Sejm zablokował listopadowy Marsz Niepodległości Krytyka Polityczna zgłoszą chęć manifestacji w dniu 18 Listopada i Gronkiewicz Waltz na podstawie „Lex Komorowski „ zakaże konkurencyjnego wobec lewackiej inicjatywy „ Marszu Niepodległości Poniewierany przez Putina i Merkel Tusk chce pokazać , że przynajmniej Polakom może dokopać . Jego żyrandolowy , nazwany przez Ziemkiewicza Forestem Gumpem z Belwederu całkiem upadł na głowę i zamierza przekształcić Polskę w folwark oligarchii. Panisko zgłosiło projekt do Sejmu pozbawienia Polaków prawa do swobodnego manifestowania i obchodzenia rocznic patriotycznych. Prowokacja Tuska, Muchy, i Gronkiewicz Waltz , w wyniku której rosyjscy i polscy kibice mieli być poszczuci na siebie nie wypaliła .Wszystko przez Kaczyńskiego , bo nie dał się sprowokować , a termin prowokacji i uchwalenia ustawy były tak ładnie zgrane . Kilka podpalonych samochodów i wybitych witryn sklepowych , a Tusk wystąpił by w roli caudilla , ojca narodu i ludu , który ograniczając tą ustawą prawa i wolności obywatelskie chroni zwykłych obywateli przed przemocą . „Sejm znowelizował w czwartek Prawo o zgromadzeniach. Nowe przepisy umożliwiają organom gminy zakazanie organizacji dwóch lub więcej zgromadzeń w tym samym miejscu lub czasie, jeżeli może to doprowadzić do naruszenia porządku publicznego. Przeciw były PiS, RP, SLD i SP. „....(źródło)
Tusk ośmiesza się pozując na caudillo, „mocnego człowieka” w Polsce, małego Putina . Prawo to ma pozwolić Gronkiewicz Waltz manipulowania prawem i zakazanie listopadowego Marszu Niepodległości . Bo ta ustawa tylko do tego głównie się sprowadza . To listopadowy być może wielusettysięczny Marsz może zachwiać reżimem II Komuny, może być początkiem końca . Ludzie się policzą , policzą siły . A tak jakiś Palikot , czy lewacka Krytyka Polityczna zgłoszą chęć manifestacji celem poniżenia zrywu niepodległościowego Polaków w dniu 18 Listopada i Gronkiewicz Waltz na podstawie „Lex Komorowski „ zakaże konkurencyjnego wobec lewackiej inicjatywy „ Marszu Niepodległości „ Marsz się na pewno odbędzie ,ze zgodą , czy bez ale reżimowe media rozpętają histerię , będą grozić pogromami jakie policja będzie dokonywała na uczestnikach „nielegalnego „ Marszu Niepodległości . Wielu ludzi nie przyjdzie, rodzice nie wezmą dzieci na manifestację . Reżim jak za dobrych czasów I Komuny dokona prowokacji i rozbije Marsz .
Marek Mojsiewicz
Rząd Tuska sięga głęboko do kieszeni rodzin Ta ekipa konsekwentnie chroni tzw. głębokie kieszenie (np. banki, sieci sklepów wielkopowierzchniowych, firmy telekomunikacyjne), a bez żadnych zahamowań sięga do tych płytkich, większości rodzin w Polsce.
1. Tak jak premier Tusk zapowiedział w swoim expose, tak wczoraj zdecydowała Rada Ministrów. Dokonała zmian w podatku dochodowym od osób fizycznych pozbawiając ulgi na dziecko rodziny z jednym dzieckiem w sytuacji kiedy ich roczne dochody przekraczają 85,5 tys. zł, a także odbierając wszystkim możliwość odliczania ulgi internetowej. To pierwsze rozwiązanie wbrew pozorom nie będzie dotyczyło rodzin, które są krezusami. Wystarczy, że oboje rodzice będą zarabiali w okolicach średniej krajowej w gospodarce i już nie będą mogli skorzystać z ulgi na wychowanie dziecka. Jako rozwiązanie o charakterze prorodzinnym przyjęte zostało z kolei podwyższenie ulgi podatkowej o 50 % ( do 1668 zł) na trzecie i każde kolejne dziecko tyle tylko, że rzadko która rodzina wielodzietna ma takie dochody aby móc odliczyć od podatku ulgi w takiej wysokości. Okazuje się, że zabranie ulgi na jedno dziecko i dodanie 50% ulgi na trzecie i kolejne dziecko (sytuacja rodzin z dwojgiem dzieci pozostaje bez zmian) przyniesie budżetowi państwa oszczędności w wysokości około 150 mln zł co przy wydatkach budżetowych zdecydowanie przekraczających 300 mld zł stanowi zaledwie promile ale i po nie chce się schylić, rządząca koalicja Platforma – PSL. Wcześniej już zdołano zabrać becikowe (czyli świadczenie z tytułu urodzenia dziecka) rodzinom w których miesięczny dochód na członka rodziny przekracza kwotę 1922 zł, a oszczędności z tego tytułu, wyniosą kilkadziesiąt milionów złotych.
2. Te w sumie symboliczne oszczędności budżetowe są wprowadzane w sytuacji kiedy sytuacja demograficzna w naszym kraju została uznana na wiosennym Kongresie Demograficznym w Warszawie za wręcz katastrofalną, a wskaźnik dzietności kobiet w wysokości 1,3, lokuje nas na 207 miejscu na 212 krajów objętych statystyką przez ONZ. Dodatkowo rządząca koalicja zdecydowała się na podwyższenie podatku VAT z 8% na 23%, a więc aż o 15 punktów procentowych na ubranka i obuwie dziecięce (zakończyła się derogacja unijna na obniżoną stawkę podatku VAT), ale jednocześnie odrzuciła projekt ustawy przygotowanej przez posłów Prawa i Sprawiedliwości aby umożliwić rodzinom wychowującym dzieci zwrot tego nadpłaconego podatku po przedłożeniu rachunków we właściwym Urzędzie Skarbowym.
3. Odebranie rodzinom ulgi na dzieci, a także ulgi internetowej to tylko jeden z wielu sposobów sięgania do kieszeni rodzin. W połowie poprzedniego roku przecież sięgnięto do kieszeni rodzin aż na 5-7 mld zł rocznie poprzez zwiększenie o 1 pkt procentowy stawki podatku VAT. Ta podwyżka stawek podatku VAT zdecydowanie mocniej dotknęła rodziny mniej zamożne bo one z reguły wydają całość swoich miesięcznych dochodów, a kupowanie dóbr i usług jest z reguły objęte podatkiem VAT. Rodziny zamożniejsze część swoich dochodów oszczędzają i od tej zaoszczędzonej części podatku VAT nie płacą. Od 1 stycznia tego roku rośnie wyraźnie odpłatność pacjentów za leki. Wprawdzie tzw. ustawa refundacyjna miała poprawić dostępność pacjentów do leków ale okazuje się, że wypisywanie przez lekarzy recept refundowanych tylko na te leki, które są zarejestrowane w Polsce na daną jednostkę chorobową, a także strach lekarzy przed karami i wystawianie recept ze 100% odpłatnością, doprowadziły do tego, że tylko w I kwartale tego roku wydatki refundacyjne NFZ, są niższe od ubiegłorocznych aż o 0,5 mld zł. To oczywiście oznacza, że o taką mniej więcej kwotę powiększyły się wydatki pacjentów na leki. Na wiosnę Urząd Regulacji Energetyki wydał zgodę na 7-10% podwyżkę cen gazu dostarczanego do gospodarstw domowych i miała to być jedyna podwyżka cen gazu w tym roku. Właśnie PGNiG złożył w URE propozycję kolejnej podwyżki cen gazu dla gospodarstw domowych od 1 lipca tego roku i wszystko wskazuje na to, że zgodę na tę podwyżkę uzyska.
4. To tylko niektóre przykłady sięgania przez rząd Tuska głęboko do kieszeni rodzin w Polsce. Po kosztownych przygotowaniach do Euro 2012, przychodzi czas kiedy rząd Donalda Tuska zaczyna intensywnie szukać oszczędności, bez których trudno będzie związać w przyszłym roku, koniec z końcem w finansach publicznych. Ta ekipa konsekwentnie chroni tzw. głębokie kieszenie (np. banki, sieci sklepów wielkopowierzchniowych, firmy telekomunikacyjne), a bez żadnych zahamowań sięga do tych płytkich, większości rodzin w Polsce. Kuźmiuk
ZABÓJCZY KONSENSUS Gdy główne ośrodki propagandy, organy ścigania i rzesze „autorytetów” zaświadczają nam zgodnie o samobójstwie gen. Petelickiego – można ze spokojem przyjąć, że za śmiercią twórcy GROM-u kryje się „seryjny samobójca”, a wszystkie prawicowe „teorie spiskowe” mogą być pomocne w wyjaśnieniu tej tajemnicy. Po pięciu latach doświadczania metod propagandowych grupy rządzącej, jakikolwiek dylemat w tym zakresie byłby oznaką skrajnego infantylizmu, a wątpliwości - stratą czasu. Ponieważ w III RP nigdy nie dowiemy się, z jakich powodów zakończył życie Sławomir Petelicki - dziś można jedynie poszukiwać odpowiedzi na pytanie, kim był ten człowiek i jak interpretować jego aktywność po 10 kwietnia? Natomiast próba typowania sprawców lub motywu zbrodni – byłaby niedorzeczna i ograniczona do miałkich spekulacji. Biorąc pod uwagę życiorys Petelickiego, jego związki z mrocznymi sprawami komunistycznej bezpieki, interesy, w których uczestniczył czy środowiska, z którymi był związany – wykluczenie jednego motywu, na rzecz innego, przypominałoby strzał w ciemno. Sądzę też, że sprowadzenie tej śmierci wyłącznie do obszaru sprawy smoleńskiej – choć dalece prawdopodobne – nie musi wyczerpywać wszystkich motywacji. Tym bardziej, jeśli podobną ewentualność podsuwa nam jeden z „ojców założycieli” Platformy Obywatelskiej. Taką sugestię można znaleźć w słowach Gromosława Czempińskiego, który komentując śmierć Petelickiego zwrócił uwagę, jakoby „uległ on niestety teorii, którą głosił PiS, że to był zamach, czyli mimo, że na początku mówił, że do katastrofy doprowadziły błędy w przygotowaniach wizyty to potem raczej zaczął dryfować w stronę zamachu”. To nieprawdziwa i zwodnicza sugestia, nieznajdująca potwierdzenia w faktach. Gdybym miał wskazać wypowiedź, która najpełniej charakteryzuje rolę Petelickiego w ostatnich dwóch latach i wyznacza obszar jego politycznej misji, zacytowałbym słowa z wywiadu udzielonego Onetowi w lipcu 2011 roku. Na pytanie dziennikarza: czy w Polsce ktoś inny mógłby stanąć na czele rządu niż Donald Tusk? – Petelicki potwierdza – oczywiście a gdy pada pytanie uściślające: „PiS i Jarosław Kaczyński?” – odpowiada:
„Nie, dlaczego chce Pan ze mnie zrobić zwolennika PiS-u, którym nie jestem. Owszem znajdują się tam ludzie logicznie myślący jak np. Zbigniew Girzyński, ale w PO tez jest wielu porządnych ludzi. Najlepszy dla Polski byłby rząd fachowców. Tusk i Kaczyński nie są dobrym rozwiązaniem dla Polski. Zakończę ten wywiad cytatem z Pawła Kukiza: "Kaczor i Donald do Disneylandu". Sformułowanie „rząd fachowców” oraz postulat odrzucenia dotychczasowego układu politycznego sugeruje, że Petelicki był zwolennikiem budowania „trzeciej siły”, a zatem partię opozycyjną traktował równie krytycznie, jak grupę rządzącą. Można się o tym dowiedzieć z szeregu wypowiedzi generała, gdy oceniał okres rządów PiS-u, reformy dokonywane w wojsku czy likwidację WSI. To postawa bliska wielu innym postaciom, które uaktywniły się w okresie wyborczym i – podobnie, jak ludzie związani z portalem Nowy Ekran – próbowali nas przekonać, że tylko „polityczna alternatywa” może ocalić Polskę. Warto wspomnieć, że Sławomir Petelicki darzył szczególną estymą ludzi PJN-u, współpracując np. z prof. Krzysztofem Rybińskim czy przyrównując Joannę Kluzik-Rostkowską do „Żelaznej Damy” i Angeli Merkel. Ponieważ po śmierci Petelickiego podkreśla się głównie jego oceny odnoszące się do rządu Tuska i śledztwa smoleńskiego, trzeba zwrócić uwagę na poglądy dotyczące opozycji. W wywiadzie udzielonym Playboyowi w styczniu 2011 roku, generał nie szczędził PiS-owi gorzkich opinii, a nawet wspomniał o rzekomych „czarnych listach” Ziobry i Święczkowskiego na których miały znajdować się nazwiska osób typowanych do aresztowania, nie zapominając o podkreśleniu „sam byłem na takiej liście za rządów PiS-u”. Opowiedział przy tym barwną historyjkę, którą ze względu na występujące w niej postaci warto zacytować w całości. Gdy dziennikarz „zszokowany” opowieściami o kaczystowskim terrorze zakrzyknął:
- To wszystko brzmi jak jakieś fantasmagorie, mity… - Petelicki wyjaśnił:
„Ale to prawda. Macierewicz założył nawet podsłuch Radkowi Sikorskiemu, który w ich rządzie był ministrem obrony. Kiedy Jarosław dowiedział się, że Sikorski od czasu do czasu się ze mną spotyka, wezwał go do siebie i zabronił mu jakichkolwiek kontaktów z generałem Petelickim. Po pewnym czasie Radek przysłał mi prześmiewczy mail – „Fatwa się skończyła”. W post scriptum dodał – „Panie Antoni, proszę zameldować premierowi o tym ostatecznym dowodzie mojej nielojalności”. Osoby występujące w tej opowieści należałoby umiejscowić na dwóch przeciwległych biegunach - sympatii i antypatii, przy czy nietrudno się domyśleć, które miejsce zostało przeznaczone Antoniemu Macierewiczowi. Stosunek generała do tych dwóch postaci być może najpełniej definiuje jego rzeczywiste poglądy. Petelicki doskonale pamiętał, że w czerwcu 2008 roku został wskazany przez przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej WSI jako jedna z osób inicjujących ataki na nowe kadry Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Antoni Macierewicz stwierdził wówczas, że „autorami tez ataku są ludzie, którzy stanowili elitę służb sowieckich w PRL. Tacy jak Sławomir Petelicki i Aleksander Makowski z Wydziału XI departamentu I MSW, zajmującego się w latach 80. dywersją antykomunistyczną, czyli nami, ruchami niepodległościowymi” i podkreślił:
„Trzeba na to patrzeć jako na ciąg prowokacji opracowanych i realizowanych przez takie osoby jak Makowski, Petelicki, Dukaczewski, Tobiasz, Lichocki. Zespół byłych oficerów ukształtowanych przez służby sowieckie. Oni z jednej strony posługują się narzędziami przyswojonymi na szkoleniach GRU i KGB, a z drugiej – zapewnili sobie niebywale wysoką pozycję w Polsce lat 90. Dzięki informacjom i dyspozycyjnej agenturze, dzięki bezradności i naiwności części rządzących i mediów– osiągnęli wpływy jakich nigdy nie mieli w PRL”. Niezależnie, jakie oceny na temat Petelickiego pojawiają się obecnie, dobrze byłoby pamiętać o tych słowach Antoniego Macierewicza. Nie może zatem dziwić, że Petelicki we wrześniu 2009 roku komentując zaginiecie szyfranta WSI Stefana Zielonki, stwierdził:
„Kluczową sprawą w poszukiwaniach zaginionego podoficera jest stan naszego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Powołując się na wypowiedź gen. Rusaka, byłego szefa WSI, można stwierdzić, że dziś takowych nie posiadamy, ponieważ skutecznie zniszczył je Antoni Macierewicz publikując tajne dane istotne dla działania służb. Z wywiadu zostali usunięci wybitni specjaliści - także bardzo młodzi matematycy i informatycy. To powoduje, że nasza służba traci możliwości ochrony żołnierzy - co było widać w sprawie Nangar Khel. Zajmowała ona się wówczas szukaniem haków na żołnierzy, a nie ich ochroną.” W połowie 2011 roku, gdy sąd uniewinnił polskich żołnierzy, twórca GROM-u komentował: „Nie doszukuję się motywów politycznych w wyroku sądu, bo byłoby to z mojej strony świństwo. Doszukuję się ich jednak w działaniach Antoniego Macierewicza bo sprawa "zbrodni ludobójstwa" w Nangar Khel miała się zacząć od raportu, który polityk PiS przyniósł do MON-u. Coś dziwnego się stało, że jak PiS przegrało wybory, to ci żołnierze stali się zbrodniarzami.” Na drugim biegunie znajdziemy oceny dotyczące ministra Sikorskiego – przy czym są one skrajnie odmienne od ocen przysługujących Tuskowi czy jego ministrom i tak entuzjastyczne, że w lipcu 2011 roku Petelicki nie waha się wyznać: „Jednak wśród rządu jest jedna osoba z której Polacy mogą być dumni, to Radosław Sikorski - prawdziwy mąż stanu.” Zdaniem generała, jest to „człowiek, który może zmienić losy Polski na lepsze. On się tym nie chwali, ale to Radosław Sikorski zabiegał przez dwa lata ze swoją żoną o to, żeby firmy amerykańskie wydobywały gaz łupkowy w Polsce dzięki czemu Polska będzie się liczyła na świecie, będzie partnerem dla UE i będzie jeszcze bliżej związana z USA. Nie będziemy potrzebowali tarczy, patriotów, bo to Amerykanie będą nas chronić , chroniąc swoje interesy w Polsce.” Jakkolwiek piękna jest wizja proamerykańskiego męża stanu oraz generała III RP sławiącego sojusz z USA - powinniśmy odczuwać poważny dysonans między werbalnymi deklaracjami Petelickiego, a posmoleńską rzeczywistością. Pojawiają się bowiem pytania: jeśli generał ostro krytykował Tuska, Klicha czy Janickiego za zaniedbania dotyczące lotu do Smoleńska – czemu nie dostrzegał ich po stronie resortu kierowanego przez Radosława Sikorskiego? Skoro chciał udziału NATO w wyjaśnianiu tragedii smoleńskiej i opowiadał się za ścisłą współpracą ze służbami USA - dlaczego bronił „rosyjskiego peryskopu nad Polską” i nie widział zagrożeń w odradzaniu wpływów środowiska WSI? Jeżeli po 10 kwietnia stał się orędownikiem sprawy smoleńskiej i posiadał wiedzę dotyczącą katastrofy – czemu nie dostrzegał wspólnego celu z przewodniczącym parlamentarnego zespołu smoleńskiego, a brata prezydenta Kaczyńskiego wysyłał „do Disneylandu”, na polityczną emeryturę? Pytań, w których łatwo wskazać rażącą niekonsekwencję, fałsz lub polityczny infantylizm opinii głoszonych przez Petelickiego można stawiać dziesiątki. Począwszy od krytyki stanu polskiej armii – zawężonej do ataku na cywilne kierownictwo MON, poprzez recenzowanie służb specjalnych – bez wskazania roli WSI i ludzi bezpieki, po próbę zdefiniowania odpowiedzialności za tragedię smoleńską – w której zabrakło ukazania prawdziwych mechanizmów, jakie do niej doprowadziły. Krytyka obecnego układu w wydaniu Petelickiego nigdy nie wykraczała poza pewne ramy i nie sięgała poziomu rzeczywistych mocodawców i inspiratorów. W równym stopniu dotyczyła ludzi Tuska, jak polityków opozycji, koncentrując się raczej na postaciach drugorzędnych (Klich czy Janicki). Warto mieć świadomość, że gdyby Petelicki – przedstawiany powszechnie jako posiadacz najgłębszych tajemnic - chciał autentycznie wspomóc sprawę smoleńską, mógł to uczynić w znacznie większym stopniu niż ujawniając rewelację o partyjnym esemesie. W kontekście wiedzy jaką, generał służb III RP powinien posiadać - przypominała ona wrzutkę, mającą raczej uwiarygodnić postać informatora niż odsłaniającą smoleńskie tajemnice. Ponieważ nie sposób uwierzyć, by ten doświadczony funkcjonariusz bezpieki, generał służb i członek „elit” III RP był politycznym analfabetą lub mówił to, co mu ślina na język przyniesie - należałoby przyjąć, że mieliśmy raczej do czynienia z polityczną grą, rodzajem spektaklu jednego aktora, który miał zbudować mit człowieka niezależnego i uwiarygodnić Petelickiego w oczach potencjalnych wyborców. Rzekomy radykalizm wypowiedzi generała- tak chętnie podkreślany w mediach, wpisywał się w schemat pozyskiwania zaufania prawicowego elektoratu i miałby na celu wykreowanie tej postaci jako "politycznej alternatywy” – „człowieka honoru”, który jest w stanie przeciwstawić się zepsutemu establishmentowi. Byłby to kolejny przykład mitologii „trzeciej drogi”, tak bliskiej wielu generałom LWP i funkcjonariuszom bezpieki. Mitologii, niezwykle groźnej dla autentycznych inspiracji Polaków i prowadzącej ich zawsze na polityczne manowce. Powinno jedynie dziwić, że w budowaniu tej mitologii Petelicki tak wielką rolę przywiązywał do postaci Radosława Sikorskiego, wskazując go wręcz jako najgroźniejszego rywala Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego. W wywiadzie z lipca 2011 roku, na pytanie: czy Sikorski może odegrać w przyszłości jeszcze większa rolę? – padła odpowiedź:
„Tak i tego boi się Donald Tusk. Premier wystawił Sikorskiego przeciwko Komorowskiemu w prawyborach PO, a sam poparł i grał na Komorowskiego, żeby osłabić Sikorskiego. Musze przyznać, ze Bronisław Komorowski coraz bardziej mi się podoba dzięki swoim odważnym i niezależnym od Donalda Tuska decyzjom. Widać, że Komorowski nie siedzi już pod żyrandolem Tuska, ale w dalszym ciągu uważam, że Sikorski byłby dużo lepszym prezydentem i nie miałby wpadek jak Komorowski. Jest znany i szanowany na świecie i mógłby bardzo pomóc Polsce swoimi kontaktami w USA. Polska będzie kiedyś stawiała pomniki Sikorskiemu, jeśli ruszy wydobycie gazu łupkowego.” Jeśli w ogóle przyczyn śmierci gen. Petelickiego wolno poszukiwać w jego aktywności politycznej czy zaangażowaniu w sprawę Smoleńska – to warto mieć świadomość, że wypowiedzi medialne i najostrzejsze słowa krytyki nie niosły żadnych zagrożeń dla sił, które stoją za pułapką smoleńską. Każda z takich wypowiedzi opublikowana w kontrolowanej przestrzeni medialnej może być bez trudu przemilczana, zdezawuowana lub przysłonięta tematem zastępczym. Na przestrzeni ostatnich lat nie było przypadku, by denuncjacje medialne trwale zaszkodziły grupie rządzącej. Ani przyznanie się do „ojcostwa” Platformy przez funkcjonariusza SB, ani informacja o partyjnych esemesach z wersją rosyjską – nie miały wpływu na notowania rządu Tuska. Dopóki umysłami Polaków władają medialni demiurdzy, a głównym atrybutem władzy jest propaganda – żadna, najbardziej szokująca wiadomość nie zmieni tej rzeczywistości. Petelicki musiałby zatem wykonać lub planować wykonanie kroku, który wykraczał poza dotychczasowe formy aktywności i mógł realnie zagrozić czyimś interesom. W równym stopniu mógł to być akt polityczny, prowadzący np. do tworzenia „ekipy zapasowej” czy formowania „rządu fachowców”, jak dotyczący inicjatywy gospodarczej, która naruszałaby plany potężnych graczy i wywoływała konflikt interesów. Takie zagrożenie niosłyby sytuacje prowadzące do zawarcia realnych sojuszy politycznych lub gra służąca „nowemu rozdaniu”. Podobnie byłoby odebrane biznesowe zaangażowanie po stronie konkurencji, szczególnie tam gdzie ważą się interesy branży energetycznej. Taki krok musiałby zmierzać w stronę podważenia dotychczasowego status quo, ustanowionego na początku 2010 roku, gdy Donald Tusk zrezygnował z upragnionej prezydentury na rzecz kandydata wspieranego przez środowisko WSI. Późniejsze wydarzenia, a w szczególności tragedia smoleńska utrwaliły ten konsensus i – jak się wydawało – wyznaczyły stabilny podział ról. Mógł on zostać zachwiany tylko w przypadku globalnych zawirowań (również na arenie międzynarodowej) lub w wyniku walki o podział nowych łupów. Krytyczne wypowiedzi Petelickiego oraz różne formy ofensywy „trzeciej siły”, widziałbym bardziej w obszarze działań zmierzających do podważenia tego konsensusu niż będących wynikiem przemiany byłego funkcjonariusza SB. Dotąd jednak były to „spory w rodzinie”, nieprowadzące do otwartego konfliktu. By Petelicki stał się człowiekiem niewygodnym, musiała nastąpić sytuacja krytyczna lub jej realna zapowiedź. Jeśli o mechanizmach rządzących III RP trzeba wnioskować na podstawie faktów, a nie słów i deklaracji – to istotnymi przesłankami zawsze powinny być wydarzenia dokonujące się w tle spektakularnych widowisk, czasem nie tylko mało widoczne, ale pozornie oddalone od siebie. W kontekście sprawy Petelickiego, być może takim wydarzeniem jest wzrost aktywności prokuratury i zarządzenie przeszukania terenu MSZ, w związku ze sprawą niszczenia rzeczy należących do Tomasza Merty, przesłuchanie ambasadora RP w Moskwie, a nawet zapowiedź przeszukania terenu ambasady. Prokurator Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury zaznacza przy tym, że „śledczy na obecnym etapie postępowania nie zajmują się kwestią odpowiedzialności kierownictwa resortu spraw zagranicznych”. Może wskazówka tkwi w niespodziewanym podjęciu dyżurnego tematu „tajnych więzień” i wysypie publikacji na temat umowy łączącej Agencję Wywiadu z CIA w sprawie ośrodka w Kiejkutach? Powrót tego wątku zawsze anonsuje poważną grę w obszarze służb specjalnych.
Może trzeba jej poszukiwać w zaskakującym komentarzu z 9 czerwca br na forum byłych oficerów WSI., w którym mowa jest o „poczynaniach katoprawicy motywowanych poleceniami z zewnątrz”, jej „mentorach i męczennikach” oraz „oficerach wywiadu USA”, którzy niczym „sprężyny poruszają ten cały katoprawicowy cyrk”? Czy do takich wydarzeń wolno zaliczyć powierzenie stanowiska wiceministra obrony narodowej gen. Waldemarowi Skrzypczakowi – współautorowi (razem z Petelickim) tzw. Raportu Zespołu Ekspertów Niezależnych, w którym domagano się m.in. postawienia Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu? To tandem Petelicki-Skrzypczak formułował najbardziej krytyczne opinie pod adresem resortu obrony, armii i polityków grupy rządzącej. Wejście Skrzypczaka w struktury rządu, wydaje się sensownym zwieńczeniem okresu tej krytyki. Obserwacja epizodów rozgrywanych w teatrze III RP może być pomocna w ocenie wymowy śmierci gen. Petelickiego – zawsze jednak będą to dociekania ograniczone do sfery domniemań. Tylko dwóch rzeczy można być pewnym w kontekście tej śmierci. Medialne występy rzeszy znajomych i przyjaciół generała świadczą, że została ona właściwie zrozumiana i zinterpretowana, a nas w najbliższych miesiącach czeka nasilenie ofensywy „pojednania” polsko-rosyjskiego, wzmożenie gestów propagandowych oraz zacieśnianie więzi z reżimem Putina. Taki czas wymaga nie tylko akcji dyscyplinujących, ale skutecznego powściągania wybujałych ambicji – tak, by konsensus osiągnięty tuż przed kwietniową tragedią mógł nadal obowiązywać w priwislinskim kraju.
Opieka społeczna nadaje się do likwidacji Katastrofalne błędy pracowników opieki społecznej popełnione przy sprawie małego Szymona, prowadzą do wniosku, że całą państwową opiekę społeczną należy jak najszybciej zlikwidować. W papierach jak zwykle wszystko się zgadzało. Rodzina małego Szymona była biedna, więc wystąpiła o zasiłek. Dobrzy urzędnicy wykonali przepis i zasiłek przyznali. Pieniądze co miesiąc trafiały na konto rodziców dziecka. A ci wydawali je według własnego widzimisię. Urzędnicy niczego nie wiedzieli dopóki się nie zorientowali, że mały Szymonek od ponad dwóch lat nie żyje, rodzice pieniądze spokojnie pobierają, a urzędnicy - jak ostatni idioci - dają się im nabierać. Czyli jak zwykle w polskiej biurokracji: w kwitach wszystko się zgadza, w rzeczywistości nic. I nigdy nie ma winnych. Po kontroli ma się to zmienić. Jednak zmiany nic nie pomogą, bo zmienić trzeba system. Opieka społeczna funkcjonuje źle nie dlatego, że rządzą nią źli ludzie. Opieka społeczna jest zła sama w sobie. W teorii ma odpowiadać za pomoc szczególnie ubogim i biednym. W praktyce spełnia inne zadanie: daje "miejsca pracy" tysiącom "znajomych królika" zatrudnionych "po znajomości" z działaczami samorządowymi, z różnymi prowincjonalnymi szychami. Daje zresztą bez żadnego klucza merytorycznego: "po znajomości", za łapówkę lub za bardziej intymne przyjemności. Tak zatrudnieni urzędnicy, mający wysokie pensje (nawet po 5 tys. zł. netto), zajmujący się często graniem w karty, pierdzeniem w stołki lub malowaniem paznokci, nie radzą sobie intelektualnie ze "społecznymi" problemami, do których zostali zatrudnieni, więc w opiece społecznej raz za razem wybucha afera. Żeby ten problem rozwiązać, trzeba zlikwidować opiekę społeczną. Innej możliwości nie ma. Opieka społeczna jest kosztowna. Armia zatrudnionych w niej ludzi kosztuje podatnika ciężkie miliardy złotych. Kilka razy więcej kosztują "zasiłki" przyznawane przez opiekę. Zasiłki te są demoralizujące, bo uczą ludzi, że pieniądze nie biorą się z pracy tylko z przychodzenia do MOPS-u, gdzie "czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy". Z punktu widzenia moralnego, lepiej te pieniądze wyrzucić w błoto, niż dać osobom niepracującym, przyzwyczajając je do "brania" ich za nic. Gdyby MOPS dawał pieniądze np. za zamiatanie ulic, naprawianie chodników czy czyszczenie kanalizacji, jego złe skutki moralne nie byłyby aż tak ogromne. Ale jest drugi skutek: gorszy. Opieka społeczna powoduje znieczulicę, ogłusza i otępia sumienia. Bo my jako społeczeństwo tłumaczymy sobie, że jest opieka społeczna i to ona ma się zająć głodującymi dziećmi, schorowanymi staruszkami i wszystkimi innymi problemami. W sytuacjach, gdy powinniśmy reagować na czyjeś nieszczęście, współczuć, pomóc, nie robimy nic czujemy się usprawiedliwieni tym, że "przecież istnieje opieka społeczna, więc niech ona pomoże". Opieka nad osobami potrzebującymi powinna być prowadzona przez wolontariuszy, a finansowana przez bogatych ludzi, którzy chcą mieć komfort, że zrobili coś pożytecznego. Ale w żadnym wypadku nie przez państwo. Państwo, szczególnie państwo polskie, zajmuje się prawie każdą sferą życia i każdą zajmuje się źle. Sprawa małego Szymonka i skandalicznych zaniechań będzińskich urzędasów to tylko wierzchołek "góry lodowej". Niestety wnioski, do których doszły "autorytety moralne" są zgoła odmienne. Słyszałem dziś w mediach komentarze "mądrych" ludzi, którzy są zdania, iż zaostrzyć trzeba procedury kontroli w opiece społecznej, bardziej przyglądać się wydawaniu pieniędzy i - czego obawiam się najbardziej - lepszej kontroli rodzin. Oznacza to, że urzędnicy dostaną większe przywileje i kontrolować będą nie tylko patologiczne, ale też "normalne" rodziny, które w ogóle sobie ich nie życzą. Czyli administracja państwowa znowu wejdzie jeszcze głębiej z butami w nasze życie. Klasyczne szukanie rozwiązania problemu nie tam, gdzie trzeba
Szymowski
28 czerwca 2012 "Lenin jak wyruszał do Rosji robić rewolucję wziął ze sobą dwie książki; I tom Karola Marksa” Kapitał ”i „ O wojnie”- Clausewitza”- napisał ksiądz profesor Michał Poradowski w swojej książeczce pt” Wyzwolenie czy ujarzmienie”, na stronie 139. To były dla niego dwie najważniejsze książki.. Oprócz góry pieniędzy , które otrzymał od zaprzyjaźnionych z nim ludzi i banków. Jego zawodowi rewolucjoniści szkolili się pod Paryżem, na Capri i w Bolonii. W końcu” kadry decydują o wszystkim”- jak mawiał.Profesor Poradowski zmarł- w roku 2003- wielki człowiek, ale nie było salw armatnich, nie było na pogrzebie funkcjonariuszy demokratycznego państwa prawnego, nie było mediów, które relacjonowałyby, kto umarł. Nie było nikogo, tylko garstka przyjaciół i kilku moich kolegów z Unii Polityki Realnej. Tak umierają nieśmiertelni.. Pochowany na cmentarzu pod Kaliszem. Profesorowi przez całe życie nie podobał się marksizm , leninizm, trockizm i stalinizm. Był wcielonym antykomunistą. Napisał ponad trzydzieści książek, był wieloletnim wykładowcą, człowiekiem światowym, kapelanem Narodowych Sił Zbrojnych. I głucha cisza wokół niego.. Pan Janusz Korwin- Mikke powiedział wtedy:” Umarł wielki człowiek”. Lata przywracania normalności w Chile przez generała Augusto Pinocheta Ugarte- przeżył w Chile. Kibicował generałowi w rozprawie z komuną, gdy ten ratował swój kraj i inne kraje Ameryki Południowej. Bo strach pomyśleć co stałoby się z Ameryką Południową, gdyby komunizm zwyciężył w Chile.. A rzecz była na najlepszej drodze do zwycięstwa. Dlatego wszelka lewica światowa tak nienawidzi generała, człowieka zasad, konserwatystę, katolika. Który wprowadził w Chile wolny rynek, przy pomocy Chicago Boys, dając Chilijczykom szansę na normalne zycie. Profesor Michał Poradowski herbu Sas nosił pseudonim ”Benedykt”. Ale myliłby się ten,. kto pomyślałby, że jest to pseudonim człowieka, którego losy zapisane są wpośród 1,5 miliona teczek różnych agentów Służby Bezpieczeństwa znajdujących się w zasobach Instytutu Pamięci Narodowej. To był pseudonim z konspiracji w Narodowych Siłach Zbrojnych. I całe życie poświęcone walce z komunizmem pod każdą postacią. Bo marksizm jest wyznawany w najlepsze przez rządzące Polską „ elity” Maskują ten fakt przy pomocy fałszywej frazeologii, którą się posługują. Budują socjalizm w kierunku na komunizm- ale, w oficjalnych wypowiedziach mamy” społeczną gospodarkę rynkową”, coś takiego jak „żonaty kawaler”, albo” kwadratowe koło”..
Albo jest wolny rynek, albo go nie ma. Każda domieszka regulacyjna na wolnym rynku to wprowadzanie socjalizmu. Im więcej regulacji i rządów biurokracji- tym więcej socjalizmu. A do tego wolność słowa... Jak poinformowało państwowe radio, konkretnie jego część- Radiowa Trójka-, w ubiegły czwartek w tarnowskim I Liceum Ogólnokształcącym miało odbyć się spotkanie z przedstawicielem Palestyńczyków w Polsce, poświęcone konfliktowi izraelsko-palestyńskiemu. Zaprezentowany miał zostać film ”ABC okupacji”. Uczniowie chcieli zapoznać się z sytuacją w tamtym regionie świata, gdyż uznali, że jest ona w naszych mediach prezentowana nieobiektywnie .Coooooo???? w „ naszych” mediach ”nieobiektywnie”??? Niemożliwe! Nasi dziennikarze, niektórzy poprzebierali się co prawda za dziennikarzy, ale, żeby prezentować „nieobiektywnie” sytuację izraelsko- palestyńską.? Nie mogę wprost uwierzyć.. Przecież mamy III Rzeczpospolitą skorumpowaną co prawda do szpiku kości, ale prawda wprost wyziera z państwowych publikatorów, tak jak z prywatnych., w końcu mamy Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, która stoi na straży prawdy, i daje tylko prawo do głoszenia swoich poglądów i zamieszczania informacji, tylko określonym gremiom politycznym. Reszta morda w kubeł! Ale na szczęście jeszcze jest Internet. No i powstał przy ulicy Mysiej w Warszawie-skwer, który otwierał uroczyście niedawno pan prezydent Bronisław Komorowski.. Skwar nazywa się Skwerem Wolnego Słowa.. Można tam głosić wolne słowo, jeśli oczywiście nie przegoni wygłaszającego wolne słowo- Straż Miejska.. Ale skwer jest! Zawsze można pokazać przyjeżdżającym do Polski.. Przypominam Państwu kolejny raz ten dowcip o Stalinie, którego amerykański dziennikarz zaczepił jak ten spacerował po Placu Czerwonym. Zapytał, go dlaczego w ZSRR nie ma wolnego słowa, bo u nich, można stanąć na rogu ulic i krzyczeć :”Precz z prezydentem Tumanem”. Na co Stalin popykał z fajki i powiedział: „A kto Panu broni stanąć na Placu Czerwonym i krzyczeć „precz z prezydentem Tumanem”. W każdym razie spotkanie z przedstawicielem Palestyńczyków zostało odwołane w ostatnim momencie przez dyrektorkę szkoły- wystarczył telefon z Ambasady Izraela, która to ambasada straszyła konsekwencjami za „ popieranie terroryzmu”(???) Znowu niemożliwe?? Uczniowie z tarnowskiego liceum popierają terroryzm. Co na to władze oświatowe? Terroryzm z Tarnowie? Gdzie brygada antyterrorystyczna w kominiarkach z pistoletami maszynowymi typu UZI.?. Ale na szczęście mamy Skwer Wolnego Słowa przy ulicy Mysiej w Warszawie, gdzie kiedyś byłą zainstalowana cenzura, to znaczy ten Główny Urząd, od ustalania co wolno komu publikować- a co nie.. Teraz cenzura przeniosła się z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji na ulicę.. na skwer im Kardynała Stefana Wyszyńskiego 9. Tam można składać skargi ,bo KRRiTV monitoruje codziennie audycje radiowe i telewizyjne, szukając , która ze stacji odstępuje z drogi prawdy ustalonej przez urzędników Krajowej Rady i Radiofonii.. Można się nawet poskarżyć.. Instytucja cenzury- pod nazwą KRRiTV- jest nawet wpisana do Konstytucji III RP(????). Bo władzy chodzi przecież o prawdę.. Ale o prawdę, którą władza chciałaby, żeby” obywatele” uznali za prawdę.. Inna prawda władzy nie obchodzi, bo przecież prawda jest jedna- ta ustalona przez władzę. W logice nie ma dwóch prawd.. Ale prawda- albo fałsz! Ponieważ \władza głównie zajmuje się sączeniem bajek, a z natury bajki- prawda nie wynika., najwyżej morał. Z natury bajki- wynika bajka. I dlatego potrzebna jest władzy, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji... Żeby prawdy nie trzeba było ustalać co jakiś czas.. Tak jak w orwellowskim Ministerstwie Prawdy.. Ale ciekawi mnie jedna rzecz? Skąd ambasada Izraela wiedziała, że w liceum w Tarnowie organizowane jest spotkanie z Palestyńczykiem? Czyżby różni agenci Mossadu działali nadal w Polsce? Bo między bajki należy włożyć pogląd, że w Polsce budowana jest Judeopolonia to na pewno. To będzie popieranie nie terroryzmu, bo od tego są Palestyńczycy- ale popieranie” mowy nienawiści”. Ale dlaczego, po otwarciu Skweru Wolnego Słowa przy ulicy Mysiej w Warszawie, nie ma wolnego słowa w Tarnowie?
Licealiści – wraz z Palestyńczykiem- powinni sobie urządzić sesję wyjazdową właśnie na Skwerze Wolnego Słowa. Może tam wolno coś powiedzieć? Tak jak w Hyde Parku? Na razie Lenin z Trockim się budzi.. A jak się naprawdę obudzą- to zobaczymy nie tylko ruski miesiąc Cały ruski rok! WJR
Pół miliona procesów Ponad pół miliona procesów odszkodowawczych za mienie pozostawione w Polsce? Sądząc po stanowisku Prokuratury Generalnej, jakie właśnie dotarło do Sądu Najwyższego, scenariusz jest realny. Dziś spodziewane jest rozstrzygnięcie w sprawie roszczeń niemieckich. Sąd Najwyższy zajmie się dzisiaj istotną z punktu widzenia interesów narodowych kwestią możliwości ubiegania się o zwrot majątków w Polsce porzuconych po wojnie przez obywateli niemieckich. Problem dotyczy spadkobierców nieruchomości pozostawionych na naszych ziemiach północnych i zachodnich przez osoby z własnej woli wyrzekające się polskiego obywatelstwa. Sąd Najwyższy orzeknie mianowicie, czy zgodnie z zapisami ustawy z dnia 14 lipca 1961 r. o gospodarce terenami w miastach i osiedlach – na mocy których nieruchomości stanowiące na podstawie dekretu z dnia 8 marca 1946 r. o majątkach opuszczonych i poniemieckich własność osób, którym wobec uzyskania przez nie stwierdzenia narodowości polskiej służyło obywatelstwo polskie – przechodzą z mocy samego prawa na własność państwa, jeżeli osoby te w związku z wyjazdem z kraju utraciły lub utracą obywatelstwo polskie; dotyczy także spadkobierców tych osób, którzy przesiedlili się do RFN lub NRD w latach 1956-1984. Na konieczność rozstrzygnięcia tej materii wobec niejednoznaczności dotychczasowego orzecznictwa wskazał w grudniu ubiegłego roku Stanisław Zbigniew Dąbrowski, pierwszy prezes SN. Na jego wniosek Sąd Najwyższy w poszerzonym siedmioosobowym składzie rozpatrzy sprawę. – Prawdopodobnie dziś zapadnie rozstrzygnięcie – zapewnia Teresa Pyźlak, starszy specjalista w zespole prasowym SN. Dodaje, że rzadko w takich sytuacjach dochodzi do odroczenia wydania orzeczenia. Jak ustalił “Nasz Dziennik”, kilka dni przed planowanym posiedzeniem do SN wpłynęło zaskakujące stanowisko Prokuratury Generalnej. “Przechodząc do rozważenia kwestii będącej przedmiotem przedstawionego zagadnienia prawnego, należy stwierdzić, iż dotyczy ona drażliwej społecznie problematyki stosunków własnościowych w odniesieniu do nieruchomości położonych na Ziemiach Odzyskanych i Północnych, a w szczególności kwestii ochrony osób korzystających przez kilkadziesiąt lat z tych nieruchomości, przed roszczeniami tzw. niemieckich przesiedleńców” – napisał prok. Jan Szewczyk z Prokuratury Generalnej. Następnie, powołując się na “odtajnione dokumenty ministerstwa spraw wewnętrznych i administracji”, wskazuje, że “w latach 1956-1982 do samej tylko Republiki Federalnej Niemiec wyemigrowało ponad 603 tysiące spośród wyżej wymienionych osób, a do Niemieckiej Republiki Demokratycznej dalszych kilkadziesiąt tysięcy”. Pomimo tych zatrważających danych z dalszej treści wynika jednak, że Andrzej Seremet, prokurator generalny, nie widzi potrzeby ostatecznego uregulowania kwestii własnościowych na tzw. Ziemiach Odzyskanych, by zabezpieczyć polski stan posiadania. Konkluzją dokumentu jest bowiem stwierdzenie, że utrata z mocy prawa własności nieruchomości nie dotyczy spadkobierców osób, które opuściły kraj, tracąc obywatelstwo polskie, i rozstrzygnięcie tej treści proponowane jest Sądowi Najwyższemu.
Lawina pozwów Tymczasem przyjęcie takiego orzeczenia oznaczałoby ułatwienie składania pozwów przez potomków niemieckich przesiedleńców o zwrot mienia pozostawionego w Polsce. Na takie zagrożenie wskazują prawnicy. – Na pewno niepokoi mnie to stanowisko prokuratora generalnego. Nie wiem, czy zdaje on sobie sprawę z zagrożenia, jakie oznacza przyjęcie takiego poglądu. Jego skutki prawne są nieprzewidywalne – ocenia mec. Szymon Topa z Ruchu Prawników Przeciw Niemieckim Roszczeniom Rewindykacyjnym. Zaznacza, że już obecnie mamy do czynienia z destabilizacją stosunków własnościowych na Ziemiach Odzyskanych. – Nie ma nawet większego znaczenia, iż porzucona nieruchomość została przez nowych właścicieli wpisana do księgi wieczystej. Wciąż istnieje zagrożenie, że będzie to kwestionowane. Przyjęcie założenia, jakie prezentuje prokurator generalny, będzie ten stan niepewności utrzymywać. Wnuczki i prawnuczki tzw. późnych przesiedleńców będą mogły wciąż kwestionować tytuły prawne Polaków do korzystania z nieruchomości porzuconych w tamtych latach. Nie wiem, dlaczego nie bierze się tego pod uwagę, a wbrew pozorom ma to kluczowe znaczenie – zauważa mec. Topa. Wskazuje na przesłane do Sądu Najwyższego stanowisko Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa wskazujące na utratę własności przez spadkobierców osób, które przesiedliły się po wojnie do Niemiec. – Myślę, że jest ono bogatsze, bardzo szeroko opisuje kontekst historyczny, systemowy i intencjonalny prawodawstwa dotyczącego mienia poniemieckiego. W mojej ocenie – bardziej przekonujące od poglądu prokuratora generalnego – konkluduje mecenas. W jaki sposób prawodawstwo innych krajów zapatruje się na próby zgłaszania roszczeń przez obcych obywateli? Prawnicy wskazują na zadziwiającą sytuację asymetrii w traktowaniu przez Polskę i Niemcy obu mniejszości narodowych: polskiej i niemieckiej, z korzyścią dla tej ostatniej. – RFN do tej pory nie anulowała dekretu z 27 lutego 1940 r. marszałka Hermanna Goeringa, zbrodniarza III Rzeszy, odbierającego Polakom status mniejszości narodowej w Niemczech, i nie zwróciła zrabowanego wówczas majątku – zauważa mec. Lech Obara z Ruchu Prawników przeciw Niemieckim Roszczeniom Rewindykacyjnym. Okazuje się, że również na Litwie dawni polscy właściciele lub ich spadkobiercy nie mają szans na dochodzenie swych praw do pozostawionych w tym kraju po wojnie majątków. Mecenas Grzegorz Sakson, prezes Związku Polaków Prawników na Litwie, wskazuje, że warunkiem zgłaszania pozwów roszczeniowych przed sądem litewskim jest posiadanie obywatelstwa tego państwa. Według niego, problem polega na tym, że Polacy opuszczali Litwę po wojnie na zasadzie dobrowolnej repatriacji, tracąc bezpowrotnie litewskie obywatelstwo. – Prawo przewiduje wprawdzie “odrodzenie” litewskiego obywatelstwa, jeżeli taka osoba posiadała je do 1940 roku. Dotyczy to jednak tylko tych, którzy wyjechali nie do Polski w ramach repatriacji, ale do innych krajów, np. Niemiec czy Australii. Polak, który repatriował się do Polski, czyli na tzw. ziemie rdzenne, nie ma zatem możliwości, tak jak jego potomkowie, do ubiegania się o pozostawione nieruchomości – konkluduje Sakson. Jacek Dytkowski
Tajne umowy rządu z Unicredit Rząd Donalda Tuska wynajmuje prywatną firmę, z którą powiązani byli politycy tej partii i odmawia ujawnienia ile jej płaci - dowiedział się "Nowy Ekran". W latach 2010-2012 ministerstwo skarbu państwa wynajęło UniCredit CAIB do pomocy przy przeprowadzeniu największych prywatyzacji rządu Donalda Tuska. UniCredit jest właścicielem PEKAO S.A, banku, z którym związani z politycy Platformy Obywatelskiej. Powołując się na tajemnicę handlową i brak zgody kontrahenta (sic!) ministerstwo skarbu państwa odmówiło udzielenia informacji ile zapłaciło UniCredit. Co ciekawe, ministerstwo skarbu przez kilka miesięcy w ogóle nie chciało udzielić odpowiedzi na pytanie o wartość umowy i ignorowało pytania. Zapewne chodziło o to, aby nie można było zaskarżyć odmowy udzielenia odpowiedzi. Prośbę do UniCredit o udzielenie informacji resort skarbu wysłał 1 czerwca 2012 r., 3 miesiące po otrzymaniu pierwszych pytań w tej sprawie. – To świetle tego co obecnie wyrabia rząd odmowa ujawnienia na co wydaje pieniądze podatników, to przysłowiowy „pikuś” – komentuje Marek Suski, poseł PiS, członek komisji skarbu. Od 2010 r. ministerstwo skarbu państwa rozpoczęło przyznawanie UniCredi zleceń doradztwa przy prywatyzacjach. Takich zleceń było 7. M.in oferowanie i plasowanie akcji ENEA S.A, PGE S.A ( dwie umowy na to samo w odstępie 2 lat), Tauron S.A, PZU S.A i Jastrzębska Spółka Węglowa S.A (umowy m.in o świadczeniu usług finansowych) . Dla PEKAO S.A, a więc pośrednio dla Unicredit, przez lata pracował Jan Krzysztof Bielecki i to na stanowisku prezesa, obecnie szef Rady Gospodarczej przy premierze. Bielecki od początków rządów Platformy uważany jest za szarą eminencję. To człowiek, którego Donald Tusk uważa za mentora i jednego z najbliższych politycznych sojuszników. Bielecki w kwietniu 2010 r. odszedł z PEKAO S.A właśnie na funkcję doradcy rządu. Przypadkiem również w tym czasie rozpoczęło się przyznawanie zleceń UniCredit. Kancelaria premiera nie odpowiedziała na wysłane jej 11 czerwca pytania dotyczące prośby o komentarz ws. odmowy ujawnienia wartości zleceń dla UniCredit. Bielecki to nie jedyny człowiek UniCredit w rządzie. Doradcą w PEKAO S.A był bowiem minister finansów Jacek Rostowski. Wcześniej prezesem PEKAO S.A była Maria Pasło-Wiśniewska, posłanka Platformy Obywatelskiej. Dziś byli pracownicy grupy PEKAO S.A stanowią trzon kadrowej obsady spółek skarbu państwa. Na przykład prezes największego banku PKO BP Zbigniew Jagiełło był szefem Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych Pioneer Pekao. Grupa UniCredit przeżywa ogromne kłopoty finansowe. Zgodnie z zaleceniami nadzoru europejskiego do połowy 2012 r. musi podnieść kapitał aż o 8 mld euro (ponad 30 mld zł). Unicredit podał 10,6 mld euro straty w III kwartale 2011 r. Unicredit ma 39 mld euro w obligacjach włoskiego rządu. Włoski rząd może mieć problemy ze spłatą tego długu i w każdej chwili może się okazać, że wierzyciele dostaną np. tylko 50 proc. tego, co pożyczyli. Zlecenia dla firm z Grupy UniCredit na pewno pomagają w trudnej sytuacji. Jeszcze bardziej wyrozumiała była Komisja Nadzoru Finansowego, która mimo szalejącego w Europie kryzysu wydała zgodę, aby PEKAO S.A wypłaciła akcjonariuszom (a więc głównie UniCredit) dywidendę w 2012 r.
P.S Nowy Ekran zaskarży decyzję ministerstwa skarbu i na drodze prawnej będzie domagał się ujawnienia ile pieniędzy podatników zostało wypłaconych do UniCredit. Piński
Niemcy zaczęły robić z Żydów obywateli drugiej kategorii Sąd w Kolonii uznał obrzezanie dzieci z motywów religijnych za podlegające karze uszkodzenie ciała i zakazał takich praktyk Niemcy po raz drugi wyjęły praktycznie wszystkich Żydów spod prawa. Pierwszy raz zrobiły to socjalistyczne Niemcy. Polacy jako naród nie maja się czego wstydzić. W porównaniu z nimi ich zachodni sąsiedzi to wyjątkowo prymitywne etycznie społeczeństwo. Niemcy są wytresowani przez totalitarne Prusy a później przez socjalistyczną II Rzesze z ich państwowym , urzędniczym systemem szkolnictwa piorącym od ponad 200 lat mózgi . Niemcy akceptowali najpierw ludobójstwo i mordownie kobiet i dzieci w obozach koncentracyjnych w Namibii na początku XX wieku, a później miony z nich przeistoczyły się w bestie , w bydlaków w mundurach SS , Gestapo czy Wehrmachtu.. Ledwo amerykanie zdjęli kuratele militarna i swoista cicha okupację polityczną Niemiec , a ich elity od razu rozpoczęły segregację obywateli , ich stygmatyzację i spychanie ich do getta społecznego . Po raz kolejny przypomnę ,że Niemcy wykorzystują totalitarna ideologie , jaka jest socjalistyczna polityczna poprawność do terroryzowania mieszkańców Europy . Polityczna poprawność to religia polityczna Unii Europejskiej . Niemcy wykorzystują teraz fanatyzm religii politycznej nie tylko do szykanowania żydów muzułmanów , ale również do wywołania w całej Europie napięć religijnych na tle religijnym. Oczywiście Niemcy wykorzystają to w rozpoczętej już wcześniej walce elit niemieckich z żydowskimi o kontrole nad finansami i gospodarka Europy. Niemcy rozpoczęli nowy Kulturkampf. Poprzedni był wymierzony w katolickich Polaków ten w muzułmanów i żydów Oto co wymyślili Niemcy „Sąd w Kolonii uznał obrzezanie dzieci z motywów religijnych za podlegające karze uszkodzenie ciała i zakazał takich praktyk- informuje niemiecki dziennik "Suedeutsche Zeitung". Żydzi i muzułmanie zaprotestowali przeciwko tej decyzji, nazywając ją naruszeniem wolności religijnej.” .....”Postępowanie sądowe dotyczyło czteroletniego muzułmańskiego chłopczyka, który po obrzezaniu zaczął krwawić i zawieziony został przez matkę do szpitala. O przypadku dowiedziała się prokuratura, która uznała zabieg za nielegalny i sporządziła akt oskarżenia. „.....”"Krok milowy"W uzasadnieniu wyroku sędziowie podkreślili, żeobrzezanie dziecka spowodowało "trwałe i nieodwracalne" zmiany na ciele dziecka.Jak pisze "SZ", lekarz został uniewinniony, ponieważ, jak stwierdzili sędziowie, działał w przekonaniu, że postępuje słusznie. Telewizja publiczna ARD nazwała wyrok "krokiem milowym"....”"Taka zmiana narusza interesy dziecka, nie pozwalając mu później na podjęcie swobodnej decyzji o swej przynależności religijnej"- czytamy w ogłoszonym we wtorek wyroku sądu w Kolonii. Zdaniem sądu o obrzezaniu powinni decydować sami zainteresowani po uzyskaniu pełnoletniości.Orzeczenie nie jest co prawda wiążące dla innych sądów, jednak "od tej chwiliżaden lekarz nie może twierdzić, iż nie wiedział, że obrzezanie jest nielegalne"- podkreślił komentator ARD. "SZ" zwraca uwagę, że wyrok może mieć poważne skutki dla czterech milionów mieszkających w Niemczech żydów i muzułmanów.”....(źródło )
Jest rzeczą oczywista ,że kaleczenie dziecka jest rzeczą niedopuszczalna. Zabieg obrzezania dziewczynek w islamie jest zwykłym barbarzyństwem i dobrze że jest jest zakazany. Zresztą muzułmańscy duchowni jak chociażby wielki mufti Egiptu zakazali tych jak twierdza niezgodnych z islamem praktyk . W tym wypadku jednak mamy do czynienia ze zwykłym fanatyzmem politycznej poprawności. Niegroźny zabieg , obojętny dla komfortu dorosłego życia , wymagany prawem religijnym stal się pretekstem do wywołania mogącej mieć ogromne skutki społeczne wojny religijnej. Niemcy celowo i świadomie wykorzystały zabieg religijny dla celów związanych z inżynieria społeczną Jest jeszcze jeden powód ,dla którego Niemcy rozpoczęli nowy Kulturkampf . Niewierzący są masą łatwą dal manipulowania. To oni stanowią trzon wyznawców politycznej poprawności. Na islam przechodzi jednak coraz więcej niewierzących Niemców , a to wcześniej czy później zakończy się zlikwidowaniem pruskiej j spuścizny państwowej będącej fundamentem współczesnego państwa niemieckiego. Marek Mojsiewicz
Stosunek Polski do Rosji to wyraz kompleksów! Nie tak dawno byłem na niezwykle interesującej konferencji naukowej na temat reform Margrabiego Aleksandra Wielopolskiego. W jej trakcie doszedłem do wniosku, iż rzeczywistość historyczna sprzed 150 lat powtarza się dziś na naszych oczach, tyle że w formie karykaturalnej. W latach 60-tych XIX wieku Kongresówka była, po klęsce Powstania Listopadowego, praktycznie wcielona do Rosji, co większość naszych przodków uważała za zwykłą okupację. Dlatego też lewicowi „czerwoni” parli do natychmiastowego powstania, posługując się demagogią patriotyczną i socjalną. „Biali” niby opierali się ich rewolucyjnym pomysłom, acz sami nie umieli realnie spojrzeć na politykę i – przez swoją bierność – dopuścili do wybuchu rebelii, aby w końcu samemu stanąć na jej czele i wziąć odpowiedzialność za militarną katastrofę. Realistyczną politykę prowadził jedynie znienawidzony przez wszystkich Aleksander Wielopolski, walcząc o to, co było wtenczas politycznie możliwe, czyli o autonomię Kongresówki w ramach Rosji. Niestety, nie udało mu się sprawnie przeprowadzić osławionej „branki” do wojska i Powstanie Styczniowe zakończyło się hekatombą ofiar i polityczną katastrofą. Jakby nie patrzeć, to, wypisz, wymaluj dzisiejsza scena polityczna. Tyle że 150 lat temu nasi przodkowie nie mieli Ruchu Palikota (na szczęście!), ale nasze dzisiejsze stosunki polityczne i podziały partyjne wydają się karykaturą tamtej sytuacji. Z jednej strony mamy współczesnych „czerwonych”, zwanych dziś „prawdziwymi patriotami”, „obozem posmoleńskim”, „sektą smoleńską” itd. Grupa ta prze do powstania/rewolucji/ insurekcji przeciwko rządowi, który uważa za rosyjską agenturę (Wielopolskiego tak też określano). Z drugiej strony mamy współczesnych „białych”, czyli obóz platformiarski, który prowadzi taką samą antyrosyjską politykę co „czerwoni”, ale bardziej delikatnie niż obóz rewolucyjny. Celem tych frakcji sprzed 150 lat była restauracja Rzeczypospolitej z 1772 roku; dziś celem jest jakieś utopijne międzymorze złożone z Polski-Ukrainy-Białorusi, czyli z ziem, które wchodziły w skład RP w 1772 roku. Różnica jest tylko taka, że 150 lat temu Zamoyski i Wielopolski byli personalnie skłóceni, więc „biali” nie popierali rządu, a dziś go popierają. Mieliśmy już nawet kilka prób powstania: w rocznicę „zamachu” pod Smoleńskiem czy burdy przeciwko „rosyjskiemu garnizonowi” w postaci kiboli atakujących rosyjskie kolumny kibiców. Współcześni „czerwoni” nawet podejrzewają obóz rządowy o przygotowania do „branki”. Jakkolwiek to, co dziś obserwujemy, jest karykaturą rzeczywistej polityki, to jedno może być rzeczywiste i podobne: jeśli wybuchnie insurekcja, to mogą ją stłumić zagraniczne wojska. I jedynie to ostatnie wydarzenie będzie autentycznie na poważnie… Niestety! Swoją drogą, wybuch skrajnych antykomunistycznych i antyrosyjskich nastrojów w Polsce ponad 20 lat po upadku komunizmu i wycofaniu z terenu Polski Armii Czerwonej to jakiś ciekawy przypadek psychologiczny, a może wręcz psychiatryczny. Tak silnych nastrojów antyrosyjskich i antykomunistycznych nie było w Polsce ani w roku 1989, ani w latach 90. Im dalej od upadku komunizmu, tym są one silniejsze. I im kto młodszy, tym bardziej nienawidzi „Ruskich” i „komuny”. Szczególnie interesująca jest ta nienawiść u tych młodych ludzi, którzy nie widzieli nigdy ani sowieckiego żołnierza, ani esbeka, ani nie pamiętają komunizmu. Ale jako naucza Józef Stalin, „walka klasowa zaostrza się w miarę budowania socjalizmu”. Tutaj walka z komunizmem zaostrza się w miarę oddalania się wspomnień o tamtym ustroju. Piszę to wszystko pod wpływem bijatyk polskich kiboli z rosyjskimi kibicami, którzy spokojnie szli sobie na Stadion Narodowy pokibicować swojej drużynie w meczu z Polską. Media nadały temu wydarzeniu niesamowity rozgłos, wieszcząc samospełniającą się przepowiednię o walkach ulicznych. Niestety, samospełniająca się przepowiednia się sprawdziła. Cel mediów był prosty: namówić „prawdziwych patriotów” na burdy uliczne, aby potem przedstawić ich telewidzom jako prymitywów, przed którymi rząd Tuska jest ostatnią nadzieją. Ministrowie i politycy PO co chwila uprzedzali przed burdami pod hotelem, w którym mieszka rosyjska drużyna, jakby chcąc „smoleńczykom” powiedzieć: tutaj, tutaj jest cel zamieszek! Niestety, „prawdziwi patrioci” niezwykle łatwo poddają się manipulacji. Jakkolwiek Jarosław Kaczyński upilnował swoją drużynę przed awanturą w kolejną „miesięcznicę”, to kibole – nie przypadkiem i chyba nie bezzasadnie kojarzeni przez media z sympatiami do PiS – upilnować się nie dali, myląc kolumnę rosyjskich kibiców z kolumną rosyjskich grenadierów lub sowieckich czerwonoarmistów. A nie tak dawno śmialiśmy się, że niemieccy lewacy 11 listopada zaatakowali polskie grupy rekonstrukcyjne na Nowym Świecie, zamiast pochód narodowców! Kolumna to kolumna i dla sfanatyzowanych atakujących nie ma znaczenia, kto w niej idzie. Czy te zamieszki były wyrazem naszej dumy, że jesteśmy Polakami i nie damy się „Ruskim”? Przeciwnie – to wyraz wielopokoleniowych kompleksów niższości w stosunku do Rosji. Przeciętny Polak Rosjan nie lubi, gardzi nimi jako przedstawicielami jakiejś prymitywnej i gromadnej cywilizacji turańskiej, której kwintesencją są kołchozy. Ale to jest pogarda przemieszana z rozpaczliwym strachem przed wrogiem, którego się nienawidzi. To mentalność wyzwoleńca, który pamięta, że jeszcze chwilę temu był niewolnikiem. Od ok. 200 lat naszym problemem jest niemożność i nieumiejętność spojrzenia na Rosję jako na normalny kraj i normalnego partnera stosunków międzynarodowych. Więcej – gdy się patrzy na bankrutujący zachodni socjalizm i stada różnych seksualnych mniejszości dominujących w zachodnich mediach, to trudno nie odnieść wrażenia, że Rosja to jedyny ocalały w Europie kraj w miarę normalny, który nie poddał się demoliberalnemu dyktatowi. Oczywiście wycieńczony przez komunizm i alkoholizm, ale ostatni, gdzie obowiązuje podstawowe prawo natury… Adam Wielomski
Mistrzostwa Europy a haratanie w gałę Wyjaśniło się co zepsuty zegar oraz pan Marek Migalski, z łaski bożej oraz J.Kaczyńskiego euro poseł, mają wspólnego. Otóż obaj miewają czasem rację. Zepsuty zegar miewa ją dwa razy na dobę. Pan Migalski dużo rzadziej, ale również. Ostatnio miał ją na przykład wytykając to co i nam rzuciło się w oczy – w transmisji meczu Niemcy – Grecja w Gdańsku cały świat obiegło ujęcie kanclerzowej Merkel w loży honorowej i premiera Tuska w podrzędnej pozie u jej stóp. Niby nic a jednak coś… Tego typu sytuacje są zawsze drobiazgowo choreografowane. Gafy w protokole dyplomatycznym zdarzają się rzadko. Kto obok kogo siedzi, kto za kim stoi, kto jest widoczny na pierwszym planie a kto nie, kto jest wyżej a kto niżej – nigdy nie jest to dziełem przypadku. Oddziały szerpów ustalają to z grubym wyprzedzeniem. Czasem się sprzeczają ale nigdy nie jest to transmitowane. W transmisji wszystko jest już ustalone, głowy państw siedzą zawsze zgodnie obok siebie, na tym samym poziomie jak się da, tym bardziej gdy obecne są tylko dwie. Nawet jeśli rozmowa jest „szczera w cztery oczy” to tłumacz dyskretnie się chowa na dalszym planie. Prezencja jest ważna. Można jej łatwo nadużyć ale równie szkodliwy jest jej brak. Z odpowiedniej prezencji emanuje autorytet i odbija się w niej prestiż państwa. Polityk który nie emanuje autorytetu i państwo które nie dba o swój prestiż tracą swoją siłę oddziaływania na innych. Nie jest to jedyny warunek skuteczności w polityce ale z pewnością warunek konieczny. W tym przypadku premier Polski, reprezentujący państwo będące gospodarzem turnieju, powinien siedzieć centralnie. Obok niego dostojny gość z Niemiec, a po drugiej stronie kanclerzowej Merkel powinien siedzieć drugi gospodarz turnieju, prezes UEFA Michel Platini. Pan Platini akurat usadzony został w Gdańsku jak należy, po prawej stronie pani Merkel (niewidoczny na zdjęciu), zabawiając sąsiadkę konwersacją. Pana Tuska za to relegowano do niższego rzędu, co w transmisji telewizyjnej wyglądało fatalnie – jak wasal składający panu hołd lenny. Nie da się wprawdzie wykluczyć że łączyć się to mogło z barierą językową albo z brakiem odpowiednich kawałów do zaserwowania. Ale czy to mało teraz kawałów o Grekach, świetnie nadających się akurat na taką okazję? Jednak jest bardziej prawdopodobne że poślednia pozycja pana premiera na meczu była nie tyle wynikiem przypadku co ilustracją pozycji jego kraju wobec kraju reprezentowanego przez dostojnego gościa. Jeżeli taki był czyjś zamysł to udał się on znakomicie. Klip z kanclerzową Merkel wysoko ponad premierem Tuskiem obiegł migiem cały świat. W sumie to chyba jednak nic dziwnego. Skoro dostojny gość ma siłę sprawczą tak wielką że wystarczył jeden telefon z Berlina aby premier Tusk porzucił swoje plany prezydenckie to nie dziw że kanclerzowa Merkel posadziła niedoszłego „prezydenta z Gdańska” również odpowiednio, nawet bez telefonu. I tak dobrze że przynajmniej w loży honorowej bo mogło też być miejsce stojące gdzieś za bramką. Przekaz jaki z tego popłynał w świat jest jasny – szefowa i petent. Rozgrywki mistrzowskie w Europie to inna klasa niż polskie „haratanie w gałę”… DwaGrosze
Prof. Nowaczyk: to była świadoma manipulacja Ten kuriozalny raport przypieczętowany godłem państwowym trzeba czym prędzej przestać uważać za dokument państwowy – mówi o raporcie Millera prof. Kazimierz Nowaczyk, ekspert zespołu parlamentarnego badającego przyczyny katastrofy. Kiedy zorientował się Pan, że komisja Millera prawdopodobnie sfałszowała swój raport, a konkretnie załącznik zawierający wizualizację danych z wysokościomierzy zsynchronizowanych z pozycją samolotu?
Kilka tygodni temu, gdy dotarła do mnie informacja o dziwnym położeniu steru na animacji prezentowanej w lipcu ubiegłego roku jako ilustracji do końcowego raportu KBWL. Okazało się, że świadomie manipulowano czasem dotyczącym ostatnich sekund lotu Tu-154M, lub ukrywano pewne parametry, tak aby końcowy wniosek o przyczynach katastrofy był zgodny z raportem rosyjskiego MAK.
Jakie są najważniejsze wnioski, które można wyciągnąć po uświadomieniu sobie tego błędu? Samolot przeleciał nad brzozą na wysokości 20 me nad ziemią, nie zderzył się z drzewem i nie utracił końcówki lewego skrzydła w wyniku kolizji z brzozą. Przez następne dwie sekundy leciał zgodnie z kursem i wznosił się, osiągając w miejscu zapisu TAWS #38 (dane systemu ostrzegania przed przeszkodami) wysokość 35 m nad ziemią. Za punktem TAWS #38, 144 m za brzozą, wykonał gwałtowny skręt w lewo, niezgodny z jego aerodynamiką.
Czy mogła to być pomyłka? Jakiś błąd w obliczeniach? Nie może być mowy o pomyłce. Zilustruję to najlepiej na przykładzie owej sławetnej brzozy. Wskazania dwóch wysokościomierzy barycznych przy przelocie nad brzozą są jednoznaczne – 20 m nad ziemią. Nie ma możliwości zderzenia z pniem brzozy na wysokości 5 m. Dlatego brzoza na tej wizualizacji jest rzeczywiście potężna, bo wyrasta na wysokość ponad 30 metrów.
Czy dlatego członkowie komisji nie chcą do dziś udostępnić cyfrowych danych ze skrzynki parametrów lotów ekspertom Zespołu Parlamentarnego? Czy po prostu jest praktyką, że w przypadku katastrof utajnia się parametry lotu? Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jednak w przypadku katastrofy, jaka miała miejsce na Sieiwernym, w której zginęła elita państwa polskiego wraz z jego przywódcą, śledztwo powinno być prowadzone z wielką starannością i transparentnie. Komisja nie tylko nie udostępniła cyfrowych danych, ale wykresy powstałe w oparciu o te dane są takiej jakości, że powstydziłby się ich uczeń gimnazjum mający obycie z komputerem. Wiemy, że wizualizacja została zrobiona przy pomocy w pełni profesjonalnego programu Insight firmy Flightscape. Przy jego pomocy można również przedstawić dane cyfrowe w postaci znakomitej jakości wykresów. Czy takie postępowanie może być dziełem przypadku?
Czym jest – w skrócie – program WatchDog, o którym wspomina Pan w swoich najnowszych analizach i czy może być materiałem dowodowym w śledztwie smoleńskim? Jest to powszechnie przyjęta nazwa dla programów monitorujących określone zdarzenia (np. przyjście nowej wiadomości na skrzynkę e-mail). Ten program, zainstalowany w komputerze FMS firmy Universal Avionics, zabezpiecza system sterujący przed pobraniem do obliczeń wadliwych odczytów (obarczonych zbyt dużym błędem) z zainstalowanych sensorów. Odczyt z każdego sensora ma określoną tolerancję błędu. Dokładną wiedzę na ten temat, i wiele innych, posiada firma Universal Avionics. Już dawno apelowaliśmy do prokuratury o złożenie wniosku do NTSB o udostępnienie dodatkowych danych i współpracę z firmą UA.
Członkowie rządowej komisji pytani dziś o raport nie mają sobie nic do zarzucenia. Nie rozumiem, jak można opublikować raport bez zbadania wraku samolotu, autopsji ciał, analizy nagrań z kokpitu (pamiętajmy, że komisja Millera opublikowała swój dokument przed raportem Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna), zawierający zdjęcia „zdobyte” w Internecie. To, co wymieniłem, to tylko mały fragment przekłamań, zaniedbań i kłamstw. Ten kuriozalny raport przypieczętowany godłem państwowym trzeba czym prędzej przestać uważać za dokument państwowy. Dla mnie jako naukowca jest rzeczą trudną do przyjęcia, że członkowie Komisji, często z tytułami naukowymi, podpisali swoim nazwiskiem treści, o których musieli wiedzieć, że nie odpowiadają prawdzie. Ten kuriozalny raport przypieczętowany godłem państwowym trzeba czym prędzej przestać uważać za dokument państwowy. Dla mnie jako naukowca jest rzeczą trudną do przyjęcia, że członkowie Komisji, często z tytułami naukowymi, podpisali swoim nazwiskiem treści, o których musieli wiedzieć, że nie odpowiadają prawdzie. Natomiast jako obywatel nie wyobrażam sobie, aby wysocy urzędnicy państwowi bezkarnie działali na szkodę naszego kraju.
Jeden z polskich naukowców, prof. Paweł Artymowicz, choć pomimo zaproszenia nie pojawił się na posiedzeniu zespołu parlamentarnego, by z Panami polemizować, publicznie podważa niektóre ustalenia ekspertów zespołu parlamentarnego. Nikt wciąż nie zauważył, że pan Artymowicz rozpoczyna swoje obliczenia dopiero od momentu utraty przez tupolewa fragmentu skrzydła w efekcie rzekomego zderzenia z brzozą. To są bardzo ciekawe obliczenia, ale w żaden sposób nie dotyczą tego, co faktycznie zdarzyło się nad lotniskiem w Smoleńsku.
Katarzyna Pawlak
Rosyjscy prokuratorzy kończą smoleńskie śledztwo. Będzie umorzenie, zarzutów nie usłyszy nikt
Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej zamierza umorzyć śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej. Taka informacja trafiła do polskich prokuratorów od rosyjskich śledczych. Potwierdza ją w rozmowie z dziennikiem “Fakt” rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk:
Nie dojdzie do postępowania sądowego. Śledztwo zostanie umorzone, co oznacza, że nikomu z Rosjan nie zostaną postawione zarzuty. Decyzja śledczych oznacza, że nikt nie odpowie za zaniedbania przy sprowadzeniu rządowego Tupolewa na lotnisku w Smoleńsku ani za stan lotniska. Choć skandaliczne zaniedbania Rosjan przy sprowadzaniu polskiej maszyny widział cały świat, Moskwa twardo obstaje przy wersji, że nikt po ich stronie nie zawinił. Stanowisko Komitetu Śledczego jest więc takie samo, jak raport komisji pod wodzą Tatiany Anodiny. Anodina i jej ludzie uznali, że winni katastrofy są polscy piloci, a kontrolerzy ze smoleńskiego lotniska pracowali bez zarzutów. Mało tego, uznali także, że lotnisko Siewiernyj było dobrze przygotowane do przyjęcia polskiej delegacji! - czytamy w “Fakcie”. Niestety w wyniku decyzji premiera Donalda Tuska to Rosjanie mieli klucze do śledztwa ws. przyczyn katastrofy smoleńskiej. Trudno było się spodziewać, że Moskwa przyzna się choćby do zaniedbań przy sprowadzaniu rządowej maszyny w Smoleńsku. A coraz więcej wskazuje na to, że być może przyznać powinni się również do innych rzeczy... Zespół wPolityce.pl
Andrzej Seremet: nie ma najmniejszego śladu wskazującego na wybuch w Tu-154M. "Nie odnotowano skutków fali uderzeniowej bądź akustycznej" Prokurator generalny Andrzej Seremet podkreślił w czwartek, że nie ma najmniejszego śladu, który wskazywałby, że na pokładzie Tu-154M doszło do wybuchu. Nie znaleziono niczego, co potwierdzałoby tezę o wybuchu - stwierdził. Seremet w rozmowie w TVP1 zaprzeczył, aby były jakiekolwiek ślady wskazujące, że przyczyną katastrofy smoleńskiej był wybuch na pokładzie Tu-154M. Jak dodał, ostateczne wyniki badań ciała pana (Zbigniewa) Wassermana wskazują, że nie odnotowano skutków fali uderzeniowej bądź akustycznej, co też osłabia taką tezę. Powiedział, że podczas wizyty w Moskwie prokuratorzy wojskowi przy udziale prokuratorów rosyjskich dokonali oględzin telefonu satelitarnego. Okazało się, że jest on w stanie mało uszkodzonym, ale też, że jest to urządzenie, które nie rejestruje rozmów, a jedynie połączenia wychodzące i przychodzące, które były już dawno znane w śledztwie - mówił. Jak poinformował, rozmówcy osób z pokładu Tu-154M, których zidentyfikowano na podstawie numerów zarejestrowanych w urządzeniu, zostali przesłuchani. Z treści ich zeznań nie wynika nic istotnego dla śledztwa - wyjaśnił. Pytany o środowe opinie ekspertów zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M, że Komisja Badania Wypadków Lotniczych, "zmanipulowała obraz" w wizualizacji dołączonej do jej raportu, Seremet zapewnił, że prokuratorzy nie są głusi na pewne informacje, które pojawiały się w przestrzeni publicznej lub wynikają z prac zespołu Antoniego Macierewicza. Przypomniał, że prokuratorzy wojskowi zaprosili prof. Wiesława Biniendę z USA, autora prywatnej ekspertyzy ws. katastrofy, aby przedstawił wyniki swoich prac. Jak mówił Seremet, profesor ma przyjechać do Polski w październiku. Seremet pytany, czy w śledztwie jest przygotowana wizualizacja komputerowa ostatniej fazy lotu, odparł, że biegli przedstawią taką symulację dopiero wówczas, gdy będą dysponować ostateczną liczbą danych. Dodał, że biegli nie opiniują na podstawie cząstkowych danych. Zespół wPolityce.pl
ZGADZAM SIĘ Z BUGAJEM Pan profesor Ryszard Bugaj napisał, że prowadzę „bałamutną działalność”.
www.forsal.pl/artykuly/628321,bugaj_fajnie_jest_zwalczac_podatki.html
Różnica miedzy nami polega na tym, że ja Bugaja czytam, a on mnie nie za bardzo, więc jestem w lepszej sytuacji. Bugaj nie wie nawet, pisząc że Andrzej Sadowski jest moją „prawą ręką” jak wygląda rzeczywista sytuacja w Centrum – a się wymądrzą. Andrzej jest jednym z trzech fundatorów i od ponad dwudziestu lat wiceprezydentem CAS. A prezydentów było już pięciu. Przechodząc do rzeczy: „Upieram się stanowczo – pisze Bugaj – że w sposób wiarygodny w pierwszych dniach czerwca w ogóle nie można oszacować współczynnika redystrybucji budżetowej”. I ma rację. Dlatego co roku powtarzamy, że jest to obliczenie na podstawie prognozy, która nazywa się „ustawa budżetowa”. W tym roku wyjątkowo mocno podkreślaliśmy, że w ubiegłym roku, choć z budżetowych prognoz budżetowych wynikało, że dzień wolności podatkowej powinniśmy świętować 24 czerwca, to z informacji o wykonaniu budżetu, okazało się, że mogliśmy to robić dopiero 7 lipca. Twierdzenie, że „nie jest prawdą, że państwo może wydać tylko tyle, ile zabierze obywatelom”, które nie zostało przez Bugaja rozwinięte bardzo mnie zastanowiło. Bo niby co jeszcze innego państwo może wydać??? Może wydać, co pożyczy! Ale potem musi oddać, Więc musi zabrać obywatelom. No chyba że nie odda – jak Grecja. Ale wtedy też zabiera obywatelom – bo nie oddaje co pożyczyło, czyli że nie pożyczyło, tylko jednak zabrało. Z tą różnicą, że tylko w części własnym obywatelom, ale także obywatelom innych państw. Może jeszcze „wydrukować”. Ale wtedy też „zabiera”. To się nazywa podatek inflacyjny. Jak za 100 zł kupuję 100 bułeczek, to nie ma znaczenia, czy państwo wprowadzi podatek 10% i za 90 zł będę mógł kupić 90 bułeczek, czy spowoduje inflację w wyniku której za 100 zł będę mógł też kupić tylko 90 bułeczek. Wreszcie jest argument, że państwo ma „bogactwa”. Ale przecież „państwo” nie zostało stworzone przez Pana Boga. To ludzie je utworzyli. Więc jak państwo coś „ma”, to znaczy, że ludzie tego czegoś nie mają, bo mieć nie mogą. Bugaj zarzuca nam błąd „w traktowaniu jako podatków wszelkich przychodów państwa”, a już w szczególności, że „Centrum traktuje tak składki ubezpieczeniowe”. A czymże one są, jak nie podatkami, które dla zmyłki inaczej nazwano? Jak państwo, używając aparatu przymusu, coś obywatelom zabiera, to jest to „danina publiczna”. Więc jak Bugajowi nie pasuje współczesne określenie „podatek” – proszę bardzo możemy go nazwać średniowiecznym mianem „daniny”, albo – jak to czyni Bugaj – „dochodem szeroko rozumianego państwa”. Wcale natomiast nie wrzucamy „do wora podatków” dochodów z dywidendy z zysku i przychodów ze sprzedaży majątku państwowego (a w przypadku jednostek samorządu terytorialnego przychody z dzierżawy lokali)” My je wszystkie wrzucamy właśnie do wora „dochodów szeroko rozumianego państwa”. Bo państwo nie ma „majątku państwowego”, który spadł mu jak „manna z nieba”. Zdarzyło się to tylko raz , gdy Naród Wybrany uciekał z niewoli egipskiej do Ziemi Świętej. Potem już każdy naród musiał „mannę” wytworzyć.. Państwo polskie ma na przykład majątek (a samorządy lokale) bo albo go wcześniej zabrało obywatelom w drodze nacjonalizacji, albo nabyło/wybudowało z podatków pobranych od obywateli. Pisze Bugaj, że „emeryci i zwykli pracownicy płacą sporo, bogaci (…) – relatywnie bardzo mało”. I że „trzeba to koniecznie zmienić”. Jednak wątpi, „czy w tym dziele można liczyć na prezydenta Gwiazdowskiego”. Można! Jestem absolutnie za zmniejszeniem podatków płaconych przez emerytów i pracowników!!! Jestem nawet za tym, żeby emeryci i pracownicy nie płacili podatku dochodowego w ogóle! Ani składek na ZUS. Już nawet specjaliści z OECD, którzy zasłynęli kilka lat temu walką z „nieuczciwą konkurencją podatkową” postulują zmniejszenie opodatkowania pracy kosztem ewentualnie zwiększenia opodatkowania konsumpcji („Taxing Wages 2009-2010”) Przypomnę jeszcze, bo czytam nie tylko Bugaja, że słynny John Rawls w „Teorii sprawiedliwości” napisał wprost, że „proporcjonalne opodatkowanie konsumpcji” jest bardziej zgodne z jego teorią niż „progresywne opodatkowanie dochodu”. Jak widać w słusznej sprawie potrafię się zgodzić nawet z socjalistą. A nawet z samym Marksem (Marksa też czytałem), który radził robotnikom, żeby popierali progresję podatkową, bo ona osłabia kapitalizm i tym samym ułatwia rewolucję komunistyczną (www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=35). Tak – zgadzam się. Wysokie podatki dochodowe, zwłaszcza progresywne, służą komunistom.Gwiazdowski
Jadwiga Staniszkis: to kolejny zabieg żeby oszukać Rozpatrzmy hipotetyczną sytuację. Na przykład, że ci, co obracali nie swoimi pieniędzmi (choć nominalnie byli ich właścicielami) dziś przecinają stare zobowiązania. Próby zacierania śladów z przeszłości podejmowane są też przez polityków - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Dlatego mnie osobiście głęboko niepokoi zapowiedź dezorganizacji prokuratury, która ostatnio wykazała wyjątkową determinację i rozpoczęła szereg kluczowych śledztw. Ponowna polityzacja prokuratury może utrudnić te działania. Bo szeroko rozumiane otoczenie i premiera i prezydenta nie jest w pełni neutralne. W przeszłości byli to często aktywni uczestnicy procesu transformacji. Ale to tylko impresje - nie posiadam wiedzy o konkretach. Choć rozumiem co miał na myśli gen. Czempiński w wywiadzie w "Polska. The Times" z 22 bm. mówiąc o niszczeniu wiarygodności tych, którzy posiadają wiedzę mogącą komuś zagrozić. Ja też byłam w przeszłości obiektem takich zabiegów. Chcę jednak pisać o czymś innym. 28 bm. odbędzie się kolejna dyskusja w UE co dalej. To kolejna odsłona rytuału który ma, na zasadzie magicznego myślenia, oszukać i uspokoić rynki. Dlatego dziś, w fazie zawieszenia przed czekającą Europę zmianą, to wiedza z dziedziny antropologii kulturowej pomaga bardziej niż - bezradna - politologia czy ekonomia. Rytuał ma wiele zadań do spełnienia. W wersji klasycznej, gdy brany jest za rzeczywistość, ma stanowić kontrolowaną (lecz - pastiszową, zniekształconą jak w pokoju luster) reprodukcję konfliktu. Z jednej bowiem strony ma dyskretnie przemieścić oś tego konfliktu, a z drugiej - obsesyjnie wyeksponować fikcyjne rozwiązanie (np. kozła ofiarnego). W tych kategoriach opisywałam regulację przez kryzysy w komunizmie. Ale nie tylko. Rytuał bywa też nośnikiem pamięci: tak było z powtarzanym co rok spotkaniem przy pomniku zamordowanych stoczniowców w Gdańsku. Nawet wtedy, gdy dostrzeże się sztuczność całej sytuacji, rytuał zachowuje swoją skuteczność. Na przykład pomaga na nowo przeżyć wspólnotowość, wydobywając podział na tych co rozumieją ukryte znaczenia rytuału i – resztę. Dziś zaś zdolność odegrania rytuału ma być głównym dowodem na istnienie ośrodka władzy. Zarówno w skali państwa jak i całej UE. Na początku transformacji nawoływałam do czytania prac z historii kapitalizmu, żeby zbudować instytucje korespondujące z naszą fazą rozwoju. Nie pomogło. Opisałam też (w "Postkomunizmie") tzw. rewolucję wojskową. Mogło to pomóc w zrozumieniu, także współczesnych, konfiguracji interesów. Skończyło się na próbach odebrania mi wiarygodności przez etykietę "teorii spiskowej". Ale na szczęście ta wiedza pozostała w moich książkach. Także w tej najnowszej pt. "Zawładnąć!". Prof. Jadwiga Staniszkis
Strategia szczucia Polaków na Rosjan poniosła klęskę! Dziennikarze maja okropny zwyczaj szukania wszędzie sensacyj, a jeśli grozi, że ich nie będzie – tworzenia sensacyj. W sprawie Euro 2012 atak rozpoczęła wyjątkowo parszywa, bo udająca obiektywną telewizja BCC – ogłaszając, że w Polsce panuje rasizm, ksenofobia, homofobia, antysemityzm i antyfeminizm, więc brytyjscy kibice nie powinni jechać do Polski, bo ryzykują, że wrócą w trumnach – i to w kilku kawałkach. Widocznie dlatego czarnoskóre Żydówki-lesbijki z Albionu pozostały w domach, więc BBC starała się wywołać sensację na inne sposoby.Oczywiście głównym point de résistance był mecz Polska-Rosja. Tu judziła „Gazeta Wyborcza”, z solenną troską w głosie martwiąca się, czy nie dojdzie do incydentów – a media narodowo-socjalistyczne waliły na odlew. Tymczasem kibice z obydwu państw uparli się, by zrobić żurnalistom psikusa! Ja też uwierzyłem, niestety, mediom. Straszono pochodem Rosjan ubranych w koszulki z Sierpem i Młotem. To byłby młyn na naszą wodę. Czym prędzej zamówiłem banery (po rosyjsku) perswadujące Rosjanom, że Lenin i Stalin wymordowali więcej Rosjan niż Hitler, że okupacja Rosji przez Związek Sowiecki była wyniszczająca – więc jak możecie… Jak jednak napisałem na swoim blogu: o godzinie 16.30, w czasie konferencji, szedł pochód roześmianych Rosjan, tłumaczących mnie i wszystkim, że Lenina i Stalina to oni nienawidzą bardziej niż Polacy. Przyszli poubierani w koszulki z Dwugłowym Czarnym Orłem, wszyscy pod biało-niebieskoczerwonymi barwami. Było nawet kilka flag imperialnych – biało-złotoczarnych. Kilku kibiców miało budionnówki – no to musieli mieć Czerwoną Gwiazdę. Kilkudziesięciu miało papachy – ale tylko na trzech dostrzegłem Czerwoną Gwiazdę. Rzecz prosta, banerów nawet nie rozwinąłem, dałem krótką wypowiedź w duchu j.w. i poszedłem pogadać i z kibicami polskimi, i z rosyjskimi. I wśród tych ostatnich dojrzałem jednego z flagą ZSRS. Podszedłem, by mu wytłumaczyć pewną niestosowność – ale bronił się, że jego dziadek pod tą flagą wyzwalał Polskę, że to sztandar walki z Niemcami, że Chińczycy też mają czerwoną flagę… Zaraz podskoczyło pięciu Rosjan, nakrzyczeli na niego, flagę zwinął. Pewno potem, na moście, rozwinął – ale co tam! Wyjątek potwierdza regułę. Atmosfera wśród jednych i drugich kibiców była życzliwa – i ludzie byli najwyraźniej przejęci misją: nie dopuścić do prowokacji! Gdy rozmawiałem z tym Rosjaninem, jakiś Polak podleciał i zaczął mnie ochrzaniać, że „jakim prawem się czepiam tej sowieckiej flagi?”. Ciekawe, czy to samo by mówił, gdyby niesiono flagę narodowych socjalistów ze Swastyką. Ostatecznie III Rzesza wyzwoliła nas od sanacji, a gubernię lwowską od Sowietów. Co prawda trochę późno, bo staliniści sporo inteligencji zdołali wymordować. By nie wspomnieć o Charkowie… „Gazeta Wyborcza” pisała – najwyraźniej w ogóle tam nie będąc: „Najpierw Rosjanie w grupie około 5 tysięcy zajęli przestrzeń od Muzeum Narodowego do ronda de Gaulle’a i w luźnych grupach ruszyli na stadion. Atmosfera była dość pozytywna. Po stronie rosyjskiej było kilka agresywnych osób, ale zdecydowana większość spokojnie szła na mecz. Przemarsz Rosjan usiłowała zablokować około stuosobowa grupa Polaków. Był wśród nich Janusz Korwin-Mikke. Zebrani krzyczeli „Ruskie k…”, „Ruscy do domu”, „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. Zostali otoczeni przez policję. Policja otoczyła też klub Wieżyca, wokół którego gromadzili się polscy kibice, i separowała obie grupy”. Z czego wynika, że Janusz Korwin-Mikke, skądinąd znany z miłości do Rosji, jako agent KGB, usiłował sprowokować Rosjan do rozróbek. Otóż nie było żadnych poważnych agresywnych zachowań; rosyjscy kibice, równie przejęci misją jak polscy, na wyścigi tłumaczyli, że kochają Polaków, a Związku Sowieckiego to od zawsze nienawidzili – co było może lekką przesadą. Natomiast rozmawiało mi się z nimi znakomicie – w ogóle 3/4 czasu spędziłem wśród Rosjan – nie tyle jako agent KGB stęskniony za rodakami, lecz po prostu dlatego, że polskich kibiców to mam na co dzień. I przypominam, że 12 czerwca to Święto Niepodległości – data odrzucenia przez Rosję okupacji jej terytorium przez Związek Sowiecki. Coś jak u nas 7 października 1918 roku – ogłoszenie niepodległości Polski. Natomiast rzeczywiście koło klubu Wieżyca zebrało się 70-80 osób – zawziętych „kibiców-patriotów”. Ale nawet nie próbowali przechodzić na stronę, gdzie szli Rosjanie – zresztą grupka byłaby za mała, by cokolwiek blokować. Gdy do nich podszedłem, skandowali „Polska gola”, „Polska – Biało-Czerwoni” i „Biało-czerwone to barwy niezwyciężone!”. Nawet sam z nimi zaśpiewałem. Też z wzajemną życzliwością. Niestety, z czasem nastroje się zradykalizowały, więc wróciłem na drugą stronę jezdni, bo właśnie zobaczyłem tam tę jedyną flagę ZSRS… I tu wyszło wyjątkowo głupio, bo właśnie gdy mi Rosjanie tłumaczyli, że nie znoszą symboli komunizmu, grono zapalczywych polskich kibiców zaczęło się drzeć: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. Idiotycznie – nieprawdaż? Mam tylko nadzieję, że Rosjanie nie usłyszeli – jednak było jakieś 50 metrów odległości, a hałas straszny – albo nie zrozumieli. Policja za to zachowywała się tym razem spokojnie, przyjaźnie – ale stanowczo. To była policja z Warszawy, a nie – jak podczas Marszu Niepodległości – dowieziona z innych miejscowości, niepewna siebie i nie znająca sytuacji. Byliśmy – i ja, i kol. Tomasz Dworzyński, nasz Rzecznik Prasowy – bardzo zadowoleni, że banery okazały się całkowicie nieprzydatne. Raz tylko by się przydały: jeden Polak – pewno komunista – miał nawet do mnie pretensje, że wyperswadowałem (z wielką pomocą kibiców rosyjskich!) jedynemu facetowi niosącemu flagę Związku Sowieckiego, by ją zwinął. Wywiązała się dyskusja z jakimś rosyjskim komunistą, który usiłował nas przekonać, że komuniści oswobodzili nas od cara, a nawet wysłali p. gen. Mirosława Hermaszewskiego w kosmos. Na co odpowiedziałem, że byłbym im wdzięczny, gdyby wysłali w kosmos wszystkich polskich komunistów i socjalistów. Potem jeszcze starał się mnie przekonać, że przecież Dzierżyński dobrym Polakiem był… No to mu odpowiedziałem dosadnie, co myślę o kacie narodu rosyjskiego, „Krwawym Felku”… Tacy wariaci to jeden promille przybyłych do Polski Rosjan. Jak napisałem w „Dzienniku Polskim”: „Może komuniści nie mieli pieniędzy na przyjazd?” Opuściłem teren bardzo wcześnie, bo chciałem obejrzeć mecz Czechy-Grecja. Rzeczywiście: trafiłem na grupkę chuliganów – a potem nawet na zamaskowanych bandytów ciskających kamieniami i petardami w ślad za ariergardą pochodu Rosjan. Nie wiem dlaczego wzbudziło to podziw internautów – ja nie odczuwałem żadnego zagrożenia, zresztą Rosjanie też byli lekko tylko zaniepokojeni. Tym bardziej że Policja sprawnie rozdzieliła te grupy. Spokojnie doszedłem do spokojnie czekającego samochodu. Natomiast zdumiała mnie wypowiedź zazwyczaj bardzo rozsądnego szefa „Młodzieży Wszechpolskiej”, p. Roberta Winnickiego – który pisał: „Sam byłem świadkiem, gdy grupa około 40-50 nieoznakowanych w żaden sposób Rosjan (zorientować się co do narodowości można było tylko słysząc ich rozmowy) dokonywała bojówkarskich „wypadów” spod lokalu „Wieżyca” przy wejściu na Most Poniatowskiego.(…); wobec całej sekwencji wydarzeń, jakie miały miejsce wokół rosyjskiego przemarszu, uznać należy, że wczorajsza sytuacja nosi znamiona celowej prowokacji. Prowokacji zapoczątkowanej przez Rosjan, w którą włączył się polski rząd i władze stolicy. Całą sprawę należy widzieć w tym kontekście.(…) Do wszystkich Polaków apeluję więc: nie udawajcie, że pada deszcz, gdy plują wam w twarz; nie przymykajcie oczu na ekscesy rosyjskich kibiców, atakując zarazem swoich rodaków, a wreszcie – czytajcie perfidną grę polskich władz, które, jak za komuny, pod płaszczykiem „walki z ekstremą”, stopniowo wprowadzają nam państwo policyjne” To, że ONI wprowadzają państwo policyjne jest prawdą – ale akurat tam policja zachowywała się rozsądnie. I podejrzewam, że p. Winnicki też tam nie był – bo pod klubem „Wieżyca” naprawdę zebrali się polscy, a nie rosyjscy kibice. Reasumując: wygląda na to, że postpiłsudszykowska strategia PiSu, by szczuć Polaków na Rosjan poniosła całkowitą klęskę. I bardzo dobrze! JKM
Osoby trzecie No i jakże tu nie wierzyć, że nieszczęścia nie chodzą parami? Tego samego dnia, kiedy dla naszego nieszczęśliwego kraju zakończyło się koko koko euro spoko, to znaczy - kiedy polska reprezentacja, przegrawszy mecz z mężnymi Czechami odpadła definitywnie z rozgrywek - na warszawskim Mokotowie samobójstwo bez udziału osób trzecich popełnił był generał Sławomir Petelicki. Jest on co najmniej trzecią osobą, która zdecydowała się na taką właśnie formę samobójstwa, to znaczy - na samobójstwo bez udziału osób trzecich, a w każdym razie - trzecią osobą z kręgu tak zwanej elity władzy. Wcześniej na tę formę samobójstwa zdecydował się dyrektor generalny w Kancelarii Premiera Tuska Grzegorz Michniewicz. Charakterystyczne było, że tym zagadkowym samobójstwem bez udziału osób trzecich nie zainteresował się żaden z licznych w naszym nieszczęśliwym kraju dziennikarzy śledczych. Najwyraźniej skądś wiedzieli, że samobójstwami bez udziału osób trzecich interesować się nie należy. Skoro wiemy na pewno, iż udział osób trzecich został wykluczony - to powinno nam wystarczyć - jak śpiewała Violetta Villas, zresztą na zupełnie inny temat. Następnym samobójcą, który pozbawił się życia bez udziału osób trzecich, był Andrzej Lepper, no a teraz - generał Petelicki. Najwyraźniej ta taktowna forma samobójstwa staje się coraz bardziej modna w kręgach elit politycznych III RP - ku zadowoleniu organów ścigania, które okazują samobójcom pełne zaufanie i na taktowne samobójstwa odpowiadają równie taktownym wykluczeniem udziału osób trzecich. Na marginesie warto też wspomnieć o szyfrancie Zielonce, za którego organy uznały nieboszczyka w zaawansowanym rozkładzie, który wszelako miał w kieszeni dokumenty jak spod igły, świadczące, iż właśnie jest poszukiwanym szyfrantem Zielonką. Taki taktowny samobójca, to prawdziwy skarb. Nie tylko sam nic nie powie, ale właśnie dlatego można włożyć mu w usta wszystko, co akurat pasuje do układanki, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj może nadal i mimo wszystko zachowywać pozory demokratycznego państwa prawnego. Czegóż chcieć więcej zwłaszcza w czasach kryzysu? Oczywiście nie ma rzeczy doskonałych i samobójstwo generała Petelickiego, chociaż taktownie dokonane bez udziału osób trzecich, nie zostało dostatecznie skoordynowane z rozgrywkami piłkarskimi. Gdyby dajmy na to, generał Petelicki nie tylko popełnił samobójstwo bez udziału osób trzecich, ale w dodatku zostawiłby list informujący, iż zdecydował się na ten desperacki krok na skutek porażki naszej reprezentacji piłkarskiej, nie trzeba by mobilizować oficerów BOR, którzy jeden przez drugiego meldowali o osobistych motywach denata, ani generała Czempińskiego, który bagatelizował ewentualność politycznych motywów, o udziale osób trzecich, to znaczy - o absolutnym braku udziału osób trzecich już nawet nie wspominając. W związku z tym można chyba sformułować postulat de lege ferenda, iż w przypadku następnych samobójstw trzeba poprawić koordynację i każdy denat powinien zadbać o pozostawienie listu pożegnalnego, w którym nie tylko całkowicie wykluczy udział osób trzecich, ale również przekonująco wyłuszczy osobiste motywy samobójstwa. Pozwoliłoby to uniknąć wszelkich podejrzeń, które nie tylko zatruwają beztroską i wesołą atmosferę, ale również, a może przede wszystkim - są wodą na młyn zwolenników teorii spiskowych. Oczywiście trudno wymagać od samobójcy, żeby o wszystko zadbał sam. Powinny mu w tym okazać życzliwą pomoc osoby trzecie, których udział w samobójstwie zostanie w ten oto sposób ostatecznie wykluczony. Dzięki temu „młodzi, wykształceni, z wielkich miast” będą mogli bez żadnych dysonansów poznawczych wierzyć skwapliwie we wszystkie komunikaty organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Kiedy w naszym nieszczęśliwym kraju zapanowała moda na samobójstwa bez udziału osób trzecich, za granicą, a zwłaszcza w Ameryce, po której peregrynuję, życie wre. W takim na przykład Meksyku, kampania wyborcza wchodzi w decydującą fazę i na bilbordach reklamuje się nie tylko „Josefina presidenta”, ale również - „Margarita alcaldesa”, kandydująca na burmistrza miasta Monterrey, obiecując tamtejszym suwerenom seguridad sine corruption, czyli bezpieczeństwo bez korupcji. Chodzi oczywiście o tzw. „narcos”, czyli handlarzy narkotykami, z którymi rząd „walczy” - o czym świadczą uzbrojone w karabiny zmotoryzowane patrole wojskowe, policyjne i „sił cywilnych” ubranych w mundury czarne. Narkosi występują bez mundurów, wobec czego zidentyfikować ich jest znacznie trudniej - no ale każdy kandydat na Umiłowanego Przywódcę ma niezawodną receptę na rozwiązanie tego problemu, byle tylko go wybrać. Pod tym względem Meksyk jest bardzo podobny do naszego nieszczęśliwego kraju, w którym dla kandydatów na Umiłowanych Przywódców nie ma nic niemożliwego - no a kiedy już wybory się odbędą, wychodzi jak zawsze. Zauważył to już dawno książę Salina mówiąc, że trzeba wiele zmienić, by wszystko pozostało po staremu.
Podczas kiedy w Meksyku gorączka spowodowana wyborami sięga zenitu, w sąsiadującej z Meksykiem, spalonej słońcem Arizonie, swój jubileusz obchodzi kierowane przez pana Wiktora Żółcińskiego radio Pomost. Rozpoczęło nadawanie z Arizony 16 października 1986 roku o godzinie 18 i od tamtej pory nadaje bez przerwy, podtrzymując w ten sposób więź emigrantów z Polską. Warto zwrócić uwagę, że te przedsięwzięcia funkcjonują przy braku zainteresowania tak zwanych czynników oficjalnych, a niekiedy nawet w warunkach swego rodzaju ostracyzmu Umiłowanych Przywódców w Warszawie, którzy mają oczywiście swoich faworytów, ale również - swoje „czarne listy”. Tych list, ma się rozumieć, „nie ma” - o czym w swoim czasie zapewniał pan minister Sikorski - ale to nieistnienie nie przeszkadza, by znalazły się na nich osoby, organizujące między innymi praktyki meksykańskich studentów w Polsce - tylko dlatego, iż biorą udział w USOPAŁ. To tak, jak z osobami trzecimi, których udział w samobójstwach osób z kręgu władzy jest wprawdzie całkowicie wykluczony, ale które, niezależnie od tego, przecież gdzieś tam istnieją sobie w najlepsze. SM
Wróg nie śpi! W czasach stalinowskich zastanawiano się nad wstrzymaniem produkcji łóżek – bo po co łóżka, kiedy wróg nie śpi, Partia czuwa – a reszta siedzi? Uczono mnie wtedy w szkole po czym poznać imperialistycznego szpiega i sabotażystę (amerykańscy sabotażyści byli wtedy odpowiedzialni za rozsiewanie po polach stonki ziemniaczanej). Rozczuliłem się więc – wspomnienia dzieciństwa – gdy kol.Roman Łambucki wręczył mi broszurkę, którą wziął z komendy Policji, zatytułowaną: „Prewencja wobec potencjalnych terrorystów”, ozdobioną flagą z Dwunastoma Złotymi Gwiazdami z napisem „Publication prepared and published with financial support from European Union”. Szybko odkryłem, że rozesłaną do komend Siecią – co można znaleźć np. tu:
http://www.policjaplock.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=32
Otóż, proszę Państwa, terrorystów ludność najłatwiej może rozpoznac po tym, że „ w fazie końcowej przygotowań dokonują kradzieży materiałów wybuchowych i pirotechnicznych”. Niestety: nie chodzą po ulicach z tymi materiałami z napisem „UKRADZIONE” - trzeba więc patrzeć na inne oznaki. Otóż terroryści:
- są przeważnie młodzi (20-35 lat),
- Nawyki i zwyczaje nie zdradzają ich światopoglądu,
- Spotykają się po kryjomu, późnym wieczorem, w prywatnych mieszkaniach,
- W swoich domach zazwyczaj mają czasopisma, filmy video, płyty CD.
Policja ma już w wykrywaniu terrorystów sukcesy. Oto dwa dni temu kłusownikom na Bugu uciekł ponton. Na pontonie był ładunek wybuchowy (do głuszenia ryb) oraz telefon komórkowy. Na tapecie ekranu był widok... Stadionu Narodowego. W związku z tym znaleziskiem JE Donald Tusk ogłosił dla służb policyjnych alarm ALFA: po ulicach miast, w szczególności w'okół Stadionu we Warszawie, krążą wzmocnione patrole Policji, ale także tajniaków.By uniknąć ich wścibstwa radzę wyrzucić z domu filby video, płyty CD i czasopisma - oraz koniecznie możliwie często zdradzać się ze swym światopoglądem. Polecam zwłaszcza publiczne bicie czołem w chodnik ze słowami „Al-Lah akbar!” JKM
Sąd Najwyższy: Niemieccy spadkobiercy mają prawa do majątków w Polsce Potomkowie osób, które po wojnie zadeklarowały polską narodowość, zachowali prawa do majątków w Polsce mimo swojego późniejszego wyjazdu do Niemiec i utraty polskiego obywatelstwa - wynika z piątkowej uchwały Sądu Najwyższego. Wcześniej orzeczenia były rozbieżne. Sąd Najwyższy orzekł, że niemieccy spadkobiercy zachowali prawa do pozostawionych majątków Przepis ustawy z 1961 r. ustawy o gospodarce terenami w miastach i osiedlach stanowił, że nieruchomości będące własnością osób, które najpierw zadeklarowały narodowość polską i uzyskały polskie obywatelstwo, przechodzą na własność państwa, jeżeli osoby te w związku z późniejszym wyjazdem z kraju utraciły polskie obywatelstwo. Sąd Najwyższy uznał, że przepis ten nie miał jednak zastosowania do spadkobierców osób, które w tym przepisie były wymienione O rozstrzygnięcie przez siedmiu sędziów SN problemu prawnego dotyczącego tej kategorii spadkobierców zwrócił się pierwszy prezes tego Sądu. Przypomniał, że osoby, które zadeklarowały po wojnie narodowość polską i do śmierci nie wyjechały z ziem zachodnich zachowały własność swego majątku. "Problem dotyczy spadkobierców, którzy odziedziczyli takie nieruchomości w Polsce, a następnie wyemigrowali w latach 1956-1984, tracąc obywatelstwo polskie" - zaznaczono w pytaniu prawnym. Dotychczas w trzech orzeczeniach Sąd Najwyższy uznał, że przepis ustawy o gospodarce w miastach i osiedlach nie obejmuje spadkobierców (w tym w głośnej sprawie Agnes Trawny). Sąd przyjmował, bowiem, że przepis ustawy z 1961 r., jako wyjątkowy, nie może podlegać wykładni rozszerzającej na spadkobierców. W jednym z wcześniejszych orzeczeń uznano jednak odmiennie. W swym pytaniu prawnym prezes SN wskazał, że istnieją argumenty przemawiające za obiema interpretacjami. Z jednej strony - jak zaznaczył - w przepisie wyraźnie wskazano, jakie osoby tracą nieruchomości. Dlatego, jak dodał, "trudna do zaakceptowania jest wykładnia rozszerzająca tego przepisu, mającego charakter wyjątkowy, o poważnych konsekwencjach w postaci utraty własności". Z drugiej strony jednak prezes SN wskazał, że choć "ważkie argumenty natury jurydycznej" muszą być brane pod uwagę, to "nie sposób zignorować kontekstu historycznego, społecznego, międzynarodowego i konsekwencji ekonomicznych, które przemawiają przeciwko korzystnym dla spadkobierców mienia poniemieckiego orzeczeniom SN". Zajmujący się tą problematyka mec. Lech Obara powiedział PAP w piątek, że "jest wstrząśnięty" jeśli chodzi o skutki podjętej uchwały. - Uważam, że istotną wartością powinna być stabilizacja stosunków własnościowych na Ziemiach Odzyskanych i pewność obrotu prawnego - zaznaczył. Dodał, że w jego ocenie po piątkowej uchwale może wzrosnąć liczba zgłaszanych roszczeń w sprawie nieruchomości - uchwała ta stanowić będzie bowiem dodatkowy argument i bodziec dla tych starań. Wśród trzech spraw, w których Sąd Najwyższy uznał, że przepis ustawy z 1961 r. nie dotyczy spadkobierców, była też głośna sprawa Agnes Trawny, dotycząca gospodarstwa i domu w miejscowości Narty na Mazurach. Gospodarstwo to należało do jej ojca, który zmarł w 1954 r. W wyniku działu spadku Trawny stała się w 1970 r. jego wyłączną właścicielką. W 1977 r., po zadeklarowaniu narodowości niemieckiej, uzyskała zgodę Rady Państwa na wyjazd na stałe do Niemiec i zwolnienie z obywatelstwa polskiego. Po wygranej w Sądzie Najwyższym została wpisana ponownie do księgi wieczystej gospodarstwa. Dom w Nartach odzyskała fizycznie po wielu perypetiach dopiero jesienią 2011 r. - domostwa nie chcieli bowiem opuścić mieszkańcy, których w tam ulokowało nadleśnictwo. Natomiast nie rozumiem {circ}, ktore w komentarzu do nocnego postu pisze:
Polskich, nie niemieckich. 'Potomkowie osób, które po wojnie zadeklarowały polską narodowość , zachowali prawa do majątków w Polsce mimo swojego późniejszego wyjazdu do Niemiec i utraty polskiego obywatelstwa”. To Polacy, którzy uciekli przed komuną. Gdzie ten wielki obrońca prywatnej własności? Nie rozumiem, po pierwsze, dlaczego prawo do własności powinno być zależne od narodowowości, a nawet: od obywatelstwa/poddaństwa? Co śmieszniejsze: ten wyrok w tym samym zdaniu raz bierze pod uwagę narodowość, a raz obywatelstwo!! A po drugie: ja w tym poście nie zajmowałem żadnego stanowiska prawnego - stwierdziłem tylko, że nastąpi nieprawdopodobny galimatias. Czego niby dotyczy ta ironia o "wielkim obrońcy prywatnej własności"? PAP
Sąd po stronie przesiedleńców Niemieccy przesiedleńcy, którzy w czasach PRL wyjechali z Polski i wyrzekli się polskiego obywatelstwa, nie utracili prawa do pozostawionych tu majątków – orzekł Sąd Najwyższy. Prawnicy ostrzegają, że to skomplikuje jeszcze bardziej sprawy własności nieruchomości na ziemiach północnej i zachodniej Polski. Zawód i rozgoryczenie mogą odczuwać po wczorajszym rozstrzygnięciu polscy właściciele poniemieckich nieruchomości na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Sąd Najwyższy rozpatrzył kwestię, czy potomkowie osób, które z własnej woli po wojnie wyjeżdżały do Niemiec, wyrzekając się obywatelstwa polskiego, zachowali prawo własności do porzuconych w Polsce majątków. Sędziowie uznali, iż tego prawa nie można ich pozbawić. Teresa Pyźlak z zespołu prasowego SN zaznacza, że do uchwały będzie sporządzone jeszcze uzasadnienie. Jej zdaniem, zgodnie z terminem instrukcyjnym dla sędziego sprawozdawcy powinno to nastąpić w ciągu miesiąca. – Czasami ze względu na zawiłość sprawy termin podlega przedłużeniu do 4-5 miesięcy – dodaje Pyźlak. Prawnicy zaangażowani w obronę polskiego stanu posiadania w Polsce Północnej i Zachodniej zwracają uwagę na społeczne koszty takiego orzecznictwa.
– Cóż, poczekajmy, zatem na uzasadnienie tego wyroku. Niestety, wynika z tego, że wciąż ułatwiamy dochodzenie roszczeń majątkowych i nie staramy się ustabilizować naszych stosunków własnościowych – oświadcza mecenas Szymon Topa z Ruchu Prawników Przeciw Niemieckim Roszczeniom Rewindykacyjnym. Wskazuje na konsekwencje takiego orzecznictwa, jakim jest m.in. wypłata odszkodowania za porzucone mienie i organizowanie zastępczych lokali dla Polaków, którzy przegrali procesy o zwrot nieruchomości z niemieckimi obywatelami.
– Obciąża to Skarb Państwa, samorządy, zapłacimy za to wszyscy, jako podatnicy – ubolewa Topa. Mecenas Lech Obara, inny prawnik Ruchu, wskazuje na odmienny wyrok SN z 28 stycznia 2009 roku.
– Mieliśmy nadzieję, że zostanie wzięty pod uwagę. Sędzia sprawozdawca Gerard Bieniek wspominał w uzasadnieniu do tego wyroku, że formalne prawo własności musi w niektórych sytuacjach ustąpić przed takimi wartościami jak pewność prawa, stabilizacja stosunków własnościowych na tych ziemiach – zauważa mecenas Obara. Tymczasem odmiennie niż polscy sędziowie sprawy majątkowe rozstrzygają sądy w innych państwach. Przykładowo na Litwie nie istnieje możliwość, żeby najwyższa instancja sądownictwa uznała, iż np. Polacy, którzy opuszczali Litwę po wojnie, wyjeżdżając do Polski, zachowali prawo własności do pozostawionych nad Niemnem nieruchomości.
– Litewski sąd konstytucyjny przyjął, że nie można mieć w ogóle podwójnego obywatelstwa. Polak, który wyjechał na przykład w 1956 r. z terenu ówczesnej Litewskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, na może złożyć pozwu o zwrot pozostawionej nieruchomości. Musiałby najpierw zrzec się polskiego obywatelstwa – podkreśla mecenas Grzegorz Sakson, prezes Związku Polaków Prawników na Litwie. Jacek Dytkowski
http://www.naszdziennik.pl/
Zamiast ostrymi słowami skierować “przesiedleńców” wraz z ich bezczelnymi pretensjami pod właściwy adres – czyli do rządu RFN, spadkobiercy III Rzeszy, odpowiedzialnej za owe przesiedlenia – Sąd Najwyższy wydaje orzeczenie, dla którego określenie “skandal” jest zbyt łagodne. Gdybyśmy nie byli przekonani, że polskie sądy są niezawisłe, uczciwe i sprawiedliwe, a korupcji w nich nie ma, to byśmy mogli przypuszczać, że za takimi decyzjami stoją naciski neohitlerowskiej władzy osadzonej w Polsce przez obce mocarstwa, a może i jakieś pieniądze. Oczywiście nic takiego miejsca nie ma Admin
29 czerwca 2012 "Biuro łącznikowe Wolnego Państwa Saksonia' - powstało we Wrocławiu, otwarte w dniu 16 maja 2012 roku. Proces rozbiorowy III Rzeczpospolitej przyspiesza.. Podczas otwarcia „Biura łącznikowego Wolnego Państwa Saksonia” obecny był premier Saksonii oraz marszałek województwa dolnośląskiego. Nie było pani kanclerz Merkel i pana premiera Donalda Tuska. Ale marszałek, pan Rafał Jurkowlaniec- był obecny. Ranga wydarzeniu została nadana. Był niemiecki premier Saksonii. Obecny marszałek województwa dolnośląskiego, pan Rafał Jurkowlaniec- pracował swojego czasu we wrocławskim wydaniu Gazety Wyborczej, w Radiu Eska- utworzonym przez pana Grzegorza Schetynę, był nawet szefem programu pierwszego Polskiego Radia. Krótko mówiąc- człowiek pana Grzegorza Schetyny. Oczywiście cały czas jest to „ bezpartyjny „ fachowiec.”. Nawet na stanowisku marszałka województwa dolnośląskiego- funkcjonuje jako” bezpartyjny urzędnik z rekomendacji Platformy Obywatelskiej”(???). Do tej pory otrzymał w nagrodę:” Srebrną Odznakę zasłużony dla Ochrony Przeciwpożarowej”- w roku 2009 oraz złotą odznakę” zasłużony dla Służby Celnej”- w roku 2010.” Nie tak jak szef Platformy Obywatelskiej pan premierDonald Tusk.. Dostał już trzy nagrody od Niemców.. W tym nagroda Karola Wielkiego.. To mniej niż pan „profesor” Władysław Bartoszewski, a więcej niż pan Rafał Jurkowlaniec. Ale wszystko przed nim, tym bardziej po otwarciu” Biura łącznikowego Wolnego Państwa Saksonia”.. Nowego Grunwaldu nie będzie.. Wszystko odbywa się systematycznie, w atmosferze wesołości i przyzwolenia.. Czym będzie zajmowało się ”Biuro Łącznikowe Wolnego Państwa Saksonia”? Tego do końca oczywiście nie wiem, ale ma objąć swoją działalnością trzy województwa.. Dolnośląskie, opolskie i lubuskie. Będzie oknem na świat w Polsce- Saksonii. Będą sprawy naukowe, gospodarcze i kulturalne. Wspólnych manewrów wojskowych- na razie nie będzie, tym bardziej , że wyginęli wyżsi dowódcy wojskowi, a to w katastrofie CASY czy Tu- 154M. Ostatnie samobójstwo- to samobójstwo pana generała Sławomira Petelickiego. On nie leciał ani CAS-ą, ani TU- 154Military. Przy okazji przypominam, że w dniu 31.03.2010 roku zmarł pan profesor Stefan Grocholewski, tak – ten sam, który odkrył manipulacje w nagraniach czarnych skrzynek z CASY. BO profesor Marek Dulinicz- szef grupy archeologicznej ze Smoleńska- zginął w wypadku samochodowym 6.06. 2010 roku. A wykładowca Politechniki Śląskiej- specjalista od kompatybilnych systemów sterowania samolotem, poddający w wątpliwość, że wrak na Siewiernym to nie TU-154, został pocięty piłą mechaniczną 15.10 2010 roku przez własnego syna,” zamkniętego” obecnie w odosobnieniu.. Pan Eugeniusz Wróbel był swojego czasu wicewojewodą katowickim, związany był ze Środowiskiem Prawa i Sprawiedliwości.. Zginął w dniu, w którym akurat ja się urodziłem, ale w roku 1954.. Pan Eugeniusz – to rok 1951.. Nie słyszałem oświadczenia syna, który wykluczałby potencjalne samobójstwo.. Na razie uznany został za niepoczytalnego. .Zresztą niepoczytalny chyba nie potrafi popełnić samobójstwa, a tym bardziej pisać oświadczeń. W perspektywie powstania ”Biura Łącznikowego Wolnego Państwa Saksonia” jest utworzenie układu partnerskiego, a w jeszcze dalszej przyszłości- jednolitego zarządzania regionem. Ciekawe kto będzie sprawował w przyszłości kierowniczą rolę nad regionem? Na pewno przedstawiciele Saksonii- nie, tym bardziej, że mamy” wolną Rzeczpospolitą, w której rządzimy się samodzielnie i we własnym interesie.. Co widać codziennie, jak człowiek dokładnie się przygląda.. Ci z Saksonii będą musieli się podporządkować.. TO na pewno! A w tym czasie w Warszawie też dzieją się ciekawe rzeczy, ale propaganda zajmuje się głównie igrzyskami. Analizuje na wszystkie możliwe strony życiorysy’ gwiazd” futbolu, ich życie, co robią, jak się ubierają, co myślą.. A swoje myśli ujawnił pan Sławomir Sierakowski, redaktor” Krytyki Politycznej”, propagator neokomunizmu współczesnego, powiedział mianowicie w stolicy, że” pojęcie patriotyczne zadaje gwałt logicznemu myśleniu”.(????) A myślenie kosmopolityczne nie zdaje takiego gwałtu? Myśleniu logicznemu.. Przecież cała myśl tow Lenina, którego myśli propaguje pan Sławomir Sierakowski zadaje gwałt logicznemu myśleniu.. Bo jakie to logiczne myślenie, jak morduje się miliony ludzi w imię obłędnej ideologii? Tylko dlatego, żeby ideologia zatriumfowała.. A kto był patriotą- to do piachu.. Bo rewolucja musi być ogólnoświatowa., kosmopolityczna.. Na razie budowa” sprawiedliwości społecznej” NIE ODBYWA SIĘ NA STERTACH Z LUDZKICH CIAŁ- jak twierdziła pani Ayn Rand.. Na razie perswazją, po dobroci, ale jak opór będzie narastał- a będzie- to wtedy skonstruuje się piramidę z ludzkich ciał.. Bo historia- ma to do siebie- że lubi się powtarzać.. Często jako farsa, a równie często jako kolejna tragedia.. A przecież Lewica nie zrezygnowała z forsowania swoich utopii.. Systematycznie je forsuje.. I nic nie wskazuje na to, że zaprzestanie.. Lewica trockistowska, której częścią jest pan Sławomir Sierakowski, chce z obszaru podbitego przez tę fałszywą ideologię zrobić jedno wielkie biuro.. I powoli robi! Żeby było jedno biuro pod jednym szyldem- trzeba wyeliminować myślenie patriotyczne, żeby w biurze zapanował spokój.. Bo w atmosferze patriotyzmu nie podobna żyć, jest jakoś duszno i nieprzyjemnie.. Przynajmniej ludziom obrządku trockistowskiego.. Głos zabrał inny trockista z Gazety Wyborczej, pan Seweryn Blumszatajn, który powiedział, że obchody Pamięci Żołnierzy Wyklętych to” patriotyczny wrzask, szmira, historyczne prostactwo czy wprost kłamstwo”(???) Czasami się zastanawiam, co ci wszyscy osobnicy robią w Polsce, skoro nic im się tutaj nie podoba… Wszystko chcą zmieniać, Polskę zlikwidować i oddać innym w pacht. Kościół wyeliminować ludziom z życia.. Dlaczego nie wyniosą się gdzieś, gdzie będą mieli lepiej, nie będą mieli żadnych fobii , na jakąś wyspę zamieszkałą wyłącznie przez trockistów, i tam zbudują sobie jedno wielkie biuro,, Tylko nie będą mieli wpływu na ludzi.. I zatrudnią sobie tyle sekretarek ile im się w tym biurze zmieści.. No i napełnią go biurokracją.. Żołnierze Wyklęci to patrioci czasów minionych.. To przeciwieństwo w myśleniu członków redakcji Gazety Wyborczej.. To ludzie kochający Polskę, i za nią oddali życie.. W sytuacji beznadziejnej, gdy wielcy tego świata zadecydowali.. Ale mieli jeszcze iskierkę nadziei, dopóki nie zgasła w ubeckich katowniach, z powyłamywanymi rękoma, z powyrywanymi paznokciami, ze strzałami w tył głowy.. Cześć ich pamięci! I nie tworzyli żadnych, wolnych biur łącznikowych.. Walczyli i ginęli za Polskę. I nie było to prostactwo, ani szmira.. Tak wyglądało życie nie usłane kwiatami.. Byli patriotami, a nie trockistami, dla których ojczyzną jest cały świat. Oczywiście świat skonstruowany na zasadach i fundamentach wielkiego biura.. Żeby z tego biura można było ludzkością sobie porządzić.. Z biura łącznikowego internacjonalistycznego.. WJR
Patriotyzm czy klientelizm? W sprawie petycji do prezydenta Stanów Zjednoczonych Otrzymałem dzisiaj list z propozycją podpisania petycji do prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej w sprawie – jak to ujęto – wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Ten nowy (a może jednak nie całkiem, zważywszy precedensy znane z naszej XVIII-wiecznej historii?) obyczaj polityczny, aby w kwestiach dotyczących problemów, jakie Polska ma z jednym państwem, zwracać się o arbitraż do innego państwa, wydał mi się na tyle ważny, że decyduję się upublicznić tu moją odpowiedź (pomijając oczywiście mojego adresata). Oto zatem treść mojej odpowiedzi.Co do mnie, nie tylko że nie zamierzam podpisywać owej petycji, ale usilnie odradzam jej podpisywanie komukolwiek. Samo wystosowanie takiego adresu do głowy obcego państwa uważam za głęboko zasmucający upadek godności narodowej i instynktu państwowego, tym gorszy, że motywowany zapewne – niestety, zaślepionym i jednostronnie ukierunkowanym – patriotyzmem. Czym to się różni od kierowania do carycy Katarzyny apeli ze strony inicjatorów Konfederacji Targowickiej o ratowanie swobód i wolności republikańskich, zagrożonych (i poniekąd faktycznie) przez obóz oświeceniowo-reformacyjny? Absolutnie niczym! Z całą pewnością pomysł takiego apelu wyszedł z kręgu tych środowisk, określających się jako niepodległościowe, które ową „niepodległościowość” chcą „bronić” tylko na jednym odcinku i z takim stanem świadomości, jakby świat i położenie w nim Polski nie zmieniło się ani na jotę od ponad 20 lat. Na innych zaś odcinkach – w tym amerykańskim w szczególności – przyjmują dobrowolnie, ba! entuzjastycznie, pozycję najgorszego sortu, najbardziej upokarzającego klientelizmu, skomlącego do imperialnego Hegemona o protekcję. Przypominają tym idumejskich „królików” (tetrarchów) późnego Izraela, płaszczących się przed Rzymem – ale przecież patriotyczni Żydzi gardzili Idumejczykami!
Nie będę się już rozwodził nad naiwnością owego adresu, bo jeśli nawet przyjąć „zamachową” wersję katastrofy smoleńskiej, i jeśli założyć, że amerykańskie służby i władze są w posiadaniu dowodów takiej zbrodni, to nie ma najmniejszej wątpliwości, że nie będą skłonne uczynić czegokolwiek, aby nadać im jakikolwiek bieg, bo nie leży to po prostu w ich interesie. Odwrotnie, mogłyby ich użyć tylko na przykład jako karty przetargowej dla zapewnienia sobie neutralności Rosji w planowanym ataku amerykańsko-izraelskim na Iran. Trzeba więc – nie tyle inicjatorom petycji, bo ich zapewne nic nie przekona – ale ludziom przyłączającym się z odruchu serca do tej inicjatywy przypominać, że jest rok 2012, a nie, dajmy na to 1981, że nie istnieje już czerwone Imperium Sovieticum; że na terenie Polski to nie NKWD czy GRU (tym bardziej zaś FSB), tylko CIA ma lub miało tajne więzienia, w których torturuje i poniża porwanych bądź schwytanych przeciwników; że polscy żołnierze nie udzielają już „bratniej pomocy” Czechosłowacji, lecz służą jako najemnicy w wojnach imperialnych Imperium Americanum i zasadniczo w interesie Wielkiego Izraela; że jednym ze skutków tych wojen (oraz inspirowanych z tego samego ośrodka „rewolucji demokratycznych”) jest dramatyczne pogorszenie się położenia w zaatakowanych, okupowanych lub zrewolucjonizowanych krajach, naszych chrześcijańskich braci i sióstr, którym grozi wręcz w niedługim czasie zupełna tam zagłada; że wskutek tych nie tylko imperialnych, ale i obłąkańczych planów (jak odbudowa „trzeciej świątyni” w Jerozolimie), ten rejon świata – czyli Bliski Wschód – który przez półtora wieku był rejonem najbardziej spokojnym i sennym, pod pozbawioną już impetu i słabnącą władzą monarchii ottomańskiej albo pod łagodnym protektoratem zachodnioeuropejskich państw kolonialnych, jest dziś beczką prochu, od której w każdej chwili może spłonąć cały świat. Konserwatystom nie może być także obojętny ideowy i cywilizacyjny wymiar tej kwestii. Martwy jest już przecież komunistyczny uniwersalizm egalitarystyczny, a w każdym bądź razie to nie współczesna Rosja jest jego centrum, nośnikiem i „eksporterem”. Realnym, aktualnym i także uniwersalistycznym wrogiem jest natomiast inny egalitaryzm, inna „wielka urawniłowka”, nie podług schematów dialektyki marksistowskiej, lecz podług „Doktorów” demoliberalizmu, „prawoczłowieczyzmu”, ekonomicznego globalizmu pod batutą banksterów i międzynarodowych korporacji, konsumpcjonistycznego materializmu i hedonizmu, sojuszu Giełdy i Telewizora, krótko mówiąc: globalnej, zglajszachtowanej cywilizacji „wolnych wyborów”, w których nie ma czego wybierać, bo wszystko jest takie samo, terroru politycznej poprawności, penalizacji religijnego „fundamentalizmu”, „rasizmu i antysemityzmu” czy „homofobii” – a dla mas nowych „czterech wolności”: od religii, moralności, dobrego smaku i myślenia. A któż, jeśli nie Stany Zjednoczone są dzisiaj „Związkiem Sowieckim” tego demoliberalnego egalitaryzmu, Wielkim Bratem wysyłającym w każdy zakątek świata swoich marines, aby przy użyciu supernowoczesnych środków zabijania bronili demokracji, praw człowieka i wspomnianych „czterech wolności”? To one więc są dzisiaj ideowym i cywilizacyjnym wrogiem nr 1 dla ludzi Tradycji, bo niszczącym i zdolnym do zniszczenia każdego tradycyjnego sposobu życia w jakiejkolwiek cywilizacji na świecie, w której taki sposób choćby tli się jeszcze. Jakże zatem ludzie, którzy uważają się na ogół (i w zasadzie są nimi) nie tylko za patriotów, ale za zwolenników tradycji, religii, prawa naturalnego i kultury klasycznej, mogą wystosowywać tak nie tylko upokarzające i przeciwskuteczne, ale i nieprzemyślane adresy do największego niszczyciela tego wszystkiego, co (deklaratywnie) jest im drogie?
Jacek Bartyzel
Na czyich bagnetach Hitler podbił Niemcy? Co czwarty (niespełna) młody Niemiec zgodnie z prawdą historyczną wie, że Niemcy takiego mieli Hitlera narowistego, jakiego sobie sami wybrali.
1. Wiadomość z sieci (serwis PAP) i, o wynikach badań znajomości przez młodzież niemiecką historii własnego kraju:
„...Na zlecenie rządu w Berlinie autorzy badań przepytali z historii Niemiec około 7 tysięcy uczniów dziewiątych i dziesiątych klas szkół w regionach Bawarii, Badenii-Wirtembergii, Nadrenii Północnej- Westfalii, Saksonii-Anhalt i Turyngii.
Badacze doszli do wniosku, że wielu uczniów ma kłopoty z rozróżnieniem między dyktaturą a systemem demokratycznym. Dlatego raport z badań zatytułowano sugestywnie: "Późne zwycięstwo dyktatury?". Według wyników badań blisko co czwarty uczeń jest zdania, że narodowy socjalizm w III Rzeszy miał legitymację w drodze demokratycznych wyborów. Niespełna co trzeci uważa, że demokratyczne wybory legitymizowały komunistyczny reżim w dawnej NRD.
"Jeszcze bardziej uderzające - by nie powiedzieć niepokojące - są wyniki badań odnoszące się do Republiki Federalnej Niemiec przed zjednoczeniem i po nim (...) Połowa pytanych uczniów uważa starą RFN (sprzed 1990 r. - przyp.) za demokrację, a zjednoczone Niemcy uznawane są jednoznacznie za demokrację przez 60 proc." - piszą autorzy raportu.
2. Zwracam uwagę na trzeci akapit informacji – blisko co czwarty uczeń jest zdania, że narodowy socjalizm w III Rzeszy miał legitymacje w drodze demokratycznych wyborów... Co czwarty (niespełna) młody Niemiec zgodnie z prawdą historyczną wie, że Niemcy takiego Hitlera mieli, jakiego sobie sami wybrali. Wysocki to ośpiewał - takie mam konie narowiste, jakie sam wybrałem... Ciekawe co myśli pozostałe trzy czwarte Niemców– że Hitler skąd się wziął? Na bagnetach ostał do Niemiec przyniesiony? A jeśli tak, to na jakich? Francuskich? Rosyjskich? A może polskich? Na polskich bagnetach... -- tak, to byłoby najlepsze wytłumaczenie. Niemcy już prawie się pozbyli odpowiedzialności za Holocaust, zwalając ja na Polaków – gdyby tak jeszcze Hitlera Polakom sprzedać się udało, można by dzięki temu wyczyścić niemiecka historię do reszty i już nie kładłoby się cieniem na niemieckim przywództwie w Europie.
3. Pewien związek Hitlera z Polską zresztą jest. Adolf Hitler urodził się w Austrii,w Braunau nad Innem, jako poddany cesarza Franciszka Józefa, podobnie jak dajmy na to Witos.Z państwem niemieckim noworodek Hitler nie miał nic wspólnego, ale z polską Galicją jak najbardziej. Można zatem delikatnie zacząć sączyć teorię, ze Hitler był w gruncie rzeczy Polakiem, który zniewolił biedny naród niemiecki. Abstrakcja? Wcale nie. Polskie obozy śmierci tez nam się nie śniły, a dziś są coraz mniej niemieckie i coraz bardziej bardziej nasze. Janusz Wojciechowski
30 czerwca 2012 Demokratyczne państwo długów Moja teoria jest następująca: jeśli określone państwo nie poddaje się rządom bankierów- to ma się zupełnie nieźle, jak rządzą w nim bankierzy powiązani z innymi bankierami- to wszystkie państwa pod ich rządami, wcześniej czy później – toną w długach. Banki żyją z pożyczania pieniędzy- to jasne! I od tego są, ale jest jeden problem.. Żadne państwo nie powinno pożyczać żadnych pieniędzy w imieniu ludzi, którzy to państwo zamieszkują.. Bo to jest wpędzanie ludzi w niewolę międzynarodówki lichwiarskiej i czynienie z nich poddanych międzynarodowych banków. Pomagają bankom w tym niecnym procederze „elity” finansowe danego kraju, zaprzyjaźnione z bankami.. I nie mają żadnych skrupułów. Wszystkie demokratyczne państwa prawne- tak naprawdę toną w długach. Czy demokracja ma jakiś związek z zadłużaniem państw i narodów? Wygląda, że tak.. Po prostu przegłosowują. .W niedemokratycznych Chinach mają w skarbcu żywą gotówkę..3,2 biliona dolarów.. W „ demokratycznej” Federacji Rosyjskiej- nie mają długów i nawet pożyczają pieniądze na zewnątrz. .Pieniądz stosowany jako broń polityczna.. Każdy powinien móc pożyczać pieniądze wyłącznie na własne ryzyko i odpowiedzialność. Państwo- nawet demokratyczne- nie powinno pożyczać pieniędzy od instytucji międzynarodowych na określony procent, w imieniu ludzi w nim mieszkających ,bo wpędza w tarapaty swoich mieszkańców, ich dzieci i wnuki.. Państwo powinno stać na straży bezpieczeństwa swoich mieszkańców, a nie statystować przy wpędzaniu mieszkańców w niewolę międzynarodówki lichwiarskiej. Współczesne państwa są wrogie swoim” obywatelom” w każdym względzie, a szczególnie w sferze finansów. Współpracują z międzynarodowymi instytucjami finansowymi w niecnym procederze rabowania poddanych demokratycznych państw prawnych.. Tylko Polska płaci corocznie z tytułu zaciągniętych długów- 46 miliardów złotych odsetek(!!!!))) To bajońska suma.. A propaganda dba jedynie o „ rynki finansowe” ..Bo ”rynki finansowe” są najważniejsze.. Nie ludzie mieszkający w danym kraju okupowanym przez rynki finansowe- ale „ rynki finansowe”.. To jest dla mnie pewne, tak jak dwa razy dwa równa się cztery, jak to, że premier Donald Tusk prowadzi Polskę do katastrofy, czy jak to, że Jan Paweł II urodził się 18 maja 1920 roku, jeszcze przed Bitwą Warszawską, w czasie zaćmienia Słońca. Urodził się 263 Namiestnik Chrystusa na Ziemi, Biskup Rzymu, Ojciec Książąt i Królów.. No właśnie.. Tu jest jeden problem: dlaczego podczas ceremonii koronacyjnej w Bazylice Św. Piotra , papież Jan Paweł II, odmówił włożenia tiary jako symbolu” Ojca Książąt i Królów”..? Czyżby nie chciał być pośród królów? Namiestnikiem Chrystusa Króla na Ziemi? Chrystus na pewno nie śpiewałby „ Ody do radości” -hymnu Unii Europejskiej. Tak jak robił to Jan Paweł II.. Co prawda dwa tysiące lat temu nie było jeszcze ”demokratycznej” Unii Europejskiej, wrogiej chrześcijaństwu, z flagą zawierającą dwanaście gwiazdkami na błękitnym tle.. Nie było demokracji, nigdzie poza zwariowanymi Atenami.. Zresztą demokracja nie jest z tamtego świata- jest z tego świata.. Królestwo jego jest z tamtego świata.. Przyjdź Królestwo Twoje, a nie przyjdź Demokracja Twoja.. Republika Twoja.. Pan Bóg jest Królem Królów.. Pan Bóg nie jest demokratą i dlatego demokraci go tak zwalczają. Jest monarchą, tak jak, państwo Watykan jest monarchią teokratyczną, a nie republiką demokratycznego prawa.. To byłby dopiero koniec republiki demokratycznej Watykanu, zbankrutowałaby, tak jak bankrutują demokratyczne i republikańskie państwa demokracji socjalistycznej.. Czy ktoś o zdrowych zmysłach wyobraziłby sobie państwo Watykan, w którym odbywałyby się co cztery lata wybory demokratyczne???? Po Ogrodach Watykańskich biegaliby demokratyczni księża w poszukiwaniu demokratycznej urny, żeby móc wrzucić głos i wybrać sobie Papieża, albo arcybiskupa..? W skrajnym przypadku demokratycznym można byłoby dołączyć do głosujących- lud Rzymu.. Niech wybiera, tego co mu najwięcej naobiecuje, na opowiada bajek , zamiast trzymać stronę Pana Boga w propagowaniu obowiązków, a nie praw.. Jak twierdzi pan Janusz Korwin- Mikke:” Lud jest bowiem średnio głupszy od ośmioletniego dziecka chowanego w dobrym domu”.
W każdy razie znowu się pogrążamy finansowo.. Bank Światowy, związany z „ rynkami finansowymi” pożyczył nam 750 milionów euro, żeby „ wzmocnić polskie finanse publiczne”(???) Ile nam można opowiadać tych finansowych bajek? Niedawno, Polska przekazała do Międzynarodowego Funduszu Walutowego 8 miliardów dolarów z rezerw NBP, w tym czasie Szwajcaria –pożyczyła 26 miliardów dolarów dla MFW. Teraz pożyczyliśmy od MFW 750 milionów euro na procent, nie wiem jaki.. Czy to nie ociera się o sabotaż finansowo- gospodarczy? Co to znaczy” wzmocnić polskie finanse publiczne”? Że niby co? Będziemy budować kolejne stadiony- tym razem na jakieś kolejne igrzyska? Czy może przyspieszymy rozwój biurokracji i szybciej stuknie na biurokratycznym liczniku w demokratycznym państwie prawnym milionowy urzędnik? Obok licznika Leszka Balcerowicz dotyczącego zadłużenia Polski, powinien być zawieszony licznik rozwoju biurokracji socjalistycznej w demokratycznym państwie prawnym.. Dwa liczniki obok siebie- czy to nie piękna wizytówka demokratycznego państwa prawnego? Tym bardziej, że autor licznika zadłużeniowego, jest współautorem polskiego zadłużenia.. Pod rosnącym długiem i rosnącą biurokracja powinien figurować napis:” Leszek Balcerowicz”. Jak aktualna władza chciałaby naprawdę wzmocnić finanse publiczne,. to należałoby przestać rozdawać nasze pieniądze jakimś instytucjom międzynarodowym i biurokratycznym, które doskonale sobie żyją z tych pieniędzy, zdemontować biurokratyczne państwo prawne i demokratyczne , tym sposobem zmniejszyć wydatki demokratycznego państwa prawnego- a potem- przy zaistnieniu państwa minimum- doprowadzić do równowagi budżetowej. Ale o tym nikt z rządzących nie myśli-- myśli natomiast jak tu jeszcze bardziej napełnić kieszenie różnych instytucji międzynarodowych, kosztem Polaków i polskiego państwa..
Jak to było w tym dowcipie o Jasiu?
Nauczycielka pyta w szkole Jasia:
-Jasiu! Masz 6 jabłek, połowę oddajesz bratu- ile ci jabłek zostaje?
- Pięć i pół!- odpowiada Jasio
Ile nam pieniędzy jeszcze pozostało jako rezerwa w NBP? Skoro mamy teraz o 8 miliardów mniej, to znaczy, że wartość tej rezerwy była przeszacowana. Skoro było 8 miliardów więcej i było dobrze dla polskich finansów, teraz jest o 8 miliardów mniej- i też jest dobrze. To jak jest naprawdę dobrze? Może jak wcale nie będziemy mieli rezerw?
Wtedy będzie najlepiej, a będzie je miał w całości Międzynarodowy Fundusz Walutowy.. A na pewno nie wzmacnia się polskich finansów pożyczając kolejne pieniądze na procent, oddając 8 miliardów dolarów wcześniej bez procentu.. Jako członek Międzynarodowego Funduszu Walutowego.. I takie to jest demokratyczne państwo długów- i państwo prawa- ma się rozumieć! Aż nam to wszystko wyjdzie bokiem.. WJR
Jak Kaczyński pokonał wybitnego oszusta wyborczego Jeśli przejmiemy władzę, to natychmiast ten podatek zniesiemy" - zapowiadał szef PiS.”..„Rząd nie przewiduje wprowadzenia podatku katastralnego - zapewnił premier Donald Tusk. To odpowiedź na zapowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, Przypomnę tylko niektóre obietnice największego oszusta wyborczego II Komuny . Podatek linowy , 15 procentowy VAT , 15 procentowy CIT, 15 procentowy PIT, jednomandatowe okręgi wyborcze , obietnica nie podnoszenia podatków . Chciwość , pazerność oligarchii II Komuny przekracza wszystkie granice . Z ekonomicznego , podatkowego punktu widzenia II Komuna jest systemem okupacyjnym w stosunku do Polaków , do polskiego społeczeństwa. Centrum Adama Smitha obliczyło ,że okupanci zabierają pracującym Polakom w postaci podatków i pruskich przymusowych ubezpieczeń społecznych 83 procent ich pracy . Aby sobie uświadomić jak wielkiej grabieży dokonuje II Komuna należy zastanowić się ile ciężko pracujący Polak mógłby kupić za swoją pracę, gdyby nie był okradany przez II Komunę . Otóż Polak zarabiający na rękę 1200 złotych mógłby faktycznie kupić towary i usługi warte około 7 tysięcy złotych , a zarabiający 2400 złotych miałby realnie 14 tysięcy złotych . Oszuści , a raczej biorąc pod uwagę skale wyzysku bandyci obiecywali cudowne życie na emeryturze po 60 tce ,a skończyło się na zapędzeniu Polaków do pracy faktycznie aż do śmierci. Obiecywali troskliwa opiekę lekarska, a skończyło się na przestarzałych lekach i „cichej eutanazji „ . Obiecywali godziwe życie skończyło się na wpędzeniu w nędze kilku milionów polskich rodzin w tym 3.5 miliona polskich dzieci . Obłąkani socjaliści spod znaku lewaka Palikota propagują „ ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej „ , propagują eutanazję . Nie łudźmy się .Polityczni bandyci nie maja najmniejszych skrupułów . Ostatnio wpadli na pomysł wywłaszczenia milionów polskich rodzin z ich mieszkań, działek , nieruchomości .Społeczeństwo ledwo dyszy pod ciężarem grabieży podatkowej , więc nowy , dodatkowy ogromny podatek podatek katastralny w wysokości 2 procent wartości nieruchomości byłby faktycznie podatkiem wywłaszczającym . Byle mieszkanie to 10 tysięcy nowego haraczu . Kaczyński stwierdzając , że natychmiast po wygranych wyborach zniesie podatek katastralny uratował nie tylko mienie milionów polskich rodzin , ale również wiele milionów osłonił przed nędzą jaką ten podatek na nich by sprowadził . Szczególnie dotknięci zostaliby rolnicy , nastąpiło by ogromne wywłaszczenie na wsi .Istniej jeszcze jeden aspekt wprowadzenia podatku katastralnego . Dzięki niemu zaistniałaby na rynku ogromna podaż w wyniku wywłaszczenia i wyprzedaży mieszkań i ziemi . Niemcy mogliby wykupić tania polska ziemię i mieszkania. Po przejęciu majątku Polaków stronnictwo pruskie mogłoby zmniejszyć tak podatek , aby nowi niemieccy właściciele ziemi i nieruchomości mogli łatwo go płacić . Niemcy byliby też beneficjentem tego podatku, bo wywłaszczeni Polacy dostarczyliby taniej siły roboczej na niemiecki rynek. Kiedy plan napadu ekonomicznego na Polaków , jaki planował Tusk i Platforma się wydał słynny polityczny oszust wyborczy zastosował swój stary chwyt . Nowa obietnicę . „Rząd nie przewiduje wprowadzenia podatku katastralnego - zapewnił premier Donald Tusk. To odpowiedź na zapowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, iż w przypadku wprowadzenia takiego podatku PiS planuje akcje społeczne i skargę do Trybunału Konstytucyjnego."Nie planujemy, nie przewidujemy wprowadzenia podatku katastralnego" - oświadczył podczas piątkowej konferencji prasowej w Brukseli Donald Tusk.”....”Wcześniej Kaczyński podczas konferencji w siedzibie partii powołał się na projekt dokumentu Ministerstwa Rozwoju Regionalnego "Założenia Krajowej Polityki Miejskiej do roku 2020". W dokumencie jest mowa o wspieraniu zrównoważonego rozwoju ośrodków miejskich, który miałby być zrealizowany m.in. przez "zreformowanie systemu podatku od nieruchomości". W nawiasie znajduje się propozycja: "np. poprzez wprowadzenie podatku od wartości nieruchomości ad walorem lub podatku zależnego pośrednio od wartości nieruchomości"."Wszelkimi możliwymi metodami, to znaczy przez ogólny sprzeciw, akcje społeczne, zgłaszanie odpowiednich poprawek, a także zgłoszenie tego (przepisów dot. podatku katastralnego - PAP) do Trybunału Konstytucyjnego, bo jest to niezgodne z zasadą równości obywateli, będziemy z tym walczyć. Jeśli przejmiemy władzę, to natychmiast ten podatek zniesiemy" - zapowiadał szef PiS.”....( źródło)
Jak długo Caudillo będzie bezkarnie swymi obietnicami oszukiwał Polaków . Jedynym batem na tego politycznego wyborczego oszusta jest jak widzimy Kaczyński . Marek Mojsiewicz
Już dwudziesty przełomowy szczyt UE I tak się będzie toczyć do wielkiego przesilenia, które będzie polegało albo na wypchnięciu kliku krajów Południa Europy z tej strefy albo do jeszcze poważniejszych turbulencji i wręcz rozpadu strefy euro.
1. Wczoraj zakończył się już dwudziesty antykryzysowy szczyt 27 krajów UE w Brukseli, który zdaniem jego uczestników, ma przynieść przełom w ratowaniu tym razem Hiszpanii i Włoch. Do tej pory w zasadzie po każdym posiedzeniu Rady Europejskiej w Brukseli, opinia publiczna otrzymywała ten sam komunikat: kryzys został zażegnany i nie będzie się już rozlewał po Europie. Także premier Tusk i minister Rostowski za każdym razem po powrocie do kraju ogłaszali, że realizacja ustaleń z Brukseli już na trwale rozwiąże problemy krajów strefy euro, a wtedy i my odetchniemy z ulgą.
2. Do tej pory takich zasadniczych porozumień, które miały być ratunkiem dla strefy euro, a w konsekwencji dla wszystkich krajów UE było aż sześć. Najpierw po ujawnieniu kłopotów Grecji były to tzw. pakiety pomocowe MFW, EBC i KE w zamian za podwyżki podatków i cięcia wydatków oraz prywatyzację całego majątku państwowego. Tą metodę zastosowano także w odniesieniu do Irlandii i Portugalii. Drugim pomysłem było powołanie funduszy Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF), a teraz także Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (EMS - ma zacząć działać od 1 lipca tego roku), które miały zapobiec rozlaniu się tego greckiego pożaru na inne kraje strefy euro. Ale pożar się rozlał, ba rozprzestrzenia się dalej objął już Hiszpanię i Włochy. Trzeci pomysł to interwencje EBC na rynku wtórnym obligacji i wykup przez ten bank papierów krajów, które z coraz większym trudem są w stanie wykupować swoje obligacje w terminach ich zapadalności. Mimo wydatkowania setek milionów euro, rentowność obligacji hiszpańskich i włoskich trochę się obniżyła ale ostatnio zbliżyła się do 7%. Czwarty to udzielanie pożyczek przez EBC tym razem bankom krajów strefy euro na 3 lata i przy bardzo niskim oprocentowaniu, wynoszącym zdecydowanie poniżej 1 pkt. procentowego. Wartość tych pożyczek w dwóch transzach wyniosła około 1 bln euro (1000 mld euro) a mimo to jak słyszymy europejskie banki mają coraz większe kłopoty. Piąty to pakt fiskalny to prawda, że jeszcze nie wszedł w życie ale już teraz słychać że to za mało i zasadzie trzeba go zastąpić tzw. unią polityczną i oddaniem kolejnych ważnych prerogatyw państw narodowych administracji brukselskiej. Szósty to wykorzystanie funduszy pomocowych UE wspomaganych przez Bank Światowy i Europejski Bank Inwestycyjny do stymulowania wzrostu gospodarczego w krajach unijnych.
3. Wczoraj ustalono, że środki dla mających kłopoty finansowe banków hiszpańskich, a być może i włoskich będą bezpośrednio pochodziły z EFSF i EMS i nie będą obciążały finansów publicznych Hiszpanii i Włoch. Z kolei kraje, które będą chciały skorzystać z obydwu funduszy, muszą tylko przestrzegać zasad budżetowych UE i nie będą obciążane żadnymi dodatkowymi restrykcjami fiskalnymi. Wreszcie niewykorzystane środki z budżetu UE na lata 2007-2013 w kwocie 120 mld euro, mają być wykorzystane na dokapitalizowanie Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI -około 10 mld euro), oraz na przedsięwzięcia, które wzmocnią wzrost gospodarczy w krajach południa strefy euro. Kraje strefy euro wyraziły zgodę na przygotowanie przez EBC i KE koncepcji wspólnego nadzoru bankowego, który ma być pierwszym krokiem do utworzenia forsowanej przez Niemcy tzw. unii bankowej. Gołym okiem więc widać, że żadnego przełomu z tego być nie może i po raz kolejny przy pomocy dużych pieniędzy, odsunięto na zaledwie parę tygodni widmo wypchnięcia Hiszpanii i Włoch z rynkowego obsługiwania swoich sięgających łącznie prawie 3 bln euro długów.
We wrześniu trzeba będzie pewnie zwoływać kolejny szczyt UE, bo potrzebne będą jeszcze większe pieniądze do uspokojenia rynków finansowych. I tak się będzie toczyć do wielkiego przesilenia, które będzie polegało albo na wypchnięciu kliku krajów Południa Europy z tej strefy albo do jeszcze poważniejszych turbulencji i wręcz rozpadu strefy euro. Kuźmiuk
„Polacy nic się nie stało” W Polsce skończyło się Euro. W spadku pozostał opustoszały Stadion Narodowy koszmarnie psujący architekturę stolicy. Na razie wiadomo, że w październiku zagramy na nim z Anglią w eliminacjach do Mistrzostw Świata, odbędzie się na nim pewnie też kilka koncertów, które na stadion nie zarobią. Zostały też autostrady i drogi szybkiego ruchu. Już nie nadające się do jeżdżenia, co zresztą przewidywali krytycy „rządu miłości”. Skończył się cywilizacyjny skok i dwudziesty pierwszy wiek w komunikacji. Na drogi wrócili fachowcy i poprawiają fuszerki. Można więc zapomnieć np. o dojechaniu z Warszawy do Berlina w 4,5 godziny, dłużej potrwa także wyprawa ze stolicy do Łodzi czy Poznania - informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. „Kierowcy na autostradzie A2 (cudem otworzonej przed Euro) muszą spodziewać się w wielu miejscach zamkniętej lub zwężonej jezdni i ograniczeń prędkości do 50 km/h. Koło Łodzi i Grodziska będzie kończona nawierzchnia, a budowlańcy pojawią się również przy niedokończonych węzłach. Remonty będą także na trasie S7”. To i tak pół biedy, bo na podanych wyżej trasach przynajmniej można (chyba) będzie jakoś jechać. Co natomiast zrobią kierowcy w Gdańsku? Tam właśnie, zaledwie po dwóch tygodniach od otwarcia, zaczęła uginać się południowa obwodnica Gdańska. I nie o żadne tam parę milimetrów tylko o centymetry! Co tam, swoje zadanie spełniła. Ważne że przeżyła Euro i nie było tak jak we Wrocławiu, gdzie o rzut beretem od stadionu olbrzymią dziurę w miejscu gdzie miał wyrosnąć kompleks handlowy przykryto w ostatniej chwili wielometrową reklamą mistrzostw. By nikt nie wpadł.
„Polacy nic się nie stało” – skandowali po odpadnięciu naszych kibice, mimo że reprezentacja dała plamę na turnieju. Gdyby jej nie dała, to i może i działania z cyklu „malujemy trawę na zielono”, przebijające PRL i obrazy z filmów genialnego Barei, dałoby się jakoś przełknąć. Sukces sportowy potrafi przyćmić wszystkie braki. Ja – niestety - od początku złudzeń nie miałam, pozbyłam się ich do końca już po- szczęśliwie nieprzegranym - meczu z Grecją, gdy zobaczyłam jak naszym „orłom” starcza sił na kawałek meczu. Może trochę tłumaczy ich fakt, że od dwóch lat nie grali meczu o stawkę? Ale z drugiej strony, po co był trener i tak zachwalany sztab szkoleniowy? Gdzie byli psychologowie? Franciszek Smuda nie widzi swojej winy. Kompromitacji nie było, bo nie dostawaliśmy zero do sześciu. Może dlatego, że nie trafiliśmy na Włochów, Portugalczyków, czy Hiszpanów? Ot, taki drobiazg… Klęskę w Euro już na długo przed jego początkiem przewidział wybitny bramkarz reprezentacji Jan Tomaszewski. A że „człowiek, który zatrzymał Anglię” słynie z niewyparzonego języka i śmiał w ogóle negować przewidywany sukces drużyny Smudy i prezesa Laty, no to spadły na niego gromy. Apogeum konfliktu zaczęło się chyba 9 maja, gdy Tomaszewski w Radiu Zet krytycznie odniósł się do składu kadry. Stwierdził m.in., że nie chce, aby w reprezentacji, w koszulce z białym orłem „grali jeden Francuz i dwóch Niemców, którzy grali już dla Francji i dla Niemiec” i „odbierają naszym, prawdziwym Polakom” miejsce w reprezentacji. O tych „prawdziwych Polakach” rozpisywali się wszyscy, jaki to ten Tomaszewski ksenofobiczny, choć przecież poseł PiS skrytykował postawienie przez Smudę na wątpliwej renomy obcokrajowców, miejsce których spokojnie mogliby zagrać piłkarze z podwórka krajowego i spotkania grupowe potwierdziły tę analizę.. W odpowiedzi „Franz” Smuda, po tym jak Tomaszewski nazwał jego reprezentację „kadrą hańby”, wystąpił z postulatem wypędzenia bramkarza z kraju. Na szczęście ten ostatni nie za bardzo się przejął. I mówił swoje. 18 czerwca w rozmowie z portalem wp.sport.pl po raz kolejny podkreślił, że w kadrze „grał człowiek skazany prawomocnym wyrokiem sądu za korupcję i trzech „farbowanych lisów”, którzy już grali dla swojej ojczyzny. Pierwszej ojczyzny.” I podniósł jeszcze jedną rzecz, na którą wraz ze znajomymi i ja zwróciłam uwagę - strój trenera reprezentacji. Pal już licho, że Smuda – odmiennie niż większość selekcjonerów – nie zakładał garnituru. Jak mówi, źle się w nim czuje. Niech będzie. Jest coś więcej i słusznie Tomaszewski grzmi: „Trener (…) łamie ustawę parlamentu, którą przegłosowaliśmy na wniosek prezydenta. Oczywiście dotyczyła ona godła oraz barw narodowych. Wystąpił w polówce bez orła w koronie ani biało-czerwonej flagi. Zamiast tego znalazło się miejsce dla marki producenta, a po drugiej stronie ta gafa PZPN-u z podpisem „Polska”. Czy to jest przestępstwo? Hmm, nie wiem, czy tak to nazwać, ale w każdym bądź razie jest to łamanie prawa.” Rozumiem jego rozgoryczenie. W czasach Górskiego, Gmocha, Wójcika, czy Engela coś takiego było nie do pomyślenia. Tomaszewski nigdy nie ukrywał, że nie darzy szacunkiem prezesa Laty, podobnie jak całego PZPN, który jest wciąż matecznikiem koterii i układów. Zna metodę, by to zmienić i mówi o niej od dawna. To wprowadzenie komisarza do Polskiego Związku Piłki Nożnej. „Tutaj nic nie pomogą zmiany kosmetyczne, rotacja na stanowisku trenera. Przy takich grabarzach polskiej piłki, jakimi są ludzie ze Związku, sam Mourinho i Ferguson g…o by zrobili. Wprowadźmy komisarza i od prezesa aż po sprzątaczkę, wszystkich należy wymieść.” Tylko się podpisać pod tymi słowami. Czy jednak ministra Mucha zdecyduje się na taki krok, skoro odwagi nie mieli jej poprzednicy, którzy uginali się pod groźbami UEFA i Platiniego, włącznie ponoć z szantażem wykluczenia polskich drużyn z rozgrywek pucharowych? PZPN jest państwem w państwie. Podlega UEFA, a nie rządowi i decydenci z PZPN czują się nietykalni. I dalej zapewne tak będzie. Tymczasem Jan Tomaszewski zrezygnował właśnie z członkostwa w Klubie Wybitnego Reprezentanta. Zrobił to po tym, jak Władysław Żmuda, filar obrony w najlepszych czasach polskiej piłki, zgłosił w PZPN wniosek o wyrzucenie swojego kolegi z boiska z KWR. Właśnie m.in. za wcześniejsze ataki na „farbowanych lisów”. Można mieć zastrzeżenia, co do tonu wypowiedzi legendy polskiej bramki, ale nikt nawet inny wybitny piłkarz nie ma prawa go karać za poglądy. Tym bardziej, że Tomaszewski nie mylił się w ocenie sytuacji w naszej piłce, co przyznał 29 czerwca w programie „Piaskiem po oczach” Zbigniew Boniek: „Rację miał Jan Tomaszewski, który mówił o polskiej reprezentacji, że z tego nic nie będzie, wszystko się wyleje, jesteśmy słabi, nic nie zrobimy. Braliśmy go za wariata, złego proroka, ale tak to wyglądało”. Jak jednak wiadomo najtrudniej być (dobrym) prorokiem we własnym kraju.
Julia M. Jaskólska
Kochanowska: Prokurator Sej powinien się wyłączyć Portal Stefczyk.info rozmawia z Ewą Kochanowską, żoną śp. Janusza Kochanowskiego RPO, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Stefczyk.info: Wokół śledztwa smoleńskiego pojawiają się kolejne zaskakujące informacje. Ostatnią jest fakt, że ojciec prokuratora Jarosława Seja prowadzącego śledztwo był wysokim wojskowym w PRL, brał udział w kursach GRU, współpracował z WSI. Jak Pani to ocenia? Ewa Kochanowska: Bardzo trudno oceniać dzieci po grzechach rodziców. Jednak jest dla mnie oczywiste, że w obecnej sytuacji prokurator Sej powinien się wyłączyć z tego śledztwa. To nie ulega kwestii. Po wypłynięciu tej wiadomości Sej sam powinien zrezygnować z dalszego udziału w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej. Tego wymaga przejrzystość działań prokuratury.
Jego udział w śledztwie to może nie być przypadek? Nic na ten temat nie wiem. Nie odpowiem na to pytanie. Dzieci nie odpowiadają za swoich rodziców, a prokurator Sej powinien bezwzględnie wyłączyć się z tej sprawy. Tyle mogę powiedzieć.
Na stronach Białego Domu do 5 lipca zbierane są podpisy pod petycją do Baracka Obamy, by wsparł polski naród ws. powołania międzynarodowej komisji, która miałaby się zająć wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej. Jak Pani obiera tę inicjatywę? Ten pomysł odbieram bardzo pozytywnie. Każda inicjatywa zmierzająca do wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej jest bezcenna. To już kolejna inicjatywa podejmowana w USA. Kiedy Peter King składał projekt rezolucji ws. badania katastrofy smoleńskiej, zostało do niego dołączonych kilkaset tysięcy podpisów. Ta rezolucja została wsparta wielką liczbą głosów. Kolejne inicjatywy są oczywiście mile widziane. Witam ją z dużą radością. Uważam, że najwyższy czas, by uruchomić w jakiś sposób rezolucje złożoną przez Kinga. Ja podpisałam się pod petycją zamieszczoną na stronach Białego Domu, zachęcam do tego wszystkich. Rozmawiał saż
Warzecha: Trzeba szukać zapychacza Jeśli rządzi się od jednego medialnego spektaklu do drugiego, to w momencie zakończenia największego spektaklu przychodzi do głowy potrzebna znalezienia czegoś nowego – mówi portalowi Stefczyk.info publicysta Łukasz Warzecha. Stefczyk.info: Co dalej po Euro? To pytanie coraz częściej pada publicznie. Pytał o to Piotr Kraśko, i prezydenta, i premiera. Władze i media na siłę szukają nowego wyzwania. O co w tym chodzi? Łukasz Warzecha: Ta sytuacja wynika z natury rządów Platformy Obywatelskiej. Jeśli rządzi się od jednego medialnego spektaklu do drugiego, to w momencie zakończenia największego spektaklu przychodzi do głowy potrzebna znalezienia czegoś nowego. Tak dużego eventu, jak Euro znaleźć się nie da zapewne, ale coś znaleźć będzie trzeba. Gdyby władza traktowała swoje powinności poważniej, bez względu na obraną politykę, takich problemów by nie miała. Mistrzostwa Europy wpisane zostałyby w długofalowy plan działania, były by jedynie etapem pewnej strategii. Euro by się zwyczajnie odbyło bez propagandowego cyrku wokół. I dalej szło by wszystko swoim rytmem. Obecnie natomiast widzimy dramatyczne poszukiwanie jakiegoś zapychacza.
Co miałby on przesłonić? Ja nie mam wątpliwości, czym władze tak naprawdę będą się w najbliższym czasie zajmować. To będzie wyciąganie pieniędzy od ludzi. To będzie stały motyw w drugiej części roku. Zadłużenie zaplanowane na ten rok już jest niemal w całości zrealizowane, sytuacja budżetowa jest kiepska, mimo zapewnień. Rząd zamierza skierować do Sejmu projekty ustaw, które likwidują ulgę podatkową za jedno dziecko oraz 50-procentowe koszty uzyskania przychodu. Wraca również sprawa podatku katastralnego, który rząd chce wprowadzić pod inną nazwą. Tym władze będą się zajmować. Wyciągną od nas jak najwięcej pieniędzy. W warstwie propagandowej będziemy mieli do czynienia z całą gamą „zapychaczy”, przemysł przykrywkowy będzie działał całą parą.
Słychać ostatnio wręcz głosy o nadchodzącej katastrofie ekonomicznej. Platformie uda się ją przykryć? W mojej ocenie do katastrofy na skalę kryzysu w Argentynie nie dojdzie na razie. Gdyby coś takiego miało miejsce, to oczywiście przykryć się tego nie da. Sądzę jednak, że nasza sytuacja tak dramatyczna nie jest. Nie wiem oczywiście co będzie za rok czy półtorej. Wracając do pytania, wydaje się, że nie ma na horyzoncie żadnego specjalnego wydarzenia, którym można przykryć cokolwiek. Ostatnio mieliśmy prezydencję w UE, obecnie kończące się Euro. Wydaje się, że następnego wydarzenia w podobnej skali nie będzie. Spodziewam się więc powrotu do dawnej praktyki. Co chwilę będą wybuchały jakieś sensacje, a to dopalacze, a to walka z pedofilami. Sądzę, że będziemy mieli dużo zapychaczy podobnej skali.
Mówi Pan, że władza będzie coraz bardziej obciążać obywateli. Kiedy popierający Platformę wyborcy powiedzą „dość, to już przesada.”? Kiedy elektorat PO zacznie się od niej odwracać? Elektorat Platformy Obywatelskiej już odczuwa te zmiany. A np. likwidacja 50-procentowych kosztów uzyskania przychodu będzie bardzo bolesna dla artystów. Ta zmiana to będzie problem, choć można od niej będzie uciec, choćby w prowadzenie własnej działalności gospodarczej. To jest jednak cios w środowisko przychylne wobec Platformy. Jednak dwubiegunowy podział, utrzymywany w polskiej polityce przez obie strony, powoduje, że wyjście z obozu popierającego PO jest niezwykle trudne. To się wiąże z dużym kosztem psychologicznym. Wiele osób, popierających PO, zmieni zdanie dopiero, gdy sytuacja będzie już tragiczna, gdy naprawdę nie będą oni mieli co do garnka włożyć. Dopóki wyborczy PO nie doświadczą dramatycznego spadku statusu materialnego, będą sobie tłumaczyć zmiany na różne sposoby. „Jest konieczność”, „każdy rząd musiałby robić to samo”, „trzeba zaciskać pasa” - będą sobie powtarzać. A oczywiście media będą z chęcią dostarczać gotowe klisze tym, którzy zaczną się niepokoić. Koszt psychologicznie jest na razie zbyt duży, by się z tego schematu wyrwać. Rozmawiał saż
Piecha: pacjenci jak zwykle zostali sami Lekarze znów zaczynają protest. Będą m.in. używać druków recept Naczelnej Izby Lekarskiej, używać na receptach międzynarodowych nazw leków na receptach. Powróci też pieczątka "refundacja do decyzji NFZ". Rząd mógł do tego nie dopuścić - mówi nam były minister zdrowia i poseł PiS Bolesław Piecha. Czy pacjent staje się kartą przetargową w konflikcie środowisk medycznych z rządem? Nie po raz pierwszy. Przypomnę, że akcje protestacyjne w wykonaniu aptekarzy czy aptekarek od czasu do czasu szarpią służbę zdrowia. Z lekarzami konflikt przeszedł fazę chroniczną i jakoś nie widzę porządnego urzędnika, który byłby w stanie uporać się z tym protestem. Myślę, że rząd po prostu jest niewiarygodny. Gdyby były wiarygodne zapewnienia pani prezes i ministra Arłukowicza, że są skłonni pójść na określone ustępstwa i zawrzeć ugodę dotyczącą wypisywania tych recept, a nie karania za niezawinione niewielkie błędy, nie mielibyśmy do czynienia z protestem. A tak przyjdzie nam znów na własnym portfelu i na własnym zdrowiu odczuć kolejne napięcie w polskiej ochronie zdrowia.
Czy to zamieszanie według pana idzie na konto ministra, starego prezesa NFZ, czy też nowej pani prezes? Myślę, że idzie na konto przede wszystkim tej ekipy rządzącej. Bardzo mi przykro, że muszę to powtarzać jak mantrę, ale to rząd miał od samego początku wszystkie karty. Mija pół roku od czasu, kiedy rząd zgłosił nowelizację ustawy refundacyjnej, która miała wyrugować pole konfliktu z przestrzeni sporu lekarze-rząd. Udało się to przepchnąć w parlamencie, natomiast urzędnicy z jednej strony departamentu nadzoru nad ubezpieczeniami zdrowotnymi, z drugiej pan minister, z trzeciej nowa pani prezes nie potrafili sobie poradzić sobie z ta sytuacją. W efekcie mamy nie tyle pat, co kolejne duże niedogodności dla pacjentów.
Jak długo mogą potrwać? Trudno powiedzieć, każdy protest jest trudny, pojawia się zmęczenie materiału. Trzeba pamiętać, że mamy sezon wakacyjny i robi się to szczególnie niebezpieczne, bo nie będzie tak łatwo zastąpić jednego lekarza drugim, skłonnym wypisać receptę refundowaną. A leki są drogie i wielu pacjentów nie stać już, żeby supłać kolejne pieniądze na medykamenty, które muszą zażywać przewlekle. Za dużo obietnic, za mało konkretów. Pacjenci jak zwykle zostali sami. Mam nadzieję, że pan minister Arłukowicz, a zwłaszcza pan premier pójdą po rozum do głowy i zastosują jakieś drakońskie leczenie. Dla mnie byłaby nim dymisja Arłukowicza. Not. ruk
Atomowe konfitury Według Banku Światowego polska gospodarka nie ma sobie równych w naszym regionie. Produkt Krajowy Brutto wzrasta do 2,9 proc., co więcej, autorzy „EU11 Regular Economic Report” twierdzą, że w przyszłym roku przyspieszymy nawet do 3,2 proc. Nic tylko się cieszyć. Tym bardziej, że propaganda sukcesu nie zwalnia. Premier i jego ludzie zarzucają nas danymi. Polska to lider w Europie ze wzrostem PKB , gospodarka się rozwija w szaleńczym tempie, Polacy mają coraz bardziej zasobne portfele i pracę. Ba, maj okazał się przełomowym okresem jeżeli chodzi o bezrobocie. Z danych GUS wynika, że stopa bezrobocia zarejestrowanego wyniosła na koniec maja 12,6 proc. wobec 12,9 proc. miesiąc wcześniej. Ale o tym, że oznacza to, iż nad Wisłą mamy ponad dwumilionową armię bezrobotnych – myślę tu o tych zarejestrowanych, gdyż tak naprawdę jest ich o wiele więcej – już nie usłyszymy. Po co przypominać ludziom, że tak dużego bezrobocia nie było od lat? Ma być wspaniale, więc gdy pokazują się niewygodne dla władzy dokumenty, są one przed opinią publiczną szczelnie zamykane w kasie pancernej fachowców od tzw. pijaru obsługujących premiera Tuska i Platformę Obywatelską. O ile polityków opozycji, krytykujących rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego można bez problemu ukazać w blasku kamer jako frustratów uprawiających krytykę dla samej krytyki, to z liczbami już polemizować się nie da. Na koniec maja minister finansów wykorzystał aż 27 mld zł deficytu budżetowego, czyli blisko 75 proc. tego co było zaplanowane na cały rok. Oznacza to, że jeśli sytuacja się nie poprawi to dojdzie do zablokowania wydatków w poszczególnych działach budżetu lub do jego nowelizacji. Czy ktoś o tym mówi? A po co? To dowód klęski rządu, a „show must go on”. Jak bal na Titanicu. Orkiestra oddanych władzy mediów gra w najlepsze, a Polska przez tandem Tusk-Rostowski jest zadłużana po uszy. Już w marcu br. Ministerstwo Finansów musiało przełknąć gorzką pigułkę i poinformować, że według unijnych wyliczeń dług publiczny wyniósł w 2011 roku 56,4 proc. PKB. A to oznacza przekroczenie tzw. konstytucyjnego progu ostrożnościowego. Co prawda rząd dług ten oszacował na 53,5 proc., ale tylko i wyłącznie dlatego, że nie zaliczył do niego długu generowanego przez Krajowy Fundusz Drogowy, czyli tego, co państwo pożycza na budowę autostrad i tras szybkiego ruchu. Jak informował wówczas portal hotmoney.pl: na koniec 2011 r. zadłużenieKFD wyniosło ok. 47,5 mld zł, czyli prawie o 40 proc. więcej niż w 2010 roku. Z zestawienia wynika, że największą część długu publicznego – 747,5 mld zł według stanu na koniec 2011 r., o 8 proc. więcej niż rok wcześniej – generuje Skarb Państwa, czyli potrzeby budżetu. Dużo szybciej rośnie zadłużenie samorządów, które zwiększyło się w ciągu 2011 r. do 61,2 mld zł, czyli o 20 proc. w porównaniu z 2010 rokiem. Nie można jednak nie doceniać rządu. Jak on dba o nas, szaraczków! W zeszłym roku ustalił np., że w 2012 r. minimalne wynagrodzenie za pracę wzrośnie z 1386 zł do 1500 zł brutto. To jakieś 1111,86 zł do kieszeni, po odliczeniu składek społecznych, zdrowotnych i zaliczek na podatek dochodowy i przy uwzględnieniu standardowych kosztów uzyskania przychodu. Realnie więc najniższa krajowa poszła w górę „aż” o 79,52 zł. Za taką szczodrość rządu nie można nawet zatankować do pełna samochodu. Kołdra nadal krótka, jak to się mówi – za mało by żyć, za dużo by umrzeć. No, ale w przyszłym roku rząd też będzie hojny. Ma dołożyć 100 zł brutto więcej. Nikt tego nawet nie odczuje, gdyż zmiany cen i opłat i zapowiedzi kasowania ulg podatkowych, podnoszone po raz enty akcyzy na paliwo, papierosy i alkohol, plus grożenie podatkiem katastralnym, już zwalają z nóg. W tym roku, według niepełnych przecież danych, przeciętnie zarabiający Polak odda państwu z tytułu podatków pośrednich – a więc VAT i akcyzy – o 300 zł więcej niż rok wcześniej. Łącznie w tym roku zapłacimy o ponad 2,2 tys. zł więcej podatków niż w 2011 r. Tusk jednak przekonuje, że jest bogato, bo wskaźniki idą w górę. Jak jest, pokazuje materiał Głównego Urzędu Statystycznego z maja br. pod tytułem „Ubóstwo w Polsce w 2011 r. (na podstawie badań budżetów gospodarstw domowych)”. Ciekawa to lektura, po której łatwo zrozumieć dlaczego o materiale się w ogóle nie mówi w mediach. Wzrasta ubóstwo, którego skala się zmniejszała podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości: „Po okresie spadku w latach 2006-2008, a następnie paroletniej stabilizacji, w roku 2011 odnotowano wzrost poziomu zagrożenia ubóstwem skrajnym w Polsce. Odsetek osób w gospodarstwach domowych o wydatkach poniżej granicy ubóstwa skrajnego (tzn. znajdujących się poniżej minimum egzystencji) wzrósł o 1 pkt. proc. w stosunku do roku 2010 i wyniósł 6,7%.” – stwierdza GUS. Zwiększyło się m.in. „zagrożenie ubóstwem skrajnym w niemal wszystkich grupach gospodarstw domowych” a „wartości granic ubóstwa skrajnego dla niektórych gospodarstw domowych (w zależności od ich składu osobowego) przewyższały wartość granicy ubóstwa ustawowego. (…) Jedną z przyczyn stałego spadku wartości wskaźnika zagrożenia tzw. ubóstwem ustawowym jest to, że od 1 października 2006 roku nie zmieniła się nominalna wartość progów interwencji socjalnej, a tym samym wartość granicy ubóstwa ustawowego. (…) Inną sytuację odnotowalibyśmy, przyjmując jako granicę ubóstwa ustawowego poziom progów interwencji urealniony wskaźnikiem wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych od czasu ich wprowadzenia, czyli od IV kwartału 2006 roku; tak obliczona stopa ubóstwa ustawowego w 2011 r. wyniosłaby nie 6,5%, a 11,4%, co oznacza wzrost o 0,6 punktu procentowego w stosunku do tak samo obliczonej granicy ubóstwa za rok 2010.” Zadłużone i przeżarte biurokracją państwo opresyjne coraz głębiej sięga do kieszeni obywateli. Podczas ostatniej kampanii wyborczej pewien plantator papryki pytał premiera „jak żyć”. Jak to jak? Biednie i bez pracy. To taki prezent od Tuska i Platformy dla społeczeństwa, z pominięciem rzecz jasna krewnych i znajomych królika, szemranego biznesu o niejasnych korzeniach i powiązaniach, czy też polityków PO – fachowców od wszystkiego, takich jak Aleksander Grad. „Rzeczpospolita” swego czasu pisała o firmie geodezyjno-projektowej MGGP S.A. (wcześniej działającej jako Małopolska Grupa Geodezyjno-Projektowa), w której udziały mieli żona Aleksandra Grada i jego kolega i która wygrywała przetargi organizowane przez agencje rządowe i spółki Skarbu Państwa, w czasie gdy Grad kierował Ministerstwem Skarbu Państwa. Teraz Grad będzie budował elektrownię jądrową. To dopiero muszą być „atomowe konfitury”, skoro opłacało się dla nich zrezygnować z zasiadania w Sejmie. Piotr Jakucki
Jak Mariusz Kamiński rozgrzał sędzię Balicką Autorka zdania odrębnego w sprawie Mariusza Kamińskiego zaprezentowała ciekawe poczucie sprawiedliwości. Jest człowiek, znajdą się i dowody...
1. Jak wiadomo sąd warszawski zatwierdził umorzenie sprawy byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, nie dopatrując się przestępstwa w jego działaniach dotyczących afery gruntowej. Jednak orzeczenie nie zapadło jednogłośnie i jak ustaliła „Gazeta Wyborcza” pani sędzia Małgorzata Balicka zgłosiła do tego orzeczenia swoje zdanie odrębne, do którego GW – jak to się mówi – dotarła. Sędzia uważa – pisze GW – że umorzenie jest przedwczesne. Przede wszystkim dlatego, że dopiero podczas procesu rozstrzygnąć można ewentualną kwestię, czy CBA miała wiarygodną informacje o przestępstwie.
2. Czyli tak – dowodów przeciw Kamińskiemu na razie nie ma, ale gdyby był proces, to a nuż by się znalazły? Zatem mimo braku podstaw oskarżenia trzeba jednak posadzić Kamińskiego na ławie oskarżonych, a może nawet i w areszcie, na zasadzie – jest człowiek, znajdą się i dowody. Prokurator co prawda tych dowodów nie znalazł, ale sąd może będzie skuteczniejszym oskarżycielem i znajdzie. Ciekawe sędziowskie rozumowanie i jakże wrażliwe poczucie praworządności.
3. Poza tym – jak informuje GW - sędzia Balicka zmartwiła się też, że jeśli nie będzie procesu Kamińskiego, to nie będzie też orzecznictwa (interpretacji) przepisów ustawy o CBA. Należy zatem eksperymentalnie posadzić Kamińskiego na ławie oskarżonych, w roli królika doświadczalnego wymiaru sprawiedliwości, żeby na kanwie jego przypadku stworzyć precedensowe orzecznictwo dotyczące interpretacji ustawy o CBA.
4. Mariusz Kamiński mocno rozgrzał panią sędzię Balicką... Janusz Wojciechowski
Sowieckie powiązania prokuratora od Smoleńska Prowadzący śledztwo ws. smoleńskiej katastrofy Jarosław Sej zajmuje się m.in. kontaktami z Komitetem Śledczym Federacji Rosyjskiej. Tymczasem z dokumentów, do których dotarła „Codzienna”, wynika, że jego ojciec płk Jerzy Sej odbył specjalne przeszkolenie GRU i był związany z sowieckimi służbami wojskowymi, a po 1990 r. także z WSI. Jeśli przełożeni prokuratora, który prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, wiedzieli o przeszłości jego ojca, to nie powinni wyznaczać go na prowadzącego tak ważnego śledztwa, a przede wszystkim nie powierzać mu kontaktów z komitetem śledczym Federacji Rosyjskiej. Jeżeli szefowie prokuratury tego nie wiedzieli, to teraz, po uzyskaniu tej wiedzy, powinni go natychmiast od sunąć od tego postępowania – mówi nam prof. Andrzej Zybertowicz, ekspert ds. bezpieczeństwa państwa.
„Gazeta Polska Codziennie” dotarła do dokumentów służb specjalnych PRL-u dotyczących prokuratora płk. Jerzego Seja. Jest w nich m.in. dokładnie opisany przebieg jego kariery zawodowej, a także sprawy prywatne dotyczące rodziny. Niezwykle ceniony przez przełożonych, był wielokrotnie nagradzany, m.in. za wybitne zasługi umacniania obronności PRL-u. Wysokie nagrody pieniężne uzyskał w okresie stanu wojennego – jedna z nich dotyczyła rzetelnej i sumiennej służby. W tym czasie był rzecznikiem prasowym Naczelnej Prokuratury Wojskowej i jednocześnie sekretarzem Podstawowej Organizacji Partyjnej NPW. Tuż po zakończeniu stanu wojennego Jerzy Sej został oddelegowany do II Zarządu Sztabu Generalnego (poprzednika Wojskowych Służb Informacyjnych), gdzie został I sekretarzem Komitetu (Politycznego – przyp. red.) PZPR. W 1987 r. został skierowany na specjalistyczny kurs GRU (sowieckich służb specjalnych) organizowany przez Ministerstwo Obrony ZSRS.
„Wniósł duży osobisty wkład w efektywność działania organizacji partyjnych instytucji. Jako I sekretarz KP (Komitetu Politycznego – przyp. red inicjował podejmowanie różnych działań po linii partyjnej, które wspierały działania służbowe. Angażował się do różnych akcji politycznych. Postawa ideowo-polityczna bez zarzutu” – czytamy w opinii służbowej dotyczącej Jerzego Seja za 1988 r. Po zmianie władzy w 1990 r. płk Jerzy Sej oficjalnie zamienia się w obywatela Jerzego Seja i uzyskuje wpis na listę radców prawnych. Jednocześnie Jerzy Sej współpracuje w Wojskowymi Służbami Informacyjnymi – w 1994 r. na wniosek ówczesnego premiera Waldemara Pawlaka prezydent Lech Wałęsa odznacza płk. Seja Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi umacniania obronności i suwerenności kraju”. Nazwisko płk. Seja pojawia się także w raporcie z weryfikacji WSI – w aneksie nr 13 jest wymieniony w spisie oficerów WSI, którzy przeszli szkolenie GRU w ZSRS. Za pośrednictwem NPW wysłaliśmy do prokuratora Jarosława Seja pytania – chcieliśmy się dowiedzieć, czy związki jego ojca z sowieckimi służbami specjalnymi mają jakikolwiek wpływ na prowadzenie przez niego śledztwa smoleńskiego. Do chwili oddania gazety do druku nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Dorota Kania
Senator Gosiewska pozwie Tuska Donald Tusk nie chce ujawnić, jakie kroki poczynił polski rząd, by odzyskać od Rosjan wrak Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem. Dlatego senator Beata Gosiewska, która wielokrotnie próbowała się tego dowiedzieć, zamierza wymusić odpowiedź drogą sądową. Premier już raz przegrał sprawę z rodziną Gosiewskich. Jak dowiedziała się „Gazeta Polska Codziennie", w najbliższych dniach do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie trafi skarga senator Beaty Gosiewskiej, która oskarża premiera Donalda Tuska o blokowanie jej dostępu do informacji publicznej. Wdowa po zmarłym w katastrofie smoleńskiej wicepremierze rządu Prawa i Sprawiedliwości Przemysławie Gosiewskim od wielu miesięcy próbuje się bowiem dowiedzieć, jak polski rząd walczył o sprowadzenie z Rosji wraku tupolewa, który wraz z czarnymi skrzynkami jest jednym z najważniejszych dowodów w śledztwie w sprawie ustalenia przyczyn katastrofy, do której doszło 10 kwietnia 2010 r.
– Po raz kolejny premier Tusk unika odpowiedzi na pytanie, jakie działania podjął zarówno on, jak i cały rząd w celu sprowadzenia do Polski wraku Tu-154M oraz czarnych skrzynek. Premier najpierw w nieskończoność przedłużał termin udzielenia mi odpowiedzi – mówi w rozmowie z „Codzienną" senator Gosiewska. – Ostateczny termin minął 20 czerwca, ale do dzisiaj nie otrzymałam odpowiedzi. Dlatego zamierzam w najbliższych dniach złożyć w warszawskim sądzie administracyjnym skargę na bezczynność premiera – dodaje. Jak się dowiedzieliśmy, na pytanie Beaty Gosiewskiej odpowiedziało Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które poinformowało, że działania, jakie podjął resort, to jedynie „pośredniczenie w przekazaniu korespondencji z prokuratury Federacji Rosyjskiej do polskiej Prokuratury Wojskowej". Premier już raz przegrał w sądzie z rodziną śp. Przemysława Gosiewskiego, a dokładnie z matką wicepremiera. Jadwiga Gosiewska jakiś czas temu chciała się dowiedzieć, m.in. kto i dlaczego podjął decyzję o tym, że głównym dysponentem śledztwa smoleńskiego jest Rosja. Ale bezskutecznie. Otrzymywała wymijające odpowiedzi z Kancelarii Premiera, że „zgoda na zastosowany przez Federację Rosyjską reżim prawny została udzielona w formie konkludentnej". Pełnomocnik rodziny Gosiewskich mec. Rafał Rogalski korespondował z Kancelarią Premiera przez kilka miesięcy, prosząc o pełną informację na temat prowadzenia śledztwa. Kancelaria odpisywała, że „odnośnie do zasad współpracy przy badaniu okoliczności katastrofy przekazano informacje takie, jakie kancelaria posiada". Rodzina nie dała się zbyć i w listopadzie ubiegłego roku wniosła skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie na bezczynność premiera. Sąd stwierdził, że zażalenie jest zasadne. Jak się dowiedzieliśmy, 15 maja premier wystąpił o kasację wyroku, wobec czego sprawa trafiła do Naczelnego Sądu Administracyjnego, a ten nie wyznaczył jeszcze terminu pierwszego posiedzenia. Niezalezna
Gaz z łupków już za 2 lata? W tym roku może powstać ponad 20 nowych odwiertów w poszukiwaniu gazu łupkowego. To kolejny krok ku niezależności energetycznej. Po latach przygotowań i zapowiedzi poszukiwania gazu niekonwencjonalnego w Polsce, przede wszystkim tzw. łupkowego, coś w tej sprawie wreszcie lekko drgnęło. Pojawiają się już pierwsze szacunkowe dane na temat zasobności złóż i rozwijane są plany dalszych poszukiwań. Jeszcze w tym roku firmy poszukiwawcze planują wykonać co najmniej 20 nowych odwiertów. Jest to jednak kropla w morzu potrzeb, jeśli chcemy realnie myśleć o niezależności energetycznej w najbliższych latach.
Pierwsze szacunki Aurelian Oil & Gas PLC, polski oddział brytyjskiej spółki Aurelian, spodziewał się, że już w tym roku rozpocznie dostawy na rynek tight gazu, czyli tzw. gazu zaciśniętego w skałach, drugiego, obok gazu łupkowego, rodzaju niekonwencjonalnego błękitnego paliwa, jakie oprócz złóż konwencjonalnych mogą nam zapewnić niezależność energetyczną w najbliższej przyszłości. Z powodu niezadowalającego wypływu gazu z odwiertów firma musi wydłużyć jednak prace nad przygotowaniem do wydobycia przemysłowego. Pocieszające jest natomiast to, że dysponuje ona pierwszymi szacunkowymi danymi co do ilości gazu na obszarze należących do niej koncesji. Tylko na terenie obejmującym złoże "Siekierki" pod Poznaniem może znajdować się od 2,7 do aż 39,5 mld m3 błękitnego paliwa. Gdyby ta druga prognoza potwierdziła się, oznaczałoby to, że sama firma Aurelian mogłaby teoretycznie zapewnić zapotrzebowanie Polski na gaz na blisko 3 lata. Tak przynajmniej wynika z opublikowanych pod koniec maja br. ekspertyz firmy konsultingowej RPS Energy Consultants Limited. A to tylko jeden z obszarów poszukiwań Aurelian. Firma wykonała ponadto jeden odwiert na koncesji Niebieszczany w Bieszczadach, a kolejny prowadzi w rejonie Krosna. Równolegle trwają badania sejsmiczne w województwach małopolskim i śląskim. Szacunkowe dane o zasobności złóż na swoich obszarach koncesyjnych przedstawił również Saponis - konsorcjum firm złożone z amerykańskiej BNK Petroleum oraz RAG, LNG Energy i Sorgenii, które wykonało 3 odwierty na trzech obszarach koncesyjnych na Pomorzu. Na koncesjach Sławno, Słupsk i Starogard, o powierzchni niemal 3 tys. km2, może znajdować się od 128 do nawet 376 mld m3 gazu. Dane takie opracowała firma RPS Energy Ltd., a opublikowała w kwietniu br. LNG Energy. Gdyby potwierdziły się te ostatnie szacunki, mogłyby podważyć oficjalne oceny Państwowego Instytutu Geologicznego, który w marcu przedstawił dane, szacując wszystkie polskie zasoby niekonwencjonalnych złóż gazu na 346-768 mld m3. Oznaczałoby to, że mamy znacznie więcej błękitnego paliwa z takich złóż, niż spodziewa się PIG. Obiecująco zapowiadają się także zasoby pozostałych firm poszukujących niekonwencjonalnych złóż gazu w naszym kraju. Tyle tylko, że oficjalnie nie chcą o nich mówić.
Co się da wydobyć? Firmy bardzo ostrożnie podchodzą do szacowania zasobności złóż z kilku powodów. Zastrzegają, że nie jest to proste: po pierwsze - z uwagi na specyfikę trudno przepuszczalnych skał łupkowych, po drugie - taka trudno przepuszczalna struktura może sprawić, że nawet jeśli uda się uzyskać wypływ gazu z odwiertów, może on być na tyle słaby, że nie zapewni opłacalności wydobycia. Firma Lane Energy, której partnerem w poszukiwaniach jest inny gigant energetyczny, koncern ConocoPhillips, chce powtórzyć w tym roku testy na wykonanych wcześniej odwiertach na dwu koncesjach na Pomorzu. "Planujemy także wykonanie kolejnego odwiertu pionowego na koncesji Łebień w drugiej połowie bieżącego roku" - zapowiedziało biuro prasowe firmy w przesłanej nam informacji prasowej. Wszystko po to, by poprawić wypływ gazu z odwiertu i jak najbardziej zwiększyć jego przemysłowe wydobycie, które mogłoby się rozpocząć już za 2-3 lata. O takim samym terminie rozpoczęcia przemysłowego wydobycia gazu na jednym ze swoich odwiertów - również na Pomorzu - mówi Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo.
- W przypadku koncesji Wejherowo przygotowujemy się obecnie do wiercenia otworu poziomego i drugiego - pionowego, które powinny zostać przeprowadzone w sierpniu. Prace te potrwają kilka miesięcy, więc do końca 2012 roku powinniśmy wiedzieć, czy w odwiercie Lubocino-1 mamy przemysłowy przypływ gazu - wyjaśnia Joanna Zakrzewska, rzecznik PGNiG. Dlatego firma unika wciąż szacowania zasobności złoża na tym obszarze koncesyjnym, choć nie ukrywa, że dotychczasowe badania wypadły obiecująco. Prócz koncesji pomorskich PGNiG prowadzi obecnie kolejny odwiert w rejonie Lubyczy Królewskiej na koncesji Tomaszów Lubelski. To drugi odwiert firmy wykonywany na Lubelszczyźnie. Wcześniejsze badania w rejonie Markowoli wykazały co prawda występowanie gazu, ale w takich ilościach, że nie opłaca się go wydobywać. W tym roku firma planuje wykonanie w sumie do 10 nowych odwiertów w Polsce oraz przeprowadzenie kolejnych badań sejsmicznych. PGNiG ma obecnie 15 koncesji na poszukiwania niekonwencjonalnych złóż gazu w naszym kraju.
Ruch w wierceniach Nowe odwierty w tym roku planują wykonać inne firmy poszukujące gazu łupkowego. Polski oddział amerykańskiego giganta energetycznego - Chevron Polska Energy Resources - posiada 4 koncesje na Lubelszczyźnie o powierzchni ok. 4100 km2 (Grabowiec, Kraśnik, Frampol oraz Zwierzyniec).
- Zgodnie z naszymi zobowiązaniami koncesyjnymi i planem biznesowym wykonaliśmy dwa odwierty poszukiwawcze. Pierwszy we wsi Horodysko w gminie Leśniowice (koncesja Grabowiec), następny w Andrzejowie w gminie Godziszów (koncesja Frampol) - informuje Grażyna Bukowska, menedżer ds. relacji zewnętrznych w Chevron Polska Energy Resources. Zaznacza, że są jeszcze analizowane pobrane próbki skał łupkowych, dlatego na obecnym etapie jest za wcześnie, aby komentować rezultaty i oceniać zasoby na posiadanych przez firmę koncesjach. Mimo to Chevron jeszcze do końca tego roku planuje wykonanie co najmniej dwóch kolejnych odwiertów eksploracyjnych. Z kolei Orlen Upstream w drugiej połowie tego roku chce wykonać 5-7 odwiertów, w zależności od wyników prowadzonych prac. Do tej pory firma w poszukiwaniu niekonwencjonalnych zasobów gazu w Polsce wykonała 2 odwierty na Lubelszczyźnie. Wkrótce mają być znane wyniki analiz pobranych próbek. Około 7 odwiertów planuje jeszcze w tym roku wykonać także koncern Marathon Oil. Otrzymał on 11 koncesji na poszukiwania niekonwencjonalnych zasobów gazu w Polsce, ale 2 lata temu sprzedał połowę udziałów w 10 z nich, pozostając jednocześnie ich operatorem. Obecnie firma analizuje wyniki badań z wykonanego w ubiegłym roku odwiertu na obszarze koncesji "Orzechów", zlokalizowanej w miejscowości Zagórze w woj. lubelskim.
Współpraca, czyli podział ryzyka Taktyka Marathon Oil to jeden z przykładów podziału kosztów i ryzyka poszukiwań przez firmy energetyczne. Duże koszty poszukiwań niekonwencjonalnych źródeł gazu w naszym kraju (ok. 15 mln USD kosztuje wykonanie w Polsce jednego odwiertu) oraz stosunkowo duże ryzyko wykonania nietrafionych odwiertów, tzn. nie pozwalających na przemysłowe wydobycie gazu, sprawia, że firmy prowadzące eksplorację tzw. gazu łupkowego podpisują umowy o współpracy, dzieląc się kosztami, ryzykiem, ale też potencjalnymi zyskami z przyszłego wydobycia. Tylko PGNiG wydało do końca 2011 roku na prace poszukiwawcze gazu niekonwencjonalnego na swoich obszarach koncesyjnych około 146 mln złotych. Dlatego także polskie firmy łączą swoje siły i chcą ciąć koszty poszukiwań. Właśnie finalizowane są rozmowy na temat takiej współpracy przy poszukiwaniach niekonwencjonalnych zasobów gazu między PGNiG, Polską Grupą Energetyczną, Eneą, Tauronem oraz KGHM Polska Miedź. Według naszych informacji będą one przewidywać udział PGE, Enei, Tauronu i KGHM w finansowaniu poszukiwań na koncesji Wejherowo na Pomorzu, należącej do PGNiG, ale też w zyskach z przyszłej eksploatacji złóż, jeśli będzie ona opłacalna. Natomiast PGNiG nadal pozostanie właścicielem koncesji. Firmy nie wykluczają jednak współpracy także przy poszukiwaniach błękitnego paliwa na innych koncesjach tej firmy. Prócz tej współpracy KGHM będzie rozwijał także własne wydobycie gazu z łupków i skał występujących na terenie kopalń, głównie miedzi, eksploatowanych przez ten koncern. Do tej pory stanowił on poważny problem i zagrożenie dla górników, przenikając do szybów wydobywczych. Jednak właściciel amerykańskiej firmy Geoexplorers dr Jan Krasoń zaproponował KGHM współpracę przy jego wydobywaniu, wykorzystując te same metody, co przy poszukiwaniach gazu łupkowego. W ten sposób firma za jednym zamachem uporałaby się lub co najmniej poważnie ograniczyła problem zagrożenia wybuchami metanu w swoich kopalniach, i stała się producentem gazu, który dotąd kupowała.
Po gazie będzie ropa? Zarówno PGNiG, jak i Lane Energy potwierdzają ponadto, że już dzięki dotychczasowym odwiertom natrafiły na złoża tzw. ropy łupkowej, występujących razem z gazem. Na ropę natrafiono w wykonanym przez tę pierwszą firmę odwiercie Lubocino-1 na Pomorzu, z którego próbki są jeszcze analizowane. "Kolejne analizy potwierdzają występowanie węglowodorów ciężkich" [olei - przyp. red.] - zaznacza biuro prasowe firmy w przesłanej nam informacji. Występowanie "ropy łupkowej" w jednym z odwiertów Lane Energy potwierdza także Katarzyna Terej, doradca tej firmy. Zarówno ona, jak i rzecznik PGNiG zastrzegają jednak, że na obecnym etapie obie firmy nie rozważają eksploatacji tego surowca.
- W tej chwili koncentrujemy się na gazie - ucina krótko Joanna Zakrzewska. Wydobycie ropy z trudno przepuszczalnych łupków jest technologicznie bardziej skomplikowane i kosztowne niż wydobycie gazu łupkowego, choć już możliwe. - Jeśli chodzi o technologię wydobycia tzw. ropy łupkowej, podstawą prac wydobywczych jest podobny koncept, jak przy wydobyciu gazu ze skał łupkowych, a więc wykorzystuje się do tego technologię odwiertów poziomych i szczelinowania hydraulicznego - zaznacza Katarzyna Terej. Dopóki ceny ropy były stosunkowo niskie, firmy poszukiwawcze nie interesowały się jej wydobyciem ze skał łupkowych. Ale obecnie od dłuższego czasu ceny czarnego surowca utrzymują się powyżej 100 USD za baryłkę, bijąc dotychczasowe rekordy. To zaś oznacza, że prędzej czy później także w Polsce firmy sięgną po jej wydobycie, choćby ze względu na to, by maksymalizować zyski z wykonanych drogich odwiertów i procesów szczelinowania w poszukiwaniu gazu łupkowego. W USA już obecnie prowadzi się wydobycie tzw. ropy łupkowej. - Produkcja ropy naftowej ze złóż w skałach łupkowych w USA jest prowadzona z pól Bakken i Eagleford. Są to dzisiaj najlepsze przykłady miejsc na świecie, w których odbywa się wydobycie ropy ze skał łupkowych - wskazuje Katarzyna Terej.
Rosjanie a gaz łupkowy w Polsce Są również pierwsi wielcy zrezygnowani w wyścigu o dostęp do gazowego eldorado w naszym kraju. To amerykański gigant ExxonMobil, który właśnie ogłosił zakończenie poszukiwań tzw. gazu łupkowego w Polsce. - Nie zaobserwowaliśmy stałego, komercyjnego poziomu przepływu węglowodorów w naszych dwóch otworach w basenie lubelskim (otwór Krupe-1, gmina Krasnystaw, koncesja Chełm) i podlaskim (otwór Siennica-1, gmina Siennica, koncesja Mińsk Mazowiecki) - tłumaczy stanowisko firmy Adam Kopyść, doradca ds. relacji zewnętrznych w ExxonMobil. Do końca jednak nie wiadomo, dlaczego koncern zrezygnował z poszukiwań już po wykonaniu 2 odwiertów, choć ma prócz nich jeszcze 4 koncesje na poszukiwania niekonwencjonalnych zasobów gazu na Mazowszu i Podlasiu. Decyzja ta mogła być skutkiem podpisanego w ubiegłym roku porozumienia o współpracy z rosyjskim państwowym koncernem paliwowym Rosnieft. Umowa zakłada m.in., że Rosnieft przejmie 30 proc. akcji w spółkach ExxonMobil wydobywających ropę i gaz z trudno dostępnych złóż w Teksasie oraz Kanadzie. Porozumienie zakłada także współpracę obu firm przy poszukiwaniach ropy i gazu w Arktyce, na Syberii Zachodniej i Morzu Czarnym. Wartość podpisanych porozumień wstępnie szacowano nawet na 500 mld USD. Mimo to przedstawiciele ExxonMobile w Polsce przekonują, że porozumienia z rosyjską firmą nie miały wpływu na decyzję o zakończeniu poszukiwań w Polsce. Eksperci jednak ostrzegali, że Rosjanie będą torpedować poszukiwania, jak i wydobycie gazu łupkowego w Polsce z prozaicznej przyczyny. Samowystarczalność energetyczna Polski, która jest dziś olbrzymim importerem gazu z Rosji, to dla naszego wschodniego sąsiada wymierne straty. Ponadto Polska może eksportować gaz z łupków na Zachód po znacznie niższych cenach niż sprzedają go dziś Rosjanie. Komentując decyzję ExxonMobile, wicepremier Waldemar Pawlak powiedział jednie, że firma albo musi zrezygnować ze swoich koncesji, albo je odsprzedać.
Ciągle za wolno W porównaniu z ubiegłym rokiem, gdy wykonano zaledwie 13 odwiertów, zauważalne jest pewne przyspieszenie. W tym roku - jeśli brać pod uwagę zapowiedzi firm poszukiwawczych - przybędzie ich co najmniej 20. Jednak jeśli tempo poszukiwań gazu łupkowego w Polsce radykalnie nie przyspieszy, nie będziemy mogli w najbliższych latach uniezależnić się energetycznie. Profesor Mariusz-Orion Jędrysek, były główny geolog kraju i wiceminister środowiska, ocenia, że w Polsce firmy poszukujące gazu łupkowego powinny wykonywać co najmniej 100 odwiertów rocznie. Dlaczego więc tego nie robią? Przedstawiciele firm zaangażowanych w poszukiwania niekonwencjonalnych zasobów gazu w Polsce wskazują, że wykonanie kosztownych odwiertów musi zostać poprzedzone wieloma czasochłonnymi przygotowaniami, aby zminimalizować ryzyko bezowocnych poszukiwań gazu. Poza tym, aby wyeliminować groźbę skażenia środowiska naturalnego, cały proces poszukiwań poddany jest rygorystycznym procedurom, także formalnoprawnym, w tym uzgodnieniom z właściwymi urzędami. Zdaniem przedstawicieli firm poszukiwawczych, właśnie tego rodzaju formalności wydłużają okres przygotowań do odwiertów, choć przyznają, że wiele z nich jest koniecznych ze względu na bezpieczeństwo ekologiczne. Firmy poszukiwawcze do wykonywania nowych odwiertów zniechęca również brak ustawy regulującej zasady wydobycia węglowodorów oraz ich opodatkowania. Rząd niedawno w ostatniej chwili zrezygnował z ujawnienia projektu ustawy w tej sprawie.
Mariusz Bober
Świadomie niszczy się TVP. W czyim interesie."Czekają na to zamożni potentaci producenccy" Autorka opisuje jak publiczne dobro jakim jest telewizja publiczna jest rozrywane przez lobbies producentów telewizyjnych powiązanych z politykami. Proces trwa od dawna, ale właśnie teraz, wskazuje autorka, zbliża się finał - ostateczne zniszczenie TVP. Dorobieni na niej producenci są już bowiem gotowi by spróbować przejąć całość:
W mroku korytarzy Woronicza od około 1995 roku szeptało się o planowanym upadku telewizji publicznej, prywatyzacji anteny 2, oddaniu pod władzę samorządów oddziałów regionalnych. Pierwszy raz w tym roku prezes Juliusz Braun, który był w latach 90. szefem KRRiT, ma więc znakomite rozeznanie w strukturach i prawach mediów wizualnych, publicznie przyznał się do katastrofalnej sytuacji finansowej TVP! Nie ma planu naprawczego, nie ma rwetesu w prasie, nic się nie dzieje. Kilka lat wcześniej to Donald Tusk nawoływał do popełnienia masowego przestępstwa, tj. do niepłacenia abonamentu, nazywając wprost tę daninę zbędnym reliktem przeszłości. Natychmiast wpływy abonamentowe drastycznie zmalały. Dziś scenariusz się dopełnia, jeszcze tylko, jak kiedyś w Stoczni Gdańskiej, należy ogłosić upadłość TVP i już można będzie antenę 1 oddać całkowicie "misjom" politycznym, a wszystkie pozostałe - skomercjalizować. Czekają na to nowocześni, zamożni potentaci producenccy. Ciekawie brzmi wspomnienie spotkania autorki z obecnym prezydentem Bronisławem Komorowskim piętnaście lat temu:
Na mrocznych korytarzach TVP zrobiłam kiedyś "lewy interes". Wynajęłam za gotówkę, płatną z kieszeni do kieszeni, całą ekipę filmową. Nie wolno było nam, pracownikom telewizji, pracować przy kampaniach wyborczych. Ale wszyscy najlepsi przy tym pracowali, a gaże bywały ogromne. Jak dziś pamiętam, wtedy, w 1996 roku, w kampanii AWS, startowali dość słabi kandydaci, jednak nam zależało przede wszystkim na tym, "aby Polska była Polską". Ulitowaliśmy się nad tym miłym, takim ojcowskim, skromnym, ba, nieśmiałym kandydatem AWS, jaki po znajomości zgłosił się do mnie, polecony przez przyjaciela aktora (internowanego w stanie wojennym, a któremu od tamtych strasznych czasów ufaliśmy absolutnie), byłym wiceministrem obrony Bronisławem Komorowskim. Dysponował tak mizerną kwotą, że pracowałam społecznie, tylko ekipa miała zapłacone. Zrobiliśmy mu wyborczy klip. Pokonał konkurencję. Tak bardzo liczyliśmy, że to będzie ten "nasz człowiek" w AWS, ten, który uchroni może np. telewizję publiczną od upadku. Jakże się pomyliliśmy! Jak szkoda było tak ryzykować! Dzisiaj stoi na straży interesów grupy swego przyjaciela Jana Dworaka, ani się zająknie w sprawie obrony nie tylko resztek telewizji publicznej, zagrożonej już ewidentnym upadkiem i sprywatyzowaniem, ale także w obronie katolickiej Telewizji Trwam, choć powinna mu być bliska w deklarowanej wierze - gorzko puentuje Anna T. Pietraszak. Nasz Dziennik
Czy Polacy zasługują jeszcze na szacunek? Barack Hussein Obama użył słów "polskie obozy śmierci" czytając wcześniej przygotowany tekst napisany przez ghostwritera. Aż strach pomyśleć co moglibyśmy usłyszeć gdyby ten mesjasz lewicy mówił "z głowy". Skoro obozy które znajdowały się na terenie okupowanej Polski nazywane są polskimi to idąc tym tropem Buchenwald oraz podobne znajdujące się na terenie ówczesnej Rzeszy powinny przez tych samych "lingwistów" być nazywane niemieckimi. Jeśli tak się nie dzieje to nie powinniśmy się łudzić, że nie mamy do czynienia z bardzo starannie zaplanowaną operacją mającą na celu zdjęcie odpowiedzialności z niemieckich zbrodniarzy i przeniesienie ich na "polskich bandytów". Nie oznacza to oczywiście, że prezydent albo rząd amerykański uczestniczy w tej operacji. Użycie przez Obamę słów "polski obóz śmierci" jest już tylko rezultatem kampanii oszczerstw przeciwko Polsce. Polski rząd nie reagował dostatecznie mocno kiedy można było wytoczyć głośne procesy uderzające po kieszeniach medialnych kłamców oświęcimskich. Jednak brak zdecydowanej reakcji na "wpadkę" ze strony USA ukazuje również słabnącą pozycję Polski na świecie. Właściwie powinniśmy się zastanawiać czy jeszcze jesteśmy uznawani przez innych jako państwo. Bo jeśli w 2009 roku amerykański przewodniczący komitetu paraolimpijskiego doczekał się osobistych telefonicznych przeprosin od Obamy jeszcze tego samego dnia, a Polska jeszcze nie to oznacza, że nasza pozycja jest mniejsza niż jakiś przewodniczący komitetu sportowego. Z całym szacunkiem dla komitetu:
"Takiego gościa w popularnym komediowym show Jaya Leno jeszcze nie było. Na fotelu, naprzeciw prowadzącego zasiadł sam Barack Obama. Opowiadał o swoim planie ratunkowym gospodarki USA, ale nie odbyło się też bez wpadki. Pytany o grę w kręgle opowiedział, że teraz jest lepiej, ale kiedyś grał... jak na "olimpiadzie specjalnej". Leno dopytywał czy Obama gra w kręgle w Waszyngtonie. Amerykański prezydent opowiedział o swoim marnym wyniku 129 punktów. Jak podkreślił, jest to znaczna poprawa w porównaniu do poprzedniej rozgrywki, w której uzyskał tylko 37 punktów. - To jest taki przypadek, jak igrzyska dla osób niepełnosprawnych albo coś w tym rodzaju – oświadczył prezydent USA. Od razu po tej wpadce pojawiły się głosy krytyki w stosunku do prezydenta. Sam Obama przyznał się do błędu i długo z przeprosinami nie czekał. Zadzwonił do przewodniczącego Olimpiad Specjalnych Tim Shrivera i wyraził swój żal z powodu tego co zaszło." TVN24.PL
Polacy nie doczekali się nawet telefonu, ale to nie wszystko. W 2010 roku wieloletnia legendarna korespondentka w Białym Domu, Helen Thomas stwierdziła "Żydzi powinni wynieść się z Palestyny i wrócić do Polski i Niemiec". Oto reakcja Białego Domu:
"Były rzecznik prezydenta Busha, Ari Fleischer, wezwał Hearst News Service, agencję informacyjną, w której jest zatrudniona Thomas, aby ją zwolniła. Były doradca prezydenta Clintona, Lanny Davis, powiedział, że Thomas nie zasługuje, by siedzieć w pierwszym rzędzie na konferencjach prasowych w Białym Domu. Chociaż dziennikarka szybko przeprosiła za swoją wypowiedź, nie uciszyło to licznych krytyków. Po tym jak jeszcze sekretarz Białego Domu Robert Gibbs nazwał jej uwagi obraźliwymi i prowokacyjnymi, Thomas została wysłana na emeryturę ze skutkiem natychmiastowym." WP.PL
Mając na uwadze powyższe przykłady zarówno sprawę komitetu olimpijskiego oraz reakcję na wypowiedź dziennikarki Helen Thomas możemy łatwo domyślić się jakie standardy obowiązują w Białym Domu. O dziwo te standardy nie są przestrzegane gdy obraża się Polaków. A więc moim zdaniem Polska powinna domagać się:
1. Specjalnego wystąpienia Baracka Obamy w którym przeprosi za swoje słowa oraz wykorzysta okazje do zachęcenia do pogłębiania wiedzy o historii i do jasnego rozróżniania kata od ofiary. Niech prezydent stanie się ambasadorem na rzecz prawdy o historii.
2. Ujawnienia imienia i nazwiska ghostwritera który napisał prezydentowi to skandaliczne przemówinie oraz domaganie się jego natychmiastowej dymisji. Polska również powinna rozważyć uznanie go jako persona non grata. Moraine
Olszewski. Kuroń mówił o współpracy Wałęsy z SB Karnowski z Olszewskim „Czy zaskoczył Pana fakt, że Lech Wałęsa był zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa?.Nie, nie było to zaskoczeniem...mówił o tym m.in. Jacek Kuroń, Kuroń , Michnik , cała socjalistyczna nomenklatura , oligarchiczna część sceny politycznej wiedziała o tym że Wałęsa był donosicielem . Pozostaje pytaniem dlaczego nomenklatura II komuny postanowiła zbudować kult polityczny „Bolka” . Jakim propagandowym , psychologicznym celom inżynierii społecznej miało to służyć . Aby zrozumieć dlaczego Rymkiewicz mówiąc ,że komunizm nie umarł ,że się tylko przepoczwarzył , czyli dlaczego I Komuna PRL przepoczwarzyła się w II Komunę zwaną III RP przytoczę słowa Kuronia dotyczące demokracji i eksploatacji ekonomicznej polskiego społeczeństwa . „„ Wiele lat temu podczas imprezy w domu jednego z moich byłych znajomych, ktoś użył słowa „demokracja” w rozmowie z tuzem kontraktowej opozycji, znanym z upodobania do mocnej herbaty i kreowanym na polską Matkę Teresę. „Jaka demokracja?” -zagrzmiał mocno znieczulony bohater opozycji. „ Chamów trzeba za mordę trzymać i do roboty gonić”.Sądził zapewne, że na imprezie są sami swoi i tu się pomylił. „....( więcej)
Po zapoznani się z poglądami tego socjalisty , o lewackim zacięciu, nikt nie powinien się dziwić ,że nomenklatura II Komuny skupiona wokół Platformy w sposób bezwzględny eksploatuje ekonomicznie podatkami Polaków .Kuroń obok Geremka , Michnika to jeden z głównym budowniczych II Komuny. Jego antydemokratyczne poglądy , nawoływanie do pędzenia do roboty chamów stały się podstawą ideologiczną postkomunistycznej III RP . To antydemokratyczne poglądy budowniczych II Komuny zaowocowały parodiującą demokrację Konstytucją III RP. Ba tak konstytucja to kwintesencja pogardzających ludźmi i demokracją poglądów . Tusk i nomenklatura wokół niego skupiona zmuszając starych , bardzo często schorowanych Polaków do przymusowej pracy aż do śmierci realizują ideę Kuronia „ Chamów trzeba za mordę trzymać i do roboty gonić” Olszewski w wywiadzie z Karnowskim poruszył kwestie patologi jaką jest oparcie władzy na służbach. Nomenklatura II Komuny opiera swoją kontrole nad chamami na służbach. I tutaj widzimy ciągłość wizji Kuronia . II Komuna jest najbardziej policyjnym systemem w Europie . Warto to sobie uzmysłowić , gdyż potężny aparat siedmiu służb specjalnych , każda budująca własną siatkę donosicieli nie jest budowany tak sobie . Pewnego dnia Polacy obudzą się w państwie totalitarnym . Obudzą się jako pozbawieni praw politycznych chamy . Po to są potrzebne Właściciele III RP tak rozbudowane służby . Ziemkiewicz „Gazeta obsesyjnie prorządowa opublikowała materiał, z którego wynika, że w Polsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, w Wielkiej Brytanii, która ma autentyczny problem z terroryzmem to jest 8 na tysiąc,a w Niemczech 0,2 na tysiąc. Coś to, na litość Boską, mówi o tym systemie. Panowanie Tuska tak demoluje państwo prawa w Polsce, że każdy następny, kto przyjdzie, nic nie będzie już musiał psuć. Będzie miał władzę dyktatorską, bo wszystkie hamulce zostały rozbite przy kretyńskim entuzjazmie pożytecznych idiotów z elit intelektualnych i medialnych”.....(więcej )
Ziemkiewicz „Donald Tusk, w miarę jak budował monopol swego ugrupowania, zaczął świadomie sięgać po socjotechniki analogiczne do używanych przez poprzednią monopartię”. ...”dysponuje oddanymi mediami, zwłaszcza elektronicznymi, a więc z zasady oddziałującymi bezpośrednio na emocje, można się kusić również o otoczenie kordonem strachu i niechęci grup znacznie szerszych. Nawet całego "żelaznego elektoratu" opozycji. Tym bardziej że przecież Tusk dysponuje całą niezbędną do tego peerelowską infrastrukturą, troskliwie przechowaną, a nawet rozwiniętą przez III RP. Każdy obywatel wie, że wobec urzędu nie ma i nigdy nie będzie miał racji. Każdy przedsiębiorca wie, że 47 kontroli może go, jeśli tylko zechce, błyskawicznie doprowadzić do bankructwa. A każdy pracownik sfery budżetowej – że może wylecieć. „....(więcej)
Michalkiewicz „Ale III Rzeczpospolita, założona przez generała Kiszczaka do spółki z gronem osób zaufanych, żadnym normalnym państwem nie jest. III Rzeczpospolita jest kolejną okupacyjną formą państwowości polskiej, w której organy państwowe używane są do zwalczania interesów narodowych - bo takie zadanie zostało wyznaczone naszym okupantom. „...(więcej )
Przypomnę też inny fakt „III RR posiada aż 11 rodzajów różnego rodzaju służb w tym specjalny wydział skarbowy , które mają prawo do zakładania podsłuchów , budowy siatki konfidentów .Niemcy posiadają tych służb jedynie 3 . Służby III RP wprowadziły totalną inwigilacje rozmów telefonicznych Polaków , na skale spotykaną jedynie w systemach autorytarnych . Mamy sto trzydzieści razy więcej podsłuchów na głowę ludności niż w Niemczech . „....(więcej)
Pod spodem Olszewski o agenturalnym problemach Wałęsy i roli służb . Warto zwrócić uwagę na obawy Olszewskiego ,że kopia dokumentów SB Wałęsy znajduje się w Moskwie i o zagrożeniu jakim stał się w takim razie Wałęsa dla Polski. Karnowski z Olszewskim „Czy zaskoczył Pana fakt, że Lech Wałęsa był zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa? Nie, nie było to zaskoczeniem. Zaraz po podpisaniu porozumień gdańskich, gdy tworzyła się Solidarność, mówił o tym m.in. Jacek Kuroń, powołując się na Annę Walentynowicz, a jej stanowisko w tej sprawie było jednoznaczne. Jak Pan zareagował, gdy okazało się, że są dokumenty świadczące o tym, że prezydent Rzeczypospolitej Polskiej był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB?
Uważałem, że ta sprawa powinna być wyjaśniona zarówno ze względu na interes państwa, jak i samego Lecha Wałęsy. Mieliśmy przesłanki, by sądzić, że komplet dokumentów dotyczących Lecha Wałęsy znajduje się w Moskwie. Podjąłem wówczas decyzję, by o wszystkim powiadomić prezydenta, że Rosjanie mogą ich używać jako elementu nacisku.
Pytam o to dlatego, że to dzięki Panu zostały otwarte esbeckie archiwa, że Antoni Macierewicz, minister Pańskiego rządu, rozpoczął proces lustracji, która bez Panów byłaby niemożliwa. Czy rzeczywiście służby specjalne miały i mają tak duży wpływ na rzeczywistość? Jeszcze w okresie głębokiego PRL nie miałem wątpliwości, że istotą ówczesnej władzy są tajne służby. A w okresie stanu wojennego stało się to zupełnie oczywiste. W związku z tym uważałem, że jeżeli mamy odbudowywać niepodległe państwo, musi nastąpić w tym zakresie gruntowna zmiana. W 1989 r. byłem zwolennikiem opcji zerowej. Uważałem, że to jest jedyne wyjście. Tak jak to zrobiono w ówczesnej Czechosłowacji.
Czyli budowa całkowicie nowych służb? Oczywiście, można to było i należało zrobić w roku 1990, kiedy w miejsce Służby Bezpieczeństwa powołano Urząd Ochrony Państwa. Dwa lata później, kiedy powstał nasz rząd, było to już niestety niemożliwe. Wprawdzie pierwszym szefem UOP został dawny działacz solidarnościowego podziemia Andrzej Milczanowski, ale ogromną większość kierowniczych stanowisk obsadzili ludzie z dawnej bezpieki. Niektórzy z nich zdążyli już w tym czasie przestawić się z pracy dla służb sowieckich na usługi dla służb NATO, które do niedawna zwalczali. Podjęte przez mój rząd próby zmiany tego stanu rzeczy mogły mieć już tylko ograniczone skutki. Np. usunięty przez nas z UOP gen. Henryk Jasik został natychmiast zatrudniony przez Lecha Wałęsę w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Powrót do opcji zerowej był już w tym momencie niemożliwy.
Pana działania wyglądały bardzo radykalnie na tle działań Tadeusza Mazowieckiego i pozornej weryfikacji służb specjalnych. Weryfikacja, o której pani mówi, obejmowała tylko kadrowych pracowników, a nie uwzględniała np. tych, którzy działali pod przykryciem. I oczywiście nie brała pod uwagę agentury. Dlatego przygotowywaliśmy ustawę, która miała dotyczyć lustracji. Zaczęliśmy od tego, że minister Antoni Macierewicz powołał specjalny zespół, który zajął się badaniem akt dawnej SB. Te działania spotkały się z zarzutem, że na zespół składają się zbyt młodzi ludzie. Mimo fali krytyki uważałem i nadal uważam, że pracowali doskonale, choć oczywiście mogli zrobić dużo więcej, gdyby tylko mieli więcej czasu. Ich pracę przerwało odwołanie całego rządu.”.....”
Czy przedstawiona Panu lista osób na stanowiskach państwowych, którzy okazali się tajnymi współpracownikami, była zaskoczeniem? Nie do końca. Zaraz po objęciu funkcji premiera zgłosił się do mnie Andrzej Milczanowski, szef Urzędu Ochrony Państwa, i przyniósł mi listę osób, co do których istniały materiały dotyczące ich współpracy z tajnymi służbami PRL. Ta lista pokrywa się w zasadzie z listą Macierewicza. Nie było na niej oczywiście nazwiska Lecha Wałęsy. „...(źródło)
Dlaczego socjaliści i nomenklatura Platformy z takim wysiłkiem budują polityczny „kult Bolka”. Czyżby to był kult , który miał sponiewierać chamów , wytarzać ich w błocie, zmusić do szanowania donosicieli . Budowa przez ludi pokroju Tuska kultu Bolka jest fenomenem w krajach Zachodu . Działania Tuska , przemoc sądowa wobec przeciwników tego kultu można poprzez analogię porównać jedynie do praktyk Korei Północnej w której wokół osoby donosiciela, agenta sowieckiego , Kim Ir Sena zbudowano koreański „kult Bolka”…Marek Mojsiewicz
Pluralizm agentur lepszy od monopolu?...
* Budujemy demokrację: kto następny? *Eurosoc wkracza w eurocom?
* Cuda finansowe: mimo inflacji – niższe zarobki * Humor stalinowski („Najwyższy Czas”, 27 czerwca 2012) Śmierć gen.Petelickiego to kolejny etap budowania w Polsce transparentnej demokracji, jak przystało na państwo prawa, spełniające standardy członka Unii Europejskiej, jak praworządność, bezpieczeństwo socjalne, tolerancja, ochrona praw mniejszości itp.,itd.,etc. Wcześniejsze, znaczące kamienie milowe wyznaczające postępy tej budowy to śmierć Jaroszewiczów, gen. Fonkowicza, ministra Sekuły, ministra Dębskiego, Grzegorza Michniewicza, szefa kancelarii premiera Donalda Tuska, śmierć najważniejszych świadków w celach więziennych – w sprawie morderstwa młodego Olewnika - śmierć szefa policji gen.Papały, śmierć Andrzeja Leppera, szefa „Samoobrony”, nie licząc innych tajemniczych zgonów, mniej budujących. Trudno powiedzieć, czym zaznaczy się jeszcze budowa tej unijnej demokracji w czasie kryzysu, pamiętajmy jednak o trafnej uwadze tow.Stalina, że „walka klasowa zaostrza się w miarę postępów budowy socjalizmu”. Tow. Stalinowi chodziło o zwykły socjalizm sowiecki, a przecież budowa europejskiego socjalismusa to konstrukcja bardziej wyrafinowana, więc i jego budowa musi być bardziej subtelna. Zabójstwa jako samobójstwa to nowa jakość. Ba! Wiele już oznak kryzysu wskazuje, że Unia Europejska wkracza w końcowy etap budowy eurosocjalismusa i wkrótce rozpocznie się budowa eurocomunismusa. Tak przynajmniej wygląda to w Grecji, ale i w Polsce: właśnie media informują, że „mimo inflacji” (!) średnia pensja w Polsce „uległa obniżeniu” (!) o 3 procent. Kiedy ceny rosną, a płace pozostają bez zmian, przez co maleje ich siła nabywcza – mówimy o drożyźnie. O czym jednak mamy mówić, gdy rośnie drożyzna, a płace maleją nie tylko realnie, ale i nominalnie? Można wtedy mówić o kryzysie, ale można i o początkach eurokomunizmu. „Od każdego wedle jego zdolności, każdemu według jego potrzeb” w wersji euro: – My zminimalizujemy twoje zdolności do przeżycia, ty minimalizuj swoje potrzeby”.” W samobójstwo Petelickiego wierzymy, rzecz jasna, tak samo żarliwie, jak w samobójstwo Michniewicza, Leppera... Możliwe jeszcze etapy rozbudowy naszej spodstolnej demokracji unijnej zmuszają do powtórzenia starego pytania: kto będzie następny? Wprawdzie pisarz angielski John Donne przestrzega przed stawianiem takich pytań („Nie pytaj, komu bije dzwon; bije on tobie”), ale co ma robić publicysta w czasach tak intensywnej rozbudowy spodstolnej demokracji, gdy trup pada tak gęsto? Przecież prezydent Komorowski, chociaż niebywały miłośnik transparentności państwa, ani myśli podzielić się ze społeczeństwem obywatelskim Aneksem do Raportu o Likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, na który rzucił się wraz z Tuskiem natychmiast po śmierci Lecha Kaczyńskiego, jeszcze zanim wystygły ciała ofiar zamachu smoleńskiego. Jaki prezydent- taka transparentność, toteż perfekcyjnie samobójcza śmierć gen.Petelickiego pozostać musi jeszcze jednym etapem budowania miłującej pokój, sprawiedliwość społeczną, praworządność i standardy europejskie unijnej demokracji. Wprawdzie według powszechnej opinii (ale raczej nie ujawnianej w naszych samozdyscyplinowanych mediach „spodstolnych”) Petelicki zamordowany został w ramach rozrywek między poprzewerbowanymi na rozmaite strony koteriami bezpieczniackimi – ale przecież nie to się liczy, co mówi między sobą „społeczeństwo obywatelskie” ale to, co podają do wierzenia rozmaici funkcjonariusze ulokowani w mainstreamowych mediach spodstolnych. To jest ta ciągłość medialna między strojką dawnego socjalizmu a obecnym eurosocem, ewoluującym w eurocom. Teraz ciekawe tylko, jakie „warianty” dotyczące motywów tego kolejnego „samobójstwa” przyjmie „niezależna prokuratura”. I czy znów zabrzmią one jak śmiech z pogrzebu? Gdy kończy się budowa eurosocjalizmu a zaczyna eurokomunizm – powraca żartobliwość stalinowska:
- Jak wam się żyje, towarzysze kołchoźnicy? – zażartował tow.Stalin.
- Znakomicie – zażartowali kołchoźnicy...
Są wprawdzie tacy optymiści, wedle których nie wkraczamy jeszcze w eurokomunizm, ale tylko w rozpad państwa, którym rządzą obce agentury i ich miejscowi fagasi, ale przecież jedno nie wyklucza drugiego. Niewiele się to różni od PRL, chyba żeby czerpać nadzieję z faktu, iż lepszy pluralizm zwalczających się agentur i ich fagasów, niż, jak dawniej, monopol jednej agentury. Eurokomunizm nie będzie oznaczał pustych półek, kartek na mięso, benzynę, papierosy, wódkę bo „nic dwa razy się nie zdarza”. Będzie miał raczej oblicze euronomenklatury bezpieczniacko-biznesowo-politycznej – oraz szerokich mas młodych i starych bezrobotnych z dużych miast, miasteczek, wsi i osiedli, utrzymywanych na coraz skromniejszym socjalu przez żyłowanych bezlitośnie wysokimi podatkami nieszczęsnych szczęśliwców, przymuszanych do swej niewolniczej pracy do 70 oku życia, skazanych nadto na „powszechnie dostępną, państwową służbę zdrowia”, zdobycz starego ale i nowego socjalizmu, łącznie z powszechnością i przymusem ubezpieczenia emerytalnego... „Gdy tak sobie myślę o tym wszystkim jakaś dziwna senność mnie morzy i pióro samo wypada z ręki”... – ale może, w istocie, trzeba pióro zamienić na browninga lub kałasza, akomodując do nowych etapów budowy lepszego świata?... Marian Miszalski
Syndrom szabas-burka W czasach rozbiorów znana była na ziemiach polskich instytucja tzw. szabas-goja. Polegała ona na tym, że skoro Talmud zabraniał religijnym Żydom pracy w szabas, to wykonywali ją za nich w ten dzień ich chrześcijańscy sąsiedzi, robiąc to z powodu biedy, a niejednokrotnie skrajnej nędzy... Dziś instytucja szabas-goja poszła w zapomnienie, kwitnie za to dookoła jak Polska długa i szeroka nowe oficium, czyli profesja dziennikarskiego szabas-burka i to wcale nie za przyczyną nędzy, gdyż akurat reprezentanci tego zawodu cieszą się specjalnymi względami niemiłościwie panującej mafii, lecz z powodu dużego zapotrzebowania na intelektualno-informacyjne sutenerstwo. A że dookoła kryzys i o robotę coraz trudniej, a oporów natury etycznej coraz mniej, – rośnie więc podaż cór i synów Koryntu na dziennikarskim „pigalaku”. Typowy szabas-burek dziennikarz w zasadzie nie różni się od panienki z agencji towarzyskiej, – tak samo bowiem jak ona, – daje każdemu, kto za to zapłaci... Szabas-burek posiada jednak tę przewagę nad panienką z agencji, iż nie dość że daje, to jeszcze na dodatek obszczeka i za nogawki wytarmosi kogo mu wskażą, nie wnikając zupełnie w tak obce dla szabas-burkowego świata kwestie, jak na przykład Prawda czy Racja..., a nieuważnego to i cieczą o wiadomej proweniencji zrosić potrafi, unosząc w górę tylną łapę... Szabas-burek ma to do siebie, że wspaniale czuje się w obroży i lubi być uwiązanym na łańcuchu przy czyjejś budzie. Daje mu to bowiem gwarancję pełnej michy, a więcej szabas-burkowi do szczęścia nie jest potrzebne... Instytucja szabas-burka narodziła się w połowie wieku XIX, kiedy to przez Europę przetaczały się co i rusz różne masońsko-syjonistyczne ruchawki, – mające na celu tzw. równouprawnienie wiadomej nacji wobec narodów Europy. Ukoronowaniem tychże ruchawek była bolszewicka rewolucja w Rosji, zrealizowana za pieniądze żydowskiego banku Rockefelera i kilku innych żydowskich banków z Wall Street, – tych samych, które w roku 1911 wykupiły prawo do emisji dolara w USA i zachowały wyłączność po dziś dzień; oraz te, które wyasygnowały sporą kasę na rozwój przemysłu zbrojeniowego i chemicznego (np. Ige Farben – producent śmiercionośnego gazu „Cyklon B”) dla III Rzeszy Niemieckiej w latach 30-tych i 40-tych minionego stulecia. Na nasze nieszczęście „Gazetę Wyborczą” ochrzczono jakże celnym określeniem „Judenblatt”. W niej to bowiem otworzyło się pole do popisu przed szabas-burkami, gdzie mogą ochoczo i bezkarnie ujadać, szarpać za nogawki, toczyć pianę z pysków... Chodzą przecież na łańcuchu u samego rabina trockistowskiej synagogi w Polsce – Adama Michnika vel Aarona Szechtera. A bycie uwiązanym przy michnikowej budzie, to w dzisiejszej Polsce mniej więcej to samo, co posiadanie poselskiego immunitetu na bezkarność, czyli stawanie ponad prawem. Wszak inne jest w Polsce prawo dla „naszych”, a inne dla gojów i co wolno „mojżeszowym”, to nie wolno Tobie – Polaku...!!! „Redachtory” wybiórczej są dobrze tresowani. Ujadają, podgryzają za łydki, szarpią za nogawki, toczą pianę z pyska. Są to bardzo zdolne szabas-burki i o dużej inteligencji, co u kundelków jest zjawiskiem dość powszechnym, a na dodatek przeszli bardzo gruntowną tresurę u samego rabina Aaadddaaamma... ... Rabin Michnik rozkaże: – waruj...! – „redachtor” waruje... – „redachtor” bierz...! – redachtor atakuje... To jednak nie wszystko... Gdy wymaga tego od niego jego pan i władca, potrafi się doskonale wcielić w rolę psa myśliwskiego, który tropi wskazaną mu zwierzynę nawet na bardzo dalekie odległości... Jestem przekonany, że któregoś pięknego dnia tak „przegną” w oczernianiu Narodu polskiego, że GW „pójdzie na odstrzał”. Co pocznie wówczas taki „redachtor” oraz pozostałe szabas-burki, gdy rabin Michnik kiedyś się wk…wi i wywali ich na zbity pysk...? Gdzie pójdą, u jakiej klamki się powieszą...? U jakiej budy przywiązać się pozwolą i na kogo szczekać będą...?
To, że w imperium Michnika drżą o niepewną swą przyszłość, – widać i czuć już z daleka. Pan Bóg bowiem może nierychliiwy, ale sprawiedliwy i powoli, bo powoli, ale jednak powoduje, że budzi się nasz Naród z letargu, przeciera oczy z chocholego snu, a wszystko to za tą przyczyną, iż do oczadziałych przez Michnika wybiórcze wyziewy polskich czerepów zaczynają, – jak w półśnie, ale jednak zaczynają docierać informacje o tym, jak nas „zrobiono na szaro” w Magdalence i przy Okrągłym Stole, gdzie się dogadali czerwoni z PZPR z takimi samymi czerwonymi, tyle że dla niepoznaki pomalowanymi na opozycję i przyozdobionymi wątpliwej jakości działaczami pseudorobotniczymi w rodzaju TW „Bolka” Wałęsy czy Frasyniuka tylko po to, aby cyrk wyglądał nie na agenturę, a na reprezentację Solidarności i Narodu polskiego... Wielu się wtedy nabrało na ten numer... Wielu nie wiedziało lub zapomniało w powszechnym uniesieniu roku 1989, że prawdziwą Solidarność zniszczono na przełomie roku 1981/82, gdy zdano sobie sprawę, że ruch związkowy wymyka się spod kontroli trockistowskich doradców z KOR-u i przybiera charakter narodowo-katolicki, co przecież nie było w planie ani tzw. doradców, ani samego Wałęsy... Zarówno w Magdalence, jak i przy „Okrągłym stole” zasiedli więc w roku 1989 „sami swoi” z „samymi swoimi” – ale nie Polakami... Po „Okrągłym stole” ci sami „sami swoi” uwłaszczyli się naszym kosztem i za ukradzione nam pieniądze założyli gadzinówki i antypolskie imperia medialne, które obsadzają szabas-burkami i dziwkami dziennikarskimi tylko po to, aby utrzymać Polaków w letargu, pod narkozą. Ale nawet najlepsza narkoza nie zadziała, gdy nie ma co włożyć do garnka i w brzuchu burczy z głodu, a z braku dachu nad głową zimno i leje się na kark... Wiedzą o tym dobrze mocodawcy szabas-burków i same burki, – i z wolna pada na nich strach... Odkrywają więc swe prawdziwe twarze, spadają maski z wczorajszych antykomunistycznych opozycjonistów i znów widzimy ich tam, gdzie tak naprawdę byli cały czas, a jedynie mamili nas, że są gdzie indziej... Wychodzi szydło z worka i ten sam szabas-burek, który na polecenie Michnika-Szechtera opluwał Polaków, na łamach tego samego brukowca dla ćwierćinteligentów, broni nie kogo innego, jak komunistycznego aparatczyka – Włodzimierza Cimoszewicza – syna ubeka, na którego rękach ciąży polska krew, Kiszczaka czy Jaruzelskiego. Krąg został zatoczony i zamknięty przez „redachtorów” z żelazną wprost konsekwencją. Najpierw bowiem znieważają i oczerniają polskich patriotów w ramach akcji zorganizowanej przeciw wszystkiemu, co polskie i patriotyczne, a potem bronią wrogów Polski… Hipokryci, czy co? – Nie. Wszystko co robi szabas-burek, robi na zlecenie..., płatne zlecenie...!!! Szabas-burki mają to do siebie, że służą temu, kto lepiej wyposaży im budę, założy obrożę z krokodylej skóry i przypnie do niej złoty łańcuch, napełni michę... I pójdę o zakład, że jeśli któregoś dnia taki szabas-burek, których ci u nas dostatek, zostanie bezpańskim kundlem, to jeśli znajdzie się ktoś, kto uprzedzi hycla i zaoferuje mu budę z michą w zamian za zmieszanie z błotem… Adama Michnika, to zrobi to... I nie drgnie jemu powieka, bo szabas-burki służą tylko za budę i michę. I w błędzie jest ten, kto będzie szukał u niego honoru. No bo szabas-burki już takie są... bez honoru. Satyr
Szkoda trochę nauczycieli, ale nie mają racji…Jeśli jest w Polsce jakaś grupa zawodowa, która przypomina zbuntowanych przeciwko rzeczywistości w stylu zachodniej Europy, to są nią właśnie nauczyciele i ich związkowe reprezentacje. Uczniów jest w niektórych miastach mniej nawet o połowę niż jeszcze kilka lat temu, ale nauczycieli nie ubywa, a koszty płac rosną szybko z roku na rok. Taki nierzeczywisty świat nie może istnieć dużo dłużej i - mimo protestów oraz straszenia strajkami przez dzielnych związkowców - zostanie skorygowany raczej wcześniej niż później. W awangardzie działań na rzecz zmian znajdują się samorządy lokalne, które po prostu nie dają sobie rady z rosnącymi kosztami. Przy okazji sporów wobec redukcji liczby szkół i zmniejszenia zatrudnienia dokonuje się jakiś przedziwny, surrealistyczny taniec. Surrealistyczny, bo padające stwierdzenia są wzięte ze świata, którego nie ma. Zacznę od listu pisarza, Pawła Huelle, do prof. Balcerowicza. Pal sześć, że niesprawiedliwie oskarża go, iż uwziął się na słabszych. Ale, gdy czytam, że nic nie zastąpi wspaniałych szkół publicznych, to przecieram oczy ze zdumienia.
Uczyłem kilkakrotnie w Stanach. Raz nawet byłem tam z 12-letnim synem, który chodził do państwowej szkoły. Nawet dwóch, bo przeniosłem go do innej, gdzie mniej łobuzowano i mógł się czegoś w spokoju nauczyć (głównie angielskiego, bo reszta byłą na słabym poziomie). Szkoły były wspaniałe tylko jeśli idzie o ich infrastrukturę. Takich boisk i sal sportowych pozazdrościć im mogły niejedne kluby sportowe w Polsce. Ale jeśli idzie o samo nauczanie, to było tam raczej marnie. Nauczycieli była chmara, np. pięć poziomów nauczania matematyki (na najwyższym nie było ani jednego Amerykanina). Na najniższym można było nie umieć prawie nic i z czwórką przejść do kolejnej klasy. Natomiast w niewielkich, jeśli idzie o kubaturę, szkołach prywatnych, najczęściej przy parafiach różnych denominacji, wyniki ogólnokrajowych testów były o niebo lepsze. Mimo iż nauczyciele zarabiali mniej niż w państwowych szkołach, poziom nauczania był znacznie wyższy; i nauczyciele, i uczniowie byli znacznie lepiej zmotywowani. I tak jest, jak wiem do dzisiaj. Nawet politycy ze wspieranej przez lobby nauczycielskie Partii Demokratycznej najczęściej wysyłają swoje dzieci do szkół prywatnych... W Niemczech jest inaczej. Ogromna większość dzieci chodzi do szkół państwowych. Ale i tam państwo opiekuńcze zaczęło już w latach 90. ub. wieku dostawać zadyszki finansowej. Rezultat? W okresie 10. lat, w którym uczyłem na Uniwersytecie Europejskim-Viadrina (1994-2003) dwa razy zwiększono liczbę godzin pracy nauczycieli szkolnych. Najpierw z 21 godz. do 23-24 godz., a następnie do 27-28 godz. Raj, w którym dostaje się wiele, dając z siebie znacznie mniej, kończy się w bogatszych od Polski krajach! Napisałem, że szkoda mnie nauczycieli. Nie mają oni łatwego życia warunkach, gdy istnieje tyle innych źródeł informacji. Trzeba umieć więcej niż kiedyś, by być w stanie je interpretować. Przekazywanie samych informacji, to już tylko przeszłość. Ale podejście z piosenki z lat 60. XXw.: Stop the world, I want get off prowadzi do nikąd. Szkół będzie coraz mniej i będą one nierzadko prywatne.
Najogólniej rzecz biorąc, to dobrze, gdyż inaczej nigdy nie wprowadzi się konkurencji i ocen nauczycieli według efektów ich pracy, co będzie tylko z korzyścią dla uczniów. Nie chcą tego bowiem ani nauczyciele, ani ich związkowe reprezentacje, które w stylu J.-J. Rousseau chciałyby wyeliminować wszelkie ocenianie kogokolwiek za cokolwiek. Urawniłowka nade wszystko... Jan Winiecki
Kryzys w strefie euro: Hiszpania na kolanach! Kilkanaście banków na Cyprze i w Grecji, czwarty co do wielkości bank Hiszpanii i kilka regionalnych oraz duży bank belgijski przestały w czerwcu być wypłacalne. Niemal wszystkie chore banki są już ratowane przez rządy i władze Unii Europejskiej – na koszt podatników. W związku z tym politycy (głównie niemieccy) postulują ścisłą kontrolę nie tylko banków, ale też polityki fi skalnej państw UE, a także unię polityczną państw strefy euro 10 czerwca władze UE, Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) i Europejskiego Banku Centralnego obiecały rządowi Hiszpanii wielki „pakiet pomocy” dla hiszpańskich banków. Chodzi o zestaw pożyczek o łącznej sumie „do 100 mld euro”, ale nie bezpośrednio, lecz za pośrednictwem rządu i budżetu w Madrycie. To pośrednictwo nie rokuje dobrze ani budżetowi, ani gospodarce tego kraju. Konkretne warunki tego „pakietu” do 13 czerwca nie były jeszcze znane. Ta obietnica pomocy dla upadających banków nie uspokoiła tzw. rynków finansowych (czyli międzynarodowych lichwiarzy i spekulantów). Napięcie na „rynkach” ustąpiło tylko na kilkadziesiąt godzin. Już nazajutrz agencja ratingowa Fitch znacznie obniżyła ocenę finansowej wiarygodności aż 18 hiszpańskich banków, w tym największego banku kraju – Santander. Największe kłopoty ma jednak czwarty co do wielkości bank Hiszpanii – Bankia, który w maju poprosił rząd o 19 mld euro pomocy. Szacunki ekspertów wskazują, że ten bank jest zaangażowany w różne „toksyczne” aktywa, głównie w kredytach hipotecznych, na kwotę aż ok. 40 mld euro. Według informacji Ministerstwa Gospodarki Hiszpanii, w portfelu kredytowym hiszpańskich banków znajdują się pożyczki na zakup nieruchomości oraz inne zagrożone aktywa warte łącznie aż 184 mld euro (!). Nic więc dziwnego, że nerwowość lichwiarzy, bankierów i europolityków rośnie niemal z dnia na dzień – tym bardziej że po wyborach w Grecji (17 czerwca) nie mogą być zadowoleni z ich wyników, bo nie będą mogą liczyć np. na jakieś poważne greckie gwarancje co do możliwie szybkiej spłaty znaczącej części długów władz tego kraju. W związku z tą nerwowością oprocentowanie hiszpańskich obligacji 10-letnich na rynku wtórnym sięgnęło 12 czerwca rekordowego poziomu 6,81 proc. rocznie. Oznacza to bardzo wysoki koszt obsługi długów tego państwa, a także znaczne skurczenie się jego środków na przyszłe ratowanie banków – do poziomu raptem kilku miliardów euro. Rząd Hiszpanii został więc zmuszony do złożenia oficjalnej prośby o finansową pomoc do władz UE, MFW i Europejskiego Banku Centralnego.
Premier Hiszpanii prosi o utworzenie “super rządu” w UE. Niemcy przytakują! Na ekonomicznej konferencji w Katalonii (pierwsza połowa czerwca), „centroprawicowy”, (czyli ani prawicowy, ani wyraźnie lewicowy) premier Hiszpanii Mariano Rajoy zaproponował utworzenie w strefie euro „ponadnarodowej władzy fiskalnej”. Wg jego postulatu, ta ponadnarodowa władza powinna kontrolować i „harmonizować” budżety państw oraz zarządzać europejskimi długami (!). Premier oświadczył też m.in., że Unia Europejska potrzebuje większej politycznej integracji i dodatkowego przeniesienia suwerenności państw – szczególnie w dziedzinie fiskalnej. Pilnie potrzeba utworzenia nowej europejskiej władzy fiskalnej, która kierowałaby polityką finansową w strefie euro, harmonizowała politykę fiskalną państw UE i umożliwiała scentralizowaną kontrolę publicznych finansów państw – oznajmił Rajoy. Te dość szokujące postulaty premiera rządu Hiszpanii, rządzącego od listopada ub. roku, oznaczają zamiar pełnej kapitulacji jego rządu przed „rynkami” i władzami UE oraz gotowość rezygnacji z dotychczasowej suwerenności tego państwa. W związku z tym wystąpieniem hiszpańskiego premiera nowy impuls otrzymały też rozmowy prowadzone od kilku tygodni w Brukseli – w sprawie utworzenia europejskiej „unii bankowej”. Podstawą tej unii miałby być centralny euronadzór nad wszystkimi bankami, jednolite zasady ochrony wkładów i centralny eurofundusz wspierający zagrożone banki – ale raczej poprzez rządy i budżety państw, jak w Hiszpanii, a nie bezpośrednio. Na zaskakujące postulaty premiera Hiszpanii szybko i chętnie odpowiedzieli Niemcy. Kanclerz Angela Merkel stwierdziła w Berlinie, że grupa państw wspólnej waluty jest „skazana” na więcej integracji politycznej i fiskalnej niż obecnie, aby unikać kryzysów. Instytucje UE powinny uzyskać więcej możliwości kontroli rozwoju sytuacji w poszczególnych państwach członkowskich, bo inaczej unia walutowa nie będzie sprawna – powiedziała Merkel dziennikarzom na wspólnej konferencji prasowej z szefem Komisji UE José Barroso (który jej przytakiwał). W opinii szefowej rządu Niemiec, podpisany w marcu pakt fiskalny UE (mający na celu wzmocnienie budżetowej i finansowej dyscypliny państw) to jedynie pierwszy krok w tym kierunku – ale niewystarczający. „Świat chce wiedzieć, jak wyobrażamy sobie pożądaną unię polityczną w obszarze unii walutowej” – przekonywała Merkel. Opowiedziała się też za ścisłą kontrolą wielkich banków. Widać więc, że rząd Niemiec opowiada się już całkiem otwarcie za dalszym przekazywaniem dotychczasowych kompetencji państw władzom i strukturom UE, a więc za dalszym ograniczaniem suwerenności krajów Europy. Jest to najprawdopodobniej podstawowy warunek większego niż dotychczas zaangażowania rządowego
Berlina w ratowanie różnych eurobankrutów. „Nam potrzeba nie tylko unii walutowej, lecz także unii fiskalnej, czyli więcej wspólnej polityki budżetowej. Ale przede wszystkim potrzeba unii politycznej” – powiedziała niemiecka kanclerz w telewizji ARD (7 czerwca). Merkel zapowiedziała, że do końca czerwca jej rząd przedstawi plan działań na rzecz utworzenia unii politycznej państw strefy euro i wzmocnienia „integracji” tych państw. Jej zdaniem, ten plan mógłby zostać przyjęty na przewidywanym szczycie UE w dniach 28 i 29 czerwca – przynajmniej wstępnie. Tego samego dnia minister finansów Niemiec, Wolfgang Schäuble, domagał się od eurorządów „daleko sięgającej” unii fiskalnej. Wg jego opinii, w europejskiej unii walutowej występuje bowiem wyraźny brak zgodności między polityką pieniężną a polityką fiskalną poszczególnych państw. Schäuble wyjaśniał na łamach dziennika „Handelsblatt”, że Niemcy mogłyby wycofać swój dotychczasowy sprzeciw wobec projektów wspólnych euroobligacji dla państw strefy waluty UE, ale jedynie w warunkach „ realnej unii fiskalnej”. Dodał, że rząd Niemiec nie sprzeciwia się natomiast obligacjom celowym na rzecz realizacji konkretnych projektów w ramach UE – głównie tych w dziedzinie infrastruktury.
Lekarze wznawiają protest pieczątkowy Od dziś na receptach lekarze znów będą stawiać pieczątki „Refundacja leku do decyzji NFZ”. To wyraz sprzeciwu środowiska lekarskiego wobec kar za błędne wypisywanie recept na leki refundowane. Lekarze rozpoczynają w niedzielę protest przeciwko umowom z NFZ uprawniającym do wypisywania recept na leki refundowane. Naczelna Rada Lekarska wezwała, by wypisywali tylko pełnopłatne recepty. Pacjenci mogą mieć problemy z otrzymaniem przysługującej zniżki. W proteście uczestniczą największe organizacje lekarskie: Federacja Porozumienie Zielonogórskie, Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy, Stowarzyszenie Lekarzy Praktyków oraz Polska Federacja Pracodawców Ochrony Zdrowia. Protest ma przebiegać w pięciu formach. Lekarze, jak podali w sobotę, mają zapisywać leki na drukach recept opracowanych przez NRL - nie zawierają informacji o stopniu odpłatności pacjenta. Drugą formą będzie powrót do pieczątki ze styczniowego protestu: "Refundacja do decyzji NFZ". Medycy mogą też używać nazw międzynarodowych leków oraz wypisywać medykamenty spoza listy leków refundowanych, a także nie wpisywać kodu NFZ na receptach. W takich sytuacjach pacjenci mogą mieć problemy z wykupieniem leków z przysługującą im zniżką. Protestu nie zatrzymało przedstawienie przez prezes NFZ Agnieszkę Pachciarz nowego wzoru umowy na wystawianie recept, w którym nie ma kar za niewłaściwe wypisanie recepty na leki refundowane. NRL ma nadal uwagi do tego wzoru, chodzi min. o zapis mówiący o nakładaniu na lekarzy i lekarzy dentystów kar umownych w wysokości 200 zł za wszelkie nieprawidłowości na recepcie. Prezes NFZ podkreślała, że kary dla lekarzy "mają co do zasady służyć wychwyceniu skrajnych przypadków". "Przedstawiliśmy liberalny i bardzo konkretny katalog kar, którego celem są dwie rzeczy: chronienie praw pacjenta oraz ochrona dokumentu, zasad wystawiania recept. Recepta jest specjalnym dokumentem" - mówiła w sobotę Pachciarz. Oczekiwania, jakie przy okazji wymieniła to: "że lekarze będą prowadzili dokumentację medyczną pacjenta, żeby nie wydawali osobom trzecim recepty, żeby ten dokument był właściwie chroniony". "Z około dziesięciu propozycji Naczelnej Rady Lekarskiej uwzględniliśmy w całości osiem. Wydawało się, że to dość dużo" - zwróciła uwagę Pachciarz, mówiąc o dyskusji nt. kar za niewłaściwe wypisanie recept na leki refundowane. Pachciarz poinformowała, że zostało przygotowane wyjście awaryjne związane z protestem lekarzy. Jak mówiła, jeżeli doszłoby do sytuacji, w której pacjent, któremu przysługuje refundacja, byłby jej pozbawiony, to będzie on mógł skorzystać z porady innego lekarza, który po zbadaniu wypisze nową receptę. Rzecznik Praw Pacjenta Krystyna Kozłowska apelowała, by lekarze odstąpili od zapowiadanej formy protestu. Jak powiedziała PAP, jeśli pacjenci mimo powiadomienia dyrektorów szpitali czy przychodni nadal będą mieli kłopoty z otrzymaniem recept na leki refundowane, powinni zwrócić się do jej biura. Przypomniała, że obowiązek wypisywania recept na leki refundowane jest zawarty w kontrakcie, który lecznice podpisują z NFZ. Dodała, że Fundusz może nałożyć karę na świadczeniodawców, którzy się z niego nie wywiązują - do wysokości 2 proc. wartości kontraktu. Kozłowska podkreśliła, że także ona może wszczynać postępowania wyjaśniające w przypadku stwierdzenia naruszenia zbiorowych praw pacjenta. Gdy świadczeniodawca nie odstąpi od tego naruszenia, może zostać nałożona na niego kara w wysokości do 500 tys. zł. PAP
Pakt fiskalny coraz bliżej Obie izby niemieckiego parlamentu, Bundestag i reprezentujący rządy krajów związkowych Bundesrat zgodziły się w piątek wieczorem na ratyfikację paktu fiskalnego UE o wzmocnieniu dyscypliny budżetowej oraz stałego funduszu ratunkowego dla euro EMS. Ustawy ratyfikacyjne uzyskały poparcie wymaganej większości 2/3. W Bundestagu za ratyfikacją głosowała większość posłów z chadecko-liberalnej koalicji oraz opozycyjnych socjaldemokratów i Zielonych - z wyjątkiem grupy sceptyków z tych frakcji. Przeciwko była cała Lewica, która zamierza zaskarżyć pakt fiskalny i Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (EMS) do Trybunału Konstytucyjnego. Trzy godziny później głosował Bundesrat. Aby zapewnić większość 2/3 dla paktu fiskalnego i EMS rząd musiał zawrzeć kompromis z SPD i Zielonymi, zobowiązując się do poparcia unijnego paktu na rzecz wzrostu i inwestycji o wartości 120 mld euro oraz podjęcia konkretnych działań w celu wprowadzenia w możliwie największej liczbie krajów UE podatku od transakcji finansowych. Z kolei landom rząd obiecał w zamian za zgodę na ratyfikację paktu fiskalnego i EMS finansowe wsparcie w wydatkach socjalnych oraz przejęcie do 2020 r. odpowiedzialności za ewentualne sankcje, wynikające z niedotrzymywania wymogów dyscypliny finansowej. Głosowania Bundestagu i Bundesratu odbyły się na nadzwyczajnych posiedzeniach w piątek późnym wieczorem, by EMS mógł wejść w życie zgodnie z planem 1 lipca. Jednak nie będzie to możliwe, bo na prośbę Federalnego Trybunału Konstytucyjnego prezydent Niemiec Joachim Gauck postanowił wstrzymać się z podpisaniem ustaw o ratyfikacji paktu fiskalnego oraz EMS do czasu rozpatrzenia przez sędziów w Karlsruhe zapowiedzianych skarg. Dotychczas zasygnalizowano pięć skarg. Ich inicjatorzy twierdzą, że pakt fiskalny i EMS w sposób niezgodny z niemiecką konstytucją ingerują w kompetencje parlamentu dotyczące polityki budżetowej. Pakt fiskalny został podpisany w marcu z inicjatywy niemieckiej kanclerz Angeli Merkel przez 25 z 27 krajów UE. Ustala on reguły dyscyplinowania budżetów narodowych, by w przyszłości zapobiec nowemu kryzysowi zadłużenia w strefie euro. Europejski Mechanizm Stabilizacyjny o wartości 500 mld euro ma być przeznaczony na wsparcie państw strefy wspólnej waluty, które popadną w kryzys zadłużenia. Udział Niemiec w funduszach ratunkowych dla euro to 190 mld euro, z czego 21,7 to wkład w postaci kapitału, a reszta to poręczenia. Na czwartkowo-piątkowym szczycie UE w Brukseli przywódcy eurolandu uzgodnili jednak, że środki funduszu będą mogły być wykorzystywane na bezpośrednią rekapitalizację banków, a także wykup obligacji państw, których stabilność finansowa będzie zagrożona wskutek wysokiej rentowności ich obligacji. Niemiecka kanclerz Angela Merkel przekonywała w piątek wieczorem w Bundestagu, że za każdym razem takie interwencje przy wykorzystaniu środków EMS będą obwarowane warunkami ustalonymi na podstawie rocznych zaleceń gospodarczych państw Komisji Europejskiej. Według Merkel nowe decyzje w sprawie EMS nie wpływają na treść przyjętej w piątek ustawy o ratyfikacji mechanizmu. Lewica i niektórzy socjaldemokraci żądali przesunięcia głosowania Bundestagu, aby przeanalizować postanowienia szczytu. Niemiecka kanclerz podkreśliła w wystąpieniu w Bundestagu, że "ratyfikacja paktu fiskalnego i traktatu o EMS będzie ważnym sygnałem jedności i determinacji. Sygnałem, że chcemy pokonać kryzys zadłużenia w strefie euro i że Europa oznacza dla nas przyszłość". "Te traktaty to nieodwracalne kroki w kierunku stabilności" - dodała. PAP
Niemiecki suzeren W bankrutującej Unii Europejskiej Niemcy sięgają po przywództwo polityczne. Nowy hegemon bezwzględnie wykorzystuje trudną sytuację Grecji, Hiszpanii i Włoch i narzuca neokolonialne rozwiązania suwerennym państwom Kanclerz Angela Merkel pozostaje głucha na wezwania o uwspólnotowienie długów krajów strefy euro (Reuters) Szczyt w Brukseli pokazał, że kierowane pod adresem kanclerz Angeli Merkel apele, by zamiast zmuszać kraje peryferyjne UE do ostrych restrykcji oszczędnościowych, Berlin zgodził się na politykę pobudzania wzrostu za pomocą inwestycji i zwiększenia konsumpcji, nie znajdują odzewu.
- Niemcy, nie godząc się wspierać finansowo krajów dotkniętych kryzysem, bez koncesji politycznych, nawiązują do antysolidarnościowej polityki, którą stosowały w przeszłości – zwraca uwagę dr Cezary Mech, ekonomista. Dlatego politycy europejscy, a nawet George Soros, znany finansista i spekulant amerykański, krytykują kanclerz Merkel, oskarżając Niemcy o kolonializm i stworzenie systemu zależności państw peryferyjnych UE od Niemiec na wiele lat.
- Dlaczego jednak Niemcy mieliby spieszyć z pomocą w sytuacji, kiedy mimo kryzysu zapotrzebowanie na niemieckie produkty powoduje wzrost gospodarczy, bezrobocie jest na rekordowo niskim poziomie od 20 lat i nadal spada, a wyjątkowo niskie koszty obsługi długu pozwalają na dodatkowe wydatki? – zastanawia się dr Mech. Wszystkie wskaźniki mówią, że beneficjentem obecnego potężnego kryzysu strefy euro jest gospodarka niemiecka. Osłabienie wspólnej waluty poprawiło konkurencyjność niemieckich towarów, np. eksport niemiecki poza UE wzrósł od 2009 r. o 42 proc., osiągając ponad 420 mld euro. Eksport do krajów Unii jest jeszcze wyższy – o 200 mld euro. Od 2004 r. nadwyżka bilansu płatniczego Niemiec przekracza co roku 100 mld euro. W tym samym czasie, gdy Berlin nie wie, co zrobić z rosnącą górą pieniędzy, kraje peryferyjne Unii dławi narastający deficyt budżetowy. Gdy w Grecji i Hiszpanii bezrobocie wśród młodzieży przekracza 50 proc., a we Włoszech 35 proc., w Niemczech systematycznie spada i od dwóch lat wynosi poniżej 10 procent. Postawieni wobec niemieckiego dyktatu europejscy politycy zastanawiają się nad brakiem adekwatnej reakcji Berlina na postępujący rozpad eurostrefy. Kanclerz skarbu Wielkiej Brytanii George Osborn suponuje nawet ukryte dno obecnych turbulencji gospodarczych: wywołanie kryzysu euro ma wymusić na potraktowanych kuracją szokową społeczeństwach aprobatę dla działań, których w innym przypadku nie można byłoby przeprowadzić. O jakie działania chodzi? – W efekcie pogłębiającego się kryzysu, zamiast spodziewanego upadku euro, możemy mieć skok do przodu w kierunku znacznie głębszej integracji. Wszystko zmierza w kierunku powstania scentralizowanego molocha europejskiego pod egidą Niemiec, pod wielokrotnie eksponowanym przez kanclerz Merkel hasłem: “Więcej Europy, nie mniej Europy” – diagnozuje dr Cezary Mech. Ruchy tektoniczne w Unii Europejskiej sprzyjają tym wielkomocarstwowym planom Berlina. Nasz zachodni sąsiad nie musi i nie chce już ukrywać swoich ambicji za narracją o winie za II wojnę światową (sprawna polityka historyczna konsekwentnie zdejmuje z Niemców odium sprawców, nadając im status ofiary) i holokaust. Hasło “wspólnej Europy” też nie ma takiej siły nośnej, jak wtedy, gdy tłumaczono, że obecność Niemiec we wspólnotach europejskich to sposób na temperowanie ich władczych zapędów. W wyłaniającej się nowej konstrukcji politycznej Starego Kontynentu niemieckie państwo staje się suzerenem, wasalizującym za pomocą instrumentów ekonomicznych kolejne europejskie stolice. Małgorzata Rutkowska
Donald Smuda, Franciszek Tusk Wszystko wskazuje na to, że Franciszek Smuda wprowadził w piłce nożnej tzw. platformizm stosowany. Przy czym to nie on wymyślił tę metodę, on tylko uczył się od najlepszych. To dorobek Donalda Tuska, do perfekcji udoskonalony w III RP. Nie trzeba było do tego żadnego wielkiego olśnienia – wystarczyła narastająca irytacja, spowodowana kolejnymi wywiadami, w których trener polskiej reprezentacji Franciszek Smuda tłumaczył się z niepowodzenia naszej kadry na Euro 2012. Słowo „tłumaczył" jest tu zresztą mocno na wyrost, bo Franz szedł po prostu w zaparte, przekonując na wszelkie możliwe sposoby, że wszystko zrobił świetnie, podjąłby te same decyzje, a jeśli coś się nie udało, to nie z jego winy. Szczerze mówiąc – nawet nie z czyjejkolwiek winy. Bo wszyscy się starali: i piłkarze, i działacze, i sztab szkoleniowy. A wyszło jak zawsze. Wtedy naszła mnie myśl, że nie ma co się czepiać nieszczęsnego Smudy, bo przecież nie on wymyślił tę metodę, on tylko uczył się od najlepszych. Może i PZPN jest niereformowalny jak PRL. Ale Smuda sięgnął po dorobek świeższy – po platformizm stosowany, który wprowadził w III RP i do perfekcji udoskonalił premier Donald Tusk.
Platformizm a piłka nożna Platformizm stosowany opiera się na kilku filarach. Pierwszy z nich to wyższość narracji nad rzeczywistością. Nie liczy się w nim to, co się dzieje naprawdę – i co widzimy gołym okiem – ale to, co próbuje się nam o tym (zwykle wbrew faktom) opowiedzieć. Przez dwa i pół roku pracy Smudy z reprezentacją nie potrafiła ona wygrać dwóch meczów z rzędu, remisowała na potęgę albo przegrywała, a jej stylu nie można było dostrzec nawet przez teleskop Hubble'a. Nie przeszkadzało to zadowolonemu z siebie trenerowi opowiadać bajek o tym, jak będzie dobrze na mistrzostwach. Krytyków selekcjonera zaś uciszano w imię lepszej przyszłości. Krytykanctwo godziło bowiem w cześć i dobre imię Euro 2012, a to było przecież niedopuszczalne. Polscy piłkarze udawali więc, że dobrze grają, a reszta udawała, że dała się nabrać. Całkiem jak z rządami Platformy, która nieustannie udaje, że coś reformuje, naprawia, buduje, a tak naprawdę potyka się o własne nogi, buduje autostrady, które się zawalają, stadiony, które przeciekają. Sprawna jest tylko wtedy, kiedy trzeba wyzywać opozycję i przykręcić jej śrubę oraz kiedy trzeba podnieść podatki. Tak samo Smuda – najlepiej wychodziło mu obsobaczanie krytyków oraz negocjowanie własnej pensji. Tę ostatnią tak wynegocjował, że PZPN dopiero poniewczasie się zorientował, że płaci więcej, niż było umówione. Ciekawe, kiedy wyborcy zorientują się, ile naprawdę kosztują ich rządy Platformy. Drugi filar platformizmu stosowanego to dogmat o nieomylności. Platformy w ogóle, a Donalda Tuska w szczególe. Niezależnie od tego, co się wydarzy, nic nigdy nie może być winą jego lub jego ekipy – wszyscy są zawsze ofiarami niesprzyjających okoliczności. Równie nieomylny okazał się Franciszek Smuda. Wszystko zrobił dobrze, więc nie może być winien. Jego piłkarzom przeszkadzały więc zamknięty dach stadionu, deszcz przed meczem, deszcz w trakcie meczu, pech oraz różne inne czynniki niezależne. Platformie w prowadzeniu nas ku świetlanej przyszłości przeszkadzają albo pech, albo powódź, albo trąby powietrzne, albo kryzys w USA, albo kryzys w UE, ewentualnie „obiektywne czynniki makroekonomiczne" (o knowaniach podłej opozycji nie wspominając). A kto powie, że orły Smudy były tak nieruchawe jak murawa orlików budowanych przez PO, ten podły pisowiec i zwykła świnia, w dodatku zawistna. Tu dochodzimy do trzeciego filaru platformizmu stosowanego – bezalternatywności. „Ci, co mnie krytykują, sami niczego nie dokonali!" – woła Franciszek Smuda, w domyśle podpowiadając, że jak nie on, to kto. Futbolowi nieudacznicy? „Może nie wszystko nam wychodzi, ale popatrzcie, jak strasznie było w czasach PiS-u" – krzyczą platformersi, sugerując, że jeśli nie oni, to sodoma i gomora, faszyzm, moheryzm i czarna otchłań. I możliwy jest od razu przeskok do filaru czwartego – minimalizmu, który czasem łatwo pomylić ze zwykłym tchórzostwem. Franciszek Smuda po każdym z remisów na Euro 2012 cieszył się, że nie przegrał, i dodawał, że w ciemno bierze każdy wynik poza przegraną. Nawet w ostatnim meczu, decydującym o wyjściu z grupy ustawił drużynę tak, że walczyła o to, by nie przegrać, a nie o to, by wygrać. A kiedy sromotnie odpadł z Euro, pocieszał się idiotycznym hasłami: „nic się nie stało" „piłka jest okrutna" itd. Furda, że graliśmy jak patałachy, liczy się atmosfera, fajna zabawa, jest super, jest fajnie. Polska jest fajna i piłka jest fajna, patrzcie, jak nas lubią kibice z innych krajów.
Tusk jak Smuda Pod tymi hasłami Donald Tusk podpisałby się zapewne rękami i nogami – nie tylko własnymi, ale i wszystkich swoich ministrów. Nie umiemy grać z wielkimi graczami, oddajemy walkowerem wszelkie mecze w polityce międzynarodowej, zamiast grać ofensywnie, zajęliśmy się swoim poletkiem tak skutecznie, że dziś obrażeni są na nas i Litwini, i Ukraińcy. Wewnątrz Unii znajdujemy się w głębokiej defensywie, zajmując się głównie nieprzeszkadzaniem innym w prowadzeniu ich gier. Ale nic to, nieważne, że decydenci UE nie pozwalają naszym patałachom nawet usiąść do stołów, przy których decyduje się przyszłość Europy. Grunt, że jest fajnie – Polska jest OK, Polska jest fajna, kibice z Berlina, Moskwy i Brukseli nas lubią. Po prostu nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało. A że wygląda na to, że za to wszystko słono zapłacimy? No cóż, polityka – tak jak futbol – jest okrutna, ale na to już żaden Smuda czy inny Tusk niczego poradzić nie może. Cierpliwość polskich kibiców piłkarskiej reprezentacji wydaje się nie mieć granic. Po kolejnej klęsce sarkają wprawdzie i mówią „nigdy więcej", ale szybko im przechodzi. I na przekór rozumowi znów zaczynają mieć nadzieję. Można ich zrozumieć. W piłce cuda się zdarzają – outsider czasem ogra faworyta, król strzelców się pośliźnie i nie strzeli karnego. Okazuje się nawet, że pieniądze nie grają – niskobudżetowi Grecy mogą ograć krezusów z Rosji. Podobną cierpliwością wykazują się wyborcy, którzy z uporem godnym lepszej sprawy postanowili nagradzać partię, która wynalazła platformizm stosowany. Ale to, co można fuksem osiągnąć w futbolu, w polityce nie działa – nieważne. jak bardzo mieszałoby się skład Rady Ministrów, wychwalało wprowadzanych do gabinetu rezerwowych czy skarżono się na pecha.
Czas zapłaty Jak podaje Instytut Globalizacji, Polska zarobi na Euro 2012 maksymalnie miliard złotych. Łącznie na przygotowania i inwestycje wydała 90 mld zł. Przeciętny Polak dopłacił do jednego biletu na Euro niemal 12 tys. zł. To sztandarowe, ale przecież niejedyne dokonanie dotychczasowych kadencji PO, która opowiada, jak bardzo Polska jest fajna i jak bardzo wszyscy nas lubią, a jednocześnie likwiduje struktury państwa na prowincji i zaciąga kolosalne długi pod zastaw zarobków przyszłych pokoleń. Zapłacić za to przyjdzie nam wszystkim – i będzie bardzo bolało. Znacznie bardziej niż jakikolwiek przegrany przez Smudę mecz. No i powiedzmy szczerze: Franza od Donalda różni także to, że przynajmniej udało się mu raz zremisować z Rosją i raz z Niemcami. Piotr Gociek
PO bliżej do półświatka niż normalnej partii Zarabianie dużych pieniędzy na „reformowaniu” służby zdrowia, szukanie ludzi do pobicia partyjnego kolegi, natarczywe domaganie się łapówki (pod groźbą wykreślenia z notesu), a wszystko to mówione językiem używanym przez ludzi półświatka – taki obraz działań 48-letniej Beaty Sawickiej (z domu Cielebąk), byłego prominentnego polityka Platformy Obywatelskiej, wyłania się z ujawnionych w ostatnich tygodniach przez dziennik „Fakt” stenogramów jej rozmów z 2007 roku, nagranych przez Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Bulwersujące rozmowy, dowodzące, że kreowana na uwiedzioną ofiarę Don Juana z CBA Sawicka w rzeczywistości była cynicznym i zdeprawowanym politycznym graczem, są skrzętnie przemilczane przez media głównego nurtu. Te stenogramy w połączeniu z tym, co opinia publiczna zobaczyła przy okazji afery hazardowej, a także innych przecieków, rysują bardzo nieciekawy obraz rządzącej partii. Zgodnie z nim, Platformie bliżej do półświatka niż do normalnej partii politycznej.
Chłopcy z Pragi „Prosiłam Tomka, żeby mi załatwił chłopaków z Pragi. (…) Chciałam się rozliczyć z jednym gościem, który mnie czyści” – mówiła do udających biznesmenów agentów CBA Beata Sawicka. Chwilę później pada nazwisko osoby, którą mają zająć się „chłopaki z Pragi”. Chodzi o ówczesnego wiceszefa Platformy Obywatelskiej Grzegorza Schetynę. „Mówisz i masz. Tylko trzeba, żeby nie przesadzili” – obiecał agent CBA. „Zajebiście, zajebiście. Ale wyrafinowany skurwiel” – cieszyła się Sawicka. Przez ostatnie cztery lata byłą posłankę PO kreowano na ofiarę CBA. Wmawiano nam, że na korupcję zgodziła się po wpływem uroku słynnego agenta Tomka (obecnie poseł PiS Tomasz Kaczmarek). Z opublikowanych zapisów rozmów wynika, że to Sawicka domagała się pieniędzy na kampanię wyborczą, grożąc zerwaniem kontaktów. „Zbieram pieniądze na wybory, kampanię. Pod względem kasy… Czy mam was wykreślić z notesu?” – mówiła do udających biznesmenów agentów CBA Sawicka. Z ujawnionych stenogramów posłanki wynika, że nie były to jej pierwsze kontakty z dużym biznesem. Gdy jeden z agentów CBA pytał, jak dostarczyć pieniądze, dała do zrozumienia, że tak jak zwykle chodzi o gotówkę, najlepiej dostarczoną osobiście. Sugerowała, że jej wpływy pozwalają załatwić wiele biznesów. Na przykład w służbie zdrowia. „Do tego pierwszy macher, partnerka z mojej grupy, dzisiaj sama przewodnicząca Komisji Zdrowia” – chwaliła się Sawicka, sugerując, że może wiele załatwić dzięki Ewie Kopacz, która szefowała wówczas sejmowej Komisji Zdrowia. Stenogramy rozmów Sawickiej pokazują, czym kieruje się polska klasa polityczna. „Dwa lata to było za mało, żeby to wszystko rozkręcić. Powiem jeszcze inaczej. Najważniejsza jest robota w ministerstwie. Obojętnie jakim. I gówno. To oni zabiegają o kontakty z sekretarzem stanu, podsekretarzem, naczelnikiem” – tłumaczyła Sawicka agentowi CBA. Starała się go przekonać, że zainwestowanie w jej karierę się opłaci. „Żeby wygrać i pilotować dalej, wiesz, im się dłużej tutaj, tym się ma szerszy kontakt. Mój plan i sposób na życie” – mówiła Sawicka. Po ogłoszeniu nowych wyborów zaniepokoiła się. „K**** mać, tyle układów mam teraz wypracowanych i to wszystko w łeb weźmie, bo nie problem byłby, gdybyśmy wzięli władzę” – mówiła Sawicka do słynnego agenta Tomka. Ich rozmowa pokazuje, o co naprawdę chodziło. „Tylko problem jest, jak oni jeszcze raz wezmą władzę i swoich ludzi, powymieniają, na kolejne władze” – tłumaczyła agentowi CBA Sawicka. Gdy ten dopytywał się, czy zachowa kontakty w wypadku niekorzystnego wyniku wyborów, Sawicka nie miała wątpliwości: „No, dojście zawsze jest. W przyrodzie nic nie ginie, to jest kwestia wypracowania i czasu” – wyjaśniła.
Sawicka miała również świadomość, że to, co robi, jest łamaniem prawa. Swoich rozmówców nie tylko przestrzegała przed działaniem CBA, ale również uświadamiała ich, jak bardzo ryzykuje. „Ja bym z więzienia nie wyszła, przynosilibyście sucharki” – tłumaczyła agentom CBA.
Gra według reguł Mafia działa według pewnych reguł. Aresztowany członek mafii wie, że jeżeli nie zacznie sypać, to dostanie nie tylko najlepszego z możliwych obrońców, ale jego rodzina zostanie zabezpieczona. W listopadzie 2007 roku adwokat Aleksander Pociej ze swoich własnych pieniędzy wpłacił kaucję w wysokości 300 tys. zł, która pozwoliła oczekiwać Beacie Sawickiej na wyrok na wolności. Tłumacząc swoją decyzję, Pociej słusznie zwrócił uwagę, że nie było powodów, aby Sawicka czekała na wyrok w areszcie. Trudno jednak wytłumaczyć hojny gest adwokata reakcją na niesprawiedliwość. Sawicka, według oświadczeń majątkowych, nie miała pieniędzy na wpłacenie kaucji. Cztery lata później, w 2011 roku, Pociej otrzymał poparcie PO w walce o fotel senatora, którym został. Według nieoficjalnych informacji, był nawet rozważany, jako kandydat na ministra sprawiedliwości. Wykładając ogromne pieniądze, aby Sawicka została na wolności, Pociej wyświadczył ogromną przysługę rządzącej partii. Po tej decyzji nikt nie próbował oferować Sawickiej układu, który pozwoliłby jej uniknąć więzienia za pokazanie korupcji na wyższym szczeblu. Podsłuchy jej rozmów dowodzą, że miała wiedzę, którą mogłaby się podzielić. Nikt jednak nie był zainteresowany, aby złożyć jej taką ofertę.
Nosił walizki Tuskowi Przypadek Sawickiej nie jest wyjątkiem. Podobne mechanizmy były widoczne podczas afery hazardowej, która wybuchła jesienią 2009 roku. Przypomnijmy: ze stenogramów CBA wynika, że kilku prominentnych członków PO było zaangażowanych w tworzenie prawa przyjaznego dla przedsiębiorców z branży hazardowej. Prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa. Stenogramy z rozmów i kontekst całej sprawy (m.in. wyjazdy na rozmowy na cmentarz) pokazują doskonale, że w tle tej sprawy były duże pieniądze. „To ja mu, k****, to i tamto załatwiałem, to ja mu przynosiłem pieniądze walizkami, a to sukinsyn. On mnie wywala, a ja go, k****, ubierałem, poiłem winem” – te słowa w książce „Kulisy Platformy” Janusz Palikot przypisuje Mirosławowi Drzewieckiemu, od którego jesienią 2009 roku, po wybuchu afery hazardowej, Tusk zażądał odejścia z rządu. Drzewiecki takie tyrady miał wygłaszać godzinami, pijąc przy okazji. Według Palikota, umorzenie afery hazardowej nie było przypadkiem. „To jest czysta polityka” – podsumowuje Palikot. Drzewiecki jest jedną z osób, które mają wiedzę na temat okoliczności powstania PO. Jak zauważa Palikot, siła Drzewieckiego bierze się z faktu, że był skarbnikiem PO w czasach, gdy partia nie otrzymywała dotacji państwowych i musiała mocno korzystać z innych form finansowania. Charakterystyczne, że Tusk nie odwołał Drzewickiego, tylko poczekał, aż złoży on dymisję. Tego, że odsunięcie Drzewieckiego było zagrywką pod media, dowodzą ostatnie wydarzenia. Media ujawniły bowiem, że w maju Drzewiecki naradzał się z Grzegorzem Schetyną w jednej z restauracji. Najciekawsze jest, że wychodząc z lokalu, obaj panowie nie zapłacili rachunku, tylko poprosili, aby obciążyć nim Polsat, czyli jego właściciela, jednego z najbogatszych Polaków, Zygmunta Solorza-Żaka.
Gra o wszystko Sprawa Beaty Sawickiej została bardzo ostro potępiona przez rządzącą Platformę Obywatelską. Jeszcze jesienią 2007 roku parlamentarzyści PO na oficjalnym posiedzeniu klubu obejrzeli film, na którym korumpowano posłankę ich partii. Obecny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin żartował, że afera hazardowa wybuchła dlatego, iż prezentując film, prezydium PO siedziało tyłem do ekranu. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że potępienie było związane nie tyle z działalnością Sawickiej, co z faktem, iż dała się ona złapać. Pięć lat rządów PO pokazało, że poważne afery władzy mogą mieć miejsce tylko wtedy, gdy nacisk medialny jest wystarczająco silny. Na przykład ujawniony przez media fakt mieszkania za darmo Pawła Grasia, rzecznika rządu i prominentnego polityka PO, w domu niemieckiego przedsiębiorcy nie spowodował konsekwencji karnych. Donald Tusk ma świadomość, że o politycznej winie nie decydują obiektywne fakty, tylko nastawienie opinii publicznej. Według Janusza Palikota, odwołując Grzegorza Schetynę z rządu i funkcji wicepremiera oraz dając zgodę na powołanie komisji śledczej, zastrzegł, że jeśli wybronisz się – żyjesz, a jeśli obwinią cię – nie. Tuska nie interesuje bowiem prawda, lecz tylko to, czego opinia publiczna się dowiedziała. Na razie Polacy uważają Tuska za niezbyt lotnego zarządzającego. Sympatycznego faceta, który nie lubi konfliktów, jest układny, odpowiedzialny i nie plecie, co mu ślina na język przyniesie (w przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego). Na razie… Jan Pinski
Wybudować łatwo, utrzymać znacznie trudniej Tak naprawdę kłopoty z utrzymaniem tych obiektów sportowych zaczną się dopiero w roku 2013, kiedy ucichnie wrzawa medialna sugerująca niesłychane korzyści z Euro 2012, płynące ponoć wartkim strumieniem do kas miast organizatorów.
1. Skończyły się rozgrywki Euro 2012 w Polsce i coraz częściej pojawiają się pytania ile będzie kosztowało utrzymanie stadionów zbudowanych na te mistrzostwa i w jaki sposób zarobić na to pieniądze. W Polsce nawet budowanie tych stadionów nie było wcale łatwe o czym świadczy historia Stadionu Narodowego w Warszawie. Przypomnijmy tylko, że inwestorem tego stadionu jest specjalnie powołana w tym celu spółka Skarbu Państwa pod nazwą Narodowe Centrum Sportu (NCS).
2. Inwestycja rozpoczęta w maju 2009 roku od początku nie miała szczęścia, ponieważ jak twierdzą wykonawcy projekt stadionu był mocno niedopracowany i cały czas pojawiały się w nim zmiany, które NCS akceptował i nakazywał wykonawcom je realizować. Na stwierdzenia głównego wykonawcy, że tak duża ilość zmian (jak twierdzą wykonawcy tych poprawek i prac dodatkowych było około 15 tysięcy), paraliżuje prace, tworzy opóźnienia i generuje dodatkowe koszty, odpowiedź przedstawicieli NCS zawsze była jedna „róbcie, róbcie, byle zdążyć na Euro”, a także „zapłacimy, zapłacimy”. Problemy te wylały się do mediów, dopiero wtedy kiedy trzeba było zdemontować z powodu wady konstrukcyjnej już zbudowane wokół stadionu tzw. schody kaskadowe, i w związku z tym termin oddania stadionu do użytku, należało przesunąć aż o 7 miesięcy z czerwca 2011 na styczeń 2012. To właśnie w styczniu, można było zobaczyć obrazki kładzenia murawy na stadionie przy prawie 30 stopniowym mrozie i słyszeć zapewnienia przedstawicieli NCS, że nie ma najmniejszego problemu bo i tak na same mistrzostwa, trawa będzie jeszcze raz wymieniana. No i za kilkaset tysięcy oczywiście została wymieniona. Mimo tego iż do tej pory budżet państwa wydał na tę inwestycję blisko 2 mld zł, a prace dodatkowe sfinansowano kolejną kwotą 250 mln, to główny wykonawca przedstawia dodatkowe roszczenia na kwotę blisko 400 mln zł. Trzeba także przypomnieć, że stadiony we Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku, kosztowały od 600 do 800 mln zł i nie dość, że wydatki te nie zwrócą się nawet przez kilkaset lat, to corocznie ich utrzymanie będzie kosztowało przynajmniej kilkanaście milionów złotych i w zasadzie już w teraz wiadomo, że żaden z nich nie będzie w stanie na siebie zarobić.
3. Już w tej chwili wiadomo, że roczny koszt utrzymania Stadionu Narodowego gdyby był zamknięty na kłódkę będą wynosiły około 18 mln zł, a jeżeli będzie on funkcjonował, to przynajmniej 30 mln zł rocznie. Oczywiście stadion ma 8 tys. m2 powierzchni biurowej, 12 tys m2 powierzchni konferencyjnej oraz 70 lóż pozwalających oglądać w komfortowych warunkach widowiska obywające się na płycie stadionu ale jak można się domyślać nawet intensywne wykorzystywanie tej infrastruktury, nie pozwoli na zarobienie 30 mln zł rocznie na pokrycie wszystkich kosztów o zyskach już nie wspominając. W pozostałych miastach nowo wybudowane stadiony, są własnością samorządów, więc z pewnością będą się na nich odbywały mecze ekstraklasy z udziałem drużyn z nich pochodzących ale frekwencja na tych meczach wynosi od kilku do kilkunastu tysięcy widzów, a pojemność tych stadionów wynosi około 40 tysięcy. Wszystkie te stadiony mają także powierzchnię biurową i konferencyjną, której wynajęcie może przysporzyć dochodów pozasportowych ale i w tych przypadkach jest jasne, że około 20 mln zł rocznie na pokrycie kosztów utrzymania każdego z nich także przy pomocy wydarzeń sportowych, kulturalnych i wynajęcia powierzchni biurowej, zgromadzić się nie da.
4. Tak naprawdę kłopoty z utrzymaniem tych obiektów sportowych zaczną się dopiero w roku 2013, kiedy ucichnie wrzawa medialna sugerująca niesłychane korzyści z Euro 2012, płynące ponoć wartkim strumieniem do kas miast organizatorów. Wtedy zacznie się szara rzeczywistość, a spółki zarządzające stadionami zażądają od ich właścicieli, pieniędzy na ich bieżące utrzymanie, bo dochodów z ich użytkowania będzie tyle co kot napłakał. A miasta organizatorzy Euro 2012 mają przecież i przez wiele lat będą jeszcze miały do spłacenia, raty kredytów zaciągniętych na budowę tych stadionów. Oby za jakiś czas się nie okazało, że te obiekty trzeba rozbierać tak jak to się stało w Portugalii (po mistrzostwach Europy) i w Korei Południowej (po mistrzostwach świata). Kuźmiuk
Izraelczycy w kolejce po polskie obywatelstwo
Israelis line up for Polish citizenship
http://www.ynetnews.com/articles/0,7340,L-4243495,00.html
Od kiedy Polska weszła do UE, wielu obywateli Izraela ma nadzieje na otrzymanie polskiego obywatelstwa. Dla Izraelczyków polski paszport jest biletem do europejskiego dobrobytu [Hmmm... dobrobytu... raczej biletem do krajów, gdzie będą traktowani jak święte krowy - admin].
Jak mówi Ambasada RP w Izraelu, od 2004 roku, kiedy Polska dołączyła do UE, jej budynek w Tel Awiwie stał się miejscem pielgrzymek dla rosnącej fali szukających tego pożądanego dokumentu. Według danych opublikowanych z okazji corocznej konferencji Możliwości Biznesowych w Polsce, około 20.000 Izraelczyków posiada polskie obywatelstwo, z których połowa została obywatelami Polski po jej wejściu do UE. [Łatwiej Izraelczykowi, niż Polakowi zza granicy - admin] Liczby te pokazują również, że gwałtownie wzrasta popyt na polski paszport, który otwiera drzwi do innych krajów i innych możliwości. W latach 2006-2010 liczba Izraelczyków którym przyznano polskie paszporty zwiększyła się 4-krotnie. W przeciwieństwie do innych krajów europejskich, od aplikantów szukających polskiego obywatelstwa nie wymaga się znajomości języka. Faktycznie 95 % izraelskich aplikantów nie zna polskiego [A po co ma go znać? Niech polska hołota się uczy jiddysz. Tak, jak Polacy z Kazachstanu, którym pod tym właśnie pretekstem odmawia się prawa pobytu w Polsce - admin].
Jak mówi polska ambasada, 25% aplikantów to drugie pokolenie polskich obywateli, a 55% trzecie pokolenie. Większość z nich przyznaje, że nie chcą emigrować do Warszawy, lecz chcą być obywatelami UE.
“W ciągu ostatnich kilku lat, Polska utrzymuje stabilność gospodarczą i udało jej się ściągnąć zagraniczne inwestycję”, wyjaśnił prawnik Alroy Canbal, specjalizujący sie w polskich inwestycjach.
Itamar Eichner tłumaczenie: Ola Gordon
Obowiązkowe szczepienia dla wszystkich, czyli prezent rządu dla branży farmaceutycznej kosztem podatników Tym razem rząd ani minister zdrowia nie będą mieli nic do powiedzenia. Będą MUSIELI kupić szczepionki a wszyscy Polacy będą PRZYMUSZENI do ich wstrzyknięcia. I to nie jest teoria spiskowa. Właśnie teraz przez sejm (z tylko jednym głosem przeciwnym) przepychana jest zmiana Ustawy o zapobieganiu epidemiom oraz Ustawy o inspekcji sanitarnej. Zmiany polegają między innymi na rozszerzeniu obowiązku szczepień na wszystkich Polaków (nie tylko jak dotąd dzieci), zmianie definicji choroby zakaźnej (teraz to będzie po prostu każda choroba wywołana przez biologiczny czynnik chorobotwórczy), rozszerzenie uprawnień inspekcji sanitarnej o nadzór nad wykonywaniem obowiązku szczepień (dotąd był to tylko ogólny nadzór nad szczepieniami), oraz zmiany w zasadach stosowania przymusu bezpośredniego (czyli siły fizycznej) przy aplikowaniu procedur medycznych. Teraz będzie to wyłącznie pod nadzorem lekarza i pracowników medycznych, nie trzeba już ani policji ani wyroku sądu, wystarczy decyzja lekarza. Dotąd polski Minister Zdrowia decydował o ogłoszeniu epidemii, teraz będzie “decydował” główny inspektor sanitarny na polecenie unijnych instytucji zajmujących się bezpieczeństwem epidemicznym. Minister zdrowia zostaje kompletnie pominięty, jego rola zostaje zredukowana do płatnika rachunków za szczepionki. Utajnione zostają tez dane dotyczące zachorowań (planowany płatny dostęp do danych, tylko dla podmiotów mających umowę z systemem Sentinel, których jedynym właścicielem będzie sanepid). Projekt eliminuje też wszelką kontrolę społeczną i rządową nad działaniami sanepidu. Znosi się rejestrację i przechowywanie danych o zachorowaniach w szpitalach, przychodniach i laboratoriach – wszystko wyłącznie w sanepidowskim komputerowym systemie Sentinel. Zmiany ustawy likwidują też finansowanie zgłaszania niepożądanych odczynów poszczepiennych. Uprawnienia sanepidu podczas prowadzenia dochodzenia epidemicznego będą większe niż wojska, policji, prokuratury i sądów i będą prowadzone bez możliwości żadnej kontroli. Sanepid będzie miał prawo wglądu do wszystkich kontaktów (również telefonicznych i elektronicznych) osób podejrzanych lub zagrożonych chorobami zakaźnymi (czyli według nowej definicji- wszystkimi chorobami), do wejścia do mieszkania, zastosowania siły wobec każdego obywatela – i to wszystko bez konieczności uzyskania pozwolenia sądu, bez kontroli policji. Inspekcja sanitarna będzie miała uprawnienia większe niż służby specjalne a minister zdrowia traci prawo wydawania rozporządzeń regulujących jej prace i stosowane procedury wewnętrzne. Ta zmiana Ustaw jest już po pierwszym głosowaniu w sejmie (odbyło się 15,06,2012, posiedzenie nr 16, głosowanie nr 15) i została poparta przez wszystkie partie i kluby parlamentarne. Nikt się nie wstrzymał, jeden głos przeciw.
(Zezwalam na kopiowanie i rozpowszechnianie tego tekstu w dowolnych mediach i miejscach pod warunkiem niedokonywania w nim żadnych zmian)
Więcej informacji:
http://orka.sejm.gov.pl/Druki7ka.nsf/0/7BEE578C6AAB0E76C12579DD004EA0D4/%24File/293.pdf
Ziemkiewicz: "Rządzą chłopcy z piłeczką, to władza trampkarska". Karnowski: "Jeśli Polacy nie zadbają o Polskę, to nikt o nią nie zadba" Jacek Karnowski i Rafał Ziemkiewicz byli gośćmi najpierw w telewizji Trwam (późnym popołudniem), a potem w "Rozmowach niedokończonych" na antenie Radia Maryja. Program zakończył się w sobotę w nocy. Rafał Ziemkiewicz mówił między innymi o stanie państwa polskiego:
Mamy władzę trampkarską, rządzą nami chłopcy ganiający za piłką. A są to chłopcy w stylu Jakuba Wojewódzkiego, bez mała 50-letniego, który jest starszy ode mnie ale udaje nastolatka. I w opisie tego wszystkiego najlepsi kabareciarze nie dają rady, bo trudno wymyślić lepszy dowcip niż autentyczne doniesienia prasowe o tym, że nasz rząd rozegrał mecz z rządem włoskim a pan premier wbił dwie bramki i to jest sukces międzynarodowy Polski.
Publicysta "Uważam Rze" mówił też, że powinniśmy się uczyć od innych dojrzałych państw dojrzałości i zdolności definiowania długofalowych celów oraz ich realizacji. Jacek Karnowski podkreślał konieczność samoorganizacji społeczeństwa. Mówił, że jesteśmy wciąż w cieniu Tragedii Smoleńskiej:
Dla wielu ludzi był to bardzo duży cios. O przyszłości Polski zdecyduje samoorganizacja społeczeństwa, zdolność do współpracy, aktywność obywatelska. W 10-milionowych Węgrzech jest 10 tysięcy klubów. Ten poziom nasycenia aktywnością jest do osiągnięcia także w Polsce. I nie należy snuć wizji, że każdy sam zmieni od razu Polskę i świat. Ale każda drobna aktywność, choćby zbieranie podpisów w obronie telewizji Trwam, zbliża nas do tego celu. Jeśli Polacy nie zadbają o Polskę, to nikt o nią nie zadba. I muszą to zrobić Polacy przejęci Polską. To możliwe, ale trzeba chcieć. Trzeba pamiętać, że dziś w epoce wszechwładnych mediów nie możemy siedzieć w swoim domu i udawać, że nas to co na zewnątrz nie dotyczy bo my jesteśmy wierni wartością. Po pierwsze w XVIII wieku takie myślenie skończyło się rozbiorami, a po drugie, dziś media na nas wpływają czy chcemy czy nie, kształtują nasze dzieci. Trzeba walczyć by były uczciwe. Redaktor naczelny portalu wPolityce.pl podkreślał, że Polska leżąca pomiędzy Niemcami a Rosją nie może sobie pozwolić na bierność, na poczucie, że historia się skończyła:
W perspektywie kilku pokoleń zagrożenia wracają. Musimy mieć przewagi, być świadomi zagrożeń i mieć lepiej funkcjonujące państwo. Musimy dbać także o patriotyzm młodzieży, to też ważny kapitał. Nie ma u nas myślenia długofalowego. Zobaczmy jak Niemcy w latach 60. , o czym mówił nawet Adam Daniel Rottfeld, podjęły decyzję by zastąpić przymiotnik "niemieckie" przymiotnikiem "nazistowskim" przy opisie zbrodni II Wojny Światowej. I osiągnęi sukces, w co nikt po wojnie by nie uwierzył, nie uwierzyłby, że mogą się z odpowiedzialności za te zbrodnie wyplątać. W trakcie audycji do rozmowy telefonicznie włączył się Ojciec Tadeusz Rydzyk. Założyciel i dyrektor Radia Maryja mówił między innymi: Musimy mieć zdolność, tak jak w tej rozmowie, rozmawiać merytorycznie i trochę z dystansem, by wyciągać wnioski. Nie tylko emocje, nie tylko uczucia. Bo to wykorzystują medialni manipulanci, którzy mają dobrze Polaków rozpracowanych. Wykorzystują te techniki, choćby w ten sposób obrzydzano ludziom śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W rozmowie wracał często wątek telewizji Trwam, której Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie przyznała koncesji na nadawanie cyfrowe, choć otrzymały ją stacje bez dorobku, pieniędzy lub nadające wulgarne programy z Jakubem Wojewódzkim w roli głównej:
Władza ma problem z całą gamą wolności demokratycznych, symbolem zagrożeń dla wolności słowa i pluralizmu stała się sprawa telewizji Trwam. ta sprawa nie poruszyłaby tak wielu ludzi, gdyby nie było poczucia, że coś jest nie tak, że sytuacja jest nienormalna - mówił Jacek Karnowski. To wszystko idzie w kierunku miękkiego totalitaryzmu, który narzuca unifikacje, wyzysk, to, że wszyscy mają być w jednym szeregu przez zachęcanie do folgowania łatwym zachceniom - dodał Ziemkiewicz. Zespół wPolityce.pl
Rozpoczął się „szczyt” Unii Europejskiej Jednocześnie dowiadujemy się, że NFZowi brakuje 100 milionów (z tendencją mocno rosnącą):
NFZ ma dziurę na 800 mln zł Spadają wpływy ze składki zdrowotnej. Szpitale nie mogą liczyć na pieniądze za dodatkowe zabiegi, alarmuje "Rzeczpospolita". Do maja na konta Funduszu powinno wpłynąć prawie 26 mld zł. Tymczasem z ZUS, który przekazuje Funduszowi składki, pieniędzy jest o 800 mln zł mniej, niż być powinno. Co prawda NFZ zaoszczędził ponad 700 mln zł na lekach dzięki wprowadzeniu ustawy refundacyjnej, ale te oszczędności topnieją wraz z opublikowaniem każdej nowej listy leków refundowanych, mówi Adam Kozierkiewicz, ekspert ochrony zdrowia. W trudnej sytuacji znajdą się zwłaszcza szpitale na Mazowszu i na Śląsku. Od dwóch lat pieniądze między województwa są dzielone w taki sposób, by dofinansować szpitale z biedniejszej ściany wschodniej. Tracą za to bogatsze regiony, gdzie jest najbardziej nowoczesna, ale też najdroższa służba zdrowia. Przyjeżdżają tu pacjenci z całej Polski.
a na giełdach coraz większa panika:
Analitycy: na rynku nerwowo, więc złoty traci na wartości Polska waluta w czwartek po południu traciła na wartości wobec głównych walut. Ok. godz. 14.40 za euro trzeba było zapłacić 4,28 zł, za dolara 3,44 zł, a za franka 3,56 zł. Analitycy wskazują, że w kolejnych tygodniach złoty może nadal tracić na wartości. W czwartek rano za wspólną walutę płacono 4,25 zł, za dolara 3,39 zł, a za franka 3,54 zł. Także na europejskich parkietach po południu zdecydowanie pogorszyły się nastroje. Także w Warszawie obserwujemy duże spadki. WIG20 o 15:44 spada o 1,48 proc. O 17:15 sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Indeks największych spółek spadał o 1,93 proc. To nie był dobry dzień dla inwestorów. Ostatecznie WIG20 spadł o 1,67 proc., WIG o 1,34 proc. Z rynku walut też same złe informacje. Złoty osłabił się wobec wszystkich głównych walut. Euro kosztuje 4,293 zł, dolar 3,4529 zł, frank 3,574 zł, a funt 5,3528 zł. Analityk X-Trade Brokers Marcin Kiepas stwierdził, że okres, kiedy relatywnie dobre nastroje panowały na rynkach, zaczyna przemijać. - Bezpośredniego powodu osłabiania się złotego należy też szukać w wypowiedziach europejskich polityków, szczególnie niemieckich, którzy mówią m.in., że fundusze z ESM i EFSM (europejskie fundusze stabilizacyjne - PAP) nie są wystarczające do zażegnania kryzysu - wskazał w rozmowie z PAP. Dodał, że poprawy nastrojów na rynkach finansowych nie przyniesie unijny szczyt, który rozpoczyna się w czwartek. Podobnego zdania jest główny analityk walutowy DM BOŚ Marek Rogalski, który stwierdził, że czwartkowe osłabienie złotego jest skutkiem utraty nadziei przez inwestorów, że unijny szczyt przyniesie jakieś rozwiązania.
- Widać, że nie ma pomysłu, jak opanować m.in. sytuację na rynku długu Hiszpanii i Włoch i to jest klucz tego szczytu - aby coś się na ten temat pojawiło. A to się nie dzieje, więc na rynkach znów jest nerwowo - powiedział PAP.
Dodał, że pierwsza połowa lipca może być bardzo nieciekawa na rynkach. - Będziemy mieć powtórkę tego, co działo się w maju - wskazał. Podobnie uważa Kiepas.
- Zwiększają się szanse na to, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni polska waluta jeszcze bardziej się osłabi. W ostrożnych prognozach za euro możemy płacić 4,35 zł, a za dolara 3,49-3,50 zł - powiedział.
- Nadzieja jest jeszcze w przyszłotygodniowym posiedzeniu Europejskiego Banku Centralnego. Jeśli i on nie zdecyduje się na działanie, to katalog czynników, które mogłyby dawać pozytywne impulsy, wyczerpie się. Pozostaną tylko dane makroekonomiczne, a te są słabe - ocenił. Kiepas stwierdził, że poprawa nastrojów na rynkach, a co za tym idzie - istotne umocnienie złotego - spodziewane jest dopiero późną jesienią. Co się dzieje na Zachodzie – wiemy.
Ja mam tylko jedno pytanie: czy, wzorem JE Jana Vincenta (ps.”Jacek Rostowski”) JE Donald Tusk po powrocie będzie wspominał, że grozi wojna światowa? JKM
Cierpliwie i metodycznie W swojej znakomitej książce pod tytułem „Głos Pana” Stanisław Lem napisał między innymi, że nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i metodycznie. Podobną myśl wyraża Janusz Szpotański, charakteryzując taktykę generała Jaruzelskiego wobec Solidarności podczas słynnego, solidarnościowego karnawału w roku 1980 i 1981: „nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje (...) aż o poranku za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki.” Skoro ta taktyka jest tak skuteczna, to nic dziwnego, że legła ona u podstaw budowania IV Rzeszy. Jak pamiętamy, Niemcy w dwudziestym wieku dwukrotnie próbowały zjednoczyć Europę pod swoją egidą. Wybitnemu przywódcy socjalistycznemu Adolfowi Hitlerowi prawie się to udało - ale jakim kosztem! Europa została skotłowana, całe narody zapłonęły nienawiścią do Niemców, a w końcu Europa została podzielona na sowiecką i amerykańską strefę wpływów - a więc na strefy wpływów państw w zasadzie pozaeuropejskich. To wszystko musiało doprowadzić do zmiany taktyki; zamiast „radosnej wojny”, a więc - marszu na skróty - postępowanie cierpliwe i metodyczne, obliczone z jednej strony na uśpienie czujności europejskich narodów, a z drugiej - na wykorzystanie mechanizmu uzależnienia. W 1990 roku Radek Sikorski, wtedy jeszcze sympatyczny i normalny młody człowiek, przeprowadził wywiad telewizyjny z Henry Kissingerem, podczas którego zapytał go między innymi, czy pożyczki, jakimi w latach 70-tych Zachód obdarzał kraje socjalistyczne, wynikały jedynie z dobrego serca, czy też towarzyszyła temu jakaś kalkulacja. Henry Kissinger bez chwili wahania odpowiedział, że oczywiście kalkulacja. Chodziło o to, by kraje socjalistyczne uzależniły się od zachodnich pożyczek , tak, jak narkoman uzależnia się od narkotyków - a kiedy już się uzależnią - to przydusić je do ściany warunkami politycznymi. Skoro raz się taka rzecz udała, to dlaczego nie powtórzyć jej po raz drugi? Więc na tej właśnie zasadzie skonstruowany został mechanizm Unii Europejskiej. Chodziło o uzależnienie krajów członkowskich od unijnych subwencji tak, żeby nie mogły sobie już bez nich wyobrazić dalszego funkcjonowania - a także uzależnienie od unijnych subwencji tubylczych Umiłowanych Przywódców - a następnie wykorzystać to uzależnienie do wymuszania coraz to kolejnych cesji politycznej suwerenności. Ta metoda była korzystna podwójnie; wprowadzenie wspólnej waluty sprawiło, że Niemcy stały się w Unii Europejskiej największym eksporterem, realizując w ten sposób w całej Europie program skonstruowany w roku 1915 dla Europy Środkowo-Wschodniej. Program ten, pod nazwą „Mitteleuropa”, przewidywał między innymi przekształcenie gospodarek tych niemieckich protektoratów w gospodarki peryferyjne i uzupełniające gospodarkę niemiecką. I tak właśnie się dzieje nie tylko w Europie Środkowej, ale również - Południowej, która w ten sposób, za sprawą tamtejszych, tubylczych elit politycznych, zaczyna popadać w coraz większe uzależnienie od Niemiec. Krótko mówiąc - wszystkie te kraje w coraz większym stopniu nabierają charakteru części składowych IV Rzeszy. W tej sytuacji musiało to doprowadzić do pojawienia się koncepcji organizacyjnych, które właśnie przybrały postać unii bankowej, do której powinny przystąpić wszystkie kraje członkowskie UE, bez względu na to, czy należą do strefy euro, czy nie. Konsekwencją przynależności do unii bankowej będzie przejęcie przez władze Unii Europejskiej kontroli nad budżetami wszystkich państw członkowskich - a więc powstanie swojego rodzaju Ministerstwa Finansów Unii Europejskiej. Byłby to milowy krok na drodze stopniowego przejmowania suwerenności państw członkowskich przez Unię, której politycznym kierownikiem, jak wiadomo, są Niemcy. A co na to nasi Umiłowani Przywódcy? Pan Piotr Serafin nie ukrywa nawet entuzjazmu wobec ewentualnego wejścia Polski do unii bankowej. Chodzi tylko o zachowanie pozorów - żeby wyglądało to tak, że wchodzimy z własnej woli, a nie zostajemy tam wciągnięci. Jestem pewien, że budowniczowie IV Rzeszy na zachowanie pozorów nam pozwolą. Bo przecież nie pozory się liczą, tylko rezultat. SM