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem. (…) Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina. (…) W końcu on, co zawsze był tak wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: ‘Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!’. W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: ‘Jestem już u źródła szczęścia!…’. I skonał. Tak umarł Chopin. Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie”.

On nie umarł, tylko śpi Karolina Lanckorońska, więźniarka Ravensbrück, przez wiele miesięcy obcowała codziennie ze śmiercią, nieraz zadawaną w sposób bestialski – w przydzielonym jej bloku umierało dziennie 120, 130 kobiet – ze śmiercią odartą z majestatu, godności i szacunku. Będąc przed wojną wykładowcą uniwersyteckim, historykiem sztuki, także tutaj, nie zważając na upodlające człowieczeństwo warunki – po wypełnieniu w ciągu dnia przy ciałach zmarłych ostatnich posług – wieczorami, w baraku, głosiła swoim wynędzniałym towarzyszkom wykłady: o literaturze starożytnej Grecji, o malarstwie religijnym Rembrandta. Wypożyczała ukryte w sienniku tomy Szekspira… W Wielkim Tygodniu 1945 roku zgłosiły się do niej Polki z prośbą, by dostosowała wykłady do tematyki Wielkiego Tygodnia. Sądziły, że to ostatni ich Wielki Tydzień. “(…) Na Piątek i Sobotę wybrałam odpowiednie dzieła i wiersze Michała Anioła wraz z opisem wielkich przeżyć religijnych ostatniego okresu jego życia…” – napisała po latach Lanckorońska we wspomnieniach. To właśnie jest Polska. Taka Polska, która razi bezbożników, niepokoi odarte z szacunku dla Boga i spraw ostatecznych potęgi. Pogrzeb prezydenta na Wawelu – jakże podniosły, dumny, wspaniały i uroczysty katolicki akt modlitewny, wraz z Ofiarą Chrystusa, podczas Mszy Świętej. Niezwykły akcent w czasie tak wielkiego poniżenia Narodu i państwa. Hołd, należny Bogu, jako dziękczynienie i błaganie zarazem za tego, który zginął podczas pełnienia służby dla Ojczyzny. To był także wielki znak dla Polski. Bo była to nagła odsłona innego świata: piękna, blasku, majestatu i miłosierdzia Boga, pośród morza martwoty, zła, brudu i brzydoty. Dlatego tak zaatakowano to wielowymiarowe duchowe wydarzenie. Ale pogrzeb pary prezydenckiej pozostawił w Polakach ślad, jakby zapisane ręką Boga przypomnienie: “Do Mnie należycie”. Rozalia Celakówna, krakowska pielęgniarka, mistyczka i apostołka Intronizacji Serca Jezusowego z pierwszej połowy ubiegłego wieku, w jednej ze swych wizji ujrzała symboliczny obraz. W samym sercu Krakowa na przecięciu ulic dostrzegła trumnę przykrytą postrzępioną czarną szmatą. “Kto umarł?” – zapytała. “To nie jest zmarły człowiek, tylko śpi w letargu” – padła odpowiedź. Rozległ się dźwięk dzwonu. Na ten dźwięk człowiek leżący w trumnie powstał. Był piękny, pełen życia. “Tym śpiącym człowiekiem łachmanem okrytym jest Polska. Kiedy odzyska wolność, wtedy będzie o wiele wspanialsza, niż była” – padło wyjaśnienie wizji. Wiosną 1938 roku Rozalia usłyszała słowa: “Trzeba ofiary za Polskę, za grzeszny świat. (…) Ratunek dla Polski jest tylko w Moim Boskim Sercu”. W lipcu tego samego roku: “Polska nie zginie, o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu, jeżeli się podporządkuje pod prawo Boże, pod prawo Jego Miłości. Tylko te państwa nie zginą, które będą oddane Jezusowemu Sercu przez Intronizację, które Go uznają swym Królem i Panem. Państwa oddane pod panowanie Chrystusa i Jego Boskiemu Sercu dojdą do szczytu potęgi i będzie już jedna owczarnia i jeden pasterz”. Tej zapowiedzi towarzyszyła przestroga: “Pamiętaj, dziecko, by sprawa tak bardzo ważna nie była przeoczona i nie poszła w zapomnienie. (…) Jest to ostatni wysiłek Miłości Jezusowej na ostatnie czasy!”. Wybór, przed jakim dziś stoimy jako Polacy, jest jasny: albo zburzymy dotychczasowy porządek moralny, porządek chrześcijański, który obowiązywał w Polsce od daty jej chrztu w 966 roku – jednym z jego znaków rozpoznawczych jest najwyższy szacunek, jakim otaczany jest człowiek umierający i moment jego śmierci – odcinając się w ten sposób od całej historii naszego Narodu i od katolickiej wiary, albo pozostaniemy wierni Bogu. I będziemy wprowadzać w życie Jego plany względem naszego państwa. Wszystkie wielkie zwycięstwa Polski, także militarne, były zwycięstwami pod sztandarem Jezusa i Maryi. Dziś, niczym wygłodniały wilk, czai się u progu klęska, finis Poloniae, gotowa, by skoczyć nam do gardła. Klęska związana z odrzuceniem prawa miłości na rzecz prawa nienawiści, z zaparciem się Chrystusa i usuwaniem krzyża. Tych rzeczy jeszcze w Polsce nie było. Nie było zabijania w biały dzień jednych Polaków przez innych Polaków tylko dlatego, że mają inne poglądy polityczne. Jednym ze znaków, jakie towarzyszą wyborom zła dokonywanym przez część prominentnych osób w państwie, są coraz liczniejsze wypadki porzucenia stanu duchownego, apostazja w Kościele. Jeszcze wyraźniej wskazują one, że walka, która toczy się w Polsce, jest walką duchową. Plan sił ciemności jest taki, by zniszczyć to, co jest najszlachetniejsze w Polakach – a co jest bardziej szlachetne niż służba Bogu przy ołtarzu? – i sprawić, by się nawzajem pozabijali. W 1940 roku, cztery lata przed śmiercią, Rozalia Celakówna usłyszała od Pana Jezusa, że najbardziej bolą Go “obojętność, wzgarda i zdrada kapłanów”. “Módl się gorąco za nich i składaj ofiary z siebie, by kapłani byli świętymi… Dlatego jest tyle zła, bo nie ma świętych kapłanów”.

W oczekiwaniu na uzdrowienie Hasło wysuwane dziś pod adresem polityków: “Przestańcie się kłócić!”, sugeruje, że są tu jakieś niegrzeczne dzieci, które okładają się łopatkami w piaskownicy. To fałsz. Polska potrzebuje wiary w jedynego prawowitego Władcę, w Chrystusa Pana. Musi nawrócić się do Niego, bo stoi na progu śmierci. Tak jak nawracali się – dosłownie, zwracali tylko ku Niemu ci, którzy nie mieli już żadnych spraw, żadnych miłości, namiętności, pokus, obowiązków, bo już za chwilę mieli stanąć przed Jego Obliczem. Zwracając się ku Chrystusowi, całkowicie i bez reszty, rozpoznawali Go. Są ich nieprzeliczone rzesze. Świadectwa ich śmierci wołają: “Bóg jest!”. Oni Go ujrzeli. Kiedy On będzie uznany, w Jego bóstwie, potędze i miłości, czczony, szanowany, kochany, wtedy łuski opadną z oczu i ci, którzy w polityku z PiS lub obrońcy wiary widzą śmiertelnego wroga, bo zaślepia ich nienawiść i pycha, zobaczą brata. Tego nie uczynią żadne zaklęcia wzywające do zgody, lamenty nad upadkiem norm, kultury, polityki, cywilizacji, demokracji, standardów, żadne argumenty, tylko uzdrawiające działanie samego Boga. W Polsce nie brakuje tradycji, “standardów” i talentów, jak sobie radzić z problemami politycznymi i gospodarczymi. Brakuje wiary w Boga. Ewa Polak-Pałkiewicz

Czy homoseksualizm jest zboczeniem? O ile śledzę dyskusje na ten temat (szczerze pisząc: robię to rzadko) odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z dwoma nienawidzącymi się obozami. Jedni „dowodzą” że homoseksualizm JEST zboczeniem, odsądzając swoich przeciwników od czci i wiary – a drudzy twierdzą, że zboczeniem nie jest... podobnie traktując swoich oponentów. Ja ten spór, jak wiele innych, uważam za spór wariatów. Przywykłem bowiem, że spory należy zaczynać od definicji. Najpierw należy zdefiniować, czym jest „zboczenie” - a potem dyskutować, czy homoseksualizm zboczeniem jest – czy nie jest. Sęk w tym, że każdy dyskutant tworzy sobie własną definicję pojęcia „zboczenie” - a dalej już mu wszystko, co „powinno” wynikać – wynika. Np. Józef – Maria Hoëné-Wroński wymyślał sobie całkiem nowe słowa i definicje – co, oczywiście, utrudniało Jego oponentom sensowną dyskusję. Można więc stworzyć taką definicję słowa „zboczenie seksualne”, ze będzie pod nią podpadała wyłącznie np., nekrofilia – a to, co potocznie nazywamy zboczeniem zostanie nazwane „queeryzmem” - i wtedy homoseksualizm oczywiście nie jest zboczeniem. Można nazwać „zboczeniem” wszystko z wyjątkiem kochania się w pozycji misjonarskiej – i wtedy będzie. Dyskusja jest tu oczywistym absurdem. Jeśli mamy dyskutować - to o tym, co znaczy „zboczenie” w pojęciu powszechnym. Otóż przeciwnicy uznawania homosiów za zboczeńców wiedzą świetnie, że 99% ludzi nazywa homoseksualizm zboczeniem – i właśnie chcą to zmienić. Powołują się jednak przy tym na rzekomo naukowe opracowania – tyle, że są to rozważania zaczynające się od skonstruowania innej, niż powszechnie przyjmowana, definicji zboczenia. Oczywiście taka dyskusja jest bez sensu, Skoro jednak ludzie o tym z zapałem dyskutują – to może jednak COŚ JEST przedmiotem dyskusji? Formalnie biorąc – nie. W rzeczywistości słowa w każdym niemal języku są obciążone wartościami (nie dotyczy to np. esperanto – i dlatego esperanto nie chce się „przyjąć”). Jak w „1984”: słowa wartościują. Słowo „zboczeniec” ma wartość dość silnie ujemną. I tylko dlatego obie strony o tym dyskutują. Gdyby słowo „zboczeniec” było aksjologicznie neutralne – nikt by o tym nie dyskutował!!! Spór więc tyczy tak naprawdę tego , czy homoseksualizm jest „dobry” czy „zły” - a przecież de qustibus non est disputandum. To, że ten dyskurs prowadzony jest pod przebraniem „dyskusji naukowej” nie zmienia faktu, że jest to – bo musi być – bełkot. Każda strona powtarza swoje mantry – i jakiekolwiek wspólne ustalenia nie są możliwe. Dlatego czymś takim nie warto się zajmować. Na zakończenie słów kilka o aspekcie prawnym.

Otóż w żadnym z kodeksów, w żadnej z ustaw nie występuje słowo „zboczenie”. Z tego zaś wynika, że zakwalifikowanie homoseksualizmu jako „zboczenia” bądź nie - nie niesie żadnych konsekwencyj prawnych Prawnicy w ogóle nie mają więc tu nad czym dyskutować. Jakie inne konsekwencje mogłoby to nieść? Niektórzy twierdzą, że medyczne: rzekomo z tego, ze homoseksualizm JEST zboczeniem wynika, że należy go (przymusowo lub nie – są różne szkoły) leczyć. Jest to oczywista nieprawda. np. grypa nie jest „zboczeniem” - a mimo to się ją leczy; nie jest „zboczeniem”również dżuma – a leczy się ją przymusowo – podobnie jak trąd.

Z drugiej strony jest zboczeniem np., seks oralny – a jednak nikt jakoś nie proponuje leczenia go. Z czego wynika, że żaden związek logiczny między byciem zboczeńcem a potrzebą bycia leczonym nie istnieje. Także i z tego powodu takie dyskusje są bez sensu. W tłumaczeniu na „nasze” są jedynie – zamaskowanym „naukowa” terminologią pokrzykiwaniem: „Nie lubię homosiów” albo „lubię (tfu!) gejów”. Ulubione – często nieźle płatne - zajęcie naszych yntelygentów i wykształciuchów.. Czyli strata czasu. Zdecydowanie wolę stanowisko p.Jerzego Urbana, który napisał, że homosiów szanuje, a nawet popiera – tyle, że sam nie praktykuje, bo się brzydzi. Tym samym rozwścieczył obydwa obozy. Podobnie jak, zdaje się, ja niniejszym tekstem. JKM

Kłamstwo antropologiczne i jego ofiary Głównym celem manipulacji w mediach jest to, by ludzie nieszczęśliwi stanowili większość społeczeństwa – pisze ks. Marek Dziewiecki. Gdy mówimy o manipulacji w mediach, to zwykle skupiamy się na analizie ich metod oraz na ich politycznych celach. Rzadziej analizujemy egzystencjalne skutki tychże manipulacji dla większości Polaków. Warto analizować zjawisko manipulacji i zorganizowanego kłamstwa z perspektywy bezpośrednich ofiar tychże manipulacji, czyli z perspektywy większości ludzi w naszym społeczeństwie. Otóż ostatecznym celem manipulacji w polityce i mediach jest to, by większość stanowili ludzie nieszczęśliwi, którzy krzywdzą samych siebie i innych oraz którzy nie radzą sobie z własnym życiem. Ludźmi nieszczęśliwymi łatwo jest rządzić, gdyż zajmują się oni gojeniem swoich ran, a przez to nie patrzą na ręce politykom sprawującym władzę. Na takich ludziach łatwo jest też zarobić, gdyż kupią także to, co ich niszczy: alkohol, narkotyki, nikotynę, pornografię, toksyczny seks. W społeczeństwie, w którym większość obywateli to ludzie poranieni i nieszczęśliwi, możliwa staje się taka deformacja demokracji, w której część przestępców trafia do parlamentu zamiast do więzienia.

Kłamstwo antropologiczne Manipulatorzy wiedzą o tym, że najłatwiej można unieszczęśliwić tych ludzi, którzy nie wiedzą, kim są i co czyni ich szczęśliwymi. Właśnie dlatego głównym celem zorganizowanej manipulacji jest kłamstwo antropologiczne, czyli doprowadzenie do sytuacji, w której człowiek nie rozumie samego siebie, czyli nie wie, ani kim jest, ani dokąd zmierza, ani jakie więzi i wartości prowadzą go do rozwoju i szczęścia. Od kilku dziesięcioleci w Europie i Polsce promowana jest karykaturalna wizja człowieka w wersji, którą można nazwać ateistycznym humanizmem optymistycznym, inspirowana w pedagogice utopią J. J. Rousseau, a w psychologii poglądami C. Rogersa. Wizja ta redukuje człowieka do ciała, emocji i subiektywnych przekonań. Wbrew oczywistym faktom zakłada, że człowiek rodzi się wewnętrznie bezkonfliktowy, że nigdy nie krzywdzi samego siebie, że jest zagrożony jedynie z zewnątrz, że nie potrzebuje dyscypliny, czujności, nawrócenia, jasnych zasad moralnych i Zbawiciela. Za najwyższe dobro humanizm optymistyczny uznaje chwilową przyjemność (hedonizm), a za najwyższą prawdę przekonanie o tym, że nie ma żadnej obiektywnej prawdy. W wizji tej najwyższą wartością nie jest człowiek, lecz demokracja, tolerancja i akceptacja. Od obywateli oczekuje się tolerowania każdej formy zła i patologii oraz akceptowania wszystkiego, co rządzący przyjmą większością głosów. Także wtedy, gdy przypisują sobie prawo do decydowania o tym, która grupa ludzi podlega ochronie prawnej, a których ludzi można legalnie zabijać (np. za pomocą aborcji, eutanazji czy metody in vitro). Na terenie pedagogiki i psychologii humanizm optymistyczny propaguje mit o spontanicznej samorealizacji, o wychowaniu bez stresów, o prawach bez obowiązków czy o szkole neutralnej światopoglądowo. Sędziowie, a także psycholodzy, pedagodzy i nauczyciele stają w praktyce bardziej po stronie katów niż ich ofiar. Antropologia humanistyczna to wizja człowieka ideologicznie zawężona, gdyż pomija sferę moralną, duchową, religijną, społeczną, a także sferę wartości, wolności, miłości i odpowiedzialności. To również wizja naiwna, gdyż nie uwzględnia oczywistego faktu, że człowiekowi nie jest łatwo czynić dobro i że człowiek to ktoś, kto potrafi krzywdzić samego siebie. Największego kłamstwa antropologicznego dopuszczają się aktywiści homoseksualni. Ich sposób patrzenia na człowieka to najbardziej wypaczona wizja człowieka w dziejach ludzkości. Twierdzą bowiem, że tożsamość człowieka oraz źródło jego dumy nie wynika z jego rozumności, wolności czy zdolności do miłości, ale z jego „orientacji seksualnej”. Według aktywistów homoseksualnych to nie miłość małżeńska, przekazywanie życia i wychowanie dzieci czy praca dla dobra społeczeństwa, lecz skupianie się na seksualności oraz kierowanie się popędem stanowi najważniejszy powód człowieka do dumy i źródło jego szczęścia. W konsekwencji uznają człowieka za samca, dla którego popęd seksualny powinien stać się nadrzędnym regulatorem zachowań. Aktywiści homoseksualni promują filozofię życia typową dla erotomanów i maniaków seksualnych. Oczywistą konsekwencją tego typu wizji człowieka jest promocja wyuzdania i rozwiązłości, a także skokowy wzrost erotomanii, chorób wenerycznych i przestępstw seksualnych. Wizja człowieka, promowana przez aktywistów homoseksualnych, jest jeszcze bardziej drastycznie zawężona i wypaczona niż wizja człowieka promowana w systemach ateistycznych, które także – ze względu na przyjęte założenie o pochodzeniu człowieka ze świata materii – nie mogą dostrzegać jakościowej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Mimo to nawet systemy ateistyczne zakładają, że coś więcej niż popęd seksualny jest kryterium tożsamości i dumy człowieka oraz wyróżnikiem jego człowieczeństwa. Typowe dla aktywistów homoseksualnych jest ponadto odrywanie popędu seksualnego od płciowości i płodności, czyli od faktu, że człowiek istnieje na sposób kobiety i mężczyzny i że tylko kobieta i mężczyzna mogą tworzyć pary płodne. Dla homoseksualistów popęd seksualny jest wszystkim, a płeć jest niczym. Właśnie dlatego na swoje parady „dumy” zapraszają osoby „biseksualne” i „transpłciowe”. „Kultura” homoseksualna prowadzi nie tylko do demoralizacji i podporządkowania pojedynczego człowieka jego popędom. Ma także poważne skutki społeczne, gdyż promuje postawy egoistyczne, hedonistyczne, pozbawione wyższych, typowo ludzkich motywów działania.

Ofiary kłamstwa antropologicznego Konsekwencją podporządkowania się kłamstwu antropologicznemu jest nie tylko ułomna wizja człowieka, ale też ułomne relacje międzyludzkie, ułomna miłość, ułomne myślenie, ułomne wychowanie, ułomne wartości i ułomna kultura, która prowadzi do cywilizacji śmierci. Można wyróżnić cztery fazy autodestrukcji, której poddają się ofiary zorganizowanej manipulacji. Pierwsza faza to lęk poszczególnych osób przed przyznawaniem się w przestrzeni publicznej do „niepoprawnych” politycznie (czytaj: szlachetnych) wartości, norm moralnych, więzi, aspiracji, marzeń. W świecie zdominowanym antropologicznym kłamstwem, w którym zło jest pochwalane, a dobro jest cynicznie wyszydzane, zarówno ludzie młodzi, jak i dorośli coraz częściej i coraz bardziej boją się mówić publicznie o tym, co w nich najpiękniejsze: o ich największych ideałach i pragnieniach, a zwłaszcza o ich pragnieniu życia zgodnego z zasadami Ewangelii. Druga faza niszczenia człowieka w następstwie kłamstwa antropologicznego, to sytuacja, w której dany człowiek nie tylko nie mówi już w szkole, w miejscu pracy czy w gronie znajomych o swoich największych ideałach i pragnieniach, ale sam już przestaje wierzyć w to, co do tej pory uznawał za najważniejsze. Stopniowo zaczyna wierzyć w to, że w obecnych realiach nie ma innego wyjścia, jak obniżyć wymagania, które sobie stawia i cele, które sobie wyznacza. Ludzie zdezorientowani i zastraszeni agresywną promocją kłamstwa antropologicznego zaczynają używać myślenia po to, by oszukiwać samych siebie. Wielu z tych ludzi nie potrzebuje już zewnętrznej indoktrynacji, by oddalać się od prawdy, dobra i piękna, gdyż sami zaczynają cenzurować własne myślenie i myśleć zgodnie z tym, co każą myśleć politycy i dziennikarze tworzący koalicję na rzecz kłamstwa i manipulacji. Trzecia faza autodestrukcji współczesnego człowieka w następstwie kłamstwa antropologicznego, to decydowanie się na ułomne postępowanie, zgodne z ułomnym myśleniem. W tej fazie człowiek boi się już prawdy o swoim postępowaniu i o nieuchronnych skutkach tegoż postępowania. Staje się tchórzem w obliczu twardej rzeczywistości. Wierzy bardziej w ideologie i kłamstwa niż w najbardziej ewidentne fakty. Wierzy, bo świat miłych fikcji początkowo działa kojąco jak alkohol czy narkotyk. Czwarta, najbardziej bolesna faza autodestrukcji współczesnego człowieka w następstwie kłamstwa antropologicznego, to wchodzenie w głęboki osobisty kryzys, który powoduje cierpienie nie tylko danego człowieka, ale też wszystkich ludzi z jego najbliższego otoczenia. Z roku na rok rośnie w Polsce liczba ludzi uzależnionych od alkoholu, narkotyków, nikotyny, hazardu, gier komputerowych czy internetu. Z roku na rok rośnie liczba ludzi, którzy mylą dobro z tym, co przyjemne, którzy nie dorastają do miłości i małżeństwa, do założenia rodziny, do podjęcia pracy zawodowej. Tacy ludzie coraz częściej chowają się – jak Adam – przed Bogiem i dołączają do tych, którzy już są nieszczęśliwi.

Obrona przed kłamstwem antropologicznym Cywilizacja śmierci wiąże się zawsze z cywilizacją kłamstwa – zwłaszcza kłamstwa antropologicznego - gdyż człowiek, który poniewiera własną godność, nie chce wiedzieć o tym, jakie będą skutki jego postępowania. Cywilizacja śmierci boi się prawdy, gdyż dla żadnego człowieka nie jest miła świadomość tego, że krzywdzi samego siebie i innych ludzi. Właśnie dlatego cywilizacja życia i miłości zaczyna się od szukania prawdy. Upewnia nas o tym Jezus, który uczył swoich słuchaczy realistycznego myślenia i przestrzegał przed tchórzostwem wobec prawdy: „Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczyma nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli” (Mt 13, 14-15). Chrześcijanin nie może milczeć wtedy, gdy prawda uznawana jest za skandaliczne kłamstwo albo gdy głos biskupów w obronie życia człowieka w każdej fazie jego rozwoju ludzie przewrotni uznają za… szantaż polityczny. Jeśli ktoś nazywa polskich biskupów szantażystami, to publicznie uznaje ich za przestępców, gdyż szantaż to groźba podlegająca karze. Nawet w czasach dyktatury marksistowskiej komuniści nie twierdzili, że głoszenie nauki Kościoła przez biskupów to szantaż i przestępstwo. W obliczu świetnie zorganizowanej koalicji na rzecz antropologicznego kłamstwa, należy najpierw stanowczo i precyzyjnie demaskować skrajnie ułomną i groźną wizję człowieka, prezentowaną przez liberałów i ateistów, czyli przez środowiska dominujące we współczesnych mediach głównego nurtu. Należy również stanowczo demaskować destrukcyjne konsekwencje redukcji antropologicznej w odniesieniu do poszczególnych osób, a także w odniesieniu do małżeństw, rodzin i całego społeczeństwa. Aby demaskowanie zła mogło być skuteczne, trzeba stanowczo chronić te nieliczne media, które pozostają katolickie i które nie ulegają dyktaturze politycznej „poprawności”, gdyż tylko z takich mediów współczesny człowiek może dowiedzieć się prawdy o własnej naturze oraz o takich sposobach postępowania, które są godne otrzymanej przez nas od Boga godności. Zadanie drugie ludzi prawych to podjęcie z nowym entuzjazmem i z nową nadzieją trudu solidnego wychowywania samych siebie oraz młodego pokolenia. Warto naśladować Jezusa, który nie dążył do rewolucji ustrojowych, lecz do formowania takiego człowieka, który realistycznie myśli i stanowczo przeciwstawia się każdej formie zła. Ludzie święci nie poddadzą się żadnej dyktaturze, ani żadnej manipulacji, gdyż ten, kto potrafi mądrze kierować własnym życiem, potrafi równie mądrze postępować w sferze społecznej. Trzecie zadanie ludzi prawych to tworzenie formacyjnych grup elitarnych, gdyż tylko wtedy, gdy będziemy mieli wielu wybitnych intelektualistów katolickich, których postępowanie okaże się całkowicie zgodne z Ewangelią i którzy będą mieli odwagę mówić głośno o ich fascynacji Jezusem - Jego prawdą i Jego miłością - będziemy w stanie znowu przywrócić w Polsce normalność, czyli sytuację, w której to ludzie prawi, a nie kłamcy i manipulatorzy, będą czuć się w Ojczyźnie bezpieczni i szanowani. Ks. Marek Dziewiecki

30 października 2010 Ochlokracja, demokracja, podatkokracja.. Według „Dziennika Gazety Prawnej”, choć zostało jeszcze osiem miesięcy  gdy Polska obejmie prezydencję w Unii Europejskiej, Ministerstwo Spraw, że tak powiem Zagranicznych nie zarezerwowało jeszcze gościnnych pokoi dla unijnych funkcjonariusz socjalizmu  europejskiego, którzy do nas przyjadą z tej okazji. Dlaczego z przekąsem piszę o MSZ.? Ponieważ wobec likwidacji suwerenności państwa polskiego w ramach superpaństwa jakim jest Unia Europejska, nasza dyplomacja już niewiele może- wkrótce będzie unijna, a ta będzie decydować o naszych sprawach.. To znaczy pan minister  Radosław Sikorki będzie mógł  kupić sobie dodatkowo jeszcze jeden ekspres do herbaty, nawet samowar, a na pewno jeszcze jeden fotel Wiecie państwo ilu funkcjonariuszy socjalizmu europejskiego wybiera się na tę okoliczność, okoliczność prezydencji i rezydencji w naszym kraju? Ja też nie wiem, ale pokoi ma być 8736(!!!) Powtarzam tę cyfrę za Najwyższym Czasem.. A więc przynajmniej tylu, zakładając,, że przedstawiciele europejskiego socjalizmu nie będą mieszkali w pokojach po dwóch, chociaż jest to możliwe, ze względu na promowanie w Unii Europejskiej homoseksualizmu, jako sposobu na cywilizację łacińsko- chrześcijańską. Żeby ją zniszczyć do końca.. Powiedzmy, że przyjedzie tylko 8736 urzędników od socjalizmu, żeby go nam jeszcze dokładniej zainstalować i żeby nam było jeszcze gorzej niż jest i żeby socjalizm znowu zwyciężył.. Bo albo socjalizm, albo śmierć.. Jak mawiał jeszcze niedawno Fidel Castro, ale także ostatnio  przyznał się do błędu, jakim obciążony jest komunizm.. Lepiej oczywiście późno niż wcale. Na razie budowa socjalizmu europejskiego idzie pełną parą, a nawet więcej, bo para głównie idzie w gwizdek  biurokracji demokratycznej, nawet nie wybieralnej demokratycznie, tak jak na przykład Komisja Europejska, takie Biuro Polityczne- jak je nazywa Władymir Bukowski, sowiecki dysydent, którego poznałem osobiście.. Mam nawet jego autograf w jego książce pt:” Unia Sowiecka czy Związek Europejski”? Oryginale hasło Rewolucji Antyfrancuskiej brzmi:” Wolność, równość, braterstwo albo śmierć”, które to hasło zmodyfikował swojego czasu pan Jan Maria  Rokita twierdząc , że „ Nicea, albo śmierć”.. Już nie wspominał o wolności, równości i braterstwie.. W każdym razie jeśli przyjedzie ich 8736, zakładając że  nie będą z partnerami lub żonami czy kochankami, to  jeszcze jest czas na wynajęcie im pokoi w hotelach po cenach obecnych, czyli średnio w czterogwiazdkowym 600 złotych za dobę.. Jeśli będziemy zwlekać i popyt się zwiększy bliżej naszej prezydencji- to wynajęcie pokoju będzie kosztowało 1200 złotych. Czas się pospieszyć.. Proszę sobie pomnożyć te liczby i zobaczycie państwo ile nas będzie kosztowało zainstalowanie prezydencji Polski w Warszawie, bo przecież nie opłacą oni swojego pobytu w Warszawie za swoje, ale za nasze.. Trochę oczywiście wzrosną ceny w agencjach towarzyskich.. Ale jak będzie trzeba to naganiacze towaru dowiozą.. I jeszcze jedno.. Unia przysyła nam takie mrowie urzędników, ale po co? Czyżby nie wierzyła  swoim, zainstalowanym tu przedstawicielom? „Ufać, ale kontrolować”- to leninowskie zalecenie jest realizowane z całą konsekwencją.. Tak jak zainstalowanie zbiorników na gaz płynny na betonowym fundamencie.. Okazuje się, że od dnia 27 pażdziernika 2010 roku, to znaczy od czasu gdy Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie( syg.akt III S.A./W-wa 522/10) stwierdził, że od instalacji gazowej przydomowej należy płacić podatek od nieruchomości, bo każdy kto taki zbiornik posiada jest przedsiębiorcą(???) Chodzi o zwiększenie podatków od nieruchomości, co zgadza się akurat  z linią postulowaną przez rząd, bo wiecznie brakuje mu pieniędzy na rozwój biurokracji demokratycznej.. No i na zapraszanie gości w ramach naszej zbliżającej się prezydencji.. Skąd Wojewódzki  Sąd  Administracyjny wiedział, że rządowi brakuje pieniędzy? Że idzie mu w sukurs... Chyba, że to jest przypadek- czy może znak nadciągających podwyżek podatków ze wszystkich stron.. Wojewódzki Sąd Administracyjny stwierdził, że:” zbiornik nie jest  budowlą według prawa budowlanego, ale jest nią zgodnie z prawem podatkowym(????)Aha! Z tego że koń ma cztery nogi i stół ma cztery nogi wcale i nie wynika, że stół jest koniem.. I słuszna sądu racja.. Ale podatek od nieruchomości trzeba będzie płacić. Natomiast zasadnym jest pytanie: czy skoro krowa ma cztery nogi i stół ma cztery nogi, to czy ilość takiej samej ilości nóg nie powinien decydować o podatku od nieruchomości. Stół na pewno jest nieruchomością, chociaż taki z nogami powyłamywanymi- już niekoniecznie. A krowa lub koń? Jest jak każdy widzi.. Może się przemieszczać. Ale też może być obłożona podatkiem od nieruchomości wystarczy ją unieruchomić na jakiś czas, albo przywiązać postronkiem, tak jak oni nas  przywiązują do głupoty- traktując nas  jak bezmózgowe bydło.. Teraz dopiero zacznie się rwetes.. Wszyscy, którzy założyli sobie zbiorniki z gazem na fundamencie będą płacili dodatkowy podatek, to oczywiście ich wina, bo po co zakładali sobie zbiorniki z gazem na fundamencie? Nie mogli sobie założyć zbiornika  z gazem baz fundamentu, albo sam gaz bez zbiornika nie będąc posądzonym o posiadanie nieruchomości? Ja na ich miejscu powiesiłbym ten zbiornik na najbliższym drzewie, swoim drzewie, po uzyskaniu oczywiście wcześniej zgody od  odpowiedniego urzędnika  wydziału ochrony środowiska, a ten- po konsultacjach ze swoim przełożonym, a przełożony z ministerstwem departamentu drzew owocowych. No i po konsultacjach  z lewicą ekologiczną, czy się zgadza, żeby zbiornik wisiał na drzewie bez fundamentu.. Są  doskonałe wzory z historii wozu Drzymały, w ramach pruskiej rekonkwisty.. Trzeba instalować domy i zbiorniki z gazem powyżej powierzchni ziemi.. Tak, żeby nieruchomość ziemi nie dotykała..  I pomyśleć, że to wszystko we własnym kraju, w „ europejskim domu”, w naszych małych ojczyznach.. Tylko myślą jak nas znowu obrabować.. Tyrańskie państwo podatkowe wpycha wszędzie swoje brudne łapska.. Bo brakuje pieniędzy.. Na marnotrawstwo i spłacanie horrendalnych odsetek.. I trzeba ludzi zgnębić do końca- a odsetki zapłacić. 40 miliardów złotych rocznie!!!!!!!!!!!!!!!???????????? W obecnej demokracji przed wyborami samorządowymi 5% Polaków myśli, że trwają wybory do Sejmu i Senatu,(???) 23%- nie wie nic o wyborach..(!!!) To jest demokracja! Resztę skołują media, żeby głosować na „ bandę czworga”.. Demokracja znowu zwycięży! Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie.. A jest naderwane I to nieźle! Już konstruktorzy demokracji myślą, jak więcej ludu wciągnąć do myślenia na co dzień o sprawach państwa, powiatu, gminy.. Żeby wszyscy się zajmowali wszystkim.. To jest ideał demokracji, a rządzić będą i tak wybrani w wyniku skołowania mas.. Bo demokracja - albo śmierć.. Zwykły człowiek chcący żyć i pracować nie interesuje się na co dzień zawiłościami demokracji.. Ale za to demokracja interesuje się nim. Przynajmniej przed wyborami. Niech się święci demokracja, niezawisłe sądy i wysokie demokratyczne podatki.. Od swojego może jakoś mniej boli.. Jak podczas oblężenia Głogowa.. Podatkokracja, ochlokracja no i ma się rozumieć- demokracja.. WJR

TA WŁADZA BOI SIĘ PRAWDY rozmowa z prof. Zdzisławem Krasnodębskim "Gdy Kaczyński zachowywał milczenie w sprawie smoleńskiej, miała miejsce niezwykle agresywna wypowiedź Tuska w czasie konwencji PO, odbył się happening w wykonaniu Komorowskiego. Dzisiaj milczenie Kaczyńskiego niczego by nie zmieniło". Z prof. Zdzisławem Krasnodębskim rozmawia Paweł Paliwoda ("Gazeta Polska").

Jak mogło dojść do morderstwa w łódzkiej siedzibie PiS? Nie mamy jeszcze w tej sprawie pełnych informacji, co samo w sobie jest symptomatyczne.Media mówią mało i niechętnie o sprawcy i jego biografii. Ale na podstawie tego, co już wiemy, można stwierdzić, że był to mord zaplanowany, a nie chwilowy amok czy akt szaleństwa. Sprawca działał w sposób przemyślany, był do zamachu przygotowany. W gruncie rzeczy należy się dziwić, że do takiego dramatu doszło dopiero teraz. Atmosfera, jaka panuje obecnie w Polsce, skłania tego typu ludzi do podobnych czynów. Od dłuższego czasu narastała atmosfera agresji czy wręcz przyzwolenia i nawoływania do rozprawienia się z PiS. Powtarzano do znudzenia, że to Jarosław Kaczyński i jego partia są źródłem nienawiści i zła. Ważne jest szczególnie to, że państwo zrezygnowało z monopolu na stosowanie przemocy. To groźne zjawisko obserwowaliśmy już podczas wydarzeń pod Krzyżem Pamięci. Organy państwa nie reagowały na ewidentne akty agresji wobec jego obrońców, wiedząc dobrze, że regularnie tam do nich dochodzi.

To właśnie Jarosław Kaczyński i PiS stali się w mediach głównego nurtu winowajcami tragedii łódzkiej. Czy nie ma w tych oskarżeniach odrobiny prawdy? Pytanie podstawowe jest takie: czy i kto mówi o zasadniczych problemach dzisiejszej Polski?Jeżeli Jarosław Kaczyński milczy na przykład w sprawie smoleńskiej – jak miało to miejsce w kampanii prezydenckiej – atakuje się go za to, że milczy prowokująco. Gdy zaczął podejmować ten temat, spadła na niego lawina oskarżeń, że „podgrzewa atmosferę nienawiści”. Gdy Kaczyński zachowywał milczenie w tej sprawie, miała miejsce niezwykle agresywna wypowiedź Donalda Tuska w czasie konwencji PO, odbył się happening „Janusz, to ty” w wykonaniu Bronisława Komorowskiego. Dzisiaj milczenie Kaczyńskiego niczego by nie zmieniło w taktyce i działaniach liderów PO i sprzymierzonych z nimi mediów.
Owe media twierdzą, że łączenie zamachu w Łodzi z katastrofą smoleńską jest nonsensem. Morderstwo w Łodzi i wydarzenia przed Pałacem Prezydenckim to konsekwencje sprawy smoleńskiej.Czy będziemy bez końca czekać na wyjaśnienia strony rosyjskiej, czy będziemy się ich głośno domagać? Najlepiej jakoby czekać, aż Rosjanie coś nam prześlą, strona polska to pokornie zaakceptuje i sprawa ucichnie. A może jest tak, że pod Smoleńskiem runął majestat państwa polskiego i ujawniła się wielka słabość rządzących? Czy nie można stawiać hipotezy o zamachu – zwłaszcza że strona rosyjska ewidentnie zaciera ślady w tej sprawie? Zachowanie władz w kwestii smoleńskiej jest na granicy lub nawet już poza granicą interesu i godności narodu polskiego. Jest grupa polityków i publicystów, którzy głośno to mówią. Takie jest zadanie polityka opozycyjnego i rzetelnego dziennikarza. Czy zadaniem brata zmarłego tragicznie prezydenta RP jest mówienie o tym, czy milczenie?

Zdaniem większości socjologów i politologów, głoszących swoje tezy w mediach, Kaczyński powinien wybrać to drugie. Czytałem właśnie wywiad ze znanym socjologiem, który formułuje pod adresem prezesa PiS ciężkie zarzuty nienawiści, agresji, fanatyzmu.Tymczasem to ten wywiad jest przykładem skrajnego fanatyzmu człowieka, który nie chce przyjąć do wiadomości elementarnych faktów. A przecież każdy mógł zobaczyć choćby w programach „Misja specjalna”, odważnej Anity Gargas, jak pod Smoleńskiem Rosjanie niszczą z premedytacją wrak samolotu Tu-154M. Wiemy, jak wygląda całe to tak zwane śledztwo. Teraz wspomniany socjolog, który w czasach „Solidarności” spektakularnie się nawrócił na chrześcijaństwo, gotów jest akceptować przemoc, a nawet mordowanie ludzi opozycji. On i wielu jemu podobnych wmówiło sobie, że Smoleńsk to zwykły wypadek, a w Łodzi doszło do wyskoku szaleńca.

Po programach „Misja specjalna”, po programie mówiącym prawdę o Jaruzelskim, który po wielkich bojach został w końcu wyemitowany w TVP1, Anita Gargas została wyrzucona z pracy w telewizji publicznej. Podobnie Bronisław Wildstein. Dla mnie to wszystko jest wstrząsającym końcem epopei „Solidarności”. Wielu z tych, którzy przed laty stanęli do pokojowej walki z imperium komunistycznym, do walki o wolność słowa i o obecność religii w życiu publicznym, uległo przerażającej metamorfozie. Wtedy, gdy zginął przyjaciel z opozycji, starano się wyjaśnić sprawę z narażeniem własnego bezpieczeństwa i życia. Dzisiaj ówczesny bohater, pan marszałek Borusewicz czy także wywodzący się z nurtu „Solidarności” pan prezydent Komorowski patronują kłamstwu

Czy Polska jest jeszcze państwem demokratycznym? Niewątpliwie następuje konsolidacja całej władzy w rękach wąskiej grupy osób.Niszczy się resztki pluralizmu w mediach. Zaczynam wyczuwać atmosferę zastraszenia nawet wśród dziekanów szkół wyższych, publicystów, proboszczów. Władza boi się ujawniania niektórych niewygodnych dla siebie faktów, znajdując się w sytuacji, której logika nakazuje tłumienie wolności słowa. To powoduje ograniczanie suwerenności Polski. Musimy akceptować wszystko to, co w sprawie smoleńskiej mówią nam Rosjanie. Musimy akceptować polityczny mord. Jeszcze rok temu mieliśmy do czynienia z jakimiś formami dyskursu politycznego i publicznej debaty. Obecnie nastąpił dramatyczny zwrot. Żyjemy w kraju, w którym te debaty zamarły. Niemal nikt nie kwestionuje celów polityki Władimira Putina. Takie głosy słychać jeszcze w „Gazecie Polskiej” czy w „Naszym Dzienniku”, ale już nie w Pałacu Prezydenckim, Nieborowie, mediach głównego nurtu. Polska stała się krajem zglajchszaltowanym i obezwładnionym w polityce zagranicznej. Demokracja wewnątrz Polski jest zagrożona.

Jak w opisanym kontekście ocenia Pan rolę Kościoła? Pamiętamy z historii, że wielokrotnie Kościół katolicki odegrał wielką, pozytywną rolę w dziejach naszego narodu. Zwłaszcza księża młodzi, niskiego szczebla w kościelnej hierarchii, angażowali się po stronie walczących o wolną Polskę. Najlepszym tego przykładem jest ks. Jerzy Popiełuszko. I dzisiaj jest wielu takich kapłanów. Choćby ksiądz Isakowicz-Zaleski. Niestety, hierarchowie Kościoła nie uporali się z problemem lustracji. Pamiętamy, jak potraktowano tego księdza, który na własną rękę próbował dociekać prawdy. To Kościół instytucjonalny zatruwa i sprawia, że łatwiej jest mu wchodzić w układ polityczny z władzą. Potwierdziła to sprawa smoleńska, w której Kościół najwyraźniej obawiał się zająć wyraźne stanowisko. Do tej pory Kościół był ostoją polskości. Ostatnio i ten fundament zaczął się kruszyć.

A inny fundament – ludzie sztuki i intelektualiści, którzy w trudnych warunkach PRL sporo zrobili dla obrony i konserwacji polskości? Wiele osób z tego środowiska, zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej, wpisało się w akcję „pojednanie”. Były to działania w stylu Władysława Bartoszewskiego czy Andrzeja Wajdy. Pytanie generalne: dlaczego wiele osób ze środowisk twórczych znalazło się po stronie tych, którzy zwalczają wartości kiedyś przez tych samych twórców bronione? Dlaczego dziś umizgują się do byłego oficera KGB Putina, a nie popierają opozycyjnego Kasparowa? Dlaczego dołączają do nagonki na Jarosława Kaczyńskiego, a nie bronią człowieka, który pozostaje w żałobie po utraconym bracie? Dlaczego śmieszą te osoby dowcipy Kuby Wojewódzkiego? W tym stanie ducha mogą zaakceptować i to, co Rosjanie robią w śledztwie smoleńskim, i mord polityczny, i polityczne procesy.

Co będzie za rok? Nie mogę wykluczyć, że PiS będzie już zdelegalizowany, „Rzeczpospolita” przejdzie w inne ręce, a jej naczelnym zostanie np. Tomasz Wołek, że do tego czasu dojdzie do jeszcze kilku głośnych politycznych morderstw na dziennikarzach czy intelektualistach popierających PiS, że niektórzy z nich mogą się pod byle pretekstem znaleźć w więzieniach – to wszystko pod hasłami walki z fanatyzmem i językiem nienawiści, obrony europejskości i pluralizmu poglądów. Stopień zaślepienia i fanatyzmu elit opiniotwórczych i rządzących jest zatrważający. Normalny dla demokracji – choćby był bardzo ostry – spór polityczny zamiera w miejscach dla niego właściwych i przenosi się na ulice. A wtedy może dojść nawet do rozlewu krwi na większą skalę. Wówczas usłyszelibyśmy od władz i usłużnych im mediów: proszę, znowu ludzie z PiS sprowokowali dramat. Widzę trzy scenariusze na najbliższe lata. Miękka dyktatura kontynuująca obecną strategię – przy sprzyjającej koniunkturze gospodarczej; potężna rewolta Polaków i rząd upadający z hukiem; wreszcie dyktatura twarda, gdyby masowe protesty udało się stłumić. Oznaczałoby to niczym już nieograniczone gwałcenie praw konstytucyjnych.

Żeby stłumić masowe i gwałtowne protesty Polaków, należałoby je stłumić krwawo. Czy ta władza potrafiłaby strzelać do politycznie wrogiego tłumu? Myślę, że tak. W sytuacji eskalacji agresji nie jest to wykluczone. To jest czarny scenariusz, ale niestety zupełnie wyobrażalny. Ale jest i scenariusz mniej groźny, o którym już wspomniałem. Strategia rządu obliczona na przetrwanie. Przy zręcznej propagandzie i pomyślnym zbiegu okoliczności gospodarczych ta władza może trwać jeszcze długo. Dobrze to rozumie Aleksander Kwaśniewski, jak wnoszę z wywiadu, którego niedawno słuchałem. Kwaśniewski o klasę przerasta Komorowskiego inteligencją polityczną. Nie jestem zwolennikiem Kwaśniewskiego pod żadnym względem. Nadeszły jednak czasy, gdy takie zestawienie skutkuje taką oceną. Kto by się tego spodziewał w sierpniu 1980 roku? Niestety wchodzimy w jakiś nowy, niebezpieczny okres.

NIE MA GADANIA ABR, liberałka, oburza się za to, że ktoś w ogóle widzi dla religii miejsce w życiu publicznym. ABR odmówiła chodzenia do „Babilonu” TVN, bo wpuszczano tam posłanki i sympatyczki PiS. ABR jest za wolnością, ale nie dla innych. Polską, przynajmniej jej duszą, rządzi niepodzielnie PiS i nic nie zapowiada w przewidywalnej przyszłości poprawy. Opozycja jest słaba i nie potrafi się przebić do społeczeństwa ze swoimi słusznymi skądinąd postulatami. Wielką rolę odgrywają tu media, całkowicie pisowskie, szczególnie „Gazeta Wyborcza”. Szczególnie od czasu, kiedy Adam Michnik, choć też konserwatywny i prawicowy, oddał ją młodszemu pokoleniu, znacznie bardziej pisowskiemu niż on. To prawda, że wpływ „Wyborczej” na dyskurs publiczny ostatnio się zmniejsza, ale to żadna pociecha, bo za to zwiększa się wpływ TVN, a ta jest już tak klerykalna i „neokońska”, że bardziej nie można – wystarczy spojrzeć, w jaki sposób relacjonowała katastrofę smoleńską czy spór o krzyż albo posłuchać Moniki Olejnik. Nawet połowa zespołu „Krytyki Politycznej”, wydawałoby się, ostatniej Nieświętej Trójcy polskiej lewicy, w ostatnich wyborach zagłosowała na Kaczyńskiego. Nie, proszę państwa, nie zwariowałem ani nie piszę żadnej „alternatywnej” science fiction w typie najnowszej książki Wolskiego. Streszczam tylko jak najwierniej, naprawdę starając się niczego nie przekłamać, poglądy Agaty Bielik Robson, filozof, przedstawione w wywiadzie dla weekendowego dodatku „Rzeczpospolitej” z 23 października (kto nie wierzy, niech sprawdzi). Tak mniej więcej wyjaśnia ona, dlaczego poparła ruch Janusza Palikota i wystąpiła na jego konwencji założycielskiej − a także, dlaczego podjęła decyzję o emigracji do Wielkiej Brytanii. Konkretnie, podjęła ją po lekturze wywiadu z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, który skądinąd jest obok innego poety, Wojciecha Wencla, jednym z najbardziej niebezpiecznych ludzi w Polsce. Ten ostatni passus może kogoś zdziwić (jeśli nic go wcześniej nie zdziwiło), bo o ile Rymkiewiczowi faktycznie się czasem powie, że jest za Kaczyńskim albo że zdrajców Ojczyzny powinno się wieszać, to Wencel jest poetą religijnym, dość odległym od ziemi i jej bieżączek. Ale właśnie religijność jest dla ABR zarazą najstraszniejszą. „Wyborczą” i TVN odrzuca ona jako prawicowe dlatego, iż „uważają, że jest miejsce dla religii w życiu publicznym”. Cóż, każda postawa ma swój hard-core. Dla ABR wszyscy są konserwatystami, dla Korwina wszyscy są lewicą; nic ciekawego, nie dlatego polecam ten wywiad Państwa uwadze, ale dlatego, że szermując pojęciem „liberalizm”, prezentuje ABR doskonały portret liberalnego słuszniactwa; czegoś, co bardzo się wśród tzw. inteligencji upowszechniło i, niestety, w większości nie zamierza emigrować, tylko przeciwnie, zlikwidować w jakikolwiek sposób nas. ABR, liberałka, oburza się za to, że ktoś w ogóle widzi dla religii miejsce w życiu publicznym. ABR odmówiła chodzenia do „Babilonu” TVN, bo wpuszczano tam posłanki i sympatyczki PiS. ABR jest za wolnością, ale nie dla innych. Oto „liberalizm” III RP w stanie cz. d. a. Zgodnie ze sławną definicją literata Huelle, że tolerancja polega na tym, żeby „chujów nie wpuszczać do mediów”. I proszę nie kropkować – tako rzecze Salon. Rafał A. Ziemkiewicz

Boże, a to dopiero początek listopada… W sobotniej Rzeczpospolitej lubię dodatek „Plus Minus”. Lubię felietony Lisickiego na pierwszej stronie, lubię te Semki na stronie ostatniej. W środku lubię rozmowy Mazurka, lubię też jak skrobnie coś Ziemkiewicz z Wildsteinem i Skwiecińskim. Ale to nie dodatek Plus Minus dziś wzbudził moją największą uwagę. Bo na okoliczność zbliżających się dni, kiedy przeżywać będzie najpierw Wszystkich Świętych a potem Dzień Zaduszny, sobotnia „Rzepa” zaserwowała nam dodatek „Pożegnania”. To wspomnienia o tych osobach, które odeszły od nas w ciągu ostatnich 12 miesięcy. To zresztą już niemal tradycja, robią tak prawie wszystkie gazety, także w okolicach Nowego Roku. Coś na kształt bilansu strat, pozbawionego jakichkolwiek zysków. Jednak tegoroczne takie listy są wyjątkowe. Ze względu na tragedię smoleńską ilość nazwisk rozbudowały je do granic możliwości. Przeglądać ją można począwszy od śp. Lecha i Marii Kaczyńskich, poprzez polityków, działaczy a kończąc na żołnierzach, którzy w tej tragedii też ponieśli śmierć. W sumie 96 nazwisk, które ciągną się za nami od kwietnia, niczym najgorszy koszmar.

Przeczytałem wszystkie nazwiska z tej listy, lecz kilka kart jeszcze pozostało. To już osoby, których śmierć przeżywaliśmy pojedynczo, być może wiele z tych nazwisk nam umknęło, w całym tych natłoku tragedii i smutków. Sam właśnie złapałem się na tym, że umknęła mi śmierć Mariana Terleckiego, człowieka Solidarności i twórcy podziemnej telewizji. Boże Mój, to i jego też już nie ma?

Nie ma już ani Jarząbka z „Misia”, nie ma ministra Skubiszewskiego, nie ma Krzysztofa Teodora Toeplitza, tak jak nie ma rozśpiewanej Kasi Sobczyk i komponującego Jarosława Kukulskiego. Fani muzyki wspomną też Jamesa Ronnie’go Dio, fani sportu Janusza Atlasa czy Juana Antonio Samarancha, fani kosmetyków dowiedzą się, że w tym roku zmarł Yves Rocher, założyciel tego kosmetycznego giganta. A przecież nie wypada zapomnieć, że w tym roku zmarł ks. Henryk Jankowski, odeszła znakomita Elżbieta Czyżewska, odeszła też jeszcze bardziej znakomita Stefania Grodzieńska. Ostatnio na listę wpisano Marka Rosiaka, ofiarę zbrodni politycznej, zaraz po nim legendarny adwokat Tadeusz de Virion. Na listę nie załapał się zmarły wczoraj Ludwik Jerzy Kern, ale przecież i jego trzeba na nią wpisać. Lista, która nigdy nie będzie miała końca, ciągle ktoś ją powiększy, czy to dziś, może jutro, być może za miesiąc. A za rok będzie nowa lista, kolejna wyliczanka, następne wspomnienia. A ta tegoroczna? 96 nazwisk z listy smoleńskiej, ok. 70 innych zmarłych, wyliczonych przez Rzeczpospolitą. A to przecież dopiero początek listopada. I tak sobie właśnie pomyślałem: Do cholery, niech ten przeklęty rok już się skończy. Piotr Cybulski

Pawka Morozow żyje Obejrzałem podesłaną mi przez znajomą produkcję zespołu Oni-Nielegalni, a przy oglądaniu oczy otwierały mi się coraz szerzej. Ja rozumiem ideę walki z piractwem, rozumiem karygodność używania nielegalnego oprogramowania, ale żeby posuwać się w społecznej prowokacji do promocji postawy Pawki Morozowa? Czuję tu jakiś niezły szwindel. Co nam opowiada ten krótki filmik? Jest sobie małżeństwo, poznali się na studiach, są szczęśliwą parą. Do czasu. Po powrocie z delegacji żona odkrywa w torbie męża czerwone majtki, więc żąda rozwodu i natychmiast powstaje awantura o podział majątku. Mąż się stawia, więc ona donosi na męża, że ten używa w firmie nielegalnego oprogramowania. Tyle. Zagrane słabo, narracja poprowadzona nierówno, aczkolwiek profesjonalny lektor wskazuje, że nie jest to amatorska produkcja.

Co nam mówi ten film? Żyj dobrze z żoną, bo może na ciebie donieść. Dopóki żyjesz dobrze z żoną, możesz używać nielegalnego oprogramowania. Czy możesz kraść w inny sposób i robić inne brzydkie rzeczy? Pewnie tak. Dopóki nie narazisz się bliskim lub współpracownikom. Najlepszym sposobem na dociekanie swoich praw jest donos w innej sprawie. Pawka Morozow był podobno bity przez ojca. Dobrze że Pawka ukrócił zapędy tego krwiopijcy. Tutaj mamy podobnie - wszystko byłoby dobrze, gdyby żona nie znalazła obcych majtek. Przez lata wszak było wszystko w najlepszym porządku. Byli niemalże wzorowym małżeństwem. Gdy chcesz dojść swojego, a druga strona się stawia? Donieś gdzie trzeba i już się ta szuja nie wywinie. Zastanawiam się tylko, czy żona także nie powinna ponieść jakiejś kary, że nie podzieliła się wiedzą o przestępstwie męża wcześniej. Bo że o przestępstwie wiedziała świadczą jej słowa "skoro tak, to na ciebie doniosę". Teraz. Inne filmy tej grupy pokazują właścicieli firm, tracących wszystko z powodu złego traktowania pracowników, którzy wkurzeni idą na policje i zgłaszają, nie mobbing pracodawcy, ale właśnie używanie nielegalnego oprogramowania. Czy to jest właściwy sposób na komunikowanie idei legalności? No nie wiem. Chcesz załatwić prywatne porachunki? Zrób donos. Propagowanie etycznych postaw? Ja tam widzę propagowanie znanego politycznego hasła: "By żyło się lepiej. Kolegom." - jeśli nikomu sie nie narazisz będziesz mógł używać nie tylko nielegalnego oprogramowania, ale różnych innych nielegalnych rozwiązań. Afera Rywina została ujawniona nie dlatego, że Michnik był tak uczciwy, tylko dlatego, że szantaż nagraniem nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Gdyby deal doszedł do skutku nie byłoby żadnej afery Rywina. Tak to, proszę Państwa, niepostrzeżenie wtłaczane nam są, pod pozorem walki z piractwem, wzory postaw i zachowań, które stanowią podwaliny całej III Rzeczypospolitej.

Linki: Film o niewiernym mężu
Pawka Morozow na wikipedii
Film o Pawce Morozowie

p.s. Tak, wiem, propaganda była robiona przez Goebelsa i za czasów komuny. Dzisiaj mamy do czynienia jednie z rzetelnym przekazywaniem informacji. A ten filmik to tylko taki żarcik. Całkiem niewinny. igorczajka's blog

Moje bliskie spotkania ze śmiercią

1. Pierwszy obraz, jaki zachowała pamięć mojego dzieciństwa to obraz pogrzebu mojej siostrzyczki Urszulki, która zmarła nagle w kołysce. Jak przez mgłę pamiętam płacz rodziców, trumienkę na stole, tłum ludzi przechodzących przez nasz dom. A potem ciągłe chodzenie z Mamą za rękę na cmentarz i jej cichy płacz nad grobem.

2. Wbiła mi się też w pamięć śmierć Mariana, chłopaka z Podskarbic Królewskich, jednego z moich szkolnych kolegów. Marian....wołaliśmy na niego Maniek – miał 10 lat, był z matką na targu w Rawie,przechodził z matką przez jezdnię po pasach i tam potrącił go samochód z warszawską rejestracją. Matka była potem szarpana przez prokuratora, że nie upilnowała dziecka. Warszawski kierowca niczemu nie był winien. Podobno Maniek rzucił mu się pod maskę na tych pasach. To było prawie pół wieku temu i od tej pory nic się nie zmieniło. Jeśli samochód potrąci pieszego na pasach, na ogół kończy się to uznaniem, że zawinił pieszy, bo wtargnął. Sprawiedliwość chętniej staje po stronie silniejszego. A ja mam przed oczami obraz Mariana w trumnie i moje ówczesne myśli - jak to, nie będzie już z nami chodził do szkoły?

3. Miałem 12 lat, gdy w strasznym wypadku zginął mój stryj, a ściślej stryjeczny brat mojego ojca, Aleksander Wojciechowski. Traktor z kopaczką z kółka rolniczego kopał mu na polu ziemniaki. Stryj chodził za kopaczką i odgarniał nać. Wał przekaźnikowy był bez ochrony, złapał stryja za marynarkę, wciągnął i zabił. Pamiętam, że w przeddzień swojej śmierci stryj, który oprócz rolnictwa zajmował się też szewstwem, pięknie zszył mi dratwą moją piłkę, pierwszą skórzana piłkę nożną, jaka miałem w życiu, a dostałem ja w prezencie od pana Witolda Staniszkisa i którą z jego synem Piotrkiem rozwaliliśmy przez wakacje. Wiele lat później śmiercią podobną do mojego stryja zginął zamojski poseł PSL Ryszard Bondyra, z tym, że jego wał przekaźnikowy udusił, a mojego stryja rozszarpał. Ot, chłopska, rolnicza śmierć. Nie wiem czy państwo wiecie, że rolnik to najniebezpieczniejszy zawód świata. W żadnym innym zawodzie trup nie ściele się gęściej.

4. Kiedy na wsi ktoś umierał, stawiano go w otwartej trumnie na stole, wśród świec i kwiatów. Dom był otwarty na oścież i cała wieś schodziła się, żeby pożegnać nieboszczyka. Kobiety siedziały przy trumnie i śpiewały pieśni żałobne, a mężczyźni stali przed domem, palili papierosy i gadali trochę o nieboszczyku, a trochę też narzekali na Pana Boga, że susza albo że za dużo pada. Chodziłem i ja jako dzieciak oglądać tych nieboszczyków, ale z perspektywy dziecka z trumny widać było tylko podeszwy butów nieboszczyka. Buty wystające z trumny–taki mi się utrwalił obraz umarłych, których żegnałem w mojej wsi. Te buty nadawały śmierci jakiegoś blasku, bo oto gospodarz, którego wcześniej spotykało się przeważnie obutego w gumiaki, nagle prezentował się wobec wsi tak dostojnie i uroczyście.

5. W ogóle kiedyś umieranie, zwłaszcza na wsi było uroczyste, nie to co teraz. Ale chyba nie tylko u nas śmierć straciła wiele ze swego majestatu. Już dawno Brassens (często słucham jego piosenek i strasznie wbił mi sie w głowę) no więc Brassens utyskiwał na współczesne pogrzeby - ...teraz wkładają truposza w trumienkę na wcisk i szast! - karawanem na cmentarz, na zbity pysk....

6. Koło mojego rodzinnego domu, znajdującego się na granicy Podskarbic Królewskich i Regnowa, wiedzie pogrzebowy szlak z Podskarbic Królewskich i Szlacheckich do regnowskiego kościoła. Pamiętam te pogrzeby. Krzyż na czele, za nim chorągiew, trumna na wozie i ciągnący za nią kondukt ludzi. Biegłem z podwórka do drogi, żeby zza płotu, z bliska zobaczyć to niecodzienne, barwne widowisko. Bywało, że za konduktem podążał pies, odprowadzający swego gospodarza, chyba w nadziei, że mimo całego zamieszania gospodarz jednak wróci, nakarmi, a jutro rano jak zwykle razem pognają krowy na pastwisko. Nieboszczyka przyznam szczerze niespecjalnie żałowałem, ale psa bardzo.

7. Miałem siedemnaście lat, gdy po raz pierwszy dostąpiłem zaszczytu niesienia trumny. Starsi gospodarze powiedzieli – chodź chłopie, siłę masz - poniesiesz trumnę! Tę docenioną siłę wykazałem parę tygodni wcześniej, gdy podczas pożaru, z płonącej stodoły sąsiada, sam wytargałem na zewnątrz dość ciężką młockarnię, co stało się przedmiotem powszechnego uznania. No i poniosłem trumnę zmarłego sąsiada Antoniego Żaka. Zaszczyt był tym większy, że Żak był mężczyzną postawnym i ciężkim, a zmarł nagle, choroba go nie wyniszczyła. Nie jest łatwe niesienie ciężkiej trumny, gdy trzeba uważać, żeby nie pomylić rytmu kroków. Poradziłem sobie na tyle dobrze, że później jeszcze parę innych trumien też poniosłem.

8. Trumny trochę noszono, a trochę wożono. Dość długo utrzymywała się tradycja, że że trumnę stawiano na wóz zaprzężony w parę koni. Był z tymi końmi pewien problem, krążył bowiem przesąd, że konie ciągnące wóz z nieboszczykiem same mają potem krótki żywot. Ostatni konny pogrzeb, jaki pamiętam, to był pogrzeb mojej śp. Mamy. Wóz z trumną ciągnęły dwie piękne klacze z naszego gospodarstwa. Jedna z nich zachorowała i padła za rok, druga za dwa lata. Przepowiednia się spełniła, I tak skończyła się końska epopeja w naszym rodzinnym gospodarstwie, potem już niepodzielnie rozpanoszył się traktor.

9. Mojego Ojca zawiózł na cmentarz strażacki samochód. Pamiętam, jak Ojciec wrócił kiedyś wieczorem ze strażackiego zebrania i powiedział – dostałem tytuł Honorowego Strażaka, a to znaczy, że będę miał pogrzeb ze strażacką orkiestrą! I miał taki pogrzeb, z orkiestrą i czerwonym samochodem.

10. Śmierć rodziców to jest dopiero bliskie i prawdziwe spotkanie ze śmiercią. Wydawało się wcześniej, że nachodzi ona tylko cudze domy. A potem dziwisz się człowieku, że przychodzi ona również do ciebie i musisz się z nią oswoić i pogodzić. Coś dalekiego i niewyobrażalnego staje się nagle twoim doświadczeniem. A potem mózg gdzieś spycha w kąt pamięci obrazy tych doświadczeń, żeby nie ciążyły zanadto nad życiem. W pamięci mam zachowane obrazy moich Rodziców takich, jak żyli. Obrazy ich śmierci odsunęły się gdzieś za mgłę.

11. W tym roku odeszła moja Ciocia Janina Ligocka, ostatnia z rodzeństwa mojego Ojca. Gdy miałem5 lat, dostałem od niej Poczet Królów i Książąt Polskich, z rycinami Matejki i opisami panowania każdego władcy. Nauczyłem się tego pocztu na pamięć, a w dodatku chodziłem z nim po wsi i sam jeszcze nie chodząc do szkoły, nauczałem historii okoliczną ludność, zwłaszcza młodzież pasącą na łąkach krowy. Słuchali z uwagą i powagą.

12. Śmierć Marka Rosiaka to moje ostatnie spotkanie ze śmiercią, która przeszła ode mnie bardzo blisko. Nie myślę jednak o tym, że sam mogłem zginąć (nie byłem przecież w takim niebezpieczeństwie, jak cudownie ocalony wicemarszałek Niesiołowski), myślę o tym, że zginął człowiek podczas pracy wykonywanej dla mnie.

13. Jutro na cmentarzach w Regnowie i w Rawie odmówię „wieczny odpoczynek” za wszystkich umarłych, których znałem. Coraz ich więcej. Tak sobie myślę, że starość zaczyna się wtedy, gdy człowiek ma więcej znajomych wśród umarłych, niż wśród żywych. Zbliżam się do tej granicy.. Janusz Wojciechowski

Święto wieśniaka Subotnik Ziemkiewicza Dzień Wszystkich Świętych to taki dzień, kiedy szczególnie dobitnie widać, że wszyscy Polacy są ze wsi; zwłaszcza ci z dużych miast. Kiedy od święta wracają do siebie, to miasta pustoszeją, za to w pociągach i na drogach tłok robi się nie do wytrzymania. Dla Polaka „aspirującego” to wiejskie pochodzenie jest nieustającym źródłem wstydu i niskiej samooceny. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej przypomina mi się jedna z podróży gwiazdowych Ijona Tichego − ta, podczas której odwiedził on planetę rządzoną przez roboty, na której celem powszechnej nienawiści i pogardy, konstytuującej robocią dyktaturę, są ludzie. W największej tajemnicy ten i ów robot zawierza Tichemu swą największą tajemnicę: panie Tichy, ja jestem człowiekiem! Zaszczutym, zapewne ostatnim − na szczęście ukryłem się w tej blaszanej  skorupie i dobrze nauczyłem udawać. W poincie okazuje się, że na planecie w ogóle nie ma żadnych robotów, są tylko pochowani w blaszanych przebraniach ludzie. Nie wiem, czy opowiadanko − krótkie przecież − podkreśla także i tę obserwację, że charakterystycznym sposobem bardziej przekonującego udawania, że się wcale nie jest człowiekiem, jest demonstracyjna zajadłość w nienawiści do ludzi właśnie. Chyba raczej podpowiada mi to doświadczenie życiowe; nie mogę sprawdzić, jak wszyscy wróciłem chwilowo do siebie na wieś i piszę ten felieton z dala od biblioteki. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej jestem pewien, że to właśnie w żartobliwym i aluzyjnym opowiadanku mistrza Lema kryje się klucz do zrozumienia popularności Donalda Tuska. Rząd beznadziejnie knoci jedną sprawę po drugiej, jego zaplecze polityczne w coraz bardziej oczywisty sposób okazuje się zorganizowaną grupą przestępczą, a intelektualne − zbieraniną rozhisteryzowanych durniów, w parze z dowodami na nieudolność panującej ekipy (nie przypadkiem tak piszę: panującej, Tusk z założenia zrezygnował z rządzenia i oddał je różnym sitwom, zadowalając się panowaniem) idzie coraz więcej przykładów jej cynicznego i bezwzględnego gangsterstwa, choćby w mediach − a słupki stoją jak przymurowane. Większość Polaków zdecydowanie źle i coraz gorzej ocenia rząd, i samego Tuska jako premiera, ale zarazem deklaruje niezmienną gotowość do głosowania na partię ten rząd tworzącą i tegoż Tuska jako jej przewodniczącego. Przede wszystkim zaś, ochoczo podpisuje się pod wszystkim, pod czym trzeba się podpisywać, by należeć do „młodych i wykształconych i z wielkich miast”: katastrofę w Smoleńsku spowodował Lech Kaczyński, za zbrodnię Ryszard C. winę ponosi sam PiS i tak dalej. Odpowiedź, że ludzie tak się zachowują, „bo nie chcą Kaczyńskiego”, nie wszystko wyjaśnia. Trzeba odpowiedzieć na pytanie, dlaczego go tak histerycznie nie chcą. Ano, zanurzmy się na chwilę (nie lubię tego, ale czego się nie robi dla wiedzy) w internetowe szambo rozmaitych forów i portali, najlepiej tych nie moderowanych, gdzie duchowe wydzieliny polactwa płyną swobodną strugą. Najczęściej używaną tam obelgą pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, jego nieżyjącego brata i „pisowców” w ogóle jest „burak”. Symptomatyczne, prawda? Można zrozumieć przypisywanie Kaczyńskiemu, nie wiem, zapędów dyktatorskich, psychopatii, wszelkich nikczemnych cech charakteru − ale „buractwo”? To przecież przedwojenny, żoliborski inteligent, z całą właściwą tej formacji kindersztubą. Ludzie podzielający jego przekonania, choć niekoniecznie zachwyceni samym Kaczyńskim, to też w większości pogrobowcy starej polskiej inteligencji, poeci, profesorowie, inżynierowie, niewątpliwi specjaliści w swych dziedzinach, a przy tym ludzie, którzy zupełnie nawykowo, bez zwracania na to uwagi, trzymają widelec garbkiem do góry. Jeśli tropić w naszej polityce schamienie, to bardziej właśnie w Platformie, której liderzy w większości awansowani zostali, jak Zdzisiu, Miro i jego młody sekretarz, symboliczny wręcz dla istotnej części „aspirującego” pokolenia, z lokalnych, samorządowych układów, i swe potrzeby duchowe, wzorem szefa, zaspakajają na boisku, nie w teatrze. Potężny stereotyp już w czasie „wojny na górze” przypisał posolidarnościowym postępowcom „inteligenckość”, a patriotyzmowi „wiejskość” − wedle wzorca manipulatorskiego filmu Sulika, gdzie Mazowiecki pokazywany jest w kręgu rozdyskutowanych krawaciarzy, w scenografiach z „kina moralnego niepokoju”, a Wałęsa na rozchełstanym wsiowym podwórku, wśród ludzi ścinających akurat toporkiem łeb kurze na świąteczny rosół. W rzeczywistości w pierwszych wyborach prezydenckich III RP poparcie dla Mazowieckiego i Wałęsy podzieliło inteligencję równo na pół. I tak jest, jeśli chodzi o fakty, do dziś. Tyle, że jedna z tych połówek zyskała, na mocy decyzji politycznych, ogromne propagandowe wzmocnienie, a druga, ta, która nie potrzebuje sobie przypisywać fikcyjnych tytułów arystokratycznych czy naukowych, bo ma dość prawdziwych, została przytłoczona propagandową lawiną i zepchnięta do gremiów dość elitarnych, pozbawionych przełożenia na masową widownię. Otóż, nie odkrywam tu chyba żadnej Ameryki w puszkach, niezatapialność Tuska polega na tym, że zdołał on kompletnie odkleić się od realności, polityki rozumianej jako mniej lub bardziej sensowne decyzje przekładające się na poziom życia czy sytuację międzynarodową, a stał się − mówiąc językiem dla tej ekipy najlepiej zrozumiałym − marką, której nabywanie daje klientowi poczucie wyższego statusu. Platforma i salon to coś takiego, jak kryształy Svarowskiego; w gruncie rzeczy odpustowe badziewie, a ludzie bulą za nie jak za zboże, bo to przecież kryształy Svarowskiego. Popieram Tuska − prosty mechanizm − więc nie jestem burakiem. Nienawidzę Kaczyńskiego, więc nie jestem burakiem. Takie proste! Jeśli ktoś akurat nie czuje się burakiem, to taka marka może nie jest dla niego sama w sobie atrakcyjna. Ale jeśli się właśnie czuje, i jeśli ma obiektywne powody się nim czuć, jeśli bardzo potrzebuje jakiegoś glejtu na wielkomiejskość, nowoczesność i europejskość, to Tusk jest tym właśnie, co kupić musi za każdą cenę. Także za cenę beznadziejnie złych rządów i przyszłości; państwa i własnej. I to by była pointa, ale zza płota, gdzie młodzi wykształceni z wielkich miast integrują się z rówieśnikami dopiero do miasta się wybierającymi, i gdzie pęka właśnie na to konto kolejna flaszka, dobiega jeszcze lepsza: chóralny ryk, że „Kaczyński to pedał!”. „Aspirujący” może jeszcze nie do końca trafiają w ten ton, który trzeba opanować, aby być prawdziwym europejczykiem, ale, przyznajmy, starają się jak potrafią. RAZ

Ale wkoło jest wesoło Pamiętacie piosenkę “Perfectu” “Ale wkoło jest wesoło”? Jeśli pamiętacie to posłuchajcie: “Komu auto, komu chatę Komu awansować tatę Komu nie podawać ręki Komu słowa do piosenki Ale wkoło jest wesoło Człowiek w pracy, małpa w zoo Puste pole za stodołą Chłop zaprawia – ale dżez Jak naprawdę jest – nikt nie wie Kornik ryje dziurę w drzewie Elektronik kradnie w Tewie A chłop pije – ale dżez Z kim nie wolno pić, z kim gadać Co we środy wolno jadać O kim milczeć, o kim pisać” itd.

Jakoś przypomniałem sobie te słowa. “Wiadomości” odwojowane i odpolitycznione tak jak rzeczywistość w Polsce. Pisał o tym na naszych łamach, jak zawsze, w sposób umiarkowany i wyważony Piotr Zaremba. A chciałoby się, co najmniej, walnąć pięścią w stół. Nie ma jednak stołu, nie ma sprawy. Pierwszą decyzją nowego kierownictwa “Wiadomości” TVP1 było wstrzymanie informacji na temat ostatniego wywiadu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który ukaże się w formie książkowej. Nowa szefowa uzasadnia: “Wiadomości nie będą informować o wszystkich wydawanych książkach. Informujemy o książkach, które dostały Nobla, Nike czy inne wyróżnienie.” Dlaczego taka kolejność? Nagroda “Wyborczej”, Nike chyba jednak powinna znaleźć się przed Noblem. Nowe kierownictwo jeszcze nieśmiałe. Ale czujności nie można mu odmówić. Ostatni wywiad tragicznie zmarłego prezydenta, to książka, której wartość nadać może dopiero “Wyborcza” przyznając jej nagrodę. Wyjaśnienia te nowa szefowa złożyła niejakiej Kublik, “Wyborczej” specjalistce od insynuacji medialnych. Wiem, co piszę, bo na lamach tejże musiała mnie przepraszać za uporczywe powtarzanie kłamstw na temat dokonanych jakoby przeze mnie zmian kontraktów i przyznawania swoim kolesiom w TVP specjalnych odpraw. W podobny sposób informowała o “Wiadomościach” pod redakcją Jacka Karnowskiego, który skutecznie przywrócił tam dziennikarskie standardy. Ale dziennikarska przyzwoitość w III RP i w oczach jej głównego organu musi uchodzić za nieprzyzwoitość. Dlatego krytyka rządu PO będzie nazywana pisowskim dziennikarstwem przez funkcjonariuszy FJM (Frontu Jedności Medialnej). Ostatnio, oczywiście wiadomo na jakich łamach, “autorytet” FJM, Stefan Bratkowski nawoływał do odebrania “Rzeczpospolitej” PiS-owi. Można zrozumieć zniecierpliwienie starszego pana, że są jeszcze w Polsce gazety, które piszą co innego niż organ Michnika, ale rząd i jego mianowańcy w spółce robią co mogą, choć na razie z umiarkowanym sukcesem. Ale poczekajmy i nie dziwmy się, że liberałowie przy władzy nie tylko utrzymują 49 proc. państwowej własności w gazecie, co jest ewenementem na skalę zachodnich demokracji, ale i robią wszystko, aby przeszkodzić w funkcjonowaniu branżowemu inwestorowi, który chce rozwijać tytuł. Kiedy “Rzeczpospolita” zostanie już odpolityczniona i dołączy do FJM, to liberalny rząd Tuska na pewno przestanie rzucać jej kłody pod nogi. Na razie cieszmy się, że media elektroniczne są odzyskane i mówią jednym głosem. Toteż zakończenie prac niesławnej komisji w sprawie afery hazardowej nie wywołało szczególnego zainteresowania. Żeby nie psuć nam humorów rządzący troskliwie wybrali na ostatnią debatę piątek wieczór przed świątecznym weekendem,. Zresztą i tak przecież wiemy, że za aferę PO odpowiadają jednakowo wszystkie partie, a za układy Rycha i Mira głównie Mariusz Kamiński. Mirosław Sekuła dumnie ogłosił, że wojnę polsko-polską w komisji zakończył sukcesem. Wszyscy westchnęli z ulgą, że polityka miłości zatriumfowała. Jak to ujął koncyliacyjnie Jarosław Gowin, wszystkie partie miały jakieś konszachty z hazardowym sektorem. Skoro wszyscy są odpowiedzialni, to nikt nie jest odpowiedzialny. Co było do udowodnienia. Wiem, że Jarosław Gowin to uczciwy człowiek i wiem, że polityka to nie zajęcie dla harcerzyków, a mimo to zastanawiam się: czy naprawdę musiał żyrować tę śmierdzącą sprawę? I przypominam sobie piosenkę Perfectu. Wildstein

Fałszowanie holokaustu Nie zgadzam się z opinią Haim Barama, że izraelskiemu systemowi edukacji udało się zaszczepić wśród uczniów ‘wiedzę o holokauście’. To nie była wiedza o holokauście a raczej mit holokaustu lub nawet fałszowanie holokaustu (w tym sensie półprawda jest gorsza od kłamstwa). Jako ten, który sam przeżył holokaust, najpierw w Warszawie, potem w Bergen-Belsen, podam przykład całkowitej nieznajomości codziennego życia w czasie holokaustu: w warszawskim getcie, nawet w okresie pierwszej masowej zagłady (czerwiec do października 1943), prawie nie widziałem niemieckich żołnierzy. Prawie wszystkie prace administracyjne, a następnie transport setek tysięcy żydów do obozów śmierci, były przeprowadzane przez żydowskich kolaborantów. Przed wybuchem powstania w getcie warszawskim (plan, który rozpoczął się dopiero po zagładzie większości żydów w Warszawie), grupy żydowskiego podziemia zabijały, z pełnym uzasadnieniem, każdego żydowskiego współpracownika jakiego mogli znaleźć. Gdyby tego nie zrobili, powstanie nie mogłoby się rozpocząć. Większość mieszkańców getta bardziej nienawidziła współpracowników niż niemieckich nazistów. Każde dziecko żydowskie uczono, i to uratowało życie niektórym z nich, „kiedy wchodzisz na plac, który ma trzy wyjścia, jedno strzeżone przez niemieckiego SS-mana, jeden przez Ukraińca i jeden przez żydowskiego policjanta, to powinieneś w pierwszej kolejności próbować przejść koło Niemca, następnie może Ukraińca, ale nigdy żyda”. Jedno z moich najbardziej wyraźnych wspomnień jest, że gdy żydowskie podziemie zabiło podłego bliskiego współpracownika blisko mojego domu pod koniec lutego 1943 roku, tańczyłem wraz z innymi dziećmi i śpiewałem wokół wciąż krwawiących zwłok. I nadal nie żałuję tego, wręcz przeciwnie. Jest oczywiste, że takie wydarzenia nie były wyłącznie z udziałem żydów, cały nazistowski sukces łatwej i utrzymującej się władzy nad milionami ludzi wynika z subtelnego i szatańskiego wykorzystywania współpracowników, którzy wykonywali za nich większość brudnej roboty. Ale czy ktoś wie o tym?
To było prawdą, a nie to, co jest „zaszczepiane”. O teatrze Yad Vashem – (oficjalne państwowe Muzeum Holokaustu w Jerozolimie – Ed.) – nie chcę mówić w ogóle. Ono i jego podłe wyczyny, takie jak honorowanie nazistowskich kolaborantów z Płd Afryki, to jest poniżej pogardy. Dlatego, gdybyśmy znali trochę prawdy o holokauście, moglibyśmy przynajmniej zrozumieć (zgadzając się lub nie), dlaczego Palestyńczycy teraz eliminują swoich kolaborantów. To jedyny sposób jaki mają, jeśli chcą nadal walczyć z naszym reżymem. Prof. Israel Szahak, list z dnia 19.05.1989

http://www.radioislam.org/revisionism/traitors.htm Tłumaczenie Ola Gordon
Za http://poliszynel.wordpress.com

Dwa lata walczy o odszkodowanie po wypadku z Geremkiem 490 zł renty, niesprawna noga i proces w sądzie o odszkodowanie – tak dzisiaj wygląda życie Edwarda Paterka, poszkodowanego w wypadku, w którym zginął profesor Bronisław Geremek. Teraz chce wywalczyć 100 tys. zł odszkodowania. [To i tak wręcz żałosna suma za zmarnowane życie - admin] Chwili, w której mercedes byłego europarlamentarzysty wbił się w prowadzonego przez Paterka fiata ducato, kierowca nie potrafi sobie przypomnieć. Za to do końca życia zapamięta walkę, którą musi toczyć z ubezpieczycielem o odszkodowanie. - Nie mogę zginać lewej nogi w kolanie – opowiada „Głosowi Wielkopolskiemu” Edward Paterek. – Kilka stopni i koniec. Nawet w nocy przewracając się z boku na bok muszę się przebudzić, żeby przenieść nogę rękami na druga stronę, bo to jest tak silny ból – tak mężczyzna opisuje skutki wypadku, z jakimi do dziś musi się zmagać. – Na głowie mam ślady po uderzeniu, a na klatce piersiowej przy złamanych żebrach bliznę, jakby ktoś mnie postrzelił – dodaje. Edward Paterek zaraz po tragedii, do której doszło 13 lipca 2008 roku, trafił do szpitala. Tam spędził sześć tygodni. Kolejne przeleżał w domu w gipsie. Później przyszedł stres związany z prokuratorskimi przesłuchaniami w sprawie wypadku, gdyż za sprawcę zderzenia dopiero w grudniu 2008 roku uznano prof. Geremka. Od tamtego czasu poszkodowany kierowca nie pracuje. Chciałby wrócić do aktywności zawodowej, ale nie ma takiej możliwości, bo nie może przenosić ciężaru ciała na chorą nogę. Jego dochody to 490 zł renty przyznanej przez ZUS. - Po wypadku ubezpieczyciel wypłacił mi 50 tys. zł. Później zaproponowali dodatkowe 20 tys. zł i na tym chcieli zakończyć sprawę – wyjaśnia Edward Paterek. – Nie zgodziłem się na taką kwotę. Jest za niska w sytuacji, gdy nie mogę pracować – podkreśla pokrzywdzony. Ubezpieczyciel nie chciał się zgodzić na warunki poszkodowanego i sprawa trafiła do sądu. Obecnie zajmuje się nią biegły sądowy, którego opinia może być rozstrzygająca dla sprawy. Kiedy można spodziewać się prawomocnego orzeczenia? Tego na razie nie wiadomo. - Chcę, żeby ubezpieczyciel wypłacił mi 100 tys. zł, to by wystarczyło, żebym mógł jakoś ułożyć życie po wypadku. ZUS przyznał mi rentę na osiem lat z możliwością dożywotniego przedłużenia, więc nie wiem, dlaczego ubezpieczyciel nie chce uznać, że nie tylko złamałem sobie nogę, ale mam poważniejsze obrażenia – podkreśla Paterek.

Wątpliwości po wypadku Do tragicznego wypadku, w którym zginął prof. Bronisław Geremek, doszło w lipcu 2008 roku w okolicach Miedzichowa. Auto polityka z nieznanych przyczyn uderzyło w jadącego prawidłowo fiata ducato, kierowanego przez Edwarda Paterka. Mężczyzna doznał licznych obrażeń, podobnie jak jego zięć, który także podróżował fiatem. Śledztwo przez wiele miesięcy nie potrafiło odpowiedzieć, co było przyczyną wypadku. Na łamach „Głosu” informowaliśmy o wątpliwościach związanych z toczącym się postępowaniem. Ostatecznie uznano, że winnym był profesor, który mógł zasnąć za kierownicą.

Mateusz Pilarczyk, Polska Głos Wielkopolski
http://wiadomosci.onet.pl

31 października 2010 "Kto pije i płaci honoru nie traci". - powiedział swojego czasu senator Henryk Czarnocki, jeśli mnie pamięć nie  myli – z Porozumienia Ludowego. Oczywiście, honor ważna rzecz, ale chyba nie w demokracji, że tak powiem parlamentarnej, bo  w niej honoru nie potrzeba- wystarczy większość parlamentarna. Jak zachować honor i zdrowy rozsądek, jak koledzy w grupie demokratycznej głosują tak jak szef klubu parlamentarnego każe, co jest to na ogół sprzeczne z honorem człowieka i ze zdrowym rozsądkiem, jak cała te demokracja parlamentarna.. Jak nie być diabłem jak się jest w piekle?.- oto jest pytanie. Carl von Clausewitz, w swojej książce” O wojnie”  przytacza w przedmowie do niej, fragment instrukcji Lichtenberga o gaszeniu pożaru i piętnuje gadulstwo i obfitość codziennych komunałów .Generał zmarł w  roku 1831, nie doczekał triumfu demokracji, bo żył  w  monarchii pruskiej, a  zjednoczenie przeprowadzone  zostało w roku 1870 przez Bismarka i od razu wybuchła wojna z Francją. Gdyby dożył do dzisiejszego gadulstwa i dzisiejszych demokratycznych komunałów- to by dopiero zobaczył jak wygląda gadulstwo mające zakryć prawdziwy cel demokracji. Tyranię! Oto fragment instrukcji Lichtenberga o gaszeniu pożaru:” Gdy dom się pali, trzeba przede wszystkim starać się osłaniać prawdą ścianę domu stojącego po lewej stronie oraz lewą ścianę domu, stojącego po prawej stronie; gdyby bowiem chciano osłaniać lewą ścianę domu z lewej strony, to przecież prawa ściana domu jest na prawo od lewej ściany, a zatem, ponieważ ogień znajduje się na prawo  i od lewej i od prawej  strony ściany( przyjęliśmy bowiem, że dom stoi na lewo od ognia), przeto prawa ściana bliższa jest ognia niż lewa, i nie osłoniona mogłaby spłonąć, zanim ogień doszedłby do lewej, osłonionej. Mogłoby zatem spłonąć to, czego się nie osłania, i to prędzej, niż spłonęłoby coś innego, choćby się go nie osłaniało.; należy więc to zostawić, a tamto osłaniać. By rzecz zapamiętać, należy tylko zauważyć, że jeśli dom jest na prawo od ognia, to będzie to ściana lewa, a jeśli dom stoi po lewej stronie, to ściana prawa”(!!!????) Wygląda na to, że cała ta demokracja z instrukcjami pisana jest według instrukcji Lichtenberaga o gaszeniu pożaru. Komunały, gadulstwo i mrowie przepisów, które paraliżują działanie.. Ale to co chcą , demokraci wprowadzają w życie, wpisując się w ogólnoeuropejski pomysł na maltretowanie narodów, ujarzmianie ich  i poniewieranie nimi.. Rozbudowując coraz większą kontrolę nad nimi.. A dlaczego powiązałem to ze słowami senatora Henryka Czarnockiego,  o tym, że jak się pije i płci to oczywiście honoru się nie traci.. Bo niby dlaczego? Ale socjaliści przyjęli  propagandową metodę walki z alkoholizmem jak swój priorytet- na razie zamiast walki klas.. W takim Radomiu, gdzie właśnie ubiegam się stanowisko prezydenta miasta, na walkę z alkoholizmem  miasto wydaje  ponad 3,6 miliona złotych,   a  z opłat koncesyjnych za prawo do sprzedaży alkoholu, ma ponad 3,5 miliona(???) Ładna mi walka z alkoholizmem,  z której to walki jednie biurokracja czerpie pożytki.. To samo z walką z alkoholizmem  ma drogach.. Więcej w propagandy Komendy Głównej Policji Obywatelskiej, niż cała sprawa jest warta. Rozumiem, że komórka propagandowa pracująca w Policji Obywatelskiej ma za zadanie przekonać nas, że główna liczba wypadków odbywa się pod wpływem alkoholu, co oczywiście nie jest prawdą, bo- jak mi wiadomo- pod wpływem alkoholu(  z tym, że to nie na pewno!)  wydarza się 6-7% wypadków(!!!!) A pozostała ilość wypadków zdarza się w wyniku innych okoliczności, na przykład zaśnięcia kierowcy, albo nieuwagi na drodze.. 93% wypadków odbywa się z powodu innych okoliczności, ale co to znaczy dla propagandy policyjnej.. Już nie wspominając  o tym, że według prawa stanowionego, jak ktoś ma we krwi 0,2 promila alkoholu uznawany jest za pijanego..(???) Czysty nonsens, bo w Szwajcarii, dopiero od 0,8 promila liczy się pijaństwo, a w innych krajach od 0,5.. Gdyby uwzględnić naprawdę pijanych za kierownicą, to okazałoby się, że  liczba wypadków – być może pod wpływem alkoholu- wynosiłaby 0,4%... I po co ten propagandowy krzyk codziennie???? Znowu wczoraj zatrzymano 1000 pijanych kierowców.. Kilka lat temu Teleekspress podał informację, że przed Wszystkim Świętymi Policja zatrzymała- uwaga! 10 000 pijanych kierowców(????)., Straszną manipulację uprawiają w  Komendzie Głównej, żeby nas nastraszyć i żeby wbić nam do głowy, że głównymi sprawcami wypadków są pijani kierowcy.. A propos zasypiania za kierownicą:  ponieważ poszkodowany w wypadku  po zderzeniu z mercedesem pana profesora Bronisława Geremka domaga się większego odszkodowania, sączy się  informacje jakoby profesor Geremek zasnął za kierownicą podczas prowadzenia swojego mercedesa w lipcu w ciągu dnia..(???) To też ciekawa teoria.. Bo panu profesorowi  wypadek ściął głowę, ale na przykład asystentce pana profesora urodziwej pani asystent, głowa nie został ścięta.. Uratowała się dzięki temu, że była pochylona w pędzącym mercedesie.. Czego szukała pochylona w pędzącym samochodzie? Musiała mieć wyjątkowe szczęście, że akurat się pochyliła.. I prasa nie ujawniła jej personaliów, bo sobie zastrzegła anonimowość.. Tak to jest jak się zasypia za kierownicą.. Ale wracając do szerzącego się pijaństwa kierowców.. Sejmowa Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych proponuje zakaz jazdy na nartach i snowbordzie pod wpływem alkoholu lub substancji odurzających. Wysoka Komisja chce, żeby  za złamanie tego zakazu groziła grzywna. Jakiś czas temu pisałem, że idziemy złą drogą i następnym krokiem będzie ściganie narciarzy i snowbordzistów. Pisałem też o łyżwiarzach i hulajnogodzistach... No i masz babo placek.. Biorą się za narciarzy... Będą ich wyłapywać i karać.. Nawet- być może – poustawiają  fotoradary na stokach- celem ograniczania prędkości.. Będą większe wpływy z mandatów na biurokrację Polskiego Związku Narciarskiego.. Ale prędkość narciarzy pozostanie taka sama.. Bo jak ograniczyć administracyjnie  szusowanie z wysokiej góry? Dla socjalistów nie ma żadnych przeszkód. Nawet przesuwają czas- tak  im się przynajmniej wydaje. Że są ponad Panem Bogiem.. No i nie zapomnieć o punktach karnych dla narciarzy za przekraczanie prędkości na stokach i jazdę po” pijanemu”, znaczy się narciarz napił się piwa i poszedł sobie poszusować.. Taką to rzeczywistość szykują nam socjaliści pobożni i bezbożni.... W takim na przykład Radomiu, urzędujący obecnie prezydent, pan Andrzej Kosztowniak z Prawa i Sprawiedliwości, w ramach walki z bezrobociem proponuje… utworzenie nowego urzędu do walki z bezrobociem o nazwie” Miejski Urząd Pracy”, tak jakby Powiatowego Urzędu Pracy nie było dość.. A bezrobocie jak rosło  , tak rośnie, bo rosną podatki i koszty, nakładane przez  między innymi pana Kosztowniaka.. Koszty-  Koszto-waniaka.. Może koszty spadną jak nie będzie Kosztowniaka? W ubiegłym roku, w Korei Północnej, demokratycznej Korei- Północnej został rozstrzelany Pak Nam Gi, wysoki urzędnik wydziału finansowego i planowania rządzącej  Partii Pracy Korei, który zainicjował w swoim kraju reformę walutową.. Właśnie złe przygotowanie zmian stało się powodem jego egzekucji. Urzędnik został stracony w Phenianie. Był oskarżony o zrujnowanie gospodarki.., co miało akurat negatywny wpływ na plany Korei Północnej- Kim Dzong ILa.. U nas gospodarkę i nas można rujnować bezkarnie… I bezkarnie zadłużać.. Nikomu włos z głowy nie spada.. A długi dochodzą do 3 bilionów złotych i nadal rosną.. Upadłość Polski coraz bliżej! Pan prezydent Andrzej Kosztowniak wytoczył proces- w trybie wyborczym- panu Mariuszowi Foglowi, też kandydatowi na prezydenta Radomia.. Pan Mariusz powiedział, że pan prezydent zadłużył miasto na 350 milionów złotych  i 80 milionów odsetek,  a pan prezydent  twierdzi, że na 338 milionów i 300 000 złotych. Bo zapłacił kolejną ratę, o której pan Fogiel nie wiedział, bo pan prezydent o takich prawach nie informuje.. A ja twierdzę, że na czas obecny, pan prezydent Kosztowanik, zadłużył miasto na 338 milionów  i300 000 zł  oraz 80 milionów złotych odsetek. Nieprawdaż? Czyli razem 418 milionów i 300 000 złotych.. I zgadzam się z  byłym senatorem Czarnockim… „Kto pije i płaci honoru nie traci”. Honoru nie mają jedynie ci, którzy nas zadłużają i prowadzą do ruiny.. WJR

Niemcy „wydmuchały” Tuska w Brukseli? „29.10. Bruksela (PAP) - Na szczycie UE Polska uzyskała obietnicę, że jej postulat uwzględnienia kosztów reformy emerytalnej w liczeniu deficytu i długu publicznego będzie analizowany do grudnia. Trudna sprawa - tak premier Donald Tusk podsumował polskie wysiłki pierwszego dnia spotkania.”…” Do grudnia mamy czas na przekonywanie. Mamy te ciężkie argumenty, te (argumenty) polityczne w ręku, że nie musimy się zgodzić na ważne dla innych rozstrzygnięcia" - ostrzegł premier, dodając, że OFE to "rzeczywiście męczący temat". Przyznał, że Polska nie ma sojuszników poza ósemką krajów, które - tak jak Polska - przeprowadziły kosztowne reformy emerytalne i wraz z nią w sierpniu wysłały do Komisji Europejskiej list domagając się zmiany statystycznej metodologii liczenia długu.”..(źródło ) Mój komentarz Tusk jak filip z konopi wyrwał się i jako pierwszy z Francuzami zgodził się na proponowane , nie widomo do końca jakie zmiany zaproponowane przez Niemcy w Traktacie Lizbońskim. Krasnodębski porównując klasę Tuska jako polityka do Merkel czy Putina porównał go do piłkarza amatora , któremu polityczni koledzy podsuwają piłkę aby sobie strzelił gola do zawodników drużyn zawodowych .Sytuacja ze szczytu Unii w Brukseli pokazuje amatorszczyznę  Tuska. Tusk bezmyślnie liczyła to , że Niemcy swego lojalnego pomocnika uratują od poważnych perturbacji prawnych w kraju i w Unii poprzez korzystne dla Tuska i Platformy liczenie transferów do OFE. Jak mają się czuć pozostałe osiem krajów, które są w takiej samej sytuacji jak Polska, gdy Tusk szef rządu  najsilniejszego spośród nich  kraju popierając w pierwszej chwili  bezwarunkowo Niemcy z ich planem  zmian w Traktacie Lizbońskim  pozbawi potencjalny blok argumentów w postaci zablokowania zmian. Tusk po potraktowaniu go „z buta” zapowiedział że ma ciężkie argumenty.  Po prostu sprzeda zmiany w traktacie za pozostawienie go u władzy w Polsce. Jak Tusk ma zamiar zawiązać skuteczną koalicje jeśli kreuje dla  potencjalnych koalicjantów wizerunek Polski jako kraju należącego do „niemieckiej stajni politycznej „ . Do tego trzeba dodać Błaznowanie Komorowskiego i  Tuska   w sprawie Traktatu Lizbońskiego. Bez ładu i składu  przy był okazji wychwalali  Traktat Lizboński ,poniewierali Lecha Kaczyńskiego , przymuszając go do podpisania Traktatu. I zwrot jak u Orwella. Wielki Brat stwierdził , że jednak Traktat Lizboński jest „ be” ,że trzeba go zmienić .Orwellowski Tusk pierwszy zgodził się  z tym , pierwszy uznał ,że ten traktat jest zły , że należy zmienić  go zgodnie z życzeniem Wielkiego Brata. Tusk niczego się nie nauczył , gdy abdykował z prezydentury w dziwnych okolicznościach . Gdy rezygnował z polityki jagiellońskiej i zaogniał stosunki USA . Został sam. Rymanowski ostatnio ujawnił swoją opinię ,ze PiS i Platforma rozpadną się po wyborach ,PiS bo przegra , Platforma bo …wygra. Dziwne, gdyby ni eto ,że jest w tym logika .PiS się rozdanie, bo przegranemu Kaczyńskiemu młode wilki rzucą się do gardła. O inteligencji |Kaczyńskiego świadczy fakt , że zapowiedział ,iż w wypadku przegranych wyborów w 2012 roku sam ustąpi. Al. dlaczego rozpadanie się Platforma. Kto rzuci się zwycięskiemu Tuskowi do gardła ,kto weźmie udział w obławie na niego. Sidła według mnie są już zastawiane . Szarpiący się z Unia Tusk to może być widowisko , szczególnie gdy po upokorzeniu zostanie odesłany do domu z niczym. Aby uzmysłowić dyletanctwo Tusak warto przytoczyć jego ten o jeden dzien starszy fragment z Gazety  Wyborczej  Otóż dzień wcześniej Mojżesz, Geniuszem Dotknięty Przez Boga Tusk ogłosił  „Unia Europejska coraz bliżej zgody na rewizję traktatu lizbońskiego. - Polsce odpowiadają zmiany traktatu, by zwiększyć dyscyplinę budżetową - ogłosił wczoraj Donald Tusk. „..”Tymczasem Polska - jak dowiedziała się "Gazeta" - była jedynym krajem, który zdecydowanie popierał postulaty Niemiec już w ubiegłym tygodniu. Angela Merkel zadzwoniła do Donalda Tuska i zreferowała mu pomysł zmiany traktatu.” (źródło )

Marek Mojsiewicz   

Polska i Rosja wyraźnie gotowe, ale nie do końca wiadomo do czego Polska i Rosja wyraźnie są gotowe, jednak nie do końca wiadomo, do czego – zauważa w piątek rządowa “Rossijskaja Gazieta”, komentując czwartkową wizytę ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa w Polsce – informuje PAP. Dziennik wyjaśnia, że “Moskwie i Warszawie – z jednej strony – udało się przenieść problematykę historyczną na płaszczyznę stricte naukową i moralną”. “Z drugiej – Polska nie zrezygnowała z rozmieszczenia na swoim terytorium elementów tarczy antyrakietowej USA, którą w Moskwie wielokrotnie określano jako zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Rosji” – pisze “Rossijskaja Gazieta”. Dziennik podkreśla, że “nikt nie obiecywał rozwiązania z marszu spornych problemów, które gromadziły się latami”. “Strony na razie są zadowolone z samego demonstrowania pragnienia dokonania ostatecznego resetu (w stosunkach rosyjsko-polskich)” – wskazuje. “Rossijskaja Gazieta” odnotowuje, że “jeszcze niedawno z Polski pod adresem Rosji dochodziły tylko oskarżenia o imperialne ambicje”. “Poprawa sytuacji nastąpiła z chwilą, gdy premierem Polski został Donald Tusk” – zaznacza. Moskiewski dziennik zauważa też, że “Polska powitała rosyjskiego dyplomatę jedną dobrą i jedną złą nowiną”. “W przeddzień przyjazdu Ławrowa do Warszawy polski rząd zatwierdził nową umowę gazową z Moskwą. A zła wiadomość napłynęła z warszawskiego Sądu Apelacyjnego, który umorzył sprawę aresztowania czeczeńskiego terrorysty Ahmeda Zakajewa” – wyjaśnia. Powołując się na “wysoko postawione źródło w rosyjskiej delegacji” dziennik “Rossijskaja Gazieta” informuje, że w sprawie Zakajewa “strona rosyjska nie ma żadnych pretensji do władz wykonawczych Polski, które działały absolutnie adekwatnie i profesjonalnie”. “Co więcej – w polskim MSZ dano do zrozumienia, że Zakajew już nigdy nie zostanie wpuszczony na terytorium Polski” – pisze dziennik. Z kolei “Kommiersant” przypomina, że “jeszcze niedawno Moskwa i Warszawa kłóciły się z byle powodu, a teraz rozpoczęły zbliżenie, w wyniku którego Polska z przeciwnika może przemienić się w takiego samego sojusznika Rosji jak Niemcy i Francja”. Gazeta podkreśla, że “zakrojony na wielką skalę reset (w stosunkach dwustronnych) rozpoczął się po kwietniowej tragedii, gdy w katastrofie lotniczej pod Katyniem zginął polski prezydent Lech Kaczyński”. “Obecnie strony radykalnie ożywiły polityczne kontakty” – pisze. “Kommiersant” zauważa, że na początku grudnia prezydent Rosji po raz pierwszy od ośmiu lat złoży oficjalną wizytę w Polsce. “Oba kraje, jak na to wygląda, na serio zamierzają zresetować swoje relacje. W każdym razie nie przeszkodziła ich zbliżeniu odmowa polskiego sądu wydania Moskwie czeczeńskiego emisariusza Ahmeda Zakajewa, który niedawno przyjechał do Polski na kongres Czeczenów, ani rozpoczęty w Warszawie w ubiegłym tygodniu proces Tadeusza A., oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji” – pisze “Kommiersant”.

Za: hoga.pl http://mercurius.myslpolska.pl/2010/10/polska-i-rosja-wyraznie-gotowe-ale-nie-do-konca-wiadomo-do-czego/

Kulisy przejęcia władzy 10 kwietnia 2010 roku przez Marszałka Bronisława Komorowskiego Podsekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Andrzej Duda: „...Gdzieś około godziny 11 zadzwonił do mnie pan Minister Lech Czapla, który pełnił obowiązki Szefa Kancelarii Sejmu i powiedział do mnie „panie Ministrze, pan wie jaka jest sytuacja”, więc ja powiedziałem że oczywiście wiem jaka jest sytuacja, i że w związku z tym pan Marszałek zaraz wygłosi oświadczenie że przejmuje do wykonywania tymczasowo obowiązki Prezydenta. Ja zapytałem na jakiej podstawie, na co pan Minister mi odpowiedział że na podstawie przepisu Konstytucji Rzeczypospolitej który mówi o tym co się dzieje w przypadku śmierci Prezydenta. Więc ja zapytałem czy ktoś z państwa, takie pytanie mu zadałem, widział ciało pana Prezydenta? Odpowiedź była „nie”! Czy otrzymaliście państwo jakąś notę dyplomatyczną ze strony Rosyjskiej informująca o tym że pan Prezydent nie żyje? Odpowiedział mi „nie” i powiedział do mnie „pani Ministrze, ale przecież to jest oczywiste. Ja powiedziałem nie, pani ministrze, dla mnie to nie jest oczywiste...” Podsekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Andrzej Duda: „...Jako prawnik uznałem za coś niesłychanego że przejęcie obowiązków Prezydenta następuje w sytuacji, czy miałoby nastąpić w sytuacji, bo proszę państwa o ile ja pamiętam to w tym czasie kiedy ja prowadziłem rozmowę z panem Ministrem Lechem Czaplą, tą pierwszą rozmowę, to na pasku w telewizji szła już informacja o tym że pan Marszałek zaraz wygłosi oświadczenie. W związku z powyższym Marszałek był zdeterminowany do przejęcia, do wykonywania obowiązków Prezydenta nie wiedząc tak naprawdę czy Prezydent rzeczywiście nie żyje, bo nie było żadnej takiej pewności. Zresztą z późniejszych informacji które pochodzą od osób które tam na miejscu były ja wiem że wtedy absolutnie jeszcze ciała pana Prezydenta nie odnaleziono około godziny 11. Że była to próba złamania Konstytucji...”

Ciało Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego odnaleziono o godz. 16.10

Skąd pewność Ministra Lecha Czapli już o godz. 11.00 że Prezydent Polski Lech Kaczyński nie żyje?

Katastrofa TU-154M wybrane informacje

09:55 - Nikt nie przeżył katastrofy prezydenckiego samolotu - gubernator obwodu smoleńskiego.
10:08 - Najprawdopodobniej nikt nie przeżył katastrofy prezydenckiego samolotu - rzecznik MSZ
10:36 - Wszystko wskazuje na to, że prezydencka para nie żyje - rzecznik MSZ.
10:55 - MSZ Rosji potwierdza: nikt nie przeżył katastrofy.
11:07 - Najprawdopodobniej nikt nie przeżył katastrofy prezydenckiego samolotu - poinformował rzecznik MSZ Piotr Paszkowski. W resorcie organizuje się sztab kryzysowy.

14:29 - Oświadczenie marszałka Sejmu wz. z katastrofą pod Smoleńskiem.

Oświadczenie marszałka Sejmu wz. z katastrofą pod Smoleńskiem „...Oświadczenie marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego w związku z katastrofą rządowego samolotu pod Smoleńskiem: W dniu dzisiejszym w godzinach porannych Naród poniósł niepowetowaną stratę. Wydarzyła się jedna z największych tragedii w powojennej historii Polski. W drodze na uroczystości z okazji siedemdziesiątej rocznicy zbrodni katyńskiej, w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, zginął najwyższy przedstawiciel Państwa Polskiego Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński z Małżonką Marią Kaczyńską..." „...Pragnę poinformować wszystkich obywateli, że ciągłość funkcjonowania Państwa Polskiego jest zapewniona. Zgodnie z art. 131 ust. 2 pkt 1 Konstytucji, w razie śmierci Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, do czasu wyboru nowego prezydenta w wyborach powszechnych, Marszałek Sejmu wykonuje obowiązki głowy państwa. W przewidzianym Konstytucją terminie ogłoszę datę wyborów na urząd Prezydenta RP...” źródło: RMF, Oświadczenie marszałka Sejmu wz. z katastrofą pod Smoleńskiem

16:10 RIA-Nowosti: Znaleziono ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego

źródło: RMF, Tragedia w Smoleńsku. Podsumowanie wydarzeń z 10 kwietnia minuta po minucie

Z zestawienia powyższych informacji wynika że Marszałek Bronisław Komorowski przedwcześnie przejął władzę w Polsce. W tym miejscu warto przypomnieć mój wpis dotyczący Orędzia Marszałka Bronisława Komorowskiego. Wcześniejsza godzina publikacji Orędzia Marszałka Bronisława Komorowskiego. Zbyt wiele pewników i zbiegów okoliczności, myślę że Narodowi Polskiemu należą się słowa wyjaśnienia ze strony Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego oraz TVP Info

http://www.pluszaczek.com/2010/04/24/oredzie-marszalka-bronislawa-komorowskiego-%E2%80%93-zagadka/

Podsekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Andrzej Duda, przed parlamentarnym zespołem ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, opisuje kulisy przejęcia władzy 10 kwietnia 2010 roku przez marszałka Bronisława Komorowskiego

Pluszak's blog

TO KONIEC FSO NA ŻERANIU Po 60 latach pracy FSO na Żeraniu kończy działalność. Pracę może stracić cała załoga, czyli 1,8 tys. osób. Na sprzedaż zostanie wystawionych 110 ha atrakcyjnych gruntów. Rzecznik prasowy FSO powiedział,że zostały już podjęte działania w celu zwolnień grupowych. Nie mówi jednak, ile osób straci pracę w spółce, której straty tylko w ubiegłym roku wyniosły 189 mln zł. Zofia Duran, członek zarządu FSO w sprawie zwolnień napisała do zakładowych związków zawodowych – z listu wynika, że zwolnione zostaną w sumie 1823 osoby. Nie licząc tych, którzy zostali zwolnieni już znacznie wcześniej. Według informacji “DGP” firma nadal będzie funkcjonować w kadłubowej postaci, zarządzając jedynie kilkoma spośród 12 spółek wchodzących obecnie w skład Grupy Żerań FSO. Szanse na przetrwanie mają grójecki producent foteli i ciechanowski wytwórca elementów z tworzyw sztucznych. Odpowiedzialność za klęskę FSO spoczywa głównie na władzach stolicy, które w tym roku ponad trzykrotnie zwiększyły roczny czynsz za użytkowanie wieczyste – z 7 do 22 mln zł. Pierwsze wypowiedzenia załoga otrzyma już w listopadzie, a proces zwolnień ma potrwać do marca. Kierownictwo firmy nie informuje co prawda, ile będą one kosztować, ale zważywszy, że średnia pensja w zakładzie to 3,3 tys. zł, w sumie odprawy pracowników mogą wynieść nawet 20 mln zł. Eksperci branży motoryzacyjnej wciąż nie tracą wiary, że fabrykę da się jeszcze uratować. Nadziei szukają na Dalekim Wschodzie, bowiem od paru miesięcy FSO prowadziła negocjacje z chińskim Cherry na uruchomienie produkcji małego modelu auta. Z całą pewnością FSO mogłoby się stać znakomitym punktem wyjścia dla firmy pragnącej zdobyć pozycję na europejskim rynku. Fabryka na Żeraniu to zakład o kilkudziesięcioletniej tradycji. Powstał, aby na licencji włoskiego koncernu produkować Fiata 110. Potem z taśm produkcyjnych zjeżdżały także Pobieda (czyli słynna Warszawa), Syrena, fiaty 125, polonezy, a po wejściu koreańskiego koncernu Daewoo – także lanosy. Najlepszym rokiem dla zakładu był 1999, kiedy wyjechało z niego ponad 200 tys. aut – cztery raz więcej niż w roku bieżącym. (wg, "Dziennik Gazeta Prawna", dziennik.pl, MyPiS.pl)

Znicze, które nie chcą się palić Z niedowierzaniem, w piątkowy wieczór odebrałam telefon od znajomych informujący o tym jak pan Tusk wypowiedział się na temat listu rodzin ofiar katastrofy samolotu rządowego Tu-154 dotyczącego prośby o spotkanie w sprawie smoleńskiego śledztwa. Włączyłam telewizor, sprawdziłam w internecie. Prawda. Szok. Premier rządu polskiego nie rozumie tego co czyta. Rozumiem, że 30% szóstoklasistów nie rozumie czytanego tekstu na egzaminie kompetencyjnym po klasie szóstej, ale Prezes Rady Ministrów? Bo przecież niemożliwe żeby był aż tak obłudny i zły. Nie prosimy Pana Tuska o odszkodowania. W liście (cytowanym poniżej) jest napisane, cytuję: uważamy spotkanie za konieczne w związku z nadal istniejącymi, ważnymi wątpliwościami dotyczącymi działań podejmowanych przez polskie instytucje oraz sposobu i efektu ich współpracy z odpowiednimi organami Federacji Rosyjskiej. Najważniejsze wątpliwości - co istotne - nie jedyne, dotyczą problemu identyfikacji i sekcji zwłok, jak też czynności podjętych przez rząd polski działający pod Pańskim przewodnictwem, celem m.in. niezwłocznego sprowadzenia do kraju kompletnego wraku samolotu Tu-154M, ze szczególnym uwzględnieniem rejestratorów lotu wraz z oryginalnymi danymi. Tyle z listu. Przeczytałam 3 razy, żeby nie przeoczyć czegoś, z czego wynikałoby, że chcemy spotkać się by rozmawiać o należnych nam odszkodowaniach. Nie znalazłam. Może znajdzie ktoś z internautów? Pragnę poinformować pana Tuska, że o orzekaniu o odszkodowaniach decydują w tym kraju jeszcze sądy i nie wchodzi to w zakres jego kompetencji. W razie zaistnienia takiej sytuacji to nie Rodziny a suwerenny sąd będzie pisał do niego w tej sprawie. Jest mi strasznie przykro, ze muszę pisać o tych sprawach w dniach tak bardzo smutnych dla nas wszystkich, wszystkich rodzin ludzi, którzy zginęli 10 kwietnia. Te święta Wszystkich Świętych są dla nas tak bolesne jak nigdy do tej pory nie były. Chcielibyśmy by choćby z tego powodu i w tym momencie przestano nas oczerniać, nami manipulować. Choćby z szacunku do śmierci i do bólu. Nawet to nie jest nam dane od Pana, Panie Premierze. A oto pełna treść listu: PREZES RADY MINISTRÓW RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Pan Donald TUSK Szanowny Panie Premierze Prosimy o spowodowanie zorganizowania spotkania z Panem Premierem przedstawicieli i pełnomocników rodzin osób, które zginęły w dniu 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Uważamy spotkanie za konieczne w związku z nadal istniejącymi, ważnymi wątpliwościami dotyczącymi działań podejmowanych w tej sprawie przez polskie instytucje oraz sposobu i efektu ich współpracy z odpowiednimi organami Federacji Rosyjskiej. Najważniejsze wątpliwości - co istotne - nie jedyne, dotyczą problemu identyfikacji i sekcji zwłok, jak też czynności podjętych przez polski rząd działający pod Pańskim kierownictwem, celem m.in. niezwłocznego sprowadzenia do kraju kompletnego wraku samolotu TU-154M, ze szczególnym uwzględnieniem rejestratorów lotu wraz z oryginalnymi danymi. Zwracamy się, przy tym z prośbą, aby Pan Premier poprosił na to spotkanie podległych sobie ministrów: Panią Ewę Kopacz, Pana Tomasza Arabskiego oraz Pana Jerzego Millera. Prosimy też, aby w tym spotkaniu wzięli udział Prokurator Generalny RP Pan Andrzej Seremet oraz Naczelny Prokurator Wojskowy Pan gen. bryg. Krzysztof Parulski. Wierzymy, iż mimo bardzo wielu obowiązków, znajdzie Pan Premier czas na spotkanie z nami, celem wyjaśnienia wątpliwości, w tak istotnej dla spokoju naszego dalszego życia sprawie. Prosimy jednocześnie, w trosce o Pański czas, aby Pan Premier spowodował udział wszystkich osób wymienionych powyżej, bowiem chcielibyśmy uniknąć sytuacji, w której cześć pytań pozostałaby bez odpowiedzi i koniecznym było ponowienie spotkania Panie Premierze uprzejmie prosimy o wyznaczenie terminu i miejsca spotkania. Licząc na przychylność Pana Premiera przy rozpatrywaniu naszej prośby wierzymy, że sprawa tzw. katastrofy smoleńskiej jest nie tylko dla nas problemem najwyższej wagi, ale również polski Rząd traktuje ją priorytetowo. Z wyrazami szacunku Zuzanna Kurtyka's blog


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
matematyka dyskretna w 2 id 283 Nieznany
283
283 a
etyka 1 str 277-283, UKSW politologia, etyka - Filipowicz
283 Rozporz dzenie Parlamentu Europejskiego Wsp lnotowy Kodeks Wizowy
Rozw�j fizyczny i poznawczy w wieku od 6-12 lat, s.274-283
283
283-317, materiały ŚUM, IV rok, Patomorfologia, egzamin, opracowanie 700 pytan na ustny
283+strony 29 YA2SUMRYSW333B5GZZYJCXSZYCCPCZA7JQ6JERY
283 SC DS400 C BMW 1 A 04 XX
Dz U 2004 nr 283 poz 2839
283
283-284 Cantalamenssa - O słowie, teologia, teksty
Matematyka czerwiec 2012 id 283 Nieznany
2013 eiogr z lista zadan2id 283 Nieznany (2)
o 9Cwiecenie2+ 283+strony 29 GWL62TFGMDQZEHCLTS7FPADUOTDZQW6LTEWNJSI
Zio B3a+ 283 29
spos f3b+ustalania+wysoko 9cci+zaliczek+tytu b3em+sk b3adek+ 283+str 29 63UCHHMF7BFS5SQU3ZK4M4TSHJS3

więcej podobnych podstron